WROCŁAW 2016 Projekt okładki MARIUSZ BANACHOWICZ Fotografia na okładce © Lorraine Kourafas/Shutterstock Redakcja IWONA GAWRYŚ Korekta BOGUSŁAWA OTFINO...
24 downloads
20 Views
1MB Size
WROCŁAW 20 16
Proje kt okładki MARIUS Z BANACHOWICZ Fotografia na okładce © L orraine Kourafas/S hutte rstock Re dakcja IWONA G AWRYŚ Kore kta BOG US ŁAWA OT FINOWS KA Re dakcja te chniczna LOREM IPS UM Polish e ditions © Publicat S . A ., Ove L øgm ansbø MMX VI (w ydanie e le ktroniczne ) Wykorzystyw anie e -booka nie zgodne z re gulam ine m dystrybutora, w tym nie le galne je go kopiow anie i rozpow sze chnianie , je st zabronione . Wsze lkie praw a zastrze żone .
je st znakie m tow arow ym Publicat S . A .
Wydanie e le ktroniczne 20 16 IS BN 9 78-83 -271-550 9 -2
Publicat S. A . 61-0 0 3 Poznań, ul. Chle bow a 24 te l. 61 652 9 2 52, fax 61 652 9 2 0 0 e -m ail: office @publicat .pl, w w w .publicat .pl
Oddział w e Wrocław iu 50 -0 10 Wrocław , ul. Podw ale 62 te l. 71 785 9 0 40 , fax 71 785 9 0 66 e -m ail: w ydaw nictw odolnoslaskie @publicat .pl Konw e rsja publikacji do w e rsji e le ktroniczne j
Spis treści
De dykacja 1. S obota, 12 grudnia, godz . 17.40 2. Nie dzie la, 13 grudnia, godz . 12.11 3 . Nie dzie la, 13 grudnia, godz . 13 .0 8 4. Nie dzie la, 13 grudnia, godz . 16.40 5. Nie dzie la, 13 grudnia, godz . 18.0 1 6. Ponie działe k, 14 grudnia, godz . 0 0.0 4 7. Ponie działe k, 14 grudnia, godz . 0 9 .10 8. Ponie działe k, 14 grudnia, godz . 15.12 9 . Ponie działe k, 14 grudnia, godz . 18.24 10. Ponie działe k, 14 grudnia, godz . 20.3 3 11. Ponie działe k, 14 grudnia, godz . 22.0 0 12. Wtore k, 15 grudnia, godz . 11.40 13 . Wtore k, 15 grudnia, godz . 12.0 1 14. Wtore k, 15 grudnia, godz . 12.29 15. Wtore k, 15 grudnia, godz . 12.50 16. Wtore k, 15 grudnia, godz . 22.10 17. Środa, 16 grudnia, godz . 0 8.13 18. Środa, 16 grudnia, godz . 11.15 19 . Środa, 16 grudnia, godz . 11.49 20. Środa, 16 grudnia, godz . 12.3 4 21. Środa, 16 grudnia, godz . 22.40
22. Czw arte k, 17 grudnia, godz . 0 6.17 23 . Czw arte k, 17 grudnia, godz . 12.58 24. Czw arte k, 17 grudnia, godz . 17.0 0 25. Piąte k, 18 grudnia, godz . 0 7.3 3 26. Piąte k, 18 grudnia, godz . 23 .3 2 27. S obota, 19 grudnia, godz . 0 1.3 3 28. Nie dzie la, 20 grudnia, godz . 0 8.15 29 . Nie dzie la, 20 grudnia, godz . 0 8.3 7 3 0. Nie dzie la, 20 grudnia, godz . 12.3 7 3 1. Nie dzie la, 20 grudnia, godz . 13 .3 0 3 2. Nie dzie la, 20 grudnia, godz . 13 .45 3 3 . Nie dzie la, 20 grudnia, godz . 15.49 3 4. Nie dzie la, 20 grudnia, godz . 17.10 3 5. Nie dzie la, 20 grudnia, godz . 19 .3 0 3 6. Nie dzie la, 20 grudnia, godz . 19 .3 5 3 7. Nie dzie la, 20 grudnia, godz . 21.3 0 3 8. Nie dzie la, 20 grudnia, godz . 22.0 5 3 9 . Ponie działe k, 21 grudnia, godz . 0 6.40 40. Ponie działe k, 21 grudnia, godz . 0 8.15 41. Ponie działe k, 21 grudnia, godz . 0 9 .0 1 42. Ponie działe k, 21 grudnia, godz . 10.10 43 . Ponie działe k, 21 grudnia, godz . 11.12 44. Ponie działe k, 21 grudnia, godz . 12.3 0 45. Ponie działe k, 21 grudnia, godz . 16.0 5 46. Ponie działe k, 21 grudnia, godz . 16.10 47. Wtore k, 22 grudnia, godz . 12.0 0 48. Nie dzie la, 14 lute go, godz . 18.0 4
49 . Czw arte k, 17 m arca, godz . 0 8.40 Przypisy
D la D ag fríð. Z aw sz e. I dla Bartosz a. Z a pom oc .
Nie m iałe m praw a w dzie rać się w coś, co nie nale ży do m nie . J oste in G aarde r, D z iew cz yna z pom arańcz am i
1 Sobota, 12 grudnia, godz . 17.40 Hallbjørn Olse n spojrzał na w yśw ie tlacz na de sce rozdzie lcze j. T rzy stopnie , jak zw ykle . Miał w raże nie , że te m pe ratura ustaliła się na najbliższe czte ry m ie siące . Dopie ro w kw ie tniu drgnie o dw ie , m oże trzy kre ski, aby w szczycie se zonu turystyczne go dojść do trzynastu. L iczba pe chow a, ale nie tutaj – bo tutaj oznaczało to, że przyje zdni bę dą zadow ole ni. Być m oże naw e t pojaw i się ich trochę w ię ce j i Hallbjørn dostanie zastrzyk gotów ki. Poza se zone m Olse n żył z zaję ć doryw czych, takich jak dzisie jsze zre pe row anie okie nnic u starsze j kobie ty w porcie . Znał ją od daw na, jak w szystkich w Ve stm annie , o co nie trudno było w m iaste czku, które zam ie szkiw ało nie w ie le ponad tysiąc m ie szkańców . Wynikał z te go pe w ie n proble m , bo czę ść je go klie ntów ocze kiw ała, że w ykona robotę za darm o lub półdarm o. S taruszka także . Wrę czyła m u sie de m dzie siąt koron i zaproponow ała skerpikjøt – Olse n zapłatę przyjął, ale baraniny odm ów ił. Pod konie c m ie siąca naje się je j tyle , że bę dzie m iał dosyć na cały rok . S ie dział w sam ochodzie , m yśląc o tym , że bę dą to trze cie św ię ta be z żony. Radził sobie nie najgorze j, biorąc pod uw agę , że sam otnie w ychow yw ał sze snastole tnią Ann-Mari. Wpraw dzie na fali zaurocze nia Am e ryką córka zam iast „tato” m ów iła do nie go „Hal”, ale zaw sze m ogło być gorze j. Nagle rozle gło się pukanie w szybę od strony pasaże ra i Hallbjørn drgnął. S pojrzał w praw o i zobaczył kole żankę Ann-Mari, które j im ie nia nie m ógł sobie przypom nie ć . Nachylała się do okna i uśm ie chała do nie go. Hallbjørn opuścił szybę . – Wszystko w porządku, panie Olse n? – zapytała dzie w czyna. Potrząsnął głow ą. Nic nie było w porządku. – T ak – odparł. – A w ygląda pan, jakby coś się stało. Albo m iało stać . – S łucham ? Dzie w czyna roze jrzała się , rozkładając rę ce . – No w ie pan – pow ie działa. – S ie dzi pan sam w sam ochodzie , je st już cie m no, m ożna by pom yśle ć , że pan na kogoś czyha. – Zaśm iała się .
Ow sze m , m ożna by pom yśle ć , gdyby zdarzyło się to gdzie kolw ie k indzie j, pom yślał Olse n. Mie szkańcom Ve stm anny poję cie prze stę pstw a było w łaściw ie obce , nie znali go z autopsji. Zre sztą podobnie było na całym archipe lagu. Od 19 88 roku na Wyspach Ow czych doszło do je dne go m orde rstw a, w dodatku pope łnił je przyje zdny Chorw at na w yspie S uðuroy. – Po prostu się zam yśliłe m – ode zw ał się Hallbjørn. Nie przyszło m u do głow y, by zapytać dzie w czynę , co tutaj robi. Portow e zaułki w zim ow e w ie czory spraw iały m roczne w raże nie , ale nie m ogło je j tu spotkać nic złe go. – Rozum ie m – rzuciła. – W takim razie proszę pozdrow ić Ann-Mari. – Pe w nie – odparł Olse n i uniósł le kko kąciki ust . Dzie w czyna poże gnała go i ruszyła w kie runku Havnargøta. Odprow adził ją w zrokie m , gdy znikała m ię dzy rozgarnię tym i prze z odśnie żarki pryzm am i śnie gu. Pote m zam knął okno, zapuścił silnik i skie row ał się w stronę dom u. Mie szkał przy Fjalsve gur, na obrze żach m iaste czka. Ze stoku, na którym raze m z te ście m postaw ił budyne k, rozciągał się w idok na całą Ve stm annę . Kie dyś stanow iło to pow ód do dum y, te raz było je dynie e le m e nte m m onotonne j e gzyste ncji. Minął ke m ping przy porcie i skrę cił w He ygagøta. Dopie ro w te dy prze m knę ło m u prze z m yśl, że kole żanka córki nie m iała cze go szukać w porcie . Przynajm nie j nie o te j porze . Hallbjørn doskonale w ie dział, kto m ie szka w te j okolicy, i nie było tam żadnych dzie ciaków . Dzie w czyna nie odw ie dzała kole żanki, nie m ogła te ż m ie ć tam chłopaka. W jakim ce lu się w ię c tam krę ciła? Myśl szybko zaw ie ruszyła się gdzie ś pośród innych. Hallbjørn Olse n nie zastanaw iał się nad tym , ponie w aż nie m ógł w ie dzie ć , że w idział dzie w czynę jako ostatni.
2 Niedziela, 13 grudnia, godz . 12.11 – Hal? – rozle gł się głos Ann-Mari. Hallbjørn otw orzył oczy, ale prze z m om e nt nie w ie dział, co się dzie je . – Wszystko w porządku? – spytała córka.
Podniósł się , odrzucając kołdrę na bok . Dopie ro te raz zrozum iał, że je st w sw oim łóżku, a na dw orze zrobiło się jasno. O które j się położył? J ak trafił do łóżka? I ile w ypił prze d sne m ? Były to tylko trzy pytania z kilkunastu, które zakołatały się w je go głow ie . – Która godzina? – ode zw ał się zachrypnię tym głose m . – Dw unasta. S pojrzał na Ann-Mari, licząc na to, że dzie w czyna się uśm ie chnie i zaraz doda, że tylko żartow ała. Córka je dnak obróciła się na pię cie , a pote m zniknę ła w korytarzu. Olse n z prze raże nie m pom yślał, że zape w ne m iał dzisiaj rano w ykonać jakie ś zle ce nie . Ze rw ał się z łóżka i w połow ie drogi do łazie nki uśw iadom ił sobie , że je st nie dzie la. Uspokoił się na tyle , by poukładać w czorajsze zdarze nia w logiczny ciąg. Najpie rw był na m e czu piłki rę czne j, lokalny VÍ F w ygrał z VB Vá gur różnicą kilku bram e k . Pote m Hallbjørn poje chał do kobie ty w porcie , która zapłaciła m u sym boliczną kw otę i zaproponow ała danie z baraniny. Nastę pnie w siadł do sam ochodu, spotkał dzie w czynę , które j im ie nia nie pam ię tał, a późnie j... Hallbjørn stał prze d lustre m , starając się przypom nie ć sobie , co było dale j. Poje chał w kie runku dom u, po drodze pe w nie kupił bute lkę . Ale gdzie i jaką? Na całym archipe lagu obow iązyw ał zakaz sprze daży trunków o zaw artości alkoholu pow yże j 2,8% . Można było je nabyć je dynie w państw ow e j sie ci Rúsdre kkasøla L andsins, a najbliższy punkt był w Hoyviku, czte rdzie ści m inut sam ochode m od Ve stm anny. W dom u Olse n nie trzym ał m ocne go alkoholu. Na Boga, skąd ta dziura w pam ię ci? Potrząsnął głow ą, po czym opłukał tw arz zim ną w odą i um ył zę by. Wsze dł z pow rote m do sypialni i roze jrzał się . Przy łóżku stała otw arta danzka. T uż obok zobaczył dw ie puste bute lki po piw ie Föroya Bjór, pochodzącym z je dyne go brow aru na w yspach. Zrobiło m u się nie dobrze . Uśw iadom ił sobie , że zapach, który m usiała poczuć je go córka, nie nale żał do najprzyje m nie jszych. S kie row ał się na korytarz i usłyszał, że te le w izor je st w łączony. W dom u przy Fjalsve gur salon był połączony z kuchnią. Wym yśliła to żona Olse na, która chciała m ie ć am e rykańską „otw artą prze strze ń”. Hallbjørn próbow ał je j w ytłum aczyć , że open space dotyczy racze j biur i m ie jsc pracy, ale Karla była nie ugię ta. A te raz tę sam ą ce chę charakte ru – i to sam o zam iłow anie do S tanów – prze jaw iała ich córka. Olse n stanął przy płycie indukcyjne j i zaczął grzać m le ko na ow siankę . – S łyszałe ś? – zapytała z nie pokoje m Ann-Mari. Podniósł w zrok i zobaczył, że córka odw raca się do nie go. Prze z m om e nt
w yglądała, jakby to ona urządziła sobie nocną libację . Zbladła, a usta je j zadrżały. – Zaginę ła m oja znajom a – oznajm iła. – Co takie go? – Poula L økin. – O czym ty m ów isz? – Zobacz . – Ann-Mari w skazała na te le w izor. Hallbjørn w yłączył płytę i obsze dł w yspę kuche nną. Popatrzył na e kran, le ciało w łaśnie spe cjalne w ydanie D agur og V ika na KVF. J e dyny program inform acyjny na w yspach te go dnia nadaw ano prosto z portu, który Olse n znał doskonale . – Co się dzie je ? – zapytał skołow any. – Mów ią, że Poula nie w róciła na noc do dom u. Podsze dł do kanapy i położył rę ce na oparciu, stając tuż za córką. – J ak to? – Ostatnim raze m w idziano ją w okolicach He ygane sgøta około sie de m naste j. Hallbjørn m iał nadzie ję , że to w szystko je st tylko złym , alkoholow ym sne m . – Ape lują, że by pom óc w poszukiw aniach – dodała Ann-Mari, podnosząc się z kanapy. – Poje dzie m y? Olse n słyszał te ż , jak dzie nnikarz prosił, by zgłaszali się w szyscy ci, którzy w idzie li dzie w czynę po południu lub w ie czore m . Policja uruchom iła spe cjalną infolinię i prosiła o prze kazyw anie jakichkolw ie k szcze gółów , naw e t je śli m ogą w ydaw ać się błahe . – Hal? – T ak, tak ... poje dzie m y, oczyw iście – odparł be zm yślnie . Córka nie rozum ow ała tak, jak każdy dorosły na w yspie . Zarów no Olse n, jak i w ie lu je go znajom ych rozpoczynało dzie ń od zastanow ie nia się , czy m ogą w siąść za kółko. Alkohol nie był plagą w śród Fare rów – był nie odłącznym tow arzysze m ich codzie nne j e gzyste ncji. Młodzi urozm aicali ją sobie , zanurzając się coraz bardzie j w w irtualnym św ie cie , starsi – zanurzając się w gorzale . Hallbjørn w ie dział, że te go dnia nie pow inie n w ogóle zbliżać się do sam ochodu, a co dopie ro go prow adzić . Ann-Mari pognała je dnak do sw oje go pokoju, jakby liczyła się każda se kunda. Może w istocie tak było. J e śli dzie w czynie coś się stało, po tylu godzinach m ogła znale źć się na skraju w ycze rpania. I pe w nie gdyby Olse now ie m ie szkali bliże j głów ne j ulicy, ktoś daw no by po nich przysze dł.
Fjalsve gur znajdow ała się je dnak na zboczu w znie sie nia zam ykające go Ve stm annę od północy, z dala od pozostałych zabudow ań. – Zje dz tylko coś – rzuciła Ann-Mari, a pote m zam knę ła drzw i. Olse n prze łknął ślinę . Rze czyw iście , pow inie n zape łnić czym ś żołąde k . W prze ciw nym razie za godzinę lub dw ie zrobi m u się nie dobrze i pojaw ią się kole jne proble m y. Roze jrzał się po kuchni, a pote m się gnął po suszone w ie lorybie m ię so. Zjadł kilka plastrów i zam knął poje m nik . Chw ilę późnie j je chał już z Ann-Mari w kie runku portu, m ając nadzie ję , że w taki dzie ń żade n stróż praw a nie pom yśli o tym , by prze prow adzać badanie alkom ate m . – Włączę radio – pow ie działa dzie w czyna. Hallbjørn skinął głow ą. Rzadko słuchał radia, bo rozgłośnia na 89 ,9 FM nigdy nie e m itow ała nicze go cie kaw e go, a inne go w yboru nie było (o lokalne j S taðið FM 10 1 naw e t nie chciał m yśle ć). W takie j sytuacji je dyny ratune k stanow iły płyty z m uzyką. Hallbjørn chę tnie słuchał Högnie go Re istrupa, choć bynajm nie j nie dlate go, że lubił e le ktroniczne brzm ie nia zbliżone do De pe che Mode – Högni był ulubionym m uzykie m je go żony i Olse n m iał do nie go se ntym e nt . Ann-Mari prze łączyła radio na odbiór stacji, a pote m ustaw iła Kringvarp Føroya. – Policjanci z T órshavn są już na m ie jscu – oznajm ił pre ze nte r. – Pode jm ują obe cnie czynności w yjaśniające i nie udzie lają m e diom żadnych inform acji. Przypom nijm y, że Poula L økin zaginę ła w czoraj w ie czore m , ostatnio w idziana była... Hallbjørn ściszył radio i spojrzał na córkę . – Wszystko bę dzie dobrze – m ruknął. Ann-Mari m ilczała. Pow inie n w ie dzie ć , że rzucanie takich w yśw ie chtanych fraze sów w niczym nie pom oże . Prze z m om e nt je chali w m ilcze niu, po czym Olse n podgłośnił radio. Zaparkow ał nie dale ko portu, dopie ro te raz czując, jak pijany je st je szcze po w czorajsze j libacji. Właściw ie w cze śnie j nie dotarło do nie go na dobre naw e t to, że m a dziury w pam ię ci. Wysiadł z sam ochodu, spoglądając na tłum gapiów , którzy zgrom adzili się w zdłuż parkingu przy Havnargøta. Nie m iał w ątpliw ości, że posm ak w ódki w je go ustach w iąże się także z w yraźnym , ostrym zapache m . T rudno, nie bę dzie pie rw szy i ostatni, który pojaw i się tutaj trochę w staw iony. Pode szli z Ann-Mari do grupy m ie szkańców i zdaw kow o się z nim i przyw itali. Hallbjørn w ym ie nił zanie pokojone spojrze nia z kilkom a osobam i, po czym zobaczył policjantów rozm aw iających z kobie tą, u które j w czoraj
napraw iał okie nnice . Roze jrzał się i dostrze gł te ż stare go znajom e go – pracow nika Muze um S aga. O te j porze roku m ógł on pozw olić sobie na w olne naw e t o te j porze , bo m uze um św ie ciło pustkam i. – G dzie re szta ludzi? – zagadnął go Hallbjørn. – S zukają dzie w czyny – odparł m ę żczyzna, w skazując w kie runku zaśnie żonych stoków Hægstafjall. – Nie długo bę dą organizow ać kole jną grupę , m oże cie dołączyć . – Chę tnie – ode zw ała się Ann-Mari. – Mam y zam iar pójść linią brze gow ą na południe . Może gdzie ś zasłabła i straciła przytom ność . Olse n poczuł w gardle gę stnie jącą ślinę . – Musi być gdzie ś w m ie ście – dodał m ę żczyzna. – Oby – skw itow ał Hallbjørn. Wie dział, że w prze ciw nym w ypadku m ogła nie prze żyć nocy. J e śli w e szła na które ś z czte re ch w zgórz otaczających Ve stm annę od strony lądu, nie było naw e t o czym m ów ić . T e m pe ratura za dnia utrzym yw ała się na plusie , ale po zm roku szybko spadała. Kilkanaście godzin z pe w nością by w ystarczyło, że by dzie w czyna w padła w hipote rm ię . – J ak to się m ogło stać? – zapytała Ann-Mari. – Nie w ie m , dzie cko – odparł pracow nik m uze um . – Mów ią, że ktoś ją w idział w porcie około sie de m naste j. Nikt je dnak nie w ie , co tutaj robiła. – Mę żczyzna przyjrzał się córce Olse na, a pote m pochylił się ku nie j. – Ale ty ją znałaś, praw da? Hallbjørnow i nie um knął czas prze szły, je dnak Ann-Mari zdaw ała się te go nie zauw ażać . – Chodzim y do je dne j klasy – oznajm iła. – Znała tutaj kogoś? – W porcie ? Nie , nikt z naszych znajom ych tu nie m ie szka. – Wię c po co tu przyszła? – Nie w ie m . Olse n czuł rosnący nie pokój. Z każdą upływ ającą m inutą docie rało do nie go, że pow inie n jak najprę dze j poinform ow ać kogoś o tym , że w idział dzie w czynę . Policjanci z T órshavn stali kilka m e trów dale j, w ystarczyło do nich pode jść . T ylko co m iałby im pow ie dzie ć? Że w idział dzie w czynę w ie czore m , prze d szóstą, ale nie potrafi ustalić , co robił późnie j? Odje chał, to pe w ne . Kupił gdzie ś bute lkę , a pote m w rócił do dom u, ale co było dale j? Funkcjonariusze z pe w nością nie spojrzą na to przychylnie . Natychm iast dojdą
do w niosku, że Olse n m ógł w rócić do portu. Wyprostow ał się . S tarał się oddychać prze z nos i nie odzyw ać się , je śli nie było to konie czne . Raz po raz je dnak ktoś go zagadyw ał, w szyscy byli pode kscytow ani i zaczynali opow iadać nie stw orzone historie . Nie w ie le było trze ba, by w m ałe j społe czności popuszczono w odze fantazji. Hallbjørn obse rw ow ał policjantów prze słuchujących staruszkę i zastanaw iał się , jaką przyjąć strate gię . Naraz uzm ysłow ił sobie , że już sam o snucie takich m yśli staw ia go w nie korzystnym św ie tle . Absurd. Nie m a prze cie ż m ożliw ości, że by zrobił cokolw ie k te j dzie w czynie . Ani on, ani ktokolw ie k inny. Może w stolicy takie rze czy się zdarzały – tam pito je szcze w ię ce j, trudniono się prze m yte m narkotyków z Rosji, S zw e cji czy Norw e gii, dochodziło do bóje k i coraz pow sze chnie jsza była prze m oc dom ow a. Ale tutaj? Ve stm anna nie m iała naw e t are sztu. T e n w T órshavn te ż zre sztą nazyw ano tak trochę na w yrost , bo było w nim rapte m kilka m ie jsc . S kazanych na odsiadkę w ysyłano do Danii, tutaj nikt nie m iał dośw iadcze nia w takich spraw ach. Miny policjantów zdaw ały się to potw ie rdzać . Funkcjonariusze drapali się po głow ach, odbie rając ze znanie od staruszki. Kobie ta pow iodła w zrokie m po ze branych i nagle utkw iła spojrze nie w Hallbjørnie . Olse n poczuł, jak oble w a go fala gorąca. Zaklął w duchu, kie dy staruszka w skazała go policjantom . Wie dział, że m usi działać szybko. Musi spraw iać w raże nie , jakby przysze dł tutaj w łaśnie po to, by z nim i pom ów ić . Odchrząknął i spojrzał na córkę . – Zaraz w rócę – pow ie dział. – Co? – Muszę zam ie nić kilka słów z panam i policjantam i. Popatrzyła na nie go, jakby pow ie dział coś totalnie idiotyczne go. Hallbjørn szybko uśw iadom ił sobie , że okre śle nie „pan policjant” nie w ystę puje w słow niku sze snastole tnie j dzie w czyny. Pow inie n pow ie dzie ć „z psam i” albo coś w tym rodzaju. Ruszył prze d sie bie , ale córka złapała go za połę kurtki. Nie za rę kę , co uznał za sym ptom atyczne – była to kw inte se ncja e rozji, która traw iła ich re lacje . – O czym chce sz z nim i rozm aw iać? – zapytała Ann-Mari. – Wydaje m i się , że w idziałe m Poulę . – Co takie go? – Wie czore m , po skończone j pracy i... – O czym ty m ów isz? – zainte re sow ał się znajom y pracow nik m uze um . –
Widziałe ś ją? Hallbjørn czuł, że zaraz rozpę ta się burza. – I nic nie pow ie działe ś? – zdziw ił się m ę żczyzna. Olse n uznał, że pora zaw czasu się ze w szystkie go w yspow iadać . Uśm ie chnął się blado do córki, a pote m na tyle de likatnie , na ile było to m ożliw e , w ysw obodził kurtkę z je j uścisku. G dy posze dł w stronę policjantów , ci w patryw ali się już w nie go pode jrzliw ie . S taruszka m usiała pow ie dzie ć , o które j skończył re pe row ać okie nnice . Po kilku krokach Hallbjørn odniósł w raże nie , że nie co się zatoczył. Nie był je dnak pe w ie n i m iał nadzie ję , że to tylko złudze nie . S tanął prze d funkcjonariuszam i, czując na sobie ich cię żki w zrok . – Panow ie , w ybaczcie , że dopie ro te raz, ale ... – Widział pan zaginioną? – w padł m u w słow o policjant . – Około szóste j? – T ak, tuż prze d. J e de n z prze słuchujących m iał koło trzydzie stki, drugi był już dobrze po czte rdzie stce , w w ie ku Hallbjørna. Mie rzyli go spojrze niam i, nie pe w ni, czy traktow ać jako św iadka, czy pote ncjalne go pode jrzane go. Olse now i w ydało się , że to w łaśnie oni dw aj są najbardzie j zagubie ni spośród w szystkich zgrom adzonych. S tali z w yciągnię tym i notatnikam i, przyw odząc na m yśl funkcjonariuszy drogów ki gotow ych do w ypisania m andatu. – G dzie ją pan w idział? – zapytał starszy. – T utaj – odparł Olse n, w skazując m ie jsce , gdzie zaparkow ał sam ochód. – Kw adrans prze d szóstą skończyłe m pracę u pani Kie lbe rg , a pote m w siadłe m do auta. Prze z chw ilę nie odje żdżałe m , zm ie niałe m stacje radiow e , i pode szła do m nie jakaś nastolatka. Kojarzyłe m ją, ale nie m ogłe m przypom nie ć sobie je j im ie nia. – S kąd ją pan znał? – T o m ała m ie ścina. Zupe łnie , jakby T órshavn było dużą. – Córka pana Olse na chodzi do klasy z Poulą – dodała staruszka. – T o dobre dzie ci, nie takie , jak te z w ie lkich m iast . Cały czas się słyszy, co tam w ypraw iają, i w głow ie się to nie m ie ści... Hallbjørn przytaknął. – Co stało się pote m ? – zapytał m łodszy z policjantów . – Poszła tam tę dy – pow ie dział Olse n, w skazując kie rune k ku Havnargøta. – Uruchom iłe m silnik i odje chałe m . – Dokąd się pan udał? – Do dom u. – Ktoś m oże to potw ie rdzić?
Policjant zastygł w be zruchu z długopise m nad notatnikie m . Było to standardow e pytanie , zadaw ane naw e t prze z funkcjonariuszy zupe łnie nie znających się na sw oim fachu. Mim o to spraw iło, że ślina w gardle Hallbjørna stę żała je szcze bardzie j. – Ann-Mari, m oja córka – odparł, obracając się . – Proszę ją zaw ołać . Olse n przyw ołał Ann-Mari ruche m rę ki. Dzie w czyna szybko w ym inę ła kilku gapiów i ruszyła żw aw o w stronę policjantów . Hallbjørn nie m iał poję cia, o które j w rócił do dom u, tym bardzie j nie w ie dział, czy córka w idziała je go pow rót . Uśw iadom ił sobie , że pope łnił błąd. W norm alne j sytuacji nic by go to nie kosztow ało, ale te raz policja bę dzie jak stado w ygłodniałych w ilków , które rzucą się na w szystko, co spraw i ape tyczne w raże nie . A jakie kolw ie k nie ścisłości w ze znaniach z pe w nością bę dą stanow iły łakom y kąse k . – Ann-Mari, tak? – zapytał m łodszy funkcjonariusz, spoglądając w notatnik . – T ak . – Mam y tylko krótkie pytanie – w yjaśnił. – Pam ię tasz, o które j tata w rócił w czoraj do dom u? – S łucham ? Policjanci spojrze li na sie bie . S tarszy odchrząknął, przygotow ując się , by prze jąć inicjatyw ę . – Co to za pytanie ? – w ypaliła Ann-Mari. Oburze nie w je j głosie przypom niało Olse now i je j m atkę . Karla nale żała do kobie t , które nie daw ały dm uchać sobie w kaszę , i najw yraźnie j córka odzie dziczyła po nie j nie tylko zam iłow anie do kultury am e rykańskie j. – Chce m y po prostu w ie dzie ć , czy... – Czy co? – w e szła m u w słow o. – Czy m ój ojcie c nie m iał cze goś w spólne go ze zniknię cie m Pouli? Oszale liście ? Policjanci znów w ym ie nili spojrze nia, nie pe w ni, jak się zachow ać . – S pokojnie , Ann-Mari – w trącił Hallbjørn, kładąc rę kę na ple cach córki. Dzie w czyna natychm iast ją odtrąciła, zupe łnie tak, jak zw ykła to robić Karla, kie dy była na nie go zła. – T o zw ykła proce dura – ode zw ał się m łodszy. – Które j m usim y dope łnić – dodał bardzie j stanow czo starszy. – Wię c uspokój się , drogie dzie cko, i pow ie dz, o które j tw ój tata w rócił do dom u. – Nie ch pan tak do m nie nie m ów i – obruszyła się Ann-Mari. Mów iła opryskliw ym tone m , ale przynajm nie j tytułow ała policjanta pe r „pan”. Zaw sze to jakiś postę p, skw itow ał w duchu Olse n.
– Zapytam ostatni raz, a pote m bę dzie m y m usie li w ziąć tw oje go ojca na poste rune k, rozum ie sz? – pow ie dział funkcjonariusz, w suw ając kciuki za pase k spodni. – O które j w rócił do dom u? Ann-Mari popatrzyła na Hallbjørna, jakby ocze kiw ała, że ojcie c podsunie je j jakąś odpow ie dź . Hallbjørn uznał, że nie m ogło to w yglądać dobrze . – Nie w ie m – pow ie działa w końcu dzie w czyna. – J uż spałam . – W porządku – stw ie rdził starszy policjant . – Wię c o które j poszłaś spać? – Nie pam ię tam , ale dość w cze śnie . Byłam zm ę czona. – Czym ? Olse now i nie podobało się , że je go córka je st prze słuchiw ana w taki sposób, ale nie m iał w yboru. G dyby zaczął oponow ać , szybko stałby się głów nym pode jrzanym . – Miałam w ie czore m tre ning piłki rę czne j. – W sobotę ? – T ak . Mę żczyzna najw yraźnie j liczył na to, że dzie w czyna rozw inie te m at , ale Ann-Mari zam ilkła, krzyżując rę ce na pie rsi. – T o szkolna drużyna – w yrę czył ją Hallbjørn. – Raze m z nauczycie le m tre nują także w w e e ke ndy. U nas piłka rę czna to... cóż , coś w ię ce j niż pasja. Z te go, co w ie dział Olse n, pozostałe m iasta na w yspach w taki sposób traktow ały piłkę nożną. T utaj je dnak było inacze j. Od kilku pokole ń nie liczyło się nic poza rę czną. – Poula zre sztą była z nam i na tre ningu – dodała Ann-Mari. Obaj stróże praw a drgnę li je dnocze śnie . – Zaczę łyśm y grać około trze cie j, skończyłyśm y o w pół do piąte j. Pe w nie prosto ze szkoły poszła tutaj. – G dzie je st ta szkoła? Ann-Mari w skazała na biały budyne k na stoku, dobrze w idoczny naw e t z oddali. J ako je dyny w Ve stm annie liczył w ię ce j niż dw a pię tra i naw e t gdyby nie znajdow ał się na w znie sie niu, w yróżniałby się pośród typow o fare rskie j zabudow y. – Dlacze go Poula L økin m iałaby tutaj przyjść? – spytał m łodszy. – Nie w ie m . – Nie m ów iła nic? Co zam ie rza? Dokąd idzie ? – Nie . Policjanci zanotow ali coś w sw oich kaje cikach, a pote m znów popatrzyli na Ann-Mari. – Musim y w ie dzie ć , o które j się położyłaś – oznajm ił starszy, po czym prze niósł w zrok na Hallbjørna. – I o które j w rócił pan do dom u.
Ojcie c i córka zgodnie skinę li głow am i. – Przypom nijcie sobie . T o istotne – dorzucił funkcjonariusz i zw rócił się w stronę innych m ie szkańców , którzy stali kaw ałe k dale j, cze kając, by złożyć ze znania. Kie dy policjanci się oddalili, Olse n poczuł na sobie spojrze nie Ann-Mari. – Co m am im pow ie dzie ć? – sze pnę ła. – Hm ? – m ruknął, nadal skołow any. – Mam pow ie dzie ć , że o które j w róciłe ś? S am o pytanie spraw iło, że zrobiło m u się co najm nie j nie sw ojo. Po raz kole jny dzisiaj prze klął alkohol i poprzysiągł sobie , że w ię ce j nie bę dzie pił. Przynajm nie j nie w takich ilościach, jakie nie w ątpliw ie m usiał w lać w sie bie w czoraj. – Hal? – Pow ie dz praw dę – odparł. Ann-Mari nie w yglądała na zadow oloną. – Nie w ie m , czy to dobry pom ysł – zastrze gła sze pte m . – Dlacze go? – Bo obudziłe ś m nie , w chodząc do dom u. Było po drugie j w nocy.
3 Niedziela, 13 grudnia, godz . 13.08 Hallbjørn dołączył do grupy m ie szkańców zm ie rzających na południe . Zaglądali do każde go kutra, ale w zdłuż pirsu rybackie go przycum ow any był cały ich rój i poszukiw ania nie szły zbyt spraw nie . Olse n czuł się już trochę le pie j, choć przypuszczał, że to je dynie w ynik te go, iż w ciąż był pijany. Cokolw ie k działo się z nim w nocy, nie skończyło się około drugie j. S koro w te dy w rócił do dom u i zdążył w ypić je szcze dw a piw a i trochę danzki, m usiał pójść spać dopie ro nad rane m . Policjanci znow u zaczę li drążyć te m at , gdy prze słuchali innych św iadków i w rócili do Olse nów . Hallbjørn pole cił Ann-Mari, by trzym ała się w e rsji, którą już prze dstaw iła. S am zaś ośw iadczył, że poje chał z portu prosto do dom u. G dyby był trze źw y, być m oże zastanow iłby się dw a razy.
Po pie rw sze , kazał córce skłam ać prze d prze dstaw icie lam i organów ścigania. Wpraw dzie była nie le tnia i nie groziła je j za to odpow ie dzialność karna, ale Olse n i tak czuł się z tym źle . Po drugie , ze znanie Hallbjørna m ogło sam o w sobie go pogrążyć . J e śli któryś z funkcjonariuszy odnajdzie kogoś, z kim pił ze szłe j nocy albo u kogo kupił alkohol, je go w e rsja runie jak dom e k z kart . Nie była to dobra strate gia. Olse n uśw iadom ił to sobie , prze szukując któryś z kole i kute r i naw ołując Poulę . Nigdzie nie było po nie j śladu. – S trasznie capisz – rozle gł się głos z inne j czę ści kutra. Hallbjørn spojrzał w tam tym kie runku i zobaczył J óhana Bære ntse na, który w ychodził zza dziobów ki. – Pow ie działbym , że jak gorze lnia, ale byłoby to nie dom ów ie nie . – T rochę w ypiłe m . – T rochę ? – zaśm iał się J óhan, w ym ie niając z Olse ne m uścisk dłoni. – Musiałe ś daw ać w palnik całą noc . Co to za okazja? Hallbjørn w zruszył ram ionam i i pow iódł w zrokie m po pokładzie . Znali się z J óhane m na tyle dobrze , że nie m usie li oddaw ać się pow italne j czcze j gadaninie . Wychow yw ali się na te j sam e j ulicy, ich dom y dzie liło m oże sto m e trów . Zazw yczaj to Hallbjørn przychodził do Bære ntse nów , ponie w aż J óhan m iał zaw sze najnow sze duńskie gry planszow e . J e go ojcie c robił stałe kursy do Hirsthals i zw oził na w yspy w szystko, co udało m u się okazyjnie zakupić na kontyne ncie . J óhan kontynuow ał te raz ojcow ską tradycję , choć w prze ciw ie ństw ie do nie go nie handlow ał alkohole m . S tary Bære ntse n zaopatryw ał w w ódkę całą w yspę S tre ym oy, tym czase m m łody po prze ję ciu bizne su skupił się głów nie na kom pute rach i Ve stm annie . Ostate cznie w yszło m u to na dobre . Był obrotny, dorobił się m ałe j fortuny, a przy tym nie popadł w konflikt z praw e m . Postrze gano go jako prze dsię biorcę rode m z Kope nhagi – i starał się w yglądać dokładnie tak, jak w ym agała te go ta opinia. J e szcze jakiś czas te m u ubie rał się w m ocno taliow ane , paste low e koszule i m iał zaw sze ide alnie ogolone policzki, te raz nosił koszule w kratę i kilkudniow y zarost . Śle dził tre ndy i nie którzy m ie szkańcy Ve stm anny uw ażali go za okno na św iat m ody. Hallbjørn i J óhan ruszyli w kie runku rufy, rozglądając się uw ażnie . – Dziw na spraw a z tą dzie w czyną – podjął Bære ntse n. – Pow ie działbym , że racze j nie pokojąca. – Be z prze sady. Olse n spojrzał na przyjacie la i uniósł brw i. – Nie sądzisz chyba, że ktoś ją napadł? – zapytał J óhan.
– Nie , ale to nie znaczy, że je st be zpie czna. W porcie nie brakuje zagroże ń, w ystarczy, że w yszła kaw ałe k za dale ko i poślizgnę ła się na pirsie . – F jörður spraw dzali chyba na sam ym początku, w w odzie nicze go nie zauw ażyli. Żadne go ple caka, kurtki, nic . Hallbjørn pokiw ał głow ą i ruszył dale j. J e śli dzie w czyna nie w padła do w ody ani nie straciła przytom ności gdzie ś na śnie gu, być m oże nadal je st szansa, że odnajdą ją żyw ą. Ale w takim razie co się z nią działo prze z całą noc? Olse n potarł skronie , czując, że zbliża się zasłużony ból głow y. – Zbladłe ś – stw ie rdził Bære ntse n. – Nie czuję się najle pie j. S zcze gólnie na kutrze . J óhan zaśm iał się pod nose m . – Pochw al się , ile w ychlałe ś? – Nie w ie m . – Aż tyle ? Hallbjørn zgrom ił go w zrokie m , podnosząc plande kę na rufie . Zrobił to m e chanicznie , be z nadzie i na odnale zie nie śladu Pouli. – Musiałe m m ie ć jakiś tre fny tow ar, bo... – zaczął Olse n i zaw ie sił głos. Ufał przyjacie low i, ale uznał, że nie m usi dzie lić się z nim w szystkim . – Okropnie m nie m uli. – Widzę – m ruknął Bære ntse n. – Pam ię taj tylko, że by prze chylić się prze z burtę . Hallbjørn obaw iał się , że nie baw e m ta rada okaże się pom ocna. Czuł, że w je go żołądku zaczynają się dziać nie pokojące rze czy. – Kupow ałe ś u T e itura? – zagaił J óhan. – Nie . – G ów no praw da – oce nił z uśm ie che m przyjacie l. – Zaw sze poznam e fe kty je go gorzały. Olse n stanął na końcu statku i prze chylił się prze z naw is rufow y. S pojrzał w cie m ne w ody cie śniny Ve stm annsund. Kilka kilom e trów dale j w pływ ały do fiordu Vá gafjørður i je śli Poula L økin z jakie jś przyczyny w padła do w ody, ciało m ogło znajdow ać się na tyle dale ko, że nigdy nie zostanie odnale zione . Hallbjørn poczuł ciarki, gdy pom yślał o tym , jak łatw o m oże zaginąć w sze lki ślad po człow ie ku. Wystarczy je de n nie fortunny krok i m ożna na zaw sze rozpłynąć się w e m gle nie pam ię ci. – Wracam y? – zapytał Bære ntse n. Hallbjørn pokiw ał głow ą. Ruszyli z pow rote m na nabrze że i prze konali się , że kilka kole jnych je dnoste k rybackich zostało już spraw dzonych prze z innych m ie szkańców . G rupa poszukiw aw cza prze suw ała się dale j na południe
w zdłuż kam ie nne go nasypu nad w odą. Hallbjørn pom yślał, że naw e t gdyby dzie w czyna potknę ła się gdzie ś tutaj, upadłaby na skały i do te j pory daw no by ją znale ziono. J óhan i Olse n roze jrze li się , a pote m ruszyli w raz z kilkom a innym i m ie szkańcam i w kie runku stre fy tow arow e j portu. S tały tam zardze w iałe konte ne ry i śm ie rdziało zgnilizną znacznie bardzie j niż w okolicach ke m pingu. Dotarli do najdale j w ysunię te go na południe m ie jsca w Ve stm annie , ale nie natrafili na żade n ślad Pouli. Dale j na zachód ciągnę ły się pokryte śnie gie m rozle głe pastw iska. Kaw ałe k za nim i nie w ie lki w odospad w padał do w ód cie śniny. J e dna z kobie t w ystąpiła prze d sze re g , a pote m podzie liła grupę na m nie jsze ze społy. Hallbjørn i Bære ntse n udali się w kie runku w odospadu. – Moim zdanie m ona je st u jakie goś chłopaka – ośw iadczył J óhan. – A m y be z se nsu chodzim y po zadupiach. – T o optym istyczna w e rsja. – Racze j re alna. Zastanów się , po co m iałaby nocą iść do portu? – Był w cze sny w ie czór. – Nie w ażne . Poszła tam , bo chciała się spotkać z chłopakie m . – Ann-Mari m ów i, że Poula nie m iała nikogo. Olse n czuł się nie co dziw nie , rozm aw iając na te n te m at , w końcu Poula L økin była w w ie ku je go córki. Myśl, że m ogła potaje m nie się z kim ś spotykać , spraw iała, że Hallbjørnow i robiło się słabo. – Nie w szyscy m uszą w szystko w ie dzie ć – zauw ażył Bære ntse n. – Za tę m ądrość nale ży ci się Nagroda Nobla. – T w ie rdzę tylko, że cały te n dram at m oże w ynikać z te go, że dzie w czyna poszła na randkę . Było fajnie , w ię c spę dziła noc u chłopaka. Kie dy obudziła się rano i zobaczyła burzę , którą w yw ołała, spanikow ała. S ie dzi te raz u sw oje go kochanka i nie w ie , co począć . – Oby tak było. Po kilku godzinach stało się je dnak pe w ne , że tak nie je st . J óhan i Hallbjørn w rócili do Ve stm anny po spraw dze niu w zgórz na południow y zachód od m iasta i dow ie dzie li się , że pozostałe grupy rów nie ż nie trafiły na żade n ślad. Prze szukano także dom y i m ie jsca użyte czności publiczne j, ale nicze go nie odnale ziono. Policja oficjalnie uznała Poulę L økin za zaginioną i nie m al na każdym budynku w porcie pojaw iło się je j zdję cie . Olse n stanął prze d je dnym z nich i w patrzył się w ładną tw arz dzie w czyny. Poula m iała krótkie , jasne w łosy, nie bie skie oczy i kre m ow ą ce rę . S praw iała w raże nie de likatne j, nie m al kruche j, choć w czoraj w ydaw ało m u się , że głos m a stanow czy i św iadczący
o pe w ności sie bie . Na Boga, m usi ustalić , co robił w nocy. Czy to m ożliw e , że rze czyw iście poje chał do stare go T e itura? Kie dyś obie cyw ał sobie , że nigdy te go nie zrobi, ale kto w ie ? T e itur Pe te rse n był e m e rytow anym rybakie m , który zarabiał całkie m sporo, je dnak podatków nie płacił praw ie w cale . Wynikało to z te go, że sam pę dził bim be r w piw nicy i sprze daw ał go złaknionym proce ntów m ie szkańcom . Zarze kał się , że je go w ytw ory pow stają ze składników najw yższe j jakości, ale ktoś kie dyś zarzucił m u, że używ a rozcie ńczone go płynu do chłodnic . Hallbjørn nie m iał nic prze ciw ko alkoholow i, ale m e tylow y nie spe cjalnie do nie go prze m aw iał. Biorąc pod uw agę luki w pam ię ci, m usiał je dnak dopuścić m ożliw ość , że złożył w izytę T e iturow i. J e śli kupił coś u nie go, w ypadało tylko być w dzię cznym losow i, że nie trafił do szpitala na toksykologię . Olse n ode rw ał w zrok od zdję cia dzie w czyny i roze jrzał się po porcie . Mie szkańcy zaczę li już składać kw iaty tam , gdzie ostatnio w idziano Poulę . Hallbjørn poczuł się nie sw ojo, m yśląc o tym , że dokładnie w tym sam ym m ie jscu zaparkow ał w cze śnie j sw oje stare volvo S 70. Nie m al podskoczył, gdy J óhan kle pnął go w ple cy. – Patrz – ode zw ał się przyjacie l i w skazał na dw óch policjantów . S tali nie co dale j, odbie rając kole jne ze znania, w te j chw ili od uczniów m ie jscow e j szkoły. S praw iali w raże nie , jakby robili to w yłącznie z obow iązku – byli znudze ni, daw no zam knę li notatniki, a nastolatków słuchali je dnym uche m . – I za to biorą trzydzie ści tysię cy koron m ie się cznie – zauw ażył Bære ntse n. – Co? – Wie m , co m ów ię . Mój kuzyn je st policjante m na S andoy. Nic nie robi, a dostaje dokładnie tyle plus św iadcze nia socjalne . Opłaca się nosić m undur, Hallbjørn. Prze de w szystkim roboty przy tym m asz nie w ie le . Ot , spójrz na nich. Olse n nie odryw ał w zroku od funkcjonariuszy. Obaw iał się , że do te go czasu bardzie j się nim zainte re sują, ale najw yraźnie j podążyli innym trope m . – Nie w ie dzą naw e t , co robią – dodał J óhan. – T e n m łody pe w nie po raz pie rw szy w ogóle je st w te re nie , a dla te go stare go to pie rw sza pow ażna spraw a. Dzie ci w e m gle . Dzię ki Bogu, pom yślał Hallbjørn. – Ale podobno z T órshavn płyną już Duńczycy. – Co takie go? – Rozm aw iałe m prze d chw ilą z Olavure m . T w ie rdzi, że przyle cie li jakiś
czas te m u i są te raz na S m yrilu. Pe w nie nie baw e m bę dą zaw ijać . Prze jm ą spraw ę . Olse n ne rw ow o prze stąpił z nogi na nogę . – T ak szybko? – zapytał. – S zybko? Dzie w czyna znikła w nocy, a z sam e go rana nasi poprosili o pom oc . Dziw i m nie , że Duńczycy cze kali tak długo. W końcu każda okazja je st dobra, że by pokazać sw oją w yższość . Hallbjørn w zam yśle niu pokiw ał głow ą. Nagle je go sytuacja znacznie się pogorszyła.
4 Niedziela, 13 grudnia, godz . 16.40 Katrine Elle gaard stała na dziobie prom u S m yril L ine , patrząc na zbliżającą się linię brze gow ą Ve stm anny. S podzie w ała się , że w ię ce j dachów bę dzie porośnię tych traw ą – po w ylądow aniu w T órshavn w idziała ich pe łno, tutaj było tylko kilka. Dziw ny zw yczaj, choć nie je dyny kultyw ow any prze z Fare rów od w ie lu pokole ń. Katrine słyszała o archaicznym tańcu do ballad, a w te le w izji w idziała te ż grindadráp, polow anie na grindw ale , w którym ucze stniczyły całe w ioski – od starców po m ałe dzie ci. Woda w zatokach zabarw iała się w te dy na cze rw ono, a ludzie brodzili m ię dzy porozcinanym i truchłam i ogrom nych w ale ni. Osobliw y naród, w dodatku w ciąż dążący do osiągnię cia nie podle głości od Danii. Kie dy w 20 11 roku uchw alono na w yspach now ą konstytucję , pre m ie r Rasm usse n oznajm ił, że je st nie zgodna z duńską, i zablokow ał je j w e jście w życie . Fare row ie byli w ście kli i dom agali się , by m ogli rządzić się sam i, pre m ie r postaw ił w ię c najw ię kszym fare rskim partiom politycznym w arune k . J e śli chcie li przyjąć now ą konstytucję , Wyspy Ow cze m usiały ogłosić nie podle głość . Politycy szybko w ycofali się z te go pom ysłu, a m im o to m ie szkańcy w ciąż dom agają się posze rze nia autonom ii. Katrine usłyszała dzw one k te le fonu. S ię gnę ła do tore bki i w yję ła nokię , po czym spojrzała na w yśw ie tlacz . 3 5 14 48. Policja z T órshavn. – Politiassistent Elle gaard.
– Pani sie rżant , funkcjonariusze cze kają na panią w porcie – ode zw ał się m ę żczyzna po drugie j stronie . – J e st pani już na S m yrilu? – T ak, dobijam y do brze gu. – Św ie tnie . Na m ie jscu w szystko pani w yjaśnią, zakw ate row anie bę dzie w Krá kure iðrið, w sam ym porcie . Cie m ny, je dnopię trow y budyne k z dw ojgie m białych drzw i. J e st dostę p do Inte rne tu i dw ie toale ty. Właścicie l bę dzie na panią cze kał. Katrine spojrzała prze d sie bie i dostrze gła grupy ludzi krę cących się po nabrze żu. – Po zaginione j nadal nie m a śladu? – spytała. – Obaw iam się , że nie . Kontaktow aliśm y się pół godziny te m u z ofice re m na m ie jscu. Elle gaard w yjrzała za burtę . Cie m ne w ody zatoki zape w ne skryw ały nie je dną taje m nicę , ale Katrine m iała nadzie ję , że nie pochłonę ły ciała dzie w czyny. Musiała je dnak przyznać , że to najbardzie j praw dopodobna m ożliw ość . – Dzię kuję – pow ie działa i się rozłączyła. Była to pie rw sza spraw a, którą prow adziła sam odzie lnie . W Danii zape w ne nie dostałaby je j na w yłączność , przydzie lono by je j jakie goś policyjne go w yjadacza, czuw ające go nad prze bie gie m śle dztw a. O ile w ogóle m ożna było m ów ić o śle dztw ie . Elle gaard w idziała kw iaty, które m ie szkańcy ułożyli w zdłuż rybackie go pirsu. Najw yraźnie j nie którzy uznali, że Poula L økin już nie w róci, ale Katrine na ich m ie jscu nie byłaby te go taka pe w na. Młode dzie w czyny czę sto ucie kały z dom ów , be z w zglę du na to, czy m ie szkały na końcu św iata, czy w w ie lkie j m e tropolii. Pe w ne rze czy, a w szcze gólności proble m y nastolatków , pozostaw ały uniw e rsalne . Poza tym łatw o było sobie w yobrazić , że Poula poznała kogoś prze z Inte rne t . Z te go, co Katrine zdołała się dow ie dzie ć , m ie szkańcy Ve stm anny i innych m iaste cze k coraz czę ście j zastę pow ali praw dziw y św iat tym w irtualnym . Ucie kali od znanych pastw isk, nie użytków i w szę dobylskie j w ody, szybko prze konując się , że nie m uszą ruszać się z dom u, by znale źć się w zupe łnie innym m ie jscu. Być m oże Poula L økin poznała jakie goś Duńczyka na Face booku i pe w ne j nocy uznała, że m a dosyć w irtualne go zw iązku. S pakow ała się , przygotow ała do drogi, a pote m skorzystała z okazji. T o tłum aczyłoby je j obe cność w ie czore m w porcie . Może um ów iła się tu z kim ś albo w zię ła je de n z m nie jszych kutrów . Do T órshavn nie było dale ko, a tam św iat stał prze d nią otw ore m . Rozle gł się dźw ię k obw ie szczający, że prom podchodzi do pirsu. S m yril
L ine była bodaj je dynym fare rskim prze dsię biorstw e m o zasię gu w ykraczającym poza w yspy. Mim o e ry transportu lotnicze go prom y pływ ające z Hirtshals w Danii nadal cie szyły się dużym zainte re sow anie m . Wpraw dzie podróż trw ała trzydzie ści godzin, ale dla nie których była to je dyna m ożliw ość . Elle gaard szczę śliw ie nie m usiała odbyw ać te j długie j trasy. Z kontyne ntu w ojskow ym śm igłow ce m pole ciała prosto do he liportu w T órshavn, a tam w siadła na prom do Ve stm anny. T e raz obse rw ow ała, jak kapitan m ane w ruje , by ustaw ić się burtą w kie runku nabrze ża. Chw ilę późnie j m arynarze opuścili trap, a ona ze szła z pokładu jako pie rw sza. Z ple cakie m i tore bką nie m ogła zrobić dobre go w raże nia, ale stw ie rdziła, że nie m a się czym prze jm ow ać . Na lądzie roze jrzała się i skonstatow ała w duchu, że m iała rację . Wyspiarze nosili za duże w e łniane sw e try, którym brakow ało tylko w yhaftow anych re nife rów , by m ogły stać się ide alnym i pre ze ntam i pod choinkę . Nie którzy m ie li na sobie rybackie kurtki, inni w iatrów ki. Katrine odniosła w raże nie , jakby w kraczała do inne go św iata. – Politiassistent Elle gaard? – zapytał je de n z policjantów , którzy stanę li prze d trape m . Katrine zm ie rzyła ich w zrokie m . Młodszy w yglądał, jakby m iał je szcze m nie j dośw iadcze nia od nie j. S tarszy zaś przyw odził na m yśl zblazow aną głow ę rodziny, które j m ie jsce było na kanapie prze d te le w izore m . – T ak – odparła. – Mogę zapytać , co pani tu robi? – spytał starszy. Pytanie zbiło ją z tropu. – S łucham ? – W jakim ce lu pani przypłynę ła? – Nie rozum ie m , co... – T o bardzo proste pytanie – w padł je j w słow o policjant . – Zaginę ła dzie w czyna, nic nie w skazuje na prze stę pstw o i Dania od razu kogoś przysyła? Katrine pow iodła w zrokie m po grom adzących się m ie szkańcach. Ustaw ili się w rzę dzie i patrzyli na nią z w ycze kiw anie m . Czuli, że coś je st na rze czy... i m ie li stuproce ntow ą rację . S am a była zdziw iona, kie dy kom e ndant ośw iadczył, że T órshavn prosiło o przysłanie w sparcia. Rano na dobrą spraw ę nie było w iadom o, czy dzie w czyna rze czyw iście zaginę ła, czy m oże gdzie ś się ukryw a. Elle gaard w ie działa, że – jak w życiu – chodzić m ogło tylko o dw ie rze czy: pie niądze lub politykę . Co do zasady z pie nię dzm i policja nie m iała w ie le w spólne go, w ię c pozostaw ała je dynie polityka. Przysłanie tutaj Katrine było prztyczkie m w nos, chę cią ode grania się
na fare rskie j policji za zatrzym anie grupy Duńczyków , którzy przypłynę li tu late m , by prote stow ać prze ciw ko grindadráp. Zablokow ali kutry, które m iały zaganiać grindw ale do zatoki, ale ostate cznie ponie śli klę skę , trafiając do are sztu w T órshavn za zakłócanie porządku publiczne go. Nie prze szło to be z e cha i ostate cznie doprow adziło do konfliktów m ię dzy je dnym i a drugim i stróżam i praw a. Od tam te j pory duńska policja korzystała z każde j okazji, by pokazać , że Wyspy Ow cze są traktow ane jako je de n z okrę gów w strukturze służb. – Proszę się nie m artw ić – ode zw ała się Katrine . – Nie m am zam iaru rozpychać się łokciam i. – Nie o to chodzi. – Dochodze nie prow adzi F æ røerne Politi, są państw o nie zale żną strukturą. J a m am tylko służyć radą. Funkcjonariusze spojrze li na sie bie , a pote m na Elle gaard. – A te raz byłabym w dzię czna za w skazanie m i drogi do hote lu. Zaprow adzili ją do nie w ysokie go, cie m ne go budynku. Katrine rzuciła ple cak na łóżko, skorzystała z toale ty, a pote m w yszła z budynku. Policjanci cze kali na nią prze d Krá kure iðrið. Elle gaard prze łknę ła ślinę i przypom niała sobie w szystko, cze go ją uczono na licznych szkole niach. Na prom ie pow tarzała sobie w głow ie odpow ie dnie form ułki, by w ypaść dobrze prze d Fare ram i. J e śli rze czyw iście doszło tu do prze stę pstw a, zape w ne zostanie na w yspach na dłuże j. Pie rw sze w raże nie było kluczow e . – S zybko się pani uw inę ła – zauw ażył m łodszy. S tarszy m ruknął coś nie zrozum iałe go. – Bo nie m a czasu do strace nia – oznajm iła. – Na począte k proponuję , by w szyscy, którzy m ogą dysponow ać inform acjam i na te m at dzie w czyny lub m ie jsca, w którym zniknę ła, zgrom adzili się w jakie jś sali. Macie takie m ie jsce ? – S zkolna sala gim nastyczna... – bąknął m łody. – Św ie tnie – ucię ła Katrine . – Musim y jak najszybcie j ustalić , jakie m iała re lacje z rów ie śnikam i. Zanim zaczną rozm aw iać m ię dzy sobą i w pływ ać na sw oje ze znania. – Wpływ ać? – Nie św iadom ie . Bę dą suge row ać sobie w spólną w e rsję . – Nie sądzę , że by to... – Po drugie , m usim y w ie dzie ć , czy nie znikła jakaś je dnostka pływ ająca. Młodszy z policjantów spojrzał na prze łożone go, a te n odchrząknął. – Nie , żade n kute r nie zaginął. – T o dobrze – odparła Elle gaard. – A któryś opuścił dziś Ve stm annę ?
– Nie . Wszystkie re jsy zostały w strzym ane , m ie szkańcy od rana szukali dzie w czyny. Katrine z zadow ole nie m pokiw ała głow ą. S zczę ście w nie szczę ściu, że ci ludzie okazali się tak uczynni. G dyby je dnostki zaczę ły stąd odpływ ać , m ożna by poże gnać się z pe rspe ktyw ą uję cia poryw acza. – W takim razie potrze buje m y crow dsourcingu – pow ie działa. – Proszę ze brać w szystkich w szkole . Byle szybko, póki je szcze m oże m y coś ustalić prze z skonfrontow anie ich ze znań. – Mów iła pani, że zam ie rza tylko obse rw ow ać . – Bę dę obse rw ow ać z w ie lką uw agą, jak tylko w szyscy się zbiorą. Funkcjonariusze zaw ahali się , ale ostate cznie zrobili to, co zaproponow ała. Elle gaard ode tchnę ła z ulgą. Musiała przyznać , że taka zasadniczość kosztow ała ją sporo e ne rgii. Bodaj pie rw szy raz w życiu użyła w obe c nie znajom ych tak stanow cze go tonu. Obaw iała się , że to zauw ażą, ale je j m ałe prze dstaw ie nie m usiało w yjść całkie m nie źle . G dy m ie jscow i policjanci zaczę li zw oływ ać m ie szkańców , Katrine udała się w m ie jsce , gdzie ostatnio w idziano Poulę L økin. Popatrzyła w zdłuż zasp topnie jące go śnie gu, a pote m spojrzała na m asyw górujący nad m iaste m od północy. Kąte m oka spostrze gła m ę żczyznę , który je j się przyglądał. Natychm iast odw rócił w zrok, ale Elle gaard rów nie szybko ruszyła w je go kie runku. – Dzie ń dobry – pow ie działa. – Coś przykuło pana uw agę ? – Moją? Nie – odparł. – Racze j pani w ydaje się zacie kaw iona. Poczuła stłum iony odór alkoholu, gdy otw orzył usta. Zapach nie pozostaw iał w ątpliw ości, że m ę żczyzna m a kaca i najpe w nie j prze z pół dnia starał się czym ś zagryźć ostrą, nie przyje m ną w oń. Miał na sobie w e łniany sw e te r, ale w porów naniu z innym i robił całkie m nie złe w raże nie . J e go tw arz przyw odziła na m yśl zm ę czone go buntow nika, a krótka broda ukryw ała m ocno ciosane rysy tw arzy. – J ak pan się nazyw a? – Hallbjørn Olse n. Policjantka prze dstaw iła się i m ocnie j opatuliła się kurtką. Wie działa już , że pow inna była zabrać ze sobą polar. – Znał pan tę dzie w czynę ? – Nie , racze j nie . – Racze j? Zapatrzył się w dal. Minął ich je de n z m ie szkańców , oznajm iając, że w szkolne j hali sportow e j organizow ane je st spotkanie . – Widziałe m ją jako ostatni – ode zw ał się Hallbjørn. – Przynajm nie j na to
w ychodzi. Opow ie dział je j o szcze gółach, zanim zdążyła o nie zapytać . Katrine zanotow ała to w pam ię ci jako pode jrzane . L udzie nie m ający nic do ukrycia zazw yczaj nie m yślą o tym , by m ów ić o w szystkim tuż po prze dstaw ie niu się . S zcze gólnie , je śli w grę w chodzi re lacja Fare r – Dunka. – G dybym w ie dział... – zakończył Olse n i zaw ie sił głos, patrząc w m ie jsce , w którym ostatni raz w idział Poulę L økin. – Nie m ógł pan w ie dzie ć . – No tak – odpow ie dział nie obe cnym głose m , po czym potrząsnął głow ą. – Moja córka ją znała. Dość dobrze . Katrine się ożyw iła. Chciała w praw dzie ze brać inform acje na spotkaniu z m ie szkańcam i, ale szkoda było prze puścić taką okazję . – J e st gdzie ś w pobliżu? – T ak – odparł m ę żczyzna, a pote m roze jrzał się i przyw ołał dzie w czynę . Nie przypom inała ojca – m iała jasne w łosy, tak jak Poula L økin. Nie była je dnak tak urodziw a, jak je j kole żanka. Zaginiona dzie w czyna w przyszłości m ogłaby z pow odze nie m w ystę pow ać na paryskich pokazach m ody. Elle gaard prze dstaw iła się nastolatce i w yjaśniła, że chce zam ie nić z nią tylko kilka słów . – W porządku – rzuciła Ann-Mari. – Prze de w szystkim inte re suje m nie , z kim Poula się zadaw ała. – Ze m ną i z ludźm i z drużyny. – Drużyny? – T ak, gram y w piłkę rę czną. – Nie w nożną? S łyszałam , że na w yspach naw e t najm nie jsza w ioska m a sw oją drużynę . Ojcie c i córka popatrzyli na sie bie . – Nie – pow ie działa Ann-Mari. – U nas gra się w rę czną albo badm intona. Ew e ntualnie m ożna pływ ać po Fjarðaste vna, czase m urządzam y zaw ody. Dunka zapisyw ała w pam ię ci każde słow o nastolatki. J e śli doszło tutaj do prze stę pstw a, nie pope łnił go nikt z ze w nątrz . Musiała poznać tę zam knię tą społe czność , bo to w łaśnie w nie j tkw iły odpow ie dzi, których poszukiw ała. – T rzym acie się raze m ? – zapytała. – Wasza drużyna? – Pe w nie . – Ćw iczą naw e t po godzinach – dodał ojcie c . – Mam y dobre go tre ne ra. J e ste śm y jak rodzina. J e szcze le pie j, pom yślała Katrine . S praw cą prze stę pstw a rzadko był ktoś spoza rodziny, naw e t je śli była to rodzina tylko w cudzysłow ie .
– Ze spół m ę ski tre nuje z w am i? – S kąd, no co pani? Elle gaard w zruszyła ram ionam i i uśm ie chnę ła się le kko. – Raz m y m am y halę , raz oni. – Ale utrzym uje cie kontakty? – No pe w nie . My chodzim y na ich m e cze , oni na nasze . Katrine m ilczała prze z m om e nt , patrząc porozum ie w aw czo na Ann-Mari. Właściw ie nie m usiała zadaw ać pytania, które zakołatało je j w głow ie , ale chciała zobaczyć , jak zare aguje na nie tych dw oje . – J akie ś pary? Ann-Mari m ilczała z nie zm ie nionym w yraze m tw arzy, Hallbjørn się skrzyw ił. – Może i tak – przyznała po chw ili dzie w czyna. – Ale co to m a do rze czy? Nie zła je st , pom yślała Elle gaard. Współpracuje , ale je dnocze śnie stara się pokazać , kto tutaj rządzi. Przynajm nie j w je j m nie m aniu. – Chcę się tylko dow ie dzie ć , czy Poula kogoś m iała. – T o trze ba było od razu tak zapytać . – T o praw da. – Katrine się uśm ie chnę ła. – Wię c? – Nie , nie m iała nikogo. Znały się jak łyse konie , Elle gaard nie m iała co do te go w ątpliw ości. G dyby było inacze j, m łoda pow ie działaby: „z te go, co w ie m ”, „chyba” albo „w ydaje m i się ”. Ale nie , je j odpow ie dź była kate goryczna i Ann-Mari udzie liła je j be z żadne go zastanow ie nia. Mogło to te ż znaczyć , że skłam ała. Katrine popatrzyła je j prosto w oczy. Ann-Mari w ytrzym ała spojrze nie . Zupe łnie jakby chciała ją prze konać , że pow ie działa praw dę .
5 Niedziela, 13 grudnia, godz . 18.01 Hallbjørn cze kał na policjantkę prze d budynkie m szkoły. Poprosiła go o to, choć nie bardzo w ie dział dlacze go. Na spotkanie tłum nie przybyli w szyscy m ie szkańcy, którzy m ie li jakie kolw ie k inform acje na te m at Pouli L økin. Cała re szta stała na ze w nątrz,
w korytarzu lub na tyłach sali, słuchając te go, co m ów ili inni. Raz po raz ktoś prze bąkiw ał, że zgrom adze nie je st nie potrze bne i pow inno się pośw ię cić te n czas na dalsze poszukiw ania. Były to je dnak odosobnione głosy, gdyż w ię kszość zdaw ała sobie spraw ę , że szukanie dzie w czyny po zm roku m ijało się z ce le m . A zm rok zapadał tu szybko. W połow ie grudnia słońce w staw ało kw adrans prze d dzie siątą, a znikało za horyzonte m już o pię tnaste j. Ve stm anna m ogła cie szyć się dnie m tylko prze z pię ć godzin. Najle psza sytuacja była w połow ie cze rw ca. Wów czas w schód nastę pow ał o w pół do czw arte j nad rane m , a zachód dopie ro pół godziny prze d północą. G dyby Poula zaginę ła w le cie , być m oże do te j pory daw no by się odnalazła. Z drugie j strony w se zonie Ve stm anna żyła z turystyki. W ciągu kilku godzin z w yspy odpłynę łoby tyle kutrów i prom ów , że nastolatka m ogłaby zniknąć be z trudu, podobnie poryw acz, je śli istotnie doszło do porw ania. – Prze praszam – rozle gł się głos Katrine . – Zatrzym ał m nie je szcze burm istrz . Olse n obrócił się i uśm ie chnął blado. – Nie szkodzi – odparł. – G dzie pana córka? – Poszła do dom u. – S am a? Hallbjørn w zruszył ram ionam i. Naw e t te raz, po zniknię ciu Pouli L økin, nie prze m knę ło m u prze z m yśl, że istnie je jakie ś nie be zpie cze ństw o. – T utaj nic je j nie grozi – pow ie dział. – Poza tym m ie szkam y kilkase t m e trów dale j, przy Fjalsve gur. Elle gaard roze jrzała się , jakby dzię ki te m u m ogła ustalić , czy je go córce rze czyw iście nic nie m oże się stać w drodze do dom u. – Mie jm y nadzie ję , że w szystko bę dzie w porządku – ode zw ała się po chw ili, po czym w skazała w stronę portu. – Prze jdzie m y się ? Olse n ruszył za nią po T oftave gur. Zastanaw iał się , dlacze go kobie ta chce rozm aw iać akurat z nim . Może chodziło o alkoholow y odde ch? Nie , z pe w nością czuła gorzałę także od innych m ie szkańców . Ale poza tym nie dał je j żadne go pow odu do zainte re sow ania się akurat nim . Może rozm aw iała na je go te m at z policjantam i z T órshavn? Może w spom nie li, że zw le kał z odpow ie dzią na pytanie , o które j w rócił do dom u? – Dziw ią m nie te w asze dachy – pow ie działa Katrine . – S łucham ? Wskazała na je de n z dom ów . – Po co sie je cie traw ę na dachach? – zapytała.
– T o tradycja. – Nie m a żadne go praktyczne go ce lu? – Z te go, co w ie m , to nie . Kie dyś używ ano traw y do izolacji, bo, jakby nie było, w ystę puje u nas w nadm iarze . T e raz chodzi już chyba w yłącznie o kultyw ow anie daw nych zw yczajów . – T rze ba to strzyc? – Nie – odparł Hallbjørn, choć na dobrą spraw ę nie był pe w ie n. W je go rodzinie od kilku pokole ń nie siano traw y na dachach. Wydaw ało m u się je dnak, że cała konce pcja pole gała na tym , by rośliny rozrastały się sw obodnie . – Cóż ... klim at m acie dobry. – Mhm . – Podobno pada tutaj śre dnio prze z dw adzie ścia pię ć dni w m ie siącu... i m acie ponad dw ie ście okre śle ń na de szcz . Olse n m arzył już o tym , by znale źć się w dom u. Chciał się położyć , zapom nie ć o w szystkim , co w ydarzyło się te go dnia, a pote m obudzić się rano z rze śkim um ysłe m . Nie w ypije dzisiaj naw e t kropli alkoholu. – Możliw e – przytaknął. – Ale w te j statystyce liczy się te ż dni, kie dy popada choćby prze z pię ć m inut . Mało to m iarodajne . S kinę ła głow ą i prze z m om e nt szli w m ilcze niu. Dopie ro te raz Hallbjørn uśw iadom ił sobie , że odprow adza policjantkę do hote lu przy ke m pingu. Bę dzie w racał do dom u dobre pół godziny, choć Fjalsve gur od portu dzie liło w linii proste j je dynie trzysta m e trów . Ulice w iły się je dnak zakosam i ze w zglę du na to, że czę ść zabudow ań znajdow ała się na stokach. Zaw sze m ógł w ybrać skrót , ale te go dnia nie chciał chodzić nocą po podw órkach sąsiadów . – Chciała pani porozm aw iać o czym ś konkre tnym ? – spytał. – Ponie kąd – odparła Katrine . – Zauw ażyłam pana chód. – S łucham ? S pojrzała na nie go, jakby chciała się uspraw ie dliw ić , że to silnie jsze od nie j. – Wychow ałam się w w ojskow e j rodzinie – w yjaśniła. – Wszę dzie poznam żołnie rski chód. Był pan w arm ii? – Wyspy Ow cze nie m ają arm ii. Kie dyś m ie liśm y Færøe rne s Kom m ando, ale w dw a tysiące dw unastym roku raze m z siłam i gre nlandzkim i w cie lono te struktury do duńskie go w ojska. Uśm ie chnę ła się . – T o w ym ijająca odpow ie dź , która każe m i sądzić , że był pan żołnie rze m . – Muszę się spow iadać ze sw oje j prze szłości? – Nie m usi pan, ale byłabym w dzię czna. Zw olniła nie co kroku, jakby spodzie w ała się , że ta rozm ow a potrw a
dłuże j, niż planow ała pie rw otnie . Hallbjørn w ziął głę boki odde ch. Być m oże pow inie n w yłożyć w szystkie karty na stół i m ie ć to już za sobą. J e śli dzie w czyna się nie znajdzie , prę dze j czy późnie j i tak go prze św ie tlą, podobnie jak pozostałych m ie szkańców . – Wię c? – zapytała. – Byłe m porucznikie m w Forsvare t . – Duńskie w ojsko? – zapytała. – No, no. T ute jsi nie podle głościow cy m uszą pana uw ie lbiać . – Nie tylko oni. Uśm ie chnę ła się , a on poczuł, że w re szcie w raca do sie bie po alkoholow ym otę pie niu. – Mam panu m ów ić pe r løjtnant? – ode zw ała się . – Nie konie cznie , nie je ste m już w arm ii. – Mów i to pan be z rozrze w nie nia. – Bo nie m a za czym tę sknić – odparł Hallbjørn, w bijając w zrok w św iatła portu. – Prze ciw nie , chciałbym o tym w szystkim zapom nie ć . – Był pan na m isjach? Dlacze go tak go w ypytyw ała? Olse now i prze szło prze z m yśl, że m ogła liczyć na pow oje nną traum ę , z pow odu które j byłby w stanie w yrządzić krzyw dę Bogu ducha w inne j dzie w czynie . Była to nie pokojąca m yśl. Nie pokojąca tym bardzie j, że w pe w nym m om e ncie zaśw itała te ż w m rocznych zakam arkach um ysłu Hallbjørna. – Byłe m . – G dzie ? – zapytała, ściągając brw i. – O peration Bøllebank. – Chyba kojarzę . Na sam o w spom nie nie tam tych czasów Olse n poczuł, jak kre w zaczyna szybcie j krążyć m u w żyłach. Zacze rpnął tchu, starając się uspokoić . – Misja w J ugosław ii, w dzie w ię ćdzie siątym czw artym . S łużyłe m w J utlandzkim Re gim e ncie Dragonów . – W ram ach ONZ? Hallbjørn skinął głow ą. – Coś się tam zdarzyło? Pom yślał, że pow inna o tym w ie dzie ć . Nie w ażne , że m iała dw adzie ścia lat m nie j od nie go. O peration Bøllebank była pie rw szą akcją zbrojną duńskie j arm ii od zakończe nia drugie j w ojny św iatow e j. Każdy poddany królow e j Małgorzaty pow inie n być na bie żąco, zw łaszcza je śli pochodził z żołnie rskie j rodziny. Konie c końców Olse n uśw iadom ił sobie , że to tylko gra. Kobie ta doskonale w ie działa, czym była O peration Bøllebank. Mim o to postanow ił
opow ie dzie ć je j o w szystkim . L ub praw ie o w szystkim . – Wpadliśm y w zasadzkę przy zw alnianiu szw e dzkie j obsady punktu T ango dw a – pow ie dział w zam yśle niu. – Przy m ie jscow ości Kale sija zaczął się ostrzał z broni prze ciw pance rne j, w cze śnie j w alili z m oździe rzy. Prosiliśm y UNPROFOR o w sparcie z pow ie trza, ale odm ów iono nam . Hallbjørn zrobił pauzę , upom inając się w duchu, by nie prze szarżow ać z e m ocjam i. Wie dział, że je st oce niany jako kandydat na pote ncjalne go prze stę pcę . – Dow ódca, pułkow nik Mølle r, w ydał rozkaz, by odpow ie dzie ć ognie m – ciągnął. – Na jakiś czas S e rbow ie prze rw ali ostrzał, ale tylko ich rozsie rdziliśm y. Zaczę li nas atakow ać ze zdw ojoną siłą, rzucili do w alki kole jne czołgi i artyle rię prze ciw pance rną. Urw ał, w patrując się w najw ię kszą latarnię przy ze jściu z pirsu. Po drugie j stronie zatoki w idać było św iatła poje dynczych zabudow ań, odbijające się w tafli w ody. Elle gaard odchrząknę ła. – J akie były straty? – zapytała. – We dług naszych około stu pię ćdzie się ciu zabitych S e rbów i trzy zniszczone czołgi. – A straty w łasne ? – Uszkodzony je de n pojazd. I pułkow nik Mølle r najadł się strachu, bo pocisk praw ie go m usnął. – Przypuszczam , że nie on je de n. – Nie – potw ie rdził Hallbjørn i nagle się zatrzym ał. Uznał, że m a dosyć te j pogadanki i badania gruntu. Katrine rów nie ż stanę ła i obróciła się do nie go. – Ale dlacze go m nie pani o to w ypytuje ? – Potrze buję kogoś z m ie jscow ych, panie Olse n. – S łucham ? Do cze go? Elle gaard rozłożyła rę ce . – J ak pan, być m oże , zauw ażył, nie m am y dobrych re lacji z tute jszą policją. – I co w zw iązku z tym ? T o oni prow adzą spraw ę , jak sam a pani m ów iła. – Ow sze m ... to znaczy, przynajm nie j na razie . – Zam ie rzacie ode brać im dochodze nie ? – zapytał, w suw ając rę ce do kie sze ni. Miał na sobie cie pły sw e te r, ale te m pe ratura zaczynała już spadać na tyle , że przydałaby się je szcze je dna w arstw a ubrania. – Prę dze j czy późnie j bę dzie m y m usie li – odparła Katrine . – Proszę m nie źle nie zrozum ie ć , ale ta spraw a... – Urw ała, rozglądając się . – Wie pan, że ta
dzie w czyna już nie w róci, praw da? S pojrzał na nią z pre te nsją, ponie w czasie m itygując się , że zrobił to nie potrze bnie . Policjantka m ów iła do rze czy. – Minę ły dw adzie ścia czte ry godziny – dodała. – T e raz praw dopodobie ństw o je j odnale zie nia bę dzie m alało z każdą upływ ającą m inutą. Hallbjørn prze stąpił z nogi na nogę . – Na razie nic nie w skazuje na to, by Poula L økin ucie kła – kontynuow ała Elle gaard. – A zate m w grę w chodzi porw anie lub zabójstw o. Zdaje pan sobie spraw ę , że tutaj coś takie go bę dzie nie praw dopodobną pożyw ką dla m e diów . – I spraw a stanie się zbyt głośna, by prow adziła ją fare rska policja? – Obaw iam się , że tak . – T o nasza jurysdykcja. – Ale w asza ce ntrala w T órshavn sam a poprosiła o pom oc . – Pom oc – tak, ode branie śle dztw a – nie . – Nie ch pan nie bę dzie taki pryncypialny. – Nie je ste m . – Przy ostatnim m orde rstw ie sce nariusz był dokładnie taki sam – stw ie rdziła Katrine . – S praw dzałam dokładnie prze bie g śle dztw a. Pie rw sze czynności w ykonyw aliście w y, a pote m oddano spraw ę dw óm ofice rom z kontyne ntu, którzy raze m z le karze m sądow ym przyle cie li na Vå gø i... – Vá gar. – Oczyw iście , prze praszam , Vá gar – pow ie działa z prze kąse m . – T ak czy ow ak, proce dura je st już znana zarów no w am , jak i nam . I proszę się nie łudzić , że w tym przypadku bę dzie inacze j. Hallbjørn patrzył je j w oczy i zastanaw iał się , czy pow inie n się cie szyć , czy m artw ić . Miał w raże nie , że byłoby gorze j dla nie go, gdyby spraw ę prow adzili lokalni stróże praw a, znający tute jszą społe czność . S zybko ustaliliby, że w cale nie w rócił z portu prosto do dom u. Znale źliby człow ie ka, u które go kupił gorzałę , a pote m doprow adziliby do konfrontacji ze znań. Olse n trafiłby do are sztu w T órshavn szybcie j, niż zdążyłby pow ie dzie ć: T ú alfagra land m ítt[1] . – Widzę , że pan to rozum ie – ode zw ała się Dunka. J e szcze prze z m om e nt w m ilcze niu m ie rzyli się w zrokie m . – T ak – odparł w końcu. – W takim razie m ogę na pana liczyć? – W jakim se nsie ? – Potrze buję kogoś w e w nątrz .
– S zpicla? – Nie , oczyw iście , że nie . Racze j prze w odnika, kogoś, kto zw róci m i uw agę na pode jrzane rze czy. – Pode jrzane ? S ądzi pani, że ktoś z nas je st w to zam ie szany? Wzruszyła ram ionam i. – Inne j m ożliw ości nie w idzę . Choć oczyw iście prze słucham w szystkich turystów , proszę nie m ie ć co do te go w ątpliw ości. Olse n pom yślał, że nie bę dzie to łatw e . Wpraw dzie poza se zone m nie było w Ve stm annie duże go ruchu, ale do portu zaw ijały także prom y zm ie rzające w inne m ie jsca, by turyści m ogli zobaczyć słynne klify Ve stm annabjørgini. Na m asyw nych, się gających pię ciuse t m e trów w ysokości form acjach skalnych oraz ste rczących z w ody skałach urzę dow ały liczne ptaki w odne i foki. G dy prom y zagłę biały się w w ąw ozy, prze d turystam i roztaczały się w idoki jakby z inne j plane ty, a dodatkow ym urozm aice nie m było w pływ anie do jaskiń. Ze w zglę du na w ie lość atrakcji z te go typu w ycie cze k korzystano m asow o i czę sto zaw ijano przy tym do najbliższe go portu – do Ve stm anny. – Z te go, co w ie m , żadna je dnostka dziś nie odpłynę ła – ode zw ał się Hallbjørn. – Ma pani szczę ście . – Obaw iam się , że te n stan potrw a trochę dłuże j. – W jakim se nsie ? – Musim y zam knąć Ve stm annę . Olse n nie m ógł pow strzym ać uśm ie chu. – Chyba pani żartuje . – Nie ste ty, nie – odparła z pow agą Elle gaard. – J e śli doszło do prze stę pstw a, m uszę m ie ć w szystkich na m ie jscu. Hallbjørn z nie dow ie rzanie m pokrę cił głow ą. Pe w nie Duńczykom w ydaw ało się , że m ogą tu robić , co im się żyw nie podoba, ale Ve stm anna to nie T órshavn. T utaj nie osie dlali się kosm opolityczni Fare row ie , ale ludzie , których dziadkow ie łow ili ryby, podobnie jak w cze śnie j dziadkow ie ich dziadków . Mało kto w yje żdżał na studia na uniw e rsyte t F róðskaparsetur F øroya w stolicy. J e śli ktoś kontynuow ał naukę , to w lokalne j F iskivinnuskúlin, w yższe j szkole uczące j fachu rybołów stw a. Albo w yje żdżał i nie w racał. Zupe łnie tak, jak nie gdyś planow ał to zrobić Hallbjørn Olse n. – Nie w różę sukce sów – m ruknął. – Chyba że m a pani do dyspozycji dw ie w ojskow e fre gaty, które zablokują cie śninę od strony fiordu i od zachodu. – Aktualnie nie . – W takim razie nie zam knie pani portu.
– Oficjalnie nie , ale rozm aw iałam już z burm istrze m i... – Zgodził się ? – J e st gotów w strzym ać ruch w porcie na je de n dzie ń... pod pe w nym i w arunkam i. – J akie to w arunki? Katrine spojrzała na nie go tak, że poczuł się m łodszy co najm nie j o de kadę . – Nie babrajm y się w polityce – pow ie działa z uśm ie che m . – Proszę m i le pie j pow ie dzie ć , czy m ogę na pana liczyć? Hallbjørn prze ciągnął m om e nt odpow ie dzi, choć w ie dział dobrze , że nie m a się nad czym zastanaw iać . J e śli pod w pływ e m tre fne go alkoholu zrobił coś głupie go, to najle pie j bę dzie trzym ać się jak najbliże j te j kobie ty. – Oczyw iście – zape w nił ją. Poże gnała go m ocnym uściskie m dłoni, a pote m sam a ruszyła w dół, w kie runku S ká lave gur. Olse n odprow adził ją w zrokie m , a pote m odw rócił się i posze dł do dom u. J e śli m iał zacząć m yśle ć logicznie , m usiał się prze spać . Rano bę dzie się m artw ił konse kw e ncjam i w szystkich dzisie jszych posunię ć .
6 Poniedziałek, 14 grudnia, godz . 00.04 Katrine zaję ła nie w ie lki pokój z w idokie m na port . Rozpakow ała się i prze z chw ilę stała przy oknie , spoglądając na nie liczne je szcze zapalone św iatła po drugie j stronie Fjarðaste vna. T am ta czę ść m iasta w ydaw ała się oddzie lona od te j nie tylko w odam i zatoki, ale czym ś je szcze – być m oże lokalnym i anim ozjam i, na razie je dnak Elle gaard w ie działa o tym m ie jscu zbyt m ało, by to stw ie rdzić . Zasłoniła okno, a pote m usiadła na łóżku i w ybrała num e r be zpośre dnie go prze łożone go. Nie ode brał za pie rw szym raze m , w ię c ponow iła próbę . W końcu usłyszała w słuchaw ce je go głos. – Elle gaard? – zapytał, zaspany. – Do chole ry, je st pie rw sza w nocy... – U m nie dopie ro dw unasta. Prze z chw ilę po drugie j stronie panow ała cisza. – Nie istotne – odparł Kje ld Moslund. – T o nie pora na nę kanie partne ra z roboty. Nie ustannie nazyw ał ich re lację partne rską, choć Katrine nie spe cjalnie się to podobało. Ow sze m , w prow adzał ją do policyjne go św iata, ale był w yższy stopnie m i traktow ała go jak dow ódcę , nie jak w spółpracow nika. – Chciałam zdać raport . – T rze ba było to zrobić w godzinach urzę dow ania norm alnych ludzi. J e st noc . – Myślałam , że m y zaw sze m am y godziny urzę dow ania. Prze stę pcy w końcu nie śpią. Odpow ie działa je j cisza. – S ze fie ? – Mów , skoro m usisz . Usiadła na łóżku i w yprostow ała nogi. – Wygląda na to, że bę dzie głośna spraw a. – Czyli tak, jak przypuszczaliśm y – stw ie rdził Kje ld i zie w nął zbyt głośno, by m ogło to ujść uw adze rozm ów czyni. – Nikt o zdrow ych zm ysłach nie ucie ka z Wysp Ow czych. Na kontyne nt je st stam tąd... e ch, ile ?
– S ze śćse t kilom e trów . – No w łaśnie . Zanim ucie kinie r oddali się na połow ę te j odle głości, zostanie znale ziony. Elle gaard nie w ie działa, jak skom e ntow ać to spostrze że nie . Przypuszczała, że um ysł Kje lda dopie ro w skakuje na w łaściw e tory. – Wię c trup czy porw anie ? – zapytał Moslund. – Przyjm ując pańską logikę , racze j ta pie rw sza e w e ntualność . Katrine słyszała, jak prze łożony w e stchnął do słuchaw ki. – No nie w ie m ... – zam yślił się . – Zaw sze m ożna dzie w czynę odurzyć , a pote m w ładow ać ją na jakiś konte ne row ie c . Pe w nie pływ ają takie z te go... te j... G dzie ty je ste ś? – W Ve stm annie – oznajm iła Elle gaard, patrząc na zasłonię te okno. – I nie m a tu tak dużych je dnoste k . – Nie w ażne . Mogli ją prze w ie źć w bagażniku na inną w yspę . Mają tam jakie ś prze praw y prze z w odę , praw da? – Mają. Ze dw adzie ścia tune li i chyba trzy m osty. – S am a w idzisz . Dzie w czyna m ogła popłynąć ze stolicy na jakim ś konte ne row cu. Elle gaard przyjm ow ała taką m ożliw ość . J e dnak w prze ciw ie ństw ie do Kje lda dopuszczała także , że Poula L økin m ogła dobrow olnie opuścić Ve stm annę . J e szcze na prom ie z T órshavn była prze konana, że to nie m ożliw e , ale po rozm ow ach z m ie szkańcam i m usiała zw e ryfikow ać pie rw otne założe nia. T utaj nikt nie m iał dobre go m otyw u. Nikt nie prze jaw iał agre syw nych zachow ań i nie było te ż zbyt w ie lu pow odów do kłótni. Naw e t podczas najbardzie j e m ocjonujące go dnia w roku – grindadrápu – w szystko było zorganizow ane tak, by nie rodziły się konflikty. Be z w zglę du na to, ile kto upolow ał grindw ali, były one zabie rane prze z kutry, a pote m rozdzie lane po rów no m ię dzy m ie szkańców Ve stm anny i innych okolicznych m ie jscow ości. Dlacze go ktokolw ie k m iałby spow odow ać zniknię cie nastolatki, pozostaw ało dla Katrine zagadką. – Znalazłaś kogoś m ie jscow e go do pom ocy? – spytał Kje ld. – T ak . – Z policji? – Nie . J e st tu dw óch funkcjonariuszy z T órshavn, ale nie palą się do w spółpracy. – T ak, jak się spodzie w aliśm y. – Znalazłam za to byłe go w ojskow e go. – Na be zrybiu i rak ryba.
– Wygląda na porządne go człow ie ka. – Wię c tym bardzie j uw ażaj. Katrine położyła się na łóżku i w biła w zrok w sufit . – Ponie w aż? – zapytała. – T w oja zdolność oce ny ludzkich charakte rów nigdy nie stała na zbyt w ysokim poziom ie . Elle gaard uśm ie chnę ła się pod nose m . Moslund doskonale w ie dział, że po m ię dzynarodow ym kursie organizow anym w Oslo prze z Europol m iała w cale nie m ałą w ie dzę na te n te m at . Zje chali tam spe cjaliści z FBI, którzy chę tnie dzie lili się sw oim i dośw iadcze niam i, i m im o początkow ych w ątpliw ości Katrine m usiała przyznać , że w ie le w yniosła z tych spotkań. – Coś je szcze ? – ode zw ał się Kje ld. – Czy m ogę w racać do łóżka? Elle gaard pragnę ła poruszyć pe w ną kw e stię , ale nie w ie działa, jak to ująć . – Halo? – ponaglił ją prze łożony. – S ze fie , m oim zdanie m dla dobra spraw y najle pie j byłoby odsunąć tych dw óch policjantów . – Wie m . Zrobi się , ale nie dzisiaj. – Muszą zniknąć z sam e go rana. Kje ld prze z chw ilę m ilczał, zape w ne rozw ażając w szystkie za i prze ciw . W spraw ie z 20 11 roku było łatw ie j, choć zaczę ło się tak sam o. W listopadzie zaginął be z śladu Danjal Pe tur Hanse n, ale szybko odnale ziono ślady je go krw i w m ie szkaniu pe w ne go Chorw ata. Duńczycy natychm iast prze ję li inicjatyw ę , bo fare rska policja zasadniczo nie m iała żadne go dośw iadcze nia, je śli chodzi o śle dztw a w spraw ie m orde rstw . T e raz byłoby podobnie , gdyby tylko istniały jakie ś ślady, a tych jak dotąd nie odkryto ani w Ve stm annie , ani w najbliższe j okolicy. Elle gaard pam ię tała, że Chorw ata skazano w 20 12 roku, ale ciała Hanse na nigdy nie odnale ziono. Śle dczy przypuszczali, że m usiało zostać zrzucone z klifów , je dnak m im o usilnych poszukiw ań nurkow ie na nic się nie natknę li. Katrine m iała nadzie ję , że w tym przypadku bę dzie inacze j. – Zrobię , co m ogę , ale ... – zaczął Kje ld. – S ze fie , oni zacie rają ślady. – T ak? – Nie odgrodzili m ie jsca, w którym ostatnio w idziana była dzie w czyna, nie szukają żadnych dow odów te chnicznych, ograniczając się je dynie do ze znań, nie prze szło im prze z m yśl, że by zabe zpie czyć ślady trase ologiczne tam , gdzie dzie w czyna... – W porządku, w porządku, rozum ie m . T am te jsza policja zajm uje się
głów nie w ypadkam i sam ochodow ym i z udziałe m ow ie c . – Załatw i to pan? – Zobaczę z sam e go rana, co da się zrobić . – Dzię kuję . – A te raz dobranoc . Elle gaard nie zdążyła odpow ie dzie ć , gdyż prze łożony się rozłączył. Wie działa je dnak, że Moslund pociągnie za odpow ie dnie sznurki i uruchom i polityczną m achinę , która spraw i, że burm istrz Ve stm anny rozm ów i się z dw om a funkcjonariuszam i. Katrine zrazi do sie bie fare rskie służby, ale prę dze j czy późnie j m usiało się to stać . L e pie j prę dze j, stw ie rdziła w duchu. Przynajm nie j od sam e go rana bę dzie m ogła na dobre zabrać się do pracy.
7 Poniedziałek, 14 grudnia, godz . 09.10 Hallbjørn obudził się z prze konanie m , że w szystko, co stało się w czoraj, to tylko zły se n. Błoga nie św iadom ość trw ała je dnak tylko ułam e k se kundy. Czuł się jak inny człow ie k . T a w czorajsza, zapijaczona w e rsja sam e go sie bie w ydaw ała się obca i nie m ająca nic w spólne go z je go praw dziw ym ja. Podniósł się i skie row ał do łazie nki. S tojąc prze d lustre m , uznał, że te go ranka w ygląda znacznie le pie j. Nadal m iał le kko prze krw ione oczy, ale był to norm alny w idok . T u i ów dzie w idział siw e w łosy, stanow iące zape w ne odbicie te go w szystkie go, co prze sze dł w J ugosław ii. Przynajm nie j zarost m u nie siw iał. Miał tw ardą, gę stą i czarną szcze cinę , którą w trakcie m ałże ństw a m usiał skrupulatnie golić codzie nnie rano. Karla nie raz m ów iła, że m a w łosie jak dzik, a ona za dzika nie w yszła. T e raz pozw alał sobie na kilka dni be z używ ania m aszynki. Prze sunął rę ką po policzku i brodzie , czując, jak m ałe w łoski w bijają m u się w skórę , po czym ochlapał tw arz w odą. Była to je go w e rsja kre m u naw ilżające go, w e dług nie go w zupe łności w ystarczająca. Wsze dł do kuchni połączone j z salone m , gdzie Ann-Mari już przygotow yw ała śniadanie . – Dla m nie te ż robisz? – spytał ze zdziw ie nie m .
– Dzisiaj tak . – T o chyba pie rw szy raz . Prze m knę ło m u prze z m yśl, że to racze j on pow inie n przygotow yw ać je dze nie dla sw oje j sze snastole tnie j córki, nie odw rotnie . – Obaw iałam się , że dzisiaj w stanie sz tak sam o zm arnow any, jak w czoraj, i trze ba bę dzie cię trochę podładow ać – pow ie działa Ann-Mari, patrząc znad garnka z ow sianką. – Ale w idzę , że nie je st tak źle . – Nie je st – odparł Olse n, podchodząc do e kspre su. Potrze bow ał czarne j jak sm oła kaw y na rozruch um ysłu. – Przypom niałe ś sobie coś z poprze dnie j nocy? Pokrę cił głow ą. – T rochę to nie pokojące – zauw ażyła córka. – Daj spokój. – Mów ię pow ażnie . Może się okazać , że m ie szkam pod je dnym dache m z m orde rcą, który naw e t nie w ie , że nim je st . Re latyw izm e m ocjonalny m łodych ludzi go zaskakiw ał. Mim o że chodziło o je j przyjaciółkę , Ann-Mari potrafiła m ów ić o spraw ie , jakby w idziała ją na e kranie te le w izora, a nie w re alnym życiu. Hallbjørn nie potrafił się tak zdystansow ać . S ądził, że w nocy nie zm ruży prze z to oka, ale tym raze m w ycze rpanie fizyczne w zię ło górę nad psychicznym . Na dobrą spraw ę nie pam ię tał naw e t , kie dy zasnął. – Mów ię pow ażnie , Hal. – Nie w ygłupiaj się – odparł, zw ię kszając m oc naparu. Po chw ili usiadł przy stole i pochylił się nad gaze tą. W piątkow ym w ydaniu „Dim m alætting” w szystko było po stare m u, Faroje nie oszalały je szcze na punkcie zniknię cia dzie w czyny. Punkt kulm inacyjny nastąpi dziś, gdy cały kraj zainte re suje się spraw ą. Zape w ne napisaliby o tym w now ym w ydaniu „Dim m y”, ale od jakie goś czasu dzie nnik zm ie nił się w tygodnik i gaze ciarz z w ysłużonym w ózkie m pojaw iał się tylko w piątki. I tak dobrze , uznał Olse n. Prze z rok w ogóle zaw ie szono w ydanie papie row e i publikow ano je dynie w Inte rne cie . Prze rzucił kilka stron, w ypił kaw ę , a pote m zjadł ow siankę . Uznał, że nie m a na co cze kać – czas rozw iać trochę w ątpliw ości. Ogarnął się , narzucił na sie bie kre m ow y sw e te r z czarnym i łatam i na łokciach i poże gnał córkę . – Dokąd się w ybie rasz? – zapytała. – Muszę spraw dzić kilka rze czy. – Na przykład to, gdzie byłe ś tam te j nocy? Zatrzym ał się prze d progie m i obe jrzał się prze z ram ię . – Zupe łnie , jakbym słyszał tw oją m atkę .
– Nie żartuję . Hallbjørn się uśm ie chnął. – T e n sam ton głosu – dodał. Dzie w czyna obe szła w yspę kuche nną, prze rzucając sobie prze z ram ię ście rkę do naczyń. – Wię c? – zapytała. – Pie rw sze słyszę , że by córka tak m aglow ała ojca, który chce w yjść z dom u. Pow inno być chyba na odw rót . – U nas w szystko je st na opak . Olse n m usiał przyznać , że tkw iło w tym ziarno praw dy. – Muszę załatw ić kilka rze czy – ośw iadczył najpow ażnie jszym , najbardzie j rodzicie lskim tone m , na jaki było go stać . – A gdyby policja o cie bie pytała? – Pow ie dz, że posze dłe m do znajom e go. – A jak zapytają o tam tą noc? S pojrzał Ann-Mari prosto w oczy. T e raz było już za późno, by zm ie niać ze znania. G dyby w czoraj był trze źw y, najpe w nie j podsze dłby do te go inacze j, ale w panice i alkoholow ym otę pie niu podjął kilka złych de cyzji. Złych także dla nie j. – T rzym aj się sw oje j w e rsji – pole cił. – Poszłaś spać chw ilę po tre ningu. – A jak spraw dzą m i kom pute r? Hallbjørn odw rócił się od drzw i i zm arszczył czoło. Nie pom yślał o tym , że te raz po każdym kliknię ciu zostaw ia się ślad gdzie ś w Inte rne cie . – Co m asz na m yśli? – spytał. – Wystarczy, że prze śle dzą, o które j logow ałam się na portalach społe cznościow ych, albo zapytają dostaw cę , kie dy w ychodziły od nas pakie ty danych. – Mogą to zrobić? – Be z najm nie jszych trudności. Olse n z trude m prze łknął ślinę . Wie dział, że m oże w pę dzić córkę w kłopoty, ale nie przypuszczał, że w aż tak duże . Zam knął oczy, nagle uśw iadam iając sobie , że policja m oże zw e ryfikow ać je j ze znanie w znacznie łatw ie jszy sposób niż prze z spraw dzanie w szystkich tych w irtualnych rze czy. – Rozm aw iałaś z kim ś po pow rocie do dom u? – zapytał. – Pe w nie , z kilkom a osobam i na Face booku. Zaklął w duchu. – I to w szystko? – Nie , polubiłam trochę zdję ć na Instagram ie i w ysłałam kilka snapów ...
– Cze go? – zdziw ił się Hallbjørn. – S napchat . Fotki. Nic ci to nie m ów i? – Nie . – Wysyłasz zdję cie i ustaw iasz, jak szybko m a zniknąć . Masz do w yboru od trze ch do dzie się ciu se kund. Olse n w olał nie w nikać w to, jaką m otyw acją kie rują się użytkow nicy se rw isu. T e szczątkow e inform acje pozw oliły m u sądzić , że program stanow i sw e go rodzaju e gzyste ncjalną kw inte se ncję m łodzie żow e go życia w Inte rne cie . Zdję cie pojaw iało się tylko na m om e nt , a pote m znikało na dobre – daw ało to m ożliw ość , by rozpę dzić się z w łasnym e go, oce ną św iata czy pozbaw ionym i prude rii zachow aniam i. – T o jakiś se rw is porno? – zapytał. – Hal, błagam . T o coś jak Insta, z tym że w szystko znika i w idzisz zale żności m ię dzy tw oim i i czyim iś znajom ym i na liście kontaktów ... – AnnMari urw ała i m achnę ła rę ką. Hallbjørnow i prze m knę ło prze z m yśl, że to w łaściw ie nic now e go. Kole jna form a przyciągania ludzkie j uw agi – je śli coś pojaw ia się tylko na m om e nt , przyw iązuje m y do te go znacznie w ię kszą w agę . W końcu zaraz be zpow rotnie zniknie , w ię c m usi być nie pow tarzalne . Zupe łnie jak Poula L økin. J e śli dzie w czyna do te j pory nie stała się ukochanym dzie ckie m całe go skandynaw skie go św iata, to je szcze dziś nim bę dzie . Zostanie w yide alizow ana, a je j poryw acz stanie się potw ore m . Cokolw ie k je j zrobił, w oczach opinii publiczne j bę dzie najgorszym zw yrodnialce m , które m u nale ży się kara śm ie rci, a nie re socjalizacja. Podobny los spotka pode jrzanych, gdy tylko policja zacznie ich prze słuchiw ać . – W porządku – ode zw ał się Olse n. – Coś je szcze ? – Chyba podałam dale j jakie goś tw e e ta znajom e j... Hallbjørn w olał nie w nikać . Wystarczyło m u to, by uznać , że istnie je cała m asa dow odów św iadczących, że córka nie zasnę ła od razu po pow rocie do dom u. – Co z tym zrobim y? – zapytała rze czow o. Olse n potarł czoło. – S praw dź , o które j ostatni raz w ysłałaś snapa, tw e e ta czy S MS -a. I jak przyjdzie co do cze go, bę dzie m y się zastanaw iać . – Oke j. Hallbjørn na odchodnym posłał je j uspokajający uśm ie ch, choć m iał w raże nie , że to na nic . Czuł, że pobladł, a na ple cy w ystąpiły m u krople zim ne go potu. Wysze dł na ze w nątrz i ode tchnął.
J ak się z te go w ytłum aczyć? J e śli nic nie zrobił, być m oże nie bę dzie tak trudno. Pow ie policji, że zw yczajnie obaw iali się te go, cze go nie m ógł sobie przypom nie ć . Odbę dzie szcze rą rozm ow ę z Katrine Elle gaard i po prostu prze kona ją, że ... Nie , to tylko m yśle nie życze niow e . Oczyw iście , że policja nie przyjm ie je go w yjaśnie ń. W końcu raze m z córką nakłam ali tym dw óm funkcjonariuszom w żyw e oczy. Hallbjørn w siadł do sw oje go volva i położył rę ce na kie row nicy. Prze z chw ilę trw ał w be zruchu, starając się oczyścić um ysł. Pote m w łączył silnik, postanaw iając, że najpie rw dow ie się w szystkie go, a późnie j bę dzie kom binow ał. Ruszył na drugą stronę zatoki, do nie w ie lkie j w ioski Vá lur. Mie szkało tam rapte m pię ćdzie siąt osób, ale Olse na inte re sow ała tylko je dna z nich. T e itur Pe te rse n, m ę żczyzna, który zajm ow ał się w yrobe m dom ow e j gorzały. Po kilku m inutach Hallbjørn zje chał z drogi num e r dw adzie ścia je de n na Vá lave gur i zaparkow ał pod dom e m tuż przy nadbrze żu. Wysiadł z sam ochodu, dostrze gając, że gospodarz już stoi w oknie . Nic dziw ne go, uznał Olse n. W Ve stm annie nigdy nie było tylu stróżów praw a naraz i T e itur m iał pow ody do obaw . Kie dy je dnak zobaczył Hallbjørna, uśm ie chnął się sze roko i podsze dł do drzw i. – G óðan m orgun! – pow itał go Pe te rse n. – Dla cie bie chyba nie taki dobry – odparł Olse n, podając m u rę kę . T e itur szybko zaprosił go do środka. – J e ste m trochę bardzie j czujny, to w szystko – pow ie dział, zam ykając drzw i. – Ostatnim raze m dw óch policjantów przyw iało tutaj, gdy ktoś potrącił kozę na drodze z Kvívík . – Pam ię tam . – No w łaśnie . – Pe te rse n opadł cię żko na krze sło w kuchni. W dom u czuć było stę chlizną i rybam i, a sam T e itur w yglądał, jakby całe dnie spę dzał na m orzu, a nie w dom u. Miał rozczochraną siw ą brodę , a je go tw arz spraw iała w raże nie , jakby była nie ustannie sm agana w iatre m . – Co cię sprow adza? – rzucił. – T e raz nie m ądrze je st się uw alić , je śli o to chodzi. Od kie dy Hallbjørn się obudził, rozw ażał, jak pode jść do proble m u. Nie chciał pytać T e itura w prost , czy kupow ał u nie go alkohol – byłoby to stanow czo zbyt pode jrzane . Wolał spróbow ać okrę żną drogą. – T ym raze m nie o to chodzi – pow ie dział Olse n. – T ym raze m ? – G ospodarz się zaśm iał. – A kie dy ty ostatnio kupow ałe ś u m nie gorzałę ?
Hallbjørn nie sądził, że pójdzie tak łatw o. A je dnak . Ze słów i tonu w ynikało je dnoznacznie , że T e itur nie sprze dał Olse now i sam ogonu. – Przypuszczałe m , że prę dze j pojaw i się tu tw oja córka niż ty – dodał Pe te rse n. – Ma sze snaście lat – zaoponow ał Hallbjørn, zajm ując m ie jsce po drugie j stronie stołu. Na blacie były nie zliczone okruchy chle ba i tłusta plam a, która zape w ne w żarła się tak głę boko w dre w no, że już się je j nie usunie . – Mnie to nie prze szkadza – odparł T e itur. – T utaj nie obow iązuje zasada, że alkohol m ogą pić tylko pe łnole tni. Olse n popatrzył na nie go spode łba. – No co? – burknął Pe te rse n. – S am napiłe m się pie rw szy raz podczas grindu, m iałe m m oże czte rnaście lat . Nigdy nie zapom nę , jak ojcie c dał m i bute lkę sw oje go najle psze go w ytw oru. T rzym ał ją w łaśnie na takie okazje . Pociągnąłe m łyk i m iałe m w raże nie , że w ypala m i prze łyk, a zaraz w ypali te ż dupę . Hallbjørn zbył to m ilcze nie m , choć pode jrze w ał, że w łaśnie takim w yznacznikie m jakości T e itur kie row ał się zaw sze podczas pę dze nia sam ogonu. – Zre sztą Ann-Mari m a pe w nie inicjację za sobą – stw ie rdził Pe te rse n. – Nie żartuj. G ospodarz się uśm ie chnął, pokazując pożółkłe zę by. – Mam y Inte rne t , te raz w szystko przyspie sza, w ie sz, jak je st . – Oby nie przyspie szyło w tw oim kie runku. – Co? – S próbuj kie dykolw ie k sprze dać coś je j lub innym dzie ciakom , a... – Co zrobisz? – prze rw ał m u T e itur. – Znów w łożysz duński m undur i bę dzie sz straszył Bogu ducha w innych m ie szkańców ? – Wystarczy m i, że ty bę dzie sz się obaw iał. Pe te rse n zaśm iał się chrapliw ie , a pote m odchylił się na krze śle i otw orzył szafkę za sobą. Wyciągnął plastikow ą bute lkę z prze zroczystym trunkie m i pociągnął prosto z nie j spory łyk . Olse n pom yślał, że alkohol zape w ne w chodzi w re akcję z tw orzyw e m , ale się nie ode zw ał. I tak dobrze , że to nie płyn do chłodnic . – J a się nicze go nie boję , Hallbjørn – oznajm ił po chw ili T e itur i postaw ił bute lkę na stole . – Dlate go trzym ałe ś to w szafce ? – Co? – J e ste ś prze rażony obe cnością te j trójki w m ie ście – posze dł za ciose m Olse n. – Pe w nie oka nie m oże sz zm rużyć , kie dy m yślisz o tym , że kilka słów
skie row anych do odpow ie dnie j osoby spraw i, że policja zw ali ci się na głow ę . Była to nie zbyt zaw oalow ana groźba, na którą Pe te rse n odpow ie dział m ilcze nie m . Hallbjørn podniósł się z krze sła. Uzyskał ostate czne potw ie rdze nie , że nie przyje chał tu po alkohol. G dyby było inacze j, T e itur szybko odparow ałby, m ów iąc, że Olse n sam u nie go kupuje i o tym te ż m ożna napom knąć organom ścigania. Olse n skie row ał się w stronę drzw i. – Po co tu w ogóle przysze dłe ś, co? – zapytał T e itur. Hallbjørn go zignorow ał i w ysze dł. Nie m usiał się prze d nim tłum aczyć , tym bardzie j że Pe te rse n nie m iał najm nie jsze go poję cia o ce lu je go w izyty. Hallbjørn w siadł do volva i ruszył Vá lave gur na w schód. Po chw ili m inął rze czkę He ljare ya i zje chał w le w o do skle pu. Kupił sobie coś do picia i paczkę orze szków . Kie dyś słyszał, że w spom agają proce sy m yślow e . Usiadł tuż za ke m pingie m , spoglądając na nie w ie lkie kutry przycum ow ane przy portow ym m olu. Zjadł kilka orze szków , a pote m odłożył paczkę . Pochylił się , oparł łokcie na kolanach i schow ał tw arz w dłoniach. J e śli nie sam ogon T e itura spow odow ał utratę pam ię ci, to co? I co w takim razie działo się prze z całą noc? Dotychczas Hallbjørn sądził, że kupił bute lkę , a pote m zaszył się gdzie ś na zboczach i pił. Najw yraźnie j je dnak m usiało być inacze j. S ie dział nie m al be z ruchu prze z dobre pół godziny. W końcu otrząsnął się i ruszył z pow rote m do sam ochodu. Prze je chał na drugą stronę portu i zaparkow ał na tyłach baru Bryggjan, przy Bakkave gur. Wsze dł do środka i roze jrzał się w poszukiw aniu stałych byw alców , z którym i popijał od czasu do czasu. O te j porze nie dostrze gł nikogo ze stare j paczki, je dnak szybko zauw ażył politiassistent Elle gaard. T e raz Olse n m ógł dokładnie j się je j przyjrze ć . Nie m ogła je szcze prze kroczyć trzydzie stki, m iała ładną zaokrągloną tw arz i długie jasne w łosy, które w iązała z tyłu. J e j policzki były nie co zbyt pyzate , ale tylko dodaw ało je j to uroku. S ie działa przy oknie i jadła śniadanie . Bryggjan był bow ie m nie tylko pijalnią piw a, ale także lokale m , w którym m ożna było dobrze zje ść zarów no o w schodzie słońca, jak i w porze obiadow e j. Nie w idziała go, w ię c Hallbjørn skorzystał z okazji i prze sze dł na drugą stronę sali. Zagadnął barm ana, by dow ie dzie ć się , czy te n przypadkie m nie w idział go tutaj w piąte k w ie czore m . Zadał kilka nie zobow iązujących pytań, pozorując zainte re sow anie tym , co działo się tu tam te j nocy. Barm an nie zająknął się ani słow e m o tym , że Olse n pow inie n w ie dzie ć , bo prze cie ż sam był w Bryggjanie . Hallbjørn spokojnie m ógł odhaczyć kole jne m ie jsce .
Podsze dł do stolika Katrine i pow itał ją uśm ie che m . – V æ lkom in – ode zw ała się po fare rsku. Nie spe cjalnie pasow ało to do sytuacji, ale pokiw ał głow ą z uznanie m . – Przysiądzie się pan? Właśnie je m ... – urw ała, patrząc na danie . – H ýsa. – Co takie go? – Łupacz . U nas dość pow sze chny. Policjantka m ilczała prze z chw ilę , patrząc na rybę . – S m akuje nie najgorze j – stw ie rdziła w końcu. – Ale w Danii dostałabym dw a razy w ię ce j za dw a razy m nie j. Hallbjørn w zruszył ram ionam i. – T akie są u nas ce ny. – Dla w as te ż? – Nie ste ty. – Myślałam , że tylko przyje zdnych tak doją. Olse n usiadł obok, żałując, że nie je st tak, jak m ów i Katrine . Ce ny na Farojach były o dobre trzydzie ści proce nt w yższe niż w całe j Danii, a kupno dom u stanow iło w ydate k, który ciągnął się za człow ie kie m prze z całe życie . Dlate go on i te ść sam i w ybudow ali dom na końcu Fjalsve gur – choć naw e t to nie ustrze gło Hallbjørna prze d w zię cie m kre dytu hipote czne go w Eik Bank . – Udało się coś ustalić? – zapytał. Elle gaard nadziała kaw ałe k ryby na w ide le c . – Nie ste ty, na razie nic – odparła, nie podnosząc w zroku. – W dodatku z T órshavn je dzie już łącznik . – Łącznik? – T ak . Nie słuchał pan inform acji w radiu? – Włączyłe m tylko na chw ilę . Wolę m uzykę . Pokiw ała głow ą ze zrozum ie nie m . Najw yraźnie j m iała już okazję posłuchać lokalnych rozgłośni. – Dania prze jm uje śle dztw o – pow ie działa z pe łnym i ustam i. – Dw óch w aszych funkcjonariuszy w raca do stolicy, a na ich m ie jsce m a pojaw ić się łącznik . Podobno dośw iadczony ofice r. Hallbjørn się zam yślił. Z pe w nością szybko podniosą się głosy sprze ciw u, a dla nie podle głościow ców bę dzie to w oda na m łyn. – Nie w ydaje się pan urażony. – Nie m am pow odu. Odłożyła na m om e nt sztućce i otarła kąciki ust . – Nie de ne rw uje pana, że w chodzim y tu z butam i? – Robicie to, od kie dy pam ię tam .
Uśm ie chnę ła się blado, doce niając tę szcze rą uw agę . – Wię c nie dąży pan do nie zale żności Wysp Ow czych? – Nie . – Dlacze go? – Ze w zglę dów pragm atycznych – odparł Olse n. – Politycznie i społe cznie pe w nie byłoby cudow nie , ale w gospodarce nastąpi trzę sie nie zie m i, je śli się odłączym y. Wszystkie ce ny je szcze bardzie j pójdą w górę , a m y stracim y stabilność finansow ą jako kraj. Nie m am y tow arów e ksportow ych, a m im o to im portuje m y coraz w ię ce j. Właściw ie naw e t lasy są im portow ane . – S łucham ? Hallbjørn w e stchnął. Nie spe cjalnie chciało m u się rozpraw iać na te m at archipe lagu, ale uznał, że m oże dzię ki te m u uda m u się w yciągnąć nie co w ię ce j od Elle gaard. – Faroje są w zasadzie tylko zle pkie m skał – w yjaśnił. – W pe w nym m om e ncie ktoś zaczął sprow adzać i sadzić drze w a, dzię ki cze m u dziś m am y lasy. W prze ciw nym w ypadku byłoby tu znacznie m nie j zie le ni. Właściw ie ze ro. Policjantka prze z m om e nt m ilczała, w patrując się w okno. Odniósł w raże nie , że kobie ta m yślam i je st gdzie ś dale ko i prow adzi rozm ow ę tylko dlate go, by zadbać o re lacje ze sw oim szpicle m w m ałe j społe czności. – G dybyśm y m ie li ropę , byłoby inacze j – dodał Hallbjørn. – Ropę ? – S zukam y złóż już od de kad, ale be z skutku. Kie dy tylko na jakie ś się natknie m y, m oże być pani pe w na, że w ypnie m y się na Danię . Odkroiła kaw ałe k ryby, uśm ie chając się le kko, a pote m spojrzała na ze gare k . – Łącznik pow inie n już tu być . Olse n przypuszczał, że to zaw oalow ana suge stia, by skończyli rozm ow ę na te m at w ysp. Nie m iał nic prze ciw te m u. – J ak te n człow ie k się nazyw a? – zainte re sow ał się . – Myśli pan, że go zna? – Nie w ykluczone . Kie dyś poje chałe m do banku w T órshavn i po prze ciw ne j stronie kontuaru spotkałe m kole gę ze szkoły. Katrine uniosła brw i, po czym w yciągnę ła z tore bki te czkę . Rozłożyła na stole kilka karte k i zaczę ła je prze glądać . – S igvald Nolsøe – pow ie działa, a pote m obróciła w ydruk w je go stronę . Hallbjørn nie znał m ę żczyzny, ale je go nazw isko znał doskonale . T o sam o zre sztą m ógł pow ie dzie ć o każdym innym – na Farojach nie było w ie lu m ożliw ości.
S pojrzał na nie w ie lkie zdję cie . Policjant w yglądał na byłe go żołnie rza, ale tylko w yglądał; gdyby służył w w ojsku, Olse n z pe w nością by go kojarzył. Miał m ocno ciosane rysy tw arzy, w ikińskie , zacze pne spojrze nie i był ogolony na łyso. – Nie znam – oznajm ił Hallbjørn i oddał policjantce kartkę . Zanim zdążyła odpow ie dzie ć , rozle gł się dźw ię k je j te le fonu. S pojrzała na rozm ów cę prze praszająco, a pote m ode brała. – Politiassistent Elle gaard. Olse na nigdy nie prze staw ało zaskakiw ać , że ludzie się prze dstaw iają, odbie rając w łasny te le fon kom órkow y. Nie ode zw ał się je dnak, obse rw ując zm ie niający się w yraz tw arzy Katrine . Prze z ułam e k se kundy była zdziw iona, ale natychm iast zbladła. Wbiła prze rażony w zrok w je go oczy i na chw ilę w strzym ała odde ch. Hallbjørn ściągnął brw i. Zauw ażył, że policjantka jakby m im ow olnie odsuw a te le fon od ucha. – Ale ... – w yjąkała. – Co się stało? – zapytał Olse n, coraz bardzie j zanie pokojony. Elle gaard potrząsnę ła głow ą. J e szcze prze z m om e nt słuchała te go, co m iała do pow ie dze nia osoba po drugie j stronie , a pote m pow oli opuściła rę kę i położyła te le fon na stole . – Co się dzie je ? – Znale źli ją – pow ie działa cicho. – Poulę L økin? – zapytał Hallbjørn, ponie w czasie uśw iadam iając sobie , że to pytanie re toryczne . Elle gaard w stała od stołu, a pote m be z słow a ruszyła w kie runku w yjścia. Olse n zastanaw iał się tylko prze z chw ilę , po czym w ysze dł za nią na ze w nątrz . – J ak to znale źli? – spytał. – Żyje ? Katrine zatrzym ała się przy białym fordzie m onde o z granatow ym i napisam i „Politi”, który w ypożyczyła je j policja z T órshavn. Obróciła się do Hallbjørna i spojrzała na nie go, jakby w idziała go po raz pie rw szy w życiu. – G dzie ona je st? – naciskał Olse n. – L óm undaroyn. Hallbjørn dobrze kojarzył tę nazw ę . S pojrzał pytająco na Elle gaard, ale kobie ta be z słow a w siadła do sam ochodu. Hallbjørn szybko podsze dł do auta od strony pasaże ra, otw orzył drzw i i zajął m ie jsce . Obaw iał się , że policjantka zaoponuje , ale w łączyła silnik, a pote m ruszyła Niðari Ve gur na w schód. – Można tam doje chać sam ochode m ? – ode zw ała się . – T ak, pokie ruję panią.
Minę li stację be nzynow ą Mang Ve stm anna, po czym Hallbjørn w skazał na skrę t w le w o. G dy Katrine zje chała na Ovari Ve gur, Olse n zbie rał się w sobie , by je szcze raz zadać pytanie , na które nie uzyskał odpow ie dzi. W końcu nabrał tchu i w yprostow ał się . – Żyje ? – zapytał. – Nie . Zam knął oczy i zaklął w duchu. – Znale źli ją w w odzie , nic w ię ce j nie w ie m – dodała już nie co pe w nie j Elle gaard. – Zna pan to m ie jsce ? – T ak . L óm undaroyn to je zioro... nie , w łaściw ie sztuczny zbiornik w odny. Kie dyś spływ ały tam tę dy rze ki z Moskursfjall i Mosarøkur, pote m postaw iono tam y i utw orzono dw a akw e ny: Fram m i á vatni i L óm undaroyn. – T o dale ko stąd? – Dw a kilom e try, nie w ię ce j – odparł Hallbjørn, w skazując na zjazd w le w o na nie w ie lką drogę prow adzącą pod górę . – T ę dy dostanie m y się prosto pod zbiornik . Katrine skrę ciła w zjazd, a pote m przyspie szyła. Po pię ciu m inutach zatrzym ali się przy nie w ie lkich budynkach, tuż przy tam ie . Cze kał na nich stary m ę żczyzna w sw e trze i pikow ane j kurtce . – Kto to? – zapytała policjantka. – Holgar. T o nie on dzw onił? – Nie , te le fon był z T órshavn. T o ich poinform ow ał te n face t . Mę żczyzna podsze dł do sam ochodu, spraw iając w raże nie , jakby za m om e nt m iał ze m dle ć . Potarł głow ę , m ie rzw iąc przy tym i tak rozw iane w łosy, a pote m popatrzył nie pe w nie na przybyłych. Olse n i Elle gaard w ysie dli z sam ochodu i spojrze li w kie runku tam y. – Hallbjørn? – ode zw ał się rybak . – Co ty tu robisz? Nie byłoby to pie rw sze pytanie , jakie Olse n zadałby na je go m ie jscu, ale Holgar w yraźnie był w szoku. Hallbjørn znał go od lat i starze c zaw sze jaw ił m u się jako oaza spokoju, naw e t w najbardzie j ne rw ow ych sytuacjach, kie dy zapow iadano sztorm y i w ichury. T utaj prognozy – szcze gólnie te złe – brano nad w yraz pow ażnie , bo kie dy pogoda się psuła, czę sto zniszcze niom ule gały nie tylko drze w a, ale także sam ochody, a naw e t dom y. J e dnak naw e t najgorsza burza m orska nigdy nie spraw iła, że Holgar w yglądałby na zanie pokojone go. Prze ciw nie , zaw sze uśm ie chał się półgę bkie m , jakby zapraszał naturę , by spraw dziła je go w ytrzym ałość . Mie szkał sam otnie w dom u położonym ponad w ioską i był sam ow ystarczalny. Rzadko w idyw ano naw e t , by robił zakupy w skle pie przy Fjarðarve gur. T ym czase m te raz spraw iał w raże nie , jakby potrze bow ał ram ie nia, w które
m ógłby się w ypłakać . – G dzie ona je st? – zapytała Elle gaard, nie dając szansy Hallbjørnow i, by w ytłum aczył sw oją obe cność . Holgar obrócił się w kie runku je ziora. – W akw akulturze . – S łucham ? – spytała policjantka. – Ciało... ciało je st w ... – Holgar urw ał i spuścił głow ę . Olse n podsze dł do nie go i położył m u rę kę na ram ie niu. S tarze c zdaw ał się te go nie dostrze gać . – Chodzi o farm ę organizm ów w odnych – w yjaśnił Hallbjørn. – Mam y kilka w zatoce i w sztucznych zbiornikach. J e śli chodzi o ryby, je ste śm y bardzie j niż sam ow ystarczalni. Holgar pokrę cił głow ą, jakby nic z tych rze czy nie m iało już znacze nia. Katrine prze z m om e nt trw ała w be zruchu, a pote m jakby w skoczyła na odpow ie dnie obroty. Pode szła do bagażnika i w yciągnę ła z nie go białocze rw oną taśm ę z napise m „Politi” i nam alow anym znakie m stop. Duńska produkcja, pom yślał Olse n, na Farojach nie m am y naw e t w łasnych taśm . Co dopie ro m ów ić o dośw iadcze niu w ściganiu m orde rców . Elle gaard podała m u aparat z porządnym obie ktyw e m , a pote m spojrzała na starca. – Proszę m nie tam zaprow adzić – pow ie działa. Holgar skinął głow ą i ruszył w kie runku tam y. – T aśm a się pani nie przyda – zauw ażył Hallbjørn. – Do akw akultury trze ba podpłynąć łódką. – Dom yślam się . Ale tak czy inacze j m uszę odgrodzić te re n – m ruknę ła Katrine , a pote m spojrzała na stare go. – J ak odkrył pan ciało? – zapytała rze czow ym tone m . Urzę dow y spokój w je j głosie spraw ił, że Holgar się otrząsnął. – Prze d kilkom a chw ilam i w ypuściłe m ław icę gotow ą do połow u i zauw ażyłe m jakie ś św ie cide łko – pow ie dział. – Wyłow iłe m je i okazało się , że to bransole tka. Od razu zrozum iałe m , skąd pochodzi. – Wczoraj nicze go pan nie zauw ażył? – Nie . Wczoraj szukałe m dzie w czyny raze m z re sztą m ie szkańców . Dopie ro po południu byłe m przy tam ie , że by dodać paszy. – S am odzie lnie ? – Nie , to zautom atyzow any proce s. Wystarczy prze sunąć kilka pokrę te ł w ste row ni. Hallbjørn pom yślał, że te n m ę żczyzna nie w ie le m a w spólne go z tym , co robili je go przodkow ie zam ie szkujący Ve stm annę od w ie lu pokole ń. Nie
był rybakie m , a racze j te chnikie m czy dom orosłym ichtiologie m . – Nie dało się je j zobaczyć , dopóki nie w ypuściłe m ryb... – dodał. Zatrzym ali się przy łódce . Elle gaard roze jrzała się , przym ocow ała je de n konie c policyjne j taśm y do nie w ie lkie j ke i, a drugi do drze w a. Pote m Holgar zabrał ich do akw akultury. Hallbjørn z prze raże nie m ujrzał, że ciało Pouli L økin nie je st zanurzone w w odzie . Znajdow ało się w nie j tylko czę ściow o, bo zabójca ułożył je na m e talow ym okratow aniu sadzu. Wilgoć i de szcz zrobiły sw oje . Widok był m akabryczny. S ie dzący z tyłu Holgar naw e t nie skie row ał w zroku prze d sie bie . Uniósł na m om e nt w iosła, a pote m w je dnym m om e ncie opuścił oba do w ody. Zatrzym ali się tak blisko akw akultury, że m ożna byłoby na nią w e jść . Nikt się nie odzyw ał. Elle gaard patrzyła na dzie w czynę , Hallbjørn starał się w m ów ić sobie , że sm ród nie siony prze z w iatr nie pochodzi z rozkładające go się ciała. Prze z chw ilę w patryw ał się w kłę biącą się pod dzie w czyną ław icę ryb, po czym podniósł w zrok . S kóra już gniła. Poula m iała sze roko otw arte oczy i usta, dolna szczę ka spraw iała w raże nie , jakby nic je j nie trzym ało. Podobnie było z kończynam i. Praw a noga i rę ka były zanurzone w w odzie , ale całe ciało spraw iało w raże nie , jakby zostało pozbaw ione kości. Nad zw łokam i unosiła się chm ara ow adów i Olse n m iał w raże nie , że drugie tyle inse któw obsiada każdy ce ntym e tr ciała Pouli. Dla nich to w arunki w prost ide alne – było tu w ilgotno, do te go zm iany che m iczne w rozkładającym się cie le spraw iały, iż że r trw ał od w ie lu godzin. Prze z chw ilę Hallbjørnow i w ydaw ało się , że nie w ytrzym a i zw róci całe śniadanie , łącznie z orze szkam i. Kie dy je dnak odw rócił w zrok, a od gór dotarł pow ie w św ie że go pow ie trza, poczuł się nie co le pie j. – Nie ruszał je j pan? – zapytała Elle gaard. – Nie , naw e t nie dotykałe m ... – Pracuje tu ktoś je szcze ? – Nie , od dw óch m ie się cy je ste m sam . – A w cze śnie j? Hallbjørn nie potrafił już choćby prze lotnie spojrze ć na ciało, tym czase m Katrine nie ustannie w bijała w nie w zrok . Przyglądała m u się , jakby m ogła tutaj, na środku zbiornika w odne go, prze prow adzić se kcję . – Wcze śnie j pracow ał ze m ną syn – odparł Holgar. – Co się stało, że już go tutaj nie m a? – Wyje chał do szkoły dla m arynarzy w Klaksvík . Elle gaard odchrząknę ła, po czym w yję ła z tore bki notatnik . Zapisała sobie
coś i skinę ła głow ą. – W porządku – m ruknę ła bardzie j do sie bie niż do Fare rów . – Kto m a dostę p do te j łodzi? Holgar spojrzał na Olse na, jakby te n m ógł udzie lić odpow ie dzi za nie go. – Nie w ie m – zaw ahał się starze c . – Chyba tylko ja, ale ... nie zabe zpie czam je j na noc, je śli o to pani chodzi. – Dokładnie o to – potw ie rdziła. – Wię c w łaściw ie każdy m ógł tu w e jść , a pote m podpłynąć do sadz? – T ak . – W takim razie kluczow e je st , byście już nicze go w ię ce j nie dotykali – pow ie działa stanow czo. – J asne ? Pokiw ali głow am i. – Włóżcie rę ce do kie sze ni, łatw ie j bę dzie się pilnow ać . Wszystkie odciski palców i ślady DNA na te j łodzi to te raz m ate riał dow odow y. Mę żczyźni zrobili, jak kazała. – Nie m a tu żadne go m onitoringu? Holgar pokrę cił głow ą. O ile Hallbjørn się orie ntow ał, w całe j Ve stm annie nie było kam e r. Przynajm nie j prze m ysłow ych, bo w porcie i przy ke m pingu znajdow ały się inte rne tow e , które pokazyw ały pote ncjalnym turystom prze w ażnie be znadzie jną, odstraszającą pogodę . Policjantka zaklę ła pod nose m , a pote m spojrzała w kie runku, z które go przybyli. Prow adziła tu szutrow a droga, ale w iatr szybko rozw ie w ał ślady pozostaw iane prze z sam ochody. Nie be z pow odu zre sztą po obu je j stronach stały ogrom ne w iatraki zape w niające w iosce e ne rgię . Elle gaard m usiała sobie to uśw iadom ić , bo zre zygnow ana pokrę ciła głow ą. – Oke j... – pow ie działa. Prze z chw ilę w szyscy m ilcze li. S łychać było tylko zaw odze nie w iatru, szcze biot ptaków i nie ustę pliw e bzycze nie ow adów . – T rze ba ją stam tąd ściągnąć – ode zw ał się w końcu Holgar. – Nie – zaoponow ała policjantka. – J ak to „nie ”? Ma tu tak le że ć? – Przynajm nie j dopóki nie zjaw ią się krym inalistycy. – O czym pani... – T e raz to m ie jsce prze stę pstw a – w padła m u w słow o. – Ciało m usi zostać w nie naruszonym stanie . Holgar prze z chw ilę m ilczał, zaciskając m ocno usta. – T o nie żadne m ie jsce prze stę pstw a – syknął po chw ili. – T ylko m ie jsce porzuce nia zw łok . Zabił ją prze cie ż gdzie indzie j.
– L ub zabiła – podsunął Hallbjørn. Katrine je dnak nie m iała zam iaru dyskutow ać . Przyjrzała się dzie w czynie je szcze raz, po czym w yciągnę ła te le fon. Pow ie działa parę zdań po duńsku, składając prze d kim ś raport , a pote m tylko słuchała, co rozm ów ca m iał do pow ie dze nia. – T ak je st – ode zw ała się w końcu. – T ak, rozum ie m . Rozłączyła się , ale nie schow ała kom órki. – I? – zapytał Olse n. – S ze f w ysyła te chników krym inalistycznych. Bę dą na Vá gar za kilka godzin – odparła Elle gaard i ponow nie spojrzała na zw łoki. – Podpłyńm y trochę bliże j – pole ciła Holgarow i. – T o m oże już be ze m nie ... – Nie chże pan podpłynie ! Holgar nie chę tnie w ykonał pole ce nie i po chw ili w zdrygnął się , gdy dziób łódki dotknął m e talow e go okratow ania akw akultury. Policjantka w ychyliła się za burtę , przyglądając się ciału. Pote m prze sunę ła palce m po sm artfonie , w łączyła dyktafon i obróciła urządze nie w rę ce . Mę żczyźni pozostali na rufie . – Ze w zglę du na dużą w ilgoć i opady de szczu nie sposób ustalić , kie dy i w jaki sposób ofiara zm arła – pow ie działa do te le fonu Katrine . – Plam y opadow e daw no osiadły, tw arz i szyja są w łaściw ie granatow e ... W pow ie trzu unosi się zapach zgniłe go m ię sa. T w arz zasadniczo nie do rozpoznania, konie czna bę dzie ide ntyfikacja z karty de ntystyczne j. Na cie le pojaw iają się już rozliczne pę che rze . Hallbjørnow i znów zrobiło się słabo. – Pę che rze ? – ode zw ał się Holgar. Policjantka zatrzym ała nagryw anie i obe jrzała się prze z ram ię . – Zazw yczaj w ystę pują po trze ch dniach od zgonu – w yjaśniła. – Zbie rają się w nich gazy, które próbują opuścić ciało. T am cały czas zachodzą proce sy gnilne , w tym przypadku znacznie przyspie szone . T rzustka z pe w nością zaczę ła już sam a się traw ić , a m ikroby rozkładają organizm od w e w nątrz . Żade n z Fare rów nie odpow ie dział. Elle gaard znów w łączyła nagryw anie , a pote m pochyliła się , próbując zajrze ć pod ciało. Odchrząknę ła, po czym w yprostow ała się i nabrała tchu. – Zw łoki są w zdę te , płyny ustrojow e w yle w ają się z ust , nosa, oczu, odbytu i układu m oczow e go – kontynuow ała. – S topie ń de kom pozycji je st zaaw ansow any i każe sądzić , że ofiara została prze nie siona tutaj krótko po zabójstw ie . Na cie le nie w idać żadnych śladów prze m ocy, ale przy zachodzących proce sach to nic dziw ne go.
Zastanaw iała się prze z chw ilę , po czym w yłączyła dyktafon. Obróciła się do pobladłe go Hallbjørna i skinę ła głow ą. – Może m y w racać . Mam y sporo roboty. Holgar czym prę dze j obrócił łódkę i zaczął w iosłow ać w kie runku tam y. Olse n odw rócił głow ę i z oddali spojrzał na zw łoki dzie w czyny. Miał nadzie ję , że to nie on je tam um ie ścił.
8 Poniedziałek, 14 grudnia, godz . 15.12 Katrine obaw iała się , że nie opanuje sytuacji. G dy tylko roze szła się w ie ść o tym , że odnale ziono Poulę L økin, m ie szkańcy m asow o ruszyli drogą m ię dzy zboczam i Re ynið i L oysingarfjall. Prze z m om e nt zanosiło się na to, że podpłyną do farm y i ściągną zw łoki, ale ostate cznie nikt nie prze kroczył policyjne j taśm y. Konie c końców okazała się przydatna. Elle gaard sie działa w Bryggjanie i popijała le kkie fare rskie piw o. Była na służbie , ale zasadniczo to sam o m ogła pow ie dzie ć o dw unaste j w nocy czy dw unaste j w południe . Uznała, że nie bę dzie się tym prze jm ow ać , zre sztą te chnicy m ie li przybyć dopie ro za dw ie godziny. Po drugie j stronie stolika sie dział m ilczący łącznik z lokalne j policji, S igvald Nolsøe . Na palcach je dne j rę ki m ogła policzyć w szystkie je go w ypow ie dzi, od kie dy uścisnę li sobie dłonie . Mę żczyzna był łysy, m iał w ydatne kości policzkow e i przyw odził na m yśl racze j krym inalistę niż stróża praw a. Obok sie dział Hallbjørn, które m u dopie ro nie daw no w róciły kolory. Katrine obaw iała się , że Nolsøe bę dzie prote stow ał, tw ie rdząc, że e m e rytow any żołnie rz nie m a praw a brać udziału w śle dztw ie , ale nie ode zw ał się słow e m . Elle gaard opróżniła kufe l i otarła usta. – J e szcze je dno? – zapytał Olse n. – Nie pow innam . – T o nie okkara, a föroya bjór. – S łucham ? – Nie m a naw e t pię ciu proce nt – w yjaśnił Hallbjørn. – Może pani sobie
pozw olić na je szcze je dno. Zabrał kufle i spojrzał na nią pytająco. Nie zastanaw iając się w ie le , skinę ła głow ą. Piw o w yjątkow o je j sm akow ało, m oże za spraw ą cukru trzcinow e go, który znalazła w składzie . Po chw ili Olse n w rócił z trze m a pe łnym i kuflam i. – Pam ię tam historię , która krążyła kie dyś w Ve stm annie – zaczął. Policjantka spojrzała na nie go z um iarkow anym zacie kaw ie nie m . – Zaginę ła dzie w czyna i prze z w ie le dni nikt nie m ógł je j odnale źć . Zaangażow ało się całe m iasto, spraw dzano te re ny w okół w si, rze k, je zior, zboczy i pastw isk . I nic . Elle gaard pociągnę ła łyk i odstaw iła kufe l. Upom niała się w duchu, że w ypadałoby zw olnić , je śli m a w yglądać przyzw oicie , kie dy przyjadą te chnicy. – W końcu odnale ziono ją na szczycie L oysingarfjall. S pę dziła tam dużo czasu, sam a pośród skał i w iatru. T w ie rdziła, że m ę żczyzna ubrany na biało poprow adził ją tam za rę kę , a pote m karm ił ją i dbał o nią. Nikt nigdy nie odnalazł te go człow ie ka, a taje m nica pozostaje nie rozw iązana do dziś. Katrine uniosła brw i. – Było je szcze je dno zaginię cie . Młoda m le czarka w padła do rze ki G jógvará , na w schód od Ve stm anny, nurt poniósł ją w dół. Runę ła z w odospadu i w szyscy sądzili, że nie żyje , ale kilka dni późnie j odnale ziono ją na szczycie pobliskie j góry. Była zupe łnie naga i prze rażona obe cnością H uldufólk. – Kogo? – Ukrytych ludzi. – Duchów kam ie ni – ode zw ał się w końcu S igvald. Policjantka spojrzała na rozm ów ców i zastanaw iała się prze z m om e nt . – T e zniknię cia zdarzyły się napraw dę ? – Mój dziade k tw ie rdził, że tak – pow ie dział Hallbjørn. – Ale w ie rzył te ż w to, że H uldufólk czają się gdzie ś u stóp gór. Elle gaard napiła się piw a. Daw ne fare rskie prze sądy nie m ogły je j pom óc w rozw iązaniu te j spraw y. T ak napraw dę nie w ie działa, co m ogłoby je j pom óc . Wątpiła, by na cie le lub w łódce odnale ziono coś konkre tne go. Odkąd zaginę ła Poula L økin, spadło sporo śnie gu, a w dzie ń, kie dy te m pe ratura prze kroczyła kilka stopni, padał także de szcz . Faroje nie były najle pszym m ie jsce m do prow adze nia dochodze nia. S pojrzała na otw arty notatnik le żący obok kufla. S pisyw ała w nim w szystko, co m ogło je j się późnie j przydać , ale nie było te go w ie le . Po chw ili zre fle ktow ała się , że Nolsøe św idruje ją w zrokie m . Poczuła się ,
jakby to ona była pode jrzaną. – Co pani proponuje ? – zapytał. Z każdym w ypitym łykie m staw ał się coraz bardzie j rozm ow ny, ale Katrine nie w różyła ich re lacjom w ie lkich sukce sów . – Muszę prze słuchać uczniów – odparła, zbyt późno m itygując się , że pow inna użyć liczby m nogie j. – Ce le m ? – Ustale nia pote ncjalne go m otyw u. – S ądzi pani, że to któryś z nich? – Nie – przyznała. – Ale dzie ciaki sporo w ie dzą, zazw yczaj w ię ce j od dorosłych. Nie chę tnie je dnak dzie lą się tą w ie dzą. – Prze niosła w zrok na Olse na. – Mogłabym spotkać się z pańską córką? – Oczyw iście . – J e szcze dziś? – Nie w idzę proble m u – zape w nił ją Hallbjørn i podciągnął rę kaw sw e tra. S pojrzał na ze gare k, po czym zm rużył oczy. – Za pół godziny pow inna być w dom u. Elle gaard z zadow ole nie m skinę ła głow ą. S przykrzyło je j się cze kanie na te chników , zre sztą zaczną pracę dopie ro rankie m , gdy w ze jdzie słońce . Miała zam iar w re szcie się cze goś dow ie dzie ć , a kilkunastole tnia Ann-Mari Olse n w ydaw ała się osobą dobrze zorie ntow aną w spraw ach m łode j społe czności Ve stm anny. Dopili piw o, a pote m w trójkę poje chali na Fjalsve gur. Dzie w czyna rze czyw iście była już w dom u. Ple cak le żał w prze dpokoju, a z kuchni dochodziły dźw ię ki jakie jś poprockow e j kape li. W dom u unosił się zapach sm ażone go m ię sa. Ann-Mari nie w ydaw ała się zaskoczona w izytą dw ójki funkcjonariuszy. Zape w niła, że chę tnie odpow ie na w szystkie pytania, je śli dzię ki te m u uda się odnale źć m orde rcę Pouli. Usie dli w salonie ; ojcie c z córką na kanapie , policjanci na fote lach. Elle gaard na począte k zadała dzie w czynie kilka m ało istotnych pytań, byle tylko zaczę ły rozm aw iać . Kie dy zauw ażyła, że nastolatka poczuła się nie co pe w nie j, spojrzała na sw oich tow arzyszy. – Panow ie , m oglibyście na m om e nt zostaw ić nas sam e ? Hallbjørn uniósł brw i, zdziw iony. S igvald Nolsøe zaś w stał z fote la i be z słow a ruszył w stronę korytarza. – Wolałbym być przy te j rozm ow ie – zaprote stow ał Olse n. – Moja córka je st nie le tnia, jak pani w ie . – Zape w niam , że nie stanie je j się żadna krzyw da.
– Daj spokój, Hal – rzuciła Ann-Mari. – Nie bądź nadopie kuńczy. Hallbjørn zaw ahał się , ale ostate cznie spe łnił prośbę policjantki i w raz z S igvalde m w ysze dł do inne go pom ie szcze nia. Dopie ro w te dy Katrine m ogła prze jść do rze czy. Pocze kała je szcze , aż Olse n zam knie za sobą drzw i, a pote m prze niosła się na kanapę . – Wie sz, że m oże sz m ów ić be z zaham ow ań – zaczę ła. Ann-Mari spojrzała na nią pode jrzliw ie , a policjantka odpow ie działa uśm ie che m . – Nie prze każę nic tw oje m u ojcu – dodała Elle gaard. Nastolatka się zaśm iała. – T utaj w szyscy o w szystkim w ie dzą – stw ie rdziła. – Naw e t gdybym chciała m ie ć prze d Hale m jakie ś taje m nice , nie dałabym rady. A je dnak przynajm nie j je de n m roczny se kre t drze m ał w te j m ałe j, zam knię te j społe czności, skonstatow ała w duchu Katrine . – Dzie ci zaw sze znajdą sposób, że by ukryć kaw ałe k sw oje go życia prze d rodzicam i – odparła Elle gaard. – Nie w Ve stm annie . Policjantka pokiw ała głow ą. Nie m iała zam iaru sprze czać się z Ann-Mari, zale żało je j na tym , by naw iązać jak najle psze re lacje . – W takim razie dzię ki Bogu, że nie w ychow yw ałam się tutaj. Ojcie c udusiłby m nie za w ypite he ktolitry piw a i w szystkie zakłady, które prze grałam ... Choć nie , m oże bardzie j w ście kłby się za te w ygrane . Dzie w czyna le kko uniosła kąciki ust . Najw yraźnie j nie da się pode jść w tak banalny sposób. T rudno, pom yślała Katrine , nie zaszkodziło spróbow ać . – Poula była lubiana? – zapytała, prze chodząc do rze czy. – Pe w nie . – Ann-Mari spuściła w zrok . – J ak taka ładna dzie w czyna m iałaby nie być? Elle gaard w zruszyła ram ionam i. – Uroda pom aga, je śli chodzi o face tów , ale prze szkadza przy przyjaźniach z innym i dzie w czynam i. – Nie w je j przypadku. – Dlacze go nie ? Była skrom nie jsza niż re szta? – Nie , racze j nie . Po prostu się ją lubiło. Czase m zdarzają się tacy ludzie . Rze czyw iście , czase m się zdarzali – tym czę ście j, im czę ście j ich nazw iska w idniały już nie w dzie nnikach szkolnych, a na nagrobkach. Katrine zdaw ała sobie spraw ę , że Poula L økin bę dzie ide alizow ana, ale kie dy opow iadała tak o nie j najbliższa przyjaciółka, było to nie pokojące . Policjantka zaczę ła pode jrze w ać , że to w cze śnie j przygotow ane ze znanie , a w ię c co do zasady m ijające się z praw dą.
– J ak radziła sobie z grą w piłkę rę czną? – Dobrze . – T ylko tyle ? – Nie była ani najle pszą, ani najgorszą le w oskrzydłow ą. Miała zaw sze pe w ne m ie jsce w ze spole , ale nie od nie j zaczynało się budow anie składu. – A od kogo? – Od kilku innych dzie w czyn. Katrine w ychw yciła w je j głosie nutę dum y. – W tym od cie bie ? – T e ż . Mam dosyć dobre statystyki, je ste m podstaw ow ą rozgryw ającą. Elle gaard uśw iadom iła sobie , że dum a nie je st prze sadzona. W m iaste czku zam ie szkiw anym prze z tysiąc dw ustu ludzi piłkarki rę czne m usiały być kim ś na m iarę ce le brytów . – Dużo osób przychodzi na w asze m e cze ? – No pe w nie – potw ie rdziła Ann-Mari, jakby to było oczyw iste . – A gdzie m ają chodzić? – Mów iłaś, że gra się tu je szcze w badm intona i ćw iczy kajakarstw o na Fjarðaste vna. Dzie w czyna zagw izdała. – Nie złą m a pani pam ię ć . – T aka robota – odparła Elle gaard. – Wię c jak to je st z tym i kibicam i? Pe łne trybuny? – O to akurat nie trudno. Widziała pani naszą halę . – Robi całkie m nie złe w raże nie . – Na pe w no nie takie , jak hala w T órshavn. – Czę sto gracie z innym i drużynam i? – J asne , m am y szkolną ligę na S tre ym oy – pow ie działa Ann-Mari i rozsiadła się w ygodnie j. – Dotychczas roze graliśm y sie de m m e czów . Rzuciłam dw anaście bram e k, w ię c nie je st źle . Pie rw sza w klasyfikacji je st obrotow a z Hoyvíku, m a te raz trzydzie ści. Katrine przybrała zacie kaw iony w yraz tw arzy, choć nie zajm ow ało je j to za bardzo. Chciała je dnak, by dzie w czyna się rozkrę ciła – i po chw ili tak się stało. Ann-Mari zaczę ła opow iadać o szansach Ve stm anny w lidze , o taktyce , o zm ianach w kadrze i o tre ne rze . T a ostatnia kw e stia najbardzie j zainte re sow ała policjantkę . Mę żczyzna prze w ijał się już kilka razy podczas rozm ów z m ie szkańcam i, a w szystkie piłkarki m ów iły o nim jak o starszym kole dze . Brakow ało nuty re spe ktu, który Elle gaard utożsam iała z re lacją zaw odnik – tre ne r. – Macie dobrą atm osfe rę w ze spole ? – zapytała.
– Miałyśm y. Przypuszczam , że te raz to się zm ie ni. Policjantka nie m ogła odm ów ić te j w ypow ie dzi logiki. – No tak – przyznała. – Ale zanim to spotkało Poulę ? Ann-Mari zastanaw iała się prze z chw ilę . S pojrzała w kie runku drzw i, które prze d m om e nte m zam knął je j ojcie c – i nie uszło to uw adze Katrine . – Kłócim y się od czasu do czasu, ale tak je st w każde j drużynie . – Ktoś kłócił się z Poulą czę ście j niż z innym i? – Nie . – Nikt nie konkurow ał z nią o m ie jsce w ze spole ? – Wszystkie ze sobą konkurow ałyśm y. Elle gaard pokiw ała głow ą ze zrozum ie nie m . Przypuszczała, że nie dow ie się nicze go w ię ce j od dzie w czyny. S łuchała je j je szcze prze z chw ilę , po czym podzię kow ała i ruszyła do w yjścia. S igvalda Nolsøe go i Hallbjørna znalazła w innym , m nie jszym pokoju. Byli pogrąże ni w rozm ow ie , dopóki policjantka nie otw orzyła drzw i. – Dzię kuję – ode zw ała się . – T o w szystko. Mę żczyźni się podnie śli. – Udało się coś ustalić? – zapytał Olse n. – Zobaczym y – odparła e nigm atycznie Katrine i skinę ła na fare rskie go funkcjonariusza. S igvald je dnak się nie poruszył. – J e śli nie m a pani nic prze ciw ko, zostanę – pow ie dział tone m nie znoszącym sprze ciw u. – Oczyw iście . Katrine poże gnała ich i w yszła na ze w nątrz . L e dw ie prze kroczyła próg , odniosła w raże nie , jakby obe rw ała czym ś tw ardym prosto w tw arz . Wiatr był tutaj be zlitosny i stanow ił praw dziw ie de strukcyjny żyw ioł, nie tylko podczas sztorm u, ale i na co dzie ń. Elle gaard w siadła do m onde o i poje chała do portu. Zaparkow ała przy Krá kure iðrið. Początkow o m iała pe w ne trudności z w ym ow ą nazw y hote lu, ale i w tym w zglę dzie Hallbjørn okazał się pom ocny. Zam knę ła drzw i auta i spojrzała na napis. – Kraka-re i-rii – prze czytała. Prze z chw ilę m iała w raże nie , że ktoś słyszał je j lichą próbę naśladow ania w ym ow y Hallbjørna. Roze jrzała się , ale w m roku nikogo nie dostrze gła. Oble ciały ją ciarki. We szła do hote lu i od razu poczuła się le pie j. Wzię ła sobie je szcze piw o, uznając, że zanim przyjadą te chnicy, bę dzie daw no po służbie . Usiadła w pokoju i otw orzyła laptopa. Inte rne t w Krá kure iðrið działał
całkie m przyzw oicie , przynajm nie j biorąc pod uw agę , że znajdow ała się gdzie ś na Morzu Norw e skim , m ię dzy Islandią a S zkocją. Zastanaw iała się prze z m om e nt , a pote m zaczę ła szukać w yników szkolne j ligi piłki rę czne j. Wie działa, że Fare row ie coraz bardzie j zatracają się w w irtualnym św ie cie , prze nosząc do nie go kole jne aspe kty sw oje j e gzyste ncji. S tatystyki lokalnych drużyn pow inny być na w yciągnię cie rę ki. Elle gaard szybko prze konała się , że tak je st . We szła na stronę ze społu, na które j ze brano w szystkie istotne inform acje i na bie żąco uaktualniano dział w iadom ości. T e raz logo drużyny prze cinał czarny kir, a na stronie ukazyw ały się w spom nie nia o Pouli L økin. Katrine w yśw ie tliła je j statystyki. Prze jrzała je , starając się zapam ię tać ostatnie osiągnię cia, po czym zaczę ła czytać w yniki pozostałych szczypiorniste k . Ann-Mari rze czyw iście w ypadała całkie m nie źle i przynajm nie j na papie rze w yglądało na to, że je j dum a z w łasnych osiągnię ć nie była prze sadzona. T o sam o m ogło pow ie dzie ć o sobie kilka innych dzie w czyn... ale nie Poula L økin. Plasow ała się na sam ym dole , zarów no je śli chodziło o asysty, jak i gole . A m im o to w ystę pów m iała najw ię ce j. Elle gaard prze z chw ilę w patryw ała się w m onitor. Pote m w stała i w yszła z pokoju. Musiała rozm ów ić się z tre ne re m .
9 Poniedziałek, 14 grudnia, godz . 18.24 Młoda dzie w czyna zam knę ła się w sw oim pokoju. Ułożyła się na łóżku, w zię ła laptopa na kolana, a pote m nałożyła duże , białe słuchaw ki. Musiały w ystarczyć , by odcię ła się od św iata, bo nie m ogła zam knąć drzw i na klucz . Włączyła G e stir, sw ój ulubiony indie rockow y ze spół z Wysp Ow czych. J e go nostalgiczna, m om e ntam i nie m al gotycka m uzyka pasow ała do je j nastroju. We szła na Face booka i zaczę ła prze glądać posty znajom ych. Wszę dzie była Poula L økin. Z pow odu liczby w pisów na je j profilu adm inistracja se rw isu szybko zadziałała, dodając taki sam dopise k, jak przy innych kontach, które straciły w łaścicie li – „Na zaw sze pozostanie w nasze j pam ię ci”. Epitafium
na w spółcze sne j m ogile , pom yślała. Znajom i już zaczynali w spom inać Poulę , dodaw ali kom e ntarze do je j zdję ć i szukali odpow ie dnich cytatów , które sam a zam ie szczała. Najw ię ce j lajków ze brała fotografia podpisana te kste m piose nki T ake M e to Church, w które j Hozie r śpie w ał, by zadać m u nie śm ie rte lną śm ie rć . Dzie w czyna w ylogow ała się z Face booka i zaczę ła prze glądać w itryny inform acyjne . Na portal.fo, głów nym fare rskim se rw isie , znajdow ała się cała m asa inform acji na te m at Ve stm anny i Pouli. Właściw ie nie pisano o niczym innym . Było naw e t nagranie sprze d szkoły, gdzie je dna z nauczycie le k ze łzam i w oczach opow iadała o tragicznie zm arłe j ucze nnicy. Na duńskich stronach te ż zaczynało się już szale ństw o. Wszystkie m e dia działały jak opę tane , starając się dotrze ć do rodziny, przyjaciół czy choćby znajom ych Pouli L økin. Dzie w czyna m iała nadzie ję , że do nie j nikt się nie zgłosi. Nie chciała przyciągać uw agi, obaw iając się , że m oże pójść za tym zainte re sow anie policji. A je śli funkcjonariusze zaczną grze bać je szcze głę bie j... Nie , do nicze go nie dotrą. Odsunę ła szybko tę m yśl. Odłożyła laptopa na łóżko i położyła się . Zam knę ła oczy i zatonę ła w dźw ię kach piose nki Brøl.
10 Poniedziałek, 14 grudnia, godz . 20.33 Katrine nie m iała proble m u z odnale zie nie m dom u, w którym m ie szkał tre ne r piłki rę czne j. Wystarczyło, że zapytała w łaścicie lkę hote lu, a ta podała je j dokładny adre s. Dojazd na Hornave gur zająłby pe w nie rapte m kilka m inut , ale po tych w szystkich piw ach Katrine zde cydow ała się prze jść . Wpraw dzie nie istniało tutaj poję cie patrolu policyjne go, który zatrzym uje kie row cę i każe m u dm uchać w balonik, ale dla jasności um ysłu space r był le pszy. Dw adzie ścia m inut późnie j stanę ła prze d dom e m tre ne ra. Mę żczyzna m iał dw adzie ścia pię ć lat , nazyw ał się Ragnar S øre nse n i w e dług w łaścicie lki hote lu był pow sze chnie lubiany. W krótkie j rozm ow ie kobie ta okre śliła go jako w e sołe go, pozytyw nie nastaw ione go do św iata człow ie ka, który urodził się w Ve stm annie i planow ał spę dzić tutaj całe sw oje życie .
Elle gaard zapukała do drzw i, a pote m odsunę ła się o krok . G ospodarz otw orzył po krótkie j chw ili, co kazało je j sądzić , że został uprze dzony o w izycie . – G ott kvøld – pow itała go Katrine , otw ie rając skórzane e tui z nie bie ską le gitym acją służbow ą. – Dobry w ie czór – odparł z uznanie m tre ne r. – S zkoli się pani w fare rskim ? – T rochę . J ak m i idzie ? – Fatalnie – odrze kł z uśm ie che m Ragnar S øre nse n i zaprosił ją do środka. – Ale m oże m y poćw iczyć . Prze szła prze z próg , rozglądając się . Dom był nie w ie lki, w łaściw ie bardzie j przypom inał garsonie rę . G dyby na Wyspach Ow czych znano instytucję m ie szkań, te n face t z pe w nością zam ie szkałby w jakim ś bloku. Ale je dyne takie budynki w znie siono w T órshavn; z te go, co słyszała Elle gaard, dw a m ałe osie dla. De w e lope r był załam any, bo lokale nie cie szyły się zainte re sow anie m . – Napije się pani cze goś? Mę żczyzna nie zapytał, co ją sprow adza, nie zdziw ił się naw e t , że nachodzi go o te j porze . T o potw ie rdzało, że w istocie ktoś poinform ow ał go o je j przyjściu. – Nie , dzię kuję – odpow ie działa. – G dzie m oże m y porozm aw iać? Zatrzym ał się w pół kroku i roze jrzał po pokoju. S praw iał w raże nie , jakby dopie ro te raz zre fle ktow ał się , jaki nie porząde k panuje w dom u. Ubrania le żały na fote lach i kanapie , stół był zastaw iony gaze tam i, kubkam i i książkam i, a gdzie ś pośród te go w szystkie go Ragnar zdołał zm ie ścić je szcze laptopa. – Widać , że m ie szkam sam , praw da? – Wpraw ne oko dostrze że pe w ne znaki – stw ie rdziła Katrine . – Może m y usiąść w kuchni – zaproponow ał, prze chodząc do drugie go pom ie szcze nia. Elle gaard poszła za nim , ale szybko prze konała się , że sytuacja w kuchni nie spe cjalnie różni się od w ystroju w nę trza w salonie . Choć tu przynajm nie j krze sła nie były zaję te . Usiadła na je dnym z nich i położyła rę ce prze d sobą na stole . Cze kała, aż S øre nse n usiądzie naprze ciw , ale m ę żczyzna przysiadł na kuche nnym blacie i skrzyżow ał ram iona, patrząc na nią spode łba. – Wię c co panią sprow adza? – zapytał. – Chciałam zapytać o osiągnię cia sportow e Pouli L økin. S kinął głow ą i ściągnął brw i, m anife stując sw oją gotow ość
do udzie le nia odpow ie dzi na każde pytanie , które przyjdzie policjantce na m yśl. – Proszę pytać – zachę cił ją. – G rała w każdym m e czu w tym se zonie i w zde cydow ane j w ię kszości spotkań w tam tym . Zaw ie sił w zrok na jakim ś punkcie za okne m i prze z m om e nt m ilczał. J e go tw arz nie w yrażała głę bokie go sm utku. Właściw ie w ogóle nie było w idać na nie j e m ocji. – T ak – potw ie rdził. – Wystę pow ała praw ie w e w szystkich m e czach. – Ale nie m iała w ie lu asyst czy bram e k . – Nie ? – Dom yślam się , że śle dzi pan statystyki piłkare k z pańskie j drużyny. – S kupiam się bardzie j na tym , jak grają, niż na tym , co m ają na koncie . Elle gaard uniosła le kko podbróde k . – Mim o w szystko to zastanaw iające – zauw ażyła. – We dług statystyk w ygląda na to, że dzie w czyna nie była m ate riałe m na podstaw ow e go zaw odnika, a pan w łączał ją do kadry w każdym m e czu. Ragnar rozplótł rę ce i oparł je o blat . – Co pani suge ruje ? W je go pytaniu nie było pre te nsji. Wciąż robił przyjazne w raże nie , m im o że Katrine rzuciła prze cie ż nie w ypow ie dziane oskarże nie . Najw yraźnie j w łaścicie lka hote lu m iała rację . – Nic nie suge ruję – zastrze gła. – Chcę po prostu zapytać , dlacze go tak było. – Ponie w aż Poula stanow iła w ażne ogniw o ze społu. – W jakim se nsie ? – Wpływ ała dobrze na m orale , św ie tne organizow ała grę w środku pola – odparł z prze konanie m S øre nse n. – T e go nie da się zm ie rzyć statystykam i, praw da? – Być m oże nie . Znów skrzyżow ał rę ce i tym raze m był to m im ow olny ruch. Przyjął postaw ę zam knię tą. – T w ie rdzi pan w ię c, że grała bardzo e fe ktyw nie , ale nie konie cznie e fe ktow nie ? – L e pie j bym te go nie ujął. Elle gaard w yję ła notatnik i zapisała w nim , że dzie w czyna dobrze w pływ ała na m orale i organizację gry. Zapytałaby o to późnie j pozostałe dzie w czyny i be z notate k, ale chciała pokazać tre ne row i, że bę dzie konfrontow ać je go słow a z ze znaniam i innych.
– Pozostałym zaw odniczkom to nie prze szkadzało? – spytała, nie podnosząc w zroku. – Nie . Ze spół to kole ktyw , nie było u nas w yścigu po indyw idualne osiągnię cia. Katrine zabę bniła palcam i o stół. – T ak m ów i zape w ne każdy tre ne r – zauw ażyła. – Ale nie każdy tre ne r pracuje w takie j społe czności jak nasza – odparow ał, znów be z nuty agre sji w głosie . – Ve stm anna to rodzina – dodał z prze konanie m . – J e śli zostanie tu pani trochę dłuże j, zobaczy pani, o czym m ów ię . – J uż zaczynam to w idzie ć – przyznała. – I jak w każde j rodzinie , tak i tutaj dochodzi do spię ć . – Oczyw iście . Ale nie do ryw alizacji. W rodzinie się nie ryw alizuje . – Nie ? Zaw sze w ydaw ało m i się , że rodze ństw o stara się w e w szystkim ścigać . Otw orzył usta, ale się nie ode zw ał. Uśm ie chnął się le kko, co ani trochę nie pasow ało do sytuacji i rozm ow y. J e śli w cze śnie j w um yśle Elle gaard nie zapaliła się cze rw ona lam pka, to stało się to te raz . T e n m ę żczyzna zachow yw ał się w sposób, który przyw odził na m yśl dobrze w yćw iczone go socjopatę . – Może coś w tym je st – pow ie dział po chw ili. – Ale u nas liczyło się , byśm y byli le psi od innych jako ze spół. – W porządku. – Mów i pani, jakby nadal nie w ie rzyła. Proszę porozm aw iać z dzie w czynam i, pow ie dzą, jaka atm osfe ra panow ała w drużynie . Nie uszło te ż je j uw adze , że w ciąż używ ał czasu prze szłe go. Zupe łnie , jakby po stracie Pouli L økin daw ny ze spół prze stał istnie ć . A m oże nadinte rpre tow ała je go zachow anie ? Wypiła trochę piw a, a w dodatku była złakniona jakie gokolw ie k tropu. Postanow iła zaryzykow ać . – Poula byw ała u pana w dom u? – S łucham ? – S potykaliście się po zaję ciach? Były to dw a pytania, po których pow inna m nie j lub bardzie j kulturalnie zostać w yproszona z dom u. T ym czase m Ragnar uniósł brw i i w patryw ał się w nią, jakby nie dow ie rzając, że policjantka rze czyw iście o to pyta. – Wie pan prze cie ż , że to z m oje j pe rspe ktyw y logiczny w niose k . Milczał. Robił w raże nie zaskoczone go, nic ponadto. Albo był dobrym aktore m , albo rze czyw iście przyjaźnie nastaw ionym do św iata człow ie kie m . – Na m oim m ie jscu nie pom yślałby pan tak, w idząc w yniki Pouli
w ze spole ? Odchrząknął i uniósł w zrok . Wypuścił ze św iste m pow ie trze , po czym zw ie sił głow ę . – T ak, pe w nie tak – przyznał. – Ale to je st w łaśnie urok statystyk . – Wię c nie m a w tym odrobiny praw dy? – Absolutnie nie . Prze z chw ilę w yglądał, jakby chciał na pow rót rozple ść rę ce , ale w porę się pow strzym ał. Elle gaard przyjrzała m u się , m arszcząc czoło. Pote m podniosła się z krze sła i pode szła do nie go. – Może m i pan pokazać sw oje dłonie ? G dyby nie stał przy blacie , cofnąłby się . – W jakim ce lu? – Chcę coś spraw dzić . – Co? – Po prostu nie ch m i pan pokaże rę ce . – Nie m am zam iaru. Katrine uśm ie chnę ła się w duchu. T rafiła w se dno. – Nale gam – pow ie działa. – Chyba że je st jakiś pow ód, dla które go ciągle chow a pan dłonie . – J a nie ... – J e st pan otw artym człow ie kie m , panie S øre nse n – prze rw ała m u. – T a zam knię ta postaw a nijak nie w spółgra z pańskim zachow anie m . Zre sztą w idzę , że czuje się pan nie pe w nie . – Czuję się nie pe w nie , bo je ste m prze słuchiw any jak ... – Proszę pokazać m i rę ce – ucię ła. Zastanaw iał się prze z m om e nt , ale ostate cznie m usiał uznać , że tak czy inacze j bę dzie m usiał spe łnić żądanie Elle gaard. Chw ilę późnie j policjantka prze konała się , dlacze go oponow ał. Na knykciach m iał ślady jasno św iadczące o tym , że ucze stniczył w bijatyce . Św ie że ślady. – S kąd te rany? – Z boiska. S pojrzała na nie go z pow ątpie w anie m . – Zam ykałam już w ystarczająco w ie lu ucze stników burd w pubach, by w ie dzie ć , że to e fe kt m ordobicia. Zam ilkł i popatrzył je j prosto w oczy. Przytrzym ał je j spojrze nie na tyle długo, że poczuła się nie sw ojo. – Po co w ię c pani pyta, skoro pani w ie ? – Bo chcę dać panu szansę w ytłum acze nia się . – Nie w ie działe m , że m am się z cze go tłum aczyć .
– Prze d chw ilą pan nie m iał. T e raz chę tnie posłucham , dlacze go nie kw apił się pan z pokazanie m dłoni. – Bo sam a pani w idzi, do cze go to doprow adziło. Prze sze dł do stołu i oparł się o blat , patrząc w podłogę . S tał tak prze z chw ilę , a Katrine nie m iała zam iaru go poganiać . W końcu w yprostow ał się i odw rócił do nie j. – Doszło do pe w ne go nie porozum ie nia. Nie m a to zw iązku ze spraw ą, w ię c nie m iałe m zam iaru w spom inać o tym policji. T o nasze lokalne spraw y. – Nie porozum ie nia z kim ? – Z kole gą. Elle gaard w e stchnę ła. – Napraw dę m uszę ciągnąć pana za ję zyk? Wzruszył ram ionam i. – J ak te n kole ga się nazyw a? – Napraw dę to pani potrze bne ? Inna osoba odpow ie działaby po prostu „nie tw ój inte re s”, ale Ragnar S øre nse n nie nale żał do konfrontacyjnie nastaw ionych osób, choć z pe w nością m ógł spraw iać takie w raże nie . Um ię śniony, z pe w nym spojrze nie m i tw ardym i rysam i tw arzy, przyw odził na m yśl agre syw ne go face ta, tym czase m zachow yw ał się jak człone k organizacji charytatyw ne j, który spe łnia życiow ą m isję , pom agając be zinte re sow nie innym . – I tak prę dze j czy późnie j bę dzie pan m usiał złożyć to ze znanie – oznajm iła. – Albo tutaj, dobrow olnie , albo w T órshavn, pod przym use m . Chw ilę się zastanow ił, a pote m pokiw ał głow ą. – W porządku – odparł. – Przypuszczam , że trze cie go w yjścia rze czyw iście nie m a. – Nie m a – potw ie rdziła Katrine . Ragnar zacze rpnął tchu. – Doszło do m ałe j prze pychanki m ię dzy m ną a J óhane m Bære ntse ne m . Elle gaard starała się w yłow ić z pam ię ci to im ię i nazw isko, ale nie m ogła ich skojarzyć z żadną tw arzą. Nic dziw ne go, m ie szkało tu ponad tysiąc osób, a ona zdążyła poznać m oże kilkadzie siąt . Z te go pam ię tała tylko kilkunastu m ie szkańców . – Bære ntse n? – zapytała. – Nie znam . – Dobry przyjacie l Hallbjørna Olse na, czę sto w iduje się ich raze m . Zw ozi do nas sprzę t kom pute row y z Danii po okazyjnych ce nach, ubie ra się , jakby zsze dł prosto z w ybie gu, i syste m atycznie działa nie którym na ne rw y. T e raz Katrine go skojarzyła, przypom inając sobie , że Olse n w spom inał o tym m ę żczyźnie . Pam ię tała, że ojcie c Bære ntse na handlow ał alkohole m –
i za je go „kade ncji” Fare row ie chodzili nie ustannie naw ale ni. – O co poszło? – chciała w ie dzie ć Elle gaard. – Miał do m nie pre te nsje , że nie pośw ię ciłe m w ię ce j czasu na poszukiw ania Pouli. – Dlacze go? – Dlacze go m iał pre te nsje czy... – J e dno i drugie . S øre nse n podniósł w zrok i znów skrzyżow ał ram iona na pie rsi. T ym raze m je dnak zrobił to w zupe łnie naturalny, nie w ym uszony sposób. – Nie ucze stniczyłe m w poszukiw aniach tyle , co inni, bo chciałe m pom óc pozostałym dzie w czynom . Wie pani, jaki to dla nich szok? – A pan je st dobrym sam arytanine m . – Nie , je ste m ich tre ne re m . Odpow iadam także za to, co dzie je się poza boiskie m . J e ste śm y rodziną. – J uż pan to m ów ił. – Wię c m uszę podkre ślić , bo to istotne . – A dlacze go Bære ntse n m iał do pana pre te nsje ? – Nie w ie m . J óhanow i czase m w ydaje się chyba, że je st tutaj w ażnie jszy niż burm istrz . Może to prze z to, że w szyscy m łodzi patrzą w nie go nie m al jak w jakie goś bożka. Orie ntuje się w najnow szych tre ndach z kontyne ntu, m a now e go iPhone ’a je szcze prze d pre m ie rą, rozum ie pani. Katrine rozum iała, że ci dw aj toczą w ojnę o rząd dusz w śród m łodych m ie szkańców . J e de n odzw ie rcie dla coś w rodzaju fare rskie j e w olucji, drugi – re w olucji. J e de n prze byw a cały czas na w yspie , angażuje się w to, co zaw sze było najw ażnie jsze w Ve stm annie , drugi nie ustannie krąży m ię dzy w yspam i a Danią i stanow i okno na zglobalizow any św iat . – I tak po prostu daliście sobie po m ordzie ? Ragnar uśm ie chnął się pod nose m . – Udało m i się nie obe rw ać – pow ie dział. Elle gaard uznała, że trudno się dziw ić . – Kie dy to było? – Wczoraj w ie czore m . – G dzie ? – Przy szkole . Katrine doszła do w niosku, że usłyszała od S øre nse na w szystko, co był gotów je j prze kazać . Nie w ie działa, czy m ów i praw dę , ale m iała zam iar zw e ryfikow ać to w rozm ow ach z pozostałym i m ie szkańcam i. Zacznie jutro od J óhana Bære ntse na. Bójka z pe w nością była pode jrzana, tym bardzie j że w e dle je j najle psze j w ie dzy Ragnar spę dził trochę czasu
na poszukiw aniach dzie w czyny. Coś było na rze czy, w ystarczyło tylko trochę podrążyć . – Pow innam w ie dzie ć coś je szcze , zanim prze pytam Bære ntse na? – Nie – pow ie dział tylko. Chw ilę późnie j policjantka poże gnała go i w yszła na Hornave gur. Ruszyła z pow rote m do hote lu, prze konana, że w re szcie trafiła na jakiś trop.
11 Poniedziałek, 14 grudnia, godz . 22.00 Hallbjørn Olse n dał się nam ów ić . Zaczę ło się od piw a w ypite go z Nolsøe m w dom u – pote m obaj uznali, że najle pie j bę dzie , je śli prze niosą się do Bryggjana. Wracał na Fjalsve gur chw ie jnym krokie m . Obie gow a w ie ść głosiła, że m ie szkańcy T órshavn nie tylko lubią, ale także potrafią pić – i je śli łysy policjant m ógł być jakim kolw ie k w yznacznikie m , była to praw da. Olse n obie cyw ał sobie je szcze nie daw no, że już nie ruszy alkoholu, ale sytuacja w łaściw ie nie daw ała m u w yboru. Alte rnatyw ą dla schlania się było nie ustanne m ie le nie w głow ie w szystkie go, co się w ydarzyło. I próba dotarcia do te go, co się z nim działo tam te j pe chow e j nocy. Na Ovari Ve gur Hallbjørn zm ie nił zdanie . Zam iast skrę cić w le w o, posze dł prosto. Prze sze dł prze z rze kę Fossá i m asze row ał je szcze prze z kilkase t m e trów , zanim w końcu się zatrzym ał i zaczął m yśle ć o tym , co robi. S ze dł w kie runku L óm undaroyn, do m ie jsca, gdzie odnale ziono zw łoki. Zam roczony um ysł nie do końca rozum iał dlacze go. Dopie ro po chw ili Olse n uśw iadom ił sobie , że chciał spraw dzić , czy nocna w ycie czka uruchom i jakie ś w spom nie nie . Absurd. Potrząsnął głow ą i chciał zaw rócić , ale zakrę ciło m u się w głow ie . Zatoczył się w kie runku najbliższe go budynku i zdążył oprze ć się o ścianę , zanim zupe łnie stracił rów now agę . Zaśm iał się pod nose m . Był napraw dę napruty. Ale jak zaw sze upijał się na w e soło. Wię kszość Fare rów robiła się agre syw na po kilku głę bszych, odzyw ała się w nich daw na w ikińska kre w . W przypadku Hallbjørna chyba je dnak w grę w chodzili w yłącznie inni przodkow ie – gae liccy m nisi. Uśm ie chnął się , dochodząc do w niosku, że to bzdura. Mnisi zape w ne nie upijali się ani na w e soło, ani na w ojow niczo. Zanim zdążył rozw inąć tę m yśl, poczuł, że robi m u się nie dobrze . Nie przyje m ne uczucie w żołądku w okam gnie niu prze rodziło się w palący sm ak w prze łyku. Pote m Olse ne m szarpnę ło i zw rócił do czyje goś ogródka
w szystko, co w ypił te go w ie czoru. Otarł usta i skonste rnow any spojrzał na sw oje w ym iociny. Dopie ro te raz na dobre dotarło do nie go, jak dużo w ypił. I co w łaśnie zrobił. Kąte m oka dostrze gł, że w oknie obok pali się św iatło. Wydaw ane prze z nie go odgłosy były pe w nie dobrze słyszalne . Prze m knę ło m u prze z m yśl, że by jak najprę dze j ucie c, ale je szcze nie zaczął się nad tym zastanaw iać , gdy drzw i się otw orzyły. Hallbjørn roze jrzał się i nagle zrozum iał, gdzie je st . – Co ty tu robisz? – zapytał gospodarz, w ychodząc z dom u. Olse n ode tchnął z ulgą. Znajdow ał się na sojuszniczym te re nie . – Narzygałe m ci pod ścianę ... – w ybe łkotał z uśm ie che m . J óhan Bære ntse n zbliżył się , spojrzał na w ym iociny, a pote m na przyjacie la. Najw yraźnie j nie było m u do śm ie chu, uznał Hallbjørn. – Chodź – rzucił J óhan i w ziął go pod rę kę . – Zrobim y coś z tobą, chłopie . – Nie , nie ... w racam do dom u. – Na pe w no nie w takim stanie . Olse n rozłożył rę ce i spojrzał na przyjacie la jak na durnia. – Wszystko z sie bie w yw aliłe m . J e ste m trze źw y jak św inia – zape w nił. – T o chyba tak nie działa. Hallbjørn uśw iadom ił sobie , że je st prow adzony do środka. Z zaskocze nie m odkrył, że po chw ili znale źli się w korytarzu. – Pocze kaj... – zaprote stow ał be z prze konania. Bære ntse n zaprow adził go do salonu, posadził w fote lu, a pote m kazał m u się stam tąd nie ruszać i być cicho. Żona była na pię trze , brała prysznic, z te go, co Olse n zrozum iał. J óhan w rócił po chw ili z kubkie m he rbaty, a Hallbjørnow i pow oli w racała św iadom ość . Rze czyw iście w yrzucił z sie bie w ię kszość w ypite go alkoholu, ale nadal był m ocno w staw iony. – Co tu robisz? – spytał Bære ntse n, podając m u kube k . Hallbjørn pociągnął łyk he rbaty i poczuł, że znow u zbie ra m u się na m dłości. Prze z chw ilę rozm yślał nad odpow ie dzią, św iadom y, że w takie j sytuacji nie w ie le trze ba, by pow ie dzie ć za dużo. – Nie w ie m – w ym am rotał w re szcie . – Chyba zabłądziłe m ... Bære ntse n ze zrozum ie nie m pokiw ał głow ą, jakby to był logiczny konie c każde j popijaw y. – Z kim się tak uw aliłe ś? – spytał. – I dlacze go nie zadzw oniłe ś po m nie ? – Z S igvalde m . – Z jakim S igvalde m ? – Nolsøe m . Policjante m z T órshavn.
J óhan przysiadł obok i zaczął w ypytyw ać przyjacie la o szcze góły. Hallbjørn sądził, że je st na be zpie cznym gruncie , i chę tnie opisyw ał całą rozm ow ę . Ofice r głów nie utyskiw ał na duńską ce ntralę i na fakt , że to oni prow adzą śle dztw o. Najw yraźnie j nale żał do nie licznych, którzy sądzili, że fare rska policja je st w stanie podołać te m u zadaniu. – Mają coś konkre tne go? – zagadnął Bære ntse n. – Coś, cze go nie m ów ią Duńczykom ? Olse n odstaw ił kube k i ściągnął brw i. – S kąd ta m yśl? – zapytał słabo. – Widziałe m duży policyjny sam ochód jadący w kie runku L e itisve gur. – I? – Dom yślam się , że to te chnicy. Re je stracja była z T órshavn. – Ale to Duńczycy – odparł Hallbjørn. – Przysłali ich dzisiaj, a nasi tylko użyczają im środka transportu. J óhan skinął głow ą i spojrzał w kie runku schodów , jakby chciał zasygnalizow ać przyjacie low i, że m oże zostać tylko do czasu, aż żona skończy brać prysznic . – Nie m asz co robić , że ślę czysz przy oknie i w ypatruje sz sam ochodów jadących w kie runku He ygavatn? – dodał Olse n. – Po prostu ich zauw ażyłe m . – J óhan m achnął rę ką. – Ale m ów , te n S igvald w ie coś w ię ce j? Hallbjørn w yprostow ał się i odchrząknął. Ow sze m , policjant pow ie dział m u trochę w ię ce j – zape w ne dzię ki syste m atycznie opróżnianym kuflom – ale nie było to nic konkre tne go. Nic, cze go nie m ogliby się sam i dom yślić . – Nolsøe sam oglądał m ie jsce znale zie nia ciała po przyje ździe do Ve stm anny – pow ie dział Olse n. – Mów i, że nie m a tam żadnych śladów , przynajm nie j na pie rw szy rzut oka. Żadnych odcisków butów , śladów opon, nic . – Dziw i ich to? Od tam te go czasu zdążyło napadać śnie gu, który do te raz daw no stopniał. A pote m znow u padało. – A je dnak ktoś m usiał prze w ie źć tam ciało. J óhan w zam yśle niu pokiw ał głow ą. – Nolsøe badał te re n fluore sce iną. – Czym ? – T ym roztw ore m , który spraw ia, że kre w św ie ci się jak choinka w Boże Narodze nie – w yjaśnił Hallbjørn i upił łyk he rbaty. Czuł się nie co le pie j, ale napój nadal sm akow ał, jakby m iał w sobie alkohol. – I znalazł coś? – Nic . T w ie rdzi, że ciało m usiało zostać prze w ie zione w w orku. A to
w e dług nie go oznacza, że w grę w chodzi nie zabójstw o w afe kcie , ale zaplanow ane prze stę pstw o. Ktoś znał się na rze czy, przynajm nie j na tyle , by nie zostaw ić najbardzie j oczyw istych dow odów . Prze z parę chw il m ilcze li. – T o w szystko, co ustalił te n face t? – zapytał w końcu Bære ntse n. – Na razie tak . Pie rw sze konkre ty bę dą m ie li po se kcji zw łok . – Bę dą ją robić tutaj? – Nie . S igvald tw ie rdzi, że je szcze dzisiaj prze w iozą ciało do kostnicy w T órshavn. Dźw ię k le jące j się w ody na pię trze ustał i J óhan ne rw ow o popraw ił się w fote lu. – Daj znać , jak bę dzie sz coś w ie dział. – Pe w nie – odparł Olse n. – A te raz m am znikać? – Zostań, je śli chce sz się tłum aczyć z tych rzygow in pod okne m . Hallbjørn uśm ie chnął się i w stał. Zrobił to trochę za szybko i m usiał się przytrzym ać oparcia fote la. Przyjacie l odprow adził go do drzw i, a pote m w skazał m u kie rune k ku Fjalsve gur. – T am m ie szkasz, stary pijaku. T rafisz do dom u? – T o się okaże . Poże gnali się uściskie m dłoni. Olse n nadal nie czuł się najle pie j, ale oczyszcze nie żołądka z pe w nością okaże się na w agę złota, kie dy obudzi się rano. Miał tylko nadzie ję , że po pow rocie do dom u nie trafi na córkę . L e dw ie je dnak otw orzył drzw i, zobaczył św iatło w salonie . Zaklął w duchu, w ie dząc, że nie prze ślizgnie się do sypialni. Zrzucił kurtkę i zaw ie siw szy ją w prze dpokoju, nabrał tchu. Uda się , o ile nie zbliży się zbytnio do Ann-Mari. Ruszył prze d sie bie , z zaskocze nie m prze konując się , że idzie po linii proste j. – J e szcze nie śpisz? – rzucił niby m im ochode m . – Nie . – I nie je ste ś w sw oim pokoju? – J ak w idać – odparła, obracając się na kanapie w je go stronę . – Kie dy cię nie m a, okupuję salon. Kie dy je ste ś, zam ykam się w pokoju. T o uniw e rsalne zasady działania każde go nastolatka na św ie cie . Hallbjørn pokiw ał głow ą i szybko te go pożałow ał – św iat zaw irow ał m u prze d oczam i. – S piłe ś się ? – zapytała rze czow o córka. Zatrzym ał się w pół kroku i spojrzał na nią z najw ię kszym spokoje m , na jaki było go stać .
– Nie . Prze z m om e nt trw ała w be zruchu, po czym schow ała tw arz w dłoniach. – Nie w ie rzę – skw itow ała. – J e szcze ci m ało? Kobie ty u Olse nów lubow ały się w robie niu w yrzutów . Nie w ażne , czy m iały sze snaście , czy czte rdzie ści lat , zaw sze robiły to rów nie dobrze . – Nic złe go nie ... – I rzygałe ś?! – spytała, w stając z kanapy. – W żadnym w ypadku. – Czuję prze cie ż te n sm ród aż tutaj! Nie m ógł się nie uśm ie chnąć . J e go córka m iała dokładnie taki sam głos jak żona. – J e szcze cię to śm ie szy? – Bo prze szło m i prze z m yśl, że je ste ś w tym rów nie dobra, jak tw oja m atka – stw ie rdził, podchodząc do czajnika. S koro i tak już w padł, rów nie dobrze m ógł zaparzyć sobie he rbaty. – W czym ? – W psiocze niu. – Nie psioczę ! I ona te ż te go nie robiła. – A je dnak rozpoznaję te sam e oskarżycie lskie nuty – odpow ie dział Hallbjørn, nale w ając w ody. Pół litra pow inno w ystarczyć . Wypije liściastą zie loną he rbatę , a pote m pójdzie spać . G dy obudzi się rano, połow a je go proble m ów zniknie . Prze lotnie pom yślał o tym , że jutro je st ponie działe k . A m oże w tore k? T ak czy ow ak nie potrafił sobie przypom nie ć , czy m a jakie ś obow iązki. Chyba nie , ale trze ba bę dzie je szcze spraw dzić prze d sne m w note sie . – Napraw dę , Hal... – ode zw ała się Ann-Mari. Olse n zobaczył, że córka stoi tuż obok . S pojrzał na nią i chciał rozładow ać sytuację uśm ie che m , ale gdy tylko zobaczył je j m inę , zre zygnow ał. – J e ste ś nie pow ażny? – obruszyła się . Chę tnie by pow ie dział, że nie pow inna tak się odzyw ać do w łasne go ojca, ale spóźniłby się z takim i de klaracjam i o jakie ś dzie się ć lat . Karla zaw sze upie rała się , że dzie cko trze ba w ychow yw ać w duchu now ocze sności. Było to zgrabne okre śle nie te go, co Olse n de finiow ał jako am e rykański styl życia – zw racanie się do rodziców po im ie niu, ze ro kontroli, nie w ie le szacunku i tyle sam o posłusze ństw a w obe c ... Hallbjørn zatrzym ał strum ie ń m yśli. Na Boga, rozum ow ał jak je de n z tych starych rybaków , którzy nie ustannie prze siadyw ali w Bryggjanie i utyskiw ali na to, że daw ne fare rskie zw yczaje odchodzą w zapom nie nie . – Chce sz, że by znów urw ał ci się film ? – drążyła córka.
– Nie . – Wię c przyham uj trochę , chociaż na czas, kie dy je st tu policja – dodała przyciszonym głose m , jakby Elle gaard lub Nolsøe m ogli usłysze ć . – Błagam cię . Olse n zalał sobie he rbatę , po czym usiadł na kanapie . Odstaw ił kube k na stolik i prze z chw ilę trzym ał nad nim dłonie , ogrze w ając je . Oboje z córką m ilcze li, nie patrząc na sie bie . W te le w izji m nie j lub bardzie j przypadkow i ludzie spraw dzali się w tańcu. Włączony był Kanal 4, na którym Hallbjørn rzadko kie dy w idyw ał coś dobre go. Odbie rali go od 20 0 2 roku, kie dy to T e le varpið zakupiło praw a do e m isji zagranicznych stacji na w yspach. Karla uw ie lbiała te n kanał, głów nie dlate go, że puszczano na nim se rial Will & G race. T e raz w tych godzinach e m itow ano 90 210 , spin-off głośne go se rialu z lat dzie w ię ćdzie siątych. Dokonała się zm iana pokole niow a, ale w szystko zostało po stare m u – przynajm nie j w am e rykańskie j popkulturze . – Nadal nic nie pam ię tasz z tam te j nocy? – zapytała Ann-Mari. Olse n pokrę cił głow ą. – Żadnych prze błysków ? – Nic a nic . – Musisz coś z tym zrobić . – G dybym tylko m ógł, w ie rz m i, że ... – Idź do le karza, Hal. S pojrzał na nią, jakby pochodziła nie od nie go i Karli, a od kosm itów . Uniósł brw i, cze kając, aż pow ie , że żartow ała. – Mów ię pow ażnie – zastrze gła. – Prze cie ż bę dzie go obow iązyw ać taje m nica le karska. – Nie m am y tu le karza, który m ógłby m i pom óc – odparł w ym ijająco Hallbjørn. – W T órshavn na pe w no ktoś się znajdzie . – I co pow ie m Katrine ? Obróciła się do nie go i spojrzała m u głę boko w oczy. Znał doskonale te n w zrok, pojaw iał się także u Karli, ile kroć w spom inał o jakie jkolw ie k inne j kobie cie , która m iała nad nim choćby znikom ą w ładzę . – A co ona m a do gadania? – burknę ła Ann-Mari. – Współpracuje m y. – Blisko? – Nie – zaprze czył stanow czo. – Ale naw e t gdyby tak było, zape w niam cię , że nie usłyszałabyś o tym naw e t słow a. – T ylko że ... – T ylko że nie m a o czym m ów ić – uciął, podnosząc kube k i w stając
z kanapy. – J e ste m je j potrze bny jako m ie jscow a w tyczka. – I dobrze się z tym czuje sz? – Bardzo dobrze . Bo m am prze konanie , że m ogę w te n sposób pom óc . – Ale bzdury opow iadasz – oce niła, w racając do poprze dnie j pozycji. Wbiła w zrok w te le w izor i obse rw ow ała, jak kilkuosobow e jury oce niało w ygibasy człow ie ka, który nigdy nie pow inie n naw e t zbliżyć się do parkie tu. – J adąc do T órshavn, w zbudzę nie potrze bne pode jrze nia. – Nie potrze bne ? Zabrzm iało to tak oskarżycie lsko, że po raz pie rw szy od dłuższe go czasu poczuł ochotę , by zrugać córkę . Zam iast te go je dnak trw ał prze z m om e nt w be zruchu, a pote m skie row ał się do drzw i. Echo je j słów odbijało m u się w głow ie , gdy sze dł do sw oje j sypialni. Oczyw iście , m ógłby poje chać do T órshavn. Mógłby porozm aw iać z jakim ś le karze m , który orie ntuje się w tych spraw ach. Może psycholog usunąłby barie rę psychiczną, a m oże psychiatra prze pisałby m u jakie ś środki. Istniało pe w ne praw dopodobie ństw o, że je dna czy druga m e toda by pom ogła. Hallbjørn m ógłby przypom nie ć sobie , co robił tam te j nocy. Nie był je dnak pe w ny, czy chce w ie dzie ć . Pół godziny późnie j położył się do łóżka. S podzie w ał się , że zaśnie od razu, ale prze z jakiś czas prze krę cał się z boku na bok, coraz bardzie j poirytow any. S e n nie nadchodził, za to coraz bardzie j chciało m u się pić . Zignorow ał je dnak pragnie nie i uparcie zm ie niał pozycję , szukając dogodne j. Przysypiał kilka razy, ale zaraz się budził. Po godzinie czy dw óch uznał, że to nie m a se nsu, i zw lókł się z łóżka. Napije się , uspokoi, a pote m znow u położy. Prze sze dł cicho do kuchni i spojrzał kontrolnie na kanapę . Rozrzucone poduszki i koc kazały sądzić , że Ann-Mari przysypiała w salonie , zanim prze niosła się do sypialni. Na stoliku zostaw iła te le fon, co racze j się nie zdarzało – jak każda nastolatka broniła te go urządze nia zacie kle j niż je j przodkow ie nie podle głości. Musiała być napraw dę se nna. Hallbjørn oparł się o kuche nny blat i nalał sobie w ody. J e dnym hauste m w ypił całą szklankę i dopie ro te raz uśw iadom ił sobie , jak bardzo go suszy. Opróżnił je szcze je dną, a pote m nalał sobie na zapas. Przyda się rankie m . Miał już w ychodzić , ale zobaczył, że zaśw ie cił się w yśw ie tlacz w te le fonie córki. Kom órka nie zaw ibrow ała, dźw ię k te ż był w yłączony. Olse n spojrzał na godzinę i zaczął się zastanaw iać , kto o te j porze dzw oni do Ann-Mari. Wahał się prze z chw ilę . Am e rykański w zorze c re lacji z dzie ćm i zape w ne surow o zabraniał inge row ania w ich pryw atność . I zape w ne w łaśnie to
spraw iło, że Hallbjørn podsze dł do stolika i podniósł kom órkę . Włączył z pow rote m w ygaszony e kran i prze konał się , że do córki nikt nie dzw onił. Dostała S MS -a od osoby, która była zapisana w kontaktach jako „MBV”. Olse n postanow ił, że nie otw orzy w iadom ości. Wpatryw ał się w pase k z inform acją o je j nade jściu, ale nie m iał zam iaru inge row ać bardzie j w pryw atność Ann-Mari. G dyby to zrobił, rów nie dobrze m ógłby prze szukiw ać je j kom pute r, spraw dzać szuflady czy śle dzić ją po szkole . Nagle je dnak znie ruchom iał, dostrze gając coś nie pokojące go w podglądzie S MS -a. „Dojdą do te go, jak tak dale j...” – zaczynała się w iadom ość . Hallbjørn potrząsnął głow ą i pocze kał, aż pase k znów się prze w inie . Napraw dę w idział to zdanie czy tylko chciał je w idzie ć? Um ysł m iał je szcze zam roczony, ale ... Prze rw ał rozw ażania, gdy po inform acji o nadaw cy i godzinie znów pokazał się podgląd tre ści. T ym raze m nie zastanaw iał się dłuże j. Otw orzył w iadom ość i szybko prze bie gł ją w zrokie m . T e j nocy już nie zasnął. Naw e t nie próbow ał.
12 W torek, 15 grudnia, godz . 11.40 Katrine Elle gaard zam ów iła sobie kaw ę , a pote m co chw ila spoglądała ne rw ow o w kie runku drzw i. Cze kała w Krá kure iðrið na te chników krym inalistycznych. Mie li być o w pół do dw unaste j, ale najw yraźnie j nie spie szyło im się zbytnio. W końcu drzw i się otw orzyły i do środka w e szła kobie ta, która nijak nie pasow ała do Ve stm anny, zarów no pod w zglę de m urody czy stroju, jak i spojrze nia. Miała kruczoczarne w łosy, cie m ne oczy i w zrok, który suge row ał, że lubi traktow ać ludzi z góry. Była ubrana w sportow y dre s i kurtkę i spraw iała w raże nie , jakby w łaśnie w róciła z joggingu. – Politiassistent Elle gaard? – zapytała. Katrine uśm ie chnę ła się i uniosła dłoń. Kobie ta nie spie sznie ruszyła w je j kie runku. G dy zatrzym ała się prze d nią, policjantka dostrze gła, że m a głę bokie
cie nie pod oczam i i zm ę cze nie w ypisane na tw arzy. Dobrze , uznała Elle gaard, najw yraźnie j te chnicy pracow ali do późnych godzin nocnych. – Frida S kovm and – prze dstaw iła się kobie ta. – Miło m i – odparła Katrine , podając je j rę kę . – Ale m iały być chyba dw ie osoby. – Mój kole ga odsypia. Kobie ta usiadła przy stole i pow iodła w zrokie m za ke lne re m . Najw yraźnie j rzadko byw ała w takich m ie jscach, je śli spodzie w ała się , że ktoś do nich pode jdzie . – Ale zape w niam , że prze każę pani w sze lkie inform acje – dodała. – Nie w ątpię . – Najpie rw je dnak m uszę trochę pobudzić um ysł. S e rw ują tu kaw ę ? Elle gaard w skazała na sw ój parujący napój, a pote m spojrzała w kie runku re ce pcji. – Oke j – odparła S kovm and, odbie rając nie zw e rbalizow aną suge stię . Kie dy poszła zam ów ić sobie kaw ę , Katrine się gnę ła pam ię cią do krym inalistyków , o których słyszała. Ci zostali w ysłani z Danii be zpośre dnio prze z Kje lda Moslunda, je j prze łożone go, w ię c pow inni na co dzie ń pracow ać w Kope nhadze . Elle gaard sądziła, że zna tam ze słysze nia w szystkich, ale najw yraźnie j tak nie było. Po chw ili Frida w róciła i usiadła naprze ciw ko Katrine . – S praw a w ygląda nastę pująco – podję ła. – Próbki poszły dzisiaj rano do laboratorium , w ie czore m pow inny być pie rw sze w yniki toksykologiczne . Wciąż dostaję sygnały z góry, że spraw a je st prioryte tow a i konkre ty m ają pojaw ić się jak najprę dze j. – T ak, te ż czuję tę pre sję – zgodziła się z uśm ie che m Katrine . Frida patrzyła na nią z kam ie nnym w yraze m tw arzy. – Be z badań m ogę ci je dnak pow ie dzie ć , że ta dzie w czyna prze d śm ie rcią albo coś ćpała, albo ktoś naćpał ją w bre w je j w oli. – Co takie go? S kovm and w ypiła duży łyk nie m al w rzące j kaw y, ale naw e t się nie skrzyw iła. Elle gaard doce niła, że od razu prze szły na ty, be z zbę dnych form alności. – Widziałaś stopie ń rozkładu? – spytała Frida. – T ak . – I nie w yciągnę łaś żadnych w niosków ? – Od te go je ste ś ty – odparła Katrine , robiąc te atralny ge st rę ką, by zachę cić S kovm and do prze dstaw ie nia sw oich spostrze że ń. Frida znów się napiła.
– S topie ń rozkładu je st dość duży – zaczę ła. – Dzie w czyna le żała tam ponad dw adzie ścia czte ry godziny, tym czase m ciało w ygląda, jakby zgon m iał m ie jsce prze d kilkom a dniam i. – J e st w ilgotno – ode zw ała się Elle gaard. – W dodatku padało. Najpie rw topnie jący śnie g , pote m de szcz . – T ak, ale to nie tłum aczy takie go przyspie sze nia. Widziałaś pę che rze z gazam i? – Mhm . – W norm alnych w arunkach pojaw iają się po pię ciu dniach. W sprzyjających po trze ch. „S przyjające ” nie stanow iło okre śle nia, które go użyłaby Katrine , ale postanow iła m ilcze ć . – T utaj w ystąpiły znacznie szybcie j – ciągnę ła S kovm and. – Wynika to zape w ne z obe cności narkotyków w organizm ie . Najpraw dopodobnie j kokainy, bo ona przyspie sza proce sy gnilne . S ą te ż środki, które je spow alniają, jak chociażby opium , które ... – W porządku – ucię ła policjantka. – Wię c je st pode jrze nie zażycia narkotyków . – Dość duże . Chyba że ktoś z pre m e dytacją w strzyknął je j jakiś środe k, by zm ie nić te m po rozkładu. Ale w ątpię . T o nie m iała być m akabryczna laurka, racze j zw ykłe zabójstw o. Nikom u nie zale żałoby na dodatkow ych atrakcjach. Elle gaard pokiw ała głow ą. – Ustaliliście przyczynę zgonu? – zapytała. – Nie . Dzie w czyna poje chała do T órshavn na se kcję , ale z oglę dzin na m ie jscu m ogę ci pow ie dzie ć , że to najpe w nie j ude rze nie tę pym prze dm iote m w potylicę . – S kąd taki w niose k? – Wskazuje na to brak innych śladów . Katrine spojrzała na nią pytająco. – Nie m a ran kłutych ani cię tych, żadnych obraże ń czy siniaków z przodu. Z tyłu obe jrzą ją dopie ro na stole , ale staw iam bute lkę najle psze go lokalne go trunku, że znajdą tam ślad po m ocnym ude rze niu. Elle gaard m ogłaby w spom nie ć o kilku innych m ożliw ych przyczynach śm ie rci, jak choćby skrę ce nie karku, ale uznała, że intuicja Fridy najpe w nie j w ynika z dośw iadcze nia. Nie m iała zam iaru w chodzić w czyje ś buty. – Narzę dzie zbrodni? – zapytała. – Nie znale źliśm y nic w okolicy. J e śli m oja w e rsja się potw ie rdzi, trze ba bę dzie prze prow adzić sze rsze poszukiw ania. – W porządku – odparła Katrine .
– O śladach stóp nie m a m ow y. Wszystko rozpłynę ło się w te j pie przone j bre i. – DNA? – Pozbie raliśm y, co się dało, z łódki i z tam y. Poszło raze m z trupe m do T órshavn. Elle gaard roze jrzała się z obaw ą, że któryś z Fare rów usłyszał tę nie de likatną uw agę . Na szczę ście m ie jscow i byli zaję ci sw oim i spraw am i. – Nie prze prow adziliście ide ntyfikacji zw łok, praw da? – spytała S kovm and. Katrine pokrę ciła głow ą. – Uznaliśm y, że to be z se nsu. Rodzina cię żko by to zniosła, a tw arz i tak je st nie do poznania. – Wystarczyłyby ubrania i rze czy osobiste . – Może , ale ostate cznie i tak trze ba by było potw ie rdzić to w kostnicy w T órshavn. – Oke j – m ruknę ła z nie zadow ole nie m Frida. – Wię ce j roboty papie rkow e j dla nas, jak zw ykle . – Dopiła szybko kaw ę , a pote m podniosła się z m ie jsca i spojrzała w stronę w yjścia. – Chce sz w ie dzie ć coś je szcze ? – zapytała. – J e śli m asz coś do dodania, to m ów . S kovm and zm arszczyła czoło. – Nie – odparła. – Chyba nie . – Chyba? – J e st je dna rze cz, która m nie zastanaw ia... – T o znaczy? – Nie w ie m , jakie są tute jsze zw yczaje , ale u nas każda sze snastolatka m a kom órkę , praw da? – Poula nie m iała je j przy sobie ? – Nie . – Może zostaw iła ją w tore bce ? – Może – przyznała Frida. – T yle że była ubrana na sportow o, w ię c racze j nie m iała je j ze sobą. – S kovm and spojrzała na tore bkę le żącą na krze śle obok policjantki. – Choć , jak rozum ie m , ty nie rozstaje sz się z tym atrybute m kobie cości. Katrine uniosła brw i. – Nie szkodzi – rzuciła Frida. – Każda z nas m usi jakoś dodać sobie se ksapilu. J ak się nie m a pom ysłu, to się kupuje takie rze czy i nosi je w szę dzie ze sobą. Elle gaard zgrom iła ją w zrokie m . Nie m iała ochoty rozpoczynać dnia
od słow nych prze pychane k, ale doszła do w niosku, że je szcze je de n przytyk, a zm ie ni zdanie . Zaraz je dnak zaczę ła m yśle ć o tym , że w racając z tre ningu, Poula L økin m usiała m ie ć torbę lub ple cak . Nigdzie go nie znale źli. – W le w e j kie sze ni były klucze do dom u – uzupe łniła S kovm and na odchodnym . – W praw e j portfe l. Na m oje oko kom órka rów nie ż pow inna gdzie ś tam być . – Mhm . – Ale spraw dzanie te go to już nie m oja spraw a – dorzuciła je szcze Frida i w yszła. Elle gaard odcze kała chw ilę , układając sobie w szystko w głow ie . Pote m w yję ła kom órkę i zadzw oniła do S igvalda. Policjant ode brał już po drugim sygnale , jakby cze kał na te n te le fon. Pow ie działa m u, że m uszą jak najprę dze j porozm aw iać z rodzicam i dzie w czyny. – Oni nie nadają się do rozm ow y – odparł Nolsøe . – Co takie go? – L e dw ie potrafią skle cić logiczne zdanie . S ą w szoku i... – Rozum ie m , że są w szoku – prze rw ała. – Ale cie kaw i m nie , skąd ty o tym w ie sz? – S potkałe m się z nim i z sam e go rana. – S łucham ? – Byłe m u nich w dom u już o szóste j. Przypuszczałe m , że nie śpią, i nie pom yliłe m się . Katrine zastanaw iała się nad tym , jak zare agow ać . Miała ochotę zrugać fare rskie go łącznika, który w ysze dł dale ko poza sw oją rolę , ale ostate cznie uznała, że le pie j zrobić to tw arzą w tw arz . – Chyba m usim y pogadać – pow ie działa tylko. – Mogę zre lacjonow ać w szystko prze z te le fon. – Miałam racze j na m yśli tw oją sam ow olkę . – Aha. S ądziła, że bę dzie kontynuow ał, ale była to je dyna re akcja, jakie j się docze kała. – Może sz przyjść do Krá kure iðrið? – T e raz? – T ak . – J e ste m poza m iaste m . – G dzie ? – Nie m uszę się chyba prze d tobą spow iadać? Katrine nabrała tchu i zacisnę ła usta. – Oczyw iście , że nie – pow ie działa po chw ili. – Nie je ste m tw oją
be zpośre dnią prze łożoną, nie m am nad tobą żadne j form alne j w ładzy. J e ste m tylko ofice re m duńskie j policji, który po zakończe niu dochodze nia sporządzi raport z je go prze bie gu. Raport , który pogrze bie tw oją dalszą karie rę , S igvald, je śli tak dale j pójdzie . Zam ilkł, najpe w nie j ce dząc w m yśli nie w ybre dne kom e ntarze pod je j adre se m . – Poje chałe m popytać ludzi w Kvívík, L e ynar i S tykkið – odparł w końcu. – Czase m w okolicznych w ioskach m ożna dow ie dzie ć się w ię ce j niż w sam ym m ie jscu pope łnie nia prze stę pstw a. – Mhm – m ruknę ła Elle gaard. Na linii zale gła cisza. Policjantka w ie działa, że nie m usi przypom inać Nolsøe m u, cze go od nie go ocze kuje . – A je śli chodzi o L økinów ... – podjął nie chę tnie . – S praw dzałe m tylko, jak odnajdują się w sytuacji. Katrine zm arszczyła czoło. – Pode jrze w asz ich? – S am nie w ie m – przyznał. – Wygląda na to, że są aute ntycznie zrozpacze ni, ale zape w ne tak sam o byłoby, gdyby to oni w jakiś sposób doprow adzili do śm ie rci dzie w czyny, praw da? Elle gaard znów w ym am rotała coś w odpow ie dzi. – W każdym razie nie znalazłe m śladów św iadczących o prze m ocy dom ow e j – dodał. – S ąsie dzi te ż zgodnie tw ie rdzą, że L økinow ie to spokojna, porządna rodzina. Nigdy nie słysze li żadnych krzyków czy kłótni. – Roze jrzałe ś się tam ? – T ak . Nie w ie le alkoholu, tyle co w prze cię tnym dom u. Katrine przygryzła górną w argę , dociskając ją palce m do zę bów . – Widziałe ś gdzie ś torbę sportow ą albo ple cak? – Nie – odparł z w e stchnie nie m . – Ale te ż ich o to pytałe m . W końcu m usiała w czym ś trzym ać sw oje rze czy po tre ningu. – I? – S tw ie rdzili, że dzie w czyny prze chow ują stroje w szkole . Mają tam zam ykane szafki i... – S praw dziłe ś to? – Oczyw iście . T orba je st w je j szafce . – Widziałe ś tam te le fon? – Nie . S am e ciuchy. Do Elle gaard pode szła w łaścicie lka Krá kure iðrið i zapytała, czy podać coś je szcze . Policjantka uśm ie chnę ła się i pokrę ciła głow ą. – T o w szystko? – zapytał Nolsøe .
– Na razie tak . Daj znać , jak w rócisz do Ve stm anny – odparła Katrine i rozłączyła się , nie cze kając na odpow ie dź . Odłożyła te le fon i prze z chw ilę w patryw ała się w w ygaszony w yśw ie tlacz . Zastanaw iała się nad tym , dlacze go ktokolw ie k m iałby zabie rać kom órkę dzie w czyny. Były tam jakie ś dow ody w skazujące na zabójcę , to oczyw iste , ale w te n sposób spraw ca w ie le ryzykow ał. J e śli odnajdą urządze nie , bę dzie to św iade ctw o w iny. L e pie j było zabrać sam ą kartę pam ię ci czy S IM, a pote m prze topić ją w kom inku. T ym bardzie j że m orde rca m iał sporo czasu. W końcu po tym , jak zabił dzie w czynę , zdążył prze nie ść je j ciało do akw akultury. Elle gaard w róciła do pokoju i otw orzyła te czkę z aktam i spraw y. Odnalazła num e r te le fonu Pouli L økin, a pote m zadzw oniła do ce ntrali i poprosiła o nam ie rze nie urządze nia. Nie m iała w ie lkich nadzie i, ale nale żało to zrobić . Kie dy próba zakończyła się fiaskie m , te chnik z Kope nhagi zape w nił, że postara się spraw dzić ostatnie położe nie zare je strow ane prze z sie ć kom órkow ą Føroya T e le . Po chw ili oddzw onił i oznajm ił, że nie ste ty, Ve stm anna nie znajduje się w zasię gu trze ch w ym aganych stacji bazow ych, prze z co nie m ożna dokonać triangulacji sygnału. Zare je strow ano je dynie re jon, w którym po raz ostatni była w łączona – i obe jm ow ał on nie m al pół Ve stm anny. Elle gaard podzię kow ała, uznając, że w spraw ie kom órki nic w ię ce j nie zrobi. Przynajm nie j na razie . Ubrała się , spraw dziła adre s J óhana Bære ntse na, po czym w siadła do policyjne go m onde o. Poje chała na L e itisve gur i zaparkow ała przy je dnym z dom ów . Zanim pode szła do drzw i, przyjrzała się budynkow i. S praw iał dokładnie takie sam o w raże nie , jak w ię kszość innych dom ostw w okolicy. Miał nie w ysoki dw uspadow y dach, cie m ną e le w ację i jasne okie nnice . Po chw ili je dnak Katrine dostrze gła różnicę . Pod je dną ze ścian znajdow ała się kałuża w ym iocin. Policjantka stanę ła prze d drzw iam i i nacisnę ła dzw one k .
13 W torek, 15 grudnia, godz . 12.01
Hallbjørn nie spał w nocy. Cały czas m iał prze d oczam i tre ść w iadom ości, którą prze czytał na kom órce córki. Osoba oznaczona jako „MBV” napisała, że je śli tak dale j pójdzie , policja nie baw e m dotrze do praw dy. T ylko tyle . Aż tyle . Olse n nie zająknął się na te n te m at ani słow e m , gdy rano Ann-Mari w stała do szkoły. S ie dział zam knię ty w sw oje j sypialni i w ysze dł dopie ro, gdy usłyszał, jak córka zam yka drzw i. Nie w ie dział, co robić . Był prze konany, że je śli doprow adzi do konfrontacji z Ann-Mari, usłyszy rze czy, których żade n ojcie c nie chciał słysze ć . Z drugie j strony m ogło chodzić o nie go. Może rozm ów ca Ann-Mari m iał na m yśli je go udział, pisząc o dotarciu do praw dy? T ak czy inacze j odpow ie dź na to pytanie stanow iłaby dla nie go gw óźdź do trum ny. Dlate go Hallbjørn nie m iał zam iaru rozm aw iać z córką – i dlate go postanow ił, że za w sze lką ce nę m usi ustalić , co działo się z nim tam te j nocy. Ubrał się , opłukał tw arz i w lał w sie bie pół litra kaw y. Żadna z tych rze czy spe cjalnie m u nie pom ogła, ale nie m iało to znacze nia. Zam knął dom i w siadł do sam ochodu. Plan, który ułożył sobie w głow ie , był be znadzie jny. Miał zam iar obje chać w szystkich znajom ych, którzy m ogli balow ać z nim tam te j nocy, i w ypytać ich tak, jak T e itura Pe te rse na. Zaczął od stałych byw alców Bryggjana, zagadując ich na te m at inte re sujące go go prze działu czasow e go. Z trude m je dnak przychodziło m u skupie nie się na rozm ow ach, bo cały czas w racał m yślam i do S MS -a. Po dw óch godzinach zre zygnow ał. Najw yraźnie j nikt nie w idział go te j nocy, gdy zaginę ła Poula L økin. Nie opatrznie w zbudził te ż sw oim i pytaniam i pode jrzliw ość kilku osób, ale szybko w ytłum aczył, że stara się tylko pom óc policji. J e dnocze śnie m iał nadzie ję , że nie trafi na żadne go z m undurow ych. Wychodząc z ostatnie go dom u, prze konał się , że to tylko płonne nadzie je . W oddali zobaczył nadchodzącą Katrine Elle gaard, która natychm iast go w ypatrzyła. – Zm ie nił pan profe sję i został dom okrążcą? – zapytała na pow itanie . Hallbjørn przypuszczał, że nie be z znacze nia je st fakt , iż nadal nie prze szli na ty. Może policjantom nie w ypada te go robić w re lacjach z osobam i, które m ogą okazać się pode jrzanym i. Prze łknął ślinę i uśm ie chnął się le kko do policjantki. – Po prostu odw ie dzam znajom ych – odparł. – A ja słyszałam , że w ypytuje pan o tę noc, gdy zginę ła dzie w czyna. Zatrzym ali się naprze ciw sie bie .
– S łucham ? – spytał, by zyskać trochę czasu na zastanow ie nie . – Byłam w łaśnie w Bryggjanie i dow ie działam się , że prow adzi pan w łasne dochodze nie . Olse n m iał nadzie ję , że drgnie je j kącik ust , ale Katrine zachow ała kam ie nny w yraz tw arzy. – T ak to je st z be zrobotnym i – pow ie dział. – Z te go, co w ie m , nie je st pan be zrobotny. Nikt na w yspie nie je st . – Be z prze sady – zaoponow ał z nie jaką dum ą w głosie . – U nas te ż je st be zrobocie . Na poziom ie błę du statystyczne go, ale je st . – T ak czy inacze j... – Ow sze m , rozpytuję w śród znajom ych – przyznał, w ychodząc z założe nia, że le pie j w yprze dzić cios. – Uznałe m , że prę dze j pogadają ze m ną niż z panią. – Pom ocny z pana człow ie k . – Chciałe m tylko... – Ale tak się składa, że zanim poje chałam do Bryggjana, odw ie dziłam pańskie go bliskie go przyjacie la, pana Bære ntse na. Olse n skinął głow ą, starając się w yglądać na oboję tne go. – Można pow ie dzie ć , że to pański najle pszy przyjacie l, nie m ylę się ? – Nie m yli się pani. Elle gaard w sparła się pod boki i roze jrzała. – G dzie m oże m y porozm aw iać? – zapytała. – Mnie się tutaj podoba. Miał nadzie ję , że zabrzm iało to tak le kko, jak planow ał. Elle gaard zbliżyła się o krok . Poczuł się nie sw ojo. Olse now i przypom niało się , jak nie gdyś patrzyła na nie go żona. Byw ały takie m om e nty, że oczy Karli m ów iły: „T o bę dzie dobry dzie ń” i nie sposób było im nie uw ie rzyć . S pojrze nie Katrine stanow iło dokładne prze ciw ie ństw o tam te go w zroku. – Wie sz, dlacze go tam poszłam ? Najw yraźnie j w e kspre sow ym te m pie je dnak prze szli na ty. – Nie . – Bo przycisnę łam Ragnara S øre nse na i pow ie dział m i w ię ce j, niż chciał. – Czyli? – Czyli że w dał się w bijatykę z tw oim kum ple m . – W takim razie w spółczuję J óhanow i. Prze żył? – T ak, choć w ysze dł z te go z kilkom a siniakam i. Nie w idziałe ś go od tam te j pory? Hallbjørn w zruszył ram ionam i. – A kie dy doszło do te go m ordobicia? – Wczoraj.
– Wię c nie . – Nie w idziałe ś się z nim od w czoraj? – Nie . Kłam stw a sam e płynę ły z je go ust . Założył, że Bære ntse n m usiał go kryć , ani słow e m nie w spom inając o ich nocnym spotkaniu. Wiązałoby się z nim zbyt w ie le pytań, by ot tak poinform ow ał o tym policjantkę . – T o cie kaw e – zauw ażyła. – Mnie bardzie j inte re suje , dlacze go J óhan obe rw ał od Ragnara. – Podobno poszło o to, że tre ne r nie ucze stniczył w poszukiw aniach. Hallbjørn z trude m prze łknął ślinę . Miał nadzie ję , że rozm ów czyni te go nie dostrze gła. – Ale przycisnę łam tw oje go przyjacie la – dodała, zakładając rę ce na pie rsi. – I w yjaw ił m i trochę w ię ce j. – T ak? – T w ie rdzi, że do spię cia doszło z inne go pow odu. Olse n m ilczał, cze kając, aż Elle gaard prze jdzie do rze czy. Być m oże rozm ow a na ulicy rze czyw iście nie była najle pszym pom ysłe m . – J óhan stw ie rdził, że tre ne r sypiał ze sw oim i zaw odniczkam i. – Że co? – Wybacz tę be zpośre dniość . Wie m , że tw oja córka te ż gra w je go drużynie . Mów iła to w yzyw ającym tone m śle dcze go, co kazało Hallbjørnow i sądzić , że ich w spółpraca została zakończona. Policjantka w idziała w nim te raz nie pote ncjalne go sojusznika, ale pode jrzane go. Zm rużyła oczy. – Nie w ydaje sz się zbyt zszokow any – stw ie rdziła. – Bo to oczyw ista bzdura. – Bzdura? Ragnar nie w ygląda ci na takie go? – G dyby w yglądał, zape w niam cię , że nie pozw olilibyśm y m u prow adzić ze społu. – A je dnak tw ój kum pe l tw ie rdzi, że pojaw iały się pe w ne zarzuty. Hallbjørn uniósł brw i, zastanaw iając się , dlacze go J óhan m iałby tak m ów ić . Ow sze m , Ragnar S øre nse n nie nale żał do św ię toszków , ale nigdy nie zachow ał się nie w porządku w obe c które jkolw ie k z dzie w czyn. – J e st w kurzony, obe rw ał od nie go – odparł Olse n. – A w dodatku... – Może się nie w yspał? – w padła m u w słow o Elle gaard. – Bo ktoś zatoczył się nocą pod je go drzw i? Nie było se nsu dłuże j brnąć w kłam stw a. Bære ntse n najw yraźnie j się w ygadał, choć Hallbjørnow i trudno było dojść dlacze go.
– Odję ło ci m ow ę ? – zapytała. – Nie . – T o dobrze . Choć nie zdziw iłabym się , biorąc pod uw agę , jak cię żki m usiałe ś m ie ć rane k . Hallbjørn m ilczał. – Ale m oże się m ylę – dodała. – Może zw róciłe ś cały alkohol pod je go dom e m , a obudziłe ś się rze śki jak nie m ow lak . Olse n nie spuszczał z nie j w zroku, choć m iał ochotę to zrobić . J e szcze chę tnie j obróciłby się na pię cie i po prostu odsze dł. Wie dział je dnak, że w takie j sytuacji nastę pne spotkanie z tą kobie tą odbyłoby się w tow arzystw ie praw nika. – Pow ie sz m i, co tam robiłe ś? – Po prostu się naw aliłe m . – I po prostu nie chciałe ś m i o tym m ów ić? Dlate go skłam ałe ś? Po praw dzie nie pam ię tał, by J óhan m iał w czoraj jakie ś ślady na tw arzy. Ale m oże był zbyt pijany, by je dostrze c . – J a... – Nie w m ów isz m i, że to kw e stia w stydu – ucię ła. Nie w ie dział, co odpow ie dzie ć , tym czase m Katrine św idrow ała go w zrokie m . Hallbjørn czuł, że pow inie n się ode zw ać , co tylko w zm agało je go zde ne rw ow anie . – T o pode jrzane – pow ie działa. – Ale je szcze bardzie j zafrapow ało m nie to, że m usiałam ucie c się do gróźb, by Bære ntse n w yznał, kto zostaw ił rzygi w je go ogródku. Olse n prze stąpił z nogi na nogę i roze jrzał się . W pobliżu nikogo nie było, w iatr prze m ykał m ię dzy budynkam i, a de szcz siąpił le niw ie . Ide alne w arunki, by stać się głów nym pode jrzanym w spraw ie zabójstw a Pouli L økin i poże gnać się z dotychczasow ym życie m . – Musiałam w yjąć te le fon i udać , że dzw onię do te chników , by J óhan m i uw ie rzył, że napraw dę każę zbadać te w ym iociny jako m ate riał dow odow y i w te n sposób dojdę , kto je zostaw ił. Hallbjørn poczuł, że robi m u się gorąco. – Dopie ro w te dy tw ój przyjacie l opow ie dział m i, jak przysze dłe ś do nie go pijany w sztok . Zastanaw iało m nie , dlacze go to ukryw ał, w ię c postanow iłam zapytać cie bie . A te raz je ste m zacie kaw iona je szcze bardzie j. Elle gaard rów nie ż się roze jrzała. – Wię c gdzie m oże m y porozm aw iać? Hallbjørn be z zastanow ie nia w skazał głow ą w kie runku sw oje go dom u, a pote m ruszył w górę zbocza. Po chw ili znale źli się na Fjalsve gur, a Olse now i
prze szło prze z m yśl, że m oże to być ostatni raz, kie dy podchodzi do dom u od strony portu. J e śli rozm ow a pójdzie źle , zjaw i się tu policyjny sam ochód i zaw iozą go na w yspę Vá gar, a stam tąd zabiorą go sam olote m prosto do jakie goś duńskie go are sztu. Katrine nie odzyw ała się prze z całą drogę , on rów nie ż m ilczał. Nie m iał poję cia, w jaki sposób m ógłby się je szcze uratow ać . Wre szcie usie dli w kuchni i Hallbjørn spojrzał na stolik prze d te le w izore m , gdzie w nocy znalazł te le fon. Pom yślał, że w zię cie na sie bie w iny m ogło być najle pszym rozw iązanie m . J e śli je go córka m iała cokolw ie k w spólne go z ... Nie , natychm iast odrzucił tę m yśl. – Nie zaproponuje sz m i nic do picia? – zapytała Elle gaard. – J e śli je ste m pode jrzany, to chyba nie m ądrze byłoby daw ać m i szansę na otrucie cię , praw da? – Nie je ste ś. – Ale ? – Ale bę dzie sz, je śli w ciągu kw adransa nie w ytłum aczysz m i, dlacze go broniliście tw oje j pijackie j taje m nicy jak nie podle głości. – T o m arne porów nanie , przynajm nie j tutaj. Katrine prze chyliła głow ę i zm rużyła oczy. – Wię c? – zapytała. – Pow ie sz czy m am dzw onić po S igvalda? – S am a nie dasz sobie rady? Rozsiadła się w ygodnie j. – J ak tak dale j pójdzie , bę dzie sz m iał okazję się prze konać . – Pam ię taj, że je ste m w e te rane m z Bośni. – T w ój sw e te r i broda każą m i sądzić , że już zapom niałe ś, jak sobie poradzić w starciu z kim kolw ie k . Nie był to zbyt dotkliw y przytyk, ale Hallbjørn m usiał przyznać , że trafny. S am od lat m iał w raże nie , że zapom niał, jak to je st być żołnie rze m . A te raz uśw iadam iał to sobie je szcze bardzie j. G dyby taka sytuacja przydarzyła m u się kie dyś, już pie rw sze go dnia w yjaśniłby, skąd ta utrata pam ię ci i co robił te j chole rne j nocy. Ale się zm ie nił. Zam iast działać , łudził się , że w szystko bę dzie jak kie dyś. Proble m y roze jdą się po kościach, policja złapie spraw cę , a on w róci do sw oich spraw . I do puste j, be zce low e j e gzyste ncji. Nie gdyś za ce l przyjm ow ał w ychow anie Ann-Mari. Raze m z Karlą nie raz prze z cały w ie czór potrafili snuć plany przyszłości córki. Żyli je j przyszłym życie m . Po śm ie rci żony je dnak w szystko się zm ie niło. Hallbjørnow i oczyw iście nadal zale żało na Ann-Mari, ale dzie w czyna się usam odzie lniła.
W dniu, w którym straciła m atkę , rozpoczę ła w łasne , nie zale żne od ojca życie . S tał się tylko ozdobnikie m , paprotką. – Czas ucie ka, Hallbjørn – ode zw ała się Katrine , w yryw ając go z zam yśle nia. – Mów , o co chodzi. – Naw aliłe m się . – T yle w ie m . Dlacze go? – Bo m am proble m z picie m . T o nasza narodow a ce cha. – T o te ż w ie m – odparła i ponagliła go ruche m rę ki. Olse n nie m ógł ułożyć w głow ie żadne go prze konujące go sce nariusza. – Po co posze dłe ś do nie go w nocy? – Nie w ie m , byłe m pijany. – A m oże chciałe ś porozm aw iać o konfrontacji z Ragnare m ? – Co? Nie . Dow ie działe m się o nie j od cie bie . – Wię c jaki był pow ód te j nagłe j w izyty? Hallbjørn znów spojrzał na pusty stolik . Na kanapie le żały je szcze skołtunione koce . – Nie pam ię tam , w ypiłe m napraw dę sporo. Zre sztą dow ód na to znajduje się w ogródku J óhana. Widział, że Katrine zaczyna tracić cie rpliw ość . Nic dziw ne go, na je j m ie jscu zakułby pode jrzane go w kajdanki, a pote m w yprow adził z dom u i prze pę dził po Fjalsve gur, by sąsie dzi prze konali się , obok kogo m ie szkali prze z te w szystkie lata. – Mam alibi na tam tą noc – pow ie dział. – J akie ? T w ie rdze nie tw oje j córki, że ... – Nie m ie szaj je j do te go. – Nie m ie szam . T y to zrobiłe ś, pow ołując się na alibi. Miał ochotę zaprote stow ać , obsztorcow ać ją za takie uw agi, ale m usiał przyznać , że m a rację . Prze z m om e nt zastanaw iał się nad tym , co zrobiłaby Elle gaard, gdyby pow ie dział je j praw dę . Uznałaby, że kłam ie ? Wzię łaby go za chore go psychicznie ? Wysłałaby na badania? – J óhan m nie krył, bo prosiłe m go, że by nie m ów ił nikom u, że u nie go byłe m . – Dlacze go? – Ponie w aż sze dłe m w te dy w kie runku L óm undaroyn. Nie w ydaw ała się zdziw iona. – W jakim ce lu? – Chciałe m spraw dzić , czy coś pam ię tam z tam te j nocy, gdy zginę ła Poula. – Co takie go? Hallbjørn podniósł się i w yprostow ał, jakby stał prze d prze łożonym .
Klam ka zapadła, nie było inne go w yjścia. Prę dze j czy późnie j praw da i tak w yszłaby na jaw . L e pie j było sam e m u prze dstaw ić ją Katrine . – Mam dziurę w pam ię ci – w yznał. – Nie w ie m , co w te dy robiłe m . Elle gaard spojrzała na nie go jak na w ariata. – Wie m , że w idziałe m Poulę L økin w porcie , a pote m poje chałe m do dom u... Nie w ie m , co stało się późnie j. – Żartuje sz sobie ? – Nie . Początkow o m yślałe m , że piłe m jakiś tre fny sam ogon, ale spraw dziłe m u T e itura Pe te rse na... T o znaczy człow ie ka, który u nas się tym zajm uje . Nie kupow ałe m nic u nie go. Dopie ro te raz Hallbjørn pom yślał o tym , że m ógł się zaopatrzyć prze z pośre dnika. Nie spe cjalnie to je dnak pom agało – kandydatów było przynajm nie j kilkuse t . – O czym ty m ów isz? – zapytała skonste rnow ana Katrine . Nie w ie dział, jak odpow ie dzie ć na tak postaw ione pytanie . – Chce sz się pogrążyć? – Mów ię tylko... – zaczął nie pe w nie . – Wie sz, jak czę sto słyszę takie rze czy? O tym nie pom yślał. Rze czyw iście , brzm iało to jak de spe racka próba obrony w inne go człow ie ka. – Moja córka tw ie rdzi, że w róciłe m do dom u późno, po drugie j – pow ie dział, chcąc w yłożyć w szystkie karty na stół. – I co w zw iązku z tym ? – Nic . T o okoliczność obciążająca. Nie w spom inałbym o tym , gdybym chciał cię oszukać , praw da? – Daruj sobie tę pokrę tną logikę – odparła stanow czo. – J e śli chce sz m nie prze konać , to m ów praw dę . – Mów ię . Znów popatrzyła na nie go, jakby był nie zrów now ażony. Właściw ie nie pow inie n się dziw ić , m oże m iała rację . – Próbow ałe m dojść do te go, co się w ydarzyło, ale nie w idziano m nie nigdzie tam te j nocy – dodał. – Wie rz m i, próbow ałe m spraw dzić każdą m ożliw ość . I nic . Elle gaard m ilczała, nie spuszczając z nie go w zroku. Przypuszczał, że w każde j chw ili gotow a je st odpiąć kaburę i w yciągnąć z nie j broń. Hallbjørn doskonale znał te n pistole t . He ckle r & Koch 9 m m . – Na m oją korzyść z pe w nością prze m aw ia to, że rano nie znalazłe m żadnych św ie żo w ypranych ubrań. Nigdzie te ż nie było śladów krw i. Katrine odsunę ła nie co krze sło.
– Masz te ubrania? – T ak, ale się nie przydadzą. Wyprałe m je późnie j. – Co takie go? – Musisz zrozum ie ć , że byłe m prze rażony. Nie m yślałe m trze źw o i... Uniosła rę kę , a drugą położyła na kaburze z bronią. Nie w yglądało to najle pie j. – Nie m am zam iaru te go słuchać – pow ie działa. – J e śli m ów isz praw dę , trze ba cię zam knąć . J e śli kłam ie sz, tym bardzie j. Podniosła się pow oli, bacznie obse rw ując każdy je go ruch. Olse n stał w yprostow any, nie chcąc je j prow okow ać . – Musisz znać jakie goś psychologa w Kope nhadze – spróbow ał. – Wyślij m nie do nie go, nie ch m nie zbada. – T ym zajm ie się bie gły sądow y. – Katrine ... – Nie je ste śm y w aż tak zażyłych stosunkach – ucię ła, a pote m odpię ła kaburę . Ode brał jasny sygnał, że żarty się skończyły. Cokolw ie k by pow ie dział, Elle gaard m usiała zrobić sw oje . – Nigdy nie skrzyw dziłbym te j dzie w czyny – ode zw ał się . – T o ustali sąd. – Posłuchaj... – Nie – prze rw ała m u. – T o ty posłuchaj. Wyjdzie m y stąd, w siądzie m y do m oje go sam ochodu, a pote m poje dzie m y do are sztu śle dcze go w T órshavn. Nie bę dzie sz oponow ał ani próbow ał nicze go głupie go, bo skończy się to dla cie bie tragicznie . Rozum ie sz? Z trude m prze łknął ślinę . – Rozum ie sz? – T ak – odpow ie dział. Prze z m om e nt patrzyła na nie go, jakby starała się oce nić , czy w istocie tak je st . – Nie zakuje sz m nie ? – zapytał, podnosząc dłonie . – Nie je ste ś o nic oskarżony. – A m im o to chce sz w ie źć m nie do T órshavn. – Na prze słuchanie . – Może sz prze słuchać m nie tutaj. – Nie – odparła. – T o m usi się odbyć w odpow ie dnich w arunkach. – Zam knię ty pokój, urządze nie do nagryw ania, osoba trze cia? – Mnie j w ię ce j. – Wię c potrze buję praw nika – oznajm ił Olse n. – Bo najw yraźnie j je ste m
pode jrzanym w śle dztw ie . Elle gaard zbliżyła się o krok . – Rób, co m ów ię , Hallbjørn – pow ie działa. – T ak bę dzie dla cie bie najle pie j. Przypuszczał, że w te j sytuacji i tak nie m a w yboru. Wziął kurtkę , a pote m w yszli na ze w nątrz i skie row ali się do policyjne go m onde o zaparkow ane go w porcie . Olse n w ie dział, że pope łnił ogrom ny błąd. Próbow ał się uspraw ie dliw ić sam prze d sobą zm ę cze nie m i nie w yspanie m , ale praw da była taka, że nie m iał dobre j w ym ów ki. Nie była to je dnak le kkom yślność , racze j podśw iadom a m otyw acja – chciał zostać uję ty, chciał dać się zam knąć , prze badać i spraw dzić . Miał dosyć nie w ie dzy i ciągłe go nie pokoju. Dał się ponie ść te m u uczuciu i złożył sw ój los w rę ce Katrine . Kie dy w sie dli do sam ochodu, spojrzał na nią nie pe w nie . Była dobrą policjantką. J e śli je st nie w inny, z pe w nością uda je j się to ustalić . Elle gaard zapuściła silnik, a pote m w łączyła stację Kringvarp Føroya. Ruszyła Niðari Ve gur w kie runku drogi num e r dw adzie ścia je de n – je dyne j szosy w yjazdow e j z Ve stm anny. Wycie raczki prze suw ały się m iarow o po prze dnie j szybie , zostaw iając strużki de szczu na je j obrze żach. Hallbjørn zdał sobie spraw ę , że m usi zadzw onić do córki. Nie w ie dział je dnak, od cze go zacząć i jak pow ie dzie ć , że je st prze w ożony do are sztu śle dcze go w T órshavn. Odw le kał m om e nt w ykonania te le fonu, ale był św iadom y, że le pie j to zrobić zaw czasu. Podnie siony głos radiow ca z Kringvarp Føroya działał m u na ne rw y. – O czym m ów ią? – zapytała Katrine . – O zakazie opuszczania portu. – A konkre tnie ? – Rybacy się de ne rw ują i liczą straty. Burm istrz podkre śla, że trze ba dać policji je szcze je de n dzie ń. Elle gaard zaklę ła cicho. Olse n przypuszczał, że zakaz w ypływ ania w m orze przysporzył je j nie m ałych proble m ów . Właściw ie pow inna się cie szyć , że w Ve stm annie nie doszło do zam ie sze k . Dla nie których ludzi codzie nne w ypłynię cie z zatoki było tak naturalne , jak w stanie z łóżka o poranku. – Mów ią, że nie m a żadne go pow odu, dla które go trze ba by w strzym yw ać kutry – dodał Hallbjørn, korzystając z okazji, by naw iązać rozm ow ę . – T w ie rdzą, że rybacy to godni zaufania ludzie , a poza tym w racają do portu pod konie c dnia. – I m ogą pozbyć się dow odów rze czow ych, gdy są na m orzu.
Olse n spojrzał na nią spode łba, gdy w je żdżała na Ve stm annave gurin na obrze żach m iasta. – Wię c dopuszczasz m ożliw ość , że to któryś z nich? – zapytał Hallbjørn. – Nicze go nie m ogę w ykluczyć . – Mogę w ię c ode tchnąć z ulgą. S ą inni pode jrzani oprócz m nie . Nie odpow ie działa. Oczyw iście , dopóki nie zostanie odpow ie dnio prze m aglow any podczas prze słuchania, był tylko kandydate m na pode jrzane go. Dopie ro w T órshavn Katrine stw ie rdzi, czy istnie ją pow ody, by inte re sow ać się nim bardzie j. Popraw ił się na fote lu, a policjantka poruszyła się ne rw ow o. – S ie dź spokojnie – pole ciła. Olse n uniósł brw i. – G dybym m iał ci czym ś zagrozić , zape w niam , że pocze kałbym , aż znajdzie m y się gdzie ś w okolicach Kvívík, pośród zupe łne j pustki. Popatrzyła na nie go w sposób, który suge row ał je dnoznacznie , że takie żarty nie są m ile w idziane . Hallbjørn uśm ie chnął się blado, a pote m znow u skupił się na tym , co m ów ili w radiu. S pike r dodał je szcze , że burm istrz spotka się dziś z rybakam i, a pote m nagle zam ilkł. Katrine spojrzała z zacie kaw ie nie m na Olse na. – Co się stało? – zapytała. – Nie w ie m , po prostu... Nagle radiow ie c ode zw ał się drżącym głose m . Zaczął zbyt cicho i Hallbjørn nie usłyszał początku. – O czym on m ów i? – zapytała Elle gaard. Olse n nie odpow iadał. Z rosnącym nie dow ie rzanie m słuchał każde go słow a, czując, jak kre w odpływ a m u z tw arzy. Mom e ntalnie ple cy oblała m u fala gorąca, a dłonie zrobiły się zim ne jak lód. S pojrzał na Katrine , jakby m ógł u nie j znale źć ratune k . – Co się stało? – pow tórzyła. – Zatrzym aj się . – Mów , co... – Zje dź na pobocze ! – krzyknął. Elle gaard zw olniła. – Było nastę pne zabójstw o – pow ie dział słabo Hallbjørn. – Chodzi o... o kole jną m łodą dzie w czynę .
14 W torek, 15 grudnia, godz . 12.29 Dzie w czyna z białym i słuchaw kam i na uszach znów słuchała G e stir. Indie rockow e brzm ie nia nijak nie pasow ały do atm osfe ry, która zapanow ała w szkole , ale ona m usiała odgrodzić się od te go w szystkie go, co się działo. Wiadom ość o śm ie rci kole jne j ucze nnicy roze szła się lote m błyskaw icy. Na szkolnych korytarzach nie m ów iło się o niczym innym . Dzie w czyna sie działa te raz na je dnym z nich, pod ścianą. Rzadko udaw ało je j się odnajdow ać sam otność w szkole – była lubiana, nie ustannie oble gana i zagadyw ana. T e raz je dnak sytuacja stała się nie codzie nna, w szyscy w je dne j chw ili zw ariow ali, a cały szkolny św iat w yw rócił się do góry nogam i. Przycisnę ła m ocnie j słuchaw ki i podgłośniła m uzykę . Album Burtur frá toftunum nie nale żał do najle pszych, ale m iał sw oje m om e nty. Zre sztą te raz dzie w czyna m ogłaby słuchać cze gokolw ie k, byle by tylko odizolow ać się od otaczające go ją św iata. Nikt je j nie zacze piał. Wszyscy zdaw ali sobie spraw ę , że dobrze znała tę , która stała się kole jną ofiarą. Przyjaźniły się od lat , w łaściw ie od w cze sne go dzie ciństw a. Z Poulą L økin było inacze j. Ona zazw yczaj trzym ała z innym i i w oczach uczniów nie była kojarzona z dzie w czyną w słuchaw kach. Ale to w szystko m oże się zm ie nić , kie dy tylko policja zacznie w ę szyć w odpow ie dnich m ie jscach. Na razie krążyli jak dzie ci w e m gle . Nie jaki S igvald Nolsøe je ździł po okolicznych w ioskach, rozpytyw ał rybaków i starał się spojrze ć na Ve stm annę z ze w nątrz . Błąd. Ich społe czność nie prała brudów na oczach obcych ludzi. Katrine Elle gaard m iała le pszy zam ysł, ale w ykonanie było tragiczne . S tarała się w niknąć w sfe rę , którą m ie szkańcy zastrze gali tylko dla sie bie . Do te go ce lu w ybrała sobie prze w odnika, które go w ię kszość traktow ała jako outside ra. Hallbjørn Olse n lata te m u stanow ił ucie le śnie nie fare rskie go stylu życia, ale po tym , jak w stąpił do duńskie j arm ii, stał się w yrzutkie m . Nie m ógł pom óc Elle gaard w dochodze niu praw dy. Dzie w czyna ściągnę ła słuchaw ki, w idząc, że zbliża się je dna z nauczycie le k, która próbow ała m atkow ać nie którym uczniom . Najpe w nie j zainte re suje się sie dzącą pod ścianą nastolatką. – J uż po dzw onku – pow ie działa nauczycie lka, zupe łnie skołow ana. Dzie w czyna się podniosła.
– T ak, już idę do klasy. Nauczycie lka w nagłym , nie św iadom ym odruchu w zię ła ją za rę kę . – Wszystko bę dzie dobrze – oznajm iła nie obe cnym głose m , a pote m się oddaliła. Ucze nnica odprow adziła ją w zrokie m . Nie , nic nie bę dzie dobrze . Najpie rw Poula L økin, te raz je j przyjaciółka... Kto bę dzie nastę pny?
15 W torek, 15 grudnia, godz . 12.50 Zaw róciw szy na Ve stm annave gurin, Katrine skie row ała się z pow rote m do m iasta. Włączyłaby koguta, gdyby nie to, że nie było tutaj takie j konie czności. Na ow ce i tak nie działał, a innych ucze stników ruchu nie było. – Co je szcze m ów ią? – zapytała, w yjm ując te le fon. – Nic – odparł Hallbjørn, patrząc na w yśw ie tlacz, gdzie prze suw ała się nazw a stacji radiow e j. – Nie w ie dzą nic w ię ce j. – Pow ie dzie li tylko tyle , że było zabójstw o? – T ak . Nie podali naw e t , gdzie to się stało. Nie w spom inając już o... – Urw ał i pokrę cił głow ą. – Wiadom o tylko, że to m łoda dzie w czyna. Katrine spojrzała na nie go prze lotnie . J e go e m ocje nie w yglądały na udaw ane . Olse n spraw iał w raże nie , jakby m iał stracić przytom ność . Pobladł zupe łnie , a drżące dłonie nie św iadom ie zaciskał na kolanach. Być m oże m ów ił praw dę ? J e szcze prze d m om e nte m Elle gaard nie była skłonna m u uw ie rzyć , ale to w szystko zm ie niało. Nie , to nie czas na takie rozw ażania, uznała. Wybrała po raz kole jny num e r Nolsøe go, policjant nadal je dnak nie odpow iadał. – Znasz kogoś z te go radia? – zapytała. – Nie . KVF m a sie dzibę w T órshavn. – Wię c skąd w ie dzą o kole jnym m orde rstw ie w Ve stm annie ? Popatrzył na nią z konste rnacją. Widziała w je go oczach, że szok je st zbyt duży, by m yślał logicznie . Hallbjørn był prze rażony na m yśl, że m oże to je go córka je st ofiarą. Be z w ątpie nia m iał pow ody do zm artw ie ń. Ile nastolate k m ie szka w te j w si? Katrine nie w ie działa, ale rachune k praw dopodobie ństw a z pe w nością nie m ógł nastrajać pozytyw nie .
Wzię ła ostatni zakrę t i zje chała z drogi num e r dw adzie ścia je de n do Ve stm anny. Rozglądała się , pę dząc w kie runku ce ntrum – o ile m ożna było tak nazw ać portow ą okolicę . S podzie w ała się , że zobaczy gdzie ś zam ie szanie i bę dzie w ie działa, dokąd się kie row ać , ale ulice były w yludnione . – Dzw oń po znajom ych – pole ciła. Olse n szybko skinął głow ą i zabrał się do roboty. S am a w ybrała num e r S igvalda i tym raze m policjant ode brał już po dw óch sygnałach. – J adę – rzucił tylko. – G dzie je ste ś? – W Oyrare ingir, jakie ś dw adzie ścia pię ć kilom e trów od Ve stm anny. Bę dę za pół godziny – pow ie dział na je dnym odde chu. – Wiadom o coś w ię ce j, niż podają w KVF? – Nic . – J e ste ś na m ie jscu? – Właśnie prze je żdżam koło Bryggjana. Nic tu się nie dzie je . – Może w szyscy są tam , gdzie odnale ziono ciało? – A odnale ziono? – zapytała. – Wie m y tylko tyle , że jakaś dzie w czyna nie żyje . Nie baw m y się w zgadyw anki. Prze z chw ilę Nolsøe m ilczał. – Masz rację – odparł w końcu. – T o m ógł być anonim ow y te le fon. – Zaraz bę dę dzw onić do radia. – W porządku. Daj m i znać . Poże gnali się , a pote m Elle gaard zaparkow ała pod sw oim hote le m . Wyskoczyła z m onde o, nie zw racając uw agi, czy człow ie k, które go je szcze prze d chw ilą m iała za głów ne go pode jrzane go, pójdzie za nią. Wpadła do Krá kure iðrið i obrzuciła w nę trze szybkim spojrze nie m . Prze z m om e nt m iała w raże nie , że pod je j chw ilow ą nie obe cność cała Ve stm anna się w yludniła. Dopie ro pote m prze konała się , że w szyscy zgrom adzili się w stołów ce prze d te le w izore m . We szła do pom ie szcze nia, czując na sobie w zrok kilkunastu osób. Hallbjørn w sze dł tuż za nią. Na ante nie fare rskie j te le w izji trw ała e m ocjonalna re lacja z je dne go ze w zgórz . Najw yraźnie j dzie nnikarze krę cili akurat panoram ę m ie jscow ości, gdy dotarła do nich w iadom ość o kole jne j zbrodni. Katrine nie rozum iała ani słow a. J ę zyk fare rski nie m iał w ie le w spólne go z duńskim – był za to bardzo zbliżony do islandzkie go. Obróciła się do Olse na i popatrzyła na nie go pytająco. Hallbjørn spojrzał znad kom órki. – Nic nie w ie dzą – pow ie dział. – T ylko spe kulują.
– Dzw oniłe ś do córki? – T ak . J e st be zpie czna, w klasie – odparł z ulgą. – Zam knę li w szystkie dzie ci w szkole . – Dobra de cyzja. Elle gaard czuła się be zradna. Najw yraźnie j je dynym i, którzy w ie dzie li cokolw ie k o zabójstw ie , byli dzie nnikarze ze stacji Kringvarp Føroya. Katrine roze jrzała się , a pote m prze szła do re ce pcji. Usiadła przy kom pute rze i w e szła na w łaściw ą stronę . Po chw ili m iała num e r. 3 4 75 0 0. S zybko naw iązała połącze nie , prze dstaw iła się i pole ciła, by natychm iast do te le fonu podsze dł dzie nnikarz, który puścił na ante nie inform ację o m orde rstw ie . Nie m usiała długo cze kać , m ę żczyzna był św iadom , że ktoś szybko się do nie go zgłosi. – S kąd pan w ie o zdarze niu? – zapytała, re zygnując z w sze lkich form alności. Późnie j bę dzie czas, by ustalić , kim je st te n człow ie k . – Dostałe m inform ację w kope rcie . – S łucham ? – Zostaw iono kope rtę z m oim im ie nie m i nazw iskie m . – G dzie ? – Pod drzw iam i re dakcji – odparł. – Wróciłe m pół godziny te m u z te re nu i zobaczyłe m , że w spółpracow nicy odłożyli dla m nie tę prze syłkę . Znalazła ją praktykantka z sam e go rana, ktoś m usiał zostaw ić ją w nocy. – Co w nie j było? – T ylko tyle , że w Ve stm annie zniknę ła kole jna osoba. Podano te ż im ię i nazw isko dzie w czyny, ale uznałe m , że najle pie j bę dzie , je śli na razie ... – Proszę m i je podać . – J ytta G re ge rse n. Katrine natychm iast skojarzyła im ię i nazw isko. Prze glądała listę zaw odnicze k drużyny piłki rę czne j tyle razy, że zapam ię tała nazw iska tych dzie w czyn. J ytta była je dną z re ze rw ow ych bram kare k, tre ne r rzadko ją w ystaw iał. Zapadła Elle gaard w pam ię ć , bo w yróżniała się rudym i w łosam i i w yjątkow o ponę tną figurą. Nadaw ała się bardzie j na w ybie g niż na boisko. – G dzie je st ciało? – zapytała Katrine . – Nie w ie m . W w iadom ości nie m a nic w ię ce j. – S łucham ? – J e st tylko inform acja o ofie rze . – Chyba pan sobie ... – Nie – zaprze czył. – I puścił pan m ate riał, nie spraw dzając go?
– Ale ż spraw dziłe m – odparł z pre te nsją. – Dzw oniłe m zarów no do szkoły, jak i do rodziców J ytty G re ge rse n. Ostatni raz w idziano ją w czoraj w ie czore m . – I założył pan z góry, że nie żyje ? – A co inne go m ogło się stać? J e dno ciało odnale ziono, te raz dojdzie do te go drugie . Elle gaard zaklę ła w duchu. Do pe łni szczę ścia brakow ało tylko lokalne go dzie nnikarza, który zacznie m ie szać w spraw ie . Wie działa, że m usi szybko porozm aw iać z rodzicam i, którzy zape w ne już odchodzą od zm ysłów . – Co im pan pow ie dział? – Kom u? – G re ge rse nom . – Że chcę tylko spraw dzić , kie dy ostatnio w idzie li córkę . – Innym i słow y, oznajm ił pan im , że to w łaśnie o nią chodzi. – No cóż , sądziłe m ... Elle gaard rozłączyła się , nie cze kając na w yjaśnie nia. Wróciła do stołów ki, a pote m skinę ła na Olse na. Hallbjørn szybko oddalił się od grupy m ie szkańców skupionych w okół te le w izora. – Wie sz, gdzie m ie szkają G re ge rse now ie ? S pojrzał na nią z prze raże nie m , jakby dopie ro te raz gruchnę ła w iadom ość o zbrodni. – Chodzi o ich córkę ? O J yttę ? – T ak . Wie sz czy nie ? Kiw nął głow ą, ruszając w kie runku w yjścia. Chw ilę późnie j zaparkow ali prze d je dnym z budynków przy G e rðisve gur. Ze znale zie nie m dom u nie m ie li proble m ów . Drzw i były otw arte na oście ż , a po ulicy chodziła rozhiste ryzow ana kobie ta, naw ołując córkę . – Pocze kaj tutaj – ode zw ał się Olse n. – Nie m a m ow y. – Uspokoję ją – pow ie dział, otw ie rając drzw iczki sam ochodu. – Znam y się od lat , z tobą nie zam ie niła naw e t słow a. Elle gaard nie zatrzym yw ała go. Patrzyła, jak podchodzi do kobie ty, m ów i coś, a pote m otacza ją ram ie nie m . Matka J ytty w padła w je szcze w ię kszą histe rię , przylgnę ła do nie go, jakby tonę ła, a on był kołe m ratunkow ym . S zlochała tak głośno, że Katrine słyszała ją w sam ochodzie . Policjantka odcze kała je szcze chw ilę , a pote m w ysiadła z w ozu. Roze jrzała się po okolicy. Zabudow ania tutaj były niższe niż te na północ od portu i znajdow ały się w w ię ksze j odle głości od sie bie . Mnie j św iadków . Elle gaard zbliżyła się do Hallbjørna i kobie ty. Olse n porozum ie w aw czo
skinął głow ą, a pote m w prow adził m atkę dzie w czyny do dom u. Katrine w ie działa, że m usi przystąpić do dzie ła – i Olse n najw yraźnie j te ż był te go św iadom y. – T o politiassistent Elle gaard – ode zw ał się cicho do kobie ty. – S zuka J ytty. Matka nastolatki spojrzała na nią nie rozum ie jącym w zrokie m . – Każda se kunda je st ce nna – pow ie działa Katrine . – Ale ... – Muszę zadać pani kilka pytań. – Proszę , proszę , oczyw iście ... Matka dzie w czyny otarła łzy, ale kole jne szybko spłynę ły po policzku. – Czy ona napraw dę ... – Nie w ie m y te go – odparła Elle gaard. – W radiu te ż nicze go nie w ie dzą, to w szystko spe kulacje . W oczach kobie ty dostrze gła nadzie ję . Katrine nie w ie działa, czy dobrze zrobiła, dając pow ód, by to uczucie się pojaw iło. – Kie dy ostatni raz w idziała pani J yttę ? – zapytała. – Wczoraj... w czoraj prze d sne m , zanim poszła do sw oje go pokoju. – Rano już nie ? – My z m ę że m w ychodzim y... w ychodzim y koło piąte j, ona w staje dopie ro po szóste j... Nie zaglądaliśm y... Nie m am y w zw yczaju... – Kobie ta zam ilkła, krę cąc głow ą. Elle gaard położyła je j dłoń na ram ie niu i prze z m om e nt starała się naw iązać z m atką dzie w czyny kontakt w zrokow y. G dy kobie ta w końcu podniosła spojrze nie , policjantka dodała: – Czy ktoś m ógł w e jść tu w nocy? Mają państw o jakiś alarm ? Psa? – Nie , nie ... nic z tych rze czy... – Drzw i były zam knię te ? – Nie w ie m ... Boże ... nie w ie m ... Katrine prze szła na drugą stronę dom u, rozglądając się po pom ie szcze niach. Mie szkańcy Ve stm anny w łaściw ie nie zam ykali dom ów na noc, nie m ie li ku te m u żadnych pow odów . J e śli naw e t ktoś ukradłby coś sąsiadow i, nie odniósłby z te go w ie lkie go pożytku. Inni szybko poznaliby, skąd pochodzi te le w izor czy kom pute r. Po zabójstw ie Pouli L økin m ogło się to zm ie nić , ale naw e t je śli G re ge rse now ie zam knę li dom , nie m iało to w ie lkie go znacze nia. Okna z pe w nością łatw o było otw orzyć , podobnie jak drzw i po drugie j stronie budynku. Elle gaard w yję ła te le fon i w e zw ała posiłki z T órshavn. Pote m poprosiła
kobie tę i Olse na, by w yszli na ze w nątrz . – Ale ... – próbow ała oponow ać m atka J ytty. – Musim y zabe zpie czyć państw a dom – ośw iadczyła Katrine , otw ie rając bagażnik m onde o. Wyciągnę ła biało-cze rw oną taśm ę , a pote m naprę dce rozciągnę ła ją w progu. Miała nadzie ję , że i tym raze m to w ystarczy, że by pow strzym ać ludzi prze d zanie czyszcze nie m m ie jsca zbrodni. O ile tutaj do nie j doszło. Wypraszanie ludzi z ich dom ów po to, by ze brać odciski palców i ślady DNA , nale żało do najbardzie j parszyw ych obow iązków Elle gaard, ale w tym przypadku poszło całkie m spraw nie . Kobie ta była je szcze w zbyt dużym szoku, by zrozum ie ć , co się dzie je . Katrine przykle iła konie c taśm y do ściany i roze jrzała się . Co te raz? Kje ld Moslund, je j prze łożony, zape w ne w ie działby, co robić . Ona nie m iała poję cia. Zaczę li schodzić się m ie szkańcy. Hallbjørn je szcze prze z chw ilę postał z kobie tą, a pote m w ysw obodził się z je j uścisku i podsze dł do policjantki. – Co te raz? T o pytanie podziałało na nią otrze źw iająco. Potrząsnę ła głow ą i w skazała na radiow óz . – Musim y je chać do szkoły. J e śli zdziw iło go, że użyła liczby m nogie j, nie dał te go po sobie poznać . Wsie dli do m onde o, a Katrine natychm iast ruszyła prze d sie bie . S krę ciła w najbliższą uliczkę w praw o i pognała w górę , w kie runku szkoły. Uczniow ie nadal znajdow ali się w środku. J e śli nie liczyć w oźne go stojące go prze d głów nym w e jście m , na ze w nątrz nie było żyw e j duszy. Mę żczyzna natychm iast rozpoznał Elle gaard i spraw iał w raże nie , jakby kam ie ń spadł m u z se rca. – Wre szcie pani je st – pow ie dział. Uścisnął rę kę Hallbjørnow i, a pote m poprow adził ich korytarze m w kie runku gabine tu dyre ktorki szkoły. S tarsza kobie ta podniosła się ocię żale i pow itała ich skinie nie m głow y. – O kogo chodzi? – zapytała. – J ytta G re ge rse n – poinform ow ała Elle gaard. Kobie ta w skazała im krze sła prze d biurkie m , ale goście nie skorzystali z zaprosze nia. – Może pani spraw dzić , czy była dziś w szkole ? – spytała Katrine . – Oczyw iście . Katrine nie zdziw iło, że kobie ta w ie , o kogo chodzi i w które j klasie szukać . W tute jsze j szkole uczyło się rapte m dw ie ście dzie ci w klasach od pie rw sze j do dzie siąte j. J ytta znajdow ała się na końcu szkolne j drogi,
prze m ie rzała te korytarze od w ie lu lat . Dyre ktorka szybko ustaliła, że dzie w czyna nie pojaw iła się dziś w szkole . – G dzie je j klasa m a zaję cia? – zapytała Elle gaard. – Na pie rw szym pię trze . Zaprow adzę państw a. Podniosła się i spojrzała nie pe w nie na Hallbjørna, jakby zastanaw iała się , czy je go obe cność je st konie czna. – Wię c proszę prow adzić – ponagliła ją Katrine . Po chw ili znale źli się prze d drzw iam i klasy. Dyre ktorka be z pukania w e szła do środka. – Politiassistent Elle gaard chce w am zadać kilka pytań – oznajm iła. Katrine nie była pe w na, czy pytanie uczniów o J yttę G re ge rse n je st dobrym pom ysłe m . Wie ść z pe w nością roze jdzie się błyskaw icznie i zaraz cała Ve stm anna bę dzie w ie działa, o kim m ów iono w radiu. Elle gaard uznała je dnak, że to nie m a w ie lkie go znacze nia. Prę dze j czy późnie j i tak w szyscy poznają tożsam ość dzie w czyny. – Czy ktoś w idział dziś J yttę G re ge rse n? – zapytała. Nikt się nie ode zw ał. Kilkoro uczniów w ym ie niło spojrze nia. – W takim razie w czoraj? Podniosła się je dna rę ka. Dzie w czyna z białym i słuchaw kam i założonym i na szyję . – J a ją w idziałam . – Kie dy? – Po południu. Była u m nie w dom u. – Do które j dokładnie ? Nastolatka w yciągnę ła te le fon i spraw dziła coś na nim . Zape w ne jakiś w pis w m e diach społe cznościow ych – te raz spotkanie z przyjaciółką m usiało m ie ć odpow ie dni oddźw ię k w św ie cie w irtualnym . Młodzi w Kope nhadze w ychodzili do S tarbucksa na Rå dhuspladse n i robili sobie se lfie z caram el m acchiato podpisaną sw oim im ie nie m . J ak analogiczne spotkanie dw óch dzie w czyn m ogło w yglądać tutaj? Elle gaard złapała się na tym , że nie bardzo potrafiła to sobie w yobrazić . Z pe w nością je dnak pozostaw ał inte rne tow y ślad po w spólnym w ie czorze . – Wyszła koło sie de m naste j – ode zw ała się ucze nnica ze słuchaw kam i. Miały charakte rystyczne , cze rw one logo z lite rą „B” i Katrine be z trudu poznała te n sprzę t . Be ats By Dre . W Danii kosztow ały dobre dw a tysiące koron, tutaj pe w nie je szcze w ię ce j. Dzie w czyna m usiała złożyć zam ów ie nie u J óhana Bære ntse na. – Poszła od razu do dom u? – zapytała Katrine . – T ak .
– I dotarła tam ? Nastolatka pokiw ała głow ą. – Rozm aw iałyśm y na Face booku do późna. Oczyw iście . Nie „pisały”, nie „kontaktow ały się ”, tylko „rozm aw iały”. Zupe łnie , jakby była to najbardzie j tradycyjna form a prow adze nia konw e rsacji. – Nie zauw ażyłaś nicze go nie pokojące go? – Nie . – J ytta nie była zde ne rw ow ana, nie zachow yw ała się nie codzie nnie , nie w spom inała o czym kolw ie k, co m ogłabyś uznać za w ychodzące poza norm ę ? – Nie , proszę pani. Dzie w czyna odpow iadała ze spokoje m i z pe łnym prze konanie m . W te j sytuacji trudno było to uznać za norm alne , ale Elle gaard złożyła to na karb szoku. Minie trochę czasu, zanim uczniow ie zrozum ie ją, co się w ydarzyło. – O które j dostałaś od nie j ostatnią w iadom ość? – zapytała policjantka. Dzie w czyna w słuchaw kach ze rknę ła na te le fon. – O w pół do je de naste j. – Pote m nie publikow ała nic na ścianie albo... – Nie – w e szła je j w słow o nastolatka. – Nie było już żadne j aktyw ności. Dopie ro ta ostatnia uw aga spow odow ała, że po klasie prze sze dł szm e r zanie pokoje nia. – Nicze go w ię ce j się nie dow ie m y – sze pnął Hallbjørn. Katrine pow iodła w zrokie m po m łodych ludziach, którzy patrzyli na nią w ycze kująco. – J e st tu tw oja córka? – zapytała policjantka. – Nie , chodzi do inne j klasy. – Znała tę dzie w czynę ? – Z pe w nością, ale nie blisko. T rzym ała racze j z pie rw szym składe m drużyny. Elle gaard podzię kow ała uczniom , po czym zre zygnow ana opuściła klasę . G orączkow o zastanaw iała się nad tym , co robić dale j. J ytta G re ge rse n w róciła do dom u, o w pół do je de naste j zape w ne le żała już w łóżku z laptope m . Na dole byli je j rodzice , zupe łnie nie św iadom i te go, że już nigdy nie zobaczą córki. Co się stało tam te j nocy? – Chodźm y stąd – pow ie dział Olse n, w skazując na schody. Katrine skinę ła głow ą i oboje ruszyli w dół. S zli w m ilcze niu aż do sam ochodu. Dopie ro gdy Hallbjørn złapał za klam kę , Elle gaard się ode zw ała: – Wygląda na to, że m asz alibi na tę noc .
S pojrzał na nią pytająco. – Byłe ś półprzytom ny u J óhana. A pote m w idziała cię Ann-Mari. – S kąd o tym w ie sz? – Rozm aw iałam z nią. – Co takie go? – Puścił klam kę . – Prze pytyw ałaś ją, zanim m nie zatrzym ałaś? – Oczyw iście . Musiałam się dow ie dzie ć , co... – Urw ała, gdy ruszył w je j stronę . T e raz dostrze gła byłe go żołnie rza. Zde cydow any krok, ściągnię te brw i, groźny w yraz tw arzy. Hallbjørn natychm iast znalazł się tuż prze d nią. – Co je j pow ie działaś? – Nic takie go. Chciałam tylko dow ie dzie ć się , o które j w róciłe ś do dom u i w jakim stanie . Zacisnął m ocno usta. – Nie m asz pow odów , że by się de ne rw ow ać . – Mam w sze lkie pow ody. Nę kasz m oją córkę . Pokrę ciła głow ą, nie co zdziw iona je go re akcją. Oczyw iście , każdy ojcie c czuł naturalną potrze bę , by chronić sw oje dzie cko, ale w tym przypadku nic je j nie groziło. Elle gaard nie prze słuchiw ała je j, nie staw iała je j żadnych zarzutów , naw e t nie poruszała bole snych te m atów . – Zapytałam ją tylko o cie bie , Hallbjørn. T o w szystko. Prze z m om e nt spraw iał w raże nie , jakby starał się prze m ów ić sam sobie do rozsądku. Pote m cofnął się o krok . – Wsiadaj – pole ciła. – J e dzie m y do portu. – Po co? – Muszę uzyskać od burm istrza gw arancję , że nikt nie odpłynie – odparła Katrine , zajm ując m ie jsce kie row cy. – I zorganizow ać poszukiw ania. Mam y kole jną zaginioną. A przynajm nie j m iała nadzie ję , że m oże tak ją nazyw ać . Alte rnatyw ą było „kole jna ofiara”.
16 W torek, 15 grudnia, godz . 22.10 Olse n nadal czuł się , jakby był na najle psze j drodze do te go, by usłysze ć zarzuty. S ie dział w praw dzie w Bryggjanie z kufle m piw a, ale po drugie j stronie stołu znajdow ała się nie ustannie lustrująca go Katrine . Około dzie siąte j w sukurs przysze dł je j Nolsøe . Hallbjørn spodzie w ał się w zm ożonych proble m ów , je dnak policjantka nie zająknę ła się naw e t słow e m na te m at zaniku pam ię ci. Obse rw ow ał ją, starając się zorie ntow ać , czy m u w ie rzy, ale nie sposób było te go ustalić . Być m oże sam a nie w ie działa, czy Olse n m ów i praw dę . J akkolw ie k brzm iało to w je go głow ie nie zbyt dobrze , na je go korzyść zadziałało zniknię cie J ytty. Miał alibi, potw ie rdzone i zw e ryfikow ane , je szcze zanim Ve stm annę obie gła w ie ść o kole jnym praw dopodobnym m orde rstw ie . S igvald usiadł przy stoliku i krytycznie popatrzył na piw o Hallbjørna. – Coś nie tak? – spytał Olse n. – Nie je ste m na służbie . – Mnie jsza z tym . – Nolsøe prze niósł w zrok na policjantkę . – J ak w ygląda sytuacja? – Poszukiw ania je szcze trw ają – w e stchnę ła z re zygnacją. – O te j porze ? – T ym raze m nikt nie m a zam iaru odpuszczać . Chcą szukać choćby do św itu. – Zam arzną. – Prognoza nie je st najgorsza, a ci ludzie w ie dzą, co robią. S igvald spojrzał na Olse na, a te n pokiw ał głow ą. J ako m ie szkanie c T órshavn Nolsøe pow inie n w ie dzie ć , że w takie j sytuacji żade n Fare r nie odpuści. Katrine w skazała na m apę rozłożoną na stole . – Podzie liliśm y w szystkich na kilka grup i w yznaczyliśm y obszary poszukiw ań. Mie szkańcy m ają składać raporty be zpośre dnio m nie . – Nie m a na razie żadnych śladów ? – Najm nie jszych – odparła Elle gaard. – J e st dokładnie tak sam o, jak poprze dnio. Nikt je j nie w idział, nie m a śladu po je j rze czach ani pom ocnych
nagrań z m onitoringu w porcie . Nolsøe potarł czoło, przyglądając się m apie . – A w ię c szukam y ciała – pow ie dział na tyle cicho, by usłysze li to tylko sie dzący przy stoliku. – Najpraw dopodobnie j tak . Podniósł w zrok na Hallbjørna. – A je go obe cność je st konie czna? – zapytał. – Konie czna pe w nie nie , ale pom ocna. Olse n nie m iał zam iaru w daw ać się w sprze czki, poczuł je dnak m im ow olny im puls, aby odparow ać . Choćby po to, by w ytłum aczyć S igvaldow i, że nie m ądrze je st m ów ić o nim w trze cie j osobie , kie dy sie dzi tuż obok . Ich w zrok spotkał się jak dw a ostrza m ie czy. Prze z m om e nt trw ali w m ilcze niu. – J e śli coś ci nie pasuje , m ów – ode zw ał się Nolsøe . Hallbjørn pokrę cił głow ą. – A w ię c um ie sz tylko łypać spod oka? – S zkoda m i czasu na kłótnie . – S zkoda ci czasu? – rzucił S igvald. – A co m asz le psze go do roboty? S ie dzisz tu i żłopie sz piw o, podczas gdy re szta szuka dzie w czyny. – I co ci do te go? – Nic . Nic m i do te go, je śli usiądzie sz przy innym stoliku. Olse n ze rw ał się z m ie jsca. – J aki m asz proble m ? – zapytał policjanta, który rów nie ż natychm iast w stał. Hallbjørn sądził, że Elle gaard szybko w ystąpi w roli rozje m cy, ale najw yraźnie j nie m iała takie go zam iaru. S pojrzała na nich, a pote m tylko się skrzyw iła. G dyby m ie szkała nie w Danii, a na Farojach, w idok dw óch m ę żczyzn w barze groźnie m ie rzących się w zrokie m byłby m oże je j bliższy. Nie którzy znajom i Olse na z T órshavn tw ie rdzili zre sztą, że od jakie goś czasu to nie piłka nożna je st narodow ym sporte m Fare rów , ale bijatyki. Hallbjørn był je dnak zdania, że od lat stanow iło to je dną z głów nych rozryw e k m ie szkańców . W końcu płynę ła w nich w ikińska kre w , a to zobow iązyw ało. Przyje żdżający tu ludzie czę sto daw ali się zw ie ść nie pozorne j nazw ie kraju i statystykom . Te ostatnie suge row ały, że to je dno z najbe zpie cznie jszych m ie jsc, gdzie m ożna żyć . Rze czyw istość w ostatnich dniach pokazała, ile w arte są słupki danych. – T y je ste ś m oim proble m e m – burknął S igvald. – Dopie ro nim bę dę .
Katrine w stała od stołu. – Załatw cie to m ię dzy sobą – pow ie działa i ode szła w stronę baru. Mę żczyźni nie odryw ali od sie bie w zroku. Olse n żałow ał, że w ypił tylko je dno piw o. G dyby pozw olił sobie na dw a, je go pię ść daw no w ylądow ałaby na tw arzy te go człow ie ka, be z w zglę du na to, czy S igvald był stróże m praw a, czy nie . – No, daw aj – zachę cił go Nolsøe . – Pokaż , że m asz w sobie je szcze trochę żołnie rskie j ikry. – Pie rdol się ! – odpalił Hallbjørn. – O, już trochę le pie j. W końcu zaczynasz przypom inać gościa, który w alczył w byłe j J ugosław ii. Olse n zacisnął usta i poczuł, jak to sam o dzie je się z je go pię ściam i. S igvald rów nie ż to dostrze gł. – I przy okazji prze staje sz spraw iać w raże nie w ym oczka – dodał policjant . – Choć pe w nie na w raże niu się skończy. Zapom niałe ś już , jak rozm aw ia się po m ę sku, co, Olse n? Zadom ow iłe ś się w te j chałupie te ścia na Fjalsve gur. Pozw oliłe ś, by żona robiła ci sw e try, a córka podaw ała śniadanie . Rozle niw iłe ś się i stałe ś się tylko żałosnym , sflaczałym ... – S igvald urw ał, gdy prze ciw nik stanął tuż prze d nim . Hallbjørn z trude m pow ściągał złość . Mógł znie ść w ie le , ale w spom nie nie o Karli prze pe łniło czarę goryczy. Nie było w tym w praw dzie nic obraźliw e go, le cz sam fakt , że te n face t śm iał o nie j m ów ić , stanow ił ujm ę dla pam ię ci o nie j. – I co te raz zrobisz? – zapytał Nolsøe . – Nic . Hallbjørn zaskoczył sam sie bie tą odpow ie dzią. Poczuł, jak rozluźnia dłonie i opuszcza rę ce w zdłuż tułow ia. – Wię c je dnak je ste ś taką cipą, za jaką cię m iałe m . – S igvald usiadł z pow rote m na krze śle . – Nic dziw ne go, że w róciłe ś do Ve stm anny. T utaj je st tw oje m ie jsce , na uboczu, w ciszy i spokoju. Wolisz sie dzie ć w cie ple dom ow e go ogniska, grze jąc sobie nogi przy kom inku. Nie nadaje sz się do praw dziw e go św iata. J uż nie . Olse n rozum iał prze z to poję cie co inne go. Kie dy bie gał z karabine m po bośniackich w ioskach, w te dy czuł, że nie nadaje się do praw dziw e go św iata. J e śli św iat m iał pole gać na rozw alaniu transportów z pom ocą hum anitarną, nikt się do nie go nie nadaw ał. Elle gaard w róciła do stolika, w idząc, że konflikt został zduszony w zarodku. – J uż? – spytała. – S praw dziłe ś go?
Hallbjørn dopie ro te raz uśw iadom ił sobie , że był podpuszczany. Policjant chciał ustalić , czy drze m ie w nim traum a z J ugosław ii. Ale że by w ie dzie ć o te j traum ie , m usiałby rozm aw iać z kim ś, kto służył z Olse ne m . – J e ste m w trakcie spraw dzania – odparł S igvald, przypatrując się Hallbjørnow i. – Najw yraźnie j – zauw ażył Olse n. – I to od pe w ne go czasu. Katrine uniosła brw i, a Fare r zajął m ie jsce naprze ciw S igvalda. – Rozm aw iałe ś z m oim i tow arzyszam i broni. – Może – przyznał Nolsøe . – Nie m oże , a na pe w no. Robiłe ś w yw iad środow iskow y. Policjant z T órshavn w zruszył ram ionam i. – Musiałe m w ie dzie ć , z kim m am y do czynie nia. Katrine m ocno zaangażow ała cię w spraw ę . Elle gaard usiadła przy stole . – O czym ty m ów isz? – zdziw iła się . S igvald nabrał tchu i w yprostow ał się na krze śle . – Ktoś m usiał spraw dzić , czy te n człow ie k je st zrów now ażony. Różne rze czy działy się w Bośni. I po Bośni. – Be z prze sady – zaoponow ała. – T o nie Wie tnam ani Afganistan, że by ludzie w racali ze skrzyw ioną psychiką. Nolsøe uśm ie chnął się pod nose m . – Mało o nas w ie sz – zauw ażył. – Mam w ie lu znajom ych, którzy w ychow ali się w nie w ie lkich w ioskach, a pote m podczas działań zbrojnych zobaczyli w ie lki św iat . Wracali z Kosow a, Basry czy He lm andu jako zupe łnie inni ludzie . Kontrast m ię dzy rze czyw istością na w ojnie i sie lanką na w yspach okazyw ał się dla nich zbyt duży. Katrine spojrzała badaw czo na Olse na. Hallbjørn początkow o autom atycznie odrzucał słow a w ypow iadane prze z policjanta, ale szybko dotarło do nie go, że m oże tkw ić w nich ziarno praw dy. Może daw na traum a ze brała żniw a? Może to prze życia z O peration Bøllebank w płynę ły na utratę pam ię ci? Hallbjørn odsunął od sie bie te m yśli. T o nie był czas na takie rozw ażania. – I co ustaliłe ś? – spytał S igvalda. – J e ste m zdrow y psychicznie czy nie ? – Nikt nie pow ie dział o tobie złe go słow a, przynajm nie j oficjalnie . Olse n prychnął. – A nie oficjalnie ? – spytał. – Podobno byłe ś poryw czy, naw e t jak na żołnie rza. – Poryw czy? – Pod Kale siją m iałe ś w alić do w rogów jak szalony.
– I to cię dziw i? – T ak, ponie w aż sądzę , że w pe w nym m om e ncie nie było już do kogo strze lać . Hallbjørn odw rócił w zrok i spojrzał błagalnie na Elle gaard. T o nie był czas na w spom inki w oje nne , tym bardzie j że nie chę tnie w racał do tam tych czasów . Nie pam ię tał dokładnie , co się w te dy działo. Um ysł bronił go prze d tam tym i obrazam i, kryjąc je w e m gle nie re alności. Z dzisie jsze j pe rspe ktyw y starcie z S e rbam i w ydaw ało się czym ś odle głym – czym ś, cze go Olse n sam nie dośw iadczył, a je dynie w idział w te le w izji czy w kinie . Zasadzka, rozbryzgująca się kre w prze ciw ników , ciała, w ybuchy... Ele m e nty te j m akabryczne j m ozaiki nie pasow ały do sie bie . Naw e t gdyby Hallbjørn chciał, nie potrafiłby ich złożyć w logiczną całość w spom nie ń. – Wię c jak to było? – ode zw ał się Nolsøe . – Pie rw szy atak nastąpił osie m kilom e trów na południow y w schód od T uzli, praw da? Najw yraźnie j spraw dził go dość skrupulatnie . – T ak . – Ale w łaściw ie go zignorow aliście , bo nie było to nic w ie lkie go, tak? – G ranat . – S ytuacja zm ie niła się , kie dy podje chaliście do Kale sii. – Mhm . Hallbjørn nadal m iał nadzie ję , że Elle gaard w ykaże się głose m rozsądku i zakończy tę dyskusję , ale Katrine w patryw ała się w nie go w ycze kująco. – Huknę ły w te dy działa prze ciw pance rne , praw da? – kontynuow ał S igvald. – We zw aliście w sparcie lotnicze , ale ce ntrala UNPROFOR-u odm ów iła. – T aka była w ów czas taktyka. – T o znaczy? – Nie konfrontacyjna. – Nie rozum ie m . – Nolsøe pogładził się po łysinie . – Byliście tam jako żołnie rze , praw da? – W m isji pokojow e j. Zasady ONZ były jasne : nie angażow ać się w w ym ianę ognia. – Wię c jak m ie liście pilnow ać zaw ie sze nia broni? – Nie m ie liśm y, nasz m andat był inny – odpow ie dział Hallbjørn, nie chę tnie przypom inając sobie pe łne e m ocji ów cze sne rozm ow y na te n te m at . – Mie liśm y zape w nić pom oc hum anitarną i be zpie cze ństw o cyw ilów . Późnie j broniliśm y także be zpie cznych stre f, takich jak T uzla czy S araje w o. S igvald pokiw ał głow ą, zam yślony. – Wię c jak to się stało, że doszło do tak krw aw e j jatki? – Zaatakow ali nas, w ię c odpow ie dzie liśm y.
– Mim o zakazu ONZ? – T o nie był zakaz, racze j w ytyczne . Dow ódca uznał, że m usim y się bronić . – Dziw ne . Późnie j spe cjaliści i śle dczy stw ie rdzili co inne go. – Nie było ich tam – oznajm ił stanow czo Olse n. – Św ię tym praw e m żołnie rza na w rogim te re nie je st obrona. S am o rozw ażanie te go zakraw a na bzdurę . Policjant na m om e nt um ilkł, patrząc znacząco na sw oją tow arzyszkę . Hallbjørn zaklął w duchu, uśw iadam iając sobie , że znów został podpuszczony. Był te go św iadom y od sam e go początku, ale nie m iało to żadne go znacze nia. T e w spom nie nia były jak law ina. Wystarczył nie w ie lki kam yk czy podm uch w iatru, by je w yzw olić . – Czytałe m późnie jsze raporty – ode zw ał się S igvald. – I opinie w nich w yrażone nie były tak je dnoznaczne , jak tw oja. – Bo pisano je za biurkie m , w be zpie cznym m ie jscu. – T ak, ale autorzy nie sie dzie li tam be z przyczyny. S tanow ili grupę spe cjalistów . – T y tak uw ażasz . – Nie tylko ja. T akże ONZ . Hallbjørn m ilczał. Wie dział, że m usi zacząć się pilnow ać , bo je szcze trochę , a e m ocje w e zm ą górę nad zdrow ym rozsądkie m . T ym czase m Katrine Elle gaard z pe w nością nie potrze bow ała dodatkow ych pow odów , by patrze ć na nie go pode jrzliw ie . – Po tym , jak w yw aliliście sie de m dzie siąt dw ie salw y w pozycje artyle rii, m ogliście odje chać . – Nie zupe łnie . – Nie ? – W te atrze działań pojaw iły się inne czołgi. – Dopraw dy? Olse n m iał ochotę prze skoczyć prze z stół i w ym ie rzyć rozm ów cy cios prosto m ię dzy oczy. Mim o to starał się odpow ie dzie ć spokojnie . – Pojaw iły się trzy czołgi T -55 – pow ie dział Hallbjørn. – Widziałe ś kie dyś, jak w yglądają te bydlaki? Wie le m ożna m ów ić o sow ie ckie j te chnologii, ale kie dy zobaczy się ją w te re nie , zape w niam , że ciarki prze chodzą po całym cie le . Widząc lufę takie go kolosa, czuje sz, jakbyś zaglądał śm ie rci w oczy. – T yle tylko, że te czołgi nie w ystrze liły. – Nie – przyznał Olse n. – Bo m y zrobiliśm y to jako pie rw si. – Wbre w zasadom . – Zasada je st , była i zaw sze bę dzie je dna: prze żyć . Nie m a se nsu te go
roztrząsać . Hallbjørn m ógłby przysiąc, że policjant le kko się uśm ie chnął. Najw yraźnie j m usiał w duchu uznać , że osiągnął jakiś sukce s. – Mie liście kam e ry te rm ow izyjne w czołgu, praw da? – T ak . – I w idzie liście , że działa T -55 nie są rozgrzane . Hallbjørn skinął głow ą. S am dow ódca przyznał, że tak było – i w e dług nie których w łaśnie tym szcze rym w yznanie m sam strze lił sobie w stopę . – A m im o to w ystrze liliście dzie w ię tnaście pocisków prze ciw pance rnych. – T ak m ów i raport . – Dlacze go? – Istniało zagroże nie , że czołgi w łączą się do działań. – Wątpliw e – oce nił S igvald, jakby był spe cjalistą od konfliktów zbrojnych. – W dodatku człone k pe w ne go w łoskie go oddziału jakiś czas późnie j poinform ow ał, że ostrze laliście w szystkie trzy T -55, m im o że S e rbow ie nie oddali ani je dne go strzału. Olse n nie m iał zam iaru odpow iadać . – Pow ie m ci, co się stało m oim zdanie m – dorzucił Nolsøe . – Któryś z w as stracił zim ną kre w i puścił salw ę jako pie rw szy. Moim zdanie m tym kim ś byłe ś ty. – Złóż w ię c donie sie nie do odpow ie dnie go w ydziału w Forsvare t i daj m i spokój. Policjant uniósł kąciki ust . – J a m ogę dać ci spokój – pow ie dział. – Ale w ątpię , by prze szłość to zrobiła. Hallbjørn uznał rozm ow ę za zakończoną. Dopił je dnym łykie m piw o, po czym zostaw ił na stole pię ćdzie się ciokoronow y banknot . Wysze dł na ze w nątrz i skie row ał się ku je dne j z grup poszukiw aw czych. Uznał, że czas najw yższy się na coś przydać . A przy okazji jak najszybcie j prze stać m yśle ć o tym , co w ydarzyło się w Bośni.
17 Środa, 16 grudnia, godz . 08.13
Katrine spałaby zape w ne do dzie w iąte j, gdyby nie głośny dzw one k je j te le fonu kom órkow e go, w ibrujące go na szafce nocne j. Położyła się dopie ro koło piąte j, cze kając na jakie kolw ie k w ie ści w spraw ie J ytty G re ge rse n. Obaw iała się najgorsze go – inform acji o odnale zie niu ciała – je dnak gdy kładła się spać , nie odkryto je szcze żadnych śladów dzie w czyny. Elle gaard ze rknę ła na te le fon i zobaczyła kie runkow y plus czte rdzie ści pię ć . Dania. – T ak? – m ruknę ła. – Balow ałaś ostro w nocy? – Dzie ń dobry, sze fie . – G łos m asz albo zapijaczony, albo zaspany. – Miałam trochę w raże ń w ie czore m , ale nie m iały w ie le w spólne go z im pre zow anie m . Podciągnę ła się na łóżku i oparła o w e zgłow ie . Zdążyła prze ciągle zie w nąć , zanim Kje ld Moslund ode zw ał się ponow nie . – Rozm aw iałe m prze d chw ilą z burm istrze m Ve stm anny, podobno nadal nie znale ziono żadnych poszlak . T o stw ie rdze nie było czym ś pom ię dzy pytanie m a oznajm ie nie m faktu. – Dopie ro się obudziłam , w ię c w ie pan w ię ce j ode m nie – pow ie działa. – Nie w ie m , czy w ię ce j – odburknął. – Czy „nic” m ożna w artościow ać w te n sposób? – T rudno pow ie dzie ć . S zcze gólnie o poranku, gdy dopie ro się obudziło. – No tak – przyznał. – Ale skup się , Elle gaard. – T ak je st . Wstała z łóżka i pode szła do stolika. Najchę tnie j pow ie działaby prze łożone m u, że by zadzw onił za chw ilę , tak aby m ogła najpie rw załatw ić poranną toale tę , ale to nie w chodziło w grę . Usiadła w ię c na krze śle i odkrę ciła bute lkę w ody. – S ą w yniki badań toksykologicznych – ode zw ał się Kje ld. – Poula L økin m iała w organizm ie ślady kokainy. A w ię c Frida S kovm and m iała rację . I pom yśle ć , że taki w niose k w ysnuła już po pobie żnym spojrze niu na stopie ń rozkładu. Kw e stią otw artą pozostaw ało je dnak, w jaki sposób narkotyk dostał się do organizm u dzie w czyny. – Ćpała? – zapytała Katrine . – Na to w ygląda. Me dycy tw ie rdzą, że paliła crack . T o takie kryształki, które um ie szczasz w lufce i... – Wie m , co to je st crack, sze fie – ucię ła Elle gaard. – I m ożna go te ż przyjm ow ać w innych form ach.
– T ak? Cóż ... nie chcę w ie dzie ć , skąd cze rpie sz tę w ie dzę . W każdym razie stw ie rdzono, że ofiara przyjm ow ała palony crack . – Wię c nikt je j nie nafasze row ał. – We dług m e dyków nie . – Coś je szcze w iadom o? Przyczyna zgonu? – T ak – odparł cię żko Moslund. Katrine usłyszała, jak skrzypi je go krze sło w gabine cie . – Ude rze nie tę pym narzę dzie m w tył głow y. Nie m a żadnych innych śladów św iadczących o tym , by w yw iązała się w alka. – Zaskoczył ją? – T ak . J e śli to był on, a nie zazdrosna kole żanka z klasy. Kje ld rzucił luźną uw agę , ale spraw iła ona, że Katrine zaczę ła się zastanaw iać nad tą konce pcją. W ze spole z pe w nością nie je dna dzie w czyna zazdrościła Pouli spe cjalnych w zglę dów . Naw e t je śli L økin napraw dę była e fe ktyw na, ale nie e fe ktow na, pozostałe zaw odniczki m ogły te go nie dostrze gać . Ale drugie m orde rstw o w szystko zm ie niało. – Elle gaard? – J e ste m , sze fie . – Nie inte re suje cię cała re szta? – Oczyw iście , że tak . – Wię c słuchaj – burknął. – Nie m a żadnych śladów w alki, ale te chnicy ustalili, że dzie w czyna odbyła stosune k se ksualny na kilka godzin prze d śm ie rcią. Nie chcę w ie dzie ć , jak to ustalili, ale ... – S ą pe w ni? – Na sto proce nt . – Znale źli ślady spe rm y? – Nie , face t najw yraźnie j m iał ogum ie nie . – J akie ś inne ślady DNA? – Nie ste ty, nie . Wszystko poszło w chole rę , gdy ciało zaczę ło gnić . Kokaina tak przyspie szyła rozkład, że trudno im było cokolw ie k z te go w yciągnąć . Katrine m ilczała prze z m om e nt . Mim ow olnie zobaczyła oczam i w yobraźni tam to prze gniłe ciało na czystym , dobrze ośw ie tlonym stole se kcyjnym . – Udało się okre ślić czas zgonu? – T ylko m nie j w ię ce j. – I? – Wychodzi na to, że zginę ła m ię dzy dw udzie stą drugą a drugą w nocy. – T o w szystko? – Mhm – potw ie rdził Moslund. – Ktoś zadbał o to, że by trudno było
pracow ać na tych zw łokach. Elle gaard znów zam ilkła. – T ylko pow tarzam ich słow a – zastrze gł Kje ld. – Dla m nie te ż to zaw sze brzm i nie pokojąco. – Nie o to chodzi. – A o co? – T o w szystko spraw ia w raże nie , jakby ktoś doskonale w ie dział, co robi. – Może i tak . Ale cracka z pe w nością nie kazał je j palić . S kinę ła do sie bie głow ą, choć potrafiła w yobrazić sobie nie je dną sytuację , w które j Poula L økin nie m iałaby inne go w yboru. – No nic – dodał na konie c Moslund. – Wie m y, co w ie m y. Popracuj nad tym , m oże drugie zw łoki rzucą trochę św iatła na spraw cę . O ile to te n sam . – O ile ? Myśli pan, że to ktoś inny? Ktoś, kto skorzystał z okazji? Kje ld w ypuścił ze św iste m pow ie trze w prost do słuchaw ki. – A m ało tam m ają zadaw nionych, skryw anych konfliktów ? Prze cie ż ci ludzie żyją ze sobą od pokole ń, nie dostają praw ie żadne j now e j krw i. Idę o zakład, że rzucają się sobie do garde ł nie tylko od św ię ta. – Być m oże . – W każdym razie zachow aj otw arty um ysł. – T ak je st . – I zadzw oń w ie czore m z czym ś konkre tnym – dodał Moslund. – Muszę dać coś m e diom . Zaczynają nie zdrow o inte re sow ać się spraw ą. – Mam się spodzie w ać oblę że nia? Kje ld zaśm iał się chrapliw ie . – S podzie w aj się , że na doje ździe do te j w asze j w ioski bę dą dziś pie rw sze w historii Wysp Ow czych korki. Moslund rozłączył się , a Katrine prze z chw ilę patrzyła na kom órkę . W końcu odłożyła ją i poszła do łazie nki. S zybko przygotow ała się do w yjścia. Miała nadzie ję , że prze z noc m ie szkańcom udało się coś ustalić . Zam knę ła pokój i poszła po kaw ę , dopie ro przy kontuarze uśw iadam iając sobie , że tutaj nie m oże je j w ziąć na w ynos. T rudno, w ypije szybko i ruszy w te re n. Be z te go je j um ysł nie bę dzie pracow ał na odpow ie dnich obrotach. Zam ów iła m ałą czarną i zaczę ła rozm yślać o Pouli L økin. Pię kna dzie w czyna, narkotyki i pode jrzany tre ne r, który w dał się w bójkę z człow ie kie m ściągającym na w yspy najnow sze now inki te chnologiczne . Łatw o połączyć te w szystkie e le m e nty, ale Katrine była prze konana, że ta spraw a nie nale ży do oczyw istych. – Coś je szcze ? – zapytała w łaścicie lka hote lu. – Nie , dzię kuję – odparła Elle gaard i uśm ie chnę ła się le kko. Dostrze gła,
że kobie ta m a zm ę cze nie w ypisane na tw arzy. – Nie spała pani za dużo, praw da? – Nie . G re ge rse now ie to bliscy znajom i. – J ak chyba w szyscy tutaj. – T ak, to praw da – zgodziła się w łaścicie lka. – Czę sto odbyw ają się u nas im pre zy z różnych okazji. Katrine w ypiła łyk, patrząc w kie runku w yjścia. Mogła sobie odpuścić tę poranną kaw ę . – Ma pani jakiś trop? – zapytała kobie ta. – Mam nadzie ję , że tak . – Nie brzm i to najle pie j. Elle gaard przyjrzała się w łaścicie lce hote lu. Nie był to zarzut , racze j sm utna konstatacja zanie pokojone j m ie szkanki Ve stm anny. – Znajdzie m y spraw cę – zape w niła ją Katrine . – Oby. Nasza społe czność nie prze trw a kole jne go... – Kobie ta urw ała i spuściła w zrok . Elle gaard skinę ła głow ą. Wychodząc z Krá kure iðrið, m yślała o tym , co usłyszała. Czy to m ożliw e , że bę dą kole jne ofiary? Nie , nale żało odrzucić taką hipote zę . Na archipe lagu nie było w arunków , które m ogłyby ukształtow ać psychikę se ryjne go m orde rcy. Mode l Hicke ya obe cny od lat w nauce krym inalistyki jasno de finiow ał otocze nie sprzyjające pow staw aniu takich de w iacji. Warunkie m konie cznym było obniże nie sam ooce ny z pow odu braku akce ptacji w rodzinie czy społe cze ństw ie , co w późnie jszym życiu pow odow ało stw orze nie w łasne go, w yim aginow ane go św iata lub chociaż je go zrę bów . T utaj nie było w yrzutków , nie było outside rów , którzy zostali odrzuce ni jako dzie ci. T utaj w szyscy stanow ili je dność i szczycili się tym . A nikt nie zostaw ał se ryjnym m orde rcą dopie ro w dorosłym życiu. T akie zm iany w psychice m usiały zajść w dzie ciństw ie – dzie ciństw ie spę dzonym w nie pe łne j rodzinie , gdzie pow sze chna była prze m oc czy de w iacje se ksualne . Praw dopodobie ństw o znale zie nia kogoś takie go w Ve stm annie było nikłe . Elle gaard m usiała założyć , że nie chodzi o se ryjne zabójstw a. Wyszła na Niðari Ve gur i głę boko ode tchnę ła. W pow ie trzu unosił się zapach m orza i ryb, do które go nie potrafiła przyw yknąć naw e t po tych kilku dniach. Pogoda nie była najgorsza – w praw dzie nie bo spow iły ołow iane chm ury, ale te rm om e tr pokazyw ał plus sze ść stopni. Śnie g roztapiał się na ulicach, choć próżno było szukać na nie bie prze sm yków , prze z które m ogłyby prze dostać się prom ie nie słońca. Katrine w ie działa, że te go dnia cze ka ją cię żka prze praw a. Minę ło już
w ie le godzin od zniknię cia J ytty G re ge rse n i logika podpow iadała, że dzie w czyna nie odnajdzie się już żyw a. W dodatku Elle gaard m usiała pójść trope m narkotyków . Począte k te j drogi je st trudny, a pote m bę dzie tylko pod górkę . Roze jrzała się , po czym ruszyła w praw o. Minę ła kilka dom ów i skrę ciła na nie w ie lką ście żkę prow adzącą w górę zbocza. We szła na Fløttisgøta, po czym prze szła nią w kie runku Fjalsve gur. S tanę ła prze d drzw iam i Olse na i zastanow iła się . Co ona tu robi? Pow inna zacząć od złoże nia w izyty S igvaldow i Nolsøe m u. Policjant z T órshavn był je szcze na nogach, kie dy pow ie działa, że m usi się chw ilę prze spać . J e śli kom ukolw ie k udało się coś ustalić prze z noc, to w yłącznie je m u. A m im o to stała prze d drzw iam i Hallbjørna i była gotow a zapukać . Nie podobało je j się to, co S igvald próbow ał zrobić ze szłe go w ie czoru. Ow sze m , sam a m iała pe w ne w ątpliw ości co do prze szłości Olse na, ale takie konfrontacyjne pode jście nie m ogło w niczym pom óc . J e śli w tym człow ie ku drze m ała jakaś traum a w oje nna, istniały inne sposoby, by w yciągnąć ją na św iatło dzie nne . A m oże on sam zrobił to za nich? Czy utrata pam ię ci nie pasow ała do konce pcji PT S D, ze społu stre su pourazow e go? Wpraw dzie w czasie w ojny w byłe j J ugosław ii nie było chyba je szcze o tym m ow y, ale te raz każdy w ie dział, o co chodzi. Irak pokazał to dobitnie całe m u św iatu. Katrine podniosła rę kę , by zastukać do drzw i, ale zm ie niła zdanie . Wycofała się szybko, m ając nadzie ję , że nikt je j nie zauw ażył. Ode szła w kie runku szkoły, po drodze w yjm ując kom órkę . Wystarczyło kilka te le fonów , by skontaktow ano ją z człow ie kie m , które go rady potrze bow ała. Profe sor J e spe rse n w ykładał na Wydziale Psychologii Uniw e rsyte tu Kope nhaskie go i Elle gaard zdarzyło się już konsultow ać z nim dw ie lub trzy spraw y. Kie dyś pole cił je j go Moslund – i szybko prze konała się , że sze f m iał rację . J e spe rse n doskonale znał się na ludzkie j psychice . – Panie profe sorze – zaczę ła. – J ak dobrze orie ntuje się pan w PT S D? – W PT S D ani trochę . Ale je śli odrzucim y am e rykańską nom e nklaturę , być m oże bę dę m ógł pani pom óc . Uśm ie chnę ła się w duchu. – Ze spół stre su pourazow e go. – T ak le pie j – pochw alił ją. – Nie czuję się spe cjalistą, ale proszę pytać . Najw yże j zasię gnę opinii u kole gów po fachu. Zaw sze dostarcza im to nie byw ałe j satysfakcji. Przypuszczam , że w ynika ona z ich w e w nę trzne j
potrze by nie sie nia be zinte re sow ne j pom ocy. – Z pe w nością – odparła. – A pytanie m am proste . Czy to zaburze nie m oże prow adzić do utraty pam ię ci? – Oczyw iście – potw ie rdził be z w ahania. – Zaburze nia poznaw cze to je dne z najczę ście j w ystę pujących proble m ów . – Może pan rozw inąć? – Naturalnie . Daw no uznano, że ze spół stre su pourazow e go m oże prow adzić do zaburze ń pam ię ci krótkotrw ałe j. T raum a, o które j m ów im y, m a ogrom ny w pływ na hipokam p, ponie w aż adre nalina zw iązana z przypom inanie m sobie bole snych w ydarze ń prow adzi do zw ię kszone go w ydzie lania kortyzolu. S praw ia to, że w ystę pują proble m y z prze nosze nie m w spom nie ń z ... – A po ludzku, panie profe sorze ? – Wystę pują luki w pam ię ci. – Duże ? – Badano to po w ojnie w Wie tnam ie . Poddano te stom ogrom ną liczbę żołnie rzy z tym ze społe m i w szę dzie w yniki były podobne . Wystę pow ało znaczne obniże nie zdolności przyw oływ ania tre ści w pam ię ci krótkotrw ałe j. Wszystko prze z zbyt w ysoki poziom glikokortykoidów , który w pływ a nie korzystnie na pam ię ć de klaratyw ną, czyli... – T akie szcze góły nie są m i potrze bne . – Rozum ie m – odparł, nie co nie zadow olony. – W takim razie być m oże zainte re suje panią, że m am y konkre tną nazw ę na tę przypadłość . T o am ne zja dysocjacyjna. Zlokalizow ana, je śli obe jm uje traum atyczne w ydarze nie , se le ktyw na w przypadku innych zdarze ń, ciągła w ... – Wię c chory m oże nie pam ię tać nie tylko sam e go zdarze nia, ale także rze czy, które przytrafiły m u się po nim ? – Oczyw iście . T o w łaśnie am ne zja dysocjacyjna se le ktyw na. – Dzię kuję , panie profe sorze . W słuchaw ce zale gła cisza. – T ylko tyle było pani potrze ba? Cie kaw e je st je szcze to, co dzie je się przy urazie czaszkow o-m ózgow ym i... – T ak . W zupe łności m i to w ystarcza. – A nie inte re suje pani le cze nie ? – W te j chw ili nie , ale zadzw onię do pana w ie czore m . – T rzym am zate m za słow o. Poże gnała J e spe rse na, a pote m obróciła się i skie row ała z pow rote m do dom u Hallbjørna. Wpraw dzie to, o czym m ów ił profe sor, nie napaw ało optym izm e m co do stanu psychiki Olse na, ale daw ało m u przynajm nie j
podstaw ę do alibi. T ym raze m zapukała od razu. Po chw ili drzw i się otw orzyły, a w progu Katrine ujrzała Ann-Mari. Dzie w czyna m iała w yraźne cie nie pod oczam i i bladą ce rę . – Dzie ń dobry – pow ie działa Ann-Mari. – I nie m ów ię te go be z pow odu. T rafiła pani na napraw dę dobry dzie ń. Elle gaard nie bardzo w ie działa, co odpow ie dzie ć poza góðan m orgun. – Dlacze go? – zapytała. – Bo Hal dzisiaj w stał o ludzkie j porze . I je st w m iarę trze źw y. – Hal? Dzie w czyna otw orzyła sze rze j drzw i i zachę ciła ją ruche m rę ki, by w e szła do środka. – Nie ch pani usiądzie w salonie . Zaraz zm ajstruję jakąś kaw ę . – Dzię kuję . – Hal! – krzyknę ła Ann-Mari, gdy policjantka zam knę ła za sobą drzw i. Katrine zdję ła kurtkę , pow ie siła ją w prze dpokoju, a pote m w e szła do prze stronne go salonu. Nie cie rpiała kuchni połączone j z pokoje m dzie nnym i dziw iła się w szystkim , którzy de cydow ali się na takie rozw iązanie . U sie bie w Kope nhadze te dw a pom ie szcze nia m iała w yraźnie rozgraniczone . Kie dy pichciła, nie lubiła w ysłuchiw ać gadaniny ze branych gości. Włączała sobie stację T he Voice w radiu i chciała m ie ć św ię ty spokój. – G ość do cie bie ! – zaw ołała nastolatka, jakby to ona tutaj rządziła. Hallbjørn w sze dł z korytarza, spraw iając w raże nie nie co zde zorie ntow ane go. Miał nie dopię tą flane low ą koszulę i rozw ichrzone w łosy. Katrine m usiała przyznać , że w yglądał całkie m nie źle . S pojrzał na córkę , a pote m na Elle gaard. – Co ty tutaj robisz? – zapytał. – Może chce cię zam knąć – podsunę ła Ann-Mari. – Po tym w czorajszym w ypytyw aniu m yślałam , że już nie w rócisz . Włączyła e kspre s i Olse n skorzystał z chw ili, gdy m aszyna zabuczała. Odchrząknął i w skazał na kanapę , dopie ro po chw ili orie ntując się , że le żą na nie j jakie ś ubrania. S zybko je uprzątnął. – Rozgość się – pow ie dział. Katrine usiadła na kanapie . Prze m knę ło je j prze z m yśl, że nie potrze bnie tutaj przyszła. Ostatnią rze czą, jakie j potrze bow ała, była nie w ygodna sytuacja. Nie w ie dzie ć cze m u sądziła, że nie zastanie nastolatki i bę dzie m ogła sw obodnie porozm aw iać z Hallbjørne m . Nie byłoby w tym nic dziw ne go. Obe cność Ann-Mari je dnak kom plikow ała sytuację i spraw iała, że atm osfe ra stała się napię ta.
– Zaraz w ychodzę – ode zw ała się dzie w czyna, zupe łnie jakby odczytała m yśli Katrine . Nikt je j nie odpow ie dział. – I bę dzie cie m ogli m ilcze ć sobie do w oli. Olse n spojrzał na nią z ukosa. – No co? – zapytała. – S ie dzicie jak trusie , skrę pow ani i ocze kujący, aż dzie cko w yjdzie . T o w ychodzę . Uśm ie chnę li się do sie bie blado, a Ann-Mari prze szła do sw oje go pokoju i zam knę ła drzw i. Hallbjørn znów odchrząknął, prze suw ając na stole podkładkę i gaze tę . – Widzę , że m asz tu dość w e soło – zauw ażyła Katrine . – Dość . – I od razu w idać , kto rządzi. – Nie ste ty – przyznał. – Wdała się w m atkę . Elle gaard obaw iała się , że przy braku innych te m atów i ogólnym skrę pow aniu rozm ow a skrę ci w stronę zm arłe j żony Olse na, w ię c szybko przybrała pow ażny w yraz tw arzy i postanow iła prze jść do rze czy. – Mam y w yniki toksykologii Pouli L økin – oznajm iła. – W je j organizm ie w ykryto narkotyki. – Co takie go? Hallbjørn spraw iał w raże nie , jakby dostał obuche m w głow ę . – Prze cie ż to nie m ożliw e . T a dzie w czyna od w akacji nie ruszała się z w ysp... – Pokrę cił głow ą. – T o jakaś bzdura. Chyba że ktoś je j coś w strzyknął i... – Nie . Paliła crack . Zaskoczony Olse n uniósł brw i i otw orzył usta. T rw ał tak prze z kilka chw il, z m iną zanie pokojone go ojca, które m u w ułam ku se kundy prze z głow ę prze m ykają najgorsze sce nariusze . – Ktoś handluje w Ve stm annie – ode zw ała się Katrine . – Nie . T o nie m ożliw e . – Wię c m oże w inne j m ie jscow ości na S trøm ø lub inne j w yspie . Znów zapom niała, by okre ślić to m ie jsce po fare rsku, ale tym raze m Hallbjørn nie zw rócił na to uw agi. S pojrzał w kie runku korytarza, potrząsnął głow ą, po czym w bił w zrok w policjantkę . – Nie m a m ow y – stw ie rdził. – T o natychm iast w yszłoby na jaw . – Może proce de r zaczął się nie daw no. Pokrę cił głow ą. – A m oże kanał prze rzutow y je st w T órshavn – ciągnę ła Elle gaard. – T ak czy inacze j, w jakiś sposób kokaina się tutaj dostała.
Olse n sie dział w m ilcze niu. Zanim zdążył przysw oić sobie w szystko to, co usłyszał, je go córka w yszła z pokoju, gotow a do szkoły. Poże gnała ich zdaw kow o i zam knę ła za sobą drzw i. Katrine spojrzała na Hallbjørna. – Ogarnąłe ś już w szystko um ysłe m ? – spytała. – T ak . – Cie szę się . Bo potrze buję tw oje j pom ocy. Popatrzył na nią z zacie kaw ie nie m . – A co ja m ogę zrobić? – zapytał. – Najw yraźnie j nie m am poję cia o tym , co się dzie je w św ie cie nastolatków . – Może sz m nie skie row ać na w łaściw y trop. – J ak? – Popytasz trochę , pow ę szysz, dasz znać , kom u trze ba, że chę tnie zre laksow ałbyś się za pom ocą cze goś inne go niż alkohol. Wie działa, że Olse n je st odpow ie dnim człow ie kie m do te go zadania. Nikt nie pow inie n w ątpić , że były żołnie rz rze czyw iście m a kłopoty z psychiką. Wybrała dobre go kandydata na sw oje go szpicla. Nie była je dnak pe w na, czy zgodzi się w ystąpić w te j roli. – T o nic nie da – zaoponow ał. – J a nie kupuję naw e t nie le galne go bim bru. – Nie szkodzi. – Nie ? Uśm ie chnę ła się le kko i prze chyliła głow ę . – Wszystko sprow adza się do te go, że nadaje sz się na ćpuna – oznajm iła. – Każdy de ale r, naw e t m ałom iaste czkow y, bę dzie te go św iadom . – Dzię ki. Kiw nę ła głow ą. – J e śli chodzi o kom ple m e nty, zaw sze m oże sz na m nie liczyć – odparła. – A te raz prze jdźm y do rze czy. Masz jakiś pom ysł, gdzie zacząć? Hallbjørn nie m usiał długo się zastanaw iać . – T e itur Pe te rse n – oznajm ił. – Handluje w ódą w łasne j produkcji, m oże przy okazji w ytw arza te ż crack . – T utaj? Nie , racze j nie . – Nie oglądałaś Breaking Bad? Katrine m im ow olnie się zaśm iała. – Przy całym szacunku dla w asze j m ałe j społe czności... Ve stm anna to nie Albuque rque , a Wyspy Ow cze to nie Now y Me ksyk – stw ie rdziła, czując, że atm osfe ra zrobiła się nie co zbyt luźna. – T utaj nikt nie produkuje – dodała pow ażnie jszym tone m . – Ktoś prze w ozi tow ar z Norw e gii lub Danii. Olse n zapatrzył się w w yłączony te le w izor.
– Moim zdanie m dobrym kandydate m je st tw ój kum pe l – zauw ażyła. – J óhan Bære ntse n. – Nie sądzę . – S am m ów iłe ś, że je go ojcie c przyw oził na archipe lag alkohol. – T ak, ale J óhan nie babra się w brudach. Handluje e le ktroniką. – T ak tw ie rdzi. – I tak je st . – Napraw dę ? A ktoś spraw dzał kie dyś dokładnie je go kute r? T ym raze m to Hallbjørn się uśm ie chnął. – J óhan nie m a kutra. Prze w ozi tow ary sam olotam i Atlantic Airw ays, w ię c prze chodzi kontrolę na lotnisku jak każdy inny podróżny. – Chyba że w ie , kom u zapłacić . – Wątpię , by tak to działało – sprze ciw ił się Olse n. – Zre sztą naw e t gdyby udało m u się zrobić to tutaj, nigdy nie pow tórzyłby takie go num e ru w Danii czy Norw e gii. W tym w ypadku m usiała się zgodzić z Fare re m . – Nie m nie j dobrze by było, gdybyś go spraw dził. Z w yrazu tw arzy Hallbjørna w yczytała, że bę dzie o to trudno. – Znam go od dzie cka – m ruknął Olse n. Elle gaard zacze rpnę ła tchu. – T o sam o słyszę przy zakończe niu każde go śle dztw a, gdy w ychodzi na jaw , że ofiarę zabił ktoś znajom y czy człone k rodziny – oznajm iła. – Musisz m i zaufać , Hallbjørn. T ak sam o, jak ja zaufałam tobie . Chw ilę trw ało, nim w końcu kiw nął głow ą. – I podpytaj go o Ragnara S øre nse na – dodała. – J e śli tw ój kum pe l handluje crackie m , być m oże starcie z tre ne re m m a w ię ksze znacze nie , niż m yślałam .
18 Środa, 16 grudnia, godz . 11.15 S igvald Nolsøe m iał se rde cznie dosyć . Dosyć Ve stm anny, dosyć te j chole rne j Dunki, dosyć całe j spraw y. Na tym e tapie w ie dział już , że kole jna zaginiona dzie w czyna się nie odnajdzie . Mim o
to spę dził całą noc, chodząc po obrze żach m iaste czka. Chciał być już z pow rote m w T órshavn. Zasiąść w Café Natúr przy Áarve gur, w ypić kaw ę , a pote m prze jść się po m ie ście i spę dzić w ie czór ze znajom ym i w Í rska Pubbin. Pół litra lane j okkary kosztow ało pię ćdzie siąt koron, ale po takich prze jściach opróżniłby portfe l le kką rę ką. T e raz w raz z grupą poszukiw aw czą w racał do m iasta od strony Hægstafjall. Wznie sie nie m iało nie całe trzysta m e trów , ale chodze nie tam i z pow rote m po okolicy spraw iło, że S igvald był padnię ty, podobnie zre sztą jak re szta ze społu. – T o be zce low e – ode zw ał się idący za nim m ę żczyzna. Nolsøe obe jrzał się prze z ram ię . Zobaczył je dne go ze starszych m ie jscow ych, z gę stą brodą, ubrane go w gruby sw e te r i pikow aną kurtkę . Zalatyw ało od nie go alkohole m i papie rosam i. Policjant szybko przypom niał sobie , jak m ę żczyzna się nazyw a. Holgar. T o on był odpow ie dzialny za akw akulturę na L óm undaroyn. – Nie znale źliśm y tam te j, nie znajdzie m y i te j – dorzucił Holgar. S igvald nie nale żał do życiow ych optym istów , ale nie lubił te ż narze kania. – Może tak, m oże nie – odparł. – Warto spróbow ać . – Dzie w czyna pokaże się dopie ro w te dy, gdy m orde rca uzna, że to dobry m om e nt – orze kł starze c . – Mów i pan, jakby go znał. – Bo na pe w no znam . Wszyscy go znam y, nie praw daż? Nolsøe m usiał przyznać , że face t m a rację . Ktokolw ie k uprow adził te dw ie nastolatki, m ie szkał tutaj od lat , utrzym yw ał przyjacie lskie , a m oże naw e t rodzinne re lacje z innym i. W Ve stm annie nie było nikogo w yłączone go poza naw ias społe czności. Ow sze m , nie którzy m ie szkali na uboczu, ale nie byli outside ram i. S igvald spodzie w ał się , że otrzym a inny obraz, gdy porozm aw ia z m ie szkańcam i okolicznych w iose k, ale oni rów nie ż tw ie rdzili, że w Ve stm annie je st tak, jak w innych m ie jscach na S tre ym oy. L udzie byli dla sie bie życzliw i, nie w chodzili w konflikty i nie skakali sobie do garde ł naw e t w krytycznych sytuacjach – m usie li w szak żyć ze sobą na nie w ie lkie j prze strze ni prze z trzysta sze śćdzie siąt pię ć dni w roku. Każdy znał każde go i w ie ść o jakim kolw ie k w rogim zachow aniu szybko obie gała całe m iaste czko. Ale była w Ve stm annie je dna osoba, która zdaw ała się nie co odsunię ta od re szty. Hallbjørn Olse n, były żołnie rz, który po pow rocie do ojczyzny stracił żonę . Czę ść Fare rów patrzyła na nie go z dystanse m , bo przyw dział duński m undur. Nie którzy dziw ili się , że w ogóle w yje chał w alczyć w w ojnie , która
z punktu w idze nia m ie jscow ych była zupe łną abstrakcją. Coś było nie w porządku z tym człow ie kie m . Nolsøe zam ie rzał dow ie dzie ć się co. – Macie jakiś pom ysł? – zapytał Holgar, w yryw ając S igvalda z zam yśle nia. – Co? – Dlacze go on zabija dzie w czyny? – Mam y je dną ofiarę – sprostow ał S igvald. – Nie w yciągajm y pochopnych w niosków . – G ów no praw da. Dobrze w ie m , co pan sobie m yślisz . Nolsøe nie zaprze czył. Nie było se nsu się sprze czać . – Minę ło już tyle czasu, że żyw e j nie znajdzie m y – dodał Holgar. S igvald pow iódł w zrokie m po w zgórzach otaczających Ve stm annę od północy. Re ynið było najle pie j w idoczne , w znosząc się na praw ie trzysta pię ćdzie siąt m e trów nad poziom e m m orza. S kaliste zbocza przypom inały o tym , że archipe lag to w łaściw ie jałow a zie m ia. Dopie ro działalność człow ie ka spraw iła, że te n nie przyjazny skraw e k w ulkaniczne j zie m i na Morzu Norw e skim pokrył się roślinnością. – Dlacze go ktoś na nie poluje ? – spytał Holgar. T akie pytania padały prze z całą noc i Nolsøe m iał ich se rde cznie dosyć . – Dow ie m y się te go – odpow ie dział krótko. – Oby w porę . Bo nie sądzę , że by na tym się skończyło. – Zape w niam , że zrobim y w szystko... – T ak, tak, oczyw iście . W końcu to w asza praca. Nie be z pow odu zje chaliście tu z Kope nhagi i T órshavn, praw da? S igvald pogładził się po łyse j głow ie . Napraw dę w ie le by dał, by zasiąść w irlandzkim pubie w stolicy. – W każdym razie m acie w nas w sparcie – dodał starze c . – Doce niam to. – J e śli cze goś bę dzie potrze ba, m ie szkam przy tam ie . S ą tam dw a budynki po le w e j stronie drogi, nie da się prze gapić . – Z pe w nością zapam ię tam . Nolsøe w pie rw sze j chw ili naw e t nie odnotow ał słów Holgara, ale chw ilę późnie j uznał, że m oże skorzystać z okazji. S pojrzał na nie go, m rużąc badaw czo oczy. Face t spraw iał w raże nie Fare ra z krw i i kości. – Pana rodzina długo tu m ie szka? – zapytał S igvald. – Odkąd pam ię tam y. – Przypom ni m i pan nazw isko? – Isakse n – odparł stary. – Moi przodkow ie przybyli na Faroje w raz z innym i Norm anam i. Wycię li w pie ń czę ść m ie szkających tu Ce ltów , a re sztę
sobie podporządkow ali. L e ge nda głosi, że m oi pradziadow ie są potom kam i je dne j ze zgw ałconych dzie w e k . Wyjątkow o chlubna historia, skw itow ał w duchu Nolsøe . – Wyje żdżał pan kie dyś? – J a? A po co? – prychnął Holgar i splunął na zie m ię . – Kie dyś dobrze w iosłow ałe m , m ie li m nie w ziąć na jakie ś re gaty w Danii, ale ostate cznie nic z te go nie w yszło. S igvald znów spojrzał na północne zbocza. Pom ię dzy Re ynið a L oysingarfjall znajdow ał się sztuczny zbiornik w odny i akw akultura, o którą dbał te n człow ie k . Miał stam tąd dobry w idok na w szystko, co działo się w dolinie . I m oże było w tym coś sym ptom atyczne go, uznał Nolsøe . – Orie ntuje się pan w e w szystkim , co się dzie je w Ve stm annie , praw da? – Wiadom o – bąknął Isakse n. – Przychodzą do m nie po dostaw y, gadają jak naję ci. Poza tym , w ie sz pan... jak rybacy przypływ ają w ie czore m , te ż m uszą m ie ć m ie jsce , że by odre agow ać . S igvald spojrzał na nie go z zacie kaw ie nie m . – Myślałe m , że spotykają się w Bryggjanie . – No, te ż , te ż . Ale je st grupa, która chodzi do m nie . T o ci, którzy nie potrze bują stołu bilardow e go, że by dobrze się baw ić . Właściw ie trudno było się te m u dziw ić . U Holgara zape w ne se rw ow ano znacznie m ocnie jsze i tańsze trunki niż w porcie . I żade n przyje zdny – turysta czy zbłąkany m arynarz – tam nie trafiał. – Rozum ie m – odparł Nolsøe . – W takim razie chę tnie skorzystam z pańskie go oglądu całokształtu. – Hę ? – Chcę się dow ie dzie ć cze goś o Ve stm annie , o je j m ie szkańcach, tradycjach. – T radycje m am y takie , jak i u w as. S tolica czy nie stolica, be z różnicy. Było to śm iałe stw ie rdze nie jak na kogoś, kto nigdy nie opuszczał m iaste czka. T órshavn rozw ijało się znacznie szybcie j niż pozostałe m iasta archipe lagu – w stolicy m ie szkało trzy razy w ię ce j ludzi niż w drugim w kole jności Klaksvíku. Można było tam pograć w krę gle , w ypożyczyć film na DVD czy zam ów ić do dom u chińszczyznę . Nolsøe nie m iał je dnak zam iaru o tym w spom inać . Zaczął w ypytyw ać starca o m ie szkańców . Na począte k nie zobow iązująco zapytał o burm istrza. Dow ie dział się , że polityk je st dobrym organizatore m , nie m a radykalnych poglądów i je st za zw ię ksze nie m autonom ii Wysp Ow czych, ale be z dąże nia do pe łne j nie podle głości. Pote m dla nie poznaki S igvald popytał o kilka innych osób.
– A Olse n? – zapytał. – Który Olse n? J e st ich u nas chyba kilkuse t . – Hallbjørn. – Ach, oversergent. – T aki m iał stopie ń? – T ak m ów ią. – I co m ów ią oprócz te go? Holgar nabrał tchu i się roze jrzał. Dobry począte k, pom yślał Nolsøe . Zanosiło się na to, że stary m a coś do pow ie dze nia. – Nie chciałbym o nikim m ów ić źle – zastrze gł Holgar. – Ale w ie sz pan, jak to je st . S igvald pokiw ał głow ą, jakby to było oczyw iste . – Różne rze czy się słyszy – dodał starze c . – J akie konkre tnie ? – A nie w yciągnie sz pan z te go pochopnych w niosków ? – Oczyw iście , że nie . J e ste śm y profe sjonalistam i, panie Isakse n. Że by w yciągnąć jakie kolw ie k w nioski, potrze buje m y... – Dobra już , dobra. Daruj pan sobie to glę dze nie , słyszę je codzie nnie w te le w izorze . – Holgar m achnął rę ką. – W każdym razie oversergent m a w Ve stm annie sw oich zw ole nników i prze ciw ników . L inia podziału to stosune k do zw iązku z pie przoną Danią. Nie podle głościow cy uw ażają go za zdrajcę , unioniści za m ode low e go, now ocze sne go Fare ra. J e dni i drudzy opow iadają bzdury. Nolsøe go zdziw iło, że je de n były żołnie rz w yw ołuje takie e m ocje , ale najw yraźnie j w tak m ałe j społe czności naw e t daw ny udział w jugosłow iańskie j w ojnie m ógł stanow ić aktualny te m at . – I nadal w ystę puje taki podział? – zapytał. – T rochę tak – odparł Holgar. – W latach dzie w ię ćdzie siątych oversergent Olse n nie m ógł spokojnie pochodzić po Ve stm annie , bo co rusz spotykał sw oich zw ole nników albo prze ciw ników . – Ale to już chyba prze szłość? – Może ... tak, w duże j m ie rze tak . Ale nie którzy nadal pam ię tają. S igvald skinął głow ą. A w ię c Hallbjørn był nie gdyś lokalnym ce le brytą. Zasadniczo m ożna było się te go dom yślić , face t nie m iał żadne go konkre tne go fachu. Z te go, co udało się ustalić , Olse n w se zonie oprow adzał turystów i zabie rał ich pod Ve stm annabjørgini, klify znajdujące się pół godziny re jsu od portu. – Co je szcze m oże m i pan o nim pow ie dzie ć? – A co się pan tak inte re suje sz?
– S taram się dow ie dzie ć cze goś o w szystkich. S tary był nie w cie m ię bity. Ściągnął siw e , krzaczaste brw i i uw ażnie przypatrzył się policjantow i. W końcu odkaszlnął i pokiw ał głow ą. – W porządku – pow ie dział. – S koro to takie w ażne . – Nie w ażnie jsze od innych. – Z pe w nością – odburknął Holgar. – Hallbjørn Olse n był zw ykłym dzie ciakie m , dopóki nie przyw dział m unduru. Ojcie c był z nie go dum ny, m atka się w ście kła. Nie że by była pacyfistką, prze ciw nie , to było chole rnie kłótliw e babsko... Panie św ie ć nad je j duszą. Rozchodziło się o to, że była te ż zagorzałym nie podle głościow ce m . J akby je szcze żyła, głosow ałaby w paździe rniku przyszłe go roku na S jálvstýrisflokkurin. – Rozum ie m – odparł nie spe cjalnie zacie kaw iony Nolsøe . – I po pow rocie z Bośni m łody Olse n się zm ie nił? – Zupe łnie . Prze z dw a tygodnie , m oże trzy, w yglądało to całkie m nie źle . L udzie byli zadow ole ni, że zaznaczyliśm y sw oją obe cność w w ojnie , choć nie w ie dzie li na dobrą spraw ę , co to za w ojna. Bo kto tu w ie , o co idzie S e rbom czy Bośniakom ? – Nikt . – No w łaśnie – zgodził się Holgar. – Ale było coś dobre go w tym , że Hallbjørn w rócił w m undurze . Przynajm nie j dla tych, którzy nie m ają proble m ów z Danią. – A po tych dw óch – trze ch tygodniach co się zm ie niło? – Najpie rw zrobił się jakiś otę piały, m iał w szystko głę boko w dupie , a pote m zaczął w daw ać się w konflikty. Na jakiś czas w yje chał do T órshavn, podobno m iał tam jakie ś proble m y z m ie jscow ym i. T o pan m oże w ie sz le pie j. – Nie ste ty, nie . S igvald nie w spom niał, że w dw unastotysię cznym m ie ście trudno być na bie żąco ze w szystkim i sprze czkam i w pubach czy barach. – Wrócił w dzie w ię ćdzie siątym którym ś. Oże nił się ze szkolną m iłością, z Karlą. J e j ojcie c m iał działkę na Fjalsve gur i obaj zabrali się do budow ania chałupy. I w ie sz pan, całkie m nie źle im to poszło. – T ak, w idziałe m . – A w ię c śle dzisz pan go? – Nie , ale Olse n służy nam jako... – Wtyka? – rzucił Holgar. – Chyba nie , skoro pan m nie w ypytuje sz . Nolsøe uznał, że najle pie j bę dzie na to nie odpow iadać . Pocze kał chw ilę , by rozm ów ca w ziął odde ch i w rócił do prze rw ane go w ątku. – Na początku w szystko było dobrze – ciągnął Holgar. – Ale pote m zaczę ło się m ów ić , że rę ce go św ie rzbią.
– T o znaczy? – Nie m iał żadne j pracy poza se zone m , Karla pracow ała z ojce m przy połow ie . Nie zbijała na tym w ie lkie j fortuny, ale przynajm nie j przynosiła do dom u pie niądze . On nie . I sytuacja skom plikow ała się , kie dy Karla zaszła w ciążę . – Dochodziło do prze m ocy dom ow e j? – A bo ja w ie m ? – Isakse n w zruszył ram ionam i. We szli na Bjargalið i ruszyli w kie runku portu. – Mów ili, że Karla nie raz od nie go obe rw ała, ale nie w ie m , ile w tym praw dy. – J ak zm arła? Holgar nie zdążył odpow ie dzie ć , ponie w aż zauw ażył nadje żdżające go forda m onde o. – T o chyba po pana – pow ie dział. S igvald zatrzym ał się i pocze kał, aż Katrine Elle gaard zaparkuje obok . Otw orzyła drzw i od strony pasaże ra i zde cydow anym spojrze nie m nakazała, by zajął m ie jsce w w ozie . Nolsøe podał rę kę Holgarow i i podzię kow ał za inform acje . – Wpadnij pan w ie czore m . T uż przy tam ie . – Zobaczę , co da się zrobić . Ale m uszę te ż kie dyś ode spać tę noc . – J asne , w iadom o. S igvald w siadł do białe go m onde o i rozparł się w ygodnie na fote lu. – Co je st? – zapytał. – Mam y ślad – poinform ow ała z prze ję cie m Elle gaard. Nolsøe odw rócił się do nie j i spiorunow ał ją w zrokie m . – I nie dzw oniłaś? – Właśnie jadę na m ie jsce . – J ak to? – Ślad znalazła je dna z grup. Idą chyba za w am i. S igvald spojrzał prze d sie bie i prze konał się , że raze m z Holgare m w ysforow ali się nie co prze d re sztę . – Co to za ślad? – Zaraz zobaczysz – odparła i ostro ruszyła prze d sie bie .
19 Środa, 16 grudnia, godz . 11.49
Hallbjørn m iał złożyć w izytę przyjacie low i, ale uznał, że sam le pie j w ie , dokąd pow inie n się skie row ać . Be z w zglę du na to, co tw ie rdziła policja, to T e itur Pe te rse n był, je go zdanie m , głów nym pode jrzanym . Wpraw dzie Katrine potrafiła być prze konująca, ale nie aż tak . Olse n zaw sze chodził w łasnym i ście żkam i i nie m iał zam iaru się zm ie niać tylko dlate go, że Elle gaard coś się w ydaw ało. Zaparkow ał po drugie j stronie zatoki, na Vá lave gur. Pote m podsze dł pow oli do budynku, tak aby Pe te rse n m ógł go zobaczyć prze z okno i prze konać się , że to nie policja. Hallbjørn zauw ażył, że w je dnym z okie n porusza się firanka, i podniósł dłoń na pow itanie . Chw ilę późnie j T e itur otw orzył drzw i. – W ostatnich dniach odw ie dzasz m nie czę ście j niż prze z ostatnie lata – stw ie rdził, w yciągając rę kę . Olse n uścisnął m ocno je go dłoń. – Bo to cię żkie dni – w e stchnął. – Oj, kurw a, że byś w ie dział. Nikt nie przychodzi po gorzałę , w szyscy się boją te j Dunki i kraw ę żnika z T órshavn. W dodatku dzisiaj zje chały się m e dia. Widziałe ś? – Nie . Om inąłe m Niðari Ve gur. – Mogłe ś rzucić okie m . J a obse rw uję ich prze z lorne tkę z dom u. Chodź , sam zobaczysz . Hallbjørn w ytarł buty z pośnie gow e j bre i i w sze dł do środka. Pow ie sił kurtkę , potarł dłonie , a pote m ruszył za gospodarze m . T e itur poprow adził go na drugą stronę dom u i w skazał lorne tkę le żącą na parape cie . – Patrz na te w ozy transm isyjne . Myślisz, że coś tu odbie rają? Olse n spojrzał prze z lorne tkę . Rze czyw iście , w porcie ustaw ił się sze re g sam ochodów , które przypłynę ły zape w ne dziś rano na S m yrilu. Wię kszość m iała sate litarne dysze transm isyjne i nie ule gało w ątpliw ości, że odbie rają tutaj w szystko, co tylko chcą. – Myślę , że tak – odparł Hallbjørn. – Ale głów nie skupiają się na nadaw aniu. – S ę py. – S ę py krążą nad padliną, T e itur. – T utaj m ają je j pod dostatkie m . Hallbjørn chciał pow ie dzie ć , że je śli rze czyw iście tak je st , to tylko dlate go, że tacy ludzie jak Pe te rse n sprze dają gorzałę chrzczoną płyne m do chłodnic . Uznał je dnak, że nie m a co robić z sie bie św ię toszka. W końcu przysze dł tutaj, by zdobyć narkotyki. Dragi, jak m aw iała Ann-Mari.
Z prze raże nie m pom yślał o córce w tym konte kście . Młodzie żow a nom e nklatura m ogła nie pokoić , ale dopie ro św iadom ość te go, co się za nią kryje , była druzgocąca. Nie , Ann-Mari nie nale żała do takich dzie w czyn. Ow sze m , była dość w ygadana i butna, ale m iała sw ój rozum . G dyby zobaczyła grupę ćpających osób, prę dze j by je obśm iała, niż się do nich przyłączyła. Była nonkonform istką, stanow iłoby to dla nie j punkt honoru. Z drugie j strony zape w ne każdy rodzic m yślał podobnie . – Chlapnie sz coś? – zapytał T e itur. Olse n popatrzył na nie go z udaw aną w dzię cznością. – Pe w nie . Pe te rse n klasnął w rę ce , po czym w skazał m u m ie jsce przy stole . Hallbjørn usiadł, a pote m obse rw ow ał, jak gospodarz stara się odnale źć trune k, który odstaw ił zape w ne gdzie ś prze d m om e nte m . W końcu podniósł z podłogi bute lkę be z bande roli. – Ryje banię – obw ie ścił. – Co takie go? – T ak m ów ią m łodzi. – Wię c ty nie pow inie ne ś – odparł z le kkim uśm ie che m Hallbjørn. – Zajm ij się le pie j pole w anie m . T e itur w yciągnął z barku dw a kie liszki i Olse n dopie ro te raz uśw iadom ił sobie , że taki sposób spożyw ania alkoholu nie je st w tym dom u norm ą. T e itur w alił be zpośre dnio z gw inta, nie m ogło być co do te go w ątpliw ości. Olse n przyjrzał m u się . S w e te r T e itura był w ybrudzony starym ke czupe m . Mę żczyzna śm ie rdział, jakby nie m ył się od kilku dni, w łosy m iał tłuste i pozle piane , a brodę tak długą, że kołtuniła się na policzkach. Czy taki człow ie k m ógłby produkow ać kokainę lub choćby nią handlow ać? – Rozle j ty – pole cił Pe te rse n, podając m u bute lkę . – J a przyniosę coś na zagrychę . Mim o że czuć było od nie go alkohole m , pijacki głód w je go głosie był w yraźnie słyszalny. Po chw ili T e itur w rócił z tale rze m prze kąse k . Hallbjørn spojrzał na nie z re ze rw ą. G ospodarz zase rw ow ał starą, pie czoną rybią skórę , a do te go dodał bliże j nie zide ntyfikow ane kaw ałki m ię sa. Zanim Olse n zdążył zapytać o ich pochodze nie , T e itur podniósł kie lisze k . – S kál! – zaw ołał, a pote m opróżnił go i z im pe te m odstaw ił na stół. – No to te raz m ów , co cię przyw iało. I czy tym raze m w ogóle się dow ie m ? – T e n sam pow ód, co w cze śnie j. – Czyli?
– Potrze buję cze goś. T e itur zagw izdał. – Zaczyna się całkie m nie źle – zauw ażył, prze cze sując palcam i prze tłuszczone w łosy. S pojrzał na rę kę , skrzyw ił się , a pote m w ytarł ją w stare sztruksow e spodnie . – Cze go potrze buje sz, Hallbjørn? Olse n popatrzył na kie lisze k, po czym szybko go opróżnił. Obrócił szkło w rę ce , przyglądając m u się krytycznie , i dopie ro pote m odstaw ił. – Cze goś m ocnie jsze go niż to. – O, kole go, to nie bę dzie łatw e . Wie sz, że nie m ogę sprze daw ać ludziom dzie w ię ćdzie się cioproce ntow e go... – Nie chodzi m i o alkohol. Pe te rse n znów polał. – A o co? – Coś m ocnie jsze go. – Marihuana? – T o je st dla dzie ci – odparł Hallbjørn i znów osuszył kie lisze k . Wódka sm akow ała całkie m nie źle , najw yraźnie j T e itur nie w le w ał w sie bie syfu, który sprze daw ał innym . Wciąż je dnak z picie m te go trunku w iązało się pe w ne ryzyko, jakkolw ie k uczucie gorąca w żołądku i nadchodząca fala błogości w zupe łności re kom pe nsow ały w sze lkie nie be zpie cze ństw o. – T o o co chodzi? – zapytał T e itur, m arszcząc czoło. Pochylił się nie co, jakby chciał zachę cić Olse na do m ów ie nia. – Chcę spróbow ać cze goś w ię ce j. – S próbow ać? Nigdy nic nie brałe ś? Hallbjørn uznał, że najle pie j bę dzie , je śli nie odpow ie . Prze z m om e nt patrzyli na sie bie w m ilcze niu, po czym Pe te rse n w końcu pow oli skinął głow ą i uśm ie chnął się porozum ie w aw czo. – Mnie nie oszukasz – oznajm ił z satysfakcją. – J uż ja dobrze w ie m , co robią m łodzi w e te rani. Bo to je de n film oglądałe m ? Widziałe ś te n o snajpe rze , które go zastrze lił inny żołnie rz po zw olnie niu ze służby? – T ak . – Bie dak prze żył czte ry tury w Iraku, zastrze lił ze stu sze śćdzie się ciu w rogów , a pote m zabił go je de n ze sw oich, kie dy... – T o nie film , a praw dziw a historia. – S e rio? Hallbjørn skinął głow ą. Nie m iał ochoty prow adzić z Pe te rse ne m dyw agacji na te m at Chrisa Kyle ’a – nie chciało m u się te ż tłum aczyć , że w szystko zaczę ło się od książki, nie od film u. Czyli dokładnie tak, jak pow inno.
– W każdym razie ta w asza traum a dom aga się ukoje nia, w ie m o tym – dodał Pe te rse n. – Próbow ałe ś pe w nie w szystkie go, co? – Nie w szystkie go. T e itur opróżnił kie lisze k i dolał sobie . Kie dy chciał nalać Olse now i, te n pokrę cił głow ą. – Daj spokój – obruszył się gospodarz . – Nie bę dę pił sam . – Muszę je szcze w rócić na Fjalsve gur. – Pie rdol to. Zostaw isz u m nie sam ochód. Ile ci ze jdzie pie chotą? – Pół godziny. – No to w arto je szcze chlapnąć . Pe te rse n spoglądał na nie go w ycze kująco aż do m om e ntu, gdy Hallbjørn nie znacznie kiw nął głow ą. T yle w ystarczyło. Olse n nie był je szcze te go św iadom y, ale od te j pory odm ów ić bę dzie m u w yjątkow o trudno. J e szcze prze d m om e nte m pow tarzał sobie w duchu, że je st dopie ro południe . T e raz je dnak prze m knę ło m u prze z głow ę , że je śli napije się z T e iture m , łatw ie j bę dzie się rozm aw iało. A prze cie ż przysze dł tutaj, by coś z nie go w yciągnąć . Wypili je szcze kilka kole je k, zanim Hallbjørn uznał, że pora w rócić do te m atu. – No w ię c? – rzucił. – Może sz coś załatw ić czy nie ? – Bo ja w ie m ... – Wspom óż człow ie ka w potrze bie . – T w oja potrze ba z gów na się zrodziła – odparł nie co be łkotliw ie T e itur. – Co? – G dybyś nie poje chał w ykonyw ać rozkazów Poula Nyrupa Rasm usse na... – Pre m ie r nie w ydaw ał nam żadnych rozkazów . – Ale nosiłe ś zaw szony duński m undur. T e m u trudno było zaprze czyć . – T o była m isja ONZ – stw ie rdził Olse n. – T ylko dlate go zde cydow ałe m się w ziąć w nie j udział. – Zw ykłe pie rdole nie – orze kł Pe te rse n i napił się , tym raze m już prosto z bute lki. Podał ją gościow i, a te n nie chę tnie skorzystał. – Ale nie m am ci te go za złe . Inni m oże m ają, ja nie . J uż nie . – Wię c pom oże sz? – Może . Co byś chciał? – Kokainę . T e itur gw izdnął, rozglądając się po pokoju. S krzyżow ał rę ce na pie rsi i pochylił głow ę , jakby m usiał pow ażnie się zastanow ić . – T o jak bę dzie ? – ponaglił go Olse n.
– Nie w ie m . Zale ży, ile daje sz . Hallbjørn nie m iał poję cia, jakie staw ki kokainy obow iązują na kontyne ncie , a co dopie ro w tak odludnym m ie jscu, jak Faroje . Piw o w Danii kosztow ało około trzydzie stu koron, tutaj czase m ponad pię ćdzie siąt . – A ile ocze kuje sz? – zapytał Olse n. T e itur ode brał bute lkę , pociągnął łyk i odstaw ił ją na stół. Zm ie rzył rozm ów cę w zrokie m . – Od cie bie w e zm ę czte ry tysiące koron. – S łucham ? – I tak opuściłe m , w ię c się nie targuj. – Czte ry tysiące ? – spytał z pow ątpie w anie m Hallbjørn. Pe te rse n zabrał bute lkę , jakby nie chciał dopuścić , by Olse n w ypił za darm o choćby je szcze je de n łyk . Wzruszył ram ionam i i odchylił się do tyłu. – T o chyba prze sada – zaprote stow ał Hallbjørn. – Żadna prze sada. Po tyle chodzi. – Za tyle sprze daje sz gów niarzom ? – Co? – Wie m prze cie ż , że kom uś m usisz tu popychać kokę . – Ale nie dzie ciakom . One nie m ają tyle kasy. – Wię c kom u? T e itur był już zbyt pijany, by się zorie ntow ać , że je st prze słuchiw any. Mim o to nie spie szył się z odpow ie dzią. – S ą ludzie , którzy korzystają. – J acy ludzie ? – Wszystko chciałbyś w ie dzie ć , co? – Chcę tylko ustalić , czy nie chce sz m nie naciąć – odparł Hallbjørn, starając się , by zabrzm iało to jak najbardzie j szcze rze . – J e śli m i pow ie sz, że sprze daje sz w oźne m u w szkole , bę dę w ie dział, że to prze sadzona ce na. – T a? A jak pow ie m , że politykow i? T o pole cisz do nie go i zapytasz, po ile ode m nie kupuje ? – Może . – No w ię c nic ci nie pow ie m – oznajm ił Pe te rse n i zde cydow anie zam achał rę ką. – Daje sz czte ry tysiące albo nie m a o czym gadać . Olse n odcze kał chw ilę , nie chcąc zgadzać się zbyt szybko. Wre szcie skinął głow ą. Kilka kie liszków późnie j w ysze dł na Vá lave gur i chw ie jnym krokie m skie row ał się do sam ochodu. Nie czuł się najgorze j, choć le kko krę ciło m u się w głow ie . Pił zbyt szybko, to dlate go. Nic się nie stało, zaraz dojdzie do sie bie .
S pojrzał na kluczyk, na auto, pote m znow u na kluczyk . Nie , le pie j odcze kać trochę . Odsze dł kaw ałe k, by T e itur nie słyszał rozm ow y, po czym w yjął kom órkę i zadzw onił do Katrine . Nie odbie rała, w ię c napisał je j S MS -a, że znalazł kanał prze rzutow y kokainy na S tre ym oy. Pote m w siadł do sam ochodu.
20 Środa, 16 grudnia, godz . 12.34 Katrine zatrzym ała m onde o przy Bjargalíð 15, na sam ym końcu drogi bie gnące j po w schodnim zboczu Hægstafjall. Wysiadła z sam ochodu i pow iodła w zrokie m po cze kające j na nią grupie m ie szkańców . – Chodź! – rzuciła do S igvalda. Policjant posze dł za nią żw aw o, choć skrzyw ił się na kate goryczny ton. Mie jscow i byli porusze ni. Pow ie dzie li tylko tyle , że odnale źli te le fon kom órkow y kaw ałe k dale j, tuż pod szczyte m Hægstafjall. Nikt go nie ruszał w obaw ie , że zatrą ślady. – Dobra robota – pow ie działa Elle gaard, a pote m w raz z Nolsøe m ruszyli pod górę , prow adze ni prze z kilka osób. Śnie g był w yde ptany, nie szło się tak trudno, jak spodzie w ała się Katrine . Różnica poziom ów w ynosiła sto czte rdzie ści m e trów , w e jście zaję ło im nie całe pół godziny. G dyby nie zim ow e w arunki, na pe w no byłoby szybcie j, ale w szyscy uw ażali, by noga przypadkow o się nie om sknę ła na topnie jącym śnie gu. Kom órka le żała przy głazie , na tyle w ysokim , by przykucnię ty człow ie k m ógł w ykorzystać go jako osłonę . – J e śli dzie w czyna chodziła po w znie sie niach nocą, m ogła tu odpocząć – zauw ażył je de n z m ie szkańców . Elle gaard skinę ła głow ą. Dośw iadczyła już opadów śnie gu w Ve stm annie i w ie działa, że tutaj znaczy to co inne go niż na kontyne ncie . Nie ustę pliw y w iatr pow odow ał, że Katrine m iała w raże nie , iż śnie g pada nie z nie ba, a gdzie ś z boku. Po godzinnym opadzie w szystko było białe – ściany dom ów , sam ochody, autobusy. Nale żało tylko cie szyć się , że te raz panow ały tu w yższe te m pe ratury i w szystko szybko się topiło.
Katrine spojrzała na kom órkę i w yję ła w ore cze k foliow y. Roze jrzała się poszukiw aniu innych rze czy, ale nicze go nie dostrze gła. Wyglądało na to, te le fon był je dynym ślade m , jaki zostaw iła po sobie J ytta G re ge rse n. dodatku aparat nie w yglądał na prze m oczony – zupe łnie jakby ktoś ułożył w odpow ie dnim m ie jscu pod kam ie nie m . Policjantka schow ała kom órkę do w ore czka i się w yprostow ała. – T o nie je st je j te le fon – ode zw ała się jakaś dzie w czyna. Katrine obróciła się prze z ram ię i spojrzała na Ann-Mari Olse n. Nie zw róciła w cze śnie j uw agi, że córka Hallbjørna znajdow ała się w grupie poszukiw aw cze j. Najw yraźnie j dzie w czynie nie spie szyło się dzisie jsze go ranka do szkoły. – T o kom órka Pouli – dodała Ann-Mari. – Co takie go? – zdziw ił się Nolsøe . Elle gaard przyjrzała się te le fonow i, a pote m podsunę ła go dzie w czynie . – J e ste ś pe w na? – Na sto proce nt . Katrine spojrzała be zradnie na S igvalda, a pote m podniosła oczy ku nie bu. Co to w szystko m iało znaczyć? G dyby nie fakt , że znajdow ała się w spokojnym fare rskim m iaste czku, pom yślałaby, że w ynaturzony zabójca igra sobie z nim i. Podrzuca kom órkę poprze dnie j ofiary, prow okuje i daje prztyczka w nos. Ale to św iadczyłoby o psychopatycznym , w yrachow anym zam iarze . T ym czase m w takich m ie jscach m orde rstw dokonyw ano zazw yczaj w afe kcie . – T o m ie jsce było już prze szukiw ane po zaginię ciu Pouli L økin? – zapytała Elle gaard ze branych. Kilku m ie jscow ych potw ie rdziło. – T ak – ode zw ał się je de n z nich. – Byliśm y tutaj w dzie ń po tym , jak zaginę ła. – S praw dzaliście te re n w okół głazu? – Z całą pe w nością. Zauw ażylibyśm y, gdyby te n te le fon tu był. S igvald przyjrzał m u się . – W dodatku byłby do te j pory prze m oknię ty – oce nił. – A te n spraw ia w raże nie , jakby ktoś um ie ścił go tutaj po ostatnich opadach. Katrine m usiała się z nim zgodzić . Najw yraźnie j zabójca podłożył kom órkę już po porw aniu J ytty. Ale w jakim ce lu? T ylko po to, że by sobie z nich zadrw ić? Wszystko na to w skazyw ało, bo gdyby chciał pozbyć się kom órki, znalazłby w ie le le pszych sposobów . Elle gaard obróciła go w dłoni. – T o w iadom ość – stw ie rdziła. – O czym ty m ów isz? – spytał Nolsøe . w że W go
– W tym te le fonie je st coś, co m am y znale źć . – S kąd ta m yśl? – Z logiczne j analizy sytuacji – m ruknę ła. – W jakim innym ce lu to urządze nie by tutaj le żało? S igvald nie odpow ie dział. Katrine schow ała kom órkę do kie sze ni, a pote m się roze jrzała. Śnie g był już zbyt w yde ptany, by szukać jakichkolw ie k śladów . Wyspy Ow cze nie nale żały do m ie jsc najbardzie j przyjaznych śle dczym . Śnie g na ogół był przyjacie le m te chników krym inalistyki, ale pod w arunkie m że nie zm ie niał się w bre ję . Policjanci w rócili do sam ochodu, zam knę li drzw i, po czym prze z jakiś czas sie dzie li w m ilcze niu. Elle gaard biła się z m yślam i od chw ili, gdy zobaczyła kom órkę przy głazie . Był to sm artfon S am sunga, poprze dnia w e rsja m ode lu G alaxy. Katrine m iała podobny. Znów go w yciągnę ła, a pote m położyła na de sce rozdzie lcze j. Wbiła w nie go w zrok, jakby m iał ożyć . – Nie – ode zw ał się S igvald. – Co „nie ”? – Wie m , o czym m yślisz . Właściw ie nie pow inna się dziw ić . Na pe w no m yślał dokładnie o tym sam ym . – Pow inniśm y choć spraw dzić – pow ie działa. – T o e kran dotykow y. Nie użyje sz go prze z folię . – Wie m . S pojrzał na m ie szkańców , którzy rozchodzili się pow oli, a pote m odw rócił się do Katrine . – Wię c chce sz ryzykow ać , że zatrze sz ślady? – Może . – Nie zbyt to profe sjonalne – zaoponow ał. – A prze łoże ni m ów ili m i, że z Danii przyje chała ofice r, która m a poję cie o prow adze niu śle dztw zgodnie ze sztuką. Katrine m ilczała. – Najw yraźnie j się m ylili – dodał. G dyby nie obe cność Nolsøe go, zape w ne już dobie rałaby się do te le fonu. Była pe w na, że bate ria je st naładow ana, a w iadom ość tylko cze ka, by ją prze czytać . Wystarczyłoby w łaściw ie w łączyć w yśw ie tlacz, prze sunąć palce m po e kranie , a pote m ... T yle że S igvald je szcze dzisiaj złożyłby raport , który zakończyłby je j karie rę . Łączyły ją dobre układy z Kje lde m Moslunde m , ale naw e t je go sym patia m iała granice . Nie patrzyłby przychylnie na tak oczyw iste złam anie
podstaw ow ych zasad dochodze niow ych. Zaklę ła w duchu i w łączyła silnik . – Dobra de cyzja – stw ie rdził Nolsøe . – Racze j nie , ale trudno podjąć inną. Prze z chw ilę m ilczał. – Zatarłabyś ślady, to oczyw iste . – J akie ślady? – spytała, prze je żdżając prze z m ost na Hornave gur. – Oboje w ie m y, że nicze go nie znajdzie m y. Ani odcisków , ani w ydzie lin, ani nicze go inne go. Morde rca podrzucił kom órkę z pre m e dytacją. T o nie je st dym iąca broń. – Może i nie – przyznał S igvald. – Ale je śli choćby dotknie sz te go te le fonu, nie dopuszczą go w sądzie jako dow odu. W te j kw e stii m iał rację . Elle gaard skarciła się w duchu za to, że m iała zam iar w yjąć sam sunga z foliow e go w orka. Było to le kkom yślne , e m ocjonalne i nie przystające ofice row i duńskie j policji. Potarła ne rw ow o skroń. Najw yraźnie j ta spraw a źle w pływ ała na je j psychikę . Katrine była prze m ę czona, zarw ała którąś noc z rzę du i w ciąż m iała w raże nie , że krę ci się w kółko. Nie robiła żadnych postę pów . S pojrzała na Nolsøe go. S igvald zape w ne czuł się podobnie i już tylko cze kał na to, aż spraw a dostanie pie czątkę nie rozw iązane j, a on w róci do T órshavn. Katrine zatrzym ała sam ochód przy Niðari Ve gur. T uż przy stacji be nzynow e j była poczta, gdzie pow inna natychm iast nadać pole coną, prioryte tow ą prze syłkę prosto do Kope nhagi. T am te chnicy od razu spraw dzą urządze nie z ze w nątrz, a pote m podłączą je do kom pute ra i w irtualnie rozbe be szą. Być m oże uda się ustalić , gdzie kom órka znajdow ała się w cze śnie j, ale Elle gaard nie spodzie w ała się cudów . Położyła tore bkę na kontuarze i spojrzała na m ę żczyznę sie dzące go po drugie j stronie . Urzę dnik Postve rk Føroya uśm ie chnął się do nie j. – Odle ciał już dzisie jszy transport na kontyne nt? – spytała. – T ak, z sam e go rana. – W takim razie ile bę dzie szła prze syłka, je śli te raz ją nadam ? Odpow ie dź nie była zadow alająca, ale Katrine w łaściw ie nie słuchała te go, co m ów ił pracow nik . Podzię kow ała m u uprze jm ie , a pote m obróciła się na pię cie i opuściła budyne k poczty. Wsiadła do sam ochodu i skinę ła głow ą do S igvalda. – Nadane – pow ie działa, czując, jak te le fon ciąży je j w kie sze ni kurtki. – Wię c co te raz? – Pozostaje nam szukać dale j.
Nie m iała zam iaru dzie lić się z nim sw oim i ustale niam i na te m at narkotyków . Nie ch sam skontaktuje się z ce ntralą w T órshavn i w ydusi od nich inform acje . O ile w ogóle otrzym ają je z Kope nhagi – Elle gaard przypuszczała, że nie je st to prioryte t dla duńskich służb. – Popytam je szcze w szkole – pow ie działa. – T y rób, co chce sz . Zaw iozła go na He ygagøta i w ysadziła przy Bryggjanie . Nie zam ie nili już ani słow a. Katrine zaw róciła w porcie i skie row ała się w górę , ku Fjalsve gur. W połow ie drogi w yciągnę ła kom órkę i uznała, że uprze dzi Hallbjørna o sw oje j w izycie . Zobaczyła, że m a nie prze czytane go S MS -a. J e dną rę ką prze w ijając tre ść , a drugą obracając kie row nicę , szybko prze jrzała w iadom ość . Uśm ie chnę ła się do sie bie i pochw aliła w duchu za to, że zde cydow ała się w spółdziałać z Olse ne m . S praw dził się , dotarł do konkre tne go tropu. Zadzw oniła do nie go, by pow ie dzie ć , że je st już nie dale ko, ale nie odbie rał. Chw ilę późnie j Elle gaard zaparkow ała pod je go dom e m . Zapukała do drzw i, a pote m zrobiła krok w tył – zupe łnie , jakby w drzw iach był w izje r i gospodarz m ógł prze z nie go spojrze ć . T utaj je dnak rzadko kto de cydow ał się na takie rozw iązanie . Wynikało to ze w zglę dów praktycznych – judasz nie był nikom u potrze bny. Policjantka nasłuchiw ała kroków , ale nikt nie nadchodził. Nacisnę ła w ię c dzw one k i przytrzym ała nie co dłuże j, niż było to konie czne . Nadal je dnak nie słyszała, by Hallbjørn sze dł do drzw i. S próbow ała je szcze raz do nie go zadzw onić . Wciąż nie odbie rał. Zde ne rw ow ana, w róciła do sam ochodu i odje chała. Nie było dla nie j taje m nicą, że Olse n lubił w ypić , naw e t w dzie ń. Zre sztą nie spodzie w ałaby się nicze go inne go po osobie cie rpiące j na PT S D. Katrine doszła do w niosku, że pe w nie i tym raze m chlapnął sobie , a pote m padł na łóżko i odpłynął. T rudno, skontaktuje się z nim późnie j. Najpie rw załatw i spraw ę z kom órką. Wróciła do pokoju hote low e go i usiadła przy stoliku obok okna. Położyła prze d sobą dw a sam sungi i przyjrzała się im . W końcu się gnę ła po sw ój i w ybrała num e r prze łożone go. – Oglądam re lację na żyw o z Wysp Ow czych – pow itał ją Kje ld. – I przysię gam na Boga, nigdy nie sądziłe m , że kie dykolw ie k pow ie m coś takie go. – G ratuluję , sze fie . – Masz coś dla m nie ? – T ylko m ałe heads-up.
– Co takie go? – Ostrze że nie . – O czym ty m ów isz, Elle gaard? – Znale źliśm y te le fon Pouli L økin – ośw iadczyła. – Zabójca porzucił go na je dnym z okolicznych w zgórz . – Co ty pie przysz? – Właściw ie nie porzucił, a podrzucił – popraw iła się . – J e ste m prze konana, że kom órka zaw ie ra w iadom ość dla nas. Odpow ie działo je j m ilcze nie . – J e st pan tam , sze fie ? – T ak – odparł pow ażnym tone m . – Zapakuj to, ube zpie cz na w sze lkie m ożliw e sposoby i... – Byłam na poczcie , ale zaw róciłam . – S łucham ? – Zam ie rzam spraw dzić , co je st w kom órce . – Ani się w aż! – Zanim dojdzie do Danii, m oże być za późno – stw ie rdziła, otw ie rając foliow y w ore cze k . – T ym czase m m am y tutaj zaginioną dzie w czynę , która m oże je szcze żyć . – Elle gaard! – Uznaję , że to sytuacja w yższe j konie czności – oznajm iła, ignorując je go krzyk, a pote m się rozłączyła. Nie ule gało w ątpliw ości, że sze f zaraz oddzw oni, w ię c w yłączyła dzw onki i w ibracje . Obróciła galaxy Pouli w rę ce . Chciałaby kie row ać się tak szlache tnym m otyw e m , jaki prze dstaw iła Moslundow i. Praw da była je dnak taka, że to cie kaw ość była głów nym m otore m działania. Oczyw iście , Katrine chciała uratow ać J yttę G re ge rse n, ale je szcze bardzie j chciała dorw ać te go człow ie ka. Nacisnę ła róg kom órki i cze kała, aż e kran się rozśw ie tli. Nic się je dnak nie działo i Katrine poczuła, jak oble w a ją fala gorąca. Czyżby się pom yliła? Przycisnę ła ponow nie , ale i tym raze m te le fon nie zare agow ał. Policjantka zaklę ła, krę cąc głow ą. S ię gnę ła po sw oją ładow arkę , a pote m podłączyła sam sunga do prądu. Ożył natychm iast , ale przypuszczała, że to nie konie c proble m ów . PIN bę dzie dla nie j blokadą nie do prze jścia. T e chnicy w Kope nhadze zape w ne poradziliby sobie w try m iga, ale ona nie w ie działaby naw e t , jakie go program u użyć po podłącze niu te le fonu do laptopa. G dy pojaw ił się e kran z pole m do w pisania PIN-u, ude rzyła rę ką w stół. – S pokojnie – pow ie działa do sie bie . T yle w ystarczyło, by zm ę czony um ysł w skoczył na odpow ie dnie tory.
Złapała sw oją kom órkę i zadzw oniła do L økinów . Nie łudziła się , że rodzice znają kod do te le fonu sw oje go dzie cka, ale gdzie ś z pe w nością m usiało być opakow anie . – Ale ... – zaczął ojcie c Pouli i prze rw ał. Prze z m om e nt na linii panow ała cisza. – Ale jak to? – w ydusił w końcu. – Odnalazła pani te le fon? – T ak . I m uszę natychm iast go uruchom ić . – Ale ... – Od te go m oże zale że ć życie J ytty, panie L økin. S łyszała, jak rozm ów ca prze łyka ślinę . – Rozum ie m – pow ie dział słabym głose m . – Co m am robić? – Potrze buję pude łka po sam sungu galaxy. Proszę go poszukać , a pote m podać m i kody PIN i PUK . Zrobił, co m u kazała. Katrine zapisała oba ciągi cyfr, podzię kow ała m ę żczyźnie , po czym szybko w prow adziła kod. PIN został odrzucony, najw yraźnie j dzie w czyna go zm ie niła. A m oże to m orde rca? J e śli tak, to Elle gaard m usiała założyć , że nie zostaw ił im żadne j w iadom ości. I je śli na w yśw ie tlaczu znajdow ały się odciski palców , to w łaśnie je zatarła. – Kurw a m ać! – zaklę ła na głos. Wprow adziła PIN je szcze dw ukrotnie , a pote m użyła kodu PUK . Dopie ro to podziałało. T e le fon zaskoczył, a po chw ili na e kranie Katrine zobaczyła w iadom ość przygotow aną w łaśnie dla nie j. Zdję cie prze dstaw iające m artw ą Poulę L økin było ustaw ione jako tape ta. Dzie w czyna le żała gdzie ś na zboczu, trudno było dokładnie okre ślić m ie jsce . Wszystkie w znie sie nia otaczające Ve stm annę od strony lądu w yglądały dokładnie tak sam o. Elle gaard w łączyła gale rię i zaczę ła prze glądać inne zdję cia. Nie było już żadne go, które prze dstaw iałoby Poulę . Otw orzyła skrzynkę odbiorczą z nadzie ją, że znajduje się tam jakakolw ie k poszlaka, która pozw oli na ide ntyfikację spraw cy. W w ykazie nie było je dnak ani je dne go S MS -a. S krzynka została w yczyszczona. Katrine z nie dow ie rzanie m w biła w zrok w w yśw ie tlacz . Po co to w szystko? Pytanie rozbrzm iało je j w głow ie z ogłuszającym , nie m al obe zw ładniającym hukie m . Potarła skroń, krę cąc głow ą. Próbow ała zaprze czyć te m u, co zrobiła. Popatrzyła na sw ój te le fon i zauw ażyła, że Kje ld nadal próbuje się do nie j dodzw onić . Ogarnę ły ją panika i nie dow ie rzanie . Zaraz pote m te le fon Pouli L økin zaw ibrow ał je j w dłoni. Dostała
w iadom ość .
21 Środa, 16 grudnia, godz . 22.40 Hallbjørn obudził się w obcym m ie jscu. Nie , nie tylko m ie jscu. Miał w raże nie , że obudził się w obcym cie le . Z trude m podniósł pow ie ki, początkow o nic nie rozum ie jąc . W dodatku było zbyt jasno, by cokolw ie k dostrze c . Dopie ro po chw ili oczy przyzw yczaiły się do rażące go św iatła jarze niów e k . Olse n odchrząknął i poczuł ostry ból w prze łyku. Zupe łnie , jakby m iał zapale nie m igdałków . Prze konał się , że le ży w szpitalnym łóżku. Oprócz nie go w sali znajdow ało się trze ch innych pacje ntów . Nie , czte re ch. Podobnie jak on, byli okryci białą poście lą. Nie co dale j stała kobie ta w białym kitlu. Hallbjørn zobaczył, że kobie ta pochyla się nad czw artym m ę żczyzną. – Co... – w ychrypiał. L e karka natychm iast , nie m al podskakując, obróciła się ku nie m u. Zam iast je dnak zainte re sow ać się nim na dłuże j, ponow nie nachyliła się nad pacje nte m . – G dzie ja... – Proszę się uspokoić – ode zw ała się kobie ta. – Zaraz do pana pode jdę . Mam y tutaj nagłą sytuację . Hallbjørn je szcze raz popatrzył w je j kie runku i dopie ro te raz dostrze gł, że po drugie j stronie łóżka stoi je szcze je dna osoba. Mę żczyzna, rów nie ż ubrany na biało. Oboje spraw iali w raże nie m ocno zanie pokojonych. – Nic tu nie zrobim y – pow ie działa le karka. – Bie rze m y go na salę . – T e raz? Nie doje chała je szcze kre w . – Masz inny pom ysł? – T ak, ustabilizuje m y... – T rze ba go otw ie rać – zaprote stow ała. – I to w prze ciągu kw adransa. Prze z m om e nt się sprze czali, a pote m kobie ta stanow czo zakończyła dyskusję . Mę żczyzna zgodził się w m ilcze niu, a pote m oboje w yw ie źli pacje nta z sali. Olse n w patrzył się w sufit i trw ał w be zruchu. Co m u się stało, do chole ry? Ostatnie , co pam ię tał, to w izyta u T e itura
Pe te rse na. Ale co było późnie j? Znów stracił pam ię ć? J e śli tak, to pow inie n przynajm nie j dopuścić m ożliw ość , że to sam ogon T e itura się przysłużył. – Obudził się – rzucił je de n z trze ch pozostałych m ę żczyzn. – Widzę . Hallbjørn w yczuł w ich głosach nie chę ć , m oże naw e t agre sję . – T e , Olse n – pow ie dział trze ci. – S łyszysz nas? Hallbjørn znał całą trójkę . S zcze gólnie dobrze m iał okazję zaznajom ić się z tym , który ode zw ał się jako ostatni. A konkre tnie z je go pię ściam i. J akiś czas po pow rocie z Bośni spotkał S ve ina w Bryggjanie i w dał się w nie zobow iązującą rozm ow ę . Nie m iał poję cia o tym , że pod je go nie obe cność stary znajom y sm alił chole w ki do Karli. Prze konał się je dnak o tym bole śnie , kie dy S ve in w yprow adził pie rw szy cios. Była to pie rw sza bijatyka Hallbjørna po pow rocie z w ojska. Nie ste ty, nie ostatnia. – S łyszę – ode zw ał się Olse n. – S zkoda. Była nadzie ja, że już się nie obudzisz – odparł S ve in. Hallbjørn m ilczał. – Wie sz w ogóle , gdzie je ste ś? – dodał daw ny kole ga. Dw óch pozostałych m ruknę ło coś nie zrozum iałe go. – Czy nadal je ste ś naw alony w trzy dupy? – zapytał S ve in. Olse n nie m iał zam iaru odpow iadać , ale kole jne pytanie nie pozostaw iło m u żadne go w yboru. – Ogłuchłe ś, cw e lu? – O co ci chodzi? – m ruknął Hallbjørn. Podciągnąłby się na łóżku, gdyby nie to, że w szystko go bolało i nie m iał poję cia, co m u się przydarzyło. Nie czuł bólu nigdzie poza gardłe m , ale trudno było pow ie dzie ć , jakie obraże nia odniósł. – G dzie je ste śm y? – Na J .C . S vabos gøta – poinform ow ał go je de n z m ę żczyzn. Olse n nie kojarzył takie j ulicy. Czyżby było z nim gorze j, niż przypuszczał? – Nie pam ię tasz, co się stało? Hallbjørn zam knął oczy, starając się za w sze lką ce nę przypom nie ć sobie ostatnie w ydarze nia. Nie chciał słysze ć o nich od S ve ina, be z w zglę du na to, co w istocie zaszło. Był u T e itura, w ypił za dużo, a pote m w ysze dł na ulicę . Wie dział, że zastanaw iał się nad tym , czy w rócić na Fjalsve gur sam ochode m , czy na pie chotę . I chyba ostate cznie w ybrał to pie rw sze rozw iązanie . T ak, pam ię tał, jak pisał S MS -a do Katrine . Ale co było pote m ? – Mow ę ci ode brało?
– Nie . – Wię c odpow iadaj, jak pytam . Olse n m iał ochotę w yrzucić z sie bie kilka żołnie rskich okre śle ń, ale uznał, że bę dzie to je dynie w oda na m łyn. Z zam knię tym i oczam i nadal starał się przypom nie ć sobie coś w ię ce j. Zakładając, że odje chał spod dom u Pe te rse na, m ógł... Ale gdzie w ogóle się znajdow ał? W Ve stm annie nie było szpitala, ale z drugie j strony prze cie ż le że li tutaj m ę żczyźni, których doskonale znał. Co tu się działo, do chole ry? Otw orzył oczy i spojrzał w kie runku S ve ina. T am te n m iał zacze rw ie nione oczy, a pod nim i dw a cie m ne , w yraźne półksię życe . Hallbjørn nie dostrze gł żadnych ran ani bandaży. – No i? – zapytał S ve in. – Nic nie pam ię tam – odparł w końcu Olse n. Pozostali m ę żczyźni zaśm iali się cicho. – Nie źle , nie źle , Hallbjørn. J e st je dnak z cie bie nie zły popie rdole nie c . Mógłby pole m izow ać , ale czy był se ns? – J e chałe ś naw alony w sztok po Vá lave gur. Przypuszczam , że już w ytrze źw iałe ś, bo pe w nie prze toczyli ci kre w , czy co tam robią. Poza tym m inę ło już trochę czasu, od kie dy... Urw ał z pre m e dytacją. S praw iało m u to przyje m ność . – A zre sztą, przypom nisz sobie . Olse n zacisnął usta. L ogicznym w nioskie m było to, że doszło do jakie goś w ypadku z udziałe m tych ludzi. Hallbjørn uznał, że czas najw yższy spraw dzić , czy nie odniósł żadnych obraże ń. Poruszył po kole i każdą z kończyn i z ulgą prze konał się , że nic m u nie je st . Bolały go nogi, ale przypuszczał, że cokolw ie k się w ydarzyło, m ogło być znacznie gorze j. – J e ste ś w T órshavn – dodał S ve in. – Prze w ie źli nas tutaj kare tkam i. Z jakie goś pow odu w głow ie rozbrzm iała m u syre na ratow nicza i nagle poczuł, jak ból oplata całe je go ciało. J uż nie tylko nogi zdaw ały się pulsow ać , ale także rę ce , brzuch i głow a. – Władow ałe ś się w autobus, zje żdżając z osie m dzie siątki je dynki na Niðari Ve gur – kontynuow ał S ve in znie kształconym głose m . Hallbjørn uśw iadom ił sobie , że m ę żczyzna ce dzi słow a prze z zaciśnię te zę by. – On faktycznie nic nie pam ię ta – zauw ażył inny pacje nt . – Nic a nic – potw ie rdził S ve in. – Nie m a poję cia, że w pie rdolił się prosto w bok autobusu. Olse n m im o w oli zobaczył oczam i w yobraźni białonie bie ski pojazd m arki
Volvo, który krążył po Ve stm annie od Flatnave gur do Niðari Ve gur. Był le ciw y, z popę kaną blachą i nie zape w niłby żadne go be zpie cze ństw a w przypadku nie be zpie czne go zdarze nia na drodze . T yle że do nich nie dochodziło – Hallbjørn nie pam ię tał naw e t , kie dy m iał m ie jsce ostatni w ypade k drogow y. Z trude m prze łknął ślinę . – Zabiłe ś kobie tę z dzie ckie m , cw e lu – pow ie dział S ve in. – Zm arli, zanim prze w ie ziono ich do T órshavn. Olse n m iał w raże nie , że traci czucie w całym cie le . Prze z m om e nt w ydaw ało m u się , że szpitalne łóżko zam ie niło się w płachtę zaw ie szoną gdzie ś nad urw iskie m . I że ktoś nagle rozciął ją od spodu. Z trude m się otrząsnął. Nie , to nie m ożliw e . Nie był aż tak pijany, że by... A m oże je dnak? Wypił sporo, sam naw e t nie pam ię tał ile . W dodatku bim be r Pe te rse na nie nale żał do le kkich trunków . Miał z pe w nością około sze śćdzie się ciu proce nt i otum anie nie m ogło nade jść jakiś czas po tym , jak Hallbjørn opuścił dom T e itura. – I w ysze dłe ś z te go praw ie be z szw anku – dodał S ve in i parsknął. – Ale tak to je st zaw sze , nie ? Dw a auta idą na czołów kę , w je dnym je dzie rodzina z dzie ćm i, w drugim pijany kie row ca. Kto prze żyje ? Oczyw iście te n ostatni, re szta ginie na m ie jscu. Mów ił, jakby m iał ochotę odchrząknąć , a pote m splunąć w kie runku Hallbjørna. Zanim je dnak Olse n zdążył dobrze się nad tym zastanow ić , w róciła le karka. S pojrzała na Hallbjørna i zbliżyła się do nie go. S praw dziła odczyt urządze ń m e dycznych, po czym obe jrzała się na pozostałych m ę żczyzn. Olse now i prze szło prze z m yśl, że te n czw arty, które go w yw ie źli na ope rację , m usiał być tutaj w cze śnie j. Żade n z je go tow arzyszy nie spraw iał w raże nia, jakby nie pokoił się je go lose m . Może jakiś m ie jscow y, nie zw iązany z w ypadkie m ? L e karka nachyliła się i spojrzała Hallbjørnow i w oczy. – Dobrze się pan czuje ? – zapytała. – J a... tak . – Wie pan, gdzie je st? – Wszystko m u pow ie dzie liśm y – w trącił pod nose m S ve in. Obróciła się prze z ram ię i posłała m u spojrze nie , które m ów iło jasno: ja tutaj rządzę , a ty sie dź cicho. – Wie pan, gdzie je st? – pow tórzyła urzę dow ym tone m . – W T órshavn. W szpitalu. – Wie pan, co się w ydarzyło? – zapytała, przyglądając się je go le w e m u
oku. – J a... w je chałe m w autobus. – S łucham ? T rze ch m ę żczyzn nagle ryknę ło dzikim śm ie che m . Kobie ta w e stchnę ła i w yprostow ała się . Prze z m om e nt w yglądało na to, że zam ie rza ich skarcić , ale ostate cznie skrzyżow ała tylko rę ce na pie rsi i spuściła w zrok . Hallbjørn m iał te go dosyć . – Co m i się stało, do chole ry? – Nic pan nie pam ię ta? – Nie pytałbym , gdybym pam ię tał. S kinę ła głow ą i zm rużyła oczy. Dostrze gł na je j tw arzy nie pokój. – Zdarzało się już panu tracić pam ię ć? – Nie . – Nigdy? – Nigdy – zape w nił ją Hallbjørn. – W takim razie m usi być to e fe kt ude rze nia. Na słow o „ude rze nie ” poczuł, jakby coś trafiło go w głow ę . Zaszum iało m u w uszach, zrobiło się nie dobrze , a dziąsła zaczę ły pulsow ać bóle m . Najw yraźnie j um ysł nie pam ię tał, co zaszło, ale ciało zaczynało sobie w szystko przypom inać . Pozostali nadal się zaśm ie w ali i Olse n zaczął się zastanaw iać , czy nie poprosić o prze nie sie nie do inne j sali. S zybko je dnak uznał, że byłoby to jak de ze rcja z pola w alki. Poza tym pe w nie i tak nie m ie li w olnych łóże k . L e karka podciągnę ła rę kaw i spojrzała na ze gare k . – Nie ch pani naw e t o tym nie m yśli – zaoponow ał Hallbjørn. – O czym ? – By prze łożyć tę rozm ow ę na rano. Chcę w ie dzie ć , co m i się przydarzyło. T e raz! – Proszę się uspokoić . – J e ste m spokojny, zw ażając na okoliczności. Wsadziła rę ce do kie sze ni, patrząc na nie go badaw czo. – Mogę panu pow ie dzie ć tylko tyle , ile sam a dow ie działam się od policji. Chyba nic nie stoi te m u na prze szkodzie . – Od policji? – Oczyw iście . Usłyszy pan zarzuty. – Ale ... – Proszę pozw olić m i skończyć . Hallbjørn prze łknął ślinę i poruszył się ne rw ow o. Ból znów ode zw ał się nie m al ze w szystkich partii ciała.
– We dług m oje j najle psze j w ie dzy je chał pan sam ochode m w stanie ... cóż , nie w ażkości, m ożna by rze c . T ylko opatrzność spraw iła, że uniknął pan trage dii. Olse n patrzył na nią w ycze kująco. – Prze je chał pan prze z Ve stm annę , jakim ś cude m zaparkow ał w porcie , a pote m udał się do m ie jscow e go pubu, najw yraźnie j poszukując dalszych w raże ń. Hallbjørn ode tchnął. A w ię c je dnak nie w ypade k . – T am spotkał pan tych trze ch dże nte lm e nów – pow ie działa le karka, rzucając im prze z ram ię prze lotne spojrze nie . Wszyscy zaśm iali się w głos. – Nie w ie m , o co poszło, i nie chcę w nikać , ale w yw iązała się burda. Podobno radził pan sobie całkie m nie źle , jak m ów ił m i policjant . Ruszył na trze ch prze ciw ników ? Musiał być napraw dę pijany. Wpraw dzie pam ię tał je szcze co nie co z w ojskow e go szkole nia, a ci rybacy nie w ie le m ie li w spólne go z bokse m , ale prze w aga licze bna była w ystarczająca, by ich nie prow okow ać . A m im o to w szyscy znale źli się w szpitalu. Olse n uniósł się le kko i przyjrzał się le pie j pozostałym pacje ntom . J e de n m iał zabandażow aną głow ę , drugi opatrune k na szyi, trze ci w yglądał całkie m dobrze . – Rozum ie m , że nadal nic się panu nie przypom niało? – Nic – potw ie rdził Hallbjørn. L e karka w e stchnę ła. – We dług re lacji św iadków zaczął pan od ude rzania prze ciw ników pię ściam i, pote m w ruch poszły bute lki, a ostate cznie także krze sła. – S łucham ? – Wyw iązała się praw dziw a burda. A pan ponie sie konse kw e ncje . – Ale ... – Na szczę ście jutro w szystkich panów bę dzie m y m ogli zw olnić do dom u – dodała kobie ta. – Krw i było dużo, ale żade n z w as nie odniósł pow ażnych obraże ń. A nam potrze bne są łóżka. Olse n dopie ro te raz uśw iadom ił sobie , jak bardzo zdziw i się , gdy spojrzy w lustro. Nie w ażne , ile zdążył zrobić , zanim go znokautow ali – zape w ne porządnie obe rw ał. – Byliśm y także zm usze ni zrobić panu płukanie żołądka. – S łucham ? – Miał pan nie be zpie czny poziom alkoholu w e krw i. W dodatku pił pan jakie ś św iństw o. Policja te ż je st tym zainte re sow ana. Hallbjørn m ilczał. Nie było dobre j odpow ie dzi.
– Ma pan proble m , panie Olse n – kontynuow ała le karka. – I suge ruję uporać się z nim , zanim bę dzie za późno. T ym raze m się panu udało, ale na Boga, m a pan prze cie ż córkę , praw da? Pokiw ał głow ą i natychm iast te go pożałow ał. – Chciałabym pow ie dzie ć , że je st pan na rów ni pochyłe j, ale byłoby to nie dopow ie dze nie . – Rozum ie m . T rudno było przyjąć pe łe n skruchy ton, kie dy Hallbjørn nie czuł nic, oprócz w ie lkie j ulgi. Nie spow odow ał w ypadku, nie zabił nikogo. J e dyne , co zrobił, to obił gę by kilku m ie jscow ym idiotom . Ow sze m , było to skrajnie głupie , ale przynajm nie j nie doprow adziło do trage dii. – Nie w ie m , z cze go się pan cie szy, ale ... – Nie cie szę się . – A je dnak w idzę na pana tw arzy uśm ie ch. Olse n uśw iadom ił sobie , że w istocie tak je st . S zybko spow ażniał. – Zniszczy pan sie bie – dodała. – I tak sam o zniszczy pan przyszłość sw oje j córki. Wie pan o tym ? – T ak . – Ile m a lat? – S ze snaście . L e karka pokrę ciła głow ą i z de zaprobatą w ydę ła usta. – W takim razie albo je st pan be znadzie jnym przykłade m alkoholika, który sam sobie nie je st już w stanie pom óc, albo kom ple tnym idiotą. – Przypuszczam , że kim ś pom ię dzy. S pojrzała na nie go bykie m . – Nie ch pan te go nie bagate lizuje . – Nie robię te go. Prze z chw ilę spraw iała w raże nie , jakby chciała przysiąść na skraju łóżka i odbyć z nim je dną z tych antyalkoholow ych pogadane k, które w zam ie rze niu m iały zdziałać cuda, a w rze czyw istości do nicze go nie prow adziły. Hallbjørn w ie dział, że nie m a proble m u. Pe w nie , działa czase m le kkom yślnie , pijąc za dużo, ale to nie uzale żnie nie . – Widzę , że nie dojrzał pan je szcze do spojrze nia praw dzie w oczy – pow ie działa, po czym skie row ała się do w yjścia. – Mam nadzie ję , że to się zm ie ni, zanim bę dzie za późno dla pana i córki – dodała na odchodnym . Kie dy zgasiła św iatło i zam knę ła drzw i, sw oje prze dstaw ie nie rozpoczę li trze j tow arzysze Olse na. Przypuszczał, że te j nocy się nie w yśpi, słuchając nie stw orzonych historii o tym , co rze kom o się w ydarzyło i jak bardzo obe rw ał. S tarał się w yłączyć , ale m ę żczyźni rozpraw iali zbyt głośno, w dodatku
cały czas o coś go pytając . Nie inte re sow ała go ich w e rsja. Zastanaw iało go zaś to, dlacze go w ogóle doszło m ię dzy nim i do prze pychanki. Fakt , że był pijany, nie tłum aczył w dania się w konflikt . Wie lokrotnie w ychodził z Bryggjana, chw ie jąc się na boki i nigdy do nicze go takie go nie doszło. Hallbjørn przypuszczał, że m a to zw iąze k z zaginionym i dzie w czynam i.
22 Czwartek, 17 grudnia, godz . 06.17 Katrine nie pam ię tała, ile razy prze glądała w iadom ości, które w czoraj przyszły na num e r Pouli L økin. Kie dy tylko m orde rca się ode zw ał, natychm iast oddzw oniła do Kje lda Moslunda, podając m u num e r te le fonu. Miała nadzie ję , że uda się nam ie rzyć urządze nie , z które go przychodziły S MS -y, ale oboje szybko prze konali się , że proble m je st te n sam , co przy kom órce Pouli – zbyt m ało stacji bazow ych w okolicy. Pie rw szą w iadom ością było lakoniczne : „Prze praszam ”. Odbiorca był zapisany w te le fonie jako „J ytta”, ale Elle gaard w ątpiła, by to dzie w czyna się z nią kontaktow ała. Chw ilę zastanaw iała się nad tym , co odpisać . W końcu uznała, że najle pie j bę dzie , je śli ograniczy się do m inim um . S pojrzała na w yśw ie tlacz . J e j pie rw sza odpow ie dź brzm iała: „Za co?”. „Wybaczcie m i” – odpisał m orde rca. Długo rozw ażała, co odpow ie dzie ć . Wszystko brzm iało banalnie , w łaściw ie żałośnie . W końcu zde cydow ała się na krótkie : „Daj nam szansę to zrobić”. Nic w ię ce j nie napisał. Elle gaard sie działa do późnych godzin nocnych z kom órką w rę ku, ale e kran już się nie rozśw ie tlił. Miała nadzie ję , że rano nade jdzie coś now e go, je dnak skrzynka odbiorcza była pusta. Katrine ubrała się i przygotow ała do pracy. Całą noc ładow ała te le fon, aby nie prze gapić kole jne j próby kontaktu. Wyszła z hote lu około siódm e j i stanę ła przy m onde o. Cze kając na S igvalda, obse rw ow ała w ypływ ające z zatoki kutry. Burm istrz Ve stm anny nie m ógł dłuże j w strzym yw ać rybaków – ich straty i tak były ogrom ne .
Osiągnię to je dnak pe w ie n konse nsus. Wszyscy odpływ ający i w racający do portu m usie li się zgodzić na skrupulatną inw e ntaryzację ładunku. Nie e lim inow ało to proble m u, ale przy odrobinie szczę ścia m orde rca m ógł w paść . Elle gaard potrafiła sobie w yobrazić , jak pracow nicy portow i zaglądają do je dne j z chłodziare k i odnajdują tam ciało. Wzdrygnę ła się na sam ą m yśl. Nadal nie było śladu po córce G re ge rse nów . Nie którzy m ów ili już otw arcie , że byłoby le pie j, gdyby J ytta nie żyła. W prze ciw nym w ypadku diabli w ie dzą, co poryw acz m ógł z nią robić do te go czasu. Me dia oszalały, zm ie niając Ve stm annę nie do poznania. Wozy transm isyjne zaję ły cały ke m ping przy Fjarðarve gur, dzie nnikarze chodzili od dom u do dom u niczym dom okrążcy. Przy nadbrze żu poustaw iano stoliki, zupe łnie jak podczas jakie goś św ię ta – w szystkie m ie jsca były zaję te . Bryggjan nie w yrabiał, a hote l poprosił o zw ię ksze nie dostaw z Danii. S pokojne m iaste czko zam ie niło się w cyrk, który nie rządził się żadnym i praw am i. Elle gaard w idziała już pie rw szych re porte rów , którzy szukali dogodne go m ie jsca, by ustaw ić się z kam e rą. Rozpoznaw ała logo stacji te le w izyjnych. T V 2 Ne w s z Danii, BBC , S VT 24 ze S zw e cji, T V 2 Nyhe tskanale n z Norw e gii, lokalny oddział CNN na Europę . Widziała także pe w ne go re porte ra „Dage ns Nyhe te r ” ze S zw e cji. J e dna dzie w czyna zam ordow ana pośrodku nicze go to dobry te m at . Dw ie to już m ate riał na praw dziw ą se nsację . Któryś z dzie nnikarzy dostrze gł cze kającą przy policyjnym sam ochodzie kobie tę i ruszył w je j stronę . Katrine zaklę ła w duchu i spojrzała na ze gare k . S igvald Nolsøe pow inie n już tu być . Mie li poje chać do m ie jscow e go fotografa, który obie cał z sam e go rana przyjrze ć się zdję ciu zapisane m u na znale zionym te le fonie . Mie szkańcy tw ie rdzili, że je śli ktokolw ie k bę dzie potrafił rozpoznać m ie jsce , w którym została zrobiona fotografia, to w łaśnie on. S am te le fon nie stanow ił już taje m nicy. Kje ld Moslund zadbał o to, by nie uznaw ać aparatu za dow ód rze czow y, ale za poszlakę m ogącą doprow adzić do uję cia spraw cy. Elle gaard była w dzię czna sze fow i, choć w ie działa, że w takie j sytuacji nie m iał inne go w yjścia. Popraw iła kurtkę , w idząc, że re porte r i kam e rzysta już porozum ie li się co do te go, że trze ba w ziąć policjantkę z zaskocze nia. Ope rator zarzucił sobie kam e rę na ram ię , a pote m pokazało się na nie j cze rw one św iate łko. – Politiassistent Elle gaard, co m oże nam pani... – zaczął re porte r. – Nic w am nie m ogę – w padła m u w słow o.
T rochę zbiło go to z tropu. – Czy m oże pani... – Nie . Z oboję tnością spojrzała prosto w kam e rę . Moslund rozw ażał kie dyś, czy nie zrobić z nie j rze czniczki prasow e j kope nhaskie j kom e ndy. Dobrze czuła się prze d obie ktyw e m , bo podchodziła do nie go jak do najgorsze go w roga. Przyjm ow ała strate gię konfrontacyjną i uw ażała, że dobry w ystę p prze d kam e rą je st w alką, którą trze ba w ygrać . Dzie nnikarz nie bardzo w ie dział, jak zare agow ać , i Katrine postanow iła m u pom óc . Roze jrzała się , w yprostow ała, a pote m skie row ała w zrok na obie ktyw . – W te j chw ili nie m ogę nic ujaw nić , to chyba oczyw iste – oznajm iła. – Zale ży od te go dobro prow adzone go śle dztw a. – Ale czy m ają już państw o... – Właśnie pow ie działam , że nie m ogę nicze go ujaw nić . Młodzik był zbyt skołow any, by ciągnąć to dale j. Uznał sw oją klę skę i m achnął rę ką na tow arzysza. Cze rw one św iate łko znikło, a po chw ili kam e rzysta opuścił broń. – A nie oficjalnie ? – bąknął re porte r. – Nie oficjalnie nie ch pan stąd znika. Popatrzył na nią, jakby co najm nie j zabiła m u m atkę , ale ostate cznie zrobił tak, jak zasuge row ała. Elle gaard z zadow ole nie m odprow adziła go w zrokie m , choć przypuszczała, że to nie ostatni dzie nnikarz, który dziś na nią ruszy. Z tym poszło łatw o, ale je śli zagadnie ją któryś ze starych w yjadaczy, bę dzie proble m . Prze stała o tym m yśle ć , gdy z hote lu w ysze dł S igvald. Miał na sobie w ciąż to sam o ubranie – białą koszulę rozpię tą pod szyją, czarny sw e te r i szarą kurtkę . Postronnym m usiał jaw ić się jako kw inte se ncja braku w yrazistości organów ścigania. – Coś now e go? – zapytał chyba tylko dla porządku. – Nic . Nadal m ilczy. – Nie spe cjalnie m nie to dziw i – odparł, otw ie rając drzw i od strony pasaże ra. – Choć nadal nie w ie m , kto w łaściw ie m ilczy. Dzie w czyna czy spraw ca? Elle gaard nie m iała ochoty dyskutow ać na te n te m at . S pę dziła pół nocy, zastanaw iając się nad tym . Możliw ości było zbyt w ie le – i m nożyły się z każdą kole jną m yślą. Usiadła za kie row nicą i skie row ała się na drugą stronę Ve stm anny. – Wiadom o coś o tw oim ulubie ńcu? – ode zw ał się Nolsøe .
– T ak, dzw oniłam rano do szpitala. – I? – Dzisiaj ich w szystkich w ypisują. Może naw e t już w ypisali. – Rozm aw iali z nim ? – T ak . T w ie rdzi, że nic nie pam ię ta. – Wygodne . Ow sze m , było to w ygodne , ale rów nocze śnie stanow iło konse kw e ncję te go, co udało się Elle gaard ustalić na te m at PT S D. W dodatku było pow tórką z rozryw ki dla Hallbjørna – pow tórką, która potw ie rdzała, że coś je st nie tak z je go psychiką. – Wie sz, że to on m ógł w ysłać w iadom ość? – Wie m . – Naw alił się , poczuł skruchę i postanow ił, że m usi coś zrobić – dodał S igvald, jakby nie słyszał je j odpow ie dzi. – Dla m nie to w ygląda na logiczny w niose k . – Dla m nie te ż – przyznała, m ając nadzie ję , że je j słow a zabrzm iały, jakby tak napraw dę było. Praw da była je dnak inna. Katrine w ie rzyła Olse now i, gdy m ów ił o zanikach pam ię ci... ale nie tylko. J e j w iara w nie go w ykraczała dale ko poza to. Była prze konana, że nie m iał nic w spólne go z zaginię cie m Pouli L økin i J ytty G re ge rse n. Nie w ie działa za to, co dokładnie w ydarzyło się w Bryggjanie . Po tym , jak ze szłe j nocy kare tka zabrała rannych, Katrine prze słuchała kilku św iadków , ale ich w e rsje były sprze czne . We dle pe w ne j kobie ty je de n z m ę żczyzn zarzucił Olse now i, że je go żona nie zm arła prze z przypade k, a drugi dodał, że Hallbjørn podobno zabaw ia się czase m z córką. Olse n m iał odparow ać , że to oni chodzą na m e cze piłki rę czne j, że by popatrze ć na m łode dzie w czyny. T rudno pow ie dzie ć , jaka była praw da, ale za to łatw o było stw ie rdzić , co stanow iło punkt zapalny. Coś w Ve stm annie było nie w porządku. Coś, co w iązało się z m łodym i dzie w czynam i i nie którym i m ę żczyznam i. Elle gaard m iała zam iar ustalić co. – Postaw isz m u zarzuty czy ja m am to zrobić? – ode zw ał się S igvald, gdy w je żdżała na L e itisve gur, gdzie m ie szkał fotograf. – J akie zarzuty? Nolsøe się zaśm iał. – J azda pod w pływ e m , pobicie , zakłócanie porządku, zniszcze nie m ie nia... Mam w ym ie niać? – Nie m am y dow odów , że je chał pijany. – Nie ? A skąd je go sam ochód pod bare m ?
– Mógł zaparkow ać , zanim w ypił. – Nie kpij sobie . – Nie kpię – zaoponow ała. – Chce sz kogoś oskarżyć , pokaż m i dow ody. Milczał prze z chw ilę , raz po raz pocie rając łysinę . Katrine przypuszczała, że w głow ie form ułuje nie zbyt przychylne opinie na je j te m at . Uśm ie chnę ła się na tę m yśl. – W porządku – pow ie dział, kie dy parkow ała prze d je dnym z dom ów . – Odpuśćm y jazdę po pijaku, przynajm nie j dopóki nie zgłosi się ktoś, kto w idział, jak Olse n prow adzi. Ale re szta je st solidna. – T ak? – Oczyw iście – odparł, w ysiadając z w ozu. Prze szli pod drzw i w e jściow e fotografa. – Co je st dla cie bie oczyw iste go w bijatyce , gdzie je st trze ch na je dne go? – T o, że je de n sprow okow ał sytuację . I zaatakow ał tam tych bute lkam i i krze słam i. – Napraw dę w to w ie rzysz? – T ak ze znali św iadkow ie . – Nie którzy ze znali te ż , że m usiał się bronić ze w zglę du na prze w agę licze bną pozostałych. S igvald nacisnął dzw one k, po czym obrócił się do nie j i posłał je j chłodne spojrze nie . – Mów , co chce sz – pow ie dział cicho. – T ak napraw dę to nie tw oja spraw a, tylko nasza. S kinę ła głow ą, nie m ając zam iaru z tym pole m izow ać . Nie sądziła, by Hallbjørnow i udało się uniknąć konse kw e ncji za sw oje czyny, a ona nie m iała zam iaru w chodzić w dalsze konflikty z m ie jscow ym i stróżam i praw a. Ostate cznie je dnak nie m usiał się obaw iać odsiadki. Może naw e t dogada się z w łaścicie le m Bryggjana i trze m a m ę żczyznam i, aby nikt nie w nosił zarzutów . Nolsøe m ógł gadać do w oli, ale żadne z tych prze w inie ń nie było ścigane z urzę du, w szczę cie postę pow ania w ym agało w oli pokrzyw dzonych. Elle gaard odsunę ła te m yśli. Bę dzie je szcze czas, by się zastanaw iać nad tym i spraw am i. Fotograf okazał się starym , pom arszczonym rybakie m , który od dzie ciństw a pasjonow ał się robie nie m zdję ć . Zdziw iło to Katrine , bo z jakie goś pow odu spodzie w ała się m łode go człow ie ka, zapalone go pasjonata, który m a za dużo czasu w olne go i ładuje w szystkie zdję cia na Flickra, Panoram io czy inne se rw isy. S tarze c zaprosił ich do środka i zaproponow ał he rbatę . Odm ów ili, m ów iąc, że się spie szą. Pote m Katrine pokazała m u te le fon.
– Mogę podłączyć do kom pute ra? – zapytał. – Byłoby m i łatw ie j. – Nie ste ty, nie . Zbliżył kom órkę do tw arzy i zm rużył oczy. Prze z długą chw ilę skrupulatnie przyglądał się zdję ciu na e kranie . – Zasadniczo m oże być to każde zbocze – ode zw ał się . – Każde go w znie sie nia w okolicy. S igvald spojrzał na Elle gaard znacząco. Od początku tw ie rdził, że nic z te go nie bę dzie . – Musim y zobaczyć to w pow ię ksze niu – dodał fotograf, oddając je j te le fon. – Z te go nic nie w yciągnę , przykro m i. Katrine zaklę ła w duchu. Obie cała Moslundow i, że nie narazi na szw ank m ate riału dow odow e go. Podłącze nie go do przypadkow e go kom pute ra m ogło spow odow ać w ie le szkód, od um yślne j m anipulacji po nie opatrzne w granie w irusa. S pojrzała na S igvalda. Prze z m om e nt m ilcze li. – Nie ch pan podłącza – pow ie działa, w idząc, że Nolsøe najpraw dopodobnie j je st te go sam e go zdania. S tarze c ode brał te le fon, a pote m podsze dł do kom pute ra stojące go przy oknie . S przę t w yglądał dość now ocze śnie , a w dodatku m iał dw a duże m onitory. Nie m iały w ie le w spólne go z tym , co proje ktow ała firm a Apple – te e krany były praw dziw ym i kolubrynam i. Przyw odziły na m yśl stare , kine skopow e te le w izory. Po chw ili je dnak pojaw iło się na je dnym z nich zdję cie i głę bia kolorów była w rę cz porażająca. G ospodarz obe jrzał się i uśm ie chnął le kko. – Dobry obraz, nie praw daż? – zapytał. – Dosyć – odparła Elle gaard. – Eizo – pow ie dział. – Moim zdanie m najle psze . Wie lkość plam ki ze ro dw adzie ścia pię ć m ilim e tra, praw ie sie de m naście m ilionów kolorów i czas re akcji dw anaście m ilise kund. Dobra kalibracja kolorów , prze staw ie nie zajm uje kilka m inut i m ogę zobaczyć w szystko tak, jak w yjdzie w praniu... – Zaw ie sił głos, skupiając w zrok na zdję ciu. Pow ię kszył le w y górny róg , przyglądał m u się chw ilę , a pote m w rócił do poprze dnie j skali. – Widzi pan coś? Fotograf prze z m om e nt m ilczał. – Nie ste ty, nie . – T rudno – odparł S igvald. – T rze ba było spróbow ać – dodał, jakby chciał uspraw ie dliw ić Elle gaard. Nie byłby to m oże prztycze k, gdyby nie to, że użył w yniosłe go, pe łne go satysfakcji tonu. Katrine patrzyła na zdję cie . Poula L økin w yglądała na nim spokojnie . Nie
zaszły je szcze żadne zm iany pośm ie rtne , a rana po ude rze niu z tyłu głow y była nie w idoczna. Dzie w czyna le żała na topnie jącym śnie gu, prze z który prze bijało trochę szarzyzny. Kam ie nie i stare , w yle niałe traw y. – Może je szcze ... – zaczę ła, ale nagle starze c drgnął. Pow ię kszył praw y dolny róg. – Bingo – pow ie dział z zadow ole nie m . – Widzą to państw o? Zbliżyli się do m onitora. Na sam ym końcu zdję cia było w idać ... cóż , w łaściw ie nic takie go. Może kilkanaście krope k w innym kolorze . – Co to je st? – zapytała Katrine . – Kilka zie lonych pikse li – odparł be z prze konania Nolsøe . Fotograf obrócił się do nich z uśm ie che m zadow ole nia. – Otóż to – rze kł. – Kilka zie lonych pikse li, które przypadkow o znalazły się na zdję ciu m ającym unie m ożliw ić zide ntyfikow anie m ie jsca, w którym zostało zrobione – dodał z dum ą. Elle gaard zgrom iła go w zrokie m . Fotograf prze ciągał m om e nt podzie le nia się z nim i tą inform acją, co spraw iało m u w yraźną satysfakcję . – T o kaw ałe k rury bie gnące j do turbiny w odne j przy ke m pingu. – Macie tu e le ktrow nię ? – Oczyw iście . Nie w idziała pani te go szpe tne go prze w odu, który góruje nad m iaste m ? Rze czyw iście , w idziała rurociąg. Nie zastanaw iała się je dnak nad tym , dokąd ani skąd bie gnie . Widziała je dynie , że w ychodzi ze skał. Był w yraźnie w idoczny, kie dy je chała do tam y na L óm undaroyn. – G dzie to je st? – zapytał S igvald. – T e go nie sposób ustalić konkre tnie – odparł fotograf. – Ale to be z w ątpie nia zbocza L oysingarfjall. G dzie indzie j coś m e taliczne go, w tym kolorze , m iałoby znajdow ać się na skałach? Nolsøe nie w yglądał na prze konane go. – Nie w idzę dow odów , że to coś m e taliczne go – odparł. – Może tam po prostu le żała re klam ów ka, jakaś czę ść garde roby czy cokolw ie k inne go? – Nie . – T ak po prostu? Bo panu tak się w ydaje ? – Wie m , co m ów ię – zaoponow ał starze c . – Mie szkam tutaj od osie m dzie się ciu lat , przyglądając się każde m u kam ie niow i. Może m i pan ufać . – Nie ufam naw e t w łasne j m atce – odparł S igvald. Z jakie goś pow odu nie zaskoczyło to Katrine . – W takim razie je st pan w yjątkow o sm utnym człow ie kie m – oce nił fotograf, odłączając kom órkę od kom pute ra. Podał ją policjantce , a ta
podzię kow ała m u bladym uśm ie che m . Dostali całkie m sporo, biorąc pod uw agę , że je szcze prze d m om e nte m nie w ie działa naw e t , czy zdję cie zostało zrobione w Ve stm annie . S praw iło to je dnak, że je j ape tyt się zaostrzył. – Nie m oże pan je szcze się nad tym popastw ić? – zapytała. – Mogę , ale jaki je st se ns? – Może uda się je szcze coś ustalić ... – Nie – zaprze czył stanow czo. – Wie m , że w szyscy ocze kują te raz cudów w yczarow anych z byle zdję cia, ale oprócz kaw ałka rury nic na nim nie m a. I trze ba się cie szyć , że choć ona się pojaw iła. Be z te go zostaliby państw o z niczym . Elle gaard skinę ła pokornie głow ą. – J ak długi je st te n rurociąg? S tarze c podrapał się po karku i prze krzyw ił głow ę . – T rudno pow ie dzie ć – odparł w końcu. – Pod zie m ią bie gnie od tam y na L óm undaroyn aż do m iasta. – A nad zie m ią? – Ma jakie ś pię ćse t m e trów na ostatnim odcinku. Katrine pom yślała, że dobrze byłoby skorzystać z okazji, że m a prze d sobą fotografa, który w Ve stm annie w idział już w szystko. Mógł w ie dzie ć znacznie w ię ce j niż Hallbjørn czy inni m ie szkańcy, z którym i dotychczas rozm aw iała. – Ile osób obsługuje e le ktrow nię ? – zapytała. – Ele ktrow nia to dużo pow ie dziane – zastrze gł. – W S EV Ve stm anna pracuje rapte m kilka osób, choć produkow ana e ne rgia dobija przyzw oite go poziom u. Wszystko dzię ki górom . – S tarze c zrobił pauzę , by nabrać tchu. – T urbina je st spora, produkuje czte ry prze cine k dw a m e gaw ata, a prze pływ a prze z nią pię ć tysię cy litrów w ody na se kundę . Duże roczne sum y opadów robią sw oje . Policjantka uniosła brw i. – A w ię c je dnak okre śle nie „e le ktrow nia” je st zasadne . – Zale ży, jakie m a się porów nanie . T o tylko dw ie rury. Duże , ale je dnak tylko dw ie . Elle gaard skinę ła głow ą. – Nie w iążą się z tym żadne kontrow e rsje ? – zapytała. – S łucham ? Wyprostow ała się i popraw iła poły kurtki. – Wie pan, jak to je st – zaczę ła. – Czę sto przy takich inw e stycjach pojaw ia się jakiś opór społe czny. Zaw sze znajdzie się ktoś, kom u coś nie odpow iada, bo na przykład rury bie gną obok je go dom u.
– W naszym przypadku tak nie było – zaoponow ał fotograf. – Ele ktrow nię zbudow ano jakie ś pię ćdzie siąt lat te m u, nikom u nie prze szkadzała. Pote m S EV w zniosła te ż w iatraki, które m ogliście państw o dostrze c na zboczach. Produkują sze śćse t sze śćdzie siąt kilow atów . – Dobrze się pan w tych spraw ach orie ntuje . S tarze c w zruszył ram ionam i. – Robiłe m zdję cia do gaze ty, to i artykuły poczytałe m . – Rozum ie m – odparła, przyglądając m u się . – Wię c nie było absolutnie żadnych głosów prze ciw ko budow ie e le ktrow ni? Rozm ów ca zastanaw iał się prze z m om e nt . – G łosy m oże były, ale nie doszło do żadnych prote stów , kłótni, nicze go z tych rze czy... – Co to były za głosy? Fotograf w e stchnął, jakby sądził, że nie w arto w ogóle o nich w spom inać . – Nie którzy tw ie rdzili, że e le ktrow nie w odne zw ię kszają e m isję dw utle nku w ę gla i m e tanu, prze z co flora w okolicach tam y zacznie w ym ie rać i zostanie zakłócony naturalny porząde k natury. – Kto tak tw ie rdził? – Obe cny burm istrz – odparł z uśm ie che m starze c . – Ale jak pani m oże się dom yślać , to było daw no. Rury nadal bie gną w zdłuż zbocza. Katrine pom yślała, że m usi odw ie dzić lokalne go polityka. Wpraw dzie nie m iała nicze go konkre tne go, ale intuicja podpow iadała je j, że trop m oże okazać się obie cujący. – Z te go, co pam ię tam , m ów ił te ż , że w oda prze pływ ająca prze z tam ę zostaje w zbogacona o azot , prze z co ucie rpi nie tylko flora, ale także fauna. I w łaściw ie w odpow ie dzi na takie zarzuty stw orzono akw akulturę na L óm undaroyn. Elle gaard zastanaw iała się je szcze prze z chw ilę nad tym , co usłyszała, po czym podzię kow ała starcow i. Opuszczała je go dom z prze św iadcze nie m , że dolina m ię dzy Re ynið i L oysingarfjall je st z jakie goś pow odu kluczow a.
23 Czwartek, 17 grudnia, godz . 12.58
Hallbjørn w ysiadł z autobusu na T orgið, nie dale ko od m ie jsca, gdzie zostaw ił sam ochód. T rze j m ę żczyźni, z którym i m usiał spę dzić długie godziny w szpitalu, szczę śliw ie nie poje chali z nim . Zde cydow ali się zostać w T órshavn do w ie czora – i w łaściw ie trudno było im się dziw ić . Mie szkańcy Ve stm anny czę sto prze byw ali w stolicy, od które j dzie liła ich tylko czte rdzie stom inutow a podróż sam ochode m . Dla m łodych w ypad do T órshavn był tak naturalny, jak dla londyńczyków w padnię cie od czasu do czasu na Oxford S tre e t . Dla starszych je dnak stolica była czym ś w ię ce j – stanow iła okno na św iat . Olse n nie raz pytał starych rybaków , gdzie najdale j w ybrali się na w akacje i odpow ie dzią czę sto było T órshavn. Hallbjørn je dnak w rócił z poczucie m ulgi. Chciał jak najszybcie j zostaw ić nie daw ne w ydarze nia za sobą, odpocząć , w yspać się , a pote m zastanow ić nad tym w szystkim . Bę dzie m iał kłopoty z praw e m , to było dla nie go oczyw iste . Bardzie j je dnak m artw iły go proble m y z w łasną psychiką. Nie spał całą noc w szpitalu i to bynajm nie j nie prze z sw oich tow arzyszy. Wracały obrazy z J ugosław ii. Nie , nie tylko obrazy, także dźw ię ki. Ogłuszające salw y z czołgów , św ist kul, te rkot karabinów m aszynow ych. Olse n w idział w ybuchy, czuł dudnie nie w klatce pie rsiow e j i zapach spoconych ciał, w ype łniający w nę trze pojazdu. Miał w raże nie , że w rócił pod Kale siję . Że znów w alczy o życie , prze konany, że to tylko dare m ny trud. S łyszał krzyki tow arzyszy i naw oływ ania dow ódcy, który starał się zapanow ać nad chaose m . Panika je dnak na dobre w zię ła górę nad rozsądkie m . Ow sze m , byli szkole ni do starcia, ale prze cie ż żade n z nich nie sądził, że UNPROFOR w da się w w ym ianę ognia. Byli św ię cie prze konani, że sam a obe cność czołgów z oznacze nie m ONZ spraw i, że S e rbom ode chce się konfrontacji. T ym czase m było inacze j. Przynajm nie j do pe w ne go stopnia. G dy po raz pie rw szy ode zw ały się salw y, duńskim czołgom nic nie groziło. Były to albo strzały ostrze gaw cze , albo głupota grupy zbyt odw ażnych S e rbów . Dalszy ostrzał rów nie ż nie m ógł im pow ażnie zagrozić . Ale nie m usiał. Wystarczyło prze konanie , że prze ciw nik chce ich zabić . Padł rozkaz, by strze lać do w rogów , jakby od te go zale żało ich życie . Hallbjørn i re szta zaczę li w ię c to robić – i po praw dzie zrobiliby to prę dze j czy późnie j be z w ydane j kom e ndy. S ie de m le opardów A15 rozniosło w pył pozycje artyle ryjskie , bunkry i inne budynki znajdujące się nie opodal. A pote m w bre w te m u, co m ów iły
oficjalne raporty, Olse n i je go ludzie w ystrze lili do se rbskich czołgów , które trzym ały się z dala od nich. Odpow ie dź była nie w spółm ie rna do zagroże nia, choć nikt nie chciał te go przyznać po fakcie . Prze ciw nie , nazw ano to starcie ope racją „m anto na chuliganach”. Hallbjørn w ie dział je dnak, że ofiar tam te go dnia m ożna było uniknąć . Zabili ich, bo byli w ście kli. T aka była praw da. Zatrzym ał się przy sam ochodzie i potrząsnął głow ą. Był zanie pokojony tym , że w szystko to zaczę ło w racać . Od lat nie m yślał o J ugosław ii i m iał nadzie ję , że już nigdy nie bę dzie m usiał przypom inać sobie tam tych w ydarze ń. S pojrzał w kie runku Bryggjana i prze z m om e nt się zastanaw iał, obracając kluczyki w dłoni. W końcu schow ał je do kie sze ni i posze dł do pubu. Nie m iał zam iaru pić , chciał tylko prze prosić w łaścicie li. L okal je dnak był zam knię ty na czte ry spusty. Nic dziw ne go, biorąc pod uw agę , jak dużą rozróbę m usiał tam zrobić . Hallbjørn usiadł na schodkach i trw ał prze z chw ilę w be zruchu. Pote m dostrze gł kam e ry i dzie nnikarzy w oddali. Odniósł w raże nie , że re porte rzy stojący przy pirsie re lacjonują zaw inię cie do portu nie w ie lkie go kutra rybackie go. Olse n uśw iadom ił sobie , że zape w ne nagryw ają m ate riał o le kkom yślności burm istrza, który otw orzył zatokę dla ruchu w odne go. Hallbjørn odw rócił w zrok w kie runku S kipasm iðan. Prze z m om e nt przyglądał się sporym halom , w których pakow ano ryby do transportu, a pote m się podniósł. Zanim je dnak zdążył dotrze ć do sam ochodu, w ypatrzył w oddali Katrine Elle gaard. Policjantka prze m ykała bokie m po He ygane sgøta, pe w nie m ając nadzie ję , że żade n z dzie nnikarzy je j nie dostrze że . Nie w idziała Olse na i te n zastanaw iał się , czy do nie j pode jść . Właściw ie pow inie n, ale w idm o w iszących nad nim konse kw e ncji praw nych spraw iało, że się w ahał. W końcu uznał, że m usi prze stać m yśle ć o sobie . Ruszył w kie runku Bakkave gur i prze ciął Elle gaard drogę tuż prze d skrzyżow anie m . Na je go w idok policjantka nie m al w rosła w zie m ię . – Hallbjørn? – zapytała, jakby m usiała się upe w nić . – J uż cię w ypisali? – Ucie kłe m . – Że co? Uśm ie chnął się , karcąc się w duchu za te n najnę dznie jszy z nę dznych żartów . – Okazało się , że nie odniosłe m żadnych pow ażnych obraże ń – dodał. Katrine spojrzała z nie pokoje m w kie runku kam e r, a pote m skinę ła na rozm ów cę . Oddalili się nie co i w e szli za je de n z dom ów przy Bakkave gur.
Elle gaard chw yciła Hallbjørna za prze gub i obróciła do sie bie . Poczuł się jak uczniak, który m a dostać burę . I było w tym coś przyje m ne go. – Kom ple tnie ci odbiło? – zaczę ła. – Obaw iam się , że tak . Prze z chw ilę patrzyła na nie go z nie dow ie rzanie m . – Dobrze , że je ste ś gotów to przyznać – stw ie rdziła w końcu. – I m am nadzie ję , że bę dzie sz rów nie otw arty w innych spraw ach. – J akich? – Na przykład, czy napraw dę nic nie pam ię tasz . S puścił w zrok i pokrę cił głow ą. – Nic a nic – odpow ie dział. – Dokładnie tak, jak tam te j nocy, kie dy zniknę ła Poula – dodał przyciszonym głose m . L e dw ie to pow ie dział, gdy uśw iadom ił sobie , że m oże to być pe w ie n w zorze c, przynajm nie j z punktu w idze nia Elle gaard. Mogła pom yśle ć , że Olse n m a proble m y z pam ię cią krótkotrw ałą w sytuacjach, gdy dochodzi do inte nsyw nych prze żyć e m ocjonalnych. Burda w Bryggjanie , zniknię cie dzie w czyny... Dla nie go było to absurdalne , ale dla nie j nie m usiało. – Posłuchaj... – zaczął, ale szybko urw ał, gdy uniosła dłoń. – Nie tłum acz się . S koro tw ie rdzisz, że nie pam ię tasz, w ie rzę ci. T rochę zbiło go to z pantałyku. Patrzył na nią w ocze kiw aniu, że doda jakie ś „ale ”, le cz policjantka nie m iała takie go zam iaru. – Dzię kuję – pow ie dział. – Choć nie w ie m , czy sam sobie m ogę ufać . – I w łaśnie za takie stw ie rdze nia m asz u m nie kre dyt zaufania, Hallbjørn. – Wię c nie w idzisz w zorca? Dopie ro te raz puściła je go prze gub, m arszcząc czoło. – J akie go w zorca? – Że nie pam ię tam akurat tych nocy, kie dy coś się w ydarzyło. Nie w ie dział, czy nie zapę dza się za dale ko. Wpraw dzie m ie li dobry kontakt i on te ż czuł, że m oże je j ufać , ale ostate cznie Katrine była stróże m praw a. W dodatku dobrze w yszkolonym . Mogła próbow ać go pode jść , spraw ić , by opuścił gardę . W re zultacie prze d m om e nte m sam w łaściw ie przyznał się do pote ncjalne j w iny. Pow inie n bardzie j uw ażać , be z w zglę du na to, czy w ie rzył w je j dobrą w olę , czy nie . – Masz alibi – zaoponow ała. – Przynajm nie j w przypadku J ytty G re ge rse n. S kinął głow ą, chcąc jak najszybcie j skończyć te n te m at . – Wiadom o coś w je j spraw ie ? – zapytał. – Kom ple tnie nic – odparła cię żko Katrine i oparła rę ce na biodrach. – Nie
potrafię ustalić , gdzie została porw ana, ani na dobrą spraw ę , czy w ogóle została porw ana. Hallbjørn spojrzał w nie bo. Porane k nad S tre ym oy był ładny, ale te raz szybko zaczynały grom adzić się ołow iane chm ury. – A jaka je st alte rnatyw a? – zapytał. – J e st ich tyle , ile zdołasz w ym yślić – odpow ie działa. – J ytta m ogła po prostu ucie c, m ogła z kim ś ode jść , m ogła zostać zam ordow ana gdzie ś na ulicach Ve stm anny, m ogła ze m dle ć podczas w spinaczki na któryś ze szczytów ... Wybie raj. – Nic nie brzm i dobrze . – Bo sytuacja nie je st dobra. Nie m am nic oprócz kom órki. – Kom órki? Elle gaard pstryknę ła palcam i, jakby coś sobie przypom niała. Zaczę ła opow iadać o znale zisku i o tym , że naw iązała z kim ś kontakt . Na tym e tapie nie m ogła prze sądzić , że je st to m orde rca, choć w ydaw ało się to logiczne . – J e śli to on... – podjął Olse n. – Po co m iałby to robić? Prze praszać? – Nie w ie m . – Naw e t je śli sobie z w am i igra, m usi w ie dzie ć , że w te n sposób nic nie osiągnie . Katrine m iała be zsilność w ypisaną na tw arzy. – Może to dzie w czyna, nie w ie m – pow tórzyła Elle gaard i w yciągnę ła te le fon. Rzuciła okie m na w yśw ie tlacz, po czym schow ała kom órkę i spojrzała na Olse na. – Ale dość te go błądze nia w e m gle . Pow ie dz m i, co ustaliłe ś? Hallbjørn poczuł pie rw sze krople de szczu na czole . Otarł je i znów popatrzył na chm ury. – Zam iast do J óhana, poje chałe m do T e itura Pe te rse na. – T o je st te n w ojskow y dryl? Dostałe ś rozkaz, żołnie rzu. – I postanow iłe m go nie w ykonać – odparł z uśm ie che m . – A ty pow innaś być m i w dzię czna, bo dzię ki te m u dow ie działe m się te go i ow e go. – Pe te rse n handluje nie tylko gorzałą? – Otóż to – potw ie rdził. – Nie chciał m i pow ie dzie ć , jak ani dla kogo sprow adza kokainę , ale zape w nił, że m i ją załatw i. Musicie w yłożyć tylko trochę koron. – My? – Oczyw iście . T ak to zazw yczaj działa, praw da? – Nikt nie bę dzie w ykładać żadnych koron – oznajm iła. – Co nie zm ie nia faktu, że przyciśnie m y T e itura. Co ci pow ie dział? – T ylko tyle , że w szystko załatw i. – Na kie dy?
– Na piąte k . Cze kaj, piąte k je st jutro? – Mhm – m ruknę ła. – Um ów iliście się jakoś konkre tnie ? – T ak . Pow ie dział, że nie załatw ia tych spraw w dom u. Mam y się spotkać na końcu pirsu za ostatnim budynkie m na Ne sve gur. – Co to za m ie jsce ? Olse n w ysze dł zza rogu budynku i w skazał prze d sie bie . – Falochron po drugie j stronie zatoki. Właściw ie już nie używ any. Kie dyś cum ow ały tam nie w ie lkie łódki, ale to było ze dw ie de kady te m u. – Nale ży do kogoś? – Chyba już do w ładz, nie w ie m . Nikt z nie go nie korzysta, naw e t rodziny m ie szkające przy Ne sve gur 12, tuż obok . Elle gaard w zam yśle niu kiw ała głow ą. – W porządku – ode zw ała się po chw ili. – Załatw im y to. – Co? Uśm ie chnę ła się do nie go, jakby w yszła z założe nia, że stanow i to w ystarczającą odpow ie dź . Olse n trw ał je dnak z kam ie nnym w yraze m tw arzy. – Chcę w ie dzie ć , co m am dale j robić – zastrze gł. – Na żadne nie spodzianki się nie piszę . – Nie m usisz . T w oja rola w te j spraw ie dobie gła końca. – T ak po prostu? Policjantka w zruszyła ram ionam i, a pote m z nie pokoje m popatrzyła w górę . Nie bo nad Ve stm anną całkow icie już prze słoniły cie m ne chm ury. – Wolałbyś je szcze poodw alać za nas brudną robotę ? – spytała. – Nie , ale sam a m ów iłaś, że trze ba spraw dzić J óhana i Ragnara. – Oczyw iście . Zrobim y to. Cofnął się z pow rote m za budyne k i spojrzał na nią z re ze rw ą. – Prze d chw ilą m ów iłaś o zaufaniu. – Ow sze m . – I te raz oznajm iasz m i, że m nie odsuw asz? – Nie je ste ś funkcjonariusze m , by cię odsuw ać . – T ak, ale ... – Bardzo nam pom ogłe ś, Hallbjørn – ucię ła. – Ale re sztę załatw im y sam i, przynajm nie j w kw e stii prze słuchiw ania św iadków . – Pode jrzanych, nie św iadków . – J ak zw ał, tak zw ał – odparła spokojnie . – I nie znaczy to, że nie potrze buje m y je szcze tw oje j pom ocy. Cze kał z zacie kaw ie nie m na to, co m u zaproponuje . Elle gaard je dnak m ilczała i Olse n uśw iadom ił sobie , że nie usłyszy żadne j konkre tne j propozycji. Była to tylko ogólnikow a de klaracja, która m iała go uspokoić .
A zate m prze liczył się w kw e stii zaufania. – J e st je szcze dużo do zrobie nia – ośw iadczyła. – Właściw ie nie liznę liśm y naw e t te m atu. – O czym ty m ów isz? – O praw dzie . Nadal nie w ie m , co i dlacze go się tutaj w ydarzyło. Wydaje m i się , że istnie je jakiś zw iąze k m ię dzy tre ne re m że ńskie go ze społu piłki rę czne j, tw oim kum ple m , kokainą w organizm ie ofiary i L óm undaroyn, ale nie potrafię go ustalić . – L óm undaroyn? Myślisz, że m ie jsce , gdzie m orde rca złożył ciało, m a znacze nie ? – Zaw sze tak je st . Nie w ybrał go prze cie ż na chybił trafił. Prze z chw ilę m ilcze li. Katrine spraw iała w raże nie , jakby głę boko się nad czym ś zastanaw iała. W końcu po raz kole jny się gnę ła do kie sze ni i w yję ła sam sunga. Wyśw ie tliła zdję cie , o którym m u m ów iła, a pote m podała Hallbjørnow i aparat . – Ustaliliśm y, że w praw ym dolnym rogu w idać rury bie gnące po L oysingarfjall. Hallbjørn przyglądał się , ale nicze go takie go nie dostrze gł. Dopie ro po chw ili zauw ażył, że na tle śnie gu w yróżnia się coś zie lone go. Był to je dnak kaw ałe cze k, zbyt m ało, by ustalić , co to je st . – Pow ię kszyliśm y – dodała, w idząc je go pow ątpie w anie . – T o na pe w no rurociąg. – I sądzisz, że to znaczące ? – Nie w ie m . – Bo m nie się w ydaje , że nie – ciągnął Olse n. – Zabójca prze nosił ciało do tam y. Zatrzym ał się po drodze , że by... Urw ał, a pote m obrócił się w kie runku je dne go ze szczytów . – Co je st? – zapytała Katrine . – T e rury nie są na drodze na L óm undaroyn – pow ie dział. – J ak to nie ? Fotograf tw ie rdził, że prze cinają drogę prow adzącą m ię dzy w znie sie niam i. – T ak, prze cinają. Ale że by się do nich dostać , trze ba ze jść z drogi na strom e urw isko. W le cie to nie be zpie czne , a w zim ie ... Katrine zm rużyła oczy, patrząc na je go profil. Olse n obse rw ow ał, jak m gła osiada m ię dzy Re ynið i L oysingarfjall. Za m om e nt opar szcze lnie w ype łni całą prze strze ń pom ię dzy zboczam i, spraw iając złow rogie w raże nie na przyje zdnych – i zupe łnie naturalne na m ie jscow ych. – Ktoś m usiał napraw dę się pofatygow ać , że by zrobić to zdję cie – dodał. – Może w ię c m asz rację , że to nie przypade k .
Pokiw ała głow ą i prze z m om e nt stali w m ilcze niu, patrząc na gę stnie jące m le ko w oddali. – Wracaj do dom u, Hallbjørn – ode zw ała się w końcu policjantka. – Najw yższy czas, że byś odpoczął. – T aki m am zam iar. – Byle by be z bute lki. Odchrząknął, nie co zakłopotany. Uznał, że to kole jny znak św iadczący o tym , że nie cie rpi na chorobę alkoholow ą. G dyby tak było, z pe w nością nie czułby zaże now ania. – Mam dość na jakiś czas – m ruknął. – Prze rzuciłbym się na coś inne go, ale skoro w ykole gow aliście m nie ze spotkania na pirsie ... Uśm ie chnę ła się i pokrę ciła głow ą. – Wracaj do dom u, Hal – pow tórzyła. Hallbjørn się skrzyw ił. – Proszę cię , tylko nie Hal. – T w oje j córce najw yraźnie j to odpow iada. – Chce być Am e rykanką. – J ak w szyscy w Danii, praw da? – zapytała. Zale gło m ilcze nie . Elle gaard ponie w czasie zdała sobie spraw ę ze sw oje go faux pas. Pow iodła w zrokie m po ulicy, jakby m ogła w te n sposób uniknąć spojrze nia Fare ra. – Rozpadało się – zauw ażyła. – Rozpada się je szcze bardzie j, je śli dale j bę dzie sz m ów ić , że je ste śm y w Danii. Olse n m usiał przyznać , że je j zakłopotanie było całkie m m iłe . – Wybacz – pow ie działa. – Zupe łnie nie ... – Nie m a o czym m ów ić – uciął. – Form alnie m asz stuproce ntow ą rację . Hallbjørn już m iał się poże gnać i skie row ać do dom u, kie dy dostrze gł, że tłum w porcie gę stnie je . Osłonił tw arz prze d kroplam i de szczu i przyjrzał się uw ażnie j. Wyglądało na to, że w szyscy zm ie rzają ku Havnargøta. – Co je st? – zapytała Katrine . – S am a zobacz . Policjantka w ychyliła się zza budynku i skie row ała w zrok w m ie jsce , gdzie prze d m om e nte m re porte rzy nagryw ali sw oje program y. – Najw yraźnie j nie chodziło o w pływ ające kutry – zauw ażył Olse n. – Co? – S pójrz . – Wskazał je j nie w ie lki konte ne r, na który w łaśnie w drapyw ała się jakaś kobie ta z pom ocą stojące go obok m ę żczyzny. – Co tam się dzie je ? – zdziw iła się Elle gaard.
– Najw yraźnie j bę dzie prze m ów ie nie . – Czyje ? Wzruszył ram ionam i. – Prze konajm y się – pow ie dział, ruszając prze d sie bie . Katrine poszła za nim , narzucając kaptur na głow ę . Olse n te go nie zrobił, był przyzw yczajony do te go, że krople de szczu spływ ają m u po tw arzy. Zre sztą jak na fare rskie w arunki, tylko le kko siąpiło. Zbliżając się do Havnargøta, prze konali się , że ludzie są roze ntuzjazm ow ani. Nie którzy spraw iali w raże nie , jakby się kom uś odgrażali, inni coś w ykrzykiw ali. Hallbjørn starał się dojrze ć , kto zajął m ie jsce na prow izoryczne j m ów nicy, ale prze z padający de szcz nie m ógł z oddali dojrze ć tw arzy. Dopie ro gdy m inę li kilka osób, rozpoznał kobie tę . Znał ją w yłącznie z te le w izji i plakatów w yborczych. – Wie sz, kto to je st? – zapytała Katrine . – Wie m . Obróciła się do nie go i podniosła nie co kaptur. – T hurid Martinsdóttir – w yjaśnił Olse n. – Obe cna prze w odnicząca S já lvstýrisflokkurin. – Cze go? – Partii Nie podle głościow e j. – I co ona tutaj robi? – Zape w ne korzysta z okazji, że by prze dstaw ić kole jny pow ód, dla które go pow inniśm y odłączyć się od Danii. Katrine spojrzała na kobie tę stojącą na konte ne rze . Mów czyni nadal unosiła rę ce , starając się uspokoić roze ntuzjazm ow anych m ie szkańców . Z fre kw e ncji na tym nie form alnym zgrom adze niu m ożna było w yw nioskow ać , że w Ve stm annie ide e nie podle głościow e są nośne . I takie założe nie nie byłoby błę dne . – J e st i tw ój przyboczny – zauw ażył Hallbjørn i w skazał na policjanta stojące go w pie rw szym rzę dzie . – S igvald? – zapytała Katrine , próbując w yjrze ć zza kilku gapiów . – Aha – potw ie rdził Olse n. – I nie w ygląda, jakby m iał zam iar rozpę dzić ze branych. – S kanduje hasła? – Nie . S toi spokojnie i się przypatruje . Fare row ie byli tak zaafe row ani, że żade n ze zgrom adzonych nie m iał na głow ie kaptura. Hallbjørn popatrzył na sw oją tow arzyszkę i szybko ściągnął je j kaptur z głow y.
– Co robisz? – Nie w arto ryzykow ać – odparł. – Wpraw dzie nigdy u nas nie doszło do zam ie sze k, ale podobnie kie dyś było z porw aniam i i m orde rstw am i. Zanim Elle gaard zdążyła cokolw ie k odpow ie dzie ć , T hurid Martinsdóttir udało się w re szcie okie łznać e m ocje tłum u i w szyscy skupili na nie j całą uw agę . Zale gła nie pokojąca cisza, zm ącona je dynie odgłosam i kropli de szczu padających na konte ne ry w porcie . – Moi drodzy! – zaczę ła donośnie T hurid. J uż po pie rw szym słow ie Hallbjørn m ógł uznać , że polityk znalazła złoty środe k – nie krzyczała, ale była ide alnie słyszalna. – S trata Pouli L økin była nie w ypow ie dzianą trage dią – kontynuow ała. – Zaginię cie J ytty G re ge rse n prze pe łnia zgrozą se rca w szystkich m ie szkańców archipe lagu. Wstę p dobry jak każdy inny, pom yślał Olse n. – Oba te zdarze nia to okropny cios zadany rodzinom , te j społe czności i w szystkim obyw ate lom nasze go dotychczas zaciszne go, m iłujące go pokój kraju – m ów iła dale j T hurid. – Wie m , że dobrze m nie znacie . Wie m , że czę ść z w as sądzi, że zaraz obarczę w iną państw o, które trzym a naszą w olność zam knię tą w okow ach popraw ności polityczne j. Wie m , że po latach m oje j działalności nie którzy z w as te go ocze kują. Ale nie pow ie m te go, ponie w aż nie byłaby to praw da. Hallbjørn w idział, że kobie ta je st nakrę cona. Miała na sobie sw ój klasyczny strój, w którym w ystę pow ała zarów no w L øgtingu, jak i w m e diach. J asny żakie t , cie m na koszula i cie m ne spodnie . Na to narzuciła sztorm ów kę , która nijak nie pasow ała do re szty. Ale był to zape w ne prze m yślany ge st . Chodziło o to, by sytuacja nie w yglądała na zainsce nizow aną. Martinsdóttir była m łoda jak na posłankę L øgtingu. Wpraw dzie kandydow ać m ożna było już po ukończe niu osie m naste go roku życia, ale rzadko kie dy w ybie rano takich m łokosów . Do obsadze nia były je dynie trzydzie ści trzy m ie jsca, a chę tnych nie brakow ało. – Praw da je st je dnak taka, że ta trage dia w ydarzyłaby się z duńskim bicze m nad nam i czy be z nie go. Elle gaard spojrzała z nie pokoje m na Olse na. – U w as zaw sze obow iązuje taki ton? – sze pnę ła. – Nie . Zazw yczaj się kłócą, ale be z takich sform ułow ań. Policjantka prze niosła w zrok na Martinsdóttir. – Moi drodzy – ciągnę ła T hurid. – S potkała nas w szystkich ogrom na krzyw da, w szcze gólności rodziny G re ge rse nów i L økinów . Rodziny, które zasługują na to, by postaw ić na nogi każde go policjanta na Wyspach Ow czych,
każde go strażaka, ratow nika czy żołnie rza. Wszystkich, którzy m ogliby pom óc w poszukiw aniach spraw cy. Kilkanaście osób w yrzuciło w górę zaciśnię te pię ści, choć Hallbjørn nie bardzo w ie dział, kom u się odgrażają. – T o, co dzie je się w te j chw ili, je st kpiną! – krzyknę ła T hurid. – Z Danii przysłano nam jakąś dzie w czynę , która nigdy w cze śnie j sam odzie lnie nie prow adziła śle dztw a! Kie dy usłyszałam o tym po raz pie rw szy, zadałam sobie pytanie : jak to m ożliw e ? Co to oznacza? Czy w Kope nhadze rów nie ż pozw alają takim siksom prow adzić w ażne dochodze nia? S am a była w w ie ku Katrine , ale nikt nie zw rócił na to uw agi. T e raz do unie sionych rąk dołączyło kilka zde cydow anych okrzyków . – Farsa! – w rze szcze li ze brani. – Ale to nie w szystko – dodała Martinsdóttir. – Duńczycy pozw olili nam brać udział w dochodze niu, chw ała im za to. Dzię ki te m u z T órshavn przyje chał dośw iadczony ofice r, pan Nolsøe . Kobie ta w skazała na S igvalda, a te n skłonił się nie znacznie . T łum pow itał go ochoczym okrzykie m aprobaty i oklaskam i. – Nie m oże je dnak prow adzić te go śle dztw a! – w ołała posłanka. – Nasze w ładze jak zaw sze złożyły w szystko w rę ce Duńczyków ! Duńczyków , którzy przysłali tutaj osobę naw e t nie z drugie go sze re gu, a stażystkę ! Katrine zrobiła krok do przodu, ale tym raze m to Hallbjørn złapał ją za nadgarste k . S pojrzał je j w oczy i pokrę cił głow ą. Wchodze nie w dyskusje z tą kobie tą nie skończyłoby się dla nich dobrze . Martinsdóttir była zapraw iona w publicznych kłótniach, rozniosłaby w pył każde go nie obyte go w te m acie człow ie ka, be z w zglę du na je go poziom inte lige ncji. – Kto z w as im się dziw i? – krzyknę ła, zataczając rę ką krąg. Dobre rozw iązanie . Najpie rw w ygłosiła tyradę , te raz m iała zam iar zaangażow ać tłum . – J a się nie dziw ię ! – dodała. – Mają głę boko gdzie ś to, co dzie je się u nas! Mają w łasne zm artw ie nia, w łasne zaginię cia, w łasne m orde rstw a do rozw iązyw ania! G dyby role się odw róciły, m y na ich m ie jscu te ż w ysłalibyśm y tylko tych, be z których m oże m y się obe jść! Olse n le kko pociągnął policjantkę za rę kę . – Chodźm y stąd – m ruknął. Prze z m om e nt m iał w raże nie , że Elle gaard nie m a zam iaru ode jść . Pote m je dnak poczuł, że ule ga. Wyprow adził ją z tłum u, który był zbyt zaję ty spijanie m słów z ust T hurid, by zauw ażyć , że źródło całe go zła prze m yka m ię dzy m ie szkańcam i. Hallbjørn i Katrine oddalili się o kilkanaście m e trów i dopie ro w te dy
Fare r ode tchnął. – Nie cie kaw ie to w ygląda – ode zw ała się Katrine . T rudno było z tym pole m izow ać , w ię c m ilczał. – I bę dzie tylko gorze j – dodała.
24 Czwartek, 17 grudnia, godz . 17.00 Elle gaard złożyła sze fow i dokładny raport , a pote m cze kała na burę . Wie działa, że ją dostanie , bo z punktu w idze nia Moslunda to ona doprow adziła do sytuacji, w które j zazw yczaj spokojni Fare row ie m asow o opow ie dzie li się za postulatam i nacjonalistki. Katrine m iała na to przygotow aną odpow ie dź . Ponad połow a parlam e ntarzystów była zw ole nnikam i odłącze nia się od Danii. W L øgtingu re pre ze ntow ane były także najbardzie j se paratystyczne ugrupow ania, Fram sókn oraz Partia Nie podle głościow a, które j posłanka rozpę tała burzę w porcie . Fare row ie byli bardzie j e kstre m istyczni, niż się pow sze chnie sądziło. Do zam ie sze k w praw dzie nie doszło, ale Elle gaard była prze konana, że Martinsdóttir zbiła w ystarczająco duży kapitał polityczny, by w razie potrze by je w yw ołać . Wszystko to była gotow a prze dstaw ić prze łożone m u, gdy tylko te n skończy sw oją tyradę . Kje ld je dnak m ilczał, zam iast ją zrugać . – S ze fie ? – zapytała. – J e st pan tam ? – T ak . Znów zam ilkł. Katrine odsunę ła te le fon od ucha i spojrzała na w yśw ie tlacz . – Wię c dlacze go... – Konte m pluję – prze rw ał je j. – Zastanaw iam się nad tym w szystkim , co m i pow ie działaś. Katrine przypuszczała, że to tylko zgrabne pre ludium do zrzuce nia na nią całe j w iny. – Dlacze go te n babsztyl się pojaw ił? – spytał je dnak Moslund. – Chce ugrać trochę poparcia prze d w yboram i. – T ak, ale to ogrom ne ryzyko. Prze cie ż każdy głupi zdaje sobie spraw ę
z je j m otyw acji. – No tak . – A w ię c w szyscy ci ludzie pow inni ukam ie now ać ją za to, że w ykorzystuje rodzinne trage die do re alizow ania w łasnych ce lów . – Ukam ie now ać? – Czy co tam robią na tych Wyspach Ow czych – odburknął Kje ld. – W każdym razie m usiała im coś obie cać . – Ale co? – L ogicznym w nioskie m je st prze ję cie śle dztw a. Elle gaard pokrę ciła głow ą, jakby prze łożony m ógł to zobaczyć . – T o nie w ykonalne – zaoponow ała. – G dyby złożyła taką obie tnicę , te ż szybko by ją prze jrze li. Prze z m om e nt Kje ld m ilczał. – W takim razie m usiała coś ugrać na w yższym szcze blu – odpow ie dział w końcu. – Ale co? – Porozm aw iam z kom e ndante m głów nym . Katrine nie chciało się w ie rzyć , że Dania prze kazałaby dochodze nie z pow rote m w rę ce m ie jscow ych. Byłby to nie tylko błąd ze w zglę du na dobro śle dztw a, ale także katastrofa m arke tingow a. – Nie , sze fie – pow ie działa. – Wydaje m i się , że to tylko m ydle nie oczu. Zre sztą w ie działby pan, gdyby coś się kroiło. – Może – przyznał. – Z drugie j strony, je śli to de cyzja polityczna, postaw ią m nie w ostatnie j chw ili prze d fakte m dokonanym . Elle gaard zaklę ła w duchu. Rze czyw iście , m ogło tak być . – T ak czy ow ak, zajm ę się tym – dorzucił Moslund. – T ym czase m pracuj tak, jakby od te go zale żała tw oja karie ra. Katrine uniosła brw i. – Zabrzm iało to tak, jakby rze czyw iście zale żała. Prze łożony nie odpow ie dział, ale m ogła przysiąc, że uśm ie chnął się pod nose m . Chw ilę późnie j poże gnał ją i pow tórzył, by się nie opie przała, m im o w szystkich rozryw kow ych pokus na Wyspach Ow czych. Elle gaard położyła sw ój te le fon obok sam sunga Pouli L økin i spojrzała na oba urządze nia. Wie działa, że na tym drugim prę dze j czy późnie j zobaczy w iadom ość od m orde rcy. W tym ce lu zostaw ił je j tę kom órkę . T e le fon w ciąż je dnak m ilczał. Katrine położyła się na łóżku i skrzyżow ała rę ce pod głow ą. Miała strzę pki inform acji na te m at te go, co napraw dę działo się w Ve stm annie , ale nie m ogła ułożyć ich w logiczną całość .
Wie działa, że są tutaj dw a św iaty, jak w szę dzie indzie j. Św iat dorosłych i św iat m łodzie ży. T e n pie rw szy opie rał się na tradycji i spokoju, ale także m onotonii, którą starano się prze łam ać na w sze lkie m ożliw e sposoby – prze de w szystkim przy użyciu alkoholu. Drugi jak dotąd stanow ił dla nie j m ate rię nie zgłę bioną. Św iat m łodzie ży w szę dzie był he rm e tyczny i trudno zajrze ć do środka kom uś, kto odstaw ał św iatopoglądow o i życiow o od ludzi, którzy go tw orzyli. A to dotyczyło prze dstaw icie la każde go kole jne go pokole nia. Katrine spę dziła m łodość , czytając kom iksy, tute jsi nastolatkow ie czytają tw e e ty. Ona brała w ie czore m do rę ki książkę , oni biorą czytniki. Ona siadała prze d te le w izore m o okre ślonych porach dnia, w okre ślony dzie ń tygodnia, by zobaczyć sw ój ulubiony program , oni ściągają w szystkie odcinki z Inte rne tu. Ona w ychodziła na podw órko, by baw ić się w chow ane go, oni grają w S im sy w sie ci. Różnice m ożna było m nożyć , je dnak naw e t kilka w ystarczyło, by dzie liła ich prze paść . Prze paść , którą Elle gaard m usiała zasypać . Była prze konana, że to w łaśnie w ich św ie cie tkw ią odpow ie dzi na pytania. Dlacze go Poula L økin zginę ła? G dzie je st J ytta G re ge rse n? I kto je st za to odpow ie dzialny? Miała nadzie ję , że nie baw e m bę dzie m ogła rozw iązać choć je dną z tych zagade k . T rop narkotykow y z T e iture m Pe te rse ne m był solidny i m ógł doprow adzić do prze łom u w spraw ie . Nadal nie w ie działa, jaki zw iąze k m a z tym w szystkim lokalna drużyna szczypiorniste k, ale była prze konana, że nie przypadkow o zaginę ły dw ie zaw odniczki. T re ne r był pode jrzany, bójka z J óhane m była pode jrzana... i najw yraźnie j nie tylko to. Posłanka, Hallbjørn, naw e t Nolsøe ... Elle gaard m iała w raże nie , że w szystko w te j spraw ie je st tak zagm atw ane , że nigdy nie odkryje praw dy. Nie w ie działa naw e t , kie dy usnę ła. Zbudziła się około dzie w ię tnaste j, zła na sie bie za dw ugodzinną drze m kę . S pojrzała w kie runku dw óch te le fonów na stoliku i zauw ażyła, że je j kom órka dzw oni. Prze ciągnę ła się i się gnę ła po sam sunga. Popatrzyła na w yśw ie tlacz i rozpoznała num e r S igvalda. – T ak? – Mam y trop. Potrząsnę ła głow ą, by się rozbudzić . Napraw dę to usłyszała czy je szcze śniła? – J aki? – zapytała.
– Odnale źliśm y rę kaw iczkę J ytty. – Co? J e ste ście pe w ni? – Absolutnie . Cze rw ona rę kaw iczka z re nife re m . Dokładnie taką parę nosiła dzie w czyna. Potw ie rdziliśm y to. Elle gaard prze łknę ła ślinę . – G dzie ? – Nad je ziore m He iðavatn, kaw ałe k za północnym zbocze m Me lin. Katrine w ie działa, gdzie znajduje się w znie sie nie , ale He iðavatn nie kojarzyła. Musiało być to nie w ie lkie je zioro, bo z topografią te re nu zapoznała się dość dobrze prze z tych kilka dni. – G dzie te raz je ste ś? – spytała. – Na m ie jscu. – Muszę się tam dostać . – Wie m – odparł i zam ilkł. Cze kała prze z m om e nt , aż zaproponuje , że w yjdzie po nią w jakie ś charakte rystyczne m ie jsce , ale Nolsøe się nie odzyw ał. – Rę kaw iczkę znalazł w ie śniak m ie szkający przy je ziorze – dodał. – J ak go znajdę ? – Łatw o. Mie szka na uboczu, zie m ię m a odgrodzoną płote m aż do je ziora. Czę ść linii brze gow e j nale ży zre sztą do nie go. T o m urow any je dnopię trow y dom , obok są duże zagrody dla kóz i ow ie c . Katrine z nie dow ie rzanie m słuchała, jak oste ntacyjnie Nolsøe om ija te m at zaprow adze nia je j na m ie jsce . – Prze d chw ilą skończyłe m go prze słuchiw ać – kontynuow ał. – Mów i, że sze dł w zdłuż rze ki Dalá , która prze pływ a pod w znie sie nie m , i zobaczył coś cze rw one go w oddali. Podsze dł i znalazł rę kaw iczkę . Elle gaard w łączyła tryb głośnom ów iący i prze szła do łazie nki. Położyła te le fon na spłuczce i nałożyła pastę na szczote czkę . – Kie dy to było? – zapytała, a pote m zaczę ła szczotkow ać zę by. – Dzisiaj rano. – Odkrył to kilkanaście godzin te m u? – spytała nie w yraźnie . Nolsøe potw ie rdził. – Mów i, że nie m a te le fonu – w yjaśnił. – Wię c nie m iał jak poinform ow ać kogokolw ie k w Ve stm annie . – T o skąd się o tym dow ie działe ś? – Co któryś w ie czór przychodzi do nie go jakiś face t z m iasta. T o on do m nie zadzw onił. Katrine nie była zadow olona, że Fare row ie ignorują je j obe cność , ale na tym e tapie nic nie m ogła na to poradzić . J e dynym sposobe m , by sytuacja
się zm ie niła, było prze dstaw ie nie im konkre tnych w yników pracy. A ona na razie nie m iała czym się pochw alić . Wypluła pastę , prze płukała usta, a pote m spojrzała na odbicie w lustrze . Makijaż nie w ym agał popraw e k, a racze j zm ycia, ale nie m iała zam iaru się tym prze jm ow ać . Popraw iła w łosy, a pote m w yszła z łazie nki, zabie rając te le fon. – Bę dzie sz m nie instruow ał – pow ie działa do S igvalda, kie rując się do w yjścia. – W porządku. – Dokąd m ogę doje chać? – Zaparkuj na sam ym końcu S koralíð. – Nie znam . – T o boczna Hornave gur, przy sam ym zboczu Me lin. – Oke j. – Na końcu drogi stoją dw a silosy, prze d nim i je st duży parking. Obok znajduje się sie dziba straży pożarne j. Katrine w siadła do m onde o. Wpraw dzie nie w ie działa, gdzie dokładnie znajduje się ulica, ale dobrze w ie działa, jak doje chać do Hornave gur. Zre sztą w Ve stm annie nie trudno było trafić gdzie kolw ie k – w szystkie ulice w iły się zakosam i po zboczach i prow adziły albo do cm e ntarza na zachodzie , albo do portu na w schodzie . – Dale ko stam tąd do je ziora? – zapytała. – Kaw ałe k . Bę dzie sz m usiała prze jść bokie m prze z Me lin, je st tam w yde ptana ście żka. – J ak długa? Nolsøe ode zw ał się po fare rsku do m ę żczyzny, który najw yraźnie j był obe cny przy rozm ow ie . – Około dw óch kilom e trów – oznajm ił policjant . – Dzie ciaki czase m chodzą tam na w ycie czki szkolne , nie pow innaś się zgubić . Elle gaard nie była te go taka pe w na. Wpraw dzie w bagażniku m onde o w idziała porządną latarkę , ale chodze nie nocą po nie znanym te re nie w górach nigdy nie nale żało do najroztropnie jszych pom ysłów . Po kilku m inutach zaparkow ała pod nie w ie lkim i silosam i i z łatw ością w ypatrzyła ście żkę . We szła na nią, ośw ie tlając sobie drogę . Idąc zbocze m , m iała w raże nie , że te m pe ratura spada z każdą m ijającą m inutą. Po kilkuse t m e trach m rok stał się nie prze nikniony, a w iatr zaw odził złow rogo m ię dzy Me lin i Re ynið. Katrine narzuciła na głow ę kaptur i przyspie szyła kroku. Po chw ili w e szła je dnak na kam ie nisty odcine k dróżki i m usiała zw olnić . Zaczął padać śnie g z de szcze m i zrobiło się je szcze zim nie j.
Na południow ym zboczu było nie co m nie j białe go puchu i dostrze gła tam kw inte se ncję fare rskie j natury – surow e , pozbaw ione roślinności, ostre skały. S zła po nich prze z kilkanaście m inut , w ypatrując św iate ł w oddali. Wie działa, że budyne k le ży w nie cce , ale poje dyncze dom ostw o najw yraźnie j nie było dostate cznie ośw ie tlone , by m ogła zobaczyć je z te j odle głości. Zatrzym ała się na m om e nt i pow iodła w około snope m św iatła. Nie była pe w na, czy dobrze idzie , ale przypuszczała, że kie rune k je st w łaściw y. Dalá płynę ła po praw e j stronie , a po le w e j ciągnę ło się zbocze Me lin. Wyję ła kom órkę , ale nie było tu zasię gu. Wznie sie nie m usiało blokow ać sygnał. T a m yśl spraw iła, że poczuła dre szcze . Katrine skie row ała latarkę na ście żkę , a pote m ruszyła prze d sie bie . Wspię ła się jakie ś osie m dzie siąt m e trów , po czym zaczę ła schodzić . Ode tchnę ła z ulgą. Zorie ntow ała się , że idzie te raz do doliny, w które j znajdow ało się je zioro He iðavatn i dom w ie śniaka. Po kilkunastu m inutach dostrze gła św iatło i poczuła przypływ sił. Kie dy dotarła do dom ostw a, zastała prze d budynkie m S igvalda palące go papie rosa. Z ust w ydobyw ał m u się podw ójny obłok dym u i pary. – S júrður nastaw ił ci w ody na he rbatę – oznajm ił Nolsøe na pow itanie . – G ospodarz? Policjant skinął głow ą. – S júrður Mikke lse n, je de n z najstarszych Fare rów w Ve stm annie – dodał. – Małom ów ny, ale życzliw y człow ie k . Udzie lił m i odpow ie dzi na w szystkie pytania, które ... – Mim o to chciałabym sam a go prze słuchać . S igvald w ypuścił dym w bok, nie odryw ając w zroku od Katrine . – Oczyw iście – pow ie dział. – We jdź do środka. Elle gaard złapała za klam kę , ale nie nacisnę ła je j. Obróciła się prze z ram ię . – Widziałam cię na spotkaniu z tą posłanką. – T hurid Martinsdóttir? – Mhm . – Zabe zpie czałe m m ie jsce . – Dopraw dy? – Oczyw iście – odparł i się zaciągnął. – Ktoś m usiał zadbać o to, że by nie doszło do e skalacji e m ocji. Różnie m ogło się skończyć . Katrine w biła w nie go w zrok . – Nie lubię takie go pie prze nia, S igvald. Nolsøe w zruszył ram ionam i i zbliżył się o krok, w skazując na drzw i. – A m nie nie inte re suje , co lubisz, a cze go nie .
– S łucham ? – Wchodź do środka, załatw , co m usisz, a pote m chodźm y spraw dzić te re n. – Nie bę dzie sz m i... – Elle gaard urw ała, gdy poczuła, że klam ka porusza się w je j dłoni. Najw yraźnie j gospodarz uznał, że najw yższa pora zaprosić now o przybyłe go gościa do środka. S júrður otw orzył drzw i i pow itał ją skinie nie m głow y. Kąciki ust naw e t m u nie drgnę ły. Katrine zobaczyła chude go, zgarbione go starca z zapadnię tym i policzkam i. T a ostatnia ce cha spraw iała, że w yglądał nie pokojąco – tw arz była pozornie posze rzona u dołu prze z bujną siw ą brodę , tuż nad szczę ką zaś w yglądała jak czaszka obciągnię ta cie nką skórą. – G ott kvøld – pow itała go Katrine . Odburknął coś i obrócił się na pię cie . Katrine w ydaw ało się , że usłyszała væ lkom in, ale nie była pe w na. We szła do środka i zobaczyła, że kube k z he rbatą cze ka na nią na stole . Usiadła prze d nim i skorzystała z okazji, by ogrzać rę ce . – Mów i pan po duńsku? – zapytała. S tarze c spojrzał na nią z góry, cm oknął, po czym prze niósł w zrok na Nolsøe go. W końcu zasiadł naprze ciw ko policjantki. – A jakże m ogłoby być inacze j? – odparł. Przypuszczała, że to w stę p do tyrady na te m at prze klę te j przynale żności do Danii, ale Mikke lse n m ilczał, patrząc na nią ze spokoje m . Zupe łnie jakby badał ją z um iarkow anym zainte re sow anie m . – Mój kole ga m ów i, że znalazł pan rę kaw iczkę przy je ziorze – zaczę ła Elle gaard. – Pani kole ga m ów i, że nie je st pani kole gą. – S łucham ? – Mie liśm y okazję porozm aw iać . Katrine nie bardzo w ie działa, jak się do te go odnie ść . Mogła zacząć ostrze j, ale przypuszczała, że na takich jak S júrður nie działa policyjna siła pe rsw azji. Odchrząknę ła, uznając, że najle pie j zbyć tę uw agę m ilcze nie m . – J ak czę sto byw a pan nad He iðavatn? – Nie czę sto. – Może pan to okre ślić konkre tnie j? – W jakim ce lu? Elle gaard zauw ażyła, że sytuacja spraw ia fare rskie m u policjantow i sporo satysfakcji. T rudno było uw ie rzyć , że Mikke lse n je szcze prze d parom a m inutam i chę tnie odpow iadał na pytania. – S taram się ustalić , jak długo ta rę kaw iczka m ogła le że ć w tam tym
m ie jscu – w yjaśniła spokojnie Katrine . – Rozum ie m . – Wię c? – Byłe m tam kilka dni te m u. Nabrała tchu i obróciła kube k na stole . – Panie Mikke lse n, tutaj... – Proszę nie tym tone m – w padł je j w słow o. – Pouczać w tym dom u m ogę tylko ja. T o taka nie pisana zasada. Katrine spiorunow ała go w zrokie m i odcze kała chw ilę , zanim się ode zw ała. Z trude m uspokajała buzujące w nie j e m ocje . – Chciałam tylko coś panu uśw iadom ić – oznajm iła. – Nie sądzę , że by była taka potrze ba. – A je dnak nie w ie pan, co chcę pow ie dzie ć . – Ach, naturalnie , że w ie m – zaoponow ał, pochylając głow ę je szcze bardzie j. – Zam ie rza pani m i przypom nie ć , że m a tutaj pe łną jurysdykcję . – Nie . – Chce m i te ż pani uśw iadom ić , że za zakłócanie pracy policji m ogę zostać ukarany grzyw ną lub naw e t odsiadką, je śli w ystarczająco m ocno zagram pani na ne rw ach. Zacisnę ła usta. – Nie – odparła stanow czo. – J e ste m pe w na, że nie trze ba panu te go przypom inać . Zam ie rzał się ode zw ać , ale tym raze m nie dała m u na to szansy. – Chciałam tylko pow ie dzie ć , że tutaj chodzi o los zaginione j dzie w czyny. Nie o fare rsko-duńskie konflikty, nie o w aszą nie podle głość i kom pe te ncyjne prze pychanki m ię dzy policją je dne go i drugie go kraju. – S pojrzała na Nolsøe go. – Chodzi o życie J ytty G re ge rse n. I zape w niam pana, że im w ię ce j czasu pośw ię cam y na takie sprze czki, tym m nie jsza szansa, że kie dykolw ie k ją odnajdzie m y. Prze z chw ilę trw ała pe łna napię cia cisza. Katrine w ypiła łyk he rbaty. Miała ochotę się skrzyw ić . Nie pam ię tała, by kie dykolw ie k piła coś tak ohydne go. Mim o to prze chyliła kube k je szcze raz, by się rozgrzać . G ospodarz popatrzył na S igvalda, a pote m na nią. Uśm ie chnął się blado. – Byłe m przy je ziorze prze dw czoraj – ośw iadczył. – Nie było tam w ów czas żadne j rę kaw iczki. Zape w niam , że zobaczyłbym ją. – Dzię kuję . – Chce pani w ie dzie ć coś je szcze ? Elle gaard pokiw ała głow ą. – Którę dy m ożna się tutaj dostać , nie licząc trasy, którą przyszłam ?
– Możliw ości je st kilka – odparł, kładąc pom arszczone dłonie na stole . – Prze de w szystkim dobra ście żka bie gnie prze z S vartham ar. – T o znaczy? – Zaczyna się m ię dzy L óm undaroyn a Fram m i á vatni. Można się nią dostać do Dali, a pote m w zdłuż nie j dotrze ć tutaj, do doliny. T o dość w ygodny szlak . – A inne drogi? – Można iść od klifów na zachodzie , m ożna te ż dojść tutaj z północy, od strony S koraru. Ście że k je st w ie le , a pote ncjalnych tras je szcze w ię ce j. Nie którzy św iadom ie om ijają w yde ptane szlaki. Elle gaard znów się napiła. Pie rw sza z tych dróg w ydaw ała się najbardzie j znacząca. L óm undaroyn było istotne w całe j spraw ie , Katrine była co do te go prze konana. – Mogę zobaczyć m ie jsce , w którym znalazł pan rę kaw iczkę ? S kinął głow ą, a pote m zaczął pow oli się ubie rać . Kie dy narzucił na sie bie dw ie dodatkow e w arstw y, w ziął latarkę i poprow adził ich nad je zioro. Cały te re n był ogrodzony siatką, choć Katrine przypuszczała, że to nie po to, by zatrzym ać kogokolw ie k prze d w e jście m na je go te re n. Chodziło o to, by nie poucie kały m u zw ie rzę ta. – T utaj – pow ie dział, ośw ie tlając m ie jsce na skałach. Elle gaard pośw ie ciła po okolicy. Na śnie gu były ślady butów , ale w yglądało na to, że nale żały do dw óch m ę żczyzn stojących obok nie j. – Ułożył ją jak na w ystaw ie – ode zw ał się S igvald i spojrzał na starca. – Ow sze m – potw ie rdził S júrður. – Nie w yglądało, jakby znalazła się tu przypadkie m , w ypadła czy została zgubiona. – Dlacze go nie ? – spytała Katrine . – Była rów no ułożona, w szystkie palce były jakby w ygładzone . Elle gaard zw róciła się do S igvalda: – Zabe zpie czyłe ś to? – T ak – odparł. – Ale zanim rę kaw iczka znalazła się w w orku, dotykali je j pan Mikke lse n i je go znajom y. Katrine skie row ała snop św iatła w yże j. Pote m popatrzyła w praw o, dostrze gając, że bie gnie tam tę dy w ąska ście żka. – T o droga prow adząca do S vartham ar – oznajm ił S júrður. Policjantka potrafiła to stw ie rdzić be z je go podpow ie dzi. O ile nie pom yliła kie runku, dróżka prow adziła na północny w schód, w ijąc się m ię dzy m nie jszym i i w ię kszym i w znie sie niam i i bie gnąc zakosam i po urw iskach. – J ak dale ko je st stąd do L óm undaroyn? – zapytała Katrine . – T rzy i pół kilom e tra, m oże czte ry.
Za dale ko, że by prze nie ść zw łoki. Na rów nym te re nie m orde rca m oże by sobie poradził, ale w górach byłoby to nie m ożliw e . Elle gaard w e stchnę ła, m ie rząc się z tym , co m usiała te raz zrobić . – Panie Mikke lse n... – zaczę ła, ale starze c nie dał je j szansy skończyć . – Przykro m i, ale nie m ogę w as prze nocow ać . – S łucham ? – Mów iłe m już panu Nolsøe m u, że to nie m ożliw e . S igvald z pow agą skinął głow ą, jakby potw ie rdzał jakiś bardzo znaczący fakt . – Ale ... – Nie m am m ie jsca w dom u – znów prze rw ał je j S júrður. – Poza tym nie zw ykłe m nocow ać gości. Brak m i kołde r, podusze k, nie w spom inając już o sam ych łóżkach. Zam arzlibyście prze z noc, w ię c je ste m zm uszony odm ów ić . Wbre w te m u, co tw ie rdził S igvald, te n człow ie k nie był ani m ałom ów ny, ani życzliw y. Katrine zrobiła krok w je go kie runku i skie row ała latarkę w dół. – S kończył pan? Mikke lse n le dw o zauw ażalnie kiw nął głow ą. – Nie m iałam zam iaru prosić o nocle g – oznajm iła Katrine . – Prze ciw nie , m usim y w racać do m iasta i zorganizow ać e kipy poszukiw aw cze na rano. – Ach tak? – Chciałam je dynie poinform ow ać pana, że zam knie m y jutro cały te n te re n. – Z satysfakcją pow iodła w okół rę ką. – Czy pan te go chce , czy nie , takie są zasady: zarów no fare rskie , jak i duńskie . Praw da, S igvald? Nie odpow ie dział, ale nie m usiał. – J e śli w ię c m a pan jakie ś obie kcje , proszę w ystosow ać pism o do policji w T órshavn – dodała, zanim znów zdążył je j prze rw ać . – I proszę te ż pam ię tać o tym , że jakakolw ie k inge re ncja w m ie jsce zbrodni m oże spraw ić , że ślady zostaną zatarte . Cofnął się o pół kroku, krzyżując rę ce na pie rsi. – Mie jsce zbrodni? – T ak od te j chw ili traktuje m y pańską zie m ię – odparła z prze konanie m Elle gaard.
25 Piątek, 18 grudnia, godz . 07.33
T ym raze m Hallbjørn się w yspał. Nie pił na noc, choć nie było łatw o – prze z kilkanaście m inut krążył po kuchni, w alcząc ze sobą, by nie się gnąć do lodów ki po zim ną bute lkę föroya bjór. Ostate cznie je dnak położył się do łóżka i le dw ie zam knął oczy, nadsze dł se n. T ym sam ym Hallbjørn w ygrał w alkę z sam ym sobą i ostate cznie potw ie rdził, że nie m a proble m u alkoholow e go. G dyby było inacze j, z pe w nością nie dałby rady w ytrw ać te go je dne go dnia. T ym czase m poradził sobie praw ie be z proble m ów . Mim o bijatyki, m im o w izyty w szpitalu, m im o zbrodni w Ve stm annie , a w re szcie m im o obrazów , które w ychynę ły z m roków pam ię ci i znów zaczynały go nę kać . Było w porządku, uznał Hallbjørn. Nie potrze bnie m artw ił się o stan sw oje j psychiki. Rano obudził go dzw one k do drzw i. Olse n szybko prze cze sał rę ką w łosy, prze konany, że tylko je dna osoba m oże go odw ie dzać o te j porze . Otw orzył drzw i i prze konał się , że m iał rację . – H allo – pow itała go Katrine . – G otow y na trochę policyjne j roboty? – Myślałe m , że już nie chce sz korzystać z m oich usług. – T ylko w kw e stii narkotyków – odparła z uśm ie che m . – A te raz to zupe łnie inna spraw a. Cofnął się i zaprosił ją do środka. – We jdzie sz? – T ylko na chw ilę , że byś zdążył się ubrać . – A śniadanie ? – Zje sz po drodze . S kinął głow ą, ruszając do sypialni. Pow iódł w zrokie m po prze dpokoju, poszukując ple caka Ann-Mari. Nigdzie go nie dostrze gł, co oznaczało, że w yszła już do szkoły. Miała pe w ną m anie rę , które j nie potrafił zm ie nić – zaw sze zostaw iała ple cak pod drzw iam i. Naw e t je śli m usiała w yciągnąć z nie go ze szyty czy książki, zaw sze le żał na sw oim stałym m ie jscu. – A dokąd się w ybie ram y? – krzyknął, otw ie rając szafę . S am e pognie cione koszule i nie w yprane sw e try. – Nad je zioro. – Które ? J e st u nas kilka. – T o za L am bursthol. – Robisz m i te st ze znajom ości w łasne j w yspy? – T ak – odparła Katrine i Hallbjørn m ógł przysiąc, że się uśm ie chnę ła. – He iðavatn? – zapytał, w kładając najśw ie ższy podkoszule k, jaki udało m u się znale źć . Na to naciągnął czarny w e łniany sw e te r i uznał, że je st gotow y
do drogi. Wchodząc do korytarza, zm ie rzw ił sobie je szcze w łosy, choć przypuszczał, że w ogólnym rozrachunku nie w ie le to pom oże . – Bingo – pow ie działa Elle gaard. – Byłe ś tam kie dyś? – Wie le razy – odparł Hallbjørn, przystając w kuchni, że by nalać sobie w ody. – Za m łodu chodziliśm y tam de ne rw ow ać stare go Mikke lse na. – Miałam okazję go poznać . – Co? – Byłam tam w ie czore m – w yjaśniła, kie dy Olse n pił w odę , jakby prze z tydzie ń prze byw ał na pustyni. – S júrður znalazł rę kaw iczkę nale żącą do J ytty G re ge rse n. Hallbjørn w bił w nią w zrok i odstaw ił szklankę . Milczał prze z chw ilę . – S kąd w ie dział, że to je j rę kaw iczka? – Dobre pytanie – pochw aliła go Katrine . – Nadaw ałbyś się na śle dcze go, m asz instynkt . – Ale ? – Ale starze c nie w ie dział, że to je j – odparła. – Ustalił to dopie ro Nolsøe . Hallbjørn roze jrzał się po kuchni. Przydałoby się coś zje ść , je dnak ostatnie zakupy robił kilka dni te m u – i z te go, co pam ię tał, nabył w te dy tylko piw o. Najw yraźnie j je dnak Ann-Mari w zię ła na sie bie cię żar prow adze nia dom u. W koszyku na ow oce le żały dw a zie lone banany. Zabrał je , a pote m ruszył korytarze m do w yjścia. – Bę dzie sz to jadł? – zapytała Katrine , w ychodząc za nim . – Muszę coś w rzucić do żołądka na dobry począte k dnia. – Dostanie sz skrę tu je lit . – Cze go? Elle gaard w skazała na zie loną skórkę . – Nie dojrzałe banany m ają tak zw aną skrobię oporną – w yjaśniła z uśm ie che m . – Nie traw i je j je lito cie nkie , prze z co fe rm e ntuje w grubym . Olse n z pow ątpie w anie m spojrzał na ow oce . – S kąd w ie sz takie rze czy? – zapytał, kie dy w siadali do policyjne go m onde o. – Z autopsji. Hallbjørn w olał nie w nikać , czy chodzi o w łasne dośw iadcze nia, czy o se kcję zw łok . Pokiw ał głow ą, gdy uruchom iła zapłon. Podje chali pod sie dzibę straży pożarne j, co zaję ło im je dynie kilka m inut , a pote m Olse n obrzucił w zrokie m liczne grupy ludzi, które ze brały się na końcu S koralíð. – Kilka ze społów poszukiw aw czych już w yszło – pow ie działa Elle gaard. – Prze szukuje m y syste m atycznie cały te re n w trójkącie m ię dzy Me lin, Árndalsfjall i Re ynið.
Hallbjørn skinął głow ą kilku m ijającym go znajom ym . – Dlacze go akurat taki te re n? – zapytał. – Uznaliśm y, że dzie w czyna nie szłaby pod górę . Musi znajdow ać się gdzie ś w dolinach m ię dzy tym i szczytam i. – O ile ktoś je j nie porw ał. – Na razie nie m am y żadnych podstaw , by sądzić , że tak się stało. – Oprócz te go, że w cze śnie j zginę ła Poula. Katrine spojrzała na nie go be zradnie , jakby chciała m u pow ie dzie ć , że form alnie nie m oże je szcze prow adzić spraw y o kole jne m orde rstw o. W m ilcze niu pode szli do sze rokie go stołu ustaw ione go tuż prze d głów nym w e jście m do re m izy. Na blacie rozłożono m apę i podzie lono te re n poszukiw ań na kilkanaście m nie jszych stre f. Dopisali się do listy, w ybie rając re jon, gdzie przypisanych było najm nie j nazw isk . – Prow adź – rzuciła Katrine . – J a znam tylko drogę do Mikke lse na. Wzię li po bute lce w ody i ruszyli w zdłuż rze ki Hórdará , po drugie j stronie Me lin. S zli zbocze m , bacznie się rozglądając i szukając jakichkolw ie k śladów J ytty. – Załóżm y, że to je dnak nie m orde rstw o – ode zw ał się po jakim ś czasie Olse n. – Załóżm y. – W końcu Poula L økin odnalazła się szybko, a zabójca najw yraźnie j chciał, że byśm y trafili na ciało... – No tak – przyznała Katrine . – Wię c je śli nikt nie porw ał J ytty, co m iałaby robić w górach? – Nie w ie m . – Może czuła się w inna? Może m a z tym w szystkim jakiś zw iąze k? – Nie m am poję cia, Hallbjørn. – I nie chce sz spe kulow ać? – zapytał z prze kąse m , a ona skinę ła głow ą. – Myślałe m , że w asza praca w duże j m ie rze na tym pole ga. – T ak, ale lubim y m ie ć jakiś dow ód w punkcie w yjścia. T utaj nie m am nicze go, na czym m ogłabym oprze ć choćby lichą hipote zę . Wszystko to zgadyw anka. Zastanaw iał się nad tym prze z chw ilę . Wydaw ało m u się coraz bardzie j zastanaw iające , że m orde rca nie pokazał św iatu sw oje go dzie ła, jak w przypadku Pouli. W końcu w te dy się postarał – m usiał prze transportow ać zw łoki na akw akulturę i z pe w nością nie zrobił te go prze z przypade k . Chciał coś zapre ze ntow ać . T ylko co? – Cóż ... – bąknął Hallbjørn. – Dzisiaj rozw ie je sz trochę w ątpliw ości.
– Masz na m yśli spotkanie z T e iture m ? – T ak . O ile się zjaw i. Obe jrzał się prze z ram ię na idącą za nim policjantkę . Miała odpow ie dni turystyczny strój i obuw ie , ale nie zbyt dobrze sobie radziła z w ę drow anie m po zboczu. Zw olnił trochę . – Masz w ątpliw ości, czy Pe te rse n się zjaw i? – Może – przyznał. – W końcu w idzi, że z w am i w spółpracuję . – Z te go, co m ów iłe ś, sie dzi zam knię ty w sw oim dom u. A w takim razie nic nie w idzi. Hallbjørn się zaśm iał. – Nie zupe łnie tak je st – odparł. – T e itur w ygląda ze sw oje go okna prze z lorne tkę . Śle dzi każdy w asz ruch w porcie . – Port to już nie nasza dom e na, nie uśw iadczy tam nas. Olse n w sparł się o skałę , prze kraczając nie w ie lką rozpadlinę . Pote m odw rócił się i podał rę kę policjantce . – Oddaliśm y tam to te rytorium w asze j posłance – dodała Katrine , prze chodząc prze z szcze linę z je go pom ocą. – Be z w alki? – Be z . W końcu to w asz kraj, m acie praw o do robie nia w sze lkich głupot , jakie przyjdą w am do głow y. – Dzię ki. – Ale obaw iam się , że to m oże skończyć się tragicznie dla J ytty. – T o znaczy? – zapytał Hallbjørn. – Uw ażasz, że odsuną w as od śle dztw a i prze każą je nam w całości? – Nie w ie m . T o de cyzja polityczna, w szystko zale ży od te go, jak bardzo w asze m u pre m ie row i zale ży na re e le kcji i jak bardzo nasz pre m ie r ze chce m u w tym pom óc . Olse n przypuszczał, że Duńczyk chę tnie w yciągnie pom ocną dłoń. Obe cnie na Farojach rządzili ludzie , którzy chcie li utrzym ania unii, w ię c w najle pszym inte re sie Danii było, aby pozostali na sw oich stołkach. – Nie brzm i to najle pie j – zauw ażył. – Ow sze m , nie brzm i. Nolsøe to porządny glina, ale nigdy nie prow adził spraw y zabójstw a. Ma dobry instynkt , ale brakuje m u dośw iadcze nia. – Mów isz jak stary w yjadacz . – Nie nabijaj się . – Przytrzym ała się skalne j ściany. – T aka je st praw da. – Mie jm y w ię c nadzie ję , że zdrow y rozsąde k w e źm ie górę nad polityką. – Postuluje sz utopię , Hal? Obrócił się prze z ram ię i posłał je j krzyw y uśm ie ch. – Nadzie ja um ie ra ostatnia – pow ie dział. – Poza tym w ie rzę w roztropność
nasze go pre m ie ra. – Masz dzisiaj w yjątkow o w isie lczy hum or. – T ak m nie nastrajają poranne w izyty policji – odparł. Katrine zaśm iała się bardzie j z uprze jm ości niż rozbaw ie nia, a pote m prze z chw ilę szli w m ilcze niu. Hallbjørn przypuszczał, że Duńczycy spuszczą z tonu, je śli strona fare rska ostro ich przyciśnie . A to z kole i zale żało od te go, jak bardzo prze konująca bę dzie T hurid Martinsdóttir. Wszyscy je dnak zapom inali, że w całe j te j spraw ie chodziło o zaginioną nastolatkę . Olse n popatrzył prze d sie bie . Półtora kilom e tra dzie liło ich od m ie jsca, gdzie klify ostro spadały do m orza. Nie było ich stąd w idać , zasłaniały je skały pię trzące się na ich drodze . Doskonale je dnak pam ię tał, jak strom y był to spad. – J e śli J ytta zaw ę drow ała tu sam a, m ogła to zrobić tylko w je dnym ce lu – ode zw ał się . – S am obójstw o? – Musisz to rozw ażyć , skoro nie zapadła je szcze klam ka w spraw ie m orde rstw a. Urw isko prze d nam i to dogodne m ie jsce , by zakończyć sw oje życie . O ile m ożna tak pow ie dzie ć . Katrine zatrzym ała się w pół kroku. – Hal – pow ie działa. Hallbjørn rów nie ż stanął, a pote m chw ycił się skały i obe jrzał. – Może sz m ie ć rację – dodała. – Może sz m ie ć chole rną rację ... Że te ż w cze śnie j o tym nie pom yślałam . – Hm ? – Olse n m iał w raże nie , że policjantka zaraz ude rzy się otw artą dłonią w czoło. – Byłam tak zaję ta szukanie m spraw cy, że nie dopuściłam jak najbardzie j logiczne j, praw dopodobne j m ożliw ości... J ytta G re ge rse n m ogła się zabić . – Mogła – przyznał. – Zw łaszcza że straciła przyjaciółkę – dodała Elle gaard, podnosząc w zrok . Chm ury jak zaw sze prze słaniały nie bo. – One dobrze się znały, w ie sz? Olse n w zruszył ram ionam i. L e dw ie się orie ntow ał, z kim trzym a je go córka, co dopie ro inne zaw odniczki z drużyny. – S igvald popytał trochę w śród rodziców i sam ych ucze nnic . Wszyscy zgodnie tw ie rdzą, że te dzie w czyny nale żały do je dne j paczki. – T o m oże oznaczać dużo rze czy. Z jakie goś pow odu poczuł się nie sw ojo, że to on zasuge row ał sam obójstw o. T ak napraw dę żadne m u Fare row i nie m ogło w ydaw ać się to logicznym rozw iązanie m . Olse n nie pam ię tał, by kie dykolw ie k słyszał, że ktoś na archipe lagu sam ode brał sobie życie .
– Ale to m a rę ce i nogi – pow ie działa Elle gaard. – Inacze j daw no znale źlibyśm y ciało. Zbyt szybko przyję ła tę w e rsję , stw ie rdził w duchu Hallbjørn. Może to kw e stia te go, że była już zm ę czona ciągłym poszukiw anie m tropów , a m oże chodziło o brak dośw iadcze nia. T ak czy inacze j, to ona pow inna być głose m rozsądku. – Mam y je de n z najniższych w skaźników sam obójstw na św ie cie – stw ie rdził. – A je śli już ktoś się zabija, to zazw yczaj przyje zdny, Duńczyk czy Nie m ie c . Nie pam ię tam sytuacji, że by Fare r ode brał sobie życie . Ruszył prze d sie bie pow oli, a ona poszła za nim . – Ale zastanów się – zaoponow ała. – Coś je st nie tak w te j drużynie , je ste m te go pe w na. – Mam nadzie ję , że nie – w trącił. – Moja córka tam gra. Elle gaard prze z chw ilę nie odpow iadała. – Coś tam śm ie rdzi, Hal – pow ie działa w końcu. – Przyjm ijm y, że tak je st , i J ytta albo w tym ucze stniczy, albo o tym w ie . Może chodzi o narkotyki? Może o jakie ś plotki, aluzje ? Nie w ie m , ale je ste m prze konana, że coś odkryje m y, je śli bę dzie m y szukać dostate cznie długo. Olse n m iał szcze rą nadzie ję , że Katrine się m yli. – W dodatku nagle ginie najle psza przyjaciółka J ytty. A je śli je dna paliła crack, druga te ż m ogła. Wie sz, że je dnym z objaw ów syste m atyczne go przyjm ow ania go je st załam anie ne rw ow e ? Wystę pują także uroje nia, brak krytyczne go pode jścia do sw oich m yśli i czynów ... – Mów dale j, to sam spotkam się z T e iture m i kupię kilka gram ów . – Hal... – W porządku, w porządku. – Uniósł le kko rę ce . – T o re alna m ożliw ość . S am ją prze cie ż podsunąłe m . – I nie pow inie ne ś m ie ć z te go pow odu w yrzutów sum ie nia. Pokiw ał głow ą, choć coraz bardzie j nie pokoiło go, w jakim kie runku zm ie rzają je go m yśli. W je go se rcu i um yśle czaił się m rok, które go nie chciał w idzie ć . Mrok, który starał się ignorow ać . W głę bi duszy w ie dział, że się go nie pozbę dzie – zrodził się on w Bośni i m iał m u tow arzyszyć do końca życia. Praw da była taka, że w spom inając o klifach, oczam i w yobraźni zobaczył, jak dzie w czyna spada, a pote m roztrzaskuje się o skały. Widział kre w , która w ytrysnę ła z je j ciała i ochlapała głazy. S łyszał krzyk prze raże nia, nie m al odczuw ał bole sną św iadom ość te go, co zrobiła. I w idział je j otw arte , pozbaw ione życia oczy. Roztrzaskane ciało i... – Hal? – spytała Elle gaard, w yryw ając go z prze m yśle ń. Zorie ntow ał się , że coś m ów iła.
– T ak? – Pytałam , czy Ann-Mari dobrze ją znała. – Nie w ie m . – Nie inte re suje sz się za bardzo znajom ym i córki, co? – Za taki zarzut każdy ojcie c potrafi pow ażnie się obrazić – odpow ie dział le kkim tone m , choć obraz m artw e j J ytty G re ge rse n spraw iał, że je go głos om al nie zadrżał. – Ale m asz u m nie spe cjalne w zglę dy, w ię c te go nie zrobię . – Rozum ie m . – Poza tym inte re suję się głów nie chłopakam i, z którym i Ann-Mari się zadaje – dodał. – T o je st źródło e w e ntualne go nie be zpie cze ństw a. W tym konte kście dzie w czyny inte re sują m nie najm nie j. Pokle pała go po ple cach, a Hallbjørn się w zdrygnął. Miał nadzie ję , że te go nie dostrze gła. J e j ge st był przyjacie lski, w żadnym w ypadku nie pow inie n tak zare agow ać . Co się z nim działo? Kontynuow ali poszukiw ania aż do w ie czora, ale żadna z grup nie odnalazła śladu J ytty. Rę kaw iczka zdaw ała się je dyną rze czą, którą dzie w czyna po sobie zostaw iła. Dopóki Hallbjørn skupiał się na zadaniu, dopóty nie m artw ił się kie runkie m , w którym zm ie rzały je go m yśli. G dy je dnak odw ołano poszukiw ania, m iał aż nadto czasu, by zastanaw iać się nad sw oją nadw e rę żoną psychiką. Chciał w ym usić na Elle gaard udział w spotkaniu z Pe te rse ne m , ale poniósł fiasko. Nie pozostało m u nic inne go, jak spę dzić w ie czór w Bryggjanie , o ile w łaścicie le pozw olą m u w e jść . Poże gnał się z policjantką, gdy w ysadziła go na Havnargota. Oboje byli zm ę cze ni i przybici kole jnym dnie m , w którym śle dztw o nie posunę ło się do przodu. Do um ów ione go spotkania zostały je szcze dw ie godziny – i to stanow iło ich najw ię kszą nadzie ję . – J utro bę dzie le pszy dzie ń – pow ie działa Elle gaard, gdy w ysiadł z auta. Obsze dł je i zatrzym ał się po stronie kie row cy. Katrine opuściła szybę . – Bę dzie , o ile T e itur zde cyduje się w spółpracow ać – stw ie rdził. – I zape w ne łatw ie j by było, gdybym ... – Próbow ałe ś już m ilion razy, Hal – zaoponow ała. – Nie dopuszczę cię do działań ope racyjnych. – Oke j – odparł. – Ale je śli bę dą jakie ś proble m y, nie w ahaj się zadzw onić . – Nie zaw aham się – pow ie działa, a pote m zam knę ła okno i odje chała,
podnosząc je szcze rę kę na poże gnanie . Olse n spojrzał na w e jście do Bryggjana. S tał tak prze z chw ilę w be zruchu, zastanaw iając się , jak bardzo złym pom ysłe m je st w stąpie nie na piw o. Na je dnym zape w ne się nie skończy, ale z drugie j strony prze cie ż w czoraj nie pił. Nale żała m u się za to jakaś nagroda. Potarł czoło, czując, że m a pustkę w żołądku. Zje coś, a pote m m oże zam ów i to piw o. O ile oczyw iście ... – Znów szukasz proble m ów ? – usłyszał głos S igvalda. Obrócił się i zobaczył zbliżające go się policjanta. W żółtaw ym św ie tle latarni portow ych Nolsøe w yglądał nie pokojąco. Zre sztą za dnia je go tw arz te ż przyw odziła na m yśl człow ie ka racze j ścigane go prze z praw o niż je e gze kw ujące go. – T ym raze m chcę po prostu coś zje ść – odparł nie chę tnie Hallbjørn. – Pe w nie . – Wzglę dnie zw ilżyć usta piw e m . – I rzucić się kom uś do gardła? – zapytał Nolsøe , zatrzym ując się prze d nim , stanow czo za blisko. – Wie sz, że nie ujdzie ci płaze m to, co zrobiłe ś? – Wie m . I nie zam ie rzam uchylać się od odpow ie dzialności. – Praw idłow o – pochw alił go S igvald, kiw ając głow ą. – T akie sukinsyny pow inny w ie dzie ć , że ich m ie jsce je st w are sztach. Na kolanach prze d innym i w ię źniam i. Hallbjørn zacisnął usta. Nie m iał zam iaru dać się sprow okow ać , nie drugi raz w ciągu trze ch dni. – No? – zapytał Nolsøe . – Co je st , Olse n? Nagle zrobiłe ś się potulny? – Po prostu szkoda m i takich jak ty. – Co ty pow ie sz? – T akich, którzy m uszą chow ać się za w inkle m , cze kając, aż sze fow a się oddali, że by zacząć działać . S igvald zbliżył się je szcze bardzie j. – Ze brało ci się na cw aniactw o? – Um iarkow anie . – J e ste ś nie zrów now ażonym psychole m , Olse n – w ypalił policjant . – Nie trze ba psychologa, że by to stw ie rdzić . Choć przyznam , że ci w ojskow i m ów ią o tobie całkie m cie kaw e rze czy. – Co? – Rozm aw iałe m z kilkom a ludźm i z tw oje j je dnostki, J ydske Dragonre gim e nt . Podobno badali w as w szystkich po pow rocie z J ugosław ii. T ym raze m to Hallbjørn m iał ochotę zbliżyć się do S igvalda. S tali już je dnak tak blisko, że byłoby to rów noznaczne z m ordobicie m . Olse n doskonale
w ie dział, jaki bę dzie każdy kole jny e tap po zrobie niu te go kroku – najpie rw ode pchnię cie , pote m obustronna prze pychanka, a w końcu w ym iana ciosów . – G rze bie sz w m oje j prze szłości? – Nie chę tnie – odparł Nolsøe . – Ale szam biarz te ż nie opróżnia z lubością zbiornika z gów ne m . Hallbjørn prze z m om e nt trw ał w be zruchu, po czym cofnął się o krok . Wym agało to trochę de te rm inacji, ale ostate cznie udało m u się podjąć racjonalną de cyzję , że odpuści. Obrócił się i skie row ał do Bryggjana. – W spraw ie tw oje j żony te ż coś śm ie rdzi – rzucił S igvald. Hallbjørn zatrzym ał się prze d drzw iam i. – Co pow ie działe ś? – S łyszałe ś. Nie pokoi m nie to, jak Karla zginę ła. Olse n odw rócił się pow oli. – Nie w aż się . – Cze go m am się nie w ażyć? – S igvald rozłożył rę ce . – Nie skalam pam ię ci po nie j, zape w niam cię . Chcę się tylko dow ie dzie ć , jak zginę ła. – Wszystko je st w oficjalnych raportach. – T ak? A m nie się w ydaje , że ktoś tutaj posze dł ci na rę kę . Hallbjørn ruszył w je go kie runku. T e raz nie kalkulow ał już chłodno. Zbliżał się na tyle szybko, że Nolsøe natychm iast zare agow ał, przyjm ując postaw ę obronną. – Nie pie rw szy raz doszłoby do takie j sytuacji – ciągnął policjant . – Czę sto lokalni stróże praw a na takich zadupiach chronią pode jrzanych, bo prze cie ż są członkam i rodziny, znajom ym i i tak dale j. – Nie rozgrze buj te go. – Rozgrze bię w szystko, co uznam za zasadne , Olse n – oznajm ił Nolsøe . – Nie łudź się , że m asz cokolw ie k do gadania. I oszczę dź sobie gróźb. – J e szcze nie zacząłe m ci grozić . – Napraw dę ? – S igvald w skazał na praw ą rę kę Hallbjørna. Hallbjørn spojrzał na nią i prze konał się , że zaciska ją w pię ść . Wię ce j – był gotów w yprow adzić cios i najgorsze było, że pozostaw ał zupe łnie te go nie św iadom y. Milczał prze z m om e nt , patrząc na sw oją dłoń, jakby nie nale żała do nie go. Pote m potrząsnął głow ą i szybko w sze dł do Bryggjana. Działo się z nim coś złe go.
26 Piątek, 18 grudnia, godz . 23.32 Katrine szukała dogodne go m ie jsca, by pocze kać na T e itura Pe te rse na, ale stary falochron nie ofe row ał żadne j m ożliw ości, by się ukryć . Nie w ątpliw ym atute m było je dnak to, że najbliższe źródło św iatła znajdow ało się w dom u przy ulicy. Ustaw iła się w ię c tyłe m do nie j, a pote m narzuciła na głow ę kaptur. Miała nadzie ję , że sztorm ów ka zape w ni je j całkow itą anonim ow ość , ukryw ając sylw e tkę , która racze j nie przyw odziła na m yśl Hallbjørna. De szcz padał nie ustannie , a krople odbijające się od nie prze m akalne go m ate riału kaptura skute cznie zagłuszały odgłos kroków , które go Elle gaard nasłuchiw ała. Raz po raz spoglądała na ze gare k . Było już kilka m inut po um ów ione j godzinie , a m im o to T e itur się nie zjaw iał. A m oże przysze dł, zobaczył z oddali, że cze ka na nie go ktoś inny, i zaw rócił? Katrine m artw iła się je szcze tylko prze z chw ilę . Pote m usłyszała głos stare go bim brow nika: – Hallbjørn? S kinę ła głow ą i ponagliła go ruche m rę ki, nie obracając się . – S późniłe m się chw ilę , ale ... Kie dy urw ał, w ie działa, że zorie ntow ał się w sytuacji. Natychm iast się odw róciła, ale było już za późno – Pe te rse n rzucił się do ucie czki. Nie zdążył je dnak odbie c dale ko, gdyż za budynkie m cze kał na nie go S igvald. Policjant szybko doskoczył do T e itura i sprow adził go do parte ru. Elle gaard w olała, by Pe te rse n w yciągnął tow ar prze d are sztow anie m , ale na te n sce nariusz rów nie ż byli przygotow ani. – Co to m a być?! – w rzasnął T e itur. – Zatrzym anie – odparła z uśm ie che m Katrine , stając nad nim . – Panie Pe te rse n, je st pan are sztow any za posiadanie i hande l substancjam i odurzającym i. – Ale ... – zaczął, szam ocząc się w uścisku Nolsøe go. Elle gaard przykucnę ła obok .
– Ma pan coś do pow ie dze nia? – J a nic nie zrobiłe m ! – Nie ? A je śli spraw dzim y panu kie sze nie ? – Zostaw cie m nie w spokoju! – krzyknął na tyle głośno, że z pe w nością usłyszano go w dom u przy ulicy. Katrine zaklę ła w duchu. Miała nadzie ję , że szybcie j uda się prze m ów ić m u do rozsądku. – Uspokój się – syknął m u do ucha S igvald. – Ratunku! Nolsøe podniósł głow ę i posłał je j be zradne spojrze nie . Policjantka spojrzała na najbliższy budyne k i zobaczyła, że w pokoju zapaliło się św iatło. T rudno, było to nie uniknione . Miała tylko nadzie ję , że m ie szkańcy nie pom yślą o tym , by zadzw onić po dzie nnikarzy. – Puszczaj! – darł się dale j T e itur. Policjant z T órshavn m ocnie j skrzyżow ał m u rę ce i Pe te rse n ję knął. – Musim y w ziąć go na dołe k – pow ie dział S igvald. – Inacze j się nie uspokoi. – Zostaw m nie ! – Chyba że m u przyw alę – dodał Nolsøe . Katrine chę tnie by na to przystała. Miała se rde cznie dość prze rażonych krzyków bim brow nika, który w ił się na zie m i jak piskorz . Wie dział, że je st u sie bie i każdy z sąsiadów najpie rw ruszy m u na pom oc, a dopie ro pote m bę dzie się zastanaw iał, dlacze go w ogóle policja zajm uje się T e iture m . Nolsøe zakuł go w kajdanki, a pote m podniósł. – J akim praw e m ?! – w rzasnął Pe te rse n. S igvald go trzym ał, a Elle gaard przystąpiła do dzie ła. S praw dziła praw ą kie sze ń, ale nicze go nie znalazła. – Ostatnia szansa – pow ie działa, patrząc m u w oczy czy te ż racze j próbując złow ić je go rozbie gane spojrze nie . – J ak w yciągnę crack, nie bę dzie już odw rotu. – Ratunku! Napadli m nie ! Katrine w e stchnę ła, a pote m w sadziła rę kę do je go praw e j kie sze ni. I tam nicze go je dnak nie znalazła. Pię knie , pom yślała, trze ba bę dzie go roze brać i dokładnie prze trze pać . T ylko te go było je j trze ba. Zaczę ła obm acyw ać je go kurtkę i spraw dzać pozostałe kie sze nie . – Musi m ie ć tow ar gdzie ś na w ie rzchu – ode zw ał się Nolsøe tone m spe cjalisty. – Nicze go się tu nie obaw iał, nie chow ałby go. – Mam nadzie ję . Nie bę dę m u się gać do m ajte k . – Zostaw cie m nie , do kurw y nę dzy!
Elle gaard kontynuow ała prze szukanie , przypuszczając, że kokainy nie je st dużo, a w ię c w ore cze k m oże być nie w ie lki. Pe te rse n m ógł go z łatw ością ukryć pod paskie m od spodni czy w innym m ie jscu. – Nic – pow ie działa po chw ili. – T ow ar m usi być w m ie jscu, do które go ja się nie zagłę bię . S igvald zastanaw iał się prze z chw ilę . – T rudno – odparł. – Wie zie m y go do T órshavn. – Nie ! – sprze ciw ił się T e itur. – Nie do are sztu! Za co?! Katrine skinę ła głow ą tak, by obaj Fare row ie to w idzie li. Oczyw iście nie m usie li go zaw ozić do stolicy, je dnak bę dący w szoku Pe te rse n nie zdaw ał sobie z te go spraw y. Mogli prze szukać go choćby na ulicy, nie w spom inając już o najbliższym poste runku. Elle gaard dała m u je dnak chw ilę , że by are szt podziałał na w yobraźnię . I ostate cznie cze kanie się opłaciło. G dy Nolsøe zaczął go prow adzić w kie runku m onde o zaparkow ane go nie co dale j, T e itur oprzytom niał. – Puść m nie , człow ie ku – ję knął. – Prze cie ż m nie prze szukaliście i w ie cie , że nic nie m am . – T o tylko św iadczy o tym , że trze ba le pie j poszukać – stw ie rdził S igvald. – T ak? Wię c każdy je st w inny, trze ba tylko to udow odnić? T ym się kie ruje cie ? – Mam y pow ody sądzić , że chciałe ś sprze dać crack – ode zw ała się Elle gaard. – G ów no praw da! Nie w ie m , co w am pow ie dział Hallbjørn, ale ja się tym nie zajm uję ! – Wię c co robisz w nocy na starym falochronie ? – Chciałe m m u to pow ie dzie ć . – Nie m asz te le fonu? Pe te rse n w ym am rotał coś, cze go policjantka nie zrozum iała. – Co pow ie działe ś? – Że chciałe m go naciąć . – J ak to? – Obie całe m , że m u załatw ię , ale chciałe m dać m u coś inne go... – Co? – Mam w dom u – pow ie dział, starając się obrócić głow ę w tam tym kie runku. – Przysię gam , przy sobie nic nie m am . Chciałe m go okantow ać , no... T on je go głosu kazał przypuszczać , że T e itur nie kłam ie . Dunka w ym ie niła spojrze nia z S igvalde m , a pote m skinę ła głow ą. Zaw rócili tuż prze d policyjnym radiow oze m , przykuw ając uw agę rodzin z okolicznych dom ów . Wyglądało na to, że w szyscy się obudzili.
Zaprow adzili T e itura do dom u, a pote m Elle gaard z ulgą zam knę ła drzw i. – Rozkujcie m nie – stę knął Pe te rse n. – Prze cie ż nie m a potrze by... Zanim skończył, Nolsøe zdjął m u kajdanki, a pote m przypiął je sobie do paska. Najw yraźnie j na Farojach nie prze konali się je szcze , że dużo le psze od kajdane k są opaski zaciskow e , pom yślała Katrine . – G dzie m asz tow ar? – zapytał S igvald. – Nie m am tow aru, prze cie ż m ów iłe m ... Chciałe m m u dać zam iast te go pe lle ty... – Co takie go? Pe te rse n z trude m prze łknął ślinę , w skazując na kom odę w prze dpokoju. – G ranulat do pale nia... Otw órzcie górną szufladę . Elle gaard pode szła do kom ody i w yciągnę ła w ore cze k z pe lle tam i. Nie raz w idyw ała crack na film ach szkole niow ych i m usiała przyznać , że T e itur się postarał. Albo w ybrał produkt , który łudząco przypom inał crack, albo pokrył go czym ś, co nadało m u jaśnie jszy kolor. Z drugie j strony, to m ógł po prostu być crack . Katrine w yciągnę ła kilka brykie tów i rozłożyła je na kom odzie . Przypatryw ała im się prze z chw ilę , zastanaw iając się , jak ustalić , czy to w istocie nie je st kokaina. – Zapal to – zaproponow ał T e itur. – Zobaczysz, że od razu się sfajczy... a dodatkow o m am w kuchni pod zle w ozm yw akie m opakow anie z re sztką granulatu. Prze konasz się , że w środku je st dokładnie to sam o. Kw adrans późnie j je go słow a się potw ie rdziły. Dw oje policjantów spraw dziło zarów no je dno, jak i drugie – tow ar nie m iał nic w spólne go z nie le galnym i substancjam i odurzającym i, choć nie w ątpliw ie m ógłby zaszkodzić nie szczę śnikow i, który um ie ściłby granulat w fifce . Elle gaard zm ie rzyła w zrokie m T e itura, który nadal pocie rał nadgarstki i m am rotał pod nose m coś na te m at bandyckich m e tod postę pow ania z nie w innym i obyw ate lam i. – Musiałe ś w ie dzie ć , że Hallbjørn się zorie ntuje – stw ie rdziła. – J ak? On nigdy nie ćpał. Nie w ie , jak dokładnie w ygląda crack . – Ale je śli m iał zam iar go zapalić ... – T o przysze dłby z re klam acją, a ja bym nie otw orzył – odparł butnie Pe te rse n. – I co by zrobił? Podałby m nie do sądu? Zaśm iał się i podsze dł do bute lki stojące j na kuche nnym blacie . Odkrę cił ją i nie fatygując się po kie lisze k, pociągnął łyk sam ogonu. Oblizał usta, po czym się gnął po sok . – Miałe m w szystko obm yślone – dodał. Katrine sądziła, że nie spe cjalnie , skoro te n człow ie k dw adzie ścia czte ry
godziny na dobę chodził pijany. Nie zam ie rzała je dnak z nim pole m izow ać . T rafili w śle py zaułe k i m usiała to prze d sobą przyznać . S puściła w zrok, klnąc w duchu. Po chw ili ze zdziw ie nie m dostrze gła, że Nolsøe nie zam ie rza tak szybko odpuścić . – S pow odow ałe ś zagroże nie życia i zdrow ia inne j osoby, T e itur – podjął. – G ów no m nie to obchodzi. S igvald spojrzał na sw oją tow arzyszkę . – Ale nas obchodzi – pow ie dział. – I tym pow inie ne ś się m artw ić . – Hę ? – G rożą ci konse kw e ncje praw nokarne . – Chuj praw da – syknął Pe te rse n, znów racząc się w ódką. Odstaw ił bute lkę na stół, a pote m w skazał ją gościom . Żadne z nich nie zam ie rzało skorzystać ze w spaniałom yślne go zaprosze nia. – Może m y postaw ić ci co najm nie j dw a zarzuty – ciągnął Nolsøe . – Zagroże nie życia i zdrow ia inne j osoby, a także nie le galny hande l nie be zpie cznym i substancjam i. Pe te rse n popatrzył na nie go badaw czo. – J akie tam nie be zpie czne ... – Można je sprze daw ać , ow sze m – w trąciła Katrine . – Ale jako opał, nie jako coś, co m ożna w dychać . Rozum ie sz te n prosty fakt , T e itur? Obse rw ow ał ich prze z m om e nt w m ilcze niu, gdy docie rało do nie go znacze nie je j słów . W końcu przysunął sobie krze sło i usiadł przy stole . Musiał zrozum ie ć , że ta nie pozorna w padka m ogła się prze rodzić w pow ażne konse kw e ncje praw ne . – Cze go, kurw a, chce cie ? – zapytał. Żadne z nich nie odpow ie działo. – No? Co m am zrobić , że byście odpuścili? – Odpuścili? – prychnął Nolsøe . – Nie w ie m , co sobie w yobrażasz, ale z policją nie idzie się na żadne układy. Mam y robotę do w ykonania, w ię c ją w ykonam y. – Ale prze cie ż ja nic nie zrobiłe m ... – Dobrze w ie sz, że to bzdura – ode zw ała się Elle gaard, siadając naprze ciw nie go. – I je śli nie skończysz pie przyć głupot , nastę pnym raze m usiądzie m y tak w pokoju prze słuchań. Wbiła w nie go w zrok i pocze kała, aż napotka je go spojrze nie . Pote m uniosła ponaglająco brw i. Wie działa, że bę dzie w spółpracow ał, bo uśw iadom ił sobie , że w bre w te m u, co m ów ią, m oże je szcze w ygrze bać się z te j sytuacji. – Co w as inte re suje ? – Kto handluje crackie m na w yspie ?
– Nie w ie m . S igvald stanął za Katrine i położył rę ce na oparciu krze sła. – W takim razie nie m am y o czym rozm aw iać – pow ie dział. Cze kali spokojnie w ciszy, aż Pe te rse n zrozum ie sw oje położe nie . – J óhan? – podsunę ła Katrine . – J óhan Bære ntse n? – Nie w ie m , napraw dę . – Może tre ne r piłki rę czne j, Ragnar S øre nse n? – dodał Nolsøe . – Wygląda na takie go, co lubi od czasu do czasu m ocnie j zabalow ać . T e itur popatrzył na nich be zradnie i rozłożył rę ce . – Co m am pow ie dzie ć? – zapytał. – Nie w ie m , napraw dę nie w ie m ... G dybym choćby słyszał o handlu, pow ie działbym ... Prze cie ż nie m am inte re su w tym , że by kogokolw ie k kryć . Odchylił się na krze śle i się gnął po bim be r. – Na pe w no coś słyszałe ś – naciskała Katrine . – Musiałe ś w ie dzie ć , że m łodzi, zam iast kupow ać u cie bie alkohol, zaopatrują się w coś m ocnie jsze go u konkure ncji. – Nie – odparł, ocie rając usta w ie rzche m dłoni. – Nigdy nie sprze daw ałe m m łodym . – G ów no praw da – w trącił S igvald. – Rozm aw iałe m z ludźm i, T e itur. Wie m , co je st tu na porządku dzie nnym , a co nie . I je śli ze łgasz je szcze je de n raz, znów zakuję cię w kajdanki i tym raze m be z gadania zaprow adzę cię do auta. Poje dzie sz prosto do T órshavn, gdzie ... – W porządku, już w porządku – burknął T e itur. Prze z chw ilę , która dla Elle gaard ciągnę ła się w nie skończoność , panow ała cisza. Policjantka patrzyła w ycze kująco w cze rw one , zm ę czone oczy pijaka i zastanaw iała się nad tym , na ile m oże ufać je go słow om . Naw e t je śli Pe te rse n poda jakie ś nazw isko, m oże to zrobić w yłącznie po to, by dali m u spokój. Nie nale żał do osób prze jm ujących się konse kw e ncjam i. – S łyszałe m m oże to i ow o, ale to nic pe w ne go – zastrze gł. – Mów – ponagliła go. Napił się je szcze dla odw agi, a pote m nie co zgarbił. – Una – pow ie dział. Dw ójka policjantów w ym ie niła zdziw ione spojrze nia. – Kobie ta? – zapytał S igvald. – Pracuje na poczcie , ale jak się m oże cie dom yślić ... – T e itur prze rw ał, gdy m u się odbiło. – Nie zarabia zbyt dużo. Przypuszczam , że dorabia sobie na boku. – Rozprow adzając crack? – spytała z nie dow ie rzanie m Elle gaard. Pe te rse n w zruszył ram ionam i. – Mów ię tylko, co słyszałe m .
– Od kogo? Wbił w zrok w stół. – Mów , do kurw y nę dzy, albo to się natychm iast skończy! – syknął Nolsøe . Katrine nie m usiała patrze ć na je go w ście kłą tw arz, by w ie dzie ć , że S igvald traci cie rpliw ość i tym raze m nie rzuca słów na w iatr. T e itur z trude m prze pchnął ślinę prze z zaciśnię te gardło. Rę ce m u zadrżały, a w zrok stał się rozbie gany. W okam gnie niu te n człow ie k zaczął spraw iać w raże nie stare go narkom ana na głodzie . Elle gaard skrzyżow ała dłonie na stole i pochyliła się . – Opow ie dz nam w szystko, T e itur – ode zw ała się łagodnie . – T ak bę dzie dla cie bie najle pie j. Pokiw ał głow ą, choć w idziała, że podję cie de cyzji nie było łatw e . – O Unie słyszałe m od Pouli L økin... – Co takie go? – Przychodziła tu czase m w ie czoram i... Urw ał, gdyż S igvald natychm iast puścił krze sło i ruszył w je go kie runku. Katrine w porę zdążyła złapać policjanta za rę kę , prze klinając go je dnocze śnie w duchu za poryw czość . Do chole ry, nie pora te raz była na to, by się unosić i w yciągać pochopne w nioski. – S pokojnie – pow ie działa. Nolsøe zacisnął usta, nie patrząc na nią. Pote m zde cydow anym ruche m odtrącił je j rę kę . – Mów dale j, T e itur. Pe te rse n znów uraczył się sam ogone m . T ym raze m w ziął tak duży łyk, że prze z chw ilę nie m ógł poradzić sobie z prze łknię cie m . – Przychodziła prze d im pre zam i – oznajm ił. – Inne dzie w czyny się bały, że ktoś je zobaczy... Wie cie , jak tu je st , każdy zna każde go. Ale Poula była inna, ona m iała prze konanie , że sam a rządzi sw oim życie m i nikom u nic do te go. S zła tu z portu zaw sze w św ie tle latarni, nigdy nie chow ając się w m roku. Do te j pory Katrine słyszała na je j te m at sam e pochle bne opinie , ale m oże nie nale żało się dziw ić . D e m ortuis nil nisi bene. O zm arłych m ów dobrze albo w cale . T e itur nagle zam ilkł, w patrując się w ścianę prze d sobą. – Czę sto tu przychodziła? – zapytała Katrine . – Różnie ... czase m co tydzie ń, czase m co dw a, czase m tylko raz na dw a m ie siące ... Zale ży, kie dy m ie li im pre zy. – Oni to znaczy?
– Drużyna. T e dzie w czyny piły na um ór, choć to chyba logiczne ... Dzisie jszy św iat je st tak skonstruow any, praw da? Mów ił to be z nuty nostalgii w głosie . Prze ciw nie , było w nim nie co satysfakcji. Dla Katrine nie było to nic now e go. J akiś czas te m u czytała artykuł S alm e Ahlström w „NAD”. Pionie rka skandynaw skich badań nad alkoholizm e m w śród kobie t zw racała uw agę , że obe cnie picie w te j grupie je st nie tylko społe cznie akce ptow alne , ale w nie których przypadkach naw e t pożądane . Nie tylko w S kandynaw ii dzisie jsze kobie ty piją znacznie w ię ce j niż ich m atki, nie w spom inając o w cze śnie jszych pokole niach. Na św ie cie pisano naw e t o e pide m ii kobie ce go alkoholizm u. W S tanach statystyka kobie t w ysyłanych na odw yk rosła pię ć razy szybcie j w porów naniu z m ę żczyznam i. Proble m staw ał się coraz bardzie j pow ażny, a w takich m ie jscach jak Faroje m iał je szcze w ię kszą w agę . Elle gaard nie dziw iło, że m łode dzie w czyny chciały im pre zow ać i pić na um ór. Miały niczym nie ograniczony dostę p do Inte rne tu, doskonale w idziały, co robiły ich rów ie śnice w S tanach. Poula L økin i je j kole żanki nie m iały zam iaru być kole jnym pokole nie m ludzi w ypasających ow ce na zboczach okolicznych w znie sie ń. – Zaopatryw ały się u m nie re gularnie – ciągnął Pe te rse n. – Ale kilka m ie się cy te m u Poula przychodziła już znacznie rzadzie j, aż w końcu prze stała. – I? – S potkałe m ją kie dyś na Niðari Ve gur, był w ie czór, m ało ludzi... Pom yślałe m , że ją zagadnę , w końcu m ie liśm y dobre kontakty. J ak do m nie przychodziła, czę stow ałe m ją zaw sze za darm o. Dorosły, który daje się napić dzie cku. W oczach nastolatki to coś w ię ce j niż dobry kum pe l – to ide ał. – Zapytałe m , czy założyły z dzie w czynam i grupę anonim ow ych alkoholików , ale tylko się zaśm iała. Wybadałe m ostrożnie grunt i... no, pow ie działa, że m ają coś m ocnie jsze go. I że załatw ia im to Una. Elle gaard i Nolsøe znów w ym ie nili spojrze nia. Wre szcie do cze goś doszli. – Wie pan coś o nie j? – zapytała Katrine . – T yle , co o każdym innym . Una Mikke lse n nie nale ży do... – Mikke lse n? G ospodarz skinął głow ą, nie odryw ając w zroku od jakie goś punktu w oddali. – Córka S júrðura? T e raz T e itur podniósł w zrok .
– T e go, który m ie szka przy je ziorze He iðavatn? – Widzę , że już się poznaliście – bąknął Pe te rse n. – Wyjątkow y dziw ak, dlate go m ie szka za w zgórze m , z dala od innych. J e go córka te ż nie je st najbardzie j kom unikatyw ną osobą, jaką znam ... Elle gaard była w rę cz w nie bow zię ta. Dostała znacznie w ię ce j, niż m ogła się spodzie w ać , i przypuszczała, że dzisie jsza noc z pe rspe ktyw y czasu okaże się prze łom ow a. Pojaw iły się kole jne fakty, które m ogły okazać się istotne – a sie ć pow iązań m ię dzy m ie szkańcam i zdaw ała się te raz nie co bardzie j znacząca. Mie jsce znale zie nia rę kaw iczki rów nie ż daw ało do m yśle nia. Katrine opuszczała budyne k przy Vá lave gur z poczucie m , że kole jny dzie ń spraw i, iż zbliży się do m orde rcy. Zanim w yszła, upe w niła się , że T e itur prze kazał im w szystkie inform acje . Pote m skie row ała się na Fjalsve gur. Musiała pow ie dzie ć Hallbjørnow i, jakie postę py poczynili.
27 Sobota, 19 grudnia, godz . 01.33 Olse n nie przypom inał sobie , by m ów ił Katrine , że nale ży do osób chodzących spać bardzo późno. A m im o to tak tw ie rdziła, gdy zaspany otw orzył je j drzw i o w pół do drugie j w nocy. Otaksow ał ją w zrokie m , dostrze gając, że m a zaróżow ione policzki. Racze j nie z pow odu te m pe ratury, pom yślał, bo przyje chała sam ochode m . – Mogę w e jść? – zapytała. – Pe w nie , pe w nie ... – Postaram się być cicho, że by nie zbudzić Ann-Mari. Kobie ty. Naw e t je śli w środku nocy przychodzą do face ta, pie rw szą ich m yślą je st to, że by nie obudzić dzie cka. Hallbjørn uśm ie chnął się w duchu, a pote m zam knął za nią drzw i. – Nie m asz się co obaw iać – odparł. – Ann-Mari śpi dzisiaj u kole żanki. Elle gaard pow ie siła kurtkę i zgrom iła go w zrokie m . – Zw ariow ałe ś? – zapytała. – Pozw oliłe ś je j na spę dze nie nocy poza dom e m ? – S pokojnie .
– W sytuacji, kie dy gdzie ś w Ve stm annie grasuje zabójca, poryw acz albo je dno i drugie ? – Posłuchaj... – Masz nie rów no pod kopułą, Hal – skw itow ała, krę cąc głow ą. – Pie rw szą rze czą, którą zrobię rano, bę dzie złoże nie w niosku o ode branie ci praw rodzicie lskich. Uśm ie chnął się i zaprosił ją do salonu. – Napije sz się cze goś? – zapytał. Katrine prze w róciła oczam i. – J ak m ogłe ś puścić ją do kole żanki na noc? Olse n stanął prze d szafką z alkoholam i i zastanaw iał się prze z m om e nt . W końcu uznał, że nie bę dzie m ie szał – zaczął te n w ie czór od piw a, w ię c nie ch na piw ie się skończy. Nie spał, kie dy Katrine zadzw oniła. Przysypiał co jakiś czas, sie dząc na kanapie . Miał cały dom dla sie bie , w ię c w łączył now ych S z ybkich i w ściekłych, nie m artw iąc się , że bę dzie za głośno. Rankie m i tak nie m iał żadnych obow iązków . – Odpow iadaj! – T ak je st , pani politiassistent – odparł. – Puściłe m m oją córkę , Ann-Mari Olse n, ponie w aż w raz z kilkom a innym i dzie w czynam i śpią dzisiaj u m oich znajom ych. Z inicjatyw ą w yszła m atka je dne j z kole żane k m oje j latorośli – dodał urzę dow ym tone m , otw ie rając lodów kę . – Zam ysł je st taki, by dzie w czyny poprze byw ały trochę ze sobą, w sparły się naw zaje m i prze stały m yśle ć o dw óch kole żankach, które straciły. Elle gaard m ilczała. Olse n w yciągnął piw o dla sie bie i dla nie j, a pote m otw orzył puszki i postaw ił na stole . Katrine chę tnie skorzystała. – Co to za kole żanki? – spytała. Hallbjørn zm arszczył czoło i uśm ie chnął się . Najw yraźnie j prze słuchanie m iało potrw ać je szcze prze z jakiś czas. Było w tym coś m iłe go, choć w yraz tw arzy Katrine nie w różył nicze go dobre go. – T o dzie w czyny z drużyny? – T ak . One trzym ają się raze m . – I są z nim i rodzice te j kole żanki? – Do chole ry, Katrine – odparł z uznanie m . – Nadaje sz się na m atkę , w ie sz o tym ? – Nie żartuję . – Widzę , że nie . Dlate go te ż o tym m ów ię . Napił się piw a i rozparł się w fote lu. Elle gaard sie działa na kanapie obok, patrząc na zapauzow any film na DVD. – T u nie chodzi o instynkty m acie rzyńskie – zastrze gła. – Dow ie działam
się paru rze czy. – J akich? Zaczę ła re lacjonow ać spotkanie z Pe te rse ne m i z każdym kole jnym słow e m Hallbjørn coraz bardzie j się dziw ił. G dy skończyła, m usiał zadać sobie pytanie : czy napraw dę był tak głupi, że dał się oszukać stare m u pijusow i? A m oże sam był starym pijuse m ? T o drugie pytanie rozbrzm iało zbyt głośno w je go głow ie . Natychm iast zalał je dw om a porządnym i łykam i piw a, a pote m się gnął po kom órkę . – Co robisz? – zdziw iła się Elle gaard. – Dzw onię do m atki te j kole żanki. – Prze d drugą w nocy? – Po tym , co m i pow ie działaś, zadzw oniłbym naw e t o trze cie j. Widział, że chciała prote stow ać , ale już w ybrał num e r i przyłożył te le fon do ucha. Za pie rw szym raze m nikt nie ode brał, ale za drugim zgłosiła się kobie ta. Była zaspana i zanie pokojona, ale Olse now i szybko udało się uzyskać zape w nie nie , że je st w dom u w raz z m ę że m , a dzie w czyny śpią na poddaszu. – Nie słychać żadnych dźw ię ków ... no w ie pani, im pre zy? – Błagam pana, panie Olse n... – Proszę się w słuchać . – T o m ój dom – zaprote stow ała kobie ta. – Myśli pan, że ... – Proszę tylko, by pani to spraw dziła. Kobie ta zrugała go porządnie , ale ostate cznie spe łniła prośbę . Pote m z nie skryw aną satysfakcją zape w niła go, że na poddaszu panuje cisza, jak m akie m zasiał, i dzie w czyny już śpią, ponie w aż m ają plany na rano. Nie cze kając, aż Hallbjørn podzię kuje , rozłączyła się . Olse n spojrzał na kom órkę , Elle gaard odchrząknę ła. – Nie źle ci poszło. – Dzię ki. – Bę dzie z cie bie św ie tny nadopie kuńczy ojcie c . – S am a m nie podjudziłaś. – I je ste m z cie bie dum na – dodała, a pote m uniosła puszkę . Hallbjørn przypuszczał, że policjantka zam ie rza w znie ść toast , ale kie dy potrząsnę ła piw e m , zorie ntow ał się , że to suge stia, by otw orzyć nastę pne . S zybko dopił sw oje i postaw ił kole jne puszki na stole . – Nie m asz dzie ci? – zapytał. – Nie dorobiłam się je szcze naw e t chłopaka. – Zastanów się nad jakim ś Fare re m – odparł, pociągając łyk . – J e ste śm y porządni, szcze rzy, spokojni i dobrzy w łóżku. – Dopraw dy?
– T ak, szkolim y się w sztuce se ksualne j znacznie inte nsyw nie j niż nasi kole dzy na kontyne ncie . – Nigdy bym nie pow ie działa, patrząc na w asze w e łniane sw e try. Wzruszył ram ionam i. – T o tylko pozory – pow ie dział. – A w szystko w ynika z te go, że m y i nasze kobie ty m am y znacznie w ię ce j czasu do zagospodarow ania. Nie chodzim y na krę gle , nie stoim y w korkach ani w skle pow ych kole jkach. Wracam y do dom ów w cze snym popołudnie m i staje m y prze d pow ażnym proble m e m : jak zorganizow ać sobie czas? – I w skakuje cie do łóżka? – Otóż to – potw ie rdził z uśm ie che m . – Dlate go m am y znacznie w yższy przyrost naturalny niż w y. Elle gaard pokiw ała głow ą w zam yśle niu, jakby rozpraw iali na te m aty filozoficzne . Pote m oboje się do sie bie uśm ie chnę li i w ypili po łyku, by nie prze ciągać nie naturalne go m ilcze nia. – Z pe w nością sytuację popraw ia fakt , że nie m acie tu za w ie le nie naturalnych zgonów – zauw ażyła Katrine . – J ak prze szliśm y od se ksu do um ie rania? – Wybacz, ja... – Nie m a spraw y. J e de n i drugi te m at je st e m ocjonujący. Elle gaard spraw iała w raże nie , jakby napraw dę była zakłopotana. Hallbjørnow i prze m knę ło prze z głow ę , że nie czę sto znajduje się w takie j sytuacji. Ale jaka w łaściw ie była to sytuacja? L e dw ie ta m yśl nade szła, gdy uzm ysłow ił sobie , że flirtuje z Katrine , a ona odpow iada m u całkie m ochoczo. S pojrzał na nią, ale ucie kła w zrokie m w stronę zatrzym ane go film u. Dlacze go tu przyszła o te j porze ? Czy przypadkie m nie po to, by spraw y poszły tym tore m ? – Wie sz ... – zaczę ła. – Rzadko m am okazję do takich... i... no w łaśnie . – Nie chodzisz na randki? – Nie spe cjalnie . A w ię c oboje potw ie rdzili, że to spotkanie w istocie nią je st . W porządku, przynajm nie j te raz w ie dział, na czym stoi. – Nie m am czasu – dodała. – J ak nie śle dztw o, to szkole nie , jak nie służba, to je szcze co inne go... W pracy nie chcę się z nikim w iązać , a nie m am za bardzo gdzie poznać kogoś inne go. – Z w yjątkie m sytuacji, kie dy dostaje sz spraw ę na Farojach – odparł Hallbjørn. – Wte dy m oże sz usidlić jakie goś lokalne go w ie śniaka. – Najle pie j takie go z prze szłością w w ojsku.
– O tak, taki nadaw ałby się dla cie bie w prost ide alnie . – Myślisz, że dałby się usidlić? – Be z dw óch zdań – stw ie rdził Hallbjørn. Patrzyli na sie bie w m ilcze niu prze z kilka se kund, które spraw iły, że Olse now i zahuczało w głow ie . Przypuszczał, że nie od piw a – nie w ypił go je szcze odpow ie dnio dużo, by osiągnąć taki e fe kt . Oboje w stali. Czuli się skrę pow ani, ale je dnocze śnie nie m al dziko upoje ni pe rspe ktyw ą te go, co zaraz m iało się w ydarzyć . Hallbjørn zrobił pie rw szy krok, obchodząc stolik . S łow a nie były potrze bne . Zatrzym ał się prze d nią i położył rę ce na je j talii. Wie dział, że prze kroczył granicę , od które j nie m a już odw rotu. T e raz żadne z nich nie zre zygnuje . Była to podnie cająca, ale i nie pokojąca m yśl. Kie dy ostatnim raze m kochał się z kobie tą? Z trude m m ógł sobie przypom nie ć . Nie żył w ce libacie od śm ie rci żony, ale nie w ie dział, czy w yskoki po pijaku, kie dy le dw ie pam ię tał, co robił, m ógł zaliczyć do praktyki. Chyba nie . – Nie m a jakichś prze pisów , które zabraniałyby ci... – Nie . Przysunę ła się bliże j. – T o dobrze – zdążył pow ie dzie ć , zanim przytulił ją m ocno. Pie rw szy pocałune k zazw yczaj je st ostrożny i badaw czy. Zazw yczaj, ale nie zaw sze . W sytuacji, kie dy dw oje ludzi coś przyciąga do sie bie od dłuższe go czasu, te n pie rw szy pocałune k je st jak chw ytanie się koła ratunkow e go prze z tonące go. I tak było w ich przypadku. Zaczę li się całow ać , jakby zale żało od te go ich życie . Be z re ze rw y, be z ostrożności i badania te go, jak zachow a się partne r. Rzucili się na sie bie , a Hallbjørn szybko poprow adził ją do sypialni. Po drodze obijali się o m e ble i ściany, a je dnocze śnie starali się ściągnąć z sie bie ubrania. W końcu rzucił ją na łóżko, ale ona nie pozostaw ała bie rna – chw yciła go i przyciągnę ła do sie bie . Kie dy się na nie j położył, zaplotła nogi na je go udach i przycisnę ła go do sie bie . W takim uścisku trudno było zdjąć m ajtki, ale żadne z nich nie m iało zam iaru go rozluźniać . Wre szcie zsunę li z sie bie bie liznę . Katrine została w staniku, Olse n nie m iał czasu, by go ściągnąć . Wsze dł w nią, a ona w ydała głośne , prze ciągłe w e stchnie nie . Przyciskając go do sie bie nogam i, złapała go za pośladki i zaczę ła poruszać się w je go rytm ie . J ę czała przy tym tak głośno, że Olse now i prze m knę ło prze z głow ę , że sąsie dzi na Fjalsve gur zape w ne nie pośpią te j nocy. Zaraz je dnak prze stał o tym m yśle ć . Nie m yślał już o niczym , kie dy w iła
się w je go ram ionach, drżąc z rozkoszy. Pote m le żał na nie j prze z chw ilę , czując, jak uścisk je j rąk i nóg się rozluźnia. Oboje cię żko dysze li, żadne się nie odzyw ało. Co zre sztą m ożna było pow ie dzie ć? Pie rw sze słow a po były kluczow e , m ogły zapow iadać chę ć na coś w ię ce j lub stanow ić sygnał, że to tylko je dnorazow y w yskok . Hallbjørn położył się obok nie j. Obustronne m ilcze nie w łaściw ie trudno było uznać za ne utralne – św iadczyło racze j o te j drugie j m ożliw ości. Zm ie nił zdanie , gdy poczuł, że Katrine bie rze go za rę kę . – Dzię kuję – ode zw ała się . – S łucham ? Obróciła się i uśm ie chnę ła do nie go. – Pow ie działaś „dzię kuję ”? – T ak, chyba tak . Uniósł brw i i z nie dow ie rzanie m pokrę cił głow ą. – Nie źle – oce nił. – T o chyba najle psze , co m oże usłysze ć face t po stosunku. Zaśm iała się i położyła dłoń na je go pie rsi. – T o nie ch face t po stosunku pójdzie te raz do kuchni i przynie sie kobie cie piw o. Nie m iał zam iaru prote stow ać . Wziął ze stołu dw ie puszki i w rócił do sypialni. Oboje usadow ili się w ygodnie na łóżku, a pote m w znie śli toast . – S kál – pow ie dział Olse n. – S kål – odparła. Wypili po dużym hauście , jakby w łaśnie prze bie gli m araton. Hallbjørn m usiał przyznać , że nie spodzie w ał się takie j inte nsyw ności. Elle gaard spraw iała racze j grze czne w raże nie , je śliby przym knąć oko na to, że była policjantką pracującą w w ydziale zabójstw . – Uśm ie chasz się – ode zw ała się . – T ak? – J e ste ś z sie bie dum ny, co? S pojrzał na nią ze zdziw ie nie m . – J a? – Oczyw iście . T o typow a m ę ska dum a. „Zrobiłe m je j dobrze ”. – W żadnym w ypadku tak nie pom yślałe m . Ude rzyła go le kko w ram ię , a pote m obróciła się na ple cy i ułożyła głow ę na nim zam iast na poduszce . Hallbjørn poczuł się szczę śliw y. Mim o że m ie szkał tutaj cały czas od śm ie rci żony, po raz pie rw szy pom yślał, że je st w dom u. Ich zbliże nie było czym ś w ię ce j niż tylko akte m . I był pe w ie n, że Katrine
te ż je st te go św iadom a. L e że li w m ilcze niu tak długo, że w końcu cisza stała się krę pująca. – J utro prze d tobą cię żki dzie ń – pow ie dział. Odw róciła głow ę i spojrzała na nie go. – T o zaprosze nie do w yjścia? – Na Boga, nie – odparł, ude rzając się otw artą dłonią w czoło. – Zostań na noc . – A Ann-Mari? – Na rano m ają jakie ś plany, w ię c nie w róci do dom u zbyt szybko. Elle gaard znów ułożyła się na nim i w biła w zrok w sufit . – W takim razie załatw ił pan sobie tow arzystw o, panie Olse n – pow ie działa. – Pod w arunkie m że nie bę dzie pan gadał jak potłuczony. – Chodziło m i tylko o... – Hal – prze rw ała m u. – Napraw dę chce sz rozm aw iać o spraw ie w łóżku? – Cze m u nie ? Znów się obróciła, ale tym raze m posłała m u rozbrajający uśm ie ch i pokrę ciła głow ą. – Pom yślę , że w ykorzystałe ś m nie , że by zdobyć inform acje . – J e śli tak, to potw ie rdzi się tw oja te za, że je ste m dobrym śle dczym . Zaśm iała się cicho. – W te n sposób nicze go się nie dow ie sz . – Wię c co m am zrobić , że by w ydusić z cie bie inform acje ? Podsunę ła się trochę w yże j. Położyła się na nim , rozsunę ła m u rę ce i spojrzała na nie go z góry. Nie m usiała odpow iadać na je go pytanie . Przynajm nie j nie w e rbalnie .
28 Niedziela, 20 grudnia, godz . 08.15 Katrine przygotow ała się do w yjścia raz-dw a. Z nie dow ie rzanie m obse rw ow ała, jak guzdrał się Hallbjørn, choć w łaściw ie było w tym coś urocze go. Uśm ie chnę ła się w duchu. J uż rozum ow ała jak be znadzie jnie zakochana nastolatka. We szli do kuchni – ona w pe łnym rynsztunku dochodze niow ca, on
w piżam ie . Olse n krzątał się prze z chw ilę przy blacie , spraw iając w raże nie , jakby znalazł się tu po raz pie rw szy. W końcu je dnak w yłow ił z szafki jakie ś opakow anie . – Co robisz? – zapytała. – Ow siankę . – Myślałam , że uraczysz m nie czym ś innym na śniadanie . Obrócił się i rzucił je j łobuze rskie spojrze nie . Odpow iadało je j to. – Nie to m iałam na m yśli – uśm ie chnę ła się . – Racze j, że podasz m i głow ę kozy, kaw ałe k w ie loryba albo rabarbar. – Rabarbar je m y tylko w le cie . – W takim razie to ow cze m ię so. S kor... ske r... – S kerpikjøt. T o z kole i dopie ro za kilka dni, na św ię ta. – Mhm . – Zostaje ow sianka. Re fle ktuje sz? – Oczyw iście – odparła, podnosząc kube k z kaw ą. – Zgłodniałam po nocy. Znów się obrócił, ale tym raze m posłał je j tylko pe łe n satysfakcji uśm ie ch. Pote m zabrał się do gotow ania – i Katrine m usiała przyznać , że Hallbjørn nie m a za grosz tale ntu kulinarne go. Naw e t z ow sianką m usiał się natrudzić . – Nastę pnym raze m ja zrobię śniadanie – pow ie działa. – Pocze kaj, aż spróbuje sz . Bę dzie sz spała tu co noc, byle by rano zakosztow ać m oje j słynne j ow sianki. – A je st słynna, bo... – Mam pe w ie n tajny prze pis. – Na ow siankę . – T ak . Kie dy postaw ił prze d nią nie w ie lką m iskę , m ogła w yczytać w szystko z je j zaw artości. Mim o to spróbow ała i pokiw ała głow ą z uznanie m . – Wyborne – pochw aliła. – Nie spodzie w ałam się , że to bę dzie takie nie bo w gę bie . – Praw da? – T w ój se kre t tkw i chyba w płatkach. S am sie je sz ow ie s? – Drw ij sobie , drw ij. J e szcze zatę sknisz . Katrine jadła nie spie sznie , cie sząc się błogą atm osfe rą poranka. Prze z pracę i dzikie te m po kope nhaskie go życia zapom niała już , jak to je st . Nie w spom inając o tym , co robili w nocy. T am tych przyje m ności brakow ało je j je szcze bardzie j. Wie działa, że pow inna się pospie szyć . Dzisiaj m ie li z S igvalde m sporo do zrobie nia. Prze de w szystkim m usie li zacząć prze słuchiw ać dzie ciaki – to
w ich środow isku tkw iły odpow ie dzi na pytania. I była oczyw iście kw e stia Uny Mikke lse n. J e śli to ona rozprow adzała na w yspie crack, m ogła w ie dzie ć o św ie cie nastolatków w ię ce j niż ktokolw ie k inny. Nale żało te ż dopuścić m ożliw ość , że ona lub je j ojcie c m ie li coś w spólne go z zabójstw e m Pouli L økin i zaginię cie m J ytty G re ge rse n. Elle gaard jadła w zam yśle niu, dopie ro po chw ili dostrze gając, że Hallbjørn się je j przygląda. – Co je st? – zapytała. – Kapnę ło m i coś? – Nie , po prostu dobrze w yglądasz – stw ie rdził, opie rając brodę na rę kach. – Śre dni kom ple m e nt , ale dzię ki. – I pasuje ci zam yślona m ina. Nad czym się głow iłaś? – Nad tym , co dale j. Olse n pokiw ał głow ą i zajął się sw oją porcją. Mim o ich nocnych prze kom arzań nie chciał naciskać , by rozm aw iała z nim o spraw ach służbow ych. T yle tylko, że Katrine z chę cią podzie liłaby się z nim kilkom a w nioskam i. – Myślisz, że je st je szcze szansa, by ją odnale źć? – zapytał po chw ili. Pokrę ciła głow ą. – Wię c co się z nią stało? – Zabójca m ógł be z trudu pozbyć się ciała – pow ie działa. – Kutry pływ ają już be z ogranicze ń, w okół je st pe łno klifów , nie m ów iąc o tym , że w ystarczyłoby w rzucić ją do portu. – Nie w ypłynę łaby? – Nie . S praw dzałam , jakie prądy są w zatoce . Poza tym te n nie ustę pliw y w iatr cały czas zm ie nia kie rune k, w ię c gdyby była w w odzie ... – Urw ała, uśw iadam iając sobie , że Olse n prze stał je ść . – Prze praszam . – Nie , nie . S am zapytałe m . Zam ie szała łyżką ow siankę . – Poza tym każdy z nas co w ie czór m odli się , że by ta dzie w czyna się znalazła – dodał Hallbjørn. – Zabójstw o Pouli było dla Ve stm anny w łaściw ie śm ie rte lnym ciose m . T o, co dzie je się te raz, to kopanie prze grane go. – Wie m . Olse n odchrząknął i uśm ie chnął się blado. – W każdym razie dziś dale j szukam y – pow ie dział. – J e ste m w grupie , która bę dzie spraw dzała te re n po drugie j stronie m iasta, pójdzie m y w zdłuż rze ki He ljare ya. Wie sz, gdzie to? S kinę ła głow ą. Nie znała topografii te re nu na pam ię ć , ale najbliższa okolica Ve stm anny nie spraw iała je j już trudności.
– Dojdzie m y do He ygavatn, obe jdzie m y je , a pote m w rócim y tą sam ą drogą. Mie szkańcy nazyw ali He ygavatn je ziore m , ale był to tylko kole jny sztuczny zbiornik re te ncyjny. Znajdow ał się nad Ve stm anną, w idoczny był w łaściw ie z każde go m ie jsca w m ie ście . S pływ ała z nie go rze ka, która z dołu w yglądała jak całkie m duży w odospad. W istocie zbiornik służył je dnak do ge ne row ania e ne rgii, choć w yglądał na tyle m alow niczo, że um ie szczano go raze m z panoram ą Ve stm anny na znaczkach pocztow ych. Naw e t e le ktrow nia była tutaj urokliw a, pom yślała Katrine . Mogłaby tu zam ie szkać . T a m yśl ude rzyła ją jak obuche m . Oczyw iście , było to absurdalne , nigdy nie zostałaby na Wyspach Ow czych. S pojrzała na Hallbjørna z obaw ą, że dostrze gł cie ń, który m usiał pojaw ić się na je j tw arzy. Olse n je dnak w łaśnie się podnosił, by w staw ić m iskę do zle w ozm yw aka. – Idę w ziąć prysznic – pow ie dział. – Za dzie się ć m inut w ychodzę zw arty i gotow y. Zacze kasz? – Muszę iść , Hal. – Prze gapisz poranną rozgrze w kę . – Nazyw asz to rozgrze w ką? – J ak zw ał, tak zw ał – odparł z uśm ie che m . – Inte re suje m nie prze de w szystkim to, czy pocze kasz . – Nie m ogę – pow ie działa, podchodząc do nie go. Wziął ją za rę kę , przyciągnął bliże j, a pote m pocałow ał. – Na pe w no? – Nolsøe i tak już bę dzie psioczył – w e stchnę ła. – Mie liśm y zacząć o ósm e j, a nie trze ba m u dodatkow ych pow odów , że by... – W porządku – prze rw ał. – Prze łożym y to na w ie czór? – Bardzo chę tnie . Pocałow ał ją na poże gnanie , a pote m posze dł pod prysznic . Katrine w zię ła sw oje rze czy i skie row ała się do drzw i. Była zadow olona. Wie działa, że pe rspe ktyw a w ie czorne go spotkania bę dzie napę dzać ją prze z cały dzie ń. T yle że w ie czore m bę dzie tu je go córka. J ak rozw iążą taką sytuację ? Mogliby spotkać się u nie j, w hote lu. T ak, na pe w no byłoby w ygodnie j dla obu stron. Choć to te ż prze dstaw iało pe w ie n proble m – nie w ie le trze ba było w Ve stm annie , by pow stały plotki. Nie w ażne . Nie bę dzie te raz o tym m yśle ć . T rze ba się skupić na tropach, jakie udało się odnale źć . Prze d drzw iam i uzm ysłow iła sobie , że nie m a ze garka. Zatrzym ała się i zaw róciła. Norm alnie nie prze jm ow ałaby się tym za bardzo, ale nie chciała,
by Ann-Mari po pow rocie ze szkoły znalazła gdzie ś dam ski ze gare k . Elle gaard pow ie siła kurtkę i obrzuciła w zrokie m salon. S zybko uznała, że m usiała zostaw ić ze gare k w sypialni, w ię c w róciła tam . S łyszała, jak Hallbjørn nuci coś pod prysznice m , i nie potrafiła się nie uśm ie chnąć . Prze z chw ilę w alczyła z sobą, czyby go nie zaskoczyć . Wystarczyło tylko zrzucić z sie bie ubranie , odsunąć zasłonkę prysznica, a pote m dać się ponie ść zm ysłom . Pokrę ciła głow ą, z zadow ole nie m m yśląc o tym , co nam ię tność robi z człow ie kie m . S praw dziła łóżko, a pote m szafki nocne . Po ze garku nie było śladu. Katrine roze jrzała się , zastanaw iając, jak to m ożliw e , że go posiała. Ow sze m , rozbie rali się w pośpie chu, rozrzucając ciuchy po całym pokoju, ale prze cie ż nie cisnę łaby na podłogę ze garka. A m oże je dnak? Przykucnę ła, a pote m spojrzała pod łóżko. Nicze go nie dostrze gła, je śli nie liczyć kotów św iadczących o tym , że za sprzątanie w tym pokoju odpow iada osobnik płci m ę skie j. T ypow e . Prze sunę ła się trochę i zajrzała pod je dną z szafe k . T am te ż nie zobaczyła ze garka. Zauw ażyła za to rąbe k cze goś cze rw one go. Wsunę ła rę kę pod m e be l, pociągnę ła za kaw ałe k m ate riału i znie ruchom iała. T rzym ała cze rw oną rę kaw iczkę z re nife re m .
29 Niedziela, 20 grudnia, godz . 08.37 S igvald prze chadzał się w zdłuż nabrze ża, cze kając, aż Elle gaard da jakiś znak życia. Raz po raz spoglądał na kom órkę , ale nie m iał zam iaru sam do nie j dzw onić . Nie do nie go nale żało e gze kw ow anie obow iązków te j kobie ty. J e śli Elle gaard nie w yjdzie z hote lu za kw adrans, pójdzie prze słuchać Unę Mikke lse n be z nie j. Właściw ie m oże naw e t w yjdzie to śle dztw u na dobre – Nolsøe pokaże politykom , że fare rska policja potrafi radzić sobie znacznie le pie j niż duńska. S igvald nie m iał bow ie m w ątpliw ości, że tu w chodzi w grę je dynie
polityka. Kom e ndanci głów ni byli nam aszczani prze z urzę dników , w zasadzie naw e t sam i byli urzę dnikam i. Wykonyw ali pole ce nia m inistra, a te n z kole i robił to, co kazał m u pre m ie r. Ostatni drapie żnik w tym łańcuchu żyw ie niow ym zaś kie row ał się tym , co narzucały m u aktualne w arunki polityczne . Nolsøe w ie rzył, że je śli Fare row ie się postarają, uda się odsunąć Duńczyków od dochodze nia. T hurid Martinsdóttir w ykonała pie rw szy w ażny krok, pokazując, że na archipe lagu istnie je duże poparcie społe czne . T e raz trze ba było tylko te n kapitał w ykorzystać . S igvald odcze kał je szcze chw ilę , a pote m prze klął w duchu Elle gaard i ruszył w kie runku Niðari Ve gur. Wte dy zadzw onił te le fon. Nolsøe spojrzał na w yśw ie tlacz i parsknął. Katrine m iała w yczucie czasu. – Zaspałaś? – burknął. Odpow ie działo m u m ilcze nie . – Elle gaard? – Musisz ... m usisz tu przyje chać . – Co? – zapytał, zatrzym ując się . – G dzie je ste ś? – Na Fjalsve gur. – Nie rozum ie m . Co tam robisz? Obrócił się , przyglądając się budynkom . – Przyje dź tutaj. W te j chw ili. – Co się stało? – Wie m , kto porw ał J yttę . Fjalsve gur. Nolsøe pam ię tał, że przy te j ulicy znajdow ało się jakie ś czte rdzie ści dom ów , ale najbardzie j zapadło m u w pam ię ć je dno nazw isko. Wie dział, że w łaśnie tam m ie szkał Hallbjørn Olse n. Nie , to zbyt pię kne , że by było m ożliw e . – Olse n? – Przyje dź tutaj – pow tórzyła. – T ak, do Olse na... – J adę – pow ie dział, kie rując się w stronę auta. – A ty m ów . – Pow ie m ci w szystko, jak bę dzie sz na m ie jscu. Zanim zdążył zaoponow ać , rozłączyła się . S igvald rzucił w m yślach nie w ybre dne prze kle ństw o, a pote m pognał do sam ochodu. Włączył silnik i ruszył z piskie m opon, przykuw ając uw agę w szystkich w okół. Nie było to najm ądrze jsze . Zape w ne to pie rw szy raz w historii m iaste czka, gdy ktoś w te n sposób odje chał z m ie jsca parkingow e go. Wie ść szybko się roze jdzie . Nolsøe w yje chał z Niðari Ve gur na He ygagøta, nie bacząc na innych ucze stników ruchu. Nie m usiał prze sadnie się prze jm ow ać , naw e t m im o,
że nie m iał na dachu koguta. W T órshavn o te j porze ruch był m inim alny, ale tutaj sytuacja była je szcze le psza – nikt nie m iał pow odu, by się gdzie kolw ie k prze m ie szczać . Dodał gazu prze d w znie sie nie m , a pote m w padł w nie w ie lką uliczkę He ygatún. Prze m knął m ię dzy budynkam i i zaparkow anym i prostopadle do nich sam ochodam i, po czym w yje chał na Ovari Ve gur. T e raz pozostało m u tylko prze je chać zakose m po zboczu, a znajdzie się na ulicy Olse na. Po chw ili zaparkow ał prze d je go dom e m i w yskoczył z sam ochodu. Odpiął kaburę z pistole te m , bie gnąc w kie runku w e jścia. Nie m iał zam iaru dzw onić . S zarpnął klam kę i w padł do środka. – Elle gaard! – krzyknął. – Wchodź – pow ie działa. – I spokojnie , nic się nie dzie je . S igvald prze sze dł prze z otw artą kuchnię i salon. Pie przony open space stanow ił potw ie rdze nie te go, jak bardzo Olse now ie ce nili sobie duński styl życia. Na kontyne ncie co drugi dom proje ktow ano w taki sposób. Zupe łnie , jakby w szystkie nordyckie społe cze ństw a m iały jakiś kom ple ks US A i m usiały prow adzić z tym kraje m w yścigi w sfe rze w ystroju w nę trz . Prze sze dł prze z korytarz spraw iający ponure i nie cie kaw e w raże nie . T u panow ał tradycjonalizm . Wsze dł do sypialni i zupe łnie go zam urow ało. S tanął w progu, z dłonią na rę koje ści pistole tu, i w patryw ał się w Hallbjørna le żące go na podłodze . Olse n m iał rę ce skrę pow ane na ple cach opaską zaciskow ą, a Katrine stała tuż przy nim . Na łóżku znajdow ała się cze rw ona rę kaw iczka. – Oże ż ty... – zdołał w yjąkać Nolsøe . – Znalazłam to pod je dną z szafe k – ode zw ała się nie obe cnym tone m Elle gaard. – Upchnął ją tak głę boko, że czę ściow o w yszła z drugie j strony szuflady. Pochyliłam się , bo szukałam ... – Urw ała i pokrę ciła głow ą. – Użyłam pince ty. Nie zatarłam żadnych śladów . S praw iała w raże nie , jakby m ocno obe rw ała. S igvald przyjrzał się je j głow ie , ale nie dostrze gł żadnych śladów św iadczących o tym , by m ię dzy Katrine a Olse ne m doszło do prze pychanki. Może poza tym , że kołdra i prze ście radło były skołtunione . Na łóżku znajdow ały się te ż dw ie poduszki. Nagle S igvald zrozum iał, skąd w zię ła się tu Elle gaard. S pojrzał na nią, a pote m prze niósł w zrok na le żące go na zie m i Olse na. T e n m ilczał, zachow ując całkow ity spokój. Najw yraźnie j był gotów się przyznać do w łasne j porażki. – Nie ch to chuj – w arknął Nolsøe . – S pałaś z nim ?
Katrine nabrała tchu. – Zastanów się dw a razy, zanim odpow ie sz – dorzucił. – T o m oże kosztow ać cię karie rę . S am był zaskoczony, że to pow ie dział. Zasadniczo było to zaprosze nie do kłam stw a, a zaraze m de klaracja, że je st gotów ją kryć . – J a... – S pokojnie . – S igvald, to w szystko... – Zaw alisz sw oją karie rę , jak się nie uspokoisz – pow ie dział. Próbow ał złow ić je j spojrze nie , ale w zrok m iała tak rozbie gany, że m u się to nie udało. Nie w ie dział, czy je st św iadom a im plikacji te go, co się tutaj zdarzyło. Być m oże on sam do końca nie był. Rozum ow ał je dnak na tyle logicznie , by w ie dzie ć , że Katrine bę dzie m ogła się poże gnać z robotą w policji, gdy w yjdzie na jaw , że spała z człow ie kie m , który najw yraźnie j w łaśnie stał się głów nym pode jrzanym . – Przyszłaś tutaj rano, że by go prze słuchać – zaczął. – Nie . – Zjaw iłaś się prze d drzw iam i i zadzw oniłaś. Krzyknął, że zaraz otw ie ra, ale prze z dłuższy czas nic się nie działo. Postanow iłaś w ię c obe jść dom , nasłuchując . I usłyszałaś, że prze suw a coś w sypialni. W porządku? – Nie , to nie ... – Zam knij się i pom yśl. Historyjka nie brzm iała najle pie j, ale była znacznie le psza niż praw da. Proble m stanow ił oczyw iście sam Hallbjørn, który m ógł podw ażyć je j słow a. Ale czyż te go sam e go nie próbow ałby każdy inny oskarżony w każde j inne j sytuacji? S igvald prze łknął ślinę , rozglądając się . Be z trudu dostrze gł długie w łosy na poduszce . I zape w ne nie były to je dyne ślady, jakie Katrine tu zostaw iła. – Zabe zpie czyliście się ? – Co? – Używ aliście gum y, do kurw y nę dzy? Katrine spojrzała na nie go i prze z m om e nt trw ała w be zruchu. Potrząsnę ła głow ą, jakby dopie ro te raz dotarło do nie j w szystko to, co się działo. Popatrzyła na rę kaw iczkę , a pote m na m ilczące go Olse na. – Nie m am zam iaru kłam ać – ode zw ała się . – S paliśm y ze sobą, S igvald. I pow tórzę to prze d dow ódcą. A te raz podnie ś go i zabie rz do sam ochodu. We zw ę Fridę . – Kogo? Na tym e tapie Nolsøe nie m ógł być pe w ie n, że kobie ta cze goś sobie nie
uroiła. – Fridę S kovm and. T e chnik krym inalistyczną – w yjaśniła drżącym głose m . – T rze ba zabe zpie czyć cały budyne k, ze brać w szystkie próbki... T o m ogło być m ie jsce zbrodni. S igvald kojarzył Fridę S kovm and. T o ona przygotow yw ała w stę pny raport po se kcji Pouli L økin, a w sze re gach policji e che m rozbrzm iała w iadom ość , że na podstaw ie sam e j w izualne j oce ny udało je j się zgadnąć , że w organizm ie była kokaina. J e śli Nolsøe m iał zaufać kom ukolw ie k z Duńczyków , to w łaśnie te j kobie cie . – Wię c dzw oń – pow ie dział. Katrine skinę ła głow ą i dopie ro te raz w yciągnę ła te le fon, jakby potrze bow ała potw ie rdze nia. Rozm ow a była krótka i sprow adzała się w łaściw ie do podania adre su i inform acji, by S kovm and zabrała ze sobą cały sprzę t . – Załatw ione – pow ie działa Elle gaard. – J uż je dzie z T órshavn. S igvald stanął za Olse ne m i podniósł go. Are sztow any nie prote stow ał. S praw iał w raże nie , jakby był w je szcze w ię kszym szoku niż Katrine . – Co z nim ? – zapytał policjant . – T o długa historia... – Którą i tak w końcu w szyscy usłyszą. Elle gaard pokrę ciła głow ą, jakby starała się zane gow ać rze czyw istość . – Nie pora na w yjaśnie nia – stw ie rdziła. – Zaw ie ź go do T órshavn. – Chce sz go zam knąć? – J e st are sztow any – oznajm iła. – Prze dstaw iłam m u zarzuty. Zabie raj go. S igvald patrzył na nią badaw czo. Nie chciał naw e t m yśle ć , co m usi czuć skrzyw dzona kobie ta. Ze szłe j nocy spała z człow ie kie m , który rankie m okazał się zabójcą. Była w ście kła, rozgoryczona i balansow ała na granicy paniki. Widział to w je j oczach. Zrozum iał, że prze d je go przyjście m m usiało dojść do ostre go starcia, po którym Hallbjørn postanow ił, że najle pie j bę dzie , je śli zam ilknie . – Idzie m y – m ruknął Nolsøe , popychając Olse na. Zatrzym ał się je szcze w korytarzu i obe jrzał prze z ram ię . – Poradzisz sobie ? – zapytał. – T ak – odparła Elle gaard. Nie sam ow ite , jak szybko m oże się zm ie nić postrze ganie inne j osoby. J e szcze prze d pię tnastom a m inutam i Nolsøe był gotów w yle w ać na Katrine najgorsze pom yje . T e raz kryłby ją, gdyby te go zażądała. Był pe łe n uznania, że w ybrała praw dę . S am nie w ie dział, jak zachow ałby
się w podobne j sytuacji. Wyprow adził are sztanta na ze w nątrz – stw ie rdził, że le pie j bę dzie , je śli czym prę dze j zostaw i Katrine sam ą. Em ocje m usiały znale źć ujście . Przyda je j się trochę sam otności, nim ze stolicy przyje dzie S kovm and. – Wsiadaj! – pole cił Nolsøe , zm uszając Hallbjørna, by się skulił. Posadził go na tylnym sie dze niu, a pote m zam knął drzw i i spraw dził dw a razy, zanim zajął m ie jsce za kie row nicą. S pojrzał w luste rku na Olse na. T e n sie dział z opuszczoną głow ą, pokonany i załam any. S igvald prze z chw ilę zastanaw iał się nad tym , czy Elle gaard próbow ała go prze słuchać . J e śli tak, to nie udało je j się nic z nie go w yciągnąć , inacze j w spom niałaby o tym . Ale z drugie j strony w te j sytuacji m ogła o tym nie pom yśle ć . – He j, sukinsynu – syknął Nolsøe . – G dzie ona je st? Hallbjørn pow oli podniósł w zrok, ale nie spojrzał w luste rko. Policjant obrócił się do nie go. – G dzie je st J ytta? – Nie w ie m ... – Masz je szcze cze lność zaprze czać? – Ale ja nic nie ... – Wię c rę kaw iczka w zię ła się z kosm osu? Olse n pokrę cił głow ą. Cała kre w odpłynę ła m u z tw arzy i był blady jak śm ie rć . Oddychał nie rów no, nie m ogąc się uspokoić . S igvald m u się nie dziw ił – w końcu m usi m ie ć św iadom ość , że praw dopodobnie spę dzi w duńskim w ię zie niu re sztę życia. – J a... ja... – No? – Nie pam ię tam ... – Co takie go? Nie pam ię tasz, gdzie ona je st? – Nie zrobiłe m te go... Rozm ow a z nim najw yraźnie j nie m iała żadne go se nsu. Był w zbyt dużym szoku, by cokolw ie k od nie go w yciągnąć – przynajm nie j w tych w arunkach. Kie dy usiądzie w pokoju prze słuchań, sytuacja diam e tralnie się zm ie ni. Wte dy te ż bę dzie m ożna go przycisnąć , bo w szystko, co pow ie , zare je struje kam e ra. T e raz nie było se nsu w yciągać w łasnych atutów . Z drugie j strony, je śli dzie w czyna żyła, liczyła się każda m inuta. Ale nie żyła. Nolsøe był te go pe w ie n, podobnie jak każdy inny funkcjonariusz, który orie ntow ał się w takich spraw ach. Minę ło już zbyt w ie le czasu. S igvald prze krę cił kluczyk w stacyjce i zakrę cił w kie runku Ovari Ve gur.
Prze z jakiś czas je chał w m ilcze niu, nie w łączając naw e t radia. Prze je chał prze z m ost nad rze ką Fossá i skie row ał się ku prow adzące j na południe Ve stm annave gurin. Była to rów na, je dnopasm ow a szosa, w ijąca się pom ię dzy zboczam i i prze cinająca kilka m ałych m ie jscow ości. Kończyła się w T órshavn. Nolsøe m u udało się w ytrw ać w ciszy aż do Kvívík, oddalone go od Ve stm anny o nie całe dzie się ć kilom e trów . – Co z nią zrobiłe ś? – zapytał. – J a nie ... – S kończ z tym , Olse n – w padł m u w słow o policjant , patrząc w luste rko. – I zrozum , że im szybcie j zacznie sz gadać , tym le pie j dla cie bie . Hallbjørn m ilczał. – Kie dy już usiądzie m y przy stole w pokoju prze słuchań, bę dzie za późno – dodał S igvald. Nie było to zgodne ze sztuką, ale m iał to gdzie ś. Podjął już de cyzję . – Wte dy nie bę dzie żadnych układów . T e raz je szcze m ogą być . Olse n pow oli podniósł w zrok . Po raz pie rw szy spojrzał w odbicie kie row cy w luste rku. – Nic je j nie zrobiłe m . – A rę kaw iczkę schow ałe ś przypadkie m ? – Nie w ie m , skąd się tam w zię ła... – Pe w nie ktoś ci podrzucił, tak? – Nie , ale ... – Wię c m ów ! G dzie ona je st?! Hallbjørn m iał trudności z prze łknię cie m śliny i w zię cie m głę bsze go odde chu. Poruszył się nie spokojnie na tylnym sie dze niu i szarpnął rę kam i, jakby dopie ro te raz uśw iadom ił sobie , że m a je unie ruchom ione za ple cam i. – Mam alibi – w ym am rotał. – Masz gów niane alibi. – Nie , ja... – T w oja córka nie pow ie działa nicze go, co m ogłoby cię usunąć z krę gu pode jrzanych. A naw e t gdyby było inacze j, ze znania rodziny w sądzie nie stanow ią najle psze go m ate riału dow odow e go. Chyba je ste ś te go św iadom , co? Hallbjørn m ilczał. – G dzie ona je st? – pow tórzył Nolsøe . – Wię ce j już nie zapytam . Albo pow ie sz m i to te raz, albo nastę pna rozm ow a bę dzie nagryw ana. – Nie w ie m , na Boga... T o nie ja je ste m za to odpow ie dzialny... Z jakie goś pow odu w je go głosie nie było słychać pe w ności. S igvald zm arszczył brw i, przypatrując m u się w luste rku. Pote m prze niósł w zrok na drogę prze d sobą, gdyż zaczynała robić się krę ta. J adąc zakosam i, m yślał
o tym , że to dopraw dy dziw na re akcja – Olse n w praw dzie zaprze czał, ale robił to be z prze konania. Wspom niał coś o tym , że „nie pam ię ta”. Ale czy to m ożliw e ? Nie , racze j nie . J e śli bę dzie trzym ał się takie j w e rsji, pogrąży się prze d każdym , naw e t śre dnio rozgarnię tym oskarżycie le m publicznym . – Masz prze srane , Olse n – ode zw ał się Nolsøe . – Nic nie zrobiłe m ... S igvald upe w nił się , że dalsza rozm ow a napraw dę m ija się z ce le m . S am w ie le ryzykow ał, suge rując, że je szcze m ogą pójść na jakiś układ, a ugrać nie m ógł zbyt w ie le . Minął S tykkið i L e ynar, a pote m w je chał na krajow ą je de nastkę . Prow adziła prosto do stolicy i Nolsøe spodzie w ał się , że podróż zajm ie im je szcze góra dw adzie ścia m inut . Ile kroć ktoś przyje żdżał w odw ie dziny z kontyne ntu, dziw ił się , że odle głości na archipe lagu są tak nie w ie lkie . Z rozm ów z Fare ram i m ożna by w yw nioskow ać , że je st inacze j – ot , choćby m ie szkańcy Ve stm anny do T órshavn je ździli zazw yczaj tylko w w e e ke ndy na w ie lkie zakupy. T ym czase m do stolicy był rzut be re te m . Ostate cznie S igvaldow i udało się w yrobić prze d upływ e m dw udzie stu m inut . Zaparkow ał przy S m yrilsve gur 20 , gdzie m ie ściła się kom e nda. Ode tchnął z ulgą. Dobrze znow u być w dom u. – Wychodzim y, Olse n – pow ie dział, otw ie rając drzw i. – Czas w sadzić cię tam , gdzie tw oje m ie jsce .
30 Niedziela, 20 grudnia, godz . 12.37 Katrine , w białych rę kaw iczkach na dłoniach, obse rw ow ała, jak Frida S kovm and kończy spraw dzać dom . Wokół rozciągnię to już biało-cze rw oną taśm ę suge rującą, że w e w nątrz w ydarzyło się coś nie pokojące go. Wię kszość m ie szkańców zape w ne była prze konana, że przy Fjalsve gur odnale ziono ciało J ytty G re ge rse n. Po praw dzie , Katrine rów nie ż się te go obaw iała. Oczam i w yobraźni potrafiła be z trudu zobaczyć m akabryczne odkrycie w piw nicy – dużą chłodziarkę do ryb, a w nie j zw łoki dzie w czyny.
Zam rożone , nie gnijące , nie w ydzie lające zapachu, który m ógłby kogokolw ie k zaalarm ow ać . Nicze go takie go je dnak w dom u nie było. Kie dy Frida kończyła sw oją pracę , Elle gaard cze kała na nią w kuchni. Nie dotykała nicze go, choć w łaściw ie je j odciski palców nie m ogły już nicze go zm ie nić . I tak było ich tutaj pe łno, z cze go bę dzie m usiała gę sto się tłum aczyć prze d Kje lde m Moslunde m . Odbyli już krótką rozm ow ę te le foniczną, ale Katrine postanow iła nie inform ow ać prze łożone go o w szystkim . L e pie j zrobić to w czte ry oczy, gdy w róci do Kope nhagi. – Z m oje j strony to w szystko – ode zw ała się S kovm and. Elle gaard obróciła się w kie runku korytarza i pokiw ała głow ą. – Nadal nic? – zapytała. – Nic – odparła Frida. – Chata je st czysta. J e śli doszło tutaj do zabójstw a albo kogoś prze trzym yw ano, nie m a po tym śladów . Katrine pow inna ode tchnąć z ulgą, ale było w rę cz prze ciw nie . Poczuła się zaw ie dziona. Chciała potw ie rdze nia, chciała je dnoznaczne go dow odu, który nie pozostaw iałby już cie nia w ątpliw ości, że Hallbjørn je st w inny. – Ze brałam próbki, od razu w yślę je do Danii. – Św ie tnie . S kovm and m ilczała, przypatrując się je j znacznie uw ażnie j niż dotychczas. – Ze brałam te ż sporo w łosów . – Aha. – Nie w ątpliw ie w łosów kobie ty. – T ak ... Olse n m a nastole tnią córkę . – Która śpi z nim w łóżku? – Nie , przypuszczam , że nie . – Było ich te ż trochę w łazie nce . S zcze gólnie w um yw alce . – Rozum ie m . Frida odchrząknę ła. – Mając na uw adze , że córka nie nocow ała w dom u, w ydaje się to trochę dziw ne – dodała. – W końcu Olse n na pe w no korzystał z um yw alki dziś rano, w łosy pow inny spłynąć . Katrine poczuła, że robi je j się gorąco. Ow sze m , nie m iała zam iaru kryć się z tym , co zrobiła, ale nie chciała ujaw niać te go te raz . I nie prze d Fridą S kovm and, która m oże puścić tę w iadom ość w obie g i spraw ić , że inform acja w yrządzi w ię ce j szkody, niż gdyby Katrine sam a to kontrolow ała. Najle pie j bę dzie , je śli Moslund w szystkim pokie ruje . Może w jakiś sposób uda je j się uniknąć konse kw e ncji zaw odow ych. W końcu uję ła
spraw cę ... A przynajm nie j tak podpow iadała logika. – I kolor pasuje do tw oich – stw ie rdziła Frida. Elle gaard zacze rpnę ła tchu. T rudno, nie w szystko od nie j zale ży. Nie było se nsu dłuże j udaw ać . – Wie m – odparła. – T o m oje w łosy. – Może sz m i to w ytłum aczyć? – Wytłum aczę sze fow i, jak tylko w rócę do Kope nhagi. S kovm and roze jrzała się po korytarzu. Prze sunę ła dłonią po kruczoczarnych, m ocno ściągnię tych do tyłu w łosach. – Czyli kie dy? – zapytała. – S łucham ? – Kie dy zam ie rzasz w rócić do Danii? Nie było to pie rw sze pytanie , które na je j m ie jscu zadałaby Elle gaard. – Chcę to w ie dzie ć , bo najw yraźnie j nie nadaje sz się do prow adze nia te go śle dztw a. Katrine uniosła brw i. T e go się nie spodzie w ała, choć doskonale w ie działa, że ta kobie ta nie nale ży do najprzyje m nie jszych. – Nie tobie to oce niać – oznajm iła, prostując się . T e n ge st w połącze niu ze zde cydow anym tone m spraw ił, że S kovm and nie co spuściła z tonu. S kinę ła głow ą, jakby przyję ła, że to rze czyw iście nie zale ży od nie j. Praca w policji m iała sw oje plusy. Istniały jasne , uniw e rsalne zasady hie rarchii służbow e j i w pe w nych sytuacjach trze ba było po prostu z nich skorzystać . – Dzisiaj w szystko w ysyłam – pow tórzyła Frida. – Coś je szcze ? – Nie . – W takim razie do zobacze nia. Wyszła z dom u sprę żystym krokie m , znów zostaw iając Elle gaard sam ą. Policjantka spojrzała na stojący na stole kube k, z które go dziś rano piła kaw ę . Mim ow olnie pom yślała o tym , jak spę dziła noc, i się w zdrygnę ła. J e śli on napraw dę to zrobił, trudno bę dzie się z tym pogodzić . Wie działa, że bę dzie to traum a na całe życie . Dla nie j i... być m oże także dla nie go. Hallbjørn zdaw ał się je szcze bardzie j zaskoczony, gdy w ysze dł spod prysznica i zobaczył cze rw oną rę kaw iczkę na łóżku. Początkow o rozprom ie nił się , cie sząc, że Elle gaard je dnak została, ale naraz je go uśm ie ch prze rodził się w dziw ny, nie pokojący grym as. Nie pam ię tała w ie le z tam tych chw il, m im o że działo się to kilka godzin te m u. Wie działa, że krzyczała do nie go, ale nie potrafiła przypom nie ć sobie
szcze gółów . Olse n stał be z ruchu obok łóżka, ow inię ty rę cznikie m . Pote m nagle nastała cisza. Ubrał się w m ilcze niu, zupe łnie m achinalnie , be zm yślnie , jakby m usiał to zrobić , zanim kole je losu potoczą się dale j sw oim tore m . Wbijał w zrok w rę kaw iczkę , ale w yglądał, jakby znajdow ał się m yślam i gdzie indzie j. Było to nie naturalne i osobliw e i w jakiś sposób spraw iło, że Katrine się otrząsnę ła. Wie działa doskonale , co m usi zrobić . Kie dy zaciskała m u opaskę na prze gubach dłoni, prote stow ał tylko w e rbalnie . Zape w niał ją, że nicze go nie pam ię ta, zaklinał się , że m ów ił je j sam ą praw dę i tylko praw dę . Ale nie zaprze czył. Nie zaprze czył, ponie w aż sam nie m ógł być pe w ie n, czy zabił te dzie w czyny, czy nie . Wie dział tylko tyle , że m a luki w pam ię ci. Oczyw iście w sądzie bę dzie m ów ił zupe łnie co inne go. Przy pie rw szym spotkaniu z obrońcą te n uśw iadom i m u, że nie m a inne go w yjścia. Zaniki pam ię ci to najgorsza linia obrony, jaką m ożna przyjąć . Nie suge ruje nie w inności, w poryw ach nie poczytalność , a prze cie ż nie o to chodzi. Elle gaard prze rw ała rozm yślania, kie dy usłyszała krzyki dochodzące z ulicy. Ann-Mari. Katrine była te go pe w na. Dzie w czyna w róciła szybcie j, bo zape w ne ktoś puścił w obie g w ie ść , że na Fjalsve gur coś się w ydarzyło. Policjantka spojrzała na sw oje odbicie w lustrze w prze dpokoju. Wie działa, że to ona m usi porozm aw iać z dzie w czyną. Zre sztą dw óm funkcjonariuszom , którzy raze m z Fridą przyje chali z T órshavn, w ydała rozkaz, by zostaw ili to je j. Wyszła na ze w nątrz, w idząc, że dzie w czyna szarpie się z je dnym z nich. – Ann-Mari! – zaw ołała, zbliżając się . Nie m iała zam iaru studzić sw oich e m ocji. Podstaw ow ym błę de m w takie j sytuacji było zachow yw anie nie naturalne go spokoju, który alie now ał roze m ocjonow aną osobę . Przynosiło to e fe kt odw rotny do zam ie rzone go. Pode szła szybkim krokie m do nastolatki i złapała ją za ram iona. – Ann-Mari – pow tórzyła nie co cisze j, ale w ciąż dobitnie . – Co się dzie je ?! G dzie Hal?! – Musie liśm y... – Mów ! – Pow ie m ci, je śli się uspokoisz . Dzie w czyna nie m iała zam iaru prze stać się rzucać . Walczyła je szcze prze z chw ilę , krzycząc, że to je j dom i że dom aga się , by w puścili ją do środka. Kaw ałe k dale j znajdow ały się kam e ry stacji te le w izyjnych, które
zare je strow ały tę sce nę . W oczach opinii publiczne j Hallbjørn Olse n w łaśnie stał się zabójcą i poryw acze m . T yle w ystarczyło. – Nie pom agasz m u – ode zw ała się Katrine , w skazując na re porte rów . Ann-Mari uspokoiła się na tyle , by spojrze ć w ich kie runku. – S praw iasz, że w idzą je szcze w ię kszą se nsację – dodała policjantka. Ann-Mari zacisnę ła usta, a pote m w re szcie spasow ała. Funkcjonariusze odcze kali je szcze chw ilę , nie pe w ni, czy to nie pozory. Pote m Elle gaard skinę ła do nich głow ą i cofnę li się o krok . – G dzie go zabraliście ? – zapytała dzie w czyna. – Do T órshavn. – Chcę się z nim w idzie ć . Katrine spróbow ała otoczyć ją ram ie nie m i odprow adzić na bok, ale AnnMari szybko odtrąciła je j rę kę . Elle gaard skarciła się w duchu. Był to głupi błąd, które go m ogła uniknąć i który zape w ne odnotow ały kam e ry. – Ode jdźm y kaw ałe k – pow ie działa. Dzie w czyna zm ie rzyła ją w zrokie m i zastanaw iała się prze z m om e nt . W końcu przystała na propozycję . Prze szły za róg budynku, gdzie pozostaw ały nie w idoczne dla dzie nnikarzy. Aby je tutaj dostrze c, m usie liby obe jść całą ulicę i pode jść od strony w znie sie nia na północy. – Muszę się z nim zobaczyć – pow tórzyła Ann-Mari. – Wie m . I obie cuję ci, że szybko to załatw im y. – Dlacze go go zam knę liście ? – Mam y pow ody sądzić ... – Wie m , co sądzicie – prze rw ała je j dzie w czyna. – Pytam dlacze go? J akie m acie dow ody? – Obaw iam się , że nie m ogę o tym ... – Nie obaw iaj się , tylko m ów . Mój ojcie c sie dzi w w ię zie niu. – W are szcie śle dczym . – J e de n pie s! Elle gaard m usiała przyznać , że dzie w czyna m a ikrę . T rochę z pe w nością zaw dzię czała ge nom Hallbjørna, ale policjantka nie m ogła odgonić od sie bie uporczyw e j, nie przyje m ne j m yśli, że Ann-Mari m a to głów nie po m atce . Nie pow inna te go rozw ażać . Do chole ry, nie pow inna w ogóle m yśle ć o Olse nie w takich kate goriach. Nie był pote ncjalnym kandydate m na partne ra, o które go żonę m ogłaby być zazdrosna. T ym bardzie j że Karla Olse n nie żyła od paru lat . Myśl o tym prze cię ła je j um ysł jak błyskaw ica w cie m ną noc, uśw iadam iając, że trze ba spraw dzić , co się stało z żoną Hallbjørna. Dotychczas Katrine nie pytała go o to, nie m iała te ż zam iaru sam a grze bać w je go
prze szłości. T e raz je dnak sytuacja się zm ie niła. – Nie m acie nic na nie go – ode zw ała się dzie w czyna. Elle gaard odsunę ła od sie bie nie pokojące m yśli i skupiła w zrok na AnnMari. – Nic nie zrobił – dodała nastolatka. – O tym postanow i sąd. – S ąd?! J akim praw e m ?! – Uspokój się . – Katrine m iała nadzie ję , że udało je j się użyć tonu, którym posłużyłaby się , gdyby m iała zganić je dną ze sw oich znajom ych. – Krzyki i panika w niczym ci nie pom ogą. Potraktuj dzie cko jak dorosłe go, a zachow a się racjonalnie . Kto to pow ie dział? – Nie pom oże sz m u, w padając w szał. – J e szcze m nie nie w idziałaś w szale ! – S pokojnie . – Prze stań pow tarzać m i, że bym ... – Zachow uj się jak dorosła, do chole ry – syknę ła policjantka. – Za dw a lata bę dzie sz pe łnole tnia. Ann-Mari spojrzała na nią z w yrzute m . T rudno było w ym agać od sze snastolatki, by zachow ała się jak osoba dorosła – ale argum e nt był skute czny. Dzie w czyna roze jrzała się , m ruknę ła coś pod nose m , a pote m skrzyżow ała rę ce na pie rsi. Elle gaard zacze rpnę ła tchu, uznając, że pie rw sza fala złości opadła. – Może sz m u pom óc, składając ze znanie – pow ie działa. – Wię c pytaj. Katrine roze jrzała się za innym i policjantam i. Dobrze by było, gdyby któryś z nich w tym ucze stniczył, nie w spom inając już o członku najbliższe j rodziny. W końcu m iała zam iar prze słuchiw ać nie le tnią. Chyba że potraktuje to jako zw ykły w yw iad, zbie ranie inform acji. – Nie zauw ażyłaś nicze go nie pokojące go w zachow aniu ojca? – Nie . – Żadnych oznak, że coś je st nie tak? – Żadnych. Elle gaard w e stchnę ła. T o nie bę dzie łatw e . – A utrata pam ię ci? – zapytała. Dzie w czyna cofnę ła się o krok i otw orzyła sze roko oczy. Katrine w ie działa, że trafiła w se dno. Hallbjørn najw yraźnie j pow ie dział córce o tym , co się w ydarzyło. Ryzykow na de cyzja z je go strony, ale być m oże zm usiła go do te go sytuacja.
– Że co proszę ? – w ypaliła Ann-Mari. – Wie m o utracie pam ię ci. – Nie rozum ie m , o czym pani... – Pani? – w trąciła Elle gaard. – Prze d chw ilą nie m iałaś oporów prze d m ów ie nie m m i na ty. Dzie w czyna się zm ie szała. Rzuciła spojrze nia na boki, a pote m przygryzła dolną w argę . – Wygaduje sz zupe łne głupoty – oce niła. – Nie . Hal m ów ił m i o tym , że nie pam ię ta, co robił tam te j nocy. Prze z chw ilę m ie rzyły się w zrokie m . – Może sz zaprze czać , je śli chce sz, ale to nicze go nie zm ie ni – dodała Katrine . – I tak bę dę m usiała w spom nie ć o tym w m oim raporcie . Zre sztą m nie te ż bę dą prze słuchiw ać . – Cie bie ? Dlacze go? Nie potrze bnie o tym w spom niała. Chciała tylko, aby dzie w czyna zaczę ła postrze gać ją jako osobę w te j sam e j sytuacji, ale zam iast te go w e szła na grząski grunt . Nie dość , że dała Ann-Mari okazję do zm iany te m atu, to je szcze nie w ie działa, jak odpow ie dzie ć na je j pytanie . W końcu uznała, że najle pie j pow ie dzie ć w prost . – Bę dą sądzić , że m ię dzy nam i coś było. – Bo było, praw da? – Nie w tym te raz rze cz . – A je dnak chciałabym się dow ie dzie ć . Katrine zbliżyła się nie co i pow ie działa cicho: – T o nie m a te raz znacze nia, Ann-Mari. – Dla m nie m a. Dla Hala m a. – Nie – zaprze czyła policjantka. – On sie dzi te raz w are szcie w T órshavn i zostanie tam aż do proce su. Pote m najpe w nie j trafi na w ie le lat do duńskie go w ię zie nia. J e ste ś te go św iadom a? Musiała być . Ann-Mari nale żała do dzie w czyn, które w ydają się rozw inię te ponad w ie k . Widać to było w je j prze nikliw ym spojrze niu, poczuciu kontroli i sposobie , w jaki radziła sobie z całą tą sytuacją. Milczały prze z chw ilę , która zdaw ała się prze ciągać w nie skończoność . – Wię c w ie sz o utracie pam ię ci? – zapytała poje dnaw czo Elle gaard. Dzie w czyna le dw ie zauw ażalnie potw ie rdziła ruche m głow y. – On sam nie w ie , czy to zrobił – dodała Katrine . – Rozum ie sz zate m , że ... – On m oże nie w ie dzie ć – prze rw ała je j Ann-Mari, prze stę pując z nogi na nogę . – Ale ja w ie m . Nie zabił Pouli ani tym bardzie j nie porw ał J ytty. Zre sztą w je j przypadku nie m a prze cie ż dziury w pam ię ci.
– Pił w tam tą noc . – No i? Pije w każdą. – Wte dy w ię ce j niż zw ykle – pow ie działa Katrine , nadal przyciszonym głose m , by spraw iać w raże nie , że to inform acja, która pozostanie m ię dzy nim i. – S nuł się po m ie ście i trafił w końcu pod dom J óhana Bære ntse na. – S kąd w ie sz? Elle gaard nie m iała zam iaru w spom inać , że ojcie c dzie w czyny zostaw ił tam pam iątkę pod okne m , a je go przyjacie l w takie j sytuacji m usiał potw ie rdzić , że Hallbjørn w istocie u nie go był. – Od św iadków – odparła. – Ale to nie istotne . L iczy się to, że tam te j nocy także urw ał m u się film . – I co z te go? Nie zdążyłby w tym krótkim czasie porw ać J ytty. – Porw ać nie . – Ale zabić tak? T o chce sz pow ie dzie ć? Ann-Mari pokrę ciła głow ą, a pote m skie row ała w zrok na okno salonu. – Zre sztą m am w dupie to, co sądzisz – dodała. – I tak nasłucham się te go w sądzie , praw da? Na tak postaw ione pytanie nie było dobre j odpow ie dzi, w ię c Katrine zam ilkła. – Kie dy bę dę m ogła w rócić do dom u? – J ak tylko zabe zpie czym y w szystkie ślady. – T o znaczy? – T rudno m i w te j chw ili... – Wię c gdzie m am m ie szkać? – Wynajm ie m y ci pokój w Krá kure iðrið. Ann-Mari prze w róciła oczam i i w końcu opuściła rę ce w zdłuż tułow ia w ge ście be zradności. – Św ie tnie – w ym am rotała. – I sw oich rze czy te ż nie m ogę zabrać? – Obaw iam się , że nie . S pała u kole żanki, w ię c z pe w nością m iała w szystko, cze go potrze bow ała na kilka dni. Elle gaard nie zam ie rzała je dnak nic m ów ić na te n te m at . Zre sztą je śli chodziło o noc spę dzoną poza dom e m z innym i szczypiornistkam i, Katrine inte re sow ały zupe łnie inne rze czy. Zastanaw iała się , czy poruszyć te m at cracku, korzystając z te go, że AnnMari je st w szoku. J e śli dzie w czyny w drużynie paliły kokainę , m usiała o tym w ie dzie ć . Ale z drugie j strony je szcze w ię ce j bę dzie w ie dzie ć Una Mikke lse n, z którą Katrine m iała zam iar się rozm ów ić . Nie było potrze by nę kania córki Olse na. I tak sporo prze szła. Ann-Mari popatrzyła na nią, a pote m obróciła się i be z słow a zaczę ła się
oddalać . – Podrzucę cię do portu, je śli... – Nie . Wracam do kole żanki. – J e śli bę dzie sz cze goś... – Co? Potrze bow ać? – zapytała, zatrzym ując się . – Potrze buję m oje go ojca, które go be zpraw nie zam knę liście , bo je ste ście bandą idiotów . Katrine pode szła do nie j ostrożnie . – Bę dzie cie te go żałow ać , kie dy praw da w yjdzie na jaw . T a de klaracja ude rzyła Katrine jak obuche m . Było w nie j stanow czo za dużo pe w ności sie bie , by sądzić , że to tylko czcze pogróżki. Brzm iało, jakby dzie w czyna w ie działa znacznie w ię ce j, niż dotychczas była gotow a przyznać . – Ann-Mari – podję ła Elle gaard. – Wie sz o czym ś, co m ogłoby m u pom óc? Nic nie m ogło, ale nie zm ie niało to faktu, że tak postaw ione pytanie daw ało szansę na dotarcie do nastolatki. – T ak – odparła Ann-Mari. – Wie m , że je st nie w inny. I sam i te ż to stw ie rdzicie , jak tylko zacznie cie m yśle ć – dorzuciła, a pote m ruszyła w górę zbocza. Elle gaard odprow adziła ją w zrokie m . Nie m iała w ątpliw ości, że dzie w czyna nie w raca do kole żanki. Odcze kała chw ilę , a pote m poszła za nią.
31 Niedziela, 20 grudnia, godz . 13.30 Hallbjørn sie dział w pokoju prze słuchań, patrząc w szę dzie , tylko nie na w e ne ckie lustro, zza które go zape w ne przyglądała m u się cała e kipa śle dczych. Nie m iał poję cia, czy przyle cie li już kole jni policjanci z Danii, ale przypuszczał, że prę dze j czy późnie j się zjaw ią. Bę dą analizow ać je go zachow anie , spraw dzą każdy ge st , przysłuchają się te m brow i głosu, przyjrzą oczom ... Pe w nie naw e t po ruchach klatki pie rsiow e j bę dą starali się stw ie rdzić , czy je st w inny. Nie był, przynajm nie j tak m u się w ydaw ało. Nie w ie dział je dnak, jak sprze dać to tym ludziom . Miał trochę czasu na zastanow ie nie , ale z każdą kole jną m inutą czuł się tylko bardzie j zagubiony. T aki zre sztą był ich ce l – m iał sie dzie ć tu sam prze z jakiś czas, bijąc się z m yślam i. W końcu do pokoju w sze dł Nolsøe . Rzucił te czkę na m e talow y blat , a pote m stanął po drugie j stronie stołu. Zacisnął dłonie na oparciu krze sła i spojrzał bykie m na Olse na. – Naoglądałe ś się D etektyw a, S igvald? Nolsøe uniósł brw i. – Do śm ie chu ci? – zapytał. – T o cie kaw e . Cisza. Hallbjørn zdał sobie spraw ę , że ta uw aga m iała spraw ić , iż poczuje się je szcze bardzie j nie sw ojo i dobitnie uśw iadom i sobie , jak skrupulatnie przyglądają m u się ludzie po drugie j stronie lustra. – S taram się rozluźnić – pow ie dział Olse n. – Że by nie spraw iać w raże nia w inne go. – Dobra taktyka. – J e dyna, którą m ożna przyjąć , je śli je st się nie w innym . – A ty je ste ś? – T ak . S igvald puścił krze sło. Prze sze dł w kie runku lustra, gładząc się po łyse j głow ie , pote m zaw rócił i zrobił je szcze dw ie rundki od ściany do ściany.
– Rzuciłe ś taką uw agę , kie dy je chaliśm y tutaj... O pam ię ci. – Nie przypom inam sobie . – Wie lu rze czy sobie nie przypom inasz, praw da? Hallbjørn w bił w nie go w zrok . – Musisz być bardzie j pre cyzyjny, S igvald. Policjant zaśm iał się pod nose m i pokrę cił głow ą. – Nie bę dzie sz m i m ów ił, co m uszę robić , a cze go nie – stw ie rdził. – W tym m ie jscu to działa w drugą stronę . J asne ? – J asne , jasne . – Wię c jak to je st z tą pam ię cią? Olse n zacze rpnął tchu i odchylił się na krze śle do tyłu. S tarał się stw arzać w raże nie , jakby w szystko to, co m iał zam iar pow ie dzie ć , było zupe łnie oczyw iste . – Nie w ie m , o czym m ów isz – ode zw ał się . – I na dobrą spraw ę nie w ie m , co m ów iłe m po drodze . Musisz m ie ć ... pow inie ne ś m ie ć na uw adze to, że byłe m w szoku. Katrine m ocno m nie sponie w ie rała w m oim w łasnym dom u, zostałe m zakuty i w rzucony do radiow ozu, a pote m zacząłe ś m nie naciskać . Nolsøe ze rknął w kie runku lustra. Nie pokój w je go oczach pojaw ił się tylko na se kundę , ale Hallbjørn zdążył go dostrze c . – S zcze rze m ów iąc, nie pam ię tam , co w ydarzyło się na Fjalsve gur. I zape w ne to m iałe m na m yśli, je śli m ów iłe m , że cze goś nie m ogę sobie przypom nie ć . S igvald otw orzył usta, ale Olse n nie m iał zam iaru oddaw ać m u inicjatyw y. J e szcze nie te raz . – Myślę , że pam ię tałbym , gdybym ode brał życie Bogu ducha w inne j dzie w czynie – ośw iadczył, akce ntując każde słow o. – Nie sądzisz? Nolsøe prze sze dł je szcze raz od ściany do ściany, po czym przysunął sobie krze sło i usiadł prze d Hallbjørne m . – Nie w ie m , co się dzie je w tw oje j głow ie – pow ie dział. – I nie chcę w ie dzie ć . Inte re suje m nie za to, gdzie je st J ytta G re ge rse n. Olse n spuścił w zrok i pokrę cił głow ą. Miał nadzie ję , że je go prze m ow a nagrała się i zostanie późnie j odtw orzona prze d Duńczykam i. Wie dział, że w yszła m u całkie m nie źle . – Odpow iadaj. G dzie ona je st? – Nie m am poję cia. – Dlacze go ją porw ałe ś? – Nie w idziałe m je j na oczy od ostatnie go m e czu. – Nie ? T ak sam o jak nie w idziałe ś Pouli L økin?
Hallbjørn ściągnął brw i. – Co? – T o ty w idziałe ś ją w ie czore m w porcie , praw da? – T ak . – Rze kom o ostatni raz – uzupe łnił S igvald. – Mów ię „rze kom o”, bo przypuszczam , że nie ośle płe ś, zanim zabrałe ś ją w górę zbocza, a pote m do L óm undaroyn. Olse n nie odpow ie dział. Miał św iadom ość , że po takim zarzucie pow inie n oznajm ić , że be z praw nika nie pow ie ani słow a w ię ce j. Nie chciał je dnak stw arzać w raże nia, że je st w inny. Prze chodził już to podczas prze słuchań zw iązanych z O peration Bøllebank. – Pow ie dz, co cię podkusiło? Hallbjørn odchylił głow ę do tyłu i spojrzał be zradnie w sufit . – Czy m oże to nie było planow ane ? – ciągnął S igvald. – Może zobaczyłe ś ją po tym , jak w ysze dłe ś od te j staruszki, i pom yślałe ś sobie : „Kurw a, trze ba skorzystać”. Chciałe ś ją ze rżnąć , nie dała się , w ię c przyw aliłe ś je j. T rochę za m ocno, a pote m w szystko potoczyło się już sam o. Olse n opuścił głow ę i popatrzył na policjanta. – T ak to było? – zapytał Nolsøe . – J e śli m am rację , m oże potraktuje m y to jako nie um yślne spow odow anie śm ie rci. Może nie planow ałe ś je j zabić , m oże to tylko w yjątkow y pe ch. Hallbjørn popraw ił się na krze śle . Najw yższy czas się ode zw ać . – Cokolw ie k byś w ym yślił, to sam e bzdury – oznajm ił. – Nie podniósłbym rę ki na żadną kobie tę czy dzie w czynę , a tym bardzie j na rów ie śnicę m oje j córki. Rozum ie sz? S igvald uśm ie chnął się porozum ie w aw czo, jakby obaj doskonale w ie dzie li, że Olse n gada głupoty. – Chcę ci tylko pom óc – dodał Nolsøe . – Ale skoro nie m asz zam iaru skorzystać ... Podniósł się , dosunął krze sło do stołu, po czym spojrzał z góry na Hallbjørna. – Wie czore m je dzie sz na Vá goy. Hallbjørn podniósł w zrok . – A pote m le cisz prosto do Danii, Olse n. Posie dzisz w tam te jszym are szcie śle dczym , raze m z sze rokim grone m krym inalistów , którzy traktują zabójców m łodych dzie w czyn z w yjątkow ą czułością. Prze z chw ilę Hallbjørn łudził się , że to tylko ponury żart . Kole jny e le m e nt taktyki prze słuchania. Pote m je dnak Nolsøe odw rócił się i w ysze dł, zostaw iając go sam e go. Olse n prze sie dział w pokoju prze słuchań je szcze
kw adrans, nim zjaw ił się strażnik i odprow adził go do ce li. Był to nie w ie lki pokój, który m iał się nijak do podobnych pom ie szcze ń w Bośni. T am sam ich w idok spraw iał, że człow ie k gotów był przyznać się do najgorszych rze czy, byle by tylko szybko w yjść z are sztu w ydobyw cze go i trafić do norm alne go w ię zie nia. Um ie szczono go w nie w ie lkie j, le cz zadbane j klitce , a pote m zam knię to drzw i. Znajdow ała się tu asce tyczna prycza, stolik, krze sło, a także nie w ie lkie okie nko tuż pod sufite m . Za nie w ysoką dyktą był kibe l i um yw alka. Hallbjørn usiadł na łóżku i zw ie sił głow ę . J e śli napraw dę m iał w ie czore m zostać prze transportow any do Danii, stanow iło to pe w ie n proble m . Wpraw dzie słow om S igvalda nie w ie rzył – w tym kraju dbano o to, by naw e t skazańcy byli be zpie czni – ale przypuszczał, że tam śle dczy w e zm ą się do nie go na pow ażnie . A je śli w ie lka m achina policyjna pójdzie w ruch, nic je j nie zatrzym a. Naw e t je śli ostate cznie uda m u się uzyskać w yrok unie w inniający, spę dzi w ie le lat na sądow ych prze pychankach. I na sie dze niu w czte re ch ścianach, takich jak te . J ak poradzi sobie Ann-Mari? Praktycznie zostanie sie rotą. Dziadkow ie już nie żyli, w Ve stm annie m iała je dynie ciotki i w ujów . Z żadnym z kre w nych nie była blisko, bo Hallbjørn nie spe cjalnie dbał o rodzinne w ię zi. Poradzi sobie . Kto, jak nie ona? A co bę dzie z nim ? Cóż , je śli nie nałożą na nie go jakichś surow ych re strykcji, bę dzie czytał. W końcu bę dzie m iał czas. Uśm ie chnął się na tę m yśl, próbując się pocie szyć . W Danii panow ały libe ralne prze pisy, je śli chodzi o dostę p w ię źniów do kultury. Pozw alano osadzonym czytać nie tylko pow ie ści e rotyczne , ale naw e t m agazyny z pornografią. J e dynym w arunkie m było to, że zdję cia pochodzące z nich nie m ogły znale źć się na ścianach. Nie pow inno być w ię c proble m u z innym i tytułam i. Olse n nadrobi le kturę w szystkich książe k Åke Edw ardsona, He nninga Manke lla, m oże prze czyta kilka kobył S te phe na Kinga, do których chciał się zabrać w ostatnim czasie . Bę dzie m iał do zagospodarow ania cały dzie ń – od św itu do zm ie rzchu bę dzie m ógł sie dzie ć z książką w rę kach. A w ię zie nna bibliote ka z pe w nością nie była oble gana, m im o że zakłady m iały praw ny obow iąze k posiadania odpow ie dnie j liczby tytułów . Hallbjørn położył się na pryczy i w bił w zrok w sufit . T ak, pod tym w zglę de m nie bę dzie najgorze j. S zkoda tylko, że przy okazji w łaściw ie skończy się je go życie . Próbow ał nie m yśle ć o niczym , ale w ciąż w racał do cze rw one j rę kaw iczki, którą Katrine w yciągnę ła spod szafki.
W porządku, pow ie dział sobie , załóżm y, że to zrobił. Prze żył coś w rodzaju załam ania psychiczne go, zam ordow ał Poulę L økin, a nastę pnie um ie ścił je j ciało na akw akulturze . Pote m zaatakow ał J yttę , ukrył ją gdzie ś i nic z te go nie pam ię tał. Był to oczyw isty absurd. Nie m ogło się tak zdarzyć . Ale gdyby je dnak? Po co m iałby zabie rać rę kaw iczkę ? J ako trofe um ? I dlacze go m iałby ukryw ać ją w dom u? W dodatku w szufladzie , z które j w łaściw ie nigdy nie korzystał. Upychał tam rze czy, których już nie nosił – stare skarpe ty, bie liznę , czase m do te go jakąś czapkę lub... rę kaw iczki. Karla drw iła sobie z nie go, że nie potrafi dokonyw ać se le kcji ubioru i w pycha w szystko, co m u nie potrze bne , do je dne j szuflady. Ne rw ow o potarł skroń. Nie , nie było se nsu się nad tym zastanaw iać . L e pie j pośw ię cić czas na ustale nie , kto m ógłby chcie ć w robić go w zabójstw o. J e śli chodziło o okazję , w Ve stm annie nie nastrę czało to w ie lkich trudności. Nikt nie zam ykał drzw i czy okie n, a w ostatnich dniach dom na Fjalsve gur stał pusty prze z kilka dobrych godzin. Było w ystarczająco dużo czasu, by podłożyć rze kom y dow ód w iny. Ale co z te go? Po co ktokolw ie k m iałby to robić , skoro istniało spore praw dopodobie ństw o, że nikt nigdy nie znajdzie rę kaw iczki? T rudno było zakładać , że Elle gaard się na nią natknie . Chyba że to ona m iała z tym coś w spólne go. Nie , to je szcze bardzie j nie dorze czna w e rsja. Hallbjørn zam knął oczy. Wystarczy, nie bę dzie się te raz nad tym głow ił. W Ve stm annie było zbyt w ie lu nie przychylnych m u ludzi, by zastanaw iać się nad tym , kto m ógłby chcie ć go w robić . Prze le żał m oże godzinę , zanim rozle gł się dźw ię k otw ie ranych drzw i. Nie spie sznie podniósł się i zw ie sił nogi z łóżka. W progu stanę ła kobie ta w gustow ne j garsonce . – Dzie ń dobry, panie Olse n – ode zw ała się . Dostał praw niczkę z urzę du? Nie , chyba m usie liby najpie rw uzyskać de klarację , że nie m a zam iaru zatrudniać obrońcy ani bronić się sam e m u. Musiał zate m zadziałać ktoś z rodziny. Hallbjørn spojrzał be z w yrazu na kobie tę . Nie m iał o czym z nią rozm aw iać , bo nadal w ychodził z założe nia, że le pie j bę dzie , je śli na tym e tapie nie zatrudni praw nika. J e śli spraw a trafi do sądu, bę dzie to konie czne , ale im dłuże j zostanie zw ykłym , szarym obyw ate le m be z praw nicze j obstaw y, tym le pie j dla nie go. – Właśnie postaw iono panu zarzut zabójstw a Pouli L økin i J ytty G re ge rse n – poinform ow ała. Olse n zm ie nił zdanie co do obrońcy.
32 Niedziela, 20 grudnia, godz . 13.45 Katrine poszła za dzie w czyną aż na Hornave gur, a pote m schow ała się za je dnym z dom ów . Dobrze kojarzyła budyne k, prze d którym zatrzym ała się Ann-Mari. Mie szkał w nim w e soły, przystojny dw udzie stopię ciolate k, które go Elle gaard prze słuchiw ała na sam ym początku spraw y. Była w środku i doskonale pam ię tała bajze l, jaki tam panow ał. Ragnar S øre nse n. T re ne r piłki rę czne j. Katrine była prze konana, że córka Olse na nie przyszła tutaj przypadkow o. J uż w cze śnie j policjantka m iała w raże nie , że coś je st na rze czy z tre ne re m i je go podopie cznym i, ale te raz dostała solidne potw ie rdze nie . Żadna dzie w czyna nie nachodzi ot tak je dne go ze sw oich nauczycie li, be z w zglę du na to, czy te n prow adzi szkolny ze spół, czy nie . Kie dy drzw i za Ann-Mari się zam knę ły, Elle gaard ruszyła prze d sie bie . Nie m iała zam iaru pukać ani dzw onić . Nie czuła te ż potrze by, by choćby pom yśle ć o nakazie . Po tym , co zrobiła z Hallbjørne m , nic już nie m ogło bardzie j je j zaszkodzić . Wpadła do środka be z ostrze że nia. Zanim gospodarz i je go gość zorie ntow ali się , co się dzie je , Katrine była już w salonie . S pojrzała na Ragnara i Ann-Mari. Oboje sie dzie li na kanapie , zw róce ni przode m do sie bie . Zachow yw ali stosow ną odle głość i nic nie w skazyw ało na to, by prze rw ała im w krytycznym m om e ncie . – Politiassistent Elle gaard? – ode zw ał się skołow any S øre nse n. – Co ty tu robisz? – dodała dzie w czyna. – Śle dziłaś m nie ? Elle gaard uśw iadom iła sobie , że nie zam knę ła drzw i. Nic dziw ne go, była prze konana, że zastanie tych dw oje w obję ciach. Prze m knę ło je j prze z głow ę , że grubo się m yliła. T rudno. Musiała jak najprę dze j w e jść w sw oją rolę , inacze j to najście nie bę dzie m iało żadne go se nsu. – Co ja tu robię ? – zapytała ostro. – Pytanie pow inno chyba brzm ie ć zupe łnie inacze j. Autorytarny ton podziałał, Ann-Mari m im ow olnie odsunę ła się od tre ne ra. Ragnar podniósł się , jakby kanapa nagle zaczę ła go palić . – Cokolw ie k pani... – Proponuję , że by pan m ilczał – ucię ła. – Przynajm nie j na razie .
Popatrzyła na dzie w czynę , a ta otw orzyła usta i poszukała w zrokie m ratunku u Ragnara. J e go zw yczajow y uśm ie ch znikł i Elle gaard m iała w raże nie , że tre ne r pobladł. T rudno było ustalić , czy to dlate go, że m a coś do ukrycia, czy dlate go, że sytuacja zanie pokoiłaby naw e t nie w inne go człow ie ka. – Nie m oże cie ot tak śle dzić ludzi... – zaczę ła Ann-Mari. Nie pe w ność w je j głosie była nad w yraz w yczuw alna. Czyżby je dnak przyłapała ją nie m al na gorącym uczynku? – Nie – odparła Katrine . – „Ot tak” nie , m usim y m ie ć pow ody. – A jakie ty niby m asz pow ody? – Mów iłaś, że w racasz do kole żanki. – Zm ie niłam zdanie . – I przyszłaś tutaj? – zapytała Katrine , rozkładając rę ce . – Do sw oje go tre ne ra? – Pani Elle gaard... – zaczął Ragnar. – Nie ch pan się je j nie tłum aczy! – zaoponow ała dzie w czyna. – Nie w ie m , co ona sobie w yobraża, ale nie ch sam a dochodzi praw dy, skoro... – S pokojnie – w sze dł je j w słow o S øre nse n. S pojrzała na nie go, jakby zadał je j fizyczny cios, i to ostrym narzę dzie m prosto w se rce . – Ile razy je szcze pow ie cie m i, że bym była spokojna?! – krzyknę ła AnnMari, zryw ając się z m ie jsca. Wcze śnie jsze opanow anie znikło. Nastolatka pocze rw ie niała, oddychając cię żko i zaciskając dłonie . Buzow ało w nie j od jakie goś czasu, ale dopie ro te raz w szystkie e m ocje m iały znale źć ujście . – Przyszłam tutaj, bo pan S øre nse n je st dla nas jak rodzina! – zaw ołała, zbliżając się do Katrine . – Chciałam porozm aw iać z kim ś, kto... do chole ry, naw e t na to nie m oże sz m i pozw olić?! S kie row ała się do drzw i. Elle gaard zaw ahała się prze z m om e nt – i tyle w ystarczyło, by szansa na zatrzym anie Ann-Mari prze padła. Dzie w czyna w ybie gła na ze w nątrz i popę dziła po Hornave gur w dół. Katrine zaklę ła w duchu i ruszyła za nią. – Nie ch pani pocze ka – ode zw ał się Ragnar. Zatrzym ała się je szcze prze d korytarze m . – Proszę dać je j trochę czasu. Elle gaard odw róciła się do gospodarza. S praw iał w raże nie aute ntycznie zanie pokojone go, choć trudno było pow ie dzie ć , czy m artw ił się o dzie w czynę , czy o sie bie . – Zam knę liście je j ojca – dodał. – T o nie m oże prze jść be z e cha. – S taram się to e cho zm nie jszyć .
– T o nie pani rola – odparł uprze jm ie , ale stanow czo. – W końcu to pani go are sztow ała, praw da? Pow oli skinę ła głow ą. – Wię c je st pani ostatnią osobą, która pow inna rozm aw iać z Ann-Mari. – A pan pie rw szą? – Nie , absolutnie nie . Pow inna znale źć w sparcie w rodzinie , je dnak obaw iam się , że tam próżno go szukać . Olse now ie nie utrzym yw ali bliskich re lacji rodzinnych. – Wię c pow inna skie row ać się do kole żane k . – Kole żanki nie patrzą przychylnie , kie dy czyjś rodzic trafia do w ię zie nia. – Z pe w nością m a przyjaciółki, które ... – Widocznie nie chciała z nim i rozm aw iać – uciął S øre nse n. T rudno było nie zauw ażyć , że ta rozm ow a szybko prze rodziła się w próbę uspraw ie dliw ie nia je j obe cności tutaj. Ragnar obrzucił w zrokie m bałagan w pokoju, a pote m w skazał na fote l. – Usiądzie pani na chw ilę ? – zapytał. – Nie w idzę ce lu. – Ce l je st taki, by Ann-Mari zdążyła ucie c – odparł z le kkim uśm ie che m . Elle gaard nie odpow ie działa tym sam ym , w ię c m ina szybko m u zrze dła. S tała w progu, cze kając, aż pow ie je j to, co zam ie rzał. Na je go m ie jscu załatw iłaby to szybko, ale Ragnar najw yraźnie j potrze bow ał chw ili na zastanow ie nie . – Z atm osfe rą w ze spole nie je st najle pie j – ode zw ał się w końcu. – Wie pani... – T o zrozum iałe , biorąc pod uw agę , co się w ydarzyło. – T ak, oczyw iście . T ylko że to coś w ię ce j. – Coś w ię ce j? – T e raz Katrine się zainte re sow ała. S kończyły się w ym ów ki, zaczynały się konkre ty. – Nie rozum ie m . S øre nse n w e stchnął i sam usiadł w fote lu. Zm ie rzw ił sobie w łosy, a pote m odchrząknął. – S podzie w ałe m się oczyw iście , że w szystkie dzie w czyny bę dą przybite , m oże naw e t czę ść bę dzie m iała de pre syjne m yśli. Wszyscy byliśm y na to przygotow ani... to znaczy, m am na m yśli nauczycie li. – Mhm . – Proble m w drużynie pole ga je dnak na tym , że one obw iniają się naw zaje m . – Obw iniają? Za co? – Za śm ie rć Pouli L økin i zniknię cie J ytty G re ge rse n, rze cz jasna. – Dlacze go m iałyby to robić?
– T e go nie udało m i się ustalić – w e stchnął cię żko. – Widzi pani, one chę tnie zgłaszają się do m nie , gdy chcą otrzym ać w sparcie czy pom oc w jakichś spraw ach. Ale jak to z nastolatkam i... w szystko odbyw a się na ich zasadach. Mów ił tak, jakby już le dw ie pam ię tał nastole tni św iat , tym czase m sam zostaw ił go za sobą dopie ro de kadę te m u. Mim o to Elle gaard z uw agą skinę ła głow ą, starając się spraw iać w raże nie , jakby spijała każde słow o z je go ust . – Wie m , że chodzi o... – Urw ał i w ziął głę boki odde ch. – Ile m ogę pow ie dzie ć w te j rozm ow ie ? – S łucham ? – Czy je śli w spom nę o czym ś nie le galnym , bę dzie pani m ogła to w ykorzystać? – Co to za pytanie ? – Kluczow e . Milczał, a ona św idrow ała go w zrokie m . – J e ste m zobligow ana zgłosić w sze lkie prze jaw y łam ania praw a – pow ie działa. – Ale je śli nie pow ie pan w prost , o co chodzi, m oże m y to obe jść . Nie było to do końca m oralne , ale nie m iała zam iaru się tym prze jm ow ać . Miała tylko nadzie ję , że S øre nse n je j uw ie rzy. T e n prze z m om e nt patrzył na nią badaw czo, jakby je szcze się w ahał. – S łyszałe m różne rze czy – zaczął. – Wie pani, jak to je st . T u je dno słow o, tam drugie . Dzie w czyny są prze konane , że jak stoję na linii boczne j i przypatruję się grze , nie słyszę rozm ów prow adzonych na ław ce . – I co pan usłyszał? – Właśnie to, że naw zaje m się obw iniają. – Dlacze go? – Bo sądzą, że kilka osób w pakow ało Poulę w kłopoty. – W jaki sposób? – T e go nie w ie m . Kłam ał, słyszała to w je go głosie . – Ale je śli m am zgadyw ać , pow ie działbym , że chodziło o jakie ś nie le galne środki. Poję cie było dość poje m ne – od alkoholu Pe te rse na, prze z środki dopingujące , aż po narkotyki od Uny Mikke lse n. S zczę śliw ie Katrine była dobrze obe znana z te m ate m i doskonale w ie działa, że chodzi o trze cią e w e ntualność . – Rozum ie m – pow ie działa, zam yślona. Może był jakiś proble m z zapłatą za crack? Może doszło do konfliktu
z de ale rką? Możliw ości było w ie le , ale trop w ydaw ał się pe w ny. – Wię ce j nie w ie m – zastrze gł Ragnar. – Oczyw iście . S pojrzał na nią ze zdziw ie nie m . – Zape w niam panią... – Że nie w ie pan nic o kokainie ? – prze rw ała m u i obse rw ow ała, jak ble dnie coraz bardzie j. – Naturalnie . Nigdy nie przypuszczałabym , że m a pan z tym coś w spólne go. S øre nse n prze cze sał w łosy, rozglądając się po sw oim dom u. – Kokainie ? – zdziw ił się . – O czym pani m ów i? – Nie w ie dział pan, że dzie w czyny lubią się zabaw ić? – Na Boga... – Wydaw ałoby się , że tre ne r w idzi takie rze czy – ciągnę ła. – Ale m oże usłyszał pan o tym , dopie ro stojąc na linii boczne j i przysłuchując się rozm ow om re ze rw ow ych. T rudno pow ie dzie ć . Otw orzył usta, ale się nie ode zw ał. Cios był ce lny i w ystarczający, by dać m u do m yśle nia. – T ak czy inacze j, m oże być pan pe w ny, że to spraw dzim y. Nie cze kając na odpow ie dź , Elle gaard skie row ała się do w yjścia. Wie działa, że od Ragnara dow ie działa się w szystkie go, co m ogła. T e raz pozostaw ało udać się do źródła. Prze je chała prze z Ve stm annę i zatrzym ała się przy poczcie na Niðari Ve gur. Wzię ła głę boki odde ch, przygotow ując się do nadchodzące go starcia, a pote m w e szła do budynku. Na stanow isku sie dział m łody m ę żczyzna, który pow itał ją służbow ym uśm ie che m . Rzadka re akcja, skw itow ała w duchu Elle gaard. Z każdym m ijającym dnie m czuła, że je st tu coraz m nie j m ile w idziana. T hurid Martinsdóttir z pe w nością nie popraw iała sytuacji, choć od ostatnie go prze m ów ie nia w porcie nie zabie rała publicznie głosu. – S zukam Uny Mikke lse n – oznajm iła policjantka. – Nie ste ty, nie m a je j – odparł uprze jm ie urzę dnik . Uśm ie chnął się sze rze j i dopie ro te raz Katrine dostrze gła, że je st w tym cie ń złośliw ości. Właściw ie pow inna się te go spodzie w ać . Początkow a re akcja była tylko w ynikie m zaw odow e j grze czności. – Widzę , że nie m a – pow ie działa. – G dzie m ogę ją znale źć? – T rudno pow ie dzie ć . Elle gaard zbliżyła się o krok . Mę żczyzna nadal m iał na tw arzy przykle jony głupkow aty uśm ie ch. – Nie ch pan posłucha... – zaczę ła. – Nie m am czasu na prze pychanki, ale m oi kole dzy z T órshavn m ają go aż nadto. Chę tnie prze jadą się z pane m
do stolicy, by w tam te jszym pokoju prze słuchań w ytłum aczyć , że nie m ądrze je st utrudniać pracę organom ścigania. Wbiła w nie go w zrok i cze kała. Uśm ie ch pow oli rze dł. – Una w zię ła w czoraj chorobow e – pow ie dział m ę żczyzna. – Czę sto to robi? – Nie ... racze j nie . Nie czę ście j niż inni. – G dzie ona m ie szka? – Rzut be re te m stąd, przy L e itisve gur. – G dzie dokładnie ? Urzę dnik spojrzał w kie runku w yjścia. – J ak w yjdzie pani od nas, nie ch pani skrę ci w praw o. Kilka budynków dale j, za num e re m sze śćdzie siąt sie de m , je st dróżka prow adząca pod górę , w praw o. Dojdzie pani tam tę dy do L e itisve gur i dom Uny bę dzie na w prost . No, praw ie na w prost . L e w o skos. – Dzię ki – bąknę ła Katrine , a pote m w yszła na ze w nątrz . Zapinając kurtkę aż pod brodę , ruszyła w e w skazanym kie runku. We szła kaw ałe k pod górę , a pote m be z trudu odnalazła dom kobie ty. Zapukała do drzw i, ale nikt nie odpow iadał. Obe szła budyne k, zaglądając prze z okna do środka, i szybko uznała, że nie zastała Uny Mikke lse n. S zukała je szcze prze z m om e nt , ale po kobie cie nie było śladu. Katrine zaczę ła zastanaw iać się nad tym , czy to aby nie pora, by zaw nioskow ać o nakaz are sztow ania. Nie , na razie m iała zbyt m ało inform acji. Wystarczyłoby m oże , że by przyskrzynić ją za hande l narkotykam i, ale prze cie ż nie o to chodziło. Elle gaard roze jrzała się , zastanaw iając się prze z m om e nt . Pote m ruszyła do budynku obok . Drzw i otw orzyła je j sąsiadka Uny, starsza kobie ta, od które j czuć było nie św ie żym i rybam i. Katrine zm usiła się do uśm ie chu. – Dzie ń dobry – pow ie działa. – S zukam Uny Mikke lse n. Widziała ją m oże pani w ostatnim czasie ? – A co nabroiła? T on głosu je dnoznacznie św iadczył o tym , że były z nią już jakie ś proble m y. – Nic – odparła Elle gaard. – Chcę z nią tylko porozm aw iać . – W spraw ie tych dzie w czyn? – T ak . – Maczała w tym palce ? – zainte re sow ała się staruszka, ściągając brw i. Zm arszczki na je j tw arzy stały się je szcze bardzie j w ydatne . – Nie zdziw iłabym się – dodała. – Zaw sze było coś nie w porządku z tą dzie w czyną.
– Widziała ją pani ostatnio? – pow tórzyła policjantka. – Dw a dni te m u m oże ... nie w ie m . Katrine znów się roze jrzała. – A je j sam ochód? – zapytała. – S toi gdzie ś tutaj? – T ak – odparła starsza kobie ta, w skazując na białe go volksw age na zaparkow ane go kaw ałe k dale j. – Ale nie je ździła od dw óch dni. Nie w ie m , gdzie się szlaja. Elle gaard ode tchnę ła z ulgą. Nie m a w ię c potrze by w ystaw iać nakazu are sztow ania, Una zape w ne nadal je st w Ve stm annie . A skoro nie m a je j w dom u, istnie je spore praw dopodobie ństw o, że zatrzym ała się u ojca. – Byw ały z nią proble m y? – zagaiła Katrine . – Ech... Policjantka w zię ła to za odpow ie dź tw ie rdzącą. – G łośne balangi? – podsunę ła sąsiadce . – Że by pani w ie działa. – Pijaństw o? S taruszka uniosła w zrok ku nie bu, jakby już tylko tam Una Mikke lse n m ogła szukać pom ocy. – T o i inne rze czy – pow ie działa. – Przypuszczam y z m ę że m , że się tam narkotyzow ali. – S kąd taki w niose k? – No w ie pani... T o w idać . Zniszczone tw arze , otę piały w zrok . T o nie alkohol. Wie m , co m ów ię . Katrine podzię kow ała kobie cie . Dow ie działa się w szystkie go, cze go potrze bow ała. Wróciła do sam ochodu, a pote m zastanaw iała się prze z chw ilę . Wolałaby m ie ć obok sie bie S igvalda, kie dy przyjdzie je j rozm aw iać z sam otnikie m m ie szkającym nie opodal He iðavatn, ale szkoda było czasu. Im szybcie j rozm ów i się z nim i je go córką, tym le pie j. Włączyła silnik i ruszyła prze d sie bie . Prze je chała je dnak kilkadzie siąt m e trów i usłyszała dźw ię k, na który cze kała. Zatrzym ała gw ałtow nie sam ochód, nie m al kopiąc ham ule c . S ię gnę ła w kie runku tore bki, czując, jak se rce bije je j coraz szybcie j. Dźw ię k przychodzące j w iadom ości. Ktoś przysłał S MS -a na sam sunga Pouli L økin.
33 Niedziela, 20 grudnia, godz . 15.49 Początkow o Hallbjørn był prze konany, że na Wigilię w róci do dom u. Przypuszczał naw e t , że bę dzie m iał je szcze sporo czasu, by w ysprzątać dom i pójść do pani Kie lbe rg po skerpikjøt, który ponad tydzie ń te m u proponow ała m u jako zapłatę za napraw ę okie nnic . T ydzie ń, a zm ian tyle , ile prze z całe życie . Nie m iał na m yśli sie bie , ale rodziny L økinów i G re ge rse nów . Rodziny, które te raz w nim upatryw ały źródła w sze lkie go zła. S ądził, że uda m u się szybko obalić zarzuty i w yjdzie z are sztu śle dcze go je szcze dzisiaj. Praw niczka uśw iadom iła m u je dnak, że to absolutnie nie m ożliw e . Policja była prze konana co do je go w iny i m iała solidne dow ody. Olse n przypuszczał, że je śli obrońca m ów i o „solidnych dow odach” strony prze ciw ne j, m usi być napraw dę źle . Znacznie gorze j niż m u się w cze śnie j w ydaw ało. Zre sztą naw e t gdyby udało m u się opuścić are szt , w Ve stm annie traktow ano by go jak m orde rcę . Nie m iałoby najm nie jsze go znacze nia, czy rze czyw iście je st w inny, czy nie . Hallbjørn nadal nie w ie dział, kto podłożył rę kaw iczkę w je go dom u. Może któryś z m ę żczyzn, z którym i trafił do szpitala? Wystarczyło, aby znale źli zgubioną rze cz gdzie ś na zboczach, a pote m pom yśle li, że to ide alna okazja, że by się ze m ścić . Było zbyt w ie le m ożliw ości. I zbyt w ie le hipote z zrodziło się w głow ie Olse na. Późnym popołudnie m m iał już w szystkie go se rde cznie dosyć , w dodatku nie udzie lono m u zgody na te le fon do córki. Najw yraźnie j je go praw a obyw ate lskie kurczyły się w zastraszającym te m pie . I to tylko dlate go, że ktoś podrzucił m u rę kaw iczkę zaginione j dzie w czyny. Olse n prze rw ał rozm yślania, gdy usłyszał m e taliczny dźw ię k . S kie row ał w zrok na drzw i ce li, które otw ie rał w łaśnie je de n ze strażników . W progu stanął S igvald Nolsøe , patrząc na w ię źnia jak na najgorsze go zw yrodnialca. Wyglądał, jakby m iał zam iar splunąć , a pote m sam e m u w ym ie rzyć spraw ie dliw ość . – Wstaw aj, Olse n. Hallbjørn w ykonał pole ce nie . Nie było se nsu prote stow ać .
S tali naprze ciw ko sie bie , m ie rząc się w zrokie m . – J e st propozycja od prokuratora – ode zw ał się S igvald. Najw yraźnie j nie był zadow olony i z pe w nością nie przysze dł tu z w łasne j w oli. Nie w różyło to nicze go dobre go i Olse n stw ie rdził, że po stokroć w olałby rozm aw iać z jakim kolw ie k innym policjante m z T órshavn. A najchę tnie j z pe w ną policjantką z Kope nhagi. Hallbjørn starał się odgonić m yśli o nie j, ale nie było to łatw e . Zastanaw iał się nad tym , co Katrine prze żyw a. Musiała być w ogrom nym szoku, nie m iał co do te go w ątpliw ości. S pę dziła noc z człow ie kie m , który rankie m okazał się m orde rcą i poryw acze m . A przynajm nie j w szystko na to w skazyw ało. – S łyszysz? – rzucił Nolsøe . – T ak . – Propozycja je st dla cie bie korzystna – dodał S igvald. – Moim zdanie m aż nadto. Olse n m ilczał. Nie m iał zam iaru nicze go ułatw iać policjantow i. Prze m knę ło m u prze z głow ę , że m oże je dnak nie m ają tak solidnych dow odów , jak tw ie rdziła praw niczka. Może znale źli coś je szcze i w szystko posypało się jak dom e k z kart? – J aka to propozycja? – zapytał Hallbjørn. Nolsøe nabrał tchu i uniósł le kko brodę . – Prokurator chce w ie dzie ć , gdzie je st J ytta G re ge rse n. – J a rów nie ż chciałbym to w ie dzie ć – odparł Olse n. – J ak w szyscy w Ve stm annie . – Dostanie sz tylko dw adzie ścia pię ć lat pozbaw ie nia w olności, je śli pow ie sz, gdzie je j szukać . A w ię c o to chodziło. Hallbjørn zaklął w duchu, uzm ysław iając sobie , że nicze go nie ugra. Nolsøe był nie zadow olony, ale tylko dlate go, że prokuratura proponow ała zam ianę dożyw ocia na dw adzie ścia pię ć lat . Hallbjørna to racze j nie urządzało. – Wię c? – ponaglił go S igvald. – G dybym tylko... – S kończ pie rdolić – prze rw ał policjant . – Nie m am na to czasu ani chę ci. – Bę dzie sz potrze bow ał je dne go i drugie go, je śli dale j m asz zam iar w rabiać m nie w ... – Wrabiać cię ? – zaśm iał się S igvald. – Nie m uszę cię w nic w rabiać , Olse n. Nie m asz alibi, a m y potw ie rdziliśm y, że ta rę kaw iczka nale żała do J ytty.
Hallbjørn nie odryw ał od nie go w zroku. – Pow ie dz m i – zaczął. – Istnie ją jakie ś ślady św iadczące o tym , że w ogóle m iałe m kontakt z tą rę kaw iczką? Nolsøe prychnął. – Oprócz te go, że znale źliśm y ją w tw oim dom u? – Ktoś m ógł ją tam podrzucić . Musicie chociaż w ziąć to pod uw agę . S igvald z re zygnacją pokrę cił głow ą, a pote m obrócił się do w yjścia. – Bę dzie sz gnił w w ię zie niu do końca życia, Olse n – oznajm ił. – I pam ię taj, że sam o tym zade cydow ałe ś. Mogłe ś pójść na układ. Nadal m oże sz . Nie trafi do te go człow ie ka. Choćby Hallbjørn m iał w zanadrzu najle psze argum e nty, nie zdoła prze m ów ić m u do rozsądku. Ale m oże istniała inna szansa? – Pocze kaj – ode zw ał się Olse n. Nolsøe zatrzym ał się w progu. – T ak szybko to prze m yślałe ś? – Może . – I nagle przypom niałe ś sobie , gdzie je st J ytta? Olse n nie m iał zam iaru odpow iadać . Nie było se nsu. – Bę dę rozm aw iać tylko z Katrine . Dopie ro te raz S igvald odw rócił się tw arzą do Hallbjørna. Posłał m u nie dow ie rzający uśm ie ch i pokrę cił głow ą. – Nie w ie rzę – skw itow ał. – Po tym , co zrobiłe ś te j dzie w czynie , chce sz je szcze ją m ę czyć? Hallbjørn cofnął się i usiadł na pryczy. Konfrontacja z nim z pe w nością nie bę dzie łatw a dla Katrine , ale nie w idział inne go w yjścia. J e śli ktokolw ie k go w ysłucha, to tylko ona. – Nie bę dę rozm aw iał z nikim innym – ośw iadczył. Nolsøe się roze śm iał. – Nie m usisz w ogóle z nikim rozm aw iać , Olse n – pow ie dział. – Milcz, a nastę pnym raze m ode zw ie sz się dopie ro po ogłosze niu w yroku, kie dy bę dzie sz m usiał pow ie dzie ć , czy go rozum ie sz . Hallbjørn zaklął w duchu. Policjant zm uszał go, by użył karty prze targow e j w postaci dzie w czyny. Chciał, by Olse n zade klarow ał, że zdradzi m ie jsce je j pobytu dopie ro w ów czas, gdy zjaw i się tutaj Elle gaard. Hallbjørn nie m iał je dnak zam iaru składać takich obie tnic . Nie w ie dział, czy późnie j nie użyto by ich prze ciw ko nie m u w postę pow aniu sądow ym , i w olał nie ryzykow ać . – Wie sz w szystko, co m asz w ie dzie ć – pow ie dział. – S prow adź tu Katrine
albo nie m am y o czym rozm aw iać . S igvald próbow ał pode jść go je szcze prze z kilka chw il, ale Olse n zam ilkł. Uznał, że to najle psze rozw iązanie – i poskutkow ało o tyle , że Nolsøe w końcu opuścił ce lę . Nie spraw iał w raże nia, jakby m iał zam iar skontaktow ać się z Elle gaard, ale być m oże w ym usi to na nim prokurator. Może w te dy Hallbjørnow i uda się prze dstaw ić sw oje racje . T ylko jak to zrobić w prze konujący sposób? Prze de w szystkim potrze bow ał kozła ofiarne go. Osoby, na którą skie ruje cie ń pode jrze ń za podłoże nie rę kaw iczki. Ann-Mari. Córka przyszła m u na m yśl jako pie rw sza i było to podw ójnie bole sne . Po pie rw sze dlate go, że w ogóle dopuścił m ożliw ość , by obarczyć ją w iną. Po drugie dlate go, że było to najbardzie j logiczne rozw iązanie . Doskonale pam ię tał, jak spraw dził je j te le fon. Wpraw dzie usilnie ignorow ał te n fakt , ale tam ta w iadom ość w ciąż do nie go w racała. Nadaw ca oznaczony jako „MBV”. T re ść m ów iąca, że jak tak dale j pójdzie , policja dotrze do praw dy. Ale najw yraźnie j nie dotarła. I być m oże le pie j bę dzie , je śli nie dotrze ? Po raz pie rw szy Hallbjørn napraw dę dopuścił e w e ntualność , że je go córka m iała coś w spólne go z trage dią, jaka w ydarzyła się w Ve stm annie . Było to racjonalne założe nie , które pow inie n przyjąć już daw no. T yle że ojcow ie nie zaw sze działali racjonalnie . A już w szcze gólności nie w te dy, gdy chodziło o ich w łasne córki. Olse n położył się na pryczy i podłożył rę ce pod głow ę . J e śli Ann-Mari m iała z tym cokolw ie k w spólne go, je go obe cność w are szcie m ogła być najle pszą rze czą, jaka im się przytrafiła. Hallbjørn znalazł się w ide alne j sytuacji, by w ziąć w inę na sie bie . Zrozum iał to dopie ro te raz .
34 Niedziela, 20 grudnia, godz . 17.10 Katrine stanę ła prze d drzw iam i ce li i popraw iła bluzkę . Obok stał S igvald z m agne tycznym klucze m , cze kając, aż kobie ta da m u znak, by otw orzył. – J e ste ś te go pe w na? – zapytał. – T ak . Otw ie raj.
Rozle gł się m e chaniczny dźw ię k i m ocow anie puściło. Nolsøe odsunął dodatkow ą zasuw ę , a pote m otw orzył drzw i. Katrine be z zastanow ie nia ruszyła prze d sie bie . Hallbjørn podniósł się z pryczy i stanął nie m al na baczność . – Załatw to szybko – ode zw ał się S igvald. – Mam taki zam iar. S kie row ała w zrok na Olse na i już chciała się ode zw ać , kie dy to on prze jął inicjatyw ę . – Pow ie m w am w szystko – oznajm ił. – S łucham ? Policjanci w ym ie nili zde zorie ntow ane spojrze nia. – Pow ie m w am , co się stało i gdzie je st ciało dzie w czyny. Nolsøe spraw iał w raże nie , jakby m iał osunąć się na podłogę . Katrine nie m ogła uw ie rzyć w to, co słyszy. – Nie podam w am w szystkich szcze gółów , trochę m uszę zostaw ić dla sie bie – dodał Olse n nie pokojącym tone m , uśm ie chając się le kko. – Ale być m oże uda w am się odnale źć ciało, je śli prądy nie w yniosły go na otw arte m orze . Dw oje policjantów trw ało w be zruchu. Katrine m iała w raże nie , że je j tow arzysz w strzym ał odde ch. – Ale potrze buję zape w nie nia na piśm ie , że w grę w chodzi tylko dw adzie ścia pię ć lat . – Posłuchaj... – zaczę ła Elle gaard. – Nie . T o w y posłuchajcie – pow ie dział stanow czo Hallbjørn, potę gując w raże nie , że m ają do czynie nia z psychopatą. – Chcę to załatw ić raz na zaw sze , a pote m m ie ć spokój. Zrobił krok w ich kie runku. – I je dnoosobow a ce la w Danii – dorzucił. – T o m ój w arune k . J e ste ście w stanie to załatw ić? Na piśm ie ? Katrine w biła w nie go w zrok . Usilnie starał się spraw iać w raże nie , jakby cze rpał satysfakcję z te j sytuacji. G dyby m nie j się starał, być m oże w yszłoby to bardzie j naturalnie . Człow ie k w je go położe niu pow inie n w yglądać na pokonane go, nie na zw ycię zcę . Nie był je dnym z tych psychopatów , którzy cze rpali dziką przyje m ność z konfrontacji z policją – prze ciw nie , był prze rażony w izją spę dze nia re szty życia za kratkam i. – Wię c jak bę dzie ? – ode zw ał się . S igvald w e stchnął, a pote m w ysze dł na korytarz . Hallbjørn odprow adził go nie rozum ie jącym spojrze nie m . Elle gaard nabrała głę boko tchu. – J e ste ś w olny, Hal – pow ie działa.
– Co takie go? – Może sz w yjść z ce li. Wycofuje m y zarzuty. – Ale ... Urw ał i prze z chw ilę w yglądał, jakby m iał ze m dle ć . – Ale ... – pow tórzył. – Kilka godzin te m u dostałam w iadom ość . – We stchnę ła głośno. – Na te le fon Pouli. – Ale ... – Prze stań się pow tarzać . J e ste ś w olny. Widziała, z jakim trude m przyszło m u prze łknię cie śliny. Oparł się o ścianę , a drugą rę ką potarł skronie . Pote m znów na nią spojrzał, jakby szukał ratunku i zrozum ie nia. – Wiadom ość była krótka, ale tre ściw a – dodała Katrine . – S prow adzała się do te go, że uję liśm y nie w inne go człow ie ka. Olse n spojrzał na otw arte drzw i, a pote m na pryczę . Cofnął się i usiadł na nie j. – T o... to nie m ogło w ystarczyć . – Oczyw iście , że nie . – Wię c ... – Prze prow adziliśm y w szystkie m ożliw e badania znale zione go prze dm iotu – w yjaśniła. – Nie m a na nim śladu, który św iadczyłby, że kie dykolw ie k m iałe ś z nim kontakt . – T o w ciąż za m ało... – odparł, krę cąc głow ą. – Ow sze m . I m nie j w ię ce j to sam o odpisałam nadaw cy S MS -a. – I? – Otrzym ałam odpow ie dź , że cze rw ona rę kaw iczka została w e pchnię ta na sam tył dolne j szuflady szafki nocne j w tw oje j sypialni. Nie dow ie rzał. Wciąż le kko krę cąc głow ą, schow ał tw arz w dłoniach. – T yle w ystarczyło – pow ie działa Katrine . – J ak w ie sz, tylko kilka osób znało szcze góły. J a, S igvald, te chnicy i ty. Zbliżyła się do nie go i po chw ilow ym nam yśle usiadła na pryczy. – Ale dlacze go... dlacze go ktoś m iałby m i podkładać m ate riał dow odow y, a pote m się przyznać? – Nie w ie m . – T o nie m a se nsu... – Podobnie jak nie m a se nsu tw oje przyznanie się – odparła. – Dlacze go to zrobiłe ś? S pojrzał je j w oczy i po chw ili odw rócił w zrok . Pow odów takie go zachow ania m ogło być kilka i szcze rze m ów iąc, Elle gaard nie dziw iła się
Hallbjørnow i. S am a na je go m ie jscu być m oże postąpiłaby podobnie . – Chciałe m ... chciałe m jakoś... – W porządku. Popatrzyła na korytarz, a pote m obję ła Hallbjørna ram ie nie m . Był to odruch, im puls, nad którym się nie zastanaw iała. – Nic z te go, co pow ie działe ś, nie m a znacze nia – stw ie rdziła. – Chyba że pow tórzysz to w oficjalnym ze znaniu, w norm alnych okolicznościach. Milczał, nie doce niając słabe go żartu. Katrine skarciła się w duchu – Olse n m usiał już być prze konany, że dożyje sw oich dni w w ię zie niu. Nie łatw o je st funkcjonow ać z taką św iadom ością prze z chw ilę , a co dopie ro prze z tyle godzin, ile tu prze sie dział. Musiała postę pow ać z nim ostrożnie , przynajm nie j prze z jakiś czas. Hallbjørn w patryw ał się w otw arte drzw i. Widziała, że inte nsyw nie coś rozw aża, ale nie m iała zam iaru pytać go te raz o cokolw ie k . Po prostu sie działa obok, otaczając go ram ie nie m i cze kając, aż dojdzie do sie bie . Po kw adransie odchrząknął i spojrzał na nią nie co pe w nie j. – Wynośm y się stąd – zaproponow ała Katrine . – W porządku. Podnie śli się i ruszyli korytarze m w kie runku w yjścia. Elle gaard czuła na sobie cię żki w zrok S igvalda, gdy Olse n odbie rał sw oje rze czy i podpisyw ał jakie ś papie ry. Kie dy zadzw oniła do Nolsøe go po ode braniu S MS -ów , był sce ptyczny. J e dnak naw e t je go nie chę ć nie m ogła prze słonić racjonalności. Ktoś w robił Hallbjørna, a w dodatku się do te go przyznał. – G otow e – pow ie dział Olse n, odsuw ając kartkę . Założył ze gare k, a pote m skie row ali się do drzw i. W trójkę w sie dli do służbow e go m onde o. Katrine zaję ła m ie jsce za kie row nicą, Nolsøe usiadł koło nie j, a Hallbjørn z tyłu. Elle gaard uruchom iła silnik i ruszyła w kie runku Ve stm anny. Przypuszczała, że cze ka ją długa prze praw a. Wystarczy, że którykolw ie k z je j tow arzyszy rzuci jakąś luźną m yśl na te m at te go, co się zdarzyło, a rozpę ta się burza. – Nam ie rzyliście te n te le fon? – ode zw ał się Olse n po kilku m inutach. – Nie – odparła. – Znów zbyt m ało stacji bazow ych. Wie m y tylko, że został użyty w Ve stm annie lub je j okolicach. S pojrzała na nie go w luste rku, a Hallbjørn pokiw ał głow ą. – Macie jakąś hipote zę ? – Nie – w trącił Nolsøe . – Oprócz te go, że ktoś napraw dę sobie z nam i pogryw a. – Albo w y pogryw acie także ze m ną.
– Co takie go? Olse n zapatrzył się na w znie sie nia w oddali. – Może w ypuściliście m nie tylko po to, że by ze brać w ię ce j dow odów – odparł. – Może nadal sądzicie , że to ja porw ałe m tę dzie w czynę , i liczycie na to, że po w yjściu z are sztu zacznę w panice zacie rać ślady. S igvald obrócił się do nie go prze z ram ię . – Zape w niam cię , że gdyby istniał cie ń szansy, że je ste ś w inny, nie w ypuściłbym cię z tam te j ce li. Brakow ało tylko, by dodał „sukinsynu”, pom yślała Katrine . – I dzię kuje sz nam za te n kre dyt zaufania paranoją? – dodał Nolsøe i parsknął. – Właściw ie m ożna było się te go spodzie w ać . Hallbjørn zam ilkł i nie ode zw ał się już aż do Ve stm anny. Elle gaard nie próbow ała naw iązać z nim kontaktu. Naw e t gdyby je chali sam i, zostaw iłaby go sam na sam ze sw oim i m yślam i. Potrze bow ał czasu, by dojść do sie bie , ona zre sztą te ż . S ytuacja zm ie niała się jak w kale jdoskopie i trudno było się spodzie w ać , że e m ocje nadążą za rozum e m . W końcu zaparkow ała na Fjalsve gur. T aśm y policyjne były już zdję te , ale nikt nie zadbał o to, by je pozbie rać . Nie które z nich nadal le żały prze d dom e m , stanow iąc bole sne przypom nie nie ogrom ne go błę du, który pope łniła policja. Kje ld Moslund zadziałał błyskaw icznie , gdy tylko dow ie dział się o w iadom ości, którą otrzym ała je go podw ładna. Wie dział, że liczy się każda se kunda. G dyby m e dia zw ie trzyły spraw ę , a Hallbjørn nadal prze byw ałby w are szcie , w ybuchłby skandal. Zape w ne i tak w ybuchnie , ale le pie j się bronić , gdy nie słusznie osadzony człow ie k je st na w olności. – J e ste śm y na m ie jscu – oznajm iła. Olse n potrząsnął głow ą, jakby dopie ro te raz zdał sobie z te go spraw ę . Be z słow a otw orzył drzw i, a pote m w ysiadł z sam ochodu. Katrine spojrzała na sw oje go tow arzysza. – Odstaw isz auto pod Krá kure iðrið? – zapytała. – Ale co ty... – Muszę z nim porozm aw iać . – Nie w ie m , czy to dobry pom ysł. W te j sytuacji pow inni rozm aw iać z nim nasi praw nicy. – Be z obaw – odparła, a pote m szybko ruszyła za Hallbjørne m , by Nolsøe nie m iał czasu na dalsze obie kcje . W norm alne j sytuacji być m oże by je podzie lała. Policja w łaściw ie podłożyła się Olse now i, stw arzając m u ide alną okazję , by m ógł ubie gać się o odszkodow anie . Wystarczył dobry praw nik i odrobina de te rm inacji.
Kie dy zatrzym yw ali Hallbjørna, spraw a w ydaw ała się jasna. Z dzisie jsze j pe rspe ktyw y je dnak łatw o było argum e ntow ać , że podję li de cyzję zbyt pochopnie . Elle gaard to nie dziw iło – to norm alne , gdy coś pójdzie nie tak . I zazw yczaj ludzie ochoczo z te go korzystają. – Hal – ode zw ała się , gdy podnosił poskrę caną policyjną taśm ę . Obrócił się i spojrzał na nią be z w yrazu. – G dzie je st m oja córka? – zapytał. – Mów iłam ci, w Krá kure iðrið. – Dlacze go nie w dom u? – Najpie rw chciałam trochę tu posprzątać . Pokiw ał głow ą, a pote m zaczął zbie rać kole jne kaw ałki taśm y. Katrine m iała nadzie ję , że te chnicy pozabie rali ze środka w szystkie folie ochronne i nie zostaw ili bajzlu. W Kope nhadze nie raz w idziała, jak w yglądały m ie szkania po w izycie krym inalistyków . – Dobrze się czuje sz? – zapytała. – O tyle o ile . Elle gaard roze jrzała się i skrzyw iła, w idząc, co zostaw ili po sobie gapie i dzie nnikarze . Na ulicy le żało pe łno nie dopałków , a tuż obok w alały się plastikow e bute lki po napojach, chuste czki higie niczne i inne rze czy, które jak za dotknię cie m czarodzie jskie j różdżki zaw sze pojaw iały się w m ie jscu w ię kszych spę dów . – Byłe m w are szcie – ode zw ał się Olse n. Katrine spojrzała na nie go z nie pokoje m . – Wię c jak m am się czuć? – We pchnął taśm ę policyjną do kie sze ni. – T w ój kum pe l groził m i, że w duńskim w ię zie niu w e zm ą się za m nie , bo zam ordow ałe m Bogu ducha w inną dzie w czynę . T akim ludziom się nie odpuszcza. – Hal... – Wie sz, z jaką św iadom ością spę dziłe m całą noc? – ciągnął, patrząc gdzie ś w dal. – Że m oja córka zostanie sam a. Na co najm nie j dw adzie ścia pię ć lat . Elle gaard nie w ie działa, co pow ie dzie ć , w ię c tylko słuchała. – Po m oim w yjściu byłaby już po czte rdzie stce , a ja pe w nie docze kałbym się w nuków . Całe życie prze szłoby m i m ię dzy palcam i tylko dlate go, że daliście się pode jść jak dzie ci. S podzie w ała się , że to przyczyne k do dłuższe j tyrady, ale Hallbjørn urw ał i pokrę cił głow ą. T rochę je dnak pozostało z je go żołnie rskie j dyscypliny, pom yślała. – Ale nie m am zam iaru te go roztrząsać – dodał. – Musicie skupić się
na tym , że by znale źć J yttę . T o te raz najw ażnie jsze . – Wie m . – Wię c zostaw m nie i rób, co m usisz – pow ie dział. – Ogarnę dom , zanim zadzw onię do Ann-Mari. – J e ste ś pe w ie n, że ... – Chcę zostać sam , Katrine . Nie m iała zam iaru naciskać , ale nie chciała te ż rozstaw ać się w taki sposób. Zrobiła krok w je go kie runku, Olse n je dnak obrócił się i otw orzył drzw i. Wsze dł do środka, po czym zam knął je za sobą, naw e t na nią nie patrząc . Właściw ie nie m ogła m u się dziw ić . Na je go m ie jscu nie chciałaby zam ie nić ani słow a z osobą, prze z którą trafił do w ię zie nia. Elle gaard roze jrzała się po podw órzu. Pozbie rała trochę śm ie ci i w rzuciła je do stojące go nie opodal konte ne ra. Pote m w zię ła głę boki odde ch i w yciągnę ła te le fon. – Zaw racaj – pow ie działa, gdy S igvald ode brał. – Zm iana planów . J e dzie m y do Mikke lse nów . Nolsøe się nie ociągał. J uż po chw ili ode brał ją z Fjalsve gur i raze m poje chali pod re m izę strażacką. Zostaw ili tam sam ochód, a pote m ruszyli ście żką m ię dzy Me lin a Hægstafjall w kie runku je ziora. Nie odzyw ali się , każde było pogrążone w e w łasnych m yślach. Dopie ro kilkase t m e trów prze d dom e m S júrðura S igvald podjął te m at . – Działaliśm y zgodnie ze sztuką – zauw ażył. – Wie m . – Nie m a podstaw , że by nas pozw ać . – Zaw sze są podstaw y, je śli ktoś okazał się nie w inny. Nolsøe w e stchnął, tym sam ym przyznając je j rację . – J e śli cze m uś uchybiliśm y, to tylko po otrzym aniu te go S MS -a. S pojrzała na nie go pytająco. – Za szybko go w ypuściliśm y – w yjaśnił S igvald. – Nie żartuj... – Nie żartuję . T ylko o to m oglibyśm y m ie ć do sie bie pre te nsje – oznajm ił tw ardo. – Wystarczyło, że pojaw ił się S MS , a tw ój sze f spanikow ał. – Musiał uprze dzić działania m e diów . – S ą rze czy w ażne i w ażnie jsze – odparow ał Nolsøe . – Ważnie jsze je st dobro śle dztw a. Katrine nie m iała ochoty dyskutow ać na te n te m at z S igvalde m . J e j zdanie m Moslund podjął słuszną de cyzję . A im szybcie j zapadła, tym le pie j. Me dia tylko cze kały na potknię cia policji i be zlitośnie e ksploatow ałyby te m at .
– Dostaliśm y w iadom ość od m orde rcy – pow ie działa. – Moim zdanie m to w ystarczający pow ód, że by w ypuścić Olse na. – Moim nie . – W takim razie nie kie ruje sz się w zglę dam i obie ktyw nym i, tylko w łasną nie chę cią. – Dopraw dy? – Oczyw iście . Od początku m asz go na ce low niku. – Bo je st pode jrzany. – W jakim se nsie ? Elle gaard dostrze gła z oddali jakiś ruch w oknie . Zm rużyła oczy, ale prze z firanki nie m ogła dostrze c, co się dzie je w dom u Mikke lse na. – Prze de w szystkim m a traum ę po O peration Bøllebank. – Być m oże – przyznała. – Ale podobnie sytuacja w ygląda z se tkam i tysię cy żołnie rzy na całym św ie cie , którzy w rócili z Iraku czy Afganistanu. Ich w szystkich te ż pode jrze w asz o to, że m ordują nie w inne dzie w czyny? – Nie . – Wię c co spraw ia, że Olse n tak ci nie pasuje ? – On m i pasuje – zaoponow ał. – Pasuje na zabójcę . Elle gaard spojrzała na nie go, spodzie w ając, że S igvald uśm ie chnie się i obróci to w żart . Nolsøe trw ał je dnak z kam ie nnym w yraze m tw arzy, także przyglądając się budynkow i prze d nim i. – J e st te ż kw e stia śm ie rci je go żony – dodał. – J ą te ż zam ordow ał? S zybko pożałow ała, że zadała to pytanie . Zrobiła to le kkim tone m , prze z co poczuła się nie sw ojo, a w dodatku spostrze gła, że S igvald w zruszył ram ionam i. – T e go nie w ie m . – Błagam cię , nie pogarszaj spraw y. Hallbjørn i tak w ystarczająco prze z nas w ycie rpiał. – Prze jrzyj akta spraw y. – S łucham ? – S praw dź , jak um arła. Wszystko je st w archiw ach. Pode szli do dom u S júrðura. Św iatło się paliło, ale w oknie nie było już nikogo w idać . S igvald be z zastanow ie nia załom otał do drzw i. – Panie Mikke lse n, proszę otw orzyć! – zaw ołał. Odpow ie działa m u cisza. S igvald pocze kał chw ilę , a pote m zaw ołał je szcze raz . G dy i tym raze m nie otrzym ali żadne j odpow ie dzi, w ym ie nili zanie pokojone spojrze nia. – Widziałaś ruch w oknie ?
– T ak . Ktoś tam je st – odparła Katrine i zbliżyła się do drzw i. T ym raze m sam a zapukała. – S júrður? Una? Wciąż nic . Policjanci odcze kali je szcze m om e nt , kilkakrotnie ponaw iając w e zw anie . Pote m oboje się gnę li do kabur z pistole tam i.
35 Niedziela, 20 grudnia, godz . 19.30 Hallbjørnow i w końcu udało się doprow adzić dom do przyzw oite go stanu. Nie w ie dział dokładnie , ile m u ze szło, m oże dw ie godziny. Z pe w nością byłoby gorze j, gdyby zazw yczaj panow ał tutaj porząde k, ale ponie w aż nigdy się tym nie prze jm ow ał, pe w ie n poziom chaosu był m ile w idziany. Opadł cię żko na kanapę , otw orzył puszkę zim ne go piw a Okkara, a pote m podniósł te le fon. Wybrał num e r Ann-Mari. – Hal? – zapytała zdziw iona. – Wypuścili m nie . – Co? Kie dy? – Nie daw no. Dopie ro co przysze dłe m do dom u i ogarnąłe m w szystko, w ię c ... – J ak to w ypuścili cię ? T ak po prostu? Nie było to pie rw sze pytanie , które zadałby na je j m ie jscu. Zam knął oczy i odchylił się na oparcie kanapy. W głosie córki słychać było w yraźną ulgę , ale gdzie ś na dnie krył się nie pokój. – Pom ylili się – odparł. – Ale jak to...? – Nie m a se nsu te raz te go roztrząsać . G dzie je ste ś? – U He rdis. Olse n nie kojarzył w szystkich kole żane k córki, ale He rdis Hattarste in znał bardzo dobrze . G rała w drużynie jako bram karka, czę sto dyrygując pozostałym i dzie w czynam i. Narze kały na nią, ale He rdis m iała zarów no siłę prze bicia u tre ne ra, jak i um ie ję tności, które pozw alały je j na rozpychanie się łokciam i w ze spole . Re ze rw ow a bram karka była znacznie słabszą zaw odniczką. Hattarste in okazyw ała je dnak w ybuchow y charakte r nie tylko podczas
spotkań. Dzie w czyny z ze społu nie raz skarżyły się rodzicom , że He rdis be szta je w szatni, je śli w trakcie m e czu zdarzy im się pope łnić błąd, po którym ona puści bram kę . Rodzice inte rw e niow ali u S øre nse na, tre ne r odsuw ał naw e t bram karkę na kilka m e czów , ale po jakim ś czasie w szystko w racało do norm y. Hattarste in obie cyw ała popraw ę , Ragnar dopuszczał ją do składu, a pote m pow tarzał się znany sce nariusz . Hallbjørn nie był spe cjalistą w zakre sie w ychow yw ania dzie ci, ale w ie dział w ystarczająco dużo, by stw ie rdzić , że proble m le ży nie w naturze He rdis, a w pode jściu je j rodziców . Pozw alali je j w łaściw ie na w szystko, a w śród dzie ciaków koronnym argum e nte m za w sze lkim i głupotam i było: „Rodzice He rdis je j pozw alają”. – Nocow ałaś tam ? – zapytał. – Nie , byłam u S igrid. Prze cie ż dzw oniłe ś do je j m am y w nocy. Olse n cze kał, aż córka zapyta go, jak się czuje , co się z nim działo czy co zam ie rza te raz zrobić , ale Ann-Mari m ilczała. – Posprzątałe m już cały te n bajze l, który zostaw ili – ode zw ał się . – Mogłe ś na m nie pocze kać . – Nie chciałe m , że byś to w idziała. – Widziałam o w ie le w ię ce j, Hal – oznajm iła z pre te nsją. – Widziałam , jak odgradzają nasz dom , słyszałam , jak dzie nnikarze w ygadują na nasz te m at zupe łne bzdury... W dodatku nie chcie li m nie w puścić . Dzisiaj oglądałam to w w iadom ościach. – Przykro m i, Ann-Mari... Chciał dodać coś je szcze , ale nie w ie dział co. Prze z chw ilę panow ało m ilcze nie . – Nic nie zrobiłe ś – pow ie działa. – T o nie tw oja w ina, że ci idioci się pom ylili. – Znale źli rę kaw iczkę w szufladzie . – Wie m , słyszałam . Nie w ychw ycił w je j głosie nicze go, co m ogłoby św iadczyć , że to ona ją tam um ie ściła. Musiał je dnak założyć , że to praw dopodobna w e rsja. Może nie zrobiła te go po to, by go uję li, ale po to, by po prostu pozbyć się obciążające go dow odu? Hallbjørn zam knął oczy i pokrę cił głow ą. Nie , je go córka nie zasługiw ała na to, by w ogóle rozw ażać takie sce nariusze . Mim o to ciągle nie m ógł zapom nie ć o w iadom ości na je j te le fonie , którą prze czytał. Prze z chw ilę Olse n bił się z m yślam i, nie w ie dząc, jak postąpić . – J e ste ś tam ? – zapytała Ann-Mari.
– J e ste m , je ste m . Zastanaw iam się , kto m ógł podłożyć m i tę rę kaw iczkę . – Dobre pytanie . Zdążyłe ś sobie narobić kilku w rogów . – Aż takich, że by chcie li w robić m nie w m orde rstw o? Ann-Mari zam ilkła. Hallbjørn nie czuł się kom fortow o, prow adząc z nią taką rozm ow ę , ale w ie dział, że prę dze j czy późnie j m usiało do nie j dojść . – Policja z pe w nością to ustali – stw ie rdziła. Miał ochotę zapytać , skąd ta nagła ufność w organy ścigania, ale w porę ugryzł się w ję zyk . Na Boga, czy on napraw dę pode jrze w ał w łasną córkę ? Napił się piw a i odstaw ił puszkę . – O które j w racasz do dom u? – zapytał. – Bę dę za pół godziny. – Wyjdę po cie bie . He rdis m ie szka przy Rógvuve gur? – T ak, ale nie m a potrze by. Odprow adzi m nie . – A kto pote m odprow adzi ją? – Nic nam nie bę dzie , Hal. – S kąd ta pe w ność? – Potrafim y o sie bie zadbać . – Poula i J ytta rów nie ż potrafiły, Ann-Mari. Nie lubił używ ać te go tonu. J e szcze zanim został ojce m , obie cyw ał sobie , że nigdy nie bę dzie odnosił się do sw oje go dzie cka prote kcjonalnie , naw e t je śli ono sam o da ku te m u pow ody. Ale zam ie rze nia to je dno, praktyka to drugie . Wszystko się zm ie nia, kie dy tw oja żona ląduje na porodów ce . – Wyjdę po cie bie – oznajm ił stanow czo. – O dw udzie ste j trzydzie ści. Nie cze kając na odpow ie dź , rozłączył się . Efe kt te go bę dzie zape w ne taki, że Ann-Mari sam a w róci do dom u prze d dw udzie stą trzydzie ści. Dobrze znał sw oją córkę i w ie dział, że nie da się nią ste row ać . Podobnie zre sztą było z Karlą. T o kole jna ce cha, jaką Ann-Mari odzie dziczyła po m atce . Olse n rozsiadł się w ygodnie j i w łączył te le w izor. Om ijał stacje inform acyjne , prze konany, że bę dą pokazyw ać je go dom otoczony policyjnym kordone m . W końcu w ybrał jakiś program z ce le brytam i na duńskie j stacji Kanal 5. Raz po raz ze rkał na ze gare k i cze kał, aż nade jdzie w łaściw a godzina. Kw adrans prze d czase m rozle gł się dźw ię k te le fonu. Hallbjørn przypuszczał, że córka dzw oni, by poinform ow ać go, że w łaśnie w yszła. Zobaczył je dnak nie znajom y num e r. – T ak? – Panie Olse n, m ów i chefpolitiinspektør Kje ld Moslund. Hallbjørn uniósł brw i. – Dzw onię , by osobiście prze prosić pana za zaistniałą sytuację . Mam
nadzie ję , że rozum ie pan, jakie m otyw acje nam przyśw ie cały. – T a... tak, oczyw iście . – Wie m , że pan służył w arm ii, w ię c tym bardzie j liczę na to, że nadaje m y na tych sam ych falach. – T ak . – Działaliśm y na podstaw ie inform acji, którym i dysponow aliśm y w tam te j chw ili. J ak pan w ie , nie m oże m y w ie rzyć na słow o w szystkim , którzy tw ie rdzą, że są nie w inni. W te n sposób w ypuszczalibyśm y każde go prze stę pcę . Oczyw iście , tak jak w szystkim , zdarzają się nam pom yłki... S zcze gólnie kie dy zostaje m y ce low o w prow adze ni w błąd. – Nie m yli się tylko te n, kto nic nie robi – odparł Hallbjørn, zaskakując sam sie bie . Chciał dodać coś je szcze , ale rozle gł się dzw one k do drzw i. Olse n się podniósł. – Prze praszam , nie m ogę te raz rozm aw iać – dodał szybko. – Muszę zająć się córką. Prze z to w szystko... w ie pan, je st kilka spraw ... – Oczyw iście , oczyw iście – pow ie dział ze zrozum ie nie m Moslund. – L e cę na w yspy dziś w nocy, w ię c m am nadzie ję , że jutro bę dzie m y m ogli porozm aw iać tw arzą w tw arz . Hallbjørn podsze dł do drzw i. – J a rów nie ż – zape w nił go. – Do w idze nia. Nie słyszał, czy Kje ld m ów ił coś je szcze . S chow ał te le fon do kie sze ni, a pote m otw orzył drzw i. Po drugie j stronie nie stała je dnak Ann-Mari, a kobie ta, którą dobrze kojarzył. – Pan Olse n? Z bliska T hurid Martinsdóttir w yglądała na nie co starszą. – Widzę , że m am dzisiaj w zię cie – zauw ażył. Posłanka prze dstaw iła się , a pote m uraczyła go je dnym ze sw oich firm ow ych uśm ie chów i spojrzała znacząco w kie runku korytarza. Ponie w aż Hallbjørn nie spie szył się , by zaprosić ją do środka, sam a prze ję ła inicjatyw ę . – Mogę w e jść? – Nie ste ty, w łaśnie w ychodzę . Na je j tw arzy odm alow ało się zaskocze nie . Najw yraźnie j była przyzw yczajona do te go, że w yborcy traktują ją jak królow ą. T ak byw a, gdy ktoś spotyka się je dynie ze sw oim i pople cznikam i. – Ale m oże się pani ze m ną prze jść . – Chę tnie . – Muszę ode brać córkę , w ię c ... sam a pani rozum ie . Rozprom ie niła się , uzm ysław iając sobie , że to najw yraźnie j siła w yższa.
Hallbjørn w ziął kurtkę z w ie szaka, a pote m zam knął drzw i i w skazał kie rune k . Ruszyli nie spie sznie w stronę Hallarve gur. – Rozum ie m , że cie kaw i panią to, co m i się przydarzyło – zaczął Olse n, chcąc od razu załatw ić form alności i prze jść do ce lu je j w izyty. – T ak . T o nie byw ała sytuacja. Hallbjørn z uśm ie che m pokiw ał głow ą. Miał w zanadrzu kilka le pszych okre śle ń. Uśw iadom ił sobie , że czuje się trochę le pie j. Może nie fizycznie , bo w ciąż był nie w yspany i zm ę czony, ale psychika zdaw ała się w racać na zw yczajne tory. – Pow ie m w prost , panie Olse n: to skandal. – Nie bę dę z tym pole m izow ać . – T o, co zrobiła Dania, nadaje się do Europe jskie go T rybunału Praw Człow ie ka. Hallbjørn spojrzał na nią spode łba. – T o cie kaw e – pow ie dział. – Do te j pory m iałe m panią za prze ciw niczkę w sze lkich e urope jskich organizacji. O ile pam ię tam , krytykow ała pani naw e t sam ą Radę Europy. – T rybunał to nie organ Rady. – Nie ? – Nie . T o organ Europe jskie j konw e ncji praw człow ie ka. – Ach tak? – zdziw ił się Olse n. – T o rze czyw iście w ie le zm ie nia. – Doce niam pańskie poczucie hum oru. I nie dziw ię się , że m a pan w isie lczy hum or. Na pana m ie jscu zape w ne zachow ałabym się podobnie , choć w ątpię , czy odpuściłabym tak łatw o. – Kto tw ie rdzi, że odpuszczam ? Martinsdóttir roze jrzała się i rozłożyła rę ce . – Wrócił pan do Ve stm anny, praw da? – zapytała. – J a zostałabym w stolicy i natychm iast zaczę łabym dochodzić sw oich praw . – Moje praw a nie zostały naruszone . – Chyba pan żartuje . – Nie – odpow ie dział pow ażnie Olse n. – Policja zrobiła, co uw ażała za słuszne . T hurid potrze bow ała chw ili, by przysw oić to stw ie rdze nie . Hallbjørn nie uw ażał, by policja rze czyw iście była be z w iny, ale z jakie goś pow odu pow ie dze nie te go spraw iło m u satysfakcję . Być m oże po prostu nie m ógł prze puścić okazji, by dopie c Martinsdóttir – posłance aroganckie j, zbyt pe w ne j sie bie i czę sto go irytujące j. – Poza tym co m a z tym w spólne go Dania? – zapytał.
– Wszystko. T o oni pana zam knę li. – Nie . Zam knął m nie Fare r, S igvald Nolsøe . T e n sam , który był na pani w ie cu w porcie . – Prze cie ż are sztow ania dokonała... – Elle gaard? Ona tylko założyła m i kajdanki. Całą re sztę zrobili m oi rodacy, pani pose ł. Hallbjørn zatrzym ał się i obrócił do nie j. S pojrze li sobie w oczy. – Wydaje m i się , że nie m am y o czym rozm aw iać – oznajm ił. Dopie ro te raz poczuł praw dziw ą satysfakcję . Wcze śnie jsze uczucie było je dynie nam iastką. – Ow sze m , chyba nie m am y – w zruszyła ram ionam i. – Że gnam pana. Nie cze kając na odpow ie dź , poszła w prze ciw nym kie runku. Olse n odprow adził ją w zrokie m , a pote m skie row ał się ku ulicy, na które j m ie szkali Hattarste inow ie . L e dw ie je dnak prze sze dł kilka m e trów , gdy zobaczył, że z prze ciw ka nadchodzą je go córka i He rdis. Była z nim i je szcze je dna dzie w czyna, ale w tym św ie tle Hallbjørn nie potrafił je j rozpoznać . Ze rknął na ze gare k . Nic dziw ne go, że dopie ro w yszły; zostało je szcze trochę czasu do m om e ntu, gdy m iał pójść po Ann-Mari. Olse n zastanaw iał się prze z chw ilę , a pote m w ycofał. S krę cił w nie w ie lką uliczkę m ię dzy dom am i i cze kał. Poczuł się pe rfidnie , ale na dobrą spraw ę robił dokładnie to sam o, co w cze śnie j, gdy prze glądał te le fon córki. Pocze kał, aż dzie w czyny znalazły się nie opodal, a pote m w ytę żył słuch i ruszył za nim i. S zybko prze konał się , że m ów ią zbyt cicho, by cokolw ie k usłyszał. Przyspie szył kroku, starając się zbliżyć do nich. – Myślisz, że m am y proble m ? – zapytała Ann-Mari. – Nie w ie m – odparła He rdis. – S koro w ypuścili m oje go ojca, to znaczy, że bę dą szukać ... – T o oczyw iste . – Zaczną grze bać i w końcu dogrze bią się do praw dy. Hallbjørn nie w ie rzył w łasnym uszom . Czuł się , jakby słuchał rozm ow y obcych osób, jakby je dną z nich nie była je go córka. J e j głos brzm iał inacze j, w dodatku nigdy nie słyszał, by m ów iła o nim pe r ojcie c . Na dom iar złe go dotarł do nie go se ns ich słów . Nie m iał już w ątpliw ości, że MBV to He rdis Hattarste in lub trze cia z dzie w czyn, ta, która m ilczała. – Uw ażasz, że ją znajdą? – rzuciła Ann-Mari. – Nie sądzę .
– A je śli? – T o w szystkie bę dzie m y m iały pozam iatane – w e stchnę ła He rdis. – Ale nie m am zam iaru rozm aw iać o tym po raz tysię czny. Co się stało, to się nie odstanie , nic nie poradzisz . T e raz trze ba zadbać o sie bie . – Wiadom o. Prze z parę m inut szły w m ilcze niu. Olse n m usiał nie co zw olnić , by go nie zauw ażyły. Chw ilę późnie j usłyszał, że zm ie niły te m at . Dyskutow ały o nadchodzącym m e czu i rozw ażały, czy nie zostanie odw ołany. Hallbjørn uśw iadom ił sobie , że m usi pójść skróte m z Hallarve gur, by dotrze ć do dom u prze d córką. Z m yślam i kotłującym i się w głow ie przyspie szył kroku. J ak w transie dotarł na Fjalsve gur, a pote m szybko otw orzył drzw i i w sze dł do środka. Pow ie sił kurtkę , usiadł z piw e m na kanapie i w łączył Kanal 5. Cze kał. Zastanaw iał się , jak pow inie n się zachow ać . Odsuw ał od sie bie tę m yśl, od kie dy prze czytał S MS -a od MBV, ale te raz nie m ógł dłuże j te go robić . J e śli Ann-Mari była zam ie szana w m orde rstw o tych dw óch dzie w czyn, m usiał w ie dzie ć . Musiał w ie dzie ć , by je j pom óc . Kie dy w e szła do środka, w ypił duży łyk piw a. – J uż je ste m , Hal – ode zw ała się , zam ykając drzw i. – Miałe m po cie bie w yjść . Nie m iał poję cia, dlacze go to pow ie dział. S e rce w aliło m u jak m łote m , a puszka była już pusta. Podniósł się i podsze dł do lodów ki, by w ziąć kole jną. – He rdis i S igrid m nie odprow adziły. – S igrid? – Obrotow a w ze spole – w yjaśniła Ann-Mari. – Nie uw ażasz na m e czach? – rzuciła z le kkim uśm ie che m , w chodząc do salonu. Zanim Hallbjørn zdążył się nad tym zastanow ić , pode szła do nie go i go obję ła. Prze z chw ilę stał skołow any, nie w ie dząc, jak się zachow ać . Od śm ie rci Karli rzadko zdarzało się , by córka okazyw ała m u jakie kolw ie k e m ocje . T e raz zaś przylgnę ła do nie go, jakby m iała dzie się ć lat . S zybko się zm itygow ał i otoczył ją ram ie nie m . – Dobrze , że je ste ś – pow ie działa. T o krótkie zdanie spraw iło, że Hallbjørn się otrząsnął. Oczyw iście , że Ann-Mari nie m iała nic w spólne go z zabójstw e m . Prze cie ż to je go córka, którą zna na w ylot . O czym on m yślał? Mógł to zrzucić je dynie na karb zm ę cze nia. Nie zm ie niało to je dnak faktu, że coś w ie działa. I m oże było w tym coś w ię ce j? Może ktoś w ciągnął ją w całą spraw ę w bre w je j w oli, bo w ie działa
za dużo? He rdis Hattarste in z pe w nością nie m iałaby oporów , gdyby sytuacja ją do te go zm usiła. – Ann-Mari... Odsunę ła się i spojrzała na nie go. S podzie w ał się zobaczyć nie pe w ność , w zrusze nie czy naw e t rozczule nie na je j tw arzy, ale Ann-Mari zachow yw ała całkow ity spokój. Zupe łnie jak je j m atka. Hallbjørn nigdy nie w idział, by Karla m iała choćby szkliste oczy, naw e t kie dy w yje żdżał na m isję UNPROFOR . – No? – J e śli chce sz pogadać ... – O czym ? – O w szystkim . Wie sz, że m oże sz ... – Boże , Hal, co to za sm ę ty? – zapytała. – Przytulić się nie m ożna, bo od razu m usim y rozm aw iać o jakichś... sam a nie w ie m , proble m ach dzie w czę cych? T o m asz na m yśli? – Nie . – Wię c co? Wzruszył ram ionam i. – Cokolw ie k – odparł. – Choćby zw iązane go ze śm ie rcią Pouli i J ytty. – J ytta m oże je szcze żyć . Potrząsnął głow ą i prze cze sał w łosy. Przydałby się prysznic, pom yślał. – Oczyw iście – popraw ił się . – Oczyw iście , że m oże . Mie jm y nadzie ję , że tak je st . – T o m oże pow ie sz dokładnie , o co ci chodzi? Zdję ła kurtkę , a Olse n gorączkow o zastanaw iał się nad tym , jak pode jść do te m atu. W końcu uznał, że najle pie j bę dzie przyjąć najprostszy sposób. – G dybyś o czym ś w ie działa, coś w idziała... – O czym ty m ów isz? – G dybyś m iała inform acje , których nie m oże sz prze kazać policji z jakichś pow odów , pam ię taj, że m ogę to załatw ić . Wbiła w nie go w zrok i uniosła brw i. Otw orzyła le kko usta, jakby słow a znajdow ały się już na końcu ję zyka. Ostate cznie je dnak w róciła do drzw i i pow ie siła kurtkę na w ie szaku. Pote m skie row ała się do kuchni. – Chyba m usisz odpocząć po tym w ię zie niu – pow ie działa. – Połóż się , a ja zrobię ci coś do je dze nia. Hallbjørn nie m ógł dłuże j m ie ć złudze ń. Albo w yłoży kaw ę na ław ę , albo do nicze go nie dojdzie . Wie dział, że rozpę ta burzę , ale z dw ojga złe go było to le psze , niż pozw olić , by córka w pakow ała się w proble m y. Nie m iał je dnak zam iaru przyznaw ać się do te go, że spraw dzał je j te le fon. Z je j punktu w idze nia byłoby to znacznie gorsze niż śle dze nie dzie w czyn
w drodze na Fjalsve gur. W św ie cie nastolatków kom órka stanow iła św ię tość , podobnie jak konto na Face booku czy w ogóle kom pute r. – Wysze dłe m po cie bie w cze śnie j – oznajm ił. Ann-Mari otw orzyła lodów kę . – T ak? – rzuciła, prze glądając skąpe zapasy, jakie zgrom adzili w ostatnim czasie . – S łyszałe m w aszą rozm ow ę . – Co takie go? Córka obróciła się do nie go i prze z dłuższą chw ilę patrzyła nie rozum ie jącym w zrokie m . Ocknę ła się dopie ro, gdy rozle gł się dźw ię k inform ujący, że drzw i lodów ki są otw arte zbyt długo. – J ak to? – spytała. – Zauw ażyłe m , że odprow adzają cię dw ie kole żanki, w ię c się w ycofałe m – skłam ał. – Nie chciałe m robić za nadopie kuńcze go ojca. – Ale ... – Było cicho, nie m ogłe m nie usłysze ć . – Ale co ty... Zam knę ła lodów kę i sygnał w końcu ucichł. Nie była zła, racze j zanie pokojona. Hallbjørn uznał, że dobrze rozw iązał proble m – o ile w ogóle m ożna było w tym przypadku m ów ić o jakim kolw ie k dobrym w yjściu. – Zastanaw iałyście się , czy praw da w yjdzie na jaw – dodał. Ann-Mari nie odpow iadała, ale te raz ucie kła spojrze nie m . J e j nie pokój prze sze dł w aute ntyczne prze raże nie , które go Olse n je szcze nigdy nie w idział na tw arzy córki. – Posłuchaj... – Nie w ie m , co słyszałe ś – pow ie działa drżącym głose m . – Ale to były w ygłupy. Rozw ażałyśm y, czy... – Może sz m i o w szystkim pow ie dzie ć – pow tórzył. – Rozum ie sz? Podsze dł do nie j i zajrzał je j głę boko w oczy. Obaw iał się , że bę dzie starała się zaprze czyć te m u, co słyszał, ale dała sobie spokój. Była m ądrą dzie w czyną. – Hal, to nie je st tak – ode zw ała się po chw ili. – J ak? – Nie zrobiłam nicze go złe go. Hallbjørn dopie ro te raz uśw iadom ił sobie , że w strzym uje odde ch. S tłum ił w sobie potrze bę , by coś pow ie dzie ć . Nie zam ie rzał ponaglać córki. – Nie m am żadne j m roczne j taje m nicy – dodała. – Nie w ie m , co sobie w ym yśliłe ś, ale zape w niam cię , że prze sadzasz . Wypuścił pow ie trze . A zate m nie m iała zam iaru nicze go w yznać .
– Wię c o czym rozm aw iałyście ? Prze w róciła oczam i w najbardzie j nie w inny, nastole tni sposób, jaki w idział. Było to tak te atralne , że trudno było je j uw ie rzyć . – Zw ykłe ploty – w zruszyła ram ionam i. – S łucham ? – Wie sz, jak to je st ... – w yjaśniła Ann-Mari, jakby rze czyw iście spę dził dzie ciństw o na pogaduchach z przyjaciółkam i. – Ktoś coś pow ie , pote m w ie ść nie sie się dale j i pow stają te orie spiskow e . He rdis je st prze konana, że tre ne r m iał rom ans z Poulą. S igrid się z nią zgadza i dlate go m ów ią o „praw dzie , która w yjdzie na jaw ”. Olse n patrzył na córkę . – J ak dla m nie to zupe łne bzdury, ale co m am zrobić? J e śli ktoś uw aża, że lądow anie na Księ życu to ście m a, nie prze tłum aczysz m u, że tak nie je st . MBV. M ín besta vinur. Mój najle pszy przyjacie l. Olse n uśw iadom ił sobie , że skrót te n m ógł oznaczać ni m nie j, ni w ię ce j, tylko He rdis Hattarste in. Może rze czyw iście było tak, jak m ów iła Ann-Mari? Potraktow ał zarów no S MS -a, jak i w ie czorną rozm ow ę tak, jakby chodziło o dorosłych. A prze cie ż te dzie w czyny m iały dopie ro po kilkanaście lat . Żyły w zupe łnie innym św ie cie , a zgodnie z je go zasadam i m ożna było spe kulow ać do w oli, a przy tym spraw iać w raże nie , jakby dyskutow ało się o praw dziw ych zdarze niach. – Nie m asz się o co m artw ić – dodała córka. – Nie je ste m w nic zam ie szana. S tał prze d nią skołow any, nie w ie dząc już , co m yśle ć . – G dybym cokolw ie k w ie działa, zape w niam cię , że ujaw niłabym to w m om e ncie , kie dy cię zam knę li. T o był m ocny argum e nt . Mim o to Hallbjørn nadal się nie odzyw ał. – Chyba nie sądzisz, że pozw oliłabym w sadzić cię do w ię zie nia? – Nie , oczyw iście , że nie . Ale je dnak z opre sji w yciągnął go anonim ow y S MS . T o ona m ogła go w ysłać . Olse n spuścił w zrok . Ile kroć nachodziły go takie m yśli, m iał ochotę zdzie lić się po tw arzy. J e szcze prze z chw ilę próbow ał ogarnąć to w szystko um ysłe m , po czym uznał, że nie m a praw a oskarżać córki o cokolw ie k . Dopatryw ał się w je j zachow aniu i słow ach drugie go dna, ale być m oże prze sadzał. Może z góry m nie j lub bardzie j św iadom ie założył, że je st w to zam ie szana, a pote m starał się w szystko dopasow ać do te j nie pokojące j konce pcji. – Wie rzysz m i? – zapytała.
Pokiw ał głow ą. T ak, do te go w szystko się sprow adzało. – Oczyw iście , Ann-Mari – odpow ie dział. Uśm ie chnę ła się do nie go z ulgą. Nic dziw ne go, sam usłyszał w sw oim głosie głę bokie prze konanie . J akiś czas późnie j kładł się spać ze św iadom ością, że w szystko bę dzie dobrze . Katrine Elle gaard ujm ie spraw cę , a Ve stm anna w róci do sw oje go norm alne go, spokojne go rytm u. Czy uda się odnale źć J yttę G re ge rse n? T e go Hallbjørn nie był pe w ie n. Być m oże ta dzie w czyna była ce ną, jaką społe czność Ve stm anny m iała je szcze zapłacić . Zam knął oczy i ułożył się w ygodnie na łóżku. S podzie w ał się , że de ficyt snu spraw i, iż zaśnie od razu, ale tak się nie stało. Prze ciw nie , Hallbjørn czuł coraz w ię kszy nie pokój. Początkow y optym izm i spokój m alały z każdą chw ilą spę dzoną w łóżku. Prze w racał się z boku na bok, szukając dogodne j pozycji, ale w każde j coś m u nie pasow ało. W końcu odrzucił poduszkę na bok i położył się na w znak . S krzyżow ał rę ce na brzuchu i w ziął głę boki odde ch. Pom yślał, że le ży jak w trum nie , i zm ie nił pozycję . Znów było m u nie w ygodnie . Ostatnim raze m m iał takie proble m y z zasypianie m , kie dy w rócił tam te go pe chow e go dnia do sie dziby Nordbat 2 w T uzli. W głow ie rozbrzm ie w ały m u e cha w ystrzałów i krzyki rannych. W m e diach re lacjonow ano to jako w ym ianę ognia ze znaczne j odle głości, ale nie była to cała praw da. Musie li prze cie ż podje chać pote m na m ie jsce , spraw dzić stan instalacji w roga. Olse n z trude m prze łknął ślinę , czując, że robi m u się gorąco. Zrzucił kołdrę , obrócił się na bok i zw inął w kłę be k . G dyby Katrine zobaczyła go te raz, zastanow iłaby się dw a razy, zanim poszłaby z nim do łóżka. L e żał tak prze z kilkanaście m inut , starając się odgonić m yśli o Bośni. T e raz nie słyszał e cha w ystrzałów – zam iast te go przypom inały m u się słow a S igvalda Nolsøe go. Wcze śnie j je go groźby spływ ały po nim jak po kaczce , te raz z jakie goś pow odu w racały ze zdw ojoną m ocą. Pom yślał, że psychika ludzka m a nie pokojącą konstrukcję . Pozostaw iona sam a sobie spraw ia, że człow ie k uparcie się zadrę cza. Myśli nie ustannie zdają się w racać do najgorszych chw il, m im o że tych dobrych te ż je st pod dostatkie m . Hallbjørn m ę czył się je szcze trochę , po czym w re szcie zre zygnow ał ze snu. Be z alkoholu nie da rady. Wstał z łóżka i prze sze dł do kuchni. Rzucił okie m na kom órkę le żącą w salonie i spostrze gł, że dioda sygnalizuje nie ode brane połącze nie . Włączył e kran. Kilka m inut te m u dzw oniła do nie go Elle gaard. Pote m w ysłała krótkie go S MS -a o tre ści: „He iðavatn szybko”.
Olse n spróbow ał zadzw onić , ale nie odbie rała. Roze jrzał się po pokoju, ne rw ow o ude rzając kom órką o udo. Pote m ponow ił próbę skontaktow ania się z Katrine . Nadal nic . Zaklął pod nose m . Zastanaw iał się tylko prze z m om e nt . Pote m zapakow ał do ple caka dw ie bute lki w ody, w rzucił jakie ś batony, ubrał się i w ysze dł z dom u.
36 Niedziela, 20 grudnia, godz . 19.35 Elle gaard stała prze d drzw iam i, ostatni raz próbując prze konać gospodarza, by otw orzył drzw i. I tym raze m je dnak nikt je j nie odpow ie dział. S pojrzała na stojące go obok S igvalda. – J a w chodzę głów nym w e jście m , ty idzie sz na tyły. – T am nie m a drzw i. – Wię c w le zie sz prze z okno, je śli bę dzie taka konie czność . Nie po raz pie rw szy w idziała w je go oczach nie chę ć . Być m oże ujm ą dla nie go było, że rozkazy w ydaw ała m u kobie ta, a być m oże fakt , że pochodziły od Dunki. T ak czy inacze j Elle gaard nie m iała zam iaru się tym prze jm ow ać . – Zrozum iałe ś? Nolsøe bynajm nie j nie spraw iał takie go w raże nia. – Co ty sobie w yobrażasz? – w arknął. Św ie tnie , tylko te go potrze bow ała w łaśnie te raz, gdy w końcu dotarła do se dna spraw y. Wie działa, że w dom u znajdow ali się S júrður i je go córka, która w e dług w sze lkie go praw dopodobie ństw a była de ale re m w Ve stm annie . T ym czase m ram ię w ram ię z Katrine stał face t , który w takie j chw ili m iał zam iar baw ić się w kom pe te ncyjne prze pychanki. – Posłuchaj... – zaczę ła, ale S igvald nie dał je j dokończyć . – Chce sz do nich strze lać? – Nie . – Wię c o co ci chodzi? – zapytał. – Nie zachow uj się jak panikara. – Panikara? Wzruszył ram ionam i. – T ak to w ygląda z m oje j pe rspe ktyw y – burknął. – A z m oje j tak, że kilkakrotnie poprosiłam o otw arcie drzw i – syknę ła. – Do chole ry, S igvald, nie odstaw iaj te raz takich num e rów . Zaśm iał się cicho i pokrę cił głow ą, jakby m iał do czynie nia z dzie ckie m , a nie ofice re m duńskie j policji. – Pow tórzę : co ty sobie w yobrażasz? Że S júrður chow a tam kałasznikow a i trze ch osiłków , którzy zaatakują nas, jak tylko otw orzysz drzw i?
Może i prze sadzała, ale tak napraw dę nie w ie działa, cze go się spodzie w ać . T o m ie jsce było ide alną dziuplą dla prze m ytników – znajdow ało się na uboczu, rzadko kie dy ktokolw ie k się tutaj pojaw iał, a w dodatku tow ar m ożna było prze rzucać z zachodnie go w ybrze ża, om ijając port . S pojrzała na S igvalda. Mogłaby m u to w ytłum aczyć , ale nie było na to czasu. J e śli m iała rację , to w te j chw ili Mikke lse now ie zape w ne niszczyli dow ody. – Wchodzim y – zakom e nde row ała. – Zaraz, zaraz ... Masz uzasadnione pode jrze nie , że coś je st nie tak? Katrine w yciągnę ła służbow e go he ckle ra & kocha. – He j! – zaoponow ał Nolsøe . Nacisnę ła klam kę , ale drzw i le dw ie się poruszyły. Coś blokow ało je od drugie j strony, zape w ne nie zbyt m ocna zasuw a. Elle gaard zaklę ła w duchu, a pote m obróciła się prze z ram ię . J e j tow arzysz le kko się uśm ie chnął. – Wyciągaj broń i idź od tyłu – pow ie działa. – T o rozkaz . – Oszalałaś... – Nie . Za to w re szcie dostrze głam to, co od początku było oczyw iste . T e n face t , który tutaj przychodził... te n, który poinform ow ał m ie szkańców Ve stm anny, że znale ziono rę kaw iczkę . S júrður tw ie rdził, że odw ie dza go raz na jakiś czas, że by zabrać m le ko od kóz . Katrine przypuszczała, że to nie je dyna rze cz, którą się tutaj produkow ało. Ogrodzony te re n był kole jnym e le m e nte m potw ie rdzającym te pode jrze nia. Nikt inny w Ve stm annie tak szcze lnie nie odgradzał się od re szty. Mikke lse n tw ie rdził, że to konie czne , aby kozy i ow ce nie ucie kały... Ale w łaściw ie dokąd m iałyby ucie c? Zw ie rzę ta są na tyle m ądre , by nie spadać z klifów do m orza. Elle gaard spojrzała na S igvalda. – J uż! – ponagliła go. Pokrę cił głow ą i nie ruszył się z m ie jsca. – Nolsøe , do kurw y nę dzy... – T o paranoja – pow ie dział. – Nie m am zam iaru w tym ucze stniczyć . – Dostałe ś be zpośre dni rozkaz, który... – Który nie pochodzi od m oje go prze łożone go. Nie m a m ow y – zaprote stow ał. Zrobił krok w tył, a pote m założył rę ce na pie rsi. Elle gaard nie m ogła w to uw ie rzyć , choć z drugie j strony spodzie w ała się takie j w olty od dnia, kie dy tylko się poznali. – Odpow ie sz za to – w ysyczała. – Najpie rw ty odpow ie sz za w targnię cie siłą na pryw atną pose sję .
Katrine przypuszczała, że to, co na nie j znajdzie , bę dzie w ystarczającym uspraw ie dliw ie nie m . Kje ld Moslund zbe szta ją z góry na dół za prze spanie się z pode jrzanym , ale pochw ali za instynkt , który doprow adził ją do chaty S júrðura. Elle gaard popatrzyła na drzw i i zacze rpnę ła tchu. Może to je dnak nie przypade k, że cze rw ona rę kaw iczka została odnale ziona w łaśnie tutaj? Wszystko zdaw ało się ze sobą w iązać . Ele m e nty zaczynały układać się w całość i łączyły jak pie rw iastki przy re akcji che m iczne j. Katrine nie rozum iała je szcze , jaki bę dzie je j ostate czny e fe kt , ale w idziała, że sam proce s zachodzi. – Panie Mikke lse n, proszę otw ie rać! – krzyknę ła ostatni raz . – Inacze j w e jdzie m y siłą! Nie odpow ie dział, w ię c Elle gaard zrobiła krok do tyłu, by m óc w ziąć choć nie w ie lki rozbie g. Drzw i nie w yglądały na solidne , a ona już nie raz w yw ażała z zaw iasów solidnie jsze . Na początku pracy w kope nhaskie j policji je ździła na w e zw ania rodzinne . T am zazw yczaj zaczynało się robotę od w yw aże nia drzw i – czase m z pom ocą prze różnych narzę dzi, czase m w spółpracow ników , a czase m pole gając je dynie na odpow ie dnio w ym ie rzonym kopniaku. T ak czy inacze j, najpow sze chnie jszą m e todą forsow ania drzw i nadal pozostaw ała ta m e chaniczna. Minuse m było to, że funkcjonariusz w padał w ów czas do pom ie szcze nia. Żołnie rzy szkolono do w ykonyw ania kopnię ć obrotow ych, ale Katrine nie łudziła się , że przy je j znikom e j m asie m ię śniow e j zdałoby się to na cokolw ie k . Cofnę ła się je szcze trochę , a pote m ze brała siły. Miała zam iar przyw alić w drzw i z jak najw ię kszym im pe te m , licząc na to, że kie dy w padnie do środka, nie zobaczy prze d sobą lufy pistole tu. Nabrała tchu. I w te dy rozle gł się w ystrzał. Katrine zobaczyła, jak kaw ałki dre w na roztrzaskują się tuż nad klam ką. Prze z prze rażająco długą chw ilę nie do końca rozum iała, co się stało. Dźw ię k natychm iast prze brzm iał, ale zdaw ał się tak donośny, że zupe łnie ją ogłuszył. Wióry le żały prze d drzw iam i, a ona czuła, jak oble w a ją fala gorąca. Nigdy nie została postrze lona, ale nie raz słyszała, jak kole dzy opisyw ali te n m om e nt . Nie czuło się bólu. Racze j dziw ny m arazm , a zaraz pote m cie pło rozchodzące się z m ie jsca, gdzie się obe rw ało. Nastę pnie pojaw iało się w raże nie , że to nie tw oje ciało, nie tw oja kre w . A późnie j... Elle gaard spojrzała w dół. J e śli obe rw ała, to w łaśnie w okolice brzucha. Nie dostrze gła je dnak żadne go cze rw one go śladu. Ode tchnę ła, otrząsając się z szoku. Podniosła pistole t i nacisnę ła spust ,
w łaściw ie naw e t się nad tym nie zastanaw iając . G órę w zię ło policyjne prze szkole nie i zaprogram ow ana w um yśle re akcja. – S igvald! – krzyknę ła, by te n rów nie ż zaczął strze lać . Pociągnę ła za cyngie l drugi, a pote m trze ci i czw arty raz . Nie m usiała się m artw ić m agazynkie m , było w nim aż pię tnaście nabojów . Naraz zre fle ktow ała się , że Nolsøe nadal nie oddał ani je dne go strzału. Obróciła się i zobaczyła, że policjant le ży na zie m i, przyciskając ranę na prze dram ie niu. Kre w lała się z nie j obficie , a S igvald m ocno zaciskał pow ie ki. Katrine doskoczyła do nie go. – S kurw ie l... – w yce dził. – S pokojnie , nie ruszaj się . – T rafiłaś go? – Nie w ie m . Obe jrzała się prze z ram ię . Drzw i były podziuraw ione , ale nie m ogła dostrze c, co je st po drugie j stronie . Nie słyszała żadnych ję ków , w ię c albo trafiła raz a dobrze , albo w cale . – Nie ch to chuj... – L e ż spokojnie . Zdję ła szalik, a pote m m ocno zacisnę ła go pow yże j rany. Wie le nie pom oże , ale przynajm nie j ograniczy krw aw ie nie do m om e ntu, aż bę dzie m ogła zrobić porządny opatrune k . Wyciągnę ła te le fon, ale prze konała się , że nie m a zasię gu. – Kurw a... – ję knął Nolsøe . – Uspokój się , S igvald. Żyje sz, nic ci nie je st . – L e je się ze m nie ... kre w ... Miał rację . Krw otok był tak obfity, że nie ule gało w ątpliw ości, iż pocisk trafił w tę tnicę . Elle gaard zaklę ła głośno, znów spoglądając w kie runku drzw i. Musi spraw dzić dom , inne go w yjścia nie m a. Podniosła dłoń Nolsøe go i poprow adziła ją w stronę szalika. – Zaciskaj tutaj. Mocno. Zrobił, co kazała, i skrzyw ił się z bólu. – Wytrzym aj – pow ie działa. – Zaraz zabiorę cię do środka. – Idź – pole cił. S pojrzała nie pe w nie na prow izoryczną opaskę uciskow ą. Podniosła się i pode szła do drzw i. T e raz nie m usiała się już ce rtolić – przyłożyła lufę do m ie jsca, gdzie znajdow ała się zasuw a, a pote m w ystrze liła. Me chanizm był już nadw e rę żony i puścił be z trudu. Elle gaard le kko popchnę ła drzw i.
– S júrður! – krzyknę ła. – Rzuć broń! Przypuszczała, że oprócz nie go w dom u znajduje się córka, ale zape w ne to ojcie c nią dyryguje . Może był kim ś w ię ce j niż tylko osobą zape w niającą m ie jsce do m agazynow ania kokainy... Może to on w szystkim kie row ał, a Una je dynie rozprow adzała tow ar w m ie ście . Katrine rzuciła je szcze okie m na S igvalda, a pote m w e szła do środka. – S júrður! Nie odpow iadał. Zobaczyła na podłodze ślady krw i prow adzące do kuchni. Z w yciągnię tym pistole te m , gotow ym do strzału, ruszyła w tam tym kie runku. Ostrożnie staw iała kroki, jakby m iały tu na nią czyhać m iny pułapki. – Widzę , że obe rw ałe ś – ode zw ała się . – Rzuć broń i podnie ś rę ce , zanim w e jdę do kuchni. S e rce w aliło je j jak m łote m . Nie rozum iała naw e t słów , które sam a w ypow iadała. Miała nadzie ję , że Mikke lse n je st w nie co m nie jszym szoku. S tanę ła prze d w e jście m do kuchni i przylgnę ła ple cam i do ściany. – S júrður, w chodzę – zapow ie działa. – J e śli zobaczę , że trzym asz broń, bę dę strze lać be z ostrze że nia. Rozum ie sz? Odpow ie dział je j cichy, nie m al nie słyszalny ję k . Katrine zrozum iała, że starze c obe rw ał. Ze brała się w sobie , w yce low ała broń prze d sie bie , a pote m w padła do środka. Mikke lse n le żał na zakrw aw ione j podłodze . Elle gaard zauw ażyła, że ranny stara się czołgać w stronę okna. S tary pistole t , przyw odzący na m yśl czasy drugie j w ojny św iatow e j, le żał kaw ałe k dale j na podłodze . S júrður zostaw iał za sobą coraz w ię ce j krw i. – Zatrzym aj się ! – krzyknę ła Elle gaard. Nie usłuchał. Może zre sztą nie słyszał już , co m ów iła. Katrine szybko obrzuciła w zrokie m pom ie szcze nie , a pote m podbie gła do starca. Prze w róciła go na ple cy i prze konała się , że te n już le dw ie kontaktuje . Wodził dokoła nie przytom nym spojrze nie m , jakby znalazł się w prze dsionku pie kła. Miał głę boką ranę szyi i drugą w klatce pie rsiow e j. T o cud, że w ogóle się tutaj doczołgał. Zanim Katrine zdążyła cokolw ie k zrobić , ciało S júrðura zw iotczało je j w rę kach. Pod je go pow ie kam i zobaczyła tylko białka, a odde ch nagle się urw ał. Prze z ułam e k se kundy m iała ochotę krzycze ć . Pote m szybko przystąpiła do re anim acji. Uciskała klatkę pie rsiow ą, spraw iając, że kre w znów zaczę ła tryskać z rany w gardzie li. Wtłaczała m u pow ie trze do płuc, ale pow odow ało to tylko złow rogi św ist . Po chw ili zre zygnow ała. Krę ciła głow ą, patrząc na człow ie ka, które go zabiła.
Otarła usta i zobaczyła, że na rę kaw ie m a kre w . S pojrzała w stronę , w którą czołgał się S júrður, i zobaczyła otw arte okno. Firanka pow ie w ała targana m ocnym w iatre m , a prze w rócone doniczki na parape cie kazały sądzić , że córce Mikke lse na udało się tę dy ucie c . Katrine w ypuściła z rąk ciało Mikke lse na. Wie działa, że pow inna popę dzić za Uną, ale ranny Nolsøe m ógł zaraz skończyć tak sam o, jak starze c . Zre sztą dzie w czyna nigdzie nie ucie knie . J e śli bę dzie trze ba, Dania zam knie tę zasraną w yspę . Podniosła się , a pote m zaczę ła szukać apte czki. Przypuszczała, że S júrður m usiał m ie ć dobre w yposaże nie , w końcu zdany był w yłącznie na sie bie . W je dne j z szafe k w prze dpokoju znalazła bandaż , prze te rm inow ane środki odkażające i opaskę uciskow ą. Pobie gła do w yjścia, ale zatrzym ała się prze d progie m . L e psze od prze te rm inow ane go spirytusu bę dzie co inne go. Zaw róciła i w e szła do nie w ie lkie go pom ie szcze nia za kuchnią. Prze m knę ło je j prze z m yśl, że zachow ała się irracjonalnie . Nie upe w niła się , czy Una na pe w no zbie gła prze z okno w kuchni. Mogła schow ać się gdzie ś w dom u, z drugim pistole te m lub naw e t strze lbą. Bóg je de n w ie , co te n sam otnik zdołał zgrom adzić prze z te w szystkie lata życia na uboczu. Z drugie j strony, słyszała tylko poje dyncze strzały. Może te n stary pistole t był je dyną bronią, jaką trzym ał S júrður. Oby tak było. S płoszona dzie w czyna m oże być nie obliczalna, zw łaszcza je śli je st uzbrojona. Elle gaard roze jrzała się , a pote m w ybrała bute lkę cze goś, co w yglądało na najśw ie ższy bim be r. Złożyła w szystkie rze czy w pokoju, a pote m w róciła na ze w nątrz po Nolsøe go. Wstał z trude m , sycząc przy tym głośno. – Dorw ałaś ich? – zapytał. – S júrður nie żyje . – Co takie go? – Córka ucie kła w kie runku je ziora. Złapie m y ją. Zaprow adziła S igvalda do pokoju, po czym ostrożnie ułożyła go na kanapie . Obe jrzała rę kę na tyle , na ile je j pozw olił. Na szczę ście w idać było ranę w ylotow ą. Katrine obm yła obydw ie rany, a pote m obw iązała je szcze lnie bandaże m i pow yże j założyła opaskę uciskow ą. S pojrzała na Nolsøe go. S tracił dużo krw i i znacznie pobladł, ale w ydaw ało je j się , że nic nie zagraża je go życiu. Przydałyby się jakie ś środki prze ciw bólow e , bo w yraźnie cie rpiał. Podała m u bim be r, którym prze d m om e nte m obm yw ała ranę . Pociągnął nie pokojąco duży łyk i skrzyw ił się .
– Zastrze liłaś... zastrze liłaś go? Nie odpow ie działa. – W obronie w łasne j? – Co to za pytanie ? Oczyw iście , że ... – Wtargnę łaś na je go pose sję . Nie w ie rzyła w to, co usłyszała, ale naraz zm itygow ała się , że nie pow inno je j to dziw ić . W sytuacji zagroże nia życia Nolsøe m iał praw o zachow ać się absurdalnie . I tak nie było z nim najgorze j. Ale ona m usiała zachow ać spokój. T rze ba działać , trze ba pow iadom ić prze łożone go i natychm iast zarządzić obław ę całe j okolicy. S júrður zm arł, zanim zdążył udzie lić jakichkolw ie k odpow ie dzi, ale je go córka z pe w nością je zna. I z pe w nością w ie , gdzie szukać J ytty G re ge rse n. Elle gaard ponow nie w yję ła te le fon. – Nie m a tu zasię gu – pow ie dział Nolsøe i znów napił się bim bru. Policjantka zabrała m u bute lkę . T rochę alkoholu nie m ogło zaszkodzić , ale nadm iar racze j nie w pływ ał dobrze na krze pliw ość krw i. – Musisz prze jść kaw ałe k dale j... za zbocze . Katrine spojrzała na korytarz, ale naw e t nie drgnę ła. – S pokojnie – dodał S igvald. – Pocze kam tu na cie bie . T o nie cały kilom e tr. – J e ste ś pe w ie n? – Dzie w czyna racze j nie w róci, praw da? – Nie w ie m . – Wię c przynie ś m i m ój pistole t , pow itam ją jak ... Au! – Znów się skrzyw ił, a pote m w skazał na pustą, odpię tą kaburę . Najw yraźnie j zdążył w yrw ać broń, kie dy rozle gł się pie rw szy strzał. Katrine skinę ła do nie go głow ą, a pote m w yszła na ze w nątrz . Roze jrzała się , ale nigdzie nie dostrze gła służbow e go pistole tu. Znów poczuła, że robi je j się gorąco. Natychm iast się gnę ła po he ckle ra & kocha i przyję ła pozycję do strzału. Obróciła się w okół, m ie rząc prze d sie bie . Nigdzie nie dostrze gła Uny. A je dnak dzie w czyna m usiała tutaj być . Nie ucie kła, zachow ała zim ną kre w . Musiała w szystko obse rw ow ać , a skoro tak ... Widziała śm ie rć ojca. Elle gaard poczuła, że zupe łnie zaschło je j w ustach. T o zm ie niało postać rze czy, te raz to ona była na ce low niku. – Una! Odpow ie działa je j cisza. Wiatr prze m ykał m ię dzy zboczam i gór otaczających dolinę , w które j znajdow ało się He iðavatn, m gła unosiła się nad je ziore m , le dw ie w idoczna w słabym św ie tle księ życa. Dzie w czyna m ogła
być w szę dzie . Katrine spraw dziła te le fon. Nadal ani je dne j kre ski. Wróciła do dom u i m achinalnie chciała zam knąć za sobą drzw i. Zablokow ały się , w ię c zostaw iła je uchylone . Kie dy zrobiła kilka kroków , poczuła sm ród dochodzący z kuchni. Nie w ie le było trze ba, by ludzkie ciało zaczę ło śm ie rdzie ć . G dy puszczały zw ie racze , w szystko to, co znajdow ało się w e w nątrz, szukało ujścia. – Masz? – ode zw ał się Nolsøe . – Zabrała go. – Co? – Una zabrała tw ój pistole t , S igvald. – Nie żartuj... błagam . Elle gaard spojrzała na nie go z pow agą, a pote m roze jrzała się czujnie . Una m ogłaby dostać się tu z pow rote m prze z okno w kuchni, a pote m w ystarczyło, by pocze kała na odpow ie dni m om e nt . Zastrze le nie Katrine przyszłoby je j z łatw ością, a Nolsøe nie stanow ił te raz żadne go zagroże nia. Policjantka w e szła do kuchni, zasłaniając usta i nos. Zam knę ła okno, spraw dziła pom ie szcze nie , a pote m podniosła stary pistole t . Dała go S igvaldow i, który od razu spraw dził m agazyne k . – J e de n nabój? – Musi w ystarczyć . Nolsøe nagle w zdrygnął się i spojrzał w bok . – Na Boga, co to za... – Urw ał, gdy uśw iadom ił sobie , skąd bie rze się odór. – Musiałam zam knąć okno. Nie ode zw ał się , ble dnąc je szcze bardzie j. Katrine uzm ysłow iła sobie , że nie m oże go tutaj zostaw ić . Zre sztą on sam te ż nie spraw iał w raże nia, jakby m iał na to pozw olić . – Zabie rz m nie na ze w nątrz – ode zw ał się . – Pote m pójdzie sz łapać zasię g. Nie pole m izow ała. Pom ogła m u w stać , po czym prze szli na gane k . Posadziła go pod ścianą, tak aby dzie w czyna nie m ogła zajść go od tyłu. Marne rozw iązanie , ale nic w ię ce j nie dało się zrobić . – Idź – ponaglił ją S igvald. – T rze ba ściągnąć w sparcie z T órshavn. S kinę ła głow ą. – J akby co, krzycz – pow ie działa. – J akby co, usłyszysz je de n strzał – odparł. – I m ie jm y nadzie ję , że bę dzie ce lny. – Una nie m a pow odu, by cię atakow ać . – L ogicznie rze cz biorąc, rze czyw iście nie m a. Ale nikt w takie j sytuacji
nie m yśli logicznie . T rudno było z tym dyskutow ać . Katrine obe jrzała je szcze ranę tow arzysza, posłała m u krze piące spojrze nie , a pote m ruszyła prze d sie bie . We szła w m rok .
37 Niedziela, 20 grudnia, godz . 21.30 Hallbjørn ośw ie tlał sobie drogę latarką, choć tak w łaściw ie nie zabłądziłby naw e t be z nie j. Znał te te re ny jak w łasną kie sze ń. Mikke lse now ie m ie szkali nad He iðavatn, odkąd pam ię tał, a ojcie c S júrðura był lokalnym postrache m dzie ci. Olse n nie raz zapuszczał się tam z Karlą i innym i rów ie śnikam i. G rali w grę pole gającą na tym , które z nich pode jdzie bliże j ogrodze nia, w ów czas je szcze dre w niane go. J e śli w ie rzyć dzie cię cym le ge ndom , za płote m zaczynał się inny św iat . I być m oże tkw iło w tym ziarno praw dy. Hallbjørn nie w ie dział w praw dzie , dlacze go Katrine w ysłała m u krótkie go, nie m al dram atyczne go S MS -a, ale przypuszczał, że chodzi o Mikke lse nów . Inacze j nie ściągałaby go nocą nad je zioro. S ze dł szlakie m po zboczu, zape w niając się w duchu, że w szystko je st w porządku. Ow sze m , m usiał w ystąpić jakiś proble m . Coś, co spraw iło, że Katrine pilnie go potrze bow ała. Ale z pe w nością nie chodziło o żadne nie be zpie cze ństw o. W takie j sytuacji w e zw ałaby racze j posiłki, a nie je go. Wiatr w iał je dnostajnie , zagłuszając w szystkie inne dźw ię ki natury. Księ życ był schow any za chm uram i. Noc jak noc na Wyspach Ow czych, nie m al klasyczna pogoda. Brakow ało tylko siąpiące go de szczu. Hallbjørn zapiął się pod szyję i próbow ał w ypatrzyć św iatło prze d sobą. Pote m uśw iadom ił sobie , że dopóki nie m inie ostatnie go zakosu, nie zobaczy dom u Mikke lse nów . Wspiął się na ponad dw ie ście pię ćdzie siąt m e trów nad poziom e m m orza, a pote m zaczął schodzić . Minął najw yższy punkt na trasie , który znajdow ał się na zboczu Me lin. Kie dy ze jdzie do doliny, bę dzie m iał prze d sobą rze kę , a stam tąd je szcze tylko kilkase t m e trów do chaty S júrðura.
Był zm ę czony, szło się trudno. Z każdym kole jnym krokie m ubyw ało m u sił. W Bośni potrafił spać po kilkanaście godzin tygodniow o i zachow yw ał pe łną czujność , nie odczuw ał naw e t zm ę cze nia. Może to kw e stia adre naliny? Nie , to tylko pobożne m yśle nie . Chodziło dokładnie o to sam o, co zaw sze . Postarzał się . Na tę m yśl uśm ie chnął się w duchu i przyspie szył kroku. Kilka m inut późnie j zobaczył blade św iatło kaw ałe k dale j, m ię dzy skałam i. Z pe w nością nie m ogło pochodzić z dom u Mikke lse na, budyne k był za dale ko. Prze szło m u prze z m yśl, że m oże Katrine w yszła po nie go. Podniósł latarkę i dał kilka sygnałów . Odpow ie działo m u m rugające św iatło z odle głości kilkuse t m e trów . Rom antyczna schadzka, pom yślał. S potykają się za m iaste m , w zupe łne j cie m nicy i zim nie , pośród głazów i śnie gu. J e śli kie dykolw ie k m iał m ie ć szansę , by w rócić do w cze śnie jszych re lacji z Katrine , to w łaśnie te raz . Może o to chodziło, m oże po to go tutaj ściągnę ła? Nie , to byłby absurd. Ale chole rnie m iły absurd. Oboje przyspie szyli kroku. Hallbjørn uw ażał, pam ię tając, że na tym odcinku znajduje się trochę obluzow anych kam ie ni. Zre sztą nie trudno było natknąć się na nie także w innych m ie jscach. Całe Faroje były nim i usłane . Kie dy pode szli bliże j, Olse n opuścił snop św iatła, by nie ośle pić Katrine . Po chw ili zorie ntow ał się je dnak, że to nie ona. – Una? – Wre szcie je ste ś – ode zw ała się . Hallbjørn był skołow any. – Cze kaliśm y na cie bie – dodała. – Co się dzie je ? Dzie w czyna w e stchnę ła, obracając się w kie runku je ziora. Z te j pe rspe ktyw y nadal nicze go nie było w idać . – Mój ojcie c zasłabł – oznajm iła zm ę czonym głose m . – Dunka zjaw iła się w ie czore m , że by go prze słuchać . Nie w ie m , co sobie ubzdurała i dlacze go. Hallbjørn przypuszczał, że w ie . Każdy sam otnik był z urzę du pode jrzany, choć akurat w przypadku S júrðura trudno w ym yślić choćby hipote tyczny m otyw , dla które go m iałby zabić Poulę i porw ać J yttę . Całe życie spę dził na uboczu, nie angażując się w spraw y Ve stm anny. Praw dopodobnie nie w ie dział naw e t , czyim i córkam i były te dzie w czyny. Una rzadko u nie go byw ała. Olse n w ie dział o tym , bo od czasu do czasu chę tnie ucinał sobie z nią pogaw ę dkę na poczcie . Była je dną z nie licznych osób, które nie dołączyły do ogólne go ostracyzm u, kie dy zaciągnął się do duńskie j arm ii.
– Co się stało? – zapytał. – Zde ne rw ow ała go, oto co się stało. Zaczę ła staw iać m u jakie ś zarzuty, te n drugi starał się ją uspokoić , ale nic z te go. Nadaw ała w najle psze . Ojcie c pocze rw ie niał z ne rw ów , w yglądał, jakby zaschło m u w gardle , a pote m upadł. Poszłam po pom oc, oni zostali, że by się nim zająć . Hallbjørn skinął głow ą, choć coś m u nie pasow ało. Może to, że m ów iła z takim spokoje m , jakby w szystko sobie w cze śnie j przygotow ała. – Dostałe m S MS -a. – Wyciągnął kom órkę . – Ach, tak ... Dunka złapała na chw ilę zasię g – odparła Una i m achnę ła rę ką. – Nie w ażne . Pę dź tam , m oże coś zdziałasz . J a tym czase m m uszę załatw ić jakie ś nosze czy... sam a nie w ie m . Musim y go jakoś prze nie ść do m iasta. – Prze cie ż ktoś z w as m ógł w yjść tutaj, złapać zasię g i napisać do m nie , ze brałbym ludzi. Una z irytacją w zruszyła ram ionam i. – Nie ja pode jm ow ałam de cyzję . – Prze cie ż to tw ój ojcie c . – Ale Dunka w zię ła spraw y w sw oje rę ce i zaczę ła grozić konse kw e ncjam i praw nym i. Brzm iało to coraz dziw nie j, ale Hallbjørn nie m iał zam iaru m aglow ać dzie w czyny. Chciał jak najszybcie j dostać się nad He iðavatn i spraw dzić , co ze starym S júrðure m . J e go ojcie c być m oże służył jako straszak na dzie ci, ale sam S júrður czę sto w puszczał je na sw ój te re n i pozw alał się baw ić . Czase m naw e t czę stow ał słodyczam i. G dy m ie li po kilkanaście lat , w szyscy zgodnie uznali takie w izyty za obciachow e i nikt w ię ce j się nie zapuścił do Mikke lse na. Rze kom o w łaśnie od tam te j pory stał się praw dziw ym ponurakie m i odludkie m . Una zdaw ała sobie z te go spraw ę . Odnosiła się do Hallbjørna i je go przyjaciół uprze jm ie , ale z dystanse m . Właściw ie była po prostu ne utralna, nigdy nie prze jaw iała w ię kszych e m ocji. Olse n popatrzył na nią i uznał, że tym raze m te ż tak je st . Widocznie taka była je j natura. – Bę dzie dobrze – ode zw ał się Hallbjørn. – Elle gaard nie pozw oli, by cokolw ie k się stało. – Oby. – J e st bardzie j w porządku, niż ci się w ydaje . – Mam nadzie ję – odburknę ła Una, a pote m pośw ie ciła prze d sie bie . – Muszę iść , Hallbjørn. S praw dź , co z nim i. I proszę , m ie j oko na ojca. – Oczyw iście . Olse n odprow adził ją w zrokie m , m yśląc o tym , że łatw ie j byłoby
ściągnąć le karza tutaj, niż załatw iać nosze i prze nosić Mikke lse na do m iasta. Ve stm anna nie była w ie lką m e tropolią, ale o dobre go doktora nie było trudno. Dlacze go nikt go nie w e zw ał? Hallbjørn ściągnął brw i, św ie cąc w kie runku odchodzące j Uny. Początkow o robił to tylko po to, by dośw ie tlić ście żkę , ale te raz podniósł snop św iatła, dostrze gając coś nie pokojące go. – Una... – pow ie dział cicho. Dzie w czyna stanę ła w m ie jscu, ale się nie odw róciła. Olse n nie w ie rzył w to, co w idzi. Doskonale znał m ode l pistole tu, który Una m iała zatknię ty z tyłu, za pase k spodni. He ckle r & Koch 9 m m , służbow y m ode l duńskie j, a w ię c także fare rskie j policji. J ak to m ożliw e ? – Co je st? – rzuciła dzie w czyna. G dyby nie początkow y szok, Hallbjørn zrozum iałby w szystko od razu. Potrze bow ał je dnak chw ili, by ze brać m yśli, a Una w ykorzystała te n m om e nt . Zaklę ła pod nose m , a pote m się gnę ła za ple cy. Obróciła się i nie w praw nie w yce low ała w nie go, przykładając latarkę do broni. – Co ty... – Nie rób nic głupie go, Hallbjørn. – Co ty w ypraw iasz? Poczuł im puls, by postąpić krok w je j kie runku. T rudno było pow ie dzie ć , czy to w ynik zm ę cze nia, czy podśw iadom e dąże nie do te go, by w szystko w re szcie się skończyło. Olse n w zdrygnął się na tę m yśl. J e go psychika napraw dę była nadw ątlona. – Mój ojcie c nie żyje – pow ie działa Una. J e j głos zm ie nił się nie do poznania. J e szcze prze d m om e nte m brzm iał, jakby było je j w szystko je dno. T e raz była w nim de spe racja. Hallbjørn pośw ie cił latarką na dzie w czynę i zobaczył łzy w je j oczach. – Nie św ie ć! – krzyknę ła. S zybko opuścił prom ie ń św iatła. – Co tam się stało? – zapytał. – Pow ie działam ci... Mój ojcie c nie żyje . G dy ta w iadom ość pow oli docie rała do je go św iadom ości, próbow ał znale źć odpow ie dnie słow a. Patrzył na nią, jakby m iała za m om e nt oznajm ić , że to w szystko je st tylko upiornym żarte m . Hallbjørn w patrzył się w lufę i oprzytom niał. – J ak? – zapytał. – J ak to się stało? – T a suka go zastrze liła. – O czym ty m ów isz?
– Wpadli do dom u jak szarańcza... – odparła Una i zaw ie siła głos. Olse n zobaczył, że m ocnie j ścisnę ła rę koje ść broni, i uśw iadom ił sobie , że m usi spuścić z tonu, nie kw e stionow ać je j słów , nie dopytyw ać . W takie j sytuacji najle pie j było po prostu słuchać . Proble m pole gał na tym , że Una zam ilkła. Wbijała w nie go w zrok, zape w ne gorączkow o zastanaw iając się nad tym , co zrobić . Hallbjørn uniósł le kko rę ce . – Pom ogę ci – pow ie dział. – Za późno. T a oszczę dna odpow ie dź spraw iła, że oblała go fala gorąca, a gardło jakby się zw ę ziło. Cisnę ły m u się na usta sam e banały. „Nigdy nie je st za późno”, „Wszystko da się je szcze napraw ić”, „Nie rób cze goś, cze go późnie j bę dzie sz żałow ała”. Nie ode zw ał się ani słow e m . – Postrze liłam go – oznajm iła. – Nolsøe go? – T ak . T rafiłam skurw ie la w ram ię . Hallbjørn trw ał w be zruchu. – T o je go broń – pow ie działa, potrząsając pistole te m . Olse n w olałby, że by te go nie robiła. Wpraw dzie nie sądził, aby była gotow a strze lić , ale je śli e m ocje w e zm ą górę , bę dzie po w szystkim . A w idział, że Una m a coraz m nie jszą kontrolę nad tym , co robi. Znał te n w zrok, pam ię tał go z J ugosław ii. – Wie sz, co m i grozi za to w szystko? – Wie m . – G ów no praw da! – krzyknę ła, a on m achinalnie zam knął oczy. – Nie m asz o niczym poję cia, Hallbjørn. Żyje sz w tym sw oim pie przonym św ie cie , zam knię ty i oddzie lony od rze czyw istości... – W jakim św ie cie , Una? Zaryzykow ał pytanie . Musiał, w ie dząc, że je śli szybko cze goś nie zrobi, e m ocje przyćm ią je j zdrow y rozsąde k . – W tw oim ... w tw oim i innych. Nie m acie poję cia, co się dzie je w Ve stm annie . Prze kaz nie był zbyt składny, ale dom yślił się , że tym drugim św iate m m a być św iat m łodych. – Nie w idzicie albo nie chce cie w idzie ć ... A m oże udaje cie ? Nie w ie dział, co odpow ie dzie ć . Nie m iał zam iaru rozsie rdzić je j dopytyw anie m się , o co chodzi. Najw yraźnie j uw ażała, że to pow inno być dla nie go oczyw iste . – Dzie ciaki kupują u m nie tyle cracku, że m ogłyby sam e nim handlow ać
– dodała. Hallbjørn zaczynał w szystko rozum ie ć . Zacze rpnął tchu, w bijając w zrok w je j oczy. Widział w nich coraz m nie j opanow ania. T a rozm ow a nie szła w dobrym kie runku. – Wy m ie liście alkohol, oni m ają narkotyki. Nastę pne pokole nie znajdzie sobie je szcze coś inne go... T ak m usi być , praw da? S kinął nie pe w nie głow ą. – W takich m ie jscach zaw sze tak bę dzie – stw ie rdziła. – Bo jak m ogłoby być inacze j? Co w yspy m ają do zaproponow ania m łodym ? Co Ve stm anna m oże im dać? No? Polow anie na grindw ale raz do roku? Wycie czkę na zakupy do T órshavn raz w tygodniu? T e le w izję sate litarną? Inte rne t? Błagam cię , kurw a. Co to w szystko znaczy? Nic! Oni chcą cze goś w ię ce j, tak sam o jak ty chciałe ś. – J a? – A po co zaciągnąłe ś się do arm ii? – zapytała, zbliżając się nie co. Hallbjørn m e chanicznie zrobił krok w tył. – J a zaw sze rozum iałam tw oje pobudki. Miałe ś prze cie ż w dupie obronę Danii, co dopie ro jakie jś tam J ugosław ii... Naw e t nie w ie działe ś, gdzie je j szukać na m apie . Olse n uznał, że m usi działać . J e śli dzie w czyna zostanie sam a ze sw oim i m yślam i, w krótce spanikuje i pociągnie za spust . – Może m asz rację – odparł. – Wie m , że m am . Dlate go im pom agam . – Młodym ? – No a kom u? – zapytała, w odząc m ę tnym w zrokie m po okolicy. – Dla takich jak ty je st już za późno. Wy przyw ykliście do m arne j e gzyste ncji, nauczyliście się żyć w m arazm ie . Bo tym je st m ie szkanie tutaj. T o pie przony, kilkudzie się ciole tni le targ , rozum ie sz? – Rozum ie m doskonale . – T o żadne , kurw a, życie ... T o apatyczna w e ge tacja. – Wie m o tym , Una – zape w nił ją cicho. – I rozum ie m , dlacze go sprze daw ałaś im crack . Nie m al z w dzię cznością pokiw ała głow ą. Opanow any człow ie k nigdy nie uw ie rzyłby w takie bujdy, ale ona przyję ła je be zkrytycznie . – Chciałam im pom óc . I przy okazji zarobić krocie , by się stąd w yrw ać , dodał w m yśli Olse n. – Wie działam , że be z te go oszale ją. T ak sam o, jak ja. – Rozum ie m . Zm ie rzyła go w zrokie m . – Prze stań to pow tarzać! Wie m , że rozum ie sz, bo je ste ś je dnym
z nie w ie lu rozgarnię tych ludzi na w yspie . T yle tylko, że ... sam a nie w ie m , potrze buje sz prze budze nia, że by dostrze c pe w ne rze czy. J a m ogę ci w tym pom óc . – A ja tobie – odparł. – S ytuacja nie je st je szcze be znadzie jna, Una. Dzie w czyna prze z chw ilę przygryzała w argę , a pote m otarła usta rę ką. – J ak m oże sz m i pom óc? – spytała. – Nikogo nie zabiłaś, to je st najw ażnie jsze – pow ie dział. Nie był prze konany, czy w istocie tak je st . J e śli ta dzie w czyna handlow ała kokainą, to być m oże m iała coś w spólne go ze śm ie rcią Pouli L økin. T ak czy inacze j, te raz Hallbjørn nicze go się nie dow ie . W film ach w inny zaw sze pe rorow ał o sw oich grze chach, jakby na końcu produkcji m usiał w yspow iadać się prze d innym bohate re m . W życiu ludzie szli do grobu ze sw ym i m rocznym i se kre tam i. – Postrze le nie funkcjonariusza to pow ażne prze w inie nie , ale nie kw alifikujące się do dożyw ocia – ciągnął. – Zdaje sz sobie z te go spraw ę , praw da? – Może ... T ak, m oże m asz rację . – Z handlu narkotykam i m oże w ygrze bać cię dobry praw nik . Zde cydow anie pokrę ciła głow ą. Olse n w yw nioskow ał, że narkotyki stanow ią proble m , który najbardzie j nie pokoi dzie w czynę . – Prze cie ż nie rozprow adzałaś ogrom nych ilości – prze konyw ał ją. – Ile osób m ie szka w Ve stm annie ? T ysiąc dw ie ście ? Naw e t gdyby w szyscy ćpali, byłabyś płotką w całym prze m yśle narkotykow ym . Nadal zaprze czała ruche m głow y. – Pójdzie sz na układ z prokuratore m , w ydasz sw oje kontakty... S kąd brałaś kokainę ? – Z Norw e gii... – Dasz m u w ię c nam iar, a oni załatw ią re sztę . Za to m oże dadzą ci zaw iasy, a m oże naw e t uda się to zam ie nić na karę grzyw ny. Pom ogę ci, pożyczę trochę pie nię dzy. Wre szcie prze stała krę cić głow ą i w biła w nie go w zrok . – Dlacze go? – zapytała. – Dlacze go m iałbyś to zrobić? – Ponie w aż ... – Bo trzym am cię na m uszce ! – krzyknę ła. – I je ste ś gotów zrobić w szystko, byle bym cię w ypuściła! Byle byś m ógł w rócić do te j sw oje j suki, którą je szcze nie daw no je bałe ś! J e j rę ka drgnę ła, a Hallbjørn znów autom atycznie zam knął oczy. Natychm iast je otw orzył i spojrzał na Unę . Uśw iadom ił sobie , że rozm ow y nic nie dadzą. Naw e t je śli na m om e nt uda m u się ją uspokoić , je j um ysł zaraz
znajdzie kole jną drogę do szale ństw a. – Zastanaw iasz się , skąd o tym w ie m ? – rzuciła z satysfakcją. Dostrze gł, że zaczyna drże ć . Najw yraźnie j e m ocje brały w nie j górę . – L udzie gadają, szcze gólnie starzy – pow ie działa. – Przychodzą na pocztę , która czę sto je st dla nich je dynym kontakte m ze św iate m , a ja słucham te go, co m ają do pow ie dze nia. Hallbjørn oce nił sytuację pod kąte m prze prow adze nia ataku. Prze ciw niczka nie była w ytre now ana, nie w ie działaby, jak zare agow ać , je śli postąpiłby zgodnie ze sztuką. Daw no je dnak z nikim się nie siłow ał, a co dopie ro m ów ić o w ytrące niu broni osobie , która trzym a pale c na spuście . – Żałosne , praw da? – dodała. – Kie dyś cały kontakt ze św iate m ograniczał się dla tych ludzi do w ysyłania i odbie rania listów . T e raz przynajm nie j m ogą pooglądać duńską te le w izję i posurfow ać po Inte rne cie . Choć tak w te dy, jak i dziś, to w szystko tylko życiow a ine rcja. T otalna ine rcja. Una m iała huśtaw ki nastrojów i Olse n dopie ro te raz uśw iadom ił sobie , że sam a m oże być pod w pływ e m jakichś substancji. T o tłum aczyłoby pojaw iające się i znikające trudności z form ułow anie m m yśli. – T rze ba to zm ie nić – oznajm iła. – I jak zam ie rzasz to zrobić? – J a? J a nie m ogę te go zm ie nić . Potrze ba nam przyw ódcy. – Na przykład kogo? – T hurid Martinsdóttir. – Nie w ie działe m , że je ste ś nacjonalistką. – Boże , tu nie chodzi o politykę ... Nie zaw sze chodzi o politykę , rozum ie sz? – Opuściła nie co broń. – Dlacze go ludzie zaw sze szukają takich podte kstów ? T hurid to dobra kandydatka, be z w zglę du na poglądy. Może nas poprow adzić , m oże ... – Co? Prze sunąć w yspy o sze śćse t kilom e trów na w schód i przyłączyć je do kontyne ntu? Ryzykow ał, ale nie w yglądała na rozdrażnioną. – Nie – odparła. – Ale zobacz na S ze tlandy. S łyszałe ś kie dyś, że by ktoś tam narze kał? A co za różnica, czy w ładzę spraw uje Wie lka Brytania, Dania, czy sam i w yspiarze ? Daj spokój z polityką, Hallbjørn. T o nie o nią tutaj chodzi. – A o co? – Nie zrozum ie sz . S pojrzała na nie go surow o i w ie dział, że nie m a se nsu oponow ać . Zre sztą je j w ynurze nia nie spe cjalnie go inte re sow ały. Przypuszczał, że ciąg dalszy byłby pse udointe le ktualnym , narkotykow ym be łkote m o spraw ach nie m ających nic w spólne go z rze czyw istością.
Oczyw iście , że chodziło o politykę . J e dyne zm iany, jakie były m ożliw e , m iały charakte r polityczny. Co inne go m ożna było zrobić? Wybudow ać w ię ce j lotnisk? Uruchom ić w ię ce j prom ów ? Obniżyć ce ny połącze ń? Ściągnąć na archipe lag inw e storów ? Wszystko to w ym agało zm ian politycznych. – Mnie jsza z tym – ode zw ała się . – J a i tak nie m am już tu przyszłości. – Może m asz . – Nie pie rdol! – uniosła się . Olse n odcze kał m om e nt , aż e m ocje opadną. Choć trochę . – Opuść broń – spróbow ał. – Dojdzie m y do jakie goś rozw iązania. – Nie pójdę sie dzie ć . – Nikt nie m ów i, że ... – Nie rób ze m nie idiotki. J e szcze prze d chw ilą szło m u to całkie m nie najgorze j. Najw yraźnie j je dnak e fe kt cze gokolw ie k, co w zię ła, słabł. – Wię c co zam ie rzasz? – zapytał. Mocnie j chw yciła broń. – S trze lisz do m nie ? – Muszę , Hallbjørn. Muszę . Pow ie działa to ze stanow czo zbyt dużym spokoje m . Olse n poczuł, że zadrżał. – Dlacze go? – w ydusił. – Inacze j pójdzie sz za m ną. – Nie . – Wię c pow ie sz te j suce , w którym kie runku poszłam . Hallbjørn pow iódł w zrokie m w stronę Ve stm anny. J e j uw aga była tak absurdalna, że prze z m om e nt nie w ie dział, jak na nią odpow ie dzie ć . – I tak w ie dzą, dokąd idzie sz – ode zw ał się w końcu. – G dzie indzie j m iałabyś się skie row ać? – Nie w ażne ! J e śli w cze śnie j m iał w ątpliw ości, że coś brała, te raz rozw iała je zupe łnie . T rw ali w be zruchu, patrząc sobie w oczy. Olse n w ie dział, że czas gadania się skończył. Albo zadziała te raz, albo zaraz bę dzie za późno. Ze brał się w sobie i podjął de cyzję . Nie bę dzie cze kał bie rnie na śm ie rć .
38 Niedziela, 20 grudnia, godz . 22.05
Elle gaard usłyszała strzał, który rozsze dł się e che m m ię dzy w znie sie niam i. Pow iodła spojrze nie m w okół, starając się ustalić , z które go kie runku padł. Pogłos spraw ił je dnak, że całkie m zgłupiała. Katrine przypuszczała, że dzie w czyna ucie kła gdzie ś na północ . Ale dlacze go m iałaby strze lać z broni S igvalda? J e dynym pow ode m m ogłoby być to, że sam a postanow iła zakończyć sw oje życie . Chyba że zbie gła w drugim kie runku, ku Ve stm annie . Byłoby to le kkom yślne , biorąc pod uw agę , że Elle gaard zaalarm ow ała już policjantów w m ie ście , by ją uję li, ale ucie kinie rka w cale nie m usiała postę pow ać logicznie . A w ów czas oznaczałoby to, że strze liła do Hallbjørna. Hallbjørna, które go Katrine tutaj ściągnę ła. Elle gaard nie zastanaw iała się długo. Ośw ie tlając drogę jak najdale j prze d sobą, popę dziła dróżką w kie runku m iasta. Ście żka w iodła pod górę , w ię c policjantka szybko zaczę ła nie rów no oddychać . Nasłuchiw ała kole jnych w ystrzałów i innych dźw ię ków , ale słyszała je dynie nie ustannie dm ący w iatr. W końcu znalazła się na rów nie jszym te re nie . T e raz bę dzie już z górki, pom yślała. Nagle trochę dale j dostrze gła dw a źródła św iatła. – Hal! – krzyknę ła, przyspie szając kroku. Wyciągnę ła he ckle ra i w ym ie rzyła go prze d sie bie . W te j cie m nicy nie m ożliw e byłoby oddanie ce lne go strzału, ale prze szkole nie zrobiło sw oje . – Hal! – pow tórzyła. Kie dy znalazła się kilka kroków od dw óch latare k le żących na zie m i, znie ruchom iała. Zauw ażyła kre w rozbryźnię tą na śnie gu i dw ie postacie . J e dna z nich pochylała się nad drugą. Prze z m om e nt Elle gaard nic nie rozum iała. Pote m skie row ała snop św iatła na ple cy Olse na i prze niosła go na tw arz dzie w czyny. – Katrine ... Policjantka be zw ie dnie schow ała broń do kabury i przykucnę ła przy dzie w czynie . Um ie ściła dw a palce na je j tę tnicy szyjne j, ale w ie działa, że to tylko form alność . Una Mikke lse n m iała sze roko otw arte oczy i pusty w zrok w bity w cze rń nocy. – J a... rzuciłe m się na nią, pow aliłe m ją... I ude rzyła głow ą o skały, dokończyła w m yśli Katrine . Pochyliła się i spojrzała na potylicę dzie w czyny. Była roztrzaskana, a kre w i m ózgow ie w ylało się na zade ptany śnie g. – Zabiłe m ją...
– S pokojnie , Hal – pow ie działa cicho. Pistole t S igvalda le żał nie opodal i nic nie w skazyw ało na to, by Olse n obe rw ał. – Opow ie dz m i dokładnie , co się stało. – Ona... ce low ała do m nie ... ce low ała i już m iała zam iar... Urw ał i spróbow ał je szcze raz . Dopie ro je dnak za trze cim pode jście m udało m u się w ydusić z sie bie nie co w ię ce j. Praw dę pow ie dziaw szy, Elle gaard nie potrze bow ała te go słysze ć . Doskonale w ie działa, co się w ydarzyło. – T o nie było... nie było ce low e ... – m am rotał Hallbjørn. Położyła m u rę kę na ple cach, obaw iając się , że się w zdrygnie . Olse n je dnak zdaw ał się te go nie zauw ażać . Katrine poczuła za to, że cały drży. Wyszkolony żołnie rz, który w idział sw oje w Bośni, spraw iał w raże nie , jakby m iał się rozkle ić . J e śli potrze bow ała jakie gokolw ie k potw ie rdze nia, że nie podniósłby rę ki na Bogu ducha w inną dzie w czynę – przynajm nie j nie um yślnie – to w łaśnie je dostała. G łośno prze łknął ślinę i obrócił do nie j głow ę . – Co ja, kurw a, zrobiłe m ? – T o był w ypade k, Hal. Potarł czoło tak m ocno, że je go palce zostaw iły cze rw one ślady na skroniach. Pote m roze jrzał się i usiadł na kam ie niu. G łazów i obluzow anych skał było tutaj m nóstw o i Elle gaard nie dziw iło, że Una Mikke lse n upadła na je de n z nich. Dziw ne byłoby, gdyby trafiła akurat w m ie jsce pozbaw ione kam ie ni. – Broniłe ś się . – Wie m , że się broniłe m , do chole ry – odparł nie co pe w nie j. – Ale to... – Wskazał na otw arte oczy dzie w czyny i schow ał tw arz w dłoniach. Katrine m ogłaby tłum aczyć m u godzinam i, że dzie w czyna sam a do nich strze lała, próbując ich zabić , i że to sam o chciała zrobić z nim , ale na nic by się to nie zdało. – Otrząśnij się – pow ie działa zam iast te go. – Zrobiłe ś, co m usiałe ś, że by się bronić . – Zupe łnie jak pod T uzlą, co? – Nie . Nie porów nuj je dne go do drugie go. T utaj nie m iałe ś w yjścia. Hallbjørn opuścił rę ce , a pote m w bił w zrok w zie m ię . Elle gaard zre zygnow ała z dalszych tłum acze ń, w ychodząc z założe nia, że sam m usi uporać się ze sw oim i m yślam i. Nie pom oże m u przyspie szyć te go proce su. Nikt nie m ógł te go zrobić . Kaszlnę ła i cofnę ła rę kę . Pode szła do dzie w czyny i spojrzała na nią z góry. T rupioblade oblicze ośw ie tlone sztucznym św iatłe m robiło upiorne w raże nie .
Katrine pochyliła się i zam knę ła je j oczy, m ając w głę bokim pow ażaniu zasady zachow ania na m ie jscu prze stę pstw a. Pote m w yprostow ała się i pośw ie ciła w kie runku m iasta. – Dale ko stąd na S koralíð? – zapytała. Olse n m ilczał. – Hal. Dale ko do Ve stm anny? Potrząsnął głow ą, popatrzył na ciało, a pote m na Elle gaard. – Około kilom e tra – odparł, podnosząc się . Otarł rę ce o spodnie i pociągnął nose m . – Zaniosę ją. – Nie w aż się je j dotykać . – Ale ... – Wie m , że spraw a je st oczyw ista, ale to nie znaczy, że m asz zacie rać ślady. – Prze cie ż na nie j i tak są m oje ślady... – T rze ba to zrobić , jak nale ży. Wbił w nią w zrok i prze z m om e nt m iała w raże nie , że w spom ni o zam knię ciu pow ie k . Nie ode zw ał się je dnak ani słow e m . S kinął tylko głow ą, rozum ie jąc, że nie m a se nsu dyskutow ać . Elle gaard w yciągnę ła te le fon i z ulgą zobaczyła je dną kre skę . – Zabiorą ją ci dw aj m undurow i... Nie pam ię tam , jak się nazyw ają. – W porządku. Wybrała num e r i oznajm iła policjantom z T órshavn, że m ogą odw ołać poszukiw ania Uny Mikke lse n. Nie chciała w chodzić w szcze góły – i nie m usiała te go robić , nie prze d nim i. Pole ciła, że by zjaw ili się z w orkie m na zw łoki na zboczu Me lin, w połow ie drogi do He iðavatn, a pote m się rozłączyła. – Obyś nigdy w ię ce j nie m usiała w ykonyw ać takich te le fonów – ode zw ał się Olse n, zaw ie szając w zrok gdzie ś w oddali. – Obym . Obrócił się do nie j i zacisnął usta. – Pocze kajm y tu na nich. – W porządku. Usie dli nie co dale j i Katrine nie po raz pie rw szy prze m knę ło prze z m yśl, że w ybrała w yjątkow o parszyw ą pracę . S ie dze nie nie opodal trupa i udaw anie , że go tam nie m a, trudno było zaliczyć do uroków policyjne go życia. – Chciałe m ją tylko obe zw ładnić . – Wie m , Hal. Nie m usisz m i te go m ów ić . S kinął głow ą. Dochodził do sie bie i Elle gaard m usiała prze d sobą przyznać , że je j tym im ponow ał. Ow sze m , szkolono go do obcow ania
ze śm ie rcią, ale nie je de n żołnie rz w takie j sytuacji potrze bow ałby znacznie w ię ce j czasu. – T o ona handlow ała crackie m . Katrine potw ie rdziła ruche m głow y. S krzyżow ała rę ce na pie rsi i w łożyła dłonie pod ram iona. – Myślisz, że m iała coś w spólne go z Poulą i J yttą? – Może – przyznała Elle gaard. T e raz już się te go nie dow ie , ale przypuszczała, że naw e t je śli Una nie spotkałaby na szlaku Hallbjørna, i tak nie w ie le by od nie j w yciągnę ła. Dzie w czyna albo zaszyłaby się gdzie ś w górach, albo znalazłaby sposób, by odpłynąć z w yspy. Na S tre ym oy było zbyt w ie le dzie w iczych m ie jsc, w których m ogłaby tygodniam i ukryw ać się prze d policją. – S júrður nie żyje ? Katrine popatrzyła na Olse na i znów skinę ła tylko głow ą. – W takim razie nie m am y nic? Użył liczby m nogie j nie co na w yrost , ale nie m iała nic prze ciw ko. Praw dę m ów iąc, poczuła się naw e t z te go pow odu trochę pe w nie j. – Nic – odparła. – Ale m am nadzie ję , że prze szukanie dom u o poranku pow ie nam coś w ię ce j. – Oby. – Hallbjørn znów pom asow ał skronie . Prze z m om e nt trw ała nie w ygodna cisza. – Co z S igvalde m ? – zapytał. – Prze żyje . Zatam ow ałam krw aw ie nie , trze ba go tylko zszyć i dać m u trochę odpocząć . – Nie pow inniśm y m oże ... – zaczął i w skazał kie rune k ku He iðavatn. – Pójdzie m y do nie go, jak tylko zjaw ią się ci dw aj. Pokiw ał głow ą w m ilcze niu i Katrine szybko stw ie rdziła, że było to pre ludium do długie j ciszy. T rw ali w nie j aż do m om e ntu, gdy zjaw ili się policjanci z czarną folią. Chw ilę trw ało, nim w szystko im w ytłum aczyła. Pote m raze m z Olse ne m pom ogli im um ie ścić ciało w w orku. – Co te raz? – zapytał Hallbjørn, gdy dw aj m ę żczyźni ode szli w kie runku m iasta. Katrine w skazała na drugi w ore k, który zostaw ili na zie m i.
39 Poniedziałek, 21 grudnia, godz . 06.40
Do w schodu słońca zostały je szcze trzy godziny, ale cały dom nie opodal He iðavatn był doskonale ośw ie tlony. Frida S kovm and staw iła się na m ie jscu w tow arzystw ie te chników i kilku prze nośnych lam p na statyw ie , o m ocy pię ciuse t w atów . Hallbjørn przypuszczał, że ośw ie tle nie przyda się także po południu, bo krym inalistycy zape w ne nie uw iną się w kilka godzin. T ym czase m jutro w ypadał najkrótszy dzie ń w roku, a dzisie jszy spe cjalnie się od nie go nie różnił. We dług inform acji podanych na ante nie Kringvarp Føroya zm rok m iał dziś zapaść o czte rnaste j pię ćdzie siąt dzie w ię ć . Dom Mikke lse nów spraw iał nie pokojące w raże nie . Kre w ośw ie tlona sztucznym św iatłe m L ED-ów w yglądała je szcze upiornie j niż w cze śnie j. Frida prze chodziła od je dne go rozbryzgu do drugie go, robiąc zdję cia i analizując kąt padania, rozrzut i inne w łaściw ości cze rw onych plam . Nolsøe go zabrano do szpitala w T órshavn i Olse n m usiał przyznać , że dzię ki te m u ode tchnął. Wpraw dzie oczyścili go z w szystkich zarzutów , ale w ciąż m iał w raże nie , że policjant nie odpuścił i tylko cze ka, by znów w sadzić go za kratki. Nie w yprosili go te ż z budynku, co uznał za dobry om e n. Nikt ze stróżów praw a nie m iał w ątpliw ości, że to, co zdarzyło się na zboczu Me lin, nie było je go w iną. Hallbjørn był im w dzię czny. G dyby na tym e tapie pojaw iła się jakaś nie pe w ność , je m u sam e m u trudnie j byłoby poradzić sobie ze św iadom ością te go, co zrobił. – Hal? Obrócił się , Elle gaard stała tuż za nim . Uśm ie chnął się blado, gdy podała m u kaw ę . – Kubki już spraw dzone ? – zapytał, odbie rając gorący napój. – Kubki i cała kuchnia – odparła Katrine , pociągając nie w ie lki łyk . – A na dobrą spraw ę m oże i cały dom . – I nic? – Na razie – odpow ie działa, jakby m iała nadzie ję , że znajdą jakiś tajny schow e k . Prze z chw ilę pili w m ilcze niu, choć kaw a była je szcze stanow czo za gorąca. – J e śli S júrður brał udział w handlu, gdzie ś tutaj m usiał składow ać tow ar – dodała po chw ili Elle gaard. – S taw iałbym na strych, ale ... – J uż go spraw dzili. Pokiw ał głow ą.
– Pote m prze trząsnę li w szystkie inne pote ncjalne skrytki – dodała, rozglądając się i m rużąc oczy. – G dzie on to m ógł ukryw ać , do chole ry? – Najw yraźnie j nie tutaj. S pojrzała na nie go, jakby dopie ro te raz to zrozum iała. – Może m asz rację – przyznała, szukając m ie jsca, by spocząć . W końcu w skazała głow ą drzw i i ruszyła prze d sie bie . Hallbjørn posze dł za nią nie chę tnie . W budynku nie było prze sadnie cie pło, ale na ze w nątrz te m pe ratura była je szcze niższa. G orąca kaw a pom agała, ale nadal był prze m arznię ty. – Dw a trupy, ale ani je dne j odpow ie dzi – ode zw ała się Katrine . Olse n nie w ie dział, jak na to zare agow ać . Odw róciła się do nie go, a pote m pochyliła nie co głow ę . – Prze praszam – pow ie działa. – Ze ro e m patii z m oje j strony. – Nie prze jm uj się . – J e ste m po prostu zm ę czona tym w szystkim . – J ak w szyscy w Ve stm annie . – Oprócz je dne j osoby – odparła, m ocnie j ściskając kube k . – T e j, która zabija. Hallbjørn zm arszczył czoło i spojrzał na policjantkę . T a m yśl była nie pokojąca, ale te ż zdaw ała się być na w yrost . Nie było żadnych dow odów na poparcie te zy, że ktoś oprócz Uny Mikke lse n zajm ow ał się handle m narkotykam i. A w łaściw ie nie było te ż nicze go, co je dnoznacznie w iązałoby zabójstw o z kokainą odkrytą w organizm ie Pouli L økin. Elle gaard zape w ne chciałaby, że by tak było. J ako stróż praw a nie była gotow a przyjąć , że nie udało je j się rozw iązać te j zagadki i że pode jrzana, zam iast trafić do are sztu, zostanie um ie szczona w trum nie . Nie do te go Katrine była szkolona. – Myślisz, że ktoś je szcze był w to zam ie szany? – zapytał Olse n. – J e ste m te go pe w na. – Bo? Pow iodła w zrokie m w okół, jakby starała się w ypatrzyć , czy zza które goś w znie sie nia nie w ychyla się już słońce . – Bo znale źlibyśm y tu jakie ś ślady – odparła. – S łucham ? – G dyby S júrður handlow ał crackie m , m iałby w dom u tore bki, w agę czy ślady po sam ych narkotykach. A w ie sz, co prze de w szystkim ? – Nie . – Pie niądze . Całe góry pie nię dzy. T o najw ię kszy proble m w szystkich handlarzy.
– Dla m nie nie byłby. Uśm ie chnę ła się le kko. – Nie m ogą prze cie ż w ydać w szystkie go od razu. Wpłacać na konto te ż nie , bo zostają ślady. Muszą składow ać gdzie ś banknoty i zazw yczaj m ają do te go prze znaczone w nę ki w ścianach czy skrytki pod podłogą. T utaj nicze go takie go nie m a. – Wię c m oże to Una m iała pie niądze . – Prze szukują już je j m ie szkanie – odparła Katrine be z prze konania. – Ale bardzie j praw dopodobne w ydaje m i się , że dzie w czyna po prostu ucie kła do ojca. – Hm ? – Potrze bow ała ratunku, w ię c zw róciła się do człow ie ka, który zaw sze pom oże . – T w ie rdzisz, że był nie w inny? Że w alił do w as prze z drzw i be z pow odu? – Nie be z pow odu. Zrobił to, że by chronić córkę – odparła, biorąc już znacznie w ię kszy łyk . Było tak zim no, że kaw a natychm iast się schłodziła. – T o bardzo dobry pow ód, naw e t by zabić . – Może i tak . J e śli m iała rację , nie odkryli naw e t w ie rzchołka góry lodow e j. Hallbjørn uzm ysłow ił sobie , jak kusząca była w e rsja, że całym handle m w Ve stm annie kie row ali Mikke lse now ie . Być m oże to on się pom ylił, zbyt szybko gotów uw ie rzyć w najłatw ie jsze rozw iązanie . Być m oże Una była tylko pośre dnikie m , który zajm ow ał się rozprow adzanie m narkotyków w śród m łodzie ży. – J aki je st nasz kole jny krok? – zapytał Olse n. – Nasz? – Wydaje m i się , że dostałe m się do te go śle dztw a na zastę pstw o. – W zam ian za dośw iadczone go dochodze niow ca z T órshavn? Nie sądzę . – Mam dobre CV. – Masz be znadzie jne CV, Hal. Byłe ś żołnie rze m , a od w as w ym aga się te go, byście strze lali jak najw ię ce j i m yśle li przy tym jak najm nie j. W naszym przypadku je st zupe łnie odw rotnie . – I dlate go łapie cie tak m ało krym inalistów . Doce niła tę odpow ie dź uśm ie che m . Prze z chw ilę m ilcze li, starając się prze niknąć w zrokie m cze rń nocy. Hallbjørn zdaw ał sobie spraw ę , że Katrine nigdy te go nie przyzna, ale ocze kuje je go pom ocy. Nie form alnie , nie w w ie lkim zakre sie , ale je st je j potrze bny. Inacze j nie zadzw oniłaby akurat do nie go, gdy w szystko zaczę ło się sypać . – Nie m ogłabym tu m ie szkać – ode zw ała się i w zdrygnę ła. – Mam
w raże nie , że dzie ń przychodzi tylko na chw ilę . Że je st krótkim prze ryw nikie m . – Przyje dź w środku cze rw ca. Otw orzyła sze roko oczy, sygnalizując, że m a se rde cznie dosyć Farojów i nigdy nie planuje pow rotu. – Wte dy doba trw a dw adzie ścia godzin – dodał. – T ę skni się za nocą, zape w niam cię . – T ak czy inacze j, to dziw ne m ie jsce . Olse n m usiał się z nią zgodzić , choć je szcze dzie się ć dni te m u zape w ne by pole m izow ał. Wyspy Ow cze były takie , jak każdy inny archipe lag. Dopie ro spraw y Pouli L økin i J ytty G re ge rse n zm ie niły Faroje w jakąś abe rrację . Dopili kaw ę , a pote m w rócili do środka. Frida S kovm and stała pochylona przy je dne j z lam p i pakow ała sw oje rze czy do prze pastne j torby. Uniosła na chw ilę w zrok i tę sknie spojrzała na kaw ę . – Z m oje j strony to w szystko – oznajm iła. – T ak szybko? – S zybko? S ie dzie liśm y tu całą noc . S kovm and w yprostow ała się , trzym ając się za ple cy. – I w y przynajm nie j m ie liście czas, że by sobie zrobić kaw y – burknę ła. – Nie którzy harow ali, a nie tylko stali i się gapili. Żadne z nich nie zare agow ało tak, jak na to liczyła te chnik krym inalistyczna. – Znalazłaś coś? – zapytała Katrine . – Nic, co m ogłoby w am pom óc . Poza tym ślady krw i zdają się potw ie rdzać dokładnie w aszą w e rsję zdarze ń. Frida ze rknę ła na kube k Hallbjørna. Olse n obrócił go i podał je j, sądząc, że tym sam ym spraw i tylko tyle , iż kobie ta prze stanie się gapić . T a je dnak chę tnie w zię ła kaw ę i szybko się napiła. – Dzię ki – pow ie działa, oblizując usta. – Nie znalazłam żadnych śladów kokainy. Naw e t poje dyncze j drobinki cze goś pode jrzane go. – I potrafisz to stw ie rdzić na oko? – m ruknął Hallbjørn. – Potrafi – zape w niła go Elle gaard. – I to potw ie rdza m oją te zę . – J aką te zę ? – zainte re sow ała się S kovm and. – Że te n człow ie k nie m iał nic w spólne go z narkotykam i. – T o pe w ne . Hallbjørn zaklął w duchu. T o tyle , je śli chodzi o brzytw ę Ockham a. Nie zaw sze najprostsze rozw iązanie je st tym praw dziw ym . S júrður Mikke lse n strze lał, by chronić córkę . Może na m om e nt prze d nade jście m policji w yznała m u w szystko, a on postanow ił, że zrobi co w je go m ocy, że by w łos je j z głow y nie spadł.
Olse n to rozum iał. G dyby Ann-Mari oznajm iła m u, że m iała coś w spólne go z zabójstw e m Pouli lub zaginię cie m J ytty, broniłby je j z całych sił. Byłby skłonny zrobić w szystko, byle by córka nie trafiła do w ię zie nia. Wszystko. – Cóż ... – ode zw ała się S kovm and, opróżniw szy kube k . – Pozostaje w am szukać kole jnych tropów . T ylko błagam , dajcie m i odpocząć . Wystarczy tych truche ł. Zostaw iła ich nie co skołow anych, nie w ysilając się na nale żyte poże gnanie . Hallbjørn odprow adził ją w zrokie m , a pote m popatrzył w ycze kująco na Elle gaard. – Wracam y? – zapytał. – T ak . Pozostali te chnicy pobie rali je szcze ostatnie próbki i zbie rali pow oli sprzę t , kie dy dw oje ludzi ruszyło z pow rote m po zboczu Me lin. Olse n najchę tnie j w ybrałby inną drogę , ale nie m iał zam iaru te go proponow ać . Prze z kilkase t m e trów w spinali się w m ilcze niu. Hallbjørn sze dł przode m , ośw ie tlając sobie drogę i nie forsując te m pa. Do prze dśw itu pozostało je szcze trochę czasu i Olse n żałow ał, że nie zobaczą go z doliny. Widok m usiał być w yjątkow y, a on nigdy go stąd nie obse rw ow ał. W Ve stm annie w schodzące słońce zasłaniał m asyw Hægstafjall. W m ilcze niu m inę li m ie jsce , gdzie doszło do starcia z Uną Mikke lse n. Żadne z nich nie ośw ie tliło kam ie ni, na których w ciąż m usiała znajdow ać się je j kre w . Olse n m iał je dnak w raże nie , że m im o zbliżające go się św itu te m pe ratura spadła o kilka stopni. – Cały czas się nad czym ś zastanaw iam – ode zw ała się Katrine kaw ałe k prze d ze jście m na S koralíð. – Nad czym ? – Kto podłożył ci tę rę kaw iczkę i dlacze go? Hallbjørn ze św iste m w ypuścił pow ie trze . – Nie zastanaw ia cię to? – zapytała. – Oczyw iście , że zastanaw ia. Ale prze stałe m się już nad tym głow ić . – Dlacze go? – Nie m am siły. Mę czy m nie to. – J a na tw oim m ie jscu drążyłabym do skutku. Obe jrzał się prze z ram ię . – Pokaż m i, gdzie drążyć , a bę dę to robił – zape w nił. – Do te go czasu re zygnuję , bo łatw ie j w te j sytuacji zw ariow ać , niż dojść do jakichkolw ie k logicznych w niosków . – Nie m asz żadne go pode jrzane go?
– Pode jrzana je st cała pie przona Ve stm anna. – Be z prze sady. Nie m iał w raże nia, że prze sadza. Wie lu ludzi czuło je szcze zadrę , którą zostaw ił lata te m u. Wpraw dzie znał ów cze sne konflikty tylko z opow ie ści, ale był św iadom , że je go w yjazd i w stąpie nie do duńskich sił podzie liło społe czność . Bardzie j niż się spodzie w ał. Ale czy to było w ystarczające , by zrzucić na nie go w inę za całe zło w te j m ałe j społe czności? Być m oże nie . Być m oże chodziło o w zglę dy pragm atyczne . Nadaw ał się prze cie ż na kozła ofiarne go, m iał trudną prze szłość , prze jścia na w ojnie ... A w dodatku pozostaw ała je szcze kw e stia śm ie rci je go żony. Wie dział, że nie którzy patrzyli na nie go pode jrzliw ie . Odgonił te m yśli. Pytanie Elle gaard spraw iło je dnak, że znów zaczął się nim i katow ać . Nie było w tym najm nie jsze go se nsu. – J e śli chce sz, m oże m y zrobić listę – ode zw ała się . – J aką listę ? – Wykaz osób, które ... – Nie ! – uciął. – Napraw dę m am te go dosyć . Nie sypiam , nie je m , naw e t nie piję w ystarczająco dużo alkoholu. Wszystko prze z tę rę kaw iczkę , w ię c m oże sz się dom yślić , że prze m yślałe m spraw ę dogłę bnie . I nie dosze dłe m do żadnych konstruktyw nych w niosków . – Oke j. W końcu w yszli na S koralíð i Hallbjørn ode tchnął. Dobrze było znów się znale źć m ię dzy budynkam i, w jakiś sposób działało to na nie go kojąco. Miał w raże nie , że spę dził stanow czo za dużo czasu w otocze niu dzikie j natury. – Drążę , bo je śli udałoby się ustalić , kto podłożył tę rę kaw iczkę ... – Udałoby się ustalić , kto je st m orde rcą. T ak, w ie m . Katrine w zię ła go za rę kę i stanę ła. S pojrzał na budyne k re m izy, a pote m na nią. – Nie m am nic inne go, Hal – pow ie działa. – T rop z narkotykam i uryw a się przy Unie , nie m am żadnych śladów J ytty G re ge rse n, żadne go m otyw u zabójstw a Pouli... T a rę kaw iczka to je dyna rze cz, która m oże m nie doprow adzić do zabójcy. – Wie m . I staram się pom óc, napraw dę . – Wię c gdybyś... – Byłe m dobrym kozłe m ofiarnym – w sze dł je j w słow o. – Dlate go to m nie podrzucono rę kaw iczkę . T o w szystko. Nie m a w tym nic osobiste go. We stchnę ła i puściła je go dłoń. – J e śli tak, to je ste śm y w czarne j dupie . – Ow sze m , je ste śm y.
Popatrzyli prze d sie bie . Oboje cze kali na to, aż które ś z nich postanow i, dokąd idą. Możliw ości było kilka, z cze go najbardzie j praw dopodobne w ydaw ało się Olse now i, że on w róci do dom u, a Katrine do hote lu. J e j w ahanie spraw iło je dnak, że pojaw iła się nadzie ja. – T rze ba prze słuchać całe tow arzystw o Uny – stw ie rdził. – Zajm ę się tym z sam e go rana. – Może ktoś ze znajom ych je j pom agał. – Może . Ale naw e t je śli tak, trudno bę dzie go zm usić do szcze re go w yznania, dodał w duchu Hallbjørn. S ytuacja rze czyw iście nie była najle psza. J e szcze kilka godzin te m u w ydaw ało się , że trafili na konkre tny trop, tym czase m te raz okazał się on śle pą uliczką. – J e st je szcze te n face t , który przychodził co kilka dni do S júrðura – zauw ażył Olse n. Elle gaard zm rużyła oczy i przygładziła w łosy. – Może pogadam y w Krá kure iðrið? – zaproponow ała. – Pe w nie – zgodził się Hallbjørn. Wsie dli do sam ochodu i ruszyli w kie runku portu. – Pam ię tasz, jak się nazyw a? – zapytała. – Nie , ale w ie m , że był łącznikie m S júrðura ze św iate m . Odbie rał kozie m le ko, przynosił gaze ty, takie tam . Kojarzę go z w idze nia, chudy, z zakolam i i z cie niam i pod oczam i. – Dow ie dz się je go im ie nia i nazw iska. Olse n spojrzał na ze gare k . W norm alnych okolicznościach m ógłby w ykonać kilka te le fonów i szybko ustalić , kim je st te n człow ie k, ale w ponie działe k rano prze d św ię tam i było racze j m ało praw dopodobne , że ktoś odbie rze . Mim o to w yjął kom órkę . Zde spe row any w zrok Katrine nie pozostaw ił m u w yboru. Pie rw sze dw ie osoby nie ode brały, udało się dopie ro przy trze cim pode jściu. Najw yraźnie j na J óhana Bære ntse na zaw sze m ożna było liczyć . Hallbjørn szybko dow ie dział się , kim je st poszukiw ana prze z nich osoba, a pote m zape w nił, że w padnie w ie czore m do J óhana na piw o. Bære ntse n zaoponow ał, tw ie rdząc, że w dom u panuje prze dśw iąte czna sodom a i gom ora, w ię c le pie j bę dzie , je śli spotkają się na Fjalsve gur i zale ją w trupa. Olse now i to odpow iadało. Rozłączył się i uśm ie chnął do Elle gaard. – I? – zapytała. – Øssur Edvardsson. – T w ój kum pe l go zna?
– O tyle o ile . Mów i, że Øssur zajm uje się głów nie połow e m . Ma nie w ie lki kute r, ale o przyzw oitym zasię gu, w ię c od czasu do czasu płynie na Vá gar po now ą dostaw ę ... prze syłe k dla J óhana. – Chodzi o sprzę t e le ktroniczny? – T ak . – A w ię c Øssur Edvardsson nie m a proble m ów z nie le galnym obrote m . – T o nie znaczy, że je st gotów handlow ać crackie m – sprze ciw ił się Olse n. – Poza tym sam a tw ie rdzisz, że stary S júrður nie m iał z tym nic w spólne go. Pokiw ała głow ą i nie co zw olniła. – Wie sz, gdzie on m ie szka? – Może . – Może ? – Mie liśm y je chać do hote lu. S pojrzała na nie go z nie dow ie rzanie m . Hallbjørn w zruszył ram ionam i. – T o była dość przyje m na w izja – zauw ażył. – Poza tym , o ile m nie pam ię ć nie m yli, zm ie rzaliśm y w naszych re lacjach w dość cie kaw ym kie runku. Pokrę ciła głow ą, uśm ie chając się le kko. – Nie w ie m , czy to nie za dużo pow ie dziane – odparła. – Wie sz, że po te j spraw ie w racam do Kope nhagi? – T ym bardzie j m usim y się spie szyć . Zaśm iała się cicho i Olse n uznał, że pow inna to robić czę ście j. – Na razie pospie szm y się z popchnię cie m spraw y do przodu – stw ie rdziła. – Mój sze f albo już w ylądow ał, albo bę dzie tu za kilka godzin. Muszę coś m u prze dstaw ić , inacze j pożre m nie jako przystaw kę , a ty bę dzie sz danie m głów nym . – J a? – Oczyw iście . Właśnie na cie bie zw alę w inę za utrudnianie śle dztw a. – T ak nazyw asz to, co robiliśm y tam te j nocy? Znów się roze śm iała, a pote m szturchnę ła go. – Mów , dokąd je chać – pow ie działa. – Rógvuve gur, po drugie j stronie cm e ntarza. Roze jrzała się be zradnie , a Hallbjørn szybko w skazał drogę , w którą pow inna skrę cić . Po chw ili zatrzym ali się przy budynku, które go adre s Olse n otrzym ał od przyjacie la. Nie zdziw iło go, że stając prze d drzw iam i, Katrine odpię ła kaburę . Zapukali, a pote m zadzw onili. W zupe łne j ciszy cze kali, aż w którym ś pokoju zapali się św iatło. Dom je dnak był pogrążony w cie m nościach. – Może w ypłynął? – zapytała Elle gaard.
– Może – przyznał Hallbjørn. – Mógł w ypuścić się na poranny połów . Albo usłyszał, że policja szukała Uny Mikke lse n i czym prę dze j zw inął m anatki. S próbow ali je szcze kilkakrotnie , po czym zgodnie stw ie rdzili, że gospodarz daw no by się zbudził, gdyby był w dom u. Hallbjørn raz je szcze zadzw onił do Bære ntse na. Kie dy udało m u się dow ie dzie ć , jak nazyw a się łajba Øssura, poje chali na nabrze że . Kapitan portu spraw dził w ykaz i oznajm ił, że dziś Edvardsson nie m iał żadne go planow ane go w ypłynię cia. Mim o to zjaw ił się z sam e go rana, zabrał kute r o nazw ie G re ivi i w ypłynął w m orze . Elle gaard i Olse n w ym ie nili zde zorie ntow ane spojrze nia. – Wie pan, dokąd popłynął? – zapytała Katrine . – Nie , ale m ogę łatw o się te go dow ie dzie ć . S ię gnął po m ikrofon, popraw ił poskrę cany prze w ód, a pote m zaczął w yw oływ ać G re ivi i je go kapitana. Po kilku próbach w zruszył ram ionam i i spojrzał na m onitor. – Nie odpow iada – oznajm ił, jakby było to konie czne . – Ale m iał się kie row ać na Vá gafjørður. Elle gaard spraw iała w raże nie , jakby m iała zam iar w ybie c z nie w ie lkie go budynku, popę dzić na najbliższy pirs, rzucić się do w ody i popłynąć tam w pław . – Potrze buje m y jakie jś je dnostki – pow ie działa. Kapitan ściągnął brw i i pogładził brodę . – Co on zrobił? – Musim y z nim porozm aw iać . I to prę dko. – Ale ... – Może nam pan użyczyć jakie jś łodzi czy m am dzw onić do kom e ndanta policji w T órshavn? – Oczyw iście , użyczę w am , ale ... – W takim razie poproszę o kluczyki.
40 Poniedziałek, 21 grudnia, godz . 08.15
Elle gaard m usiała przyznać , że Hal zna się na rze czy. Prow adził nie w ie lki kute r, jakby się na nim urodził. Być m oże zre sztą tak było. Nie raz słyszała, że tute jsze kobie ty pow ażnie traktują sw oją w ikińską spuściznę . Małym dzie w czynkom opow iada się o tarczow niczce Hladge rd, która jako je dna z w ie lu w raz z m ę żczyznam i w yruszała na w ypraw y łupie żcze – na kontyne ncie znano ją racze j jako L age rtha i Katrine dobrze kojarzyła tę postać . J e śli m iało się takich przodków , z pe w nością m ożna było pływ ać na kutrze naw e t w zaaw ansow ane j ciąży. Katrine pow iodła w zrokie m po sze re gu urządze ń w ste rów ce . Rozpoznaw ała je dynie kom pas i chronom e tr, re szta była dla nie j czarną m agią. I tak dobrze , pom yślała. – Zainte re sow ało cię coś? – zagaił Hallbjørn. – Co? – T ak się w patruje sz w przyrządy... Może chciałabyś coś pokom binow ać? – Nie , dzię kuję . – A m iałe m w raże nie , że w yjątkow o zainte re sow ały cię żyrokom pas i e chosondy. – Nie . – Na pe w no? – Zam knij się i ste ruj. Olse n obrócił się do nie j i zasalutow ał. Zachow yw ał rów now agę be z trudu, naw e t kie dy nie trzym ał w olantu. T ym czase m Katrine m usiała kurczow o się cze goś przytrzym ać , by nie kołysać się na boki. – J e st dla m nie zagadką, jak dałaś radę popłynąć na S m yrilu. – T am trochę m nie j kołysało. „T rochę ” było pow ażnym nie dom ów ie nie m . Na prom ie m iała w raże nie , jakby stała na suchym lądzie . T a łajba zaś kołysała się tak m ocno, że silnie jszy podm uch w iatru zdaw ał się w ystarczający, by prze w rócić ją do góry dne m . – Duńczycy – m ruknął Hallbjørn. – Co m asz na m yśli? – Nic, nic . – Pow ie dz, nie krę puj się . – S próbow ała skrzyżow ać rę ce na pie rsi, ale szybko zre zygnow ała, kie dy state k prze chylił się na bakburtę . – Bliże j w am do Nie m ców niż do Norw e gów . – I m am się poczuć urażona? – Praw dziw y S kandynaw by się poczuł. – Widocznie do nich nie nale żę . – Wszystko to zasługa Unii Europe jskie j. Elle gaard spojrzała na nie go z politow anie m . Nie sądziła, że Olse n nale ży
do grupy nordyckich e urosce ptyków , którzy w Unii upatryw ali źródła w sze lkie go zła. T akich łatw ie j było znale źć w Norw e gii niż na Farojach. – Nie chce sz, że bym rozw inął te m at? – Nie spe cjalnie – odparła. – Poza tym byłam prze konana, że nie nale żysz do tych w aszych nie podle głościow ców . – Nie nale żę do e kstre m istów . – Ach... – Co nie znaczy, że przyjm uję be zkrytycznie to, co się dzie je w Europie . T łam szą tam w aszą kulturę , a zam iast Małgorzaty II bę dzie cie m ie ć nie baw e m Ange lę I. Katrine uśm ie chnę ła się i pokrę ciła głow ą. Nie od dziś m ów iło się , że Nie m cy coraz silnie j e ksportują sw oją kulturę i w zorce na północ . Ostatnio zre sztą słyszała w jakim ś pubie rozm ow ę dw óch m ę żczyzn, w które j padł argum e nt , że T urcy stanow ią najlicznie jszą m nie jszość narodow ą w Danii. „Nie m cy bis jak się patrzy”, skw itow ał je de n z dyskutantów . – Na tw oim m ie jscu nie m artw iłabym się kontyne nte m , tylko... – Elle gaard urw ała, dostrze gając nie w ie lką je dnostkę na horyzoncie . Wskazała ją Hallbjørnow i. – T o on? Olse n w ydął usta. – Widzę , że hum or ci dopisuje – pow ie działa. – I to m a być odpow ie dź? – A co m am pow ie dzie ć? Wie m tyle , że kie rune k je st dobry. – Może skorzystaj z radia? – Nie najgorszy pom ysł – stw ie rdził z uznanie m Hallbjørn, się gając po m ikrofon. Pow ie dział kilka słów po fare rsku, a pote m oboje ne rw ow o cze kali na odpow ie dź . Nade szła po chw ili, ale Katrine nic z nie j nie zrozum iała. Wbijała w zrok w łajbę prze d nim i i starała się w ypatrzyć nazw ę . Poszycie było je dnak zanie dbane i trudno było dostrze c napis. Kie dy Olse n odłożył m ikrofon, Katrine spojrzała na nie go w ycze kująco. Widziała, że ochota do żartów nagle go opuściła. – T o on – ode zw ał się Hallbjørn. – Co pow ie dział? – Że nie w ie , cze go od nie go chce m y, i że m a do w ykonania robotę . Pogada z nam i, jak skończy. Policjantka spojrzała prze d sie bie . – Cóż ... – zaczę ła. – Przynajm nie j nigdzie nie ucie knie . Olse n skinął głow ą, ale nie w yglądało, jakby ta m yśl go uspokoiła. Zaczął otw ie rać szafki. – Co je st? – zapytała Elle gaard.
– S praw iał w raże nie spię te go. Znów prze niosła w zrok na je dnostkę prze d nim i. Øssur Edvardsson zachow yw ał spokój, nie zm ie nił kursu, nadal je dnostajnie płynął prze d sie bie . Choć nie rozum iała, co m ów i, w je go głosie Katrine nie w yczuła napię cia. Hallbjørn w yciągnął z szafki lorne tkę i spojrzał prze z nią na kute r. – Może je st nie zadow olony, że prze szkadzam y m u w pracy – zauw ażyła Elle gaard. – Rybacy nie nale żą chyba do najspokojnie jszych osób. – Na lądzie nie . Na m orzu je dnak są w dom u i tu pow inni być spokojni. – Przynajm nie j je śli nie m a sztorm u. Olse n nie odpow ie dział, skupiając całą uw agę na statku prze d nim i. – T ak czy ow ak, nie m a się czym m artw ić – dodała Katrine . – Pocze kam y, aż złow i, co m a złow ić , a pote m go zgarnie m y. T a je go łajba nie je st chyba szybsza od nasze j? Hallbjørn m ilczał. – Hal? – upom niała go. – Pytałam , czy w razie cze go go dogonim y. Fare r nadal skupiał się w yłącznie na w ypatryw aniu cze goś. – S kurw ysyn... – m ruknął pod nose m . Zanim Elle gaard zdążyła zapytać , o co chodzi, podał je j lorne tkę i drugą rę ką natychm iast zm ie nił bie g , w chodząc na w yższe obroty. Kute r zaprote stow ał głośnym pom rukie m , ale po chw ili zaczął nie co żw aw ie j ciąć fale prze d dziobe m . – Co się dzie je ? – zapytała Katrine , starając się w ypatrzyć cokolw ie k na pokładzie drugie j je dnostki. T e raz kołysało je dnak tak bardzo, że nie potrafiła utrzym ać rów no lorne tki. – Zobacz na sie ć staw ną – rzucił m im ochode m Hallbjørn. – Na co? – Na to, co pływ a po ste rburcie ! – Ale ... – Po praw e j stronie statku – dodał. – S taram się , ale tak te le pie na boki, że ... – Øssur w yrzuca coś do w ody – w yjaśnił w końcu Olse n. – I w ygląda m i to na jakie ś zafoliow ane paczki. – Żartuje sz? – Nie – odparł Hallbjørn, podnosząc m ikrofon. Prze sunął kilka pokrę te ł na odbiorniku, w yłączył na m om e nt VHF, a pote m w yw ołał straż przybrze żną w T órshavn. Pow ie dział kilka zdań po fare rsku i Katrine nie m usiała nicze go rozum ie ć , by w ie dzie ć , że za m om e nt MRCC w yśle do cie śniny najbliższą je dnostkę . Kie dy Olse n podaw ał koordynaty, ona starała się utrzym ać lorne tkę
w e w łaściw ym m ie jscu. Po chw ili prze konała się , że Øssur rze czyw iście w yrzucał coś za burtę , tuż za sie cią. Naraz je dnak spostrze gł, że ich kute r zbliża się znacznie szybcie j niż prze d chw ilą, i zam arł. Edvardsson w yrzucił ostatnią partię ładunku, na który m usiały się składać paczki kokainy, a pote m pognał do ste rów ki. Natychm iast w prow adził silnik na w yższe obroty, prze z co nad je go łajbą uniósł się czarny obłok . Olse n odłożył m ikrofon, ale w idząc, co się dzie je , znów go podniósł. Wyw ołał T órshavnradio i w ypow ie dział kilka krótkich form ułe k, z cze go przynajm nie j połow a m usiała być prze kle ństw am i. – S ukinsyn – burknął na konie c po duńsku. – Widziałaś, czy pozbył się w szystkie go? – Nie . – Zaraz go dorw ie m y, je śli straż przybrze żna nie zrobi te go pie rw sza. Elle gaard do te j pory czuła się na pokładzie jak obca. Nie , gorze j. Czuła się jak dzie cko w e m gle i w ie działa, że dokładnie tak sam o traktuje ją Hallbjørn. T e raz je dnak w chodzili na te rytorium , które znała. Odpię ła kaburę z pistole te m . – Podpłyń odpow ie dnio blisko, a ja załatw ię spraw ę . – Masz tu jurysdykcję ? – T ak . O ile pogoń zaczę ła się na w odach przybrze żnych, m ogę go ująć . – J e ste ś pe w na? – Nie – przyznała. – Praw o m orskie to nie m oja spe cjalność . Ale m ie jm y nadzie ję , że Øssura rów nie ż nie . Olse n doce nił tę uw agę , z uśm ie che m kiw ając głow ą. – Nie da się szybcie j? – zapytała Elle gaard. – Nie , o ile nie chce m y spalić silnika. T o stary kute r. S zczę śliw ie te n drugi był je szcze starszy, skw itow ała w m yśli Katrine i w biła w zrok w rufę łajby. Nadal kopciło się z nie j tak, jakby Edvardsson rozpalił ognisko na pokładzie . Nie w ie le m u to je dnak pom ogło – odle głość m ię dzy nim i w ciąż się zm nie jszała. Elle gaard znów przyłożyła lorne tkę do oczu. Przypuszczała, że Øssur nie zdążył pozbyć się całe go ładunku i szybko prze konała się , że m iała rację . Ustaw iw szy kurs, w rócił na burtę i zaczął w yrzucać kole jne paczki. – Znów pozbyw a się dow odów – pow ie działa Katrine . – Nie w szystko zatonie – odparł z nadzie ją w głosie Hallbjørn i spojrzał na nią. – Praw da? – T rudno pow ie dzie ć . J e śli opakow ania są szcze lne , m oże nie . A w ystarczy nam je dno. Z odbiornika co jakiś czas dobie gały krótkie , żołnie rskie kom e ndy,
których nie rozum iała. Olse n prze z chw ilę tłum aczył, m ów iąc, że je dnostki MRCC kontaktują się ze sobą, aby ustalić , kto prze jm ie ucie kające go szypra. Pote m zam ilkł, m im o że Fare row ie zaczę li w ym ie niać się coraz bardzie j ne rw ow ym i uw agam i. Zbliżali się do kutra. Byli już na tyle blisko, że gdyby Katrine stanę ła na dziobie , m ogłaby pokazać rybakow i służbow e go he ckle ra & kocha i tym sam ym oznajm ić , że żarty się skończyły. Choć i be z te go m oże zdał sobie spraw ę ze sw oje j sytuacji. Nagle znacznie zw olnił, a obłok dym u zaczął rozchodzić się nad taflą w ody. – Wyłączył silnik? – zapytała Elle gaard. – Albo m e chanizm się prze grzał. T ak czy inacze j je st nasz . Katrine w ysunę ła le kko pistole t z kabury. Nie m iała zam iaru narażać się na zarzut o be zpraw ne użycie broni, a je j w yciągnię cie m ogłoby się już do te go kw alifikow ać . Prze łknę ła ślinę , a pote m otw orzyła drzw i ste rów ki i w yszła na ste rburtę . Olse n podpłynął do kutra z le w e j strony. – Øssur! – krzyknął, rów nie ż opuszczając m oste k . – We zw aliśm y już straż przybrze żną! Edvardsson nie odpow iadał. Hallbjørn spojrzał na sw oją tow arzyszkę , jakby to Elle gaard m iała w ie dzie ć , jak postąpić w te j sytuacji. Pow iodła w zrokie m po pokładzie i zobaczyła, że Øssur stoi na dziobie . Podpłynę li do nie go i prze konali się , że nie udało m u się w yrzucić całe go ładunku. Obok nadbudów ki rozłożonych było kilka skrzyne k, których zaw artość w yglądała je dnoznacznie . Edvardsson był blady niczym turysta z nie zbyt tole rancyjnym żołądkie m podczas re jsu do Ve stm annabjørgini. Patrzył z prze raże nie m na Olse na i Katrine , krę cąc przy tym głow ą, jakby starał się zaprze czyć te m u, co się stało. – Øssur! – krzyknął Hallbjørn. S zype r nie odzyw ał się . I je śli m iał choć trochę ole ju w głow ie , to nie zre zygnuje z te j taktyki aż do m om e ntu, gdy sę dzia na sali zapyta go, czy przyznaje się do w iny. W te j sytuacji m ilcze nie było je dyną obroną. Podpłynę li do nie go, a pote m prze szli na pokład. Katrine zapię ła kaburę , nie było se nsu straszyć i tak prze rażone go rybaka. Próbow ali coś od nie go w yciągnąć , ale m ilczał aż do przybycia straży przybrze żne j. Pote m pow ie dział je dynie , że w praw dzie pływ a tą je dnostką, ale nie odpow iada za ładune k . – I nie w ie działe ś, co w ie zie sz? – zapytał go Olse n. S zype r w zruszył ram ionam i. Elle gaard przypuszczała, że bę dzie trzym ał się te j w e rsji, i trudno było m u
się dziw ić . Prze d sąde m ze zna, że o zaw artości ładunku dow ie dział się dopie ro w trakcie re jsu, a pote m , gdy zobaczył, że je st ścigany, spanikow ał i szybko zaczął pozbyw ać się tow aru. Było to naciągane , ale nicze go inne go nie m ógł w ym yślić . Funkcjonariusze MRCC w prow adzili go na pokład sw oje j łodzi, a pote m skie row ali pytający w zrok na Katrine . T o ona posiadała najw ię ce j kom pe te ncji z nich w szystkich. – Płynie m y do T órshavn – zade cydow ała. – Mój prze łożony je st w drodze , spotkam y się z nim na m ie jscu. Członkow ie straży przybrze żne j przyję li to m ilcze nie m . – J a i Olse n w e źm ie m y G re ivi, je de n z w as popłynie naszym kutre m . – Pani politiassistent... – Chcę spraw dzić tę je dnostkę – ucię ła, po czym obróciła się do Hallbjørna. – Podpłyń tak, że byśm y m ogli prze jść . Prze z m om e nt obaw iała się , że Fare row ie bę dą się staw iać , tw ie rdząc, że m oże zatrze ć jakie ś ślady, ale ostate cznie m usie li zrozum ie ć , że ona je dyna w ie działa, co robi. S traż Wysp Ow czych najpe w nie j nigdy nie m iała do czynie nia z prze m ytnikie m narkotyków , cóż dopie ro m ów ić o handlarzu, który w e dług w sze lkie go praw dopodobie ństw a był zam ie szany w w ydarze nia w Ve stm annie . Dw ie łodzie ruszyły przode m , G re ivi był tuż za nim i. – Zostań przy ste rze , spraw dzę podpokład – ode zw ała się Katrine . Olse n posłał je j pow ątpie w ające spojrze nie . – Wszystkie kutry były spraw dzane w porcie – zauw ażył. – T ak, ale kie dy? Od tam te j pory prze nie siono kokę , w ię c całkie m m ożliw e , że także inne rze czy. – J akie inne rze czy? Elle gaard nie odpow ie działa. Miała nadzie ję , że opakow ania z crackie m były je dynym i obciążającym i dow odam i, których chciał się pozbyć Øssur. Oczam i w yobraźni je dnak zobaczyła chłodnię i ukryte w nie j ciało. Wzdrygnę ła się . Pode szła do klapy prow adzące j pod pokład, podniosła ją, a pote m ze szła po krótkich schodkach w głąb. Śm ie rdziało tu pote m i było w ilgotno, Katrine natychm iast poczuła ochotę , by zaw rócić . Prze szła prze z w ąski korytarz, ośw ie tlony tylko nie w ie lkim i św ie tlikam i. Zajrzała do kajuty, pote m do kam buza, w re szcie do ładow ni. S kładow ano tutaj w w ię kszości sprzę t do połow u, ale Elle gaard dostrze gła te ż kilka prze nośnych lodów e k . Z duszą na ram ie niu pode szła do je dne j z nich i ją otw orzyła. Zam knę ła
oczy i nabrała tchu, m odląc się , by nie zobaczyć te go, cze go się obaw iała. G dy podniosła pow ie ki i skie row ała w zrok w dół, zobaczyła tylko ryby. T ak sam o było w przypadku pozostałych lodów e k . Zaczę ła obchodzić pom ie szcze nie , prze suw ając skrzynie i zaglądając w m ie jsca, w których w łaściw ie nie m ogła liczyć na znale zie nie cze gokolw ie k . Była już zre zygnow ana, gdy zobaczyła ślad na podłodze . Rozm azana plam a cze goś czarne go w yraźnie suge row ała, że ktoś w cze śnie j rów nie ż prze suw ał skrzynie . Katrine cofnę ła się o kilka kroków i przyjrzała się te j czę ści m agazynu. Nie m iała w ątpliw ości, że było tu prze m e blow anie . Najw yraźnie j ktoś chow ał crack m ię dzy skrzyniam i. Elle gaard odsunę ła je , starając się ustaw ić tak, jak suge row ały ślady na podłodze . Miała w raże nie , jakby układała ogrom ną kostkę Rubika, tyle że w dw óch w ym iarach. Nie , bardzie j przypom inało to T e tris. Prze sunę ła je szcze dw ie skrzynie , a pote m nagle zam arła. Wie działa już , skąd pochodzi w oń nie m yte go ciała. Na podłodze le żały koce , na nich poduszka, a obok pusta bute lka po w odzie i re sztki je dze nia. Nie co dale j znajdow ała się zabrudzona dam ska koszulka.
41 Poniedziałek, 21 grudnia, godz . 09.01 Hallbjørn poinform ow ał prze z radio dw ie pozostałe je dnostki, że m uszą się zatrzym ać na m om e nt , by coś spraw dzić . Pote m popę dził do ze jściów ki, ponaglany coraz głośnie jszym i naw oływ aniam i Katrine . Prze bie gł prze z korytarz i dotarł do ładow ni. Policjantka stała nie ruchom o prze d rozsunię tym i skrzyniam i. – Co się dzie je ? – zapytał. – Co znalazłaś? – S pójrz ... S tanął obok nie j i zobaczył prze d sobą m ie jsce , które przyw odziło na m yśl najgorszą m e linę . Czuć było pote m i m ocze m , a brudne koce nie pozostaw iały w ątpliw ości, że ktoś spę dził tutaj sporo czasu. – Ona m usiała tu być – ode zw ała się Elle gaard. Olse n je szcze nie ogarniał sytuacji um ysłe m . Patrzył na kryjów kę , ale nie rozum iał. – J ytta G re ge rse n – dodała Katrine . – Musiała tutaj się chow ać . Ale dlacze go? Potrze bow ał chw ili, by to do nie go dotarło. W tym czasie Katrine zadaw ała kole jne pytania i sam a sobie próbow ała na nie odpow ie dzie ć , je dnak Hallbjørn m ilczał. Dopie ro gdy skończyła, potrząsnął głow ą i w końcu przyjął do w iadom ości to, co w idział. – T o nie m ożliw e – pow ie dział. – S zukaliśm y na kutrach... – Ale nie tak dokładnie – zaoponow ała policjantka. – Prze szukiw aliśm y je od dziobu do rufy przy zniknię ciu Pouli L økin, ale te raz ... Wszyscy byliśm y bardzie j skupie ni na okolicznych te re nach niż na łodziach. Musiał przyznać je j rację . Wszyscy założyli, że dzie w czyna nie odpłynę ła. I być m oże prze z jakiś czas tak było, w końcu m ogła m ie szkać na kutrze , gdy te n pozostaw ał w porcie . Mogła się obaw iać , że podobnie jak przy zaginię ciu Pouli, burm istrz w yda zakaz w ypłynię ć w m orze . Hallbjørn naraz uzm ysłow ił sobie , że tak napraw dę nic nie w ie dzą. Nie m ają naw e t pe w ności, czy to ta dzie w czyna się tutaj ukryw ała. Rów nie dobrze m ógł to być zabójca albo po prostu je de n z prze m ytników , który nie chciał,
by trafiono na je go trop. – S kąd w ie sz, że to J ytta... – S pójrz na T -shirt . Olse n popatrzył na brudną dam ską koszulkę . – Miała go na sobie te go w ie czoru, gdy zniknę ła – dodała Katrine . – Znam te n napis i w zór na pam ię ć , podobnie jak fotkę na Face booku, na które j była w nie go ubrana. Hallbjørn także znał to zdję cie . Pojaw iało się w szę dzie . – W takim razie ... – W takim razie albo była prze trzym yw ana tu siłą, albo sam a ucie kała z Ve stm anny – dokończyła Elle gaard i zacisnę ła usta. – Wszystkie go dow ie m y się w T órshavn. – J ak? – Zam ie rzam rozm ów ić się z Øssure m . – Nie bę dzie skory do rozm ow y. – Nie obchodzi m nie to, Hal. Na tym e tapie nic m nie nie obchodzi. S pojrzał na kryjów kę i stw ie rdził w duchu, że trudno je j się dziw ić . W końcu m iała coś konkre tne go. Nam acalny dow ód zaginię cia J ytty G re ge rse n. Nie zam ie rzała pozw olić , by je de n m ilczący w yspiarz stanął je j na drodze . – Wysłałam w iadom ość do Moslunda, bę dzie cze kał w stolicy. – Pom oże ? – T ak . T o stary w yjadacz . Oboje nie odryw ali w zroku od koców . – J e śli Edvardsson coś w ie , Kje ld to z nie go w ydusi. – T aką w iarę w nim pokładasz? – T ak . Nie raz udow odnił, że tytuł je dne go z najbardzie j zasłużonych policjantów w Danii je st całkie m zasłużony. Hallbjørn be z prze konania pokiw ał głow ą. Naw e t najle pszy śle dczy nie w ydusi nic z Øssura, je śli te n nie uzna, że m oże odnie ść jakąś korzyść z m ów ie nia praw dy. Chyba że w łaśnie to zam ie rzali zrobić . Prze z chw ilę m ilcze li, w odząc w zrokie m w około. – Mógł ją tu zam knąć – zauw ażyła Katrine . – Wystarczyło, że przysunął te ostatnie skrzynie . – T y je odsunę łaś, ona te ż by m ogła. – No nie w ie m . – Była w ysportow ana, grała w drużynie . Poradziłaby sobie . Elle gaard skrzyżow ała rę ce na pie rsi, trw ała tak prze z chw ilę , a pote m dotknę ła dłonią ust .
– T ak, oczyw iście , m asz rację – przyznała. – Dzie w czyna w yszłaby stąd be z trudu. Musiała ukryw ać się tu z w łasne j w oli. – Albo w ie działa, że nie m a dokąd pójść . Katrine w re szcie ode rw ała w zrok od ładunku i spojrzała na Olse na. – Może – zgodziła się . – Pe w nie bała się sprze ciw ić poryw aczow i. – Øssur nie pasuje m i na takie go. – A m nie tak – zaoponow ała. – Zre sztą sam m ów iłe ś, że go nie znasz . – Nie , ale w ie m , co o nim m ów ią. Nie je st type m człow ie ka, który podniósłby na kogoś rę kę . Zw yczajnie by nie um iał. Hande l, ćpanie , inne głupie rze czy, pe w nie . Ale do bitki się nie nadaje . T ym bardzie j do prze trzym yw ania dzie w czyny, która m oże po prostu kopnąć go m ię dzy nogi. Katrine zbliżyła się do posłania i przyjrzała bute lce oraz re sztkom je dze nia. – Zobaczym y – stw ie rdziła. – Naw e t je śli to nie on, z pe w nością w ie o w szystkim . Wydusim y to z nie go. – Oby. – Nie oby – odparła, przykucając . – Pow ie w szystko. – Wię c bę dzie cie m usie li zaproponow ać m u coś w zam ian. Elle gaard obe jrzała się prze z ram ię i le kko uśm ie chnę ła. – Płynął z całą m asą kokainy – zauw ażyła. – Myślę , że m am y całkie m nie złą kartę prze targow ą. Hallbjørn zbliżył się i spojrzał na okruchy. Wyglądało na to, że J ytta spę dziła tutaj sporo czasu. Mógł rozpoznać re sztki chipsów , paluszków i bułe k lub chle ba. Dokąd płynę ła? Dlacze go? I czy z w łasne j w oli? Olse n przypuszczał, że nie baw e m otrzym ają w szystkie odpow ie dzi. – Wracaj na górę – pow ie działa Katrine . – Im szybcie j zaw inie m y do T órshavn, tym le pie j. – Øssur na razie je st w takim szoku, że nic z nie go nie w ydusisz . – Wię c m a pół godziny, że by się uspokoić . T yle się tam płynie ? – T rochę króce j – odparł Hallbjørn, a pote m skie row ał się na de k . S tanął za ste re m i ruszył w stronę T órshavn. S tary kute r nie m iał takie j m ocy, jak dw ie je dnostki prze d nim , i nie m ogło być m ow y o dogonie niu ich. Poza tym Olse n nie m iał zam iaru zarzynać silnika – m otor i tak został doprow adzony na skraj w ytrzym ałości, kie dy Edvardsson próbow ał ucie c . G dy zaw ijali do portu, ich je dnostka i łódź straży przybrze żne j były już przycum ow ane przy pirsie . J e de n z funkcjonariuszy na nich cze kał, drugi zape w ne zaprow adził Øssura do are sztu i prze kazał go do dyspozycji tute jsze j policji.
Olse n rzucił policjantow i linę i z je go pom ocą przycum ow ał G re ivi przy pole rze . Pote m w raz z Katrine ze szli na ląd. Hallbjørnow i nie podobał się za bardzo pow rót do T órshavn. Ostatnia w izyta tutaj nie nale żała do najprzyje m nie jszych. Kie dy przyszli na S m yrilsve gur 20 , okazało się , że Kje ld Moslund je st już na m ie jscu. Wszyscy Fare row ie w m undurach sie dzie li jak na szpilkach, a Duńczyk w ydaw ał rozkaz za rozkaze m . – Dzie ń dobry, sze fie – ode zw ała się Katrine . Kje ld obrócił się do nich i zm ie rzył Hallbjørna w zrokie m . T e n zre w anżow ał m u się dokładnie tym sam ym . Policyjny w yga m iał m ocno ciosane rysy tw arzy, pe łno zm arszcze k m im icznych i skórę palacza. Wyglądał, jakby żyw ce m w yję to go z jakie goś w e ste rnu, w którym obsadę kom ple tow ano na zasadzie jak najdłuższe go stażu w kine m atografii. Odpraw ił m ie jscow ych stróżów praw a, a pote m ponow nie przyjrzał się tow arzyszow i Elle gaard. – Kto to? – zapytał Moslund. – Hallbjørn Olse n. Fare r w olałby prze dstaw ić się sam , ale Katrine w ypaliła tak szybko, że nie zdążył nic zrobić . Poczuł, że było to prote kcjonalne – i z pe w nością nie stanow iło dobre go pie rw sze go w raże nia. – T e n, z którym spałaś? Cóż , trze ba było oddać Kje ldow i, że nie ow ijał w baw e łnę . – T ak je st . Moslund m ilczał, nie ustannie poruszając szczę ką, jakby próbow ał w ydobyć coś ję zykie m spom ię dzy zę bów . – Mogłaś w ybrać le pie j – oce nił w końcu. – T utaj? – m ruknę ła, rozglądając się . – Widział pan, jakie sw e try noszą? Olse n m iał zam iar zaprote stow ać , ale Moslund uśm ie chnął się blado i podał m u rę kę . Wym ie nili się m ocnym uściskie m dłoni, po czym Duńczyk obrócił się i w skazał na drzw i w korytarzu. – Kazałe m go tam w rzucić – oznajm ił. – I z te go, co rozum ie m , nie sposób ustalić , czy to on prze trzym yw ał dzie w czynę ? – Nie w ie m y naw e t , czy ktokolw ie k to robił – odparła Katrine . – Mogła tam prze byw ać z w łasne j w oli. Kie dy dopływ ali do T órshavn, złożyła dow ódcy prze z te le fon szcze gółow y raport , ale Olse n w idział, że m ę żczyzna nie cie rpliw ie cze ka, by osobiście zam ie nić kilka słów z pode jrzanym . – Dobra – pow ie dział Kje ld. – Idzie m y.
Hallbjørn z zaskocze nie m zrozum iał, że nie je st tu nie m ile w idziany. Wcze śnie j spodzie w ał się , że policyjny guru z Danii bę dzie traktow ał w szystkich Fare rów z góry, a je go w szcze gólności. Przypuszczał, że prze łożony Katrine okaże się duńską w e rsją S igvalda Nolsøe go, ale najw yraźnie j srogo się pom ylił. Dopie ro prze d drzw iam i do pokoju prze słuchań Moslund zatrzym ał się i spojrzał m u prosto w oczy. – Nie odzyw asz się – oznajm ił. – T ylko słuchasz . – J ak konsultant – podsunął Hallbjørn. J e go córka czę sto oglądała jakiś se rial na Kanal 5, w którym konsultant policyjny rozw iązyw ał każdą zagadkę , prze kraczającą m ożliw ości grupy w yszkolonych funkcjonariuszy. Olse now i podobałaby się taka rola. – Nie – zaprze czył Kje ld. – Wchodzisz tam po to, że by w e ryfikow ać to, co on pow ie . – Nie rozum ie m – odparł Hallbjørn. – A co ja takie go w ie m , że m ógłbym skonfrontow ać z tym je go ze znania? Moslund w e stchnął. – S praw a je st śm ie rdząca – zaczął. – Wnika głę boko w w aszą społe czność , a ja m uszę m ie ć w nią w gląd. Rozum ie sz? – Wię c m am robić za tubylca-inform atora? Kje ld spojrzał na Katrine , jakby to była najbardzie j oczyw ista rze cz pod słońce m . – Do takie j roboty zaprzę gła cię Elle gaard, czyż nie ? – zapytał. – Pom ijając se ks, oczyw iście . Choć m oże w tym w ypadku te ż były jakie ś tubylcze m otyw acje , nie w nikam . Zanim które kolw ie k z nich zdążyło odpow ie dzie ć , Moslund nacisnął klam kę i otw orzył drzw i. S ie dzący w pokoju m ę żczyzna w zdrygnął się i z prze raże nie m spojrzał na w chodzących. Ode tchnął nie co, gdy zobaczył inne go m ie szkańca Ve stm anny. Kje ld usiadł naprze ciw ko rybaka. – Znale źliśm y norę – ode zw ał się . Øssur m ilczał, zgodnie z tym , cze go spodzie w ała się Katrine . Hallbjørn zre sztą podzie lał je j obaw y – Edvardsson nie m usiał być ge niusze m , by w ie dzie ć , że najle pszą taktyką w je go przypadku je st nie odpow iadanie na pytania śle dczych. – Mam na m yśli tę kryjów kę pod pokłade m . Nadal nic . – Mię dzy skrzyniam i – uzupe łnił Moslund. – T am , gdzie położyłe ś koce . G dzie dzie w czyna jadła, spała i tak dale j.
– J a nie ... – Co? – prze rw ał m u Kje ld. – Nie m iałe ś z tym nic w spólne go? A to przypadkie m nie tw ój kute r? Edvardsson pokrę cił głow ą. – T o cie kaw e , bo w e dług re je stru nale ży do cie bie . Pożyczasz go kom uś, Øssur? Rybak w zruszył ram ionam i, starając się spraw iać w raże nie , jakby to w szystko było m u oboję tne . Olse n dostrze gł je dnak w je go oczach coraz w ię kszy strach. T o uczucie m usiało w nim narastać prze z całą drogę do T órshavn. T e raz trze ba było tylko spraw ić , by prze rosło je go poziom tole rancji. – Prze prow adzim y oczyw iście skrupulatne badania DNA . Mam y św ie tną spe cjalistkę , która już je dzie do portu. Edvardsson głośno prze łknął ślinę . Nie m ogło to ujść uw adze żadne go z ze branych. – J e śli znajdzie na kocach czy poduszce choćby kaw ałe k tw oje go w łosa, nie dale j jak jutro trafisz do Danii. Do w ię zie nia, nie do are sztu śle dcze go. W takich sytuacjach nie baw im y się w półśrodki. Kje ld odchylił się na krze śle i założył rę ce za głow ą. Katrine i Hallbjørn stali z tyłu, przypatrując się pode jrzane m u. – Zniknię cie dzie w czyny to duży proble m – podjął Moslund, jakby m ów ił do sie bie . – Wpraw dzie dobry praw nik m oże cię z te go w yciągnąć , ale te narkotyki... e ch. Nic nie poradzisz . Złapali cię na gorącym uczynku. – T o nie m oje . – No tak, oczyw iście , że nie . Pow inie n zapytać czyje , ale te go nie zrobił. Olse n uznał, że z pre m e dytacją. Może liczył na to, że w ię zie ń sam zacznie m ów ić , je śli poczuje , że znalazł się pod ścianą. – Przypadkie m znalazły się na tw oje j łodzi. Øssur spuścił w zrok, nie odzyw ając się . – Mógłbym oczyw iście w to uw ie rzyć , gdybyś okazał trochę dobre j w oli. Rybak spojrzał na Moslunda. – J ak to? – Muszę ci to tłum aczyć? Hallbjørn przypuszczał, że Øssur prow adzi w e w nę trzną w alkę . Zastanaw ia się , na ile to podpucha, a na ile re alna propozycja. Potrze bow ał jakie jś zachę ty i Hallbjørn spodzie w ał się , że nie baw e m ją otrzym a. – T o ja prow adzę śle dztw o – ode zw ał się Kje ld. – Nie m e lduję nikom u, nie m am nad sobą nikogo. Nikt nie bę dzie m nie rozliczał z m oich de cyzji,
chyba że zm ie ni się w ładza i dostanie m y m nie j przychylne go m inistra. S zype r skinął głow ą. L e kko, ale zauw ażalnie . – Mogę na początkow ym e tapie dochodze nia uznać , że pe w ne okoliczności prze m aw iają za nie staw ianie m ci zarzutów . Ale m uszą być to okoliczności, które m nie prze konają. Moslund odchylił się je szcze bardzie j. – Nie nale żę do ludzi, którzy łatw o dają się prze konać , ale nie je ste m te ż tak zasadniczy jak nie którzy m oi kole dzy. Ci, z którym i bę dzie sz m iał do czynie nia, kie dy pole cisz do Kope nhagi. Zam ilkł, opuszczając rę ce . S krzyżow ał je na pie rsi i cze kał. Hallbjørn sądził, że Øssur szybko dojdzie do w niosku, że je st to okazja, z które j pow inie n skorzystać . Pom ylił się je dnak . S pę dzili w pom ie szcze niu dobre pół godziny i prze z te n czas żadne z nich nie ode zw ało się ani słow e m . Olse now i czas dłużył się nie m iłosie rnie , a Edvardssonow i zape w ne je szcze bardzie j. O to chodziło, ale m e toda nie przyniosła żadne go e fe ktu. W końcu Kje ld się podniósł i otrze pał spodnie . – W porządku. G nij w w ię zie niu za hande l i zabójstw o dzie w czyny. S kie row ał się do drzw i, a pote m be z słow a w ysze dł na korytarz . Hallbjørn spojrzał na rybaka i zobaczył, że te n na m om e nt podniósł w zrok . Pote m je dnak natychm iast opuścił głow ę . Wyszli na korytarz i zam knę li drzw i. – Ktoś poinstruow ał go, że by m ilczał jak grób – stw ie rdziła Katrine . – Nie – zaprze czył Moslund. – Nie ? – Ktoś poinstruow ał go, że je śli nie bę dzie m ilcze ć , coś stanie się kom uś z je go bliskich – odparł Kje ld, prostując się . – Hallbjørn, potrze buję listy członków rodziny, przyjaciół i tak dale j. Nazw isko każde go, kto m ógłby coś znaczyć dla te go człow ie ka. Olse n skinął głow ą. – J e dźcie do Ve stm anny – dodał Moslund. – S praw dźcie to, poszpe rajcie najgłę bie j, jak się da. Chcę w ie dzie ć , czy ktoś z nich nie czuje się zagrożony... a racze j kto z nich się tak czuje , bo w ydaje m i się to racze j pe w ne . J a w tym czasie bę dę dale j przyciskał te go nę dznika. – T ak je st , sze fie . – Elle gaard le kko się uśm ie chnę ła. – Dobrze m ie ć pana na m ie jscu. Kje ld m ruknął coś pod nose m , a pote m odsze dł w kie runku autom atu z napojam i. Katrine i Olse n spojrze li na sie bie i w yszli na ze w nątrz, kie rując się z pow rote m do portu. Było coś w tym , co m ów ił Moslund. Od początku Øssur Edvardsson
w ydaw ał się bardzie j prze rażony, niżby to w ynikało z czyste j logiki. Ow sze m , bał się konse kw e ncji praw nych, ale je go strach był podszyty czym ś je szcze . – Myślisz, że tw ój sze f m a rację ? – zapytał Hallbjørn. – Rzadko kie dy się m yli. Olse n zatrzym ał się przy pole rze i zaczął odw ijać linę cum ow niczą. Łatw ie j byłoby w rę kaw icach, ale nie w ie dział naw e t , czy są na pokładzie pożyczone go kutra. – Ale co to w szystko znaczy? – zapytał. – Nie w ie m . Moslund te ż nie w ie . Olse n na m om e nt prze rw ał, pochylony nad pachołkie m . – Nie je ste m pe w ie n, czy sam chcę w ie dzie ć – w ym am rotał. Katrine spojrzała na nie go ze zrozum ie nie m . Było w tym w szystkim coś bardzie j nie pokojące go, niż początkow o przypuszczali. Nikt nie spodzie w ał się , że rozw iązanie ukoi ne rw y m ie szkańców Ve stm anny, ale w yglądało na to, że je st gorze j, niż sądzili. Morde rstw o Pouli, porw anie bądź ucie czka J ytty, narkotyki... Una Mikke lse n, S júrður, te raz Øssur. T a spraw a nie tylko zachw iała fundam e ntam i społe czności w Ve stm annie – w ysadziła je od środka. I Hallbjørn przypuszczał, że najgorsze dopie ro nade jdzie . We szli na pokład i Olse n w yprow adził je dnostkę z portu. Płynę li nie spie sznie na północ, zastanaw iając się nad m ożliw ym i sce nariuszam i. Hallbjørn sporo by oddał, że by napić się przy tym choćby piw a. Nie w spom inając już o m ocnie jszych trunkach. – J e śli ją porw ał, m ógł pozbyć się ciała gdzie kolw ie k – ode zw ała się Katrine . – Mhm . – Wystarczyłoby, że by w yrzucił je gdzie ś prze d T órshavn. Prądy zrobiłyby sw oje . – Może . T rze ba bę dzie popytać rybaków . Katrine w yciągnę ła notatnik i zapisała to sobie . – A je śli dzie w czyna ucie kła? – zam yśliła się . – Nie m ogłaby te raz być dale ko. – O ile nie w siadła na S m yrila. Policjantka znów zapisała coś w note sie . – I dlacze go w ogóle m iałaby ucie kać? – Elle gaard zm rużyła oczy. – Bo coś w ie działa? S am a coś zrobiła? Bała się kogoś? – We dług m nie w szystkie m ożliw ości są je dnakow o praw dopodobne . Katrine pode szła do re lingu i pow iodła w zrokie m po klifach po praw e j stronie . Wyglądały m onum e ntalnie i zdaw ały się ciągnąć be z końca. G dyby
J ytta m iała odpow ie dnie zapasy, m ogłaby ukryw ać się na S tre ym oy tygodniam i, m oże m ie siącam i, naw e t gdyby cała ludność została zm obilizow ana do poszukiw ań. – Musim y dotrze ć do je go bliskich – ode zw ała się Elle gaard. – Dotrze m y – zape w nił ją Olse n. – A pote m m oże w końcu się cze goś dow ie m y.
42 Poniedziałek, 21 grudnia, godz . 10.10 Nie trudno było ustalić , w jakim tow arzystw ie obracał się Øssur. Katrine postanow iła, że rozpoczną poszukiw ania od rybaków , i szybko okazało się , że był to strzał w dzie siątkę . Udało im się dow ie dzie ć , że Edvardsson w praw dzie nie m iał rodziny, ale od dłuższe go czasu spotykał się z kobie tą o im ie niu S olve ig , w dow ą. Mie szkała po drugie j stronie cie śniny i, je śli w ie rzyć zgodne j opinii rybaków , była brzydka jak noc i bie dna jak m ysz koście lna. Żade n z nich nie potrafił pow ie dzie ć , co Øssur w nie j w idział. J e j dom m ie ścił się przy Vá lave gur, nie dale ko od m ie jsca, gdzie jakiś czas te m u Elle gaard spotkała się nocą z T e iture m Pe te rse ne m . Nie chę tnie w racała m yślam i do tam tych chw il. Nie m iała w te dy je szcze blade go poję cia o tym , co dzie je się w m ie ście . T e raz w praw dzie nadal czuła się jak dzie cko w e m gle , ale przynajm nie j w ie działa, w którym kie runku iść , by się z nie j w ydostać . Na Vá lave gur podje chali służbow ym m onde o, a pote m oboje w tym sam ym m om e ncie w ysie dli z sam ochodu. Hallbjørn chw ilę w cze śnie j zadzw onił do córki i Katrine nie m ogła się oprze ć w raże niu, że to ona rządzi w dom u tw ardą rę ką, a nie on. – Me ldune k złożony? – zapytała, gdy schow ał te le fon do kie sze ni i stanął przy sam ochodzie . W odpow ie dzi zgrom ił ją w zrokie m . – T ylko pytałam . – A ja tylko znacząco na cie bie spojrzałe m . Ruszyli w kie runku budynku. – Uw ażam , że to słodkie – ode zw ała się Katrine .
– S łucham ? – Pow ie działam , że ... – S łyszałe m aż za dobrze , co pow ie działaś. Ale ... – Urw ał, rozglądając się , jakby gdzie ś m ię dzy w olno stojącym i dom am i m iały cze kać słow a, których chciał użyć . – Po pie rw sze , nie m ów i się tak do żołnie rza, naw e t byłe go. – Przyję łam . – Po drugie , nie m ów i się tak do Fare ra. T o tak, jakbyś przypłynę ła tu, ze szła ze S m yrila, ode brała te le fon i pow ie działa rozm ów cy, że je ste ś w Danii. Ukam ie now alibyśm y cię tuż za trape m . – Albo w ypatroszylibyście m nie , jak to robicie z grindw alam i. Hallbjørn z uznanie m pokiw ał głow ą. – Nie najgorszy pom ysł – odparł, ale szybko uniósł otw arte dłonie , gdy napotkał spojrze nie Katrine . S tanę li prze d dom e m znajom e j Edvardssona. – I pow innaś przyje chać w e w rze śniu na grindefangst. T o napraw dę w ie lkie w ydarze nie . – Nie , dzię kuję . Naoglądałam się na YouT ube , jak zarzynacie te zw ie rzę ta. Olse n spojrzał na nią. – Nie pochw alasz te go? Katrine w e stchnę ła. Nie m iała ochoty w daw ać się w dyskusje na te m at zam ie rzchłych zw yczajów fare rskich, które m im o upływ u lat nadal pozostaw ały nie zm ie nione . Re zygnow ali stopniow o z traw iastych dachów , ale z m ordow ania grindw ali nie potrafili. – Rozum ie m , że to tradycja – odparła ugodow o. – T yle m usi ci w ystarczyć . – Zabijam y je hum anitarnie . – T ak, w ie m . – Cze go nie m ożna pow ie dzie ć o pie przonych kurczakach w McDonaldzie . J adasz tam ? Właściw ie pow inna się te go spodzie w ać . Dla każde go Fare ra punkte m honoru była obrona tute jszych zw yczajów . Wystarczyło, by przyje zdny tylko o tym w spom niał. Albo napom knął o podle głości w obe c Danii. – Czase m . – I nie m asz w yrzutów sum ie nia, że kurczaki zabito, a pote m prze puszczono prze z m aszynkę ? – Nie . – Wię c m y tak sam o nie m am y w yrzutów sum ie nia, je śli chodzi o grindw ale . Wię ce j, szanuje m y je , zadaje m y im szybką i be zbole sną śm ie rć , a pote m rozdzie lam y m ię so po rów no m ię dzy w ioski. Nic się nie m arnuje . – Olse n nacisnął dzw one k . – I zape w niam cię , że to nie żade n zagrożony gatune k . J e st ich tutaj tyle , ile u w as kurczaków .
– Rozum ie m . – Nie chce sz już o tym słuchać , praw da? – Św ię ta praw da. Elle gaard posłała m u uśm ie ch, ale nie zdążył odpow ie dzie ć , gdyż otw orzyły się drzw i. W progu stała kobie ta, którą rybacy opisali be z cie nia prze sady. S olve ig rze czyw iście przyw odziła na m yśl czarow nicę . S ytuacji nie popraw iał fakt , że m iała prze krw ione oczy i w yraźne cie nie pod nim i. J e j rozbie gany w zrok potw ie rdzał, że daw no się nie w yspała. – Coście za je dni? – burknę ła. Katrine zrobiła krok w je j kie runku. – Politiassistent Elle gaard i Hal Olse n – pow ie działa. – Chcie libyśm y porozm aw iać o Øssurze . – Ze m ną? – Najw yraźnie j je st pani najbliższą m u osobą w Ve stm annie . – Na Boga, coś się stało? Katrine i Hallbjørn w ym ie nili spojrze nia. – Opow ie m y w szystko w środku – podsunął Olse n. S olve ig się zaw ahała, ale otw orzyła sze rze j drzw i i zaprosiła ich do dom u. Katrine przypuszczała, że bę dzie zaw alony starym i rupie ciam i, i nie pom yliła się . W je dnym z pokojów dostrze gła naw e t zanie dbany sprzę t do połow u. – Co on znow u zrobił? – zapytała gospodyni. – Znow u? – podchw yciła Elle gaard. – Były już jakie ś proble m y? – No... to znaczy, nic w ie lkie go... – Co konkre tnie ? Kobie ta zatrzym ała się w salonie i roze jrzała się , szukając dobre go m ie jsca, gdzie goście m ogliby spocząć . Nie było to proste . Na kanapie le żały ste rty ubrań, a je dyny fote l był czym ś prze m oczony. – Prze praszam , ale ... – zaczę ła i rozłożyła rę ce . – Nie spodzie w ałam się gości. – Nic nie szkodzi – zape w niła ją Katrine . – Zre sztą nie chce m y zabie rać pani dużo czasu. – Inte re suje nas tylko Øssur – dodał Hallbjørn, podchodząc bliże j. – Mie szka tutaj? – T ak ... tak, prze z w ię kszość czasu, kie dy nie je st na m orzu albo nie załatw ia sw oich spraw . I znów w rócili do pode jrzanych inte re sów . Kobie ta najw yraźnie j chciała zrzucić z barków jakiś cię żar. Nie w yglądało to najgorze j, uznała w duchu Elle gaard. Może faktycznie w re szcie do cze goś dotrą. – Ale co się stało? – pow tórzyła S olve ig. – G dzie on je st?
– W w ię zie niu – w ypalił Olse n. G ospodyni otw orzyła usta i zam arła. Katrine odchrząknę ła ne rw ow o. – W are szcie śle dczym – popraw iła sw oje go tow arzysza. – Mój prze łożony pracuje nad tym , że by Øssur w ysze dł stam tąd jak najszybcie j. – Robi, co m oże – potw ie rdził Hallbjørn. Elle gaard spojrzała na nie go bykie m , suge rując, że by zam ilkł. – Mój sze f stara się prze konać Øssura, że najle pie j dla nie go bę dzie , je śli pode jm ie z nam i w spółpracę . Pani partne r je dnak m ilczy jak grób, czym sam sie bie pogrąża. – Ale jak to... jak to się stało? Katrine założyła rę ce za ple cy i zaczę ła prze chadzać się po pokoju. Im dłuże j nie odpow ie na to pytanie , tym le pszy bę dzie e fe kt . Uzyska nad kobie tą prze w agę , które j potrze buje na początku rozm ow y. – Złapaliśm y go na gorącym uczynku – ode zw ała się w końcu. – Wyrzucał z pokładu kutra... cóż , nie le galne tow ary. – Co konkre tnie ? – Obaw iam się , że nie m ogę te go zdradzić . S olve ig na chw ilę zakryła tw arz dłońm i. Zakołysała się w przód i w tył, a nastę pnie opuściła rę ce . S pojrzała na Elle gaard z de spe racją w oczach. – Co m u grozi? – spytała. – Długa odsiadka. – Ale to nie m usi... nie m usi się tak skończyć? – Nie . J e śli bę dzie w spółpracow ał, je ste śm y gotow i puścić to prze w inie nie w nie pam ię ć . – O Boże ... napraw dę ? – ję knę ła gospodyni, a pote m be zw ie dnie opadła na m okry fote l. Ne rw ow o prze cze sała w łosy. – T o na pe w no za narkotyki – w ym am rotała. – Na pe w no. Katrine skinę ła głow ą. Nie było pow odu, by je j o tym nie inform ow ać . – Mów iłam , że by się nie zgadzał, m ów iłam ... Prze cie ż m am y je szcze trochę pie nię dzy, a on dostaje w cale nie m ało za połów . Z pe w nością w ystarczająco, że byśm y spokojnie sobie żyli, a poza tym w prze tw órni ryb m ają być nie długo now e e taty... Ale on cały czas pow tarzał, że ce ny idą w górę ... Kie dy S olve ig zam ilkła, Elle gaard znów obe szła pokój. Nie m iała zam iaru okazyw ać e m patii, choć w Ve stm annie w ie lu ludzi znalazło się w nie cie kaw ym położe niu. Be zrobocie niby nie w ystę pow ało, ale ce ny produktów rze czyw iście w ciąż rosły, a zarobki nie . W końcu m usiało się to źle skończyć . G ospodyni w biła w zrok w Hallbjørna.
– Chle b kosztuje osie m naście koron i m a zdroże ć , now e rę kaw iczki to trzydzie ści koron... – pow ie działa. – Ile te raz kosztuje piw o w Bryggjanie ? – T rzydzie ści dzie w ię ć koron – odparł be z w ahania Olse n. – T o i tak m ało, biorąc pod uw agę , ile trze ba zapłacić za w szystko inne ... i to pe w nie ce na dla w as. – Dla nas? – T ych m ie szkających po drugie j stronie Ve stm annsund. – Nigdy nie słyszałe m , że byśm y m ie li inne ce ny. Kobie ta w zruszyła ram ionam i, jakby je j to nie dziw iło. Katrine pom yślała, że m usi szybko skie row ać rozm ow ę z pow rote m na w łaściw e tory. – Wie m y, że Øssur handlow ał... – podję ła i zaw ie siła głos. Efe kt był dokładnie taki, jak się spodzie w ała. – Nie , on nie handlow ał – zaprze czyła S olve ig. – T ylko prze w oził tow ar. Nie m iał z te go w ie le ... m oim zdanie m . Ale w ciąż pow tarzał, że dobre i to. Przynajm nie j m ogliśm y co w ie czór napić się te go chole rne go piw a. Elle gaard pode jrze w ała, że argum e nt o w zroście ce n nie był praw dziw ą przyczyną. Była prze konana, że ktoś groził Edvardssonow i. G roził, że w e źm ie się za tę kobie tę . Katrine skupiła na nie j w zrok . Partne rka Øssura w ydaw ała się w yjątkow o ufna, ale to sam o m ożna było pow ie dzie ć o w szystkich innych Fare rach, którzy nie zostali je szcze skalani w sze lkim i odcie niam i szarości globalne go św iata. Wśród nich zasady re lacji m ię dzyludzkich w yglądały prosto – nikt nie robi nicze go, co m ogłoby kom ukolw ie k zaszkodzić . I nikt nie spodzie w a się , że ktokolw ie k zachow a się inacze j w stosunku do nie go. Im pe ratyw kate goryczny Kanta. T ak filozofia prze chodziła w praktykę . S tanow iło to pe w ne odchyle nie od globalne j norm y, ale Elle gaard prze konała się , że m łode pokole nie było już norm alne , o ile m ożna w tym se nsie m ów ić o norm alności. Inte rne t dotarł na w yspy je szcze w poprze dnim m ile nium , ale w dw utysię cznym roku używ ało go je dynie sze ść proce nt populacji. T e raz każdy Fare r dysponow ał sze rokopasm ow ym dostę pe m do sie ci, a aktyw nie korzystało z nie go ponad dzie w ię ćdzie siąt proce nt m ie szkańców . S ze śćdzie siąt proce nt m iało konta na Face booku i pe w nie nie w yobrażało sobie życia be z nie go. Katrine spodzie w ała się , że statystyki bę dą rosły – m ie szkańcy archipe lagu coraz czę ście j prze nosili całe sw oje życie do w irtualne go św iata. T am m ogli w yje chać znacznie dale j niż do T órshavn. Mogli prze jść się ulicam i Now e go J orku na G oogle Maps, m ogli porozm aw iać z kim ś z S yddanm ark, kłócąc się o to, jak bardzo różnią się od Duńczyków . W końcu m ogli po prostu żyć online dokładnie tak, jak Am e rykanin m ie szkający
w jakim kolw ie k w ię kszym m ie ście . I to ich zm ie niało. T a kobie ta nale żała je dnak do stare j gw ardii. Była łatw ow ie rna, m oże naw e t nie co naiw na. G dyby naw e t zjaw ili się w je j dom u, nie m ając nicze go na Øssura, m ogliby go opuścić bogatsi o obciążające go ze znanie . Elle gaard przysiadła na oparciu kanapy. – Proszę nam pow ie dzie ć coś w ię ce j. G ospodyni zastanaw iała się prze z m om e nt , ne rw ow o prze cze sując rze dnie jące w łosy. – J ak coś ze znam , to nie bę dzie m iał z te go żadnych proble m ów ? – Nie . Ze znaje pani na je go korzyść . – No tak ... Katrine w e stchnę ła i spojrzała na Hallbjørna. T e n skrzyżow ał rę ce na pie rsi i uniósł brw i. – Próbow aliśm y dow ie dzie ć się , od kogo brał narkotyki, dokąd je prze w oził i kto to organizow ał – podję ła. – Ale nie chce nam nic pow ie dzie ć . S olve ig zaczę ła gorączkow o skubać dolną w argę . Najw yraźnie j doszła do w niosku, że być m oże ona także pow inna być oszczę dna w słow ach. Elle gaard nie m iała je dnak zam iaru pozw olić , by długo trw ała w takim prze konaniu. – Kie dy w końcu udało nam się do nie go dotrze ć , pow ie dział tylko, że nie m oże m ów ić , bo ktoś zagroził je go bliskim . G ospodyni prze stała skubać w argę . Znie ruchom iała. – S zukaliśm y w Ve stm annie takich osób i... no cóż , trafiliśm y w łaśnie do pani. – Ale ... – zaczę ła kobie ta, a pote m spojrzała na Olse na, jakby ocze kiw ała, że w łaśnie on pom oże je j w jakiś sposób. – T ak, Øssur nie m a nikogo bliskie go... oprócz m nie . Wię c m ów icie , że coś m i grozi? Ktoś? – Obaw iam się , że tak . Znów popatrzyła na Hallbjørna i Katrine zrozum iała, że w św iadom ości nie których m ie szkańców Olse n m usi uchodzić za lokalne go sam ca alfa. Z pe w nością kilka fare rskich dzie w cząt w zdychało do nie go, gdy w rócił z J ugosław ii w m undurze i z w ojskow ą torbą prze w ie szoną prze z ram ię . Było to daw no, ale w takim m ie jscu, jak to, skojarze nie zostaje z człow ie kie m na długo. Olse n m usiał zrozum ie ć je j w zrok, bo zbliżył się i te ż przysiadł na kanapie . – Nikt pani nie groził? – Nie , nikt . – Nikt za panią nie chodził, nikt nie zacze piał na ulicy?
– Nie . Od razu bym prze cie ż poznała, że coś je st nie w porządku. Hallbjørn spojrzał na policjantkę . Oddał je j inicjatyw ę . – Na w sze lki w ypade k chcie libyśm y otoczyć panią opie ką – ode zw ała się Katrine . S olve ig przyglądała się je j, znów ne rw ow o prze cze sując w łosy. Elle gaard m iała w raże nie , że prze z te gw ałtow ne ruchy w łosy kobie ty prze rze dziły się je szcze bardzie j. – Wię c m yślicie , że Øssur bę dzie z w am i w spółpracow ał? – J e ste śm y te go pe w ni – odparła Katrine . – Musi tylko w ie dzie ć , że je st pani be zpie czna. – No tak ... Elle gaard le kko szturchnę ła sw oje go tow arzysza. – Wie m y, że zabie rał tow ar od S júrðura – pow ie dział Hallbjørn. – T o on go produkow ał? – Nie w ie m , napraw dę . – Wie pani, kom u Øssur m iał go prze kazyw ać? – On... nie , to chyba nie było tak . Oczyw iście , że nie , cały proce s prze bie gał w prze ciw nym kie runku. Narkotyki sprow adzano z Norw e gii lub Danii, po czym Edvardsson odbie rał je gdzie ś na m orzu i płynął z nim i do Ve stm anny. Hallbjørn doskonale o tym w ie dział, w ię c to w szystko było tylko naprę dce przyję tą prze z nie go strate gią. – A jak było? – zapytał. – Nie w ie m zbyt w ie le ... – Nie szkodzi – zape w nił. – Nie trze ba w ie le , by pom óc Øssurow i. Elle gaard potw ie rdziła ruche m głow y. – W te j chw ili on je de n je st oskarżony – dodała. – Ale przypuszczam , że to się zm ie ni. – Chyba że Øssur sam w szystko organizow ał? – podsunął Hallbjørn. – Nie , oczyw iście , że nie ... On tylko odbie rał prze syłkę . – Od kogo? – Nie w ie m , nigdy nie m ów ił. W ogóle nie m ów ił m i dużo na te n te m at ... – G dzie się spotykali? – Na Vá gafjørður... tuż za S kælingur. – S kælingur? – zapytała Katrine . – Nie w ie lka w ioska za Kvívík – w yjaśnił Olse n. – L e ży u stóp S kælingsfjall, je dne go z najw yższych w znie sie ń na archipe lagu. Mie szka tam kilkanaście osób. – Ktoś stam tąd się z nim spotykał? – zapytała Elle gaard.
– Nie ... podpływ ał jakiś kute r, w ym ie niali się i Øssur odpływ ał. Policjantka pokiw ała głow ą. Mie li potw ie rdze nie , a źródło było rze te lne . Dzię ki te m u Moslund zyska m ocnie jszy grunt . – Za tow ar płacił S júrður Mikke lse n? – ode zw ała się Katrine . – T ak . T o on w szystko organizow ał. A zate m pom ylili się , sądząc, że starze c strze lał, bo chciał bronić sw oje j córki. Hallbjørn prze dstaw ił w cze śnie j Katrine prze konującą w e rsję opartą na takim założe niu, ale najw yraźnie j suge row ał się w łasną m iłością do córki. S júrður bronił prze de w szystkim sie bie . – J ak długo to trw ało? – chciała w ie dzie ć Elle gaard. – Rok, m oże naw e t nie cały... S olve ig w stała z fote la i be z słow a prze szła do kuchni. Katrine i Hallbjørn w ym ie nili zde zorie ntow ane spojrze nia, a pote m poszli za nią. G ospodyni nalała w ody do czajnika i postaw iła go na gazie . – W pe w nym m om e ncie S júrðurow i zaczę ło brakow ać pie nię dzy – ciągnę ła. – Miał na utrzym aniu nie tylko sie bie , ale i córkę . Na poczcie nie zarabiała kroci, a poza tym nie m iała pe łne go e tatu... Wolała się baw ić , przynajm nie j z te go, co m ów ił sam S júrður. – Odw ie dzał państw a? – zapytała Katrine . – On? Nie , nigdy nie opuszczał doliny. Przynajm nie j nie pam ię tam takie j sytuacji... Ale Øssur byw ał u nie go co drugi dzie ń, a ja od św ię ta m u tow arzyszyłam . Prze z lata zajm ow aliśm y się transporte m m le ka, se ra... w szystkie go, co tam stare m u Mikke lse now i udało się w yprodukow ać . Chyba nie kontaktow ał się z nikim innym z Ve stm anny ani z Vá lur. A je dnak ktoś m usiał m u załatw ić dojście do prze m ytników , pom yślała Elle gaard. – Podczas które jś nasze j w izyty oznajm ił, że cie nko przę dzie i być m oże bę dzie zm uszony sprze dać zie m ię . Był załam any i nie w idział żadnych szans, by w yplątać się z długów . J e dnak tydzie ń, m oże dw a późnie j Øssur w rócił od nie go cały rozprom ie niony. T w ie rdził, że stary znalazł sposób, że by się odkuć . – Od razu pow ie dział, o co chodzi? – Nie , kluczył trochę , zanim w yjaw ił w szystko Øssurow i. Nie w ie dział, czy te n się zgodzi. – S olve ig zalała he rbatę w rzątkie m i usiadła przy stole . – Ale m y te ż le dw ie w iązaliśm y konie c z końce m , w ię c nie trze ba było długo nam aw iać Øssura. Zre sztą spraw a nie była skom plikow ana... Miał tylko ode brać tow ar od kogoś z kutra, pote m prze w ie źć go do Ve stm anny i składow ać w dolinie . – Dlacze go nie gdzie ś w m ie ście ?
– Uznali, że to byłoby nie be zpie czne . Dom S júrðura był je dynym m ie jsce m , które w szyscy om ijali z dale ka, a sam S júrður je dynym m ie szkańce m , który pozostaw ał na uboczu. Nie je dynym , pom yślała Elle gaard. Pam ię tała doskonale odludka, Holgara Isakse na, który m ie szkał przy tam ie i odkrył ciało na akw akulturze . On te ż nadaw ałby się w prost ide alnie do składow ania tow aru. T ym bardzie j że nie m ogli prze w ozić w ie lkich ilości. Aby nie zauw aże nie prze nie ść tow ar z portu do doliny, trze ba było to robić nie w ie lkim i partiam i. T ym bardzie j nie rozum iała, skąd tyle cracku na kutrze Edvardssona. Wbiła w zrok w gospodynię , która be zw ie dnie krę ciła tore bką he rbaty w kubku. – J ak duże to były transporty? – zapytała. – Och, nie w ie lkie . Pie rw sza transza była trochę w ię ksza, ale S júrður uznał, że to nie potrze bne ryzyko, bo tow ar nie schodził zbyt szybko. Postanow ił, że bę dzie zam aw iał m nie jsze paczki. Katrine nadal nie m ogła zrozum ie ć , u kogo te n człow ie k składał takie zam ów ie nia. Może robił to za pośre dnictw e m córki? Una Mikke lse n czę sto byw ała w m ie ście , ale z te go, co udało się dow ie dzie ć Elle gaard, rzadko odw ie dzała ojca. – Proszę pani... – zaczę ła spokojnie Katrine . – J ak m ów iliśm y, złapaliśm y Øssura na gorącym uczynku. – Wyrzucał tow ar do w ody – dodał Hallbjørn. Policjantka skinę ła głow ą. – Było te go dość sporo – pow ie działa. – Na tyle , że nie zdążył pozbyć się w szystkie go. – T o nie m ożliw e – stw ie rdziła kobie ta, podnosząc w zrok . – Oni nigdy nie zam aw iali dużych ilości. Zre sztą nie było ich na to stać . – A je dnak tym raze m tak było. Prze z m om e nt w szyscy m ilcze li. Olse n i Katrine cze kali, aż kobie ta przypom ni sobie coś je szcze i podsunie im jakiś pom ysł. T a je dnak nie m iała dla nich już żadnych inform acji. Pow ie działa w szystko, co w ie działa, i nale żało się z te go cie szyć . Elle gaard opuszczała je j dom zadow olona. Dokonali pe w ne go prze łom u. Wpraw dzie nie w ie działa je szcze , jak to w szystko łączy się ze śm ie rcią i zaginię cie m dzie w czyny, ale była prze konana, że nie baw e m i te go się dow ie . – Blokada portu – ode zw ał się Hallbjørn, gdy w yszli na ze w nątrz . – Hm ? – Prze z jakiś czas Edvardsson nie m ógł odbie rać tow aru. – Rze czyw iście – przyznała Katrine . – Nie pom yślałam o tym .
– Przypuszczam , że ludzie , którzy dostarczali im crack, nie byli zbyt zadow ole ni – ciągnął dale j Olse n, stając przy sam ochodzie . – Nie inte re sow ało ich, że Ve stm anna została odcię ta od św iata. Mie li sw oją partię do prze kazania i tyle . – A w dodatku S júrður nie m ógł sprze dać w m ie ście poprze dnich zapasów , bo roiło się tam od policji. Kie dy odnalazła się rę kaw iczka, w ie dział, że bę dzie m y spraw dzać je go dom , w ię c kazał Øssurow i w szystko zabrać . – S tąd nadm iar na kutrze . S kinę li do sie bie głow am i i w sie dli do m onde o. – Co te raz? – zapytał Hallbjørn. – T e raz je dzie m y do Bryggjana coś zje ść – odparła, urucham iając silnik . – A pote m ustalim y, kto i dlacze go zabił Poulę L økin.
43 Poniedziałek, 21 grudnia, godz . 11.12 Kie dy w je żdżali z pow rote m do Ve stm anny, Hallbjørn podniósł rę kę , w itając pracow ników zarządu dróg na rogatkach. Śnie g zaczął dzisiaj sypać nie m iłosie rnie , tote ż drogow cy od razu zabrali się do roboty. T e raz drogi były je szcze prze je zdne , ale nie baw e m zostaną całkow icie przykryte – m im o że spychacze rozgarną śnie g , bę dzie m ożna je ździć tylko je dnym pase m . W dodatku zw ały białe go puchu na poboczach gdzie nie gdzie bę dą w yższe od sam ochodów . – Czuję się tu już praw ie jak w dom u – ode zw ała się Katrine . – Faroje tak działają na ludzi. Nic now e go. Minę li żółtą tabliczkę z nazw ą m ie jscow ości po praw e j stronie , kilka poje dynczych drze w , które nijak nie pasow ały do krajobrazu Ve stm anny, a pote m stację be nzynow ą. Hallbjørn ze rknął na ce ny. Osie m sie de m dzie siąt pię ć za litr be nzyny, nie najgorze j, ale te ż nie najle pie j. S ytuacja zm ie niłaby się , gdyby w końcu znale źli złoża ropy gdzie ś w w odach przybrze żnych. Fare row ie liczyli na to od pokole ń, ale na razie nic nie w skazyw ało na to, by istniały tu takie naturalne zasoby. Były już zre sztą czym ś w rodzaju m itologiczne go argum e ntu nie podle głościow e go. Wszyscy tw ie rdzili, że kie dy tylko Wyspy Ow cze odnajdą ropę , natychm iast odłączą
się od Danii. G ospodarka stanie się sam ow ystarczalna i nie bę dzie dłuże j żadne go racjonalne go argum e ntu, by żyć jako poddani królow e j. Olse n uśm ie chnął się na tę m yśl. Wizja była kusząca, ale o czym w te dy de libe row ano by w Bryggjanie i podobnych przybytkach na całym archipe lagu? Fare row ie cie rpie liby na kole jny narodow y de ficyt – tym raze m te m atów do rozm ow y. Z drugie j strony żyliby spokojnie j, w w ię kszym dostatku. Ow sze m , be zrobocie w łaściw ie nie w ystę pow ało, ale śre dni dochód nie był w ysoki, je śli w ziąć pod uw agę koszty. A je śli m iało się dzie cko studiujące w T órshavn? Prze cię tne m u Fare row i po odlicze niu podatku m ie się cznie zostaw ało sie de m tysię cy koron na utrzym anie . Kaw ale rka w stolicy kosztow ała pię ć tysię cy m ie się cznie . Za w odę , gaz, prąd i w yw óz śm ie ci Hallbjørn m ie się cznie płacił dw a tysiące dw adzie ścia trzy korony. Wolał nie m yśle ć o tym , co bę dzie , kie dy Ann-Mari skończy szkołę . Czy w takie j sytuacji sam zrobiłby to, co Øssur? Zape w ne tak, bo jakie m iałby w yjście ? I tak sam o zape w ne m yślał nie je de n m ie szkanie c Ve stm anny. Może w ię c siatka handlu crackie m była sze rsza, niż początkow o przypuszczali? Może nale żało te ż pode jrze w ać zw ykłych, porządnych ludzi? Zatrzym ali się prze d Bryggjane m i Olse n uznał, że nie bę dzie te raz drę czył się m yślam i. T rze ba odpocząć , chociaż prze z chw ilę . L e dw ie je dnak w e szli do knajpy, rozle gł się dzw one k te le fonu Katrine . – S ze f – oznajm iła, odchodząc na bok . – Zam ów m i coś, byle nie rybę – dodała je szcze , po czym ode brała. Hallbjørn zdążył złożyć zam ów ie nie , w ziąć dla nich po piw ie , a pote m opróżnić połow ę kufla, zanim skończyła. Chw ilę późnie j dostali je dze nie . Dw a razy skerpikjøt, inne j m ożliw ości na kilka dni prze d św ię tam i nie było. – I jak? – zapytał Hallbjørn. – Nie źle – odparła, siadając po drugie j stronie kle jące go się stolika. – Moslund przycisnął go zgodnie ze sztuką i Øssur zaczął gadać . – Wszystko w yśpie w ał, ot tak? – Z pe w nością pom ógł te le fon do kobie ty, którą odw ie dziliśm y. S prytnie , uznał Olse n. J e śli ktoś m iał prze konać Øssura Edvardssona do m ów ie nia, to tylko w ybranka je go se rca. Zw łaszcza że sam a w yjaw iła im już w łaściw ie w szystko, co chcie li w ie dzie ć . Hallbjørn napił się piw a. Prze szły go ciarki i pom yślał, że na je dnym na pe w no się nie skończy. T aki dzie ń trze ba uczcić , be z w zglę du na to, od cze go w istocie się zaczął. S zybko ode gnał te m yśli. – Øssur potw ie rdził, że to Una Mikke lse n rozprow adzała narkotyki w m ie ście .
T o tyle , je śli chodzi o nie m yśle nie o dzie w czynie , które j ode brał życie . – S prze daw ała je te ż Pouli L økin i innym dzie w czynom z drużyny. We dług Edvardssona to one najchę tnie j kupow ały. Olse n odstaw ił piw o. – Nie w ydaje sz się zaskoczony. – Znak czasów – odparł. – Kobie ty pow oli prze ścigają nas w e w szystkim . Katrine uśm ie chnę ła się i uniosła brw i. – Rozum ie m , że próbuje sz w kupić się w m oje łaski, ale be z prze sady. – Nie prze sadzam . Coraz czę ście j popadacie w alkoholizm , zażyw acie narkotyki, pope łniacie prze stę pstw a... – Ach, w ię c o to chodzi. – Oczyw iście . W dodatku m ów i się już w sądach o gw ałtach pope łnianych prze z kobie ty. J e szcze kilka lat te m u byłby to te m at nie na salę sądow ą, ale do program u rozryw kow e go. Dlate go nie dziw i m nie , że to ucze nnice są siłą napę dow ą cracku w Ve stm annie . Elle gaard odkroiła kaw ałe k baraniny i prze z m om e nt m ilczała. – Nie boisz się o Ann-Mari? – Nie m am o co. – Ale zdaje sz sobie spraw ę , że ... – Urw ała i skupiła się na prze żuw aniu. – Że kupow ała? Nie sądzę , zauw ażyłbym . – T ak m ów i każdy rodzic, Hal. Każdy. – Wie m , ale nie każdy rodzic był na w ojnie i w idział to, co ja. Nie je de n i nie dw óch żołnie rzy się szprycow ało. Poznałbym , gdyby brała crack . – T ak te ż m ów i każdy rodzic . S krzyw ił się , nie chcąc dopuszczać do sie bie św iadom ości te go, że w istocie m ogło tak być . – Zajm ij się skerpikjøt – rzucił. – A m ię dzy je dnym a drugim kę se m pow ie dz, co je szcze udało się ustalić Moslundow i. S kinę ła głow ą i szybko pochłonę ła ćw iartkę porcji. Hallbjørn te ż był głodny jak pie s, ale nie chciał rzucać się na je dze nie prze z w zgląd na nią. Zobaczyw szy je dnak, że Katrine bynajm nie j to nie prze szkadza, szybko odkroił w ię kszy kaw ałe k . – Prze m ytnik był z Norw e gii – pow ie działa. – Kje ld już poinform ow ał tam te jsze służby, nie baw e m rozpoczną poszukiw ania. – Myślisz, że to coś da? – Na tam tym froncie ? Może . – A na innym ? – Na innym bę dzie znacznie le pie j – dodała i uśm ie chnę ła się z zadow ole nie m . – Edvardsson podał nam nazw ę kutra, na którym przypływ ał
je go kontakt . S toi w porcie w T órshavn. – Wię c ktoś płynął z Norw e gii z tow are m , tam prze kazyw ał... – Otóż to – prze rw ała m u Elle gaard. – Po nitce dotrze m y do kłę bka, je ste m te go pe w na. Musiał się z nią zgodzić . J e śli m ie li już je dno z ogniw te go łańcucha, prę dze j czy późnie j ustalą kole jne . – W porządku... – podjął. – T o w ażne , ale nie najw ażnie jsze . Przynajm nie j nie dla nas. Katrine uniosła pale c i pokiw ała nim na potw ie rdze nie tych słów . – Otóż to – pow ie działa z pe łnym i ustam i. – Nas inte re suje to, kom u Una sprze daw ała crack, kie dy m iała m ie jsce im pre za i co się na nie j w ydarzyło. – Im pre za? – T ak . Øssur pow ie dział, że tuż prze d zabójstw e m Pouli L økin dostali nie co w ię ksze zam ów ie nie . Przypuszczali, że m łodzi chcą uczcić zw ycię stw o nad... nad jakąś drużyną. – VB Vá gur, naszym najw ię kszym ryw ale m w S unse tde ildin. – W czym ? – W lidze piłki rę czne j. Mie liśm y do nich kilka punktów straty, a po pię tach de pcze nam S tjørnan z Klaksvík . Wie m , o który m e cz chodzi, byłe m na nim . Wygraliśm y dw adzie ścia czte ry do osie m nastu. – T o było w dzie ń zniknię cia Pouli L økin? – T ak . Z hali poje chałe m do portu, m iałe m napraw ić tam okie nnice pani Kie lbe rg – odparł Hallbjørn. Napił się . – I tw ie rdzisz, że była w te dy im pre za? – Z te go, co m ów i Øssur, tak . Duża im pre za, zaraz po tre ningu dzie w czyn. Olse n zastanaw iał się prze z chw ilę . – Wię c kie dy ją w idziałe m w porcie , szła na im pre zę ? – Na to w ychodzi – stw ie rdziła Katrine . – I dzię ki te m u w ie m y przynajm nie j, gdzie m nie j w ię ce j ta im pre za się odbyw ała. – Racze j m nie j niż w ię ce j. Poula m ogła iść dokądkolw ie k . Elle gaard skinę ła głow ą. Nie było w tym re zygnacji, którą w cze śnie j dostrze gał. Policjantka trafiła na trop i zdaw ała sobie spraw ę , że je śli zachow a odpow ie dnią konce ntrację , być m oże dotrze do praw dy. – A co z J yttą? – zapytał. – Øssur m ilczy. – Żartuje sz? – Nie . Pow ie dział Moslundow i, że zdradzi m u w szystko, ale o dzie w czynie nie chce rozm aw iać . – Wiadom o chociaż , czy ona żyje ? – Edvardsson tw ie rdzi, że je st be zpie czna, ale Kje ld nie je st prze konany,
czy m oże m y m u ufać – odparła. – T o znaczy... Øssur w e dług nie go m ów i praw dę , ale od m om e ntu, gdy ostatnim raze m w idział tę dzie w czynę , dużo m ogło się zm ie nić . – Myślisz, że prze kazał ją sw oje m u kontaktow i? – Zgadza się , panie Olse n – odparła z zadow ole nie m . – Dlate go, jak w idzisz, odnale zie nie narkotykow e go tropu spraw i, że odnajdzie się także J ytta G re ge rse n. Hallbjørn m iał ochotę pode rw ać się z m ie jsca i popę dzić do T órshavn, aby pom óc w prze słuchaniu człow ie ka, do które go nale żał w skazany prze z Øssura kute r. – S pokojnie – ode zw ała się rozbaw iona Elle gaard. – Wyglądasz, jakbyś m iał zam iar natychm iast stąd w yrw ać . – T aki poczułe m ze w . Nadziała na w ide le c ostatni kaw ałe k baraniny. – Kje ld w szystko załatw i, nie m artw się o to – zape w niła go. – Nie trafiła m u się je szcze taka spraw a, które j by nie rozw iązał. – T ę rozw iązałaś ty – zaprote stow ał Hallbjørn. – Nadm iar skrom ności nie w płynie dobrze na tw oją karie rę . – Może i nie . Wyczyściła tale rz, a pote m złożyła sztućce i spojrzała na Olse na z satysfakcją. – Ale znacznie bardzie j zaszkodzi m i be zczynność – stw ie rdziła. – Idzie m y. – A rachune k? – Zapłacisz . Hallbjørn odchrząknął i w yjął portfe l. Fare row ie rzadko jadali w knajpach, bo po porządnym obie dzie dla dw óch osób trze ba było w takich m ie jscach zostaw ić dobre pię ćse t koron. T ym raze m obe szło się be z bólu, bo Bryggjan nie nale żał do najw ykw intnie jszych lokali. Olse n dołączył do Katrine na ze w nątrz . Policjantka stała prze d pirse m , przyglądając się łodziom przycum ow anym nie opodal. – Do roboty – pow ie działa. Hallbjørn w ziął głę boki odde ch. – Czyli co konkre tnie zam ie rzam y robić? – J e dzie m y do Ragnara S øre nse na. Olse n zapiął suw ak kurtki i uniósł brw i. – Chyba nie pode jrze w asz tre ne ra o to, że im pre zow ał z dzie w czynam i? – T rudno pow ie dzie ć – w zruszyła ram ionam i. – J e śli porząde k w je go dom u m iałby o czym ś św iadczyć , to racze j prze m aw ia na korzyść całonocne j libacji.
Olse n pokrę cił głow ą, ale Katrine już ruszyła do sam ochodu. – Nie sądzę – zauw ażył, gdy w sie dli do środka. – Ragnar to rozryw kow y face t , ale zaw sze traktow ał dzie w czyny jak m łodsze siostry. Prę dze j zapiłby się z kum plam i, niż pozw olił, że by znalazły się w takie j sytuacji. Zre sztą w drużynie panow ał dryl. – I nie odpuściłby naw e t po tym , jak w ygraliście z ... – Z VB Vá gur. – A jak się nazyw a w asz klub? – VÍ F – odparł z dum ą w głosie Hallbjørn. – S krót od Ve stm anna Í tróttarfe lag. – Wię c naw e t po zw ycię skim boju w asze go ze społu nie pozw oliłby im na trochę rozryw ki? – Na trochę m oże . Na narkotyki na pe w no nie . Elle gaard ruszyła He ygane sgøta na w schód, a pote m skrę ciła w kie runku przystanku autobusow e go. – Nie m ów ię , że on zorganizow ał tow ar – rzuciła. – Może naw e t nie w ie dział, że dzie w czyny coś przyniosły. – Wątpię . – Dlate go je ste ś tylko lokalnym konsultante m , a nie osobą prow adzącą śle dztw o. Hallbjørn m usiał przyznać je j rację . Ci ludzie w w ię kszości byli dla nie go jak rodzina. T rudno było pode jrze w ać ich o to, że m ie li coś w spólne go z w ydarze niam i tam te j nocy. Z drugie j strony m orde rstw o Pouli L økin z pe w nością w ym agało w spółdziałania okre ślone j liczby osób. Wje chali na Hornave gur kilka m inut późnie j i Katrine zaparkow ała pod dom e m Ragnara. – Nie bę dzie go o te j porze , są le kcje . – Wie m – odparła. – Dlate go tu je ste śm y. – Chce sz prze szukać dom ? – Nie . Otw orzyła drzw i i w ysiadła z auta. Roze jrzała się , a pote m ruszyła w kie runku budynku. Obchodziła go, bacznie przyglądając się otocze niu Po chw ili konste rnacji Olse n dołączył do policjantki. – Co robim y? – S praw dzam y te re n – w yjaśniła. – Zachow aj czujność . Obe szli budyne k dw a razy, ale Hallbjørn nicze go nie dostrze gł. Nagle je dnak Katrine zatrzym ała się jak rażona piorune m . Uniosła rę kę , popatrzyła w około, a pote m spojrzała na Hallbjørna. – S łyszałe ś?
Wytę żył słuch, ale nie usłyszał żadnych nie pokojących dźw ię ków . Właściw ie słychać było je dynie w iatr, bo ruch o te j porze był m inim alny. – Nie – odparł. – Coś ze środka. J akiś nie pokojący odgłos. – Nic nie słyszałe m . – Mam obow iąze k to spraw dzić – oznajm iła, kładąc dłoń na kaburze . Dopie ro te raz Hallbjørn zrozum iał, że form alnie rze cz biorąc, znalazł się pre te kst , by m ogli w łam ać się do dom u. Drzw i nie były w praw dzie zam knię te na klucz, ale nale żało nazyw ać rze czy po im ie niu. Elle gaard w e szła do środka, obw ie szczając, że je st ofice re m policji i w zyw a do w yjścia z podnie sionym i rę kam i. Olse n w sze dł do prze dpokoju za nią. – Nikogo tu nie m a, Katrine . – Nie w ie m y te go. – Ow sze m , w ie m y – m ruknął. – Napraw dę m oże cie ot tak w e jść kom uś do dom u? – Nie ot tak, istniała uzasadniona przyczyna. – Dopraw dy? – Oczyw iście . T e n nie pokojący dźw ię k . – Który brzm iał jak ... – Doskonale w ie sz – odparła, obracając się z uśm ie che m prze z ram ię . – Prze cie ż te ż go słyszałe ś. – No jasne , że tak . Dom rze czyw iście spraw iał w raże nie , jakby prze sze dł tę dy huragan, ale nie było to chyba nic dziw ne go. J e śli Ragnar S øre nse n w dał się w sw oje go ojca, stanow iło to racze j norm ę . Hallbjørn czase m byw ał w ich dom u rodzinnym i zaw sze w ychodził z nie go z m ocnym postanow ie nie m , że by posprzątać w sw oim pokoju. A o takie konstatacje w przypadku nastolatka napraw dę trudno. Katrine podniosła pude łko po pizzy, a pote m kilka innych opakow ań po je dze niu. – S zukasz grzyba? – zapytał Olse n. – T ak . Upe w niam się , że je ste śm y be zpie czni. Hallbjørn pow iódł w zrokie m po pokoju, zastanaw iając się , co tak napraw dę tutaj robią i dlacze go Katrine była skłonna podjąć takie ryzyko. Podniosła poduszkę z kanapy i prze sunę ła po nie j rę ką. – Chyba nie spodzie w asz się znale źć tu obciążających dow odów ? – zapytał. – G dybym się nie spodzie w ała, zostałabym na ze w nątrz .
Olse n rozm asow ał nasadę nosa. Czuł, że zbliża się ból głow y, najpe w nie j spow odow any tym , że nie w ypił drugie go piw a. – Ragnar nie je st głupi – burknął. – J e śli coś tu było, daw no się te go pozbył. Katrine prze rw ała poszukiw ania i rozłożyła rę ce . – S pójrz, jak to w ygląda, Hal. Naw e t gdyby chciał, nie byłby w stanie w szystkie go prze trząsnąć . – Wię c zakładam y, że tutaj m iała m ie jsce im pre za? – Może . – A ja ci m ów ię , że to nie m ożliw e . S øre nse n pilnuje , że by dzie w czyny nie piły, nie paliły i tak dale j. J e ste śm y w złym m ie jscu. – Może tak, m oże nie . Uniósł brw i i w yprostow ał się , nie m ając zam iaru w tym ucze stniczyć . Dopie ro po chw ili Katrine zre fle ktow ała się , że je dynie ona prow adzi prze szukanie . Odw róciła głow ę i posłała m u groźne spojrze nie . – Na tym e tapie nie m oże m y nicze go w ykluczyć – oznajm iła. – A tym bardzie j te go, że Ragnar urządził tutaj ce le brację sukce su dla w ybranych. – Znam go. – Znow u zaczynasz? Bę dzie to sam o, co z Ann-Mari? Nie , Ann-Mari bronił w bre w logice , ale je śli chodziło o Ragnara, zdrow y rozsąde k podsuw ał argum e nty. Hallbjørn roze jrzał się i zaczął le niw ie prze rzucać ciuchy. – T ylko rób to tak, że by nie w idział, że ... – Daj spokój – uciął. – T u je st taki burde l, że on sam nie w ie , gdzie co m a. Nie oponow ała, a Olse n kontynuow ał. Robił to je dnak zupe łnie be z prze konania, bo je go m yśli ucie kły do Ann-Mari. S tarał się zapom nie ć o S MS ie , który prze czytał jakiś czas te m u. S tarał się nie m yśle ć o tym , że ta w iadom ość to dym iący pistole t trzym any prze z je go córkę . Wcze śnie j m ógł je szcze się okłam yw ać . T e raz w szystko ułożyło się w logiczną całość . Nie m iał zam iaru w spom inać o tym Katrine , ale ... be z te j inform acji to śle dztw o było polow anie m na czarow nice . Na ce low niku służb m ogli znale źć się Bogu ducha w inni ludzie , którym trudno bę dzie się w ybronić . Ale co z te go? Ann-Mari dzię ki te m u bę dzie be zpie czna. Do diabła z w szystkim i innym i, w ię kszość naw e t zasługiw ała na to, by trafić do w ię zie nia na długo prze d m orde rstw e m Pouli L økin. – Hal? – T ak? – Uzm ysłow ił sobie , że zam arł nad ste rtą ubrań.
– Pytałam o coś. G otów był przysiąc, że nic nie m ów iła. – O co? – Nie słyszałe ś? W je j głosie nie było cie kaw ości, racze j nie pokój. – Czy znow u coś ci się dzie je z głow ą? – spytała, starając się ukryć tę obaw ę . – Nic m i się z głow ą nie działo. – A dziury w pam ię ci w zię ły się ot tak, sam e z sie bie ? – T o był incyde nt . – Dw a. – J e de n – uparł się . – Za drugim raze m po prostu klasycznie się schlałe m . Nie m oże m y te go liczyć . – Pe w nie , że nie – odburknę ła. – A pytałam o to, czy dzie w czyny z ze społu byw ały u nie go. – A skąd m am w ie dzie ć? – T w oja córka gra w drużynie pie rw sze skrzypce . – Co nie znaczy, że m ów i m i cokolw ie k – odparł, prze suw ając parę bokse re k . Wyglądały na czyste i postanow ił trzym ać się te j w e rsji. – Od czasu do czasu zająknie się na te m at m e czu, ale nie te go, co robią po nim . Wie sz, jak to je st . Św iat nastolate k . – Nie przychodziły do nie go, bo ja w ie m , w urodziny? Złożyć życze nia tre ne row i i tak dale j? – Nie w ie m . – Nie składały się na pre ze nt? – Nigdy o niczym takim nie słyszałe m – stw ie rdził stanow czo. – W ogóle nie m ów iła o Ragnarze inacze j niż jako o tre ne rze . Katrine m ilczała, w ię c Olse n prze rw ał poszukiw ania i skie row ał w zrok w je j kie runku. S tała z rę kam i założonym i do tyłu i patrzyła na nie go. Pote m w yciągnę ła prze d sie bie praw ą rę kę . Hallbjørn zdę biał. Katrine trzym ała czarny biustonosz, który przypom inał bardzie j akce sorium BDS M niż bie liznę . – Co to je st? – w ym am rotał. – Napraw dę nie w ie sz? – Mam na m yśli... – T o linia inspirow ana Pięćdz iesięciom a tw arz am i G reya. Olse n m ilczał prze z m om e nt . – G orze j być nie m ogło – ode zw ał się w re szcie . Elle gaard uśm ie chnę ła się i pokiw ała głow ą. – T o fakt – przyznała. – Ale dzię ki te m u w ie m y, że Ragnar gościł kogoś
m łode go. – Nie konie cznie aż tak m łode go, jak zaw odniczki. Katrine pode szła do nie go i pokazała m u m e tkę . Nie w ie le m ógł z nie j rozszyfrow ać , w ię c tylko w zruszył ram ionam i. – T o racze j rozm iar dla nastolatki – w yjaśniła. Hallbjørn przyjrzał się osobliw e m u prze dm iotow i. T rudno było stw ie rdzić , jaki je st rozm iar m ise cze k, bo praktycznie ich nie było. Zastąpiły je nie w ie lkie czarne kółka pośrodku i siate czka z ćw ie kam i w okół. Olse n nie m iał nic prze ciw ko ostre m u pode jściu w łóżku, ale to w yglądało na prze rost form y nad tre ścią. – Rów nie dobrze te n biustonosz m oże nale że ć do dw udzie stoparolatki o m nie jszych pie rsiach – zauw ażył. – T o m oja fachow a opinia. – T ak? A ile ich tu m acie ? – Nie w ie le – przyznał. – Ale to nie zm ie nia faktu, że to m ożliw e . – Możliw e , ale m nie j praw dopodobne . Miała rację . Po lice um w ię kszość m łodych dzie w czyn opuszczała Ve stm annę , by kontynuow ać naukę w T órshavn lub w Danii. T utaj nie m iały w łaściw ie żadnych pe rspe ktyw – na rybaków szkolili się głów nie m ę żczyźni, a liczba m ie jsc w drużynie piłkarskie j i badm intonow e j była ograniczona. – T ak czy inacze j, nie w ie le nam to pom aga. – Wrę cz prze ciw nie – zaoponow ała Katrine . – J e st bardzo pom ocne . – W jaki sposób? Zakrę ciła biustonosze m w pow ie trzu. – Nie zapytałe ś, skąd w ie m , że to linia inspirow ana G re ye m . – Założyłe m , że to taki skrót m yślow y i... – Nie – prze rw ała m u. – Widziałam to w je dnym z duńskich skle pów . – Duńskich? – T ak – potw ie rdziła z uśm ie che m . – A znam je dną osobę na w yspie , która chę tnie prze w ozi tow ary z kontyne ntu i sprze daje na Farojach. I ta osoba z pe w nością pam ię ta, kom u sprze dała taki biustonosz .
44 Poniedziałek, 21 grudnia, godz . 12.30
J óhan Bære ntse n był w dom u. Elle gaard nacisnę ła dzw one k do drzw i, odsuw ając Hallbjørna tak, aby stał za nią. Nie chciała, by J óhan poczuł się kom fortow o, w idząc przyjacie la. Wolała, że by najpie rw zobaczył ją. Otw orzył drzw i i zm ie rzył ją w zrokie m , a pote m kiw nął głow ą do Olse na. T e n odpow ie dział rów nie zdaw kow o. – Dzie ń dobry, pani sie rżant – pow ie dział J óhan. – Może m y w e jść? – zapytała be zce re m onialnie Katrine . Bære ntse n spraw iał w raże nie zaskoczone go. W poszukiw aniu ratunku spojrzał na Hallbjørna. T e n pokiw ał głow ą, jakby chciał zape w nić , że w szystko je st w porządku. – Oczyw iście – pow ie dział J óhan. – Proszę , w chodźcie . – Żona je st w dom u? – zapytała Elle gaard, prze chodząc prze z próg. Rozpię ła kurtkę i zgrabnie ją z sie bie zrzuciła. Pow ie siła ją na w ie szaku, tym sam ym w ysyłając sygnał, że zam ie rza zostać na dłuże j. – Nie , nie m a – odparł Bære ntse n. – J e st w pracy. We szli do środka. Katrine w rę cz te atralnie rozglądała się po pom ie szcze niach, dając jasno do zrozum ie nia, że ona rów nie ż je st w pracy. – Mogę w am w czym ś pom óc? – zapytał J óhan, patrząc na przyjacie la. T e n skie row ał w zrok na Katrine . Zgodnie z w cze śnie jszym i ustale niam i m iał m ilcze ć jak grób – i na razie w yw iązyw ał się z te go be z zastrze że ń. Elle gaard obrzuciła w zrokie m kuchnię , a pote m w biła spojrze nie w Bære ntse na. Prze z m om e nt m ilczała, po czym w yciągnę ła biustonosz znale ziony u Ragnara. J óhan cofnął się , jakby tuż prze d nim w ybuchł pożar. – Co to je st? – w ydusił. – Doskonale w ie sz co. Katrine zam ilkła i nie m iała zam iaru się odzyw ać . Cisza działała na je j korzyść , potę gow ała szok Bære ntse na. Każda se kunda była na w agę złota. – No... – zaczął Bære ntse n, błądząc w zrokie m po pokoju. Robił w szystko, aby nie patrze ć na Katrine . – Nie , nie w ie m . Podniosła biustonosz nie co w yże j. W końcu J óhan na nią spojrzał – w idać było, że prze z to poczuł się je szcze bardzie j nie sw ojo. – Hallbjørn, co tu się dzie je ? – się gnął w końcu po ostatnią de skę ratunku. – T y nam pow ie dz – odparł Olse n. – Kie dy ja nie rozum ie m , co insynuuje cie ... – T u nie m a cze go insynuow ać , J óhan – zaoponow ała Elle gaard, uznając, że nape łniła już Bære ntse na w ystarczającą dozą nie pokoju. – Ściągnąłe ś te n produkt na w yspę .
– I nie m a w tym nicze go nie le galne go – dodał szybko Hallbjørn. G ospodarz w patryw ał się w Katrine . Policjantka pow oli i z nam aszcze nie m potw ie rdziła ruche m głow y. – Otóż to – skw itow ała. – Nikt nie broni ci sprze daw ać tow arów , o ile nie robisz te go hurtow o. J óhan starał się zachow ać kam ie nny w yraz tw arzy, ale Katrine w idziała, że kam ie ń spadł m u z se rca. Na proble m y zw iązane z je go działalnością handlow ą był przygotow any, ale te n stanik najw yraźnie j w iązał się z czym ś zupe łnie innym . I Bære ntse n doskonale o tym w ie dział. Elle gaard zrozum iała, że m usiał go sprze dać Pouli L økin lub J ytcie G re ge rse n. Inacze j nigdy nie zare agow ałby w te n sposób. S pojrzała na Hallbjørna, który nagle pobladł. Najw yraźnie j dosze dł do takie go sam e go w niosku. Zrobił krok w kie runku przyjacie la, jakby m iał zam iar zdzie lić go w tw arz . – J óhan... – zaczął. – Kom u to sprze dałe ś? Bære ntse n ucie kł w zrokie m . – J a... – Mów , do kurw y nę dzy! J óhan cofnął się pod ścianę , le kko ude rzając w nią ple cam i. Patrzył prze rażonym w zrokie m na Katrine i Hallbjørna, słychać było je go przyspie szony odde ch. – Nie m am z tym nic w spólne go – zape w nił. – J a tylko sprze dałe m te n chole rny biustonosz ... – Kom u? – Pouli L økin. Hallbjørn i Katrine spojrze li na sie bie . – Kie dy? – rzuciła policjantka. – Może dw a tygodnie te m u... Mów iła, że potrze buje go na spe cjalną okazję . – J aką? – Nie w ie m , prze cie ż nie rozm aw ialiśm y o takich rze czach – odparł, krę cąc głow ą. – Zam ów iła go u m nie , m am naw e t je szcze m aila, które go m i w ysłała... – Pokaż . J óhan przyniósł laptopa i postaw ił go na stole w kuchni. Wiadom ość nie znajdow ała się naw e t w koszu, co kazało Elle gaard sądzić , że te n face t rze czyw iście nie m a nic w spólne go ze spraw ą. Inacze j daw no pozbyłby się w szystkich dow odów . – Dlacze go nie ze znałe ś, że m iałe ś kontakt z ofiarą? – zapytała Katrine ,
w le piając w zrok w m onitor. – Co takie go? Nie m iałe m żadnych kontaktów , które ... – A to? – T o zw ykła w ym iana m aili – zaprote stow ał. – W tym se nsie każdy tu m a kontakt z każdym . Nie uznałe m te go za istotne . I rze czyw iście nie było, przynajm nie j dopóki nie odnale źli stanika w dom u tre ne ra. – I jak zare agow aliby je j rodzice ? – m ruknął Bære ntse n. – Pe w nie , to nic takie go, a dzie w czyna m iała już sze snaście lat ... ale sam i rozum ie cie . Katrine prze jrzała w iadom ość . Nie było w nie j nic, co m ogłoby pom óc . Ot , krótka inform acja, że Poula chciałaby, aby J óhan sprow adził tę bie liznę . Podała link do skle pu i na końcu zapytała o ce nę , dodając je szcze uśm ie chnię ty e m otikon i krótkie zdanie , że potrze buje te go na spe cjalną okazję . Elle gaard w skazała palce m na te n ostatni akapit . – Nie m iała na m yśli fe ty po m e czu VÍ F, bo nie w ie działa je szcze , czy w ygrają – ode zw ała się . – Chodziło o inną okazję . – Utrata dzie w ictw a? – zapytał Hallbjørn. – Najpe w nie j. J óhan potrząsnął głow ą. – O czym w y m ów icie ? Katrine popatrzyła na nie go, jakby urw ał się z choinki. I jakby to nie on sprze daw ał w yuzdaną bie liznę nastolatkom . – S ądzicie , że ... ale z kim ? Olse n rozsądnie m ilczał, a Elle gaard nie m iała zam iaru dzie lić się ustale niam i z osobam i postronnym i. Właściw ie dow ie działa się już w szystkie go, cze go chciała. T e raz pozostaw ało tylko załatw ić form alności. Zam knę ła laptopa. – Nie opuszczaj w yspy – pole ciła, a pote m ruszyła w kie runku korytarza. Mę żczyźni poszli za nią. Zdję ła kurtkę z w ie szaka i narzuciła ją na sie bie . – J e ste m o coś pode jrzany? – Nie – odparła. – J e ste ś św iadkie m w spraw ie krym inalne j. Nie w yje żdżaj z Ve stm anny, jasne ? – T ak, oczyw iście . Hallbjørn i Bære ntse n w ym ie nili się uściskie m dłoni, a pote m Olse n pokle pał przyjacie la po ple cach, jakby chciał go zape w nić , że nic m u nie grozi. Wysze dł za policjantką z budynku i oboje w sie dli do m onde o. – Mam y trop – ode zw ał się Hallbjørn. – W końcu m am y trop. Konkre tny, z nam acalnym dow ode m . – J a m am trop.
– Co takie go? – Nie m oże sz je chać ze m ną do szkoły. – Dlacze go nie ? – Bo m am zam iar dokonać are sztow ania – odparła, obracając się do nie go. – Are sztow ania, od które go praw idłow ości bę dzie pote m zale żało, czy sąd nie w ypuści te go człow ie ka za uchybie nia w trakcie śle dztw a. – W porządku, ale nie m am zam iaru ci tam prze szkadzać w niczym . – Nie o to chodzi – pow ie działa, prze krę cając kluczyk w stacyjce . – Może sz m i pom agać jako konsultant , ale nie m oże sz ucze stniczyć w czynnościach służbow ych. – S tanę z boku. – T o tak nie działa. – Nie w ażne – odparł nie co zbyt ostro. – Wysadź m nie pod szkołą, pocze kam kaw ałe k dale j. Wrzuciła w ste czny i w ycofała sam ochód na ulicę . – Nie rozum ie sz, Hal. J e śli ktoś cię zobaczy, m ogą uw alić nam całą spraw ę . Widyw ałam już takie sytuacje , stanow czo za czę sto. – Prze sadzasz . Ow sze m , prze sadzała, ale w cale nie dlate go, że obaw iała się , iż ktoś go zobaczy. Dom yślała się , że o te j spraw ie m usiały w ie dzie ć także pozostałe dzie w czyny – przynajm nie j te , które grały re gularnie i trzym ały się raze m . A je śli tak, Ann-Mari m ogła być w to zam ie szana. Czym kolw ie k „to” było. T ak czy inacze j, Katrine nie w ie działa, jak potoczy się zatrzym anie . Czę sto w takich sytuacjach ludzie panicznie szukają ratunku w śród tych, którzy w cze śnie j pom agali im dochow ać taje m nicy. Wystarczyło, że skuty w kajdanki Ragnar krzyknie do Olse na, by te n zapytał o całą spraw ę sw oją córkę , bo ta potw ie rdzi je go nie w inność . Byłaby to trage dia, ale oprócz te go proble m proce sow y. Ostate cznie w yszłoby na to, że podczas dochodze nia Elle gaard w spółpracow ała z ojce m dzie w czyny zam ie szane j w spraw ę . A to m ogło pogrążyć nie tylko karie rę Katrine , ale te ż całą linię oskarże nia. Nie , nie w arto było pode jm ow ać takie go ryzyka. Katrine odw iozła nie co skołow ane go Hallbjørna na Fjalsve gur. S pojrzał na nią je szcze , zanim złapał za klam kę . – J e ste ś pe w na? – T ak . Nie m oże m y narażać śle dztw a. – Dasz sobie radę sam a? S øre nse n to nie byle chuchro. – Poradzę sobie . W razie cze go zadzw onię po posiłki. – Które bę dą tu za pół godziny, je śli nie późnie j.
– Wię c zadzw onię po cie bie – odparła. – Idź do dom u, Hal. Dam ci znać . S e kundy nie były na w agę złota, bo Ragnar nigdzie się nie w ybie rał, ale chciała, aby tak to w yglądało. Im dłuże j trw ała ta sytuacja, tym w ię ksze praw dopodobie ństw o, że Olse n zrozum ie , dlacze go nie chce je chać z nim pod szkołę . W końcu w ysiadł, a ona szybko zaw róciła. Wróciła pod szkołę i zaparkow ała na ulicy. Zabrała z w ozu opaskę zaciskow ą, po czym zacze rpnę ła tchu, patrząc na m asyw ny budyne k . Wie działa, że je śli S øre nse n zacznie się staw iać , nie bę dzie to łatw e . We szła do gabine tu dyre ktorki i poprosiła, by w e zw ać tre ne ra, nie inform ując go o tym , kto chce się z nim w idzie ć . Wym agało to trochę pe rsw azji, ale w końcu się udało. Ragnar został zm uszony do prze rw ania le kcji WF-u. L e dw ie zam knął za sobą drzw i, Katrine w stała z m ie jsca. – Ragnarze S øre nse n, are sztuję pana w zw iązku z pode jrze nie m pope łnie nia prze stę pstw a – oznajm iła, podchodząc do nie go. – Ale ... – J e st pan pode jrzany o zabójstw o Pouli L økin – dodała, w yciągając opaskę . – Nie ch pan odw róci się tyłe m , rę ce za ple cy! Drugą rę ką się gnę ła do kabury z bronią. T e n ge st w połącze niu z w ładczym tone m w ystarczył, by Ragnar w ykonał pole ce nie . Był zbyt zde zorie ntow any, by próbow ać się bronić . Dyre ktorka w stała zza biurka i zam arła z otw artym i ustam i. S tarała się w ydusić coś w obronie sw oje go pracow nika, ale z je j ust w ydobyły się tylko nie zrozum iałe m onosylaby. Katrine spojrzała na nią prze z ram ię . – J e śli nie chce pani, by ktokolw ie k to w idział, proponuję spraw dzić korytarz . – S łucham ? – zapytała dyre ktorka, zupe łnie zde zorie ntow ana. Ragnar krę cił głow ą, nie w ie rząc w to, co się działo. – Bę dę prow adzić pode jrzane go na ze w nątrz . Nie ch pani zadba, by nikt nas nie w idział. – Ale ... – T o ukłon z m oje j strony, pani dyre ktor. Nie m uszę te go robić w te n sposób. Dyre ktorka na m om e nt zostaw iła ich sam ych. Elle gaard w alczyła z prze m ożną potrze bą, aby natychm iast prze dstaw ić tre ne row i w szystkie zarzuty i posłuchać , co m a na sw oje uspraw ie dliw ie nie . Ułożyła w głow ie kilka te ore tycznych sce nariuszy, które m ogły kończyć się śm ie rcią dzie w czyny. Było o to nie trudno przy rom ansie , który nie m iał
praw a się zdarzyć . Mim o to nie ode zw ała się ani słow e m . Wie działa, że jakakolw ie k rozm ow a m oże spraw ić , iż pode jrzany przygotuje się na spotkanie z Kje lde m Moslunde m . Dow ie się , cze go się spodzie w ać , a je go obe cne odpow ie dzi nie bę dą m ogły posłużyć za m ate riał obciążający. Wszystko m usiało odbyć się zgodnie z praw e m – przy stole , z urządze nie m nagryw ającym . Po chw ili dyre ktorka w róciła i dała je j znak, że droga w olna. Katrine w yprow adziła S øre nse na na korytarz, a pote m prze szła z nim na ze w nątrz . Wsadziła pode jrzane go do sam ochodu, po czym ruszyła w kie runku T órshavn.
45 Poniedziałek, 21 grudnia, godz . 16.05 Hallbjørn cze kał na córkę w salonie . Wcze śnie j ze rknął na stronę inte rne tow ą szkoły, spraw dził plan le kcji i w yliczył, że w dom u pow inna być tuż po czw arte j. Dla pe w ności w ysłał S MS -a, że przygotow ał obiad i że by się nie spóźniła. Ann-Mari zjaw iła się pię ć po czw arte j. Zastała zgaszony te le w izor i w yłączone radio, co zdarzało się rzadko. Ojcie c sie dział w fote lu, zw rócony do nie j przode m . Milczał. – He j, Hal – pow itała go. – Podobno m iało być jakie ś je dze nie . – S iadaj. – Załatw m y to po kole i. Najpie rw je dze nie . Uśm ie chnę ła się , ale Hallbjørn nie m iał zam iaru odpow iadać tym sam ym . Podniósł się z fote la i podsze dł do kuche nne go blatu. Odkrył garne k, rozłożył kaszę na dw óch tale rzach, a pote m polał sose m . – Um yj rę ce – pole cił, kie dy zrzuciła ple cak na podłogę w prze dpokoju. Ann-Mari popatrzyła na nie go jak na kosm itę . – Nie m am dzie się ciu lat , Hal. Usiadł z pow rote m w fote lu i cze kał. Miał w raże nie , że prze sadził z dram atyzm e m i w yszło to kom icznie . Ale czy nie je st tak zaw sze , kie dy rodzic chce być stanow czy? S praw a w ygląda inacze j, gdy e m ocje biorą górę .
Na gorąco w szystko w ychodzi naturalnie . Ale zaw czasu przygotow ana, prze m yślana bura je st narażona na ryzyko śm ie szności. I Hallbjørn obaw iał się , że je go córka w łaśnie tak odbie ra tę sytuację . Zastanaw iał się prze z chw ilę , je dząc kaszę . W końcu uznał, że przyjął złą strate gię . Nie bę dzie je j traktow ał jak dzie cka, pode jdzie do te go po partne rsku. T ak, jakby Ann-Mari była je dnym z w ie lu innych pode jrzanych w Ve stm annie . Usiadła z uśm ie che m za stołe m , a pote m spróbow ała kaszy. S krzyw iła się te atralnie , ale szybko znów nałożyła sobie porcję na w ide le c . – Ohyda – dodała z pe łnym i ustam i. Olse n zignorow ał te n przytyk . – Zam knę li S øre nse na – oznajm ił. – Co takie go? Zam arła z unie sionym w ide lce m . Hallbjørn przypatryw ał się każde m u m ię śniow i na je j tw arzy, ale w szystko w skazyw ało na to, że to nie udaw ana re akcja. Nie m iała o tym poję cia. Dobrze . – T w ój tre ne r trafił dziś do are sztu w T órshavn. – O czym ty m ów isz? Odłożyła w ide le c i nagle pocze rw ie niała. Nie sądził, że by m iało to jakie kolw ie k znacze nie , to racze j e fe kt nadm ie rnych e m ocji. Ciśnie nie skoczyło w górę i tyle . A m oże znów ją uspraw ie dliw iał? Może to w styd, bo pozw oliła, że by zam knę li nie w inne go człow ie ka? Nie . T o była absurdalna m yśl. – Postaw iono m u zarzuty. – Hal, co ty próbuje sz ... – Oskarżyli go o zabójstw o Pouli L økin. Otw orzyła sze roko oczy i prze z chw ilę trw ała w be zruchu. Olse n obse rw ow ał, jak zacze rw ie nione policzki pow oli ble dną, aż przyję ły nie naturalny kolor. J e go córka spraw iała w raże nie , jakby m iała ze m dle ć . – Dobrze się czuje sz? – J e zu... – Wie sz, dlacze go tak się stało? – zapytał. Miał ochotę pode jść i ją przytulić , ale w ie dział, że nie m oże sobie na to pozw olić . J e śli m iał je j pom óc, m usiał być te raz stanow czy. Musiał dow ie dzie ć się w szystkie go, a pote m zacząć układać jakąś zborną w e rsję . – Nie ! – nie m al krzyknę ła. – Znale źliśm y u nie go w dom u stanik nale żący do Pouli. – Ale skąd... – J óhan przyznał, że sprow adził go dla nie j z Danii.
T e raz Olse n w yraźnie zobaczył, że córka w ie , o czym m ow a. – Widziałaś go. S puściła w zrok i odsunę ła od sie bie tale rz . Widział, z jakim trude m przychodziła je j tak prosta czynność , jak prze łknię cie śliny. – T ak – ode zw ała się w re szcie . – Pom agałam je j go w ybrać ... – Na pie rw szy raz? Ann-Mari poruszyła się nie spokojnie . – Na pie rw szy raz Pouli? – naciskał Olse n. – Nie ... ona m iała już pie rw szy raz daw no za sobą... Widział także , z jakim trude m przychodziło je j m ów ie nie , ale nie m iał zam iaru odpuścić . Czuł, że w re szcie udało m u się prze bić prze z barie rę , która dzie liła ich od lat . W końcu prze stali funkcjonow ać w dw óch odrę bnych św iatach. – Z Ragnare m ? – T ak ... – Od jak daw na to trw ało? Hallbjørn przypom niał sobie słabe statystyki m e czow e Pouli L økin i je j pe w ne m ie jsce w drużynie . Katrine od początku m iała rację . Od sam e go początku. Mię dzy tym i dw ojgie m napraw dę coś było. – Hal, nie w ie m . – Kie dy ci o tym pow ie działa? – Może m ie siąc te m u. Nie m ów iła, od kie dy się spotykają. I pom yśle ć , że sam go bronił prze d Elle gaard. Argum e ntow ał, że S øre nse n traktuje w szystkie dzie w czyny jak m łodsze siostry albo naw e t córki. Upie rał się , że Ragnar nigdy nie w ysze dłby poza sw oją rolę . T ym czase m najw yraźnie j robił to od dłuższe go czasu. – T o o tym pisałaś w S MS -ie do MBV? – Co takie go? – Prze jrzałe m tw oją kom órkę . – Kie dy? – Nie w ażne – odparł, a pote m przytoczył je j tre ść w iadom ości. Dzie w czyna sie działa otę piała prze z kilka chw il. Hallbjørn w ie dział, że to kluczow y m om e nt . Albo oburzy się , że inge row ał w sfe rę je j pryw atności, albo otw orzy się całkow icie . Kie dy podniosła w zrok, w ie dział już , że m oże ode tchnąć . Zam iast złości zobaczył na je j tw arzy ulgę . – MBV to He rdis Hattarste in... – Wie m . – Był taki program z Paris Hilton czy inną gw iazdką, oglądałyśm y go
w dzie ciństw ie ... M y BF F , zaw sze prze kładałyśm y to na nasze MBV... J e śli tw oja córka używ a sform ułow ania „w dzie ciństw ie ”, to najw yższa pora, by zacząć m artw ić się o to, co robi z rów ie śnikam i płci m ę skie j. Olse n uśw iadom ił sobie , że Poula L økin zape w ne nie była je dyną dzie w czyną, która szukała now ych w raże ń. Prę dze j czy późnie j bę dzie m usiał porozm aw iać o tym z Ann-Mari, ale te raz ... Nie , nie bę dzie żadnych rozm ów . O czym on m yślał? Rozm ow y prze prow adzało się dw adzie ścia lat te m u. Matka sie działa w pokoju i robiła na drutach, m ę żczyźni zam ykali się w kuchni i ojcie c m ów ił co i jak . T e raz w szystko załatw iały te le w izja i Inte rne t . Hallbjørn w bił w zrok w córkę . – Nie patrz tak na m nie . – J ak? – Oskarżycie lsko. Nic nie zrobiłam . Nie o to chodziło, ale Olse n uznał, że to rów nie dobra inte rpre tacja. – Wię c te n S MS i w asza rozm ow a w drodze do dom u... – zaczął i zaw ie sił głos, by córka dokończyła. – T ak, o to chodziło – przyznała Ann-Mari i w ypuściła pow ie trze z płuc . – Bałyśm y się , że kie dy policja zacznie grze bać , dotrze do te go, co było m ię dzy nim i. – Ale dlacze go w y m iałybyście m ie ć proble m y z te go pow odu? – Bo o w szystkim w ie działyśm y. I nic nikom u nie pow ie działyśm y. – T o chyba nie w ie lkie prze w inie nie – odparł Hallbjørn, choć nie był co do te go prze konany. G dyby w spom niały o tym na początku śle dztw a, być m oże w szystko potoczyłoby się inacze j. S júrður i je go córka nie zginę liby. On nie m iałby na sum ie niu kole jne j ofiary. Kole jne j ofiary. Zabrzm iało to w je go głow ie jak gong prze d w alką bokse rską, w które j sam m iał w ystąpić . Prze ciw nikie m była m oralność , a starcie m iało trw ać prze z nie skończoną liczbę rund. Możliw ość nokautu – tylko ze strony prze ciw nika. Una Mikke lse n nie zasłużyła na to, co ją spotkało. Robiła, co m ogła, w trudnych okolicznościach, w które w pę dził ją je j w łasny ojcie c . Olse n starał się o tym nie m yśle ć , ale było to silnie jsze od nie go. Postanow ił zrobić w szystko, by Ann-Mari nie m ogła nigdy pow ie dzie ć nicze go podobne go o nim . Pom oże je j, jak tylko potrafi najle pie j. – Co te raz bę dzie ? – zapytała. – Nic . W końcu podniosła głow ę i popatrzyła m u prosto w oczy.
– J ak to? – Wasze ze znanie na tym e tapie nic już nie zm ie ni. – Ale z pe w nością nas prze słuchają... – Wte dy pow ie cie , że m oże i chodziły jakie ś plotki. Bo chodziły, praw da? Zaprze czyła ruche m głow y. – Nikt o tym nie w ie dział – pow ie działa. – Oprócz kilku osób. T re ne r bardzo o to dbał. T rudno m u się dziw ić , pom yślał Hallbjørn. – W porządku... – zaczął. – W takim razie porozm aw iam z Katrine i zobaczę , co da się zrobić . J e dne go m oże sz być pe w na: nie pozw olę , że by spotkało cię cokolw ie k złe go. Norm alnie odburknę łaby, że nie m a zam iaru słuchać takich łzaw ych w yznań, cytując nie m al słow o w słow o sw oją m atkę . T ym raze m je dnak nic nie odpow ie działa i Hallbjørn zobaczył, że m a szkliste oczy. Podniósł się i prze siadł na kanapę . Objął córkę ram ie nie m . – Musisz m i tylko w szystko pow ie dzie ć , od początku do końca. Przysunę ła się i oparła głow ę na je go ram ie niu. Pociągnę ła nose m . – Wie m . – Zacznijm y od cracku. Obróciła się do nie go i z prze raże nie m spojrzała m u w oczy. T ym sam ym w łaściw ie potw ie rdziło się , że je go córka m iała kontakt z narkotykam i. S praw dziły się je go najgorsze obaw y, ale nie m iał zam iaru dać te go po sobie poznać . T e raz m iał słuchać , nie oce niać . – J e zu... Czy ty w ie sz o w szystkim ? – Nie o w szystkim . – A ona? Katrine ? – T e ż nie – odparł. – Nie m am y pe łne go obrazu, dlate go chcę najpie rw usłysze ć w szystko od cie bie . – Najpie rw ? – W końcu i tak dojdzie m y praw dy, Ann-Mari. L e pie j, je śli m i o tym opow ie sz, bo inacze j m ogę nie zdążyć ci pom óc . Rozum ie sz? – Rozum ie m , tato – odpow ie działa. Zam ilkli i Hallbjørn m iał w raże nie , że cisza skrzę tnie ich oplata. Nie było to uspokajające uczucie . Prze ciw nie , kryła się w nim groza. Po chw ili usłysze li, że w iatr się w zm aga. Zaczął sm agać dachów ki, w ydając nie przyje m ny dźw ię k . – Wię c? Brałaś? – Daj m i opow ie dzie ć ... S kinął głow ą. Nie potrze bnie ją poganiał. Znacznie le pie j bę dzie , je śli prze dstaw i m u w szystko sam a, na sw oich w arunkach.
– T am te j nocy... – podję ła. – Wie sz, kie dy VÍ F grała z VB Vá gur... – T ak? – Mie liśm y ustalone , że po tre ningu robim y im pre zę . Albo że by zalać sm utki, albo że by św ię tow ać zw ycię stw o. T akie okre śle nia w ustach córki działały na nie go jak cze rw ona płachta na byka. Musiał dw a razy upom nie ć się w duchu, by nie w ybuchnąć . – T o była sobota... Rodzice He rdis w yje chali na w e e ke nd do Klaksvík, je j m atka m a tam jakąś rodzinę . Wszyscy m ie liśm y w olne , w nie dzie le nie tre nuje m y... no i nie m a le kcji, praw da? Wię c w szystko ide alnie się składało. Rze czyw iście . J e śli ktoś chce się spić , każdy argum e nt je st dobry, Hallbjørn znał to z autopsji. Po raz pie rw szy pom yślał o tym , ile je st je go w iny w tym w szystkim . W końcu to nie kto inny, jak on w racał do dom u pijany. Nie w spom inając już o sytuacjach, kie dy upijał się w salonie , podczas gdy Ann-Mari była w sw oim pokoju. T o w szystko m usiało w końcu ze brać żniw o. – Przyszło kilkanaście osób, nie w szyscy dostali zgodę od rodziców ... Hallbjørn starał się przypom nie ć sobie sobotę . Czy on dał zgodę ? Czy ona w ogóle go o nią pytała? Pam ię tał, co w ów czas robił, dziura w pam ię ci była m oże od osie m naste j... ale z drugie j strony coś m ogło m u um knąć . – T ak, pytałam , czy m ogę iść – pow ie działa córka, odgadując je go m yśli. – Kie dy? – G dy w róciłe ś do dom u od pani Kie lbe rg. – Wię c w róciłe m ? – zapytał i poczuł nie w ypow ie dzianą ulgę . Wpraw dzie nie zakładał już , że tam te j nocy zrobił coś Pouli L økin, ale póki nic nie pam ię tał, zaw sze pozostaw ała jakaś nie pe w ność . Naw e t je śli nie m iała je j Katrine ani nikt inny, on je de n nie pow inie n zupe łnie te go w ykluczyć . – Wróciłe ś, w róciłe ś – w e stchnę ła cię żko Ann-Mari. – Ale nie m ogłam nikom u o tym pow ie dzie ć , bo w yszłoby na jaw , że się w idzie liśm y i dałe ś m i zgodę na pójście do He rdis... Nie m iał je j te go za złe . Od początku robiła w szystko, co m ogła, że by zape w nić m u alibi. S kłam ała naw e t policjantom . Hallbjørn patrzył na nią prze z m om e nt w m ilcze niu, rozm yślając . Dotychczas sądził, że broniła go z m iłości, be zinte re sow ne j córczyne j m iłości. T e raz prze konał się , że był to re zultat w yrzutów sum ie nia. – I pozw oliłe m ci, ot tak? – rzucił, by kontynuow ała opow ie ść . – Oczyw iście , że nie . Kazałe ś m i w rócić o je de naste j. – T o i tak późno. – Rozm ow a była dość burzliw a.
– W porządku – odparł, przypuszczając, że to nie dom ów ie nie . Może pe w nych rze czy le pie j nie pam ię tać . – Co było dale j? – Wyszłam koło dw udzie ste j, co nie daw ało m i dużo czasu na... no w ie sz . – Nie w ie m . Na crack? – Nie , na napicie się . Nie m iałam zam iaru palić cracku. – Oke j. Nie zam ie rzał te go kw e stionow ać . Nie m iał zre sztą praw a – sam pokazał córce , że życie pod w pływ e m to zasadniczo norm a. I to sam o robiło gros ojców na archipe lagu. Hallbjørn był cie kaw y, ilu z nich doprow adziło do podobne j sytuacji, jak on. – Poszłam tam i okazało się , że im pre za trw a już w najle psze . – Mie liście kokainę , tak? – T ak, od Uny. Olse n w zdrygnął się na dźw ię k te go im ie nia. – Było tam ... no cóż , dosyć ostro. – Dom yślam się – m ruknął Hallbjørn, nagle uznając, że w oli zasuge row ać Ann-Mari, w którą stronę pow inna pójść ta rozm ow a. – Poula L økin tam była? – T ak, zastałam ją na m ie jscu. J yttę te ż . Wszystkie już były. – A Ragnar? – S kąd – zaprze czyła. – Prze cie ż m ów iłam ci, że tre ne r uw ażał, że by nikt ich nie przyłapał. – No tak . Co było dale j? – Wszyscy byli już w staw ie ni, w ię c zaczę łam szybko nadganiać . Wypiłam kilka piw , pote m dopraw iłam drinkam i. Zadzw oniłam do cie bie prze d dw udzie stą trze cią, starając się ugrać trochę czasu... – I? S am fakt , że m usiał pytać ją o sw oją re akcję , był upokarzający. Musiał być w te dy pijany jak be la. – Zgodziłe ś się – ośw iadczyła. – I to be z w ię kszych obie kcji. „Pijany jak be la” to najw yraźnie j nie dopow ie dze nie . – Wyw iązała się te ż cie kaw a rozm ow a o m am ie . – Napraw dę ? – T ak, praw ie się rozkle iłe ś. – Dlacze go o nie j rozm aw ialiśm y? Kto podsunął te m at? – T y, oczyw iście . Nie byłby pie rw szym face te m , które go po pijaku złapała nostalgia. I nie dziw iło go spe cjalnie , że w takim stanie przyzw olił, że by Ann-Mari została u kole żanki. Pe w nie w ydaw ało m u się , że je st fajnym ojce m , supe rkole żką czy kim ś w tym rodzaju.
– Do które j pozw oliłe m ci zostać? – Na całą noc . T ata roku, pom yślał. – I zostałaś? – Wróciłam koło drugie j. He rdis skończyła im pre zę , obw ie szczając w sze m i w obe c, że m usi je szcze w szystko uprzątnąć i że byśm y zabie rali tyłki. – Poula była w te dy z w am i? – Nie , ona w yszła w cze śnie j. Ale nie w ie m o które j, Hal, napraw dę . – Ann-Mari potarła skronie , jakby przypom inanie sobie te go spraw iało je j fizyczny ból. – S tarałam się to ustalić raze m z He rdis i S igrid, ale żadna z nas nie w ie , o które j ostatnio ją w idziano. – A J ytta? Co z nią? – Nie w ie m . Nie m am poję cia. – Może w yszła z Poulą? – Nie , J ytta była na im pre zie do końca. Została naw e t dłuże j niż ja, bo rzygała w kiblu i m usiała sam a posprzątać . He rdis pow ie działa, że nie tknie te go i pow ie rodzicom , kto zostaw ił rzygow iny. Hallbjørnow i prze m knę ło prze z m yśl, że J ytta G re ge rse n nie nale żała do aniołków . Pow ie działby m oże , że to że nujące , ale zaraz przypom niał sobie , jak sam w ym iotow ał pod okne m przyjacie la. J ak to je st , że w ym aga się w ysokich standardów od nastolatków , kie dy sam e m u daje się najgorszy z m ożliw ych przykładów ? – T o w szystko – oznajm iła Ann-Mari. – Nic w ię ce j nie w ie m . Olse n prze z chw ilę m yślał nad tym , czy córka m ów i praw dę . – Może nie – odparł w końcu. – A m oże tak . Może w ie sz coś je szcze , ale nie zdaje sz sobie spraw y, że to m a jakie ś znacze nie . Uniosła brw i. – Na przykład? – Na przykład: kie dy dzie w czyny zaczę ły się rozchodzić? – Nie w ie m , koło je de naste j, m oże dw unaste j. – Ile w as w te dy zostało? Ann-Mari potrze bow ała chw ili, by się zastanow ić . Hallbjørn ze rknął na je j tale rz i poczuł ojcow ski instynkt , by przypom nie ć , że zaraz je dze nie je j w ystygnie . Pow strzym ał się je dnak . – Może kilka dzie w czyn było je szcze koło dw unaste j czy pie rw sze j. Nie dużo. Ostatnie godziny spę dzałyśm y w m ałym gronie . – Poula tam była? – Chyba je szcze tak, ale m ów ię ci, nie m am poję cia, o które j w yszła – pow ie działa stanow czo. – Zrobiłyśm y z He rdis i dzie w czynam i sche m at ,
starając się to ustalić . We dług czę ści poszła o je de naste j, inne m ów iły, że w idziały ją je szcze o drugie j. Wszystko się pokopało. Uroki kokainy i alkoholu, pom yślał Hallbjørn. S ie dzie li prze z jakiś czas w m ilcze niu, po czym Olse n oznajm ił, że porozm aw ia z Katrine i w szystko załatw i. Pow ie dział, że by się nie m artw iła, ale w idział zw ątpie nie w je j oczach. – Nie pozw olę , że by cokolw ie k ci się stało. – Wie m . – A te raz zadbam je szcze o coś – dodał, podnosząc je j tale rz . – Podgrze ję ci tę spe cjalność sze fa kuchni. Uśm ie chnę ła się blado, be z radości.
46 Poniedziałek, 21 grudnia, godz . 16.10 – Dlacze go ją zabiłe ś? – zapytał Kje ld Moslund. Katrine stała obok, podczas gdy sze f zajął m ie jsce naprze ciw oskarżone go. Postaw ili m u już zarzuty, uznając, że posiadane dow ody są w ystarczające do zatrzym ania. S igvald Nolsøe rów nie ż się z nim i zgadzał – dochodził je szcze do sie bie w szpitalu, ale czuł się na tyle dobrze , by Elle gaard m ogła zam ie nić z nim kilka słów prze z te le fon. Prze konyw ał ją, że za kilka godzin w yjdzie , naw e t je śli nie bę dą chcie li podpisać m u ośw iadcze nia o braku prze ciw w skazań do pow rotu do służby. J e go prze łożony był je dnak inne go zdania, podobnie jak Moslund. – G roziła ci? – zapytał Kje ld. Katrine prze stąpiła z nogi na nogę , w bijając w zrok w Ragnara. T re ne r nie spraw iał w raże nia w inne go. Patrzył spokojnie na prze słuchujące go, le dw ie zauw ażalnie krę cąc głow ą. Nie panikow ał, zachow yw ał zim ną kre w . I nie brak było w je go spojrze niu charakte rystyczne j życzliw ości. Elle gaard pam ię tała, co m ów ili o nim sąsie dzi. Miły, optym istyczny, zarażający pozytyw ną e ne rgią. Nigdy by się nie spodzie w ali, że m ógł coś takie go zrobić . Ale czy nie było tak zaw sze ? Ci nie pozorni stanow ili praw dziw y proble m w szystkich społe czności, nie tylko te j. J e śli ktoś był zakapiore m i w yglądał jak psychol, ludzie na nie go uw ażali. Zre sztą je że li m anife stow ał takie ce chy publicznie , oznaczało to, że w istocie nie m a się cze go bać . Obaw iać pow inno się tych, którzy je ukryw ali. – Nie skrzyw dziłe m Pouli – ode zw ał się S øre nse n. – Zrobiłe ś to z m iłości? Ode brałe ś je j życie w im ię w asze go zakazane go uczucia? Były to absurdalne pytania, ale nie m iało to żadne go znacze nia. L iczyło się , aby pode jrzane go przycisnąć . I aby sądził, że policja je st gotow a przyjąć każdy, naw e t najbardzie j irracjonalny sce nariusz je go w iny. – Nigdy nie podniosłe m na nią rę ki – odpow ie dział pow oli. Miał trochę czasu, by dojść do sie bie . Katrine zaczę ła się zastanaw iać , czy
dobrze zrobiła, pozw alając m u na chw ilę spokoju w drodze z Ve stm anny. – A w ię c to był w ypade k? Ragnar spojrzał w górę , jakby szukał pom ocy opatrzności. – Nie w ie m , co się z nią stało – odparł. – Nie w ie sz? L e kko pokrę cił głow ą. – A m nie się w ydaje , że w ie sz doskonale – w yce dził Moslund. – Choćby dlate go, że podczas gdy w szyscy inni je j szukali, ty sie działe ś w dom u. Elle gaard uśm ie chnę ła się w duchu. T o kole jny e le m e nt układanki, który pasow ał do re szty. – Bo o ile m nie pam ię ć nie m yli, w dałe ś się pote m w kłótnię z J óhane m Bære ntse ne m ? – T ak . – Zarzucił ci, że nie posze dłe ś szukać Pouli L økin raze m z innym i. S øre nse n skinął głow ą i spuścił w zrok . – Moja podkom e ndna prze pytyw ała cię naw e t na tę okoliczność . – T ak było... – I skłam ałe ś w te dy, m ów iąc, że m usiałe ś zająć się pozostałym i dzie w czynam i. Podnie ść je na duchu. Dobrze pam ię tam ? – T ak pow ie działe m – przyznał, nie patrząc na nich. – Ale zrobiłe m to z obaw y prze d praw dą. – I jaka to praw da? – G dybym w te dy w am ją w yznał, od razu byście m nie zam knę li – dodał nie co cisze j. – Załam ałe m się po je j zniknię ciu. Byłe m pe w ie n, że coś się stało... Prze z kilka godzin nie m ogłe m dojść do sie bie , to cała taje m nica. G dybym w te dy w am o tym pow ie dział, szybko doszlibyście do... odkrylibyście nasz rom ans. Właściw ie trudno było odm ów ić m u logiki, choć w te j sytuacji nie m ógł pow ie dzie ć nicze go inne go. – W końcu w ziąłe m się w garść i dołączyłe m do innych. Kje ld w ydął usta, w bijając w nie go w zrok . Cze kał, aż tre ne r na nie go spojrzy, ale oskarżony trw ał w be zruchu. – Wie działe ś, że je j nie znajdzie cie – ode zw ał się Moslund. – Bo w cze śnie j ukryłe ś ciało. – Nic je j nie zrobiłe m . – Nic? A se ks? – T o była nasza w spólna de cyzja... Ona m iała sze snaście lat . Katrine nie w ie działa, od jakie go w ie ku Fare row ie dopuszczają le galne upraw ianie se ksu. W św ie tle obow iązujące go duńskie go praw a dolna granica
to pię tnaście lat , ale z pe w nością m ie li w łasne zw yczaje . – Wie sz, że bę dzie sz odpow iadać za to karnie ? – zapytał Moslund. – Ale ona... – Miała sze snaście lat , tak, tak – uciął Kje ld. – Znasz kode ks karny, przynajm nie j w czę ści. G dybyś spojrzał do kole jne go paragrafu, zobaczyłbyś, że granica w ie ku je st podnie siona do osie m nastu lat , je śli chodzi o członków rodziny i osoby, którym pow ie rzono e dukację czy w ychow anie dzie ci. T o dotyczy także nauczycie li. Ragnar z trude m prze łknął ślinę . – A ty uczyłe ś ją WF-u, praw da? – T ak, ale nie m iałe m ... Nie m iałe m poję cia. – Nie znajom ość praw a szkodzi – odparł Moslund. – A je szcze bardzie j szkodzi głupota. Prze z m om e nt m ilcze li. Elle gaard obse rw ow ała re akcje S øre nse na i m usiała przyznać , że spraw iał w raże nie , jakby w szystkie je go e m ocje były aute ntyczne . Od przygnę bie nia, prze z prze raże nie , aż po zdziw ie nie . T utaj nie prze jm ow ano się tak tym , co zapisano w ustaw ach, ani tym bardzie j w yjątkam i od ogólnych prze pisów . L iczyła się tradycja, która ukształtow ała się na prze strze ni dzie jów . J e śli dzie w czyna m ogła w Danii i na w yspach upraw iać se ks od pię tnaste go roku życia, to nikt nie zastanaw iał się nad tym , w jakich sytuacjach nale żałoby te n w ie k podnie ść . Ragnar być m oże także nie . – Pow ie m ci, co się m oim zdanie m w ydarzyło – dodał Kje ld. – Przysię gam ... Rę ki bym na nią nie podniósł. – Otóż w idzę to tak – podjął Moslund, ignorując uw agę pode jrzane go. – Dzie w czyna była na im pre zie , popiła trochę , w ypaliła nie co cracku i nagle przypom niała sobie , że prze cie ż m iała się tam zjaw ić tylko na chw ilę , bo była um ów iona z tobą. – J a nie ... – Kupiła prze cie ż spe cjalnie stanik na tę okazję – ciągnął dale j Kje ld. – Ale w szyscy w ie m y, jak to je st . Zabaw a była prze dnia, piw o się lało, opary kokainy unosiły w pow ie trzu... zapom niała. T y zaś nie m ogłe ś do nie j zadzw onić , nie m ogłe ś w żade n sposób je j ponaglić . Ragnar krę cił głow ą. – W końcu zre fle ktow ała się , że m ie liście się spotkać , i czym prę dze j do cie bie popę dziła. Byłe ś zły. Pow ie działe ś gów niarze , że jak bę dzie się tak zachow yw ać , z w am i konie c . – Nigdy bym tak ... – Zacząłe ś je j grozić , ale Poula L økin była upalona i pijana, nie dała sobie
w kaszę dm uchać . Odpow ie działa ci, że je śli choćby pom yślisz o tym , by ją zostaw ić , pow ie w szystkim o w aszym rom ansie . – Ona nie była taka – odparł S øre nse n, pochylając się je szcze bardzie j. G dyby nie m iał skutych rąk, z pe w nością schow ałby w nich tw arz . – Wyw iązała się m ię dzy w am i ostra sprze czka, sam te ż byłe ś już m ocno w staw iony, w końcu piłe ś, cze kając na nią. Popchnąłe ś ją, upadła nie fortunnie ... Najczę ście j tyle w ystarczy. – Nie . Kje ld obrócił się do Katrine i posłał je j znaczące spojrze nie . – Zaprze czasz be z prze konania – oce nił. Ragnar podniósł w zrok . Dopie ro te raz Elle gaard dostrze gła, że zaciska usta. – Pow inie ne ś krzycze ć , starać się ze rw ać z krze sła, zaklinać się na w szystko, a ty m ów isz tylko „nie ” – dodał z le kkim uśm ie che m Moslund. – Wie sz, na kogo m i w yglądasz? S øre nse now i zadrżały usta. – Na w inne go – pow ie dział Kje ld, a pote m otrze pał rę ce . Wstał od stołu i skie row ał się do w yjścia. Obrócił się dopie ro prze d drzw iam i. – Za zabójstw o grozi ci do sze snastu lat – oznajm ił. – J e śli się przyznasz, ze jdzie m y do dzie się ciu. Wyjdzie sz je szcze w sile w ie ku. Ragnar otw orzył usta, ale się nie ode zw ał. – Wyje dzie sz do Danii, zacznie sz now e życie . Bę dzie sz je szcze m iał szansę . – Załatw im y te ż odsiadkę tutaj, nie na kontyne ncie – dodała Katrine . – Wystarczy, że pow ie sz nam , co się stało. Cze kali je szcze prze z kilka chw il, ale S øre nse n patrzył na nich pustym w zrokie m . Nie m iał zam iaru w spółpracow ać , Elle gaard nie m iała co do te go w ątpliw ości. J e j sze f odcze kał m om e nt , w e stchnął, po czym dał znak strażnikow i, by otw orzył drzw i. Wyszli na korytarz i Katrine posłała je szcze S øre nse now i krótkie spojrze nie . Wbijał w zrok w m e talow y blat stołu, zre zygnow any i pokonany. – Nie przyzna się – stw ie rdził Kje ld. – Nie m a szans – zgodziła się Elle gaard. – Ale chyba nie potrze buje m y je go ze znania? – My nie , prokurator z pe w nością nie m iałby nic prze ciw ko. Ruszyli w kie runku w yjścia. – Wie sz, gdzie tu m ożna dobrze zje ść? – zapytał Moslund. – Nie spe cjalnie . Wię kszość czasu spę dziłam w Ve stm annie .
Mów iąc to, Katrine uśw iadom iła sobie , że je j m isja na Farojach dobie ga końca. Ustaliła, kto był zam ie szany w hande l narkotykam i, i prze de w szystkim odnalazła spraw cę . Wpraw dzie dow ody nie były że lazne , ale w e rsja prze dstaw iona prze z Moslunda zdaw ała się w ysoce praw dopodobna. Na tyle , że sąd nie pow inie n m ie ć w ątpliw ości. Pozostaw ała oczyw iście kw e stia J ytty G re ge rse n. Dzie w czyna praw dopodobnie ucie kła, bo w ie działa za dużo i nie m ogła sobie z tym poradzić . A m oże Ragnar je j groził? Nie m ożna było te go w ykluczyć . Policjanci w yszli z budynku kom e ndy i Kje ld roze jrzał się , dopinając kurtkę . Było kilka stopni, w iatr w iał be zlitośnie . Padał le kki de szcz, a stoki w oddali otulała m gła. Przy takie j pogodzie pow inno być tu znacznie w ię ce j m orde rstw , prze m knę ło prze z głow ę Katrine . – Chodźm y – ode zw ał się Kje ld, skrę cając w praw o. Poprow adził ich do T oscany przy Nólsoyar Pá ls gøta i oznajm ił, że w pobliżu nie znalazł le psze go m ie jsca. Zaję li stolik przy oknie i zam ów ili sobie po kaw ie na rozgrze w kę . Me nu i w ystrój knajpy nijak nie w spółgrały z ponurą pogodą. Katrine w zię ła polę dw icę w ołow ą w sosie z cze rw one go w ina za nie m al trzysta koron. – Wiadom o coś o J ytcie , sze fie ? – zapytała, oddając ke lne row i m e nu. Moslund w ybrał kre w e tki w sosie z białe go w ina. – Nie w ie le – odparł. – Ale bę dzie m y je j szukać . – Øssur Edvardsson nic nie pow ie dział? Kje ld w e stchnął, rów nie ż oddając kartę dań. Pote m spojrzał na podw ładną. – Pow ie dział w łaściw ie w szystko. Przynajm nie j na m oje oko nic w ię ce j nie w ie . A zate m nale żało przyjąć , że tak je st , stw ie rdziła w duchu Katrine . Oko sze fa zazw yczaj się nie m yliło. – Prze w iózł ją tutaj, do T órshavn, ode brał zapłatę , a pote m dzie w czyna zniknę ła. – Kto m u to zle cił? – Ona sam a. I ona te ż w rę czyła m u pie niądze . – S ądzi pan, że Ragnar to sfinansow ał? Może w ie działa za dużo? – Nie m oże m y te go w ykluczyć – przyznał Moslund. – Ale w ydaje m i się to racze j m ało praw dopodobne . – Wię c dlacze go ucie kła? – Może skorzystała z okazji – odparł, w odząc w zrokie m po re stauracji. – Dow ie działe m się trochę o w yspach i m łodych dzie w czynach, które tu m ie szkają. Wychodzi na to, że sytuacja Pouli L økin nie je st odosobnionym
przypadkie m . – J ak to? – Wie le m łodych dzie w czyn je st tu w ykorzystyw anych se ksualnie – pow ie dział oboję tnie , jakby re lacjonow ał pogodę na najbliższe dni. – Nie m ów ią o tym , bo to w ciąż patriarchalne społe cze ństw o. Kobie ta m a tu nie w ie le do gadania, choć podobno pow oli się to zm ie nia. Wciąż je dnak w ie le dzie w czyn w oli w yje chać . Katrine w ie działa, że coś w tym je st . W Ve stm annie i innych podobnych m ie jscow ościach była nie form alna... starszyzna, o ile m ożna było ich tak nazw ać . T o zazw yczaj kilkunastoosobow a grupa m ę żczyzn, rybaków , którym w ydaje się , że rządzą całą społe cznością. – Może dzie w czyna m iała dosyć – dodał Moslund. – Może chciała zacząć now e życie , m ie ć pe rspe ktyw y i szansę na cie kaw ą przyszłość . Co Faroje m ogły je j zaofe row ać? Pię kno natury? Życie be z nie w olnictw a w obe c kale ndarza? T o za m ało. Dla m nie czy dla cie bie m oże by w ystarczyło, ale nie dla m łode j osoby. – Może i tak . Po chw ili ke lne r postaw ił prze d nim i dania. – T ak czy inacze j, nie prze stanie m y je j szukać – zape w nił Moslund, a pote m zabrał się do kroje nia kre w e te k .
47 W torek, 22 grudnia, godz . 12.00 Hallbjørn cze kał na Katrine w porcie . Usiadł na końcu najdłuższe go pirsu, do które go przycum ow ano kilka nie w ie lkich kutrów . Zakryto je bre ze nte m , bo opady się w zm agały. Olse n m iał na sobie sztorm ów kę i nie prze m akalne spodnie , tote ż m ógł tu sie dzie ć , ile m u się podobało. Wpatryw ał się w zabudow ania po prze ciw ne j stronie cie śniny. Widać było stąd dobrze dom T e itura Pe te rse na i Hallbjørn pom yślał, że zaczął dochodzić praw dy w łaśnie od chw ili, kie dy złożył w izytę bim brow nikow i. Wydaw ało m u się , że było to w ie ki te m u, tym czase m dziś m ijało dzie się ć dni od te j pe chow e j soboty. Olse n w e stchnął. Ow sze m , udało m u się odkryć całkie m sporo, choć pe w nie nigdy nie zbie rze za to laurów . Może
i dobrze . Nie był pe w ie n, czy jakie kolw ie k pochw ały nale żały m u się po tym , co się stało na zboczu Me lin. W końcu ford m onde o zatrzym ał się w porcie . Hallbjørn zobaczył, że w środku sie dzą Nolsøe i Katrine . Policjantka w ysiadła z auta, S igvald został w środku. Najw yraźnie j to m iała być krótka rozm ow a. Elle gaard zarzuciła kaptur na głow ę i przyspie szyła kroku. – Wyspy że gnają m nie płaczliw ie – pow ie działa. – A ja bę dę robić to sam o dziś w ie czore m – odparł. – S iadaj, trzym ałe m ci m ie jsce . Usiadła obok nie go i spojrzała m u w oczy, uśm ie chając się le kko. – Zaw sze m oże sz odw ie dzić m nie w Kope nhadze . – Bile t w obie strony to tylko dw a tysiące sie de m se t koron. J e j uśm ie ch się posze rzył. – A w ię c spraw dzałe ś już? – Racze j dla cie bie niż dla sie bie . Mnie nie stać , ale m oże ty kie dyś odw ie dzisz nas m nie j służbow o. – Może – przyznała. – L ot na Vá gar trw a tylko dw ie godziny i dzie się ć m inut . – T e ż spraw dzałaś? S kinę ła głow ą i przysunę ła się nie co bliże j. Nie za bardzo, pe w nie św iadom a te go, że Nolsøe łypie na nich z m onde o. – Nie m usisz się niczym m artw ić – pow ie działa. – T o znaczy? Nie pow ie dział je j te go, co prze kazała m u Ann-Mari. Miał zam iar to zrobić , ale kie dy w czoraj Katrine zadzw oniła do nie go i oznajm iła, że nastę pne go dnia opuszcza w yspy, uznał, że to nie m a se nsu. Policja najw yraźnie j m iała w szystko, cze go potrze bow ała. Nie było pow odu, by m ie szać w to dzie ciaki. Ich zm ie nione ze znania i tak nie w niosłyby nicze go now e go do śle dztw a. Hallbjørn postanow ił zaoszczę dzić córce kłopotów , a re szcie ne rw ów . S korzystają na tym w szyscy: dzie ci, ich rodzice , w re szcie cała społe czność . G dyby w yszło na jaw , jak baw ią się m łode szczypiornistki, z pe w nością pę kłoby nie je dno fare rskie se rce . – Rozm aw iałam z Moslunde m – dodała, jakby to m iało w szystko tłum aczyć . – W spraw ie Uny Mikke lse n? Nadal trudno było m u w ym ów ić to im ię . – T ak . Działałe ś w obronie w łasne j, nie m a o czym m ów ić . – Wię c to tyle ? Zabiłe m człow ie ka i tak po prostu...
– Nie , trze ba dope łnić je szcze całe go sze re gu form alności – zaoponow ała. – Przyle ci z Danii inny funkcjonariusz, prze słucha cię , prze prow adzi śle dztw o. Mów ię ci tylko, że nie m asz się czym m artw ić . T a spraw a je st je dnoznaczna. – Rozum ie m . – Po głosie w noszę , że chciałbyś je dnak dostać po dupie . – Może nastę pnym raze m , jak przyje dzie sz – odparł. Katrine podniosła się , a on zrobił to sam o. L iczył na dłuższą rozm ow ę , ale najw yraźnie j nie było takie j m ożliw ości w obe cności S igvalda. – Wpadnij po św ię tach – dodał. – Bę dę m iała sporo roboty z dom knię cie m spraw y – odparła. – I m uszę być na m ie jscu, kie dy prokurator zacznie w nie j dłubać . – No tak . – Ale jak tylko zam knę kw e stię S øre nse na, m oże sz się m nie spodzie w ać . – T rzym am cię za słow o. S tali naprze ciw ko sie bie , żadne z nich nie w ie działo, jak się zachow ać . Hallbjørnow i prze m knę ło prze z głow ę , że te raz nie m a w ie lkie go znacze nia, co zobaczy Nolsøe . Zre sztą w ie dział już sw oje . Wziął Katrine za rę kę i przyciągnął do sie bie . Opie rała się le kko, ale tylko do m om e ntu, kie dy ją pocałow ał. Było to krótkie , ale inte nsyw ne poże gnanie . Po chw ili odprow adzał ją w zrokie m . Mogliby zam ie nić je szcze m ilion słów , m oże naw e t pow inni, ale ostate cznie nicze go by to nie zm ie niło. J e j m ie jsce było w Kope nhadze , je go tutaj. Nie w różył ich zw iązkow i św ie tlane j przyszłości. Dw ugodzinny lot to w praw dzie nie dużo, ale takie w izyty byłyby tylko półśrodkie m . Żadne z nich nie było gotow e zaangażow ać się na tyle , by prze nie ść się na stałe . S igvald uniósł dłoń, a Olse n zrobił to sam o. Pote m posłał je szcze uśm ie ch Katrine , gdy naw racała. Prze sze dł kaw ałe k pirse m w kie runku auta. Po chw ili obse rw ow ał, jak oddala się po He ygane sgøta. Monde o w końcu znikło za zakrę te m , a Hallbjørn uśw iadom ił sobie , że od te raz w szystko zacznie w racać do norm y. S połe czność Ve stm anny bę dzie potrze bow ała czasu, by dojść do sie bie , ale ostate cznie te tragiczne dzie się ć dni bę dzie w spom inało się tak, jak każde inne w ydarze nie z prze szłości. Em ocje opadną, e m patia zostanie zastąpiona oboję tnością, w łączą się be zpie czniki w psychice w ie lu ludzi. Życie bę dzie bie gło dale j. Olse n w rócił do dom u i popatrzył na salon. Uznał, że najw yższy czas w yciągnąć bożonarodze niow e de koracje . Zarów no on, jak i inni m ie szkańcy zre zygnow ali z te go ze w zglę du na okoliczności, ale żałoba nie m ogła trw ać w nie skończoność .
Zre sztą Hallbjørnow i w ydaw ało się , że w idział już sprze daw cę , który rozłożył sw ój asortym e nt przy polu ke m pingow ym w porcie . Poje dzie późnie j, w ybie rze jakąś choinkę . Ann-Mari bę dzie m iło, kie dy w róci do dom u i zobaczy, że panuje w nim św iąte czna atm osfe ra. Olse n posprzątał trochę , w ygrze bał pudła z ozdobam i, a pote m ruszył po drze w ko. Kupił nie w ie lkie , w ie dząc, że nie m oże szastać pie nię dzm i. Wracał te raz do szare j rze czyw istości, w które j znów trze ba było m yśle ć o prioryte tach. Poza se zone m w ykonyw ał tylko prace doryw cze , a nie było ich tutaj zbyt w ie le . Fare row ie w ole li sam i napraw iać uste rki w dom ach, w ię c Hallbjørnow i pozostaw ali tylko starsi ludzie lub sam otnie m ie szkające kobie ty. Zanim Ann-Mari w róciła ze szkoły, zdążył postaw ić choinkę i rozłożyć w okół pude łka z bom bkam i. Zaw ie sił ośw ie tle nie , a pote m oce nił, że w yszło całkie m nie źle . Zapali św ie czkę zapachow ą, pójdzie do pani Kie lbe rg po skerpikjøt. Uda m u się stw orzyć św iąte czny nastrój. Córka w e szła do dom u i zrzuciła ple cak w prze dpokoju. – No, no – pochw aliła. – T e go się nie spodzie w ałam . – T ak to je st , jak się m a ojca sie dzące go w dom u. – Z te go, co w ie m , nie nale żysz do osób cie rpiących na nudę . – W ostatnich dniach, ow sze m , nie nale żałe m – przyznał z uśm ie che m . – Ale te raz to się zm ie ni. Ann-Mari zrzuciła kurtkę i zaczę ła przyglądać się choince . Kiw ała głow ą z uznanie m , choć tu i ów dzie popraw iała ułoże nie św iate łe k . – Wię c to konie c? – zapytała. – Żartuje sz? J e szcze bom bki i łańcuchy. – Miałam na m yśli to... to w szystko. – Konie c – potw ie rdził, podnosząc cze rw oną bom bkę . – Elle gaard w raca do Danii, Nolsøe do T órshavn. Ragnara i Øssura zam kną, a m y znów bę dzie m y m ogli spokojnie żyć . – Oby. Podał je j bom bkę . – Czyń honory pani dom u – pow ie dział. Ann-Mari m rużyła oczy, starając się znale źć najodpow ie dnie jsze m ie jsce dla pie rw sze j bom bki. Hallbjørn przyglądał się je j, żałując, że Karla nie m oże być z nim i. Córka w końcu w ybrała gałąź , a pote m cofnę ła się o krok i uznała, że m ie jsce je st odpow ie dnie . – Upichciłe ś coś? – zapytała. – Nie . – Dzię ki Bogu.
Poszła do łazie nki, um yła rę ce , a pote m zabrała się do przygotow yw ania obiadu. Olse n usiadł na kanapie i spojrzał na poje dynczą, sam otną cze rw oną bom bkę na zie lone j choince . Pom yślał, że dla m ie szkańców Ve stm anny on w ygląda dokładnie tak sam o. Nie , nie tak sam o. Wstał, w ziął m nie jszą bom bkę i zaw ie sił obok . T e raz te n obraz oddaw ał rze czyw istość . Uśm ie chnął się do sie bie i znów spojrzał w kie runku córki. Kroiła jakie ś w arzyw a na dre w niane j de sce . Hallbjørn ściągnął brw i. Nie spraw iała w raże nia, jakby kam ie ń spadł je j z se rca. Prze ciw nie , w yglądała na zanie pokojoną. – Wszystko w porządku? – zapytał. Ocknę ła się , jakby była głę boko zam yślona. Popatrzyła na nie go i uśm ie chnę ła się . – Oprócz te go, że cze ka nas ude korow anie całe go dom u? – zapytała. – T ak, w jak najle pszym porządku. Hallbjørn znał ją na tyle , by w ie dzie ć , że nie m ów i praw dy. Czy było coś je szcze ? Coś, do cze go nie dotarli z Katrine ? Uśw iadom ił sobie , że tak to w ygląda. Ann-Mari spraw iała w raże nie , jakby nie zrzuciła w szystkie go z se rca. Prze z m om e nt zastanaw iał się , czy aby nie pow inie n drążyć te m atu. Ostate cznie je dnak uznał, że je śli ze chce , pow ie m u o w szystkim . Kie dyś.
48 Niedziela, 14 lutego, godz . 18.04 Początkow o Hallbjørn nie m ógł uw ie rzyć w to, co Katrine napisała m u w m ailu. Zw łaszcza że w cze śnie j nie odzyw ała się prze z kilka dni, tw ie rdząc, że m a m nóstw o roboty. Pote m je dnak poinform ow ała go, że w sobotę dom knie w szystkie spraw y i w nie dzie lę m oże być na Farojach. W w ale ntynki. Nie była prze sadnie rom antyczną osobą, w łaściw ie unikała takich okazji jak ognia, tw ie rdząc, że to dobre dla nastolatków . T ym raze m je dnak było inacze j. Zdaw ała się napraw dę zde te rm inow ana, że by pojaw ić się akurat w św ię to zakochanych.
Olse n zastanaw iał się , jak pow inie n przygotow ać się na tę w izytę . Odbie rze ją z lotniska, co do te go nie m iał w ątpliw ości. Um ył sw oje stare volvo, w yczyścił je naw e t w środku. Otw artą kw e stią pozostaw ało, co bę dą robić późnie j. Ostate cznie Hallbjørn uznał, że zabie rze Katrine do T órshavn na kolację . Bardzie j banalnie być nie m ogło, ale najw yraźnie j z jakie goś pow odu m iała ochotę na trochę rom antycznych kom unałów . Zare ze rw ow ał stolik w Matstovan S e ve n przy Yviri við S trond, tuż przy sam ym nadbrze żu. S e rw ow ano tam głów nie azjatyckie dania i Olse n nie był prze konany, czy taka kuchnia bę dzie odpow iadać Katrine , ale m usiał zaryzykow ać . Chciał, że by to była nie spodzianka. T e raz stał prze d sam ochode m , cze kając, aż Katrine opuści halę przylotów . Um ów ili się prze d głów nym w e jście m i była już spóźniona kilka m inut . Nic dziw ne go, lądow anie tutaj nie nale żało do najłatw ie jszych. Wiatr cały czas w iał, a w dodatku zm ie niał kie rune k . Przy cię żkich chm urach i opadach de szczu pode jście na lotnisko w Vá gar w ym agało pe w nych um ie ję tności. I cie rpliw ości pasaże rów , bo nie raz porządnie nim i w ytrzę sło. W końcu w yszła z budynku. Hallbjørn podniósł rę kę i pom achał, Katrine odpow ie działa tym sam ym . Miała ze sobą tylko nie w ie lką torbę podróżną na kółkach, najw yraźnie j nie zam ie rzała zostać zbyt długo. Ostatnim raze m w idzie li się w styczniu. Przyle ciała na kilka dni, które spę dzili głów nie w łóżku. Raz poszli na klify, choć zrobili to chyba tylko po to, by nie m ie ć poczucia, że zade kow ali się w dom u na dobre . Pogoda była w te dy parszyw a, podobnie zre sztą jak dzisiaj. Ale dzisiaj m iało w yjść słońce , czuł to. Nie dosłow nie , ale prze cie ż był jakiś pow ód, dla które go Katrine przyle ciała akurat w w ale ntynki, m im o że je szcze w czoraj m iała robotę . Może w zię ła urlop na nastę pny tydzie ń? Albo doszła do w niosku, że bycie stróże m praw a na w yspach m oże okazać się znacznie le psze niż w Danii? – He j, Hal – pow ie działa. – V æ lkom in, pani politiassistent – odparł z uśm ie che m . Kie dy do nie go pode szła, puściła rączkę torby i pozw oliła m u się objąć . Hallbjørn poczuł się , jakby w rócił do dom u po długie j podróży. Wciągnął głę boko zapach pe rfum Katrine i na m om e nt zam knął oczy. Do te j chw ili naw e t nie zdaw ał sobie spraw y, jak bardzo m u je j brakow ało. Cóż , pe w ne rze czy rozum ie się dopie ro po fakcie – co dobitnie uśw iadom ił sobie w kole jnych se kundach. Na początku nie w ie dział, co się dzie je . Katrine w ysw obodziła się z je go obję ć i w praw nie go obróciła. Pote m m ocno go popchnę ła, przyciskając
do sam ochodu. Wte dy nie jasno pom yślał, że to się dzie je napraw dę . Na dobre dotarło to do nie go, gdy skrzyżow ała m u rę ce za ple cam i i poczuł, jak krę puje m u nadgarstki. – J e ste ś zatrzym any – pow ie działa roztrzę sionym głose m . Nie m ógł w ydusić z sie bie słow a. – J e ste ś are sztow any za zabójstw o Pouli L økin – dodała pe w nie j.
49 Czwartek, 17 m arca, godz . 08.40 Hallbjørn na czas proce su został tym czasow o osadzony w Mjørkadalur. Był to budyne k daw ne j stacji radarow e j, oddalony od ce ntrum T órshavn o jakie ś dzie się ć kilom e trów . Do 20 0 2 roku była to stacja w cze sne go re agow ania NAT O, ale późnie j Duńczycy się w ynie śli, a cały kom ple ks prze kazano burm istrzow i T órshavn. Radar działał je szcze prze z pię ć lat , pote m uznano, że bardzie j przyda się are szt śle dczy bądź w ię zie nie . Znak czasu. Olse n m iał w raże nie , że od lute go m inął nie m ie siąc, a rok . J ak prze z m głę pam ię tał spotkanie z Katrine na lotnisku. T o, co się w te dy w ydarzyło, w ciąż w ydaw ało m u się zupe łnie nie re alne . A je szcze bardzie j to, co zdarzyło się późnie j. Próbow ał coś od nie j w yciągnąć , gdy skrę pow ała m u dłonie , ale Elle gaard m ilczała. Kie dy go obróciła z pow rote m , zobaczył, że m a łzy w oczach. Była to je dyna re akcja, jaką w idział na je j tw arzy prze z cały m ie siąc . J e śli od tam te j pory Katrine w ogóle pojaw iała się w ce li, przybie rała be znam ię tną m askę . Wte dy je dnak e m ocje w zię ły górę . Hallbjørn przypuszczał, że rozkle iła się zaraz po tym , jak zaprow adziła go na lotnisko i prze kazała Moslundow i. Kje ld cze kał już raze m z grupą funkcjonariuszy z T órshavn, w tym z S igvalde m Nolsøe m . T e n ostatni jako je dyny nie spraw iał w raże nia zaskoczone go całą sytuacją. Olse n przypuszczał, że Nolsøe bę dzie długo che łpił się , że prze cie ż od sam e go początku tw ie rdził, iż Hallbjørn je st w inny.
Ale na tw arzy S igvalda nie było zadow ole nia. Nie uśm ie chnął się naw e t le kko. Po prostu nie był zdziw iony. Na lotnisku zam knię to Olse na w pokoju, w którym norm alnie um ie szczano prze m ytników złapanych na gorącym uczynku. Prze szukano go i upe w niono się , że nie m a żadnych nie be zpie cznych narzę dzi. Pote m do pokoju w puszczono Moslunda. Policjant się z nim nie patyczkow ał. Pow ie dział m u, że w ie dzą o w szystkim i nie m a żadnych szans na obronę . Pote m podsunął m u jakie ś dokum e nty. Zaw ie rały inform ację o tym , jakie zarzuty m u postaw iono, i poucze nie o przysługującym praw ie do obrony. Hallbjørn zapoznał się z nim i, ale nie rozum iał naw e t je dne go zdania z te go, co prze czytał. Form alnościom je dnak stała się zadość . J akiś czas późnie j prze w ie ziono go do T órshavn nie w ie lkim S UV-e m . Katrine je chała w drugim sam ochodzie za nim . Olse n nie m iał poję cia, co się w ydarzyło. Kje ld m ów ił sam ym i ogólnikam i, choć w ystarczyły one , by stw ie rdzić , że Duńczycy m ają obciążające go dow ody. I to takie , które spraw iły, że dw ójka policjantów przyle ciała dla nie go na Faroje . Hallbjørn dow ie dział się , jakie są to dow ody, dopie ro w Mjørkadalur. Dobę prze sie dział w ce li sam , nikt do nie go nie zajrzał. Dopie ro po tym czasie pojaw ił się Moslund. Nie m iał nic w spólne go z tym face te m , które go w cze śnie j m iał okazję poznać . Patrzył surow o na w ię źnia, jakby chciał sam w ym ie rzyć spraw ie dliw ość . Przysunął sobie krze sło i ustaw ił je prze d kratam i. Pote m obrócił je oparcie m ku nie m u i dopie ro w te dy usiadł. T a doba była dla Olse na katorgą i Duńczyk doskonale zdaw ał sobie z te go spraw ę . – Dosze dłe ś już do te go, jak w padliśm y na tw ój trop? – ode zw ał się w te dy Kje ld. – Nie ... i nie w ie m , o jaki trop chodzi. Nic m i nie m ów icie , trzym acie m nie tu jak ... – Myślałe m , że nie trze ba ci te go tłum aczyć . Hallbjørn spojrzał na nie go z nie dow ie rzanie m . Był pie rw szą osobą, która otw orzyła do nie go usta. Wcze śnie j przychodzili strażnicy, ale zachow yw ali się tak, jakby był pow ie trze m . Nie takie go początku rozm ow y się spodzie w ał. Miał nadzie ję , że pojaw i się jakaś propozycja układu, jak poprze dnio z S igvalde m . T ym czase m w yglądało na to, że nicze go od nie go nie potrze bow ali. Mie li w ystarczająco m ocne dow ody.
– Znale źliśm y J yttę G re ge rse n – ode zw ał się Kje ld. – Co takie go? – Widzę , że je ste ś zdziw iony. – Do chole ry, oczyw iście , że je ste m ! G dzie ? J ak? Moslund pokrę cił głow ą, jakby nie był w stanie przyjąć w ię ce j bzdur. – Nie zadbałe ś dobrze o to, by się nie odnalazła – pow ie dział. – Właściw ie w ogóle się nie postarałe ś. Zostaw iłe ś ją na pastw ę losu i tak się to skończyło. Hallbjørn był w szoku. Dopie ro te raz zrozum iał, że to J ytta je st ich dow ode m . Ale jak m ogłaby pośw iadczyć cokolw ie k na je go nie korzyść? Na dobrą spraw ę le dw ie go kojarzyła. – Pom ógł nam je de n z rybaków w Åle sund. – W Norw e gii? Kje ld potarł się po brodzie i nie odpow ie dział. – Dzie w czyna przypłynę ła tam z pe w nym handlarze m ze S tre ym oy – ciągnął Moslund. – S ądzę , że go znasz, je śli sam załatw iałe ś te n transport . – O czym ty m ów isz? Policjant prze z m om e nt spraw iał w raże nie , jakby m iał prze w rócić oczam i. Ostate cznie je dnak zaczął gładzić się po karku. – Pow ie działa nam w szystko – oznajm ił. – Opisała nam tam tą noc ze szcze gółam i, Hallbjørn. I ze zna to w szystko w sądzie . Zanim Olse n zdążył cokolw ie k odpow ie dzie ć , Kje ld podniósł się i obrócił krze sło, które w ydało m e taliczny odgłos. – J e śli chce sz przyznać się do w iny, bę dzie m nie j zachodu. I dostanie sz oddzie lną ce lę w Ve stre Fængse l. – Co takie go? – W kope nhaskim w ię zie niu. T am bę dzie sz odsiadyw ał dożyw ocie . – Ale ... – J e śli się nie przyznasz, dadzą cię do skrzydła dla pe dofilów , dzie ciobójców , gw ałcicie li i tych, którzy nie płacą alim e ntów . Oczyw iście , praw dopodobnie nikt nie zrobi ci tam krzyw dy, ale zastanów się , czy chce sz spę dzić re sztę życia w takim tow arzystw ie . Policjant w ysze dł, zabie rając ze sobą krze sło. Olse n trw ał z otw artym i ustam i prze z jakiś czas. Nie w ie le się w te dy dow ie dział. Pie rw sze konkre tne inform acje otrzym ał dopie ro podczas proce su. Z prze raże nie m obse rw ow ał, jak J ytta G re ge rse n staje na m ie jscu dla św iadków i patrzy na nie go oskarżycie lsko. W tym w zroku nie było te atralności, nie było prze sady. Było to w skazanie w iny.
Zaczę ła ostrożnie , zape w ne poinstruow ana prze z oskarżycie la, by nie w ytaczać od razu najcię ższych dział. Hallbjørn w idział je dnak, że dzie w czyna m a zam iar to zrobić . Chciała w yjść poza zakre s pytań i w bić m u szpilę . I w końcu to zrobiła. Opow ie działa, co się działo w nocy z dw unaste go na trzynaste go grudnia. Im pre za u He rdis Hattarste in trw ała w najle psze od dzie w iąte j. Wszyscy św ie tnie się baw ili, nie którzy naw e t za dobrze . Norm alne było, że dzie w czyny przynosiły alkohol, zazw yczaj kupiony od T e itura Pe te rse na. Nie kie dy je dnak zdarzało się , że nie które próbow ały m ocnie jszych rze czy. Una Mikke lse n była te go św iadom a. Zjaw iła się na dom ów ce i w zię ła kilka odw ażnie jszych dzie w czyn na bok, by sprze dać im trochę cracku. Doskonale zdaw ała sobie spraw ę , że po kilku godzinach picia dzie w czyny bę dą bardzie j niż chę tne , by spróbow ać cze goś w ię ce j. Paliły w szystkie , co do je dne j. Żadna z nich nie okazała się na tyle ase rtyw na, by odm ów ić , choć dla nie których był to pie rw szy raz i w cze śnie j zarze kały się , że nigdy nie spróbują kokainy. Marihuanę – pe w nie , ale nie crack . T ym raze m paliły. Una sprze dała cały zapas, a pote m opuściła im pre zę . J ytta G re ge rse n nie pam ię tała dokładnie , o które j to było. Po m ie szaniu alkoholu z narkotykam i czas stał się w artością w zglę dną. Żadna z nich nie potrafiła ustalić dokładne j chronologii zdarze ń, nie które w e rsje były naw e t ze sobą sprze czne . J ytta była przy rozm ow ie , gdy Ann-Mari zadzw oniła do ojca. Ann-Mari oznajm iła, że nie w róci na noc do dom u, a pote m zaczę ła się śm iać w głos. Hallbjørn m iał kipie ć ze złości, a ona dodatkow o rozsie rdziła go, prze łączając na głośnik . Kilka osób słyszało całą w ym ianę zdań. I tych kilka osób pośw iadczyło na tę okoliczność podczas proce su. J ytta tw ie rdziła, że w pe w nym m om e ncie Hallbjørn pow ie dział, że nie bę dzie te go tole row ał, i się rozłączył. Dzie w czyny m iały je szcze w ię ce j śm ie chu. Naw e t Ann-Mari była rozbaw iona, m im o że re szta w ie szczyła je j poranną trage dię w dom u. T rage dia je dnak zdarzyła się je szcze w nocy. J ytta G re ge rse n ze znała, że Hallbjørn w ście kły w padł do dom u Hattarste inów . Był pijany, be łkotał i odgrażał się dzie w czynom . T w ie rdził, że z sam e go rana porozm aw ia sobie ze w szystkim i rodzicam i. Mocno ge stykulow ał, krzyczał, w końcu chw ycił córkę za rę kę i pociągnął ją w kie runku drzw i. Musiało być to około drugie j, trze cie j w nocy, nikt nie był pe w ie n. W dom u zostało już tylko pię ć dzie w czyn. AnnMari, S igrid, He rdis, J ytta i... Poula L økin.
I to ta ostatnia zastąpiła m u drogę prze d w yjście m . Hallbjørn krzyknął coś do nie j, ale nie ruszyła się ani na krok . W końcu złapała Ann-Mari za drugą dłoń i chciała ją odciągnąć . Wte dy Olse n ją ode pchnął. Za m ocno. Nie kontrolow ał siły, jaką w to w łożył. Dzie w czyna upadła nie fortunnie na kom odę . Ude rzyła w róg głow ą, a pote m upadła be zw ładnie na podłogę . Dzie w czyny nie pam ię tały dokładnie te go, co było pote m . Były zgodne co do je dne go: Poula zginę ła natychm iast . Nikt nie w ie dział, co robić , Hallbjørn nie potrafił podnie ść się z podłogi. Ktoś podał m u lufkę z crackie m , Hallbjørn zapalił. W końcu inicjatyw ę prze ję ła je go córka. T o ona zaczę ła błagać pozostałe dzie w czyny, by nie m ów iły o tym , co się stało. S ytuacja była irracjonalna, żadna z nich na dobre nie rozum iała, co się w ydarzyło. Być m oże naw e t be z piw a i kokainy nie potrafiłyby ogarnąć te go w szystkie go rozum e m . We dług ze znania J ytty Hallbjørn w końcu się otrząsnął. Odłożył crack i zagroził, że je że li ktokolw ie k o tym pow ie , w yjdzie na jaw spraw a z narkotykam i. Wszystkie trafią do zakładów popraw czych albo naw e t do w ię zie nia. Ich życie się skończy. Pote m zabrał ciało Pouli. J ytta nie pam ię tała w ie le w ię ce j i nie w ie działa, jak prze niósł je do L óm undaroyn. Nastę pne go dnia w szystkie postanow iły zrobić tak, jak kazał. He rdis była co do te go najbardzie j prze konana z nich w szystkich. Uprzątnę ła dom i zadbała o to, by nie było śladu po im pre zie i zdarze niu. Pote m zagroziła, że je śli którakolw ie k piśnie choćby słów ko, sądy bę dą je j najm nie jszym proble m e m . Dzie w czyny m iały m om e nty zaw ahania, gdy dochodze nie zaczę ło nabie rać te m pa. Obaw iały się prze de w szystkim te go, że w yjdzie na jaw ich udział i konspiracja. J e dyną osobą, która kie row ała się w yrzutam i sum ie nia, była J ytta. Pe w ne go dnia oznajm iła, że dłuże j nie da rady. Albo w yje dzie , albo w szystko opow ie . He rdis zw róciła się o pom oc do Uny Mikke lse n i ta szybko uruchom iła sw oje kontakty. Øssur Edvardsson sprow adzał dla je j ojca tow ar, w ię c nie było proble m u z tym , by zapłacić m u je szcze za dodatkow ą usługę . Zabrał dzie w czynę na pokład, a przy je dne j z w ym ian prze kazał ją inne m u prze m ytnikow i z T órshavn. J ytta popłynę ła do Norw e gii. Dzie w czyna przyznała się te ż do pozostaw ie nia kope rty pod drzw iam i re dakcji w T órshavn, um ie szcze nia je dne j rę kaw iczki przy He iðavatn i drugie j w szufladzie Hallbjørna. Kie row ała się w yrzutam i sum ie nia, chciała spraw ić , by policja sam a odkryła praw dę . Zarze kała się je dnak, że nie zabrała te le fonu Pouli L økin. Śle dczy w toku postę pow ania odkryli, że to Ann-Mari Olse n
dysponow ała tym te le fone m . T o ona w ysłała do Elle gaard S MS -a z prośbą o w ybacze nie – i to ona po zatrzym aniu ojca poinform ow ała policjantów , że uję li nie w łaściw ą osobę . Hallbjørn odtw arzał te n sce nariusz w głow ie tysiące razy. S zukał prze błysków pam ię ci, które spraw iłyby, że zyskałby pe w ność . Pe w ność , że J ytta G re ge rse n pow ie działa praw dę . Była to dla nie go je dynie kw e stia m oralności. Pod w zglę de m praw nym nie było żadnych w ątpliw ości. Inne dzie w czyny potw ie rdziły w e rsję J ytty. Ann-Mari odm ów iła składania ze znań, pow ołując się na klauzulę rodzinną. T e chnicy krym inalistyczni prze w rócili dom Hattarste inów do góry nogam i i na m ie jscu odnale źli ślady DNA Hallbjørna. S ąd w T órshavn w ym ie rzył m u karę dożyw ocia. Olse n trafił do w ię zie nia w Kope nhadze . Pie rw sze go dnia zapytał strażnika, kie dy bę dzie m ógł złożyć w niose k o przydział książe k . O ve L øgm ansbø V estm anna, 20 14 –20 15
Przypisy
[1] „Mój kraju najpię knie jszy” – tytuł państw ow e go Wysp Ow czych [przyp. aut .].
i
pie rw szy
w e rs
hym nu