Carole Mortimer Zamek na wrzosowisku
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Istny zamek Drakuli! Nie, to byłoby nie w porza˛dku wobec Drak...
6 downloads
13 Views
483KB Size
Carole Mortimer Zamek na wrzosowisku
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Istny zamek Drakuli! Nie, to byłoby nie w porza˛dku wobec Drakuli. Jest znacznie gorzej, pomys´ lała Crys, wpatruja˛c sie˛ z niedowierzaniem w ogromny dom majacza˛cy na kon´ cu długiego podjazdu. Z ge˛stnieja˛cej z chwili na chwile˛ mgły wyłaniały ˛ sie strome dachy, zrujnowane wiez˙ yczki i wysoki mur, z kto´ rego tu i tam poodpadały czerwone cegły. Zrujnowane monstrum udawało gotycka˛ budowle˛, chociaz˙ prawdopodobnie pochodziło zaledwie z dziewie˛tnastego wieku. Najwyraz´ niej w czasach kro´ lowej Wiktorii ludzie utracili poczucie proporcji i dobrego smaku. Czy to moz˙ liwe, z˙ eby tu mieszkał Sam Barton, starszy brat jej przyjacio´ łki Molly? Nie. Wprawdzie Molly była osoba˛ oryginalna˛, nawet nieco ekscentryczna˛ – ale to nie jest chyba dziedziczne, prawda? Crys wysiadła z samochodu i podeszła do wielkiej bramy. Litery wyryte na omszałym słupie były zatarte, ale wcia˛z˙ czytelne: Sokole Gniazdo. Sie˛gne˛ła po list od Molly. Wszystko sie˛ zgadzało. Ale moz˙ e w Yorkshire wie˛cej domo´ w nosi taka˛ nazwe˛? Poza
6
CAROLE MORTIMER
tym to nie był wcale dom, ale zamek – otoczony murem z flankami, ze zwodzonym mostem i resztkami fosy, w kto´ rej nie było juz˙ wody. Molly nie mo´ wiła nic o zamku. Po zastanowieniu Crys uznała, z˙ e prawdopodobnie gdzies´ w głe˛bi stoi drugi dom, mniejszy i wygodniejszy. Musiała sprawdzic´ to jak najszybciej, bo zapadał zmrok i ge˛stniała mgła. Dalsza droga w takich warunkach be˛dzie bardzo trudna. Wro´ ciła do samochodu i powoli ruszyła. Wjez˙ dz˙ aja˛c na chwieja˛cy sie˛ most, przełkne˛ła s´ line˛ ze strachu. Spojrzała w do´ ł. Zas´ miecona, zaros´ nie˛ta krzakami fosa cuchne˛ła wilgocia˛, ale na szcze˛s´ cie nie była bardzo głe˛boka. Tylko co to za pocieszenie? Odetchne˛ła z ulga˛, kiedy znalazła sie˛ po drugiej stronie. Zaparkowała na dziedzin´ cu i wysiadła, z˙ eby sie˛ rozejrzec´ . Dacho´ wki, kto´ re wiatry zrywały przez lata z dachu, pe˛kały jej z chrze˛stem pod stopami. Teren – to musiał byc´ kiedys´ klomb – przypominał teraz dz˙ ungle˛. Woko´ ł nie zauwaz˙ yła nawet s´ ladu innych budynko´ w. Od strony podwo´ rza zamek ro´ wniez˙ nie wygla˛dał przyjaz´ nie. Cze˛s´ c´ dolnych okien zasłonie˛ta była masywnymi drewnianymi okiennicami albo w ogo´ le zabita deskami, w pozostałych zacia˛gnie˛to zasłony, z˙ eby uniemoz˙ liwic´ obcym zagla˛danie do s´ rodka. Okna na wyz˙ szych pie˛trach, chociaz˙ całe, skojarzyły sie˛ Crys z oczami s´ lepca, kto´ ry na pro´ z˙ no wpatruje sie˛ w s´ wiat woko´ ł siebie.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
7
Chyba nikt tu nie mieszkał. Nikt przeciez˙ nie wytrzymałby takiej przygne˛biaja˛cej atmosfery. Nagle Crys znieruchomiała. Wydało jej sie˛, z˙ e cos´ słyszy. Przytłumiony dz´ wie˛k, kto´ rego nie umiała rozpoznac´ . Stała, niepewna, co robic´ . Zaryzykowac´ i sprawdzic´ , co to jest? A moz˙ e wsia˛s´ c´ do samochodu i po prostu odjechac´ ? Wariant drugi był ne˛ca˛cy, ale przed ucieczka˛ powstrzymywało ja˛ jedno – uciekała przez cały ostatni rok. Niedawno powiedziała sobie, z˙ e nadszedł czas, z˙ eby znowu stawic´ czoło z˙ yciu. To dlatego przyje˛ła zaproszenie Molly i zgodziła sie˛ spe˛dzic´ z nia˛ kilka dni w Yorkshire u jej brata. Decyzja nie przyszła jej łatwo. A teraz co? Po długiej i me˛cza˛cej podro´ z˙ y z Londynu znalazła sie˛ w tym okropnym miejscu i nawet nie wie, czy dobrze trafiła. I jeszcze ta mgła. I ten dz´ wie˛k. Zza we˛gła wcia˛z˙ dochodził rytmiczny odgłos. Cos´ jakby kopanie. Crys poczuła sie˛ nieswojo. Uspokajała sie˛, z˙ e byc´ moz˙ e to okiennica szarpana przez wiatr wali o s´ ciane˛, ale wiedziała, z˙ e nie ruszy sie˛ sta˛d, dopo´ ki nie sprawdzi. Musi tam po´ js´ c´ . Jes´ li spotka ludzka˛istote˛, po prostu zapyta, jak dojechac´ do domu Sama Bartona. Jes´ li to okiennica – jeszcze lepiej. Zdecydowanym krokiem podeszła do kamiennego łuku, za kto´ rym rozcia˛gał sie˛ zaros´ nie˛ty ogro´ d. Ale nie zaszła daleko. Boz˙ e! Stane˛ła oko w oko z najwie˛kszym psem, jakiego widziała w z˙ yciu. Gotowy do skoku przysiadł na tylnich łapach i, nie spuszczaja˛c z niej wzroku, ostrzegawczo szczerzył ze˛by.
8
CAROLE MORTIMER
Jego stłumione warczenie przypominało pomruk grzmotu. Crys zamarła. Poczuła suchos´ c´ w ustach. Wszystkie mie˛s´ nie miała napie˛te do bo´ lu. Jak zahipnotyzowana wpatrywała sie˛ w stalowe oczy bestii. – O co chodzi, Merlin? – rozległ sie˛ głos tuz˙ obok. Ale wokoło nie było z˙ ywej duszy. Głos nie nalez˙ ał do nikogo. Crys poczuła na plecach lodowaty dreszcz. Dopiero teraz zrozumiała, co to znaczy oblac´ sie˛ zimnym potem ze strachu. Co teraz? – Wez´ sie˛ w gars´ c´ , dziewczyno – rozkazała sobie w duchu. – Ponure zamczysko, oblepiaja˛ca wszystko mgła i ten... ten pies Baskerville’o´ w kaz˙ dego wprawiłyby w dygot. Pus´ ciły ci nerwy, ale nie ma powodo´ w do paniki. Nie ma powodu do paniki?! Oczywis´ cie, z˙ e sa˛. Lada chwila ogromna bestia skoczy jej do gardła, a ona ma udawac´ , z˙ e nie ma powodu do paniki? – Ostrzegam cie˛, Merlin! Jes´ li znowu zamierzasz gonic´ kro´ liki, nie be˛de˛ wycia˛gac´ cie˛ z nory. To nie był bezcielesny głos. Nalez˙ ał do człowieka. Konkretnie – do me˛z˙ czyzny, kto´ ry był gdzies´ niedaleko i mo´ gł ja˛ uratowac´ . – Pomocy! Zamiast krzyku Crys wydobyła z siebie cichy pisk. Jednak to wystarczyło, z˙ eby warczenie zmieniło sie˛ we ws´ ciekły bulgot. – Pomocy! Tym razem sie˛ udało. Drugi okrzyk był głos´ niej-
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
9
szy. Ale czy dotarł do uszu potencjalnego wyzwoliciela? – Merlin! Uspoko´ j sie˛. Mo´ wiłem ci... – głos przerwał. – Aaaaa! Tym razem Crys wrzasne˛ła naprawde˛ głos´ no. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała sie˛ w głowe˛, wyłaniaja˛ca˛ sie˛ spod ziemi dwa, najwyz˙ ej trzy metry dalej. Głowa miała czarne, zmierzwione włosy i kilkudniowy zarost na twarzy. Drakula! Ten zamek nalez˙ y jednak do Drakuli. Jedno było pocieszaja˛ce – na widok swojego pana pies przestał warczec´ . Połoz˙ ył sie˛, chociaz˙ nie spuszczał wzroku z Crys. Czekał. Czekał, az˙ dostanie hasło do ataku. Co do tego nie miała wa˛tpliwos´ ci. Mimo mgły widziała mine˛ me˛z˙ czyzny i groz´ ne błyski w jego zielonych oczach. Tymczasem on podcia˛gna˛ł sie˛ na trzonku łopaty i z łatwos´ cia˛ wyskoczył z – jak sie˛ okazało – dziury wykopanej w ziemi. Wysoki, barczysty, w innych warunkach mo´ głby wydac´ sie˛ dos´ c´ przystojny. Teraz jednak był tak napie˛ty jak jego pies i patrzył na Crys z nieukrywana˛ wrogos´ cia˛. Przyszło jej do głowy, z˙ e z dwojga złego woli chyba psa. Oblizała suche wargi. – Dobry wieczo´ r – wychrypiała. – Dobry? – Skrzywił sie˛ ironicznie i pytaja˛co podnio´ sł brwi. Stał bez ruchu, czekaja˛c na odpowiedz´ , ale Crys była zbyt roztrze˛siona, z˙ eby to zauwaz˙ yc´ . – Co pan tam robił? – wyja˛kała w kon´ cu, wycia˛gaja˛c palec w kierunku prostoka˛tnej dziury w ziemi.
10
CAROLE MORTIMER
– A jak sie˛ pani zdaje? Wbrew swojemu wygla˛dowi odezwał sie˛ głosem wykształconego człowieka, co jednak ani troche˛ nie zmniejszyło obaw Crys. – Nie mam poje˛cia – odpowiedziała ostroz˙ nie. Me˛z˙ czyzna ani drgna˛ł, ale Crys miała wraz˙ enie, z˙ e jest coraz bardziej zły. Z obawa˛ spojrzała na łopate˛, kto´ rej nie wypuszczał z ra˛k. – Niech pani zgaduje. To nie była propozycja. Raczej z˙ a˛danie. Crys przełkne˛ła s´ line˛. Nie miała ochoty na rozwia˛zywanie zagadek zadawanych przez obcego faceta. Obcego i chyba niebezpiecznego. Chciała jedynie, z˙ eby powiedział jej, jak dojechac´ do domu Sama Bartona. – Przykro mi, z˙ e zakło´ ciłam pana spoko´ j, ale... – zacze˛ła stanowczym tonem. – Nie tyle mo´ j, co Merlina – wycedził chłodno. – Merlina? Ach, chodzi o psa – zorientowała sie˛. Na dz´ wie˛k jej głosu pies unio´ sł sie˛ na przednich łapach i wydobył z gardła przecia˛głe warknie˛cie. Me˛z˙ czyzna parskna˛ł kro´ tkim s´ miechem. – Nie lubi, kiedy sie˛ go tak nazywa. – Przed chwila˛ sam pan powiedział, z˙ e na imie˛ mu Merlin. – Owszem. Miałem na mys´ li okres´ lenie gatunkowe. – Ale... – Zaro´ wno ja, jak i pani dobrze wiemy, kim jest Merlin – przerwał zniecierpliwiony. – Skoro jednak
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
11
on ma wa˛tpliwos´ ci, uwaz˙ am, z˙ e nalez˙ y je uszanowac´ . Nie wiem jak pani? Crys zerkne˛ła na ogromna˛ bestie˛ i zdecydowała, z˙ e nie be˛dzie wdawac´ sie˛ w niepotrzebne dyskusje z jej panem. – A jaki to... Jaka to rasa? – zapytała. – Wilczarz irlandzki. Rodzina owczarko´ w. – Udzieliwszy odpowiedzi, rzucił jej nieche˛tne spojrzenie. – Miło sie˛ z pania˛ gawe˛dzi – mrukna˛ł tonem wskazuja˛cym na cos´ wre˛cz przeciwnego – ale jak sama pani widzi, musze˛ skon´ czyc´ kopac´ gro´ b, wie˛c – spojrzał znacza˛co na jej samocho´ d. – To naprawde˛ jest gro´ b? – wyja˛kała. Przeszył ja˛ zimny dreszcz. Z powodu mgły, pomys´ lała. Nie wierzyła w wampiry. Zreszta˛ one urze˛duja˛ jedynie noca˛. Tylko z˙ e te˛ pore˛ z trudem moz˙ na nazwac´ dniem. Co najmniej od dwo´ ch godzin jechała na s´ wiatłach. Zrobiła nieznaczny krok w tył. Miała nadzieje˛, z˙ e psi potwo´ r tego nie zauwaz˙ y. Chodziło o to, z˙ eby byc´ jak najdalej od jego pana, kto´ ry z chwili na chwile˛ robił sie˛ bardziej nieprzyjemny, a takz˙ e, z˙ eby oddalic´ sie˛ sta˛d z godnos´ cia˛. I to jak najszybciej. – Rozumiem pana niecierpliwos´ c´ – zacze˛ła. – Ja ro´ wniez˙ nie mam wiele czasu. Jestem w podro´ z˙ y i... – Doka˛d? Zamrugała, zaskoczona obcesowym pytaniem. – Słucham? Zmarszczył brwi z irytacja˛. ˙ e o moim – Niewiele oso´ b przejez˙ dz˙ a ta˛ droga˛. Z podwo´ rzu nie wspomne˛. Pytałem, doka˛d pani jechała.
12
CAROLE MORTIMER
Miała okazje˛, z˙ eby zapytac´ o droge˛ do domu Sama Bartona. Jednak us´ wiadomiła sobie, z˙ e nie chce zdradzac´ , doka˛d jedzie. – Do przyjacio´ ł. – Wzruszyła ramionami. Poczuła, z˙ e jej wełniany z˙ akiet nasia˛kł juz˙ wilgocia˛. W ten sposo´ b chciała mu us´ wiadomic´ , z˙ e gdzies´ na nia˛ czekaja˛ i z˙ e ktos´ natychmiast zawiadomi policje˛, jes´ li sie˛ nie pojawi. Facet dwa razy sie˛ zastanowi, zanim zrobi jej krzywde˛. Prawde˛ mo´ wia˛c, Molly nie była osoba˛, kto´ rej przyszłoby do głowy dzwonic´ na policje˛. Pre˛dzej pomys´ lałaby, z˙ e Crys zmieniła plany i została w Londynie. No, ale on nie musiał tego wiedziec´ . – Prawdopodobnie z´ le skre˛ciłam – pro´ bowała zbagatelizowac´ sprawe˛. – Nie be˛de˛ pana dłuz˙ej niepokoic´ . – Juz˙ pani mo´ wiłem, z˙ e Merlin jest bardziej zaniepokojony pani obecnos´ cia˛ niz˙ ja – wycedził me˛z˙ czyzna. – Wydaje sie˛ teraz całkiem spokojny. Rozmowa sprzyja nawia˛zaniu osobowych wie˛zi. Crys czytała kiedys´ , z˙ e złoczyn´ cy duz˙ o trudniej jest zaatakowac´ , jes´ li mie˛dzy nim a ofiara˛wytworzyły sie˛ osobowe wie˛zi. Zaraz, zaraz. Kto mo´ wi, z˙ e ona jest ofiara˛? Nie jest. Jest podro´ z˙ nym, kto´ ry zgubił droge˛ i trafił do... Włas´ nie. Do kogo? Zreszta˛ niewaz˙ ne. W tym stanie nerwo´ w musi sie˛ sta˛d ewakuowac´ jak najszybciej. Jednak potencjalny złoczyn´ ca najwyraz´ niej postanowił podja˛c´ konwersacje˛. – Wraz˙ enia wzrokowe bywaja˛myla˛ce. Wilczarze to urodzeni mys´ liwi. Instynkt i tyle – oznajmił.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
13
– Czy pan celowo pro´ buje mnie nastraszyc´ ? Nie uda sie˛ to panu. Chyba w tym samym artykule przeczytała, z˙ e w krytycznej sytuacji lepiej zaatakowac´ , niz˙ czekac´ na atak. – Naprawde˛? – Us´ miechna˛ł sie˛ drwia˛co. – W takim razie doskonale pani udaje przeraz˙ enie. Zachłysne˛ła sie˛ z oburzenia. – Nie z˙ ycze˛ sobie... – zacze˛ła, ale znowu nie miała szansy dokon´ czyc´ . – Pulsuja˛ca z˙ yła na lewej skroni. Rozszerzone z´ renice. Mie˛s´ nie twarzy napie˛te tak, z˙ e nie wykonuja˛ polecen´ mo´ zgu. Usztywnione całe ciało. – Wyliczanka sprawiała mu wyraz´ na˛ przyjemnos´ c´ i nie zamierzał jej przerywac´ . Rzucił okiem na jej re˛ce i dodał z satysfakcja˛: – Dłonie zacis´ nie˛te w pie˛s´ ci. Boje˛ sie˛, z˙ e na sko´ rze ma pani s´ lady po tych starannie polakierowanych paznokietkach. Aa! I jeszcze jedno. Chociaz˙ drz˙ y pani z zimna, to nad pani go´ rna˛ warga˛ pojawiły sie˛ kropelki potu. Crys wiedziała, z˙ e to wszystko prawda. Mimo z˙ e starała sie˛ ukryc´ swoje emocje, ten człowiek rozszyfrował je z łatwos´ cia˛. A jednak nie miał prawa tak z niej drwic´ . Była ws´ ciekła. Paliły ja˛ policzki. – Czuje˛ sie˛ jak w horrorze – wybuchła. – Gotycka ruina. Jej włas´ ciciel wyskakuje z grobu i wygla˛da ro´ wnie dziko jak jego... owczarek. – W pore˛ przypomniała sobie, jakiego słowa uz˙ yc´ , z˙ eby nie rozdraz˙ nic´ psa. – A pan chciałby, z˙ ebym była spokojna i opanowana!
14
CAROLE MORTIMER
Me˛z˙ czyzna wzruszył ramionami, kompletnie niewzruszony jej furia˛. – Niczego od pani nie chciałem. W ogo´ le pani tu nie zapraszałem. Nie mam poje˛cia, kim pani jest. I nie chce˛ tego wiedziec´ – dodał, patrza˛c na nia˛ oboje˛tnie. – Zapomniał pan dodac´ , z˙ e ma gro´ b do wykopania – prychne˛ła Crys. – Owszem. Musze˛ pochowac´ krewniaka Merlina. – Wskazał głowa˛ lez˙ a˛cy niedaleko brezent. – To owczarek alzacki. Crys zrozumiała, z˙ e pod plandeka˛ lez˙ y ciało martwego psa. – Czy on nie ma pana? Moz˙ e jego włas´ ciciel wolałby zrobic´ to sam? – Przy ostatnich słowach głos jej zadrz˙ ał. – Prawdopodobnie kiedys´ musiał miec´ pana, ale z tego co wiem, od kilku miesie˛cy wło´ czył sie˛ po okolicznych lasach. Farmerzy od dawna pro´ bowali go złapac´ , bo polował na ich owce. Kto´ rys´ z nich musiał go wykon´ czyc´ . Crys wpatrywała sie˛ w me˛z˙ czyzne˛ przeraz˙ onym wzrokiem. – To przeciez˙ nielegalne. – Wiem. Jednak nigdy tego nie udowodnie˛ – odpowiedział ponuro. Crys robiła sie˛ coraz bledsza. Rzuciła ukradkowe spojrzenie na podłuz˙ ny kształt przykryty brezentem. – Czy... czy to była szybka s´ mierc´ ? – spytała z nadzieja˛ w głosie.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
15
– Ska˛d mam wiedziec´ ? – warkna˛ł. – Wa˛tpie˛. Trucizna działa wolno. – Trucizna? – powto´ rzyła osłupiała. Czuła, jak ugie˛ły sie˛ pod nia˛ kolana. Kiwna˛ł głowa˛. – Nie miał z˙ adnych ran. Trucizna wydaje sie˛ najbardziej prawdopodobna˛ przyczyna˛ s´ mierci. ´ mierc´ , kolejna s´ mierc´ . Gdziekolwiek spojrzec´ – S s´ mierc´ . Idzie za nia˛ jak cien´ . To była ostatnia mys´ l, jaka˛ zapamie˛tała, zanim ogarne˛ła ja˛ ciemnos´ c´ . Upadła twarza˛ na wilgotna˛ ziemie˛.
ROZDZIAŁ DRUGI
Crys ockne˛ła sie˛ z policzkiem na czyms´ szorstkim. Wcia˛z˙ kre˛ciło sie˛ jej w głowie, a uczucie nudnos´ ci było tak silne, z˙ e kołysało nia˛, jak na łodzi. Powoli otworzyła oczy. Czegos´ podobnego sie˛ nie spodziewała. Okazało sie˛, z˙ e jest niesiona na re˛kach przez me˛z˙ czyzne˛ o groz´ nej twarzy. Obok kroczył ro´ wnie groz´ ny pies. W jednej chwili przypomniała sobie wszystko. Otworzyła usta, z˙ eby krzykna˛c´ . – Nie z˙ ycze˛ sobie z˙ adnych krzyko´ w – mrukna˛ł me˛z˙ czyzna przez zacis´ nie˛te ze˛by. Crys zamkne˛ła usta tak szybko, jak je otworzyła. Jak to moz˙ liwe, zastanawiała sie˛, z˙ e facet, kto´ ry wydawał sie˛ patrzec´ przed siebie, zauwaz˙ ył, z˙ e wro´ ciła jej s´ wiadomos´ c´ ? – Jes´ li pani wrzas´ nie, rzuce˛ pania˛ na ziemie˛, tu gdzie stoje˛ – dodał tonem, kto´ ry niemal moz˙ na byłoby uznac´ za przyjacielski. – Co za dzien´ ! Najpierw znalazłem trupa tego psa... Spoko´ j, Merlin – rzucił do psa, kto´ ry słysza˛c znienawidzone słowo, zacza˛ł warczec´ . Na głos pana pies zamilkł natychmiast. – Znalazłem to stworzenie – poprawił sie˛, uwzgle˛dniaja˛c delikatne uczucia Merlina – a kiedy pro´ bowa-
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
17
łem przyzwoicie je pochowac´ , na mo´ j prywatny teren wtargne˛ła kobieta z chorobliwie bujna˛ wyobraz´ nia˛, kto´ ra uznała, z˙ e mo´ j jedyny towarzysz jest stworem piekielnym, a ja diabłem wcielonym. Energicznym kopnie˛ciem otworzył drzwi i wszedł do s´ rodka. Bezceremonialnie posadził Crys na krzes´ le. – Powinienem zostawic´ pania˛ tam, gdzie zachciało sie˛ pani zemdlec´ – powiedział i wyszedł. Pies razem z nim. Crys rozejrzała sie˛, s´ wiadoma, z˙ e nadarzyła sie˛ okazja do ucieczki – byc´ moz˙ e jedyna. Ale to, co zobaczyła, sprawiło z˙ e nie była w stanie ruszyc´ sie˛ z miejsca. Znajdowała sie˛ w wielkiej kuchni – najpie˛kniejszej kuchni, jaka˛ widziała w z˙ yciu. Nikt by sie˛ nie spodziewał, z˙ e w tym rozpadaja˛cym sie˛ zamku jest takie wne˛trze! Pomieszczenie było wysokie i przestronne. Pod s´ cianami stały kredensy z woskowanego drewna o przejrzystym, ciepłym kolorze, w ka˛cie szumiał ciemnozielony piec – nowoczesny, lecz stylizowany na stary, a na s´ rodku stał wielki de˛bowy sto´ ł, nad kto´ rym zawieszono błyszcza˛ce mosie˛z˙ ne rondle i patelnie oraz wszelkie utensylia potrzebne do gotowania, smaz˙ enia i pieczenia. Kamienna podłoga była koloru nasyconej terakoty, krzesło, na kto´ rym siedziała, miało proste, szlachetne kształty. Niebywałe! – Nie tego sie˛ pani spodziewała, prawda? – Me˛z˙ czyzna stał w drzwiach i przygla˛dał sie˛ jej z szyderczym us´ miechem.
18
CAROLE MORTIMER
Szanse˛ ucieczki diabli wzie˛li. Nawet nie zauwaz˙ yła, kiedy wro´ cił. Ze zdziwieniem spostrzegła, z˙ e jest młodszy, niz˙ sa˛dziła. Teraz wygla˛dał na trzydzies´ ci, trzydzies´ ci pie˛c´ lat. Był tez˙ wyz˙ szy i szczuplejszy, niz˙ wydawał sie˛ jej wczes´ niej. Bez brody mo´ gł byc´ nawet interesuja˛cy. Co nie znaczy, z˙ e mniej groz´ ny. – Dlaczego chce pan, z˙ eby to miejsce wygla˛dało na niezamieszkane? – Była pewna, z˙ e robi to specjalnie. Unio´ sł brwi i podszedł do pieca. Postawił na płycie miedziany czajnik i dopiero wtedy odwro´ cił sie˛ w jej strone˛. – A jak pani mys´ li? – wycedził kpia˛co, a w jego oczach dojrzała znajomy szyderczy błysk. ˙ eby trzymac´ na dystans kobiety z chorobliwie – Z bujna˛ wyobraz´ nia˛? – odpowiedziała pytaniem. – Strzał w dziesia˛tke˛ – us´ miechna˛ł sie˛ nieznacznie. Przy odrobinie dobrej woli moz˙ na było uznac´ , z˙ e jest rozbawiony. – Kawa czy herbata? – zapytał. – Kawa, jes´ li moz˙ na – opowiedziała bezwiednie. Dopiero po chwili dotarła do niej absurdalnos´ c´ sytuacji. Jeszcze przed chwila˛ wyobraz˙ ała sobie straszne rzeczy, a teraz przyjmuje propozycje˛ wypicia tu kawy. Rozluz´ niła szalik i zacze˛ła s´ cia˛gac´ beret, kiedy przypomniała sobie o psie. – Gdzie jest Merlin? – rozejrzała sie˛ w popłochu. – Prawdopodobnie znowu poluje na kro´ liki – machna˛ł re˛ka˛ jego pan, kto´ ry stoja˛c plecami do Crys wyjmował z kredensu puszke˛ z kawa˛. – Przed chwila˛ wypus´ ciłem go frontowymi...
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
19
Odwro´ cił sie˛ i przerwał gwałtownie, a Crys, kto´ ra nareszcie troche˛ ochłone˛ła i zaczynała rozkoszowac´ sie˛ ciepłem ogarniaja˛cym jej zzie˛bnie˛te ciało, przez dobre kilka sekund niczego nie zauwaz˙ ała. Siedziała z przymknie˛tymi oczami i pro´ bowała sie˛ rozluz´ nic´ . Nagle poczuła sie˛ tak, jakby powietrze woko´ ł niej naładowane było elektrycznos´ cia˛. Spojrzała na gospodarza. Stał bez ruchu i patrzył na nia˛. Zaczerwieniona po korzonki włoso´ w Crys nerwowo poprawiła sie˛ na krzes´ le. Wiedziała, o co chodzi. Zobaczył jej włosy – długie, jedwabiste, w niespotykanym odcieniu srebrzystoblond. Rozpoznał ja˛! Powinna sie˛ wstrzymac´ ze zdejmowaniem beretu. Chociaz˙ , kto wie? Moz˙ e jednak jej nie rozpoznał? Postanowiła obro´ cic´ wszystko w z˙ art. – Nie tego sie˛ pan spodziewał, prawda? – powto´ rzyła jego słowa z wymuszonym us´ miechem. – Zacznijmy od tego, z˙ e nie spodziewałem sie˛ pani wizyty – odpowiedział, mierza˛c ja˛ lodowatym spojrzeniem. Ale spodziewał sie˛ jej ktos´ inny. Wstała. Im szybciej sta˛d wyjdzie, tym lepiej. – Włas´ ciwie to dzie˛kuje˛ za kawe˛... – zacze˛ła. – Jest juz˙ gotowa – ucia˛ł. Postawił przed nia˛ dymia˛cy kubek i dodał nie znosza˛cym sprzeciwu głosem. – Prosze˛ to wypic´ . Widac´ , z˙ e pani przemarzła do szpiku kos´ ci. Usiadł naprzeciwko i grzeja˛c dłonie o swo´ j kubek obserwował ja˛ spod oka. Nie było sensu protestowac´ ,
20
CAROLE MORTIMER
tym bardziej z˙ e cała kuchnia napełniła sie˛ zapachem dobrej, mocnej kawy. Crys łatwo dała sie˛ skusic´ . Letnia lura, kto´ ra˛ podali jej na stacji benzynowej kilka godzin wczes´ niej, nie zasługiwała nawet na miano kawy. Wypije i zaraz wyjedzie, postanowiła. Teraz i tak byłoby to trudne, skoro Merlin, niepilnowany przez swojego pana, biegał po okolicy. A jes´ li – Crys zmarszczyła brwi – a jes´ li ten człowiek wypus´ cił psa specjalnie, z˙ eby ona nie mogła sta˛d wyjs´ c´ ? – Chorobliwa wyobraz´ nia i podejrzliwy umysł. Co za kombinacja! – Me˛z˙ czyzna pokre˛cił głowa˛ z niesmakiem. – Ciekawe, co be˛dzie naste˛pne? Narkotyk w kawie? – I z wyraz´ na˛ przyjemnos´ cia˛ wypił ˙ eby nie mogła sie˛ pani bronic´ , kiedy wielki łyk. – Z juz˙ siła˛ wcia˛gne˛ pania˛ na go´ re˛ do sypialni. Wys´ miewał sie˛ z niej bezlitos´ nie. Była ws´ ciekła, ale nie mogła sie˛ powstrzymac´ . Zerkne˛ła mimochodem na swo´ j kubek. Tym samym dała mu powo´ d do kolejnego złos´ liwego chichotu. Nie pro´ bował nawet byc´ grzeczny. – Robi sie˛ po´ z´ no. Czekaja˛na mnie. – Otuliła szyje˛ szalikiem i spojrzała w strone˛ okna. Perspektywa poszukiwania domu Sama Bartona w mgle i w ciemnos´ ciach nie była zache˛caja˛ca, ale nie miała zamiaru dłuz˙ ej znosic´ impertynencji tego gbura. – Czy zechciałby mnie pan odprowadzic´ do samochodu? Merlinowi mogłoby sie˛ nie spodobac´ , z˙ e wychodze˛ sama. – Uhm. Nie spodobałoby mu sie˛ to – potwierdził. Czekała na jakis´ jego ruch, ale ani drgna˛ł.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
21
Nagle cisze˛ przerwał dzwonek telefonu. Crys podskoczyła. Beret wypadł jej z ra˛k. – Spokojnie. To tylko telefon. – Me˛z˙ czyzna, nie kryja˛c rozbawienia, przygla˛dał sie˛ jej uwaz˙ nie. – Wiem, co to jest – warkne˛ła i schyliła sie˛, z˙ eby podnies´ c´ beret. Kiedy sie˛ wyprostowała, zobaczyła, z˙ e dalej na nia˛ patrzy. – Nie zamierza pan odebrac´ ? To moz˙ e byc´ cos´ waz˙ nego. – Moz˙ e byc´ – potwierdził oboje˛tnie. Monotonne dzwonienie zaczynało działac´ jej na nerwy, ale on siedział z przekrzywiona˛ na bok głowa˛ i nasłuchiwał. Wstał, kiedy po chwili telefon umilkł. – Dwanas´ cie – powiedział. – Dwanas´ cie? Dlaczego... – przerwała, bo telefon odezwał sie˛ znowu. – Dwanas´ cie dzwonko´ w, przerwa i znowu dzwonek. Czyli ktos´ z rodziny – wyjas´ nił, podchodza˛c do aparatu. Crys otworzyła szeroko oczy. Liczył sygnały! Cos´ podobnego nie przyszłoby jej do głowy. – A gdyby było mniej niz˙ dwanas´ cie dzwonko´ w? – wyja˛kała zdumiona. – To nie zadawałbym sobie trudu, z˙ eby wstac´ – odpowiedział z re˛ka˛ na słuchawce. – Czy moge˛ juz˙ odebrac´ , czy ma pani jeszcze jakies´ pytania, na kto´ re powinienem odpowiedziec´ ? Crys znowu zalała sie˛ rumien´ cem. Ten człowiek miał wyja˛tkowy dar wyprowadzania jej z ro´ wnowagi. – Nie, nie mam pytan´ . – Odwro´ ciła głowe˛. Naj-
22
CAROLE MORTIMER
lepiej byłoby teraz wyjs´ c´ i nie byc´ s´ wiadkiem rozmowy, ale gdzies´ tam na podwo´ rzu czyhał dziki pies. Chca˛c nie chca˛c została. Dziwny facet, mys´ lała. Najwyraz´ niej nie z˙ yczył sobie z˙ adnych kontakto´ w ze s´ wiatem zewne˛trznym. Tolerował tylko swoja˛ rodzine˛. Był niemiły, nie miał wzgle˛do´ w dla innych ludzi, ale z drugiej strony przeja˛ł sie˛ losem nieznanego psa. Kopanie grobu w zamarznie˛tej ziemi nie było ani łatwe, ani przyjemne. Nagle do Crys dotarł fragment rozmowy, kto´ ry sprawił, z˙ e jej dalsze rozmys´ lania przestały miec´ sens. – Skon´ cz z tymi wymo´ wkami, Molly, i powiedz jasno, kiedy moge˛ sie˛ ciebie spodziewac´ . – Najwyraz´ niej miał zwyczaj przerywania wszystkim rozmo´ wcom! – Pojutrze? I oczywis´ cie oczekujesz, z˙ e be˛de˛ zajmowac´ sie˛ twoim gos´ ciem, az˙ raczysz sie˛ tu pojawic´ ? Crys nie wierzyła własnym uszom. Molly. Ten, kto telefonował, miał na imie˛ Molly! – Bardzo s´ mieszne – burkna˛ł w słuchawke˛, rzucaja˛c ro´ wnoczes´ nie gniewne spojrzenie w kierunku Crys, kto´ ra zapomniawszy o zasadach dobrego wychowania, wbijała w niego osłupiały wzrok. – Słuchaj! – cia˛gna˛ł. – Tego nie było w umowie. Pozwoliłem ci przywiez´ c´ tu tego Chrisa tylko dlatego, z˙ e wybiłas´ rodzicom z głowy pomysł przyjazdu do mnie w czasie Boz˙ ego Narodzenia. Przysługa za przysługe˛. Jestem ci bardzo wdzie˛czny, z˙ e zaprosiłas´
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
23
ich do Nowego Jorku, ale to wcale nie znaczy, z˙ e be˛de˛ zamiast ciebie nian´ czyc´ obcego faceta. Co?! Powto´ rz to jeszcze raz! Umilkł gwałtownie. Crys przymkne˛ła oczy. Doskonale wiedziała, jakich wyjas´ nien´ udziela mu teraz Molly. Nie jakas´ tam Molly, tylko jej przyjacio´ łka Molly, kto´ ra teraz mieszkała w Nowym Jorku. Nie mogło byc´ mowy o zbiegu okolicznos´ ci. A jes´ li tak – to gospodarz tego zamczyska musiał byc´ jej ukochanym starszym bratem Samem. Jak to moz˙ liwe? Molly była kochana, ciepła i opiekun´ cza. A ten facet? Lepiej nie mo´ wic´ . – Nie, Molly – w głosie Sama była chłodna ironia. – Nie wystrasze˛ twojej przyjacio´ łki. Postaram sie˛ nie byc´ jak Heathcliff z ,,Wichrowych wzgo´ rz’’. Tak, powto´ rze˛ jej, jak ci przykro, z˙ e nie moz˙ esz sama jej przywitac´ . Co? – prychna˛ł niecierpliwie. – ,,Ba˛dz´ miły dla niej’’? – Rzucił złos´ liwe spojrzenie Crys, kto´ ra znowu czuła, z˙ e sie˛ czerwieni. – Co ty sobie mys´ lisz, Molly? Oczywis´ cie. Molly musiała zdawac´ sobie sprawe˛, z˙ e uprzejmos´ c´ nie lez˙ ała w naturze jej brata. – Be˛de˛ sie˛ starac´ – zas´ miał sie˛ niespodziewanie Sam. I chociaz˙ s´ miech zabrzmiał nadspodziewanie sympatycznie, Crys wiedziała, z˙ e nie chce czekac´ na przyjazd Molly w domu tego złos´ liwego człowieka. – Czy moge˛? – Podeszła do niego, wycia˛gaja˛c re˛ke˛ po słuchawke˛.
24
CAROLE MORTIMER
– Tak, Molly. Na pewno nie zapomne˛ jej powiedziec´ , jak bardzo ci przykro. Pogadamy, jak przyjedziesz. I nie zwracaja˛c uwagi na gest Crys, odłoz˙ ył słuchawke˛.
ROZDZIAŁ TRZECI
Crys pozbierała sie˛ z najwie˛kszym wysiłkiem. – To była Molly, prawda? – zapytała ponurym głosem. Wykrzywił twarz w kpia˛cym us´ mieszku. – Co´ z˙ za wnikliwos´ c´ ! Wydaje mi sie˛, z˙ e wymieniłem jej imie˛ kilka razy. Crys pus´ ciła zaczepke˛ mimo uszu. W tej sytuacji musi trzymac´ nerwy na wodzy. – W takim razie pan jest jej bratem Samem. – Brawo! Umysł Einsteina! Wbrew wczes´ niejszemu postanowieniu Crys nie mogła powstrzymac´ złos´ ci. Jak to moz˙ liwe, z˙ eby Molly miała takiego brata? – Wypraszam sobie. To, z˙ e jest pan Samem Bartonem, nie upowaz˙ nia pana... – Samem – przerwał jak zwykle. – A wie˛c Chris to pani? – Przyjrzał sie˛ jej uwaz˙ nie. – Crys, nie Chris – poprawiła go bezwiednie. – Zdrobnienie od Cristiny? – zainteresował sie˛. – Nie. Od Crystal. – Crystal? – zdziwił sie˛. – Jak kryształ? – Kiwne˛ła głowa˛. – Nawet pasuje – stwierdził. Nie była pewna, czy znowu jej nie obraz˙ a.
26
CAROLE MORTIMER
– A to dlaczego? – spojrzała na niego podejrzliwie. – Jest pani krucha. Wydaje sie˛, z˙ e wystarczy lekko dotkna˛c´ , a rozsypie sie˛ pani na kawałeczki. – Wraz˙ enia wzrokowe bywaja˛ myla˛ce – powto´ rzyła jego słowa. – Touché 1. – Us´ miechna˛ł sie˛ rozbawiony i przez chwile˛ mierzył ja˛ wzrokiem, jakby nie przyjmował do wiadomos´ ci, z˙ e dobrze wychowani ludzie tak nie robia˛. Dobrze wiedziała, jak wygla˛da. Zawsze była szczupła, a podczas ostatniego, trudnego roku schudła jeszcze kilka kilogramo´ w. Tylko wielkie szare oczy i pełne usta przypominały dawna˛ Crys. Miała nadzieje˛, z˙ e pobyt w Yorkshire pozwoli jej odzyskac´ siły, ale wystarczyła kilkuminutowa znajomos´ c´ z bratem Molly, z˙ eby zwa˛tpiła w to całkowicie. – A wie˛c, Crys, nie musisz juz˙ nigdzie jechac´ . – Wstał i dolał sobie kawy. Tylko sobie. – Nalac´ ci? – zapytał poniewczasie. – Nie, dzie˛kuje˛ – odpowiedziała z wyszukana˛ grzecznos´ cia˛. Widocznie jak człowiek mieszka sam, to zapomina o dobrych manierach. Nie powinna sie˛ dziwic´ . Przeciez˙ juz˙ wczes´ niej dawał jej do zrozumienia, z˙ e nie jest tu mile widziana. Szkoda, z˙ e Molly sie˛ spo´ z´ nia. Crys nie miała jej tego za złe – Molly 1
Touché [fr.] – trafiony; w szermierce – dotknie˛cie przeciwnika bronia˛ i zdobycie punktu.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
27
jak kaz˙ da aktorka musiała podporza˛dkowac´ z˙ ycie prywatne pracy na planie filmowym. – Mys´ le˛, z˙ e w tej sytuacji be˛dzie lepiej... – zacze˛ła. Powinna sie˛ spodziewac´ , z˙ e jak zwykle nie da jej dokon´ czyc´ . – Mam nadzieje˛, z˙ e nie zamierzasz mi zakomunikowac´ , z˙ e masz zamiar poczekac´ na Molly w jakims´ hotelu. Ona nigdy by mi tego nie wybaczyła. – Jakby to miało dla pana jakies´ znaczenie – prych˛ neła. Jakos´ nie mogła sie˛ zdobyc´ , z˙ eby ro´ wniez˙ przejs´ c´ z nim na ty. – Oto´ z˙ bardzo sie˛ mylisz – powiedział stanowczo. – Molly jest dla mnie kims´ bardzo waz˙ nym. – Crys ze zdziwieniem usłyszała, jak zmienił sie˛ ton jego głosu. Okazało sie˛, z˙ e nawet ktos´ taki jak Sam Barton nie potrafi czasem ukryc´ swoich uczuc´ . – Ona... ona jest kims´ zupełnie niezwykłym – cia˛gna˛ł. – Wszyscy jej przyjaciele sa˛ tu mile widziani. Crys podzielała jego zdanie. Molly była naprawde˛ niezwykła. Obie dziewczyny poznały sie˛ dziesie˛c´ lat temu, w internacie ekskluzywnej szkoły s´ redniej. Molly doła˛czyła do nich dopiero w ostatniej klasie. Niełatwo jest zmieniac´ szkołe˛ w takim momencie. Jednak szybko została zaakceptowana przez wszystkich. Obie z Crys bardzo sie˛ zaprzyjaz´ niły i spe˛dzały wie˛kszos´ c´ czasu razem. Dopiero teraz Crys ze zdziwieniem zdała sobie sprawe˛, z˙ e nigdy nie odwiedzały sie˛ podczas wakacji. To dlatego nie poznała starszego o dwanas´ cie lat brata swojej przyjacio´ łki.
28
CAROLE MORTIMER
– Jak rozumiem, sa˛dził pan, z˙ e Crys jest przyjacielem Molly – powiedziała, z˙ eby jakos´ podtrzymac´ rozmowe˛. – Molly strasznie zalez˙ ało, z˙ ebym był miły dla tej osoby. Sto razy powtarzała, z˙ e jej gos´ c´ musi sie˛ dobrze u mnie czuc´ . Podejrzewałem, z˙ e przyjez˙ dz˙ a z me˛z˙ czyzna˛, z kto´ rym cos´ ja˛ ła˛czy. Crys zrobiło sie˛ ciepło na sercu – Molly dobrze rozumiała, co sie˛ z nia˛ dzieje i nawet z daleka troszczyła sie˛ o nia˛. Szkoda, z˙ e jej tu nie ma. Mimo z˙ e Crys przestała sie˛ bac´ Sama Bartona, czuła sie˛ nieswojo na mys´ l o tym, z˙ e miałaby u niego czekac´ na przyjazd przyjacio´ łki. W tym człowieku było cos´ niepokoja˛cego. Poza tym nie chciała sie˛ narzucac´ – on był odludkiem i nawet nie starał sie˛ udawac´ , z˙ e jej wizyta sprawia mu przyjemnos´ c´ . I jeszcze cos´ . Dlaczego trzydziestoos´ mioletni me˛z˙ czyzna, pisarz – jak dowiedziała sie˛ od Molly – robił wszystko, z˙ eby jego luksusowy i wytworny dom wygla˛dał z zewna˛trz jak ruina? Dziwne. – Bardzo mi pochlebia – zacze˛ła oficjalnie – z˙ e moge˛ czuc´ sie˛ gos´ ciem Sama Bartona, ale lepiej be˛dzie... – Sama – poprawił ja˛. – To zupełnie wystarczy. Nie warto bawic´ sie˛ w takie ceremonie. Przekonałas´ sie˛ juz˙ , z˙ e ja nie uprawiam gry w towarzyskie konwenanse. Potrza˛sne˛ła głowa˛. – Mimo to... – Słuchaj! Jak słusznie wczes´ niej zauwaz˙ yłas´ ,
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
29
robi sie˛ ciemno. Musze˛ pochowac´ tamtego psa. Odpocznij chwile˛. Usia˛dz´ przy piecu, napij sie˛ kawy. Pogadamy o twoich planach, kiedy wro´ ce˛, dobrze? Kawa i ciepły piec. To brzmiało zache˛caja˛co. Ale co do plano´ w – Crys była zdecydowana. Nie chce tu zostac´ . Wprawdzie Molly uwielbiała brata i opowiadała o nim same dobre rzeczy, ale to nie znaczy, z˙ e Crys musi sie˛ z nia˛ zgadzac´ . Nie lubiła go i juz˙ . Dlatego niezalez˙ nie od pory dnia wyjedzie sta˛d jak najpre˛dzej. – Molly nie be˛dzie miło, kiedy sie˛ dowie, z˙ e jej przyjacio´ łka wolała poczekac´ na nia˛ w hotelu – odezwał sie˛ Sam niespodziewanie. Crys drgne˛ła. Chyba czytał w jej mys´ lach. – Ciekawe. Przeciez˙ pan... przeciez˙ ty wcale nie lubisz gos´ ci. – To prawda. Jednak dla Molly zniose˛ wszystko. Niewypowiedziane przesłanie brzmiało: ,,Ty tez˙ powinnas´ ’’. Miał troche˛ racji, pomys´ lała Crys. Molly chciała jej pomo´ c. Nie wypada robic´ jej przykros´ ci. – Przemys´ l to – rzucił Sam i wyszedł. Sekunde˛ po´ z´ niej trzasne˛ły drzwi wejs´ ciowe i rozległo sie˛ radosne szczekanie Merlina witaja˛cego swojego pana. Crys opadła na krzesło i pro´ bowała zebrac´ mys´ li. Przypus´ c´ my, z˙ e zdecyduje sie˛ zostac´ . I co dalej? O czym be˛da˛ rozmawiac´ – ona, przytłoczona własnymi kłopotami, i ten człowiek, kto´ ry z cała˛ pewnos´ cia˛ nie miał towarzyskiej natury. Co za sytuacja!
30
CAROLE MORTIMER
˙ e tez˙ cos´ takiego musiało ja˛ spotkac´ , kiedy Z w kon´ cu, pierwszy raz od roku, zdecydowała sie˛ wyjs´ c´ do ludzi. Spojrzała w okno – i nie zobaczyła nic. Mgła była ge˛sta jak mleko. Nawet pogoda sprzysie˛gła sie˛ przeciw niej. Wzdrygne˛ła sie˛, słysza˛c zno´ w hałas zatrzaskiwanych drzwi. Sam wro´ cił. Pierwszy w kuchni pojawił sie˛ Merlin. Na jej widok stana˛ł jak wryty. – To swo´ j, Merlin! – Sam niecierpliwie przesuna˛ł psa, kto´ ry blokował wejs´ cie, i podszedł do pieca, z˙ eby ogrzac´ dłonie. – Nic nie widac´ . Musze˛ poczekac´ z tym do rana. – Mgła jest coraz ge˛stsza, prawda? Spojrzał na nia˛ znacza˛co. – Nawet Merlina nie wysłałbym na dwo´ r w taka˛ pogode˛. – W takim razie przyjmuje˛ zaproszenie – odezwała sie˛ z ocia˛ganiem. – Przynajmniej na te˛ noc – dodała widza˛c, z˙e powitał jej kapitulacje˛ us´ miechem triumfu. Miała dos´ c´ jego zaczepek. Była zme˛czona. Kark i ramiona zesztywniały jej po długim siedzeniu za kierownica˛. Marzyła o tym, z˙ eby odpocza˛c´ . – Czy mogłabym po´ js´ c´ do pokoju, w kto´ rym be˛de˛ spac´ ? Marze˛ o gora˛cej ka˛pieli. Jes´ li to moz˙ liwe, oczywis´ cie – dorzuciła po chwili. Nie miała przeciez˙ poje˛cia, jak wygla˛da reszta domu. Nowoczesna i ciepła kuchnia niekoniecznie oznacza, z˙ e na go´ rze sa˛ łazienki i gora˛ca woda. – Oczywis´ cie – odpowiedział oboje˛tnie. – A! Byłbym zapomniał. Czy umiesz gotowac´ ?
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
31
– Słucham? – Crys nie była pewna, czy sie˛ nie przesłyszała. – Jak sa˛dze˛, nie uszło twojej uwagi, z˙ e mieszkam sam. Na co dzien´ sobie radze˛, ale mo´ j jadłospis jest raczej monotonny. Kiedy przyjez˙ dz˙ a Molly, zawsze dla mnie gotuje. – Unio´ sł brwi i czekał na jej odpowiedz´ . Innymi słowy – jes´ li Crys chce jes´ c´ , musi cos´ ugotowac´ . Dla siebie i dla niego. – Umiem – mrukne˛ła. – Czy ma pan... czy masz na mys´ li cos´ szczego´ lnego? – zapytała sucho. – Pokazowy obiad Molly to faszerowany pstra˛g na przystawke˛ i befsztyk z pole˛dwicy jako danie gło´ wne. Ze wszystkimi dodatkami – odpowiedział bez chwili namysłu. – Uhm – z trudem stłumiła us´ miech. – Rozumiem, z˙ e w domu sa˛ wszystkie potrzebne składniki? Na pewno sa˛. Inaczej nic by nie mo´ wił. Kiwna˛ł głowa˛. – W lodo´ wce. Niech mu be˛dzie. Crys postanowiła nie mys´ lec´ o formie tej propozycji, tylko zrobic´ kolacje˛. Byc´ moz˙ e nieznos´ na sytuacja stanie sie˛ dzie˛ki temu normalniejsza? – Jes´ li skon´ czyłas´ pic´ kawe˛, zaprowadze˛ cie˛ na go´ re˛. – Rzucił kurtke˛ na krzesło i ponaglił Crys spojrzeniem. Oczywis´ cie, z˙ e nie skon´ czyła jeszcze pic´ kawy. Jednak nie było sensu o tym wspominac´ , skoro uznał, z˙ e powinni is´ c´ .
32
CAROLE MORTIMER
Weszła za nim do holu i stane˛ła jak wryta. Było to wysokie, przestronne pomieszczenie z cie˛z˙ kim, de˛bowym stołem pos´ rodku, otoczone galeria˛, na kto´ ra˛ wiodły paradne schody z przepie˛knie rzez´ bionymi pore˛czami. Kryształowy z˙ yrandol umieszczony pos´ rodku sklepienia zapierał dech w piersiach. Całos´ c´ utrzymana była w odcieniach nasyconych czerwieni i ciemnej z˙ o´ łci z elementami złota. Zaszokowana Crys wodziła wzrokiem po sklepieniu. W kon´ cu zobaczyła to, czego szukała. – James... – powiedziała po´ łgłosem, z oczyma utkwionymi w punkt gdzies´ nad głowa˛. – Słucham? – Sam, kto´ ry zda˛z˙ ył juz˙ wejs´ c´ na po´ łpie˛tro, odwro´ cił sie˛ niecierpliwie. Crys zamrugała, jakby dopiero co obudziła sie˛ ze snu. Widac´ było, z˙ e niełatwo jej wro´ cic´ do rzeczywistos´ ci. Zwilz˙ yła je˛zykiem wargi. – Ja... – ja˛kała sie˛. – To... to James Webber zaprojektował wystro´ j tego holu – dokon´ czyła z trudem. James tu był. Pracował w tym domu. Na pewno nieraz stał dokładnie tu, gdzie ona, z˙ eby ocenic´ efekt swojej pracy. Zbladła i drugi raz tego dnia zrobiło sie˛ jej słabo. Jednak na mys´ l o reakcji Sama wzie˛ła sie˛ w gars´ c´ . Gdyby znowu zemdlała, zadre˛czyłby ja˛ złos´ liwymi uwagami. Tym razem nie miałaby dos´ c´ siły, z˙ eby dac´ mu odpo´ r. – Owszem. – Sam spojrzał na nia˛ zaskoczony. – Ska˛d wiesz? Crys rozgla˛dała sie˛ dokoła.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
33
– Kiedy to zrobił? – nie mogła powstrzymac´ sie˛ od pytania. James nigdy jej nie wspominał, z˙ e projektował wystro´ j zamku nalez˙ a˛cego do brata Molly. – Niedługo minie trzy lata. – Sam powoli zszedł ze schodo´ w. Zmruz˙ onymi podejrzliwie oczami wpatrywał sie˛ w Crys. – Pytałem, ska˛d wiesz, z˙ e to dzieło Webbera? – Jego styl łatwo rozpoznac´ , prawda? – mrukne˛ła. – Zgadzam sie˛. Ale to nie jest odpowiedz´ na moje pytanie. – Jego podejrzliwos´ c´ jeszcze wzrosła. – Niech sie˛ pan... Nie denerwuj sie˛ – powiedziała spokojnie. – Nie jestem dziennikarka˛ z z˙ adnego pisma pos´ wie˛conego wne˛trzom. Widzisz te˛ z˙o´ łta˛ ro´ z˙yczke˛ wysoko na sklepieniu? Po lewej stronie? James zawsze potrafił ja˛gdzies´ przemycic´ . To był jego znak firmowy. – Był? Crys przełkne˛ła s´ line˛. Musiała zapanowac´ nad drz˙ eniem głosu. Ostatecznie informowała o rzeczy zaistniałej. – Umarł – odpowiedziała kro´ tko. – Rok temu. Na raka. Nie było nad czym sie˛ rozwodzic´ . Ta choroba nie wybiera. Jest bezwzgle˛dna i z jednakowa˛ siła˛ uderza w młodych i starych, silnych i słabych, utalentowanych i niezdolnych. – Nie wiedziałem. Poznałem go przez Molly. To jej przyjaciel z czaso´ w studenckich. Nie mo´ wiła mi o jego s´ mierci – powiedział powoli. ´ mierc´ Jamesa to był szok dla Nic dziwnego. S
34
CAROLE MORTIMER
Molly. Tak samo jak dla Crys. Do dzisiaj nie rozmawiały o tym ani razu. – Domys´ lam sie˛, z˙ e tez˙ go poznałas´ ... – nie zwro´ cił uwagi na jej zmieszanie – podobnie jak ja, przez Molly. Tak było. Molly poznała ja˛ z Jamesem dokładnie po´ łtora roku temu. Podczas tego spotkania zakochali w sobie od pierwszego wejrzenia. A potem... Potem została jego z˙ ona˛. Ale o tym nie miała zamiaru mo´ wic´ obcemu me˛z˙ czyz´ nie.
ROZDZIAŁ CZWARTY
– Masz wszystko, czego potrzebujesz? Crys, kto´ ra kon´ czyła włas´ nie przygotowywac´ mie˛so, odwro´ ciła głowe˛ i spojrzała na stoja˛cego w drzwiach kuchni Sama. Co za odmiana! Tak jak poprzednio wystarczyło, z˙ e sie˛ przebrał, a z Drakuli zmienił sie˛ w normalnego człowieka, tak teraz, po zgoleniu kilkudniowego zarostu, okazał sie˛ – co stwierdziła bez specjalnego zadowolenia – całkiem atrakcyjny. Mimo zimy miał jeszcze s´ lady opalenizny na pocia˛głej twarzy. Ciemna karnacja uwydatniała zielen´ oczu. Kwadratowa szcze˛ka i zdecydowany wyraz ust potwierdzały wczes´ niejsze spostrzez˙ enia co do jego charakteru, ale pasowały do szczupłej sylwetki i energicznych rucho´ w. Crys musiała przyznac´ , z˙ e Sam, jes´ li tylko chciał, potrafił byc´ elegancki. Teraz na przykład miał na sobie dobrze skrojone czarne spodnie i ciemnozielona˛ koszule˛, dobrana˛ pod kolor oczu. Przez kro´ tka˛ chwile˛ miała wraz˙ enie, z˙ e kogos´ jej przypomina, ale musiała sie˛ mylic´ . Nigdy wczes´ niej sie˛ nie spotkali, a Molly – drobna, rudowłosa, z oczami w kolorze laskowych orzecho´ w – była całkiem niepodobna do brata.
36
CAROLE MORTIMER
Sam przejechał re˛ka˛ po gładko wygolonym policzku. – Zapus´ ciłem sie˛ – wzruszył ramionami. – Tak bywa, jes´ li człowiek mieszka sam. Kiedy przyjez˙ dz˙ a Molly, suszy mi głowe˛, z˙ ebym upodobnił sie˛ do ludzi. – Po to sa˛młodsze siostry – us´ miechne˛ła sie˛ Crys. – Moz˙ e moge˛ w czyms´ pomo´ c? – zaproponował. – Mam lekkie wyrzuty sumienia, z˙ e zagoniłem cie˛ do gotowania. Zdaje˛ sobie sprawe˛, z˙ e siedza˛c w tej głuszy, zapominam o przestrzeganiu uznanych w s´ wiecie form. Crys zrozumiała, z˙ e powyz˙ sze os´ wiadczenie ma byc´ czyms´ w rodzaju przeprosin. Prawdopodobnie zdobył sie˛ na to tylko dlatego, z˙ e jest przyjacio´ łka˛ jego ulubionej siostry. – Czy Molly mo´ wiła ci cos´ o mnie? – zapytała, biora˛c od niego kieliszek wina – białego, schłodzonego jak nalez˙ y, w sam raz do pstra˛ga. Upiła łyk. O, tak! Sam znał sie˛ na winach, trzeba mu to przyznac´ . – Nie – pokre˛cił głowa˛. – Inaczej nie mys´ lałbym, z˙ e jestes´ me˛z˙ czyzna˛. – Chodziłys´ my razem do s´ redniej szkoły. – Nie do wiary! To ty jestes´ Cryssy! – zawołał. – Kiedy Molly przyjez˙ dz˙ ała do domu, mo´ wiła tylko o tobie. Cryssy to, Cryssy tamto. Pamie˛tam doskonale. – O, nie! – Crys zrobiła przeraz˙ ona˛ mine˛. – Nie wiem, czy to cie˛ pocieszy, ale w szkole mo´ wiła tylko o tobie – zas´ miała sie˛.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
37
– Naprawde˛? – Popatrzył na nia˛ przecia˛gle znad brzegu kieliszka. – A co mo´ wiła? – rzucił oboje˛tnie. Zbyt oboje˛tnie. Crys zauwaz˙ yła, z˙ e znowu jest napie˛ty i podejrzliwy. – Same dobre rzeczy, zare˛czam. – Przeciez˙ nie be˛dzie mu opowiadac´ , z˙ e Molly wychwalała go pod niebiosa. W jednym zgadzała sie˛ z przyjacio´ łka˛: Sam nie był podobny do z˙ adnych znanych im me˛z˙ czyzn. Uznała, z˙ e najma˛drzej be˛dzie zmienic´ temat. – Gdzie be˛dziemy jes´ c´ ? Tutaj czy w jadalni? – W takim zamku na pewno jest jadalnia. – Tutaj – odparł stanowczo, ale zaraz sie˛ zmitygował. – O ile nie masz nic przeciw temu. W kuchni jest cieplej. Us´ miechne˛ła sie˛ pod nosem. Teraz bardzo sie˛ starał nie sprawiac´ wraz˙ enia nieokrzesanego gbura. – W takim razie nakryj, prosze˛, do stołu. Ja zajme˛ sie˛ pstra˛giem – poprosiła. Juz˙ za chwile˛ kaz˙ de z nich robiło swoje – jakby od lat dzielili wspo´ lna˛ kuchnie˛. Zdumiewaja˛ce, ale domowa atmosfera udzieliła sie˛ takz˙ e Crys, kto´ ra złapała sie˛ na tym, z˙ e mruczy pod nosem jaka˛s´ piosenke˛. Od dawna nie była tak rozluz´ niona. Spojrzała nerwowo na Sama. Zagadkowy człowiek. Nie wiadomo, czy w towarzystwie kogos´ takiego moz˙ na sobie pozwolic´ na mniejsza˛ czujnos´ c´ . – Mam nadzieje˛, z˙ e be˛dzie ci smakowac´ . – Postawiła na stole po´ łmisek z ryba˛ i odeszła, z˙ eby przygotowac´ jarzyny, kto´ re planowała podac´ do mie˛sa.
38
CAROLE MORTIMER
– A ty nie jesz? Odwro´ ciła głowe˛. – Nie. Jes´ li zjem pstra˛ga, nie zmieszcze˛ juz˙ nic wie˛cej. – Mowy nie ma. Siadaj. – Podzielił rybe˛ na dwie cze˛s´ ci i spojrzał na nia˛ wyczekuja˛co. – Siadaj! – powto´ rzył niecierpliwie, widza˛c, z˙ e sie˛ nie rusza. – Panie Barton! Nie jestem Merlinem. – A ja nie jestem panem jakims´ tam. Mam na imie˛ Sam – wycedził. – Wiem, z˙ e nie jestes´ Merlinem – on przynajmniej słucha. Mierzyli sie˛ oczami. Było jasne, z˙ e z˙ adne nie zamierza usta˛pic´ . Kuchnia zrobiła sie˛ za ciasna dla nich dwojga – Czy pomoz˙ e, jes´ li powiem ,,prosze˛’’? – zreflektował sie˛ w kon´ cu Sam. Pomogło. Crys zachowała twarz. Usiadła, bo była głodna i nie chciała, z˙ eby danie, przygotowane z wielkim staraniem, straciło smak. Jednak bliskos´ c´ Sama zacze˛ła ja˛ dziwnie niepokoic´ . Od dawna nie czuła niczego podobnego. James był me˛z˙ czyzna˛ jej z˙ ycia. Potem, po jego s´ mierci, w ogo´ le nie zauwaz˙ ała innych. Nie była zreszta˛ typem kobiety, kto´ ra potrzebuje partnera, z˙ eby poczuc´ sie˛ w pełni dowartos´ ciowana. – O co chodzi? – usłyszała głos Sama, kto´ ry – jak sie˛ okazało – przez cały czas badawczo sie˛ jej przygla˛dał. Odwro´ ciła oczy. Chyba zwariowała. Ten facet jest nietaktowny, bezczelny i całkowicie pozbawiony
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
39
uroku. Włas´ nie tak. Jednak niespodziewanie dla siebie samej zacze˛ła szukac´ jego dobrych stron. Rozumiał zwierze˛ta. Przeprosił ja˛za swoja˛nieuprzejmos´ c´ . No i Molly go uwielbiała. – Jedzenie ci stygnie. – Sam zrozumiał, z˙ e nie doczeka sie˛ odpowiedzi. – Wygla˛dasz jak dziewczynka, kto´ ra˛ zmuszaja˛ do zjedzenia szpinaku. Podnio´ sł do ust pierwszy ke˛s i przymkna˛ł oczy z zachwytu. – Molly robi naprawde˛ dobrego pstra˛ga – powiedział po chwili – ale two´ j jest lepszy. Us´ miechne˛ła sie˛ figlarnie. – Przyrzekam, z˙ e jej tego nie powto´ rze˛. Miło mi, z˙ e ktos´ docenia mo´ j przepis. – Two´ j przepis? Kiwne˛ła głowa˛. – I z˙ e moja najlepsza uczennica tak dobrze radzi sobie z gotowaniem. Wzie˛ła do ust kawałek ryby. Jej wyostrzony zmysł smaku natychmiast podpowiedział, z˙ e powinna uz˙ yc´ nieco wie˛cej soku z cytryny. Ale poza tym pstra˛g spełniał najbardziej wyrafinowane oczekiwania. – Dobra. – Sam poprawił sie˛ na krzes´ le. – Teraz wyjas´ nij, o co tu chodzi. – O nic. Jestem zawodowcem. Profesjonalnym szefem kuchni. To dlatego rozbawiło ja˛, kiedy spytał, czy umie gotowac´ . – I? – Najwyraz´ niej nie czuł sie˛ usatysfakcjonowany tak kro´ tka˛ odpowiedzia˛.
40
CAROLE MORTIMER
– Przez pewien czas Molly pracowała ze mna˛. Musze˛ powiedziec´ , z˙ e bardzo ja˛ to bawiło. Potem zaproponowali jej role˛ i wro´ ciła do aktorstwa. – I to ty sama wymys´ liłas´ przepis na faszerowanego pstra˛ga? Wzruszyła ramionami. – Po prostu lubie˛ gotowac´ . Sam zastanawiał sie˛ chwile˛. – Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi sie˛, z˙ e o czyms´ mi nie powiedziałas´ . – To działa w obie strony, Sam – zas´ miała sie˛. Tak było. Nie powiedział dota˛d ani słowa o sobie. – Wiem na przykład, z˙ e jestes´ pisarzem... – Kto ci powiedział, z˙ e jestem pisarzem? – warkna˛ł niegrzecznie. – Jasne. – Skrzywił sie˛ z niesmakiem. – Molly. Miły nastro´ j, kto´ ry podtrzymywała z takim trudem, prysna˛ł w jednej chwili. – Przepraszam. Nie wiedziałam, z˙ e to sekret. Pewnie piszesz pod jakims´ pseudonimem, wie˛c i tak... – Dlaczego tak sa˛dzisz? – zapytał lodowatym tonem. Crys nie wiedziała, dlaczego tak sie˛ stara, z˙ eby byc´ miła. Ten facet był niezro´ wnowaz˙ ony. Przebywanie w jego towarzystwie przypominało siedzenie na beczce z prochem. Nigdy nie było sie˛ pewnym, kiedy eksploduje. – Nie widziałam z˙ adnej ksia˛z˙ ki napisanej przez Sama Bartona – odpowiedziała spokojnie. – Przykro mi, jes´ li poczułes´ sie˛ uraz˙ ony.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
41
W tym momencie rozdzwonił sie˛ telefon. Westchne˛ła z ulga˛ i bezwiednie zacze˛ła liczyc´ dzwonki. Dwanas´ cie. Jes´ li to Molly, musi z nia˛ porozmawiac´ . Sytuacja jest nieznos´ na i trzeba cos´ postanowic´ . – Dobry wieczo´ r, Caroline – powiedział Sam w słuchawke˛ i rzucił ironiczne spojrzenie w kierunku wyraz´ nie rozczarowanej Crys. Była ws´ ciekła, ale co´ z˙ mogła zrobic´ ? Na jej twarzy wszystkie emocje odbijały sie˛ jak w lustrze. ˙ eby nie wyjs´ c´ na ciekawska˛, odeszła od stołu Z i celowo głos´ no siekała marchewke˛. Starała sie˛ nie słuchac´ rozmowy, ale serdeczny i ciepły ton, jakim Sam zwracał sie˛ do swojej rozmo´ wczyni, nie uszedł jej uwagi. Najwyraz´ niej obdarzał te˛ kobiete˛ szczego´ lnymi wzgle˛dami. Ciekawe, kim była? Znała szyfr. Wie˛c moz˙ e Molly nie jest jedyna˛ osoba˛ płci z˙ en´ skiej, kto´ ra odwiedza go na tym odludziu? – Co z naste˛pnym daniem? – zapytał, staja˛c tuz˙ za nia˛. Drgne˛ła przestraszona. Poruszał sie˛ cicho jak kot. – Pie˛tnas´ cie minut? – Dobra. Mam pare˛ rzeczy do zrobienia – odwro´ cił sie˛ gwałtownie i wyszedł. Jes´ li tak ma wygla˛dac´ spokojny tydzien´ w Yorkshire, kto´ ry obiecywała jej Molly, to ona dzie˛kuje. A poniewaz˙ w przypadku Crys najlepszym lekarstwem na stres okazywało sie˛ zawsze gotowanie, tak było i tym razem. Błyskawicznie ubiła s´ mietane˛ i zrobiła puszysty czekoladowy deser. Wstawiała go włas´ nie do lodo´ wki, kiedy znowu odezwał sie˛
42
CAROLE MORTIMER
˙ arty. Trzeci telefon telefon. Odludek i pustelnik? Z w cia˛gu dwo´ ch godzin. Po dwunastu dzwonkach umilkł, a potem rozdzwonił sie˛ znowu. Crys nie wiedziała, co robic´ . Jes´ li odbierze, Sam be˛dzie na nia˛ ws´ ciekły. A jes´ li nie, to ktos´ z jego bliskich moz˙ e uznac´ , z˙ e cos´ mu sie˛ stało. Wycia˛gne˛ła re˛ke˛. – Zostaw to! – rzucił ostro Sam, staja˛c nagle w drzwiach. Odsuna˛ł ja˛bezceremonialnie i szybko podszedł do aparatu. To idiotyczne, pomys´ lała Crys, wracaja˛c do jarzyn. Przeciez˙ chciałam tylko odebrac´ telefon. Ta furia na jego twarzy! Przesadził. Co za duz˙ o, to niezdrowo. Nie miała ochoty mieszkac´ pod jednym dachem z kims´ takim. Jutro... – Molly chce z toba˛ rozmawiac´ – usłyszała. Tak sie˛ ws´ ciekał. I po co to wszystko? Crys wzie˛ła kilka głe˛bokich oddecho´ w, z˙ eby sie˛ uspokoic´ , zanim powie cos´ do Molly. – Trafiłas´ ! – Rozległ sie˛ w słuchawce rozradowany głos przyjacio´ łki. – I co sa˛dzisz o Sokolim Gniez´ dzie? – Interesuja˛ce – mrukne˛ła oboje˛tnie, gdyz˙ Sam stał dwa kroki dalej. Molly rozes´ miała sie˛ na cały głos. – Zapytałabym, co mys´ lisz o moim bracie, ale podejrzewam, z˙ e usłysze˛ dokładnie to samo. – I masz racje˛. – Mam nadzieje˛, z˙ e nie odgrywa przed toba˛sztuki
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
43
pod tytułem ,,Dziki Neandertalczyk’’? – powaz˙ nie zapytała Molly. – Obiecał, z˙ e be˛dzie dobrze sie˛ zachowywac´ . – Two´ j brat jest bardzo gos´ cinny. Nie było sensu wdawac´ sie˛ w szczego´ ły przez telefon. Poczeka na przyjazd Molly i wtedy wszystko jej opowie.
ROZDZIAŁ PIA˛TY
– Czy to od mamy dowiedziałas´ sie˛, z˙ e droga do serca me˛z˙ czyzny wiedzie przez z˙ oła˛dek? – zapytał Sam, kiedy zauwaz˙ ył, z˙ e Crys z wyraz´ nym rozbawieniem przygla˛da sie˛ rozanielonej minie, z jaka˛ patrzył na podane mu jedzenie. Jego samego rozs´ mieszyło własne łakomstwo – to dało sie˛ zauwaz˙ yc´ . Crys nie spodziewała sie˛, z˙ e Sam potrafi s´ miac´ sie˛ z siebie. Wcia˛z˙ pro´ bowała rozgryz´ c´ tego dziwnego człowieka. Co kryło sie˛ pod maska˛, kto´ ra˛ z taka˛ konsekwencja˛ pokazywał s´ wiatu? Przeciez˙ Molly naprawde˛ uwaz˙ ała, z˙ e jej brat jest niezwykły. Sie˛gne˛ła po kieliszek z czerwonym winem. Było ro´ wnie dobre jak białe. Sa˛cza˛c je powoli, zastanawiała sie˛, jak jej organizm to zniesie. Przez długi czas nie brała do ust z˙ adnego alkoholu, dlaczego wie˛c teraz zdecydowała sie˛ spro´ bowac´ ? Chyba w głe˛bi duszy te˛skniła za normalnos´ cia˛. Dobra kolacja, wino, rozmowa w miłym towarzystwie były czyms´ normalnym. Jednak nie tu. Nie w sytuacji, gdy gospodarz tego domu wprowadza nieustanne napie˛cie i niepoko´ j. – Byc´ moz˙ e usłyszałam od mamy cos´ podobnego – odpowiedziała w kon´ cu – ale z˙ eby było do czego
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
45
trafiac´ , trzeba by sie˛ najpierw upewnic´ , czy me˛z˙ czyzna ma serce. Z kaz˙ dym innym taka konwersacja mogłaby byc´ pocza˛tkiem flirtu. Z kaz˙ dym innym, ale nie z nim. Sam uznał to za atak. – Czy sugerujesz – zapytał bez cienia us´ miechu – z˙ e jestem człowiekiem bez serca? – Niczego nie sugeruje˛ – odparła znuz˙ ona. – Odpowiadam z˙ artem na z˙ art. Ale najwyraz´ niej sie˛ pomyliłam. Przepraszam. Zapadła chwila ciszy. – Nie, nie przepraszaj – powiedział w kon´ cu Sam. – To ja powinienem przeprosic´ . Nie jestem przyzwyczajony... Robie˛ wszystko, z˙ eby utrudnic´ ci z˙ ycie, prawda? – Daj spoko´ j. Przeciez˙ to ja zakło´ ciłam two´ j spoko´ j. Moz˙ e zachowałabym sie˛ tak samo, gdyby sytuacja sie˛ odwro´ ciła? – Nie do kon´ ca masz racje˛. Przeciez˙ cie˛ oczekiwałem. – Nie samej. Gdyby była tu Molly, to na nia˛ spadłby obowia˛zek zabawiania gos´ cia. Nie musiałbys´ robic´ tego, czego wyraz´ nie nie lubisz. Sam odetchna˛ł głos´ no, zanim sie˛ odezwał. – Słuchaj, Crystal, co powiesz na to, z˙ ebys´ my zacze˛li od pocza˛tku? Zobacz – dopiero teraz us´ wiadomiłem sobie, z˙ e Molly nie powiedziała mi nawet, jak sie˛ nazywasz. Crys zawahała sie˛. Co mu powiedziec´ ? Webber czy James? Wchodza˛c za ma˛z˙ , przyje˛ła nazwisko
46
CAROLE MORTIMER
Webber. Bardzo ich z Jamesem s´ mieszyło, z˙ e jego imie˛ i jej panien´ skie nazwisko sa˛ takie same. Jednak w niekto´ rych s´ rodowiskach wcia˛z˙ była znana jako Crystal James. – Webber – zdecydowała sie˛. – Nazywam sie˛ Crystal Webber. – Webber? – powto´ rzył. – Tak jak James Webber, dekorator wne˛trz? Kiwne˛ła głowa˛ i powto´ rzyła: – Tak jak James Webber, dekorator wne˛trz. Była ws´ ciekła na siebie, z˙ e nie umiała sie˛ opanowac´ . – Cholera! Przepraszam. Ale ze mnie idiota! Nie miałem poje˛cia... – Nic sie˛ nie stało. – Crys zamrugała, z˙ eby powstrzymac´ łzy. – Powinnam powiedziec´ ci to wczes´ niej, kiedy okazało sie˛, z˙ e James pracował w twoim domu. – Wcale nie musiałas´ . To Molly powinna mnie uprzedzic´ – Nie. O czym tu mo´ wic´ . Miałam me˛z˙ a i on... umarł. – Była zdziwiona, z jaka˛ trudnos´ cia˛ przeszło jej to przez gardło. Sam dotkna˛ł luz´ nej obra˛czki, kto´ ra˛ miała na palcu. – Nawet jej nie zauwaz˙ yłem. Kretyn ze mnie. – Uderzył sie˛ re˛ka˛ w czoło i, spogla˛daja˛c na jej pobladła˛ twarz, powto´ rzył: – Zacznijmy wszystko od pocza˛tku, Crystal. Dobrze? Nie miało to wie˛kszego sensu. Spe˛dzi tu tylko
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
47
kilka dni. Nigdy tu nie wro´ ci. Ale w kon´ cu moz˙ e to zrobic´ dla Molly... – Dobrze. – Gładko jej poszło, ale chciała juz˙ zmienic´ temat. – Jedz, prosze˛, bo za chwile˛ wszystko be˛dzie do wyrzucenia. Posłuchał, chociaz˙ wcia˛z˙ przypatrywał sie˛ jej uwaz˙ nie. – A gdzie Merlin? – zapytała zadowolona, z˙ e znalazła najbardziej oboje˛tny temat ze wszystkich, jakie przychodziły jej do głowy. – Pomys´ lałem, z˙ e lepiej zostawic´ go na dworze. Przed chwila˛ wyszedłem, z˙ eby go nakarmic´ . – Nie zostawiaj go na zimnie z mojego powodu. Jestem pewna, z˙ e juz˙ zrozumiał, z˙ e nie stanowie˛ zagroz˙ enia dla z˙ adnego z was. – Nie byłbym wcale tego pewien – mrukna˛ł, patrza˛c na nia˛ dziwnie. Co chciał przez to powiedziec´ ? Czy to tez˙ pro´ ba flirtu? Niemoz˙ liwe. Oczywis´ cie! Wspo´ łczuł jej! Jak tamtemu biednemu psu, znalezionemu w lesie. – Czy kiedy byłes´ mały, przynosiłes´ do domu wszystkie chore zwierza˛tka i ptaki ze złamanym skrzydłem? – Coo? O czym ty mo´ wisz, Crystal? – Dalej zwracał sie˛ do niej pełnym imieniem. Potrza˛sne˛ła głowa˛. – Nie musisz sie˛ nade mna˛ litowac´ . Nie znosze˛ litos´ ci. Przez˙ yła z Jamesem szes´ c´ cudownych miesie˛cy,
48
CAROLE MORTIMER
z czego przez trzy była jego z˙ ona˛. Wie˛kszos´ c´ ludzi nie zaznała tyle szcze˛s´ cia! Wstała gwałtownie i sie˛gne˛ła po swo´ j talerz, z˙ eby wyrzucic´ do s´ mieci ledwo napocze˛te jedzenie. Kiedy pochyliła sie˛ nad koszem, Sam złapał ja˛ za ramie˛. Podskoczyła i odwro´ ciła głowe˛. – Wcale sie˛ nad toba˛ nie lituje˛, Crystal – warkna˛ł. – I nie mo´ w mi nigdy, co moge˛, a czego nie moge˛ robic´ , dobrze? – O co ci chodzi? Nie miałam zamiaru... – Owszem, miałas´ ! Crystal, ty... Do diabła z tym! – wykrzykna˛ł. Pochylił sie˛ i pocałował ja˛ w usta. Nie spodziewała sie˛ niczego podobnego. Nawet nie wyrywała sie˛ z mocnego us´ cisku jego ramion. Całował ja˛ długo i namie˛tnie. Nie miała poje˛cia, z˙ e w tym człowieku kryja˛sie˛ takie pasje! Obudził w niej poz˙ a˛danie, kto´ re umarło wraz z Jamesem. Poczuła, jak jej ciało przenika gora˛ca fala. Człowiek, kto´ rego nawet nie polubiła, obudził ja˛ ze snu. – Przestan´ ! – zawołała. – Mo´ wie˛ ci, przestan´ . Pro´ bowała sie˛ wyrwac´ . Oderwał usta od jej warg i us´ miechna˛ł sie˛ złos´ liwie, ale ani mys´ lał wypus´ cic´ ja˛ z us´ cisku. – Przeciez˙ przestałem – os´ wiadczył. Zdenerwowana Crys z trudem uspokoiła oddech. – Pus´ c´ mnie. Co ty sobie mys´ lisz? Nie jestem kobieta˛, za jaka˛ mnie bierzesz! – Za nikogo cie˛ nie biore˛. – Nie jestem biedna˛ wdowa˛, kto´ ra marzy, z˙ eby ktos´ ja˛ przeleciał!
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
49
– Dos´ c´ . Radze˛ ci sie˛ opanowac´ , Crystal – przerwał jej i cofna˛ł sie˛ o krok. Zda˛z˙ yła zauwaz˙ yc´ , z˙ e z˙ yła na skroni pulsowała mu ze wzburzenia. – Pocałowałem cie˛. Ale ani słowem, ani gestem nie dawałem ci do zrozumienia, z˙ e chce˛ zacia˛gna˛c´ cie˛ do ło´ z˙ ka. Naste˛pnym razem nie spiesz sie˛ tak z pomo´ wieniami. – Naste˛pnym razem?! – Zatkało ja˛ze wzburzenia. Us´ miechna˛ł sie˛ drwia˛co. – Nie twierdziłem, z˙ e to akurat be˛de˛ ja. Zreszta˛, nigdy nie wiadomo... – Unio´ sł brwi i spokojnie wyszedł z kuchni. ,,Nigdy nie wiadomo.’’ Dobre sobie. Ona akurat wie. Sam Barton nigdy nie pocałuje jej jeszcze raz, co dopiero... co dopiero... Usiadła na najbliz˙ szym krzes´ le, z˙eby sie˛ pozbierac´ . Przejechała palcami po wargach, drz˙ a˛cych jeszcze po jego pocałunku. Jak mogła na to pozwolic´ ? I to komus´ tak aroganckiemu, tak pozbawionego uczuc´ jak on? Sam i James byli jak dzien´ i noc. Ro´ z˙niło ich wszystko. – Przywitaj sie˛ grzecznie z pania˛, Merlin. – To Sam wro´ cił razem z psem. – Nie bo´ j sie˛ – spojrzał na nia˛. – Nie rzuci sie˛ na ciebie nawet za cene˛ dobrej kolacji. Pus´ ciła to mimo uszu. W gruncie rzeczy była zadowolona z pojawienia sie˛ Merlina. – Czes´ c´ , Merlin. – Wycia˛gne˛ła re˛ke˛ do psa, kto´ ry najpierw spojrzał jej uwaz˙ nie w oczy, a potem polizał jej dłon´ . – Dobry zwierzak. – Pogłaskała go po głowie. – Nawet jes´ li chodzi ci tylko o mie˛so, kto´ rym pachna˛ mi re˛ce.
50
CAROLE MORTIMER
– Na twoim miejscu nie deprecjonowałbym tak własnego uroku – odezwał sie˛ Sam, patrza˛c jej prosto w oczy. – Moz˙ e troche˛ zardzewiał w wyniku długiego nieuz˙ ywania, ale zapewniam cie˛, z˙ e wcia˛z˙ go masz. Zmarszczyła brwi. Nie miała ochoty słuchac´ komplemento´ w. Szczego´ lnie z ust Sama. Normalne stosunki z tym człowiekiem były chyba niemoz˙ liwe. Urodzony prowokator. Cieszyły go skrajne reakcje, kto´ re wywoływał u ludzi: nieche˛c´ , złos´ c´ , miłos´ c´ , nienawis´ c´ ... Miłos´ c´ ? Ciekawe, jak wygla˛dała kobieta zdolna pokochac´ kogos´ podobnego. Biedna ta Caroline. – Z trudem znosze˛ ten two´ j tajemniczy us´ mieszek – os´ wiadczył nagle. – Jakbys´ przypomniała sobie dowcip, kto´ rego nie masz zamiaru opowiedziec´ nikomu. Co tam dowcip, pomys´ lała. Swoimi mys´ lami sprzed kilku minut na pewno nie podzieliłaby sie˛ z nikim. – Jestem zme˛czona. Nie be˛dziesz miał mi za złe, jes´ li po´ jde˛ wczes´ niej spac´ ? – zapytała z czystej grzecznos´ ci. Bez wzgle˛du na odpowiedz´ nie chciała spe˛dzic´ reszty wieczoru w jego towarzystwie. Poza tym musiała zebrac´ siły na jutrzejszy dzien´ . – Czuj sie˛ jak u siebie – powiedział z przesadna˛ galanteria˛. Patrza˛c na niego, podejrzewała, z˙ e przejrzał ja˛ na wylot, ale było jej wszystko jedno. – Sam zrobie˛ tu porza˛dek – dodał. – Dzie˛kuje˛ za kolacje˛.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
51
Skine˛ła głowa˛ z us´ miechem. – Bardzo prosze˛. W lodo´ wce jest deser. – Dzie˛ki. Jes´ li chcesz cos´ poczytac´ przed snem, zajrzyj do biblioteki. Drugie drzwi na prawo – wskazał re˛ka˛ droge˛ do holu. – Znajdziesz tam nawet cała˛ po´ łke˛ kryminało´ w z tajemniczym morderstwem w tle, kto´ re tak lubisz. – Czy Merlin pozwoli mi wyjs´ c´ ? – Wstan´ i sprawdz´ to sama – mrukna˛ł, nie zamierzaja˛c jej pomo´ c. Znowu te prowokacje! Miała nadzieje˛, z˙ e Sam jest dos´ c´ szybki, z˙ eby zatrzymac´ psa, jes´ li ten postanowi skoczyc´ jej do gardła. Jednak Merlin nawet nie otworzył oka, kiedy sie˛ ruszyła. Lekko zastrzygł jednym uchem i spał dalej. Crys odnalazła włas´ ciwe drzwi. Zapaliła s´ wiatło i wydała okrzyk pełen zdziwienia. Nigdy nie widziała tylu ksia˛z˙ ek. Poza publiczna˛ biblioteka˛, oczywis´ cie. Było tam wszystko – od botaniki po astronomie˛, powies´ ci, zaro´ wno klasyka jak nowos´ ci, a nawet osobna po´ łka z ksia˛z˙ kami kucharskimi. Wycia˛gne˛ła jedna˛ z nich. Czytanie cudzych przepiso´ w zawsze działało na nia˛ koja˛co. Na korytarzu obje˛ła wzrokiem rza˛d drzwi. Ciekawe, co sie˛ za nimi kryje. Ile pomieszczen´ w tym zrujnowanym na pozo´ r zamku nadaje sie˛ do zamieszkania? Powoli wchodziła na go´ re˛. – Zapomniałem cie˛ uprzedzic´ – usłyszała głos Sama. Nie zauwaz˙ yła, z˙ e stał u dołu schodo´ w, najwyraz´ niej czekaja˛c, az˙ wyjdzie z biblioteki. – Gdyby
52
CAROLE MORTIMER
mnie rano nie było, zro´ b sobie s´ niadanie. W kuchni jest wszystko, co trzeba. Wychyliła sie˛ przez pore˛cz. – Wyjez˙ dz˙ asz gdzies´ ? – zapytała. Na mys´ l, z˙ e moz˙ e zostac´ sama w tym wielkim domu, zrobiło sie˛ jej troche˛ nieswojo. Nawet towarzystwo kogos´ takiego jak Sam było lepszym wyjs´ ciem. – Ska˛dz˙ e – wzruszył ramionami. – Codziennie rano zabieram Merlina na wrzosowiska, z˙ eby sie˛ wybiegał. Wrzosowiska. Słynne wrzosowiska Yorkshire. – Mogłabym włas´ ciwie po´ js´ c´ z wami – powiedziała i zaraz tego poz˙ ałowała. Przeciez˙ jeszcze przed chwila˛ przysie˛gała sobie, z˙ e przez cały dzien´ be˛dzie unikac´ jego towarzystwa. – Mogłabys´ . Miała wraz˙ enie, z˙ e z niej kpi. Jakby wiedział, z˙ e nie dotrzymała swojego postanowienia. – Masz odpowiednie buty? Miała. Planowały z Molly długie spacery. – Wychodze˛ zwykle o wpo´ ł do o´ smej – powiedział oboje˛tnym tonem. – Spotkamy sie˛ w kuchni rano. Najwyraz´ niej było mu wszystko jedno, czy Crys be˛dzie mu towarzyszyc´ , czy nie. Zrobiło sie˛ jej troche˛ przykro. Ale włas´ ciwie dlaczego, zastanawiała sie˛. Przeciez˙ nie spodziewała sie˛ innej reakcji. – Dobrze. Dobranoc. – Dobranoc – skina˛ł głowa˛ i wszedł do kuchni,
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
53
ska˛d za chwile˛ dobiegł ja˛ łagodny szum jego głosu. Mo´ wił cos´ do Merlina. Nie odro´ z˙ niała sło´ w, ale przypuszczała, z˙ e Sam komentuje dziwne zachowanie kobiet, kto´ re nigdy nie wiedza˛, czego chca˛. Była jedna˛ z nich. Westchne˛ła i zno´ w dotkne˛ła palcami ust. Przypomniała sobie jego pocałunek i poczuła, z˙ e krew pulsuje jej w z˙ yłach.
´ STY ROZDZIAŁ SZO
– Czy Merlin dlatego spał pod moimi drzwiami, z˙ ebym nie wychodziła z pokoju? – burkne˛ła Crys niezbyt uprzejmie, wchodza˛c rano do kuchni. Głupie pytanie. Miała pewnos´ c´ , z˙ e tak włas´ nie było. Przez˙ yła szok, kiedy w s´ rodku nocy otworzyła drzwi i zobaczyła rozcia˛gnie˛tego na progu psa. Miała zamiar zejs´ c´ na do´ ł i zrobic´ sobie cos´ do picia. Od kilku miesie˛cy cierpiała na bezsennos´ c´ , a w takich sytuacjach herbata albo ciepłe mleko pomagały jej sie˛ odpre˛z˙ yc´ i zasna˛c´ . Chociaz˙ na jej widok Merlin otworzył tylko jedno oko i nawet nie unio´ sł łba, Crys odechciało sie˛ pic´ . Wro´ ciła szybko do pokoju i dokładnie zamkne˛ła za soba˛ drzwi. Zeszła na do´ ł niedospana i zirytowana. Widza˛c jej mine˛, Sam wstał i bez słowa przygotował jej kawe˛. – Oj, chyba nie jestes´ rannym ptaszkiem – powiedział, stawiaja˛c przed nia˛ kubek. Rzuciła mu ponure spojrzenie. – Nieprawda – prychne˛ła. – Dlaczego nie odpowiedziałes´ na moje pytanie? Sam nie wydawał sie˛ wcale przeje˛ty jej oskarz˙ ycielskim tonem.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
55
– Mys´ lałem, z˙ e be˛dziesz czuc´ sie˛ bezpieczna, kiedy Merlin be˛dzie cie˛ chronic´ . – Chronic´ przed kim? – Chyba nie przed Samem. A poza nim w domu nie było nikogo. – Po prostu chronic´ . – Wzruszył ramionami. – Przykro mi, jes´ li cie˛ to zaniepokoiło. Mogła sie˛ załoz˙ yc´ , z˙ e wcale nie jest mu przykro. Ws´ ciekaja˛c sie˛ w duchu, sie˛gne˛ła po kawe˛. Juz˙ kilka pierwszych łyko´ w przywro´ ciło ja˛ do z˙ ycia. – Wnioskuje˛ z twojego stroju, z˙ e idziesz z nami na spacer mimo wszystko. – Sam znacza˛co popatrzył na jej sweter i solidne buty. – Oczywis´ cie. – Była wcia˛z˙ naburmuszona i nie zamierzała mu wybaczyc´ . Obecnos´ c´ Merlina pod drzwiami potraktowała jako afront. – Oczywis´ cie – powto´ rzył i dalej spokojnie pił kawe˛, chociaz˙ mine˛ło juz˙ wpo´ ł do o´ smej. Rozgniewało ja˛ to jeszcze bardziej. Ledwo zda˛z˙ yła wzia˛c´ prysznic, z˙ eby sie˛ nie spo´ z´ nic´ . A na dodatek w kuchni było gora˛co, a ona miała na sobie gruby sweter. – Chyba powinnis´ my juz˙ wyjs´ c´ – rzuciła niecierpliwie. – Nie musimy sie˛ spieszyc´ . Wrzosowiska nie znikna˛, jes´ li przyjdziemy chwile˛ po´ z´ niej. Crys podejrzewała, z˙ e Sam z satysfakcja˛ obserwuje, jak ona sie˛ poci. Wstała. – Wychodze˛ – os´ wiadczyła gniewnie. – Spotkamy sie˛ na dworze.
56
CAROLE MORTIMER
– Dobrze – odpowiedział i dalej spokojnie pił kawe˛. Ranne powietrze było mroz´ ne i czyste. Mgła opadła. Ostry, zimowy wiatr przewiał s´ wiat na wylot. W dziennym s´ wietle zamek przedstawiał jeszcze bardziej opłakany widok niz˙ o zmroku. Teraz jednak Crys wiedziała, z˙ e pozory myla˛. Odrapane s´ ciany kryja˛ w sobie luksusowe wne˛trza niezwykłej urody. ˙ wir skrzypiał pod jej butami, kiedy obchodziła Z zamek wkoło. Dotarła do dawnego ogrodu. Pod murem zauwaz˙ yła kopczyk s´ wiez˙ ej ziemi. Sam zda˛z˙ ył juz˙ pogrzebac´ psa. Musiał wstac´ bardzo wczes´ nie, z˙ eby poradzic´ sobie z zamarznie˛tym gruntem. Czy nie mo´ gł jej tego po prostu powiedziec´ ? Nie ws´ ciekałaby sie˛ głupio, z˙ e ocia˛ga sie˛ z wyjs´ ciem na spacer. Co za człowiek! Za kaz˙ dym razem, kiedy Crys uznaje go za bezdusznego egoiste˛, wychodza˛ na jaw okolicznos´ ci, kto´ re temu przecza˛. A wczorajszy pocałunek? Nie protestowała za bardzo... Ale potem sie˛ obraziła. Czy nie było w tym obłudy? – Gotowa? Odwro´ ciła sie˛ szybko. Sam stał przy starym land roverze, kto´ rego wczes´ niej nie zauwaz˙ yła. Nieprzytomny ze szcze˛s´ cia Merlin usadowił sie˛ juz˙ z tyłu. – Gotowa. Unikaja˛c spojrzenia Sama, wskoczyła do auta i usiadła obok. Zerkne˛ła na niego spod oka. Nic nie wskazywało na to, z˙ e pamie˛ta pocałunek. Na szcze˛s´ cie ona tez˙ szybko zapomniała, podziwiaja˛c droge˛, kto´ ra˛ jechali.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
57
Sam zatrzymał sie˛ na zboczu łagodnego wzgo´ rza. Przed nimi jak okiem sie˛gna˛c´ rozcia˛gał sie˛ rozległy, lekko pofałdowany teren zaros´ nie˛ty trawa˛ i niskimi krzewami. Nigdzie nie było s´ ladu ludzkich siedzib. Surowe pie˛kno krajobrazu zapierało dech w piersiach. Crys zdała sobie nagle sprawe˛, z˙ e podobnego uczucia nie doznała jeszcze nigdy w z˙ yciu. Zachwyt i spoko´ j przepełniały jej serce. – Widze˛, z˙ e cie˛ wzie˛ło. – Sam był zaskoczony. Crys spojrzała na niego błyszcza˛cymi ze szcze˛s´ cia oczami. – Cudowne miejsce. – Nie mo´ w nikomu. To najlepiej strzez˙ ony sekret w całym Yorkshire. Zas´ miała sie˛ w odpowiedzi. Całkowicie odpre˛z˙ ona szła energicznym krokiem obok Sama, a Merlin towarzyszył im, zataczaja˛c coraz wie˛ksze kre˛gi w pogoni za dzikimi kro´ likami – prawdziwymi lub wyimaginowanymi. – Dlaczego tak sie˛ zdziwiłes´ , z˙ e mi sie˛ tu podoba? – zapytała w kon´ cu. – Yorkshire albo sie˛ kocha, albo nienawidzi. Nie ma innej moz˙ liwos´ ci. – Ty kochasz to miejsce. – Tak. – Zawahał sie˛ chwile˛ i dodał: – Molly jest typowa˛ dziewczyna˛ z miasta. Lubi byc´ ws´ ro´ d ludzi, wcia˛z˙ chodzi do kina albo do teatru – no, chyba z˙ e sama gra w jakims´ przedstawieniu. Jestes´ cie przyjacio´ łkami, wie˛c mys´ lałem... Najwyraz´ niej sie˛ pomyliłem. Wiem, nie pierwszy raz – dorzucił, patrza˛c na
58
CAROLE MORTIMER
nia˛. – Wolałem sam sie˛ przyznac´ , zanim mi to wytkniesz. – Gdziez˙ bym s´ miała – odrzekła z komiczna˛ powaga˛. Sam parskna˛ł s´ miechem. Wie˛ksza˛ cze˛s´ c´ drogi przebyli w milczeniu. Mimo to oboje czuli, z˙ e ła˛czy ich dziwne porozumienie. Po powrocie do domu Crys zastanawiała sie˛, jak to moz˙ liwe. Przeciez˙ nikt nie irytował jej tak, jak on! – Znowu to robisz – powiedział, kiedy zzie˛bnie˛ci weszli z dworu wprost do kuchni. – Słucham? – zdziwiła sie˛. – Znowu us´ miechasz sie˛ zagadkowo do siebie – wyjas´ nił. Spojrzała na niego rozbawiona. – Nawia˛zuja˛c do twojej wczorajszej uwagi, zdradze˛ ci, czego nauczyła mnie mama. ,,Nigdy nie pozwo´ l, z˙ eby me˛z˙ czyzna poznał wszystkie twoje mys´ li. Niech przez cały czas pro´ buje je odgadna˛c´ ’’. – Jestes´ bardzo poje˛tna˛ uczennica˛. Czy twoi rodzice tez˙ mieszkaja˛ w Londynie? Jej rados´ c´ ulotniła sie˛ w jednej chwili. Us´ miech znikna˛ł z twarzy. – Moi rodzice zgine˛li w wypadku samochodowym szes´ c´ miesie˛cy temu – powiedziała, wracaja˛c do przygotowywania herbaty. Usłyszała, jak za jej plecami Sam bierze głe˛boki oddech. Potem zapadła cisza. Szkoda, z˙ e w takiej chwili zapytał ja˛ o rodzico´ w. Musiała powiedziec´ prawde˛. A teraz oboje nie wiedzieli, jak sie˛ zachowac´ .
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
59
Nagle zorientowała sie˛, z˙ e stana˛ł przy niej. Delikatnie przycia˛gna˛ł ja˛ do siebie i przytulił. Wtedy jeszcze miała nadzieje˛, z˙ e wytrzyma. Nie podda sie˛ emocjom i zachowa spoko´ j. Ostatecznie c´ wiczyła to przez ostatnie po´ ł roku. Najwaz˙ niejsze, z˙ eby Sam sie˛ nie odzywał. Ale on sie˛ odezwał. – Moje biedactwo – powiedział. – Wydawało mi sie˛, z˙ e to ja mam monopol na nieszcze˛s´ cie. Zreszta˛ niewaz˙ ne. Nie chodzi o mnie. Nie dziwie˛ sie˛ teraz, z˙ e o mało nie zemdlałas´ , kiedy okazało sie˛, z˙ e kopie˛ gro´ b. A ja wypominałem ci zbyt bujna˛ wyobraz´ nie˛. Przepraszam. – Ska˛d mogłes´ wiedziec´ ? Crys była teraz pewna, z˙ e Molly nie opowiadała o niej bratu, i bardzo była jej wdzie˛czna za dyskrecje˛. – Jakim cudem przez˙ yłas´ ten rok? – Pokre˛cił głowa˛ z niedowierzaniem. Crys przełkne˛ła s´ line˛. – Prosze˛ cie˛, Sam! Nie chce˛ o tym rozmawiac´ . – Pokre˛ciła głowa˛. – Chce˛... Wole˛... – Brakowało jej sło´ w. – Nasz poranny spacer sprawił mi taka˛ rados´ c´ . Tym wie˛ksza˛, z˙ e ani razu nie wro´ ciła mys´ la˛ do koszmaru ostatnich dwunastu miesie˛cy. – A ja wszystko popsułem – mrukna˛ł Sam ponuro. Wcia˛z˙ nie wypuszczał jej z obje˛c´ . Czuła na skroni jego ciepły oddech. – Nie. Naprawde˛ nie – powto´ rzyła spokojniej. – Juz˙ ci mo´ wiłam, jaki jest mo´ j stosunek do litos´ ci.
60
CAROLE MORTIMER
– To nie jest litos´ c´ ! – wybuchna˛ł, przycia˛gaja˛c ja˛ bliz˙ ej. Jes´ li nie litos´ c´ , to co? Wolała sie˛ nad tym nie zastanawiac´ . Nie odwaz˙ yła sie˛ spojrzec´ mu w oczy, ale zdecydowanym ruchem wysune˛ła sie˛ z jego us´ cisku. – Naprawde˛ nie chce˛ o tym teraz rozmawiac´ . Zrobie˛ herbate˛, dobrze? – Panaceum na wszystkie kłopoty. Wszyscy Anglicy to wiedza˛ – zmusił sie˛ do z˙ artu. – Angielki tez˙ . Z mlekiem i cukrem? – zapytała. Moz˙ e jes´ li zajmie sie˛ tak przyziemnymi sprawami jak herbata, łatwiej uda jej sie˛ zapomniec´ o tej rozmowie? – Dzie˛kuje˛, bez cukru. – Sam najwyraz´ niej wyczuł jej intencje. – Mnie tez˙ nasz spacer sprawił wielka˛ przyjemnos´ c´ . – To miło – powiedziała oboje˛tnie. Lepiej z˙ eby zaz˙ yłos´ c´ , jaka wytworzyła sie˛ przed chwila˛ mie˛dzy nimi, nie trwała zbyt długo. Nie chciała nawia˛zywac´ bliskich kontakto´ w z Samem. Ani z z˙ adnym innym me˛z˙ czyzna˛. Dosyc´ sie˛ nacierpiała w cia˛gu tego roku. Nie tylko Sam, ona takz˙ e zastanawiała sie˛, jak ´ mierc´ rodzico´ w, kto´ rzy moz˙ na było to przetrzymac´ . S zawsze wspierali ja˛ w cie˛z˙ kich chwilach, była szokiem. Kiedy dowiedziała sie˛ o wypadku, mys´ lała, z˙ e tego nie przez˙ yje. Jak widac´ , nie umiera sie˛ z powodu złamanego serca. Przez˙ yła. Co wie˛cej – nadszedł czas, kiedy poczuła rados´ c´ ze spaceru po dzikich
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
61
˙ ycie toczy sie˛, czy tego wrzosowiskach Yorkshire. Z chcesz czy nie. – Znowu to zrobiłam, prawda? – przyznała, widza˛c, z˙ e Sam przygla˛da sie˛ jej ze s´ cia˛gnie˛tymi badawczo brwiami. – To nie był tajemniczy us´ mieszek, zare˛czam ci. Zastanawiałam sie˛ nad kolejami swojego losu. Nie wiem, co mnie jeszcze spotka. – Chciałabys´ wiedziec´ ? – Sam wpatrywał sie˛ w nia˛ z taka˛ intensywnos´ cia˛, z˙ e Crys zno´ w poczuła sie˛ nieswojo. Nalez˙ ało jak najszybciej zmienic´ temat. – A kto by nie chciał? – odpowiedziała i dodała z˙ artobliwie: – Na przykład dobrze byłoby wiedziec´ , co chcesz na lunch. Sam zerkna˛ł na nia˛, a potem kiwna˛ł głowa˛, daja˛c jakby do zrozumienia, z˙ e rozumie jej intencje. – Przede wszystkim nie chce˛, z˙ ebys´ ty gotowała. Nie przyjechałas´ tu do pracy. Dasz mi sie˛ zaprosic´ na lunch? Niedaleko jest pub z zupełnie znos´ nym jedzeniem. Crys znieruchomiała. Wspo´ lny spacer po wrzosowiskach wydawał sie˛ naturalny, ale wspo´ lny lunch to juz˙ prawie randka. – Na pewno masz mno´ stwo roboty. Albo innych zaje˛c´ – wymigiwała sie˛ niezre˛cznie. ˙ adnej roboty. Ani innych zaje˛c´ – sparodiował – Z jej ton. – Dopiero co skon´ czyłem swo´ j ostatni... hm... projekt i nalez˙ y mi sie˛ odpoczynek. ˙ e tez˙ musiała przyjechac´ tu włas´ nie teraz! Z – Molly sie˛ spo´ z´ nia, ale to wcale nie znaczy, z˙ e masz obowia˛zek mnie bawic´ .
62
CAROLE MORTIMER
– Jestes´ tu od wczoraj. Czy zauwaz˙ yłas´ , z˙ eby nadmierna grzecznos´ c´ była jedna˛ z moich cno´ t? – No nie – parskne˛ła s´ miechem. – A wie˛c? W kon´ cu chodziło tylko o lunch. Czego tu sie˛ obawiac´ ? W kon´ cu spe˛dziła noc pod jego dachem. – Dobra – powiedziała, wzdychaja˛c głe˛boko. Nie be˛dzie mu tłumaczyc´ , z˙ e przez długi czas unikała kontakto´ w z ludz´ mi. Nawet wyjs´ cie na lunch traktowała jak wielka˛ wyprawe˛. – O kto´ rej wyjez˙ dz˙ amy? – Odsune˛ła pusta˛ filiz˙ anke˛ i wstała. – Pytam, bo rano nie zda˛z˙ yłam umyc´ włoso´ w i chciałabym zrobic´ to teraz. Sam wstał takz˙ e. – Dwunasta trzydzies´ ci? Wystarczy ci czasu? – Spojrzał z zachwytem na jej długi warkocz. – Oczywis´ cie. Stroje nieobowia˛zuja˛ce? – Stroje nieobowia˛zuja˛ce – potwierdził. – Be˛de˛ punktualnie – powiedziała. – Czekam. Crys starannie zamkne˛ła za soba˛ drzwi. Nie była pewna, czy nie czuje sie˛ bezpieczniej, kiedy Sam jest wobec niej nieuprzejmy. Bezpieczniej? Dziwnie to nazwała...
´ DMY ROZDZIAŁ SIO
Pub był miły i przytulny. Wybrali miejsce w pobliz˙ u wielkiego kominka, w kto´ rym buzował ogien´ . – Dzie˛ki. – Przyje˛ła z jego ra˛k mała˛ szklanke˛ piwa. – Z tego, co powiedziałes´ , wynika, z˙ e niedawno skon´ czyłes´ swoja˛ ostatnia˛ ksia˛z˙ ke˛, tak? – zapytała z zainteresowaniem, kiedy usiadł naprzeciw niej. Myja˛c włosy, postanowiła nie dopus´ cic´ wie˛cej do rozmo´ w na tematy, kto´ re wzbudzaja˛ emocje oraz – czego dowiodła ostatnia rozmowa o jej z˙ yciu osobistym – stwarzaja˛ pomie˛dzy nimi nastro´ j intymnos´ ci. Niestety wystarczyło jedno spojrzenie na Sama, z˙ eby odgadna˛c´ , z˙ e poruszyła temat, kto´ ry w nim akurat wzbudza bardzo silne emocje. Ze zmarszczonymi brwiami i ustami zacis´ nie˛tymi w wa˛ska˛ kreske˛ wpatrywał sie˛ w swoje piwo. Kiedy w kon´ cu podnio´ sł głowe˛, w jego oczach zobaczyła znany, lodowaty błysk. – Niczego podobnego nie powiedziałem. – Ale... – Crystal, ska˛d ci przyszło do głowy, z˙ e pisze˛ ksia˛z˙ ki? Teraz ona zmarszczyła brwi.
64
CAROLE MORTIMER
– Molly wspominała, z˙ e jestes´ pisarzem. – Ale nie pisze˛ ksia˛z˙ ek. – Och! Przypuszczałam... Niema˛dra. Juz˙ sie˛ przekonała, z˙ e w przypadku tego zagadkowego człowieka wszelkie przypuszczenia okazuja˛ sie˛ nietrafione. Na pytania – te osobiste – nie odpowiadał. Wiedziała o nim tyle, co przed przyjazdem, czyli prawde˛ mo´ wia˛c niewiele. Nie! Wiedziała mniej, bo włas´ nie okazało sie˛, z˙ e nie jest pisarzem. – Pisze˛ scenariusze, Crystal – burkna˛ł nieuprzejmie i zamilkł. Scenarzysta? Chyba niemoz˙ liwe. Nie da sie˛ pracowac´ dla filmu czy telewizji, siedza˛c na głuchej prowincji. – Twoja kolej – spojrzał na nia˛. – Powinnas´ teraz zawołac´ : ,,Naprawde˛? Jakie to interesuja˛ce!’’ albo ,,Fascynuja˛ce!’’ Crys szybko zamkne˛ła buzie˛. Prawde˛ mo´ wia˛c, włas´ nie sie˛ szykowała, z˙ eby wypowiedziec´ dokładnie te słowa. Co za facet! Obraził sie˛, zanim miała szanse˛ powiedziec´ cokolwiek. – Chyba z˙ e nie wiesz, z˙ e to, co robie˛, jest interesuja˛ce i fascynuja˛ce – cia˛gna˛ł z ironicznym us´ mieszkiem. Z jego miny wynikało, z˙ e nigdy by nie uwierzył, z˙ e tego rodzaju uwaga oznacza prawdziwe zainteresowanie. Crys naprawde˛ miała ogromna˛ che˛c´ dowiedziec´ sie˛ czegos´ o jego pracy, ale wiedziała juz˙ , z˙ e nie os´ mieli sie˛ zadac´ mu wie˛cej pytan´ . – Mys´ le˛, z˙ e nie moz˙ e byc´ inaczej – powiedziała
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
65
po chwili. – W przeciwnym razie nie zajmowałbys´ sie˛ tym. – Nieprawda. Musze˛ cos´ robic´ , z˙ eby nie umrzec´ z głodu. – Masz wielkiego psa do nakarmienia – pro´ bowała z˙ artem zlikwidowac´ napie˛cie, kto´ re znowu powstało pomie˛dzy nimi. – To tez˙ – przytakna˛ł. – Czy juz˙ wiesz, co be˛dziesz jadła? – Zerkna˛ł na menu, kto´ rego nawet nie otworzyła. Zrozumiała. Koniec rozmowy o jego pracy. Trudno. Moz˙ e jedzenie poprawi mu humor? Ale zbytnio na to nie liczyła. Jednak pomyliła sie˛. Kiedy kwadrans po´ z´ niej sympatyczna barmanka podała na sto´ ł talerze ze smakowicie pachna˛cymi daniami, nastro´ j natychmiast stał sie˛ lepszy. Jej sznycel był znakomity, panierka z piwnego ciasta rozpływała sie˛ w ustach. Nawet frytki nie były tłuste ani wysuszone, ale chrupia˛ce z zewna˛trz i delikatnie kremowe w s´ rodku. Sam z zadowoleniem patrzył, z jakim apetytem Crys zabrała sie˛ do jedzenia. – To wszystko zasługa tutejszego powietrza – mrukna˛ł. – Gdybys´ pomieszkała tu kilka tygodni, wro´ ciłabys´ do normy. Chyba ostatnio straciłas´ kilka kilogramo´ w. Co za człowiek! Gdyby pomieszkała kilka tygodni w jego towarzystwie, zamieniłaby sie˛ w psychiczny wrak.
66
CAROLE MORTIMER
– Dlaczego sa˛dzisz, z˙ e schudłam? – zapytała. – Łatwo zgadna˛c´ . – Oderwał sie˛ od wielkiego steku. – Masz eleganckie ubrania, ale wszystkie sa˛ na ciebie troche˛ za duz˙ e. Obra˛czka lata ci na palcu tak, z˙ e az˙ dziw, z˙ e jeszcze jej nie zgubiłas´ . Miał racje˛. Juz˙ dawno powinna zmniejszyc´ obra˛czke˛. Straciła Jamesa. Nie chciała stracic´ ostatniego materialnego s´ ladu ich zwia˛zku. Dlatego stale podkurczała palec i niemal codziennie wybierała sie˛ do jubilera. – Istny Sherlock Holmes z ciebie. – Jestem po prostu spostrzegawczy. – To bardzo istotne dla... – przerwała, przypominaja˛c sobie w sama˛ pore˛, z˙ e jego zawo´ d jest tematem tabu. – Spostrzegawczos´ c´ nie jest moja˛ najmocniejsza˛ strona˛ – powiedziała zamiast tego. – Ale na pewno potrafisz wymienic´ wszystkie składniki tego ciasta. – To prawda – potwierdziła ze s´ miechem. – Pyszne jedzenie. – Uhm. W kategorii pubo´ w to niezłe miejsce. Crys obserwowała go spod rze˛s. Sam był wykształconym człowiekiem. Jego zachowanie przy stole dowodziło, z˙ e przywykł jadac´ w duz˙ o bardziej eleganckich miejscach. Dlaczego ktos´ taki wybrał z˙ ycie w takiej głuszy? Dlaczego kontaktował sie˛ tylko z rodzina˛? Jes´ li nie liczyc´ tej kobiety – Caroline. Musiała przyznac´ – choc´ nieche˛tnie – z˙ e Sam coraz bardziej ja˛ intrygował. Nawet nie zauwaz˙ yła,
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
67
kiedy zacze˛ła sie˛ nim interesowac´ . A to nie była ma˛dra postawa. Crys musiała sie˛ cia˛gle pilnowac´ , z˙ eby nie zdradzic´ sie˛ przed Samem. Co gorsza – przestała sie˛ czuc´ swobodnie w jego towarzystwie. Kiedy po kolacji zaproponował obejrzenie filmu na wideo, wpadła w popłoch. O co chodziło? Tak naprawde˛ dobrze wiedziała. Nie mo´ wiła prawdy o swoim braku spostrzegawczos´ ci. Z zamknie˛tymi oczami mogła opisac´ Sama – kształt jego policzko´ w, kto´ re wymagały golenia dwa razy dziennie, zarys szcze˛ki, smukłe ciało i gracje˛, z jaka˛ sie˛ poruszał. Boz˙ e! Chyba zwariowała. Przed oczami stana˛ł jej James. O nim nigdy nie mys´ lała w ten sposo´ b. Jej drugie ja us´ miechało sie˛ szyderczo. Jakis´ głos w głowie szeptał, z˙ e to czysty fizyczny pocia˛g. Na domiar złego Sam wybrał miejsce nie na fotelu, ale na kanapie obok niej. Drgne˛ła, kiedy usiadł. – Cos´ nie tak, Crystal? – zapytał, kłada˛c re˛ke˛ na oparciu kanapy tuz˙ za jej plecami. – Nie. Wydawało ci sie˛. – Machne˛ła bagatelizuja˛co re˛ka˛, pewna z˙ e i tak zauwaz˙ ył sztywnos´ c´ jej ramion i niewygodna˛ poze˛, kto´ rej nie chciała zmienic´ , z˙ eby nie usia˛s´ c´ zbyt swobodnie w jego towarzystwie. – Jestes´ podenerwowana. Czy to moja wina? Bo jes´ li znowu zrobiłem cos´ ... – Nie. Wszystko w porza˛dku. Tylko z˙ e... – Tylko z˙ e nie dawała sobie rady z własnymi emocjami, ale do tego nie przyznałaby mu sie˛ nigdy. – Przepraszam,
68
CAROLE MORTIMER
ale marne ze mnie towarzystwo. Chyba jestem zme˛czona. Włas´ ciwie to... – Zrobiła ruch, jakby chciała wstac´ . – Za wczes´ nie na to, z˙ eby is´ c´ spac´ . – Odgadł, co chciała powiedziec´ . – Szczego´ lnie samotnie – dodał spokojnie. Crys zalała sie˛ rumien´ cem. – Przypominam ci – mo´ wił jakby nigdy nic – z˙ e wczoraj poszłas´ wczes´ nie do ło´ z˙ ka. Nic dobrego z tego nie wynikło. W s´ rodku nocy jeszcze nie spałas´ . Aha, nie martw sie˛, dzisiaj wezme˛ Merlina ze soba˛do sypialni. Dotkna˛ł jej włoso´ w. – Jak nazwac´ ten kolor? – zapytał, nawijaja˛c na palec jedwabiste pasmo. – Blond – odpowiedziała sztywno. Miała wraz˙ enie, z˙ e ciepło płyna˛ce z jego ra˛k postawiło na bacznos´ c´ wszystkie jej zmysły. Instynkt podpowiadał jej, z˙ eby odsuna˛c´ sie˛ jak najdalej, ale nie mogła sie˛ na to zdobyc´ . – Blond? Nie – potrza˛sna˛ł głowa˛, dalej przeczesuja˛c palcami jej włosy. – Nie przychodzi mi do głowy lepsze okres´ lenie niz˙ białozłote, chociaz˙ to i tak nie jest to. – Chyba nie sa˛dzisz, z˙ e sa˛ farbowane – oburzyła sie˛. Wiedziała, z˙ e przesadza, ale robiła wszystko, z˙ eby nie zauwaz˙ ył jej wypieko´ w i przyspieszonego oddechu. Chciała wstac´ . Nie podejrzewała, z˙ e Sam nie wypus´ ci włoso´ w z gars´ ci.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
69
– Au! Boli. – Opadła z powrotem na kanape˛. – Chciałam tylko... – Odwro´ ciła sie˛ do niego z wymo´ wka˛. – Wiem, co chciałas´ . Ciekawe tylko dlaczego. Nie podoba ci sie˛, z˙ e bawie˛ sie˛ twoimi włosami? Dobre sobie. Całe ciało ma w ogniu, a on udaje, z˙ e prowadza˛ uprzejma˛ konwersacje˛. – Ska˛dz˙ e – skłamała, odsuwaja˛c głowe˛. – Robisz cos´ , do czego na pewno cie˛ nie zache˛całam, ale... – A jednak wyprowadziło cie˛ to z ro´ wnowagi – obserwował ja˛ badawczo. – Crystal – przerwał, widza˛c, z˙ e wstaje i zabiera sie˛ do odejs´ cia. – Dlaczego wcia˛z˙ nazywasz mnie Crystal? – rzuciła ze złos´ cia˛. – Wszyscy mo´ wia˛ do mnie Crys. – Prawdopodobnie dlatego, z˙ e nie lubie˛, kiedy zalicza sie˛ mnie do kategorii ,,wszyscy’’. – Nie moz˙ esz narzekac´ na brak pewnos´ ci siebie, co? – warkne˛ła. W jego towarzystwie naprawde˛ zapominało sie˛ o dobrym wychowaniu! – Nie moge˛ – zgodził sie˛. Rozparty na kanapie obserwował ja˛ z wyraz´ nym rozbawieniem. – Poza tym Crystal brzmi duz˙ o ładniej niz˙ Crys. – Skrzywił sie˛ z niesmakiem, wymawiaja˛c jej zdrobniałe imie˛. – Powinnam sie˛ zastanowic´ , czy nie mo´ wic´ do ciebie ,,Samuelu’’ . Zachowywała sie˛ teraz jak obraz˙ one dziecko. Wiedziała o tym, ale nie mogła sie˛ powstrzymac´ . Wolała byc´ z nim w stanie wojny – czuła sie˛ wtedy bezpieczniej. – Moz˙ e i powinnas´ – odpowiedział niewzruszony
70
CAROLE MORTIMER
jej wybuchem, co doprowadzało ja˛ do szału – ale musze˛ cie˛ zmartwic´ . Zostałem ochrzczony imieniem Sam, a nie Samuel. Zrobiła z siebie idiotke˛! I po co? Sam nic sobie nie robił z jej złos´ ci. Gorzej. Był rozbawiony bardziej niz˙ kiedykolwiek przedtem. – O co chodzi, Crystal? Wydawało mi sie˛, z˙ e po wczorajszym fatalnym pocza˛tku dzisiaj mielis´ my miły dzien´ . – W głosie Sama usłyszała nute˛ zdumienia. – Owszem, mielis´ my. To znaczy – poprawiła sie˛ szybko – ja miałam. Po prostu... – z cie˛z˙ kim westchnieniem urwała. Po prostu – co? Sama nie wiedziała. Moz˙ e to, z˙ e ktos´ , kto miał byc´ tylko ,,bratem Molly’’, okazał sie˛ niepokoja˛co atrakcyjnym me˛z˙ czyzna˛? Me˛z˙ czyzna˛, kto´ ry pocia˛gał ja˛ fizycznie? To nie mogło byc´ nic głe˛bszego – przeciez˙ wcale go nie znała. Zreszta˛ wszystko jedno. Jej zainteresowanie było zdrada˛ wobec Jamesa, wobec czasu, kto´ ry ze soba˛ spe˛dzili, wobec ich miłos´ ci. – Crystal! – Sam z nieprzenikniona˛ mina˛ szedł w jej strone˛. Nawet nie drgne˛ła. Jakby nogi wrosły jej w podłoge˛. – Nie warto – zacza˛ł. – Nie warto bronic´ sie˛ za wszelka˛ cene˛. Obja˛ł ja˛ w talii i spojrzeniem poszukał jej oczu. Potem pochylił sie˛ i zacza˛ł ja˛całowac´ . Crys usłyszała jeszcze stłumiony je˛k, kto´ ry wyrwał sie˛ jej z gardła
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
71
i zatraciła sie˛ całkowicie. Bezwiednie podniosła re˛ce i zaplotła je na jego szyi. – Jestes´ taka pie˛kna – szepna˛ł po chwili. Tak włas´ nie sie˛ czuła – pie˛kna i poz˙ a˛dana. Przez cały miniony rok była emocjonalnie martwa. Wszystko, co robiła, robiła z poczucia obowia˛zku lub z przyzwyczajenia, nie z potrzeby. Sam obudził ja˛. Przypomniała sobie, z˙ e w jej z˙ yłach płynie prawdziwa krew. Na nowo odkryła z˙ ycie. Moz˙ e nawet miłos´ c´ ? Sam patrzył zdumiony na przemiane˛, jaka w niej zaszła. – Crystal... – zacza˛ł. – Sam, nie chce˛ teraz rozmawiac´ . – Powiedz mi, czego chcesz? – nalegał. Crys przełkne˛ła głos´ no. Zwilz˙ yła je˛zykiem suche wargi i, nie zdejmuja˛c oczu z ust Sama, powiedziała cicho. – Chce˛... – Halo! Czy jest ktos´ w domu? – rozległ sie˛ wesoły okrzyk gdzies´ w holu. Crys zbladła i rozgla˛dała sie˛ wokoło. Dlaczego Sam wypus´ cił ja˛ z obje˛c´ i odsuna˛ł sie˛? Kto...? W tym momencie drzwi otworzyły sie˛ z hałasem i na progu stane˛ła rozes´ miana Molly. – Niespodzianka! – zawołała z uszcze˛s´ liwiona˛ mina˛. – Załapałam sie˛ na wczes´ niejszy lot. – W pos´ piechu zdejmowała płaszcz, szalik i re˛kawiczki i rzucała je, gdzie popadnie, biegna˛c, z˙ eby sie˛ z nimi przywitac´ . – Z Londynu miałam zaraz lot do Yorku. Potem tylko wynaje˛łam samocho´ d i jestem.
72
CAROLE MORTIMER
Podskoczyła do Crys i zamkne˛ła ja˛ w niedz´ wiedzim us´ cisku. Ponad ramieniem Molly Crys wymieniła szybkie spojrzenie z Samem. Gdyby Molly pojawiła sie˛ chwile˛ po´ z´ niej, mogłaby sie˛ naprawde˛ zdziwic´ .
´ SMY ROZDZIAŁ O
Molly była tak uszcze˛s´ liwiona, z˙ e nie zauwaz˙ ała dziwnego zachowania Crys. – Alez˙ sie˛ ciesze˛, z˙ e wreszcie tu jestem! – zawołała, całuja˛c na przywitanie Sama. – Co robilis´ cie przez cały dzien´ ? – zainteresowała sie˛, kiedy juz˙ ogrzała sobie dłonie nad piecem. – Nic specjalnego – odpowiedziała Crys bez sensu, us´ wiadamiaja˛c sobie, z˙e jes´ li natychmiast nie wez´ mie sie˛ w gars´ c´ , Molly zorientuje sie˛, z˙ e cos´ jest nie tak. – Rano poszlis´ my na długi spacer na wrzosowiska. – Sam postanowił wzia˛c´ na siebie cie˛z˙ ar wyjas´ nien´ , kto´ rych Crys nie była w stanie udzielic´ . – Potem pojechalis´ my na lunch do pubu. A po południu... – Dobrze, dobrze – przerwała zniecierpliwiona Molly. – Człowiek me˛czy sie˛ od samego słuchania. – Przecia˛gne˛ła sie˛, krzywia˛c usta. – Ledwo z˙ yje˛ po tej podro´ z˙ y. Na pierwszy rzut oka nie wydawała sie˛ zme˛czona. Trening w teatrze robił swoje. Miała na sobie pie˛kny sweter w kolorze ostrego ro´ z˙ u, do tego ciemnobordowe dz˙ insy i wysokie botki w identycznym odcieniu co spodnie. Wygla˛dała pie˛knie, jak zawsze.
74
CAROLE MORTIMER
Molly miała drobna˛ twarz, klasyczne rysy i wielkie oczy. Niezalez˙ nie od okolicznos´ ci zdawała sie˛ promieniowac´ wewne˛trznym blaskiem. Dzie˛ki temu jej aktorstwo nabierało niezwykłej szlachetnos´ ci. – Moz˙ e zrobie˛ ci cos´ do jedzenia – zaproponowała Crys. – Jak znam z˙ ycie, nawet nie tkne˛łas´ tej ohydy, kto´ ra˛ podaja˛ w samolotach. – Wiesz, na co mam ochote˛? – rozpromieniła sie˛ Molly. – Na twoje wspaniałe nales´ niki. Z lodami i syropem klonowym. – Z syropem klonowym? – skrzywił sie˛ Sam. – Albo za długo siedziałas´ w Ameryce, albo jestes´ w cia˛z˙ y, siostrzyczko. – Bardzo s´ mieszne – spojrzała na niego z udanym gniewem. – Nie wywołuj wilka z lasu. – Ciekawe, o czym mo´ wisz? O cia˛z˙ y czy o nales´ nikach? Crys zostawiła przekomarzaja˛ce sie˛ rodzen´ stwo i uciekła do kuchni. Jednak od mys´ li kłe˛bia˛cych sie˛ jej w głowie nie mogła uciec, chociaz˙ bardzo chciała. Gdyby Molly sie˛ nie pojawiła, to... Ale sie˛ pojawiła. I do niczego nie doszło. Prawie do niczego. Tylko dlatego, z˙ e ktos´ wam przerwał, szeptał uparty głos w jej głowie. Miała dos´ c´ tego głosu. Co to ´ wiadomos´ c´ ? A moz˙e to druga strona jej było? S natury pro´ bowała wydostac´ sie˛ na wolnos´ c´ , porzucic´ przeszłos´ c´ i ruszyc´ do przodu? Tylko z˙ e Crys nie chciała ruszyc´ do przodu. Ejz˙ e! Czy aby na pewno?
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
75
– Poprosze˛ o nales´ niki dla dwojga – poprosił Sam, staja˛c za nia˛. Nawet nie usłyszała, jak wchodził. Zdenerwowana wypus´ ciła jajko z re˛ki. Co sie˛ z nia˛ dzieje? Wystarczyło, z˙ e Sam znalazł sie˛ w tym samym pomieszczeniu, a nerwy odmawiały jej posłuszen´ stwa. – Zobacz, co narobiłes´ – zawołała. Schyliła sie˛, z˙ eby sprza˛tna˛c´ rozbite jajo, ale tak naprawde˛ po to, z˙ eby ukryc´ rumieniec na twarzy. – Zostaw. – Sam stanowczym ruchem uja˛ł ja˛ pod łokcie i zmusił do wstania. – Nie skon´ czylis´ my rozmowy. – Utkwił w niej twarde spojrzenie. Chyba nie zamierza jej przypominac´ ... Wystarczył rzut oka, z˙ eby sie˛ przekonac´ , jak bardzo sie˛ myliła. Oczywis´ cie, z˙ e zamierza. Nie miał wzgle˛du na to, z˙ e stawia ja˛ w bardzo kłopotliwej sytuacji. Wre˛cz sprawiało mu to przyjemnos´ c´ . – Skon´ czylis´ my, Sam. Wszystko. – Nie mo´ wiła bynajmniej o rozmowie. I on to wiedział. Patrzył na nia˛ zmruz˙ onymi oczami. – Tcho´ rz! – rzucił po chwili z wyraz´ nym niesmakiem. – Byc´ moz˙ e – odpowiedziała, zagryzaja˛c wargi. – Całe szcze˛s´ cie, z˙ e Molly nie pojawiła sie˛ chwile˛ po´ z´ niej. – To zalez˙ y od punktu widzenia. Wzruszyła ramionami. Ten człowiek był z załoz˙ enia oporny na wszelkie aluzje. – Molly pewnie sie˛ dziwi, z˙ e zostawiłes´ ja˛ sama˛ chwile˛ po przyjez´ dzie – podje˛ła jeszcze jedna˛ pro´ be˛.
76
CAROLE MORTIMER
Chyba Sam w kon´ cu zrozumie, z˙ e ona nie z˙ yczy sobie jego towarzystwa? – Byc´ moz˙ e – z premedytacja˛ powto´ rzył jej odpowiedz´ sprzed chwili. – Tylko z˙ e ja nie mam obowia˛zku zabawiania Molly. – Ani mnie – rzuciła ostrzej, niz˙ chciała. Wszystko dlatego, z˙ e gdzies´ w odległym zaka˛tku ciała zno´ w odezwało sie˛ poz˙ a˛danie. – Z toba˛to bardziej rekreacja niz˙ zabawa. – Popatrzył jej bezczelnie w oczy. Ma, na co zasłuz˙ yła. – Nales´ niki be˛da˛ za pie˛c´ minut – powiedziała uprzejmie, daja˛c mu do zrozumienia, z˙ e nie podejmuje walki słownej. Sam wbił w nia˛ stalowe spojrzenie. – Chyba nie jestem juz˙ głodny. Crys odwro´ ciła sie˛ do niego, nie ukrywaja˛c zniecierpliwienia. – Zdecyduj sie˛, dobrze? Wolałabym wiedziec´ , ile nales´ niko´ w mam smaz˙ yc´ . ˙ yła na skroni pulsowała mu Odetchna˛ł głe˛boko. Z ze zdenerwowania. – W przeciwien´ stwie do ciebie nie uwaz˙ am, z˙ eby nasza... rozmowa była skon´ czona. – Odwro´ cił sie˛ na pie˛cie i wyszedł z kuchni. Crys zacisne˛ła drz˙ a˛ce palce na kuchennym blacie. Nie wiedziała, co robic´ . Do tej pory miała nadzieje˛, z˙ e przyjazd Molly rozładuje sytuacje˛. Tymczasem stało sie˛ odwrotnie. Nie wypadało przeciez˙ wyjez˙ dz˙ ac´ zaraz po jej przyjez´ dzie.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
77
A wyjazd byłby jedynym wyjs´ ciem. Byłby ucieczka˛, szepna˛ł głos. Tym razem Crys nie zamierzała oponowac´ . Oczywis´ cie, z˙ e byłby ucieczka˛, ale przeciez˙ ma prawo robic´ , co chce. Rok po s´ mierci me˛z˙ a, po´ ł roku po s´ mierci rodzico´ w! To nie jest dobry czas, z˙ eby sie˛ z kims´ wia˛zac´ . Tym bardziej z kims´ takim jak Sam. Nawet ignoruja˛c jego przykry charakter, nie miało ˙ adna kobieta nie to sensu. Sam był samotnikiem. Z dzieliła z nim z˙ ycia na tym odludziu. Nawet Caroline. Crys nie nalez˙ ała do kobiet, kto´ re lubia˛ przelotne romanse. Dlatego mo´ wia˛c ,,stop’’, posta˛piła słusznie. Nie warto wdawac´ sie˛ w zwia˛zki bez przyszłos´ ci. – Crys! – Rozpromieniona Molly wpadła do kuchni. – Tak sie˛ ciesze˛, z˙ e jestes´ . Opowiedz, co u ciebie. Nie bo´ j sie˛ – wtra˛ciła uspokajaja˛co, widza˛c, z˙ e Crys patrzy na drzwi. – Sam wyszedł z Merlinem na spacer. – Wszystko dobrze – brzmiała kro´ tka odpowiedz´ . Crys była zaje˛ta ubijaniem ciasta na nales´ niki. – Restauracja prosperuje s´ wietnie, wie˛c... – Nie pytam o prace˛ – Molly pogłaskała ja˛ po ramieniu – ale o ciebie. Crys us´ miechne˛ła sie˛ zakłopotana. – W tej chwili praca to dla mnie wszystko. – Cryssy – Molly była wyraz´ nie zmartwiona – przeciez˙ mina˛ł rok od kiedy... – urwała. – Od kiedy James nie z˙ yje – dokon´ czyła Crys cicho. – Trudniej ci to wymo´ wic´ niz˙ mnie. Zdała sobie sprawe˛, z˙ e chociaz˙ cze˛sto rozmawiały
78
CAROLE MORTIMER
przez telefon, ostatnio widywały sie˛ tylko na pogrzebach. Najpierw Jamesa, potem jej rodzico´ w. To nie były dobre okazje do rozmo´ w. Molly znała Jamesa długo, zanim przedstawiła go Crys i Crys nieraz zastanawiała sie˛, czy w przeszłos´ ci tych dwojga nie ła˛czyło cos´ wie˛cej niz˙ przyjaz´ n´ . James zapewnił ja˛ kiedys´ ze s´ miechem, z˙ e ich bliskos´ c´ nigdy nie miała erotycznych podteksto´ w, ale kto wie, czy Molly mys´ lała podobnie. – Od dawna chciałam ci cos´ powiedziec´ , Crys – zacze˛ła Molly powaz˙ nie. Crys zesztywniała. Nie była pewna, czy chce słuchac´ dalej. Bo jes´ li okaz˙ e sie˛, z˙ e jej najlepsza przyjacio´ łka kochała sie˛ w jej me˛z˙ u? Molly westchne˛ła cie˛z˙ ko. – Wiesz, od dawna mam wobec ciebie poczucie winy. W zwia˛zku z Jamesem. – Poczucie winy? – powto´ rzyła Crys z ocia˛ganiem. – Uhm. Ale moz˙ e to nie jest najlepszy moment, z˙ eby o tym mo´ wic´ . Moz˙ e nie jest, ale skoro sie˛ zacze˛ło... – Nic mi nie be˛dzie, Molly. Mo´ w. – Widzisz... Czes´ c´ , Merlin. Wro´ ciłes´ ? – przerwała, kiedy owczarek wpadł do kuchni i omal nie przewro´ cił jej z rados´ ci. Wiadomo – gdzie Merlin, tam Sam. Kobiety umilkły i spojrzały na drzwi. Sam pojawił sie˛ w progu kilka sekund po´ z´ niej. Ponure spojrzenie, jakie rzucił Crys, oznaczało, z˙ e jej nie wybaczył.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
79
– Lez˙ ec´ , Merlin! – zawołał, widza˛c, z˙ e pies liz˙ e Molly po twarzy. Merlin posłuchał natychmiast i z zainteresowaniem zacza˛ł przygla˛dac´ sie˛ kuchennym działaniom Crys. – Byłoby cudownie, gdyby wszyscy przedstawiciele me˛skiej rasy byli tacy posłuszni – westchne˛ła Molly. – Moja kochana siostrzyczko – błysna˛ł okiem Sam – wie˛kszos´ c´ z nas jest. W pewnych okolicznos´ ciach. – Wole˛ nie zgadywac´ , jakie to okolicznos´ ci – zawołała Molly. – A ty, Crys? Tez˙ wolisz nie zgadywac´ ? – Sam usiadł wygodnie na jednym z kuchennych krzeseł i popatrzył na nia˛ znacza˛co. Nie odpowiedziała. Nie była zadowolona. Jes´ li Sam dalej be˛dzie sie˛ tak zachowywac´ , Molly zaraz zorientuje sie˛, o co chodzi. – Nakryj sto´ ł, dobrze? Nales´ niki sa˛ juz˙ prawie gotowe. Sam znowu zmusił ja˛ do gwałtownej zmiany tematu. Z jego miny jasno wynikało, z˙ e dobrze sie˛ tym bawi. – Dla dwo´ ch czy dla trzech oso´ b – zapytał, wstaja˛c. – Dla trzech. Usia˛dz´ z nami, Crys – prosiła Molly. – Pamie˛tasz uczty, kto´ re robiłys´ my sobie nocami w szkole? Obie parskne˛ły s´ miechem, przypominaja˛c sobie,
80
CAROLE MORTIMER
jak wymykały sie˛ chyłkiem z internatu i z pudełkami ciasteczek pod pacha˛ wdrapywały sie˛ na mur w szkolnym parku, z˙ eby popatrzec´ na morze. Były takie dumne, z˙ e łamia˛ regulamin. – Usia˛dz´ z nami, Crys – powto´ rzył Sam za siostra˛ i nie czekaja˛c na odpowiedz´ postawił na stole trzecie nakrycie. – Moz˙ e sie˛ w kon´ cu dowiem, jakim cudem udało sie˛ wam skon´ czyc´ szkołe˛? Molly zmarszczyła nos i spojrzała na brata z nagana˛. – Oj, nie zachowuj sie˛ jak stary zgred. Tak jakbys´ nie chodził na wagary! Dzie˛ki, Crys. Wygla˛da wspaniale. – Westchne˛ła z rozkosza˛, widza˛c na talerzu rumiany nales´ nik. – Wybacz, Sam. Pokło´ cimy sie˛ po´ z´ niej. Crys gotuje jak anioł. – Drugi be˛dzie gotowy za chwile˛ – powiedziała Crys i szybko wro´ ciła do smaz˙ enia. Zastanawiała sie˛, czy Molly zamierzała powiedziec´ jej to, czego tak bardzo nie chciała usłyszec´ ? O sobie i Jamesie? Pobyt w tym domu nie be˛dzie łatwy. – Rewelacja! – Na twarzy Molly malowała sie˛ ekstaza. – Sam sie˛ zaraz przekonasz. – Juz˙ jadłem rzeczy, kto´ re przygotowała Crystal. – Co!? – Molly omal nie udławiła sie˛ nales´ nikiem. – Chcesz powiedziec´ , z˙ e zmusiłes´ ja˛, z˙ eby dla ciebie gotowała? Rozłoz˙ ył re˛ce. – Nie miała nic innego do roboty. – Sam!
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
81
– Nie złos´ c´ sie˛ tak, Molly – Crys spojrzała chłodno na Sama. – Two´ j brat ma racje˛. Do czegos´ mogłam sie˛ przydac´ . Prosze˛ – podała Samowi talerz z nales´ nikiem, a obok postawiła dwa pojemniki. – Tu sa˛lody i syrop klonowy. – Obsługa wyraz´ nie sie˛ pogorszyła – skomentował Sam drwia˛co, wskazuja˛c pie˛knie podany nales´ nik Molly. – Sam, zachowuj sie˛ – oburzyła sie˛ Molly. – Molly, to nie ma znaczenia – wzruszyła ramionami Crys. – A widzisz! – Sam popatrzył na siostre˛ z triumfem. Molly nie dała sie˛ zbyc´ . Wbiła w brata surowy wzrok. – Owszem, to ma znaczenie. – Jak widzisz, Crystal nic sobie z tego nie robi. Dlaczego przesadzasz? Wiesz, z˙ e ona gotuje duz˙ o lepiej niz˙ ty? – A co ty sobie wyobraz˙ ałes´ ? – westchne˛ła Molly z politowaniem. – Ludzie płaca˛ mno´ stwo pienie˛dzy, z˙ eby zjes´ c´ to, co ugotuje Crys, ty niewdzie˛czny człowieku. Sam znieruchomiał z widelcem wzniesionym do ust. Odwro´ cił sie˛, z˙ eby spojrzec´ na Crys. – Dlaczego ludzie płaca˛ mno´ stwo pienie˛dzy, z˙ eby zjes´ c´ to, co ugotuje Crystal? – Bo to jest C r y s t a l. – Włas´ nie to mo´ wie˛. – Tak, ale...
82
CAROLE MORTIMER
– Co ale? – Dowiedziałbys´ sie˛, gdybys´ mi nie przerywał. – Nie przerywałbym ci, gdyby to, co mo´ wisz, miało sens. Crys miała dosyc´ ich kło´ tni. – Przestan´ cie. Molly chciała powiedziec´ ... ˙ e to jest t a C r y s t a l – wpadła jej w słowo – Z zniecierpliwiona Molly. – Znowu sie˛ powtarzasz – odpowiedział Sam. – Z londyn´ skiej restauracji ,,Crystal’’. Z telewizyjnego programu ,,Crystal i jej kuchnia’’. Na Boga, Sam. Dostałes´ ode mnie na Gwiazdke˛ jej ksia˛z˙ ke˛ kucharska˛. Jes´ li Molly sa˛dziła, z˙ e informuja˛c brata, kim jest Crystal, robi cos´ dla dobra przyjacio´ łki, to sie˛ myliła. Crys obserwowała Sama uwaz˙ nie. Jako włas´ cicielka restauracji, gwiazda telewizji i autorka kucharskich bestselero´ w wzbudziła w nim wyraz´ na˛ nieche˛c´ . Patrzył na nia˛ tak, jakby nie z˙ yczył sobie przebywac´ z nia˛ pod jednym dachem.
ROZDZIAŁ DZIEWIA˛TY
Podejrzenia Crys spełniły sie˛ co do joty. Sam odłoz˙ ył widelec i wstał od stołu. Nie zjadł ani ke˛sa. – Wybaczcie mi. Włas´ nie sobie przypomniałem, z˙ e mam cos´ pilnego do zrobienia – powiedział i wyszedł. – Co mu sie˛ stało? – Molly z niedowierzaniem wpatrywała sie˛ w drzwi, za kto´ rymi znikna˛ł. – Znam go dopiero dwa dni, ale podejrzewam, z˙ e miał dosyc´ gadaja˛cych kobiet w swoim domu. – Crys wiedziała, jak bardzo jej wyjas´ nienie mija sie˛ z prawda˛, ale nie zamierzała przyznawac´ sie˛ do tego Molly. Sam miał dosyc´ tylko jednej kobiety pod swoim dachem. I była to ona, Crys. – Czy on od wczoraj zachowuje sie˛ wobec ciebie w ten sposo´ b? – Widac´ było, z˙ e na sama˛ mys´ l o tym Molly odczuwa przykros´ c´ . Co moz˙ na odpowiedziec´ na takie pytanie? – Nie. Wszystko było w porza˛dku – uspokajała przyjacio´ łke˛ Crys. – Troche˛ sie˛ zdziwił, z˙ e jestem kobieta˛. Spodziewał sie˛, z˙ e przyjedziesz z chłopakiem o imieniu Chris. Przeciez˙ jej nie powie, z˙ e stosunki mie˛dzy nimi
84
CAROLE MORTIMER
zmieniały sie˛ z minuty na minute˛ i z˙ e w kon´ cu wyla˛dowała w jego ramionach. – Wiem. Powiedział mi to, kiedy rozmawialis´ my wczoraj przez telefon. – Westchne˛ła. – Od lat opowiadam mu o swojej przyjacio´ łce Crys. – Mo´ wił mi o tym. Widac´ nie zauwaz˙ ył zwia˛zku mie˛dzy osobami, o kto´ rych słyszał – zas´ miała sie˛ Crys z przymusem. – Czy on naprawde˛ nie był dla ciebie niemiły? – Przeciez˙ ci powiedziałam, z˙ e wszystko było w porza˛dku. – To dobrze. Tak bym chciała, z˙ eby pomie˛dzy wami wszystko sie˛ ułoz˙ yło. Crys spojrzała na przyjacio´ łke˛ ze zdziwieniem. O co chodzi? Molly unikała jej wzroku? Nie była pewna, czy sobie tego nie wmo´ wiła. Zawahała sie˛, czy warto teraz dochodzic´ do prawdy. – Molly? – zacze˛ła, ale Molly z nowym zapałem rzuciła sie˛ na jedzenie. – Nic nie mo´ w – zawołała ze s´ miechem – bo mo´ j nales´ nik stygnie. – Usmaz˙ e˛ ci s´ wiez˙ y. – Crys wcia˛z˙ miała w głowie ich niedokon´ czona˛ rozmowe˛. – Słuchaj, Molly... ˙ artujesz? Ten jest wcia˛z˙ pyszny. Nie moge˛ – Z uwierzyc´ , z˙ e Sam nie wiedział, kim jestes´ . – Molly pokre˛ciła głowa˛ z politowaniem. – Ska˛d miałby to wiedziec´ ? Crys usiadła przy stole i odsune˛ła pusty talerz. Wprawdzie usmaz˙ yła dla siebie mały nales´ nik, ale tylko po to, z˙ eby sie˛ nie tłumaczyc´ , dlaczego nic nie
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
85
je. Skoro jednak Sam nie zamierzał spełniac´ obowia˛zko´ w gospodarza, ona nie musiała udawac´ , z˙ e be˛dzie cos´ jes´ c´ . – Ty nie masz telewizora, Crys, ale Sam ma. Nie wierze˛, z˙ eby chociaz˙ raz nie ogla˛dał twojego programu. Zaczynasz swo´ j trzeci sezon na antenie. On musiał cie˛ widziec´ – zawołała Molly. Jeszcze niedawno Crys tez˙ tak mys´ lała. Wczoraj, kiedy zdje˛ła beret i szalik, obawiała sie˛, z˙ e Sam ja˛ rozpoznał. Zareagowała nerwowo, bo bardzo chciała spe˛dzic´ w Yorkshire spokojny tydzien´ – z dala od restauracji, telewizyjnych studio´ w i stoso´ w ksia˛z˙ ek, do kto´ rych musiała zagla˛dac´ , przygotowuja˛c programy. Na szcze˛s´ cie jej nie rozpoznał. – Jakos´ nie moge˛ sobie wyobrazic´ Sama zasiadaja˛cego przed telewizorem, z˙ eby obejrzec´ program o gotowaniu – parskne˛ła s´ miechem Crys. – Włas´ ciwie ja tez˙ nie. Ale sa˛ jeszcze ksia˛z˙ ki. Twoja˛ dostał ode mnie w prezencie. – Miło mi, Molly, ale nie sa˛dze˛, by Sam czytał ksia˛z˙ ki kucharskie do poduszki. Załoz˙ e˛ sie˛, z˙ e odłoz˙ ył two´ j prezent na po´ łke˛ i nawet do niego nie zajrzał. – Niewdzie˛cznik. Chociaz˙ Molly pro´ bowała z˙ artowac´ , nie udawało sie˛ jej powstrzymac´ ziewania. Była wyraz´ nie zme˛czona. – Przepraszam – powiedziała, mrugaja˛c powiekami. – Ledwo z˙ yje˛. To był strasznie długi dzien´ . Oczywis´ cie. Miała za soba˛ kilkanas´ cie godzin
86
CAROLE MORTIMER
podro´ z˙ y. Tylko z˙ e Crys chciałaby, z˙ eby Molly dokon´ czyła to, co zacze˛ła mo´ wic´ przed kolacja˛. – Musze˛ sie˛ przyznac´ – westchne˛ła Molly – z˙ e to z powodu naszej wczorajszej rozmowy tak sie˛ s´ pieszyłam. Nie podobał mi sie˛ two´ j głos. Byłas´ chyba w nie najlepszym nastroju, prawda? – Ja tez˙ wie˛kszos´ c´ dnia spe˛dziłam w podro´ z˙ y. – To co? Idziemy wczes´ nie spac´ ? Dobrze nam to zrobi. Obiecuje˛, z˙ e jutro be˛de˛ usposobiona bardziej towarzysko. Wystarczy, z˙ e odes´ pie˛ ro´ z˙ nice˛ czasu. – Idz´ na go´ re˛. Ja tu posprza˛tam. – Crys poklepała Molly po ramieniu i zacze˛ła zbierac´ talerze. Miała ochote˛ pobyc´ chwile˛ sama. – Jestes´ pewna? – zawahała sie˛ Molly. – Jasne. Wez´ gora˛cy prysznic i wskakuj do ło´ z˙ ka. Ja zostane˛ i pozmywam. – Jestes´ aniołem! – Molly podskoczyła i us´ ciskała Crys serdecznie. – Bardzo sie˛ ciesze˛, z˙ e przyjechałas´ . Naprawde˛. – Popatrzyła na przyjacio´ łke˛ ciepło. – Cze˛sto rozmawiamy przez telefon, ale to nie to. Zbyt długo sie˛ nie widziałys´ my. To prawda. Obie były zaje˛te. Jedna od roku pracowała w Stanach, druga nie przestaja˛c prowadzic´ restauracji, nagrywała programy dla telewizji. Jednak po niedokon´ czonej rozmowie z Molly, Crys zastanawiała sie˛, czy to był dostateczny powo´ d. Bo jes´ li mie˛dzy Jamesem i Molly cos´ było, to moz˙ e... – Jutro be˛dziemy miały mno´ stwo czasu na rozmowy. Idz´ spac´ , Molly. W odpowiedzi Molly ziewne˛ła szeroko.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
87
– Mam nadzieje˛, z˙ e uda mi sie˛ wstac´ . Czy macie z Samem jakies´ plany na jutro? Co? Czy maja˛ z Samem jakies´ plany na jutro? Ona i Sam!? I to jest dla Molly takie oczywiste? ˙ artujesz! Oczywis´ cie, z˙e nie – odpowiedziała – Z lekko. – Mielis´ my czekac´ na ciebie. Crys zamierzała unikac´ jego towarzystwa. Jutro i zawsze. Do kon´ ca pobytu spro´ buje udawac´ , z˙ e mie˛dzy nimi nic sie˛ nie wydarzyło. Tylko czy Sam zgodzi sie˛ na te˛ komedie˛? Podejrzewała, z˙ e nie po´ jdzie jej łatwo. Zostało jeszcze pie˛c´ dni. Zwaz˙ ywszy na okolicznos´ ci – to długo. Tym dłuz˙ ej, z˙ e – chociaz˙ nie chciała sie˛ do tego przyznac´ – w ramionach Sama było jej dobrze. Przyjemnie było pierwszy raz od kilku miesie˛cy poczuc´ che˛c´ do z˙ ycia. Wiedziała jednak, z˙ e z˙ aden bliz˙ szy zwia˛zek mie˛dzy nimi nie jest moz˙ liwy. Ona prowadzi aktywne z˙ ycie w Londynie, on zakopał sie˛ na wsi. I jest jeszcze tamta kobieta – Caroline... Czy to tylko pocia˛g fizyczny? Bez miłos´ ci? Byc´ moz˙ e. Nie mogła byc´ pewna, bo niczego takiego jeszcze nie dos´ wiadczyła. Jednak zawsze jest ten pierwszy raz. Przeciez˙ nie da sie˛ zakochac´ w kims´ takim jak Sam! Niemoz˙ liwe. Dokuczliwy, arogancki, apodyktyczny i nieuprzejmy. Co wie˛cej – nigdy nie wiadomo, kiedy poczuje sie˛ dotknie˛ty. Czy ma jakies´ zalety? Crys wzruszyła ramionami. Jes´ li nawet – niełatwo je znalez´ c´ . Owszem, był dobry dla zwierza˛t i czasami dla wdo´ w. I dla Molly, kto´ ra˛ kochał, chociaz˙ oboje tak bardzo sie˛ ro´ z˙ nili. Na tym koniec.
88
CAROLE MORTIMER
– Przypuszczałem, z˙ e jeszcze tu be˛dziesz i sie˛ nie pomyliłem. Sam wszedł do kuchni tak cicho, z˙ e na jego widok Crys podskoczyła gwałtownie i omal nie upus´ ciła talerzy, kto´ re włas´ nie sprza˛tała ze stołu. – Chyba powinnas´ brac´ cos´ na uspokojenie. Jes´ li be˛dziesz tłukła talerze przy byle okazji, twoja restauracja bardzo szybko przestanie byc´ zyskownym interesem. Odwro´ ciła sie˛ gwałtownie i rzuciła mu ws´ ciekłe spojrzenie. Jakim prawem ja˛ poucza? To jego obecnos´ c´ z´ le na nia˛ wpływa. – Nie stłukłam ani jednego twojego talerza – warkne˛ła. – A moja restauracja ma sie˛ s´ wietnie. Sam wcale sie˛ nie przeja˛ł złos´ cia˛ Crys. Znowu wzruszył ramionami. – To była tylko rada. Tylko rada! Akurat! Prowokował ja˛, a ona dawała sie˛ prowokowac´ . Trudno sie˛ dziwic´ – nie była w najlepszej formie. Ten człowiek budził w niej tak kran´ cowo sprzeczne uczucia, z˙ e sie˛ pogubiła, a on natychmiast wykorzystał jej słabos´ c´ . – Dzie˛kuje˛ za rade˛. Be˛de˛ o niej pamie˛tac´ – wycedziła chłodno. – Nie mam wa˛tpliwos´ ci, z˙ e be˛dziesz. – Zbliz˙ ył sie˛ i ostentacyjnie jej sie˛ przyjrzał. – Wie˛c to ty jestes´ Crystal James. A jednak słyszał o niej. Tylko udawał, z˙ e nie rozumie, co mo´ wi do niego Molly. – Znalazłem w bibliotece ksia˛z˙ ke˛, kto´ ra˛ dostałem
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
89
od Molly na Gwiazdke˛ – wyjas´ nił. – Masz całkiem niezła˛ fotke˛ na okładce. – Miło, z˙ e to doceniłes´ . – Crys nie drgna˛ł na twarzy z˙ aden mie˛sien´ . Była przekonana, z˙ e komplement miał tylko zmylic´ jej czujnos´ c´ . Zbierała siły, z˙ eby odeprzec´ atak, kto´ rego spodziewała sie˛ lada chwila. Sam zachowywał sie˛ nieco za uprzejmie. Nie moz˙ na wierzyc´ w szczeros´ c´ czyichs´ intencji, jes´ li w jego oczach widac´ krytyczny błysk. – Hm... – pokre˛cił głowa˛. – Taka młoda, a taka sławna. – Raczej popularna. W kre˛gach telewizyjnych widzo´ w. – Jak zwał, tak zwał. Ale młoda. – Niezbyt młoda. Zda˛z˙ yłam skon´ czyc´ studia, potem wyjechałam do Paryz˙ a, z˙ eby uczyc´ sie˛ gotowania u wybitnych francuskich kucharzy. Przepracowałam w londyn´ skich restauracjach kilka lat, zanim otworzyłam własna˛. Nie mo´ wia˛c o tym, z˙ e zda˛z˙ yłam tez˙ wyjs´ c´ za ma˛z˙ i owdowiec´ . A do tego wszystkiego zrobiłam serie˛ programo´ w telewizyjnych i wydałam ksia˛z˙ ke˛. To wszystko była prawda. Crys nie wiedziała juz˙ , czy Sam naprawde˛ szuka zaczepki, czy to ona czepia sie˛ jego kaz˙ dego słowa. Nabrała powietrza, z˙ eby sie˛ uspokoic´ . Przede wszystkim on nie moz˙ e zauwaz˙ yc´ , jak łatwo jest mu wyprowadzic´ ja˛ z ro´ wnowagi. – Chyba przypadkiem wstrzeliłam sie˛ w oczekiwania, kto´ re wisiały w powietrzu. Otworzyłam resta-
90
CAROLE MORTIMER
uracje˛, reszta przyszła sama. Nic o tym nie wiedza˛c, znalazłam sie˛ w odpowiednim miejscu we włas´ ciwym czasie – zas´ miała sie˛ z przymusem. Mo´ wiła prawde˛. Do dzisiaj nie mogła wyjs´ c´ ze zdziwienia, jak szybko to sie˛ stało. Z dnia na dzien´ z szefowej restauracji – popularnej restauracji, trzeba to przyznac´ – zmieniła sie˛ w telewizyjna˛gwiazde˛. Od tej pory nawet tak przyziemna czynnos´ c´ , jak robienie zakupo´ w na miejscowym targu, bywała komentowana publicznie. Crys wcale nie była pewna, czy kiedykolwiek to polubi. W obcym tłumie zdecydowanie wolała pozostac´ anonimowa˛ osoba˛. Zacze˛ło sie˛ od tego, z˙ e pewien telewizyjny producent odkrył jej restauracje˛ i zachwycił sie˛ serwowanym tam jedzeniem. Kiedy pierwszy raz zaproponował jej prowadzenie własnego programu kulinarnego, odmo´ wiła zdecydowanie. W zupełnos´ ci wystarczało jej to, co robi. Przekonała go, z˙ e wybrał nieodpowiednia˛ osobe˛. Facet miał jednak swoja˛ wizje˛ i był uparty. Po kilku miesia˛cach nagabywania, Crys – troche˛ z ciekawos´ ci, a troche˛ dla s´ wie˛tego spokoju – zgodziła sie˛ na jeden program. A potem juz˙ poszło. – Byc´ moz˙ e – powiedział Sam sceptycznie. – Ale nie sa˛dze˛ tez˙ , aby two´ j wygla˛d nie miał istotnego wpływu na twoja˛ kariere˛. – Czy zechciałbys´ wyjas´ nic´ , co masz na mys´ li? – Crys miała ochote˛ zabic´ go wzrokiem. – Jestem pewien, z˙ e z˙ adnemu producentowi nie zalez˙ ałoby na tobie, gdybys´ była gruba i miała czterdzies´ ci lat.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
91
Gruba i czterdziestoletnia. Tez˙ cos´ ! W obecnos´ ci Sama nie było łatwo dotrzymac´ postanowien´ i zachowywac´ sie˛ jak człowiek cywilizowany. Crys zagryzła wargi, z˙ eby powstrzymac´ cisna˛ca˛ sie˛ na usta odpowiedz´ . – Nie mys´ le˛, z˙ eby mo´ j wygla˛d w jakikolwiek sposo´ b wpłyna˛ł na telewizyjny sukces i... – Jes´ li tak, to z´ le mys´ lisz – powiedział z bezlitosna˛ szczeros´ cia˛. – Kiedy tak na ciebie patrze˛, to nie mam wa˛tpliwos´ ci, z˙ e wpływa, i to znacza˛co. ,,Kiedy tak na nia˛ patrzy...’’ Niech lepiej uwaz˙ a, bo zaraz be˛dzie musiał przestac´ na nia˛ patrzec´ . Byc´ moz˙ e jest nieduz˙ a, ale potrafi mocno uderzyc´ . Bez skrupuło´ w umies´ ci pie˛s´ c´ na nosie kaz˙ dego faceta, kto´ ry na to zasłuz˙ y. Mało co dałoby jej ro´ wnie wielka˛ satysfakcje˛, jak cios w sam s´ rodek jego us´ miechnie˛tej twarzy. – Na twoim miejscu nie robiłbym tego – odezwał sie˛ spokojnie. – Słucham!? – Na twoim miejscu czym pre˛dzej porzuciłbym che˛c´ wymierzenia mi kary cielesnej, kto´ ra˛ to groz´ be˛ odczytuje˛ w stalowym błysku twoich pie˛knych szarych oczu. – Tu Sam popatrzył na nia˛ z mina˛ niewinia˛tka. – Potrafisz byc´ nieobliczalna, kiedy ktos´ doprowadzi cie˛ do ostatecznos´ ci, prawda? – upewnił sie˛ z niekłamanym zachwytem w głosie. Arogant! Cyniczny prowokator! – mys´ lała z furia˛. – Wolałbym jednak doprowadzic´ cie˛ do ostatecznos´ ci z zupełnie innego powodu.
92
CAROLE MORTIMER
Nagle znalazł sie˛ blisko niej – duz˙ o bliz˙ ej, niz˙ by sobie z˙ yczyła. – Wiesz co, Sam? – zapytała słodko. – Spadaj sta˛d – powiedziała, widza˛c, z˙ e patrzy na nia˛ z oczekiwaniem. ˙ e wyleci z kuchni jak Była pewna, z˙e sie˛ rozzłos´ ci. Z oparzony. Tymczasem on ku jej ogromnemu zdziwieniu – poła˛czonemu z ro´ wnie wielkim rozczarowaniem ´ miał sie˛ tak, z˙e łzy – rykna˛ł głos´ nym s´ miechem. S ˛ napłyneły mu do oczu. I w jednej chwili zmienił sie˛ z dokuczliwego ponuraka w czaruja˛cego me˛z˙ czyzne˛. Crys wiedziała, z˙ e bez trudu poradzi sobie z niegrzecznym, zaczepnym i odstre˛czaja˛cym Samem. Jednak Sam pełen chłopie˛cego uroku, z rozes´ mianymi zielonymi oczami, był duz˙ o trudniejszym przeciwnikiem. Tak trudnym, z˙ e Crys nie była w stanie zrobic´ kroku, kiedy połoz˙ ył dłonie na jej ramionach i pocałował ja˛ mocno w usta. – Dlaczego to zrobiłes´ ? – spytała z oburzeniem, kiedy sie˛ wyprostował. – Poniewaz˙ jestes´ , jaka jestes´ . – Nie tracił dobrego humoru. – Troche˛ naiwna, troche˛ kolczasta i niesamowicie pocia˛gaja˛ca. Crys z pełna˛ ws´ ciekłos´ ci rozpacza˛ zastanawiała sie˛, dlaczego dotyk jego warg i szorstkos´ c´ policzka sprawiały jej przyjemnos´ c´ . Pro´ bowała wymys´ lic´ odpowiedz´ , ale nic włas´ ciwego nie przychodziło jej do głowy. Jakim prawem? Za kogo on sie˛ miał? Był tylko bratem Molly. To Molly go uwielbiała, nie Crys.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
93
– Nigdy wie˛cej tego nie ro´ b – wyrzuciła z siebie w kon´ cu. – Bo co? – zapytał. Ten jego us´ miech! Crys robiła wszystko, z˙ eby nie ulec sile tego us´ miechu. – Bo nie chce˛ robic´ przykros´ ci Molly i opowiadac´ , z˙ e jej brat, wykorzystuja˛c okolicznos´ ci, napastuje kobiete˛, ale... – ...zrobie˛ to, jez˙ eli zostane˛ zmuszona – dokon´ czył za nia˛ z powaga˛. – ,,Wykorzystuja˛c okolicznos´ ci, napastuje kobiete˛’’. Co za staromodne okres´ lenie. Crys spokojnie wytrzymała jego spojrzenie. – Jestem staromodnym typem kobiety. – To znaczy? – Z przymruz˙ onymi oczami czekał na odpowiedz´ . – Jestem pewna, z˙ e sam do tego dojdziesz. – Tez˙ jestem tego pewien. Skoro tak, niech stanie sie˛ to jak najpre˛dzej. Sam musi zrozumiec´ , z˙ e Crys nie chce wdawac´ sie˛ z nim w romans. – A wie˛c nasza˛ rozmowe˛ moz˙ na uznac´ za skon´ czona˛. Teraz jes´ li pozwolisz, chciałabym skon´ czyc´ porza˛dki i is´ c´ spac´ . – Sama? – Owszem – warkne˛ła rozjuszona. Policzki miała czerwone ze wstydu, bo w pewnym sensie swoim zachowaniem pozwoliła mu na te˛ bezczelna˛ poufałos´ c´ . – Wydawało mi sie˛, z˙ e wyraz´ niej nie moz˙ na dac´ do zrozumienia, z˙ e... – Wyraz´ niej nie moz˙ na – przytakna˛ł.
94
CAROLE MORTIMER
– No to dlaczego wcia˛z˙ mamy z tym problem? – Nie my, ale ty masz problem – poprawił. – Gdybys´ naprawde˛ chciała trzymac´ sie˛ ode mnie z daleka, umiałbym zachowac´ podobny dystans. Ta rozmowa trwa juz˙ za długo. Crys czuła sie˛ zme˛czona. – Przez wzgla˛d na Molly spro´ bujmy zachowywac´ sie˛ jak zwykli znajomi – zaproponowała, staja˛c naprzeciw niego. – Dawno przestalis´ my byc´ dla siebie zwykłymi znajomymi, Crystal – powiedział. – Chociaz˙ nie. Nigdy nie osia˛gne˛lis´ my tej fazy znajomos´ ci. Miał racje˛. Crys us´ wiadomiła sobie, z˙ e na starcie ona i Sam byli sobie zupełnie obcy. Zaraz potem jednym skokiem doszli do stanu bliskos´ ci – fizycznej i emocjonalnej. Pomine˛li wszelkie etapy pos´ rednie, co przynajmniej w jej wypadku było dos´ wiadczeniem traumatycznym. – To prawda – przyznała z trudem. – Tym bardziej musimy pro´ bowac´ . Nie chce˛ robic´ przykros´ ci Molly. – Pro´ bowac´ zawsze moz˙ na – zgodził sie˛ Sam. – Natomiast to, czy nam sie˛ uda, czy nie, to juz˙ zupełnie inna sprawa. Jej na pewno nie be˛dzie łatwo. Reagowała przeciez˙ na wszystkie jego uwagi, komentowała w głowie kaz˙ dy jego ruch – czy tego chciała, czy nie. A jes´ li chodzi o Sama? Nie wiadomo. On z wyraz´ na˛ przyjemnos´ cia˛ sprawdzał reakcje Crys. Ale z˙ eby je obserwowac´ , musiał je wczes´ niej wywołac´ .
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
95
– Ide˛ spac´ – oznajmił, podchodza˛c do drzwi. – Niczego sie˛ nie obawiaj. Wezme˛ Merlina do swojego pokoju. – Zatrzymał sie˛ w progu i spojrzał na nia˛. Wykrzywił sie˛ złos´ liwie, czy tylko tak sie˛ jej zdawało? – Byc´ moz˙ e to prawda, z˙ e twoja telewizyjna sława jest wynikiem tego, z˙ e znalazłas´ sie˛ w odpowiednim miejscu we włas´ ciwym czasie, ale w tej chwili jestes´ w moim miejscu i w moim czasie. Jes´ li fakt, z˙ e jestes´ osoba˛ publiczna˛, naruszy w jakikolwiek sposo´ b moja˛ prywatnos´ c´ – tu Sam przybrał lodowaty ton – wyprosze˛ cie˛ natychmiast z mojego domu. Czy to jasne? Crys dumnie uniosła głowe˛. – Jasne – odpowiedziała ro´ wnie chłodno. Poczuła sie˛ pewniej. Takiemu Samowi łatwiej dac´ odpo´ r. Wytrzyma te pie˛c´ dni w Yorkshire, a potem wyjedzie i nigdy wie˛cej go nie spotka. Szkoda tylko, z˙ e w ogo´ le go spotkała.
ROZDZIAŁ DZIESIA˛TY
– Rozumiem, Molly, z˙ e to twoja najlepsza przyjacio´ łka, ale nie rozumiem, dlaczego musiałas´ zaprosic´ tutaj kogos´ takiego jak ona! Crys schodziła akurat ze schodo´ w, kiedy usłyszała głosy dochodza˛ce z salonu. Była dopiero o´ sma rano. Zdziwiła sie˛, z˙ e Molly i Sam wstali wczes´ niej od niej. Pocza˛tkowo chciała is´ c´ prosto do kuchni – nie zamierzała przeszkadzac´ rodzen´ stwu w rozmowie – ale słowa Sama sprawiły, z˙ e zamarła w po´ ł kroku. ,,Kogos´ takiego jak ona’’? Czy to moz˙ liwe, z˙ eby Sam mo´ wił o niej? Ale o kim innym miałby mo´ wic´ ? Crys nie usłyszała odpowiedzi Molly. – Owszem, mo´ wiła mi – cia˛gna˛ł Sam. – Rozumiem, z˙ e to był dla niej trudny czas. Mimo to Crystal James jest ostatnia˛ osoba˛, kto´ ra˛ powinnas´ tu zapraszac´ . Crys zmarszczyła brwi. Co on chciał przez to powiedziec´ ? Ale sytuacja! Stoi na schodach i bezwstydnie podsłuchuje prywatna˛rozmowe˛ Molly z bratem. Jednak nie mogła odejs´ c´ – nawet jes´ li od tego zalez˙ ałoby jej z˙ ycie. Miała nogi jak z z˙ elaza. – Molly! – Sam wydawał sie˛ zirytowany na siost-
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
97
re˛. – Tak, to musiało byc´ dla niej straszne. Zaraz po s´ mierci me˛z˙ a. Jednak nie zmienia to faktu, z˙ e... – Rozumiem, z˙ e nie chcesz, z˙ eby Crys tu była, tak?! – niemal krzykne˛ła Molly. W jej głosie była złos´ c´ i rozz˙ alenie. – Nie chce˛ – potwierdził. – A ty, bardziej niz˙ ktokolwiek inny, powinnas´ rozumiec´ dlaczego. Crys zabrakło tchu. Ska˛d wzie˛ła sie˛ w nim tak gwałtowna nieche˛c´ do niej? Zgoda. Stosunki pomie˛dzy nia˛ a Samem nie układały sie˛ najlepiej. Moz˙ na powiedziec´ , z˙ e przybierały formy ekstremalne, ale nigdy nie sa˛dziła, z˙ e jej osoba budzi w nim az˙ taka˛ wrogos´ c´ . – Sam, mine˛ło dziesie˛c´ lat. – Molly dalej mo´ wiła na tyle głos´ no, z˙ e Crys dokładnie rozro´ z˙ niała słowa. – Czy nie uwaz˙asz, z˙e juz˙ najwyz˙szy czas cos´ zmienic´ ? – Ja sie˛ zmieniłem. To inni ludzie sie˛ nie zmienili. – Tego nie wiesz, Sam. – I nie chce˛ wiedziec´ . A juz˙ na pewno nie be˛de˛ sprawdzac´ , co mys´ li twoja przyjacio´ łka Crystal. – Dlaczego ja˛ tak nazywasz? – Crystal? – Moz˙ na było sobie wyobrazic´ , z˙ e Sam wzrusza ramionami, słysza˛c pytanie siostry. – Bo Crys to me˛skie imie˛. O co ci chodzi? – O nic – mrukne˛ła Molly. – Ona ci sie˛ podoba, prawda? – To nie ma z˙ adnego zwia˛zku z tym, o czym mo´ wimy. Celowo zmieniasz temat, Molly. – Taaak? – zdziwiła sie˛ niewinnie. – Nie jestem tego całkiem pewna.
98
CAROLE MORTIMER
– Co to ma znaczyc´ ? – zdenerwował sie˛ Sam. – Molly, ostrzegam cie˛. Nie pro´ buj swatac´ mnie ze swoja˛ przyjacio´ łka˛. Crystal jest osoba˛ publiczna˛. Włas´ cicielka˛ znanej restauracji w Londynie, a ja... – A ty z˙ yjesz jak pustelnik w najbardziej zapadłej dziurze w Yorkshire – dokon´ czyła Molly. – Ale nie zawsze tak było, przypomnij sobie. Mo´ głbys´ mi ˙ e nie przysia˛c, z˙ e nigdy nie z˙ al ci dawnego z˙ ycia? Z chciałbys´ ... – Nie. Nigdy! – odpowiedział stanowczo. – Nie z˙ ałuje˛ tamtego z˙ ycia – ani ludzi, ani miejsc. To tylko blichtr i pozory. Crystal obraca sie˛ teraz pos´ ro´ d takich ludzi. Rusz sie˛, nakazała sobie Crys. Usłyszałas´ juz˙ dosyc´ . Rusz sie˛, zanim kto´ res´ z nich wyjdzie z pokoju i zobaczy, z˙ e ich podsłuchujesz. Zacze˛ła cicho is´ c´ w kierunku kuchni, kiedy dotarły do niej ostatnie słowa Sama. – I jeszcze jedno. Crystal sa˛dzi, z˙ e jestem twoim bratem. Co to znaczy? Przeciez˙ Sam jest bratem Molly. Stała za daleko, z˙ eby zrozumiec´ odpowiedz´ Molly. Zreszta˛ było jej wszystko jedno. I tak usłyszała zbyt wiele. Weszła do kuchni. Na jej widok Merlin podnio´ sł sie˛, ale tym razem nie przyszło jej do głowy, z˙ eby sprawdzic´ , jakie ma wobec niej zamiary. Bezwiednie podrapała go za uchem. Niesamowite. Z tego, co usłyszała, jasno wynika, z˙ e Sam nie jest bratem Molly. A jes´ li nie jest jej bratem, to kim dla niej jest?
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
99
Crys przypomniała sobie, z˙ e złos´ cił sie˛, kiedy nazywała go Samem Bartonem. Nalegał, z˙ eby mo´ wiła do niego po imieniu. Czyz˙ by dlatego, z˙ e jego nazwisko brzmiało inaczej? W takim razie kim był ten człowiek? Nalała do kubka kawe˛ i zdezorientowana usiadła przy stole. W szkole przez cały czas Molly opowiadała o swoim bracie Samie. Wspaniałym, genialnym Samie. Uwielbiała go. Tak samo zreszta˛ jak teraz. Czyz˙ by to nie było siostrzane uwielbienie? Molly wspomniała, z˙ e mine˛ło dziesie˛c´ lat. Dziesie˛c´ lat od czego? Dokładnie dziesie˛c´ lat temu chodziły do szkoły i mieszkały razem w internacie. Tylko co z tego? – O! Jestes´ ! – zawołała Molly, wchodza˛c do kuchni. Co najdziwniejsze – nie była zakłopotana, ale wyraz´ nie zadowolona, z˙ e ja˛ widzi. Wygla˛dała pie˛knie i s´ wiez˙ o. Po wczorajszym zme˛czeniu nie został nawet s´ lad. – Zastanawialis´ my sie˛ włas´ nie z Samem, czy juz˙ sie˛ obudziłas´ , z˙ eby po´ js´ c´ z nami na spacer. Merlin czeka. Crys zmarszczyła brwi. Dobrze wiedziała, z˙ e jeszcze kilka minut temu nie było mowy o z˙ adnym spacerze. Co najdziwniejsze, Molly wcale nie przejmowała sie˛ dyskusja˛ z bratem – nie, nie z bratem. Z Samem. Jak ona to robiła? Crys po kaz˙ dej słownej potyczce z Samem czuła sie˛ jak z˙ołnierz, kto´ ry z wielkim trudem unikna˛ł s´ mierci na polu walki. – Dobrze spałas´ ? – Molly przyjrzała sie˛ jej z troska˛. – Jestes´ taka blada.
100
CAROLE MORTIMER
Pewnie. Nie dos´ c´ , z˙ e nie wie, jakie stosunki ła˛cza˛ Molly z Samem, to jeszcze usłyszała, z˙ e nie jest tu mile widziana. Gorzej – z˙ e gospodarz domu wcale nie chce jej tu widziec´ . W takiej sytuacji ona takz˙ e nie chciała tu byc´ . A jes´ li chodzi o Sama, to jeszcze niedawno Crys nie wahałaby sie˛ ani chwili. Zapytałaby Molly wprost, o co chodzi. Zrobiłaby tak dziesie˛c´ lat temu, rok, a nawet tydzien´ temu... Ale po wczorajszej niedokon´ czonej rozmowie o Jamesie czuła, z˙ e zawisł nad nimi cien´ czegos´ niedopowiedzianego. Sprawa niejasnego pokrewien´ stwa z Samem tylko pogorszyła sprawe˛. – Dzie˛ki. Spałam dobrze. To nie było kłamstwo. Blados´ c´ była wynikiem rewelacji, kto´ re podsłuchała zaledwie kilka minut wczes´ niej. – W takim razie co powiesz na poranny spacer? – Dzisiaj sobie daruje˛, dobrze? Musze˛ zatelefonowac´ w kilka miejsc. – Specjalnie wyje˛ła komo´ rkowy telefon i pokazała go Molly. – Wybaczysz mi, prawda? – Miałas´ zapomniec´ o pracy, Crys! – zawołała wyraz´ nie rozczarowana Molly. – Obiecałas´ mi to. Crys us´ miechne˛ła sie˛ przepraszaja˛co. – Nie umiem, Molly. Dobrze o tym wiesz. – Chyba moz˙ esz odłoz˙ yc´ to na po´ z´ niej – nie uste˛powała Molly. Oczywis´ cie, z˙ e mogła. Ale nie chodziło przeciez˙ o telefony. Crys potrzebowała chwili samotnos´ ci.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
101
Chciała przemys´ lec´ wszystko, co usłyszała. Musiała zdecydowac´ , co robic´ . Za nic nie be˛dzie im towarzyszyc´ . Po tym, co powiedział Sam, nie wiedziałaby, o czym z nimi rozmawiac´ . A na spacer mogła po´ js´ c´ sama. – Nie. Musze˛ jak najszybciej porozmawiac´ z Gerrym – odpowiedziała stanowczo. Gerry kierował jej restauracja˛ i Molly dobrze go znała. – Be˛dziesz miała Sama tylko dla siebie – dodała. – Zbyt duz˙ a dawka Sama naraz moz˙ e byc´ szkodliwa – Molly skrzywiła sie˛ komicznie. Włas´ nie! Crys przekonała sie˛ o tym na własnej sko´ rze. – Jestes´ cie gotowe? – zapytał burkliwie Sam, staja˛c w drzwiach. Był s´ wiez˙ o ogolony – pewnie ze wzgle˛du na Molly. – Dzien´ dobry – powitała go Crys wyja˛tkowo uprzejmie. Niech wie, z˙ e dobre wychowanie obowia˛zuje go nawet wobec niechcianych gos´ ci. – Dzien´ dobry – odburkna˛ł. Molly podniosła sie˛ z ocia˛ganiem. – Ide˛ włoz˙ yc´ kalosze. – Tylko sie˛ pospiesz. Crys nie mogła sie˛ powstrzymac´ . Przygla˛dała sie˛ im, poszukuja˛c w ich rysach s´ lado´ w podobien´ stwa s´ wiadcza˛cych, z˙ e wbrew temu, co mo´ wił Sam, sa˛bratem i siostra˛. Ale Molly miała jasna˛ cere˛, rude włosy i orzechowe oczy, a on był ciemnowłosy i zielonooki. Zero podobien´ stwa. A jednak Crys pamie˛tała, z˙ e kiedy pierwszy raz zobaczyła Sama ogolonego,
102
CAROLE MORTIMER
miała wraz˙ enie, z˙ e go zna. Musieli wie˛c miec´ jakies´ wspo´ lne cechy, kto´ rych dzisiaj nie udało sie˛ jej wypatrzyc´ . Potrza˛sne˛ła głowa˛. Tego mogła dowiedziec´ sie˛ tylko od niego, ale on nigdy jej nie powie. – Dlaczego tak mi sie˛ przygla˛dasz? – zapytał nieuprzejmie. – Przepraszam. – Zawstydzona uciekła wzrokiem. Zapomniała sie˛ po wyjs´ ciu Molly i nie przestała na niego patrzec´ . Była zbyt zaje˛ta swoimi mys´ lami. A on oczywis´ cie nie zamierzał jej tego darowac´ . – Nie idziesz z nami? – zapytał, widza˛c, z˙ e nie włoz˙ yła swoich turystycznych buto´ w. – Nie. Zostane˛, jes´ li nie masz nic przeciw temu. Nie zdziwiłaby sie˛, gdyby nie chciał zostawic´ jej samej w swoim domu. – Ro´ b, na co masz ochote˛ – powiedział oboje˛tnie i odwro´ cił sie˛, z˙ eby włoz˙ yc´ kurtke˛. – Nie lubisz, kiedy po twoim domu kre˛ca˛ sie˛ obcy ludzie, prawda? – odezwała sie˛, obserwuja˛c go uwaz˙ nie. Zastygł w bezruchu. – Co chcesz przez to powiedziec´ ? – Spojrzał na nia˛ podejrzliwie. – Nic – potrza˛sne˛ła głowa˛. – Pytam, bo nie wiem, czy ci nie przeszkadza, z˙ e tu zostane˛. – Przeciez˙ ci mo´ wiłem, z˙ ebys´ robiła, na co masz ochote˛. – Zrobił krok w jej strone˛. – Dobrze spałas´ ? Jestes´ bardzo...
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
103
– Blada – dokon´ czyła. – Wiem. Molly juz˙ mi to powiedziała. – Wie˛c jak z tym spaniem? – dopytywał sie˛. – Dzie˛kuje˛. W porza˛dku. Tylko... Sa˛ chwile, kiedy człowiek woli pobyc´ we własnym towarzystwie. Spro´ buj to zaakceptowac´ , dobrze? Spro´ buj tego nie zaakceptowac´ , pomys´ lała ponuro. Szczego´ lnie po tym, co niedawno powiedziałes´ Molly. – To znaczy, z˙e teraz taka chwila nadeszła – unio´ sł drwia˛co brwi. – Z tego, co słyszałem od Molly, za duz˙o czasu spe˛dzasz we własnym towarzystwie. Zaczerwieniła sie˛. – Byc´ moz˙ e. Nie miała zamiaru mu mo´ wic´ , z˙ e przez cały rok unikała towarzystwa. Oczywis´ cie spotykała sie˛ z ro´ z˙ nymi ludz´ mi – słuz˙ bowo. Nie da sie˛ inaczej, jes´ li prowadzi sie˛ restauracje˛ i wyste˛puje w telewizji. Sam nie popus´ cił. – Nie uwaz˙ asz, z˙ e dzisiaj mogłabys´ sobie darowac´ te˛ chwile˛? Molly moz˙ e byc´ przykro. Ostatecznie przyjechała z Nowego Jorku, z˙ eby sie˛ z toba˛ spotkac´ . – Z toba˛ tez˙ . – Owszem, ze mna˛ tez˙ . Na pewno dobrze sie˛ czujesz? Wszystko w porza˛dku? – Nagle zawahał sie˛. Crys zauwaz˙ yła, z˙ e uwaz˙ nie sie˛ jej przygla˛da. – Długo jestes´ na dole? – zapytał jakby nigdy nic. – Nie. Niedługo, ale dos´ c´ długo, z˙ eby usłyszec´ to, co powiedziałes´ .
104
CAROLE MORTIMER
Podeszła do zlewu i zacze˛ła myc´ kubek. Nie chciała patrzec´ mu w oczy, z˙ eby sie˛ nie wydało, z˙ e kłamie. Nie miała wa˛tpliwos´ ci, z˙ e Sam od razu by ja˛ przejrzał. O ile juz˙ jej nie przejrzał. Sam podszedł do niej i odwro´ cił ja˛ przodem do siebie. – Mo´ wi sie˛, z˙ e ci, co podsłuchuja˛, nigdy nie usłysza˛ niczego dobrego na swo´ j temat. – Naprawde˛? Bo mnie uczono, z˙ e nie nalez˙ y mo´ wic´ za plecami niczego, czego nie moz˙ na powiedziec´ człowiekowi prosto w oczy. – Mnie tez˙ tego uczono. Nie rozmawialis´ my o tobie, Crystal, tylko... Tylko o sytuacji. – Pierwszy raz w z˙ yciu ktos´ nazywa mnie sytuacja˛ – parskne˛ła. Teraz ona mogła pozwolic´ sobie na ironie˛. – Crystal... – Molly schodzi po schodach – przerwała mu stanowczym tonem. Wydawało sie˛, z˙ e Sam che˛tnie wysłałby Molly na koniec s´ wiata. Opanował sie˛ jednak. Wzia˛ł głe˛boki oddech i dopiero wtedy pus´ cił ramie˛ Crys. – Porozmawiamy po´ z´ niej. Najpierw Molly chciała porozmawiac´ z nia˛ ,,jutro’’, teraz Sam przełoz˙ ył rozmowe˛ na ,,po´ z´ niej’’. Rzecz w tym, z˙ e Crys nie była pewna, czy w ogo´ le chce z nimi rozmawiac´ . Najche˛tniej wro´ ciłaby zaraz do Londynu i zapomniała o niefortunnej wizycie. Oraz o Samie. – Nie musimy – odpowiedziała Samowi i z us´ mie-
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
105
chem odwro´ ciła sie˛ do Molly, kto´ ra włas´ nie wchodziła do kuchni. – Przygotuje˛ cos´ na lunch. – Cudownie! – zawołała Molly. – Wiesz, z˙e uwielbiam twoje jedzenie. A Sam tez˙ juz˙ wie, z˙ e gotujesz o niebo lepiej niz˙ ja. Idziemy, Merlin. – I nie czekaja˛c na Sama, oboje wymaszerowali z kuchni. Jedno było pewne – Molly nie przejmowała sie˛ wcale ponurymi nastrojami swojego brata. Crys odwro´ ciła sie˛ do Sama ze spokojem, o kto´ ry siebie nie podejrzewała i kto´ rego tak naprawde˛ nie czuła. Nic nie powiedziała, tylko pytaja˛co uniosła brwi. Wytrzymał jej spojrzenie, odczekał kilka sekund i dopiero potem ruszył do wyjs´ cia. – Tylko sie˛ nie przepracowuj – rzucił przez ramie˛. – Spro´ buje˛. Us´ miechna˛ł sie˛ pod nosem. – Chyba wole˛, kiedy traktujesz mnie jak seryjnego morderce˛. – Ska˛d ci przyszło do głowy, z˙ e zmieniłam zdanie? – zawołała za nim. Przystana˛ł. Odwro´ cił sie˛ i wyszczerzył ze˛by w szerokim us´ miechu. – Bo kiedy przypominam sobie wczorajszy wieczo´ r, nie wydaje mi sie˛ moz˙ liwe, z˙ ebys´ w ten sposo´ b całowała faceta, kto´ rego uwaz˙ asz za seryjnego morderce˛ – powiedział i szybko zamkna˛ł za soba˛ drzwi. Oczywis´ cie. Musiał miec´ ostatnie słowo. Crys zda˛z˙ yła to zauwaz˙ yc´ . Landrower ruszył z hałasem. Wystarczyło, z˙ e mina˛ł brame˛, a ona juz˙ poczuła ulge˛. Sama mys´ l o kil-
106
CAROLE MORTIMER
ku godzinach spokoju bez ka˛s´ liwych uwag Sama działała koja˛co. Przeszukała lodo´ wke˛ i spiz˙ arnie˛. Widza˛c ser i brokuły, zdecydowała, z˙ e na lunch zrobi quiche z nadzieniem z brokuło´ w, sałate˛ i pieczone ziemniaki w mundurkach. Crys lubiła gotowac´ , bo gotowanie pozwalało jej zebrac´ mys´ li. Wyrabiaja˛c zre˛cznie ciasto, analizowała swoje wczorajsze zachowanie. Tak. Sam sie˛ nie mylił, twierdza˛c, z˙ e to ona całowała jego. Posune˛łaby sie˛ jeszcze dalej, gdyby nie nieoczekiwany przyjazd Molly. Ciekawe, jak by spojrzała mu w oczy naste˛pnego ranka. Nagle rozdzwonił sie˛ telefon. Automatycznie liczyła dzwonki. Dwanas´ cie. Potem kro´ tka przerwa i ten włas´ ciwy. To znaczy, z˙ e telefonował ktos´ z rodziny albo bliskich przyjacio´ ł. Taka˛ informacje˛ przekaz˙ e Samowi. Wolała nie odbierac´ – była pewna, z˙ e nie byłby zadowolony. Moz˙ e nawet uznałby, z˙ e wtra˛ca nos w nie swoje sprawy. Tylko z˙ e po pierwszej dwunastce rozległa sie˛ naste˛pna. I jeszcze jedna. To musiało byc´ cos´ waz˙ nego, bo inaczej potencjalny rozmo´ wca nie traciłby tyle czasu. Crys uznała, z˙ e powinna jednak porozmawiac´ z tym kims´ , nawet ryzykuja˛c, z˙ e wywoła tym ws´ ciekłos´ c´ Sama. Szybko wytarła re˛ce i sie˛gne˛ła po słuchawke˛. Niestety zdecydowała sie˛ za po´ z´ no. Zaraz potem telefon rozdzwonił sie˛ po raz czwarty. Odczekała, az˙ odezwie sie˛ dwanas´ cie razy i odebrała. – Halo?
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
107
– Sam? – odezwał sie˛ niepewny kobiecy głos. Crys wzruszyła ramionami. Co jak co, ale jej głos w niczym nie przypominał głosu Sama. – Przykro mi, ale nie ma go teraz w domu. Czy moge˛ mu cos´ przekazac´ ? Przeciez˙ Sam nie be˛dzie zły, jes´ li odbierze dla niego wiadomos´ c´ . Jak to nie be˛dzie, odpowiedziała sobie zaraz. Oczywis´ cie, z˙ e be˛dzie. Ale było juz˙ za po´ z´ no. – Czy to ty, Molly? – zapytała kobieta z wahaniem. Crys wiedziała juz˙ , z˙ e narobiła sobie kłopoto´ w. – Nie, nie jestem Molly. Sam i Molly wyszli. Jestem... przyjacio´ łka˛ rodziny – wyja˛kała w kon´ cu. Przeciez˙ nie mogła powiedziec´ , z˙ e jest przyjacio´ łka˛ Sama! – Rozumiem – powiedziała kobieta bez przekonania. – Mo´ wi Sally Grainger, agentka Sama. Prosze˛ mu powiedziec´ , z˙ eby skontaktował sie˛ ze mna˛ zaraz po powrocie. Chodzi o... Crys przerwała jej szybko. – Moz˙ e powie mu to pani, kiedy zadzwoni – zaproponowała. Była pewna, z˙ e dla własnego dobra nie powinna usłyszec´ z˙ adnej wiadomos´ ci przeznaczonej dla Sama. – Prosze˛ mu tylko powiedziec´ , z˙ e David Strong złamał noge˛. – Kobieta nie zwro´ ciła najmniejszej uwagi na jej pros´ be˛. – Mamy mały problem, bo bohater Baileya nie moz˙ e normalnie sie˛ poruszac´ , maja˛c noge˛ w gipsie po samo udo.
108
CAROLE MORTIMER
Bohater Baileya? Nawet nie posiadaja˛c telewizora, Crys musiałaby z˙ yc´ na pustyni, z˙ eby nie wiedziec´ , z˙ e chodzi o znany serial kryminalny, kto´ ry od momentu pojawienia sie˛ na antenie bije rekordy ogla˛dalnos´ ci. Znany aktor David Strong grał w nim gło´ wna˛ role˛ – detektywa o nazwisku Bailey. Tylko z˙ e co to wszystko ma wspo´ lnego z Samem? – Prosze˛ przekazac´ Samowi, z˙ e musi jak najszybciej dopisac´ kilka scen wyjas´ niaja˛cych, dlaczego Bailey kus´ tyka z noga˛w gipsie. Oni mys´ la˛, z˙ e to takie proste – dodała agentka z niesmakiem. – Przekaz˙ e˛ – odpowiedziała Crys słabym głosem. – Wielkie dzie˛ki. Tylko niech Sam zadzwoni do mnie jak najszybciej, dobrze? – poprosiła jeszcze raz kobieta i odłoz˙ yła słuchawke˛. Crys zrobiła to samo, tylko znacznie wolniej. Była pewna, z˙ e nie jest juz˙ blada. Jest biała jak kreda. Wyngard! Nie z˙ aden Barton, ale Wyngard. Sam Wyngard. Po rozmowie z Sally Grainger Crys wiedziała juz˙ , z˙ e Sam jest scenarzysta˛, kto´ ry od pie˛ciu lat z wielkim powodzeniem tworzy znany telewizyjny serial. Jedenas´ cie lat temu zdobył Oscara za scenariusz do filmu Zda˛z˙yc´ przed czasem. Przypomniała sobie ro´ wniez˙ inne wydarzenia sprzed dziesie˛ciu lat. Wiedziała juz˙ , dlaczego Sam zaszył sie˛ w tej dziurze.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Kilka godzin po´ z´ niej Molly z policzkami zaro´ z˙ owionymi od wiatru wpadła do kuchni. Była zme˛czona, ale wyraz´ nie zadowolona ze spaceru. – Co za zapachy! – Pocia˛gne˛ła nosem z zachwy´ linka mi cieknie. tem. – To musi byc´ cos´ pysznego. S Crys popatrzyła na nia˛wesoło – taka˛ przynajmniej miała nadzieje˛, bo przez ostatnie po´ ł godziny powtarzała sobie, z˙ e musi zachowywac´ sie˛ naturalnie. – Lunch be˛dzie gotowy za dwadzies´ cia minut. A gdzie Sam? – zapytała od niechcenia, kiedy zauwaz˙ yła, z˙ e nie wszedł za Molly do kuchni. Molly wyjrzała przez okno. – Mamrotał cos´ o zmianie oleju w landrowerze – wyjas´ niła, rzucaja˛c na parapet re˛kawiczki i szalik. – Myje˛ re˛ce i juz˙ ci pomagam. Co mam robic´ ? – Nakryj sto´ ł, dobrze? A ja w tym czasie zrobie˛ sałate˛. – Crys podeszła do lodo´ wki i wsadziła głowe˛ do s´ rodka, udaja˛c z˙ e szuka składniko´ w do sałaty. Bała sie˛, z˙ e jes´ li spojrzy na Molly, ta natychmiast zauwaz˙ y kłamstwo, kto´ re zaraz usłyszy. – Wiesz, Molly – odchrza˛kne˛ła kilka razy – bardzo mi przykro, ale musze˛ wracac´ do Londynu. Dzis´ wieczorem. Mamy zarezerwowane wszystkie stoliki na trzy
110
CAROLE MORTIMER
najbliz˙ sze dni. Gerry nie daje sobie rady beze mnie. Akurat brakuje nam personelu. Miała nadzieje˛, z˙ e zabrzmiało to dos´ c´ przekonuja˛co. – O, niech to! – zawołała Molly z takim z˙ alem, z˙ e Crys natychmiast ogarne˛ły wyrzuty sumienia. Zaraz jednak przypomniała sobie poranna˛rozmowe˛ w salonie. I nieszcze˛sny telefon, kto´ ry odebrała. Było jasne, z˙ e nie moz˙ e zostac´ tu dłuz˙ ej, nawet jes´ li swoim wyjazdem zrobi przykros´ c´ Molly. Na sama˛ mys´ l o tym, z˙ e musi jeszcze przekazac´ Samowi wiadomos´ c´ o telefonie Sally Grainger, ogarniało ja˛ przeraz˙ enie. Nie miała wa˛tpliwos´ ci, z˙ e Sam, kto´ ry był spostrzegawczy i inteligentny, domys´ li sie˛ natychmiast, z˙ e ona juz˙ wie. A wtedy lunch zamieni sie˛ w piekło. O ile w ogo´ le sia˛da˛ razem do stołu. – Naprawde˛ musisz jechac´ ? – marudziła Molly. – Dopiero co przyjechałam. – Wiem. I bardzo mi przykro z tego powodu. Naprawde˛. Mo´ wiła szczerze. Przeciez˙ nie chodziło o Molly. Nie od niej chciała uciec. Sam, kto´ ry włas´ nie stana˛ł w progu, musiał słyszec´ jej ostatnie słowa, bo obrzucił obie kobiety podejrzliwym spojrzeniem i zapytał: – Przykro? O co chodzi? – Crys musi wyjechac´ jeszcze dzisiaj – wyjas´ niła Molly ze smutkiem. – Mo´ wiłam ci, Crys, z˙ ebys´ nie telefonowała do Gerry’ego. Sam zmarszczył czoło.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
111
– Kim jest Gerry? – Jest szefem mojej restauracji – odpowiedziała Crys i unikaja˛c jego wzroku, pochyliła sie˛ nad piekarnikiem, z kto´ rego wyje˛ła pie˛knie zarumieniony quiche. – Najwyraz´ niej ten Gerry nie nadaje sie˛ na kierownika, skoro nie radzi sobie sam. Wyjechałas´ tylko na pare˛ dni. – O, nieprawda! – Crys wyprostowała sie˛, gotowa stana˛c´ do walki o dobre imie˛ Gerry’ego, kto´ re ucierpiało z powodu jej kłamstwa. – Jest rewelacyjnym kierownikiem, ale mamy w planie kilka imprez... – I z tego powodu musisz wracac´ z urlopu? – przerwał Sam, patrza˛c na nia˛ z niedowierzaniem. Dlaczego Sam nie chce dopus´ cic´ do jej wyjazdu? Dosłownie kilka godzin temu os´ wiadczył, z˙ e nie z˙ yczy sobie jej obecnos´ ci w swoim domu. – Tak sie˛ składa, z˙ e musze˛ – odpowiedziała ciut za głos´ no. Potrza˛sna˛ł lekcewaz˙ a˛co głowa˛. – Marna wymo´ wka – mrukna˛ł, biora˛c z koszyka pomidor, w kto´ ry wgryzł sie˛ jak w jabłko. – Wymo´ wka? – powto´ rzyła Crys, z trudem znosza˛c jego badawcze spojrzenie. – Molly mi mo´ wiła, z˙ e jestes´ pracoholiczka˛, Crystal, ale nie wierze˛, z˙ e uwaz˙ asz sie˛ za człowieka nie do zasta˛pienia. – Mam obowia˛zki – zacze˛ła, ale nie zwro´ cił na to uwagi. – Potrzebujesz odpoczynku.
112
CAROLE MORTIMER
– Wyjade˛ gdzies´ za kilka miesie˛cy. Kiedy w restauracji be˛dzie mniejszy ruch. – Juz˙ to widze˛ – prychna˛ł. – Sam, o co ci chodzi? – Szkoda, z˙ e nie mogła przypomniec´ mu jego niedawnej rozmowy z Molly. – Molly, czy moge˛ cie˛ o cos´ prosic´ ? – Sam popatrzył na siostre˛ znacza˛co. – Zapomniałem nakarmic´ Merlina. Moz˙ esz zrobic´ to za mnie? Torba z jedzeniem jest w szopie na narze˛dzia. – Jasne – odpowiedziała, zrywaja˛c sie˛ z miejsca. – Ja tez˙ mam do ciebie pros´ be˛ – powiedziała jakby nigdy nic. – Przekonaj Crys, z˙ eby została, dobrze? – Us´ miechne˛ła sie˛ łobuzersko i wybiegła na dwo´ r. – Włas´ nie to miałem zamiar zrobic´ – powiedział cicho, kiedy zostali sami z Crys. – Crystal, powiedz, o co chodzi? – zapytał stanowczym tonem. Przypatrywała mu sie˛ ze swojego ka˛ta przy piecu. Teraz, kiedy wiedziała juz˙ , kim jest, nie mogła powstrzymac´ sie˛ od poro´ wnan´ . Czas nie był dla niego zbyt łaskawy. To dlatego nie rozpoznała go zaraz po przyjez´ dzie. Dobrze pamie˛tała zdje˛cia Sama sprzed dziesie˛ciu lat. Młody, zdolny, przystojny. Niepokonany. Tak sie˛ wszystkim wydawało. Na pierwszych stronach plotkarskich magazyno´ w stał rozes´ miany w towarzystwie znanych ludzi i pie˛knych kobiet. Ulubieniec losu. Tylko z˙ e los nie chciał byc´ dla niego łaskawy. – O co chodzi? – powto´ rzył. – Przeciez˙ mo´ wiłam. – Oboje wiemy, z˙ e to nieprawda.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
113
Sam wstał gwałtownie i podszedł do niej. Crys znowu miała wraz˙ enie, z˙ e kuchnia zrobiła sie˛ za mała dla nich dwojga. – Zdaje˛ sobie sprawe˛, z˙ e czujesz sie˛ uraz˙ ona tym, co powiedziałem dzis´ rano. Dobra, ale to dotyczy tylko mnie. Molly nic nie zawiniła. Be˛dzie jej bardzo przykro, kiedy sie˛ dowie, dlaczego naprawde˛ wyjez˙ dz˙ asz. Jedno było pewne. Sam troszczył sie˛ o Molly. Bez wzgle˛du na to, kim dla niego była – tej zagadki Crys nie umiała wcia˛z˙ rozwia˛zac´ – darzył ja˛ prawdziwa˛ czułos´ cia˛. W przeciwnym razie nie zgodziłby sie˛, z˙ eby zapraszała swoje przyjacio´ łki do jego domu. – Nie dowie sie˛ – potrza˛sne˛ła głowa˛Crys. – W kaz˙dym razie nie ode mnie. – Crys! – Sam połoz˙ ył re˛ce na jej ramionach i potrza˛sna˛ł nia˛ delikatnie. – Pro´ buje˛ ci powiedziec´ – tylko jak widac´ nie bardzo mi to wychodzi – z˙ e nie chce˛, z˙ ebys´ wyjez˙ dz˙ ała sta˛d z mojego powodu. Popatrzyła na niego z uwaga˛. Dziwny człowiek – twardy, wymagaja˛cy, bezkompromisowy. Czy naprawde˛ był na tyle okrutny, z˙ eby doprowadzic´ kobiete˛ do samobo´ jstwa? Nie umiała odpowiedziec´ sobie na to pytanie. Ten człowiek, kto´ ry całował ja˛ z taka˛ czułos´ cia˛ i pasja˛ – z pewnos´ cia˛ nie. Ale ten drugi – twardy i bezkompromisowy? Kto wie? – Do diabła! Powiedz cos´ ! Przełkne˛ła s´ line˛ i spojrzała mu prosto w oczy. – Juz˙ mo´ wiłam. Jestem potrzebna w restauracji.
114
CAROLE MORTIMER
– I ty chcesz, z˙ ebym uwierzył w to ne˛dzne kłamstwo? – niemal krzykna˛ł. – Nie interesuje mnie, w co ty uwierzysz. Wprawdzie to two´ j dom, ale to Molly zaprosiła mnie tutaj. I tylko jej sie˛ be˛de˛ tłumaczyc´ . – I sa˛dzisz, z˙ e ona ci uwierzy? – Sam spojrzał na nia˛ z lekcewaz˙ eniem. – Czy Molly tak niewiele dla ciebie znaczy, z˙ e gotowa jestes´ zrobic´ jej przykros´ c´ nagłym wyjazdem? Co to za przyjaz´ n´ ? – Nie wolno ci tak mo´ wic´ – zaprotestowała z˙ arliwie. – Molly jest dla mnie kims´ bardzo waz˙ nym, ale... – Ale co? Chodzi o to, z˙ e pocałowałem cie˛ kilka razy? Uwaz˙ asz, z˙ e takie zachowanie jest nie do przyje˛cia, wie˛c uciekasz? Wczes´ niej nie protestowałas´ ! Rumieniec zabarwił blada˛ twarz Crys. Ostatnie zdanie Sama zabrzmiało jak oskarz˙ enie. Co wie˛cej – wiedziała, z˙ e nie było to bezpodstawne oskarz˙ enie. Chciała tych pocałunko´ w. To był naste˛pny powo´ d do wyjazdu. Potrzebowała miejsca i czasu, z˙ eby wszystko przemys´ lec´ . Bo jes´ li jego pocałunki naprawde˛ cos´ dla niej znaczyły, to... Nie, to nie pora na spekulacje. Podniosła dumnie brode˛. – Nie pro´ buj wpe˛dzac´ mnie w poczucie winy. Tak jakbys´ my oboje nie byli doros´ li i jakbys´ my nigdy przedtem sie˛ nie całowali! Ludzie czuja˛ do siebie pocia˛g fizyczny, nie wiesz o tym? – Och, dzie˛kuje˛ za pouczenie – ironizował. – Crys! – Pochylił twarz tak, z˙ e ich czoła niemal sie˛
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
115
stykały. – Czy wygla˛dam na faceta, kto´ ry biega po mies´ cie i całuje kobiety, tylko dlatego, z˙ e mu sie˛ podobaja˛? Patrzył na nia˛ z taka˛ intensywnos´ cia˛, z˙ e z trudem to wytrzymywała. – Nie wiem – odpowiedziała. – Całujesz? Mogła sobie pogratulowac´ . Wytrzymała. Nie uciekła wzrokiem. – Nie, do cholery! Nie całuje˛ wszystkich kobiet. Jes´ li chcesz znac´ prawde˛, nie pamie˛tam kiedy... Ale ty... Ciebie nie moz˙ na nie całowac´ . – Marna wymo´ wka. – Z wyraz´ na˛ satysfakcja˛ powto´ rzyła jego słowa. Zastanawiała sie˛, co chciał powiedziec´ , zanim przerwał. Ciekawe. Czego nie pamie˛ta? Czyz˙ by tego, kiedy ostatni raz sie˛ całował? Niemoz˙ liwe. Nigdy w to nie uwierzy. Przeciez˙ w jego z˙ yciu była kobieta – Caroline. A i Sally Grainger sprawiała wraz˙ enie, z˙ e jest jego bliska˛ znajoma˛. Nie mo´ wia˛c o Molly. – Wymo´ wka? Nie mam zamiaru przepraszac´ , z˙ e cie˛ całowałem. – Czy ja mo´ wiłam, z˙ e oczekuje˛ przeprosin? – prychne˛ła pogardliwie. Popatrzył na nia˛ i westchna˛ł cie˛z˙ ko. – Nie, nie mo´ wiłas´ . Ale z cała˛ pewnos´ cia˛ jestem ci winien przeprosiny za to, co powiedziałem rano. ˙ e jestes´ ostatnia˛ osoba˛, kto´ ra˛ chce˛ widziec´ w swoim Z domu. – Nie mo´ wiłes´ do mnie, a ja nie powinnam tego słuchac´ .
116
CAROLE MORTIMER
Po co jej to przypominał? Crys wolałaby nie pamie˛tac´ , jak stała na schodach, zaszokowana słowami, kto´ re do niej dotarły zza drzwi salonu, niezdolna wykonac´ najprostszego ruchu. – Czy pozwolisz, z˙ e dokon´ cze˛? – w głosie Sama pobrzmiewała niecierpliwos´ c´ . – Byc´ moz˙e sa˛to pierwsze i jedyne przeprosiny, kto´ re ode mnie usłyszysz. Oczywis´ cie. Niech dokon´ czy. Crys nie mogła wyjs´ c´ ze zdumienia, z˙ e Sam w ogo´ le zdobył sie˛ na to, z˙ eby ja˛ przeprosic´ . – Prosze˛ bardzo. Kon´ cz, jes´ li dzie˛ki temu poczujesz sie˛ lepiej. – Nie robie˛ tego, z˙ eby poczuc´ sie˛ lepiej! – krzykna˛ł. Odetchna˛ł kilka razy, pro´ buja˛c sie˛ uspokoic´ . – Crystal Webber! Czy ktos´ juz˙ ci mo´ wił, z˙ e nalez˙ ysz do kobiet, kto´ re potrafia˛ doprowadzic´ człowieka do szału?! Z trudem stłumiła s´ miech. – Nie, ostatnio niczego takiego nie słyszałam. – Nalez˙ ysz. Ja ci to mo´ wie˛. – Pus´ cił ja˛ w kon´ cu, cofna˛ł sie˛ o krok i stana˛ł tyłem do niej z re˛kami w kieszeniach spodni. – Crystal, nie chce˛, z˙ ebys´ wyjez˙ dz˙ ała. – Słucham? – Chyba sie˛ przesłyszała. Sam nie mo´ gł tego powiedziec´ . Odwro´ cił sie˛ i popatrzył jej prosto w oczy. – Powiedziałem, z˙ e nie chce˛, z˙ ebys´ wyjez˙ dz˙ ała – wyrzucił z siebie głos´ no i wyraz´ nie. – W takim razie jest nas juz˙ dwoje. Mamy wie˛kszos´ c´ – powiedziała wesoło Molly, staja˛c w drzwiach
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
117
razem z Merlinem. Do kuchni wpadł powiew zimnego powietrza. – Ale nie musisz tak krzyczec´ . Słychac´ cie˛ chyba w sa˛siednich hrabstwach. Sam popatrzył najpierw na jedna˛, potem na druga˛. – Kobiety! – powiedział z gniewna˛ rezygnacja˛, odwro´ cił sie˛ na pie˛cie i wyszedł, trzaskaja˛c drzwiami. – Me˛z˙ czyz´ ni! – krzykne˛ła za nim Molly. – No, no, Crys. Co ty mu zrobiłas´ ? – zapytała z wyraz´ nym zainteresowaniem. Nic mu nie zrobiła. Nic! Z wyja˛tkiem tego z˙ e – jes´ li instynkt jej nie mylił – całuja˛c ja˛, Sam tez˙ czuł cos´ wie˛cej niz˙ pocia˛g fizyczny. Tez˙ ? Tak. Tez˙ ! Chociaz˙ brzmiało to nieprawdopodobnie. Crys musiała przyznac´ , z˙ e zalez˙ y jej na Samie. Zalez˙ y? Nie. To cos´ wie˛cej. – Crys? Co ci jest? Nagle strasznie zbladłas´ . – Molly patrzyła na nia˛ z troska˛. Zbladła? Dobrze, z˙ e tylko zbladła, a nie zemdlała. Nie byłoby w tym nic dziwnego. Crys miała wraz˙ enie, z˙ e dostała w głowe˛ stukilowym młotem. Włas´ nie przed chwila˛ us´ wiadomiła sobie, z˙ e jest zakochana w Samie Wyngardzie. Osune˛ła sie˛ na najbliz˙ sze krzesło. Boz˙ e, co teraz be˛dzie? – Crys? – Przestraszona nie na z˙ arty Molly przy´ le sie˛ czujesz? kucne˛ła obok i wzie˛ła ja˛ za re˛ke˛. – Z ˛ Crys przeczekała fale zawroto´ w głowy. – Molly, przepraszam. Chyba po´ jde˛ do pokoju
118
CAROLE MORTIMER
i połoz˙ e˛ sie˛ na chwile˛. Lunch jest prawie gotowy. Zro´ b tylko... – Co tam lunch! Mo´ w, co sie˛ z toba˛ dzieje. Molly była jej najlepsza˛ przyjacio´ łka˛ i powierniczka˛. Zawsze ja˛ wspierała. Ale dopo´ ki Crys nie dowie sie˛, jakie stosunki ła˛cza˛ ja˛ z Samem, nie pis´ nie ani słowa o swoich pogmatwanych uczuciach. – Wychodzi ze mnie zme˛czenie. Jestem pewna, z˙ e zaraz do siebie dojde˛ – pro´ bowała bagatelizowac´ sprawe˛. Dojdzie do siebie. Akurat! W tym momencie Crys nie była wcale pewna, czy kiedykolwiek do siebie dojdzie! Molly wstała z kolan i popatrzyła na nia˛ z wahaniem. – Dobrze. Polez˙ sobie. Crys! Uwaz˙ am, z˙ e w tej sytuacji powinnas´ powaz˙ nie pomys´ lec´ o odwołaniu dzisiejszego wyjazdu do Londynu. Prawde˛ mo´ wia˛c, przez kilka dni w ogo´ le nie powinnas´ pracowac´ . W tej sytuacji ma jeszcze wie˛cej powodo´ w do wyjazdu niz˙ przedtem. Musi uciekac´ jak najdalej sta˛d. I to jak najpre˛dzej. Nic jej nie powstrzyma. – Jakos´ to be˛dzie – powiedziała uspokajaja˛co. Podniosła sie˛ i zrobiła kilka chwiejnych kroko´ w do drzwi. – Prosze˛ cie˛, Molly, zjedzcie z Samem to, co przygotowałam. Wiesz, jak nie lubie˛, kiedy jedzenie sie˛ marnuje – zaz˙ artowała. – Przyjde˛ do ciebie po´ z´ niej, dobrze? Sprawdze˛, jak sie˛ czujesz – zawołała za nia˛ Molly. – Dobrze – przytakne˛ła automatycznie.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
119
Miała teraz w głowie jedno: wejs´ c´ na go´ re˛, nie natykaja˛c sie˛ po drodze na Sama. Kiedy przekonała sie˛, z˙ e Molly juz˙ jej nie widzi, wbiegła na schody. Pognała korytarzem, zatrzymuja˛c sie˛ dopiero obok swojego pokoju. Bez tchu zamkne˛ła za soba˛ drzwi. Udało sie˛. Wtedy dopiero rozpłakała sie˛. Ciepłe łzy spływały jej po policzkach. James! – powtarzała bezgłos´ nie. Ja nie chciałam. Jak mogła zakochac´ sie˛ w kims´ tak niepodobnym do swojego me˛z˙ a. W człowieku, kto´ rego James prawdopodobnie by nie polubił i kto´ rego stosunku do z˙ ycia na pewno by nie zaakceptował. Przeciez˙ oni sie˛ znali, przypomniała sobie nagle. Musieli sie˛ spotykac´ , kiedy James projektował wne˛trze tego domu. Co o sobie mys´ leli? Czy rozmawiali ze soba˛ wieczorami? Bardzo chciałaby to wiedziec´ . Ale z drugiej strony, jakie to miało teraz znaczenie? Lubili sie˛ albo nie. Okazało sie˛, z˙ e ona zakochała sie˛ najpierw w jednym, potem w drugim. Jeszcze nie tak dawno wydawało sie˛ to całkowicie niemoz˙ liwe. Crys nie chciała z˙ adnych romanso´ w. A juz˙ na pewno nie z kims´ takim jak Sam Wyngard – arogancki, surowy i ka˛s´ liwy jak osa. Czy jednak na pewno? Jakim naprawde˛ był człowiekiem? W cia˛gu tych dwo´ ch dni przekonała sie˛ nieraz, z˙ e pod maska˛ cynizmu kryje sie˛ inny Sam – troskliwy, wraz˙ liwy i czuły na krzywde˛. Dobrze pamie˛tała, co dziesie˛c´ lat temu pisały o nim gazety. To nie były miłe rzeczy. Ale teraz była
120
CAROLE MORTIMER
o dziesie˛c´ lat starsza i wiedziała juz˙ , z˙ e gazetom nie nalez˙ y bezkrytycznie wierzyc´ . Ludzie sie˛ nie zmieniaja˛ – przynajmniej nie tak bardzo. Jes´ li dzisiaj Sam potrafił byc´ czuły i dobry, wtedy tez˙ taki był. Czemu jednak miało słuz˙ yc´ to grzebanie sie˛ w jego duszy? Crys zmarszczyła brwi, niezadowolona z siebie. Nie powinna wcale o nim mys´ lec´ . Był poza zasie˛giem jakiejkolwiek kobiety. A juz˙ na pewno nie miał ochoty zwia˛zywac´ sie˛ z z˙ adna˛ na stałe. Nawet z Caroline. Poniewaz˙ Crys nie wyobraz˙ ała sobie innych zwia˛zko´ w z me˛z˙ czyznami, to... Nagle straciła ro´ wnowage˛. Pchnie˛ta przez otwarte gwałtownie drzwi przeleciała przez cały poko´ j i zatrzymała sie˛ dopiero przy przeciwległej s´ cianie. Całe szcze˛s´ cie, z˙ e nic jej sie˛ nie stało. Sam, bo to on z takim impetem wpadł do pokoju, nawet nie zauwaz˙ ył, co zrobił. – Co ci jest? – zapytał obcesowo. – Wiesz, w tej chwili pro´ buje˛ jakos´ zebrac´ sie˛ w sobie, bo włas´ nie zostałam znokautowana. Przesadziła, ale zrobiła to z premedytacja˛. W ten sposo´ b łatwiej jej było znies´ c´ widok Sama, kto´ ry pojawił sie˛ nieoczekiwanie w momencie najgorszym z moz˙ liwych – dokładnie wtedy, kiedy powiedziała sobie, co naprawde˛ czuje. Wobec niego. – To nie jest dobra pora na z˙ arty. – Zamkna˛ł za soba˛drzwi i wszedł do s´ rodka. – Molly mi powiedziała, z˙ e zasłabłas´ . – Molly troche˛ przesadza.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
121
– Ma sporo wad, ale nigdy nie przesadza. Co sie˛ dzieje? Crys milczała. Nie była w stanie wyja˛kac´ ani ˙e słowa. A gdyby nawet? Co by mu powiedziała? Z wbrew zdrowemu rozsa˛dkowi i wbrew temu, co podpowiadał jej instynkt zakochała sie˛ w nim nie ˙ e nie wie, jak przetrzyma kolejne wiedziec´ kiedy? Z bolesne dos´ wiadczenie? Sam w jednej chwili znalazł sie˛ przy niej. Zobaczyła uwaz˙ ne spojrzenie jego zielonych oczu. Wiedział wszystko. – Nigdy sie˛ nam nie uda – powiedział cicho. – Nigdy – potwierdziła. – Nawet nie ma sensu o tym mys´ lec´ . To by była czysta głupota z naszej strony – cia˛gna˛ł. – Tak. – Ty mieszkasz w Londynie, a ja nie chce˛ wyjechac´ z Yorkshire. – Tak. – Nalez˙ ysz do tych kobiet, kto´ rych konsekwentnie unikam od dziesie˛ciu lat. Nie znała szczego´ ło´ w wydarzen´ sprzed dziesie˛ciu lat. Nie pozostawało jej nic innego, jak znowu przytakna˛c´ . Uderzył dłonia˛ o dłon´ . – Wie˛c co, do cholery, ja tu robie˛?! Crys przygryzła warge˛. – Nie wiem – odpowiedziała. – Nieprawda. Dobrze wiesz – prychna˛ł ze złos´ cia˛.
122
CAROLE MORTIMER
– Nie – gwałtownie pokre˛ciła głowa˛. Nie mo´ wiła prawdy. Wiedziała, z˙ e Sam tez˙ nie daje sobie rady z tym, co dzieje sie˛ mie˛dzy nimi. – Bardzo kochałam swojego me˛z˙ a. Boz˙ e! Kochałam! Chyba zwariowała! Od kiedy uz˙ ywa czasu przeszłego, mo´ wia˛c o miłos´ ci do Jamesa? – Tak. – Sam patrzył na nia˛ z uwaga˛. – I nie interesuja˛ mnie zwia˛zki z innymi me˛z˙ czyznami – dodała stanowczo. – Tak – powto´ rzył. Koniec. Co jeszcze moz˙ na powiedziec´ ? A jednak Crys nie mogła sie˛ powstrzymac´ . – Sam, powiedz mi... Czy kiedy James pracował dla ciebie, wy dwaj... – Chodzilis´ my razem na piwo? Prowadzilis´ my długie, me˛skie rozmowy? To chciałas´ wiedziec´ ? – Sam wzruszył ramionami. – Nie. Jes´ li chodzi o chodzenie na piwo, z˙ adnego z nas to nie interesowało. A co do szczerych, me˛skich rozmo´ w... Faceci bardzo rzadko prowadza˛ takie rozmowy. Ale jes´ li chcesz wiedziec´ , czy sie˛ lubilis´ my, to powiem, z˙ e tak. Tak mi sie˛ przynajmniej wydaje – dorzucił po chwili. – Two´ j ma˛z˙ był bardzo miłym człowiekiem – powiedział cicho. Oczy zaszły jej łzami. – Tak. Wiem. Pamie˛taj, mo´ wiła sobie. Sam taki nie jest. Nie jest miły. Nie ma na s´ wiecie drugiego me˛z˙ czyzny, kto´ ry miałby tyle wad. Spojrzał na nia˛drwia˛co, jakby czytał w jej mys´ lach.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
123
– Moz˙ esz mi wierzyc´ albo nie, ale z facetami zawsze umiem znalez´ c´ wspo´ lny je˛zyk. Owszem. Mogła w to uwierzyc´ . Znajdował z me˛z˙ czyznami wspo´ lny je˛zyk, poniewaz˙ najwyraz´ niej nie traktował ich jak wrogo´ w. Bo jes´ li chodzi o kobiety, to bez wa˛tpienia uwaz˙ ał je za wrogo´ w. Moz˙ e nie wszystkie. Molly była oczywistym wyja˛tkiem. – Wierze˛ ci – powiedziała. – Ale nie rozumiem, po co mi to mo´ wisz. – Po to, z˙ e nie zawsze moz˙ na w sposo´ b racjonalny wyjas´ nic´ , co dzieje sie˛ mie˛dzy ludz´ mi. Poz˙ a˛danie, miłos´ c´ , nienawis´ c´ pojawiaja˛sie˛ niezalez˙ nie od naszej woli. Takie uczucia nie licza˛ sie˛ z okolicznos´ ciami i zdrowym rozsa˛dkiem. Miał racje˛. Oni sami byli najlepszym tego przykładem. Tylko co z tego? I tak nie mieli szansy na znalezienie z˙ adnej wspo´ lnej drogi. Nie było szansy na to, z˙ e ich uczucie rozkwitnie. Ani na to, z˙ e zdołaja˛ sie˛ lepiej poznac´ . Na tyle lepiej, z˙ eby s´ miac´ sie˛ z siebie i nie traktowac´ kaz˙ dego swojego odezwania jak potencjalnego ataku. Nie czekaja˛ ich wspo´ lne spokojne wieczory ani wyprawy do teatru, ani kolacje we dwoje. Nie be˛da˛ chodzic´ wiosna˛ do lasu, z˙ eby sprawdzic´ , czy zakwitły przylaszczki. Nie be˛da˛ razem milczec´ , ciesza˛c sie˛, z˙ e bez sło´ w wiedza˛, o czym mys´ li to drugie. Skoro tak, nie było na co czekac´ . – Wyjez˙ dz˙ am, Sam – powiedziała stanowczo. Jego odpowiedz´ była ro´ wnie stanowcza. Pochylił głowe˛ i bez wahania odszukał jej usta. Im dłuz˙ ej ja˛
124
CAROLE MORTIMER
całował, tym mniej oczywiste stawało sie˛ jej postanowienie. Sam miał racje˛. Poz˙ a˛danie nie liczy sie˛ ze zdrowym rozsa˛dkiem. To szalen´ stwo, mys´ lała Crys. Ale nie miała wa˛tpliwos´ ci, z˙ e to szalen´ stwo ogarne˛ło ich oboje. Zaplotła re˛ce na szyi Sama i wtuliła sie˛ w niego. Ich ciała idealnie dopasowane wydawały sie˛ stopione w jedno. Sam delikatnie przesuwał palce wzdłuz˙ linii jej kre˛gosłupa w strone˛ karku i szyi. Je˛kne˛ła, kiedy opuszkami dotkna˛ł jej sutko´ w, kto´ re natychmiast wypre˛z˙ yły sie˛, s´ wiadcza˛c o wzbieraja˛cym w niej poz˙ a˛daniu. Czuła pulsowanie w brzuchu, drz˙ enie ud gotowych rozchylic´ sie˛ w kaz˙ dej chwili, kiedy Sam tego zechce. Nic nie słyszała, ale cos´ musiało sie˛ zdarzyc´ , bo Sam niespodziewanie oderwał usta od jej ust i odwro´ cił głowe˛ w strone˛ drzwi. – Cholera! – wyrwało mu sie˛. Czujny i napie˛ty czekał. – Co sie˛...? – Crys popatrzyła na niego zamglonym wzrokiem, nieobecna i nie rozumieja˛ca, co sie˛ dzieje. Wtedy rozległo sie˛ niepewne pukanie. – Sam? – zapytała Molly przez drzwi. Crys, unikaja˛c wzroku Sama, wyrwała sie˛ z jego us´ cisku. Czuła wypieki na policzkach. I wiedziała, z˙ e nie zdoła ich przed nim ukryc´ . Zaplotła ramiona na piersiach, z˙ eby nie zauwaz˙ ył, jak cała drz˙ y. – Crystal? – Podszedł do niej. Odskoczyła gwałtownie.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
125
– Powinienes´ sprawdzic´ , czego chce Molly – wychrypiała. – Nie obchodzi mnie, czego chce Molly... – Powinno cie˛ obchodzic´ ! – Opanowała sie˛ wresz˙ eby cie i popatrzyła na niego oboje˛tnym wzrokiem. Z wiedział, ile ja˛ to kosztowało! Sam zareagował z furia˛. Nie wiadomo, co rozzłos´ ciło go bardziej – pojawienie sie˛ Molly, czy oboje˛tnos´ c´ Crys. Stał z zacis´ nie˛tymi szcze˛kami. – Dobrze. Sprawdze˛, czego chce Molly – powiedział po chwili. – Ale my jeszcze nie skon´ czylis´ my, Crys. Czeka nas powaz˙ na rozmowa. Pokre˛ciła głowa˛. – Juz˙ rozmawialis´ my. To, co sie˛ przed chwila˛ wydarzyło mie˛dzy nami, niczego nie zmieni. Zagryzł wargi. – Jeszcze zobaczymy – rzucił ostro, podszedł do drzwi i otworzył je jednym szarpnie˛ciem. – Co sie˛ dzieje, Molly? – zapytał, nawet nie staraja˛c sie˛ stłumic´ złos´ ci. Na jego widok Molly bezwiednie cofne˛ła sie˛ o krok. – Nie chciałam wam przeszkadzac´ , ale... – Ponad ramieniem Sama spojrzała znacza˛co na Crys. – Byłam pewna, z˙ e tu na go´ rze nie słychac´ telefonu, wie˛c... – Molly, wydus´ wreszcie, o co chodzi – wtra˛cił niecierpliwie Sam. – Bez wzgle˛du na to, co masz do powiedzenia. Molly wykrzywiła sie˛ i kciukiem machne˛ła w strone˛ kuchni.
126
CAROLE MORTIMER
– Sally Grainger upiera sie˛, z˙ e to cos´ waz˙ nego. Musi z toba˛ porozmawiac´ natychmiast. Crys, co z toba˛? – Molly odtra˛ciła Sama i jednym skokiem znalazła sie˛ przy przyjacio´ łce. Wszystko dlatego, z˙ e Crys krzykne˛ła. Krzykne˛ła, bo przypomniała sobie o wczes´ niejszej rozmowie z agentka˛. Zapomniała przekazac´ wiadomos´ c´ . W ogo´ le nie zaja˛kne˛ła sie˛ o telefonie od Sally, kto´ ra na pewno powie teraz Samowi, z˙ e dzwoniła juz˙ wczes´ niej. Trudno. Stanie sie˛, co sie˛ ma stac´ . Odwro´ ciła sie˛ z ocia˛ganiem. – Ja... Ja zapomniałam ci powiedziec´ . Ona... ona dzwoniła wczes´ niej. To znaczy Sally Grainger... – wyja˛kała. W jednej chwili błyszcza˛ce oczy Sama zrobiły sie˛ matowe i zimne jak lo´ d. Jego twarz zmieniła sie˛ w sztywna˛ maske˛. – Czy powiedziała ci, o co jej chodzi? – zapytał cichym, pozornie oboje˛tnym tonem. Crys przełkne˛ła s´ line˛. Zerkne˛ła na Sama. Jedno spojrzenie wystarczyło – miała pewnos´ c´ , z˙ e z jego strony nie moz˙ e liczyc´ na wyrozumiałos´ c´ . Nie miał zamiaru przyja˛c´ do wiadomos´ ci, jak bardzo jest jej trudno. Kiwne˛ła głowa˛. – Wspomniała cos´ o problemach na planie Baileya. Wspomniała! Sally Grainger opowiedziała jej ze szczego´ łami, na czym polegaja˛ problemy na planie, ale to nie miało teraz znaczenia. Waz˙ ne było, z˙ e Crys wie juz˙ , kim jest Sam.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
127
– Rozumiem – powiedział chłodno i wolnym krokiem ruszył do drzwi. – Sam! – krzykne˛ła za nim Crys. Nie mogła sie˛ powstrzymac´ . Nie mogła pozwolic´ , z˙ eby odszedł w ten sposo´ b. Musiała mu wyjas´ nic´ . Ale co musiała mu wyjas´ nic´ ? Powoli odwro´ cił sie˛ w jej strone˛. – Słucham? Poz˙ ałowała natychmiast, z˙ e sie˛ do niego odezwała. Wolałaby nigdy nie widziec´ spojrzenia, kto´ re jej rzucił. Czy to, co powie, cokolwiek zmieni? Nie tak dawno temu oboje wymienili wszystkie powody, dla ˙ aden z nich nie kto´ rych ich zwia˛zek nie ma szans. Z znikna˛ł. Odwrotnie – pojawiły sie˛ nowe. Sam wiedział, z˙ e ona wie... – Nie, nic – machne˛ła re˛ka˛ z rozpacza˛. – Naprawde˛ nic. Marzyła o tym, z˙ eby zostac´ sama ze swoja˛ rozpacza˛. Sam wzruszył ramionami i wyszedł z pokoju. Po drodze musna˛ł jeszcze re˛ka˛ policzek Molly. Cisza, jaka zapadła po jego wyjs´ ciu, pełna była niewypowiedzianych pytan´ , ale ani Crys, ani Molly nie odezwały sie˛ ani słowem. Pytania pozostały bez odpowiedzi.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Te same niewypowiedziane pytania bez odpowiedzi wisiały w powietrzu i po´ z´ niej, kiedy obie dziewczyny wracały do Londynu. Tak, obie, poniewaz˙ Molly postanowiła nie zostawac´ z Samem, ale pojechac´ z Crys i pobyc´ z nia˛ kilka dni w Londynie. – Przyleciałam ze Stano´ w, z˙ eby zobaczyc´ sie˛ z toba˛, nie z Samem – wyjas´ niła Molly zdumionej Crys. W ten sposo´ b Crys nie mogła juz˙ liczyc´ na samotnos´ c´ , za kto´ ra˛ te˛skniła przez ostatnie po´ ł dnia. Pierwsza godzina podro´ z˙ y mine˛ła im w całkowi˙ adna z nich nie miała ochoty przerytym milczeniu. Z wac´ ciszy. Crys – dlatego, z˙ e zupełnie nie wiedziała, co powiedziec´ Molly, a Molly... Włas´ nie! Crys, kto´ ra przez całe lata uwaz˙ ała, z˙ e z twarzy przyjacio´ łki moz˙ na czytac´ jak z otwartej ksia˛z˙ ki, tym razem nie miała poje˛cia, o czym ona mys´ li. – Wiesz, to nie była wina Sama. Crys drgne˛ła, zaskoczona niespodziewanymi słowami Molly. Nie zdejmuja˛c ra˛k z kierownicy, odwro´ ciła sie˛ do niej. – Słucham?
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
129
Co nie było wina˛ Sama? To, z˙ e Crys nie wie, jakie wie˛zi ła˛cza˛ go z Molly? Czy to, z˙ e po dwo´ ch dniach znajomos´ ci Sam był ro´ wnie zagadkowym me˛z˙ czyzna˛, jak na jej pocza˛tku? Czy moz˙ e ws´ ciekłos´ c´ , jaka˛ zademonstrował po rozmowie z Sally? Zreszta˛ ws´ ciekłos´ c´ nie była najlepszym okres´ leniem jego zachowania. Arogancja, brak wychowania, a przede wszystkim zimna oboje˛tnos´ c´ przebijały z kaz˙ dego jego gestu, kiedy doła˛czył do siedza˛cych w salonie kobiet. – Jes´ li dalej chcesz wracac´ , to nie sa˛dzisz, z˙ e dobrze byłoby juz˙ sie˛ zbierac´ ? – warkna˛ł, wbijaja˛c w Crys twardy wzrok. Jego oczy przypominały dwa zielone kamienie. – Sam! – zbeształa go Molly. – Zachowujesz sie˛ jak ostatni cham – dodała, nie doczekuja˛c sie˛ z˙ adnej reakcji. Nawet nie zaszczycił jej spojrzeniem. Przez cały czas mierzył wzrokiem Crys, siedza˛ca˛ na fotelu w całkowitym milczeniu. ´ wietnie – powiedział, widza˛c, z˙e Crys nie ma – S zamiaru sie˛ odzywac´ . – Było mi miło pania˛ poznac´ , ˙ ycze˛ pani szcze˛s´liwej drogi. – Z przesadpani James. Z na˛ uprzejmos´ cia˛ skina˛ł jej głowa˛, a potem odwro´ cił sie˛ do Molly. – Zadowolona? Zachowałem sie˛ wystarczaja˛co grzecznie? Molly otworzyła szeroko oczy. – Tak, ale... – Daj spoko´ j, Molly. – Crys połoz˙ yła jej dłon´ na ramieniu. W tej sytuacji dalsza rozmowa nie
130
CAROLE MORTIMER
miała sensu. Wszystko, co powie, pogorszy tylko humor Sama. – Tak. Daj spoko´ j, Molly – zawto´ rował jej Sam szyderczo. – Ja i pani James powiedzielis´ my juz˙ wszystko, co mielis´ my sobie do powiedzenia. I wyszedł z pokoju. Wtedy Crys widziała go ostatni raz. Nie odprowadził ich do samochodu. Molly, jak sie˛ okazało, poszła sie˛ z nim poz˙ egnac´ , kiedy postanowiła, z˙ e jedzie do Londynu. Decyzja przyjacio´ łki kompletnie zaskoczyła Crys. Przeciez˙ Molly dopiero co przyjechała i na pewno chciała pobyc´ troche˛ z Samem. – Ta sprawa z Rachel – wyjas´ niła Molly. – No, Rachel Gibson – dorzuciła, kiedy z miny Crys wynikało, z˙ e dalej nie wie, co nie było wina˛ Sama. Crys dopiero teraz zrozumiała, o czym mo´ wi Molly. Rachel Gibson. Pie˛kna, zdolna aktorka. Narzeczona nagrodzonego Oscarem scenarzysty, Sama Wyngarda. Połkne˛ła cała˛ fiolke˛ tabletek nasennych, kiedy Sam zerwał zare˛czyny i rzucił ja˛ dla innej kobiety. Wszystkie gazety rozpisywały sie˛ o tym, ale jak widac´ ta druga nie była kims´ waz˙ nym w jego z˙ yciu, skoro dzisiaj Sam z˙ ył jak pustelnik. A jes´ li... Crys rzuciła ukradkowe spojrzenie na Molly. To prawda, z˙ e dziesie˛c´ lat temu Molly miała dopiero szesnas´ cie lat, ale takie rzeczy sie˛ zdarzaja˛, prawda? – Kiedy sie˛ poznali, Sam nie miał poje˛cia, z˙ e Rachel jest nie do kon´ ca zro´ wnowaz˙ ona – mo´ wiła
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
131
dalej Molly. – Nie, nie chodziło o z˙ adna˛ chorobe˛ psychiczna˛. To była chorobliwa zazdros´ c´ . Od chwili zare˛czyn Rachel uwaz˙ ała, z˙ e kaz˙ da kobieta chce jej odebrac´ Sama. Wystarczyło, z˙ e odezwał sie˛ do jakiejs´ , a Rachel wpadała w szał. Robiła mu upokarzaja˛ce sceny zazdros´ ci. Publicznie i w domu. To było nie do zniesienia, dlatego zdecydował sie˛ ostatecznie zakon´ czyc´ znajomos´ c´ . Zerwał zare˛czyny. Prawdopodobnie to włas´ nie wtedy Rachel Gibson targne˛ła sie˛ na z˙ ycie. Crys przypomniała sobie gazetowa˛ wersje˛ wydarzen´ – kompletnie odmienna˛. Zgodnie z nia˛, wszystkiemu winien był Sam, kto´ ry traktował swoja˛ narzeczona˛ wyja˛tkowo okrutnie, nie zajmował sie˛ nia˛, romansował z innymi kobietami i upokarzał ja˛ publicznie. Odratowana Rachel udzielała dziesia˛tko´ w wywiado´ w, w kto´ rych opowiadała, jak całymi dniami, ba! tygodniami była sama, wie˛c nic dziwnego, z˙ e skon´ czyło sie˛ to załamaniem nerwowym i pro´ ba˛ samobo´ jstwa. O ile wie˛kszos´ c´ kobiet byłaby szcze˛s´ liwa, zrywaja˛c zwia˛zek z takim potworem, Rachel wypłakiwała sie˛ dziennikarzom i opowiadała, z˙ e wcia˛z˙ kocha Sama. Crys przypomniała sobie, z˙ e jeden z brukowco´ w całymi tygodniami zamieszczał na pierwszej stronie coraz to nowe historie z z˙ ycia panny Gibson, bogato ilustrowane fotografiami oraz jej autoryzowanymi wypowiedziami. Najpierw było samobo´ jstwo i szpital, potem powolna rekonwalescencja, a potem pełne intymnych detali opisy ich zwia˛zku. Rachel
132
CAROLE MORTIMER
długo jeszcze mo´ wiła o swojej wielkiej miłos´ ci do Sama i o tym, z˙ e chce byc´ z nim przez reszte˛ z˙ ycia. Crys nie przypominała sobie, z˙ eby ktos´ napisał, z˙ e Rachel Gibson jest zaborcza˛, chorobliwie zazdrosna˛ kobieta˛, za jaka˛ miała ja˛ Molly. – Wyobraz˙ am sobie, z˙ e to nie był łatwy czas dla Sama – powiedziała niezobowia˛zuja˛co. Crys miała pełna˛ s´ wiadomos´ c´ , z˙ e nie jest sprawiedliwa, kiedy mo´ wi o ,,niełatwym’’ okresie w z˙ yciu Sama. Jeszcze w Sokolim Gniez´ dzie miała dos´ c´ czasu, z˙ eby przypomniec´ sobie, co działo sie˛ w tamtym czasie. Po samobo´ jczej pro´ bie Rachel Sam został napie˛tnowany przez prase˛, telewizje˛ i ich publicznos´ c´ . Nawet znajomi odwro´ cili sie˛ od niego. Jedna ze stacji telewizyjnych zerwała kontrakt na serial. Jego sztuka, wystawiana dota˛d z wielkim powodzeniem na West Endzie, padła dwa tygodnie po´ z´ niej, gdyz˙ ludzie przestali na nia˛ chodzic´ . Wydarzenia odbiły sie˛ echem nawet w Ameryce, gdzie Akademia Filmowa odrzuciła jego nominacje˛ na najlepszy scenariusz za film Czarny jez´ dziec, a kto´ ras´ z hollywoodzkich wytwo´ rni zaprosiła do wspo´ łpracy Rachel Gibson. Kariera Sama załamała sie˛ z dnia na dzien´ , a jego samego dotkna˛ł towarzyski i artystyczny ostracyzm. Dopiero pie˛c´ lat po´ z´ niej telewizja zacze˛ła nadawac´ serial Bailey. Ale wtedy Sam nie wychylał juz˙ nosa z Yorkshire. Na pewno nie pojawił sie˛ na z˙ adnej uroczystos´ ci z okazji wre˛czania tych czy innych nagro´ d, kto´ re dostał za Baileya.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
133
Crys wiedziała juz˙ , z˙ e Sokole Gniazdo wygla˛da jak ruina, z˙ eby nie trafił tam z˙ aden dziennikarz ani inny nieproszony gos´ c´ . – Wydaje mi sie˛, z˙ e nie wierzysz w ani jedno słowo, kto´ re ode mnie usłyszałas´ – powiedziała nagle Molly, kto´ ra jak sie˛ okazało obserwowała ja˛ przez cały czas. – Molly, nie widze˛ powodu, z˙ ebym miała osa˛dzac´ ... – Zatrzymaj sie˛ na tej stacji benzynowej – nakazała Molly na widok znaku sygnalizuja˛cego zjazd z autostrady. – Musisz uwaz˙ nie wysłuchac´ , co mam ci do powiedzenia. Crys nie miała ochoty ani na kawe˛, ani na rozmowe˛, ale nie wdawała sie˛ w dyskusje˛. Zjechała na parking przed stacja˛ i wyła˛czyła silnik. Nie interesowało jej, co takiego Molly ma do powiedzenia. Che˛tnie powiedziałaby przyjacio´ łce, z˙ eby sie˛ wypchała z opowies´ ciami o Samie. Prawde˛ mo´ wia˛c, miała to na czubku je˛zyka, ale zerkna˛wszy w bok, ze zdumieniem zobaczyła łzy w oczach Molly. – Molly! – zawołała i nachyliła sie˛, z˙ eby wzia˛c´ ja˛ w obje˛cia. – Przepraszam. Nie wiedziałam, z˙ e to dla ciebie takie waz˙ ne. – Oczywis´ cie, z˙ e to dla mnie waz˙ ne – załkała Molly. Wielkie łzy spływały jej po policzkach. – Sam jest kims´ ... niezwykłym. Jest dobry, czuły, wspaniałomys´ lny... – Dobrze, juz˙ dobrze. Poddaje˛ sie˛ – Crys uniosła re˛ce w obronnym ges´ cie, pro´ buja˛c w ten sposo´ b
134
CAROLE MORTIMER
rozs´ mieszyc´ Molly. – Skoro mo´ wisz, z˙ e Sam jest niezwykły, jestem pewna, z˙ e tak musi byc´ . Molly otarła łzy wierzchem dłoni i spojrzała na nia˛ ponuro. – Gdybys´ nie była moja˛ najlepsza˛ przyjacio´ łka˛, Crys, to powiedziałabym, z˙ e traktujesz mnie protekcjonalnie. – Nic podobnego – zaprotestowała Crys. – Oceniasz Sama zgodnie ze swoimi przekonaniami. Nie ma o czym dyskutowac´ . Nawet, dodała w mys´ lach, jes´ li reszta s´ wiata uwaz˙ a cos´ przeciwnego. Molly us´ miechne˛ła sie˛ smutno. – Od kiedy gram w filmach, przekonałam sie˛ na własnej sko´ rze, jaki naprawde˛ jest s´ wiat medio´ w. Jednego dnia moz˙esz byc´ ulubien´ cem wszystkich, stac´ w s´ wietle jupitero´ w, a naste˛pnego – utona˛c´ w niebycie i nikt nie zauwaz˙ y twojej nieobecnos´ ci – wzruszyła ramionami. – Ale poniewaz˙ pamie˛tam dos´ wiadczenia Sama sprzed dziesie˛ciu lat, mocno stoje˛ na ziemi i traktuje˛ swoja˛ popularnos´ c´ cokolwiek cynicznie. Nigdy nie mieszam kariery z z˙ yciem prywatnym, kto´ re jest dla mnie najwaz˙ niejsze. Zawsze tak be˛dzie. I dlatego – dodała z przeje˛ciem – nasza przyjaz´ n´ tyle dla mnie znaczy. Molly skon´ czyła i wzie˛ła głe˛boki oddech. – Dla mnie tez˙ – zapewniła ja˛ Crys. – Zbyt wiele razem przeszłys´ my, z˙ eby two´ j albo mo´ j sukces zdołał jej zaszkodzic´ .
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
135
Chyba z˙ e... Crys wcia˛z˙ nie wiedziała, co ła˛czyło Molly z Jamesem. Molly chyba czytała w jej mys´ lach, bo dotykaja˛c dłoni Crys, zacze˛ła mo´ wic´ : – Wiesz, ja... Ja wcia˛z˙ czuje˛ straszne poczucie winy z powodu Jamesa. Crys poczuła, z˙ e cała sztywnieje. Widza˛c przepraszaja˛cy wzrok Molly, przygotowała sie˛ na najgorsze. – Wiesz... gdybym ci nie przedstawiła Jamesa... Całe z˙ ycie zalez˙ y od sło´ wka ,,gdyby’’. Gdyby nie spotkali sie˛ z Jamesem, toby nie zakochali sie˛ w sobie szalona˛ miłos´ cia˛, nie wzie˛liby s´ lubu i nie zaznali tyle szcze˛s´ cia. Gdyby James nie zachorował na raka, do dzisiaj byliby razem. Gdyby, gdyby, gdyby! W z˙ yciu wszystkich pełno jest takich gdyby. Crys była pewna, z˙ e Sam tez˙ miałby w tej kwestii wiele do powiedzenia. – Nie masz poje˛cia, ile razy z˙ ałowałam, z˙ e was ze soba˛ poznałam i w ten sposo´ b niechca˛cy sprowadziłam na ciebie nieszcze˛s´ cie i bo´ l. To o to chodziło! Molly dre˛czyło poczucie winy nie dlatego, z˙ e była zakochana w Jamesie, ale dlatego, z˙ e wmo´ wiła sobie, z˙ e to przez nia˛ Crys cierpiała. – Czułam bo´ l po jego s´ mierci, Molly, ale wczes´ niej przez˙ yłam najszcze˛s´ liwsze chwile w swoim z˙ yciu. Gdyby nie ty, nic podobnego by mi sie˛ nie przydarzyło. Nie z˙ ałuje˛ ani dnia, ani sekundy spe˛dzonej razem z Jamesem. – Naprawde˛ tak mys´ lisz? Moz˙ e mo´ wisz tak, z˙ eby
136
CAROLE MORTIMER
mnie pocieszyc´ ? – Molly wpatrywała sie˛ z uwaga˛ w twarz Crys. – Oczywis´ cie, z˙ e tak mys´ le˛. Nie zrezygnowałaby z tego uczucia, nawet gdyby James zachorował, zanim sie˛ poznali. Molly odetchne˛ła cie˛z˙ ko. – Wiesz, Crys, widziałam twoja˛ rozpacz na pogrzebie Jamesa i... Potem całymi tygodniami nie mogłam sie˛ zdobyc´ na spotkanie z toba˛. Wymys´ lałam dziesia˛tki nieistnieja˛cych preteksto´ w, byle tylko nie rozmawiac´ z toba˛ twarza˛ w twarz. Kłamałam, z˙ e mam kontrakty, kto´ rych wcale nie było. Wybacz mi. Bardzo sie˛ wstydze˛. – Niepotrzebnie. Chyba rozumiem, co czułas´ . Us´ cisne˛ły sie˛ serdecznie. Dobrze, z˙ e Molly w kon´ cu zdobyła sie˛ na te˛ rozmowe˛. Była potrzebna im obu. Crys zdała sobie sprawe˛, z˙ e z˙ al, kto´ rym z˙ yła przez cały rok, powoli ja˛ opuszcza. Ze zdziwieniem spostrzegła, z˙ e cieszy sie˛ z powrotu do Londynu. Miała znowu ochote˛ rozmawiac´ z gos´ c´ mi w swojej restauracji. Z zadowoleniem mys´ lała o nowych odcinkach swojego programu. – Lepiej wygla˛dasz, Crys – powiedziała Molly, patrza˛c na nia˛ badawczo. – To pewnie zasługa s´ wiez˙ ego powietrza, kto´ rego nałykałam sie˛ w Yorkshire – zas´ miała sie˛. – Jestes´ pewna, z˙ e chodzi o powietrze? Bo mnie sie˛ wydaje, z˙ e spotkanie z Samem tez˙ mogło miec´ pozytywne efekty. – Molly popatrzyła na nia˛ z przyjazna˛ kpina˛.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
137
Crys nasroz˙ yła sie˛. Molly opowiada głupstwa. Co Sam ma do tego, z˙ e jej z˙ ycie przestało byc´ szare i nieznos´ ne? Sam nic jej nie obchodzi. Ona jego tez˙ . Nawet nie odprowadził ich do samochodu, tylko wyszedł na spacer z Merlinem. Podobno prosił Molly, z˙ eby poz˙ egnała Crys w jego imieniu. – Sam? – potrza˛sne˛ła głowa˛. – Nie rozumiem, o czym mo´ wisz. Molly jakby jej nie słyszała. – Dziesie˛c´ lat temu Rachel zrujnowała mu z˙ ycie – odezwała sie˛ po chwili z pasja˛. – Prawde˛ mo´ wia˛c, wszystkim nam niez´ le namieszała w z˙ yciu. – Jak to wszystkim? – zdziwiła sie˛ Crys. – Jak mys´ lisz... dlaczego musiałam w ostatniej klasie zmienic´ szkołe˛? – zapytała. – Przez nia˛. Kłamstwa, z kto´ rymi Rachel biegała do gazet, uderzyły w cała˛ nasza˛ rodzine˛. Rodzice zdecydowali, z˙ e lepiej be˛dzie, jes´ li przeniosa˛ mnie do szkoły, w kto´ rej nikt nie be˛dzie wiedziec´ , z˙ e jestem siostra˛ Sama Wyngarda. – To znaczy, z˙ e nie nazywasz sie˛ Barton? – Crys miała kłopoty ze złoz˙ eniem informacji w spo´ jna˛ całos´ c´ . Przeciez˙ na własne uszy słyszała, jak Sam mo´ wił, z˙ e nie jest bratem Molly. – Oczywis´ cie, z˙ e nazywam sie˛ Barton. Ojciec Sama oz˙ enił sie˛ z moja˛ mama˛, kiedy miałam dwanas´ cie lat. ˙ e tez˙ nie przyszło jej to wczes´ niej Przyrodni brat! Z do głowy! W dzisiejszych czasach takie rodzinne relacje zdarzaja˛ sie˛ przeciez˙ bardzo cze˛sto.
138
CAROLE MORTIMER
– Sam jest dla mnie naprawde˛ waz˙ ny – cia˛gne˛ła Molly. – Nie pozwole˛, z˙ eby Rachel wcia˛z˙ rujnowała mu z˙ ycie. Dlatego pomys´ lałam sobie – spojrzała na Crys z lekka˛ obawa˛, ale z desperacja˛ mo´ wiła dalej – z˙ e umo´ wie˛ sie˛ z toba˛ w Yorkshire, nie w Londynie. – Molly! Mo´ wisz bez sensu. Nic nie rozumiem. – Crys, czy ty po s´ mierci Jamesa uznałas´ , z˙ e me˛z˙ czyz´ ni przestali istniec´ ? Nie mo´ w mi, z˙ e nie zauwaz˙ yłas´ , jakim wspaniałym facetem jest Sam! Oczywis´ cie, z˙ e zauwaz˙ yła. Nawet... Nagle zrozumiała. – Molly! – zacze˛ła z wyraz´ nym wysiłkiem. – Czy ty specjalnie opo´ z´ niłas´ swo´ j przyjazd do Yorkshire? ˙ eby zostawic´ mnie sam na sam ze swoim bratem? Z – Potrza˛sne˛ła głowa˛ z niedowierzaniem. – Wymys´ liłas´ sobie, z˙ e Sam be˛dzie naste˛pca˛ Jamesa i postanowiłas´ nas zeswatac´ , tak? – Jestem pewna, z˙ e wystarczyło ci dwa dni, z˙ eby zrozumiec´ , z˙ e Sama nie da sie˛ do niczego zmusic´ . Ale gdyby on sam sie˛ toba˛ zainteresował... Nie patrz na mnie z takim oburzeniem, Crys. Byłoby cudownie, gdyby moja przyjacio´ łka i mo´ j brat zakochali sie˛ w sobie. Zreszta˛ – Molly zrobiła niewinna˛ mine˛ – co najmniej kilka razy odniosłam wraz˙ enie, z˙ e sie˛ lubicie. Crys wiedziała, z˙ e sie˛ czerwieni i nie mogła nic na to poradzic´ . Jasne. Molly nie mogła nie zauwaz˙ yc´ , co sie˛ dzieje. A juz˙ na pewno nie po tym, jak zobaczyła ich w sypialni. – To było takie... – zaja˛kne˛ła sie˛ – chwilowe
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
139
zauroczenie. Zdarza sie˛. Doros´ li ludzie czuja˛do siebie pocia˛g fizyczny Ale, Molly, nie pro´ buj wyobraz˙ ac´ sobie czegos´ , co nie istnieje. Ja mieszkam w Londynie. Prowadze˛ restauracje˛ , mam swo´ j program w telewizji. – Chyba nie chcesz powiedziec´ , z˙ e z powodu nawału zaje˛c´ w twoim z˙ yciu nie ma juz˙ miejsca na me˛z˙ czyzne˛! Kiedy byłas´ z˙ ona˛ Jamesa, tez˙ duz˙ o pracowałas´ . – Nie, nie mam zamiaru tego mo´ wic´ , ale – Crys przypomniała sobie rozmowe˛ z Samem – nigdy nam sie˛ nie uda. Jestes´ my całkowicie niekompatybilni. – Ale... – Uwaz˙ am temat za skon´ czony, Molly! – Crys spojrzała na przyjacio´ łke˛ ostrzegawczo. – Sam prosił, z˙ eby dac´ mu znac´ , z˙ e dotarłys´ my bezpiecznie do Londynu. – Molly udała, z˙ e zmienia temat. – No i? – Braterska troska. To chyba normalne, pomys´ lała Crys. – Chce wiedziec´ , czy dobrze sie˛ czujesz – dodała Molly, patrza˛c gdzies´ w przestrzen´ . Crys az˙ podskoczyła. Jakie on ma prawo... – Dlaczego miałabym nie czuc´ sie˛ dobrze? – prychne˛ła zirytowana. – Tego mi nie powiedział. Prosił tylko o telefon – wzruszyła ramionami Molly. – Temu człowiekowi wydaje sie˛, z˙ e skoro pocałował mnie kilka razy, ma prawo... – A jednak! – zawołała Molly i oczy błysne˛ły jej rados´ nie.
140
CAROLE MORTIMER
– Co jednak? – Crys z furia˛ przekre˛ciła kluczyk w stacyjce. – Kon´ czymy te˛ rozmowe˛. Definitywnie! – Dobra – zgodziła sie˛ Molly. – Nie obrazisz sie˛, jes´ li troche˛ sie˛ zdrzemne˛? Wcia˛z˙ czuje˛ ro´ z˙ nice˛ czasu mie˛dzy Nowym Jorkiem i Anglia˛. I zasne˛ła. Z bardzo zadowolona˛ mina˛.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
– Crys! – zawołał Gerry, odkładaja˛c słuchawke˛. – Ci ludzie od wieczornego przyje˛cia urodzinowego znowu zmienili liczbe˛ gos´ ci. Doszła jeszcze jedna osoba. W sumie mamy dwadzies´ cia pie˛c´ oso´ b. – Nieparzysta liczba. Pie˛knie! Zaczynam z˙ ałowac´ , z˙ e w ogo´ le przyje˛łam to zamo´ wienie – prychne˛ła ze złos´ cia˛ Crys, odrywaja˛c sie˛ na chwile˛ od kompozycji z kwiato´ w i owoco´ w, kto´ re układała w wielkiej misie. – I tak musiałam umo´ wic´ ich dopiero na dziewia˛ta˛ trzydzies´ ci, bo inaczej nie moglibys´ my obsłuz˙ yc´ nikogo innego. Zrobiłam im rezerwacje˛ tylko dlatego, z˙ e sekretarka tego pana Gardenera była bardzo miła˛ osoba˛. – Pan Gardener musi znac´ sie˛ na jedzeniu, skoro tak mu zalez˙ ało na naszej restauracji – zas´ miał sie˛ Gerry. – Mam nadzieje˛, z˙ e pozna sie˛ na wysiłku, jaki wkładamy w przygotowanie tego przyje˛cia. Liczba gos´ ci zmienia sie˛ codziennie. Zacza˛ł od osiemnastu. Teraz jest siedmiu wie˛cej. Crys ustawiła mise˛ w centralnym miejscu wielkiego stołu i odeszła kilka kroko´ w, z˙ eby ocenic´ efekt swojej pracy. Niez´ le, chociaz˙ urodzinowe przyje˛cie
142
CAROLE MORTIMER
pana Gardenera zajmie niemal połowe˛ powierzchni całej restauracji. Musieli przemeblowac´ wszystko, z˙ eby zmies´ cic´ tak wielka˛ liczbe˛ oso´ b przy jednym stole. – Uwzgle˛dnij to, kiedy be˛dziesz wystawiała im rachunek – poradził Gerry. – Jes´ li stac´ go na zaproszenie dwudziestu pie˛ciu oso´ b do twojej restauracji, stac´ go tez˙ na ekstrawydatki. – Ale z ciebie sknerus, Gerry – zas´ miała sie˛. – Niestety, juz˙ za po´ z´ no. Podałam jego sekretarce cene˛ od osoby. Z uwzgle˛dnieniem szampana i innych alkoholi. – Całe szcze˛s´ cie. – Gerry spojrzał na zegarek. – Crys, mamy jeszcze cztery godziny. Czy pozwolisz mi skoczyc´ do domu? Pomoge˛ tylko Pat połoz˙ yc´ potwory do ło´ z˙ ka i wracam. – Jasne. W zasadzie wszystko jest gotowe. Przygotuje˛ tylko farsz do pstra˛ga dla gos´ cia numer dwadzies´ cia pie˛c´ i siadam z nogami na krzes´ le. Musze˛ odpocza˛c´ , bo od trzech godzin nie przysiadłam nawet na chwile˛. – Połoz˙ e˛ na stole ostatnie nakrycie i spadam. Nie martw sie˛, be˛de˛ o wpo´ ł do o´ smej. – Dzie˛ki. Crys nie przyszłoby do głowy, z˙ eby sie˛ martwic´ . Gerry jeszcze nigdy jej nie zawio´ dł. Ustawiaja˛c na stole bukiety z z˙ o´ łtych ro´ z˙ – z naciskiem proszono o z˙ o´ łte ro´ z˙ e – mys´ lała o ostatnich kilku tygodniach wypełnionych zaje˛ciami od rana do nocy. Najdziwniejsze było to, z˙ e Crys nie czuła sie˛ wcale zme˛czona.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
143
Odwrotnie – od dawna nie czuła takiej satysfakcji z pracy. Ostatnio coraz cze˛s´ ciej jednak słyszała w głowie głos, kto´ ry z gniewna˛ natarczywos´ cia˛ powtarzał, z˙ e to wszystko sa˛ działania pozorne i ucieczkowe. Po kaz˙ dym wysta˛pieniu nieproszonego natre˛ta Crys nachodziły dziwne mys´ li. Na przykład o tym, z˙ e przypadkowo wpada na ulicy na Sama Wyngarda. Wiedziała, z˙ e to niemoz˙ liwe, bo Sam nie wychylał nosa z Yorkshire, ale mimo to, ile razy migna˛ł jej na ulicy wysoki ciemnowłosy me˛z˙ czyzna, serce biło jej mocniej w nadziei, z˙ e to moz˙ e byc´ on. Crys była dalej zakochana w Samie, chociaz˙ robiła wszystko, z˙ eby nie przyznawac´ sie˛ do tego przed sama˛ soba˛. Nie przyszłoby jej takz˙ e do głowy, z˙ e jest zupełnie nieprzygotowana na ponowne spotkanie z Samem, o ile miałoby do niego kiedys´ dojs´ c´ . – Tro´ jka prosi o jeszcze jedna˛ butelke˛ szampana. – Gerry najpierw przekazał informacje˛ kelnerowi, potem wszedł na zaplecze. – Pojawili sie˛ pierwsi gos´ cie na urodzinowe przyje˛cie – zakomunikował. Na razie nikt waz˙ ny – Gerry od lat pracował w swoim zawodzie i bez pudła rozpoznawał, kto jest gos´ ciem honorowym na przyje˛ciu, a kto nim nie jest. – Wszystko gotowe. – Crys zdje˛ła fartuch i sprawdziła, czy czapka szefa kuchni, kto´ ra˛ miała na głowie, dobrze lez˙ y. – Wygla˛dasz s´ licznie. Jak zawsze – zapewnił ja˛ Gerry.
144
CAROLE MORTIMER
Posłała mu dzie˛kczynny us´ miech i wybiegła, z˙ eby osobis´ cie przywitac´ gos´ ci i usadzic´ ich przy stole z kieliszkami szampana. Przeliczyła ich szybko. Byli juz˙ niemal wszyscy. Brakowało gospodarza przyje˛cia i jeszcze czterech oso´ b. Zerkne˛ła na zegarek. Dziesia˛ta. Jeszcze chwila, a pstra˛g nie be˛dzie nadawał sie˛ do podania. – Crys! – rozległ sie˛ radosny okrzyk. Molly! Crys nie musiała sprawdzac´ , czy ma racje˛. Poznałaby głos Molly zawsze i wsze˛dzie. Odwro´ ciła sie˛ z otwartymi ramionami i obie padły sobie w obje˛cia. – Ja nie moge˛ chyba miec´ nadziei na podobne powitanie – rozległ sie˛ nad jej głowa˛ inny głos, ro´ wnie znajomy. Crys zesztywniała i zbladła. Oderwała sie˛ od us´ miechnie˛tej szeroko Molly, zastanawiaja˛c sie˛ w panice, jak sobie poradzi. Przed nia˛ stał Sam, przystojny jak nigdy. Miał na sobie smoking i s´ niez˙ nobiała˛ koszule˛. Zauwaz˙ yła, z˙ e skro´ cił włosy. – No wie˛c? – Unio´ sł pytaja˛co jedna˛ brew i rozłoz˙ ył ramiona. Nie mogła oderwac´ od niego wzroku. Podeszła do niego jak zahipnotyzowana, chociaz˙ na szcze˛s´ cie w ostatnim momencie wycia˛gne˛ła re˛ce i oparła dłonie na jego ramionach. Potrza˛sne˛ła głowa˛ – jeszcze chwila, a byłby skandal, bo chciała obja˛c´ go w pasie i wtulic´ sie˛ w niego jak kiedys´ . Stane˛ła na placach i pocałowała go w policzek.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
145
– I juz˙ ? – zapytał powaz˙ nie, choc´ w jego zielonych oczach błyszczały wesołe ogniki. – Juz˙ . – Crys miała nadzieje˛, z˙ e nie zauwaz˙ ył, z jaka˛ trudnos´ cia˛ oderwała sie˛ od niego. – Dlaczego nie zadzwoniłas´ ? – us´ miechne˛ła sie˛ do Molly. – Zarezerwowałabym wam stolik. Molly parskne˛ła s´ miechem. – Alez˙ dzwoniłam, kochanie – powiedziała wysokim modulowanym głosem sekretarki pana Gardenera. – Bałam sie˛, z˙ e sie˛ domys´ lisz, kiedy zamo´ wiłam faszerowane pstra˛gi. Crys oniemiała. – To ty jestes´ panem Gardenerem? – wyja˛kała. – Nie, to ja – parskna˛ł s´ miechem Sam. – Ona jest tylko moja˛ sekretarka˛. – Wie˛c to twoje urodziny – odgadła. Przeciez˙ kaz˙ dy ma kiedys´ urodziny. – Nie, urodziny sa˛ moje – odezwał sie˛ inny me˛ski głos. Molly zobaczyła, z˙ e za Molly i Samem stoi inna para – wysoki, przystojny me˛z˙ czyzna z niebywale pie˛kna˛ kobieta˛ u boku. Ona mogła miec´ czterdzies´ ci pare˛ lat, on był starszy. – Matthew Wyngard – przedstawił sie˛ i serdecznie us´ cisna˛ł dłon´ Crys. – A to moja z˙ ona Caroline. Caroline! To na pewno ta Coroline, kto´ ra telefonowała do Sama. – Powiedz dobry wieczo´ r, Crys – powiedział Sam tonem tatusia pouczaja˛cego nieuwaz˙ ne dziecko.
146
CAROLE MORTIMER
Crys miała nadzieje˛, z˙ e nie wpatrywała sie˛ w Caroline z otwarta˛ buzia˛. – Dobry wieczo´ r – us´ miechne˛ła sie˛ na powitanie. – Jak widac´ wszyscy gos´ cie juz˙ siedza˛. Nie, brakuje jednego – poprawiła sie˛, widza˛c wolne krzesło. – Nikogo nie brakuje, Crys. To miejsce czeka na ciebie – powiedział spokojnie Sam. – Doła˛czysz do nas, kiedy be˛dziesz mogła. – To bardzo miło z twojej strony, ale... – Powoli wycofywała sie˛ do kuchni. ˙ adnych ale. – Sam kategorycznie pokre˛cił – Z głowa˛. – Mo´ j tato byłby bardzo rozczarowany. Dzis´ sa˛ jego urodziny. Skoro Matthew był ojcem Sama, to znaczy, z˙ e... ˙ e Caroline jest matka˛ Molly! Nie przyszło jej to do Z głowy. Crys nie mogła sie˛ nadziwic´ własnej głupocie.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
– Czy to nie jest przypadkiem Sam Wyngard? – zapytał Gerry, przechodza˛c przez kuchnie˛ kilka minut po´ z´ niej. Crys, kto´ ra w pos´ piechu zdejmowała z patelni ostatnie pstra˛gi i z wielka˛ zre˛cznos´ cia˛ garnirowała talerze – gos´ cie urodzinowego przyje˛cia czekali juz˙ na jej popisowe danie, pokiwała głowa˛. – Tak. – Lata całe go nie widziałem – mo´ wił Gerry do Crys, daja˛c ro´ wnoczes´ nie dyskretny znak kelnerom, z˙ e moga˛ podawac´ juz˙ rybe˛. – Kiedys´ bywał cze˛sto u Scottiego – wyjas´ nił, widza˛c jej mine˛. Scottie to była restauracja, w kto´ rej pracował Gerry, zanim pie˛c´ lat temu przeszedł do Crys. – Zawsze uwaz˙ ałem, z˙ e to porza˛dny facet. Niez´ le oberwał w zwia˛zku z nieudanym samobo´ jstwem tej aktorki, z kto´ ra˛ był zare˛czony. Gazety pastwiły sie˛ nad nim. Ciesze˛ sie˛, z˙ e znowu... Uwaga! – Gerry zrobił błyskawiczny wypad i odebrał talerz z ra˛k Crys. Niewiele brakowało, a pstra˛g wyla˛dowałby na podłodze. – Wszystko dobrze? – obrzucił Crys zatroskanym spojrzeniem. Nie. Nie było dobrze. Do tej pory czuła wstyd, z˙ e
148
CAROLE MORTIMER
jeszcze przed chwila˛ uwaz˙ ała Caroline za kobiete˛ Sama. A teraz Gerry os´ wiadcza, z˙ e Sam zawsze był ,,porza˛dnym facetem’’. Kto ma racje˛? Kim naprawde˛ jest Sam Wyngard? Potworem, za jakiego miały go brukowce, czy kochaja˛cym bratem i porza˛dnym facetem? Crys bardzo chciała uwierzyc´ Gerry’emu. – Gerry – odezwała sie˛ po namys´ le. – Zostałam zaproszona na to przyje˛cie. Czy mys´ lisz, z˙ e chłopcy poradza˛ sobie z deserem? Nawet jes´ li Gerry sie˛ zdziwił, nie dał tego po sobie znac´ . – Oczywis´ cie, z˙ e tak. Sam ich dopilnuje˛. Idz´ i baw sie˛ dobrze. Crys wygładziła czarna˛sukienke˛ i zerkne˛ła w lustro. Potem wzie˛ła głe˛boki oddech i weszła do sali. Gos´ cie bawili sie˛ doskonale. Szampan lał sie˛ strumieniami, konwersacja kwitła. Podchodza˛c do stołu zobaczyła, z˙ e krzesło, kto´ re na nia˛ czeka, stoi pomie˛dzy Samem a matka˛Molly. Caroline, widza˛c Crys, pomachała zache˛caja˛co re˛ka˛. – Usia˛dz´ tutaj, kochanie. Tak sie˛ ciesze˛, z˙ e w kon´ cu sie˛ spotkałys´ my. Molly całymi latami opowiadała nam o tobie. – Ja tez˙ bardzo sie˛ ciesze˛. – Naprawde˛? – szepna˛ł jej do ucha Sam. – Nie miałas´ uszcze˛s´ liwionej miny, kiedy witałas´ sie˛ z moim ojcem. Odwro´ ciła sie˛ gwałtownie. – To dlatego, z˙ e... – zacze˛ła.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
149
Ale nie mogła sie˛ przyznac´ , dlaczego straciła humor. Nie powie mu, z˙ e była zazdrosna o Caroline, gdyz˙ sa˛dziła, z˙ e cos´ wia˛z˙ e ja˛ z Samem. – Dlatego z˙ e – Sam nie zamierzał jej przepus´ cic´ . – Dlatego z˙ e byłam zaskoczona, widza˛c was tutaj – powiedziała szybko. – Ale dlaczego nic mi nie powiedzielis´ cie? Czyj to był pomysł? – Mo´ j. – Tak przypuszczałam. To do ciebie podobne. Crys wcia˛z˙ pamie˛tała okolicznos´ ci swojego wyjazdu z Yorkshire. Zamierzała wyjas´ nic´ Samowi, dlaczego odebrała telefon. Nie chciała, z˙ eby miał ja˛ za ws´ cibska˛ plotkare˛. – Sam – zacze˛ła z wahaniem. – Kiedy widzielis´ my sie˛ ostatnio... – Nie teraz – przerwał jej cicho, kłada˛c re˛ke˛ na jej dłoni, z˙ eby nie poczuła sie˛ dotknie˛ta, z˙ e znowu jej przerywa. – Chce˛ cie˛ odwiez´ c´ do domu po przyje˛ciu. Wtedy porozmawiamy. – Jak to odwiez´ c´ ? – zamrugała powiekami ze zdziwienia. – Po prostu – zas´ miał sie˛. – I zamknij buzie˛, kiedy na mnie patrzysz. Jedz rybe˛, bo ci wystygnie. – Nie da sie˛ jes´ c´ z zamknie˛tymi ustami. Jedno wyklucza drugie. – Dziewczyno, zacznij w kon´ cu jes´ c´ . Jeszcze nigdy nie widziałem, z˙ ebys´ zjadła cos´ do kon´ ca. Jestes´ za chuda. – Moz˙ e to zabrzmi dziwnie, ale nie przepadam za własna˛ kuchnia˛ – zacze˛ła sie˛ tłumaczyc´ . – Kiedy
150
CAROLE MORTIMER
juz˙ skon´ cze˛ wszystko przygotowywac´ , trace˛ che˛c´ na jedzenie. Sam obrzucił ja˛ pełnym zrozumienia wzrokiem i pokiwał głowa˛ z komiczna˛ powaga˛. – Najwyz˙ szy czas, z˙ eby ktos´ inny zacza˛ł dla ciebie gotowac´ . – Dobry pomysł, ale... – Wiem, wiem. Wieczorami jestes´ w pracy. Ale ja mo´ wiłem o s´ niadaniach, Crystal. Poczuła, z˙ e sie˛ czerwieni. Sam był tym wyraz´ nie rozbawiony. – O ciepłych rogalikach z miodem – cia˛gna˛ł. – I kawie. Oczywis´ cie do ło´ z˙ ka. Nie miała poje˛cia, jak sie˛ zachowac´ . – Sam – zacze˛ła powoli. – Nie wiem, co sobie o mnie pomys´ lałes´ , tam w Yorkshire... – Crystal, mys´ lałem, z˙ e takie rozmowy mamy juz˙ za soba˛. – Popatrzył na nia˛ z czułos´ cia˛. – A o reszcie pogadamy po´ z´ niej. Siedzieli przy stole do po´ z´ nej nocy. Crys zwolniła do domu cały personel, mo´ wia˛c im, z˙ e moga˛posprza˛tac´ jutro. Nigdzie nie musiała sie˛ spieszyc´ . Czuła re˛ke˛ Sama na swoim ramieniu i było jej dobrze. A potem, kiedy siedziała juz˙ w jego ciemnozielonym sportowym samochodzie – nie miała poje˛ cia, z˙ e Sam jez´ dzi takim autem – wygla˛dała jak nastolatka na pierwszej randce, a nie jak dwudziestoszes´ cioletnia kobieta, kto´ ra zda˛z˙ yła juz˙ wyjs´ c´ za ma˛z˙ i owdowiec´ . I kto´ rej zaproponowano s´ niadanie do ło´ z˙ ka.
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
151
– Crys, odpre˛z˙ sie˛. – Sam popatrzył na jej zacis´ nie˛te dłonie, kto´ re trzymała nieruchomo na kolanach. – To był bardzo sympatyczny wieczo´ r, prawda? – Tak. Masz bardzo miła˛ rodzine˛. – Jasne, z˙ e tak. Caroline jest pie˛kna˛ kobieta˛, prawda? – zapytał jakby nigdy nic. Crys zalała sie˛ rumien´ cem. A wie˛c zauwaz˙ ył. – Widziałem twoja˛ mine˛, kiedy was sobie przedstawiałem. – Sam omal nie zakrztusił sie˛ ze s´ miechu. – Czy juz˙ ci kiedys´ mo´ wiłem, z˙ e masz chorobliwie bujna˛ wyobraz´ nie˛? – W Yorkshire robiłes´ ze wszystkiego tajemnice˛ – broniła sie˛ – wie˛c nic dziwnego, z˙ e mogłam pomys´ lec´ ... I co w tym takiego s´ miesznego? – nastroszyła sie˛, ale za chwile˛ tez˙ parskne˛ła s´ miechem. Sam przytulił ja˛ do siebie. – Ty – powiedział i pocałował ja˛ w usta. – Crystal, jest cos´ , o czym powinnas´ sie˛ dowiedziec´ . Skon´ czyłem z pustelniczym z˙ yciem. Kiedy obie z Molly wyjechałys´ cie, poczułem sie˛ fatalnie. Długo mys´ lałem, a w kon´ cu us´ wiadomiłem sobie, z˙ e mam dos´ c´ . Nie chce˛ dłuz˙ ej sie˛ chowac´ . Jes´ li ty stawiłas´ czoło nieszcze˛ s´ ciom, kto´ re spadły na ciebie w tym roku, i nie uciekłas´ od s´ wiata, ja mam nie dac´ sobie rady z krzywymi spojrzeniami dziennikarzy i niesłusznymi oskarz˙ eniami? Zamilkł i przez chwile˛ patrzył na nia˛ z napie˛ciem. – Chyba z˙ e... – Przełkna˛ł s´ line˛ i zacisna˛ł palce na
152
CAROLE MORTIMER
kierownicy. – Chyba z˙ e według ciebie były to słuszne oskarz˙ enia. Ale Crys wiedziała juz˙ , z˙ e jej poprzednie wa˛tpliwos´ ci nie maja˛ sensu. Wycia˛gne˛ła re˛ke˛ i pogłaskała Sama po sztywnym ze zdenerwowania karku. – Sam! – powiedziała pewnym, mocnym głosem. – Nie wierze˛ w ani jedno słowo, kto´ re wypisywały gazety po aferze z Rachel Gibson. I wiesz co? – us´ miechne˛ła sie˛. – Nie moge˛ sie˛ doczekac´ obiecanego s´ niadania do ło´ z˙ ka. Samocho´ d uderzył kołami w krawe˛z˙ nik. Sam błyskawicznie odbił kierownica˛. – Odło´ z˙my te˛ rozmowe˛ na chwile˛, dobrze? – mrukna˛ł. – Nie chce˛, z˙ eby jutro pisali o mnie, z˙ e pro´ bowałem zabic´ kolejna˛ narzeczona˛. Dziesie˛c´ minut po´ z´ niej Crys nawet sie˛ nie zastanawiała, co sobie pomys´ li o niej Freddie, nocny portier w jej domu, kiedy wtulona w Sama wchodziła na go´ re˛. – Sam? – uniosła głowe˛. – Te z˙ o´ łte ro´ z˙ e? Zamo´ wiłes´ je specjalnie, prawda? Kiwna˛ł głowa˛. – Miałem nadzieje˛, z˙ e je zauwaz˙ ysz. Chciałem ci powiedziec´ ... Wiem, z˙ e James był wielka˛ miłos´ cia˛ twojego z˙ ycia. Chciałem ci powiedziec´ , z˙ e nie mam zamiaru zajmowac´ jego miejsca w twoim sercu. On to on, a ja to ja. Rozumiesz? Popatrzył na nia˛ badawczo. Potem wyprostował ˛ sie i zapytał: – Czy wyjdziesz za mnie, Crystal?
ZAMEK NA WRZOSOWISKU
153
* – Jakos´ wytrzymałes´ , prawda? – zas´ miała sie˛ Crys, kiedy Sam, odczekawszy burze˛ oklasko´ w, usiadł w kon´ cu obok niej. Spojrzał na oprawiony w ramke˛ dokument, kto´ ry trzymał w re˛ ce – nagrode˛ za najlepszy scenariusz telewizyjny. Po raz szo´ sty z rze˛ du uhonorowano w ten sposo´ b serial Bailey. Ale dopiero pierwszy raz autor scenariusza odebrał go osobis´ cie. Publicznos´ c´ zgotowała mu prawdziwa˛ owacje˛ . Byc´ moz˙ e przyczyniła sie˛ do tego obecnos´ c´ jego pie˛knej z˙ ony? Sam i Crys byli małz˙ en´ stwem od roku. Przez ten czas mieszkali na przemian w nowym domu na przedmies´ ciach Londynu albo w Sokolim Gniez´ dzie, szcze˛s´ liwi i wcia˛z˙ zakochani. – Jakos´ wytrzymałem – zas´ miał sie˛. – Uwaz˙ aj, bo zadam ci to samo pytanie, kiedy sama be˛dziesz odbierac´ nagrode˛. Program kulinarny Crys ro´ wniez˙ dostał nominacje˛ w swojej kategorii. Sam nie miał wa˛tpliwos´ ci, z˙ e nagroda przypadnie włas´ nie jej. Crys nie zalez˙ ało na zwycie˛stwie az˙ tak bardzo. – Mam juz˙ nagrode˛ – powiedziała cicho i us´ miechne˛ła sie˛ pod nosem. – Crys! Znowu us´ miechasz sie˛ do siebie. Pochyliła sie˛ do jego ucha i przez chwile˛ cos´ mu szeptała. Oczy błyszczały jej ze szcze˛s´ cia.
– Jestes´ pewna?! – zawołał. Kiwne˛ła głowa˛, a on – wcale nie zwracaja˛c uwagi na zdziwione spojrzenia sali – wzia˛ł ja˛na re˛ce i unio´ sł do go´ ry. Pod koniec roku na s´ wiecie pojawi sie˛ ich co´ rka. A moz˙ e syn?