4 Fern Michaels Duma i namiêtoæ 5 1 Ostre brazylijskie s³oñce owietla³o targowisko na przystani rzecz- nej, zbudowanej z grubo ciosanych bali. Roi³o...
7 downloads
12 Views
447KB Size
Fern Michaels Duma i namiêtoæ
4
1
O stre brazylijskie s³oñce owietla³o targowisko na przystani rzecznej, zbudowanej z grubo ciosanych bali.
Roi³o siê tu od handlarzy, g³ono wychwalaj¹cych swoje towary. Pomiêdzy straganami przechadzali siê marynarze; targowali siê, a potem i tak p³acili ¿¹dan¹ cenê. Marynarzy oblega³y ¿ebrz¹ce dzieci. Szarpi¹c mê¿czyzn za rêkawy i czepiaj¹c siê nogawek spodni, prosi³y o s³odycze lub namawia³y gestami do zakupów na straganie rodziców. Przekupnie wyk³ócali siê o ceny ze szczup³ymi Indiankami w d³ugich spódnicach. Wszêdzie kipia³o ¿ycie i pyszni³y siê soczyste barwy. Marilyn nigdy dot¹d nie ogl¹da³a równie ekscytuj¹cych scen. Nic nie przypomina³o jej rodzinnej Nowej Anglii. Marilyn Bannon zachwyci³y Indianki. By³y piêkne: mia³y ciemn¹ g³adk¹ skórê, nie czarn¹ jak u Murzynek, ale orzechowobr¹zow¹; wielkie ciemne oczy zaczesane do ty³u, proste czarne w³osy. Ubrane by³y w jaskrawe stroje, podkrelaj¹ce kolor cery. Marilyn poczu³a siê przy nich blada i bezbarwna. Zobaczy³a, ¿e kilka kobiet przygl¹da siê jej i poczu³a, ¿e siê rumieni pod ich natarczywymi spojrzeniami. Mówi³y co miêdzy sob¹, wskazuj¹c j¹ ruchem g³ów. Towarzyszka podró¿y Marilyn, pani Quince, zauwa¿y³a jej zak³opotanie i przet³umaczy³a piewne s³owa Indianek. Mówi¹, ¿e jeste piêkna; nazywaj¹ ciê z³otow³os¹ dziewczyn¹. S¹ zachwycone twoim wygl¹dem, na pewno ci zazdroszcz¹. 5
Jakie to dziwne. W³anie myla³am, ¿e s¹ takie liczne. Przy nich poczu³am siê bezbarwna. Có¿, moja droga, z pewnoci¹ znasz przys³owie nie to ³adne, co ³adne... Chod, musimy siê dowiedzieæ, który statek zabierze nas do Manaus. Na dwiêk egzotycznej nazwy miasta Marilyn poczu³a dreszcz emocji i przyspieszone bicie serca. Manaus przeczyta³a w przewodniku klejnot bogactwa i kultury, lni¹cy pod brazylijskim s³oñcem. Wzniesiony w okresie szczytu gor¹czki kauczukowej w g³êbi tajemniczej puszczy nad Amazonk¹. Chwyci³a podrêczn¹ walizeczkê i wdziêcznie unosz¹c spódnicê, ruszy³a za wysok¹, kanciast¹ pani¹ Quince, która sz³a ku niskim budynkom na skraju przystani. Obok Marilyn przebieg³ ma³y ch³opiec. Kiedy uchyli³a siê, ¿eby na ni¹ nie wpad³, zauwa¿y³a wysokiego, ciemnow³osego mê¿czyznê w bia³ym garniturze i bez kapelusza. Przygl¹da³ siê jej uwa¿nie. Jego natrêtne spojrzenie zaniepokoi³o Marilyn. Przyspieszy³a kroku, ¿eby nie nara¿aæ siê na zaczepki. Dogoni³a swoj¹ towarzyszkê i us³ysza³a, ¿e pani Quince wci¹¿ do niej mówi. Najwyraniej nie zdawa³a sobie sprawy, ¿e Marilyn zosta³a na chwilê z ty³u. ... bêdziesz oczarowana ³opatkowym statkiem. To co w sam raz dla m³odej dziewczyny. Nasze statki p³ywaj¹ce po Amazonce dorównuj¹ luksusem, jakoci¹ jedzenia i rozrywek statkom z Missisipi. Bêdziesz mia³a okazjê wyst¹piæ w najpiêkniejszych sukniach. Marilyn umiechnê³a siê, widz¹c, jak szaroniebieskie oczy pani Quince rozb³ys³y radonie. Za³atwi³y karty wstêpu na pok³ad Brazilia dOro i pani Quince zaprowadzi³a Marilyn na nabrze¿e. Nasze baga¿e zostan¹ wniesione na statek nieco póniej. Sta³y obok trapu, czekaj¹c, by zatwierdzono ich karty wstêpu na pok³ad. Nagle Marilyn poczu³a, ¿e kto j¹ obserwuje. Na pok³adzie spacerowego statku zauwa¿y³a tego samego wysokiego mê¿czyznê. By³ przystojny i najwyraniej bardzo ni¹ zainteresowany. Patrzy³ prosto w twarz Marilyn. Zawstydzona jego zuchwalstwem poczu³a, ¿e siê rumieni. Pani Quince odwróci³a siê i spostrzeg³a, ¿e Marilyn patrzy w górê na statek. Tak, moje dziecko, s¹ naprawdê piêkne! Co? Statki ³opatkowe! Czy¿ nie s¹ piêkne? 6
O, tak, bardzo odpar³a Marilyn z roztargnieniem. S³ysza³am o statkach kursuj¹cych po Missisipi, ale widzia³am je tylko na sztychach. Przygl¹da³a siê wsiadaj¹cym ludziom. Jej wzrok spocz¹³ na bia³ym parowcu i jego czerwono-z³otych relingach. Kominy by³y pomarañczowe, a trap jasnozielony. Choæ takie zestawienie barw wyda³o siê jej przesadne, na tym pe³nym wdziêku statku wcale nie razi³o. Obie damy wesz³y po jaskrawozielonym trapie na pok³ad spacerowy Brazilii. Marilyn trzyma³a siê kurczowo konopnej liny. Po kilkutygodniowej podró¿y przez ocean z Nowej Anglii do Brazylii, nie czu³a siê zbyt pewnie na nogach, liczy³a, ¿e na pok³adzie parowca poradzi sobie lepiej ni¿ na l¹dzie. Zastanawia³a siê, czy mo¿na siê nabawiæ choroby l¹dowej, bo od kiedy postawi³a stopê na sta³ym l¹dzie; czu³a siê trochê dziwnie. Podzieli³a siê tym spostrze¿eniem z pani¹ Quince. O, tak, moje dziecko. Ja tak¿e odczuwam skutki d³ugotrwa³ej podró¿y przez ocean. Na pok³adzie Brazilii bêdzie znacznie lepiej. Prawdê powiedziawszy, nie mogê siê ju¿ doczekaæ przyjazdu na plantacjê, gdzie wreszcie bêdê mog³a zwolniæ tempo i ¿yæ bez popiechu. Marilyn nie mog³a sobie wyobraziæ, by energiczna pani Quince kiedykolwiek ¿y³a bez popiechu. Posz³y za baga¿owym do ich s¹siaduj¹cych ze sob¹ kabin. Niski cz³owieczek otworzy³ przed nimi drzwi i wprowadzi³ je do ch³odnej i mrocznej luksusowej kajuty. Umeblowana by³a z dyskretn¹ elegancj¹ w stylu letniego domku wiejskiego, w odcieniach ch³odnej zieleni i ró¿u. Ciemnoró¿owy dywan podkrela³ delikatn¹ barwê zas³on. U sufitu wisia³ lni¹cy kryszta³owy kandelabr. Kajuta pani Quince wygl¹da³a podobnie, tylko dywan mia³ odcieñ ciemnej purpury. £adnie tutaj, prawda? Marilyn, s³uchasz mnie? Marilyn nie s³ucha³a. Ca³¹ jej uwagê poch³onê³y otwarte drzwi, za którymi na chwilê pojawi³a siê wysoka sylwetka w bia³ym garniturze. Przepraszam, czy pani co do mnie mówi³a? Mówi³am, ¿e mamy ³adne kajuty, nie s¹dzisz? O, tak. S¹ naprawdê bardzo przyjemne. Wygl¹dasz na zmêczon¹, moje dziecko. Mo¿e powinna siê po³o¿yæ i trochê odpocz¹æ. Poczujesz siê lepiej i z apetytem zjesz wieczorny posi³ek. Chyba ma pani racjê, czujê siê trochê zmêczona. 7
Tak myla³am. Id do swojej kabiny i odpocznij. Ja dopilnujê baga¿y. Po krótkiej drzemce Marilyn poczu³a siê odwie¿ona i z niecierpliwoci¹ oczekiwa³a wieczoru, po którym spodziewa³a siê wielu atrakcji. Ju¿ teraz dociera³y do niej przyt³umione dwiêki orkiestry. Szybko umy³a twarz i rêce i usiad³a przed okryt¹ organdynowym pokrowcem toaletk¹. Pod spinkami, wst¹¿kami i rozsypanym pudrem odnalaz³a oprawion¹ w srebro szczotkê do w³osów. Przytuli³a j¹ do policzka i od razu poczu³a siê nieco bli¿ej ojca. Szczotka by³a ostatnim prezentem od niego. Po raz kolejny dozna³a wra¿enia g³êbokiej i dojmuj¹cej pustki. Byæ mo¿e z czasem poczucie straty stanie siê ³atwiejsze do zniesienia. Na r¹czce szczotki wygrawerowano napis: Drzewo ¯ycia. Tak nazywa³a siê plantacja kauczuku, dziêki której ojciec dorobi³ siê maj¹tku, i która teraz mia³a siê staæ nowym domem Marilyn. Pobieg³a mylami wstecz i znowu znalaz³a siê na parowcu, który przywióz³ j¹ do tego egzotycznego miejsca. Lekki powiew wiatru zaszeleci³ papierami, które Marilyn przynios³a ze sob¹ na rodkowy pok³ad. Siedzia³a na le¿aku i stara³a siê zrozumieæ treæ dokumentów, znajduj¹cych siê w teczce ojca. Prawnicy rodziny wszystko jej dok³adnie wyjaniali, ale Marilyn przepe³nia³ taki smutkek, ¿e ich s³owa tylko zam¹ci³y jej w g³owie i podpisa³a dokumenty, w ogóle ich nie czytaj¹c. Dopiero teraz zajê³a siê przegl¹daniem prowadzonego przez ojca dziennika. Kartkuj¹c ksiêgê, dotar³a do ostatnich zapisków Richarda Bannona, sporz¹dzonych tu¿ przed mierci¹. Oczy Marilyn zasz³y ³zami, ale otar³a je szybko i powróci³a do lektury. Nagle co j¹ uderzy³o, jakie dziwnie sformu³owane zdanie, którego nie potrafi³a zrozumieæ. Wróci³a do poprzednich stron i uwa¿niej studiowa³a zapiski. Nic istotnego, jakie daty i spotkania, co na temat zakupu francuskich win. Ale potem: Rozmawia³em dzi ze starym prawnikiem Farleigha. Wygl¹da na to, ¿e stary kutwa w koñcu odszed³ na emeryturê i przypomnia³ sobie o dawnych przyjacio³ach. Je¿eli to, co mi powiedzia³, jest prawd¹, bêdê musia³ zmieniæ plany dotycz¹ce przysz³oci Marilyn. Sprawa wymaga natychmiastowego przemylenia.
Dwa tygodnie póniej nastêpny zapis: 8
Wygl¹da na to, ¿e Quinton, prawnik Farleigha, wie, co mówi. Wszystko na to wskazuje. Ale i tak nie mogê uwierzyæ, ¿e Carlyle by³by zdolny do tak nikczemnego czynu. To niegodne m³odego ch³opca, którego kiedy pozna³em. Czekam na dalsze wiadomoci od Quintona.
I nastêpny zapis, po miesi¹cu: Tak, to jednak prawda. Carlyle nie wype³nia³ moich ¿yczeñ, dotycz¹cych przestrzegania prawa Ventre Livre wydanego przez ksiê¿niczkê Izabelê i ja mu tego nie wybaczê. Z bie¿¹cej korespondencji z Quintonem oraz z innych róde³ uzyska³em informacje, które sprawiaj¹, ¿e zaczynam wierzyæ Quintonowi. To nie wszystko; przypomina mi siê, ¿e mój drogi przyjaciel, Carlyle Newsome Senior, u¿ala³ siê na swego syna. Mówi siê co o tym, ¿e ch³opak w okrutny sposób pobi³ niewolnika na mieræ. Kr¹¿y³y te¿ pog³oski o jego wydziedziczeniu.
Wreszcie ostatnia notatka: Coraz wnikliwiej badam przesz³oæ; teraz jestem zupe³nie przekonany, ¿e Carlyle jest za to odpowiedzialny. Muszê wprowadziæ znacz¹ce zmiany w moich planach dotycz¹cych Marilyn. Uniewa¿niê dzier¿awê plantacji Drzewo ¯ycia i do diab³a z Carlylem Newsomeem!
Marilyn nie rozumia³a zapisków w pamiêtniku, ale i tak by³o za póno, by co zrobiæ. Richard Bannon umar³, zanim zrealizowa³ swoje zamierzenia, a ona by³a w³anie w drodze na plantacjê Drzewo ¯ycia. Usi³owa³a zapomnieæ o przygnêbiaj¹cym zdaniu, przeczytanym w ksiêdze, t³umaczy³a sobie, ¿e ojciec zawsze by³ nadopiekuñczy, ale czu³a, ¿e co jest nie w porz¹dku. Szukaj¹c w sakwoja¿u nowej wst¹¿ki, natrafi³a na list, który Carlyle Newsome przys³a³ jej na wieæ o mierci ojca. Marilyn zna³a na pamiêæ jego treæ: Moja droga Marilyn, Jestem g³êboko zasmucony wiadomoci¹ o mierci twego ojca. Wiem, ¿e jego odejcie jest dla Ciebie wielk¹ strat¹. W dniach ¿a³oby przesy³am Ci najszczersze wyrazy wspó³czucia. Twój ojciec by³ doskona³ym partnerem w interesach, bardzo cenionym i szanowanym przez mego ojca Carlylea Newsomea Seniora. Pozna³em , kiedy by³em jeszcze ch³opcem. 9
W listach do mnie, Twój ojciec prosi³, abym zgodzi³ siê przyj¹æ rolê Twego opiekuna, gdyby zasz³a taka potrzeba. Ten list jest najserdeczniejszym zaproszeniem na plantacjê Drzewo ¯ycia, które stanie siê wkrótce Twoim domem. Za³¹czam rozk³ad kursów parowców, odbijaj¹cych z Nowej Anglii, a tak¿e instrukcje dotycz¹ce podró¿y. Je¿eli uda Ci siê zamówiæ miejsce na statku Victoria, spêdzisz czas w mi³ym towarzystwie pani Rosalie Quince, która wraca do Brazylii. Bêdzie Ci towarzyszyæ a¿ na plantacjê. Jej posiad³oæ oddalona jest od naszej zaledwie o piêtnacie kilometrów. Moi synowie, Carl i Jamie, do³¹czaj¹ wyrazy wspó³czucia, ¿ycz¹ Ci te¿ bezpiecznej i szybkiej podró¿y. Z wyrazami szczerej sympatii Carlyle Newsome
Pani Quince okaza³a siê prawdziwym darem niebios. Jej radosny stosunek do ¿ycia sta³ siê balsamem na rany Marilyn, a jej bezporednioæ i macierzyñska opiekuñczoæ i pozwala³y zapomnieæ o przykrych wydarzeniach i sprawia³y, ¿e przysz³oæ wydawa³a siê mniej niebezpieczna. wiadomoæ, ¿e pani Quince mieszka na s¹siedniej plantacji, by³a wielk¹ pociech¹. Marilyn nie oczekiwa³a, ¿e bêdzie szczêliwa w tej nieznanej brazylijskiej krainie o gor¹cym i wilgotnym klimacie. Szczerze kocha³a ma³e miasteczko w Nowej Anglii, z którego pochodzi³a. Postanowi³a jednak zrobiæ wszystko, aby wype³niæ ¿yczenie ojca. By³a mu to winna. Wiedzia³a, ¿e mimo pewnych w¹tpliwoci pragn¹³, by pojecha³a na plantacjê do syna jego najdro¿szego przyjaciela. Richard Bannon darzy³ Carlylea Newsomea tak wielkim szacunkiem, ¿e wyznaczy³ jego syna na opiekuna córki. W swoich ostatnich s³owach wyrazi³ wolê, by Marilyn przygotowa³a siê do wyjazdu na plantacjê w Brazylii, która mia³a staæ siê jej domem. Jako w³acicielka po³owy plantacji, bêdzie tam u siebie. Marilyn nie mia³a krewnych w Nowej Anglii. Urodzi³a siê, gdy ojciec by³ ju¿ starszym cz³owiekiem, matka za zmar³a wkrótce po jej narodzinach. Richard Bannon nigdy siê nie otrz¹sn¹³ ze smutku po stracie m³odej i piêknej ¿ony. Wysoka i z³otow³osa Marilyn by³a ¿ywym odbiciem swojej matki, co stale przypomina³o starzej¹cemu siê Richardowi ¿onê. Ale bardzo kocha³ córkê, dba³ o ni¹ i zapewnia³ zawsze wszystko, co najlepsze. Op³aca³ jej wykszta³cenie. Chc¹c uchroniæ j¹ 10
przed z³em otaczaj¹cego wiata, nie nauczy³ córki samodzielnoci i nie przygotowa³ do ¿ycia bez jego opieki. Nic dziwnego, ¿e Marilyn obawia³a siê spotkania nieznanych ludzi i ¿ycia pod dachem Carlyle Newsomea w towarzystwie jego dwóch synów. Nigdy dot¹d nie musia³a dostrajaæ siê do nowych warunków. Zawsze by³a chroniona i kochana przez opiekuñczego ojca. U³o¿y³a modnie w³osy. Z³ociste loki sczesa³a z g³adkiego czo³a i na wzór antycznych Greczynek upiê³a w koronê na czubku g³owy. Fryzura podkrela³a jej wdziêczn¹ d³ug¹ szyjê i miêkko zaokr¹glone ramiona. Wybra³a sukniê z cienkiego, ciemnobursztynowego jedwabiu. Bogato pofa³dowana, lni¹ca suknia doskonale nadawa³a siê na uroczysty wieczór. Marilyn lekko umalowa³a pe³ne usta, a podniecenie sprawi³o, ¿e nie musia³a nak³adaæ ró¿u na policzki. Ramiona nakry³a kaszmirowym szalem i siêgnê³a po torebkê. Rzuci³a ostatnie spojrzenie w lustro i zadziwi³a siê w³asn¹ urod¹. By³a wysoka i szczup³a, mo¿e nieco zbyt szczup³a, mia³a oczy o z³ocicie nakrapianych têczówkach. Umiechnê³a siê na wspomnienie s³ów Indianek, które nazwa³y j¹ z³otow³os¹ dziewczyn¹. Pomyla³a, ¿e mo¿e w kraju, gdzie prawie wszyscy s¹ ciemnoskórzy, powinna byæ zak³opotana swoj¹, rzucaj¹c¹ siê w oczy, jasn¹ cer¹. Ale myl o zachwyconym spojrzeniu wysokiego mê¿czyzny bez kapelusza wywo³a³a rozkoszne mrowienie. Odwróci³a siê od lustra i ju¿ mia³a zastukaæ do drzwi s¹siedniej kabiny, kiedy us³ysza³a wo³anie pani Quince. Hej, hej, Marilyn. Jeste gotowa? Tak, pani Quince. Drzwi otworzy³y siê i stanê³a w nich pani Quince. Postawna kobieta wybra³a na wieczór jedwabn¹ ciemnoczerwon¹ sukniê, która tuszowa³a kanciastoæ jej sylwetki. Piêknie wygl¹dasz, moja droga. Kiedy wejdziemy do jadalni, nie bêdzie mê¿czyzny, który by siê za tob¹ nie obejrza³. Mam nadziejê, ¿e poradzisz sobie ze sk³onnoci¹ do flirtów, która le¿y w naturze brazylijskich d¿entelmenów. Jadalnia by³a wype³niona. Nie s¹dzi³am, ¿e tak du¿o osób przyjdzie na kolacjê pierwszego wieczoru. Mam nadziejê, ¿e nie bêdziemy zbyt d³ugo czeka³y na stolik. Umieram z g³odu owiadczy³a pani Quince. Marilyn nie martwi³a perspektywa czekania, chocia¿ tak¿e by³a g³odna. Jadalniê urz¹dzono z przepychem. Zdabi³y j¹ ciemnoczerwone 11
dywany i obrazy w niezbyt gustownie poz³acanych ramach. Kryszta³owe kandelabry rzuca³y ciep³y blask na wystrojonych pasa¿erów, klejnoty pañ mieni³y siê w nim barwami têczy. Po wyrafinowanej prostocie frachtowca Victoria, którym przyp³ynê³y do Brazylii, przepych Brazilia dOro oszo³omi³ Marilyn. Podszed³ do nich krêpy i srogo wygl¹daj¹cy maître dhôtel. Up³ynie godzina, zanim ³askawe panie bêd¹ mog³y usi¹æ do sto³u. Mo¿e wola³yby panie zjeæ kolacjê w kabinie? Pani Quince zauwa¿y³a na twarzy Marylin wyraz rozczarowania: Nie, zaczekamy. Jestem g³odna, ale nie chcê rozczarowaæ mojej m³odej przyjació³ki, dla której jest to pierwszy wieczór na pok³adzie parowca rzecznego. S³ysz¹c to, maître dhôtel umiechn¹³ siê s³abo, sk³oni³ i odszed³. Znowu zabrzmia³a muzyka. Marilyn odwróci³a siê, by popatrzeæ na orkiestrê. Muzycy mieli na sobie jaskrawoczerwone marynarki i czarne spodnie. Wszyscy byli Indianami, ale popularne melodie grali tak dobrze, ¿e mo¿na by ich wzi¹æ za Anglików lub Amerykanów. Marylin rozejrza³a siê po sali. W jednej z wnêk siedzia³ ten sam d¿entelmen, który wczeniej przypatrywa³ siê jej tak natarczywie. Gdy ich oczy spotka³y siê, szybko odwróci³a wzrok, ale wkrótce znów tam spojrza³a. Mê¿czyzna wsta³ od sto³u i szed³ w jej stronê. Serce Marilyn zabi³o mocniej. Patrzy³a, jak nieznajomy przepycha siê z trudem miêdzy stolikami. Nie patrzy³ ju¿ na Marilyn, ale gdzie poza ni¹ i dziewczyna odczu³a niezrozumia³e rozczarowanie. Kiedy siê zbli¿y³, zauwa¿y³a, ¿e jest bardzo wysoki. Marilyn siêga³a mu zaledwie do ramienia. Pani Quince niemal podskoczy³a z radoci. Ale¿ to Sebastian. Mamy szczêcie! M³ody cz³owiek lekko wbieg³ po czterech stopniach, prowadz¹cych na podwy¿szenie, na którym sta³y obie damy. Umiechn¹³ siê, bia³e zêby b³ysnê³y w mocno opalonej twarzy. Jego oczy, zauwa¿y³a Marilyn, by³y czarne jak u Indianina. Pani Quince! Spodziewa³em siê ujrzeæ pani¹ dopiero w przysz³ym miesi¹cu. Gdybym wiedzia³, ¿e podró¿uje pani tym samym statkiem, zaprosi³bym pani¹ do mego stolika ju¿ wczeniej. Sebastianie Rivera, co robisz w Belem o tej porze roku? S¹dzi³am, ¿e jeste zbyt zajêty dostarczaniem kauczuku na rynek, by pozwalaæ sobie na przeja¿d¿ki na wschód. Muszê jednak przyznaæ, ¿e twój widok bardzo mnie cieszy. Maître dhôtel oznajmi³, ¿e na kolacjê musimy poczekaæ co najmniej godzinê. To powiedziawszy, pani Quince zwróci³a siê w stronê Marilyn. 12
Oczy Sebastiana powêdrowa³y w tym samym kierunku i m³ody cz³owiek z³o¿y³ dworski uk³on. Marilyn Bannon powiedzia³a pani Quince. Pozwól, ¿e ci przedstawiê Sebastiana Riverê. Marilyn odbywa ze mn¹ podró¿ na plantacjê. Mi³o mi pani¹ poznaæ, panno Bannon. Marilyn poczu³a, ¿e przewierca j¹ oczami na wylot. Straci³a oddech i z trudem siê opanowa³a. Nigdy w ¿yciu nie spotka³a tak przystojnego i energicznego mê¿czyzny. Mnie równie¿, panie Rivera odpar³a. Proszê zrobiæ mi zaszczyt i usi¹æ przy moim stole. Myla³am, ¿e nigdy nas nie zaprosisz odpar³a pani Quince z typow¹ dla niej jowialnoci¹, do której Marilyn zaczyna³a siê przyzwyczajaæ. Choæ i tak, sama bym siê wprosi³a. Dobrze jednak, ¿e zaproszenie wysz³o od ciebie, Sebastianie! Jego oczy zwróci³y siê w stronê Rosalie Quince. Znam pani¹ wystarczaj¹co d³ugo, by nie w¹tpiæ, ¿e post¹pi³aby pani w³anie w taki sposób, pani Quince. Zapewniam, ¿e ca³a przyjemnoæ jest po mojej stronie. Poda³ damom ramiona i poprowadzi³ je do swego stolika. Rozmowa toczy³a siê ¿ywo, przede wszystkim dziêki weso³oci i gadatliwoci pani Quince. Nadziewana jagniêcina z ry¿em by³a wymienita, a wino, które wybra³ Sebastian, doskonale do niej pasowa³o. Nareszcie westchnê³a pani Quince, kiedy kelner spyta³, co podaæ na deser. Nie masz pojêcia, Sebastianie, jak bardzo têskni³am za cleaho. Wyobra¿am sobie, pani Quince odpar³ Sebastian. Podejrzewam, ¿e guawa nie jest owocem popularnym w Ameryce Pó³nocnej. Marilyn zaintrygowana przys³uchiwa³a siê ich rozmowie. Sebastian nawi¹za³ do namiêtnoci, jak¹ ¿ywiê do ulubionego deseru Brazylijczyków, galarety z guawy z bia³ym serem. Czy masz odwagê spróbowaæ tego smako³yku? A mo¿e wolisz B³ogos³awion¹ Matkê? B³ogos³awion¹ Matkê? Có¿ to takiego? Sebastian i pani Quince wybuchnêli miechem, ale widz¹c zak³opotanie Marilyn, szybko powci¹gnêli weso³oæ. Proszê mi wybaczyæ moje grubiañstwo, panno Bannon. Obawiam siê, ¿e pani Quince i ja zabawilimy siê pani kosztem. Brazylijczycy 13
nazywaj¹ tak pewien rodzaj s³odyczy. S¹ one bardzo podobne do francuskich petit fours. Indianie zazwyczaj podaj¹ je podczas wi¹t religijnych, st¹d nazwa B³ogos³awiona Matka. Ach, rozumiem. Mo¿e powinnam wiêc skosztowaæ B³ogos³awionej Matki, je¿eli nie macie nic przeciwko temu. Na widok pe³nych skruchy min Sebastiana i pani Quince, Marilyn umiechnê³a siê radonie. Wygl¹da na to, ¿e panna Bannon tak¿e lubi sobie po¿artowaæ. Nie znajdujê wprost s³ów, by wyraziæ, jak bardzo cieszê siê na wspóln¹ podró¿ po Amazonce. Dziêki paniom, jestem jedynym mê¿czyzn¹ na statku, którego spotka³ zaszczyt towarzyszenia dwóm tak piêknym damom. Zostaw te komplementy do czasu, kiedy znajdziesz siê na parkiecie, Sebastianie. Moje zmêczone stopy musz¹ odpocz¹æ. Nie zwlekaj z zaproszeniem Marilyn do tañca i nie przejmuj siê tym, ¿e zostanê sama przy stoliku. Pani Quince przys³oni³a usta d³oni¹, by ukryæ ziewniêcie. Obawiam siê, ¿e kiedy skoñczê deser, powieki mi opadn¹. Pójdê do kajuty, a ty, mój drogi, dopilnuj, by Marilyn siê nie nudzi³a. Zapewniam ciê, ¿e nie mam zamiaru odgrywaæ roli przyzwoitki. Znam ciê wystarczaj¹co d³ugo, Sebastianie, by powierzyæ Marilyn twojej opiece. Bêdê bardzo szczêliwy, towarzysz¹c pannie Bannon. Spojrza³ z umiechem na Marilyn. Poczu³a, ¿e traci oddech. Przez ca³y czas trwania kolacji nie odrywa³ od niej wzroku, przez co straci³a apetyt. Czego szuka³, zagl¹daj¹c jej tak g³êboko w oczy? Dlaczego nie potrafi³a omijaæ wzrokiem jego oczu? Jakie¿ nieznane emocje budzi³ w niej Sebastian? Znowu zabrzmia³a muzyka. £agodna dra¿ni¹ca zmys³y melodia, której Marilyn nie zna³a. Kelnerzy pieszyli siê, gasz¹c wiece, p³on¹ce w kandelabrach ponad stolikami. Ogromny ciemnoskóry mê¿czyzna, ubrany w wielobarwne spodnie i pomarañczow¹ jedwabn¹ koszulê rozpiêt¹ do pasa, wszed³ na parkiet. Przykucn¹³ z par¹ bêbenków miêdzy kolanami. Flet gra³ natrêtn¹ melodiê, wznosz¹c¹ siê o oktawê ponad pozosta³e instrumenty. Nagle pojawi³a siê para ciemnoskórych tancerzy ubranych w kwieciste kostiumy. Stanêli wyprostowani, w pe³nej wdziêku pozie. Czekali, a¿ melodia dobiegnie koñca. W jadalni zapanowa³a pe³na oczekiwania cisza. To bêdzie nie lada smako³yk, Marilyn szepnê³a pani Quince. Oto trio, które zawojowa³o Rio de Janeiro. Pochodz¹ z Afryki 14
i odnosz¹ wielkie sukcesy. Przypuszczam, ¿e s¹ w drodze do Manaus, gdzie wyst¹pi¹ w operze. Szszsz sykn¹³ kto siedz¹cy za nimi. Pani Quince skinê³a rêk¹ w kierunku parkietu. Pierwsza poruszy³a siê czarna tancerka. Ko³ysa³a biodrami w rytm bêbnów. Po krótkiej chwili do³¹czy³ do niej tancerz. Cz³owiek z bêbenkami wybija³ rytm, który w miarê rozwoju tañca stawa³ siê coraz szybszy. Orkiestra przycich³a, a flecista gra³ teraz powoln¹ ³agodn¹ melodiê, wznosz¹c¹ siê do czystych, niewiarygodnie wysokich tonów. Tancerze ko³ysali siê w rytm melodii, coraz szybciej i coraz bli¿ej siebie. Marilyn nigdy nie ogl¹da³a czego podobnego. Raz, gdy by³a z ojcem w Nowym Jorku, poszli do opery i na balet. Marilyn czu³a, ¿e wyrafinowane towarzystwo nowojorskie z 1887 roku, nie zaakceptowa³oby tych tancerzy. Jej uwagê przyku³a tancerka. Wysoka i gibka, odchyla³a siê teraz do ty³u, wyginaj¹c w ³uk, jakby w ekstazie. wiat³o nielicznych kandelabrów zalni³o w kropelkach potu na jej górnej wardze, niczym w miniaturowych brylancikach. Rytm melodii sta³ siê bardzo szybki i nagle muzyka umilk³a. Tancerze zastygli w bezruchu. Publicznoæ milcza³a. Marilyn rozejrza³a siê dyskretnie. Zauwa¿y³a mê¿czyzn rozluniaj¹cych ko³nierzyki oraz damy ch³odz¹ce siê wachlarzami. Odczuwa³a nieznane dotychczas podniecenie. Spojrza³a na pani¹ Quince, która by³a zupe³nie oczarowana tañcem i wpatrywa³a siê w tancerzy szklistym wzrokiem. Sebastian Rivera przygl¹da³ siê Marilyn. Jego spojrzenie by³o wnikliwe i badawcze. Odwróci³a wzrok. Pod spojrzeniem Sebastiana czu³a siê piêkna, kobieca i zmys³owa. Ten mê¿czyzna sprawia³, ¿e stawa³a siê wiadoma siebie, swojej urody, swojej kobiecoci. Ich oczy siê spotka³y. Marilyn mia³a wra¿enie, ¿e Sebastian zagl¹da g³êboko w jej duszê, a ona pozwala mu na to. Chwilê potem pani Quince wróci³a do swojej kajuty. Marilyn i Sebastian rozmawiali na ró¿ne tematy i cieszyli siê ze swego towarzystwa. Nadesz³a pó³noc, mimo pónej pory Sebastian zaproponowa³ spacer po pok³adzie, zanim odprowadzi Marilyn do kabiny. Na bezchmurnym niebie lni³y gwiazdy. Sebastian wskaza³ Marilyn Krzy¿ Po³udnia. Otacza³a ich cisza, stali nieruchomo, czuj¹c wzajemn¹ bliskoæ. O czym pani myli, panno Bannon? 15
Myla³am o tym, ¿e w mojej rodzinnej Nowej Anglii teraz, pod koniec grudnia, jest zima w ca³ej pe³ni. A tutaj trwa nieustaj¹ce lato. Trudno sobie wyobraziæ, jak wielki jest wiat. Tak wielki, ¿e mo¿e pomieciæ dwie pory roku równoczenie. Do niedawna zna³am tylko Now¹ Angliê. A teraz jestem w Brazylii na statku, którym p³ynê po Amazonce do miasta, o którym nigdy przedtem nawet nie s³ysza³am. Gdyby nie towarzystwo pani Quince, czu³abym siê zagubiona i przestraszona. Dziêki niej, podró¿ sta³a siê niezwykle ekscytuj¹ca. Tak, Rosalie Quince jest w³anie taka. Patrzy na wiat niewinnymi oczami dziecka. Ka¿dy dzieñ jest dla niej przygod¹, któr¹ dzieli siê ze swoimi przyjació³mi. Rozumiem, co ma pan na myli. Kiedy j¹ zobaczy³am po raz pierwszy, od razu poczu³am siê swobodnie. To naprawdê wspania³a kobieta. I to pod wieloma wzglêdami, panno Bannon. Kiedy czterdzieci lat temu przyby³a do Brazylii ze swoim mê¿em, Alenzo, pracowa³a z nim ramiê w ramiê w dzikim lesie kauczukowym. Gdyby nie jej si³a i determinacja, pan Quince, co sam przyznaje, porzuci³by Brazyliê, ¿eby szukaæ szczêcia gdzie indziej. Zaczynali od zera, wród nieokie³znanej dzikiej przyrody i stworzyli oazê cywilizacji w sercu d¿ungli. Pani Quince sprowadzi³a do lasu kauczukowego katolickich misjonarzy, którzy kszta³c¹ Indian. To ona ufundowa³a pierwszy szpital dla Murzynów i Indian. W Manaus uwa¿a siê j¹ za wielk¹ damê z towarzystwa i przyjêcie podczas sezonu nie jest udane, jeli pani Quince nie zaszczyci go swoj¹ obecnoci¹. Rosalie Quince ciê¿ko pracowa³a przez ca³e ¿ycie. Czasem wydaje mi siê, ¿e teraz doskwiera jej bezczynnoæ. Gdyby mog³a, chêtnie nakry³aby g³owê chust¹ i pracowa³a na polach razem z Indianami tak, jak kiedy. Jest niezwyk³¹ kobiet¹. Ci, którzy j¹ znaj¹, s¹ pe³ni podziwu dla jej radoci ¿ycia, szczeroci i uczciwoci. Uwa¿am za wielkie szczêcie znaæ j¹ i bywaæ u niej. Mi³o mi to s³yszeæ, panie Rivera. Pani Quince nigdy by mi tego nie opowiedzia³a, choæ muszê przyznaæ, ¿e nie jestem zaskoczona. Jedynie kobieta, która pozna³a trudy ¿ycia, jest zdolna do wspó³czucia i altruizmu. A te w³anie cechy dostrzeg³am u pani Quince. Jej macierzyñskie uczucia sta³y siê dla mnie prawdziwym dobrodziejstwem. Czu³am siê tak, jakby mnie spotka³ przywilej zastêpowania jej córki Suzanne. S³usznie nazwa³a to pani przywilejem. Proszê mi powiedzieæ, jak siê ma Suzanne. 16
Mylê, ¿e bardzo dobrze. Pani Quince bardzo za ni¹ têskni. Marilyn zadr¿a³a w podmuchu ch³odnej i wilgotnej bryzy. Sebastian spostrzeg³ to i troskliwie otuli³ j¹ szalem. Muszê odprowadziæ pani¹ do kabiny. Nie mogê pozwoliæ, by siê pani rozchorowa³a i pozbawi³a mnie swego towarzystwa. S³ysz¹c te s³owa, Marilyn spuci³a powieki, bo znów obezw³adni³o j¹ cudowne ciep³o. Sebastian uniós³ jej delikatnie twarz. Wybacz mi powiedzia³ g³êbokim, ochryp³ym g³osem. Zanim zdo³a³a odpowiedzieæ, poczu³a na policzku ciep³y oddech, a potem jego pe³ne usta musnê³y jej wargi.
2 Duma i intymnoæ
17
2
M arilyn omal nie zemdla³a. Poczu³a mrowienie i przytuli³a siê do Sebastiana. Mia³a wra¿enie, ¿e on jest jej dope³nieniem i tylko razem
tworz¹ ca³oæ. Stali tak przez chwilê, po czym Sebastian bez s³owa odprowadzi³ Marilyn do kabiny. Do jutra wyszepta³. Do jutra powiedzia³a, spogl¹daj¹c mu prosto w oczy. A potem szybko spuci³a wzrok, przestraszona, ¿e Sebastian domyli siê, co siê w niej dzia³o. Zamknê³a drzwi kabiny. W s¹siedniej kajucie Rosalie Quince umiechnê³a siê i westchnê³a z ulg¹, po czym u³o¿y³a na ³ó¿ku z baldachimem. Z rozbawieniem zda³a sobie sprawê, ¿e têskni za w¹sk¹ koj¹, na której sypia³a podczas d³ugiej podró¿y statkiem handlowym. Zabawne powiedzia³a do siebie. Trudno uwierzyæ, ¿e moje cia³o tak lubi niewygody. Wierci³a siê na luksusowym ³ó¿ku. Brakowa³o jej przytulnego zag³êbienia w sienniku. Zanim zamknê³a oczy, odmówi³a wieczorn¹ modlitwê nabo¿nym szeptem. Le¿a³a, odpoczywaj¹c, dopóki nie us³ysza³a, jak Marilyn zamyka za sob¹ drzwi kajuty. Dopiero wtedy, pewna, ¿e dziewczynie nic nie grozi, wygodnie u³o¿y³a siê do snu. Zgodnie ze swym zwyczajem, czeka³a z modlitw¹ do chwili, gdy przemyli sprawy bie¿¹ce. Jeszcze bêd¹c m³od¹ dziewczyn¹, wyrobi³a sobie nawyk porz¹dkowania myli przed snem. Kiedy czu³a, ¿e 18
w ci¹gu minionego dnia uczyni³a wszystko, co by³o w jej mocy, dziêkowa³a Bogu i zasypia³a. Odmawiaj¹c Ojcze nasz, pomyla³a o Suzanne. Droga Suzanne, jej jedyne dziecko. Podró¿ do Ameryki, pomimo radosnego nastawienia, okaza³a siê nudna i wyczerpuj¹ca. Odby³a j¹, nie bacz¹c na podesz³y wiek, poniewa¿ nie mog³a siê pogodziæ z myl¹, ¿e jej córka bêdzie rodziæ wród obcych. Wprawdzie dzi obcymi by³y szwagierki Suzanne, jednak Rosalie czu³a potrzebê ochraniania jej przed trudami ¿ycia i po raz kolejny, mo¿e ju¿ ostatni, znalezienia siê blisko córki, by ul¿yæ jej w bólu. Rosalie Quince z trudem godzi³a siê z myl¹, ¿e byæ mo¿e widzia³a sw¹ ukochan¹ córkê po raz ostatni w ¿yciu. Nie by³a ju¿ m³oda, a wilgotna d¿ungla rok po roku os³abia³a jej si³y. Jak¿e chêtnie przytuli³aby Suzanne. Wci¹¿ mia³a przed oczami jej smuk³¹ sylwetkê, stoj¹c¹ na nabrze¿u i machaj¹c¹ na po¿egnanie. Matka i córka nie wypowiedzia³y g³ono swych obaw, ale czu³y, ¿e byæ mo¿e ju¿ nigdy nie przytul¹ siê do siebie. Dwiêk dochodz¹cy z s¹siedniej kabiny przerwa³ te rozmylania. Pani Quince od pierwszego wejrzenia polubi³a swoj¹ m³od¹ towarzyszkê podró¿y. Byæ mo¿e dlatego, ¿e pozwala³a jej zapomnieæ o bólu, który odczuwa³a z powodu rozstania z córk¹. W ka¿dym razie Marilyn okaza³a siê pe³n¹ ciep³a i uroku m³od¹ kobiet¹. Rosalie, tak okrutnie oderwana od Suzanne, przela³a swe macierzyñskie uczucia na Marilyn Bannon. Ukoñczywszy modlitwê, Rosalie szybko otar³a ³zê. Strzepnê³a puchow¹ poduszkê i spokojnie zasnê³a. Marilyn obudzi³a siê wypoczêta. By³a to pierwsza noc od wielu tygodni, kiedy nie musia³a kuliæ siê na krótkiej i w¹skiej koi. Przeci¹gnê³a siê, prostuj¹c d³ugie szczup³e cia³o i rozkoszuj¹c pieszczot¹ wie¿ej mulinowej pocieli. Czu³a siê szczêliwa i niecierpliwie oczekiwa³a zdarzeñ nowego dnia. Usnê³a, rozmylaj¹c o uroczym wieczorze spêdzonym w towarzystwie Sebastiana Rivery i pani Quince. Z radoci¹ spogl¹da³a w przysz³oæ. Wyskoczy³a z ³ó¿ka. Umy³a siê szybko, z podnieceniem myl¹c o tym, co przyniesiedzieñ. Nuc¹c pod nosem, przegl¹da³a rzeczy w walizach. Szuka³a odpowiedniego stroju na pierwszy dzieñ na luksusowym parowcu. 19
W koñcu zdecydowa³a siê na jedwabn¹ sukniê w kolorze akwamaryny. Usiad³a przed toaletk¹, by u³o¿yæ w³osy. Uwolni³a je z krêpuj¹cych wst¹¿ek i zaczê³a szczotkowaæ. W³osy siêga³y jej prawie do pasa, wij¹c siê na bia³ych ramionach. Za ka¿dym razem, kiedy je czesa³a, zdumiewa³a j¹ ich obfitoæ i blask. Przypomnia³a sobie, ¿e kiedy mia³a trzynacie lat, ciê¿ko zachorowa³a i lekarz nakaza³ ci¹æ w³osy. W³osy wysysaj¹ z niej si³y orzek³. Ojciec st³umi³ okrzyk grozy na wieæ o tak radykalnym rozwi¹zaniu. Przez kilka miesiêcy po tym zabiegu Marilyn nie opuszcza³a domu. Dopiero kiedy w³osy odros³y do przyzwoitej d³ugoci, pozwoli³a ojcu, by jej kupi³ czepek i niemia³o towarzyszy³a mu w przeja¿d¿kach dwukó³k¹ po parku. Teraz, zanurzaj¹c palce we w³osach, b³ogos³awi³a lekarza za jego zalecenie. Odros³y bardzo szybko. Poprzednio by³y cienkie i jedwabiste, teraz sta³y siê grube, lni¹ce i podatne na uk³adanie. Marilyn uwa¿a³a je za sw¹ najwiêksz¹ ozdobê. Wsuwa³a ostatnie szpilki w skomplikowan¹ fryzurê, kiedy do drzwi zastuka³a pani Quince. Hej, hej, obudzi³a siê, Marilyn? Proszê wejæ. W³anie koñczê upinaæ w³osy. Pani Quince by³a jeszcze w pemiuarze. Wolisz zjeæ niadanie w kabinie, moja droga, czy na pok³adzie z innymi pasa¿erami? Mo¿e zechcia³aby podziwiaæ krajobraz Brazylii, popijaj¹c kawê? By³oby wspaniale, pani Quince. Wczoraj nie zobaczy³am zbyt wiele. Tak w³anie s¹dzi³am. Ubiorê siê w kilka minut. Mo¿e zechcia³aby wst¹piæ do mojej kajuty i zasznurowaæ mi gorset? Dwadziecia minut póniej pani Quince i Marilyn siedzia³y przy ma³ym okr¹g³ym stoliku na górnym pok³adzie. Marilyn w swojej akwamarynowej sukni budzi³a powszechny zachwyt i kiedy sz³a, wszyscy siê za ni¹ ogl¹dali. Sutoæ jedwabnej mory i jej po³yskuj¹cy odcieñ podkrela³y jasn¹ cerê dziewczyny, a w³osom nadawa³y barwê z³ota. Marilyn pod¹¿a³a za pani¹ Quince, nie zdaj¹c sobie sprawy z pe³nych zachwytu spojrzeñ. Wszystkie nerwy mia³a napiête w oczekiwaniu. I wtedy zobaczy³a, a raczej poczu³a, zbli¿aj¹cego siê Sebastiana Riverê. Witam panie. Mam nadziejê, ¿e dobrze panie wypoczê³y. Jego g³os brzmia³ swobodnie. Spojrzenie by³o przenikliwe i bystre. Marilyn poczu³a podniecenie na widok zachwytu, z jakim spoczê³y 20
na niej oczy Sebastiana. Wygl¹da na to, ¿e dzi znalaz³em siê w sytuacji, w jakiej panie by³y ubieg³ego wieczoru. Nie ma wolnych stolików. Rosalie Quince sk³oni³a g³owê przesadnym gestem. Na jej w¹skich wargach zaigra³ umieszek. Proszê, Sebastianie. Nalegam, by zechcia³ pan usi¹æ przy naszym stoliku. Ostrzegam pani¹, pani Quince, ¿e gdyby mnie pani nie zaprosi³a, wprosi³bym siê sam za¿artowa³, mrugaj¹c porozumiewawczo. Marilyn pamiêta³a s³owa pani Quince z wczorajszego wieczoru i wybuchnê³a miechem. Wygl¹da na to, ¿e pan Rivera ma doskona³¹ pamiêæ. Pani Quince poczu³a siê nieco zak³opotana, wiêc odpar³a pochmurnym tonem: Rzeczywicie, na to wygl¹da. Sebastian poprosi³ kelnera, by dostawi³ krzes³o. Jego naturalnoæ i pewnoæ siebie nie usz³y uwagi Marilyn. Sebastian usiad³ i zwróci³ siê do swoich towarzyszek. Proszê mi powiedzieæ, panno Bannon, czy pani Quince przygotowa³a pani¹ do trudów ¿ycia na plantacji? Zanim dziewczyna zd¹¿y³a cokolwiek powiedzieæ, wtr¹ci³a siê pani Quince: Wypada³oby opowiedzieæ o ¿yciu w Manaus, nie na plantacji, i ty dobrze o tym wiesz, Sebastianie. Nastêpnie zwróci³a siê z wyjanieniem do Marilyn: Jestem pewna, moja droga, ¿e s³ysza³a o dekadencji Pary¿a. Mo¿esz mi wierzyæ, ¿e Manaus wkrótce bêdzie mog³o rywalizowaæ z tym europejskim miastem w ka¿dej dziedzinie. Ja wolê spokojne i ciche ¿ycie na plantacji. Wcale nie têskniê za wystrojonymi kobietami i za mê¿czyznami, którzy s¹cz¹ najkosztowniejsze trunki. Znosi³abym to lepiej, gdyby nie fakt, ¿e wynika to jedynie z chêci pokazania swego bogactwa. Ci ludzie zachowuj¹ siê tak ostentacyjnie. Tu pani Quince znowu zwróci³a siê do Sebastiana. Im mniej siê o tym rozprawia, tym lepiej. Gdyby nie koniecznoæ utrzymywania domu w Manaus ze wzglêdu na interesy Alenzo, moja stopa nie posta³aby w tym okropnym miecie. Sebastian, który ju¿ wczeniej s³ysza³ podobne s³owa z ust pani Quince, umiechn¹³ siê i rzek³ ze zrozumieniem: Ja tak¿e wolê ¿ycie na plantacji. I ma pani racjê, im mniej siê bêdzie mówi³o o Manaus, tym lepiej. Nie bêdê jednak zniechêca³ panny Bannon, zanim nie pozna miasta osobicie. 21
Zapewniam pana, panie Rivera, ¿e trzeba znacznie wiêcej ni¿ okropnoci Manaus, by zniechêciæ mnie do Brazylii. Marilyn odwróci³a g³owê, by podziwiaæ mijane krajobrazy. Po tym, co ju¿ widzia³am w pañskim kraju, cinie mi siê na usta tylko jedno s³owo bujnoæ. Podszed³ kelner i Sebastian z³o¿y³ zamówienie. Marilyn stwierdzi³a, ¿e pod badawczym wzrokiem Sebastiana trudno jej siê skupiæ na potrawach. M³ody cz³owiek wpatrywa³ siê w ni¹ z nieukrywanym zachwytem. S¹siedni stolik zajmowa³o trzech mê¿czyzn, którzy równie¿ zerkali w jej stronê. Ich adoracja wywo³a³a grymas na twarzy Sebastiana, który rzuci³ im gniewne spojrzenie. Po niadaniu Sebastian przeprosi³ panie, t³umacz¹c siê koniecznoci¹ rozmowy z pewnym panem, ale najpierw umówi³ siê, ¿e razem zjedz¹ kolacjê. Marilyn patrzy³a, jak siê oddala pe³nym wdziêku krokiem. Pozwolimy sobie na jeszcze jedn¹ fili¿ankê tej przepysznej kawy, Marilyn? S³owa pani Quince wyrwa³y j¹ z zamylenia. Z przyjemnoci¹, pani Quince. I mo¿e zamówimy po jeszcze jednym pszennym ciastku. Jeszcze jedno ciastko? Ale¿ prawie nie tknê³a... Pani Quince przerwa³a w pó³ s³owa. Widz¹c rumieniec na twarzy Marilyn, umiechnê³a siê niczym kot na widok myszy w spi¿arni. Tak, oczywicie, moja droga, jeszcze po ciasteczku. Wiêkszoæ stolików ju¿ opustosza³a i kelnerzy sprz¹tali naczynia.xxx Marilyn rzuci³a siê na ciastko i kawê. Koñczy³a jedzenie, kiedy pani Quince powiedzia³a: Musisz wiedzieæ, ¿e to bêkart. To zwiêz³e owiadczenie spowodowa³o, ¿e Marilyn zakrztusi³a siê okruchami. K... kto? Sebastian, oczywicie. Pani Quince spojrza³a na ni¹, ciekawa reakcji dziewczyny. Po co mi to pani mówi? Marilyn stara³a siê udawaæ obojêtnoæ. Nie chcia³a daæ satysfakcji pani Quince, gorsz¹c siê tym, co od niej us³ysza³a. Rosalie Quince zagl¹da³a przez chwilê w z³ociste oczy Marilyn, by oceniæ jej charakter. To, co robi³a, by³o okrucieñstwem, ale Sebastian by³ jej bardzo drogi. Uzna³a wiêc, ¿e lepiej bêdzie, gdy wybada, co siedzi w Marilyn, zanim ch³opak zupe³nie straci dla niej g³owê. Lubi³a Marilyn, ale Sebastiana lubi³a nie mniej. Je¿eli fakt, ¿e jest 22
nielubnym dzieckiem, zniechêci Marilyn, lepiej bêdzie, jeli dowie siê o tym zawczasu, a nie kiedy oboje zaanga¿uj¹ siê uczuciowo. Mówiê ci o tym tylko dlatego, ¿e nie jestem lepa. Nie ¿yczê sobie, by siê o tym dowiedzia³a od kogo innego. Szczerze mówi¹c, chcê, ¿eby mnie wys³ucha³a, zanim wyrobisz sobie jak¹kolwiek opiniê. Spo³ecznoæ zamieszkuj¹ca d¿unglê jest zupe³nie inna, ni¿ ta do której przywyk³a. Tutaj liczy siê to, co cz³owiek sam sob¹ reprezentuje. Jego pochodzenie nie ma wielkiego znaczenia. Tubylcy i niewolnicy murzyñscy tak znacznie przewy¿szaj¹ liczb¹ nas, ludzi bia³ych, ¿e z czystego rozs¹dku nie odrzucamy cz³onka spo³ecznoci z powodu czego równie b³ahego, jak w¹tpliwe pochodzenie. Marilyn zarumieni³a siê z zak³opotania. Nigdy dot¹d nie rozmawia³a na temat czyjego nielubnego pochodzenia. Nie potrafi³a zadaæ nurtuj¹cego j¹ pytania. Pani Quince sama na nie odpowiedzia³a. Tak, moja droga, matka Sebastiana by³a Indiank¹, niezwykle piêkn¹ kobiet¹ o mi³ym usposobieniu. By³a bardzo oddana synowi, a¿ do mierci. Ojciec za pozosta³ nieznany. Mylê, ¿e nawet Sebastian nie wie, kto nim by³. Niektórzy powiadaj¹, ¿e by³ nim Farleigh Mallard, poniewa¿ pozostawi³ Sebastianowi podupad³¹ plantacjê, daj¹c¹ niewielkie wp³ywy. Akurat tyle, by móg³ pojechaæ do Anglii. Kiedy skoñczy³ edukacjê i wróci³ zza oceanu, wzi¹³ sprawy w swoje rêce. Pracowa³ dniami i nocami, aby uczyniæ z plantacji dobrze prosperuj¹c¹ posiad³oæ, jak¹ jest obecnie. Ale dlaczego pani mi to wszystko opowiada? Nie lubi pani pana Rivery? Tak bardzo ucieszy³a siê pani na jego widok i tak serdecznie go traktowa³a. Na Boga, dziecko. Oczywicie, ¿e go lubiê. Prawdê mówi¹c, jest mi bardzo drogi. Ju¿ kiedy by³ ma³ym ch³opcem, czu³o siê, ¿e w przysz³oci odniesie sukces. Mê¿czyni z s¹siedztwa s¹ o nim jak najlepszego zdania. Uwa¿aj¹ go za niezwykle uczciwego i godnego zaufania. Z przyjemnoci¹ stwierdzam, ¿e w koñcu zosta³ zaakceptowany przez spo³ecznoæ, do której nale¿y. Co ma pani na myli, mówi¹c w koñcu? Sebastian jest synem Indianki i bardzo wra¿liwym cz³owiekiem, nic dziwnego, ¿e sympatyzuje z Indianami. Kiedy jego plantacja zaczê³a przynosiæ wielkie dochody, wyzwoli³ niewolników i nawet zacz¹³ im wyp³acaæ niewielkie wynagrodzenie. I rzeczywicie wietnie pracuj¹. Szanuj¹ i kochaj¹ Sebastiana. Jest ich Zbawicielem, Bogiem na ziemi. W tych okolicach nie s³yszy siê o plantatorach, którzy uwolnili niewolników. 23
Nie s³yszy siê? powtórzy³a Marilyn z niedowierzaniem. Ale¿ mój ojciec bardzo siê ucieszy³, kiedy ksiê¿niczka Izabela wyda³a prawo Ventre Livre. Pamiêtam, jak uczy³am siê o tym w szkole. Rok temu, kiedy wprowadzono prawo stanowi¹ce, ¿e wszyscy niewolnicy maj¹ staæ siê wolni po ukoñczeniu szeædziesi¹tego roku ¿ycia, ojciec powiedzia³ mi, ¿e trzeba bêdzie wielu pokoleñ, by wszyscy ludzie w Brazylii byli wolni! Masz racjê, moja droga. Prawo Ventre Livre zosta³o wprowadzone w 1871 roku. Przewiduje ono, ¿e wszystkie dzieci niewolników urodzone po 1871 roku bêd¹ wolne, a tak¿e wszyscy niewolnicy stanowi¹cy w³asnoæ pañstwa i korony. Jednak pozbawieni skrupu³ów w³aciciele plantacji troszcz¹ siê tylko o zyski. Nie dopuszczaj¹ myli, ¿e mogliby wyp³acaæ choæby najmniejsze wynagrodzenie ludziom, którzy do tej pory za pracê otrzymywali jedynie odrobinê zepsutej ¿ywnoci i nêdzny dach nad g³ow¹. Nie dziw siê, kiedy spotkasz w Brazylii op³akane warunki ¿ycia. Wielu z nas pisa³o petycje o uwolnienie niewolników. Có¿, rz¹d uwa¿a, ¿e gospodarka jest w tej chwili zbyt chwiejna. Je¿eli jednak bêdzie protestowa³o wystarczaj¹co wielu, zostaniemy w koñcu wys³uchani. Postêpowanie Sebastiana wskazuje, ¿e zniesienie niewolnictwa mo¿e byæ korzystne. Nie ma niewolników, a mimo to produkuje najwiêcej kauczuku. W jaki sposób ci pozbawieni skrupu³ów plantatorzy zmuszaj¹ Indian do pracy? Przecie¿ Indianie chc¹, ¿eby ich dzieci by³y wolne. Z ca³¹ pewnoci¹ tego pragn¹. Ich mi³oæ do dzieci jest ogromna. Plantatorzy mówi¹ im jednak: Je¿eli dziecko nie bêdzie pracowa³o wraz z rodzicami, nie ma dla niego miejsca. Niech siê wynosi z plantacji! A rodzice nie chc¹ rozstawaæ siê z dzieæmi. Dzieci zostaj¹ wiêc i pracuj¹ dla w³aciciela. Ci, którzy ukoñczyli szeædziesi¹t lat, mog¹ siê uwa¿aæ za wolnych. Dok¹d jednak pójd¹? S¹ starzy i zmêczeni, kto im da pracê? Wiêc zostaj¹ na plantacjach i pracuj¹, dopóki ¿yj¹. A pani i pani m¹¿? Czy uwolnilicie waszych niewolników? Tak. Urodzonych po 1871 roku. S¹ zbyt m³odzi, by pracowaæ na polach, wiêc nie nadwerê¿y³o to naszego bud¿etu. Niewolnicy powy¿ej szeædziesi¹tki nie maj¹ dok¹d odejæ, wiêc wyznaczamy im lekkie zajêcia przy uprawie ogrodu albo przy hodowli trzody. S¹ nam wdziêczni za to, ¿e ich karmimy, ¿e mog¹ zostaæ przy rodzinach. Zreszt¹ i tak traktujemy naszych niewolników lepiej ni¿ inni. Maj¹ u nas o wiele lepsze warunki ¿ycia ni¿ na innych plantacjach. Sebastian ca³y czas stara siê zachêciæ plantatorów do poprawy warunków ¿ycia niewolników. Jest orêdownikiem uciskanych. Jednak 24
kiedy prowadzi interesy z handlarzami kauczukiem, dorównuje im stanowczoci¹. Jest bezwzglêdnie uczciwy, ale nie daje im siê oszukaæ. Jest m¹dry i pe³en wspó³czucia. To naprawdê nadzwyczajny cz³owiek. Pani Quince poprawi³a fa³dê na sukni i doda³a w roztargnieniu: Pragnê³am, by zosta³ moim ziêciem. Ale tak siê nie sta³o. Pewnie wyda ci siê to dziwne, ¿e matka pragnê³a, aby mê¿em córki zosta³ mê¿czyzna o niew³aciwym pochodzeniu. Pamiêtaj jednak, co ci powiedzia³am: tutejsza spo³ecznoæ ró¿ni siê od tej, któr¹ zna³a dotychczas. Marilyn z umiechem spojrza³a na wodê. Poczu³a na ramieniu lekk¹ d³oñ pani Quince. Wybacz mi, Marilyn. Stara³am siê przedstawiæ ci tê sprawê w jak naj³agodniejszych s³owach. Na pocz¹tku by³a zaskoczona, ale nies³usznie. Podziwiam ciê za to, ¿e przybywasz tu z zupe³nie innego wiata i akceptujesz rzeczy, jakimi s¹. Teraz widzê to jasno. Wprowadzisz na plantacjê nowe ¿ycie. Wszyscy m³odzi mê¿czyni zlec¹ siê jak muchy do miodu. Marilyn rozemia³a siê g³ono. ¯eby tylko Sebastian by³ jedn¹ z tych much, pomyla³a i zarumieni³a siê zawstydzona. Tego wieczoru Marilyn ubiera³a siê wyj¹tkowo starannie. Niezadowolona, ¿e jej w³osy niespodziewanie poskrêca³y siê w loki, wyg³adza³a je i szczotkowa³a, dopóki nie osi¹gnê³a zamierzonego efektu. Wysoki kok, nie nazbyt wysoki, ale wy¿szy ni¿ zazwyczaj. Tego wieczoru mog³a sobie na to pozwoliæ, bo Sebastian by³ znacznie wy¿szy od niej. Polerowa³a paznokcie, a¿ sta³y siê lni¹ce, co podkrela³o ich owalny kszta³t. K¹piel, któr¹ dla niej przygotowano by³a wonna i odprê¿aj¹ca. Marilyn zdecydowa³a siê na ró¿ow¹ jedwabn¹ sukniê z plisowanym staniczkiem. Sama prostota zapewni³a j¹ krawcowa z Nowej Anglii. By³ to klasyczny model; z lekko podniesionej talii sp³ywa³y swobodnie miêkkie fa³dy. Suknia, z g³êbokim dekoltem i bez rêkawów, ods³ania³a g³adk¹ skórê. Marilyn wyjê³a z kufra strusie pióra, ostatni krzyk mody, ale natychmiast od³o¿y³a je z powrotem. Czu³aby siê w nich niezrêcznie. Zda³a sobie sprawê, ¿e krawcowa pope³ni³a b³¹d, upieraj¹c siê, ¿e pióra doskonale uwydatni¹ prostotê ró¿owej sukni. Skromny wisiorek z kryszta³u górskiego by³ jedyn¹ ozdob¹, jakiej potrzebowa³a. Z pewnoci¹ spodoba siê Sebastianowi. Uzna³a, ¿e nie nale¿y on do mê¿czyzn gustuj¹cych w kobietach strojnych w te wszystkie wiecide³ka, jak mawia³ ojciec. Przerzucaj¹c drobiazgi w poszukiwaniu wie¿ej chusteczki do nosa, znów pomyla³a 25
o rewelacjach, które us³ysza³a od pani Quince. Bez w¹tpienia, rzuca³y one na Sebastiana pewien cieñ, o którym jednak ³atwo by³o zapomnieæ. Sebastian musia³ ¿yæ w wielkim napiêciu, choæ wygl¹da³o na to, ¿e doskonale z tym sobie radzi. Niepewne pochodzenie nie u³atwia ¿yciowej kariery, Marilyn by³a wiêc zadowolona, ¿e Sebastian przezwyciê¿y³ tê przeszkodê. Stanê³a przed lustrem i przyjrza³a siê sobie. Suknia by³a doskona³a, ale mia³a w¹tpliwoci co do fryzury. Czy nie jest zbyt wysoka? Zbyt afektowana? Ale¿ nie skarci³a siê wygl¹dasz dobrze. Nie ma sensu udawaæ kogo innego, ni¿ siê jest w istocie! Fryzura jest odpowiednia. Nie daj¹c sobie czasu na zmianê zdania, pobieg³a do drzwi i zastuka³a do s¹siedniej kabiny. Pani Quince, jest pani gotowa? Sebastian czeka³ na nie przed jadalni¹. We fraku z bia³ej gabardyny i nie¿nobia³ej koszuli z falbankami na gorsie by³ bardzo przystojny. Ciemna opalenizna i czarne w³osy piêknie kontrastowa³y z biel¹ stroju. Zwróci³ siê w stronê nadchodz¹cych pañ. Jego wzrok spocz¹³ na Marilyn, zdawa³ siê spijaæ jej urodê. Cierpliwoæ w dobieraniu toalety zosta³a wynagrodzona. Powita³ panie, nie odrywaj¹c wzroku od Marilyn. Z wysi³kiem przeniós³ spojrzenie na pani¹ Quince. Bawi¹c je rozmow¹, poprowadzi³ do stolika. By³ to ten sam stolik, co poprzedniego wieczoru. Sebastian wyjani³, ¿e zarezerwowa³ go na ca³¹ podró¿. Szkoda, ¿e nie post¹pi³ymy równie rozs¹dnie stwierdzi³a pani Quince, spogl¹daj¹c na st³oczonych przy wejciu podró¿nych. Gdyby nie ty, Sebastianie, sta³ybymy w jadalni, czekaj¹c na wolne miejsca. Jak ju¿ powiedzia³em, ca³a przyjemnoæ po mojej stronie. To mówi¹c Sebastian skierowa³ wzrok na Marilyn, której pod jego spojrzeniem zrobi³o siê gor¹co. Dlaczego ten cz³owiek sprawia, ¿e krew kr¹¿y ¿ywiej? Dlaczego w jego obecnoci brakuje tchu w piersiach? Dlaczego zachowuje siê jak uczennica, a nie jak m³oda wykszta³cona dama, która mo¿e zab³ysn¹æ zdobyt¹ wiedz¹? Dlaczego zupe³nie traci pewnoæ siebie, w³anie wtedy, kiedy chce siê jak najlepiej zaprezentowaæ? Ale zaraz ca³a niepewnoæ mija i Marilyn czuje, ¿e rozkwita pod jego uwa¿nym spojrzeniem. Jej serce bije szybciej, a ka¿dy ³yk powietrza raduje j¹ i rozwesela. Czuje siê w pe³ni kobieca. Tak w³anie, kobieca. Tylko czy jest w typie Sebastiana? Sebastian prawie nie tkn¹³ kolacji, syc¹c siê obecnoci¹ Marilyn. Obserwowa³ j¹. Szczup³a i gibka; zrównowa¿ona i spokojna. Nie paple jak niektóre panny. Pe³na wdziêku, o niemal królewskich manierach, 26
sprawia³a, ¿e czu³ siê przy niej jak prostak. On, Sebastian Rivera, o którym powiadano, ¿e jest najbardziej po¿¹danym kawalerem w Manaus. By³y jednak chwile, kiedy Marilyn spogl¹da³a na niego uwa¿nie, czekaj¹c, by odpowiedzia³ na jej pytanie. Przygl¹da³a mu siê w milczeniu, a wtedy czu³, ¿e jest w³anie taki, jakim ona pragnie go widzieæ. Mê¿czyzn¹, którego opiniê ceni, którego s³owa siê licz¹. Mia³ wra¿enie, ¿e Marilyn naprawdê go s³ucha. Nie tak jak wiêkszoæ znanych mu kobiet, które niecierpliwie czeka³y, by skoñczy³ zdanie, tylko po to, by mog³y zacz¹æ mówiæ o sobie. Albo te¿, kiedy on mówi³, rozmyla³y o swoich kapeluszach i fryzurach, jednoczenie bawi¹c siê rêkawiczkami, albo, co gorsze, chichocz¹c na zakoñczenie ka¿dego zdania. Marilyn by³a rzeczywicie nim zainteresowana i umia³a s³uchaæ. Czuj¹c jej zaciekawienie, Sebastian wa¿y³ s³owa, starannie formu³owa³ myli, zastanawia³ siê nad ¿arcikami. Podoba³o mu siê to, co mówi³; by³ z siebie zadowolony. Czu³ siê dobrze, mia³ wra¿enie, ¿e w jej towarzystwie staje siê bardziej mêski. Po kolacji zaprowadzi³ Marilyn na najwy¿szy pok³ad. Noc by³a parna. Do miejsca, w którym stali, dochodzi³ st³umiony warkot obracaj¹cego siê ko³a ³opatkowego. Luksusowy parowiec sun¹³ przez ciemne wody Amazonki. Na niebie lni³y gwiazdy, z lekka owietlaj¹c twarze Marilyn i Sebastiana. Ksiê¿yc w pierwszej kwadrze wygl¹da³ jak cz¹stka pomarañczy, niepewnie zawieszona na niebie. Marilyn wdycha³a gêst¹ woñ tropikalnego powietrza. Czu³a siê zagubiona w magii brazylijskiego nieba, rozgrzana bliskoci¹ Sebastiana. Przygl¹da³ siê jej jakby z oddali. Chcia³, ¿eby by³a blisko. Przeklina³ siebie za to, ¿e nie znajdowa³ odpowiednich s³ów. Znad wody powia³ wietrzyk. Fa³dy sukni Marilyn przylgnê³y do cia³a, zdradzaj¹c zmys³owe kszta³ty. Wietrzyk pieci³ j¹ i niós³ ku Sebastianowi zapach jej perfum, który kojarzy³ mu siê z tym, co kocha³; ziemi¹, niebem i rzek¹. Marilyn zwróci³a ku niemu twarz. Czu³a zak³opotanie, bo milczenie siê przed³u¿a³o, i wstyd, poniewa¿ jej emocje by³y a¿ nazbyt widoczne. Spojrzenie Sebastiana przyprawia³o j¹ o zawrót g³owy. Zdawa³a sobie sprawê z jego uczuæ i upaja³a siê nimi. K³opotliwe milczenie zmieni³o siê w milcz¹ce porozumienie. S³owa sta³y siê zbêdne. Odwróci³a siê, by spojrzeæ na rzekê. Sebastian podszed³ bli¿ej. Marilyn poczu³a jego ciep³y oddech na szyi i przytuli³a siê do jego piersi. 27
Nagle poczu³a na wargach jego usta; spragnione, kochaj¹ce. Pragn¹³ jej jak ¿adnej kobiety dotychczas. A ona odpowiada³a mu z ¿arem, jaki móg³ stanowiæ spe³nienie jego marzeñ. Sebastian pieci³ jej pe³ne bia³e piersi, czuj¹c jak brodawki tê¿ej¹ pod jego dotykiem. Lgnê³a do niego namiêtnie; ca³ym cia³em. Ca³owa³ jej w³osy, szyjê, oczy. Serce jej wali³o. Wiedzia³a, ¿e to, co czuje, nie przystaæ damie, ale modli³a siê, ¿eby ta chwila trwa³a wiecznie. Sebastian pragn¹³ posi¹æ j¹ natychmiast, tu, na pok³adzie. Wiedzia³, ¿e tego nie zrobi. Ze st³umionym jêkiem pozwoli³, by jego namiêtnoæ os³ab³a. Delikatnie przytuli³ Marilyn, czekaj¹c, by jej oddech siê uspokoi³. Trwa³a w jego ramionach milcz¹ca, bardziej spragniona mi³oci ni¿ namiêtnych poca³unków. Minê³a ca³a wiecznoæ; Marilyn zadr¿a³a. Zmarz³a. Ju¿ póno. Chod, odprowadzê ciê. Skinê³a g³ow¹ i pozwoli³a siê poprowadziæ do drzwi kabiny. Chcia³bym, ¿eby ta noc trwa³a bez koñca powiedzia³ Sebastian cicho. Pocieszam siê myl¹, ¿e nie bêdziemy daleko od siebie. Na plantacjê pani Quince jedzie siê zaledwie kilka godzin. Ale ja nie zostanê na plantacji pani Quince wyjani³a radonie Marilyn. Tylko razem podró¿ujemy. Zatrzymam siê znacznie bli¿ej. Jadê na plantacjê Drzewo ¯ycia. Odziedziczy³am jej po³owê po ojcu. Ramiê Sebastiana, które obejmowa³o j¹ w talii, nagle zesztywnia³o. Marilyn spojrza³a na jego twarz. Ca³e ciep³o i otwartoæ zniknê³y. Spogl¹da³ na ni¹ lodowatym wzrokiem. Zacisn¹³ szczêki, podbródek sprawia³ wra¿enie wykutego z marmuru. Sebastian zmru¿y³ oczy, a wyraz wrogoci, który siê w nich pojawi³, zmrozi³ Marilyn. Zaczê³a co mówiæ, nie rozumia³a, co siê sta³o. Sebastian tylko siê, uk³oni³ i odszed³, ¿ycz¹c jej dobrej nocy. Pozostawi³ j¹ zdumion¹, zawiedzion¹ i upokorzon¹. Po niespokojnej nocy Marilyn czu³a siê le. Wci¹¿ zadawa³a sobie pytanie, co takiego zrobi³a, co powiedzia³a, ¿e Sebastian nagle siê od niej odwróci³. Jedz¹c niadanie w towarzystwie pani Quince, rozgl¹da³a siê, szukaj¹c go wzrokiem. Przyjació³ka zauwa¿y³a, ¿e Marilyn nie ma apetytu. Wypyta³a o wszystko przygnêbion¹ dziewczynê. Marilyn opowiedzia³a, co zasz³o poprzedniego wieczoru. Pani Quince po³o¿y³a jej d³oñ na ramieniu. Obawiam siê, ¿e to moja wina, dziecko. Tak bardzo pragnê³am widzieæ ciê szczêliw¹, ¿e celowo wprowadzi³am Sebastiana w b³¹d. 28
Mylê, ¿e ca³y gniew Sebastiana, wywo³any moim podstêpem, spad³ na ciebie. Marilyn porz¹dkowa³a myli, przygl¹daj¹c siê pani Quince. Z niecierpliwoci¹ czeka³a na dalsze s³owa. Poczu³a niewielk¹ ulgê, mo¿e przyjació³ka wyt³umaczy jej, dlaczego Sebastian tak siê zachowa³, mo¿e bêdzie mog³a naprawiæ sytuacjê. Marilyn zaczê³a pani Quince z wahaniem. Miêdzy Sebastianem a Carlyleem Newsomeem panuje wzajemna niechêæ. Maj¹ ró¿ne pogl¹dy na temat traktowania pracowników. Wiem, ¿e to brzmi nieprzekonuj¹co, ale jest co jeszcze. Co, czego nie umiem wyjaniæ. Pani Quince zastanawia³a siê nad dalszymi s³owami, obserwuj¹c reakcjê Marilyn. Mogê ci tak¿e powiedzieæ, bo i tak sama to zauwa¿ysz, ¿e Sebastian i Baron s¹ do siebie bardzo podobni. Marilyn tylko westchnê³a; w g³owie jej wirowa³o. Po chwili opanowa³a siê i spyta³a: Ale co to ma wspólnego ze mn¹? Przecie¿ Sebastian nie mo¿e mnie winiæ za swoje nieporozumienia z Baronem! A na sposób traktowania niewolników nie mam najmniejszego wp³ywu! Wiem, moja droga. To niesprawiedliwe z jego strony. Ale musisz zrozumieæ, ¿e od niepamiêtnych czasów Sebastian jest w z³ych stosunkach z w³acicielem Drzewa ¯ycia. Trudno zrozumieæ mê¿czyzn. Mo¿e nawet trudniej ni¿ kobiety. Marilyn nie widzia³a Sebastiana przez ca³y dzieñ. Gor¹co pragnê³a wszystko mu wyjaniæ. Tu¿ przed kolacj¹ przyniesiono wiadomoæ dla pani Quince. By³ to licik od Sebastiana, w którym informowa³ j¹, ¿e opuci³ parowiec po po³udniu, kiedy ten zatrzyma³ siê, by uzupe³niæ zapasy wody do picia. Aby im uprzyjemniæ dalsz¹ podro¿, odst¹pi³ paniom swój stolik w jadalni, z którego nie bêdzie ju¿ oczywicie korzysta³. Pocz¹tkowo Marilyn drêczy³a niepewnoæ i wyrzuty sumienia, teraz jednak poczu³a gniew. Jeste bigotem, Sebastianie Rivera, dobrze o tym wiem. Niech tak bêdzie, skoro tak byæ musi! mruknê³a pod nosem. Spojrza³a na rzekê. Jaskrawe s³oñce, które dotychczas nape³nia³o j¹ radoci¹, teraz wydawa³o siê zamglone i nie ogrzewa³o ciniêtego serca. Marilyn nie dopuszcza³a do siebie myli, ¿e nie tylko w jej oczach s³oñce zblad³o, a szmaragdowe wody Amazonki sta³y siê ciemne i mêtne.
29
3
M arilyn pomyla³a, ¿e nie wytrzyma ju¿ dalszej podró¿y na plantacjê Drzewo ¯ycia. Wóz podskakiwa³ i trz¹s³ siê na wyboistych dro-
gach. By³a poobijana i posiniaczona. Siedzia³a w tyle wozu, wród paczek i baga¿y. Zbyt wyczerpana, by zasn¹æ, wpatrywa³a siê w ciemnoæ, staraj¹c siê pogodziæ z sytuacj¹. W koñcu zrezygnowa³a z prób przenikniêcia mroku nocy, opar³a siê o jeden z kufrów i skupi³a wzrok na ¿ó³tawym wietle, które latarnia przy wozie rzuca³a na pokryt¹ py³em gliniast¹ drogê. Liczy³a w myli stoj¹ce wokó³ niej kufry, torby i walizy. Oczy spoczê³y na najwiêkszym kufrze. Oczami wyobrani widzia³a jego zawartoæ. Zobaczy³a siebie, pakuj¹c¹ ró¿ow¹ sukniê, któr¹ w³o¿y³a na ostatnie spotkanie z Sebastianem. Poczu³a niesmak. Dlaczego wci¹¿ muszê o nim myleæ? Dlaczego mi na nim zale¿y? Pani Quince zdawa³a sobie sprawê z niewygód, które znosi³a Marilyn. Przeklina³a fakt, ¿e w wygodnym powozie, który mia³ im wyjechaæ na spotkanie, z³ama³o siê ko³o i musia³y podró¿owaæ wozem baga¿owym, przys³anym do portu przez jej mê¿a. W ci¹gu ostatniej godziny Marilyn nie odezwa³a siê ani s³owem i pani Quince by³a pewna, ¿e dziewczyna usnê³a. Podnios³a lampê i zobaczy³a, ¿e Marilyn siedzi poród baga¿y i szeroko otwartymi oczami wpatruje siê w ciemnoæ, a jej pe³ne usta wykrzywia grymas. B¹d przeklêty, Sebastianie myla³a pani Quince za to, ¿e okaza³e siê takim g³upcem. B¹d przeklêta, Rosalie Quince, za to, ¿e wtykasz nos w nie swoje sprawy. Trzeba byæ lepcem, by nie dostrzec, ¿e 30
tych dwoje mia³o siê ku sobie. Co ci przysz³o do g³owy, by s¹dziæ, ¿e mo¿esz odegraæ rolê swatki? Ty stara, g³upia kobieto! Jestemy prawie na miejscu, dziecko owiadczy³a, gdy wóz nagle skrêci³ w prawo. Jeszcze tylko kilka metrów. Poklepa³a Marilyn po ramieniu. Jestemy na miejscu, kochanie. Chod, wonica pomo¿e ci wysi¹æ. S³u¿¹cy zabierze twoje baga¿e. Marilyn skinê³a g³ow¹, kiedy starsza pani objê³a j¹ i uca³owa³a na po¿egnanie. Pani Quince jecha³a dalej, na swoj¹ plantacjê oddalon¹ o kilka godzin drogi. Za kilka dni przelê ci wiadomoæ. Najwa¿niejsze, ¿eby siê dobrze wyspa³a powiedzia³a pani Quince, serdecznie ciskaj¹c dziewczynê. Nie zostanie pani na noc? spyta³a Marilyn. Zdziwi³a j¹ nuta zmêczenia brzmi¹ca we w³asnym g³osie. Nie, moja droga. Jestem ju¿ tak blisko domu, ¿e wolê siê nie zatrzymywaæ. Stêskni³am siê za moim mê¿em, Alenzo, i muszê ci wyznaæ, ¿e nie mogê siê doczekaæ, kiedy siê wypiê we w³asnym ³ó¿ku. Silne ramiona wyci¹gnê³y Marilyn z wozu. Stanê³a, ale zachwia³a siê na zdrêtwia³ych nogach. Zaczê³a przytupywaæ, aby pobudziæ kr¹¿enie krwi. Jednoczenie rozgl¹da³a siê w ciemnoci. Ksiê¿yc owietla³ polanê, na której sta³ dom. Jednopiêtrowa, niekszta³tna budowla by³a zupe³nie inna ni¿ schludne domy z br¹zowego piaskowca, jakie Marylin widywa³a w Nowej Anglii. Dom by³ otoczony werand¹; bia³e kolumny podpiera³y dach. Wydawa³o siê, ¿e fosforyzuj¹ w powiacie ksiê¿yca. Dooko³a ros³y ciemne krzewy. Wydziela³y przyjemn¹, wie¿¹ woñ. Ponad domem pochyla³y siê drzewa, poruszane ciep³ym, tropikalnym wiatrem. Czyje troskliwe ramiê poprowadzi³o j¹ po kamiennych stopniach werandy do pogr¹¿onego w ciemnoci i ciszy domu. Ciemna sylwetka poci¹gnê³a za sznur i wewn¹trz rozleg³ siê dzwonek. Po chwili drzwi otworzy³a wysoka szczup³a kobieta z lamp¹ oliwn¹ w d³oni. Marilyn poczu³a, ¿e ciemna sylwetka s³u¿¹cego oddala siê. Wysoka postaæ z lamp¹ wprowadzi³a j¹ do domu. Marilyn stara³a siê szeroko otworzyæ oczy, ale wysi³ek by³ zbyt wielki. Przesta³a siê troszczyæ o to, jakie zrobi wra¿enie. By³a wyczerpana. Marzy³a o wygodnym ³ó¿ku; jutro rano obejrzy swój nowy dom. Teraz stara³a siê zachowaæ doæ przytomnoci, by iæ za wysok¹ sylwetk¹. Jestem Elena, gospodyni powiedzia³a kobieta. Unios³a lampê i skinê³a rêk¹ na dziewczynê. Marilyn nie potrzebowa³a zachêty. Sz³a za wyprostowan¹ po królewsku postaci¹ gospodyni. Kobieta 31
otworzy³a jakie drzwi i wyci¹gnê³a rêkê w stronê Marilyn, która zrozumia³a, ¿e ma zaczekaæ, a¿ pokój zostanie owietlony. Nagle zab³ys³o mocne wiat³o. Marilyn przymknê³a powieki. Nie wiedzia³a, jakiego umeblowania ma siê spodziewaæ, ale na pewno nie jasnych mebli w stylu Jerzego IV. By³ to ponad wszelk¹ w¹tpliwoæ damski pokój, urz¹dzony w odcieniach bladego be¿u i ciep³ego ró¿u. Kremowe koronki przy baldachimie ³o¿a powiewa³y w ciep³ych podmuchach, wpadaj¹cych przez balkonowe okno, przes³oniête moskitier¹. Czuj¹c na sobie wzrok gospodyni, Marilyn zwróci³a twarz ku Elenie. Nazywam siê Marilyn Bannon powiedzia³a zmêczonym tonem. Jestem gotowa na pani przyjazd od wielu tygodni, panno Bannon. Dobrze wiem, kim pani jest! Marilyn zdumia³a siê, s³ysz¹c piewny akcent gospodyni. Ch³ód powitania tak¿e nie uszed³ jej uwadze. Spojrza³a w ciemne oczy i poczu³a instynktownie, ¿e gospodyni jej nie lubi. By³a jednak zbyt zmêczona, ¿eby siê tym przejmowaæ. Podziêkowa³a Elenie za przygotowanie pokoju i usiad³a na brzegu ³o¿a z baldachimem. Elena spojrza³a obojêtnym wzrokiem na piêkn¹ dziewczynê. Odwróci³a siê na piêcie i wysz³a z pokoju. Marilyn schyli³a siê, by rozsznurowaæ i zdj¹æ buciki. Ten drobny wysi³ek zmêczy³ j¹ tak bardzo, ¿e pad³a na wznak na ³ó¿ko. Nastêpnego ranka obudzi³o j¹ ³agodne wiat³o s¹cz¹ce siê przez okna. Spojrza³a w ich stronê i stwierdzi³a, ¿e we wczesnych godzinach rannych kto musia³ wejæ do pokoju i pozamykaæ oszklone drzwi, aby nie wpuszcza³y gor¹cego powietrza. Lekkie zas³ony wokó³ ³o¿a opuszczono, dziêki czemu pokój sta³ siê bardziej przytulny. Rozleg³o siê ciche pukanie do drzwi. Wesz³a Elena z tac¹. Smakowity zapach zaostrzy³ apetyt dziewczyny. Kawa! Marilyn westchnê³a na myl o jej cudownym smaku. Odkry³a pó³miski i z zainteresowaniem obejrza³a zawartoæ. Cienkie ró¿owe plastry szynki, jajko, ma³a miseczka z marmolad¹ i wie¿e bu³eczki z gór¹ ¿ó³tego mas³a. Elena spojrza³a na potargan¹ dziewczynê w ³ó¿ku. Na jej ustach pojawi³ siê lekki grymas dezaprobaty. Odezwa³a siê jednak uprzejmym tonem: Wkrótce przyjd¹ pokojówki i przygotuj¹ gor¹c¹ k¹piel. Rozpakuj¹ te¿ baga¿e. To powiedziawszy, wysz³a równie cicho i szybko jak minionej nocy. Marilyn dziwi³a siê jej ch³odnemu tonowi. Jedz¹c niadanie, przypomnia³a sobie, co pani Quince mówi³a na temat tajemniczej Eleny. 32
Siedzia³y wtedy na pok³adzie, w ³agodnych podmuchach bryzy. Marilyn domyla³a siê, ¿e pani Quince stara siê oderwaæ jej myli od Sebastiana. Nie chc¹c jej sprawiaæ przykroci, da³a siê wci¹gn¹æ w rozmowê na temat s³u¿by w Drzewie ¯ycia i, oczywicie, Eleny. To tylko plotki, ale nikt nie wie, sk¹d ona pochodzi. Kr¹¿¹ na jej temat ró¿ne pog³oski. Czy która z nich jest prawdziwa? Pani Quince wzruszy³a ramionami. Mówi siê na przyk³ad, ¿e Elena przysz³a na wiat w Stanach Zjednoczonych. Jej matka by³a mulatk¹, niewolnic¹ w jakie posiad³oci, a ojciec bia³ym mê¿czyzn¹. To by wyjania³o jej karnacjê. Elena nie jest czarna. Ma piêkn¹ niad¹ cerê, wielkie zielone oczy i d³ugie jedwabiste w³osy, które czesze w dwa warkocze zwiniête powy¿ej uszu. Jest naprawdê piêkn¹ kobiet¹ i ma dobre maniery. Nosi siê jak ksiê¿na. By³a s³u¿¹c¹, zanim zmar³a ¿ona Barona, a po jej mierci dosta³a posadê gospodyni u rodziny Newsomeów. W swoim czasie mówiono, ¿e by³a kochank¹ Barona. Marilyn opad³a na poduszki i, gryz¹c soczyst¹ szynkê, myla³a o tamtej rozmowie. Pani Quince z pewnoci¹ mia³a racjê, nazywaj¹c Elenê piêkn¹ kobiet¹. Wspominaj¹c s³owa przyjació³ki, dziwi³a siê, ¿e Elena jest taka m³oda. Nie ma chyba czterdziestki. Kiedy przyby³a na plantacjê, musia³a byæ prawie dzieckiem. Rozmylania Marilyn przerwa³o wejcie czterech indiañskich dziewczynek z wiadrami gor¹cej wody. Jedna z nich odsunê³a parawan w rogu pokoju i wyci¹gnê³a zza niego ogromn¹ blaszan¹ wannê. Pozosta³e ostro¿nie nala³y do niej wodê i wysz³y z pokoju. Po chwili wróci³y, nios¹c wiêcej wody. Bardzo dobre dziewczynki powiedzia³a Marilyn z aprobat¹, szukaj¹c w baga¿ach pojemnika z solami do k¹pieli. Znalaz³a go i wsypa³a do wanny spor¹ garæ. Zaczê³a rozpinaæ stanik sukni. Spoczê³y na niej cztery pary uwa¿nych oczu. Marilyn spojrza³a na dziewczynki i nie wiedzia³a, jak ma siê zachowaæ. Najwyraniej nie mia³y zamiaru jej pomagaæ. Dziêkujê, dziewczynki, mo¿ecie wyjæ. Zadzwoniê, gdybym was potrzebowa³a. Ani drgnê³y. Najwyraniej nie rozumia³y angielskiego. Co robiæ? Nikt jej nie bêdzie ogl¹da³ w k¹pieli, nawet ma³e s³u¿¹ce. Wziê³a za rêkê najbli¿ej stoj¹c¹ Indiankê i poprowadzi³a j¹ w stronê drzwi. Trzy pozosta³e tkwi³y nieruchomo, jak wroniête w pod³ogê. W wielkich czarnych oczach dziewczynki stoj¹cej przy drzwiach, pojawi³y siê ³zy. Co ci zrobi³am? jêknê³a Marilyn. 3 Duma i intymnoæ
33
Wielkie oczy spojrza³y na ni¹ z powag¹. T³uciutka dziewczynka wskaza³a Indiankê stoj¹c¹ przy drzwiach. Nie lubisz? Marilyn by³a wstrz¹niêta. Oczywicie, ¿e j¹ lubiê. Po prostu chcê siê wyk¹paæ sama! My pomo¿emy zachichota³a t³uciutka dziewczynka. Nie potrzebujê pomocy. My pomo¿emy upiera³a siê dziewczynka. Ma³e Indianki podesz³y do zak³opotanej Marilyn. Dziewczynka przy drzwiach milcza³a, ³zy strumieniami sp³ywa³y po jej twarzyczce. W porz¹dku, chod tutaj umiechnê³a siê Marilyn. Ty te¿ bêdziesz pomagaæ. Dziewczynka b³ysnê³a w umiechu bia³ymi zêbami. Zanim siê spostrzeg³a, rozebra³y j¹ i znalaz³a siê w wannie. Zosta³a namydlona i wyszorowana tak mocno, ¿e jej siê zaró¿owi³a skóra. T³uciutka dziewczynka dotknê³a z³otych loków Marilyn. £adne stwierdzi³a, a pozosta³e z zachwytem skinê³y g³owami i szorowa³y j¹ ze zdwojon¹ energi¹. Marilyn zastanawia³a siê, jak d³ugo to potrwa. Mia³a ju¿ doæ szorowania. wiêci pañscy! wykrzyknê³a ulubione powiedzonko pani Quince. Jej okrzyk rozmieszy³ dziewczynki; najwyraniej zna³y starsz¹ pani¹. Jedna z nich unios³a rêkê i powiedzia³a: Ty czekaæ, my przynieæ wiêcej woda. Marilyn tylko westchnê³a; w tym stanie by³a na ich ³asce. Patrzy³a z umiechem, jak wybiegaj¹ z pokoju. Mia³a nadziejê, ¿e wie¿a woda zostanie u¿yta do sp³ukiwania myd³a, a nie do dalszego mycia. Spojrza³a na swoj¹ zaczerwienion¹ skórê i a¿ siê przestraszy³a. Muszê siê postaraæ o miêkk¹ szczotkê. Drzwi otworzy³y siê i do pokoju wbieg³y rozchichotane dziewczynki z wiadrami. Ciemnymi roziskrzonymi radoci¹ oczami patrzy³y na namydlon¹ Marilyn. Najwyraniej tê czêæ k¹pieli lubi¹ najbardziej, pomyla³a. Jedna z dziewczynek pokaza³a Marilyn, ¿e ma uklêkn¹æ, ¿eby mog³y polaæ j¹ wod¹. Kiedy wesz³a miêdzy wrony... mruknê³a Marilyn. Zrobi³a, co jej kazano, i poczu³a pierwszy strumieñ wody. Jedna z dziewczynek zachichota³a i powiedzia³a: wiêci pañscy! 34
Marilyn zakrztusi³a siê miechem i wod¹. Wkrótce wytar³y j¹ do sucha, a d³ugie w³osy zawinê³y w rêcznik. Skóra piek³a, ale by³a jak nowa. Nagle w rêkach t³uciutkiej dziewczynki znalaz³ siê s³ój, a pozosta³e Indianki nabra³y z niego gêstego, pachn¹cego mazid³a. O, nie! krzyknê³a Marilyn. Ale na nic siê to zda³o. Dziewczynki mia³y swoje sposoby. Pozwoli³a natrzeæ sobie ramiona i nogi. Kiedy chcia³y z niej zedrzeæ rêcznik, uchwyci³a siê go jak ostatniej deski ratunku. T³uciutka dziewczynka spojrza³a na ni¹ rozemianymi oczami. wiêci pañscy! zapiewa³a. Najwyraniej by³ to jej okrzyk bojowy. Marilyn da³a za wygran¹. Czu³a, jak jej skóra nabiera ¿ycia. Dziewczynki ubra³y j¹ w lekk¹ ¿ó³t¹ sukniê z mulinu, która w cudowny sposób uniknê³a pogniecenia w czasie podró¿y. Delikatnie wyprowadzi³y Marilyn na werandê i posadzi³y na trzcinowym fotelu. Zdjê³y z jej w³osów turban i naradza³y siê, przekrzywiaj¹c g³owy. W koñcu dosz³y do porozumienia i t³uciutka dziewczynka zaczê³a szczotkowaæ wilgotne w³osy Marilyn. Rozczesa³a je i razem z pozosta³ymi usiad³a u stóp Marilyn. Spogl¹da³y na ni¹ wyczekuj¹co. Marilyn nie mia³a pojêcia, na co czekaj¹. T³uciutka dziewczynka zdawa³a siê czytaæ w jej mylach. Spojrza³a w kierunku s³oñca, a potem wskaza³a na w³osy Marilyn. Ach, rozumiem rozemia³a siê Marilyn. Chcecie, ¿eby moje w³osy wysch³y na s³oñcu, a wtedy je uczeszecie. Zastanawia³a siê, jak bêdzie wygl¹daæ, kiedy dokoñcz¹ dzie³a. Prawdopodobnie lepiej pomyla³a, wspominaj¹c ich sprawne paluszki. Jak siê nazywacie? Widz¹c ich zmieszane miny, wskaza³a na siebie i powiedzia³a: Panna Bannon. A potem wskaza³a na dziewczynki. Nessie powiedzia³a najmniejsza. Rosy przedstawi³a siê druga, o wielkich czarnych oczach. Blodgett nie! nie! Bridget nie mog³a siê zdecydowaæ najwy¿sza. Moriah t³uciutka dziewczynka przedstawi³a siê ostatnia. Dziwne imiona dla indiañskich dzieci. Kto nada³ wam takie imiona? spyta³a Marilyn z umiechem. Moriah tylko zachichota³a i Marilyn da³a za wygran¹. Jak mia³a siê porozumiewaæ z tymi dzieæmi? Kiedy w³osy wysch³y, Moriah zaczê³a je rozczesywaæ. Stanê³a za fotelem, a pozosta³e dziewczynki siedzia³y ze skrzy¿owanymi nogami naprzeciw Marilyn. 35
Ma³e jêdze pomyla³a. Stanowi¹ komitet zatwierdzaj¹cy i powa¿nie traktuj¹ swoje zadanie. Co jaki czas krêci³y i kiwa³y g³owami, przewa¿nie z aprobat¹. Najmniejsza, Nessie, pobieg³a po lusterko. Widzisz? spyta³a Moriah z dum¹. Marilyn spojrza³a na swoje odbicie. By³a zdumiona sprawnoci¹ dziecka. Z³ociste loki zosta³y spiête na czubku g³owy, a pojedyncze pasmo opada³o na ramiê. Maleñkie loczki wymyka³y siê spinkom i wi³y nad uszami. Dziewczynki czeka³y na jej reakcjê. Umiechnê³a siê i powtórzy³a ich imiona. wiêci pañscy rozemia³a siê i objê³a dziewczynki. Do pokoju wliznê³a siê Elena i ch³odnymi zielonymi oczami przygl¹da³a siê scenie na werandzie. Klaniêciem odprawi³a speszone s³u¿¹ce. Szybko wybieg³y z pokoju, ale weso³a Moriah zd¹¿y³a mrugn¹æ porozumiewawczo. Marilyn nie wierzy³a w³asnym oczom i z trudem opanowa³a wybuch miechu, spowodowany brakiem subordynacji ma³ej Indianki. W jakim s¹ wieku? spyta³a gospodyniê. Maj¹ po dziesiêæ lat, panno Bannon. Zadowoli³y pani¹? Z ca³¹ pewnoci¹. Jak na tak m³ode dziewczêta, s¹ zadziwiaj¹co sprawne. Uczy³am je osobicie wyniole odpar³a gospodyni. Panicz Jamie oczekuje pani na wschodniej werandzie. Baron i Carl s¹ na plantacji. Prosili mnie, bym przekaza³a s³owa gor¹cego powitania. Jej ch³odny, dostojny g³os sta³ siê jeszcze ch³odniejszy. Kolacjê jemy o w pó³ do dziewi¹tej. Obowi¹zuje strój oficjalny, panno Bannon. Gospodyni opuci³a pokój z wdziêkiem, który wzbudzi³ zazdroæ Marilyn. Porównuj¹c siê z dostojn¹ Elen¹, poczu³a siê jak niezrêczna pensjonarka.
36
4
M arilyn pod¹¿a³a za gospodyni¹ wzd³u¿ korytarza. Wysz³y na werandê.
Marilyn! Nazywam siê Jamie powiedzia³ z g³êbokim uk³onem czekaj¹cy na ni¹ m³ody cz³owiek. Cieszê siê, ¿e ciê widzê, Jamie odpar³a Marilyn z umiechem. Przeby³am d³ug¹ drogê, by ciê poznaæ. Jamie by³ przystojny, wysoki i dobrze zbudowany. Mia³ niebieskie rozemiane oczy. Niecierpliwym gestem odgarn¹³ z czo³a lok jasnych w³osów. Jestemy bardzo zadowoleni, ¿e mo¿emy ciê gociæ. Mogê ci mówiæ po imieniu? Ale¿ oczywicie. Ja tak¿e bêdê ci mówiæ po imieniu, Jamie. Usi¹dmy. Opowiedz mi o plantacji powiedzia³a Marilyn, siadaj¹c na trzcinowym fotelu. Dlaczego nie pojecha³e tam z innymi? Przez chwilê Jamie sprawia³ wra¿enie rozgniewanego. W wielkim skupieniu rozciera³ kciuk lewej d³oni palcem wskazuj¹cym i rodkowym. Ojciec ¿yczy³ sobie, aby kto z rodziny zosta³ w domu, przywita³ ciê i oprowadzi³. A poza tym dzisiaj maj¹ rozmawiaæ z kupcami kauczuku i ojciec nie chcia³, ¿ebym... Jamie nagle poczerwienia³ i zmieni³ temat. Marilyn udawa³a, ¿e tego nie dostrzega. Jamie zacz¹³ opowiadaæ o plantacji i o zmianach, jakie na niej zasz³y od czasu, gdy by³ dzieckiem. Z ka¿dym rokiem uzyskujemy wiêcej kauczuku i lepsze rynki zbytu powiedzia³, jakby recytowa³ wyuczon¹ na pamiêæ lekcjê. 37
Marilyn opowiedzia³a mu o indiañskich dziewczynkach i spyta³a, jak to siê sta³o, ¿e nosz¹ chrzecijañskie imiona. To zas³uga ojca Johna. Jest misjonarzem i nawraca Indian. Cztery dziewczynki, które obecnie uczy Elena, to córki Indian, którzy przeszli na katolicyzm powiedzia³ z b³yskiem w oku. Ma³e s¹ cudowne. Zdolne, bystre i staraj¹ siê przypodobaæ. Zw³aszcza Moriah. Czy¿ nie jest s³odka? Marilyn przypomnia³a sobie przekorne zmru¿enie oka i przyzna³a Jamiemu racjê. Ilu Indian pracuje na plantacji? spyta³a. Oko³o stu piêædziesiêciu i mniej wiêcej tylu Murzynów. Czy na wszystkich plantacjach pracuje tak wielu robotników? spyta³a Marilyn, celowo unikaj¹c s³owa niewolnicy. Na niektórych jest ich jeszcze wiêcej. Chocia¿ Sebastian Rivera ma ich zaledwie stu. W jaki tajemniczy sposób osi¹ga jednak lepsze plony ni¿ my z trzystoma robotnikami powiedzia³ Jamie, marszcz¹c brwi. Oczywicie musia³a ju¿ s³yszeæ, ¿e nada³ swoim niewolnikom wolnoæ. Jestem pewien, ¿e pani Quince opowiedzia³a ci o tym doda³ z umiechem. Marilyn skinê³a g³ow¹. Czy Baron zamierza uczyniæ to samo? Ojciec mówi, ¿e i tak kiepsko pracuj¹. Jak d³ugo ma zamiar z tym zwlekaæ? spyta³a Marilyn. Pani Quince mówi³a mi, ¿e jeli ksiê¿na Izabela zajmie siê tym, zniesienie niewolnictwa bêdzie tylko kwesti¹ czasu. Nigdy siê tym nie zajmie! wybuchn¹³ Jamie. Widz¹c przera¿enie Marily, mówi³ dalej spokojniejszym tonem. Obecnie mamy pewne k³opoty z niewolnikami. Chodz¹ pog³oski, ¿e ma siê rozpocz¹æ co w rodzaju powstania. Jeli do tego dojdzie, bêdzie bardzo le. Na najbli¿szy statek musimy dostarczyæ wielk¹ iloæ kauczuku. Marilyn skinê³a g³ow¹. Spojrza³a na stó³ obok Jamiego. Jakie to piêkne powiedzia³a, podziwiaj¹c drewniane wojsko w szyku bojowym. To moja kolekcja wyjani³ Jamie z dum¹, podaj¹c jej jednego z jaskrawo pomalowanych ¿o³nierzyków. Marilyn zachwyci³a siê artystycznym wykonaniem ma³ej figurki i bogactwem szczegó³ów. Ilu ich masz? spyta³a. Siedemdziesiêciu szeciu odpar³ Jamie. Mam nadziejê, ¿e wkrótce bêdê mia³ stu. 38
Nigdy nie widzia³am tak ³adnych figurek, nawet w Stanach. Musisz je bardzo lubiæ powiedzia³a Marilyn. O tak, Marilyn. S¹ dla mnie najcenniejsze. Kolekcjonujê je od wczesnego dzieciñstwa wyjani³ i szybko zmieni³ temat. Masz ochotê pospacerowaæ po ogrodzie, zanim upa³ stanie siê nie do zniesienia? Marilyn skinê³a g³ow¹. Po lunchu oprowadzê ciê po Casa Grande. Wyci¹gn¹³ ramiê i pomóg³ jej wstaæ. Zeszli po schodkach. W powietrzu unosi³ siê ciê¿ki zapach jaminu. Marilyn zachwyca³a siê obfitoci¹ bujnych, s³odko pachn¹cych kwiatów. Jamie wyjania³, jak trudno powstrzymaæ d¿unglê przed wtargniêciem do ogrodu. Trawnik z ka¿dym rokiem staje siê wê¿szy powiedzia³ ze miechem. Po up³ywie godziny upa³ i wilgotnoæ sta³y siê nie do zniesienia. Marilyn zakrêci³o siê w g³owie. Lepiej wracajmy powiedzia³ Jamie, dostrzegaj¹c jej bladoæ. Nie powinienem tak d³ugo trzymaæ ciê na s³oñcu. Musisz stopniowo przyzwyczaiæ siê do upa³u. Marilyn pomyla³a, ¿e trudno bêdzie przywykn¹æ do tej dziwnej krainy. Kiedy wrócili do Casa Grande, Jamie zadzwoni³ na Elenê i poprosi³ o zimne napoje. Pokój, do którego weszli, by³ ch³odny i mroczny. Marilyn usiad³a w fotelu i opar³a g³owê na zag³ówku. Rozejrza³a siê wokó³ i spyta³a, jakie jest przeznaczenie tego pokoju, który ona nazwa³aby muzycznym. Moja matka nazywa³a go pokojem porannym. Gdy umar³a, wnielimy tu jej szpinet. Nikt na nim nie gra. Czasami siadam tu tylko po to, by sprawdziæ, czy j¹ jeszcze pamiêtam. Umar³a, gdy mia³em dwa lata wyjani³. Gospodyni poda³a zimne napoje w wysokich szklankach. Marilyn spróbowa³a i skrzywi³a usta. Co to takiego? spyta³a. Sok z limony i papai. Uwa¿amy, ¿e doskonale gasi pragnienie. Marilyn przyzna³a mu racjê. By³ nieco zbyt cierpki, ale s¹dzi³a, ¿e go polubi. W domu jest tak przyjemnie i ch³odno powiedzia³a. Zupe³nie inaczej ni¿ na zewn¹trz. Dziêki temu, ¿e mury maj¹ prawie pó³ metra gruboci, a dach jest kryty dachówk¹. Chcesz zobaczyæ pozosta³¹ czêæ Casa Grande? Marilyn skinê³a g³ow¹ i Jamie szybko zerwa³ siê z fotela. 39
Dom wzniesiono w kszta³cie litery U. Jego mury otacza³y ma³e podwórko wybrukowane kocimi ³bami. By³o artystycznie obsadzone tropikalnymi krzewami i drzewami. Wród nich sta³y poz³acane meble w barokowym stylu. Marilyn poczu³a wdziêcznoæ, ¿e jej pokój jest umeblowany w stylu króla Jerzego. Ostentacyjny gust Barona by³ dla niej zbyt wyszukany. Jamie wskazywa³ jej rozmaite przedmioty, a ona skwapliwie je chwali³a, widz¹c, ¿e pe³nienie roli przewodnika sprawia mu wielk¹ przyjemnoæ. Kiedy obeszli ca³y dom i powrócili do pokoju muzycznego, Jamie powiedzia³: To prawie idealna kopia orygina³u. Jakiego orygina³u? Oryginalnego Casa Grande, w którym mieszka³ mój dziadek. Po jego mierci dom sp³on¹³. Ojciec odbudowa³ go wkrótce potem. Pierwszy dom sta³ o pó³ kilometra st¹d. Ojciec nie odbudowa³ go na starych fundamentach, bo uzna³, ¿e korzystniej bêdzie mieszkaæ bli¿ej rzeki. Jamie doskonale wywi¹zywa³ siê z roli przewodnika. S³owa na temat starego domu brzmia³y, jak odczytane z broszurki Cooka. Lunch podano w ch³odnym i mrocznym pokoju na ty³ach domu. Marilyn zaskoczy³a jakoæ angielskiej porcelany. Porcelana nale¿a³a do matki wyjani³ Jamie. Wkrótce zobaczysz, ¿e mamy wiele cennych przedmiotów. Lunch by³ lekki i smaczny. S³odka sa³atka z guawy, pomarañczy i ananasa, cienkie plasterki sera na cienkich kromkach chleba, szklanka soku z limony i papai. Po posi³ku Jamie odprowadzi³ Marilyn do jej pokoju, aby odpoczê³a. Zapowiedzia³, ¿e spotkaj¹ siê o czwartej na podwieczorku, a potem odbêd¹ konn¹ przeja¿d¿kê. Marilyn po³o¿y³a siê, by trochê odpocz¹æ. Wkrótce jednak zamknê³a oczy i zapad³a w g³êboki sen. Nigdy dot¹d nie sypia³a po po³udniu, ale straszliwy upa³ zrobi³ swoje. Obudzi³a siê zlana potem. Przebra³a siê w lekki strój do konnej jazdy i posz³a do pokoju muzycznego, gdzie mia³a siê spotkaæ z Jamiem na podwieczorku. Zbli¿aj¹c siê do drzwi, us³ysza³a cich¹ rozmowê. Mia³a ju¿ zawróciæ, gdy us³ysza³a swoje imiê. Twój ojciec nie by³by zadowolony, ¿e zabierasz dziewczynê na konn¹ przeja¿d¿kê. Wiesz, ¿e nie pochwala twego stylu jazdy, Jamie. To Elena. Mówi³a w³adczym i rozdra¿nionym g³osem. Dlaczego nie zaczekasz, a¿ wróci Carl i bêdziecie mogli pojechaæ we trójkê? nagle zmieni³a ton na niemal b³agalny. Marilyn sta³a cichutko, bezwstydnie pods³uchuj¹c. 40
Jestem pewny, Eleno, ¿e Marilyn doskonale jedzi konno. Nie powinna siê obawiaæ, ¿e spadnie z konia lub zapl¹cze siê w truj¹cy bluszcz. Bêdê jej pilnowa³ odpar³ ch³odno Jamie. Marilyn pomyla³a, ¿e po tak wyranej odprawie Elena odejdzie, ale ona nie ustêpowa³a. Obawiam siê, Jamie, ¿e je¿eli nie pos³uchasz ojca, nie zamówi dla ciebie nowych ¿o³nierzyków powiedzia³a cicho, tonem pozbawionym zwyk³ej piewnoci. Zamówiê je sam. Nie jestem ju¿ dzieckiem, o czym dobrze wiesz, Eleno. Nie mówmy wiêcej na ten temat. Dotrzymam danego s³owa i zabiorê Marilyn na przeja¿d¿kê zaraz po podwieczorku. Przynie go niezw³ocznie za¿¹da³. Marilyn uzna³a, ¿e nie powinna siê d³u¿ej ukrywaæ. Cofnê³a siê kilka kroków, a nastêpnie, stukaj¹c obcasami o kamienn¹ pod³ogê, podesz³a do drzwi. Mam nadziejê, ¿e nie przychodzê zbyt póno, Jamie powiedzia³a, wchodz¹c do pokoju. Gospodyni rzuci³a jej wynios³e spojrzenie i opuci³a pokój. Po chwili wróci³a, nios¹c dwie fili¿anki, czajniczek herbaty i pó³misek ciasteczek. Wydaje mi siê, ¿e jest trochê ch³odniej, prawda, Jamie? spyta³a Marilyn. Tak, w porze podwieczorku zazwyczaj robi siê ch³odniej. Uwa¿am, ¿e to najprzyjemniejsza czêæ dnia. Cudownie jest jedziæ konno, gdy temperatura spada. Marilyn wypi³a dwie fili¿anki herbaty i zjad³a kilka puszystych ciasteczek. Jamie by³ nienasycony. Poch³ania³ s³odycze, a¿ na pó³misku zosta³y same okruchy. Widz¹c spojrzenie Marilyn, umiechn¹³ siê zawstydzony. To moje ulubione wyjani³ i wybuchn¹³ miechem. Jego miech by³ zaraliwy i Marilyn tak¿e siê rozemia³a. Ale nie wp³ywaj¹ dobrze na figurê powiedzia³a ¿artobliwie. Nie obawiam siê tego odpar³ Jamie, dopijaj¹c czwart¹ fili¿ankê herbaty. Z zadowoleniem skin¹³ g³ow¹, odstawi³ fili¿ankê i wsta³, strzepuj¹c okruchy ze spodni. Marilyn posz³a za nim na ma³e, wybrukowane kamieniami podwórko, gdzie czeka³y dwa osiod³ane wierzchowce. Jamie pomóg³ jej dosi¹æ konia i ruszyli truchtem. Marilyn jecha³a na szarym pstrokatym koniu, Jamie na kasztanowym wa³achu. Wydawa³o siê, ¿e doskonale siedzi w siodle. Zastanawia³a siê nad s³owami Eleny, które brzmia³y alarmuj¹co. Nagle Jamie 41
skrêci³ w lewo i ci¹gn¹³ cugle. Spi¹³ piêtami boki przera¿onego wa³acha. Koñ stan¹³ dêba i macha³ w powietrzu przednimi kopytami. Jamie spi¹³ go jeszcze mocniej, ale zwierzê nie przestawa³o walczyæ. Marilyn nie rozumia³a, co siê sta³o. Na ziemi nie by³o nic, co by mog³o przeraziæ konia. Na szczêcie jej wierzchowiec sta³ spokojnie, skubi¹c bujn¹ zielon¹ trawê. Jamie poluzowa³ cugle. Koñ uspokoi³ siê i z cichym r¿eniem opad³ na cztery kopyta. Co siê sta³o, Jamie? spyta³a Marilyn. Nie wiem odpar³ ze skruszon¹ min¹. Wszystko by³o w porz¹dku i nagle stan¹³ dêba. Nie powiniene tak mocno ci¹gaæ cugli; to go przerazi³o jeszcze bardziej powiedzia³a spokojnie. Wiem. Po prostu siê przestraszy³em. Spójrz tam powiedzia³, wskazuj¹c na wschód. Oto, gdzie siê zaczyna plantacja Sebastiana Rivery. Marilyn spojrza³a we wskazanym kierunku. Zastanawia³a siê, co teraz robi Sebastian. Wkrótce mia³a siê dowiedzieæ. Nagle Jamie spi¹³ wa³acha obcasami, a koñ parskn¹³ i pogalopowa³ naprzód. Ch³opak ogl¹da³ siê, wo³a³ co do Marilyn i widaæ by³o, ¿e nie potrafi opanowaæ konia. Galopowa³ z niebezpieczn¹ prêdkoci¹. Patrzy³a zaniepokojona, jak koñ i jedziec nikn¹ w oddali. Nagle pojawi³ siê inny jedziec. Popêdzi³ konia i pomkn¹³ za sp³oszonym wa³achem. Po chwili obaj wrócili. Sebastian Rivera prowadzi³, teraz ju¿ ³agodnego, wa³acha. Skin¹³ g³ow¹ Marilyn. Widzia³a, ¿e sposób, w jaki bia³y strój do konnej jazdy opina³ jej cia³o, nie uszed³ jego uwadze. Sebastian nie przestawa³ besztaæ Jamiego, który usi³owa³ siê broniæ, ale bez powodzenia. Czy Baron wie, ¿e dosiad³e konia? cicho zapyta³ Sebastian. Jamie milcza³ ponuro. Sebastian wzruszy³ ramionami, jakby wcale nie oczekiwa³ odpowiedzi. Pojadê z tob¹ i dopilnujê, by dotar³ bezpiecznie do domu. Marilyn i Jamie ruszyli za czarnym ogierem Sebastiana. Podziwia³a konia i mê¿czyznê, który czu³ siê na nim tak swobodnie. By³a przekonana, ¿e nikt inny nie poradzi³by sobie z czarn¹ besti¹ tak zrêcznie jak Sebastian. Jamie wyprzedzi³ go pogr¹¿ony w ponurych mylach. Marilyn znalaz³a siê obok Sebastiana. Patrzy³a z zachwytem na konia i jedca. Mimo drêcz¹cej j¹ ciekawoci, nie uczyni³a najmniejszego wysi³ku, 42
by nawi¹zaæ rozmowê z nachmurzonym Sebastianem. Co go obchodzi³o, gdzie i na jakim koniu jedzi Jamie? I dlaczego zapyta³, czy Baron wie, ¿e Jamie dosiad³ wa³acha? Nagle Sebastian spojrza³ na ni¹ i powiedzia³: Nie s¹dzê, by jazda konna w nieznanym terenie by³a rozs¹dna. I bezpieczniej by³oby w towarzystwie dowiadczonego jedca, a Jamie takim nie jest. Wolê nie myleæ, co mog³o siê staæ. Mówi³ powa¿nym tonem starszego brata. Marilyn poczu³a siê skarcona. Zarumieni³a siê i skinê³a g³ow¹. Dalej z wami nie pojadê, panno Bannon. S¹dzê, ¿e Baron nie by³by zadowolony, widz¹c, ¿e odwo¿ê jego syna i podopieczn¹. Spojrza³ na Marilyn, zawróci³ ogromnego ogiera i ruszy³ na swoj¹ plantacjê. Dziewczyna dogoni³a czekaj¹cego na ni¹ Jamiego. Chyba nie mylisz, Marilyn, ¿e pozwoli³bym, by sta³o ci siê co z³ego? Marilyn pokrêci³a g³ow¹. Wiedzia³a, ¿e Jamie z premedytacj¹ nigdy by nie dopuci³, by sta³o jej siê co z³ego, ale mimowolnie to zupe³nie inna sprawa. Zostawili konie pod opiek¹ stajennego i bocznymi drzwiami weszli do ch³odnego mrocznego domu. Natknêli siê na Elenê, na której twarzy odmalowa³ siê wyraz niew¹tpliwej ulgi. Ulgi ze wzglêdu na Jamiego, pomyla³a z gorycz¹ Marilyn. Obesz³o siê bez k³opotów? spyta³a Elena, zwracaj¹c siê do ch³opca, który tylko wzruszy³ ramionami. Przed kolacj¹ ma spaæ rzêsisty deszcz. Lepiej bêdzie, jeli sprz¹tniesz z werandy swoje wojsko. Oczy Jamiego zab³ys³y i ch³opak natychmiast spe³ni³ polecenie Eleny. Gospodyni zmierzy³a Marilyn niechêtnym wzrokiem. Nie chcê, ¿eby pani jedzi³a konno z Jamiem, panno Bannon. Czy wyrazi³am siê jasno? powiedzia³a lodowatym tonem. Marilyn spojrza³a na ni¹ zaintrygowana. Ale dlaczego, Eleno? On nie zrobi³ nic z³ego. Nie ma powodu, bym pani cokolwiek wyjania³a. Powiedzia³am, ¿eby nie jedzi³a pani konno w towarzystwie Jamiego. Zrozumia³a mnie pani? Tak wymamrota³a Marilyn. Nie rozumia³a, ale mia³a zamiar rozwik³aæ tê zagadkê. Uwielbia³a jazdê konn¹, ale skoro jej tego 43
zabraniano, znajdzie inn¹ rozrywkê. Ruszy³a do pokoju, czuj¹c na sobie zimny wzrok gospodyni. Zdjê³a strój do konnej jazdy i po³o¿y³a siê, by odpocz¹æ. Zastanawia³a siê nad dziwnym zachowaniem Jamiego, Sebastiana i Eleny. Widz¹c Marilyn w towarzystwie Jamiego, Sebastian zachowa³ siê tak, jakby siê o ni¹ ba³. Dlaczego? To nie mia³o sensu. Marilyn ¿a³owa³a, ¿e nie ma przy niej wszystkowiedz¹cej pani Quince. Rozleg³o siê pukanie do drzwi. Do pokoju wesz³a ma³a Indianka, Moriah, z ch³odnym napojem w wysokiej szklance. Niemia³ym gestem poda³a go Marilyn. Marilyn wskaza³a jej d³oni¹, by usiad³a obok. Dziewczynka sprawia³a wra¿enie przestraszonej. Wszystko w porz¹dku, Moriah. Pozwoli³am ci usi¹æ. Chcê wiedzieæ, jak dobrze znasz angielski. Powiedz mi, kto ciê uczy? Ojciec John niemia³o odpar³a dziewczynka. Rozumiem. Czy uczy ciê tak¿e liter i liczb? Tak, i Nessie te¿. A Bridget i Rosy? spyta³a Marilyn. Elena mówi nie odpar³a cicho dziewczynka. Baron nie ma nic do powiedzenia w tej sprawie? spyta³a Marilyn. Nie. Elena mówi: nie powtórzy³a dziewczynka. Czy ty i inne dziewczynki macie zostaæ pokojówkami? Moriah skinê³a g³ow¹. Opiekujemy siê tob¹ wyjani³a uszczêliwiona. A kto siê opiekuje tob¹, maleñka? zastanawia³a siê Marilyn. Gdzie s¹ twoi rodzice, dziecko? Przez ma³¹ twarzyczkê przelecia³ cieñ. Moja matka i ojciec pracuj¹ w Regalo Verdad. W takim razie, dlaczego ty jeste tutaj? spyta³a zdumiona Marilyn. Baron sprzeda³ moich rodziców panu Rivera, ale mnie nie chcia³ sprzedaæ. Elena chce mnie nauczyæ, ¿ebym pracowa³a w tym domu. Pan Rivera próbuje mnie kupiæ. Jak mo¿na sprzedaæ rodziców bez ich dziecka? Marilyn by³a przera¿ona. Nie mo¿na nic zrobiæ? spyta³a. A gdzie s¹ rodzice Rosy, Bridget i Nessie? Te¿ w Regalo Verdad. Pan Rivera kupi³ ich razem. Wszyscy mieli gor¹czkê i Baron powiedzia³, ¿e s¹ do niczego. Sprzeda³ ich szuka³a odpowiedniego s³owa tanio doda³a triumfalnie. 44
Marilyn poczu³a, ¿e zawrza³a w niej krew. Jak to mo¿liwe? Kiedy widzia³a rodziców po raz ostatni? spyta³a gniewnym tonem. Moriah pokaza³a trzy paluszki. Lata? spyta³a Marilyn niedowierzaj¹co. Ma³a skinê³a g³ow¹. Trzeba bêdzie co na to poradziæ! wykrzyknê³a Marilyn z oburzeniem. Dziewczynka wzdrygnê³a siê przera¿ona. Marilyn przygarnê³a j¹. Nie krzyczê na ciebie, maleñka. Jestem z³a, ¿e co takiego zdarza siê dziecku usi³owa³a jej wyt³umaczyæ. Kosztujê du¿o dolarów owiadczy³a dziewczynka z dum¹. Kto ci tak powiedzia³? S³ysza³am, jak ojciec John rozmawia³ z panem River¹. Dziewczynka zmarszczy³a czo³o, szukaj¹c w³aciwych s³ów. Nie doæ pieniêdzy, ¿eby mnie kupiæ powiedzia³a. Marilyn zrozumia³a. Bez wzglêdu na to, ile Sebastian Rivera proponowa³, dzieci nie by³y na sprzeda¿. Moriah wsta³a. Pogr¹¿ona w mylach Marilyn nawet tego nie zauwa¿y³a. Skoro po³owa tej plantacji nale¿y do mnie, po³owa tutejszych niewolników, ³¹cznie z dzieæmi, równie¿. Dom bez w¹tpienia jest w³asnoci¹ barona, ale dochody z plantacji dzielimy równo po po³owie. W takim razie powinnam mieæ co do powiedzenia, myla³a. Ze z³oci i oburzenia pulsowa³o jej w skroniach. To tylko ma³e dzieci, nie mo¿na pozwoliæ na to, by ¿y³y z dala od rodziców. Przypomnia³a sobie, ¿e czyta³a gdzie o tym, jak bardzo Indianie kochaj¹ swoje dzieci. Wiêc dlaczego tak siê sta³o? Mo¿e s¹dzili, ¿e lepiej bêdzie, jeli dzieci zostan¹ w domu. Wygl¹da na to, ¿e dziewczynkom nie dzieje siê tu krzywda. Dobre i to. Marilyn otworzy³a stoj¹cy obok ³ó¿ka kufer. Wyjê³a z niego z³o¿one dokumenty. Nie bardzo rozumia³a, co jest w nich napisane. Mo¿e wyjani jej to ojciec John. Wiedzia³a tylko tyle, ¿e to papiery notarialne, stwierdzaj¹ce jej udzia³ w Drzewie ¯ycia. Teraz potrzebowa³a dok³adnych informacji o przys³uguj¹cych jej prawach. Wysz³a na werandê i próbowa³a czytaæ powieæ, któr¹ zaczê³a na statku. Nie mog³a siê skupiæ. Mia³a mêtlik w g³owie. Zmêczona od³o¿y³a ksi¹¿kê. Odchyli³a g³owê na oparcie trzcinowego fotela. Od czasu do czasu popija³a ³yk letniego ju¿ soku. Przygl¹da³a siê zachodz¹cemu s³oñcu i ciemnociom, ogarniaj¹cym plantacjê. Zapach jaminu sta³ siê odurzaj¹cy jak mocne wino. 45
Do ciemnego pokoju wesz³y Moriah i Bridget, zapali³y naftowe lampy. Pokój zala³o mocne wiat³o. Czas siê ubraæ, panienko umiechnê³a siê Moriah. Marilyn ciê¿ko wsta³a z fotela. Czu³a siê tak, jakby na jej ramionach spoczê³o brzemiê ca³ego wiata. Dziewczynki pomaga³y jej siê ubraæ. Milcza³y, jakby wyczuwaj¹c jej nastrój. Marilyn przejrza³a siê w lustrze, zadowolona z bursztynowego koloru sukni. Nosi³a j¹ podczas pierwszego wieczoru na parowcu. Otrz¹snê³a siê z myli o Sebastianie i wyg³adzi³a fa³dy. Podziêkowa³a dziewczynkom, g³aszcz¹c je po g³ówkach. Wesz³a do biblioteki, gdzie zasta³a dwóch, zajêtych rozmow¹, mê¿czyzn. W rogu pokoju sta³ przygnêbiony Jamie. Dystyngowany mê¿czyzna po piêædziesi¹tce wyczu³ obecnoæ Marilyn i odwróci³ siê w stronê drzwi. Zlustrowa³ j¹ szybkim spojrzeniem. Marilyn poczu³a, ¿e siê rumieni pod niew¹tpliwie zachwyconym wzrokiem mê¿czyzny. Jego stalowoszare oczy przemknê³y po z³ocistych w³osach, na chwilê zatrzyma³y siê na twarzy i musnê³y jej zgrabn¹ postaæ. Marilyn sta³a nieruchomo i przygl¹da³a siê Baronowi. By³ wysoki, szczup³y, o mocnej budowie i szerokich barach. Mia³ ciemne w³osy, na skroniach przyprószone siwizn¹. Piêkne szare oczy lni³y w opalonej twarzy. Rozchylone w umiechu pe³ne, zmys³owe usta, ods³ania³y równe, mocne, bia³e zêby, uwydatnione przez ma³y, starannie przyciêty w¹sik. Nieukrywany zachwyt tego przystojnego mê¿czyzny pochlebi³ Marilyn. Jego widok jednak zrobi³ jej przykroæ. Baron by³ bardzo podobny do Sebastiana. Witaj, witaj, moja droga. Witaj na plantacji Drzewo ¯ycia. To mój syn, Carl powiedzia³, wskazuj¹c wysokiego m³odego cz³owieka obok siebie. Jamiego ju¿ oczywicie pozna³a doda³. Marilyn umiechnê³a siê z trudem. Stara³a siê odprê¿yæ, ale bezskutecznie. Mia³a wra¿enie, ¿e bierze udzia³ w jakie farsie. By³a zdenerwowana i czu³a siê niezrêcznie. Jamie mówi³, ¿e po po³udniu udalicie siê na konn¹ przeja¿d¿kê powiedzia³ cicho Baron. Tak. Okolica jest bardzo interesuj¹ca odpar³a Marilyn, machn¹wszy d³oni¹ w kierunku okna. Wola³bym, moja droga, by nie jedzi³a konno, dopóki nie poznasz okolicy powiedzia³ Baron ³agodnym tonem, ale Marilyn odczu³a jego s³owa jak rozkaz. Skinê³a g³ow¹ i spojrza³a na Carla, by sprawdziæ, czy co doda. T³umaczy³ co Jamiemu, popijaj¹c wino. 46
Marilyn milcz¹co przyjrza³a mu siê znad swego kieliszka. Carl by³ wysoki i szczup³y, w przeciwieñstwie do dobrze zbudowanego brata. Ciemne w³osy sczesane z czo³a uwydatnia³y twarz o drobnych rysach i wypuk³ym nosie. Marilyn zda³a sobie sprawê, ¿e trafi³a pod dach trzech niezwykle przystojnych mê¿czyzn. Baron opowiada³ jej o nadchodz¹cym karnawale i uroczystociach, które z pewnoci¹ bêd¹ dla niej ekscytuj¹ce. Na otwarcie karnawa³u jedziemy do miasta. Mamy tam dobrze utrzymany dom. Zatrzymujemy siê w nim, kiedy do miasta zje¿d¿aj¹ kupcy kauczuku. Musimy zadbaæ o to, by mia³a odpowiedni kostium na bal. Elena przerwa³a rozmowê, anonsuj¹c kolacjê. Baron odebra³ Marilyn kieliszek i odstawi³ go na marmurowy stolik. Spostrzeg³a, ¿e Jamie i Carl wstali. Jamie podbieg³ w jej kierunku, s³u¿¹c ramieniem. Baron wkroczy³ pomiêdzy nich i od niechcenia umieci³ d³oñ Marilyn w zgiêciu swej rêki. Jamie sta³ z ponurym wyrazem twarzy. Panowie powiedzia³ Baron g³êbokim g³osem. Podano kolacjê. Posi³ek up³ywa³ w milczeniu. Carl prawie siê nie odzywa³. Zdawa³o siê, ¿e, ku niezadowoleniu ojca, przebywa w jakim innym wiecie. Jamie siedzia³ ze wzrokiem utkwionym w talerzu i dzioba³ widelcem jedzenie. Marilyn straci³a apetyt. Krewetki po kreolsku wygl¹da³y wspaniale. Ry¿ by³ bia³y i sypki. Ale w ustach Marilyn zamienia³ siê w trociny. Po kolacji podano w pokoju muzycznym mocn¹ brazylijsk¹ kawê. Umiesz graæ? spyta³ Baron z nadziej¹ w g³osie. Marilyn odpar³a, ¿e potrafi, ale niezbyt dobrze. Jamie bardzo siê o¿ywi³ i prosi³, ¿eby zagra³a. Wymawia³a siê najpierw. Uleg³a jednak pod wp³ywem ³agodnej zachêty Barona. Gra³a smutne pieni mi³osne. Jamie siedzia³ zahipnotyzowany urzekaj¹cymi dwiêkami. Baron zag³êbi³ siê w brokatowym fotelu i spogl¹da³ na Marilyn spod przymkniêtych powiek. Carl z chmurnym wyrazem twarzy sta³ w drzwiach prowadz¹cych na werandê. Lekki wietrzyk przynosi³ z ogrodu woñ jaminu. Delikatna muzyka i odurzaj¹cy zapach sprawia³y, ¿e z melancholi¹ myla³ o ciemnow³osej Alicji. Kiedy Marilyn przerwa³a grê na szpinecie, poczu³, ¿e brak mu si³ na to, co musi uczyniæ. Gor¹co pragn¹³, by gra³a dalej. Oto jeszcze 47
jeden dowód na to, co Baron nazywa³ g³upim romantyzmem syna. Carl wiedzia³, ¿e jeli Drzewo ¯ycia ma byæ uratowane, on musi wype³niæ rozkazy ojca. Myli Carla znów powêdrowa³y ku Alicji i rozpaczliwej sytuacji finansowej, w jakiej znalaz³a siê jej rodzina. Poczu³ bunt; i tak mogliby ¿yæ zupe³nie wygodnie. Wiêksza czêæ ich bogactwa zosta³a jednak stracona stracona na skutek niew³aciwej oceny sytuacji. A teraz odszed³ ojciec Alicji. ¯yczliwi nazywali jego mieræ wypadkiem. Ale wszyscy doskonale zdawali sobie sprawê, ¿e pope³ni³ samobójstwo. W oczach Barona by³ to jeszcze jeden argument przeciw Alicji. Carl wci¹¿ jeszcze s³ysza³ podniesiony g³os ojca: Ta dziewczyna nie nadaje siê na ¿onê, Carl. Musisz sobie znaleæ bogat¹ kobietê, która wniesie du¿y posag i o¿ywi Drzewo ¯ycia. Drzewo, Drzewo, zawsze to Drzewo ¯ycia! Jak mo¿na porównywaæ wartoæ przeklêtego wilgotnego powietrza, rozmokniêtej gleby i drzew kauczukowych do czu³ych ramion, wonnego oddechu i ciep³ych, pe³nych obietnic ust? Najlepszym rozwi¹zaniem by³by lub z Marilyn Bannon doda³ ojciec. Kiedy Carl zapyta³, czy bogactwo ¿ony jest a¿ tak wa¿ne, Baron wyzna³, ¿e korzysta³ z pieniêdzy Marilyn, aby zarz¹dzaæ plantacj¹ i otaczaæ siê luksusem, do którego Carl by³ przyzwyczajony. Wk³ad Barona pozosta³ nietkniêty i spoczywa oprocentowany w banku. Kiedy dziewczyna zacznie siê domagaæ wgl¹du do ksi¹g rachunkowych, do czego ma pe³ne prawo, gra bêdzie skoñczona. Jeli wiêc Carl polubi Marilyn, sekret nie wyjdzie na jaw, a plantacja nadal bêdzie nale¿eæ do rodziny Newsome. Carl b³aga³, by ojciec nie zmusza³ go do lubu z Marilyn i pozwoli³ polubiæ Alicjê. Wstrz¹sn¹³ siê z obrzydzeniem na wspomnienie reakcji ojca. Nigdy! rykn¹³ Baron. Nigdy nie pozwolê na to, by mój syn zlekcewa¿y³ swoj¹ powinnoæ wobec rodziny, wobec samego siebie, wobec Drzewa ¯ycia. Jeli musisz mieæ swoj¹ Alicjê, to j¹ sobie we. We, kochaj, trzymaj dla siebie. Oczywicie w tych tragicznych okolicznociach, rodzina Alicji zechce otrzymaæ od ciebie jak¹ rekompensatê za co tak nieistotnego jak jej dziewictwo. Zrób, co uwa¿asz, ale zastanów siê, czy jeli ciê wydziedziczê z jakiegokolwiek powodu matka i wuj Alicji bêd¹ zachwyceni twoimi awansami? S¹dzê, ¿e nie, mój ch³opcze. Bêd¹ gor¹czkowo szukaæ lepszego kandydata. Uroda tak 48
delikatna jak Alicji nie przetrwa d³u¿ej ni¿ kilka lat. Nie, drogi ch³opcze, jak by na to nie patrzyæ, jeste przegrany. Tu spojrza³ na syna lodowatym wzrokiem i Carl poczu³ siê zmro¿ony jego bezdusznym wyrachowaniem. Wiedzia³, ¿e ojciec nie rzuca s³ów na wiatr. Gotów go wydziedziczyæ. Mimo uczucia do Alicji, Carl podziwia³ ojca. Kocha³ go. Spojrza³ na z³otow³os¹ dziewczynê przy szpinecie. To prawda, jest liczna, a tak¿e uduchowiona. Czy przyjmie jego owiadczyny? Carl kocha³ Alicjê bez wzglêdu na jej maj¹tek. Opinie ojca na temat moralnoci m³odych kobiet by³y mu znane od wczesnego dzieciñstwa, nie powinien wiêc denerwowaæ siê jego uwagami, dotycz¹cymi Alicji. Mimo to krytyka charakteru i reputacji dziewczyny doprowadza³a go do lepej furii. Nie móg³ jednak zaprzeczyæ, ¿e Baron nadu¿y³ swoich uprawnieñ i potrzebowa³ pomocy synów. Nagle Carl poczu³ ulgê. Jak mia³ udawaæ mi³oæ do Marilyn? Jeli dziewczyna jest choæ trochê inteligentna, przejrzy na wylot jego zamiary. Zacznie siê zastanawiaæ, dlaczego Carl udaje, ¿e j¹ kocha i jaki ma w tym interes. Jego myli po¿eglowa³y w innym kierunku. Có¿, u diab³a, Baron zrobi³ z pieniêdzmi? Wszystkie luksusy nie poch³onê³yby ca³ego maj¹tku. Jak móg³ wydaæ pieni¹dze, które nie nale¿a³y do niego? Rêka Carla powêdrowa³a do kieszeni, w której spoczywa³ licik od ukochanej. Poczu³ siê tak, jakby dotyka³ p³omieni. Odpisa³ Alicji, wyjaniaj¹c, ¿e maj¹ gocia. Nie bêdzie siê móg³ z ni¹ zobaczyæ a¿ do rozpoczêcia karnawa³u. Zapewni³ j¹ o swej wielkiej mi³oci. Pisa³, ¿e do dnia, kiedy znów wemie j¹ w ramiona, czas bêdzie siê wlók³ niemi³osiernie. Carl patrzy³, jak ojciec wstaje i bije brawo Marilyn. Baron rzuci³ szybkie spojrzenie synowi. Carl podszed³ do dziewczyny, pogratulowa³ piêknej gry i zaprosi³ na spacer po werandzie. Jamie chcia³ siê do nich przy³¹czyæ, ale Baron przywo³a³ go i przypomnia³, ¿e jutro ma mu towarzyszyæ przy transakcji z kupcami kauczuku. Jamie nie przej¹³ siê s³owami ojca. W jego g³owie wci¹¿ rozbrzmiewa³a piêkna muzyka Marilyn. Poprosi j¹, by jeszcze dla niego zagra³a. Zastanawia³ siê, czy jego matka grywa³a te same pieni. Mia³ przeczucie, ¿e tak. Wreszcie przesiadywanie w pokoju muzycznym zosta³o wynagrodzone. Zawsze czu³ siê tu blisko matki. Teraz poczu³ siê jeszcze bli¿ej. 4 Duma i intymnoæ
49
Carl i Marilyn spacerowali w milczeniu po otaczaj¹cej dom werandzie. Carl spyta³, czy Marilyn zechce nastêpnego dnia pojechaæ na plantacjê pani Quince. Dwukó³k¹, oczywicie. Bêdziemy musieli wyruszyæ wczesnym rankiem, przed najwiêkszym upa³em. Wrócimy wieczorem, jeli siê zgodzisz doda³. Ale¿ oczywicie, dziêkujê ci, Carl. Chêtnie zobaczê siê z pani¹ Quince. W takim razie jestemy umówieni powiedzia³ i szybko zmieni³ temat. Jaki strój chcia³aby mieæ na bal karnawa³owy? Nie mam pojêcia odpar³a szczerze Marilyn. Co zak³adaj¹ inne kobiety? Obawiam siê, ¿e nie bêdê ci umia³ powiedzieæ. To zawsze jest najzazdroniej strze¿ony sekret roku. Kobiety ukrywaj¹ tê tajemnicê, jakby to by³a sprawa wagi pañstwowej rozemia³ siê. Mê¿czyni natomiast maj¹ bardzo ograniczone mo¿liwoci. Zazwyczaj jest dziesiêciu lub nawet dwunastu mê¿czyzn w takim samym przebraniu. Stroje kobiet s¹ niepowtarzalne. Zaraz po karnawale kobiety zaczynaj¹ wymylaæ strój na nastêpny rok. Zdarza siê, ¿e zwyciê¿czyni balu szykuje przebranie przez ca³y rok. Wród tegorocznego jury znajd¹ siê mój ojciec i pani Quince. Marilyn s³ucha³a go uwa¿nie. Nie mog³a siê doczekaæ balu i zdecydowa³a, ¿e ju¿ tej nocy pomyli, jak siê przebraæ. Spojrza³a na rozgwie¿d¿one niebo i przypomnia³o jej siê, ¿e Elena przepowiada³a ulewny deszcz. Elena powiedzia³a, ¿e dzi w nocy bêdzie ulewa. Dzisiaj? spyta³ Carl zaintrygowany. Tak. Powiedzia³a Jamiemu, ¿eby zabra³ z werandy swoje wojsko, bo w porze kolacji ma padaæ. Ach tak powiedzia³ Carl. Có¿, obawiam siê, ¿e by³a w b³êdzie. Za dwa lub trzy dni przyjd¹ ulewy i bêdziesz ich mia³a powy¿ej uszu. Nie och³adzaj¹ powietrza. Sprawiaj¹, ¿e robi siê jeszcze parniej i jeszcze gorêcej. Wracajmy doda³, kiedy znaleli siê przed drzwiami. Jedna z dziewczynek obudzi ciê rano. A teraz ¿yczê ci dobrej nocy. Zanim siê spostrzeg³a, poczu³a na policzku lekki poca³unek. Carl odwróci³ siê na piêcie i zawo³a³ Jamiego. Patrzy³a, jak bracia wychodz¹ z pokoju. Intuicja podpowiada³a jej, ¿e co tu by³o nie w porz¹dku. Baron znikn¹³. Marilyn wziê³a zapalon¹ lampê i ruszy³a korytarzem w stronê swego pokoju. Ze zdziwieniem stwierdzi³a, ¿e jej ³ó¿ko i koszula s¹ przygotowane na noc. Dziewczynki wywi¹za³y siê 50
z zadania. Na ma³ym stoliku obok ³ó¿ka sta³a ogromna misa z kwiatami. Zastanowi³a siê, która z dziewczynek je zrywa³a. Moriah. Ma³a, t³uciutka Moriah o ciemnych oczach i w³osach uczesanych w mysie ogonki. Piêkne dziecko. Marilyn szybko siê rozebra³a i opad³a na szezlong. Z piórem i kartk¹ w rêkach, zastanawia³a siê, co w³o¿yæ na bal karnawa³owy. Nie mia³a pomys³u. Mo¿e pani Quince poleci jej kogo, kto dobrze szyje. Po chwili od³o¿y³a pióro. Wróci³a myl¹ do wydarzeñ minionego wieczoru. Nie mog³a sobie przypomnieæ, co spowodowa³o niemi³e uczucie. Czy niepokój wywo³a³o uderzaj¹ce podobieñstwo pomiêdzy Baronem i Sebastianem? Nie, chyba nie. Przygotowa³a j¹ na to pani Quince. Ale co siê nie zgadza³o. Có¿, tej nocy nie odpowiesz sobie na to pytanie zgani³a sam¹ siebie. Le¿¹c na powleczonej jedwabn¹ poszewk¹ poduszce, jeszcze raz pomyla³a o dziwnym niepokoju, jaki poczu³a tego wieczoru. Zbyt zmêczona, by go zrozumieæ, zapad³a w sen. Zasypiaj¹c, myla³a o czterech ma³ych dziewczynkach, które zobaczy rankiem.
51
5
P
oranna przeja¿d¿ka przez d¿unglê by³a radosnym prze¿yciem. Marilyn wiedzia³a, ¿e d³ugo pozostanie w jej pamiêci. Zapach tropikalnych kwiatów odurza³ j¹. Nad zielonymi liæmi unosi³a siê lekka mgie³ka, która wkrótce mia³a wyschn¹æ pod pal¹cymi promieniami s³oñca. Barwne ptaki szczebiota³y i pokrzykiwa³y, fruwaj¹c w lenym g¹szczu. Carl pokaza³ Marilyn ogromnego pytona pi¹cego w s³oñcu. Zrobi³ krótki wyk³ad na temat wê¿y, zw³aszcza jadowitych. Opowiedzia³, jak atakuj¹ i co robiæ, kiedy do tego dojdzie. Marilyn zadr¿a³a. Pomyla³a, ¿e gdyby uk¹si³ j¹ w¹¿, po³o¿y³aby siê i umar³a. Sk¹d wziê³aby nó¿, ¿eby wyci¹æ ranê? To w³anie jeden z powodów, dla których nie chcemy, ¿eby samotnie przemierza³a d¿unglê. Musisz j¹ poznaæ i nauczyæ siê sobie radziæ. Nie bój siê, wkrótce polubisz ¿ycie w Brazylii. Rozmawiali z o¿ywieniem i Carl stopniowo nabiera³ coraz wiêkszej pewnoci siebie. Marilyn nie mog³a siê doczekaæ spotkania z przyjació³k¹. Pani Quince z pewnoci¹ bêdzie przyjemnie zaskoczona, myla³a podekscytowana. Wkrótce dotarli na plantacjê. Pani Quince bardzo siê ucieszy³a na widok s¹siadów. miechom i uciskom nie by³o koñca. Marilyn zauwa¿y³a, ¿e Carl jest zak³opotany takim wylewnym okazywaniem uczuæ. Chodcie, moi drodzy! wykrzyknê³a pani Quince. Mam na niadaniu jeszcze jednego gocia. Nie mogê uwierzyæ w³asnemu szczêciu. 52
Marilyn i Carl ruszyli za ni¹. Weszli do mrocznego domu, a potem do jadalni. Przy stole nad talerzem pe³nym jedzenia siedzia³ Sebastian Rivera. Na widok wchodz¹cych wsta³ i sk³oni³ siê Marilyn. Zaskoczona dziewczyna pos³a³a mu ch³odny umiech. Szczêliwy zbieg okolicznoci, prawda? spyta³a zachwycona pani Quince. Czasami przez wiele tygodni rozmawiam tylko z mê¿em. Nie mogê siê doczekaæ karnawa³u. ¯ycie w miecie to mi³a odmiana. Co roku czekam na to z utêsknieniem. Na widok Sebastiana Rivery Carl zmarszczy³ czo³o. Gdyby wiedzia³, ¿e go tutaj zastanie, przyjecha³by kiedy indziej. Teraz, ze wzglêdu na pani¹ Quince i Marilyn, musia³ zachowywaæ siê przyjanie. Pogardza³ tym cz³owiekiem. W³aciwie pogarda by³a zbyt s³abym s³owem. Nienawidzi³ tego wysokiego, pewnego siebie mê¿czyzny, którego w³aciciele innych plantacji tak wysoko cenili. Carl wiedzia³, ¿e jedynie on i Baron nie podzielali powszechnej pozytywnej opinii o Sebastianie. Sebastian sta³ gotów do odejcia, trzymaj¹c w d³oniach kapelusz z szerokim rondem. Zapomnia³ o niadaniu. Podziêkowa³ pani Quince za gocinnoæ. Sk³oni³ siê Marilyn i Carlowi. Jego oczy zalni³y wrogoci¹. Pospiesznie opuci³ jadalniê. Pani Quince patrzy³a na niego smutnym wzrokiem. Gor¹co pragnê³a, by wieci, które przywióz³, nie by³y prawdziwe. Wiedzia³a, ¿e Sebastian niepokoi³ siê bardzo, a jej m¹¿ Alenzo by³ wstrz¹niêty, us³yszawszy nowinê. Rosalie Quince spojrza³a na Carla. Postanowi³a zapytaæ go wprost, bez owijania w bawe³nê, nie nale¿a³a przecie¿ do niemia³ych kobiet. Carl powiedzia³a powa¿nym tonem. Wczoraj wieczorem Sebastian powiedzia³ nam o pog³oskach, ¿e na waszej plantacji panuje gor¹czka? Czy to prawda? Carl sprawia³ wra¿enie wstrz¹niêtego. Nie wiadomo, czy sam¹ wieci¹, czy te¿ faktem, ¿e przyniós³ j¹ Sebastian Rivera. Mamy kilku chorych Indian, ale nie s¹dzê, by by³a to gor¹czka odpar³ spokojnie. Jak wielu ludzi choruje i jak ciê¿ko? spyta³a dociekliwie pani Quince. Czworo, jak s¹dzê. I nie pracuj¹ zaledwie od trzech dni. I nie ma poprawy? naciska³a pani Quince. Nie wiem. Ojciec uwa¿a, ¿e to czêæ buntu, jaki planuj¹. Ojciec nie wierzy, ¿e naprawdê s¹ chorzy. Nie zdziwi³abym siê, gdyby rzeczywicie chorowali. Alenzo i Sebastian powtarzali twemu ojcu wiele razy, by osuszy³ bagna i moczary. Wilgotne powietrze jest zabójcze. Baron obiecywa³, ¿e tak uczyni, ale 53
nigdy nie dotrzyma³ s³owa. Lepiej, ¿eby to nie by³a znów ¿ó³ta febra. Nie mam ju¿ tyle si³y, by opiekowaæ siê chorymi powiedzia³a pani Quince z³owieszczym tonem. Marilyn z uwag¹ s³ucha³a. O czym oni mówi¹? Czy Baron nie zajmuje siê chorymi niewolnikami? Najwidoczniej nie, skoro odsprzeda³ rodziców dziewczynek Sebastianowi. Sprawdzi to jutro rano i porozmawia z Baronem. Musi poprawiæ los Indian i ona Marilyn, dopilnuje tego. Spojrza³a na pani¹ Quince, która zdawa³a siê czytaæ w jej mylach. Carl powiedzia³a pani Quince mo¿e przejdziesz do stajni i obejrzysz nasze nowe rebaki? Musimy porozmawiaæ o naszych kobiecych sprawach. Marilyn by³a wdziêczna za ten brak taktu. Carl z oci¹ganiem wsta³ od sto³u. Na jego twarzy malowa³ siê ¿al. Marilyn i pani Quince st³umi³y miech. Kiedy zosta³y same na werandzie os³oniêtej bambusowymi ¿aluzjami, Marilyn zaczê³a wypytywaæ pani¹ Quince o sytuacjê dzieci na plantacji Drzewo ¯ycia. To bardzo smutne powiedzia³a pani Quince, popijaj¹c ch³odny napój. Niestety, to prawda. Baron nie traktuje dobrze swoich Indian i Murzynów. Warunki ¿ycia s¹ okropne! Sebastian ju¿ od trzech lat stara siê odzyskaæ dzieci. Nagle na werandê wpad³o co jaskrawozielonego i usadowi³o siê na ramieniu pani Quince. wiêci pañscy, wiêci pañscy zapiewa³o skrzekliwym g³osem. Pani Quince rozemia³a siê: To moja papuga, Bartholomo. Gdzie jest moja ukochana? zaskrzecza³ Bartholomo. Marilyn wybuchnê³a miechem. Przynajmniej mam z kim pogadaæ w ci¹gu dnia powiedzia³a pani Quince ze miechem. W k¹cikach jej bystrych niebieskich oczu, pojawi³y siê delikatne zmarszczki. Powiedz mi dziecko, co mylisz o w³acicielu Drzewa ¯ycia? Co s¹dzisz o Baronie? By³ niezwykle uprzejmy. Widzia³am go wczoraj wieczorem. Carl by³ tak¿e rycerski. A co powiesz o Jamiem? spyta³a pani Quince ostrym tonem, a jej oczy nagle rozb³ys³y. Jest mi³y i przyjacielski. Zabra³ mnie wczoraj na przeja¿d¿kê konn¹. Wszyscy byli bardzo niezadowoleni. Najwidoczniej nie jest dowiadczonym jedcem. Baron zabroni³ mi z nim jedziæ. Jamie by³ bardzo zdenerwowany. Czasem zachowuje siê jak rozpieszczone dziecko, ale lubiê go. 54
A gospodyni? Ona tak¿e zabroni³a mi jedziæ konno w towarzystwie Jamiego. Obawiam siê, ¿e wtr¹ca siê w nie swoje sprawy. I mia³a pani racjê. Elena mnie nie lubi. Stara³am siê traktowaæ j¹ przyjanie, ale ona jest taka zimna. Moje wysi³ki spe³z³y na niczym. Ale proszê mi powiedzieæ, o co chodzi z t¹ gor¹czk¹ na plantacji? Wczoraj wieczorem przyjecha³ do nas Sebastian, aby spytaæ Alenza, czy s³ysza³ o przypadkach zachorowañ na ¿ó³t¹ febrê na plantacji Drzewo ¯ycia. Jak dot¹d to tylko pog³oski. Ostatnia epidemia tak¿e zaczê³a siê na plantacji Barona. Dotar³a te¿ na nasz¹ plantacjê. Stracilimy siedemdziesiêciu dwóch Indian i czterdziestu piêciu Murzynów. Nie pamiêtam, ilu niewolników straci³ Baron. Na pewno znacznie wiêcej ni¿ my. To jego wina. Nie dba o Indian. Oczekuje, ¿e bêd¹ pracowaæ dzieñ i noc, ¿e zawsze bêd¹ zdrowi i silni. Marilyn przypomnia³a sobie, co Sebastian opowiada³ jej o wysi³kach pani Quince, by poprawiæ warunki ¿ycia Indian. Zauwa¿y³a, ¿e pani Quince nie lubi Barona. Ma mu za z³e obojêtnoæ na los niewolników. Baron to ³obuz! Baron to ³obuz! zaskrzecza³a nagle papuga. Pani Quince rozemia³a siê na ca³e gard³o. Marilyn przy³¹czy³a siê do niej, a papuga odfrunê³a. Sama widzisz wyjani³a pani Quince. Papuga s³ysza³a te s³owa tak wiele razy, ¿e nauczy³a siê ich na pamiêæ. Kiedy Baron przyje¿d¿a, muszê zamykaæ j¹ w szopie doda³a, ocieraj¹c ³zy z oczu. Ju¿ ci mówi³am, dziecko, ¿e skoro po³owa plantacji nale¿y do ciebie, powinna mieæ prawo g³osu w sprawach dotycz¹cych jej prowadzenia. Je¿eli zdarz¹ siê nastêpne przypadki zachorowañ, wszyscy bêdziemy mieæ k³opoty. Musimy za³adowaæ kauczuk na statki, zanim woda w rzece opadnie. Kupcy przybêd¹ do miasta tu¿ przed rozpoczêciem karnawa³u. Nie mo¿emy sobie teraz pozwoliæ na ¿adne opónienia. I nie chcemy dopuciæ do tego, by umierali nasi niewolnicy. Marilyn skinê³a g³ow¹ i zapewni³a pani¹ Quince, ¿e ma zamiar zaj¹æ siê spraw¹ nastêpnego ranka. W chwili, gdy zajê³y siê omawianiem nadchodz¹cego karnawa³u, rozleg³ siê têtent koñskich kopyt. To Sebastian. Mylê, ¿e on tak¿e zajrza³ do stajni, by obejrzeæ nasze rebaki. A teraz pogalopowa³ na swoim czarnym potworze. Czy¿ ten koñ nie jest wspania³y? 55
Pani Quince przygl¹da³a siê siedz¹cej w niedba³ej pozie Marilyn. Bystre oczy starszej pani dostrzeg³y ból w oczach dziewczyny. Poczu³a wyrzuty sumienia na myl, ¿e przypomnia³a jej o istnieniu Sebastiana. Sebastian Rivera pêdzi³, jakby go gna³o stado dzikich bestii. Ale ma pecha! ¯e te¿ musia³ trafiæ na Carla Newsomea i dziewczynê! Na myl o Marilyn w towarzystwie Carla, zmarszczy³ czo³o, choæ w³aciwie nie wiedzia³ dlaczego. Jeszcze jedna ³adniutka Amerykanka! Jasna i z³ocista. Nie wytrzyma d³ugo w tutejszym piekielnym klimacie. Wkrótce podwinie spódnicê i wróci z powrotem do Nowej Anglii. Na tê myl posmutnia³. Marilyn to piêkna dziewczyna, a pani Quince ma o niej doskona³e zdanie. Sebastian pokrêci³ g³ow¹ i cisn¹³ obcasami boki swego wielkiego konia. Przypomnia³ sobie d³ugie, delikatne palce Marilyn i jej kremowobia³¹ skórê. Nie wygl¹da³a na osobê, która musia³a kiedykolwiek pracowaæ. Z pewnoci¹ pochodzi³a z bogatej rodziny. Mia³a s³u¿¹ce, takie jak jego matka, gotowe na ka¿de skinienie. Na myl o matce zazgrzyta³ zêbami. Przez ca³e ¿ycie pracowa³a po to, ¿eby mieæ go przy sobie. By³ to dowód najwiêkszej mi³oci. Sebastian stara³ siê nie myleæ o swoim nieznanym ojcu. Mê¿czyzna jest mê¿czyzn¹. I znaczy tyle, ile sam sobie wypracuje. Ale czy ta z³ocistow³osa Amerykanka mog³a go uznaæ za równego sobie? Dla niej na pewno liczy siê odpowiednie pochodzenie i wychowanie. Kiedy siê dowie, ¿e Sebastian jest nielubnym dzieckiem, nie bêdzie chcia³a mieæ z nim do czynienia. Przypomnia³ sobie chwile spêdzone z Marilyn na statku. Jej oczy i gor¹ce usta... Myla³, ¿e jest gociem pani Quince. By³a taka poci¹gaj¹ca. Ale okaza³o siê, ¿e Marilyn jest w³acicielk¹ po³owy Drzewa ¯ycia i zamieszka na plantacji Barona. Zakl¹³ ze z³oci¹. Baron prawdopodobnie ju¿ zaplanowa³ lub Carla z dziewczyn¹, pomyla³ z gorycz¹. Mo¿e s¹ siebie warci. Przypomnia³ sobie wczorajsz¹ rozmowê przy kolacji. Pani Quince mówi³a do mê¿a, ¿e Marilyn ma prawo do po³owy plantacji. Ano zobaczymy, czy bêdzie potrafi³a ni¹ zarz¹dzaæ. Sebastian pogania³ konia, jakby chcia³ uciec przed w³asnymi mylami. Nadszed³ czas, by pojechaæ do Manaus i odwiedziæ czarnook¹ piêknoæ, któr¹ utrzymywa³ w swojej miejskiej rezydencji. Umiechn¹³ siê na myl o nadchodz¹cym wieczorze i czekaj¹cych go przyjemnociach. Nikt nie mia³ w¹tpliwoci, ¿e Sebastian lubi rozkosze, jakie ofiarowuje kobieta. Carl wróci³ na werandê, gdzie siedzia³y pani Quince i Marilyn. Przy³¹czy³ siê do rozmowy na temat nadchodz¹cego karnawa³u, przyjêæ i wielkiej parady. 56
Czy s³u¿ba bawi siê podczas karnawa³u? spyta³a Marilyn niewinnym tonem. Ale¿ oczywicie. Karnawa³ jest dla wszystkich. S³u¿ba ma swoje w³asne przyjêcia i rozrywki, nie tak wyszukane, ale mi³e wyjani³a pani Quince. Powiedz mi, dziecko, gdzie zamierzasz urz¹dziæ przyjêcie? W domu w miecie, czy na plantacji? Ja wolê dom w miecie. W czasie sezonu wszyscy s¹ w miecie. Co o tym s¹dzisz, Carl? Carl skin¹³ g³ow¹. Reszta dnia up³ynê³a spokojnie. Wszyscy zgodzili siê, ¿e przyjêcie powinno siê odbyæ w miecie. Rozmowa zesz³a na tematy plantacji, s³u¿by, Indian i Murzynów. Pani Quince powiedzia³a Carlowi, by wp³yn¹³ na ojca, aby ten polepszy³ warunki ¿ycia niewolników. Spyta³a tak¿e, czy Baron odsprzeda dziewczynki na plantacjê Sebastiana, gdzie s¹ ich rodzice. Carl pokrêci³ g³ow¹ i odpar³, ¿e Baron nie zrezygnuje z dzieci. Dziewczynki wróc¹ do swoich rodziców powiedzia³a Marilyn lodowatym tonem. Nie chcê, by ich los zaci¹¿y³ na moim sumieniu. Spojrzeli na ni¹ zaskoczeni. W oczach pani Quince pojawi³a siê aprobata. Carl sprawia³ wra¿enie wstrz¹niêtego. Marilyn czeka³a na ich reakcje. Milczeli. Pani Quince zaproponowa³a wczesny podwieczorek. Wiedzia³a, ¿e gocie chc¹ ju¿ odjechaæ, by zd¹¿yæ do domu przed zapadniêciem zmroku. Marilyn podziêkowa³a za gocinê. Carl by³ bardziej ni¿ zwykle oficjalny. W drodze powrotnej Marilyn czu³a, ¿e chce jej co powiedzieæ, ale nie wie, w jaki sposób to zrobiæ. Bez ogródek spyta³a, o co mu chodzi. Uwa¿am, ¿e pospieszy³a siê z deklaracj¹ wobec pani Quince, Marilyn. Plantacj¹ zarz¹dza Baron. Nie zgodzi siê, by siê wtr¹ca³a. Kobieta nie ma nic do powiedzenia w tych sprawach. Nawet jeli nale¿y do niej po³owa plantacji? spyta³a ch³odnym tonem. Carl j¹kaj¹c siê, stara³ siê odwieæ j¹ od powziêtego zamiaru. Chcê dopilnowaæ, by warunki ¿ycia Indian i Murzynów sta³y siê znone. Nie bêdê ¿yæ i czerpaæ zysków z czyjego cierpienia. Nie rozumiem, jak ty mo¿esz znieæ tak¹ sytuacjê. Widzê, ¿e chocia¿ inni plantatorzy nie wykorzystuj¹ tak swoich niewolników, ¿yj¹ niele i maj¹ zyski. 57
Baron postêpuje po swojemu i jak dot¹d dobrze sobie radzi. Na twoim miejscu nie wtr¹ca³bym siê w te sprawy cicho powiedzia³ Carl. Có¿, nie jestem tob¹. Post¹piê w sposób, jaki uwa¿am za s³uszny odpar³a Marilyn ostro. Carl da³ za wygran¹. Reszta drogi up³ynê³a w milczeniu. Marilyn rozmyla³a o przystojnym Sebastianie, a myli Carla b³¹dzi³y wokó³ zubo¿a³ej Alicji i uczuæ, jakimi j¹ darzy³.
58
6
M arilyn szybko przebra³a siê i czeka³a ze zniecierpliwieniem, a¿ Moriah wyszczotkuje jej w³osy. Postanowi³a porozmawiaæ z Baro-
nem przed kolacj¹. Chcia³a rozwi¹zaæ problem dziewczynek i otrzymaæ sprawozdanie ze stanu swego maj¹tku. By³a podekscytowana. Wiedzia³a, ¿e rozmowa z Baronem nie pójdzie ³atwo, o czym uprzedzi³ j¹ Carl. Mimo wszystko musia³a spróbowaæ. Jej ojciec oczekiwa³by tego. Odprawi³a dziewczynki i lekko oprószy³a policzki pudrem ry¿owym. Szybko wysz³a z pokoju. Im prêdzej spotka siê z Baronem, tym prêdzej zakoñczy tê sprawê. Wkroczy³a do biblioteki w chwili, kiedy Carl opowiada³, ¿e mi³o spêdzili czas. Marilyn odruchowo napiê³a miênie. Podesz³a do Barona i powiedzia³a: Czy mogê z panem porozmawiaæ, sir? Uwa¿am, ¿e to sprawa nie cierpi¹ca zw³oki. Baron z umiechem spojrza³ na piêkn¹ z³otow³os¹ dziewczynê. Wygl¹dasz niezwykle powa¿nie, moja droga. Co zaprz¹ta tw¹ liczn¹ g³ówkê w tak uroczy wieczór? Marilyn poczu³a, ¿e pod twardym spojrzeniem szarych oczu, jej determinacja s³abnie. Odwróci³a od nich wzrok. Skupi³a uwagê na wydatnym g³adko wygolonym podbródku oraz na starannie przyciêtych w¹sikach. Czu³a, ¿e Baron czeka w napiêciu, przygl¹daj¹c siê jej modnej sukni, ods³aniaj¹cej piêkne ramiona. 59
Ju¿ mia³a przemówiæ, kiedy Baron obliza³ doln¹ wargê i przeniós³ wzrok na biust Marilyn. Przypomina³ jej starego kocura, nale¿¹cego do kucharki w domu ojca w Nowej Anglii. Stary kocur zachowywa³ siê tak na widok spodeczka ze mietank¹. Tylko ¿e zielone oczy kocura nie zdradza³y jego podniecenia, kiedy powoli oblizywa³ brodê. Dosz³y mnie dzi pog³oski na temat choroby wród Indian. Czy to prawda? Czy zagra¿a nam ¿ó³ta febra? Có¿ to za bzdury, moja droga? spyta³ Baron. Mamy kilku Indian, którzy byæ mo¿e s¹ chorzy, ale podkrelam, byæ mo¿e powiedzia³, unosz¹c palec. Jestem przekonany, ¿e planuj¹ jaki bunt. Do moich uszu dosz³y nieokrelone pogró¿ki. A co z warunkami ¿ycia niewolników? S³ysza³am, ¿e s¹ op³akane. Policzki Barona poczerwienia³y ze z³oci. Kto ci naopowiada³ tych bredni? Odpowiedz mi za¿¹da³ ch³odnym g³osem. S³ysza³am o tym podczas pobytu na plantacji pani Quince. To ona mi o tym powiedzia³a. Idê o zak³ad, ¿e informacji udzieli³ jej s¹siad powiedzia³ Baron przez zaciniête zêby. A wiêc wiedzia³ ju¿ o spotkaniu z Sebastianem. Najwidoczniej Carl szczegó³owo zda³ sprawê z przebiegu wizyty. Owszem, by³ tam Sebastian Rivera. Nie rozmawia³ z nami jednak. Szybko siê po¿egna³ i odjecha³. Pani Quince opowiada³a, ¿e kilka lat temu na naszej plantacji zaczê³a siê epidemia ¿ó³tej febry, która rozprzestrzeni³a siê tak¿e na inne plantacje i wielu Indian straci³o ¿ycie. Baron strzeli³ palcami; dwiêk zawis³ w ciê¿kim dusznym powietrzu. Cz³owiek nie powinien zawracaæ sobie g³owy czym tak ma³o wa¿nym jak ¿ycie niewolników. Marilyn poczu³a gwa³town¹ falê gniewu, ale opanowa³a siê. Nie mog³a sobie teraz pozwoliæ na wybuch niekontrolowanej z³oci. To znaczy, sir, ¿e obecnie nie ma przypadków gor¹czki na terenie naszej plantacji? Oczywicie, ¿e nie ma, moja droga. W³anie to staram ci siê oznajmiæ. Nie ma potrzeby, aby sobie zawraca³a g³owê sprawami dotycz¹cymi zarz¹dzania plantacj¹. Ty i twój ojciec przez wiele lat wiedlicie luksusowe ¿ycie dziêki plantacji. Nigdy nie kwestionowa³ moich metod. Sprawy s¹ tak skomplikowane, ¿e trudno by³oby ci je zrozumieæ. 60
Chce pan, sir, powiedzieæ ¿e nie jestem zdolna zaj¹æ siê w³asnymi interesami, ¿e nie pojmê, o co w nich chodzi, nawet gdybym siê bardzo stara³a? Nie, moja droga. Uwa¿am wszak¿e, ¿e nie powinna sobie tym zaprz¹taæ g³owy. Bêdê zarz¹dza³ plantacj¹ w taki sam sposób, jak dotychczas. I zakoñczmy na tym tê niepotrzebn¹ dyskusjê powiedzia³ gwa³townie. Marilyn okaza³a siê nieodrodn¹ córk¹ swego ojca. Chwileczkê, sir. Jest jeszcze kilka innych spraw, które pragnê omówiæ. Dygota³a rozgniewana jego bezczelnoci¹. Chodzi mi o dziewczynki. Chcê wiedzieæ, dlaczego nie s¹ ze swoimi rodzicami na plantacji Regalo Verdad. Tu jest ich miejsce. Stanowi¹ czêæ d³ugu, który zaci¹gnêli u mnie ich rodzice. Jego policzek zacz¹³ drgaæ. Marilyn wiedzia³a, ¿e jest rozgniewany. Niech sobie bêdzie. Ona tak¿e nie pamiêta³a, by kiedykolwiek czu³a siê równie wciek³a. Ale z tego, co wiem, Sebastian Rivera oferowa³ panu, sir, ka¿d¹ sumê, jakiej by pan za¿¹da³. Nie ma potrzeby dyskutowaæ na ten temat. Nie ¿yczê sobie, moja droga, by wspomina³a o Sebastianie Riverze i jego plantacji. Marilyn poczu³a, ¿e jej policzki p³ono³. Spojrza³a na Jamiego, który nie spuszcza³ z niej oczu. Wygl¹da³ na zdenerwowanego. Pociera³ kciuk pozosta³ymi palcami. Baron nie zwraca³ na niego uwagi, patrzy³ na Marilyn. Powtarzam: dziewczynki nie s¹ na sprzeda¿ i nigdy nie bêd¹. Czy to jasne? zapyta³ z grob¹ w g³osie. Marilyn poczu³a smutek, poni¿enie i zawód. Jeszcze raz spojrza³a na Jamiego. By³ odprê¿ony, jego palce znieruchomia³y. Spojrza³a w oczy Carla i wyczyta³a w nich jedynie litoæ. Oczy Barona pozosta³y zimne i nieprzeniknione. Nie daj¹c za wygran¹ i nie przejmuj¹c siê rumieñcami, które wykwit³y na jej policzkach, Marilyn powiedzia³a hardo: Mam nadziejê, ¿e zanim zacznie siê karnawa³, bêdê mog³a zapoznaæ siê z ksiêgami, przedstawiaj¹cymi stan mego udzia³u w plantacji. W jej spokojnym tonie zabrzmia³a nuta ch³odu. Zebra³a fa³dy spódnicy i ruszy³a w stronê jadalni, bo Elena zapowiedzia³a kolacjê. Nie czeka³a, a¿ poprowadzi j¹ który z mê¿czyzn. By³a w³acicielk¹ plantacji i mog³a robiæ, co siê jej podoba³o. Spojrza³a w ciemne oczy gospodyni i nie wiedzia³a, co w nich dostrzega podziw czy nienawiæ. 61
Podesz³a do swego krzes³a i zatrzyma³a siê, czekaj¹c, by Jamie je dla niej odsun¹³. Kolacja up³ynê³a w ponurej atmosferze. Marilyn przypomnia³a sobie tajemnicze zdania z dziennika ojca. Carl stara³ siê jak móg³, by podtrzymaæ rozmowê. Jego serce by³o jednak gdzie indziej. Jamie opowiada³, ¿e zamówi³ piêæ nowych figurek ¿o³nierzy. Mia³y zostaæ wykonane specjalnie dla niego i przys³ane z Anglii najbli¿szym statkiem handlowym. Marilyn skuba³a jedzenie i zdawkowo odpowiada³a na pytania. Czu³a siê jak uczennica, która otrzyma³a naganê. Baron powoli i starannie prze¿uwa³ potrawy. Nie spuszcza³ wzroku ze szczup³ej dziewczyny, siedz¹cej naprzeciw. Ile ta g¹ska wie? Jak mie wydawaæ mu polecenia! Polecenia to jednak zbyt mocne s³owo. Wszystkiemu winien Sebastian Rivera. Baron by³ pewien, ¿e to w³anie Sebastian kryje siê za wszystkimi jej pytaniami i podejrzeniami. Dziewczyna najwidoczniej straci³a g³owê dla Rivery, jak zreszt¹ wszystkie kobiety w Brazylii. Bêd¹ z ni¹ k³opoty. Baron czu³ to przez skórê. Je¿eli Carl nie przyst¹pi do zdecydowanego ataku, plantacja bardzo ucierpi. Jedz¹c, zastanawia³ siê nad sprawozdaniem, którego za¿¹da³a. Nie sposób go jej odmówiæ. Gdyby tak uczyni³, post¹pi³by niezgodnie z prawem i okaza³ siê niegodny miana mê¿czyzny. Nienawidzi³ jej teraz równie mocno, jak Sebastiana Rivery. Marilyn unios³a wzrok znad talerza i spotka³a lodowate spojrzenie Barona. By³a wstrz¹niêta. Zadr¿a³a i nie zwróci³a uwagi na pytanie, które zada³ jej Jamie. Baron powtórzy³ pytanie syna. Przeprosi³a i wymówi³a siê bólem g³owy. Trzej mê¿czyni patrzyli, jak opuszcza³a jadalniê. Na ich twarzach malowa³a siê troska. U ka¿dego z nich z innego powodu. Przechodz¹c ko³o Barona, poczu³a nieprzepart¹ chêæ, by krzykn¹æ jak papuga Bartholomo: Baron to ³obuz! Baron to ³obuz! Znalaz³a siê na korytarzu i szybko pobieg³a do swego pokoju. Po drodze minê³a gospodyniê, ale nawet na ni¹ nie spojrza³a. Pad³a na kanapê i pogr¹¿y³a siê w mylach. Rozleg³o siê pukanie i w drzwiach stan¹³ Jamie. Czy to znaczy, ¿e nie bêdziesz dzi gra³a na szpinecie? zapyta³. Obawiam siê, ¿e nie bêdê, Jamie. Bardzo mnie boli g³owa. I rzeczywicie, poczu³a silne pulsowanie w skroniach. 62
Nie mog³aby jako temu zaradziæ? Ca³y wieczór czeka³em, ¿e zagrasz prawie krzykn¹³, a potem szybko siê opanowa³. Przepraszam powiedzia³. Zachowa³em siê g³upio. Tak bardzo kocham muzykê. Czy wiesz, ¿e mamy operê? W Manaus. Marilyn nie bardzo to interesowa³o. Nie mog³a siê doczekaæ, by Jamie zostawi³ j¹ sam¹. Ale on najwyraniej mia³ jej jeszcze co do powiedzenia. Czeka³a. Nie jeste zadowolona, ¿e dziewczynki s¹ tutaj, by siê tob¹ zajmowaæ? Jamie mia³ tak przejêt¹ minê, ¿e Marilyn skinê³a g³ow¹. By³a gotowa uczyniæ wszystko, ¿eby tylko sobie poszed³. Zamknê³a oczy i Jamie wreszcie wyszed³. Postanowi³a, ¿e kiedy ból g³owy minie, przejrzy jeszcze raz papiery ojca. Bêdzie je czytaæ, a¿ zrozumie, choæby to mia³o trwaæ do bia³ego rana. Podj¹wszy tak¹ decyzjê, zapad³a w niespokojny sen. Po jakim czasie obudzi³y j¹ dziewczynki i pomog³y przebraæ siê do snu. Marilyn u³o¿y³a siê w ch³odnej, wie¿ej pocieli, a lekturê papierów ojca prze³o¿y³a na dzieñ nastêpny. Na dole Baron prowadzi³ gwa³town¹ rozmowê z Carlem. Nie ¿yczê sobie ¿adnych g³upstw na temat tej dziewczyny, Alicji. Mówi³em ci, ¿e masz o niej zapomnieæ? Jest bez grosza. Nie potrzebujemy nêdzarzy w naszej rodzinie. Ale¿ ojcze, jak mogê wyprzeæ siê mi³oci? spyta³ Carl b³agalnym tonem. Baron spojrza³ na syna z niesmakiem. Wiedzia³, ¿e ch³opak nie wywi¹¿e siê z zadania. Musisz tak uczyniæ. Jestem twoim ojcem i nakazujê ci pos³uszeñstwo. Carl skin¹³ g³ow¹ w milczeniu. Ta ma³a ¿¹da sprawozdania. S³ysza³e j¹? I co mam zrobiæ? Ostrzegam ciê, Carl. Dajê ci czas do rozpoczêcia karnawa³u. Je¿eli ci siê nie uda, bêdê musia³ uciec siê do innych sposobów. I doda³ z³owieszczym tonem jeli nie nak³onisz Marilyn, by za ciebie wysz³a, wcale nie o¿enisz siê z Alicj¹. Nie pozwolê, by w moim Casa Grande zamieszka³a dziewczyna ze zubo¿a³ej rodziny. Zrozumia³e? Carl wzdrygn¹³ siê, jakby ojciec zada³ mu fizyczny ból. Dobrze wiedzia³, co Baron rozumie przez s³owa uciec siê do innych sposobów. Jamie siedzia³ na sofie, s³uchaj¹c ostrych s³ów ojca. Zastanawia³ siê, dlaczego Baron jest taki rozgniewany. Przecie¿ Marilyn zgodzi³a siê ze wszystkim, co powiedzia³. Myli Jamiego po¿eglowa³y ku 63
zamówionym nowym ¿o³nierzykom. Teraz ich liczba wzronie do osiemdziesiêciu. Nie s³ysza³, jak Carl s³abym g³osem obieca³, ¿e zrobi wszystko, co w jego mocy. Mija³y tygodnie. Marilyn spêdza³a dni w towarzystwie Jamiego, a wieczory w towarzystwie Carla. Du¿o czasu powiêci³a na zwiedzanie Casa Grande. Zbiera³a barwne tropikalne kwiaty i uk³ada³a je w wazonach we wszystkich pokojach. Trafi³a do kuchni i ostro¿nie da³a kilka wskazówek kucharce. Ku jej zdziwieniu Elena wcale jej w tym nie przeszkadza³a. Kiedy zaczyna³a siê nudziæ, uczy³a Jamiego gry na szpinecie. Nie by³ zdolnym uczniem. Wola³, by Marilyn gra³a, a on siedzia³ i bezczynnie s³ucha³. Dziwi³a siê, ¿e nikt na plantacji nie oczekuje jego pomocy. Baron by³ zadowolony, ¿e ch³opak ca³e dnie spêdza w domu w towarzystwie dziewczyny. Carl by³ gorliwym konkurentem. W d³ugie spokojne wieczory przesiadywa³ z Marilyn w pergoli pod tropikalnym ksiê¿ycem. By³ mi³ym towarzyszem po godzinach spêdzanych z Jamiem. Carl, w przeciwieñstwie do brata, by³ oczytany i dobrze zorientowany w sprawach kauczuku. Mia³ nawet w³asne pomys³y na temat jego wykorzystania. Marilyn lubi³a wieczory z Carlem. Jego zainteresowanie plantacj¹ by³o zaraliwe i wkrótce z przyjemnoci¹ bra³a udzia³ w dyskusjach na temat jego nowych pomys³ów. Coraz bardziej przywi¹zywa³a siê do Carla; by³ jej drogi, bo ceni³ jej intelekt. Rzadko siê to zdarza³o w epoce, gdy kobiety chwalone by³y za maleñkie stópki, szczup³e kostki, cienk¹ taliê i ³adn¹ buziê. Maj¹c takie zalety, kobieta nie potrzebowa³a rozumu. Kobiety rozumne wcale nie cieszy³y siê powodzeniem. Marilyn zdawa³a sobie sprawê, ¿e Carl kilkakrotnie by³ bliski poproszenia jej o rêkê. Zrêcznie jednak unika³a ostatecznej konfrontacji. Lubi³a Carla, ale nie kocha³a go. Jego zabiegi sta³y siê dla niej uci¹¿liwe. Nie chcia³a go zraniæ, ale musia³a mu powiedzieæ prawdê: poradziæ, by ulokowa³ uczucia gdzie indziej. Uwa¿nie s³ucha³a wyk³adów Jamiego i Carla na temat d¿ungli. Baron wreszcie pozwoli³ jej na samodzieln¹ jazdê konn¹. Marilyn wsta³a wczenie, z poczuciem, ¿e to jej pierwszy dzieñ wolnoci. Bo by³a to wolnoæ! Mo¿e pojechaæ tam, dok¹d zechce i robiæ to, na co bêdzie mia³a ochotê. Prawdê mówi¹c, wystarcza³o jej, ¿e pojedzie sama, bez Jamiego i Carla. By³a tak podniecona, ¿e z trudem pozapina³a haftki stroju do konnej jazdy. Cicho wymknê³a 64
siê z pokoju. Wybiera³a siê na plantacjê Sebastiana Rivery, o dumnej nazwie Regalo Verdad. W³anie otrzyma³a licik od pani Quince. Zawiadamia³a j¹ o bieg³ej szwaczce, która by³a gospodyni¹ u Sebastiana. Z listu wynika³o, ¿e Anna jest gotowa uszyæ stroje dla obu pañ. Pani Quince mia³a czekaæ na Marilyn na plantacji Sebastiana. Przyby³a tam poprzedniego dnia i zosta³a na noc. Marilyn wybieg³a z domu i radonie pospieszy³a do stajni. wita³o. Spojrza³a na ró¿ow¹ jutrzenkê i zadr¿a³a. Zanim koñ bêdzie gotowy do drogi, nastanie dzieñ. Osiod³a³a jab³kowitego wierzchowca. Z trudem powstrzymywa³a chêæ obejrzenia siê, czy kto nie nadchodzi, by j¹ zatrzymaæ. Dosiad³a konia i lekkim k³usem opuci³a podwórze. Na cie¿ce przez d¿unglê spiê³a konia ostrogami. Poczu³a siê wolna, jak wielobarwne ptaki szybuj¹ce w g¹szczu. Ostro¿nie wybiera³a drogê wród ga³êzi winoroli. Dobrze siedzia³a w siodle i by³o jej wygodnie. Zjad³a dojrza³¹ papajê i wyplu³a pestkê. Jecha³a szybko i po up³ywie godziny znalaz³a siê na terenie plantacji Sebastiana Rivery. Wstrzyma³a konia. Z d³ugiego podjazdu przygl¹da³a siê posiad³oci Sebastiana. Dom mia³ osobowoæ w³aciciela. Czu³o siê, ¿e ¿yj¹cy tu ludzie dbaj¹ o swoj¹ siedzibê. Nie widaæ by³o wa³êsaj¹cych siê kur ani brudnych, zaniedbanych dzieci. Owszem, byli tam ludzie. Poruszali siê wolno, bo powolnoæ jest cech¹ Indian. Wszyscy byli czyci i umiechniêci. Ma³e dzieci spogl¹da³y na ni¹ z ciekawoci¹, a wysoki muskularny mê¿czyzna odebra³ z jej r¹k cugle. Witamy panienkê w Regalo Verdad powiedzia³, ods³aniaj¹c bia³e zêby w szerokim umiechu i uk³oni³ siê jej. Marilyn tak¿e siê umiechnê³a. Ma³e dziecko wziê³o j¹ za rêkê i poprowadzi³o ku wielkim ozdobnym drzwiom. Marilyn spojrza³a na dziecko. Witaj powiedzia³a z umiechem. Jak ci na imiê? Mary. A panience? spyta³a dziewczynka w czystej angielszczynie. Marilyn Bannon. Mów mi Marilyn. Mary umiechnê³a siê oniemielona. Jest pani bardzo ³adna zauwa¿y³a z b³yskiem w czarnych oczach. Ty tak¿e jeste bardzo ³adna. Lubiê ma³e dziewczynki z mysimi ogonkami powiedzia³a Marilyn, poci¹gaj¹c dziewczynkê za cienki warkoczyk. Co to jest mysi ogonek? spyta³o dziecko. 5 Duma i intymnoæ
65
Marilyn rozemia³a siê. Ujê³a w d³oñ swój gruby warkocz i wyjani³a, ¿e mysi ogonek to ¿artobliwa nazwa warkoczyka. Dziewczynka zachichota³a, s³ysz¹c nowe s³owo, a potem zaczê³a je powtarzaæ, aby siê nauczyæ. Drzwi domu otworzy³a gospodyni. Wprowadzi³a Marilyn do ch³odnego pokoju, gdzie pani Quince popija³a kawê, siedz¹c obok gospodarza. Podobieñstwo Sebastiana do Barona by³o uderzaj¹ce. Ten sam kwadratowy podbródek, tak samo osadzone oczy. Marilyn odwróci³a wzrok od jego twarzy. Na jej widok Sebastian wsta³ i powita³ j¹ w swoim domu, ale jego oczy pozosta³y ch³odne i dalekie. Wkrótce przeprosi³ panie i pozostawi³ je same. Poinformowa³ Annê, ¿e wróci w porze lunchu. Ciemnoskóra kobieta umiechnê³a siê i powiedzia³a: Kiedy pan wróci, Sebastianie, lunch bêdzie gotowy. Doskonale pan wie, ¿e potrafiê zajmowaæ siê dwiema sprawami naraz. Sebastian umiechn¹³ siê i jego przystojna twarz ca³kowicie siê zmieni³a. Widz¹c to, Marilyn pozazdroci³a gospodyni przyjaznych stosunków z Sebastianem. Dlaczego nie umiecha³ siê tak do niej? Po jego wyjciu panie rozpoczê³y o¿ywion¹ dyskusjê o strojach karnawa³owych. Co pani planuje na karnawa³, pani Quince? A mo¿e to jest tajemnica? Nie trzymam tego w tajemnicy, Marilyn. Nie mam zamiaru siê przebieraæ. Jestem ju¿ na to za stara. Wyst¹piê w swojej zwyczajnej, nieinteresuj¹cej postaci. Nie jest pani wcale stara, pani Quince! Pani jest ponadczasowa i z ca³¹ pewnoci¹ nie jest pani zwyczajna. Ona ma racjê, pani Quince wtr¹ci³a siê Anna. Otacza pani¹ szczególna, królewska aura. Przecie¿ jest pani najbardziej szanowan¹ osob¹ w Manaus! A potem zwróci³a siê do Marilyn. Uwa¿am, ¿e pani Quince nie musi siê przebieraæ. Ale pani powinna. Czy ju¿ siê pani na co zdecydowa³a? Ma pani postawê bogini. Czy przebranie za Dianê, boginiê ³owów, odpowiada³oby pani? Marilyn zaniemówi³a z wra¿enia. wietnie, a wiêc za³atwione! wykrzyknê³a pani Quince. Bêdziesz Dian¹. Anna przyjrza³a siê Marilyn i powiedzia³a: Szyj¹c dla pani kostium, przejdê sam¹ siebie. To bêdzie drobna przys³uga za dobroæ, jak¹ pani okazuje mojej córeczce. Pani Quince wyjani³a, ¿e Anna jest matk¹ Nessie. 66
Minê³o po³udnie i Anna posz³a do kuchni. Powiedz mi, moje dziecko, jak ci siê podoba w Regalo Verdad? Po portugalsku oznacza to Dar Prawdy. Bardzo odpar³a Marilyn szczerze. Sebastian oddaje plantacji ca³e swoje serce i ca³¹ duszê. Mylê, ¿e pracuje ciê¿ej ni¿ jakikolwiek mê¿czyzna w Brazylii. Po pewnym czasie Anna zaprosi³a je na lunch. Obie panie posz³y za ni¹ do jadalni, gdzie wkrótce pojawi³ siê Sebastian. Wskaza³ im miejsca, a sam zaj¹³ krzes³o u szczytu sto³u. Pochyli³ g³owê i zmówi³ modlitwê. Lekki posi³ek sk³ada³ siê ze wie¿ej ryby w jarzynach i smakowa³ wymienicie. Na deser podano ananasa i sa³atkê z guawy. Nie oby³o siê bez mocnej brazylijskiej kawy. Mój drogi Sebastianie powiedzia³a pani Quince, znów wcielaj¹c siê w rolê swatki mo¿e zabierzesz Marilyn na przeja¿d¿kê konn¹ wokó³ plantacji? Anna wkrótce skoñczy pracê nad jej sukni¹. S³ysz¹c to, Marilyn stanê³a w p¹sach. Sebastian zmarszczy³ brwi, ale by³ d¿entelmenem i us³ucha³ starszej pani. Powiedzia³, by Marilyn zaczeka³a na werandzie, a¿ osiod³aj¹ jej konia. Po kilku minutach wróci³. Marilyn spojrza³a na niego. Przepraszam za pani¹ Quince powiedzia³a. Jestem przekonana, ¿e ma pan na g³owie wiele innych spraw. Mo¿e od³o¿ymy to na kiedy indziej. Skoro pani Quince nie chce, bym jej przeszkadza³a, mogê posiedzieæ na werandzie. Sebastian spojrza³ na z³otow³os¹ dziewczynê i poczu³, ¿e opuszcza go rezerwa. To bêdzie dla mnie wielka przyjemnoæ, panno Bannon powiedzia³. Pomóg³ Marilyn dosi¹æ wierzchowca. Ma pan wspania³ego konia, sir powiedzia³a Marilyn przyjaznym tonem. Sebastian skwitowa³ to lekkim skinieniem g³owy. Pojedziemy obejrzeæ czworaki moich robotników. Chcê, aby pozna³a pani rodziców pozosta³ych dziewczynek, które s³u¿¹ w Drzewie ¯ycia powiedzia³ ch³odno. Jechali w milczeniu. Wkrótce dotarli do ma³ej osady. Wybudowane z kamieni chatki by³y czyste i starannie pobielone. Wszêdzie bawi³y siê zdrowe i zadowolone dzieci. Kobiety w barwnych sukniach tak¿e wygl¹da³y na szczêliwe. Wszystko zdawa³o siê byæ na swoim miejscu. Ludzie otoczyli Sebastiana. Umiechali siê szeroko. Dla ka¿dego mia³ dobre s³owo. I do ka¿dego zwraca³ siê po imieniu. Wyci¹gn¹³ ramiê i uniós³szy ma³ego Indianina, posadzi³ go na koniu. 67
Spi¹³ wielkiego ogiera ostrogami i wród chichotów objecha³ placyk porodku wioski. Matka ch³opca umiecha³a siê z sympati¹ do w³aciciela plantacji. Marilyn odczu³a podziw dla towarzysz¹cego jej mê¿czyzny. Sebastian zsadzi³ ch³opca z konia i zawo³a³ co po indiañsku. Pojawi³y siê trzy kobiety i patrzy³y wyczekuj¹co. Sebastian przedstawi³ im Marilyn. Powiedzia³, ¿e mieszka w Drzewie ¯ycia i zna ich córeczki. Na twarzach kobiet odmalowa³y siê rozpacz, nadzieja i mi³oæ. Milcza³y. Sta³y nieruchomo i czeka³y, co powie Marilyn. S³owa uwiêz³y jej w gardle. Spojrza³a na Sebastiana. Mój Bo¿e, co mam im powiedzieæ? Sebastian rzuci³ jej kpi¹ce spojrzenie. Marilyn zorientowa³a siê, ¿e nie mo¿e liczyæ na jego pomoc. Chrz¹knê³a. Bo¿e, pomó¿ mi modli³a siê w myli. Spojrza³a w nieruchome twarze kobiet. Nagle wioska ucich³a. Wszyscy czekali na s³owa Marilyn. Dziewczynki s¹ szczêliwe. Ojciec John uczy je pisaæ i liczyæ. Moriah jest zadowolona i czêsto siê mieje. Jedna z kobiet, najwyraniej matka Moriah, umiechnê³a siê szeroko, a w jej oczach pojawi³y siê ³zy. Dwie pozosta³e spyta³y o Rosy i Bridget. Marilyn stara³a siê mówiæ szybko. J¹ka³a siê jednak z wra¿enia. Sebastian widzia³, ile j¹ to kosztuje, ale nie odezwa³ siê s³owem. Skoro dziewczynki zmuszono do pozostania na plantacji Drzewo ¯ycia, Marilyn jest za to odpowiedzialna w równym stopniu co pozostali w³aciciele. Matka Moriah patrzy³a na Marilyn ciemnymi oczami. Ze z³ocistych oczu Marilyn pop³ynê³y ³zy i zmoczy³y policzki. Marilyn znowu odchrz¹knê³a. Dziewczynki wróc¹ do was z koñcem karnawa³u wykrztusi³a. Dajê wam moje s³owo. Kobiety skupi³y siê wokó³ jej nóg i p³aka³y ze szczêcia. Marilyn spojrza³a na Sebastiana, ale wyraz jego twarzy by³ nieprzenikniony. Dopilnujê, ¿eby zwrócono im dzieci powiedzia³a, zwracaj¹c siê do niego. Nie rzucam s³ów na wiatr, sir. Nie w¹tpiê w pani s³owo, panno Bannon powiedzia³ Sebastian ponurym g³osem. Ale Carlyle Newsome da³ s³owo, ¿e nie odda dzieci rodzicom. Nigdy! A ja da³am panu swoje s³owo, Sebastianie Rivera. I to zamyka sprawê rzek³a Marilyn stanowczo. Spiê³a konia strzemionami i odjecha³a. Sebastian dogoni³ j¹ bez wysi³ku. Na jego twarzy zagoci³ nowy wyraz. Przygl¹da³ siê dumnie 68
uniesionej g³owie i pewnej siebie postawie z³otow³osej dziewczyny. Widaæ by³o, ¿e ma silny charakter. Mo¿e siê myli³. Pokrêci³ g³ow¹. A jednak trzy dni temu s³ysza³, jak w miecie mówiono, ¿e Marilyn ma polubiæ Carla Newsomea. Niech mi pani powie, panno Bannon, kiedy zamierza pani polubiæ Carla? Obawiam siê, ¿e ma pan b³êdne informacje, sir. Nie mam zamiaru polubiæ Carla. Ani teraz, ani w przysz³oci. S³ysza³ pan nieprawdziwe pog³oski, sir. Nie wygl¹da pan na cz³owieka daj¹cego wiarê plotkom odpar³a Marilyn z wypiekami na twarzy. Sebastian spojrza³ na dziewczynê i nie mia³ w¹tpliwoci, ¿e powiedzia³a prawdê. I jeszcze jedno, panie Rivera doda³a, wymawiaj¹c jego nazwisko, jakby to by³a nazwa choroby je¿eli kogokolwiek polubiê, to wy³¹cznie z mi³oci. Nie zgodzê siê na ma³¿eñstwo z rozs¹dku. Rozumie pan? Cz³owiek, którego polubiê, musi byæ prawdziwym mê¿czyzn¹ i kochaæ mnie równie mocno, jak ja jego. Tu Marilyn obla³a siê rumieñcem. Dobry Bo¿e! Czy naprawdê wyrzek³a te s³owa na g³os? Nieodrodna córka swego ojca, mówi³a to, co czu³a. Umiechnê³a siê. Pani Quince by³aby ni¹ zachwycona. Marilyn spiê³a konia. Odjecha³a, zostawiaj¹c zdumionego Sebastiana. Przygl¹da³ siê jej z umiechem. Ognista dziewczyna! Mo¿e da sobie radê w tej piekielnej krainie. Nagle Sebastian dostrzeg³ na jej drodze zwisaj¹ce pn¹cze winoroli. Marilyn, nie zdaj¹c sobie sprawy z niebezpieczeñstwa, zmierza³a do niego galopem. Sebastian wbi³ ostrogi w boki ogiera i pogna³ naprzód. Zrówna³ siê z koniem Marilyn, chwyci³ j¹ i w ostatniej chwili ci¹gn¹³ z siod³a. Marilyn znalaz³a siê w bardzo niezrêcznej sytuacji. Mog³a siê wyrwaæ Sebastianowi i upaæ na ziemiê, lub pozwoliæ mu, aby j¹ przyci¹gn¹³ do siebie, w taki sposób, ¿eby jej twarz znalaz³a siê tu¿ obok jego twarzy. Sebastian spogl¹da³ na ni¹ ciekaw, jak¹ podejmie decyzjê. Skinê³a lekko g³ow¹ i Sebastian przygarn¹³ j¹ do siebie. Jego oczy mia³y siê do Marilyn. Ona tak¿e siê umiechnê³a. Sebastian poczu³ bliskoæ dziewczyny i jego weso³oæ przygas³a. Wdycha³ zapach jej w³osów. Jaskrawe s³oñce sprawia³o, ¿e z³ote w³osy lni³y niczym aureola. Przygarn¹³ j¹ bli¿ej i zachwyci³ siê jej jasn¹ cer¹ i szczup³¹ kibici¹. Poczu³ przy udzie ciep³o jej cia³a. Zajrza³ g³êboko w oczy Marilyn i spostrzeg³ tañcz¹ce w nich z³ociste b³yski. Na jej 69
g³adkie policzki wyp³yn¹³ ró¿owy rumieniec. Sebastian pochyli³ g³owê i dojrza³ pulsuj¹c¹ têtnicê na jej szyi. Zda³ sobie sprawê, ¿e j¹ ca³uje. J¹, tê z³otow³os¹ boginiê, a ona oddaje mu poca³unek, w sposób, o jaki nie podejrzewa³ amerykañskiej dziewczyny. G³êboko, gor¹co, namiêtnie! Usta Sebastiana by³y ciep³e, czu³e, bezwzglêdne. Marilyn poczu³a, ¿e odpowiada mu z równ¹ ¿arliwoci¹. Nigdy dotychczas nie doznawa³a podobnych uczuæ. Pragnê³a, by ten cudowny ogieñ trwa³. Sebastian odsun¹³ siê pierwszy. Przeprasza³ j¹ zawstydzony. Jego twarz by³a nieprzenikniona. Marilyn poczu³a wielkie zak³opotanie. Nie rozumia³a. Czy¿by Sebastian nie czu³ tak wielkiej rozkoszy jak ona? Jeszcze raz spojrza³a w jego oczy, ale nic z nich nie wyczyta³a. Zarumieni³a siê zawstydzona. Najwidoczniej Sebastian przywyk³ do ca³owania kobiet; poca³unek niewiele dla niego znaczy³! Skoro utrzymywa³ kochankê w swojej rezydencji w Manaus, o czym szepn¹³ jej Jamie, z pewnoci¹ nie potrzebowa³ Marilyn! Wstyd sprawi³, ¿e sta³a siê k¹liwa. Proszê mnie wypuciæ! wysycza³a jadowicie. Teraz zdumiony by³ Sebastian. Kobiety! pomyla³ z niesmakiem. Wszystkie s¹ takie same! W jednej chwili wydaje ci siê, ¿e rozumiesz, czego pragn¹, a w nastêpnej zachowuj¹ siê zupe³nie inaczej. Móg³by przysi¹c, ¿e jego poca³unek sprawi³ jej przyjemnoæ. Teraz decyzja nale¿y do niej. Marilyn wsiad³a na swego konia i ruszy³a w stronê plantacji. Dotar³a na podwórze, zeliznê³a siê z siod³a i popêdzi³a do domu. Pani Quince i Anna patrzy³y na ni¹ ze zdumieniem. Powci¹gliwoæ nigdy nie nale¿a³a do cnót starszej pani. Co ci siê sta³o, dziecko? zawo³a³a dononie. Marilyn patrzy³a prosto przed siebie i milcza³a z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Do pokoju wszed³ Sebastian. Spojrza³ na kobiety. Natychmiast zaatakowa³a go gospodyni. Co pan jej zrobi³? Co pan zrobi³ tej piêknej dziewczynie? Nie widzi pan, ¿e to dama? Dlaczego jest taka zdenerwowana? Niech mi pan powie, wielki potworze! krzycza³a. Co pan zrobi³? Sebastian znosi³ jej wymówki tak, jakby by³a jego matk¹. wiêci pañscy, Sebastianie, co jej zrobi³e? spyta³a pani Quince. Dziewczyna milczy i martwo wpatruje siê w przestrzeñ! Sebastian przest¹pi³ z nogi na nogê, mn¹c w d³oniach kapelusz, zupe³nie jakby by³ ma³ym ch³opcem. 70
Ja j¹ tylko poca³owa³em powiedzia³ niemia³o. Ach, tak! rzek³a gospodyni z umiechem. wiêci pañscy! wykrzyknê³a pani Quince. Sebastian odtaja³ pod wp³ywem aprobaty dwóch kobiet. Marilyn spojrza³a na umiechniêtego Sebastiana. Obie panie zdawa³y siê byæ po jego stronie. Niech mnie pan nigdy wiêcej nie ca³uje! za¿¹da³a wynios³ym tonem. Kiedy zechcê byæ poca³owana, sama o tym powiem. Jej oczy zasz³y ³zami, które sp³ynê³y po policzkach. Sebastian spojrza³ na kobiety. Teraz wszystkie trzy patrzy³y na niego lodowatym wzrokiem. Z³otow³osa dziewczyna p³aka³a przez niego! Potykaj¹c siê, wybieg³ z pokoju, mamrocz¹c co o humorach kobiet. Pojedzie do Manaus, do swojej czarnookiej piêknoci. Ona przynajmniej nie miewa humorów.
71
7
C
arl jecha³ obok ojca. Milczeli, zatopieni we w³asnych mylach. Carl, jak zwykle, rozmyla³ o swojej Alicji. Dlaczego ta z³otow³osa kobieta musia³a przybyæ z Ameryki i postawiæ go w tak niezrêcznej sytuacji? Dlaczego nie zosta³a tam, gdzie by³o jej miejsce? Gdyby nie ona, mo¿e uda³oby mu siê przekonaæ ojca, ¿e wspaniale jest mieæ dobrze wychowan¹ ¿onê, ozdobê domu na plantacji? Teraz, kiedy Marilyn znalaz³a siê w Brazylii, szansa na to by³a niewielka. Los okaza³ siê przekorny, a Carl musia³ przyznaæ, ¿e Marilyn jest piêkna. To jeszcze jeden powód, który utrudnia³ mu sprzeciw wobec ¿¹dañ ojca. Nie powie mu przecie¿, ¿e nie mo¿e skonsumowaæ ma³¿eñstwa z Marilyn. Gdyby by³a brzydka, wszystko by³oby prostsze, bo ojciec ceni³ sobie urodê kobiet. Alicjo, Alicjo, dlaczego twój ojciec wpakowa³ siê w tak przykr¹ sytuacjê, a potem zszed³ z tego wiata, pozostawiaj¹c ciebie i twoj¹ matkê, bycie cierpia³y za jego g³upotê? Baron rzuci³ okiem na swego starszego syna i z niesmakiem zacisn¹³ usta. Przypuszcza³, ¿e ten g³upiec znów rozmyla o tej ma³ej myszce Alicji. Co ten g³upiec w niej widzi. Baron odczuwa³ zawód, ¿e syn tak ma³o troszczy siê o Drzewo ¯ycia i pragnie wprowadziæ do domu zubo¿a³¹ dziewczynê. Dlaczego nie rozumie, ¿e polubiaj¹c Marilyn, zapewni rodzinie pieni¹dze, a sobie piêkn¹ ¿onê, która bêdzie dzieliæ jego ³o¿e? Na myl o Marilyn poczu³ ¿¹dzê, mimo ¿e tak go rozgniewa³a. Marilyn by³a najpiêkniejsz¹ dziewczyn¹, jak¹ widzia³ w Brazylii od czasu, gdy Elena by³a m³oda. Elena, kiedy tak piêkna i s³odka, teraz jest sztywna i zimna. Od czasu gdy o zmroku 72
wci¹ga³ j¹ do swego ³ó¿ka i cieszy³ siê jej ciep³ym i m³odym cia³em, minê³o wiele lat. Kiedy zwróci³a siê przeciwko niemu? Chyba zaraz po mierci jego ¿ony. Zak³opotany wzruszy³ ramionami. Kobiety zawsze pozostan¹ zagadk¹ dla mê¿czyzn. Ale Marilyn, Marilyn jest warta zachodu. Stanowi nie lada gratkê. Jak¿e ¿a³owa³, ¿e nie jest ju¿ m³ody. W mig by j¹ przekona³, by zosta³a pani¹ jego domu i pani¹ jego namiêtnych uczuæ. Gdyby¿ Jamie by³ zdolny do... Ojcze odezwa³ siê Carl ciszonym g³osem wiem, ¿e nie chcesz rozmawiaæ na ten temat, ale dla mnie jest to bardzo wa¿na sprawa. Proszê ciê, aby mnie wys³ucha³. Podejrzewa³em, ¿e rozmylasz o tej szarej myszce. Ju¿ ci mówi³em, ¿e nie ¿yczê sobie rozmawiaæ na jej temat. To zamkniêta sprawa! Masz obowi¹zki wobec Drzewa ¯ycia i nie pozwolê, by siê z nich wykpi³. Rozumiesz mnie, Carl? Nic nie jest równie wa¿ne. Drzewo ¯ycia to ca³y twój wiat. Nie pozwolê, by sta³o siê inaczej! Ale tym razem mnie wys³uchasz ojcze. Nie ma tu s³u¿by, która by nas pods³uchiwa³a, ani goci, którzy by nam przeszkadzali. Wys³uchasz, co mam ci do powiedzenia. Widz¹c stanowczoæ syna, Baron skin¹³ g³ow¹ i utkwi³ wzrok w przestrzeni. Pozwoli³ Carlowi, by po raz ostatni rozmawia³ z nim o Alicji. Kocham Alicjê, ojcze. Czujê, ¿e nie móg³bym bez niej ¿yæ. Potrzebujê jej, ojcze. To nie z jej winy rodzina zubo¿a³a. To jej ojciec okaza³ siê nieudolny. Musisz mi pozwoliæ na polubienie Alicji. Kocham j¹, ojcze. Ostatnie s³owa wypowiedzia³ z ³kaniem. St³umi³ je natychmiast, pamiêtaj¹c, ¿e ojciec nienawidzi emocji niegodnych mê¿czyzny. Jej ojciec by³ g³upcem, a ona urodzi ci g³upich synów. Za³atwiaj¹c swoje sprawy, mia³em z nim do czynienia i wiem z pierwszej rêki, jak bardzo brakowa³o mu zmys³u do interesów. Jak sobie wyobra¿asz, sk¹d pochodzi³y pieni¹dze na ostatnie szeæ dywidend wys³anych ojcu Marilyn? Wiêc to ty? Ty by³e przyczyn¹ bankructwa ojca Alicji! Droga Alicja powiedzia³a mi, ¿e jej ojciec zosta³ oszukany. Jest jednak dam¹ i kocha mnie, nigdy wiêc nie wspomnia³a o tym, kto go oszuka³! Zrujnowa³e dobr¹ star¹ rodzinê, a teraz odmawiasz córce szansy nowego ¿ycia! Jak mo¿esz byæ tak okrutny? Nie masz za grosz serca. Nie rozumiesz, ¿e ja j¹ kocham? Twoje krzyki nie robi¹ na mnie wra¿enia. Nie ma nic wa¿niejszego od Drzewa ¯ycia. Kiedy mój ojciec wydziedziczy³ mnie, by³a 73
to znacznie mniejsza obraza ni¿ brak lojalnoci wobec plantacji. Dopiero, kiedy umar³, nie pozostawiaj¹c innych spadkobierców, mog³em po powrocie z Anglii zaj¹æ przys³uguj¹ce mi miejsce na plantacji. Uwa¿aj, Carl. Je¿eli bêdziesz siê sprzeciwia³ moim rozkazom, wyrzeknê siê ciebie! Opucisz plantacjê i poszukasz sobie miejsca w d¿ungli. Zapamiêtaj sobie moje s³owa! Nie chcê wiêcej rozmawiaæ na ten temat. Musisz podj¹æ decyzjê i wytrwaæ przy niej! Baron przyjrza³ siê wyrazowi twarzy syna i poczu³, ¿e wygra³. M³ody lekkoduch przestraszy³ siê, ¿e grozi mu utrata dziedzictwa. Tak, Carl by³ zbyt przywi¹zany do wygodnego ¿ycia i przyjemnoci zwi¹zanych z maj¹tkiem. Zrozumia³, ¿e przegra³ bitwê. Baron spojrza³ na zegarek i umiechn¹³ siê na myl, co w tej samej chwili sta³o siê w Regalo Verdad. Spi¹³ konia ostrogami i odjecha³ tak szybko, ¿e Carl nie spostrzeg³ umiechu na jego twarzy. Sebastian zajrza³ do pokoju i zobaczy³ Annê wynosz¹c¹ tacê po podwieczorku. Czy pani Quince i panna Bannon odjecha³y, Anno? Tak, sir. Przed chwil¹. Gdzie siê pan ukrywa³? Nie b¹d wcibska. Umiechn¹³ siê. By³em w ogrodzie, ¿eby sprawdziæ, jak idzie karczowanie d¿ungli. A wiêc odjecha³y? Nie s³ysza³em. Chêtnie bym siê z nimi po¿egna³. Nie s¹dzê, by panna Bannon pragnê³a pana zobaczyæ, Sebastianie. Jestem przekonana, ¿e odczu³a wielk¹ ulgê, nie ¿egnaj¹c siê z panem. Tak zgodzi³ siê Sebastian, wspominaj¹c odprawê, jak¹ dosta³ od Marilyn. Z pewnoci¹. Mimo to chcia³em po¿egnaæ pani¹ Quince i przekazaæ jej mê¿owi wyrazy ¿alu, ¿e nie móg³ siê do nas przy³¹czyæ. Lepiej by by³o, gdybym ja tak¿e zaj¹³ siê plantacj¹, zamiast zabawiaæ damy. Nalej mi kieliszek winiówki, Anno. Napijê siê na werandzie doda³, wychodz¹c na werandê i siadaj¹c na jednym z bia³ych trzcinowych foteli. Popija³ winiówkê, przegl¹daj¹c dokumenty, kiedy nadbieg³ Jesus, nadzorca robotników. Niech pan szybko przyjdzie, panie Rivera! Mamy k³opoty! Jakie k³opoty, Jesusie? zapyta³ przejêty Sebastian. W nowych pomieszczeniach do wulkanizacji gumy wybuch³ po¿ar. Kiedy stamt¹d odchodzi³em, ¿eby pana zawiadomiæ, ogieñ by³ 74
prawie ugaszony. Wiêkszoæ zebranego soku zosta³a zniszczona, rozlana i spalona. Obawiam siê, ¿e jest nie do odratowania. Niech pan sam zobaczy, mo¿e bêdzie pan wiedzia³, co siê da zrobiæ. Po¿ar? Jak to mo¿liwe? Kadzie do wulkanizacji by³y dok³adnie sprawdzane. Zadba³em o wszelkie rodki ostro¿noci. Kto musia³ przez niedbalstwo zaprószyæ ogieñ. Ale kto? Sebastian dostrzeg³ strach na twarzy nadzorcy. Mê¿czyzna zawaha³ siê, zanim powiedzia³: Nie, panie Rivera. To nie by³o niedbalstwo. Kto celowo pod³o¿y³ ogieñ. Jeden z robotników znalaz³ szmaty nas¹czone naft¹. Celowo? Jak to mo¿liwe? Gdzie byli ludzie, zajmuj¹cy siê wulkanizacj¹? Pobito ich i zwi¹zano. ¯aden nie widzia³ twarzy napastników. Mieli na g³owach kaptury. Nie musisz nic wiêcej mówiæ, Jesusie. Doskonale wiem, kim s¹ ci ludzie. W ka¿dym razie wiem, kto ich wynaj¹³. Ale nie mam na to dowodu. Mielimy szczêcie. Gdyby nie przypadek, ¿e wóz do przewozu kauczuku straci³ ko³o i transport opóni³ siê o ponad dwie godziny, stracilibymy ca³y kauczuk, zebrany w ci¹gu ostatnich trzech miesiêcy. Tak, Jesusie. To prawdziwe zrz¹dzenie losu. Zwulkanizujemy kauczuk w starych pomieszczeniach. Bêdziemy gotowi na czas dostaw do Manaus. Nie traæmy ani chwili, bo strumienie wyschn¹, zanim przygotujemy ³adunek. Chodmy na miejsce po¿aru.
75
8
M arilyn siedzia³a w swoim pokoju, obmylaj¹c strategiê dzia³ania wobec Barona. By³a rozdra¿niona, poniewa¿ jej wysi³ki, by uwolniæ
dziewczynki, spe³z³y na niczym. Musia³a teraz wymyliæ jaki sposób, by zaszachowaæ Barona. Otworzy³a walizkê, do której spakowa³a dokumenty ojca. Przejrza³a je, szukaj¹c papierów dotycz¹cych tytu³u w³asnoci Drzewa ¯ycia. Natrafi³a na zdania, których poprzednio nie zrozumia³a. Postanowi³a je wyjaniæ z pomoc¹ ojca Johna. Nie mia³o sensu pytaæ Barona lub jego prawnika. Odpowiedzieliby jej, ¿e to sprawy, którymi nie powinna zaprz¹taæ swojej licznej ma³ej g³ówki. Tak, ojciec John bêdzie najodpowiedniejsz¹ osob¹. Odk³adaj¹c dokumenty do walizki, trafi³a na dziennik ojca. Otrz¹saj¹c siê ze smutnych wspomnieñ, otworzy³a go na intryguj¹cych j¹ stronach. Pomyla³a o panu Quintonie, prawniku, który napisa³ do jej ojca, informuj¹c go o... no w³anie, o czym? Co takiego zakomunikowa³ jej ojcu, ¿e ten chcia³ zerwaæ umowê z Baronem? Z pewnoci¹ nie chodzi³o tylko o to, ¿e Baron lekcewa¿y³ Ventre Livre ksiê¿niczki Izabeli. Nie, to co, czego Richard Bannon nie móg³ wybaczyæ. Zabijanie niewolników? Tak, to tak¿e. Ale chodzi³o o co wiêcej; Marilyn by³a tego pewna. Jej oczy spoczê³y na zdaniu: w okrutny sposób pobi³ niewolnika na mieræ. Poczu³a dreszcz na plecach. Mê¿czyzna o lni¹cych stalowych oczach by³ zabójc¹. 76
Ostro¿nie od³o¿y³a dziennik i umieci³a walizkê na dnie bieliniarki. Postanowi³a zejæ do kuchni i porozmawiaæ z Elen¹. Mo¿e gospodyni powie jej, gdzie mo¿na znaleæ pana Quintona. W kuchni by³o ch³odno i ciemno, nie dociera³ do niej ¿ar tropikalnego dnia. Elena przegl¹da³a spi¿arniê, sporz¹dzaj¹c listê zakupów i wydaj¹c dyspozycje kucharce. Na widok Marilyn unios³a g³owê i zmierzy³a j¹ ch³odnym spojrzeniem. Eleno, chcia³abym z tob¹ chwilê porozmawiaæ, jeli masz czas. Chcia³abym zadaæ kilka pytañ. Zacze³a niemia³o, ale po chwili zbuntowa³a siê; dlaczego jestem taka ³agodna i potulna? Z³a na siebie, doda³a tonem nie znosz¹cym sprzeciwu. I to zaraz! Elena od³o¿y³a o³ówek i z pe³n¹ szacunku min¹ podesz³a do Marilyn. Tak, panno Bannon, w czym mogê pani pomóc? Pamiêtam, ¿e mój ojciec opowiada³ o swoim starym znajomym, panu Quintonie. Zastanawia³am siê, czy bêdziesz mi umia³a powiedzieæ, gdzie mog³abym go znaleæ. Wiem, ¿e by³ adwokatem ojca, a potem odszed³ na emeryturê. Owszem, mogê pani pomóc, panno Bannon odpar³a Elena, a w jej ciemnych oczach zap³on¹³ ognik ciekawoci. Marilyn odczu³a zadowolenie, ¿e uda³o jej siê prze³amaæ obojêtnoæ gospodyni. Pan Quinton by³ adwokatem rodziny Newsome za ¿ycia ojca naszego Barona. Bywa³ czêstym gociem w starym Casa Grande. Po mierci starego Barona i po¿arze domu, ju¿ go nie widywa³am. Przez wiele lat nawet nie wspominano o nim w tym domu. Baron nie chcia³ go tu widzieæ. Wkrótce po mierci starego Barona pok³óci³ siê z panem Quintonem. Zapewniam pani¹, panno Bannon, ¿e Baron nie by³by zachwycony pomys³em spotkania siê z panem Quintonem. W tonie Eleny zabrzmia³a pogró¿ka. Nie dbam o to, czy Baron bêdzie zachwycony. Nie ma nade mn¹ w³adzy, nie ma te¿ prawa dyktowaæ mi, z kim mam siê spotykaæ. A teraz odpowiedz na moje pytanie, Eleno. Czy wiesz, gdzie mogê znaleæ pana Quintona? Elena ciszy³a g³os do szeptu. Mo¿e go pani znaleæ w jego miejskiej siedzibie w Manaus. Crampton Avenue, jeli siê nie mylê. To du¿y dom z kamiennymi lwami u podjazdu. Dziêkujê, Eleno. Zechcesz powiedzieæ stajennemu, ¿eby osiod³a³ mi konia? Pojadê na przeja¿d¿kê, jak zwykle.
77
Marilyn spiê³a konia obcasami. Nadszed³ czas, by obejrzeæ wioskê Indian i Murzynów. Sebastian nie powiedzia³ na ich temat ani s³owa. Marilyn chcia³a porównaæ warunki ¿ycia tutejszych niewolników z tymi, które widzia³a w Regalo Verdad. Czas zobaczyæ, z czego czerpie pieni¹dze. Przypomnia³a jej siê przeja¿d¿ka z Sebastianem i chwila, gdy znalaz³a siê w jego ramionach. Poczu³a, ¿e siê rumieni. Wiedzia³a, ¿e ten rumieniec nie ma nic wspólnego z upa³em. By³a tak pogr¹¿ona w mylach, ¿e nie spostrzeg³a Jamiego, dopóki nie zajecha³ jej drogi. Szybko wstrzyma³a wierzchowca i rozemia³a siê. Grosik za twoje myli za¿artowa³ Jamie. Mylê o kostiumie na bal karnawa³owy odpar³a z umiechem. Na wzmiankê o balu i o kostiumach twarz Jamiego powesela³a. Jak siê ubierzesz? spyta³. Dowiesz siê na balu odpar³a. Bêdziesz zaskoczony, kiedy mnie zobaczysz powiedzia³a. A jak ty siê przebierzesz? Nie powiem ci odpar³ tajemniczo. Chcê, ¿eby mia³a niespodziankê. Dok¹d jedziesz? Chcê zobaczyæ wioskê Indian. Pojedziesz ze mn¹? Jamie sprawia³ wra¿enie wstrz¹niêtego. Czy mój ojciec wie, dok¹d siê wybierasz? zapyta³ nerwowo. Nie, Jamie. Nie potrzebujê pytaæ o pozwolenie, kiedy chcê obejrzeæ ziemie, które w po³owie nale¿¹ do mnie odpar³a oschle. Jamie przygl¹da³ siê jej, nie wiedz¹c, co powiedzieæ. To ju¿ niedaleko, zaraz za... Marilyn us³ysza³a g³osy. Stanê³a w strzemionach, by dostrzec, co siê dzieje na polanie. Kiedy podjechali bli¿ej, nie wierzy³a w³asnym oczom. Nigdy w ¿yciu nie widzia³a takiej nêdzy. Na odg³os koñskich kopyt ha³asy ucich³y. Dzieci, mê¿czyni i kobiety znieruchomieli. Mieli na sobie ³achmany, ich twarze pokryte by³y strupami. Dzieci mia³y krzywe nó¿ki niew¹tpliw¹ oznakê krzywicy. Patrzyli na przybyszów z nieukrywan¹ niechêci¹. Marilyn dziwi³a siê, jak Jamie mo¿e byæ tak spokojny. To on budzi³ takie emocje. Marilyn by³a tego pewna. Mê¿czyni patrzyli bezmylnie przed siebie. Kobiety sta³y nieruchomo, dzieci pop³akiwa³y z g³odu. Marilyn poczu³a md³oci. Rozejrza³a siê po wiosce. Smród a¿ gryz³ w oczy. Bo¿e! Spiê³a obcasami konia i, wstrzymuj¹c oddech, rozpoczê³a powolny objazd wioski. Murzyni byli oddzieleni od Indian, ale ich wioska by³a podobna. Jedyna ró¿nica polega³a na tym, ¿e Murzyni wygl¹dali na bardzo chorych. Wzrok Marilyn pad³ na kopczyk ziemi za nêdznymi chatami. Grób! Po chwili spostrzeg³a jeszcze dwa wie¿e kopczyki. Na placyk 78
wszed³ wysoki Murzyn. W jaskrawym s³oñcu zalni³y na jego plecach prêgi od uderzeñ bata. Opanowuj¹c nudnoci, Marilyn spyta³a, ilu ludzi jest chorych. Nie otrzyma³a odpowiedzi. Jamie! zawo³a³a. Podjed tu! Zapytaj, ilu jest chorych. Szybko! Jamie spojrza³ na ni¹ gniewnym wzrokiem, ale us³ucha³ polecenia. Chyba dwunastu odpar³ zwiêle. Czy co dla nich zrobiono? spyta³a Marilyn. By³ u nich weterynarz odpowiedzia³ Jamie. Lekarz dla zwierz¹t? spyta³a zdumiona Marilyn. Jamie skin¹³ g³ow¹. Powiedzia³, ¿e s¹ leniwi. Nie s¹ chorzy, tylko nie chce im siê pracowaæ odpar³ uradowany. Nie s¹ chorzy! Go³ym okiem widaæ, ¿e choruj¹ powiedzia³a rozgniewana Marilyn. Podjecha³a jeszcze kawa³ek. W najdalszym koñcu polany dostrzeg³a zagrodê. Zobaczy³a w niej kilkanacioro ma³ych dzieci, bawi¹cych siê w kurzu. Czemu s¹ zamkniête w zagrodzie? spyta³a Jamiego. Hodujemy je oddzielnie, bo s¹ najlepsze. Dostaj¹ najlepsze jedzenie i najlepsze ubrania. S¹ najlepsze z miotu zachichota³ Jamie. Przecie¿ to niemowlêta! wykrzyknê³a Marilyn wstrz¹niêta do ¿ywego. Spojrza³a na stoj¹ce w milczeniu kobiety. Na ich twarzach malowa³y siê strach i nienawiæ. Nienawiæ mog³a zrozumieæ, ale czego siê obawia³y. Jej i Jamiego? Chyba siê nie ba³y, ¿e Marilyn odbierze im dzieci? Marilyn nigdy w ¿yciu nie widzia³a podobnej nêdzy i cierpienia. W tych ludziach nie by³o nawet iskierki nadziei. Los przeznaczy³ im tylko harówkê ponad si³y, g³ód i choroby. Marilyn przypomnia³a sobie wioskê robotników na plantacji Sebastiana. Jaka¿ by³a miêdzy nimi ró¿nica! Zastanawia³a siê, czy Sebastian wie, w jakich warunkach ¿yj¹ tutejsi niewolnicy. Mia³a nadziejê, ¿e nie. Nie chcia³a, by ktokolwiek wiedzia³, ¿e jest za to w po³owie odpowiedzialna. Dlaczego tak siê z³ocisz? zapyta³ Jamie. Uwa¿asz, ¿e nie mam powodu? Ale dlaczego? To przecie¿ tylko niewolnicy powiedzia³ Jamie, strzelaj¹c lekcewa¿¹co palcami. Nie wa¿ siê wiêcej mnie lekcewa¿yæ, Jamie. S³yszysz? Nigdy wiêcej! krzyknê³a Marilyn i odjecha³a z polany. Nigdy wiêcej! powtórzy³a. 79
Jamie ruszy³ za ni¹. Wiedzia³, ¿e jest wciek³a, tak jak czasami wciek³a by³a Elena. Nie rozumia³ dlaczego. Przecie¿ robi³ to samo, co jego ojciec. Dlaczego tak siê rozz³oci³a? Marilyn cierpia³a fizycznie i moralnie. Na myl o swoim szczêliwym i dostatnim ¿yciu czu³a niesmak. Wiedzia³a, ¿e ca³y jej dobrobyt opiera siê na pocie i nêdzy tych gnêbionych ludzi. Niewielk¹ pociech¹ by³a myl, ¿e jej ukochany ojciec nie zdawa³ sobie sprawy, sk¹d pochodzi jego maj¹tek. Gdyby tylko wiedzia³, na pewno wprowadzi³by na plantacji du¿e zmiany. Zda³a sobie sprawê, ¿e jest bardzo podobna do ojca. Skoro on zrobi³by co, by poprawiæ sytuacjê, ona tak¿e musi to uczyniæ. Ale teraz czu³a siê bezsilna. Nie mog³a popsuæ wszystkim karnawa³u. Kiedy karnawa³ dobiegnie koñca, wemie sprawy w swoje rêce. Je¿eli nie uda jej siê w pojedynkê, poprosi o pomoc pani¹ Quince i jej mê¿a. Nie mo¿e ¿yæ z takim ciê¿arem na sumieniu. Jeli bêdzie musia³a, zwróci siê do Sebastiana Rivery. I do Barona! Jeszcze nie pokaza³ jej sprawozdania ze stanu maj¹tku! Jamie odprowadzi³ spienione konie do stajni. Marilyn wesz³a na werandê i opad³a na trzcinowy fotel. Po kilku minutach zapad³a w g³êboki sen. Nie wiedzia³a, jak d³ugo spa³a. Obudzi³y j¹ g³osy. W pierwszej chwili by³a zak³opotana, ¿e pods³uchuje rozmowê. Jamie i Elena k³ócili siê o co w g³êbi domu. Marilyn zdawa³a sobie sprawê, ¿e powinna im daæ znaæ, ¿e nie pi, ale upa³ zupe³nie j¹ obezw³adni³. Nie mia³a si³y siê ruszyæ. Spróbuje nie s³uchaæ. Niestety, podniesiony g³os Jamiego rozbrzmiewa³ dononie. Wszyscy s¹ zbyt zajêci, ¿eby siê ze mn¹ bawiæ, Eleno! skar¿y³ siê p³aczliwie. Ojciec i Carl nie maj¹ dla mnie czasu. Ty tak¿e masz pracê. Marilyn jest rozgniewana z powodu Indian i nie chce ze mn¹ rozmawiaæ. Dziewczynki powiedzia³y, ¿e maj¹ inne zajêcia. Czujê siê opuszczony i samotny. Jamie odpar³a Elena ³agodnie. We ¿o³nierzyki i ustaw na werandzie. Wkrótce zrobi siê ch³odniej i przyniosê ci co do picia. Nie chcê ustawiaæ ¿o³nierzyków i nie chcê piæ. Chcê, ¿eby kto siê ze mn¹ pobawi³. S³u¿ba jest zajêta. Maj¹ mnóstwo pracy, Jamie. Musisz wreszcie zrozumieæ, ¿e na plantacji trzeba pracowaæ. Ka¿dy ma swoje obowi¹zki. A zreszt¹ ch³opcy powinni siê bawiæ z ch³opcami. Tu nie ma ¿adnych ch³opców westchn¹³ Jamie. A Moriah jest taka ³adna i miêkka w dotyku. Elenê przeszed³ dreszcz. Dotyka³e jej, Jamie? Jamie, odpowiedz mi. Dotyka³e Moriah? 80
Uszczypn¹³em j¹ w ramiê nad¹sa³ siê Jamie. Ile razy ci powtarza³am, Jamie? Ile razy ciê ostrzega³am, ¿e Indianie s¹ bardzo li, kiedy siê bawisz z ich córeczkami? G³upi Indianie. Nikt mnie nie widzia³. Marilyn siedzia³a cichutko. Zastanawia³a siê nad dziwn¹ rozmow¹ Eleny i Jamiego. Wygl¹da³o na to, ¿e Jamie jest opóniony w rozwoju. Jej serce zamar³o. Niemo¿liwe. A jednak. Nagle przypomnia³a sobie, jak widzia³a Jamiego ci¹gn¹cego Moriah za warkoczyki. Przypomnia³a sobie wyraz przestrachu na twarzach dziewczynek, kiedy rzuca³ jaki ¿arcik. Marilyn myla³a, ¿e to dlatego, ¿e Jamie jest synem Barona. Teraz przebieg³ j¹ dreszcz, teraz ju¿ rozumia³a. Nagle us³ysza³a tupot. Ch³opak zbieg³ po schodach, nie zwracaj¹c uwagi na rozpaczliwe krzyki Eleny. Jamie, wracaj! Wracaj, Jamie! Marilyn siedzia³a nieporuszona. Nie chcia³a siê wtr¹caæ w rodzinne sprawy. S³uchaj¹c ³kañ Eleny, zaczê³a rozumieæ wiele rzeczy. Elena opad³a na twarde krzes³o i zap³aka³a. Biedny Jamie. Czy¿by by³a dla niego zbyt surowa? Nie, Jamie wreszcie musi nabraæ rozumu, bo w przeciwnym razie bêdzie mia³ k³opoty. Mog¹ go nawet odes³aæ z domu. Na myl o ¿yciu bez Jamiego rozszlocha³a siê na dobre. By³ dla niej wszystkim. ¯ycie bez Jamiego by³oby nie do zniesienia. Jakie to dziwne, pomyla³a. Teraz kocham go, jakby by³ moim rodzonym synem. Kiedy nienawidzi³am tego t³ustego, ró¿owego niemowlaka. Przypomnia³a sobie zmar³¹ lady Newsome. Baron bior¹c sobie Elenê na kochankê, ok³ama³ j¹, mówi¹c, ¿e nie sypia ju¿ ze swoj¹ angielsk¹ ¿on¹. A potem angielska ¿ona zasz³a w ci¹¿ê, a Elena zosta³a jej pokojówk¹. Wróci³a pamiêci¹ do narodzin Jamiego i tego jednego dnia, kiedy lady Newsome i Baron pojechali powozem na s¹siedni¹ plantacjê. Jamie zosta³ pod opiek¹ Eleny. Rozz³oci³a siê i zostawi³a dziecko samo. Kiedy wróci³a, Jamie le¿a³ na pod³odze nieprzytomny. Odzyska³ przytomnoæ po czterech dniach. Nigdy te¿ nie zapomni dnia, w którym Baron przyszed³ do niej i owiadczy³, ¿e musi siê pozbyæ jego dziecka, które nosi³a w swym ³onie. Powiedzia³, ¿e nie ¿yczy sobie w domu bêkartów. Elena pozby³a siê w³asnego dziecka i zajê³a ma³ym synem Barona. Wkrótce sta³o siê oczywiste, ¿e Jamie nie rozwija siê tak dobrze, jak Carl, kiedy by³ w jego wieku. By³ opóniony w rozwoju. Mia³ cia³o mê¿czyzny, a umys³ dziecka. Elena pamiêta³a, jak lady Newsome na wiadomoæ, ¿e Jamie jest niedorozwiniêty umys³owo, zaczê³a chorowaæ i zupe³nie odwróci³a siê od syna. Po roku umar³a. Od tamtej pory 6 Duma i intymnoæ
81
Elena znienawidzi³a Barona. Czuj¹c siê winna, ¿e zaniedba³a dziecko, zaopiekowa³a siê Jamiem. Wkrótce pokocha³a go tak, jak kocha³aby dziecko, które kiedy nosi³a w swym ³onie. Przypomnia³a sobie czasy, kiedy zosta³a kochank¹ Barona. By³a dumna, ale bardzo w nim zakochana. Poczu³a dreszcz przebiegaj¹cy cia³o na myl o jego k³amstwach. A teraz to. Jamie interesuje siê ma³ymi Indiankami, myla³a. Mam nadziejê, ¿e panna Bannon znajdzie sposób i dziewczynki zostan¹ odes³ane do rodziców. Tak by³oby najlepiej dla wszystkich. Zw³aszcza dla Jamiego. Przynajmniej pozby³by siê pokus. Elena opowiedzia³a Baronowi o apetytach Jamiego, a on tylko siê rozemia³: Zaskakujesz mnie, Eleno! I jak delikatnie dobierasz s³owa! Powiedz no mi ciszy³ g³os do szeptu i bolenie cisn¹³ jej ³okieæ dlaczego starasz siê byæ taka delikatna? Przecie¿ obydwoje pamiêtamy chwile, kiedy wyzbywalimy siê wszelkiej delikatnoci, by zyskaæ co znacznie bardziej podniecaj¹cego. Jego szare oczy spogl¹da³y na Elenê znacz¹co, a ona czu³a na policzkach bolesny rumieniec. A co do Jamiego ci¹gn¹³ Baron, wyranie zadowolony z zak³opotania Eleny jak s¹dzisz, po co zgromadzi³em maj¹tek, jeli nie po to, by móc daæ synowi to, czego pragnie? Elena szybko wyswobodzi³a siê z jego ucisku. Odchodz¹c, s³ysza³a okrutny miech Barona.
82
9
S
ebastian wbieg³ do swego miejskiego domu, przeskakuj¹c po dwa stopnie. Po wielu tygodniach nieobecnoci nie móg³ siê doczekaæ, kiedy zobaczy Aloni. Awantura w dokach nie poprawi³a mu humoru, ale wiedzia³, ¿e Aloni ukoi jego zszarpane nerwy. Otworzy³ drzwi, a dziewczyna wybieg³a mu na powitanie. Jej drobna figurka znalaz³a siê w ramionach Sebastiana. Aloni ca³owa³a go, szepcz¹c czu³e s³ówka. Chod powiedzia³a, odrywaj¹c siê od Sebastiana. Przygotujê ci co zimnego do picia. Potrzebujê czego innego, Aloni wyszepta³ ochryple, przyci¹gaj¹c j¹ do siebie. Aloni zachichota³a uwodzicielsko. Och, mój silny, przystojny panie, powiedz Aloni, czego ci potrzeba. Powiedz mi, Sebastianie dra¿ni³a siê z nim przekornie. Ty ma³a figlarko odpar³, czuj¹c dobrze znane ciep³o. Aloni uciek³a przed nim na schody, wiod¹ce do sypialni. Sebastian dogoni³ j¹ w kilku krokach, miej¹c siê z jej gierek. Ten rytua³ nigdy nie przestawa³ go bawiæ. Wbieg³ za ni¹ na szczyt schodów i patrzy³, jak po kolei wyrzuca ubrania przez otwarte drzwi sypialni, przy akompaniamencie namiêtnych westchnieñ. Najpierw zobaczy³ pantofelki Aloni i jej halki; kolejne fata³aszki sfruwa³y coraz szybciej. Sebastian schwyci³ koszulkê, podziwiaj¹c bieg³oæ Aloni. 83
Kiedy na pod³ogê opad³a ostatnia sztuka bielizny, Sebastian wszed³ do mrocznej sypialni. Pomimo popo³udniowego upa³u, panowa³ tu ch³ód dziêki zasuniêtym roletom. Kiedy oczy przywyk³y do pó³mroku, Sebastian ujrza³ Aloni le¿¹c¹ na ³ó¿ku. Stan¹³ naprzeciw niej i zacz¹³ zdejmowaæ koszulê. Spogl¹dali na siebie spod opuszczonych rzês. Sebastian zaj¹³ siê rozsznurowywaniem spodni. Aloni obliza³a wargi koniuszkiem ró¿owego jêzyka. Sebastian, jak zwykle, by³ pod wra¿eniem jej urody. Jej szczup³e, jêdrne cia³o nie przestawa³o go podniecaæ. Jej zmys³owe usta obiecywa³y spe³nienie. Jej lni¹ce oczy szacowa³y go bezwstydnie i ze znawstwem. Aloni wiedzia³a, jakie wra¿enie robi na Sebastianie jej uroda i uwa¿a³a j¹ za swój wielki atut. Serce Sebastiana bi³o szybciej, gdy z zachwytem przygl¹da³ siê piersiom Aloni i czekoladowym brodawkom. Spuci³a oczy i wyci¹gnê³a ku niemu otwarte ramiona. Sebastian sta³ przed lustrem. Odwraca³ oczy od swego odbicia, które przypomina³o mu najwiêkszego wroga, Barona. Spostrzeg³ w lustrze sylwetkê Aloni. Przygl¹da³a mu siê zaniepokojona. Cierpliwie znosi³ jej pytania. S³ysza³ je tak czêsto. Czy Aloni nie jest wystarczaj¹co ³adna? Dlaczego nie mogê pójæ z tob¹? Wstydzisz siê swojej Aloni? Bêdzie tak marudzi³a, dopóki Sebastian nie ubierze siê i nie wyjdzie. Bez niej. Nagle przestraszy³a siê, ¿e wyrzuci j¹ ze swego domu. Szybko zmieni³a taktykê. Sta³a siê znów s³odk¹ i cierpliwie czekaj¹c¹ Aloni. Mylê, ¿e mo¿e Aloni bêdzie musia³a odejæ powiedzia³a przez ³zy. Sebastian odwróci³ siê od lustra i spojrza³ na ni¹ zdumiony. Spostrzeg³a jego pytaj¹ce spojrzenie. To prawda. Mylê, ¿e Aloni bêdzie musia³a odejæ. Mój Sebastian myli o innej. Co ty opowiadasz, Aloni? Nie mylê o innej. Jego s³owa jeszcze nie przebrzmia³y, gdy zda³ sobie sprawê, ¿e k³amie. Aloni mia³a racjê; kochaj¹c siê z ni¹, myla³ o Marilyn. W pewnej chwili omal nie powiedzia³ jej imienia. Czujê to. Sebastian znalaz³ sobie inn¹. Czy to jedna z owych bia³ych jak mleko, przekarmionych dam, które widujesz w operze? Nie, Sebastian nie zainteresowa³by siê t³ust¹ kobiet¹. A mo¿e 84
doda³a niemia³o to ta z³otow³osa dziewczyna, o której mówiono na targu? Sebastian gor¹co zaprzeczy³ tym przypuszczeniom i owiadczy³, ¿e nie chce ich wiêcej s³uchaæ. Tak upiera³a siê Aloni p³aczliwym tonem. To ta z³otow³osa dziewczyna! Z³y, ¿e kochanka tak go rozgryz³a, w³o¿y³ surdut i wyszed³ z pokoju. Aloni wybieg³a za nim, t³umi¹c ³kanie. Sebastian poczu³ przyp³yw gniewu i mia³ ochotê uderzyæ j¹, aby nie s³yszeæ wiêcej oskar¿eñ. Co we mnie wst¹pi³o, pomyla³ zawstydzony. Czy¿bym postrada³ zmys³y? To wszystko przez Marilyn Bannon. Muszê za³atwiæ wa¿ne sprawy, Aloni. Wrócê wieczorem. Przygotuj co lekkiego na kolacjê. Mo¿e wyjdziemy potañczyæ do Chancor Gardens. Mia³aby ochotê? Wiedzia³, ¿e bêdzie mia³a. Zawsze go b³aga³a, ¿eby z ni¹ wychodzi³. Aloni nie potrzebuje tych wszystkich piêknych sukien. Aloni i tak nigdzie nie wychodzi mawia³a nad¹sana. Jej twarz pojania³a. Podesz³a do Sebastiana i zarzuci³a mu rêce na szyjê. Uszczêliwiasz swoj¹ Aloni! powiedzia³a radonie, ca³uj¹c go. Tak zgodzi³ siê zwiêle. B¹d gotowa, kiedy wrócê. Wsiad³ do powozu i rzuci³ stangretowi: Crampton Avenue. Jedziemy do pana Quintona. Rozsiad³ siê wygodnie w powozie, który jecha³ zat³oczonymi ulicami. By³ zdenerwowany. Kiedy ta Aloni wreszcie wydoroleje? Po chwili zastanowienia, doszed³ do wniosku, ¿e jest ni¹ znudzony od czasu powrotu ze Wschodu. Od spotkania Marilyn Bannon. Do diab³a, zakl¹³ w mylach. Ta z³otow³osa diablica mia³a swoje sposoby, aby mu zaleæ za skórê! Opad³ na oparcie i oderwa³ myli od Marilyn, wspominaj¹c popo³udniowe targi z kupcami kauczuku. Na miejscu wyskoczy³ z powozu i skierowa³ siê do budynku z czerwonej ceg³y, który pan Quinton nazywa³ swoim domem. S³u¿¹cy Victora Quintona umiechn¹³ siê z zadowoleniem na widok Sebastiana. Stanley s³u¿y³ u rodziny Quintonów od wielu lat i wiedzia³, jak bardzo pan Quinton nudzi siê po przejciu na emeryturê. Odwiedzali go nieliczni starzy przyjaciele, a Sebastian zawsze by³ jednym z jego ulubieñców. 85
Pan Quinton w³anie kogo przyjmuje, panie Rivera. Ale jestem pewien, ¿e spotkanie wkrótce dobiegnie koñca. Zechce pan udaæ siê do salonu i wypiæ szklaneczkê brandy? Tak, Stanley. Z przyjemnoci¹. Ma gocia, powiadasz? Kogo, kogo znam? Nie wiem, proszê pana. Nigdy przedtem nie widzia³em tej damy, chocia¿ pan Quinton by³ bardzo zadowolony, kiedy j¹ zaanonsowa³em. Sebastian zwalczy³ chêæ, by wykorzystuj¹c przyjañ Stanleya, wydobyæ z niego nazwisko owej damy. Przyj¹³ kieliszek brandy i zapali³ krótkie cygaro. Po nied³ugim czasie drzwi do salonu otworzy³y siê i pojawi³ siê pan Quinton w towarzystwie Marilyn Bannon. Na widok Marilyn Sebastian spochmurnia³. Sebastian! Jak¿e siê cieszê, ¿e ciê widzê! Kiedy przyjecha³e do Manaus? Sebastian odpowiedzia³ przyjacielowi, nie odwracaj¹c wzroku od Marilyn. Ach zawstydzi³ siê pan Quinton. Panno Bannon, pozwoli pani, ¿e jej przedstawiê Sebastiana Riverê. Pan Rivera i ja ju¿ siê poznalimy. Dziêkujê panu, panie Quinton. Jak siê pan ma, panie Rivera? rzuci³a obojêtnym tonem. Dziêkujê, dobrze. A pani, panno Bannon? Te¿ dobrze. Nast¹pi³a chwila milczenia. Pan Quinton zdumia³ siê, ¿e tych dwoje m³odych ma sobie tak niewiele do powiedzenia. Dziêkujê, ¿e mnie pan przyj¹³, panie Quinton. Wkrótce znów siê do pana odezwê cicho powiedzia³a Marilyn. Sebastianowi wydawa³o siê, ¿e Marilyn spogl¹da porozumiewawczo na starego prawnika. Po wyjciu Marilyn, pan Quinton nala³ sobie kieliszeczek brandy. Nie wiedzia³em, ¿e znasz pannê Bannon, Victorze. Jeste starym hulak¹. Powinienem siê by³ domyliæ, ¿e znasz wszystkie ³adne kobiety przybywaj¹ce do Manaus. Victor Quinton spojrza³ na niego powa¿nym wzrokiem. Chcê, ¿eby siê ni¹ zaj¹³, Sebastianie. Sebastian omal siê nie zach³ysn¹³. Chyba nie mówisz powa¿nie, Victorze! Ona jest bardzo samowolna! Zaskoczony nag³ym wybuchem, Victor Quinton przyjrza³ siê Sebastianowi. 86
Mo¿esz to chyba zrobiæ dla starego przyjaciela. Przecie¿ nie stronisz od ³adnych kobiet. Pozna³em pannê Bannon i zgadzam siê z opini¹, ¿e jest ona ³adn¹ kobiet¹. Niestety, równie¿ bardzo przebieg³¹. Sebastian opowiedzia³ przyjacielowi, jak pozna³ Marilyn. Krzywi¹c usta z niesmakiem, opisa³ swoje rozczarowanie, które poczu³ na wiadomoæ, ¿e Marilyn nie jest gociem pani Quince. Zapewniam ciê, Victorze, gdybym wiedzia³, ¿e celem podró¿y Marilyn jest Drzewo ¯ycia, trzyma³bym siê od niej z daleka. A teraz dowiadujê siê, ¿e jest ona wspó³w³acicielk¹ plantacji, na której w nieludzki sposób wykorzystuje siê niewolników. Zastanów siê, Sebastianie. Dziewczyna jest tutaj zaledwie kilka tygodni. Z ca³¹ pewnoci¹ nie mo¿esz jej winiæ za warunki, w jakich ¿yj¹ Indianie na plantacji. Proszê, rozwa¿ to. Dziewczyna napyta sobie biedy. Dowiadczenie podpowiada mi, ¿e bêdzie potrzebowa³a przyjaciela. Czy twoi informatorzy powiedzieli ci równie¿, ¿e usi³uje doprowadziæ do tego, by dzieci z plantacji Barona zwrócono rodzicom? Czy powiedzieli ci, ¿e Marilyn jest zaszokowana warunkami ¿ycia niewolników w Drzewie ¯ycia i tym, ¿e czerpa³a zyski z ich nieszczêcia? Widz¹c na twarzy Sebastiana wyraz zawstydzenia, pan Quinton nieco z³agodnia³. Zna³em jej ojca, Sebastianie. Richard Bannon na pewno by ci siê spodoba³. On nigdy by nie dopuci³ do tego, co dzieje siê na plantacji Barona. Miej litoæ nad dziewczyn¹ i nade mn¹, Sebastianie. Pilnuj jej. Obawiam siê, ¿e z³o ju¿ siê sta³o, Victorze. Panna Bannon ¿ywi do mnie uczucia równie przyjazne jak do jadowitego wê¿a. Mo¿liwe odpar³ pan Quinton z b³yskiem w oku. Ale ty przecie¿ potrafisz byæ bardzo dyskretny, prawda? Przypuszczam, ¿e tak odpar³ Sebastian z ciê¿kim westchnieniem. Marilyn odrzuci³a g³owê na oparcie i potar³a d³oni¹ zmarszczone czo³o. Tak wiele, a jednak nic. Pan Quinton nie wyjani³ jej wszystkich tajemniczych zapisków w dzienniku ojca. Jeszcze nie pora upiera³ siê. Wymog³a jednak na nim obietnicê, ¿e wkrótce wyjani jej wiêcej. Przypomnia³a sobie okr¹g³¹ i sympatyczn¹, ale zatroskan¹ twarz starego prawnika. Dlaczego mê¿czyni wyobra¿aj¹ sobie, ¿e musz¹ chroniæ kobiety? Dlaczego nie chc¹ byæ szczerzy i otwarci? Mimo wszystko, pan Quinton bardzo jej pomóg³, 87
wyjaniaj¹c, co wynika z jej tytu³u w³asnoci. Spotkanie zmêczy³o Marilyn, a na dobitkê spotka³a tam jeszcze Sebastiana! Jej uwagê przyku³ tumult na ulicy. Kilku Murzynów wznosi³o wie¿e z papier-mâche pomalowane w krzykliwe kolory. Za dwa dni zaczyna³ siê karnawa³, a Marilyn by³a chyba jedyn¹ osob¹ w Manaus, która nie cieszy³a siê z czekaj¹cych j¹ rozrywek.
88
10
M arilyn siedzia³a przed lustrem, wprowadzaj¹c ostatnie poprawki do swego stroju.
Rozleg³o siê energiczne pukanie i do pokoju wesz³a pani Quince. Marilyn! Nie jeste gotowa? Pañstwo DuQuesnes oczekuj¹ nas za pó³ godziny. Musisz siê pospieszyæ. W przeciwnym razie bêdziemy spónione! Nie jadê! Mo¿e im pani powiedzieæ, ¿e rozbola³a mnie g³owa i nie jestem w stanie wzi¹æ udzia³u w jeszcze jednej nocnej zabawie odpar³a Marilyn wrogim tonem. Co te¿ ty mówisz, moje dziecko? wykrzyknê³a pani Quince. Nie mo¿esz sprawiæ zawodu DuQuesnesom. Bez ciebie bêdzie nieparzysta liczba goci i pañstwo DuQuesnes nie otrz¹sn¹ siê z rozpaczy a¿ do nastêpnego karnawa³u. Marilyn nie mog³a opanowaæ miechu. Pocieszaj¹ce, ¿e pani Quince równie¿ czu³a siê znudzona i zmêczona niekoñcz¹cymi siê przyjêciami. Tylko dziêki pani ta parada towarzyska jest dla mnie znona. wiadomoæ, ¿e pani uczucia s¹ podobne do moich, powstrzymuje mnie od ucieczki na plantacjê. Wiem, kochanie. Suzanne tak¿e tego nienawidzi³a. Niemniej jednak, jestemy oczekiwane. Obowi¹zek wzywa westchnê³a pani Quince. Jak pani znosi to coroczne karnawa³owe szaleñstwo? Zapowiadam pani, pani Quince, ¿e jeli jeszcze raz bêdê musia³a uczestniczyæ 89
w tym poz³acanym niczym, zafundujê sobie staromodne wapory. Ci ludzie napawaj¹ mnie niesmakiem! Sk¹d siê wziê³o ich nieznone przekonanie, ¿e mocne perfumy zast¹pi¹ k¹piel? Marilyn unios³a buteleczkê perfum i cisnê³a j¹ na ³ó¿ko. Przysiêg³am sobie, ¿e nigdy wiêcej siê nie uperfumujê. A bi¿uteria! krzyknê³a. Drogie kamienie samej królowej s¹ blade i matowe w porównaniu z piercieniami i zegarkami, noszonymi przez tutejszych mê¿czyzn! Nie wspomnê ozdób, z którymi obnosz¹ siê kobiety! To takie ostentacyjne! Uwa¿am to za niesmaczne i pozbawione gustu! Wiem, wiem, moja droga. Spróbuj ich jednak zrozumieæ! Dziêki kauczukowi ci ludzie s¹ niewyobra¿alnie bogaci. Nie maj¹ tu, na co wydawaæ swoich pieniêdzy. Wydaj¹ je wiêc na domy i stroje. Naucz siê im wspó³czuæ. Gdyby byli w swoich ojczystych krajach, w Ameryce lub we Francji, nie odczuwaliby potrzeby takiej ostentacji. Ale tutaj, w brazylijskiej g³uszy, daje im to poczucie bezpieczeñstwa. Pani to nazywa domami? Te prze³adowane ozdobami mauzolea? Wola³abym ¿yæ w krytej palmowymi liæmi chatce ni¿ w którym z tych pretensjonalnych pomników z³ego gustu. Ozdobne sufity w salonach mog¹ konkurowaæ z Kaplic¹ Sykstyñsk¹. Ostatniego wieczoru u Beaumontów walczy³am z przesolonym i przyprawiaj¹cym o md³oci siedmiodaniowym posi³kiem. Czeka³am tylko, kiedy suknia pani Griswald pêknie na jej obfitym biucie. Wszystko za odbywa³o siê pod okiem s³odko umiechniêtego cherubina, pochylaj¹cego siê na kamiennym piedestale. Obrzydliwoæ! Powiadam pani! Nigdy w ¿yciu nie ogl¹da³am równie nieprzyzwoitej sukni! To najnowsza moda prosto z Pary¿a wyjani³a pani Quince, klepi¹c siê po p³askiej klatce piersiowej. Ach, gdybym zosta³a równie hojnie obdarzona przez naturê doda³a z ¿alem. Jak pani to wytrzymuje, pani Quince? wykrzyknê³a Marilyn ze miechem. Spojrza³a na swoje odbicie w lustrze. Ukazywa³o skromny dekolt, który by³ jednak bardziej poci¹gaj¹cy ni¿ przesadne wyciêcia sukien innych kobiet. Marilyn, ze z³otymi lokami spiêtrzonymi nad g³adkim czo³em, wygl¹da³a po królewsku. Jej cera lni³a zdrowiem, z³ociste oczy piêknie harmonizowa³y z szafirowym jedwabiem sukni. Ju¿ mia³a ozdobiæ szczup³¹ szyjê naszyjnikiem, ale zmieni³a zdanie i zdecydowa³a siê na ma³¹ topazow¹ broszkê. Zadowolona ze swego wygl¹du, wsunê³a na w¹skie stopy parê szafirowych pantofelków. 90
Chodmy, pani Quince. Nie mo¿emy siê spóniæ do pañstwa DuQuesnes. Pani Quince umiechnê³a siê i obie opuci³y sypialniê. Pani Quince, czy zechcia³aby pani zapi¹æ mi te ma³e haftki? Nie mogê ich dosiêgn¹æ! zawo³a³a Marilyn. Za chwileczkê, kochanie. Jeszcze nie jestem gotowa odpar³a pani Quince. Marilyn siedzia³a przed toaletk¹, wi¹¿¹c z³ot¹ wst¹¿kê na piêknie splecionym warkoczu. Wróci³y ju¿ z kolacji u pañstwa DuQuesnes i przebiera³y siê na bal karnawa³owy. Nigdy nie zrozumiem mrucza³a Marilyn pod nosem dlaczego zaczynaj¹ bal o tak nieodpowiedniej porze. W pó³ do jedenastej westchnê³a g³êboko. Nie mia³a ochoty iæ. Wiedzia³a, ¿e spotka tam Sebastiana. Z³oci mnie, ¿e wszystkie dziewczyny w miecie spogl¹daj¹ na niego cielêcymi oczami. Myla³by kto, ¿e ten ca³y Sebastian to jakie bóstwo myla³a. Nie przysz³o jej do g³owy, ¿e ten gniew wynika³ z zazdroci. Pan Rivera to, pan Rivera owo mamrota³a oburzona. A on p³awi siê wród zachwytów. Obrzydliwoæ! Poprzedniego wieczoru widzia³a go na kolacji u Roswellów. Prawi³ tam komplementy pulchnej i chichocz¹cej córce w³acicieli domu, ku zadowoleniu pani Roswell, która umiecha³a siê z wy¿szoci¹ do matek pozosta³ych dziewcz¹t. Dziewczyny za rzuca³y zawistne spojrzenia Nancy Roswell. A Sebastiana to bawi³o! Obmierz³y typ! Jakby naprawdê interesowa³a go ta nudziara Nancy! Potem porzuci nieszczêsn¹ zakochan¹ dziewczyninê i omami nastêpn¹ tymi samymi wypróbowanymi komplementami! Marilyn kilkakrotnie przy³apa³a Sebastiana na tym, ¿e spogl¹da³ w jej stronê. A raz zbli¿y³ siê do grupy dziewcz¹t, z którymi rozmawia³a, i zaprosi³ do tañca Cynthiê Taylor, skin¹wszy g³ow¹ wszystkim oprócz Marilyn! Pani Quince wesz³a do garderoby i zasta³a Marilyn skrzywion¹. Co siê sta³o, moje dziecko? le siê czujesz? Wiem, kaczka w sosie by³a ciê¿ko strawna, ale przecie¿ ledwie jej skubnê³a! Na widok sukni Marilyn doda³a: Widzê, ¿e Anna przesz³a sam¹ siebie. Wygl¹dasz przelicznie, po prostu przelicznie. Marilyn zarumieni³a siê, s³ysz¹c te pochwa³y. Spojrza³a na swoje odbicie w lustrze. Prosta bia³a suknia skrojona w stylu cesarstwa, tak 91
bardzo popularnym za panowania Józefiny. Z³ota wst¹¿ka okala³a dekolt w kszta³cie litery V i krzy¿owa³a siê poni¿ej biustu, aby kilkakrotnie opasaæ Marilyn w talii. nie¿n¹ biel lni¹cego jedwabiu podkrela³y ciê¿kie z³ote bransolety na ramionach i lekkie z³ote pantofelki. Stroju dope³nia³y miniaturowy ³uk i strza³a. Pani Quince obejrza³a Marilyn od stóp w z³ocistych pantofelkach po czubek z³otow³osej g³owy. Mylê, ¿e staro¿ytni nie mogli sobie wyobraziæ piêkniejszej Diany, bogini ³owów. Proszê mnie nie nazywaæ piêknoci¹, pani Quince. Doceniam pani uprzejmoæ, ale uwa¿am, ¿e pani zachwyt jest przesadny. Bzdury, moje dziecko. Kiedy siê jest w moim wieku, ma siê prawo szczerze wyra¿aæ w³asne zdanie. Miej siê dzi wieczór na bacznoci. Znajdziesz siê w otoczeniu zachwyconych mê¿czyzn i rozz³oszczonych matek panien na wydaniu. Zauwa¿y³am, jakie wra¿enie wywierasz na kawalerach z Manaus. Zapewniam ciê, ¿e nie opêdzisz siê od chêtnych, by z tob¹ zatañczyæ. Rosalie Quince przyst¹pi³a do zapinania ma³ych haftek z ty³u sukni Marilyn. Pani Quince mia³a racjê. Marilyn zdawa³a sobie sprawê, ¿e dobrze wygl¹da w stroju uszytym przez Annê. Suknia podkrela³a szczup³oæ jej sylwetki, a skromny dekolt tylko uwydatnia³ obfity biust. Pospiesz siê, dziecko. Pan Quince czeka na nas na dole. Marilyn w roztargnieniu s³ucha³a przyjació³ki. Ten cz³owiek jest przesadnie punktualny. Podesz³y do schodów. Pani Quince umilk³a na widok mê¿a. Marilyn nie po raz pierwszy by³a wiadkiem ich pe³nych mi³oci spojrzeñ. Alenzo Quince by³ wysokim, siwow³osym mê¿czyzn¹ o rumianych policzkach. Jego wyblak³e, niebieskie oczy spogl¹da³y na ¿onê z nieustaj¹c¹ czu³oci¹. Alenzo w sposób oczywisty by³ ni¹ oczarowany, a pani Quince odwzajemnia³a jego uczucie. Obrzuci³ komplementami b³êkitn¹ satynow¹ sukniê ¿ony i dopiero wtedy przysz³o mu do g³owy, by pochwaliæ kostium Marilyn. Marilyn nie uzna³a tego za afront. Jak zawsze by³a zachwycona niegasn¹cym uczuciem, którym obdarzali siê ma³¿onkowie. Kiedy doje¿d¿ali do domu Parradayów, którzy w tym roku wyprawiali bal karnawa³owy, utknêli w korku t³ocz¹cych siê powozów. O, Bo¿e powiedzia³a pani Quince zmartwionym tonem a ja mam przyjmowaæ goci. Nale¿y to do obowi¹zków cz³onka jury, oceniaj¹cego kostiumy. 92
Alenzo spojrza³ na ¿onê z umiechem, a Marilyn poczu³a siê wspó³winna opónieniu. To musi trochê potrwaæ, moja droga. Je¿eli nie uwa¿asz, ¿e to zbyt daleko, mo¿emy tu zatrzymaæ powóz i przejæ resztê drogi piechot¹. Ach, Alenzo, po raz nie wiem który podziwiam twoj¹ pomys³owoæ. Oczywicie, ¿e pójdziemy piechot¹! Marilyn wiedzia³a, ¿e pani Quince pierwsza wpad³a na ten pomys³. Pozwoli³a jednak, by m¹¿ s¹dzi³, ¿e to on jest jego autorem. Pan Quince wyskoczy³ z powozu i pomóg³ wysi¹æ obu paniom. Kiedy wydawa³ polecenia stangretowi, Marilyn obróci³a siê w stronê pani Quince, która mrugnê³a do niej porozumiewawczo. Nastêpnie wszyscy troje ruszyli w stronê domu pañstwa Parraday. Podchodz¹c do wejcia, Marilyn spostrzeg³a dobrze znan¹ wysok¹ sylwetkê obok filigranowej, ciemnow³osej dziewczyny. Carl by³ tak zatopiony w rozmowie, ¿e nawet nie zauwa¿y³ Marilyn. Kiedy mijali parê, Marilyn us³ysza³a s³owa Carla: Proszê ciê, kochanie, spróbuj mnie zrozumieæ. Baron ¿¹da, bym to uczyni³, a ja muszê byæ mu pos³uszny. Bêdê siê z tob¹ widywa³ mo¿liwie jak najczêciej. Proszê ciê, kochana, zrób to dla mnie. Dziewczyna unios³a do twarzy chusteczkê, jakby ociera³a ³zy. Zak³opotana Marilyn zastanawia³a siê, co takiego powiedzia³ Carl, ¿e doprowadzi³ nieszczêsn¹ dziewczynê do p³aczu. A potem zda³a sobie sprawê, ¿e zwraca³ siê do dziewczyny kochana i kochanie. W pierwszej chwili dozna³a wstrz¹su, widz¹c, ¿e Carl interesuje siê inn¹ kobiet¹, chocia¿ w sposób oczywisty zaleca siê do niej. Wkrótce poczu³a ulgê na myl, ¿e go nie zrani, owiadczaj¹c, ¿e nie ma zamiaru go polubiæ. Kolejny raz dozna³a dziwnego uczucia, ¿e na plantacji Drzewo ¯ycia dziej¹ siê jakie tajemnicze sprawy. Marilyn nie mia³a czasu zastanawiaæ siê nad tym. W³anie zbli¿ali siê do jasno owietlonego wejcia wspania³ego domu Parradayów. Popatrzy³a na t³ocz¹cych siê goci i spostrzeg³a Barona, który wypatrywa³ powozu pañstwa Quince. Kiedy podeszli bli¿ej, Baron odwróci³ siê nagle i zauwa¿y³ Marilyn. Przepchn¹³ siê przez ci¿bê i podszed³ do dziewczyny. Piêknie wygl¹dasz, Marilyn! Skin¹³ g³ow¹ panu Quince, pochwali³ sukniê jego ¿ony i doda³: Wiem, ¿e pe³ni tu pani obowi¹zki cz³onka jury. Dotrzymam towarzystwa Marilyn. Rosalie Quince mruknê³a s³owa po¿egnania i wesz³a po marmurowych schodach. 93
Poczekajmy chwilê, a¿ zrobi siê luniej, Marilyn. Nie chcia³bym, by ciê stratowano. Mówi¹c to, uj¹³ dziewczynê za ramiê. Zaintrygowana t¹ poufa³oci¹ Marilyn pytaj¹co spojrza³a na Barona. Zachowywa³ siê tak, jakby nie sta³o siê nic nadzwyczajnego. Jeste piêkna powiedzia³ z umiechem. Doskonale wybra³a przebranie. Tak w³anie wyobra¿am sobie Dianê, boginiê ³owów. W tej chwili naparli na nich t³ocz¹cy siê gocie i Marilyn poczu³a, ¿e d³oñ Barona przywar³a do jej piersi. Zirytowana spojrza³a na niego, ale on zdawa³ siê tego nie zauwa¿aæ. Czy aby na pewno? Po plecach Marilyn przebieg³ dreszcz. Chcia³a jak najszybciej uwolniæ siê od tego poufa³ego dotyku. Wbieg³a na schody i Baron wypuci³ jej ramiê. Sala balowa jarzy³a siê od lamp gazowych. Ogromny kryszta³owy kandelabr rozsiewa³ blask, odbijaj¹cy siê w klejnotach pañ. Pod cianami sta³y kryte purpurowym brokatem fotele, na których mo¿na by³o usi¹æ i przygl¹daæ siê tañcz¹cym parom. Naprzeciw wejcia ustawiono dwa fotele dla króla i królowej balu przyozdobione tropikalnymi kwiatami. W kilka minut karnecik Marilyn zape³ni³ siê. Baron za¿¹da³ od niej pierwszego tañca. Marilyn pozostawi³a jeden walc wolny. Nawet przed sob¹ nie chcia³a przyznaæ, ¿e ma nadziejê na taniec z Sebastianem. Podszed³ do niej Carl i obsypa³ j¹ komplementami. Zachowywa³ siê swobodnie. Nic nie zdradza³o emocji, które towarzyszy³y scenie, jaka kilka minut wczeniej rozegra³a siê przed oczyma Marilyn. Mam nadziejê, ¿e zachowa³a taniec dla mnie, Marilyn? Tak, Carl. Pozwoli³am sobie zachowaæ dla ciebie trzeci taniec. Je¿eli ci to nie odpowiada, mogê go zamieniæ. Bardzo mi odpowiada. Choæ muszê przyznaæ, ¿e pragn¹³bym, by wszystkie nale¿a³y do mnie. Marilyn zaczê³a siê zastanawiaæ, czy siê nie przes³ysza³a. Mo¿e przed kilkoma minutami widzia³a kogo innego, kto wygl¹da³ jak Carl i kto przemawia³ do swojej ukochanej? Nie, wiedzia³a, ¿e ma racjê; nie rozumia³a jednak przyczyn takiego zachowania Carla. Dlaczego udaje zainteresowanie? Jej rozmylania przerwa³ Baron. Wszystkie oczy utkwione s¹ w tobie, Marilyn powiedzia³, spogl¹daj¹c lekcewa¿¹co na Carla. Masz szczêcie, synu, ca³y wieczór z najpiêkniejsz¹ partnerk¹. Ufam, ¿e wy³¹cznie jej powiêcisz swoj¹ uwagê. Poradzi³e sobie z k³opotem, prawda? powiedzia³ Baron 94
tonem drwi¹cym i nieznosz¹cym sprzeciwu. Aby z³agodziæ swoj¹ wypowied, umiechn¹³ siê do Carla. Mam nadziejê, Marilyn, ¿e pierwszy taniec nale¿y do mnie. O, w³anie zaczynaj¹ graæ, wybacz nam, synu. Stanêli na parkiecie. Baron obj¹³ Marilyn w pasie i umiechn¹³ siê do niej. Rozleg³a siê muzyka i zaczêli wirowaæ w walcu. Baron by³ doskona³ym tancerzem i Marilyn poch³on¹³ wdziêczny rytm na trzy. Gdzie jest Jamie? Nie widzia³am go dzisiaj. Jest tutaj. Przyjechalimy razem. O, stoi tam. Prawdopodobnie szuka ciê, by wpisaæ siê do twego karneciku. Marilyn dostrzeg³a Jamiego. By³ przebrany w jaskrawoczerwony mundur wojskowy. Mosiê¿ne guziki i szamerunki lni³y w jasnym wietle. Powinnam siê by³a domyliæ, ¿e Jamie przebierze siê za wojskowego Marilyn rozemia³a siê, czuj¹c ulgê, kiedy Baron przesta³ j¹ obejmowaæ. Tak odpar³ Baron. Jak widzisz, ja nie zawracam sobie g³owy kostiumem, dlatego mam na sobie wieczorowy surdut. Jamie nigdy by nie przepuci³ okazji, by siê przebraæ. Lecz có¿, tacy w³anie s¹ m³odzi. Marilyn zda³a sobie sprawê, ¿e Baron przymawia siê, szybko wiêc powiedzia³a to, czego siê spodziewa³. Chyba nie uwa¿a siê pan za starego? Bo ja na pewno tak nie mylê! Natychmiast wzmocni³ swój ucisk. Umiechn¹³ siê z zadowoleniem. Cieszê siê, Marilyn. Bardzo siê cieszê wyszepta³ znacz¹co. Poczu³a zak³opotanie i przypomnia³a sobie jego wczeniejsz¹ poufa³oæ. Pe³na niesmaku skupi³a siê na tañcu. Carlyle Newsome prowadzi³ j¹ po parkiecie, czuj¹c w ramionach szczup³¹ sylwetkê i rozkoszuj¹c siê ni¹. Marilyn bez w¹tpienia by³a najbardziej zachwycaj¹cym stworzeniem, jakie widzia³ od wielu lat. Baron zawsze gustowa³ w wysokich kobietach, a Marilyn przewy¿sza³a wzrostem wiêkszoæ obecnych pañ. Jej naturalny wdziêk sprawia³, ¿e inne kobiety wygl¹da³y przy niej na pozbawione gustu. Baron przygl¹da³ siê jej i porównywa³ z innymi kobietami widywanymi w ci¹gu wszystkich niekoñcz¹cych siê przyjêæ karnawa³owych. Marilyn nosi³a siê z godnoci¹, wrêcz majestatycznie. Ten Carl to przeklêty g³upiec! Ma siê owiadczyæ najpiêkniejszej dziewczynie w Brazylii, a woli tê skromn¹ myszkê, Alicjê! 95
Trzymaj¹c Marilyn w ramionach, dozna³ znajomego uczucia. Zacz¹³ siê zastanawiaæ, dlaczego nie przysz³o mu do g³owy, by zachowaæ Marilyn dla siebie. Zaledwie przekroczy³ piêædziesi¹tkê, wiêc nie by³ za stary dla kobiety tak dojrza³ej jak Marilyn. Czy¿ sama mu nie powiedzia³a, ¿e nie uwa¿a go za starego? Zwróci³ j¹ twarz¹ do siebie i mocno przytuli³. Poczu³ wypuk³oæ jej piersi i szczup³oæ sylwetki. Zauwa¿y³, ¿e wstrzyma³a oddech i nies³usznie uzna³ to za objaw podniecenia. Rozemia³ siê cicho, ale ze zdumieniem spostrzeg³ na jej twarzy rumieniec gniewu. Nie ¿yczê sobie takiego przytulania, sir! Tak nie traktuje siê damy! Z³ocicie nakrapiane oczy zalni³y gniewnie. Baron poczu³ siê zawstydzony. Jej spojrzenie i ton pe³ne by³y niew¹tpliwej antypatii i niesmaku. Gdyby znajdowali siê gdzie indziej, upokorzy³by tê pe³n¹ wy¿szoci dziewczynê. Pozbawi³by j¹ godnoci i doprowadzi³ do tego, ¿e dr¿a³aby na dwiêk jego g³osu. Carlyle Newsome poczu³ gwa³town¹ nienawiæ do Marilyn. Nienawiæ zmieszan¹ ze strachem. Przy³apa³a go na nieostro¿noci i zada³a dotkliwy cios jego mêskiemu poczuciu godnoci. Nagle odrzuci³ g³owê do ty³u i rozemia³ siê g³ono, ci¹gaj¹c na siebie uwagê innych tancerzy. Niech j¹ sobie wemie Carl; Marilyn zas³uguje na niego. Ta zimnokrwista panna z Nowej Anglii, która omiela siê ¿¹daæ sprawozdania ze stanu odziedziczonego maj¹tku! Wart Pac pa³aca! Na tê myl Baron rozemia³ siê jeszcze g³oniej. To szaleniec, pomyla³a Marilyn. Dostrzeg³a w szarych oczach Barona b³ysk okrucieñstwa, który j¹ przerazi³. Zanim zd¹¿y³a to przeanalizowaæ, muzyka umilk³a i Baron odprowadzi³ j¹ do pani Quince. Wkrótce Marilyn tañczy³a z Jamiem. Wspaniale prezentowa³ siê w wojskowym stroju, a jego dworskie maniery pozostawa³y bez zarzutu. Jednak Marilyn wci¹¿ pamiêta³a pods³uchan¹ rozmowê Jamiego z Elen¹ i czu³a niepokój. Jamie tañczy³ zaskakuj¹co dobrze i wkrótce Marilyn zatraci³a siê w muzyce. Kiedy wracasz do domu na plantacji, Marilyn? spyta³ Jamie. Brak mi twojej gry na szpinecie. Marilyn odczu³a wzruszenie, s³ysz¹c, ¿e Jamie nazywa siedzibê na plantacji jej domem. Wrócê do domu za jaki dzieñ lub dwa, Jamie. Kiedy tylko pani Quince wywi¹¿e siê ze swoich obowi¹zków w jury. Pan Quince 96
nie chce, ¿eby siê przepracowa³a. Ju¿ nied³ugo. Marilyn umiechnê³a siê do Jamiego. Po raz kolejny uderzy³ j¹ wspania³y wygl¹d ch³opaka. W³osy barwy piasku, gêste i lni¹ce; mocny, zdecydowany podbródek. Carl by³ przystojny, ale w typie dandysa. Uroda Jamiego by³a bardziej surowa, przypomina³ Sebastiana. Marilyn spojrza³a ukradkiem na Jamiego. Tak, nie myli³a siê; ch³opak wykazywa³ podobieñstwo do Sebastiana. Szybko odwróci³a wzrok. Nie chcia³a, by Jamie zauwa¿y³ jej zaintrygowane spojrzenie. Nagle ogarn¹³ j¹ gniew, gniew na Sebastiana za jego niezrozumia³¹ postawê wobec zagadki w³asnego pochodzenia. Poczu³a te¿ z³oæ na Carla z powodu jego fa³szywych zalotów i z³oæ na Barona za jego lubie¿noæ. Pomyla³a, ¿e to on wykorzysta³ matkê Sebastiana, a potem j¹ porzuci³. Sta³o siê dla niej jasne, ¿e to Baron jest ojcem Sebastiana. Nagle j¹ owieci³o; mo¿e to w³anie dlatego stary Baron wydziedziczy³ Carlyle Newsomea? Daty by siê zgadza³y. Z tego, co Marilyn wiedzia³a od przyjaciela ojca, stary Baron za¿¹da³, by syn wype³ni³ swój obowi¹zek wobec dziewczyny i, byæ mo¿e z powodu odmowy Carlylea, wyrzek³ siê go. Marilyn postanowi³a wyjaniæ tê zagadkê. Powiedz mi, Jamie, zna³e swego dziadka? O, nie. Umar³ przed moim urodzeniem. Zaraz po powrocie ojca z Anglii, gdzie ojciec pozna³ i polubi³ moj¹ matkê. S³ysza³am pog³oski powiedzia³a ostro¿nie ¿e dziadek wydziedziczy³ ojca. Jak to wiêc mo¿liwe, ¿e ojciec wróci³ do domu jeszcze za ¿ycia dziadka? Mylê, ¿e post¹pi³ wbrew jego woli. Carl powiedzia³ mi kiedy, ¿e ojciec jest w³acicielem Drzewa ¯ycia tylko dlatego, ¿e nie znaleziono nikogo innego, komu mo¿na by przekazaæ ca³y maj¹tek. Intuicja podpowiada³a Marilyn, ¿e brzmi to jak wyuczona na pamiêæ lekcja. Ale skoro dziadek wydziedziczy³ ojca, maj¹tek mu siê nie nale¿a³ dopytywa³a siê Marilyn. Och, nie wiem, Marilyn. Te sprawy mnie nie interesuj¹. Wydaj¹ mi siê nierealne. Rozmawiajmy o moich ¿o³nierzykach one s¹ realne. Ten strój uszyto na wzór stroju mego ulubionego oficera brytyjskiego z czasów wojny krymskiej. Jamie nie zaspokoi³ jej ciekawoci dotycz¹cej dziadka. Jeli chcesz, mogê ciê zabraæ na przeja¿d¿kê konn¹, ¿eby zobaczy³a stary dom. Ojciec skopiowa³ go do ostatniego szczegó³u. Wszystkie pomieszczenia s¹ identyczne. Chyba ju¿ ci to kiedy mówi³em, prawda? 7 Duma i intymnoæ
97
Tak. Ale z przyjemnoci¹ obejrzê ruiny. Wspomnia³e chyba o po¿arze? Tak. Na sam¹ myl ogarnia mnie smutek. Dziadek zgin¹³ w po¿arze. Marilyn unios³a brwi. Nie wiedzia³am o tym. Myla³am, ¿e umar³ ze staroci. Och, nie powiedzia³ Jamie i poblad³. W naszej rodzinie mê¿czyni zawsze gin¹ gwa³town¹ mierci¹. Kto ci to powiedzia³, Jamie? Nikt. Ale ja lubiê sobie wyobra¿aæ, ¿e to prawda. Dziêki temu mogê wszystkim pokazaæ, jaki jestem odwa¿ny. Nie opowiadaj g³upstw, Jamie. Ale to prawda, Marilyn. Te ma³e Indianki, które zajmuj¹ siê tob¹, myl¹, ¿e jestem dziecinny, ale ja im jeszcze poka¿ê. Na wzmiankê o dziewczynkach Marilyn zamar³a. Dotyk d³oni Jamiego przyprawi³ j¹ o dreszcz. Poczu³a przera¿enie, s³ysz¹c jego zdecydowany ton. By³a bardzo zadowolona, gdy muzyka ucich³a. Z ulg¹ wróci³a do pani Quince, której mog³a ca³kowicie zaufaæ. By³a uczciw¹ kobiet¹ i nie znosi³a dwuznacznoci. Ku jej zadowoleniu starsza dama by³a zajêta o¿ywion¹ rozmow¹ z prawnikiem, panem Quintonem. Pan Quinton wsta³ i serdecznie powita³ Marilyn. Nie bêdê pani przeszkadzaæ, pani Quince powiedzia³a Marilyn. Jeli omawiacie pañstwo jakie wa¿ne sprawy, zostawiê was samych. Wprost przeciwnie, moja droga przerwa³ jej pan Quinton. Rozmawialimy w³anie na pani temat. Jeli tak, to przykro mi, ¿e sta³am siê przyczyn¹ nieporozumieñ miêdzy pañstwem powiedzia³a Marilyn. Nonsens, moje dziecko. Po prostu nie zgadzamy siê co do czasu i miejsca, w którym nale¿y ci powiedzieæ co, co masz prawo wiedzieæ powiedzia³a pani Quince z wyrazem twarzy, którzy zaniepokoi³ Marilyn. Cokolwiek to jest, widzê, ¿e uwa¿a to pani za powa¿n¹ sprawê. Marilyn powoli przenios³a wzrok na pan Quintona. Czy chodzi o to, o czym rozmawialimy u pana w domu? Tak krótko odpar³ pan Quinton. Ja tak¿e uwa¿am, ¿e to obrzydliwe, ¿e Baron nie uzna³ pana Rivery za swego syna. Skoro jednak tak siê nie sta³o i Sebastian wiele 98
lat temu odziedziczy³ maj¹tek po Farleighu Mallardzie, uwa¿am, ¿e omawianie tej sprawy by³oby rozmow¹ o zesz³orocznym niegu. Co siê sta³o, to siê nie odstanie. Marilyn odwróci³a siê na piêcie, pozostawiaj¹c zaskoczonych pani¹ Quince i pana Quintona. Ruszy³a na spotkanie nastêpnego partnera do tañca. Czu³a, ¿e na twarzy wykwita jej rumieniec. Muszê go odnaleæ, pomyla³a. Dlaczego nie zostawi¹ go w spokoju? Przecie¿ te wszystkie plotki na temat spadku z pewnoci¹ rani¹ Sebastiana. Mo¿e gdyby pozwolili mu o tym zapomnieæ, nie odczuwa³by nienawici do wszystkiego, co wi¹¿e siê z Drzewem ¯ycia. £¹cznie ze mn¹, pomyla³a ze smutkiem. Rzuci³a okiem na swój karnecik i upewni³a siê, ¿e nastêpny walc zarezerwowa³a dla Sebastiana. Ale on nie zaprosi³ jej do tañca. Marilyn poczu³a przyp³yw gniewu i wysz³a na balkon, aby chwilê odetchn¹æ. Podziwia³a wspania³y ogród ró¿any. Nocne powietrze by³o wie¿e i ch³odne. Poczu³a, ¿e jej cia³o siê odprê¿a, pozbywa napiêæ ostatnich kilku dni. Opar³a siê o marmurow¹ balustradê i wychyli³a, aby pow¹chaæ ró¿ê, która wspiê³a siê prawie na wysokoæ balkonu. Ostro¿nie, lepiej bêdzie, jeli ja po ni¹ siêgnê. Marilyn obejrza³a siê gwa³townie i spojrza³a wprost w ciemne oczy Sebastiana Rivery. Sebastian wyci¹gn¹³ ramiê. Z ³atwoci¹ zerwa³ ró¿ê i poodrywa³ kolce z ³odygi. Marilyn przygl¹da³a siê jego kostiumowi. Mia³ na sobie czarny garnitur z krótk¹, obcis³¹ marynark¹, spod której wystawa³a nie¿nobia³a koszula. W talii opasywa³a go jaskrawoczerwona szarfa. Na g³owie mia³ nasuniête na bakier czarne sombrero. Proszê, oto ró¿a bez kolców. Czy mam siê w tym doszukiwaæ jakich podtekstów, panie Rivera? Nie mam na myli nic osobistego, panno Bannon odpar³ obojêtnym tonem. Jest pani gotowa na czekaj¹ce nas wydarzenie wieczoru? Nas, panie Rivera? Tak. Zosta³a pani królow¹ balu. Marilyn gwa³townie wci¹gnê³a powietrze. Naprawdê? Sk¹d pan wie? Mam swoje sposoby. Zw³aszcza ¿e pani Quince poradzi³a mi, bym nie zra¿a³ pani moj¹ gburowatoci¹. Mam byæ uroczym partnerem i wyzbyæ siê ca³ej niechêci. 99
Pan? Dlaczego w³anie pan? Nie mog³a uwierzyæ, ¿e pani Quince powiedzia³a Sebastianowi, ¿e Marilyn zosta³a wybrana królow¹ balu. A potem przysz³o jej do g³owy, ¿e mog³a tak uczyniæ, je¿eli Sebastian zosta³ królem. Mia³a jednak nadziejê, ¿e tak siê nie sta³o. Nie chcia³a spêdziæ reszty wieczoru w jego towarzystwie. A pan zosta³ królem? Tak, panno Bannon, jestem pani królem. Ale proszê udawaæ zaskoczenie, kiedy werdykt zostanie og³oszony. Wiem, ¿e mo¿na polegaæ na pani zdolnociach aktorskich. Jak pan mie! Muszê jeszcze wyjaniæ, jakimi pobudkami kierowa³a siê pani Roswell, nalegaj¹c, bym zosta³ królem balu. Mia³a nadziejê, ¿e jej córka, Nancy, zostanie królow¹. Kiedy us³yszy, ¿e tytu³ ten przyznano pani, bêdzie gor¹co. Ale niech siê pani nie obawia, panno Bannon, ma pani w mojej osobie najbardziej troskliwego króla. Och, jest pan... Czym¿e jestem, panno Bannon? zapyta³, przytrzymuj¹c rêkê Marilyn, która zamierza³a go spoliczkowaæ. Marilyn poczu³a zak³opotanie. mia³o, proszê mi powiedzieæ. Odrobina sarkazmu nie zaszkodzi. A co do pani aktorstwa, czy nie jest pani dobr¹ aktork¹? Czy¿ nie po to wybra³a siê pani ze mn¹ na przeja¿d¿kê, by odci¹gn¹æ mnie od miejsca, w którym dokonano sabota¿u? Trzyma³ jej rêkê w ¿elaznym ucisku; bola³o tak, ¿e omal siê nie rozp³aka³a. Zda³ sobie z tego sprawê i natychmiast puci³ jej d³oñ. Sta³a nieruchomo, zaintrygowana s³owami Sebastiana. Cokolwiek jej zarzuca³, widoczne by³o, ¿e pragnie Marilyn. Nagle przyci¹gn¹³ j¹ do siebie i gwa³townie poca³owa³. Walczy³a z nim, odpycha³a z ca³ych si³, czuj¹c jego gor¹ce wargi. Nagle brutalnoæ Sebastiana ust¹pi³a miejsca s³odyczy, ³agodnoci i czu³oci. Marilyn podda³a siê i odwzajemni³a poca³unek. Nie odrywaj¹c ust od jej warg, Sebastian westchn¹³ g³êboko. Marilyn poczu³a smak ponczu. Zakrêci³o jej siê w g³owie i objê³a Sebastiana, aby nie upaæ. Odsun¹³ j¹ od siebie. Czarne jak wêgiel oczy spojrza³y w twarz Marilyn. Jêknê³a. Diablica westchn¹³ i przyci¹gn¹³ j¹ do siebie, by poca³owaæ jeszcze raz. Zadr¿a³a w ramionach Sebastiana. Odsun¹³ siê od niej i omal nie upad³a. Ujrza³a jego gniewny wyraz twarzy i zbiela³e, zaciniête wargi. 100
Sebastian odwróci³ siê i szybko opuci³ balkon. Jedynym ladem jego obecnoci by³a zdeptana ró¿a. Marilyn straci³a rachubê czasu. Nie wiedzia³a, jak d³ugo sta³a na balkonie. Niejasno zdawa³a sobie sprawê, ¿e zaczyna siê nastêpny taniec i który z tancerzy bêdzie jej szuka³. Ale nie mog³a wróciæ na salê balow¹. Nie w tym stanie. Us³ysza³a czyje kroki. Odwróci³a siê i spostrzeg³a pana Quintona. Tutaj jeste, moje dziecko. Wszêdzie ciê szukam. To nasza ostatnia szansa, by porozmawiaæ, zanim wrócisz na plantacjê. Muszê ci co powiedzieæ. Marilyn opanowa³a siê. Pan Quinton jeszcze siê waha³. Proszê mi powiedzieæ, panie Quinton. To co bardzo nieprzyjemnego, ale pani Quince zapewnia³a mnie, ¿e masz doæ hartu ducha, by to znieæ. Mam nadziejê, panie Quinton. Jestem pewien, Marilyn. Pan Quinton podszed³ bli¿ej i po³o¿y³ d³oñ na ramieniu Marilyn. Twój ojciec by³ moim przyjacielem, a tak¿e przyjacielem starego Barona Newsomea. Stary Farleigh Mallard tak¿e go zna³ i zawsze by³ o nim jak najlepszego zdania. Mylê, ¿e córka Richarda Bannona mo¿e wys³uchaæ prawdy i potrafi j¹ znieæ. Spojrza³ na Marilyn zatroskanym wzrokiem. Marilyn nie w¹tpi³a, ¿e us³yszy co bardzo wa¿nego. Proszê mi powiedzieæ, jestem gotowa. No, tak. Pamiêtasz, jak do mnie przysz³a i prosi³a, ¿ebym ci pomóg³ ustaliæ, jakie masz prawa do Drzewa ¯ycia? Oczywicie, ¿e pamiêtasz. Wybacz staremu cz³owiekowi. Pyta³a mnie równie¿ o znaczenie tajemniczych zapisków w dzienniku twego ojca. Nie mam na to dowodów, moje dziecko, ale napisa³em twemu ojcu, ¿e podejrzewam Carlyle Newsomea o zamordowanie starego Barona oraz o zniszczenie jego testamentu. Biedny pan Quinton patrzy³, jak wstrz¹niêta Marilyn gwa³townie wci¹ga powietrze. Nie mam na to dowodów. Jestem jednak przekonany, ¿e tak w³anie siê sta³o. Mówiê ci o tym, poniewa¿ siê bojê. Skoro Carlyle zabi³ w³asnego ojca, aby wejæ w posiadanie plantacji, mo¿e te¿ pozbyæ siê ciebie, jeli zaczniesz dochodziæ swoich praw w³asnoci. Zastanów siê nad tym, moje dziecko. W ksiêgach na pewno znajdziesz dowody, ¿e Baron przekroczy³ swój kredyt. Jego plantacja nie 101
przynosi tak wielkich dochodów, by pokry³y jego wydatki. A jednak zawsze jako udaje mu siê sp³acaæ d³ugi. Mam podstawy s¹dziæ, ¿e Carlyle od kilku lat korzysta z twojego maj¹tku. Twój biedny ojciec wierzy³, ¿e jego udzia³ zosta³ zainwestowany w rozwój plantacji. Z zapisów bankowych, do których mam dostêp jako cz³onek zarz¹du, wnoszê, ¿e tak nie jest. Dlatego proszê ciê, moje dziecko, nie ¿¹daj sprawozdania ze stanu swego maj¹tku. Powstrzymaj siê do czasu, a¿ dam ci znaæ. Sytuacja, w jakiej siê znajdujesz, jest bardzo niebezpieczna. Marilyn mia³a w³anie odpowiedzieæ, gdy w sali balowej rozleg³y siê histeryczne krzyki. Na Boga, co siê tam dzieje? wykrzykn¹³ pan Quinton. Balkon, na którym stali, ci¹gn¹³ siê a¿ nad frontowe drzwi, sk¹d dobiega³ najwiêkszy ha³as. Marilyn i pan Quinton pobiegli tam i zastygli przera¿eni. Jeden ze stangretów stara³ siê cofn¹æ konie. Pod ich kopytami le¿a³o sponiewierane cia³o m³odej kobiety. Marilyn patrzy³a jak zahipnotyzowana. Przez t³um przedar³ siê Carl. Nachyli³ siê nad stratowan¹ kobiet¹. Marilyn rozpozna³a w niej dziewczynê, z któr¹ Carl rozmawia³ przed wejciem na salê balow¹. Po jego twarzy p³ynê³y ³zy. Czule g³aska³ ma³¹ g³ówkê dziewczyny, cieraj¹c z jej twarzy smugi py³u. Marilyn by³a pewna, ¿e kocha tê dziewczynê. Do Carla podszed³ Baron i po³o¿y³ mu d³oñ na ramieniu. Carl spojrza³ na ojca z nienawici¹. To twoja sprawka! krzykn¹³. Ty to zrobi³e! Marilyn z niedowierzaniem patrzy³a, jak Carl podnosi rêkê, by uderzyæ Barona. Jaki cz³owiek przytrzyma³ jego ramiê. Marilyn wiedzia³a, ¿e gdyby teraz dosiêgn¹³ Barona, zwali³by go z nóg. Ty to zrobi³e, ty...! Nagle Carl zamilk³ zdruzgotany; ramiona mu opad³y. Za³ka³. Ty to zrobi³e, a ja... Bo¿e zmi³uj siê nade mn¹... ja ci w tym pomog³em! Gromadz¹cy siê t³um gapiów przes³oni³ widok. Dlaczego Carl obwinia³ Barona o ten wypadek, zastanawia³a siê Marilyn. Dlaczego. Chyba ¿e... Oczywicie. Nagle wszystko sta³o siê przera¿aj¹co jasne. Carl zaleca³ siê do niej, a by³ zakochany w innej. To Baron zawsze nalega³, by Carl zabra³ Marilyn na spacer po ogrodzie lub na przeja¿d¿kê konn¹. Marilyn poczu³a md³oci. Omal nie zemdla³a. Wszystko zrozumia³a. Baron chcia³, aby Carl polubi³ Marilyn, bo dziêki temu Drzewo ¯ycia w ca³oci sta³oby siê w³asnoci¹ rodziny Newsome. Usun¹³ wiêc dziewczynê Carla, jakby rozgniata³ robaka. 102
Marilyn serdecznie wspó³czu³a Carlowi. Zastanawia³a siê, jak mog³aby mu pomóc. T³um rozst¹pi³ siê. Dostrzeg³a mê¿czyzn nios¹cych drzwi. Chcieli u³o¿yæ na nich nieszczêsn¹ dziewczynê. Carl odepchn¹³ wszystkich, sam podniós³ poranione cia³o ukochanej i po³o¿y³ je na prowizorycznych noszach. Kiedy j¹ uniós³, Marilyn dostrzeg³a s³aby ruch rêki dziewczyny. Patrz¹c z balkonu, odnios³a wra¿enie, ¿e dziewczyna wyci¹ga rêkê do Carla. Zaczê³a siê modliæ, aby nie umar³a. Modli³a siê, by Bóg przebaczy³ Carlowi. Nie prosi³a jednak o przebaczenie dla Barona.
103
11
G ³ona wrzawa na sali balowej ucich³a. Raptem od strony drzwi dobieg³y krzyki. Marilyn odwróci³a siê w ich kierunku i us³ysza³a
¿ó³ta febra. Na plantacji Drzewo ¯ycia. Mówiê wam. Widzia³em na w³asne oczy! Le¿¹ na ziemi i umieraj¹ krzykn¹³ jaki mê¿czyzna. Kiedy to widzia³e? spyta³ ch³odny g³os Sebastiana Rivery. Dwa dni temu. Teraz jest jeszcze gorzej. Nagle obok Marilyn znalaz³a siê pani Quince. Lepiej bêdzie, jeli natychmiast wrócimy na plantacjê! zawo³a³a do swego mê¿a. Alenzo skin¹³ g³ow¹ i wyszed³. Za nim pod¹¿yli inni mê¿czyni. To mieszne! zawo³a³ Baron. Jego twarz by³a purpurowa. Kim jest ten cz³owiek? Pojawia siê na najpiêkniejszym balu karnawa³owym i rozprzestrzenia oszczercze plotki? ¯¹dam wyjanieñ krzykn¹³, chwytaj¹c przybysza za klapy marynarki. To mój nadzorca wyjani³ Sebastian. Jeli twierdzi, ¿e na plantacji Drzewo ¯ycia s¹ przypadki zachorowañ na ¿ó³t¹ febrê, to wie, co mówi. Straci³ ojca, matkê, dzieci oraz ¿onê. Wszyscy umarli na tê chorobê powiedzia³ Sebastian rozwcieczonym tonem. A nasi ludzie? spyta³, zwracaj¹c siê do nadzorcy. Co z naszymi? Na razie s¹ zdrowi. Ale jedno dziecko le siê czuje. Jeszcze nie wiadomo, czy nie zachoruje na febrê. Odizolowalicie to dziecko? 104
Dopilnowa³em tego. To by³a pierwsza rzecz, jak¹ zrobi³em odpar³ nadzorca. Dobrze. Chodmy, Jesusie, musimy st¹d natychmiast wyjechaæ. Nie chcia³bym tego prze¿ywaæ jeszcze raz. Zbyt dobrze pamiêtam ostatni¹ zarazê. A pan, sir Sebastian zwróci³ siê jeszcze do Barona nie ma pan zamiaru wracaæ na plantacjê? Mylê, ¿e lepiej bêdzie, gdy powróci pan, zanim inni plantatorzy wezm¹ sprawê w swoje rêce. Doskonale pan wie, ¿e w kilka tygodni mo¿emy wszyscy umrzeæ. Ostrzega³em pana wiele razy, Carlyle, ale nie s³ucha³e mnie. I oto mamy skutki powiedzia³ Sebastian z³owieszczym tonem i wyszed³ z sali balowej. Marilyn spojrza³a na Barona. Jego twarz by³a wykrzywiona wciek³oci¹. Jak ten bêkart mie zwracaæ siê do mnie takim tonem? Marilyn nie wierzy³a w³asnym uszom. Jak on mo¿e przejmowaæ siê tak¹ b³ahostk¹, kiedy dziej¹ siê straszne rzeczy? Wrócê na plantacjê, ¿eby pomóc powiedzia³a cicho. Nie ma takiej potrzeby, moja droga. Jestem pewien, ¿e to jedynie pocz¹tek niegronego buntu niewolników. A jeli rzeczywicie zdarzy³y siê jakie przypadki zachorowañ, mój nadzorca i Elena poradz¹ sobie. Jeli jest tak, jak pan powiedzia³, dlaczego inni plantatorzy wracaj¹ do domów? Najwyraniej traktuj¹ sprawê z ca³¹ powag¹. I ja, jako w³acicielka po³owy plantacji, tak¿e podchodzê powa¿nie do sprawy. Wracam bezzw³ocznie. A pan zrobi, jak zechce, Baronie. Marilyn szybko wysz³a z sali, szukaj¹c kogo, kto by j¹ odwióz³ na plantacjê. Uwa¿a³a, ¿e przebieranie siê u pani Quince by³oby niepotrzebn¹ strat¹ czasu. Mo¿e pojechaæ tak, jak stoi. Czu³a, ¿e popiech jest najwa¿niejszy. Za wszelk¹ cenê musi natychmiast wróciæ na plantacjê. Na podjedzie do³¹czy³ do niej Jamie. Jak mylisz, Jamie, dotrzemy we dwójkê na plantacjê? Jeste du¿y i silny. Potrafisz powoziæ? Jamie skin¹³ g³ow¹. W tej samej chwili Baron rozkaza³ stangretowi, by rusza³ w drogê powrotn¹. Wracamy do domu. Marilyn i Jamie wsiedli do powozu. Baron usadowi³ siê wygodnie i zapali³ cygaro. Podró¿ by³a okropna. Powóz podskakiwa³ na wyboistej drodze. Marilyn by³a g³odna i zmarzniêta. Myla³a, ¿e jazda nigdy siê nie skoñczy. 105
Mija³y godziny, a Baron beztrosko rozmawia³ z Jamiem. Marilyn zaciska³a zêby. Czu³a, ¿e gdy wspomn¹ o kolekcji ¿o³nierzyków, zacznie krzyczeæ. W koñcu dotarli do domu. Zmêczeni wysiedli z powozu i zaczêli szukaæ Eleny. Nigdzie jej nie by³o. Piêkny dom sprawia³ wra¿enie wymar³ego. Na wszystkich sprzêtach zalega³a warstewka kurzu i wilgoci. W du¿ej kuchni nie by³o znaku ¿ycia. Na stole sta³a misa z gnij¹cymi owocami, a nad nimi unosi³ siê rój muszek. Marilyn zadr¿a³a. Obok misy le¿a³ bochenek chleba z wbitym w rodek ogromnym no¿em kuchennym. Chleb powleka³a warstewka zielono¿ó³tej pleni. Marilyn obejrza³a siê i dostrzeg³a ponury wyraz oczu Barona. Po raz pierwszy dotar³o do niego, ¿e sprawa jest naprawdê powa¿na. Elena powinna byæ na miejscu. Nigdy dot¹d nie opuci³a domu w ten sposób. Baron wybieg³ z kuchni i popêdzi³ w stronê stajni. Marilyn za nim. Jamie zosta³ w kuchni, sprawa go nie dotyczy³a. Dosiedli koni. Marilyn nie jedzi³a dot¹d bez siod³a, ale w stajni nie by³o nikogo, kto by osiod³a³ konia. Zreszt¹ szkoda by³o na to czasu. Upa³ siê wzmaga³ i Marilyn poczu³a zmêczenie. Pot zalewa³ jej oczy i z trudem oddycha³a. Grzbiet siwka sta³ siê wilgotny i musia³a bardzo uwa¿aæ, by z niego nie spaæ. Baron jecha³ bez wysi³ku. Wkrótce dotarli na miejsce. Marilyn szybko zsunê³a siê na ziemiê. Rozejrza³a siê po polanie, na której by³a wioska Indian i Murzynów. Gdziekolwiek spojrza³a, widzia³a le¿¹cych na roz³o¿onych na ziemi matach mê¿czyzn, kobiety i dzieci. Jêczeli w agonii. Tam, gdzie poprzednio widzia³a ma³e kopczyki grobów, teraz przyby³o wiele nowych. Przys³oni³a oczy d³oni¹ i usi³owa³a je policzyæ. Zamruga³a z niedowierzaniem. Na prawo od grobów zobaczy³a przykryte kawa³kiem p³ótna wzniesienie. Marilyn spojrza³a pytaj¹cym wzrokiem na Elenê, która w³anie podesz³a do Barona. Kobieta skinê³a g³ow¹, odpowiadaj¹c na nieme pytanie Marilyn. Nie ma komu ich grzebaæ. Nie ma nikogo, kto by wykopa³ groby. Ostatni zdrowi mê¿czyni zachorowali trzy dni temu. Ja nie mam ju¿ si³y doda³a umêczonym g³osem. Baron rozejrza³ siê z niesmakiem. Staæ ciê tylko na tyle? zapyta³ lodowatym tonem, krzywi¹c siê z powodu odoru rozk³adaj¹cych siê cia³. Ilu zosta³o? zapyta³. Elena wzruszy³a ramionami. Umar³o piêædziesiêciu niewolników powiedzia³a a ci doda³a, wskazuj¹c na odleglejsz¹ czêæ polany nie prze¿yj¹. S¹ w ostatnim 106
stadium choroby. Nie mo¿na dla nich nic wiêcej zrobiæ, jedynie podaæ wodê i po³o¿yæ ch³odn¹ szmatê na g³owie. Tamci powiedzia³a, wskazuj¹c na kilka chat za jej plecami dostali gor¹czki kilka dni temu. Robiê, co mogê, Baronie, ale muszê otrzymaæ jak¹ pomoc, bo inaczej wszyscy umr¹. Mo¿e Carl... Carl? Mój syn? wrzasn¹³ Baron. Mylisz, ¿e chcê, aby zarazi³ siê t¹ paskudn¹ chorob¹? Jego noga tu nie postanie. Zrozumia³a, Eleno? Skinê³a g³ow¹. Ja ci pomogê, Eleno powiedzia³a Marilyn cicho. Jeli mi tylko powiesz, co mam robiæ, pomogê ci. Elena spojrza³a na z³otow³os¹ dziewczynê o spokojnych oczach, spojrza³a na jej kunsztownie u³o¿on¹ fryzurê, na po³yskuj¹c¹ sukniê, na szczup³e ramiona i delikatne d³onie, na nieskazitelnie g³adk¹ skórê. Jeszcze raz skinê³a g³ow¹ ze znu¿eniem, a jej wzrok pad³ na w³asne brudne ³achmany i na czerwone, spierzchniête i popêkane od pracy rêce. Chod powiedzia³a. Pomo¿esz przy dzieciach. Mam nadziejê, ¿e kilkoro z nich prze¿yje. Bridget i Rosy? spyta³a Marilyn niespokojnie. Elena skinê³a g³ow¹. Jestem pewna, ¿e Rosy wyzdrowieje. Bridget jako siê trzyma. Elena poprowadzi³a Marilyn do wal¹cej siê chaty. Le¿a³y w niej na s³omianych matach dwie drobne postacie. Mia³y spêkane od gor¹czki wargi, wypieki na policzkach i szkliste oczy. Marilyn zebra³a tren swojej piêknej sukni, wsunê³a go pod z³ot¹ przepaskê i uklêk³a ko³o dziewczynek. Leciutko dotknê³a ich policzków. ¯adna z nich nie zareagowa³a. Trzeba im podaæ trochê wody do picia i otrzeæ pot. Mo¿esz to zrobiæ? Marilyn skinê³a g³ow¹ i zabra³a siê do pracy. Elena podnios³a siê z klêczek i martwym wzrokiem odprowadzi³a odje¿d¿aj¹cego z polany Barona. Nie wiedzia³a, czego siê po nim spodziewa³a. Mia³a cich¹ nadziejê, ¿e jej pomo¿e. Ramiona opad³y jej bezsilnie. Marilyn unios³a g³owê i powiedzia³a: Na nic by siê tu nie zda³, Eleno. Nie mia³by pojêcia, co robiæ. Tylko by nam przeszkadza³. Ja ci pomogê i jestem pewna, ¿e za kilka dni przyjedzie pani Quince. Jeli, oczywicie, nie choruj¹ niewolnicy na jej plantacji. Zrobiê, co w mojej mocy. Nie bêdê wymigiwaæ siê od pracy. 107
Marilyn dotrzyma³a s³owa. Przez cztery dni i cztery noce pracowa³a ramiê w ramiê z Elen¹. Kopa³y nowe groby i uk³ada³y w nich rozk³adaj¹ce siê cia³a. Mia³a czerwone, popêkane i krwawi¹ce d³onie. Jedwabne pantofelki spad³y z jej stóp w strzêpach. Chodzi³a boso. Stopy mia³a poranione i krwawi¹ce od ostrych kamieni i k³uj¹cych pn¹czy. Z³ote w³osy odgarnê³a z twarzy i zwi¹za³a kawa³kiem grubego sznura. Wygl¹da³a jak ulicznica w ³achmanach. Twarz mia³a blad¹, a oczy podkr¹¿one. Rankiem pi¹tego dnia sta³a przy ognisku, gotuj¹c chudy bulion dla chorych, kiedy na polanê wjecha³a Rosalie Quince. wiêci pañscy! wykrzyknê³a. Czy to ty, moje dziecko? Szybko zeskoczy³a z konia i objê³a Marilyn. To przegrana bitwa powiedzia³a Marilyn, wskazuj¹c rêk¹ na polanê. Przyjecha³am, ¿eby pomóc odpar³a pani Quince. Zdejmij zupê z ognia i opowiedz mi, jak wygl¹da sytuacja. Marilyn pos³usznie zda³a relacjê. Pani Quince w milczeniu skinê³a g³ow¹. Zatrzyma³am siê w Casa Grande. Baron jest pijany do nieprzytomnoci. Wygl¹da na to, ¿e jest w takim stanie od kilku dni. Jamie przemierza dom wielkimi krokami. Masz jeszcze si³ê, drogie dziecko? Marilyn skinê³a g³ow¹. Jestem silna jak koñ, pani Quince. Mogê robiæ wszystko, co potrzeba. Niech mi tylko pani powie, co mam robiæ. Teraz bêdziemy pracowaæ razem. Przede wszystkim musimy wszystko spaliæ. Rozpalimy ognisko na bagnach. Zabra³am z mojej plantacji kilku silnych mê¿czyzn. Rozpal¹ ogieñ w specjalnych kot³ach, ¿eby wytworzyæ gêsty dym. Zabrali ze sob¹ bêbny. Gor¹czka bierze siê z zatêch³ego powietrza, które stoi nieruchomo i jest truj¹ce. Twarz Rosalie Quince zastyg³a w bezruchu. Jej oczy spogl¹da³y gdzie w dal. Zbiera³a si³y do walki z odwiecznym nieprzyjacielem plantatorów z ¿ó³t¹ febr¹. W wilgotnej ziemi Brazylii wiele by³o grobów, które pani Quince wykopa³a w³asnorêcznie. Niegdy pochowa³a zmar³e na ¿ó³t¹ febrê niemowlê, którego drobne kosteczki u¿yni³y glebê, karmi¹c jakie egzotyczne drzewo. Rosalie Quince wzdrygnê³a siê i uwalniaj¹c od wspomnieñ, wróci³a do teraniejszoci. Ale najpierw musimy oddzieliæ chorych. Ilu z nich wymiotuje krwi¹? 108
Ponad tuzin, pani Quince odpar³a Marilyn cicho. Pomimo braku dowiadczenia, zauwa¿y³am, ¿e tym, którzy wymiotuj¹ krwi¹ nie da siê ju¿ pomóc. W kilka godzin, ku zadowoleniu pani Quince, oddzieli³y chorych. Przenios³y ich na brzeg polany. Pani Quince w³asnorêcznie walczy³a z pn¹czami i ci¹gnê³a chorych w stronê d¿ungli. Musimy mieæ du¿o miejsca na rozpalenie ognia. Marilyn posadzi³a dzieci i stara³a siê nakarmiæ Bridget bulionem. Dziewczynka krztusi³a siê i zupa cieka³a jej po brodzie. Nagle zaczê³a wymiotowaæ. Marilyn patrzy³a na to przera¿ona. Bo¿e! Nie to dziecko. Ona jest taka ma³a. Musi byæ jaki sposób. Zrozpaczona zawo³a³a pani¹ Quince, która pokrêci³a tylko g³ow¹. Wiem, co czujesz, moje dziecko. Ale tak ju¿ jest. Musi byæ jaki sposób, pani Quince. Musi. Co mogê zrobiæ? B³aga³a, zalewaj¹c siê ³zami. Nie wierzê, ¿e Bóg godzi siê na to, by co takiego spotka³o bezbronne dziecko doda³a z gorycz¹. Z ca³¹ pewnoci¹ po tylu latach spêdzonych w d¿ungli, zna pani jaki sposób. Gdyby tak by³o, moje dziecko, Elena tak¿e by go zna³a. Niektórzy z tych ludzi to jej krewni. Marilyn skinê³a g³ow¹, ocieraj¹c ³zy. Chodmy, moje dziecko, mamy du¿o pracy. Nie mo¿emy ju¿ pomóc ma³ej Bridget, ale mo¿emy uratowaæ innych chorych. Wiem, ¿e ci trudno, ale z czasem nauczysz siê z tym godziæ. Nigdy! krzyknê³a Marilyn ¿arliwie. Przez resztê dnia obie kobiety pracowa³y ramiê w ramiê. ¯ar buchaj¹cy od hucz¹cych ognisk wyczerpa³ Marilyn, która potyka³a siê raz po raz. By³a od stóp do g³owy umazana sadz¹. Kiedy zapad³a noc, wszystkie opustosza³e chaty i pozostawione ubrania spali³y na popió³. Przy wietle ogniska p³on¹cego na rodku polany, pani Quince i Marilyn zgrabi³y popió³ na stertê w najdalszej czêci wioski niewolników. Marilyn chwia³a siê na nogach. Chod, moje dziecko. Musimy co zjeæ. Pracowa³ymy d³ugo i ciê¿ko. Jutro czeka nas nastêpny dzieñ ciê¿kiej pracy. Dlaczego nie przyszli nam pomóc ludzie z innych plantacji? spyta³a Marilyn. Oni maj¹ swoje problemy. Zapomnia³a, ¿e wkrótce ma odp³yn¹æ transport kauczuku. Nie myl, ¿e s¹ gruboskórni, po prostu musz¹ siê zaj¹æ chorymi na swoich plantacjach. U nas jest tylko 109
dwoje chorych, którzy zaczêli ju¿ zdrowieæ. Alenzo da sobie radê beze mnie. Wielokrotnie przestrzegalimy Barona, ¿e warunki, w jakich ¿yj¹ niewolnicy, spowoduj¹, ¿e jego plantacja stanie siê ogniskiem zapalnym epidemii. Indianie s¹ z natury czyci, jeli tylko zapewni siê im odpowiednie warunki. Ale pracuj¹ przy drzewach kauczukowych szesnacie godzin na dobê. Do wioski wracaj¹ tylko po to, ¿eby jeæ i spaæ. Wy¿ywienie nie jest wystarczaj¹ce. Nie maj¹ wiêc si³y, by zadbaæ o swoje otoczenie. Chod, zjemy trochê tego bulionu, który ugotowa³a. Najpierw zajrzê do Bridget. Zjem póniej, pani Quince. Przyjació³ka tylko skinê³a g³ow¹ i usiad³a przy ognisku. Rozumia³a, ¿e Marilyn musi zobaczyæ, co dzieje siê z dziewczynk¹. Patrzy³a, jak z³otow³osa dziewczyna myje twarz i rêce, a potem wchodzi do chaty. Marilyn d³ugo z niej nie wychodzi³a. Pani Quince w zamyleniu spogl¹da³a na polanê. Wiedzia³a, ¿e jutrzejszy dzieñ bêdzie jeszcze trudniejszy. Wiedzia³a, ¿e bêd¹ musia³y wykopaæ wiele grobów. Modli³a siê o si³ê, by przetrwaæ i za dzieln¹ dziewczynê, która pracowa³a u jej boku. Elena mog³aby pewnie pomóc, ale kto musia³ dogl¹daæ chorych i dzieci. Tak wiêc ona i Marilyn zdane by³y na siebie. Czarno widzia³a przysz³oæ Drzewa ¯ycia. Nie wyobra¿a³a sobie, by plantacja mog³a przetrwaæ po takim ca³opaleniu. Pani Quince czu³a, ¿e siê starzeje. Bola³a j¹ ka¿da kosteczka, bola³o ca³e cia³o. By³a bardzo zmêczona. Siêgnê³a po swoj¹ matê i przysunê³a j¹ bli¿ej ogniska. Chcia³a odpocz¹æ, dopóki nie wróci Marilyn. Zamknê³a oczy i zapad³a siê w nicoæ. Obudzi³a siê rankiem. Us³ysza³a ciche ³kanie. Rozejrza³a siê po ogo³oconej polanie i zobaczy³a Marilyn z ma³¹ dziewczynk¹ w ramionach. Robi³am, co mog³am, pani Quince szlocha³a Marilyn. Naprawdê wszystko. Opanowa³a siê i owinê³a pokryte pêcherzami d³onie grubymi zielonymi liæmi. Przygnêbienie ust¹pi³o miejsca zaciek³ej z³oci. Marilyn wywija³a ³opat¹, a dziura w ziemi stawa³a siê coraz wiêksza i g³êbsza. Pani Quince poczu³a przyp³yw si³ i tak¿e chwyci³a za ³opatê. Wkrótce grób by³ gotowy. U³o¿y³y w nim ma³e sztywne cia³ko. Zasypa³y je ziemi¹. Rosalie Quince czu³a, ¿e budzi siê w niej furia dorównuj¹ca z³oci jej m³odej przyjació³ki. Musi byæ jaki sposób modli³a siê b³agalnym tonem. Musi. Kto zawiadomi rodziców dziewczynki? spyta³a Marilyn. S¹ na plantacji Sebastiana Rivery. 110
Ja to zrobiê, moje dziecko. Ale nie teraz. Nie mo¿emy opuciæ tego miejsca, sama wiesz. W ca³ej Brazylii nie ma plantacji, gdzie by³ybymy mile widziane. Dope³niwszy ponurej powinnoci, obie kobiety powróci³y na polanê. Marzê o k¹pieli i czystym ubraniu powiedzia³a Marilyn cicho. Nie masz ze sob¹ ubrania na zmianê, moje dziecko? Elena mog³aby pójæ do domu i przynieæ ci czyste rzeczy. Myla³am o tym, ale Baron nie pozwoli³by ¿adnej z nas przest¹piæ progu domu, a sam nie wyjdzie za próg, ¿eby co przynieæ choæby na skraj trawnika. Ten cz³owiek jest ska¿ony wieloma truciznami. Alkohol jest pierwsz¹ z nich prychnê³a Rosalie Quince. Ile¿ to razy s³ysza³am, jak inni plantatorzy b³agali go, by oczyci³ to miejsce. Najbardziej nalega³ Sebastian. To musia³o siê staæ! Za mieræ niewolników i wszelkie straty winê ponosi Baron. Wszystko z powodu egoizmu jednego cz³owieka. Nie mogê zrozumieæ, jak Carl móg³ bez protestów godziæ siê na co takiego. Pani Quince westchnê³a bezsilnie. Te ³achmany s¹ podejrzanie podobne do sukni, któr¹ nosi³a w czasie balu. Mam racjê? Obawiam siê, ¿e tak, pani Quince. Chodmy, posilimy siê owocami i zabierzemy do pracy. Zagl¹da³am do Eleny, ale spa³a tak mocno, ¿e nie mia³am sumienia jej budziæ. Jest równie zmêczona jak my. Obesz³am ca³¹ wioskê. Wydaje mi siê, ¿e przed wieczorem stracimy troje nastêpnych ludzi. Szecioro ma siê lepiej. I mam nadziejê, ¿e Elena nie myli siê, mówi¹c, ¿e ma³a Rosy wygl¹da lepiej. Jest jeden stary cz³owiek, który wyzdrowia³ i trzyma siê na nogach. Pomaga³ Elenie w l¿ejszych pracach, ale jest s³aby i musi czêsto odpoczywaæ, bo inaczej znów zachoruje. Marilyn jeszcze raz obejrza³a swoich szeciu pacjentów. Do³¹czy³a do pani Quince i zjad³y kilka wie¿ych owoców mango. Wysysa³y sok ze s³odkich owoców, ale nie mia³y doæ si³y, by prze¿uwaæ ich mi¹¿sz. Obie powlok³y siê na moczary i rozpali³y ogniska. Marilyn patrzy³a na chmarê moskitów unosz¹cych siê w powietrzu. Klaszcz¹c w d³onie zapêdza³y krwiopijcze insekty w stronê ogni, które poch³ania³y gêste chmary owadów. Chodmy, dziecko. Ogieñ siê nie rozprzestrzeni, a nawet gdyby do tego dosz³o i tak nic siê nie stanie. Wszêdzie dooko³a jest tylko d¿ungla. Chodmy. 111
Marilyn potknê³a siê o jakie pn¹cze. By³a tak zmêczona, ¿e le¿a³a dobr¹ minutê. Pani Quince pomog³a jej wstaæ i poprowadzi³a z powrotem na polanê. Przynios³a ma³y sto³eczek i posadzi³a j¹, by odpoczê³a. Niech no obejrzê twoje stopy, dziecko. Bo¿e w niebiesiech, co siê sta³o? spyta³a na widok ran i strupów. Zostañ tu, zaraz przyjdê. Po kilku minutach wróci³a z Elen¹. Pokaza³a jej stopy Marilyn i Elena obejrza³a je z trosk¹. Dlaczego mi nic nie powiedzia³a? spyta³a wstrz¹niêta. I bez moich stóp mia³ymy dosyæ k³opotów umiechnê³a siê Marilyn. Ju¿ mnie tak bardzo nie bol¹. By³am taka zajêta, ¿e nie mia³am czasu myleæ o bólu. B³agam was, nie martwcie o mnie. Inni bardziej potrzebuj¹ pomocy. Nic mi nie bêdzie. Jak siê ma ta stara kobieta i jej córka? Obie zmar³y godzinê temu. Marilyn wsta³a i chwyci³a ³opatê. Skoro ty i pani Quince mo¿ecie nosiæ cia³a, ja bêdê kopaæ groby. Dobrze wiecie, ¿e nie mo¿emy zostawiaæ cia³ na tym upale. Marilyn czu³a siê tak, jakby ka¿da ³opata ziemi by³a jej ostatni¹. Ale w jaki cudowny sposób mia³a wci¹¿ nowe si³y. Myla³a o wszystkich dobrodziejstwach, które zawdziêcza³a pieni¹dzom pochodz¹cym z plantacji. Ka¿de wspomnienie pomna¿a³o jej si³y. Mog³aby tak kopaæ a¿ do mierci. Chcia³a odp³aciæ za to wszystko, co dosta³a. Wiedzia³a jednak, ¿e ca³e to cierpienie nie by³o przez ni¹ zawinione. Wiedzia³a, ¿e p³aci za grzechy Carlyle Newsomea. Kiedy umieci³y cia³a w p³ytkim grobie, Marilyn odpoczê³a chwilê, zanim zaczê³a usypywaæ kopczyk ziemi. S³ania³a siê ze zmêczenia i modli³a o si³ê do ukoñczenia pracy. Kiedy spojrza³a na stertê ziemi, wydawa³o jej siê, ¿e jest gigantyczna. Musi co zrobiæ, przecie¿ nie mo¿e teraz zemdleæ. Chwyci³a trzonek w krwawi¹ce d³onie i, mamrocz¹c pod nosem, wbi³a ³opatê w miêkk¹, kwano pachn¹c¹ ziemiê. To za kosztowne lekcje tañca i maleñki grzebyczek i ¿ó³t¹ sukniê z jedwabiu, o któr¹ b³aga³a ojca i za sznur pere³ one same s¹ warte wielu ³opat ziemi, jedn¹ ³opatê za jedn¹ per³ê. Tak bêdzie sprawiedliwie. Ile pere³ liczy sznur? Nie mia³a pojêcia. Sznur by³ d³ugi pewnie z piêædziesi¹t. Ju¿ nigdy nie w³o¿y tych pere³. Kop, nie zastanawiaj siê, jedna ³opata, druga ³opata; jedna per³a, druga per³a. Bo¿e, musi teraz przerzuciæ piêædziesi¹t ³opat za piêædziesi¹t pere³. Brudnym ramieniem otar³a pot z twarzy i na kremowej skórze pojawi³y siê 112
smugi krwi z pokaleczonej rêki. Jeszcze raz spojrza³a na stertê ziemi. Zmniejszy³a siê nieznacznie. Teraz pomaga³y jej pani Quince i Elena. Nie przerywaj kopania. Pamiêtaj o per³ach. Jeli przestaniesz, nigdy nie odpokutujesz za per³y. Po prostu przerzucaj ziemiê. Kiedy wreszcie skoñczy³a kopaæ, spróbowa³a rozprostowaæ przygarbione plecy. Czu³a siê jak stuletnia staruszka. Zarzuci³a ³opatê na ramiê i pokutyka³a za Elen¹ i pani¹ Quince. Patrzy³a, jak przyjació³ka potyka siê i zatacza. Nie podtrzyma³aby jej nawet za cenê ¿ycia. Kiedy wróci³y na polanê, Elena przynios³a garnek z bulionem i poda³a im nape³nione miseczki. Marilyn usi³owa³a utrzymaæ naczynie, ale rêce jej nie s³ucha³y. Spojrza³a na w³asne rany, dziwi¹c siê, ¿e nie odczuwa bólu. Chwyci³a miseczkê pomiêdzy nadgarstki, co by³o nie lada sztuk¹, i chciwie wypi³a zupê. Miseczka wyliznê³a siê, ale Marilyn nie wykona³a najmniejszego ruchu, by j¹ z³apaæ. Spojrza³a na swoj¹ postrzêpion¹ sukniê, która zmieni³a siê w ³achmany. Nie zakrywa³a kolan. Marilyn by³a tak zmêczona, ¿e z trudem unosi³a powieki. Marzy³a o tym, by zapaæ siê w nicoæ, a potem obudziæ i stwierdziæ, ¿e wszystko, co prze¿y³a, by³o tylko z³ym snem. Muszê co zrobiæ z rêkami, pani Quince. Co pani s¹dzi? spyta³a, wstaj¹c z ma³ego sto³eczka, na którym odpoczywa³a. Jaskrawe s³oñce grza³o j¹ w g³owê i Marilyn zatoczy³a siê os³abiona upa³em. Obejrza³a siê, s³ysz¹c têtent nadje¿d¿aj¹cych koni. Usi³owa³a przes³oniæ oczy d³oni¹, ale nie mia³a doæ si³y. Sta³a milcz¹c, dopóki jedcy nie znaleli siê bli¿ej. Stoj¹ca u jej boku pani Quince równie¿ milcza³a. Rozleg³ siê ochryp³y krzyk i Marilyn zda³a sobie sprawê, ¿e naprzeciw niej stoi jaka ciemna postaæ. Stara³a siê spojrzeæ w górê, ale s³oñce olepi³o j¹. Sebastian? To ty? Na mi³oæ bosk¹, co tu robisz? wydysza³a pani Quince. Zobaczy³em dym. Domyli³em siê, ¿e sytuacja jest krytyczna, skoro uciekacie siê do pomocy ognia. Proszê mi powiedzieæ, co móg³bym zrobiæ. Obawiam siê, ¿e ju¿ nic, Sebastianie. Jest za póno na jakiekolwiek dzia³anie. Marilyn i Elena zrobi³y ju¿ wszystko, co by³o do zrobienia. Ja przyjecha³am dopiero wczoraj. Po co ona tak paple, zastanawia³a siê znu¿ona Marilyn. Czemu nie siedzi cicho i nie pozwoli, by sam siê przekona³? Tak, Sebastian mia³ racjê. Teraz móg³ jedynie zapytaæ: A nie mówi³em?. Marilyn czeka³a na te s³owa. W koñcu unios³a zmêczone 8 Duma i intymnoæ
113
oczy i spojrza³a na wysokiego mê¿czyznê, który sta³ naprzeciw niej. Chcia³a siê do niego odezwaæ. Mia³a mu powiedzieæ co wa¿nego. Ale co? Nie mog³a sobie przypomnieæ. Pomimo straszliwego zmêczenia, prze¿y³a wstrz¹s, stwierdzaj¹c, jak bardzo jest przystojny. Stara³a siê opanowaæ przyspieszone bicie serca. ¯e te¿ ze wszystkich mo¿liwych dni, kiedy móg³ j¹ zobaczyæ, wybra³ w³anie dzisiejszy. Jeszcze raz spojrza³a na jego zimn¹ i smag³¹ twarz. Nie wierzy³a w³asnym oczom. To z przemêczenia. Przecie¿ on jej nie kocha. Jednak jego spojrzenie pe³ne by³o mi³oci. Zakl¹³ dononie. Och, niech pan zamilknie, panie Rivera. Nie widzi pan, ¿e tu s¹ chorzy ludzie? Nie potrzebujemy tu ¿adnych ha³asów wyszepta³a. Mówi¹c to, zachwia³a siê. Nagle poczu³a, ¿e obejmuj¹ j¹ silne ramiona i Sebastian przyci¹ga j¹ do swego gor¹cego, silnego cia³a. Nigdy w ¿yciu nie czu³a siê równie bezpieczna. B³ogos³awiona chwila. Bo¿e spraw, by siê nigdy nie skoñczy³a. Unios³a powieki i spojrza³a w czarne jak wêgiel oczy Sebastiana Rivery. Kocham go, pomyla³a. Kocham mê¿czyznê, który trzyma mnie w ramionach. On tak¿e mnie kocha. Pobo¿ne ¿yczenia, Marilyn, napomnia³a siê w mylach. Zamknê³a oczy. Nie mia³a si³y walczyæ z wyczerpaniem i sennoci¹. Czy jest na wiecie lepsze miejsce ni¿ ramiona ukochanego mê¿czyzny? Poczu³a, ¿e Sebastian ³agodnie j¹ unosi. Jak przez mg³ê s³ysza³a pe³ne oburzenia przekleñstwa. Nie wiedzia³a i nie obchodzi³o j¹, kto przeklina. Zostawcie mnie w spokoju. Pozwólcie mi spaæ szepta³a raz po raz. Nie s³uchali jej. Jakie nieznane d³onie zajê³y siê jej cia³em. O czym ni³a? Ach, tak, o mi³oci. O mi³oci, która nie zna granic. Tak, kocham go, kocham wyszepta³a. Kocham tego wysokiego, ciemnow³osego mê¿czyznê, w którego ramionach czujê siê taka bezpieczna. Chcia³a co powiedzieæ; ale co i komu? Nie pamiêta³a. Jêknê³a zrozpaczona. Odpoczywaj us³ysza³a stanowczy g³os. Stara³a siê otworzyæ oczy i zobaczyæ, kto to powiedzia³. Uda³o jej siê uchyliæ powieki i ujrza³a wpatrzonego w ni¹ Sebastiana. Umiecha³ siê do niej tak czule, ¿e by³a przekonana, ¿e ni. Od czasu, kiedy widzia³a jego umiech, minê³o tak wiele czasu. Po raz ostatni umiechn¹³ siê do niej podczas podró¿y statkiem po rzece.
114
Zanim przyjecha³ na plantacjê Barona, Sebastian d³ugo spogl¹da³ na dymy ponad Drzewem ¯ycia. Odczuwa³ niepohamowan¹ wciek³oæ. Pomyleæ tylko, ¿e jeden idiota mo¿e doprowadziæ do takich zniszczeñ, a potem jeszcze oczekuje, ¿e inni plantatorzy nie bêd¹ mu tego mieli za z³e. Sebastian spojrza³ ze wspó³czuciem na ponure oblicze swego nadzorcy, Jesusa. Jesus straci³ wszystkich najbli¿szych. Teraz, ogl¹daj¹c mieræ i cierpienie, z pewnoci¹ przechodzi³ katusze. To zaniedbanie i brak higieny by³y winne tej sytuacji. Do tej pory mieli szczêcie. Na plantacji Sebastiana zdarzy³o siê zaledwie kilka zachorowañ. Inni w³aciciele pos³uchali Sebastiana i oczycili bagna i mokrad³a. S³uchali równie¿, kiedy opowiada³ im o koniecznoci poprawy warunków sanitarnych. I nie po¿a³owali tego. Wielu plantatorów dziêkowa³o Sebastianowi; prawdê powiedziawszy, wszyscy z wyj¹tkiem Carlylea Newsomea. Sebastian by³ pewien, ¿e syn Barona, Carl, wys³ucha³by go, gdyby ojciec nie zacisn¹³ sakiewki. Sebastian wzdrygn¹³ siê na wspomnienie dnia, w którym zaproponowa³ Carlowi pracê na swojej plantacji. W pierwszej chwili ch³opak ucieszy³ siê. W jego oczach zab³ys³y, nadzieja i wdziêcznoæ, ale zaraz zrezygnowa³. Nie móg³ opuciæ Drzewa ani swoich korzeni, jakiekolwiek by by³y. Sebastian rozumia³ to. Zapewni³ jednak Carla, ¿e gdyby kiedykolwiek zechcia³ opuciæ plantacjê ojca, zawsze bêdzie mile widziany. W d¿ungli panowa³a taka cisza, ¿e Sebastian poczu³ siê nieswojo. Umilk³y pokrzykiwania ptaków. Nie drgn¹³ ¿aden liæ. Ku niebu unosi³y siê potê¿ne s³upy dymu. Kiedy dotar³ na polanê, oceni³ sytuacjê jednym rzutem oka. Nie do wiary. Piêkny z³otow³osy anio³ z Nowej Anglii znikn¹³. Zamiast niego pojawi³a siê brudna istota w ³achmanach. Z³ociste kiedy w³osy teraz by³y szare i brudne; zwisa³y w t³ustych, sko³tunionych str¹kach. Na ¿a³onie obna¿onym ramieniu wi³o siê wyschniête pn¹cze. Patrz¹c na to brudne stworzenie, poczu³ niepohamowan¹ wciek³oæ. Rykn¹³ ze z³oci, zsiadaj¹c z wierzchowca, by chwyciæ j¹ i podtrzymaæ, kiedy siê zachwia³a. Porwa³ j¹ w ramiona i poczu³ falê litoci. Równie sponiewierana pani Quince szybko zda³a mu sprawê z sytuacji i opowiedzia³a o wysi³kach Eleny i Marilyn. Sebastian przygl¹da³ siê zmêczonej twarzy dziewczyny le¿¹cej w jego ramionach. Obejrza³ jej krwawi¹ce d³onie i pokaleczone stopy. Zakl¹³ ze z³oci¹ i oburzeniem. Szybko wyda³ polecenie Jesusowi, który odjecha³ z polany, jakby go goni³y demony. Po up³ywie godziny 115
na polanê przyby³o kilku silnych Indian oraz gospodyni Sebastiana. Sebastian, nie wypuszczaj¹c z ramion Marilyn, wydawa³ rozkazy. Wszyscy s³uchali go z nabo¿eñstwem i szybko wykonywali polecenia. Marilyn u³o¿ono na wozie; pani Quince i Elena wsiad³y do niego o w³asnych si³ach. Sebastian chwyci³ lejce i ruszy³ w stronê swojej plantacji. By³ tak z³y, ¿e chêtnie zabi³by Barona. Jednoczenie doznawa³ jakich nowych, nieznanych emocji. Przypomnia³ sobie, jak matka opowiada³a mu kiedy, ¿e nie ma na wiecie uczucia równie mocnego jak mi³oæ. Sebastian czu³, ¿e w³anie to mu siê przytrafi³o. Bo czym¿e innym mog³o byæ to przepe³niaj¹ce go uczucie? Pragn¹³ zabijaæ i kochaæ, ale nie potrafi³ ani jednego, ani drugiego. Móg³ jedynie kierowaæ tym przeklêtym wozem. Czu³ siê bezsilny. Przez g³owê przemyka³y mu tysi¹ce myli. Od czasu do czasu ogl¹da³ siê za siebie, by rzuciæ okiem na le¿¹c¹ na wozie dziewczynê. Jeszcze raz wspomnia³ matkê i jej m¹dre rady. Nie chcia³ myleæ o mi³oci i o wiêzach, jakie nak³ada³a. Nie chcia³ oddawaæ swej duszy. Chcia³ pozostaæ panem siebie. Jak to powiedzia³a matka? Kochaæ, to znaczy dawaæ z siebie wszystko. Zakl¹³ pod nosem i pogoni³ konie po nierównej drodze. Us³ysza³ jednak jêki dziewczyny, wiêc zwolni³. Kiedy podjecha³ przed dom, wóz otoczy³y kobiety. Odepchnê³y Sebastiana na bok. Z³otow³os¹ dziewczynê wniesiono do domu i zamkniêto mu drzwi przed nosem. Odejd, Sebastianie. Tylko by przeszkadza³! krzyknê³a pani Quince. To zajêcie dla kobiet. Zapal sobie cygaro lub zajmij siê czym innym. Cygaro powtórzy³ Sebastian bezmylnie. Na mi³oæ bosk¹, Sebastianie! Mam ci powtórzyæ, czy mo¿e narysowaæ? krzyknê³a zniecierpliwiona. Kiedy bêdziesz nam potrzebny, zawo³amy ciê. Masz na to moje s³owo. Sebastian s³abo skin¹³ g³ow¹ i us³ucha³ energicznej pani Quince. Poczu³ siê jak ma³y ch³opiec, trzymaj¹cy siê spódnicy matki. Dni wlok³y siê w ¿ó³wim tempie. Marilyn le¿a³a, majacz¹c w gor¹czce. Sebastian by³ wyczerpany fizycznie i psychicznie. Przeby³ wiele kilometrów, spaceruj¹c po werandzie wokó³ domu. Gard³o piek³o go ¿ywym ogniem od niezliczonej liczby wypalonych cygar. Od czasu do czasu oczy zachodzi³y mu ³zami. To od dymu cygar, mówi³ sobie. Opad³ znu¿ony na jeden z trzcinowych foteli i z roztargnieniem g³adzi³ jedwabiste uszy psa, który po³o¿y³ siê u jego stóp. Zwierzê pomrukiwa³o z zadowolenia. Nagle Sebastian uniós³ wzrok i znieruchomia³ 116
na widok kanciastej sylwetki Rosalie Quince. Gwa³townie zerwa³ siê na nogi, przydeptuj¹c ³apê psu, który umkn¹³, skoml¹c z bólu. Rosalie Quince powstrzyma³a umiech. Po raz pierwszy w ¿yciu by³a wiadkiem takiej niezrêcznoci Sebastiana. Najgorsze minê³o, Sebastianie. Gor¹czka nareszcie opad³a. Powiadam ci, Sebastianie, ¿e gdyby jeszcze z³apa³a ¿ó³t¹ febrê, ju¿ by jej nie by³o wród ¿ywych. Nie rozumiem, jakim cudem uniknê³a choroby. Ale jest bardzo wycieñczona. Teraz czeka j¹ rekonwalescencja. A ty, Sebastianie, mo¿esz siê znów spokojnie zaj¹æ plantacj¹. Pani Quince patrzy³a, jak wysoki mê¿czyzna wyrzuca niedopa³ek cygara za barierkê werandy. Przynios³a mi pani dobre nowiny, pani Quince powiedzia³ Sebastian, spogl¹daj¹c na ni¹ pytaj¹cym wzrokiem. Jednak nie mia³ zapytaæ, czy mo¿e zobaczyæ Marilyn. Teraz dziewczynie nie grozi³o ju¿ ¿adne niebezpieczeñstwo, a on bardzo zaniedba³ plantacjê. Umiechn¹³ siê krzywo i zszed³ z werandy. Dzi wieczorem pojedzie do miasta; wróci w po³udnie nastêpnego dnia. Nie mo¿na siê oszukiwaæ. Wyobrazi³ sobie ³zy Aloni na wiadomoæ, ¿e musi zerwaæ ich zwi¹zek. Z³agodzi wstrz¹s obietnic¹ hojnego wynagrodzenia. Nie mia³ zamiaru siê oszukiwaæ. Aloni znacznie bardziej by³a zainteresowana wygodnym ¿yciem ni¿ samym Sebastianem. Marilyn szybko wraca³a do zdrowia. Pani Quince karmi³a j¹ ³y¿k¹, dopóki dziewczyna nie odzyska³a si³. Po dziesiêciu dniach Marilyn wsta³a z ³ó¿ka. Z ka¿d¹ chwil¹ czu³a siê lepiej. Ani razu nie widzia³a Sebastiana. Przyjê³a jego gocinê na czas choroby i teraz pragnê³a mu podziêkowaæ. Zawsze jednak, kiedy mia³a o niego zapytaæ, co stawa³o na przeszkodzie. Pani Quince mia³a doæ rozs¹dku, by o nim nie wspominaæ. Marilyn zastanawia³a siê, dlaczego. Nadszed³ dzieñ poprzedzaj¹cy jej powrót na plantacjê Drzewo ¯ycia. Nadzorca Sebastiana mia³ zabraæ Marilyn wozem, a potem odwieæ pani¹ Quince na jej plantacjê. Marilyn starannie ubiera³a siê do kolacji, maj¹c nadziejê, ¿e zobaczy Sebastiana. Martwi³a siê swoim wygl¹dem. Wci¹¿ by³a blada. Pani Quince przygl¹da³a siê rozbawiona, jak Marilyn uk³ada loki. Kiedy nadesz³a pora kolacji, a Sebastiana wci¹¿ nie by³o. Marilyn poczu³a siê zawiedziona. Nie zjawi³ siê na kolacji! Najwyraniej jej unika. Pani Quince rozgl¹da³a siê niespokojnie. Wygl¹da na to, ¿e zjemy kolacjê same, pani Quince powiedzia³a Marilyn, zmuszaj¹c siê do umiechu. Nie poka¿ê po sobie, ¿e 117
jest mi przykro, pomyla³a ponuro. Ci w gor¹cej wodzie k¹pani Brazylijczycy nie maj¹ dobrych manier. Marilyn poka¿e im, co znaczy dobre wychowanie. Kiedy by³a jeszcze ma³a, ojciec powiedzia³ jej, ¿e gdy kto jej dokuczy, powinna odpowiedzieæ umiechem. To postawi przeciwnika w niezrêcznej sytuacji; przekona siê, ¿e jego z³oliwoci na nic siê nie zda³y. Marilyn stosowa³a siê do rad ojca. Mam wilczy apetyt. Nie mogê doczekaæ siê powrotu do domu szczebiota³a radonie. Ciekawa jestem, co s³ychaæ na naszej plantacji. Bardzo têskniê za Drzewem ¯ycia i za Jamiem. Czy pani wie, co tam s³ychaæ, pani Quince? Mylê, ¿e po powrocie bêdê spêdza³a wiêcej czasu z Jamiem. I z dziewczynkami. Mo¿e bêdê im mog³a pomóc w nauce. Tak, to bardzo dobry pomys³ papla³a bez chwili wytchnienia. Rosy jest taka zdolna i bystra. Wydaje mi siê, ¿e ma tak¿e zdolnoci do rysowania. Widzia³am raz, jak narysowa³a piêkny zamek. Spyta³am j¹, gdzie widzia³a co podobnego, a ona odpar³a, ¿e w jednej z ksi¹¿ek Jamiego. To wspania³e, nie uwa¿a pani? I nie czekaj¹c na odpowied przyjació³ki, trajkota³a dalej. Zwykle rozmowna pani Quince nie mia³a szans wtr¹ciæ ani s³ówka. Od czasu do czasu kiwa³a g³ow¹. Nie usz³o jej uwagi, ¿e wyg³odnia³a rzekomo Marilyn natychmiast odsunê³a talerz. Kiedy kolacja dobieg³a koñca, Marilyn nagle opad³a z si³. Poczu³a, ¿e nie jest w stanie wydusiæ z siebie ani jednego s³owa wiêcej. Dobry Bo¿e, jak pani Quince mo¿e tyle gadaæ? Odsuwaj¹c krzes³o, us³ysza³a kroki na korytarzu. Gor¹cy rumieniec obla³ jej twarz i szyjê. Wiêc jednak! Wreszcie przyszed³! Za póno, ja wychodzê. Marilyn unios³a oczy i na widok wysokiego mê¿czyzny serce zabi³o jej m³otem. Dobry wieczór, panie Rivera odezwa³a siê pierwsza. Cieszê siê, ¿e pana widzê. Chcê panu bardzo podziêkowaæ za to, ¿e goci³ mnie pan w czasie choroby. Jestem panu bardzo wdziêczna powiedzia³a lodowatym tonem. Skinê³a g³ow¹ i z gracj¹ wysz³a z jadalni. Wróci³a do pokoju, który jej przydzielono, opad³a na ³ó¿ko i zala³a siê ³zami. Nie pozwolê, Sebastianie Rivera, ¿eby robi³ ze mnie idiotkê, myla³a. Dlaczego traktowa³ j¹ jak kogo obcego? Marilyn jeszcze nigdy w ¿yciu nie czu³a siê podobnie upokorzona. Pani Quince i Sebastian szli korytarzem. Sebastianie odezwa³a siê pani Quince cierpkim g³osem. Mam ci do powiedzenia tylko tyle, ¿e jeste g³upcem. 118
Sebastian spojrza³ na ni¹ zdumiony. Bo¿e, chroñ mnie przed nieszczêsnymi zakochanymi. Wszyscy jestecie os³ami. K... kto jest zakochany? wyj¹ka³ Sebastian. Kto? Kto? I ty mnie jeszcze pytasz? Nie zachowuj siê, jakby nosi³ krótkie spodenki. Co tu maj¹ do rzeczy krótkie spodenki? mrukn¹³ Sebastian. Kiedy nosi³e krótkie spodenki, mia³e prawo zachowywaæ siê jak dzieciak. Ale tamte czasy dawno minê³y. Teraz nosisz d³ugie spodnie i powiniene siê zachowywaæ jak doros³y mê¿czyzna. Sebastian ruszy³ d³ugim korytarzem, spogl¹daj¹c na w³asne nogi. Nie zdziwi³by siê, gdyby stwierdzi³, ¿e ma na sobie krótkie spodenki. Czu³ siê jak ch³opaczek. Rozgniewany wszed³ do stajni. Mo¿e przeja¿d¿ka w ch³odnym powietrzu nocy pomo¿e mu zebraæ myli. W g³owie k³êbi³o mu siê jak w ulu.
119
12
P
o powrocie Marilyn na plantacjê Drzewo ¯ycia dni p³ynê³y leniwie. Jamie z jakiego niezrozumia³ego powodu unika³ jej. Carla nie by³o widaæ i Elena ostrzeg³a Marilyn, by nie wypowiada³a jego imienia przy Baronie. Natomiast Baron, po wypiciu ca³ego zapasu alkoholu, wyjecha³ do domu w miecie i do tej pory nie wróci³. Lekcji z dziewczynkami nie uda³o siê rozpocz¹æ. Po mierci ma³ej Bridget pozosta³e nie mia³y na nic ochoty. Siedzia³y bez ruchu i wpatrywa³y siê w siebie nawzajem. Nie mia³y siê ani nie bawi³y. Marilyn nie mia³a nic do roboty i nie potrafi³a znaleæ sobie miejsca. Ufa³a, ¿e z czasem wszystko wróci do normy. Gor¹co siê o to modli³a. Pewnego dnia, zmêczona przesiadywaniem na werandzie, postanowi³a przejæ siê po ogrodzie. Patrzy³a na migaj¹ce nad g³ow¹ ptaki, s³uchaj¹c ich piewu i pokrzykiwañ. Nagle jej wzrok przyku³a jaka postaæ. Czy¿by jedna z dziewczynek? Co by tu robi³a? Dziewczynki mia³y teraz sprz¹taæ jej sypialniê; Marilyn s³ysza³a, jak Elena wydawa³a im polecenia. Mo¿e przed prac¹ chcia³y siê trochê pobawiæ w ogrodzie? Ostro¿nie ukry³a siê w krzakach i obserwowa³a postaæ. Zdumiona zamruga³a oczami. Zobaczy³a dziwn¹ scenê. Jamie rzuca³ pi³kê, a Nessie pos³usznie j¹ ³apa³a. Rosy sta³a w milczeniu i przygl¹da³a siê im. Jamie umiecha³ siê uszczêliwiony. Dziewczynki by³y wystraszone. Nagle Jamie chwyci³ Nessie za ramiê. Myla³em, ¿e lubisz graæ w pi³kê! krzykn¹³ rozz³oszczony. 120
Marilyn zlêk³a siê o nie. Co siê dzieje z Jamiem? Na dr¿¹cych nogach wysz³a z ukrycia. Nessie! Rosy! zawo³a³a. Cisza. Szybko wesz³a na ma³¹ polankê i jej wzrok pad³ na trzy postacie, które znieruchomia³y na jej widok. Tu jestecie! krzyknê³a Marilyn. Dziewczynki, Elena was wo³a. Biegnijcie do niej szybko, zanim siê rozgniewa. Marilyn umiechnê³a siê ze smutkiem, patrz¹c, jak pêdz¹ co tchu w stronê domu. Westchnê³a ciê¿ko i spojrza³a na Jamiego, który nerwowo pociera³ d³onie. Zaczê³a iæ, ogl¹daj¹c siê na Jamiego. Ruszy³ za ni¹. Ju¿ ci chyba lepiej, Marilyn powiedzia³ skoro spacerujesz w upalne po³udnie. O, tak, Jamie, czujê siê znacznie lepiej. Ale, prawdê mówi¹c, okropnie siê nudzê. Muszê sobie znaleæ jakie zajêcie. Czy tak bêdzie przez ca³e ¿ycie?, pomyla³a z gorycz¹. Mam wysiadywaæ na werandzie, spaæ, jeæ i czekaæ na nadejcie karnawa³u? Spojrza³a na Jamiego i powiedzia³a gniewnym tonem: Najchêtniej wróci³abym do Nowej Anglii. Dlaczego? zapyta³ Jamie. Nie mam co robiæ w tej g³uszy. Nie mam tu przyjació³ i obawiam siê, ¿e nigdy nie przywyknê do tutejszego piekielnego upa³u. Nie rozumiem wielu spraw zwi¹zanych z plantacj¹ i handlem kauczukiem. Uwa¿am, ¿e powinnam siê wiele nauczyæ, ale twój ojciec chce, ¿ebym pozosta³a ciemna jak tabaka w rogu. Prowadzenie plantacji to ciê¿ka praca, Marilyn. Zgadzasz siê ze mn¹? Pewnie, ¿e siê zgadzam. Ale ty mnie wcale nie s³uchasz, Jamie. Powiedzia³am, ¿e chcê siê dowiedzieæ, na czym polegaj¹ operacje finansowe. A to nie znaczy, ¿e bêdê je sama prowadziæ. Chcê, ¿eby twój ojciec pokaza³ mi ksiêgi rachunkowe dotycz¹ce mego udzia³u. Ale on z jakiego powodu nie chce tego zrobiæ. Czy wiesz, dlaczego nie chce spe³niæ mojej proby ani odpowiadaæ na moje pytania? Jamie tylko wzruszy³ szerokimi ramionami. Nie pytaj mnie o ojca. On siê nie zwierza ani mnie, ani nawet Carlowi. Z czasem doda³ wszystko siê wyjani. Marilyn zadr¿a³a w wilgotnym i upalnym powietrzu. Drêczy³y j¹ jakie z³owrogie przeczucia, których nie potrafi³a wyjaniæ. Szybko spojrza³a na Jamiego, któremu powróci³ ju¿ dobry humor. Umiechn¹³ siê do niej, ale ona wzdrygnê³a siê po raz drugi. 121
Marilyn powróci³a na werandê i upi³a ³yk ciep³ego ju¿ soku. Posz³a do kuchni, by poprosiæ o wie¿y i ch³odny napój. Elena spojrza³a znad potrawy, któr¹ przygotowywa³a. Umiechnê³a siê do Marilyn i zaproponowa³a jej plaster guawy. Marilyn poprosi³a o co do picia. Chcia³abym z tob¹ porozmawiaæ o czym, co mnie niepokoi, Eleno. Gospodyni spuci³a wzrok, a Marilyn zastanawia³a siê, sk¹d Elena wie, jaki temat zamierza³a poruszyæ. Szybko opowiedzia³a, co zobaczy³a na polanie w ogrodzie. Uwa¿am, ¿e dziewczynki nie powinny bawiæ siê z Jamiem. Czy on nie ma nic lepszego do roboty, ni¿ bawiæ siê z dzieæmi? Tutejsze zwyczaje s¹ trochê inne ni¿ te, które panuj¹ w Nowej Anglii. To nie ma nic wspólnego ze zwyczajami, Eleno. To sprawa bezpieczeñstwa dziewczynek. Jamie by³ dzisiaj jaki dziwny. Co by siê sta³o, gdybym go nie zaskoczy³a? Móg³ skrzywdziæ Nessie. Mam nadziejê, Eleno, ¿e porozmawiasz z Jamiem. Nie chcia³abym, ¿eby dziewczynkom sta³o siê co z³ego. Elena przechyli³a g³owê na bok. Porozmawiam z Jamiem, panno Bannon. Oto napój, którego sobie pani ¿yczy³a. Proszê przys³aæ do mnie Jamiego. S¹dzê, ¿e jest na werandzie. Marilyn przekaza³a Jamiemu probê Eleny i usiad³a na fotelu trzcinowym. Przymknê³a znu¿one powieki i marzy³a, by mieæ kogo, z kim mog³aby porozmawiaæ. Nagle trzasnê³y drzwi. Odwróci³a siê zaniepokojona. Na werandê wszed³ Jamie i stan¹³, zaciskaj¹c piêci. By³ bardzo zdenerwowany, pomaszerowa³ w przeciwleg³y koniec werandy, gdzie na barierce ustawi³ swoje wojsko. Nawet nie spojrza³ na dziewczynê. Marilyn patrzy³a z przera¿eniem, jak wysoki muskularny mê¿czyzna od³amuje g³owy drewnianym ¿o³nierzykom. Ma³e g³ówki spada³y na werandê i turla³y siê ze z³owieszczym ha³asem. Jak zahipnotyzowana liczy³a kolejne g³owy. Jamie pracowa³ powoli i metodycznie. Nagle jego furia zaczê³a siê wzmagaæ. Od³amywa³ g³ówki coraz szybciej i szybciej. Marilyn spojrza³a na barierkê. Zosta³o ju¿ tylko kilka zabawek! Za chwilê i one strac¹ g³owy. Dobry Bo¿e! Marilyn zerwa³a siê i pobieg³a do kuchni. Powiedzia³a Elenie, co siê wydarzy³o. Gospodyni by³a wstrz¹niêta. Wybieg³y razem na werandê. Na pod³odze le¿a³y drewniane g³ówki, ale Jamie znikn¹³ bez ladu. Eleno, gdzie s¹ dziewczynki? spyta³a Marilyn. 122
Elena zastanawia³a siê przez chwilê. Moriah jest na górze i sprz¹ta sypialnie. Rosy posz³a do ród³a po wodê, a Nessie wyrzuca mieci. Wysz³y razem. Obie kobiety spojrza³y na siebie. Nie by³y ju¿ pani¹ i s³u¿¹c¹, ale dwiema zaniepokojonymi kobietami. Chodmy, musimy je znaleæ! wykrzyknê³a zdenerwowana Elena. Niech pani idzie ze mn¹, panno Bannon. Pobieg³y do ma³ego róde³ka, a potem na mietnisko. Ani ladu dziewczynek. Wróci³y biegiem do kuchni. Nie by³o tam wiadra z wod¹. Kube³ na mieci tak¿e znikn¹³. Oczy Eleny i Marilyn znów siê spotka³y. Jamie zbieg³ z werandy i pomkn¹³ do stajni. Chcia³ pojedziæ konno, tak jak ojciec. Co z³ego zrobi³, ¿e Elena skarci³a go tak srogo? Na Carla gospodyni nigdy tak nie krzycza³a. Zobaczymy, co powie, kiedy zobaczy ¿o³nierzyki, pomyla³ z gorycz¹. Zez³oci siê jeszcze bardziej. Nie dba³ o to. ¯o³nierzyki nale¿a³y do niego i móg³ z nimi zrobiæ, co tylko zechcia³. Zastanawia³ siê, która z dziewczynek powiedzia³a o grze w pi³kê. I dlaczego gra w pi³kê by³a z³a? Wszystkiemu zawini³a Nessie. Kiedy j¹ dostanie w swoje rêce, da jej porz¹dnego klapsa. Jamie nie lubi³, kiedy Elena gniewa³a siê na niego. Nagle uniós³ g³owê i zobaczy³ Nessie i Rosy, id¹ce w stronê ród³a. Teraz ukarze Nessie za to, ¿e rozgniewa³a Elenê. Przeklête smarkule! Ruszy³ za nimi. Gdy us³ysza³y jego ciê¿kie kroki, zatrzyma³y siê przestraszone i czeka³y, co Jamie im powie. Popatrzy³ badawczo na ich ciemne twarzyczki niepewny, która z nich na niego naskar¿y³a. Która z was rozmawia³a z Elen¹? zapyta³ ostrym tonem. Milcza³y, wpatruj¹c siê w niego przera¿onym wzrokiem. Je¿eli mi nie powiecie, z³ojê skórê wam obu. Nie odzywa³y siê. Ich milczenie jeszcze bardziej rozgniewa³o Jamiego. Rozwcieczony schwyci³ Rosy i przyci¹gn¹³ do siebie. Ju¿ ja ciê nauczê skar¿yæ na mnie, smarkulo! rykn¹³. Jedn¹ rêk¹ trzyma³ dziewczynkê za ramiê, a drug¹ zdzieli³ j¹ w twarz. Rozp³aka³a siê i próbowa³a oswobodziæ siê z mocnego ucisku. Im bardziej siê wyrywa³a, tym bardziej z³oci³ siê Jamie. Jej gwa³towne ruchy doprowadza³y go do szaleñstwa. Zalepiony emocjami, trzyma³ dziewczynkê z ca³ych si³. Jej ruchy wydawa³y mu siê zmys³owo rytmiczne. Poczu³ ogieñ w lêdwiach. Spojrza³ na ma³¹ przera¿on¹ twarzyczkê mokr¹ od ³ez. Poczu³, ¿e do jego oczu tak¿e nap³ywaj¹ ³zy. Co siê z nim 123
dzieje? Ma³a ciemna r¹czka podrapa³a go po twarzy. Zakl¹³, czuj¹c piek¹cy ból. Ogieñ stawa³ siê nie do zniesienia. Jamie rzuci³ Rosy na ziemiê i przygl¹da³ siê jej. Musi uwolniæ ten ogieñ, bo inaczej sp³onie od wewn¹trz. Nachyli³ siê nad przera¿on¹ dziewczynk¹, potkn¹³ siê i upad³ na ni¹, jêcz¹c ekstatycznie. Gdzie w mrocznych zakamarkach jego mózgu pojawi³o siê wspomnienie. Chudy, dwunastoletni Jamie stoi wraz z ojcem w zagrodzie dla koni. Ze stajni dochodzi pokwikiwanie klaczy i parskanie ogiera. Zwierzêta w³anie zaczê³y siê parzyæ. Jamie przypomnia³ sobie cichy miech ojca. Ta klacz krzyczy zupe³nie jak kobieta. Ogier nauczy j¹ zachowania zwróci³ siê do stajennego. Ale klacz nie zamilk³a. Jamie wci¹¿ j¹ s³yszy. A mo¿e to krzyczy Rosy? Wydawa³o siê, ¿e up³ynê³y ca³e wieki, nim podniós³ siê na klêczki. Rozejrza³ siê po pustej polanie i nagle wszystko sobie przypomnia³. Wydawa³o mu siê, ¿e ni³. Poprawi³ na sobie ubranie i ruszy³ w stronê stajni. Dobrze wiedzia³, ¿e kiedy wróci do domu, Elena powita go now¹ bur¹. A zreszt¹ w domu i tak nie by³o co robiæ. Przecie¿ zniszczy³ swoje wojsko. Nie mia³ po co wracaæ do domu. Szybko osiod³a³ klacz. Nie ogl¹daj¹c siê za siebie, wyjecha³ ze stajni i pomkn¹³ w d¿unglê. Nie mia³ zamiaru trzymaæ siê cie¿ek. By³ ju¿ wystarczaj¹co doros³y, by jechaæ, gdzie mu siê spodoba. Nie by³ dzieckiem. Czy¿ nie udowodni³ tego? Zachichota³. A potem przypomnia³ sobie o Elenie i raptownie spowa¿nia³. Poczu³, ¿e koñ zaczyna ponosiæ, wiêc ci¹gn¹³ wodze. Przemawia³ uspokajaj¹co, ale co denerwowa³o wierzchowca. Ach, tak. Wodze. Jamie poluzowa³ wodze. Zwierzê natychmiast stanê³o dêba i Jamie zsun¹³ siê z siod³a, ale nie zd¹¿y³ wysun¹æ lewej stopy ze strzemienia. Koñ bieg³, wlok¹c Jamiego za sob¹. Ch³opak usi³owa³ chwyciæ siê jakiej ga³êzi. Na pró¿no. Zbyt póno spostrzeg³ pn¹cze. Liana owinê³a mu siê wokó³ szyi. Stara³ siê wcisn¹æ rêce w pêtlê. Znowu zbyt póno. Rozleg³ siê g³ony trzask, zag³uszony stukotem koñskich kopyt. Gdzie siê podzia³y? I gdzie jest Jamie? pyta³a Marilyn z niepokojem. Znajdziemy ich, panno Bannon. Niech siê pani nie denerwuje. To szkodliwe w tym upale. Rozdzielimy siê, pani pójdzie cie¿k¹ w lew¹ stronê, a ja obejdê stajnie. Spotkamy siê w domu. Dobrze? 124
Marilyn skinê³a g³ow¹. Sz³a, nawo³uj¹c dziewczynki. Odpowiada³y jej tylko krzyki ptaków. Niemal podskoczy³a, kiedy tu¿ obok rozleg³ siê przeraliwy skrzek. Znów zawo³a³a. ¯adnej odpowiedzi. Skierowa³a siê w stronê ma³ego róde³ka. Ju¿ z daleka widzia³a, ¿e nikogo przy nim nie ma. Skrêci³a w lewo, wci¹¿ g³ono nawo³uj¹c. Nagle, tu¿ obok du¿ego krzaka, spostrzeg³a wielobarwn¹ chustkê Rosy. Podnios³a j¹ z ziemi. Rozejrza³a siê dooko³a i zawo³a³a g³oniej ni¿ dotychczas. Stanê³a, nas³uchuj¹c. Doszed³ do niej jaki dziwny odg³os. Rozsunê³a ga³êzie i spojrza³a w gêstwinê. Zobaczy³a skulone postacie Nessie i Rosy. Patrzy³y na ni¹ dwie pary wystraszonych oczu. Dlaczego nie odpowiada³ycie na moje wo³anie? zapyta³a Marilyn cicho. Szukam was wszêdzie. Milczenie. Chodcie, musimy wracaæ do domu. Zbli¿a siê pora kolacji. Dziewczynki ani drgnê³y. Marilyn pochyli³a siê i przyjrza³a im dok³adniej. Nessie by³a przera¿ona. Rosy, zwykle taka gadatliwa, patrzy³a prosto przed siebie niewidz¹cym wzrokiem. Marilyn poczu³a ucisk w ¿o³¹dku. Przyklêk³a nad Rosy. Rosy, co siê sta³o? Spojrza³a na Nessie. Powiedz mi za¿¹da³a. Dziewczynki milcza³y. Marilyn odsunê³a Nessie. Wydawa³o jej siê, ¿e Nessie os³ania Rosy w³asnym cia³em. Os³ania przed czym? zastanawia³a siê Marilyn. Wziê³a Rosy na rêce i wynios³a z gêstych zaroli na s³oñce. U³o¿y³a na ziemi i uwa¿nie jej siê przyjrza³a. Co z ni¹ by³o nie w porz¹dku. By³a oszo³omiona. Marilyn pomacha³a d³oni¹ przed oczami dziewczynki, ale Rosy nie zareagowa³a. Marilyn poczu³a paniczny strach. W jej mózgu rodzi³a siê straszliwa myl. Nie, to niemo¿liwe. Jamie nie zrobi³by czego takiego. Czy na pewno? Marilyn spojrza³a na Nessie. Powiedz mi, czy Rosy upad³a? Nie odpar³a dziewczynka. W³aciwie Marilyn zna³a odpowied, nie musia³a o nic pytaæ. Nessie! Przyprowad tu Elenê. Dziecko ani drgnê³o. Nessie, s³yszysz mnie? Id natychmiast! Nie Elena. Ty zajmij siê Rosy powiedzia³a b³agalnie Nessie. Marilyn spojrza³a na nieprzytomn¹ dziewczynkê i skinê³a g³ow¹. £agodnie odgarnê³a czarne loki z czo³a dziecka. 125
Nessie, muszê ci powiedzieæ prawdê. Nie wiem, co mogê dla niej zrobiæ. Czy mo¿esz pójæ do stajni i przyprowadziæ konia? Zabiorê Rosy na plantacjê pana Rivery do jej matki. Ciebie tak¿e. Ciebie tak¿e oddam rodzicom. Na tej plantacji nie jestecie bezpieczne. Mo¿esz to zrobiæ, Nessie? Mo¿esz przyprowadziæ mego konia? Przyprowadzê, panno Bannon odpar³a cicho. Wiêc popiesz siê, dziecko! Biegnij! Marilyn mia³a wra¿enie, ¿e up³ywaj¹ ca³e wieki. Siedzia³a na polance, g³adz¹c g³ówkê Rosy i przemawiaj¹c do niej koj¹co. Wreszcie zobaczy³a Nessie prowadz¹c¹ nie jednego, lecz dwa konie. Powiedzia³a pani, ¿e ja te¿ pojadê, prawda, panno Bannon? Marilyn skinê³a g³ow¹. Pomog³a Nessie wsi¹æ na konia. Usadowi³a Rosy na grzbiecie drugiego. Zebra³a spódnicê i usiad³a obok dziecka. Umiechnê³a siê z zadowoleniem; zrobi³a to zrêczniej ni¿ mê¿czyni. Mocno podtrzymuj¹c Rosy, zachêci³a klacz do k³usa. Zastanawia³a siê, czy powinna pojechaæ do Sebastiana, czy do rodziców dziewczynki? Zdecydowa³a siê, ¿e pojedzie wprost do wioski. Sebastian nic by tu nie poradzi³. Dziecko potrzebowa³o matki. Po godzinie jazdy dotar³y na polanê, na której le¿a³a wioska Indian z plantacji Sebastiana. Tak jak poprzednio z chat wybieg³y kobiety, ale ¿adna z nich siê nie odezwa³a. Przez t³um przepycha³a siê wysoka Indianka. Spojrza³a na dziewczynki i wyci¹gnê³a ramiona, aby zdj¹æ Rosy z konia. Z czu³oci¹ przytuli³a dziecko do swojej chudej piersi. Do oczu nap³ynê³y jej ³zy. Podszed³ do niej ogromny mê¿czyzna i wzi¹³ Rosy z r¹k matki. To pewnie ojciec, pomyla³a Marilyn. I wtedy rozleg³ siê gwar. Kobiety wskazywa³y palcami na nogi dziewczynki. Matka spostrzeg³a smugê zaschniêtej krwi, która na ciemnej skórze dziecka by³a s³abo widoczna. Powoli unios³a sukienkê dziewczynki i spojrza³a na mê¿a. Skinê³a g³ow¹. Na polanie zapanowa³a cisza. T³um siê rozpierzch³ i Marilyn pozosta³a sama z Nessie. Nie zwracaj¹c uwagi na z³owró¿bne milczenie, pomyla³a, ¿e Anna ucieszy siê na widok córki. Chod. Pojedziemy do domu. Podwórze by³o puste. To dobrze. Marilyn nie mia³a ochoty spogl¹daæ w twarde, ch³odne, czarne jak wêgiel, oczy Sebastiana, które przewierca³y j¹ na wylot. S³ysz¹c têtent koñskich kopyt, Anna wysz³a przed dom. Spojrza³a na Nessie i, otwieraj¹c ramiona, zbieg³a po schodach. Spojrza³a na Marilyn, która skinê³a g³ow¹. 126
Zostanie z tob¹. Jest twoj¹ córk¹ i jej miejsce jest przy tobie. ¯a³ujê tylko, ¿e nie mog³am ci jej oddaæ wczeniej. Bêd¹ k³opoty, kiedy Baron siê dowie. Masz racjê, Anno. Bêdzie mnóstwo k³opotów. Ale moja w tym g³owa. Nie bój siê. Nikt ci nie odbierze dziecka. Dajê ci moje s³owo. Marilyn schyli³a siê i uca³owa³a ma³¹, ciemn¹ twarzyczkê. Dbaj o mamê, tak jak dba³a o mnie powiedzia³a dziewczynce. Nessie powa¿nie skinê³a g³ow¹. Marilyn pomacha³a im rêk¹ i odjecha³a z podwórza. Nie zauwa¿y³a konia, na którym z przeciwnej strony nadje¿d¿a³ Sebastian. Nie poczu³a na sobie jego têsknego wzroku. Nie us³ysza³a s³ów, którymi gospodyni Sebastiana wychwala³a z³otow³os¹ dziewczynê za to, ¿e odwioz³a jej dziecko. Szczêliwy bêdzie mê¿czyzna, którego ta kobieta zechce polubiæ powiedzia³a zachwycona, tul¹c dziecko w ramionach. Marilyn wróci³a na plantacjê Drzewo ¯ycia. Na jej spotkanie wysz³a Elena. Bêdzie z³a, kiedy jej powiem, pomyla³a Marilyn. Szybko wesz³a na werandê i opowiedzia³a gospodyni, co zasz³o w ci¹gu ostatnich kilku godzin. Elena skinê³a g³ow¹, spogl¹daj¹c na pokiereszowane figurki drewnianych ¿o³nierzyków. Nie mog³a pani zrobiæ nic innego, panno Bannon. Widzia³a pani Jamiego? Marilyn pokrêci³a g³ow¹. Nigdy dot¹d nie wyje¿d¿a³ na tak d³ugo zauwa¿y³a Elena niespokojnym tonem. Ch³opak stajenny powiedzia³ mi, ¿e Jamie wzi¹³ swojego konia. Oznajmi³, ¿e chce siê przejechaæ. Bojê siê, ¿e sta³o mu siê co z³ego. Jeli nawet nie, i tak bêdziemy mieli k³opoty. Sebastian Rivera nie powstrzyma swoich Indian. Zanim minie noc, w d¿ungli poleje siê krew doda³a z³owró¿bnie. Po k¹pieli Marilyn poczu³a, ¿e jest bardzo g³odna. Kiedy jednak podano kolacjê, zupe³nie straci³a apetyt. Rozgarnia³a jedzenie widelcem i skuba³a plasterek guawy. Poprosi³a Elenê o czarn¹ kawê i usiad³a na werandzie w zapadaj¹cym zmierzchu. Smakuj¹c ka¿dy ³yk wonnego napoju, patrzy³a na pochodnie, którymi mê¿czyni owietlali d¿unglê, szukaj¹c Jamiego. Wypi³a drug¹, a potem trzeci¹ fili¿ankê kawy. Nagle uderzy³a j¹ dziwna cisza. Zobaczy³a Indian wracaj¹cych 127
gêsiego do domu. Na ich spotkanie wysz³a Elena. Obie kobiety patrzy³y, jak mê¿czyni uk³adali na werandzie cia³o Jamiego. Potem wyprostowali siê, a ich ciemne, kociste twarze nie wyra¿a³y ¿adnych emocji. Elena uklêk³a i przygl¹da³a siê twarzy Jamiego owietlonej przez pochodnie. Jeden z Indian powiedzia³ co gard³owo i Elena spojrza³a na szyjê ch³opaka. Z nieruchom¹ twarz¹ wyda³a jakie polecenia i Indianie wnieli cia³o Jamiego do domu. Pójdê z tob¹, Eleno zaproponowa³a Marilyn. Nie odpar³a ostro, a potem doda³a ³agodniejszym tonem: Sama zrobiê, co trzeba. Marilyn wróci³a na swój fotel. Napiêcie, które odczuwa³a, zmieni³o siê w parali¿uj¹ce zmêczenie. Podziwia³a hart ducha Eleny. Jednoczenie litowa³a siê nad losem Jamiego, nie mog¹c zrozumieæ jego przemiany. Elena zabra³a siê do pracy nad przygotowaniem Jamiego do wiecznego spoczynku. Jednoczenie rozmyla³a o tym, co nale¿y zrobiæ. Sprowadziæ ojca Johna, zawiadomiæ Barona, nakazaæ Indianom przygotowanie grobu. Spocznie na ma³ej polanie za domem, obok matki, której nie pamiêta³. Elena pochyli³a siê, by umyæ twarz ch³opca. £zy d³awi³y j¹ w gardle. Mi³oæ do Jamiego wype³ni³a pustkê jej ¿ycia, nada³a mu sens. Teraz wróci³a pustka. Ukoñczy³a pracê. Stanê³a obok ³ó¿ka i przyjrza³a siê Jamiemu. Jego podobieñstwo do Carlyle by³o uderzaj¹ce. Carlyle wyszepta³a. Wszystkiemu by³ winien fa³sz Barona. Nigdy nie dopuci³ do siebie myli o u³omnoci syna. Zawsze upiera³ siê, ¿eby traktowano Jamiego jak mê¿czyznê, a Elena by³a mu pos³uszna. Ale w g³êbi serca wiedzia³a, ¿e Baron siê myli. Dojrza³e cia³o Jamiego mieci³o w sobie umys³ ma³ego ch³opca. Nie by³o na to rady. Elena podnios³a dzbanek i miednicê. Wychodz¹c, obejrza³a siê, by jeszcze raz popatrzeæ na cia³o. Jej myli uparcie kr¹¿y³y wokó³ Barona. Ju¿ nied³ugo wyszepta³a. Ju¿ nied³ugo, Jamie. Wkrótce bêdê wiadkiem koñca okrutnego panowania Barona. Jego królestwo legnie w gruzach, a on pozostanie tylko pust¹ skorup¹. A ja, Jamie, twoja Elena, zrobiê wszystko, by przyspieszyæ ten upadek. Kiedy koniec nadejdzie, bêdê siê rozkoszowaæ zwyciêstwem, tak jak niegdy upaja³am siê, sypiaj¹c w jego ³o¿u.
128
13
C
arl przygl¹da³ siê piêknej twarzy pogr¹¿onej we nie Alicji i przeklina³ samego siebie za to, ¿e doprowadzi³ ukochan¹ do takiego stanu. Najwa¿niejsze, ¿e Alicja szybko wraca³a do zdrowia; mimo to Carl wci¹¿ czu³ siê winny. Naprawdê nie móg³ obwiniaæ ojca. Gdyby zachowa³ siê, jak przysta³o mê¿czynie i przeciwstawi³ siê Baronowi... By³ jednak s³aby i tchórzliwy. Kiedy przekona³ siê, jak wstrêtne interesy prowadzi jego ojciec, powinien siê zbuntowaæ i postawiæ na swoim. Nie zrobi³ tego i znalaz³ siê w trudnym po³o¿eniu. A kiedy dowiedzia³ siê, ¿e Baron oszuka³ tak¿e nieszczêsnego ojca Alicji, powinien wzi¹æ sprawy w swoje rêce. Prawdziwy cud, ¿e droga Alicja i jej matka nie wini³y Carla. Powiêci ca³e swoje ¿ycie, aby wynagrodziæ im krzywdy wyrz¹dzone przez ojca. Z pomoc¹ Sebastiana Rivery powinno mu siê udaæ. Carl by³ o tym przekonany. Spojrza³ z mi³oci¹ na szczup³¹ dziewczynê. By³a wobec niego taka wyrozumia³a. Powiedzia³a, ¿e nie dba o to, ¿e s¹ bez grosza i bêd¹ musieli ciê¿ko pracowaæ w d¿ungli liczy siê tylko to, by byli razem. Powiedzia³a, ¿e go kocha i pragnie mu daæ silnych synów i piêkne córki, które bêd¹ go kochaæ równie mocno jak ona. Nie mia³a do niego ¿alu o to, jak j¹ potraktowa³. To prawda, jej ojciec umar³ i obie z matk¹ pozosta³y bez rodków do ¿ycia, ale Bóg im to wynagrodzi. Modli³a siê nawet o powrót Carla do domu lub przynajmniej o to, by pogodzi³ siê z ojcem w koñcu Baron bêdzie dziadkiem jej dzieci. Carl poczu³ raptown¹ potrzebê dotkniêcia swojej ukochanej. Chwyci³ jej d³oñ. Alicja otworzy³a oczy i umiechnê³a siê. 9 Duma i intymnoæ
129
Mój drogi, co siê sta³o? Wygl¹dasz na zatroskanego. Zastanawia³em siê w³anie, jak móg³bym ¿yæ bez ciebie. Bêdê codziennie dziêkowa³ Bogu, ¿e nas po³¹czy³. Jeste moj¹ jedyn¹ mi³oci¹ powiedzia³a Alicja z umiechem. Na tym i na tamtym wiecie. Bêdziemy razem bardzo szczêliwi, mój kochany. Powiêcê ¿ycie, by ciê uszczêliwiæ. Jest tylko jedna rzecz, która mo¿e popsuæ nasze szczêcie, Carl, i ty wiesz, co musisz zrobiæ. Nie mogê znieæ myli o tym, ¿e nie pogodzisz siê z ojcem. Spokojnie, mój drogi, wys³uchaj mnie. Musisz przynajmniej spróbowaæ. Jeli twój ojciec nie zmieni zdania, bêdziemy przynajmniej wiedzieli, ¿e próbowalimy. To wszystko, o co ciê proszê. O nic wiêcej nigdy ciê nie poproszê. A teraz, Carl, chcê, ¿eby mi to obieca³. Spojrza³a na niego, a Carl poczu³, ¿e nie potrafi jej niczego odmówiæ. Obiecujê powiedzia³ z umiechem. Ale wiem, ¿e to siê na nic nie zda. Mój ojciec jest nieprzejednany. Uwa¿a, ¿e go zawiod³em. On ciê potrzebuje, Carl. Nawet jeli sam o tym nie wie. Od ciebie zale¿y, czy uwierzy, ¿e ty tak¿e go potrzebujesz. Moja droga, do koñca moich dni nie potrzebujê nikogo innego oprócz ciebie. Alicja unios³a g³owê, by Carl móg³ j¹ poca³owaæ. Spojrzeli na siebie oczyma pe³nymi mi³oci.
130
14
D ni mija³y, a Marilyn czu³a siê coraz bardziej nieswojo. Gdziekolwiek posz³a, trafia³a na Barona. Be³kota³ co, ciskaj¹c w d³oni butel-
kê whisky. Wygl¹da³ jak ob³¹kany. Na szczêcie Moriah tak¿e odesz³a z domu Barona. Marilyn odwioz³a j¹ do matki na plantacjê Sebastiana. By³ trzeci lub czwarty dzieñ po pogrzebie Jamiego. Marilyn stara³a siê nie zwracaæ uwagi na upa³ i siedzia³a na werandzie. Ale Baron usadowi³ siê obok niej i zacz¹³ wyg³aszaæ swoj¹ niekoñcz¹c¹ siê tyradê. Przez ciebie straci³em synów, ty... ty... ty jeste wszystkiemu winna powtarza³ z pijackim uporem. Jeste przyczyn¹ wszelkiego z³a. Jego kiedy twarde stalowoszare oczy by³y teraz przygas³e i za³zawione. Patrzy³y têpo spod ciê¿kich, opuchniêtych powiek. Marilyn spojrza³a na niego z niesmakiem i ju¿ mia³a odpowiedzieæ w podobnym tonie, ale zrezygnowa³a. Odp³ywam st¹d najbli¿szym statkiem, Baronie. Pozbêdzie siê pan mnie. Moi prawnicy bêd¹ z panem w kontakcie i poprowadz¹ moje sprawy powiedzia³a, wstaj¹c z bambusowego fotela. By³o jej ciê¿ko na sercu i mia³a wra¿enie, ¿e w ci¹gu ostatnich kilku miesiêcy przyby³o jej wiele lat. Teraz, kiedy zrujnowa³a wszystko, co by³o mi drogie, zamierzasz st¹d uciec? wrzasn¹³ Baron. Zrujnowa³a mnie. Ju¿ nigdy nie poka¿ê siê w miecie z podniesion¹ g³ow¹. Jeste wszystkiemu 131
winna. Ty i ten bêkart Rivera. Ale ja jeszcze doprowadzê sprawy do porz¹dku. Uniós³ do ust butelkê whisky. Posp³acam d³ugi na swój w³asny sposób. A zap³acicie mi ty i Rivera. Marilyn wyjrza³a z werandy i zobaczy³a nadje¿d¿aj¹cego na koniu Carla. Baron spostrzeg³ go w tej samej chwili. Ten fircyk nie jest ju¿ moim synem powiedzia³ ochryple. Przyszed³e napawaæ oczy nieszczêciem ojca? A gdzie jest twoja ukochana? Dlaczego mi nie odpowiadasz? Carl ze smutkiem spogl¹da³ na ojca. Przyszed³em ci powiedzieæ, ¿e gdyby mnie kiedykolwiek potrzebowa³, jestem niedaleko. Potrzebowa³? Ciebie? Ja nie potrzebujê nikogo! rykn¹³ Baron, a twarz pociemnia³a mu z gniewu. Zejd mi z oczu. Dopóki jeste z t¹ dziewczyn¹, nie masz czego szukaæ w moim domu. W pierwszej chwili Carl skurczy³ siê, s³ysz¹c s³owa ojca. Nagle wyprostowa³ siê i zwróci³ do Marilyn. To nie jest odpowiednie miejsce dla dobrze urodzonej kobiety. Radzê, by wróci³a do Nowej Anglii. On jest... spojrza³ na ojca niebezpieczny. Baron sta³ nieruchomo jak wyciosana w marmurze rzeba i z nienawici¹ patrzy³ na Carla. Marilyn przypomnia³a sobie z³owró¿bne s³owa Barona: Sp³acê d³ugi na swój w³asny sposób i wstrz¹sn¹³ ni¹ dreszcz. Nie mia³a najmniejszych w¹tpliwoci, ¿e Baron zemci siê na niej. Chce mnie zabiæ, pomyla³a. By³a tego pewna. Elena tak¿e. Dlatego wci¹¿ pilnowa³a Barona. Wyjedzie. Spakuje swoje rzeczy i do czasu odp³yniêcia statku zatrzyma siê u pani Quince. Patrzy³a na odje¿d¿aj¹cego Carla, a potem spojrza³a na Barona. Jego oczy znów sta³y siê zimne i twarde jak stal. Wype³nia³y je z³oæ i nienawiæ. Marilyn poczu³a, ¿e jej oczy wyra¿aj¹ podobne uczucia. Wytrzyma³a jego spojrzenie i Baron pierwszy spuci³ wzrok. Pakuj¹c w popiechu rzeczy, Marilyn rozejrza³a siê po pokoju, który by³ jej domem przez... jak d³ugo? Wzruszy³a ramionami. To nigdy nie by³ jej dom. Postanowi³a po raz ostatni objechaæ konno plantacjê. O tej porze Baron z pewnoci¹ by³ ju¿ pijany, wiêc nic jej nie grozi³o. Jeden z Indian pani Quince mia³ przyjechaæ po kufry. Szybko wysz³a z domu.
132
Bez trudu osiod³a³a wielkiego siwka. Spojrza³a na szmaragdow¹ zieleñ d¿ungli. Wiatr rozczesywa³ wielkie paprocie. Drobne kamyki lni³y w jaskrawym s³oñcu. Siwek parskn¹³ niecierpliwie. Marilyn ruszy³a przed siebie. Jej myli b³¹dzi³y i rozwiewa³y siê podobnie jak w³osy na wietrze. Mia³a zamiar jedziæ do po³udnia, a potem zatrzymaæ siê, by przeczekaæ najwiêkszy upa³. Tak samo jak Carl chcia³a byæ z dala od z³ego spojrzenia Barona. Carl powiedzia³, ¿e na plantacji nie jest bezpiecznie. A potem odjecha³ do swojej licznej Alicji. Marilyn dziwi³a siê nag³ej przemianie Carla. Dos³ownie rozkwita³. Marilyn umiechnê³a siê na tê myl. Mi³oæ, to musi byæ cudowne uczucie. Ostro¿nie omija³a zdradliwe pn¹cza. Nie chcia³a, by spotka³ j¹ los Jamiego. Znowu zaczê³a o nim myleæ. Teraz w jasnym wietle dnia mo¿e myleæ spokojnie. Jamie by³ chory. Mia³ umys³ dziecka. Elena wyjani³a jej wszystko w kilku krótkich zdaniach. Teraz wszystko minê³o; nie pozosta³o nic do zrobienia. Kiedy dojedzie na plantacjê pani Quince, wyle list do swoich doradców prawnych w Nowej Anglii. ¯eby wszystko przebieg³o legalnie. Nagle poczu³a przygnêbienie. Bêdzie têskni³a za pani¹ Quince i... bêdzie têskni³a za Sebastianem. Przez pewien czas mia³a nadziejê, ¿e zrodzi siê pomiêdzy nimi romantyczne uczucie. Jednak Sebastian da³ jej do zrozumienia, ¿e do tego nie dojdzie. Najwyraniej wola³ ciemnow³ose kobiety o niadej cerze. Jej jasna karnacja nie by³a w jego typie. Có¿, pomyla³a ze smutkiem, wkrótce mnie tu nie bêdzie. Na tê myl poczu³a jednak skurcz serca. Zakrêci³o jej siê w g³owie. Czy zaczyna padaæ? Rozejrza³a siê. Na zachodzie gromadzi³y siê z³owieszcze chmury. Upa³ by³ przygniataj¹cy. Musi znaleæ jakie schronienie. Widz¹c, ¿e chmury zbli¿aj¹ siê, ponagli³a konia. Zdaje siê, ¿e nadci¹ga jedna z burz, przed którymi przestrzega³a j¹ Elena. W panicznym strachu Marilyn zjecha³a ze cie¿ki. Stwierdzi³a, ¿e znajduje siê w nieznanej okolicy. Zab³¹dzi³a. Marilyn spiê³a konia piêtami. Nagle, z prawej strony, pojawi³y siê ruiny budynku. Wstrzyma³a konia. D¿ungla rozros³a siê, poch³aniaj¹c sczernia³e szcz¹tki okaza³ej budowli. Teraz na pewno ¿y³o tu mnóstwo wê¿y i szczurów. Marilyn potrzebowa³a jednak schronienia przed burz¹. Dom nie mia³ drzwi, wiêc wprowadzi³a siwka do rodka. Po drodze schyli³a siê i podnios³a z werandy gruby kij, aby broniæ siê przed wê¿ami. ¯a³owa³a, ¿e nie ma wiecy. Jaskrawe s³oñce skry³o siê za chmurami. Rozleg³o siê dudnienie grzmotu, a niebo rozdar³ zygzak b³yskawicy. W krótkotrwa³ym b³ysku dostrzeg³a w rogu pomieszczenia 133
co, co dawniej by³o skrzyni¹. Z wyci¹gniêtymi rêkami ruszy³a w jej kierunku. Przysiad³a ostro¿nie, nie wypuszczaj¹c kija. Siedzia³a tak ze dwie godziny. Burza skoñczy³a siê równie nagle, jak siê zaczê³a. W zniszczonym domu zab³ys³o s³oñce i Marilyn rozejrza³a siê po wielkim pokoju. Wygl¹da³ prawie tak samo jak pokój w Casa Grande. Czy¿by to by³ ten stary dom? Chodzi³a z pokoju do pokoju; ruina mia³a identyczny rozk³ad jak obecny dom Barona. Marilyn poczu³a siê nieswojo. Od kiedy pozna³a prawdziw¹ naturê Barona, uwierzy³a, ¿e oskar¿enia pana Quintona nie by³y bezpodstawne. Szybko porzuci³a tê myl. Ju¿ nie w¹tpi³a, ¿e pan Quinton ma racjê, ale myl o ojcobójstwie by³a tak straszliwa, ¿e nie chcia³a jej do siebie dopuciæ. Wyjê³a jedzenie z torby przytroczonej do siod³a i usiad³a na skrzyni. Posila³a siê, b³¹dz¹c wzrokiem po pokoju. Co tu by³o dziwnego. Ale co? Nie by³o mebli; brakowa³o cian. Zosta³y tylko zwêglone belki. Jedz¹c kanapkê z serem, uwiadomi³a sobie, ¿e nie chodzi tu o brak mebli i cian. Spojrza³a pod nogi. Nie chodzi³o równie¿ o pod³ogê. Podnios³a g³owê. Osmalone belki, ale kandelabr wisia³ nienaruszony. Brudne, zakurzone kryszta³ki nadal lni³y w wietle s³oñca. Zastanowi³o j¹, dlaczego go nie zabrano. To w³anie to. To w³anie by³o dziwne wielka kryszta³owa kula, wisz¹ca u sufitu. W³anie to j¹ uderzy³o. Ale dlaczego? Wsta³a i zadar³a g³owê. Co zwróci³o jej uwagê ju¿ wczeniej. Stara³a siê dociec, co to by³o. Obesz³a pokój, ogl¹daj¹c kandelabr pod ró¿nymi k¹tami. Nic nie zauwa¿y³a. Niezadowolona, pomyla³a, ¿e uleg³a z³udzeniu. Wzruszaj¹c ramionami, powróci³a na drewnian¹ skrzyniê. Nagle wsta³a. Zaci¹gnê³a skrzyniê pod kandelabr i wspiê³a siê na ni¹. Staj¹c na palcach, dotknê³a kandelabru. Odchyli³a g³owê i przyjrza³a mu siê uwa¿nie. Jest! S³oñce przewietli³o kryszta³ow¹ kulê i Marilyn dostrzeg³a co czerwonego. Wsunê³a d³oñ do rodka i wyjê³a czerwon¹ ksiêgê w oprawie z cielêcej skóry. Podniecona zesz³a ze skrzyni i zaczê³a szybko j¹ wertowaæ. By³ to dziennik Carlyle Newsomea Seniora ojca Barona. Ale dlaczego ukry³ swój dziennik w kandelabrze? Szybko kartkowa³a ksiêgê. Pismo by³o drobne, ale Marilyn mog³a odczytaæ wiêkszoæ zapisków. Zadziwiaj¹ce, ¿e ksiêga pozosta³a niezniszczona. 134
Marilyn usiad³a na skrzyni i zaczê³a czytaæ. Na pocz¹tku opisano historiê plantacji. By³a rozwlek³a i nudna. Czyta³a jednak uwa¿nie. Wreszcie dotar³a do zdañ: Mój syn, Carlyle, rozczarowa³ mnie. S¹dzê, ¿e pope³ni³em b³¹d, wysy³aj¹c go z domu. Powróci³ ani trochê nie zmieniony. Jest dla mnie prawdziwym utrapieniem.
Marilyn pominê³a kilka zdañ, nie maj¹cych wiêkszego znaczenia. A potem przeczyta³a: Uzna³em, ¿e wobec pogarszaj¹cego siê stanu zdrowia, muszê przed mierci¹ podj¹æ decyzje w kilku wa¿nych sprawach. Sebastian Rivera jest moim synem. Ukochanym i wyczekiwanym przeze mnie i przez jego matkê. To w³anie ona nie chcia³a, aby nasz tajemny lub wyszed³ na jaw. Tak podpowiada³ jej instynkt Indianki. Powiedzia³a, ¿e nasze ma³¿eñstwo mo¿e zniszczyæ mi ¿ycie. Obawiam siê, ¿e pos³ucha³em jej z mi³oci. Kaza³a mi przysi¹c, ¿e Sebastian nigdy nie dowie siê z moich ust, ¿e jest moim synem. I nie dowiedzia³ siê. Jutro pojadê do Manaus i zostawiê akt lubu u mego doradcy prawnego, aby w razie mojej mierci Drzewo ¯ycia sta³o siê w³asnoci¹ Sebastiana, który nosi panieñskie nazwisko swojej matki. Carlyle okaza³ siê z³ym cz³owiekiem. Jego brak poszanowania dla ludzkiego ¿ycia zadziwia mnie. Mimo ¿e czêsto go ostrzega³em i poucza³em, sposób, w jaki traktuje Indian i Murzynów, nie zmieni³ siê. Kiedy w koñcu splami³ swe rêce krwi¹ cz³owieka i uzna³, ¿e post¹pi³ s³usznie, straci³em cierpliwoæ. Wyrzek³em siê Carlyle i jestem bardzo zasmucony. Wszystkie moje nadzieje dotycz¹ce Brazylii wi¹¿ê z Sebastianem. Mam nadziejê, ¿e jego matka dobrze go wychowa³a i uczyni³a wra¿liwym na ludzkie cierpienie. Mój stary przyjaciel, Farleigh Mallard, który zna prawdê, powiedzia³ mi, ¿e dostrzega w Sebastianie zalety, które pozwol¹ mu zrealizowaæ moje nadzieje. Domys³y na temat Sebastiana i jego matki, dotycz¹ce starego Farleigha, sprawi³y mu wielk¹ przyjemnoæ. Ludzie oczywicie s¹dz¹, ¿e skoro moja ¿ona jest gospodyni¹ w domu Farleigha, na plantacji Regalo Verdad, to on jest ojcem Sebastiana. Dzi wieczorem spotkam siê z Carlylem, aby poinformowaæ go o wszystkim. Kiedy odejdê, drogi Sebastianie, a Ty odnajdziesz ten dziennik, chcê, ¿eby wiedzia³, ¿e kocha³em Ciê, jak tylko ojciec potrafi kochaæ swego syna. Równie mocno kocha³em Twoj¹ matkê. Jeste krwi¹ z mojej krwi i koci¹ z moich koci. Zosta³e zrodzony z mi³oci, która po³¹czy³a 135
mnie i Twoj¹ matkê. Patrzy³em, jak wyrasta³e z ch³opca na m³odego mê¿czyznê. Patrzy³em, jak radzi³e sobie ze wszystkimi przeszkodami, które stawa³y na Twojej drodze. I dlatego, Synu, jestem z Ciebie dumny. Têskni³em za tym, by Ciê przytuliæ i wyznaæ, ¿e jestem Twoim ojcem. Ale co siê sta³o, to siê nie odstanie. Teraz nadszed³ czas, abym naprawi³ swoje b³êdy.
Marilyn unios³a g³owê znad dziennika. Zdawa³o jej siê, ¿e us³ysza³a jaki dwiêk. Dosz³a do wniosku, ¿e to jakie zwierzê. Wróci³a do lektury, której pozosta³o ju¿ niewiele. W koñcu moje najskrytsze marzenie siê urzeczywistni. Sebastian zostanie moim dziedzicem, mimo ¿e jest m³odszym synem. Powzi¹³em tê decyzjê i uwa¿am, ¿e jest s³uszna. Podczas mojej ostatniej wizyty u lekarza, dowiedzia³em siê, ¿e mieræ jest blisko. Mam nadziejê, ¿e poczeka na mnie jeszcze jeden dzieñ. W przeciwnym razie Carlyle odziedziczy Drzewo ¯ycia, a Sebastian nigdy nie dowie siê prawdy.
Tutaj dziennik siê koñczy³. Marilyn przejrza³a uwa¿nie pozosta³e strony. By³y puste. A wiêc stary Baron musia³ umrzeæ, zanim doprowadzi³ sprawy do koñca. Albo kto dopomóg³ mierci. O, znowu ten dwiêk! Marilyn wyprostowa³a siê i nas³uchiwa³a. Znowu. Nagle w wejciu spostrzeg³a jak¹ postaæ. Olepiona przez s³oñce nie mog³a jej rozpoznaæ. Intruz wszed³ do rodka, trzymaj¹c w d³oni rewolwer. Baron. Marilyn wstrzyma³a oddech. ledzi³ mnie pan? Czego pan chce ode mnie? Owszem, ledzi³em ciê. Chcê tego, co trzymasz w rêkach. Od bardzo dawna szukam tego dziennika. Nie mia³em spokoju, odk¹d dowiedzia³em siê o jego istnieniu. Oddaj mi go rozkaza³ w³adczym tonem. Marilyn dowiedzia³a siê w³anie, ¿e podejrzenia pana Quintona by³y uzasadnione. Nie! krzyknê³a. Ten dziennik nale¿y do Sebastiana! S¹ tu s³owa skierowane do niego. Pañski ojciec pragn¹³, by Sebastian je przeczyta³. Póki ¿yjê, nie oddam go panu! W takim razie musisz zgin¹æ powiedzia³ Baron lodowatym tonem i wycelowa³ w ni¹ rewolwer. Marilyn wiedzia³a, ¿e Baron nie ¿artuje. Nagle zamachnê³a siê i wyrzuci³a czerwon¹ ksi¹¿kê przez otwór po drzwiach, w gêste zarola. Baron spojrza³ w kierunku lec¹cej ksi¹¿ki. Marilyn szybko schyli³a siê 136
po gruby kij, le¿¹cy u jej stóp. Cisnê³a nim z si³¹, o jak¹ nigdy by siê nie podejrzewa³a. Rewolwer wypad³ z d³oni Barona. Spojrza³ na ni¹ z dzik¹ wciek³oci¹. Twarz wykrzywi³ mu grymas, a rumiana cera sp¹sowia³a. Nie móg³ z³apaæ oddechu. Dzia³o siê z nim co bardzo z³ego. Marilyn patrzy³a z przera¿eniem, jak Baron pada. To udar, pomyla³a Marilyn. Muszê mu pomóc. Pozostawi³a go w ruinach i ruszy³a na poszukiwanie konia Barona. Jad¹c po ladach kopyt, wkrótce znalaz³a siê w pobli¿u plantacji Sebastiana. Spiê³a konia obcasami i wjecha³a prosto na podwórze. Wstrzyma³a konia i zawo³a³a Sebastiana, który s³ysz¹c jej niecierpliwe okrzyki, natychmiast wyszed³ z domu. Marilyn opowiedzia³a mu szybko o Baronie. Nie wspomnia³a jednak o dzienniku. Bêdzie na to czas póniej. Sebastian wezwa³ swego nadzorcê i nakaza³ mu jechaæ za nim na wozie. Marilyn wskoczy³a na siwka i razem z Sebastianem wróci³a do spalonego domu ojca Sebastiana. W czasie gdy dwaj mê¿czyni dwigali nieruchome cia³o Barona, Marilyn szuka³a w poszyciu czerwonego dziennika. Namaca³a such¹ spêkan¹ skórê i odetchnê³a z ulg¹. Ukry³a ksi¹¿kê i powróci³a w chwili, gdy kierowany przez nadzorcê wóz odje¿d¿a³ sprzed spalonego domu. Marilyn wsiad³a na swego konia. Spojrza³a na Sebastiana. On tak¿e na ni¹ patrzy³. Dziêkujê za pomoc powiedzia³a cierpkim tonem Marilyn, wypatruj¹c ladu uczucia na twarzy ukochanego. Tak, kocha³a go. Pokocha³a go, zanim znalaz³a pamiêtnik starego Barona i dowiedzia³a siê, kto jest jego ojcem. Ale jego pochodzenie nie mia³o dla Marilyn znaczenia. Tak samo, jak nie przejmowa³a siê tym, ¿e Sebastian utrzymywa³ kobietê w swoim miejskim domu. Liczy³o siê tylko to, ¿e go kocha³a. Sebastian spojrza³ na dziewczynê. Przyjecha³a do niego po pomoc i zawo³a³a go po imieniu. Chyba by³ szalony, s¹dz¹c, ¿e ma to jakie szczególne znaczenie. Potrzebowa³a tylko jego pomocy. Czu³, ¿e kocha tê z³otow³os¹ dziewczynê, której obecnoæ rozwietla³a d¿unglê. Nie wiedzia³, co ma jej powiedzieæ. Krew w jego ¿y³ach burzy³a siê i styg³a na przemian. Pragn¹³ jej teraz i na jutro, i na pojutrze, i na ka¿dy dzieñ ¿ycia. Najwyraniej ona uwa¿a³a, ¿e zwi¹zek z bêkartem jest poni¿ej jej godnoci. Uwa¿aj, Sebastianie, myla³ z gorycz¹, aby nic ci siê nie wymknê³o. Nie pozwól, by siê zorientowa³a, ¿e ci na niej zale¿y. W ten sposób nie pozwolisz, ¿eby ciê zrani³a. Spojrza³ na ni¹ obojêtnie. 137
Skoro ju¿ mnie pani nie potrzebuje, panno Bannon, wrócê na swoj¹ plantacjê. Jeli kiedykolwiek znajdzie siê pani w opa³ach, mo¿e pani na mnie liczyæ powiedzia³ opanowanym g³osem. Dziêkujê, panie Rivera odpowiedzia³a równie cierpko. Ale w¹tpiê, by dosz³o do takiej sytuacji. Zdecydowa³am siê wróciæ do Nowej Anglii. Mówi¹c to, odczuwa³a niemal fizyczny ból i natychmiast po¿a³owa³a swych s³ów. Nie chcia³a wracaæ do Nowej Anglii. Chcia³a zostaæ tu, w Brazylii, choæby po to, ¿eby widywaæ czasem tê drog¹ twarz, chocia¿ raz w roku, podczas karnawa³u, znaleæ siê w jego ramionach. S³ysz¹c o jej zamierzonym wyjedzie, Sebastian poczu³, ¿e wiat usuwa mu siê spod nóg. Nie móg³ wymówiæ s³owa. Marilyn wyci¹gnê³a ku niemu rêkê. Niech pan to wemie powiedzia³a. To nale¿y do pana. Przynajmniej tak by³o zaplanowane. Przepraszam, ¿e przeczyta³am. Nie wiedzia³am, ¿e to pamiêtnik pana ojca. Omal nie zginê³am, broni¹c tej ksi¹¿ki. Dajê j¹ panu, panie Rivera powiedzia³a ze smutkiem. Mylê, ¿e znajdzie pan w niej pocieszenie! Oddajê panu pañskie ¿ycie. Szybko ujê³a wodze siwka i ponagli³a go do galopu. Po jej policzkach ³zy p³ynê³y niepohamowanym strumieniem. Do diab³a z nim! Do diab³a! krzyknê³a, znalaz³szy siê z dala od Sebastiana. Wóz z nieruchomym Baronem zajecha³ przed dom. S³ysz¹c turkot kó³, Elena wysz³a na werandê. Kiedy Jesus uniós³ Barona, Elena podbieg³a i spyta³a, co siê sta³o. Bardzo przejêta, popêdzi³a do domu, aby przygotowaæ ³ó¿ko Barona. Mija³y dni, Baron trwa³ na granicy ¿ycia i mierci, Elena czuwa³a przy nim. Marilyn wróci³a, aby jej pomagaæ. Przygotowywa³a posi³ki, pra³a, dogl¹da³a wszystkich prac domowych. Nadzorca plantacji Barona wielokrotnie przyje¿d¿a³, aby zapytaæ o zdrowie pana. Na skraju polany okalaj¹cej dom, przesiadywa³a gromadka Indian i Murzynów, piewaj¹c ¿a³obne pieni, które zasmuca³y Marilyn. piewaj¹ tak wtedy, kiedy czuj¹, ¿e ich pan umiera powiedzia³a Elena. Widz¹c pe³en niedowierzania wzrok Marilyn, doda³a: Tak, wiem. Po wszystkich niegodziwociach, które wycierpieli, pomimo nêdzy i niewoli. Jednak to jest ich pan, wiêc jeli go nawet nie 138
kochaj¹, to z pewnoci¹ go szanuj¹. Nie³atwo zas³u¿yæ na mi³oæ, panno Bannon. Elena mia³a smutne oczy, ale czasem pojawia³y siê w nich tak¿e przeb³yski niepokoju i dziwnego zadowolenia. Dni mija³y. Baron odzyskiwa³ si³y, chocia¿ lekarz zapowiedzia³, ¿e lewa strona cia³a pozostanie sparali¿owana. Elena ucieszy³a siê z diagnozy. Strach w jej oczach zgas³. Marilyn znów zaczê³a myleæ o pakowaniu kufrów i powrocie do Nowej Anglii. W dniu wyjazdu po raz ostatni wesz³a do sypialni Barona. Baron spoczywa³ na szezlongu, zrezygnowa³ z wygód ³ó¿ka. Dobry znak, pomyla³a Marilyn, upór wiadczy o powrocie do zdrowia. Od czasu ataku bardzo siê postarza³. Zmarszczki na jego twarzy pog³êbi³y siê, ale oczy pozosta³y ¿ywe. Wróci³ nawet ich dawny blask. Elena udowodni³a swoj¹ bieg³oæ w pos³ugiwaniu siê brzytw¹. Baron by³ g³adko ogolony, pozosta³y tylko jego w¹siki. Ciemny odcieñ bordowego szlafroka sprawia³, ¿e jego twarz wydawa³a siê jeszcze bledsza. Kiedy odwróci³ g³owê w stronê Marilyn, dziewczyna spostrzeg³a zmiany, jakich dokona³ udar. Lewa powieka i lewy k¹cik ust opad³y, lewe ramiê spoczywa³o bezw³adnie na piersi. Marilyn poczu³a lekk¹ odrazê na widok bladej i pozbawionej ¿ycia d³oni. Baron umiechn¹³ siê krzywo i na jego twarzy zamajaczy³o ulotne wspomnienie dawnej urody. Zdaje siê, ¿e zawdziêczam ci ¿ycie. Ze wstydem przyznajê, ¿e zrobi³a dla mnie wiêcej, ni¿ ja uczyni³bym dla ciebie. Mówi³ be³kotliwie, prawie niezrozumiale. Ale chyba nie zdawa³ sobie z tego sprawy. Nie musi mi pan dziêkowaæ. Ka¿dy na moim miejscu zrobi³by to samo. Baron chcia³ co odpowiedzieæ, ale Marilyn go uspokoi³a. Nie ma pan powodów do niepokoju, panie Newsome. Po krótkim pobycie u pani Quince wracam do Nowej Anglii. Nie bêdê siê domaga³a sprawozdania ze stanu maj¹tku. I wie pan co? Dziennik pañskiego ojca odda³am pañskiemu bratu, panu Riverze. Teraz od niego zale¿y, jak bêdzie zarz¹dzaæ Drzewem ¯ycia. Pan Rivera jest dobrym i uczciwym cz³owiekiem. Jestem pewna, ¿e potraktuje pana sprawiedliwie. Ja tak¿e jestem tego pewny uda³o siê wykrztusiæ Baronowi. ¯egnam pana, panie Newsome. Baronie. 139
Na dwiêk tego tytu³u twarz Barona pojania³a. ¯egnam pani¹, panno Bannon. Marilyn wysz³a z pokoju i natknê³a siê na Elenê, stoj¹c¹ za drzwiami. Baron wygl¹da znacznie lepiej. Z ca³¹ pewnoci¹ to zas³uga twoich starañ. O, tak. Mam nadziejê, ¿e bêdzie mu siê polepsza³o. Wkrótce wyjadê, Eleno powiedzia³a Marilyn cicho. Mam nadziejê, ¿e pozostanê w twojej pamiêci jako przyjació³ka. Tak jak ty w mojej. Jestem pani przyjació³k¹, panno Bannon. Przepraszam za moje zachowanie po pani przyjedzie. Marilyn unios³a d³oñ. Proszê, Eleno. Zbyt wiele prze¿y³ymy razem, by wypowiadaæ niepotrzebne s³owa. Objê³a szczup³¹ i wysok¹ gospodyniê, a potem wróci³a do pakowania. Elena wesz³a do pokoju chorego, by sprawdziæ, czy nie chce wody i czy nie jest g³odny. Baron le¿a³ nieruchomo na szezlongu. Elena uzna³a, ¿e rozmowa z Marilyn tak go zmêczy³a, ¿e usn¹³. Kiedy zasuwa³a zas³ony, us³ysza³a, ¿e Baron siê poruszy³. Natychmiast zacz¹³ jej ur¹gaæ. Ty kocista szkapo, niedobrze mi siê robi, kiedy patrzê na twoje czarne suknie i g³adko ulizane w³osy uda³o mu siê wyj¹kaæ. Wstrz¹niêta jadowitymi s³owami Elena odwróci³a siê. Baron by³ niepoprawny. Id na polanê i przyprowad mi jakie ³adne m³ode dziewczyny, ¿eby przyozdobi³y mój pokój. Nie chcê, ¿eby mi przypominano, ¿e jestem stary, a ty wci¹¿ mi o tym przypominasz. Ile masz lat? Trzydzieci piêæ? Jak na mój gust jeste o wiele za stara. Ale pamiêtam, ¿e kiedy by³a m³oda i piêkna, Eleno... m³oda i piêkna. Jego oczy zab³ys³y w sposób, który sprawia³, ¿e zawsze przechodzi³y j¹ ciarki na wspomnienie dawno minionych chwil. Nie odzywaj¹c siê, wysz³a z pokoju. Kiedy zamyka³a za sob¹ drzwi, dosz³y j¹ ochryp³e s³owa: Stara wiedma, czarna wrona. Id¹c zdecydowanym krokiem, minê³a na korytarzu Marilyn, która spojrza³a na ni¹ z ciekawoci¹. Nie doczekawszy siê ¿adnych wyjanieñ, dziewczyna wysz³a na werandê, ¿eby zaczekaæ na wóz, którym mia³y pojechaæ jej kufry. Po chwili do pokoju Barona wróci³a Elena. Przesz³a zadziwiaj¹c¹ metamorfozê. Zdjê³a ponur¹ czarn¹ sukniê i w³o¿y³a d³ug¹ pow³óczyst¹ 140
spódnicê i krótkie, barwne bolerko, jakie czêsto nosi³y Indianki. Czas obszed³ siê z ni¹ ³askawie. Jej szczup³a talia pozosta³a wdziêczna jak u m³odej dziewczyny, drobne piersi zachowa³y jêdrnoæ i miêkko uwypukla³y lekk¹ tkaninê bolerka. Zanim otworzy³a drzwi, przystanê³a na chwilê. Powolnym ruchem wyci¹gnê³a spinki i uwolni³a gêste jedwabiste czarne w³osy; potrz¹sa³a g³ow¹, a¿ sp³ynê³y poni¿ej pasa. Powoli, cicho otworzy³a drzwi. Wesz³a do mrocznego pokoju i chrapliwym g³osem wymówi³a imiê, które znali tylko oni. Baron spojrza³ na ni¹ i wyda³o mu siê, ¿e ni. Sta³a nieruchoma w pó³mroku, unosz¹c szczup³e ramiê powitalnym gestem, a na jej ustach b³¹ka³ siê tajemniczy umiech. Baronowi wyda³a siê równie piêkna, jak za m³odu. Kremowa skóra wabi³a mêsk¹ d³oñ. Wdziêczne kszta³ty obiecywa³y namiêtne spe³nienie. Znów by³a m³od¹ dziewczyn¹, a on... Jego wzrok powêdrowa³ ku toaletce. Zobaczy³ w³asne odbicie w lustrze. To by³ wstrz¹s. Na szezlongu le¿a³ kaleki starzec, który nigdy nie zazna rozkoszy, jakie obiecywa³a zmys³owa wizja. Zrozumia³, jak przewrotny okaza³ siê los po latach nieodwzajemnionej mi³oci, któr¹ darzy³a go Elena. Poczu³ skruchê z powodu swoich uczynków, a zw³aszcza radoci, jak¹ czerpa³ z poni¿ania jej i obrzucania obelgami. Zda³ sobie sprawê, ¿e ¿adne b³agania nie pomog¹ i Elena nigdy mu nie wybaczy. Zostanie przy nim jako s³u¿¹ca, ale nie bêdzie wiêcej kochank¹. I zostaj¹c z nim, wymierzy mu najsro¿sz¹ z kar. Bêdzie go uwodziæ i kusiæ, a on nie bêdzie móg³ jej sprostaæ jako mê¿czyzna. Bêdzie znosiæ jego z³e humory ze spokojnym umiechem. I bêdzie go mia³a w swojej mocy. Oto, jaka spotka go kara. Dlaczego? zdo³a³ zapytaæ. Elena wyprostowa³a siê dumnie i spojrza³a na Barona rozjarzonymi oczyma. D³ugo milcza³a, zanim odpowiedzia³a. Kiedy siê odezwa³a, jej s³owa tak go zaskoczy³y, ¿e w pierwszej chwili nie zrozumia³ ich znaczenia. Za Jamiego. Stara³ siê uchwyciæ sens jej s³ów. Elena wyjrza³a spoza firanek. Patrzy³a, jak przed dom zaje¿d¿a Sebastian. Umiechnê³a siê z zadowoleniem, cieszy³a siê ze wzglêdu na Marilyn. Sebastian wspomina³ dzieñ, w którym Marilyn wrêczy³a mu dziennik, mówi¹c: oddajê panu pañskie ¿ycie. Zsiad³ wtedy z konia i usiad³ na ziemi, ¿eby przeczytaæ oprawione w czerwon¹ skórê zapiski. Dlaczego Marilyn s¹dzi³a, ¿e dziennik 141
starego Barona Newsomea da ¿ycie bêkartowi, Sebastianowi Riverze? Ale skoro ju¿ zacz¹³ czytaæ, równie dobrze mo¿e skoñczyæ. Czyta³ powoli i uwa¿nie. A potem przeczyta³ jeszcze raz, tym razem na g³os, tak, aby s³ysza³a go d¿ungla i wszystkie zwierzêta. Marilyn mia³a racjê; odda³a mu ¿ycie. Co jeszcze powiedzia³a? ¯e omal nie straci³a ¿ycia, broni¹c tej ksi¹¿ki? Tak! Jego nadzorca pokaza³ mu pistolet. Sebastian zblad³ i zakrêci³o mu siê w g³owie. Czy to znaczy, ¿e ryzykowa³a w³asne ¿ycie, by uratowaæ dla niego ten dziennik? Musi co zrobiæ. Ale co? Wsiad³ na konia i wróci³ na plantacjê Dar Prawdy. Nagle uderzy³a go trafnoæ tej nazwy. Stary Farleigh Mallard nigdy mu nie wyjani³ jej znaczenia. A potem Marilyn by³a bardzo zajêta z powodu nag³ej choroby Barona. Nie potrzebowa³a Sebastiana. Nie, tym razem poczeka na odpowiedni¹ chwilê, kiedy Marilyn odpocznie, kiedy sytuacja w Drzewie ¯ycia wróci do normy. Do tego czasu ¿ycie Sebastiana bêdzie mêk¹, dopóki nie dowie siê, co zrobi Marilyn, kiedy us³yszy, co ma jej do powiedzenia. A teraz jest tutaj, a ona siedzi na werandzie, jakby ca³y ten czas czeka³a na Sebastiana. Szybko pokona³ dziel¹c¹ ich przestrzeñ i stan¹³ naprzeciw z³otow³osej dziewczyny. Podnios³a zdziwiony wzrok, a w jej oczach zab³ys³o jakie nieznane wiat³o. Kocham ciê wyb¹ka³ Sebastian. C... co? wyj¹ka³a Marilyn zdumiona. Powiedzia³em, ¿e ciê kocham. Chcê, ¿eby zosta³a moj¹ ¿on¹. Podj¹³e decyzjê po czy przed przeczytaniem dziennika? Pokocha³em ciê, zanim przeczyta³em dziennik. Ale myla³em, ¿e nie zechcesz mnie polubiæ, bo nie pozwoli ci na to wychowanie, które otrzyma³a w Nowej Anglii. A kiedy przeczyta³em dziennik, uzna³em, ¿e mam takie same prawo jak ka¿dy inny, by prosiæ damê o rêkê. Nie pomyla³e, ¿e nale¿y pozostawiæ decyzjê damie? C... coo? teraz zaskoczony by³ Sebastian. Dlaczego nie pozwoli³e mi zadecydowaæ? Nie spêdzi³am ¿ycia pod kloszem, panie Rivera. Zak³opotany Sebastian nie wierzy³ w³asnym uszom. Co by powiedzia³a? Marilyn udawa³a, ¿e siê namyla. 142
Có¿, panie Rivera... Tak? Có¿, powiedzia³abym: Najwy¿szy czas! Zerwa³a siê z fotela. Och, Sebastianie! Pokocha³am ciê od pierwszego wejrzenia. Nie wiedzia³e? Sebastian sk³oni³ siê z galanteri¹ i zamkn¹³ z³otow³os¹ dziewczynê w ramionach. Poczu³a, ¿e to jej miejsce. Sebastian dziwi³ siê cudownemu ciep³u, które na niego sp³ynê³o. I ¿eby nasze dzieci by³y równie cudowne jak ich matka powiedzia³, spogl¹daj¹c g³êboko w z³ote oczy Marilyn.
143