Pierwszą i najwspanialszą właściwością natury jest ruch, który ją nieustannie napędza. Jednakże ten ruch jest niczym innym, jak tylko ciągłym następst...
5 downloads
9 Views
910KB Size
Pierwszą i najwspanialszą właściwością natury jest ruch, który ją nieustannie napędza. Jednakże ten ruch jest niczym innym, jak tylko ciągłym następstwem zbrodni, gdyż właśnie dzięki zbrodniom ona go zachowuje.
Markiz de Sade[1]
[1] D. A. F. de Sade, Justyna, czyli nieszczęścia cnoty, tłum. Marek Bratuń, Łódź 1987, s. 58-59.
ROZDZIAŁ 1 Mężczyzna, który szedł wzdłuż kanału Pålsund i spojrzał w dół w ciemne wody, zadrżał nieco. Czuł się niespokojny i nie podob§ało mu się to, co wydarzyło się w ostatnim czasie. Zaczął niemal sądzić, że popełnił wielki błąd. Ale było już za późno, aby coś z tym teraz zrobić, myśleć będzie później, kiedy będzie po wszystkim. W każdym razie dotrzymał swojej części umowy, nikt nie mógł powiedzieć inaczej. Jednak trudno było zignorować nieprzyjemne uczucie, które czaiło się w okolicy żołądka. Zerknął do tyłu, ale zobaczył tylko taksówkę, którą przyjechał, stojącą po drugiej stronie kanału, na Söder Mälarstrand. Kierowca siedział i liczył pieniądze, nie zapalając jeszcze lampki z napisem „wolne”. Padał deszcz. Drobna, uporczywa i zimna mżawka. Siąpiło nieprzerwanie od kilku dni, boki kanału były błotniste, a brudnobrązowe sitowie zwisało nad wodą. Przy pomostach nadal cumowały łodzie, czekając na wyciągnięcie. Mężczyzna nie mógł zrozumieć, że nie zrobiono tego zaraz po zakończeniu sezonu, tylko czekano do samego końca. Nagle kanał mógł zamarznąć, a wtedy jest już za późno. Wetknął ręce do kieszeni i przeszedł obok pięknej dębowej łodzi z białym pokładem dziobowym. Właściciel nie zatroszczył się nawet o zdjęcie siedzisk z kokpitu. Jak można zaniedbać łódź do takiego stopnia? Miał ochotę wejść na pokład i zabrać jedną z poduszek do siedzenia tylko po to, by pokazać właścicielowi, jakie to głupie pozwalać takim skarbom leżeć na zewnątrz. Poszedł jednak dalej, ściągając jedynie mocniej pasek wokół płaszcza. Wieczór nadszedł szybko, a mżawka sprawiła, że kanał był spowity niebieskawą mgiełką, która powodowała, że mężczyzna marzł jak pies. Spojrzał na zegarek. Było nieco po dziewiątej wieczorem i pomimo tej dość wczesnej pory nie było w pobliżu ani jednego człowieka. Wielkie wierzby, które pochylały się w stronę powierzchni wody i brak oświetlenia ulicznego robiły swoje. Nie było to miejsce dla samotnych dziewczynek na wychodzenie z psem. Ale on sam nie miał żadnego wyboru, miejsce spotkania było ustalone i jeśli nie pojawiłby się, nie pojawiłyby się również żadne pieniądze. Zszedł z mostu w stronę klubu żeglarskiego Heleneborg. Tuż nad nim wyginało się imponujące przęsło mostu Västerbron, niczym ciemny łuk na tle żółtego nieba. Miejsce spotkania miało być przy postoju 22. Stała tam zacumowana piękna mahoniowa łódź Petterssona[2] i kiedy mężczyzna zbliżał się do pomostu, ujrzał, że w kajucie motorówki świeci się światło. Zatrzymał się, próbując zajrzeć przez okno, ale jedyne co widział, to czyjeś plecy. Zawołał, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi i dlatego wyszedł na mostek. Zawołał znowu, ostrożnie stawiając stopę na relingu, i zrobił krok w dół do kokpitu. Łódź zakołysała się i osoba w kajucie odwróciła głowę, po czym natychmiast zgasiła światło. Zrobiło się czarno, że oko wykol, i mężczyzna z trudem rozróżniał kształty w kajucie. Założył, że osoba w środku wystraszyła się i właśnie miał powiedzieć, że to tylko on, kiedy coś mocno uderzyło go w głowę, tuż nad okiem. Najpierw pomyślał, że się poślizgnął, gdyż podłoga z impetem wpadła na niego z ogromną prędkością i przez chwilę wydawało się, że to właśnie ona uderzyła go prosto w twarz. Ale w momencie, kiedy miał się podnieść na czworakach i spojrzeć w górę, zobaczył żelazną rurę i nie zdążył nawet powiedzieć, że ktoś go z kimś pomylił, gdy rura trafiła go w głowę, na zawsze gasząc wszelkie możliwości rozmowy i wyjaśnienia. Te były wyłącznie dla żyjących.
[2] Chodzi o typ drewnianej łodzi motorowej.
ROZDZIAŁ 2 Komisarz Axel Hake stał w kuchni i opierał się na swojej lasce. Miał szerokie ramiona, krótko przystrzyżone włosy i był ubrany w grubą tweedową marynarkę i dżinsy. – No, idziesz? Spojrzał na swoją siostrę Julię, która stała przy lustrze i próbowała uporządkować swoje zmierzwione włosy. W odróżnieniu od swojego brata nie wyglądała szczególnie dobrze, ale miała piękne, choć ironiczne oczy. Sama uważała, że przypomina rysunek przedszkolaka, na którym żadne proporcje właściwie się nie zgadzały. Nos był kartoflowaty, usta trochę za grube, a twarz nieco nalana. Teraz Julii Hake to nie martwiło, jej wielką pasją było życie weterynarza w lasach Tullinge, a na brak mężczyzn nigdy nie narzekała. Pięknych mężczyzn. Inni jej nawet nie obchodzili. Niektórzy interesują się mężczyznami z poczuciem humoru, mężczyznami mającymi władzę, mężczyznami z ogładą. „Mnie interesują przystojni mężczyźni, po prostu” – zadeklarowała pewnego razu nonszalanckim tonem. Tego dnia jednak Axel Hake podejrzewał, że coś jest nie tak, jak powinno. Julia znalazła nawet starą szminkę, którą rozsmarowywała po wargach i stroiła miny przed lustrem, tak że usta wyglądały jak czerwona rana. – Za godzinę zabieram Siri do przedszkola, więc musisz się zwijać – powiedział i zakołysał się na lasce. Pojechał do swojej siostry z kilkoma kartonami czerwonego wina. Była to przysługa, którą robił jej od czasu do czasu, przede wszystkim żeby zobaczyć, jak się czuje tam, na wygnaniu. Miejsce było odludne, położone w samym środku dużego, ciemnego lasu świerkowego i Hake uważał, że to niezbyt fortunne miejsce zamieszkania dla samotnej kobiety, ale jego siostra nigdy się nie bała. Przeciwnie. Czuła się bezpiecznie, gdy w pobliżu nie było zbyt wielu ludzi. Nieco nieobecna odebrała kartony z winem, postawiła je na piecu, pokręciła się dookoła przez chwilę i wymusiła na Axelu obietnicę, że podrzuci ją do miejsca oddalonego kilka kilometrów dalej. Jej land rover złapał gumę, a ona nie miała czasu tego naprawić. Zmieniała ubranie kilka razy, aby w końcu założyć swoją starą dżinsową kurtkę. W międzyczasie przeglądała się w lustrze więcej niż kiedykolwiek widział, by to robiła. W końcu była gotowa, rzuciła ostatnie spojrzenie w lustro, skuliła się nieco i wyszła z domu. Brat szedł za nią, kulejąc. Nie był inwalidą, ale został postrzelony w kolano i miał trwałe uszkodzenie po lekarskiej robocie, którą Hake uważał za graniczącą ze znęcaniem. – Szal – krzyknęła Julia i wpadła z powrotem do środka. Hake westchnął i poszedł dalej do swojego starego, zardzewiałego citroena. Usiadł na masce i błądził wzrokiem. Klinika weterynaryjna Julii wyglądała na upadającą. Duży dom mieszkalny był wprawdzie w dobrym stanie, ale stodoła i zagrody były jeśli nie zaniedbane, to w każdym razie marne. Wytłumaczeniem siostry było to, że zwierzęta nie mają żadnych preferencji estetycznych i że klinika, która głównie zajmuje się rannymi końmi, psami i innymi małymi zwierzętami, doskonale pełni swoją funkcję. Drzwi otworzyły się ponownie i Julia pojawiła się z kolorowym szalem na ramionach, narzuconym na dżinsową kurtkę. Zatrzymała się i spojrzała bratu prosto w twarz. Jej oczy koloru
trawy morskiej błyszczały, gdy patrzyła na niego. – No – powiedziała. – Nadaję się? – Czy nie masz się spotkać tylko ze zwykłym facetem z wegańskiego kolektywu? – Nadaję się? – powtórzyła ostro. Axel Hake kiwnął głową. Wyglądała aż za dobrze. Ale jednak się niepokoił. Przyprowadzała do domu przystojnych, bezwartościowych mężczyzn, odkąd sięgał pamięcią. I traktowała ich jak powietrze, co w jakiś sposób sprawiało, że jeszcze bardziej byli nią zainteresowani, ponieważ nie byli przyzwyczajeni do takiego traktowania. Julii zdarzały się waśnie i swary i nie jeden raz Axel Hake musiał interweniować. Jednak zawsze miał wrażenie, że ona wyjdzie z tego bez szwanku. Tym razem jednak wydawało się, że Julia wpadła po uszy. Stała się niepewna, jeszcze bardziej kapryśna niż zwykle, gryzła się, że może jest za stara, aby mieć dzieci. Mężczyzna, w którym się zakochała, był właściwie tylko dwudziestokilkuletnim chłopcem rosyjskiego pochodzenia, mieszkającym w wegańskim kolektywie, który leżał jeszcze głębiej w świerkowym lesie niż klinika weterynaryjna. Hake nigdy go nie spotkał i jedynym, co udało mu się podsłuchać, było to, że był blondynem i nie miał zarostu. Kiedy zapytał o osobowość chłopaka, Julia popatrzyła na niego bez zrozumienia i zastanawiała się, co to ma do rzeczy. Chłopak wyglądał, do licha, jak grecki bóg… Marianne de Vrie siedziała w swoim pięknym zabytkowym mieszkaniu na Långholmen i próbowała skupić myśli na przewodniku, który właśnie pisała. Opublikowała serię dobrze napisanych i naszpikowanych faktami książek, które były kupowane przez wierny krąg czytelników. Teraz jednak była w kłopocie. Nagle złapał ją pisarski kurcz i nic nie układało się tak, jak chciała. Od przyjaciółki dostała radę, żeby nie wysilała się tak bardzo, tylko użyła Internetu, aby znaleźć informacje o miejscach, o których pisze. Marianne uważała to za niemoralne. Ale po sześciu miesiącach pisarskiej posuchy udała się do sieci i właśnie znalazła opis podróży w języku francuskim, którego, jak sądziła, żaden Szwed nie będzie czytał. Poświęciła dzień na tłumaczenie tekstu, który traktował o wizycie na targu ptaków w Marrakeszu. „Kiedy ptaki kąpią się w piasku” miała nazwać dzieło, które miało być pierwszym rozdziałem w jej książce. Ale ten czyn zdenerwował ją i zaniepokoił, wstydziła się trochę i zdecydowała się pójść na długi spacer, żeby uspokoić nerwy. Marianne patrzyła na jesienny krajobraz. Czubki liściastych drzew płonęły, kiedy szła przed siebie Skutskepparvägen. Z każdym krokiem czuła, jak napięcie nieco odpuszcza, jak wyrzuty sumienia zaczynają słabnąć. Jednak obejrzała się niespokojnie, wydawało się jej, że ktoś zagląda jej przez ramię i upomina ją, by nie oszukiwała swoich czytelników. Przyspieszyła, aby pozbyć się tego uczucia. To był jednak błąd, bo szybko poczuła się wypompowana i była zmuszona oprzeć się o otwartą drewnianą bramę przy kanale Pålsund. Po drugiej stronie drewnianego płotu, wzdłuż kanału biegł mostek. Wyszła na niego. Zachowywała się ostrożnie i nie chciała, by ludzie widzieli ją sapiącą z wysiłku. Westchnęła i spojrzała w wodę. Najpierw pomyślała, że ktoś stanął za nią, żeby przejrzeć się w wodzie – tuż pod powierzchnią stał mężczyzna w płaszczu i wpatrywał się w nią pustymi oczami. Dopiero kiedy zobaczyła falujące włosy, mlecznobiałe oczodoły i zdeformowaną twarz, zrozumiała, że to martwy człowiek, stojący mniej więcej prosto. Z początku nie mogła zrozumieć, jak to jest możliwe, ale potem zobaczyła wokół nóg mężczyzny łańcuch, który przytrzymywał go w miejscu. A chwilę później wzdłuż kanału rozniósł się echem jej krzyk, aż do potężnych przęseł mostu Västerbron. Echem, które wydawało się nie mieć końca.
Kolektyw wegański leżał na polanie z szumiącymi świerkami naokoło. Główny budynek był dużą, pomalowaną na żółto trzypiętrową willą z przełomu wieków. Bellmanowska żółć przypominała Hakemu, że kiedyś czytał o tym szwedzkim ciemnożółtym kolorze, który był bardzo powszechny na domach i budynkach przez wiele wieków. Z boku domu znajdowały się jakieś szopy, a przed jedną z nich stał szary bus volkswagen. Kiedy Hake zjechał z ronda, zobaczył starszego mężczyznę, który szedł w ich stronę. Był około pięćdziesiątki i miał chudą twarz, duże krzaczaste brwi i kasztanowe włosy. Hake spodziewał się jakiejś przypominającej guru osoby jako przywódcy kolektywu, ale ten mężczyzna wyglądał bardziej jak myśliwy niż filozof. Julia kiwnęła do niego i mężczyzna skinął głową. – Co z Eliną? – zapytała Julia, kiedy wysiedli z „cytryny”. Mężczyzna spojrzał czujnie na Axela i jego laskę, zanim ponownie utkwił wzrok w Julii. – Sądzę, że gorączka spadła, ale chyba będzie najlepiej, jeśli sama sprawdzisz. Julia opowiadała, że jedna z kolektywnych suk się oszczeniła i poważnie się rozchorowała, i że ona była za nią odpowiedzialna. To tak poznała swojego towarzysza. – Yuri jest? Mężczyzna skinął głową w stronę wejścia. – Czuwa nad nią. Julia rozpromieniła się, otworzyła bagażnik i wyjęła swój weterynaryjny sprzęt. – No to chyba wejdę – powiedziała i spojrzała na swojego brata. – Maksymalnie dziesięć minut – uściślił Hake. Julia kiwnęła głową i pospieszyła do środka. Mężczyzna zrobił krok w kierunku Axela i wyciągnął dłoń. – Gustav Lövenhjelm – przedstawił się. – Axel Hake. Jestem bratem Julii. – Aha – powiedział Lövenhjelm. – Nie jesteście specjalnie podobni. Lustrował Hakego bez skrępowania. – No cóż – odparł Axel. – Nigdy nie można tak naprawdę mieć pewności, ale nasi rodzice twierdzą, że tak jest. Lövenhjelm uśmiechnął się nieco, zakołysał na piętach i rzucił spojrzenie w stronę domu. – W środku jest herbata ziołowa – powiedział. – Ale trzeba samemu sobie wziąć, kolektyw tak działa. Hake podziękował i poszedł w kierunku drzwi w tym samym czasie, kiedy dwie młode kobiety przyjechały na rowerach i zatrzymały się przed Gustavem Lövenhjelmem. Hake słyszał, jak ten mówi coś o tym, że mają szczęście, że jest właśnie miejsce w kolektywie. Reszty już nie słyszał, gdyż jego komórka zaczęła dzwonić wściekłym sygnałem. To był Oskar Lidman, jego policyjny kolega. – Musisz przyjść – powiedział krótko Lidman. – Mamy zwłoki w wodzie. Hake wszedł do domu, żeby poszukać Julii. Wydawało mu się, że słyszy jej głos z drugiego piętra, szedł więc w górę po szerokich schodach w stronę głosów. W jednym z pokojów Julia stała przed młodym chłopcem z jasną, niemal przypominającą albinosa twarzą i kredowobiałymi włosami. – Zobaczę, Julio – mówił chłopiec ze słowiańskim akcentem. – Mam sporo do zrobienia. – Proszę – naciskała Julia, a Hakemu nie podobał się ton w jej głosie. Brzmiał ulegle i cukierkowo. Chłopiec wziął jej twarz w swoje ręce i spojrzał na nią rozbawiony. Pocałował ją w czoło
i odepchnął szorstko od siebie. Potem zerknął na psa, który leżał na kocu z czterema szczeniakami przy swoim brzuchu. – Jak właściwie jest z Eliną? – zapytał. Wzrok Julii zawisł jeszcze kilka sekund na twarzy chłopca, zanim kobieta spojrzała na psa. Wtedy Hake wykorzystał okazję, by się ujawnić. Jak gdyby akurat wszedł na górę po schodach i nie widział, co się wcześniej działo. Yuri popatrzył na niego badawczo. – Muszę jechać, Julio. Dzwonił Oskar Lidman. Mam dyżur, a to jest pilne. Technicy są już na miejscu zbrodni. – Miejscu zbrodni – powtórzył Yuri. – Jesteś gliną? – Nie – powiedział Axel Hake. – Jestem policjantem, a ty? Yuri uśmiechnął się nieco powściągliwie i zerknął na Julię. – Według Julii jestem księciem Myszkinem. Wiesz, z książki Dostojewskiego. – Zatem idiotą. Julia rzuciła bratu nienawistne spojrzenie, ale Yuri odpowiedział spokojnie: – To chyba prawda. Chyba jestem idiotą. Uśmiechnął się do Julii. Był to olśniewający uśmiech. Oskar Lidman czekał na Hakego na dole przy kanale Pålsund. Technicy odgrodzili teren i kilku ciekawskich stało za taśmą, próbując zobaczyć, co się stało. Zwłoki leżały za płachtą, która była rozciągnięta, by fotografowie z prasy nie mieli szansy na zrobienie zdjęć zamordowanemu mężczyźnie. Jeden z reporterów rozmawiał z Marianne de Vrie, która cicho opowiadała, co się stało. Komisarz Axel Hake podszedł i popatrzył na mężczyznę leżącego na plastikowych noszach. Jego twarz była groteskowo nabrzmiała, ledwo można było rozpoznać rysy. Nawet ciało spuchło, a skóra była gładka i nieco tłusta. Włosy miał rude, ale koloru oczu nie dało się określić. Ryby i podwodne zwierzęta wygryzły niemal w całości gałki oczne. – Wiemy, kim on jest? – zapytał Hake. Oskar Lidman pokręcił głową i wsunął ręce do kieszeni kurtki. Był dużym mężczyzną, żeby nie powiedzieć grubym, ale poruszał się miękko i szybko, jeśli było trzeba. Można było się domyślić, że jego wielką pasją jest taniec, gdyż szedł rytmicznie, jakby podążał za melodią do salsy albo rumby. – Nie będzie raczej zbyt trudno z tym tatuażem. Wskazał palcem na lewe ramię denata. Było wytatuowane białym chińskim smokiem ze skrzydłami na czarnym tle. W jednym rogu znajdowała się cyfra dwa, a pośrodku tatuażu był czworokąt podzielony na dwa kolory, czerwony i zielony, z czymś, co wyglądało jak złoty płomień ognia w centralnym miejscu. Hake nigdy nie widział czegoś podobnego. – O ile jest Szwedem – dodał Lidman. Chudy mężczyzna podszedł do nich. Był to lekarz sądowy Brandt. Skinął lekko głową na powitanie obydwu policjantów. – Mogę już teraz powiedzieć, że nie da się ustalić czasu morderstwa, biorąc pod uwagę, że z pewnością leżał w wodzie jakiś tydzień, a temperatura wody zmieniała się bardzo w ciągu tych ostatnich dni. Typowe, pomyślał Hake. Oznaczało to, że nie można zapytać ewentualnych podejrzanych, czy mają alibi. – Ale został zamordowany – ciągnął Brand swoim szorstkim głosem. – Ktoś uderzył go okrągłym przedmiotem w czaszkę, dwa, może trzy razy. Żelazną rurą albo czymś podobnym. – Więc był martwy, zanim został zatopiony w kanale?
Brandt spojrzał na Hakego ze źle ukrywaną złośliwością. – Co do cholery myślisz? Jak widzisz, czaszka jest przecież niemal roztrzaskana. – Ale mógł przecież utonąć najpierw, a później mieć rozbitą czaszkę – powiedział Hake spokojnie. – Może się przecież zdarzyć, że ktoś chce wyprowadzić nas w pole. Nie zamierzał pozwolić Brandtowi łapać łatwych punktów. Nie odpowiadając, Brandt odwrócił się i poszedł w stronę karawanu. Hake ponownie spojrzał na zamordowanego mężczyznę. Łańcuch wokół kostki zostawił głębokie ślady w skórze i wyraźnie można było dostrzec białą piszczel pod metalowymi linkami. Stalowa kotwica przymocowana do łańcucha była wystarczająco ciężka, by utrzymać mężczyznę w miejscu, pod wodą. – Po co zatapiać go tutaj? – Może to jest miejsce zbrodni – odparł Lidman. – To możliwe, ale dlaczego w ogóle go zatapiać? Dlaczego go po prostu nie wyrzucić? Jeśli nie chce się, aby ciało zostało znalezione, to rzecz jasna nie powinno się robić czegoś takiego, bo prędzej czy później ktoś je odkryje. – A od kiedy mordercy stali się mądrzy? – powiedział gorzko Lidman i spojrzał w górę na hałaśliwy strop mostu Väster, a potem w dół na ziemię. Pod mostem nie rosło prawie nic, pleniły się tam tylko stonogi i gryzonie. Wszystko było równie martwe jak osoba na plastikowej płachcie. Ponieważ miejsce znalezienia ciała znajdowało się dokładnie pod tą masywną stalową konstrukcją, spacerowicze chodzący po moście nie mogli widzieć tego, co się działo przy pomoście. Po obu stronach kanału były nadal przycumowane łodzie, ale większość z nich została już wciągnięta, panosząc się pod wielkimi plandekami. Niektóre stały na przyczepach, inne na drewnianych stojakach. Wiele samochodów było też zaparkowanych w okolicy, a niemal nad samą wodą stał biały, stary autobus z napisem: „Wyłączony z ruchu” umieszczonym nad kabiną kierowcy. Axel Hake spojrzał na zegarek. – Tobisson jeszcze nie przyszedł? Lidman pokręcił głową. – Kiedy się pojawi, możesz mu powiedzieć, żeby z kilkoma ludźmi zaczął pukać do drzwi. – Będzie przeszczęśliwy – powiedział Lidman i rozejrzał się. Nie było jednak tak wielu domów w tej okolicy. Hake wskazał laską na drugą stronę kanału, w kierunku wysokich, dużych kamienic czynszowych na Lorensbergsgatan, powyżej Söder Mälarstrand. – Och, myślałem raczej o tych tam – powiedział. – Z ich okien przecież widać to miejsce. Lidman aż ścierpł. Mieszkały tam prawdopodobnie setki lokatorów, będzie to więc ogrom pracy. Wolałby, aby Hake sam dał Tobiasowi Tobissonowi to zadanie. Hake rzucił ostatnie spojrzenie na denata i odszedł do techników, by powiedzieć im, aby zaczęli dokumentować miejsce znalezienia zwłok. Potem powędrował bez pośpiechu wzdłuż kanału Pålsund, aż doszedł do końca stoczni Mälar. Chciał przejść się sam przez chwilę, aby poczuć okolicę. Långholmen było piękną cząstką Södermalmu. Niemal idylliczną, w której nawet mniejsze domy i zakłady wyglądały zachęcająco, mimo że wiedział, iż człowiek się tam zaharowywał. Palnik spawalniczy zapalał się i gasł w jednym z zakładów i rozświetlał duże okno wychodzące na promenadę. Hake spojrzał na wodę. Coś dręczyło go głęboko w świadomości, ale nie umiał tego uchwycić. Omiótł wzrokiem nabrzeże Ratusza, spojrzał dalej, w stronę Riddarholmen i w końcu ku wzgórzom Söder. Pogrążył się w myślach o dzielnicy, w której teraz się znajdował. Södermalm tak
bardzo się zmieniło. Z początku była to prawdziwa dzielnica robotnicza ze spinnhus[3], browarami, wytwórniami tranu i różnorakimi małymi zakładami przemysłowymi. Mrowiło się w niej od służących, gałganiarzy, robotników zmianowych i rzemieślników. Znajdowały się tam domy rodzin wielodzietnych, więzienia i gorzelnie, i to tam Gustaw Waza wypędzał chorych umysłowo i trędowatych. W ostatnich latach dzielnica jednak otrzymała znacznie wyższy status, kiedy przeprowadzili się do niej dziennikarze, działacze kulturalni i wszelkiego rodzaju artyści. Mieszkanie na Söder stało się modne, młodzież pielgrzymowała tu, i roiło się tu od klubów, kawiarni i restauracji. Jednak wciąż Söder wydawało się zupełnie dziwną częścią Sztokholmu. Może nieco uboższą od pozostałych dzielnic miasta, gdyż nadal było tu pod dostatkiem małych przedsiębiorców, mechaników, lokali bokserskich i starych chałup. Ponadto, to na Söder można było zobaczyć, że Sztokholm jest częścią archipelagu. Tam wychodziły na światło dzienne granity, tam spadały skały do wody i tam przylgnęły małe chałupki, jak domki rybackie wzdłuż zboczy od Katarzyny do Marii[4]. Hake odwrócił wzrok od Söder w stronę Kungsholmen. Po drugiej stronie wody widział ulicę Chapmansgatan, na której mieszkał. Niedaleko stamtąd znajdowało się przedszkole jego córki Siri. Dopiero wówczas to dręczące uczucie z tyłu głowy stało się dla niego jasne. Zatrzymał się nagle i zaklął. – Siri – powiedział głośno. Spojrzał na zegarek i odkrył, że jest ponad godzinę spóźniony. Wyjął komórkę i zadzwonił do przedszkola, ale linia była zajęta. Popędził z powrotem do swojego samochodu. [3] Långholmens Spinnhus – więzienie dla biednych i bezdomnych kobiet w Långholmen. [4] Chodzi o dwa kościoły – Eleonory Katarzyny av Pfalz i św. Marii Magdaleny.
ROZDZIAŁ 3 Hake obudził się wcześnie następnego dnia. Robił to zawsze, kiedy miał zabrać się za nowy przypadek. Coś się w nim już uruchomiło i był zarówno spięty, jak i ciekawy – uczucie, z którym był aż nadto zaznajomiony. Czuł się jak koń pełnej krwi, wprowadzany do boksu startowego, który wie, o co chodzi, ale mimo wszystko niezupełnie chce w tym uczestniczyć, tylko robi trudności i jest ogólnie niechętny. Kiedy już bramki startowe idą w górę i wyścig się rozpoczyna, to co innego, ale czas przed tym momentem jest najgorszy. Hanna nadal spała i Axel wiedział, że upłynie sporo czasu, aż będzie mógł znowu u niej nocować. Nie chciała mieć go w swoim łóżku, kiedy był w środku śledztwa o morderstwo. Powiedziała, że czuje, jakby zapach krwi pozostawał na jego ubraniu po wizytach u patologów i na miejscach zbrodni. Najpierw trudno było mu to zaakceptować, ale po prostu tak zdecydowali się żyć – w separacji. On miał swoje mieszkanie na Chapmansgatan, a ona swoje przy kościele Kungsholm. Hake odwrócił się na bok i spojrzał na nią. Miała staroświecką twarz, niemal przezroczystą, z piegami wokół nasady nosa i obfite usta z nieco popękanymi wargami. Włosy opadały na połowę twarzy i Hake odgarnął je ostrożnie ręką. Wymruczała coś przez sen, a potem otworzyła jedno oko, prawie bezbarwne oko, które najpierw popatrzyło na niego ostro, zanim odrobinę złagodniało. Pocałowała go pospiesznie w usta, po czym odwróciła się i ponownie zasnęła. Poprzedni wieczór był przyjemny. Hanna nie zrobiła afery, że przegapił odebranie Siri z przedszkola. Córka także nic nie powiedziała, kiedy wreszcie się pojawił, spojrzała tylko na niego odrobinę zmęczona, a potem wyszła z szatni, ubierając swój prochowiec. – Powiemy coś mamie? – zapytała od niechcenia. Weszła w ten wiek, kiedy chce się mieć tajemnice i odrobinę napięcia, by zobaczyć, gdzie przebiegają granice. – Chyba zrozumie – rzekł Axel. – Ja nie jestem taka pewna – odpowiedziała Siri. Kiedy Hake wyszedł z bramy tego wczesnego ranka, padało. Okresowe opady ciągnące się tygodniami. Cmentarz ze swoim żelaznym ogrodzeniem wyglądał groźnie w tej szarawej mgiełce. Horyzont ograniczały duże kamienice i w dół, w stronę wody, ciemne ściany wydawały się zginać, by ochronić się przed deszczem. Hake przesuwał się wzdłuż fasad domów, a laska służyła jak swego rodzaju czułek w kaskadzie deszczu ograniczającego widoczność. W połowie drogi na komisariat przypomniał sobie, że miał iść do Medycyny Sądowej i dlatego teraz przebijał się przez ostry wiatr z powrotem do swojego samochodu. Jazda tam była koszmarem. Trzeba było uważać na ubrane na ciemno cienie, które nagle wkraczały po prostu na ulicę, zakładając, że są widoczne wśród ulewnego deszczu; na samochody, które bez ostrzeżenia hamowały przed nim gwałtownie, i na kolejki wijące się całą drogą do Solna. Zaklął cicho przez zaciśnięte zęby. Kiedy wreszcie dotarł do Zakładu Medycyny Sądowej i zdjął z siebie płaszcz, jego nastrój nagle się zmienił. Teraz dla odmiany irytował go ten sztuczny porządek i regularność panująca w salach. Gładkie powierzchnie ścian sprawiały sterylne wrażenie, połyskujące chłodnie ostro odbijały
światło padające z okna, a świeżo wymyte stoły do obdukcji stały w rzędzie, jakby były elementem hali maszynowej. Ale tak to było, kiedy nowe śledztwo miało się rozpocząć. Irytacja zawsze była w pogotowiu. Hake podszedł do najodleglejszego stalowego stołu, gdzie Oskar Lidman stał razem z Brandtem i patrzył na zwłoki. Wyglądało to obscenicznie. Nie tylko to spuchnięte ciało i marchewkowego koloru włosy łonowe, które kłębiły się w kroczu, nie tylko miażdżona rana głowy, która błyszczała teraz na niebiesko, szczerząc się do tego, co pozostało z rudych włosów po goleniu, ale nawet sam pomysł, aby położyć golusieńkiego człowieka na tej błyszczącej ławie na pokaz. Jak kawałek martwego mięsa. To, że potem Brandt dłubał w ciele i było widać duże szwy na klatce piersiowej, w miejscu gdzie przeszła piła, nie czyniło tego wszystkiego mniej niesmacznym. – Nie ma żadnej wody w płucach, a więc zmarł od urazów czaszki – powiedział Brandt, kiedy Hake się zbliżył. – Dokładnie tak jak sądziłem. Spojrzał triumfująco na Hakego. – Coś więcej? Brandt wskazał na miskę, w której leżały jakieś narządy. – Kiepska wątroba. Mogę to powiedzieć od ręki – na granicy alkoholowego stłuszczenia wątroby. Ogólnie był w złym stanie. Ale nie miał we krwi ani alkoholu, ani narkotyków. – Czy możesz powiedzieć, kiedy zmarł? – Nie, i wątpię, aby ktoś inny mógł to zrobić. W wodzie było zimno i proces rozkładu postępuje wtedy przecież wolniej. – Podaj mi przynajmniej przybliżoną datę. – Nie próbuj. Nie jestem jakimś jasnowidzem, tylko naukowcem. – Dwa tygodnie, trzy tygodnie? Brandt jęknął nieco, po czym wzruszył ramionami. – Raczej dwa, ale głowy nie dam. – Czy możesz powiedzieć w takim razie, ile miał lat? – Miał kondycję sześćdziesięciolatka, ale myślę, że miał około czterdziestki. – Dlaczego? – Żadnego powiększenia prostaty, jak u większości mężczyzn w tym wieku, zębów nie dosięgła jeszcze paradontoza… – Jak wyglądają plomby? – Nie jestem ekspertem, ale w każdym razie nie wyglądają jak tradycyjne wschodnioeuropejskie plomby. Nie ma złotego zęba, jak widać. – A urazy, od których zmarł? – Olle Sandstedt z technicznego był tutaj i powiedział, że najprawdopodobniej była to żelazna rura. Musiała być dość długa, by mieć taką siłę, że czaszka pękła. Hake kiwnął głową i spojrzał na Lidmana, który pozwalał miętówce wędrować z jednej strony ust na drugą. Była to ostatnio jego mania, kolejna próba, by rzucić palenie. Wcześniej żuł zapałki, ale w końcu jego żona miała dość znajdowania wszędzie w domu mokrych, połamanych kawałków. – Musimy sfotografować twarz, bez względu na to, jak groteskowo wygląda. I chcę mieć też zbliżenie tego tatuażu. – Wskazał palcem na czarnobiałego smoka. – Nigdy nie widziałem czegoś podobnego – powiedział Brandt. – Nie wygląda ani na chińskiego, ani na zachodniego. Rzymska dwójka i chiński smok. Pokręcił głową. Hake rzucił ostatnie spojrzenie na mężczyznę na stalowej ławie. Śmierć nigdy nie była twarzowa,
zwłaszcza gdy dotyczyło to zwłok znajdowanych w wodzie. Axel Hake i Oskar Lidman zjedli kaszankę w policyjnej kantynie, zanim weszli na górę do wydziału i zaczęli urządzać pokój dowodzenia. Jeszcze za bardzo nie mieli z czym przyjść, ale laboratorium postarało się już o zdjęcia i Lidman przymocowywał je na dużej tablicy. Były to zdjęcia zarówno z obdukcji, jak i z miejsca znalezienia zwłok. Drzwi otworzyły się i wszedł Tobias Tobisson. Wyglądał jak kreska przy boku cierpiącego na nadwagę Lidmana. Uczynił cnotę z bycia wytrzymałym i chudym i postrzegał siebie samego jak biegacza długodystansowego, który kilometr po kilometrze pokonywał ból i przez całą drogę utrzymywał tempo. Pogardzał Lidmanem za jego zwiotczałą postawę, ale równocześnie obawiał się trochę inteligencji i błyskotliwych komentarzy kolegi. Potrafiły trafić w sedno. Jak wtedy, gdy Lidman przyszedł z podsumowaniem pokazującym, że nie było go w pracy mniej niż Tobissona, pomimo jego przechwałek o tym, jak dobrze się czuje dzięki ćwiczeniom ruchowym. – Tu masz czarno na białym. Połowa twoich nieobecności jest wynikiem urazów sportowych. Uszkodzone łękotki tu i zapalenia więzadeł tam. Ruch się nie opłaca. Tobissonowi zabrakło języka w gębie. Stanął teraz przed tablicą i patrzył na fotografie. Był to pierwszy raz, kiedy widział tego mężczyznę. Odwrócił szybko wzrok i wyjął notatnik. – Popukałem do drzwi ludzi wczoraj i dzisiaj – powiedział rzeczowo. – Nie wiedząc, o jakiej porze ani nawet o którym tygodniu mają pamiętać. Nie mając żadnego zdjęcia faceta. – Ktoś coś widział? Hake podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Niebo przejaśniło się tuż po lunchu i na moment słońce prawie przedarło się przez chmury. Ale tylko prawie, gdyż chwileczkę później znów zaczęło lać jak z cebra. Teraz niebo było fioletowo-niebieskie, a Hake słyszał, jak woda chlupie z rynny, gwałtownie wylewając się na asfalt. – Widzieli wszystko, co możliwe. Wydaje się, że połowa z nich nie robi nic innego poza gapieniem się przez okno całe boże dnie. Widzieli domniemanych złodziei łodzi, widzieli parę, która pieprzy się w przerwach na lunch między wyciągniętymi łodziami. Widzieli różne tajemnicze osoby. Ale kiedy się ich przyciśnie, okazuje się często, że chodzi o kogoś, kogo chcą wsadzić. Skrzywił się. – Widzieli ćpunów, włóczęgów, łobuzów i frywolne kobiety, widzieli… – Widzieli zatem coś istotnego? – przerwał niecierpliwie Lidman i cmoknął swoją miętówkę. – Nie – odparł obcesowo Tobisson. – Możesz mimo wszystko wydrukować raport – powiedział Hake i odwrócił się do niego. – Błądzimy przecież po omacku, ale nigdy nic nie wiadomo. – Może ten zamordowany jest mężczyzną, który pieprzył tę kobietę w przerwie na lunch – powiedział Lidman. – Zazdrosny mąż mógł za nimi iść. Tobisson uśmiechnął się do niego. Takim pewnym siebie uśmiechem kogoś wiedzącego, kto ma Czarnego Piotrusia. – Nie bardzo. Byli tam w każdym razie znowu przedwczoraj. Lidman podniósł się i pociągnął za tył spodni. – Okej, ale może coś widzieli. Jakby nie było, może warto dalej to poprowadzić. Hake kiwnął głową Tobissonowi, który stęknął ciężko. – Sprawdź ich. Wrócił i usiadł na krawędzi biurka.
– Technicy zajmują się kotwicą i łańcuchem oraz ewentualnymi odciskami palców. Ty, Oskar, sprawdź wśród naszych kontaktów, czy coś słyszeli o jakiejś egzekucji. Mieli wielu kapusiów, którzy zwykle wiedzieli, że coś się szykowało pomiędzy różnymi kryminalnymi grupami. Dotyczyło to zarówno tak zwanej jugo-mafii[5], jak i gangów motocyklowych. – Priorytetem jest oczywiście ustalenie jego tożsamości. – A co ty będziesz robił? – zapytał Lidman. – Pójdę do naszego szefa i poinformuję go – powiedział Hake. – Mówiąc o ludziach bez tożsamości – dodał Lidman. – Nie widziałem Rilkego od powstania Nilsa Dacke[6]. Jednak Seymour Rilke był wyjątkowo w swoim biurze. Wprawdzie Hake musiał czekać dwadzieścia minut, zanim został wpuszczony przez sekretarkę Rilkego, ale była to normalna demonstracja siły szefa policji. Doprawdy, nie był dostępny o każdej porze. Hake usiadł naprzeciw tego małego człowieczka, który tronował za swoim okazałym biurkiem i obracał pióro Mont Blanc między swoimi małymi dłońmi. Jego głowa była duża i wyglądała nieproporcjonalnie w stosunku do wąskich ramion i drobnego ciała. Dobrze skrojony garnitur z kamgarnu z chusteczką w kieszonce na piersi nadawał mu lalusiowaty wygląd, ale Hake nie dawał się zwieść. Seymour Rilke miał zarówno prestiż, jak i ambicje, co Hake parokrotnie poczuł sam na sobie. Hake położył zdjęcie z prosektorium na biurku komendanta. Rilke ani drgnął, kiedy zobaczył tę napuchniętą twarz. Przyglądał się jej rzeczowo długą chwilę. – Kto to jest? – Nie wiemy. Wiadomo tylko, że został zamordowany przed kilkoma tygodniami i zatopiony w kanale Pålsund z łańcuchem i kotwicą wokół nogi. – Szwed? – Jak powiedziałem, nie wiemy. Hake zawiesił laskę na poręczy krzesła, ale ta cały czas się zsuwała. W końcu wziął ją, postawił między swoimi nogami i tak jakby oparł na niej brodę. Rilkemu nie podobała się ta poza. Dodawała Hakemu autorytetu, którego nie powinien mieć w tym pokoju. – Chciałbym opublikować zdjęcie – powiedział Hake. – Wszystko pójdzie wtedy szybciej. – Nie ma o tym mowy. Świadczyłoby to tylko o tym, że jesteśmy kompletnie zbici z tropu i nie mamy z czym iść dalej. – Chyba tak można opisać naszą sytuację. – Och tam, możecie się chyba trochę wysilić, zanim zrobimy coś drastycznego. Ja w każdym razie uważam, że to sprawa o niskim priorytecie. – Dlaczego? – Wygląda to jak porachunki w półświatku. Nie nazywało się to miejscem stojącym w zatoce Nybro kiedyś, gdy grupy przestępcze pozbywały się siebie nawzajem? – Jak powiedziałem, nie mamy pojęcia, jakiego rodzaju jest to przestępstwo, poza tym, że chodzi o morderstwo – odparł Hake łagodnie. – W każdym razie nie dostaniesz do tego więcej ludzi – powiedział Rilke, po czym odkręcił zatyczkę pióra i zaczął pisać. Audiencja była skończona i Hake wstał. – Czy morderstwo ma niski priorytet dlatego, że zdarzyło się na Södermalmie, a nie w jakiejś
lepszej dzielnicy? Seymour Rilke nawet na niego nie spojrzał. – Nie bądź śmieszny Axel – powiedział. Axel Hake zadzwonił do drzwi swojego sąsiada Larsa Larssona-Varg. Były kustosz muzeum otworzył drzwi i kiwnął ręką na Hakego. Był ubrany w pomięty lniany garnitur i brudny t-shirt. Na głowie miał małą aksamitną jarmułkę w kolorze czerwonym, a na nogach jakieś mocno znoszone espadryle. Pokój był przeładowany bibelotami i obrazami, a na stole królowała duża gipsowa głowa Strindberga. Tuż obok leżała para rękawic bokserskich, a w kryształowej karafce znajdowało się wino. Lars nalał sobie kieliszek i wskazał gestem Hakemu, który jednak odmówił. Hake pokazał zdjęcie tatuażu Larssonowi-Varg, który spojrzał na nie z zaciekawieniem. Lars był ekspertem w dziedzinie sztuki renesansowej, ale interesowały go wszelkiego rodzaju zdjęcia. – Interesujące – powiedział i pociągnął łyk wina. – To pilne. – Daj mi kilka dni. Spojrzał na Hakego. – Czy to trup? Hake kiwnął głową. – To powinno się go obedrzeć ze skóry i zachować ten fragment z tatuażem. – Cholernie groteskowo. – Nie, ja naprawdę tak myślę. W japońskich muzeach znajduje się wiele pięknych wytatuowanych skór. Całe plecy z dziełami różnych mistrzów. To przecież dzieła sztuki, do cholery. Muszą być zachowane dla przyszłych pokoleń. – Tego w każdym razie nie będziemy oskórowywać – powiedział Hake stanowczo. – Jak uważasz. Larsson-Varg dalej patrzył na fotografię. – Teraz mogę powiedzieć jedynie, że ten smok jest tak zwanym smokiem Annam[7]. Podszedł do półki z książkami i zdjął jedną. Otworzył ją i wskazał na zdjęcie smoka, który nieco przypominał motyw tatuażu. – Zawsze coś – rzekł Hake. – Zadzwoń do mnie, gdy będziesz wiedział więcej. Larsson-Varg nie słyszał, kiedy Hake wyszedł. Był pochłonięty zdjęciem i wyjął jakieś próbki kolorów, które położył obok niego. – To może przedstawiać złoto, ten tam płomień – mamrotał sam do siebie. – To robi go dodatkowo ciekawym… Hake szedł powoli spacerowym krokiem wzdłuż Skutskepparvägen na Långholmen. Cały teren był oazą w środku Sztokholmu, z wodą jeziora Mälaren wokół. Stare więzienie było obecnie hotelem konferencyjnym, chociaż niektóre cele odstąpiono artystom. Jednak Hake nie szedł w tym kierunku, tylko w drugą stronę, ku dawnej stoczni Mälar. Była bardziej osłonięta przed wzrokiem przechodniów i jeśli zbrodnię popełniono w pobliżu miejsca znalezienia zwłok, przypuszczalnie powinno się zacząć od tej strony wyspy, a nie przy więzieniu, z jego licznymi deptakami i ścieżkami do joggingu. Widział, jak małe łodzie, które jeszcze nie zostały wyciągnięte na zimę, stoją i kołyszą się w swoich cumach w tej kłębiącej się wodzie, która teraz, gdy deszcz rozlał plamy ropy po całym kanale, miała niemal kolor opalu. Oparł laskę o brezent leżący na łodzi, tak że deszczówka spłynęła
po płótnie. Drżąc z zimna, postawił kołnierz płaszcza i rozejrzał się po labiryncie przyczep, przystani i wszelakich rupieci. Tak, tutaj z pewnością można było popełnić morderstwo tak, że nikt tego nie widział. Po prawej stronie od mostu Pålsund stał piękny pomarańczowy, murowany dom z osobliwą nazwą „Zguba”, dawna gospoda, która obecnie dawała schronienie różnego rodzaju stowarzyszeniom. Hake wyjął notatnik, który zawsze miał przy sobie, i zanotował, by ją odwiedzić. Ktoś może coś zauważył. Hake zawsze próbował uchwycić swoje pierwsze wrażenia. Często dawało to impulsy, być może irracjonalne albo mało znaczące, ale Hake ufał im i notował je starannie. Jego pierwszy zapisek brzmiał: „szlak wodny w Sztokholmie”. Zapisał to, ponieważ czuł, że miejsce znalezienia zwłok miało znaczenie, że istniał powód, dla którego ciało znaleziono właśnie w tym kanale. Nie wydawało się, by morderstwo zostało popełnione na przedmieściu i że ktoś potem jechał z ciałem, by wyrzucić je właśnie tutaj. Hake poszedł dalej i natknął się na małą ciężarówkę, która świszcząc, przejechała obok niego w stronę małego mostu Pålsund, który rozciągał się nad kanałem i skutecznie przeszkadzał dużym łodziom wpływać. Hake odwrócił się i podszedł do ciężarówki, w której siedział mężczyzna około czterdziestki. Był ubrany w brudne ciuchy robocze i miał zapadłą, wymizerowaną twarz. Na głowie miał wyświechtaną czapkę żeglarską z daszkiem, która zdawała się być wystawiona na zbyt wiele ulewnych deszczy. Odwrócił obojętny wzrok ku Hakemu. – Dzień dobry – powiedział Hake. – Policja. Czy mogę zadać kilka pytań? Mężczyzna wyglądał na zrezygnowanego, jak gdyby spotkały go wszystkie nieszczęścia świata naraz. – To coś konkretnego? – Znaleźliśmy zamordowanego mężczyznę tam niżej w kanale. Dokładnie pod mostem Väster. – Słyszałem o tym, ale nic nie wiem. Hake zauważył, że kołnierz był tłusty, a kurtka zniszczona. Mężczyzna wydawał się nerwowy, a jego sposób rozglądania się dookoła oraz jakieś niebieskie tatuaże na rękach zdradzały, że należał do grona recydywistów. – Jeździsz chyba tu wokół na ciężarówce i widzisz sporo, nieprawdaż? – powiedział Hake. Mężczyzna wzruszył ramionami. – Widzę i nie widzę. Pilnuję swojego nosa. Hake podszedł bliżej i napotkał w pewien sposób niewyraźne spojrzenie mężczyzny. Jak gdyby jego wodniste źrenice nie mogły w ogóle się skupić. – Pomagasz czasem właścicielom łodzi w dole przy kanale wyciągać łodzie? Mężczyzna skinął głową. – Znasz większość z nich? – Znam i nie znam. Hake wyjął zdjęcie ofiary z wewnętrznej kieszeni i podał je kierowcy ciężarówki. – Widziałeś go kiedyś tutaj w pobliżu? – Kurwa – powiedział mężczyzna, ale nie mógł oderwać oczu od zdjęcia. – Jest może trochę spuchnięty, ale nie powinno być całkiem niemożliwe rozpoznanie go, jeśli widziało się go wcześniej. Mężczyzna oddał fotografię. – Ja go w każdym razie wcześniej nie widziałem. Hake schował zdjęcie. – Klub jachtowy Heleneborg, tam – powiedział. – Mają kogoś, kto tu jest i kontroluje łodzie?
– Kontroluje i nie kontroluje. Najlepsze w tym miejscu jest to, że nikt go nie kontroluje. Musi przecież być ktoś, kto zajmuje się klubowymi łodziami. – Właściciele łodzi sami się tym zajmują. – Ale klub jachtowy to chyba, do cholery, klub jachtowy. – To w każdym razie nie moja działka. – Ktoś zgłosił kradzież kotwicy i przynależącego do niej łańcucha? – Nie zajmuję się… – Może coś słyszałeś – przerwał mu Hake ostro. Tracił powoli cierpliwość i mężczyzna wzdrygnął się, jak gdyby ktoś go uderzył. Spojrzał w dół zbocza, ale nic nie powiedział. Hake uznał, że przypomina bojącego się lania psa. – Jeśli na coś wpadniesz – powiedział Hake pojednawczo i wyjął swoją wizytówkę – to odezwij się. Nie zamierzamy pytać cię, ile zarabiasz na czarno, pomagając właścicielom łodzi wyciągać je. Interesuje nas tylko morderstwo. Mężczyzna spojrzał na niego drętwo, nie odpowiadając. – No to dzięki – zakończył Hake. Właśnie kiedy miał się odwrócić i odejść, mężczyzna nagle powiedział: – Jakaś franca siedzi i całymi dniami gapi się przez okno, tam, w posiadłości Heleneborg. Myślę, że to inwalidka. Albo też jest to mała dziewczynka. Może ona coś widziała. Zrobił gest w stronę żeglarskiej czapki, jakby salutował, zanim wrzucił bieg i odjechał w kierunku pochylni. Hake spojrzał na drugą stronę kanału, gdzie wskazał mężczyzna. Był tam stary, otynkowany na żółto murowany, dwupiętrowy dom, z dużym atelier na jednej ścianie szczytowej. Poszedł z powrotem przez most, przekroczył Söder Mälarstrand i zatrzymał się przy gruzowym placu przed domem. Spojrzał w górę na rzędy okien i za ciemną szybą bardzo wyraźnie zobaczył białą lalkowatą twarz. Hake nie znalazł żadnego wejścia od przodu, więc obszedł dom dookoła, pomiędzy dwoma dużymi słupami bramy bez wrót, i znalazł drzwi wejściowe z zamkiem szyfrowym. Dokładnie kiedy podszedł, zamek zabzyczał i otworzył się. Hake pchnął drzwi i wszedł do środka. Z piętra było słychać słaby głos: – Drugie piętro na prawo. Drzwi do mieszkania na drugim piętrze były już otwarte i Hake wszedł do jasnego, pięknego pokoju, który był gustownie urządzony w żółtych i beżowych odcieniach. Mocno pachniało wodą różaną. Syjamski kot z apatycznymi oczami spojrzał na niego przelotnie, zanim udał się do innego pokoju. Po drugiej stronie szeroko otwartych drzwi znajdował się salon, a tuż przy oknie siedziała drobna kobieta na wózku inwalidzkim. Jedna noga była odcięta tuż pod kolanem i spodnie od piżamy były podpięte agrafką. Na piżamę miała ubrany elegancki jedwabny szlafrok. Dopiero teraz Hake zobaczył, że to była stara twarz, mocno umalowana, ale w taki sposób, że przypominała lalkę. Oczy były porcelanowo niebieskie, a policzki lekko różowe na kościsto-białej twarzy, jak gdyby było trochę za gorąco w mieszkaniu, przez co cera nieco nabrała koloru. Kobieta była bardzo delikatna i niemal zupełnie bez biustu, taki miniaturowy człowiek. – Lizzi Hammarlund – przedstawiła się. – Telefonistka, zanim wariat na mnie najechał. Miała wyraźnie południowy dialekt, który w parze z jasnym, prawie niewinnym głosem sprawiał komiczne wrażenie. Hake przedstawił się i rozejrzał się wokół zafascynowany. W salonie stare meble z czasów Ludwika XIV mieszały się z komputerami, a na gustawiańskim stole stał profesjonalny sprzęt fotograficzny. W sąsiednim pokoju, do którego drzwi były uchylone, dostrzegł małe dziecięce łóżko
obok obszernej toaletki zawalonej szminkami i perfumami oraz lustro w złotej ramie. – Nigdy nie wychodzę – powiedziała. – Wszystko zamawiam stąd. Przez Internet. Także procenty. Zrobiła gest w stronę eleganckiego kieliszka z likierem, który był do połowy wypity. Obok stała butelka zielonego Chartreuse. – To nie ty jesteś „Edmundem”? – Nie, jestem policjantem. – Och, wszyscy twierdzą, że są zarówno jednym, jak i drugim. Ja pytałam głównie dlatego, że „Edmund” wytropił mnie na czacie i napisał, że wpadnie mnie odwiedzić. Prawdopodobnie pedofil. Udawałam, że mam dwanaście lat. Śmiała się bez opamiętania, aż zaczęła kaszleć. Nie przeszkodziło to jej wyjąć srebrną papierośnicę i zapalić papierosa. Hake wyjął legitymację, ale Lizzi nie spojrzała na nią. – To można na dobrą sprawę podrobić, jak wszystko inne. – Możliwe. Ale ja naprawdę jestem policjantem i interesuje mnie to, co mogłaś widzieć. – Czy to ten papla w ciężarówce powiedział, że siedziałam tu i szpiegowałam całe boże dnie? – Niedokładnie tak się wyraził. Lizzi uśmiechnęła się szeroko. Także jej zęby miały niemal idealny kolor, zupełnie białe, i Hake zastanawiał się, czy je również malowała. Nie potrafił rozstrzygnąć, czy miała trzydzieści, czy sześćdziesiąt lat, tak mocno była uszminkowana. – Mogę postawić moją ostatnią koronę, że on jest recydywistą. Widziałeś chyba dziary na jego rękach? Hake kiwnął głową. – I nie ma żadnych wątpliwości, że nie raz tam wróci. Widziałam go, jak robi… – Wyjaśniam morderstwo, Lizzi, więc wszystko inne musi pójść normalnymi kanałami policyjnymi. Lizzi Hammarlund zamilkła gwałtownie, jak gdyby została spławiona, i odwróciła się do okna wychodzącego na kanał Pålsund. Po chwili zaczęła znów mówić swoim szarpanym dziecinnym językiem. – Jasne, siedzę tu całymi dniami i szpieguję. Nie mam zbyt wiele czegoś innego do roboty. Ale często jestem tam, w cyberprzestrzeni, i komunikuję się z całym światem. Przeciągnęła ręką po włosach. Ciemnoczerwone paznokcie nie pasowały do tej małej dziewczęcej dłoni. – To mój sposób, żeby „zobaczyć” świat. Podróżuję daleko każdego dnia i to do cholery dużo dalej, niż ten tam tirowiec kiedykolwiek był. Siedzenie i kręcenie się w kółko po Långholmen całymi dniami, co to jest za życie? Uśmiechnęła się powściągliwie. – O morderstwie – powiedział Hake i oparł się na lasce. Noga zaczęła go boleć po spacerach. Jakby czytając w myślach Hakego, Lizzi powiedziała: – Usiądź. Policjant usiadł na drewnianym krześle, które prawdopodobnie było miejscem kota – było pełne sierści. – Czy wiesz, że w tym domu mieszkali Alfred Nobel i jego ojciec? Brat wysadził samego siebie i czterech innych w powietrze przy pomocy oleju glicerynowego w jakichś budynkach laboratorium, które leżały dużo dalej na działce. Gdyby Alfred zginął, uniknęlibyśmy dynamitu i historia świata wyglądałaby zupełnie inaczej. Wszystko jest tylko przypadkiem i chaosem. Gdybym nie została przejechana przez pieprzonego idiotę, leżałabym na plaży w Buenos Aires z moim szefem. Byliśmy
w każdym razie w drodze tam, kiedy niebo runęło w dół. – O morderstwie – zaczął znowu Hake. – Morderstwo, tak – zamyśliła się Lizzi. – Słyszałam o tym w radiu dziś rano. Widocznie gówno wiecie. – Oj tam, trochę chyba wiemy – odezwał się Hake i wyciągnął zdjęcie mężczyzny znalezionego w kanale. – Wygląda paskudniej niż ja – powiedziała z obrzydzeniem. – Ale nie poznaję go. Czy jest Szwedem? – Nie wiemy. – Otóż to, gówno wiecie. – Wiemy w każdym razie, że został zamordowany silnym uderzeniem w głowę, a potem zatopiony w kanale Pålsund. – Zdjęcie niewiele daje, ale takiego rudzielca bym rozpoznała, gdyby przebywał w tych okolicach. Hake spojrzał na nią odrobinę zawiedziony. – Trzeba po prostu się wgryźć, powiedziała Lizzi radośnie. – I nie poddawać się. Życie jest jednak tylko jedną długą kiełbasą gówna, z której trzeba brać kęs każdego dnia. Chodzi jednak o to, żeby przełknąć. Zrobiła gest w stronę swojej nogi. – Popatrz na mnie – ciągnęła. – Ledwo mogę sama się wyszczać, a nie pieprzyłam się od ośmiu lat. Nawet pijaczkowie nie chcą tu przyjść i mnie przelecieć. Ale nie zamierzam się poddawać. Pewnego dnia znajdę kogoś tam w sieci, miejmy nadzieję mężczyznę, który szuka dokładnie kogoś takiego jak ja. Jednonogiego byłego telefonistę. Uśmiechnęła się sarkastycznie. – Albo sprawdzę Nobla. Wskazała gestem okno. – Po śmierci brata kontynuował jedynie eksperyment na barce, tutaj, na Mälaren. Roześmiała się swoim perlistym śmiechem, zanim rozedma płuc zakłuła ją tak, że zaczęła kaszleć. Kiedy skończyła, spojrzała na Hakego niewinnymi niebieskimi oczami. – Zresztą, dlaczego jesteście tak zainteresowani zmarłymi? To my, żyjący was potrzebujemy. Kiedy Hake jechał przez Västerbron z powrotem na komisariat policji, spojrzał w dół na miejsce znalezienia zwłok. Miejsce było wybrane starannie, z góry nie można było zobaczyć, gdzie mężczyzna został zatopiony. Mżawka sprawiała, że Hake z najwyższego punktu prześwitu mostu nie mógł nawet dojrzeć Riddarholmen ani Starówki. Wycieraczki w starej „cytrynie” pracowały frenetycznie. Inaczej było minionego lata. Wyż utrzymywał się nad Skandynawią przez kilka miesięcy i wakacje w Skagen były nadzwyczaj udane. Axel, Hanna i Siri wynajęli letni domek w pobliżu słynnego Hotelu Bröndum na duńskim północnym wybrzeżu. Dom z sypialnianym poddaszem i dużym pokojem dziennym z widokiem na morze. Kąpali się całymi dniami przy płytkiej plaży, chodzili na spacery albo po prostu przesiadywali na działce. Axel i Siri zbrązowieli jak pierniczki, Hanna ze swoim alabastrowo-białym ciałem pozostała blada, z wyjątkiem twarzy, która trochę się zaczerwieniła, co czyniło piegi jeszcze wyraźniejszymi. Siri nauczyła się jeździć na dwukołowym rowerku z kółkiem podporowym, a on i Hanna próbowali uczyć się duńskiego z pomocą rozmówek. Rywalizowali o poprawienie słownictwa i intensywnie przepytywali się nawzajem wieczorami. Po
godzinie dwunastej mieli mówić tylko po duńsku. – Du är sød[8] – powiedział Axel. – Skal vi bola[9] – zapytała Hanna i uśmiechnęła się. I „bola” robili przez pół nocy. Hanna smakowała kremem do opalania i słoną wodą i drapała go po plecach tak, że musiał nosić bawełnianą koszulę przez kilka dni. Tej nocy chciała mieć więcej dzieci, tej nocy chciała mieć całą gromadkę dzieci, z którymi mogliby się kąpać i bawić. Nie chciała przestać się kochać i zasnęli szczęśliwi i wyczerpani w swoich ramionach. Siri, która skończyła pięć lat, chciała uczyć się pływać. Widziała sztuczki swojego taty w wodzie i chciała robić tak samo. Axelowi, który pływał zarówno kraulem, jak i brawurowo motylkiem, trudno było przekonać ją, że to zbyt skomplikowany styl pływacki dla małej dziewczynki. Kiedy Siri wreszcie zrozumiała, jakie to trudne, nie chciała w ogóle uczyć się pływać. W zamian za to Axel postanowił, że będą budować papierowy latawiec, który mogliby puszczać na plaży. Zakupili bambusowe patyki i papier, a Siri mogła pomalować latawca z pomocą Hanny. Była to szalenie piękna kaskada kolorów, która przyniosłaby zaszczyt każdemu ekspresjoniście. Duże pola czerwonego i złota z kropkami i kółkami i czymś, co miało przedstawiać różne zwierzęta. Kiedy papier wysechł, Axel rozpiął go między mocnymi, skrzyżowanymi ze sobą bambusowymi patykami i przymocował długą żyłkę pośrodku. Oto powinien latać wysoko. Poszli grupą w dół, nad morze, gdzie zawsze wiał silny wiatr i przygotowali się na swoją pierwszą próbę lotu. Axel trzymał linę. Hanna i Siri trzymały latawiec. Hake zaczął biec, lekko kulejąc, aż poczuł opór liny i krzyknął, żeby puściły. Latawiec przeleciał nisko, zanim bez ceregieli runął prosto w piach. Axel spojrzał na Hannę, która wzruszyła ramionami. – Byłeś za wolny – powiedziała Siri. – Zrobimy jeszcze jedną próbę – postanowił. – Może miałem za długą linę. Zaczęli od nowa. Hake przy linie, Hanna i Siri przy latawcu. Axel biegł ile sił z podniesioną ręką i wzdrygnął się, kiedy one puściły latawca. Ten wzleciał w powietrze i Hake już miał wydać pisk radości, kiedy latawiec zaczął się kołysać, by tuż potem znów runąć na ziemię. Hake podszedł do latawca. Bambusowe patyki były skrzywione, papier się podarł, a jego kolano bolało jak nigdy dotąd. – Musisz biec jeszcze szybciej tato – powiedziała Siri oskarżycielsko, mimo że wiedziała o niepełnosprawności swojego ojca. Może był to sposób, by odpłacić się za pływanie. Hake usiadł na piasku i odetchnął. Wyjął taśmę maskującą i łatał latawca tam, gdzie papier puścił. Potem dodatkowo umocnił bambus kawałkiem żyłki. – Jeśli któraś z was chce biegać, to możecie spokojnie to robić – powiedział. Żadna nie czuła się wezwana. Axel wstał, a wiatr pochwycił latawiec, tak że trudno było go utrzymać. Żadnej winy w siłach pogody w każdym razie nie było. Axel przypomniał sobie, że widział program w telewizji o staruszkach, którzy puszczali latawce w Chinach. Żaden nie biegł szczególnie szybko, by je wyciągnąć w powietrze. Napotkał spojrzenie Hanny. – Po prostu go wypuścimy – powiedziała, jakby czytając w jego myślach. – Jeśli dasz mu extra kuksańca, może się podniesie. Hanna kiwnęła głową, a Hake odszedł tak daleko, aż lina się napięła. – Jesteście ze mną? Kiwnęły w napięciu. – Raz, dwa, trzy – krzyknął Hake pod wiatr i pokuśtykał wzdłuż skraju wody. Hanna i Siri rzuciły latawiec w powietrze, ale ten stawił opór.
Hake posuwał się dalej wzdłuż plaży i nie czuł ani muszli, ani kamieni pod stopami, ani nawet chora noga nie dała o sobie znać. Pędził i potykał się, a latawiec dotrzymywał mu kroku, właściwie się nie unosząc. Kręcił się wokół własnej osi i w końcu upadł kawałek dalej w wodę. Hanna i Siri przybiegły. Brodziły w wodzie i wyciągnęły latawiec, podczas gdy Axel leżał, dysząc, na brzegu. Hanna trzymała latawiec nad głową, brodząc w stronę lądu. Papier zmókł i kolory zaczęły spływać. Wyglądała pod światło jak afrykańska księżniczka, czarna i smukła. – Nie da się – powiedziała Siri. – Musimy go najpierw wysuszyć. Szli nieco osowiali w górę do domu. Nad wydmami stał starszy, żylasty mężczyzna obok swojego roweru. Miał na głowie chustkę do nosa i kiwał do nich. Oni pokiwali również, a kiedy minęli go, zawołał: – Den skal ha en kæmpehale. Pomachali i szli dalej w górę. Hanna poddała się pierwsza. – Co on powiedział? – Sądziłem, że znasz duński. – W każdym razie powinien coś mieć – powiedziała Hanna. – Kæmpehale. Było tylko kilkaset metrów od domu, kiedy Hanna puściła latawiec i zaczęła biec w stronę domu. Hake kulał za nią. Siri gapiła się za nimi, nie rozumiejąc, i podniosła latawiec. Hanna była pierwsza w środku w domu i pobiegła do regału, Hake był krok za nią, ale wspinał się z trudem na poddasze. – Gdzie do cholery jest słownik? – wołała podniecona Hanna i grzebała po regale. Axel sądził, że wie, ale słownika nie było na górze na poddaszu. Siri weszła i popatrzyła na nich. Położyła latawiec do wyschnięcia na werandzie. – Co wy właściwie robicie? Zatrzymali się, wyścig się skończył. – Tamten wujek powiedział coś, czego nie zrozumieliśmy – powiedziała Hanna. – Kæmpehale – odpowiedziała Siri z odpowiednią duńską wymową. Opanowała dyftongi lepiej niż Axel i Hanna i naśladowała beztrosko inne dzieci na plaży. – No właśnie. – Kæmpe nie jestem pewna – powiedziała Siri. – Ale hale wiem, co to jest. Skierowała rękę do tyłu i podniosła swój koński ogon. – To jest hestehale. – Ogon – krzyknęli Hake i Hanna naraz. Latawiec potrzebuje kæmpe – ogona. Olbrzymiego ogona. Teraz przypomniał sobie, że wiele latawców miało długi ogon. Ten mały ogonek, który zrobił, był najwyraźniej niewystarczający. Rozpoczął tworzenie go, wziął linę i przywiązywał do niej kokardki i inne błyskotki. Z tyłu przymocował mnóstwo materiałowych tasiemek. Kiedy latawiec wysechł i ogon był na miejscu, poszli znów na plażę, drżąc z podniecenia. Hake chwiejnym krokiem poszedł z liną, Hanna i Siri rzuciły latawca w powietrze. Ten zakołysał się i początkowo wyglądał, jakby spadał, ale odbił i nagle wzbił się w powietrze. Axel czuł szarpnięcie za linę, a latawiec po prostu wznosił się i wznosił. Wisiał w powietrzu daleko nad wodą. Hanna i Siri podeszły do niego, promieniejąc radością, i Siri przejęła linę latawca.
Hanna i Axel objęli się nawzajem ramionami za szyje i tańczyli w koło. – Kæmpehale, kæmpehale – krzyczeli. Siri posłała im tylko uroczyste spojrzenie, zanim zafascynowana poszybowała latawca wzdłuż plaży Skagen. Hake uśmiechnął się na to wspomnienie, ale przypomniał sobie również, że ledwo wstał z łóżka następnego dnia i musiał zażywać leki przeciwzapalne przez tydzień, aby zmniejszyć obrzęk kolana. Duński lekarz potrząsnął tylko bez zrozumienia głową i mruknął: – Og De skal være en politimand[10]. Siri podniosła oczy znad swojej kolorowanki. – To znaczy gliniarz – powiedziała nonszalancko. Hake skręcił z Scheelegatan i zaparkował przed komisariatem. Naciągnął płaszcz nad głowę i poszedł przez deszcz w stronę wejścia. [5] Slangowe określenie osób pochodzących z byłej Jugosławii. [6] Powstanie Nilsa Dacke – powstanie chłopskie pod wodzą Nilsa Dacke w 1542 roku. [7] Historyczna część Wietnamu. [8] Jesteś słodka. [9] Będziemy się pieprzyć? [10] I to ma być policjant.
ROZDZIAŁ 4 W pokoju dowodzenia siedział Tobisson i sporządzał raport z przesłuchania. Miał ze sobą innego policjanta przy przesłuchaniu, jak to było przyjęte, ale nie dyskutował z nim. Hake powiesił swój mokry płaszcz do wyschnięcia i obserwował Tobissona. Według niego Tobisson był przeciętnym policjantem. Wprawdzie miał doskonałą kondycję, on i jego dziewczyna biegali przecież niemal codziennie, zdawał wszystkie testy i awansował na inspektora raz dwa. Był poza tym dość analityczny. Ale jego przeciętność jako policjanta polegała na tym, że często chciał poniżyć przesłuchiwanego, upokorzyć albo w każdym razie sprawić, by podejrzanemu było nieprzyjemnie. Wtedy pewność siebie Tobissona rosła, co mogło być fatalne, gdyż nagle przesłuchiwany zamykał się w sobie i milkł. Ten brak kalibrowania sprawiał, że Tobisson koniec końców nie był naprawdę dobrym policjantem. Teraz Hake obawiał się, że Tobisson być może wystraszył część tych, którzy mogli coś widzieć. – Dlaczego nie gadałeś z ludźmi z posiadłości Heleneborg? Tobisson nie podniósł oczu, pisał intensywnie. – Tobisson! Kolega spojrzał w górę. Hake zauważył, że jego twarz nieco zbielała i że oczy stały się odrobinę zamglone i puste. – Zrobiłem to – powiedział głucho. – Lizzi Hammarlund? Tobisson kiwnął głową. – Nie pisnęła o tym ani słowa. – Możesz przeczytać tutaj. – Podał jeden z papierów, które wydrukował. – Jeśli mi nie wierzysz. Hake wziął kartkę i zobaczył, że było to prawidłowe przesłuchanie Hammarlund. – Dziwne. Nic nie powiedziała o tym, że już była przesłuchiwana. – Dziwne? To, że lalkowata kaleka, która tylko siedzi i gapi się całymi dniami, chce mieć gościa? Uważam, że bardziej dziwne jest to, że oficer kryminalny jak ty nie konsultuje się ze swoim kolegą, zanim go oskarży o niewykonywanie swojej pracy. Hake powiesił swoją laskę na oparciu i usiadł. – Masz rację – rzekł. – Przepraszam. Zaciśnięte szczęki Tobissona aż chodziły pod napiętą skórą, ale nic nie powiedział. Miał właściwie tylko dwa rodzaje nastroju. Albo był wkurzony, albo był bardzo wkurzony. Teraz chodziło o to drugie i Hake wiedział, że reszta dnia będzie trudna. Kiedy Oskar Lidman wszedł późnym popołudniem, żaden z nich nie wypowiedział ani słowa do siebie. – Cześć wesołki – powiedział Lidman i rzucił na stół teczkę. – Rozumiem, że jestem wyczekiwany. Spojrzał na swoich kolegów. – Przestaniemy się bawić „w ciszę” i przejdziemy przez to, co mamy? Hake kiwnął głową i wstał. Podszedł do tablicy i wskazał palcem na zdjęcie zamordowanego. – Mamy niezidentyfikowane zwłoki faceta w wieku około czterdziestu lat. Został zamordowany
kilkoma uderzeniami w czaszkę. Wprowadziliśmy odciski palców, ale nie trafiliśmy na nic. Co może oznaczać, że nie był wcześniej karany. Albo też, że jest obcokrajowcem. Hake wskazał na zdjęcie tatuażu. – Ma na ramieniu tajemniczy tatuaż i został zatopiony w wodzie, z łańcuchem wokół nogi i kotwicą, która miała utrzymać go na dole. Nikt, zdaje się, nie widział zbrodni. Żadne rozmowy z ewentualnymi świadkami nic nie dały. Rzucił spojrzenie na Tobissona, który zimno spojrzał na niego. – Według Ollego Sandstedta kotwica jest zwykłą galwanizowaną stalową kotwicą. Można taką kupić wszędzie. Na przystaniach albo u handlarzy łodziami. Z pewnością także przez Internet. Osobiście uważam, że została ukradziona jakiemuś właścicielowi małej łodzi w okolicy. Poleciłem Guldbrandsenowi postarać się o listę wszystkich, którzy mają miejsce dla łodzi przy Pålsundet. – Guldbrandsen? Mieliśmy przecież nie mieć żadnych dodatkowych ludzi. Lidman już miał ciągnąć dalej, gdy dostrzegł spojrzenie Hakego. – Ach, wielki wódz o tym nie wie. Hake wzruszył ramionami. – Dopóki Guldbrandsen nie wybiera nadgodzin, sądzę, że chyba może popracować z nami. Nie może być podwójnej lojalności w śledztwie o morderstwo. Albo jest się w środku, albo poza śledztwem. Ale nie był pewien. Zaryzykował. Jeśli Rilke by się o tym dowiedział, mógłby narobić sporo kłopotów. – Napisałem też list do właścicieli łodzi i poprosiłem ich o sprawdzenie, czy ktoś zgubił swoją kotwicę. – No i co z tego? – zapytał z rozdrażnieniem Tobisson. – Ktoś ukradł kotwicę. – No – powiedział Hake. – Mogą przecież być odciski palców na łodzi, z której ją ukradziono. Spojrzał znowu na fotografię zamordowanego. Nie myślał już, że wygląda groteskowo. Jakby się przyzwyczaił. Ta spuchnięta twarz, te zamknięte powieki i ta niebieskawa barwa skóry wydawały się już niemal dobrze znane. Zastanawiał się, czy to tak człowiek stopniowo oswaja się z okropnościami. Że próg powoli, ale bez wątpienia obniża się przy każdej perwersji, której człowiek jest świadkiem, tak że w końcu staje się odporny na wszystko. Albo blasé. – Mam przeczucie, że miejsce zbrodni i miejsce znalezienia zwłok leżą blisko siebie. Tobisson prychnął. Nie znosił u Hakego przeczuwania różnych rzeczy. – Nie odbiera się komuś życia w mieszkaniu, aby potem zawieźć go na przystań w centrum. W takim przypadku wyrzuca się go w jakimś odludnym miejscu wzdłuż wybrzeża. – Pytanie, co to za miejsce zbrodni – rzekł Lidman. – Na pokładzie łodzi czy gdzieś na lądzie. – Musimy poczekać na raport techniczny – powiedział Hake. – Masz coś, Lidman? – Sprawdziłem u naszych informatorów. Branco nie wie nic o żadnej egzekucji wśród Jugosłowian. A Tom mówi, że właśnie teraz kluby motocyklowe nie chcą się wychylać. Było zbyt dużo prasy o kryminalnych wyskokach. Nie wiedział w każdym razie nic, a on powinien wiedzieć, bo jeździ z nimi niemal codziennie. Hake wyjął zdjęcie, które fotograf policyjny zrobił miejscu znalezienia zwłok i spojrzał na nie. Dostrzegł zaparkowany nieopodal parkingu pod mostem Väster biały zniszczony autobus. – Czy ktoś sprawdzał tamten autobus? – zapytał. – Nie ma w każdym razie nic o tym w żadnym raporcie – oświadczył Lidman. Hake zaczął po drugiej stronie kanału Pålsund, przy żółtej willi, w której mieszkała Lizzi
Hammarlund. Rzucił spojrzenie w stronę jej okien i zobaczył, jak siedzi z papierosem w ręce i wpatruje się w wieczór. Lub w ekran komputera. Domyślał się, że jest mocno umalowana, tak aby nie można było zgadnąć wieku, i robi sobie samej zdjęcia, które później wysyła w sieci. Prawdopodobnie były pornograficzne, a to małe ciało i nieistniejące piersi sprawiały, że wielu pedofilom ciekła ślinka. Hake wcześniej uważał, że pedofile są po prostu zboczonymi ludźmi, którzy popełniają przestępstwo. Jak gwałciciele albo ci maltretujący żony. Ale od kiedy miał dziecko, wszystko się zmieniło i obecnie czuł bezwzględną nienawiść do tego typu przestępców. To nie było tylko to, że ofiarami były niewinne dzieci, które zostały zdradzone i oszukane przez dorosłych. Według policyjnego psychologa ten rodzaj wykroczenia doprowadzał do takiego zaburzenia w dziecięcym świecie emocjonalnym, że później, już jako dorośli ludzie, ofiary miały trudności, by znaleźć i dać miłość. Według Hakego było to prawie jak morderstwo. Spojrzał w stronę Långholmen po drugiej stronie kanału. Było prawie niemożliwe, aby coś rozróżnić, nawet jeśli deszcz zrobił sobie przerwę w ostatnich godzinach. Ciemne cienie drzew, plandeki i prześwit mostu sprawiały, że wszystko wyglądało jak plątanina rupieci. Hake założył, że morderstwo nie miało miejsca w świetle dziennym i jeśli było to przed dwoma czy trzema tygodniami, ciemność powinna mieć podobne natężenie jak tego wieczoru. Hake przeszedł przez most i szedł dalej w stronę miejsca znalezienia zwłok. Nie spotkał żadnych spacerowiczów ani mieszkańców wychodzących z psami. Ludzie unikali raczej Långholmen o tej porze. Skręcił w stronę kanału i pomostów, otoczonych płotem z drewnianą bramą. Hake miał szczęście, brama była otwarta, przeszedł przez nią i poszedł dalej wzdłuż pomostów. Cumowania małych łodzi skrzypiały lekko, poza tym było cicho. Gdyby ktoś krzyczał albo wołał o pomoc, z pewnością byłoby to słychać na całą okolicę, ale kiedy nikogo nie było wieczorami na zewnątrz, morderca mógł jednak podjąć ryzyko. Albo też pierwsze uderzenie w głowę było wystarczające, aby zniweczyć wszelkie próby wzywania pomocy. Hake odwrócił wzrok w stronę lądu. O zmierzchu stary autobus błyszczał na biało. Hake zostawił pomosty i podszedł do autobusu. W oknach tkwiły tektury, a jedyne wejście było po prawej stronie, naprzeciwko miejsca kierowcy. Hake nacisnął klamkę i drzwi zaskakująco łatwo się rozsunęły. Z pomocą laski wszedł po wysokich stopniach, a potem dalej do środka autobusu. Fotel kierowcy nie był używany od dawna i był pokryty szczurzymi odchodami i starym papierem. Między siedzeniem szofera a wnętrzem autobusu znajdowały się dodatkowe drzwi ze sklejki. Hake spróbował je otworzyć, ale zauważył, że są zamknięte. Nacisnął na nie barkiem, co sprawiło, że ustąpiły odrobinę. Wtedy włożył laskę w szparę i wyważył powoli drzwi. Nie było w nich żadnego zamka, ale ktoś postawił ciężką skrzynkę po drugiej stronie, aby zablokować drzwi przed otwarciem. Uderzył go ciężki odór potu i moczu. W środku autobusu było ciemno i Hake posuwał się dalej po omacku. Jedynie słaby blask od przedniej szyby sączył się do środka i Hakemu trudno było się orientować w przestrzeni. Oczywiście powinien był wziąć ze sobą latarkę, ale było już za późno, by teraz o tym myśleć. Krzesełka w autobusie zostały wyrwane, a zamiast tego po obu stronach znajdowały się koje. Aby znaleźć oparcie, Hake chwycił się za jedną i szedł ostrożnie w głąb autobusu. Nagle poczuł coś twardego na kolanie. Spojrzał w dół i odkrył naostrzony bagnet. – Ani kroku dalej – powiedział zachrypnięty głos. Hake stał nieruchomo. Zapaliła się latarka i zaświeciła mu w twarz. Został oślepiony i podniósł rękę do oczu. – Czego chcesz? – zapytał głos. – Zabierz bagnet. Ale ostre ostrze dźgało jeszcze mocniej jego chore kolano.
– Czego chcesz? – powtórzył głos. – Nie ma tu nic do wzięcia. – Jestem policjantem, badam sprawę morderstwa. Nacisk bagnetu zelżał nieco i ciemna postać usiadła na koi. Jedno ramię poruszyło się w ciemności i w autobusie rozbłysło światło. To mała lampka na gazol rzucała jasny, biały blask na mężczyznę około pięćdziesięciu lat, z długimi włosami i brodą. Śmierdział potem i starym przepiciem i był owinięty wojskowym kocem. Ręce miał spuchnięte i pokryte strupami. Żółte paznokcie przypominały bardziej pazury. Nie zabrał bagnetu i zerkał przymrużonymi oczami na Hakego, który cały czas stał nieruchomo. – Zjeżdżaj, zanim wyjdę z siebie. – Zapomnij – powiedział Hake i usiadł na koi naprzeciwko mężczyzny. Ten pomachał bagnetem przed twarzą policjanta. – Nie zbliżaj się, mówię ci. – Nie zamierzam ci nic zrobić. – Czego więc chcesz? – Informacji – powiedział Hake i rozejrzał się. Próbował rozeznać się, czy w autobusie są jakieś plamy krwi, ale nie dało się tego określić. Cały autobus był pełen plam tu i ówdzie. Całkiem z tyłu znajdowała się mała kuchenka. Na podłodze stały plastikowe butelki z denaturatem. Niektóre pełne, inne opróżnione. Ogółem autobus miał kilkanaście koi, ale tylko jedna z nich była zamieszkana, pozostałe nie miały nawet materacy. Cały autobus był brudny od podłogi po sufit i jedyną ozdobą były jakieś obrazy Buddy na jednej ze ścian. Było to idealne miejsce do popełnienia zbrodni. – Nie mam ci nic do powiedzenia – rzekł mężczyzna. Szukał po omacku czegoś pod kocem i wyjął plastikowy pojemnik z czerwonawą cieczą. Pociągnął porządny łyk i obserwował Hakego podejrzliwym wzrokiem. – Jak długo tu mieszkasz? – Od zeszłego lata. – Czyj jest ten autobus? – Został opuszczony przez kolektyw na początku lata. Mieli jechać do Katmandu, ale jeden po drugim dali nogę. W końcu ci ostatni zabrali swoje materace i spieprzyli. Wtedy wprowadziłem się ja. – Szpiegowałeś ich? – Zawsze mam oczęta otwarte na nowe możliwości. – Nie widziałeś nikogo z wytatuowanym smokiem? Mężczyzna pokręcił głową. – Nie, o ile pamiętam. Hake wyjął zdjęcie zamordowanego mężczyzny i pokazał. – Zabierz to! Nie chcę tego widzieć. Dostanę paranoi. Zamknął oczy, wstrząsnął całym ciałem i pociągnął kolejny łyk. Jego twarz była popielata, wzrok rozbiegany. – Zatem, nie widziałeś go? – Zwariowałeś. Myślisz, że pływam pod wodą? – Mam na myśli, kiedy żył. Mężczyzna pokręcił głową. – I nie było go w tych okolicach, z tego co pamiętasz? – Zanim został zamordowany – nie.
Oczy mu zalśniły. – Wiesz o morderstwie? – Już powiedziałem. Mam oczęta otwarte. – Widocznie nie cały czas – powiedział Hake kwaśno. – W przeciwnym razie byłbyś chyba świadkiem. – Kładę się spać wcześnie, jak zauważyłeś. Potrzebuję snu dla urody. Zaśmiał się znów chrapliwie i skierował kanister do ust. Hake poczuł gryzący smród denaturatu. – Próbujesz odebrać sobie życie? – zapytał Hake. – Taki jest plan? – Ech, ja już jestem martwy, więc to trochę zbędne zajęcie. Coś czarnego pojawiło się w jego spojrzeniu, zamknął na chwilę powieki i wetknął bagnet pod wojskowy koc. – Myślę, że najlepiej będzie, jeśli teraz pójdziesz, zanim stanę się sentymentalny i opowiem historię mojego życia. – Jest aż tak źle? – Gorzej. Gorzej niż kiedykolwiek mógłbyś sądzić… Hake pomyślał, że chyba ma rację. Wstał. Oparł się na lasce i poszedł w stronę wyjścia. – Nie naślesz chyba nikogo na mnie, co? Jakiegoś pieprzonego socjalnego albo co. – Nie, ale technicy przyjdą tu i sprawdzą. Szukamy plam krwi i tym podobnych śladów. – Jedyna krew, która się tu znajduje, to moja własna. – Tego się dowiemy. Nagle mężczyzna wyskoczył, chwycił mocno za szyję Hakego i przycisnął bagnet do jego krzyża. Trzymał go w żelaznym uścisku. Hake nie ruszał się. Smród od mężczyzny był wstrętny. – Gdybym był mordercą, nie wyszedłbyś stąd. Kapujesz? – Puść – powiedział Hake. Zaczynał mieć trudności z oddychaniem. – Mieszkałem w tym pieprzonym przytułku dla mężczyzn i nie chcę tam wracać. Chcę być sam i znalazłem moje wymarzone miejsce. Rozluźnił trochę ucisk na tchawicę Hakego. – Niech cię szlag, jeśli mnie tam wsadzisz. Mam wielką ochotę poderżnąć ci gardło tylko po to, by być po bezpiecznej stronie. Zabrał bagnet z jego pleców i przycisnął go za to do gardła Hakego. – Puść – powiedział Hake, charcząc. – W przeciwnym razie co się stanie? – Przyskrzynię cię. Trafisz prawdopodobnie na oddział dla szaleńców z dwudziestoma innymi wariatami. Bez alkoholu. Jedyną rozrywką będą krzyki twoich współpacjentów po nocach. – To może równie dobrze będzie, jak podetnę. – Nie zdążysz. – Jesteś pewien? Bagnet był tuż pod jabłkiem Adama. – Całkiem pewien. Mężczyzna syknął coś i puścił Hakego. Popchnął go tak, że na mgnienie oka stracił równowagę, zanim znalazł podparcie w jednej z koi. Hake odwrócił się i spojrzał w oczy mężczyzny. Emanowały całkowitą obojętnością. – Zobaczymy, ile jest wart twój gliniarski honor – powiedział i owinął koc wokół ciała. Kiedy Hake wrócił do domu na Chapmansgatan, wziął gorącą kąpiel. Smród z ubrań i ciała był
wyraźny po wizycie w tym białym autobusie. Nalał sobie kieliszek czerwonego wina i postawił go na krawędzi wanny, po czym zanurzył się w gorącej wodzie i zamknął oczy. Nie myślał o mężczyźnie w białym autobusie ani też o tym, kto mógł być mordercą. Myślał o Hannie i Siri. Że rezygnował z nich, aby wystawiać się na jedno szaleństwo za drugim. Po co? Wcześniej wiedział to z taką pewnością. Chciał sprawiedliwości. Nawet dla zmarłych. Teraz nie był już taki pewien. I może Rilke miał rację. Może były to wewnętrzne porachunki ludzi z tak zwanego półświatka i w rezultacie ludzkość pozbyła się jeszcze jednej świni. Ale tylko może. Axel Hake bardzo dobrze wiedział, że gdyby człowiek zaczął sprzeniewierzać się prawom i przepisom, korupcja wkrótce byłaby faktem. Zaczynało się pobłażać wszystkiemu, co możliwe. Ustalano „porządek dziobania” i jak zwykle to ci najsłabsi przegrywali. Hake upił łyk czerwonego wina. Po drugiej stronie krawędzi wanny stały plastikowa kaczka Siri i jej lodołamacz, Ymer, a obok niego szampon do włosów Barnängen i słonowodne mydło, które mogło pływać. Przedwczoraj kąpali się razem w tej wannie. Dzisiaj musi szorować się do czysta, aby pozbyć się tej kwaśnej woni pijaństwa i moczu… Nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Było po jedenastej. Hake wziął ręcznik, owinął go wokół bioder i wyszedł z łazienki. Wyjrzał przez wizjer. Na zewnątrz stał Lars Larsson-Varg i bębnił w drzwi. – Wiem, że jesteś w środku, widziałem, kiedy przyszedłeś. Hake otworzył drzwi i Larsson-Varg posłał mu pełne podziwu spojrzenie. – Aż nie można uwierzyć, kiedy widzi się ciebie kulejącego – powiedział. – Uwierzyć w co? – Że jesteś tak dobrze zbudowany. Podnosisz ciężary? – Pływam. – Ja też, ale ja taki nie jestem. Poklepał swój ciągle rosnący, wydatny brzuszek. – Styl motylkowy – powiedział Hake, jak gdyby to było lepsze wytłumaczenie. Ubrał szlafrok. Lars Larsson-Varg wszedł do salonu i usiadł na kanapie. Położył zdjęcie tatuażu na stoliku i popukał w nie. Hake spojrzał na białego chińskiego smoka na czarnym tle. Na dwukolorowym czerwono-zielonym czworokącie z zabarwionym na złoto płomieniem ognia w środku. – Legia Cudzoziemska – powiedział Larsson-Varg. Hake podszedł bliżej. – I to nie byle jaki oddział. Tamta dwójka przy głowie smoka oznacza drugi regiment. Hake usiadł w swoim fotelu i spojrzał na kustosza, który tego dnia był ubrany w workowate terylenowe spodnie i hawajską koszulę. Odkąd wyleciał z Muzeum Narodowego, ogolił głowę, zapuścił długą brodę i zaczął się ubierać w coraz bardziej jaskrawokolorowe ubrania. Protest przeciwko staremu biurokratycznemu życiu. Miał wielkie życiowe zadanie, aby w jakiś sposób złamać swego byłego pracodawcę. Właśnie teraz zajmował się badaniem, czy nie mogłyby istnieć odciski na wiszącym w muzeum obrazie „Sprzysiężenie Claudiusa Civilisa” Rembrandta, ponieważ słyszał, że można było znaleźć odciski palców na farbie malarskiej na starszych obrazach. Dałby sobie rękę uciąć, by udowodnić, że obraz nie został namalowany przez Rembrandta i spędził lato w Amsterdamie, aby szukać odcisków palców tego holenderskiego mistrza. – Słucham – powiedział Hake. – Drugi regiment jest pułkiem zagranicznych żołnierzy-spadochroniarzy. Teraz nazywają się REP, dawniej nazywali się C.R.A.P. – co odpowiadało Commandos de Recherche et d’Action dans le Profondeur. Jestem pewien, że ty, Axel, znając francuski, rozumiesz. Hake kiwnął głową.
– To najbardziej prestiżowy i profesjonalny regiment w Legii Cudzoziemskiej. Są kształceni na Korsyce i nie wolno im opuszczać wyspy przez pierwszy rok. Obowiązuje żelazna dyscyplina i biada temu, kto nie lubi wcinać druta kolczastego na śniadanie. Wcześniej byli tam głównie Niemcy i Anglicy, obecnie jest dużo Rosjan. Człowiek uczy się boksować, wspinać i zabijać. Trącił zdjęcie tatuażu. – To jest symbol regimentu. Smok z Annam, na którego ślad wpadłem od początku, i płonący granat na kolorowym polu. Dopiero teraz Hake dostrzegł, że ta stylizowana pochodnia może przedstawiać granat. – Granat ma siedem płomieni ognia i jest symbolem całej Legii Cudzoziemskiej, dokładnie jak kolorowe czerwono-zielone pole. Zielony dla nadziei, a czerwony dla wyrzeczenia. – Dobra robota – powiedział Hake. – Chcesz coś? – Co pijesz? – Côtes du Rhône. – Musi wystarczyć. A potem opowiem ci, jak idzie ze znalezieniem odcisków palców na starych obrazach. Policja chyba też może mieć z tego pożytek. Hake poszedł po butelkę wina i zrozumiał, że noc będzie bardzo długa.
ROZDZIAŁ 5 Komenda policji w Sztokholmie mieściła się nie tylko w jednym gmachu gmachu, ale w wielu budynkach, z których wszystkie zlokalizowane były w kwartale Kronoberg. Były tam przykłady wielu różnych stylów: od starego, wyjątkowo pompatycznego pierwszego komisariatu, zbudowanego tuż po przełomie wieków w tak zwanym stylu pruskim-barokowym albo imperialnym, z wieżyczkami i basztami – sposobem zamanifestowania władzy – do ostatnich dobudówek w prawdziwym duchu lat siedemdziesiątych, z małymi okienkami i zamkniętą fasadą bez ozdobników. W deszczowy dzień, jak ten, żółtawy budynek z przełomu wieków przypominał zamczysko z prawdziwego zdarzenia, a ciężkie fasady otaczające większą część policji wyglądały jak mury więzienne. W obrębie tego terenu znajdował się teraz areszt, areszt Kronoberg, ale wydawało się, jakby architekci budynku chcieli zasygnalizować raczej hasło: „Obcym wstęp wzbroniony” niż: „Stąd nikt nie wychodzi”. W głębi tego ogromnego terenu stał brunatnawy ratusz w ciężkim stylu secesyjnym. Nic dziwnego, że przejście łączące Komendę z Ratuszem nazywano „dróżką westchnień”. Cały teren tchnął posępnością i architektura nie pomagała łagodzić tego wrażenia. Na domiar wszystkiego, budowany był wielki budynek techniczny na dawnym dziedzińcu, gdzie natychmiast wycięto wszystkie klony, tak że niewielka zieleń, która tu istniała, zniknęła bezpowrotnie. Wiercono i wysadzano wszystko wokół całego kompleksu i kiedy Oskar Lidman przyszedł, był w strasznym nastroju. Trzasnął drzwiami i gapił się na Axela Hakego i Tobissona. – Teraz te sukinsyny zburzyły także starą restaurację policyjną. Kto, kurwa, o to prosił? Co to śpiewał Olle Adolphson? „Wnet dostaje się człowiek w koszmar ze szkła i betonu. Siedzi tam potem, wiwatuje i myśli, że koszula jest ciasna”. – Jesteś tam! – dopełnił Tobisson. Lidman usiadł ciężko na krześle. – A chłopakom całkowicie brakuje empatii. Nierozumiejące spojrzenia, kiedy poprosi się ich o pomoc. Cholera, kiedy ja byłem chłopakiem, musiało się biegać i kupować cygary dla ojca, mleko dla matki i gazetę dla sąsiada. Nie było gadania! Teraz oferuje się im stówę, żeby posprzątali swój pokój, oni biorą pieniądze, a pokój nadal wygląda jak legowisko Klanu Niedźwiedzia Jaskiniowego[11]. Lidman miał dwóch „bezwartościowych chłopaków”, jak ich nazywał, z poprzedniego związku. Wyjął miętówkę i pozwolił jej rozpuścić się w ustach. – Poza tym zamykają klub samby, mój i mojej żony. Ukradkiem podniesiono czynsz, jedzenie i napoje drożeją. Czy obecnie nie ma nic świętego? – Przestań – powiedział Hake, który był już zmęczony. Siedział do późna w nocy, stanowczo za długo, i słuchał dygresji Larsa Larssona-Varg o tej nowej technice używania odcisków palców do ustalania autentyczności starszego malarstwa. Potem wcześnie wstał i poinformował swoich kolegów o pochodzeniu tatuażu. Poza tym miał poranne spotkanie z Rilkem, które tylko go przygnębiło. Komendant nie widział żadnego powodu, by zwiększyć gotowość, jeśli chodziło o morderstwo, i zaznaczył wyraźnie, że Guldbrandsen nie będzie więcej dostępny. Hake uszedł cało z ostrzeżeniem, ale czuł się niesprawiedliwie potraktowany. Aby zapomnieć o irytacji, sprawdził szwedzkie rejestry w poszukiwaniu kogoś, kto był w Legii Cudzoziemskiej, ale nikogo nie znalazł. Potem nawet
podzwonił po rejonie policji, by zdobyć informacje o osobach zaginionych. Trzymał listę. – Zniknięcie nie jest przestępstwem, jak większość sądzi. Właściwie dopóki nie dojdzie do przestępstwa, nie jest to sprawą policji. Ale pomagamy, kiedy mamy czas. – Którego nie mamy – powiedział Tobisson. – Nie, i dlatego lista jest dość długa, mimo że usunąłem wszystkie zaginione kobiety. Dał każdemu kopię. – Musimy się podzielić i podzwonić do tych, którzy poszukują tych ludzi. Każdy weźmie cztery. Jest dwanaście zgłoszeń w ciągu ostatnich trzech miesięcy. Dalej się nie cofamy. Jeden z tych czterech, których biorę na siebie, jest Rosjaninem. Victor Jevtjenko. Jest zgłoszony przez urząd imigracyjny jako zaginiony. Czekał na decyzję o wydaleniu. Żadnego rysopisu nie mieli. Mam kontakt w tych kręgach. Lidman spojrzał na niego ze zdziwieniem. – Siostra zna Rosjanina – wyjaśnił Hake. – Zaczynamy, migiem. Julia Hake przekopywała swoje grządki, kiedy Axel skręcił na podwórze. Deszcz przestał padać i w powietrzu był martwy spokój. Kiedy jednak Hake wysiadł z samochodu, nadszedł nagle gwałtowny powiew, poryw, który przetoczył się wzdłuż wierzchołków świerków i rozszedł przez krzaki agrestu, potem przez trawę, aż do siostry, której czarny szal powiewał wokół głowy tak, że wyglądała jak muzułmanka pracująca na polu. Spuściła szal i odwróciła się do niego. Wyglądała na wyczerpaną. Oczy koloru trawy morskiej były matowe, a usta tworzyły różową kreskę. – Chciałbym porozmawiać z Yurim – powiedział. – O czym? – To sprawa służbowa. Wsunęła szpadel głęboko w ziemię i wytarła ręce o dżinsy. – Nie szukasz chyba czegoś na niego, co? – To tylko zapytanie. Zresztą, jak on się nazywa oprócz Yuri? – Sarkis. Yuri Sarkis. – Dzięki. Julia kiwnęła głową i poszła w stronę domu. – Na kuchni jest kawa. Potrzebuję trochę czasu. I tym razem minęło dużo czasu, zanim Julia uznała, że jest gotowa ze swoim wyglądem. Dżinsy zastąpiła jasnożółtą, pastelową spódnicą, kolorem, którego nigdy wcześniej nie nosiła, ubrała też skórzaną kurtkę w modnym fasonie. Z nitami wzdłuż rękawów. Jej twarz zmieniła się za pomocą pudru i maskary. Hake uważał, że wygląda starzej, ale z pewnością nie taki był zamiar. Już miał wyjść, kiedy złapała go, trzymając twarz tylko kilka centymetrów od niego. – Przyrzeknij, że to nie o niego chodzi! – Nie, przecież powiedziałem. – Przyrzeknij! Hake przyrzekł i dopiero wtedy rozluźniła się na chwilę. Wsiadła do samochodu, po czym odwróciła lusterko wsteczne tak, by móc zobaczyć swoją twarz i poprawić włosy. Kiedy Hake przejechał kawałek i zbliżali się do kolektywu wegańskiego, Julia stała się znów poirytowana i spięta. – Czy to rzeczywiście konieczne, aby go wciągać w twoje poczynania? – Chodzi o morderstwo – powiedział Hake krótko. – On nic o tym nie wie.
Hake nie odpowiedział. Zaparkował samochód przy szczytowej ścianie dużego domu i wysiadł. Kilku młodych ludzi około dwudziestu lat stało i dyskutowało na werandzie. Wyglądali anonimowo, ubrani w ciężkie trzewiki, dżinsy i ciemne kurtki przeciwwiatrowe z kapturami. Hakemu przyszło na myśl stado kawek. Podszedł do rozmawiających. – Jest Yuri w środku? Skinęli krótko głowami i kontynuowali rozmowę półgłosem. Julia zaczekała z nimi, rzucając niespokojne spojrzenie za swoim bratem, kiedy wchodził do środka. W domu pachniało jedzeniem, a z odtwarzacza CD słychać było rockową muzykę. Te dwie dziewczyny, które widział kilka dni wcześniej, zmywały naczynia i wyglądały na znudzone. Hake mozolnie wchodził po schodach na górę do pokoju Yuriego. Kiedy otworzył drzwi, Yuri i Gustav Lövenhjelm stali i rozmawiali z poważnymi minami. Lövenhjelm podniósł wzrok, kiedy Hake wszedł. Spojrzenie było przenikliwe i w pewien sposób nieprzejednane. – Chwileczkę – powiedział surowo i nadal rozmawiał cicho z młodym Rosjaninem. Hake stanął w drzwiach. Dopiero teraz Yuri spojrzał na niego, ale jego wzrok powrócił prosto do Lövenhjelma. Kiedy Hake widział go ostatnio, Rosjanin miał kontrolę nad sytuacją i roztaczał cały swój urok. Teraz stał tam ze zwieszoną głową, kiwał raz po raz i patrzył w podłogę. Wyglądało to tak, jakby młody bokser otrzymywał instrukcje od swojego trenera. Rozmowa wkrótce się skończyła i Gustav Lövenhjelm podszedł do Hakego. – Jesteś tu znowu ze swoją siostrą? – Właściwie nie, ale ona jest ze mną. Zamierzałem zamienić parę słów z Yurim. Rosjanin podniósł oczy, kiedy usłyszał swoje imię, i nagle z tego zagubionego chłopca zmienił się w młodego mężczyznę z pozycją. Lövenhjelm spojrzał nieco niezdecydowanie na Hakego, zapewne spodziewając się jakiegoś wytłumaczenia, ale Hake nie zamierzał brać udziału w tej grze o władzę, która panowała w kolektywie, i nie powiedział nic więcej. Była to sprawa służbowa i Hake nie zamierzał prosić o pozwolenie, aby porozmawiać z kimkolwiek, ktokolwiek by to był. Kiwnął krótko głową Lövenhjelmowi i podszedł do Yuriego. Lövenhjelm stał jeszcze przez chwilę, ale potem opuścił pokój. – Myślałem, że może mógłbyś mi pomóc – powiedział Hake do Rosjanina. – Wyjaśniam sprawę morderstwa. Yuri był ubrany w gruby wełniany sweter, workowate bawełniane spodnie, a na głowie miał pewnego rodzaju myckę z czarnego jedwabiu, która sprawiała, że jego jasne włosy wyglądały na jeszcze jaśniejsze. Hake zastanawiał się, czy tańczył wcześniej balet, gdyż stał w pozie z jedną stopą na ukos przed drugą, jak to często nieświadomie robią tancerze. – Przyszedłeś do niewłaściwego człowieka – powiedział Yuri swoim słowiańskim akcentem. Hake wyjął zdjęcie mężczyzny z kanału Pålsund. – Dlaczego on tak wygląda? – zapytał Yuri oburzony. – Nie żyje. – Tak, ale twarz jest przecież taka… Szukał słowa. – Taka… tłusta – powiedział w końcu. – Jakby duża. – Leżał w wodzie. Znasz go? – Dlaczego miałbym go znać? Szukał wzrokiem za plecami Hakego, jakby miał nadzieję, że Lövenhjelm wróci i przyjdzie z odsieczą.
– Może być Rosjaninem. – Jest około sto pięćdziesiąt milionów Rosjan. Zrobił gest rezygnacji. – Nie w Sztokholmie – powiedział Hake. Yuri uspokoił się i utkwił w nim swoje chabrowe oczy. – Nigdy wcześniej go nie widziałem. – Ale spotykasz czasem swoich rodaków tu, w Szwecji? – Nie mogę odmówić. – Zaprzeczyć. Yuri nie rozumiał. – Mówi się: nie mogę temu zaprzeczyć. Yuri już miał otworzyć usta, kiedy Hake przerwał mu, po tym jak rzucił okiem na kartkę, którą wyłowił z kieszeni. – Mówi ci coś nazwisko Victor Jevtjenko? – Victor… co? – zapytał Rosjanin i przełknął ślinę. – Jevtjenko. I usłyszałeś to za pierwszym razem. Yuri pokręcił głową. – Dlaczego miałbym znać tego Victora? – To może on jest na zdjęciu. Yuri przeciągnął ręką po twarzy. Hake ponownie miał wrażenie, że próbuje zyskać na czasie. – Powiedziałem, że nie znam mężczyzny na zdjęciu. Chciałbym go znać, bo teraz wszystko byłoby… rozjaśnione. – Masz na myśli – wyjaśnione? Coś twardego pojawiło się w spojrzeniu Yuriego. – Cały czas staram się poprawić mój szwedzki. – To dlatego cię poprawiam – odparł Hake. – Istnieją różne sposoby poprawiania. – Nie zagłębiajmy się w to. Zatem nigdy nie widziałeś mężczyzny i nigdy nie słyszałeś o żadnym Victorze Jevtjenko. Zgadza się? Yuri kiwnął głową. Kolory wróciły mu na twarz. Hake oparł się na lasce i schował kartkę. – Jeśli to ma coś wspólnego z tym, że spotykam się z twoją siostrą, to uważam, że zachowujesz się… Szukał słowa, nie chciał powiedzieć źle. Hake nadal stał. – Tak? – Głupio – powiedział w końcu Yuri. Hake siedział w samochodzie i czekał na Julię, podczas gdy ona obejmowała swojego rosyjskiego towarzysza zabaw. Yuri patrzył na niego znad ramienia Julii, ale Hake udawał, że tego nie widzi. – Powiedział, że byłeś impertynencki wobec niego – rzekła Julia, kiedy zostawili za sobą kolektyw. – Czy to naprawdę było konieczne? Hake widział w lusterku wstecznym, że Gustav Lövenhjelm wyszedł z willi z przełomu wieków. Rozmawiał z Yurim, który kręcił głową. Kilkoro młodych ludzi stało w stadach i wydawało się czekać na instrukcje.
– Słyszałeś? Julia odwróciła się do niego. – Spytałam, czy słyszałeś. – Tak, słyszałem. – Prosiłam cię przecież, abyś z nim nie zadzierał. Co właściwie jest z tobą? Jak tylko mam faceta, wtrącasz się w jakiś sposób. Hake jechał dalej z zaciśniętymi zębami. Świerkowy las był gęsty i leśna droga prowadząca do domu Julii była kręta. Pobocza zaczęły się obsuwać po wszystkich deszczach i droga była błotnista i śliska. Hake jechał powoli, wpatrując się przed siebie. Julia rozcierała sobie ręce i nieświadomie raz po raz poprawiała włosy. Była zajęta własnymi myślami i nagle powiedziała cicho, niemal smutno: – Właściwie było tak, odkąd zaczęłam spotykać się z chłopakami. Nagle pojawia się młodszy brat i mówi starszej siostrze, z kim ma być. – Teraz jesteś niesprawiedliwa, Julio. Dotarli do bocznej drogi prowadzącej w dół do podwórza kliniki, Hake skręcił i zatrzymał „cytrynę” przed domem. – Ale ty nie widzisz, że to jest wzór? – Nie sądzę, że tak było. Hake pozwolił, by motor chodził, chciał odjechać. – Musimy dojść do sedna sprawy. – Nie ma żadnego sedna do dochodzenia. – Dlaczego więc było to tak pierońsko ważne, żeby pojechać tam i naciskać go? Hake zawahał się, popatrzył na nią przez długą chwilę i przeciągnął ręką po krótko ściętych włosach. – Dlaczego? – upierała się. Pochylił się nad nią i otworzył jej drzwi. – Dlatego – zaczął – dlatego, że to jest śledztwo w sprawie o morderstwo. Jeszcze tego nie pojęłaś? Twój chłopak mógł być pomocny. Nie był, ale nie mogłem tego wiedzieć z góry. – Myślę jednak, że zadzierałeś przed nim nosa – powiedziała naburmuszona Julia. Axel Hake czuł się nieswojo, jadąc w stronę Kungsholmen. Nie dlatego, że Julia powtórzyła, że wtrąca się do jej romansów. Któregoś razu interweniował, gdyż jego siostra została pobita przez swojego kochanka, ale oskarżenie, że zawsze się wtrącał, było tylko dodatkowym znakiem, że nie była do końca zrównoważona. Nie, nieswój był policjant w nim, który był milszy niż powinien wobec tego Yuriego. Powinien był go zabrać na komisariat, gdyż czuł, że Rosjanin wiedział więcej, niż powiedział. Hake zastanawiał się, jak daleko można zajść z lojalnością wobec kogoś, kogo się kocha. Albo raczej jak daleko on, komisarz kryminalny Axel Hake, mógł posunąć się, zanim osiągnie przełom. Wzdrygnął się. W ostatnim czasie zaczął rozmyślać nad pojęciami takimi, jak miłość i lojalność. Co właściwie oznaczają te słowa? Jak porównać miłość do dziecka z miłością do dorosłego? Czy lojalnością było zawsze stać po stronie bliskich kochanych, czy też lepiej było nie chronić ich, pozwalać im dostawać lanie i sprawiać, by brali odpowiedzialność za swoje własne postępowanie? Może w ten sposób bardziej by się rozwijali? Kiedy krążył wokół tego jak kot wokół gorącej kaszy, to pytanie stapiało się zawsze z pytaniem przez duże P. Czy Hanna naprawdę go kocha? Czy to było wiarygodne, że nagle potrafiła stracić całe zainteresowanie nim, ledwo widywać go przez wiele dni, aby potem po
prostu wypłynąć na powierzchnię i kochać i uśmiechać się, jakby nic się nie stało, podczas gdy on leżał bezsennie przez wiele nocy pod rząd, zastanawiając się, czy wszystko się skończyło? Czasami Lidman patrzył na niego z odrobiną niesmaku, gdy czarne kręgi pod oczami stawały się nieco zbyt wyraźne. Lidman był bardzo racjonalnym człowiekiem, który uważał, że Hake jest szalony, pozwalając Hannie traktować się w taki sposób. Lidman sądził, że do tańca zawsze trzeba dwojga i że partnerka w tańcu zawsze podąża za mężczyzną. Nie było to trudne, a wszystko inne było na opak. Axel nie był pewien, kto prowadził w jego związku. Co właściwie mieli z Hanną wspólnego? On był nieustannie zajęty swoją pracą w policji, lubił czytać i chodzić na wyścigi konne w wolnym czasie. Hanna rysowała swoje meble i często bywała u stolarzy i dostawców. Kochała siedzieć z kieliszkiem wina do późna w nocy i rozmawiać o wszystkim i o niczym. O plotkach z Nowego Jorku, gdzie mieszkała, o czasach, gdy była głodującą studentką projektowania w Kopenhadze, o dawnych kolegach i o pomysłach, które miała. Hake słuchał, ale nie był naprawdę zaangażowany. Żył w pewien sposób w teraźniejszości i rzadko myślał o czasie spędzonym w Paryżu, kiedy był młodym policjantem, o swoich rodzicach na szkierowej wysepce, o dawnych przyjaciołach. Ale najbardziej niepokoiło go to, że Hanna nagle może mu po prostu zniknąć. Kilka nocy wcześniej, tuż po tym, jak się kochali, podniosła się na łokciu i powiedziała zmęczonym głosem, patrząc na niego pustymi oczami: – Czy to właśnie takiego życia człowiek chce? Hake nie zrozumiał, co miała na myśli, ale zamknął ją w swoich objęciach i kołysał czule. – Oczywiście, że tak. Wtedy wróciło trochę życia w jej niemal bezbarwne oczy, a blada twarz błyszczała w ciemności. – Musisz mi o tym przypominać Axel – powiedziała w końcu i niemal uczepiła się go. – Musisz mi przypominać… Kiedy Hake wszedł do pokoju dowodzenia, zarówno Tobisson, jak i Lidman już tam siedzieli. – Jak poszło z Rosjaninem? – natychmiast zapytał Lidman. – Żadnego brania na wędkę – powiedział Hake. Zdjął płaszcz, powiesił go, pokuśtykał do swojego krzesła i usiadł. – U mnie też nie – powiedział Tobissson. – Siedziałem przez godzinę i gadałem z jakąś starą babą ze Smålandii, która powiedziała, że jej syn mieszkający w Sztokholmie nie odezwał się jak zwykle. Lidman siedział, wyczekując, i ssał swoją miętówkę. – Z tych pozostałych jeden wrócił – powiedział Tobisson. Jeden odezwał się z zagranicy, a jeden znajduje się w kostnicy. Atak serca w metrze, ale był bez dowodu osobistego czy prawa jazdy. Jego żona poszła tam i dopiero co go zidentyfikowała. Hake patrzył przenikliwie na Lidmana. – No gadaj, Oskar – powiedział. – Nie siedź tak i nie czekaj na nas. Lidman uśmiechnął się nieco i czytał w swoich papierach. – Harry Stenman. Handlarz samochodami z Söder. Najwyraźniej rozkoszował się sytuacją i trzymaniem pozostałych w napięciu. – I? – Czterdzieści trzy lata. – Oskar, do cholery! – Był w Legii Cudzoziemskiej dziesięć lat temu. Wyszkolony w drugim regimencie na Korsyce. – Skąd do cholery to wiesz?
Tobisson czuł się niemal obrażony. – Dlatego, że ma tatuaż na prawym ramieniu, który przedstawia chińskiego smoka z cyfrą dwa w lewym rogu. W pokoju zrobiło się cicho. Szyby dzwoniły lekko, kiedy wiatr rozpędzał się wzdłuż Bergsgatan. Hake podniósł się, podszedł do Lidmana i spojrzał w jego kartki. Czytał rysopis, który podała żona mężczyzny, Ulla Stenman. – Jest napisane, że jest też rudy. Albo był, chyba czas tak powiedzieć. Popatrzył ponuro na obu pozostałych. [11] Odwołanie do pierwszego tomu Dzieci Ziemi – cyklu powieściowego autorstwa Jean Marie Auel.
ROZDZIAŁ 6 Ulla Stenman stała w bramie przed kostnicą i czekała, kiedy Hake i Lidman nadeszli. Miała ciemnoniebieskie oczy i brudnoszarą cerę. Wyglądała na bezgranicznie zmęczoną, tak jak wygląda ktoś, kto stracił wszelką nadzieję. Podeszli i przedstawili się, ale ona wydawała się nawet nie słyszeć, co powiedzieli. Jak zombie weszła za nimi do tej połyskującej metalem sali z wykafelkowaną podłogą i ostrym, bezlitosnym światłem elektrycznym. Zawahała się przed widokiem zwłok na stalowym stole i dopiero gdy Hake powiedział kilka pocieszających słów, zmusiła się do podejścia. Prześcieradło opuszczono do połowy i kiedy odsłonił się tors zmarłego mężczyzny, wzięła głęboki oddech, zachwiała się i cofnęła o krok. – Muszę zapytać ze względów formalnych, pani Stenman. Czy to pani mąż? Kiwnęła tylko lekko i przygryzła mocno wargę. Tak mocno, że strużka krwi spłynęła po brodzie. Ona wydawała się tego nie zauważać. – Czy on… Czy on bardzo cierpiał? To były pierwsze słowa, które w ogóle wypowiedziała, odkąd się spotkali, oprócz krótkiej prezentacji. W głosie zawierał się bezgraniczny ból. – Nie. Prawdopodobnie pierwsze uderzenie od razu go zabiło. Odwróciła głowę ku Hakemu. – Jak można zrobić coś takiego? – My też o to pytamy. Ale zło nigdy nie jest spokojne. Usłyszał, jak patetycznie to zabrzmiało, i próbował to zatuszować. – Mam na myśli, że zło zawsze jest brutalne i niczego innego nie można się spodziewać. To zabrzmiało jeszcze gorzej i Hake postanowił już nic więcej nie mówić. Ulla Stenman odwróciła się od katafalku i pokręciła głową. – Biedny Harry. Biedny, biedny Harry. Niektórzy ludzie, którzy przychodzili do kostnicy na identyfikację, mieli w zwyczaju załamywać się i płakać niepohamowanie, niektórzy z trudem przełykali ślinę i nie pozwalali ani jednemu dźwiękowi przejść przez swoje zaciśnięte usta. Potem byli tacy, którzy nie mogli zrozumieć, co się stało ich kochanej córce lub mężowi. Ci nie zdołali przyjąć ich śmierci i wydawali się niemal nieporuszeni. Ale ból musi prędzej czy później ujść i mimo że idzie przez jakiś czas okrężną drogą, wcześniej czy później da o sobie znać. Być może w snach, może w nieopisanej tęsknocie, ale w końcu musi wyjść na powierzchnię i eksplodować. Jeszcze inni wściekali się, krzyczeli, wręcz wydzierali się i oskarżali wszystko i wszystkich o to, że byli tak nieprzygotowani, patrząc w przerażającą otchłań śmierci. Hake wolał typ tych płaczących, którzy okazywali od razu swoje uczucia. Ci mogli później pomóc policji informacjami i nie byli całkowicie zamknięci w swoim bólu. Ulla Stenman szlochała i Hake objął ją za ramiona. – Dowiemy się, kto to zrobił pani mężowi – powiedział łagodnie. Kiwnęła niepocieszona, wyjęła chusteczkę i trzymała ją przy twarzy. Nie przepraszała za swój smutek. Powoli poszła w stronę wyjścia. Płaszcz był odrobinę wyświechtany, a buty znoszone. Hake
wiedział, że nie może nic więcej zrobić i wyszedł tylko za nią cicho do czekającej taksówki. Lidman przyszedł, stanął obok niego i obaj patrzyli, jak samochód znika spod kostnicy. – W każdym razie teraz wiemy, kim on jest – powiedział Hake. – I na poważnie można zacząć pracę śledczą. Zapalił papierosa. Nie palił często, ale w taki dzień było to pilnie potrzebnym sposobem na odwócenie uwagi. – Musimy poczekać z dzień, aby ją przesłuchać – powiedział i wydmuchał dym. Dotknęła ich powaga i nie mówili do siebie wiele po drodze z kostnicy. Kiedy weszli do pokoju dowodzenia, Tobisson stał przy oknie i patrzył na zewnątrz. Deszcz uderzał mocno o asfalt i duże kałuże tworzyły się na chodnikach tak, że przechodnie musieli schodzić na jezdnię ze swoimi otwartymi parasolami pod wiatr. Wyglądało to niebezpiecznie. W innych okolicznościach Tobisson lubił deszcz. Często jeździł rowerem na komisariat, ubrany w ognisty wodoodporny komplet, by go było widać, i rozkoszował się, gdy deszcz smagał mu twarz, a on rzeczywiście musiał walczyć z pagórkami w mieście. Dla niego jazda do pracy była jak trening. Stał teraz i myślał o seksie. Często to robił. Ktoś powiedział, że intelektualista to ten, który przynajmniej piętnaście minut dziennie nie myśli o seksie. Tobisson zastanawiał się, czy on rzeczywiście należał do tej kategorii. Powodem tych ostrych myśli było to, że właśnie przeprowadził wywiad z dziewczyną, która zwykle uprawiała seks ze swoim szefem na Långholmen. Wydawała się niemal apatyczna, kiedy mówili o romansie, co z kolei jego wprawiło w zakłopotanie. – Börje lubi to ze mną robić – powiedziała obojętnym głosem. – Czasami jest zimno jak diabli i wtedy tylko mu obciągam. Ale czasem może go wsadzić. – A co ty sądzisz? – zapytał Tobisson. – Lubisz to? Wyglądała tak, jakby uważała pytanie za nieuzasadnione. Wzruszyła tylko ramionami. – Börje jest miły – powiedziała. – Nie o to pytałem. Lubisz to, co robisz? – Nie rozumiem, co policja ma do tego. – Odpowiedz po prostu na pytanie. Przeciągnęła ręką po włosach, a potem spojrzała na niego z namysłem. – To dość fajne – odezwała się w końcu. – Nie: przyjemne? Ponownie wydawała się nie rozumieć pytania. – To fajne, kiedy wracamy z powrotem do pracy i nikt nie wie, co robiliśmy no i… Tobisson poddał się, mimo że przeczuwał, że dziewczyna była wykorzystywana przez swojego szefa. Ale akurat teraz to nie była jego sprawa. Dziewczyna tak czy owak nie widziała nic podejrzanego. Ale oni często stali w jakimś odosobnionym miejscu, więc nie było też wielu, którzy ich widzieli. Tobisson nie miał serca powiedzieć, że pół miasta ich widziało i że to jeden z jej kolegów z pracy zadzwonił, kiedy napisano w gazetach o świadkach przy kanale Pålsund. Tobisson odrzucił myśli o dziewczynie i usiadł na swoim krześle. – To był Harry Stenman? Hake kiwnął głową. – Ryczała? Pytam o wdowę. Nikt nie miał siły odpowiedzieć. Oskar Lidman podszedł do swojego biurka i wyjął teczkę. – To jest to, co zdobyłem o Harrym Stenmanie wczoraj.
Otworzył ją. – Był w Legii Cudzoziemskiej, gdzie został wyszkolony na komandosa-spadochroniarza. Jak rozumiem, był także pilotem i wykonywał loty zwiadowcze na lżejszych samolotach. W ostatnim czasie był handlarzem samochodów w Söder. Samochody sprzedawane są w dużym garażu na Ringvägen. „Samochody Harry’ego”. Ale wszyscy nazywają go Red. Ma to chyba związek z włosami. Przekartkował jeszcze trochę. – Nie wiemy jeszcze, jak się mają interesy, ale w każdym razie nie był w kolizji z prawem, to na pewno dlatego nie mieliśmy żadnego dopasowania w odciskach palców. – Ma pracowników? – zapytał Hake. – Rick Stenman, prawdopodobnie jego brat. Ulla Stenman zajmuje się księgowością i umowami. Podniósł wzrok. – Kto chce zamordować uczciwego sprzedawcę samochodów? – Istnieją tacy? – zapytał Tobisson. – Przypuszczalnie sprzedał zepsuty samochód komuś, kto potem chciał się zemścić. – Sam w to wierzysz? – zapytał Lidman szyderczo. – Musimy porozmawiać z Ullą Stenman o interesach i ewentualnych wrogach – powiedział Hake. – Do tego czasu zbierzmy fakty. Co właściwie wiemy? – Dostaliśmy raport od Ollego Sandstedta. Nie było w każdym razie żadnej krwi w tym białym autobusie, więc miejsce zbrodni jest gdzieś indziej. I żaden z właścicieli łodzi nie odezwał się odnośnie tej ukradzionej kotwicy. Żadne nowe informacje od świadków nie przyszły, więc można spokojnie powiedzieć, że gówno mamy. – Dziewczyna, która pieprzy się ze swoim szefem, nie widziała w każdym razie nic podejrzanego – powiedział Tobisson. Zaczął się już odrobinę niecierpliwić. Wiedział dokładnie, co będzie robił ze swoją dziewczyną Wendelą, kiedy wróci do domu. Może na stojąco, tak robiła to ta inna para. Nikt nie skomentował jego informacji i każdy pogrążył się w swoich własnych myślach. Wtedy drzwi się otworzyły i szef policji Seymour Rilke stanął w nich, spoglądając na swoich podwładnych. – Było tu cicho i spokojnie – powiedział. – Nie pracujecie? Hake obserwował go zimnym wzrokiem. Rilke był ubrany w leżący jak ulał tweedowy garnitur w kolorze szarym i brązowym. Włosy były wypomadowane i uczesane w fale nad głową. Małe rączki trzymały małą skórzaną aktówkę na dokumenty. Poklepał ją. – Idę do ministerstwa poinformować naszych polityków o tym, czym się zajmujemy. Zrobiłem plan cięć, który ich zadowoli. – Czy zadowoli wobec tego nas? – zapytał niewinnie Hake. Rilke nie spieszył się z odpowiedzią. Pozwolił, by jego spojrzenie wędrowało między nimi. – To są ciężkie czasy, moi panowie – powiedział. – Wszyscy muszą dołożyć swoją cegiełkę. Także policja. – Ale statystyka przestępstw pokazuje, że potrzebujemy więcej policjantów, nie mniej – powiedział Lidman. – Sądzę, że mam dobry przegląd tego, co jest potrzebne, a co nie – powiedział Rilke sucho. – Tutaj w wydziale w każdym razie wygląda, że jest spokojnie. – Nic o tym nie wiesz – powiedział Hake. Rilke wzdrygnął się, ale nie chciał rzucać wyzwania Axelowi Hake w obecności innych. Najlepszym miejscem, by utrzeć Hakemu nosa, było własne biuro Rilkego. Zrobił sobie notatkę w głowie, aby wezwać komisarza później w tym tygodniu i stłamsić go. Coś z pewnością wymyśli.
Wprawdzie Axel Hake był zdolnym policjantem, ale był pozbawiony szacunku i na dłuższą metę tego typu jednostka nie była dobra dla ducha koleżeńskości. Miał nadzieję, że Hake pewnego dnia popełni prawdziwy błąd. Błąd dość poważny, by można było go zawiesić albo przenieść. Dawniej poważne wykroczenie mogło oznaczać, że wyższy funkcjonariusz policji musiał zacząć znów patrolować ulice. Rilke nie miałby nic przeciwko temu, by te czasy wróciły. Hake spojrzał na niego wyzywająco. – Chciałeś coś szczególnego, poza tym, żeby przyjść tu i opowiedzieć nam, że nie pracujemy? Rilke utkwił w nim ponure spojrzenie. – Chciałem wiedzieć, jak daleko zaszliście ze śledztwem. Gazety przecież podchwyciły to i chcę mieć im coś do powiedzenia. Obecnie on sam był odpowiedzialny za media. Nie uważał, żeby policja potrzebowała jakiegoś specjalnego rzecznika prasowego. Wzywał komisarza Bolindera tylko wówczas, jeśli było to coś szczególnie nieprzyjemnego albo gdy policja była pod obstrzałem krytyki. – Właśnie otrzymaliśmy potwierdzenie jego tożsamości – powiedział Hake. – Zostawię raport w twoim biurze. – Jego żona zidentyfikowała go jakąś godzinę temu – uzupełnił Lidman. – W takim razie, dlaczego nie przesłuchaliście żony? – To musi zaczekać do jutra. Ona potrzebuje trochę czasu, by przetrawić wrażenia z kostnicy. Rilke prychnął. – Nic dziwnego, że nic nie dzieje się w tym budynku. Potrząsnął głową i poszedł sobie. Axel Hake nie był religijny, ale znajdował czasem pocieszenie w jakichś cytatach z biblii, które pamiętał od czasów szkolnych. Jeden cytat z Koheleta, który szczególnie dobrze utkwił mu w pamięci, był o tym, że wszystko ma swój czas. Czas rzucania kamieni i czas ich zbierania, czas pieszczot cielesnych i czas wstrzymywania się od nich. Teraz był taki czas, kiedy musiał wstrzymywać się od obejmowania. Nie dlatego, że Hanna i on przestali się kochać, ale to nie przychodziło spontanicznie jak wtedy, kiedy ludzie żyją blisko siebie, dzień i noc. Ta stopa, wyciągana pod kołdrą tuż przed tym, nim człowiek zaśnie, była niczym czułek, by później móc wzbudzić gwałtowniejsze namiętności. Albo poranny seks, nieco oszukany, aby rozpocząć dzień. Teraz nie było tego w zasięgu ręki i tak miało pozostać, aż morderca będzie złapany, a porządek przywrócony. Hake pomyślał, że to może była najlepsza marchewka, jeśli chodzi o łapanie przestępców – policjanci, którzy tęsknili za powrotem do codziennego życia. Inni oczywiście nie mieli tak jak Hake, ale z pewnością było więcej kobiet niż Hanna Sergel, które nie lubiły mieszać miłości i morderstwa. Hake oczywiście próbował wpływać na stanowisko Hanny, ale bez rezultatu. Była pod tym względem nieugięta. Równocześnie uważał, że było przyjemnie mieć swoje własne mieszkanie, w którym mógł się skoncentrować na pracy, kiedy była najbardziej intensywna. Oczywiście nawet wtedy musiał wziąć na siebie część odpowiedzialności za Siri, ale w niektóre wieczory mógł całkowicie oddać się swoim śledztwom. Tego wieczoru, po ponurej wizycie Rilkego, Hanna, Siri i Axel jedli razem kolację. Hake kupił chińskiego fast fooda, a do tego wypili butelkę wina. Ułożyli razem Siri do snu, a kiedy Axel miał iść do domu na Chapmansgatan, Hanna poprosiła go, by został trochę dłużej. Wydawała się przygaszona, głównie siedziała i dłubała w jedzeniu. – Jesteś zadowolony ze swojego życia? – zapytała, kiedy zostali sami, siedzieli na kanapie i pili
kawę. To było wielkie i niespodziewane pytanie i Hake zupełnie nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Niewątpliwie był zadowolony, ale wszystko mogło być przecież lepsze. Teraz odpowiedział jednak tylko krótkie „tak”. – A ty? Uśmiechnęła się swoim nieco krzywym uśmiechem i długo całowała go w szyję. – Tak długo, jak mogę być z tobą, jest wszystko dobrze – powiedziała w końcu. – W to nie musisz chyba nigdy wątpić. – Wszystko może się przecież zdarzyć – odparła ogólnikowo. – Myślisz o czymś szczególnym? – Nie. – Opowiedz, nad czym rozmyślasz. Podniosła się z sofy, podeszła do okna i wyjrzała w kierunku kościoła. Jego karolińska kampanila była słabo oświetlona i w deszczowej mgle wyglądało to tak, jakby unosiła się w przestworzach. – Może nie zawsze będziemy szli równym krokiem – rzekła w końcu. – Może dorastamy nierówno, jedno rozwija się w inny sposób. Może więcej zniszczymy, niż możemy dać. Hake nie bardzo rozumiał. – Ech – powiedziała – zapomnij o tym. Chcesz trochę calvados do kawy? Nie czekając na odpowiedź, wyszła do kuchni i przyniosła butelkę francuskiego jabłkowego winiaku. Nalała dla każdego kieliszek. – Till lykke[12] – powiedziała nienaganną duńszczyzną. Hake także wzniósł toast, ale ona zasiała ziarno niepewności. Miał nadzieję, że plon będzie marny, że niepokój o to, co ona właściwie chciała powiedzieć, pójdzie w zapomnienie. Kohelet kołatał mu się po głowie, kiedy szedł do domu wzdłuż Hantverkargatan. Jak to było? Tak, czas rozdzierania i czas zszywania, czas milczenia i czas mówienia… Kiedy wrócił do domu, nastawił „Le temps de l’amour” Françoise Hardy i wyjął wszystkie dokumenty, które miał w związku ze śledztwem. Od zeznań świadków i protokołów obdukcji, do danych Harry’ego Stenmana. Notował i czytał. Ponieważ miał napisać raport dla Rilkego następnego dnia, chciał być tak oczytany, jak tylko mógł. Kiedy przeszedł przez połowę informacji od świadków, zasnął na sofie. Jego model żaglowca stał w oknie z rozpostartymi żaglami. Zbudował go, kiedy był mały, i był reliktem czasu niewinności. Czasu, który teraz wydawał się bardziej odległy niż kiedykolwiek. [12] Na szczęście.
ROZDZIAŁ 7 To był jeden z takich poranków, którego tylko miasto na wodzie może uświadczyć. Było wilgotno, od Bałtyku nadciągała mgła i drobny deszcz sączył się z ciemnego nieba. Budynki zmieniły się w niekształtną masę i kiedy Hake z Lidmanem jechali wzdłuż Ringvägen, trudno było dostrzec numery ulic. Znaleźli „Samochody Harry’ego” tuż przed Katarina Bangata, kawałek od wjazdu do Bjurholmsplan. Hake dobrze znał tę okolicę. Mieszkał tam, kiedy studiował prawo i po długich nocach wkuwania miał w zwyczaju iść na spacer w dół do Hammarbyhamnen. Teren był wówczas niezabudowany, a jakiegoś Vintertullstorg, jak to się teraz nazywa, nie było w tym czasie. Jedynie plątanina magazynów i składów. Miał fuchę w porcie i nosił ciężkie, śliskie worki soli, aż plecy nie były w stanie więcej znieść. Wspominał jednak ten czas z radością. Było wielu oryginałów, którzy nie chcieli mieć stałego zatrudnienia, tylko brali prace dorywcze tu i tam. Jedli w baraku, który stał w miejscu, gdzie teraz są wytworne apartamenty z widokiem na brukowany kanał. Cena czasu, pomyślał Hake. Wyburzaj dla bogatych. Niewątpliwie obszar stał się ładny, ale to stare poczucie portu i charakter, zostały, rzecz jasna, utracone. Hake uważał, że wiele przepadło z tej prawdziwej atmosfery Söder. Zwłaszcza że kiedy burzono, to burzono z nawiązką. Obszar wokół stacji południowej, ze swoim pagórkowatym terenem, starymi domami i nasypami kolejowymi, został zaledwie w ciągu paru lat przekształcony w olbrzymie miasto w mieście. Tam, gdzie szły tory kolejowe i gdzie pełno było pociągów towarowych, lokomotyw i wagonów, wznosiło się teraz osiedle z wieżowcami, parkami i tak zwanym łukiem Bofilla, monumentalnym tworem nadającym ultranowoczesnego charakteru całemu obszarowi. A tam, gdzie stały fabryki, małe przedsiębiorstwa i firmy samochodowe, obecnie znajdowały się multipleks kinowy i biurowce ze stali i szkła. Hakemu brakowało trochę tego poczucia wolności, którego dawniej tu doświadczał. Ale ta nowa generacja, która wprowadziła się do Söder, zupełnie się tym nie interesowała. Oni nie pamiętali, jak było wcześniej, i byli zadowoleni, że ich dzielnica także ma nowoczesny charakter. Zjazd do „Samochodów Harry’ego” był zabłocony, a biuro, w którym prowadzono interesy, znajdowało się za szybą, która od bardzo dawna nie była czyszczona. Garaż był w połowie wypełniony samochodami, które pamiętały lepsze czasy, z pewnością nie było samochodu, który przejechał mniej niż piętnaście tysięcy mil. Hake i Lidman weszli do biura, w którym wykładzina dywanowa była zatęchła od wciągniętej wilgoci. Za przetartym biurkiem siedziała Ulla Stenman i przeglądała jakieś dokumenty. Spojrzała na nich i odłożyła teczkę. – Chcecie kawy? Hake rzucił szybkie spojrzenie na ekspres do kawy zawierający jakąś czarną maź, która wydawała się stać tam od poprzedniego dnia, i powiedział, że już pił. Lidman wyjął notatnik, a Hake usiadł na jednym z biurowych krzeseł, które były dostępne. Na jednym końcu pokoju stało stare amerykańskie siedzenie samochodowe, które funkcjonowało jako kanapa, na drugim znajdowała się metalowa szafka służąca jako archiwum. – Przepraszamy, że przeszkadzamy – rzekł Hake. – Ale im więcej czasu mija, tym trudniej będzie znaleźć mordercę pani męża. Lidman po pewnym wahaniu usiadł na chwiejącym się krześle i wyjął swoje pudełko
z miętówkami. Wyciągnął je do Ulli Stenman, ta jednak odmówiła. – Przede wszystkim chcemy wiedzieć, czy ma pani jakieś podejrzenie, kto mógł chcieć zamordować pani męża. Ulla Stenman pokręciła głową. – Mój mąż był lubiany przez wszystkich. O ile mi wiadomo, nie miał żadnych wrogów. – Długo byliście małżeństwem? – wtrącił Lidman. – Pięć lat, co obecnie chyba należy uważać za długo. Skrzywiła się nieco. – Czas, zanim się spotkaliście. Mówił coś o nim? – Nie rozumiem – zaczęła Ulla Stenman. – Był przecież w Legii Cudzoziemskiej i może przeżył to i owo, co mogło przysporzyć mu wrogów. – Nigdy o tym nie wspomniał. To było jak mroczny rozdział w jego życiu. – Nigdy nie był na takich spotkaniach, na które starzy legioniści zazwyczaj jeżdżą? – Jak powiedziałam, prawdopodobnie najchętniej zapomniałby o tym czasie. Z tego, co wiem, nigdy nie spotykał się z tymi, z którymi służył. Hake obserwował kobietę po drugiej stronie biurka. Nadal miała to pęknięte spojrzenie, ale jej brudnoszara cera była umalowana odrobiną różu i doszła do tego para kolczyków. Włosy były równie pozbawione blasku jak wcześniej, ale stara spódnica została wymieniona na dżinsy. – Jeśli przejdziemy do interesów – rzekł Hake – to jak jest z nimi? Ulla Stenman zrobiła gest w stronę teczki i kłębowiska papierów leżących przed nią. – Przeglądam je teraz, ale w zasadzie są w porządku. – To nie ty je prowadzisz? – zapytał Lidman. – Tak, ale w ostatnich tygodniach, kiedy zniknął Red – to tak wszyscy nazywali Harry’ego – nie było łatwo. Red miał swój własny system i głównie mówił mi, co powinnam robić. Kiedy zniknął, próbowałam wykombinować, jak on to robił. Jeszcze nie jestem tego pewna. – Macie oczywiście rewidenta. – Jasne. On wie wszystko o księgowości, ale gówno o codziennej rutynie. Do garażu przyplątał się klient. Mężczyzna około czterdziestki, ubrany w płaszcz przeciwdeszczowy i buty z cholewami. Spojrzał w stronę szklanej budki, zawahał się, ale poszedł potem dalej do drzwi biura. Ulla Stenman podniosła się i otworzyła drzwi. – W czym mogę pomóc? – Powinno być Audi 87 – powiedział mężczyzna. – Chwileczkę – odparła, podeszła z powrotem do biurka i nacisnęła guzik interkomu. – Rick? Możesz przyjść do garażu? Mamy klienta. Ponownie usiadła. – O interesach – powiedział Lidman. – Mieliśmy chyba nasze wzloty i upadki, tak jak wszyscy inni. – To, co mieliśmy na myśli… – zaczął Hake i patrzył przez szybę, jak mężczyzna około trzydziestki wyszedł z garażu i podszedł do klienta. Był wąski w biodrach, ubrany w czarne dżinsy i skórzaną kurtkę. Miał długie jasnoblond włosy. Wyglądał bardziej jak gwiazda rocka niż sprzedawca samochodów. – To, co mieliśmy na myśli, to czy ktoś z waszych partnerów biznesowych mógł mieć coś wspólnego z morderstwem. Ulla Stenman pokręciła głową.
– Nie był winien nikomu pieniędzy? Hake widział, że pytanie zrodziło w niej niepewność. Próbowała ukryć to, wstając, podchodząc do ekspresu i nalewając filiżankę kawy plecami do nich. Potem odwróciła się i spojrzała na nich znad krawędzi naczynia. – Nie sądzę, żeby interesy mogły mieć coś wspólnego z morderstwem. Nikt z naszych znajomych nie zabiłby Reda i nie zatopił go potem w kanale. To mógł zrobić tylko chory człowiek. – Istnieją przecież torpedy, które mogą wykonywać zabójstwa na zlecenie – wtrącił Lidman. – Nikt, kogo znamy, nie zrobiłby czegoś takiego. – Ktoś to w każdym razie zrobił – powiedział gorzko Lidman. Hake pochylił się do przodu w stronę kobiety i uchwycił jej spojrzenie. – To, o co pytałem, to czy był winien komuś pieniądze? Ponownie pojawiło się to wahanie, zanim usiadła i spojrzała na niego rozpaczliwie. – Był winien pieniądze Dannemu Durantowi. – Kto to jest? – Jeden… znajomy w interesach. Pożyczył nam pieniądze, kiedy było nam ciężko. – Ile? – Czterysta tysięcy – powiedziała Ulla Stenman. Audi zaryczało i przejechało obok budki na jazdę próbną, z klientem za kierownicą i Rickiem obok. – Gdzie mieszka Danne Durant? – Wszędzie po trochu. Ale ostatnio mieszkał na „Laurze” przy stoczni Mälar. Stocznia Mälar na wschodnim cyplu Långholmen miała korzenie w siedemnastym wieku. Sam teren składał się z mieszaniny wyciągniętych łodzi, pracowni, szop i magazynów. Były tam zakłady spawalnicze, firmy sprzedające śruby okrętowe i warsztaty marynistyczne. Były wypucowane silniki łodzi, jeden przy drugim z zardzewiałymi kupami złomu. Były tam tony rupieci, które nie należały do nikogo i których nikt nie chciał. Przy betonowym nabrzeżu kanału Pålsund królowała „Polfors” – łódź szkoleniowa należąca do Szkoły Marynarzy, a dalej z przodu znajdowała się śrutownia, gdzie stało kilka rowerów opartych o ścianę. Axel Hake nie miał żadnego bezpośredniego związku z Långholmen. Od dziecka pamiętał je tylko jako wyspę – więzienie. Kiedy był starszy i zaczął pracować jako policjant, jeździł ze swoją ówczesną dziewczyną na zachodni cypel kąpać się. Zabierali ze sobą szafranowe ciasteczka i wino i kąpiel była poczytywana za spontaniczną kąpiel nago. To były beztroskie dni. Teraz były inne czasy, pomyślał Hake, kiedy on i Lidman wysiedli z samochodu przy stoczni i szli wzdłuż kamiennego nabrzeża. Nie dostrzegali żadnych ludzi i szli dalej obok długiego białego budynku, w którym znajdowało się kilka małych przedsiębiorstw. Wiał zimny wiatr od otwartych wód i w ostatnich godzinach temperatura spadła konkretnie. Dalej z przodu dostrzegli więcej łodzi, przy dokach stoczni. Większość z nich była mniejszymi statkami, począwszy od holowników, do łodzi pasażerskich dla transportu po archipelagu. Między jakimiś szkutami i statkiem nurkowym stała „Laura”, zardzewiała, żółtawa barka, która pamiętała lepsze czasy. Od dawna nie była miniowana i farba złuszczyła się wzdłuż linii wody. Zarówno na pokładzie dziobowym, jak i rufowym znajdowały się dobudówki, na samym mostku kapitańskim była stłuczona szyba, a w innym oknie tkwił kawałek dykty. Ponieważ nie było żadnego trapu, Lidman musiał przeskoczyć na śliski pokład. Potem odebrał Hakego, który mocno trzymał się za laskę i praktycznie został wniesiony na pokład przez swojego
kolegę. Podeszli ostrożnie do drzwi kabiny i zapukali. Nikt nie otworzył. Hake wołał kilka razy, spróbował otworzyć drzwi, które jednak były zamknięte, po czym obszedł dookoła tego zaniedbanego statku, by zobaczyć, czy jest jeszcze dodatkowe wejście. Z tyłu mostku kapitańskiego były stalowe drzwi, ale te też były zamknięte na nową, solidną kłódkę. Lidman zajrzał do środka przez brudne szyby. Wewnątrz był stary, częściowo zniszczony salon, z kilkoma tylko pluszowymi fotelami i taflowanym regałem. Zamiast tego były sterty materiałów budowlanych i jakieś rozkładane drewniane stoły. – On naprawdę tu mieszka? – zapytał Lidman. Hake zajrzał do środka. – Kajuty leżą chyba pod pokładem, ale bezsprzecznie wygląda to na dość zgniłe. – To wydaje się pływającym miejscem katastrofy. Nigdy bym tym nie pojechał ani pożeglował, czy jak tam, do cholery, to nazywają, kiedy jedzie się na morzu – powiedział Lidman zdecydowanie. Warkot sprawił, że się odwrócili. Hake rozpoznał ciężarówkę i jej anemicznego kierowcę, który zatrzymał się na nadbrzeżu. – Nie ma Dannego – powiedział. – Prysnął godzinę temu. – Nie wiesz, gdzie on jest? Kierowca ciężarówki zawahał się i Hake zastanawiał się, czy ta stara gra pantomimy znów się zacznie. Ale kierowca pogładził się po brodzie i spojrzał psimi oczami na komisarza. – Miał ze sobą swoją torbę bokserską. – Torbę bokserską? – zapytał Lidman. – On trenuje boks – potwierdził mężczyzna. – W Hammarby IF. Lokal leży na Kocksgatan… – … dwadzieścia cztery – uzupełnił Hake. – Wiem, gdzie to jest. Axel Hake dobrze znał klub bokserski na Kocksgatan, w pobliżu Folkungagatan. Dawniej nazywał się Sparta, ale potem Hammarby przejęło ten stary sławny związek sportowy. Hake trenował i boksował się tam, kiedy chodził na swoje szkolenie policyjne. Klub był otwarty tylko wieczorami, ale byli pisarze i artyści, którym pozwolono korzystać z lokalu nawet w środku dnia. Dotyczyło to widocznie także Dannego Duranta. To w tym małym lokalu piętro niżej, w zwykłym domu czynszowym, Hake po raz pierwszy został znokautowany. Fin, z którym miał sparing, potraktował to wszystko stanowczo zbyt poważnie i Hake siadł po prostu po którejś rundzie podłodze, odczuwając mdłości. Trener Risto był wściekły na Fina, ale Hake czuł się po prostu zawstydzony. Nie dostrzegł prawego sierpowego, który nadszedł z wielką siłą. Nie poczuł go nawet lądującego na brodzie. Była to jednak pożyteczna lekcja, a Hake zaprzyjaźnił się później z Finem i mógł nauczyć się od niego tego silnego uderzenia. Szwedzcy bokserzy uważali sierpowy za nienowoczesny. Jedynym, co obowiązywało, były proste ciosy, hak i inny podbródkowy. Dlatego tak wielu się na to nacinało. Kiedy Hake dobrze opanował cios, był on bardzo przydatny w ostrzejszych meczach sparingowych. Kiedy używał ciosu, który lądował z niszczycielską siłą na szczęce przeciwnika, jego rywale byli równie zdziwieni jak on tamtego pierwszego razu. Hake otworzył drzwi do lokalu i wszedł z Lidmanem depczącym mu po piętach. Pachniało starym potem i mazidłami. Lidman zmarszczył nos. Wszystko, co łączyło się ze sportem, sprawiało, że miał mdłości. Ponieważ miał przyzwoitą kondycję dzięki tańczeniu, lekarz policyjny nie mógł zmusić go do udziału w ćwiczeniach ruchowych na sali gimnastycznej. Klub bokserski był pusty, wyjątek stanowił mężczyzna około czterdziestopięcioletni, który stał i uderzał mocno w worek z piaskiem. Mężczyzna rzucił na nich okiem, po czym kontynuował ciosy. Lokal był wyposażony w ring
sparingowy zajmujący większość przestrzeni oraz różnego rodzaju gruszki bokserskie, worki treningowe i inne przyrządy do ćwiczeń. Na ścianach znajdowały się lustra wielkości człowieka a w głębi mieściło się małe biuro. Po kolejnym spojrzeniu na Hakego i Lidmana mężczyzna zatrzymał się i popatrzył na nich poirytowany. – Właściwie teraz nie jest otwarte. – Szukamy Dannego Duranta. – Co chcecie od niego? Zdjął rękawice bokserskie i odgarnął włosy do tyłu. Wyglądał na wytrenowanego, bez uncji tłuszczu na krępym, nagim torsie. Bawełniane workowate spodnie były zupełnie przepocone. Był mniej więcej równie wysoki jak Hake i miał tak samo czujne oczy. – Czy to ty? – zapytał Hake. Mężczyzna podszedł do torby treningowej i wyjął napój energetyczny, który wypił, zanim odpowiedział. – A jeśli jestem? – Policja – powiedział Hake i pokazał swoją legitymację. Mężczyzna rzucił na nią pobieżnie okiem, a potem obserwował Hakego, wycierając swoje spocone ciało ręcznikiem. – Jestem Danne Durant – odparł. – O co chodzi? – Harry Stenman. Red. – Wrócił? – Skąd? – zapytał Lidman. – Ulla i Rick powiedzieli, że wyjechał. – Tak, do Hadesu – odparł Lidman. Danne, nie rozumiejąc, spojrzał na tego tłustego inspektora policji. – On nie żyje. Został zamordowany – uzupełnił Hake. Szukał reakcji na twarzy mężczyzny, ale ostre rysy nie zdradzały ani śladu emocji. – Kiedy? – Kilka tygodni temu. Danne położył ręcznik na ławce, po czym usiadł. – Nic o tym nie słyszałem. – My nie wiedzieliśmy o tym aż do przedwczoraj. Ktoś rozbił mu czaszkę i zatopił go w kanale Pålsund. Niedaleko od miejsca, gdzie mieszkasz. Danne popatrzył na nich spokojnie i z zadumą. – Jestem w jakiś sposób podejrzany? – Na tym etapie wszyscy są. – Możecie mnie skreślić – odparł Danne Durant. – Nie miałem żadnego powodu, by odbierać życie Redowi. – Nie miałeś? – zapytał Lidman. Nie podobała mu się nonszalancka odpowiedź boksera. Nie lubił ludzi, którzy mieli się na baczności, kiedy byli przesłuchiwani przez policję. Danne pokręcił głową. – Nie – powiedział cicho i spokojnie. Hake podszedł bliżej i stanął przed nim. – Słyszeliśmy, że był ci winien czterysta tysięcy koron. – Kto to powiedział?
– To nie ma znaczenia, ale to motyw równie dobry jak inny. – Dlaczego? Jeśli on jest mi winien pieniądze, to nie ma raczej żadnego powodu, aby odbierać mu życie. – Może nie mógł zapłacić, zaczęliście się kłócić i uderzyłeś go w głowę. – Ja nigdy nie tracę kontroli – powiedział Danne pewny siebie. – Przepraszam. Podniósł się, poszedł do szatni i rozebrał się do naga. Hake i Lidman ruszyli za nim. Danne zbadał swoje ciało, pomasował mięśnie łydek i wziął butelkę szamponu stojącą na ławce. – Możecie szpiegować, jeśli chcecie. Uśmiechnął się do nich, zanim wszedł pod prysznic. Lidman wściekł się, ale Hake przytrzymał go za ramię. Mężczyzna widocznie rozkoszował się prowokowaniem innych i tej radości Hake nie zamierzał mu dać. Poczekali, aż Danne skończył brać prysznic i wysuszył się. Po porządnym nasmarowaniu maścią i nałożeniu plastra na jeden knykieć zaczął się ubierać. Były to nierzucające się w oczy ubrania, grafitowo szary krawat w srebrne prążki do grafitowego garnituru. Z małego skórzanego futerału wyjął dwa pierścionki, które włożył na palce, a potem zapiął zegarek Rolex wokół nadgarstka. Kiedy już skończył, wyjął stalowy grzebień, którym przeciągnął po włosach. W końcu wyciągnął butelkę wody po goleniu i wsmarował w policzki i brodę. Poprawił krawat do lustra. Hake i Lidman stali w milczeniu i patrzyli niezbyt zainteresowani, a Lidman skorzystał nawet z okazji, by ziewnąć. – Jest coś jeszcze? – zapytał w końcu Danne Durant. – Co zrobisz z pieniędzmi teraz, kiedy Harry Stenman nie może zapłacić? – Zawsze są sposoby. – Jakie? – Naprawdę, nic wam do tego. Wziął swoją sportową torbę. – A teraz muszę zgasić i zamknąć, więc jeśli nie chcecie zostać w ciemności, aż inni przyjdą około szóstej, najlepiej będzie, jeśli pójdziecie ze mną. Wyszli za Dannem na Kocksgatan, gdzie ten podszedł do złotego mercedesa. Wrzucił torbę do bagażnika. – Chcecie, żeby was gdzieś podrzucić? – Nie. Ale odezwiemy się. Odnośnie alibi i innych rzeczy. – Zróbcie to – powiedział Danne, po czym wsiadł do samochodu i odjechał. Alibi było przecież bezcelowe, dopóki nie wiedzieli, kiedy Harry Stenman został pozbawiony życia. Ale nie wiedział tego Danne Durant. Zawsze coś, gdyż rozmowa nie dała nic, co mogłoby posunąć śledztwo do przodu. – Szlag – powiedział Hake, kiedy siedzieli w samochodzie w drodze do komendy w Kungsholmen. – Tak, co za cholerny typ – rzekł Lidman. – Nie mam na myśli Dannego. Pomyślałem, że musimy mieć zdjęcie Harry’ego Stenmana, które nie jest zdjęciem z kostnicy. Zawrócił samochód i pojechał z powrotem do garażu na Ringvägen. Rick w szklanej budce siedział z nogami na biurku i z parą freestyle’owych słuchawek na uszach. Rudoblond głowa poruszała się rytmicznie w górę i w dół w takt muzyki. Nie zmienił pozycji, kiedy weszli do biura, i z wielkim poświęceniem podniósł jedną ze słuchawek.
– Szukamy Ulli – powiedział Hake. – Wyszła już dzisiaj. – Jesteśmy z policji. Ściągnął słuchawki tak, że wisiały na szyi. – Czego chcecie? – Gdzie ona mieszka? Rick chwycił długopis i kartkę i zaczął zapisywać adres. – To jest na Mariaberget – powiedział. Hake zobaczył, że Rick ma płynny, aby nie powiedzieć elegancki charakter pisma. Zastanawiał się, czy niedbały i niechlujny styl Ricka był tylko fasadą. Że właściwie był efektywnym i sumiennym sprzedawcą. Kiedy byli tu wcześniej, nie zajęło mu wiele czasu, aby wziąć tego potencjalnego kupca do samochodu na jazdę próbną. – Dzięki – powiedział Hake, kiedy dostał karteczkę. – Nie ma za co. – Masz jakąś teorię, dlaczego twój brat został zamordowany? Rick odłożył spokojnie długopis na biurko i spojrzał na nich nieporuszony. – Sądzę, że to była pomyłka. – Pomyłka? – zapytał Lidman, a jego głos obniżył się o oktawę, jak zawsze, kiedy Lidman był poirytowany. – Tak, oni pomylili człowieka. – Jacy oni? – Jacykolwiek to byli. Sądzili, że Red to ktoś inny. – I to jest twoja teoria? – Macie zatem jakąś lepszą? Powiedział to uprzejmie i ani trochę wyzywająco. – Wiemy, że był winien ludziom pieniądze. – Nic o tym nie wiem. Ja tylko obracam samochodami. Ale wiem, że Red był lubiany przez wszystkich. Zawsze miał dobre słowo i dla tych postawionych wysoko, i nisko. I z tego, co wiem, nigdy nie był w konflikcie z prawem. Był zręcznym biznesmenem. – Który został zamordowany przez pomyłkę? – Tak w każdym razie myślę. – Jak długo tutaj pracujesz? – zapytał Hake. – Od kiedy otworzył, siedem, osiem lat temu. To on mnie nauczył wszystkiego. – Ale nie wiesz, że był winien ludziom pieniądze, mimo że byłeś tu przez wszystkie te lata? Pokręcił głową. – Jak powiedziałem. Nigdy nie wtrącałem się do jego interesów ani prywatnego życia. Dopóki dostawałem moją pensję, byłem zadowolony. A jeśli zastanawiacie się, co o nim sądziłem, to w moich oczach był prawdziwym bohaterem. – Alleluja – powiedział Lidman i dostał małego szturchańca od Hakego. – A jeśli zastanawiacie się, czy go opłakuję – powiedział Rick, nie mrugnąwszy nawet okiem na obrazę Lidmana – to tak. Ale to osobiste uczucie, z którym policja nie ma nic wspólnego. – Ale chcesz chyba, żebyśmy złapali mordercę? Rick spojrzał na nich niemal z przygnębieniem. – Red przez to nie wróci – powiedział po prostu.
Pojechali na Bastugatan 38, gdzie mieszkała Ulla, w tak zwanym Mälarborgen, gigantycznym domu czynszowym z żelaznymi balkonami, wieżyczkami i basztami, stojącym na szczycie Mariaberget, w zgromadzeniu Marii Magdaleny. Został zbudowany pod koniec dziewiętnastego wieku w narodowo-romantycznym stylu. Hake pamiętał, że Lars Larsson-Varg wskazał go kiedyś od strony Kungsholmen i powiedział, że tam mieszkał Eugène Jansson, malarz z przełomu wieków. Jego obrazy Sztokholmu o zmierzchu nadały mu przydomek „niebieskiego malarza”, ale nagminnie był nazywany Świetlnym Janssonem. Weszli przez wielką bramę, a potem przez podwórze do wejścia. Wizytówki przy drzwiach głosiły, że Stenmanowie mieszkają na czwartym piętrze. Wyjechali na górę starą, rozklekotaną windą i zadzwonili do drzwi. Ulla Stenman otworzyła i wyglądała na zdziwioną. Miała te same stare, znoszone dżinsy i sweter, a włosy, o ile to możliwe, były jeszcze bardziej zmierzwione niż ostatnio. Wskazała im drogę do salonu. Nagle otworzył się przed nimi zachwycający widok z dużego okna. Kiedy wchodziło się od ulicy, nie można było przeczuwać, że dom stoi na zboczu, które wychodzi na Söder Mälarstrand, bez żadnych innych domów pomiędzy. Teraz rozpościerał się miejski krajobraz, który był nie do pobicia, gdziekolwiek w Sztokholmie się mieszkało. Cały Riddarholmsfjärden leżał poniżej, ze swoimi szkutami, barkami, statkami parowymi, i można było zobaczyć Stare Miasto, City, Klarę, Ratusz i Kungsholmen za jednym zamachem. We mgle kolory stapiały się w ceglanoczerwony, ochrę i zieleń miedziową. Możliwe, że później pod wieczór wszystko spowijała błękitna poświata, ale teraz kolory były nasycone pastelami i wyraźne. Kilka łabędzi podniosło się z wody i odleciało w stronę Långholmen, gdzie można było dostrzec „Laurę” stojącą przy stoczniowym nabrzeżu. – Rozmawialiście z Dannem? – zapytała kobieta i zaproponowała miejsce na wytartej sofie. O ile widok był zachwycający, to nie dotyczyło to umeblowania. Było szare i ponure. Meble wydawały się być ustawione na chybił trafił, a telewizor stojący w rogu był stary. Jakieś porcelanowe koty stały w niszy okiennej, a ściany były gołe, niemal jak na starym plakacie reklamowym Volvo, który głosił, że świat Volvo trwa najdłużej. – Rozmawialiśmy z nim, ale nie dowiedzieliśmy się niczego istotnego – powiedział Hake. Masował swoje kolano. Ból nasilił się od chodzenia w górę i w dół po schodach, podjazdach do garażu i na pokład łodzi. Lekko ćmiący ból, który nie wydawał się pochodzić od samego kolana, ale części poza kością. – Chyba tego można się było spodziewać – rzekła Ulla. – Powiedział, że na pewno będzie mógł znaleźć sposób, aby odzyskać te pożyczone pieniądze. Wiesz, co mógł mieć na myśli? Wzruszyła ramionami. – Jeśli sądzi, że ja mam jakieś, to się myli. – Więc pożyczka nie jest na firmę samochodową – zapytał Lidman, nie odwracając twarzy w jej stronę. Nie mógł oderwać się od widoku. Cholera, jak inni potrafili się urządzić. On sam mieszkał w mieszkaniu na Vasastan, z widokiem na zniszczone podwórko, gdzie światło wydawało się nigdy nie dać rady dosięgnąć. – Nie, to była prywatna pożyczka Harry’ego. – Na co pożycza się czterysta tysięcy z prywatnych względów? – Nie byłam zaznajomiona ze sprawami Reda. – Och, musieliście chyba jednak dyskutować – powiedział Hake. Ulla Stenman szarpała nerwowo za sweter. – Nie chcę mieć kłopotów z ewentualnymi sprawami finansowymi Reda.
– Już masz kłopoty. Został zamordowany. – Chcę powiedzieć, że sądzę, że były mu potrzebne aby kupować samochody. Ale transakcje nie zawsze szły przez firmę. – To znaczy na czarno. – Nie chcę się więcej wypowiadać o tym, bo nie wiem na pewno. Czy to naprawdę ważne? – Na tym etapie nie wiemy dokładnie, co jest ważne, a co nie – odrzekł Hake i wstał. Potrzebował poruszać nogą, a im więcej siedział, tym bardziej kolano bolało. – Ale te czterysta tysięcy koron wydaje się z pewnością być czymś do zbadania. Od kogo kupował samochody? – Od kogo się tylko dało. Osób prywatnych, importera z Niemiec. Magazynów upadłościowych. – Kupował kradzione samochody? – Posłuchaj no. Mój mąż został zamordowany, a ja nie czuję się szczególnie dobrze. Ostatnie, czego bym chciała, to oczerniać go insynuacjami o jakiejś przestępczej działalności. Axel Hake od razu się wycofał. Nie chciał mieć jej za wroga, tylko za skłonnego do współpracy partnera w trakcie śledztwa. – Przepraszam – powiedział. – Właściwie przyszliśmy po zdjęcie Harry’ego. – Jakiego rodzaju zdjęcie? – Jakiekolwiek. Potrzebujemy go do ewentualnego przesłuchiwania świadków. Ulla Stenman kiwnęła głową, wstała i poszła do drugiego pokoju. Szybko wróciła z pudełkiem, z którego zdjęła wieczko. Podała je Hakemu, który zaczął szukać wśród zdjęć. Pamiętał tę spuchniętą twarz na zdjęciu pośmiertnym i uważał, że to okropne widzieć teraz tego samego mężczyznę na zdjęciach za życia. Ale śmierć nie była, jak mówią, nigdy piękna. Stał teraz Harry Stenman tam na zdjęciach i uśmiechał się do kamery, nie przeczuwając, jak brutalny los go czekał. Na niektórych z nich był razem z Ullą, na niektórych sam. Zdjęcie, które Hake wybrał, było zdjęciem kolorowym, gdzie stał z nagim torsem na piaszczystej plaży i gdzie tatuaż Legii Cudzoziemskiej był widoczny ostro i wyraźnie. Dokładnie w momencie, kiedy mieli wyjść, Lidman odwrócił się do Ulli. – Czy Rick i Harry byli ze sobą w dobrych relacjach? – Oczywiście, byli przecież braćmi. – Nie słyszałaś o Kainie i Ablu? – powiedział Lidman, zanim poczłapał za drzwi. – Czy to Harry Stenman? – zapytał Tobisson i podniósł zdjęcie, które Hake rzucił na jego biurko. Hake kiwnął głową i patrzył, jak kolega w zamyśleniu studiuje fotografię. – Musi być wielu, którzy chcą się zemścić – powiedział Tobisson niemal sam do siebie. – Chcę powiedzieć… że kształcił się w grupie komandosów. Byli zamieszani w wojny na Bałkanach. Wiecie przecież, co się tam działo. Morderstwa, tortury, gwałty. – Rozwiń to – powiedział Hake. – Przefaksuj zdjęcie Harry’ego Stenmana do kwatery głównej Legii w Calvi. – Naprawdę w to wierzysz? – zapytał Lidman. – Że pomogą policji? Legia Cudzoziemska jest przecież zamkniętym związkiem, który nie udziela żadnych informacji o swoich. Nawet francuska policja nie ma tam żadnego wglądu. Hake przypomniał sobie nagle swojego przyjaciela ze służby w Paryżu, Raymonda. Awansował teraz, dokładnie jak Hake, i powinien być w stanie pomóc. Hake zapisał numer na karteczce i podał ją Tobissonowi. – Zadzwoń tam. Pozdrów ode mnie i przekaż Raymondowi wszystkie informacje, jakie mamy. Widział, że Tobisson był naprawdę zainteresowany, a wtedy można było liczyć na to, że się
wysili. Legia Cudzoziemska była mityczną organizacją, o której młodzi mężczyźni marzyli, chcąc się zaciągnąć, by później wrócić jako twarde, dobrze wyszkolone maszyny bojowe. Hake miał poczucie, że Tobisson jako nastolatek z pewnością fantazjował o tym, by być legionistą. Był człowiekiem tego typu. Teraz, jesienią wieczorna ciemność nadchodziła coraz wcześniej. Kiedy Hake przyszedł do domu na Chapmansgatan w Kungsholmen, most Väster był widoczny tylko jako ciemny łuk narysowany tuszem na tle intensywnie szarego nieba. W środku w mieszkaniu mrugała automatyczna sekretarka. To dzwoniła jego siostra Julia. Chciała porozmawiać z nim o czymś ważnym, co miało związek z przestępczością. Nie powiedziała, o co chodziło ale zaproponowała, aby przyjechał nazajutrz. Nadchodzącej nocy miała dyżur i nie była osiągalna. Hake nie był głodny, tylko przygotował swój przysmak, czarną, mocną kawę z nieosolonym masłem i dwie kromki żytniego chleba z serem roquefor. Dokerzy w Dunkierce jedli to jako śniadanie i kiedy przeprowadził się z Francji, zabrał nawyk ze sobą do domu. Usiadł przy stole kuchennym, z francuskim magazynem hippicznym Paris-Turf do towarzystwa, i zagłębił się w listach wyników. Konie i gra były jego pasją, ale minął już jakiś czas, odkąd był na torze wyścigowym i grał. Tęsknił za tym. To było niczym balsam na duszę. Nic nie mogło wkraść się do jego świadomości, kiedy obserwował konie i ich czar. Było to pełne przeżycie i ani kłopoty miłosne, ani obciążenie pracą nie mogły go powstrzymać od rozkoszowania się przedstawieniem. Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Hake zastanawiał się, kto to może być. Prawdopodobnie Lars Larsson-Varg, który chce przedyskutować swoje teorie o tym, jak najlepiej złamać Muzeum Narodowe. Ale kiedy otworzył, na zewnątrz stały Hanna i Siri. Uśmiechały się wyczekująco. Siri wyciągnęła ręce, a on wziął ją w ramiona. – Mama powiedziała, że tęskni za tobą, i wtedy ja powiedziałam, że możemy chyba cię odwiedzić. Hake uniósł brwi ku Hannie, która skinęła głową niemal zażenowana. Hanna rzadko chciała okazywać, że nie radzi sobie ze wszystkimi sytuacjami. – A ty? – zapytał Hake swoją córkę. – Byłam zmuszona iść z nią. Spojrzała poważnie na Hakego, zanim wybuchła szyderczym śmiechem. Właśnie odkryła poczucie humoru i że można przekręcać pojęcia tak, żeby było to zabawne. Czasami to wychodziło, czasami nie. Teraz zauważyła, że żart się udał i chodziła potem i dowcipkowała cały wieczór, aż była pora kłaść się spać. Hake ułożył ją do snu i przeczytał bajkę, słysząc równocześnie, jak Hanna chodzi wokół i przegląda jego półki z książkami. Zastanawiał się, czego szuka. Kiedy pół godziny później wyszedł z sypialni, siedziała na kanapie i wertowała Paris-Turf. – Jak długo trwa nauczenie się francuskiego naprawdę porządnie? – zapytała. – To oczywiście zależy od tego, jakie ma się podstawy. Sam uczył się przez dwa semestry francuskiego w liceum, ale dopiero podczas służby we francuskiej policji rzeczywiście opanował ten język. – Jeśli umie się tylko tak sobie – powiedziała. Złożyła gazetę i położyła ją na stoliku przy sofie. – Rozumiem wprawdzie, co jest napisane, ale nie wszystko. – Rok może. To zależy od tego, jak pilnym się jest. Potem ważne jest, żeby rozmawiać, nie tylko czytać i rozumieć. A co? – Nic szczególnego. Po prostu byłoby fajnie nauczyć się francuskiego. – Możesz wziąć prywatne lekcje u mnie.
Hanna spojrzała na niego łagodnie. Miała czarną, prostą sukienkę, której ramiączko zsuwało się i które cały czas poprawiała. – Chciałbyś? – zapytała. – Możemy zacząć od ćwiczeń konwersacyjnych. Tak jak robiliśmy w Danii. – To było przecież dla zabawy. – Zatem teraz jest na poważnie? Nie odpowiedziała, tylko wyciągnęła ręce do niego, dokładnie jak Siri. – Chodź – powiedziała. Podszedł i usiadł obok niej. Wzięła go w swoje ramiona i szukała jego ust. Smakowała miętową czekoladą i winem. Żartobliwie ściągała go na kanapę, a on pozwolił się ciągnąć. Zwrócił uwagę na mały wir włosów na karku, którego nie widział wcześniej. Pieścił jej piersi i biodra, a ona trzymała go trochę mocniej. Kiedy odszukał jej spojrzenie, było ciepłe i chętne. Kochali się na kanapie, ale zanim zasnął obok niej, miał wrażenie, że jednak nie przyszła ze względu na niego.
ROZDZIAŁ 8 Burza zaczęła się już w nocy. Hakego obudził hałas. Na palcach wyszedł w ciemność i wystawił głowę przez okno. Deszcz lał jak z cebra. Przy moście Väster błyskawica rozświetliła cały obszar, a woda, która była jak gruba, czarna masa, w jednej zamrożonej chwili przeobraziła się w metaliczne lustro. Jak wtedy, gdy robi się zdjęcie z fleszem i wszystko nagle staje się ostre i wyraźne. Widział, jak deszcz rozbija się o powierzchnię wody i zostawia za sobą kręgi i rozpryski, widział na moście samochód, który najpierw wydawał się czarny, ale który przy następnym błysku okazał się być ciemnoczerwony. Zamknął okno i wślizgnął się ponownie do łóżka, ale nie mógł zasnąć. Przez chwilę przewracał się z boku na bok, po czym znowu wstał. Usiadł nad dochodzeniem i przeglądnął wszystko, co mieli, ale nie znalazł żadnego wzoru, wszystko było po prostu wyrwanymi z kontekstu wątkami. W nadziei, że znajdzie nowe pomysły, postanowił spróbować uporządkować wszystkie fakty dotyczące motywów, ofiary i sposobu postępowania, ale bez rezultatu. Około szóstej czuł się zupełnie pusty i zrobił filiżankę kawy. Godzinę później siedział w pokoju dowodzenia i gapił się przez okno. Były momenty, w których śledztwo stało w miejscu. Nie było w tym nic dziwnego, zdarzało się to często. Ale uważał, że zatrzymali się na długo, nie zacząwszy nawet analizować kręgu znajomych Harry’ego Stenmana ani nie znajdując niczego, co mogło spowodować tak brutalny czyn jak ten, by najpierw zatłuc kogoś żelazną rurą, a potem utopić ciało w kanale. Potrzebował więcej ludzi, ale Rilke określił się wyraźnie. Poszedł do dochodzeniówki, pogadać ze swoimi kolegami stamtąd. Znali branżę samochodową, ale nie mieli nic bezpośrednio na Harry’ego Stenmana. Występował on natomiast w dochodzeniu dotyczącym skradzionych samochodów, w którym mocno podejrzewani o udział byli jacyś Rosjanie. Dochodzeniówka miała szajkę pod nadzorem, ale policjanci nie wydobyli jeszcze niczego konkretnego. Mieli cierpliwość i czas, by nadzorować podejrzanych przestępców, ale Hake nie. Z każdym dniem trop stygł i jeśli sprawa nie została rozwiązana w pierwszym miesiącu, to prawdopodobieństwo, że w ogóle zostanie rozwiązana, drastycznie malało. Dostał adres we Frihamnen, gdzie przesiadywał jeden rosyjski eksporter samochodów o nazwisku Maxim Olgakov. Dostał także jakieś papiery z informacjami, które dochodzeniówka wydobyła o Olgakovie. Axel Hake wziął „cytrynę” i pojechał do Frihamnen. Wielkie magazyny wzdłuż kamiennego nabrzeża mieściły wszelkiego rodzaju małe przedsiębiorstwa i firmy. Tam robiono reklamy filmowe, jak i radiowe. Tam były wystawy sztuki i magazyny owoców. Wszędzie stały wielkie kontenery zawierające wszystko, od jedzenia w puszkach do samochodów. W jednym z magazynów przy dużym pirsie znajdowało się przedsiębiorstwo Interexport. Czerwona gwiazda na szyldzie nad firmą wisiała nieco na bakier, a biuro, do którego wkroczył Hake, było całkowicie w brązie. Brązowe skórzane meble, brązowe regały, brązowa wykładzina. Wszystko wyglądało na zużyte, wszystko wyglądało na nietrwałe. Jak gdyby człowiek naprawdę nie dowierzał, że zostanie tu zbyt długo i dlatego nie zadawał sobie żadnego trudu przy wyposażaniu wnętrza. Mężczyzna za biurkiem ubrany był w brązowy garnitur, ale na głowie miał zielony wytłuszczony zamszowy kapelusz. Był wysoki, z szeroką ospowatą twarzą. Oczy były zielone, a na jego palcach tkwiły duże złote pierścionki i sygnety.
Hake przedstawił się. Mężczyzna spojrzał na niego z chytrą miną i powędrował wzrokiem od głowy Hakego do jego laski. – W Moskwie mógłbyś pracować jako stróż na parkingu – powiedział Maxim Olgakov. – Nie chcę być niemiły, ale policjant z laską nie miałby szans, by awansować. Poza tym obywatele postrzegaliby to jako kpinę, że kaleka ma nad nimi czuwać. Jakby im narzucono coś wybrakowanego. – Jak twoje samochody, chyba – powiedział cierpko Hake – Ale teraz nie jesteśmy w Moskwie, a ja tu, w Sztokholmie, wyjaśniam sprawę morderstwa. – Nie rozumiem, co to ma ze mną wspólnego – powiedział Olgakov. Nadal wyglądał na rozbawionego. – Zamordowany był handlarzem samochodów i my badamy krąg jego znajomych. – Nic o tym nie wiem. – Przecież nie słyszałeś nawet, o kim mówię. – Mam na myśli to, że nie znam nikogo, kto został zamordowany. Obrócił dużym sygnetem i odchylił się na krześle. Zatrzeszczało ono niepokojąco pod jego wielkim ciałem. – Harry Stenman – powiedział Hake. – Nie znam go. – Nazywano go Red. – Red, Blue, Black. Nie znam go. Ponownie wrócił mu na twarz ten pewny siebie szyderczy uśmiech. – Czy coś jeszcze? Jestem teraz trochę zajęty. Sięgnął po telefon. W tym samym momencie Hake uderzył w jego rękę tak, że słuchawka wypadła. Coś zmieniło się w oczach Olgakova. Stały się nagle bardzo ciemne, intensywne. Hake napotkał jego spojrzenie, nie robiąc uniku. – Nie słyszałeś, co powiedziałem, Maxim? To jest śledztwo w sprawie morderstwa. To nie jest żadna zabawa, w którą ty i ja będziemy grać. Usiadł na krześle naprzeciwko Rosjanina. – Co wiesz o Redzie i jego interesach? – Nic nie wiem. Nie rozumiem, dlaczego w ten sposób szykanujesz biednego handlowca? Głos był teraz nadąsany, spojrzenie bez zrozumienia. Ale wszystko wydawało się należeć do gry. Szelmostwo było całkiem blisko. Hake wyjął jakieś papiery z wewnętrznej kieszeni. – Sprawdziłem twoje deklaracje podatkowe – powiedział spokojnie. – Sprzedałeś dwadzieścia sześć samochodów w zeszłym roku. Szesnaście w tym roku. Deklarujesz siedemdziesiąt dwa tysiące i masz willę w Bromma, mercedesa i małe mieszkanie na Östermalm. Jak to jest możliwe przy takim dochodzie? Widział, jak Olgakov wzdrygnął się, kiedy wymienił mieszkanie. Posłał wdzięczną myśl koledze, który dał mu informacje. – Wiemy o tym. Wiemy o twojej kochance… Ricie, która tam mieszka. Olgakov pokusił się o uśmiech, który wyglądał jednak bardziej jak grymas. – To nie zbrodnia mieć kochankę. – Posłuchamy, co twoja żona o tym sądzi. – Wy skurwysyny… Podniósł się do połowy z krzesła, ale opadł z powrotem, kiedy zobaczył zdecydowaną minę Hakego.
– Widzieliśmy także w twoich dokumentach, że robiłeś interesy z „Samochodami Harry’ego”. – Okej – powiedział Olgakov. – Spotkałem Reda kilka razy. To żadne przestępstwo. Hake nic nie odrzekł, pozbierał swoje papiery. Olgakov zajęczał w końcu głośno. – Co chcesz wiedzieć? – O interesach Reda. – I to zostanie między nami? – Nie, jeśli to ma coś wspólnego z morderstwem. Olgakov rozważał przez chwilę za i przeciw, zanim zaczął mówić. – Red był drobnym handlarzem – powiedział. – Miał złą reputację wśród nas, eksporterów. – Dlaczego? – Postrzegał sam siebie jako pewnego rodzaju żołnierza. Próbował być twardy. Dokładnie jak ty. Olgakov uśmiechnął się gadzim uśmiechem. – Zawsze kręcił z pieniędzmi i w końcu nikt nie chciał z nim robić interesów. – Ale handlował kradzionymi samochodami? – Może kiedyś. Nie wiem na pewno. – Może wydmuchał jakiegoś rosyjskiego eksportera o jeden raz za dużo? Olgakov pokręcił smutno głową. – Komisarzu Hake, my jesteśmy biznesmenami, nie mordercami. My złoiliśmy mu skórę raz, a potem nic takiego więcej nie było. Nietrudno znaleźć kogoś z kijem baseballowym, kto przyjdzie odwiedzić kogoś, kto próbuje grać twardego. Spojrzał niewinnie na Hakego. – Nikt, mówię nikt w naszych kręgach, nie zamordowałby go dla jakichś starych używanych samochodów. Spróbuj to zrozumieć. Gdyby to się rozeszło, nie moglibyśmy robić dłużej interesów. Wszyscy by się nas bali, a tego nie chcemy. Policja w Rosji się nas boi, ale tutaj staramy się być mili. Nie chcemy zrobić policji krzywdy, chociaż byśmy mogli. Pozwolił, by słowa wybrzmiały. – A teraz jest koniec twojej wizyty, Hake. Ja naprawdę nie mam więcej czasu dla ciebie. Wyprostował się maksymalnie i spojrzał w dół na Hakego. – Red był małą rybką, a wiesz, co się robi z małymi rybkami? Hake milczał. – Małe rybki wypuszcza się z powrotem do morza – powiedział Olgakov nauczycielskim tonem. Axel Hake pojechał do domu na Chapmansgatan i zjadł lunch. Spaghetti z czosnkiem i sardelkami. Na wierzch trochę tartego parmezanu. Sztuczką było, aby rozetrzeć sardele w gorącej oliwie, którą później wylewało się na spaghetti. Jadł, stojąc w kuchni. Myślał o tej rosyjskiej mafii eksportowej. Czy Harry Stenman nie mógł jednak być solą w oku tych tak zwanych biznesmenów? Groził im. Albo szantażował. To było oczywiście całkiem możliwe, gdyż nie uwierzył w ani jedno słowo z tego, co opowiedział mu Rosjanin. Ale dlaczego w takim razie chcieli ukryć Harry’ego Stenmana w wodzie wokół Långholmen? Nie miał żadnej odpowiedzi i nastawił CD z utworami Serge’a Gainsbourga. Kiedy słuchał francuskiej muzyki, zawsze myślał, że pokój się zmienił. Że stał się w jakiś sposób jaśniejszy i większy. Hanna powiedziała, że to prawdopodobnie zależało od tego, że czas w Paryżu był jego czasem wolności, czasem bez żadnej realnej odpowiedzialności. Dlatego kojarzył zawsze francuską muzykę z wolnością i intensywniejszym odczuwaniem życia. To mogło być prawdą, czas w Paryżu był zarówno zabawny, jak i interesujący. Ale nie tęsknił za Francją inaczej niż jak turysta. Może kiedy będzie starszy, może małe mieszkanie w Paryżu albo murowany dom
w Prowansji. Ale nigdy nie wyszło to poza fantazje. Wyszedł do salonu i zobaczył, że kilka książek zostało wyjętych z biblioteczki i teraz ziała tam czarna dziura. Wiedział, co to były za książki. Tam zazwyczaj stały jego książki o Paryżu. To tylko Hanna mogła je wziąć, ale dlaczego nic nie powiedziała? W tym samym momencie zadzwonił telefon. To była Julia. Zastanawiała się, gdzie on się, do cholery, podziewa. Stała jak zwykle i czekała na niego przed kliniką weterynaryjną. Prawdopodobnie jej pies usłyszał nadjeżdżający samochód i ostrzegł ją. Miała ponure rysy wokół kącików ust i kiwnęła tylko krótko głową, kiedy wysiadł i przywitał się. Wszedł za nią do domu, w którym pachniało kawą i świeżym pieczywem. Kiedy zapytał, czy zaczęła być domatorką, syknęła tylko, zastanawiając się, co w tym złego. Może była pora, aby zaczęła być trochę macierzyńska? Hake uspokoił się nieco, kiedy zobaczył, że Julia tylko podpiekła w piecu kilka zamrożonych bułeczek. Inaczej niż zwykle, pokój był czysty i schludny, a niebieskobiały obrus, którego wcześniej tam nie było, zdobił kuchenny stół. Było też parę nowych doniczek, a regał, z którego normalnie wylewały się książki i czasopisma, został uporządkowany. Pili kawę i rozmawiali o tym i owym. O tym jak miewa się Siri. Siostra nie pytała nigdy o Hannę, była surowa dla tej chłodnej kobiety z przeźroczystymi, bezbarwnymi oczami. Uważała, że Axel jest wart lepszego losu. W końcu wyjawiła, co leżało jej na sercu. Chciała wiedzieć, czy było przestępstwem wiedzieć coś, co mogło być czynem przestępczym. Hake zastanawiał się, czy to coś z Yurim, ale Julia temu zaprzeczyła. To było coś innego. Hake chciał wiedzieć, co to jest, ale Julia była niekonkretna, mówiąc, że to tylko hipotetyczne pytanie. – To jasne, że należy zgłosić przestępstwo – rzekł. – Ale może jeszcze nie zostało ono popełnione – odpowiedziała wymijająco. – Zatem jest to tym większy powód, aby opowiedzieć, co wiesz. – Jesteś beznadziejny – odparła zawiedziona. – Surowy. Muszą istnieć szare strefy. – Co to jest, co ty wiesz? – Już powiedziałam – rzekła Julia. – To tylko przypuszczenie i nic konkretnego. Niech szlag trafi bycie policjantem, pomyślał Hake. Nie dość, że człowiek jest ostatnim punktem kontaktowym dla wszystkich obywateli, to ma także być ostatnim punktem kontaktowym dla swojej rodziny i swoich przyjaciół. Balansować między komisarzem kryminalnym Hakem, przyjacielem Axelem albo w najgorszym wypadku starym Axelem. Ludzie ważyli słowa, gdy do niego mówili, ponieważ czuli, że to nie jest tylko prywatna osoba, ale także osoba urzędowa, z którą rozmawiają. Często byli wobec niego podejrzliwi, że mimo wszystko jest gliniarzem, który mógłby ich skrzywdzić. Hanna nie miała tego nastawienia. Ona w ogóle nie pisnęła ani słowa do policjanta Axela Hake. Wszystko było prywatne, ale on wiedział, że jednak jest ostatnim przyczółkiem i kotwicą w ich związku. Ta sztuka, aby być zarówno zabezpieczeniem dla wszystkich obywateli, którzy potrzebowali jego pomocy, jak również ostoją rodziny, była często czymś więcej, niż mógł unieść. Czasami potrzebował odpocząć, być nieodpowiedzialnym, grać. Ale wiedział, że to nigdy nie zostałoby zaakceptowane i dlatego był w jakiś sposób więźniem swojej własnej roli. Odrzucił te ponure myśli i spojrzał na siostrę. Siedziała cicha i powściągliwa. Uświadomił sobie, że nie zajdą dalej. Julia wyszła za nim ubrana jedynie w t-shirt z nałożonym na niego szalem. Obserwowała go, kiedy z trudem wsiadał za kierownicę, a potem pomachała drętwo, gdy skręcał na drogę. Widziała jego powściągliwą twarz, gdy siedział samotny w samochodzie, zanim ten zniknął w świerkowym lesie. On jest prawdziwym samotnikiem, pomyślała. Eremitą i indywidualistą, który żyje na wybranym przez siebie wygnaniu. Ze swoją wyczekującą postawą wywoływał w ludziach niepewność. Ze swoim twardym wizerunkiem sprawiał, że inni czuli się nieswojo. Dobrze dla jego
zawodu, źle dla jego życia społecznego. Julia zastanawiała się, czy on miał jakichś prawdziwych przyjaciół. Nie mogła sobie przypomnieć żadnych osób, które powracały w jego życiu. Jego najlepszym przyjacielem była prawdopodobnie Hanna, a co to był za przyjaciel? Albo też była to ona sama, a co to było za życie, gdzie siostra była jego najlepszym przyjacielem? Julia owinęła się mocniej szalem. No a ja? – pomyślała w końcu. Kto jest moim najlepszym przyjacielem? Uśmiechnęła się krzywo, bo wiedziała, że nie miała żadnego. Zawsze to wiedziała. We wszystkim chodziło o zwierzęta. A zwierzęta były wierne i oddane. Miała jednak kochanków, a ich należy się wystrzegać w roli najlepszych przyjaciół. Kiedy Hake wrócił, w pokoju dowodzenia siedział zarówno Tobias Tobisson, jak i Oskar Lidman. Na dużej białej tablicy tkwiły zdjęcia z obdukcji, razem ze zrobionym dziesięć lat wcześniej zdjęciem Reda z nagim torsem, szczerzącego się do aparatu fotograficznego, dumnego ze swojego tatuażu. Były tam protokół z autopsji i techniczne analizy kotwicy i łańcucha, fotografie z miejsca znalezienia zwłok, a także kilka zdjęć z białego autobusu oraz lista tego, co znaleźli w pobliżu miejsca odkrycia, co nie było za bardzo czymś, za czym można iść dalej, ponieważ tysiące spacerowiczów minęło to miejsce. Tkwiły tam również zdjęcia Ulli Stenman i Dannego Duranta. Hake opowiedział swoim kolegom o poczynaniach Maxima Olgakova i Reda. Lidman pokręcił głową. – Jeśli Harry Stenman sprzedawał samochody nielegalnie, to w takim razie robił to cholernie źle – powiedział. – Popatrz tutaj. Miał przed sobą plik papierów. Złapał go swoimi grubymi palcami i potrząsnął nim. – Wygrzebałem je z urzędu podatkowego. Wyglądał niemal jakby brało go obrzydzenie, jakby papiery były ubabrane. – Gorszego gniazda szczurów niż „Samochody Harry’ego” nie ma. Wszystko jest zaniedbane. Firma jest zasypana wezwaniami do zapłaty, dostawcami, którzy nie otrzymali swoich pieniędzy, klientami, którzy zostali oszukani. Potem są inne długi na lewo i prawo. Czynsz za garaż jest nieuregulowany od wielu miesięcy. Karta kredytowa na Statoil jest nieopłacona, mimo że zatankował setki litrów. – Ale żadnego aktu oskarżenia? – Jeszcze nie, wszystkie młyny najpierw mielą kilka obrotów. – Ale w takim razie to nie mogło trwać długo – powiedział Hake. – Pół roku. – A przedtem? – Było raczej „jeden dodany i jeden w pamięci” z tego, co widzę. Ale bez zaniedbania. Hake usiadł i gapił się w sufit. – Myślisz to, co ja – powiedział Lidman. Hake skinął lekko. Tobisson posłał im cierpkie spojrzenie. Nienawidził, kiedy Hake i Lidman rozmawiali ponad jego głową. To nie było fair. Że Lidman robił to, aby brylować, nie było żadnych wątpliwości. Jeśli chodziło o Hakego, Tobisson miał bardziej sprzeczne uczucia. Nie uważał, że Hake był dobrym szefem, jeśli wykluczał niektórych ze wspólnoty i niemal umyślnie utrzymywał wodoszczelną gródź między swoimi ludźmi. Wydawało się, jakby Hake nie doceniał go, ale on na pewno pokaże, kto jest najlepszy, jeśli chodzi o uzyskiwanie informacji mogących przyspieszyć dochodzenie. – Myślisz, co? – powiedział z irytacją. Hake spojrzał na niego spokojnie.
– Że zaczął zaniedbywać firmę, ponieważ zajmował się większymi rzeczami. – Albo dlatego, że wszystko może wydawało się tak totalnie beznadziejne – odparł Tobisson, który nie zamierzał pozwolić swoim kolegom się lekceważyć. – Nie sądzę – powiedział Lidman. – Pożycza czterysta tysięcy od Duranta. Na co? Nie wiemy, ale z pewnością nie po to, by spłacić swoje długi. Może ma na warsztacie interes z Rosjanami. Może to bierze w łeb. Może zamierza zacząć w innej branży i potrzebuje zainwestować w magazyn. Może narkotyki. – Może jest szantażowany – powiedział Tobisson. – I musi wybulić. Pozwala firmie zejść na psy, tak by wyglądało, że nie ma więcej. Obydwaj jego koledzy spojrzeli nieco zdziwieni na niego i kiwnęli głowami. – Brawo – powiedział Hake. – Coś w tym jest. – Jak na to wpadłeś? – zapytał ironicznie Lidman. Nie miał wysokiego mniemania o Tobissonie. Był z natury podejrzliwy wobec wytrenowanych, ostrzyżonych na jeża policjantów, którzy chodzili trochę za mocno jak w kieracie. Tobisson nie odpowiedział. Stanął przy oknie z rękami na plecach, jak stary nauczyciel. Kiedy wyjrzał na zewnątrz, spostrzegł, że po raz pierwszy od dawna nie pada. Niebo między dachami było niebieskie i bez jednej chmurki. Domy wydawały się otrzymać nową fasadę, od płaskiego szarobrązowego frontu do złotej, żywej elewacji z gzymsami i reliefami. Nawet okna błyszczały w świetle słonecznym i ludzie na ulicach, bez ochrony parasoli i płaszczy przeciwdeszczowych, się nie spieszyli. Wałęsali się, zatrzymywali przed oknami wystawowymi i wydawali się mieć cały czas świata. Tobisson sam czuł się dobrze i miasto odzwierciedlało w jakiś sposób jego nastrój. Odwrócił się do swoich kolegów i spojrzał na nich. Uważaliście, że to było dobrze powiedziane, pomyślał. Zatem dowiecie się, co jeszcze mam w zanadrzu.
ROZDZIAŁ 9 Harry Stenman został pochowany następnego dnia i Axel Hake był tam razem z Oskarem Lidmanem, aby zobaczyć, kto odprowadzi go do grobu. Ulla Stenman stała sama. Nie miała żadnego welonu ani żadnej specjalnej żałobnej sukienki, tylko prosty czarny płaszcz, spod którego wyłaniała się ciemnoszara spódnica. Nieco dalej za nią stał brat Reda, Rick, w czarnym skórzanym płaszczu. Wyglądał na niemal znudzonego i patrzył cały czas na zegarek. Ksiądz próbował robić, co w jego mocy, aby ludzie w orszaku pochylili głowy i okazali jakąś formę żalu, ale po chwili zdał sobie sprawę, że to niemożliwe, i wymamrotał tylko swoją litanię. Maxim Olgakov również tam był, podobnie jak Danne Durant. Żaden z nich nie miał czarnego stroju. Olgakov był jak zwykle ubrany na brązowo, a Danne miał dyskretny szary garnitur. Jeszcze kilka osób zgromadziło się wokół grobu, ale Hake nie rozpoznał żadnej z nich. Zrobili jednak wszystkim zdjęcia, co mogło później bardzo się przydać w trakcie śledztwa. Zwrócił uwagę na dwóch mężczyzn, którzy byli do siebie podobni, podeszli do grobu razem i położyli swoje bukiety. Hake spojrzał w kierunku Ulli, która nie chciała spotkać jego wzroku. Powiedział, że przyjdą, a ona nie miała żadnych obiekcji. – Możecie robić, co chcecie, tylko znajdźcie tego, który zrobił to Redowi. Nie sądzę jednak, że znajdziecie go wśród naszych przyjaciół. Tego się po prostu nie robi komuś, kogo się zna. Hake widział, że robiło się to zanadto często, by wierzyć w słowa o doskonałości przyjaciół. W drodze z cmentarza Hake dogonił Olgakova. – Tylko jedno pytanie. Maxim Olgakov, który był tak dobry, by nie nosić swojego zatłuszczonego zamszowego kapelusza podczas ceremonii, nasadził go z powrotem na łepetynę i przystanął. – Znasz kogoś, kto nazywa się Victor Jevtjenko? – zapytał Hake. To były czcze domysły, ale wszystkiego trzeba spróbować. Olgakov spojrzał niemal zdumiony na Hakego. – Mój drogi komisarzu – powiedział Olgakov sztywno. – Gdyby policja w jakiś sposób kiedyś z czymś mi pomogła, może mógłbym odpowiedzieć na twoje pytanie. Ale ja byłem przez was zwalczany, odkąd przyjechałem tutaj, i dlatego istnieje tylko jedna odpowiedź na to pytanie. Nie, nie znam nikogo o tym nazwisku. Mogę natomiast zaoferować ci dwadzieścia tysięcy za „cytrynę”. – Nie sprzedaje się swoich kumpli – powiedział Hake. – Nie, otóż to – powiedział Olgakov i odszedł. Hake spędzał wieczór w towarzystwie Siri. Hanna była w Saltsjöbaden u swojej mamy, kobiety, która uważała, że jej córka wybrała niewłaściwego człowieka. Jego akcje nie poszły w górę, kiedy podczas sztywnej kolacji przypadkowo wspomniał tatę, przedsiębiorcę prowadzącego własną działalność, który ponownie ożenił się z młodszą kobietą. Po tym błędzie minęły miesiące, zanim znów został zaproszony do tej wielkiej willi. Siri uważała, że babcia jest szorstka i trochę się bała tej skąpej damy. Miało to swoje źródło w tym, że babcia miała raz obcinać Siri paznokcie u nóg i uważała, że jest rozpieszczona, mówiąc, że to boli. Od tego czasu tylko Hake mógł obcinać małej paznokcie i potraktował to zadanie honorowo. Najpierw kąpali się razem, aż paznokcie były miękkie, potem wykonywany był masaż stóp, zanim nożyczki miały zrobić swoje. Tego wieczoru wypożyczyli
po raz enty „Pippi Pończoszankę” na wideo. Siri nigdy nie miała jej dość i Hake zastanawiał się, ile dziewczynek wzmocniło swoją osobowość dzięki temu fantastycznemu stworzeniu. Hake dał Siri całusa w usta na dobranoc i poczuł ten świeży jabłkowy oddech, który mają tylko dzieci. Później, kiedy stają się trochę starsze, zapach znika, a wtedy w jakiś sposób kończy się czas niewinności. O ile kiedykolwiek istniał czas niewinności. Siri zasnęła zadowolona i czysta ze swoim pluszakiem w objęciach, zniszczonym szmacianym królikiem z długimi uszami. Hake usiadł na kanapie, czytał swoją francuską gazetę o wyścigach i sączył kieliszek wina. Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. – Wiem, że jesteś w domu – powiedział Lars Larsson-Varg i nacisnął klamkę. Hake poszedł i otworzył, a jego sąsiad pomachał plikiem dokumentów. – Śpi? Hake kiwnął i zastanawiał się, czy ten stary kustosz przykłada ucho do podłogi i słucha, co oni robią w mieszkaniu poniżej. Kiedy przez dłuższą chwilę nie słyszał głosu Siri, schodził na dół, najczęściej zaledwie kilka minut po tym, jak Hake położył ją do snu. Hake nalał mu kieliszek wina i spojrzał na zdjęcia i dokumenty, które Larsson-Varg miał ze sobą. – Nowe odkrycia – powiedział. – Uważa się, że znaleziono odcisk kciuka na trzech z najbardziej znanych malowideł Rembrandta. Takich, które wiadomo, że zostały wykonane przez niego. Obdarzył Hakego znaczącym spojrzeniem. Jego przekonanie, że obraz Rembrandta w Muzeum Narodowym był fałszywy, nie mogło nawet podlegać dyskusji. – Tutaj. Wskazał na jakieś powiększenia odcisku kciuka, który odnaleziono w wyschniętej farbie malarskiej na trzech obrazach. – Kciuk samego Remmiego. Rozumiesz, co to oznacza? Hake nie rozumiał. – Czasami jesteś męczący Axel – powiedział Larsson-Varg niecierpliwie. – To znaczy oczywiście, że jeśli tego kciuka nie ma na „Sprzysiężeniu Claudiusa Civilisa”, to świadczy to o tym, że on go nie dotykał. A przede wszystkim, że go nie malował. – Nie jestem tego pewny – powiedział Hake. – W sprawie karnej nie wystarczy, że czegoś nie ma. – To jeszcze nie jest sprawa karna – rzekł tajemniczo Larsson-Varg. – Jeszcze? – Dopiero kiedy wyłożę wszystkie dowody, będzie rzeczywiście sprawa karna. Jakie odszkodowania mogą być wymierzane. Ja sam złożę pozew i zażądam pieniędzy za wszystkie opłaty wstępu, które muzeum pobrało za fałszywą deklarację towaru. Każdy jeden odwiedzający zapłacił za wstęp, aby zobaczyć właśnie ten obraz. Jeśli wszyscy zrobią jak ja, muzeum wybuli astronomiczne sumy. Obraz był przecież w nim, od kiedy zostało ono otwarte w 1866 roku. Zapadł się w fotelu, zamknął oczy i delektował się w duchu efektami, jakie przyniesie jego demaskacja. – A jak dobierzesz się do zbadania obrazu w pogoni za odciskami palców? – zapytał Hake z niepokojem, gdyż obawiał się najgorszego. Larsson-Varg nie spieszył się, zanim otworzył znów oczy i spojrzał niewinnie na Hakego. – Myślę, że dobrze jest mieć policję po swojej stronie przy takich operacjach. Ty także mógłbyś zdobyć część chwały, kiedy wszystko wyjdzie na jaw. – Co to za operacje? – Macie chyba wytrychy i takie tam? Macie chyba plany alarmów i wiecie, jak się je wyłącza, nieprawdaż?
– Zamierzasz dokonać włamania do Muzeum Narodowego? – Czy to naprawdę włamanie, kiedy ma się ze sobą policję? – Ty nie masz żadnej policji ze sobą, Lars. – Myślałem, że ty i ja… – Żartujesz? Larsson-Varg wyglądał na odrobinę zbitego z tropu. Nic nie poszło tak, jak sobie zaplanował. – Mógłbyś w każdym razie trzymać wartę. – Lars… – Okej, okej. Jeśli upierasz się, że nie chcesz uczestniczyć… Wzruszył ramionami. – Mój drogi wyrzucony kustoszu. Bo chyba tak to jest? Zostałeś wylany z muzeum i teraz chcesz się mścić? Larsson-Varg nie odpowiedział. – Jakkolwiek by było, jestem śledczym do spraw morderstw. Ale jestem też policjantem i ostrzegam cię przed opowiadaniem o ewentualnych przestępstwach, bez względu na to, jak dobrymi przyjaciółmi jesteśmy. – Axel – rzekł jego gość z westchnieniem. – Jesteś na prostej drodze do stania się formalistą i karierowiczem. Wkrótce chyba mnie aresztujesz, jeśli zaproszę cię na butelkę przeszmuglowanego alkoholu w moim własnym mieszkaniu. – To nie to samo. – Jesteś w każdym razie beznadziejny – oznajmił urażony Larsson-Varg. Zgarnął do kupy swoje dokumenty i podniósł się. Jego czerwona sukmana i obszerne lniane spodnie sprawiały, że wyglądał jak cyrkowiec. – Ale ja będę walczyć dalej. Samotnie, jak zawsze. – Nie zrób tylko nic głupiego – powiedział Hake. Śmiech Larsa Larssona-Varg odprowadził go za drzwi. Ledwo kustosz zniknął, kiedy klucz wsunął się w drzwi i weszła Hanna. Przywitała się krótko i poszła prosto do salonu, gdzie nalała duży kieliszek wina, który wypiła jednym duszkiem. – Na zdrowie – powiedział Hake. Hanna skrzywiła się tylko, zanim nalała sobie więcej wina. – Pokłóciłyście się? Patrzyła na niego nieskończenie długo, w końcu się odezwała: – Czy kiedykolwiek bałeś się, że będziesz przypominać swoich rodziców? Kiedyś chyba Hake zastanawiał się nad alkoholizmem swojego ojca i reumatyzmem w rękach mamy, ale nigdy się nie bał. – Cóż – zaczął. – Ja się boję, Axel. – Ale ty przecież nic a nic jej nie przypominasz. – No, prawdopodobnie stanę się taka jak ona. Zgorzkniała, uprzedzona i odczuwająca szczególną przyjemność, kiedy innym coś idzie źle. – Tej strony w każdym razie nie widziałem u ciebie – powiedział czule. – Jesteś miły – odrzekła i usiadła obok niego, obejmując go za ramiona – ale zostawisz mnie, dokładnie jak tata zostawił ją. – Hanna, do cholery…
– Ciii…. – powiedziała i pocałowała go mocno w usta. Hake uwolnił się i spojrzał na nią. – Co się właściwie stało? – Siedziałam tam w salonie i obserwowałam mamę, kiedy ostro nawijała na temat wad wszystkich innych, i w tej samej chwili zobaczyłam siebie samą taką, za kilka lat. Trochę chudą w szyi, z trochę za mocno ufarbowanymi włosami, z nieco zbyt wieloma klejnotami i pierścionkami. Piersi były zapadłe, a niebieskie żyły na rękach były jak czarne kreski robione tuszem na pergaminie. Pochyliła głowę ku niemu. – I pomyślałam, że taka nie chcę być, prędzej pójdę w morze. – Przyjaciółko moja – powiedział Hake miękko. – Taka nigdy nie będziesz. Spojrzała na niego badawczym wzrokiem. – Będę – rzekła. – Ale ty nigdy mnie takiej nie zobaczysz. – Co przez to rozumiesz? Pokręciła smutno głową i spojrzała pustym wzrokiem przed siebie. – Zimno mi, Axel – powiedziała. – Zimno mi… Lidman i Hake następnego dnia jechali „cytryną” na Ringvägen. Światło wyglądało z góry nad budynkami, a ulice były pełne opadłych liści w złocie i czerwieni. Lidman siedział skulony w swoim wielkim płaszczu i gapił się przed siebie. Jego żona wyjechała na kongres, a to oznaczało, że nie miał z kim dzielić swoich wielkich pasji – jedzenia i tańca. Żadnego prywatnego kontaktu z Tobissonem i Hakem nie chciał mieć. Tobisson i jego chudy koczkodan jedli chyba głównie korę i otręby, a spędzanie wieczoru z lekcjami na temat żywienia i gimnastyki to nie było coś, na co Lidman zamierzał się narażać. A Hake nigdy nie wykazywał żadnych oznak, że chciałby towarzystwa swojego kolegi w wolnym czasie. Poprzedniego wieczoru Lidman zastanawiał się, czy pójść do klubu tanecznego samemu i potańczyć trochę z innymi, ale wiedział, że w takim przypadku skończyłoby się to w knajpie z nadmiarem alkoholu, a kac tak go przygnębiał, że aktualnie ledwo go wytrzymywał. Lepiej zatem siedzieć w domu, rozwiązywać krzyżówki i zakopać się w pracy, aż do powrotu żony. Hake zaparkował przy „Samochodach Harry’ego” i zeszli rampą garażową w dół do biura. Ulla Stenman siedziała przy biurku w szklanej budce z jakimiś papierami i kalkulatorem przed sobą. Spojrzała na nich przelotnie, wbiła kilka cyfr i poprosiła ich, by usiedli. Lidman wyjął swoją teczkę z dokumentami i przekartkowywał je chwilę w milczeniu, po czym odchrząknął. – Przyjrzeliśmy się waszym interesom w ciągu ostatniego roku i to rzeczywiście nie wygląda jasno – powiedział nieśmiało. Ulla Stenman uniosła brwi. – Jeśli mam znaleźć jedno jedyne słowo, które to opisuje, to jest to bankructwo. Ulla popatrzyła posępnie na obu policjantów. Gruby Lidman, ze swoim mlaskaniem i swoim wielkim płaszczem, który Red z pewnością nazwałby matą wybuchową. No i komisarz ze swoją laską i uporczywym spojrzeniem. – Zaczynam to rozumieć – powiedziała w końcu i zrobiła gest w stronę papierów i teczek. – Sądziłam, że Red płacił rachunki na bieżąco, ale tak to nie wygląda. – Co zamierzasz zrobić? – zapytał Hake. – A co jest oprócz bankructwa? – Wiesz, dlaczego tak zaniedbywał interesy w ciągu ostatniego półrocza? Pokręciła głową.
– Ale przecież pracowałaś w tym biurze. – On dbał o interesy, ja pilnowałam, żeby samochody miały ubezpieczenia, prawdziwe dokumenty, by były zapłacone i żeby ogłoszenia i kontakty z klientami funkcjonowały. Zrobiła gest rezygnacji. – Tak chciał. Lidman sprawdził, czy istnieli przedsiębiorcy, którzy mogli wpaść w prawdziwe tarapaty z powodu niedbalstwa Harry’ego Stenmana z fakturami i płatnościami, ale nie znalazł nic sensacyjnego. Rick wjechał do garażu starą mazdą, zaparkował, zajmując minimum miejsca, i wszedł do biura. Był ubrany w zbyt cienką jak na tę pogodę skórzaną marynarkę. Przeciągnął ręką po rudoblond czuprynie, przywitał się i stanął w drzwiach. – I nadal nie masz żadnego pomysłu, kto mógł zamordować twojego męża? – zapytał Hake. Posłała Rickowi długie spojrzenie, zanim popatrzyła na policjantów. – Zaczynam coraz bardziej przychylać się do teorii Ricka, że pomylili człowieka. – Jacy oni? – Ci, którzy to zrobili, oczywiście. Hake usłyszał lekką irytację w jej głosie. – Co w takim razie zrobisz z pieniędzmi, które jesteście winni Dannemu Durantowi? – To nie ja ani nie firma je pożyczyliśmy, mówiłam. To Harry. Ja nie mam żadnych prywatnych pieniędzy. – I nadal nie odkryłaś, co Harry mógł z nimi zrobić, teraz, kiedy jest oczywiste, że nie użył ich na spłacenie długów? Pokręciła głową. Hake odwrócił się do Ricka. – Nie mam pojęcia. – Nie zainwestował ich w… narkotyki albo jakąś inną działalność handlową? – Red nigdy nie zrobiłby czegoś takiego – powiedziała Ulla Stenman. – On był równym facetem – odezwał się Rick. – Dlaczego nam nie wierzycie? Macie uprzedzenia w stosunku do sprzedawców używanych samochodów? – Podążamy wszystkimi możliwymi tropami – powiedział Hake spokojnie. – To jest praca policji. Jeśli nie wiecie, na co zużył te czterysta tysięcy, które pożyczył, to przecież nie mieliście jego zaufania, czyż nie? Zatem musimy grzebać w tym sami. Zarówno Ulla, jak i Rick stali, nie wiedząc, co odpowiedzieć, a Lidman pozwolił, by zapadła cisza. To był stary policyjny trick, pozwolić ciszy działać tak, że ktoś w końcu czuł się w obowiązku coś powiedzieć. Ulla wstała i przeciągnęła rękami po biodrach, aby wygładzić spódnicę. – Sprawdziłam wszystkie nasze konta i tych czterystu tysięcy nawet tam nie było – rzekła. – Nie mógł mieć zatem jakiś tajnych kont? – Dlaczego? – Ponieważ zajmował się czymś, co nie chciał, aby ktoś inny zobaczył, to oczywiste – powiedział Lidman z irytacją. – Ja nie wiem po prostu, co to miałoby być. – Nie był ofiarą jakiegoś szantażu? Ulla pokręciła głową i spojrzała na Ricka, który z rezygnacją wzruszył ramionami. – No, a Danne Durant? W ogóle się odezwał? – Był na pogrzebie – powiedziała Ulla. – Złożył kondolencje. – Nic więcej?
– Nie. Ponownie usiadła i obracała swoją obrączkę. Hake obserwował ją cały czas i próbował znaleźć wzór, kiedy czuła się naciskana, albo kiedy była niepewna, ale jeszcze nie zauważył żadnego szczególnego zachowania. Tego, że obracała obrączkę, nie widział wcześniej. – Jak w takim razie Harry poznał Dannego Duranta? – Byli kolegami od dawna – powiedziała niejasno. – Od ponad piętnastu lat – rzekł Rick. – Pamiętam go, kiedy miał sklep z antykami na Gotlandsgatan. Rick posłał Ulli spojrzenie, ona pokręciła lekko głową. – Robili wcześniej interesy? – Oni zawsze robili i załatwiali sprawy razem – powiedział Rick. – Przez chwilę mieli wspólnie firmę przeprowadzkową. – Co więc się z nią stało? – Splajtowała. Ponownie pojawiła się wymiana spojrzeń między Rickiem a Ullą Stenman. Hake zastanawiał się, co to oznacza. Wydawało się, jakby Rick chciał powiedzieć coś, ale Ulla tego nie chciała. Nastąpiła chwila rozproszenia, kiedy zszedł klient i Rick wyszedł powiedzieć, że mają dzisiaj zamknięte. Kiedy wrócił, rzekł odwrócony do Ulli: – Uważam jednak, że powinnaś powiedzieć o tym, Ulla. – O czym? – zapytał Oskar Lidman i pochylił się do przodu tak, że krzesło pod nim zatrzeszczało. Ulla wzruszyła w końcu ramionami. – Prawdopodobnie ma na myśli to, że Danne Durant i ja byliśmy parą, zanim wyszłam za Harry’ego – odparła. – Pieprzona dziwka – powiedział Lidman, kiedy wyjechali z firmy samochodowej. – Dlaczego nie powiedziała nic wcześniej? Hake jechał wzdłuż Ringvägen, skręcił przy Hornsgatan i później dalej wzdłuż Bergsunds Strand w stronę Långholmen. Ulla Stenman zastanawiała się po prostu, czy to naprawdę mogło być istotne, kiedy zapytali ją o to. Opowiedziała, że związek Dannego i jej powoli się wypalał, kiedy zakochała się w Harrym. Kilka miesięcy później się pobrali. Według niej, Danne nie urządzał żadnych scen, nie był tego typu człowiekiem, jeśli jej wierzyć. Zaakceptował ten fakt i pozostali przyjaciółmi. – Gdyby stracił nad sobą panowanie, kiedy go zostawiłam, to byłby chyba zatłukł Harry’ego wtedy – powiedziała. – Więc jest do tego zdolny? – zapytał Lidman. Zaprzeczyła temu i także nie uwierzyła, by Danne nadal, po tylu latach, mógłby być zazdrosny albo żywić urazę do Harry’ego. – I nie pożyczyłby Harry’emu żadnych czterystu tysięcy, gdyby go nienawidził – wtrącił Rick. On w każdym razie nie zauważył żadnej zmiany w relacji obu kolegów w interesach. Ale Hake wiedział, że zazdrość może narastać i w pewnych okolicznościach wyzwolić przemoc i morderstwo. Pełno było takich przypadków w rejestrze policyjnym. – Nie można jej zamknąć za zatajenie faktów? – zapytał Lidman, kiedy Hake przejechał przez most do Långholmen i jechał dalej w stronę stoczni Mälar, gdzie stała łódź Dannego Duranta „Laura”. – Czemu miałoby to służyć? Wtedy ona zamknie się w sobie jeszcze bardziej.
Lidman mruknął coś sam do siebie i wysiadł z samochodu, kiedy Hake zatrzymał się na nabrzeżu przy stoczni Mälar. Łódź stała w tym samym miejscu co wcześniej, ale w bladym dziennym świetle wyglądała na jeszcze bardziej zniszczoną, niż kiedy ostatnio tam byli. Płaty rdzy świeciły na czerwono, a brud na oknach wydawał się nieprzenikniony. Weszli na pokład i zapukali do drzwi. Radio zostało wyłączone i usłyszeli, jak ktoś wchodzi po trapie na pokład. Otworzyły się drzwi i Danne Durant spojrzał na obu policjantów. – O co teraz znowu chodzi? Hake poprosił, by pozwolił im wejść i Danne niechętnie ich wpuścił. Przeszli przez rozwalający się salon i zeszli w dół trapu na niższy pokład. Tam otworzyła się nagle elegancka, przypominająca loft przestrzeń. Było czysto i ładnie, komplet sof w stylu Chippendale stał na jednym końcu, a brązowe dębowe regały pokrywały jedną gródź. Był tam duży stolik, zawalony książkami o architekturze i antykach, a na podłodze leżały antyczne dywany. Cały pokój przypominał mieszkanie kapitana sprzed stu lat. To gustowne wyposażenie można było wytłumaczyć tym, że Danne był kiedyś sprzedawcą antyków. – Człowiek nie chce się przecież afiszować tym, że pod pokładem jest elegancja – powiedział, kiedy zobaczył zdziwione spojrzenia policjantów. – Cała hołota, która zagląda do środka, widzi tylko zniszczony salon z kilkoma składanymi stołami, nic wartego kradzieży. Usiadł w fotelu. – Ale nie przyszliście tutaj podziwiać mojego gustu w umeblowaniu, co? – Jak wiesz, badamy morderstwo Harry’ego Stenmana – powiedział Lidman. – Sprawdzamy krąg jego znajomych i w ostatnim czasie wiele razy wypłynęło twoje nazwisko. Właśnie dowiedzieliśmy się, że Ulla Stenman rzuciła cię dla Harry’ego. Lidman spojrzał z uśmiechem na Dannego, był mistrzem w irytowaniu ludzi swoimi grubiańskimi stwierdzeniami. – Powiedziała to? Danne popatrzył na Hakego, który nadal nie otworzył ust. – Dokładnie tak powiedziała – podjął na nowo Lidman. – Chyba jej nie wystarczałeś. Danne zbladł nieco i Hake zauważył, jak sprzeczne uczucia w nim szaleją. Z jednej strony poprosić Lidmana, by poszedł do jasnej cholery, z drugiej strony nie stracić samokontroli, która najwyraźniej była taka dla niego ważna. Danne podniósł się, podszedł do małej lodówki i wyjął wodę mineralną Ramlösa. Nalał sobie szklankę, nie proponując nic pozostałym. Spojrzał znad krawędzi szklanki na Hakego. – Staramy się rozwiązać sprawę brutalnego morderstwa – powiedział Hake. – To działa nam czasem na nerwy. Nie powinieneś brać nam tego za złe. Danne ponownie usiadł i popijał małymi łykami źródlaną wodę. – Ulla i ja byliśmy parą, ale pod koniec związku Ulla spotkała Harry’ego. Szczerze mówiąc, trochę mi ulżyło. Ulla ma tendencję do rozmawiania, nie mając nic istotnego do powiedzenia. – Więc zerwanie było inicjatywą obu stron – stwierdził Hake wyrozumiale. Danne kiwnął głową. – I nie podjęliście ponownie relacji? – To byłoby dość bezsensowne. – Z całą pewnością? Danne spojrzał tylko na niego z rozbawieniem. – A co wiesz o rosyjskim eksporcie samochodów? – zapytał Hake tym samym stonowanym głosem. Pytanie było zupełnie nieoczekiwane i widział, że Danne został przyłapany.
– Wiem, że… nic. Dlaczego miałbym coś wiedzieć? – Wiemy, że Harry był wmieszany w tę działalność. – Harry, tak. – Pożyczyłeś mu przecież czterysta tysięcy. Może opowiadał ci, że zostaną użyte na działalność handlową z Rosjanami. – Powiedziałem wcześniej, że nie wiem, na co chciał je wykorzystać. – On po prostu zapytał, czy może pożyczyć pieniądze, ty powiedziałeś „tak”, i nie rozmawialiście więcej o tym? – Mniej więcej – powiedział Danne. – Znałem go dwadzieścia lat i nie musiał rozliczać się przede mną, na co mu one są potrzebne. – A ty miałeś czterysta tysięcy, tak sobie leżące? – zapytał Lidman. – Jestem fartownym biznesmenem. Postrzegałem to jako inwestycję. Red miał spłacić pożyczkę z odsetkami. Nagle rozległo się szuranie na zewnątrz łodzi i Danne wyglądał na lekko zaniepokojonego. – Czekasz na kogoś? – zapytał Hake. Danne pokręcił głową. Teraz Hake słyszał, że ktoś chodzi po pokładzie i próbuje pociągnąć za drzwi. Podniósł się szybko, wziął laskę i kulejąc zaczął wspinać się po trapie. Pchnął drzwi do salonu i podszedł szybko do okna. Kiedy zobaczył postać, która szybko zniknęła za łodzią, zdecydował się pójść za nią. Zimny jesienny wiatr uderzył go, kiedy wyszedł na pokład i Hake zatrzymał się przez moment, omiatając wzrokiem teren wzdłuż stoczni. Nikt się nie ruszał. Jak tylko noga pozwoliła, przekroczył przez burtę i zszedł na nadbrzeże, ale nadal nie widział żadnego śladu postaci. Pospieszył dalej wzdłuż łodzi i za szopą fabryki pojawił się kierowca ciężarówki. – Czy to ty byłeś na pokładzie łodzi przed chwilą? – zawołał Hake. Mężczyzna pokręcił głową. – Ktoś tam był. Mężczyzna zrobił głową gest w stronę holownika, który stał kilka miejsc dalej. Hake podszedł do statku. Nie widział nikogo, ale kiedy odwrócił się w stronę kierowcy tira, ten pokiwał twierdząco głową. Hake wszedł na pokład i zdążył właśnie pojąć, że ktoś próbuje zejść na dół przez otwór na dziobie. Dotarł tam dokładnie w momencie, kiedy klapa zatrzasnęła się ponownie i szarpnął ją mocno. Kiedy spojrzał w dół, było tam czarno jak w smole i zupełnie cicho. – Wychodź, ty na dole – zawołał Hake, ale nikt się nie pokazał. Hake odłożył laskę i zaczął stąpać w dół po małej drabince. Napływał ku niemu kwaśny odór zbutwiałych lin i ceratowych ubrań. Światło z luku dawało wystarczające oświetlenie, by mógł widzieć, gdzie stawia stopy, i w końcu znalazł się na dole pod pokładem. – Pokaż się – powiedział w ciemność. Nikt nie odpowiedział, Hake szedł po omacku, uderzył w worek do przechowywania, wypełniony linami i cumami, i wszedł na śliską plandekę. W tej samej chwili poczuł, że ktoś jest blisko niego, wyciągnął na oślep rękę i złapał za sweter. Właściciel swetra drgnął i cofnął się jeszcze głębiej. Hake stracił uchwyt, ale rzucił się niespodziewanie do przodu; w swetrze pojawiło się ciało i wkrótce obaj leżeli na podłodze. Ledwo na nowo porządnie złapał za sweter, gdy zrozumiał, kto to jest. – Co ty tu, do cholery, robisz? Odór alkoholu bijący od mężczyzny z białego autobusu był niemal nie do zniesienia. – Puść mnie – jęknął. – Wychodź – powiedział Hake i pociągnął mężczyznę w stronę trapu. Zdawało się, że całkowicie
zeszło z niego powietrze i szedł posłusznie w górę na dziób łodzi. Hake widział, że mężczyzna drży, pijackie rany zagoiły się nieco, cała jego postać wyglądała tak, że aż żal patrzeć. – Dlaczego nas szpiegowałeś? Mężczyzna oblizał spękane wargi. – Nie szpiegowałem – powiedział. – Miałem tylko sprawdzić, czy Danne jest w środku. – Znasz go? – Daje mi dychę od czasu do czasu. Hake puścił mężczyznę. – Jak się nazywasz? – Leffe. – Tylko Leffe? – Nazywają mnie Leffe Skarpeta, bo mam czasami tak usmarowane stopy, ale nazywam się Alderson. Próbował się uśmiechnąć, ale był to jedynie obrzydliwy grymas. – Chodź ze mną na łódź Dannego, to porozmawiamy więcej. Leffe wyraźnie zbladł i potrząsnął gwałtownie głową. – Nigdy. Prędzej wskoczę do morza. – Boisz się go? – Nie mów mu, że to ja byłem na zewnątrz – prosił Leffe. Znowu zadrżał i rozejrzał się rozpaczliwie dookoła. – Okej – powiedział Hake. – Uspokój się teraz. Ale Leffe nie zamierzał się uspokoić. Cały czas się ruszał, jego głowa podskakiwała w górę i w dół, jakby zwariował, i Hake zastanawiał się, zaniepokojony, czy nie dostaje delirium. Odeszli dalej od holownika, w kierunku „Laury”. – I nie widziałeś nic więcej, co dotyczy morderstwa Harry’ego Stenmana? – zapytał Hake, kiedy zbliżali się do statku Dannego. – Nic. I zostaw mnie w spokoju. Ani nie widziałem, ani nie słyszałem nic, co ma związek z tym morderstwem. Znowu zadrżał i zaczął biec truchtem w dal od łodzi Dannego i stoczni Mälar. Hake patrzył za nim przez chwilę, zanim wszedł na pokład „Laury”. – Kto to był? – zapytał Danne, kiedy Hake wrócił na niższy pokład. – Nie widziałem go – powiedział. – Go? – zapytał Lidman. – Sądziłem, że to Ulla Stenman była w drodze tutaj na chwilę miłosnych igraszek, ale zobaczyła nas i dała drapaka. Hake obserwował Dannego Duranta, ale jego twarz była zupełnie bez wyrazu i nie wydawał się ani czuć ulgi, ani być zmartwionym faktem, że Hake nie widział, kto to był. – Może podsłuchiwał – powiedział Hake, kiedy wyjechali z Långholmen w stronę komendy policji. – Ale dlaczego miałby to robić? – Albo też miał spotkać się z Dannem w jakiejś sprawie, ale kiedy zobaczył policję, wycofał się – uznał Lidman. – Facet jednak wyglądał na śmiertelnie przerażonego i prosił mnie, żebym nie wspominał o nim Dannemu. – Jest w tym coś podejrzanego – powiedział Lidman i przyjrzał się Hakemu. Uważał, że kolega
szarpie, prowadząc. Hake wprawdzie miał specjalnie skonstruowane sprzęgło, ale wydawało się, że ledwo może podnieść kolano, zmieniając biegi. – Jak z kolanem? – zapytał. – Jest okej – powiedział Hake i zacisnął zęby. Ale kiedy dotarli do komendy, poszedł do toalety i wsmarował w kolano maść przeciwzapalną i połknął przeciwbólową tabletkę. Kolano niepokojąco spuchło i Hake przeklinał sam siebie, że nie potrafił nauczyć się nie obciążać go wspinaniem i bieganiem. Kiedy wszedł do pokoju dowodzenia, Tobisson siedział i czekał na niego. Wyglądał niepokojąco spokojnie. Nie był ubrany w swoje zwyczajne ubrania sportowe, ale miał nowo zakupiony zamszowy płaszcz z futrzanym kołnierzem. – Tak? – zapytał Hake. – Nie chciał mi nic powiedzieć, zanim ty nie wrócisz – powiedział Lidman. Uważał, że Tobisson w swoim nowym zamszowym płaszczu wygląda jak alfons z lat siedemdziesiątych. Jedyne, czego brakowało, to futrzanej czapki. – Po prostu po to, by uniknąć wyciągania tego dwa razy – powiedział Tobisson i wstał. Pogrzebał w swojej teczce na dokumenty i wyjął zdjęcie, które przyczepił na tablicy obok innych fotografii. Było to zdjęcie czterech mężczyzn w mundurach Legii Cudzoziemskiej. Harry Stenman zsunął z czoła swoją białą czapkę od munduru, tę słynną képi blanc z osłoną na kark, i patrzył poważnie w aparat. Po jego lewej stronie stał mężczyzna w jego wieku, z karabinem na ramieniu, a po jego prawej stali dwaj inni mężczyźni, obydwaj młodsi, podobni do siebie, mieli szare oczy i mięsiste nosy. Hake rozpoznał w nich tych z cmentarza. – Harry Stenman i przyjaciele w Sarajewie – powiedział Tobisson. – Ten po lewej stronie nazywał się Kurre Oskarsson. Zmarł tam. Powszechnie uważano, że to Harry Stenman nie posłuchał rozkazu i dlatego wszedł prosto w zasadzkę. Został zwolniony, bez sprzeciwu. Ci dwaj inni, bracia Nils i Göran Hemmesta zostali i wrócili do domu dopiero latem tego roku. Byli zatem w Legii przez prawie piętnaście lat. Spojrzał z zadowoleniem na obu swoich kolegów.
ROZDZIAŁ 10 Domek kempingowy leżał na wyspie Värmdö. Był w połowie wybudowany na czarno, w połowie legalnie. Początkowo tylko mały domek, który został postawiony na początku lat pięćdziesiątych, kiedy działki były tanie, ale później rozbudowany o dodatkowe sypialnie, małą altanę z dachem i kilka przybudówek. Roiło się od tego typu domków kempingowych na obszarze Sztokholmu, ale ten tutaj wyglądał na wyjątkowo niechlujny. Domek był brązowy z zielonym dachem z papy, farba łuszczyła się wokół okien i, jak się wydawało, nikt nie zajmował się nim przez wiele lat. Przez zarośnięty ogród, z jego sękatymi jabłoniami, biegła wcześniej droga do domu, ale teraz jej prawie nie było widać, jedynie wgłębienie na środku trawnika zdradzało, że istniała. Hake zatrzymał samochód przed skrzynką na listy z ledwo rozpoznawalnym nazwiskiem Hemmesta i patrzył się w stronę domku kempingowego. Nie świeciło się w oknach, mimo że na zewnątrz było pochmurno i ciemno. Hake spojrzał na Tobissona, który wzruszył ramionami. – To jedyny adres, jaki istnieje – powiedział. Tobisson zrobił bardzo dobrą podstawową robotę. Jego kontakt z Raymondem dał mu nazwiska Szwedów w Legii Cudzoziemskiej. Wydobył także to, że byli w Bośni na początku lat dziewięćdziesiątych, a nawet znalazł mamę zmarłego Kurrego Oskarssona, która pożyczyła mu zdjęcie przyjaciół. – Mówiłam Kurremu, żeby nie jechał – powiedziała. – Ale nie słuchał. Kto słucha swojej starej matki? Była to mała dama z oczami jak ziarnka pieprzu, które intensywnie przyglądały się Tobissonowi. – Przypominał trochę ciebie – powiedziała. – Wytrzymały i uparty. Właściwie chciał być policjantem, ale zrobił parę głupstw i był karany za pobicie, więc się nie dało. Westchnęła do wspomnień i Tobisson zrozumiał, że nie było jej lekko podczas dorastania syna. – Jego ojciec zwiał, kiedy Kurre miał trzy lata, i niektórzy mówią, że właśnie chłopcy bez ojców stają się szczególnie skłonni do przemocy. Ja sama uważam, że to tkwi w genach. Jego ojciec był łajdakiem i awanturnikiem. Nigdy nie zostawiał niczego w spokoju, tylko zawsze musiał rzucać wyzwanie. Ty chyba nie jesteś taki, co? Tobisson poczuł zimne ciarki wzdłuż kręgosłupa, kiedy został zaskoczony tym bezpośrednim pytaniem. Wendela miała w zwyczaju oskarżać go o to, że nigdy naprawdę nie potrafi dać za wygraną w rzeczach nieistotnych. On tymczasem przyrzekł kobiecie, że bynajmniej nie jest taki. Podeszła do komody i wyszukała zdjęcie przyjaciół z Sarajewa. – Tamci bracia byli niewątpliwie prawdziwymi twardzielami – powiedziała, podając mu fotografię. Ten Red był typem przywódcy, sprawiał, że chłopcy robili, co chciał. – Masz może jakieś listy od syna? Spojrzała na niego zasmucona. – Wiesz, Kurre miał trudności z czytaniem i pisaniem, to nazywa się jakoś specjalnie, więc myślę, że wstydził się pisać. Dostałam kiedyś jakąś widokówkę, ale nie sądzę, że on sam ją napisał. Ja w każdym razie nie rozpoznałam jego charakteru pisma. – Skąd więc wiedziałaś o Redzie i braciach?
– Istnieje wynalazek, który nazywa się telefonem – powiedziała rozbawiona. – Dzwonił dość często. Posmutniała na moment, ale potem znów się uśmiechnęła. – On naprawdę lubił swoich przyjaciół – dodała. – Dobrze się z nimi czuł. Szczególnie z braćmi. – Również z Harrym Stenmanem? – Och, podziwiał go. On był przecież ich szefem, był w Somalii i miał duże doświadczenie. Ale ja sądzę, że był… śliski. – Więc spotkałaś go? Kiwnęła głową. – Przyszedł i złożył kondolencje, ubrany w ciemny garnitur i białą koszulę. Zostawił zielony beret mojego syna z drugiego regimentu w Legii i powiedział, że czuł odpowiedzialność, jako przełożony Kurrego, aby odszukać jego rodzinę. Powiedział, że Kurre był jednym z najodważniejszych mężczyzn, jakich spotkał, i że rozmawiali o założeniu razem firmy, kiedy wypełnią kontrakty. Ale i tak gówno w to uwierzyłam. Kurre by mi w takim razie o tym powiedział. – Opowiedział, jak zginął twój syn? – zapytał Tobisson. – Powiedział, że zginął w walce, że snajper go trafił. Dostałam też list kondolencyjny z Legii Cudzoziemskiej, z mniej więcej taką samą śpiewką. Ale już wtedy wiedziałam, że to nieprawda. – Jak to? Wokół ust pojawiły się jej ponure rysy. – Bracia byli już w domu na urlopie i odwiedzili mnie. Powiedzieli, że to była wina Harry’ego Stenmana, że poprowadził ich w zasadzkę, mimo że miał wyraźne rozkazy, by nic nie robić. Szukała wzroku Tobissona, wpatrywała się intensywnie ciemnymi oczami, kiedy powiedziała: – To, że Stenman nie żyje, wydaje się teraz w jakiś sposób sprawiedliwe. – Został zamordowany – powiedział Tobisson. – Właściwy koniec dla kogoś takiego jak on… Hake i Tobisson trzymali się ścieżki między jabłoniami. Doszedł ich słaby zapach zgniłych owoców, które spadły z drzew. W powietrzu było chłodno, a od wody wiał spokojny wietrzyk. Obszar domków letniskowych leżał odizolowany i w żadnych oknach w innych domkach nie świeciło się światło. Hake podszedł do drzwi i zapukał mocno. Słyszał ze środka dźwięki, kroki, które następnie ustały. Nikt nie podszedł do drzwi. Hake zapukał ponownie i w oknie tuż obok drzwi pojawiła się twarz, aby potem zrobić unik. – Policja – powiedział Hake na cały głos. Nagle zza węgła wystąpił mężczyzna. Był ubrany w spodnie moro i zieloną wojskową kurtkę. Trzymał śrutówkę wycelowaną w nich. Był to jeden z braci. – Nie ruszaj rękami – powiedział po skańsku[13]. W tym samym czasie otworzyły się drzwi i drugi brat wyszedł z nożem myśliwskim w ręce. Miał dresowe spodnie i kamizelkę na narzędzia nałożoną na gruby sweter. Hake spojrzał na nich. Obydwaj mieli granitowe oczy, jakby nie było w nich żadnego światła. Hake trzymał ręce nieruchomo i kołysał się ociężale na lasce. – Mam nadzieję, że masz na to licencję – powiedział do brata ze strzelbą. Bracia posłali sobie nawzajem szybkie spojrzenia. Ten ze strzelbą skinął głową, a ten drugi podszedł do Hakego i przeszukał go, zanim zrobił to samo z Tobissonem. – Jesteśmy z policji – rzekł znów Hake. – Tak mówisz – powiedział ten z nożem myśliwskim, stojąc tuż przy nim.
Wyciągnął portfel Hakego i wyjął legitymację. Lustrował ją, poskrobał kciukiem o plastik i oddał z powrotem razem z portfelem. – Są gliniarzami, Nils. Nils Hemmesta nadal trzymał strzelbę skierowaną w ich stronę, zawahał się, ale opuścił odrobinę lufę. – Czego do cholery chcecie, co? – zapytał. – Chcemy z wami porozmawiać o Harrym Stenmanie. – Nie mamy wam o nim nic do powiedzenia. Hake przybliżył się o krok do mężczyzny, poczuł wilgotnawy zapach jego ciała i nieświeży oddech. – Nie wiem, czy zrozumiałeś, ale jesteśmy z policji, a to w tym kraju oznacza, że mamy prawo przesłuchiwać ludzi, kiedy chodzi o śledztwo. – I tak nie mamy nic wam do powiedzenia – odparł drugi brat, a Hake pochwycił jego spojrzenie, które wydawało się całkiem obojętne. – O tym decyduję ja, i jeśli nie schowasz tej broni, zabierzemy cię stąd. – A jak miałoby to się stać? Göran Hemmesta zakołysał się na piętach. – Nie – powiedział ostro Hake do Tobissona, gdyż czuł, że kolega zamierza podjąć próbę obezwładnienia drugiego brata. – Nie teraz! Nils Hemmesta nadal stał, machając nonszalancko strzelbą od prawej do lewej. – No, spróbuj – powiedział flegmatycznie. – Wejdziemy teraz do środka i porozmawiamy o tym, zamiast stać tu na zewnątrz i paplać – powiedział Hake i przepchnął się obok Görana Hemmesty. Bracia nadal stali, podobnie jak Tobisson. Nils obserwował go. – Naprawdę sądziłeś, że miałbyś szansę? – rzekł niemal zaciekawiony. – To jeszcze nie koniec – powiedział Tobisson spokojnie. W środku w domku śmierdziało szczurami i można było ponadto wyczuć ten specjalny zapach letniego domku, powodowany tym, że grzejnik przyciąga do siebie małe kłębki kurzu, które się spalają. Ku zdziwieniu Hakego było dobrze posprzątane i talerze były pomyte, prawdopodobnie była to konieczność dla mężczyzn o paramilitarnej przeszłości, aby zawsze utrzymywać porządek. W pokoju dziennym były dwa zaścielone łóżka. Wzdłuż ściany stał niski regał ze zdjęciami i pamiątkami z Legii Cudzoziemskiej, książkami i płytami. Radio tranzystorowe grało lekką muzykę. Pozostali weszli za Hakem do pokoju, a bracia stanęli przy drzwiach i obserwowali obydwu policjantów. – Zacznij gadać – odezwał się Nils Hemmesta, który wydawał się być starszym z nich, ale niewiele ich różniło, zarówno pod względem wzrostu, jak i wyglądu. Hake pokuśtykał do krzesła i usiadł. – Siadać – rozkazał. Bracia zawahali się, ale potem usiedli, tak jak Tobisson. Poczuł pewną ulgę, kiedy nie tarasowali drzwi wyjściowych. Hake wyjął dokument, który mozolnie rozłożył. – Nils i Göran Hemmesta, urodzeni w Löddeköping. Karani w związku z przestępczą działalnością lokalnego klubu motocyklowego. Warunkowy wyrok. Zwerbowani do Legii Cudzoziemskiej piętnaście lat temu. Zwolnieni ze służby w maju i od tego czasu mieszkają tutaj. Obydwaj bezrobotni. Spojrzał na nich.
– Z czego żyjecie? – Naprawdę coś ci do tego? – zapytał Göran Hemmesta. Hake popatrzył na niego przeciągle. Przyszło mu na myśl pojęcie „biała hołota”. – Długo byliście za granicą, więc mogę zaakceptować to, że nie wiecie wszystkiego o prawie i przepisach szwedzkich, ale pozwól, że ujmę to tak: kieruję śledztwem o morderstwo i możemy porozmawiać tutaj, jak dorośli ludzie, albo też możemy pojechać na komendę i tam się tym zająć. Wybór należy do was. Bracia posłali sobie nawzajem spojrzenia, i wtedy, tylko na ułamek sekundy, w ich szarych oczach pojawił się jakiś sygnał. Nils odwrócił się do Hakego. – Otrzymaliśmy odprawę z Legii – powiedział. – A w jakim kontekście figurujemy w śledztwie o morderstwo? Jego skański dialekt był szczególnie warczący, prawdopodobnie dlatego, że mówił po francusku przez ostanie piętnaście lat. – Dotyczy to morderstwa Harry’ego Stenmana, ale to z pewnością wiecie. – Nie mamy z tym nic wspólnego. – Tego zamierzam się dowiedzieć – powiedział Hake stanowczo. – Co chcesz wiedzieć? – Spotkaliście Harry’ego po powrocie do domu? – Odwiedziliśmy go. – Co się stało? – Nic. Po prostu grzecznościowa wizyta. – Ucieszył się, że was widzi? – Dlaczego miałby się nie cieszyć? Ponownie przyszła ta kwaśna, martwa odpowiedź pytaniem na pytanie, jak gdyby kwestionowali nie tylko zwykłą konwersację, ale całe życie. Jakby nieczułość, z którą spotkali się wcześniej w życiu, była stanem stałym i wszystkie twierdzenia należało replikować, odpowiadając pytaniem na pytanie. Nic nie szło gładko tym dwóm żołnierzom. Było to w ciałach, oczach, i nie było niczym nowym, tylko istniało tam od dawna. – Dlatego, że oskarżyliście go o to, że stał za śmiertelnym postrzeleniem Kurrego Oskarssona. – Kto tak powiedział? – Mama Kurrego – wtrącił Tobisson. Nils zawahał się, położył swoje duże, spierzchłe dłonie na udach i pochylił się do przodu ku Hakemu. – Red był takim, co sądzi, że jest mądry. Ukrywał ważne informacje przed swoimi kolegami, to samo dotyczyło kartek żywnościowych i płatności. Sam nigdy nie podejmował żadnego ryzyka, tylko pozwalał wszystkim innym to robić. Krótko mówiąc, był prawdziwą świnią. Oczy Nilsa spotkały się teraz z oczami Hakego i głęboko w środku Axel dostrzegł okruch samozadowolenia. – Nasze zadanie nie było usankcjonowane na wyższym szczeblu, ale tego nie wiedzieliśmy. Zamiast tego miało ono związek z własnymi, prywatnymi interesami Reda z jugosłowiańską mafią. Chodziło o benzynę. Red znalazł mały dwusilnikowy samolot, którym latał z ładunkiem. Ale wysłał Kurrego, aby wybadał magazyn fabryki, w którym zamierzał robić interes. Jugosłowianie mieli dość pociągnięć Reda i nie zamierzali patyczkować się z nim, ale zamiast za niego zginął Kurre. – Był naszym najlepszym kumplem – powiedział niespodziewanie Göran. I dokładnie w momencie, kiedy to mówił, wydawało się, że pożałował tego, jakby powiedział za dużo. Aby
wyjaśnić, kontynuował: – Tam ważne jest, że można polegać na sobie nawzajem. Na Kurrem można było. Z Redem to już inna sprawa. – Wymuszaliście od Harry’ego Stenmana pieniądze, kiedy wróciliście do domu? – zapytał nagle Tobisson. Przyszło mu na myśl te czterysta tysięcy, które po prostu rozwiały się jak dym. Nils odwrócił się do Tobissona. – Wydajesz się żebrać o to – powiedział. – Żebrać o co? – Żeby dostać porządną nauczkę. – Jak dostał Red? Szczęki pracowały w twarzy Nilsa. Wielkie dłonie zacisnęły się i postawił stopy mocno na podłodze, jak gdyby przygotowywał się do skoku. – Co powiedział Harry Stenman, kiedy się u niego pojawiliście? – zapytał szybko Hake. Minęła chwila, zanim Nils rozluźnił się odrobinę. – Powiedział, że być może ma dla nas zajęcie – odparł w końcu. – Zaoferował wam pracę? Kiwnęli głowami. – I jaka była wasza odpowiedź? – Że to przemyślimy. – Ale więcej nie mieliście od niego wiadomości? Przez ułamek sekundy patrzyli na siebie nawzajem, po czym pokręcili głowami. Hake nadal zadawał pytania, ale było jasne, że bracia uważają, że powiedzieli dość i od tej pory z ich strony padały jedynie jednosylabowe odpowiedzi. Po chwili Hake miał dość, podniósł się i podziękował za rozmowę. Zamierzał wrócić, gdyby okazało się to konieczne. Bracia nie odpowiedzieli. Nils szukał wzrokiem Tobissona, ale nie udawało mu się go przygwoździć. Jednak kiedy miał zamknąć za nimi drzwi, znalazł się tuż obok Tobissona. – Anytime, gliniarzu – powiedział cicho. Tobisson odwrócił się natychmiast i chwycił mężczyznę za przód koszuli. – Czy to była groźba? Nils spojrzał przez jego ramię na Hakego, który był w drodze do samochodu. – Wejdź na chwilę, bądź tak miły – powiedział potem z grymasem szaleństwa na twarzy. Tobisson odepchnął go. – You wish – odparł krótko. Wjeżdżali do miasta, dokładnie w chwili, gdy zaczęły się pojawiać wieczorne światła. Wzdłuż Stadsgården widzieli zapalające się latarnie przy Gröna Lund i na pokładzie statku „af Chapman” przy Skeppsholmen. Woda była czarna jak jedwabny obrus poruszający się lekko na wietrze. Winda Stadsgårdshissen nie jeździła już pod górę, ale w miejscu, gdzie dawniej się do niej wsiadało, w małym domku z drewna, malarz miał swoje atelier z widokiem na całe wejście do Skeppsbron. Przy Järngraven, obok śluz, było ciemno i mroczno, ale nieco dalej, w stronę Starego Miasta i jego średniowiecznych zaułków, wszystko znów wyglądało zachęcająco. Taki w pewien sposób był Sztokholm. Zarówno dramatyczny, jak i przytulny. Zarówno brutalny, jak i piękny. Ruch, jak to w godzinach szczytu, właśnie się zaczął, i obecnie nie grało żadnej roli, czy jechało się z północy, czy z południa – kolejki ciągnęły się w obu kierunkach. Hake czuł się dziwnie spokojny pomimo spotkania z braćmi. Nie bał się, kiedy Nils pojawił się ze
swoją śrutówką, zamiast tego ogarnęło go coś innego – zimnego i wyrachowanego. Stał wystarczająco blisko Görana, by wybić laską nóż myśliwski z jego dłoni i potem wziąć go jako osłonę. Była to jednak tylko przelotna chwila, kiedy rozważał tę taktykę, sekundę później poczuł, że może rozwiązać impas, przejmując dowództwo nad sytuacją. Szybko uświadomił sobie, że oni byli żołnierzami, przyzwyczajonymi do tego, by im rozkazywać, i że autorytarna postawa ich nie sprowokuje. Przeciwnie. Tego rodzaju ludzie stawali się nieprzewidywalni w niepewnych sytuacjach. Nie wiedział jednak naprawdę, co ma myśleć o braciach. Ich wyobcowanie było tak wyraźne, że tylko od nich samych zależało, czy zrobią coś sprzecznego z prawem, czy nie. Byli całkowicie nieustraszeni wobec strażników społeczeństwa, być może także wobec ewentualnych konsekwencji. Była to oczywiście niebezpieczna dla życia kombinacja. Czy rzeczywiście spotkali się z Harrym tylko jeden raz, od kiedy wrócili? I czy chodziło tylko o ofertę pracy? Hake wątpił. Tobisson siedział w fotelu pasażera i kipiał nienawiścią. Dałby cokolwiek za to, by móc być sam na sam z Nilsem Hemmestą. Bez broni. Trenował wysokie kopnięcia na lekcjach karate i siedział teraz, fantazjując o tym, by trafić w sam środek tej szczerzącej się twarzy. Ruch zelżał nieco przy Starym Mieście, a na Hantverkargatan szło gładko aż do komendy policji. – Nie byłoby dobrze, gdybyśmy ich zgarnęli? – zapytał Tobisson, kiedy wysiadł z samochodu. – You wish – powiedział Hake i uśmiechnął się do niego. Dobry humor Hakego utrzymywał się, kiedy odebrał Siri z przedszkola i szedł z nią spacerem do domu, do mieszkania Hanny. Nie wróciła jeszcze, ale mimo to postanowili zacząć kolację. Ukochaną potrawą Siri było spaghetti z krewetkami, a teraz była na tyle duża, że mogła towarzyszyć przy gotowaniu jedzenia. Stała na małym krzesełku w kuchni i rozkazywała Hakemu. – Nie zapomnij… czosnku, tato. Po kolacji Siri poszła do swojego pokoju i bawiła się sama ze sobą. Robiła to naturalnie, bez marudzenia, i był to prawdziwy dar. Zarówno dla rodziców, jak i dla niej samej. Umiejętność zachowania wewnętrznego spokoju i siedzenia samej przez chwilę, wybierania zabawek i książek pomimo wszystkich wrażeń i impulsów z głośnego przedszkola, była błogosławieństwem. Hake stał w drzwiach przez chwilę i patrzył na nią, zanim wszedł do salonu i włączył telewizor. Na stoliku przy sofie leżały jakieś książki. Podniósł je. Były to książki, których brakowało w jego regale, książki o Paryżu. Nadal był zbity z tropu, dlaczego Hanna zabrała je, nie pytając go o to? Może był to tylko przypadek, ale z Hanną niemal nic nie było przypadkiem. Jej trochę chłodna i niemal obojętna postawa życiowa była tylko fasadą. W gruncie rzeczy była osobą w najwyższym stopniu planującą i dokładnie wiedziała, co robi. Hake usiadł na kanapie i miał nadzieję, że Hanna niedługo wróci do domu, chciał iść na tor wyścigowy. Ale wróciła stanowczo za późno, by mógł zdążyć do koni i w zamian za to spędzili wieczór razem. Przed wyjściem poczuł się jednak zmuszony podjąć temat książek. – Wiesz, te książki. Dlaczego nie zapytałaś mnie, zanim je wzięłaś? – Jakie książki? – Te o Paryżu. Czy też wzięłaś więcej? Zatrzymała się w ruchu i przechyliła głowę na bok. – Pan policjant jest na służbie, jak słyszę. – Zastanawiałem się tylko, dlaczego nie zapytałaś mnie, zanim je wzięłaś. Wyglądała na trochę poczuwającą się do winy i kiedy odprowadziła go do przedpokoju, założyła mu ręce na szyję. Jej usta szukały jego szyi, a on wciągał zapach jej włosów. – Nie wiem, dlaczego je zabrałam, Axel. Nie wiem, czy to dlatego, że Paryż zawsze jest tylko
twoim miastem i ja czułam się w jakiś sposób zazdrosna i chciałam się czegoś o nim nauczyć. Czy też byłam po prostu ciekawa, co czytasz, kiedy jesteś sam. Wybacz mi. Hake powiedział „dobranoc” i powędrował powoli w stronę Chapmansgatan. Przeklinał sam siebie, że w ogóle poruszył kwestię tych pierońskich książek. Cytrynowe światło z latarni ulicznych przy Kungsholms Kyrkoplan rozsiewało przyjazny blask na drzewa i ulice, oświetlona fasada imponującego budynku Landstingu wyglądała jak zaproszenie na przyjęcie, ale Hake był przygnębiony. Nie przez książki, tylko dlatego, że ona kłamała i całowała go równocześnie w szyję. Wydawało się to pocałunkiem Judasza, gdyż ani przez sekundę nie wierzył w jej wyjaśnienie, że była zazdrosna, albo że chciała wiedzieć, co czyta. Gdyby miała uczciwe zamiary, nie szukałaby tak płytkich wymówek. Skręcił przy Pontonjärgatan i przez chwilę zamierzał iść do Chińczyka i wziąć karafkę wina, ale nie potrzebował tego rodzaju pociechy właśnie teraz. Potrzebował odpowiedzi, aby być w lepszym nastroju, ale wiedział, że tych odpowiedzi nie dostanie. Może z czasem. Ale nie teraz, kiedy ich potrzebował. Nie zdążył dojść dalej niż tylko wejść do mieszkania, kiedy zadzwonił telefon. Podniósł słuchawkę w nadziei, że to może Hanna, która zamierza wprost powiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi, ale zamiast tego usłyszał, jak jasny dziewczęcy głos mówi, że pamięta coś, co może mogłoby być pomocne. Zajęło mu chwilę, by rozpoznać głos i uzmysłowić sobie, że to dzwoni Lizzi Hammarlund. Obiecał przyjść tak szybko, jak to możliwe. Kiedy wszedł do mieszkania w starej kamiennej willi, uderzyło go po raz kolejny, jak jest ono piękne. Światło lampy, padające na drewnianą podłogę, ujawniało, że jest ona świeżo froterowana, słaby zapach wosku nadal unosił się w pokoju, razem z aromatem wody różanej. Dopiero teraz zobaczył również, że u sufitu wisi kryształowy żyrandol, a jego pryzmaty wysyłały eksplozje kolorów na ściany. W drugim końcu pokoju stała komoda w stylu empire, a na niej naręcze róż. Nad nią wisiał portret w złotej ramie. Lizzi siedziała przy oknie w salonie i paliła. Pokiwała mu swoją lalkowatą ręką. Twarz była równie umalowana na biało, jak wcześniej, a włosy podpięła kilkoma wytwornymi kołeczkami, co sprawiało, że wyglądała jak mała gejsza. – Wejdź, komisarzu – powiedziała. Hake miał nadzieję, że naprawdę ma coś do opowiedzenia. Że jej samotność nie była powodem rozmowy telefonicznej. Usiadł na krześle i powiesił laskę na oparciu. Przy sprzęcie fotograficznym leżało kilka zdjęć, pornograficznych zdjęć nagiej Lizzi w różnych absurdalnych pozach. Było też sporo rekwizytów – miś, lalka i para różowych skarpetek. Nawet kot był na zdjęciu. Hake zastanawiał się, czy umyślnie wystawiła zdjęcia, żeby on je zobaczył. Napotkał jej spojrzenie. Było w nim coś swawolnego. – Chcesz coś do picia? Hake pokręcił głową. – Sam jesteś sobie winien – powiedziała Lizzi i nalała swojego zielonego napoju. – Nawiasem mówiąc, co robiłeś kilka wieczorów wcześniej przy tym białym autobusie? – Więc widziałaś mnie? Wzruszyła nonszalancko ramionami. Spod kimona wysunęła się biała skóra i Hake zobaczył, że Lizzi miała jakieś brzydkie ślady poparzeń po papierosach tuż nad biustem. Były przymalowane, ale Hake umiał rozpoznać oparzenia. – Widzę – powiedziała. – To była sprawa policyjna. Znasz go? – Nie, wprowadził się do Overland Express latem.
– Overland Express? – Tak nazywa się ten biały autobus. – Skąd to wiesz? – Ach, mam swoje źródła. – Wiesz też jak on się nazywa? – Nie, ale jest dość interesujący. Czasami stroi się. Tak, jakby to nie był ten sam chłopak. Ma kowbojskie buty, czyste dżinsy i zamszową kurtkę z frędzlami. Wykąpany i ogolony. Uchyla drzwi autobusu i sprawdza, czy ktoś go widzi, zanim się wymknie. Potem prostuje się i idzie w stronę mostu Pålsund. – Dziewczyna? – zapytał Hake. – Tak sądzę. – Nie widziałaś, żeby tam przychodziła kiedyś dziewczyna? – Ona prawdopodobnie nie wie, gdzie on mieszka. Ty byś powiedział? – Raczej nie – odparł. – Dzwoniłaś… – Właśnie. Dzwoniłam z czymś, co może być interesujące dla twojego śledztwa. To było chyba miesiąc temu, jak siedziałam tutaj i wyglądałam na zewnątrz. Nagle zobaczyłam taksówkę zatrzymującą się tam w dole przy moście Pålsund. Wskazała w kierunku kanału. – Padało tego wieczoru i pamiętam to zdarzenie, ponieważ pasażer wysiadł bez parasola i przeszedł przez most. – Widziałaś go? Lizzi pokręciła głową. – Było ciemno. Tam nie ma przecież żadnej latarni. Miał ręce w kieszeniach dużego płaszcza i szedł pochylony do przodu. Taksówkarz siedział jeszcze chwilę i liczył pieniądze. Jego widziałam za to wyraźnie, gdyż miał zapalone wewnątrz światło. – Jak wyglądał? Wzruszyła ramionami. – Sądzę, że te wszystkie czarnuchy wyglądają tak samo. Ciemnoskórzy, z posępnymi twarzami, ale ten miał białe pasmo we włosach, jak mewie gówno. Kiedy skończył liczyć, zapalił koguta i odjechał. – Widziałaś, dokąd poszedł ten drugi? – Nie, nie byłam zainteresowana. Pamiętam tylko, że pomyślałam, że to głupie nie wziąć taksówki aż do miejsca, gdzie się ma dotrzeć. Dlaczego szedł ostatni kawałek przez most w deszczu? – Tak, można się zastanawiać. – Co sądzisz? Hake nie wiedział. – Ale informacja może być ważna? Spojrzała na niego pełna nadziei. – Tak sądzę. – Więc w każdym razie przydałam się na coś? – Absolutnie. – Uśmiechnij się zatem choć trochę, sknero. Hake zdobył się na uśmiech i poklepał ją po ręce. – Żadnych palców w jedzeniu – powiedziała poważnie i zabrała rękę. – Dość widziałam, jak zerkałeś na tamte zdjęcia. Masz ochotę?
– Na ciebie? – Kogo innego? Ale nie spodziewała się żadnej odpowiedzi, zobaczyła, co było do zobaczenia w oczach Hakego, po czym potoczyła się do małej sypialni i zatrzasnęła drzwi. Hake podniósł się i podszedł do nich. – Lizzi, wyjdź. Naprawdę byłaś ogromnie pomocna. Wymamrotała coś z wnętrza pokoju. – Co mówisz? – Nie przychodź tu więcej, pieprzony gliniarzu. Ja wiem, na co wy, mężczyźni, lecicie, ale jesteście tacy kurewsko tchórzliwi. – Lizzi… Ale jedyne, co usłyszał, to jakieś gwałtowne szlochanie. Zostawił ją i zszedł na podwórze. Wieczorny chłód był wilgotny, kiedy ciągnął od kanału. Hake zauważył, że brakuje mu guzika w płaszczu i przytrzymywał go jedną ręką, podczas gdy drugą trzymał odrobinę kurczowo laskę. Spojrzał w górę w okno kamiennej willi, ale Lizzi tam nie siedziała. Było mu trochę niedobrze i miał nadzieję, że nie będzie kojarzyć wody różanej z nieszczęściem. Zawsze lubił róże i chciał w dalszym ciągu móc cieszyć się tym zapachem. [13] Dialekt, którym mówi się w szwedzkim regionie Skåne.
ROZDZIAŁ 11 Po skontaktowaniu się z różnymi firmami taksówkowymi i poproszeniu ich o sprawdzenie swoich komputerów, udało się Hakemu w końcu zlokalizować kierowcę taksówki, który miał kurs na Söder Mälarstrand wieczorem, dwudziestego dziewiątego września. Nazywał się Muhammed Hafez i odpowiadał opisowi Lizzi. Spotkali się w nocnej kafejce na Folkungagatan. Hafez był niski jak Hake i miał białe pasmo włosów. Była to zmiana pigmentowa, prawdopodobnie spowodowana uderzeniem. Hake zapytał go o kurs. – Oczywiście, że pamiętam. To był rudowłosy facet, który jechał na Söder Mälarstrand. Kiedy zapytałem, jaki numer, powiedział tylko, że mogę zatrzymać się przy moście Pålsund. Pomyślałem, że brzmi to trochę dziwnie i poczułem się nieswojo. Nie ma tam przecież żadnych ludzi. Poza tym wyglądał na dość wyczerpanego i siedział z rękami głęboko wsadzonymi w kieszenie. Zastanawiałem się nawet, czy trzymał broń. Kiedy wysiadł, przyznam, że poczułem ulgę. – Powiedział coś podczas jazdy? – Nie. A kiedy próbowałem zagadać, nie odpowiedział. Był zajęty własnymi myślami. – Kobieta, która cię widziała, powiedziała, że siedziałeś jeszcze chwilę po tym, jak on wysiadł. Hafez kiwnął głową. – Zastanawiałem się trochę, dokąd pójdzie, więc patrzyłem za nim. Mam na myśli, że jeśli mieszka się na Långholmen, to chyba jedzie się, do diabła, przez most, zwłaszcza kiedy pada, prawda? Pomyślałem więc, że może pójdzie w dół do którejś z łodzi. Nie wszystkie przecież były wciągnięte. – Poszedł na jakąś łódź? – zapytał z napięciem Hake. – Tak, do diabła. Wszedł na pokład łodzi Petterssona. – Chodź – powiedział Hake. Przejechali przez kanał i zatrzymali się przy stoczni Mälar. Lidman stał i czekał na nich tuż przy ognistym murowanym budynku „Zguby”. Miał na sobie swój ciemny prochowiec i kiedy stał tam, wśród jesiennych liści na ścieżce i czarnych drzew, które rozczapierzały się jak rysunki tuszem, Hake pomyślał, że przypomina inspektora z minionych czasów. Takiego mrukliwego, ciężkiego faceta, który łapał łajdaków swoją siłą fizyczną i nienawidził pisać raportów. Lidman nadal był urażony, że nie mógł towarzyszyć im do braci Hemmesta, ale Tobisson zrobił podstawową robotę i było dobrze, by kontynuował tę część śledztwa. Poza tym Tobisson pracował pełną parą, jeśli chodzi o ślad Legii, znienawidził tych dwóch braci aż do szpiku kości i obracał każdą grudkę ziemi, by zobaczyć, co spod niej wyjdzie. Czasami takie zaangażowanie mogło być niszczące dla pracy policyjnej, ale Hake sądził, że w tym przypadku będzie to zaletą. Lidman był bystry i był bardziej potrzebny, kiedy chodziło o rozważne oszacowanie sytuacji. Hake przedstawił kolegę taksówkarzowi, a następnie poszli razem w stronę łuku mostu. Hafez rzucił spojrzenie na Söder Mälarstrand, aby uzyskać punkt odniesienia, a potem wszedł na pomost i w dół do wody. Rozejrzał się dookoła. Nie było tam żadnej łodzi. – To było tutaj – powiedział i spojrzał na drugą stronę kanału, zanim kiwnął potwierdzająco głową.
– To była taka mahoniowa łódź Petterssona, z małymi oknami kajut. – Z pewnością teraz ją wyciągnęli – powiedział Lidman. Hake wziął ze sobą Hafeza, szli dookoła, między wyciągniętymi łodziami, które królowały pod dużymi plandekami. – I jesteś pewien, że rozpoznałbyś ją? Hafez wzruszył nieco ramionami i poszli dalej. Chodzili od łodzi do łodzi. Lidman zaczął na drugim końcu. Po chwili zawołał. – Chodźcie! Poszli tam, a Lidman ściągnął plandekę z mahoniowej łodzi Petterssona. Woda spłynęła po jej boku i Hake cofnął się o krok, aby się nie zmoczyć. Hafez patrzył na łódź przez długą chwilę. – Nie – powiedział. – To nie ta. Ta jest biała na… Jak się to znowu nazywa? Kakpicie. – Kokpicie – powiedział Lidman. – Ta druga była zielona. – I widziałeś to w wieczornym świetle, chociaż padało? – Widziałem – powiedział z dumą Hafez. Z pomocą Hakego Lidman ponownie naciągnął plandekę. Taksówkarz spojrzał na zegarek. – Muszę teraz na moją zmianę – powiedział. Przeszli się ponownie ostatni raz do miejsca cumowania łodzi. Miało numer 22. – Tutaj zatem – powiedział Lidman z małym błyskiem w oku. – Widziałem – odparł krótko Hafez i poszedł do swojej taksówki. Lidman i Hake chodzili wokół jeszcze chwilę, ale nie wpadli na nic. Lidman wpatrywał się zafascynowany w potężne przęsło mostu. Ogromne nity i betonowy fundament utrzymywały most na miejscu w podłożu skalnym. Krążyły historie o tym, że w całej przestrzeni wewnątrz mostu Väster znajdują się przejścia, ale on w to nie wierzył. – Okej, miejsce cumowania 22 – powiedział po tym, jak przestudiował most przez kilka minut. Hake spojrzał w stronę białego autobusu, który zamieszkiwał Leffe. Poszedł tam i zapukał, ale nikt nie otworzył. Lidman podszedł do niego. – Sądzisz, że on coś wie? Hake wzruszył ramionami. – Sądzę, że ma całkiem dobrą kontrolę nad tym, co się tutaj dzieje. Obszedł autobus dookoła i próbował zajrzeć do środka przez okna, ale wielkie tektury, które tam tkwiły, uniemożliwiały mu to. Zapukał ponownie, ale nikt nie wyszedł otworzyć. Hake omiótł wzrokiem okolicę, aby zobaczyć, czy Leffe nie siedzi i nie szpieguje za jakimś krzakiem albo rogiem domu, ale nikogo nie odkrył. Poszli z powrotem wzdłuż Skutskepparvägen i właśnie mieli wsiąść do samochodu, kiedy kierowca ciężarówki nadjechał z terenu zakładów przemysłowych. Hake stanął na drodze i podniósł rękę. Mężczyzna zatrzymał tira. Nigdy nie patrzył prosto na Hakego, tylko w jakiś punkt tuż za nim. – Miejsce cumowania 22 – powiedział Hake. – Tak, co z nim? – Kto ma tam swoją łódź? – Dwudziestka dwójka – powiedział i poślinił wargi. – Nie mam zazwyczaj nic z nim do czynienia. – A kto ma? – Mam na myśli, że tej łodzi nie wyciągam. – Kto więc to robi?
– Mam na myśli, że nikt tego nie robi. Dyrektor Bergman ma miejsce na wyspie Skarpö, dokąd płynie i zostawia swoją łódź, kiedy sezon się skończy. – Dyrektor Bergman? – Tak, jeśli masz na myśli tę łódź Petterssona z zieloną kabiną? Olle Sandstedt, główny technik kryminalny, był nałogowym nikotynistą. Palce prawej dłoni pożółkły od długotrwałego nadużywania, a ataki kaszlu były przewlekłe. Poza tym krótko mógł wytrzymać bez zaciągania się dymem i miał pewnego rodzaju dyspensę na palenie w swoim służbowym pokoju. Inspektor BHP powiedział „nie”, ale wtedy Sandstedt bez ceregieli oznajmił, że się zwolni ze skutkiem natychmiastowym. Ponieważ był uważany za nieodzownego pracownika, dostał, co chciał. Jechał teraz za Hakem i Lidmanem w samochodzie techników, w drodze na Skarpö za Vaxholm. Ktoś napisał, że Archipelag Sztokholmski był światem z tysiąca kawałków, małych okruchów rozsianych w ogromnym morzu, a Skarpö było jednym z nich. Najpierw trzeba było wziąć prom z Vaxholm do Rindö, aby potem dostać się na wyspę przez mały most. Wszędzie na wyspie bogactwo przeplatało się z biedą, duże wille z przełomu wieków z małymi domkami letniskowymi i chatkami. Wyspa miała wcześniej swój własny sklep wielobranżowy i dom parafialny, ale ten czas już się skończył. Lidman siedział z opisem trasy i kierował Hakem, który także miał oko na samochód Sandstedta, by się nawzajem nie zgubić. Za każdym razem, kiedy patrzył w lusterko wsteczne, widział Ollego siedzącego ze świeżo zapalonym papierosem w ręce. Skręcili na skrzyżowaniu i zjechali w stronę Skarpövik tuż przed czymś, co nazywano Długim Mostem. Po dodatkowych kilku zakrętach byli nad wodą, przy posesji dyrektora Bergmana. Był to żółty drewniany dom ze szklaną werandą i czerwonym dachem. Niżej przy pomoście stał domek na łodzie w tym samym kolorze i stylu, a przy kładce stała łódź Petterssona ze swoją zieloną kabiną. Sam Bergman, facet około pięćdziesiątki, ubrany w lodenowy płaszcz i robioną na drutach czapkę, kiwał do nich z działki, przed którą stało zaparkowane BMW. Był w trakcie grabienia liści, a tuż obok niego, nie odstępując go na krok, szła kobieta w jego wieku, także ubrana w lodenowy płaszcz, z kapeluszem w pepitkę i zbierała liście do czarnej plastikowej torby. Hake i jego koledzy wysiedli z samochodów i przedstawili się. Ani pan, ani pani Bergman nie wiedzieli o morderstwie, nie było nic o tym w ich dziennej gazecie, a gazet wieczornych nie czytali. Pani Bergman zaoferowała, że nastawi kawę, a policjanci podziękowali i zeszli do łodzi razem z jej mężem. – Naprawdę nie pojmuję, co to morderstwo ma wspólnego z moją łodzią – powiedział Bergman i uniósł krzaczaste brwi tak, że tworzyły na czole literę „M”. – Jak powiedziałem przez telefon, świadek widział zamordowanego na pokładzie twojej łodzi – powiedział Hake i zrobił ostrożny krok na mostek. – Ale co on miałby na niej robić? – zapytał Bergman. – Tego nie wiemy. Bergman wyglądał na niezadowolonego z odpowiedzi. – Masz nadal kotwicę? – zapytał Hake, kiedy doszli do łodzi. – Naprawdę nie wiem, mam przecież boję zarówno tu, jak i w Pålsund. Prawie wcale nie używam kotwicy. – Możesz sprawdzić? Bergman wszedł pierwszy na pokład, potem Sandstedt ze swoim asystentem, mężczyzną w wieku
około trzydziestu pięciu lat, który z pewnością umrze od biernego palenia. Był duży i silny i Hake podejrzewał, że Sandstedt wykorzystywał go tylko do noszenia sprzętu, który był ciężki i kłopotliwy. Całe badanie Sandstedt chciał robić sam. Lidman także wszedł na pokład, ale Hake nadal stał na pomoście – nie zamierzał skakać po jakichś śliskich statkach. Bergman zanurkował do kajuty i wyszedł niemal natychmiast. – Jakiś sukinsyn ukradł kotwicę – rzekł. – Możesz ją odebrać u nas – powiedział Sandstedt. – My w każdym razie skończyliśmy z nią. A jeśli to była kotwica Breeze? Tak sądził Bergman. Sandstedt rozejrzał się dookoła po łodzi. – Dużo osób było na pokładzie? – Od kiedy? – Od… lata? Bergman zastanowił się i doszedł do wniosku, że na łodzi od tego czasu mogło być około dwudziestu osób. Mieli imprezę rakową na ławce na rufie, to co najmniej osiem osób. Ich syn pożyczał ją kilka razy i pływał wokół wyspy ze swoimi kolegami. Sandstedt pokręcił głową, wyłowił papierosa i zaciągnął się głęboko. Rzucił okiem na Hakego, który wzruszył ramionami. – Musimy mieć odciski palców wszystkich osób, Olle – powiedział. – Myślisz, że tego nie wiem… Hake był jednak bardzo zadowolony. Mieli chyba wreszcie miejsce zbrodni, w każdym razie to na pokład tej łodzi wszedł Harry Stenman wieczorem dwudziestego dziewiątego września. Spojrzał na wodę. Para łabędzi leżała w szuwarach, a po drugiej stronie cieśniny krzyczało kilka kaczek. Natura rzadko była dzika w archipelagu, zwykle nieoswojone morze było hamowane przez wszystkie wyspy i wysepki i otrzymywało niemal idylliczne obramowanie. Dramatyczna w tej cieśninie była jedynie stara forteca Oskar-Fredriksborg leżąca naprzeciwko, po drugiej stronie. – Axel – zawołał Sandstedt. – Sądzę, że coś mamy. Trzymał dziwną, fluorescencyjną lampę blisko podłogi, klęcząc na czworakach. – Co takiego? – zapytał Hake i podszedł bliżej. – Krew – oświadczył Sandstedt dramatycznie i podniósł się z klęczek. – Chcesz zabrać łódź? – Zdecydowanie. Dyrektor Bergman uniósł brwi. – Musimy zabrać łódź do badania technicznego – powiedział Hake. – Dostanę… odszkodowanie za to? – Nie sądzę. – Ale coś się chyba należy. Zakłóciliście przecież, że tak powiem, mój czas pracy. Utracony dochód, tak to się chyba nazywa? – Pewne rzeczy trzeba poświęcić w służbie społeczeństwu – rzekł Lidman, który uwielbiał zajmować się krnąbrnymi ludźmi. – Społeczeństwo – prychnął Bergman, a brwi poszły, o ile to możliwe, jeszcze wyżej. – Dopomóc w śledztwie o morderstwo, tak by obywatele, to znaczy ty, mogli spać bezpieczniej, jest społecznym obowiązkiem. – Ja nie potrzebuję żadnej ochrony od żadnego społeczeństwa. – Twoja łódź jest chyba miejscem zbrodni – powiedział Lidman rzeczowo. – To może oznaczać, że jesteś albo możesz być w to wmieszany.
– Jestem podejrzany? – zapytał Bergman. – Na tym etapie wszyscy są. – Ale… – Może to też oznaczać, że być może jesteś następną ofiarą. Albo twoja żona. Albo twój syn. Kto wie? Bergman zbladł, ale nic nie odpowiedział. Jego żona wyszła na werandę i zawołała, że kawa jest gotowa. Poszli powoli w stronę domu. Bergman narzekał, że musi wziąć wolne, kiedy będą zabierać łódź policyjną przyczepą i odwozić ją do badania technicznego. A co się stanie, jeśli łódź zostanie uszkodzona podczas transportu? Hake tłumaczył, że zrobią zdjęcia i nagrają wideo łodzi przed badaniem i po nim i że oczywiście zrekompensują ewentualne szkody, które spowodują. Bergman próbował znaleźć luki w procedurach policyjnych, podczas gdy Hake starał się cierpliwie kierować rozmowę na śledztwo. Ale Bergmanowie nie znali żadnego Harry’ego Stenmana i absolutnie nie kupili od niego żadnego używanego samochodu. Nie znali również innych członków klubu jachtowego, trzymali się sami i mieli własne grono przyjaciół. Hake dostał numer do syna, który uczył się w Wyższej Szkole Ekonomicznej. Zapewniali, że on także nie zna nikogo, kto miałby coś wspólnego z morderstwem. – Tego jednak chyba nie możecie wiedzieć – powiedział uszczypliwie Lidman. Pan i pani Bergman siedzieli w milczeniu, aż Hake wstał, podziękował za kawę i obiecał skontaktować się ponownie odnośnie zabrania łodzi. Później w ciągu dnia pojechali do syndyka masy upadłościowej „Samochodów Harry’ego”, starszego adwokata, siedzącego w pokoju wypełnionym teczkami. Zakomunikował, że nikt nie będzie mógł zarobić na bankructwie. Samochody w garażu były obłożone zakazem sprzedaży i nie pozostawało w firmie wiele dóbr w postaci gotówki, wierzytelności czy ruchomości. Ulla Stenman zachowywała się poprawnie, była chętna do współpracy pomimo smutku i tej ekonomicznej katastrofy. Mieszkanie na Bastugatan było mieszkaniem lokatorskim na jej nazwisko i nie mogło być wzięte w zastaw, więc przynajmniej nie była zostawiona na lodzie. Rick Stenman miał należną miesięczną pensję i tę powinien otrzymać, ale potem miała być zwykła rozprawa, komu dostanie się coś z masy upadłościowej. Samochody, które pozostawały w magazynie, miały zostać sprzedane na aukcji i tam może da się znaleźć coś atrakcyjnego, ale Hake nie sądził, by to był wystarczający motyw i odrzucił sprawdzanie ewentualnych kupców. Adwokat powiedział, że na tak wczesnym etapie śledztwa nie może ocenić, czy miało miejsce jakieś przestępstwo, ale odezwie się, jak tylko odkryje coś, co mogłoby być interesujące dla policji. Kiedy wrócili na komendę, Hake odszukał Seymoura Rilkego, aby zdać raport i poprosić o więcej zasobów. Ale otrzymał tę samą odpowiedź, co wcześniej, żadnego wzmocnienia nie mogą oczekiwać. – Zresztą, ktoś dzwonił do mnie w sprawie łodzi, która ma być skonfiskowana – powiedział Rilke, właśnie kiedy Hake miał wyjść. – Tak? – Czy to naprawdę było konieczne? Hake zatrzymał się w drzwiach. – Cóż – powiedział. – Jak myślisz? – Pytam przecież ciebie, Axel. – Ale znasz przecież moją ocenę. Łódź jest skonfiskowana. Rilke spojrzał na niego niewinnie.
– Może to było odrobinę pochopne. – Dlaczego? – Jesteś przecież często… prowokowany przez tak zwaną klasę posiadającą. Zachowujesz się… niezgrabnie. – Masz jakiś przykład, że zaniedbałem się w służbie? Ton głosu Hakego był teraz tak głuchy, że słowa niemal zostały wyszeptane. – Wiesz, co mam na myśli. Te kompleksy niższej klasy zaciemniają czasami twój osąd. – Nie możesz tego rozwinąć? Podać jakieś przypadki? To byłoby interesujące. Zrobił krok do pokoju. – Nie lubię w każdym razie otrzymywać skarg na moich ludzi. To wszystko. Hake spojrzał chłodno na szefa. – Mogę cię poinformować, że łódź według wszelkiego prawdopodobieństwa jest miejscem morderstwa. Musi zostać dokładnie zbadana przez naszych techników kryminalnych. Tak pracujemy. Samo zabranie jest także na wideo, jeśli chcesz zobaczyć, czy wszystko przebiegło prawidłowo. – Mogłeś chyba tylko nałożyć jakąś taśmę wokół łodzi na letnisku, tak żeby nie mogli wejść na pokład. – Jakąś taśmę? – zapytał Hake. – Tak, czy to takie dziwne? – Tak, to cholernie dziwne i byłoby praktycznie niedopełnieniem obowiązków służbowych przeze mnie. – Nie sądzę. Jest to w każdym razie nieprzyjemne, kiedy policja dostaje skargi od społeczeństwa. – Masz na myśli od zwierzchnictwa? Rilke zamierzał coś powiedzieć, ale zaniechał tego. – W dodatku Bergmanowie nie są skreśleni jako potencjalni sprawcy, to mimo wszystko na ich łodzi prawdopodobnie miało miejsce morderstwo. Rilke nie odpowiedział. – Jakieś jeszcze skargi, o których powinienem wiedzieć w mojej dalszej pracy? – Odezwę się w takim przypadku… Hake czuł zimny pot spływający wzdłuż kręgosłupa i z wielkim trudem udało mu się wyjść z pokoju, nie rzucając się na tego aroganckiego komendanta policji. Idąc korytarzem, uderzył kilka razy laską o ścianę. Otworzyły się drzwi i wyjrzał przez nie komisarz Bolinder. Obserwował Hakego z zaciekawieniem, zanim uśmiechnął się nieco. Jak gdyby zrozumiał kontekst. – Rilke żyje? – zapytał, zanim znów zamknął drzwi. Hake pływał. Zawsze tak było po spotkaniu z Rilkem, kiedy czuł się gorszy. Potrzebował oczyścić się i potrzebował się zmęczyć. Pływał wyjątkowo długo i zakończył sesję w basenie ponad dwustoma metrami motylkiem. Jego ramiona drżały lekko z wysiłku, kiedy jechał na tor wyścigowy. Stracił pięćset koron na koniu, na którego wcześniej obiecywał sobie nigdy nie stawiać. Jego ocena była zaślepiona emocjami i uważał, że Seymour Rilke jest mu teraz winny pięćset koron. Dopiero kiedy wrócił do domu i usiadł na sofie z kieliszkiem czerwonego wina, jego ciało i umysł wróciły do normy. Wyjął swój notatnik i zapisał wersalikami, że nigdy nie da się sprowokować swojemu szefowi. NIGDY! Że morderstwo jest najcięższą zbrodnią, największym grzechem i że on, Axel Hake, jest nastawiony na łapanie tych złoczyńców, którzy takie zbrodnie popełnili. A w tej sytuacji dać się wciągnąć w grę o władzę przełożonego, który mógł narazić na szwank tę misję, było niemal niewybaczalnie nieprofesjonalne. Odchylił się do tyłu na sofie i sączył
wino. W tym samym momencie zdał sobie sprawę, że ani przez sekundę nie będzie umiał zachowywać się profesjonalnie w stosunku do takich ludzi jak Rilke. W sobotę, która była dniem Wszystkich Świętych, wziął ze sobą Siri na cmentarz Adolfa Fredrika, cmentarz w środku miasta, otoczony jedynie prostym żelaznym płotem na cokole z kamienia. Hake był tam, aby w parku umarłych[14] zapalić świeczkę dla swoich dziadków od strony ojca, których zawsze lubił. W swoim testamencie zażądali, by pochować ich na tym samym cmentarzu, co Brantinga i Palmego, i kiedy umarli dziesięć lat temu, Hake dopilnował, aby tak się stało. Byli wierni ruchowi robotniczemu przez całe swoje życie, a Hake siedział godzinami i słuchał ich, jak opowiadali o wszystkich niesprawiedliwościach, które dotykały zwykłych ludzi. Miał lekkie podejrzenie, że to stamtąd wzięło się jego poczucie sprawiedliwości. Nie było to w każdym razie od ojca pijusa, tego był pewien. – Mama powiedziała, że tutaj leży wujek, który nazywa się tak samo jak ona – powiedziała Siri, która zaczęła się ożywiać, widząc wszystkie te piękne światła rozjaśniające ścieżki i groby. Wszędzie leżały kwiaty, a większość znajdowała się przy grobie zamordowanego premiera. Hake zabrał ją do białego nagrobka rzeźbiarza Johana Tobiasa Sergela i Siri rozpoznała na kamieniu litery ze swojej własnej skrzynki na listy. Wyglądała na dumną, chociaż nie byli spokrewnieni, i chciała wiedzieć, dlaczego ona nie nazywa się Sergel jak mama. Hake powiedział tylko, że tak kiedyś zdecydowali i że może przyjąć nazwisko swojej mamy, kiedy będzie większa. Szli wzdłuż chrzęszczącej pod stopami żwirowej ścieżki i Hake czuł jak zwykle na cmentarzu swego rodzaju spokój. Siri uważała, że to dziwne, że dziadkowie taty nie mają żadnego własnego nagrobka. Hake wyjaśnił, że tego chcieli i że i bez tego można opłakiwać swoich zmarłych. Stał przez chwilę z pochyloną głową i Siri przejęła się tą powagą i nie marudziła, tylko również pochyliła głowę. W samochodzie, w drodze do domu na Kungsholmen wyszło na jaw, że ona tak czy owak chce taki kamień, a Hake podejrzewał, że chciała także mieć na nim nazwisko Sergel. Zjedli kolację u Hanny, która została w domu, aby pracować nad nową kolekcją mebli dziecięcych dla międzynarodowego konsorcjum meblowego. Hake dostrzegł, że była jakby nieobecna, a ona usprawiedliwiała się po jedzeniu. Chciała skończyć jakieś szkice, które zaczęła. Hake wykąpał dziewczynka i przeczytał bajkę na dobranoc. Zanim doszedł do połowy, Siri zasnęła. Na zewnątrz deszcz bił o szybę i krople tworzyły małe, maleńkie błyszczące gwiazdy w odbiciu ulicznych świateł. Zegar kościelny bił smętnie, a ruch uliczny szumiał głucho w tę październikową noc. [14] Park umarłych (szw. Minneslund) – szczególne miejsce na cmentarzu, gdzie chowa się lub rozsypuje prochy po kremacji. Członkowie rodziny nie wiedzą, gdzie prochy pochowano lub rozsypano, gdyż pochówek zawsze odbywa się bez obecności krewnych.
ROZDZIAŁ 12 W poniedziałek pojawił się czerwonooki Olle Sandstedt. Pracował cały weekend i jego szylkretowe okulary wydawały się brudne, ubranie pomięte i wyglądał, jakby marzł. Hake był przekonany, że nie zmrużył oka. Sandstedt wymachiwał jakimiś papierami. – Krew na łodzi zgadza się z krwią zamordowanego. – Z całą pewnością? Sandstedt kiwnął głową. Hake wziął od niego materiały i przejrzał je szybko. Popatrzył na Sandstedta, który sennie mrugał oczami. – Hurra dla Ollego – powiedział. Sandstedt uśmiechnął się słabo. – Idź teraz do domu i połóż się. Nie chcę cię widzieć wcześniej niż pojutrze. Technik sądowy wyszukał paczkę papierosów, powiedział „cześć” i wyszedł. W drzwiach natknął się na Lidmana i Tobissona, ale ledwo na nich spojrzał. – Torturowałeś go? – zastanawiał się na głos Lidman, kiedy Sandstedt zniknął w głębi korytarza. – Krew Harry’ego pasuje do tej z łodzi – powiedział Hake. – I? – rzekł Tobisson. – To oznacza, że z całym prawdopodobieństwem mamy miejsce zbrodni i czas morderstwa. – I? – Że od teraz obowiązuje alibi na wieczór, w którym popełniono morderstwo. – Podejrzewałem to – powiedział Tobisson i opadł na krzesło. – Powinieneś być zadowolony – odparł Hake. – Teraz masz szansę znów spotkać swoich kolegów z Legii Cudzoziemskiej. Tym razem nie pojechali do domku letniskowego, tylko dwaj bracia zostali wezwani na komisariat następnego dnia. Byli ubrani w swoje paramilitarne ubrania, zielone wojskowe kurtki, dzianinowe czapki i kamuflażowe spodnie. Jeden z braci szedł zawsze kawałek za drugim i nieco z boku. Jak partyzanci, którzy przedostają się przez miasto i nie chcą zostać zastrzeleni równocześnie. Kiedy weszli do komendy policji, nie wyglądali w najmniejszym stopniu na zagubionych. Spojrzeniami przeprowadzili rekonesans i kiedy dostrzegli Hakego, który szedł po ich, nie wykazali żadnych oznak rozpoznania, tylko podeszli do niego i przywitali się. Nic, co robili, nie wydawało się przypadkowe, wszystko zdawało się być zaplanowane. Mieli plan działania na każdy ewentualny przebieg wydarzeń. Hake zabrał ich do pokoju przesłuchań, gdzie siedzieli Tobisson i Lidman. Kiedy weszli, Lidman spojrzał na nich zaciekawiony, ale oni rzucili mu tylko przelotne spojrzenie. Ocenili szybko, które miejsce jest dla nich najlepsze, i usiedli najbliżej wyjścia. Nils Hemmesta nie spuszczał wzroku z Tobissona przez wiele sekund, podczas gdy ten tylko udawał znudzonego. – Proszę, usiądźcie, żebyśmy mogli zacząć przesłuchanie. Nils spojrzał na Hakego. – Jak to, przesłuchanie? Powiedziałeś, że chcesz po prostu więcej informacji, kiedy rozmawiałem z tobą przez telefon.
– Musiałeś źle usłyszeć – powiedział Hake trzeźwo. – Nie usłyszałem źle – odrzekł Nils. Spojrzał podejrzliwie na Hakego, który nastawił magnetofon. – Nie oddawajmy się teraz dzieleniu włosa na czworo – powiedział Hake. – Jesteśmy tu po to, aby rzucić światło na niektóre okoliczności dotyczące morderstwa na Harrym Stenmanie. Bracia zrozumieli, że zostali zmanipulowani i rozglądali się niepewnie wokół. – To, czym jesteśmy zainteresowani, to co robiliście wieczorem i w nocy dwudziestego dziewiątego września. – Nie pamiętam – powiedział ostro Nils. – Jesteśmy o coś podejrzani? – To zależy chyba trochę od tego, co odpowiecie na pytania. – Ja też nie pamiętam – odparł Göran. – To przecież nie więcej niż miesiąc temu. Spróbuj i zastanów się, nawet jeśli to trudne. To Oskar Lidman pogardliwym tonem dawał do zrozumienia, że ma do czynienia z parą niedorozwiniętych. Nils świdrował go wzrokiem i najwyraźniej znalazł jeszcze jednego do nienawidzenia. – Spróbujcie – powiedział Hake łagodnie. – Chodzi o morderstwo. – Nie mamy nic wspólnego z zamordowaniem Reda – odparł Nils. – Tak trudno to zrozumieć? – Padało tego wieczoru. Był wtorek. Bracia spojrzeli na siebie nawzajem. Hake widział, że mają kod na wszystko, ale nie potrafił go złamać. Nils chwycił się za płatek ucha, to mogło być to. Göran ciągnął za palec serdeczny, to też mogło być to. To mogło być cokolwiek. – No? Nils przeciągnął ręką po włosach. – Byliśmy wtedy w domku kempingowym – powiedzieli jeden przez drugiego. – Jacyś świadkowie? – On – odrzekli jednogłośnie i wskazali jeden na drugiego. Głęboko w szarych oczach Nilsa Hemmesta, tuż za nienawiścią, znajdował się okruch czegoś, co Hake tłumaczył jako inteligencję. Musiał przypominać sobie, żeby być ostrożnym, gdyż ten mężczyzna nie był żadnym wiejskim królikiem z chowu wsobnego. – Nikt nie przechodził obok? – Nie. – Oglądaliście telewizję? – Nie mamy telewizora. – Pamiętacie zatem, co robiliście? – Słuchaliśmy radia, czytaliśmy. – Jakiś specjalny program w radiu? – Zazwyczaj mamy Radio France. Czasami koledzy przesyłają przez nie pozdrowienia. – Słyszeliście coś, co może potwierdzić, że wtedy go słuchaliście? Wzruszyli ramionami. – Nie dzwoniliście do nikogo? – zapytał Hake. Pokręcili głowami. – Ani do waszych rodziców? Hake wiedział, że nie żyją, ale także, że złożyli zawiadomienie na policję na własnych synów za kradzież pieniędzy i biżuterii, a on musi znaleźć słabe punkty w ich pancerzu. – Nie żyją – powiedział Göran cicho.
– Przykro mi – odparł Hake. – Nam nie – odrzekł Nils. Zrobiło się cicho. Lidman przestał ssać swoją miętówkę. – Dlaczego nie? – spytał łagodnie Hake. – Tobie, kurwa, nic do tego. – Byli dla was wredni? Ponownie zaległa cisza. Nils nie chciał żadnego współczucia i przerwał ją po krótkiej chwili. – To były świnie. – Jak Harry Stenman? – Tak, jak Harry Stenman. – Jemu też życzyliście śmierci? Nils pokręcił tylko głową. – Nie uczą was w Legii Cudzoziemskiej zabijać? – zapytał nagle Tobisson. – Nie szkolą kierowania waszej wrodzonej nienawiści na innych ludzi? Nils spojrzał najpierw na Tobissona, potem na Lidmana, który siedział tam, gruby i ociężały, a w końcu na Hakego i jego laskę. Pogarda wyzierała z jego oczu. – W Legii Cudzoziemskiej szkolono nas na komandosów-spadochroniarzy, którzy mogą być wprowadzeni w ogniska zapalne na całym świecie. Podlegamy armii francuskiej i nie jesteśmy żadnymi najemnikami. W Somalii i Bośni mieliśmy tylko zadania gwarantujące pokój. Pod dowództwem ONZ. Harry Stenman był świnią, gdyż nie respektował tego, tylko robił interesy pod płaszczykiem naszej flagi i wciągnął w to Kurrego Oskarssona. To skończyło się śmiercią Kurrego. Znów obserwował trzech policjantów. – To Red był typem mordercy, nie my. – Więc wy jesteście tylko dwoma niewinnymi chłopcami? – Jesteśmy mężczyznami. Jesteśmy żołnierzami, którzy stawiają na pierwszym miejscu honor i poświęcenie. Przysięgaliśmy to przed naszymi towarzyszami w Legii. Ale rozpoznajemy świnie, kiedy je widzimy. I jeszcze jedno, wasze śmieszne uprzedzenia do nas i wasze manipulacje budzą po prostu śmiech. A ty, Tobisson, nie przetrwałbyś tam jednego tygodnia. Jakie szczęście, że nigdy nie wstąpiłeś do Legii Cudzoziemskiej, mimo że z pewnością fantazjowałeś o tym. Tobisson wyraźnie zbladł. – A teraz jestem tym zmęczony. Powiedzieliśmy, gdzie się znajdowaliśmy i co robiliśmy tego wieczoru, a jeśli chcecie iść dalej, to możecie to zrobić przez adwokata. Spojrzał na Hakego. – Wiemy w każdym razie nieco, jak to społeczeństwo funkcjonuje, chociaż nie było nas długo w domu. Podniósł się, a brat poszedł za jego przykładem. W drzwiach Nils odwrócił się i popatrzył na Tobissona. Wskazał na niego masywnym palcem. – Spotkamy się, bądź pewien. Uśmiechnął się powściągliwie i zniknął. – Bierz ich – powiedział Lidman do Tobissona. – Ugryź. Ale Tobisson nie był rozbawiony. Czuł lodowaty dreszcz wzdłuż kręgosłupa i po raz pierwszy od dawna się bał. Jakby był bezbronny. Jak gdyby cały trening karate i wszystkie ćwiczenia wytrzymałościowe były tylko otoczką, jedynie sposobem, aby wmówić sobie pewność siebie, jeśli chodzi o przemoc i konflikty. A kiedy dochodziło do spotkania z prawdziwym złem, człowiek był i tak nieomal bezradny. Próbował otrząsnąć się z tego uczucia, ale szkoda już została wyrządzona.
Wstał, podszedł do magnetofonu i powiedział: – Przesłuchanie zakończono o godzinie jedenastej trzydzieści pięć. Wyłączył go i pomyślał, że w najbliższym czasie musi się mieć na baczności. Hake zauważył, że figę mają. W przypadku braci to świadek miał znaczenie. To, że ktoś ich widział tego wieczoru w mieście, aby ich alibi upadło. Dopiero wtedy mógł pójść dalej. Mógł oczywiście pozwolić ich śledzić, aby zobaczyć, czy coś się wydarzy, ale założył, że nikt nie był wystarczająco dobry, by uniknąć odkrycia, a na to nie chciał narażać swoich ludzi. Niezależnie od przemowy Nilsa o Legii Cudzoziemskiej ci mężczyźni byli śmiertelnie niebezpieczni i wyszkoleni do tego, by zabijać. Kontynuowali przesłuchanie Dannego Duranta na jego łodzi. Oświadczył, że był w domu wieczorem dwudziestego dziewiątego września, ale nie miał żadnych świadków. Sam nawet uważał, że czuje się dziwnie, wiedząc, iż Red został zamordowany zaledwie kilkaset metrów stąd, a on o niczym nie wiedział. Axel Hake pomyślał, że to więcej niż dziwne uczucie, to także dziwny zbieg okoliczności. Hake maglował go najlepiej jak umiał, ale Danne był przebiegły i wiedział aż zbyt dobrze, jakie policja ma uprawnienia. Hake wstawał kilka razy i chodził wokół na łodzi, aby utrzymać ciepło, mimo kurtki i golfu. Zwrócił uwagę na to, że za każdym razem, kiedy to robi, Danne obserwuje go ukradkiem. Z zainteresowaniem śledził ruchy Hakego, jak używa laski, ile może przejść bez niej, jak się podpiera. Hake czuł się jak zwierzyna, którą ktoś zimno ocenia, aby zdobyć wiedzę przed rozpoczęciem sezonu łowieckiego. Kiedy opuścił łódź, uznał, że nie wyciągnął nic z przesłuchania. Nic przydatnego w każdym razie. Nawet Rick Stenman był tego fatalnego wieczoru sam w domu, bez świadków. Oczywiście zastanawiał się, co się stało, kiedy Red nie pojawił się w biurze następnego dnia, ale coś takiego zwykło się zdarzać. Red miał swój własny terminarz, a Rick nie był tym, który go kwestionował. Zaśmiał się tylko nerwowo i przeciągnął ręką po rudoblond włosach, kiedy Lidman zapytał go, czy bał się swojego brata. – Miał temperament i był cholernie dumny – powiedział Rick. – Ale nigdy się nie bałem. Był przecież moim dobroczyńcą. Bez niego wszystko poszłoby w diabły. Po raz kolejny Hake był zdziwiony tym postrzeganiem przez Ricka swojego starszego brata, niemal jak świętego. Nie podobali mu się również wszyscy ci mężczyźni, którym brakowało alibi na wieczór morderstwa. Na ironię zakrawało to, że on także był sam w domu tego wieczoru. Pamiętał, że padało, że zamierzał jechać do koni, ale rozmyślił się w ostatniej sekundzie. Oczywiście wygrał koń, na którego zamierzał postawić, i to dlatego pamiętał ten wieczór tak dokładnie. Zamiast tego zwinął się na kanapie, czytał książkę o francuskich koniach rozpłodowych i fantazjował o kupieniu klaczy i pokryciu jej ciekawym francuskim ogierem, który nie byłby taki drogi, ale miałby dobre pochodzenie. Zamierzał zadzwonić do Hanny, ale wiedział, że ma w domu na kolacji jakichś kolegów ze szkoły projektowania i zrezygnował. Summa summarum on także nie miał żadnych świadków na to, gdzie był tego wieczoru. Kiedy Rick wyszedł z komendy, Hake przypomniał Lidmanowi, że musi sprawdzić rachunki telefoniczne Reda. Godzinę później Lidman wrócił i opowiedział, że Red miał komórkę na kartę, której rozmów nie mogli wyśledzić, jeśli nie dotrą do jego karty SIM. Ale nie znaleźli żadnego telefonu komórkowego wśród jego rzeczy i dlatego było to beznadziejne zadanie. Hake zadzwonił do Ulli Stenman, aby umówić spotkanie, ale ona wyjechała do swoich rodziców w Värmland i miała wrócić do domu dopiero za kilka dni.
Lidman przesłuchiwał Bergmanów, oni jednak mieli alibi na ten wieczór. Byli w Båstad razem ze swoim synem, więc mogli zostać skreśleni. Po pracy Hake poszedł prosto do domu. Widział, że świeci się u Larsa Larssona-Varg i przez chwilę myślał, by wejść do niego na kieliszek. Ostatnio, kiedy się widzieli, kustosz wyszedł przecież w afekcie i Hake czuł potrzebę sprowadzenia ich przyjaźni znów na właściwe tory. Ale kiedy spojrzał w górę w okno, Larsson-Varg stał tam i obserwował go. Hake pomachał, jednak sąsiad spojrzał tylko na niego zimno i odwrócił się gwałtownie od okna. Pojechali, kiedy zapadła wieczorna ciemność. Było ich tylko pięcioro w busie, i Julia Hake siedziała całkiem z tyłu, tuż przy Yurim. Lövenhjelm prowadził, a tych dwóch innych chłopaków Julia widziała tylko przelotnie, kiedy odwiedzała kolektyw wegański. Cel nie leżał tak daleko, tylko godzinę jazdy samochodem. Julia czuła się zarówno podekscytowana, jak i nieco niespokojna. Nigdy wcześniej nie przeżywała czegoś takiego i nadal nie wiedziała, czy dobrze robi. Yuri przyszedł do niej tuż po lunchu. Wypili kawę, a potem kochali się. Jego wąskie biodra i delikatne ciało w bladym popołudniowym świetle sprawiały, że była chora z tęsknoty. Z Yurim robiła rzeczy, których nie robiła z żadnym innym mężczyzną. Spali potem ciasno spleceni przez godzinę, zanim znów zaczęli. Tym razem był oddanym i delikatnym kochankiem i Julia sprawiła, że podczas aktu mówił po rosyjsku. Nikłe, nieznaczne szepty rozlegały się w ciemnym pokoju i brzmiały zarówno poetycko, jak i czule. Później Lövenhjelm przyjechał volkswagenem busem i zabrał ich. Odciągnął Yuriego na stronę i rozmawiał z nim po cichu, a Rosjanin kiwał z powagą głową. Julia wolałaby wiedzieć, o czym rozmawiali, ale nie chciała pytać. Tak długo, jak długo siedział tuż przy niej w busie, była zadowolona i od czasu do czasu ściskała jego rękę i otrzymywała lekkie uściśnięcie z powrotem. Jak tajemniczy sygnał Morse’a między dwojgiem kochanków. Po bitej godzinie jazdy zatrzymali się na skraju lasu, tuż przy poboczu z głębokim rowem kanału. Jeden z chłopaków zapalił latarkę i poświecił na mapę, zanim wyszli. Gustav Lövenhjelm prowadził grupę, a Julia trzymała się blisko Yuriego. Był to głęboki las świerkowy i w pobliżu nie było żadnych zabudowań. Szum lasu i tupot trzewików blokowały wszystkie dźwięki i dopiero kiedy byli bardzo blisko celu, Julia mogła rozróżnić skomlenie i stłumiony krzyk. Lövenhjelm podniósł rękę, a oni zatrzymali się za nim. Jeden z chłopaków zsunął swoją czapkę tak, że tylko oczy w wyciętych otworach błyszczały w ciemności. Sam dotarł do domu mieszkalnego, który leżał w całkowitej ciemności. Z tyłu wyłaniały się długie rzędy klatek z norkami. Chłopak przykucnął, zbliżając się do domu, i przywarł do ściany, zanim powoli pochylił się i zajrzał do środka przez okno. Pokręcił głową w stronę pozostałych, udał się do tyłu i podszedł potem do szczytu domu i dał znak reszcie, że droga wolna. Zsunęli każdy swoją kominiarkę i zakradli się zwartą grupą do klatek. Julia miała mały koszyk dla kota w ręku i parę grubych rękawic. Kiedy dotarli do szeregu klatek farmy norek, Julia otworzyła jeden z boksów i wyjęła dwie norki, które umieściła w koszu. Małe, silne zwierzątka próbowały ją ugryźć, ale kiedy odkryły, że to nie pomaga, dały za wygraną. Kiedy dała znak, że gotowe, tamci ruszyli otwierać resztę klatek, i morze popielatych stworzeń wypłynęło w las. Nie trwało długo, zanim wszystkie norki były wypuszczone i Julia poczuła ukłucie wyrzutu sumienia. Jej zadaniem, jako weterynarza, było chronić zwierzęta, a wiedziała, że wiele z tych norek nigdy nie poradzi sobie na wolności. Staną się ofiarami drapieżników, no i nie były uczone same zdobywać pożywienie. Odrzuciła te myśli. To jednak było dla ich własnego dobra, wiedziała, że norki w przeciwnym razie zostałyby wysłane do garbarni na przedwczesną śmierć. Czuła, jak wiele z nich wpadało na jej nogi, a norki w koszyku nawoływały inne. Odwróciła
głowę, by zobaczyć, gdzie ten drugi chłopak się znajduje, i odkryła, że stoi i filmuje całą akcję. Uniósł kciuk w stronę Gustava Lövenhjelma, który kiwnął głową i krzyknął, żeby uciekali. Yuri podszedł do Julii i pocałował ją mocno w usta, zanim ruszyli z powrotem tą samą drogą, którą przyszli. Koło busa zdjęli z siebie kominiarki i wszyscy wydawali się podnieceni. Julia trzymała w górze kosz z obiema norkami i mówiła do nich przyjaźnie. Chłopak, który filmował, zrobił zbliżenie na nią i norki. W drodze do domu Gustav Lövenhjelm puścił butelkę wina między uczestników i chwalił ich za odważne zachowanie. Julia wzięła łyk i poczuła ciepło rozprzestrzeniające się w ciele. Była dość wyczerpana, ale jednak w jakiś sposób szczęśliwa. Wszystko było jak wielka przygoda, a obecność Yuriego tak blisko przyczyniała się rzecz jasna do podniecenia. Była nieco rozczarowana, kiedy Yuri nie mógł zostać na noc, powiedział, że mają wysłać e-maile do innych aktywistów praw zwierząt i że to zajmie dużo czasu, zanim skończą. Obiecała trzymać norki w ukryciu, a Lövenhjelm powiedział, że wkrótce znów się z nią skontaktują. Dopiero, kiedy bus odjechał i otoczyła ją ciemność, pomyślała, jak to wszystko było absurdalne. Spojrzała na norki w kocim koszyku, zanim poszła do stajni i wpuściła je do większej klatki. Po podaniu im porcji rybiej paszy, którą zawczasu kupiła, weszła do domu i usiadła na drewnianym krześle w kuchni. Po raz pierwszy od dawna czuła się nieskończenie samotna.
ROZDZIAŁ 13 Mężczyzna, który czekał na Hakego przed jego biurem, miał około pięćdziesiątki, ubrany był w szary płaszcz, pod pachą niósł aktówkę. Miał rzadkie włosy, wąską, kościstą twarz i nieco krzywy nos. Oczy były czujne, z długimi rzęsami, jak u kobiety. Przedstawił się jako Tage Lennartsson, członek komisji badającej sprawę. Głos miał donośny i spokojny, a jego chuda postać nie pasowała do tego głębokiego basu. Hake wpuścił go i poprosił, by usiadł. Mężczyzna zadzwonił dzień wcześniej i zażyczył sobie rozmowy odnośnie morderstwa Harry’ego Stenmana, więcej nie chciał powiedzieć przez telefon. – Miałeś dla mnie informacje – powiedział Hake wyczekująco. Mężczyzna kiwnął głową i otworzył swoją aktówkę. Wyjął jakieś dokumenty i położył je na biurku. Hake spojrzał na nie szybko. – Ubezpieczenie na życie – powiedział zdziwiony. – Tak – rzekł Tage Lennartsson. – Jeśli przeczytasz ostatnią stronę, to zobaczysz kwotę. Hake przerzucił kartki i zobaczył, że ubezpieczenie było wystawione na Harry’ego Stenmana i że suma opiewała na dwa miliony koron. Jako świadczeniobiorca widniała Ulla Stenman. – Będzie bogata – powiedział Hake. – Kiedy chodzi o morderstwo i tak duże kwoty, chcemy być pewni, że wszystko idzie zgodnie z prawem. – Mogę to zrozumieć. – Ona nie jest podejrzana? – Prowadzimy śledztwo i ja, rzecz jasna, nie mogę o tym opowiadać. Śledczy ubezpieczeniowy westchnął głośno i zatrzepotał rzęsami. Pociągnął nosem. – To jest przecież dość szczególne – powiedział. – Rozumiem wasz niepokój – odrzekł Hake. – Ale to nie ma nic wspólnego z pracą policji. – Ale chyba tak duża suma jest dość dobrym motywem? – Absolutnie, ale śledztwo jest nadal sprawą policji. Jeśli podejrzewacie oszustwo ubezpieczeniowe, musicie to zgłosić. – To jest to, co próbuję zbadać, ale bez waszej pomocy nie jest to takie łatwe. – Kiedy podpisał ubezpieczenie? – Rok temu. Składka jest oczywiście wysoka, ale on nie był taki stary i nic nie wydawało się podejrzane. Żadnych chorób, niczego w rejestrze karnym. – I płacił składki terminowo? Tage Lennartsson kiwnął głową. – I to nie było wzajemne ubezpieczenie na życie? – Nie, Ulla Stenman w ogóle nie jest ubezpieczona. – Nie mogę wam pomóc – powiedział Hake. – Mogę jedynie powiedzieć, że nikt jeszcze nie jest aresztowany ani zatrzymany za morderstwo. – Żadnego podejrzanego? Hake uśmiechnął się nieco. – Jak powiedziałem, zachowujemy to dla siebie, póki co.
Lennartsson nie wyglądał wprawdzie na niezadowolonego, ale chyba liczył na więcej. Wstał. – To dużo pieniędzy nawet dla dużej firmy ubezpieczeniowej, jak nasza, więc muszę zbadać wszystkie możliwe okoliczności, zanim wypłacimy tę kwotę. – Zadzwoń do mnie, jeśli znajdziesz coś, co może nam się przydać – powiedział Hake i wyciągnął dłoń. Lennartsson ujął ją i spojrzał prosząco na niego. – Ale ty mnie nie poinformujesz? – Nie mogę, ale odezwę się, gdy tylko aresztujemy albo oskarżymy kogoś. Hake odprowadził śledczego ubezpieczeniowego i wszedł potem do pokoju dowodzenia, w którym siedział Lidman i wałkował informacje o sprawie. – Chodź – powiedział Hake. Ulla Stenman stanęła na środku pokoju i rozłożyła ręce. – Dowiedziałam się o tym wczoraj – powiedziała. Axel Hake i Lidman popatrzyli na nią bez słowa. Wydawała się zdenerwowana, a oni doszli do porozumienia, że pozwolą jej mówić. – To był szok. Taki radosny, pomyślał Hake. Uporządkowała mieszkanie od ostatniego czasu i pozbyła się starego telewizora i plakatu ze ściany. Zamiast tego pokój był wypełniony kwiatami, a na podłodze leżał nowy dywan w śmiały wzór. Na ścianie wisiał obraz, którego Hake nie widział wcześniej, motyw morski w złotej ramie. Światło z okna oświetlało mieszkanie, a stare zasłony były zdjęte. Sama Ulla także się wyszykowała. Żadnych matowych włosów i znoszonych ubrań. Teraz miała na sobie skórzaną mini spódniczkę i płomienny sweterek z angory. Zniknęła jej anemiczność i wyglądała, jakby przeszła kurację odmładzającą. Stała cicho i patrzyła na obu policjantów, którzy nie wychodzili z żadnym kolejnym pytaniem. – To znaczy, nie wiedziałam, że Harry wykupił jakieś ubezpieczenie na życie – powiedziała niemal błagalnie. – Nie pisnął o tym ani słowa. Hake zastanawiał się, czy to rzeczywiście mogło być prawdą. – To może brzmi trochę niewiarygodnie, ale tak w każdym razie było – powtarzała jedno i to samo Ulla. Patrzyła to na Hakego, to na Lidmana. – Jeśli myślicie, że zabiłam go dla polisy na życie, to się mylicie. Wyszła do kuchni, nalała szklankę wody i wróciła z powrotem do pokoju. Uspokoiła się nieco. – Nie zamierzam proponować wam kawy, bo wychodziłam, kiedy przyszliście. – Poszła w stronę przedpokoju i zdjęła płaszcz. – No, powiedzcie coś! Spojrzała na nich zirytowana. – Jak idzie z firmą samochodową? – Syndyk masy upadłościowej wszystkim się teraz zajmuje. Ja mam to w dupie. To było dziecko Reda, a teraz on nie żyje i… – Ty jesteś o dwa miliony bogatsza – wtrącił Lidman. Włożyła płaszcz. – Ja go nie zabiłam. – Można przecież kogoś nająć – powiedział Hake. Spojrzała na niego sztywno. – Idźcie już, nie mam nic więcej do powiedzenia.
Właśnie miała otworzyć drzwi, kiedy Hake położył swoją dłoń na jej dłoni. – Chwileczkę tylko. Skurczyła się trochę, jakby zawsze poddawała się, kiedy ktoś był uparty. – Nas najbardziej interesuje to, co robiłaś wieczorem dwudziestego dziewiątego września. – Dwudziestego dziewiątego września? – Nasze dochodzenie wskazuje, że prawdopodobnie wtedy Harry został zamordowany. Zrobiła krok do tyłu, wsunęła ręce w kieszenie płaszcza i pochyliła lekko głowę. – Ale… to tego wieczoru Harry nie wrócił do domu – powiedziała w końcu. – Miał tylko zamknąć firmę, ja wyszłam kilka godzin wcześniej. Ale on nigdy nie przyszedł. Dzień później zgłosiłam jego zaginięcie. – Właśnie. Gdzie byłaś wtedy? – Tutaj – powiedziała szybko. – Byłam tutaj. – Sama? – Tak, czekałam przecież na Harry’ego. To była okropna noc. Wiele razy miałam wrażenie, że stoi w drzwiach, ale to przecież było tylko przywidzenie. Hake spojrzał na Lidmana, który wzruszył ramionami. Obydwaj zdawali sobie sprawę, że nie zajdą dużo dalej. Hake rzucił ostatnie spojrzenie przez okno i pomyślał, że z tego mieszkania naprawdę można dosięgnąć wzrokiem aż do stoczni Mälar i mostu Pålsundsbron. Jeśli była w to zamieszana, a była tutaj, to mogła śledzić przebieg wydarzeń ze swojego salonu. – Dziękuję zatem – powiedział w końcu Hake i opuścili razem mieszkanie. Kiedy wyszli na ulicę, Ulla Stenman wsiadła do starego opla. Kiwnęła głową obu policjantom, zanim odjechała. – Co sądzisz? – zapytał Hake. – Nie wiem – odpowiedział Lidman. Skręcili na Timmermansgatan, na której końcu można było popatrzeć na zatokę Riddarfjärden. Stali tam chwilę i podziwiali widok. Droga prowadziła w dół ku zjazdowi na Söder Mälarstrand i poszli nią bez pośpiechu. Odwrócili się i spojrzeli w górę, w stronę ogromnego, ceglastoczerwonego zamku Mälarborgen, który w popołudniowym świetle żarzył się na szczycie góry i rzucał potężny cień na zbocze poniżej. Wyglądał jak zamek-widmo, tak odmienny od pozostałych budynków w okolicy – przeważnie starych zabytkowych domów i niskich kamienic. – Obserwacja? – zapytał Lidman, kiedy obeszli dom i wrócili z powrotem do frontu. Axel Hake kiwnął stanowczo głową. Zaczęto więc operację śledzenia. Musiało się to odbywać w ich wolnym czasie ze względu na nieugięty opór Rilkego, aby wprowadzić więcej pracowników. Pierwszą zmianę wzięli Tobisson i Lidman, ale wtedy Ulla Stenman w ogóle nie wychodziła. Jednak ktoś w robionej na drutach czapce wszedł przez bramę. Nie widzieli go zbyt wyraźnie, czapka była głęboko naciągnięta na uszy, a kołnierz płaszcza postawiony, więc rozpoznanie tej osoby nie było możliwe. Może to był tylko lokator. Lidman uskarżał się na Tobissona. Uważał, że ten chodzi na wysokich obrotach, wzdryga się z powodu najmniejszej drobnostki i uważa, że jest prześladowany. – Poza tym ten sukinsyn miał ze sobą duży termos kawy, mimo że obecnie musi wiedzieć, że kawa jest moczopędna i że musi się biegać raz po raz na sikanie. Więc nie można przecież tego, do cholery, robić podczas obserwacji. Hake potraktował lekko te oskarżenia. Tobisson z kolei narzekał na zapach ciała Lidmana i jego
podjadanie różnych ciast i czekolad. – Facet przecież zaje się na śmierć – mówił Tobisson. – Pęknie od środka. Człowiek nie czuje się bezpiecznie z policjantem, który nie mógłby przyjść na ratunek w razie potrzeby, i który nie mógłby przebiec dziesięciu metrów, nie zatrzymując się, by złapać oddech. Hake pozwolił im wziąć jeszcze jedną zmianę, zanim przerwał współpracę. Również tego wieczoru nie wydarzyło się nic specjalnego. Ulla była w domu cały wieczór, a żaden mężczyzna w robionej na drutach czapce się nie pojawił. Następnego wieczoru Hake zmienił Tobissona przed Mälarborgen na Bastugatan. Tobisson wyglądał tak, jakby poczuł ulgę, kiedy wysiadł z samochodu i szepnął, że Lidman ma kolejną manię. Lukrecjowe węże. Hake usiadł w aucie i po kilku apatycznych odpowiedziach zrobiło się cicho, tak cicho jak mogło być z uwagi na dźwięki wydawane przez zajadającego się Lidmana. Hake wytrzymał pół godziny, potem wyszedł z samochodu i poszedł na Timmermansgatan, która skręcała od Bastugatan obok domu. Były tam jeszcze dwa wyjścia i Hake zastanawiał się, czy zobaczyliby Ullę Stenman, gdyby wychodziła tą drogą. Poszedł z powrotem do auta i stwierdził, że niemożliwe było wydostać się tą drogą, nie będąc widzianym. Ale podejrzenie obudziło się w nim i Hake wrócił na przecznicę, a potem dalej w dół wzgórza tak, że doszedł do frontu tego ogromnego budynku, piętrzącego się na tle nocnego nieba. Hake zaczął liczyć kondygnacje i spojrzał w okna Ulli Stenman. Światło było zgaszone. Pospieszył z powrotem do Lidmana w samochodzie. – Jesteś całkiem pewien, że ona jest w środku? – Weszła trzy godziny temu – powiedział Lidman. Hake wyjechał windą na górę do Ulli Stenman i zadzwonił do drzwi. Nikt nie wyszedł otworzyć i Hake zaklął cicho do siebie. Wrócił do auta. – Mogła was widzieć? – zapytał. – Mogła i nie mogła. Wszystko jest możliwe, szczególnie że Tobisson wyskakiwał z i do samochodu. – Nie ma jej w domu i żaden z was nie widział, by wychodziła. – Może przecież być u jakiegoś sąsiada. – Gasi się światło, jeśli idzie się do sąsiada? Lidman popatrzył na niego zadumany. – Gasi się światło, gdy się wie, że policja człowieka szpieguje? – Innymi słowy ona nie wie, że ją obserwujemy. – Ale ma inne wyjście na zewnątrz? Hake kiwnął. – Poczekajmy – powiedział. Siedzieli jeszcze trzy godziny, ale Ulla Stenman się nie pojawiła. W międzyczasie Lidman zużył swój zapas lukrecjowych węży i miętówek. Hake zszedł na Hornsgatan i kupił kiełbasę i purée dla nich obu, a kiedy zjedli, zrobił nową rundę do frontu domu. Gdy spojrzał w górę w okna Ulli, zobaczył, że światło się pali. Usiadł obok Lidmana. – Możemy teraz stąd jechać, wróciła do domu – powiedział. – Nie sądzę, że będzie jeszcze wychodzić tego wieczoru. Lidman wrzucił bieg i odjechał. Hake splótł ręce na karku i spojrzał w sufit. Ulla Stenman miała zatem drogę z i do domu, której nie można było obserwować ani z Bastugatan, ani z przecznicy. Dlaczego? Czuła się ścigana? Nie chciała, aby ktoś mógł wiedzieć, czy jest poza domem, czy w domu? Może było prostsze wyjaśnienie, może miała skrót, który lepiej jej odpowiadał niż
wychodzenie przez główną bramę. Hake zamierzał dowiedzieć się tego, ale nie chciał jej konfrontować, mieli przewagę, jeśli jeszcze nie wiedziała, że jest obserwowana. Następnego dnia, już w świetle dziennym, sprawdzi wszystkie inne możliwości wyjścia. Spojrzał na zewnątrz przez przednią szybę. Miło było nie musieć prowadzić, tylko po prostu pozwolić miastu przepływać obok. Sztokholm nocą był innym miastem niż za dnia. Niemal wyludniony żył jednak w prawie magiczny sposób. Światła neonów wzdłuż ulic wydawały się kuszące, żółte latarnie przy jezdni nadawały miastu zarówno rozświetlonego, jak i mrocznego nastroju. Wszystko wydawało się spokojne. Żadnej przemocy. Ale Hake wiedział, że to iluzja. Pod powierzchnią wrzało z nienawiści i agresji. Pod powierzchnią kryły się prawdy o ludzkiej naturze. Tobias Tobisson miał właśnie włożyć klucz do zamka bramy wejściowej, kiedy zobaczył, jak na szybę pada cień. Odwrócił się szybko i prawdopodobnie to uratowało mu życie, gdyż żelazna rura trafiła w bok głowy i zsunęła się na jego ramię z gwałtowną siłą. Tobisson poczuł ścierpnięte ramię i smak krwi w ustach. Upadł na kolana i próbował spojrzeć w górę. Dostrzegł kogoś w kominiarce, jeszcze raz podnoszącego rurę, ale przetoczył się na bok i rura trafiła w łokieć. Wydawało mu się, że słyszy, jak ten pęka, i zobaczył przed sobą kość wystającą przez skórę i odsłonięte wszystkie ścięgna. Nagle ujrzał samego siebie, transportowanego jako martwy pakunek do lekarza sądowego Brandta, który zważył i zmierzył go, wyjął wnętrzności i mózg i położył je w zimnych miskach ze stali nierdzewnej. Zdążył pomyśleć, że nie chce leżeć na stalowym stole na widoku publicznym. Ostatkiem sił kopnął i poczuł, że stopa nawiązała kontakt z nogą napastnika. Ten upadł na kolana tuż obok Tobissona i kiedy miał znów podnieść żelazną rurę, odsłonił się jego nadgarstek. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu słowa Oskara Lidmana odbiły się echem w głowie Tobissona. Ugryź. Ugryź. Pochylił się szybko i ugryzł nadgarstek z całą siłą. Przez nudności i uderzenia krwi do głowy usłyszał głośny krzyk, zanim ramię wyrwało się z jego szczęk. Napastnik ponownie go przewrócił, a rura tańczyła po nim. Tobisson skulił się jak piłka i ledwie czuł, kiedy rura trafiła w ramię i kontynuowała w dół, w bok. Wiatrówka przyjęła część uderzeń, ale policjant zaczął już zapadać się w ciągliwy, lepki stan, w którym każdy ruch posuwa się w zwolnionym tempie, a każdy oddech wydaje się niemal niemożliwym zadaniem. Spojrzał w stronę szyby w bramie i zdało mu się, że w środku także ktoś stoi i czeka na niego, ale nie był pewien. Mógł to być napastnik, którego postać odbijała się w szybie drzwi. Podczas kilku straszliwych sekund czekał na ostateczny cios, ale ten nigdy nie nadszedł. Wydawało mu się, że słyszy kogoś krzyczącego z okna z góry i kroki oddalające się z tego miejsca. Teraz wszystko zaczęło wirować szybciej i szybciej i ostatnie, co widział, zanim stracił przytomność był jego własny zegarek ubabrany krwią. Tobisson był nadal nieprzytomny, kiedy Axel Hake przyszedł do szpitala w środku nocy. Został obudzony przez dyżurnego, który opowiedział, co się stało. Pomimo kilku filiżanek kawy nie czuł, że naprawdę się obudził. Nie zadzwonił do Lidmana, ponieważ pomyślał, że kolega potrzebuje tyle snu, ile się da, jeśli mają dać radę kontynuować obserwację. Hake rozpoznał dziewczynę Tobissona, Wendelę, siedzącą w poczekalni na pogotowiu. Skinął do niej głową, wyglądała na nieprzeciętnie zmęczoną. Jej oczy były czerwone od płaczu, a nos spierzchnięty od wszystkich chusteczek, w które siąkała. – Musieli czekać na niego – powiedziała cicho. – Czuł się niespokojny od dłuższego czasu. – Niespokojny? O co? – Nie wiem, nie chciał tego powiedzieć, ale raz po raz się odwracał i sprawdzał często przez okno. Hake usiadł obok niej.
– Czy wiesz, czy ktoś widział napad? – Według patrolu, który przyjechał razem z karetką, wiele osób słyszało wrzask z ulicy i wyjrzało na zewnątrz. Ale ten, który go pobił, zniknął w bramie, więc nikt nie mógł nic dostrzec. Prawdopodobnie napastnik zszedł na dół do piwnicy, a potem wyszedł na zewnątrz na tylne podwórze, gdzie mamy trzepak do dywanów. Pokręciła głową. – Kto chciał go zabić? Axel Hake mógł wyobrazić sobie wiele odpowiedzi na to pytanie. Tobisson jako policjant narobił sobie wrogów wśród szeregu przestępców. Było wielu, którzy przysięgali, że pewnego pięknego dnia go „dopadną”. W rzeczywistości jednak zdarzało się wyjątkowo rzadko, by ktoś rzucał się na policjanta. Ale były widocznie wyjątki. – Nie wiem – powiedział Hake. – Ale zamierzam się tego dowiedzieć. Wendela spojrzała na niego wyczekująco. Nie znali się prawie, spotkali się tylko kilka razy, kiedy czekała na Tobissona przed komendą policji. Znów popatrzyła na Hakego. Wyglądał na spokojnego, niemal opieszałego. Tobias zarówno go nienawidził, jak i szanował, wiedziała to. Był atrakcyjny w uroczo brzydki sposób – jego nos ze spłaszczonym grzbietem i pełne usta nie były niczym, czym można się chełpić. Ale w połączeniu z tymi czujnymi oczami i silnie zaznaczoną brodą nie wyglądały tak źle. Mogła zauważyć, że on sam jest tego zupełnie nieświadomy, co uważała za twarzowe. – Masz jakieś podejrzenie, kto to mógł być? – zapytała. – Nie. Nie było ich dwóch? – Nikt nic nie widział, ponieważ ten sukinsyn zniknął w klatce schodowej. Hake nie zamierzał spekulować, tylko poczekać, aż Tobisson się obudzi. On, jeśli ktokolwiek, powinien wiedzieć. Lekarz podszedł do nich i Hake wstał i przedstawił się. Lekarz pokazał mu pokój, w którym Tobisson leżał pod respiratorem, z mnóstwem przewodów w ciele. Hake dostrzegł, że głowa była zabandażowana, łokieć zagipsowany, a twarz sina i opuchnięta. – To wszystko zrobiła żelazna rura – powiedział lekarz. – Złamanie kości czaszki jest poważne, ale nie zagraża życiu. Łokieć jest pęknięty i zdjęcia rentgenowskie pokazują, że w całej okolicy znajdują się odłamki kości. Musimy zająć się tym krok po kroku, teraz najważniejsze jest, żeby się obudził. Ma także złamany obojczyk i duże siniaki na plecach i szyi. Dziwne jest to, że miał krew w ustach, ale żadnych ran, więc nie wiemy, skąd ona pochodzi. Hake podziękował mu, pożegnał się z Wendelą, która drzemała w poczekalni, i wyszedł wczesnym świtem. Jeszcze się nie rozjaśniło, ale poranny ruch drogowy się zaczął i od korków w powietrzu stał pióropusz białego dymu z rur wydechowych. Pokój dowodzenia był pusty, kiedy Hake przyszedł do komisariatu. W oczekiwaniu na Lidmana przejrzał poranną pocztę, która zawierała między innymi list od syndyka masy upadłościowej. Otworzył go i przeczytał, że udało im się uniknąć bankructwa. Firma o nazwie Interexport, w posiadaniu Maxima Olgakova, kupiła „Samochody Harry’ego” i rozliczyła się ze wszystkimi dłużnikami, więc nie było żadnego powodu, aby syndyk poświęcał więcej czasu tej sprawie. Chciał tylko poinformować policję o rozwoju sytuacji. Hake zastanawiał się przez chwilę nad tym, co to mogło oznaczać, ale nie mógł wpaść na nic konkretnego. Trudno było mu dostrzec jakiś motyw morderstwa z powodu tej sprawy, o ile nie istniały ukryte aktywa w „Samochodach Harry’ego”. Hake nadal czuł się senny i zdecydował się pójść popływać, zanim przyjdzie pora, aby napisać raport dla Rilkego. Ale zmęczenie zmorzyło go, zamknął powoli oczy i zapadł w przyjemny półsen.
Yuri nie był miły przez cały wieczór. Kochali się, ale ten łagodny kochanek zniknął jak kamfora i jego miejsce zajął dużo bardziej brutalny i wymagający mężczyzna. Julia niechętnie godziła się na rzeczy, które w zasadzie uważała za upokarzające. Czuła się brzydka, a Yuri czasami patrzył na nią z mieszaniną obrzydzenia i pogardy. Próbowała pieścić go, ale on opryskliwie odrzucił wszystkie takie próby. Próbowała powiedzieć, że była głęboko przygnębiona po akcji przeciwko właścicielowi farmy norek. Czytała w gazecie, że leży w szpitalu po tym, jak dostał ataku serca na widok zniszczeń. Ale Yuri jej nie słuchał, powiedział tylko, że dobrze mu tak, temu dręczycielowi zwierząt. A kiedy napomknęła, że nie chce brać w tym więcej udziału, stał się groźny. Wcisnął jej w rękę ampułki i powiedział, że zrobi teraz to, co obiecała, w przeciwnym razie… – W przeciwnym razie co? – odparła. Jego blada twarz albinosa zesztywniała na maskę, a odpowiedź przyszła jako syk: – W przeciwnym razie być może zabierze cię policja. Cofnie twoje uprawnienia. Najpierw nie zrozumiała. – Mamy film wideo z tobą, tuż po akcji, kiedy masz norki w koszyku – powiedział. – I może on zostać wysłany zarówno do władz, jak i do prasy. – Żartujesz – spróbowała. Ale Yuri nie żartował. Miał grobową minę i dopiero wtedy zrozumiała, jaki błąd popełniła, zadając się z grupą działania. Jej uprawnienia weterynaryjne mogły łatwo zostać cofnięte, jeśli przyczyniła się do okrucieństwa wobec zwierząt, co – jak uważało wielu – pociągała za sobą akcja z norkami. Julia weszła do norek i dała im jedzenie. Próbowała myśleć o czymś innym niż to, jak zawiedziona się czuje. Potem wróciła do kuchni i nagle, jak z jakiegoś źródła, wyszedł mocny dźwięk, lament, gwałtowny odgłos, który wyrwał wszystkie stłumione uczucia, jakie nosiła w sobie przez ostatnie dni. Przerodził się w ryk, który utrzymywał się, aż ona, pąsowa na twarzy, nie złapała więcej powietrza. Załamała się i upadła na podłogę. Szlochała, pojawiło się kilka łez, potem dziki płacz. Nie był to płacz dziecka ani dorosłego. Brzmiał, jak gdyby pochodził od dręczonego zwierzęcia.
ROZDZIAŁ 14 Leffe Skarpeta obudził się raptownie w białym autobusie. Wydawało mu się, że słyszy kroki na zewnątrz i po omacku szukał bagnetu. Usiadł i nasłuchiwał, ale nie usłyszał nic więcej. Zdenerwowany położył się ponownie, próbując oddychać powoli. Była to sztuczka, na którą wpadł kiedyś, kiedy naprawdę się bał: jeśli człowiek stara się oddychać powoli, strach po chwili odpuszcza. Jego serce właśnie wróciło do normalnego rytmu, kiedy znów usłyszał kroki. Ściągnął z siebie wojskowy koc i po omacku odszukał kanister z alkoholem. Przystawił go do ust i pozwolił, by nierektyfikowany spirytus ześlizgnął się w gardło. Szczypało porządnie, i wziął kolejny duży łyk. Szlag, że paranoja miała nadejść w ten sposób i znów go zaskoczyć. A on sądził, że koszmary się skończyły, że będzie mógł spotykać się z Pią, nie będąc zbyt pijanym. Ale jeśli tak będzie dalej, wszystko znów pójdzie w diabły. Koszmar, który doprowadził go do ucieczki z Marginesu[15] do autobusu do Katmandu, wracał. Koszmar, który nie chciał ustąpić, mimo że nie poszedł do gliniarza, mimo że wyraźnie pokazał, że nie jest żadnym kapusiem. Bał się, czuł, że jest w niebezpieczeństwie, a jednak nie mógł nic zrobić. Co by pomogło pójście do gliniarza? Nie uwierzyliby mu, zaszyliby go albo, co gorsze, położyliby go na jakimś odwyku. Albo, tak jak ostatnio, kiedy miał z nimi do czynienia, sponiewieraliby go w jakiejś celi dla pijaków, bo zarzygał dyżurnego policjanta. Chciał sam zająć się sobą i po prostu mieć spokój, czy to tak trudno było zrozumieć? Nagle usłyszał łomot w drzwi wejściowe i wstał. Alkohol sprawił, że się zachwiał i musiał złapać się za jedną z pryczy, aby się oprzeć. Potem kroki znów wróciły. Szły dookoła autobusu, teraz mógł to usłyszeć wyraźnie. Wyjął bagnet z łóżka i podszedł do drzwi ze sklejki. Szarpnął je i wyciągnął broń. Było ciemno, ale szybko zrozumiał, że nikogo tam nie ma. Może to byli tylko jacyś chłopcy, którzy chcieli kogoś pozaczepiać i sprejowali autobus albo odkręcali lusterko wsteczne, albo obojętnie, cholera wie. Już żałował, że pił tak gwałtownie, czuł, że kręci mu się nieco w głowie. Tektury w oknach sprawiały, że nikt nie dał rady zajrzeć do środka, ale on też nie mógł wyjrzeć na zewnątrz. Podszedł do miejsca kierowcy, usiadł ciężko za kierownicą, wyciągnął się do przodu i zaczął oddzierać jedną z tektur. Sam je tam umieszczał, więc wiedział, że były porządnie przymocowane klejem do szkła, ale w każdym razie małą dziurę powinien dać radę zrobić, aby zobaczyć, kto jest na zewnątrz. Wepchnął bagnet pod krawędź tektury i podważył mały otwór tak, że mógł przez niego wyjrzeć. Było ciemno i trudno było cokolwiek dostrzec. Ale nagle pojawił się cień. Cień, który trzymał coś w ręce. Wyglądało to jak kanister z benzyną. Cień rozchlapywał benzynę wokół całego autobusu. Trwało chwilę, nim Leffe uświadomił sobie, co się stanie. – Co ty do cholery wyprawiasz? – krzyknął. Cień odwrócił się. Był w kominiarce naciągniętej na twarz. Najpierw Leffe pomyślał, że to śmiesznie wygląda i naszła go ochota, by się roześmiać, ale w tym samym momencie uderzył go zapach benzyny i nagle Leffe zlodowaciał. I otrzeźwiał. Ponownie załomotał w szybę, ale cień skończył wylewać, wyjął zapalniczkę i rzucił ją w stronę autobusu. Silny blask światła buchnął przed przednią szybą, a cień zniknął z pola widzenia Leffego. Ogień rozprzestrzenił się szybko i dym zaczął buchać do kabiny kierowcy. Leffe doszedł do ładu z nogami, wstał i zatoczył się w stronę drzwi. Zanim dosięgnął klamki, przewrócił się i uderzył
o podłogę autobusu. Nie czuł żadnego bólu, ale upadek musiał być mocny, gdyż zobaczył, że dostał krwotoku z nosa. Kabina coraz bardziej wypełniała się dymem, a on pełzł po podłodze, aż chwycił klamkę drzwi wejściowych. Nacisnął ją i popchnął ramieniem, jak miał w zwyczaju robić. Ale drzwi były jak przyspawane. Nie poddały się ani o cal. Spróbował ponownie i w tym samym momencie zobaczył, że zaczęło się palić wnętrze autobusu, i że duży płomień ognia buchnął tam, gdzie miał swój skład z denaturatem. To sprawiło, że ogień jeszcze bardziej nabrał rozpędu i wkrótce jego wojskowy koc stanął w płomieniach. Leffe spróbował znowu sforsować drzwi, ale były najwyraźniej zablokowane. Dym szczypał w oczy i Leffe zaczął gwałtownie kaszleć. Zmagał się, by dojść do pozycji stojącej i poszedł z powrotem na miejsce kierowcy, gdzie z mozołem usiadł. Mimo że czuł, jak siły z niego uciekają, wierzył nadal, że będzie mógł się wydostać. Odchylił się do tyłu w fotelu kierowcy, podniósł nogi i kopnął w przednią szybę. Stopy zdrętwiały, ale szyba pozostała nienaruszona. Jeszcze raz uniósł nogi i kopnął tak mocno, jak mógł w tekturę i wydawało się, że ta trochę się poddaje. Czuł, jak krew z nosa spływa po brodzie i jak traci przytomność od dymu, ale gdyby dał radę wykopać szybę, mógłby się wydostać. Znów odchylił się w fotelu, podniósł nogi tak wysoko, jak tylko mógł, i wysilił się ile zdołał. Trafienie było precyzyjne, poczuł wibracje aż w kręgosłupie i usłyszał, jak szyba daje za wygraną wzdłuż zaczepu. Kopnął znowu i nagle cała przednia szyba poluzowała się i ześlizgnęła po masce. Papierowa osłona zsunęła się razem z nią i wtedy Leffe zobaczył, że cała maska stoi w płomieniach i że powiew wiatru, który powstał, kiedy szyba się poluzowała, sprawił, że ogień znów nabrał porządnego tempa i popłynął przez autobus. Wściekłe gorąco uderzyło go w twarz i Leffe obejrzał się. Cały autobus był teraz w płomieniach i nie było już żadnego wyjścia na zewnątrz. Osunął się na podłogę, gdzie jeszcze była odrobina tlenu, i pomyślał, że był cholernym idiotą, iż nie opowiedział, co widział. Kurewsko wielkim idiotą. Widział, jak zapala się nogawka jego spodni i miał nadzieję, że to wkrótce się skończy. Ale tak nie było. Ból, który go wypełnił, kiedy skóra zaczęła się palić, był nie do zniesienia. Próbował krzyczeć ile sił, ale dostał tylko gwałtownego ataku kaszlu i ostatnie, co pomyślał, to że na końcu zawiódł go nawet jego własny krzyk. Axel Hake sądził, że właśnie zasnął, kiedy zadzwonił telefon. On i Oskar Lidman przejrzeli cały materiał w ciągu dnia. Wypisali alibi i motywy i sposoby działania, wszystkie możliwe luźne pomysły, kto mógł być winny morderstwa Harry’ego Stenmana i ewentualne związki z napaścią na Tobiasa. Sprawdzili wszystkie fakty, a Hake grzebał głębiej i głębiej i w końcu uznał, że nic nie widzi. Dosłownie nic, gdyż pod koniec dnia pracy nie mógł skupić wzroku z powodu zmęczenia. Zszedł na dół i pływał przez godzinę w basenie, aby zebrać nową energię, ale kiedy wyszedł na górę i zobaczył cierpkie spojrzenie Lidmana, zrozumiał, że nic się nie zmieniło. Nadal wyglądał fatalnie. Wytrzymał do siódmej i potem, słaniając się, wrócił do domu. Dokładnie przed drzwiami złapał coś w rodzaju drugiego oddechu i nie czuł się wystarczająco zmęczony, by próbować spać. Wypił kilka filiżanek gorącej kawy i czytał przez chwilę. O pierwszej nadal był zupełnie rozbudzony, jednak poszedł położyć się, wyłącznie po to, aby wstać pół godziny później i usiąść, aby przeczytać to, co napisali w ciągu dnia. Wpół do czwartej wreszcie poczuł się zmęczony i znów wszedł do sypialni. Po to tylko, by teraz, godzinę później, zostać obudzonym przez dyżurnego, który opowiedział o spalonym autobusie. Hake napełnił termos kawą i pojechał do Långholmen. Pierwsze, co zobaczył, wysiadając z samochodu, był czarny stalowy szkielet białego autobusu. Był mocno oświetlony lampami techników. Smród spalonej gumy i blachy uderzył go, kiedy podszedł do Ollego Sandstedta, stojącego nieopodal wraku.
– Nie podchodź za blisko – powiedział technik sądowy. – Nadal jest rozżarzony do czerwoności. Nie możemy zrobić za dużo, zanim porządnie nie ostygnie. Hake czuł ciepło już z kilkudziesięciu metrów od Overland Expressu. – Ktoś w nim był? – zapytał. Sandstedt kiwnął głową i wskazał palcem na miejsce kierowcy. – Tam z przodu ktoś leży na podłodze, tyle w każdym razie udało nam się zobaczyć. Ale jest całkowicie spalony. – Może przewrócił jakąś świeczkę po pijaku i podpalił cały autobus. Sandstedt chwycił Hakego i idąc naokoło, podszedł do autobusu z drugiej strony. Wskazał na drzwi. – Tam w drzwiach tkwi łom. Jest wsadzony tak, żeby nikt nie mógł wyjść ze środka. A tak na oko wygląda na to, że ogień nadszedł równocześnie ze wszystkich stron, więc sądzę, że ktoś wylał benzynę dookoła autobusu i później podpalił. – Podpalenie? – Specjaliści badający przyczyny pożaru muszą to chyba sprawdzić, ale w każdym razie takie jest moje zdanie. Hake odetchnął ciężko. Jeszcze jedno brutalne morderstwo do wyjaśnienia. Zabójstwo, które z całym prawdopodobieństwem miało związek z morderstwem Harry’ego Stenmana. Olle Sandstedt spojrzał na niego przenikliwie. – Nie możesz tu nic zrobić, Axel. To zajmie godziny, zanim wpuszczę jakichś techników do autobusu. Hake wydawał się nie słyszeć. Był jakby w swoim własnym dzwonie nurkowym, w którym czas i przestrzeń wydawały się nie istnieć. – Rilke nie da mi więcej ludzi – powiedział niejasno. – Idź do domu i połóż się, zanim szlag mnie trafi – rzekł Sandstedt i zapalił papierosa. Ostatni raz zerknął przymrużonymi oczami na Hakego przez swoje brudne, szylkretowe okulary, zanim stamtąd odszedł. Hake został. Potem zaczął grzebać w kieszeni. – Termos – powiedział głośno. Poszedł powoli do samochodu, otworzył drzwi i na próżno szukał termosu z kawą. Nagle poddał się. Czuł się tak, jakby wszystkie siły z niego uszły. Skulił się i położył w poprzek przednich siedzeń. Zamknął na chwilę oczy, ale w środku nadal czuł kołaczącą pustkę. Usiadł, spojrzał ostatni raz w stronę zniszczonego przez ogień autobusu, zanim obrócił rozrusznik i odjechał w kierunku mostu Pålsund. Wydawało mu się, że wszystko zlewa się w zamazaną, szarą masę i był zmuszony zatrzymać się przed stocznią Mälar. Wyłączył zapłon i odchylił się. W następnej sekundzie zasnął z rękami w kieszeniach i głową opartą o przednią szybę. Przyjechała nocnym pociągiem, a on spotkał ją na peronie. Usiedli w kawiarni z marmurowymi stołami, wypili kilka kieliszków wina i zjedli, każde swoją kanapkę. Później on zaniósł jej walizkę do małego, obskurnego hotelu tuż za Gare du Nord. Znajdowało się tam żelazne łóżko, mała umywalka i popękany bidet. W kącie stało duże biurko, które było stanowczo zbyt duże dla takiego małego pokoju i prawdopodobnie zostało zakupione na aukcji. Tapety zaczęły łuszczyć się w rogu, a cieniuteńkie zasłony wpuszczały wszystkie światła nocy. Nie powiedzieli do siebie zbyt wiele, tylko natychmiast wślizgnęli się do skrzypiącego łóżka i kochali się. Rankiem ona, naga i smukła, stanęła przy oknie, by zobaczyć przebijający się świt nad
pustymi wagonami pociągów i lokomotywami na ślepych torach. Hake właśnie miał powiedzieć, jak bardzo ją kocha, kiedy ktoś zapukał głośno do drzwi. Próbował słuchać, co głos mówi, ale ten mówił po szwedzku i Hake nie rozumiał, dlaczego ktoś miałby mówić do niego po szwedzku w Paryżu. Ktoś znów zapukał mocno i Axel czuł, jak jego irytacja rośnie. Teraz mógł rozróżnić, co głos mówi. Słowa były zrozumiałe, ale on jednak nic nie rozumiał. – Nie możesz tutaj stać – powiedział głos. Już miał zapytać, dlaczego nie może tam stać, kiedy obraz Hanny zniknął pod światło, a on usiadł w aucie prosto jak drut. Pukanie w przednią szybę było mocne i bezlitosne. Hake odwrócił głowę i zobaczył, że kierowca tira stoi tuż przy jego samochodzie i puka. Hake opuścił szybę. – Nie możesz tutaj stać – powiedział ponownie mężczyzna. – Nie wjadę ani nie wyjadę ciężarówką. Hake zobaczył, że stanął przed skrzydłami bramy stoczni dokładnie tak, że nie dało się ich otworzyć. Zapalił samochód, odjechał na parking i wysiadł. Spojrzał na zegarek i spostrzegł, że jest siódma rano. Czuł się zmarznięty i spięty. Co to był za sen, który śnił? Coś o Hannie. Kilka razy zabił ręce dla rozgrzewki i poszedł wzdłuż Skutskepparvägen dalej w stronę łuku mostu Västerbron. Na zewnątrz wciąż było ciemno, ale na wschodzie pokazała się już smuga światła. Równe, płaskie światło, bez cieni. Drzewa zrzuciły z siebie swoje ogniste płaszcze i liście leżały jak pomarańczowa podłoga pod ciemnymi pniami. Hake podszedł do techników, którzy teraz byli w środku spalonego autobusu i pobierali próbki oraz fotografowali. Olle Sandstedt nadal tam był i stał pochylony nad czymś, co leżało na plastikowej płachcie. Były to szczątki człowieka i Hake podszedł do niego. – Był chyba sam w środku? – zapytał. Sandstedt kiwnął głową. – Jak, cholera, można zobaczyć, kto to mógł być? – Och, to nie będzie chyba takie trudne. Dwa palce zostały, prawdopodobnie jedna ręka była pod ciałem, kiedy się spalił. Sandstedt powiedział „spalił się”, jakby to chodziło o świeczkę. – Poza tym została w nim krew, zachowały się jakieś kosmyki włosów i wszystkie zęby. To nie będzie trudne. Znałeś go? – Nie, tego nie mogę stwierdzić. Nazywał się Leffe Alderson, ale powszechnie nazywany był Leffe Skarpeta. Rozmawiałem z nim kilka razy. Wydawał się przestraszony albo nerwowy. Alkoholik. Pytałem go, czy widział coś dziwnego w okolicach, kiedy Stenman został zamordowany, ale nie widział nic. – Oni często mają złe doświadczenia z policją – powiedział Sandstedt, jakby on sam do niej nie należał. – Często przecież są pijani jak bela i trudni w obchodzeniu się z nimi i przewracają się i uderzają w celach dla pijaków. To ostatnie powiedział bez cienia ironii. Był poszukiwaczem faktów, który nie pozwalał sobie na mieszanie uczuć i osądów ze swoją metodyczną pracą. – Nie było go tutaj, kiedy badaliśmy autobus poprzednim razem, więc nigdy go nie spotkałem – dodał Sandstedt. – Znaleźliście coś szczególnego? Coś, na co zwróciłeś uwagę poprzednim razem? – Nie, większość rzeczy została zniszczona. Zrobił gest w stronę tego, co pozostało z białego autobusu. – Szukasz czegoś specjalnego? – Tylko tego, co zwykle. Komórki albo notesu z adresami, możliwe, że miał dziewczynę.
– Nie, większość to popiół. Bagnet znaleźliśmy. To może być ciekawe? – Nie sądzę – powiedział Hake. – Jest raczej zbyt lekki, by go użyć do rozbicia czaszki Harry’ego Stenmana. – Z pewnością. Nie, to chyba była żelazna rura, takiej siły nie uzyska się bagnetem. – Nie musisz zatem marnować na niego więcej czasu – powiedział Hake i poszedł z powrotem do samochodu. Kiedy miał wsiąść, zobaczył, że u Lizzi się świeci. Wyciągnął komórkę i wybrał jej numer. Odpowiedziała po chwili, a on zapytał, czy może przyjść i zadać kilka pytań. Odrzekła oficjalnie, że może. Lizzi przyjęła go już w drzwiach. Była jak zwykle starannie umalowana i Hake zastanawiał się, jak dawno wstała. Albo czy spała w makijażu. Była ubrana w elegancką, przetykaną złotem sukienkę z wysokim kołnierzem, jak mała cesarzowa, a we włosach miała ufarbowane kilka srebrnych pasemek. Wskazała gestem kanapę w salonie i Hake usiadł, opierając laskę o sofę. Drzwi do pokoju z kamerą i sprzętem były zamknięte. Hake czuł, że jakaś granica została przekroczona i że to koniec poufnych rozmów. – Przypuszczam, że widziałaś, co się stało z autobusem – powiedział na wstępie. Kiwnęła głową. – Nie widziałaś, kiedy się palił? – Nie. – To ważne, Lizzi. Ktoś rozniecił ogień go i Leffe Skarpeta zginął tam w środku. Podpalenie. – Ja… fotografowałam całą noc. – I nie wyjrzałaś na zewnątrz ani jeden raz? Zakręciła dookoła wózkiem i pojechała w stronę drzwi do pokoju obok. Jechała prosto na nie, a one od razu się otworzyły. Hake wstał i poszedł za nią. Lizzi wskazała na okno. Gęsta, zaciemniająca zasłona była zaciągnięta. – Nie da się przez nią wyjrzeć na zewnątrz. Ani też zajrzeć do środka, jeśli o to chodzi. – Kiedy zatem zobaczyłaś, że autobus spłonął? – Dziś rano, około szóstej. Wzięłam wtedy filiżankę herbaty do salonu i wyjrzałam. Ale ciebie tam nie widziałam. – Spałem wtedy – odparł krótko Hake. – I jesteście pewni, że on nie zrobił czegoś niezdarnie i nie podpalił się sam? – Ktoś wetknął łom na zewnątrz drzwi tak, że on nie mógł wyjść. – Mieszkanie tutaj zaczyna być niebezpieczne – powiedziała. – Pytanie brzmi, kto będzie następną ofiarą? – Ten, kto wie to, co wiedział Leffe. Spojrzał na nią przenikliwie. Ale Lizzi pokręciła tylko głową. – Nie widziałam nic, co mogłoby być dla mnie groźne. – Leffe chyba myślał tak samo. – Próbujesz mnie przestraszyć? – Nie, ale na wolności jest morderca, który nie cofnie się przed niczym. Przez chwilę milczeli. Pokój był ciepły, a zapach wody różanej czynił go dusznym. – Znajdź go więc – powiedziała z mocą. – Albo ją – rzekł Hake. Lizzi uśmiechnęła się krzywo. – Cherchez la femme[16] – powiedziała perfekcyjnym francuskim.
Hake czuł się przemarznięty, kiedy opuścił Södermalm i pojechał do Hanny po skończonym dniu pracy. – Pachniesz dymem – powiedziała, kiedy wkroczył do przedpokoju i powiesił swój płaszcz. – Byłeś na barbecue? Hake nie miał serca opowiedzieć, co było grillowane, tylko sam powąchał płaszcz i udawał zaskoczonego. – Nie, ale jedliśmy lunch w restauracji, która obsługiwała kominiarzy. Nagle, w całym swoim zmęczeniu, wybuchnął głośnym śmiechem. Cała ta sytuacja i kłamstwo z konieczności były tak absurdalne, że nie mógł się powstrzymać. Hanna spojrzała na niego zdziwiona. – Powiedziałam coś śmiesznego? Hake znowu zachichotał i wszedł do pokoju. Siri wyszła ze swojego pokoju i spojrzała na rodziców. – Opowiedziałeś zabawną historię? W przedszkolu opowiadali śmieszne historyjki i mimo że połowa z opowieści wypadała, dzieci i tak żywiołowo się z nich śmiały. – Nie, to było tylko coś, o czym pomyślałem – powiedział Hake i pocałował ją w czoło. – Ja znam jedną – rzekła Siri. Skoncentrowała się i niemal zawstydziła, kiedy cała uwaga została skierowana na nią. – Czy wiecie, że ma się bardzo dobry wzrok, jeśli je się marchewki? – powiedziała w końcu. Spojrzała na nich: – Teraz macie zapytać: „A dlaczego?”! – A dlaczego? – zapytali Hake i Hanna chórem. – A widzieliście kiedyś królika w okularach? – odrzekła Siri. Była całkowicie poważna i Hake dostrzegł w niej zalążek prawdziwej komediantki. Hake i Hanna roześmiali się z rozbawieniem i dopiero wtedy Siri uśmiechnęła się nieco z wyższością. – Świetne, co? Było to nowe słowo, którego się nauczyła i które ciągle sprawdzała. Później wieczorem Hake i Hanna siedzieli na kanapie przed piecem kaflowym i pili koniak. Odhaczyli drzwiczki, a drewno brzozowe płonęło, szumiąc swoją trzaskającą piosenkę. Hake uważał, że Hanna wydaje się nieco smutna. Nie przygnębiona, ale raczej jakby przeżywała coś w rodzaju męki. Trwało to cały wieczór i wydawało się, że nic nie może tego zmienić. Żaden żart, żadne pieszczoty. – Co ci właściwie jest? – zapytał i objął ją ramieniem. Odwróciła swoją jasną twarz ku niemu i wtedy mógł zobaczyć, że wokół jej ust pojawiła się rysa napięcia. – Jest dobrze – powiedziała. – Naprawdę? Kiwnęła z roztargnieniem i znów spojrzała w ogień. – Śniłem o tobie w nocy – powiedział. – Byliśmy w Paryżu i wzięliśmy dość obskurny hotel. O świcie stanęłaś przy oknie i patrzyłaś na zewnątrz na dworzec i pociągi. Ja nadal leżałem w łóżku i obserwowałem cię. Hanna wypiła duży łyk, pochyliła się do przodu i wzięła mandarynkę. Obierała ją powoli.
– Śnisz prorocze sny? – zapytała. – Ktoś obudził mnie, zanim zrozumiałem, o co chodzi. Pozwoliła, by ćwiartka mandarynki zniknęła jej w ustach i spojrzała na niego niemal zdziwiona. – Nie rozumiesz tego? – Nie, naprawdę nie. – Stałam odwrócona plecami do ciebie, prawda? – No tak. Odstawiła kieliszek i przyciągnęła go do siebie. – Biedny Axel – powiedziała i pocałowała go. – Biedny, biedny Axel. Hakemu nie podobały się te słowa. Ostatnio słyszał je w kostnicy, kiedy Ulla Stenman powiedziała to samo o swoim mężu. – Zamiast tego opowiedz, co to znaczy. Tak będzie łatwiej – powiedział Hake. Pokręciła tylko głową i przeciągnęła ręką po jego szczecinowatej głowie. – Nie możemy zrobić czegoś w ten weekend, Axel? Tylko my troje. Zjeść obiad w jakimś dobrym miejscu, pójść do jakiegoś muzeum. – Chętnie – odpowiedział. Uśmiechnęła się uśmiechem, który sięgał aż do oczu, ale Hake czuł, że stracił wątek, że było coś, co powinien rozwinąć, ale co teraz powoli zanikało. Coś o śnie, coś o jej smutku. Ale pocałunki stały się intensywniejsze i jej ciepłe ciało i chętne usta rozwiały wszystkie myśli, jakie miał. [15] Chodzi o hotel kawalerski, właściwie przytułek dla bezdomnych mężczyzn. [16] Proszę szukać kobiety.
ROZDZIAŁ 15 Axel Hake pomyślał, że miasto w jakiś sposób popadło w pewnego rodzaju chroniczną szarość. Śnieg jeszcze nie nadszedł, nad ulicami i kanałami leżała tylko błotnista, deszczowa błona. Cienie robiły się coraz dłuższe i dłuższe, i wydawało się, że słońce nie daje rady dźwignąć się nad horyzontem. Wszystko stało się ciemnoszare; szare jak stonoga, szare jak wróbel. A dzień ledwo wyprzedzał poranek, zanim zaczynało się popołudnie z jeszcze jednym niuansem szarości. Gołębioszarym, ołowianoszarym. Później pozostawał tylko wieczór, a ten nadchodził kompletnie za wcześnie w swoim czarnoszarym płaszczu. Smolistoszaro, dziegciowoszaro. Domy również przyjęły taką samą skalę kolorów. To, co wcześniej było ceglastoczerwone i morelowe, a nawet w kolorze morskiej zieleni, zamieniało się w brudnoszare fasady i ani jedno odbicie nie było widoczne w oknach. Tak, jakby ktoś przykrył je grubą powłoką, która nie wpuszczała żadnego światła. Nawet drzewa, które zaledwie kilka tygodni wcześniej płonęły czerwienią i złotem, były teraz bezlistne i wyciągały swoje czarne nagie gałęzie ku ciemnemu niebu. Axel Hake i Oskar Lidman siedzieli w samochodzie przed domem Ulli Stenman na Bastugatan i obserwowali. Mieli krótkofalówkę pod ręką, a Hake umieścił policjanta na podeście powyżej mieszkania Ulli. Nagle w radiu coś zatrzeszczało i głos wyszeptał, że ona wychodzi. Hake natychmiast wysiadł z samochodu i udał się tak szybko, jak mógł, na tyły tego dużego kompleksu kamienic czynszowych. Jeśli Ulla zamierzała się wymknąć, Hake założył, że szła przez korytarz piwnicy do następnej bramy, aby potem przedostać się przez żelazne ogrodzenie tak, że wychodziła po drugiej stronie domu. Hake zobaczył mały stojak na rowery z dachem z blachy falistej i stanął tam, chroniąc się przed siąpiącym drobnym deszczem. Miał dobry widok na wszystkie wyjścia, poza jednym, które leżało po drugiej stronie, w kierunku Timmermansgatan, ale tam był Oskar Lidman. Hake nie musiał długo czekać. Drzwi otworzyły się i Ulla Stenman, ubrana w płaszcz przeciwdeszczowy i oliwkowe spodnie, wyszła. Szła szybko wzdłuż ściany, nie oglądając się, wspięła się przez płot i poszła dalej w dół wzgórza prowadzącego do Monteliusvägen. Hake szedł za nią w pewnej odległości. Ulla Stenman spieszyła w stronę Kattgränd, a potem w dół w kierunku Hornsgatan. Hake zatrzymał się przy szczycie kamienicy, dając jej niewielką przewagę. Szła zdecydowanym krokiem wzdłuż Hornsgatan, aż doszła do budki telefonicznej usytuowanej w niszy ogrodu Bysistäppan. Weszła i zadzwoniła. Hake wybrał wejście do Mariahallen tuż przy podjeździe z Söder Mälarstrand. Stanął przy drzwiach i obserwował ją. Mówiła i gestykulowała, a następnie odłożyła słuchawkę. Kiedy wyszła, spojrzała w górę na ciężkie od deszczu niebo, owinęła się ciaśniej płaszczem i poszła w stronę miejsca, w którym stał Hake. Zaklął cicho i właśnie zdążył odwrócić głowę, gdy Ulla weszła do sklepu. Nie widziała go, tylko minęła w odległości zaledwie kilku metrów. Kiedy Ulla Stenman zniknęła w sklepie, Hake skorzystał z okazji, by wyjść. Pani w kasie popatrzyła na niego podejrzliwie, ale on zignorował jej spojrzenia i poszedł za węgieł, skąd mógł zajrzeć przez okno z drugiej strony. Ulla Stenman kupiła kilka bułeczek cynamonowych, a potem wyszła. Właśnie gdy Hake zamierzał powiadomić Lidmana, że zejdzie do samochodu, zobaczył ją skręcającą w prawo i idącą z powrotem do mieszkania. Hake ponownie poszedł za nią w odpowiedniej odległości, a ona weszła tą samą drogą, którą
wyszła. Przez żelazne ogrodzenie na podwórze i potem w dół do piwnicy, aby następnie dostać się do swojej klatki schodowej. Hake ruszył naokoło domu do samochodu. Był przemoczony i wściekły, że nie wziął ze sobą parasola. – No? – zapytał Lidman. – Wymknęła się po drugiej stronie domu – powiedział. – Potem poszła do budki telefonicznej i zadzwoniła. – Pójdziemy na górę pogadać z nią? Hake pokręcił głową. – Sądzę, że pozwolimy jej wierzyć, że może używać tamtej drogi, kiedy chce. Nie ujawnimy tego. – Więc znowu pozostaje tylko czekać? Lidman był bezgranicznie zmęczony tym śledzeniem wystawiającym cierpliwość na próbę. – Kupiła ciastka. Myślę, że oczekuje kogoś. – Kogo? Hake nie wiedział, ale ten ktoś raczej powinien wkrótce się pojawić. Spojrzał na zegarek. Było nieco po drugiej. Za pół godziny wyjdzie znowu i stanie na straży pod dachem stojaka na rowery, gdyż założył, że ten ktoś nie będzie wchodził od frontu. Wyszedł nieco wcześniej, na szczęście, gdyż właśnie zdążył przejść dookoła na tyły zamku Mälarborgen, kiedy zobaczył, że ktoś wspina się przez ogrodzenie i wchodzi na podwórze. Próbował zwiększyć tempo, ale zbocze było śliskie i w grząskim błocie laska nie łapała porządnie przyczepności. Dokładnie w momencie, gdy podszedł do płotu, drzwi do piwnicy znów się zatrzasnęły. Hake wrócił do samochodu, wziął krótkofalówkę od Lidmana i skontaktował się z policjantem w środku w domu. Ten niczego nie zauważył, tylko tyle, że drzwi raz cicho się otworzyły. Hake westchnął i poprosił go, by się odezwał, kiedy ktoś znów będzie wychodzić. Upłynęło kilka godzin, zanim w radiu zatrzeszczało. – Ktoś teraz wyszedł – szepnął policjant. Hake otworzył drzwi samochodu i popędził. Otworzył parasol, ale tym razem nie doszedł do tyłu domu. Zamiast tego zszedł w dół w stronę Kattgränd i czekał tam na gościa Ulli. Przyjął za pewnik, że ten przyjechał metrem i że nie zamierzał udać się w dół ku Söder Mälarstrand. Następnie jednak przyszło mu na myśl, że można zaparkować na Torkel Knutssonsgatan, naprzeciwko Münchenbryggeriet[17] i dlatego zszedł w stronę Monteliusvägen. I bardzo słusznie. Plecy mężczyzny znikały, przesuwając się w dół po drewnianych schodach, w kierunku głębokiej rozpadliny przy przedłużeniu ulicy Torkel Knutssonsgatan. Hake przyspieszył kroku i cały czas doganiał gościa Ulli. Ale nagle kolano nie poradziło sobie z obciążeniami na schodach i Hake upadł. Poślizgnął się na żwirze i wylądował na przemokniętym trawniku, po którym jeszcze kawałek sunął, zanim się zatrzymał. Upadając, upuścił laskę, i zobaczył, że ta leży u podstawy drewnianych schodów. Płaszcz był zupełnie ubrudzony, a noga nie nadążała za nim, kiedy próbował się podnieść. Zaczął wlec się ku lasce, a każde pociągnięcie nogami było wysiłkiem. Gość Ulli doszedł do ulicy poniżej grzbietu wzgórza, kiedy Hake wreszcie chwycił laskę i był w stanie się podnieść. Nie dowierzał już nodze i był zmuszony iść ostrożnie, kiedy wznowił pościg. Poniżej schodów stał zaparkowany samochód i Hake zdał sobie sprawę, że nie zdąży zejść na dół, zanim gość odjedzie. Zawahał się, ale potem rzucił laskę w stronę samochodu. Tamten właśnie miał wsiąść, gdy laska trafiła w dach auta z ostrym hukiem i odbiła się w dół na ulicę. Ze skonfundowaną miną mężczyzna podniósł ją i rozejrzał się dookoła, ale nikogo nie było w pobliżu. Podniósł wzrok, ale Hake zniknął już i jedynym, co mężczyzna mógł zobaczyć, był bok góry i kawałek trawnika.
Gość uniósł laskę, obrócił nią i spojrzał potem na dach samochodu. Była tam porządna rysa. W tym samym momencie Hake dotarł do niego. – Sekundkę – powiedział. – To moja laska. Gość obrócił się i Hake mógł teraz wyraźnie zobaczyć jego twarz. Był to Rick Stenman. – Co ty tu robisz? – zapytał i spojrzał zdziwiony na Hakego. – I czy to ty rzuciłeś to na mój samochód? – Chodź tutaj – powiedział Hake i wyrwał mu laskę. – Musimy porozmawiać. Usiedli w radiowozie, którym Lidman zjechał na dół i zaparkował przed Münchenbryggeriet. Rick na tylnym siedzeniu, a Lidman i Hake z przodu. Obydwaj policjanci przewiesili się przez oparcie i obserwowali Ricka, który wydawał się skupiony i patrzył to na jednego, to na drugiego, bez mrugnięcia okiem, nie wykazując najmniejszego dyskomfortu z powodu tej sytuacji. – Nie powinniście się wytłumaczyć? – zapytał i odgarnął rudoblond włosy z czoła. Był przystojnym młodym człowiekiem, miał czyste rysy i delikatną twarz. Jego brwi były tak jasne, że niemal nieistniejące, i sprawiały, że czoło wyglądało na wyższe. Usta miał szerokie i kiedy się uśmiechał, wyłaniały się dwa zęby dużo dłuższe od pozostałych, nadając jego twarzy szelmowski wygląd. Hake potrafił zrozumieć, jeśli miał powodzenie u płci pięknej. – Nie ma co wyjaśniać. To dotyczy normalnej pracy policji i w związku z tym natknęliśmy się teraz na ciebie. – Musieliście szpiegować Ullę, prawda? – Już powiedziałem – rzekł Hake. – Nasze metody śledcze nie są własnością publiczną. – Rzuciłeś przecież, do cholery, laskę w dach mojego samochodu. Zapłacisz za to. – To był wypadek. Poślizgnąłem się i laska wyleciała mi z ręki i spadła na twój samochód. Rick pokręcił głową. – Że ty tak potrafisz – powiedział cicho. – Co robiłeś u Ulli? – przerwał Lidman. Miał problem z nieszanującymi nikogo mężczyznami, którzy uważali, że mają wszelkie prawa na świecie, ale żadnych powinności. – Byłem na kawie – powiedział Rick Stenman. – Czy to przestępstwo? – Spałeś z nią też? – zapytał Lidman i wetknął miętówkę w usta. Ale prowokacja nie odniosła skutku, bezrzęsne powieki Ricka nawet nie drgnęły. Patrzył uporczywie na Lidmana. – Ulla Stenman straciła swojego męża w brutalnych okolicznościach. Czuje się zagubiona i zmęczona i potrzebuje pocieszenia. Jako przyjaciel i kolega z pracy pomagam jej w tej sytuacji. – Pytałem, czy z nią spałeś – powiedział Lidman ostro. Miał jeszcze większy problem z krasomówczą ckliwością. – Nie, ona jest, do cholery, wdową po moim bracie. Czy wy nic nie rozumiecie? – Dlaczego zatem się tam skradałeś? – zapytał Hake. Po raz pierwszy się zawahał. – Ulla tego chciała. – Dlaczego? – Powiedziała, że widziała obce osoby kręcące się po okolicy. Nie wiedziała, czy to byli policjanci, śledczy ubezpieczeniowi, czy może jacyś ludzie z przeszłości Reda. – Kto mógłby to być? – Nie mam pojęcia i Ulla prawdopodobnie też nie, ale uważa, że to cholernie nieprzyjemne i dlatego chciała, żebym wszedł i wyszedł przez korytarz piwnicy. Nie chciała, żeby ktoś wiedział,
kiedy jest w domu, a kiedy poza nim. – A ty od razu trafiłeś – powiedział gorzko Lidman. – Opisała tamten skrót, kiedy poprosiła mnie, żebym dzisiaj przyszedł – odparł Rick. – Nie znałem go wcześniej. Hake nie był pewien, czy wierzy Rickowi Stenmanowi i zastanawiał się, co to za osoby Ulla zauważyła. W każdym razie nie Lidmana i jego samego, tego był pewien. A kiedy Tobisson nadal uczestniczył w śledzeniu, ona w ogóle się nie pokazała. – Gdzie byłeś przedwczoraj w nocy? – zapytał nieoczekiwanie Hake. Rick nie spodziewał się tego pytania i stracił na sekundę głowę. – W domu, tak sądzę. – Sądzisz? – Byłem w domu. – Świadkowie? Rick pokręcił głową. – Słyszałeś o Leffe Skarpecie? – Nie. Kto to jest? Hake nie odpowiedział, nie chciał nic opowiadać obcym o podpaleniu. – Wobec tego, czy wiesz o ubezpieczeniu na życie Harry’ego? Rick kiwnął głową. – Zdziwiłeś się? – Nieszczególnie. Red zabezpieczał swoich ukochanych bliskich. – Ale ty nie zyskałeś nic na jego śmierci? Rick zamierzał coś powiedzieć, bo jego twarz straciła nieco ze swojego jasnoczerwonego koloru, ale szybko wrócił do równowagi. – Nie, jego śmierć jest dla mnie wielkim nieszczęściem – powiedział z opanowaniem. – O ile nie podłączysz się teraz do Ulli i nie dostaniesz części pieniędzy z ubezpieczenia – insynuował Lidman. Rick uśmiechnął się krzywo do Lidmana, otworzył drzwi samochodu i spojrzał na policjantów. – Wydaje się, że skończymy teraz – powiedział. – W przeciwnym razie musiałbym mieć ze sobą adwokata. To zaczyna przecież przypominać zwykłe szykany. Spojrzał na Hakego. – A ty będziesz musiał zapłacić za przelakierowanie mojego dachu. Następnie wyszedł i przeszedł przez ulicę do swojego samochodu. Lidman odwrócił się do Hakego. – Teraz jesteśmy spaleni, jeśli chodzi o śledzenie – powiedział z pewną ulgą w głosie. – On pogada z Ullą. – Nigdy nie jesteśmy spaleni – odparł zdecydowanie Hake. Lidman uruchomił samochód, zjechał w kierunku Söder Mälarstrand i skręcił w stronę Slussen, najbardziej zawiłego węzła drogowego w Sztokholmie. Hake był brudny, bolało go kolano i poprosił Lidmana, by zawiózł go do domu. Kolega zaklął cicho, ponieważ to oznaczało, że był zmuszony zawrócić na ślimaku Slussen. Teraz nie za bardzo mu się to udało – zamiast tego wyjechali na most Skeppsbron i Lidman musiał jechać solidnym objazdem, zanim mógł wypuścić Hakego na Chapmansgatan. Z wielkim trudem Hake wydostał się ze samochodu. Lidman patrzył za nim ze współczuciem, gdy ten, kulejąc, zniknął za bramą. Jakich to miał pomocników: kalekę i połamanego biegacza
długodystansowego. Hake leżał na łóżku i dawał odpocząć swojemu kolanu. Nasmarował je balsamem tygrysim i grzało go miło. Słyszał przejeżdżające obok samochody i jakieś dzieci krzyczące w drodze do domu ze szkoły. Światło przenikało przez zaciągnięte zasłony. Myślał o Hannie. Co zaszło między nimi? Co sprawiło, że Hanna coraz bardziej i bardziej odsuwała się od niego? Była wprawdzie obecna, ale jakby zapadała się w sobie na długie chwile, a to sprawiało, że on zaczął uprawiać formę samokontroli, której nie lubił. Zaczął uspokajać ją, kiedy właściwie chciał krzyczeć i potrząsać nią. Zapalił papierosa, co było u niego rzadkie, i pozwolił by dym wił się na sufit. Spotkała kogoś innego? Nie wierzył w to, ona nie uciekała, tylko po prostu powoli zapadała się na jego oczach. Traciła nagle swoją odwagę życiową i usprawiedliwiała się tym, że czuje się zmęczona. A potem pomiędzy tymi stanami pojawiała się pewnego rodzaju uczepiająca się, gwałtowna potrzeba bliskości i seksu. Wszystko to było cholernie konfundujące. Może powinna porozmawiać z psychologiem, ale Hake bał się, że nadinterpretował stan jej umysłu, bo sam był zestresowany i przepracowany. Zostało trochę zimnej kawy na nocnym stoliku i wypił łyk, obserwując wzory światła na suficie. Kiedy właściwie zaczęły się jej zmiany nastroju? Powrócił myślami do czasu tuż po lecie w Skagen i doszedł do wniosku, że chyba zaczęły się jakiś tydzień po ich powrocie do domu. Co się wtedy stało? Zaciągnął się głęboko i pozwolił dymowi sączyć się przez kącik ust. Nie był jakimś nałogowym palaczem, więc raczył się luksusem zabawy dymem, pozwalając mu wybierać różne drogi wyjścia, albo też robił kółko z dymu i wydmuchiwał je po pokoju. Nie, nie wydarzyło się nic specjalnego, dni biegły jak zwykle, a nocom niczego nie brakowało, kiedy byli razem. W każdym razie chciała być z nim i jej propozycja, by spędzić cały dzień razem, z obiadem i wizytą w muzeum, była krokiem we właściwym kierunku. O ile nic nie stanie im na drodze. Usiadł na brzegu łóżka i sprawdził nogę. Kolano trzymało, mimo że porządnie kłuło, kiedy próbował wstać. W mieszkaniu powyżej Lars Larsson-Varg chodził tam i z powrotem, a gdy później zadzwonił dzwonek do drzwi, Hake sądził, że to może być kustosz, który chce przerwać to ponure napięcie powstałe między nimi. Ale to nie Lars stał w drzwiach, tylko Julia. Zdenerwowana przepchnęła się obok niego do salonu. – Masz wino? – zapytała. Hake poszedł do kuchni i nalał jej kieliszek. Obserwował ukradkiem swoją siostrę. Wyglądała na wyczerpaną. Jej twarz była nabrzmiała, a na głowie Julia miała czerwoną spiczastą czapkę, która konkurowała z kolorem twarzy. Ubrała się niechlujnie, gruba bawełniana koszula wystawała spod swetra, a duża skórzana kurtka była niezapięta. Podał jej kieliszek, a ona spojrzała na niego z wdzięcznością, ale nie piła. Tak, jakby tylko chciała mieć coś do trzymania. – Jestem w tarapatach – powiedziała. – Kurewskich tarapatach. – Zerwał? Spojrzała na niego ponuro. – Przeciwnie. – Przeciwnie? – Tak, chce być ze mną więcej niż kiedykolwiek, i częściowo to jest problemem. – Nie wiem, jak ja mógłbym ci w tym pomóc. Uważał, że to wydaje się dziwne. Nienawidziła przecież, gdy wtrącał się do jej romansów. – Jeśli możesz skończyć zadawać takie głupkowate pytania, to opowiem – powiedziała siadając i zrobiła równocześnie gest, aby on także usiadł. – Zresztą, mogę ci zrobić zastrzyk w to kolano – dodała, kiedy zobaczyła, z jakim wysiłkiem jej
brat podszedł do fotela. – Z koguciego grzebienia. – Koguciego grzebienia? – Tak, ty jako gracz wiesz dobrze, że konie wyścigowe ciągle muszą dostawać zastrzyki z koguciego grzebienia. To jest środek, aby stawy wytrzymały zbyt duże obciążenie. Czytał o tym kiedyś w czasopiśmie fachowym. Brzmiało to makabrycznie, ale było uważane przez większość weterynarzy za godne zastępstwo kortyzonu. – Czekam – powiedział i usiadł. Julia upiła mały łyk i spojrzała na Hakego znad brzegu kieliszka. – Brałam udział w wypuszczeniu tych norek za Norrtälje – powiedziała. Hake nie wiedział nic o tym wydarzeniu. – Było o tym w gazecie. – Okej. – Ale nie rozumiesz? Jestem weterynarzem i ochrona zwierząt jest moim głównym zadaniem. Tamte norki nie poradzą sobie samodzielnie. Nie są nauczone, by same zdobywać pożywienie. To, co zrobiłam, jest pewnego rodzaju znęcaniem się nad zwierzętami. Axel Hake niemal poczuł ulgę. Myślał, że powód, z jakim przyszła, to coś gorszego, coś przestępczego, coś, co miało związek z Rosjaninem. – Czy to nie jest po prostu pytanie o formę? – powiedział ostrożnie. – One są chyba bardziej dręczone w swoich klatkach, by potem pójść prosto do rzeźni i przemysłu futrzarskiego. Co to za życie? Spojrzała na czerwony napój w kieliszku i obróciła nim tak, że mogła w nim uchwycić promyk światła. – To nie tylko to – powiedziała cicho. – Wzięłam dwie z norek ze sobą do domu, do kliniki. Gustav Lövenhjelm i ci inni chcą, żebym podała norkom świerzb. Dostałam kilka ampułek, które zawierają infekcję. Umieścimy je potem u dwóch innych hodowców norek i w ten sposób zarazimy ich kolonie. – Nie rób tego – powiedział Hake. – To już pójdzie za daleko. – Powiedziałam przecież, że jestem w kurewskich tarapatach. – Wyrzuć ampułki i powiedz: „nie” – odparł. – To nie tylko to. – Yuri cię zostawi, jeśli tego nie zrobisz? – Gdyby to było takie proste. Jej piękne oczy były pełne bólu, kiedy spojrzała na niego. – Nie jestem pewien, czy rozumiem. – Nie, jak cholera mógłbyś to zrobić. Nie opowiedziałam przecież wszystkiego. Mianowicie, oni posługują się szantażem. – Jak to? – Mają film wideo ze mną, kiedy wypuszczam norki i kiedy zabieram te dwie. Później, gdy zdjęliśmy kominiarki, filmowali tylko mnie, nie pozostałych. Grożą, że wyślą film policji, a to oznacza, że zostaną mi cofnięte uprawnienia. Hake czuł, jak narasta w nim złość i nie mógł usiedzieć w miejscu. Wstał, podszedł do okna i odwrócił się potem gwałtownie, tak że stojący na parapecie miniaturowy żaglowiec, który zrobił ręcznie, zleciał na podłogę. Hake nawet na niego nie spojrzał. – Co za skurwysyny – powiedział surowo. Chwycił laskę i obszedł pokój dookoła. Potem zatrzymał się nagle i spojrzał na nią.
– Słyszałaś kiedyś nazwisko Leffe Skarpeta? Julia pokręciła głową. – Słyszałaś o tym, że któryś z członków kolektywu mieszkał kiedyś w Overland Expressie? – Nie. – Yuri też nie? – Nie. Hake zamilkł. – Czy możesz mi pomóc? – zapytała Julia żałośnie. Zastanowił się, a potem skinął poważnie głową. [17] Dawny budynek browaru, obecnie centrum konferencyjne.
ROZDZIAŁ 16 Olle Sandstedt czekał następnego dnia na Hakego, gdy ten wszedł do pokoju dowodzenia. Oskar Lidman już tam był i aktualizował wszystkie fakty. Sandstedt rzucił na stół teczkę. – To Leffe Alderson zginął w płomieniach w autobusie – powiedział. – Specjaliści badający przyczyny pożaru zrobili rekonstrukcję przebiegu ognia i doszli do tego, że autobus podpalono z zewnątrz. Że ktoś prawdopodobnie rozlał benzynę dookoła pojazdu i potem zapalił. Łom po zewnętrznej stronie drzwi potwierdza, że chodzi o podpalenie, i że podpalacz nie chciał, by Leffe miał szansę wyjść. Hake kiwnął głową. Zatem było potwierdzone, jeszcze jedno morderstwo i nowe śledztwo, do którego trzeba się zabrać na poważnie. Wziął kubek kawy, podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Czuł, że zaczyna się uginać pod ciężarem. Dwa morderstwa, no i problem Julii, który musi spróbować rozwiązać. Na zewnątrz zaczęło się rozjaśniać i miał nadzieję, że to będzie znośny dzień. – Szukałem ofiary w naszych rejestrach i przez opiekę społeczną – rzekł Lidman. – Ostatnim adresem był hotel kawalerski Margines na Söder. I to tam opieka społeczna wysyłała zasiłek, mimo że Leffe mieszkał w autobusie. – Musimy tam pojechać – odparł Hake i rzucił ostatnie spojrzenie przez okno. Nagle zobaczył, że Hanna jest w drodze do budynku policji. – Chwileczkę – powiedział i zszedł na dół do recepcji. Ale Hanna nigdy nie weszła do budynku, tylko przeszła obok. Hake popędził przez drzwi i zdążył zrozumieć, że ona idzie do następnego budynku, w którym mieści się biuro paszportowe. Przez chwilę zamierzał pójść za nią, ale zamiast tego poszedł na górę i ubrał płaszcz. Postanowił zapytać ją później, ale całą drogę do hotelu kawalerskiego zastanawiał się, co to za sprawę tam miała. O ile wiedział, nie potrzebowali odnawiać paszportów właśnie teraz. Hotel kawalerski Margines był sześciopiętrowym budynkiem z lat pięćdziesiątych, z prostymi liniami i konwencjonalnymi oknami. Był używany w pierwszej kolejności jako tymczasowe miejsce zamieszkania dla osób, które znalazły się po „ciemnej” stronie społeczeństwa: nałogowców, przestępców, bezdomnych i chorych psychicznie. Większość porzuciła wszystkie próby życia w przyzwoitości, wszystkie próby readaptacji, ponieważ coś w nich pękło. Często przyczyną była miłość, która ich złamała, kobiety, które ich opuściły, dzieci, które zobaczyły ich słabość i nie chciały mieć z nimi nic do czynienia, koledzy z pracy, którzy unikali ich, gdyż w jakiś sposób byli inni. Tak jak stado zwierząt porzuca słabszego lub rannego. Ci, którzy mieszkali w Marginesie, doświadczyli w ten lub w inny sposób społecznego socjaldarwinizmu i nie zdali egzaminu. Kiedy pili albo podniecali się, mogli być źli i diabelscy. Ktoś po pijaku odpiłował stopę koledze, żeby dostać jego but, a inny sprzedał swoje dziecko pedofilom. Wszystko było możliwe, gdy człowiek był porządnie otępiały i głęboko w piekle. Ale kiedy był trzeźwy, kiedy znieczulenie puszczało, był w takim człowieku zagubiony chłopak albo dziewczyna, nigdy nie dostrzegany, nigdy nie kochany, i który był zmuszony stać się tak twardym, że nikt nie chciał się do niego zbliżyć. Hake i Lidman podeszli do recepcji, gdzie młody człowiek stał, czytając codzienną gazetę. Był
wysoki i chudy, prawdopodobnie student, który sobie dorabiał. Spojrzał na Hakego i Lidmana, zrozumiał, że nie należą do zwyczajnej klienteli, i powoli złożył gazetę. – Czy mogę jakoś pomóc? – powiedział, jakby był kierownikiem sali w restauracji. – Policja kryminalna – rzekł Hake i pokazał swoją legitymację. – Chodzi o jednego z waszych byłych lokatorów. Leffego Aldersona. Student zastanowił się. – Wyprowadził się latem – powiedział – ale nie zostawił nowego adresu. – Słyszeliśmy, że w każdym razie tutaj dostaje pocztę. Sprawdził rejestr, a potem kiwnął. – Kto się tym zajmuje? Ty? Chłopak uśmiechnął się nieco powściągliwie. – Nie, to nie nasze zadanie. My i tak mamy dość zajęć. – Sam tu przychodził i odbierał pocztę? – Nie dostawał zbyt dużo listów, ale to Gurra Viken się nimi zajmował. – Nadal tu mieszka? – Dwudziestka siódemka. Drugie piętro. Nie ma w zwyczaju wychodzić. Weszli na górę po schodach, winda była nieczynna, i poszli dalej brudnozielonymi chodnikami z linoleum, aż do drzwi dwadzieścia siedem. Świetlówka migała nad nimi nieregularnie, a na środku drzwi było pokaźne pęknięcie, jak gdyby ktoś próbował wkopać je do środka. Zapukali, ale nikt nie odpowiedział. Chwycili za klamkę i drzwi się otworzyły. Pokój, do którego weszli, miał dwa łóżka i śmierdział dymem papierosowym oraz potem. Najpierw Hake sądził, że pokój jest pusty, ale tuż obok toalety w wytartym fotelu siedział duży mężczyzna i w milczeniu gapił się na nich. Brzuch wylewał się spod szlafroka, a podwójny podbródek trząsł się, gdy mężczyzna ruszał głową. Miał długie, tłuste, szpakowate włosy, które zwisały na purpurowy byczy kark. Ale pomimo tej purpurowości twarz była chorobliwie blada, ciężkie worki wisiały pod oczami, a usta były całkowicie bezbarwne. – Niewłaściwe drzwi – powiedział mężczyzna mechanicznie, jakby mówił to tysiące razy wcześniej. – Stormen leży piętro wyżej. – Gurra? – zapytał Hake. – Jesteśmy z policji. – To chyba widzę, ale Gurra zwiał z miasta i… – Chodzi o Leffego Skarpetę – powiedział szybko Lidman. Rozpoznawał lawiranta, kiedy takiego widział. Ogólnie rzecz biorąc, większość ludzi była lawirantami, uważał Lidman. Wliczając w to samego siebie. Ale były różnice w stopniach. Ten mężczyzna tutaj, ze swoją chorą konstytucją i swymi martwymi rybimi oczkami, należał do tych cięższych przypadków. Był człowiekiem, który nigdy nie wziąłby na siebie żadnej odpowiedzialności za nic. – Nie znam go – powiedział mężczyzna. – Nie jesteś więc Gurrą Vikenem? Po wielkim oporze przyznał, że to rzeczywiście jego imię. – Z tego, co wiemy, zajmujesz się jego pocztą. Jego przedterminową emeryturą. – Nie zrobiłem nic nielegalnego – powiedział Gurra Viken i poślinił wargi. – Dostał każde jedno öre. Każdy list. – Dużo było listów? Mężczyzna prychnął. – Kto chciałby pisać do tego pajaca? Nie, to były tylko oficjalne pisma.
– Mieszkał tu? – W tym pudle. Mężczyzna wskazał na łóżko przy oknie. – Najlepszy widok w mieście. Zaśmiał się tak gwałtownie, że całe jego sadło się zatrzęsło. Za oknem nie było widać nic, tylko ścianę przeciwpożarową. – Nie pozostały żadne jego rzeczy? – Dlaczego miałyby zostać? Wszystko, co posiadał, mieściło się w zepsutej walizce. Spojrzał na nich podejrzliwie. – Jeśli sądzicie, że ja zwędziłem jego… – Nie interesujemy się tobą – powiedział kategorycznie Lidman. To wydawało się uspokoić Gurrę. – Zresztą, co on zrobił? – Nie zrobił tak dużo – powiedział Lidman. – I też nie za wiele zrobi, bo zginął w płomieniach kilka dni temu. Twarz Gurrego ani drgnęła. Tak, jakby już dawno temu przestał cokolwiek odczuwać. – Mówiłem, że nie powinien trzymać tej cholernej kopcącej kuchenki spirytusowej w autobusie – powiedział Gurra. – Więc spotykałeś się z nim? – Chodziłem do autobusu z forsą. – Dlaczego właściwie się tam przeprowadził? – zapytał Hake. Gurra Viken wzruszył swoimi tłustymi ramionami. – Chlał za dużo i narobił tylko bigosu. W końcu wyrzucili go, a on nie wydawał się mieć nic przeciwko temu. – Wiesz, dlaczego zaczął tak gwałtownie pić właśnie latem? – Nie mam pojęcia. To nie moja broszka. – Jak sądzisz, kto wiedział o tym, że wprowadził się do autobusu? Gurra rozważał, czy warto gadać dalej, ale potem znów wzruszył ramionami. Gest, który z pewnością wykonywał setki razy dziennie. Pewnego rodzaju tik, który oznaczał: nie wiem nic i nie obchodzi mnie to. – Większość tych, którzy tu mieszkają, i z którymi zazwyczaj chlał w knajpie. – Jak zwęszył autobus? – Widział, jak został opuszczony przez jakichś hippisów i wprowadził się. Wtedy nie wiedział, że Danne Durant jest właścicielem autobusu. – Danne Durant? – Tak. Musicie chyba znać tego pieprzonego lichwiarza – syknął. Po raz pierwszy pojawiło się coś w jego wzroku, co można było nazwać zaangażowaniem. – Wiecie, to ścierwo, co wyrywa wykolejeńców jako słupy w firmach-krzakach. Lidman spojrzał przelotnie na Hakego, zanim zapytał. – Czy Leffe był słupem w jakiejś firmie fasadowej? – To jasne, że był… Nie znaleźli Dannego na „Laurze” – według kierowcy ciężarówki trenował jak zwykle. Hake i Lidman pojechali na Kocksgatan i zeszli w dół do małego lokalu bokserskiego. Musieli przesuwać się po omacku po schodach, bo oświetlenie nie działało. Kiedy otworzyli drzwi, oślepiło ich światło
i dopiero po chwili mogli zobaczyć Dannego Duranta tańczącego wokół w ringu i walczącego z cieniem. Posłał im tylko krótkie spojrzenie, a potem kontynuował swój trening. Hake podszedł do ringu i obserwował Dannego. Poruszał się miękko i dynamicznie. Uderzał luźno swoje haki i ciosy proste, cofał się, kulił i wybuchał potem serią uderzeń. – Dobrze – powiedział Hake – ale garda jest niewystarczająca. Szczególnie po lewej stronie. Danne zatrzymał się na chwileczkę. – Nie wiesz, o czym mówisz. – Ależ tak. – Zatem wejdź na ring i pokaż. Hake oparł się o liny. – Tylko wtedy, jeśli odpowiesz na kilka pytań. Niewielki uśmiech rozlał się na ustach Dannego. – Deal – rzekł. Hake przeszedł między linami i podał Lidmanowi laskę. Ten spojrzał przerażony na Hakego, który zdjął z siebie płaszcz, marynarkę i koszulę, i rzucił ubrania na krzesło w jednym rogu ringu. – Axel, do cholery… Danne poszedł i przyniósł parę rękawic dla Hakego i poinstruował Lidmana, aby sprawdzał czas. Trzyminutowe rundy. Hake wszedł na środek ringu, uderzył kilka ciosów w powietrzu i spojrzał na Dannego. – Okej – powiedział. – Byłeś właścicielem autobusu, który spłonął? – Taa – odparł Danne. – Jaką mieliście umowę, ty i Leffe Skarpeta? – Nie wiem, o czym mówisz. Zaczął krążyć wokół Hakego, który początkowo stał w miejscu. Wiedział, że nie jest zdolny do zbytniego poruszania się, a poza tym było trudno dobrać się do kogoś, kto stał zupełnie nieruchomo. Ale Danne naprawdę umiał się boksować, podszedł szybko do Hakego i zadał kilka porządnych ciosów przez jego gardę. Hake poczuł smak krwi w ustach, warga musiała pęknąć. Zaczął myśleć, że popełnił duży błąd. – Słyszeliśmy, że załatwiasz słupy do firm-krzaków – powiedział zdyszany. Danne uderzył hakiem, który przeszedł pod gardą i trafił w podbródek. Hake zakołysał się, ale skontrował jabem, którym dotknął bok głowy Dannego. – Udowodnij to – rzekł Danne i natarł na Hakego, który mógł poczuć ostry zapach mazidła i pomady do włosów. Dostał dwa ciężkie ciosy w nerki i był zmuszony próbować się wycofać. Ale Danne trzymał się blisko niego i uderzył kombinacją, która skończyła się ciężkim prawym ciosem tuż pod okiem Hakego. Axel poczuł, że skóra pękła i że będzie miał prawdziwą śliwę pod okiem. Oddał ciężki prawy cios, który trafił Dannego w czoło. – Dobrze – powiedział i uśmiechnął się lekko. Hake zaczął się porządnie pocić. Niewątpliwie miał kondycję, ale brezent na ringu był ciężki, nawet jeśli Hake nie ruszał się tak dużo, i ciosy go osłabiały. Pomyślał, że to idiotyczne, że nie ma ochrony na zęby, gdyż Danne Durant uderzał mocno. – Leffe Skarpeta był słupem w takiej firmie? – wysapał Hake. – To była umowa, którą z nim miałeś? Mieszkanie gratis w autobusie w zamian za to, że podpisał kilka papierów i widniał jako właściciel jakichś deficytowych spółek? Oczy Dannego zwęziły się, a on sam wyprowadził dwa ciężkie ciosy. Pierwszy przyjęła rękawica, ale drugi trafił w policzek. Hake zachwiał się, kolano dało za wygraną i stracił równowagę. Lidman
właśnie miał powiedzieć, że runda wkrótce się skończy, kiedy zobaczył jak Danne, nieubłaganie natarł na Hakego, który stracił równowagę. Pchnął go tak, że ten zatoczył się na liny ringu, i uderzał wściekle gradem ciosów w głowę Hakego. – Ding dong – krzyknął Lidman. – Koniec rundy. Ale Danne nie słuchał, miał swojego przeciwnika na linach. Kolano nie wytrzymało dłużej, lecz Hake musiał chwycić się liny jedną ręką, co obnażyło całą stronę twarzy na atak. Po tym, jak Danne przywalił dwa prawe sierpowe, Hake mógł jedynie z trudem utrzymać się na nogach. Danne podszedł bliżej i wpatrywał się mu w oczy. Hake ledwo mógł odróżnić twarz przed sobą i zaczęło go mdlić. Nagle Danne Durant zrobił krok do tyłu i porządnie uderzył go w środek twarzy. Hake osunął się na brezent, a Danne zostawił go tam. Rzucił okiem na Lidmana, zanim wyszedł z ringu. – Zadzwoń, gliniarzu – powiedział. Lidman podszedł do Hakego, pomógł mu stanąć na nogi i zawlókł go na krzesło w rogu ringu. Hake krwawił obficie z ust i nosa. – Co ty do cholery wyprawiasz? – zapytał wściekle Lidman. Hake uśmiechnął się nieznacznie, wziął ręcznik wiszący na linach i wytarł twarz. – Jest otwarty na ciosy z lewej strony – powiedział. Komisarz Elmer Branting wpatrywał się zafascynowany w twarz Axela Hakego. Warga była pęknięta, na czole znajdowała się nierówna gula, a pod okiem liliowy wylew. Hake przykładał do rany plastikową torebkę wypełnioną lodem, aby zapobiec obrzękowi. Branting cieszył się, że pracuje w Wydziale do spraw Przestępstw Gospodarczych, a nie w Wydziale Zabójstw. – Wyciągnąłem dla ciebie dokumenty – powiedział. Położył na biurku teczkę, po którą Hake z mozołem sięgnął. Branting zastanawiał się, co faceta spotkało, ale kiedy zapytał, Hake tylko zbył to wymówką, że potknął się i uderzył. Hake wziął teczkę i otworzył ją. – Danne Durant jest znany w naszych kręgach, ale nie udało się nam go oskarżyć. Jeszcze. Uważam, że to tylko kwestia czasu. Hake uniósł brwi. – Tak, jego nazwisko pojawia się zarówno w jednym, jak i w drugim kontekście – powiedział Branting. – Fałszywe faktury, wynajem bez kontraktu, działalność pożyczkowa, no i to, co dostałeś w tej teczce. Przegląd działalności firm fasadowych. – Zatem, jaki jest problem? Mam na myśli problem z wsadzeniem go. – On nigdy niczego nie podpisuje. Wszystkie transakcje pożyczkowe zawierane są ustnie. Wszystkie „perswazje” są werbalne. – I nikt nie sypie? Branting pokręcił głową. – Jak to właściwie wygląda? – zapytał Hake. – Praca takiego słupa. – To proste. Zakłada się firmę-krzak. Jako właściciela i głównego odpowiedzialnego za działalność wystawia się pijaka. Za wynagrodzeniem. On podpisuje. Później kupuje się inną firmę i ją się ogołaca. Kiedy dochodzi do oskarżenia, pijak widnieje w dokumentach jako główny właściciel, a on ma co najwyżej tymczasowy adres, ale przede wszystkim nie ma złamanego grosza. Pieniędzy nie ma, więc nikt nie zapłaci. Społeczeństwo, a przede wszystkim podatnicy, tracą ogromne sumy na tego rodzaju oszustwach. – A jeśli się go wtedy oskarży?
– Świadkami są przecież często alkoholicy, których wiarygodność jest zerowa. Obrońca rozerwałby prokuratora na kawałki, jeśli ten zbudowałby swój akt oskarżenia na którejś z tych ruin. A jeśli zaciągnie się go przed sąd, wszyscy przecież będą mogli zobaczyć, że on nic nie rozumie ani nie ma z tym wszystkim nic wspólnego. Słup jest często w niezwykle złym stanie i psychiatra może go raz-dwa uwolnić. To przecież dlatego został wybrany. – Przez Dannego Duranta? Elmer Branting skinął głową. – On zdaje się mieć kontrolę nad całą tą klientelą. Zna ich, mówi się, że nawet się z nimi przyjaźni. Spotkałeś go kiedyś? Hake uśmiechnął się odrobinę, a Branting nie mógł zrozumieć, dlaczego to miało być takie zabawne. – Mogę też powiedzieć, że autobus był należycie ubezpieczony. Dużo, dużo ponad to, ile był wart. Hake kiwnął głową. Durant był człowiekiem, który nie zostawiał nic przypadkowi. – Czy Leffe Alderson był słupem w jakiejś firmie fasadowej? – zapytał. – Szukałem nazwiska, kiedy poprosiłeś mnie o to dziś rano. Wszystko jest w teczce. Był słupem dla trzech firm. Wszystkie w trakcie rozpatrywania. Branting westchnął. – A teraz nie żyje – powiedział. – Bardzo dogodnie. – Zamordowany – odparł Hake. – Został zamordowany… Hake szedł sztywno przez korytarze w stronę pokoju dowodzenia. Bolało go całe ciało i czuł, że twarz jest opuchnięta i gorąca. Następnego dnia miał spotkać się z Hanną i Siri i żywił nadzieję, że będzie czuł się wtedy lepiej. Lidman uważał, że był idiotą, ale Hake chciał wyczuć Dannego Duranta. Poczuć, czy nosi w sobie nienawiść do policji, poczuć, jak reaguje, kiedy zostaje sprowokowany. Rozstrzygnąć, czy to w gruncie rzeczy twardy mężczyzna, czy półpsychopata, który pomiata alkoholikami, żeby samemu czuć, że żyje. Hake nie dostał żadnej jednoznacznej odpowiedzi na ringu, ale w każdym razie Danne nie żywił jakiejś gwałtownej nienawiści do policji. Rozłożył Hakego spokojnie i metodycznie. Zmiażdżył jego obronę. Potem, pod prysznicem, nie zamienili wiele słów. Danne jak zwykle wsmarował w siebie różne olejki. Zerkał nieco na Hakego i z pewnością zastanawiał się, co to za dziwny policjant, który – będąc półkaleką – jednak wszedł bez mrugnięcia okiem na ring, by uzyskać odpowiedzi na kilka pytań. Właśnie kiedy Danne miał odejść, Hake zagrodził mu drogę. – Nie skończyłem jeszcze z moimi pytaniami – powiedział. – Ale muszę lepiej się przygotować. Jesteś gotowy na rewanż? Danne przez moment wyglądał na zaskoczonego, ale potem kiwnął głową i przepchnął się obok Hakego. – Każdego dnia tygodnia – powiedział i wyszedł. Kiedy Hake wszedł do pokoju dowodzenia, Oskar Lidman siedział, pijąc kawę. – Cholera, jak ty wyglądasz – stwierdził, dodając mu otuchy. – Co więc powiedział Branting? – Że Durant wyrywał słupy i że przez dłuższy czas parał się wszelkimi możliwymi podejrzanymi interesami. Że Leffe Skarpeta był właścicielem trzech firm. Otworzył teczkę. – Observandum AB, Kilens Förvaltnings AB i Baltimore Kontrast AB. Lidman zakołysał się na krześle. – Więc Leffe wiedział za dużo?
– Z pewnością. – A gdzie w tym jest Harry Stenman? – Mógł być prawdziwym właścicielem którejś z firm. Albo wszystkich. Pożyczył pieniądze i może zainwestował w sieć firm-krzaków. – A Danne? – Nie wiem, czy on jest tu mózgiem, czy może to ktoś inny. – Masz na myśli to, że on pozwala stać na froncie zarówno Leffemu, jak i Harry’emu Stenmanowi, a kiedy potem wszystko bierze w łeb, pozbywa się ich? Tego Hake nie wiedział. – Harry mógł połączyć się z Rosjanami, żeby wymanewrować Dannego – zaproponował. Lidman wpatrywał się w sufit. – A bracia Hemmesta? – Może oni są mięśniami tego wszystkiego. Nieczuli. Nieubłagani. Twardzi jak kamienie. – Jest tylko jedna rzecz, która mnie okropnie irytuje – powiedział Oskar Lidman. – Wiem – rzekł Hake i podniósł swoją torebkę z lodem, którą przyłożył do podbitego oka. – Wiesz? – Tak, jeśli masz na myśli ubezpieczenie na życie.
ROZDZIAŁ 17 W niedzielę Hake, Hanna i Siri w końcu mogli być razem cały dzień. Kiedy Hake przyszedł i zabrał je, Hanna tylko rzuciła krótkie spojrzenie na jego twarz i pocałowała go delikatnie w opuchliznę pod okiem. – Mój kochany, kochany policjant – powiedziała. Zjedli lunch w Blå Porten na Djurgården, otwartej rodzinnej restauracji w pobliżu Gröna Lund. Przedtem byli w Skansenie[18] i Siri mogła pogłaskać pytona, pozwoliła pająkowi wspinać się po swojej ręce i zachwycała się zabawami fok. Odpuściła nawet nieco wobec taty, dobrego pływaka, i chciała szybko iść do domu, do wanny, żeby bawić się w fokę. Po lunchu poszli do Junibacken[19] i spotkali wszystkich bohaterów Siri: Pippi, Madikę i Emila. W autobusie, w drodze do domu, Siri ucięła sobie popołudniową drzemkę na kolanach Hakego, a Hanna oparła głowę na jego ramieniu i też zamknęła oczy. Hake patrzył na miasto, które przetaczało się obok za oknem autobusu. To była typowa niedziela. Rodziny wyszły ze swoimi dziećmi, a samotni poszli na długie spacery. Żółte budynki Skeppsholmen lśniły pomiędzy ciemnymi drzewami. Demonstracja bezdomnych zatrzymała autobus na kilka minut, mimo że nie było tak wielu, którzy ją poparli. Hake zastanawiał się, czy Leffe Skarpeta dołączyłby do takiej demonstracji. Przypuszczalnie nie, ale jacyś odrzuceni spotkali się w końcu i poszli w pochodzie. Hanna obudziła się i obserwowała go. – Szukasz przestępców – rzekła i poklepała czule jego dłoń. Już w domu spędził godzinę w wannie z Siri i jej foczymi sztuczkami. Kiedy zabawa była skończona, na stole stało jedzenie – rostbef z pieczonymi ziemniakami. Potem Siri chciała obejrzeć w telewizji program dla dzieci, a w tym czasie Hake i Hanna zmywali naczynia. – Widziałem cię przy komendzie przedwczoraj – powiedział i wytarł talerz. Hanna stała odwrócona, więc nie widział wyrazu jej twarzy. – Przedwczoraj? – Tak, byłaś tam więcej razy? – Nie. – Zatem musisz chyba wiedzieć, kiedy tam byłaś? – Oczywiście, że wiem. Tylko się trochę… zagmatwałam. Hake wstawił wytarty talerz do szafki i czekał. – Odwiedziłam kolegę – powiedziała. – W biurze paszportowym? – Tak. Nie można mieć tam znajomych? – Jasne, że można, po prostu nie wiedziałem o tym. – Naprawdę świetnie, że nie wszystko wiesz – powiedziała kwaśno Hanna. – Myślę, że kłamiesz. – Dlaczego? – Też się zastanawiam. Podała mu ostatni talerz. – Odwiedziłam kolegę, a jeśli mi nie wierzysz, to sądzę, że jesteś bezczelny. Co ty właściwie
wyprawiasz? – Zastanawiam się naprawdę nad tym samym. Co ty do cholery wyprawiasz? Czuł, że wszystko wymyka mu się spod kontroli. Że cały ten wspaniały dzień zakończy się katastrofą i że to on puścił to wszystko w ruch. Ale trudno było mu się wycofać, kiedy zrobiło się poważnie. Zawsze tak miał. Hanna powiedziała raz, że jest jak borsuk, który gryzie, aż zatrzeszczy łamana kość zdobyczy. Dźwięk tego trzasku był jedyną rzeczą, której słuchał, według niej. – Przestań – powiedziała. – Poważnie. – Jak nazywa się kolega? – zapytał Hake. Wyciągnęła zatyczkę ze zlewozmywaka, wzięła od niego ręcznik i wytarła ręce. – Słyszałaś? – Ty naprawdę myślisz, że zamierzam odpowiedzieć na to pytanie? – Dlaczego nie? – Jeśli ty sam tego nie rozumiesz, to ja nie potrafię wytłumaczyć. Wyszła z kuchni, a Hake poszedł za nią. – Znaleźliśmy się w martwym punkcie, Hanno, a najprościej jest po prostu powiedzieć, kto to był i nic więcej o tym. – Nie akceptuję tego i powinieneś to już wiedzieć. – Nie akceptujesz czego? Odwróciła się gwałtownie. Widział, że jest naprawdę wkurzona. – Ciebie, jako prowadzącego przesłuchanie, i mnie, jako oskarżonej. Po prostu tego nie znoszę. – Masz na myśli gliniarza we mnie? – Nie, mam na myśli idiotę w tobie – powiedziała i weszła do sypialni. Hake powlókł się za nią. Jeszcze nie słyszał chrzęstu kości i był w jakiś sposób niezadowolony z sytuacji. Czuł, że chce czegoś więcej. Ale nie dostał tego. Kiedy wszedł do pokoju, Hanna powiedziała zimno, że może już iść do domu. – Hanna, do jasnej cholery – zaczął Hake. – Musimy chyba móc rozmawiać o wszystkim. – Dlaczego? Istnieje coś, co nazywa się prywatnością i respektem, a ty przekroczyłeś dzisiaj tę granicę i naprawdę nie chcę mieć z tobą nic więcej do czynienia. – Dzisiaj? – Idź już. Zamknęła mu przed nosem drzwi do sypialni. Zamierzał je znów otworzyć, ale nagle poczuł, że cała wola walki z niego wyciekła. Wszedł do łazienki i ochlapał twarz zimną wodą. Co on właściwie wyprawia? Skąd się wzięła ta podejrzliwość, która sprawiała, że nie potrafił odpuścić, kiedy ubzdurał sobie, że ktoś kłamie? Wiedział, że chodzi o szacunek. Szacunek dla niego. Że nie chce być okłamywany prosto w oczy. Gapił się na samego siebie w lustrze. Głupio wyglądał ze swoją spuchniętą twarzą i pękniętą wargą, ze swoimi zmęczonymi oczami i krzywym uśmiechem. Wyglądał jak kloszard, i miał wielką ochotę po prostu wyjść z domu i położyć się na ulicy. Ale wziął się w garść, poszedł do Siri i siedział tam przez chwilę, zanim pożegnał się i odszedł. Czuł się nieswojo, wracając do swojego domu. Wszystko wydawało się szare i ponure. Hantverkargatan leżała opuszczona i brudna. Budynek Landstingu wyglądał jak upiorny zamek ze swoimi pustymi, czarnymi oknami na tle białej fasady. Jakby miał wybite zęby. Sklep 7-Eleven na wzgórzu wyglądał jak klinika, z silnymi świetlówkami i ciężką stalową ladą. Kiedy schodził w stronę Pontonjärparken, wielkie drzewa szumiały złowieszczo na tle czarnego zbocza góry. Dzień, który zaczął się tak dobrze, i dalej ciągnął się tak dobrze, skończył się niemal katastrofą. Niewątpliwie był impertynencki, ale miał nurtujące go poczucie, że jednak miał rację. Że Hanna skłamała
o przyjacielu w komendzie. Kiedy wszedł do mieszkania, zobaczył, że automatyczna sekretarka mruga. To Julia, która opowiedziała, że dała norki kolektywowi, ale że nie zaraziła ich świerzbem. Powiedziała natomiast, że to zrobiła i oni byli teraz ze zwierzętami w drodze na inną farmę norek w Östergötland. Powiedziała im, że jest chora i w ten sposób uniknęła jakiegokolwiek udziału. Dom jest zatem pusty – było to jej ostatnie zdanie, po czym odłożyła słuchawkę. Hake spojrzał na zegarek. Była dziewiąta. Okej, siostrzyczko, pomyślał. Rozumiem. Przebrał się i włożył na siebie wiatrówkę, czarne dżinsy i dzianinową czapkę. Miał latarkę i komplet narzędzi w samochodzie. Ostatnią rzeczą, jaką wsadził sobie do kieszeni, była służbowa broń. Zaparkował samochód w świerkowym zagajniku, kilkaset metrów od domu. Potem wziął torbę z narzędziami oraz latarkę i, kucając, przemknął naokoło domu, na jego tyły. Budynek wydawał się opuszczony, a na zewnątrz nie pozostawiono żadnego oświetlenia. Zaczęło mocno wiać i uporczywy szum świerków sprawiał, że kroków Hakego na żwirowej ścieżce nie było słychać. Z tyłu było kuchenne wejście. Do domu prowadziły zwyczajne drzwi z ornamentową szybą. Hake postawił torbę, wyjął nóż do cięcia szkła i taśmę maskującą. Nożem zrobił kółko, przymocował w dwóch miejscach u góry taśmę i wybił szybę. Ostrożnie wsadził rękę przez dziurę i otworzył drzwi. Z kuchni doszedł go ostry zapach fasoli i przypraw. Zapalił latarkę i poświecił wzdłuż ścian kuchni. Słoiki wypełnione suszonymi grzybami, konfiturami i marynatami stały rzędem na półkach. W oknie postawione były doniczki z ziołami i pomidorami. Na zlewozmywaku królował duży rozdrabniacz odpadów, a poniżej było wiadro, gdzie robiono użytek ze wszystkich obierków i innych resztek warzyw z posiłków. Hake wszedł do salonu i poświecił w stronę schodów prowadzących na górę do pokoju Yuriego – to tam miał zacząć szukać taśm wideo z Julią. Kiedy mozolnie wspiął się na drugie piętro, przypomniał sobie nagle tego chorego psa. Zaklął cicho i uchylił drzwi. Bardzo słusznie – tuż za drzwiami stał pies i pokazywał zęby. Zaszczekał i warknął głucho. – Już dobrze, Elina – powiedział i pchnął drzwi. Poprzednim razem, kiedy tam był, widział, że to labrador, a to nie są prawdziwe psy stróżujące. Założył, że do kolektywu przychodziło wielu obcych ludzi i że pies został wyszkolony, aby nie szczekać na każdego, kto się pojawi. Rzeczywiście, kiedy labradorka usłyszała swoje imię, uspokoiła się i pomerdała ogonem. Hake poklepał ją i powiedział kilka rozweselających słów. Elina poszła z powrotem do swoich młodych, które łaziły wokół po kocu w głębi pokoju. Hake poświecił latarką. Na jednej długiej stronie pokoju, obok łóżka, znajdowała się szafka. Wyciągał szufladę za szufladą i oświetlał je. Leżało tam wszystko, co możliwe, od rosyjskich monet, do prezerwatyw. Ale żadnej taśmy wideo. Odwrócił latarkę i zobaczył telewizor na małej półeczce. Pod nim znajdował się zbiór kaset wideo, ale Hake sądził raczej, że ta taśma, której szuka, jest mniejszego formatu, do mniejszej kamery wideo. Zawiedziony opuścił pokój, poszedł wzdłuż korytarza i otworzył nowe drzwi. Wyglądało na to, że to pokój Gustava Lövenhjelma, pachniało tytoniem i starymi książkami. Ściany były pokryte regałami, wszystkie przepełnione książkami, czasopismami i skoroszytami. Hake podszedł do biurka i pociągnął boczne szuflady. Były zamknięte. Wtedy wyjął śrubokręt i wyłamał zamek z silnym trzaskiem. Psu, który poszedł za nim, nie spodobał się dźwięk i zaszczekał. Hake uciszył sukę syknięciem i wyciągnął szufladę. Leżało tam mnóstwo dokumentów. Podniósł jeden i przejrzał go szybko. Były to dane naukowe na temat raka jelita grubego i innych chorób, których można było uniknąć dzięki diecie wegańskiej. Wyciągnął następną szufladę i tam leżało wiele taśm wideo mniejszego formatu. Już miał je wsadzić do torby, kiedy nagle zapaliło się światło i w drzwiach
stanęła dziewczyna ubrana jedynie w t-shirt i majtki. Była to jedna z dziewczyn, które ubiegały się o członkostwo w kolektywie, kiedy tu przyjechał za pierwszym razem. – O co tu do cholery chodzi? – zapytała. Wydawała się zupełnie nieustraszona i Hake wiedział, że jest spalony, więc równie dobrze mógł przeprowadzić akcję. Spokojnie wsadził filmy wideo do torby. – Policja – powiedział autorytatywnie. – Nie masz do cholery żadnego prawa włamywać się i kraść stąd rzeczy – powiedziała dziewczyna. Podeszła do telefonu na biurku i zaczęła wybierać numer. Hake bez ceregieli wyciągnął kabel. Dopiero teraz do oczu dziewczyny wślizgnęła się niepewność. Była przyzwyczajona do obchodzenia się z policją i znała swoje prawa, ale ten twardy mężczyzna z ranami na twarzy i uporczywym spojrzeniem, to było co innego. – Kim właściwie jesteś? – spytała niepewnie. – Pieprz to. Gdybym był tobą, prysnąłbym stąd migiem. Ja daję ci tylko jedną szansę. Podszedł bliżej i posłał jej zimne spojrzenie. – Twoi kumple parają się szantażem, a to grozi więzieniem do lat dwóch. Wiem, że właśnie teraz są w drodze, aby dokonać kolejnych przestępstw. Widział, że ona wie, co właśnie robią tamci. – Społeczeństwo dopuszcza znęcanie nad zwierzętami i… – Cicho! – powiedział Hake. – Społeczeństwo jest zarówno moje, jak i twoje, nie tylko moje. A ta afera z szantażem to coś, od czego ty – powinnaś być dość mądra – by trzymać się z daleka. – Co za szantaż? – Skoro oni ci tego nie opowiedzieli, to widocznie nie zyskałaś ich zaufania. – Gustav Lövenhjelm jest szanowanym naukowcem i ufam, że wie, co jest dobre dla kolektywu. – Zatem jesteś bezmózga – powiedział Hake i zamknął suwak torby. – Czy cały dowcip nie polega na tym, żeby być samodzielnym i nie dać się wodzić za nos? Następnym razem zechce przespać się z tobą w służbie pracy naukowo-badawczej, a wtedy będzie trudno powiedzieć „nie”. Wzdrygnęła się, i Hake zrozumiał, że to może już się stało. – Daję ci dwie możliwości – powiedział. – Spływaj, a nie dołączysz do żadnego policyjnego śledztwa. Albo zostań i poskarż swojemu naukowcowi, a zostaniesz wciągnięta w plątaninę kłamstw i przestępstw. – Jestem lojalna – powiedziała urażona. – Z pewnością – odparł Hake. – Lojalna po przemieszkaniu tu kilku tygodni i braku takiego zaufania, aby wiedzieć, co się dzieje. Podczas wojny nazywano takich jak ty mięsem armatnim. Składano was w ofierze dla wielkiej sprawy. Hake zszedł na dół po schodach. Dziewczyna nadal stała i patrzyła za nim zagubiona. Nie wiedział, czy blef odniósł skutek i nie był też pewien, czy w przypadku postępowania sądowego dałby radę obronić swoje zachowanie. To było zwyczajne włamanie, to była normalna kradzież. Innymi słowy popełnił przestępstwo. Dla dobrej sprawy, ale to było właśnie to, co weganie zawsze mówili o swoich akcjach. Wyszedł w nocną ciemność i poszedł do samochodu. Las wciąż śpiewał swoją szeleszczącą piosenkę. Wierzchołki świerków pochylały się ku swoim sąsiadom, aby w następnej sekundzie stać znów prosto i samotnie. Kiedy Hake przekręcił zapłon, przed samochodem popędził zając. Na sekundę utknął w stożku światła, zanim kontynuował dalszą drogę przez pole.
Kiedy Hake zaparkował na Chapmansgatan około trzeciej w nocy, jego odwaga zmalała. Przed domem stał radiowóz. Nie sądził, by dziewczyna zdążyła złożyć jakieś doniesienie. Raczej pomyślał, że popełnione zostało jeszcze jedno morderstwo i że czekają, aż on wróci do domu. Wyłączył komórkę przed włamaniem i jeszcze nie włączył jej, by sprawdzić wiadomości. Otworzył bramę i szedł ciężkim krokiem w stronę windy, będącej w drodze na dół. Kiedy stanęła na parterze, wyszło z niej dwóch policjantów, których Hake znał. Między sobą mieli Larsa LarssonaVarg. Sąsiad był pijany i w swojej czarnej sukmanie i czarnej jedwabnej jarmułce wyglądał jak arcykapłan. Zatrzymał się przed Hakem. – Mogłeś mi pomóc, Axel – powiedział. Hake spojrzał pytająco na policjantów. Stanie tam, z torbą pełną skradzionych rzeczy sprawiało, że czuł się jeszcze bardziej nieswojo. – Zamknął się w kibelku w Muzeum Narodowym – powiedział policjant, który, jak Hake pamiętał, nazywał się Fridell. – Potem wymknął się po zamknięciu i zmierzał do sali Rembrandta, kiedy kamera nadzoru wychwyciła go i włączył się alarm. Firma ochroniarska wysłała samochód, ale on wydostał się z budynku przez okno w piwnicy i prysnął. Kustosz, który oglądał taśmę z nadzoru, potrafił go zidentyfikować, no i przyjechaliśmy go zabrać. Wzruszył ramionami. – Stawiał niewielki opór, włożył jakieś stare rękawice bokserskie, żeby nie zrobić nam zbyt dużej krzywdy, jak powiedział. Fridell skrzywił się. – Ale jak tylko zbliżyliśmy się, od razu się poddał. – Zawsze coś – rzekł Hake do Larssona-Varg. – Przemoc wobec funkcjonariusza byłaby szczególnie poważna. – Miałem tylko zabezpieczyć kilka odcisków palców na „Sprzysiężeniu Claudiusa Civilisa” – powiedział z rezygnacją Larsson-Varg. – Zawiodłeś mnie, Axel, i wiesz o tym. – Nie mogę popełnić przestępstwa, Lars, nawet dla przyjaciela. – Nie możesz? – Wzrok Larssona-Varg był przenikliwy i Hake był zmuszony zrobić unik. – Właśnie – powiedział Larsson-Varg z triumfem. – Właśnie. Policjanci zabrali go do radiowozu, a Hake pojechał na górę do swojego mieszkania. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo jest zmęczony. Odstawił torbę w holu i pozwolił, by kurtka spadła na podłogę razem z włóczkową czapką. Trzewiki zsunął w sypialni, ale więcej nie zdjął z siebie. Padł na łóżko. [18] Pierwszy w Szwecji skansen i ogród zoologiczny, usytuowany na wyspie Djurgården w Sztokholmie. [19] Muzeum postaci z książek dla dzieci Astrid Lindgren.
ROZDZIAŁ 18 Gustav Lövenhjelm i Yuri przyszli do Julii Hake wcześnie rano. Kiedy otworzyła, wtargnęli bez słowa i zaczęli przeszukiwać dom. Byli brudni i mieli czerwone oczy po nocnej akcji. Kiedy Julia zapytała, co wyprawiają, jako odpowiedź otrzymała tylko urażone spojrzenie Yuriego. Zrobiła sobie kawę i usiadła, żeby przeczytać poranną gazetę. Po chwili zeszli z piętra i Lövenhjelm usiadł naprzeciwko niej. – Więc to tylko twój brat nas odwiedził – powiedział i wbił w nią wzrok. Było to intensywne, niemal hipnotyczne spojrzenie. Julia popatrzyła na niego spokojnie. – Nie wiem, o czym mówisz. – Ależ tak, wiesz. Sądziłem, że stoisz po naszej stronie, przeciwko dręczeniu zwierząt. – Wiesz, że tak. Praktykuję to codziennie w mojej pracy. Przez sekundę Lövenhjelm wyglądał niepewnie. Wcześniej ledwo zwracał na nią uwagę i postrzegał ją tylko jako narzędzie do swoich celów. Teraz nagle uświadomił sobie, że była uczciwa i nie bała się. – Powiedz mu, że ja nie pozwolę, żeby ktoś się do mnie włamywał – rzekł i podniósł się. – Możesz mu właściwie zupełnie sam to powiedzieć – odparła Julia. – I uważam, że powinieneś przeprosić za to, że wtargnąłeś tu i węszyłeś w moich rzeczach. Yuri stał w drzwiach i obserwował ją. – Tak się nie mówi do Gustava – powiedział surowo. – Pocałuj mnie w dupę – rzekła Julia i wstała. – Wynoście się stąd, zanim naprawdę krew mnie zaleje. Yuri nie wierzył, że dobrze słyszał. – Jak możesz powiedzieć… – Jak mogę powiedzieć co, ty mały pajacu? W jej oczach koloru trawy morskiej błysnęło. – Jak mogę powiedzieć, że potraktowaliście mnie jak gówno i robiliście to za moimi plecami? Uprawialiście szantaż i bawiliście się ze mną? Jak mogę to powiedzieć? – Uspokój się już – rzekł Yuri. – Czy to twój guru wysłał cię, abyś mnie uwiódł, tak żebyście mogli przeprowadzać wasze akcje? – Nie musisz na to odpowiadać, Yuri – powiedział Lövenhjelm. – Chodź, idziemy. – Idź teraz za panem – rzekła Julia pogardliwie. – Dalej, aport! Yuri zacisnął pięści. Jego duma ucierpiała, a on sam wyszedł wściekły z pokoju. Lövenhjelm odwrócił się w drzwiach. – Te norki w nocy… Były chyba zarażone? – Pożyjemy, zobaczymy – powiedziała Julia. – Właśnie – odparł beznamiętnie Lövenhjelm. – Pożyjemy, zobaczymy… Axel Hake przeglądał filmy wideo w pracy. Jedyną sfilmowaną akcją była ta, podczas której widać twarz Julii, ale nie pozostałych uczestników. Inne taśmy były tylko masą nagranych na wideo
odczytów, które Gustav Lövenhjelm wygłaszał w całym kraju. Hake stwierdził, że taśmy są bezwartościowe. Nie mógł użyć ich w żadnym postępowaniu sądowym. Dowody były kradzione, a zatem nieważne, i jedyne, co było widoczne na zdjęciach, to jego siostra. Hake zastanawiał się, czy Gustav Lövenhjelm to rozumiał. Oskar Lidman wszedł w momencie, gdy zadzwonił telefon. To była Lizzi Hammarlund. Miała coś do powiedzenia. Zdjęcie było należycie ostre. Kobieta stała dokładnie pod mostem Väster i wpatrywała się w spalony wrak Overland Expressu. Była ubrana w gabardynowy płaszcz z paskiem ściągniętym wokół talii, tak że można było zobaczyć, jaka jest chuda. Jej twarz wyglądała na steraną, ale mimo to Hake sądził, że nie miała więcej niż trzydzieści lat. – Kiedy je zrobiłaś? – zapytał Hake. Lizzi Hammarlund siedziała w wózku i jak zwykle była elegancko umalowana. Tego dnia miała na sobie dopasowany kostium. Mała czarna rzecz od Chanel. Hake rozpoznał logo. – Przedwczoraj. Lidman wziął zdjęcie i studiował je dokładnie. – To chyba jej rower stoi oparty tam, przy podporze mostu – powiedział. Lizzi obdarzyła go spojrzeniem pełnym podziwu. – Zgadza się – rzekła i wyciągnęła jeszcze jedno zdjęcie. Ukazywało kobietę, która odjeżdżała rowerem z miejsca zbrodni. – Czyli mieszka dość blisko – powiedział Lidman. – Gdzie ty go znalazłeś, Hake? – zapytała Lizzi. Lidman spojrzał na tę małą istotę na wózku inwalidzkim, która siedziała z papierosem w jednym ręku i zielonkawym drinkiem w drugim. – Jestem jego psem przewodnikiem – powiedział, a Lizzi zaśmiała się radośnie. – Może miałbyś ochotę przyjść kiedyś mnie odwiedzić. Bez ślepego. – Może – powiedział Lidman. Być może zrobiłby to, był nią wyraźnie zafascynowany, a ponieważ ani odrobinę nie był sfiksowany na punkcie ciała, nie zwracał uwagi na to, że była tak niewielkiego wzrostu. Tylko noga stanowiła przeszkodę. Lizzi nie mogła tańczyć, i w tym punkcie dla Lidmana zawsze przebiegała zapora. – Jak ona wygląda? – przerwał Hake i wyciągnął zdjęcie. Lizzi przeniosła wzrok z Lidmana i spojrzała na fotografię. – Alkoholiczka – powiedziała. – I twoim zdaniem to jest ta kobieta, do której Leffe chodził czasami? – Stała i opłakiwała – odparła Lizzi swoim słabym głosem. – Długo. To dzięki temu zdążyłam wyjąć aparat i pstryknąć jej fotkę. I oblizywała wargi w taki sposób, jak to robią naprawdę spragnieni ludzie. Jest albo była alkoholiczką, jestem tego absolutnie pewna. Lizzi pokazała, jak robiła kobieta, mieląc językiem po wargach. Potem spojrzała intensywnie na Lidmana, który zatrzymał wzrok na jej ustach. – Tak, no to wiemy w każdym razie, gdzie mamy zacząć – powiedział Hake i wsadził sobie do kieszeni zdjęcie. – W MOPS-ie? – W monopolowym. O ile nie mieszka daleko stąd.
W monopolowym przy ulicy Rosenlundsgatan chwyciło, kiedy pokazali zdjęcie kobiety. – To jest Pia – powiedziała ekspedientka. – Wiesz, jak ma na nazwisko? – Zrobiła coś? – Nie. Nazwisko? – Nazywaliśmy ją Pia Aperitif albo Pia Tif, bo zawsze kupuje wino na aperitif. Rosita i Kir. – Ale nie wiesz, jak ma na nazwisko? – Nie. – Wiesz, gdzie mieszka? Ekspedientka pokręciła głową. – Ale ma w zwyczaju przesiadywać w Piątce, z tymi innymi z towarzystwa nierobów. Hake i Lidman podziękowali i poszli za róg, gdzie znajdowała się Piątka – stary lokal w klasycznym piwiarnianym stylu. Kiedy weszli, natychmiast odkryli Pię, siedzącą przy oknie razem z jakimiś facetami i starszą kobietą. Hake podszedł do niej i zapytał, czy mogą zamienić z nią kilka słów. Zlustrowała ich z góry na dół i westchnęła. – Trzymajcie mi miejsce – powiedziała i wyszła z Hakem i Lidmanem z lokalu. Usiedli w zaparkowanej w pobliżu „cytrynie” Hakego. Pia miała wyrazistą, pociągłą twarz, a jej oczy były bardzo niebieskie, jak jagody. Podpięła włosy grzebieniem z kości, a pod gabardynowym płaszczem miała dżinsy i sweter. Palce były długie i pełne taniej biżuterii. Na serdecznym palcu królował ogromny, zielony kawałek szkła, a na środkowym znajdował się pierścionek z trupią czaszką. – Chodzi o Leffego – powiedział Hake, kiedy usiedli. Pia pokiwała głową ze smutnymi oczami. – Kto mógł chcieć go zamordować? – Nie mam pojęcia. – Ale znałaś go dość dobrze, prawda? – Znałam go, ale dopiero latem zostaliśmy… Zostaliśmy parą. Nie mam pojęcia, co robił wcześniej. – Nigdy nie wspominał, że czuje się zagrożony, albo że ktoś go śledzi? Uśmiech szybko przesunął się po jej twarzy. – Wszyscy pijacy czują się prześladowani – powiedziała. – Albo szaleni. Często słusznie, gdyż zawsze w coś się wplątują. – I to zrobił Leffe? – Wiem tylko, że wszystko szło dobrze, kiedy Leffe mieszkał w Marginesie. Zachowywał się przyzwoicie, ja też, jeśli o to chodzi, a potem latem po prostu zaczął się czegoś cholernie bać. Nic nie powiedział, ale zaczął ostro pić. Ja nie dałam rady z tymi zwrotami i zostawiłam go. Za jednym zamachem został też wyrzucony z hotelu. Próbował mieszkać u mnie kilka dni, ale ja nie chciałam jakiegoś rasowego pijaczyny jako stałego gościa. Wprowadził się do tego autobusu i wszystko szło dość przyzwoicie do końca września, gdy znów stał się niespokojny. Od tego czasu trudno było z nim dojść do ładu. Niekiedy brał się w garść, był ogolony i zadbany i przychodził do mnie do domu albo też spotykaliśmy się w Piątce. Nawiasem mówiąc, czy to ty jesteś Axel Hake? – Tak? – Powiedział, że go odwiedziłeś, i wydawało się, że zamierza się z tobą skontaktować, ale potem się ugiął i stwierdził, że to i tak nie warto. On faktycznie nienawidził glin. Powiedział, że sprali go o jeden raz za dużo w celi dla pijaków. – Nie wiesz, czego chciał ode mnie?
Pokręciła głową. – Mieliśmy pewnego rodzaju umowę – powiedziała Pia. – Żeby nie ładować masy gówna i biedy na siebie nawzajem. Żeby utrzymywać własne życie z dala od tego, co było nasze wspólne. – I to działało? – Oczywiście – rzekła ironicznie. – Został przecież upieczony. – Rozmawiał jeszcze z kimś innym? – W ostatnim czasie był dość samotny, stał się niemożliwy ze swoim bezwzględnym chlaniem. Mam na myśli to, że wszyscy mogą wpaść w porządne tarapaty, ale to było tak cholernie desperackie. – Ale niekiedy go lubiłaś – powiedział Hake. Coś jasnego pojawiło się w jej spojrzeniu i kiwnęła głową. – On w zasadzie był świetnym chłopakiem. Piętnaście lat temu grał w zespole rockowym, którego zazwyczaj chodziłam słuchać. Paramounts. Śpiewał i uważałam, że jest najbardziej bombowym facetem w mieście. Hake nigdy nie słyszał o takim zespole. – Znasz Dannego Duranta? – zapytał. – Wiem, kto to jest – powiedziała Pia z grymasem. – Co o nim sądzisz? – Jest śliski – odparła po chwili namysłu. – Śliski jak węgorz. – Zaskoczyłem Leffego, kiedy myszkował w pobliżu „Laury”. Był śmiertelnie przerażony, że wsypię go przed Dannem. Pia uśmiechnęła się ponuro. – Pewnie miał buchnąć alkohol Dannemu, wiem, że czasami to robił, kiedy był cholernie spragniony. – Czy Danne mógł spalić Leffego? – Tylko wtedy, jeśli autobus był ubezpieczony na tysiące koron – powiedziała z zadumą. Weszli do pokoju dowodzenia i przyczepili zdjęcie Pii Tif na tablicy wśród innych. Lidman przyniósł kawę i teraz Hake niechętnie pił tę spaloną breję. – Leffe Skarpeta słyszy albo widzi, albo dowiaduje się czegoś, co sprawia, że robi w gacie ze strachu – zaczął Lidman i usiadł na swoim ulubionym krześle. – Zaczyna pić – ciągnął Hake. – Tak gwałtownie, że zostaje wyrzucony z hotelu kawalerskiego i przeprowadza się do tego białego autobusu. Tam idzie dobrze jakiś czas, aż znów dostaje paranoi i zaczyna nową rundę wzdłuż nabrzeża mgieł[20]. To ostatnie ma miejsce w tym czasie, gdy Harry Stenman zostaje zamordowany. Pytanie więc brzmi, czy to pierwsze zdarzenie, kiedy dostaje pietra, ma coś wspólnego z morderstwem Harry’ego, czy to osobny przypadek? – Ja sądzę, że to wszystko się wiąże – powiedział Lidman stanowczo – chociaż Harry żył, w tym pierwszym okresie. – A to wygórowane ubezpieczenie autobusu? – zapytał Hake. – Dwie pieczenie na jednym ogniu – rzekł Lidman. – Uciszyć Leffego i dostać pieniądze z ubezpieczenia. – Zawsze te pieprzone pieniądze z polisy – odparł Hake. – Chcesz, żebym znów śledził Ullę Stenman? – Rick z pewnością powiedział jej, że ją obserwowaliśmy. Weźmy to od innej strony. – Sądzisz, że Rick jest jej kochankiem? Hake wzruszył ramionami.
– Ja tak sądzę – powiedział Lidman. – Mnie w każdym razie trudno wyobrazić ją sobie mordującą swojego męża i potem podkładającą ogień pod autobus. Coś tu się nie zgadza. – Rick mógł oczywiście to zrobić – powiedział Lidman nieco zirytowany. Uważał, że to dość oczywiste. – W takim razie podejmuje cholerne ryzyko. Zrobić to wszystko dla kobiety. Ona może się nim znużyć, a wtedy zostanie bez grosza i z dwoma morderstwami na sumieniu. – Ludzie podejmowali ryzyko dla nieskończenie mniejszych rzeczy, Axel – odparł ponuro Lidman. Hake dostał telefon przed południem następnego dnia. Od razu rozpoznał głos, ale trudno mu było go umiejscowić, było to zbyt nieprawdopodobne. Po kilku standardowych frazesach krzyknął. – Tobisson! Tak, to był Tobias Tobisson, który obudził się i chciał rozmawiać ze swoim szefem. Hake wziął ze sobą Lidmana do „cytryny” i pojechali do szpitala Danderyds, po tym jak najpierw zatrzymali się przy kwiaciarni i kupili solidną wiązankę. Odwaga opuściła ich nieco, kiedy zobaczyli, że Tobisson nadal jest podłączony do różnych aparatów z długimi wężami, i że leży z zamkniętymi oczami. Ale jak tylko weszli krok dalej do pokoju, powieki zatrzepotały lekko, po czym się otworzyły. Tobisson spojrzał na nich. – Rozwiązaliście sprawę? – zapytał słabo. Kiedy pokręcili głowami, uśmiechnął się lekko. – Pieprzeni amatorzy. Nie radzicie sobie widocznie beze mnie. Hake wstawił kwiaty do stalowego wazonu i podszedł bliżej łóżka. Zobaczył, że pokaźne siniaki na twarzy i ramionach były teraz żółtawe i że proces gojenia był w toku. – Jak się czujesz? – zapytał. Tobisson zamknął na chwilkę oczy i odetchnął ciężko. – Jestem całkiem do kitu – rzekł. – Ciągłe bóle głowy i mdłości. Zanim was zarzygam, chciałem powiedzieć, że pamiętam, że ugryzłem tego sukinsyna, który trzymał żelazną rurę. – Było ich więcej? – Nie jestem pewien, wydawało mi się, że ktoś stoi też w środku, w bramie, ale to mogło być lustrzane odbicie, mogło być też tak, że zacząłem widzieć podwójnie. Głos zamarł i Tobisson zaczął się robić zielony na twarzy. Hake zadzwonił po pielęgniarkę, która rzuciła szybkie spojrzenie na swojego pacjenta, a potem natychmiast wyrzuciła obu policjantów na zewnątrz. – Gryzłem mocno jak cholera – to było ostatnie, co powiedział Tobisson, zanim jego siły się wyczerpały i zamknął oczy. Hake pomyślał, że miło opuścić otoczenie szpitalne, i kiedy wyszli, stał długą chwilę i po prostu wdychał jesienne powietrze. Popatrzył na Lidmana. – Wierzysz mu? Lidman zawahał się przez chwilkę, zanim kiwnął głową. – Czegoś takiego sobie człowiek nie wymyśla, poza tym miał krew w ustach, o której pochodzeniu lekarz nie wiedział. Wzięli ze sobą jeszcze dwóch policjantów, kiedy pojechali do domku letniskowego braci Hemmesta. Hake nie chciał ryzykować. Zaczął zapadać zmrok i domek był spowity mgłą. Kilka
ptaków, które jeszcze nie odleciały, śpiewało samotnie na wiśni, gdzieś dalej przy drodze. Wysiedli z samochodów i podążyli ścieżką w górę, prosto do domku letniskowego. Hake podszedł do drzwi i zapukał, ale tym razem zapowiedział swoje przybycie, krzycząc, że to Hake z policji. Po chwili uchyliły się drzwi. Göran Hemmesta wyjrzał na zewnątrz i omiótł wzrokiem Lidmana oraz dwóch innych policjantów. – Co znowu teraz? – powiedział swoim burkliwym skańskim dialektem. – Nils także jest w środku? Göran spojrzał na niego chytrze. – Bo co? – Chcemy porozmawiać z wami obydwoma. Göran ponownie popatrzył na obu dobrze zbudowanych policjantów, zmierzył ich wzrokiem. – Jestem tu – powiedział Nils za nimi. Stał nieco rozkraczony, niemal kołysząc się na nogach, a w ręce trzymał kij baseballowy. Napotkał spojrzenie Hakego i uśmiechnął się krzywo. – Więc masz ze sobą wsparcie? – Tak, gdyby okazało się konieczne – odrzekł Hake. Nils pociągnął za swój płatek ucha i Göran otworzył nieco drzwi. – Zatem najlepiej będzie, jeśli wejdziecie – powiedział. Weszli wszyscy razem i usiedli w pokoju dziennym. Obydwaj policjanci stanęli przy drzwiach i założyli ręce na piersi. – To musi się skończyć – powiedział Nils, kiedy usiedli. – Nie podoba nam się, że przychodzicie tutaj bez uprzedzenia. To prowokujące i może być niebezpieczne. Dla was. – Jak to? – zapytał niewinnie Lidman. Nils ledwo raczył na niego spojrzeć. – Więc masz ze sobą komika – powiedział. – Tobisson nie mógł przyjść – rzekł Hake poważnie. Studiował wyraz twarzy braci. Ani drgnęły. – Leży w szpitalu Danderyds. – Dlaczego? Żona go pobiła? Obydwaj wybuchnęli śmiechem, a Göranowi trudno było przestać. Hake pochylił się szybko ku niemu i złapał go za ramię. Göran był zaskoczony i przez kilka sekund wydawał się być sparaliżowany. Hake podciągnął rękaw koszuli tak, że odsłoniło się przedramię. – Co ty, kurwa, wyprawiasz? – zawołał Göran. Nils wstał, ale Hake przycisnął laskę do jego piersi. – Siadaj, to poważna sprawa. Nils aż do ostatka wahał się, ale potem usiadł. Coś w tonie Hakego sprawiło, że się zmieszał. Hake znów odwrócił się do Görana. – Podwiń teraz drugi rękaw – powiedział. – Wkurwiasz mnie… Hake znów pochylił się szybko w jego stronę i podciągnął rękaw z tą samą niecierpliwością, jak kiedy ma się do czynienia z niesfornym dzieckiem. Göran pozwolił na to, a Nils gwałtownie wciągnął powietrze. Żyła pulsowała mu na skroni, a granitowe oczy zrobiły się czarne. Hake spojrzał na przedramiona Görana. Nie było tam żadnego śladu ugryzienia. Odwrócił się do Nilsa. – Chcę, żebyś zrobił to samo – powiedział Hake. – Chcę zobaczyć twoje przedramiona.
– Nigdy w życiu – powiedział Nils, który odzyskał coś ze swojej nonszalanckiej pewności siebie. – Więc cię przytrzymamy – odparł Hake. – Jak powiedziałem, to nie jest żadna zabawa, nie ma z czego się śmiać. Policjant leży w szpitalu i walczy ze śmiercią. Został połamany żelazną rurą albo kijem baseballowym. Obydwaj policjanci przy drzwiach zrobili krok do środka pokoju. Hake spojrzał na Nilsa. – Jeśli nie brałeś udziału w tym występku, to po prostu pokażesz przedramiona i wszystko będzie w jak najlepszym porządku. – To nie byliśmy my – odparł Nils. – I dlaczego to takie ważne, żeby pokazać przedramiona? Jesteście zboczeni? – Po prostu je pokaż – powiedział Hake. Nils rzucił Göranowi spojrzenie. Ten opuścił rękawy. – Nie warto, Nils – rzekł. Nils obejrzał się ostatni raz i podwinął rękawy koszuli. – Jeśli szukasz ukłuć igłą, to my się czymś takim nie zajmujemy – oznajmił. Hake spojrzał na jego przedramiona. Tam też nie było żadnych śladów ugryzienia. Podniósł się. – Dzięki za współpracę – powiedział uprzejmie. Popatrzył na Nilsa. – Nie było chyba czego się bać. – Ty pieprzona… – Co? – Półfiguro – powiedział Nils. W pokoju zrobiło się cicho. Policjanci i Lidman popatrzyli na siebie nawzajem. Nils zrobił krok w stronę Hakego, a Göran wstał. Grzejnik trzaskał nieregularnie, a pompa głucho buczała gdzieś w domu. Hake zakołysał się ciężko na lasce i uśmiechnął odrobinę sam do siebie. – Był jeden idiota, który postrzelił mnie w kolano tak, że stałem się taki – powiedział spokojnie. Spojrzał na Nilsa Hemmestę. – Teraz nie żyje – dodał. Zrobił krok w stronę Nilsa. – Przesuń się teraz, chyba że jeszcze coś chcesz powiedzieć? Stali zaledwie kilka decymetrów od siebie. Nils mógł wyraźnie zobaczyć zmaltretowaną twarz Hakego, mimo że opuchlizna zeszła i jedynie żółto-zielone przebarwienie pozostało pod okiem. Nie bał się nikogo, zawsze tak było. Grożono mu i ostrzeliwano go i brał udział w bójkach tak wiele razy, że nie pamiętał już wszystkich starć. Ale tego twardego policjanta nie był pewien. Tego typu kompletnie nie znał. Był skonfundowany i na nowo szukał wzroku swojego brata. Ten ponownie pokręcił głową. – Nie warto, Nils. I nagle Nils Hemmesta zrobił krok w bok i przepuścił Hakego obok siebie. W momencie, kiedy ten miał przejść, były legionista wyciągnął rękę i zatrzymał go. – Możesz przynajmniej powiedzieć, dlaczego mieliśmy pokazać przedramiona? – odezwał się. – Tobisson ugryzł jednego ze sprawców w rękę – powiedział Hake. – Mnie nikt nie gryzie – odparł Nils. Ramię było zaledwie kilka centymetrów od twarzy Hakego. – Nie bądź zbyt pewien – rzekł Hake i ostrożnie zdjął jego rękę z futryny drzwi.
[20] Nawiązanie do francuskiego filmu Ludzie za mgłą (fr. Le Quai des brumes) – po szwedzku tytuł brzmi Dimmornas kaj – dosł. nabrzeże mgieł.
ROZDZIAŁ 19 – Uff – powiedział Oskar Lidman, kiedy usiedli w samochodzie w drodze do domu, i przesunął palcem pod kołnierzykiem. Mimo że byli we czterech, nie był pewien, jak skończyłoby się wyjście przy bezpośrednim starciu. Obydwaj policjanci na tylnym siedzeniu także wyglądali tak, jakby poczuli znaczną ulgę. Hake siedział pochłonięty własnymi myślami. Pomyślał, że został wciągnięty w coś, nad czym stracił kontrolę. Stał się borsukiem, kiedy bracia rzucili mu wyzwanie, i nie potrafił puścić uścisku. Nie, zanim nie zatrzeszczało. Poszło dobrze, ale teraz, już po tym, uważał, że był złym policjantem. – To nie oni – powiedział. – Nie pobili Tobissona? – Nie zamordowali Stenmana i Leffego Aldersona – odparł Hake. – Są skłonni do przemocy, ale oni nigdy nie spaliliby Leffego, to po prostu nie w ich stylu. Oni konfrontują się z ludźmi, to ich środowisko. Oni nie czają się na innych. – Nadal przecież to oni mogli zamordować Stenmana. Morderstwo Aldersona to może być coś innego. – Wszystko się ze sobą wiąże, Oskar – powiedział Hake. – Jestem tego pewien. Oparł głowę o zimną szybę boczną. Czuł niewyraźne mdłości i był niezmiernie zmęczony. Napięcie było wyczerpujące i tęsknił za gorącą kąpielą. Wyjął komórkę i wybrał numer do Ollego Sandstedta. – Olle? Tu Axel Hake. Cześć. Pamiętasz, czy można było zobaczyć, czy Leffe Alderson miał ślad ugryzienia na ręce? Były zwęglone? Wiem to, ale może można to jednak dostrzec w jakiś sposób. Co to za sposób? Hake czuł się ogromnie głupi. – Nie, ja nie wiem. To był tylko pomysł. Dziękuję i cześć. Wyłączył telefon. Lidman rzucił mu ironiczne spojrzenie. – Sądzisz, że to Leffe pobił Tobissona? – Wszystko jest możliwe – powiedział niejasno Hake. – Ten pijak? – Kiedy trzymał bagnet na moich krzyżach, ręka mu nie zadrżała. A bogowie raczą wiedzieć, co zdesperowani ludzie potrafią zrobić za pieniądze. W recepcji komendy otrzymał wiadomość, że Seymour Rilke go szukał. Poszedł do pokoju komendanta i musiał tradycyjnie zaczekać te przewidziane minuty, zanim został wpuszczony. Rilke poprosił, by usiadł i uśmiechnął się nieco do niego. – Jak idzie śledztwo? – zapytał. Trzymał dłonie złożone i wyglądał, jakby mierzył swoje palce. – Walczymy – rzekł Hake. – Dostaniesz aktualizację lada dzień. – Zatem idzie źle? – Od kiedy straciliśmy Tobissona, wszystko idzie przecież dużo bardziej topornie. – Ale to nie tylko to, co?
Powiedział to tak nonszalancko, że Hake zaczął przeczuwać coś złego. Co Rilke miał w zanadrzu? – Co masz na myśli? – zapytał. – Zajmujesz się też czymś innym, to dlatego nie możecie nic wskórać. Nie jesteś wystarczająco skupiony na zadaniu. – Jasne, że jestem. Poświęcam całe dnie, aby rozwiązać morderstwo. – Ale z pewnością nie noce. Podniósł papier z biurka. – Dostałem na ciebie doniesienie od doktora Lövenhjelma. Włamałeś się do jego mieszkania i ukradłeś kasety wideo, które są ważne dla jego pracy. Pisze w swoim zgłoszeniu, że część materiału dotyczy twojej siostry. Doktor długo podejrzewał, że twoja siostra zajmuje się nielegalną działalnością. Wypuszczaniem norek, między innymi, a on sfilmował taką akcję, żeby zdobyć dowód. Te dowody ty najwyraźniej ukradłeś. Hake siedział cicho. Zatem Gustav Lövenhjelm wykalkulował, że Hake nie mógł użyć taśm wideo przeciwko niemu, ponieważ Julia zostałaby wtedy w to wszystko wciągnięta. – Gustav Lövenhjelm jest kłamcą i szarlatanem – odparł Hake. – Jest bardzo poważanym naukowcem i ekspertem w kwestiach ochrony praw zwierząt. Poza tym, to nie tylko on złożył doniesienie na ciebie. Pewna dziewczyna, Maja Salander, powiedziała, że jej groziłeś, kiedy dokonywałeś tego włamania. Rilke odłożył dokument na swoje eleganckie biurko. – Czym ty się do cholery zajmujesz, Axel? – Śledztwem o morderstwo. – Nie możesz w nim brać udziału – powiedział Rilke, nie bez pewnego triumfu w głosie. – Moje zaufanie do ciebie się wyczerpało. – Więc gdybym ja złożył na ciebie za coś doniesienie, na fałszywych podstawach, zostaniesz natychmiast pozbawiony swoich obowiązków w oczekiwaniu na rozpatrzenie? – To nie to samo. Hake wstał. – Coś jeszcze? – Poprosiłem komisarza Bolindera, żeby przejął sprawę – powiedział Rilke. – Lidman zostanie jego inspektorem i kilku innych. Dołożymy teraz wszelkich starań. Mamy do czynienia z podwójnym morderstwem i sprawa ma najwyższy priorytet. Jak wiesz. Hakemu wydawało się, że w oczach szefa policji dostrzegł błysk. – Kurwa twoja mać – powiedział Hake. – Co? – Ty cholerna… półfiguro. Wykuśtykał z pokoju i mocno zatrzasnął za sobą drzwi. Axel Hake czuł się dziwnie spokojny, kiedy wyszedł z budynku policji. Krótki popołudniowy deszcz wymył miasto do czysta i Hake pomyślał, że widzi je nowymi oczami. Tak, jakby włączył wycieraczki i nagle odkrył, dokąd zmierza. Lidman wściekł się, kiedy wrócił od Rilkego. Nie na szefa policji, tylko na niego. – Co ty do cholery teraz wyprawiasz, Axel? – wyrzucił z siebie. – Włamanie? – Oni parali się szantażem, Oskar – odparł Hake i zebrał swoje rzeczy z pokoju dowodzenia. Był zawieszony na trzy tygodnie w oczekiwaniu na rozpatrzenie i nie chciał, by jego rzeczy tam leżały
teraz, kiedy sprawę przejął Bolinder. Nie było tego dużo, laptop, teczka z przemyśleniami na temat anatomii zbrodni. Oczywiście, musiał zostawić rzeczy, które miały coś wspólnego ze śledztwem, ale to uważał za własność prywatną. Lidman śledził go wzrokiem. – Co będziesz robić? – powiedział w końcu. Hake wzruszył ramionami. Nie wiedział. – Może powinieneś skorzystać z okazji i zoperować kolano – zaproponował Lidman. – Mam sześćdziesiąt procent szans, że w wyniku operacji zostanę ze sztywną nogą. Przy tak kiepskich szansach nie gram. Lidman śledził każdy jego ruch. Kiedy Hake miał już wyjść, uśmiechnął się i powiedział: – Nie zamierzasz tego odpuścić, czyż nie? Hake nie odpowiedział, tylko wyszedł w tę piękną pogodę. Obrał drogę obok mieszkania Hanny. Rozmawiali tylko przez telefon kilka razy od czasu, jak skoczyli sobie do gardeł, i Hanna brzmiała wyczekująco i z dystansem. Zamierzał wejść na górę, przeprosić i powiedzieć, że jest wolny przez kilka tygodni, więc teraz mogą być dużo więcej razem. Miał nadzieję, że to zrobi różnicę. Nikt nie otworzył, kiedy zadzwonił do drzwi, więc użył swojego własnego klucza i wszedł. W środku było duszno. Duże okna wychodzące na kościół Kungsholm wpuszczały przez cały dzień światło słoneczne, ale nikt nie wietrzył. Podszedł do jednego z okien i otworzył je. Chłodny wiatr omiótł pokoje. Hake stał przez chwilę w słońcu i po prostu się nim rozkoszował. To właśnie takie powinno być życie, pomyślał. Miał ochotę na kieliszek wina i wziął butelkę ze stojaka na wino. Potem wysuwał jedną szufladę kuchenną za drugą w poszukiwaniu korkociągu. Nagle coś zobaczył. Była to brązowa koperta z Urzędu Migracji. Hake otworzył ją z walącym sercem. To była odpowiedź na kilka pytań, które Hanna Sergel skierowała do urzędu. Nie, dziecko nie potrzebuje paszportu, żeby wyjechać do Francji, ponieważ Szwecja jest aktualnie w Unii Europejskiej. Nie, należy mieć podpisy obojga rodziców, jeśli emigruje się do Francji i zabiera się ze sobą dziecko, nad którym oboje rodziców sprawuje wspólną opiekę. Hake poczuł zimny pot spływający po plecach. Wydawało mu się, że kuchnia zaczęła się ruszać i był zmuszony chwycić się zlewozmywaka, żeby zyskać oparcie. Hanna zamierzała więc wyemigrować do Francji, prawdopodobnie do Paryża. I widocznie nie zamierzała mu o tym powiedzieć. Nie mógł tego zrozumieć. Było to zupełnie niepojęte. Co ona do cholery myślała? Robił się coraz bardziej wściekły. Wrzucił list do szuflady w kuchni, zatrzasnął ją z hukiem, odstawił z powrotem butelkę wina i zamknął okno. Nie chciał, by Hanna zauważyła, że tu był. Musi wyjść stąd, zanim się udusi. Musi pomyśleć. Spieszył się, schodząc po schodach. Właśnie wtedy zobaczył, że Hanna i Siri wchodzą przez bramę. Pozostał na klatce, ponieważ wiedział, że zawsze używają windy. Z podestu schodów mógł je obie obserwować. Hanna trzymała Siri za rękę. Uśmiechały się do siebie i śmiały. Hake uważał, że uśmiech Hanny wydaje się fałszywy, że jej szerokie, pełne usta wyglądają okrutnie. A kiedy podniosła Siri tak, że ta mogła wcisnąć guzik windy, pomyślał, że cała wydaje się sztuczna. Przesadnie czuła. Kiedy weszły do windy i pojechały na górę, usiadł ciężko na kamiennym schodku, gapiąc się przed siebie. Julia zaparkowała swojego land rovera za górą przy ogrodzie kolektywu wegańskiego. Z trudem weszła na szczyt, a potem siedziała całe godziny za kilkoma świerkami i przez lornetkę patrzyła w dół na gospodarstwo. Nie było wielkiego ruchu w tym czasie. Przy jakiejś okazji ktoś wyszedł
i poszedł do volkswagena-busa i zapakował coś do niego. Ale to nie był Yuri. I oto ni stąd, ni zowąd, pół godziny później, drzwi otworzyły się i wszyscy naraz wyszli. Julia widziała przez lornetkę, że Yuri też był z nimi. Przeciągnął się jak kot, który właśnie się obudził. Gustav Lövenhjelm objął go za ramiona i potrząsnął nim lekko, kiedy szli w stronę auta. Z przodu przy busie Gustav Lövenhjelm zaczął mówić i Julia widziała, jak członkowie kolektywu stoją z pochylonymi głowami, słuchając instrukcji lidera. Potem kiwnęli i wsiedli tylnymi drzwiami. Gustav Lövenhjelm usiadł za kierownicą i odjechali. Kiedy bus zniknął za zakrętem, Julia poczłapała w dół z tyłu góry i wylądowała z łoskotem na poboczu, gdzie zaparkowała samochód. Odczekała dziesięć minut, zanim odpaliła silnik, i wjechała na teren ogrodu dużej, żółtej, drewnianej willi. Wzięła ze sobą torbę ze sprzętem weterynaryjnym, podeszła do drzwi i zadzwoniła. Po chwili nadeszła Maja Salander i otworzyła. Wyglądała na nieco speszoną. – Oni odjechali kilka minut temu – powiedziała. – Nikogo teraz nie ma w domu. – Nie szkodzi – odparła Julia i przepchnęła się obok dziewczyny. – Nie wiem, czy to się im spodoba – powiedziała niepewnie Maja. – Dlaczego miałoby się im nie spodobać? – Twój brat włamał się przecież tutaj, no i była też inna awantura. Z Yurim. – Nie mam nic wspólnego z moim bratem. To jego odpowiedzialność. A to drugie to było tylko małe nieporozumienie kochanków – powiedziała lekko. Przeszła przez pokój i ruszyła na górę po schodach. – Co będziesz robić? – zapytała podejrzliwie Maja. – A co do cholery myślisz? Julia spojrzała surowo na dziewczynę. – Ja… nie wiem. – Jestem weterynarzem, czyż nie? To taki ktoś, kto jest odpowiedzialny za ochronę zwierząt, prawda? A ty chyba dbasz o to? Czy też przyszłaś do kolektywu tylko po seks? Maja zaczerwieniła się mocno. – Nie masz żadnego prawa… – Posłuchaj no wobec tego. Jestem odpowiedzialna za Elinę i jej szczeniaki. Znajdują się w moim rejonie. Opiekowałam się nimi cały czas i nie zamierzam odpuścić tego zadania, ponieważ wy tutaj kręcicie i wyprawiacie wszystko, co tylko możliwe. Maja Salander skuliła się odrobinę. Julia weszła do pokoju Yuriego, gdzie leżał pies ze swoimi szczeniakami. Maja poszła za nią. – W każdym razie będzie najlepiej, jeśli zadzwonię do Gustava na jego komórkę – powiedziała, stając w drzwiach. – Cielę – odparła kategorycznie Julia. – Czy ty jesteś tylko głupim cielęciem szukającym przywódcy, który się tobą zaopiekuje? – Powiedział, że mam dzwonić, jeśli będzie działo się coś dziwnego pod jego nieobecność. – To chyba do cholery nic dziwnego – powiedziała Julia. – Szczeniaki mają być szczepione, i moim zadaniem jest dopilnować, aby to zostało zrobione. Nie przejmujesz się nimi? – Oczywiście, że tak! – Idź więc i nastaw dużą balię wody na piecu i zawołaj, gdy się zagotuje. Chyba, że nie chcesz pomóc? – Jasne, że chcę. Wyszła z pokoju i zeszła po schodach. Julia podkradła się do drzwi i uchyliła je. Słyszała
pobrzękiwanie z kuchni. Potem przeszła szybko przez pokój i odsunęła łóżko Yuriego. W samym kącie znajdowała się luźna deska podłogi. Raz, kiedy Yuri myślał, że ona śpi, widziała, że on ma tam swoją kryjówkę. Wyjęła teraz nóż i podniosła deskę. Nie była to żadna duża dziura, ale dołek był na tyle głęboki, że można było umieścić w nim trochę różnych przedmiotów. Wyjęła plik banknotów. Była to dość pokaźna suma dolarów. Następnie wyłowiła książkę z adresami, pełną nazwisk ludzi z całego świata i adresów kolektywów i grup działania. W końcu wyciągnęła to, czego szukała. Paszport. Odłożyła inne rzeczy, ale paszport zatrzymała. Później wsadziła deskę na miejsce, wstawiła łóżko, odeszła do psów i poklepała je. – Dostałyście przecież wasz zastrzyk ze szczepionką kilka tygodni temu, więc nie potrzebujecie nic więcej – powiedziała cicho. Po chwili przyszła Maja Salander z dużym garnkiem gorącej wody. Wyglądała na dość dumną. Może znalazła nowego psa przewodnika, pomyślała Julia. – Możesz postawić to tam i umyć szczeniaki wodą z mydłem. Zaszczepiłam je, ale potrzebują być wymyte. Można ręcznikiem. Maja zrobiła, jak jej powiedziano, a Julia udawała, że zapisuje coś w swojej książce pacjentów. Spojrzała na dziewczynę, która skoncentrowana myła jednego szczeniaka po drugim. Chyba nie zaszkodzi, że będą trochę czystsze, pomyślała Julia i zatrzasnęła swoją książkę. Axel Hake siedział na kamiennym schodku przez godzinę, zanim poszedł do domu, wypił butelkę wina i zasnął na sofie. Spał długo i dopiero koło piątej następnego dnia obudził się z blaszanym smakiem w ustach i ciężkimi powiekami. Ponieważ wiedział, że nie wytrzyma tego, by po prostu się szwendać, wziął samochód i pojechał do Ricka Stenmana. Mieszkał przy Tantolunden w jednym z tych ogromnych, wygiętych domów z widokiem na jezioro Mälaren i lasy Årsta. Rick wyszedł około ósmej i usiadł w swojej mazdzie. Pojechał na Ringvägen, a Hake za nim, oczywiście utrzymując odpowiednią odległość. Minęli Eriksdalshallen i pojechali dalej w stronę Götgatan, przecięli ją i kontynuowali jazdę w kierunku Södermannagatan. Ale zanim Rick dojechał do niej, zawrócił i przejechał na drugą stronę, by stanąć przed „Samochodami Harry’ego”. Zaparkował, otworzył garaż własnymi kluczami i wszedł do środka. Hake zatrzymał się, nieco skonfundowany. Czy firma samochodowa nie została sprzedana? Siedział nadal w samochodzie i czekał. Po chwili podjechała taksówka i wysiadł Maxim Olgakov. On także otworzył własnymi kluczami i zniknął w środku. Hake wysiadł, kupił kilka bułeczek, ser i pomidora i poszedł z powrotem do samochodu, żeby zjeść swoje samotne śniadanie. W porze lunchu z garażu wyszli zarówno Olgakov, jak i Rick. Wsiedli do samochodu Ricka i odjechali. Hake był tuż za nimi. Przy Folkungagatan Rick wypuścił Olgakova i pojechał dalej w dół, wzdłuż Katarinavägen. Następny przystanek był przy windzie Katariny, gdzie stała i czekała młoda kobieta. Hake jej nie rozpoznał. Była w wieku Ricka, w ładnym płaszczu, miała krótko ścięte włosy. Pojechali ślimakiem Slussen, w górę na Hornsgatan i dalej w stronę Mariatorget. Prawdopodobnie jadą do Ulli Stenman, pomyślał Hake. Ale Rick nie skręcił w stronę Bastugatan, tylko pojechał jeszcze kawałek na Hornsgatan i zatrzymał się przed restauracją. Hake zaparkował tuż za nim. Widział, jak weszli do lokalu i siedział przez chwilę, zastanawiając się, co ma robić. Później ciekawość wzięła górę. Poszedł ostrożnie w stronę restauracji, przeszedł obok, ale przez duże okna rzucił do środka szybkie spojrzenie. Ku jego uldze, Rick siedział plecami do okien. Hake zatrzymał się przed drzwiami i udawał, że czyta wywieszone przy wejściu menu, jednocześnie zaglądając w głąb lokalu. Rick siedział pochylony nad stołem i trzymał kobietę za rękę. Patrzyła na niego
z miłością. On zgiął się nad stołem i pocałował ją czule, zanim odchylił się do tyłu. Kobieta uśmiechnęła się do niego i pogłaskała go po policzku. Hake wrócił do samochodu. Bez wątpienia widział zakochaną parę gołąbków. Nie było nic sztucznego w ich zainteresowaniu sobą nawzajem. Hake usiadł w samochodzie i zamknął oczy. Nadal czuł w ustach mdły smak po winie, a kolano bolało go od ciągłego siedzenia. To zatem nie Rick był kochankiem Ulli Stenman. Musi to być ktoś inny. Ale kto? Zapalił „cytrynę” i odjechał. W tym samym momencie już wiedział, kogo musi odwiedzić.
ROZDZIAŁ 20 Hake zszedł do lokalu bokserskiego, nie mając pewności, jak Danne zareaguje. Musiał improwizować. Danne Durant nie wydawał się specjalnie zdziwiony, kiedy Hake zadzwonił i umówił się z nim. – Jesteś mile widziany każdego dnia tygodnia, żeby dostać w gębę – powiedział tylko. Teraz Danne stał w ringu i gimnastykował się przy linach. Przysiady, rozciąganie i trochę walki z cieniem. Hake miał ze sobą ochraniacz zębów i ubranie na zmianę. Włożył szorty, t-shirt i buty do biegania. Po zawiązaniu jako tako rękawic bokserskich ruszył w stronę ringu. Danne uśmiechnął się nieco, kiedy zobaczył wyposażenie Hakego i rozbawiony śledził go wzrokiem. Dopiero kiedy Hake wkroczył na ring, spoważniał. Obrócił głową i rozciągnął ramiona, w ramach ostatniego przygotowania. – To ty jesteś kochankiem Ulli Stenman, co? – odezwał się nagle Hake. – To chyba ty używasz tego tajnego wejścia, kiedy ją odwiedzasz? Wszedł na środek ringu. Danne podszedł do niego z podniesionymi rękawicami. – Skąd ty to wziąłeś? Zaczął dokładnie jak poprzednim razem krążyć wokół Hakego. – Mamy swoje źródła – powiedział Hake tajemniczo. Danne nie uderzył w głowę, zmienił taktykę, uderzył w ciało. Cios trafił tuż pod żebra i był natychmiast odczuwalny. Hake zrozumiał, że Danne zamierza go zmęczyć ciosami w ciało, zanim zajmie się biciem w głowę. – Gówno wiecie – powiedział Danne i uderzył kombinacją, którą Hakemu tylko w połowie udało się zablokować. Dwa z ciosów weszły w splot słoneczny i sprawiły, że ciężko nabierał oddech. Skontrował dwoma uderzeniami w głowę Dannego, ale ten zszedł elegancko na bok i ciosy nie trafiły. Hake nadal stał ciężko na środku ringu, nie chciał ryzykować, że kolano znów się ugnie. Przy następnym ataku Dannego rzucił lewym ciosem, który trafił przeciwnika w bok głowy, ale sam dostał mocne uderzenie w ciało po lewej stronie i stracił na moment powietrze. Danne nie naciskał, chciał, by to wszystko było długim, bolesnym procesem, aż do klęski. Hake odzyskał oddech. – Ty i Ulla – powiedział. – I ubezpieczenie na życie na dwa miliony. Danne podszedł szybko do niego, zadał dwa ciosy, które Hake zablokował i trafiły w klincz. Ich twarze były zaledwie kilka centymetrów od siebie i Hake mógł czuć oddech Dannego. – Red był moim kumplem – powiedział Danne i wymierzył mocny cios w brzuch Hakego. – On i ja boksowaliśmy się tutaj. Uderzył jeszcze jednym ciosem i Hake musiał spróbować odejść od niego, gdyż zaczął już tracić siły po tych ciężkich razach w ciało. Odepchnął Dannego, który wrócił jak gumka do wciągania i uderzył dwoma mocnymi ciosami w głowę Hakego. Axel zachwiał się, ale nie stracił równowagi. Dyszał ciężko z otwartymi ustami. – Poza tym był przyzwoitym bokserem, nie w takiej złej formie, jak ty, ty pieprzony łgarzu – odparł Danne. Rzucił hakiem z mańkuta, którego Hakemu udało się uniknąć, ale który otarł się o brodę z gwałtowną siłą. Hake cofnął się na liny, gdzie Danne odciął mu drogę i zaczął go bombardować
gradem ciosów. – Śmierdzisz starym przepiciem i lękiem. Dokładnie jak Leffe Skarpeta i jego kumple. Hake próbował się osłaniać, ale nie był wystarczająco szybki. Zginał ciało z jednej strony na drugą, ale uderzenia i tak trafiały. – Zatem Harry nie pił? Ledwo mógł wydobyć z siebie słowa. Jak gdyby nie wystarczało powietrza. – Sporadycznie. Troszczył się o swoje ciało. Dokładnie jak ja. Dwa uderzenia trafiły Hakego w twarz i poczuł, jak z nosa leci krew. – Jasne – dyszał Hake. – Byliście bliźniaczymi duszami i teraz, kiedy nie żyje, ty przejmujesz żonę. W spojrzeniu Dannego pojawiło się coś złego i uderzył dwoma hakami w głowę Axela. Ten pierwszy trafił i Hakemu przez okamgnienie zdawało się, że cały pokój wiruje. Ten drugi zablokował lewym prostym. To był ten moment, na który czekał. Obrócił całe ciało z gwałtowną siłą i wyprowadził ten opatentowany sierpowy, który trafił jego przeciwnika w środek skroni. Danne w jednej chwili zatrzymał swój atak, spojrzenie zgasło, sekundę później ugięły się nogi i Danne runął prosto na brezent. Leżał zupełnie nieruchomo. Hake zdjął szybko jedną rękawicę, pochylił się i wyjął ochraniacz na zęby z ust Dannego tak, by się nie udusił. Później usiadł na krześle w rogu ringu, patrząc, jak Danne dochodzi do siebie. To trwało. Najpierw podniósł powieki. Później próbował zorientować się, gdzie jest. Hake wiedział, że wkrótce nadejdą mdłości. Danne usiadł, próbował się podnieść, ale prasnął na bok, zanim udało mu się stanąć na nogach. Spojrzał odrobinę zmieszany na Hakego. Właśnie miał coś powiedzieć, kiedy nagle dostał mdłości i popędził do toalety. Hake poszedł do szatni i przebrał się. Ponieważ zamierzał pójść na basen, nie przejmował się prysznicem. Chwilę później wyszedł Danne i usiadł na ławce obok Hakego. Zwiesił nieco głowę. – To było piekielne – powiedział słabo. – Gdzie, do diabła, nauczyłeś się tego ciosu? – Tutaj – odparł Hake. – Od jednego Fina. – Więc po prostu mnie przetrzymałeś? – Chciałem zdobyć nieco informacji, zanim zgaszę światło. – No i dostałeś je? Hake spojrzał na niego pusto. – Może – powiedział. Hake pływał powoli i pozwalał, by ciało opływała woda basenu. Czuł się nieważki i rozkoszował się długimi pociągnięciami. Po tym, jak zakończył pływanie kilkoma długościami basenu motylkiem, usiadł w saunie. Danne tym razem nie dotarł tak mocno do jego twarzy. Krwawienie z nosa ustało, a opuchlizna na policzku nie wyglądała tak groźnie. Gorzej było z ciałem, czuł się zbity na kwaśne jabłko i nie zrobiło się lepiej teraz, kiedy wyszedł z basenu i woda nie unosiła już jego ciała. Wypił Ramlösa, oparł głowę o panel w saunie i myślał o Dannem i Ulli. O Ricku i Leffem, i Olgakovie. O braciach Hemmesta. Uważał, że zaczyna widzieć wzór, ale nie był pewien. Więcej kawałków musi trafić na miejsce, zanim zrozumie cały przebieg wydarzeń. Ale teraz się spieszyło, a on nie miał już dostępu do policji. Wziął prysznic i poczuł się trochę lepiej, ubrał się powoli i pomyślał, że wkrótce wybije godzina konfrontacji. Na wiele sposobów. Zaczął od Hanny. Wyglądała na nieco zdziwioną, kiedy wpuszczała go do mieszkania. Ku jego uldze była sama, Siri nadal była w przedszkolu. Hake obserwował ją, kiedy robiła kawę w kuchni.
Miała na sobie czarną koszulę i czarne dżinsy, i dostrzegł, że od ostatniego czasu znacznie schudła. Jej włosy były podpięte w węzeł na karku, a klamra ze szkła trzymała go na miejscu. Twarz była, o ile to możliwe, jeszcze bledsza niż zwykle i wydawało się, że jej ręka drży nieco, kiedy nalewała czarnego naparu do dwóch kubków. Czuła, że on ją obserwuje. – Napatrzyłeś się? – zapytała i podała mu jeden kubek. – Jesteś piękna – powiedział. Skrzywiła się. – Jesteś wszystkim, czego pragnę i czego chcę. Uniosła brwi. – Jesteś tą, z którą chcę być, bawić się i się kochać. Która chcę, by wychowała moje dziecko. – Pięknie powiedziane. Hake skinął głową z powagą i napotkał jej spojrzenie. Jasne oczy patrzyły na niego badawczo. – Ale? – zapytała. – Żadnego ale. Po prostu stwierdzenie. Popijała małymi łykami kawę i patrzyła na niego wyczekująco znad brzegu kubka. – Więc nie możesz po prostu wziąć Siri i wyjechać za granicę. Zesztywniała i oparła się o zlewozmywak. Nieskończenie powoli odstawiała kubek z kawą. Światło za oknem sączyło się do środka i układało się w aureolę wokół jej brązowych włosów. Wyglądała jak upadły anioł. – Naprawdę sądzisz, że zrobiłabym to? – Nie wiem. Nie wiem właściwie nic o twoich planach. Zawahała się, ale potem kiwnęła głową. – Jesteś policjantem, więc zakładam, że węszyłeś trochę wokół. Hake pił. Kawa była nadal wrząca, ale on ledwo czuł, że parzy w język. – Byłam w dołku od dłuższego czasu, Axel – powiedziała. – Nie sądzę, że mogę coś wskórać w pracy. Szwedzki rynek wydaje mi się zamknięty. Z pewnością będzie zadanie tu i tam, ale żadne właściwe wyzwanie. Ubiegłego lata dostałam propozycję od francuskiej firmy w Paryżu. Brzmiała obiecująco. Jednak warunkiem było to, żebym pracowała tam, blisko nich. – Więc zaczęłaś czytać o Paryżu w moich książkach? – Chciałam poznać fakty, chciałam dowiedzieć się, czy można tam mieć dzieci, chciałam po prostu wiedzieć, o co chodzi. – I nie mogłaś mi o tym opowiedzieć? – Ale nic nie było ustalone, wszystko to były tylko luźne plany. Spojrzała na niego z rozgoryczeniem. – Poza tym, to ty nie byłeś tak naprawdę dostępny w ciągu ostatnich miesięcy. We wszystkim chodziło tylko o twoją pracę! – Mam wrażenie, jakbyś robiła coś za moimi plecami. – Porozmawiałabym oczywiście z tobą, gdyby pojawiło się coś ważnego. – A nie pojawiło się? – Jeszcze nie. – Co przez to rozumiesz? – Nie wiem już, czego chcę. Podeszła bliżej i wzięła go za rękę. Miał ochotę cofnąć ją, jego poczucie wykluczenia nadal było silne, ale pozwolił jej na to. – Axel. Kocham cię. Kocham Siri. Wszystko, co pięknie powiedziałeś o mnie wcześniej, ja mogę
powiedzieć o tobie. Ale nie czuję się dobrze z tym, jak jest teraz. – A Paryż może sprawić, że poczujesz się lepiej? Słyszał, jak przygnębiająco to brzmiało. – Nie wiem. – Kiedy więc będziesz wiedzieć? – Nie da się tego powiedzieć tak prosto z mostu. – Sądzę, że ja potrzebuję to wiedzieć dość szybko. – Rozumiem to – rzekła miękko. – Wszystko jest teraz takie niejasne i ja muszę porządnie to przemyśleć. – Kiedy? – zapytał Hake. – Wkrótce – powiedziała i objęła go. – Wkrótce… Musiał się tym zadowolić. Ale kiedy odszedł stamtąd, czuł jednak, że nie uzyskał żadnej jasności co do tego, co czeka jego i jego rodzinę. Wszystko było niejasne, wszystko opierało się na nieprecyzyjnych odpowiedziach. Ale wiedział, że nigdy nie można naciskać Hanny. Wtedy tylko się odsuwa. Popełnił ten błąd wiele razy wcześniej, i skończyło się to tylko tym, że musiał zaczynać od początku i próbować jakiejś innej metody. W jakiś sposób piłka zawsze jednak lądowała po jej stronie. Prawdopodobnie to tak wyglądała anatomia miłości. Ktoś zawsze był w pozycji rządzącej i żadne normalne reguły nie obowiązywały. Ktoś zawsze miał oparcie, a ktoś zawsze je tracił. Ale co było alternatywą? Stać tak, ze swoją zachowaną dumą i widzieć swoją ukochaną znikającą w dali. Szedł pogrążony głęboko w myślach na górę do swojego mieszkania i ledwo zauważył, że Julia siedzi na schodach obok drzwi wejściowych. – Cześć – powiedziała. – Wyglądasz jak pies z podkulonym ogonem. Poza tym krwawisz z nosa. Przeciągnął ręką pod nosem i zobaczył smugę krwi na wierzchu dłoni. – Wejdź – powiedział i otworzył drzwi. Hake obserwował swoją siostrę ukradkiem, podczas gdy ona wieszała płaszcz. Pomyślał, że wygląda bardziej świeżo. Precz poszedł przesadzony makijaż, młodzieżowe ciuchy i zadumane spojrzenie. Julia weszła do salonu i usiadła. Oparła się niemal leniwie na sofie i spojrzała na swojego brata. Co się stało z twarzą? Był trochę spuchnięty z jednej strony i miał żółtozieloną obwódkę pod jednym okiem. Jego wygląd przypominał jej o tych latach, kiedy trenował boks i zawsze miał ślady na twarzy, kiedy go spotykała. Wielu sądziło, że jego nieco szeroki i krzywy nos był rezultatem tamtych ćwiczeń, ale Julia wiedziała, że dostał huśtawką w grzbiet nosa, kiedy był mały. To właściwie ten zniekształcony nos nadawał twarzy charakteru. Sprawiał, że Axel wyglądał jak stanowczy mężczyzna, którym był. Brat usiadł naprzeciwko niej. – Zakładam, że to nie jest tylko kurtuazyjna wizyta – powiedział. Julia poszperała w swojej torbie na ramię i położyła coś na stole. Był to rosyjski paszport. Hake otworzył go i zobaczył, że to dokument Yuriego. Miał tą samą arogancką minę na zdjęciu, na którą Hake zwrócił uwagę w rzeczywistości. – Spójrz na nazwisko – powiedziała Julia. Najpierw było napisane cyrylicą, ale pod spodem były litery zachodnie: Victor Jevtjenko. – Gdzie to znalazłaś? – Pod jego łóżkiem. – Nie będzie mu tego brakowało? – Z pewnością.
Uśmiechnęła się do niego, tym nieco lekceważącym uśmiechem, który znacznie dodawał jej uroku. Hake odetchnął. W każdym razie była znów na właściwej drodze, pomimo oszukaństwa Yuriego i wszystkiego tego, co pociągała za sobą poturbowana pewność siebie i żal. – Więc jest ringare[21] – powiedział Hake. – Co? – Ringare. To w „końskim” języku. Kiedy rywalizuje się z koniem, który właściwie jest innym koniem. Często lepszym i, gdy napotyka się słabszy opór, można być pewnym, że ten koń wygra. I wtedy się gra. Był przypadek w Värmland, gdzie zamalowano białe nogi konia, aby ten przypominał tego, który znajdował się na dowodzie tożsamości dołączanym do konia, gdy weterynarz na torze ogląda go przed wyścigami. Zaczęło padać, farba spłynęła i wpadli. Julia zaśmiała się radośnie. – Coś jeszcze powinienem wiedzieć? – zapytał Hake. Julia zawahała się, po czym westchnęła. – Sądzę, że Gustav Lövenhjelm może być nieco zadurzony w Yurim. To trochę za dużo rozmów w cztery oczy i trochę za dużo dotknięć i obejmowania za ramiona chłopaka, by to wydawało się całkiem właściwe. Ale nie jestem pewna. Może on tylko bardzo lubi Yuriego. Zamgliły się jej oczy. – To łatwe do zrobienia – powiedziała cicho. Hake wsadził paszport do kieszeni. – To nie ma żadnego znaczenia, czy jest tak, czy inaczej – powiedział. – Najważniejsze jest to, że Lövenhjelm jest przywiązany do Yuriego. Lub Victora. Julia kiwnęła głową. – Ale mimo oszustwa Yuriego, to on właściwie jest tylko skonsternowanym chłopcem i w jakiś sposób niewinnym – powiedziała. – Niewinny – rzekł Hake. – To bardzo mocne słowo. Kto właściwie jest niewinny? Hake zaparkował „cytrynę” tuż przez wejściem do żółtej willi z przełomu wieków. Kilku członków kolektywu było w ogrodzie i naprawiało płot biegnący wokół nowo nasadzonych grządek. Popatrzyli na niego wrogo. Hake wysiadł z samochodu i poszedł w stronę domu. Zawahał się, czy powinien zadzwonić, ale potem chwycił po prostu za klamkę i wszedł. Znów spotkał się z tym zapachem herbaty ziołowej i kwaszonych warzyw. Lubił go. Nadawał miejscu poczucia swojskości. Hake przeszedł przez duży pokój dzienny w stronę schodów. Ktoś wyjrzał przez drzwi kuchenne. Była to dziewczyna, którą spotkał tamtej nocy, Maja Salander. Jej oczy były czerwone od płaczu i wyglądała żałośnie, stojąc tam ze swoim ręcznikiem. – Cześć – powiedział. – Wiesz, gdzie przebywa Lövenhjelm? – To wszystko wasza wina – powiedziała Maja. – Twoja i twojej siostry. Czemu do cholery przychodzicie tu właśnie, kiedy ja tu jestem? – Może wykalkulowaliśmy to – powiedział Hake łagodnie. Spojrzała na niego z namysłem, zanim pokręciła głową. – Nie, nie pierwszym razem. Wtedy nie wiedziałeś, że tu zostałam. – Julia chyba wiedziała. Ona zna członków. – Dostałam służbę w kuchni na dwa tygodnie, bo ją wpuściłam. Co miałam zrobić? Zabić ją? – Prawdopodobnie. Uśmiechnęła się niespodziewanie i weszła z powrotem do kuchni. Hake ruszył na górę po schodach i dotarł do podestu. Drzwi otworzyły się i wyszedł Yuri.
Zatrzymał się gwałtownie. – Czego tu teraz chcesz? – Szukam Lövenhjelma. – On szuka ciebie? Hake pokręcił głową. – Nie jesteś tu lubiany – powiedział Yuri. – Będzie lepiej, jeśli sobie pójdziesz. Hake przeszedł obok niego do pokoju Lövenhjelma i zamknął za sobą drzwi. Yuri nadal stał i kompletnie nie wiedział, jak ma się zachować. Lövenhjelm siedział przy swoim biurku i pisał w jakimś dzienniku. Odłożył powoli pióro, kiedy zobaczył, kto wszedł. – Nie ma żadnego sensu apelować do mnie – powiedział. – Popełniłeś błąd i musisz za niego zapłacić. Hake podszedł i usiadł na krawędzi biurka, a laskę położył na udach. Spojrzał z góry na Lövenhjelma, który spokojnie odepchnął krzesło odrobinę do tyłu, by nie siedzieć tak blisko. Hake wyjął paszport i trzymał go przed oczami Gustava Lövenhjelma. – Victor Jevtjenko – powiedział. – Alias Yuri Sarkis. Zgłoszony w obozie dla uchodźców jako zaginiony. Gustav Lövenhjelm zbladł. – Jeśli policja go złapie, Yuri opuści kraj i nigdy więcej nie wróci. Lövenhjelm spojrzał na paszport i na Hakego, a potem znów na paszport. Otworzyły się drzwi i wszedł Yuri. – Potrzebujesz pomocy, Gustavie? Lövenhjelm pokręcił głową. – Wszystko dobrze, Yuri. Rosjanin nadal stał i patrzył na obu mężczyzn tak, jakby przeczuwał, że ich rozmowa dotyczy jego. – Na pewno? – Na pewno. Yuri wycofał się z pokoju i zamknął drzwi. Lövenhjelm skulił się nieco. – Więc policja jeszcze nic nie wie? – zapytał ostrożnie. – Tylko ja. Ale sądzę, że rozumiesz, co chcę od ciebie w zamian za to. – Pomachał paszportem. – To jest szantaż. – Właśnie. Dokładnie jak wobec mojej siostry. Lövenhjelm wstał. Miał proste plecy jak żołnierz i był wytrenowany, mimo swego wieku. Jego ręce nie były zwykłymi rękami urzędnika, były silne i naznaczone skrzętną pracą w ogrodzie i lesie. – Jakie mam gwarancje, że nie doniesiesz na Yuriego, nawet jeśli wycofam moje doniesienie na ciebie? – Zupełnie żadnych. Tylko moje słowo. Lövenhjelm kiwnął lekko głową. – Mam więc polegać na policjancie-przestępcy. To w pewien sposób śmiechu warte. – Ależ możesz się śmiać. Lövenhjelm się nie roześmiał. Patrzył zadumany przez okno. – Mam czas do namysłu? – Upłynął. Żadnych więcej manipulacji z twojej strony. Żadnych prób ukrycia Yuriego. Zostaję tutaj, aż dostanę wiadomość. Albo dzwonisz do prokuratora i wycofujesz swój donos na mnie teraz, albo też ja dzwonię na policję, aby natychmiast przyjechali tu i zabrali Yuriego. To będzie dla mnie
przyjemność, pilnować go do tego czasu. Lövenhjelm wetknął ręce głęboko w kieszenie i spojrzał na podłogę. Hake przypuszczał, że sprawdza wszystkie przychodzące mu na myśl możliwości. Gdyby wydał Yuriego, inni dowiedzieliby się o tym i jego etyczne wychowanie pozostałoby bez pokrycia. Wydać towarzysza, gdyż chciało się ukarać policjanta. Lövenhjelm rozważał z pewnością także szanse na to, aby doprowadzić do skazania Hakego. To może nie być takie łatwe. Oskarżyciel być może umorzyłby śledztwo po krótkim wstępnym dochodzeniu. No i być może – to najważniejsze – co znaczy dla niego Yuri? Tam Hake nie miał wstępu. Może był on brakującym synem. Może to coś innego, bardziej intymnego. Może uczeń, wobec którego żywił nadzieję, że przejmie działalność. Na międzynarodowym szczeblu. – Okej – powiedział Lövenhjelm. – Zrobię to. Podszedł do telefonu, zadzwonił do prokuratora i wycofał swoje doniesienie. Jako wytłumaczenie podał, że to było pochopne i że wróci, jeśli będzie miał powody. Kiedy właśnie miał odłożyć słuchawkę, Hake wziął ją od niego. Zapytał, z kim rozmawiał, a gdy dostał potwierdzenie, że to prokuratura, odłożył słuchawkę. – Zadowolony teraz? – zapytał Lövenhjelm. – Nie robię tego ze względu na mnie – powiedział zimno Hake. – Robię to dla mojej siostry. Obiecałem jej kilka tygodni temu, że nie będę zadzierał z Yurim i tej obietnicy zamierzam dotrzymać, chociaż zachowaliście się wobec niej jak świnie. Podniósł paszport. – To dostaniesz, kiedy otrzymam potwierdzenie, że zgłoszenie zostało wycofane. Pospieszył do samochodu i odjechał stamtąd z ulgą. Pustułka o brązowo błyszczących piórach przemknęła wzdłuż skraju lasu, a potem siadła na kalenicy, skąd majestatycznie pilnowała swojej polany. Patrzyła w stronę kilku przemarzniętych postaci, które stały, okopując ziemię tam, gdzie świerkowy las przepuszczał ostatnie promienie dziennego światła. [21] Szwedzkie określenie konia o fałszywej tożsamości, podstawionego nielegalnie w wyścigu.
ROZDZIAŁ 21 W nocy w jego snach pojawiało się słowo „szantaż” i kiedy już się obudził, ubrał się szybko i pojechał w stronę Söder. Tego wczesnego ranka znalazł Pię w Piątce. Siedziała z „elitą trunkową” i piła kawę. Wszyscy czekali, aż otworzą monopolowy na Rosenlundsgatan. Hake poprosił, by poszła z nim na spacer, ale ona nie chciała wychodzić, więc przenieśli się do stolika w głębi kawiarni. Wyglądało na to, że nie spała całą noc: jej oczy były puste, a kac ciągle trzymał. – Nie możemy pogadać później? – poprosiła. – Czuję się teraz dość oklapnięta. – Potrzebuję szybko tylko kilku informacji – powiedział Hake. Kiwnęła zrezygnowana. – Myślisz, że Leffe zajmował się jakimś szantażem? Uśmiechnęła się słabo i gestem wskazała pozostałych w lokalu. Siedziało tam dwóch młodych chłopaków, którzy wyglądali na zupełnie wykończonych, starszy, dobrze ubrany mężczyzna, który nieustannie gładził się po brodzie i nerwowo poprawiał krawat, no i zniszczona kobieta, która gapiła się w kubek kawy. – Taki był też Leffe. On nigdy nie wytrzymywał ciśnienia. – Ale ty tak? – Tylko czasami – powiedziała głucho. – W pozostałych momentach jestem taka jak oni. Zerknęła na Hakego przymrużonymi oczami: – Uważasz, że moglibyśmy wykombinować szantaż, mając na uwadze wszystko, co oznacza trzymanie nerwów na wodzy? – To może to było błędem, on tego nie wykombinował. Pokręciła głową. – Leffe był raczej po części mitomanem, jak wielu innych pijaków, ale nie okłamywał samego siebie, że z czymś da sobie radę albo nie. Lekko się przestraszył i to dlatego wyniósł się z Marginesu, tak sądzę, chociaż nigdy nie powiedział tego otwarcie. – Czego się bał? – Nie wiem, powiedziałam, ale myślę, że to może mieć coś wspólnego z jego kolegą Walterem Klumem. Wyjrzała z zadumą przez okno w stronę świtającego zimowego poranka. – Walter wyniósł się z Marginesu któregoś dnia. Zazwyczaj przestawał z Leffem. Potem widywali się coraz rzadziej, a potem jednego dnia Leffe zaczął gwałtownie chlać, jak ci opowiadałam. Tak mocno, że go wyrzucili. Sądzę, że Walter chciał go wciągnąć w coś, czego nie mógł wytrzymać, i dlatego się wystraszył i zaczął pić. Powiedział raz po pijaku, że Walter się ustawił. – Gdzie więc teraz jest Walter? – Włóczy się. On nigdy nie był z nami, to był kumpel Leffego. Może wrócił do Marginesu. Ale Waltera nie było w Marginesie. Wyprowadził się przed latem, a ci, co się wyprowadzali, nie mieli w zwyczaju wracać – według Gurry Vikena, który siedział niemal dokładnie w tym samym miejscu, co przy poprzedniej wizycie Hakego. Ubrany w ten sam szlafrok i z tym samym tłustym
brzuchem wylewającym się znad spodni piżamy. – Walter nie był żadnym prawdziwym graczem, był równie ostrożny jak Leffe – powiedział Gurra. – Jechał do swojej matki w Smålandii, jak tylko coś robiło się kłopotliwe. Ona była jego wiecznym backup’em. – Nie wiesz, gdzie w Smålandii? Pokręcił głową. Podwójne podbródki trzęsły się, a byczy kark zrobił się czerwony. – Ale jedno jest pewne. Walter nigdy nie spaliłby Leffego. Jeśli tak sądzisz – on nie miał do tego nerwów. Hake pojechał do szpitala Danderyds i poszedł na ten nowy oddział, na który został przeniesiony Tobisson. Wendela siedziała, przerzucając magazyn sportowy, i przywitała się, kiedy Hake wszedł. Zerknął na Tobissona, który leżał, gapiąc się wprost przed siebie. Schudł jeszcze bardziej, ale twarz nie wyglądała na tak martwą, jak wcześniej. Opuchlizny zeszły, a bandaż wokół głowy był zdjęty. Połowa głowy była ogolona i był tam rząd ciemnoniebieskich szwów. – Jak z tobą? – zapytał Hake. – A jak, kurwa, myślisz? – Tobias – powiedziała z niezadowoleniem Wendela. Ale Hake wolał spotkać się ze wściekłym Tobissonem niż z tym odurzonym lekami i niezainteresowanym. – Przypominasz sobie, jak dostałeś listę zaginionych osób? – Tak? – Pamiętam, że powiedziałeś coś o czyjejś matce w Smålandii, z którą siedziałeś i długo rozmawiałeś. – Jej syn się nie odzywał. Sądzę, że policja przyjmuje około trzydziestu tysięcy takich telefonów każdego roku. – Ale ona zgłosiła jego zaginięcie, prawda? Tak daleko nie zachodzi raczej większość z nich? Tobisson spojrzał zmęczony na Hakego. – Do czego zmierzasz? – zapytał. – Nie pamiętasz nazwiska kobiety? Albo syna? Tobisson zamknął oczy i myślał. – Było nietypowe, pamiętam. Brzmiało trochę z niemiecka. Puls Hakego przyspieszył. – Spróbuj – powiedział. – Próbuję, chyba rozumiesz! – Tobias! – powiedziała znów Wendela. Tobisson spojrzał na Hakego z błyskiem w kąciku oka. – To raczej potrwa, zanim wrócę do pracy. Albo do domu – powiedział znacząco. – Coś niemieckiego? – Pramm albo Klam, albo coś w tym rodzaju. – No a imię? – Walter, tak sądzę. Mam krewnego, który nazywa się Walter i jest Niemcem, więc to prawdopodobnie stąd wziąłem ten niemiecki pomysł. Ale matka nie miała obcego akcentu. Mówiła czystym jak dzwon smålandzkim. – Walter Klum? – zapytał Hake. – Właśnie – odparł Tobisson. – Co z nim?
– Nie wiem dokładnie, ale sądzę, że posiada informacje na temat Leffego Skarpety. Mieszkali razem w hotelu kawalerskim Margines. Przepełniony myślami o tajemniczym zniknięciu Waltera Kluma, Hake pojechał na komendę policji i zaparkował przed budynkiem. Teren wyglądał jak jeden wielki plac budowy z rusztowaniami z rur i folią budowlaną wszędzie. Chmura betonowego pyłu sprawiała, że trudno było oddychać. Hake wszedł na górę do pokoju dowodzenia, w którym Lidman, Guldbrandsen i komisarz Bolinder siedzieli razem z jeszcze kilkoma policjantami. Wyglądali na zaskoczonych. Hake podniósł ręce w geście zaprzeczenia. – Wprawdzie wycofali doniesienie na mnie, ale jeszcze nie wróciłem. Jest się zawieszonym, to się jest. – Nie ma się poczucia humoru, to się ma, jak było raz napisane w „Blandaren”[22] – odparł Lidman. Bolinder spojrzał powściągliwie na Hakego. Był oschłym i poprawnym komisarzem, z którym Hake wcześniej pracował. – Czego chcesz? – zapytał. – Zamierzałem zamienić kilka słów z Oskarem. Lidman wstał. – Nie możesz prowadzić śledztwa na boku, Axel – powiedział Bolinder, kiedy policjanci szli do drzwi. – Wszystko, co wiesz, musi przejść przez ten pokój. Hake nie przejmował się odpowiedzią, tylko pociągnął ze sobą Lidmana kawałek dalej na korytarz. – Potrzebuję twojej pomocy – rzekł Hake. – Słyszałeś, co Bolinder powiedział – odparł Lidman ostrożnie. – Daj spokój, Oskar. To może być ważne. Lidman pokręcił głową. – Sorry – odparł. – Ty zrobiłbyś to samo na moim miejscu. – Zrobiłbym? – Nie można mieć podwójnej lojalności w śledztwie o morderstwo. Sam to powiedziałeś. Albo jest się w środku, albo poza śledztwem. Ty jesteś poza, a ja zamierzam nadal być w środku. – Okej – powiedział Hake i odszedł stamtąd. – Axel – zawołał za nim Lidman. – To nic osobistego. Kipiąc w środku ze złości, Hake pojechał do domu. Zadzwonił do wydziału osób poszukiwanych i dowiedział się, że zgłoszenie o zaginięciu Waltera Kluma zostało wycofane. Hake podziękował i dostał numer telefonu do mamy Waltera. Zadzwonił, ale nie było odpowiedzi. Więc zaginiony syn wrócił. Axel zastanawiał się, gdzie on się podziewał. Może w Smålandii, jeśli wierzyć słowom Gurry. Hake usiadł ciężko na kanapie i poczuł, jak jest zmęczony. Zmęczony wszystkim i wszystkimi. Zmęczony brakiem koleżeństwa i zmęczony labiryntem miłości. Czuł się opuszczony. Czuł się pusty. Zadzwonił dzwonek do drzwi i Hake poszedł otworzyć. Na zewnątrz stał Lars Larsson-Varg. Trzymał w ręce zdjęcie. Było to zdjęcie tatuażu. – Pomyślałem, że to oddam – powiedział nieśmiało. Hake wziął fotografię. – Wejdź – odparł. Larsson-Varg wkroczył do salonu.
– Chciałem też skorzystać z okazji, aby przeprosić – powiedział. – To było niewybaczalne z mojej strony, by prosić cię o branie udziału we włamaniu. Jesteś uczciwym, rzetelnym policjantem i wstydzę się, że próbowałem skłonić cię, abyś robił coś za plecami twoich kolegów i nie zważał na swoje etyczne zasady. – Spokojnie – rzekł Hake. – Zapominamy o tym. – Mam nadzieję, że dasz radę mi wybaczyć. – Jak powiedziałem, zapominamy chwilowo o mojej etyce policyjnej. Wyszedł do kuchni i przyniósł butelkę wina oraz dwa kieliszki. Larsson-Varg usiadł i dostał kieliszek do ręki. – Będę musiał zapłacić karę za mój wybryk – powiedział. – Wysoką. Ale nic więcej ponad to nie będzie. Mimo wszystko przecież ukryłem się tylko w muzeum i nie próbowałem niczego ukraść. – I nie zamierzasz podjąć jakiejś nowej próby? – Mam tam teraz zakaz wstępu. Hake zauważył, że uciekł wzrokiem. – Nie rób tego – powiedział Hake. – Nie warto. – Jestem pewien, że to nie Rembrandt namalował obraz. I zamierzam tego dowieść. W ten lub inny sposób. A jak idzie z tym śledztwem o morderstwo? Hake nie zamierzał mówić, że został zawieszony, to nie była właściwa sytuacja, więc powiedział tylko, że to wystawiające cierpliwość na próbę, toporne puzzle, które muszą zostać ułożone. – Zastanawiam się, kto zrobił ten tatuaż? – powiedział Larsson-Varg. – Jest bardzo ładny. – Nie zamierzasz chyba się wytatuować? Lars Larsson-Varg spojrzał szelmowsko na Hakego. – Wyobraź sobie część „Sprzysiężenia Claudiusa Civilisa” na plecach albo na piersiach. Może wódz ze swoim jednym okiem i mieczem w gotowości? A obecnie można też przecież tatuować złotą farbą, to dawniej nie było możliwe. Wyobraź sobie koronę królewską w holenderskim złotym tonie. Nie mówię: złoty ton Rembrandta, jak zauważyłeś. Wskazał palcem na zdjęcie tatuażu. – Taka sama złota farba jak na granacie na tym tatuażu. Hake miał nadzieję, że Lars Larsson-Varg nie zrealizuje swoich pomysłów. Po jeszcze jednej butelce wina, która w większości została wypita przez byłego kustosza, ten, zataczając się, poszedł do swojego mieszkania. Hake odchylił się do tyłu i pozwolił myślom biec wolno. Nagle usiadł prosto jak świeca. – Kurwa – powiedział głośno. Podniósł się i powędrował wokół po mieszkaniu. – Kurwa! Że też nie pomyślał o tym wcześniej. To przecież tak musiało być. Usiadł przy biurku, wyjął swój notatnik i zaczął pisać. Im więcej pisał, tym wyraźniejsza stawała się układanka. Zamknął notes i wyjrzał z zadumą przez okno. Właśnie tak musiało to być. Pokręcił głową. Teraz nagle widział wszystko przed sobą w wyraźnym świetle. Całkiem pewny nie był, było jeszcze kilka rzeczy, które musiał zrobić, aby wszystko potwierdzić. [22] Szwedzki magazyn humorystyczny.
ROZDZIAŁ 22 Noc nie była łagodna dla Axela Hakego. Trudno było mu zasnąć. Myśli kłębiły się w czaszce. Obudził się, zasnął ponownie, a potem popadł w pewnego rodzaju półodrętwienie. Zaspany wstał, wziął prysznic tylko po to, by odkryć, że jest trzecia w nocy. Poszedł więc i znów się położył i złapał kilka godzin snu, zanim zadzwonił budzik. Wypił szybką kawę, nim wyruszył w drogę na swoją pierwszą wizytę. Kiedy otworzył drzwi do małego pokoiku, zobaczył tylko białą górę leżącą na łóżku. Kawał białego mięsa, który, gdy jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności, ukształtował się w ludzkie ciało. Brudna roleta była zaciągnięta, a smród obrzydliwy. Hake podszedł do łóżka i zapalił lampkę przy wezgłowiu. Potrząsnął mężczyzną. Oczy Gurry Vikena były tylko parą wąskich szpar. – Co do cholery – powiedział, podniósł się na łokciu i zamrugał pod światło. – Tylko jedno pytanie – odparł Hake. – Spadaj – powiedział Gurra i znów zamknął oczy. Hake ponownie nim potrząsnął, a ta wielka bryła mięsa próbowała wyrwać się z jego uchwytu. Gurra szukał ręką pod łóżkiem, tam gdzie leżała butelka, ale Hake odepchnął ją na bok stopą. Pochylił się nad śmierdzącym, tłustym ciałem Gurry. – Czy Walter miał tatuaż? – niemal szepnął. – Tatuaż? – Tak? Miał jakiegoś rodzaju tatuaż na ciele? Gurra Viken znów otworzył małe świńskie oczka. – Nie. Nie był wytatuowany. – Jesteś pewny? – Absolutnie pewny. Idź teraz do jasnej cholery. Odwrócił się plecami do Hakego. – Ani nawet jakichś kropek włóczęgi[23] na rękach? – Nie, powiedziałem. Nie był wytatuowany! Hake nachylił się do jego ucha i szepnął coś. Gurra Viken jęknął słabo. – Tak, miał – powiedział. – O to mogłeś zapytać kogokolwiek. Hake podniósł się, zgasił lampę i wyszedł z hotelu kawalerskiego. Poranne światło było ostre i przenikliwe. W nocy spadł pierwszy śnieg i leżał teraz pudrowobiały na chodnikach i dachach. Drogi były już przejezdne i zostawiły brązowe smugi w środku bieli. Było tak, jakby miasto przeszło lifting i wyglądało młodziej. Hake pojechał do Ollego Sandstedta. Główny technik siedział przy mikroskopie w swoim laboratorium. Palił jak zwykle i skinął głową Hakemu, gdy ten wszedł. – Nie jesteś zawieszony? – No. – Ale i tak chcesz informacji? – Właśnie. Możesz mi pomóc?
Sandstedt spojrzał na niego znad grubych okularów. – To zależy, czego to dotyczy. – Chciałbym ponownie przeczytać protokół sekcji zwłok Harry’ego Stenmana. – Dlaczego? – Potrzebuję potwierdzić kilka rzeczy. – I ja mam się tym zadowolić? – Na razie. Sandstedt podniósł się od stołu warsztatowego i podszedł do aluminiowej szafy, z której wysunął długą szufladę. Pogrzebał w niej chwilę, upuścił popiół z peta, zanim wyjął teczkę. Otworzył ją. – Tutaj – powiedział i podał ją Hakemu. – Ale nie możesz jej zabrać ze sobą. Hake usiadł na biurowym krześle i przeczytał cały raport. Zrobił kilka notatek w swoim notesie, zanim wstał i położył teczkę na biurku Sandstedta. – Dziękuję – powiedział. – Dowiedziałeś się tego, czego chciałeś? Hake pokiwał z zadumą głową i właśnie miał iść, kiedy zadzwoniła komórka. Był to śledczy ubezpieczeniowy Tage Lennartsson. Poinformował, że wypłacili pieniądze z ubezpieczenia i że sprawa została zakończona, jeśli chodzi o nich. Żadnych malwersacji nie można było dowieść w stosunku do Ulli Stenman i legalnie miała prawo do ubezpieczenia na życie swojego męża. – Kurwa mać – rzucił Hake i wyłączył telefon. Pospieszył do samochodu, zadzwonił do Lidmana, ale bez odpowiedzi. Wtedy zadzwonił do pokoju dowodzenia, nikogo jednak tam nie było. Zaklął cicho pod nosem i zapalił samochód. Ulla Stenman przeglądała się w lustrze. Założyła spodnie w kolorze skorupek jajek, beżową lnianą marynarkę od Armaniego i jedwabny szal w kolorze cynobru jako akcent do tych bardziej dyskretnych barw. Włosy miała ufarbowane na blond i wycieniowane według najnowszej mody. Czuła się atrakcyjna i pewna siebie. To ten czas, te ostatnie miesiące, kiedy nie była pewna i bała się, były straszne. Ale wczoraj pieniądze wreszcie przyszły i uważała, że pora znowu zacząć żyć. Pierwszym, co zrobiła, było pozbycie się mysich włosów. Potem wycieczka do NK[24] i ostatni, ale nie mniej ważny krok, telefon do ukochanego. Stanęła na środku pokoju i rozejrzała się. Wszystko wyglądało dobrze. Walizka była spakowana, a pieniądze zabezpieczone. Wszystko poszło zgodnie z planem. Axel Hake jechał z szaleńczą prędkością przez miasto. Na moście Väster pchnął kierowcę, który później próbował ścigać go w dół całej Hornsgatan, ale został w tyle przy Ringvägen, gdzie Hake przejechał na czerwonym świetle. Skręcił w stronę Bastugatan i był zmuszony jechać kawałek po chodniku, aby ominąć samochód, który wlókł się, polując na miejsce parkingowe. Hake wjechał w małą przecznicę z boku Mälarborgen i postawił samochód na środku ulicy. Pospieszył do trzydziestki ósemki, wyjechał windą na piętro Ulli Stenman i zadzwonił do drzwi. Nikt nie otworzył. Zadzwonił ponownie i nasłuchiwał dźwięków ze środka, z uchem przyłożonym do drzwi wejściowych, ale nic nie było słychać i nikt nie otworzył. Bracia Hemmesta byli w domku letniskowym i pakowali swój nieliczny dobytek. Wojskowe torby stały starannie ustawione w rzędzie na kuchennym stole. Byli ubrani w lekkie, tropikalne garnitury, wybierali się tam, gdzie gorąco. Göran położył na wierzchu swoje radio na krótkie fale, słuchał go często i zawsze chciał być na bieżąco z sytuacją na świecie. Nils zamknął w spiżarni swój nóż
myśliwski i swoją strzelbę. Leżały zawinięte w odporną na wilgoć ceratę, na samym dole skrzynki z ziemniakami. Kiedy wrócą, chciał, by broń była natychmiast gotowa do użytku. Mały wynajęty samochód czekał zaparkowany na zewnątrz. Göran rozejrzał się ostatni raz po domku. Pora była ruszać, a nie wiedział, kiedy znów tu wrócą. Obydwaj bracia wzięli swoje torby i wyszli z domku. Rick Stenman stał razem z Maximem Olgakovem w garażu. Kilka nowych samochodów dotarło tego poranka. Nowe rejestry zostały założone, nowi klienci się odezwali. To będzie coś zupełnie innego niż wcześniej. Ale nie zamierzał zostawać na długo. Wypatrzył samochód, który miał zamiar pożyczyć w chwili, gdy Maxim pójdzie na lunch. Srebrny mercedes, który przejechał zaledwie kilka tysięcy mil. Rick patrzył wyczekująco na Olgakova. Danne Durant był zdenerwowany. Nie zdarzało się to często, ale teraz nadeszła chwila prawdy. Przez okno kabiny wyjrzał w stronę kamiennego nabrzeża i zniszczonego otoczenia stoczni. Latem był to niemal idylliczny obszar, ale teraz, z zimową pluchą, nie było nic pastoralnego w tych zardzewiałych łodziach, spawarkach i obranych z liści drzewach. Śnieg leżał na plandekach i na pokładach tworzyły się duże kałuże. Danne usłyszał nadjeżdżający samochód i wyjrzał przez okno. Axel Hake otworzył drzwi wejściowe po kilku próbach i wszedł do mieszkania na Bastugatan. Sprawdził szybko, że Ulli nie ma w domu, a potem metodycznie zaczął przeszukiwać mieszkanie. Nie znalazł nic wartościowego – ani w sypialni, ani w salonie. Przeszukał wszystkie garderoby, szuflady w kuchni i inne schowki, ale bez rezultatu. Tak czy owak wyczuwał instynktownie, że coś jest nie tak, że coś wisi w powietrzu i że czasu jest niewiele. Podniósł słuchawkę telefonu i nacisnął klawisz powtarzania w nadziei, że Ulla wykonała jakiś ważny telefon, ale numer prowadził do salonu fryzjerskiego. Hake podszedł do dużego okna i spojrzał na Sztokholm. Na lewo leżał kanał Pålsund i Långholmen ze stocznią Mälar na cyplu, na prawo Stare Miasto, a pomiędzy nimi Riddarfjärden. Powinien czekać na Ullę Stenman, czy ona wyfrunęła? Pogładził ręką włosy i oparł się ciężko na lasce. Tracił grunt i musiał działać. Zadzwonił do Oskara Lidmana. – Tu Axel – powiedział – i to cholernie pilne. Sprawdź, czy Ulla Stenman wybrała pieniądze z konta, na które wpłaciła je firma ubezpieczeniowa. – Muszę… – Teraz – odparł Hake. – Zadzwoń do mnie od razu! Po dziesięciu minutach Lidman oddzwonił. – Nie ma ich na jej koncie – powiedział. Hake zaklął cicho. – O co chodzi? – Ulla Stenman wyjeżdża z kraju z pieniędzmi, więc musicie zaalarmować wszystkie punkty kontroli granicznej. – Jest sama? – Nie, ma towarzyszy podróży. – Ilu zatem? – Jednego albo dwóch. Nie jestem całkiem pewien. – To będzie cholerna operacja i… – To pilne, Oskar. Możesz to zrobić? – Muszę najpierw porozmawiać z Bolinderem. Hake zawahał się.
– Zrób to, ale uruchom to szybko, teraz to kwestia minut. Wyłączył komórkę i wtedy wpadł na to, jak oni prawdopodobnie to zrobią. Pospieszył z mieszkania do samochodu. Sam musi tam pojechać, nie był pewien, czy Bolinder będzie w ogóle pomocny, jeśli ubzdura sobie, że Hake po prostu jest zdesperowany. Zastartował, zjechał w dół Hornsgatan i dalej, w stronę mostu Väster. [23] Chodzi o luffarprickar – trzy wytatuowane kropki między kciukiem a palcem wskazującym w kształcie V, aby mogły być ukryte po złączeniu palców. W Szwecji kojarzone z żeglarzami, recydywistami i włóczęgami. [24] Znana sieć domów towarowych.
ROZDZIAŁ 23 Axel Hake zaparkował przy szopie z blachy falistej tak, że samochodu nie było widać od przodu. Poszedł do hangaru, który mieścił także niewielkie biuro. Mężczyzna siedzący za szybą spojrzał na Hakego, kiedy ten wszedł. – Kto jest odpowiedzialny za zezwolenia na lot dla prywatnych samolotów? – zapytał. – To ja się tym zajmuję. Chcesz się czegoś dowiedzieć? Hake wyjął swoją legitymację. – Policja kryminalna – powiedział. – To pilne. Czy masz informacje o tym, kto będzie stąd dzisiaj startować? – Oczywiście. Zalogował się do komputera i wyciągnął listę zezwoleń na starty i lądowania. Hake stanął za nim i spojrzał w spis: – Ci tutaj – powiedział i wskazał palcem na jedno nazwisko. – Gdzie oni się podziewają? Mężczyzna popatrzył na zegarek. – Są gotowi do odlotu za kilka minut – odparł. – Ale muszą mieć pozwolenie na start, a ja mogę temu zapobiec. – Sądzę, że mają to w dupie. – Ale tak przecież nie można robić. Bezpieczeństwa lotów nie można przecież narażać na szwank. Bromma jest całkiem dużym lotniskiem. Wyglądał na oburzonego. – Myślę, że oni podejmą to ryzyko, jeśli będą musieli. Co oznacza B 2357? – Stoją w hangarze B. – Gdzie on jest? – Dwa budynki dalej. Hake wypadł z biura. Wiało mocno, kiedy okrążał pierwszy hangar. Śnieg roztopił się na pasie startowym i lądowisku, a mały samolot pasażerski lądował, kiedy Hake odchodził w stronę hangaru B, przy którego szczytowej ścianie stał zaparkowany wynajęty samochód. Hake dostrzegł ciągnik zmierzający do hangaru i podejrzewał, że to ten, który ma wyciągnąć samolot na miejsce startu. Poszedł za nim i wszedł do mniejszego hangaru, w którym stało kilkanaście prywatnych samolotów. Traktor podjechał do pomalowanej na czerwono-biało Cessny, a od strony pasażera stała Ulla Stenman i ładowała walizkę. Hake podszedł do niej. Kiedy był tuż obok, odwróciła się i zbladła. – Co, do cholery – powiedziała, gdy go zobaczyła. – Musimy porozmawiać – odparł Hake. – Zapomnij. Nie mam czasu. – Chodzi o morderstwo, więc raczej musisz zaczekać. Oblizała wargi i stanowczo zbyt późno Hake zauważył, że zerka mu przez ramię. Ściągnął barki i odwrócił się na bok. Uderzenie ciężkim kluczem francuskim trafiło go w plecy, zamiast w głowę. Poleciał do przodu i wylądował na czworakach. Następny cios trafił go w krzyże i poczuł, jakby rozżarzone noże kłuły jego ciało. Przetoczył się po betonowej podłodze i zobaczył mężczyznę podnoszącego znów klucz francuski.
Hake czuł, jak jego kończyny powoli cierpną. Musi uciec przed następnym uderzeniem, w przeciwnym razie będzie po nim. Mężczyzna zamordował już dwa razy i nie cofnie się przed tym, by zrobić to znowu. Klucz został ponownie uniesiony, a Hake z trudem wtoczył się pod Cessnę tak, że cios trafił w biodro. Wydawało się, że coś trzasnęło i ból sprawił, że Hake na kilka sekund stracił przytomność. Morderca pojawił się za nim i ponownie uniósł klucz francuski. Ale cios trafił w bok barku, a Hake próbował wczołgać się głębiej pod samolot. Obecnie był niemal bezsilny i ledwo dawał radę stawiać opór, kiedy morderca złapał go za nogi, wyciągnął na podłogę hangaru i podniósł klucz z zamiarem dobicia. Światło z otworu hangaru uniemożliwiało dostrzeżenie wyrazu twarzy napastnika, ale Hake zastanawiał się, czy się nie uśmiecha. Ostatkiem sił Hake dosięgnął swojej laski i uderzył nią w nogi mężczyzny. Laska pękła i Axel usłyszał, jak morderca śmieje się, kopiąc na bok jej kawałki. To była ta przerwa na oddech, której Hake potrzebował. Kiedy zobaczył, jak klucz francuski zbliża się z gwałtowną siłą do jego głowy, wyjął swoją broń służbową i strzelił napastnikowi w środek klatki piersiowej. Klucz francuski upadł z łoskotem na podłogę, a krzyk Ulli Stenman wypełnił hangar. Hake zobaczył ślad po ugryzieniu na ramieniu przeciwnika w momencie, gdy ten padał. Oczy wydawały się toczyć w głowie i tylko białka były widoczne, zanim morderca stracił przytomność. Ulla Stenman rzuciła się obok niego i zaczęła gwałtownie płakać. – Red – lamentowała – Red… Hake podniósł się na nogi i spojrzał na Harry’ego Stenmana, który leżał i krwawił na kolanie swojej Ulli. Hakego ogarnęły gwałtowne mdłości i oparł się o skrzydło samolotu. Żebym tylko nie zemdlał teraz, pomyślał. Hangar zaczął wirować, ale Hake zdążył zrozumieć, że Lidman nadchodzi z kilkoma policjantami, zanim runął i wszystko sczerniało. Hake trafił na ten sam oddział, co Tobias Tobisson. Biodro było pęknięte, a w dolnej części pleców był pokaźny wylew. Tobisson chciał wszystko wiedzieć i Hake wyjaśniał, jak wpadł na to, że to tylko Harry Stenman mógł stać za tym wszystkim. – Pierwszy sygnał nadszedł, gdy boksowałem się z Dannem. Powiedział, że Red miał dobrą kondycję i że pił umiarkowanie. Ale zwłoki w wodzie miały kondycję sześćdziesięciolatka i częściowo zniszczoną wątrobę od ciągłego picia. Potem było to z tatuażem. – Tatuażem? – Mój kolega Lars Larsson-Varg powiedział, że złoto w tatuażach jest relatywnie niedawno wymyśloną farbą, z którą wcześniej się nie udawało. Ale tatuaż Harry’ego miał przecież więcej niż dziesięć lat. Wtedy zrozumiałem, że tatuaż zwłok musiał być świeżo zrobiony. Kiedy później zapytałem Gurrę w Marginesie, czy Walter Klum był rudy, i otrzymałem potwierdzenie, byłem niemal pewien, że to nie Harry Stenman został zamordowany, tylko Walter Klum. Tobisson pozwolił, by to wszystko wryło mu się w pamięć. – Harry wybrał swojego sobowtóra, ponieważ był naturalnie rudy i trochę do niego podobny. Szczególnie po tym, jak przeleżał w wodzie jakiś czas. Walter Klum był pijakiem, który miał w zwyczaju wałęsać się po Söder. Harry wyszukał go i przekonał, by wyprowadził się z Marginesu i zapadł pod ziemię na kilka miesięcy. Obiecał mu pokaźną sumę pieniędzy, ale zażądał, aby zrobił tatuaż, żeby dostać pieniądze. Stenman ciągnie wymyśloną historię o tym, że chodzi tylko o to, by pokazać się z nagim torsem przy jakiejś okazji, aby kogoś oszukać i nic więcej. Waltera, który był słupem w firmie fasadowej
i czymkolwiek jeszcze, gówno obchodzi, co musi zrobić, byle tylko dostać pieniądze. Ukrywa się zatem, ale nie umie trzymać się z daleka od swojego kumpla, Leffego. Zakrada się czasami do jego autobusu i razem piją. Red widzi to i być może obserwuje także mnie, gdy któregoś razu odnajduję Leffego po tym, jak znaleźliśmy zwłoki w wodzie. Sądzi, że Walter powiedział za dużo Leffemu i że ten może zamierza coś sypnąć. Aby nic nie wyciekło, pali autobus. – Ale ty pokazałeś przecież zdjęcie tego zmarłego Waltera Leffemu? Hake położył poduszkę pod plecy i kiwnął lekko głową. – Leffe nienawidził policjantów, nie zamierzał powiedzieć zbyt wiele, a poza tym porządnie się wystraszył, kiedy Walter został zamordowany. Nie chciał być w nic wciągnięty i trafić na przesłuchanie, a być może do domu opieki. Kiedy Walter zapadł się pod ziemię, Leffe zaczął przecież solidnie pić, może już wtedy sądził, że jego koleś został wyeliminowany. Ale później Walter się pojawił i przechwalał się, że będzie piekielnie bogaty, kiedy będzie po wszystkim. – Więc Red postarał się o sobowtóra. – Ringare… – …którego później morduje na pokładzie łodzi Petterssona i topi w kanale Pålsund. I wszystko po to, aby wydostać ubezpieczenie na życie za samego siebie? Hake kiwnął głową. Czuł się osłabiony i rozpalony gorączką. Motyw z ubezpieczeniem na życie był krystalicznie czysty, ale nadal nie rozumiał, dlaczego Harry Stenman wybrał zniknięcie tak nagle. Albo może po prostu nie potrafił myśleć jasno. – Ale dlaczego kanał Pålsund? – usłyszał pytanie Tobissona. – To było to, co uważałem przez cały czas za takie dziwne. Jeśli człowiek chce się kogoś pozbyć, to nie wyrzuca go w samym środku Sztokholmu. Ale Red przecież chciał, żebyśmy znaleźli Waltera. Tak, wszystko opierało się na tym, że go znaleźliśmy. – To było cholerne ryzyko. Odciski palców mogły przecież ujawnić, kto to był. – Harry Stenman przygotował się skrupulatnie. Wybrał Waltera, ponieważ nigdy wcześniej nie był karany. Dlatego jego odcisków palców nie było w naszym rejestrze. – Biedny Walter – powiedział Tobisson. – Najpierw żyć martwym życiem, a potem umrzeć jako ktoś inny… – Dzwoniłem do jego mamy, która absolutnie nie wycofała zgłoszenia o zaginięciu. Ktoś inny to zrobił. Prawdopodobnie Harry. Tobisson podniósł się z łóżka i przeciągnął się. – A Danne Durant nie był wplątany ani trochę? – Może domyślał się czegoś, ale pożyczył czterysta tysięcy koron w zamian za obietnicę otrzymania z powrotem pięciuset tysięcy. Nie zamierzał pomagać policji, bo wtedy te pieniądze poszłyby z dymem. Zanim Ulla wyjechała na lotnisko, pojechała na jego łódź i zwróciła pieniądze. Powiedziała to podczas przesłuchania. – Te czterysta tysięcy było po to, by zapłacić Walterowi i przygotować ucieczkę? Hake kiwnął głową. Ukrycie się nigdy nie było tanie, a Cessnę z pewnością wynajął na dłuższy czas. Według tego, co wydobył Lidman, byli w drodze do domu, który wynajęli w Prowansji. – No, a ci cholerni bracia? – Oni pojechali z powrotem na Korsykę, by tam znów się zaciągnąć. Nie wytrzymali chyba kręcącej się wokół nich masy policji. – Więc to Harry zakradł się za mną i mnie pobił? – Tak. Potwierdza to ślad ugryzienia na jego ręce. Chciał, żebyś przestał śledzić Ullę. Był z pewnością u niej na Bastugatan cały czas. A poza tym przez ten atak rzucił pośrednio podejrzenia
na braci. Gdybyś go nie ugryzł, pewnie wsadzilibyśmy ich do kicia i trafilibyśmy na zły trop. – Mógłbym złapać tego Nilsa, gdyby naprawdę było trzeba – powiedział Tobisson i zacisnął pięści. Hake nie wierzył w to ani sekundę, ale przymknął na to oczy. – A Rick nic nie wiedział? – Nie, to by nie zadziałało. Był przywiązany do swojego brata i z pewnością próbowałby go odwiedzić. W zamian za to pracuje teraz u Olgakova, ale w tej maszynerii niewątpliwie zgrzyta. Rick ma w zwyczaju pożyczać bez pozwolenia samochody, aby zaimponować swojej dziewczynie, a to drażni Olgakova. Ostatnio był to srebrny merc, którego Rickowi udało się rozbić, co sprawiło, że się pokłócili. – A Bromma? – zapytał Tobisson, podchodząc z powrotem do łóżka. Nadal kręciło mu się w głowie, kiedy za długo był na nogach. Lekarz powiedział, że to było poważne wstrząśnienie mózgu, ale że wróci do pełni zdrowia. Tobisson nie był równie pewien. – Harry był przecież wyszkolonym pilotem, wykonywał misje zwiadowcze dla Legii, a poza tym na czarno przewoził samolotem benzynę w Bośni. Jeśli miałby wydostać się z kraju niezauważony, to małym śmigłowcem. Ale na to Hake wpadł w ostatniej sekundzie. Oparł głowę o wezgłowie łóżka i pomyślał, że wszystko ma swój czas. Jednego dnia nie wie się nic, a następnego widzi się wszystko w innym świetle. Gorzej było z Harrym Stenmanem. Jednego dnia był uznany za zmarłego, następnego odsiadywał w więzieniu dożywocie. Gdyby kula Hakego trafiła trochę bardziej na lewo, przeszyłaby serce, a wtedy mógł być martwy po raz drugi, ale teraz się uratował. Otworzyły się drzwi i wszedł Oskar Lidman z pudełkiem czekoladek, które natychmiast otworzył. Z wielką starannością wybrał kostkę, zanim poczęstował pozostałych. – Harry zaczął gadać – powiedział, pałaszując kawałek. – Wiecie, jak to się zaczęło? Obydwaj pozostali byli cicho. – Bał się. Bał się braci Hemmesta. Spojrzał z zadumą na Tobissona. – Oni widocznie znają sztukę zastraszania. Tobisson spuścił wzrok. – Kontynuuj – powiedział niecierpliwie Hake. – Zadzwonili do niego w zeszłym roku i rzeczywiście, kiedy się żegnali, powiedzieli prosto z mostu, że zamierzają pomścić swojego kumpla. Nie wyjawili, kiedy ani jak, chcieli, aby nigdy nie czuł się nazbyt bezpieczny. Miał jednak umrzeć. – I wtedy zaplanował swoje własne zniknięcie? – zapytał Hake. Lidman kiwnął głową. – On i Ulla spacerowali jednego wieczoru przy przystani Hammarby. Zobaczyli mężczyznę zataczającego się przy nabrzeżu. Był podobny do Harry’ego i Ulla na żarty powiedziała, że to mógłby być on. To wtedy pojawiła się idea uniknięcia tego ciągłego zagrożenia. Harry przekonał Waltera i wysłał go do Danii, aby zrobił tatuaż. Dowiedział się, że jeśli człowiek ma tak wyraźny znak rozpoznawczy jak tatuaż, to wystarczy identyfikacja kogoś bliskiego. Wtedy policja nie idzie dalej i przykładowo nie domaga się karty stomatologicznej albo zrobienia testów DNA. – Ale popełnił błąd z tatuażem. Klum dostał złoto w granacie zamiast żółtego, jak miał Harry – powiedział Hake. – Walter miał ze sobą w Danii zdjęcie tatuażu Harry’ego i tatuażysta sądził, że to było złote, nie
żółte. – Nie wszystko złoto, co się świeci – powiedział Tobisson. – Nadal zastanawiam się, dlaczego to stało się właśnie w Pålsundet – rzekł Hake. Grube palce Lidmana znów były w pudełku czekoladek. Jak gdyby omiatał zawartość dłonią, zanim ręka zanurkowała i wyłowiła kostkę czekolady. – Nie powiedział tego wprost, ale podejrzewam, że chciał, by Danne został wsadzony za morderstwo, bo wtedy nie potrzebowałby zwracać pożyczonych pieniędzy. Był zdesperowany i gotowy spalić wszystkie mosty. – Ci pieprzeni bracia – powiedział głucho Tobisson. – Oni w najwyższym stopniu są współwinni. Dlaczego zamiast tego nie załatwił ich? – Ponieważ wiedział, jacy są dobrzy – odparł spokojnie Hake. – Zatem w więzieniu też nie jest chyba bezpieczny. Tobisson wyjrzał z rozmarzeniem przez okno. Niemal życzył sobie, by wrócili, aby on mógł ich złapać. Nadal trudno było mu przetrawić to, że go przestraszyli aż do szpiku kości. Lidman zawahał się, wziął ostatnią kostkę czekolady, a potem nakrył pudełko wieczkiem. – Musicie chłopaki przestać wyjadać całą czekoladę – powiedział. – Musi wystarczyć na jakiś czas. Uśmiechnął się do nich i wsunął ręce do kieszeni swojego wielkiego płaszcza, jakby po to, by powstrzymać samego siebie przed wyjedzeniem całej bombonierki. Następnego dnia Hanna i Siri przyszły z wizytą. Siri zbadała bandaże na biodrze i plecach, podczas gdy Hanna stała przy oknie i patrzyła na zewnątrz. Nagle odwróciła się i spojrzała na niego. – Jadę do Paryża – powiedziała. Hake poczuł, jak odwaga go opuściła i że nie jest w stanie protestować. – Dwa tygodnie na początek. – Ja będę u cioci Julii i będę asystentką weterynarza – dodała Siri radośnie. Hake patrzył pustym wzrokiem przed siebie. Wszystko było takie mętne. Wszyscy byli fałszywymi końmi na torze życia. Gdzieś w oddali usłyszał znów głos Hanny. – Chcę, żebyś pojechał ze mną. Kiedy będziesz zdrowy. Kiedy będziesz mieć czas. Podeszła i pocałowała go w usta. – Potrzebuję cię – powiedziała. Jej oczy odrobinę błyszczały. Potem Hanna stawała się coraz bardziej zamazana i w końcu Hake zamknął oczy. Ona jednak nadal pozostała przed oczami. Naga i smukła stała przy oknie w Paryżu, by zobaczyć świt przebijający się nad pustymi wagonami pociągów i lokomotywami na ślepych torach. Wydawało mu się, że unosi się między rzeczywistością a snem, i że czas się zatrzymał. Tak, czas, pomyślał. Wszystko miało swój czas. Czas, by żyć, czas, by umierać. Czas rzucania kamieni i czas ich zbierania, czas pieszczot cielesnych i czas wstrzymywania się od nich. Hake zastanawiał się, jak to właściwie będzie z nim.