Autor: Gordon Andrews Tłumaczenie: SairaApril Rozmowa Jima z Curranem o ojcu Kate Siedziałem w swoim biurze, rozmyślając o tym, że moje życie było cał...
5 downloads
23 Views
177KB Size
Autor: Gordon Andrews
Tłumaczenie: SairaApril
Rozmowa Jima z Curranem o ojcu Kate
Siedziałem w swoim biurze, rozmyślając o tym, że moje życie było całkiem niezłe. Magia opadła, przed sobą miałem kubek gorącej kawy, a na starym odtwarzaczu CD „Great Big Sea”. Kilka ostatnich tygodni było paskudne. No dobrze, to duże niedopowiedzenie. Członkowie Gromady złamali moje pierwsze prawo i razem z Kate wzięli udział w Północnych Rozgrywkach. Derek został poważnie ranny. Kate niemal umarła, a ja – od czasu, gdy moja rodzina została wymordowana – nigdy nie czułem się tak przerażony. Gdy trzymałem jej bezwładne ciało w ramionach odczuwałam taką samą bezsilność. Niemniej jednak wygraliśmy, dzieciak wyzdrowiał, chociaż nie odzyskał poprzedniego wyglądu, i wszystko się uspokoiło. Gładko tez poszło mi usadzenie na właściwym miejscu tego cholernego zboczeńca. Cóż to za marnotrawstwo, zamiast cieszyć się siłą swojej prawdziwej postaci, jak tchórz ukrywał się za pięknymi maskami i uprawiał uwodzicielskie gry. Saiman był słaby, ale bardzo próżny. Uraziłem jego dumę. Prawdopodobnie w jakiś sposób będzie chciał się
zemścić. Zabawiałem się rozważaniem pomysłu Jima, żeby się go pozbyć. Saiman nie miał rodziny, ani przyjaciół. Kto będzie za nim tęsknił? Na dodatek Saiman handlował wiedzą i tajemnicami, a ja znałem pewnego jaguara, który chętnie spędziłby z nim trochę czasu i wyciągnął mu z głowy sporo informacji. Kawę piłem z niebieskiego, metalowego kubka. Jako dziecko, po śmierci rodziców, przez pewien czas mieszkałem w lesie i kiedyś zrobiłem nalot na domek kempingowy. Znajdowały się w nim turystyczne naczynia stołowe, zestaw niebieskich talerzy i kubków. Ukradłem je razem z rozpuszczalną kawą i wypiłem ją w nocy, siedząc samotnie przy swoim skromnym ognisku. Pierwszy łyk kawy smakował niebiańsko. George, córka Mahona, znalazła takie same naczynia i podarowała mi je na Boże Narodzenie. Znajomy zapach i pukanie do drzwi oznajmiały przybycie mojego szefa ochrony. O wilku mowa... - Wejdź. Jim wkroczył przez drzwi niosąc grubą, skórzaną teczkę. Miała grubość przynajmniej cala. Wspaniale. Potrwa to całą wieczność. Jim bacznie zlustrował korytarz i zamknął drzwi za sobą. Jego twarz oznajmiała: „musimy pomówić w cztery oczy”, co było całkowitym przeciwieństwem jego zwykłego:
„jestem pieprzonym gnojkiem, nie zadzieraj ze mną” - miny, którą Jim uważał za przyjemnie neutralną. Imponował nie tylko posturą fizyczną, ale posiadał też umiejętność promieniowania groźbą. Sądzę, że przez większość czasu nawet nie był tego świadomy. Mógłby nieźle zarobić w roli przerażającego opiekuna w przedszkolu, ale znakomicie się sprawdzał zajmując stanowisko Alfy Klanu Kotów i mojego zastępcy. Reszta klanu nie lubiła go zbytnio, ale szanowali jego siłę i pozycję. - Musimy porozmawiać – oznajmił beż wstępu. I tak oto prysnął mój przyjemny nastrój. Spiąłem się. - Coś bardzo złego? Miałem cholerną pewność, że to nic dobrego. Położył przede mną stare polaroidowe zdjęcie. Ze zdjęcia spoglądała na mnie wyzywająco młoda, może dwunasto- lub trzynastoletnia dziewczyna z podpuchniętym okiem i rozciętą wargą. Te oczy rozpoznałbym wszędzie. - Kate – powiedziałem. To nie było pytanie.
- Tak – Jim usiadł na krześle. – Według naszych ustaleń, zdjęcie zrobiono w Gwatemali, ponad dziesięć lat temu. Zwyciężyła w turnieju bokserskim na gołe pięści. Pozostali zawodnicy to chłopcy, niektórzy byli od niej znacznie starsi, mieli więcej niż 16 lat. - Czy teraz turniej jest też popularny? - Tak, sądzę, że bije na głowę oglądalność walk kogutów rozszarpujących się nawzajem. A ludzie nas nazywają zwierzętami. - Czemu mi to pokazujesz? Podniósł palec. Najwyraźniej było coś jeszcze. Jim otworzył trzymaną w ręku teczkę, wyjął kolejne zdjęcie i położył na blacie. A na nim nieco starsza Kate z krótkim rzymskim mieczem w prawym ręku i bandażem na lewym ramieniu. - Rio – oznajmił – dwa lata później. Walczyła i zwyciężyła w miejskim turnieju walki na miecze, sponsorowanym przez jeden z dużych gangów. Jak sądzę, w ten sposób wyławiano nowe talenty. Pojedynki kończyły się tylko wtedy, gdy jeden z walczących został okaleczony lub zabity. Okaleczyła większość swoich przeciwników, a ostatniemu, facetowi, dwa razy od niej większemu i starszemu, w trzydzieści sekund rozpłatała gardło. Nazywali ją „Pequeño aesino” i nadal ją pamiętają. Mały zabójca. Kate powinno się to podobać. A więc dzieciństwo miała okropne. Wielu ludzi nie miało dzieciństwa bez skazy. Dlaczego mam uczucie, że było to tak ważne? Tu musiało być coś więcej. - Myślałem, że była wychowana przez Grega. Greg był rycerzem Zakonu, wróżbitą i naszym sprzymierzeńcem. Zginął kilka lat temu. To właśnie wtedy spotkałem Kate. Zjawiła się, żeby odnaleźć jego mordercę. Jim potrząsnął głową – Nie. To wydarzyło się wcześniej. Ale jest dobrym łącznikiem do dalszych wiadomości. Wskazał na pierwsze zdjęcie, a potem na drugie. - Przyjrzyj się uważnie, dostrzegasz coś? Zajęło mi to kilka chwil, ale znalazłem – tego samego mężczyznę patrzącego na Kate z wyrazem surowej dumy, bądź też aprobaty, malującej się na okrutnej twarzy. Był wielki, mężczyźni wokół niego wyglądali jak karły. Wysoki, potężny, dobrze umięśniony, mimo, że wyglądał na czterdzieści parę lub pięćdziesiąt kilka lat. Siwiejące włosy spływały na
szerokie barki. Rysy twarzy, pewnie kiedyś atrakcyjne, stały się toporne, zgrubiałe, naznaczone bliznami i upływem czasu. Wyglądał jak stary bokser, który spędził zbyt wiele dni wystawiony na działanie słońca i wiatru. Wciąż jednak nie zdradzał żadnego podobieństwa do młodziutkiej Kate na zdjęciach. Jim położył kolejne zdjęcie. Na zdjęciu Kate i ten sam mężczyzna siedzieli w barze, między nimi stała jakaś butelka, słaba ostrość uniemożliwiała odczytanie nalepki. Kate wyglądała tu na jakieś czternaście lat. - Podróżowali razem – powiedział Jim. – Nigdy nie zatrzymywali się na dłużej w jednym miejscu. Co pewien czas widywano ich biorących udział w turnieju walki, albo też podejmowali się wykonania trudnych zadań typu: zwyciężyć, zabić i zniknąć. To zdjęcie zrobione było na Kubie. Po raz kolejny zauważono ich w Miami, potem znów ich nie widziano. Przynajmniej nie razem. - Czy wiesz, kto to jest? - Mam całkiem niezłe pojęcie. Wyciągnął z teczki cienki tekturowy skoroszyt z napisem „Voron”, otworzył go i położył przede mną. Wewnątrz znajdowało się zdjęcie tego samego mężczyzny, młodszego o jakieś dziesięć lat, a może i nieco więcej, ubranego w coś w rodzaju wojskowego munduru. W jednej dłoni dzierżył czarny topór, a odciętą ludzką głowę w drugiej. Wykrzywiona podnieceniem twarz, pełna rozkoszy przemocy, miała demoniczny wyraz, taki, jaki miewały starożytne bojowe maski. Wydawało się, że ryczy prosto w niebo. W najlepszym razie przypominał krwawego boga wojny. Niezwyciężonego i przerażającego samym wyglądem. - Dlaczego jest ubrany jak żołnierz, ale trzyma topór? - Formalnie jest to taktyczny tomahawk. Stanowił jego ulubioną broń, gdy zabrakło mu amunicji. Wedle naszych wiarygodnych informacji, zdjęcie to zostało zrobione ponad pięćdziesiąt lat temu. Magia powracała, ale była jeszcze słaba i broń palna była bardziej niezawodna. - Przyjemny gość – powiedziałem. - Nie masz pojęcia. Był przez wszystkich uznawany za utalentowanego dowódcę, ale miał skłonność do wpadania w szał berserkera. Żądza krwi opanowywała go w walce wręcz i rozszarpywał wrogów jak zwierzę. - Sądzę, że już wiem, ale czemu nie mówisz mi, kto trzymał łańcuch tej bestii? - Jego panem był Roland, Budowniczy Wież i Władca Rodu.
Pieprzony syf. Metal zazgrzytał mi w dłoni. Położyłem niebieską pogniecioną grudkę na blacie i strzepnąłem kawę z ręki. Jim nic nie mówił, tylko czekał. - Teraz mi powiesz, dlaczego Kate została wychowana przez tego człowieka i dlaczego mam sobie zwracać tym głowę. Dlaczego z Kate nic nie mogło być proste? Czemu Jim nie przyszedł ot tak, by mi powiedzieć, że zdobył punkty doskonałą zagrywką lub pobił swój życiowy rekord. A może u końcu umówił się z tą cudaczna tygrysicą. - Lubię Kate – powiedział Jim. – Znam ją od wielu lat i ratowaliśmy nawzajem sobie tyłki i to więcej niż kilka razy. Nie przejmowałem się zbytnio tym, gdzie się wychowała, albo z kim była związana, ważne było tylko, że była dobra we władaniu klingą i to, że robiła to, co obiecała. Pieprzyła masę głupot, ale większość z nich mogła udowodnić. Jim odchylił się do tyłu. - Teraz wszystko się zmieniło. Osobiście ją podziwiam. Mogłeś trafić znacznie gorzej, ale moim obowiązkiem jest powiedzenie ci tego, czego nie chcesz słyszeć. Teraz opowiem ci pewną historię, a ty jej wysłuchasz, bo odpowiadam za bezpieczeństwo Gromady i jestem twoim przyjacielem. Pieprzyć ciebie i pieprzyć twoją opowieść. - Mów dalej. - To jest to, co nazywasz miejską legendą lub współczesną bajką. Jest związana z bardzo złym człowiekiem, królem wampirów i wszelkiego rodzaju obrzydliwych nieumarłych porąbańców. Ludzie tacy jak Ghastek, a nawet taki Voron, ciągnęli do niego. Mógł zapewnić im długowieczność i młodość. On jest stary, naprawdę stary, i tak samo stary jest już w Biblii. Zbudował olbrzymią wieżę, a nawet, zdaniem niektórych, stworzył pierwszego wampira. Dla większości jest legendą, podobnie jak Merlin czy Herakles. Naprawdę mądrzy ludzie, kształceni na uczelniach, powiedzą ci, że jest on przypowieścią lub analogią. Tego samego typu osoby będą ci wmawiać, że opowieść o Kainie i Ablu jest w rzeczywistości historią upadku kultur żyjących z polowania i zbieractwa, zastąpionych przez ludy żyjące z rolnictwa i budujące miasta. To Roland uosabia władców i prawa porządkujące chaos i anarchię. To on jest każdym z legendarnych budowniczych, czy też założycielem miasta. Jak sądzę, to wszystko brzmi dobrze i w porządku, ale prawdę powiedziawszy on istnieje. Obaj to wiemy. Reszta nie jest tak prosta. Krąży o nim wiele opowieści, niektóre z nich są prawdziwe, inne nie. Z tego, co wiemy, każde z jego dzieci zbuntowało się przeciwko niemu. Niektórzy wyrzekli się go, inni, mający mniej szczęścia, dążyli do obalenia go, chcąc przywłaszczyć sobie jego władzę. Na przykład Gilgamesz,
opuścił go i założył miasto Uruk. Abraham zmagał się z nim i przegrał. Wszystko... Przerwałem mu. – Jim, skąd wytrzasnąłeś to całe łajno? - Sprawdziłem to i owo. Mam swoje źródła. - Zapytałeś Dali, prawda? Twarz Jima rozjaśnił rzadko widywany uśmiech. - Aha, ona jest cholernie sprytna, zabrało jej to nieco czasu, ale dokopała się większości z tego. - Czy ona wie, że ją lubisz? - Nie rozmawiamy o mnie. Rozmawiamy o tobie i twoim... słodkim króliczku. - W takim razie, panie profesorze, ogromnie mi przykro, że przerwałem twój fascynujący wykład na temat tych bzdur. Proszę, mów dalej. Wzruszył ramionami. - Dziękuję. Zanim mi przerwałeś, wyjaśniałem ci, że Roland nie miał szczęścia do swoich dzieci. Bardzo tragiczne. Teraz przeskoczymy w czasie do okresu, plus minus, trzydziestu lat temu. Nasza główna postać ma nową żonę. Jest piękna i wszyscy ją kochają. A szczególnie Roland. Jest nią oczarowany i wkrótce jego pani jest przy nadziei. Na początku Roland jest niezmiernie uradowany. Od czasu, gdy spłodził małe potwory minęło już wiele wieków i czuje pewien sentyment. Wszyscy są szczęśliwi. Potem znienacka zmienia zdanie i próbuje zbić swoją promienną pannę młodą i dziecko, które nosi. Ona ucieka z jego Panem Wojny. Podobnie jak w legendzie o Królu Arturze, ale tu Lancelot jest rzeźnikiem, a Ginewra jest w ciąży. Ta opowieść stawała się po prostu coraz lepsza. Jim mówił dalej. – Tych dwoje uciekło w nieznanym kierunku. Roland wkurza się, jak każdy mężczyzna, i szuka ich. On nie jest zwykłym człowiekiem, więc na całym świecie nie ma dla nich bezpiecznego miejsca. Gdy w końcu ich znajduje, ona stawia mu czoło, a w tym czasie Voron ucieka z dzieckiem. Roland zabija swoją żonę, ale wcześniej ona pozbawia go oka. Ciężko ranny, mając złamane serce, odchodzi. Sam. A Voron, zrozpaczony romantyk, wychowuje dziecko na tak bardzo śmiercionośnego zabójcę, jakiego tylko może z niej zrobić. Podróżują, trenują, a on zamienia ją w żywą broń. Broń, której może użyć przeciwko swojemu dawnemu panu. Opowiada jej, jak to jej ojciec próbował ją zabić i jak zabił jej matkę. W pewnej chwili stał się zbyt niefrasobliwy i musi zostawić dziewczynę z innym mężczyzną. Zabójcy znajdowali się blisko i wtedy zaginął. Jego obecne miejsce pobytu jest nieznane.
- To świetna historyjka, Jim, ale co ma wspólnego ze mną? – prowokowałem go, żeby mi w końcu powiedział mi to, z czym przyszedł. - Cholernie dobrze wiesz, co ta historyjka ma wspólnego z tobą. Mam jeszcze więcej zdjęć, więcej zeznań świadków, więcej legend. To wszystko jest tu – pchnął teczkę w moją stronę. Patrzyłem mu w oczy, dopóki nie spuścił wzroku. - Przykro mi – powiedział. – Nie chciałem ci mówić tego wszystkiego i jeśli ją kochasz, stanę przy tobie. Przy was obojgu. Ale musisz to wiedzieć. On przyjdzie po nią. Zawsze to robił. - Wtedy będziemy z nim walczyć. Żaden człowiek nie zabierze mi tego, co moje. - Tak. Ale możemy nie wygrać. - Kto jeszcze o tym wie? - Ja, ty, Doolittle coś podejrzewa, Mahon wie i zupełnie mu się to nie podoba. Widzi w niej zagrożenie dla Gromady. Nie myli się. Zawsze miał nadzieję, że w końcu wybierzesz którąś z naszych dziewcząt, może George – uśmiechnął się. – Domyślam się, że po to, by zatrzymać wszystko w rodzinie. - Przeboleje to. George była moją siostrą. Kate... nie pragnę nikogo innego. Tylko Kate. Jim skinął głową. - Posłuchaj, ty i Kate, ja to rozumiem. Życzyłbym sobie tylko, żeby to mógł być ktoś inny. Jeśli Roland przyjdzie... Jeszcze nie jesteśmy gotowi na niego. Nawet, jeśli zwyciężymy, większość z nas nie przeżyje. Mam nadzieje, że ona jest tego warta. - Roland przyjdzie tak czy owak – powiedziałem. – Niezależnie od tego, czy Kate jest częścią tego równania, czy też nie. Sprawiła, że jedna trzecia armii demonów runęła na kolana. Ma moc i będzie naszym atutem. A ja ją kocham. - A co, jeśli ucieknie, gdy zjawi się jej tatuńcio? Popatrzyłem na niego. - Kate? Mówimy o tej samej kobiecie, prawda? Kiedy inni ludzie uciekają, ona rzuca się do walki.
- Roland jest bardzo potężny – powiedział Jim. – Nie wiem zbyt wiele o tym, w jaki sposób działa ich magia, ale z tego, co mówiła Dali wynika, że Kate wbiła miecz we własny brzuch, ponieważ był on zrobiony z krwi jej ojca. Nie mogła przejąć nad nim władzy tylko poprzez samo pochwycenie go. Musiała zniszczyć go w swoim ciele. To chyba coś ci mówi. To mi mówiło, że przed Kate jest jeszcze długa droga do przejścia, zanim będzie mogła stawić czoła swojemu ojcu. Będzie potrzebowała pomocy, a ja będę tą pomocą. - Za tydzień się z nią zobaczę - powiedziałem. – Ugotuje mi obiad. Jim westchnął. – A więc zdecydowałeś. - Zdecydowałem. - W porządku. - Zastanawiał się nad tym przez chwilę. – Dobrze, to ułatwi mi życie. Myślę, że moi ludzie mogą przestać uganiać się za tobą, gdy idziesz z wizytą do jej mieszkania. Tylko popatrzyłem na niego. Jim podniósł się i podszedł do drzwi. - Jeszcze jedna sprawa, gdybym był Voronem, zakodowałbym głęboko w niej przekonanie, że musi ukrywać, kim jest. Gość nie był kretynem. Czy ona zaufa ci na tyle, by ci powiedzieć, kim jest w rzeczywistości? Bo jeśli nie ma zaufania, to sam wiesz, że nic z tego nie wyjdzie. - Myślę, że się przekonamy – powiedziałem.