Addicted After All (Addicted 03)
Krista & Becca Ritchie
Nieoficjalne tłumaczenie waydale.
Korekta Vynn.
Tłumaczenie w całości należy do autora książki...
6 downloads
0 Views
Addicted After All (Addicted 03)
Krista & Becca Ritchie
Nieoficjalne tłumaczenie waydale.
Korekta Vynn.
Tłumaczenie w całości należy do autora książki, jako jego prawa autorskie.
Tłumaczenie jest tylko i wyłącznie materiałem marketingowym, służącym do promocji
autora. Tłumaczenie nie służy do otrzymania korzyści materialnych.
Proszę o nie udostępnianie tłumaczenia.
{1}
Loren Hale
W mroku nocy biegnę tak szybko, jak poniesie mnie furia. Żwir z podmiejskiej drogi wbija
mi się w gołe stopy, zimne lutowe powietrze gryzie mnie w skórę. Nie miałem czasu złapać
butów, koszulki czy nawet płaszcza.
- Skurwysyny – warczy przez ściśnięte zęby Ryke, wykorzystując całą siłę, wytrzymałość
– wszystko, co uczyniło z niego studencką gwiazdę bieżni – by gonić za pędzącymi ulicą
sylwetkami ubranymi na czarno. Sądziłem, że nigdy nie zdołam dorównać bratu w bieganiu.
Gdy nie przeciążam się już żalem nad samym sobą oraz nienawiścią, mogę dobiec dalej
niżbym sobie wymarzył.
I tak robię.
Moje nogi pędzą w rytmie razem z jego, nasze mięśnie wyostrzają się w ten sam sposób.
W naszych żyłach płonie krwista wściekłość. Ponieważ wydawało nam się, że te pierdolone
gnojki postrzeliły jedną z dziewczyn przez okno.
Chwilę temu Ryke i ja byliśmy na górze i usłyszeliśmy parę głośnych uderzeń, a za nimi
spanikowane wrzaski Lily i Daisy. Gdy zbiegliśmy na parter, Daisy była przeraźliwie blada.
Lily trzymała za rękę swoją młodszą siostrę, a ja opuściłem wzrok na brzuch Lil, widząc
zauważalne wybrzuszenie przy osiemnastym tygodniu ciąży.
Pobiegłem, kurwa, instynktownie. Tyle, że tym razem, to nie ja jestem goniony.
Ryke znalazł się tuż przy moim boku, bez wahania, bez pytań. Rzucił jedno spojrzenie na
zatrwożoną twarz Daisy i stracił kontrolę. Nasza sława nie powinna narażać żadnej z
dziewczyn na niebezpieczeństwo. To jakieś kompletne bzdury.
Cała nasza szóstka – Ryke, Daisy, Connor, Rose, Lily i ja – mieszka teraz w bogatej,
ogrodzonej dzielnicy Filadelfii. Tyle, że to tak zwane „ogrodzenie” otacza dzielnicę, a nie
nasz ośmiopokojowy dom. Czasami prawdziwymi pojebami są ci mieszkający w sąsiedztwie i
przez ostatnie dwa tygodnie rzucali nam jajkami w drzwi, obrzucali podwórko papierem
toaletowym i przekopywali trawnik.
Po raz pierwszy usłyszeliśmy, jak uciekają i dlatego to pierwszy raz, jak próbujemy ich
złapać.
Doganiamy ich i stłumione przekleństwa stają się głośniejsze, w szybszych krokach
wyraźniej widać panikę i połowa gości czmycha w kierunku murowanej posiadłości, których
masywne drzwi oświetlają reflektory. Jakaś trójka facetów wciąż biegnie przed siebie.
Wtem obracają się i celują w nas pistoletami do gry w paintball. Seria strzałów przecina
powietrze zanim parę pocisków zderza się z moim ramieniem i żebrami, niczym opóźniony
cios.
Jezu. Chcę wrzeszczeć, aż zacznie mi krwawić gardło i potrząsać nimi, dopóki nie pojmą.
Dopóki nie uświadomią sobie, że nie jesteśmy grą planszową, w którą można grać – kiedy
siedzą sobie w domciu i nie mają co robić.
Jesteśmy ludźmi. Realnymi. Żyjącymi, oddychającymi istotami, które mają limity. Chcę
to wszystko wykrzyczeć, ale nie potrafię wydusić ani jednego cholernego słowa. Wszystko
więzi się w mych płucach.
Faceci przestają w nas strzelać, gdy orientują się, że jesteśmy o wiele bliżej.
- Ruchy, ruchy, ruchy! – krzyczą na siebie nawzajem. Jeden chłopak w kapturze ogląda
się przez ramię i potyka o własne stopy. Gdy chwieje się, zamierzając zaryć gębą o asfalt,
chwytam go za tył czarnej bluzy. Moje tętno szaleje od adrenaliny.
Ryke zwalnia razem ze mną.
- Puść mnie, kurwa! – krzyczy facet, rzucając się w moim uścisku. Czuję, jak serce wali
mi o żebra, ściągam brwi na jego wychudłą budowę ciała. Młody jest.
W ciągu paru sekund jego koledzy go zostawiają, wbiegając głębiej w ciemność.
Zauważa uciekających kumpli i przekierowuje swój gniew.
- HEJ! WY CIOTY! ZOSTAWICIE MNIE TUTAJ?!
Wyrywam mu z ręki pistolet i rzucam Ryke’owi, a wtedy koleś odwraca do mnie głowę,
robiąc zamach pięścią na chybił trafił w moją twarz. Z łatwością się uchylam, ale wierci się
tak bardzo, że trudno go utrzymać.
- Ogarnij się – warczy do niego Ryke.
Próbuje walnąć mnie łokciem w żebra i chwytam go za ramię, dodając pogardliwie:
- To ty zadarłeś z nami.
- A ty jesteś cipą, która wezwała gliny jak mała suka – odparowuje facet. Wtedy kaptur
zsuwa mu się z głowy i patrzę prosto w jadowite spojrzenie. Zmierzwione brązowe włosy i
młoda, delikatna twarz. Nie może mieć więcej niż siedemnaście lat.
Krew schładza się w moich żyłach. I wykręcam szyję do Ryke’a.
- Widzisz tu jakieś gliny? – pytam drwiąco.
- Nie – odpowiada szorstko Ryke.
Obracam się do trzymanego gościa.
- Widzisz, jesteśmy tylko ty i…
- Wspaniale – przerywa mi, parskając śmiechem – urządźmy jebane przyjęcie przy
herbatce i świętujmy nowy rok. A kiedy sobie pójdę, oboje możecie przelecieć tę samą
dziewczynę i znowu ją zapłodnić.
Dygoczę z sercem walącym w piersi. Milion innych obelg pali mi mózg, te najbardziej
złośliwe próbują nade mną zapanować.
Wtedy Ryke wyrywa się do przodu z zaciśniętymi pięściami.
- Ty pierdolony…
- Przestań – rzucam do Ryke’a, stając pomiędzy nim, a nastolatkiem. Nie może go
uderzyć. Nawet jeśli ten koleś wspomni setki plotek, które krążą po gazetach. Nie, jeśli wie o
nas więcej niż my kiedykolwiek dowiemy się o nim. To znudzony nastolatek, który walczy z
własnymi bitwami, których nigdy nie ujrzymy.
Pojmuję.
Kiedyś ciągle robiłem takie durnoty. Byłem wrzucany do więzienia więcej razy za
wandalizm niż nieletnie picie.
- No co? – Chłopak udaje konsternację, prowokując Ryke’a. – Boli cię, że nie dostałeś
dodatkowego czasu ze szmatą…
- Chcesz bawić się ze mną w tę przeklętą grę – wtrącam głosem tak ostrym, że boli mnie
fizycznie. – Mogę doprowadzić cię do tak mocnego płaczu, że wykrwawisz sobie oczodoły, a
więc cofnijmy się: ty zadarłeś z nami pierwszy i prosimy tylko, abyś przestał. Nie jesteśmy
twoimi koleżkami z ogólniaka. – Nie staram się być protekcjonalny. Spokojnie mógłbym
powiedzieć „nie jesteśmy twoimi koleżkami z ogólniaka, dzieciaku”. Ale gdyby ktoś
powiedział mi coś takiego w wieku szesnastu, siedemnastu czy nawet osiemnastu lat, to
naplułbym mu w twarz i kazał jeść gówno.
Oddycha ciężko, zaciskając wargi, na jego twarzy rozlewa się nienawiść, jakby nie
potrafił znieść dalszego tutaj stania. Patrzę prosto na niego, nie daję mu łatwego wyjścia. I w
końcu mówi:
- Tylko sobie żartowaliśmy.
Ryke wychodzi naprzód i podnosi do góry pistolet.
- To nie jest pieprzony żart!
Koleś fuka, rzucając do mnie:
- Czy twój brat to palant? Przecież to tylko pistolet do paintballu.
Ryke rzuca pistoletem przez ulicę, roztrzaskując obudowę.
- Ej! – krzyczy chłopak.
- Moja dziewczyna ma zespół stresu pourazowego, jebany idioto – warczy Ryke. –
Wycelujesz w okno czymś przypominającym pistolet i ktoś pomyśli, że to prawdziwy.
Żebra naciskają mi na płuca. Daisy przeszła o wiele więcej niż wyobrażaliśmy sobie z
Lily, i takie fakty – takie, których rozpaczliwie pragnąłem – sprawiają, że łatwiej jest
zobaczyć, jak bardzo jest on z nią szczęśliwy. Nigdy nie sądziłem, że będę modlił się do
każdego pieprzonego boga, aby ten związek trwał. To nie jest nawet samolubna prośba.
Przyglądam się twarzy chłopaka i jakikolwiek żal został stłumiony przez gniew, od
którego drży mu głos.
- Która to dziewczyna? – pyta złośliwie Ryke’a. – Ta, którą zgwałciłeś, kiedy miała
piętnaście lat czy narzeczona twojego brata?
- Robisz sobie, kurwa, jaja?! – woła Ryke, drżą mu nozdrza. Cholernie do bani. Ludzie
zawsze będą znać szczegóły na temat naszego życia zanim jeszcze poznamy ich imiona. Ale
nie mogę go za to winić. Tak po prostu jest.
Patrzę, jak nastolatek piorunuje spojrzeniem ziemię, jakby mówiąc puśćcie mnie, kurwa,
puśćcie mnie.
Jeszcze nie.
Chwytam go za szczękę i zwracam twarz do siebie.
- Super – mówię – możesz sobie wierzyć w te cholerne kłamstwa, możesz je
rozpowiadać, rób co chcesz, ale zobaczymy cię w pobliżu naszego domu albo przerazisz
nasze dziewczyny, to zrobimy coś gorszego niż zadzwonimy po gliny. – Wypuszczam go po
tej groźbie, pozwalając, aby przeraziła go własna wyobraźnia. – Spotkałem gorszych gnojów
od ciebie, więc nie bierz się za kogoś wyjątkowego.
Jego klatka piersiowa opada, kiedy dyszy ciężko, posyłając mi wściekłe spojrzenie, które
w żaden sposób nie dorównuje mojemu. A potem obraca się do nas plecami i biegnie wzdłuż
drogi, na chwilę się potyka, po czym odzyskuje prędkość.
Odkrzykuje:
- Idźcie ssać fiuty, cioty! – I macha nam środkowym palcem.
Ryke wydaje sfrustrowany jęk.
- Kurwa, jak ja ich nienawidzę.
- Są tylko znudzeni. – Osiedle usłyszało, że wprowadzili się „sławni ludzie” i od tamtej
pory do naszego domu ciągnie nastolatków. – Nie możemy dzwonić po gliny – burczę do
niego. – Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę. – Po pierwsze, ten koleś w kapturze
mógłby być mną w wieku siedemnastu lat. I ilekroć trafiałem do więzienia, to jedynie jeszcze
bardziej się wkurwiałem. Po drugie, to daje im tylko powód, żeby mścić się na nas. By wrócić
z większą ilością jajek, większą ilością pistoletów do paintballu i może jeszcze czymś
gorszym.
Jestem teraz na tyle mądry, by rozpoznawać bezsensowność takiej kłótni oraz zemsty.
Nauczył mnie tego Connor Cobalt.
Powoli unoszę usta.
Ryke znowu jęczy, zakłócając moje myśli.
- Chciałbym, żeby istniało jakieś cholernie proste rozwiązanie.
- Ta. – Potakuję. – Ja też. – Zaczynamy wracać ciemną ulicą do domu. Staram się
rozluźnić spięte ramiona, potrząsając nimi. – Może dziewczyny nie powinni iść jutro na
spotkanie. – Przypomnienie sobie dzisiejszego telefonu ojca znowu napręża mi mięśnie.
Pocieram się po karku, zaognia się we mnie ten znajomy niepokój. Po dzisiejszym wieczorze
chciałbym odwołać nasze cholerne spotkanie z tatą. – Po prostu nie chcę, żeby zrzucił na nas
więcej gówna, kiedy mierzymy się z czymś takim.
- I tak nie chcę, żeby Daisy tam szła. – Rozkłada ręce i dostrzegam na jego ramieniu oraz
torsie rozpryskaną niebieską farbę z poczerwieniałymi paskami. – Zacznijmy od tego, po jaką
cholerę wciąga w swoje problemy dziewczyny? Powinniśmy być tylko ty i ja. – Pokazuje ze
swojego smukłego ciała na moje.
- Nie wiemy o co chodzi – przypominam Ryke’owi. – Powiedział jedynie, że chce
porozmawiać z naszą czwórką. – Oblizuję usta, mój oddech paruje w powietrzu. Staram się
nie drżeć z zimna, zwłaszcza na myśl o tym, że ominął Connora i Rose. Cokolwiek zamierza
nasz tata, to dotyczy tylko Ryke’a, Daisy, Lily i mnie. Mam nadzieję, że nie chodzi o plotki w
Celebrity Crush, iż Lily miałaby być w ciąży z dzieckiem Ryke’a, nie moim. Nie cierpię
choćby myśli o tych kłamstwach.
Staram się wypuścić kolejny długi wydech, ale czuję, jak moja twarz wykrzywia się w
zirytowaniu.
- U Jonathana może to oznaczać cholernie wszystko – odpiera Ryke.
- No, ale posłuchaj kogoś, kto był na tych „improwizowanych spotkaniach”… musisz być
przygotowany na wszystko. – Pamiętam to spotkanie, na którym zasadniczo wymusił moje
zaręczyny z Lily w swoim gabinecie.
Nie chcę wierzyć, że może chodzić o coś gorszego. Może dlatego nie panikuję tak, jak
Ryke. Mój brat przywrócił swoją relację z naszym tatą – a za tym idzie właśnie coś takiego.
Wchodzę do jaskini lwa za każdym razem, gdy pojawiam się w rezydencji Jonathana Hale’a i
mam tylko jebaną nadzieję, że wyjdę bez głębokiej rany. Modlę się, że jestem na tyle silny,
żeby wytrzymać wszystko, czym we mnie rzuci. I po raz pierwszy wierzę, że ktoś tam na
górze, jakaś opuszczona istota, duch albo szaleniec słucha takiej ofermy, jak ja.
Zwalniam tempo, kiedy w naszą stronę kierują się reflektory samochodu. Podnoszę rękę,
aby osłonić oczy przed światłem. Ryke łapie mnie za bicepsa i prowadzi na chodnik, abyśmy
nie zostali potrąceni w ciemności. Nie jestem zaskoczony, kiedy obok nas zatrzymuje się
Escalade. Przyciemnione okno zjeżdża w dół, ukazując kierowcę.
Dwudziestosześcioletni Connor Cobalt trzyma jedną rękę na kierownicy, ubrany w białą
koszulę. Jego falowane, brązowe włosy są idealnie ułożone, jakby dopiero co wrócił ze
spotkania biznesowego.
Ale nie wrócił. Wiem na pewno, że przebywał w gabinecie na trzecim piętrze razem z
Rose, czytając albo przeglądając słownik – czy cokolwiek tam robią w swoim czasie.
Nie potrafi stłumić oślepiającego uśmiechu, patrząc z wyraźnym rozbawieniem na nasz
brak ubioru w mroźnej zimie. Potem jego ciemnoniebieskie oczy spotykają moje
bursztynowe.
- Znowu się prostytuujesz? – przekomarza się z uniesioną brwią. – Ile za loda, kochanie?
- Tyle, ile jesteś wart – odpowiadam, otwierając drzwi od strony pasażera.
- A ty, Ryke? – Connor pyta mojego brata, który wsiada do tyłu.
- Nie jestem, kurwa, na sprzedaż – mówi szorstko Ryke, trzaskając drzwiami.
Rzucam Connorowi spojrzenie.
- To była długa noc. Gdzie ty byłeś… czytałeś?
- Właściwie to dochodziłem – odpiera Connor, wrzucając bieg i kieruje nas z powrotem
do domu.
- Kurewsko fantastycznie – mruczy Ryke. – Podczas gdy nam odmarzały tyłki w
gonitwie za tymi idiotami, ty się zabawiałeś.
Connor nie próbuje ukryć uśmiechu.
- Jestem wszechstronnym zwycięzcą. Dla nikogo nie powinno być to szokujące. – Tak
jak i jego arogancja. Nawet się uśmiecham i przekierowuję wentylatory z gorącym
powietrzem na moje ciało.
Connor spogląda na pomarańczową i niebieską farbę na moich żebrach oraz ramieniu.
Tak jak u Ryke’a, pod nimi znajdują się czerwone pręgi. Jego uśmiech znika.
- Nie pojmuję, w jaki sposób efektywne było ściganie ich, kiedy dalej mieli ze sobą
pistolety.
- To się nazywa zastraszanie – mówię.
- Masz na myśli głupotę.
- Ta? A jaka jest lepsza opcja? Wezwanie policji? Nie zrobimy tego, Connor –
przypominam mu.
- Nie powiedziałem, że musimy. Prasa wychwyciłaby historię i znowu skupiliby na nas
większą uwagę. – Urywa. – Zdajecie sobie sprawę, że mogli was przypadkiem trafić w oko?
- Było, kurwa, warto – mówi Ryke, krzyżując ramiona.
Dodaję:
- Gdybyś zobaczył dziewczyny, to chciałbyś, żebyśmy za nimi pobiegli, z pistoletami czy
nie.
Connor kieruje spojrzenie z powrotem na drogę.
- Widziałem dziewczyny.
Marszczę czoło, przyglądając się jego twarzy. Znowu ma pokerową minę, co mnie
stresuje.
- Czy z Lily wszystko w porządku? – Zaciskam zęby ze strachu o inną możliwość. Mam
sztywne plecy i naprężone mięśnie. – Connor…
- Nic jej nie jest. – Niespodziewanie blokuje drzwi samochodu i rzuca spojrzenie w
przednie lusterko na mojego starszego brata, który robi się coraz bardziej zaniepokojony.
Jeżeli Lily nic nie jest, to oznacza… - Proszę, nie wyskakuj z auta – mówi do niego Connor. –
Nigdy nie zrobiłem nikomu krzywdy podczas prowadzenia samochodu i chciałbym, żeby tak
zostało.
Jego nozdrza drgają.
- Co się dzieje z Daisy?
- Miała mały atak paniki.
Chryste. Wzdrygam się, jakby ktoś pociął mi wnętrzności i to przeważnie po wyczuciu
emocji mojego brata. Obracam się, żeby spojrzeć na Ryke’a. Ściska grzbiet nosa, zaciskając
powieki. Widzę, że przełyka wrzask i powstrzymuje się od walnięcia w siedzenie.
- Przynajmniej nie jest ciężarna – rzucam. Mały płomyk nadziei.
Ryke opuszcza głowę, krzywiąc się. Unosi na mnie brązowe oczy.
- Cholernie nienawidzę, kiedy ludzie ją dręczą.
Teraz to wiem.
- Ale jeśli przeprowadzimy się na inne osiedle, to będzie to samo, tyle że w innym
otoczeniu. – Przykuwamy do siebie uwagę gdziekolwiek jesteśmy i to się nie zmieni, nie po
ogłoszeniu seksoholizmu Lily, nie po Księżniczkach Filadelfii i na pewno nie po plotkach o
molestowaniu przez mojego ojca.
Rzeczywistość jest taka: Lily jest w ciąży. Rose jest w ciąży. Daisy ledwo trzyma się
zdrowia psychicznego. A prasa jest tak samo żrąca, jak zwykle – roznoszą plotki, próbując
zrobić zdjęcia ciałom Lily oraz Rose i męczą Daisy o jej związek z Rykiem i jego związek z
moją dziewczyną.
Nie jestem tutaj najmądrzejszy. Ani najsilniejszy. Ale wiem, kurwa, że każdy ma swoje
granice. I czasami zastanawiam się czy nasze granice zostaną teraz przetestowane, kiedy
Ryke jest z Daisy, kiedy ja zostanę ojcem i Connor będzie miał dziecko z Rose. Takie rzeczy
naciągają je bardziej niż przedtem.
Źle postawiony krok będzie fatalny. Ponieważ nie krzywdzę tylko siebie. Skrzywdzę Lil.
Skrzywdzę nasze dziecko. Dosłownie nie ma już miejsca na błędy.
Chciałbym być pełen zarozumiałego optymizmu, ale szczerze mówiąc wszystko mnie
cholernie przeraża.
{2}
Lily Calloway
Kucam na zimnej podłodze w zabałaganionej łazience Ryke’a i Daisy, masując plecy
młodszej siostry, kiedy wymiotuje do toalety.
- Powinnyśmy obrzucić im podwórko papierem toaletowym – odzywam się, kiwając
głową. Zasługują na to za te wszystkie durne rzeczy, które zrobili z naszym domem przez
ubiegły tydzień, a potem wyskoczenie znikąd i przestraszenie nas pistoletami do paintballu.
- A może powinnyśmy wyrwać im jaja. Powoli – mówi zimnym, groźnym tonem Rose.
Przemierza łazienkę z japońskim wachlarzem, przez połowę czasu wachlując siebie, a drugą
połowę Daisy. Co jakiś czas staje, żeby poskładać zgnieciony ręcznik na podłodze albo
poprawić zieloną matę. Już ułożyła butelki szamponów i schowała tampony oraz szczotkę do
włosów Daisy.
To bardzo dziwne, ale sądzę, że w tej chwili jestem tą najbardziej opanowaną z naszej
trójki. Nawet nie zaczęłam myśleć jeszcze o seksie. Uśmiecham się w duchu. Dopisuję to
osiągnięcie do niewielu innych.
- Nie będę dotykać ich… sprzętów – mówię do Rose i natychmiast się rumienię.
- Jaj – podkreśla to słowo Rose, posyłając mi niewiarygodnie mordercze spojrzenie.
Obwiniam jej hormony o intensywność tych żółtozielonych oczu. Teraz są o wiele
straszniejsze. – Albo jąder, jeżeli tak ci lepiej.
Potrząsam głową z płonącymi policzkami. Kręci mi się w głowie cały wieczór – objaw
ciążowy – i czerwona wysypka wcale mi nie pomaga.
- Jeszcze gorzej. I nie mam z nimi problemu. Lubię jaja. – Krzywię się. Jak to okropnie
brzmi. – To znaczy lubię je. – W głowie pojawia się obraz penisa Lo, twardego i bardzo
postawnego, i moja skóra się rozgrzewa. Nie. Nie. Nie. Ściskam uda.
Poprzez intensywne, piorunujące spojrzenie Rose dostrzegam przebłysk siostrzanej
troski.
Jestem niczym żółw, powolna i zrównoważona. Nie jestem w stu procentach zdolna do
rozmowy o seksie bez rumieńców. Nie wiem czy kiedykolwiek będę czuła się na tyle
komfortowo bez poczucia, że ktoś zaraz rzuci mi w twarz dildo.
To miało miejsce jakieś dwa tygodnie temu przed Lucky’s Diner. Nic zabawnego. I
sądziłam, że ciąża da mi jakiś rodzaj wytchnienia, jak na przykład: nie rzucajcie erotycznymi
zabawkami we mnie i moje nienarodzone dziecko. Nie bardzo.
- Nieważne czy lubisz je, czy nie, jaja muszą zostać odcięte – mówi Rose. Jest strasznie
wkurzona na tych ludzi, co wciąż robią nam kawały. Ja też, ale nie mam w głowie planów
wojennych.
Daisy zsuwa się z toalety, nareszcie kończąc rzygać. Spłukuję wodę i przyciskam mokrą
szmatkę do jej czoła, kiedy bierze głębokie wdechy.
W pomieszczeniu przez chwilę panuje cisza poza szumem, który wydaje wachlarz Rose,
kiedy wachluje Daisy. Mam te bolesne wspomnienia tego, co się wydarzyło i bardziej jestem
wstrząśnięta reakcją siostry niż tamtymi kolesiami.
Malowała mi paznokcie u stóp lakierem Lucky Lucky Lavender, kiedy czytałam na głos
ciążowe historyjki z magazynu „dla przyszłych mam”. Siedziałam plecami do okna, ale ona
uniosła spojrzenie, a w jej szeroko rozwartych oczach malowała się przeraźliwa panika.
I wtedy nastąpiły wystrzały. Zobaczyłam na szybie niebieską i pomarańczową farbę
podobną do neonowych gówien ptaków i obie wstałyśmy gwałtownie, lakier wylał się na
dywan.
Kiedy Ryke i Lo zbiegli do nas na dół, a potem na zewnątrz, Daisy mruknęła coś i weszła
chwiejnie po schodach. Wyglądała jak duch, łapiąc ostro powietrze. Jakby szukała tlenu.
Pomogłam jej dojść do łazienki na drugim piętrze i próbowałam uspokoić, żeby zaczęła
normalnie oddychać.
To wszystko trwało jakieś dwadzieścia minut i dopiero po zwymiotowaniu zdaje się
bardziej opanowana. Jej biały podkoszulek z napisem – kapow, kotku – jest przemoczony od
potu. Nie ma na sobie biustonosza, co rozumiem. Ja też nie mam. Bez-stanikowy stan jest
najlepszy. Poza tym obie nie mamy wiele tam na górze.
- Możesz mówić? – pytam ją, odsuwając z jej twarzy jasne pasemka włosów. Gdy
wróciła z ...