Proszę o chomikowanie pliku, a nieProszę o chomikowanie pliku, a nie "przywłaszczanie" go sobie – dziękuję"przywłaszczanie" go sobie – dziękuję ♛♛ Tłu...
7 downloads
26 Views
1MB Size
Proszę o chomikowanie pliku, a nie "przywłaszczanie" go sobie – dziękuję
♛ Tłumaczyły: CandyAga, mckaty, Martinaza Betowały: bacha383, Ma_cul DD_TranslateTeam Przeczytał Przeczytałeś /łaś ? Podziel się się wraż wrażeniami w komentarzu :) The Queen – premiera oficjalna 2 grudnia
Polub nas na facebooku tam zawsze znajdziesz najświeższe informacje o trwających i planowanych tłumaczeniach
Druzyna_Dobra nasz inny chomik zajmujący się tłumaczeniem dzieł Cassandry Clare
Rozdział 1 1
Marina & The Diamonds - Girls (Calm Down)
Byłyśmy w salonie, gdzie odbywała się lekcja etykiety, kiedy przez okna zaczęły wpadać cegły. Elise natychmiast rzuciła się na ziemię i z płaczem zaczęła się czołgać się w stronę bocznych drzwi. Celeste wrzasnęła piskliwie i pobiegła na tył sali, uciekając przed kaskadą sypiącego się szkła. Kriss chwyciła mnie za ramię, po czym ciągnąc się wzajemnie, biegiem pokonałyśmy drogę do wyjścia. - Pospieszcie się, panie! - krzyczała Silva. W ciągu kilku sekund strażnicy znaleźli się przy oknach i zaczęli strzelać. Odgłosy wystrzałów dzwoniły mi w uszach, gdy uciekałam. Niezależnie od tego, czy przyszliby z bronią palną czy z kamieniami, każdy, kto okazałby choćby najmniejszy przejaw agresji, zostałby zabity. Cierpliwość w stosunku do buntowników się skończyła. - Nienawidzę biegać w tych butach - wymamrotała Kriss, podnosząc z podłogi fałdy falbaniastej sukni i skupiając wzrok na końcu korytarza. - Jedna z nas będzie musiała się do tego przyzwyczaić - powiedziała Celeste dysząc ciężko. Przewróciłam oczami. - Jeśli o mnie chodzi, to codziennie nosiłabym trampki. Mam już 1
Przed każdym rozdziałem znajdziecie piosenkę z naszej własnej playlisty do „The One”, aby jej odsłuchać wystarczy kliknąć na jej tytuł ;)
tego wszystkiego dość. - Mniej gadania, więcej ruchu! - krzyknęła Silva. - Jak dostać się stąd na dół?- zapytała Elise. - A co z Maxonem? - wydyszała Kriss. Silva nie odpowiedziała. Podążyłyśmy za nią przez labirynt korytarzy, szukając drogi do kryjówki i widząc jak strażnicy biegną w przeciwną stronę. Podziwiałam ich i zastanawiałam się, ile odwagi wymagało narażanie się dla bezpieczeństwa innych. Ci, którzy nas mijali byli dla mnie kompletnie nie do odróżnienia, dopóki nie napotkałam spojrzenia wpatrujących się we mnie zielonych oczu.
Aspen
nie
wyglądał
na
przestraszonego,
zaniepokojonego. Pojawił się problem, a on
ani
nawet
na
właśnie szedł, aby go
rozwiązać. Po prostu taki był. Nasz kontakt wzrokowy był krótki, ale wystarczający. Tak to było z Aspenem. W ułamku sekundy, bez użycia słów mogłam mu przekazać: Bądź ostrożny i uważaj na siebie. Nic nie mówiąc odpowiedział: Wiem, po prostu też uważaj na siebie. Bez problemu mogłam się z nim komunikować bez słów, ale niestety nie miałam takiego szczęścia jeżeli chodzi o rzeczy, które mówiłam na głos. Nasza ostatnia rozmowa nie należała do udanych. Miałam wtedy opuścić pałac i poprosiłam go, by dał mi trochę przestrzeni, żebym odpoczęła po Selekcji. Skończyło się na tym, że jednak zostałam i w żaden sposób nie wyjaśniłam mu dlaczego. Może jego cierpliwość i zdolność dostrzegania we mnie tylko tego co najlepsze się skończyła. Jakoś będę musiała to naprawić. Nie mogłam wyobrazić sobie mojego życia bez Aspena. Nawet teraz, gdy miałam nadzieję że Maxon mnie wybierze, świat bez Aspena był przerażający.
- Tu jest! - zawołała Silva, popychając zakamuflowany w ścianie panel. Zaczęłyśmy schodzić po schodach, z Elise i Silvą na czele. - Cholera, Elise, pośpiesz się!- krzyknęła Celeste. Chciałam być zirytowana faktem, że to powiedziała, ale doskonale wiedziałam że wszystkie pomyślałyśmy to samo. Gdy otoczyła nas ciemność, starałam się pogodzić z godzinami, które zmarnuję na ukrywaniu się jak mysz pod miotłą. Szłyśmy dalej ciemnym korytarzem, a odgłosy naszych kroków przytłumiły dobiegające z zewnątrz krzyki. Nagle, tuż za nami, rozległ się męski głos. - Stop! Kriss i ja obróciłyśmy się, patrząc jak uniform mężczyzny stawał się coraz wyraźniejszy, gdy biegł w naszą stronę. - Poczekajcie!- zawołałam do znajdujących się przed nami dziewczyn. - To strażnik. Stałyśmy na schodach, łapiąc oddech. Strażnik w końcu dotarł do nas, ciężko dysząc. - Przykro mi, moje panie. Rebelianci uciekli w chwili kiedy padły strzały. Najwyraźniej nie byli dziś w nastroju na walkę. Silva wygładziła dłońmi ubranie i odezwała się w naszym imieniu. - Czy król uznał, że jest bezpiecznie? Jeśli nie, to stawiasz te dziewczyny w bardzo niebezpiecznej sytuacji. - Kapitan straży opanował sytuację. Jestem pewien, że Jego Wysokość... - Nie mówisz w imieniu króla. Chodźcie, panie, idziemy dalej. - Poważnie? – zapytałam. - Idziemy tam zupełnie bezcelowo.
Silva przewierciła mnie wzrokiem, który sam w sobie mógłby powstrzymać armię rebeliantów, więc zamknęłam usta. Silva i ja zbudowałyśmy swego rodzaju przyjaźń, gdy nieświadomie swoimi dodatkowymi lekcjami pomagała mi odciągnąć uwagę od Aspena i Maxona. Widocznie po moim małym przedstawieniu podczas Raportu kilka dni temu to porozumienie znikło. Zwróciwszy się do strażnika, kontynuowała: - Zdobądź oficjalny nakaz od króla, a wtedy wrócimy. Idziemy dalej, moje panie. Strażnik posłał jej zirytowane spojrzenie i odszedł. Silva nie okazała żadnych wyrzutów sumienia, gdy dwadzieścia minut później przyszedł do nas inny strażnik i powiedział, że możemy udać się na górę. Byłam tak zirytowana tą całą sytuacją, że nie poczekałam ani
na Silvę, ani na inne dziewczyny. Wspięłam się po
schodach i wyszłam z korytarza gdzieś na pierwszymi piętrze i poszłam dalej do mojego pokoju z butami w rękach. Nie widziałam nigdzie moich pokojówek, ale na środku łóżka leżała mała, srebra taca z kopertą. Rozpoznałam pismo May zanim rozerwałam kopertę i zaczęłam czytać. Ames! Zostałyśmy ciociami! Astra jest idealna. Chciałabym, żebyś tutaj była i mogła poznać ją osobiście, ale wszyscy rozumiemy, że musisz teraz przebywać w pałacu. Myślisz, że będziemy mogły się spotkać na Boże Narodzenie? Nie, nie, to za późno! Muszę już iść pomóc Kennie i Jamesowi. Nie mogę uwierzyć, jaka ona jest śliczna! Przesłałam Ci zdjęcie. Kochamy Cię! May
Wysunęłam z koperty lśniące zdjęcie. Poza Kotą i mną była na nim cała rodzina. James, mąż Kenny, cały rozpromieniony, pochylał się nad żoną i córką, miał zapuchnięte oczy. Kenna siedziała wyprostowana na łóżku, trzymając małe różowe zawiniątko, wyglądając zarówno na zachwyconą i zmęczoną. Mama i tata promienieli z dumy, a entuzjazm May i Gerarda aż bił ze zdjęcia. Oczywiście Kota, niezależnie od sytuacji, nie przyszedłby, ponieważ swoją obecnością nic by nie zyskał. Ale ja powinnam tam być. A nie byłam. Byłam tutaj. I czasem nie rozumiałam, dlaczego Maxon wciąż spędzał czas z Kriss, po tym wszystkim, co zrobił bym została. Rebelianci nieubłaganie atakowali nas i zagrażali naszemu bezpieczeństwu, zarówno z zewnątrz jak i od wewnątrz, a ostre słowa króla wyrządziły szkody mojej pewności siebie. No i jeszcze krążący wokół mnie Aspen, tajemnica, której musiałam dochować. Pojawiające się i znikające kamery, które kradły fragmenty naszego życia, by dostarczyć ludziom rozrywki. Z każdej strony byłam spychana w róg i tęskniłam za tymi wszystkimi rzeczami, które się zawsze dla mnie liczyły. Powstrzymałam napływające do oczu łzy. Byłam taka zmęczona ciągłym płaczem. Zamiast tego przeszłam w tryb planowania. Jedynym sposobem by uporządkować to wszystko było zakończenie Selekcji. Chociaż od czasu do czasu wciąż wątpiłam w swoje pragnienie zostania księżniczką, to nie było wątpliwości, że chciałam być z Maxonem. Jeżeli miało się to ziścić, nie mogłam siedzieć i czekać. Wspominając moją ostatnią rozmowę z królem, krążyłam wokół pokoju i czekałam na pokojówki. ~♛~
Ledwo mogłam oddychać, więc próba zjedzenia czegokolwiek byłaby bezcelowa. Musiałam się do tego zmusić. Musiałam zrobić jakiś postęp i to szybko. Według króla inne dziewczyny zachowywały się dosyć sugestywnie w stosunku do Maxona. Król powiedział też, że jestem zbyt prosta, by im w tym dorównać. Jakby mój związek z Maxonem nie był jeszcze dość skomplikowany, istniała jeszcze kwestia odbudowanie zaufania. I nie byłam pewna, czy to miało znaczyć, że wolno mi było zadawać pytania, czy nie. Nic nie mogłam poradzić na to, że mimo tego, że byłam pewna, iż nie zaszedł w stosunkach fizycznych za daleko z innymi dziewczynami, to nie mogłam przestać o tym myśleć. Nigdy wcześniej nie próbowałam być uwodzicielska, praktycznie każda intymna chwila, jaką dzieliłam z Maxonem, była niezamierzona, ale miałam nadzieję, że gdybym się postarała,
dałabym
mu
do
zrozumienia,
że
jestem
nim
tak
zainteresowana jak inne dziewczyny. Wzięłam głęboki wdech, uniosłam podbródek i weszłam do jadalni. Celowo przyszłam minutę lub dwie później, mając nadzieję, że wszyscy będą już na miejscach. Jeżeli o to chodzi, miałam rację. Jednak reakcja zgromadzonych była lepsza niż oczekiwałam. Dygnęłam, zataczając mały półokrąg nogą, tak że wycięcie w sukni stało się widoczne, ukazując moje udo. Suknia była bordowa, bez ramiączek i praktycznie bez pleców. Cieszyłam się, że moim pokojówkom udało się ją uszyć tak, że ze mnie nie spadała. Wyprostowałam się, przechwytując spojrzenie Maxona, który, jak zauważyłam przestał jeść. Ktoś upuścił widelec. Spuściłam wzrok i podeszłam do mojego krzesła, sadowiąc się obok Kriss. - Poważnie, Americo? - wyszeptała.
Przechyliłam głowę w jej stronę. - Słucham? - odpowiedziałam, udając zmieszanie. Odłożyła swoje sztućce. Przez chwilę się w siebie wpatrywałyśmy. - Wyglądasz kiczowato. - Cóż, a ty na zazdrosną. Musiałam trafić w sedno, ponieważ zarumieniła się, zanim powróciła do jedzenia. Sama jadłam bardzo małe porcje. Gdy postawiono przede mną deser, postanowiłam przestać ignorować Maxona i tak, jak miałam nadzieję, jego wzrok był skupiony na mnie. Natychmiast wyciągnął rękę i złapał się za ucho, a ja skromne zrobiłam to samo. Szybko rzuciłam okiem w stronę Króla Clarksona. Starałam się nie uśmiechać. Był zirytowany, kolejny podstęp, który mi się udał. Wyszłam jako pierwsza, dając Maxonowi możliwość podziwiania tyłu mojej sukni i udałam się do mojego pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi od sypialni i natychmiast rozpięłam sukienkę, starając się złapać oddech. - Jak poszło? - zapytała Mary, podbiegając do mnie. - Wydawał się oszołomiony. Wszyscy się tacy wydawali. Lucy zapiszczała, a Anne podeszła pomóc Mary. - Rozepnę ją. Tylko usiądź - zarządziła. A ja zrobiłam jak kazała. Przychodzi dziś wieczorem? - Tak. Nie jestem pewna kiedy, ale na pewno tu będzie. Siedząc na skraju łóżka, objęłam się za brzuch, przytrzymując rozpiętą sukienkę tak, by się nie zsunęła. Anne zrobiła smutną minę.
- Przykro mi, że będzie ci niewygodnie przez kilka następnych godzin. Choć jestem pewna, że to będzie tego warte. Uśmiechnęłam się, starając się wyglądać jakby ból mi nie dokuczał. Powiedziałam moim pokojówkom, że chcę przyciągnąć Maxona. Porzuciłam nadzieję, że nie będę musiała się długo męczyć w tej sukience. - Czy chcesz, żebyśmy zostały, dopóki nie przyjdzie? - zapytała Lucy, jej entuzjazm aż raził. - Nie, tylko pomóżcie mi to z powrotem zapiąć. Muszę przemyśleć parę rzeczy - odpowiedziałam, wstając, by mogły mi pomóc. Mary chwyciła zamek. - Utknęłaś w tym, panienko. Gdy sukienka z powrotem zacisnęła się wokół mnie, pomyślałam o żołnierzach idących na wojnę. Różna zbroje, ale ta sama idea. Dziś wieczorem pokonam tego mężczyznę.
Rozdział 2 Maccabees – First Love Otworzyłam drzwi balkonowe, pozwalając słodkiemu powietrzu wpaść do pokoju. Mimo że był grudzień, wiał tylko lekki wiaterek, który łaskotał moją skórę. Pod żadnym pozorem nie wolno nam było wychodzić na zewnątrz bez asysty strażników, więc mogłam zrobić tylko to. Przemknęłam przez pokój, zapaliłam świece, próbując nadać temu miejscu uroczysty nastrój. Rozległo się pukanie do drzwi. Zgasiłam zapałkę, pobiegłam do łóżka, złapałam książkę, usiadłam i poprawiłam sukienkę. Tak Maxonie, właśnie tak zawsze wyglądam, gdy czytam książkę. - Proszę – rzuciłam ledwie słyszalnym głosem. Maxon wszedł, a ja delikatnie uniosłam głowę i zauważyłam zdziwienie w jego oczach, kiedy szukał mnie w słabo oświetlonym pokoju. W końcu mu się to udało, a jego wzrok powędrował w kierunku mojej odsłoniętej nogi. - Tu jesteś – powiedziałam, zamykając książkę i wstając, aby się nim przywitać. Zamknął za sobą drzwi i ruszył w moim kierunku, lustrując wzrokiem moje krągłości. - Chciałem ci powiedzieć, że wyglądasz dziś fantastycznie. Przerzuciłam włosy przez ramię. - Ach, o to chodzi. Znalazłam tę sukienkę na dnie szafy. - Cieszę się, że ją wyciągnęłaś.
- Splotłam swoje palce z jego
palcami. - Usiądź ze mną. Nie widywałam cię ostatnio zbyt często. Westchnął i posłuchał. - Przepraszam cię za to. Ostatnio atmosfera była dość napięta, ponieważ straciliśmy wiele osób w atakach rebeliantów, a sama wiesz, jaki jest mój ojciec. Wysłaliśmy paru strażników, aby chronili wasze rodziny, co uszczupliło nasze siły, więc jest w gorszym nastroju niż zwykle. Nalega abym zakończył Selekcję, ale ja podtrzymuję moje stanowisko. Potrzebuję trochę czasu, żeby to wszystko przemyśleć. Siedzieliśmy na skraju łóżka i postanowiłam się do niego przysunąć. - Oczywiście. Musisz wybrać rozsądnie. Skinął głową. - Dokładnie. Sama wiesz, mówiłem to już tysiące razy, ale nienawidzę, jak ludzie na mnie naciskają. Skrzywiłam się. - Wiem. Przerwał, a ja nie potrafiłam odczytać wyrazu jego twarzy. Zastanawiałam się, jak przejść dalej, nie chciałam być zbyć nachalna, ale nie byłam pewna, jak zaaranżować romantyczny moment. - Wiem, że to głupie, ale pokojówki wypróbowały na mnie nowe perfumy. Czy nie są zbyt mocne – zapytałam, przechylając szyję, aby mógł schylić się i je poczuć. Zbliżył się i nosem dotknął wrażliwego skrawka mojej skóry. - Nie kochanie, są śliczne – powiedział do wgłębienia w moim ramieniu. A potem mnie tam pocałował. Przełknęłam ślinę próbując się
skupić. Musiałam zachować resztki kontroli. - Cieszę się, że ci się podobają. Naprawdę za tobą tęskniłam. Poczułam jak jego dłoń ześlizgnęła się na moje plecy i podniosłam wzrok. Tam był on, nasze oczy się spotkały, a usta dzieliły milimetry. - Jak bardzo? - wyszeptał. Jego spojrzenie w połączeniu z jego niskim głosem robiły dziwne rzeczy z tempem bicia mojego serca. - Bardzo – odszepnęłam. Bardzo, bardzo, bardzo. Pochyliłam się do pocałunku. Ręce Maxona były pewne, jedną dłonią przyciągnął mnie bliżej, a drugą wplótł w moje włosy. Całe moje ciało chciało rozpłynąć się w tym pocałunku, ale sukienka mnie powstrzymała. Nagle zrobiłam się nerwowa, gdy przypomniałam sobie mój plan. Przesunęłam dłonie Maxona w dół, kierując jego palce w stronę zamka błyskawicznego mojej sukienki, mając nadzieję, że to wystarczy. Jego dłonie pozostały przez chwilę nieruchome, a chwilę później wybuchnął śmiechem. Ten dźwięk szybko mnie otrzeźwił. - Co cię tak śmieszy? - zapytałam przerażona, próbując myśleć o czymś nieistotnym, aby uspokoić oddech. - Spośród wszystkich rzeczy, które kiedykolwiek zrobiłaś, ta jest najzabawniejsza! - Maxon zgiął się ze śmiechu i uderzał ręką w kolano. - Przepraszam? Pocałował mnie mocno w czoło. - Zawsze zastanawiałem się, jak by było widzieć cię próbującą to
zrobić. - Znów zaczął się śmiać. - Wybacz, muszę iść. - Nawet w sposobie w jaki stał widać było jego rozbawienie. - Widzimy się rano. I potem wyszedł. Wyszedł! A ja siedziałam, kompletnie upokorzona. Dlaczego do diaska myślałam, że uda mi odstawić tę szopkę? Maxon nie wiedział o mnie wszystkiego, ale przynajmniej znał mój charakter – a teraz coś takiego? To nie byłam ja. Spojrzałam na tę śmieszną sukienkę. To było zbyt wiele. Nawet Celeste nie posunęła się do czegoś takiego. Moja fryzura była zbyt idealna, makijaż za mocny. Wiedział, co planuję już w chwili gdy przeszedł przez drzwi. Z westchnieniem przeszłam przez pokój, zdmuchnęłam świeczki i zaczęłam się zastanawiać, jak jutro spojrzę mu w twarz.
Rozdział 3 Twin Forks – Cross my mind Rozważałam
udanie,
że
mam
grypę
żołądkową.
Albo
obezwładniający ból głowy. Albo atak paniki. Naprawdę cokolwiek, byleby tylko nie iść na śniadanie. A potem pomyślałam o Maxonie i o tym, co zawsze mówił o przyjmowaniu odważnego wyrazu twarzy. Jednak to nie dodało mi zbyt wiele siły. Ale gdybym przynajmniej zeszła na dół, gdybym tylko była tam obecna, może zyskałabym trochę w jego oczach. Mając nadzieję, że pomoże to przyćmić to, co wcześniej zrobiłam, poprosiłam pokojówki, żeby ubrały mnie w najskromniejszą z sukienek, jaką posiadałam. Już na tej podstawie domyśliły się, aby nie pytać o zeszłą noc. Dekolt był nieco wyższy niż te, które nosiłam podczas panującej w Angeles słonecznej pogody, a rękawy sięgały mi prawie do łokci. Była kwiecista i radosna, w przeciwieństwie do tej, którą miałam na sobie wczoraj. Wchodząc do jadalni unikałam patrzenia na Maxona, ale przynajmniej się nie garbiłam. Kiedy w końcu nie mogłam powstrzymać się od zerknięcia na niego zauważyłam, że przygląda mi się z uśmiechem. Jedząc, mrugnął do mnie; ponownie opuściłam wzrok, udając bardzo zainteresowaną moim quiche. - Cieszę się, że widzę cię w twoich prawdziwych ubraniach – splunęła Kriss. - Cieszę się, że widzę cię w dobrym humorze. - Co do diaska w ciebie wstąpiło? - syknęła.
Zniechęcona poddałam się. - Nie mam ochoty dziś o tym gadać, Kriss. Po prostu mnie zostaw. Przez chwilę wyglądała jakby miała zamiar dalej się kłócić, ale widocznie uznała, że nie warto. Tylko usiadła trochę prościej i kontynuowała posiłek. Gdybym osiągnęła zeszłej nocy choć częściowy sukces, mogłabym się usprawiedliwić; jednak teraz nie mogłam nawet udawać, ze jestem z siebie dumna. Zaryzykowałam następne zerknięcie na Maxona I chociaż nie patrzył na mnie, to wciąż próbował ukryć swój zadowolony wyraz twarzy. To było to. Nie dam rady przeżyć dnia takiego, jak ten. Znów rozważyłam omdlenie lub złapanie się za brzuch z bolesnym wyrazem twarzy, wszystko, co pozwoliłoby wydostać się z tego pokoju, kiedy wszedł kamerdyner. Niósł kopertę na srebrnej tacy, a zanim ją przekazał królowi Clarksonowi, ukłonił się. Król sięgnął po list i przejrzał go szybko. - Cholera, Francuzi– wymamrotał. - Wybacz mi, Amberly, wygląda na to, że będę musiał wyjechać w ciągu godziny. - Kolejny problem z umową handlową? - zapyta cicho. - Tak. Sądziłem, że wszystko ustaliliśmy już miesiące temu. A musimy być twardzi w tej kwestii. - Wstał, rzucił serwetkę na talerz i ruszył w kierunku drzwi. - Ojcze – zawołał Maxon, wstając. - Nie chcesz, żebym udał się tam z tobą? Uderzyło mnie, że król nie warknął, aby rozkazać synowi iść za nim jak to zwykle czynił. Zamiast tego odwrócił się do Maxona, jego oczy były zimne, a głos ostry. - Jeśli będziesz gotów, aby zachowywać się jak król, to zyskasz niezbędne mu doświadczanie. - Nie mówiąc nic więcej wyszedł. Maxon stał w miejscu przez chwilę, zaskoczony i zażenowany, że jego ojciec ochrzanił go przy wszystkich. Kiedy w końcu usiadł, odwrócił
się do matki. - Nie mogę się doczekać jego lotu, jeśli mam być szczery – powiedział żartobliwym tonem. Królowa uśmiechnęła się z przymusem, a reszta z nas to zignorowała. Po skończeniu śniadania dziewczyny przeniosły się do Kobiecego Pokoju. A gdy przy stołach zostałam tylko ja, Maxon i Elise, spojrzałam na niego. W tym samy czasie każde z nas pociągnęło się za ucho, a potem oboje się uśmiechnęliśmy. W końcu Elise wyszła. Przeszliśmy na środek pokoju, aby nie przeszkadzać służbie sprzątać. - To moja wina, że nie zabiera cię ze sobą – ubolewałam. - Być może – zażartował. - Zaufaj mi, to nie pierwszy raz, kiedy próbował pokazać mi, gdzie jest moje miejsce, a w głowie ma miliony powodów dla których myśli, że tak powinien czynić. Nie zdziwiłbym się, gdyby tym razem jego motywem była chęć zemsty. On nie chce stracić kontroli,
a
im
bliżej
jestem
wyboru
żony,
tym
większe
prawdopodobieństwo, że może do tego dojść. Chociaż oboje doskonale wiemy, że nigdy nie odpuści. - Równie dobrze mógłbyś odesłać mnie do domu. On nigdy nie zgodzi się, abyś mnie wybrał. - Wciąż nie powiedziałam mu o tym, jak jego ojciec przyparł mnie do muru grożąc mi na środku korytarza, gdy wcześniej Maxon pozwolił mi zostać. Król Clarkson jasno dał mi do zrozumienia, że mam trzymać język za zębami, a ja nie chciałam się mu jeszcze bardziej narazić. Jednak nienawidziłam trzymać tego w sekrecie przed Maxonem. - Poza tym – dodałam, krzyżując ramiona – po ostatniej nocy nie sądzę, byś chciał mnie tu wciąż trzymać. Przygryzł wargę. - Przeprasza cię, że się śmiałem, ale co miałem zrobić. - Miałam parę pomysłów – wymamrotałam, wciąż zażenowana moją próbą uwiedzenia go. - Czuję się strasznie głupio. - Schowałam
twarz w dłoniach. - Przestań – powiedział delikatnie, biorąc mnie w ramiona. Uwierz mi, byłaś bardzo kusząca. Ale po prostu nie jesteś taka. - Ale może powinnam być? Czy to nie powinno nas połączyć? jęknęłam, wtulona w jego pierś. - Czy nie pamiętasz nocy w pokoju bezpieczeństwa? - powiedział niskim głosem. - Tak, ale to w zasadzie było pożegnanie. - Fantastyczne pożegnanie. Odsunęłam się i pacnęłam go ręką. Zaśmiał się, szczęśliwy, że rozwiał moje smutki. - Zapomnijmy o tym – zaproponowałam. - Dobrze – zgodził się. - Poza tym ty i ja mamy zadanie do wykonania. - Mamy? - Tak, skoro ojciec wyjechał, to teraz będzie doskonały moment, aby zacząć burzę mózgów. - W porządku – powiedziałam, podekscytowana, że to będzie coś, co będzie dotyczyło tylko nas dwojga. Westchnął, co mnie zaniepokoiło i zaczęłam zastanawiać się, co planuje. - Masz rację, ojciec cię nie akceptuje. Ale być może, gdyby udało nam się dokonać pewnej rzeczy, to musiałby. - Jakiej? - Musimy zrobić cię faworytką ludzi. Przewróciłam oczami. - To nad tym mamy pracować? Maxon, to nigdy się nie zdarzy. Widziałam ankietę w jednej z gazet Celeste, gdy próbowałam bronić Marlee. Ludzie ledwie mnie znoszą. - Ludzkie zdanie da się zmienić. Nie pozwól, aby ta jedna rzecz cię
załamała. Wciąż czułam się beznadziejnie, ale co mogłam powiedzieć? Jeśli to była moja jedyna opcja, to musiałam przynajmniej spróbować. - Dobrze – odezwałam się. - Ale mówię ci, to nie zadziała. Z szelmowskim uśmiechem na twarzy podszedł bliżej i złożył na moich wargach długi, powolny pocałunek. - A ja ci mówię, że zadziała.
Rozdział 4 Cyndi Lauper – Girs Just Want To Have Fun Weszłam do Kobiecego Pokoju. Moje myśli skupione były na nowym planie Maxona. Królowa nie pokazała się jeszcze, a wszystkie dziewczyny stały ściśnięte przy oknie i śmiały się. - America, chodź tutaj! - ponagliła mnie Kriss. Nawet Celeste obróciła się w moją stronę i pomachała do mnie. Byłam trochę zaniepokojona tym co może na mnie czekać, ale mimo to podeszłam do nich. - O mój Boże! -zapiszczałam. - Wiem - westchnęła Celeste. Biegała tam połowa pałacowych strażników. Wszyscy byli bez koszulek. Aspen powiedział mi, że strażnicy otrzymują zastrzyki dodające im siły, ale najwyraźniej wykonywali też wiele ćwiczeń, by utrzymać szczytową formę. Mimo że wszystkie byłyśmy oddane Maxonowi, widok ślicznych chłopców nie był czymś, co mogłyśmy zignorować. - Ten chłopak z blond włosami - powiedziała Kriss. - Myślę, że jest blondynem. Jego włosy są takie krótkie! - Podoba mi się ten - powiedziała Elise cicho, gdy inny chłopak przebiegł koło naszego okna Kriss zachichotała. - Nie wierzę, że naprawdę to robimy! - Och! Och! Ten facet z zielonymi oczyma - powiedziała Celeste wskazując na Aspena. Kriss westchnęła. - Tańczyłam z nim podczas Halloween i jest tak zabawny jak dobrze
wygląda. - Też z nim tańczyłam - pochwaliła się Celeste. - Najwspanialszy strażnik w pałacu. Musiałam się roześmiać. Zastanawiałam się jak by się czuła, gdyby dowiedziała się, że kiedyś był szóstką. Patrzyłam jak się porusza i zastanawiałam się ile razy te ramiona mnie obejmowały. Dystansu rosnącego pomiędzy mną i Aspenem nie dało się uniknąć, ale nawet teraz zastanawiałam się czy byłam w stanie zachować choć cząstkę tego, co kiedyś było między nami. Co jeśli go potrzebowałam? - Co z tobą, America? - zapytała Kriss. Jedynym strażnikiem, który przykuł moją uwagę był Aspen, ale ze względu na ból, który u mnie wywoływał, poczułam się dosyć głupio. Uniknęłam pytania. - Nie wiem. Wszyscy są całkiem w porządku. - Całkiem w porządku? - powtórzyła Celeste. - Chyba sobie żartujesz! To są jedni z najlepiej wyglądających kolesi, jakich kiedykolwiek widziałam. - To tylko grupa chłopaków bez koszulek - odpowiedziałam. - Więc dlaczego nie nacieszysz się tym przez chwilę zanim to my trzy będziemy jedynymi osobami, na które musisz patrzeć - odcięła się Celeste. - Nieważne. Maxon bez koszulki wygląda tak dobrze jak każdy z tych kolesi. - Co? - wrzasnęła Kriss. Sekundę po tym jak te słowa wydostały się z moich ust zdałam sobie sprawę z tego, co powiedziałam. Trzy pary oczu wpatrywały się we mnie. - Kiedy dokładnie ty i Maxon byliście topless? - zażądała odpowiedzi Celeste. - Ja nie byłam!
- Ale on był? - zapytała Kriss. - To po to ci była ta obrzydliwa sukienka wczoraj? Celeste dyszała. - Ty dziwko! - Słucham?! - krzyknęłam. - No, a czego się mogłaś spodziewać? - warknęła krzyżując ramiona - Jeśli nie chcesz nam powiedzieć, co się stało i dlaczego nie mamy racji. Ale nie było sposobu by to wyjaśnić. Rozbieraniu Maxona nie towarzyszyła jakaś romantyczna chwila, ale nie mogłam im powiedzieć, że opatrywałam rany, które zadał mu ojciec. Całe życie strzegł tego sekretu. Jeśli bym go teraz zdradziła, to byłby koniec naszych relacji. - Celeste obściskiwała się z nim półnaga w korytarzu! - oskarżyłam ją, wskazując palcem.2 Jej usta otworzyły się gwałtownie. - Skąd to wiesz? - Czy wszyscy paradowali nago przed Maxonem?- zapytała Elise przerażona. - Nie byliśmy nadzy! - krzyknęłam. - Dobrze - powiedziała Kriss, rozkładając ramiona. - Musimy to wyjaśnić. Kto co robił z Maxonem? - Pocałowałam go - powiedziała Elise. - Trzy razy. To wszystko. - W ogóle go nie pocałowałam - wyznała Kriss. - Ale to ze względu na mój własny wybór. Pocałowałby mnie, gdybym mu pozwoliła. - Naprawdę? Ani razu? - zapytała Celeste w szoku. - Ani razu. - Cóż, całowałam go wiele razy - Celeste zarzuciła włosami, decydując się być dumna, zamiast zażenowana. - Najlepiej było jednej nocy w korytarzu. - Spojrzała na mnie. - Ciągle szeptaliśmy, jakie to ekscytujące, że możemy zostać złapani. 2
Och America, Silva cię niczego nie nauczyła? Nie wskazuje się ludzi palcem ^.~
Wreszcie wszystkie spojrzenia skupiły się na mnie. Pomyślałam o słowach króla, gdy sugerował, że inne dziewczyny były znacznie bardziej rozwiązłe niż ja gotowa byłam być. Ale teraz wiedziałam, że to po prostu była jedna broń więcej w jego arsenale, sposób bym poczuła się nieistotna. Powiedziałam wprost. - To ja byłam pierwszą osobą, którą pocałował Maxon, a nie Olivia. Nie chciałam by ktoś inny wiedział. I dzieliliśmy kilka... bardziej intymnych chwil, i podczas jednego z nich koszulka Maxona zeszła. - Zeszła? Magicznie przefrunęła przez jego głowę? - naciskała Celeste. - Zdjął ją - przyznałam. Nie zadowolona Celeste naciskała dalej. - On ją zdjął, czy ty ją zdjęłaś? - Myślę, że oboje to zrobiliśmy. Po chwili napięcia, Kriss kontynuowała. - Dobra, więc teraz wiemy, na czym stoimy. - I co to jest? - zapytała Elise. Nikt nie odpowiedział. - Chcę tylko powiedzieć... - zaczęłam. - Wszystkie te chwile były bardzo ważne dla mnie i troszczę się o Maxona. - Sugerujesz, że my nie? - skomentowała Celeste. - Wiem, że ty nie. - Jak śmiesz? - Celeste, to nie jest tajemnica, że pragniesz kogoś z władzą. Jestem gotowa się założyć, że bardzo lubisz Maxona, ale nie jesteś w nim zakochana. Twoim celem jest korona. Nie zaprzeczając, obróciła się w stronę Elise - Co z tego? Nigdy nie widziałam choć przebłysku emocji wydobywającego sie z ciebie! - Jestem powściągliwa. Powinnaś tego kiedyś spróbować - Elise
odcięła się szybko. Widząc iskry złości w jej oczach, polubiłam ją jeszcze bardziej. - W mojej rodzinie małżeństwa są aranżowane. Wiedziałam, co mnie czeka i to wszystko. I może nie jestem zakochana po uszy w Maxonie, ale szanuję go. Miłość może przyjść później. Kriss przemówiła łagodnie. - To wydaje się trochę smutne, Elise. - Nie jest. Są ważniejsze rzeczy niż miłość. Wpatrywałyśmy się w Elise, wciąż powtarzając w myślach jej słowa. Z miłości walczyłam o moją rodzinę i Aspena. A teraz, choć przerażało mnie myślenie o tym, byłam pewna, że wszystkie moje działania, nawet te głupie, w które zaangażowany był Maxon, były napędzanie przez to uczucie. Mimo to, co jeśli istniało coś ważniejszego niż to? - No cóż, powiem to: Kocham go - wypaliła Kriss. - Kocham go i chcę by się ze mną ożenił. Cofnęłam się o krok, pragnąc nie kontynuować tej dyskusji i najlepiej wsiąknąć w dywan. Co ja zaczęłam? - Dobrze, America, przyznaj się - zażądała Celeste. Zamarłam, oddychając płytko. Chwilę zajęło mi odnalezienie odpowiednich słów. - Maxon wie, co do niego czuję i tylko to się liczy. Przewróciła oczyma na moja odpowiedź, ale nie naciskała dalej. Nie ulegało wątpliwości, że obawiała się, że zrobię jej to samo, jeśli będzie się dopytywać. Stałyśmy tam, wpatrując się w siebie nawzajem. Selekcja trwała od miesięcy i teraz w końcu mogłyśmy dostrzec prawdziwą konkurencję. Wszystkie chcemy osiągnąć szczyt naszych relacji z Maxonem. Chwilę później królowa weszła do środka, życząc nam dobrego dnia. Po tym jak się jej ukłoniłyśmy, wycofałyśmy się. Każda sama do innego narożnika. Może to właśnie tak miało się skończyć. Pozostały aż cztery dziewczyny, a pozycja księżniczki była tylko jedna, trzy z nas
opuszczą wkrótce to miejsce z czymś więcej niż interesującą historią o tym, jak spędziłyśmy jesień.
Rozdział 5 Ok go – It's a disaster Zaciskając dłonie, zmierzałam schodami do biblioteki. Próbowałam jakoś poukładać sobie w głowie myśli. Zdawałam sobie sprawę, że muszę wyjaśnić Maxonowi to co się stało, zanim usłyszy o tym od innych dziewczyn, jednakże nie wyczekiwałam tej rozmowy z niecierpliwością. - Puk, puk – powiedział, wchodząc do środka. Zauważył moją nietęgą minę i zapytał. - Co się stało? - Nie gniewaj się – ostrzegłam, gdy zaczął iść w moim kierunku. Zwolnił krok, a zmartwienie na jego twarzy przemieniło się w niepokój. - Spróbuję. - Dziewczyny wiedzą, że widziałam cię bez koszuli. - Wiedziałam, że chce zadać mi to pytanie. - Nie powiedziałam ani słowa o twoich plecach – przysięgłam. - Chciałabym, ponieważ one teraz uważają, że poza całowaniem robiliśmy coś więcej. Uśmiechnął się. - Tak to się skończyło. - Nie żartuj Maxon, one nienawidzą mnie teraz! Iskierki nie zniknęły z jego oczu się, kiedy mnie przytulił. - Jeśli to jakieś pocieszenie, to nie jestem zły. I dopóki będziesz
dochowywała mojego sekretu, to nie będę. Chociaż jestem trochę zaskoczony, że im o tym powiedziałaś. Co jeszcze się tam działo? Oparłam głowę o jego pierś.
- Nie jestem pewna, czy mogę ci powiedzieć. - Hmm. - Przesuwał kciukiem wzdłuż moich pleców. - Myślałem, że mieliśmy pracować nad zaufaniem. - Tak jest. Dlatego proszę cię o zaufanie, ponieważ będzie lepiej jeśli ci o tym nie powiem. - Może się myliłam, ale byłam prawie pewna, że wyznanie Maxonowi, iż gapiłyśmy się na półnagich, spoconych strażników może nas wszystkie wpędzić w kłopoty. - Dobrze – powiedział w końcu. - Dziewczyny wiedzą, że widziałaś mnie nie do końca ubranego. Coś jeszcze? Westchnęłam. - Wiedzą, że to ze mną całowałeś się po raz pierwszy. A ja wiem wszystko co robiłeś lub nie robiłeś z nimi. Odsunął się. - Co? - Zaraz po tym, gdy ta cała sprawa z brakiem koszulki wyszła na światło dzienne, każda zaczęła mówić o swoich doświadczeniach. Wiem, że wielokrotnie całowałeś się z Celeste i już dawno temu pocałowałbyś Kriss, gdyby ci na to pozwoliła. Wszystko jest już jasne. Potarł twarz dłonią, a ja zrobiłam parę kroków, aby to wszystko przetworzyć. - Czy nie ma tu miejsca na jakąkolwiek prywatność? Na żadną? Ponieważ cała wasza czwórka musi wymieniać się historyjkami? - Jego frustracja była oczywista.
- No wiesz, skoro sam chciałeś szczerości, to powinieneś być wdzięczny. Zatrzymał się. - Słucham? - Teraz wszystko jest jasne. Wszystkie wiemy na czym stoimy, ja na przykład jestem wdzięczna. Przewrócił oczami. - Wdzięczna? - Gdybyś powiedział mi, że ja i Celeste jesteśmy na takim samym etapie z tobą w naszych relacjach, to nigdy nie próbowałabym zrobić tego, co zrobiłam zeszłej nocy. Zdajesz sobie sprawę, jakie to było upokarzające? Prychnął i zaczął znów krążyć po pomieszczeniu. - Proszę cię, Americo, powiedziałaś i zrobiłaś tak wiele głupich rzeczy, że nie sądziłem, iż możesz jeszcze być zażenowana. Może ponieważ byłam przyzwyczajona do mniej wysublimowanego słownictwa, zajęło chwilę zanim te słowa uderzyły we mnie z całą swoją mocą. Maxon zawsze mnie lubił, no przynajmniej powiedział coś w tym stylu. Wiedziałam, że było tak pomimo dezaprobaty innych osób. Czy jednak on teraz też tak uważał? - Pójdę już – powiedziałam cicho, niezdolna do patrzenia mu w uczy. - Przykro mi, że ta sprawa z koszulą wyszła na jaw. - Zaczęłam iść, czując się taka malutka, że zastanawiałam się, czy wciąż mnie widzi. - Daj spokój Americo, wcale nie miałem tego na myśli… - Nie, jest w porządku – wymamrotałam. - Powinnam bardziej uważać na to co mówię.
Ruszyłam schodami w górę, zastanawiając się, czy Maxon pobiegnie za mną, czy nie. Nie zrobił tego. ~♛~ Kiedy wróciłam do pokoju, zauważyłam, że Anne, Mary i Lucy już tam są, sortując moje papiery i wycierając kurz z półek. - Witaj, moja pani – pozdrowiła mnie Anne. - Czy masz ochotę na herbatę? - Nie, posiedzę przez chwilę na balkonie. Jeśli ktoś będzie chciał mnie odwiedzić, to powiedzcie mu, że odpoczywam. Anne skrzywiła się lekko, ale skinęła głową. - Oczywiście. ~♛~ Spędziłam trochę czasu na świeżym powietrzu, a potem zabrałam się za czytanie tego, co przygotowała dla na Silva. Krótko zdrzemnęłam się i chwilę pograłam na skrzypcach. Tak długo jak mogłam unikać dziewczyn i Maxona, nie obchodziło mnie, co robię. Ponieważ król był nieobecny, mogłyśmy spożywać posiłki w naszych pokojach i postanowiłam z tego skorzystać. Gdy byłam w połowie mojego cytrynowo-paprykowego kurczaka rozległo się pukanie do drzwi. Może miałam paranoję, ale byłam przekonana, że to Maxon. Nie ma mowy, żebym się z nim teraz spotkała. Chwyciłam Mary i Anne i ruszyłam do łazienki. - Lucy – wyszeptałam. - Powiedz mu, że biorę kąpiel. - Jemu? Kąpiel?
- Tak. Nie pozwól mu wejść – poinstruowałam. - O co w tym wszystkim chodzi? - zapytała Anne, gdy zamknęłam drzwi i przycisnęłam do nich ucho. - Słyszycie wszystko? - zadałam pytanie. Obie również przyłożyły swoje uszy do drzwi, czekając, czy coś się wyjaśni. Słyszałam tylko przytłumiony głos Lucy, ale gdy przyłożyłam ucho bliżej szczeliny, rozmowa stała się wyraźniejsza. - Bierze kąpiel, Wasza Wysokość – odpowiedziała spokojnie Lucy. To był Maxon. - Och, miałem nadzieję, że będzie w trakcie posiłku. Myślałem, że może uda się nam razem zjeść kolację. - Zdecydowała się wziąć kąpiel wcześniej. - Usłyszałam lekkie zawahanie w jej głosie, nie czuła się komfortowo kłamiąc. No dalej Lucy, weź się w garść. - Rozumiem. Cóż, może powiesz jej żeby przyszła do mnie kiedy już skończy. Chciałbym z nią porozmawiać. - Ummm... to może być baaardzo długa kąpiel, Wasza Wysokość. - Och. No dobrze. Czy mogłabyś powtórzyć jej, aby posłała po mnie, jeśli chciałaby porozmawiać. Niech nie martwi się godziną; przyjdę. - Tak, sir. Cisza panowała tak długo, że zaczęłam myśleć, iż wyszedł. - Um, dziękuję ci – powiedział w końcu. - Dobrej nocy. - Dobranoc, Wasza Wysokość. Odczekałam parę sekund, aby upewnić się, że na pewno poszedł. Kiedy w końcu wyszłam, Lucy wciąż stała przy drzwiach. W oczach
moich pokojówek widziałam nieme pytanie. - Po prostu tej nocy chciałam byś sama – powiedziałam ogólnikowo. - Tak naprawdę to chciałabym się wyciszyć. Czy możecie zabrać tacę? Zamierzam udać się do łóżka. - Czy życzysz sobie, aby jedna z nas została? - zapytała Mary. - Na wypadek gdybyś zdecydowała się posłać po księcia? Widziałam nadzieję w jej oczach, ale musiałam ją rozczarować. - Nie, muszę odpocząć. Zobaczę się z Maxonem rano. Dziwnie mi było iść spać, kiedy coś wisiało między mną a Maxonem, ale nie byłam w stanie z nim teraz rozmawiać. To nie miało sensu. Przeżyliśmy tak wiele wzlotów i upadków, tak wiele prób, aby ten związek stał się faktem, ale jeśli chcieliśmy być razem, mieliśmy jeszcze długą drogę do przebycia. ~♛~ Tuż przed świtem zostałam bardzo niedelikatnie obudzona. Światło z korytarza wpadało do mojego pokoju, a przecierałam oczy, gdy wszedł strażnik. - Lady Americo, wstawaj proszę – powiedział. - Co się dzieje? - zapytałam ziewając. - To nagła sytuacja, musisz zejść się na dół. W jednej chwili cała moja krew zamarzła. Moja rodzina nie żyje, byłam tego pewna. Wysłano strażników, którzy mieli chronić nasz dom na tyle jak to możliwe, ale może rebeliantów było zbyt wielu. To samo przytrafiło się Natalie. Opuściła Selekcję jako jedynaczka, po tym jak jej
siostra została zamordowana. Żadna z naszych rodzin nie była bezpieczna. Odrzuciłam kołdrę i chwyciłam szlafrok i kapcie. Wybiegłam na korytarz i zbiegłam schodami, tak szybko jak to było możliwe, prawie poślizgnąwszy się dwa razy. Kiedy już dotarłam na pierwsze piętro, zobaczyłam Maxona rozmawiającego uważnie ze strażnikiem. Podbiegłam do niego, prawie zapomniawszy o tym, co wydarzyło się w ciągu tych dwóch ostatnich dni. - Wszystko w porządku? – zapytałam, powstrzymując płacz. - Jak bardzo jest źle? - Co? - Niespodziewanie mnie przytulił. - Moi rodzice, moi bracia i siostry. Co z nimi? Nagle Maxon odsunął mnie na długość ramienia i spojrzał mi w oczy. - Wszystko z nimi w porządku. Przepraszam, powinienem domyśleć się, że to będzie pierwsza rzecz jaka przyjdzie ci na myśl. Prawie zaczęłam płakać, poczułam wielką ulgę. Maxon wyglądał na lekko zaskoczonego, gdy kontynuował. - Rebelianci są w pałacu. - Co? - wrzasnęłam. - Więc dlaczego się nie ukrywamy? - To nie jest atak. - Więc dlaczego oni są tutaj? Westchnął.
- To tylko dwóch rebeliantów z frakcji z Północy. Są nieuzbrojeni i są tutaj specjalnie aby porozmawiać ze mną... i z tobą. - Dlaczego ze mną? - Nie jestem pewien, ale zamierzam z nimi porozmawiać, więc pomyślałem, że dam tę szansę również tobie. Spojrzałam w dół na swój ubiór i przebiegłam dłońmi przez włosy. - Jestem w koszuli nocnej. Uśmiechnął się. - Wiem, ale to spotkanie nieoficjalne. Jest w porządku. - Czy ty chcesz, abym z nimi porozmawiała? - Decyzja należy do ciebie, ale jestem ciekaw, dlaczego chcą rozmawiać właśnie z tobą. Nie wiem, czy dowiem się tego, gdy ciebie tam nie będzie. Pokiwałam głową, rozważając to. Nie byłam pewna, czy chcę spotkać się z rebeliantami. Uzbrojeni czy nie, prawdopodobnie byli o wiele groźniejsi niż ja. Ale jeśli Maxon uważa, że mogę to zrobić, to może powinnam... - Dobrze – powiedziałam, prostując się. - Zgadzam się. - Nic ci się nie stanie, Americo. Obiecuję. - Wciąż trzymał moją dłoń i delikatnie ściskał moje palce. Odwrócił się do strażnika i powiedział. – Prowadź. Na wszelki wypadek miej odbezpieczoną broń. - Oczywiście, Wasza Wysokość – odpowiedział i poprowadził nas za róg, do Wielkiego Pokoju, gdzie dwie osoby stały otoczone przez morze strażników. Odnalezienie Aspena wśród nich zajęło mi chwilę. - Możesz odwołać swoje pieski? - zapytał jeden z rebeliantów. Był
wysoki i szczupły, miał blond włosy. Jego wysokie buty były ubłocone, a ubiór wskazywał na Siódemkę; para ciężkich spodni była na niego przyciasna, miał na sobie także obszarpaną koszulę i starą skórzaną kurtkę. Rdzewiejący kompas zawieszony na jego szyi obracał się, gdy się poruszał. Wcale nie wyglądał przerażająco, czego się nie spodziewałam. Jeszcze bardziej zaskakujące było to, że towarzyszyła mu dziewczyna. Także miała na sobie wysokie buty, ale wyglądało, jakby próbowała być praktyczna i modna w tym samym czasie, miała na sobie legginsy, spódnicę i koszulę z tego samego materiału co mężczyzna. Stała pewnie, z lekko wysuniętym do boku biodrem, pomimo że była otoczona przez strażników. Nawet gdybym nie rozpoznała jej twarzy, to pamiętałam jej kurtkę. Dżinsowa i obskubana, z wzorem w coś, co wyglądało jak kilkanaście haftowanych kwiatów. Jakby chcąc się upewnić, że pamiętam kim jest, skłoniła mi się lekko. Wyrwał się ze mnie dźwięk, będący czymś pomiędzy śmiechem a westchnieniem. - Co się dzieje? - zapytał Maxon. - Później – wyszeptałam. Zdezorientowany, ale spokojny Maxon pocieszająco ścisnął moją dłoń i przeniósł uwagę na naszych gości. - Przybyliśmy tu w pokojowych zamiarach – powiedział mężczyzna. - Jesteśmy nieuzbrojeni a twoi strażnicy nas przeszukali. Zdaję sobie sprawę, że prośba o zapewnienie nam prywatności byłaby niewłaściwa, ale są rzeczy, które chcieliśmy omówić z tobą na osobności. - Co z Americią? - zapytał Maxon. - Z nią również chcemy pomówić.
- W jakim celu? - Powtarzam – odparł młody mężczyzna, prawie zapalczywie – musimy znaleźć
się poza zasięgiem słuchu tych gości. - Teatralnie
wskazał na resztę pomieszczenia. - Jeśli myślisz, że możecie jej zaszkodzić— - Wiem, że nie ufasz nam, ale nie mamy żadnego powodu, aby skrzywdzić któreś z was. Chcemy tylko porozmawiać. Maxon rozmyślał przez chwilę. - Ty – wskazał na jednego ze strażników – przynieś tutaj stół i cztery krzesła. Następnie wszyscy odsuńcie się, aby zapewnić naszym gościom trochę przestrzeni. Strażnicy posłuchali, a między nami na parę nieprzyjemnych minut zapadła cisza. Kiedy wreszcie dostarczono stół i ustawiono po dwa krzesła z obu stron, Maxon gestem nakazał parze dołączyć tam do nas. Kiedy szliśmy, strażnicy cofnęli się, bez słowa tworząc obwód wzdłuż pokoju i skupiając wzrok na dwójce rebeliantów, jakby byli gotowi w każdej chwili otworzyć ogień. Kiedy już dotarliśmy do stołu, mężczyzna wyciągnął dłoń. - Czy nie sądzisz, że powinniśmy się najpierw sobie przedstawić? Wzrok Maxon był nieufny, ale w końcu ustąpił. - Maxon Schreave, twój suweren. Młody człowiek zaśmiał się. - To zaszczyt, sir.
- A ty jesteś? - August Illéa, do usług.
Rozdział 6 Woodkid – Run boy run
Maxon i ja spojrzeliśmy na siebie nawzajem, a potem z powrotem przenieśliśmy wzrok na rebeliantów. - Dobrze mnie słyszeliście. Jestem Illéa. Od urodzenia. A ona z kolei przyjmnie to nazwisko przez małżeństwo, prędzej czy później powiedział August kiwając głową na dziewczynę. - Georgia Whitaker - powiedziała. - I oczywiście wszyscy znamy ciebie, Americo. Posłała mi kolejny uśmiech, a ja odpowiedziałam jej tym samym. Nie byłam pewna czy jej ufałam, ale na pewno jej nie nienawidziłam. - Więc ojciec miał rację - westchnął Maxon. Spojrzałam na niego zdezorientowana. Maxon wiedział, że gdzieś ot tak chodził sobie bezpośredni potomek Gregorego Illéi? - Powiedział, że pewnego dnia przyjdziesz po koronę. - Nie chcę twojej korony - zapewnił nas August. - To dobrze, bo zamierzam rządzić tym krajem - odpowiedział Maxon. - Zostałem w tym celu wychowany i jeżeli myślisz, że możesz tu sobie przyjść twierdząc, że jesteś pra-pra-prawnukiem... - Nie chcę twojej korony, Maxon! Zniszczenie monarchii jest na rękę Południowym rebeliantom. My mamy inne cele. - August usiadł przy stole i odchylił się na krześle. Potem, jakby to był jego dom, do
którego to my weszliśmy, machnął ręką w stronę krzeseł, gestem zachęcając
nas
byśmy
usiedli.
Maxon,
najprawdopodobniej
przypominając sobie, kto tu powinien wypełniać obowiązki gospodarza, przerwał napięcie. - Napijecie się herbaty, albo kawy? Twarz Georgii rozświetliła się. - Kawy? Wbrew sobie, Maxon uśmiechnął się widząc jej entuzjazm i odwrócił się chcąc zwrócić uwagę strażników. - Czy mógłbyś prosić jedną z pokojówek, by przyniosły kawę? I na miłość boską, upewnij się, że jest mocna. - Następnie ponownie skupił się na Auguście. - Nie wiem, czego ode mnie oczekujecie. Wydaje mi się, że waszym głównym celem było przedostanie się do pałacu w nocy, gdy wszyscy śpią i zakładam, iż pragniecie utrzymać tą wizytę w tajemnicy. Powiedzcie, o co chodzi. Nie mogę obiecać, że dam wam to, czego oczekujecie, ale na pewno was wysłucham. August skinął głową i pochylił się. - Przez lata szukaliśmy pamiętników Gregorego. Wiedzieliśmy, że istniały, ale oprócz tego otrzymaliśmy potwierdzenie od źródeł, których nie mogę ujawnić - August spojrzał na mnie. - Tak żebyś wiedziała, to nie wypłynęło podczas twojej prezentacji w czasie Raportu. Odetchnęłam z ulgą. W momencie, w którym wspomniał pamiętniki, zaczęłam w duchu przeklinać sama siebie i denerwować, że Maxon doda to do listy głupich rzeczy, które zrobiłam. - Nigdy nie mieliśmy powodu, by likwidować monarchię powiedział do Maxona. - Nawet jeśli stała się ona zepsuta, nie mamy nic
przeciwko posiadaniu suwerennego przywódcy, szczególnie, jeśli masz nim być ty. Maxon stał nieporuszony, ale mogłam wyczuć jego dumę. - Dziękuję. - Chcielibyśmy zyskać inne rzeczy, szczególnie wolność. Pragniemy, by urzędnicy byli nominowani i by kasty zlikwidowano - August powiedział to wszystko, jakby to było łatwe. Jeśli widział, jak moja prezentacja została przerwana podczas Raportu, powinien już znać realia. - Zachowujesz się jakbym już był królem - odpowiedział sfrustrowany Maxon. – Nawet jeśli jest to możliwe, nie mogę po prostu dać wam tego, o co prosicie. - Ale jesteś otwarty na propozycje? Maxon uniósł ręce, a następnie opuścił je na stół. - To, na co jestem otwarty nie ma w tej chwili znaczenia. Nie jestem królem. August westchnął, patrząc na Georgię. Wydawało się, że porozumiewają się bez słów. Byłam pod wrażeniem prostoty tej intymności. Znajdowali się w bardzo napiętej sytuacji... Prawdopodobnie podejrzewali, że mogą nie być w stanie opuścić tego miejsca, a mimo to ich uczucia do siebie nawzajem były takie oczywiste. - Mówiąc o królu - dodał Maxon. - Może wyjaśniłbyś Americe kim jesteś. Jestem pewien, że zrobisz to lepiej niż ja. Wiedziałam, że to był sposób Maxona ,aby odzyskać kontrolę nad sytuacją, ale nie przeszkadzało mi to. Tak bardzo chciałam zrozumieć, o co chodzi.
August uśmiechnął się smętnie. - To bardzo interesująca historia - obiecał, żywiołowość jego głosu potwierdziła, że to naprawdę będzie ciekawa opowieść. - Jak wiesz, Gregory miał troje dzieci: Katherine, Spencera i Damona. Katherine wyszła za mąż za księcia. Spencer zmarł, a Damon był tym, który odziedziczył tron. Kiedy syn Damona, Justin, umarł, jego kuzyn Porter Schreave został księciem, żeniąc się z wdową po Justinie, która wygrała Selekcję zaledwie trzy lata wcześniej. A teraz Schreaverowie są rodziną królewską. Żaden Illéa nie powinien już żyć. Ale my żyjemy. - My? - zapytał Maxon, wyrachowanym tonem jakby miał nadzieję, że zostaną mu podane konkretne liczby. August skinął jedynie głową. Stukanie obcasów obwieściło przybycie pokojówek. Maxon przyłożył palec do ust, dając do zrozumienia Augustowi by nie mówił ani słowa więcej, gdy były w zasięgu słuchu. Jedna natychmiast odstawiła tacę i nalała nam wszystkim kawę. Ręce Georgii natychmiast chwyciły filiżankę, nie czekając aż zostanie napełniona. Tak naprawdę, nie interesowała mnie kawa - była za gorzka jak dla mnie3 - ale wiedziałam, że pobudzi mnie, więc przygotowywałam się do wzięcia kilku łyków. Zanim zdążyłam się napić, Maxon przesunął przede mnie miseczkę z cukrem. Jakby czytał mi w myslach. - Co mówiłeś? - podpowiedział Maxon, pijąc czarną kawę. 3
Nie tylko ja uważam, że kawa jest paskudna :o <3 Ale na studiach nie ma bez niej życia :( /M.
- Spencer nie umarł - powiedział stanowczo August. - Wiedział, co jego ojciec zrobił, by przejąć kraj, wiedział, że jego starsza siostra praktycznie została sprzedana i wiedział, że tego samego oczekuje się po nim. Nie mógł tego zrobić, więc uciekł. - Gdzie się udał? - zapytałam, odzywając się po raz pierwszy. - Ukrył się z rodziną i przyjaciółmi, w końcu rozbił obóz z pochodzącymi z północy ludźmi o poglądach podobnych do jego. Tam jest zimnej, wilgotniej i tak trudno się tam dostać, że nikt nawet nie próbuje. Mieszkamy tam przez większość czasu. Georgia trąciła go łokciem, miała zszokowany wyraz twarzy. August opamiętał się. - Przypuszczam, że teraz podałem wam dokładne położenie, byście mogli nas najechać. Chciałbym przypomnieć wam, że nigdy nie zabiliśmy żadnego z waszych żołnierzy, ani pracowników i za wszelką cenę staraliśmy się uniknąć ranienia ich. Wszystko, czego kiedykolwiek chcieliśmy, to położyć kres systemowi kastowemu. Aby to zrobić potrzebujemy dowodu, że Gregory był człowiekiem, takim, jakim nam go zawsze przedstawiano. Teraz go mamy, a America pokazała nam, że możemy go odpowiednio wykorzystać, jeżeli chcemy. Ale nie chcemy tego zrobić, nie, jeśli nie będziemy musieli. Maxon wziął duży łyk i odstawił kubek. - Szczerze, nie jestem pewien, co mam zrobić z tą informacją. Jesteś bezpośrednim potomkiem Gregorego Illéi, ale nie pragniesz korony. Przyszedłeś tutaj, prosząc o rzeczy jakie jedynie król może ci zapewnić, ale poprosiłeś o audiencję u mnie i jednej z uczestniczek Selekcji. Mojego ojca nawet tutaj nie ma. - Wiemy o tym - powiedział August. - Celowo wybraliśmy ten
termin. Maxon prychnął. - Jeżeli nie chcesz korony, tylko rzeczy, których nie mogę ci dać, to po co tu jesteś? August
i
Georgia
spojrzeli
na
siebie
prawdopodobnie
przygotowując się do wypowiedzenia swojej największej prośby. - Przyszliśmy prosić cię o te rzeczy, ponieważ wiemy, że jesteś rozsądnym człowiekiem. Obserwowaliśmy cię przez całe twoje życie i możemy to dostrzec w twoich oczach. Widzę to teraz. Starałam się wyglądać niepozornie, czekając na reakcję Maxona. - Tobie także nie podoba się system kastowy. Nie podoba ci się sposób, w jaki twój ojciec trzyma cały kraj w garści. Nie chcesz wojen i wiesz, że to tylko pojoduje rozproszenie. Ponad wszystko pragniesz pokoju. Sądzimy, że gdy zostaniesz królem, rzeczy mogą się naprawdę zmienić. Przez długi czas czekaliśmy na to. Jesteśmy gotowi, by czekać jeszcze dłużej. Północny Rebelianci są skłonni dać ci słowo, że nigdy więcej nie
zaatakujemy
pałacu
i
że postaramy
się spowolnić
Południowców. Widzimy tak wiele rzeczy, których nie możecie dostrzec zza tych murów. Przysięgniemy ci naszą wierność, bez zadawania żadnych pytań, jeśli jesteś skłonny dać nam sygnał o twojej gotowości do współpracy, która zaowocuje umożliwieniem mieszkańcom Illea życia ich własnym życiem. Maxon chyba nie wiedział, co powiedzieć, więc ja zabrałam głos. - Co tak w ogóle chcą zrobić Południowi rebelianci? Po prostu zabić nas wszystkich?
August poruszył swoją głową w sposób, który nie był ani skinięciem ani pokręceniem głową. - To jest jeden z ich celów, oczywiście, ale tylko dlatego, że wtedy nie pozostanie nikt, kto mógłby ich zwalczać. Na większość populacji wywierany jest nacisk, a ich rosnąca komórka stwierdziła, że mogą to wykorzystać, aby własnoręcznie rządzić krajem. Americo, jesteś Piątką, więc
jestem
pewien,
że
widziałaś
wystarczającą
ilość
ludzi
nienawidzących monarchii. Maxon dyskretnie przeniósł wzrok w moją stronę. Skinęłam krótko głową. - Oczywiście, że widziałaś. Ponieważ gdy jesteś na dnie, twoim jedynym wyjściem jest obwinianie tych na szczycie. W tym wypadku mają dobry powód, przecież to Jedynki skazały ich na życie, jakie teraz prowadzą, pozbawieni nadziei na jego poprawę. Osoby dowodzące Południowcami stwierdziły, że jedyny sposób by odzyskać to, co zostało im zabrane, to zaatakować monarchię. Ale znam wiele osób, które uciekły od nich i skończyły przyłączając się do mnie. Wiem na pewno, że gdy Południowcy zyskają władzę, nie zamierzają się dzielić bogactwami. Ich plan polega na zniszczeniu tego, co posiada Illéa, przejęciu tego, złożeniu kilku obietnic i zostawieniu wszystkiego tak jak to teraz wygląda. Dla większości ludzi, jestem pewien, tylko się pogorszy. Szóstki i Siódemki nie wespną się w górę z wyjątkiem kilku wybranych przez Rebeliantów. Dwójkom i Trójkom odbierze się wszystko. To sprawi, że grono ludzi poczuje się lepiej, ale to niczego nie naprawi. Gdy nie ma gwiazdy pop wyśpiewującej te swoje otępiające piosenki, to nie ma wspomagających ją gdzieś z tyłu muzyków, nie ma sprzedawców biegających w tę i z powrotem z taśmami i nie ma właścicieli sklepów muzycznych. Wyjmując jedną osobę ze szczytu
piramidy niszczy się tysiące tych znajdujących się na dnie. August przerwał na chwilę, wyglądając na zmartwionego. - Gregory znów będzie sprawował władzę, to wszystko wydarzy się od nowa, tylko że będzie gorzej. Południowcy są gotowi być bardziej zabójczy niż ty kiedykolwiek mógłbyś być, a szanse by kraj odbił się od dna są niewielkie. To będzie ten sam stary reżim, tylko że z nową nazwą... a twoi ludzie będą cierpieć jak nigdy wcześniej. - Podniósł wzrok i spojrzał Maxonowi w oczy. Wydawało się, że osiągnęli jakiś rodzaj porozumienia, coś, co prawdopodobnie wiązało się z byciem urodzonym by rządzić. - Wszystko, czego potrzebujemy to znak i zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by pomóc ci wprowadzić zmiany, pokojowo i uczciwie. Twoi ludzie zasługują na szansę. Maxon spojrzał na stół. Nie byłam w stanie sobie wyobrazić, co teraz dzieje się w jego głowie. - Jakiego rodzaju znak? - Zapytał z wahaniem. - Pieniądze? - Nie - powiedział August, niemal się śmiejąc. - Mamy więcej środków, niż podejrzewasz. - Jak to możliwe? - Darowizny - odpowiedział po prostu. Maxon skinął głową, ale ja byłam zaskoczona. Darowizny oznaczały, iż istnieli ludzie, kto wie ilu, którzy ich wspierali. Jak duża była ich grupa, jeżeli brać pod uwagę tych darczyńców? Jaka część kraju żądała dokładnie tego, o co przyszła prosić ta dwójka? - Jeżeli nie pieniądze - powiedział właśnie Maxon. - To czego chcecie? August uśmiechnął się w moim kierunku.
- Wybierz ją. Schowałam twarz w dłoniach, wiedząc, w jaki sposób przyjmie to Maxon. Nastąpiła długa chwila ciszy, zanim stracił panowanie nad sobą. - Nikt więcej nie będzie mówił mi, z kim mogę a z kim nie mogę się ożenić! Bawisz się moim życiem! Podniosłam wzrok i zauważyłam, że August stał po drugiej stronie stołu. - Pałac bawił się życiem innych od lat. Dorośnij Maxon. Jesteś księciem. Pragniesz tej swojej cholernej korony, więc ją zatrzymaj. Ale z przywilejami związane są obowiązki. Strażnicy ostrożnie ruszyli w naszą stronę, zaalarmowani tonem głosu Maxona. Z pewnością mogli teraz wszystko usłyszeć. Maxon stanął naprzeciwko Augusta. - Nie pozwolę ci wybierać mojej żony. Koniec, kropka. August, kompletnie niezrażony cofnął się i skrzyżował ramiona. - Świetnie! Mamy inną opcję, jeśli ta ci nie pasuje. - Kogo? August przewrócił oczami. - Jakbym zamierzał ci powiedzieć, zważając na to jak zareagowałeś za pierwszym razem. - Daj spokój. - Ta, czy ta druga, to naprawdę nie ma znaczenia. Musimy po prostu być pewni, że masz partnerkę, która będzie po tej samej stronie.
Będzie wspierała nasz plan. - Nazywam się America - powiedziałam ostro, stojąc i patrząc mu prosto w oczy. - Nie "Ta". Nie jestem jakąś zabawką w tej waszej małej rewolucji. Ciągle mówisz o tym, że każdy w Illea potrzebuje szansy by mieć takie życie, jakiego pragnie. Co ze mną? Co z moją przyszłością? Czy ona się nie liczy w tym waszym planie? Wpatrywałam się w ich twarze, czekając na odpowiedź. Milczeli. Zaważyłam otaczających nas strażników. Ściszyłam głos. - Całą swoją osoba popieram zniesienie kast, ale nie jestem jakąś zabawką. Jeśli szukacie pionka, w stawce jest jedna dziewczyna tak bardzo w nim zakochana, że zrobiłaby wszystko, o co poprosicie, jeżeli skutkowałoby to oświadczynami na koniec. A pozostałe dwie... pomiędzy obowiązkami i prestiżem, będę również grać. Idźcie wziąć sobie jedną z nich. Nie czekając na pozwolenie, obróciłam się, by wyjść szurając szlafrokiem i kapciami tak głośno jak tylko dałam radę. - America! Czekaj! - Zawołała Georgia. Przeszłam przez drzwi zanim mnie dogoniła. - Poczekaj chwilę. - Co? -
Przepraszamy.
Myśleliśmy,
że
jesteście
zakochani.
Nie
zdawaliśmy sobie sprawi, że prosimy o coś, czemu będzie przeciwny. Byliśmy pewni, że się zgodzi. - Nie rozumiesz. On jest taki zmęczony tym, że jest ciągle zastraszany i ciągle ktoś mu coś rozkazuje. Nie masz pojęcia, co przeszedł - czułam łzy zbierające mi się w oczach, zamrugałam by się ich pozbyć i skupiłam się na wzorze na kurtce Georgii.
- Wiem więcej niż ci się wydaje - powiedziała. - Może nie wszystko, ale dużo. Bardzo uważnie obserwowaliśmy Selekcję i wygląda na to, że wasza dwója tak dobrze się dogaduje. Wydaje się taki szczęśliwy w twoim towarzystwie. I jeszcze... wiemy o tym, że uratowałaś swoje pokojówki. Zajęło mi chwilę, by uświadomić sobie, co to znaczy. Kto nas obserwował w ich imieniu? - I widzieliśmy to, co zrobiłaś dla Marlee. Widzieliśmy jak walczyłaś. I jeszcze ta prezentacja kilka dni temu - zamilkła i roześmiała się. - To wymagało odwagi. Może nam się przydać odważna dziewczyna. Potrząsnęłam głową. - Nie chciałam być bohaterem. Przez większość czasu nie czuję się w ogóle odważna. - Tak? Tak naprawdę nie ma znaczenia jaka sądzisz, że jesteś, liczy się tylko to, co robisz. Ty, bardziej niż inni, działasz w słusznej sprawie, zanim się zastanowisz, jaki może to mieć wpływ na twoją osobę. Maxon ma tutaj kilka świetnych kandydatek, ale one nie ubrudzą sobie rąk, by naprawić to wszystko. Nie tak jak ty. - Większość rzeczy, które zrobiłam były samolubne. Marlee była dla mnie ważna, tak samo jak moje pokojówki. Podeszła bliżej. - Ale czy twoje działania nie pociągnęły za sobą konsekwencji? I prawdopodobnie wiedziałaś, że tak będzie. Ale działałaś w sprawie tych, którzy sami nie mogli zabrać głosu. To jest wyjątkowe, Americo. To była innego rodzaju pochwała od tych, które przywykłam słyszeć. Mogłam znieść mojego ojca mówiącego mi, że pięknie śpiewam lub Aspena, który twierdził, że jestem najładniejszą osobą, jaką
kiedykolwiek widział... ale to? To było prawie przytłaczające. - Szczerze mówiąc, patrząc na niektóre rzeczy, które zrobiłaś, nie mogę uwierzyć, że król pozwolił ci zostać. Ta cała sprawa podczas Raportu... - zagwizdała. Zaśmiałam się - Był taki wściekły. - Byłam w szoku, że uszłaś z tego z życiem! - Powiem ci, że było blisko. Przez większość czasu czułam się jakbym za sekundę miała zostać wyrzucona. - Ale Maxon lubi cię, prawda? Sposób, w jaki cię chroni... Wzruszyłam ramionami. - Są dni, kiedy jestem tego taka pewna i takie, kiedy nie mam pojęcia. Dzisiaj nie jest ten dobry dzień. Tak samo jak wczoraj. I przedwczoraj, jeśli mam być szczera. Skinęła głową. - Cóż, kibicujemy wam po równo. - Mnie i tej drugiej dziewczynie - poprawiłam. - Prawda. Znów w żaden sposób nie zdradziła się, kto jest drugą faworytką. - O co chodziło z tym całym ukłonem w lesie? Tylko drażniłaś się ze mną? - zapytałam. Uśmiechnęła się. - Wiem, że może nie widać tego po sposobie, w jaki się czasem
zachowujemy, ale naprawdę troszczymy się o rodzinę królewską. Jeśli ich stracimy, to Południowi Rebelianci wygrają. Jeśli zdobędą prawdziwą kontrolę... cóż, słyszałaś Augusta. - potrząsnęła głową. - W każdym razie byłam pewna, że spoglądam na moją przyszłą królową, więc stwierdziłam, że przynajmniej należy ci się ukłon. Jej rozumowanie było tak głupie, że roześmiałam się ponownie. - Nie jestem w stanie ująć w słowa jak miło jest porozmawiać z dziewczyna, z którą nie konkuruję. - Starzejemy się? - zapytała z sympatycznym wyrazem twarzy. - Gdy jest nas coraz mniej, to też gorzej. To znaczy, wiedziałam, że tak będzie, ale... mam wrażenie, że w tym wszystkim przestało chodzić o zostanie wybranką Maxona, a zaczęło o to by upewnić się, że inne dziewczyny nią nie zostaną. Nie wiem czy to ma sens. Skinęła głową. - Ma. Ale, hej, to w końcu na to się pisałaś. Zaśmiałam się. - Właściwie to nie. Byłam jakby... zachęcona do wysłania formularzu. Nie chciałam być księżniczką. - Naprawdę? - Naprawdę. Uśmiechnęła się. - To, że nie pragniesz korony znaczy, że jesteś prawdopodobnie najlepszą osobą, która może ją dostać. Gapiłam się na nią, przekonana jej szeroko otwartymi oczami, że wierzyła w to bez żadnych wątpliwości. Miałam nadzieję, że uda mi się
zapytać o więcej, ale August i Maxon wyszli z pokoju. Oboje wyglądali zaskakująco spokojnie. Podążał za nimi jeden strażnik. August wpatrywał się w Georgię jakby nawet to kilka minut, podczas których nie byli razem, raniło go. Może to właśnie z tego powodu była dzisiaj tutaj. - Wszystko w porządku Americo? - zapytał Maxon. - Tak. - Moja zdolność patrzenia mu prosto w oczy ponownie zanikła. - Powinnaś się przygotować do następnego dnia - zauważył. Strażnicy zostali zobowiązani do zachowania tego w tajemnicy, doceniłbym to samo z twojej strony. - Oczywiście. Wydawał się niezadowolony z powodu mojej oziębłości, ale jak inaczej miałam się teraz zachowywać? - Panie Illea, to była czysta przyjemność z mojej strony. Porozmawiamy wkrótce. - Maxon wyciągnął dłoń. August uścisnął ją. - Jeśli czegokolwiek potrzebujesz, to nie wahaj się pytać. Naprawdę jesteśmy po twojej stronie, Wasza Wysokość. - Dziękuję. - Chodźmy, Georgi. Niektórzy z tych strażników wyglądają na aż zbyt szczęśliwych. Roześmiała się. - Do zobaczenia, Americo. Skinęłam głową, pewna, że nie zobaczę jej nigdy więcej i byłam smutna z tego powodu. Minęła Maxona i złapała Augusta za rękę. Z podążającym za nimi strażnikiem wyszli przez otwarte drzwi, zostawiając
mnie samą z Maxonem w hallu. Jego oczy odszukały moje. Wymamrotałam coś, wskazałam na górę i ruszyłam w stronę schodów. Jego wątpliwości co do wybrania mnie, przywołały ból spowodowany jego słowami w bibliotece. Myślałam, że po tej całej sytuacji w bezpiecznym pokoju pomiędzy nami nastąpiło jakieś porozumienie. Ale wygląda na to, że wszystko zagmatwało się jeszcze bardziej niż wtedy, gdy starałam się sobie uświadomić jak bardzo lubię Maxona. Nie widziałam, co to dla nas oznacza. I czy w ogóle jesteśmy jacyś my, o których mogę się martwić.
Rozdział 7 Jimmy Eat World - The Middle
Choćbym nie wiem jak szybko szła do mojego pokoju, Aspen i tak był szybszy. Nie powinnam być tym zaskoczona. Aspen znał pałac tak dobrze, że to było dla niego nic. - Hej - zaczęłam, niepewna co powiedzieć. Szybko objął mnie ramionami, a następnie cofnął się. - Moja dziewczynka. Uśmiechnęłam się. - Tak? - Pokazałaś im ich miejsce Mer. - Ryzykując swoje życie, Aspen przesunął kciukiem po moim policzku. – Zasługujesz, żeby być szczęśliwa. Tak jak my wszyscy. - Dziękuję. Uśmiechając się, opuścił swoją dłoń i dotknął nią bransoletki, którą Maxon przywiózł mi z Nowej Azji i złapał tę, którą zrobiłam z guzika, który mi podarował. Jego oczy przepełnione były smutkiem, gdy patrzył na naszą małą pamiątkę. - Porozmawiamy wkrótce. Naprawdę porozmawiamy. Jest tak wiele rzeczy, które musimy ustalić.
Z tymi słowami Aspen ruszył w dół korytarza. Westchnęłam i schowałam twarz w dłoniach. Czy on sugerował, że to co powiedziałam oznaczało, że ostatecznie odepchnęłam od siebie Maxona? Czy on myślał, że chciałam naprawić nasze relacje? Z kolei, czy ja naprawdę nie odepchnęłam Maxona? Czy jeszcze niedawno nie sądziłam, że Aspen chce zostać w moim życiu? Więc dlaczego czułam się tak okropnie? ~♛~ Atmosfera w Kobiecym Pokoju była mroczna. Królowa Amberly siedziała pisząc listy i od czasu do czasu podnosiła wzrok by spojrzeć na naszą czwórkę. Po wczorajszym dniu unikałyśmy robienia czegokolwiek, co wymagałoby od nas wzajemnego kontaktu. Celeste miała przy sobie stos magazynów i leżała rozwalona na kanapie. Kriss wzięła ze sobą swój dziennik, co było bardzo mądrym posunięciem i usadowiła się, po raz kolejny, blisko królowej. Dlaczego o tym nie pomyślałam? Elise zdobyła ołówki do rysowania i teraz pracowała nad czymś przy oknie. A ja siedziałam na szerokim krześle przy drzwiach, czytając książkę. Tak to wyglądało, nie musiałyśmy nawet nawiązywać ze sobą kontaktu wzrokowego. Starałam się skoncentrować na znajdujących się przede mną słowach, ale przez większość czasu zastanawiałam się, kogo Północny Rebelianci chcieli jako księżniczkę, jeśli nie mogli mieć mnie. Celeste była bardzo popularna, bez problemu sprawiłaby, że ludzie podążyliby za nią. Zastanawiałam się, czy byli świadomi jak dobrze jest w stanie manipulować ludźmi. Skoro wiedzieli tak dużo o mnie, to o niej pewnie też. A może w Celeste było coś więcej niż sądziłam?
Słodka Kriss według sondaży była faworytką ludu. Jej rodzina nie miała wysokiej pozycji społecznej, ale w środku była księżniczką o wiele bardziej niż każda z nas. Miała w sobie to coś. Może to właśnie to przyciągało ludzi; nie była idealna, ale taka urocza. Kiedyś nawet ja pragnęłam za nią podążać. W najmniejszym stopniu typowałam Elise. Przyznała, że nie kocha Maxona i że była tu ze względu na swój obowiązek. Szczerze myślałam, że kiedy mówiła o obowiązku miała na myśli swoją rodzinę albo korzenie z Nowej Azji, a nie Północnych Rebeliantów. Poza tym była taka spokojna i opanowana. W niej nie było nic z rebelianta. I to dlatego nagle zaczęłam podejrzewać, że to ona jest ich faworytką. Zdawała się najmniej angażować w konkurencję i otwarcie przyznała się do swoich chłodnych relacji z Maxonem. Może nie musiała się starać, w końcu miała za sobą cichą armię zwolenników, którzy tak czy inaczej umieszczą na jej głowie koronę. - To jest to - powiedziała nagle królowa. - Podejdźcie tu wszystkie. Odepchnęła na bok swój mały stoliczek i wstała, gdy podeszłyśmy do niej nerwowo. - Coś jest nie tak. O co chodzi? - Zapytała. Patrzyłyśmy na siebie nawzajem, nieskore do wyjaśnień. Wreszcie zbyt idealna Kriss pisnęła. - Wasza wysokość, właśnie zdałyśmy sobie sprawę jak zacięta jest ta rywalizacja. Jesteśmy teraz bardziej świadome na czym stoimy w sprawie księcia, a dość trudne jest zignorowanie tego i prowadzenie przyjaznej rozmowy. Królowa skinęła ze zrozumieniem głową.
- Jak często myślicie o Natalie? - zapytała. Natalie nie było z nami już prawie tydzień. Myślałam o niej prawie codziennie. Również ciągle myślałam o Marlee, a niektóre z pozostałych dziewczyn też sporadycznie pojawiały się w mojej głowie. - Zawsze - powiedziała cicho Elise. - Była taka radosna. Gdy to powiedziała na jej ustach pojawił się uśmiech. Zawsze zakładałam, że Natalie działała na nerwy Elise, ponieważ była taka otwarta, a Elise skryta. Ale być może była to jedna z tych przyjaźni na zasadzie przyciągających się przeciwieństw. - Czasami śmiała się z najmniejszych rzeczy - dodała Kriss. - To było takie zaraźliwe. - Dokładnie - powiedziała królowa. - Kiedyś byłam na waszym miejscu i wiem, jakie to trudne. Zastanawiasz się nad tym co robisz i co on robi. Zadręczasz się swoimi rozmowami, starając się wyczytać jakieś informacje pomiędzy oddechami. To jest wykańczające. Miałam wrażenie, że nagle cały ciężar został zdjęty z naszych barków. Ktoś nas rozumiał. - Ale musicie wiedzieć, że takie napięcie odczuwalne między wami nawzajem spowoduje ból, gdy któraś z was odejdzie. Nikt nigdy nie zrozumie tego, co doświadczyłyście, poza innymi dziewczynami, które też to przeszły; szczególnie, jeżeli chodzi o Elitę. Możecie walczyć, ale to jest to, co robią siostry. Te dziewczyny - powiedziała wskazując na każdą z nas - będą osobami, do których będziecie dzwonić prawie codziennie przez pierwszy rok, przerażone możliwością popełnienia błędu i potrzebujące wsparcia. Kiedy będziecie urządzać przyjęcia, one będą osobami, które umieścicie na samej górze listy gości, tuż poniżej imion
członków waszej rodziny. Ponieważ tym jesteście teraz dla siebie nawzajem. Nigdy nie stracicie waszych więzi. Patrzyłyśmy na siebie nawzajem. Gdybym była księżniczką, a działoby się coś niepokojącego i potrzebowałabym trzeźwego spojrzenia, zadzwoniłabym do Elise. Gdybym kłóciła się z Maxonem, Kriss przypomniałaby mi wszystkie jego dobre cechy. A Celeste..., cóż nie byłam taka pewna, ale jeśli ktokolwiek miałby mi powiedzieć, bym się wzięła w garść byłaby to ona. - Więc nie spieszcie się - poradziła. - Dostosujcie się do sytuacji. Pozostawcie to takim, jakim jest. Nie wybieracie go, to on wybiera was. I wzajemna nienawiść nie ma w tym wypadku sensu. - Czy wiesz, kogo on najbardziej pragnie? - zapytała Celeste. I po raz pierwszy słyszałam niepokój w jej głosie. - Nie - przyznała królowa. - Czasami myślę, że mogłabym zgadnąć, ale nie będę udawać, że rozumiem wszystko, co czuje Maxon. Wiem, kogo wybrałby król, ale to wszystko. - Kogo by wybrał? – zapytałam, od razu przeklinając się za bycie taką tępą. Uśmiechnęła się uprzejmie. - Szczerze mówiąc, nie pozwalam sobie o tym zbyt dużo myśleć. Pękłoby mi od tego serce, gdybym zaczęła kochać jedną z was jak córkę, a potem straciła. Nie mogłabym tego znieść. Spuściłam wzrok, nie będą pewna czy te słowa miały nas pocieszyć czy nie. - Muszę powiedzieć, że byłabym szczęśliwa uważając za członka mojej rodziny każdą z was. - Podniosłam wzrok i patrzyłam jak spogląda
każdej z nas po kolei prosto w oczy. - Na razie mamy dużo pracy do zrobienia. Stałyśmy tam w ciszy, chłonąc jej mądrość. Nigdy nie poświęciłam czasu, by przyjrzeć się uczestniczkom ostatniej Selekcji, znaleźć ich zdjęcia lub coś w tym stylu. Znałam garść nazwisk, przeważnie ponieważ starsze kobiety często wspominały o nich w swoich rozmowach, gdy śpiewałam na różnych przyjęciach. Nigdy nie było to dla mnie ważne, mieliśmy już królową, a nawet jako dziecku nigdy przez myśl mi nie przeszło, że mogę zostać księżniczką. Ale teraz zastanawiałam się jak wiele z kobiet, które przychodziły odwiedzać królową, czy też przybyły na Halloween, było kiedyś jej przeciwniczkami, a teraz najbliższymi przyjaciółkami. Celeste odeszła pierwsza, udając się z powrotem na miękką kanapę. Nie wyglądało by to, co powiedziała Królowa Amberly, coś dla niej znaczyło. Z jakiś powodów to był dla mnie punkt zwrotny. Wszystkie wydarzenie z ostatnich kilku dni uderzyły mnie prosto w serce i miałam wrażenie, że za sekundę ono pęknie. Dygnęłam. - Przepraszam - wymamrotałam zanim przeszłam szybko przez drzwi. Nie miałam planu. Może powinnam iść posiedzieć przez chwilę w łazience albo schować się w jednym z wielu salonów na dole. Może powinnam iść do mojego pokoju i po prostu się wypłakać. Ale najwyraźniej cały wszechświat był przeciwko mnie. Na zewnątrz tuż koło wejścia do Kobiecego Pokoju chodził w tę i z powrotem Maxon, wyglądając jakby starał się rozwiązać zagadkę. Zanim zdołałam się gdziekolwiek ukryć, zobaczył mnie. To była ostatnie rzecz, którą chciałam teraz robić. - Zastanawiałem się czy nie zaprosić cię na spacer.
- Czego chcesz? - odpowiedziałam krótko. Maxon wciąż stał tam, starając zdobyć się na odwagę, by powiedzieć mi coś, co doprowadzało go do szaleństwa. - Więc jest jedna dziewczyna, która kocha mnie bezwarunkowo? Skrzyżowałam ramiona. Po kilku ostatnich dniach powinnam była zauważyć nadchodzące zmiany w jego sercu. - Tak. - Nie dwie. Spojrzałam na niego, lekko zirytowana, że muszę mu wszystko wyjaśniać. Czy nie wiesz już, co czuję w stosunku do ciebie? Miałam ochotę wykrzyczeć. Czy nie pamiętasz tego, co wydarzyło się w schronie? Ale
szczerze
mówiąc,
teraz
też
potrzebowałam
jakiegoś
potwierdzenia. Co sprawiło, że nagle poczułam się taka niepewna? Król. Jego insynuacje na temat tego, co zrobiły inne dziewczyny, jego wychwalanie ich zasług sprawiło, że poczułam się taka mała. I to było potęgowane przez wszystkie moje błędy, które dotyczyły Maxona. Poznaliśmy się dzięki Selekcji, ale wyglądało na to, że im dłużej ona trwała tym mniej pewniej się czułam. - Powiedziałeś mi, że mi nie ufasz - oskarżyłam go. - Innego dnia upokorzyłeś mnie. I nie tak dawno sama propozycja małżeństwa ze mną sprawiła, że się wściekłeś. Wybacz mi, że nie czuję się teraz pewna, jeżeli chodzi o nasze relacje. - Zapominasz, że nigdy wcześniej tego nie robiłem, America powiedział z uczuciem, ale nie ze złością. - Ty masz kogoś, do kogo mnie porównujesz. Ja nawet nie wiem jak utrzymuje się typowy związek, a
mam tylko jedną szansę. Ty miałaś co najmniej dwie. Będę popełniał błędy. - Nie mam nic przeciwko błędom - odpowiedziałam. – Chodzi o niepewność. Przez większość czasu nie wiem, co się dzieje. Milczał przez chwilę, a ja zdałam sobie sprawę, że poruszyliśmy bardzo poważną kwestię. Domyślaliśmy się wielu rzeczy, ale nie mogliśmy ciągnąć tego dłużej. Nawet jeśli skończymy razem, te wszystkie chwile niepewności będą nas prześladować. - Wciąż to robimy – odetchnęłam, zmęczona tą całą grą. - Zbliżamy się do siebie, wtedy coś się dzieje, nasza więź się rozpada, a ty nigdy nie wydajesz się zdolny podjąć decyzję. Jeśli pragniesz mnie tak bardzo jak zawsze twierdziłeś, dlaczego to wszystko się już nie skończyło? Nawet jeśli oskarżyłam go o nie troszczenie się o mnie, jego frustracja zamieniła się w smutek. - Ponieważ przez połowę tego czasu byłem pewien, że kochasz kogoś innego, natomiast drugą spędziłem wątpiąc czy w ogóle jesteś w stanie mnie pokochać - odpowiedział, sprawiając, że poczułam się okropnie. - Tak jakbym ja nie miała powodów by wątpić. Traktowałeś Kriss jakby była jakimś cudem, a potem przyłapałam cię z Celeste... - Wyjaśniłem to. - Tak, ale to wciąż boli. - Cóż, mnie boli to jak szybko się w sobie zamknęłaś. Skąd to się w ogóle wzięło? - Nie wiem, ale może powinieneś przestać myśleć o mnie przez chwilę.
Nastała gwałtowna cisza. - Co to ma znaczyć? Wzruszyłam ramionami. - Są tu jeszcze trzy inne dziewczyny. Jeśli tak bardzo się obawiasz tego, że masz tylko jedną szansę, zapewne powinieneś się upewnić, że nie zmarnujesz jej na mnie. Odeszłam wściekła na Maxona, że wzbudził u mnie takie uczucia i zła na siebie za pogorszenie tego wszystkiego.
Rozdział 8 Jimmy Eat World - Big casino Obserwowałam jak pałac przechodzi przemianę. Niemal z dnia na dzień na korytarzach pierwszego piętra ustawiono w szeregach bujne choinki, rozciągnięto girlandy wzdłuż schodów, a kwiatowe aranżacje zmieniono tak, by zawierały ostrokrzew lub jemiołę. Dziwne było to, że gdy otwierałam okno, na zewnątrz wciąż było tak jak na początku lata. Zastanawiałam się czy pałac mógł w jakiś sposób wytworzyć śnieg. Może gdybym poprosiła Maxona, mógłby się temu przyjrzeć. Z drugiej strony, może tak nie było. Dni mijały. Starałam się nie smucić tym, że Maxon robił dokładnie to o co go poprosiłam, ale wraz z tym jak dystans między nami zwiększał się, żałowałam swojej dumy. Zastanawiałam się czy już zawsze miało tak być. Czy byłam skazana na mówienie złych rzeczy, na dokonywanie złych wyborów? Nawet jeśli Maxon był tym, czego pragnęłam, nigdy nie będę w stanie zebrać się w sobie na tyle, by ta relacja była prawdziwa. Wszystko to było męczące; była to ta sama sytuacja, z którą mierzyłam się od kiedy Aspen przeszedł przez bramę pałacu. I cierpiałam przez bycie taką rozdartą, zdezorientowaną. Popołudniami zwykłam spacerować po pałacu. Jako że ogrody były poza moim zasięgiem, Kobiecy Pokój z dnia na dzień stawał się coraz bardziej ograniczający. Właśnie podczas spaceru poczułam tę zmianę. Jakby jakiś niewidoczny spust odpalił we wszystkich w pałacu. Strażnicy stali bardziej nieruchomo, a pokojówki chodziły odrobinę szybciej.
Nawet ja czułam się dziwnie, jakbym nie była tu już mile widziana. Zanim zrozumiałam co to było za uczucie, Król wyłonił się zza rogu wraz z małą świtą. Wtedy wszystko nabrało sensu. Jego nieobecność ociepliła pałac, a teraz gdy był z powrotem w domu, ponownie staliśmy się obiektami jego kaprysów. Nic dziwnego, że buntownicy z Północy byli podekscytowani osobą Maxona. Dygnęłam, gdy Król się zbliżył. Uniósł rękę wciąż krocząc, a mężczyźni za nim zatrzymali się, gdy podszedł bliżej, zostawiając odrobinę przestrzeni między nami, abyśmy mogli pomówić. - Lady America. Widzę, że ty wciąż tutaj – powiedział, a jego uśmiech i jego słowa pozostawały ze sobą w sprzeczności - Tak, Wasza Wysokość. - A jak się zachowywałaś podczas mojej nieobecności? - Cicho - uśmiechnęłam się - Grzeczna dziewczynka. Zaczął już odchodzić, ale wrócił przypomniawszy sobie coś. - Nie uszło mojej uwadze, że spośród dziewczyn, które zostały tylko ty wciąż otrzymujesz wynagrodzenie za swój udział. Elise oddała swoje dobrowolnie, prawie zaraz po tym jak wypłaty zostały wstrzymane dla Dwójek i Trójek. Nie zaskoczyło mnie to. Elise była Czwórką, ale jej rodzina posiadała wysokiej klasy hotele. Nie cierpieli z braku pieniędzy tak jak sklepikarze z Caroliny. - Myślę, że powinno się to skończyć – ogłosił, sprowadzając mnie na ziemię. Zamarłam. - Chyba że, oczywiście, jesteś tu dla pieniędzy, a nie dlatego, że kochasz mojego syna Jego oczy wwiercały się w moje, wyzywając mnie, żebym podważyła jego decyzję.
- Masz rację - powiedziałam, nienawidząc smaku tych słów w moich ustach. - To sprawiedliwe. Widziałam, że był zawiedziony brakiem walki. - Zajmę się tym natychmiast. Odszedł, a ja stałam tam, próbując nie użalać się nad sobą. Naprawdę, to było sprawiedliwe. Jak to wyglądało, gdy byłam jedyną, która dostawała czeki? W końcu i tak wszystko by się skończyło. Westchnęłam i skierowałam się w stronę mojego pokoju. Jedyne co mogłam zrobić to napisać do domu i ostrzec ich, że pieniądze nie będą już przychodzić. Otworzyłam drzwi i chyba po raz pierwszy zostałam całkowicie zignorowana przez moje pokojówki. Anne, Mary i Lucy stały w tylnym rogu pochylając się nad sukienką, nad którą zdawały się pracować, sprzeczając się o swoje postępy. - Lucy, powiedziałaś, że skończysz ten brzeg wczoraj w nocy – odezwała się Anne. - Wyszłaś wcześniej, żeby to zrobić. - Wiem, wiem, coś innego zaprzątnęło moją uwagę, ale mogę to zrobić teraz. - Jej wzrok był błagalny. Lucy była odrobinę zbyt delikatna, a wiedziałam, że niewzruszoność postawy Anne czasem to pogarszała. - Byłaś strasznie często rozproszona przez tych ostatnich kilka dni skomentowała Anne. Mary wyciągnęła ręce - Uspokójcie się. Dajcie mi tę sukienkę zanim ją zepsujecie. - Przepraszam - powiedziała Lucy. - Po prostu pozwól mi zabrać ją teraz i ją dokończę. - Co się z tobą dzieje? - Anne domagała się odpowiedzi.Zachowywałaś się tak dziwnie. Lucy zerknęła na nią nieobecnym wzrokiem. Jakikolwiek miała sekret była zbyt przerażona by się nim podzielić. Odchrząknęłam. Wszystkie szybko odwróciły głowy w moim kierunku i po kolei dygnęły. - Nie wiem co się dzieje. – zaczęłam, zbliżając się do nich - Ale
wątpię, żeby pokojówki Królowej tak się kłóciły. Poza tym marnujemy czas skoro jest tyle do zrobienia. - Anne ciągle zła wskazała palcem na Lucy. - Ale ona… - uciszyłam ją drobnym gestem dłoni, odrobinę zaskoczona, że tak łatwo podziałało. - Żadnych sprzeciwów. Lucy, dlaczego nie weźmiesz jej na dół do pracowni by dokończyć pracę, a my wszystkie nabierzemy trochę dystansu i przemyślimy to wszystko. - Lucy radośnie zgarnęła tkaninę, tak wdzięczna za możliwość ucieczki, że dosłownie wybiegła z pokoju. Anne patrzyła jak odchodzi z grymasem na twarzy. Mary wyglądała na zmartwioną, ale posłusznie zajęła się swoją robotą bez słowa. W ciągu dwóch minut zorientowałam się, że nastrój w tym pokoju był zbyt ponury abym mogła się skupić. Złapałam kartkę papieru i długopis i ruszyłam z powrotem na dół. Zastanawiałam się czy zrobiłam słuszną rzecz, oszczędzając Lucy. Może byłoby z lepiej, gdybym pozwoliła im zrzucić ciężar z piersi. Być może moje wtrącanie się mogło zachwiać ich determinację w pomaganiu mi. Tak naprawdę nigdy wcześniej nimi tak nie rządziłam. Zatrzymałam się przed Kobiecym Pokojem. To też nie było odpowiednie miejsce. Ruszyłam wzdłuż głównego korytarza, znajdując małą wnękę z ławeczką. Wyglądało to miło. Pobiegłam do biblioteki, wzięłam książkę na podkładkę i wróciłam z powrotem do wnęki, odkrywając, że byłam praktycznie schowana za wielką rośliną stojącą przed ławką. Szerokie okno pokazywało ogród i przez chwile pałac nie wydawał się tak mały. Obserwowałam ptaki latające za oknem i próbowałam znaleźć najmilszy sposób na powiedzenie moim rodzicom, że nie będzie więcej czeków. -Maxonie, czy możemy pójść na prawdziwą rankę? Gdzieś poza pałac? - natychmiast rozpoznałam głos Kriss. Hmm. Kobiecy Pokój jednak nie był taki pełny. Słyszałam uśmiech w jego głosie, gdy odpowiedział.
- Chciałbym byśmy mogli, złotko, ale nawet gdyby było spokojniej, byłoby to trudne. - Chcę cię zobaczyć gdzieś, gdzie nie jesteś księciem - jęknęła czule. - Och, ale ja wszędzie jestem księciem. - Wiesz, co mam na myśli. - Wiem. Przykro mi, że nie mogę ci tego dać, naprawdę. Myślę, że byłoby miło zobaczyć cię gdzieś gdzie nie byłaś jedną z Elity. Ale to jest nasze życie - jego głos nabrał trochę smutku. - Żałowałabyś tego? - zapytał. - Byłoby już tak do końca twojego życia. Piękne ściany, ale wszystkie takie same. Moja mama ledwie opuszcza pałac raz lub dwa razy na rok. Przez grube liście krzewu w doniczce obserwowałam jak mijają mnie kompletnie nieświadomi. - A jeśli uważasz, że teraz publika jest nachalna, zrobi się o wiele gorzej, kiedy będziesz jedyną dziewczyną, którą będą obserwować. Wiem, że twoje uczucia do mnie sięgają głęboko. Ja odczuwam to każdego dnia. Ale co z życiem, które dostaniesz razem ze mną? Czy chcesz tego? Wyglądało na to, że przystanęli gdzieś w korytarzu, jako że głos Maxona nie zanikał. -Maxonie Schreave - zaczęła Kriss. - Jeśli tak mówisz, to brzmi jakby moja obecność tutaj była jakimś poświęceniem. A tak nie jest. Każdego dnia jestem wdzięczna za bycie Wybraną. Czasem próbuję sobie wyobrazić jakby było gdybyśmy nigdy się nie spotkali… Wolałabym cię stracić niż przejść przez życie bez tego. Jej głos robił się niewyraźny. Nie wydawało mi się żeby płakała, ale była tego bliska. - Musisz wiedzieć, że chciałabym cię i bez tych pięknych ubrań i wspaniałych pokoi. Chciałabym cię bez korony, Maxonie. Po prostu chcę ciebie.
Maxon przez chwilę zaniemówił i mogłam go sobie wyobrazić obejmującego ją lub ocierającego jej łzy, które mogły już popłynąć po tych słowach. - Nie mogę opisać ile to dla mnie znaczy, że mogę to usłyszeć. Czekałem by ktoś mi powiedział, że to ja jestem tym co się liczy- wyznał cicho. - Jesteś, Maxonie. Nastąpił kolejny cichy moment między nimi. - Maxonie? - Tak? - Ja.. Nie wydaję mi się, że chcę dłużej czekać. Mimo że wiedziałam, że tego pożałuję, na te słowa cichutko odłożyłam moją kartkę i długopis, zsunęłam buty i przemknęłam na koniec korytarza. Rozejrzałam i zobaczyłam tył głowy Maxona, podczas gdy ręka Kriss przesunęła się za jego kołnierzyk. Jej włosy opadły na bok, gdy się pocałowali i jak na jej pierwszy raz, wyglądało, że idzie jej bardzo dobrze. Lepiej niż Maxonowi, to na pewno. Zniknęłam ponownie za rogiem i usłyszałam jej chichot chwilę później. Maxon westchnął – na pół z triumfu, na pół z ulgi. Wróciłam szybko na swoje miejsce i odwróciłam się w ponownie w stronę okna, tak na wszelki wypadek. - Kiedy możemy to powtórzyć? - zapytała cicho. -Hmm. Co powiesz na za tyle czasu, ile zajmuje dotarcie stąd do twojego pokoju? Śmiech Kriss zanikłał gdy ruszyli w dół korytarza. Siedziałam w tamtym miejscu przez minutę, później podniosłam mój długopis i papier, łatwo znajdując teraz słowa. Mamo i Tato, Jest tyle do zrobienia ostatnimi dniami, że muszę przekazać wam
to szybko. Aby pokazać moje oddanie Maxonowi, a nie luksusom płynącym z bycia w Elicie, zrezygnowałam z otrzymywania zapłaty za mój udział. Zdaję sobie sprawę, że zrobiłam to bez ostrzeżenia, ale jestem pewna, że dostaliśmy już wystarczająco i nie ma potrzeby prosić o więcej. Mam nadzieję, że nie będziecie rozczarowani tą wiadomością. Tęsknie za wami i mam nadzieję, że znów wkrótce się zobaczymy. Kocham was wszystkich. America
Rozdział 9 Taylor Swift - Safe and Sound Raport nie zawierał zbyt wielu informacji, co publika odbierze jako raczej monotonny tydzień. Po krótkim sprawozdaniu króla z jego wizyty we Francji, pałeczka została przekazana Gavrilowi, który przeprowadzał teraz wywiad z dziewczynami pozostałymi w Elicie na temat rzeczy, które na tym etapie rywalizacji zdawały się nie liczyć. Z drugiej strony kiedy ostatnio pytał nas o coś takiego, o rzeczy niby nieistotne, zasugerowałam zniesienie kast i prawie zostałam wyrzucona z konkursu. - Lady Celeste, czy widziałaś apartament księżniczki? - zapytał Gavril szelmowsko. Uśmiechnęłam się w duchu, wdzięczna, że nie zadał mi tego samego pytania. Uśmiech Celeste rozszerzył się i figlarnie zarzuciła włosy przez ramię zanim odpowiedziała. - Cóż, Gavrilu, jeszcze nie. Ale oczywiście mam nadzieję zasłużyć na ten przywilej. Oczywiście, Król Clarkson zapewnił nam najlepsze zakwaterowanie, nie mogę sobie wyobrazić nic lepszego niż to, co już mam. Te, um… te łóżka są takie… - Celeste zająknęła się odrobinę, gdy kątem oka ujrzała dwóch strażników pędzących do studia. Nasze siedzenia ustawiono tak, że widziałam ich gdy podbiegli do króla, ale Kriss i Elise siedziały odwrócone plecami. Obie próbowały odwrócić dyskretnie głowy, ale zdało się to na nic. - Luksusowe. I byłoby to więcej niż mogłabym marzyć, aby… kontynuowała Celeste niezbyt skupiona na swojej wypowiedzi. Ale wyglądało na to, że nie musiała być. Król wstał i podszedł do
nas, przerywając jej.
- Panie i panowie, przepraszam, że przerywam, ale to bardzo pilne. - Ściskał kawałek papieru w jednej ręce, a drugą gładził krawat. Był opanowany gdy przemówił. - Od zarania dziejów, oddziały rebeliantów były zmorą naszego społeczeństwa. Przez lata ich sposób atakowania pałacu, nie wspominając już o zamachach na cywilach, stawał się coraz bardziej agresywny. Wygląda na to, że osiągnęli nowe dno. Jak dobrze wiecie, cztery pozostające w Selekcji młode damy reprezentują szeroki wachlarz kast. Mamy Dwójkę, Trójkę, Czwórkę i Piątkę. Jesteśmy zaszczyceni mając tak zróżnicowaną grupę, ale dało to dziwną zachętę rebeliantom. Król spojrzał na nas przez ramię zanim dokończył wypowiedź. - Jesteśmy przygotowani na ataki na pałac, a gdy buntownicy atakują społeczność interweniujemy najlepiej jak możemy. I nie martwiłbym się gdybym wiedział, że ja, wasz król, mogę was obronić, ale… Rebelianci atakują kastami. Te słowa zawisły w powietrzu. W niemal przyjaznym geście, Celeste i ja wymieniłyśmy zmieszane spojrzenie. - Chcą oni zakończyć istnienie monarchii od dłuższego czasu. Ostatnie ataki na rodziny tych młodych dam pokazały skalę, na jaką gotowi są działać i wysłaliśmy strażników z pałacu by chronić najbliższych Elity. Ale teraz to nie wystarcza. Jeśli jesteście Dwójką, Trójką, Czwórką lub Piątką – czyli jesteście w tej samej kaście co którakolwiek z tych dam - możecie stać się obiektem ataku tylko z tego powodu - Zakryłam usta i usłyszałam jak Celeste wciąga powietrze. - Od tego momentu rebelianci zamierzają atakować Dwójki i przechodzić do niższych kast - dodał król uroczyście. To było bestialstwo. Jeśli nie mogli zmusić nas do opuszczenia Selekcji dla naszych rodzin, pozyskają bardzo dużą część kraju, chcącą naszego odejścia. Im dłużej będziemy brały udział w rywalizacji, tym więcej osób będzie nas nienawidzić za ryzykowanie ich życia.
- To doprawdy smutna wiadomość, mój królu - powiedział Gavril przerywając ciszę. Król przytaknął. - Oczywiście poszukamy rozwiązania. Ale mamy doniesienia o ośmiu atakach w pięciu różnych prowincjach dzisiejszego dnia, wszystkie przeciwko Dwójkom i wszystkie kończące się przynajmniej jedną śmiercią Położyłam dłoń na sercu. Ludzie zginęli dziś z naszej winy. - Na ten moment - kontynuował Król Clarkson - zachęcamy was do trzymania się blisko domu i przedsięwzięcia wszelkim możliwych środków ostrożności. - Wspaniała rada, mój królu - powiedział Gavril. Zwrócił się do nas - Panie, chciałybyście coś dodać? Elise jedynie pokręciła głową. Kriss wzięła głęboki wdech - Wiem, że Dwójki i Trójki są atakowane, ale wasze domy są bezpieczniejsze niż większość tych z niższych kast. Jeśli możecie przygarnąć Czwórki lub Piątki, które dobrze znacie, myślę, że byłby to dobry pomysł - Celeste pokiwała głową. - Uważajcie na siebie. Róbcie to co król każe. Odwróciła się do mnie i zrozumiałam, że muszę coś powiedzieć. Gdy podczas Raportu czułam się odrobinę zagubiona zwykłam patrzeć na Maxona, tak jakby mógłby dać mi cichą poradę. Kierując się tym nawykiem poszukałam jego wzroku. Ale jedyne co zobaczyłam to jego blond włosy, jako że wpatrywał się w swoje kolana, jedyną widoczną rzeczą był jego przygnębiony grymas. Oczywiście, że martwił się o swoich ludzi. Ale tu chodziło o coś więcej niż chronienie obywateli. On wiedział, że możemy odejść. I czy nie powinnyśmy? Ile Piątek może stracić życie, dlatego że siedziałam na swoim stołku w jasnych światłach pałacowego studia? Ale jak ja - lub którakolwiek z dziewczyn - mogłyśmy udźwignąć ten ciężar? My byłyśmy tymi, które odbierały im życie. Przypomniałam sobie, co powiedzieli nam August i Georgia i wiedziałam, że była tylko
jedna rzecz, którą mogliśmy zrobić - Walczcie - powiedziałam do nikogo konkretnego. Potem przypomniałam sobie gdzie jestem i zwróciłam się do kamery - Walczcie. Rebelianci to okrutni ludzie. Starają się was zastraszyć, żebyście robili to, czego chcą. A co gdy już tak zrobicie? Jak myślicie, jaką przyszłość wam zaoferują? Ci ludzie, ci tyrani, nie przestaną nagle być okrutni. Jeśli dacie im władzę, będą tysiąc razy gorsi. Więc walczcie. Jakkolwiek możecie, walczcie. Poczułam krew i adrenalinę płynące w moich żyłach, jakbym sama była gotowa zaatakować rebeliantów. Miałam dosyć. Trzymali nas w strachu, terroryzowali nasze rodziny. Gdyby w tej chwili jeden z tych Południowych rebeliantów był przede mną, nie uciekałabym. Gavril zaczął mówić ponownie, ale byłam tak zła, że jedyne co mogłam słyszeć to tętno mojego serca w uszach. Zanim się zorientowałam, kamery zostały wyłączone a światła gasły. Maxon podszedł do swojego ojca i wyszeptał coś, na co król pokręcił głową. Dziewczęta wstały i zaczęły odchodzić. - Idźcie prosto do swoich pokoi - powiedział delikatnie Maxon. Kolacja zostanie wam przyniesiona, a ja odwiedzę was wszystkie wkrótce. Gdy przechodziłam koło nich, król przyłożył palec do mojego ramienia i po tym małym geście wiedziałam, że chciał bym się zatrzymała. - To nie było zbyt mądre - zaczął. Wzruszyłam ramionami. - To co robimy nie skutkuje. Trzymaj tak dalej a nie będziesz miał nikogo nad kim mógłbyś sprawować władzę Machnął ręką, oddalając mnie, znowu miał mnie dość. ~♛~ Maxon cicho zapukał w moje drzwi, sam się wpuszczając. Byłam już
w mojej koszuli nocnej i czytałam w łóżku. Zaczynałam się zastanawiać czy w ogóle zamierzał przyjść. - Jest bardzo późno - wyszeptałam, mimo że nie było nikogo komu mogłabym zakłócać ciszę. - Wiem. Musiałem porozmawiać z innymi, a było to niesamowicie wyczerpujące. Elise była bardzo roztrzęsiona. Czuje się szczególnie winna. Nie byłbym zaskoczony, gdyby odeszła w ciągu dnia lub dwóch. Mimo że wyraził swoje nikłe uczucia do Elise więcej niż raz, mogłam zobaczyć jak bardzo go to boli. Podkuliłam nogi do klatki piersiowej by mógł usiąść. - Co z Kriss i Celeste? - Kriss jest prawie optymistką. Jest przekonana, że ludzie będą ostrożni i obronią się. Nie wiem jak to możliwe, skoro nie ma sposobu by przewidzieć kiedy lub gdzie rebelianci zaatakują. Są w całym kraju. Ale ona jest pełna nadziei. Wiesz jaka ona jest - Taa. Westchnął. - Z Celeste jest w porządku. Martwi się, oczywiście; ale jak zauważyła Kriss, Dwójki będą prawdopodobnie najbezpieczniejsze. A ona zawsze jest taka zdeterminowana - Roześmiał się, patrząc na podłogę. - Głównie wydawała się zmartwiona, że będę na nią zły jeśli zostanie. Tak jakbym mógł jej mieć za złe wybranie tego zamiast domu. Westchnęłam - To dobra uwaga. Czy chcesz żony, która nie martwi się o swoich poddanych, którym się grozi? Maxon spojrzał na mnie - Ty się martwisz. Jesteś zwyczajnie za mądra by martwić się w taki sposób jak inni. – Pokręcił głową i roześmiał się. - Nie mogę uwierzyć, że powiedziałaś im żeby walczyli. Wzruszyłam ramionami
- Wygląda na to, że kulimy się ze strachu. - Masz całkowitą rację. I nie wiem, czy to odstraszy rebeliantów czy też sprawi, że będą bardziej zdeterminowani, ale nie ma wątpliwości, że namieszałaś w grze. Przekrzywiłam głowę. - Myślę, że nie nazwałabym grupy ludzi próbujących zabijać społeczeństwo na chybił trafił grą. -Nie, nie - powiedział szybko. - Nie jestem w stanie pomyśleć o słowie wystarczająco złym to by nazwać. Miałem na myśli Selekcję Wpatrywałam się w niego. - Co by nie mówić, opinia publiczna dostała dzisiaj prawdziwy wgląd do twojego charakteru. Mogą zobaczyć dziewczynę, która zaciąga swoje pokojówki do schronu, która sprzeciwia się królowi, jeśli myśli, że ma rację. Założę się, że wszyscy będą teraz patrzeć w zupełnie innym świetle na to, jak biegłaś do Marlee. Przed tym byłaś tylko dziewczyną, która krzyknęła na mnie gdy się spotkaliśmy. Dziś stałaś się dziewczyną, która nie boi się rebeliantów. Będą teraz o tobie inaczej myśleć. Pokręciłam głową. - To nie było to, co starałam się uzyskać. - Wiem. Cały czas zastanawiałem jak sprawić byś pokazała ludziom kim jesteś, a okazało się, że zwyczajnie robisz to pod wpływem impulsu. To takie w twoim stylu. W jego oczach był wyraz zaskoczenia, tak jakby powinien się tego spodziewać od początku. - W każdym razie myślę, że dobrze, iż to powiedziałaś. Najwyższy czas, abyśmy zrobili więcej niż ukrywanie się. Spojrzałam na moją narzutę, śledząc szwy moim palcem. Cieszyłam się, że to pochwalał, ale sposób w jaki mówił - jak gdyby było to jeszcze jedno z moich małych dziwactw - wydawał się w tej chwili zbyt intymny. - Mam dość walki z tobą, Americo - powiedział cicho.
Spojrzałam w górę i zobaczyłam szczerość w oczach Maxona, gdy kontynuował. - Lubię to, że się nie zgadzamy - w sumie to jedna z moich ulubionych rzeczy w tobie - ale nie chcę się więcej kłócić. Czasem pokazuje się we mnie usposobienie ojca. Walczę z tym, ale tam jest. A ty! - rzucił ze śmiechem. - Gdy jesteś zła jesteś żywiołem! Pokręcił głową, zapewne rozpamiętując w tym samym momencie, co ja robiłam dziesiątki rzeczy. To, gdy uderzyłam go w krocze, całą tę sprawę z kastami, zranione usta Celeste, gdy źle wyraziła się o Marlee. Nigdy nie myślałam o sobie jak o żywiołowej osobie, ale najwyraźniej taka byłam. Uśmiechnął się i ja też tak zrobiłam. Było to całkiem zabawne, gdy pomyślałam o moich poczynaniach w ten sposób. - Patrzę na inne i jestem sprawiedliwy. To co czuję sprawia czasem, że się denerwuję. Ale chcę, żebyś wiedziała, że wciąż patrzę również na ciebie. Myślę, że już wiesz, iż nie mogę temu zaradzić. Wzruszył ramionami, wydając się w tym momencie taki chłopięcy. Chciałam powiedzieć właściwą rzecz, dać mu znać, że wciąż chciałam by zwracał na mnie uwagę. Ale nic nie wydawało mi się właściwe, więc przesunęłam swoją dłoń na jego. Siedzieliśmy tam cicho, patrząc na nasze dłonie. Bawił się moimi dwiema bransoletkami, wydając się nimi bardzo zaciekawiony i spędził trochę czasu pocierając moją dłoń swoim kciukiem. Miło było mieć spokojny moment, który dzieliliśmy tylko we dwoje. - Co powiesz na to, byśmy spędzili jutrzejszy dzień razem? – zapytał. - Byłabym zachwycona - uśmiechnęłam się.
Rozdział 10 Mighty Oaks - Just One Day - A więc, krótko mówiąc, jeszcze więcej strażników? - Tak, tato. Dużo więcej. - Roześmiałam się w słuchawkę, mimo że sytuacja nie była ani trochę zabawna. Ale Tato miał dar sprawiania, aby nawet najtrudniejsze rzeczy zabrzmiały beztrosko. - Wszystkie zostajemy. Przynajmniej na razie. I mimo że powiedzieli, że zaczną od Dwójek, nie pozwól nikomu być beztroskim. Ostrzeż Turnerów i Canvassów by na siebie uważali - O, kotku, wszyscy wiedzą, że mają być ostrożni. Po tym co powiedziałaś w Raporcie wydaję mi się, że ludzie będą odważniejsi niż mogłabyś sobie wyobrazić. - Mam nadzieję. - Spojrzałam na swoje buty i doświadczyłam zabawnej retrospekcji. W tej chwili moje stopy wciśnięte były w wysadzane klejnotami szpilki. Pięć miesięcy temu nosiłam obskurne buty na płaskiej podeszwie. - Napawasz mnie dumą, Americo. Czasem jestem zaskoczony tym co mówisz, ale sam nie wiem czemu. Zawsze byłaś silniejsza niż ci się wydawało. W jego głosie było coś tak szczerego, że poczułam się pełna pokory. Niczyja opinia nie liczyła się dla mnie tak bardzo jak jego. - Dzięki, Tato. - Mówię poważnie. Nie każda księżniczka powiedziałaby coś takiego. Wywróciłam oczami.
- Ach, Tato, nie jestem księżniczką - Kwestia czasu - odparł figlarnie. - Skoro o tym mowa, jak tam Maxon? - W porządku – odpowiedziałam, mnąc sukienkę. Milczenie narastało. - Naprawdę go lubię, Tato. - Tak? - Tak. - Dlaczego konkretnie? Myślałam przez chwilę. - Nie jestem całkiem pewna. Ale częściowo dlatego, iż sprawia, że czuję się sobą. Tak myślę. - Czy kiedyś czułaś się kimś innym? - zażartował Tato. - Nie, to jakby… Zawsze byłam świadoma swojego numeru. Nawet gdy trafiłam do pałacu, miałam przez chwilę obsesję na jego punkcie. Byłam Piątką czy Trójką? Czy chciałabym być Jedynką? Ale teraz zupełnie się o to nie martwię. I myślę, że to dzięki niemu. Nie zrozum mnie źle, on często nawala. - Tato zachichotał. - Ale gdy jestem z nim, czuję, że jestem Americą. Nie jestem kastą czy projektem. Tak naprawdę to nawet nie myślę o nim jak o kimś wzniosłym. Jest po prostu sobą, a ja jestem po prostu mną. Tato nie odzywał się przez moment. - To brzmi naprawdę przyjemnie, kotku. Rozmawianie z tatą o chłopakach było odrobinę niezręczne, ale był jedyną osobą w domu, która, jak mi się wydawało, widziała Maxona bardziej jako osobę niż jako znakomitość. Nikt inny nie zrozumiałby tego tak jak on. -Taa. Aczkolwiek nie jest idealnie - dodałam podczas gdy Silvia ukazała się w drzwiach. - Czuję się jakby coś zawsze szło nie tak. Posłała
mi
znaczące
„Śniadanie”. Pokiwałam głową.
spojrzenie
i
powiedziała
bezgłośnie
- Cóż, to też jest w porządku. Pomyłki czynią to prawdziwym. - Postaram się to zapamiętać. Słuchaj Tato, muszę iść. Jestem spóźniona. - Nie możemy na to pozwolić. Dbaj o siebie, kotku i napisz wkrótce do swojej siostry. - Napiszę. Kocham cię, Tato. - Ja ciebie też. Podczas gdy dziewczyny wyszły po śniadaniu, Maxon i ja pozostaliśmy
w
jadalni.
Mijając
nas,
królowa
mrugnęła
porozumiewawczo w moim kierunku, a ja poczułam, że się czerwienię. Ale wkrótce potem król poszedł za nią, a jego spojrzenie odebrało mi resztki rumieńca. Gdy już zostaliśmy sami, Maxon podszedł do mnie i splótł swoje palce z moimi. - Zapytałbym co chcesz dzisiaj robić, ale nasze opcje są bardzo ograniczone. Zero łucznictwa, zero polowań, zero jeździectwa, zero czegokolwiek na zewnątrz. Westchnęłam. - Nawet jeśli mielibyśmy oddział strażników? - Przykro mi, Americo. - Posłał mi ponury uśmiech. - Ale co powiesz na film? Możemy pooglądać coś z niesamowitą scenerią. - To nie to samo. - Pociągnęłam go za ramię. - Chodź. Wykorzystajmy to najlepiej jak możemy - I to mi się podoba – powiedział. Coś w tym sprawiło, że poczułam się lepiej, tak jakbyśmy naprawdę byli razem. Minęło trochę czasu odkąd ostatnio czułam się w ten sposób. Wyszliśmy na korytarz i ruszyliśmy w stronę schodów do kina, kiedy usłyszałam dźwięczne uderzenia o okno. Skierowałam głowę do źródła dźwięku i westchnęłam ze zdumieniem. - Pada. Puściłam ramię Maxona i przycisnęłam dłoń do szyby. Od początku
mojego pobytu w pałacu nigdy jeszcze nie padało i zaczęłam się zastanawiać czy kiedykolwiek to nastąpi. Teraz, gdy już to zobaczyłam, zdałam sobie sprawę, że za tym tęskniłam. Tęskniłam za zmienianiem się pór roku. - To jest takie piękne – wyszeptałam. Maxon stanął za mną i objął mnie ramieniem. - Tylko ty jesteś w stanie znaleźć piękno w tym, co według innych psuje dzień. - Chciałabym móc go dotknąć. Westchnął. - Wiem, że byś chciała, ale to po prostu nie jest… Odwróciłam się do Maxona, próbując dowiedzieć się dlaczego przerwał. Rozejrzał się wokoło, a ja zrobiłam to samo. Poza kilkoma strażnikami byliśmy sami. - Chodź - powiedział łapiąc mnie za rękę. - Miejmy nadzieję, że nas nie zauważą. Uśmiechnęłam się, gotowa na każdą przygodę, jaką przygotował. Uwielbiałam gdy Maxon był taki. Skręciliśmy na schody, kierując się na czwarte piętro. Przez chwilę złapały mnie nerwy, martwiłam się, że pokaże mi coś podobnego do ukrytej biblioteki. To nie skończyło się dla mnie dobrze. Doszliśmy do połowy piętra, mijając wyłącznie jednego strażnika robiącego obchód. Maxon zaciągnął mnie do dużego salonu i skierował w stronę ściany tuż obok szerokiego, wygaszonego kominka. Sięgnął do jego wnętrza i wkrótce znalazł ukryty zatrzask. Pchnął przejście w ścianie, otwierając je. Jak się okazało, prowadziło do kolejnych sekretnych schodów. - Złap mnie za rękę - powiedział, wyciągając ją do mnie. Zrobiłam jak kazał i podążałam za nim po słabo oświetlonych stopniach dopóki nie dotarliśmy do drzwi. Maxon zdjął zasuwę, otworzył
drzwi… a tam znajdowała się ściana deszczu. - Dach? – zapytałam, przekrzykując odgłosy spadających kropel. Przytaknął. Wokół znajdowały się ściany otaczające wejście, pozostawiające do poruszania się przestrzeń wielkości mojego pokoju. Nie liczyło się, że mogłam zobaczyć jedynie ściany i niebo. Przynajmniej byłam na zewnątrz. Wniebowzięta podeszłam do przodu, docierając do spadającej wody. Krople były pękate i ciepłe, gdy zbierały się na moim ramieniu i spływały na sukienkę. Usłyszałam śmiech Maxona zanim wepchnął mnie w strugę deszczu. Westchnęłam, momentalnie przemakając. Odwróciwszy się złapałam go za ramię, a on uśmiechnął się, udając, że walczy. Jako że oboje natychmiast przemokliśmy, jego włosy ułożyły się w pasma wokół oczu. Wciąż uśmiechając się, zaciągnął mnie na skraj ściany. - Spójrz - powiedział mi do ucha Odwróciłam się, po raz pierwszy zauważając rozciągający się widok. Patrzyłam wstrząśnięta, podczas gdy miasto rozpostarło się przede mną. Sieć ulic, geometria budynków - nawet zamroczone szarym odcieniem deszczu - zapierały dech w piersiach. Poczułam się przywiązana do tego wszystkiego, jakby w jakiś sposób należało do mnie. - Nie chcę, by rebelianci nam to odebrali, Americo - powiedział przez deszcz, jakby czytając w moich myślach. - Nie wiem jak tragiczna jest liczba ofiar, ale wiem, że mój ojciec trzyma to przede mną w sekrecie. Boi się, że odwołam Selekcję. - Czy jest jakiś sposób, by poznać prawdę? Zastanowił się. - Czuję, że gdybym skontaktował się z Augustem, on by wiedział. Mógłbym mu przekazać list, ale boję się zawierać zbyt wiele informacji na papierze. A nie wiem czy potem mógłby potem przemycić wiadomość do pałacu. Przemyślałam to.
- A co gdybyśmy mogli dostać się do niego? Maxon roześmiał się. - Jak niby mamy tego dokonać? Zawadiacko wzruszyłam ramionami. - Popracuję nad tym. Patrzył się na mnie, milcząc przez chwilę. - Miło jest móc powiedzieć pewne rzeczy na głos. Zawszę baczę na swoje słowa. A teraz chyba czuję, że nikt mnie tu nie usłyszy. Tylko ty. - Więc śmiało, powiedz cokolwiek. Uśmiechnął się łobuzersko. - Tylko jeśli ty to zrobisz. - Zgoda - odpowiedziałam, radośnie podejmując wyzwanie. - Więc, co chcesz wiedzieć? Otarłam mokre włosy z czoła, zaczynając od czegoś ważnego, ale nie osobistego. - Czy naprawdę nie wiedziałeś o pamiętnikach? - Nie. Ale zamierzam to nadrobić. Ojciec każe mi przeczytać je wszystkie. Gdyby August przyszedł dwa tygodnie temu, pomyślałbym, że kłamie, ale nie teraz. To jest wstrząsające, Americo. To co przeczytałaś, to tylko czubek góry lodowej. Chcę ci o tym powiedzieć, ale na razie nie mogę - Rozumiem. Patrzył się na mnie z determinacją. - Jak dziewczyny dowiedziały się, że ściągnęłaś mi koszulę? Wpatrywałam się w ziemię, wahając się. - Patrzyłyśmy na trenujących strażników. Powiedziałam, że bez koszulki wyglądasz tak samo dobrze jak którykolwiek z nich. Wymsknęło mi się. Maxon zarzucił głowę w tył, śmiejąc się. - Nie mogę się o to złościć.
Uśmiechnęłam się. - Czy przyprowadziłeś tu kiedyś kogokolwiek innego? Wyglądał na smutnego. - Olivię. Jeden raz, to wszystko. Jak się nad tym zastanowić to pamiętałam to. Pocałował ją tu, a ona powiedziała nam o tym. - Pocałowałem Kriss – wypalił, nie patrząc na mnie. - Niedawno. Po raz pierwszy. Wydaję mi się, że powinnaś wiedzieć. Spojrzał w dół, a ja lekko skinęłam. Gdybym nie widziała ich pocałunku na własne oczy, gdybym dowiedziała się w ten sposób, mogłabym się załamać. I mimo że już to wiedziałam, zabolało mnie gdy to powiedział. - Nienawidzę spotykać się z tobą w ten sposób. Wierciłam się, moja sukienka robiła się ciężka od wody. - Wiem. Ale tak już jest. - To nie czyni tego sprawiedliwym. Roześmiał się. - A kiedy cokolwiek w naszym życiu było sprawiedliwe? Przyznałam mu rację. -Nie powinnam ci tego mówić - gdybyś przyznał się, że wiesz, on zachowywałby się jeszcze gorzej, jestem tego pewna - ale… twój ojciec mówi mi pewne rzeczy. Odebrał też wypłaty dla moje rodziny. Żadna z dziewczyn już ich nie otrzymywała, więc sądzę, że i tak wyglądało to niekorzystnie - Przykro mi – odparł. Spojrzał na miasto. Zostałam chwilowo rozkojarzona przez sposób, w jaki jego koszula przywarła do klatki piersiowej. - Nie sadzę by był sposób, aby to odkręcić, Americo. - Nie musisz tego robić. Chciałam po prostu dać ci znać, że to się dzieje. I że mogę sobie z tym poradzić.
- Jesteś dla niego zbyt charakterna. On cię nie rozumie. Sięgnął po moją rękę, a ja oddałam mu ją dobrowolnie. Próbowałam wymyślić coś, o czym jeszcze chciałabym wiedzieć, ale odnosiło się to w większości do pozostałych dziewczyn, a ja nie chciałam się tym zamartwiać. Byłam pewna, że na tym etapie mogłam spokojnie domyślić się gdzie leżała prawda, a gdyby okazało się, że się mylę, nie chciałam by zepsuło to ten moment. Maxon spojrzał na mój nadgarstek. -Czy ty… - spojrzał na mnie. Wyglądało na to, że ponownie zastanawia się nad swoim pytaniem. - Czy chciałabyś zatańczyć? Przytaknęłam. - Ale jestem w tym okropna. - Zatańczymy wolnego. Maxon przyciągnął mnie, kładąc rękę na mojej talii. Włożyłam jedną dłoń w jego, a drugiej użyłam by podnieść przemoczoną sukienkę. Kołysaliśmy się, ledwie się poruszając. Położyłam policzek na piersi Maxona, on oparł swój podbródek na mojej głowie i wirowaliśmy do deszczowej muzyki. Kiedy odrobinę zacieśnił swój uścisk, poczułam jakby całe zło zostało wymazane, a Maxon i ja obnażyliśmy duszę naszego związku. Byliśmy przyjaciółmi, którzy zrozumieli, że nie chcą bez siebie żyć. Byliśmy swoimi przeciwieństwami pod wieloma względami, a jednocześnie byliśmy bardzo podobni. Nie mogłam nazwać naszego związku przeznaczeniem, ale było to z pewnością coś większego niż cokolwiek innego co znałam do tej pory. Zbliżam twarz do twarzy Maxona, położyłam dłoń na jego policzku i przyciągnęłam go do pocałunku. Jego mokre usta dotknęły moich muśnięciem ciepła. Poczułam jak jego dłonie obwijają się wokół moich pleców, przytrzymując mnie, jakbym w przeciwnym razie miała się rozpaść. Podczas gdy deszcz uderzał, cały świat zamilkł. Wydawało się, że nie było wystarczająco jego, jego skóry; niewystarczająco
przestrzeni, niewystarczająco czasu. Po tych wszystkich miesiącach starań by pogodzić to, co chciałam z tym na co miałam nadzieję, zdałam sobie sprawę - w tej chwili, którą Maxon stworzył tylko dla nas - że to nigdy nie miałoby sensu. Jedyne co mogłam zrobić to iść naprzód i mieć nadzieję, że kiedykolwiek oddalimy się od siebie, zawszę znajdziemy drogę powrotną. I musiało tak być. Ponieważ… ponieważ… Mimo, że długo zajęło mi dotarcie do tego momentu, gdy już przyszedł, wszystko poszło błyskawicznie. Kochałam Maxona. Po raz pierwszy czułam to bezapelacyjnie. Nie trzymałam tego uczucia na dystans, czepiając się Aspena i wszystkich związanych z nim „co by było gdyby”. Nie podchodziłam do uczucia Maxona, trzymając jedną nogę za drzwiami, na wypadek, gdyby mnie zawiódł. Zwyczajnie pozwoliłam temu uczuciu wejść. Kochałam go. Nie mogłam sprecyzować, co dawało mi tę pewność, ale to wiedziałam, tak samo, jak znałam moje imię czy kolor nieba czy jakikolwiek fakt spisany w książce. Czy on też tak czuł? Maxon przerwał pocałunek i spojrzał na mnie. - Jesteś taka piękna, gdy jesteś czymś rozproszona. Zaśmiałam się nerwowo - Dziękuję. Za komplement i za deszcz, i za to, że się nie poddałeś. Przejechał palcami wzdłuż mojego policzka, nosa i podbródka. - Jesteś tego warta. Nie sądzę, że zdajesz sobie z tego sprawę. Dla mnie jesteś tego warta. Czułam się, jakby moje serce miało wybuchnąć i chciałam jedynie, żeby wszystko się już dzisiaj skończyło. Mój świat wywrócił się do góry nogami i wydawało się, że tylko coś poważnego mogłoby sprawić, żebym poradziła sobie z moim oszołomieniem. Czułam się teraz pewna, że to nastąpi. Będzie musiało. Wkrótce. Maxon pocałował czubek mojego nosa. - Chodźmy się wysuszyć i pooglądać film.
- Brzmi nieźle. Ostrożnie schowałam moją miłość do Maxona głęboko w sercu, odrobinę przerażona tym uczuciem. W końcu będę musiała się tym podzielić, ale na chwilę obecną był to mój sekret. Próbowałam wykręcić moją suknię pod małym sklepieniem nad drzwiami, ale było to daremne. Przyszło mi zostawić za sobą strużkę wody w drodze do pokoju. - Jestem za komedią - powiedziałam, gdy szłam za Maxonem w dół schodów. - Jestem za akcją. - Cóż, właśnie powiedziałeś, że jestem tego warta, więc myślę, że stanie na moim. - Dobrze wykombinowane - zaśmiał się Maxon. Zachichotał ponownie, gdy pchnął przejście prowadzące z powrotem do salonu tylko po to, by zastygnąć w bezruchu kilka sekund później. Zerknęłam przez jego ramię i zobaczyłam stojącego i jak zawsze zirytowanego Króla Clarksona. - Zakładam, że to był twój pomysł - powiedział do Maxona. - Tak. - Czy masz jakiekolwiek pojęcie na jakie niebezpieczeństwo się naraziłeś? - domagał się odpowiedzi. - Ojcze, na dachu nie ma żadnych czyhających rebeliantów - odparł Maxon, starając się brzmieć rozsądnie, choć wyglądał nieco komicznie w przemoczonych ubraniach. - Jedna dobrze wycelowana kula to wszystko czego potrzeba, Maxonie. Pozwolił słowom zawisnąć w powietrzu. - Wiesz, że wysyłając strażników, by doglądali domów dziewcząt, mamy ograniczone zasoby. I wiesz, że dziesiątki tych, którzy zostali wysłani stali się dezerterami. Jesteśmy podatni na zranienia. - Przeniósł
spojrzenie ze swojego syna na mnie. - I jak to się dzieję, że gdy ostatnimi dniami coś się przydarza, ona zawsze macza w tym palce?
Staliśmy tam w ciszy, wiedząc, że i tak nie ma nic, co moglibyśmy powiedzieć. - Doprowadź się do porządku - rozkazał król. - Masz pracę do zrobienia. - Ale ja… Jedno spojrzenie ojca wystarczyło, by Maxon zrozumiał, że cokolwiek miał zaplanowane na resztę dnia przepadło. - W porządku - powiedział Maxon zrezygnowany. Król Clarkson złapał go za bark i pociągnął go, zostawiając mnie w tyle. Przez jego ramię Maxon wymówił bezgłośnie słowo „Przepraszam”, a ja posłałam mu słaby uśmiech. Nie bałam się króla. Ani też rebeliantów. Wiedziałam, ile Maxon dla mnie znaczy i byłam pewna, że w ten czy inny sposób wszystko się ułoży.
Rozdział 11 Paramore – Future Po przetrwaniu cichego wymownego uśmieszku Mary kiedy wróciłam z powrotem do pokoju, udałam się do Kobiecego Pokoju, szczęśliwa, że ciągle pada. Teraz już zawsze deszcz będzie miał dla mnie szczególne znaczenie. Ale chociaż ja i Maxon mogliśmy uciec na chwilę, ukryć się w naszej własnej bezpiecznej bańce, ultimatum postawione przez rebeliantów wciąż wisiało nad Elitą i powodowało napięcie. Wszystkie dziewczyny były rozkojarzone i niespokojne. Celeste bez słowa malowała paznokcie przy pobliskim stoliku i widziałam, że od czasu do czasu lekko drżą jej dłonie. Przyglądałam się jak zmywała lakier, gdy popełniła jakiś błąd i próbowała kontynuować. Elise trzymała w dłoniach książkę, ale wzrok miała skierowany w okno, cały zatracony w oglądaniu ulewy. Żadna z nas nie potrafiła skupić się nawet na najprostszym zadaniu. - Jak myślisz, co dzieje się na zewnątrz? - zapytała mnie Kriss, jedna z jej dłoni zawisła nad poduszką, którą właśnie wyszywała. - Nie mam pojęcia – odpowiedziałam cicho. - Nie wydaje mi się, że zagroziliby czymś tak poważnym, a potem nic w tym kierunku nie zrobili. - Zapisywałam ołówkiem melodię, którą miałam w głowie na kartce na nuty. Nie napisałam nic własnego od prawie sześciu miesięcy. Nie miało to zbyt wiele sensu. Podczas przyjęć ludzie woleli klasykę. - Sądzisz, że ukrywają przed nami liczbę ofiar? - zastanawiała się. - To możliwe. Ale jeśli wyjedziemy, to wygrają.
Kriss zrobiła kolejny ścieg. - Zamierzam zostać bez względu na wszystko. - Coś w sposobie, w jaki to powiedziała sprawiało, że miałam wrażenie, że było to skierowane specjalnie do mnie. Jakbym musiała wiedzieć, że nie zamierza poddać się w walce o Maxona. - Ja tak samo – przysięgłam. ~♛~ Kolejny dzień był prawie taki sam jak poprzedni, chociaż nie byłam rozczarowana, widząc świecące słońce. Ciążące nad nami zmartwienie było takie wielkie, że jedyną rzeczą, jaką mogliśmy zrobić, to siedzieć spokojnie. Cierpiałam, gdy musiałam coś zrobić, poświęcić czemuś uwagę. Po obiedzie udałyśmy się do Kobiecego Pokoju na chwiejnych nogach. Elise czytała, a ja siedziałam pochylona nad nutami, jednakże Kriss i Celeste były nieobecne. Może dziesięć minut później Kriss weszła do pomieszczenia z pełnymi rękami. Usiadła, kładąc na stoliku rysunkowy papier i zbiór kolorowych kredek. - Nad czym pracujesz? - zapytałam. Wzruszyła ramionami. - Na czymkolwiek, co mnie zajmie. Potem siedziała przez długi czas z czerwoną kredką w dłoni, uniesioną nad papierem. - Nie mam pojęcia, co robię – powiedziała w końcu. - Wiem, że ludzie są w niebezpieczeństwie, ale ja go kocham. Nie chcę odejść. - Król nie pozwoli nikomu umrzeć – odparła Elise pocieszająco. - Ale ludzie już umierają. - Kriss nie próbowała się kłócić, po prostu była zmartwiona. – Muszę tylko skupić myśli na czymś innym. - Założę się, że Silvia znajdzie dla nas jakąś robotę – podsunęłam. Kriss wydobyła się z siebie krótki chichot. - Nie jestem aż tak zdesperowana. - Przyłożyła końcówkę kredki do
kartki i wykonała gładką linię na całej stronie. To był początek. Wszystko będzie dobrze. Jestem tego pewna. Potarłam oczy, przyglądając się mojej piosence. Musiałam przejść do rzeczy. - Skoczę do biblioteki. Zaraz wrócę. Elise i Kriss skinęły pobieżnie głowami w moim kierunku i gdy próbowały się skupić na swoich czynnościach, wstałam i wyszłam. Powędrowałam korytarzem do jednego z pokoi, znajdującego się daleko na końcu piętra. Na tamtejszych półkach znajdowało się parę książek, które chciałam przeczytać. Otworzyłam cicho drzwi od sali i uświadomiłam sobie, że nie jestem sama. Ktoś płakał. Poszukałam źródła dźwięki i zobaczyłam Celeste, która siedziała na wysokim, szerokim parapecie przyciągając kolana do piersi. Natychmiast poczułam się skrępowana. Celeste nie płakała. Aż do tej chwili nie byłam pewna, czy jest w ogóle w stanie to zrobić. Zamierzałam ją zostawić samą, ale gdy przetarła oczy, zauważyła mnie. - Ugh! - jęknęła. Czego chcesz? - Nic. Przepraszam. Szukałam książki. - Więc weź ją sobie i idź. I tak dostajesz wszystko, czego chcesz. Stałam tak tępo przez chwilę, zdezorientowana jej słowami. Westchnęła ciężko i podniosła się z miejsca. Wzięła jeden z wielu swoich magazynów i rzuciła do mnie błyszczące strony, tak że ledwo je złapałam. - Spójrz na siebie. Twoja mała przemowa w Raporcie wywindowała cię na szczyt. Teraz cię kochają. - Jej ton był wściekły, oskarżycielski. Jakbym planowała to przez cały czas. Przerzuciłam magazyn i znalazłam stronę w połowie wypełnioną zdjęciami naszej czwórki i znajdującym się obok wykresem. Powyżej elegancki nagłówek pytał Kogo TY chcesz na Królową? Obok mojego zdjęcia szeroka linia ciągnęła się w górę, pokazując, że trzydzieści
procent poddanych popierało mnie. Nie było to tak wiele, jak sądziłam, że powinno być, ale mimo wszystko wygrywałam. I do tego byłam daleko przed resztą! Cytaty z wypowiedzi ankietowanych umieszczone obok wykresu mówiły, że Celeste była pozytywnie wytworna, jednakże była na trzecim miejscu. Elise była bardzo dobrze przygotowana do swojej roli, ale tylko osiem procent ludności było za nią. Ale to opinie obok mojej fotografii sprawiły, że chciało mi się płakać. „Lady America już jest jak królowa. Ona jest wojowniczką. My nie chcemy jej; my jej potrzebujemy! Gapiłam się na te słowa. - Czy... czy to jest autentyczne? Celeste wyrwała mi magazyn z rąk. - Oczywiście, że jest autentyczne. No więc dalej, poślub go czy co tam chcesz. Bądź księżniczką. Wszyscy już cię kochają. Smutna mała Piątka dostanie koronę. Ruszyła w kierunku wyjścia, jej kwaśny nastrój zrujnował najlepsze wieści jakie dostałam podczas całej Selekcji. - Wiesz co, nie mam pojęcia, dlaczego to ma dla ciebie takie znaczenie. Jakaś bardzo szczęśliwa Dwójka. I wciąż będziesz sławna, nawet jeśli to się skończy – oskarżyłam. - Jakby nie było, Americo. - Jesteś modelką, na miłość boską! - zawołałam. - Ty masz wszystko. - Ale jak długo? - odcięła się. - Jak długo? - Co masz na myśli? – zapytałam, mój głos zrobił się delikatniejszy. - Celeste, jesteś piękna. Będziesz Dwójką przez całe życie. Potrząsnęła głową zanim jeszcze nie zaczęła mówić. - Sadzisz, że jesteś jedyną osobą, która kiedykolwiek czuła się więziona przez swoją kastę? Tak, jestem modelką. Nie potrafię śpiewać.
Nie potrafię grać. Jeśli moja twarz przestanie im wystarczać, zapomną o mnie. To zajmie może pięć lat, dziesięć lat, jeśli będę miała szczęście. Wpatrywała się we mnie. - Spędziłaś całe swoje życie w tle. Widzę, że czasem za tym tęsknisz. Cóż, ja spędziłam moje w świetle reflektorów. Może to dla ciebie głupie, ale dla mnie to jest prawdziwe: nie chcę tego stracić. - Jednak to ma sens. - Taaa? - przetarła oczy i spojrzała przez okno. Podeszłam i stanęłam obok niej. - Tak. Ale Celeste, czy ty kiedykolwiek chociaż go lubiłaś? Przechyliła głowę rozmyślając. - Jest słodki. I dobrze całuje. Uśmiechnęłam się. - Wiem. - Wiem, że wiesz. Poważnym ciosem dla mojego planu była chwila, kiedy dowiedziałam jak daleko zaszła wasza dwójka. Myślałam, że mam go w garści, sprawiając, że mógł marzyć o czymś więcej. - To nie jest sposób, aby dostać się do czyjegoś serca. - Nie potrzebuję jego serca – wyznała. - Potrzebuję tylko, aby pożądał mnie na tyle, aby chciał mnie tu zatrzymać. No dobrze, to nie jest miłość. Potrzebuję bardziej sławy niż miłości. Po raz pierwszy nie była moim wrogiem. Teraz to zrozumiałam. Tak, była przebiegła jeśli chodziło o rywalizację, ale to dlatego, że była zdesperowana. Po prostu uważała, że musi zastraszyć nas, aby dostać to, czego większość z nas chciała, ale ona sądziła, że tego potrzebuje. - Przede wszystkim potrzebujesz miłości. Każdy jej potrzebuje. I w porządku jest chcieć tego razem ze sławą. Przewróciła oczami, ale nie przerwała. - Po drugie, Celeste Newsome nie potrzebuje mężczyzny, aby zdobyć sławę.
Wybuchła śmiechem słysząc to. - Byłam trochę zbyt złośliwa wobec ciebie – powiedziała, bardziej żartobliwie niż wstydliwie. - Zniszczyłaś moją sukienkę! - No cóż, w tamtym momencie jej potrzebowałam. I nagle to wszystko zaczęło być zabawne. Całe te kłótnie, te zeźlone twarze, te małe sztuczki – wydawały się być po prostu długim żartem. Stałyśmy tam przez jakąś chwilę, śmiejąc się z tych ostatnich kilku miesięcy, a ja zorientowałam się, że chciałabym się nią zaopiekować, tak jak to było z Marlee. Niespodziewanie jej śmiech urwał się i odwróciła wzrok, gdy mówiła. - Zrobiłam tak wiele rzeczy, Americo. Okropnych, haniebnych rzeczy. Część z nich była reakcją na cały ten stres, ale większość była spowodowana tym, że byłam gotowa zrobić wszystko, aby zdobyć tę koronę, aby zdobyć Maxona. Byłam lekko zaskoczona, gdy zobaczyłam, że moją dłoń unosi się, aby poklepać ją po ramieniu. - Szczerze mówiąc – zaczęłam – nie sądzę, żebyś potrzebowała Maxona, aby zdobyć wszystko, czego chcesz w swoim życiu. Masz urok osobisty, talent: i prawdopodobnie, najważniejsze, zdolności. Połowa tego kraju dałaby wszystko, aby mieć to co ty masz. - Wiem – powiedziała. - To nie tak, że jestem zupełnie nieświadoma, tego jakie mam szczęście. Po prostu ciężko mi zaakceptować możliwość... no nie wiem, bycia gorszą. - Więc nie akceptuj jej. Potrząsnęła głową. - Nie ma szans, prawda? Ty miałaś je przez cały czas. - Nie tylko ja – przyznałam. - Jest jeszcze Kriss. Ona również jest na czele stawki.
- Chcesz żebym złamała jej nogę? Mogę to zrobić? - Zaśmiała się sama z siebie. - Tylko żartuję. - Chcesz wrócić ze mną? Ciężko jest przetrwać ostatnie dni, a ty jeszcze dolałaś oliwy do tej mieszanki. - Nie teraz. Nie chcę, żeby reszta wiedziała, że płakałam. - Posłała mi błagalne spojrzenie. - Ani słowa, obiecuję. - Dzięki. Zapadła między nami niezręczna cisza, jak gdyby któraś z nas powinna powiedzieć coś więcej. Czułam się szczególnie, w końcu mogąc ujrzeć prawdziwą Celeste. Nie byłam pewna, czy mogę wybaczyć jej wszystko, co zrobiła, ale w końcu to zrozumiałam. Nie zostało nic więcej do dodania, więc ukłoniłam się jej lekko i odeszłam. W chwili gdy zamknęłam drzwi, uświadomiłam sobie, że zapomniałam zabrać książki. A potem pomyślałam o błyszczącym wykresie z moją uśmiechniętą twarzą i o dużym numerze obok. Muszę pociągnąć się za ucho podczas kolacji. Maxon musiał się o tym dowiedzieć. Miałam nadzieję, że gdy dowie się, co myślą o mnie ludzie, to ujawni choć trochę swoje uczucia. Kiedy już dotarłam do zakrętu prowadzącego do Kobiecego Pokoju, znajoma twarz przypomniała mi, że teraz miałam inne, większe plany. Powiedziałam Maxonowi, że znajdę sposób, aby dotrzeć do Augusta i miałam pewność, że nadchodzi moja szansa. Aspen szedł korytarzem, wydając się jeszcze większy i wyższy niż kiedy widziałam go ostatnim razem. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam, że jesteśmy sami. W korytarzu było rozstawionych paru strażników, ale byli poza zasięgiem słuchu. - Hej – powiedziałam, skinąwszy mu głową. Przygryzłam wargę, mając nadzieję, że Aspen jest tak kompetentny, jak myślał, że jest. -
Potrzebuję twojej pomocy.
Rozdział 12 Lea Michele - Burn With You Miałam rację. Aspen znał każdy zakątek pałacu i dokładnie wiedział jak nas stąd wydostać. - Jesteś tego całkiem pewna? - zapytał Maxon, gdy przebraliśmy się w moim pokoju następnego wieczoru. - Musimy wiedzieć, co się dzieje. Nie mam wątpliwości, że będziemy bezpieczni - zapewniłam go. Rozmawialiśmy przez uchylone drzwi od łazienki, gdy zdjął swój garnitur, upuścił go na podłogę i narzucił na siebie coś z dżinsu i bawełny, co ubrałaby Szóstka. Ubrania Aspena były trochę za duże na Maxona, ale nadawały się. Na szczęście Aspen znalazł mniejszego strażnika, od którego pożyczył ubrania dla mnie, ale mimo to musiałam podwinąć kilka razy nogawki spodni, żeby zobaczyć moje stopy. - Wydaje mi się, że bardzo ufasz temu strażnikowi - skomentował Maxon, a ja nie mogłam zinterpretować tonu jego głosu. Może był zaniepokojony. - Moje pokojówki powiedziały, że to jeden z najlepszych, których zatrudniacie. I zaprowadził mnie do bezpiecznego pokoju, gdy przyszli Południowcy,
gdy
wszyscy
się
spóźniali.
Zawsze
wydaje
się
przygotowany, nawet gdy jest spokojnie. Mam pozytywne przeczucia do niego. Zaufaj mi. Słyszałam szelest ubrań, gdy kontynuował. - Jak się dowiedziałaś, że może nas wyprowadzić z pałacu? - Nie wiedziałam. Zapytałam.
- A on po prostu ci powiedział? - odpowiedział zdumiony Maxon.
- Cóż powiedziałam mu, oczywiście, że to ciebie ma wyprowadzić. Wydał dźwięk, coś na kształt westchnienia. - Nadal uważam, że nie powinnaś iść. - Idę, Maxon. Skończyłeś już? - Tak. Muszę tylko ubrać buty. Otworzyłam drzwi i po szybkim obrzuceniu mnie spojrzeniem, Maxon zaczął się śmiać. - Przepraszam. Jestem przyzwyczajony do oglądania cię w spódnicach. - Wyglądasz trochę inaczej, kiedy nie jesteś w garniturze. I wyglądał, ale nie w sposób, który byłby komiczny. Nawet jeżeli ubrania Aspena były trochę za duże, Maxon wyglądał dobrze w zwykłym, starym dżinsie. Jego koszulka miała krótkie rękawy, więc rzuciłam okiem na te silne ramiona, które miałam okazję widzieć jedynie raz, w bezpiecznym pokoju. - Te spodnie są za ciężkie. Dlaczego masz taką słabość do dżinsów? - zapytał, pamiętając moją prośbę z pierwszego dnia w pałacu. Wzruszyłam ramionami. - Po prostu je lubię. Uśmiechnął się do mnie, potrząsając lekko głową. Podszedł do mojej szafy, nie pytając czy nie mam nic przeciwko, by ją otworzył. - Potrzebujemy czegoś, żeby przytrzymać nasze spodnie albo to będzie bardzo skandaliczny wieczór. Cóż, bardziej skandaliczny niż teraz jest. Maxon wyciągnął ciemnoczerwoną wstążkę i obrócił się do mnie wdziewając ją w moje szlufki. Nie wiedziałam dlaczego, ale czułam, że było to dość wymowne. Moje serce waliło i przez chwilę zastanawiałam się czy słyszał je wykrzykujące jak bardzo go kocham. Jeśli tak, to zignorował to na rzecz wstążki.
- Słuchaj - powiedział, zawiązując mały węzeł - to co zamierzamy zrobić jest bardzo niebezpieczne. Jeśli coś się stanie, chcę żebyś uciekła. Nawet nie próbuj wracać do pałacu. Znajdź rodzinę, która ukryje cię na noc. Maxon cofnął się i spojrzał w moje zmartwione oczy. Pochyliłam głowę. - W tej chwili poproszenie jakiejś rodziny o ukrycie mnie jest tak niebezpieczne jak zmierzenie się z rebeliantami. Ludzie mogą być zdenerwowani, że my dziewczyny opuszczamy konkurs. - Jeśli artykuł, który pokazała ci Celeste jest prawdziwy, to ludzie mogą być z ciebie dumni. Chciałam powiedzieć Maxonowi, że się z nim nie zgadzam, ale przerwało nam pukanie do drzwi. Podszedł je otworzyć. Aspen i drugi strażnik weszli do mojego słabo oświetlonego pokoju. - Wasza Wysokość - powiedział Aspen, kłaniając się lekko. - Lady America poinformowała mnie, że musicie wydostać się poza pałacowe mury. Maxon westchnął głęboko. - Tak. I słyszałem, że jesteś człowiekiem, który ma nam pomóc. Oficerze... - spojrzał na plakietkę Aspena. - Leger. Aspen skinął głową. - Tak na prawdę to nie jest bardzo trudne. Myślę, że dyskrecja może być większym problemem niż wydostanie się z pałacu. - Ja to? - Cóż, muszę założyć że jest powód, dla którego robicie to w nocy, bez wiedzy króla. Jeśli zostaniemy wprost spytani - powiedział Aspen, spoglądając na drugiego strażnika. - Nie sądzę, że będziemy mogli skłamać. - I nie będę was o to prosił. Mam nadzieję, że będę w stanie ujawnić to przed moim ojcem tak szybko jak to możliwe, ale dzisiaj dyskrecja jest
konieczna. - To nie powinien być problem - Aspen zawahał się. - Ale nie sądzę, że Lady America powinna iść. Tak jakby właśnie wygrał kłótnię, Maxon spojrzał na mnie z wyrazem twarzy, który mówił: Widzisz! Wstałam i wyprostowałam się najbardziej jak mogłam. - Nie będę tak po prostu tu siedzieć. Już raz byłam ścigana przez rebeliantów i nic mi nie jest. - Ale to nie byli Południowcy - sprzeciwił się Maxon. - Idę - powiedziałam. - Marnujemy czas. - Żeby było jasne, nikt się z tobą nie zgadza. - Żeby było jasne, mam to gdzieś. Wzdychając, Maxon naciągnął na włosy wełnianą czapkę. - To co musimy zrobić? - Plan jest dość prosty - powiedział Aspen zdecydowanie. - Dwa razy w tygodniu ciężarówka jest wysyłana po żywność. Czasami personelowi kuchni zabraknie jakiś składników, więc ciężarówka jest wysyłana po raz kolejny, by dostarczyć to, czego brakuje. Zazwyczaj jedzie kilka osób z kuchni wraz z kilkoma strażnikami. - Nikt nie będzie niczego podejrzewał? - zapytałam. Aspen potrząsnął głową. - Ciężarówka jest często wysyłana w nocy jeżeli kucharz stwierdzi, że
potrzebuje
więcej
jajek
na
śniadanie.
Cóż,
najlepiej
jeśli
pojechalibyśmy przed wschodem słońca. Maxon podbiegł do swoich spodni od garnituru i zaczął grzebać w kieszeniach. - Udało mi się otrzymać wiadomość od Augusta. Powiedział, że powinniśmy się z nim spotkać pod tym adresem - Maxon podał kartkę Aspenowi, który przekazał ją drugiemu strażnikowi. - Wiesz, gdzie to jest? - zapytał Aspen.
Strażnik, ciemnoskóry młody człowiek, którego plakietkę w końcu udało mi się odczytać: było na niej napisane AVERY, skinął głową. - Nie jest to najlepsza część miasta, ale wystarczająco blisko terenu, gdzie przechowywana jest żywność, więc nie powinniśmy włączyć żadnego alarmu. - Dobrze - powiedział Aspen. Spojrzał na mnie. - Schowaj włosy pod czapkę. Chwyciłam włosy i skręciłam je, mając nadzieję, że zmieszczą się pod wełnianą czapką, którą przyniósł Aspen. Wepchnęłam pod spód ostatnie kosmyki i spojrzałam na Maxona. - No i co? Dusił się ze śmiechu. - Świetnie. Zaserwowałam mu kuksańca w ramię, zanim zaczęłam podążać za następnymi instrukcjami Aspena. Widziałam ból w jego oczach, gdy zobaczył jak swobodnie zachowujemy się z Maxonem. A może to było coś więcej. Ukrywaliśmy się na drzewie przez dwa lata, a teraz stałam tutaj i miałam spacerować po ulicach, po godzinie policyjnej, z mężczyzną, którego Południowcy pragnęli ujrzeć martwego bardziej niż kogokolwiek innego. Ten moment był policzkiem w twarz dla naszych relacji. Mimo że nie byłam zakochana w Aspenie, wciąż się dla mnie liczył i nie chciałam przysparzać mu bólu. Zanim Maxon w ogóle zauważył, Aspen przybrał beznamiętny wyraz twarzy. - Chodźcie za nami. Wychodząc na korytarz, Aspen i Oficer Avery poprowadzili nas w dół schodów, które prowadziły do ogromnego bezpiecznego pokoju przeznaczonego dla rodziny królewskiej. Zamiast pójść w kierunku ogromnych stalowych drzwi, przeszliśmy szybko przez prawie cały pałac i
weszliśmy na inne spiralne schody. Przypuszczałam, że zmierzaliśmy na pierwsze piętro, ale wylądowaliśmy w kuchni. Natychmiast uderzyła mnie fala ciepła i słodki zapach pieczonego chleba. Przez ułamek sekundy poczułam się jak w domu. Spodziewałam się czegoś sterylnego, profesjonalnego, jak wielkie piece, które mieliśmy w Karolinie na krańcu miasta. Ale znajdowały się tam drewniane stoły z ułożonymi na nich warzywami, gotowymi do przygotowania. Wszędzie były pozostawione notatki, przypominające kto następny ma dyżur i co należy zrobić. W sumie kuchnia wydawała się przytulna, mimo że była taka duża. - Pochylcie głowy - wyszeptał Oficer Avery do mnie i Maxona. Przyglądaliśmy się podłodze, gdy Aspen zawołał: - Delialah? - Poczekaj, skarbie! - ktoś odkrzyknął. Jej głos był dźwięczny i zabarwiony południowym akcentem, który czasami słyszałam w Karolinie. Za rogiem rozległy się ciężkie kroki, ale powstrzymałam się przed spojrzeniem w górę, by zobaczyć twarz kobiety. - Leger, misiaczku. Jak się masz? - Bardzo dobrze. Usłyszałem, że trzeba odebrać dostawę i zastanawiałem się czy masz dla mnie listę. - Dostawę? Nic o żadnej nie wiem. - To zabawne. Byłem pewien. - Równie dobrze możecie wyjechać - powiedziała bez cienia zmartwienia czy podejrzenia w głosie. - Nie chcemy przecież czegoś przegapić. - Dokładnie. To nie powinno nam zabrać dużo czasu - odpowiedział Aspen. Usłyszałam jak szybko złapał lecący do niego pęczek kluczy. - Do zobaczenia później, Delilah. Jeśli będziesz spała, to powieszę kluczyki na haczyku. - Dobrze kochanie. Odwiedź mnie niedługo. Minęło dużo czasu.
- Tak zrobię. Aspen już szedł, a my podążyliśmy za nim bez słowa. Uśmiechałam się do siebie. Ta kobieta, Delilah, miała głęboki głos, który brzmiał dojrzale. Ale mimo to była urocza w stosunku do Aspena. Ominęliśmy róg i wspięliśmy się po szerokiej pochylni prowadzącej do drzwi. Aspen otworzył zamek i pchnął drzwi, otwierając je. W ciemności czekała na nas ogromna czarna ciężarówka. - Nie ma się tam czego trzymać, ale sądzę, że powinniście usiąść na tyle - powiedział Avery. Spojrzałam na dużą przestrzeń ładunkową. Przynajmniej nie zostaniemy rozpoznani. Podeszłam do tyłu pojazdu, gdzie Aspen zdążył już otworzyć drzwi. - Moja pani – powiedział, oferując mi dłoń, którą przyjęłam. Wasza wysokość - dodał kiedy minął go Maxon, odmawiając pomocy. W środku znajdowało się kilka skrzyń, półki ciągnęły się wzdłuż jednej ze ścian, poza tym w środku było jeszcze metalowe pudełko. Maxon przeszedł obok mnie, przyglądając się otoczeniu. - Podejdź tu, Americo - powiedział, wskazując na róg. Zaklinujemy się tutaj, pod półką. - Postaramy się jechać ostrożnie - zawołał Aspen. Maxon skinął głową. Aspen posłał nam obojgu nabożne spojrzenie, a następnie zamknął drzwi. Siedząc w mroku, przesunęłam się w stronę Maxona. - Boisz się? - zapytał. - Nie. - Ja też nie. Ale byłam całkiem pewna, że oboje kłamaliśmy.
Rozdział 13 Phillip Phillips - Gone, Gone, Gone Nie byłam w stanie określić jak długo jechaliśmy, ale odczuwałam każdy ruch wykonywany przez wielką ciężarówkę. Maxon, starając się utrzymać nas nieruchomo, oparł się plecami o półkę i wyciągając wzdłuż mnie nogę, oparł ją o ścianę, trzymając mnie jak w imadle. Mimo to na każdym zakręcie przesuwaliśmy się odrobinę po metalowej podłodze. -Nie lubię nie wiedzieć gdzie jestem - powiedział Maxon, ponownie próbując nas asekurować. - Byłeś kiedyś poza murami pałacu? - Tylko w samochodzie - wyznał. - Czy to dziwne, że czuję się lepiej, zmierzając do kryjówki rebeliantów niż zabawiając kobiety z włoskiego rodu królewskiego? - Jesteś w tym uczuciu odosobniona - zaśmiał się Maxon. Ciężko rozmawiało się przy turkocie silnika i pisku opon, więc przez chwilę milczeliśmy. W ciemności dźwięki stawały się donośniejsze. Wzięłam głęboki wdech, starając się skupić i wyczułam zapach kawy w powietrzu. Nie byłam w stanie powiedzieć, czy był to pozostały w ciężarówce aromat, czy też mijaliśmy po drodze jakiś sklep. Po długim, jak mi się wydawało, czasie Maxon przyłożył usta do mojego ucha. - Chciałbym, żebyś była bezpieczna w domu, ale jestem bardzo szczęśliwy, że tu jesteś. Zaśmiałam się cicho. Wątpię, by to usłyszał, ale zapewne to poczuł, byliśmy tak blisko.
-Niemniej, obiecaj mi, że uciekniesz, jak będzie działo się coś złego. Pomyślałam, że gdyby coś takiego się wydarzyło i tak na nic bym się nie przydała. Poszukałam jego ucha i przytknęłam do niego usta. -Obiecuję Chwycił
mnie,
gdy
przejechaliśmy
po
całkiem
sporym
wybrzuszeniu. Poczułam nasze nosy, ocierające się o siebie w ciemności i chęć by go pocałować, pojawiła się zaskakująco szybko. Chociaż od naszego pocałunku na dachu minęły zaledwie trzy dni, czułam jak gdyby to były wieki. Przytrzymał mnie blisko i mogłam poczuć jego oddech na mojej skórze. Ta chwila nadchodziła, byłam tego pewna. Maxon trącił mój policzek nosem, zbliżając nasze usta. Taka samo jak mogłam poczuć kawę i usłyszeć każdy pisk w ciemności, dzięki brakowi światła mogłam skupić się na świeżym zapachu, który unosił się wokół Maxona i poczuć nacisk jego palców poruszających się od szyi do kosmyków wystających spod czapki. Sekundy zanim nasze usta dotknęły się, ciężarówka zatrzymała się gwałtownie, zarzucając nas do przodu. Uderzyłam się głową o ścianę i byłam całkiem pewna, że poczułam zęby Maxona na moim uchu.4 - Ała!- wykrzyknął i poprawił w mroku swoją pozycję. - Jesteś ranna? - Nie. Włosy i czapka przyjęły większość uderzenia. Gdybym tak bardzo nie chciała go pocałować, zaśmiałabym się. Jak tylko przystanęliśmy, zaczęliśmy się powoli cofać. Po chwili 4
Założę się, że Aspen kieruje :D /M.
ciężarówka znów się zatrzymała i silnik zgasł. Maxon zmienił pozycję i wydawało się, że pochyla się lekko w kierunku drzwi, kucając. Przyjęłam podobne ułożenie, podczas gdy ręka Maxona skierowała się do w moją stronę, by w razie czego mnie chronić. Światło latarni wpadające do środka było tak oślepiające, że zmrużyłam oczy, kiedy ktoś wspiął się na tył ciężarówki. - Jesteśmy na miejscu - powiedział oficer Avery. - Idźcie za mną. Maxon wstał i wyciągnął do mnie rękę. Puścił ją, by wyskoczyć z ciężarówki, później sięgnął by mi pomóc i natychmiast ponownie wsunął swoją dłoń w moją. Od razu rzucił mi się w oczy duży mur, tworzący w alejce ślepy zaułek, któremu towarzyszył ostry zapach zgnilizny. Aspen stał przed nami, uważnie rozglądając się wokoło, trzymając nisko pistolet. Razem z Avery'm ruszyli do tylnego wejścia budynku z nami na ogonie. Ściany otaczające nas były wysokie i dzięki schodom pożarowym, skręcającym po bokach, przypomniały mi o blokach mieszkalnych w rodzinnej okolicy. Chociaż nie wyglądało to na miejsce, w którym mieszkają ludzie. Aspen zapukał w pokryte brudem drzwi i czekał. Uchyliły się, zatrzymując na małym łańcuchu, broniąc tego, kto był wewnątrz. Ujrzałam oczy Augusta zanim drzwi zamknęły się pospiesznie. Otworzyły się ponownie, tym razem szeroko i August wprowadził nas wszystkich do środka. - Szybko - powiedział cicho. W mrocznym pokoju znajdowali się młodszy chłopiec i Georgia. Widziałam, że była tak samo niespokojna jak my i nie mogąc się powstrzymać, pognałam przez pokój by ją uściskać. Przytuliła mnie i byłam szczęśliwa, że nabyłam niespodziewanego przyjaciela. - Śledzili was? - zapytała. Aspen pokręcił głową. - Nie. Ale powinniście się streszczać.
Georgia zaciągnęła mnie do małego stołu, a Maxon usiadł obok mnie, razem z Augustem i młodym chłopcem. - Jak źle jest? - zapytał Maxon. - Czuję, że ojciec ukrywa przede mną prawdę. August wzruszył ramionami. - W najlepszym wypadku możemy powiedzieć, że liczby są niskie. Południowcy powodują typową destrukcję, ale biorąc pod uwagę ataki, szczególnie na Dwójki, wygląda to na mniej niż trzysta osób. Wciągnęłam powietrze. Trzysta osób? Jak mogło to zostać uznane za niską liczbę? - Americo, biorąc wszystko pod uwagę, nie jest tak tragicznie. Pocieszył mnie Maxon, ponownie biorąc mnie za rękę. - Ma rację - powiedziała Georgia z ciepłym wyrazem twarzy. Mogło być o wiele gorzej. - Właśnie tego bym się po nich spodziewał: zaczynają na szczycie i torują sobie ścieżkę w dół. Zakładamy, że niedługo się tego podejmą wtrącił August. - Wygląda na to, że ataki są wciąż ograniczone do Dwójek, ale trzymamy rękę na pulsie i zawiadomimy was, jeśli coś się zmieni. Mamy sojuszników w każdej prowincji, którzy starają się je nadzorować. Ale niewiele mogą zrobić bez zdemaskowania się, a wszyscy wiemy co by się stało, gdyby się zdradzili. Maxon przytaknął głową trzeźwo. Umarliby oczywiście. - Powinniśmy się kajać? - zasugerował Maxon. Spojrzałam na niego zaskoczona. - Zaufaj nam -powiedziała Georgia. - Nie zrobi się lepiej, jeśli się poddacie. - Ale musi być coś, co możemy zrobić - nalegał Maxon. - Już zrobiliście coś inspirującego. Znaczy, ona zrobiła - powiedział August zatapiając we mnie spojrzenie. - Z tego co wiemy, rolnicy trzymają w pobliżu siekierę kiedy opuszczają pole, szwaczki chodzą
ulicami, ściskając nożyczki w ręku i możecie zobaczyć Dwójki z gazem łzawiącym. Bez względu na kastę, każdy znalazł sposób by się uzbroić, na wszelki wypadek. Twoi ludzie nie chcą żyć w strachu i tego nie robią. Walczą Chciało mi się płakać. Może po raz pierwszy w trakcie trwania Selekcji zrobiłam coś słusznego. Maxon ścisnął moją rękę z dumą. -
To
jakieś
pocieszenie
–
powiedział.
-
Jednak
dalej
niewystarczające Przytaknęłam.
Byłam
przeszczęśliwa,
że
społeczeństwo
nie
podupadło, ale musiał być jakiś sposób, by powstrzymać to raz na zawsze. August westchnął. - Zastanawialiśmy się, czy jest jakiś sposób, abyśmy mogli ich zaatakować. Nie mają dużego zaplecza technicznego - po prostu są rządni krwi. Nasi stronnicy boją się zdemaskowania, ale są wszędzie. I mogą być najlepszym sposobem na atak znienacka. Pod wieloma względami już jesteśmy pewnego rodzaju armią, ale jesteśmy słabo uzbrojeni. Nie mamy najmniejszych szans na pokonanie Południowców, gdy większość naszych oddziałów walczy za pomocą cegieł i grabi. - Chcecie broni? - Nie zaszkodziłoby. Maxon rozważył to. - Są rzeczy, które wy możecie zrobić, a które z pałacu są dla nas zwyczajnie nieosiągalne. Ale nie podoba mi się pomysł wysyłania kogokolwiek z moich ludzi na misję unieszkodliwienia tych dzikusów. Z całą pewnością zginą. - Jest to możliwe-wyznał August. - Jest też mały problem, mianowicie, nie mogę mieć gwarancji, że ostatecznie nie użyjecie broni, którą wam dam, przeciwko mnie.
August prychnął. - Nie wiem jak sprawić, żebyś uwierzył, że jesteśmy po twojej stronie, ale to prawda. Jedyne czego zawsze chcieliśmy, to zobaczyć koniec kast i jesteśmy gotowi, by wspierać cię aż do osiągnięcia tego celu. Nie mam żadnych intencji, by cię skrzywdzić, Maxonie i myślę, że to wiesz. On i Maxon spojrzeli na siebie przeciągle. - Gdybyś nie wiedział, nie byłoby cię tu teraz. - Wasza Wysokość – odezwał się Aspen. - Przepraszam, że przerywam, ale jest wielu z nas, którzy tak samo jak ty, chcieliby odejścia Południowców. Osobiście zgłosiłbym się na ochotnika do wyszkolenie innych, czegoś na wzór walki wręcz. Moja serce wypełniło się dumą. To był mój Aspen, zawsze próbujący wszystko naprawić. Maxon skinął mu głową, zanim znów zwrócił się do Augusta. - Będę musiał o tym pomyśleć. Być może będę w stanie zapewnić szkolenie, ale nie mógłbym was uzbroić. Nawet jeśli byłbym pewny twoich intencji, nie jestem w stanie wyobrazić sobie, co zrobiłby mój ojciec, gdyby ktoś odkrył nasze powiązanie. - Bezwiednie Maxon napiął mięśnie na swoich plecach. Pomyślałam, że może od kiedy go znałam robił tak często, tylko dotychczas nie rozumiałam co to oznacza. Nawet teraz był niezwykle świadomy swojego sekretu. -Racja. Właściwe to myślę, że powinieneś się już zbierać. Dam ci znać jak tylko będziemy mieć więcej informacji, ale na razie wygląda to dobrze. A przynajmniej tak dobrze jak moglibyśmy się o to modlić. August podał notkę Maxonowi. -Mamy jeden telefon stacjonarny. Możesz do nas zadzwonić, jeśli stanie się coś pilnego. Ten oto, Micah, dogląda wszystkiego. August wskazał na chłopca, który od początku nie powiedział ani słowa. Zagiął wargę do środka, jak gdyby ją gryząc i przytaknął. Coś w
jego pozycji sugerowało, że był jednocześnie nieśmiały i ochoczy. - Świetnie. Użyję jej dyskretnie. Maxon włożył kartkę do kieszeni. - Wkrótce się z tobą skontaktuję. Wstał, a ja poszłam w jego ślady, patrząc w tym samym czasie na Georgię. Podeszła do mnie, okrążając stół. - Uważaj na siebie, wracając. I wiedz, że ten numer jest też dla ciebie - Dziękuję Przytuliłam ją szybko i skierowałam się do wyjścia z Maxonem, Aspenem i sierżantem Averym. Spojrzałam po raz ostatni na naszych dziwacznych przyjaciół, zanim drzwi zostały za nami zamknięte i zaryglowane. ~♛~ - Odejdźcie od ciężarówki - powiedział Aspen. Odwróciłam się, żeby zobaczyć o co mu chodzi, jako że nawet nie byliśmy jeszcze blisko. Zaraz zobaczyłam jednak, że Aspen nie mówił do mnie. Garstka mężczyzn okrążała pojazd. Jeden miał klucz francuski w ręku, jak gdyby próbował ukraść opony. Pozostała dwójka znajdowała z tyłu, próbując otworzyć metalowe drzwi. - Po prostu dajcie nam jedzenie, a odejdziemy - powiedział jeden. Wyglądał młodziej niż większość z nich, może był w wieku Aspena. Jego głos był zimny i zdesperowany. W pałacu nie zauważyłam, że ciężarówka, do której wskakiwaliśmy, miała na boku masywne godło Ileii. I gdy tak stałam i patrzałam na mały tłum wynędzniałych mężczyzn, wydawało się to niesamowicie głupim niedopatrzeniem. A jako że Maxon i ja nie byliśmy ubrani tak jak zawsze, nic by nam nie pomogło, gdyby ktokolwiek się zbytnio zbliżył. Mimo że nie miałabym pojęcia co z takową zrobić, żałowałam, że nie miałam przy sobie broni. - Tam nie ma jedzenia - powiedział Aspen spokojnie.- A jeśliby
było, nie byłoby wasze, byście mogli je zabrać - Jak dobrze trenują swoje marionetki - zauważył inny mężczyzna. Zauważyłam, że brakuje mu kilku zębów, gdy posłał nam rozbawiony uśmiech. - Czym byłeś zanim cię w nią przemienili? - Odsuń się od ciężarówki - rozkazał Aspen. - Nie mogłeś być Dwójką lub Trójką, bo byś się wykupił. No dalej, mały człowieczku, czym byłeś? - drażnił się bezzębny mężczyzna, podchodząc bliżej. - Do tyłu. Już. Aspen poniósł jedną rękę przed siebie, a drugą sięgnął do biodra. Mężczyzna zatrzymał się, kręcąc głową. - Nie wiesz z kim zadzierasz chłopcze. - Czekaj! - powiedział ktoś. - To ona. Jedna z dziewczyn. Odwróciłam się w kierunku głosu, zdradzając się. - Łapcie ją! - zawołał ten młody. Zanim zdążyłam w ogóle pomyśleć, Maxon szarpnął mnie. Jedynie przelotnie zobaczyłam jak Aspen i Sierżant Avery wyciągają broń, bo moja głowa została odwrócona przez silne ramiona Maxona. Szłam bokiem, potykając się by nadążyć, podczas gdy Aspen i Avery nie pozwalali mężczyznom podejść bliżej. Wkrótce Maxon i ja znaleźliśmy się uwięzieni naprzeciwko muru. - Nie chcę was zabić - powiedział Aspen. -Odejdźcie. Teraz! Bezzębny mężczyzna zarechotał mrocznie, unosząc ręce przed siebie, jak gdyby nie chciał wyrządzić krzywdy. Szybkim, ledwie dostrzegalnym przeze mnie ruchem sięgnął w dół i wyciągnął własną broń. Aspen wystrzelił, a pociski poleciały w odwecie. - Chodź, America - powiedział Maxon nagląco. Chodź, gdzie? Myślałam, moje serce waliło ze strachu. Spojrzałam na niego i zobaczyłam, że splótł palce, robiąc podnóżek dla moich stóp. Nagle rozumiejąc, postawiłam buta na jego ręce i gdy mnie podsadził,
chwyciłam się muru, by uzyskać podporę. Weszłam na szczyt i poczułam coś dziwnego w mojej ręce, gdy się podciągałam. Zignorowałam to, przekładając ciało nad gzymsem i opuszczając się najniżej jak mogłam, zanim uderzyłam o beton. Upadłam na bok, pewna, że rozwaliłam sobie biodro
lub
nogę;
ale
Maxon
poinstruował
mnie
bym
w
niebezpieczeństwie uciekała, więc tak też zrobiłam. Nie wiem, dlaczego założyłam, że będzie tuż za mną, ale kiedy dobiegłam do końca ulicy i go tam nie było, zorientowałam się, że nie miał go kto podsadzić. W tej chwili zauważyłam, że dziwne uczucie w mojej ręce zaczęło mnie palić. Spojrzałam w dół i w nikłym blasku latarni zobaczyłam coś mokrego, wypływającego z rozdarcia w moim rękawie. Zostałam postrzelona. Zostałam postrzelona? Były tam pistolety i byłam tam ja, ale nie wydawało się to prawdziwe. Mimo wszystko, nie mogłam zaprzeczyć ostremu bólowi, który narastał z sekundy na sekundę. Objęłam rękę nad raną, ale to tylko go pogorszyło. Rozejrzałam się. Miasto było spokojne. Oczywiście, że takie było. Byliśmy na zewnątrz mocno po godzinie policyjnej. Tak bardzo przyzwyczaiłam się do pałacu, że zapomniałam, że świat na zewnątrz zatrzymuje się po jedenastej. Gdyby pojawili się strażnicy, wtrąciliby mnie do więzienia. Jak niby miałam wytłumaczyć to królowi? Jak zamierzasz wytłumaczyć tę ranę, Americo? Zaczęłam się ruszać, pozostając w cieniu. Nie miałam pojęcia, gdzie pójść. Nie wiedziałam czy próba powrotu do pałacu była dobrym pomysłem. Nawet jeśli nim była, to nie wiedziałam jak się tam dostać. Boże, piecze. Było mi ciężko myśleć. Dotarłam do wąskiej uliczki między dwoma blokami. Już to powiedziało mi, że nie byłam w najlepszej części miasta. Generalnie tylko Szóstki i Siódemki muszą się gnieździć w blokach. Nie miałam dokąd pójść, więc udałam się do słabo oświetlonej alejki, kuląc się za rzędami koszów na śmiecie. Noc była chłodna, ale wcześniej był typowy, gorący dzień w Angeles i teraz odór unosił się z
metalowych koszy. Między zapachem a bólem, czułam się bliska zwymiotowania. Oddarłam swój prawy rękaw, starając się nie drażnić rany więcej niż trzeba. Moje ręce drżały albo ze strachu albo z adrenaliny i już samo zginanie ręki sprawiało, że chciałam krzyczeć. Zagryzłam wargi, by nie wydawać dźwięków, ale pomimo tego przytłumione skomlenie i tak ujrzało światło dzienne. - Co się stało? - zapytał cieniutki głos. Szarpnęłam głową do góry, szukając jego źródła. W ciemnej otchłani alejki połyskiwało dwoje oczu. - Kto tam jest? - zapytałam trzęsącym się głosem. - Nie skrzywdzę cię – powiedziała, wyczołgując się. - Ja również mam kiepską noc. Na moje oko piętnastoletnia dziewczyna wypełzła z cienia i podeszła obejrzeć moje ramie. Na jego widok wciągnęła powietrze. - To wygląda naprawdę boleśnie - powiedziała współczująco. - Zostałam postrzelona - wypaplałam, będąc na skraju płaczu. To tak bardzo paliło. - Postrzelona? Przytknęłam. Spojrzała na mnie z wahaniem, jak gdyby miała uciec. - Nie wiem co zrobiłaś lub kim jesteś, ale
nie zadziera się z
rebeliantami, rozumiesz? - Huh? - Nie byłam tu od dawna, ale wiem, że w tych okolicach jedyni ludzie, którzy mogą zdobyć broń to rebelianci. Cokolwiek im zrobiłaś, nie rób tego ponownie. Przez cały ten czas, od kiedy nas zaatakowali, nie pomyślałam o tym. Nikt nie powinien mieć broni, chyba że jest oficerem. Tylko rebelianci potrafiliby ją zdobyć. Nawet August powiedział, że Północni są fundamentalnie nieuzbrojeni. Zastanawiałam się czy udawał całą noc.
- Jak masz na imię? - zapytała. -Wiem, że pod czapką jesteś dziewczyną. - Mer - powiedziałam. - Jestem Paige. Wygląda na to, że sama jesteś nowa w byciu Ósemką. Twoje ciuchy są w miarę czyste. Lekko obracała moim ramieniem, patrząc na sączącą się ranę, jak gdyby mogła coś zaradzić, chociaż obie wiedziałyśmy lepiej. - Coś w tym stylu – kluczyłam. - Jeśli jesteś sama, będziesz tu głodować. Masz dokąd iść? Z bólem wzruszyłam ramionami. - Nie do końca Pokiwała głową. - Byliśmy z tatą sami we dwójkę. Byłam Czwórką. Mieliśmy restaurację, ale moja babcia postanowiła, że zostawi ją w spadku mojej cioci, nie mnie. Myślę, że martwiła się, że moja ciocia nie będzie nic posiadać, czy coś w tym stylu. Cóż, moja ciotka mnie nienawidzi, zawsze tak było. Dostała restauracje, ale dostała również mnie. To jej się nie spodobało. Dwa tygodnie po śmierci Taty zaczęła mnie bić. Musiałam przemycać jedzenie, ponieważ powiedziała, że robię się gruba i nie dawała mi nic do jedzenia. Myślałam by iść do domu przyjaciółki, ale moja ciocia mogłaby po prostu przyjść i mnie zabrać, więc odeszłam. Wzięłam trochę pieniędzy, ale niewystarczająco. I tak zostałam obrobiona swojej drugiej nocy tutaj. Przyjrzałam się Paige, gdy mówiła. Mogłam to zobaczyć, pod narastającą warstwą brudu. Była tam dziewczyna, o którą kiedyś bardzo dobrze dbano. Teraz starała się być twarda. Musiała być. Co innego jej pozostało? - Właśnie w tym tygodniu znalazłam grupę dziewczyn. Pracujemy razem i dzielimy zyski. Jeśli jesteś w stanie zapomnieć co robisz, to nie
jest tak źle. Muszę płakać po fakcie. To dlatego się tu chowałam. Gdyby inne dziewczyny zobaczyły, że płaczę, sprawiłyby, że moja ciotka wyglądałaby jak święta. J. mówi, że po prostu starają się mnie zahartować i lepiej żebym szybko się taka zrobiła, ale to wciąż boli. W każdy razie, jesteś ładna. Wiem, że byłyby zadowolone, mając ciebie. Przewróciło mi się w brzuchu kiedy docierała do mnie jej oferta. W ciągu, jakby się mogło wydawać, kilku tygodni straciła rodzinę, dom i swoją drogę. A mimo to siedziała naprzeciwko mnie -dziewczyny, która była ścigana przez grupę rebeliantów, dziewczyny, która mogła być niczym innym jak tylko niebezpieczeństwem - i była dobra. - Nie możemy znaleźć ci lekarza, ale znalazłoby się coś na złagodzenie bólu. I mogłabyś dostać szwy u takiego gościa, którego znam... Chociaż musiałabyś to odpracować. Skupiłam się na swoim oddechu. Mimo że rozmowa była rozpraszająca, nie mogła zatrzymać bólu. - Nie mówisz zbyt wiele, co? - zapytała Paige - Nie kiedy zostałam postrzelona. Zaśmiała się i ta swoboda sprawiła, że również zaśmiałam się odrobinę. Paige na chwilę usiadła obok mnie i cieszyłam się, że nie jestem sama. - Jeśli nie chcesz ze mną iść, rozumiem. To niebezpieczne i odrobinę smutne - Ja…czy możemy przez chwilę być cicho? - zapytałam. - Tak. Chcesz, żebym z tobą została? - Poproszę. I została. O nic nie pytając, usiadła obok mnie i siedziała cicho jak mysz pod miotłą. Wydawało się, że mijały wieki, choć nie mogło to być więcej niż dwadzieścia minut. Ból robił się coraz bardziej dotkliwy, a ja stawałam się zdesperowana. Może mogłam pójść do lekarza. Oczywiście,
musiałabym takowego znaleźć. Pałac zapłaciłby za niego, ale nie miałam pojęcia jak skontaktować się z Maxonem. Czy z Maxonem w ogóle było w porządku? I z Aspenem? Nie mieli przewagi liczebnej, ale byli uzbrojeni. Skoro rebelianci tak szybko mnie rozpoznali, to czy rozpoznali też Maxona? A jeśli tak, to co by z nim zrobili? Siedziałam nieruchomo, próbując przestać się martwić. To było wszystko co mogłam zrobić, by skupić się na sobie. Ale co zamierzałam zrobić, gdyby Aspen umarł? Albo gdyby Maxon… - Cii!- rozkazałam, mimo że Paige dalej milczała - Słyszysz to? Obie nadstawiłyśmy uszu w kierunku ulicy. -… Max - krzyknął ktoś, - Wyjdź Mer, to ja Max. To z pewnością był pomysł Aspena, użycie tych imion. Zerwałam się na nogi i poszłam na skraj alei, z Paige za moimi plecami. Zobaczyłam ciężarówkę jadącą po ulicy żółwim tempem, z głowami moich przyjaciół wystawionymi przez okna w poszukiwaniu. Odwróciłam się. - Paige, chciałabyś pójść ze mną? - Gdzie? - Obiecuję, że będziesz miała prawdziwą pracę i jedzenie, i nikt cię nie nigdy uderzy. Jej ciężkie powieki wypełniły się łzami. - W takim razie nie obchodzi mnie, gdzie to jest. Pójdę. Złapałam ją zdrową ręką, rękaw mojego płaszcza wciąż zwisał z rannego ramienia. Zeszłyśmy w dół ulicy, trzymając się blisko budynków. - Max! - zawołałam, gdy się zbliżyłyśmy - Max! Olbrzymia ciężarówka wpadła w poślizg, zatrzymując się, a Maxon, Aspen i Sierżant Avery wybiegli na zewnątrz. Puściłam rękę Paige, widząc otwarte ramiona Maxona. Objął mnie, uderzając moją ranę, a ja krzyknęłam. - Co się stało?- zapytał.
- Postrzelili mnie. Aspen rozdzielił nas, łapiąc moje ramię, by zobaczyć to na własne oczy. - Mogło być o wiele gorzej. Musimy cię odwieźć i znaleźć sposób, aby cię wyleczyć. Zakładam, że będziemy chcieli trzymać doktora z dala od tego? - spojrzał na Maxona. - Nie chcę by cierpiała - nalegał. - Wasza Wysokość - powiedziała Paige, padając na kolana. Jej ramiona zaczęły się trząść, jakby miała zacząć płakać. - To jest Paige - powiedziałam, nie dodając nic więcej. - Chodźmy na tyły. Aspen podał rękę Paige. - Jesteś bezpieczna -zapewnił ją. Maxon objął mnie ramieniem, eskortując mnie na tył ciężarówki. - Byłem pewny, że znalezienie ciebie zajmie nam całą noc zamartwiał się na głos. - Ja też. Ale byłam w zbyt wielkim bólu by zabrnąć daleko. Paige mi pomogła. - W takim razie zadbamy o nią. Obiecuję Maxon, Paige i ja wczołgaliśmy się na tył ciężarówki, a metalowa podłoga była zadziwiająco kojąca, gdy tak wracaliśmy do pałacu.
Rozdział 14 Imagine Dragons – My Fault Aspen był tym, który wyniósł mnie z ciężarówki i pospiesznie zaniósł do małego pokoiku. Przestrzeń była mniejsza niż moja łazienka i mieściła tam dwa wąskie łóżka oraz komodę. Na ścianie były małe notatki i zdjęcia, co nadawało jej odrobinę charakteru. Ale poza tym była ona pusta, nie wspominając już, że niesamowicie ciasna z Aspenem, mną, Sierżantem Avery'm, Maxonem i Paige, zajmującymi każdy wolny centymetr sześcienny. Najdelikatniej jak to możliwe Aspen położył mnie na łóżku, ale moje ramię nie przestawało doskwierać. - Powinniśmy sprowadzić lekarza - powiedział. Ale wiedziałam, że wątpi we własne słowa. Sprowadzenie doktora Ashlara oznaczałoby albo powiedzenie mu całej prawdy albo wymyślenie przedziwnego kłamstwa, a żadna z tych opcji nie wchodziła w rachubę. - Nie sprowadzajcie - nalegałam słabo. - Nie umrę od tego. Zostanie tylko brzydka blizna. Musimy ją oczyścić - skrzywiłam się. - Będziesz potrzebować czegoś przeciwbólowego - dodał Maxon. - Może dostać infekcji. Ta alejka była naprawdę brudna, a dodatkowo ja ją dotknęłam - powiedziała Paige z poczuciem winy. Poświata ognia paliła mnie wewnątrz rany i wysyczałam. - Anne. Sprowadźcie Anne. -Kogo? - zapytał Maxon. - Jej główną pokojówkę - wyjaśnił Aspen - Avery, sprowadź Anne i weź apteczkę. Będziemy musieli zrobić co należy. I musimy coś z nią zrobić - dodał, kiwając na Paige.
Patrzyłam jak zmartwione oczy Maxona w końcu przesuwają się z mojego zakrwawionego ramienia na zakłopotaną twarz Paige.
- Czy jesteś przestępcą? Zbiegiem? - zapytał ją - Nie takim rodzajem przestępcy. I owszem, uciekłam, ale nikt mnie nie szuka. Maxon rozważył jej słowa. - Witaj na pokładzie. Pójdź za Avery'm do kuchni i powiedz Mallory, że na rozkaz księcia będziesz z nią pracować. Poleć jej, żeby natychmiast przyszła do skrzydła strażników. - Mallory. Oczywiście, Wasza Wysokość. Paige ukłoniła się nisko i poszła za sierżantem Averym, zostawiając mnie samą z Maxonem i Aspenem. Byłam z nimi całą noc, ale po raz pierwszy zostaliśmy tylko we trójkę. Czułam ciężar naszych sekretów, wypełniający i tak już ograniczoną przestrzeń. - Jak udało wam się wyjść z opresji? – zapytałam. - August, Georgia i Micah usłyszeli wystrzały i przybiegli na pomoc - powiedział Maxon. - Nie żartował, mówiąc, że nigdy nas nie skrzywdzą. Przerwał, a jego oczy nagle zrobiły się odległe i smutne. - Micah nie wyszedł z tego cało. Odwróciłam głowę w bok. Nic o nim nie wiedziałam, ale umarł dziś za nas. Czułam się winna, jak gdybym własnoręcznie odebrała mu życie. Podniosłam rękę by otrzeć łzy, ale zapomniałam użyć lewego ramienia i krzyknęłam. - Uspokój się, Americo - powiedział Aspen, zapominając o byciu formalnym. - Wszystko się ułoży - obiecał Maxon. Pokiwałam głową, zaciskając usta, by ponownie się nie rozpłakać. Co za strata. Wydawało się, że milczeliśmy przez bardzo długi czas, ale może to ból wydłużał minuty. - To wspaniale mieć takie oddanie - powiedział nagle Maxon. Przez chwilę myślałam, że znowu mówi o Micahu. Ale Aspen i ja
obejrzeliśmy się i zobaczyliśmy go wpatrującego się w przestrzeń na ścianie za mną. Odwróciłam głowę, szczęśliwa, że mogę się skupić na czymś innym niż rwący ból w moim ramieniu. Tam, pośród kilku obrazków namalowanych przez kogoś z młodszego rodzeństwa, była notka. „Zawsze będę cię kochać. Będę na ciebie czekać w nieskończoność. Jestem z tobą, bez względu na wszytko” Moje pismo było bardziej niechlujne, kiedy to rok temu zostawiłam tę notkę dla Aspena przy moim oknie. Była otoczona małymi, głupiutkimi serduszkami, których teraz nie umieściłabym w liście miłosnym, ale mimo to, wciąż mogłam czuć wagę tych słów. Był to pierwszy raz kiedy spisałam te słowa, przerażona tym o ile mocniej je poczułam, gdy już były na papierze. Pamiętałam też strach przed tym, że mama znajdzie ten liścik, przewyższający jakiekolwiek inne obawy, wywoływane we mnie przez niepodważalną wiedzę, że kochałam Aspena. W tej chwili obawiałam się, że Maxon rozpozna moje pismo. - Musi być miło mieć kogoś, do kogo można pisać. Nigdy nie miałem przyjemności doświadczenia listów miłosnych - powiedział Maxon, uśmiechając się smutno - Czy dotrzymała słowa? Aspen, który przenosił poduszki z drugiego łóżka, by wetknąć mi je pod głowę, unikając kontaktu wzrokowego zarówno z Maxonem jak i ze mną. - Pisanie jest trudne – powiedział. - Ale nie mam wątpliwości, że jest ze mną, bez względu na wszystko. Spojrzałam na krótkie, ciemne włosy Aspena - jedyne co było dla mnie widoczne - i poczułam nowy ból. W pewnym sensie miał rację. Nigdy w pełni się nie rozstaniemy. Ale… te słowa na papierze? Ta wszechobecna miłość, która zwykła mnie przytłaczać? Już jej tu nie było. Czy Aspen wciąż na nią liczył? Mój wzrok przeniósł się na Maxona, a smutek na jego twarzy
wyglądał odrobinę jak zazdrość. Nie byłam zaskoczona. Pamiętałam jak mówiłam Maxonowi, że byłam kiedyś zakochana; wyglądał jak gdyby został oszukany, tak niepewny w tamtym momencie, czy kiedykolwiek się zakocha. Gdyby wiedział, że miłość, o której mówiłam i miłość, którą właśnie podzielił się Aspen były tą samą, z pewności by się załamał. - Napisz do niej wkrótce - doradził Maxon- Nie pozwól jej zapomnieć - Co zajmuje im tak długo? - wymamrotał Aspen i wyszedł z pokoju, nie wysilając się by potwierdzić słowa Maxona. Maxon patrzył jak odchodzi i odwrócił się by spojrzeć mi w twarz. - Jestem taki bezużyteczny. Nie mam pojęcia jak ci pomóc, więc pomyślałem, że przynajmniej spróbuję pomóc jemu. Ocalił dziś życie nam obojgu. - Maxon pokręcił głową. - Wygląda na to, że tylko go zasmuciłem. - Wszyscy są po prostu zmartwieni. Radzisz sobie dobrze zapewniłam go. Roześmiał się z rozdrażnieniem, klękając przy moim łóżku. - Leżysz tu z krwawiącą raną na ramieniu i to ty próbujesz mnie pocieszyć. Jesteś niesamowita. - Jeśli kiedyś zdecydujesz się napisać mi list miłosny, niech będzie o tym – zażartowałam. Uśmiechnął się. - Czy mogę coś dla ciebie zrobić? - Potrzymasz mnie za rękę? Tylko niezbyt mocno. Maxon położył palce w mojej luźno zgiętej dłoni i mimo że niczego to nie zmieniło, miło było czuć, że tam jest. - Pewnie tego nie zrobię. W sensie, nie napiszę ci listu miłosnego. Staram się trzymać z dala od kompromitacji. - Nie umiesz planować wojen, nie wiesz jak gotować i odmawiasz pisania listów miłosnych - droczyłam się.
- Tak jest. Moja lista wad ciągle rośnie. Przesuwał palcami po mojej dłoni, a ja byłam mu niesamowicie wdzięczna za odwrócenie uwagi. - W porządku. Będę wciąż domyślać się jakie są twoje uczucia, skoro odmawiasz ich spisania. Fioletowym długopisem. Z serduszkami zamiast kropek nad „i”. - Czyli dokładnie tak jak zamierzałem to zrobić - powiedział, udając powagę. Zachichotałam, przestając jednak szybko jako, gdyż ruch na nowo wzniecił ból. - Nie wydaję mi się jednak, że jesteś zmuszona domyślać się moich uczuć. - Cóż – zaczęłam, oddychając z trudem - to nie tak, że kiedykolwiek powiedziałeś je na głos. Maxon otworzył usta by się sprzeciwić i zamilkł. Jego oczy wpatrywały się w sufit, przypominając sobie historię naszej znajomości, starając się wskazać moment, gdy powiedział mi, że mnie kocha. W schronie zostało to zasugerowane na wszystkie możliwe sposoby. Pozwalał dziesiątkom romantycznych gestów
mówić za siebie lub
wskazywał, że to uczucie tam było, krążąc wokół właściwych słów… Ale konkretne
stwierdzenie
nigdy
nie
padło.
Nie
między
nami.
Zapamiętałabym to i uczyniła powodem, by już nigdy go nie kwestionować, powodem by również wyznać co czułam. - Panienko? - powiedziała Anne przez drzwi zanim weszła do środka. Maxon odsunął się, puszczając moją rękę i robiąc dla niej miejsce. Skupiony wzrok Anne zatopił się w ranie i dotknęła jej ostrożnie, oceniając jej stan. - Będziesz potrzebować szwów, ale nie jestem pewna czy mamy coś, co całkowicie cię znieczuli – oszacowała.
- W porządku. Zrób co w twojej mocy - powiedziałam. Dzięki jej obecności poczułam się spokojniejsza. Przytaknęła. - Niech ktoś przyniesie wrzącą wodę. W apteczce powinny być środki dezynfekujące, ale chcę by woda też była. - Ja przyniosę - przy drzwiach stała Marlee z zatroskaną twarzą. - Marlee - zaskamlałam, tracąc kontrolę. Poskładałam tę rzecz z „Mallory” do kupy. Oczywiście, że ona i Carter nie mogli używać swoich prawdziwych imion, podczas gdy ukrywali się tuż pod nosem króla. - Zaraz wrócę, America. Trzymaj się. Pomknęła stąd, ale poczułam wielką ulgę, wiedząc, że będzie ze mną. Anne przetrawiała zaskakującą obecność Marlee w spokoju, a ja obserwowałam jak wyciąga z apteczki igłę i nitkę. Pocieszałam się tym, że uszyła prawie wszystkie moje ubrania. Moje ramie nie powinno być problemem. Z niesamowitą szybkością Marlee wróciła z dzbanem parującej wody, naręczem ręczników i butelką bursztynowego płynu. Postawiła dzban i ręczniki na komodzie, odkręcając butelkę, gdy podeszła bliżej. - Na złagodzenie bólu. Podniosła moją głowę, bym mogła się napić, a ja byłam posłuszna. Płyn był palący i kaszlałam nieustannie, połykając go. Zmusiła mnie do wzięcia kolejnego łyku, co też zrobiłam, doszczętnie go nienawidząc. - Jestem taka szczęśliwa, że tu jesteś - wyszeptałam. - Zawsze tu dla ciebie jestem, Americo. Wiesz o tym - uśmiechnęła się i po raz pierwszy od początku naszej przyjaźni wyglądała na starszą ode mnie, na taką spokojną i pewną osobę - Co ty u licha robiłaś? Skrzywiłam się. -Wyglądało to na dobry pomysł. Jej oczy zrobiły się pełne współczucia. - Americo, ty od zawsze masz jedynie złe pomysły. Dobre intencje,
ale koszmarne pomysły. Oczywiście, miała rację, a ja do teraz powinnam być już mądrzejsza. Ale to że tu była, nawet jeśli mówiła mi jaka byłam głupia, sprawiło, że cała ta sprawa wydała się mniej straszna. - Jak dźwiękoszczelne są te ściany? - zapytała Anne. - Całkiem nieźle - powiedział Aspen, - Tak głęboko w pałacu nie słychać zbyt wiele. - Świetnie - powiedziała. - Dobra, potrzebuję by wszyscy wyszli na korytarz. Panienko Marlee, będę potrzebować trochę miejsca, ale może panienka zostać . Marlee przytaknęła. - Nie będę ci wchodzić w drogę, Anne Avery wyszedł pierwszy z Aspenem ciągnącym się za nim, a Maxon był ostatni. Wyraz jego oczu przypomniał mi o dniu, kiedy mu powiedziałam, że wcześniej zdarzało mi się głodować: smutny, że o tym wie i zrozpaczony, że nie może tego cofnąć. Drzwi zamknęły się, a Anne szybko wzięła się do pracy. Miała już przygotowane wszystko, czego mogła potrzebować i wyciągnęła rękę do Marlee po butelkę. - Wypij to - zaleciła, unosząc mi głowę. Zebrałam się w sobie. Przez kaszel musiałam kilkakrotnie odrywać usta od butelki i do niej wracać, ale udało mi się wypić całkiem sporo. Albo przynajmniej wystarczająco dla Anne. - Trzymaj to - powiedziała, podając mi mały ręcznik - Zagryź go, gdy cię zaboli. Pokiwałam głową. - Szwy nie będą boleć tak jak oczyszczanie. Widzę stąd brud, więc będę musiała być staranna - westchnęła, patrząc ponownie na ranę Będziesz miała bliznę, ale postaram się by była najmniejsza jak to możliwe. Doczepimy luźne rękawy do twoich sukienek na kilka tygodni,
by ją zakrywały kiedy będzie się goić. Nikt nie będzie wiedział. A jako, że widzę, że byłaś z księciem, nie będę zadawać żadnych pytań. Cokolwiek robiłaś, ufam, że było to coś ważnego. - Tak mi się wydaję - powiedziałam, nie będąc już taka pewna. Zmoczyła ręcznik i trzymała go kilka centymetrów od rozcięcia. - Gotowa? Przytaknęłam. Wgryzłam się w ręcznik, mając nadzieję, że zagłuszy krzyki. Byłam pewna, że wszyscy na korytarzu słyszą, ale nikt inny pewnie tego nie. Czułam jakby Anne szturchała każdy nerw w moim ramieniu, a Marlee usiadła na mnie okrakiem by powstrzymać mnie przed wyrywaniem się. - Wkrótce się to skończy, Americo – obiecała - Pomyśl o czymś szczęśliwym. Pomyśl o swojej rodzinie. Spróbowałam.
Walczyłam
by
przywołać
śmiech
May
lub
wszechwiedzący uśmiech mojego taty, ale nie chciały one pozostać na dłużej. Mogłam je złapać jedynie na wystarczająco długo, by za chwile poczuć jak wymykają się ponownie na skutek nowej fali bólu. Jakim cudem Marlee przeżyła swoją chłostę? Gdy już rana była czysta, Anne zaczęła mnie zszywać. Miała rację: szwy nie bolały tak bardzo. Nie wiedziałam czy po prostu były mniej bolesne czy też płyn, który mi dały, w końcu zaczął działać. Wydawało mi się, że brzegi pokoju nie są już tak wyostrzone. Później ludzie wrócili, rozmawiając o różnych rzeczach, o mnie. Kto powinien zostać, kto powinien pójść, co powiemy rano… tak wiele szczegółów, do których nie mogłam nic dodać. Ostatecznie, to Maxon podniósł mnie by zanieść z powrotem do pokoju. Trzymanie mojej głowy w pionie wymagało wysiłku, ale dzięki temu łatwiej go słyszałam. - Jak się czujesz? - Twoje oczy wyglądają jak czekolada - wymamrotałam. Uśmiechnął się.
- A twoje wyglądają jak poranne niebo. - Czy mogę dostać wody? - Tak. Mnóstwo - obiecał - Chodźmy na górę - powiedział do kogoś innego. A ja zasnęłam, ukołysana przez jego kroki.
Rozdział 15 The Pierces – Secret Obudziłam się z bólem głowy. Jęknęłam, gdy potarłam skronie, a potem wrzasnęłam, gdy to działanie sprawiło, że ostry ból przeszył moje ramię. - Już, już – powiedziała Mary, która podeszła i usiadła na skraju łóżka. Miała ze sobą dwie tabletki i szklankę wody. Powoli podniosłam się, aby wziąć, co mi oferowała, a moja głowa pulsowała przez cały czas. - Którą mamy godzinę? - Jest prawie jedenasta- odparła Mary. - Wysłałyśmy informację, że nie czujesz się zbyt dobrze i nie będzie cię na śniadaniu. Jeśli się pośpieszymy, to może uda nam się przygotować cię na obiad. Myśl o pośpiechu, czy nawet o jedzeniu nie brzmiała zachęcająco, jednakże uznałam, że najlepiej będzie wrócić do zwyczajnej dziennej rutyny. Jasne było, że zeszłej nocy bardzo ryzykowaliśmy, a nie chciałam dać nikomu powodu, aby podejrzewać, że wydarzyło się coś takiego. Kiwnęłam Mary głową i obie wstałyśmy. Moje nogi nie były takie posłuszne, jakbym chciałam, ale mimo to udałam się do łazienki. Anne już była za drzwiami i sprzątała, a Lucy siedziała na fotelu, przyszywając rękawy do sukienki, która prawdopodobnie wcześniej miała mieć wąskie ramiączka. Przyjrzała się swojemu dziełu. - Wszystko w porządku, panienko? Trochę nas wystraszyłaś. - Przepraszam. Sądzę, że jak na to co się stało, jest ze mną dobrze. Uśmiechnęła się do mnie. - Jesteśmy gotowe pomóc ci tak, jak tylko
będziemy w stanie, panienko. Wystarczy tylko poprosić. Nie byłam do końca pewna, co mi proponowała, ale przyjmę każdą pomoc, która pomoże mi przetrwać najbliższe dni. - Och, i oficer Leger był tu przez chwilę, podobnie jak książę. Obaj mieli nadzieję, że dasz im znać, jak się czujesz, gdy już wstaniesz. Skinęłam głową. - Zajmę się tym po obiedzie. Bez żadnego ostrzeżenia moje ramię znalazło się w czyichś rękach. Anne przyjrzała się uważnie ranie, ostrożnie zaglądając pod bandaże, aby sprawdzić postępy. - Wygląda na to, że nie wdała się infekcja. Myślę, że jeśli cały czas będzie czysta, to będzie ładnie się goić. Żałuję, że nie mogłam zrobić tego lepiej. Wiem, że zostanie blizna – lamentowała. - Nie przejmuj się. Najlepsi ludzie mają różnego rodzaju blizny. Pomyślałam o dłoniach Marlee i plecach Maxona. Oboje nosili trwałe ślady swojej odwagi. Zaszczytem było, że mogłam do nich dołączyć. - Lady Americo, kąpiel jest już gotowa – powiedziała Mary zza drzwi do łazienki. Spojrzałam na jej twarz, a potem na Lucy i Mary. Zawsze byłam blisko ze swoimi pokojówkami, zawsze im ufałam. Ale zeszłej nocy coś się zmieniło. To był pierwszy raz, kiedy łączące nas więzi zostały przetestowane; i w świetle dnia one wciąż tu były, silne i waleczne. Nie byłam pewna, czy jest jakiś sposób, abym mogłam pokazać im, że jestem tak samo lojalna wobec nich, jak one wobec mnie. Ale miałam nadzieję, że będę mogła to udowodnić. ~♛~ Jeśli się skupiłam, byłam w stanie unosić widelec do ust bez krzywienia się. To wymagało niesamowitego wysiłku, dotarłam nawet do punktu, kiedy w połowie posiłku zaczęłam się pocić. Postanowiłam zająć się tylko gryzieniem chleba. Do tego nie potrzebowałam prawej ręki. Kriss zapytała jak tam mój ból głowy – domyśliłam się, że ta
wiadomość już krążyła – a ja odpowiedziałam jej, że teraz jest już w porządku, chociaż moje ramię było niemożliwe do zignorowania. To było zwykłe pytanie z ciekawości i wyglądało na to, że nikt nie przypuszczał, iż wydarzyło się coś nadzwyczajnego. Żując kawałek chleba zastanawiałam się, jak inne dziewczyny poradziłyby sobie, gdyby wczoraj były na moim miejscu. Stwierdziłam, że jedyną osobą, która wypadałby lepiej była Celeste. Bez wątpienia znalazłaby jakiś sposób, żeby wziąć udział walce i przez chwilę żałowałam, że bardziej jej nie przypominam. Kiedy zabrano już nasze talerze, do Kobiecego Pokoju weszła Silva i poprosiła o uwagę. - Nadeszła chwila, moje panie, aby znów zabłysnąć. W tym tygodniu odbędzie się małe herbaciane przyjęcie i oczywiście wszystkie jesteście zaproszone! - Westchnęłam pod nosem, martwiąc się, kogo tym razem miałyśmy
zabawiać.
-
Nie
będziecie odpowiedzialne za
przygotowywania do tej imprezy, ale musicie się zachowywać najlepiej jak potraficie, ponieważ będzie ono filmowane. To podniosło mnie trochę na duchu. Mogłam to znieść. - Każda z was zaprosi dwie osoby, które będą waszymi osobistymi gośćmi i będzie to wasz jedyny obowiązek. Wybierzcie mądrze i podajcie mi ich dane do piątku. Odeszła, zostawiając nas w wewnętrznej rozsypce. To był test, a my o tym wiedziałyśmy. Miał sprawdzić, kto w tym pomieszczeniu miał najbardziej robiące wrażenie, najbardziej cenne koneksje? Może miałam paranoję, ale miałam wrażenie, że to zadanie było skierowane specjalne do mnie. Król widocznie szukał sposobu, aby przypomnieć wszystkim, że jestem bezużyteczna. - Kogo zabierzesz, Celeste? - zapytała Kriss. Wzruszyła ramionami. - Jeszcze nie wiem, ale obiecuję, że będą spektakularni.
Nawet gdyby Celeste znalazła się na liście moich przyjaciół i tak bym się denerwowała. Kogo mam zaprosić? Mamę? Celeste odwróciła się do mnie, jej głos był ciepły. - A kogo ty zamierzasz zabrać, Americo? Próbowałam ukryć swoje zaskoczenie. Chociaż w bibliotece nastąpił między nami mały przełom, to był pierwszy raz, kiedy zwróciła się do mnie w taki sposób, jakby była moją przyjaciółką. Odchrząknęłam. - Nie mam pojęcia. Nie jestem pewna, czy znam kogoś, kto byłby odpowiedni.
Może
lepiej
będzie,
gdy
nikogo
nie
zaproszę.
-
Prawdopodobnie nie powinnam być taka szczera, ale przecież dobrze znały moją sytuację. - No cóż, jeśli naprawdę nikogo nie znajdziesz, daj mi znać – powiedziała Celeste. - Jestem pewna, że mam więcej niż dwóch przyjaciół, którzy chcieliby odwiedzić pałac i mogę sprawić, żebyś przynajmniej miała pojęcie kim są. Jeśli chcesz, to jestem do usług. Gapiłam się na nią, mając ochotę zapytać, gdzie jest haczyk; ale gdy spojrzałam jej w oczy zrozumiałam, że nie ma żadnego. Potem mrugnęła do mnie, gdy upewniła się, że Kriss i Elise nie widzą. Celeste, wytrawna wojowniczka, pomagała mi. - Dziękuję – powiedziałam, czując prawdziwą pokorę. Wzruszyła ramionami. - Nie ma problemu. Jeśli mamy brać udział w imprezie, to równie dobrze możemy się upewnić, że będzie ona niezła. - Oparła się wygodnie o krzesło, uśmiechając się do siebie, a ja byłam pewna, że sądziła, że to przyjęcie będzie jej ostatnim. Miałam ochotę powiedzieć jej, żeby się nie poddawała, ale nie potrafiłam. Tylko jedna z nas mogła mieć Maxona. ~♛~ Przed popołudniem miałam już ogólny zarys planu, ale był on zależny od jednej rzeczy; Maxon musiał mi pomóc. Byłam pewna, że spotkamy się przed końcem dnia, więc nie
zaprzątałam sobie tym głowy za bardzo. Na razie musiałam znów odpocząć, więc udałam się do swojego pokoju. Była tam Anne, czekająca na mnie z jeszcze większą ilością tabletek i wodą. Nie mogłam uwierzyć, jak mogła być tak spokojna w tej sytuacji. - Jestem twoją dłużniczką – powiedziałam, połykając lekarstwo. - Nie – zaprotestowała. - Tak! Wczoraj różnie mogło się stać, gdyby cię tam nie było. Delikatnie zabrała ode mnie szklankę. - Cieszę się, że wszystko z tobą w porządku. Ruszyła w kierunku łazienki, aby wylać pozostałą wodę, a ja podążyłam za nią. - Nie ma niczego, co mogłabym dla ciebie zrobić? Naprawdę? Stanęła przy blacie, coś klarowało się jej głowie. - Uwierz mi Anne, to naprawdę mnie uszczęśliwi. Westchnęła. - No cóż, jest jedna rzecz... - Proszę, powiedz mi. Anne podniosła wzrok znad zlewu. - Ale nie możesz tego nikomu wyjawić. Mary i Lucy nigdy by mi tego nie wybaczyły. Zmarszczyłam czoło. - Co masz na myśli? - To... to jest bardzo osobista sprawa. - Zaczęła wykręcać dłonie, czego nigdy wcześniej nie robiła, stąd zrozumiałam, że jest to dla niej bardzo ważne. - Dobrze, opowiedz mi o tym – zachęcałam ją. Objęłam ją moim zdrowym ramieniem i poprowadziłam ją do stołu, aby ze mną usiadła. Skrzyżowała nogi w kostkach i położyła dłonie na blacie. - Chodzi o to, że dogadujesz się z nim tak dobrze. On wydaje się być z tobą bardzo blisko.
- Masz na myśli Maxona? - Nie – wyszeptała, a rumieniec wypłynął na jej policzki. - Nie rozumiem. Wzięła głęboki oddech. - Chodzi mi oficera Legera. - Oooooch – powiedziałam, bardziej zaskoczona niż mogłam to wyrazić. - Uważasz, że to beznadziejne, czyż nie? - Nie beznadziejne – odparłam. Po prostu nie wiedziałam, jak powiedzieć osobie, która obiecała walczyć o mnie do końca życia, żeby zamiast tego wybrała ją. - Zawsze mówi o tobie tak miło. Więc gdybyś mogła wspomnieć mu o mnie, lub chociaż dowiedzieć się, czy ma jakąś dziewczynę w domu... Westchnęłam. - Mogę spróbować, ale niczego nie obiecuję. - Och, wiem. Nie przejmuj się. Będę mówić sobie, że to nie ma żadnych szans, ale nie mogę przestać o nim myśleć. Przechyliłam głowę. - Wiem, jak tak jest. Położyła dłoń na twarzy. - Nie chodzi o to, że jest Dwójką. Gdyby był nawet Ósemką, chciałabym kogoś takiego jak on. - Wiele osób by chciało – powiedziałam. I to była prawda. Celeste zwróciła na niego uwagę, Kriss uważała, że jest zabawny i nawet Delilah brzmiała, jakby była nim zauroczona. I bez wątpienia w domu zostały dziewczyny, które na niego leciały. Teraz słuchanie takich rzeczy już mi nie przeszkadzało, nawet, gdy dotyczyło kogoś mi tak bliskiego, jak Anne. To była kolejna rzecz, która utwierdziła mnie w przekonaniu, że moje uczucia do Aspena odeszły. Jeśli byłam szczęśliwa sugerując
komuś, żeby zajął moje miejsce, to tak naprawdę już do niego nie należałam. Mimo to wciąż nie byłam pewna jak poruszyć ten temat. Sięgnęłam nad wypolerowanym drewnem i położyłam swoją dłoń na jej. - Spróbuję Anne, obiecuję. Uśmiechnęła się, ale przygryzłam usta z niepokojem. - Po prostu nie mów reszcie. Jeszcze mocniej uścisnęłam jej dłoń. - Ty zawsze dochowujesz moich sekretów. A ja zawsze będę dochowywać twoich.
Rozdział 16 Mighty Oaks - Just One Day Minęło może parę godzin, kiedy Aspen zapukał do moich drzwi. Pokojówki tylko dygnęły i wyszły, wiedząc bez żadnych instrukcji, że nasza rozmowa będzie dotyczyła spraw prywatnych. - Jak się czujesz? - Nie jest źle – odparłam. - Moje ramię trochę pulsuje i boli mnie głowa, ale ogólnie wszystko w porządku. Potrząsnął głową. - Nie powinienem pozwolić ci iść. Poklepałam miejsce na łóżku obok mnie. - Siadaj. Zawahał się. Pomyślałam, że została w nim dawna podejrzliwość. Maxon i moje pokojówki wiedzieli, że rozmawiamy ze sobą i że wyprowadził nas zeszłej nocy z pałacu. Gdzie było ryzyko? Musiał pomyśleć o tym samym, ponieważ w końcu usiadł, decydując się zachować pewien dystans, tak na wszelki wypadek. - Jestem częścią tego, Aspen. Nie mogłam zostać z tyłu. I nic mi się nie stało. Jestem ci szczerze wdzięczna, że uratowałeś mnie zeszłej nocy. - Gdybym nie był wystarczająco szybki lub Maxon nie wpadłby na pomysł, aby podsadzić cię, żebyś przeszła przez mur, to teraz byłabyś zakładniczką. Prawie pozwoliłem ci umrzeć. Prawie pozwoliłem Maxonowi umrzeć. - Potrząsnął głową, wpatrując się w podłogę. Zdajesz sobie sprawę, co stałoby się z Avery'm i ze mną jeśli wasza dwójka by nie wróciła. Zdajesz sobie sprawę, co... - przerwał, wyglądał,
jakby próbował powstrzymać łzy. - Czy zdajesz sobie sprawę, co stałoby się ze mną, gdybyśmy cię nie znaleźli? Aspen spojrzał na mnie, we mnie. Ból w jego oczach był dokładnie widoczny. - Ale udało ci się. Znalazłeś mnie, chroniłeś i mi pomogłeś. Byłeś niesamowity. - Położyłam dłoń na plecach Aspena i przesuwałam ją w górę i w dół, próbując go pocieszyć. - Po prostu zrozumiałem, Mer, że bez względu na to, co się stanie... zawsze będziemy ze sobą związani. Nigdy nie będę nie martwił się o ciebie. Nigdy nie będę nie dbał o ciebie. Zawsze będziesz dla mnie ważna. Zabrałam dłoń z jego pleców i oplotłam nią jego ramię i oparłam głowę o jego bark. - Wiem co masz na myśli. Zostaliśmy w tej pozycji przez jakiś czas, a ja zastanawiałam się czy może Aspen robi to samo, co ja: odtwarza to wszystko w swojej głowie. Czas, kiedy unikaliśmy siebie, będąc dziećmi, ten kiedy nie mogliśmy przestać na siebie patrzeć, kiedy byliśmy starsi, tysiące skradzionych momentów w domku na drzewie – to wszystko uczyniło nas tym, kim byliśmy. - Americo, muszę ci coś powiedzieć. - Podniosłam głowę, a Aspen odwrócił się twarzą do mnie, trzymając mnie delikatnie za ramiona. Kiedy powiedziałem ci, że zawsze będę cię kochał, to miałem to na myśli. I ja... ja... Nie udało mu się skończyć, ale szczerze, już byłam wdzięczna. Tak, byłam z nim związana, ale już nie byliśmy tą parą z domku na drzewie. Zaśmiał się słabo. - Przypuszczam, że potrzebuję snu. Nie potrafię myśleć jasno. - Ja tak samo. A jest tak wiele do przemyślenia. Pokiwał głową. - Słuchaj, Mer, nie możemy zrobić czegoś takiego ponownie. Nie
mów Maxonowi, że pomogę mu w czymś ryzykownym i nie spodziewaj się, że was wszędzie przemycę. - Nie jestem pewna, czy to w ogóle było warte ryzyka. Nie sądzę też, żeby Maxon chciał to powtórzyć. - To dobrze. - Wstał, a potem wziął moją dłoń i ją pocałował. - Moja pani – powiedział żartobliwym tonem. Uśmiechnęłam się i lekko ścisnęłam jego dłoń. Odwzajemnił gest. Gdy tak trzymaliśmy się za ręce, a uścisk z każdą chwilą się zwiększał, uświadomiłam sobie, że w końcu będę musiała go puścić. Naprawdę będę musiała go puścić. Spojrzałam w oczy Aspena i poczułam łzy napływające mi do oczu. Jak mam ci powiedzieć do widzenia? Przebiegł kciukiem wzdłuż mojej dłoni i w końcu położył mi ją na kolanie. Wyprostował się i pocałował mnie w czubek głowy. - Spokojnie, przyjdę jutro, aby sprawdzić, co u ciebie. ~♛~ Po tym, gdy szybko pociągnęłam się za ucho w trakcie kolacji, Maxon już wiedział, że czekam dziś na niego. Siedziałam przy lustrze, pragnąc żeby minuty płynęły szybciej. Mary szczotkowała moje włosy, spokojnie nucąc sobie coś pod nosem. Trochę kojarzyłam tę melodię ponieważ kiedyś grałam ją na czyimś weselu. Kiedy zostałam wybrana do Selekcji, bardzo chciałam znaleźć z powrotem drogę do tamtego życia. Chciałam, żeby świat był pełen muzyki, którą kochałam. Jednak prawdę mówiąc, to nigdy nie było coś, czego zawsze mogłam się trzymać. Bez względu jaką ścieżkę obiorę teraz, muzyka może być tylko czymś, co grałam na przyjęciach, aby bawić gości lub sposobem, aby zrelaksować się w wolnym czasie. Wpatrywałam się w swoje odbicie w lustrze i uświadomiłam sobie, że nie byłam tym tak rozgoryczona, jak wcześniej sądziłam. Tęskniłam za tym, ale to była tylko część mnie, nie wszystko. Wciąż stały przede mną
różne możliwości, bez względu na to, jak zakończy się Selekcja. Naprawdę byłam kimś więcej niż tylko kastą. Lekkie pukanie do drzwi oderwało mnie od rozmyślań, a Mary podeszła do drzwi. - Dobry wieczór – powiedział Maxon do Mary, gdy otworzyła, a ona dygnęła i odpowiedziała na pozdrowienie. Jego oczy krótko spotkały się z moimi, a ja znów zaczęłam się zastanawiać, czy on widzi to, co do niego czuję, czy jest to dla niego tak prawdziwe, jak dla mnie. - Wasza Wysokość – Mary pozdrowiła go cicho. Już miała wyjść z pokoju, kiedy Maxon podniósł dłoń. - Przepraszam, ale czy możesz mi powiedzieć, jak masz na imię? Wpatrywała się w niego przez chwilę oniemiała, potem spojrzała na mnie, a potem znów na Maxona. - Jestem Mary, Wasza Wysokość. - Mary. I Anne, spotkaliśmy się zeszłej nocy. - Skinął jej lekko głową. - A ty jesteś? - Lucy. - Jej głos był cichy, ale mogłam w nim usłyszeć radość z bycia uznaną. - Świetnie. Anne, Mary i Lucy. Bardzo się cieszę, że mogę was poznać. Jestem pewien, że Anne poinformowała was o tym, co stało się zeszłej nocy, więc mogłyście zająć się lady Americą w jak najlepszy sposób. Chcę wam podziękować za wasze poświęcenie i dyskrecję. Jego wzrok padł na każdą z nich po kolei. - Zdaję sobie sprawę, że postawiłem was w niezręcznej sytuacji, a gdyby ktoś kiedykolwiek pytał was, co się wtedy stało, kierujcie go bezpośrednio do mnie. To była moja decyzja i żadna z was nie powinna podnosić za nią odpowiedzialności i konsekwencji. - Dziękujemy ci, Wasza Wysokość – powiedziała Lucy. Zawsze wydawało mi się, że moje pokojówki żywią głębokie
oddanie w stosunku do Maxona, ale dziś poczułam, że wyszło to poza typowe poczucie obowiązku. W przeszłości uważałam, że największa lojalność należy się królowi, ale teraz zastanawiałam się, czy to prawda. Coraz więcej drobnych rzeczy sprawiało, że ludzie woleli jego syna. Może nie byłam jedyną osobą, która uważała metody działania króla Clarksona za barbarzyńskie, a jego sposób myślenia za okrutny. Może nie tylko rebelianci chcieli, żeby władzę przejął Maxon. Może byli też inni, którzy chcieli zmian. Pokojówki dygnęły i wyszły, zostawiając mnie i Maxona samych. - O co w tym chodziło? Mam na myśli uczenie się ich imion. Westchnął. - Zeszłej nocy, gdy oficer Leger powiedział imię Anne, a ja nie wiedziałem o kogo mu chodzi... to było żenujące. Czy to nie ja powinienem znać imiona osób, które dobrze się do ciebie odnoszą, a nie jakiś przypadkowy strażnik? On nie jest przypadkowym strażnikiem. - Szczerze mówiąc, pokojówki plotkują o strażnikach. Nie byłabym zaskoczona, gdyby było odwrotnie. - Jednakże one są z tobą codziennie. Powinienem znać ich imiona już miesiące temu. Uśmiechnęłam się, słysząc jego rozumowanie i to, jak podchodzi do tej sprawy, chociaż wydawał się niepewny, gdy poruszał ten temat. - Wszystko ze mną w porządku, Maxonie – nalegałam, sięgając po jego wyciągniętą dłoń. - Postrzelono cię zeszłej nocy, jeśli dobrze pamiętam. Nie możesz dziwić się, że się martwię. - To nie była prawdziwa rana postrzałowa. Tylko mnie draśnięto. - To nic nie zmienia. Długo nie zapomnę twoich stłumionych krzyków, gdy Anne zszywała twoją ranę. Chodź, powinnaś odpoczywać. Maxon zaprowadził mnie do łóżka, a ja wspięłam się na nie.
Przykrył mnie kołdrą, a potem sam położył się na niej, twarzą do mnie. Czekałam na niego, aby powiedział mi o wszystkim, co się stało lub ostrzegł mnie przed nadchodzącymi skutkami naszych czynów. Ale on nic nie mówił. Leżał, przeczesując moje włosy palcami, czasami pozwalając ich czubkom zatrzymać się na moim policzku. Czułam się wtedy jakbyśmy byli tylko my całym świecie. - Gdyby coś się stało… - Ale się nie stało. Maxon przewrócił oczami, a jego głos stał się poważny. - Ale mogło! Wróciłaś do domu, krwawiąc. Prawie zgubiliśmy cię na ulicach. - Słuchaj, nie jest mi źle z decyzją, którą podjęłam – powiedziałam, próbując go uspokoić. - Chciałam iść, usłyszeć to sama. Poza tym nie zamierzałam cię puścić samego. - Nie mogę nawet uwierzyć, jak bardzo byliśmy nieprzygotowani, gdy opuściliśmy pałac bez większej ilości strażników. A na ulicach po prostu chodzą sobie rebelianci. Od jak dawna przestali się ukrywać? Gdzie zdobyli broń? Mam wrażenie jakbym nie miał o niczym pojęcia, był bezradny. Każdego dnia tracę kawałek kraju, który kocham. Prawie straciłem ciebie i ja... Maxon przerwał, a jego frustracja wyblakła w coś nowego. Położył dłoń na moim policzku. - Zeszłej nocy powiedziałaś coś... coś o miłości. Spuściłam wzrok. - Pamiętam. - Próbowałam ukryć rumieniec. - To naprawdę zabawne, gdy myślisz, że coś powiedziałeś kiedy tego nie zrobiłeś. Zachichotałam, czekając na słowa, które miały przyjść. - Także zabawne jest, gdy myślisz, że słyszałeś coś kiedy tak nie było – powiedział zamiast tego.
Całe rozbawienie zniknęło w jednej chwili. - Wiem co masz na myśli. - Przełknęłam ślinę i patrzyłam, jak zabrał dłoń z mojej twarzy i splótł swoje palce z moimi, i potem oboje się im przyglądaliśmy. - Może po prostu niektórym osobom trudno się zwierzyć, jeśli chodzi o coś takiego. Jakby bali się, że nie dadzą rady powiedzieć tego do końca. Westchnął. - Może ciężko jest to powiedzieć, jeśli boisz się, że ktoś może nie chcieć żebyś dokończył... może ta osoba nigdy nie przestała myśleć o kimś innym. Pokręciłam głową. - To nie... - Dobrze. Po tym co powiedzieliśmy w schronie, po tym wszystkim z czego się sobie zwierzyliśmy, po tym wszystkim, co tak mocno utrwaliło się w moim sercu, te małe słowa były najbardziej przerażające. Ponieważ teraz może nie będziemy mogli ich cofnąć. Zupełnie nie rozumiałam powodów jego wahania, ale znałam swoje. Jeśli ostatecznie on będzie z Kriss po tym, gdy otworzę przed nim swoje serce, będę się czuła zażenowana, a nawet znienawidzę siebie. To było ryzyko, a ja byłam zbyt przerażona, żeby je podjąć. Cisza stała się nieprzyjemna, a gdy trwała już zbyt długo, odezwałam się. - Może porozmawiamy o tym, gdy już poczuję się lepiej. Westchnął. - Oczywiście. To było zupełnie bezmyślne z mojej strony. - Nie, nie. Po prostu jest coś jeszcze o co chciałabym cię zapytać. Teraz były ważniejsze rzeczy do przedyskutowania. - Powiedz. - Muszę pomyśleć o gościach, których zaproszę na nadchodzące przyjęcie, ale potrzebuję twojej aprobaty.
Spojrzał na mnie zdezorientowany. - I chcę żebyś wiedział o wszystkim, o czym zamierzam z nimi porozmawiać. To może wymagać złamania paru reguł, więc nie będę protestować, jeśli powiesz nie. Zaintrygowany Maxon oparł głowę o ramię i zamienił się w słuch. - Powiedz mi wszystko.
Rozdział 17 The Rembrandts – I'll be there for you Tło do zdjęć było jednolite i miało jasnoniebieski kolor. Moje pokojówki uszyły mi uroczą sukienkę z lekko odstającymi bufiastymi rękawami, które zakrywały moją ranę. Na razie sukienki na ramiączkach odpadały. Chociaż
wyglądałam
całkiem
dobrze,
zostałam
kompletnie
przyćmiona przez Nicolettę, nawet Georgia była olśniewająca w swojej sukni. - Lady Americo - zawołała kobieta stojąca obok aparatu. Pamiętamy Księżniczkę Nicolettę, ponieważ do pałacu przybyły kobiety z włoskiej rodziny królewskiej, ale kim jest twój drugi gość? - To Georgia, moja droga przyjaciółka - odpowiedziałam słodko. Jedną z rzeczy, których nauczyłam się podczas Selekcji było to, że pójście naprzód oznacza łączenie życia sprzed przybycia do pałacu i przyszłości, która leży tuż przed tobą. Zamierzam dzisiaj wykonać kolejny krok w łączeniu tych dwóch światów. Niektóre z otaczających nas osób wydały z siebie odgłos zadowolenia, gdy fotograf uchwycił nas na kolejnych zdjęciach. - Doskonale, moje panie - powiedział fotograf. - Możecie iść cieszyć się przyjęciem. Później zrobimy wam jeszcze kilka zdjęć niepozowanych. - Brzmi nieźle - odpowiedziałam, wskazując moim gościom, by za mną poszli.
Maxon zaznaczył wyraźnie, że dzisiaj jest dzień, kiedy muszę dać z siebie wszystko. Miałam nadzieję być wzorowym przykładem tego jaka powinna być członkini Elity, ale trudno mi było zgrywać tak idealną osobę. - Pohamuj się trochę Americo, albo zaraz z oczu zaczną ci wychodzić tęcze. - Mimo że nasza przyjaźń była krótka, Georgia potrafiła mnie przyjrzeć, uwielbiałam to. Roześmiałam się, a Nicoletta zawtórowała mi. - Ona ma rację. Wyglądasz trochę zbyt dziarsko. Westchnęłam, uśmiechając się. - Przepraszam. Dzisiaj gra idzie o wysoką stawkę. Gdy weszłyśmy w głąb pokoju, Georgia położyła mi dłoń na ramieniu. - Po tym co przeszliście z Maxonem, wątpię by odesłał cię do domu ze względu na przyjęcie. - Nie to miałam na myśli. Ale porozmawiamy o tym później. Obróciłam głowę w ich stronę. - Teraz ogromnie pomocne byłoby zmieszanie się z resztą gości. Gdy wszystko się już uspokoi, będziemy musiały przeprowadzić dość poważną rozmowę. Nicoletta spojrzała na Georgię, a potem przeniosła wzrok z powrotem na mnie. - Jakiego rodzaju przyjaźń ma się między nami nawiązać? - Cenna. Przysięgam. Wytłumaczę to później. Georgia i Nicoletta sprawiły, że brylowałam. Jako księżniczka Nicoletta była najprawdopodobniej najlepszym gościem w pokoju.
Zobaczyłam jak oczy Kriss się rozszerzają, gdy zaczęła żałować, że na to nie wpadła. Oczywiście nie była w stanie nawiązać bezpośredniego kontaktu z włoską rodziną królewską jak ja. Nicoletta osobiście podała mi swój numer telefonu, bym mogła się z nią skontaktować, jeśli potrzebowałabym pomocy. Nikt nie wiedział kim była Georgia, ale usłyszeli moją małą przemowę, tę, którą Maxon specjalnie dla mnie ułożył, o łączeniu przeszłości i przyszłości. Pomyśleli, że zaproszenie jej również było genialnym pomysłem. Wybór Elise był przewidywalny. Potężny, ale przewidywany. Dwie bardzo dalekie kuzynki z Nowej Azji, które reprezentowały jej więzi z przywódcami różnych nacji, chodziły koło niej ubranie w tradycyjne sukienki. Kriss wybrała profesora z collegu w którym pracował jej ojciec i swoją matkę. Bałam się, że moja rodzina o tym usłyszy. Gdy mama i May zdadzą sobie sprawę, że miały szansę tutaj być, pewnie otrzymam od nich list przepełniony zawodem. Celeste zgodnie z tym co powiedziała, przyprowadziła pełnoprawne gwiazdy. Tessa Tamble - która rzekomo zrobiła show na ostatnim urodzinowym przyjęciu Celeste - stała w bardzo krótkiej, ale olśniewającej sukni. Drugim gościem Celeste była Kirstie Summer, kolejny muzyk, która przeważnie była znana ze swoich dziwacznych koncertów,
a
jej
ubranie
bardziej
przypominało
kostium.
Przypuszczałam, że to było coś, w czym zazwyczaj występowała, albo jakiś eksperyment związany z malowaniem skóry. Tak czy inaczej, byłam zaskoczona, że pozwolono jej przejść przez bramę, biorąc pod uwagę jej strój jak i to, że na kilometr było od niej czuć alkohol. - Nicoletta - powiedziała Królowa Amberly, podchodząc do nas. Jak cudnie cię znowu widzieć.
Zanim Nicoletta się odezwała, wymieniły się pocałunkami w oba policzki. - Cała przyjemność po mojej stronie. Byłam zaszczycona, gdy otrzymałam zaproszenie od Americii. Podczas naszej ostatniej wizyty wszyscy spędziliśmy tutaj wspaniały czas. - Cieszę się, słysząc to - skomentowała królowa. - Obawiam się, że dzisiejszy wieczór będzie bardziej kameralny. - No nie wiem - odpowiedziała Nicoletta wskazując na róg, gdzie stały Kirstie i Tessa i rozmawiały głośno. - Założę się, że te dwie poślą mnie do domu bogatszą o co najmniej jedną historię. Roześmiałyśmy się wszystkie, chociaż widziałam w oczach królowej lekki niepokój. - Przypuszczam, że powinnam iść się przedstawić. - To zawsze przejaw odwagi - zażartowałam. Uśmiechnęła się. - Proszę, zrelaksujcie się i bawcie się dobrze. Mam nadzieję, że zawrzecie jakieś nowe znajomości, chociaż, tak szczerze, po prostu spędźcie miło czas z przyjaciółmi. Skinęłam głową, a Królowa Amberly ruszyła, by przywitać się z gośćmi Celeste. Tessa wyglądała w porządku, ale Kirstie podnosiła z pobliskiego stolika po kolei każdą kanapkę i ją wąchała. Zapamiętałam, żeby nie jeść czegokolwiek, co znajdowało się blisko miejsca, w którym stała. Rozejrzałam się po pokoju. Każdy wydawał się być zajęty jedzeniem lub rozmawianiem, więc zdecydowałam, że teraz jest odpowiednia chwila. - Chodźcie za mną – powiedziałam, ruszając w stronę małego
stolika stojącego z tyłu. Usiadłyśmy, a pokojówka przyniosła nam herbatę. Gdy zostałyśmy same, zabrałam głos, mając nadzieję, że pójdzie gładko. - Georgia, po pierwsze, nie miałam jeszcze okazji przeprosić za Micaha. Potrząsnęła głową, słysząc moje słowa. - Zawsze chciał być bohaterem. Akceptujemy to, że czasem rzeczy mogą... skończyć się w ten sposób. Ale sądzę, że był dumny. - Nadal jest mi bardzo przykro. Czy jest coś co możemy zrobić? - Nie. Zajęliśmy się wszystkim. Zaufaj mi, nie wybrałby innego końca - nalegała. Pomyślałam o chłopcu, który cicho, jak mysz pod miotłą, siedział w rogu tamtej nocy. Chętnie stanął do walki za mnie, za nas wszystkich. Odwaga kryje się w niesamowitych miejscach. Wróciłam do bieżącego problemu. - Cóż Georgia, jak widzisz Nicoletta jest księżniczką z Włoch. Odwiedziła nas kilka tygodni temu - spojrzałam na nie. - I wyraziła się jasno, że Włochy zechcą zostać sojusznikiem Illei jeśli pewne rzeczy się zmienią. - America! - syknęła Nicoletta. Podniosłam rękę. - Zaufaj mi. Georgia jest moja przyjaciółką, ale nie znam jej z Caroliny. Jest jednym z przywódców Północnych Rebeliantów. Nicoletta
wyprostowała
się.
potwierdzając to, co powiedziałam.
Georgia
skinęła
z
wahaniem,
- Niedawno zwróciła się do nas po pomoc. I straciła w tym procesie kogoś bliskiego - wyjaśniłam. Nicoletta położyła rękę na dłoni Georgii. - Przykro mi. - Potem obróciła się do mnie, ciekawa w jaki sposób to wszystko jest ze sobą powiązane. - To wszystko musi pozostać między nami, ale sądzę, że możemy porozmawiać o rzeczach, które będą korzystne dla wszystkich wyjaśniłam. - Czy próbujecie obalić króla? - zapytała Nicoletta. - Nie - zapewniła ją Georgia. - Mamy zamiar zaakceptować rządy Maxona i podjąć próbę pozbycia się sytemu kastowego. Może uda nam się to podczas jego panowania. Wydaje się mieć więcej współczucia dla swoich ludzi. - Bo ma - dodałam. - To dlaczego zaatakowaliście pałac? I tych wszystkich ludzi? oskarżyła ją ostro Nicoletta. Potrząsnęłam głową. - Oni nie są jak Południowi Rebelianci. Nie zabiją ludzi. Czasami wymierzają sprawiedliwość, którą uważają za słuszną... - Wyciągnęliśmy kilka samotnych matek z więzienia i takie sprawy wtrąciła się Georgia. - Włamali się do pałacu, ale nie zamierzali nikogo zabić - dodałam. Nicolette westchnęła. - Nie przeszkadza mi to, ale do czego potrzebna mi ta cała wiedza?
- Ja też nie wiem - przyznała Georgia. Wzięłam głęboki oddech. - Południowi rebelianci stają się coraz bardziej agresywni. W ciągu ostatnich kilku miesięcy ich ataki stały się coraz częstsze, ale nie dotyczy to tylko pałacu, ale całego kraju. Są bezlitośni. Z Maxonem obawiamy się, że niedługo posuną się za daleko i nie będziemy już w stanie podnieść się. Ich pomysł zabijania ludzi po kolei, według kast, jest dość drastyczny i obawiamy się, że te ataki będą się potęgować. - To już się stało - powiedziała Georgia, bardziej do mnie niż do Nicoletty. - Kiedy zaprosiłaś mnie tutaj, cieszyłam się choćby ze względu na możliwość przekazania ci nowych informacji. Południowi Rebelianci przenieśli swoje ataki na Trójki. Zasłoniłam usta dłonią zszokowana, że postępują tak szybko. - Jesteś pewna? - Tak - potwierdziła Georgia. - Wczoraj dostarczono nam konkretne dane liczbowe. Po chwili ciszy przepełnionej obawą, Nicolette odezwała się. - Dlaczego oni to robią? Georgia zwróciła się do niej. - By przestraszyć Elitę, sprawić aby opuściła pałac, by przestraszyć rodzinę królewską. Najprawdopodobniej sądzą, że jeżeli mogą zatrzymać Selekcję zanim dobiegnie końca i odizolować Maxona, wtedy będą musieli jedynie go sobie podporządkować, aby zdobyć władzę. - I to jest prawdziwy problem. Jeśli dojdą do władzy, Maxon nie będzie w stanie wam nic zaoferować jako król. Południowi Rebelianci będą jedynie dalej gnębić ludzi.
- Więc co proponujesz? - zapytała Nicoletta. Starałam się być ostrożna, bo stąpałam po niepewnym gruncie. - Georgia i inni Północni Rebelianci mają wieksze możliwości powstrzymania Południowców niż ktokolwiek z nas w pałacu. Łatwiej mogą dostrzec ich posunięcia i mają szansę się z nimi skonfrontować... ale są niewytrenowani i nieuzbrojeni. Obie czekały na to co powiem dalej, nie wiedząc co sugeruję. Zniżyłam głos. - Maxon nie może przekazać pieniędzy z pałacu, by pomóc im kupić broń. - Rozumiem - powiedziała w końcu Nicolette. - Oczywiście, broń zostanie użyta jedynie w celu powstrzymania Południowych Rebeliantów. Nigdy przeciw żołnierzom i członkom rządu - powiedziałam patrząc na Georgię. - To nie będzie problemem. - Widziałam w jej oczach, że to była prawda, chociaż już wiedziałam to w głębi serca. Jeśliby chciała, mogła mnie dopaść wtedy w lesie, albo po prostu nie przybiec nam na pomoc w alejce. Ale to nigdy nie był jej cel. Nicolette uderzała palcami o uda, myśląc. Wiedziałam, że prosiliśmy o wiele, ale nie miałam bladego pojęcia, jak w inny sposób ruszyć do przodu. - Jeśli ktoś się dowie... - powiedziała. - Wiem. Myślałam o tym. - Jeśli król kiedykolwiek by się o tym dowiedział, obawiałam się, że chłosta byłaby niczym w porównaniu z karą, którą bym dostała.
- Jeśli moglibyśmy być pewni, że nie zostawiamy po sobie żadnych śladów... - Nicolette potarła palcami okolice ust. - W ostateczności mogłaby być to gotówka. Chociaż to utrudni nam wszystko - zaoferowała Georgia. Nicolette skinęła głową i położyła dłoń na stole. - Powiedziałam wcześniej, że jeżeli mogę coś dla ciebie zrobić, to to zrobię. Moglibyśmy zdobyć silnego sojusznika, a jeżeli wasz kraj zostanie stracony, obawiam się, że zyskamy jedynie kolejnego wroga. Posłałam jej smutny uśmiech. Obróciła się w stronę Georgii. - Mogę zdobyć pieniądze już dzisiaj, ale będą musiały zostać wymienione na waszą walutę. Georgia uśmiechnęła się. - Mamy swoje sposoby. Ponad jej ramieniem dostrzegłam zbliżającego się fotografa. Podniosłam filiżankę i szepnęłam. - Kamera. - Zawsze wiedziałam, że America to dama. Sądzę, że czasami przegapiamy te cechy, bo widzimy Piątki jako artystów, a Szóstki jako służących. Ale spójrzcie na Królową Amberly. Jest kimś więcej niż Czwórką - powiedziała uprzejmie Georgia. Nicoletta i ja skinęłyśmy głowami. - Jest niesamowitą kobietą. Mieszkanie z nią było dla mnie wielkim zaszczytem - wyznałam. - Może będziesz mogła zostać tutaj! - powiedziała Nicolette
mrugając do mnie porozumiewawczo. - Uśmiech, moje panie! - polecił fotograf, a wszystkie zrobiłyśmy nasze najbardziej olśniewające miny, mając nadzieję, że zakryją one naszą niebezpieczną tajemnicę.
Rozdział 18 The Fray – All at once Dzień po tym jak Nicoletta i Georgia wyjechały, złapałam się na tym, że bardzo często oglądam się przez ramię. Byłam pewna, że ktoś dowiedział co im powiedziałam, co zrobiłam dla Rebeliantów zeszłego popołudnia. Wciąż musiałam sobie przypominać, że gdyby ktoś podsłuchiwał, już dawno zostałabym aresztowana. A jako że teraz delektowałam się śniadaniem w towarzystwie reszty Elity i rodziny królewskiej, musiałam wierzyć, że wszystko było w porządku. Poza tym Maxon obroniłby mnie, gdyby musiał. Po śniadaniu wróciłam do moich komnat, by poprawić makijaż. Gdy byłam w łazience, nakładając kolejną warstwę szminki, rozległo się pukanie do drzwi. Ponieważ w komnatach znajdowałyśmy się tylko Lucy i ja, to ona poszła sprawdzić kto to był, gdy ja kończyłam mój makijaż. Chwilę później wytknęła głowę zza rogu. - To książę Maxon - szepnęła. Obróciłam głowę. - Jest tutaj? Skinęła głową rozpromieniona. - Zapamiętał moje imię. - Oczywiście, że to zrobił - odpowiedziałam z uśmiechem. Odłożyłam wszystkie kosmetyki i przeczesałam palcami włosy. Zaprowadź mnie, a potem zostaw nas samych.
- Jak sobie życzysz, panienko. Maxon stał niepewnie za drzwiami, czekając na pozwolenie na wejście, co było dla niego nietypowe. Trzymał w dłoniach małe, cienkie pudełko, o które, wiercąc się, rytmicznie bębnił palcami. - Przepraszam, że przeszkadzam. Zastanawiałem się, czy mogę zająć ci chwilkę. - Oczywiście – powiedziałam, podchodząc. – Proszę, wejdź. Maxon i ja przycupnęliśmy na skraju mojego łóżka. - Chciałem zobaczyć cię pierwszą - powiedział, sadowiąc się. - I wszystko wyjaśnić zanim inne dziewczyny tutaj przyjdą, przechwalając się. Wyjaśnić.
Z
jakiegoś
powodu
jego
słowa
bardzo
mnie
zdenerwowały. Jeżeli inne miały się przechwalać, miałam zostać z czegoś wykluczona. - Co masz na myśli? - zdałam sobie sprawę, że przygryzałam moją świeżo wyszminkowaną wargę. Maxon położył obok mnie pudełko. - Wyjaśnię wszystko, obiecuję. Ale najpierw, to jest dla ciebie. Wzięłam pudełko i odczepiałam małą klamrę z przodu, tak że mogłam otworzyć wieczko. Myślę, że wciągnęłam do płuc całe powietrze znajdujące się w pomieszczeniu. W pudełku leżała zapierająca dech w piersiach para kolczyków i pasująca do nich bransoletka. Współgrały ze sobą idealnie: zielone i niebie perełki wplecione w subtelny, kwiatowy wzór. - Maxon, uwielbiam je, ale nie mogę ich przyjąć. To zbyt.. zbyt... - Wręcz przeciwnie, musisz je przyjąć. To prezent, to tradycja, musisz je nosić podczas Skazania.
- Czego? Potrząsnął głową. - Silva to wszystko wyjaśni, ale chodzi o to, że to tradycja, książę powinien dać Elicie biżuterię, a ona powinna ją założyć podczas ceremonii. Będzie tam kilku dostojników i musicie wyglądać jak najlepiej. I nie tak jak reszta rzeczy, w których się dotychczas pokazywałyście, te są prawdziwe i możecie je zatrzymać. Uśmiechnęłam się. Oczywiście, że nie dali nam dotychczas prawdziwej biżuterii. Zastanawiałam się, ile dziewcząt zabrało ją do domu, sądząc, że jeśli nie mogą mieć Maxona, przynajmniej będą miały tonę biżuterii. - Są cudowne, Maxon. Dokładnie w moim guście. Dziękuję. Maxon podniósł palec. - Nie ma za co i to jest ta część, o której chciałem porozmawiać. Osobiście wybierałem prezent dla każdej z was, wszystkie miały być równe. Jednak ty wolisz nosić naszyjnik od swojego ojca i jestem pewien, że to będzie dla ciebie duży komfort podczas tak dużej uroczystości jak Skazanie. Więc, podczas gdy inne dostaną naszyjniki, ty masz bransoletkę. Sięgnął po moją rękę i podniósł ją. - Widzę jak jesteś przywiązana do swojego małego guzika i cieszę się, że wciąż podoba ci się bransoletka, którą przywiozłem z Nowej Azji, ale one nie są właściwe. Przymierz ją, żebyśmy mogli zobaczyć jak leży. Odpięłam bransoletkę Maxona i położyłam ją na skraju stolika nocnego. Zdjęłam guzik Aspena i umieściłam go w słoiku z groszem. Czułam, że teraz powinien tam być.
Odwróciłam się i przyłapałam Maxona na wpatrywaniu się w słoik, w jego oczach czaiła się jakaś ostrość. Zniknęła dość szybko i kontynuował wyjmowanie bransoletki z pudełka. Jego palce łaskotały moją skórę, a kiedy odsunął się, ledwo udało mi się powstrzymać jęk. Jego prezent był taki piękny. - To naprawdę jest idealne, Maxon. - Cieszę się, że tak uważasz. I to dokładnie z tego powodu muszę z tobą porozmawiać. Postanowiłem wydać dokładnie tyle samo na każdą z was. Chciałem być uczciwy. Skinęłam głową. Brzmiało to rozsądnie. - Problem jest taki, że gustujesz w bardziej prostych rzeczach niż inne. I masz bransoletkę zamiast naszyjnika. W twoim wypadku skończyłem, wydając połowę pieniędzy, które wydałem na resztę. I chcę byś wiedziała, że stało się to dlatego, iż pragnę byś dostała to co najbardziej ci się podoba, nie ze względu na twoje położenie, czy coś tym podobnego - wyraz twarzy Maxona był szczery. - Dziękuję, Maxon. Bardzo mi się podobają – powiedziałam, kładąc mu dłoń na ramieniu. Jak zawsze wyglądał na tak uszczęśliwionego tym dotykiem. - Też tak myślałem. Ale dziękuję, że to powiedziałaś. Obawiałem się, że mogę cię zranić. - Nie zraniłeś mnie. Uśmiech Maxona poszerzył się. - Oczywiście, wciąż chciałem być uczciwy, więc wpadłem na pomysł - sięgnął do kieszeni i wyciągnął kopertę. - Być może chcesz wysłać różnicę swojej rodzinie.
Gapiłam się na kopertę. - Mówisz poważnie? - Oczywiście. Chcę być bezstronny i pomyślałem, że to najlepszy sposób, by poradzić sobie z różnicą. Mam nadzieję, że cię to uszczęśliwi położył mi kopertę na dłoni, a ja wzięłam ją, wciąż zszokowana. - Nie musiałeś tego robić. - Wiem. Ale czasem chodzi o to, by robić to co pragniesz, a nie musisz. Nasze spojrzenia spotkały się, a ja uświadomiłam sobie, że zrobił dla mnie coś więcej niż tylko to co chciał. Dając mi spodnie, kiedy nie mogłam ich nosić, przywożąc mi bransoletkę z drugiego krańca świata... Na pewno mnie kocha. Prawda? Dlaczego po prostu tego nie powie? Jesteśmy sami, Maxon, jeśli to powiesz, odpowiem ci tym samym. Nic. - Nie wiem jak ci za to podziękować, Maxonie. Uśmiechnął się. - Wystarczająco przyjemne jest słuchanie jak to mówisz odchrząknął. - Zawsze jestem chętny do słuchania tego co czujesz. Och, nie. Nie. Nie powiem tego pierwsza. - Cóż, jestem bardzo wdzięczna. Jak zawsze. Maxon westchnął. - Cieszę się, że ci się podoba - niezadowolony, zaczął wpatrywać się w dywan. - Muszę iść. Trzeba dostarczyć prezenty innym dziewczynom.
Wstaliśmy równocześnie i odprowadziłam go do drzwi. Zanim wyszedł, obrócił się i pocałował moją dłoń. Z przyjacielskim skinięciem głowy zniknął za rogiem, idąc, by odwiedzić inne. Podeszłam z powrotem do łóżka i spojrzałam na prezent. Nie mogłam uwierzyć, że coś tak pięknego znalazło się w moim posiadaniu, na zawsze. Przysięgłam sobie, że nawet jeśli wrócę do domu i skończą nam się wszystkie pieniądze, a moja rodzina będzie żyć w absolutnej nędzy, nie sprzedam tego, ani nie oddam. Tak jak bransoletki, którą Maxon przywiózł mi z Nowej Azji. Zatrzymam je bez względu na wszystko. ~♛~ - Skazanie jest dość proste - powiedziała nam Silva następnego popołudnia, gdy szłyśmy za nią do Wielkiej Sali. - To jedna z tych rzeczy, które wydają się trudniejsze niż w rzeczywistości są, ale przede wszystkim to wszystko jest bardzo symboliczne. - Będzie to wielkie wydarzenie. Przybędzie tu kilku magistratów, nie wspominając już o dalszych członkach rodziny królewskiej i wystarczającej ilości kamer, by przyprawić was o zawroty głowy zawołała Silva przez ramię. Do tej pory to wszystko brzmiało banalnie. Minęłyśmy róg i Silva zamaszyście otworzyła drzwi do Wielkiej Sali. Na środku pomieszczenia, we własnej osobie, stała Królowa Amberly, wydając rozkazy mężczyznom rozkładającym rzędy krzeseł. W innym rogu ktoś rozważał, który dywan należy rozłożyć, a dwie kwiaciarki dyskutowały nad najbardziej odpowiednim rodzajem kwiatów. Najwyraźniej nie sądziły, iż można zostawić dekoracje świąteczne. Tyle się działo, że prawie zapomniałam o nadchodzących świętach.
Przy tylnej ścianie sali została rozstawiona scena z prowadzącymi na nią schodkami, na platformie ustawione były trzy masywnie trony. Po naszej prawej znajdowały się mniejsze sceny, ze stojącymi na nich pojedynczymi krzesłami. Wyglądały pięknie, ale też samotnie. Według mnie to wszystko wystarczyło, by udekorować pokój i nie mogłam sobie wyobrazić jak sala będzie wyglądać, gdy dekoracje zostaną już ustawione. - Wasza Wysokość - powiedziała Silva, kłaniając się, a my wszystkie zrobiłyśmy to samo. Królowa podeszła do nas, jej twarz rozjaśnił uśmiech. - Dzień dobry, moje panie - powiedziała. - Silva, jak daleko zabrnęłyście? - Nie zdążyłam dużo wytłumaczyć, Wasza Wysokość. - Wspaniale. Moje panie, pozwólcie, że zapoznam was z waszym następnym zadaniem, z którym przyjdzie wam się zmierzyć podczas Selekcji - dała nam znać, byśmy podążyły za nią w głąb pokoju. Skazanie ma być symbolem waszego oddania dla prawa. Jedna z was zostanie księżniczką, a kiedyś królową. Żyjemy zgodnie z prawem, kiedyś waszym obowiązkiem będzie nie tylko przestrzeganie go, ale również podtrzymywanie. I tak - powiedziała zatrzymując się i odwracając się do nas – zaczniecie podczas Skazania. - Mężczyźni, którzy popełnili zbrodnie, najprawdopodobniej kradzież, zostaną tutaj przyprowadzeni. Są to przypadki, w których karą byłoby biczowanie, ale ci mężczyźni spędzą czas w więzieniu. Wyślecie ich tam. Królowa uśmiechnęła się, widząc nasze oszołomione miny. - Wiem, że to brzmi brutalnie, ale takie nie jest. Każdy z tych ludzi popełnił zbrodnię i zamiast zmierzenia się z cierpieniem fizycznej kary,
będą płacili swoje długi czasem. Osobiście widziałyście jak bolesna może być chłosta, biczowanie nie jest lepsze. Zrobicie im przysługę – powiedziała, zachęcając nas. Wciąż nie czułam się z tym dobrze. Ci, którzy kradli, byli bez grosza. Dwójki i Trójki, które złamały prawo unikały kary przy pomocy pieniędzy. Ubodzy płacili czasem, albo bólem. Przypomniałam sobie Jemmy'ego, młodszego brata Aspena, pochylonego nad blokiem, gdy mężczyzna biczował go. Mimo że tego nienawidziłam, to było lepsze niż zamknięcie go w więzieniu. Legerowie potrzebowali go do pracy, mimo że był mody. Wydawałoby się, że kiedy już wespniesz się ponad Piątki, to zapomnisz o tym. Silva i Królowa Amberly przećwiczyły z nami ceremonię, dopóki nie umiałyśmy naszych kwestii na pamięć. Starałam się wypowiadać moje z wdziękiem, tak jak robiły to Elise i Kriss, ale za każdym razem brzmiało to płasko. Nie chciałam wysłać kogoś do więzienia. Kiedy pozwolono nam odejść, inne dziewczyny udały się do drzwi, ale ja podeszłam do królowej. Kończyła rozmawiać z Silvą. Powinnam była wykorzystać ten czas, by wymyślić jakaś lepszą wymówkę. Zamiast tego, gdy Silva odeszła, a królowa zwróciła się w moją stronę, po prostu wyrzuciłam to z siebie. - Proszę, nie zmuszajcie mnie do tego - poprosiłam. - Słucham? - Mogę podporządkować się prawu, przysięgam, to nie tak, że staram się robić trudności, ale nie mogę wsadzić kogoś do więzienia. Nic mi nie zrobił.
Była łagodna, gdy dotknęła dłonią mojej twarzy. - Ależ zrobił, moja droga. Jeśli zostaniesz księżniczką, będziesz ucieleśnieniem prawa. Gdy ktoś łamie najmniejsze zasady, wbija ci zarazem nóż w plecy. Jedynym sposobem, by nie wykrwawić się, jest stawienie czoła tym, którzy już cię zranili, tak by inni nie byli tak bezczelni. - Ale nie jestem księżniczką! - błagałam. - Nikt mnie nie zranił. Uśmiechnęła się i pochyliła się w moja stronę, szepcąc. - Dzisiaj nie jesteś księżniczką, ale nie zdziwiłoby mnie, gdyby był to tymczasowy problem. Królowa Amberly odsunęła się i mrugnęła do mnie. Westchnęłam, zdesperowana. - Sprowadźcie mi kogoś innego. Nie jakiegoś drobnego złodzieja, który najprawdopodobniej kradł, bo był głodny. Jej twarz stężała. - Nie twierdzę, że kradzież jest dobra. Wiem, że tak nie jest. Ale sprowadźcie mi kogoś, kto zrobił coś naprawdę złego. Sprowadźcie mi człowieka, mordercę strażnika, który zaprowadził mnie i Maxona do bezpiecznego pokoju, ostatnim razem, kiedy zaatakowali nas rebelianci. Taki człowiek powinien być zamknięty w więzieniu na zawsze. I powiem to z radością. Ale nie mogę zrobić tego jakiejś głodnej Siódemce. Nie mogę. Mogłam dostrzec, że próbowała być łagodna w stosunku do mnie, ale widziałam też, że nie ustąpi. - Pozwól, że będę mówiła bez ogródek, Lady Americo. Ty potrzebujesz tego najbardziej ze wszystkich dziewcząt. Ludzie widzieli
jak biegniesz, by powstrzymać chłostę, sugerujesz zniesienie kast w ogólnokrajowej telewizji i zachęcasz ludzi do walki, podczas gdy ich życia są w niebezpieczeństwie. - Jej łagodna twarz była teraz poważna. - Nie mówię, że to wszystko było złe. Sprawiło jednak, że ludziom wydaje się, iż nie możesz nad sobą panować. Zaczęłam wyłamywać palce, wiedząc, że i tak, niezależnie od tego co powiem, skończę biorąc udział w Skazaniu. - Jeśli chcesz zostać, jeżeli obchodzi cię Maxon - zamilkała, dając mi chwilę na rozważenie jej słów - to musisz to zrobić. Musisz pokazać, że potrafisz być posuszna. - Potrafię. Po prostu nie chcę wysłać kogoś do więzienia. To nie zajęcie księżniczki. Od tego są sędziowie. Królowa Amberly poklepała mnie po ramieniu. - Możesz to zrobić. Dasz radę. Jeśli w ogóle pragniesz Maxona, musisz wypaść idealnie. Jestem pewna, że wiesz, iż na razie jesteś postrzegana dokładnie w przeciwny sposób. Skinęłam głową. - Więc zrób to. Odeszła, zostawiając mnie samą w Wielkiej Sali. Podeszłam do mojego siedzenia, które samo w sobie było prawie tronem i ponownie wymamrotałam moje kwestie. Starałam się sobie wmówić, że to nic wielkiego. Ludzie cały czas łamią prawo i są posyłani do więzienia. To była jedna osoba na tysiące takich samych. I musiałam wypaść idealnie. Idealność była jedynym rozwiązaniem.
Rozdział 19 Birdy- People help the People W dniu Skazania byłam kłębkiem nerwów. Bałam się, że się potknę lub zapomnę co mam powiedzieć. Co gorsza, obawiałam się, że nie podołam. Jedyną rzeczą, o którą nie musiałam się martwić było moje ubranie. Pokojówki musiały naradzić się z głównym krawcem by uszyć dla mnie coś stosownego, chociaż ja nie użyłabym słowa tak błahego jak stosowny by to opisać. Zgodnie z tradycją, wszystkie sukienki były biało-złote. Moja miała wysoką talię, była bez lewego ramiączka, a cienki pasek na prawym ramieniu jednocześnie zakrywał bliznę i wyglądał uroczo. Góra była dopasowana, natomiast dół falisty, sięgający do ziemi, z muszelkami ze złotej koronki. Łączyły się one razem w pofałdowanie na plecach, które ciągnęło się za mną, tworząc krótki tren. Kiedy zobaczyłam się w lustrze, pomyślałam, że po raz pierwszy wyglądam jak prawdziwa księżniczka. Anne wzięła gałązkę oliwną, którą powinnam nieść i umieściła ją w mojej ręce. Miałyśmy położyć gałązki u stóp króla, na znak pokoju w stosunku do naszego władcy oraz gotowości by ugiąć się przed prawem. - Wygląda panienka pięknie - powiedziała Lucy. Zauważyłam, że ostatnio wydawała się spokojna i pewna siebie. Uśmiechnęłam się. - Dziękuję. Chciałabym, żebyście wszystkie tam były - odparłam. - Ja też - westchnęła Mary. Jak zwykle profesjonalna Anne, skierowała uwagę ponownie na moją osobę. - Niech się panienka nie martwi. Poradzi sobie panienka
doskonale. A my będziemy oglądać z innymi pokojówkami. - Będziecie? To dodało mi otuchy, pomimo tego, że nie będzie ich na dole. - Nie przegapiłybyśmy tego - zapewniła mnie Lucy. Ostre pukanie do drzwi oderwało nas od naszej rozmowy. Mary otworzyła drzwi, a ja byłam szczęśliwa, widząc, że to Aspen. - Jestem tu by odeskortować cię na Skazanie, lady Americo powiedział. - Co pan myśli o naszym rękodziele, sierżancie Leger? - odezwała się Lucy. - Przeszłyście same siebie - uśmiechnął się figlarnie. Lucy zachichotała, a Anne dyskretnie ją uciszyła, nadając ostatnie poprawki mojej fryzurze. Teraz, gdy wiedziałam o uczuciach Anne względem Aspena, stało się oczywiste, jak perfekcyjna stara się przy nim być. Wzięłam głęboki wdech, przypominając sobie o tłumach czekających na mnie na dole. - Gotowa? - zapytał. Przytaknęłam, poprawiając gałązkę i podeszłam do drzwi, oglądając się tylko raz, aby zobaczyć szczęśliwe twarze moich pokojówek. Podałam Aspenowi ramię i ruszyliśmy wzdłuż korytarza. - Jak się miewasz? - spytałam mimochodem. - Nie mogę uwierzyć, że zamierzasz to zrobić - wypalił. Przełknęłam, natychmiast ponownie się denerwując. - Nie mam wyboru. - Zawsze masz wybór, Mer. - Aspen, wiesz, że mi się to nie podoba. Ale koniec końców, to tylko jedna osoba. I jest on winny. - Tak jak zwolennicy rebeliantów, którym król zdegradował kastę. Tak jak Marlee i Carter. Nie musiałam na niego patrzeć, by domyślić się jaki jest
zdegustowany. - To było co innego - wymamrotałam, nie brzmiąc ani trochę przekonywująco. Aspen zatrzymał się w pół kroku i zmusił mnie bym na niego spojrzała. - Z nim nigdy nie jest inaczej Jego ton był poważny. Aspen wiedział więcej rzeczy niż większość, ponieważ trzymał straż podczas spotkań lub sam dostarczał rozkazy. W tej chwili trzymał coś w sekrecie. - Czy to w ogóle są złodzieje? - zapytałam cicho, gdy ponownie ruszyliśmy. - Tak, ale niczym nie zasłużyli na lata więzienia, które dzisiaj otrzymają. A będzie to dość jasna wiadomość dla ich przyjaciół. - Co masz na myśli? - Są ludzie, którzy weszli mu w drogę, Mer. Zwolennicy rebeliantów, osoby zbyt otwarcie mówiące jakim jest tyranem. To jest nadawane wszędzie. Ludzie, których próbowano się pozbyć, zobaczą to i ostrzegą innych przed tym, co się dzieję z tymi, którzy sprzeciwiają się królowi. To jest przemyślane. Wyciągnęłam ramię z jego uścisku i wysyczałam. - Jesteś tu prawie tak długo jak ja. Czy w tym czasie, choć raz nie przekazałeś jednego z poleceń, kiedy ci to rozkazali? - Nie, ale… - Więc mnie nie oceniaj. Jeśli on wtrąca do więzienia swoich wrogów bez ważnego powodu, jak myślisz, co zrobi mnie? On mnie nienawidzi. Oczy Aspena były pełne błagania. - Mer, wiem, że to przerażające, ale musisz… Podniosłam dłoń. - Wykonuj swoją pracę. Zabierz mnie na dół.
Przełknął ślinę, obrócił się do przodu i wyciągnął do mnie ramię. Chwyciłam je i szliśmy w milczeniu. W połowie schodów, gdy dotarł do nas gwar rozmów, odezwał się ponownie. - Zawsze zastanawiałem się, czy uda im się ciebie zmienić. Nie odpowiedziałam. Z resztą, co mogłam powiedzieć? W głównym holu pozostałe dziewczyny stały na uboczu i poruszały ustami, powtarzając swoje kwestie. Oderwałam się od Aspena i ruszyłam, by do nich dołączyć. Elise tak dużo mówiła o swojej sukience, że czułam jakbym już ją widziała. Złoty i kremowy materiał były utkane razem w wąski model bez ramiączek, a jej złote rękawiczki wyglądały teatralnie. Jej prezentem od Maxona były grube, ciemne kamienie szlachetne, które podkreślały jej schludne włosy i ciemne oczy. Kriss ponownie udało się być ucieleśnieniem wszystkich atrybutów królewskich, a wyglądało jakby nawet się nie starała. Jej sukienka była dopasowana w talii i rozchylała się ku ziemi niczym rozkwitający kwiat. A naszyjnik i kolczyki od Maxona były z opalu, lekko okrągłe i doskonałe. Przez moment zasmuciło mnie, że moje są takie skromne. Sukienka Celeste… cóż, z pewnością będzie niezapomniana. Jej dekolt był głęboki i odrobinę nieadekwatny do okazji. Przyłapała mnie na gapieniu się i wydęła usta, wzruszając ramionami. Zaśmiałam się krótko i przyłożyłam rękę do czoła, czując się odrobinę słabo. Wciągnęłam głęboko powietrze, starając się uspokoić. Celeste spotkała mnie w pół drogi, przy każdym kroku wymachując swoja gałązką. - Co jest? - Nic. Chyba po prostu nie czuję się najlepiej. - Nie. Wymiotuj. – zaleciła. - A zwłaszcza nie na mnie. - Nie zwymiotuję - zapewniłam ją.
- Kto zwymiotował? - zapytała Kriss, włączając się do rozmowy. Elise poszła w jej ślady. - Nikt – powiedziałam. - Jestem tylko zmęczona czy coś. - To nie potrwa długo - zapewniła mnie Kriss. To będzie trwało wiecznie, pomyślałam. Popatrzyłam na ich twarze. Nie tak dawno stanęły po mojej stronie. Czy nie zrobiłabym tego samego dla nich? Może… - Czy tak naprawdę któraś z was czuje się w porządku robiąc to? zapytałam. Patrzyły po sobie lub na podłogę, ale żadna nie odpowiedziała. - Więc nie róbmy tego – nalegałam. - Nie robić tego? - zapytała Kriss. - Americo, to tradycja. Musimy. - Wcale nie. Nie, jeśli wszystkie tak postanowimy - Co miałybyśmy zrobić? Odmówić wejścia tam? - zapytała Celeste. - To jedna z możliwości – odparłam. - Chcesz byśmy tam siedziały i nic nie robiły? - Elise była przerażona. - Nie przemyślałam tego. Wiem tylko, że nie uważam tego za dobry pomysł. Widziałam, że Kriss szczerze to rozważa. - To podstęp! - oskarżyła Elise. - Co? Jak mogła dojść do takiego wniosku? - Wychodzi ostatnia. Jeśli my nic nie zrobimy, a następnie ona to wykona, będzie wyglądała na posłuszną, podczas gdy my zrobimy z siebie idiotki. - Podczas mówienia, Elise wymachiwała na mnie gałązką. - Americo?- Kriss spojrzała na mnie pełnym rozczarowania wzrokiem. - Nie, przysięgam; to nie to zamierzałam zrobić! - Panie!
Wszystkie odwróciłyśmy się w stronę karcącego głosu Silvi. - Rozumiem, że się denerwujecie, ale to nie powód, aby krzyczeć. Jej wzrok taksował każdą z nas, a my wymieniłyśmy spojrzenia; one decydując czy zrealizować mój plan. - W porządku - zaczęła Silvia. - Elise, będziesz pierwsza, tak jak ćwiczyłyśmy. Celeste i Kriss, wy za nią; a ty, Americo, będziesz ostatnia. Pojedynczo, nieście gałązkę idąc po czerwonym dywanie i połóżcie ją u stóp króla. Następnie wróćcie i zajmijcie miejsce. Król powie kilka słów i ceremonia się zacznie. Podeszła do czegoś, co wyglądało jak małe pudełko na podstawce i obróciła je, pokazując monitor telewizyjny z widokiem na wszystko, co dzieje się wewnątrz Wielkiej Sali. Wyglądało wspaniale. Czerwone dywany podzieliły pokój na sekcje dla prasy, gości i cztery krzesła przydzielone dla nas. Z tyłu pomieszczenia stały trony, czekające na członków królewskiej rodziny. Kiedy tak patrzyłyśmy, otworzyły się boczne drzwi do Wielkiej Sali i w dźwięku oklasków i trąbienia fanfar weszli król, królowa i Maxon. Kiedy już usiedli, zaczęła grać wolniejsza i dostojniejsza melodia. - Oto ten moment. Teraz, głowy wysoko - poinstruowała Silvia. Elise posłała mi znaczące spojrzenie i wyszła zza rogu. Muzyka została okraszona odgłosem setki aparatów, robiących jej zdjęcie. Utworzyło to dziwną sekcję rytmiczną. Ale jak mogłyśmy zobaczyć na monitorze, który oglądała Silvia, poradziła sobie świetnie. Celeste podążyła za nią, prostując przed wyjściem włosy. Uśmiech Kriss wyglądał szczerze i naturalnie, gdy szła wzdłuż ścieżki. - Americo - wyszeptała Silvia. - Twoja kolej. Starałam się zmazać wyraz troski z twarzy i skupić na pozytywach, ale zorientowałam się, że nie ma żadnych. Miałam zamiar zabić cząstkę siebie, poprzez ukaranie kogoś bardziej niż w mojej opinii na to zasłużył i dać królowi to co chciał, wykonując krótki, zgrabny cios.
Aparaty brzęczały, flesze błyskały, a ludzie szeptali pochwały, gdy szłam cicho w kierunku rodziny królewskiej. Nawiązałam kontakt wzrokowy z Maxonem, który był uosobieniem spokoju. Czy to dzięki latom dyscypliny, czy prawdziwemu szczęściu? Jego twarz była spokojna, ale byłam pewna, że dostrzegał niepokój w moim spojrzeniu. Dostrzegłam wolne miejsce na moją gałązkę oliwną i dygnęłam, zanim umieściłam swój dar u stóp króla, umyślnie patrząc na wszystko oprócz niego. Gdy tylko zajęłam swoje miejsce, muzyka zatrzymała się w doskonale wykalkulowanym momencie.
Król Clarkson podszedł do
przodu, stając na krawędzi sceny, z wianuszkiem gałązek u jego stóp. - Panie i panowie, dziś finałowa czwórka pięknych, młodych kobiet,
stanie
przed
wami,
by
zaprezentować
się
wymiarowi
sprawiedliwości. Nasze znakomite prawo jest tym, co spaja nasz naród, podstawą pokoju, którym rozkoszujemy się od tak dawna. Pokój? Pomyślałam. Żartujesz sobie? - Jedna z tych młodych pań stanie wkrótce przed wami, już nie jako jedna z was, ale jako księżniczka. Jako członek rodziny królewskiej jej zadaniem będzie przestrzegać tego co słuszne, nie dla jej własnego dobra, ale dla waszego. … a niby w jaki sposób robię to teraz? - Proszę, dołączcie do mnie w oklaskiwaniu ich uległości wobec prawa oraz odwagi w podtrzymywaniu go. Król zaczął klaskać, a sala podążyła jego śladem. Aplauz trwał dalej, a gdy odszedł, spojrzałam na rządek dziewczyn. Jedyną twarzą, którą w pełni widziałam była Kriss. Wzruszyła ramionami i posłała mi półuśmieszek, zanim odwróciła się z powrotem i wyprostowała. Strażnik stojący przy drzwiach zawołał. - Wzywamy do prezencji przed Jego Królewską Mością, Królem Clarksonem, Jej Królewską Mością, Królową Amberly i Jego Wysokością, Księciem Maxonem przestępcę Jacoba Diggera.
Powoli, bez wątpienia zawstydzony przez wielkie widowisko, Jacob wszedł do Wielkiej Sali. Na nadgarstkach miał kajdanki i krzywiąc się z powodu fleszy aparatów, podszedł by ukłonić się przed Elise. Bez pochylenia się mocno do przodu nie widziałam jej zbyt dobrze, więc odwróciłam się odrobinę i słuchałam jak wypowiada kwestie, które wszystkie miałyśmy powiedzieć. - Jacobie, jaki jest twój występek? - zapytała. Kontrolowała swój głos bardzo dobrze, lepiej niż zazwyczaj. - Kradzież, moja pani - odparł służalczo. - I jak długi jest twój wyrok? - Dwanaście lat, moja pani Powoli, bez zwracania na siebie uwagi, Kriss spojrzała w moją stronę. Bez większej zmiany w wyrazie jej twarzy, kwestionowała to co się działo. Pokiwałam głową. Małe występki lub kradzieże, mówiono nam. Gdyby było to prawdą, ten mężczyzna zostałby pobity na placu miasta lub wtrącony do więzienia na najwyżej dwa, trzy lata. Krótko mówiąc, Jacob potwierdził wszystkie moje obawy. Subtelnie, zwróciłam oczy w kierunku króla. Nie można było źle odczytać jego zadowolenia. Kimkolwiek był ten mężczyzna, nie był jedynie złodziejem. Król był zachwycony jego upadkiem. Elise wstała i podeszła do Jacoba, kładąc rękę na jego ramieniu. Do tego momentu nie spojrzał jej porządnie w oczy. - Idź, wierny sługo, i spłać dług swojemu królowi - jej głos rozbrzmiał w ciszy pomieszczenia. Jacob przytaknął. Spojrzał na króla i widziałam, że chciał coś zrobić. Chciał walczyć lub rzucić jakieś oskarżenie, ale tego nie zrobił. Bez wątpienia ktoś zapłaciłby za jakikolwiek błąd, który by dzisiaj popełnił. Jacob wstał i wyszedł z sali, podczas gdy publiczność biła brawo. Kolejny mężczyzna miał problemy z poruszaniem się. Gdy obrócił
się, by podejść wzdłuż dywanu do Celeste, zgiął się i upadł. Z sali dobyło się grupowe westchnienie, ale zanim mógł zebrać więcej wyrazów współczucia, dwóch strażników podeszło i podprowadziło go do Celeste. Na jej obronę, jej głos nie był tak pewny jak zwykle, gdy kazała mężczyźnie spłacić jego dług. Kriss wyglądała tak poważnie jak zawsze, dopóki jej przestępca nie podszedł bliżej. Był on młodszy, zapewne w naszym wieku, a jego kroki były pewne, prawie że zdeterminowane. Gdy odwrócił się do Kriss, ujrzałam tatuaż na jego szyi. Wyglądało to na krzyż, choć ktokolwiek go zrobił, spartaczył odrobinę robotę. Kriss całkiem nieźle wypowiedziała swoje kwestie. Nikt kto jej nie znał nie byłby w stanie usłyszeć śladu żalu w jej głosie. Sala wiwatowała, a ona usiadła, jej uśmiech był tylko odrobinę bledszy niż zawsze. Strażnik wywołał imię Adama Carvera i zorientowałam się, że to moja kolej. Adam, Adam, Adam. Musiałam zapamiętać jego imię. Ponieważ musiałam to teraz zrobić, prawda? Inne dziewczyny tak zrobiły. Maxon mógłby mi wybaczyć, gdybym zawiodła, a król i tak nigdy by mnie nie polubił; ale z pewnością straciłabym zaufanie królowej, a to zapędziłoby mnie w kozi róg. Jeśli w ogóle chciałam
mieć szansę,
musiałam to wygłosić. Adam był starszy, może w wieku mojego taty, i coś było nie tak z jego nogą. Nie upadł, ale tak długo zajęło mu dotarcie do mnie, że dodatkowo pogorszyło to sprawę. Chciałam mieć to po prostu z głowy. Kiedy Adam ukląkł przede mną, skupiłam się na kilku kwestiach, które musiałam powiedzieć. - Adamie, jaki jest twój występek? - zapytałam. - Kradzież, moja pani - I jak długi jest twój wyrok? Adam odchrząknął. - Dożywocie - wychrypiał. Po sali rozległy się pomrukiwania, jako że ludzie nie widzieli czy
dobrze usłyszeli. Mimo że nienawidziłam odchodzić od moich kwestii, ja również potrzebowałam potwierdzenia. - Powiedziałeś, że jak długi? - Dożywocie, moja pani W głosie Adama można było usłyszeć, że był na skraju łez. Zerknęłam na Maxona. Wydawał się zakłopotany. Bez słów, błagałam o pomoc. Jego oczy przekazały mi, jak jest mu przykro, że nie może mi nic doradzić. Gdy już miałam ponownie skupić się na Adamie, moje oczy powędrowały w kierunku króla, który szybko zmienił pozycję. Patrzyłam jak porusza ręką wokół ust, próbując ukryć uśmiech. Ukartował to. Być może podejrzewał, że znienawidzę tę część Selekcji i planował zrobić wszystko, co w jego mocy, bym wyszła na nieposłuszną. Ale nawet jeśli bym temu podołała, jakim człowiekiem bym była, wtrącając człowieka na zawsze do więzienia? Nikt mnie teraz nie pokocha. - Adamie - powiedziałam łagodnie. Spojrzał na mnie, w każdej chwili mógł się rozpłakać. Zauważyłam, że jakikolwiek szmer w sali ustał. - Jak wiele ukradłeś? Ludzie próbowali podsłuchać, co mówił, ale było to niemożliwe. Przełknął i wbił wzrok w króla. - Kilka ubrań dla moich dziewczynek - Ale to nie chodzi o to, prawda? - powiedziałam pospiesznie W geście tak nikłym, że niemal go przeoczyłam, Adam pokiwał raz głową. Więc nie mogłam tego zrobić. Nie mogłam tego zrobić. Ale musiałam coś uczynić. Pomysł wpadł mi do głowy bardzo szybko i byłam pewna, że to
nasze jedyne wyjście. Nie wiedziałam czy zwróci to Adamowi wolność i starałam się nie myśleć jak bardzo mnie to zasmuci. Było to zwyczajnie słuszne i musiałam to zrobić. Wstałam i podeszłam do Adama, dotykając go w ramię. Drgnął, czekając, aż powiem mu, że idzie do więzienia. - Wstań – powiedziałam. Adam spojrzał na mnie zdezorientowany. - Proszę - dodałam i złapałam za jedną z jego, zakutych w kajdanki, rąk by podciągnąć go do góry. Adam poszedł za mną wzdłuż przejścia, do podwyższenia, na którym siedziała rodzina królewska. Gdy dotarliśmy do schodów, odwróciłam się do niego i westchnęłam. Ściągnęłam jeden z pięknych kolczyków, które dał mi Maxon, a później drugi. Umieściłam oba w dłoni Adama; a on stał tam oniemiały, podczas gdy moja bransoletka poszła w ich ślady. A później - ponieważ, jeśli naprawdę zamierzałam to zrobić, chciałam oddać wszystko sięgnęłam za szyję i odpięłam mój naszyjnik ze słowikiem, ten, który dostałam od taty. Miałam nadzieję, że to oglądał, nie nienawidząc mnie za to, że oddałam jego prezent. Gdy już opuściłam go na dłoń Adama, zagięłam jego palce wokół drogocenności, a następnie cofnęłam się tak, żeby stał on dokładnie naprzeciwko Króla Clarksona. Wskazałam w kierunku tronów. - Idź, wierny sługo, i spłać dług swojemu królowi. W pokoju rozległy się pomruki i westchnienia, ale zignorowałam je. Jedyne co mogłam widzieć, to zbolały wyraz na twarzy króla. Jeśli chciał się zabawić moim upokorzeniem, byłam gotowa mu odpowiedzieć. Adam powoli wspiął się na schody, a w jego oczach mogłam zobaczyć zarówno radość jak i strach. Gdy zbliżył się do króla, upadł na kolana i wyciągnął pełne biżuterii dłonie. Król Clarkson posłał mi spojrzenie, dające mi do zrozumienia, że to
jeszcze nie koniec, ale później sięgnął i wziął kosztowności z rąk Adama. Tłum zahuczał, ale gdy się odwróciłam, reszta dziewcząt miała mieszane wyrazy twarzy. Adam szybko odsunął się od króla, być może bojąc się, że zmieni zdanie. Miałam nadzieję, że z tyloma włączonymi kamerami i ludźmi, piszącymi o tym artykuły, ktoś za nim podąży i upewni się, że dotarł cało do domu. Gdy Adam znowu zrównał się ze mną, próbował mnie przytulić, pomimo tego, że wciąż miał kajdanki. Płakał i błogosławił mnie, a opuszczając salę, wyglądał na najszczęśliwszą osobę na świecie.
Rozdział 20 Misterwives- Vagabond Rodzina królewska wyszła bocznymi drzwiami, a ja i reszta Elity oddaliłyśmy się tą samą drogą, którą przyszłyśmy, podczas gdy kamery i goście filmowali nas i oklaskiwali. Kiedy przeszłyśmy przez drzwi, oczy Silvii były absolutnie śmiercionośne. Wyglądało na to, że ostatkiem sił powstrzymywała się przed uduszeniem mnie. Zaprowadziła nas do małego saloniku za rogiem. - Do środka - rozkazała, tak jakby mówiąc coś więcej, znalazłaby się na skraju załamania nerwowego. Zamknęła drzwi, nie kłopocząc się, by do nas dołączyć. - Czy ty zawsze musisz być w centrum uwagi? - warknęła Elise. - Nie zrobiłam nic, poza tym, na co chciałam was namówić. To wy mi nie wierzyłyście! - Nie udawaj takiej świętej. To byli przestępcy. Robiłyśmy to, co zrobiłby każdy sędzia; z tą różnicą, że byłyśmy w ładnych sukienkach. - Elise, widziałaś tych mężczyzn? Niektórzy z nich byli chorzy. A wyroki za ich występki były zdecydowanie za długie – przekonywałam. - Ona ma rację - powiedziała Kriss. - Dożywocie za kradzież? Pod warunkiem, że nie obrabował całego pałacu, to co takiego mógłby zabrać, by na to zasłużyć? - Nic – przysięgłam. - Wziął ubrania dla swojej rodziny. Zrozumcie, wy macie szczęście. Urodziłyście się w lepszych kastach. Gdybyście były w tych niższych i straciłybyście głównego żywiciela… nie
układałoby się najlepiej. Nie mogłam wysłać go do więzienia na całe życie, skazując tym samym jego rodzinę na zostanie Ósemkami. Nie mogłam. - Gdzie twoja duma, Americo? - dopytywała się Elise. - Gdzie twoje poczucie obowiązku lub honor? Jesteś zwyczajną dziewczyną; nie jesteś nawet księżniczką. A gdybyś była, nie wolno by ci było podejmować takich decyzji. Jesteś tu, żeby przestrzegać zasad króla, a nigdy tego nie uczyniłaś! Nawet pierwszej nocy! - Może zasady są złe! - wykrzyczałam, zapewne w najgorszym możliwym momencie. Drzwi stanęły otworem, a Król Clarkson wtargnął do środka, podczas gdy Królowa Amerly i Maxon stali w korytarzu. Złapał mnie mocno za ramię - na szczęście nie za to ranne - i wyciągnął z pokoju. - Dokąd mnie zabierasz? - zapytałam, ze strachu mając urywany oddech Nie odpowiedział. Obejrzałam się za ramię na dziewczyny, kiedy król ciągnął mnie w dół korytarza. Celeste owinęła się ramionami, a Elise sięgnęła po rękę Kriss. Pomimo że była na mnie zła, Elise nie wyglądała na szczęśliwą, że odchodzę. - Clarksonie, nie podejmuj pochopnych decyzji - nalegała cicho królowa. Skręciliśmy za rogiem, a ja zostałam zmuszona, by wejść do pokoju. Królowa i Maxon stanęli za nami, kiedy król popchnął mnie w kierunku małej sofy. -Siadaj - rozkazał niepotrzebnie. Kroczył po podłodze niczym lew w klatce. Gdy się zatrzymał, zwrócił się do Maxona. - Przyrzekłeś! - wrzasnął. - Powiedziałeś, że ona jest pod kontrolą. Najpierw jej wybuch w Raporcie, później nieomal dajesz się zabić na
dachu, a teraz to? Dzisiaj się to kończy, Maxonie - Ojcze, czy słyszałeś wiwaty? Ludzie doceniają jej empatię. Ona jest tej chwili twoją największą zaletą. - Co proszę? Jego głos był niczym lodowiec, powolny i śmiercionośny. Ten chłód zmroził na chwilę Maxona, ale kontynuował. - Kiedy zasugerowała, by ludzie się bronili, społeczeństwo zareagowało pozytywnie. Ośmielę się powiedzieć, że jest ona powodem, dzięki któremu umiera coraz mniej osób. A to? Ojcze, nie mógłbym skazać człowieka na dożywocie za coś, co miało być drobnym występkiem. Jak możesz oczekiwać tego od kogoś, kto zapewne widział jak więcej niż kilku z jej przyjaciół, zostaje pobitych za mniejsze przewinienia? Ona jest powiewem świeżości. Większość ludności jest w niższych kastach i utożsamiają się z nią. Król pokręcił głową i ponownie zaczął chodzić. - Pozwoliłem jej zostać, ponieważ uratowała ci życie. Ty jesteś moją największą zaletą, nie ona. Jeśli stracimy ciebie, to stracimy wszystko. I nie mam na myśli jedynie śmierci. Jeżeli nie jesteś temu oddany, jeżeli stracisz skupienie, to wszystko się rozpadnie. Wskazał rękami na szeroki pokój, pozwalając milczeniu zawisnąć w powietrzu. - Masz robione pranie mózgu - oskarżył król. - Zmieniasz się odrobinę każdego dnia. Te wszystkie dziewczyny, jedna bardziej niż inne, są bezużyteczne. -Clarksonie, być może… Uciszył królową spojrzeniem, a jej opinia, jakakolwiek by nie była, została oddalona. Król ponownie zwrócił się do Maxona. - Mam dla ciebie propozycję. - Nie jestem zainteresowany - odparował.
Król Clarkson uniósł ręce do góry w geście mówiącym, że nie zamierza nikogo skrzywdzić. - Wysłuchaj mnie. Maxon westchnął. - Te dziewczęta były katastrofalne. Nawet azjatyckie koneksje do niczego mi się nie przydały. Dwójka jest zbytnio skupiona na sławie; a ta druga, cóż, nie jest kompletnie beznadziejna, ale jeśli chodzi o mnie, nie jest też wystarczająco dobra. Ta tutaj – powiedział, wskazując na mnie jakąkolwiek miała wartość, zostało to przyćmione przez jej niezdolność do kontrolowania się. Wszystko poszło nie tak. I znam cię. Wiem, że boisz się, że możesz coś przegapić, więc to jest moja propozycja. Patrzyłam jak król krąży wokół Maxona. - Odwołajmy to. Pozbądźmy się wszystkich dziewczyn. Maxon otworzył usta, by zaprotestować, ale król uniósł dłoń. - Nie sugeruję, że masz zostać sam. Po prostu mówię, że wciąż mamy zastępy nadających się dziewcząt, rozsianych po całym kraju. Czy nie byłoby miło, gdybyś mógł samodzielnie wybrać kilka dziewczyn, aby przybyły do pałacu? Może znajdziesz taką, która wygląda jak córka francuskiego króla; pamiętasz jak ją lubiłeś? Spuściłam wzrok. Maxon nigdy nie wspomniał o żadnej Francuzce. Czułam się, jakby ktoś wziął dłuto i wyłupał szczelinę w moim sercu. - Ojcze, nie mógłbym. - Och, ależ mógłbyś. Jesteś księciem. I myślę, że mieliśmy wystarczająco incydentów, by uznać to za wielkie fiasko. Tym razem miałbyś prawdziwy wybór. Spojrzałam w górę. Oczy Maxona były skupione na podłodze. Widziałam, że prowadzi wewnętrzną walkę. - To mogłoby nawet tymczasowo uspokoić rebeliantów. Pomyśl o tym! - dodał król. - Jeśli wyślemy te dziewczęta do domu i poczekamy
kilka miesięcy, tak jak gdybyśmy odwołali Selekcję, a następnie sprowadzimy nową grupę uroczych, wyedukowanych, sympatycznych kobiet… to mogłoby wiele zmienić. Maxon próbował coś powiedzieć, ale ponownie zamknął usta. - Tak czy inaczej, powinieneś zadać sobie pytanie, czy to powiedział, jeszcze raz wskazując na mnie. - jest naprawdę ktoś, z kim chciałbyś spędzić resztę życia. Emocjonalna, samolubna, pragnąca pieniędzy i, będąc szczerym, pospolita. Spójrz na nią, synu. Oczy Maxona wbiły się w moje, wpatrując się przez chwilę, zanim musiałam odwrócić wzrok z upokorzenia. - Dam ci kilka dni. W tej chwili musimy poradzić sobie z prasą. Amberly. Królowa podbiegła, łapiąc króla pod ramię i zostawiając nas samych oraz oniemiałych. Po krótkiej ciszy Maxon podszedł, by pomóc mi wstać. - Dzięki. Maxon pokiwał głową. - Zapewne powinienem z nimi iść. Niewątpliwie będą mieli pytania również do mnie. - To całkiem niezła oferta - skomentowałam. - Być może najbardziej szczodra, jaką kiedykolwiek złożył. Nie chciałam wiedzieć, czy naprawdę to rozważał. Nie zostało już nic więcej do powiedzenia, więc minęłam go, udając się ponownie do mojego pokoju. Miałam nadzieję, że zdystansuję się od tego wszystkiego, co czułam. Pokojówki poinformowały mnie, że kolację zjemy dzisiaj same, a gdy nie byłam w stanie z nimi porozmawiać, łaskawie same się wyprosiły. Leżałam na łóżku, zagubiona we własnych myślach. Postąpiłam
dzisiaj
słusznie,
czyż
nie?
Wierzyłam
w
sprawiedliwość, ale Skazanie nią nie było. Mimo to zastanawiałam się, czy tak właściwie coś dzisiaj osiągnęłam. Jeśli ten mężczyzna był wrogiem króla, a musiałam wierzyć, że nim był, to z pewnością zostanie ukarany w inny sposób. Czy to wszystko było na nic? I mimo, że było to głupie, biorąc pod uwagę wszystko co działo się wokół, nie mogłam przestać myśleć o tej Francuzce. Dlaczego Maxon o niej nie wspomniał? Czy bywała tu często? Dlaczego miałby trzymać ją w sekrecie? Usłyszałam pukanie i założyłam, że było to jedzenie, nawet jeśli wydało się być na nie za wcześnie. - Proszę - zawołałam, nie chcąc wychodzić z łóżka. Drzwi otworzyły się i ukazały się ciemne włosy Celeste. - W nastroju na towarzystwo? - zapytała. Kriss zerkała zza jej pleców i mogłam zobaczyć skraj ramienia Elise, majaczący z tyłu. Usiadłam. - Jasne. Weszły powoli do środka, zostawiając otwarte drzwi. Celeste, wciąż szokując mnie za każdym razem, gdy uśmiechała się tak szczerze, bez pytania wdrapała się na moje łóżko. Nie żebym miała coś przeciwko. Kriss podążyła za nią, siadając bliżej moich nóg, a Elise, zawsze dama, przycupnęła na skraju. Kriss cicho zapytała o to, nad czym wszystkie z pewnością się zastanawiały. - Czy on cię skrzywdził? - Nie. Wtedy zdałam sobie sprawę, że to nie była do końca prawda. - Nie uderzył mnie czy coś w tym stylu; jedynie odciągnął mnie odrobinę zbyt brutalnie. - Co mówił?
Elise mówiąc, bawiła się skrawkiem sukienki. - Nie jest zadowolony z mojego wybuchu. Gdyby to król wybierał, już dawno by mnie tu nie było. Celeste dotknęła mojego ramienia. - Ale nie wybiera. Maxon cię lubi, tak samo jak poddani. - Nie wiem, czy to wystarczy. Dla którejkolwiek z nas - dodałam w głowie. - Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałam - powiedziała cicho Elise. - To jest frustrujące. Tak bardzo się staram zachować spokój i pewność siebie, ale czuję, że nie ma to żadnego znaczenia. Wszystkie mnie przyćmiewacie. - To nieprawda - zaprotestowała Kriss. - Na tym etapie, wszystkie znaczymy coś dla Maxona. Inaczej by nas tutaj nie było. - On boi się dojść do finałowej trójki - sprzeciwiła się Elise. - Kiedy tak się stanie, powinien wybrać w ciągu, ilu, czterech dni? Wstrzymuje się przed wyrzuceniem mnie, by ustrzec się przed podjęciem decyzji. - Kto powiedział, że nie wstrzymuje się przed wyrzuceniem mnie? zasugerowała Celeste. - Słuchajcie – powiedziałam. - po dzisiejszym dniu to pewnie ja pojadę do domu. To musiało się stać wcześniej czy później. Ja po prostu nie jestem do tego stworzona. - Żadna z nas nie jest Amberly, czyż nie? - zachichotała Kriss. - Za bardzo lubię szokować ludzi- powiedziała Celeste z uśmiechem. - A ja wolałabym się ukryć niż robić połowę z tego, co ona musi pokiwała głową Elise. - Jestem zbyt szalona - wzruszyłam ramionami, akceptując moje wady. - Nigdy nie będę mieć jej pewności siebie - rozpaczała Kriss. - A więc to jasne. Wszystkie jesteśmy wybrakowane. Ale Maxon
musi wybrać jedną z nas, więc zamartwianie się nie ma już sensu. Celeste bawiła się kocem. - Ale myślę, że wszystkie się zgodzimy, iż którakolwiek z was będzie lepszym wyborem niż ja. Po uciążliwym milczeniu, Kriss odezwała się. - Co masz na myśli? Celeste spojrzała na nią. - Wiesz co. Wszyscy wiedzą. Wzięła głęboki oddech i kontynuowała. - Mniej więcej odbyłam już tę rozmowę z Americą i ostatnio usprawiedliwiłam się przed moimi pokojówkami, ale nigdy tak naprawdę nie przeprosiłam was dwóch. Kriss i Elise popatrzyły na siebie przelotnie, zanim ponownie skupiły się na Celeste. - Kriss, zepsułam twoje przyjęcie urodzinowe – wypaliła. - Byłaś jedyną, która mogła świętować w pałacu, a ja ci to zabrałam. Jest mi tak przykro. Kriss wzruszyła ramionami. -Wyszło mi to na dobre. Dzięki tobie Maxon i ja mieliśmy wspaniałą rozmowę. Wybaczyłam ci dawno temu. Celeste wyglądała, jakby miała się rozpłakać, ale zacisnęła usta w wąski uśmiech. - To wspaniałomyślne z twojej strony, zważywszy na to, że ciężko mi wybaczyć samej sobie. Celeste otarła swoje rzęsy. - Ja po prostu nie wiedziałam jak zdobyć jego uwagę, więc skradłam ją tobie. Kriss odetchnęła głęboko. - W tamtym momencie czułam się strasznie, ale już jest dobrze. Czuję się w porządku. Przynajmniej nie było tak jak z Anną.
Celeste wywróciła oczami z poczuciem winy. - Nawet nie zaczynaj. Czasem się zastanawiam, jak daleko by zaszła, gdybym nie… Pokręciła głową, zanim przeniosła wzrok na Elsie. - Nie wiem, jak mogłabyś kiedykolwiek wybaczyć mi wszystko to, co ci uczyniłam. Nawet jeśli nie wiedziałaś, że to byłam ja. Elise, zawsze zrównoważona, nie wybuchła tak, jak zrobiłabym to ja, gdybym była na jej miejscu - Masz na myśli szkło w moich butach, uszkodzone sukienki w mojej szafie, wybielacz w szamponie? - Wybielacz! - wciągnęłam powietrze, znajdując potwierdzenie w zmęczonej twarzy Celeste. Elise przytaknęła. - Ominęłam poranek w Kobiecym Pokoju, żeby pokojówki mogły mnie przefarbować. Tym razem nie odezwała się do mnie, tylko do Celeste. - Wiedziałam, że to byłaś ty - wyznała spokojnie. Celeste zwiesiła głowę, całkowicie upokorzona. - Nie odzywałaś się, ledwo robiłaś cokolwiek. W moich oczach byłaś najłatwiejszym celem i byłam w szoku, że się nie załamałaś. - Nigdy nie zhańbiłabym mojej rodziny, rezygnując - powiedziała Elise. Uwielbiałam jej pewność, nawet jeśli nie do końca ją rozumiałam. - Powinni być dumni, że co przetrwałaś. Gdyby moi rodzice wiedzieli jak nisko upadłam… Nie wiem, co by powiedzieli. Jeśli rodzice Maxona by wiedzieli, z pewnością by mnie do tej pory wyrzucili. Nie nadaję się do tego. Wypuściła powietrze, zmagając się by coś wyznać. Pochyliłam się do przodu, kładąc moje dłonie na jej. - Myślę, że ta zmiana nastawienia pokazałaby coś innego, Celeste. Przechyliła głowę i posłała mi smutny uśmiech.
- Mimo wszystko nie sądzę, że to mnie chce. Nawet jeśli by chciał dodała, zabierając dłonie od moich, aby poprawić makijaż wokół oczu ktoś ostatnio przypomniał mi, że nie potrzebuję mężczyzny, żeby dostać to, czego chcę od życia. Uśmiechnęłyśmy się do siebie, zanim ponownie zwróciła się do Elise. - Nigdy nie będę w stanie przeprosić za wszystko, co ci uczyniłam, ale chcę, żebyś wiedziała, że szczerze tego żałuję. Przepraszam, Elise. Elise nie zachwiała się, przygniatając Celeste spojrzeniem. Przygotowałam się na jej zjadliwe słowa, jako że Celeste była teraz zdana na jej łaskę. - Mogłabym mu powiedzieć. America i Kriss byłyby moimi świadkami, a Maxon musiałby odesłać cię do domu. Celeste przełknęła. Jakie upokarzające byłoby odejście w ten sposób! - Ale nie zrobię tego - powiedziała w końcu Elise. - Nigdy nie wymusiłabym na Maxonie, aby mnie wybrał, i czy wygram czy przegram, chcę to zrobić uczciwie. Więc nie wracajmy do tego. To nie był prawdziwy akt przebaczenia, ale było to powyżej oczekiwań Celeste. Jedyne co mogła zrobić, aby się nie rozkleić, to kiwać głową i szeptać podziękowania do Elise. - Rany - powiedziała Kriss, starając się zmienić temat. - To znaczy, nie chcę mówić w twoim imieniu Celeste, ale… nie sądziłam, że honor stał za tą decyzją. Kriss zwróciła się do Elise, zastanawiając się nad słowami. - Zawsze mam go na uwadze - wyznała Elise. - Muszę się go trzymać, jak tylko mogę, zwłaszcza, że będę kompromitacją dla mojej rodziny, jeśli nie wygram. - Jak to może być twoja wina, skoro to on wybiera?- zapytała
Kriss, zmieniając pozycję i ponownie się sadowiąc. - Niby jak to, skompromituje cię? Elise otworzyła się jeszcze bardziej, przechodząc od jednej troski do drugiej. - Z powodu aranżowanego małżeństwa. Najlepsze dziewczyny dostają najlepszych mężczyzn i na odwrót. Maxon jest szczytem perfekcji. Jeśli przegram, będzie to znaczyło, że nie byłam wystarczająco dobra. Moja rodzina nie będzie myśleć o uczuciach, które stały za jego decyzją, a po których, moim zdaniem, będzie oceniał. Spojrzą na to logicznie. Moje kultura osobista, moje talenty - zostałam wychowana tak, żeby być warta najlepszych, a jeśli tak nie jest, to kto mnie zechce, kiedy wrócę? Setki razy myślałam o tym, jak zmieni się moje życie, jeśli wygram lub jeśli przegram, ale nigdy nie wzięłam pod uwagę, co by to oznaczało dla innych. Po wszystkim co stało się z Celeste, z pewnością powinnam była tak zrobić. Kriss położyła dłoń na ręce Elise. - Prawie wszystkie dziewczyny, które wróciły do domu, są już zaręczone z wspaniałymi mężczyznami. Już bycie częścią Elity robi z ciebie łakomy kąsek. A ty dotarłaś, w najgorszym razie, do finałowej czwórki. Zaufaj mi, Elise, faceci będą ustawiali się do ciebie w kolejkach. - Nie potrzebuję kolejki. Potrzebuję raptem jednego - Uśmiechnęła się Elise. - Cóż, ja potrzebuję kolejki - powiedziała Celeste, wywołując u wszystkich, nawet u Elise, śmiech. - Ja chciałabym garstkę - dodała Kriss. - Kolejka brzmi przytłaczająco. Spojrzały na mnie. - Jednego. - Oszalałaś - zawyrokowała Celeste.
Rozmawiałyśmy przez chwilę o Maxonie, o domu, o naszych nadziejach. Nigdy tak naprawdę nie rozmawiałyśmy w ten sposób, bez żadnych murów między nami. Kriss i ja pracowałyśmy nad tym, starając się być szczere i otwarte na temat rywalizacji; ale teraz, gdy mogłyśmy rozmawiać jedynie o życiu, wiedziałam, że nasza znajomość przetrwa także poza pałacem. Elise była zaskoczeniem, ale fakt, że jej zapatrywania pochodziły z tak innego miejsca niż moje, sprawiły, że zaczęłam patrzeć w głąb siebie, otwierając się. No i bomba: Celeste. Gdyby ktoś powiedział mi, że brunetka w szpilkach, która tak złowieszczo pojawiła się na lotnisku pierwszego dnia, będzie dziewczyną, obok której - w tym momencie - będę siedziała z największą przyjemnością, roześmiałbym się mu w twarz. Ta myśl była prawie tak niewiarygodna jak to, że wciąż tu byłam, jedna z ostatnich dziewczyn, niesamowicie zdruzgotana, wiedząc jak blisko byłam utraty Maxona. Gdy tak rozmawiałyśmy, widziałam, że jest ona akceptowana przez pozostałe, tak całkowicie jak była teraz przeze mnie. Nawet wyglądała inaczej, zrzucając ciężar swoich sekretów. Celeste została wychowana, by być określonym rodzajem piękna. Takim, który opiera się na tuszowaniu rzeczy, zmienianiu oświetlenia i staraniu się, żeby cały czas być doskonałą. Ale jest też inny rodzaj piękna, który przychodzi z pokorą i szczerością, i w tym momencie nim jaśniała. Maxon musiał podejść bardzo cicho, ponieważ nie miałam pojęcia jak długo stał w drzwiach, obserwując nas. To Elise zobaczyła jego postać w rogu mojego pokoju i pierwsza się wyprostowała. - Wasza Wysokość - powiedziała, schylając głowę. Popatrzyłyśmy wszystkie, pewne, że się przesłyszałyśmy. - Panie - Skinął nam głową. - Nie chciałem przerywać. Myślę, że właśnie zepsułem wam ten moment.
Popatrzyłyśmy po sobie i wiedziałam, że nie byłam jedyną, która pomyślała, Nie, ty zapoczątkowałeś coś niezwykłego. - Nie, jest w porządku - powiedziałam. - Ponownie, przykro mi, że przeszkadzam, ale muszę porozmawiać z Americą. Sam na sam. Celeste westchnęła i zaczęła się zbierać, puszczając do mnie oko, zanim wstała. Elise podniosła się szybko, a Kriss poszła w jej ślady, lekko ścisnąwszy moją nogę, zanim zeskoczyła z łóżka. Elise dygnęła przed Maxonem, wychodząc, podczas gdy Kriss zatrzymała się, by wygładzić jego garnitur. Celeste podeszła, pewna jak nigdy wcześniej i wyszeptała coś do ucha Maxona. Gdy skończyła, uśmiechnął się. - Nie sądzę, by było to konieczne. - To dobrze. - Wyszła, zamykając za sobą drzwi, a ja wstałam, gotowa na cokolwiek, co miało nastąpić. - O co jej chodziło? - zapytałam, wskazując głową w stronę drzwi. - Och, Celeste wyraziła się jasno, że jeśli cię skrzywdzę, da mi powód do płaczu - powiedział z uśmiechem. - Spotkałam się z tymi paznokciami, więc uważaj - zaśmiałam się. - Tak, proszę pani. Wzięłam głęboki wdech, pozwalając uśmiechowi zniknąć. - A więc? - A więc? - Zamierzasz to zrobić? Maxon uśmiechnął się szeroko i pokręcił głową. - Nie. Przez chwilę była to kusząca myśl, ale nie chcę zaczynać od nowa. Lubię moje niedoskonałe dziewczyny. Wzruszył ramionami z zadowoloną miną. - Poza tym Ojciec nie wie o Auguście, ani o celach Północnych, ani o czymkolwiek z tym związanym. Jego rozwiązania są krótkowzroczne. A
właśnie tym byłaby rezygnacja w tym momencie. Westchnęłam z ulgą. Miałam nadzieję, że Maxonowi zależało na mnie wystarczająco, by nie pozwolić mi odejść, ale po rozmowie z dziewczynami nie chciałam, żeby przydarzyło się to którejkolwiek z nich. - Zresztą - dodał, wydając się zadowolony - powinnaś była zobaczyć prasę. - Dlaczego? Co się stało? - domagałam się, przysuwając się bliżej. - Ponownie byli pod twoim wrażeniem. Nie wiem nawet czy jestem w stanie zrozumieć nastrój, w jakim jest teraz kraj. To tak jakby… jakby wiedzieli, że mogłoby być inaczej. On rządzi krajem w taki sam sposób, w jaki rządzi mną. Wydaje mu się, że nikt, oprócz niego, nie jest w stanie podejmować słusznych decyzji, więc siłą wpaja w ludzi swoje opinie. A po przeczytaniu pamiętników Gregory'ego, wygląda na to, że jest tak już od jakiegoś czasu. Ale nikt tego dłużej nie chce. Ludzie chcą wyboru - Maxon pokręcił głową - Przerażasz go, ale nie może cię wyrzucić. Oni cię uwielbiają, Americo. Przełknęłam. -Uwielbiają? Przytaknął. - A… ja czuję podobnie. Więc, nie ważne co mówi lub robi, nie trać wiary. To jeszcze nie koniec. Przytknęłam palce do ust, wstrząśnięta nowinami. Selekcja będzie trwała dalej, a dziewczyny i ja wciąż miałyśmy szansę, a biorąc pod uwagę raport Maxona, ludzie coraz bardziej mnie akceptowali. Ale pomijając dobre wieści, jedna rzecz wciąż nie dawała mi spokoju. Spojrzałam na koc, niemal bojąc się zapytać. - Wiem, że to zabrzmi głupio… ale kim jest córka francuskiego króla? Maxon milczał przez chwilę, zanim usiadł na łóżku.
- Miała na imię Daphne. Przed Selekcją była jedyną dziewczyną, którą naprawdę znałem. - I? Wydał z siebie bezdźwięczny śmiech. - I chwilę później odkryłem, że żywiła do mnie głębsze uczucia niż przyjaźń. Ale ja ich nie odwzajemniałem. Nie mógłbym. - Czy było z nią coś nie tak czy… - Nie, Americo - Maxon sięgnął po moją dłoń, zmuszając mnie bym na niego spojrzała - Daphne to moja przyjaciółka. To wszystko, czym kiedykolwiek mogła być. Całe życie spędziłem, czekając na ciebie, na was wszystkie. To była moja szansa na znalezienie żony i wiedziałem o tym, odkąd pamiętam. Nie istniały żadne romantyczne interakcje z Daphne. Nigdy nie pomyślałem, żeby wspomnieć ci jej imię i jestem pewien, że jedynym powodem, dla którego mój Ojciec to zrobił, to aby dać ci kolejną okazję, by w siebie zwątpić. Zagryzłam wargi. Król zbyt dobrze znał moje słabości. - Patrzę jak to robisz, America. Porównujesz siebie do mojej matki, do reszty Elity, do wersji siebie, którą myślisz, że powinnaś być, a teraz zamierzasz zrobić to samo z osobą, o której istnieniu nie wiedziałaś parę godzin temu. To była prawda. Już zastanawiałam się czy była ładniejsza ode mnie, mądrzejsza i czy wypowiadała imię Maxona z niedorzecznie zalotnym akcentem. - Americo - powiedział, ujmując moją twarz w swoje dłonie Gdyby ona się liczyła, powiedziałbym ci. Tak samo jak ty powiedziałabyś mnie. Mój żołądek zrobił fikołka. Nie byłam do końca szczera z Maxonem. Ale kiedy jego oczy były tak blisko, wpatrując się głęboko w moje, łatwo było to zbagatelizować. Gdy tak na mnie patrzył, byłam w stanie zapomnieć o wszystkim, co nas otaczało. I tak właśnie zrobiłam.
Wpadłam w objęcia Maxona, obejmując go ciasno. Nie było takiego miejsca na świecie, w którym pragnęłam być bardziej.
Rozdział 21 A Great Big World – Say something Celeste rządziła w naszej nowo odkrytej przyjaźni. To ona wpadła na pomysł, aby dać naszym pokojówkom wolne, ustawić kilka luster w Kobiecym Pokoju i spędzić ten dzień głównie na wzajemnym zajmowaniu się sobą. Nie miało to większego sensu, ponieważ nie było szans, abyśmy zrobiły to lepiej niż pałacowy personel, ale i tak ta idea była zabawna. Kriss złapała końcówki włosów układających się wzdłuż mojego czoła. - Zastanawiałaś się kiedyś nad grzywką? - Parę razy – przyznałam, zdejmując kosmyk, który zawisł tuż przed moimi oczami. - Ale moja siostra często narzeka na swoją, więc zmieniałam zdanie. -
Sądzę,
że
wyglądałabyś
świetnie
–
powiedziała
Kriss
entuzjastycznie. - Raz obcinałam włosy mojej kuzynce. Mogę zrobić to samo dla ciebie. - Taaa – wtrąciła się Celeste. - Pozwól jej się zbliżyć z nożyczkami do twojej twarzy, Americo. Świetny pomysł. Wszystkie wybuchnęłyśmy śmiechem. Usłyszałam nawet cichy chichot z końca pokoju. Spojrzałam tam i zauważyłam, że królowa zaciska mocno usta, jakby usiłowała czytać dokumenty znajdujące się przed sobą. Bałam się, że uzna to wszystko za niezbyt właściwe, ale, szczerze mówiąc, nigdy nie widziałam jej w lepszym nastroju. - Powinnyśmy zrobić sobie zdjęcia! - zaproponowała Elise.
- Ktoś ma aparat? - zapytała Celeste. - Jestem w tym mistrzem. - Maxon ma! - zawołała Kriss. - Chodź tu na chwilę – powiedziała do służącej, machając do niej zachęcająco. - Zaczekaj – odezwałam się, chwytając jakiś papier. - Okay, okay. 'Wasza Wysokość, damy z Elity oczekują, że natychmiast jeden z twoich fantastycznych aparatów... Kriss zachichotała, a Celeste pokręciła głową. - Och! Szkoła kobiecej dyplomacji – dodała Elise. - Coś takiego w ogóle istnieje? - zapytała Kriss. Celeste odrzuciła włosy za ramię. - Kogo to obchodzi? Może jakieś dwadzieścia minut później Maxon zapukał do drzwi i otworzył je o cal. - Mogę wejść? Kriss podbiegła do niego. - Nie. Chcemy tylko aparat. - I wyrwała mu go z rąk, zamykając drzwi przed nosem. Celeste rzuciła się na podłogę, śmiejąc się. - Co wy tam robicie? - zapytał. Ale byłyśmy zbyt zajęte pokładaniem się ze śmiechu, aby odpowiedzieć. Zrobiliśmy wiele poz 'zza krzewów' i posłałyśmy tysiące buziaków, a Celeste pokazała nam jak „znaleźć światło”. Kiedy Kriss i Elise położyły się na kanapie, a Celeste pochylała się nad nimi, aby zrobić więcej zdjęć, rozejrzałam się dookoła i zauważyłam zadowolony uśmiech na twarzy królowej. Poczułam, że jest źle, że nie jest częścią tego. Chwyciłam jedną ze szczotek i podeszłam do niej. - Witaj, lady Americo – powitała mnie. - Czy mogę wyszczotkować ci włosy? Różne emocje zagrały na jej twarzy, ale tylko skinęła głową i powiedziała cicho.
- Oczywiście. Stanęłam za nią i podniosłam garść jej wspaniałych włosów. Przeciągałam przez nie szczotką z góry do dołu, jednocześnie obserwując pozostałe dziewczyny. - Wiedza, że wszystko się między wami układa, to balsam na moje serce – zauważyła. - Na moje również. Lubię je. - Nie odzywałam się przez chwilę. Przykro mi z powodu Skazania. Wiem, że nie powinnam tego zrobić, ja tylko... - Wiem, kochana. Wyjaśniłaś to już wcześniej. To trudna kwestia. I wydaje się to niewłaściwe. Uświadomiłam sobie, jak bardzo jest nieuświadomiona. Albo po prostu zdecydowała się wierzyć swojemu mężowi za wszelką cenę. Jakby czytając w moich myślach, powiedziała. - Wiem, myślisz, że Clarkson jest surowy, ale jest dobrym człowiekiem. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo stresujące jest bycie w naszej skórze. Każdy z nas reaguje na to inaczej, on pokazuje swój temperament; ja muszę często odpoczywać; Maxon z tego żartuje. - Nieprawdaż? - powiedziałam, śmiejąc się. - Tylko pozostaje inne pytanie, jak ty sobie z tym poradzisz? Odwróciła głowę. - Uważam pasję za jedną z twoich najlepszych cech. Jeśli nauczysz się ją kontrolować, to możesz zostać cudowną księżniczką. Skinęłam głową. - Przykro mi, że cię zawiodłam. - Nie, nie, kochana – powiedziała, odwracając się z powrotem. Widzę w tobie potencjał. Będąc w twoim wieku pracowałam w fabryce. Byłam brudna i głodna, a czasem też wściekła. Ale czułam dozgonną sympatię do księcia Ileii, a kiedy miałam szansę go zdobyć, to mogłam sprawdzić to uczucie. W tym kraju jest wiele rzeczy do zrobienia, ale nie wszystko może pójść, jak chciałaś. Musisz nauczyć się to akceptować,
dobrze? - Tak, mamo – zażartowałam. Znów spojrzała na mnie, a jej twarz była jak kamień. - To znaczy ma'am. Ma'am. Jej oczy zalśniły i zamrugała parę razy, kiedy znów się odwróciła. - Jeśli to się skończy, tak jak się spodziewam, mamo będzie w porządku. Teraz to ja odwróciłam się, aby odegnać łzy. To nie tak, że chciałam, żeby zastąpiła mi mamę; ale poczułam się niezwykle, kiedy zaakceptowała mnie, z wszystkimi moimi wadami. Matka osoby, którą mogłam poślubić. Celeste odwróciła się, zauważyła nas, i podbiegła. - Jesteście takie słodkie! Uśmiech. Pochyliłam się i objęłam królową Amberly ramionami, a ona dotknęła moich dłoni. Chwilę po tym wszystkie zgromadziłyśmy się wokół niej, nakłaniając ją do zrobienia głupiej miny do aparatu. Pokojówki pomogły nam zrobić zdjęcia, więc mogłyśmy być na nich razem; a na koniec mogłam powiedzieć, że to był mój najlepszy dzień w pałacu. Ale może nie ostatni. Boże Narodzenie było tuż za rogiem. ~♛~ Pokojówki zajęły się moimi włosami po ostatniej strasznej próbie Elise związania ich w kok, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Mary rzuciła się, żeby odpowiedzieć i do środka wszedł strażnik, którego imienia nie znałam. Widywałam go dość często, najczęściej przy boku króla. Moje pokojówki dygnęły, gdy podszedł bliżej, a ja byłam bardziej niż trochę zaniepokojona, gdy zatrzymał się przede mną. - Lady Americo, król nalega na twoją obecność – powiedział chłodno. - Czy coś się stało? – zapytałam, grając na zwłokę.
- Król odpowie na wszystkie twoje pytania. Przełknęłam ślinę. Same okropne rzeczy przeszły mi przez myśl. Moja rodzina była w niebezpieczeństwie. Król znalazł sposób, aby po cichu mnie ukarać za wszystko, czym mu podpadłam. Odkrył, że wymknęliśmy się z pałacu. Albo, co najgorsze, ktoś dowiedział się o moich relacjach z Aspenem i teraz mieliśmy za to zapłacić. Starałam się opanować strach, nie chciałam go okazać przed królem Clarksonem. - A więc pójdę z tobą. - Wstałam i zaczęłam iść za strażnikiem, rzucając ostatnie spojrzenie dziewczynom, kiedy wychodziłam. Kiedy zobaczyłam na ich twarzach zmartwienie, pożałowałam, że to zrobiłam. Poszliśmy korytarzem i zaczęliśmy iść schodami prowadzącymi na trzecie piętro. Nie za bardzo wiedziałam, co zrobić z rękoma, więc ciągle dotykałam włosów, sukienki lub zaplatałam palce. Kiedy już byliśmy w połowie korytarza, zauważyłam Maxona i to mi pomogło. Zatrzymał się tuż obok wejścia do pokoju i czekał na mnie. W jego oczach nie było zmartwienia, ale był lepszy w ukrywaniu strachu niż ja. - O co chodzi? - wyszeptałam. - Wiem tyle, co ty. Jego miejsce przy drzwiach zajął strażnik, a Maxon zaprowadził mnie do środka. Był to wielki pokój, a jedna ściana była całkowicie zastawiona regałami z książkami. Na sztalugach znajdowało się parę map, trzy z nich przedstawiały Illeę i były oznaczone markerami w różnych kolorach. Przy szerokim biurku siedział król z kartką papieru w dłoni. Kiedy zauważył Maxona i mnie, król wyprostował się. - Co dokładnie robiłaś z włoską księżniczką? - król Clarkson zażądał odpowiedzi, wpatrując się we mnie intensywnie. Zamarłam. Pieniądze. Zapomniałam o nich. Spiskowanie, aby
sprzedać broń ludziom, których król uważa za wrogów, było gorsze niż każda z możliwości, jakie rozpatrywałam. - Nie jestem pewna, co masz na myśli – skłamałam, patrząc na Maxona. Chociaż wiedział o wszystkim, zachowywał spokój. - Próbujemy zawrzeć sojusz z Włochami od dziesiątek lat, a nagle ich rodzina królewska jest bardzo zainteresowana wizytą u nas. Jednakże – król sięgnął po listy i poszukał odpowiedniego fragmentu – ach, tutaj. „Sprawiłoby nam wielką przyjemność, aby Wasza Wysokość i Twoja rodzina zaszczycili nas swoją obecnością, mamy także nadzieję, że lady America również nas odwiedzi. Po spotkaniu z całą Elitą nie możemy sobie wyobrazić, że ktoś byłby lepszą królową niż ona”. Król przeniósł wzrok na mnie. - Jak to zrobiłaś? Kiedy zdałam sobie sprawę, że uniknęłam najgorszego, trochę odetchnęłam. - Ja tylko starałam się być miła dla księżniczki i jej matki, kiedy nas odwiedziły. Nie wiem dlaczego tak bardzo mnie polubiła. Król Clarkson przewrócił oczami. - Jesteś przewrotna. Przyglądałem ci się i jesteś tutaj z jakiegoś powodu; i do cholery, to nie jest on. Maxon odwrócił się do mnie na te słowa. Chciałam ujrzeć w jego oczach błysk wątpliwości. Potrząsnęłam głową. - To nie prawda! - No więc jak dziewczynie nie mającej żadnych środków, żadnych koneksji, ani żadnej pozycji udało się uzyskać coś, o co to państwo ubiegało się od lat? Jak? W głębi serca wiedziałam, że były czynniki, o których on nie miał pojęcia. Ale to Nicoletta zaoferowała mi swoją pomoc, to ona powiedziała, że zrobi wszystko, żeby mnie wesprzeć. Gdyby oskarżał mnie o coś, co naprawdę byłoby moją winą, jego podniesiony głos byłby
przerażający. A tak, mógłby mówić do dziecka. W odpowiedzi zaczęłam cicho: - To wy kazaliście zabawiać nam waszych zagranicznych gości. A ja nie poznałam wcześniej żadnej z tych kobiet. I to ona napisała wiadomość, w której mnie zaprosiła. Nie prosiłam o wycieczkę do Włoch. Może gdybyś po prostu był bardziej przyjazny, to uzyskałbyś sojusz z Włochami już lata temu. - Uważaj. Na. To. Co. Mówisz. Maxon objął mnie ramieniem. - Może będzie lepiej, jak nas zostawisz, Americo. Zadowolona zaczęłam iść do wyjścia, chcąc być wszędzie, gdzie nie było króla. Ale Clarkson nie zamierzał na to pozwolić. - Zatrzymaj się. To nie koniec – uparł się. - To zmienia postać rzeczy. Nie możemy zresetować Selekcji i ryzykować urażenia Włochów, którzy mają wielkie wpływy. I jeśli uda się nam pozyskać ich przychylność, to otworzy się przed nami wiele drzwi. Maxon skinął głową, w ogóle nie zdenerwowany. Już zdecydował, że musimy tutaj zostać, ale musieliśmy grać razem i pozwolić królowi myśleć, że jesteśmy pod jego kontrolą. - Po prostu musimy przedłużyć Selekcję – podsumował. Serce podskoczyło mi w piersi. - Musimy dać Włochom czas, aby zaakceptowali pozostałe możliwości bez obrażania ich. Może powinniśmy niedługo zaplanować podróż i dać wszystkim szansę, aby zabłysnąć. Wyglądał na strasznie zadowolonego z siebie, na niezwykle dumnego ze swojego rozwiązania. Zastawiałam się, jak daleko się posunie. Może przygotuje Celeste. Albo zaaranżuje spotkanie Kriss z Nicolettą. Nie mogłam pozwolić mu przedstawić mnie w złym świetle, co próbował zrobić od Skazania. Ale jeżeli użyje swoich wszystkich wpływów, bez obciążania samego siebie, to nie byłam pewna, czy mam jakieś szanse.
Zapomniałam o politycznym aspekcie. Więcej czasu oznaczało więcej możliwości, aby mnie zawstydzić. - Ojcze, nie jestem pewien, czy to pomoże – wtrącił się Maxon. Damy z Włoch już poznały wszystkie kandydatki. Jeśli najbardziej spodobała się im America, to musi być w niej coś więcej, coś czego nie zauważyły u innych. Nie możesz po prostu tego zignorować. Król spojrzał na Maxona z jadem w oczach. - Czyli chcesz wybrać już teraz? Zakończyć Selekcję? Mój puls zatrzymał się. - Nie – odpowiedział Maxon, jakby sama myśl o tym była śmieszna. - Po prostu nie jestem pewien, czy to, co sugerujesz, jest właściwe. Król Clarkson oparł brodę na policzku, przenosząc wzrok ode mnie do Maxona, jakby próbował rozwiązać to równanie. - Ona musi jeszcze udowodnić, że jest godna zaufania. Zanim tego nie zrobi nie możesz jej wybrać. - Wyraz twarzy króla był nieustępliwy. - I jak niby, według ciebie, ona ma to zrobić? - odparował Maxon. Co dokładnie ma zrobić, żeby cię zadowolić? Król uniósł brwi, wyglądał, jakby pytanie syna go rozbawiło. Po chwili zastanowienia wyciągnął niewielki plik z szuflady. - Nawet po twoim ostatnim występie w Raporcie, pomiędzy kastami wydaje się wciąż panować lekkie napięcie. Ostatnio szukałem sposobu, aby... załagodzić nastroje; ale ośmielę się stwierdzić, że ktoś świeży i młody, że tak powiem, i popularny jak ty, może zrobić to lepiej niż ja. Pchnął teczkę przez biurko i kontynuował. - Okazuje się, że ludzie podążają za twoimi melodiami. Być może powinnaś zaśpiewać jedną z moich. Otworzyłam teczkę i przejrzałam papiery. - Co to jest? - Tylko parę ogłoszeń, które należy wkrótce opublikować. Oczywiście wiemy, że w każdej prowincji kasty rozłożone są w inny
sposób, więc do każdego regionu zostanie wysłane inne. Zachęcające ich. - Co się dzieje, Americo? - zapytał Maxon, zdezorientowany słowami ojca. - One są jak... reklamy – odparłam. - Zachęcają do bycia zadowolonym ze swojej własnej kasty i odradzają zrzeszanie się z osobami z innych. - Ojcze, o co w tym chodzi? Król, zupełnie zrelaksowany, rozsiadł się wygodniej na krześle. - To nic poważnego. Ja tylko usiłuję zdusić niepokoje w zarodku. Jeśli tego nie zrobię, to zanim oddam koronę, wybuchnie powstanie. - Jak to? - Niższe kasty robią się niesforne od czasu do czasu – to naturalne. Jednak musimy szybko ujarzmić ich gniew i zgnieść ideę przejęcia władzy, zanim zjednoczą się i zniszczą nasz wielki kraj. Maxon wpatrywał się w ojca, wciąż niepewny, co miały oznaczać jego słowa. Gdyby Aspen nie uświadomił mnie wcześniej, to może też bym się tak czuła. Król próbował ich podzielić i podbić: sprawić, żeby członkowie kast czuli się absurdalnie wdzięczni za to, co mają – nawet jeśli byli traktowani tak, jakby nic nie znaczyli – i zabronić im interakcji z osobami z innych kast, tak żeby nie rozumieli jak trudna jest sytuacja w ich własnej. - To propaganda – wyplułam to słowo, przypominając je sobie z podartej książki historycznej taty. Król spróbował mnie uspokoić. - Nie, nie. To sugestia. Wzmocnienie. Sposób patrzenia na świat, który uczyni nasz kraj szczęśliwym. - Szczęśliwym? Czyli chcesz, że powiedziała Siódemkom, że... poszukałam odpowiednich słów na kartce – wasze zadanie jest prawdopodobnie najważniejsze w kraju. Trudzicie swoje ciała i budujecie drogi i stawiacie budynki, które tworzą naszą ziemię. - Przeszłam dalej. -
Żadna Dwójka ani Trójka nie może równać się z waszymi talentami, dlatego więc odwracają od was oczy na ulicy. Nie potrzebujecie rozmowy z tymi, którzy stoją wyżej od was, a ich wkład w nasz kraj jest o wiele mniejszy. Maxon odwrócił się do ojca. - Jestem pewien, że to tylko zniechęci naszych poddanych. - Wręcz przeciwnie. To pomoże im zrozumieć, gdzie jest ich miejsce i sprawi, że poczują, że ich interesy leżą władzy na sercu. - Naprawdę? - wystrzeliłam. - Oczywiście, że tak! - wrzasnął król. Jego wybuch sprawił, że zrobiłam kilka kroków do tyłu. - Ludzie potrzebują osoby, która lekko nimi pokieruje, zupełnie jak końmi w blinkerach5. Jeśli nie wskażesz im, gdzie mają iść, to zejdą na manowce, na drogę, która będzie dla nich najgorsza. Te krótkie przemówienia mogą ci się nie podobać, ale mogą zrobić więcej, uratować więcej, niż sądzisz. Bicie mojego serca zwalniało w czasie jego przemowy i stałam w ciszy, trzymając papiery w dłoni. Wiedziałam, że się martwi. Za każdym razem, gdy dostawał raport mówiący, że coś wymyka się spod jego kontroli, gniótł go. Zwykł wrzucać wszystkie próby zmian do jednego wora i nazywać je zdradą bez sprawdzenia. Teraz jego odpowiedzią na problemy było kazać mi zrobić to samo, co zrobił Gregory - izolować poddanych. - Nie mogę tego powiedzieć – wyszeptałam. Odpowiedział spokojnie: - Więc nie możesz poślubić mojego syna. - Ojcze! Król Clarkson uniósł dłoń. 5
Chodzi o coś takiego http://megaplayer.com/wp-content/uploads/2012/05/horse_blinders.jpg Nie znam się na tym, więc nie wiem, czy istnieje polska nazwa. Według cioci wikipedii – jest to część końskiego wyposażenia, którą zakłada się, aby koń nie mógł patrzeć w tym i, w niektórych przypadkach, na boki.
- Rozmawialiśmy o tym, Maxonie. Jeśli mam ci na to pozwolić, to teraz musimy negocjować. Jeśli ta dziewczyna ma zostać, musi być posłuszna. Jeśli nie potrafi wykonać nawet najprostszych poleceń, płynie z tego tylko jeden wniosek – ona cię nie kocha. A jeśli tak jest, to nie wiem czemu wciąż w pierwszej kolejności chcesz ją. Zamknęłam oczy, nienawidząc króla za zasianie tej myśli w głowie Maxona. - Czy tak jest? Czy ty w ogóle go kochasz? To nie tak miałam to powiedzieć. Nie pod jakimś ultimatum, nie dla zysku. Król przechylił głowę. - Jakie to smutne, Maxonie. Ona musi się zastanowić. Nie płacz. Nie płacz. - Dam ci trochę czasu, abyś dowiedziała się na czym stoisz. Jeśli tego nie zrobisz, to zignoruję zasady i wykopię cię przed Bożym Narodzeniem. To będzie specjalny prezent dla twoich rodziców. Trzy dni. Uśmiechnął się. Położyłam teczkę na biurku i wyszłam, próbując nie rzucić się biegiem. Jeszcze tego brakowało, żeby już całkiem zrozumiał, że jestem beznadziejna. - Americo! - krzyknął Maxon. - Czekaj. Szłam dalej dopóki nie złapał mnie za nadgarstek i zmusił do zatrzymania się. - Co to do cholery było? - On jest szalony! - Byłam na skraju płaczu, ale powstrzymałam się od łez. Jeśli król wyszedłby i mnie zobaczył, to nigdy bym sobie nie wybaczyła. Maxon potrząsnął głową. - Nie chodzi o niego. Ty. Dlaczego się na to nie zgodziłaś? Spojrzałam na niego, czułam się, jakby mnie uderzył.
- To była sztuczka, Maxon. Wszystko, co zrobił było sztuczką. - Gdybyś powiedziała tak, to zakończyłbym to teraz. Zaskoczona odpaliłam. - Dwie sekundy temu miałeś szansę to zakończyć i tego nie zrobiłeś. Jak to może być moja wina? - Ponieważ – odpowiedział – odmawiasz mi swojej miłości. To jedyna rzecz, której chciałem w tej całej rywalizacji, a ty wciąż się powstrzymujesz. Ciągle czekam aż to powiesz, a ty tego nie robisz. Jeśli nie byłaś w stanie powiedzieć tego przed nim, to w porządku. Ale gdybyś się po prostu zgodziła, to by mi wystarczyło. - A dlaczego, od kiedy tylko tam weszliśmy, on cały czas na mnie naciskał? A kiedy ciągle mnie upokarzano, ty prostu stałeś obok? To nie jest miłość, Maxon. Nawet nie wiesz, czym jest miłość. - Do diabła, nie wiem! Czy tym masz jakiekolwiek pojęcie, przez co przechodzę... - Maxon, to ty powiedziałeś, że chcesz przestać się ze mną kłócić. Więc przestań dawać mi powody do tego! Uniosłam się. Dlaczego wciąż tutaj byłam? Przeżywałam tortury dla kogoś, kto nie miał pojęcia, jak być wiernym jednej osobie.6 I nigdy nie będzie tego wiedział, ponieważ jego jedyne pojęcie o miłości krążyło wokół Selekcji. Nigdy tego nie zrozumie. Kiedy byłam już prawie przy schodach, znów musiałam się zatrzymać. Maxon złapał mnie mocno, obiema dłońmi chwycił moje ramiona. Na pewno widział, że wciąż byłam wściekła, ale gdy minęło parę sekund, jego zachowanie zmieniło się całkowicie. - Nie jestem nim – powiedział. - Co? - zapytałam, próbując się oswobodzić. - Americo, przestań. - Prychnęłam i przestałam walczyć. Nie mając innej możliwości, spojrzałam Maxonowi w oczy. - Nie jestem nim, 6
Seeeerio? Nie mogę się powstrzymać na widok takiej hipokryzji – A Aspen? /M.
dobrze? - Nie wiem, co masz na myśli. Westchnął. - Wiem, że spędziłaś lata kochając osobę, z którą myślałaś, że będziesz zawsze; a on w obliczu realiów tego świata porzucił cię. Zamarłam słysząc jego słowa. - Nie jestem nim, Americo. Nie zamierzam cię zostawić. Pokręciłam głową. - Nie możesz tego zrozumieć, Maxon. On może i mnie porzucił, ale przynajmniej go znałam. Po tym wszystkim, mam wrażenie, że między nami jest przepaść. Selekcja zmusiła cię, abyś pociął wszystkie swoje uczucia na plasterki. Nigdy nie będę miała ich wszystkich. Żadna nie będzie. Kiedy tym razem mu się wyrwałam, nie protestował.
Rozdział 22 Linkin Park – Faint Nie zapamiętałam zbyt wiele z Raportu. Siedziałam na swoim miejscu i odliczałam sekundy, które przybliżały mnie do chwili, kiedy zostanę odesłana do domu. Później uświadomiłam sobie, że pozostanie w pałacu wcale nie byłoby lepsze. Gdybym uległa i odczytała te okropne wiadomości, król mógłby wygrać. Może Maxon mnie kochał, ale widocznie nie na tyle, aby powiedzieć to na głos, więc jak mógł mnie chronić przed najstraszniejszą osobą, która kiedykolwiek poznałam; przed jego ojcem. Zawsze musiałabym się uginać przed wolą króla Clarksona; a mimo całego wsparcia ze strony Północnych rebeliantów, za tymi murami Maxon zostałby sam. Byłam wściekła na Maxona, na ojca, na Selekcję i na wszystko, co z nią związane. Cała ta frustracja wiązała się wokół mojego serca, do stopnia, w którym to wszystko nie miało sensu i chciałam porozmawiać z dziewczynami o tym, co się dzieje. Jednakże to nie było możliwe. Moja sytuacja by się nie zmieniła i ich mogła się tylko pogorszyć. Wcześniej czy później będę musiała zmierzyć się z tym sama. Spojrzałam w lewo, na rząd gdzie siedziała Elita. Zdałam sobie sprawę, że którakolwiek zostanie, będzie musiała radzić sobie z tym wszystkim sama. Będziemy pod presją poddanych, domagających się wiedzy o części naszego życia, a także będziemy musiały wykonywać polecenia króla, który będzie próbował wykorzystać nas do swoich celów
i planów – to wszystko spadnie na barki jednej dziewczyny. Niepewnie sięgnęłam do dłoni Celeste, swoimi palcami pocierając jej. Gdy tylko je poczuła, ujęła ją, patrząc mi w oczy z niepokojem.
Coś nie tak? Powiedziała bezgłośnie. Wzruszyłam ramionami. I tak po prostu trzymała mnie za rękę. Po minucie ona również posmutniała. Podczas gdy mężczyźni w garniturach wciąż gadali, wyciągnęła dłoń do Kriss, która bez pytania ujęła ją, a po paru sekundach rozszerzyła grupowy uścisk na Elise. I siedziałyśmy tak, w tle, trzymając się za ręce. Perfekcjonistka, Urocza, Diwa i... ja. ~♛~ Kolejny poranek spędziłam w Kobiecym Pokoju, starając się być tak posłuszna, jak tylko potrafiłam. Kilku dalszych członków rodziny przebywało w mieście, chcieli oni spędzić Boże Narodzenie w wielkim stylu. Dziś wieczorem miał się odbyć wystawny obiad i kolędowanie. Zazwyczaj Wigilia była jednym z moich ulubionych świąt w całym roku, ale teraz czułam się zbyt niespójnie, żeby się tym cieszyć. Podano nam fantastyczne dania, ale nie czułam ich smaku i prawie nie byłam w stanie dostrzec prezentów od publiki. Byłam zdruzgotana. Kiedy przybyli zaczęli upijać się ajerkoniakiem, wymknęłam się, nawet nie próbując udawać, że dobrze się bawię. Do świtu miałam czas, aby zastanowić się, czy zgadzam się przedstawić te idiotyczne reklamy króla Clarksona, czy pozwolić, aby odesłał mnie do domu. Musiałam pomyśleć. Gdy znalazłam się w pokoju, odesłałam pokojówki i usiadłam przy stole, rozmyślając. Nie chciałam tego zrobić. Nie chciałam mówić ludziom, żeby cieszyli się z tego, co mają, nawet jeśli nie mieli nic. Nie chciałam zniechęcać ich do wzajemnej pomocy. Nie chciałam niweczyć możliwości, aby osiągnęli coś więcej, być twarzą i głosem kampanii mówiącej: „Bądź spokojny, pozwól królowi rządzić twoim życiem. On wie, co dla ciebie najlepsze.”
Ale... czy nie kochałam Maxona? Sekundę później rozległo się pukanie do drzwi. Niechętnie poszłam je otworzyć, obawiając się, że ujrzę zimne oczy króla Clarksona, który przyszedł spełnić swoje ultimatum. Za nimi, milcząc, stał Maxon. I cała moja wściekłość nabrała sensu. Chciałam dostawać od niego wszystko i dawać mu wszystko, ponieważ chciałam go mieć w całości. Irytowało mnie, że muszę dzielić się nim z wszystkimi – z dziewczynami, z jego rodzicami, a nawet z Aspenem. Musieliśmy brać pod uwagę tyle warunków, opinii i obowiązków, iż nienawidziłam Maxona, że przez niego musiałam się z nimi mierzyć. I jednocześnie go kochałam. Już prawie powiedziałam, że zgadzam się wygłosić te okropne wiadomości, kiedy spokojnie ujął moją dłoń. - Pójdziesz ze mną? - Tak. Zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam za Maxonem. - Masz rację – zaczął. - Boję się pokazać siebie w całości. Ty znasz część mnie, Kriss zna inną, reszta tak samo. Jest to związane z uczuciami, które czuję do każdej z was. Jeśli chodzi o ciebie, to lubię przychodzić do ciebie, do twojego pokoju. Czuję się wtedy, jakbym wchodził do twojego świata i to mi wystarcza, abym mógł powiedzieć, że jesteś moja. Czy to w ogóle ma sens? - Trochę – powiedziałam, kiedy skręciliśmy w stronę schodów. - Ale to nie jest uczciwe, ani trochę. Wyjaśniłaś mi kiedyś, że to nasz pokój, a nie twój. Tak czy inaczej, uznałem, że nadszedł czas, aby pokazać ci fragment mojego świata, może wtedy przestaniesz się bać.
- Och? Skinął głową i zatrzymał się przed drzwiami. - Mój pokój. - Naprawdę? - Tylko Kriss go widziała i stało się to w sumie przez przypadek. To nie tak, że jest mi źle, że go pokazałem, ale myślę, że nie powinienem się tak śpieszyć. Sama wiesz, jaki czasem potrafię być skryty. - To prawda. Sięgnął dłonią do klamki. - Chciałem się tym z tobą podzielić i myślę, że teraz jest dobry moment. To nic specjalnego, ale to część mnie. Sam nie wiem, po prostu chcę żebyś go zobaczyła. - Dobrze. - Odnosiłam wrażenie, że jest zawstydzony, jakby ta cała sytuacja wydawała się mieć większe znaczenie niż było naprawdę, albo już tego żałował. Wziął głęboki oddech, otworzył drzwi i puścił mnie przodem. Pokój był ogromny. Panele wykonane z ciemnego drewna, którego pochodzenia nie znałam, rozciągały się w całym pomieszczeniu. Na przeciwległej ścianie znajdował się kominek, czekający, aby go użyć. Musiał być tylko na pokaz, ponieważ w tym miejscu nigdy nie było tak zimno, aby istniała potrzeba rozpalenia ognia. Drzwi do łazienki były szeroko otwarte, więc mogłam zobaczyć porcelanową wannę i misternie zdobione kafelki. Maxon miał własną kolekcję książek, a stół stojący obok kominka wyglądał, jakby raczej służył do spożywania posiłków niż do pracy. Zaczęłam się zastanawiać, jak wiele razy jadł przy nim w samotności. Tuż obok drzwi balkonowych znajdowała się szklana gablota, w której perfekcyjnie ułożono broń. Zapomniałam o jego miłości do polowań. Jego łóżko, także wykonane z ciemnego drewna, było wielkie. Chciałam podejść i dotknąć go, żeby sprawdzić, czy było takie wygodne,
jak wyglądało. - Mógłbyś zmieścić tu całą drużynę piłkarską – drażniłam się z nim. - Raz próbowałem. Nie było to takie przyjemne, jak sądzisz. Odwróciłam się, żeby go pacnąć, ciesząc się, że jest w nastroju do żartów. I właśnie wtedy, kątem oka, zauważyłam zdjęcia za jego uśmiechniętą twarzą. Głośno wypuściłam powietrze, widząc przepiękny widok. Na ścianie przy drzwiach znajdował się olbrzymi kolaż, który był szeroki jak cały pas tapety, którą był oklejony mój pokój. Nie wyglądał, jakby został wykonany w jakimś konkretnym celu, miał tylko cieszyć wzrok. Niektóre zdjęcia musiały zostać wykonane przez niego, ponieważ przedstawiały pałac, miejsce, gdzie przebywał przez prawie cały czas. Zbliżenia gobelinów, ujęcia, na których widać było sufit, tak że aby je wykonać musiał leżeć plecami na dywanie i wiele zdjęć ogrodów. Były też inne, być może miejsca, które miał nadzieję zobaczyć lub niedawno je odwiedził. Widziałam niewyobrażalnie niebieski ocean, kilka mostów i coś, co wyglądało, jak mur, który ciągnął się przez wiele mil. Ale przede wszystkim, parę razy ujrzałam swoją twarz. Znajdowało się tam zdjęcie, które było dołączone do mojej aplikacji oraz jedno z tych, na którym byłam z Maxonem. Fotografia, którą wykonano dla jednego z magazynów, kiedy to nosiłam skrzydła. Wyglądaliśmy na nim na takich szczęśliwych, jakby to była tylko zabawa. Nigdy wcześniej nie widziałam tego zdjęcia, podobnie jak tego z artykułu o Halloween. Przypomniałam sobie, jak Maxon stał za mną i przyglądaliśmy się projektom moich kostiumów. Podczas gdy ja spoglądałam na szkice, jego wzrok skupiał się tylko na mnie. Były jeszcze zdjęcia, które sam zrobił. Jedno z nich przedstawiało mnie zaskoczoną, kiedy odwiedzała nas para królewska z Swedney, a on szybko zawołał „Uśmiech”. Na innym siedziałam w fotelu podczas
trwania Raportu i śmiałam się do Marlee. Musiał się ukryć za jedną z oślepiających lamp i zrobić zdjęcie z chwili, kiedy byłyśmy razem. Jeszcze jedno przestawiało mnie, kiedy w nocy stałam na balkonie i patrzyłam na księżyc. Inne dziewczyny też na nich były, te które wciąż pozostały częściej niż reszta: ale czasem widziała Annę zerkającą na rozciągający się krajobraz, czy Marlee uśmiechającą się zza rogu. I, chociaż te zostały zrobione niedawno, były również fotografie przedstawiające Kriss i Celeste pozujące w Kobiecym Pokoju, Elise udającą, że mdleje na kanapie i mnie, obejmującą jego matkę. - Maxon – westchnęłam. - To jest piękne. - Podoba ci się? - Jestem pod wielkim wrażeniem. Ile z nich sam zrobiłeś? - Prawie wszystkie, ale o niektóre – powiedział, wskazując na zdjęcie, którego użyto w magazynie – poprosiłem. - Wskazał kolejne. - To zrobiłem w południowej części Honduragui. Wcześniej myślałem, że jest interesujące, ale teraz tylko mnie smuci. Fotografia przedstawiała kilka kominów, z których wydobywał się dym i leciał do nieba. - Często patrzyłem w górę, ale pamiętam, jak bardzo nienawidziłem tego zapachu. A ludzie żyją w nim przez cały czas. Byłem strasznie pochłonięty sobą. - Gdzie to jest? - zapytałam, wskazując na długi kamienny mur. - W Nowej Azji. Wcześniej ciągnął się wzdłuż granicy Chin. Nazywano go Wielkim Murem. Słyszałem, że robił niezwykłe wrażenie, ale teraz już prawie nie istnieje. Biegnie przez mniej niż połowę centrum Nowej Azji, tak bardzo udało im się rozszerzyć swoje terytorium. - Wow. Maxon złożył ręce za plecami. - Naprawdę miałem nadzieję, że ci się spodoba.
- Podoba mi się. Bardzo. Chciałabym, żebyś zrobił dla mnie taki. - Naprawdę? - Tak, albo mnie naucz. Nie jestem ci w stanie nawet powiedzieć, jak często chciałam uchwycić fragmenty mojego życia i zachować je w ten sposób. Mam kilka podartych zdjęć mojej rodziny, najnowsze z dzieckiem mojej siostry, ale to wszystko. Nigdy wcześniej nawet nie myślałam o prowadzeniu dzienniczka lub zapisywaniu wszystkiego... teraz uważam, że to może być całkiem sensowne. To była kwintesencja tego, kim on był. Pewne rzeczy były stałe, jak jego zamknięcie w pałacu i krótkie momenty, kiedy podróżował. Ale inne wciąż się zmieniały. Dziewczyny i ja miałyśmy swoje miejsce na ścianie, ponieważ weszłyśmy do jego świata. Nawet gdy go opuścimy, to żadna z nas naprawdę nie odejdzie. Podeszłam i objęłam go. On zrobił to samo ze mną i tak staliśmy w ciszy przez minutę, jakbyśmy na świecie byli tylko my. A potem coś, co przez cały czas było oczywiste, dotarło do mnie. - Maxon? - Tak? - Jeśli wszystko byłoby inne i nie byłbyś księciem, i mógł wybrać, co chciałbyś robić, czy to byłoby to? - Wskazałam na kolaż. - Masz na myśli robienie zdjęć. - Tak. Potrzebował może sekundy do namysłu. - Oczywiście. Dla sztuki lub nawet robiłbym rodzinne portrety. Mógłbym robić je do reklam, jeśli okazałoby się, że potrafię. To moja prawdziwa pasja. Sądzę, że już to zauważyłaś. - To prawda. - Uśmiechnęłam się, zadowolona z tej wiedzy. - Dlaczego pytasz? - Pop prostu... - Odwróciłam się, żeby na niego spojrzeć. - Byłbyś Piątką.
Maxon powoli przyswoił moje słowa i uśmiechnął się delikatnie. - To mnie cieszy. - Mnie także. Nagle, zdecydowanie, Maxon stanął ze mną twarzą w twarz i ujął moje dłonie. - Powiedz to, Americo. Proszę. Powiedz, że mnie kochasz, że chcesz być tylko maja. - Nie mogę być tylko twoja, kiedy będą tutaj inne dziewczyny. - Nie mogę odesłać ich do domu zanim nie poznam twoich uczuć. - Nie mogę dać ci tego, co chcesz, jeśli wiem, że jutro możesz robić to samo z Kriss. - Co robić z Kriss? Ona już widziała mój pokój, mówiłem ci. - Nie o to chodzi. Obejmować ją, sprawiać, żeby czuła się, jakby... Zaczekał. - Jakby? - wyszeptał. - Jakby tylko ona się liczyła. Ona za tobą szaleje. Mówiła mi to. I nie sądzę, że jest to uczucie jednostronne. Westchnął, szukając odpowiednich słów. - Nie mogę powiedzieć, że ona nic dla mnie nie znaczy. Ale mogę powiedzieć, że ty znaczysz dla mnie więcej. - Jak będę mogła być tego pewna, jeśli nie odeślesz jej do domu. Diaboliczny uśmiech pojawił się na jego twarzy. Zbliżył usta do mojego ucha. - Mogę pomyśleć nad kilkoma sposobami, aby pokazać ci, co do ciebie czuję – wyszeptał. Przełknęłam ślinę, jednocześnie przerażona i pełna nadziei, że powie coś więcej. Teraz jego ciało było tuż przy moim, a jego dłoń spoczywała nisko na moich plecach, przyciągał mnie do ciebie. Drugą dłonią odsunął mi włosy z szyi. Zadrżałam kiedy przesunął otwartymi ustami po niewielkim fragmencie mojej skóry, jego oddech był bardzo
kuszący. Prawie zapomniałam jak korzystać z moich kończyn. Nie byłam w stanie obejmować go i jednocześnie myśleć, jak powinnam się poruszyć. Ale Maxon zadbał to, delikatnie mnie popchnął i przycisnął do ściany naprzeciwko jego kolekcji ze zdjęciami. - Pragnę cię, Americo – wyszeptał do mojego ucha. - Chcę, żebyś była tylko moja. Chcę dać ci wszystko. - Jego pocałunki wyznaczyły drogę wzdłuż mojego policzka i zatrzymał się w kąciku moich ust. - Chcę dać ci rzeczy, o których wcześniej nawet nie wiedziałaś, że pragniesz. Chcę – tchnął we mnie – tak bardzo chcę... Rozległo się głośne pukanie do drzwi. Tak bardzo zatraciłam się w dotyku Maxona, w jego słowach i zapachu, że ten dźwięk mną wstrząsnął. Oboje odwróciliśmy się w kierunku drzwi, ale Maxon szybko przysunął swoje wargi do moich ust. - Zostań tutaj. Zamierzam szybko zakończyć tę rozmowę. Pocałował mnie powoli, a potem się odsunął. Stałam w miejscu, głośno dysząc. Prawdopodobnie nie powinnam pozwolić, żeby mnie pocałował w trakcie tej rozmowy. Ale, jeśli mieliśmy wyjść z tej jaskini, to może nie było tak, źle. Otworzył drzwi, zasłaniając mnie przed gościem. Przebiegłam palcami przez włosy, próbując się pozbierać do kupy. - Przepraszam, Wasza Wysokość – ktoś powiedział. - Szukamy lady Americi, a jej pokojówki poinformowały nas, że będzie z tobą. Zaczęłam się zastanawiać, jak udało się im to zgadnąć, ale cieszyłam się, że mnie tak dobrze znają. Maxon zmarszczył czoło, kiedy spojrzał na mnie i otworzył drzwi szerzej, aby strażnik mógł przejść. Mężczyzna wszedł do środka, jego wzrok był uważny i skupiony na mnie, jakby musiał podwójnie się kontrolować. Potem pochylił się do Maxona i wyszeptał coś. Ramiona Maxona opadły i podniósł dłoń do oczu, jakby nie
wiedział, jak ma poradzić sobie z tą wiadomością. - Wszystko w porządku? - zapytałam, nie chcąc, żeby cierpiał w samotności. Odwrócił się do mnie, w jego oczach malowało się współczucie. - Tak mi przykro, Americo. Nie mogę znieść myśli, że muszę ci to powiedzieć. Twój ojciec nie żyje. Przez chwilę nie byłam w stanie zrozumieć jego słów. Ale bez względu na to, jak układałam je w głowie, to wciąż prowadziły do tego samego, niewyobrażalnego wniosku. A potem cały pokój przechylił się, a wyraz twarzy Maxona zmienił się.
Ostatnią
rzeczą,
którą
poczułam,
była
powstrzymujące mnie przed upadkiem na podłogę.
ramiona
Maxona
Rozdział 23 Linkin Park – Until It's Gone - ... rozumiem. Będzie chciała odwiedzić swoją rodzinę. - Jeżeli jej to umożliwimy, to najwyżej na jeden dzień. Nie akceptuję jej, ale ludzie ją lubią, nie wspominając już o Włochach. Gdyby umarła, to byłoby to dla nas niewygodne. Otworzyłam oczy. Leżałam na łóżku, ale nie byłam przykryta kołdrą. Kątem oka dostrzegłam, że razem ze mną w pokoju była Mary. Podniesione głosy, ucichły się, a ja zdałam sobie sprawę, że to dlatego, iż dobiegały tuż zza drzwi. - To nie wystarczy. Szczerze kochała swojego ojca, będzie potrzebowała czasu - argumentował Maxon. Usłyszałam coś, chyba pięść uderzającą o ścianę. Mary i ja podskoczyłyśmy. - Dobrze - prychnął król. - Cztery dni. I nie więcej. - Co jeśli zdecyduje się nie wracać? Mimo że nie było to spowodowane przez Rebeliantów, może chcieć zostać w domu. - Jeśli jest na tyle głupia by tego chcieć, to będzie dobre posunięcie. Tak czy inaczej miała mi udzielić odpowiedzi, dotyczącej tych oświadczeń, a jeśli nie zrobi tego, to może równie dobrze zostać w domu. - Powiedziała, że to zrobi. Poinformowała mnie o tym dzisiaj -
Maxon skłamał. Ale wiedział o tym, prawda? - To kwestia czasu. Gdy tylko wróci, poślemy ją od razu do studia. Chcę to wszystko skończyć przed Nowym Rokiem. - Miał poirytowany ton głosu, mimo że dostał to czego chciał. Nastąpiła chwila ciszy, zanim Maxon odważył się odezwać. - Chcę z nią tam pojechać. - Za diabła, nie pojedziesz! - wrzasnął Król Clarkson. - Rebelianci zeszli do Czwórek, ojcze. Ta dziewczyna może zostać moją żoną. Mam ją tam wysłać samą? - Tak! Jeśli umrze, to jedna sprawa. Jeśli ty umrzesz, to powstaje nam całkiem inny problem. Zostajesz tutaj! Stwierdziłam, że to tym razem Maxon walnął pięścią w ścianę. - Nie jestem towarem! One także nie! Chciałbym byś choć raz spojrzał na mnie i zobaczył człowieka. Drzwi otworzyły się nagle i do środka wszedł Maxon. - Tak mi przykro - powiedział, podchodząc i siadając na moim łóżku. - Nie chciałem cię obudzić. - Czy to prawda? - Tak kochanie. On odszedł. - Łagodnie chwycił mnie za rękę, wyglądając na zasmuconego. - Miał problemy z sercem. Usiadłam i rzuciłam się w objęcia Maxona. Obejmował mnie ciasno, pozwalając mi wypłakać się na swoim ramieniu. - Tatusiu - łkałam. - Tatusiu. - Ciii, kochanie. Wszystko będzie w porządku - uspakajał mnie
Maxon. - Wylecisz jutro rano i będziesz mogła okazać swój szacunek. - Nie pożegnałam się z nim. Nie... - Americo, posłuchaj mnie. Twój ojciec cię kochał. Był z ciebie dumny, z tego że sobie tak dobrze poradziłaś. Nie miałby ci tego za złe. Skinęłam głową, wiedząc, że ma rację. Praktycznie wszystko co mój tata mówił mi odkąd tu przyjechałam, to to, jak bardzo był ze mnie dumny. - To jest to, co musisz zrobić, dobrze? - polecił ocierając mi łzy z policzków. - Musisz się porządnie wyspać. Wylecisz jutro i zostaniesz w domu na cztery dni. Chciałem dać ci więcej czasu, ale ojciec jest dość uparty. - Nic się nie stało. - Twoje pokojówki szyją ci odpowiednią sukienkę na pogrzeb i spakują wszystko, czego potrzebujesz. Będziesz musiała zabrać jedną z nich i kilku strażników ze sobą. Skoro o tym mowa - powiedział, wstając by zaprosić do środka osobę stojącą w otwartych drzwiach. - Oficerze Leger, dziękuję za przyjście. - Nie ma za co, Wasza Wysokość. Przepraszam, że nie jestem umundurowany, sir. Maxon uścisnął i potrząsnął dłonią Aspena. - W tej chwili to najmniejszy z moich problemów. Jestem pewien, że wiesz, dlaczego tu jesteś. - Wiem - Aspen odwrócił się w moją stronę. - Bardzo mi przykro z powodu twojej straty, panienko. - Dziękuję - wymamrotałam.
- Przy wzroście aktywności Rebeliantów, wszyscy martwimy się bezpieczeństwem Lady Americi - zaczął Maxon. - Wysłaliśmy już kilku lokalnych funkcjonariuszy do jej domu i do miejsc, w których będzie przebywać w ciągu kilku następnych dni, i oczywiście stacjonują tam strażnicy z pałacu. Ale w związku z tym, że America osobiście będzie tam przebywać, uważam, że powinniśmy wysłać ich więcej. - Oczywiście, Wasza Wsyokość. - Znasz tę okolicę? - Nawet bardzo, sir. - Dobrze. Będziesz dowodził jadącymi tam z nią strażnikami. Wybierz kogokolwiek chcesz, od sześciu do ośmiu strażników. Aspen uniósł brwi. - Wiem - przyznał Maxon. - Nasze rezerwy są teraz mocno rozciągnięte, ale co najmniej trzech strażników z pałacu, których posłaliśmy do jej domu opuściło swoje posterunki. A chcemy, żeby była bezpieczna, jeśli nie bezpieczniejsza niż jest tutaj. - Zajmę się tym, sir. - Doskonale. Będzie jej również towarzyszyć pokojówka, ją również się opiekujcie. - Obrócił się w moją stronę. - Czy wybrałaś, która z nich ma ci towarzyszyć? Wzruszyłam ramionami, nie będąc w stanie myśleć. Aspen przemówił w moim imieniu. - Jeśli mogę, wiem, że Annie jest twoją główną pokojówką, ale pamiętam, że Lucy dobrze dogadywała się z twoją siostrą i mamą. Może zobaczenie jakiejś znajomej twarzy wyszłoby im na dobre.
Skinęłam. - Lucy. - Bardzo dobrze - powiedział Maxon. - Oficerze, nie ma pan dużo czasu. Wyjedziecie po śniadaniu. - Udam się do pracy, sir. Do zobaczenia jutro rano, panienko powiedział Aspen. Widziałam jak ciężko mu było trzymać się na dystans i w tej chwili nie pragnęłam niczego więcej niż tego by mnie pocieszył. Aspen naprawdę znał mojego tatę i pragnęłam by ktoś, kto rozumiał go tak jak ja, mógł ze mną za nim tęsknić. Gdy Aspen wyszedł, Maxon podszedł i usiadł koło mnie. - Jeszcze jedna sprawa, zanim pójdę. - Złapał moje ręce i ścisnął je czule. - Czasem, gdy jesteś smutna, masz tendencję do działania impulsywnie. - Spojrzał na mnie, a ja naprawdę uśmiechnęłam się leciutko, widząc, że posyła mi oskarżycielskie spojrzenie. - Staraj się być rozsądna, gdy wyjedziesz. Musisz o siebie dbać. Potarłam wierzch jego dłoni kciukiem. - Obiecuję, że będę. - Dziękuję. Otaczało nas poczucie spokoju. Nawet jeśli mój świat nigdy nie będzie taki sam, w tym momencie, z trzymającym mnie Maxonem, strata nie bolała aż tak bardzo. Pochylił głową w moją stronę, dopóki nasze czoła się nie zetknęły. Usłyszałam jak bierze głęboki oddech, jakby chciał coś powiedzieć i następnie zmienił zdanie. Chwile później znowu to zrobił. W końcu Maxon odchylił się, potrząsnął głową i pocałował mnie w policzek.
- Uważaj na siebie. Potem zostawił mnie samą zagłębiającą się w moim smutku. ~♛~ W Carolinie było zimno, wilgoć znad oceanu powoli zbliżała się do środka lądu, sprawiając, że chłód powietrza był jeszcze ostrzejszy. Potajemnie łudziłam się, że zastanę tutaj śnieg, ale tak się nie stało. Czułam się winna w ogóle czegoś chcąc. Boże Narodzenie. Spędziłam kilka ostatnich tygodni wyobrażając sobie ten dzień w różnoraki sposób. Myślałam, że może będę tutaj, ponieważ wyeliminują mnie. Że wszyscy będziemy dookoła naszej choinki, przygnębieni, że nie zostałam księżniczką, ale błogo szczęśliwi, że jesteśmy razem. Rozważałam też otwieranie prezentów pod masywną choinką w pałacu, jedzenie do chwili, aż będzie mi niedobrze i śmianie się z innymi dziewczynami i Maxonem, że w ten jeden dzień zapomnimy całkiem o rywalizacji. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że będę musiała podołać złożeniu mojego ojca do grobu. Gdy samochód zatrzymał się na mojej ulicy, ujrzałam tłum. Chociaż ludzie powinni być w domach ze swoimi rodzinami, zamiast tego tłoczyli się na dworze w zimnie. Uświadomiłam sobie, że chcieli chociaż rzucić na mnie okiem i zrobiło mi się niedobrze. Ludzie wskazywali na nas palcami, gdy ich mijaliśmy, niektóre lokalne stacje starały się nas nagrać. Samochód zatrzymał się przed moim domem, a czekający ludzie zaczęli krzyczeć. Nie rozumiałam. Czy nie wiedzieli dlaczego tu byłam? Ruszyłam popękanym chodnikiem z Lucy przy moim boku i z otaczającymi nas sześcioma strażnikami.
- Lady Americo! - krzyczeli ludzie. - Czy mogę prosić o autograf? - ktoś krzyknął, a inni do niego dołączyli. Szłam dalej, patrząc przed siebie. Chociaż raz czułam, że mam wymówkę, aby ich ignorować. Podniosłam głowę, spoglądając na zwisające z dachu lampki. Tata to zrobił. Kto je zdejmie? Aspen, stojący na czele mojej obstawy, zapukał do drzwi. Drzwi otworzył inny strażnik. On i Aspen zamienili szybko kilka zdań, zanim pozwolono nam wejść.
Ciężko było nam wszystkim przejść przez
korytarz, ale gdy w końcu zobaczyłam salon, natychmiast poczułam, że... coś jest nie tak. To już nie był dom. Powiedziałam sobie, że jestem szalona. Oczywiście, że to był dom. Po prostu nie byłam przyzwyczajona do tego, jak teraz wyglądały sprawy. Wszyscy tu byli, nawet Kota. Ale tata odszedł, więc to było naturalne, że coś wydawało mi się nie w porządku. Kenna trzymała dziecko, którego nigdy wcześniej na żywo nie widziałam. Będę się musiała do tego przyzwyczaić. I podczas gdy mama była w fartuchu, a Gerard w piżamie, ja byłam ubrana na kolację w pałacu: włosy podpięte, szafiry w uszach, warstwy luksusowych udrapowanych tkanin sięgających do moich szpilek. Przez chwilę czułam się jak niepożądany gość. Ale Maia podskoczyła i podbiegła by mnie przytulić, wypłakując mi się na ramieniu. Uścisnęłam ją mocno. To przypomniało mi, że sprawy mogły wyglądać teraz inaczej, ale to było jedyne miejsce, w którym mogłam teraz być. Musiałam być z moją rodziną. - America - powiedziała Kenna, wstając z dzieckiem w ramionach. -
Wyglądasz tak pięknie. - Dzięki - mruknęłam, zażenowana. Uścisnęła mnie jedną ręką, a ja spojrzałam na kocyk, na moją śpiącą siostrzenicę. Malutka twarz Astry była spokojna. Gdy spała, co chwilę rozwierała swoje małe piąstki, by za chwilę je z powrotem zacisnąć. Była przeurocza. Aspen odchrząknął. - Pani Singer, współczuję straty. Mama posłała mu zmęczony uśmiech. - Dziękuję. - Przykro mi, że nie znaleźliśmy się tu w lepszych okolicznościach, z Lady Americą w domu będziemy musieli jeszcze sumienniej zająć się ochroną - powiedział, jego głos brzmiał autorytatywnie. - Będziemy musieli prosić wszystkich o pozostanie w domu. Wiem, że będzie ciężko, ale to tylko na kilka dni. Strażników zakwaterowano w apartamentach w pobliżu, więc będziemy mogli z łatwością się zmieniać. Będziemy się starać schodzić wam z drogi, jak tylko się da. - James, Kenna, Kota jesteśmy przygotowani by pojechać do waszych domów, byście mogli zabrać wszystkie potrzebne wam rzeczy. Wyruszymy kiedy tylko będziecie gotowi. Jeżeli potrzebujecie czasu, żeby zrobić listę, to nie ma problemu. Jesteśmy do waszej dyspozycji. Uśmiechnęłam się, widząc Aspena w ten sposób. Tak bardzo dorósł. - Nie mogę trzymać się z dala od mojej pracowni - powiedział Kota. - Mam terminy do dotrzymania. Tam mam warunki do pracy. Aspen, wciąż profesjonalnie odpowiedział mu.
- Wszystkie materiały, których potrzebujesz, możesz przenieść do tutejszej pracowni. - Wskazał nasz przerobiony garaż. - Wykonamy tyle kursów ile potrzebujesz. Kota skrzyżował ramiona na piersi. - To miejsce to nora. - Dobrze - powiedział Aspen stanowczo. - Wybór należy do ciebie. Możesz pracować w norze, albo możesz ryzykować swoje życie w swoim mieszkaniu. Narastające napięcie było niezręczne i w tej chwili niepotrzebne. Postanowiłam je przełamać. - May możesz spać ze mną. Kenna i James mogą zająć jej pokój. Skinęli głową. - Lucy -szepnęłam. - Chcę byś trzymała się blisko nas. Możliwe, że będziesz musiała spać na podłodze, ale chcę byś była blisko. Wyprostowała się. - Nie chciałabym być gdzieś indziej, panienko. - Gdzie ja mam spać? - zażądał Kota. - Ze mną - zaoferował Gerad, choć nie wydawał się z tego powodu cieszyć. - Definitywnie nie! - wyśmiał go Kota. - Nie będę spał na piętrowym łóżku z dzieckiem. - Kota! – powiedziałam, odsuwając się od moich sióstr i Lucy. Możesz spać na kanapie albo w garażu albo w domku na drzewie. Nie obchodzi mnie to. Ale jeśli nie zmienisz swojego nastawienia, to natychmiast odeślę cię do twojego mieszkania! Okaż trochę wdzięczności
za ochronę, która została ci zaoferowana. Czy muszę ci przypomnieć, że jutro mamy pochować naszego ojca? Przestań się kłócić, albo wracaj do domu. Obróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę korytarza. Nie musiałam sprawdzać, wiedziałam, że Lucy była tuż za mną z walizką w ręku. Otworzyłam drzwi do pokoju, czekając na nią. Gdy jej spódnica świsnęła obok futryny, zatrzasnęłam drzwi, wzdychając. - Czy to było za dużo? - zapytałam. - To było idealne - odpowiedziała z zachwytem. - Równie dobrze już teraz mogłabyś być księżniczką, panienko. Jesteś na to gotowa.
Rozdział 24 Float Fall – Someday Następny dzień był niczym więcej jak zlewającymi się w jedno czarnymi sukienkami i uściskami. Na pogrzeb taty przyszło wielu ludzi, których nigdy wcześniej nie widziałam. Zastanawiałam się czy po prostu nie znałam wszystkich jego przyjaciół, czy przyszli tu ze względu na moją obecność. Ceremonię poprowadził lokalny pastor, ale ze względu na bezpieczeństwo, rodzinie nie wolno było przemawiać. Odbyło się uroczyste powitanie, znacznie bardziej wyszukane niż cokolwiek na co mogliśmy liczyć. Chociaż nikt mi tego nie powiedział, byłam pewna, że Silva albo jakiś inny pracownik pałacu maczał palce w organizacji i cudownych dekoracjach. Ze względu na bezpieczeństwo ceremonia była krótka, ale mi to nie przeszkadzało. Chciałam pozwolić mu odejść najbardziej bezboleśnie jak mogłam. Przez cały czas Aspen stał tuż koło mnie i byłam bardzo wdzięczna za jego obecność. Nie byłabym w stanie z zaufaniem powierzyć mojego życia komuś innemu niż jemu. - Nie płakałam odkąd wyjechałam z pałacu - powiedziałam. – Myślałam, że będę w rozsypce. - To uderza w człowieka w najmniej spodziewanych chwilach odpowiedział. - Byłem w rozsypce przez kilka dni po tym jak mój ojciec zmarł, zanim zdałem sobie sprawę, że muszę się zebrać w sobie dla dobra
innych. Ale czasem, gdy coś się dzieję i mam ochotę powiedzieć o tym tacie, to wszystko znowu mnie uderza i załamuję się. normalne?
Więc...
to
Uśmiechnął się. - Normalne. - Nie znam wielu z tych ludzi. -
To
wszystko
miejscowi.
Sprawdzaliśmy
ich
tożsamość.
Prawdopodobnie jest tu wielu ludzi z wyższych kast ze względu na to kim jesteś, ale wydaje mi się że twój tata namalował obraz dla Hampshirów i widziałem jak więcej niż raz rozmawiał z panem Clippingsem i Albertem Hammersem na targu. Ciężko jest wiedzieć wszystko na temat ludzi, którzy są ci bliscy, nawet osób, które najbardziej kochasz. Wyczułam, że coś więcej kryło się w tym zdaniu, coś na co miałam zareagować. W tej chwili po prostu nie mogłam. - Musimy się do tego przyzwyczaić - powiedział. - Do czego? Uczucia, że wszystko jest okropne? - Nie - odpowiedział, potrząsając głową. - Nic nie jest już takie samo. Wszystko co kiedykolwiek miało dla nas sens, rozpada się. Roześmiałam się ponuro. - Czyż nie? - Musimy przestać obawiać się zmian. - Spojrzał na mnie, jego oczy błyszczały błagalnie. Nie mogłam przestać się zastanawiać jakie zmiany miał na myśli. - Zmierzę się ze zmianami. Ale nie dzisiaj. - Odeszłam, przytulając jeszcze więcej obcych osób, próbując zrozumieć, że już więcej nie będę mogła porozmawiać z moim tatą o tym jak bardzo zagubiona się czułam. ~♛~
Po pogrzebie staraliśmy się nawzajem podtrzymywać na duchu. Wciąż pozostały nam bożonarodzeniowe prezenty do otworzenia, skoro nikt nie był w nastroju na wielkie wspólne otwieranie. Gerard dostał specjalne pozwolenie na granie w piłkę w domu, mama spędziła większość popołudnia siedząc z Kenną i trzymając Astrę. Kota był burkliwy, więc pozwoliliśmy mu iść do jego pracowni, nie sprawdzając nawet czy dotarł na miejsce. Ale to o May martwiłam się najbardziej. Wciąż powtarzała, że musi się czymś zająć, ale nie chciała iść do pracowni i zastać ją pustą bez taty w środku. W chwili natchnienia wepchnęłam ją i Lucy do mojego pokoju, żebyśmy się trochę rozerwały. Lucy uległa, gdy May rozczesała jej włosy i zaczęła ją łaskotać w policzek pędzelkiem do makijażu. - Wy codziennie mi to robicie! - zaczęłam lekko narzekać. May naprawdę miała talent do układania włosów, jej artystyczne oko było gotowe do pracy na każdym podłożu. May ubrała jeden z uniformów pokojówek, mimo że był na nią za duży, następnie zaczęłyśmy przykładać do Lucy różne sukienki, żeby zobaczyć jak będzie w nich wyglądać. Zdecydowałyśmy się na niebieską, długą i delikatną, a następnie spięłyśmy ją na plecach szpilkami tak by pasowała. - Buty! - pisnęła May, biegnąc by znaleźć pasującą parę. - Moje stopy są zbyt szerokie - marudziła Lucy. - Bzdura - nalegała May, więc Lucy posłuszne usiadła na łóżku, podczas gdy May przymierzała jej najdziwaczniejsze fasony obuwia na tej planecie. Stopy Lucy naprawdę były zbyt duże, ale podczas każdej przymiarki śmiała się z samej siebie widząc wyczyny May, ja również byłam rozbawiona oglądając je. Byłyśmy takie głośne, że kwestią czasu było
przyjście kogoś, by zobaczyć co się tu dzieje. Po trzech krótkich stuknięciach, usłyszałam głos Aspena przez drzwi. - Czy wszystko w porządku, panienko? Podbiegłam do drzwi i otworzyłam je szeroko. - Oficerze Leger, proszę spojrzeć na nasze arcydzieło. Zamaszystym gestem wskazałam na Lucy, a May popchnęła ją do przodu, jej biedne gołe stopy ukryte były pod suknią. Aspen spojrzał na May w luźnym uniformie i roześmiał się, a potem spojrzał na Lucy wyglądającą jak księżniczka. - Niesamowita przemiana – powiedział, szczerząc się od ucha do ucha. - Dobra, myślę, że powinnyśmy teraz podpiąć ci wszystkie włosy do góry - nalegała May. Lucy przewróciła oczami żartobliwie w kierunku Aspena i mnie, i pozwoliła May zaciągnąć się z powrotem do lustra. - Czy to był twój pomysł? - zapytał cicho. - Tak. May wyglądała na taką zagubioną. Musiałam ją rozproszyć. - Wygląda lepiej. I Lucy wydaje się teraz weselsza. - Mi też to pomogło. Czuję się jakbym będąc w stanie zrobić coś zabawnego, albo zwyczajnego zapewniała się, że wszystko będzie ze mną dobrze. - I będzie. To trochę potrwa, ale wszystko będzie dobrze. Skinęłam. Ale potem znowu zaczęłam myśleć o tacie, a nie chciałam się teraz rozpłakać. Wzięłam głęboki oddech i kontynuowałam.
- Nie wydaje mi się w porządku, że jestem przedstawicielką najniższej kasty która pozostała w Selekcji - odszepnęłam mu. - Spójrz na Lucy. Jest tak piękna, urocza i mądra jak połowa dziewcząt, które znalazły się w pierwszej trzydziestce piątce, ale to najlepsze co kiedykolwiek będzie mogła mieć. Kilka godzin w pożyczonej sukience. To nie w porządku. Aspen potrząsnął głową. - Udało mi się poznać twoje pokojówki całkiem dobrze w ciągu kilku ostatnich miesięcy i jest naprawdę wyjątkową osoba. Nagle przypomniała mi się złożona przeze mnie obietnica. - Skoro o moich pokojówkach mowa, muszę z tobą o czymś porozmawiać - powiedziałam obniżając głos. Aspen zesztywniał. - Och? - Wiem, że to niewygodne, ale muszę to powiedzieć. Przełknął ślinę. - Okay. Nieśmiało spojrzałam mu w oczy. - Czy myślałeś kiedyś o Anne? Jego wyraz twarzy był dziwny, jakby jednocześnie mu ulżyło i był rozbawiony. - Anne? - wyszeptał z niedowierzaniem. - Dlaczego o niej? - Sądzę, że cię lubi. I jest naprawdę urocza dziewczyną powiedziałam, starając się ukryć jak głębokie były jej uczucia i postawić
ją w korzystnym świetle. Potrząsnął głową. - Wiem, że chcesz bym myślał o innych osobach, ale ona nie jest w ogóle typem dziewczyny, z którą chciałbym być. Jest taka... sztywna. Wzruszyłam ramionami. - Dopóki go nie poznałam, myślałam, że Maxon taki jest. Poza tym, myślę, że wiele w życiu doświadczyła. - No i? Lucy też wiele przeszła i spójrz na nią – powiedział, kiwając głową w stronę jej rozpromienionego wyrazu twarzy. Strzeliłam. - Czy opowiedziała ci jak skończyła w tym miejscu? Skinął. - Zawsze nienawidziłem kast, Mer, wiesz o tym. Ale nigdy nie słyszałem o manipulowaniu ludźmi w ten sposób, by zdobyć niewolników. Westchnęłam, spoglądając na May i Lucy, skradziona chwila radości pośrodku oceanu smutku. - Przygotuj się na słowa, które myślałaś, że ode mnie nigdy nie usłyszysz - ostrzegł Aspen, a ja spojrzałam na niego czekając. - Naprawdę bardzo się cieszę, że spotkałaś Maxona. Zakaszlałam, co podejrzanie przypominało śmiech. - Wiem, wiem - powiedział, przewracając oczami i uśmiechając się. - Ale sądzę, że nigdy nie zacząłby się interesować niższymi kastami, gdyby nie ty. Sądzę, że twoja obecność wiele zmieniła.
Wpatrywaliśmy się w siebie przez chwilę. Przypomniałam sobie naszą rozmowę w domku na drzewie, gdy zachęcał mnie bym złożyła podanie do Selekcji, mając nadzieję, że będę miała szansę na coś lepszego. Jeszcze nie wiem czy dostałam coś lepszego dla siebie - wciąż było ciężko stwierdzić - ale możliwość podarowania czegoś lepszego każdemu innemu w Illei... ta możliwość znaczyła dla mnie więcej niż mogłam wyrazić. - Jestem z ciebie dumny, Americo - powiedział Aspen, przenosząc swoje spojrzenie ze mnie do dziewcząt przy lustrze. - Naprawdę dumny. Wyszedł na korytarz, wracając na swój patrol. - Twój ojciec też by był.
Rozdział 25 Zara Larsson- Uncover Następny dzień był kolejną dobą w areszcie domowym. Od czasu do czasu słyszałam skrzypienie podłogi i odwracałam głowę, myśląc, że jak zawsze tata wyjdzie z garażu z farbą we włosach. Ale wiedza, że tak się nie stanie, nie była aż tak przytłaczająca, kiedy usłyszałam głos May i wdychałam zapach talku dla dzieci Astry. Dom wydawał się pełny i na chwilę obecną mi to wystarczało - było to na swój sposób pocieszające. Postanowiłam, że Lucy nie powinna nosić swojego mundurka podczas pobytu tutaj i, po drobnych protestach, wcisnęłam ją w moje stare ubrania, które były za małe na mnie, ale za duże na May. Jako że mama była zajęta odrywaniem myśli od tego co się działo poprzez gotowanie i usługiwanie innym, ja zdecydowałam się ochłonąć, siedząc spokojnie w domu. Głównym zadaniem Lucy była zabawa z May i Geradem, zajęcie, którego podjęła się z radością. Zgromadziliśmy się wszyscy w salonie, każdy zajmując się czymś na swój własny sposób. Ja trzymałam w ręce książkę, a Kota okupował telewizor, przypominając mi Celeste. Uśmiechnęłam się, idąc o zakład, że w tej chwili robiła dokładnie to samo. Lucy, May i Gerad grali na podłodze w karty, każde z nich śmiało się, gdy wygrało rundę. Kenna opierała się o Jamesa na kanapie, a mała Astra opróżniała butelkę w jego ramionach. Na jego twarzy łatwo można było dostrzec zmęczenie, ale też niewątpliwą dumę z pięknej żony i córki. Było prawie tak, jak gdyby nic się nie zmieniło. A później kątem oka dostrzegłabym Aspena
w swoim mundurze, trzymającego wartę i
przypomniałam sobie, że w rzeczywistości już nic nigdy nie będzie takie samo.
Zanim zobaczyłam mamę idącą korytarzem, usłyszałam jej pociąganie nosem. Odwróciłam głowę i patrzyłam jak kieruje się w naszą stronę, trzymając garść kopert. - Jak się czujesz, mamo? - zapytałam - W porządku. Po prostu nie mogę uwierzyć, że go nie ma. Przełknęła, siłą powstrzymując się od ponownego płaczu. Było to dziwne. Tyle razy wątpiłam w jej oddanie tacie. Nigdy nie dostrzegłam między nimi śladu uczuć, jakie widziałam u innych par. Nawet Aspen, kiedy wszystko było o krok od stania się rzeczywistością, choć wciąż trzymane było w tajemnicy, pokazywał mi, że kocha mnie bardziej niż mama tatę. Ale byłam w stanie powiedzieć, że to coś więcej niż docierająca do niej obawa przed samotnym wychowaniem May i Gerada lub stres związany z pieniędzmi. Jej mąż odszedł i nic tego nigdy nie naprawi. - Kota, mógłbyś wyłączyć na chwilę telewizor? I Lucy, złotko, mogłabyś zabrać May i Gerada do pokoju Americii? Mam coś do omówienia z innymi - powiedziała cicho. - Oczywiście, proszę pani - odpowiedziała Lucy i zwróciła się do May i Gerada – Chodźmy. May nie wyglądała na zadowoloną z bycia wykluczoną z tego co się działo, ale zdecydowała się nie wszczynać kłótni. Nie byłam pewna czy to z powodu pochmurnej postawy mamy czy też uwielbienia dla Lucy, ale tak czy inaczej byłam szczęśliwa. Kiedy już zniknęli, mama zwróciła się do reszty z nas. - Wiecie, że przypadłość waszego ojca była dziedziczna. Myślę, że wiedział, że zostało mu mało czasu, ponieważ około trzy lata temu zaczął pisać do was te listy, do was wszystkich - spojrzała w dół na koperty w swoich rękach. - Kazał mi obiecać, że jeśli kiedykolwiek coś mu się stanie, dam je
wam. Mam też po jednej dla May i Gerada, ale nie jestem pewna czy mają wystarczająco dużo lat. Nie czytałam ich, czy coś z tych rzeczy. Były przeznaczone dla was, więc… Pomyślałam, że byłby to dobry czas, aby je przeczytać. Ten jest Kenny - powiedziała, wręczając jej list. - Kota. Usiadł bardziej wyprostowany i wziął swój. Mama podeszła do mnie. - I America. Wzięłam swój list, nie wiedząc czy chciałam go otworzyć czy nie. To były ostatnie słowa od mojego ojca, pożegnanie, które myślałam, że utraciłam. Przebiegłam palcami po moim imieniu na kopercie, myśląc o ojcu przemykającym przez nie długopisem. Kropkę nad i w moim imieniu ozdobił jakimś zawijasem. Uśmiechnęłam się, próbując jednocześnie odgadnąć co sprawiło, że zdecydował się to zrobić i się tym nie przejmować. Może wiedział, że będę potrzebowała uśmiechu. Ale potem przyjrzałam się temu bliżej. Ten mały znak został dodany później. Tusz na moim imieniu w większości wyblakł, ale ten zawijas był ciemniejszy, świeższy niż reszta. Obróciłam kopertę. Pieczęć została złamana i sklejona z powrotem. Spojrzałam na Kennę i Kotę, którzy zagłębiali się w słowa. Wydawali się tym pochłonięci, więc do tego momentu nie wiedzieli o ich istnieniu. Oznaczało to, że albo mama kłamała i przeczytała mój list albo że tata ponownie go otworzył. To sprawiło, że musiałam się dowiedzieć co dla mnie zostawił. Ostrożnie pociągnęłam za sklejoną pieczęć i otworzyłam kopertę. Znajdował się tam list na wyblakłej kartce oraz krótka, szybka notka na jasnym białym papierze. Chciałam przeczytać krótką notkę, ale bałam się, że nie zrozumiem jej bez wcześniejszego przeczytania tej długiej. Wyciągnęłam list i chłonęłam słowa taty w promieniach słońca przy oknie. Americo,
Moje drogie dziecko. Ciężko mi nawet zacząć ten list, ponieważ czuję, że mam ci tak wiele do powiedzenia. Mimo że kocham wszystkie moje dzieci jednakowo, ty zajmujesz wyjątkowe miejsce w moim sercu. Zarówno Kenna jak i May polegają na twojej matce, Kota jest taki niezależny, że Gerad się na nim wzoruje, ale ty zawsze zwracałaś się do mnie. Kiedy zadrapałaś sobie kolano czy gdy zaczepiały cię starsze dzieci, to w moich ramionach zawsze chciałaś się znaleźć. Wiedza, że przynajmniej dla jednego z moich dzieci byłem opoką, jest dla mnie wszystkim. Ale nawet gdybyś nie kochała mnie w ten sposób, w jaki to robisz, bez żadnych wątpliwości i ograniczeń, i tak byłbym z ciebie niesamowicie dumny. Zarabiasz na siebie jako muzyk, a dźwięki twojej gry na skrzypcach lub śpiewu w domu są najbardziej uroczymi, kojącymi dźwiękami na świecie. Żałuję, że nie mogę ci dać lepszej sceny, Americo. Zasługujesz na więcej niż stanie w cieniu na tłocznych przyjęciach. Wciąż mam nadzieję, że będziesz jedną z szczęśliwców, jedną z tych, którzy się stąd wydostaną. Myślę, że Kota też ma taką szansę. Jest utalentowany w tym co robi. Ale czuję, że Kota walczyłby o to, a nie jestem taki pewny czy ty masz w sobie ten instynkt. Nigdy nie byłaś typem dziewczyny idącej po trupach do celu, tak jak zdarza się to robić innym z niższych kast. I jest to też jednym z powodów, dla których cię kocham. Jesteś dobra, Americo. Byłabyś zaskoczona jakie to rzadkie na tym świecie. Nie mówię, że jesteś doskonała; musząc radzić sobie z niektórymi z twoich napadów złości, wiem, że jest to dalekie od prawdy! Ale jesteś łaskawa i dążysz do sprawiedliwości. Jesteś dobra i podejrzewam, że widzisz w tym świecie rzeczy, których nikt inny nie widzi, nawet ja. A chciałbym móc ci powiedzieć jak wiele ja widzę. Kiedy pisałem te listy do twoich braci i sióstr, czułem potrzebę przekazania mądrości. Widzę w nich, nawet w małym Geradzie, cechy charakteru, które mogłyby uczynić każdy rok trudniejszym, jeśli nie wysilą się, żeby zwalczać przeciwności losu. W twoim przypadku nie
czuję tej potrzeby. Wyczuwam, że nie pozwolisz, żeby świat zmusił cię do prowadzenia takiego życia, jakiego nie chcesz. Może się mylę, więc pozwól, że powiem przynajmniej to: walcz, Americo. Możesz nie chcieć walczyć za rzeczy, za które walczyłaby większość, jak pieniądze czy rozgłos, ale walcz mimo wszystko. Czegokolwiek chcesz Americo, idź po to z całą swoją siłą. Jeśli możesz to zrobić, jeśli nie pozwolisz, aby strach sprawił, że zadowolisz się gorszą opcją, to jako rodzic nie mogę prosić cię o nic więcej. Żyj swoim życiem. Bądź tak szczęśliwa jak tylko możesz być, nie przejmuj się błahostkami i walcz. Kocham cię, kiciu. Tak bardzo, że nie mogę znaleźć słów, które to wyrażą. Może mógłbym to namalować, ale nie zmieściłbym płótna do koperty. Nawet wtedy nigdy nie oddałoby to prawdy. Kocham cię bardziej niż to mogą pokazać obrazy, melodie czy słowa. I mam nadzieję, że będziesz to zawsze czuła, nawet gdy nie będzie mnie tam, aby ci to mówić. Kocham cię, tato Nie byłam pewna, w którym momencie zaczęłam płakać, ale ciężko mi było odczytać ostatnie litery. Tak bardzo chciałabym mieć okazję, żeby powiedzieć mu, że kochałam go tak samo. I przez chwilę mogłam to poczuć, ciepło całkowitej akceptacji. Spojrzałam w górę i zobaczyłam, że Kenna też płakała, wciąż próbując przebrnąć przez list. Kota wyglądał na zdezorientowanego, kiedy tak przerzucał kartki, wydając się czytać je ponownie. Odwracając się, wyciągnęłam małą notkę, mając nadzieję, że nie była tak wzruszająca jak list. Nie byłam pewna czy mogłam znieść dzisiaj jeszcze więcej. Americo, Przepraszam. Kiedy cię odwiedziliśmy, poszedłem do twojego pokoju i znalazłem dziennik Illei. Nie mówiłaś, że tam był; po prostu się domyśliłem. Jeśli wynikną z tego jakiekolwiek kłopoty, przyjmę na
siebie winę. A jestem pewny, że będą tego konsekwencje z powodu tego kim jestem i komu powiedziałem. Nienawidzę zdradzać cię w ten sposób, ale zaufaj mi, że zrobiłem to mając nadzieję, że przyszłość twoja i wszystkich innych mogłaby być lepsza. Na Gwiazdę Polarną spójrz To twój wieczny anioł stróż Prawda, honor, wszystko co prawe Niech zawsze ci będą łaskawe Kocham cię, Shalom Stałam tam przez dobrych kilka minut, próbując to rozwikłać. Konsekwencje? Kim był i komu powiedział? I o co chodziło z tym wierszem? Powoli,wróciły do mnie słowa Augusta, że to nie z mojego pokazu w Raporie dowiedzieli się o istnieniu dzienników i że wiedzieli o wiele więcej o tym, co było w środku niż ujawniłam… Kim jestem… komu powiedziałem… na Gwiazdę Polarną spójrz… Wpatrywałam się w podpis taty i przypomniałam sobie sposób, w jaki podpisywał listy, które wysyłał mi do pałacu. Zawsze uważałam, że sposób
w
jaki
pisał
swoje
„o”
był
dziwny.
To
było
osiem
wypunktowanych gwiazd: Gwiazd Polarnych. Zawijas nad „i” w moim imieniu. Czy chciał, żeby to coś dla mnie znaczyło? Czy to już coś oznaczyło, ponieważ rozmawialiśmy z Augustem i Georgią? August i Georgia! Jego kompas: osiem punkcików. Wzorem na jej kurtce nie były wcale kwiatki. Oba różne, ale zdecydowanie gwiazdy. Chłopak, który przypadł Kriss na Skazaniu. To nie był krzyż na jego szyi. To w taki sposób się rozpoznawali. Mój ojciec był Północnym rebeliantem.
Poczułam, że widziałam gwiazdy w innych miejscach. Może chodząc po sklepie lub nawet w pałacu. Czy to przez lata śmiało mi się w twarz? Urażona, spojrzałam w górę; Aspen czekał tam, w jego oczach czaiło się pytanie, którego nie mógł zadać na głos. Mój tata był rebeliantem. W połowie zniszczona książka do historii w jego pokoju, przyjaciele na jego pogrzebie, o których istnieniu nie wiedziałam…
córka
nazwana
America.
Gdybym
była
uważna,
zauważyłabym to lata temu. - To wszystko? - zapytał Kota, w jego głosie pobrzmiewała uraza. Co ja niby mam z tym zrobić? Odwróciłam się od Aspena, skupiając się na Kotcie. - Co się stało? - zapytała mama, wracając do pokoju z herbatą. - List taty. Zostawił mi ten dom. Co ja niby mam zrobić z tą norą? Wstał, trzymając kartki w ręce. - Kota, tato napisał to zanim się wyprowadziłeś - wyjaśniła Kenna, dalej rozemocjonowana. - Starał się o ciebie zadbać. - Cóż, w takim razie zawiódł, czyż nie? Czy kiedykolwiek nie byliśmy głodni? Ten dom z pewnością niczego by nie zmienił. Sam o siebie zadbałem. Kota rzucił kartkami przez pokój, a następnie opadł chaotycznie na podłogę. Przeczesując palcami włosy, wydał z siebie westchnienie. - Czy mamy tu jakikolwiek alkohol? Aspen, przyrządź mi drinka zażądał, nie patrząc nawet w kierunku Aspena. Odwróciłam się i zobaczyłam jak na twarzy Aspena miesza się tysiące emocji: irytacja, współczucie, duma, akceptacja. Ruszył w kierunku kuchni. - Stój! - rozkazałam. Aspen zatrzymał się. Kota spojrzał sfrustrowany. - Tym się zajmuje, Americo. - Wcale nie – odparowałam. - Może zapomniałeś, ale Aspen jest
teraz Dwójką. Lepiej by ci zrobiło, gdybyś to jemu przyniósł coś do picia. Nie tylko ze względu na jego status, ale z powodu wszystkiego co dla nas zrobił. Chytry uśmieszek przemknął przez twarz Koty. - Czy Maxon wie? Czy wie, że to dalej trwa? - zapytał, leniwie machając palcem pomiędzy naszą dwójką. Moje serce przestało bić. - Jak myślisz, co by zrobił? Biczowanie już było, a wielu ludzi mówi, że ta dziewczyna nie wycierpiała wystarczająco, jak na to czego się dopuściła. Kota z satysfakcją umieścił ręce na biodrach, przygniatając nas spojrzeniem. Nie byłam w stanie mówić. Aspen również i zastanawiałam się czy nasze milczenie nam pomaga czy nas pogrąża. W końcu mama przerwała ciszę. - Czy to prawda? Musiałam pomyśleć. Musiałam znaleźć dobry sposób, żeby to wytłumaczyć. Albo sposób by to obalić, ponieważ właściwie nie było to prawdą… już nie. - Aspen, idź sprawdzić co z Lucy - powiedziałam. Zaczął się oddalać, dopóki Kota nie zaprotestował. - Nie, on zostaje! Traciłam kontrolę. - Powiedziałam, że idzie! A teraz siadajcie! Ton w moim głosie, inny niż cokolwiek, co wcześniej słyszałam, zaskoczył wszystkich. Mama opadła natychmiast zszokowana. Aspen udał się w dół korytarza, a Kota powoli, niechętnie usiadł tak jak inni. Próbowałam się skupić. - Tak, przed Selekcją spotykałam się z Aspenem. Planowaliśmy powiedzieć o tym wszystkim, gdy już zaoszczędzimy pieniądze, aby się
pobrać. Zanim odeszłam, zerwaliśmy, a potem poznałam Maxona. Zależy mi na Maxonie, i mimo że Aspen często ze mną przebywa, nic między nami nie zachodzi. Już nie, poprawiłam się w głowie. Później zwróciłam się do Koty. - Jeśli choć przez chwilę myślisz, że możesz obrócić moją przeszłość w coś innego i próbować mnie tym szantażować, pomyśl ponownie. Poprosiłeś mnie raz, bym powiedziała o tobie Maxonowi i tak zrobiłam. Wie
dokładnie
jakim
pozbawionym
moralnego
kręgosłupa,
niewdzięcznym bałwanem jesteś. Kota zacisnął usta, gotowy wykipieć ze złości. Odezwałam się szybko. - I powinieneś wiedzieć, że mnie uwielbia - powiedziałam wyniośle. Jeśli myślisz, że zaufa twojemu słowu przeciwko mojemu, możesz być zaskoczony jak szybko zostanie wykonana moja sugestia, aby przyłożyć bicz do twoich rąk, jeśli tak postanowię. Chcesz mnie przetestować? Zacisnął pięści, zastanawiając się. Jeśli miałam rację i jego ręce zostałyby uszkodzone, byłby to koniec jego kariery. - W porządku – powiedziałam. - A jeśli usłyszę kolejne niemiłe słowo o tacie, mogę to zrobić mimo wszystko. Miałeś szczęście mając ojca, który tak bardzo cię kochał. Zostawił ci dom, a mógł go zabrać po tym jak odszedłeś, ale tego nie zrobił. Wciąż miał dla ciebie nadzieję, co jest czymś więcej niż ja mogę powiedzieć. Wybiegłam, kierując się w kierunku mojego pokoju i trzaskając drzwiami. Zapomniałam, że będą tam na mnie czekać Gerad, May, Lucy i Aspen. - Spotykałaś się z Aspenem? - zapytała May. Westchnęłam. - Byłaś odrobinę za głośno - powiedział Aspen. Spojrzałam na Lucy. W oczach miała łzy. Nie chciałam, by musiała dochować kolejnej tajemnicy, a najwyraźniej sama myśl o tym ją bolała.
Była taka uczciwa i lojalna, jak mogłam prosić ją o wybór pomiędzy mną a rodziną, której przysięgała służyć? - Powiem Maxonowi, kiedy wrócimy - powiedziałam Aspenowi. Myślałam, że cię chroniłam, myślałam, że chroniłam siebie, ale jedyne co robiłam to kłamałam. A jeśli Kota wie, to może inni ludzie też. Chcę, by dowiedział się ode mnie.
Rozdział 26 Sam Smith- Stay with me Spędziłam resztę dnia, chowając się w moim pokoju. Nie chciałam oglądać oskarżycielskiej twarzy Koty lub radzić sobie z pytaniami mamy. Najgorsza była Lucy. Wyglądała na taką smutną, gdy dowiedziała się, że trzymałam to przed nią w sekrecie. Nie chciałam nawet, żeby mi usługiwała i wyglądało na to, czuła się lepiej pomagając mamie lub bawiąc się z May. I tak miałam zbyt wiele powodów do przemyśleń, by spędzać z nią czas. W kółko ćwiczyłam moją rozmowę z Maxonem. Próbowałam znaleźć najlepszy sposób na przekazanie tej wiadomości. Czy powinnam pominąć wszystko co Aspen i ja robiliśmy w pałacu? Gdybym tak zrobiła, a on sam by o to spytał, czy to nie byłoby gorsze niż przyznanie się w pierwszej kolejności? A potem rozkojarzyłam się, myśląc o tacie, zwyczajnie zastanawiając się nad tym co mówił i robił przez lata. Czy wszyscy ci ludzie na jego pogrzebie, których nie znałam, naprawdę byli rebeliantami? Czy było to możliwe, aby było ich tak wielu? Czy powinnam o tym powiedzieć Maxonowi? Czy chciałby mnie, gdyby wiedział, że moja rodzina ma powiązania z rebeliantami? Wyglądało na to, że niektóre z Elity były tam z powodu swoich koneksji. Co jeśli moje powiązania mnie wykluczały? Wydawało się to mało prawdopodobne, jako że byliśmy teraz blisko z Augustem, ale jednak. Zastanawiałam się, co Maxon robił w tym momencie. Może
pracował. Albo szukał sposobu, by tego uniknąć. Nie było mnie tam by z nim spacerować lub przesiadywać. Zastanawiałam się, czy Kriss zajęła moje miejsce.
Zakryłam oczy, starając się pomyśleć. Jakim cudem miałam przez to wszystko przejść? Usłyszałam pukanie do moich drzwi. Nie wiedziałam czy to co nadejdzie poprawi sytuację czy ją pogorszy, ale i tak zaprosiłam gościa do środka. Kenna weszła do pokoju i po raz pierwszy, odkąd przybyłam do domu, Astry nie było w pobliżu. - Wszystko w porządku? Pokręciłam głową i oczy zaszły mi łzami. Kenna podeszła i usiadła koło mnie na łóżku, obejmując mnie ramieniem. - Tęsknię za tatą. Jego list był taki… - Wiem – powiedziała. - Gdy tu był, ledwo się odzywał. Ale zostawił nas z tymi wszystkimi słowami. Część mnie jest zadowolona. Nie wiem czy bym to wszystko zapamiętała, gdyby nie zostało spisane - Tak. To dało mi odpowiedź na pytanie, którego bałam się zadać. Nikt inny nie wiedział, że tata był rebeliantem. - Więc… ty i Aspen? - To skończone, przysięgam. - Wierzę ci. Gdy jesteś w telewizji, powinnaś zobaczyć sposób, w jaki patrzysz na Maxona. Nawet ta inna dziewczyna, Celeste? Przewróciła oczami. Uśmiechnęłam się do siebie. - Próbuje wyglądać na zakochaną w nim, ale można zobaczyć, że nie jest to prawdziwe. A przynajmniej nie tak prawdziwe, jakby tego chciała. Prychnęłam. - Nie wiesz jak bardzo masz co do tego rację. - Zastanawiałam się, jak długo to trwało. Mam na myśli Aspena. - Dwa lata. Zaczęło się po tym jak wyszłaś za mąż i Kota się wyprowadził. Spotykaliśmy się w domku na drzewie około raz w tygodniu. Oszczędzaliśmy, żeby się pobrać.
- Byłaś wtedy zakochana? Czy nie powinnam była móc odpowiedzieć od razu? Czy nie powinnam była móc jej powiedzieć, że wiedziałam bez żadnej wątpliwości, że kochałam Aspena? Ale teraz nie wyglądało to w ten sposób. Może tak było, ale czas i dystans sprawiły, że wyglądało to inaczej. - Tak mi się wydaję. Ale nie czułam się tak… - Nie czułaś się tak jak teraz z Maxonem? - dokończyła zgadując. Pokręciłam głową. - Po prostu teraz wydaje się to takie dziwne. Przez długi czas Aspen był jedyną osobą, którą mogłam sobie wyobrazić u mojego boku. Byłam gotowa zostać Szóstką. A teraz? - A teraz jesteś o krok od zostania następną księżniczką? Jej śmiertelnie poważny głos sprawił, że cała sprawa wydała się śmieszna i zaśmiałyśmy się obie na myśl o drastycznej zmianie w moim życiu. - Dziękuję za to. - Od tego są siostry. Spojrzałam jej w oczy i wyczułam, że jakoś ją to zabolało. - Przepraszam, że nie powiedziałam ci wcześniej. - Mówisz mi teraz. - To nie dlatego, że ci nie ufałam. Myślę, że to właśnie czyniło to wyjątkowym. Trzymanie tego w sekrecie. Mówiąc to na głos, zdałam sobie sprawę, że było to prawdą. Tak, żywiłam wobec niego uczucia, ale były wokół nas rzeczy, które uczyniły bycie z Aspenem przyjemniejszym: tajemnica, czułości, na które ciężko się było doczekać, myśl, że ma się kogoś dla kogo warto pracować. - Rozumiem, Americo, naprawdę rozumiem. Mam tylko nadzieję, że nigdy nie czułaś, że musisz trzymać go w sekrecie. Ponieważ ja jestem tu dla ciebie.
Wypuściłam powietrze i wydawało się, że razem z tym oddechem odeszło wiele trosk. Przynajmniej na chwilę. Oparłam głowę na ramieniu Kenny i miło było móc ponownie myśleć. - Czy dalej coś dzieje się między tobą i Aspenem? Jakie są jego uczucia względem ciebie? Westchnęłam, prostując się. - Wciąż próbuje mi coś powiedzieć, coś związanego z tym jak to od zawsze mnie kochał. I wiem, że powinnam mu powiedzieć, że to nie ma znaczenia i że kocham Maxona, ale… - Ale? - Co jeśli Maxon wybierze kogoś innego? Nie mogę odejść z tego z niczym. Przynajmniej jeśli Aspen wciąż myśli, że jest szansa, może moglibyśmy zacząć od nowa, gdy to wszystko się skończy Wpatrywała się we mnie. - Używasz Aspena jako zabezpieczenia? Schowałam głowę w ręce. - Wiem, wiem. To okropne, prawda? - America, jesteś ponad to. I jeśli kiedykolwiek ci na nim zależało, musisz mu powiedzieć prawdę, tak samo jak musisz powiedzieć ją Maxonowi. Rozległo się pukanie do drzwi. - Proszę wejść. Zarumieniłam
się
odrobinę
kiedy
Aspen
stanął
w
progu,
przygnębiona Lucy za nim. - Musisz się ubrać i spakować - powiedział. - Czy coś się stało? - wstałam, od razu spięta. - Wiem tylko, że Maxon chcę cię natychmiast z powrotem w pałacu. Westchnęłam, zdezorientowana. Miałam mieć jeszcze jeden dzień. Kenna znowu objęła mnie ramieniem i lekko uścisnęła, zanim ponownie udała się do salonu. Aspen wyszedł, a Lucy tylko wzięła swój
mundurek i poszła się przebrać do łazienki, zamykając za sobą drzwi. Kiedy znowu zostałam sama, przemyślałam wszystko jeszcze raz. Kenna miała rację. Wiedziałam już jakie są moje uczucia do Maxona i nadszedł czas zrobić to, co tata kazał mi zrobić, co powinnam była robić cały czas: zamierzałam walczyć. A jako że wydawało się to najtrudniejszym zadaniem, najpierw porozmawiam z Maxonem. Kiedy już to zostanie załatwione, nieważne z jakim rezultatem, wymyślę co powiedzieć Aspenowi. Stawało się to tak powoli, że zajęło mi chwilę, aby zdać sobie sprawę jak bardzo się zmieniliśmy. Ale wiedziałam od tygodni i zachowałam te uczucia dla siebie. Musiałam postąpić właściwie i mu powiedzieć. Musiałam pozwolić Aspenowi odejść. Sięgnęłam do walizki, szukając zawiniątka na dnie. Jak już znalazłam kłębek materiału, odwinęłam go, wyciągając mój słoik. Pens nie był już taki samotny z bransoletką, ale to nie miało znaczenia. Wzięłam słoik i postawiłam go na parapecie, zostawiając go tam, gdzie powinien pozostać już dawno temu. Spędziłam większość lotu powtarzając to, co miałam powiedzieć Maxonowi. Bałam się tego, ale mogliśmy zrobić następny krok tylko wtedy, gdy będzie znać prawdę. Rozejrzałam się z mojego wygodnego siedzenia na tyłach samolotu. Aspen i Lucy siedzieli na przedzie, po przeciwnych stronach przejścia, pogrążeni w rozmowie. Lucy dalej wyglądała na zasmuconą i wyglądało na to, że daje Aspenowi jakieś wskazówki. On w milczeniu przyjmował jej słowa, przytakując na sugestie. Lucy zagłębiła się w siedzenie, a Aspen wstał. Schowałam się ponownie, mając nadzieję, że nie zauważył, że ich szpiegowałam. Starałam się wyglądać na wielce zainteresowaną moją książką, dopóki nie podszedł bliżej.
- Pilot mówi, że jeszcze kolejne pół godziny lub więcej poinformował mnie. - Dobrze. W porządku . Zawahał się. - Przepraszam za to całe zamieszanie z Kotą. - Nie masz za co przepraszać. On jest po prostu złośliwy. - Tak, jest. Lata temu dokuczał mi z powodu tego, że się w tobie zadurzyłem i zbyłem go, ale myślę, że mnie przejrzał. Od tego czasu musiał zwracać na nas uwagę. Powinien był być bardziej ostrożny. Powinienem… - Aspen? - Tak? - Wszystko się ułoży. Powiem Maxonowi prawdę i wezmę za to odpowiedzialność. Ty masz w domu osoby, które na tobie polegają. Jeśli coś ci się stanie… - Mer, próbowałaś mnie przed tym uchronić, ale byłem zbyt uparty, by cię posłuchać. To moja wina. - Wcale nie. Wziął głęboki oddech. - Posłuchaj… Muszę ci coś powiedzieć. Wiem, że będzie to trudne, ale musisz wiedzieć. Kiedy powiedziałem ci, że zawsze będę cię kochać, mówiłem prawdę. I ja… - Przestań - poprosiłam. Wiem, że musiałam powiedzieć mu prawdę, ale mogłam radzić sobie z tylko jednym wyznaniem na raz. - Nie mogę się tym teraz zajmować. Mój świat właśnie wywrócił się do góry nogami i zamierzam zrobić coś, co mnie przeraża. Potrzebuję, abyś dał mi trochę przestrzeni. Aspen nie wyglądał na uradowanego tą decyzją, ale pozwolił mi na to mimo wszystko.
- Wedle twego życzenia, moja pani. Odszedł ode mnie, a ja poczułam się jeszcze gorzej niż wcześniej.
Rozdział 27 Pocahontas soundtrack- If I Never Knew You Wracając
z
powrotem,
czułam się
niewiarygodnie
dobrze.
Pokojówka, którą widziałam pierwszy raz, wzięła ode mnie płaszcz, a Aspen stał obok strażnika i wyjaśniał mu po cichu, że zda raport z podróży rano. Zaczęłam iść po schodach, ale inna pokojówka mnie zatrzymała. - Panienko, nie wybierasz się na przyjęcie? - Słucham? - Miałam mieć jakieś fantastyczne powitanie, czy coś? - W Kobiecym Pokoju, moja pani. Jestem pewna, że na ciebie czekają. To było mniej niż wyjaśnienie, na które miałam nadzieję, ale zeszłam ze schodów i ruszyłam do Kobiecego Pokoju. Spacer po znajomych
korytarzach
był
bardziej
pocieszający
niż
sądziłam.
Oczywiście, wciąż tęskniłam za tatą, ale dobrze było nie widzieć rzeczy, które ciągle mi o nim przypominały. Tylko jedna rzecz mogłaby uczynić to powitanie lepszym, byłby to Maxon idący obok mnie. Bawiłam się myślą, że mogłabym po niego posłać, kiedy usłyszałam dzikie dźwięki dobiegające z Kobiecego Pokoju. Poczułam się przez nie zdezorientowana. Na podstawie ich natężenia mogłam przypuszczać, że jest tam połowa Ileii. Niepewnie otworzyłam drzwi. Sekundę później Tiny – co ona tu robiła? - zauważyła blask moich włosów i zawołała. - Jest tutaj! America wróciła! W całym pomieszczeniu rozległy się okrzyki, a ja poczułam się
zdezorientowana.
Emmica,
Ashley,
Bariel...
wszystkie
tu
były.
Przebiegłam wzrokiem dookoła, ale to nie miało sensu, Marlee nie została zaproszona.
Nagle prawie zostałam zgnieciona przez Celeste, która objęła mnie mocno. - Aaaach, ty suko, wiedziałam, że ci się uda! - Co? - zapytałam. Nie zdążyła wydusić z siebie ani słowa, bo ułamek sekundy później Kriss objęła mnie i prawie zaczęła krzyczeć do mojego ucha. Zapach z wydobywający się z jej ust wskazywał, że już trochę wypiła, a kieliszek w dłoni mówił, że wcale nie zamierzała przestać. - To jesteśmy my! - wrzasnęła. - Maxon ogłosi jutro swoje zaręczyny! To jedna z nas! - Jesteś tego pewna? - Elise i ja spakowałyśmy się zeszłej nocy, ale posłał po dziewczyny i mieliśmy świętować, więc zostałyśmy – potwierdziła Celeste. - Elise nie przyjęła tego zbyt dobrze; sama wiesz, jaka jest jej rodzina. Ona uważa, że poniosła klęskę. - A co z tobą? - zapytałam niepewnie. Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się. - Ech. Zaśmiałam się i chwilę później ktoś wcisnął mi drinka w dłoń. - Za Kriss i Americę, dziewczyny, które pozostały! - rozległ się okrzyk. Byłam oszołomiona tymi wiadomościami. Maxon zdecydował się to skończyć, odesłać wszystkich innych do domu. I zrobił to, kiedy byłam poza pałacem. To dlatego, że za mną tęsknił? Albo, czy to znaczy, że uświadomił sobie, że dobrze mu beze mnie? - Zdrowie! - rzuciła Celeste, stukając swoim kieliszkiem o mój. Wypiłam szampan i zaczęłam kaszleć. Mieszanka paru czynników: zmiany strefy czasowej, emocji i stresu ostatnich paru dni oraz szybko wypity alkohol, spowodowała, że prawie natychmiast poczułam zawroty głowy.
Przyglądałam się dziewczynom, które tańczyły na kanapach, świętując, mimo że same przegrały. Celeste stała w rogu z Anną; widocznie przepraszała ją za swoje czyny. Elise podkradła się cicho, przytuliła mnie i znów się wycofała. Przez emocje świat rozmazywał mi się przed oczami i zrozumiałam, że jestem szczęśliwa, nawet jeśli nie wszystko mnie zadowalało. Odwróciłam się i nagle pojawiła się przede mną Kriss, która mnie przytuliła. - No dobra – powiedziała. - Obiecajmy sobie, że jutro, bez względu na to, co się wydarzy, będziemy się cieszyć szczęściem tej drugiej. - Sądzę, że to dobry plan – zawołałam, przekrzykując hałas. Zaśmiałam się i spuściłam w wzrok. W ułamku sekundy uświadomiłam sobie coś. Lśniące srebro na jej szyi nagle zaczęło znaczyć coś więcej niż jeszcze kilka dni temu. Wciągnęłam oddech, a ona spojrzała na mnie, próbując zrozumieć, co było nie tak. Nawet jeśli to było niegrzeczne i gwałtowne, chwyciłam ją i wyciągnęłam z pokoju na korytarz. - Dokąd idziemy? - zapytała. - Americo, co się dzieje? Pociągnęłam ją za róg, do damskiej toalety, dwa razy upewniając się, czy na pewno jesteśmy same, zanim zaczęłam mówić. - Jesteś rebeliantką – oskarżyłam. - Co? - powiedziała, zabrzmiało to, jakby recytowała jakąś formułkę. - Oszalałaś. - Ale jej dłoń powędrowała do naszyjnika, zdradzając ją. - Wiem, co znaczy ta gwiazda, Kriss, więc nie kłam – odparłam spokojnie. Po chwili zastanowienia westchnęła. - Nie robię niczego nielegalnego. Nie podjudzam nikogo do buntu; po prostu wspieram sprawę. - Świeeeetnie – wyplułam to słowo. - Ale w jakiej części ty chcesz
Maxona, a w jakiej twoja grupa chce mieć kogoś zaufanego na tronie? Milczała przez chwilę, starannie dobierając słowa. W końcu zacisnęła szczękę, podeszła do drzwi i je zamknęła. - Jeśli już musisz wiedzieć, to tak, zostałam... zaprezentowana królowi, jako jedna z opcji. Jestem pewna, że przypuszczałaś, że całe to losowanie było żartem. Skinęłam głową. - Król był – i wciąż jest – nieświadomy tego, jak wielu Północnych promowano podczas wyborów uczestniczek. Tylko mnie udało się tutaj dostać ze wszystkich naszych kandydatek, i, na początku, byłam zupełnie oddana sprawie. Nie rozumiałam Maxona, a on sprawiał wrażenie, że w ogóle go nie interesuję. Ale potem go poznałam i naprawdę bolało mnie, że on mnie nie chce. Kiedy Marlee odeszła, a ty straciłaś swoją pozycję w jego oczach, to zobaczyłam go w zupełnie innym świetle. - Pewnie myślisz, że moje pobudki były złe i może masz rację. Ale moje powody, aby teraz tu być są zupełnie inne. Kocham Maxona i wciąż o niego walczę. A razem możemy dokonać wielkich rzeczy. Więc jeśli zamierzasz mnie szantażować, lub mnie sprzedać, to zapomnij. Nie poddam się. Rozumiesz? Kriss nigdy nie mówiła tak zaciekle, nie wiedziałam, czy to dlatego, że całkowicie wierzyła w swoje własne słowa, czy miało to związek z dużą ilością wypitego alkoholu. Wyglądała na tak zdeterminowaną, że nie wiedziałam, co powiedzieć. Chciałam powiedzieć jej, że Maxon i ja też możemy dokonać wielkich rzeczy, i może już udało się nam zrobić więcej niż przypuszczała. Ale to nie była odpowiednia chwila, żeby się tym chwalić. I poza tym miałyśmy ze sobą wiele wspólnego. Przybyłam tutaj dla swojej rodziny, a ona dla tych, których uważała za rodzinę. To sprawiło, że przeszłyśmy przez próg pałacu i trafiłyśmy do serca Maxona. Czy nasza walka przyniosłoby teraz coś dobrego?
Wzięła moje milczenie za zgodę i lekko się odprężyła. - Świetnie. A teraz, jeśli mi wybaczysz, udam się na przyjęcie. Posławszy
mi
chłodne
spojrzenie,
opuściła
pomieszczenie,
zostawiając mnie w zupełnym rozdarciu. Czy powinnam milczeć? A może powinnam dać komuś znać? Czy to w ogóle było coś złego? Westchnęłam i wyszłam z toalety. Już nie byłam w nastroju do świętowania, więc ruszyłam w kierunku mojego pokoju. Mimo że chciałam zobaczyć się z Anne i Mary, to ucieszyłam się, że w środku nie było nikogo. Padłam na łóżko i zaczęłam rozmyślać. A więc Kriss była rebeliantką. Nie niebezpieczną, biorąc pod uwagę jej charakter, ale wciąż zastanawiałam się, o co dokładnie w tym chodzi. Musiała być osobą, o której wspominali August i Georgia. Co sprawiło, że sądziłam, iż to Elise? Czy to Kriss pomogła im dostać się do pałacu? Wskazywała im kierunek i rzeczy, których szukali? Miałam swoje sekrety, ale nigdy nie zatrzymałam się, żeby pomyśleć, czy inne dziewczyny też mogą coś ukrywać. Powinnam była to zrobić. Czy mogłam wyjawić jej tajemnicę? Jeśli pomiędzy Maxonem i Kriss było coś prawdziwego, to wszelkie próby obciążenia jej mogłyby zostać uznane za rozpaczliwe wysiłki, żeby wygrać. A jeśli tak by się stało, to nie wiedziałabym, jak odzyskać Maxona. A chciałam, żeby wiedział, że go kocham. Rozległo się pukanie do drzwi i zaczęłam rozważać udawanie, że mnie nie ma. Jeśli to była Kriss, chcąca mi wyjaśnić coś więcej albo jedna z dziewczyn, która zamierzała zaciągnąć mnie na dół, to nie miałam na to żadnej ochoty. Ostatecznie jednak dźwignęłam się z łóżka i podeszłam do drzwi. Za nimi stał Maxon, trzymający wypchaną kopertę i niewielką, opakowaną jak prezent paczkę. W ciągu sekundy uświadomiłam sobie, że znów jesteśmy razem i
wydawało się, że pomiędzy nami przepływa magiczny rodzaj prądu, który uświadomił mi, jak bardzo mi go brakowało. - Cześć – powiedział. Wyglądał na lekko oszołomionego, jakby nie był w stanie powiedzieć niczego więcej. - Cześć. Wpatrywaliśmy się w siebie. - Chcesz wejść? - zaproponowałam. - Och. Um, tak, chcę. - Coś było nie tak. Był inny, może zdenerwowany. Odsunęłam się, robiąc mu przejście. Rozejrzał się dookoła, jakby coś się zmieniło od czasu, kiedy ostatni raz tutaj był. Przeniósł wzrok na mnie. - Jak się czujesz? Prawdopodobnie chodziło mu o mojego tatę i przypomniałam sobie, że koniec Selekcji nie był jedyną zmianą w moim obecnym życiu. - Dobrze. Wciąż nie do końca uświadomiłam sobie, że odszedł, szczególnie, że teraz jestem tutaj. Wydaje mi się, że wciąż mogę napisać do niego list, a on go dostanie. Posłał mi pełen współczucia uśmiech. - A co z twoją rodziną. Westchnęłam. - Mama próbuje się pozbierać, a Kenna jest jak skała. Najbardziej martwię się o May i Gerada. Kota nie mógłby się gorzej zachowywać w obliczu tej sytuacji. Jakby go wcale nie kochał, a ja tego nie rozumiem – zwierzyłam się. - Poznałeś mojego tatę, był taki cudowny. - Tak, był – zgodził się Maxon. - Cieszę się, że przynajmniej mogłem go poznać. Widzę w tobie fragmenty niego. - Naprawdę? - Absolutnie! - Przełożył paczkę do drugiej dłoni, a wolną objął mnie. Zaprowadził mnie do łóżka i usiadł obok mnie. - Po pierwsze,
poczucie humoru. I nieustępliwość. Kiedy rozmawiał ze mną podczas swojej wizyty, to wziął mnie w obroty. To była walka nerwów, ale jednocześnie chwilami było całkiem zabawnie. Ty też nigdy nie pozwalasz mi na chwilę wytchnienia. I czasami widzę, jak tryskasz optymizmem. On również robił takie wrażenie. - Oczywiście, masz jego oczy i, jak przypuszczam, nos. Chłonęłam te słowa, chwytając się każdej rzeczy, w której byłam do niego podobna. A sądziłam, że Maxon w ogóle go nie znał. - Chcę tylko powiedzieć, że rozumiem twój smutek, ale możesz być pewna, że to co w nim najlepsze wciąż żyje – zakończył. Otoczyłam go ramionami, a on objął mnie wolną dłonią. - Dziękuję ci. - Naprawdę tak myślę. - Wiem, że tak. Dzięki. - Odsunęłam się od niego i zdecydowałam się zmienić temat, zanim ta rozmowa stanie się zbyt emocjonalna. - Co to ma być? - zapytałam, głową wskazując na jego zajętą dłoń. - Och. - Maxon pogrzebał przez chwilę w myślach. - Są dla ciebie, spóźniony prezent bożonarodzeniowy. Podniósł kopertę, grubą ze względu na przyklejone ozdoby z papieru7. - Nie mogę uwierzyć, że daję ci to teraz, ale nie zniósłbym czekania aż to zobaczysz, gdyby mnie tu nie było ale... to dla ciebie. - Dobrze – powiedziałam pytająco, kiedy położył kopertę na stoliku nocnym. - Wygląda trochę żenująco – dodał żartobliwe, podając mi prezent. - Przepraszam, że jest tak beznadziejnie opakowany. - Jest w porządku – skłamałam, starając się nie zaśmiać na widok krzywych złączeń i rozdartego papieru z tyłu. 7
Chodzi o coś takiego https://www.google.pl/search? q=folded+papers&client=opera&hs=YMX&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ei=etXXU8X6OqLm7Aal6YHABQ& ved=0CAgQ_AUoAQ
W środku znajdowała się ramka z fotografią przedstawiającą dom. Nie był to jakiś zwykły dom, był piękny. Miał ciepły żółty kolor, a przed nim rosła miękka trawa, tak że miała ochotę stanąć na niej na boso, mimo że patrzyłam tylko na zdjęcie. Na obu kondygnacjach znajdowały się wysokie i szerokie okna, a drzewa rzucały cień na fragment trawnika. Z jednego drzewa zwisała nawet huśtawka. Próbowałam nie patrzeć tylko na dom, ale na całe zdjęcie. Byłam pewna, że Maxon sam stworzył to dzieło sztuki, chociaż nie byłam w stanie zgadnąć, jak wydostał się z pałacu, aby odnaleźć jego główny temat. - Jest piękne – przyznała. - Sam je zrobiłeś? - Och, nie. - Zaśmiał się, potrącając głową. - To nie zdjęcie jest prezentem, to dom. Musiałam to przyswoić. - Co? - Pomyślałem, że chciałabyś mieć rodzinę blisko siebie. Jest niedaleko stąd i jest w nim dużo miejsca. Nawet twoja siostra i jej mała rodzina będą się tam dobrze czuli, tak sądzę. - Ale... co... jak... - Gapiłam się na niego, szukając wyjaśnienia. Cierpliwy jak zawsze wyjaśnił mi nad czym myślał, tak, że zrozumiałam. - Powiedziałaś mi, żebym odesłał wszystkie dziewczyny do domu. Zrobiłem to. Musiałem zostawić jedną osobę – takie są zasady – ale... powiedziałaś, żebym udowodnił, że cię kocham. - … to ja? - Oczywiście, że to ty . Zaniemówiłam. Zaśmiałam i zaczęłam całować i w przerwach chichotać. Maxon, zadowolony z mojej reakcji, oddawał mi każdy pocałunek i śmiał się razem ze mną. - Weźmiemy ślub? - zawołałam i pocałowałam go znowu.
- Tak, weźmiemy ślub. - Zaśmiał się i pozwolił mi zaatakować go z tego całego entuzjazmu. Nagle uświadomiłam sobie, że siedzę mu na kolanach. Nie pamiętałam, jak się tam znalazłam. Całowałam go i całowałam... i nagle śmiech zamarł. Po chwili mój uśmiech zmniejszył się. Pocałunki stały się głębsze. Kiedy odsunęłam się i spojrzałam mu w oczy, zobaczyłam, że jego spojrzenie jest intensywne, skupione. Maxon trzymał mnie blisko i czułam bicie jego serca. Kierując się moim pragnieniem, zdjęłam mu marynarkę, a on mi w tym pomógł, nie wypuszczając mnie z objęć. Pozwoliłam butom opaść na podłogę, słuchając dźwięku, jaki wydały. Poczułam, że nogi Maxona przesunęły się pode mną, kiedy także zdjął swoje. Nie przerywając pocałunku, podniósł mnie, przesunął się w głąb łóżka i położył mnie delikatnie gdzieś na środku. Jego usta przeniosły się na moją szyję, kiedy ja zajęłam się rozsupływaniem jego krawatu i rzuciłam go gdzieś obok butów. - Łamiesz wiele zasad, panno Singer. - Jesteś księciem, możesz mnie ułaskawić. Zaśmiał się mrocznie, jego usta były na mojej krtani, na moim uchu, na policzku. Zaczęłam rozpinać mu koszulę, niezdarnie szukając guzików. Pomógł mi z kilkoma ostatnimi, usiadł i odrzucił ją na bok. Kiedy ostatnim razem widziałam Maxona bez koszuli, ze względu na okoliczności nie mogłam tego naprawdę docenić. Ale teraz... Przesunęłam palcami wzdłuż jego brzucha, zachwycając się jego twardością. Kiedy moja dłoń znalazła się przy jego pasku, chwyciłam go i przesunęłam go bliżej mnie. Chętnie poszedł moim śladem, przyciągnął ręką moją nogę i położył ją wygodnie na moim udzie, pod fałdami sukienki. Szalałam, pragnąc, żeby znalazł się jeszcze bliżej i chcąc, żeby mi na to pozwolił. Bez zastanawiania się wbiłam paznokcie w jego plecy.
Natychmiast przestał mnie całować i odsunął się, aby na mnie spojrzeć. - Co jest? - wyszeptałam, przerażona, że przerwałam tę chwilę. - Czy... czy to cię odpycha? - zapytał nerwowo. - Co masz na myśli? - Moje plecy. Przesunęłam dłoń na jego policzek i spojrzałam mu prosto w oczy, nie chcąc pozostawić żadnych wątpliwości co do moich uczuć. - Maxonie, niektóre z blizn na twoich plecach powstały przeze mnie i kocham cię za nie. Na chwilę wstrzymał oddech. - Co powiedziałaś? Uśmiechnęłam się. - Kocham cię. - Jeszcze raz, proszę. Ja tylko... Ujęłam jego twarz w dłonie. - Maxonie Schreave, kocham cię. Kocham cię. - A ja kocham ciebie, Americo Singer. Całym sobą, kocham cię. Pocałował mnie jeszcze raz, a ja znów położyłam dłonie na jego plecach, tym razem nie przerwał. Jego ręce znalazły się za mną, a jego palce zaczęły bawić się z guzikami z tyłu sukienki. - Ile jeszcze jest tych cholernych guzików? - poskarżył się. - Wiem! To... Maxon wyprostował się, położył dłonie na sukience na wysokości biustu. Jednym mocnym szarpnięciem rozdarł ją na przedzie, ujawniając to, co było pod spodem. Zapadła pełna napięcia cisza. Powoli jego wzrok przeniósł się na moje oczy. Nie przerywając tego kontaktu, wyprostowałam się i zsunęłam rękawy. Musiałam włożyć trochę pracy, aby pozbyć się tego wszystkiego; ale na koniec oboje klęczeliśmy na łóżku, moja prawie naga
pierś dotykała jego i całowaliśmy się powoli. Chciałabym zostać z nim całą noc i zbadać to nowo odkryte uczucie. Miałam wrażenie, że jesteśmy sami na całym świecie... zanim nie usłyszeliśmy trzasku na korytarzu. Maxon spojrzał na drzwi, jakby spodziewał się, że zaraz ktoś wpadnie do środka. Był spięty, bardziej przerażony niż kiedykolwiek wcześniej. - To nie on – wyszeptałam. - To prawdopodobnie jedna z dziewczyn potknęła się w drodze do pokoju albo służąca coś czyści. Jest w porządku. W końcu wypuścił oddech, nawet nie zauważyłam, że go wstrzymywał i opadł na łóżko. Położył ramię na oczach, z frustracji lub z wyczerpania, a może z jednego i z drugiego. - Nie mogę, Americo. Nie tak. - Ale jest dobrze. Maxonie, jesteśmy tu bezpieczni. - Położyłam się obok niego i oparłam się o go jego drugie ramię. Potrząsnął głową. - Nie chcę pozwolić, aby te mury cię więziły. Nie zasługujesz na to. A ja nie mogę teraz. - Spojrzał na mnie. - Przykro mi. - To nic. - Ale nie potrafiłam ukryć rozczarowania. - Nie smuć się. Zabiorę cię w odpowiednią podróż poślubną. Gdzieś gdzie
jest ciepło i będziemy sami. Żadnych obowiązków, kamer i
strażników. - Objął mnie ramieniem. - Tak będzie o wiele lepiej, będę mógł cię naprawdę rozpieszczać. Czekanie nie brzmiało tak źle, gdy przedstawił to w ten sposób, ale jak zawsze musiałam się z nim podroczyć. - Nie będziesz mógł mnie rozpieszczać, Maxon, nie chcę niczego. Prawie stykaliśmy się nosami. - Och, wiem o tym. Nie mam zamiaru dawać ci rzeczy. Nie, jednak zamierzam ci je dawać, ale nie takie o jakich myślisz. Będę cię kochał bardziej, niż jakikolwiek mężczyzna kochał kobietę, bardziej, niż
marzyłaś, że będziesz kochana. Obiecuję ci to. Kolejne pocałunki były słodkie i pełne nadziei, zupełnie, jak nasze pierwsze. Mogłam poczuć, że obietnicę, którą złożył, spełnia już teraz. Byłam jednocześnie przerażona i podekscytowana możliwością bycia kochaną tak bardzo. - Maxon? - Tak? - Zostaniesz dziś ze mną? - zapytałam. Maxon uniósł brwi i zachichotał. - Obiecuję, że będę się zachowywać. Tylko... czy ty tu zaśniesz? Wpatrywał się w sufit, zastanawiając się. W końcu uległ. - Tak, ale będę musiał wyjść wcześniej. - Dobrze. - Dobrze. Maxon zdjął spodnie i skarpetki, a potem złożył ubrania, aby nie były zbyt pogniecione rano. Potem wspiął się ponownie na łóżko i położył się, jego brzuch znajdował się przy moich plecach. Jedno ramię podłożył pod moją szyję, a drugim delikatnie mnie objął. Kochałam moje łóżko w pałacu. Poduszki przypominały chmury, a materac był tak miękki, że nie chciało się wstawać. Pod kołdrą nigdy nie było zbyt zimno, ani zbyt gorąco, a gdy nosiłam koszulę nocną, to równie dobrze mogłabym mieć na sobie powietrze. Ale nigdy nie czułam się tak dobrze jak teraz, w ramionach Maxona. Delikatnie pocałował mnie w ucho. - Śpij dobrze, Americo. - Kocham cię – powiedziałam cicho. Przytulił mnie nieco mocniej. - A ja kocham ciebie. Leżałam, pławiąc się w szczęściu. Miałam wrażenie, że minęła tylko
chwila, kiedy oddech Maxona zwolnił i uspokoił się. Zasnął. Maxon nigdy nie sypiał. Musiałam sprawiać, że czuł się bezpieczniej niż sądziłam. A kiedy dopadały mnie zmartwienia dotyczącego jego ojca, to on sprawiał, że i ja czułam się bezpieczna. Westchnęłam, obiecując sobie, że porozmawiam z nim o Aspenie jutro. Musiałam to zrobić przed ceremonią i mieć poczucie, że wyjaśniłam wszystko w najlepszy możliwy sposób. Jednak teraz czułam się dobrze w naszej bezpiecznej bańce i odpoczywałam w ramionach mężczyzny, którego kochałam.
Rozdział 28 Goodbye to you – Michelle Branch Obudziłam się, czując jak ramię Maxona przesuwa się pode mną. W nocy położyłam głowę na jego piersi i już tak zostałam, a powolne bicie jego serca odbijało się echem w moich uszach. Bez słowa pocałował moje włosy i poruszył się, aby objąć mnie mocniej. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje. Byliśmy tu z Maxonem, budząc się razem w łóżku. Tego ranka da mi pierścionek... - Mógłbym się tak budzić codziennie – wymamrotał. Zachichotałam. - Czytasz mi w myślach. Westchnął z zadowoleniem. - Jak się czujesz, moja droga? - Mam ochotę cię walnąć za nazywanie mnie tak. - Szturchnęłam go w nagi brzuch. Uśmiechając się, przeczołgał się, aby usiąść nade mną. - Dobra, to może moje kochanie? Mój zwierzaczku? Moja miła? - Każdy z tych zwrotów będzie w sam raz, jeśli będzie zarezerwowany tylko dla mnie – powiedziałam, bezmyślnie wędrując dłońmi po jego piersi, po ramionach. - A jak ja mam cię nazywać? - Mój Królewski Mężu8. Obawiam się, że tego wymaga prawo. Przesuwał dłońmi po mojej skórze, aż w końcu dotarł do wrażliwego miejsca na szyi. 8
Your Royal Husbandness – po ang. brzmi lepiej, ale nie mam innych pomysłów
- Przestań! - zawołałam, odsuwając się. W odpowiedzi posłał mi triumfujący uśmiech. - Masz łaskotki! Mimo moich protestów zaczął przesuwać palcami po mojej skórze, sprawiając, że zaczęłam krzyczeć przez jego żartobliwy dotyk. Prawie tak szybko jak zaczęłam piszczeć, przestałam. Przez drzwi wbiegł strażnik z wyciągniętym pistoletem. Wrzasnęłam, szybko chwytając kołdrę, żeby się przykryć. Tak się przestraszyłam, że dopiero po chwili zorientowałam się, że te pełne determinacji oczy należą do Aspena. Miałam wrażenie, że twarz mi płonie, tak bardzo byłam upokorzona. Aspen wyglądał na dotkniętego. Nie był stanie sklecić zdania, a jego oczy wędrowały od Maxona w samej bieliźnie do mnie, przykrytej kołdrą. W końcu mój szok przerodził się w głośny śmiech. Mimo, że ja się przeraziłam, to Maxon przyjął to z łatwością. Tak naprawdę wyglądał na całkiem zadowolonego, że nas przyłapano. - Zapewniam cię, Leger, że ona jest zupełnie bezpieczna – brzmiał na zadowolonego z siebie. Aspen odchrząknął, niezdolny do spojrzenia nam w oczy. - Oczywiście, Wasza Wysokość. - Skłonił się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Z jękiem upadłam na poduszkę. Nie przewidziałam skutków tej sytuacji. Powinnam powiedzieć Aspenowi o moich uczuciach w samolocie, kiedy miałam taką szansę. Maxon podszedł, żeby mnie przytulić. - Nie bądź taka zakłopotana. Nie byliśmy nadzy, a coś takiego mogłoby się zdarzyć w przyszłości. - To takie upokarzające – jęknęłam. - Przyłapanie ze mną w łóżku? - Ból w jego głosie był oczywisty. Usiadłam i spojrzałam na niego.
- Nie, nie chodzi o ciebie. Po prostu, sama nie wiem, ta chwila powinna być osobista. - Schyliłam głowę i zaczęłam bawić się kawałkiem koca. Maxon pogłaskał mnie czule po policzku. - Przykro mi. - Spojrzałam na niego, nie dało się zignorować szczerości w jego głosie. - Wiem, że to dla ciebie trudne, ale od teraz ludzie już zawsze będą obserwować nasze życie. Przez pierwsze lata będzie najgorzej. Wszyscy królowie i królowe mieli tylko jedno dziecko. Czasem z wyboru, ale jestem pewien, że przez trudności, jakie miała moja matka, ludzie będą chcieli się upewnić, że stworzymy rodzinę. Przestał mówić, a jego wzrok przeniósł się ze mnie i spoczął na łóżku. - Hej – powiedziałam, ujmując jego twarz. - Jest nas pięcioro, pamiętasz? Mam dobre geny w tym przypadku. Będzie dobrze. Posłał mi słaby uśmiech. - Naprawdę mam taką nadzieję. Po części dlatego, że musimy mieć następcę tronu. Ale także... chcę dla ciebie wszystkiego, Americo. Chcę wakacji i urodzin, pracowitych tygodni i leniwych weekendów. Chcę odcisków z masła orzechowego na moim biurku. Chcę żartów, kłótni i tego wszystkiego. Chcę życia z tobą. Nagle kilka ostatnich minut uleciało mi z głowy. Rosnące w mojej piersi ciepło zepchnęło wszystko inne na drugi plan. - Również tego chcę – zapewniłam go. Uśmiechnął się. - Co myślisz o sformalizowaniu tego za kilka godzin? Wzruszyłam ramionami - Chyba nie miałam na dziś innych planów. Maxon położył mnie na łóżku i obsypał mnie pocałunkami. Mógłby całować mnie tak godzinami, ale to, że
Aspen widział nas razem,
przesądziło sprawę. Nie udałoby mi się powstrzymać pokojówek od
plotek, jeśli by nas przyłapały. Ubrał się, a ja wciągnęłam sukienkę. Może z boku to wyglądało śmiesznie, ale teraz jedyne o czym mogłam myśleć, gdy przyglądałam się jak Maxon przykrywa swoje blizny koszulą, to że tamta chwila była niesamowita. Coś, czego nigdy nie chciałam, uczyniło mnie szczęśliwą. Maxon pocałował mnie po raz ostatni, a potem otworzył drzwi i ruszył w swoimi kierunku. Było mi trudniej się z nim rozstać niż sądziłam. Powiedziałam sobie, że to tylko kilka godzin, a to, co miało się wydarzyć było warte czekania. Zanim zamknęłam drzwi usłyszałam szept Maxona. - Dama będzie wdzięczna za twoją dyskrecję, oficerze. Nie było odpowiedzi, ale potrafiłam wyobrazić sobie Aspena uroczyście kiwającego głową. Stanęłam przy drzwiach, zastanawiając si, co powiedzieć i rozmyślając czy o ogóle powinnam odbyć tę rozmowę. Mijały minuty, ale wiedziałam, że muszę zmierzyć się z Aspenem. Nie mogłam ruszyć dalej, po tym wszystkim, co się dziś stało, bez rozmowy z nim. Wzięłam głęboki oddech i niepewnie otworzyłam drzwi. Miał głowę odwróconą w kierunku korytarza i nasłuchiwał głosów. W końcu Aspen odwrócił, jego wzrok był oskarżycielski, a wyraz jego oczu mnie załamał. - Tak mi przykro – westchnęłam. Potrząsnął głową. - To nie tak, że nie spodziewałem się, że to może nastąpić. Po prostu byłem w szoku. - Powinnam była ci powiedzieć – odparłam, wychodząc na korytarz. - To bez znaczenia. Tylko nie mogę uwierzyć, że się z nim przespałaś. Położyłam dłonie na jego piersi. - Nie zrobiłam tego, Aspen, przysięgam. I wtedy, dokładnie w tamtym momencie, wszystko runęło. Maxon wyszedł zza rogu z Kriss u boku. Jego oczy spoczęły na mnie
i zobaczył mnie i Aspena w dwuznacznej sytuacji. Odsunęłam się, ale za wolno. Aspen odwrócił się do Maxona, chcąc mu to wyjaśnić, ale był zbyt oszołomiony, żeby przemówić. Kriss otworzyła szeroko usta, a potem szybko zakryła je dłonią. Na widok pełnych szoku oczu Maxona potrząsnęłam głową, próbując mu wyjaśnić bez słów całe to nieporozumienie. Dopiero sekundę później Maxon uspokoił się i przyjął chłodną postawę. - Spotkałem Kriss na korytarzu i właśnie zamierzałem wyjaśnić mój wybór przed wami obiema zanim pojawią się kamery, ale wygląda na to, że mamy inne sprawy do omówienia. Spojrzałam na Kriss i mogłam przynajmniej pocieszyć się, że w jej oczach nie malował się triumf. Wręcz przeciwnie, patrzyła na mnie ze smutkiem. - Kriss, czy mogłabyś wrócić do swojego pokoju? Po cichu? Dygnęła i zniknęła w korytarzu, chcąc być jak najdalej od tej sytuacji. Maxon wziął głęboki oddech i na nas spojrzał. - Wiedziałem o tym – odezwał się. - Ale powtarzałem sobie, że to szaleństwo, bo przecież powiedziałabyś mi, gdybym miał rację. Że byłabyś wobec mnie szczera. - Przewrócił oczami. - Nie mogę uwierzyć, że nie zaufałem swoim przeczuciom. Wiedziałem to od pierwszego spotkania. Ten sposób w jaki na niego patrzyłaś, to jak byłaś rozproszona. Ta cholerna bransoletka, którą nosiłaś, wiadomość na ścianie, te wszystkie chwile, kiedy już sądziłem, że udało mi się cię zdobyć, a potem nagle cię traciłem... to było przez ciebie – dodał, odwracając się do Aspena. - Wasza Wysokość, to moja wina – skłamał Aspen. - Podążyłem za nią. Ona nie zamierzała mieć jakiejkolwiek relacji z kimś innym poza tobą, ale i tak ruszyłem jej śladem. Bez żadnej odpowiedzi na wyjaśnienia Aspena, Maxon podszedł
prosto do niego i spojrzał mu w oczy. - Jak się nazywasz? Mam na myśli twoje imię. - Aspen. - Aspenie Leger – powiedział Maxon, cedząc słowa. - Zejdź mi z oczu zanim wyślę cię do Nowej Azji, abyś tam zginął. Aspen głośno złapał oddech. - Wasza Wysokość, ja... - Odejdź! Aspen spojrzał na mnie po raz ostatni, a potem odwrócił się i odszedł. Stałam w miejscu, nie mówiąc nic i nie ruszając się, ze strachu niezdolna, aby spojrzeć Maxonowi w oczy. Kiedy w końcu to zrobiłam podbródkiem wskazał na mój pokój, weszłam do środka, a on podążył za mną. Odwróciłam się, żeby zobaczyć, jak zamyka drzwi i przeczesuje dłonią włosy. Poruszył się, aby na mnie spojrzeć i zauważyłam, że jego wzrok zatrzymał się na łóżku. Roześmiał się bez cienia wesołości. - Od jak dawna? - zapytał, wciąż się kontrolując. - Pamiętasz kłótnię... - zaczęłam. Maxon wybuchł. - Kłócimy się od dnia, kiedy się poznaliśmy, Americo! Musisz to sprecyzować! Zadrżałam. - Po przyjęciu Kriss. Otworzył szerzej oczy. - Czyli praktycznie od chwili, kiedy się tu pojawił – powiedział sarkastycznie. - Maxon, tak mi przykro. Na początku chroniłam jego, a potem chroniłam także siebie. Po wychłostaniu Marlee bałam się powiedzieć ci prawdę. Nie mogłam cię stracić – błagałam. - Stracić mnie? Stracić mnie? - zapytał ze zdumieniem. - Wrócisz do
domu z niewielką fortuną, z nową kastą i z mężczyzną, który wciąż będzie cię utrzymywał! Jestem jedyną osobą, która dziś coś straciła, Americo! Po tych słowach zaparło mi dech w piersiach. - Wracam do domu? Spojrzał na mnie, jak na idiotkę. - Ile razy mam ci jeszcze pozwolić złamać mi serce, Americo? Sądzisz, że naprawdę mogę cię poślubić, uczynić swoją księżniczką, kiedy okłamywałaś mnie przez większość naszej relacji? Nie będę się torturował przez resztę życia. Jak mogłaś już zauważyć, za dużo tego doświadczyłem. Wybuchnęłam płaczem. - Maxon, błagam się. Tak mi przykro; to nie tak, jak na to wygląda. Przy... przysięgam. Kocham cię. Zbliżył się do mnie, jego oczy były bez wyrazu. - Ze wszystkich kłamstw jakie powiedziałaś, to jest najgorsze. - To nie... - Jego spojrzenie mnie uciszyło. - Niech twoje pokojówki się postarają. Powinnaś odejść w wielkim stylu. Minął mnie i wszedł do pokoju, gdzie jeszcze parę minut temu trzymał mnie w ramionach. Wróciłam do pokoju, trzymając się za brzuch, czując się, jakby każdy nerw mojego ciała płonął z bólu. Podbiegłam do łóżka, zwinęłam się w pozycji embrionalnej, ponieważ nie byłam w stanie dłużej utrzymać się na nogach. Płakałam, mając nadzieję, że pozbędę się bólu przed ceremonią. Jak miałam się z tym zmierzyć? Spojrzałam na zegarek, aby zobaczyć ile zostało mi czasu... i zobaczyłam grubą kopertę, którą Maxon dał mi zeszłej nocy. Jako,
że
to
była
ostatnia
zdesperowana otworzyłam pieczęć.
część
Maxona,
którą
miałam,
Rozdział 29 One Republic – Made For You
25 Grudnia 16:30 Droga Americo! Minęło siedem godzin odkąd wyjechałaś. Już dwa razy wybierałem się do Twojego pokoju, by zapytać jak podobają ci się prezenty, a potem przypomniałem sobie, że Cię tam nie ma. Tak się do Ciebie przyzwyczaiłem - to dziwne, że nie widzę cię, spacerującej po korytarzach. Niemal zadzwoniłem do Ciebie kilka razy, ale nie chcę wyjść na zaborczego. Nie chcę sprawiać żebyś czuła, że jestem dla Ciebie ograniczeniem. Pamiętam jak powiedziałaś, gdy tu przybyłaś, że czułaś się jakbyś była w klatce. Myślę, że teraz, kiedy po tak długim czasie, poczułaś się swobodniej, znienawidziłbym siebie za zniszczenie tego. Będę musiał się czymś zająć zanim wrócisz. Zdecydowałem się usiąść i napisać do Ciebie, mając nadzieję, że poczuję się jakbym z tobą rozmawiał. W pewien sposób tak się stało. Mogę sobie wyobrazić Ciebie, siedzącą tutaj i słuchającą moich pomysłów, reagującą uśmiechem, a może potrząśnięciem głowy, jakbyś chciała powiedzieć, że jestem naiwny. Robisz tak czasami, prawda? Lubię ten twój wyraz twarzy. Jesteś jedyną osobą, która nie wyraża w ten sposób, że jestem kompletnie
beznadziejny. Uśmiechasz się widząc moje dziwactwa, akceptując je i nadal będąc moją przyjaciółką. I po siedmiu krótkich godzinach zacząłem za tym tęsknić. Zastanawiam się co robiłaś w tym czasie. Założę się, że teraz zdążyłaś już przelecieć cały kraj, dotarłaś do domu i jesteś bezpieczna. Mam nadzieję, że jesteś bezpieczna. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić jaką ulgą musi być teraz przebywanie z rodziną. Ukochana córka w końcu powróciła! Próbuję sobie wyobrazić twój dom. Pamiętam, że mówiłaś mi, że jest mały, masz domek na drzewie i że Twoja siostra i ojciec pracowali w garażu. Poza tym będę musiał uciec się do imaginacji. Wyobrażam sobie jak ściskasz się z siostrą i grasz w piłkę z młodszym bratem. Pamiętam to, wiesz? Powiedziałaś, że lubi grać w piłkę. Próbowałem sobie wyobrazić wejście do twojego domu razem z Tobą. Chciałbym to zrobić, zobaczyć miejsce, w którym dorastałaś. Chciałbym zobaczyć jak Twój brat biega dookoła, albo zostać przywitanym przez Twoją matkę. Sądzę, że przyjemnie byłoby czuć obecność bliskich Ci ludzi, słyszeć skrzypiące deski podłogowe i zamykane drzwi. Chciałbym móc usiąść w jednej części domu i nadal czuć zapachy dochodzące z kuchni. Zawsze wyobrażałem
sobie,
że
prawdziwe
domy
są
przepełnione
zapachem gotowanych potraw. Nie musiałbym się zajmować moją pracą.
Niczym
związanym
z
armią,
budżetem,
czy
też
negocjacjami. Siedziałbym z Tobą, może spróbowałbym zrobić kilka zdjęć, podczas gdy Ty grałabyś na pianinie. Razem bylibyśmy Piątkami, tak jak powiedziałaś. Mógłbym przyjść do
was na obiad, rozmawiać razem z wami, a nie szeptać czekając na swoją kolej, by móc się odezwać. I może spałbym na wąskim łóżku, albo na kanapie. Jeśli byś mi pozwoliła, spałbym na podłodze obok Ciebie. Czasem o tym myślę. Mówię o zasypianiu u Twojego boku, tak jak zrobiliśmy to w schronie. Przyjemnie słuchało się jak oddychasz, wdech i wydech, coś cichego i bliskiego, odciągającego mnie od samotności. Ten list zrobił się głupi i sądzę, że wiesz jak nie cierpię wychodzić na głupca. Ale wciąż to robię. Dla ciebie. Maxon
25 Grudnia 22:35 Droga Americo! Już prawie pora iść spać i próbuję się zrelaksować, ale nie mogę. Wszystko o czym mogę myśleć, to Ty. Boję się, że stanie Ci się krzywda. Wiem, że ktoś by mi powiedział, gdyby coś Ci się stało i to doprowadza mnie do niesamowitej paranoi. Gdy ktoś przychodzi, by dostarczyć mi wiadomość, moje serce zatrzymuje się na chwilę obawiając najgorszego: że odeszłaś. Nie wrócisz. Chciałbym, byś tu była. Chciałbym móc Cię zobaczyć. Nigdy nie dostaniesz tych listów. Są zbyt upokarzające. Chcę, byś była w domu. Wciąż myślę o Twoim uśmiechu i boję się, że nigdy go nie zobaczę.
Mam nadzieję, że do mnie wrócisz Americo. Wesołych Świąt. Maxon
26 Grudnia 10:00 Droga Americo! Cudzie nad cudami. Przetrwałem noc. Kiedy w końcu się obudziłem, przekonałem się, że martwiłem się bez powodu. Obiecałem sobie, że skupię się dziś na pracy i nie będę się tak bardzo o Ciebie zamartwiał. Przebrnąłem przez śniadanie i wtedy dopadły mnie myśli o Tobie. Powiedziałem wszystkim, że źle się czuję i teraz ukrywam się w moim pokoju, pisząc do Ciebie, mając nadzieję, że poczuję się jakbyś znowu tu była. Jestem taki samolubny. Dzisiaj pochowasz swojego ojca, a jedyne o czym mogę myśleć to o sprowadzeniu Cię tutaj. Teraz gdy to napisałem i widzę tusz układający się w te słowa, czuję się jak dupek. Jesteś dokładnie tam, gdy musisz być. Myślę, że już to powiedziałem, ale jestem pewien, że to duży komfort dla Twojej rodziny. Wiesz, nie powiedziałem ci tego, a powinienem był: stałaś się o wiele silniejsza odkąd się spotkaliśmy. Nie jestem wystarczająco arogancki, by wierzyć, że to z mojego powodu, ale sądzę, że to doświadczenie zmieniło Cię. Wiem, że mnie zmieniło. Od samego początku byłaś odważna na swój sposób, i zostało to oszlifowane,
tworząc coś silnego. Kiedyś wyobrażałem sobie Ciebie jako dziewczynę z torbą pełną kamieni, gotową rzucić nimi w każdego wroga, który stanie jej na drodze. Sama stałaś się kamieniem. Jesteś twarda i odważna. Założę się, że twoja rodzina też to widzi. Powinienem był Ci to powiedzieć. Mam nadzieję, że niedługo wrócisz do domu i będę mógł to zrobić. Maxon
26 Grudnia 19:40 Droga Americo. Myślałem o naszym pierwszym pocałunku. Przypuszczam, że powinienem był napisać „pierwszych pocałunkach”, ale mam na myśli ten drugi, ten który zaproponowałaś. Czy kiedykolwiek powiedziałem Ci jak się czułem tej nocy? Nie tylko całowałem się po raz pierwszy w życiu; to był mój pierwszy pocałunek z Tobą. Widziałem tak wiele, America, miałem dostęp do wielu zakątków naszej planety. Ale nigdy nie spotkałem się z czymś tak boleśnie pięknym, jak ten pocałunek. Chciałbym, żeby to było coś, co można złapać w siatkę, albo jakieś miejsce w książce. Chciałbym, żeby to było coś, co mógłbym zachować i się tym dzielić ze światem, bym mógł powiedzieć: to jest to, tak się czujesz gdy upadasz. Te listy są takie żenujące. Będę musiał je spalić zanim przyjedziesz. Maxon.
27 Grudnia, południe Americo! Równie dobrze mogę Ci powiedzieć, skoro twoje pokojówki i tak to zrobią. Myślałem o małych rzeczach, które robisz. Czasem nucisz lub śpiewasz, kiedy chodzisz po pałacu. Czasem, kiedy przychodzę do twojego pokoju, słyszę melodie zapisane w Twoim sercu, które wylewają się za drzwi. Pałac wydaje się bez nich pusty. Tęsknię też za Twoim zapachem. Tęsknię za twoimi perfumami, które czuć na Twoich włosach, gdy obracasz by się ze mnie pośmiać, albo zapachem promieniującym z Twojej skóry, kiedy spacerujemy po ogrodach. To odurzające. Więc poszedłem do Twojego pokoju by nasączyć twoimi perfumami moją chusteczkę, kolejna głupia sztuczka, mająca sprawić bym czuł się jakbyś tutaj była. Gdy wychodziłem z pokoju, Mary mnie nakryła. Nie wiem do końca czego tam szukała, skoro wyjechałaś, ale mnie zobaczyła, wrzasnęła i do środka wpadł strażnik, by zobaczyć co się dzieje. W ręce trzymał broń, a jego oczy świeciły się groźnie. Prawie zostałem zaatakowany. Wszystko przez to, że brakowało mi Twojego zapachu.
27 Grudnia 23:00 Moja Droga Americo, Nigdy nie pisałem listów miłosnych, więc wybacz jeśli mi to nie wyjdzie...
Łatwo byłoby po prostu powiedzieć, że cię kocham. Ale, prawdę mówiąc, to jest coś więcej niż to. Pragnę Cię, Americo. Potrzebuję cię. To ze względu na strach przez tak długi czas trzymałem Cię na dystans. Boję się, że jeśli pokażę Ci to wszystko na raz, to Cię to przytłoczy i uciekniesz. Obawiam się, że gdzieś w głębi Twojego serca nadal darzysz miłością kogoś innego, miłością która nigdy nie umrze. Boję się, że znowu popełnię błąd, coś tak ogromnego, że zamkniesz się w swoim cichym świecie. Żadna bura od nauczyciela,
uderzenie
od
mojego
ojca,
odosobnienie
w
dzieciństwie nie raniło mnie tak bardzo jak dystans między nami. Ciągle myślę, że to gdzieś tu jest, czeka, aby ponownie mnie uderzyć. Tak więc zachowałem wszystkie moje opcje, obawiając się, że w momencie, gdy je odsunę, będziesz stała tam ze skrzyżowanymi ramionami, szczęśliwa by być moją przyjaciółką, ale niezdolna by być mi równa, by myć moją królową, moją żoną. Jedyną rzeczą na świecie, którą pragnę, jest byś była moją żoną. Kocham Cię. Przez tak długi czas bałem się to wyznać, ale wiem to. Nigdy nie cieszyłbym się ze śmierci Twojego ojca, ze smutku,
który
czujesz
odkąd
odszedł,
albo
pustki,
którą
doświadczyłem odkąd wyjechałaś. Ale jestem wdzięczny, że musiałaś nas opuścić. Nie jestem pewien ile czasu zajęłoby mi dojście do tego, jeśli nie zacząłbym wyobrażać sobie życia bez Ciebie. Teraz wiem i jestem absolutnie pewny, że tego nie chcę. Chciałbym być prawdziwym artystą tak jak Ty, bym mógł znaleźć sposób na przekazanie Ci kim dla mnie jesteś. Americo, moja miłości, jesteś światłem słonecznym przebijającym się przez
korony drzew. Jesteś chłodnym powiewem wiatru w gorący dzień. Jesteś światłem w ciemności. Nie jesteś światem, ale jesteś wszystkim co sprawia, że świat jest dobry. Bez Ciebie moje życie nadal by istniało, ale do niczego nie byłbym bez Ciebie zdolny. Powiedziałaś, że by wszystko się udało jedno z nas musi zdobyć się na skok wiary. Myślę, że odkryłem kanion, który musi zostać przeskoczony i mam nadzieję, że ujrzę Ciebie czekającą na mnie po drugiej stronie. Kocham Cię, Americo. Twój na zawsze, Maxon
Rozdział 30 Gabrielle Aplin - Salvation
Wielka Sala była zatłoczona. Po raz pierwszy w centrum nie znajdowali się król z królową, tylko Maxon. Razem z Kriss i nim siedzieliśmy na ozdobnych stołkach na lekko podwyższonej platformie. Czułam, że nasze pozycje były zakłamane. Siedziałam po prawej stronie Maxona. Zawsze sądziłam, że znajdowanie się po czyjejś prawej stronie było dobrą, honorową pozycją. Ale jak na razie Maxon spędził cały ten czas rozmawiając z Kriss. Jakbym jeszcze nie wiedziała co się święci. Starałam się wyglądać na szczęśliwą, gdy rozglądałam się po sali. Pomieszczenie było zatłoczone. Gavril, oczywiście, stał w rogu, mówiąc do kamery, komentując nadchodzące wydarzenia. Ashley uśmiechnęła się i pomachała do mnie, a siedząca koło niej Anna mruknęła do mnie. Skinęłam w ich stronę głową, wciąż zbyt nerwowa by się odezwać. Na końcu pomieszczenia pojawili się, we względnie czystych ubraniach, August, Georgia i kilku innych Północnych Rebeliantów. Wszyscy zajęli siedzące miejsca na krzesłach. Oczywiście, Maxon chciał by tu przybyli i poznali jego nową żonę. Nie wiedział, że była jedną z nich. Rozglądali się nerwowo po pokoju, jak gdyby obawiali się, że za chwilę rozpozna ich jakiś strażnik i zaatakuje. Jednak oni nie zdawali się w ogóle zwracać uwagi na nic. W rzeczywistości był to
pierwszy raz kiedy widziałam ich tak nieskupionych, ich spojrzenia były rozkojarzone, kilkoro z nich było nerwowych. Zauważyłam nawet, że jeden albo dwóch z nich nie ogoliło się i mieli na twarzy zarost. I to całkiem spory. Może po prostu spieszyli się. Moje oczy skierowały się w stronę królowej Amberly, rozmawiającej ze swoją siostrą Adele i gromadką jej dzieci. Wyglądała promiennie. Tak długo czekała na tę chwilę. Pokocha Kriss jak swoją własną córkę. Przez moment poczułam się przez to strasznie zazdrosna. Obróciłam się i ponownie i zlustrowałam twarze członkiń Selekcji, tym razem moje spojrzenie spoczęło na Celeste. W jej oczach widziałam wyraźnie czające się pytanie: Czym się tak martwisz? Potrząsnęłam w jej stronę lekko głową, dając jej znać, że przegrałam. Posłała mi uśmiech i bezgłośnie powiedziała: Wszystko będzie dobrze. Skinęłam głową, starając się jej uwierzyć. Odwróciła się śmiejąc się z czegoś co ktoś powiedział; w końcu spojrzałam w prawo, wpatrując się w twarz stojącego najbliżej nas strażnika. Aspen był rozkojarzony. Rozglądał się po pokoju tak jak wielu innych strażników w uniformach, ale on wyraźnie zastanawiał się nad czymś. Wyglądał, jakby starał się rozwiązać jakąś łamigłówkę. Chciałam by spojrzał w moją stronę, może spróbowałby wyjaśnić bezgłośnie czym się tak martwił, ale niestety tego nie zrobił. - Starasz się zaplanować następne spotkanie? - zapytał Maxon, a ja gwałtownie odwróciłam głowę. - Nie, oczywiście, że nie. - To i tak bez znaczenia. Rodzina Kriss będzie tu dziś po
południu by świętować, a twoja przybędzie tutaj by zabrać cię do domu. Nie pozwalają, by ostatnia przegrana była sama. Ma zawsze tendencję do dramatyzmu. Był taki zimny, odległy. W ogóle nie zachowywał się jakby był sobą. - Możesz zatrzymać ten dom, jeśli chcesz. Został już opłacony. Chciałbym jednak odzyskać moje listy. - Przeczytałam je - wyszeptałam. - Kocham je. Prychnął, jakbym żartowała. - Nie wiem, co wtedy myślałem. - Proszę nie rób tego. Proszę. Kocham cię. - Skrzywiłam się. - Nawet nie śmiej - powiedział Maxon przez zaciśnięte zęby. Uśmiechnij się i tak trzymaj aż do końca. Zamrugałam odpędzając łzy i uśmiechnęłam się słabo. - To wystarczy. Nawet nie próbuj zmienić wyrazu twarzy zanim opuścisz pokój, rozumiesz? - Skinęłam głową. Spojrzał mi prosto w oczy. - Będę szczęśliwy gdy odejdziesz. Wycedziwszy te słowa, uśmiechnął się i zwrócił ponownie w stronę Kriss. Przez minutę wpatrywałam się w uda, spowalniając oddech i starając się przybrać odważny wyraz twarzy. Gdy podniosłam wzrok, nie odważyłam się bezpośrednio na kogoś spojrzeć. Gdybym to zrobiła nie byłabym w stanie uszanować ostatniego życzenia Maxona. Zamiast tego skupiłam się na ścianach. Zrobiłam
to,
ponieważ
większość
strażników,
na
jakiś
niedostrzeżony przeze mnie sygnał, odsunęła się od nich. Wyciągnęli z kieszeni kawałki czerwonego materiału i zawiązali je sobie na głowie. Patrzyłam zdezorientowana jak oznakowany na czerwono strażnik podchodzi do Celeste i wpakowuje jej kulę z pistoletu prosto w tył głowy. Krzyki i strzały rozbrzmiały jednocześnie. Gardłowe okrzyki bólu wypełniły pokój, łącząc się z kakofonią szurających krzeseł, ciał uderzających o ściany i z paniką ludzi starających się uciec najszybciej jak potrafili w swoich szpilkach i garniturach. Mężczyźni krzyczeli, gdy strzelali, sprawiając, że to wszystko było jeszcze bardziej przerażające. Parzyłam, oszołomiona, widząc więcej śmierci w ciągu jednej sekundy niż powinno być możliwe. Spojrzałam w stronę króla i królowej, ale oni już zniknęli. Strach ścisnął mi serce, byłam niepewna, czy uciekli, czy zostali złapani. Zaczęłam szukać Adele i jej dzieci. Nie mogłam ich nigdzie dostrzec, co było gorsze niż stracenie z oczu króla i królowej. Obok mnie Maxon starał się uspokoić Kriss. - Na podłogę - powiedział jej. - Wszystko będzie w porządku. Spojrzałam w prawo, na Aspena. Przez chwilę przepełnił mnie zachwyt. Klęczał celując, strzelając świadomie w tłum. Musiał być bardzo pewien swoich umiejętności, by zrobić coś takiego. Kątem oka dostrzegłam przebłysk czerwieni. Nagle stanął przed nami zbuntowany strażnik. Gdy pomyślałam: zbuntowany strażnik, wszystko wskoczyło w mojej głowie na swoje miejsce. Anne powiedziała mi, że to przytrafiło się już wcześniej, gdy rebelianci
zdobyli uniformy strażników i zakradli się do pałacu. Ale teraz? Gdy Kriss wrzasnęła po raz kolejny, zdałam sobie sprawę, że strażnicy którzy zostali wysłani do naszych domów, nie porzucili swoich stanowisk. Byli martwi i pogrzebani, a ich ubrania skradziono. Nie, żeby ta informacja w jakiś sposób mi teraz pomogła. Wiedziałam, że powinnam uciekać, że Maxon i Kriss powinni uciekać, jeżeli mieli przeżyć. Lecz stałam skamieniała, gdy groźna postać podniosła pistolet i wycelowała go w Maxona. Podniosłam wzrok i spojrzałam na niego, a on wpatrywał się we mnie. Chciałam mieć czas, by coś powiedzieć. Obróciłam się z powrotem w stronę celującego mężczyzny. Na jego twarzy rozkwitło rozbawienie. Jakby spodziewał się, że to będzie o wiele bardziej ciekawe i zabawne dla niego i o wiele bardziej bolesne dla Maxona, przesunął swój pistolet lekko w lewo i wycelował we mnie. W ogóle nie myślałam, by krzyczeć. Nie byłam w stanie się ruszyć, lecz dostrzegłam kolor marynarki Maxona, gdy rzucił się w moim kierunku. Upadłam na podłogę, ale nie w tę stronę, w którą myślałam, że się przewrócę. Maxon nie trafił, przeleciał tuż przede mną. Gdy uderzyłam o podłogę, podniosłam wzrok i dostrzegłam Aspena. Podbiegł do mnie szybko i zepchnął ze stolika, upadając na mnie. - Mam go! - ktoś krzyknął. - Znajdźcie króla!
Usłyszałam kilka okrzyków radości, wywołanych tymi słowami. I krzyki. Donośne krzyki. Gdy w końcu opuściło mnie odrętwienie, dźwięki ponownie zaczęły rozbrzmiewać mi w uszach. Więcej krzeseł i ciał walających się po podłodze. Strażnicy wykrzykiwali rozkazy. Padły strzały, obrzydliwy dźwięk ładowanych pistoletów kłuł mnie w uszy. To było czyste pandemonium. - Nic ci nie jest? - zapytał Aspen przekrzykując hałas. Sądzę, że potrząsnęłam głową. - Nie ruszaj się. Patrzyłam jak wstał, przybrał odpowiednią pozycję i wycelował. Wystrzelił kilka razy, miał skupione spojrzenie i rozluźnione ciało. Patrząc na ilość wystrzałów, wyglądało na to że więcej rebeliantów stara się do nas zbliżyć. Dzięki Aspenowi, nie udawało im się to. Rzucił szybko okiem na otaczający nas chaos i ponownie pojawił się tuż koło mnie. - Wyciągnę ją stąd zanim naprawdę coś jej się stanie. Pochylił się nade mną i chwycił Kriss, która zakrywała rękoma uszy i szlochała spazmatycznie. Aspen chwycił dłonią jej twarz i wymierzył jej siarczysty policzek. Siedziała oszołomiona w ciszy wystarczająco długo, by wysłuchać jego rozkazów i podążyć za nim przez pokój, osłaniając głowę. Robiło się coraz ciszej. Ludzie musieli zacząć opuszczać pomieszczenie. Albo umierać. Wtedy zauważyłam nogę wystającą spod obrusu. O Boże! Maxon!
Wślizgnęłam się pod stół i znalazłam oddychającego z trudem Maxona, na jego piersi rozprzestrzeniała się wielka czerwona plama. Poniżej jego lewego ramienia widoczna była rana. Wyglądała na bardzo poważną. - Och, Maxon - załkałam. Niepewna czy mogę coś jeszcze zrobić, zwinęłam w kłębek dół mojej sukienki i przycisnęłam go do rany postrzałowej. Skrzywił się lekko. - Przepraszam. Wyciągnął ręce i przykrył nimi moje dłonie. - Nie, to ja przepraszam - powiedział. - Zamierzałem zrujnować nam obojgu życie. - Nic teraz nie mów. Po prostu się skup, dobrze? - Spójrz na mnie, Americo. Zamrugałam kilkakrotnie i spojrzałam mu prosto w oczy. Mimo bólu uśmiechnął się do mnie. - Złam mi serce. Złam je tysiące razy jeśli chcesz. Należy do ciebie, jeśli pragniesz, złam je. - Ciii - nalegałam. - Będę cię kochał aż do mojego ostatniego oddechu. Każde uderzenie mojego serca jest twoje. Nie chcę umierać, z tobą tkwiącą w niewiedzy. - Proszę, nie - zakrztusiłam się. Podniósł rękę i przeczesał nią moje włosy. Nacisk był lekki, ale
wystarczający bym wiedziała, co chce bym zrobiła. Pochyliłam się by go pocałować. Pocałunek zawierał w sobie wszystkie pocałunki jakie kiedykolwiek złożyliśmy, całą naszą niepewność, wszystkie nasze nadzieje. - Nie poddawaj się, Maxon, kocham cię, proszę, nie poddawaj się. Wziął drżący oddech. Aspen schylił się pod stół, a ja pisnęłam przerażona zanim zdałam sobie sprawę z tego, kto to jest. - Kriss jest w schronie, Wasza Wysokość - powiedział Aspen oficjalnym tonem. - Twoja kolej. Czy możesz wstać? Potrząsnął głową. - Strata czasu. Weź ją. - Ale Wasza Wysokość... - To rozkaz - powiedział tak stanowczo jak mógł. Maxon i Aspen wpatrywali się w siebie przez dłuższą chwilę. - Tak, sir. - Nie! Nie pójdę! - nalegałam. - Pójdziesz - powiedział Maxon zmęczonym głosem. - Chodź, Mer. Musimy się spieszyć. - Nie idę! Szybko, jakby mu nic nie było, Maxon chwycił Aspena za
mundur i ścisnął mocno materiał w dłoni. - Ona idzie. Rozumiesz mnie? Zrób co trzeba, ona idzie. Aspen skinął i złapał mnie za ramię mocniej niż myślałam, że potrafi. - Nie! - wrzasnęłam. - Maxon, proszę! - Bądź szczęśliwa - szepnął, ściskając po raz ostatni moją dłoń, gdy Aspen odciągnął mnie wrzeszczącą od niego. Gdy dotarliśmy do drzwi, Aspen popchnął mnie na ścianę. - Zamknij się! Usłyszą cię. Im szybciej dostaniesz się do schronu, tym szybciej wrócę po niego. Musisz robić cokolwiek powiem, rozumiesz? Skinęłam. - Dobrze, ucisz się i pochyl – powiedział, ponownie wyciągając swój pistolet i wyciągając mnie na korytarz. Rozejrzeliśmy się i zobaczyliśmy kogoś uciekającego na końcu korytarza. Gdy zniknął nam z oczu, ruszyliśmy. Za rogiem natknęliśmy się na leżącego na ziemi strażnika. Aspen sprawdził mu puls i potrząsnął głową. Sięgnął i chwycił pistolet strażnika, a potem mi go podał. - Co ja mam z tym zrobić? - szepnęłam, przerażona. - Wystrzel. Ale upewnij się, że jesteś pewna, iż to wróg, a nie przyjaciel. Otacza nas chaos. To było kilka ciągnących się w nieskończoność minut napięcia i sprawdzania czy bezpieczne pokoje są już zajęte lub zamknięte.
Wyglądało na to, że rebelianci przenieśli się na górę lub wyszli na zewnątrz, ponieważ odgłosy wystrzałów i krzyki były tłumione przez ściany. Mimo to za każdym razem, gdy usłyszeliśmy najcichszy szelest, zatrzymywaliśmy się. Aspen wyjrzał za róg. - Ten korytarz jest ślepy, więc bądź czujna. Skinęłam głową. Szybko doszliśmy do końca krótkiego korytarza. Pierwszą rzeczą, którą zauważyłam, były promienie słoneczne wpadające przez okno do środka pałacu. Czy niebo nie wiedziało, że świat się rozpada? Dlaczego słońce nadal świeci? - Proszę, proszę, proszę - wyszeptał Aspen, sięgając do zamka. Na szczęście otworzył się. - Tak! – westchnął, popychając drzwi i zasłaniając mi tym samym połowę korytarza. - Aspen, nie chcę tego robić. - Musisz. Musisz być bezpieczna, dla tylu ludzi. I... Muszę coś dla siebie zrobić. - Co? Obrócił się. - Jeśli coś mi się stanie... Chcę żebyś powiedziała... Nad jego ramieniem pojawiło się czerwone światło wskaźnika laserowego,
pochodzące
zza
rogu
na
końcu
korytarza.
Wyszarpnęłam pistolet i wycelowałam, strzelając w stojącą tam postać. Sekundę później Aspen wepchnął mnie do bezpiecznego pokoju i zatrzasnął drzwi, zostawiając mnie samą w ciemności.
Rozdział 31 Snow Patrol-Set The Fire To The Third Bar Nie wiem jak długo tam siedziałam. Wciąż nasłuchiwałam odgłosów dochodzących zza drzwi, mimo że wiedziałam, żw nie ma to większego sensu. Kiedy Maxon i ja byliśmy zamknięci w schronie kilka tygodni temu, nie byliśmy w stanie usłyszeć ani jednego dźwięku ze świata zewnętrznego. A wtedy zasiano tak wiele zniszczeń. Mimo wszystko miałam nadzieję. Może Aspen był cały i za chwilę otworzy te drzwi. Nie mógł być martwy. Nie. Aspen był wojownikiem; zawsze nim był. Kiedy groziły mu głód i ubóstwo, odpierał atak. Kiedy los odebrał mu tatę, upewnił się, że jego rodzina przetrwała. Kiedy zabrała mnie Selekcja, a jego zabrał go pobór, nie stracił nadziei. W porównaniu do tego wszystkiego pocisk był mały, nieistotny. Żaden pocisk nie pokonałby Aspena Legera. Przycisnęłam ucho do drzwi, modląc się o słowo, oddech, cokolwiek. Skupiłam się, nasłuchując czegoś, co brzmiałoby jak ciężki oddech Maxona, który wydał z siebie, umierając pod stołem. Złapałam się za twarz i błagałam Boga, by utrzymał go przy życiu. Z pewnością wszyscy w pałacu będą szukać Maxona i jego rodziców. Im pierwszym udzielą pomocy. Nie pozwoliliby mu umrzeć; nie mogliby. Ale, czy nie było już za późno na nadzieję?
Był taki blady. Nawet ostatnie uściśnięcie jego dłoni było słabe. Bądź szczęśliwa. Kochał mnie. Naprawdę mnie kochał. A ja kochałam jego. Na złość wszystkiemu, co powinno nas od siebie oddalić - kasty, błędy, otaczający nas świat - mieliśmy być razem. Powinnam z nim być. Zwłaszcza teraz, gdy leżał, umierając. Nie powinnam się ukrywać. Wstałam i zaczęłam szukać po omacku włącznika światła. Uderzałam w stal, dopóki go nie znalazłam. Zlustrowałam pomieszczenie. Było mniejsze niż pokój, w którym byłam wcześniej. Miało umywalkę, ale żadnej toalety, tylko wiadro w kącie. Ławka była oparta o ścianę przy drzwiach, a półka z paczkami jedzenia i kocami stała z tyłu. I w końcu, na podłodze, czekając w gotowości, spokojnie leżała broń. Nie wiedziałam nawet czy to zadziała, ale musiałam spróbować. Przesunęłam ławkę na środek pokoju i podniosłam ją z jednej strony, opierając szerszą częścią o drzwi. Przykucnęłam pod nią, sprawdzając wysokość i zdałam sobie sprawę, że nie będzie z niej wielka osłona. Ale musiało mi to wystarczyć. Wstając, potknęłam się o moją głupią suknię. Przeszukałam półki, wzdychając. Cienki nóż służył pewnie do otwierania i dzielenia jedzenia, ale równie dobrze sprawdził się na materiale. Kiedy już moja sukienka została przycięta, tworząc nierówny rąbek koło moich kolan, wzięłam trochę materiału i zrobiłam prowizoryczny pasek, na wszelki wypadek owijając w niego nóż. Naciągnęłam na siebie koce, spodziewając się odłamków. Rozglądnęłam się po pokoju po raz ostatni, patrząc, czy było w nim coś jeszcze, co mogłabym zabrać ze sobą, co mogłabym zmodyfikować. Nie. To było wszystko. Chowając się za ławką, wymierzyłam broń w zamek, wzięłam
uspokajający oddech i wystrzeliłam. Dźwięk odbił się echem po małym pomieszczeniu, strasząc mnie, mimo że się go spodziewałam. Kiedy już upewniłam się, że pocisk nie odbija się rykoszetem po pokoju, poszłam sprawdzić drzwi. Nad zamkiem pojawiło się małe wgłębienie, odsłaniające szorstkie warstwy metalu. Byłam zła, że spudłowałam, ale przynajmniej wiedziałam, że to może zadziałać. Jeśli trafiłabym w zamek wystarczająco dużo razy, może mogłabym się stąd wydostać. Schowałam się za ławką i spróbowałam ponownie. Strzał za strzałem trafiał w drzwi, ale nigdy w tym samym miejscu. Po chwili zdenerwowałam się i stanęłam prosto, mając nadzieję, że to pomoże. Osiągnęłam jedynie to, że lecące w moją stronę odłamki drzwi rozcięły mi ramię. Dopiero głuche kliknięcie uświadomiło mi, że zużyłam wszystkie naboje i utknęłam. Rzuciłam broń i podbiegłam do drzwi. Uderzyłam w nie całym ciężarem swojego ciała. - Ruszcie się! Natarłam na nie ponownie. - RUSZCIE SIĘ! Uderzyłam w drzwi pięściami, nic przy tym nie osiągając. - Nie! Nie, nie, nie! Muszę stąd wyjść! Drzwi stały tam, ciche i niewzruszone, drwiąc z mojego złamanego serca swoim bezruchem. Osunęłam się na podłogę, płacząc, ponieważ wiedziałam, że nie mogę nic poradzić. Aspen mógł leżeć martwy zaledwie kilka metrów ode mnie, a Maxon… do tego czasu z pewnością już odszedł. Przyciągnęłam nogi do klatki piersiowej i oparłam głowę o drzwi.
- Jeśli przeżyjesz – wyszeptałam - pozwolę byś nazywał mnie: moja droga. Nie będę narzekać, obiecuję. A potem zostało mi tylko czekanie. ~♛~
Od czasu do czasu próbowałam domyślić się, która jest godzina, chociaż nie miałam niczego, co potwierdziłoby czy miałam rację. Każda powolna minuta doprowadzała mnie do obłędu. Nigdy nie czułam się tak bezsilna, a zamartwianie się mnie dobijało. Po czymś co wydawało się wiecznością, usłyszałam szczęknięcie zamka. Ktoś nadchodził. Nie wiedziałam czy był to przyjaciel czy też nie, więc wymierzyłam pustą broń w drzwi. Przynajmniej będzie wyglądać onieśmielająco. Drzwi otworzyły się i światło z okna wpadło do środka. Czy to oznaczało, że wciąż był ten sam dzień? A może już następny? Utrzymywałam cel, chociaż aby to zrobić musiałam mrużyć oczy. - Nie strzelaj, panienko Americo! - poprosił strażnik. - Jesteś bezpieczna! - Skąd mam to wiedzieć? Skąd mam wiedzieć, że nie jesteś jednym z nich? Strażnik spojrzał w głąb korytarza, zauważając zbliżającą się postać. Z ciemności wyłonił się August, zaraz za nim kroczył Gavril. Mimo że jego garnitur był praktycznie zniszczony, jego przypinka która jak się teraz zorientowałam, była zatrważająco podobna do Gwiazdy Polarnej - wciąż wisiała dumnie w zakrwawionej butonierce. Nic dziwnego, że Północni rebelianci wiedzieli tak dużo. - To już koniec, Americo. Dorwaliśmy ich - potwierdził August.
Westchnęłam, przepełniona ulgą i upuściłam broń. - Gdzie jest Maxon? Czy on żyje? Czy Kriss przetrwała? zapytałam Gavrila, zanim ponownie skupiłam się na Auguście - Był taki strażnik; przyprowadził mnie tu. Nazywa się Sierżant Leger; widzieliście go? Słowa wylewały się ze mnie prawie za szybo, by można je było zrozumieć. Czułam się dziwnie, jakby oszołomiona. - Myślę, że jest w szoku. Zabierz ją do skrzydła szpitalnego, szybko - rozkazał Gavril, a strażnik z łatwością mnie podniósł. - Maxon?- zapytałam. Nikt nie odpowiedział. A może już wtedy odpłynęłam. Nie mogłam sobie przypomnieć. ~♛~
Kiedy się obudziłam, leżałam na łóżku polowym. Mogłam teraz poczuć ukłucia wielu rozcięć, ale kiedy podniosłam ramię, aby je zbadać, wszystkie rany były czyste, a te większe zabandażowane. Byłam bezpieczna. Usiadłam i rozejrzałam się dookoła, uświadamiając sobie, że byłam w małym gabinecie. Zlustrowałam biurko oraz dyplomy na ścianie i odkryłam, że należał on do doktora Ashlara. Nie mogłam tu zostać. Potrzebowałam odpowiedzi. Kiedy otworzyłam drzwi, odkryłam, dlaczego zostałam tam ukryta. Skrzydło szpitalne było pełne. Niektórzy z mniej rannych byli upchnięci po dwoje na łóżkach, a inni znajdowali się na podłodze pomiędzy nimi. Łatwo można było stwierdzić, że najciężej ranni leżą na łóżkach z tyłu pokoju. Pomimo takiej liczby osób, pomieszczenie było wyjątkowo ciche.
Przeczesywałam przestrzeń, szukając znanych twarzy. Czy to dobrze jeśli ich tu nie było? Co to oznaczało? Tuesday była w łóżku i trzymała się Emmicii, płacząc z nią cicho. Rozpoznałam kilka z pokojówek, ale tylko pobieżnie. Schylały w moją stronę głowy, kiedy je mijałam, jakbym jakoś na to zasłużyła. Zaczęłam tracić nadzieję, jako że tłum zaczął się przerzedzać. Maxona tu nie było. Gdyby był, miałby przy sobie mnóstwo osób, gotowych spełnić każdą jego potrzebę. Ale ja zostałam umieszczona w osobnym pokoju. Może on też? Zobaczyłam strażnika, a jego twarz była pokryta bliznami z powodów, których nie mogłam się domyślić. - Czy jest tu gdzieś książę?- zapytałam cicho. Z powagą pokręcił głową. Rana od pocisku i złamane serce były zgoła odmiennymi obrażeniami. Ale czułam, że wykrwawiam się tak prawdziwie, jak robił to Maxon. Żaden ucisk ani szwy nigdy tego nie naprawią; nic nigdy nie powstrzyma bólu. Nie przerodziłam tego w krzyk, chociaż wydawało się, że coś podobnego dzieje się w środku mnie. Zwyczajnie pozwoliłam łzom płynąć. Nie zmyły niczego, ale brzmiały jak obietnica. Nikt nigdy nie będzie w stanie cię zastąpić, Maxon. Zapieczętowałam naszą miłość. - Mer? Odwróciłam się i ujrzałam zabandażowaną postać na jednym z ostatnich łóżek w skrzydle. Aspen. Mój oddech uwiązł w gardle, kiedy stawiałam niepewne kroki w jego kierunku. Jego głowa była w bandażach, które plamiła krew, próbująca wydostać się na powierzchnię. Jego pierś była naga i
posiniaczona w wielu miejscach, ale najgorsza była jego noga. Gruby gips był owinięty wokół jej dolnej części, a kilka bandaży zostało niechlujnie umieszczonych na rozcięciu na jego udzie. Jako że miał na sobie jedynie szorty i trochę prześcieradła na drugiej nodze, łatwo można było zauważyć jak bardzo został zraniony. - Co się stało?- wyszeptałam. -Wolałbym nie przeżywać ponownie szczegółów. Przez długi czas sobie radziłem i powaliłem może sześciu lub siedmiu z nich, zanim
jeden
zranił
mnie
w
nogę.
Doktor
powiedział,
że
prawdopodobnie będę mógł na niej chodzić, ale będę potrzebować laski. Ale przynajmniej żyję. Łzy wciąż spływały cicho wzdłuż mojego policzka. Byłam taka wdzięczna, przestraszona i bezradna, że nie mogłam temu zaradzić. - Uratowałaś mi życie, Mer. Moje oczy przebiegły z jego nogi na twarz. - Strzał, który oddałaś wystraszył tego rebelianta i dał mi wystarczająco dużo czasu, aby wystrzelić. Gdybyś tego nie zrobiła, strzeliłby mi w plecy i byłoby po wszystkim. Dziękuję Otarłam łzy. - To ty uratowałeś moje życie. Zawsze to robiłeś. Najwyższy czas bym zaczęła ci się odwdzięczać. Uśmiechnął się. - Mam skłonność do bohaterstwa, prawda? - Zawsze chciałeś być czyimś rycerzem w lśniącej zbroi Pokręciłam głową, myśląc o wszystkim, co kiedykolwiek zrobił dla tych, których kochał. - Mer, wysłuchaj mnie. Kiedy powiedziałem, że zawsze będę cię kochać, mówiłem serio. I myślę, że gdybyśmy zostali w Carolinie,
pobralibyśmy się i bylibyśmy szczęśliwi. Biedni, ale szczęśliwi. Uśmiechnął się pochmurnie - Ale nie zostaliśmy w Carolinie. A ty się zmieniłaś. Ja też. Miałaś rację, kiedy powiedziałaś, że nigdy nie dałem nikomu innemu szansy, bo niby dlaczego miałbym to robić, gdyby nie to, co się wydarzyło? To mój instynkt, aby o ciebie walczyć, Mer. Zajęło mi wiele czasu, żeby zauważyć, że nie chcesz bym dalej to robił. Ale kiedy już to zauważyłem, zorientowałem się, że również nie chcę już o ciebie walczyć. Patrzyłam się na niego, oniemiała. - Zawsze będziesz mieć miejsce w moim sercu, Mer, ale nie jestem już w tobie zakochany. Czasem myślę, że wciąż mnie chcesz lub potrzebujesz, ale nie wiem czy to prawda. Zasługujesz na coś więcej niż bycie ze mną, tylko dlatego, że czuję się zobligowany. Westchnęłam. - A ty zasługujesz na coś więcej niż bycie jedynie tym, którym się zadowolę. Wyciągnął do mnie dłoń, a ja ją ujęłam. - Nie chcę byś była na mnie zła. - Nie jestem. Dobrze wiedzieć, że to ty nie jesteś na mnie zły. Nawet jeśli on nie żyje, wciąż go kocham. Aspen zmarszczył czoło. - Kto nie żyje? - Maxon - wydyszałam, gotowa by znowu się rozpłakać. Nastąpiła długa pauza. - Maxon żyje. - Co? Ale strażnik powiedział, że go tu nie ma i… - Oczywiście, że go tu nie ma. Jest królem. Dochodzi do siebie
w swoim pokoju. Rzuciłam się, aby go przytulić, a on jęknął z powodu siły mojego uścisku; byłam jednak zbyt szczęśliwa, żeby być ostrożna. A później dobra i zła wiadomość zmieszały się razem. Powoli zrobiłam krok do tyłu. - Król umarł? Aspen przytaknął. - Królowa też. - Nie! - zadrżałam, mrugając ponownie. Powiedziała, że mogę mówić do niej mamo. Co Maxon bez niej pocznie? - Właściwie, gdyby nie Północni rebelianci, Maxon również mógłby tego nie przeżyć. Byli prawdziwym punktem zwrotnym -Naprawdę? Mogłam dostrzec podziw i uznanie w jego oczach. - Rebelianci powinni nas trenować. Walczą inaczej. Wiedzieli co robić. Rozpoznałem Augusta i Georgie w Wielkiej Sali. Mieli wsparcie poza murami pałacu. Kiedy zorientowali się, że coś jest nie tak, no cóż, mieli już talent w dostawaniu się szybko do pałacu. Nie wiem skąd wzięli broń, ale bez nich wszyscy byśmy zginęli. Ciężko mi było przyjąć to wszystko do wiadomości. Wciąż łączyłam ze sobą elementy układanki, kiedy otworzyły się drzwi, zakłócając ciche pomrukiwania w skrzydle. Zmartwiona postać wzrokiem przeczesywała pokój i mimo że jej sukienka była podarta, a włosy opadały na jej twarz, natychmiast ją rozpoznałam. Zanim zdążyłam wykrzyknąć jej imię, zrobił to Aspen. - Lucy!- zawołał, siadając. Wiem, że ruch musiał sprawiać mu ból, ale na jego twarzy nie
było żadnej oznaki. - Aspen! Westchnęła i pomknęła przez skrzydło, przeskakując przez ludzi, jeśli było to konieczne. Wpadła w jego ramiona, raz po raz całując jego twarz. Kiedy go uścisnęłam, jęknął z bólu, ale w tej chwili było jasne, że Aspen nie czuł nic oprócz czystego szczęścia. - Gdzie byłaś? - zażądał odpowiedzi. - Na czwartym piętrze. Dopiero teraz dochodzą do położonych tam pokoi. Przyszłam tak szybko jak mogłam. Co się stało? Chociaż po ataku rebeliantów była zazwyczaj roztrzęsiona, teraz Lucy wydawała się skupiona, widząc tylko Aspena. - Jestem cały. A co z tobą? Potrzebujesz, aby obejrzał cię doktor? Aspen rozejrzał się wokół, próbując znaleźć kogoś do pomocy. - Nie, nie mam nawet zadrapania – przyrzekła - Po prostu martwiłam się o ciebie. Aspen wpatrywał się w oczy Lucy z całkowitym oddaniem. - Teraz, kiedy tu jesteś, wszystko jest w porządku. Pogładziła jego twarz, uważając by nie naruszyć bandaża. On położył rękę na jej karku i łagodnie przyciągnął do siebie, mocno całując. Nikt nie potrzebował rycerza bardziej niż Lucy i nikt nie mógł chronić jej lepiej niż Aspen. Byli tak sobą pogrążeni, że nie zauważyli, iż odeszłam, zamierzając znaleźć jedyną osobę, którą naprawdę chciałam zobaczyć.
Rozdział 32 Tom Odell- Grow Old With Me Opuszczając skrzydło szpitalne, po raz pierwszy zobaczyłam pałac po ataku. Ciężko było objąć rozumem poziom zniszczeń. Tak wiele potłuczonego szkła rozsypanego po podłodze, migoczącego z nadzieją w promieniach słońca. Zniszczone obrazy, brakujące części ścian i złowieszcze czerwone plamy na dywanie, przypomniały mi o tym, jak bliscy byliśmy śmierci. Ruszyłam w górę schodów, próbując nie nawiązywać z nikim kontaktu wzrokowego. Kiedy przechodziłam z drugiego piętra na trzecie,
zauważyłam
na
podłodze
kolczyk.
Mimowolnie
zastanawiałam się czy jego właściciel wciąż żyje. Dotarłam na półpiętro i zmierzając do pokoju Maxona, zobaczyłam mnóstwo strażników. Pewnie było to nieuniknione. Gdybym musiała, może bym go zawołała. Może powiedziałby im, aby mnie przepuścili… tak jak tej nocy, kiedy się poznaliśmy. Drzwi do pokoju Maxona były otwarte, a ludzie chodzili tam i z powrotem, przynosząc dokumenty lub wynosząc tace. Sześciu strażników
utworzyło
mur,
prowadzący
do
drzwi,
a
ja
przygotowałam się na to, że mnie odeślą. Ale gdy podchodziłam bliżej, jeden ze strażników mnie zauważył. Mrugnął, jakby upewniając się, że byłam tym kim myślał. Oprócz niego rozpoznał mnie kolejny strażnik i jeden po drugim kłaniali się nisko i z
uszanowaniem. Jeden ze strażników przy drzwiach rozłożył szeroko ramię. - Oczekiwał na ciebie, moja pani Starałam się być kimś, zasługującym na szacunek, którym mnie obdarzali. Idąc, byłam pewna siebie, chociaż zadrapane ramiona i ucięta sukienka nie działały na moją korzyść. - Dziękuję - powiedziałam, kiwając lekko głową. Pokojówka przebiegła obok mnie, kiedy weszłam do środka. Maxon był w swoim łóżku. Pod prostą, bawełnianą koszulą, lewą stronę klatki piersiowej miał wyłożoną gazą. Jego lewe ramię było na temblaku, a prawego używał by przytrzymać jakiś papier, którego treść tłumaczył mu doradca. Wyglądał tak normalnie, ubrany w zwyczajne ubrania,z włosami w nieładzie. Jednocześnie wyglądał
na kogoś o wiele
ważniejszego niż wcześniej. Czy siedział bardziej dumnie? Czy jego twarz stała się poważniejsza? Było oczywiste, że jest królem. - Wasza Wysokość - westchnęłam, kłaniając się nisko. Wstając, zobaczyłam cichy uśmiech w jego oczach. - Postaw dokumenty tutaj, Stavros. Czy wszyscy mogliby łaskawie opuścić pokój? Muszę porozmawiać z damą. Wszyscy krążący wokół niego ukłonili się i ruszyli w kierunku korytarza. Stavros po cihu umieścił dokumenty na stoliku nocnym Maxona i mijając go, puścił do mnie oko. poczekałam do zamknięcia drzwi, zanim ruszyłam się z miejsca. Chciałam do niego podbiec, wpaść w jego ramiona i zostać tam na zawsze. Ale szłam się powoli, martwiąc się, że może żałował ostatnich słów, które mi powiedział.
- Przykro mi z powodu twoich rodziców. - Jeszcze to do mnie nie dociera - powiedział, pokazując, że powinnam usiąść na łóżku. - Wciąż wydaje mi się, że ojciec jest w gabinecie a mama na dole i że w każdej chwili jedno z nich pojawi się tu z jakimś zadaniem dla mnie. - Wiem dokładnie o czym mówisz. Posłał mi współczujący uśmiech. - Wiem o tym. Wyciągnął się i położył swoją dłoń na mojej. Wzięłam to za dobry znak i również złapałam jego rękę. - Próbowała go ocalić. Strażnik powiedział mi, że rebeliant miał na muszce mojego ojca, ale ona go zasłoniła. Poległa pierwsza, ale dorwali ojca zaraz po tym - pokręcił głową. - Zawsze była bezinteresowna. Do swojego ostatniego oddechu. - Nie powinieneś być zaskoczony. Jesteś do niej podobny. Skrzywił się. - Nigdy nie będę tak dobry jak ona. Będę za nią bardzo tęsknić. Potarłam jego dłoń. Nie była moją matką, ale również będę za nią tęsknić. - Przynajmniej ty jesteś cała - powiedział, nie patrząc mi w oczy - Przynajmniej mam to. Nastąpił długi moment ciszy, a ja nie wiedziałam co powiedzieć. Czy powinnam wspomnieć o tym co powiedział? Powinnam spytać o Kriss? Czy w ogóle chciał teraz o tym wszystkim myśleć? - Chcę ci coś pokazać- oznajmił nagle. - Miej na uwadze, że jest to trochę nieukształtowane, ale myślę, że i tak ci się spodoba. Otwórz tę szufladę – polecił - Powinno być na wierzchu.
Wyciągnęłam
szufladę
jego
stolika
nocnego,
od
razu
zauważając stos papierów. Posłałam Maxonowi pytające spojrzenie, ale on tylko skinął głową w kierunku pisma. Zaczęłam czytać dokument, starając się przetrawić to, o czym mówił. Dotarłam do końca pierwszego paragrafu, a później znowu go przeczytałam, pewna, że coś źle zrozumiałam. - Czy ty… zamierzasz rozwiązać kasty? - zapytałam, patrząc na Maxona. - Taki jest plan- odpowiedział, uśmiechając się - Nie chcę, abyś się zbytnio ekscytowała. To zajmie dużo czasu, ale myślę, że się uda. -
Widzisz
-
powiedział,
przewracając
strony
długiego
dokumentu i wskazując na paragraf. - Chcę zacząć od dołu. Najpierw planuję wyeliminować status Ósemki. Musimy wiele zrobić, ale myślę, że z odrobiną wysiłku Ósemki mogą zamienić się w Siódemki. Później sprawa się komplikuje. Musi być jakiś sposób, aby pozbyć się stygmatów, które wiążą się z numerem, ale taki jest mój cel. Byłam pełna podziwu. Dotychczas znałam jedynie świat, w którym kasta była niczym noszone przeze mnie ubranie. A teraz siedziałam tu, trzymając coś, co mówiło, że te niewidzialne bariery, które narysowaliśmy między ludźmi, w końcu mogą zostać usunięte. Dłoń Maxona dotknęła mojej. - Chcę, żebyś wiedziała, że to wszystko twoja zasługa. Pracowałem nad tym od dnia, w którym wezwałaś mnie na korytarz i powiedziałaś o swoim głodowaniu. To był jeden z powodów, dla których zezłościłem się po twojej prezentacji; miałem dyskretniejszy sposób na osiągnięcie tego samego celu. Ale ze wszystkich rzeczy, które chciałem zrobić dla swojego kraju, ta nigdy nie przyszłaby mi na myśl, gdybym nie znał ciebie.
Wzięłam głęboki wdech i ponownie zaczęłam wpatrywać się w kartki. Przebiegłam myślami przez moje bardzo krótkie i szybkie życie. Nigdy nie spodziewałam się, że osiągnę coś więcej niż śpiewanie w tle na przyjęciach i wyjście za mąż. Pomyślałam o tym, co to będzie oznaczało dla obywateli Illei i byłam wniebowzięta. Przepełniała mnie zarówno pokora jak i duma. - Jest coś jeszcze - powiedział Maxon z wahaniem, podczas gdy ja wciąż chłonęłam słowa przede mną. Wtedy,
niespodziewanie,
Maxon
przesunął
na
szczyt
dokumentów otwarte pudełeczko ze spoczywającym w nim pierścionkiem, mieniącym się w świetle wpadającym z okna. - Spałem z tym diabelstwem pod poduszką - powiedział, udając żartobliwie zirytowanego. Spojrzałam na niego bez słowa, jako że byłam zbyt oniemiała by mówić. Byłam pewna, że mógł odczytać pytania czające się w moich oczach, ale chciał zadać własne. - Podoba ci się? Sieć cienkich, złotych pnączy kłębiła się tworząc obręcz pierścionka, trzymając na górze dwa kamienie - jeden zielony, jeden fioletowy - które stykały się na szczycie. Wiedziałam, że ten fioletowy to mój szczęśliwy kamień9, więc ten zielony musiał być jego. Oto my, dwa małe punkciki światła, trzymające się razem, nierozłączne. Chciałam się odezwać i otwierałam kilka razy usta, żeby spróbować. Ale jedynie co mogłam robić to uśmiechać się, ocierać łzy i potakiwać. Maxon oczyścił gardło. - Już dwukrotnie próbowałem to zrobić na wielką skalę i poniosłem sromotną klęskę. W obecnym stanie, nie mogę nawet 9
(ang. birthstone) kamień związany z datą urodzenia lub znakiem zodiaku
upaść na jedno kolano. Mam nadzieję, że zgodzisz się, abym mówił od serca. Przytaknęłam. Wciąż nie byłam w stanie znaleźć w sobie ani jednego słowa. Przełknął ślinę i wzruszył zdrowym ramieniem. - Kocham cię - powiedział zwyczajnie. - Powinienem był ci to powiedzieć dawno temu. Być może uniknęlibyśmy wtedy wielu głupich błędów. Ale z drugiej strony - dodał, uśmiechając się - czasem myślę, że to te wszystkie przeszkody sprawiły, że pokochałem cię tak mocno. Łzy zebrały się w kącikach moich oczu, balansując na rzęsach. - To co powiedziałem było prawdą. Moje serce należy do ciebie, jeśli chcesz je złamać. Jak już wiesz, wolałbym umrzeć niż widzieć jak cierpisz. W chwili, gdy mnie postrzelili, kiedy upadłem na podłogę pewny, że moje życie dobiega końca, jedyną rzeczą, o której mogłem myśleć byłaś ty. Maxon musiał przerwać. Przełknął i mogłam zobaczyć, że był bliski łez. Po chwili, kontynuował. - W tamtym momencie opłakiwałem wszystko co utraciłem. To że nigdy nie zobaczę jak idziesz ku mnie do ołtarza, jak nigdy nie ujrzę twojej twarzy w naszych dzieciach, jak nigdy nie dostrzegę siwych pasm w twoich włosach. Ale jednocześnie się tym nie przejmowałem. Jeśli moja śmierć oznaczała twoje przeżycie ponownie wzruszył jednym ramieniem - jak to mogło być czymś złym? Przy tym straciłam panowanie nad sobą, a łzy popłynęły szczodrze. Jak kiedykolwiek przed tą chwilą mogłam myśleć, że wiem co to znaczy być kochaną? Nic nie umywało się do tego
uczucia,
jaśniejącego
w moim sercu,
wypełniającego
każdy
centymetr mojego ciała czystym uniesieniem. - Americo - powiedział Maxon uroczo, zmuszając mnie bym otarła oczy i spojrzała na niego. - Wiem, że widzisz tu króla, ale postawmy sprawę jasno. To nie jest rozkaz. To jest prośba, błaganie. Błagam cię; uczyń mnie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Spraw mi ten zaszczyt i zostań moją żoną Nie mogłam wyrazić jak bardzo tego chciałam. Ale tam gdzie zawiódł mój głos, podziałało moje ciało.
Wpadłam w objęcia
Maxona, obejmując go ciasno, pewna, że nic nas nigdy nie rozdzieli. Kiedy mnie pocałował, poczułam, że moje życie zajmuje miejsce w pałacu. Odnalazłam wszystko co chciałam - rzeczy, których nawet nie wiedziałam, że szukałam - tutaj, w ramionach Maxona. I jeśli miałam jego, aby mnie prowadził, przytrzymywał, mogłam ruszyć na podbój świata. Wydawało się, że nasz pocałunek skończył zbyt szybko, ale Maxon cofnął się, aby spojrzeć mi w oczy. Widziałam to w jego twarzy. Byłam w domu. I w końcu znalazłam swój głos. - Tak.
Epilog Ed Sheeran - Kiss me Staram się nie trząść, ale niezbyt mi to wychodzi. Chyba wszystkie dziewczyny tak mają. To jest wielki dzień, sukienka jest strasznie ciężka, a ceremonii przyglądają się niezliczone rzesze ludzi. Zamiast być odważna, tak jak powinnam, drżę. Jednak wiem, że gdy tylko drzwi się otworzą i zobaczę czekającego na mnie Maxona, wszystko się ułoży. Trzymam się tej myśli i próbuję się odprężyć. - Och! Jest i nasz znak – mówi mama, zauważając zmianę w muzyce. Silva macha do mojej rodziny. James i Kenna są już gotowi. Gerad biega dookoła, jego garnitur już zdążył się pogiąć, a May desperacko próbuje zatrzymać go w jednym miejscu na dłużej niż dwie sekundy. Nawet jeśli jego ubranie jest w lekkim nieładzie, to i tak wszyscy wyglądamy dziś zaskakująco dostojnie. Mimo że jestem szczęśliwa, iż wszyscy, których kocham są ze mną, to nie mogę powstrzymać bólu, że tata jest nieobecny. Jednakże słyszę jak szepcze, że mnie bardzo kocha, że jest ze mnie dumny, mówi mi, jak cudownie wyglądam. Znałam go tak dobrze, że mogę wybrać dokładnie te same słowa, które by mi dziś powiedział: i mam nadzieję, że będzie jak zawsze, jakby nigdy tak naprawdę nie odszedł. Kiedy zatracam się w swoich marzeniach, May zakrada się do mnie. - Wyglądasz pięknie, Ames – mówi, sięgając do misternego, wysokiego kołnierza mojej sukienki. - Mary przeszła samą siebie, prawda? - odparłam, dotykając
sukienki. Mary jako jedyna pozostała ze mną z moich pierwszych pokojówek. Kiedy już opadł kurz, dowiedzieliśmy się, że zginęło więcej osób niż wcześniej sądziliśmy. Chociaż Lucy przetrwała atak i zdecydowała się odejść na emeryturę, to Anne po prostu odeszła. Kolejne puste miejsce, które powinno być zapełnione. - Mój Boże, Ames, ty drżysz. - May chwyta moje dłonie i stara się mnie uspokoić, śmiejąc się z moich nerwów. - Wiem. Nie mogę nic na to poradzić. - Marlee – woła May. - Chodź i uspokój Americę. Moja jedyna druhna podchodzi, jej oczy są jasne jak zawsze; a kiedy na mnie padają, czuję, że napięcie trochę ze mnie uchodzi. - Nie martw się, Americo; jestem pewna, że się pojawi – droczy się. May śmieje się, a ja szturcham je obie. - Nie martwię się tym, że może zmienić zdanie! Boję się, że się potknę, albo pomylę jego imię lub coś podobnego. Mam talent do robienia wokół siebie bałaganu – lamentuję. Marlee dotyka swoim czołem mojego. - Nic nie zepsuje tego dnia. - May! - syczy mama. - Doooobra, mamo wyluzuj. Do zobaczenia na miejscu. - Całuje powietrze obok mojego policzka, upewniając się, że nie zostawiła na nim śladu szminki i odchodzi. Muzyka zaczyna grać i odchodzą razem za róg, do ołtarza przed którym będą na mnie czekać. Marlee odsunęła się. - Jestem następna? - Tak. Tak w ogóle uwielbiam kolor, który masz dziś na sobie. Wysunęła biodro, przyjmując pozę w sukience. - Masz dobry gust, Wasza Wysokość. Wciągnęłam oddech.
- Jeszcze nikt mnie tak nie nazwał. Och, Boże, to będzie zwrot, którego będą używali prawie wszyscy. - Staram się szybko dobrać słowa, koronacja jest częścią ślubu. Najpierw ślubuję Maxonowi, a potem Ileii. Pierścionek, a potem korona. - Tylko nie próbuj znowu się denerwować! - Staram się! Wiem, co mnie czeka, ale to po prostu za dużo jak na jeden dzień! - Ha! - woła, gdy muzyka ulega zmianie. - Poczekaj do nocy poślubnej. - Marlee! Zanim mogę ją skarcić, biegnie do przodu, mrugając do mnie, a ja nie potrafię powstrzymać chichotu. Tak bardzo cieszę się, że znów jest w moim życiu. Oficjalnie mianowałam ją swoją asystentką, a Maxon zrobił to samo z Carterem. Był to jasny znak dla poddanych, jak będą wyglądały teraz rządy Maxona, a ja cieszyłam się tym, jak wiele osób cieszyło się ze zmian. Nasłuchuję, czekając. Wiem, że nuta zabrzmi już niedługo, więc mam ostatnią szansę, aby poprawić sukienkę. Jest naprawdę wspaniała. Biała suknia jest dopasowana do wysokości bioder, a potem opada falami do podłogi. Rękawy są koronkowe i prowadzą do wysokiego kołnierza, który rzeczywiście sprawia, że wyglądam jak księżniczka. Na sukienkę mam narzucony przypominający pelerynę płaszcz bez rękawów, który ciągnie się za mną jak tren. Przed przyjęciem zdejmę go, żeby zatańczyć z moim mężem, zanim już nie będę mogła go znieść. - Gotowa, Mer? Odwróciłam się do Aspena. - Tak, jestem gotowa. Podaje mi ramię, a ja je ujmuję. - Wyglądasz niesamowicie.
- Ty też się nieźle odstawiłeś – komentuję. I chociaż się uśmiecham, wie, że jestem zdenerwowana. - Nie masz się czym martwić – zapewnia mnie, jego uśmiech upewnia mnie w przekonaniu, że mówi prawdę, jak zawsze. Biorę głęboki oddech i kiwam głową. - Racja. Tylko nie pozwól mi upaść, dobrze? - Nie martw się. Jeśli zaczniesz się chwiać, dam ci to. - Uniósł ciemnoniebieską laskę, specjalnie wykonaną tak, żeby pasowała do jego galowego munduru, a sam ten pomysł wywołał u mnie śmiech. - Idziemy – mówi, zadowolony, że wywołał mój uśmiech. - Wasza Wysokość? - pyta Silva. - Już czas. - Jej ton jest lekko onieśmielony. Kiwam jej głową i razem z Aspenem ruszamy w kierunku drzwi. - Połamania nóg – mówi na chwilę przed tym, kiedy muzyka narasta i pojawiamy się przed gośćmi. Wszystkie strachy powracają. Chociaż staraliśmy się, by liczba naszych gości nie była zbyt duża, to setki osób tłoczyły się w nawie, przyglądając się, jak zabierają mnie do Maxona. I chociaż wszyscy wstali, aby mnie przywitać, to ich nie widziałam. Muszę tylko zobaczyć jego twarz. Jeśli tylko odnajdę te spokojne oczy, to upewnię się, że będę w stanie to zrobić. Uśmiecham się, próbując zachować spokój, z gracją kiwam naszym gościom, dziękując im za przybycie. Ale Aspen wie lepiej. - Mer, jest w porządku. Patrzę na niego, a zachęta wymalowana na jego twarzy mi pomaga. Ruszam dalej. To nie jest najbardziej wdzięczna parada do ołtarza. Ze względu na zranioną nogę Aspena, kuśtykaliśmy wolno do przodu. Ale kogo innego mogłam o to poprosić? Kogo? Miejsce Aspena w moim życiu zupełnie się zmieniło. Nie był moim chłopakiem, ani moim przyjacielem, tylko
członkiem mojej rodziny. Oddany i wierny do samego końca. To mój Aspen. W końcu widzę znajomą twarz w tłumie. To Lucy, która siedzi obok swojego ojca. Jest ze mnie dumna, ale nie potrafi oderwać wzroku od Aspena, który lekko się prostuje, kiedy obok niej przechodzimy. Wiem, że niedługo będzie jej kolej i bardzo na to czekam. Aspen nie mógł wybrać lepiej. Poza nią w najbliższych rzędach siedzą dziewczyny z Selekcji. To odważne z ich strony, aby wrócić tu dla mnie, szczególnie, że nie ma tu wszystkich, którzy powinni. Jednakże uśmiechają się, nawet Kriss, chociaż widzę smutek w jej oczach. Jestem zaskoczona tym, jak bardzo pragnę, żeby Celeste tu była. Jestem w stanie wyobrazić sobie, jak przewraca oczami, a potem mruga, czy coś w tym stylu. Powiedziałaby jakiś dowcip, prawie zasmarkana, ale wciąż by się powstrzymywała. Naprawdę, naprawdę za nią tęsknię. Brakowało mi także królowej Amberly. Mogę sobie wyobrazić, jaka byłaby dziś szczęśliwa, w końcu miałaby córkę. Czuję, że małżeństwo z Maxonem sprawia, że mogę ją kochać w ten sposób, jak matkę. Jestem pewna, że już zawsze tak będzie. A potem są moja mama i May, obejmujące się tak mocno, że wyglądało, jakby nawzajem się podtrzymywały. Dookoła nich widzę tak wiele uśmiechów. Poczucie tego, jak bardzo jestem kochana prawie mnie przytłacza. Te twarze tak mnie rozpraszają, że prawie nie zauważam jak blisko jestem ołtarza. A gdy spoglądam do przodu... widzę jego. I wtedy mam wrażenie, że dookoła nie ma nic. Żadnych kamer, żadnych fleszy. Tylko my. Maxon i ja. Ma na sobie koronę oraz garnitur z błękitną szarfą i przyczepionymi medalami. Co mu powiedziałam, gdy założył go pierwszy raz? Coś, że można by go powiesić na żyrandolu, tak mi się wydaje. Uśmiecham się,
przypominając sobie, jak długą drogę przebyliśmy, aby się tu znaleźć, tu, przed ołtarzem. Ostanie kroki Aspena są wolne, ale pewne. Kiedy już jesteśmy na miejscu, odwracam się do niego. Aspen posyła mi ostatni uśmiech i całuje mnie w policzek, mówiąc do-widzenia wielu rzeczom. Przez chwilę patrzymy się na siebie, a potem bierze mają dłoń i podaje ją Maxonowi, oddając mu mnie. Kiwają sobie głowami, na ich twarzach widać tylko szacunek. Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek zrozumiem, co zaszło między nimi, ale teraz czuję między nimi pokój. Aspen odwraca się i odchodzi, opuszczając miejsce, w którym nigdy nie przypuszczałam, że się znajdę. Maxon i ja zbliżamy się do ciebie, kiedy ceremonia się zaczyna. - Witaj, moja droga – szepcze. - Nawet nie zaczynaj – ostrzegam i oboje się uśmiechamy. Trzyma moje ręce, jakby były jedyną rzeczą, która trzyma go na ziemi, a ja przygotowuję się na słowa, które nadejdą, na obietnice, które nigdy nie zostaną złamane. To prawdziwa magia, ten dzień jest taki pełen mocy. Ale nawet teraz wiem, że to nie bajka. Wiem, że przed nami ciężkie, dezorientujące chwile. Wiem, że nie wszystko będzie szło tak, jak byśmy chcieli i że będziemy musieli pracować na tym, żeby pamiętać, iż to był nasz własny wybór. Nie będzie idealnie, nie przez cały czas. To nie będzie szczęśliwe zakończenie. To będzie coś więcej. Tłumaczyły: Aga, Kasia Marta Betowały: Basia, Dominika Dziękujemy za wasze przemiłe komentarze pod tłumaczeniami i na facebooku, to wy sprawiacie, że nam „się chce” ;)