Caroline Anderson Prezent od Sary tytuł oryginału Sarah`s gift przekład Elżbieta Zawadowska-Kittel Rozdział Pierwszy Sara nie zwracała uwagi na mężczy...
9 downloads
14 Views
481KB Size
Caroline Anderson Prezent od Sary tytuł oryginału Sarah`s gift przekład Elżbieta Zawadowska-Kittel
Rozdział Pierwszy
Sara nie zwracała uwagi na mężczyzn od wielu lat. Uważała, że to zwykła strata czasu, że nie są tego warci. Tego mężczyzny jednak nie mogła nie dostrzec. Szedł w stronę biur oddziału urazowego szpitala Audley Memorial z marynarką przewieszoną przez ramię i ręką w kieszeni świetnie skrojonych spodni. Był wysoki i szczupły, lecz znakomicie zbudowany. Miał jasne włosy, szare oczy i usta jakby stworzone do całowania. I śmiechu. I szeptania miłych słów... Nie miał za to prawa wchodzić tu bez uprzedzenia. Zamknęła akta i wstała. - W czym mogę panu pomóc? - spytała. Zatrzymał wzrok na jej identyfikatorze, przeczytał nazwisko, po czym podniósł oczy. Na jego wargach błąkał się nieodgadniony uśmiech. - Siostra Cooper? Nazywam się Matt Jordan. Chyba się pani spodziewała mojego przybycia? Mówił głębokim, niskim głosem z lekkim kanadyjskim akcentem. Ten głos wzbudził w niej dreszcz. - Tak - odparła. - Przyjechał pan tutaj prowadzić badania. Przy panu będziemy się czuli jak bakterie pod mikroskopem. Witamy w Audley, doktorze Jordan. Witamy w Anglii. Okrążyła biurko i wyciągnęła rękę, która utonęła natychmiast w jego dłoni. Ten uścisk był suchy, chłodny, oficjalny, a jednak poczuła nagle dziwną chęć, by wyrwać mężczyźnie rękę. 1
Po chwili jednak on sam - zupełnie jakby wyczuł jej zakłopotanie - cofnął dłoń i wsunął ją z powrotem do kieszeni spodni. - Kazano mi się zgłosić na oddział urazowy. Czeka na mnie Ryan O'Connor. To też Kanadyjczyk. - Owszem, ale w tej chwili jest zajęty, więc będzie pan musiał jakoś wytrzymać ze mną. Uśmiechnął się szeroko. - Chyba na odwrót: pani będzie musiała wytrzymać ze mną. Poza tym zamierzam się od was sporo nauczyć, a nie traktować kogokolwiek jak bakterię. - Wszystko jedno - odparła wesoło. - Ryan gdzieś się tutaj kręci. Dziś mamy wyjątkowo mało pracy, chociaż powiedziałam to pewnie w złą godzinę... Ryan przyjmuje teraz wczorajszych pacjentów, tych, którzy zgłosili się na badania kontrolne. Zaraz tu będzie. Matt rozejrzał się wokół. - Bardzo tu u was spokojnie. Jak to możliwe? Sara zaśmiała się cicho. - Sama nie wiem. Ale zaraz na pewno rozpęta się piekło. Wczoraj mieliśmy taki nawał pracy, że trzeba było wezwać Jacka Lawrence'a. Jack wziął dziś wolny dzień, więc obawiam się, że może pan zostać od razu wrzucony na głęboką wodę. - W Kanadzie o tej porze roku jest tak samo, tyle że sezon zaczyna się wcześniej, bo mamy dłuższe zimy. - Mamy wielu starszych wiekiem pacjentów, którzy wywracają się na ulicy, łamią nadgarstki i kości biodrowe. Młodsi zresztą też nie są lepsi. Oni z kolei łamią obojczyki i kości ogonowe, bo zwykle lądują na pupach. No i jeszcze ofiary wypadków... - Machnęła ręką. - Może napije się pan herbaty albo kawy? 2
Skończyłam właśnie papierkową robotę i mogę odpocząć. Chyba mi się to należy po tym upiornym weekendzie. W jego szaroniebieskich oczach zalśniły ciepłe błyski. - Mam ochotę na filiżankę kawy. Śniadanie jadłem chyba wieki temu. W drodze do szpitala musiałem odwieźć córkę do szkoły, a kiedy przestałem wreszcie błądzić,
zaczęły się korki. - Tu zawsze są korki. Jesteśmy do nich przyzwyczajeni. Chodźmy sprawdzić, czy automat działa, bo jeśli nie, będziemy musieli pić rozpuszczalną albo zaczekać. - Napijmy się rozpuszczalnej - zdecydował szybko i ruszył za Sarą lekkim krokiem. - Przyjmujecie dużo ofiar wypadków? - Wystarczająco. Z powodu położenia szpitala przywożą nam wszystkich rannych z trasy, po której kursują samochody dostawcze. I choć to są raczej przedmieścia, wielu ludzi jeździ tędy do pracy i przy załamaniach pogody o karambol nietrudno. Gdy weszli do pokoju służbowego, Matt oparł się o blat, a Sara nastawiła wodę i wyjęła kubki. - Rozpuszczalna. Patrick nie włączył automatu. - Jakoś się do tego przyzwyczaję - odparł. - Albo polubi pan herbatę. Czy pańska córka zdążyła już polubić nowe środowisko, doktorze? Zmarszczył brwi i potarł dłonią kark. - Matt. Proszę mówić do mnie po imieniu. Szybciej się tu zadomowię. A co do córki, to chyba tak. Nie miałem jeszcze czasu, żeby się tym martwić, ale wylądowała w tej samej klasie co dzieci Ryana, więc chyba będzie dobrze. O'Connorowie zachowali się wspaniale, bardzo mi pomogli. 3
- Znałeś Ryana wcześniej i dlatego wybrałeś nasz szpital? Matt pokręcił głową. - To zbieg okoliczności. Ale Ryan naprawdę się o mnie troszczył. A szczególnie o Emily. - Zadzwoń do szkoły i spytaj, czy wszystko w porządku. - Przecież nawet jeżeli mi powiedzą, że coś nie gra, nie będę mógł jej pomóc. Emily przywykła zresztą do ciągłych przeprowadzek i zmian. Sara napełniła kubki. - W razie czego może tam przecież pojechać twoja żona - powiedziała. - Nie mam żony - odparł tonem wykluczającym dalszą dyskusję. Zrozumiała, że nie powinna poruszać tego tematu.
- Więc jak dasz sobie radę z popołudniami i weekendami? - spytała rzeczowo. - Udało ci się znaleźć kogoś do pomocy? - Sąsiadka Ryana będzie odbierać Emily ze szkoły i zajmować się nią do mojego powrotu. W razie nocnego dyżuru mogę liczyć na Ryanów. Wezmą Em do siebie. To oczywiście wszystko do czasu, gdy znajdę jakieś
lepsze rozwiązanie. Skinęła głową. Organizowanie opieki nad dzieckiem nie należy do łatwych zadań. Sama kiedyś się tym zajmowała. - W szpitalu jest żłobek - oznajmiła. - Wątpię, czy moja pięcioletnia córka będzie chciała pójść do żłobka odparł z uśmiechem. Pięcioletnia córka. Sara poczuła dziwne ukłucie w sercu. Świat jest pełen pięcioletnich dziewczynek. I kilkuletnich chłopców. Wlała mleko do kubka i spojrzała pytająco na Marta. - Pijesz z mlekiem? 4 - Wolę czarną. Bez cukru. Dzięki, Saro. Mogę się tak do ciebie zwracać? Gdy musnął delikatnie jej dłoń, poczuła przyspieszone bicie serca. Skinęła głową. - Jak długo tu pracujesz? - spytał, siadając na jednym z krzeseł. Wyciągnięte, długie nogi mężczyzny sprawiały, że niewielki pokój robił wrażenie jeszcze mniejszego. Sara zamieszała kawę.
- Dwa lata. Zaczynałam jako zwykła pielęgniarka. Przed rokiem zostałam siostrą oddziałową. - I podoba ci się? - Co? Szpital czy praca? - Jedno i drugie. - Owszem - odparła z uśmiechem. - Wszyscy są tutaj bardzo mili. Uprzejmi, bezpośredni lekarze, świetny zespół pielęgniarek. Doskonałe miejsce do pracy. O ile oczywiście lubisz wisielczy humor, bo my uznajemy wyłącznie makabryczne żarty. - Wisielczy humor jest charakterystyczny dla każdej urazówki. To metoda na rozładowanie stresu. - Ale ludzie tego nie rozumieją. Uważają nas za świętych, a gdyby usłyszeli, co wygadujemy, odsądziliby nas od czci i wiary. - Na pewno jest łatwiej, jeśli się znajduje zrozumienie u partnera powiedział. Przemknęło jej przez myśl, że Matt nie mógł pod tym względem liczyć na żonę i z tego właśnie powodu ich małżeństwo się rozpadło. - Żona Ryana też chyba tu pracowała? - ciągnął Matt. - Tak. Żony Jacka Lawrence'a i Patricka również. 5 - Poważnie? Prawdziwe biuro matrymonialne. - Właśnie - odparła ze śmiechem Sara. - Jeśli się bardzo intensywnie pracuje, nie ma czasu na zawieranie nowych znajomości, i dlatego to tak wygląda. Poza tym trzeba się nauczyć ufać członkom zespołu, a stąd już
niedaleka droga do przyjaźni. Przyjaźni, powtarzam, bo romansów mamy tu niewiele. - Zupełnie jak u nas - prychnął. Popatrzyła na niego pytająco. - Tęsknisz? - Za szpitalem? Raczej nie. Za pogodą? Zdecydowanie nie... w każdym razie nie za mrozem. Tutaj też podobno ostatnio padał śnieg i chyba wszyscy jeżdżą jak szaleni na nartach. Popatrzyła na niego z namysłem. - Brakuje ci nart? - To chyba oczywiste. - Uśmiechnął się uroczo. - Ale znajdę sobie na pewno coś w zamian. Zresztą Emily nie przepada za nartami. Woli pływanie.
- W mieście mamy świetny basen. - Tak? Chodzisz? Pomyślała o wodzie i natychmiast poczuła gwałtowny przypływ paniki. - Ostatnio nie. Zresztą nie mam dzieci. - Już nie, pomyślała, powstrzymując niebezpieczne drganie powieki. - Ale Ryan chyba tam bywa, więc wszystko ci powie - dodała. Przybycie Ryana oszczędziło jej konieczności dalszej rozmowy. Ryan przywitał się gorąco z Mattem i usiadł. 6 - Co słychać u Em? Masz jakieś wieści? - spytał. Matt wyciągnął ręce, jakby chciał przegnać złe moce.
- Ani słowa. Boże, przecież nic jej się nie mogło stać. Nie zamierzam tam dzwonić. Brak wiadomości to dobra wiadomość. - Masz rację. Evie i Gus przepadają za tą szkołą. - Emily też ją pewnie polubi. - Dopił kawę, odstawił filiżankę i pochylił się wyczekująco do przodu. Jak kot, który pręży się do skoku, pomyślała Sara. - Oprowadzę cię po szpitalu - zaproponował Ryan i obaj podnieśli się z krzeseł. - Będę wam potrzebna? - spytała Sara. - Jesteś jak zwykle niezastąpiona, ale tym razem dam chyba sobie radę sam - odparł Ryan z uśmiechem. Pokazała mu język i zaczęła się zastanawiać, czy nie wypić jeszcze jednej filiżanki kawy. Wbrew temu, co powiedziała Mattowi, ma sporo pracy. Musiała sprawdzić stan magazynu i złożyć nowe zamówienia. Nie
wypadało jej zostawiać wszystkiego koleżankom, najchętniej jednak powrzucałaby te wszystkie papiery do kosza. Matt szedł potulnie za Ryanem, lecz myślami błądził wciąż wokół nowej znajomej. Ryan wspominał wprawdzie kiedyś o Sarze, lecz mówił o niej wyłącznie jak o koleżance z pracy. Najwyraźniej zapomniał o jej urodzie. Może po prostu tego nie zauważał, co nie byłoby zresztą dziwne, zważywszy na głębokie uczucie, jakim darzył własną żonę, Ginny. Matt jednak wciąż miał przed oczami twarz Sary. Te włosy, piękne ciemnoblond włosy zwinięte w kok, zapewne miękkie i jedwabiste w
dotyku. Jej głos: cichy, kojący, stworzony do szeptu w chwilach uniesienia. 7 Usta pełne, nietknięte szminką. I oczy - orzechowe i wyraziste. Na dnie tych oczu jednak czaił się smutek... Sara była taka delikatna, a jednocześnie kobieca. Nie przypominała w niczym kościstych anielic, od których ostatnio wszędzie aż się roiło. A on nie cierpiał kościstych anielic. Z trudem oderwał od niej myśli. Musi się skupić na pracy. Ma dużo czasu, by lepiej poznać tę niezwykłą kobietę. Aż trzy miesiące. Pomyślał nagle, że to stanowczo zbyt krótko. Nie lubiła spokojnych dni, choć zdawała sobie sprawę z tego, że powinna je wykorzystać na tak żmudne zajęcia jak inwentaryzacja lub porządki. Była jednak zbyt niespokojna, by pracować. Nie wiedziała, czemu ma przypisać swój stan: nietypowej na ich oddziale ciszy czy też Mattowi, nowemu członkowi zespołu? Ledwo zdążyła o tym pomyśleć, zadzwonił telefon. - Starsza kobieta, hipotermia, podejrzenie o złamanie kości udowej. Pomocy wymaga również sanitariusz. Został pogryziony.
- Pogryziony? Oczami wyobraźni Sara zobaczyła, jak kobieta z centrali wzrusza ramionami. - Nic więcej nie wiem. Będą u was za dziesięć minut. - Dzięki. Sara odłożyła słuchawkę i poszła szukać Ryana.
- Kobieta w stanie hipotermii ze złamanym udem, z tego co wiem, pogryzła sanitariusza, więc chyba powinniśmy się jej jak najszybciej pozbyć. Odeślijmy ją na ortopedię. 8 - A może byśmy tak dali szansę Mattowi? - zaproponował z uśmiechem Ryan. - Nie wiesz, czy pacjentka cierpi na wściekliznę? - Już się nie mogę jej doczekać - odezwał się Matt, zerkając wymownie w sufit. Ryan roześmiał się tylko i klepnął go w plecy. - Chodź, dostaniesz fartuch i stetoskop, żebyś wyglądał jak prawdziwy doktor. Dopiero wtedy możesz się z nami bawić. - Już od lat nie bawiłem się w doktora - odparł z uśmiechem Matt. Kto się pierwszy rozbiera? - Ty, jeżeli nie będziesz uważał - ucięła Sara i odeszła, próbując nie myśleć o zabawie w doktora z Mattem. Na wypadek, gdyby się okazało, że należy rozgrzać pacjentkę dializą otrzewnową, zaczęła przygotowywać ciepły roztwór soli. Jak się jednak okazało, pacjentka wymagała tylko opatulenia w foliową kołdrę, ciepłego wilgotnego powietrza i czterdziestoprocentowego tlenu. Otrzymała też kroplówkę z ciepłych płynów. Gdy czekała na rentgen, zespół udzielał
pomocy sanitariuszowi, który ze zbolałą miną trzymał się za pachwinę. Sara uśmiechnęła się szeroko. - Co ty jej zrobiłeś, na miłość boską? Musiałeś nieźle zirytować tę
biedaczkę. - Co takiego? Jaką biedaczkę? - Panią Pomfrey, bo przecież to ona cię ugryzła, prawda? Mimo bólu uśmiechnął się lekko. - Co ci przyszło do głowy? Ugryzł mnie jej pies, jakiś cholerny mieszaniec z pitbullem. Chyba nazywa się Fifi. 9 - Naprawdę? - Sara pomogła mu zdjąć spodnie. - A ja myślałam, że to ta starowinka tak cię urządziła. Widocznie coś źle zrozumiałam. W tej samej chwili w gabinecie pojawił się Matt. - Jeden przeżuty sanitariusz - zameldowała Sara. - Ale ugryzła go Fifi, suka rasy pittbull, a nie nasza pacjentka. - Odetchnąłem z ulgą - wyznał Matt. - Chociaż myślę, że pani Pomfrey w ogóle nie ma czym gryźć. W górnej części lewego uda sanitariusza widniała krwawa rana i ślady zębów. - Poza tym chyba nic się nie stało - rzekła Sara. Matt obejrzał dokładnie nogę pacjenta. - Miałeś szczęście. Jeszcze parę centymetrów, a śpiewałbyś falsetem. Może Fifí wzięła cię za bandytę? - Albo za weterynarza. Ale z tego, co widzę, to chyba rzeczywiście mi się upiekło - przyznał pielęgniarz. - Tak, ale trzeba to zszyć. Saro, podaj mu znieczulenie miejscowe.
Zabieg zakończono po dwudziestu minutach i sanitariusz pojechał do
domu. Mieli właśnie poszukać Ryana i dokończyć obchód szpitala, gdy znów zadzwonił telefon. W tej samej chwili otworzyły się drzwi i poczekalnię wypełnił spory tłumek ludzi - jak się później okazało, zupełnie z sobą nie związanych. - Wiedziałam, że to zbyt piękne, żeby było prawdziwe - mruknęła Sara. - Zaraz zobaczymy, jak sobie dajesz radę w trudnych warunkach. Niedaleko szpitala doszło do dwóch wypadków. W jednym zginęli ludzie, drugi okazał się mniej poważny; instruktor jazdy i jego uczeń wpadli w poślizg i doznali drobnych obrażeń ciała. Poza nimi zgłosiło się również 10 wielu niefortunnych przechodniów: ofiar oblodzonych jezdni i chodników, a także innych nieszczęśliwych zdarzeń. Niektórzy z nich nie wrócili do domu. Pewien młody człowiek przycinał żywopłot. Kiedy sekator zahaczył nagle o płot, chłopak potknął się lekko, potem poczuł lekkie ukłucie w okolicach biodra, lecz nie zwrócił na nie uwagi i spokojnie skończył robotę. - Podczas lunchu trochę dziwnie się czułem - powiedział. - A w tym miejscu czuję zgrubienie, może weszła mi drzazga? - zwrócił się do Sary. - Proszę zaczekać, zawołam lekarza - odparła i poszła szukać Matta, który skończył właśnie badać instruktora jazdy. - Czy mógłbyś zerknąć na tego pacjenta? - spytała. – To chyba nic takiego, ale ma dość niskie ciśnienie i kiepsko wygląda. Coś mi tu nie gra, chociaż nie jestem pewna co. - Znam to uczucie. Co wiesz o chorym? Opowiedziała mu pokrótce całą historię, a Matt wszedł za parawan i obejrzał „drzazgę". - No tak - powiedział spokojnie. - Chyba musimy wykonać zdjęcia. Zostań, niech przywiozą rentgen tutaj.
Aparatura znalazła się na miejscu w ciągu paru sekund i po chwili wszystko stało się jasne. Drut ze starego ogrodzenia wbił się w brzuch mężczyzny i uszkodził naczynia krwionośne. - Tu potrzeba chirurga - powiedział cicho Matt. - Z kim mogę porozmawiać? - Na dyżurze jest Oliver Henderson. - Mam złe przeczucia - mruknął Matt. Okazało się, że nie bez powodu. Dowiedzieli się później, że koniec drutu przebił aortę, a po usunięciu spowodował krwotok. Operacja trwała dosyć długo. 11 - I tak miał szczęście - stwierdził Matt. - Gdyby z tym chodził albo zmienił ubranie, mógłby już nie żyć. - To dobrze, że nie próbował niczego wyciągać - powiedziała Sara, wzdrygając się lekko. Byli na oddziale intensywnej terapii, przygotowując go do przyjęcia pacjentów znajdujących się właśnie w drodze do szpitala. Ledwo Sara skończyła mówić, zawyły syreny. - Znowu się zaczyna - mruknęła. Praca z całkowicie obcym człowiekiem z innego kraju mogła okazać się trudna, lecz z jakiegoś powodu wcale tak się nie stało. Sara zawsze wiedziała, o jakie narzędzie Matt za chwilę poprosi, i nawet wyprzedzała jego życzenia. Pod koniec dyżuru pracowali w całkowitej harmonii i wzajemnie się szanowali.
Zrobiło się bardzo późno i Matt, niespokojny o córkę, machnął tylko ręką i szybkim krokiem opuścił szpital. Sara zamyśliła się głęboko. Już od dawna z nikim się jej tak dobrze nie pracowało.
Ryan znalazł ją w szatni, wpatrzoną w przestrzeń. - Saro? Odwróciła głowę i uśmiechnęła się przepraszająco. - Wybacz. Mówiłeś coś, Ryanie? Pokręcił głową. - Miły facet. - Matt? Owszem. Zna się na swojej robocie. - Ma doskonałe kwalifikacje. Nie wiem, czego się właściwie spodziewa po pracy tutaj, ale miło będzie mieć go na oddziale. Bardzo miło. - Popatrzył na Sarę z zainteresowaniem i wyjął marynarkę z szafki. Zaprosiliśmy dziś Matta na kolację i po drodze muszę wpaść do 12 supermarketu. Rano Ginny wetknęła mi listę zakupów, bo sama wraca z Norwich dopiero wpół do siódmej. - Urwał na chwilę i zerknął na Sarę pytająco. - Może chcesz się do nas przyłączyć? - I pomóc w przygotowaniu kolacji? - Przejrzałaś mnie na wylot - odparł ze śmiechem. - No jak? Zawahała się. Na pewno byłoby miło, a zresztą i tak nie ma nic specjalnego do roboty. Poza tym ma pustki w lodówce. Nie wspominając już o tym, że u Ryana spotkałaby się z Mattem. - Dzięki za zaproszenie. Przyjdę, jeśli oczywiście jesteś pewien, że Ginny nie będzie miała nic przeciwko jeszcze jednej osobie przy stole...
- A czy ona kiedykolwiek narzekała? Poza tym możesz przecież pomóc. Uśmiechnęła się i popatrzyła za odchodzącym Ryanem. - O szóstej? - zawołała. - Tak! - odkrzyknął. Przymknęła oczy i poczuła się nagle bardzo zmęczona. Dlaczego się
na to zgodziła? Ze względu na Matta. Gdy poczuła nagły przypływ radości, przywołała się do porządku. Matt jest tylko jej kolegą. Kolegą, kolegą, tylko kolegą... A poza tym ona nie interesuje się przecież mężczyznami.
13
ROZDZIAŁ DRUGI
Spędzając czas z Ryanem i jego dziećmi, zadawała sobie sama wyrafinowaną torturę. Tej torturze poddawała się jednak całkowicie dobrowolnie i regularnie. Ryan wiedział oczywiście wszystko o Robie i dzieciach, a przy tym znał Sarę na tyle dobrze, by powierzyć jej swoje maluchy. Były z nią bezpieczne. A ona z nimi? Ta kwestia wciąż pozostawała otwarta. Usłyszała trzask wejściowych drzwi i głos Matta na schodach. Sięgnęła po ręcznik.
- Chodźcie, dzieci. Czas wyjść i przywitać się z Emily. Gdzie są wasze piżamy? Evie pamiętała oczywiście, gdzie leży jej piżamka, czego się jednak nie dało powiedzieć o Gusie. Po intensywnych poszukiwaniach chłopiec odnalazł dół, lecz góra okazała się bardziej uparta. W końcu Sara wypatrzyła
ją głęboko pod łóżkiem. - Eureka! - wykrzyknęła. Potrząsnęła właśnie triumfalnie pasiastą częścią garderoby, gdy w drzwiach pokoju stanął Matt. Trzymał za rękę małą dziewczynkę o szarych oczach i jasnych włosach. Mała patrzyła na Sarę jak na osobę niespełna rozumu. - Zgubił piżamę - wyjaśniła Sara niemrawo, odgarniając potargane włosy z twarzy. - Gus, ubierz się wreszcie. -Wstała, wygładziła bluzkę i spróbowała się uśmiechnąć. - Ty pewnie jesteś Emily - zwróciła się do 14 dziewczynki, która skinęła poważnie główką. Miała cudowne ciemne oczy, oczy Marta. - Jak tam było w szkole? - spytała. Emily milczała chwilę, wzięła piżamę z rąk Sary, usiadła przy Gusie i podała mu bluzę. - Chyba nieźle. Panna Bright jest bardzo miła i lubi żartować. Gus, włóż głowę przez tę dziurę. Sara z trudem ukryła uśmiech. Dlaczego dziewczynki zawsze niańczą chłopców, nawet jeśli są od nich młodsze? Gdyby jej życie potoczyło się inaczej...
Wyprostowała plecy. Dobry nastrój prysł. - Muszę pomóc Ryanowi w kuchni. Niedługo wróci Ginny, ale po tak długiej podróży na pewno nie będzie miała ochoty gotować - Już wróciła. Właśnie zamierzałem ci to powiedzieć. Chciałem zejść im z drogi, żeby się mogli spokojnie przywitać. - Ach tak... - Sara zerknęła na dzieci, które zaczęły się bawić makietą farmy. - Chyba jednak możemy zejść na dół. Najwyżej im przeszkodzimy. Z
przyjemnością wypiłabym teraz drinka. - Ja też - przyznał Matt. - Po porannej kawie nie miałem ani chwili przerwy. Jestem całkowicie odwodniony. - W takim razie popsujemy im zabawę, zanim całkiem zapomną o gotowaniu. Emily na pewno będzie zmęczona po pierwszym dniu w szkole i zechce się położyć wcześnie spać. - Ja też o tym marzę. - Ty? Zmęczony? Doprawdy mnie zadziwiasz... Uśmiechnęli się do siebie. 15 - Muszę się po prostu przyzwyczaić do nowych warunków, chociaż wcale nie jest tak źle, jak mogłoby być. Wszystko wydaje mi się dziwnie znajome, chociaż czasem jeszcze nie rozumiem waszego nazewnictwa. Znaleźli O'Connorów w kuchni - Ryan myl kartofle, a Ginny objęła męża w talii i oparła głowę na jego ramieniu. Na widok Marta i Sary wyprostowała się z uśmiechem. - Cześć - powitała gości. - Jak sobie dajesz radę? -zwróciła się do
Matta. - Ryan mówi, że podobno nieźle. - Jakoś żyję. Może w czymś pomóc? - Tak, podaj mi filiżankę herbaty, a Ryan włoży tymczasem kartofle do kuchenki mikrofalowej. Sałatki i pieczeń kupił w delikatesach, więc specjalnie się nie przemęczył. - Nie zwracaj na nią uwagi. Jest zazdrosna, bo lubi się napracować odparł Ryan z uśmiechem i uchylił się natychmiast przed kuksańcem żony. - Gotuj, niewolniku - rozkazała Ginny, po czym pobiegła się przebrać. - Dla kogo robię tę herbatę? - spytał Matt.
- Ja dziękuję. Na pewno dla Ginny, a Sara też nigdy nie odmawia odparł Ryan, wkładając ziemniaki do specjalnego naczynia. - Oczywiście, że nie. Chętnie się napiję. - Chyba że wolisz wino lub piwo - ciągnął Ryan, patrząc na Matta. - Masz jakieś słabe piwo? - spytał Matt. - W lodówce. Ja też poproszę. A ty, Saro? Patrzyła, jak Matt pochyla się przed otwartą lodówką. - Wystarczy herbata. Zaraz się tym zajmę - odparła z roztargnieniem i zaczęła się zastanawiać, co też takiego w nią wstąpiło, że nie może oderwać wzroku od Matta. 16 Zaparzyła herbatę dla siebie i Ginny, a następnie zabrała ją do salonu, pozostawiając Ryana i Matta samych. Potrzebowała minuty spokoju, by się zastanowić, co właściwie czuje i z jakiego powodu. Czyżby dlatego, że współpraca z Mattem tak świetnie się układa? Dlaczego w takim razie
ani Ryan, ani Patrick, ani Jack nie budzili w niej takich uczuć? Dlaczego akurat Matt? I dlaczego po tak długiej samotności musiała wybrać sobie mężczyznę z dzieckiem, i to w dodatku z tak małym dzieckiem? Z góry dotarł do niej głos Ginny przemawiającej do dzieci Ryana. Zarówno Ryan, jak i Ginny przeżyli kiedyś ogromne tragedie osobiste, a jednak teraz byli szczęśliwi. Tak więc nic nie stoi na przeszkodzie, by rozpocząć życie od nowa. Z kimś innym. Często nadaremnie usiłowała przywołać w pamięci twarz Roba czy też dźwięk jego głosu. Słyszała jednak tylko głosy chłopców i kwilenie nowo narodzonej dziewczynki.
- Która herbata jest dla mnie? - spytała Ginny, wchodząc do salonu. - Ta w kubku z żółtymi kwiatkami - odparła Sara, mając nadzieję, że Ginny nie zwróci uwagi na dziwne brzmienie jej głosu. Ginny usiadła obok i położyła jej rękę na ramieniu. - Wszystko w porządku? Sara skinęła głową i zdobyła się na uśmiech. - Tak, jestem tylko trochę zmęczona. Chyba łapie mnie grypa. - Wszyscy mamy ten sam problem. Norwich przypomina piekło. Chyba rzucę to wszystko w diabły. Sara popatrzyła na nią ze zdziwieniem. 17
- Przecież jesteś prawie u celu! Kończysz staż! Ginny wzruszyła ramionami. - Jeszcze chwilę zaczekam z podjęciem decyzji. Chcę zdać egzamin, a potem objąć zastępstwo za koleżankę, ale przede wszystkim jestem potrzebna dzieciom. - A one tobie - dodała cicho Sara. - To prawda - przyznała Ginny. - Doskonale to rozumiem. Ja również ich potrzebuję. Zupełnie się pod tym względem nie różnimy. Ginny wbiła z namysłem wzrok w swoją herbatę. - Przecież możesz wyjść drugi raz za mąż i mieć jeszcze dzieci zasugerowała. Sara poczuła dziwny ucisk w gardle. - Owszem. Ale tamtych już nie odzyskam. Na zmęczonej twarzy Ginny pojawił się wyraz cierpienia. - Wiem - szepnęła. - Ale mogłabyś jakoś wypełnić tę pustkę.
- Zdaję sobie z tego sprawę. - Sara położyła jej rękę na kolanie. - Nie martw się o mnie. - Chcesz, żebym upiekł cały ten chleb? - zawołał z kuchni Ryan. Ginny ciężko podniosła się z krzesła i uśmiechnęła przepraszająco. - Nie odchodź - szepnęła. Sara wcale nie miała takiego zamiaru. Siedziała nieruchomo wsłuchana w odgłosy dochodzące z kuchni i usiłowała sobie przypomnieć, jak wyglądało jej małżeństwo z Robem. Odnosiła wrażenie, że bardzo
podobnie jak związek Ginny i Ryana, choć nie mogła sobie tego dokładnie 18 przypomnieć. Zrobiło się jej smutno. Jakie to niesprawiedliwe w stosunku do Roba, myślała. Na dole pojawiła się nagle Emily, która ciągnęła za sobą Gusa. Dziewczynka była wyraźnie zmęczona, ale czuła się u swych nowych przyjaciół jak u siebie. Gus włączył telewizor i dzieci usiadły ze skrzyżowanymi nogami naprzeciwko ekranu. W ślad za nimi zjawiła się również Evie, uścisnęła Sarę, chwyciła pilota i zaczęła zmieniać kanały. Czując, że kłótnia wisi w powietrzu, Sara wstała z krzesła. - Może pójdziemy nakryć do stołu? Kolacja jest chyba gotowa. - Tatuś wspominał coś o czosnkowym chlebie, czy się przesłyszałam? - spytała Evie przez ramię. - Nie przesłyszałaś się - odparła Sara. - Pycha. Uwielbiam czosnkowy chleb. Chodźcie, pomożemy! Sara pospieszyła za dziećmi do jadalni, pomogła im policzyć, ile potrzeba nakryć, i poszła szukać brakującego krzesła. W progu kuchni stał Matt. Na jego wargach błąkał się pobłażliwy
uśmieszek. Ryan i Ginny walczyli właśnie z korkociągiem, chichocząc przy tym jak dzieci. - Jak długo są małżeństwem? - spytał Matt. - Niewiele ponad rok. - To widać - oświadczył chłodno. - Może zaczniemy nosić naczynia do jadalni?
- Dobry pomysł. Gdy skończyli, zaprosili gospodarzy do stołu. - Potrzebujemy jeszcze wina, krzesła i was - zażartowała Sara. Chodźmy jeść. 19 Usadowiła dzieci na właściwych miejscach, nalała im sok do wysokich szklanek i zabrała dwie czosnkowe grzanki z talerza Gusa. - Ale ja uwielbiam taki chlebek! - zaprotestował malec. - My też. Musisz się nauczyć dzielić z innymi. A poza tym, jeśli to wszystko zjesz, nie starczy ci miejsca na inne pyszności. - Chyba już rozumiesz, dlaczego tak lubimy wizyty Sary - powiedział Ryan ze śmiechem, patrząc na Matta. - Ona potrafi postępować z tymi urwisami. - Zauważyłem. Przez całą kolację czuła na sobie jego spojrzenie. Nie rozumiała jednak, dlaczego Matt tak bacznie ją obserwuje. Następnego dnia musiała pomagać w pracy nowej lekarce, toteż prawie nie rozmawiała z Mattem, tym bardziej że młoda pani doktor, Jo Bailey, najwyraźniej się gubiła. Sara musiała jej nawet podpowiedzieć, by zrobiła rentgen pacjentce, która uległa niegroźnemu wypadkowi samochodowemu i uderzyła głową o kierownicę. Lekarka potraktowała kobietę jak lekko ranną,
ale Sara szybko wypisała skierowanie na rentgen. - Pani doktor zechce tylko podpisać - poprosiła - a ja nałożę chorej kołnierz i zabiorę ją na zdjęcie.
Doktor Bailey już miała zamiar zaprotestować, gdy pochwyciła spojrzenie Sary i zrezygnowała. - Dziękuję - mruknęła, a Sara zaraz usadowiła pacjentkę na wózku i pojechała z nią na zdjęcie. - Nie ma za co - odburknęła, gdy znalazła się już poza zasięgiem słuchu lekarki. 20 Po tym incydencie Jo Bailey popadła w drugą skrajność i zaczęła zlecać taką ilość badań, że nie wytrzymałoby tego nawet największe laboratorium. W końcu zjawił się Ryan w towarzystwie Matta, który zerknął spod oka na nową koleżankę i nachylił się konfidencjonalnie do Sary. - Wszystko w porządku? - spytał. - Chyba nie - odparła. - Może ona się po prostu tylko denerwuje, ale chyba powinna pracować z kimś, kto potrafi ją powstrzymać przed wydaniem wszystkich funduszy, jakie szpital otrzymał w tym roku na badania. - Aż tak źle? - Prawie. Z drugiej strony oszczędza na zdjęciach kręgosłupa szyjnego. - Rany boskie! Ale numer!. - Właśnie. Porozmawiaj z Ryanem. Może on ją weźmie pod swoje skrzydła? - Ryan nie potrzebuje nas obojga. - Więc ja cię będę niańczyć. Przyda ci się raczej tłumacz, a nie mentor
- stwierdziła Sara.
- Poza tym ty jesteś ładniejsza od Ryana - odparł z uśmiechem Matt i pogładził Sarę po nosie. Oblała się rumieńcem, a Matt szybko wyszedł z pokoju, podczas gdy ona znów została sama z Jo i jej kolejną pacjentką. Pół godziny później Ryan wezwał Jo na intensywną terapię, a Matt przyszedł do Sary, która wreszcie odetchnęła z ulgą. Znów ma u boku kogoś kompetentnego. Cieszyła się z tego tym bardziej, że do szpitala przyjęto właśnie kobietę, której włosy wkręciły się w tryby maszyny. Biedaczka miała 21 zmasakrowaną twarz, poważnie uszkodzoną czaszkę, i praktycznie żadnych szans na przeżycie. Ani elektrowstrząsy, ani koktajl z najróżniejszych medykamentów nie zmusiły jej serca do bicia. - Beznadziejna sprawa - mruknął Matt. - Chcesz zrezygnować? - Nie, ale chyba nie ma sensu tego ciągnąć. Ona właściwie nie żyje. Nie możemy jej uratować. Sara przymknęła oczy i westchnęła. - Masz rację. Dajmy spokój. - Przyjechał jej mąż - oznajmiła jedna z młodych pielęgniarek, stając nagle w drzwiach. - Chyba muszę z nim porozmawiać. Będzie chciał ją zobaczyć po raz ostatni. Popatrzyli na zmasakrowaną twarz kobiety. - Daj mi dziesięć minut.
- Żartujesz?
- Nie. Porozmawiaj z tym facetem i przyślij mi kogoś do pomocy poprosiła i skupiła całą uwagę na zmarłej. - Dobra. To moja pierwsza szansa, żeby zrujnować życie miłej angielskiej rodziny. Z kąta dotarł do nich okrzyk oburzenia. Sara podniosła głowę i zobaczyła Jo, która patrzyła na Matta ze zgrozą. - Niech się pani nie denerwuje. Takie rzeczy się zdarzają - powiedział Matt. - Ale te żarty! Jak można! Matt zignorował tę uwagę. - Lepiej się umyję - rzucił. 22 - Nie najgorszy pomysł - mruknęła Sara, nawet na niego nie patrząc. - Bardzo mi przykro, ale nie byliśmy w stanie jej pomóc - oznajmił Matt. - Nie miała szans na przeżycie. Trzydziestokilkuletni mężczyzna przypominał kamienny posąg. Z odrętwienia ocknął się dopiero po paru minutach. - Czy mogę ją zobaczyć? - spytał martwym głosem. Matt zacisnął nerwowo dłonie. - Za chwilę. Poproszę kogoś, żeby z panem posiedział i przyniósł herbatę. Powinien pan wypić coś gorącego. Gdy wszedł z powrotem do sali, wypuścił ze świstem powietrze. - O rany, co za sytuacja! - mruknął. Sara patrzyła tymczasem na swoje
dzieło. - Może tak być? Umyła twarz zmarłej, przemieszczone części ułożyła na swoich miejscach, po czym sczepiła je delikatnie niemal niewidoczną taśmą klejącą. Czaszkę natomiast owinęła bandażem, który całkowicie zasłonił rany.
Matt był wyraźnie pod wrażeniem. - Fantastyczna robota. Ten biedak nie będzie sobie przynajmniej wyobrażał, jak strasznie musiała cierpieć po tym wypadku. - Chce ją zobaczyć? - spytała Sara. - Oczywiście. Przecież wszyscy chcą. - Bo to naprawdę pomaga. Śmierć bliskich staje się wtedy bardziej realna. Czasem nawet zbyt realna - rzekła z zadumą. Odwróciła głowę i zmieniła fartuch. Byli sami. Matt patrzył na nią przez chwilę; nie wiedział, jak poruszyć bolesny temat. - Mówisz o tym czasem? - spytał. Zesztywniała. 23 - Niezbyt często. To nic nie pomaga. Nie przywróci ich do życia. Z drugiej strony niczego nie pogarsza. - Trudno sobie wyobrazić, że w ogóle może być gorzej. - Rzeczywiście. Chyba jesteśmy gotowi. Odwróciła się, w jej oczach jednak nie było łez. - Nic mi nie jest, Matt. Nie musisz się mną przejmować. Skinął głową i zerknął raz jeszcze na zmarłą.
- Przyprowadzę jej męża. Zostań tutaj, żebyśmy w razie czego mogli go powstrzymać. Nie chcę, żeby zerwał z niej te prześcieradła i zobaczył, co się dzieje pod spodem. Gdy do sali wszedł mąż kobiety i zaczął się z nią żegnać, Sara próbowała go nie słuchać. Wbrew temu, co powiedziała Mattowi, takie sytuacje zawsze przywodziły jej na myśl tragiczne wspomnienia. Mężczyzna wyszedł, jego żonę przewieziono do szpitalnej kostnicy, a Sara i Matt wrócili do pokoiku lekarskiego i padli bezwładnie na krzesła. - Herbaty? - zaproponował Ryan.
- Pewnie. Po rozmowach ze zrozpaczonymi rodzinami zawsze odczuwam pragnienie - powiedział Matt. - Ja też poproszę o herbatę - dorzuciła Sara. - Nie mogłabym pracować w laboratorium. Nie znoszę zapachu krwi. - A ja uwielbiam - mruknął Matt. - Moja matka była wampirem. - Jesteście kompletnie pozbawieni uczuć - stwierdziła Jo, która już od jakiegoś czasu stała w drzwiach i słuchała tej rozmowy. Podnieśli głowy i spojrzeli na nią ze zdumieniem. - Słucham? - spytał spokojnie Matt. 24 - Nie przyszło wam do głowy, że bliscy zmarłych przeżywają dramat? Rozpacz, tygodnie żałoby... - Raczej lata - poprawił ją Matt ochrypłym głosem. - Dobrze, niech będą lata. Jesteście tacy bezduszni. Wasze żarty są po
prostu chore. Aż brakuje mi słów. - To ich nie szukaj - odparł beztrosko Ryan. - Ale wasze komentarze budzą we mnie niesmak! - Śmierć jest niesmaczna. A poza tym, czy naprawdę się spodziewasz, że będziemy opłakiwać wszystkich zmarłych pacjentów? To przecież niemożliwe - oświadczył Ryan. - Moglibyście spróbować. - Nie. Każdy radzi sobie z tym problem w sposób, który uznaje za najlepszy. Wolę żartować, niż wypalić się na węgiel - odparł. - Wy i tak nie potrafilibyście niczego głęboko przeżyć - podsumowała Jo. Jack, który w milczeniu przysłuchiwał się tej wymianie zdań, prychnął
ironicznie. - Może się założymy? Ja straciłem syna. Ryan i Patrick pierwsze żony, a Sara męża i dzieci. Wiemy, co to rozpacz. Nasze podejście do tych spraw może ci się wydawać szokujące, ale my jednak wciąż próbujemy ratować ludzi, którzy bez naszej pomocy mogliby umrzeć. Nie każdy potrafić udźwignąć taki ciężar. Może ty na przykład nie potrafisz. Jo popatrzyła z przerażeniem na zebranych w pokoju medyków. - Bardzo mi przykro - szepnęła. - Nie wiedziałam. - Biedne dziecko. - Sara objęła ją ramieniem. - To był okropny dzień. Proszę się napić herbaty. 25
- Czy to uniwersalna rada dla wszystkich? Herbata? Uważacie ten napój za jakieś panaceum? - Wypij. - Jack podał jej kubek. - Jesteś trochę zszokowana, ale w końcu jakoś się do tego przyzwyczaisz. Wszyscy na początku mamy piękne ideały i uważamy, że stara kadra to bezduszne dranie. Na ciebie też przyjdzie pora. Wyprostował plecy. - Na samym początku powinnaś się zajmować tylko łatwymi przypadkami. Idź z Sarą. Niech ci pokaże nasz oddział od kuchni, nauczy kwalifikować pacjentów, poda kryteria decydujące o priorytetach... Jo skinęła głową, a Sara uścisnęła ją serdecznie. - Dasz sobie radę. Wypij herbatę i poszukaj mnie w izbie przyjęć. Pewnie jest tam teraz pełno ludzi. Popołudnie minęło spokojnie. Nic strasznego już się nie wydarzyło i Sara nauczyła Jo kilku ważnych zasad postępowania z pacjentami. Jo była jej wdzięczna. Kilkakrotnie przepraszała za swoje krytyczne
uwagi, ale Sara nie zamierzała podejmować tematu. Wiedziała, do czego prowadzą takie rozmowy, a nie czuła się na siłach, by mówić o Robie i dzieciach. A już na pewno nie podczas pracy. O czwartej trzydzieści zakończyła dyżur i poszła do pokoju służbowego, by przed powrotem do domu wypić coś zimnego. Zmieszała z wodą resztę soku i właśnie sączyła napój z wysokiej szklanki, gdy w drzwiach ukazał się Matt. - Nie masz tego więcej? - spytał z nadzieją w głosie.
- Mógłbym osuszyć studnię. - Nie, bardzo mi przykro. - Podała mu swoją szklankę. 26 - Weź chociaż to. - Tego właśnie było mi trzeba - mruknął, wypiwszy zawartość jednym haustem. - Jak tam nasza moralizatorka? - Jo? W porządku. Już się uspokoiła. - Z czasem wszystko zrozumie. Wracając do tego basenu, o którym wspomniałaś, to może chciałabyś się z nami wybrać? Pokazałabyś nam, gdzie to jest, i sama trochę się rozerwała. Sara poczuła, że przechodzi ją dreszcz. - Ten basen bardzo łatwo znaleźć - odparła wymijająco. - Zaznaczę ci na mapie. - Dam sobie radę, chodziło mi raczej o miłe towarzystwo. I przysługę. Nie mogę już zabierać Emily do męskiej szatni. Jest na to za duża, a za mała, żebym mógł ją puścić samą do damskiej. - A jak zwykle dajesz sobie z tym radę? - Proszę jakąś miłą panią o pomoc. Poza tym strasznie się nudzę, kiedy ja mam już dość, a ona wciąż pływa i pływa i nie chce wyjść z basenu.
Czekanie w towarzystwie kogoś miłego byłoby na pewno przyjemniejsze. - Poproś Ryana - zaproponowała, odwracając wzrok. - I tak już stanowczo za często zwracam się do niego z różnymi głupstwami. Poza tym nie chcę, żeby Em zaprzyjaźniła się zanadto z
dziećmi Ryana, ponieważ rozstanie mogłoby się wtedy okazać zbyt bolesne. W dodatku Ryan nie rusza się nigdzie bez Ginny, a ja czuję się przy nich jak piąte koło u wozu. A gdyby raz przyszedł sam, nie rozwiązałoby to przecież w żaden sposób problemu szatni. - Znowu się uśmiechnął. - Jesteś pewna, że nie dasz się namówić? 27 - Chodzi tylko o pływanie? - spytała podejrzliwie. Zrobił zdziwioną minę i Sara nagle poczuła się głupio. - Oczywiście - odparł. - Rozumiem sens twojego pytania, ale ja nie wierzę w takie szybkie romanse. Wierz mi, chcę po prostu pójść z tobą na basen i na hamburgera. Nie pozostawił jej wyboru. W tej sytuacji zaproponowała nawet, że w czasie nadchodzącego weekendu zabawi się w przewodnika i pokaże im Suffolk. Oczywiście próbowała sobie wmówić, że robi to tylko dla małej Em. Cała ta wyprawa nie ma nic wspólnego z Kanadyjczykiem o wisielczym poczuciu humoru.
28
ROZDZIAŁ TRZECI
Sobotni ranek był pogodny - zimny, ale słoneczny - i nadawał się w sam raz na szybki spacer. Sara chciała nawet przez chwilę namówić Matta i Emily na zmianę planów; jak się jednak później okazało, pomysł ten trudno by było zrealizować.
Przyjechali po nią wpół do dziesiątej. Matt zaparkował swego wypożyczonego forda na podjeździe, a Emily natychmiast podbiegła do drzwi. Sara popatrzyła na dziewczynkę i poczuła dziwny ucisk w gardle. Nie mogłaby jej zrobić takiego zawodu. - Masz już na sobie kostium? - spytała Emily bez tchu. Oczy lśniły jej z podniecenia. - Bo ja tak. W szatni będę musiała tylko zdjąć sweter i dżinsy... - Cześć. - Niski głos Matta przyprawił ją o miły dreszcz. - Em, kochanie, uspokój się. Jeszcze za wcześnie na takie świergolenie.
Tak więc Matt nie należy do rannych ptaszków, pomyślała Sara z rozbawieniem i otworzyła drzwi nieco szerzej. - Wejdźcie, muszę zabrać swoje rzeczy. Wprowadziwszy ich do korytarza, pobiegła na górę po torbę, którą zresztą przygotowała wcześniej. Teraz nie mogła się już wycofać. Zbiegła szybko na dół i uśmiechnęła się promiennie. - To jak? Ruszamy? Matt przyjrzał się jej uważnie. Czyżby wyczuł, że jej dobry nastrój jest nieco sztuczny? A może ma tylko ubrudzony nos? 29 Kiedy wkrótce dojechali na miejsce, Sara zabrała Emily do szatni. Było to pomieszczenie wspólne dla wszystkich, wyposażone w specjalne kabinki wydzielone do użytku rodzin. Matt mógł w zasadzie nie korzystać z niczyjej pomocy. Teraz jednak Sarze nie pozostawało nic innego, jak dobrze
się bawić. Dawniej zresztą bardzo lubiła basen, ale teraz... - Saro? Jesteś gotowa? Popatrzyła na Emily przestępującą niecierpliwie z nogi na nogę i zmierzwiła jej włosy. - Tak, kochanie. Chodź. Trzymając się za ręce, weszły pod prysznic. Dzięki ufnemu uściskowi dziewczynki Sara zupełnie zapomniała, co ją czeka. Dzięki Bogu za ten prysznic, pomyślała, wkładając głowę pod strumień wody i czując, jak po twarzy płyną jej łzy. Ta rączka... - W porządku? Zamarła z wrażenia. Matt opierał się plecami o kafelki. Skrzyżował
ramiona, na jego skórze lśniły kropelki wody. Gdy oderwał się od ściany, Sara odzyskała głos. A ona sądziła, że Matt wygląda świetnie w ubraniu... - Idziemy? - spytał. Przytaknęła, z trudnością przełykając ślinę. Emily zaczęła tańczyć wokół ojca, chwyciła go za rękę i pociągnęła ich oboje w stronę pływalni. Basen miał piękny wystrój - z wody wyrastały fontanny, a nawet małe wysepki, na płyciźnie czaił się ogromny, plastykowy krokodyl. Dzieci rozpryskiwały wodę, krzyczały i bawiły się znakomicie. Sara poczuła, że opuszcza ją napięcie. W końcu to tylko basen. Nic jej nie grozi. Kątem oka zauważyła jednak ratownika, który bacznie 30
obserwował basen, gotów w każdej chwili ukrócić jakieś niebezpieczne figle. Emily uwolniła rączkę z uścisku i pobiegła w stronę wody. - Łap mnie! - krzyknęła, wbiegła do wody i skryła się za wysepką. - Tam jest głęboko - oznajmiła Sara zmartwionym tonem, ale Matt wyszczerzył tylko zęby w uśmiechu. - Ona pływa jak ryba. Nic jej nie będzie. Ty idź tędy, a ja zejdę do wody po przeciwnej stronie. Po chwili usłyszała piski uszczęśliwionej dziewczynki. Matt trzymał Emily na rękach, a ona ochlapywała go wodą. Po chwili oboje zniknęli pod powierzchnią i Sara doszła do wniosku, że pływają o wiele lepiej od niej. Oparła się więc o wysepkę i obserwowała ich popisy. Ku swemu zdziwieniu stwierdziła, że świetnie się bawi. Matt wyłonił się nagle zza krokodyla, usiadł na nim okrakiem i ukłonił się uprzejmie. - Mick Dundee do usług, madam - powiedział z australijskim akcentem. Zaśmiała się i obryzgała go wodą. Niezrażony jej niezbyt czułym
przyjęciem przysiadł na wysepce i zawołał Emily. Rozmawiali przez chwilę o głupstwach, a Sara pomyślała, że Matt jest wyjątkowo oddanym ojcem. Nagle głos przez megafon oznajmił, że za chwilę uruchomiona zostanie maszyna wytwarzająca sztuczne fale. Wszystkich słabszych pływaków poproszono o pozostanie za wysepkami. - Em jest bezpieczna? - spytała Sara z niepokojem. -Nie powinna tu wrócić? - Nic jej nie będzie. Kocha takie atrakcje. Chodź. Wstał i wyciągnął do
niej rękę, Sara jednak pokręciła głową. - Nie, ja zostaję. Idź z Emily. 31 Zawahał się, a potem kiwnął głową, odwrócił i podpłynął do córki. Dotarł do niej w chwili, gdy Sara poczuła dziwny prąd wokół nóg - prąd przypominający cofającą się falę. Usiadła na niskim murku, walcząc z przypływem paniki. Czy tak właśnie czuje się człowiek wessany przez wodę? Zgięta wpół, objęła się ramionami i poczuła, że przeszywa ją zimny dreszcz. Nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, że się kołysze, dopóki nie wzbudziła zainteresowania siedzącej obok kobiety. - Dobrze się pani czuje? - spytała kobieta łagodnie. Sara zmusiła się do uśmiechu. - Tak, wszystko w porządku. Jest mi tylko trochę zimno i nienawidzę fal. - Ja też. Proszę wziąć na chwilę ten ręcznik. Moje dzieci nie będą miały nic przeciwko temu. Nieznajoma otuliła Sarę ręcznikiem i usiadła obok, nie przestając mówić. Dreszcze stopniowo ustępowały, a śmiechy dzieci przebiły się skutecznie przez mgłę paniki. Sara podniosła wzrok i zobaczyła, że Emily i Matt unoszą się na fali w pobliżu leżaków. W chwili, gdy zawrócili na głęboką wodę, do basenu podbiegł mały chłopiec, pośliznął się i upadł. Wylądował na plecach, z głuchym hukiem uderzył głową o krawędź i ześliznął się pod wodę w najgłębszym miejscu basenu, tuż obok leja wytworzonego przez maszynę do
fal. Matt dostrzegł, co się stało, gdyż natychmiast zniknął pod wodą i popłynął szybko w stronę chłopca. - Nie! - Sara zerwała się na równe nogi, upuściła ręcznik i zaczęła biec. 32 W tej samej chwili rozległ się przeraźliwy gwizdek ratownika. Matt i chłopiec znaleźli się niebezpiecznie blisko otwartego pyska maszyny. Sara poczuła, że gorące łzy napływają jej do oczu, a gardło ściska strach. - Pomóżcie im! - krzyknęła. - Zabierzcie ich stamtąd! - Odsunąć się od basenu! - polecił głos przez megafon, a ratownik wskoczył do wody tuż obok Marta i pomógł wydobyć chłopca na powierzchnię. Maszynę wyłączono. Matt i ratownik ułożyli ostrożnie chłopca na kafelkach. Matt pochwycił spojrzenie Sary. - Chodź, potrzebuję twojej pomocy - poprosił. Stała jak wrośnięta w ziemię, niezdolna się poruszyć. Chłopiec żył. Nie utonął. - Saro! Ocknęła się z odrętwienia i zaczęła przepychać przez tłum. - Skończyłem kurs pierwszej pomocy - powiedział nerwowo jakiś mężczyzna.
- Nie trzeba, ten pan jest lekarzem - rzekła Sara i przyklękła przy chłopcu. - On uderzył się w głowę. - Wiem - mruknął Matt. - Rana zaczyna krwawić, ale teraz najważniejszy jest kręgosłup. Miejmy nadzieję, że w płucach nie ma wody.
Sprawdźmy drożność dróg oddechowych. Sara uniosła szczękę chłopca, nie dotykając jego szyi. - Chyba wszystko w porządku, ale on nie oddycha. Przyłożyła usta do ust chłopca i zaczęła mu robić sztuczne oddychanie. Nie przyniosło to jednak na razie efektu. - I co? - spytał Matt. 33 - Przynajmniej puls jest wyczuwalny. - Tatusiu? Co się dzieje? - spytała Emily, która w okamgnieniu zjawiła się przy nich. - Wszystko w porządku, kochanie. Usiądź i zaczekaj. On wyzdrowieje. - Matt przesunął ręką po kręgosłupie chłopca, starając się wyczuć jakąkolwiek nieprawidłowość. - Chyba nic się nie stało. To był jednak wyjątkowo niebezpieczny upadek, więc muszę się upewnić. Macie deskę? - Zaraz przyniosę - rzekł ratownik i zniknął w szatni. Matt gimnastykował ramiona chłopca, a Sara robiła mu nadal sztuczne oddychanie. W pewnej chwili mały zakasłał, zaczerpnął powietrza, zaczął płakać, podkurczył nogi i otulił się ramionami. - Nie jest sparaliżowany - powiedział jeden z gapiów. Zebrany wokół basenu tłum zaczął wznosić okrzyki radości. Sara nie zwróciła jednak na nie uwagi, skupiając całą uwagę na dziecku. Matt przyjrzał się uważnie źrenicom chłopca i zaczął mu zadawać różne proste pytania, by ustalić, czy mały zdaje sobie sprawę z tego, gdzie
jest i co się z nim dzieje. - Chyba zachował świadomość - mruknął po chwili. -Miał szczęście. Darren, twoi rodzice są tutaj? - Nie. Jestem z kolegami - szepnął chłopiec. - Kto przyszedł z Darrenem? - spytał Matt zgromadzonych wokół gapiów. Z tłumu wystąpili dwaj lekko przestraszeni chłopcy. - Czy można się stąd jakoś pozbyć tych ludzi? - spytał retorycznie Matt, patrząc na Sarę. - Trzeba go ułożyć na desce i wezwać karetkę. Muszą zeszyć mu głowę i zrobić parę badań. Znacie jego numer telefonu, chłopcy? 34 - Tak. Jak spod ziemi pojawił się inspektor nadzoru basenu, zrobił parę notatek i zabrał chłopców do telefonu. W kilka minut później Darren odjechał karetką do szpitala, „plażę" doprowadzono do porządku i wszystko wróciło do normy. Sara czuła się jednak tak, jakby straciła co najmniej dziesięć lat życia. Matt ujął ją za ramię i skierował w stronę szatni. Emily dreptała niepewnie u jego boku. - Idź z Sarą i przebierz się - polecił Matt. - Za chwilę spotkamy się przed basenem. Chcę jechać do szpitala z Darrenem. Szukał wzrokiem oczu Sary, choć ona wyraźnie unikała jego spojrzenia. Skinęła jednak głową, zaprowadziła Emily do szatni i obie zaczęły się przebierać. - Nie wzięłam bielizny - jęknęła dziewczynka. - Zapomniałam. Sara zdobyła się na uśmiech.
- Trudno. Włóż ubranie na gołe ciało. Kiedy wrócimy do domu,
przebierzesz się jeszcze raz. Tatuś musi najpierw dopilnować Darrena. Emily skinęła posłusznie głową i zaczęła walczyć z dżinsami, które wchodziły bardzo opornie na mokre nogi. Sara pomogła dziewczynce, wytarła i uczesała jej włosy, a potem upchnęła wilgotne rzeczy w torbie. - Gotowa? Gdy Emily skinęła głową, wyszły na korytarz, gdzie czekał już na nie Matt. Razem pobiegli do samochodu, a gdy dojechali do szpitala, Matt pospieszył do Darrena, zostawiając córkę pod opieką Sary. Ta zaprowadziła dziewczynkę do pokoju służbowego, poczęstowała ją sokiem i zaczęła szukać czegoś do zjedzenia. 35 - Popatrz, czekoladki. Pewnie od pacjenta. Spróbuj. Zanim zjawił się Matt, Emily zdążyła spałaszować trzy czekoladki. - Co z Darrenem? - spytała Sara. - Pojechał do domu. W razie komplikacji ma natychmiast wrócić do szpitala, ale sądzę, że nic mu nie grozi. Matt poczęstował się czekoladką i spojrzał na Emily. - Może teraz miałabyś ochotę pobawić się trochę z Evie i Gusem, a ja zaproszę Sarę na kawę? - zaproponował. - Dobrze, ale nie mam bielizny. Nie wzięłam jej na basen powiedziała, marszcząc nos. Matt pogłaskał ją po głowie.
- Evie na pewno ci pożyczy. Chodź - ponaglił. - Nie bardzo mam ochotę na kawę - rzekła Sara. Marzyła głównie o tym, by o wszystkim zapomnieć, zwinąć się gdzieś w kąciku i przestać myśleć. Matt jednak nie zamierzał jej na to pozwolić.
- Ale ja muszę wypić filiżankę dobrej, mocnej kawy, no i potrzebuję towarzystwa. Zrozumiała, że Matt tak łatwo nie da za wygraną, a już na pewno nie zaakceptuje jej nieprzekonywających wykrętów. Toteż postanowiła się poddać. W końcu chodzi tylko o kawę. Wielkie rzeczy! Zostawili Emily u Ryanów, a potem skręcili za róg do domu Sary. Matt zaparkował na podjeździe. - Co my tu robimy? - spytała. - Nadszedł czas na poważną rozmowę, a wątpię, czy chciałabyś poruszać tak osobiste tematy w miejscu publicznym. 36 - Poważną rozmowę? O czym? - O twojej reakcji na tę maszynę i wypadek chłopca. Przełknęła ślinę i odwróciła wzrok. - Dlaczego musimy o tym mówić? - Nie musimy. Ale ty powinnaś, a ja jestem na miejscu i mam szerokie ramiona. - Otworzył drzwiczki, okrążył samochód i pomógł Sarze wysiąść. Potem wyjął klucze z jej zimnej ręki i otworzył drzwi od mieszkania. - Czajnik?
- W kuchni na blacie. Sama się tym zajmę. Poszedł za nią, usiadł przy stole i czekał cierpliwie, aż Sara przestanie się krzątać. W końcu położył jej ręce na ramionach i delikatnie odsunął od blatu. Sam dokończył parzenie kawy, nalał płyn do filiżanek, po czym zaprosił Sarę do stołu. A potem czekał. Zastanawiała się przez chwilę, od czego zacząć. - Pojechali na ryby - zaczęła w końcu. - Padał deszcz i Rob powiedział, że rzeka jest zbyt wzburzona, żeby cokolwiek złowić. Przyrzekł jednak
wcześniej chłopcom, że ich zabierze, więc postanowił dotrzymać słowa. Ja zostałam w domu i odpoczywałam. Właśnie straciłam dziecko i choć wiedziałam, że tak się stanie, przeżyłam to o wiele bardziej, niż sądziłam. Tak więc Rob zajął się chłopcami, żebym miała spokój. Mówiła bezbarwnym, niemal martwym głosem. Palce oplotła wokół kubka, jakby próbowała wyssać z niego ciepło. - Nie wrócili. Po południu zaczęłam się martwić, bo chłopcy byli bardzo mali. Dwa i cztery latka. Bardzo łatwo się nudzili i nie wytrzymaliby tyle czasu na rybach. Myślałam, że może Rob zabrał ich na jakiś kiermasz albo do wesołego miasteczka. W każdym razie późnym popołudniem 37 zadzwoniłam na policję. We wskazanym przeze mnie miejscu znaleźli ich samochód oraz trochę sprzętu rybackiego i wezwali straż przybrzeżną. Dotknęła bańki pływającej po powierzchni kawy. - Rzeka była tego dnia wyjątkowo wzburzona. Wysoka fala zmiotła ich z łódki. Ciała znaleziono w dwa dni później piętnaście kilometrów dalej. -
Popatrzyła spokojnie na Mat-ta. - Dlatego nie przepadam za pływaniem. Położył rękę na jej dłoni. - Do dziś sobie wyobrażam, jak musieli się czuć, gdy rzeka ich wciągała... - Ręka jej zadrżała, kawa wylała się na obrus. - Niech to diabli! Wstała, sięgnęła po szmatkę i wpadła w opiekuńcze ramiona Matta. - Widziałam ich potem. Rob miał szramę na policzku, ale chłopcy byli po prostu bardzo bladzi i spokojni. Wyglądali tak, jakby spali. Nawet nie zauważyła, że płacze, lecz Matt przytulił ją tak mocno, że słyszała dokładnie każde uderzenie jego serca. - Kiedy zniknąłeś pod wodą, myślałam... - Nic mi się nie stało. Wiedziałem, że to wyłączą.
- Mogli nie zdążyć. - Działali szybko, zdawali sobie sprawę z ryzyka. Pociągnęła nosem i spojrzała mu w oczy. - Niewiele brakowało, a... - Tak mi przykro. Niepotrzebnie cię namówiłem na tę wyprawę. Przecież wiedziałem, jak zginęła twoja rodzina. Ryan mi o tym opowiedział. Oczywiście, bez szczegółów. Nie sądziłem, że basen może cię zdenerwować. Nigdy bym czegoś takiego nie proponował... - Nie byłam pewna, czy mogę iść. 38 - W najgorszych snach nie mogłem przewidzieć takiego wypadku. Zupełnie nie wiem, co powiedzieć.
Uśmiechnęła się blado. - Przecież już nie może być gorzej. Naprawdę. Choć minęło pięć lat, czasem wydaje mi się, że wszystko zdarzyło się wczoraj. Innym razem czuję się tak, jakbym całe życie była sama. Wypłukała ściereczkę i powiesiła ją na kranie, a potem zerknęła na ogród. Było ponuro i zimno, na trawie leżały pożółkłe, zwiędłe liście. - Muszę coś z tym zrobić - powiedziała z roztargnieniem. - Chętnie ci pomogę. - A co zrobisz z Emily? - spytała. - Em może sprzątać z nami. Będzie się świetnie bawić. - Na pewno woli się bawić z Gusem i Evie - zauważyła Sara. - Zapytam Ryana, czy może się nią zająć. Ale w razie czego po prostu ciepło ją opatulę i pójdzie z nami do ogrodu - postanowił Matt. - Więc zadzwoń do Ryana. Telefon jest w holu. Odstawiła kubki do
zlewu, a Matt przeprowadził szybką rozmowę z przyjacielem. Sara weszła do korytarza w chwili, gdy odkładał słuchawkę na widełki. - No i co? - Może zostać u nich, natomiast ja muszę sobie przywieźć jakieś stare ubranie. Chcesz pojechać ze mną? - Samotność mi nie przeszkadza - zapewniła. - Mnie również, chociaż wcale za nią nie przepadam. Dlatego pomyślałem, że może zechcesz mi towarzyszyć, ale nie musisz... 39
Wzruszyła ramionami. Co właściwie ma do stracenia? Poza tym, gdyby zobaczyła mieszkanie Marta, mogłaby sobie łatwiej wyobrazić jego życie. - Dobrze - powiedziała. Po drodze zatrzymali się w supermarkecie, by kupić rękawice ogrodowe, a potem Matt zatrzymał auto pod wysoką wiktoriańską kamienicą nieopodal szpitala. Z holu udali się na górę do mieszkania Matta. Z progu wchodziło się prosto do salonu, drzwi z małego korytarzyka prowadziły do łazienki i kuchni, obok salonu były dwa inne pokoje - zapewne sypialnie. Mieszkanie było czyste i schludne, choć trochę anonimowe. Meble z supermarketu już dawno wyszły z mody, zasłony nie pasowały do dywanów, na kanapie leżało stanowczo za mało poduszek. - Nic specjalnego, ale nam to wystarczy - powiedział Matt. - Zresztą, to tylko na trzy miesiące. - Bardzo tu miło. No i ten widok z okna...
- Nie mam czasu wyglądać przez okno - powiedział cicho. - Zresztą, kiedy wracam z Em do domu, jest już ciemno. - Żałujesz, że przyjechałeś do Anglii? Stanął za Sarą i popatrzył jej przez ramię. - Nie, wcale nie żałuję. Czasem brakuje mi trochę moich rzeczy, mebli, mieszkania, ale przyjazdu do Anglii nie żałuję. Muszę się jednak jeszcze dużo nauczyć - dodał i Sara doznała dziwnego wrażenia, że Matt wcale nie
mówi o pracy. 40 Natychmiast zganiła się w myślach za niemądre podejrzenia. O czymże innym mógłby mówić? Gdy spojrzała na niego, stwierdziła, że skierował się do najbliższej sypialni. - Co u diab... - zaczął, stając w progu. - Boże! - wykrzyknęła Sara, podbiegając do niego. - Co tu się stało? - Sufit się zawalił. W pokoju jest pełno wody. Łóżko przemokło. Zajrzał do drugiego pokoju i zaklął. Na łóżku leżały kawałki tynku. - Jakie to szczęście, że Emily tu nie spała - powiedziała Sara słabym głosem. - Mogła zginąć - szepnął Matt. - Ale nie zginęła. Matt popatrzył na Sarę tak, jakby w jej twarzy usiłował znaleźć jakąś odpowiedź. - Co ja mam właściwie zrobić, u diabła? - Zadzwoń do właściciela. Wystukał szybko numer. - Automatyczna sekretarka - warknął, powiedział parę słów do
słuchawki i odłożył ją na widełki. - Musimy się przenieść do hotelu - skonstatował, omiatając wzrokiem pokój. - To ruina. Lepiej się spakuję i ostrzegę sąsiadów. - Ja z nimi porozmawiam. Ty pakuj rzeczy. Zeszła na dół i zapukała do drzwi, nikt jej jednak nie otworzył.
Wróciła do Marta w chwili, gdy z góry spadł kolejny kawał tynku. - Dość tego. Wynośmy się stąd. Pojadę po Emily i spróbuję znaleźć jakieś lokum na tę noc - zdecydował Matt. 41 - Tu nie chodzi o jedną noc, ale o wiele nocy. Przecież doprowadzenie tego mieszkania do ładu może zająć nawet parę dni. Widocznie pękł jakiś przewód. Przeczesał nerwowo palcami włosy. - Jedźmy do Ryana. Może on coś wymyśli. Poza tym pomoże mi zabrać stąd rzeczy. Z trudem znieśli ze schodów walizki z ubraniami. Potem Matt wrócił na górę, zatelefonował ponownie do właściciela i odnalazł zawór zamykający wodę. Po zakręceniu zaworu woda jednak nie przestała się lać. - Widocznie awaria jest w mieszkaniu na górze - stwierdził Matt. - Nic tu nie zdziałamy, bo jest puste. Gdy dotarli do O'Connorów, dzieci bawiły się właśnie w najlepsze balonikami w kształcie zwierzątek. Ryan i Ginny zaprowadzili gości do kuchni i z przerażeniem wysłuchali opowieści Marta. - Koszmar - stwierdziła Ginny. - Jakie to szczęście, że nie było was w domu!
- Wolę sobie tego nie wyobrażać - wzdrygnął się Matt - Tak czy inaczej, muszę znaleźć jakiś hotel. - Mógłbym zaprosić was tutaj, ale oczekujemy gości. - Ryan bębnił palcami po stole. - Chyba że ich odwołam.
- Nie ma mowy. Nie chcę nawet o tym słyszeć - obruszył się Matt. - Może ty masz jakiś wolny pokój, który mogłabyś im na razie odstąpić? - spytała Ginny, patrząc z nadzieją na Sarę. Sara poczuła na sobie wszystkie spojrzenia. - Gdybyś mogła ich przyjąć na jakiś czas, Matt poszukałby spokojnie czegoś na stałe - ciągnęła Ginny. 42 - Oczywiście - odparła automatycznie Sara. - Będę ci ogromnie zobowiązany - wtrącił Matt. - Mam trzy wolne sypialnie - przyznała Sara. - Nie są mi do niczego potrzebne, bo nie oczekuję gości. Właściwie moglibyście zamieszkać w moim domu do końca waszego pobytu w Anglii. Oczywiście, jeśli chcecie. U mnie jest czysto, ciepło, wygodnie; Emily nie miałaby daleko do szkoły ani do Ryanów. Decyduj, Matt. Dysponuję nawet wolnym miejscem w garażu na twój samochód. Matt milczał, nie spuszczając z niej wzroku. - Nie, nie, to głupi pomysł - dodała szybko, czując, że postawiła go w trudnej sytuacji. - Na pewno wolelibyście być sami, ale może na razie... - Wcale byśmy nie woleli. Chodzi mi tylko o to, że to wszystko jest takie niespodziewane. Mówiłaś poważnie? Z jakiejś przyczyny nie skorzystała z szansy, by się wycofać. - Miło by mi było mieć towarzystwo, a tobie byłoby łatwiej organizować opiekę dla Emily. Uśmiechnął się z wdzięcznością.
- Jeśli jesteś tego pewna, to cudownie. Dzięki. Serdeczne dzięki. Oczywiście, będę ci płacił. Sara pomyślała o wszystkich akcjach dobroczynnych, które regularnie wspierała, i uśmiechnęła się do Matta. - Załatwione. Omówimy to później. Ginny promieniała z radości. - Cudownie! Dzieci tak się ucieszą z nowej sąsiadki! Ryan zerknął na zegarek. 43 - Może pójdziecie pozabierać rzeczy, a my zajmiemy się małą? Potem zawieziecie ją do Sary. Chętnie zatrzymałbym Emily na noc, ale ci goście... - Niech jedzie z nami od razu. - Po co ma widzieć mieszkanie, w którym wali się sufit? Matt uśmiechnął się ponuro. - Racja. Wrócimy za jakąś godzinę. Dzięki. Pakowanie zajęło im nieco ponad godzinę. Gdy kończyli,w budynku pojawił się właściciel mieszkania. - Rezygnujecie? - spytał zdziwiony. - Tak. Nie mogę narażać córki na niebezpieczeństwo. - Mam inny apartament, do którego mogę was przenieść - zaczął, ale Sara nie pozwoliła mu dokończyć. - Nie trzeba. Przeprowadzają się do mnie. - Ale umowa najmu... - Pan naprawdę sądzi, że zdecyduję się tu zostać? - zdziwił się Matt Oczekuję zwrotu nadpłaty i kaucji. Proszę się ze mną skontaktować w szpitalu.
- Umowa przewiduje miesięczny termin wypowiedzenia. - Proszę w takim razie zatrzymać kaucję. Zostawili go pod drzwiami i wrócili do Sary, gdzie rozpakowali pudła oraz walizki. Potem Matt pojechał po Emily, a Sara zrobiła miejsce w szafach i kredensie. Po paru minutach Emily wpadła radośnie do kuchni. - Naprawdę możemy z tobą zostać? - spytała, patrząc na nią roziskrzonymi oczami. - Owszem - odparła Sara z uśmiechem. - Ojej! Super! - krzyknęła dziewczynka i rzuciła się jej na szyję. 44 Sara pocałowała Emily w czubek głowy i wyczuła delikatny zapach chloru. - Musimy cię wykąpać, kochanie. Pachniesz basenem. Ale teraz obejrzymy sypialnie. Wybierzesz sobie którąś. Potem zrobię ci kąpiel z pianą i rozpakujemy twoje rzeczy. Emily pobiegła szybko na górę i zaczęła oglądać pokoje. Zatrzymała się w małej sypialni z kwiecistą tapetą i dobranymi do niej zasłonami. Na łóżku leżała kapa patchworkowa, za oknem widać było ogród. - Mogę spać w tej? - spytała Emily, patrząc na Sarę szeroko otwartymi oczami. - Oczywiście - uśmiechnęła się Sara. - A który pokój dostanie tatuś? Sara wskazała sypialnię na wprost. - Ten. Po moim to największy pokój w domu.
- A tatuś też jest duży, więc taka sypialnia bardzo mu się przyda. Gdyby był mniejszy, mógłby mieszkać w moim ślicznym pokoiku. Na myśl o Matcie śpiącym w niewielkim łóżeczku na tle tapety w
kwiatki Sara z trudem powstrzymała uśmiech. - On chyba będzie zadowolony z takiego rozwiązania. - To dobrze - rzekła poważnie dziewczynka. Matt postawił walizkę na podłodze i kazał Emily poszukać piżamy oraz przyborów do mycia, a następnie poszedł z Sarą do swego pokoju. Pchnął drzwi i spojrzał Sarze w oczy. - Czy jesteś przekonana, że podjęłaś słuszną decyzję? Obecność dziecka w domu nie będzie ci przeszkadzać? Pokręciła głową, wzruszoną jego troskliwością. 45 - Nie. Często bywają u mnie dzieci. Po śmierci Roba dostałam pieniądze z ubezpieczenia i kupiłam dom z czterema sypialniami dlatego, żeby mogła u mnie nocować cała moja rodzina. A poza tym to twoja obecność będzie znacznie bardziej niepokojąca, chciała dodać, ale ugryzła się w język. - Emily bardzo cię lubi... - powiedział Matt. Czyżby to było ostrzeżenie? - Em jest uroczym dzieckiem - odparła Sara. - Ponieważ jednak wkrótce wróci do domu, nie chcę się do niej przywiązywać. - Położyła mu rękę na ramieniu. - Nie martw się, Matt. Potrafię o siebie zadbać. Robię to w końcu od lat. Teraz wsadź Em do wanny, a ja przygotuję coś na kolację.
- Musimy omówić sprawy finansowe. Skinęła głową. - Dobrze. Proponuję, żebyś mi płacił tyle co za tamto mieszkanie, koszty utrzymania podzielimy na pół, a gotować będziemy na zmianę. Dobrze? Skinął głową, a Sara zeszła na dół i otworzyła lodówkę. Zyskała
kilkaset funtów miesięcznie dla fundacji zajmującej się walką z tak zwaną śmiercią łóżeczkową niemowląt. Coraz bardziej zadowolona z gości, wyjęła z zamrażalnika filety z kurczaka i zaczęła przygotowywać kolację.
46
ROZDZIAŁ CZWARTY
Początkowo nie mogła się przyzwyczaić do ich obecności. Choć często gościła u siebie przyjaciół i rodzinę, odbywało się to zwykle wtedy, gdy brała urlop. Teraz słyszała co rano szum prysznica w głównej łazience i krzątaninę Matta. Ani na chwilę nie przestawała być świadoma jego obecności i wyobraźnia płatała jej często głupie figle. Emily przypominała Sarze Toby'ego, jej starszego syna. Była tak samo bystra i... nieporządna. A także uparta. Zdarzało się, że po „rozmowie" z córką Matt wyładowywał złość, waląc pięścią w poduszkę. Podobnie zresztą robi pewnie wielu rodziców, z
wyjątkiem tych, którzy po prostu biją swoje dzieci. Ofiary przemocy trafiają często do szpitala. Pewnego dnia Sara poruszyła ten temat z Mattem. - Ta dziewczynka, która przywiozła nam dzisiaj swojego braciszka,
usiłowała bronić ojca, choć sama na pewno została wielokrotnie przez niego pobita. A taka była lojalna. - Dzieci takie są - odparł Matt. - Rodzice postępują w stosunku do nich po łajdacku, ale mimo wszystko są ich rodzicami. Więzy krwi są niezwykle silne. - Czasem dzieci bywają też zastraszane. Milczą, ponieważ boją się kary - dodała Sara. - Tak się jednak dzieje raczej w przypadku napastowania seksualnego. - Co za różnica? - spytała, wzruszając ramionami. - Wolałbym być bity niż gwałcony - mruknął Matt. 47 - Przypalany papierosem, katowany przewodem elektrycznym? - Trudny wybór. Na szczęście nigdy nie musiałem go dokonywać. Miałem cudownych rodziców. - Ja też nie mogłam narzekać na swoich, ale większości rzeczy nauczyłam się dzięki chłopcom. Jeśli się uważnie słucha dzieci, można wiele zrozumieć. Matt popatrzył na nią w zamyśleniu. - Na pewno bardzo ci ich brakuje. Wytrzymała jego spojrzenie.
- Codziennie o nich myślę. Bardziej tęsknię za chłopcami niż za Robem. Dziwne. Sądzimy, że już nikogo nie moglibyśmy tak kochać jak naszego współmałżonka, ale potem się okazuje, że tylko dzieci są tak naprawdę niezastąpione. Kochankowie i mężowie to całkiem co innego. Jeśli chodzi o nich, czas leczy rany. Dzieci jednak nie można odzyskać. - Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś została ponownie matką. Masz dopiero trzydzieści lat. - Tak, ale nie dokonam tego sama.
- Masz jakiegoś kandydata na ojca? Wyobraźnia znów zaczęła jej płatać figle. - Nie, właściwie nie. - To dziwne. Taka piękna kobieta jak ty... Panowie powinni ustawiać się w kolejce pod twoimi drzwiami. Zaśmiała się trochę sztucznie. - Ale jakoś ich tam nie widzę. Kto chciałby wiązać się z taką kobietą? Ze zdesperowaną wdową? - Jesteś zdesperowana? Znów zaczęła się śmiać i podeszła do okna. 48 - Oczywiście, że nie. Ale dobrze mi samej. - Na pewno? Nigdy nie miałaś ochoty na romans? Wolno odwróciła głowę. - Czy to propozycja? - spytała cicho. Uniósł ręce do góry.
- Ależ nie! Nie uznaję takich krótkich związków, a już niedługo wyjeżdżam. Byłem tylko ciekaw. Pokręciła głową. Strach ustąpił miejsca żalowi. - Nie. I chyba nigdy nie nabiorę na to ochoty. Pewnie jestem monogamiczna. Rob był zresztą moim jedynym mężczyzną. Podeszła do stolika i sięgnęła po pilota. - Co tam mamy w telewizji? - powiedziała, skacząc po kanałach, w nadziei, że Matt przestanie ją wreszcie wypytywać o życie osobiste. - Dlaczego po prostu nie każesz mi się odczepić? - spytał, jakby czytał w jej myślach. Westchnęła, wyłączyła telewizor i zerknęła na niego. - Odczep się - powiedziała.
- Przepraszam - odparł z uroczym uśmiechem. Szybko odwróciła wzrok. - Bardzo go kochałaś? - spytał cicho. Czy kochała Roba? - Oczywiście - odrzekła. - Był cudownym mężem i ojcem. - I nigdy nie miałaś żadnych pokus? Nigdy. Dopóki Matt nie wkroczył w jej życie. - Nie na tyle silnych, żeby im ulec. - Co za szkoda. Powinnaś mieć męża i dzieci - oświadczył z przekonaniem. - Miałam. Niestety, bez gwarancji na życie wieczne. 49
- Nikt nie dostaje od losu takiej gwarancji. - Opowiedz mi o swojej żonie - poprosiła, odbijając piłeczkę. - Moja żona robiła karierę i pojawienie się Emily wcale jej nie ucieszyło. Szybko doszła do wniosku, że nie chce być matką. - Widuje się z córką? - spytała Sara. Pokręcił głową. - Naprawdę nie chcę mówić o mojej żonie. Przestała być częścią naszego życia i kropka. - A Em ją wspomina? - Raczej nie - odparł cicho. - Kochasz ją? - Moją żonę? Po tym, jak nas porzuciła? Chyba żartujesz! - Zerwał się z krzesła i podszedł do drzwi. - Pójdę spać. To był naprawdę długi dzień. Do zobaczenia rano. Sara patrzyła za nim przez chwilę, po czym wzruszyła ramionami. Najwyraźniej dotknęła jakiegoś czułego punktu. Nie szkodzi. Matt jako pierwszy zaczął zadawać kłopotliwe pytania.
Potem zadzwoniła do znajomego w sprawie kolacji na cele dobroczynne, a z koleżanką ustaliła termin zbiórki darów dla fundacji. Spiętrzenie zajęć uniemożliwiłoby jej wieczorne pogawędki z Mattem i uwolniło od konieczności odpowiadania na wścibskie pytania. A co najważniejsze, będąc poza domem, nie musiałaby walczyć z wyobraźnią, ilekroć Matt wypowiadał słowo „romans". Leżał w łóżku, wpatrywał się w sufit i usiłował zrozumieć, dlaczego,
na miłość boską, zgodził się zamieszkać z Sarą. Zgoda, propozycja nadeszła w chwili, gdy znalazł się naprawdę w trudnej sytuacji, ale i tak - wziąwszy pod uwagę wszystkie okoliczności - nie postąpił najmądrzej. Nie chciał się 50 przecież angażować w żaden związek z tą kobietą, a jednak do niej lgnął. Pragnął wprawdzie nawiązać z nią bliski kontakt, jednakże nie tak prywatny i niebezpieczny.Musi z nią pracować jeszcze przez trzy miesiące, cokolwiek się stanie. A hormony najwyraźniej nie dają mu ostatnio spokoju. Przypomniał sobie wieczorną rozmowę z Sarą. Ku swemu ogromnemu zdziwieniu bardzo się cieszył, że miała tylko jednego kochanka. To znaczy, że ponad ulotne potrzeby ciała przedkładała wartości stałe. Choć musi mieć przecież jakieś potrzeby. Każdy je ma. A gdyby była od nich wolna, chętnie by się z nią podzielił swoimi. Doszedł do wniosku, że przydałoby mu się nowe, absorbujące zajęcie. Postanowił kupić komputer i zacząć pracować nad książką. Musi jakoś wypełnić czas, by nie zajmować się tylko gonitwą za Sarą. Zmarszczył brwi. Sara zażądała całkiem sporej sumy za mieszkanie i trochę go to zdziwiło. Zaczaj się nawet zastanawiać, czy przypadkiem nie popadła w jakieś tarapaty finansowe. Samochód miała skromny, kilkuletni, ale zadbany. Meble też całkiem przyzwoite. Ma kłopoty? Jakie?
Zastanawiał się nad tym poważnie, dopóki nie usnął -przy zapalonym świetle, z książką na piersi. - Poważny wypadek. Stan pogotowia. Przy A140 na południe od Scole
karambol. Zapewne trzeba będzie wysłać karetkę. Wszyscy przystanęli na chwilę, aby posłuchać Jacka, i szybko dokończyli swe zajęcia. Czuli, że mają przed sobą ciężkie chwile, zostawili więc pacjentów i poszli na odprawę. - Potrzebuję dobrego zespołu. Patrick, pojedziesz? Sara, a ty? Matt, chcesz zdobyć trochę doświadczenia? Zobaczyć, jak dajemy sobie z tym radę w Anglii? Na pewno się przydasz. 51 - Bez wątpienia - mruknął Patrick, wyzwalając się z kitla i sięgając po kurtkę odblaskową. Będziesz mnie trzymał za rękę. Nienawidzę tej roboty. - Dobrze, kotku - odparł Matt, uśmiechając się szeroko. - Nie potrafisz zachować powagi w żadnej sytuacji? -jęknęła Jo Bailey, która najwyraźniej wpadła w panikę. Sara miała nadzieję, że Jack nie oczekuje po Jo zbyt wiele. Jo poczyniła co prawda pewne postępy, ale nie należała do zbyt pojętnych uczennic i w takiej sytuacji, w jakiej mieli się za chwilę znaleźć, na pewno nie zdałaby egzaminu. Na szczęście Jack doszedł do takiego samego wniosku. Pozostawił Jo pod opieką Ryana i powierzył jej pacjentów, którzy już od jakiegoś czasu czekali na przyjęcie. Zespół wytypowany do wyjazdu przekazywał właśnie pacjentów innym lekarzom, gdy nadszedł Ryan. - Otrzymałem bardziej szczegółowe informacje - oznajmił. - Nastąpił jakiś wyciek chemiczny, chyba rozlał się kwas fluorowodorowy. Jeśli informacja ta okaże się prawdą, dopuście najpierw na miejsce wypadku straż
pożarną, bo inaczej sami się znajdziecie na Uście ofiar. A i bez tego będziemy mieli sporo pracy. - Szkoda, bo zamierzałem wziąć parę dni urlopu - mruknął Patrick, a Jo łypnęła na niego spod oka. - Dajcie znać, co się dzieje - ciągnął Ryan. - Chcę wiedzieć, o jakie chemikalia chodzi, żebyśmy mogli zaplanować leczenie. Gdybyśmy rzeczywiście mieli do czynienia z kwasem fluorowodorowym, przygotuję glukonian wapniowy. Zabierzcie galaretkę przeciw oparzeniom i dziesięcioprocentowy roztwór glukonianu. Nasączycie nim gazę na 52 opatrunki. Nie zapomnijcie, żeby co najmniej pięć minut polewać poszkodowanych wodą. - Tylko pięć minut? - zdziwiła się Sara. Takie kąpiele trwały zwykle dwadzieścia minut, albo jeszcze dłużej. - Najważniejsze jest zmycie chemikaliów. Tak naprawdę pomoże im tylko glukonian wapnia. To zupełnie nietypowe oparzenie. Weźcie strzykawki do iniekcji podskórnych. I przywieźcie poszkodowanych do szpitala tak szybko, jak tylko się da. Z oddziału intensywnej terapii wybiegła pielęgniarka, niosąc w dużej zielonej torbie żel i roztwór glukonianu wapnia. - Jedźmy już - ponaglił Jack. Zabrali medykamenty i ekwipunek oraz ubrania ochronne, po czym wsiedli do samochodu Jacka. Był to mercedes z nakładanym kogutem i podświetlonym zielonym napisem „Pilne wezwanie". Po szaleńczej jeździe dotarli wreszcie na miejsce wypadku, gdzie stało
już kilka karetek, samochodów policyjnych oraz innych pojazdów. Przy
pomocy policji przecisnęli się przez tłum, ale drogę zastąpił im strażak. - Kwas fluorowodorowy - wyjaśnił krótko. - Rozpuści wam buty. Wyniesiemy ofiary poza obszar skażenia. - Zainstalowaliście już stację kąpielową? - spytał Jack. - Tak, niedaleko wozu. I tam też niesiemy ofiary. Podjechali pod wozy strażackie i szybko włożyli ubrania ochronne. W wyniku skażenia ucierpiały cztery osoby. Pierwszą ofiarą był kierowca auta, który najechał na przewróconą ciężarówkę. Najwyraźniej wydostał się z auta, pośliznął i upadł prosto w kałużę kwasu. Sanitariusz polewał go wodą już od pięciu minut, lecz mężczyzna nie odzyskiwał przytomności. 53 - Obserwujcie go uważnie - polecił Jack posępnie. - Ma hipokalcemię. Posmarujcie mu skórę żelem, podajcie kroplówkę i zabierzcie do szpitala. Musicie się liczyć z zatrzymaniem krążenia. Matt i Sara zaopiekowali się kierowcą, a pozostali resztą poszkodowanych. Zatrzymanie krążenia nastąpiło w chwili, gdy wnosili kierowcę do karetki. - Kroplówka z glukonianu - warknął Matt. Sara podała kroplówkę, a sanitariusz zaintubował pacjenta i zaczął mu robić masaż serca. Matt sprawdził ponownie puls mężczyzny. - I co? - spytał sanitariusz. - Musicie go dowieźć do szpitala. Podajcie stuprocentowy tlen i nie
rezygnujcie z reanimacji. Pierwsza karetka odjechała z wyciem syreny, a oni zaopiekowali się kolejną pacjentką. Była to żona kierowcy, która próbowała mu pomóc. Miała kwas na rękach, kolanach i twarzy, a w dodatku wtarła go dłońmi w oczy. Kąpiel w najmniejszym stopniu nie ulżyła jej w cierpieniu.
Matt chwycił kobietę za przeguby, a Sara posmarowała jej twarz żelem, porozcinała skażone ubranie i opatrzyła rany gazą nasączoną roztworem wapnia. Po podłączeniu do kroplówki i otrzymaniu zastrzyku z morfiny kobieta odjechała do szpitala w ślad za swoim mężem. Wymagała specjalnej opieki okulistycznej, gdyż groziła jej ślepota. Jej wzrok mógł uratować przeszczep rogówki, znacznie poważniejszy problem stanowiły natomiast powieki. Natychmiastowej pomocy potrzebowali jeszcze inni pacjenci. Poparzeniom uległ jeden ze strażaków, gdyż w trakcie akcji ratowniczej ześliznęła mu się rękawica, jeden z sanitariuszy, który przyklęknął w kałuży 54 kwasu, nie zauważywszy, że ma podarte spodnie, oraz policjant, który wziął jednego z poszkodowanych za rękę, by go pocieszyć. Wszyscy pojechali teraz do szpitala, a specjalistyczna ekipa strażacka odkażała teren. Lekarze pojawili się na oddziale już po zmroku; czekała tam na nich smutna wiadomość: kierowcy nie udało się uratować, a jego żona straciła wzrok. Pozostali poszkodowani znajdowali się pod opieką chirurgów
plastycznych. Okazało się, że na czoło Matta też prysnęła kropla kwasu. Stało się to zapewne wówczas, gdy badał jednego z pacjentów. Sara przemyła oparzenie żelem. - Jeśli nie chcesz, żeby twoja uroda trwale ucierpiała, zgłoś się do chirurga plastycznego - zakpiła. - Wiesz, to naprawdę boli. Wolę sobie nie wyobrażać, co musieli czuć ci ludzie... - Chcesz, żebym ci wstrzyknęła glukonian wapnia?
- Skoro musisz i wierzysz, że to mi pomoże... - Biedactwo. Mruknął coś pod nosem i oparł głowę o ścianę. Po skończonym zabiegu uśmiechnął się z ulgą i wstał z krzesła. - Emily już pewnie jadła... - Pewnie tak. Może kupimy sobie coś na wynos? - zaproponowała Sara. - Dobry pomysł. Umieram z głosu. Nic tak nie zaostrza apetytu jak uszkodzenie ciała. 55 Jo Bailey, która zabierała właśnie swoje rzeczy z pokoju służbowego, spojrzała na niego z wyrzutem i szybko zamknęła za sobą drzwi. - Ona się do tego nie nadaje - rzekł Matt, kręcąc głową. - W końcu się załamie. A ten oddział to na pewno najgorsze miejsce, jakie sobie można wyobrazić na początek kariery.
- Jo chce zostać lekarzem ogólnym - wyjaśniła Sara. - Chyba nic z tego nie będzie. Ale ja nie mam na to wpływu. Chodźmy. Po powrocie do domu Matt położył Emily spać, a Sara przygotowała kolację. Wytworzyła się między nimi tak ciepła, rodzinna atmosfera, że pójście z Mattem do łóżka nie wydawałoby się Sarze niczym dziwnym czy niewłaściwym. Nie była jednak całkiem pewna, czy Matt również czuje tę bliskość. Współpraca układała im się wspaniale - Sara zgadywała niemal myśli Matta. Byli tak zgrani we wszystkim, co robili, że romans byłby jedynie naturalną konsekwencją ich związku. Matt wiedziałby na pewno, jak ją
pieścić, całować... Natychmiast przywołała się do porządku. Dlaczego wyobraża sobie takie rzeczy? Przecież powinna pamiętać, że Matt to tylko kolega z pracy. Powtarzała to sobie miliony razy. Nie, Matt stał się dla niej kimś znacznie ważniejszym niż kolegą czy przyjacielem. Nie wiedziała jedynie, czy może liczyć na jego wzajemność. Na razie jednak wolała nie poruszać z nim tego rodzaju tematów. - Może położymy się dziś wcześniej spać? - zaproponował Matt, przerywając jej rozważania. 56 Wyraz jego zmęczonych, spokojnych oczu mówił jednak wyraźnie, że nie ma niczego zdrożnego na myśli. - Tak, to był okropny dzień - przyznała pospiesznie. - Ty idź na górę, a
ja jeszcze trochę tu posprzątam. Do zobaczenia rano. - Pomogę ci - zaproponował. Posprzątali więc kuchnię razem, co zajęło im zaledwie parę minut. Potem Matt sprawdził wszystkie zamki, wyłączył światła i razem poszli na górę. Zachowuje się trochę tak, jakby był moim mężem, przemknęło jej przez myśl. Na podeście powiedziała pospiesznie Mattowi dobranoc i zatrzasnęła za sobą drzwi. Wzięła szybki prysznic w łazience połączonej z jej sypialnią, a potem długo leżała w łóżku, próbując nie wsłuchiwać się w odgłosy domu. Okazało się to jednak niemożliwe. Gdy Matt odkręcił w łazience wodę, Sara mocno zaciskała powieki, by powstrzymać obrazy, jakie podsuwała jej wyobraźnia. Bez skutku. Pomyślała, że odchodzi od zmysłów, i ze złości zaczęła walić pięścią w
poduszkę. Na szczęście kolejny wieczór zamierzała spędzić poza domem, zbierając pieniądze na fundację, i nie musiała się obawiać tego typu tortur. - Wychodzisz? Uśmiechnęła się do Matta. - Tak. Muszę zdobyć trochę pieniędzy. Popatrzył na nią ze zdziwieniem, ale o nic już nie pytał. Sara ubrała się ciepło, pojechała do organizatora kwesty, odebrała puszkę i udała się do supermarketu, gdzie stanęła w holu obok maszyny z losami. W ten sposób szansa, że ktoś żądny wygranej wrzuci przy okazji parę groszy do skarbonki Sary, znacznie się zwiększała. 57
Tuż przed zamknięciem supermarketu puszka była pełna. Sara wróciła do domu całkowicie usatysfakcjonowana i zastała Matta przed telewizorem. - Napijesz się herbaty? - spytała, wsuwając głowę przez drzwi. - Dobry pomysł. Wróciła do salonu z herbatą, zdjęła buty i usiadła z podkurczonymi nogami w fotelu. - Jak poszło? - Wspaniale. Co oglądasz? - Film dokumentalny o matkach zastępczych. Właśnie się zaczął. Zamarła. - Co takiego? - To wywiad z kobietą, która urodziła trójkę dzieci innych ludzi. Bardzo interesujące. Sara jednak nie uważała tego tematu za interesujący. Chwytający za serce, przykuwający uwagę, tak. Ale nie interesujący. Gdy kobieta zaczęła ze łzami w oczach opowiadać o swych dzieciach, Sara podniosła się z
miejsca i wyszła z pokoju. Nie musiała oglądać filmu, by wiedzieć, co czuje jego bohaterka. 58 ROZDZIAŁ PIĄTY
- Saro? Stała przy zlewie odwrócona plecami do Matta. - Odezwij się do mnie - poprosił cicho.
Usiadła przy stole stojącym pod oknem i zapatrzyła się w ciemność. Widziała jedynie drzewa kołyszące się na wietrze. Było zimno. Zanosiło się nawet na mróz. - Saro? Ujął jej dłoń i pogłaskał delikatnie nadgarstek. - Miałam przyjaciółkę, Helen - zaczęła. - W tym samym czasie zaszłyśmy w ciążę, ale ja urodziłam Toby'ego, a ona straciła swoje dziecko, co pociągnęło za sobą straszne konsekwencje. Lekarze musieli usunąć jej macicę, Brad, mąż Helen, miał już wtedy trzydzieści sześć lat i był za stary, żeby starać się o adopcję, a bardzo pragnął dzieci. Helen też o niczym innym
nie marzyła. Przychodziła do mnie często, tuliła Toby'ego i wypłakiwała sobie oczy. - Urwała na chwilę. - Nie wiem, czyj to był pomysł, ale rozmawiałam o niej z Robem i... tak, to chyba Rob zaproponował takie rozwiązanie, bo ja bym się bała jego ewentualnej odmowy... No i w końcu doszliśmy do wniosku, że donoszę dziecko Helen i Brada. Zaprosiliśmy ich na obiad i omówiliśmy całą sprawę. Jak oni się cieszyli! Musieliśmy jednak zaczekać, bo byłam znów w ciąży. Kiedy wreszcie przyszłam do siebie po urodzeniu Jamesa, pojechaliśmy wszyscy razem do szpitala, gdzie pobrano jajeczka od Helen. - A jak się do tego odnosił Rob? 59 - Wspaniale. Był bardzo dobrym człowiekiem. Gdyby pozwalała mu na to fizjologia, zrobiłby to samo. Uwielbiał swoich synów i rozumiał, co tracą bezdzietne małżeństwa.
- I co się stało dalej? - Próby zapłodnienia nie powiodły się. Wszystkie pobrane jajeczka umarły przed wszczepieniem. Wszystkie z wyjątkiem jednego, które nie zostało zapłodnione. Próby ponawiano wielokrotnie, aż lekarze doszli w końcu do wniosku, że byłoby najlepiej, gdybym się zgodziła na sztuczne zapłodnienie i urodziła dziecko Brada. Dziecko Brada i moje własne. - Rob wyraził zgodę? - Oczywiście. Mówiłam ci już, że sam by to dla nich zrobił, gdyby był kobietą. Zresztą już wtedy sprawy zaszły daleko i nie mogliśmy się wycofać. W ten sposób pewnego pięknego dnia, przy pomocy lekarza i pipetki, poczęłam córeczkę Brada. Dziewczynka przyszła na świat osiem i pół miesiąca później, dziewiętnastego lipca. Nie zamierzałam jej karmić piersią, ale potem doszłam do wniosku, że dziecko potrzebuje siary. Może
byłoby mi łatwiej, gdybym się na to nie zdecydowała. Matt zacisnął mocniej rękę na jej dłoni. - Karmiłam ją dwukrotnie. Tuż po urodzeniu i trzy godziny później. A potem Helen i Brad zabrali ją do domu. Byli przy porodzie. Nie zapomnę ich twarzy. Szaleli z radości. Urwała. W pokoju zapadła długa, bolesna cisza. - A ty? - spytał Matt. - Co ty czułaś? - Jedynie pustkę. Zupełnie jak Helen po stracie dziecka. A mimo to nie uroniłam nawet jednej łzy. Rob płakał za nas oboje. Próbowałam go 60
pocieszać. W końcu ona nie umarła.Miała cudownych rodziców i nie było powodu, żeby się czymkolwiek martwić. - Bardzo ci jej brakowało? - Nawet sobie nie wyobrażasz! Rob zaproponował, żebyśmy mieli jeszcze jedno dziecko. Nie wiedziałam, czy to pomoże i nigdy się o tym nie przekonałam, bo w pięć tygodni później straciłam ich wszystkich. - Jak to zniosłaś? - Nie zniosłam. Okazano mi jednak wiele serca. Najpierw korzystałam z pomocy „Cruse", takiego stowarzyszenia ludzi, którzy stracili swoich bliskich, a potem zajęli się mną Samarytanie. Przy zdrowych zmysłach trzymała mnie tylko jedna myśl. Łudziłam się, że pewnego dnia w moich drzwiach stanie Helen z Bradem i powiedzą: Zobacz, kogo ci przyprowadziliśmy. - I tak się stało? - Oczywiście, że nie. Ustaliliśmy zresztą, że musimy zerwać wszelkie kontakty. Zresztą, Brad przenosił się ciągle z miejsca na miejsce, gdyż
wymagała tego jego praca. W końcu wróciłam do zawodu. I do Suffolk, tak żeby być blisko rodziców i nie pętać się samotnie po pustym domu. Głos załamał się jej nagle. Matt mocniej ją uścisnął. Był najwyraźniej poruszony tą historią. Nie próbował nawet udawać i robić dobrej miny do kiepskiej gry. - Przepraszam - szepnęła w końcu Sara. - Niezbyt często o tym mówię, a już na pewno nie ze szczegółami. To wszystko przez ten film. Ale już w porządku.
- Na pewno? 61 - Oczywiście. Teraz już mogę pójść spać. Dziękuję, że mnie wysłuchałeś. - To ja ci dziękuję - odparł lekko schrypniętym głosem. - Pozamykam dom. - Świetnie. Idąc do swojej sypialni, zatrzymała się na chwilę przy drzwiach pokoju Emily. Jej córeczka byłaby mniej więcej w tym samym wieku. Sara wiele by dała za to, żeby się dowiedzieć, czy dziewczynka jest szczęśliwa, zdrowa, kochana... Pomyślała nagle, że przychodzą jej do głowy same głupstwa. Maleńkiej z pewnością nie brakowało niczego do szczęścia. Tyle że nie była córką Sary, ale Brada i Helen. A Sara nie znała nawet imienia własnego dziecka. Weszła cicho do sypialni i wyjęła album z fotografiami. Rob, chłopcy i wreszcie maleńkie, rozkrzyczane, ciemnowłose niemowlę. Uśmiechnęła się na samo wspomnienie swej córeczki, a potem westchnęła cicho, zamknęła
album i położyła na komodzie, myśląc, że może pewnego dnia zdecyduje się pokazać zdjęcia Mattowi. Tymczasem jednak czuła się bardzo zmęczona. Wśliznęła się do łóżka, przyłożyła głowę do poduszki i od razu zapadła w sen. Matt długo nie wstawał od stołu. Ani na chwilę nie przestawał myśleć
o Sarze. Chciał się jakoś do niej zbliżyć i niewątpliwie tego wieczoru uczynił znaczący krok w tym kierunku. Był gotów płakać wraz z nią zresztą aż do tej chwili czuł dziwny ucisk w gardle - ale zamiast tego posprzątał kuchnię, pozamykał wszystkie okna, pogasił światła i ruszył na górę do sypialni. 62 Jak stary żonkoś, pomyślał i omal się nie roześmiał. Gdyby miał żonę, nie szedłby do łóżka sam. Sprawdził, czy Emily zasnęła, otulił ją kołdrą i pocałował delikatnie w policzek. Córka była jego największym skarbem. Żeniąc się z Sarą, dałby dziewczynce matkę, ale od tej decyzji dzieliła go jeszcze długa droga. Nie wiedział, czy kiedykolwiek ożeni się z Sarą, lecz teraz perspektywa takiego związku wydawała mu się znacznie bliższa. Niemniej mała dziewczynka tuląca w ramionach zniszczonego misia znajdowała się u niego zawsze na pierwszym miejscu. Nie mówili więcej na temat dziecka Sary, ale więź między nimi stała się silniejsza. Sara jednak miała uczucie niedosytu. Matt nie opowiedział jej właściwie nic o swoim życiu w Kanadzie. Nie znaczyło to jednak, że coś ukrywa. Widocznie nie chciał po prostu rozmawiać o swej byłej żonie i to wydawało się Sarze dość zrozumiałe. W szpitalu zaś Sara nie potrafiła się już bez niego obyć. - Śpisz? - spytał ją pewnego dnia Patrick.
- Nie, dlaczego? - Prosiłem o zbadanie cukru, krwi, białka i urobilinogenu, a ty dodałaś do tego jeszcze test ciążowy.
Zamrugała oczami i spojrzała na formularze. - Oczywiście. - Ale dlaczego to zrobiłaś? - Bo ta kobieta nie ma jeszcze czterdziestu lat. Przecież może być w ciąży. - Tak, tylko że ona jest zakonnicą. 63 Sara pomyślała, że Matt zaleciłby test ciążowy niezależnie od okoliczności. W końcu Patrick też wyraził na to zgodę, ale gdy badania wykazały zapalenie miedniczek nerkowych, pokpiwał z Sary jeszcze przez kilka dni. Podczas ich sobotniego dyżuru zadzwonił nagle telefon. Karetka wiozła właśnie starszą panią cierpiącą na bóle brzucha, wymioty i krwawą biegunkę. Kobieta zasłabła w centrum handlowym. - Trzeba jej chyba zrobić test ciążowy - mruknął Patrick. - Może to ciąża pozamaciczna albo jakiś przypadek do księgi rekordów Guinessa. - Świntuch! - prychnęła Sara, ale nie udało się jej powstrzymać od śmiechu. Karetka zjawiła się w parę minut później. - Wszystko będzie dobrze - pocieszyła chorą Sara. - Jest pani w dobrych rękach. To jest doktor Haddon, ja mam na imię Sara. A pani? - Dora - odparła kobieta drżącym głosem i zaczęła płakać. - Jak boli! -
jęknęła. Patrick zbadał ją delikatnie i zmarszczył brwi. - Wzdęcie, wrażliwość na ból, szok, brak odgłosów jelitowych: to chyba zawał krezkowy. Trzeba zrobić wszystkie badania: mocz, opad, krew na cukier, przeanalizować wyniki i zaordynować odpowiednią kroplówkę. - Ekg? - Nie zaszkodzi. Zadzwoń też na salę operacyjną. Patrick odnalazł żyłę i założył wenflon, a Sara pobrała krew do analizy i przygotowała kroplówkę. - Zapewne przepona podtrzymująca wnętrzności ma problemy z dopływem krwi i stąd ten ból. Teraz chcemy przeprowadzić parę badań i 64 dlatego pobieramy krew. Potem musimy sprawdzić, jak sobie radzi pani serce. - Grozi mi operacja? - spytała niespokojnie Dora. - Niewykluczone. To się jeszcze okaże. Czy jest ktoś, kogo powinniśmy powiadomić? - Córkę, jeśli można. Chciałabym, żeby tu ze mną była. - To zrozumiałe. - Patrick odwrócił się do Sary. - Zanotuj dane, zleć to komuś, a ja porozmawiam z chirurgią. Sara wyszła ze szpitala znacznie później, niż zamierzała. Dora nie chciała jej wypuścić. W tej sytuacji - mając w perspektywie wieczorne przyjęcie na cele dobroczynne – Sara wpadła do domu jak bomba, wzięła prysznic, pozbyła się szpitalnego zapachu, umyła głowę i zeszła do kuchni w turbanie z ręcznika oraz szlafroku. - Przygotowaliśmy kolację - oświadczyła dumnie Emily. - Upiekłam
ciastka na deser, ale tatuś twierdzi, że najpierw musimy zjeść spaghetti. Przyjrzała się krytycznie szlafrokowi Sary. - Nie masz zamiaru się przebrać?
Ku swej rozpaczy Sara uświadomiła sobie nagle, że nie wspomniała Marcowi o planowanym wyjściu. Zamierzała to zrobić, ale w pośpiechu zapomniała. - Uhm... Jestem zaproszona na kolację poza domem -zaczęła i dostrzegła zawiedzioną minę Emily. - Ale mogę wam towarzyszyć, bo do późna nie podadzą nic do jedzenia i będę bardzo głodna - skłamała. Posiłek zaplanowano dopiero na wpół do dziewiątej i Sara musiała się bardzo spieszyć, żeby w ogóle zdążyć na czas, ale gdyby tak pomalowała paznokcie już teraz... 65 - Nakryjcie do stołu, a ja zrobię z sobą porządek - powiedziała, nie patrząc na Matta, i pobiegła na górę. Szybko nałożyła dwie warstwy lakieru na paznokcie i wysuszyła je suszarką. Włosy zamierzała zakręcić i upiąć, ale doszła do wniosku, że w takiej fryzurze i tak nie byłoby jej do twarzy, więc wymodelowała je szybko szczotką i zbiegła na dół w chwili, gdy Matt wychodził z kuchni. - Naprawdę bardzo mi przykro - mruknęła, patrząc mu w oczy. Niech to licho. Oboje doznali zawodu. Trudno, Matt mógł mieć o to pretensje wyłącznie do siebie. To przez niego Sara nie potrafiła się skupić i o wszystkim zapominała. Spaghetti było nawet całkiem niezłe, ale rozmowa zupełnie się nie kleiła. - Tak więc to zaproszenie wynikło w ostatniej chwili? - spytał Matt z
udaną obojętnością, przerywając niezręczną ciszę. - Nie. Po prostu zapomniałam wam o tym powiedzieć. - Widać to ktoś wart uwagi.
Pomyślała o drogim, starym George'u, który pomagał organizować tę kolację, i z trudem stłumiła chichot. - O tak, niewątpliwie. Em, ta bułeczka jest przepyszna. Naprawdę wspaniała. - Narobiliśmy strasznego bałaganu - stwierdziła dziewczynka. Sara zerknęła przez ramię i wykrzywiła usta. - Może pozwolicie mi pozmywać? Będę miała w ten sposób jakiś wkład w tę kolację. - I zyskasz spokój sumienia. Mowy nie ma - mruknął Matt. 66 - Och, daj spokój - próbowała go udobruchać. - Przecież nie wiedziałam, że coś planujecie. Powinniście byli mnie uprzedzić. - Chcieliśmy ci zrobić niespodziankę. Upuściła serwetkę na stół i wstała. - Naprawdę bardzo mi przykro, ale muszę już iść. Emily, dziękuję ci, kochanie. Pochyliła się, ucałowała różowy policzek dziewczynki, ubrudzony teraz mąką i cukrem pudrem, po czym pomknęła na górę, żeby się przebrać i umalować. Gdy zbiegała na dół, zapinając wisiorek na szyi, wpadła prosto w ramiona Matta.
W jego oczach miejsce dezaprobaty zajął podziw. - Wyglądasz cudownie. Po prostu wspaniale - powiedział cicho. - Baw się dobrze. Przepraszam za swoje zachowanie. - A ja za to, że zepsułam wam niespodziankę. Podał jej płaszcz, zapiął go pod szyją, mrucząc coś o tym,że jest bardzo zimno, a potem pochylił się i pocałował ją w policzek.
- No idź, Kopciuszku. Twoja karoca stoi przed domem. Otworzył drzwi. Kierowca, który miał zabrać ją i George'a do hotelu, już czekał pod bramą. Sara zastanawiała się przez chwilę, dlaczego właściwie nie powiedziała Mattowi, że wybiera się po prostu na kolację organizowaną przez fundację dobroczynną, której była członkiem. Po chwili jednak doszła do wniosku, że dobrze się stało. Może należy ochłodzić nieco stosunki, które dochodzą powoli do stanu wrzenia. Uniosła dłoń i dotknęła policzka w miejscu, gdzie pocałował ją Matt. Nadal czuła ciepło jego ust. 67 Gdy wróciła do domu o drugiej nad ranem, kuchnia lśniła czystością. Ku jej wielkiemu zdziwieniu Matt wciąż był w salonie i - wyciągnięty na kanapie - spał przed włączonym telewizorem. Gdy wyłączyła odbiornik, zerwał się z miejsca. - Co się dzieje? - mruknął, a Sara popchnęła go z powrotem na kanapę. - Czekałeś na mnie? - spytała z lekkim wyrzutem. Uśmiechnął się z zawstydzeniem.
- Właściwie nie. Oglądałem program na temat przeszczepów, a potem nie chciało mi się wstać. - I zostałeś na kanapie. Logiczne. Napijesz się herbaty? Właśnie nastawiłam wodę. - Wspaniale - wymamrotał, przecierając oczy. - Czuję się tak, jakbym był na dyżurze. - Ziewnął szeroko, pokazując wszystkie zęby. - Usunięto ci migdałki. Zaśmiał się i zamknął usta. - Spostrzegawcza jesteś! - Trudno nie zauważyć. Wrzód żołądka też zauważyłam.
- Niech to licho! Chciałem utrzymać to w sekrecie. Uśmiech Matta działał jej na nerwy. Poczuła bijące od niego ciepło, wstała i uciekła do kuchni, by zaparzyć herbatę. Matt poszedł za nią. - Jak tam twój znajomy? - Wspaniale. Zarobił mnóstwo pieniędzy. Matt żachnął się lekko, a Sara wybuchnęła śmiechem. - To była kolacja na cele dobroczynne. Pomogłam ją zresztą zorganizować. Działam na rzecz fundacji zajmującej się problemem śmierci łóżeczkowej. - A co na to twój przyjaciel? 68 - Przecież on również jest członkiem tej fundacji. Poza tym ma sześćdziesiąt osiem lat i podagrę. - I nie umieściłaś go na swojej liście? - Jakiej znowu liście? - spytała, marszcząc brwi.
- Na liście kandydatów do romansu. - Nie wiem, o jakiej liście mówisz - odparła, ale nie mogła spojrzeć mu w oczy. Lista bowiem, choć krótka, a nawet wyjątkowo krótka, to jednak istniała. Matt nie musi jednak o tym wiedzieć. A już na pewno nie jest to odpowiednia pora na takie rozmowy. Sarze zamykały się oczy, a Matt patrzył na jej ramiona tak, jakby zamierzał je zjeść. - Zupełnie jak twoja matka wampirzyca - mruknęła. - Co takiego? - spytał z miną winowajcy. - Nie gap się na mnie tak, jakbyś zamierzał się wgryźć w mój kark. Zaśmiał się i zaczerwienił. - Przepraszam. Ale wyglądasz dzisiaj naprawdę cudownie.
Komplement sprawił jej przyjemność. - Dziękuję. Zapadła długa, niezręczna cisza. - Chyba pójdę spać - odezwała się wreszcie. - Niepotrzebnie sprzątałeś kuchnię. Przecież obiecałam, że się tym zajmę. - Więc kiedy ty zrobisz bałagan, ja będę musiał po tobie sprzątać? Nie ma mowy! Na pewno wymyślisz jakieś specjalne, bardzo skomplikowane danie i do jego sporządzenia użyjesz wszystkich garnków i patelni. 69 - Oczywiście. Przecież muszę zrobić na tobie wrażenie. Ale nie licz na żadne niespodzianki. Zanim przystąpię do pracy, sprawdzę, czy jesteś w domu i masz apetyt.
- O, z pewnością będę głodny jak wilk. Odwróciła się i poszła na górę, zostawiając Marta u podnóża schodów. Nie obejrzała się za siebie. Gdyby bowiem Matt poszedł za nią, zaprosiłaby go z pewnością do swego pokoju, by się przekonać, czy właściwie odczytała jego pożegnalne spojrzenie. Niedziela okazała się pięknym, mroźnym dniem. Ranek Sary rozpoczął się od wizyty Emily w jej sypialni. Mała skakała po łóżku i uśmiechała się szeroko. - Ząb mi się rusza - oświadczyła i włożyła palec do buzi. - Rzeczywiście - przytaknęła Sara i oparła się o poduszki, walcząc z sennością. Emily paplała wesoło o zębach, ciasteczkach, bułeczkach cynamonowych i tatusiu. Po dłuższej chwili Sara rozpoznała wreszcie
cudowny zapach dochodzący z dołu. - On coś pitrasi? - Mhm. - Dziewczynka skinęła energicznie głową. - Dostaniesz śniadanie do łóżka. Tatuś kazał cię delikatnie obudzić. - Ach tak. Rozumiem. Sara z trudem stłumiła uśmiech. Dzieci nie umieją budzić delikatnie. Tylko Toby to potrafił. Wchodził na paluszkach do pokoju i całował ją leciutko w oba policzki, dopóki nie otworzyła oczu. - Mogę wejść do ciebie do łóżka? Mam zimne nogi, czujesz? - spytała Emily, wsuwając się pod kołdrę.
70 Sara objęła małą ramieniem. Emily leżała spokojnie przez chwilę, ale potem znów zaczęła się wiercić. - Tatuś mówi, że pójdziemy dzisiaj na długi spacer. Może chcesz się z nami wybrać? Bo on nie bardzo wie, dokąd iść. I przywiązać się do was jeszcze bardziej? - pomyślała. Czuła, że do oczu napływają jej łzy. - Może. To zależy, o której - odparła. - Spytamy tatusia. Emily położyła Sarze głowę na ramieniu, a chwilę później w drzwiach stanął Matt z tacą w ręku. - Przytulnie tutaj - mruknął. Sara uśmiechnęła się lekko. - Em zmarzła w nogi. Nie ma kapci? - Ma. I kapcie, i skarpetki. Ale po prostu ich nie nosi. Woli się ogrzewać o mnie. - Nie. Teraz wolę się przytulać do Sary - oświadczyła dziewczynka. Jest taka ciepła i mięciutka. Chodź do nas. Przytulimy się do siebie wszyscy, tak jak prawdziwa rodzina. Na widok miny Matta Sara omal nie wybuchnęła śmiechem. - Chyba nie, kochanie. Może... - zająknął się - może przesuniesz się lekko, bo chcę postawić tutaj twój talerzyk i podać Sarze herbatę. - Jest tyle miejsca! Patrz! - upierała się Emily. - Albo usiądź obok Sary, chociaż wolałabym być w środku. - Zostanę tutaj. Muszę zaraz zajrzeć do piekarnika. - Aha - mruknęła z żalem dziewczynka, ale po chwili nadgryzła
łapczywie chrupiącą bułeczkę. - Ząb mi się rusza - powiedziała z pełną buzią. 71 - Najpierw przełknij, kochanie. Zaraz, zaraz. Dokąd ty się wybierasz? zawołał, gdy Emily nieoczekiwanie zerwała się z łóżka. - Po misia. Jest głodny. Wybiegła z pokoju, a Matt podał Sarze filiżankę herbaty. Ich oczy spotkały się na chwilę. - Przepraszam - mruknął. - Za co? Przecież ona jest urocza. - Muszę przyznać, że trudno się oprzeć takiej pokusie - wyznał, patrząc na wolne miejsce obok Sary. - Tu jest naprawdę przytulnie. Sara poczuła, że oblewa się rumieńcem, i odetchnęła z ulgą dopiero w chwili, gdy Emily wróciła do pokoju. Śniadanie upłynęło szczęśliwie bez kolejnych wstrząsów, a potem wszyscy wsiedli do samochodu Matta i pojechali do parku, gdzie karmili kaczki czerstwym chlebem i resztą cynamonowych bułeczek. Na placu zabaw skorzystali ze wszystkich możliwych atrakcji, a potem spacerowali po przylegającym do parku arboretum.
Do domu wrócili okrężną drogą; Sara pokazywała Mattowi i Emily piękne krajobrazy Suffolk. - Chyba najwyższy czas popracować trochę w ogrodzie - uznał Matt. - Mieszkam u ciebie już od trzech tygodni, a nie
zagrabiłem nawet jednego listka. A obiecałem ci pomóc. - Naprawdę już minęły trzy tygodnie? - spytała ze zdziwieniem. - No pewnie. Sara przyzwyczaiła się jednak do Matta i Emily tak bardzo, jakby mieszkali u niej od zawsze. Niestety, zbliżał się luty, a pod koniec marca Matt i Emily zamierzali wracać do Kanady. 72 ROZDZIAŁ SZÓSTY
Poniedziałek Sara również spędziła w ogrodzie, kończąc porządki rozpoczęte przez Matta poprzedniego dnia. Był to dość mały ogród, nie wymagający wielkiego wkładu pracy. W Gloucestershire ogrodem zajmował się Rob, a Sara nigdy się tym nie interesowała. Teraz jednak krzątała się tu chętnie. Po południu odebrała Emily, Gusa i Evie ze szkoły, po czym przywiozła ich na herbatę. Kiedy Ginny przyjechała o szóstej po dzieci, Sara poczęstowała ją filiżanką herbaty. - No i jak ci się układa z Mattem? - spytała Ginny. - W porządku. To bardzo pomocny lokator. - Nie pytałam, czy zmywa - prychnęła Ginny. - Wiem. Ale wolę udawać, że nie rozumiem - odparła Sara z uśmiechem.
- Miły z niego facet.
- Wiem. - I w dodatku jest samotny, a Em przydałaby się mama - ciągnęła Ginny. Sara wstała i podeszła do zlewu, żeby umyć filiżankę. - Chyba nie powinnaś mieszać w to Em. Jeśli między mną i Mattem do czegoś dojdzie, to powinno tak się stać wyłącznie ze względu na nas. Nie chcę z tym łączyć Emily. - Cieszę się, że mamy tę samą opinię w tej sprawie - odezwał się nagle znajomy głos. 73 Odwróciła się. W progu stał Matt i uważnie się jej przyglądał. - Cześć - mruknęła Sara nieswoim głosem. - Pójdę już. - Ginny zerwała się na równe nogi i szybko wyminęła Matta w drzwiach. - Dzieci, czas do domu. Tatuś zaraz wróci. - Musimy? Bawimy się z Emily. - Chodźcie, chodźcie - ponagliła Ginny. Matt zamknął za sobą drzwi. - O co tu chodzi? - spytał. - Po prostu Ginny bawi się w swatkę - odparła Sara, wzruszając ramionami. - Zawsze to robi. Sądzi, że potrzebuję mężczyzny. - A ty co sądzisz? Chciała mu powiedzieć, że w grę wchodzi wyłącznie jeden mężczyzna na świecie, ale tego zrobić nie mogła. - Udało mi się obejść bez mężczyzny całe pięć lat - odparła wymijająco.
- Dobrze ci z tym? - spytał. - Co za różnica?
- Saro, kiedy przyjdzie tatuś? O, jesteś, cześć! - krzyknęła radośnie Emily, wpadając do kuchni. Matt przytulił dziewczynkę. - Witaj, pysiu. Jaki miałaś dzień? - Świetny. A ty? - Nie najgorszy. Jadłaś już coś? Em skinęła głową. - Z Gusem i Evie. Dostaliśmy paluszki rybne, fasolkę i chipsy. - Fuj! - Było pyszne. Powinieneś spróbować - zachęcała dziewczynka. 74 - Nie, dziękuję. Wolę bardziej wyrafinowane dania. Sara odetchnęła z ulgą. Czyżby Matt wyczerpał temat? Zapewne nie na długo. Zajęła się przygotowywaniem posiłku oczyszczaniem ziemniaków, fasolki i patroszeniem pstrąga, którego kupiła w sklepie rybnym w czasie przerwy na lunch. - Wspaniale to wygląda - zauważył Matt. - Lubisz pstrągi? - Uwielbiam ryby, pod warunkiem, że nie mają paluszków. Czyżbym był zaproszony na kolację? - To zależy od tego, ile głupich pytań masz jeszcze zamiar zadać. - Będę grzeczny - obiecał. - W takim razie czuj się zaproszony. Ale najpierw musisz się przebrać.
Pachniesz środkiem odkażającym. - Sara skrzywiła wymownie nos. - To znany afrodyzjak - odparł z uśmiechem. - Chyba jednak nie. Uśmiechnął się i wyszedł, Sara tymczasem nastawiła grill, zapaliła gaz
pod garnkiem z fasolką, sprawdziła, jak się mają kartofle w mundurkach, i pobiegła na górę, żeby się przebrać. Nie było to jednak fortunne posunięcie Matt wychodził właśnie w samych spodenkach z łazienki, w której brał prysznic. Sara poczuła przyspieszone bicie serca. - Przyszłaś mnie popędzić? - spytał, zupełnie nieświadomy jej uczuć. Pokręciła głową. - Kolacja za dziesięć minut - oznajmiła, po czym wbiegła szybko do pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi. Niech diabli wezmą tego mężczyznę. Jest stanowczo zbyt seksowny. Mimo problemów z koncentracją zmieniła szybko ubranie, zeszła na dół i 75 zdążyła w samą porę, by uratować pstrąga, który za chwilę zacząłby się palić. Dwa dni spędzone na odpoczynku w ogrodzie bardzo się jej przydały, gdyż od poniedziałku rozpętało się piekło. Pogoda była znów fatalna - mróz i śnieg - co zaowocowało napływem pacjentów ze złamaniami. W pewnym momencie na operację biodra czekało trzydziestu sześciu pacjentów, a wszystkie inne zabiegi nie wymagające natychmiastowej interwencji zostały odwołane. Zespoły ortopedyczne pracowały bez wytchnienia, a Ryan pomagał im przez cały czwartek, by
skrócić czas oczekiwania na przyjęcie. Napływ pacjentów na urazówkę nie zmniejszył się jednak wyłącznie z powodu przejścia Ryana na ortopedię. W końcu całkowicie zdesperowani koledzy z macierzystego oddziału poprosili go, by wrócił, gdyż nadjechały właśnie karetki z kilkunastoma ofiarami wypadku. Sara i Matt jak zwykle pracowali razem, a Jo Bailey zajmowała się chorymi z poczekalni. Radziła sobie nieco lepiej, lecz w dalszym ciągu
załamywała się psychicznie przy trudniejszych przypadkach. Nadal też nie tolerowała okrutnych, jak jej się wydawało, żartów Marta. Teraz Sara i Matt zajęli się pacjentami z wypadku. Przez większość czasu milczeli, od czasu do czasu wymieniali jedynie informacje na temat ciśnienia lub rytmu zatokowego. Następnie czynili wszystko, by ratować życie pacjenta, a gdy jego stan był już stabilny, zajmowali się lżejszymi obrażeniami. Tym razem poddali się dopiero przy trzecim zatrzymaniu krążenia. Być może jednak kontynuowaliby reanimację, gdyby nie to, że musieli pomóc innemu choremu w bardzo ciężkim stanie. 76 - Czasem trzeba wybierać - powiedział ponuro Matt. - Tego człowieka i tak nie uda się uratować, a kobieta ma szansę. Musimy robić, co się da, ale nie jesteśmy bogami. Sara westchnęła i zdjęła fartuch oraz rękawiczki. Umyła się i przebrała, po czym znów przystąpili do pracy. Tom Hallam, sanitariusz pogryziony kiedyś przez psa, wniósł kobietę na salę i zrelacjonował pokrótce dotychczasowe działania. - Była jednym z kierowców. Odniosła ciężkie obrażenia w wyniku
uderzenia o kierownicę oraz rany i złamania nóg. Kiedy przybyliśmy na miejsce, jeszcze przez chwilę była przytomna, ale to trwało dość krótko. Ma połamane zęby; odessaliśmy popękane kawałki. Stwierdzono częstoskurcz komorowy i wstrząs. Była uwięziona w aucie ponad pół godziny. Podaliśmy dwie jednostki poligaliny. - Dzięki. Trzeba ją zaintubować. Uwaga na kręgosłup. Przywieźcie tu rentgen. Proszę o zdjęcie klatki piersiowej i kręgosłupa szyjnego. Sam zaintubował kobietę, a Sara podłączyła tlen.
- Jak ciśnienie? - Fatalne. Sześćdziesiąt na czterdzieści. - Za niskie. Żyły na szyi rozszerzone - mruczał do siebie. - Cholera, tamponada serca. Nic nie przychodzi łatwo, prawda? Sara podała mu natychmiast pięćdziesięciomiligramową strzykawkę, ustawiła wezgłowie łóżka wraz z pacjentką pod kątem trzydziestu stopni, a Matt namacał koniuszek mostka i wprowadził igłę w ciało tak, by była skierowana ku górze w stronę serca. - Chyba słyszałem trzask - mruknął, a Sara popatrzyła z satysfakcją na strzykawkę wypełniającą się krwią. 77 Nałożywszy klemy na skórę tak, by ruch klatki piersiowej pacjentki nie popychał igły dalej, zaczęła obserwować monitor. Ciśnienie natychmiast się podniosło i Matt wyciągnął igłę w chwili, gdy krew przestała płynąć. - Dobra. Połóżmy ją teraz płasko. Trzeba obejrzeć brzuch i nogi. Boję się, że ma pęknięte jelita. - Zerknął na Ryana. - Jak ci idzie? - spytał.
- Sam wiesz. Pęknięta śledziona, może coś jeszcze, ale już jest stabilny. Chyba go wyślę na salę operacyjną. Czekają. Oliver jest na miejscu. Chcesz, żeby zerknął na twoją? - Nie byłoby źle. Kiepsko z nią. - A tamten? Matt przesunął charakterystycznym gestem ręką po szyi. Ryan skinął ze zrozumieniem głową. - Niektórych można uratować, innych nie. Nie jesteśmy bogami. Z pewnością nimi nie byli. Stracili dwóch z sześciu pacjentów przywiezionych z wypadku, a gdy kończyli pracę, dochodziła szósta. - Można naprawdę znienawidzić ludzi - mruknął Matt, wchodząc do
pokoju lekarskiego. - To był naprawdę piękny dzień, dopóki oni nie zaczęli się zabijać. - Postąpili niezwykle nieuprzejmie - zgodził się Ryan. Jack poszedł już do domu; poza Sarą jedyną ich słuchaczką była Jo Bailey. Ona jednak milczała uparcie, ostentacyjnie ignorując kolegów. - Rozchmurz się, Jo, może nie będzie tak źle. - Tu zawsze jest źle. Codziennie coś się dzieje. - I ty to bardzo przeżywasz? - Owszem. Wasze zachowanie zresztą również. - Odstawiła z trzaskiem filiżankę. - Czy wpadło wam w ogóle do głowy, że ci ludzie wcale 78 nie chcieli umierać? Może mieli mężów, żony, dzieci i rodziców, kochanków, przyjaciół... Dla was byli jednak wyłącznie utrapieniem.
Narobili wam kłopotu i popsuli tak mile rozpoczęty dzień. Powiedzcie mi tylko jedno: dlaczego jesteście tacy niewrażliwi? Czy w uczuciach jest coś złego? - spytała z rozpaczą w głosie. - Nic - odparł Matt. - Z wyjątkiem tego, że łatwo je zranić.
- A może trzeba je ranić? Może wy po prostu straciliście kontakt ze wszystkim, co się tutaj dzieje. - Chyba nie - odparł Ryan. - Zdajemy sobie aż nadto dobrze sprawę z sytuacji, gdy na przykład przerywamy reanimację. Dlatego zawsze próbujemy tak długo. Czasem za długo. - Jak można za długo ratować czyjeś życie? - Wtedy, kiedy ludzie nie chcą, żeby ich ratować. Kiedy nie mają po co żyć. Świat jest okrutny, Jo. Może lepiej zajmiesz się jakąś bezpieczną, miłą gałęzią medycyny - poradził Ryan. - Na przykład patologią? Pracą w laboratorium? - zapytała gorzko. -
Tylko że ja chcę być lekarzem. - Więc bądź - syknął Matt. - Ale na miłość boską, zostaw nas w spokoju! Drzwi do pokoju lekarskiego uchyliły się nagle i do środka zajrzała pielęgniarka. - Doktor Bailey, jest pani proszona do pacjenta. Jo podniosła się wolno i wyszła, a Sara pokręciła głową. - Bardzo się o nią martwię. - Da sobie radę! - Matt machnął ręką. - Odnoszę wrażenie, że Jo ma jakieś problemy osobiste - ciągnęła Sara. 79 - Więc porozmawiaj z nią na ten temat. Możesz ją na przykład zaprosić na kolację. Pogadacie sobie. - Chyba tak zrobię. Wychodzicie? Bo ja jadę do domu.
- Masz rację - roześmiał się Matt. - Nie zamierzam zapuścić tu korzeni. Lecę z nóg. - Podwieźć Em? - zaproponował Ryan. - Byłbym ci nieskończenie wdzięczny. Wziąłbym gorącą kąpiel i zapomniał o tym okropnym dniu. - Dobra. W takim razie do zobaczenia - pożegnał się Ryan. Wyszli ze szpitala i poświęcili cały wieczór na odpoczynek. Emily próbowała czytać, ale co chwila odkładała książeczkę i zagadywała Sarę. Opowiadała o koleżankach i szkole, a nawet o gniazdach, które właśnie zaczynają budować niektóre ptaki. - Pani Bright mówi, że to za wcześnie i pisklęta umrą. Może przyniosę je do domu i ogrzeję? Sara poczuła dziwny ucisk w gardle.
- Kochanie, to się nie uda. One potrzebują matki. Nie wolno ich rozdzielać. Mają większą szansę przy matce niż bez niej. - Ją też mogłabym zabrać. Sara wytłumaczyła dziewczynce, że ptaki nie składają jaj, gdy jest na to jeszcze zbyt zimno, a nawet gdyby tak się stało, mogą złożyć więcej przy odpowiedniej temperaturze. Emily, nieco uspokojona, wróciła do przerwanej lektury. Wtedy w pokoju pojawił się Matt. Miał na sobie stare, najwyraźniej ulubione dżinsy, bluzę i skarpetki. - Lepiej? - Pewnie. Teraz twoja kolej.
80 Pokręciła głową. Na samą myśl o zanurzeniu się w wodzie dostawała dreszczy. Wzięła więc tylko prysznic, przygotowała kolację i wszyscy poszli wcześnie spać. Następny ranek rozpoczął się równie fatalnie. Recepcjonista z hotelu dla lekarzy powiadomił szpital o wypadku. Jedną ż rezydentek znaleziono w wannie z podciętymi żyłami. Podejrzewano, że kobieta zażyła przedtem również ogromną dawkę środków nasennych lub przeciwbólowych. Matt i Sara pobiegli natychmiast do skrzydła hotelowego, gdzie skierowano ich bezzwłocznie na miejsce tragedii. - Proszę nas przepuścić - zażądał Matt, przepychając się przez tłum. - Boże, to Jo - jęknęła Sara, gdy wreszcie zobaczyli niedoszłą samobójczynię. - Mówiłam ci, że coś jest z nią nie tak. - Cholera. Rzeczywiście. Wyjmijmy ją z wanny i nałóżmy opaski uciskowe. Są tu jakieś ręczniki? - spytał nerwowo Matt. Ktoś podał im od razu prześcieradło szpitalne, na którym ułożyli Jo i okryli ją ręcznikiem. Matt usiłował wyczuć tętno dziewczyny; niestety bez
powodzenia. - Jest! - wykrzyknął nagle. - Ale bardzo szybkie, nitkowate. To wstrząs. Ona potrzebuje transfuzji. Trzeba ją przewieźć na oddział. - Jest wózek! - wykrzyknął ktoś z tłumu. Ułożywszy Jo na wózku, pobiegli na intensywną terapię. - Ustalcie grupę, ale tymczasem podajcie zero. Niech ktoś uciska przeguby. - Matt próbował podłączyć kroplówkę, ale żyła umykała mu w
bok. - Cholera, Jo! Nie rób mi tego! Nie pozwolę ci umrzeć! - Druga próba okazała się jednak skuteczna i Matt rozpoczął transfuzję. 81 - Nie wiem, czy to ważne - odezwała się nagle kobieta, która znalazła Jo w wannie i przyszła za nimi na oddział - ale może ona zażyła aspirynę? Wręczyła im puste opakowanie po tabletkach. - Cholera. Aspiryna - zaklął Matt. - W takim razie trzeba jej zrobić płukanie żołądka. Pilnujcie ucisku nadgarstków, na miłość boską. Wypłukali resztki tabletek oraz trochę „ziarenek kawy", czyli przetrawioną krew ze ścian żołądka. - Głupie dziecko - mruknął Matt. - Co za szkoda. - To chyba wszystko - rzekła Sara, kończąc zabieg. -Węgiel? - Pięćdziesiąt gram w papce bezpośrednio do żołądka. Chyba tak będzie lepiej, niż kazać jej to pić. Sara wlała mieszaninę węgla do żołądka Jo i usunęła rurę. Jo rozchyliła wargi. - Jo, głuptasie! Jesteś na intensywnej terapii. Tu Matt. Możesz mówić? Zamrugała powiekami. - Pozwólcie mi odejść - poprosiła.
- W żadnym wypadku. Co zażyłaś? - Aspirynę - szepnęła. - Matt... co z dzieckiem? - Z dzieckiem? - Jestem w ciąży. Zaklął pod nosem, a Sara przewróciła Jo na bok i odsunęła jej włosy z
twarzy. - Na razie chyba wszystko dobrze. Myśl o sobie. - Trzeba będzie ją cewnikować, żeby do końca oczyścić organizm. Ale przedtem zajmijmy się przegubami i zróbmy transfuzję. 82 - Zażądał, żebym pozbyła się dziecka. Mówił, że nie chce ani jego, ani mnie... i że wy też mnie nie chcecie. Zaczęła płakać tak rozpaczliwie, że oboje poczuli dławienie w gardle. - To nieprawda - szepnęła Sara i wzięła Jo w ramiona. Matt, ponury i milczący, zakładał szwy, ktoś inny zajął się transfuzją, a Sara kołysała Jo jak dziecko, aż w końcu dziewczyna uspokoiła się zupełnie. - Matt, to nie twoja wina - szepnęła Sara. - Nie powinienem był mówić, żeby zostawiła nas w spokoju. - Ciśnienie lepsze - oznajmiła pielęgniarka. - Dziewięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Sara uniosła głowę i popatrzyła Mattowi w oczy. - Zajmę się cewnikowaniem. Ty wypij herbatę i nam też przygotuj coś do picia. Podczas zakładania cewnika Jo nie odezwała się ani słowem, spytała tylko, czy krwawi. - Nie. Wszystko dobrze. Który to tydzień? - spytała łagodnie Sara.
- Dziesiąty. - Więc zostało tylko trzydzieści. Jo nie odpowiedziała na uśmiech. Sara przylepiła jej z westchnieniem
rurkę cewnika do uda, a potem znów przykryła ją kołdrą. - Ile wzięłaś tych aspiryn? - indagowała. - Całą paczkę. Ze dwadzieścia - przyznała niechętnie Jo. - W jaki sposób udało ci się połknąć rozpuszczalną aspirynę? - To nie było łatwe. Mają okropny smak. - Wiem. Sama kiedyś musiałam przeżuć dwie tabletki. Zrobiło mi się niedobrze. - Urwała. - Dlaczego, Jo? Co ci przyszło do głowy? 83 - Chyba chciałam się zabić - odparła Jo ze smutnym uśmiechem. - Tak ci źle na świecie? Jo rozpłakała się na dobre. - Kazał mi usunąć ciążę. Nie mogłam tego znieść. Pomyślałam, że tak będzie najłatwiej, skoro już muszę. - Wcale nie musisz - zapewniła skwapliwie Sara. - Wiele samotnych kobiet rodzi dzieci w dzisiejszych czasach. - Ale nie są to na pewno dwudziestosześcioletnie lekarki pracujące osiemdziesiąt godzin na tydzień - zauważyła Jo. - Mogłabyś wziąć urlop i później dokończyć staż - poradziła Sara. - Nie wiem, czy bym chciała. Nie toleruję tej krwi, przemocy... tych wszystkich okropieństw. Sara opuściła wzrok. - Słuchaj, Jo. Wiem, że nasze żarty sprawiały ci przykrość. One jednak naprawdę nic nie znaczyły. - Wiem. Ostatnio żyłam jednak w takim stresie, że nie mogłam sobie z niczym poradzić. A te wygłupy zupełnie mi nie pomagały. Ale to nie wasza
wina. - Marta gryzie sumienie. Wczoraj kazał ci zmienić specjalność. Nie był zbyt pomocny. Jo wzruszyła ramionami. - Miał za sobą straszny dzień. Ja zajmowałam się tylko podrapanymi kolanami i pękniętymi nadgarstkami. Nie życzył sobie po prostu, żebym się go czepiała, i tyle. Sara ścisnęła jej dłoń. - Skoro tak.... A jak się teraz czujesz? - Niezbyt dobrze. Boli mnie żołądek. 84 - I jeszcze długo będzie bolał. Pójdę poszukać Matta. - Jestem tutaj - powiedział, stając w drzwiach. - Czego wam trzeba? - Jakiegokolwiek związku zobojętniającego kwas. - Już się robi. Jest na przykład w tej słabej herbacie z ogromną ilością mleka. - Fuj. Uśmiechnął się krzywo i odstawił tacę. - Bardzo mi przykro, Jo. Daliśmy ci się naprawdę we znaki. - Nie. To nie miało nic wspólnego z wami. Przeciwnie,uratowaliście mi życie. Dziękuję. Tak naprawdę to chyba nie chciałam umrzeć. Jo płakała jak dziecko, Sara gładziła ją po włosach, a Matt po ręku. W pewnym momencie do sali wszedł Jack Lawrence i popatrzył na tę scenę
szeroko otwartymi oczami. - Co się dzieje? - spytał zmartwionym tonem. - Jo zrobiła głupstwo - odparła łagodnie Sara. - Widzę. Mogę z nią porozmawiać?
Zostawili Jo z Jackiem i poszli do pokoju lekarskiego na herbatę. Sara usiłowała robić dobrą minę do złej gry, ale gdy Matt położył jej rękę na ramieniu, nie wytrzymała i zaczęła płakać. - No już dobrze, kochanie - szepnął, biorąc ją w ramiona. - Jo nie wiedziała, co robi. - Ona jest w ciąży, a ojciec dziecka nie chce o tym słyszeć - chlipnęła Sara. - Wiem. - Przytulił ją mocniej. - Wszystko będzie dobrze. Jo musi po prostu wyjechać i odpocząć. - Jeżeli ma dokąd - szepnęła Sara. 85 - Pewnie znalazłby się u ciebie jeszcze jeden wolny pokój - zażartował. - Oczywiście. Tylko że ona by pewnie nie chciała ze mną mieszkać. - Zaproponować możesz. Jo chyba się jednak nie zgodzi. Rozmowę przerwał im Jack. - Głupiutki dzieciak. Przenocuje w szpitalu, a rano matka zabierze ją do domu. A wy darujcie sobie na razie te dowcipy. Nie byliśmy dla niej zbyt mili - dodał na odchodnym. - W takim razie twój pokój na nic się nie przyda - rzekł Matt, patrząc
na Sarę. - Może tak będzie lepiej. Chyba jednak zrobiłoby się nam trochę za ciasno. Matt został w szpitalu do szóstej. Sara wymknęła się wcześniej i odebrała Emily od O'Connorów. Potem razem przyrządziły spaghetti z sosem bolognese i tartym serem. Kiedy Matt wrócił do domu, posiłek był prawie gotowy. - Ślicznie pachnie - powiedział z uśmiechem. - Zdążę jeszcze wziąć
prysznic? - Oczywiście. Później ja się wykąpię - odparła Sara. Nakryły razem do stołu, a potem poszły do salonu oglądać kreskówkę. Matt hałasował tymczasem w łazience. Sara zaczynała się już przyzwyczajać do ich obecności w domu. Matt jednak nigdy nie narzucał swego towarzystwa: przeciwnie, Sara czuła się czasem samotna, gdyż nie miała z nim tak bliskiego kontaktu, jak by tego pragnęła. W końcu, gdy przyszedł do kuchni w swoich ulubionych dżinsach, zjedli spaghetti, lody i owoce z puszki. Potem Matt położył Emily spać, a Sara zrobiła sobie kąpiel. Musiała w tym celu skorzystać z dużej łazienki, 86 gdyż w małej łazience przylegającej do jej sypialni znajdował się tylko prysznic. Kiedy zanurzyła się wreszcie w gorącej wodzie, wyobrażała sobie, że Matt leży przy niej. W końcu umyła się, wytarła, owinęła ręcznik wokół ciała i otworzyła drzwi. Matt stał na podeście schodów; zapewne wyszedł właśnie z pokoju Emily.
- To był ciężki tydzień - powiedział. - Nie mów. Popatrzył na jej nagie ramiona. - Włóż coś ciepłego i przyjdź na dół odpocząć. Otworzyłem butelkę wina. Jeszcze oddycha. - Wspaniale. Będę za pięć minut. - Dwie. Włożyła koszulkę z krokodylem oraz napisem „jestem seksy", narzuciła na nią szlafrok i zeszła na dół. - Ubrana na podbój - oznajmiła ze śmiechem, wchodząc do salonu. Uśmiechnął się i podał jej kieliszek.
- Twoje zdrowie - mruknął. - Twoje. Usiadł na kanapie i poklepał miejsce obok. - Siadaj. Zaśmiała się głośno. - W tym stroju? - Wyglądasz ślicznie - szepnął z podziwem. - Musisz iść do okulisty. - Chyba nie. - Ależ tak. 87 - Siadaj i przestań się ze mną kłócić. Usiadła w drugim rogu kanapy.
- Pan i władca, czy tak? - spytała ze śmiechem. Gdy jednak poczuła dłoń Matta na ramieniu, wszystkie riposty uleciały jej z głowy. Wsadziła nos w kieliszek, by odzyskać równowagę, i zaczęła obserwować Matta. Miał przymknięte oczy, głowę opartą o poduszki. - Ciekaw jestem, jak się czuje Jo - szepnął. - Jest w dobrych rękach. Zajrzałam do niej przed wyjściem. Była spokojniejsza. Urodzi dziecko i zastanowi się nad pracą. Może wziąć urlop macierzyński albo poświęcić się całkowicie wychowaniu dziecka. Matka Jo okazała się bardzo pomocna, co jest niezwykle ważne w takiej sytuacji rzekła Sara. - Jo potrzebuje wsparcia. Ciągle mnie dręczą wyrzuty sumienia - dodał cicho. - Wszyscy nauczyliśmy się czegoś przy tej okazji. Ja zresztą od początku miałam wrażenie, że Jo boryka się z jakimiś problemami. Ale chyba wszystko będzie dobrze. - Mhm. - Rozsiadł się wygodniej na kanapie, wyciągając przed siebie nogi. - Jak ty się mieścisz w mojej wannie? - zagadnęła. - Następnym razem przyjdź i zobacz. Ale to prawdziwa sztuka. - Chyba uwierzę ci na słowo - odparła ze śmiechem. Ich oczy spotkały się i Sara przestała na chwilę oddychać. Matt wyjął jej kieliszek z ręki, odstawił na stolik i wstał. - Wiesz, że chcę cię pocałować, prawda? - spytał cicho, podnosząc Sarę z kanapy. - Jeśli sobie tego nie życzysz, powiedz.
88 Nie życzyć sobie? Nie zamierzałaby go powstrzymywać, nawet gdyby całe jej życie miało od tego zależeć. Przymknęła jedynie powieki i czekała. - Nic z tego. Otwórz oczy. Są wspaniałe. Chcę zobaczyć, jak zachodzą mgłą, kiedy cię całuję. Serce biło jej jak szalone, poczuła suchość w ustach i przez chwilę myślała, że zemdleje. Matt ścisnął mocno jej dłonie i popatrzył w oczy, w których płonęła namiętność i radosne oczekiwanie. - Już od dawna o tym marzę - szepnął i przycisnął wargi do jej ust. Pragnęła czuć jego ciało tuż przy swoim, ale Matt stał daleko: stykały się jedynie ich wargi i dłonie. Była to naprawdę słodka tortura. Sara nie zdawała sobie sprawy z tego, że ma tak wrażliwe usta. Długo uśpione pragnienia doprowadzały ją do szaleństwa; przesuwała palcami po plecach Matta, a nawet odsunęła mu podkoszulek, by dotknąć gorącej, suchej skóry. Pragnęła jednak czegoś więcej, lecz on odsunął się nagle i uniósł delikatnie jej podbródek. - Musimy przestać - mruknął ponuro.
- Wcale nie - zaprotestowała. - Nie mam... prezerwatywy. Kubeł zimnej wody nie ostudziłby skuteczniej zapałów Sary. Za dwa miesiące Matt wracał do Kanady, a ciąża nie mieściła się w planach żadnego z nich. Sara opuściła bezradnie ręce i postąpiła krok do tyłu, drżąc z podniecenia.
- To dobrze, że przynajmniej jedno z nas ma trochę rozumu w głowie powiedziała lekko ochrypłym głosem. - Zawsze jest jeszcze jutro. 89 Popatrzyła mu prosto w oczy. - Tak, jutro. - Ewentualnie mogę poszukać jakiegoś pubu z automatem... Nastrój prysł. - Nie - cofnęła się - chociaż to niewątpliwie kusząca propozycja. Poza tym jest jeszcze Emily. - Nigdy o niej nie zapominam - powiedział cicho. - Poproszę Ryana, żeby wziął ją jutro do siebie na noc. - Jutro... - Tak, jutro. Chyba że nie chcesz. Milczała, w głowie wirowały jej tysiące myśli. A głównie pytanie, czy będzie żałowała, jeśli nie wykorzysta szansy na tę odrobinę szczęścia. - Jutro to całkiem niezły pomysł - odpowiedziała trochę nieśmiało. Odetchnął z ulgą. - Dobrze. W takim razie chyba powinnaś się położyć, bo zmienię zdanie i przestanę być rozsądny.
Pobiegła na górę, zwinęła się w kłębek na łóżku i zaczęła myśleć o jutrze. Ani na chwilę nie zmrużyła oka. 90
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Oczekiwanie okazało się cudowne. O szóstej, po odwiezieniu Emily do O'Connorów, Matt szalał wprost z radości. Kupił mnóstwo pysznych rzeczy. Nie były to jednak tradycyjne afrodyzjaki, takie jak ostrygi lub awokado, lecz lekkie przekąski: różnego rodzaju dipy i warzywa. Do tego słabe, owocowe wino - symfonia zmysłów. Pomyślał o bachanaliach i wyobraził sobie, jak leży obok Sary i wkłada jej do ust smaczne kąski. Strojów nie potrafił sobie wyobrazić. Żadne ubrania nie pasowały do tego obrazu. Nie mógł opanować zdenerwowania, co wydawało mu się absurdalne, choć z drugiej strony nie grał dotąd o tak wysoką stawkę. Nie wiedział, czy będzie w stanie przełknąć cokolwiek lub cokolwiek zrobić. Sytuacja byłaby naprawdę nieodparcie komiczna, gdyby się okazało, że ze zdenerwowania nie jest zdolny do miłości.
Wsunął klucz do zamka i zaczął nasłuchiwać. W domu panowała cisza; docierał do niego jedynie szum wody. To znaczy, że Sara bierze prysznic. Wszedł do kuchni i zaczaj przygotowywać posiłek. Ustawił na tacy zakąski, sprawdził temperaturę wina i znalazł kieliszki. Talerze nie były im potrzebne. Usłyszał jej kroki na schodach. Boże! Przymknął oczy i oparł się o stół, próbując opanować szaleńcze kołatanie serca. A potem podniósł wzrok na Sarę i zawirowało mu w głowie. Sara stała w progu w samej bieliźnie. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że
91 Matt wrócił już do domu. Chciała jedynie napić się wody, a zobaczyła go w kuchni. Gdy poczuła na sobie jego spojrzenie, oblała się rumieńcem. - Nie wiedziałam, że wróciłeś. Zaraz pójdę się przebrać - powiedziała pospiesznie. - Saro, zaczekaj. Zwalczyła pokusę, by się czymś zasłonić. Mimo bielizny poczuła się nagle zupełnie naga, bezbronna i zawstydzona. Na szczęście bielizna była w dobrym gatunku. - Zanieś to - poprosił, podając jej tacę. - Dokąd? - Na górę. Ich oczy spotkały się na chwilę, a potem Sara bez słowa ruszyła w kierunku schodów. - Do mojego pokoju - polecił. Sara otworzyła drzwi i zamarła. Pokój lśnił czystością, łóżko było świeżutko posłane. I nagle Sara zaczęła się zastanawiać, czy na pewno jest do tego zdolna i czy Matt
naprawdę jej pragnie. Postawiła tacę na łóżku, Matt zapalił świece, a potem zgasił górne światło. - Chyba nie jesteś odpowiednio ubrany na to przyjęcie - zakpiła, choć słowa z trudem przechodziły jej przez gardło. Bez słowa zdjął buty, sweter, a potem dżinsy. Wziął ją za rękę i poprowadził do łóżka, posadził, po czym postawił między nimi tacę. - Spróbuj. - Umoczył marchewkę w dipie i podał Sarze.
- Pyszne. Co to jest? - Nie mam pojęcia. Teraz skosztuj tego. Przez chwilę delektowali się przekąskami, zlizując z warg resztki sosu. 92 - Wino? Wino było pyszne, musujące, szczypiące lekko w język. - Saro? Podniosła oczy. - Pragnę cię - szepnął. Ześliznęła się z łóżka, odstawiła tacę na podłogę i odrzuciła kołdrę. - Myślałam, że nigdy tego nie powiesz. Położył się obok i pocałował ją w usta. Teraz już nie mogli się zatrzymać. Pragnęli się sobą nacieszyć, nasycić, napełnić ten wieczór nowymi doznaniami. Gdy wreszcie ich ciała złączyły się w jedno, wstrząsnął nimi dreszcz rozkoszy, po czym ogarnęła ich wielka radość. Leżeli potem długo bez słowa, czekając, aż spłynie na nich błogi spokój. Obudzili się później w środku nocy, znaleźli wypalone świece i kołdrę leżącą na tacy z przekąskami, przenieśli się więc do sypialni Sary. Rano poszli razem pod prysznic, posprzątali bałagan w obu pokojach, zmienili pościel i pojechali po Emily. Sara myślała teraz o małej. Niewinne dziecko nie może w żaden
sposób ucierpieć z powodu ich szaleństwa. Postąpili niezwykle nierozsądnie i żadne z nich nie miało nic na swoje usprawiedliwienie. Sara nie żałowała jednak ani sekundy. Nie pozwoliłaby sobie odebrać tej nocy za żadną cenę.
Ani tej nocy, ani tego poranka, kiedy Matt był taki ciepły, czuły i uroczy. - Cześć, kochanie? Miło spędziłaś wieczór? - zwróciła się z uśmiechem do dziewczynki. Emily wskoczyła ochoczo do auta. - Tak. Cudownie. Oglądaliśmy wideo. Ten film był taki śmieszny! Ryanowi i Ginny też się podobał. Ginny zrobiła popcorn w mikrofalówce, a potem leżeliśmy na podłodze i świetnie się bawiliśmy. 93 Matt i Sara popatrzyli na siebie znacząco. Przynajmniej nie muszą czuć się winni. Wybrali się we trójkę do parku, gdzie karmili kaczki, a Emily spotkała koleżankę ze szkoły. Potem wrócili do domu, bo Sara spieszyła się na dyżur. Zjedli szybko lunch, złożony głównie z przekąsek pozostałych po wczorajszej kolacji, po czym Sara pojechała do szpitala. Nie mogła uwierzyć, że opuściła oddział zaledwie czterdzieści osiem godzin wcześniej. Odnosiła wrażenie, że minęły wieki - tyle się w jej życiu przez ten czas wydarzyło. Obawiała się tylko, że ma te wszystkie przeżycia wypisane na twarzy. Jej lęk był jednak nieuzasadniony. Nikt z niej nie kpił ani nie robił żadnych aluzji. - Przyszedł do ciebie list - powiedziała recepcjonistka, wręczając jej kopertę. Sara włożyła list do kieszeni, lecz przeczytała go znacznie później, po pierwszym etapie pracy w izbie przyjęć, kiedy mogła wreszcie wypić spokojnie herbatę.
- To od Jo - poinformowała Patricka. - Biedactwo. Pojechała z matką do domu. W tym liście dziękuję nam za uratowanie życia. Wytarła nos i wręczyła kopertę Patrickowi. - Mięczak z ciebie - zakpił. - Dobrze, że Jo tego nie słyszy. Myśli, że jestem twarda jak kamień. Prychnął i oddał jej list. - Dobrze się czujesz? Masz podkrążone oczy. Z trudem zachowała powagę. - Nic mi nie jest. Po prostu poszłam późno spać. - Miałaś coś ciekawego do roboty? Spłonęła rumieńcem. 94 - Właściwie to nie... Leżałam, jadłam... - Taki leniwy wieczór w domu, co? - mruknął Patrick. Zrozumiała, że przejrzał ją na wylot. - Muszę lecieć. Mam masę pracy. Znaczące pochrząkiwania Patricka prześladowały ją jeszcze na korytarzu. Żałowała, że nie została w pokoju lekarskim i nie dokończyła herbaty. Na oddziale nic się nie działo. Jedyny pacjent w poczekalni cierpiał na niestrawność spowodowaną przejedzeniem. Istotnie masa pracy! Zmieniła kilka opatrunków, załatała pokruszony gips, założyła parę małych szwów i zaczęła się zastanawiać, za co właściwie dostaje pensję. Po chwili jednak doszła do wniosku, że w pełni zasługuje na swoje wynagrodzenie. W zeszłym tygodniu pracowała ponad siły, a po ostatniej
nocy i tak miała ogromne kłopoty z koncentracją. Patrick też bardzo się cieszył z tego spokoju. Całą noc spędził przy własnych dzieciach, które cierpiały na zaburzenia żołądkowe.
- Właściwie to Anna się nimi zajmowała, ale wiesz, jak to jest tłumaczył. - Jak jedno nie śpi, to wszyscy są na nogach. - Wiem. Kiedy Em się budzi, nie da się spać. Przychodzi do mnie do łóżka, a w weekendy Matt robi wszystkim śniadanie, które jemy w mojej sypialni. - Uroczo! - zakpił Patrick. - Mam nadzieję, że obecność małej szczególnie was nie krępuje. Poczuła, że się czerwieni. - Nie miałaby czego krępować - odparła ze złością. 95 - Więc co miało znaczyć to śniadanie w sypialni? - spytał ze złośliwym uśmiechem. - Tylko tyle, że Matt przynosi je na tacy i siada na moim łóżku. Przypomniała sobie wydarzenia poprzedniej nocy i zaczerwieniła się jeszcze bardziej. - Nie chciałem ci dokuczać - oświadczył Patrick. - Najwyższy czas, żebyś zaczęła myśleć o przyjemnościach, a Matt to fajny facet. Myślałem tylko, że może mógłbym od czasu do czasu zająć się Em. Pamiętam, jak to jest. Obecność dzieci nie pomaga w romansach... Był cudowny. Uśmiechnęła się, wzruszona jego troskliwością. - Dzięki, ale Em większość czasu spędza i tak u Ryanów... - zaczęła i
ugryzła się w język. - A niech to! Nie chciałam, żeby to tak wyszło - dodała ze śmiechem. Patrick jednak tylko poklepał ją po ramieniu. - Baw się dobrze. Nie musisz się przed nikim tłumaczyć. Pokręciła ze zdumieniem głową. Patrick czytał w niej jak w otwartej książce.
- To i tak nie potrwa długo. Za dwa miesiące Matt wraca do Kanady powiedziała z miną, która mówiła wyraźnie, że nie potrafi się tym pogodzić. - Ja zostaję - oznajmił cicho Patrick. - Możesz na mnie liczyć. Nikt nie jest sam na świecie. - Dobry z ciebie przyjaciel. Szczęściara z tej Anny. Przytuliła się do niego, otarła łzy i wyszła. Rozpłakała się dopiero później, gdy została sama. Kolejne dwa tygodnie przyniosły tyleż samo radości, co stresów. Radości - gdyż wszystkie kradzione chwile spędzone sam na sam z Mattem były absolutnie cudowne, a stresów - bo zawsze musieli się kontrolować. 96 Noce zaś okazały się prawdziwą torturą, ponieważ Emily była w domu. Musiały im zatem wystarczyć pieszczoty na kanapie w salonie i długie pocałunki doprowadzające oboje do szału. Nie chcieli jednak ryzykować. Matt uznał, że w walentynki powinni zostać sami, toteż zarezerwował stolik w restauracji i poprosił Ryana i Ginny o przenocowanie Emily. Sarze obiecał natomiast, że będzie to najwspanialsza noc jej życia. - Już mam tę noc za sobą. Nic nowego nie wymyślisz - powiedziała żartem Sara.
- Nie znasz mnie... - Ta twoja próżność narobi ci kiedyś kłopotów. Poza tym aż do szóstej mam dyżur. - Ja nie. Będę w świetnej formie - obiecał Matt. - Do czego? - spytał Ryan, który przechodził akurat korytarzem i usłyszał fragment ich rozmowy. - A może nie powinienem pytać? - Nie powinieneś - uciął Matt. - No tak. - Ryan uśmiechnął się i odszedł, Matt zachichotał, a Sara
poczuła wypieki na policzkach. - Jesteś okropny. Chyba powinniśmy zmienić temat - powiedziała niepewnie. - Rzeczywiście. Te czcze słowa doprowadzają mnie do szału. Wolałbym działać - odparł i odszedł, pogwizdując cicho, a Sara udała się prosto do gabinetu zabiegowego, aby zagipsować rękę kolejnemu dziecku. Gdy już wszystko było gotowe, umieściła malcowi rękę na temblaku i oboje - matkę oraz jej synka - odesłała do domu. Chłopiec miał siedem lat; w tym samym wieku byłby teraz James, gdyby żył, pomyślała i poczuła ukłucie tęsknoty. A jej córeczka, właściwie córeczka Helen? Do dziś Sara 97 nie znała nawet imienia dziewczynki. Czy była szczęśliwa z Bradent i Helen? Nikt nie mógłby bardziej kochać tego dziecka, upomniała się w myślach. Ani kochać, ani potrzebować. - Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? - usłyszała za sobą głos Matta.
Zaczerpnęła głęboko powietrza. - Tak. Wędrowałam tylko w czasie. - Kochanie... - Przyjechała właśnie karetka reanimacyjna na sygnale - oznajmił Jack, wchodząc do środka. - Wszyscy na miejsca! - Co wiemy? - spytała Sara. - Kobieta za kierownicą, dwoje dzieci w wieku przedszkolnym. Jechały bez pasów. Jedno - obrażenia głowy, drugie - trudności z oddychaniem. Kobieta ma rany klatki piersiowej oraz głowy, a także prawdopodobnie złamaną kość barkową. Nikt inny nie ucierpiał. Na razie potrzebuję trzech zespołów, a potem zobaczymy.
- Dobrze. Dwoje dzieci w wieku przedszkolnym - powtórzyła Sara, notując. - O, cześć Patrick! - zawołała do nadchodzącego kolegi. - Jack potrzebuje trzech zespołów: kobieta z dwojgiem dzieci. Żadne z nich nie zapięło pasów. Patrick zmełł w ustach przekleństwo i ruszył w stronę oddziału intensywnej terapii. - Proszę o cztery pielęgniarki na OIOM. Zaraz przyjedzie karetka reanimacyjna. 98 - Naprawdę jestem potrzebna? - spytała jedna z dziewcząt. - W tym tygodniu codziennie wychodziłam po godzinach. Muszę jeszcze wpaść do supermarketu, a przecież to się na pewno wszystko przedłuży... - A ja nie jadłam nawet lunchu - mruknęła druga.
Sara odwróciła się z groźną miną do trzech pozostałych dziewcząt. - A wy co powiecie? Rzuciły wszystko i poszły na OIOM, a zaraz potem pojawiła się karetka. Dzieci były tak małe, że wniesiono je do szpitala na jednych noszach. Jedno z nich miało siną buzię i kaszlało, drugie było bardzo blade. - Na razie nie znam ich nazwiska - oznajmił Tom Hal-lam, sanitariusz pogryziony przez psa staruszki. - To młodsze dziecko uderzyło głową o szybę, drugie chyba się czymś zadławiło. Podaliśmy mu tlen, ale nie próbowaliśmy masażu klatki piersiowej. Mogło doznać wstrząsu. - A matka? - spytała Sara. - Już tu jedzie. Kiepsko z nią.
- Dzięki, Tom. Sara i Matt zajęli się starszym, niespełna czteroletnim chłopcem. Mały próbował kasłać, ale to pogorszyło jego stan. - Wiesz, co połknąłeś? - spytała Sara. - Może cukierka? Skinął głową. - Chcę do mamy - wykrztusił i znów zaniósł się kaszlem. - Musimy się przenieść do gabinetu - powiedział Matt do Jacka. Zbadałem go na razie dosyć powierzchownie, ale sądzę, że nie doznał w tym wypadku poważnych obrażeń. W każdym razie ani on, ani jego brat nie powinni teraz oglądać matki. 99 - Dobrze. Reakcja źrenic prawidłowa. - Jack podniósł wzrok na Matta.
- Spróbuj masażu serca. - Ale najpierw obejrzę mu żebra i zajrzę do gardła. Przy pomocy misia Matt namówił chłopca, by ten pozwolił się zbadać. - Posłucham teraz, jak miś oddycha. O, świetnie. Pewnie jest zdrowy. A ty? Mogę sprawdzić? Dziękuję. Pokaż mi jeszcze język i powiedz aaa. Doskonale. - No i co? - spytała Sara. - Ten cukierek utknął w dolnej części gardła lub w krtani, chyba nie niżej. Mimo to ja go nie widzę. Może ułożymy małego głową na dół i klepniemy w plecy? - zaproponował Matt. - Spróbujmy. Matt szybko dokończył badanie. Szczególnie dokładnie obmacał jamę brzuszną i głowę, aby wykluczyć jakikolwiek uraz, który mógłby spowodować fatalne w skutkach krwawienie. Potem usiadł na krześle, przełożył chłopca przez lekko ugięte kolana i kantem dłoni uderzył go
kilkakrotnie w plecy. Potem wyprostował małego do pozycji pionowej i zaczął mu mocno uciskać klatkę piersiową. Przy ostatniej próbie cukierek wypadł z buzi chłopca na podłogę. Mały zaczął płakać, a Matt wziął go w ramiona próbując uspokoić. Niestety, bezskutecznie. Sara bardzo chętnie sama by przytuliła chłopca, lecz on wołał matkę. Na razie jednak musiał się zadowolić jej towarzystwem. I dopóty kołysała go na kolanach, dopóki nie przestał płakać. - Śpi - stwierdził z ulgą Matt.
- Widzę. Idź i zobacz, jak się czuje pozostała dwójka. Po dwóch minutach wrócił. Dziewczynka miała niezbyt poważne obrażenia głowy, 100 natomiast kobieta, która prowadziła samochód, znajdowała się stanie krytycznym. - Najgorzej jest z klatką piersiową. Ona też nie zapięła pasa i uderzyła się o kierownicę. Aha, to chyba nie jest ich matka. Nie nosi obrączki, w przeciwieństwie do dzieci jest tandetnie ubrana. Poza tym jest za młoda na takie potomstwo. Może to ich niania, ale policja musi to sprawdzić. Sara popatrzyła na chłopca, który spał słodko w jej ramionach, i zaczęła się zastanawiać, czy mały zna swoje nazwisko. Czuła, że nie powinna go budzić, ale nie widziała innego wyjścia. Pogłaskała malca po policzku. - Wstawaj, śpiochu. Zamrugał powiekami, otworzył na chwilę oczy i znowu je zamknął. - Pamiętasz mnie? Jestem pielęgniarką. Wyjęłam ci z buzi cukierka powiedziała łagodnie Sara. Chłopiec przytaknął. Usta niebezpiecznie mu drgnęły. - Chcę do mamy - wymamrotał.
- Była w samochodzie? Pokręcił głową. - Prowadziła niania? - Mhm. - Chcemy znaleźć twoją mamusię, żebyś się mógł z nią zobaczyć, ale nie wiemy, gdzie jej szukać. Może nam pomożesz?
Popatrzył na nią szeroko otwartymi oczami i skinął głową. - Najpierw powiedz, jak się nazywasz i gdzie mieszkasz. - Nazywam się Michael Smith. Mieszkam przy Warrington Avenue 14, w Audley, Suffolk - wyrecytował jednym tchem. - Mądry chłopczyk! Świetnie! A jak ma na imię twoja siostrzyczka? 101 - Tara Elisabeth. - Dobrze. Gdybyśmy poprosili pana policjanta, żeby pojechał do ciebie do domu, to jak myślisz: zastanie tam mamę? Czy poszła do pracy? - spytała Sara, zaciskając kciuki na szczęście. - Robi zakupy. Dobrze. Zakupy nie mogą zająć zbyt wiele czasu. - Coś ci powiem: poszukajmy policjanta, podajmy mu twój adres i niech szuka mamy. Zgoda? Michael przytaknął skwapliwie i przytulił się do. Sary, a ona podniosła się z krzesła, nie wypuszczając chłopca z objęć. Ależ ten mały jest ciężki! W pokoju służbowym znalazła policjantów, którzy pili herbatę i czekali na możliwość rozmowy z nianią. - To jest Michael, panowie - oznajmiła, odgarniając włosy z czoła chłopca. - Był w samochodzie z siostrzyczką i nianią. Michael jest bardzo mądrym chłopcem, bo zna swoje nazwisko i adres. Możesz powiedzieć panom, gdzie mieszkasz?
Michael powtórzył posłusznie wszystko, a Sara zaczęła tymczasem
wypełniać formularz. - Kiedy obchodzisz urodziny, Michael? Założę się, że pamiętasz. - Dwudziestego szóstego września. - A ile masz lat? - Cztery. Niedługo pójdę do szkoły. - Na pewno ci się tam spodoba. Jesteś taki zdolny. Nauczysz się wielu ciekawych rzeczy. - Tara nie może jeszcze pójść do szkoły - rzekł poważnie Michael. Ma dopiero dwa lata. A Elisabeth to zupełne dziecko. 102 - Elisabeth? Coś było wyraźnie nie w porządku. Przecież Michael powiedział Tara Elisabeth. A może Tara i Elisabeth? - Elisabeth, moja maleńka siostrzyczka. - Odwrócił się gwałtownie. Gdzie ona jest? Sara poczuła, że robi się jej słabo. - Ile ty masz sióstr? - spytała cicho. - Dwie. - A Elisabeth była z tobą w samochodzie? - Tak. Bez przerwy płakała i okropnie się wierciła. A kiedy Nicole chciała ją uspokoić, samochód się rozbił i ja wtedy zgubiłem cukierka. A Elisabeth zniknęła. Dobry Boże! Sara wzięła Michaela na ręce i poszła szukać policjantów, którzy zniknęli tymczasem w biurze i telefonowali.
- Michael twierdzi, że ma dwie siostry, a młodsza Elisabeth też była w samochodzie, więc skoro już szukacie matki,może przy okazji ustalicie, co
się stało z drugą córką - powiedziała, patrząc na nich z niepokojem. - Z tego, co mówi Michael, wynika, że dziewczynka dopiero raczkuje. Policjanci wybiegli, zanim jeszcze skończyła mówić. Gdy zjawiła się pani Smith, Michael przytulił się do niej z całej siły. Sara musiała teraz poinformować panią Smith o tym, że nie wiadomo, co się stało z jednym z jej dzieci. - Jak się czują moje córki? - spytała nerwowo kobieta. - Mogę je zobaczyć? Boże! Przecież zakazałam Nicole wozić dzieci samochodem. - Tara jest w drugim pokoju. Lekarz jeszcze ją bada. Dziewczynka uderzyła się w głowę, więc trzeba wykluczyć wstrząs mózgu. 103 - A Elisabeth? Gdzie jest Elisabeth? - spytała pani Smith. W jej głosie wyraźnie narastała panika. W tej samej chwili z korytarza dobiegł odgłos ciężkich kroków. - Czy tej zguby szukacie? - spytał jeden z sanitariuszy i podał Sarze niemowlę - zziębnięte, mokre, ubłocone, ale żywe i mimo wszystko całkiem pogodne. Sara posłała mężczyźnie uroczy uśmiech. - Dziękuję. Dowiedzieliśmy się o jej istnieniu dopiero od Michaela wyjaśniła przerażonej matce. - Powinna pani być dumna z syna. Musimy zbadać małą, ale chyba nic się jej nie stało. Dziewczynka gaworzyła słodko, a Sara omal nie zaczęła krzyczeć.
Kolejne dziecko. Tyle wspomnień. I taka pustka w sercu. Nagle zjawił się Matt. - Tarze nic nie dolega. Mam ci przysłać Jacka? - Tak. I zbadaj jeszcze siostrę tych dwojga. - Siostrę? - spytał z niedowierzaniem i odszedł szybkim krokiem, tak
jakby chciał jak najszybciej zniknąć z oczu pani Smith. Po chwili wrócił na intensywną terapię w towarzystwie Jacka, który zabrał zdenerwowaną matkę do Tary. Sara i Matt zostali sami. - Siostrę? - upewnił się Matt. - Tak. Wypadła z samochodu i przeczołgała się na chodnik. Mała szczęściara. Zbadaj ją, dobrze? Ku wielkiemu zdumieniu Matta dziewczynce absolutnie nic nie dolegało. 104 Sara i Matt znów wyszli ze szpitala znacznie później, niż zamierzali, ale nie mieli innego wyboru. Na szczęście Tara czuła się coraz lepiej, a stan pozostałej dwójki już wcześniej nie budził obaw. Nicole natomiast pozostawała wciąż na intensywnej terapii. Pojechali więc do domu i położyli rozgrymaszoną Emily spać. Sara, zmęczona przeżyciami długiego dnia, zasnęła dosłownie w mgnieniu oka. Jutro też jest dzień, myślała. A potem, w niedzielę, kolejny, i zaraz potem wymarzony wieczór z Mattem.
105
ROZDZIAŁ ÓSMY
Wspaniałe plany spaliły jednak na panewce. Mała Evie zachorowała na grypę i Emily nie mogła nocować u O'Connorów. Matt zatelefonował do opiekunki, ale ona też była zajęta, wobec czego musiał odwołać kolację. - Zamówmy sobie coś do domu i zjedzmy, kiedy Em pójdzie spać zaproponowała Sara. - Zresztą ona trochę kiepsko dziś wygląda. Powinna jak najszybciej znaleźć się w łóżku. - Ja też... - Matt uśmiechnął się smętnie. Tak bardzo chciał powiedzieć Sarze wszystko, o czym od dawna marzył. Ponadto w kieszeni marynarki miał małe pudełeczko - tak na wszelki wypadek. Był do tego stopnia sfrustrowany, że najchętniej zacząłby walić pięściami w stół. Z drugiej strony doznał jednak dziwnego poczucia ulgi. Egzekucja została odroczona. Roześmiał się w duchu. Zamierzał przecież tylko prosić Sarę o rękę.
Dlaczego czuł się tak, jakby szedł na szubienicę? - Matt? Co ci jest? Zmusił się do uśmiechu i pogładził ją po policzku. - Nic, po prostu się zamyśliłem. Położyła mu rękę na dłoni. - Wiem, że jesteś zawiedziony, ale to nie koniec świata. Możemy zawsze wyrwać się razem na lunch - zażartowała.
Miała taki uroczy, kpiący uśmiech. Tak bardzo ją kochał. - Jasne. Przytulił Sarę mocniej. Pewnie sądziła, że to miała być zwykła noc miłosna. Niczego się nie domyślała. 106 Sara też była rozczarowana. Przez tyle dni czekała, by znów mieć Matta wyłącznie dla siebie. Już tak dawno nie mogła się do niego przytulić bez skrępowania. Nie szkodzi. Tak jak mu powiedziała, nie nastał jeszcze koniec świata. Matt wyszedł do restauracji, by przynieść coś do jedzenia, a ona wykąpała Emily, położyła ją do łóżka i zaczęła czytać małej bajeczki. Nie mogła myśleć spokojnie o tym, że Matt i Emily już za sześć tygodni wyjadą do Kanady. - A potem żyli długo i szczęśliwie - zakończyła. Piękna historia. Odłożyła książeczkę i zerknęła na Emily. Dziewczynka zasypiała. Sara pocałowała ją delikatnie w policzek i miała już wyjść z sypialni, gdy usłyszała nagle cichy głosik. - Mamusia mnie zawsze tak całowała. Bardzo za nią tęsknię. - Och, kochanie. - Sara podeszła z powrotem do łóżka i odgarnęła dziecku włosy z czoła. Tak bardzo współczuła małej. Żadne słowa nie mogły tu jednak w niczym pomóc. - Saro... - Słucham, kochanie. Emily ujęła ufnie jej dłoń. - Chciałabyś być moją nową mamusią? Sara poczuła, że serce staje jej w gardle.
- Oczywiście, najdroższa. Bardziej niż sądzisz, ale ty i tatuś wracacie do Kanady i... - Ale ja nie chcę jechać. Nie chcę się z tobą rozstawać. Sara wzięła dziewczynkę w ramiona. - Czasem tak się zdarza, że musimy robić rzeczy, na które nie mamy ochoty, ale w końcu wychodzi to nam na dobre. W każdym razie mogę 107 zawsze cię odwiedzić - dodała, wiedząc, że wyjazd Matta oznacza praktycznie koniec ich znajomości. - Naprawdę? Przyjedziesz? - Obiecuję. Pan Bóg mnie skaże za te wszystkie kłamstwa, pomyślała. - A teraz już śpij, kochanie. Chyba jesteś zmęczona. - Tak. Dobranoc, Saro. - Dobranoc. Zamknąwszy cicho drzwi, Sara wróciła do pokoju i usiadła na łóżku. Zbierało jej się na płacz. Tak bardzo pragnęła zostać mamą Emily i żoną Matta. On jednak nie prosił jej o rękę i często mówił o wyjeździe. Nie wiedziała, czy zniesie kolejną stratę bliskich. Wstała, wzięła z komody album z fotografiami i zaczęła je przeglądać. Rob śmiał się do niej ze zdjęcia. Był takim dobrym mężem: troskliwym, szczodrym. Może nie dbał szczególnie o porządek, ale reszta jego zalet rekompensowała wady.
A chłopcy byli bezpieczni i szczęśliwi, choć tak krótko cieszyli się
życiem. Nie zaznali jednak nigdy strachu, głodu czy braku miłości. Na myśl o Emily porzuconej przez matkę serce ścisnęło się jej boleśnie. - Saro? - Wejdź. Popatrzyła na Matta, który stał się jej tak bliski i drogi. - Dobrze się czujesz? - Świetnie - odparła, zamykając album. - Co to jest? 108 - Zdjęcia Roba i chłopców, parę fotografii małej. Później ci je pokażę, jeśli chcesz. Przyniosłeś coś do jedzenia? - Tak. Popatrzył na nią z namysłem, jakby chciał coś powiedzieć,ale w końcu odwrócił się tylko i wycofał na korytarz. Poszła za nim. Mijając sypialnię Emily, przystanęła na chwilę na podeście. - Zasnęła. - To dobrze. Chodź na kolację. Zeszli na dół i zabrali pudełka do jadalni. Matt postawił na stole świece i położył czerwone serwetki, ale najwyraźniej coś go trapiło. Nie był sobą. Wydawał się niespokojny, roztargniony i Sara powitała koniec posiłku z ulgą. - Usiądź przy mnie - poprosił, gdy przeszli do salonu. - Chcę z tobą porozmawiać. Więc jednak coś go dręczy, przemknęło jej przez myśl. Ale co? Objął ją i przytulił, lecz nadal milczał jak zaklęty.
- Matt? Nabrał głęboko powietrza i zaczął mówić spiętym, cichym głosem: - Kiedy przyjąłem tę posadę, ani przez chwilę nie myślałem o dłuższym pobycie. Bardzo mi się tu jednak podoba, Em lubi swoją szkołę, a Jack... odchodzi do Instytutu Traumatologicznego. W ten sposób tworzy się wakat, ale na razie nikomu ani słowa, dobrze? - Jack odchodzi? - Tak, ale na razie prosił o zachowanie dyskrecji. Tobie zresztą chyba sam o tym powie. W każdym razie mogę zająć jego miejsce. Wszystko jednak zależy od ciebie. 109 - Ode mnie? - Poczuła miłe ciepło w okolicy serca, lecz nie zadawała już żadnych pytań. Czekała. - Tak, od ciebie. - Popatrzył na nią z troską. - Spodobałaś mi się bardzo już od pierwszego dnia, ale to mnie nie zaskoczyło, gdyż znałem cię z opowiadań i wiedziałem, że będę pracował z kimś bardzo miłym. Nie sądziłem jednak, że się w tobie zakocham. - Och, Matt... Ujął ją za ręce. - Robię to dopiero po raz trzeci w życiu, więc wybacz, proszę, wszelkie niedociągnięcia. Za pierwszym razem miałem zresztą tylko pięć lat, a za drugim... lepiej nie mówić. Ta próba ma jednak znaczenie nie tylko dla mnie, ale również dla Emily. - Prosiła mnie dzisiaj, żebym została jej nową mamusią - szepnęła Sara i po chwili pożałowała swych słów. Może wyprzedza wypadki, może Matt
ma całkiem co innego na myśli? - I co odpowiedziałaś? - Że bardzo bym tego pragnęła, ale wracacie do Kanady, więc sprawa
wydaje się trudna. Obiecałam jednak, że ją odwiedzę. - Miałaś taki zamiar? - Wszystko zależy od tego, jak potoczy się dalej twoje życie. Gdybyś poznał jakąś kobietę... na pewno nie. Pisałabym jednak do Em i bardzo bym za nią tęskniła. - A gdybyś nie musiała tęsknić? Ani za nią, ani za mną? Gdybyśmy mogli być razem? Uśmiechnęła się z ulgą. A więc trafnie odczytała słowa Matta. - Razem? To znaczy? 110 - Niech to diabli - mruknął, ześliznął się z kanapy, ukląkł i ujął jej dłonie. - Saro, kocham cię bardziej, niż potrafię to wyrazić. Będę się czuł zaszczycony, jeśli zgodzisz się zostać moją żoną. Co ty na to? Roześmiała się głośno. Jej serce rozpierała radość. - To cudowna propozycja Przyjmuję ją z radością. - Dzięki Bogu. - Odetchnął z ulgą, pogrzebał w kieszeni, znalazł małe pudełeczko, zdjął z niego pokrywkę i wyjął pierścionek - bardzo tradycyjny, diamenty w wiktoriańskiej oprawie - po czym wsunął go Sarze na palec. - Pasuje. Podkradłem jeden z twoich na miarę. - Ale teraz powinieneś mnie pocałować - szepnęła i ześliznęła się z kanapy na podłogę.
Długo tulił ją w objęciach. - Jesteś pewna swojej decyzji? - spytał w końcu. - Oczywiście. Kocham cię, i twoją córkę również. To na wypadek, gdybyś zmienił zdanie. - Nie, nie zmieniłem zdania. Chciałem tylko, żebyś była pewna, bo... -
Urwał, gdyż w tej samej chwili zadzwonił dzwonek u drzwi. - Kto to jest, u licha? - mruknęła Sara. - Nie wiem, ale ktokolwiek to jest, nie ma wyczucia czasu. Może chcesz się go pozbyć? Zostało nam jeszcze sporo do omówienia, a poza tym chciałbym spędzić ten wieczór tylko z tobą. - Daj mi dwie sekundy - odparła z uśmiechem i wstała. - Mama, tatuś! - wykrzyknęła, otwierając drzwi. - Witaj, kochanie - rzekła radośnie matka Sary, jak zawsze niezwykle elegancka. - Wracamy właśnie ze wspaniałego rejsu i chcielibyśmy ci o nim opowiedzieć. Jak się miewasz? 111 Uśmiechnęła się i ucałowała serdecznie ich oboje. - Świetnie. Przyszliście w samą porę. Chciałabym, żebyście kogoś poznali. Matt zdążył już podnieść się z klęczek. Stał na środku pokoju i patrzył na nią pytająco. - To moi rodzice, Matt, Brenda i Russell Wesley. A to jest Matt Jordan.
Matt przywitał się z rodzicami Sary, po czym nastąpiła zwyczajowa wymiana uprzejmości. - Mamy jeszcze to wino w lodówce? - spytała Sara, patrząc na niego z uśmiechem. - Sprawdzę. Chyba została jeszcze jedna butelka szampana. Wyszedł, mrugnąwszy do niej porozumiewawczo, a Sara, jak zwykle konkretna, od razu przystąpiła do rzeczy. - Mam nadzieję, że on się wam spodoba, bo właśnie poprosił mnie o rękę, a ja się zgodziłam - oznajmiła bez zbędnych wstępów.
Brenda otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, a Russell odchrząknął. - Ach tak, rozumiem - wymamrotał. Gdy Matt wrócił do pokoju z butelką i kieliszkami, w pokoju panowała całkowita cisza. - Pogratulujcie nam - poprosiła Sara rodziców. - Kochanie - odezwała się Brenda przez łzy i przytuliła ją do serca. Na pewno będziecie szczęśliwi. Nie znam nikogo, kto zasłużyłby na to bardziej niż ty. - Ależ mamo, daj spokój. 112 - Matka ma rację - oświadczył Russell. - A mój zięć bardzo mi się podoba. Nawiązałem z nim szybko kontakt wzrokowy, a to podobno bardzo ważne - dodał, mrugając do Matta. Sara zaśmiała się głośno i padła w ramiona ojca, który omal nie pogruchotał jej kości w niedźwiedzim uścisku. Ojciec, który sam z trudem
przyszedł do siebie po śmierci Roba i dzieci, był dla niej zawsze ostoją i opoką. Małomówny, i teraz nie wygłaszał monologów, ale tuląc Sarę do serca, dawał jej do zrozumienia, że może zawsze na niego liczyć. - Matt, otwórz szampana - zaproponowała w końcu Sara. Korek trafił w sufit, a cała czwórka wybuchnęła radosnym śmiechem. W tej samej chwili do pokoju weszła Emily. Dziewczynka była blada jak ściana. - Tatusiu, zwymiotowałam i znowu jest mi niedobrze -oznajmiła spokojnie. Sara pomyślała później, że takie drobne rzeczy, jak na przykład reakcja na wymiotujące dziecko, świadczą o klasie i charakterze człowieka. Ona zmieniła małej pościel i znalazła świeżą piżamę, Matt zabrał Em do łazienki,
matka wrzuciła brudną pościel do pralki, a ojciec umył podłogę. Inni - na miejscu rodziców Sary - dokończyliby drinka i wyszli, obiecując, że zatelefonują następnego dnia, aby się spytać o samopoczucie dziewczynki. Państwo Wesley zostali jednak tak długo, jak długo byli potrzebni, a na odchodnym wyrazili jeszcze aprobatę dla swego przyszłego zięcia. - Jest bardzo miły - stwierdzili zgodnie. - Nie możemy się doczekać, żeby go bliżej poznać. Jego i to biedactwo Em. 113 Emily budziła się co chwila aż do trzeciej rano. Dokuczały jej nudności i ból gardła. Matt poszedł w końcu spać, zostawiając Sarę samą na placu boju. Następnego dnia musiał iść do pracy, a ona miała wolny dzień. - Ale to nie fair - protestował, ziewając szeroko. W odpowiedzi Sara
poklepała go tylko po policzku. - Skoro mam zostać jej matką, mogę zacząć od razu. To mnie zresztą oduczy pochopnych decyzji, prawda? Przez chwilę chciał coś powiedzieć, w końcu przytulił ją tylko i poszedł spać. Emily poczuła się lepiej i gdy wreszcie usnęła, Sara też się położyła. Zostawiła jednak otwarte drzwi, by w razie czego usłyszeć wołanie dziewczynki. Noc minęła jednak spokojnie, a rano Matt przyniósł jej do łóżka filiżankę herbaty. - Em znacznie lepiej wygląda. Gorączka też spadla. Bardzo ci dziękuję. Uśmiechnęła się i zarzuciła mu ręce na szyję.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - Dacie sobie radę beze mnie? - Oczywiście. Do zobaczenia wieczorem. Aha, chciałam ci powiedzieć, że bardzo się podobasz moim rodzicom. Zrobił lekko zakłopotaną minę. - A oni mnie. Może kiedyś uda się nam choć przez chwilę porozmawiać. - Pocałował ją na do widzenia, zajrzał do Emily i wyszedł. Sara dopiła herbatę, wzięła prysznic i włożyła domowe ubranie. Emily spała do późna, a potem usiadła obok Sary na kanapie i obie oglądały telewizję. Po południu śpiewały piosenki i Sara czytała Em bajki. Nie mogła 114
nacieszyć się myślą o tym, że nie straci kontaktu z tą cudowną małą dziewczynką. Ani z jej ojcem. Tęskniła za Mattem, który jednak wrócił do domu późno, blady i zmęczony, a w dodatku z bólem gardła. - Bardzo ci współczuję - powiedziała. - Nie ma powodu. To byłby prawdziwy cud, gdybym się od niej nie zaraził. - Położysz się wcześnie spać? - Dobry pomysł. - Jadłeś coś? Skrzywił się tylko, więc wysłała go do łóżka i przyniosła szklankę wody z lodem. - Pij powoli. Nie wszystko naraz. - Dziękuję. Ale nie podchodź tak blisko, bo też złapiesz to świństwo. - Musztarda po obiedzie. Cały dzień spędziłam z Emily. - Tak, ale ja bardzo bym nie chciał, żebyś zachorowała.
- Ja też wcale o tym nie marzę, więc powiem ci już dobranoc. Może jeszcze czegoś potrzebujesz? - Całusa. - To będzie musiało poczekać. Spij dobrze. I pamiętaj, nie pij łapczywie. Poszła wcześnie spać, mając nadzieję, że może Matt nie zachoruje. Nadzieja okazała się jednak płonna. - Boh mnie gardło, kłuje w płucach i mam ochotę umrzeć - oświadczył
rano. 115 - Grypa - skwitowała Sara. - Zalecam odpoczynek i dużo płynów. Poproszę Em, żeby się tobą opiekowała. Będzie zachwycona. Aha, nie zapomnij o aspirynie. - Dobrze, mamusiu - mruknął, gdy zamykała za sobą drzwi. W szpitalu panował chaos. Ryan i Matt zostali w domu, Jo miała urlop zdrowotny. Do pracy stawił się tylko Jack i Patrick oraz kilku lekarzy domowych bez specjalnego doświadczenia. Mimo wszystko Sara była we wspaniałym humorze. Myślała wyłącznie o tym, że Matt ją kocha i chce się z nią ożenić. Patrick oczywiście dostrzegł jej stan. - Chyba jesteś szczęśliwa - powiedział, patrząc na nią pytająco. - To prawda. Wychodzę za mąż za Matta. Patrick porwał Sarę w ramiona. - Cudownie. Matt też był wczoraj w doskonałym nastroju. Oczywiście, zanim dopadły go pierwsze objawy grypy. - Zaraził się od Em, która dostała torsji akurat w chwili, kiedy
anonsowaliśmy tę nowinę moim rodzicom - wyjaśniła mu Sara. Patrick roześmiał się głośno. - Dobry sposób na oświadczyny. Może go kiedyś wypróbuję. Potem jednak na długo przeszła im ochota do żartów. Pod koniec upiornego dnia musieli jeszcze przyjąć znanego narkomana, którego
przyprowadził „przyjaciel". - On ma coś mojego i muszę to od niego wydostać - oświadczył bełkotliwie, patrząc na Sarę błędnym wzrokiem. Co chwila wstrząsały nim dreszcze, szczękał zębami i był bardzo niespokojny. Sara poprosiła portiera, żeby przez chwilę posiedział z 116 „przyjacielem", a sama zaalarmowała Patricka, który dopijał właśnie herbatę w pokoju lekarskim. - Mam tu dwóch młodych mężczyzn, narkomanów. Pacjent ma na imię Charlie. A ten drugi nazywa się jakoś dziwnie. Twierdzi, że Charlie nie chce mu oddać jego własności. A ponieważ nie odstępuje go ani na krok, podejrzewam, że Charlie połknął jakiś balonik albo prezerwatywę z prochami w środku. - A ten dziwny chce, żebyśmy to od niego odebrali? I to w dodatku w nienaruszonym stanie? - Właśnie. - Może jest za późno? - Chyba nie. Charlie jest wprawdzie kompletnie zaćpany, ale jeszcze nie wyleciał na orbitę. - Kokaina? - Chyba tak. Gada wprawdzie jak nakręcony, ale jednak mogę się mylić.
- Bóle? - Nie wiem. Na razie zostawiłam ich pod opieką portiera. Charliego
rozpiera energia. - Nic dziwnego. Poszli razem na oddział i zobaczyli portiera walczącego z wyrywającym się narkomanem. - On mnie zabije - wrzeszczał Charlie. - Mam tu leżeć? Chyba żartujecie? Pan jest lekarzem? Dzięki Bogu! Pharaoh myśli, że robię z niego wariata, a ja naprawdę nie mogę tego wyjąć. Patrzcie, tu jest koniec nitki, ale to utknęło na dobre. 117 Włożył palce do ust i pociągnął demonstracyjnie za nitkę. - No i nic! - dodał z rozpaczą w głosie. - A on mi nie wierzy. I co ja mam zrobić? Pomóż mi, doktorze - błagał. - Zaraz zobaczymy - obiecał spokojnie Patrick. - Proszę leżeć spokojnie. Jak się pan czuje? - Jak się czuję? Co to znaczy? Gdzie ja trafiłem, do cholery? Do klubu dla kobiet? Przecież on mnie zaraz zabije! Patrick przewrócił oczami, a Sara z trudem powstrzymała uśmiech. - Nie pytam z grzeczności, tylko jako lekarz. Dostrzega pan jakieś nietypowe objawy? - Już dawno nie byłem na takim haju. Potem zrobi się strasznie, ale... - Macie to wreszcie? - ryknął Pharaoh, wsuwając głowę do środka. Portier posadził go szybko z powrotem na krześle, a Patrick zajął się Charliem. - Ciśnienie za wysokie - mruknął. - Słuchaj, musisz się teraz odprężyć,
a ja to jakoś wyciągnę.
Włożył rękawiczki, chwycił nitkę w palce i szarpnął. - Zakasłaj - polecił. Charlie wykonał polecenie i w jego szeroko otwartych ustach pojawiła się prezerwatywa z narkotykami w środku. Pharaoh, który obserwował tę scenę z korytarza, wpadł do gabinetu i rzucił się na bezcenny łup. Charlie wrzasnął jak opętany, lecz Pharaoh go nie słuchał. Klęcząc na podłodze, wdychał łapczywie kokainę aż do chwili, gdy wyprowadziła go ochrona. - I pomyśleć, że oni to robią dla przyjemności - westchnął jeden ze strażników. 118 - W takim razie dlaczego Charlie był taki naćpany? -spytała Sara, kiedy zaczęli sprzątać. - Bo nie potrafił sobie odmówić niucha, zanim to połknął. Poza tym mógł równie dobrze wyjąć ten towar sam. I pewnie by to zrobił, gdyby nie miał ochoty oszukać Pharaoh. - Szaleństwo. Absolutne, czyste szaleństwo. A teraz wracam do domu, zanim zdarzy się tu jeszcze coś gorszego. - Kochanie, co się stało? - Wideo nie działa, a ja chcę do mamy. - Skarbie! Emily siedziała w pokoju sama. Płakała, telewizor ryczał, a Matta nie było widać. Sara przytuliła więc dziewczynkę, wzięła ją na ręce i obie udały się na poszukiwania.
Nie musiały iść daleko. Matt leżał na łóżku, ociekał potem i wyglądał na ciężko chorego. Na widok Sary odetchnął z ulgą. - Dzięki Bogu, że wróciłaś - jęknął. - Szedłem właśnie na dół
przygotować Emily coś do jedzenia, ale... A niech to diabli... - Zerwał się z łóżka, wyminął szybko Sarę i skrył się w łazience. - Tatuś wymiotuje - wyjaśniła Emily. - Zauważyłam - odparła Sara. - Zabiorę cię na dół, podam kolację i coś dobrego do picia. Potem zmienię tatusiowi pościel i przemyję mu twarz. Może wtedy poczuje się lepiej. - Mnie to pomogło. - Wiem. Chodź, najpierw zajmiemy się twoim jedzeniem. Gdy Matt wyłonił się z łazienki, miał podkrążone oczy i bladą, skrzywioną twarz. 119 - Wyglądasz nieszczególnie. Idź, połóż się na chwilę w pokoju Em. Na dole Sara przygotowała grzankę i wodę z miodem dla Emily, a potem pobiegła na górę, zmieniła Mattowi pościel, wytarła mu twarz i podała letni roztwór elektrolitów. - Sadystka - mruknął, sącząc napój, po czym opadł z powrotem na poduszki. - Czuję się strasznie. - Wyglądasz nie lepiej. Uda ci się wziąć aspirynę? Nie udało się. Sara zostawiła Matta w spokoju, mając nadzieję, że najlepszym lekarstwem na jego chorobę okaże się sen, po czym wróciła do Emily. Wyczerpana długim płaczem dziewczynka spała na kanapie. Sara
zaniosła ją do łóżka, otuliła kołdrą, wzięła prysznic, przebrała się w wygodny strój, po czym znów zeszła na dół. Apetyt zupełnie jej nie dopisywał, więc przygotowała sobie tylko grzankę z miodem i cały czajnik herbaty, a potem zwinęła się na kanapie. Wtedy dostrzegła, że z magnetowidu wystaje kaseta - przyklękła więc przed telewizorem, ciekawa, co to takiego.
Emily, Koncert Bożonarodzeniowy, Berlin, przeczytała na nalepce. - Coś takiego! - mruknęła Sara, włączyła telewizor, wetknęła skręconą wtyczkę magnetowidu w odpowiednie gniazdo i wsunęła kasetę na swoje miejsce. Był to typowy film nakręcony podczas dziecięcych występów. Po niemal bezbłędnej recytacji wierszyka Emily śpiewała kolędy wraz z innymi dziećmi, a na końcu podbiegła do kamery, wołając: - Mamo, tatusiu, udało się! Widzieliście? - Oczywiście, kochanie - odparł dziwnie znajomy głos. Kamera poszła za dziewczynką biegnącą do matki. 120 - Dobrze wypadłam? - Cudownie, maleńka. Kocham cię. - Blondynka pochyliła się, porwała Emily w objęcia i odwróciła do kamery. Sara poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. W jasnowłosej kobiecie, którą Emily nazywała mamą, rozpoznała Helen. A więc Emily jest jej córką...
121
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Długo nie mogła ruszyć się z miejsca. Wideo się wyłączyło, a Sara wciąż siedziała na kanapie, wpatrzona w migoczący ekran. Emily jest jej córką... Niemożliwe! Z drugiej strony nie widziała żadnego innego wytłumaczenia tego faktu. Dlaczego w takim razie dziewczynkę wychowywał Matt? Gdzie się podziali Brad i Helen? I kim właściwie jest Matt? Poczuła nagły przypływ strachu. Może Matt porwał Em? Sfałszował referencje, by dostać tę pracę, i przyjechał do Anglii, aby trzymać się blisko Sary? Dlaczego wdarł się w jej życie? Czyżby w grę wchodził szantaż?
Oszustwo ubezpieczeniowe? Morderstwo? Boże! Znalazła kluczyki od samochodu, torebkę, trochę gotówki, i nie tracąc czasu na pakowanie, zaniosła Emily na dół, wsadziła ją do samochodu i zawiozła do O'Connorów. - Co się stało? - spytali zgodnym chórem.
- Nie mogę wam teraz tego wytłumaczyć. Pilnujcie jej jak oka w głowie iw żadnym wypadku nie wpuszczajcie tu Matta. Jeśli w ciągu dwóch godzin nie dam znaku życia, zadzwońcie na policję i każcie im jechać do mojego domu. 122 - Policję? Saro, o czym ty mówisz? - spytał Ryan z przerażeniem w głosie. - Sama nie wiem, ale się dowiem. Na pewno się do was odezwę. Pilnujcie Emily. Pojechała z powrotem do domu i zastała Matta siedzącego na półpiętrze. - Co ty wyrabiasz? - zapytał. Poczuła przypływ paniki. - Nic - wyjąkała. - W takim razie gdzie byłaś? Gdzie jest Emily? Saro, co się dzieje? Schodząc ze schodów, potknął się o ostatni stopień i oparł o ścianę, kryjąc twarz w dłoniach. Odsunęła się szybko. Powinna była zostawić to wszystko policji. - Muszę jechać - powiedziała, wyciągając rękę w stronę zasuwy. Matt był jednak szybszy i zasłonił sobą drzwi. - Gdzie jest Emily? - powtórzył. - Jest bezpieczna. Pozwól mi wyjść.
Patrzył na nią przez chwilę, a potem przymknął oczy. - Ty wiesz - powiedział martwym głosem. - Wideo. -Zaklął pod nosem i przesunął dłońmi po włosach. - Nie chciałem, żebyś dowiedziała się o tym
w ten sposób. - Czego ty od nas chcesz? - spytała Sara. W jej głosie wyraźnie pobrzmiewał strach. Uspokój się, nakazała sobie w duchu. Spróbuj się z nim jakoś dogadać. Może to wariat? - O co chodzi, Matt? Przecież z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Proszę cię tylko o jedno: nie rób krzywdy Emily. 123 - Nie robić krzywdy Emily? A dlaczego miałbym jej robić krzywdę? zapytał spokojnie. - Przecież to moja bratanica. Brad był moim przyrodnim bratem. - Kim? - Bratem. Mieliśmy tę samą matkę. Poczuła, że traci siły. Oparła się o drzwi i wbiła wzrok w Matta, szukając w jego twarzy odpowiedzi na pytania, których nawet nie potrafiła zadać. - Więc... dlaczego? - Podejdź tu i usiądź. Wszystko ci wytłumaczę. Wytłumaczy? Jak? Poszła za nim do pokoju. Usiadł na krześle - miał kredowobiałą twarz, wyglądał okropnie. I jednocześnie absolutnie niewinnie. Niegroźnie. Przycupnęła na brzegu fotela, gotowa w każdej chwili rzucić się do ucieczki. - Brad i Helen nie żyją, Saro - oznajmił Matt posępnym głosem. Zginęli w wypadku samochodowym w Niemczech dwa lata temu. - Nie żyją? Brad i Helen nie żyją? - Zasłoniła dłonią usta, by stłumić
okrzyk rozpaczy. - Och nie! - jęknęła. - Bardzo mi przykro. Pewnego wieczoru zatelefonowała do mnie policja. Poleciałem do Niemiec i zabrałem Em. Przywiozłem ich ciała do Kanady i pochowałem. Rzeczy spakowano później, stąd ta kaseta. Zgodnie z testamentem Brada i Helen Emily miała zamieszkać ze mną i moją ówczesną żoną, Seliną. Po dwóch miesiącach Selina odeszła. Oświadczyła, że nigdy nie pragnęła dzieci, a już na pewno nie będzie wychowywać cudzych. - Tak więc postanowiłeś, że podrzucisz Em mnie. Rodzonej matce. Sara doznała nagle olśnienia. 124 Brad i Helen nie żyją. Jakie to okropne. I to biedactwo... W jej oczach błysnęły łzy. - Oczywiście, że ją zatrzymam - powiedziała. - Musimy tylko załatwić formalności. - To nie problem. Jesteś jej matką. A ja adoptowałem Em. Kiedy weźmiemy ślub... - Ślub? Jaki ślub? Oszalałeś? Chyba nie sądzisz, że wyjdę za ciebie za mąż? Teraz? Po tych wszystkich kłamstwach? - Nie kłamałem... - Jak to nie? Mówiłeś, że ty i matka Em jesteście rozwiedzeni... - Nie, powiedziałem ci jedynie, że rozwiodłem się z żoną. - To kłamstwo przez zatajenie. Poza tym stwierdziłeś, że ona nie chciała być matką...
- Bo nie chciała. Dlatego od nas odeszła. - A ty zdecydowałeś się przyjechać tutaj, odnaleźć mnie i pozbyć się w ten sposób odpowiedzialności. Pokręcił lekko głową, krzywiąc się z bólu. - Nie, ani przez chwilę nie zamierzałem uciekać przed odpowiedzialnością za Emily. Dlatego ją adoptowałem. Ale czułem, że zarówno ty, jak i Emily, zasłużyłyście na to, żeby się poznać. I po to przyjechałem do Anglii. - Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? Przymknął oczy. - Miałem swoje powody. - To znaczy? - Na przykład pieniądze. 125 Popatrzyła na niego ze zdziwieniem. - Pieniądze? - Pieniądze, które dostałaś od Brada i Helen, kiedy Em miała zaledwie miesiąc. Nie widziała w tym związku. - Ach, te pieniądze. Nie rozumiem... - Brad i Helen wpłacili tę sumę na twoje konto osobiste. - Więc? Otworzył szeroko oczy. - Handel dziećmi to przestępstwo. Musiałem się przekonać, czy nie
jesteś przypadkiem pazerna i pozbawiona ludzkich uczuć. - Handel dziećmi? Pazerna? Sądziłeś, że zatrzymałam tę darowiznę dla siebie? - A nie? On naprawdę w to uwierzył. Zrobiło się jej niedobrze. - Oczywiście, że nie!
- Więc dlaczego nigdy o niej nie wspomniałaś? - A dlaczego miałabym o niej mówić? Przecież to nie twoja sprawa. Brad i Helen chcieli obdarować mnie pieniędzmi, które mogłabym przeznaczyć na dowolnie wybraną działalność charytatywną. Właśnie tak zrobiłam. Oddałam je kilku organizacjom dobroczynnym. Na przykład tej fundacji walczącej ze śmiercią łóżeczkową, stowarzyszeniu na rzecz sierot, Samarytanom i wielu innym. - Mój detektyw twierdzi co innego. - Twój co?! 126 - Detektyw. Według zebranych przez niego informacji pieniądze pozostały na twoim koncie. Wpadła w szał. - W tym samym miesiącu straciłam męża i dzieci. Naprawdę nie myślałam wtedy o darowiznach, ale zapewniam cię, Matt, że pół roku później oddałam pieniądze na cele dobroczynne. Co do grosza. - To ty tak twierdzisz. A parę tygodni temu powiedziałaś, że musisz zdobyć jakieś pieniądze...
- Co takiego?! Zbierałam pieniądze na fundację. - Wstała, podeszła do okna i popatrzyła w mrok. - Ty pewnie myślałeś, że żebrałam albo może zajmowałam się prostytucją, co? - Nie bądź śmieszna. - To ty jesteś śmieszny. Zarabiam na życie, mam dom. Po co mi więcej? - Nie wiem. Może ty mi powiesz. - Co za absurd!
- Jak w takim razie wyjaśnisz mój czynsz? - Twój czynsz? - Tak, czynsz. Zażądałaś naprawdę wysokiej sumy. Na początku sadziłem, że wpadłaś w tarapaty finansowe albo, co gorsza, w jakiś nałóg. Osłupiała. - Podejrzewałeś mnie o narkotyki? Wzruszył ramionami. - Różnie bywa. Masz stresującą pracę. Nie mogłem wykluczyć takiej możliwości. Teraz oczywiście wiem, że się myliłem. 127 - Ach, tak? Jakie to miłe twojej strony! Tak więc nie mogę brać od ciebie pieniędzy, bo możesz pomyśleć, że jestem narkomanką? - Ależ możesz. Tyle że suma była naprawdę wysoka. - Tych pieniędzy też nie zatrzymałam dla siebie. Oddałam je fundacji na monitory. Nie prowadzę wystawnego trybu życia. Nie potrzeba mi wiele. Mam dach nad głową, ubranie, pracę, którą lubię, i zdrowie. Nic innego się
nie liczy. Po co mi pieniądze? Przymknął oczy. - Tak mi przykro. Musiałem cię sprawdzić, bo Emily dostała ogromny spadek i te pieniądze należą wyłącznie do niej. - Oczywiście, że do niej - prychnęła Sara. Nie rozumiała, jak mogła się tak pomylić. I dlaczego Matt wyrobił sobie tak fatalną opinię na jej temat. Przysiadła na brzeżku kanapy i nagle przyszła jej do głowy pewna myśl. - Chcę wiedzieć jedno: kiedy, jeśli w ogóle, zamierzałeś powiedzieć mi prawdę?
Westchnął. - W niedzielę. Ale właśnie wtedy przyszli twoi rodzice, a Emily dostała torsji. Potem wszystko diabli wzięli. Istotnie. Sara poczuła nagle, że ogarnia ją przerażenie. - A gdybym się nie zgodziła na ślub? Co byś wtedy zrobił? Zabrałbyś Em z powrotem do Kanady, tak żebym już więcej nie mogła się z nią spotkać? - Oczywiście, że nie - odparł krótko, ale były to przecież tylko słowa. - Ależ tak - powiedziała oskarżycielskim tonem. - Wywiózłbyś ją do Kanady. 128 - Nie. Gdybyś wyraziła zgodę na ślub, zamierzałem podjąć pracę, którą zaproponował mi Jack. Gdybyś jednak nie przyjęła mojej propozycji, poszukałbym czegoś w pobliżu. Patrząc na ciebie i Em, miałem nieodparte
wrażenie, że wy po prostu musicie być razem. Nie byłem tylko pewien, czy jesteś na to gotowa. Zmarszczyła brwi. - Nie rozumiem? Dlaczego miałabym nie być gotowa? - Bo czasem unikałaś małej. Nie kładłaś jej spać, nie całowałaś na dobranoc, jeśli tylko byłem w domu i mogłem to zrobić za ciebie. - Nie chciałam się do niej za bardzo przywiązywać. I tak już z dnia na dzień, stawała mi się stanowczo zbyt bliska. Bardzo się bałam waszego wyjazdu. Popatrzył na nią spokojnie. - Przecież zostawiłbym ją z tobą, gdybyście obie tego pragnęły. Gdybym przestał być jej potrzebny, wyprowadziłbym się gdzieś albo nawet wrócił do Kanady.
- Mówiłeś, że ją kochasz! - Właśnie! Dlatego ją adoptowałem. Po co miałbym to robić, gdybym chciał się jej pozbyć? Czy mogła dać temu wiarę? Może kiedyś w przyszłości tak, ale teraz czuła się zbyt nieszczęśliwa, by ufać komukolwiek. Matt wstał. - Posłuchaj, Saro. Nie jestem w stanie ciągnąć dłużej tej rozmowy. Czuję się po prostu strasznie i chcę wrócić do łóżka. Może skończymy jutro? 129
- Skoro musimy... Trzeba podjąć pewne decyzje. Ale to zabierz. - Zza dekoltu wyjęła łańcuszek, na którym zawiesiła pierścionek od Matta. Proszę. Nie chcę tego więcej widzieć - powiedziała, wręczając mu pierścionek. Z wyrazem bólu na twarzy Matt ruszył wolno na górę. - Weź aspirynę! - zawołała. Zatrzymał się na chwilę i popatrzył jej w oczy. - Jasne. Ile tabletek? Pięćdziesiąt? Sto? Ile mam zażyć, Saro? - Dwie, i przestań się wygłupiać. - Wcale się nie wygłupiam. Gdyby nie Em, byłoby mi wszystko jedno, czy będę żył, czy umrę. Z tymi słowami odwrócił się na pięcie i zostawił Sarę z jej własnymi myślami. Zadzwoniła do Ryana, obiecała, że wytłumaczy wszystko później, i poprosiła, by rano odwiózł Emily do szkoły. - Ma jechać w koszuli nocnej?
- Rzeczywiście. Niech to licho. - Znajdziemy dla niej jakieś rzeczy. Co się dzieje, Saro? - spytał łagodnie. - Teraz naprawdę nie mogę ci tego wytłumaczyć. Jutro chyba nie przyjdę do pracy. Mam mnóstwo rzeczy do przemyślenia. Powiesz im? - Jasne. Niczym się nie krępuj. Saro... czy nic ci nie grozi? Matt nic ci nie zrobił? Zaśmiała się pustym, gardłowym śmiechem.
- Nie, to nie to, co myślisz. Nic mi nie grozi. Porozmawiam z tobą jutro. Dzięki. 130 Usiadła znów przed telewizorem i włączyła wideo. Nie mogła uwierzyć, że Brad i Helen nie żyją. Na filmie wyglądali tak wspaniale, byli tacy szczęśliwi. Matt jednak twierdził, że w kilka tygodni później zginęli. Gorące łzy potoczyły się jej po policzkach. Biedna Em. Jak sobie dała radę z taką stratą? Brad i Helen bardzo ją kochali, dziecko stanowiło cel ich życia. Tę miłość ukazywał zresztą świetnie film. Bez rodziców Emily musiała się czuć bardzo osamotniona i nieszczęśliwa. Sara postanowiła jednak zadbać o to, by w życiu dziewczynki już nigdy nie zabrakło miłości. Co za dziwne zrządzenie losu: odzyskać dziecko, którego stratę opłakała równie gorzkimi łzami jak stratę chłopców. Gdyby jednak mogła zawrócić bieg wskazówek zegara, uczyniłaby wszystko, by Brad i Helen nie umarli. Sara widziała bowiem smutek na twarzy dziewczynki, gdy ta mówiła o matce, rozumiała, jak bardzo Emily przeżyła tę stratę. Teraz na Sarze spoczywała odpowiedzialność za jej szczęście i poczucie bezpieczeństwa. Nawet gdyby dziewczynka miała się nigdy nie
dowiedzieć o tym, że to Sara była jej prawdziwą matką. Następnego ranka czuła się okropnie. Bolało ją gardło, głowa, czuła kłucie w klatce piersiowej, było jej niedobrze i miała ochotę umrzeć. Pomyślała, że to najgorszy moment, by zachorować, i zeszła na dół po aspirynę. Na szczęście nie dostała torsji, lek zaczął działać, toteż poczuła się trochę lepiej. Nie
mogła jednak jeść, a nawet wypić herbaty, więc nalała sobie tylko szklankę wody, rozpuściła w niej trochę miodu i weszła z powrotem pod kołdrę. W chwilę później w jej sypialni pojawił się Matt. - To grypa? 131 Przytaknęła. - Ale dam sobie radę. Zostaw mnie samą. Opuścił jej sypialnię, lecz przez cały dzień nie wychodził z domu. Wieczorem Sara czuła się już tak źle, że musiała przyjąć jego pomoc. Matt obmył ją chłodną wodą i zmienił koszulę nocną. Dotykał jej przy tym tak czule jak kochanek. Tyle że nie był już jej kochankiem i nie miał nim zostać. Podziękowała mu i oparła się o poduszki. Matt zmienił jej pościel, a potem, choć sam czuł się jeszcze bardzo źle, postanowił odwiedzić O'Connorów. Po jego wyjściu Sara dostała torsji i gdy Matt wrócił do domu, leżała na podłodze, płacząc ze złości, gdyż nie mogła o własnych siłach wrócić do łóżka. Wziął ją na ręce, położył i przysiadł na materacu. - Rozmawiałem z Ryanem i Ginny. Powiedziałem im, co się dzieje. Zatrzymają na razie Emily u siebie, dopóki nie pozałatwiamy swoich spraw. Przyniosę ci aspirynę. - Nie - jęknęła i odwróciła głowę.
- To na pewno ci pomoże. Przygotowałem też elektrolit...
- Błagam, nie... - Kochanie. Zaraz wracam. Wrócił z przerażającą miksturą w szklance i zmusił Sarę do jej wypicia, a potem trzymał jej głowę, gdy znów dopadły ją torsje. - Dlaczego mi pomagasz? - spytała żałośnie. - Dlaczego po prostu nie zostawisz mnie w spokoju? - Bo cię kocham - odparł cicho. - A teraz pij. - Nienawidzę cię za to, co zrobiłeś. Wiesz o tym, prawda? W jego oczach pojawił się wyraz bólu. 132 - Wiem. I bardzo mi przykro. Ale nie miałem wyboru. - Zawsze jest wybór. Mogłeś przecież mi przysłać list od prawnika. - Nie. To nie było zajęcie dla prawnika. Zaśmiała się gorzko. - Pewnie. Prawnik na pewno by mnie nie uwiódł. Idź już sobie, Matt. Odszedł bez słowa, Sarę zaś ogarnęła rozpacz. Następnego dnia rano Matt zjawił się u niej ze szklanką wody z miodem. - Wypij. W tym jest aspiryna. Może ci się uda nie zwymiotować, a wtedy na pewno poczujesz się lepiej. - Urwał na chwilę. - Na dole obok telewizora leżą wszystkie filmy z Emily: od urodzenia począwszy, aż do tego ostatniego, który widziałaś. Zostawiłem też trochę dokumentów. Sądzę, że powinnaś je przejrzeć. Teraz idę do pracy. Do zobaczenia. - Matt, nie mów o tym nikomu, dobrze? Skinął wolno głową.
- Ale Ryan wie. - On się nie wygada.
- Oczywiście. I przestań się martwić, Saro. Wszystko będzie dobrze. Czyżby? Czekała, aż za Marcem zamkną się drzwi, po czym wciągnęła stary dres i zeszła na dół, by obejrzeć filmy ze swoją córką w roli głównej. Był kompletnie załamany. Wszystko układało się tak wspaniale, aż tu nagle pękła bomba i Sara go znienawidziła. Właściwie nie czuł się jeszcze na tyle dobrze, by iść do pracy, ale chciał, by w spokoju obejrzała wszystkie filmy. Poprzedniego wieczoru Emily wydawała się smutna i zagubiona, zupełnie jakby czuła, że w powietrzu wisi coś złego, coś znacznie poważniejszego niż grypa. Było mu jej bardzo żal. Nie miał pojęcia, kto 133 zastąpi Emily matkę, jeśli Sara nie zmieni zdania. Na samą myśl o tym, że może utracić Emily, zrobiło mu się słabo. Nie mógł bez niej żyć. Ani bez niej, ani bez Sary. Musi to wszystko jakoś rozwiązać. Ale jak? Na razie Sara musi wyzdrowieć, zdecydował. Po pierwszym szoku i obejrzeniu filmów oraz przejrzeniu papierów na pewno zmieni zdanie. Z listów do prawnika i detektywa wynikało przecież wyraźnie, że Matt wszystko starannie zaplanował i podejmując swoje „prywatne śledztwo", dbał jedynie o dobro dziecka. Cierpliwości. Roześmiał się do siebie. Cierpliwość nie należała do jego największych zalet. - Co cię tak rozbawiło? - spytał Patrick, stając za jego plecami.
- Nic. Co słychać? - Bo ja wiem? Ponuro wyglądasz. Gdzie Sara? Wciąż choruje? - Tak, to wyjątkowo nieprzyjemna grypa. Ale na szczęście szybko mija.
Patrick wydawał się usatysfakcjonowany tym wyjaśnieniem. Zresztą poza Sarą chorowała połowa pracowników oddziału. Wszystko zaczęło się od Ryana, który zaraził się wirusem od Evie. Ryan jednak już pracował. - Jak się czujesz? - spytał Matta, wciągając go dyskretnie do pokoju służbowego. - Dobrze. Nie. Nieprawda. Wcale nie dobrze. Jakoś jednak przeżyję. A Em? Co z nią? - Martwi się o Sarę. - Sara czuje się lepiej. Wczoraj było z nią kiepsko. Ryan oparł dłoń o stolik. 134 - Powiesz Em, że Sara jest jej matką? - Nie wiem. Chyba Sara sama powinna to zrobić we właściwym czasie, ale ona na razie nie może mi wybaczyć tego, że od początku nie postawiłem sprawy jasno. - A właściwie dlaczego nie byłeś z nią szczery? - Bo się w niej zakochałem. Chciałem wiedzieć, czy Sarze zależy na mnie, czy też wyłącznie na Emily. Gdybym powiedział jej prawdę, utraciłbym tę szansę.
- I sądziłeś, że ujdzie ci to na sucho? - Właśnie. Ryan objął go ramieniem. - Widzisz, Matt, problem z Sarą polega na tym, że ona zbyt wiele w życiu straciła. Teraz już nikomu nie wierzy i niczego nie uznaje za oczywiste. Była jednak bardzo szczęśliwa, kiedy wszystko między wami układało się dobrze. - Teraz już się nie układa - mruknął Matt.
- Przepraszam, że przeszkadzam - powiedział Jack, wchodząc do pokoju służbowego - ale na dole jest kolejka, a do szpitala jadą właśnie dwie karetki na sygnale. Wy chyba jednak nie zamierzacie dziś pracować? W szpitalu rozpętało się piekło. Matt lubił takie wyzwania i w normalnych okolicznościach chętnie je przyjmował, lecz tego dnia czuł się wyjątkowo podle. Z tego właśnie powodu wolał się zająć prostymi przypadkami. Właśnie nastawił bark trzyletniemu chłopcu i miał wezwać kolejnego pacjenta, gdy sekretarka poprosiła go do telefonu. 135 - Dzwoniła wychowawczyni pańskiej córki. Mała bardzo coś przeżywa, płacze i nie chce nikomu powiedzieć, o co chodzi. Może pan tam pojechać? Matt popatrzył na tłum pacjentów w poczekalni. - Teraz? - Wychowawczyni była naprawdę zmartwiona... - Porozmawiam z nią zaraz przez telefon. Zadzwonię z gabinetu.
Szybko odszukał Ryana. - Mogę skorzystać z twojego aparatu? - Oczywiście. Coś się stało? - Em jest w kiepskim stanie. Wiedziałem, że tak będzie. - Jedź do niej. - Zaglądałeś do poczekalni? - Damy sobie radę. Przecież oficjalnie nawet nie jesteś częścią personelu. Korzystamy tylko z twojej pomocy. Jedź. Matt wyszedł ze szpitala bez dalszych dyskusji.
Em siedziała na kolanach sekretarki, zanosząc się rozpaczliwym płaczem. - Kochanie... - szepnął Matt, biorąc ją na ręce. - Nie chcę, żeby Sara umarła - szlochała dziewczynka, wtulając buzię w jego ramię. - Nie umrze. Ma tylko grypę. Taką samą jak ty w zeszłym tygodniu. Emily pociągnęła nosem i uniosła główkę. - Podobno na grypę też można umrzeć. - Ale nie na taką grypę - odrzekł stanowczo. - Chodź, zabiorę cię do domu, do Sary. 136 Podziękował sekretarce i zaniósł Emily do samochodu. Podczas jazdy dziewczynka nie odezwała się ani słowem. Matt widział tylko we wstecznym lusterku, jak wkłada palec do buzi i dotyka ruszającego się zęba. Ledwo zaparkowali na podjeździe, natychmiast odpięła pas i podbiegła do
drzwi. - Poczekaj chwilę! - zawołał i wyjął klucz. Gdy otworzył drzwi, Emily od razu pobiegła do salonu. - Dobrze się czujesz? - spytała, siadając na kanapie obok Sary. - Oczywiście. Poza grypą nic mi nie dolega. - A ja myślałam, że umierasz - powiedziała dziewczynka dramatycznym tonem. Sara przytuliła ją mocno i uśmiechnęła się serdecznie. - Nie, kochanie, nie umieram. - To dlaczego płakałaś? - Nie płakałam. To wszystko przez tę grypę. Oczy mi łzawią. Matt wyciągnął rękę do Emily.
- Chodź, zrobię ci coś do picia i dam ciasteczko. Zerknąwszy ukradkiem na Sarę, dostrzegł, jak mocno błyszczą jej oczy. - Muszę z tobą porozmawiać - powiedziała. Skinął głową. - Dobrze. Później. Napijesz się czegoś? - Jeśli muszę... - Musisz. Herbaty? - Poproszę o słabą, z odrobiną mleka. 137 Gdy Matt i Emily wrócili do pokoju, Sara była już znacznie
spokojniejsza. Matt nie śmiał się łudzić, że wszystko jest w porządku, ale jej uśmiech budził nadzieję. Może jednak...
138
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Oglądasz moje filmy? - spytała Emily. Sara mocno przytuliła dziewczynkę. Obie bardzo potrzebowały takiego kontaktu. - Obejrzałam je już. Oprócz tego przeczytałam jeszcze dokumenty Matta. - Możemy jeszcze popatrzeć? - poprosiła Emily. - Już dawno ich nie oglądałam. - Oczywiście. Matt przyklęknął przed telewizorem i włączył kasetę. - Dacie sobie radę bez mnie? - Na pewno - odparła Sara, ściskając mocno rękę Matta. - Nie martw się. Popatrzył jej pytająco w oczy. Nic już z tego wszystkiego nie
rozumiał. Trudno, na wyjaśnienia musi jeszcze zaczekać. - Nie zrobisz nic bez zastanowienia? - spytał ostrożnie. - Oczywiście, że nie.
Wciąż wahał się jeszcze i ociągał z wyjściem, kiedy Emily cmoknęła go w policzek. - Idź, tatusiu. Ja zaopiekuję się Sarą. Sara przytuliła Emily i uśmiechnęła się do niej. - Już dobrze? Mała skinęła poważnie główką. 139 - Ja tylko się o ciebie martwiłam. Nie chciałam, żebyś umarła, tak jak moja mamusia i tatuś. - Och, kochanie... Niewiele brakowało, a zgniotłaby swą odzyskaną córeczkę w mocnym uścisku. Obejrzały razem filmy. Emily wzbogacała ich treść zapamiętanymi szczegółami zapisanych na taśmie wydarzeń, a Sara chłonęła to wszystko jak gąbka. A w kącie leżała sterta papierów Matta. Dokumenty bardzo wiele wyjaśniły, ale Sara chciała jeszcze zadać Mattowi sporo pytań. Na to musiała jednak zaczekać aż do szóstej. Czas wlókł się niemiłosiernie. Emily zasnęła dopiero po ósmej, a Matt omal nie oszalał ze zdenerwowania. Wreszcie Sara wręczyła mu filiżankę z herbatą. - Może przejdziemy do salonu i usiądziemy? - zapytała. Poszedł za nią w milczeniu. Sara usiadła w fotelu, a on przycupnął na brzeżku kanapy.
- Jestem ci winna przeprosiny - zaczęła. - Czytałam te dokumenty i
rozumiem, że miałeś rację. Musiałeś mnie jakoś sprawdzić. Zareagowałam zbyt gwałtownie. Ale przeżyłam szok. - Oczywiście. Nie chciałem, żebyś dowiedziała się o tym wszystkim w taki sposób. Początkowo chciałem wyznać ci prawdę w miarę szybko, ale potem się w tobie zakochałem. - Popatrzył na swoje ręce. - Wcale tego nie planowałem. I wcale nie miałem zamiaru z tobą spać. 140 - Tylko mi nie mów, że zachowałeś się spontanicznie - przerwała. Zaplanowałeś to wszystko do ostatniej marchewki, słonego paluszka i świecy. Uśmiechnął się żartobliwie. - No dobrze. Zrobiłem pewien plan, ale naprawdę dopiero niedawno. Zresztą to było nam wtedy bardzo potrzebne, a ja nie jestem z kamienia. Po rozstaniu z Seliną nie spałem z żadną kobietą i starałem się zapomnieć o seksie. Potem dostałem od detektywa twoje zdjęcia, a nawet kasetę wideo nagraną w szpitalu na zamówienie telewizji. Nie mogłem już myśleć o nikim innym. A kiedy poznałem cię osobiście, kompletnie straciłem głowę. - Ale łżesz! - zaśmiała się Sara. - Nie. Zakochałem się w twoich oczach już w chwili, gdy zobaczyłem je na filmie. I kiedy te oczy spojrzały na mnie potem w ten swój charakterystyczny sposób, miałem ochotę się w nich zatracić. - I dlatego wypytywałeś mnie tak szczegółowo o najtragiczniejsze wydarzenia mojego życia?
Wypuścił głośno powietrze. - To było dla mnie bardzo trudne. - Więc dlaczego? Wciąż mam do ciebie o to żal. Zmusiłeś mnie, żebym opowiedziała ci o tym, jak oni umarli i jak sobie dałam z tym radę, a wiedziałeś przecież wszystko od detektywa. - Nie wszystko - wyznał cicho. - Znałem fakty, ale nie twoją reakcję, punkt widzenia... Poza tym odnosiłem wrażenie, że powinnaś się przed kimś wygadać. Nie chciałem cię zranić. Bardzo mi po prostu na tobie zależało. - Przecież mnie nie znałeś. Jak to możliwe? 141 - Byłaś matką Emily - odparł. - Jesteście do siebie bardzo podobne. Odnosiłem wrażenie, że znam cię od lat. -Umilkł na chwilę. - Chciałem wyznać ci prawdę, ale potem doszedłem do wniosku, że będziesz chciała zatrzymać Em. Tyle w życiu straciłaś... A musiałem się dowiedzieć, czy zgodziłabyś się wyjść za mnie za mąż dla mnie samego, czy wyłącznie ze względu na Emily. Wiesz, Selina została moją żoną, gdyż mogłem jej zaoferować prestiż i pieniądze. - I sądziłeś, że nie będę w stanie oddzielić ciebie od Em? - spytała, rozumiejąc teraz w pełni dylemat Matta. - A co ty byś myślała na moim miejscu? - Rozumiem. Oczywiście żałuję, że nie powiedziałeś mi prawdy, ale teraz rozumiem twój punkt widzenia. Mnie to jednak nic nie daje. Może chcesz się ze mną ożenić, bo tak jest wygodniej, a ja już i tak wyraziłam
zgodę... - Nie ożeniłbym się z tobą dla wygody! - Nawet gdyby od tego zależało szczęście Emily? Westchnął i
przesunął dłońmi po twarzy. - Nie, chyba nie. Musielibyśmy znaleźć jakieś inne rozwiązanie. Pewnie postąpilibyśmy podobnie, jak to się dzieje w przypadku rozwiedzionych małżeństw. Wspólna opieka nad dzieckiem i tak dalej... - Podobno byłeś gotów z niej zrezygnować... Popatrzył na nią czujnie. - Czy tego właśnie chcesz? - spytał. Gdy pokręciła głową, uspokoił się nieco. - Więc czego? - spytał i zamarł w oczekiwaniu na odpowiedź. - Chcę wyjść za ciebie za mąż - odparła. - Doszłam już do siebie, przemyślałam wszystko i uważam to za najlepsze wyjście. 142 - I ufasz mi całkowicie? Spojrzała mu głęboko w oczy. Nie dostrzegła w nich jednak ani śladu tego żartobliwego błysku sprzed paru minut. Patrzyła w oczy mężczyzny wartego miłości. I zaufania. - Pragnę ci wierzyć - odparła szczerze - ale... nie wiem, czy potrafię. Nie jestem chyba zdolna do ślepej wiary. - Spróbuj. - Nie będzie mi łatwo. Zbyt wiele straciłam. Wszystko układa się nam tak gładko. Niby dlaczego los miałby się nagle okazać taki łaskawy? Pracuję
w szpitalu i wiem coś na temat losu. To zawistny drań. I kiedy coś wygląda zbyt pięknie, staję się sceptyczna. - Czasem trzeba komuś zaufać. - Przeczytałam wszystkie listy. Łącznie z tym od adwokata, który ostrzega cię wyraźnie, że w razie procesu to mnie sąd przyznałby pewnie prawa do dziecka. Może i tak by się stało, tylko że ja nie potrafiłabym z tobą walczyć. Wiem, jak bardzo kochasz Em. I ja ją również kocham; dlatego nie
zrobiłabym wam nigdy nic złego. Z tego właśnie powodu wyjdę za ciebie za mąż, pod warunkiem, że chcesz być ze mną. Emily i tak nie stracisz. Nie zrobiłabym czegoś podobnego. Za bardzo was kocham. - Czy mogłabyś to powtórzyć? - poprosił cicho. Nabrała powietrza. - Kocham was. Podbiegł do niej, wziął ją w ramiona i posadził sobie na kolanach. - Już myślałem, że nigdy tego nie usłyszę - rzekł półgłosem. - Saro, zaufaj mi, proszę. Nigdy nie wyrządzę krzywdy ani tobie, ani jej. - Wolałabym, żebyśmy byli przyjaciółmi niż małżeństwem, gdyby nam się miało nie udać... Nie mogłabym jej utracić. 143 - Nie utracisz. Cokolwiek się wydarzy. Popatrzyli sobie w oczy. - Nie przypuszczałem, że tak się to wszystko potoczy - dodał. - Prawdę mówiąc, liczyłem tylko na to, że osiągniemy jakiś kompromis w sprawie opieki nad Em. Nie sądziłem, że będziemy razem. Ja też nie ufam losowi ciągnął. - Nigdy mnie nie rozpieszczał. Jedyny jego dar to Emily. No i jeszcze to, że uwolnił mnie od Seliny. Może po prostu nam też się coś
wreszcie od życia należy. - Nie wierzę w szczęśliwe zakończenia - powiedziała smutno Sara. Ty chyba też nie. A jednak napisałeś w liście do adwokata, że zdajesz sobie sprawę z ryzyka, jakie niesie z sobą przybycie tutaj. Dodałeś, że jeśli w wyniku tej decyzji utracisz Em, to trudno, bo ja i ona mamy prawo do tego, żeby się poznać. Postąpiłeś bardzo odważnie. - Wcale nie. Byłem śmiertelnie przerażony, ale nie miałem wyboru. Nie mógłbym żyć, nie podjąwszy tej próby. A już szczególnie po tym, jak odkryłem, że straciłaś Roba i chłopców. Tak mało ci zostało, a ja mogłem ci dać tak wiele. Nie śmiałbym postąpić
inaczej. Przygryzła wargi. - Wolałabym jednak, żebyś nie wynajmował tego detektywa. - Musiałem. Zmieniłaś miejsce zamieszkania. Bez jego pomocy w ogóle nie udałoby mi się ciebie odnaleźć. Poza tym kierowałem się dobrem Emily. Gdyby sprawa dotyczyła mnie, polegałbym wyłącznie na własnym osądzie, ale ze względu na Em czułem się w obowiązku wszystko dokładnie wyjaśnić. Wcale cię jednak nie szpiegowałem. Sprawdziłem tylko, czy Emily byłaby z tobą bezpieczna. - A teraz już to wiesz? - Teraz tak. 144 - Bardzo bym chciała, żeby się nam udało - powiedziała, patrząc mu w oczy. - Więc wyjdź za mnie za mąż - poprosił kolejny raz. - Resztę życia
poświęcę na przekonanie cię, że nie popełniłaś błędu. Przysięgam. W twarzy Matta można było czytać jak w otwartej księdze. Poczuła, że ogromny ciężar spadł jej nagle z serca. Wszystko musi się udać. Pogładziła go czule po zarośniętym policzku. - Trzymam cię za słowo. - Czy to oznacza zgodę? Skinęła głową, a on uśmiechnął się szeroko. - W takim razie weźmy ślub jak najszybciej! Zaśmiała się i pochyliła głowę, aby go pocałować. W tej samej chwili usłyszała głos Emily. - Czy to znaczy, że będziesz moją nową mamusią? - A chciałabyś tego, kochanie? - spytała Sara z lękiem. - Bardzo - odparła Emily i zawahała się chwilę. - Kiedyś chciałam poznać moją drugą mamusię. Mama kiedyś mi o niej wspominała. Ta druga
bardzo mnie kochała, ale moja mamusia nie mogła mieć dzieci, więc tamta dała jej swoje. Chciałabym się z nią zobaczyć, ale ona ma swoje dzieci, więc pewnie mnie nie chce. Ale ty mnie chcesz, więc wszystko jest w porządku. Zresztą i tak cię kocham. Tyle matek i tylko jedna mała dziewczynka... Wszystko stało się nagle jasne: a więc Helen powiedziała Emily, że nie jest jej prawdziwą matką! Sara popatrzyła prosząco na Matta. Potrzebowała pomocy. - Chyba najpierw musimy się wszyscy do siebie przytulić zdecydował. - Usiądźmy na kanapie. 145
Emily zajęła miejsce między Sarą a Mattem, którzy zaczęli wypytywać ją ostrożnie, co właściwie powiedziała jej Helen. - Mamusia bardzo się kiedyś zraniła i dlatego nie mogła już mieć dzieci w brzuszku - oznajmiła rzeczowo Emily. - Dlatego mnie nie urodziła, chociaż bardzo chciała. I tatuś też chciał. Wtedy inna pani obiecała, że będzie mnie nosić w brzuszku, dopóki się nie urodzę, a później oni mnie od niej wezmą. No i miałam dwie mamusie. Sara poczuła dziwny ucisk w gardle. - A twoja mamusia opowiadała ci coś jeszcze o tej drugiej mamie? Em pokręciła głową. - Właściwie nie. Wiem tylko, że ona ma na imię Sara, tak jak ty. Sara przełknęła ślinę i popatrzyła pytająco na Matta, a gdy ten skinął głową, nabrała powietrza w płuca. - Emily, słuchaj... To ja jestem twoją drugą mamą. Ja cię urodziłam i oddałam twoim rodzicom. Emily popatrzyła na nią ze zdziwieniem.
- I tak się po prostu spotkałyśmy? Przypadkiem? - Niezupełnie - wtrącił Matt. - Przyjechaliśmy do Anglii, żeby znaleźć Sarę. Chciałem, żebyście mogły być razem. Emily otworzyła szeroko oczy. Nie było w tym zresztą nic dziwnego. Nawet trzydziestoletniej kobiecie cała ta sytuacja wydawała się bardzo skomplikowana, a co dopiero mówić o pięcioletniej dziewczynce... - Więc tak naprawdę to ty jesteś moją mamą? - spytała w końcu Emily. - Twoją mamą była Helen, ale ja jestem twoją naturalną matką, a ty
moim dzieckiem. Nosiłam cię w brzuszku i urodziłam. 146 - Więc mogę do ciebie mówić „mamo" i nie musimy niczego udawać, bo to prawda? Sara z trudem pokonała wzruszenie. - Prawda, kochanie. Emily przekrzywiła główkę gestem typowym dla Helen. - I ty chciałaś mnie oddać Helen? - Och, kochanie, żebyś wiedziała, jak bardzo nie chciałam... Emily rzuciła się Sarze w objęcia. - Nic nie szkodzi, mamo. Teraz masz mnie z powrotem, a ja cię nigdy nie opuszczę. - Nie wierzę! Poważny wypadek nie mógł się wydarzyć akurat w przeddzień naszego ślubu! To znowu ten przeklęty los. Mówiłam mamie, że nie trzeba kupować żadnych specjalnych strojów, bo to przyniesie mi pecha! - mówiła Sara podniesionym głosem. - I nie kupiłaś? - spytał Matt z uśmiechem. - Zobaczysz. Poczekaj do jutra. Oczywiście, jeżeli w ogóle stąd
wyjdziemy. - Przyjmij do wiadomości, że nasz ślub odbędzie się jutro, nawet gdybyśmy musieli ściągnąć kapelana na salę operacyjną. - W porządku. A właściwie co się stało? Statek się rozbił? - spytała. - Nie, samolot. Lądował na brzuchu niedaleko stąd na jakimś polu. Są poparzenia, złamania, zatrucia dymem, i co chcesz. Oparzenia i urazy głowy
jadą do Cambridge, resztę podzielą między miejscowe szpitale - wyjaśnił Matt. - Ilu dostaniemy? 147 - W ciągu pierwszej godziny przynajmniej piętnastu lub dwudziestu, pozostałych potem. Na miejsce udały się już dwie ekipy. O pomoc proszeni są również wszyscy lekarze ogólni. - Oddział złamań posłuży nam za poczekalnię dla chodzących rannych i krewnych ofiar. A co ze zmarłymi? - spytała. - Będziemy musieli przeprowadzić identyfikację i sekcję zwłok. Większość ofiar zostanie zapewne rozpoznana na podstawie kart stomatologicznych. Był tam niezły ogień. - Więc nasi też będą poparzeni? - zaniepokoiła się Sara. - Większość pojedzie bezpośrednio do Cambridge, a nam zostaną ci, którzy poza poparzeniami odnieśli także inne obrażenia. Najpierw będziemy musieli ich ustabilizować, a potem dopiero myśleć o przewożeniu do innych szpitali - podsumował Matt. Sara zerknęła na zegarek i westchnęła. - Zatelefonuję do mamy. I tak opiekuje się Emily, ale powinnam jej powiedzieć, że zostaję na noc w szpitalu.
- Nie powinnaś oglądać pana młodego przed ślubem -przypomniał Matt. - To podobno przynosi pecha. Sara zaśmiała się serdecznie. - Nad ranem i tak będę ledwo patrzyła na oczy ze zmęczenia, więc
wątpię, czy w ogóle cię zauważę. Musisz po prostu pracować z kimś innym. - Akurat. Trzymaj się blisko mnie. Byli jednak zbyt zajęci, by zwracać uwagę na cokolwiek poza pacjentami. Przez większość nocy szukali u rannych oznak życia, wyprowadzali pacjentów z szoku, zlecali zdjęcia rentgenowskie, zakładali szwy, gipsy, pocieszali rodziny, szukali krewnych. 148 Na miejsce przybyli psychologowie, by rozmawiać z rodzinami ofiar. Jack podzielił pracowników szpitala na dwie grupy, z których każda mogła się zajmować jednocześnie trzema pacjentami. Lekarze z innych oddziałów obsługiwali chodzących, pozostawiając ciężko rannych opiece chirurgów i specjalistów z urazówki. Przy jednych pacjentach Matt i Sara pracowali razem, przy innych osobno. W godzinę po przybyciu pierwszych ofiar katastrofy zajmowali się konającym mężczyzną, gdy nagle z torby, do której włożyli jego ubrania, dobiegł do nich dzwonek telefonu. Zamarli. - Boże, to komórka - wymamrotała Sara. - Odbierz - polecił Matt, kontynuując reanimację mężczyzny. -I nie mów nic konkretnego. - Nic konkretnego? To mam powiedzieć, że przykro mi,ale ten pan nie może teraz podejść do telefonu? - spytała Sara ironicznie, po czym odnalazła telefon komórkowy i przyłożyła aparat do ucha. - Halo? - powiedziała przyciszonym głosem.
W słuchawce odezwał się przerażony kobiecy głos: - Kto mówi? Gdzie jest Steve? Co się dzieje? - Nazywam się Sara Cooper. Jestem pielęgniarką ze szpitala Audley Memorial. A pani? - Lucy... Lucy Laughlin. Gdzie jest Steve? - Chyba u nas. Czy to właśnie do niego należy telefon? - Tak, Steve to mój mąż. Co się stało? Czy samolot się rozbił? - pytała nerwowo pani Laughlin. - Odsuń się - polecił Matt, zerkając na Sarę. 149 Pod wpływem wstrząsu elektrycznego ciało Steve'a wygięło się w łuk i podskoczyło. - Niestety, mąż nie może z panią w tej chwili rozmawiać - rzekła spokojnie Sara. - Uległ wypadkowi i jest teraz pod opieką lekarzy. Czy może pani go opisać? - Metr osiemdziesiąt wzrostu, ciemne włosy, okulary, dwadzieścia osiem lat... - Jakieś znaki szczególne? - Zaraz... blizna na goleni. Trzy lata temu Steve złamał nogę. Sara uniosła koc i popatrzyła na nogę swego pacjenta. Istotnie, wzdłuż goleni biegła cienka blizna. - Tak, to na pewno on. Może mi pani podać oba imiona i nazwisko męża? - Stephen James Laughlin. Co się dzieje? Sara zerknęła na monitor i westchnęła z ulgą.
- Czy może pani przyjechać do szpitala? Samolot, którym leciał pani
mąż, miał lądowanie awaryjne i kilkunastu pasażerów odniosło obrażenia. Obawiam się, że pani mąż również. Więcej będę mogła pani powiedzieć, gdy dotrze pani na miejsce. - Boże! On będzie musiał u was zostać? - spytała kobieta. - Może mu coś przywieźć? Jest poważnie ranny? - Na razie ma wszystko, czego mu trzeba. Proszę po prostu przyjechać. Skierują panią na właściwy oddział. Wystarczy powiedzieć, że jest pani żoną pacjenta rannego w katastrofie lotniczej - zakończyła Sara i odłożyła telefon. - Jak on się czuje? - spytała. 150 - Lepiej niż przed minutą. Żona? - upewnił się Matt. - Tak. Zaraz tu będzie. Co mu właściwie jest? - Śledziona. Podajemy mu środek zwiększający objętość osocza, ale trudno będzie utrzymać go przy życiu. Krew też zaraz się skończy, jeśli nie otrzymamy nowej dostawy. Na szczęście zaraz potem przywieziono krew i Steve'a przewieziono na operację. Żona, która przybyła do szpitala nieco później, podpisała zgodę już po fakcie, ale - jak ujęła to Sara - lepiej późno niż wcale. Steve należał do tych szczęśliwców, którzy w ogóle potrzebowali takiej zgody. Inni mieli mniej szczęścia i psychologowie pocieszający osierocone rodziny pracowali bez wytchnienia. Bez przerwy dzwonili także
dziennikarze, pragnąc poznać historię pasażerskiego samolotu, który po awaryjnym lądowaniu na polu stanął w ogniu. Na ich telefony odpowiadał Jack. - Okropna robota - mruknął, podchodząc do kolegów. - Ludzie chcą wiedzieć, może nawet powinni wiedzieć, ale te pismaki
przypominają mi sępy - poparła go Sara. Uporali się już z najtrudniejszymi przypadkami, w poczekalni wciąż jednak siedzieli pacjenci z lżejszymi obrażeniami, a inni mieli się tam wkrótce pojawić. - Kawy - zażądał Matt, zdejmując fartuch i rękawiczki. - Szybko, zanim zjawi się następny. Musimy chwilę odpocząć. Rozmasował sobie kark, a Sara zaprowadziła go do pokoju lekarskiego, nastawiła czajnik i dokończyła masaż. Jęknął, gdy tylko poczuł ucisk jej palców na plecach. - Ból czy przyjemność? - spytała ze śmiechem. 151 - Jedno i drugie. O tym właśnie marzyłem. - Wstał i wziął ją w ramiona. - O tym też - szepnął. - Już po północy. To dzień naszego ślubu. - Wreszcie... - Jak tylko zobaczysz kapelana z naszej kaplicy, spytaj, czy nie mógłby nam udzielić ślubu tutaj. Chyba nigdy stąd nie wyjdziemy. - Wyjdziemy, wyjdziemy. Nie martw się, nie uda ci się z tego wykręcić.
- Wcale nie chcę - oświadczyła. - To dobrze. Zrobiłaś już kawę? - Tak, tą drugą parą rąk - odparła z uśmiechem. Rozpuściła neskę w ciepłej wodzie i szybko ją wypili. Gdy odstawiali filiżanki, znów zawyła syrena i otworzyły się drzwi. Pacjentka leżąca na wózku krzyczała z bólu. - To jest Kate - oznajmił sanitariusz. - Utknęła na siedzeniu w ogonie samolotu. Rany lewej nogi, poza tym stabilna. Na wszelki wypadek
założyliśmy jej deskę i kołnierz. - Witaj, Kate - rzekła Sara, kierując wózek na intensywną terapię. Dziewczyna jęczała przy każdym, nawet najlżejszym podskoku wózka i Sara wolała sobie nie wyobrażać, jak musiała cierpieć w karetce. - Zaraz ci będzie wygodniej - obiecała. Matt obejrzał szybko kartkę przypiętą do prześcieradła, którym przykryto chorą. - Poza entonoksem nie dostała właściwie środków przeciwbólowych, więc podajcie jej przede wszystkim dwa i pół miligrama morfiny - polecił, zerkając na unieruchomioną kończynę chorej. -I zróbcie zdjęcia. 152 Wkładając kasety pod nogę rannej, technik radiolog zerknął pytająco na Matta. - Coś jeszcze? - spytał. - Kręgosłup i miednica - odparł Matt z roztargnieniem, próbując wprowadzić igłę kroplówki w żyłę Kate. - Saro, poligalina.
Radiolog wykonał zdjęcia, a Matt obejrzał kolana pacjentki. Prawa noga wydawała się dużo dłuższa niż lewa. - Miednica? - spytała Sara. Skinął głową. - Możliwe. No, wreszcie udało mi się wkłuć. Ustalcie grupę, na razie zaczniemy od zera. Zdjął łubki, odsunął opatrunek i zmarszczył brwi. Dolna część kończyny była całkowicie odarta ze skóry, co z kolei blokowało dopływ krwi do górnej części, powodując ogromne zagrożenie. - O mój Boże - jęknęła cicho Sara. - Sprowadźcie ortopedę - polecił Matt. Technik radiolog włożył kasety do oglądarki.
- Już. Ale koszmar... Goleń pacjentki była całkowicie strzaskana, tak więc nawet gdyby tkanka miękka nie została naruszona, kończyna nadawała się wyłącznie do amputacji. Miednica była pęknięta, a kość udowa weszła tak głęboko w staw, że naruszyła panewkę. - Będzie strasznie cierpiała - mruknął Matt. Drzwi uchyliły się i do środka zajrzał jeden z wolontariuszy. - Szukam Kate Lucas... - Tak się właśnie nazywa nasza pacjentka. 153 - Jej narzeczony chce wiedzieć, jak ona się czuje. Pyta, czy może się z nią zobaczyć. Sara i Matt wymienili spojrzenia.
- Potrzebna będzie operacja. Ten pan podpisze zgodę? - spytał Matt. - On nie jest najbliższym krewnym - przypomniała Sara. - I sprawa nie jest typowa - uciął Matt. - Dowiedzcie się, czy ten pan wie, jak nawiązać kontakt z rodzicami dziewczyny. Powiedzcie mu też, że chirurg sam z nim porozmawia. Wolontariusz skinął głową i zniknął. - Nie wiem, kiedy ten chirurg znajdzie czas na rozmowę; wszyscy są bardzo zajęci - mruknęła Sara. - Musimy ją po prostu wysłać na górę, kiedy stan będzie stabilny. - Wobec tego pogadam z tym facetem - mruknął Matt. - Czasem kocham tę robotę - dodał sarkastycznie. - Czuję się jak prawdziwy Święty Mikołaj: Mam dla pana prezent - rzekł śpiewnie - oto noga narzeczonej. - Zmienił ton na poważny. - Koszmar!
Zdjął rękawiczki, rzucił je na łóżko i odszedł. Raz się wygrywa, raz przegrywa, pomyślała Sara. A czasem nie wiadomo, jak to ocenić. Życie płata niespodzianki. O piątej rano, po dwudziestu godzinach pracy - a na sześć przed ślubem - skończyli dyżur. Byli wyczerpani, lecz adrenalina, która trzymała ich na nogach przez całą noc, wciąż krążyła im w żyłach. Gdy w domu wzięli prysznic i wypili herbatę, zaczęło świtać. Spojrzeli sobie w oczy i dostrzegli w nich to samo pragnienie. - Powinniśmy zaczekać do wieczora - rzekła Sara z uśmiechem. - Zaczekam - odparł ochrypłym głosem.
154 - Nie chcę, żebyś czekał. Tak bardzo mi ciebie brakowało. Kochaj się ze mną, Matt. Pocałował ją mocno w usta. - Och, Saro... Ja też tak bardzo tęskniłem. Ta jedna noc mi nie wystarczyła. Całe życie mi nie wystarczy... - Przerwał na chwilę, uniósł głowę i zrobił smętną minę. - Co się stało? - spytała zaniepokojona. - Miałem dziś kupić prezerwatywy, ale... Cholera, chyba nic z tego nie będzie. - Nie szkodzi, że nie masz - odparła, nadal go obejmując. Popatrzył na nią czule. - Możesz zajść w ciążę. - Owszem. Dziś jest to nawet całkiem prawdopodobne. Przełknął ślinę i odetchnął głęboko. - Nigdy nie poruszaliśmy tego tematu. - Nie chcesz dziecka? - spytała cicho.
Boże, tylko nie to. Tak bardzo pragnę urodzić dziecko Matta, przemknęło jej przez myśl. - Oczywiście, że chcę. Bardziej niż możesz to sobie wyobrazić, ale po tym, co przeszłaś... - Ależ ja kocham dzieci. I świetnie sobie daję z nimi radę. Poza tym Emily już sobie zamówiła braciszka albo siostrzyczkę. - Co?! - spytał ze śmiechem.
- Emily oświadczyła, że chce dostać na gwiazdkę dzidziusia. W prezencie. 155 - W takim razie nie mamy ani chwili do stracenia, prawda? Pocałował ją w usta. - U mnie czy u ciebie? - U nas - odparła i wprowadziła go do pokoju, w którym dotąd spała sama. - Łóżko jest większe, a ty zajmujesz dużo miejsca. Uśmiechnął się radośnie. - Zgłaszasz reklamacje? - Absolutnie nie. Chodź do mnie. Do rana nie zmrużyli oka. Kochali się czule, niespiesznie, bez cienia zażenowania. Potem wstali, znów wzięli prysznic i przebrali się do ślubu. W zasadzie przebrał się tylko Matt, Sara zaś umalowała się lekko i włożyła stary dres. Matt zawiózł ją do rodziców. - Do zobaczenia w kaplicy - powiedziała, wysiadając z auta. Pomachała mu na pożegnanie i pobiegła od razu do sypialni. Matka pospieszyła za nią. - On tak świetnie wygląda w tym garniturze, że powinno się go ukarać - zażartowała pani Wesley. - Jesteś szczęśliwa? - Do szaleństwa. - Oczywiście wiesz o tym, że nie powinien był cię oglądać przed ślubem? - zażartowała matka. - Nic, co wiąże się z Mattem, nie może przynieść pecha - odparła Sara, wkładając suknię. - No i jak? Chciałam mieć białą, długą suknię ślubną ze względu na Emily. Ale jednocześnie wolałam, żeby to było coś prostego. - Kochanie! Wyglądasz cudownie! - Matka popatrzyła z podziwem na eleganckie, jedwabne kimono. - Matt chyba zemdleje z zachwytu. - Mam nadzieję, że nie. W dzień ślubu wolałabym nikomu nie udzielać pierwszej pomocy. Nawet Mattowi. 156
Matka przytuliła ją do siebie. - Będę za tobą bardzo tęsknić. - To tylko miesiąc. Musimy spakować wszystkie rzeczy Matta i wystawić jego dom na sprzedaż. Emily pożegna się z koleżankami, a potem wrócimy na dobre. - Z moją wnuczką. A może i wnukami... - Kto wie... Do kaplicy dojechały w ostatniej chwili. Matt stał już przy ołtarzu obok Ryana. Ginny, Evie i Gus czekali na Sarę. - Wyglądasz wspaniale! - zawołała Ginny, ustawiła dzieci i dała znak organiście. Ojciec poprowadził Sarę do ołtarza, a ona z podziwem obserwowała Matta, który popatrzył na nią dopiero wtedy, gdy stanęła u jego boku. Nie zemdlał wprawdzie z wrażenia, ale w jego niebieskoszarych oczach dojrzała podziw. Gdy ceremonia wreszcie się rozpoczęła, Sara pomyślała, że choć już po raz drugi w życiu powtarza te same słowa, wypowiada je tak samo szczerze jak wtedy, gdy brała ślub z Robem. - A teraz ogłaszam was mężem i żoną - oznajmił uroczyście kapelan. Matt popatrzył Sarze w oczy i otarł łzę z jej policzka. - Dobrze się czujesz? - spytał cicho. - Świetnie. I bardzo się kocham. - Ja też cię kocham - szepnął i musnął wargami jej usta. A ich przyjaciele - znani z cynizmu i wisielczego poczucia humoru - zaczęli dyskretnie ocierać sobie oczy.