Lindsay Armstrong
Na jachcie milionera
PROLOG Dwa miesiące po przyjściu na świat ich synka Maggie Trent i Jack McKinn...
3 downloads
9 Views
1002KB Size
Lindsay Armstrong
Na jachcie milionera
PROLOG Dwa miesiące po przyjściu na świat ich synka Maggie Trent i Jack McKinnon odbyli niecodzienną rozmowę, zdaniem Maggie stosowną do nietypowego charakteru ich wzajemnych relacji. Ich pierwsze spotkanie było dziełem przypadku, drugie - katastrofą, trzecie - totalną klęską. Po tym jak Jack nazwał ją „bogatą, rozpieszczoną pannicą", rozstali się w gniewie, po raz pierwszy jednomyślnie przekonani, że na zawsze. Niecały rok później ich synek skończył dwa miesiące. Tydzień po urodzeniu nie miał jeszcze imienia, posiadał za to dwa nazwiska, które zapisano na umocowanej na przegubie opasce: Trent/McKinnon. Zmuszeni przez położną do nadania imienia rodzice zdecydowali pozostać przy Trencie McKinnonie, już bez kreski pośrodku.
S
Maggie siedziała przy łóżeczku śpiącego niemowlęcia, patrzyła na nie z
R
bezbrzeżną czułością. W białych spodniach, żakiecie w kwiatuszki z zielonymi lamówkami, dobranym do barwy oczu, i kasztanowymi włosami, spiętymi zieloną klamrą, wyglądała prześlicznie.
- To wzorcowe niemowlę, jak z podręcznika - zagadnęła nieśmiało. - Chyba go nie czytał. Ma dopiero dwa miesiące - przypomniał Jack, marszcząc brwi. - Nie, ale je co trzy godziny, śpi między posiłkami, po południu z zaciekawieniem słucha, gdy do niego mówię, i lubi, żeby go trochę ponosić. Obecnie w nocy przesypia osiem godzin bez przerwy. Trochę marudzi przy myciu główki, ale autorzy twierdzą, że to normalna reakcja. - W takim razie czemu słyszę smutek w twoim głosie? Maggie oderwała wzrok od chłopczyka, popatrzyła w oczy jego ojcu, westchnęła głęboko. - Czasami przychodzi mi do głowy, że nie byłby taki spokojny, gdyby znał swój status społeczny. -1-
- Nieślubnego dziecka? Przecież sama tego chciałaś. - To prawda. - Maggie spuściła głowę. - Przyznaję, że podjęłam pochopną decyzję, ponieważ nie zdawałam sobie sprawy z konsekwencji i nie brałam pod uwagę jego potrzeb.
ROZDZIAŁ PIERWSZY Maggie Trent handlowała nieruchomościami, czego nie pochwalała ani rodzina, ani znajomi, z wyjątkiem matki. Dopiero gdy wykonująca ten sam zawód Mary Donaldson z Tasmanii zaręczyła się z duńskim następcą tronu, Frederikiem, najbliżsi zaczęli patrzeć na Maggie z pewną dozą szacunku. Niektórzy wróżyli jej nawet świetlaną przyszłość. W gruncie rzeczy
S
śliczna, doskonale ubrana szatynka nie potrzebowała księcia, żeby zrobić
R
karierę. Pochodziła z bardzo bogatej rodziny, miała talent handlowy, zdolności plastyczne, dobry gust i tytuł magistra sztuk pięknych. Ukończyła kursy architektury i rysunku, umiała zjednywać sobie ludzi i wyszukiwać dla nich domy, o jakich marzyli. Lubiła swoją pracę i wierzyła, że wszystko można sprzedać, zwłaszcza obecnie, w okresie wielkiego popytu na rynku nieruchomości. Marzyła o założeniu własnej firmy. Postawiła sobie dwa główne życiowe cele: po pierwsze, udowodnić wszystkim, a zwłaszcza sobie, że poradzi sobie bez wsparcia zamożnej rodziny. Po drugie, nie pozwolić na to, by mężczyźni dyskryminowali ją ze względu na płeć. Obydwa wynikały ze skomplikowanych stosunków z bajecznie bogatym, aroganckim ojcem, który uważał, że niepotrzebnie traci czas, a nawet porównywał jej zajęcie ze sprzedażą używanych samochodów. Nie zwracała uwagi na mężczyzn, nad czym bolał co najmniej jeden cichy wielbiciel, bynajmniej nie książę. Zrobiła tylko jeden wyjątek dla Jacka McKinnona, z fatalnym skutkiem. Nie zamierzała mu odbierać wolności, póki -2-
nie pojęła, że sama utraciła swoją. Na wspomnienie jednego z jego komentarzy nadal rozsadzała ją złość. Poznała go w pewne słoneczne, niedzielne popołudnie na tarasie nadmorskiej kawiarni. Poszła tam posłuchać kwartetu jazzowego w towarzystwie owego cichego wielbiciela, Tima Mitchella, zdolnego dentysty z prywatną praktyką. Często wychodzili razem, lecz ponieważ Maggie wyznaczyła ściśle określone granice zażyłości, ukrywanie zainteresowania jej osobą kosztowało biednego Tima wiele wysiłku. Tym razem świętowali udaną transakcję, która przyniosła Maggie niezłą prowizję. W pewnym momencie uwagę Maggie przyciągnęła grupa nowo przybyłych, dwóch mężczyzn i dwóch kobiet. - Znasz tych ludzi? - spytała od niechcenia. Tim podążył za jej spojrzeniem.
S
- To multimilioner Jack McKinnon. Chodził do tej samej szkoły co ja,
R
kilka klas wyżej. Zrobił fortunę na handlu nieruchomościami, zaczynając od zera - poinformował Tim stłumionym z wrażenia głosem. Maggie nie podzielała zachwytu Tima. Widziała Jacka McKinnona po raz pierwszy, ale znała ze słyszenia. Jego spółka konkurowała z pracodawcami Maggie o ziemię w okolicach Złotego Wybrzeża. Maggie sprzedawała nadmorskie działki na farmy, stadniny koni i ogrody, tak aby nadal stwarzały możliwości wypoczynku dla mieszkańców wielkich miast. Tymczasem McKinnon i jemu podobni wykupywali teren pod budowę „betonowych pudełek", jak je pogardliwie nazywała. Zdawała sobie jednak sprawę, że nie sposób powstrzymać przemiany oazy zieleni w osiedla mieszkaniowe. Bliskość morza, niewielka odległość ód stolicy stanu, Brisbane, oraz piękne plaże czyniły te tereny wyjątkowo atrakcyjnymi. Ta świadomość nie przeszkadzała jej gardzić przewidującymi przedsiębiorcami, którzy zarabiali krocie na niszczeniu naturalnego krajobrazu w wąskim pasie nadmorskiej zieleni.
-3-
Mimo złej opinii na jego temat Jack wywarł na niej piorunujące wrażenie. Wysoki, smukły, lecz barczysty, miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, ciemne włosy z jaśniejszymi pasemkami od słońca. W przeciwieństwie do większości nowobogackich nie nosił ostentacyjnie drogich strojów ani złotych łańcuchów. Wysportowana sylwetka harmonizowała z gracją ruchów godną żeglarza, lotnika, alpinisty czy myśliwego. Obserwowany, widocznie wyczuł jej zainteresowanie, bo odwrócił się i obrzucił ją lekceważącym spojrzeniem. Maggie spłonęła rumieńcem, ale nie była w stanie oderwać od niego wzroku. Po chwili Jack dostrzegł Tima, rozpoznał kolegę ze szkoły i zaprosił wraz z towarzyszką do stolika. Maggie nie miała powodów do skrępowania. W obcisłej, czarnej sukience, sandałach na wysokich obcasach, ze związanymi aksamitką sięgającymi ramion włosami i nieskazitelną, opaloną na jasnozłoty kolor cerą nie odstawała od jego wytwornych towarzyszek. Obydwie, zarówno
S
ognista brunetka Lia Montalba, jak i blondynka w skandynawskim typie,
R
Bridget Person, powitały ją uprzejmie. Kolega Jacka, prawnik Paul Wheaton, pracował dla McKinnon Corporation. Maggie nie potrafiła powiedzieć, czy ktoś z tej czwórki stanowił z kimś parę. Ponieważ rozbawione towarzystwo spędziło wieczór na jachcie Jacka na Broadwater, wkrótce popłynęły wędkarskie opowieści, przeważnie o rybach, które uciekły z haczyka. Mimo że przystojny przedsiębiorca o głębokim, miłym głosie, zniewalającym uśmiechu i przewrotnym poczuciu humoru nie zwracał na Maggie specjalnej uwagi, onieśmielał ją. Ironiczny grymas świadczył o tym, że odczytał jej zaciekawione spojrzenie jako kokieterię i świadomie ją ignorował. Na szczęście... albo nie. Na myśl, że chce ją w ten sposób upokorzyć, zawrzał w niej gniew. Jak na ironię, Jack właśnie zwrócił ku niej wzrok. - Panna Maggie Trent? Czy nie jest pani przypadkiem córką Davida Trenta? - Tak - odpowiedziała lakonicznie. - Tego Davida Trenta? Bajecznie bogatego potomka licznych pokoleń prawników i polityków, właściciela koni -4-
wyścigowych, mistrza regat żeglarskich? - dopytywała się Lia z rozszerzonymi ze zdumienia oczami. Maggie bez słowa wzruszyła ramionami. Wobec wyjątkowo trudnych relacji z ojcem nie cieszyły ją pochwały pod jego adresem. - Maggie nie chce korzystać z blasku sławy ojca - pospieszył na ratunek nieoceniony Tim. - W czepku urodzona - skomentował Paul. - Czy robi pani coś użytecznego? Oczywiście nikt nie miałby pretensji, gdyby prowadziła pani próżniaczy tryb życia - zadrwił bezlitośnie Jack. Towarzystwo przy stoliku oniemiało. Wielkie, zielone oczy Maggie zapłonęły gniewem. - Zawsze gardziłam twórcami betonowych pudeł, które szpecą naturalny krajobraz naszego wybrzeża. Po tym, co usłyszałam, zakochani w sobie chciwi
S
bogacze budzą we mnie jeszcze większą odrazę - oświadczyła dobitnie, wstała i odeszła z wysoko uniesioną głową.
R
Ponieważ w poniedziałek według grafika przypadał jej wolny dzień, spędziła go u matki, którą bezgranicznie uwielbiała. Belle Trent, elegancka dama o nienagannej figurze, nie wyglądała na swój wiek. Mimo że zaczęła siwieć, młodsze panie zazdrościły jej doskonale ostrzyżonych lśniących włosów. Z pasją pracowała społecznie na rzecz różnych organizacji dobroczynnych. Lecz chociaż los niczego jej nie poskąpił, w ciemnych oczach często gościł smutek, prawdopodobnie z powodu jakiegoś skrzętnie ukrywanego konfliktu z mężem. Choć nigdy nie narzekała, Maggie wyczuwała między rodzicami jakieś napięcie. Czasami podejrzewała, że matka nie napomknęła o rozwodzie tylko dlatego, że przerażała ją żenująca procedura podziału majątku. Lecz w to poniedziałkowe popołudnie, gdy popijały kawę w ogródku wytwornej kawiarni przy portowym nabrzeżu, Maggie zapomniała o codziennych troskach. Spytała matkę, co wie o Jacku McKinnonie i jego korporacji.
-5-
- Słyszałam, że dorobił się fortuny, startując od zera. Podobno przekonał jakiś bank, by udzielił mu kredytu na założenie własnej firmy. Potem już nigdy nie zaciągnął pożyczki. Obecnie nie tylko handluje nieruchomościami, ale jego przedsiębiorstwo budowlane stawia nowe domy. Wcześniej budował łodzie. Belle wskazała las masztów w porcie Sanctuary Cove. - Dam głowę, że jeśli dobrze popatrzysz, znajdziesz tu co najmniej kilka katamaranów jego konstrukcji. - Zdolny facet - skomentowała Maggie. - O tak. Poza tym posiada wprost niezwykłą zdolność przewidywania i wyczucie sytuacji rynkowej. Trzeba jednak przyznać, że nie obnosi się ze swoim bogactwem. - Mmmm... - mruknęła Maggie z dziwnym wyrazem twarzy. - Wygląda na to, że nie podzielasz mojej opinii. Poznałaś go? - spytała pani Trent.
R
S
- Tak, wczoraj. Usłyszałam od niego parę przykrych słów, właściwie bez powodu - dodała na widok zdumionej miny matki. - Ale skąd tak wiele o nim wiesz?
- Twoja ciocia Elena umieściła go na liście najbardziej pożądanych kawalerów. Wybuchnęły śmiechem. Elena Chadwick, niezamężna kuzynka Belle, prowadziła w kolorowym tygodniku kącik porad małżeńskich. Gdy zarzucano jej nieznajomość tematu, odpowiadała ze stoickim spokojem, że właśnie dlatego że nigdy nie wyszła za mąż, potrafi spojrzeć z dystansu na cudze problemy, co pozwala jej zachować obiektywizm. Wykazywała przy tym zadziwiającą inwencję w opracowywaniu recept na udany związek. Ku wielkiej radości czytelniczek stanu wolnego co kwartał aktualizowała listę najlepszych partii w rejonie, wykopując niemal spod ziemi najpilniej strzeżone tajemnice opisywanych kawalerów.
-6-
- Gdyby mnie nie doprowadził do pasji, współczułabym mu zainteresowania Eleny. Dobrze mu tak! - Jak wygląda? - Jak gwiazdor telewizji albo mistrz sportu. Taki typ, do którego kobiety lecą jak ćmy do ognia. Przynajmniej niektóre - dodała Maggie pospiesznie na widok badawczego spojrzenia matki. Po powrocie do swej dwukondygnacyjnej willi z widokiem na pole golfowe na wyspie Hope Island Maggie westchnęła błogo. Uwielbiała ten dom z małym ogródkiem z fontanną i stylową jadalnią. Odziedziczyła go po babci wraz z pięknymi meblami i dziełami sztuki. Przepadała za matką swego ojca. Znajomi uważali, że odziedziczyła po Leili Trent nie tylko urodę, lecz również cechy osobowości, choć sama Leila twierdziła, że wnuczka pod każdym względem przypomina jej męża, a jeszcze bardziej syna.
S
- Masz po nim nie tylko zdolności, ale i niewyparzony język. Dlatego
R
właśnie wiecznie się kłócicie - argumentowała. - Dobrze, że twój charakter złagodziły geny matki, inaczej byście się pozabijali. Twój dziadek był równie zapalczywy.
Pewnego razu Maggie doszła do wniosku, że ojciec pewnie wolałby syna. - Nie powtarzaj tego głośno przy rodzicach! - wykrzyknęła babcia z przerażeniem. - Twoja matka... kocha cię taką, jaka jesteś, sprawiłabyś jej przykrość - dokończyła po chwili wahania. Maggie podejrzewała, że babcia zamierzała powiedzieć coś innego, ale pół roku temu zmarła we śnie i zabrała ze sobą do grobu nierozwiązaną zagadkę. Od dnia niefortunnego wypadu do kawiarni Maggie unikała Tima. Przyjęła tylko telefoniczne przeprosiny, zapewniła, że nie wini go za przykry incydent i wkrótce się z nim skontaktuje. - Mam nadzieję, że to niezakamuflowane ostrzeżenie typu: „nie dzwońcie do was, nawiążemy kontakt, kiedy uznamy za stosowne" - skomentował Tim z goryczą. -7-
Maggie zaprotestowała, lecz w rzeczywistości straciła ochotę na wypady z Timem. Nagle przestało ją cieszyć wygodne, poukładane życie. Nie dość, że dręczyły ją wyrzuty sumienia w stosunku do wiernego wielbiciela, to jeszcze martwiło ją, że postrzegano ją jako rozpieszczoną córeczkę bogatego tatusia, którego uważano za człowieka bez serca. Nie znosiła, gdy ją z nim porównywano. W poniedziałek po południu podczas podlewania ogródka doszła do pocieszającego wniosku, że odziedziczyła po ojcu tylko talent do interesów, ale nie bezwzględność czy arogancję. Praca w ogrodzie zawsze przynosiła jej ukojenie. Ku swojemu zaskoczeniu Maggie odkryła, że ma dobrą rękę do kwiatów. W przeciągu pół roku przekształciła swój maleńki kawałek ziemi w rajski zakątek. Posadziła róże, kamelie, niecierpki, petunie, białe, żółte i różowe stokrotki. Trawnik przypominał aksamitny dywan, a grządki z ziołami
S
dostarczały świeżej bazylii, mięty, rozmarynu, pietruszki, kopru, tymianku i
R
oregano. Plewiła i przesadzała, póki wspomnienie niemiłego wieczoru nie zblakło w jej pamięci. Nie przeczuwała, że następnego ranka Jack McKinnon ponownie stanie na jej drodze w zgoła niespodziewanych okolicznościach. We wtorek do biura weszło starsze małżeństwo, Sophie i Ernest Smithowie. Ponieważ tylko Maggie nie obsługiwała akurat nikogo, podeszli do niej. Pytanie, które zawsze zadawała na wstępie, jakiej nieruchomości poszukują, często wywoływało konflikty, lecz tym razem rozpętało prawdziwą wojnę. Pani Sophie Smith oznajmiła, że mąż sprzedał poprzednią czterohektarową posiadłość wraz z domem wbrew jej woli innemu przedsiębiorcy. Oświadczyła, że nie zadowoli jej żadna propozycja, bo nigdzie nie będzie tak szczęśliwa jak tam. Pan Ernest z kolei wytknął, nie kryjąc zdenerwowania, że brak im sił, by gospodarować na tak wielkim obszarze, zwłaszcza w otoczeniu wciąż wyrastających jak grzyby po deszczu nowych osiedli mieszkaniowych.
-8-
- Gdybyś trochę zaczekał, jak proponowałam, dostalibyśmy znacznie więcej - argumentowała Sophie. - Lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu! - wybuchnął pan Smith. Nie jestem jasnowidzem, nie mogłem przewidzieć, że ceny gruntów tak szybko wzrosną. Wyglądało na to, że powtarzają ten dialog po raz setny bez szans na porozumienie. Maggie straciła sporo czasu, żeby ich nieco uspokoić. Z dalszej relacji małżonków wynikało, że sprzedali ziemię jako pierwsi na swojej ulicy, oczywiście najtaniej. Sąsiedzi, którym starczyło cierpliwości, żeby poczekać na lepszą koniunkturę, otrzymali znacznie korzystniejsze oferty, co przepełniło czarę goryczy. Maggie wątpiła, czy Sophie kiedykolwiek wybaczy mężowi niepotrzebną jej zdaniem, w dodatku niefortunną, transakcję. - Kto kupił wasz dom? - spytała.
S
- McKinnon Corporation - wyznał Ernest z ciężkim westchnieniem.
R
Na dźwięk znajomego nazwiska w Maggie zawrzał gniew. Serdecznie współczuła skrzywdzonym przez McKinnona ludziom, ale nie mogłaby nawet wyrazić swego oburzenia, gdyby nie ślepy przypadek. Kilka dni później Maggie pojechała ocenić wartość innej, przeznaczonej na sprzedaż nieruchomości, której właściciele przeprowadzili się do Melbourne przed rokiem. Stylowy, lecz koszmarnie zaniedbany dom wyglądał, jakby nikt w nim od dawna nie mieszkał, za to rozległe łąki i okazałe drzewa zachwycały urodą. Przez teren posiadłości płynął strumyk, wymarzone środowisko dla dziobaków. Stała tam także ceglana stodoła z zamkniętymi na potężną kłódkę dwuskrzydłowymi wrotami i drzwiami z zamkiem zatrzaskowym, do których Maggie otrzymała klucze. Po wejściu do środka stwierdziła ze zdumieniem, że jeden róg budynku przekształcono na mieszkanie z kuchnią, łazienką i toaletą. Podłączono też wodę i elektryczność. Wyposażenie aneksu kuchennego stanowiła dwupalnikowa kuchenka, na której stał stary czajnik i kilka garnków, kredens ze zbiorowiskiem porcelany nie od kompletu, zapadnięta kanapa i mały -9-
stół z czterema krzesłami. W kredensie znalazła kilka konserw i suche produkty. Pozostała część pomieszczenia była pusta, nie licząc bezkształtnej sterty, przykrytej warstwami brezentu. Maggie postanowiła zajrzeć, co zawiera, ale zniechęciło ją skrobanie myszy. W tym momencie usłyszała z zewnątrz warkot silnika. Gdy stanęła w progu, osłupiała na widok najnowszego modelu range-rovera, z którego wysiadł Jack McKinnon we własnej osobie. Ubrany jak na rajd, w płowe spodnie i zieloną, turystyczną koszulę z naszywanymi kieszeniami, wyglądał równie oszałamiająco jak w kawiarni. Maggie zacisnęła pięści. Przysięgła sobie, że nie pozwoli mu przekształcić tego sielskiego zakątka w betonową pustynię. Z chmurną miną wyszła na zewnątrz. - Kogo ja widzę?! - wykrzyknął na widok jej zawziętej miny. - Oto nasza mała panna Trent, obrończym naturalnego środowiska, gotowa pozbawić ludzi
S
dachu nad głową, byle ochronić kawałek ugoru.
R
Zmierzywszy ją wzrokiem, stwierdził ze zdumieniem, że nawet w gniewie wygląda apetycznie. Sam nie rozumiał, skąd przyszło mu do głowy tego rodzaju określenie. Nawet nieodparcie pociągającej Lii Montalby nie nazwałby w ten sposób. Lecz mimo drogich strojów i kunsztownej fryzury w błyszczących gniewem zielonych oczach Maggie odnajdywał młodzieńczą świeżość, której nie posiadały jego wytworne znajome. Chociaż otaczała ją aura niewinności, natychmiast wyobraził ją sobie bez ubrania. Z trudem odpędził kuszącą wizję. Udzielił sobie w myślach napomnienia, że córka Davida Trenta musi pozostać dla niego nietykalna. Choć było mu trochę wstyd, że zaczepił ją jak uczniak wyładowujący frustrację na niedostępnej koleżance, nie stracił ochoty do sprzeczki. Tymczasem Maggie po usłyszeniu uszczypliwej uwagi zacisnęła palce na telefonie tak mocno, że o mało go nie zgniotła. Odłożyła go więc wraz z notatkami na dach samochodu, wsparła ręce na biodrach.
- 10 -
- Nie interesuje mnie pańska opinia - wycedziła przez zęby. - A ponieważ to ja otrzymałam klucze wraz z wszelkimi pełnomocnictwami od właścicieli, przebywa pan nielegalnie na cudzym terenie. Proszę go natychmiast opuścić. Jack nie odpowiedział od razu. Zmierzył Maggie od stóp do głów taksującym spojrzeniem. Ponieważ było to ostatnie zlecenie tego dnia, Maggie przed wyjazdem na wieś wpadła do domu, by się przebrać. Włożyła dżinsy, krótkie botki i różową bluzę. Związała włosy w koński ogon, a cały makijaż stanowiła odrobina błyszczyku na ustach. Jednak swobodny strój nie skrywał długich, smukłych nóg i ponętnych, pobudzających męską wyobraźnię krągłości. Jack bez żenady rozbierał ją wzrokiem, aż się zarumieniła, a zielone oczy zapłonęły gniewem. Jack skwitował oznaki zażenowania uśmiechem satysfakcji. - Rozczaruję panią, panno Trent. Przebywam tu jak najbardziej legalnie.
S
Właściciele mnie również poprosili o dokonanie wstępnej wyceny
R
nieruchomości. - Z tymi słowy najspokojniej w świecie wszedł do stodoły. - Nie wspomnieli o tym ani słowem - wykrztusiła Maggie w bezsilnej złości.
- Proszę sprawdzić. Zna pani numer telefonu. Owszem, znała, tyle że zostawiła aparat na dachu samochodu. - Ostrzy pan sobie zęby na ten sielski zakątek, żeby zburzyć zabytkowe budynki i postawić w ich miejsce odrażające bloki! - wykrzyknęła w gniewie, wchodząc za nim do środka. Jack nieoczekiwanie odwrócił się twarzą do niej. Maggie stanęła jak wryta. Nie mogła oderwać oczu od nieodparcie męskich rysów: kształtnych ust, orlego nosa i stalowoszarych oczu, które wprost prześwietlały ją na wskroś. Miała ochotę go upomnieć, żeby przestał się na nią gapić, ale tego rodzaju uwaga świadczyłaby o słabości. Wolała nie zdradzać, jak wielkie wrażenie na niej zrobił.
- 11 -
- Śmieszą mnie tacy idealiści jak pani - oświadczył nieoczekiwanie. - Jeśli tak bardzo zależy pani na zachowaniu naturalnego krajobrazu w zielonej strefie wybrzeża, radziłbym zrobić coś bardziej konkretnego niż słowne utarczki. - Na przykład? - Złożyć oficjalny protest w radzie miejskiej, rozpętać kampanię protestacyjną albo wesprzeć Partię Zielonych w wyborach. Wrzaski nic pani nie dadzą, bo nie łamię prawa. - Owszem, moralne. Bez skrupułów bogaci się pan na niszczeniu środowiska, w dodatku kosztem nieświadomych ludzi, takich jak biedni Smithowie. - Nie mam pojęcia, o kim pani mówi, ale wykazuje pani całkowity brak zrozumienia potrzeb uboższej większości społeczeństwa. To typowa postawa bogaczy z tak zwanych starych, dobrych rodzin, oderwanych od życia w swych wieżach z kości słoniowej.
R
S
- Proszę nie wydawać pochopnych opinii. Jest pan w błędzie. - Nie sądzę. Nigdy nie musiała pani wyżywić kilkuosobowej rodziny z jednej skromnej pensji. Ludzie, którzy z trudem wiążą koniec z końcem, marzą o własnym dachu nad głową, o niskim czynszu, właśnie w pogardzanych przez panią blokach. Mimo że żyjemy na ogromnym kontynencie, większa część obszaru nie nadaje się do zamieszkania. Nie pozostaje nam nic innego, niż budować tu, gdzie jest woda, czyli właśnie wzdłuż linii brzegowej, z czego nie zdają sobie sprawy właściciele wiekowych rezydencji, położonych wśród niezmierzonych połaci zadbanej zieleni, tacy jak pani ojciec. Kolejna porcja obelg do reszty wyprowadziła Maggie z równowagi. Ponieważ z oburzenia odebrało jej mowę, wyładowała złość na drzwiach, które zatrzasnęła z całej siły. - Mam nadzieję, że to nie próba porwania? - skomentował Jack, marszcząc brwi.
- 12 -
- W żadnym wypadku. Chyba dość jasno dałam do zrozumienia, że nie odpowiada mi towarzystwo zarozumiałego, aroganckiego dorobkiewicza. - A więc ma pani klucze? - A czemu pan pyta? - spytała Maggie, kompletnie zbita z tropu. Jack minął ją, szarpnął za klamkę. - Ponieważ te drzwi mają zamek zatrzaskowy. Można go otworzyć jedynie za pomocą klucza, który, o ile pamiętam, zostawiła pani od zewnętrznej strony. - Chyba istnieje jakieś inne wyjście... - wykrztusiła przez ściśnięte gardło. - Proszę mi je pokazać. Wrota są zamknięte na kłódkę, a w oknach zainstalowano kraty. - O Boże! A pan nie ma kluczy? - Nie. Nie zamierzałem oglądać domu ani stodoły.
S
- W takim razie trzeba wezwać pomoc. - W tym momencie przypomniała
R
sobie, że komórka została na dachu auta. - Chyba wziął pan telefon? - dodała drżącym głosem.
- Nie, zostawiłem w samochodzie. Nie wiem, dlaczego odegrała pani tę wzruszającą scenkę, ani z jakiego powodu zdecydowała pani pozbawić mnie wolności, ale zapłaci pani za swój postępek, panno Trent. - To czysty przypadek. Wyprowadził mnie pan z równowagi! - Jako przedsiębiorca czy jako mężczyzna? - Jako człowiek. Oburzyło mnie pana postępowanie wobec małżeństwa Smithów i uszczypliwe uwagi na mój temat. - Chyba nie tylko. W kawiarni pożerała mnie pani wzrokiem. Niech mnie pani nazwie zakochanym w sobie zarozumialcem, ale wiem, do czego są zdolne kobiety, żeby zwrócić na siebie uwagę - odparł z szyderczym uśmieszkiem. Maggie osłupiała. Obserwując przystojną twarz z ironicznie zmrużonymi oczami, bez trudu wyobraziła sobie tłum wielbicielek, polujących nie tylko na majątek, ale przede wszystkim na samego Jacka. - 13 -
- To czyste insynuacje! - odparła z urazą, gdy wreszcie odzyskała mowę. Po pierwsze, nie szukam bogatego męża, bo posiadam tyle samo albo więcej niż pan. Po drugie, nie zwabiłam tu pana ani nie zapraszałam. Po trzecie, to pan z nas dwojga nosi spodnie. Niech pan coś wymyśli. - Coś podobnego! Zagorzała feministka nie przeczy, że mężczyźni myślą? - odburknął Jack, nie kryjąc zniecierpliwienia. - Ale nie złapie mnie pani na komplementy. Wpakowała nas pani w beznadziejną sytuację, to proszę nas teraz z niej wyciągnąć. Muszę zdążyć na samolot za kilka godzin. - Może spróbujemy wyjść przez dach? - zasugerowała Maggie nieśmiało. Jack tylko zaklął pod nosem. Następnie pokazał jej gestem, żeby oceniła wysokość stropu. Maggie rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu drabiny, ale jej nie znalazła. Nie widziała wyjścia z tej pułapki.
S
ROZDZIAŁ DRUGI
R
- Dziwne - mruknęła Maggie, nie znalazłszy żadnego konstruktywnego rozwiązania. - Podobno to panu zależy na czasie. - Nawet gdybym stanął na głowie, nie zdążę na ten samolot... Ale skoro już tu jesteśmy, moglibyśmy przynajmniej miło spędzić wspólne chwile - dodał Jack z szelmowskim uśmiechem. - Co pan sugeruje? Niestosowna propozycja rozbudziła jej wyobraźnię do tego stopnia, że niemal czuła dotyk gorących dłoni na skórze, chociaż nawet jej nie dotknął. Nie rozumiała, co się z nią dzieje. Nigdy wcześniej nie nawiedzały ją erotyczne fantazje, a teraz marzyła o mężczyźnie, którym gardziła z całej duszy. - Najwyższy czas, by bogata, rozpieszczona pannica z tak zwanego dobrego domu poznała różnicę między uległym mięczakiem typu Tima Mitchella a prawdziwym mężczyzną. - 14 -
- Tego już za wiele! Jakim prawem ocenia pan ludzi, o których pan prawie nic nie wie? - Wszyscy znają bezwzględność pani ojca. Na pierwszy rzut oka widać, że niedaleko padło jabłko od jabłoni. - Proszę mnie z nim nie porównywać! - Wy, przedstawiciele tak zwanych starych, dobrych rodów, wszyscy jesteście do siebie podobni. - A wy, nowobogaccy, zazdrościcie nam rodowej tradycji, klasy i dobrego wychowania - odparowała. - Rzeczywiście brak mi tego wszystkiego, ale nikomu nie zazdroszczę sprostował Jack z pojednawczym uśmiechem. - Ale wystarczy tych obelg. Najwyższa pora zakopać topór wojenny i wspólnie poszukać wyjścia. Czy była pani z kimś umówiona na popołudnie lub wieczór? Informowała pani kogoś, dokąd pani jedzie?
R
S
Maggie bez słowa odsunęła krzesło. Choć wmawiała sobie, że nie zależy jej na opinii Jacka McKinnona, niezasłużone zniewagi boleśnie ją zraniły. Obrzuciła go gniewnym spojrzeniem spod zmarszczonych brwi. - W biurze wiedzą, że pojechałam wycenić nieruchomość, ale ponieważ to ostatnie z moich dzisiejszych zadań, zaznaczyłam, że nie wrócę do pracy. Tak więc do jutra nikt nie dostrzeże mojej nieobecności. O cholera! Jutro też nie! Wzięłam wolne, żeby iść do lekarza, a potem... - Niech zgadnę - wpadł jej w słowo. - Do fryzjera, manikiurzystki, kosmetyczki albo po nową sukienkę. Trafił w dziesiątkę, jakby przedstawiła mu plan dnia. Spłonęła rumieńcem. - Dbanie o siebie to nie przestępstwo, podobnie jak nienormowany czas pracy. Dostałam w tym tygodniu dodatkowe dni wolne, ponieważ pracuję w sobotę i w niedzielę, a w pozostałe dni do późna.
- 15 -
- Moim zdaniem nie potrzebuje pani zabiegów upiększających - stwierdził Jack z ironicznym półuśmieszkiem. - Fryzjerka raczej nie zorganizuje ekspedycji ratunkowej, lekarz chyba też nie, jeśli w grę nie wchodzi zagrożenie życia. Mieszka pani sama? - Tak. - Dziwne, że tatuś pani pozwolił. - Znowu pan zaczyna! - Pochwyciwszy chmurne spojrzenie Jacka, dodała pojednawczo: - Rzeczywiście wyrwanie się spod jego kurateli wymagało sporo zachodu. Ale nieważne. Rozpatrzmy lepiej inne możliwości. Przypuszczam, że pana wcześniej zaczną szukać. Przegapił pan ważny lot. - Niestety moja nieobecność zostanie zauważona najwcześniej pojutrze. Mam konferencję w Melbourne, ale wcześniej zamierzałem złożyć mamie w Sydney niezapowiedzianą wizytę.
S
- Wyjątkowo nierozsądny pomysł. Mogła przecież wyjechać.
R
- Nie jest wystarczająco sprawna. Wolałem jej nie uprzedzać, bo zawsze okropnie się denerwuje, jeśli nie dotrę co do minuty o umówionej porze. Maggie nie powstrzymała uśmiechu. - Zupełnie jak moja.
Jack podszedł do przykrytej brezentem sterty i zaczął odrzucać kolejne płachty. Maggie przypuszczała, że pod spodem znajdzie stary traktor albo zardzewiałe maszyny rolnicze, dlatego zaparło jej dech, gdy odsłonił zabytkowy samochód w doskonałym stanie i motocykl Harley Davidson, warte fortunę. - Właściciele ani słowem nie wspomnieli o pojazdach! - wykrzyknęła, niepomiernie zdziwiona. - Coś podobnego! Wreszcie wiadomo, czemu ta buda przypomina warowną fortecę. - Nic nie rozumiem. - Maggie zmarszczyła brwi, pogładziła lśniącą maskę auta. - Twierdzili, że nie mieszkają tu od roku. Dom rzeczywiście przedstawia
- 16 -
obraz nędzy i rozpaczy. Tylko czemu nie zatrudniają stróża albo przynajmniej nie poodkręcali kół? Jack otworzył samochód, równie zadbany w środku jak na zewnątrz, przekręcił kluczyk w stacyjce. Ku zaskoczeniu obojga silnik natychmiast zaczął pracować. Jack słuchał jego warkotu przez kilka minut, zanim go wyłączył. - Ktoś go używa, inaczej akumulator by się wyczerpał. Tymczasem właściciele dali mojej asystentce do zrozumienia, że nikt tu od dawna nie bywa. Nie wypytywałem o szczegóły, ponieważ nie zamierzałem wchodzić do budynków. Maggie nie słuchała dalej. Przeszła do części przekształconej w aneks kuchenny, wzięła do ręki puszkę fasolki. - Nie wygląda na starą - stwierdziła bez cienia wątpliwości, następnie podała Jackowi otwartą paczkę płatków kukurydzianych. - Proszę spojrzeć, myszy ich nawet nie tknęły.
R
S
- Wierzę pani na słowo - odparł, nie zaglądając do środka. - Czyżby ktoś zaanektował stodołę bez wiedzy właścicieli?
- Niewykluczone. Najbliżsi sąsiedzi mieszkają kilka kilometrów stąd, przy innej drodze. Tutejsza jest nieuczęszczana. Można nią przyjechać i odjechać niepostrzeżenie. - Jeśli to prawda, nikt nas stąd nie wydobędzie, o ile dzicy lokatorzy tutaj nie nocują. - Wszystko wskazuje na to, że tak - stwierdziła Maggie z nadzieją w głosie. - Na wszelki wypadek poszukam narzędzi. - Jack otworzył bagażnik, wyciągnął drewnianą skrzynkę, a z niej elektryczną piłę. - Dzięki Bogu! - wykrzyknęła Maggie. - Hola, hola, nie tak szybko. To zestaw amatorski. Przepiłowanie czegokolwiek zajmie sporo czasu.
- 17 -
- W takim razie najlepiej, jak pan zacznie natychmiast, a ja zaparzę herbaty. Albo odwrotnie, tylko proszę mi pokazać, jak to działa - dodała zmieszana, pochwyciwszy drwiące spojrzenie Jacka. - Lepiej nie. Nie wyszlibyśmy stąd przez najbliższy rok. Niech pani poszuka przedłużacza. Sznur nie sięgnie do gniazdka. Tylko... - urwał nagle, wyraźnie zaniepokojony. - Mamy prąd i wodę, sama sprawdziłam - zapewniła Maggie pospiesznie. Po chwili z triumfalną miną wręczyła mu znaleziony w kredensie przedłużacz. Jack wprawdzie odetchnął z ulgą, ale nadal patrzył na nią spode łba. Maggie zaparzyła herbaty, godzinę później kawy, żeby poprawić mu nastrój, ale niewiele wskórała. Po godzinie daremnych wysiłków Jack miał jeszcze bardziej zawziętą minę. Za pomocą maleńkiej piłki wyżłobił w drzwiach zaledwie piętnastocentymetrowy, płytki rowek, stępił za to doszczętnie ostrze, a
S
zapasowego nie znaleźli. Na dworze zapadły ciemności, a jedyna naga żarówka
R
dawała niewiele światła. Myszy, które zdążyły przywyknąć do ludzkiej obecności, poczynały sobie coraz śmielej. Dręczona wyrzutami sumienia Maggie patrzyła tępym wzrokiem w dno pustej filiżanki. - Chyba dziś stąd nie wyjdziemy - mruknęła coraz bardziej zawstydzona własną bezmyślnością. - Nie, panienko, o ile mieszkańcy nie wrócą na noc. Czy w domu też jest prąd? - Nie - stwierdziła Maggie po chwili zastanowienia. - Dziwne, prawda? - Wygląda na to, że jednak ktoś tu zamieszkał nielegalnie. - Jack cisnął z wściekłością bezużyteczne narzędzie na podłogę, popatrzył na swoje brudne, podrapane ręce i zaklął paskudnie. - Proszę nie przeklinać! - ofuknęła go. - Mam powody - odburknął. - Gdyby pewna nerwowa panienka mnie tu nie uwięziła z sobie tylko znanych powodów, jadłbym właśnie dobrze
- 18 -
wypieczony stek albo ostrygi w hotelowej restauracji w Sydney i popijał winem z dobrego rocznika. - Chyba znalazłam sposób, żeby wynagrodzić panu niewygody. - Naprawdę? - powiedział dziwnie łagodnym tonem. Maggie odetchnęła z ulgą, że spojrzał na nią przychylniejszym okiem. Gdyby odgadła, jaki rodzaj zadośćuczynienia miał na myśli, zemdlałaby na miejscu. Nie zdawała sobie sprawy, że po usłyszeniu obietnicy Jack jeszcze bardziej niż przed chwilą żałuje straconej kolacji. Wyobraził sobie bowiem, że po wykwintnym posiłku przy świecach zabiera ją do hotelowego pokoju i zdejmuje z niej powoli kolejne części ubrania. Coś w jego spojrzeniu jednak ją zaniepokoiło, bo pospiesznie pomknęła do kredensu, wygrzebała dwie szklanki i pół butelki whisky, napełniła dzbanek wodą i ustawiła wszystko na stole. - Nie dysponuję wprawdzie ostrygami, ale mogę odgrzać coś z puszki. Może kolacja poprawi nam humor.
R
S
Jack zmierzył ją od stóp do głów łakomym spojrzeniem. - Nie brzmi zbyt zachęcająco, za to sam pani wygląd pobudza apetyt. Jest pani wyjątkowo ponętną osóbką, panno Trent. Zgodnie z przewidywaniami Maggie szkocka whisky rozładowała napiętą atmosferę. Po zjedzeniu wołowiny i zapiekanej fasoli z puszki Jack złagodniał, przeszedł z nią na „ty". Wzajemne złośliwości zastąpiła rzeczowa dyskusja. Gdy sprzątnęli ze stołu, poprosił, żeby naświetliła mu sytuację państwa Smithów. Maggie spełniła jego prośbę, nie omieszkała jednak na koniec wytknąć, że postąpił wobec nich nieetycznie. - Prawo nie zabrania negocjować najkorzystniejszych cen. - Ale przez ciebie Sophie i Ernest nie pogodzą się do końca życia. - Nie przyszło ci do głowy, że przyczyna konfliktu leży gdzie indziej? - Niby gdzie? - Moim zdaniem, Ernest natychmiast pochwycił okazję pozbycia się posiadłości, której utrzymanie uważał za zbyt uciążliwe. Nawiasem mówiąc, - 19 -
sprzedał ją za całkiem przyzwoitą sumę. Sophie natomiast żałuje transakcji nie z powodu ceny, tylko dlatego, że kochała swój dom i nie chciała się przeprowadzać. Nie ja ich poróżniłem, tylko różnice upodobań. Maggie w milczeniu rozważała jego słowa. Napełniła zlew wodą, nalała płynu, zaczęła myć talerze. - Być może - mruknęła w końcu bez przekonania. - Zbyt surowo mnie oceniłaś, Maggie - ciągnął Jack niezrażony. Konsultuję wszystkie projekty z władzami miejskimi, rozszerzam plan zagospodarowania o parki, boiska, place zabaw i przedszkola. Mimo że nazwałaś budowane przeze mnie domy betonowymi pudelkami, nie szpecą krajobrazu i towarzyszy im infrastruktura, uwzględniająca rozmaite ludzkie potrzeby. - Nie pozostaje mi nic innego, niż wierzyć ci na słowo. - Maggie spłukała
S
ostatnie naczynie, wytarła ręce i odwróciła się twarzą do Jacka. - Z drugiej
R
strony zawsze mi żal, kiedy takie budynki jak te tutaj znikają z powierzchni ziemi, żeby ustąpić miejsca standardowym osiedlom. - Mnie też - przyznał Jack najwyraźniej rozbawiony. - Co cię tak bawi? - spytała Maggie kompletnie zbita z tropu. - Akurat w tym wypadku nie jestem zainteresowany uzyskaniem terenów pod zabudowę, lecz ochroną naturalnego krajobrazu. Poszukuję posiadłości wartych zachowania w niezmienionym stanie, między innymi dlatego, że sam chciałbym w takiej zamieszkać. Maggie aż otworzyła usta ze zdumienia. Nieprędko przyjęła do wiadomości usłyszane rewelacje. - Zaszokowałem cię - roześmiał się. - Lepiej usiądź i wypij jeszcze kieliszek na uspokojenie. Zanim wygłosisz wykład na temat podwójnej moralności, weź pod uwagę, że zamierzam chronić środowisko zielonej strefy wybrzeża.
- 20 -
- Piękne, zwłaszcza że niedawno wysłuchałam pogardliwej opinii na temat bogaczy, zamykających się w wieżach z kości słoniowej - przypomniała lodowatym tonem. - Raczej nie grozi mi zakwalifikowanie do tej kategorii. Maggie z przyjemnością pociągnęła łyk mocnego, rozgrzewającego trunku, ukradkiem obserwując rozmówcę, który siedział w swobodnej pozycji, z rękami w kieszeniach. Przyznała mu w duchu rację. Nie potrzebował symboli luksusu i najwyraźniej nie przywiązywał do nich wagi. Stanowił klasę sam dla siebie. Ze zdumieniem stwierdziła, że trochę imponuje jej jego nonszalancka postawa. Sama stoczyła batalię ze swym środowiskiem, żeby pracować i robić coś użytecznego, zamiast trawić czas na balach, polowaniach, wyścigach i zamorskich rejsach na wzór próżnych debiutantek z ubiegłego stulecia. Od najmłodszych lat poszukiwała sensu życia. Pragnęła podróżować za
S
samodzielnie zarobione pieniądze, ale nie tak jak ojciec czy jego znajomi: od
R
jednego luksusowego hotelu do drugiego. Nie pociągał jej sztuczny raj dla bogaczy. Chciała dotknąć prawdziwego życia, poznać ludzi z krwi i kości, którzy nie skrywają emocji za gładką fasadą konwenansów, właśnie takich jak Jack. Uświadomiła sobie, że chyba właśnie dlatego tak bardzo oburzyło ją, że z góry zakwalifikował ją do kategorii leniwych panienek z dobrych domów. Najbardziej zaskoczyło ją, że po wieczornej dyskusji zaczynała go lubić. - Najwyższa pora pomyśleć, gdzie będziemy spać - wyrwał ją z zamyślenia głos Jacka. Pytaniu towarzyszyło badawcze spojrzenie, które wprawiło Maggie w zakłopotanie, ale nie odebrało jej mowy. - Ja w samochodzie, ty na sofie - odpowiedziała natychmiast, jak przygotowana do lekcji uczennica. - Widzę, że przemyślałaś tę kwestię. Zważywszy wielkość mebla, będę musiał podkurczyć kolana, ale spróbujemy. - Podszedł do sofy, pozdejmował wytarte poduchy i rozłożył ją jak do spania. W pojemniku na pościel znalazł
- 21 -
cienki kocyk, zaskakująco czyste prześcieradła i dwa jaśki. - Brakuje jednego koca. Czym się przykryjesz? Maggie nie znalazła odpowiedzi. Popatrzyła na niego niepewnie. - Poszukaj nożyczek - polecił Jack, nie kryjąc rozbawienia jej zakłopotaniem. - Nieładnie niszczyć cudzą własność, ale przymusowa sytuacja usprawiedliwia nasz postępek - dodał ze śmiechem. Gdy Maggie wróciła po przeszukaniu szuflad z parą zardzewiałych nożyczek, przeciął kocyk i wręczył jej uroczystym gestem jedną z połówek wraz z poduszeczką. - Proszę bardzo. Nawet jeśli brak mi ogłady, potrafię być dżentelmenem oświadczył z szatańskim uśmiechem. Maggie przeczuwała, że z niej kpi, nie rozumiała tylko z jakiego powodu. Powoli rozpuściła włosy i wyszła do łazienki. Po kąpieli wsiadła do samochodu tylko po to, żeby zaraz wysiąść. Jack właśnie zdejmował buty, siedząc na sofie. - O co chodzi?
R
S
- Proponuję zostawić światło, żeby odstraszyć gryzonie. - Boisz się myszy? - Nie, ale nie lubię. A ty? - Też nieszczególnie. Zgoda.
Maggie z wahaniem podeszła do auta. Pomyślała, że jednak źle zaplanowała nocleg. Wolałaby raczej spędzić noc z Jackiem na sofie, oczywiście spokojną, niż ryzykować spotkanie z natrętnymi zwierzątkami. Gdy uświadomiła sobie, co jej chodzi po głowie, spłonęła rumieńcem. Nadal stojąc w tym samym miejscu, przeczesała nerwowo włosy palcami. - Co tam znowu, Maggie? - Już nic. Dobranoc - mruknęła zawstydzona. Jack położył się dopiero wtedy, gdy zamknęła za sobą drzwi auta. Naciągnąwszy na siebie połówkę cieniutkiego koca, zaczął analizować skomplikowaną osobowość Maggie Trent oraz własne mieszane uczucia w stosunku do jej osoby. Poznał jej zapalczywość, ale też i uczciwość, a także - 22 -
graniczące z naiwnością, lecz szczere zaangażowanie w ochronę środowiska. Podczas dyskusji na temat małżeństwa Smithów zaimponowała mu troską o drugiego człowieka. Trochę go rozgniewała, kiedy władczym tonem wysłała go na sofę, ale nawet domieszka genów apodyktycznego ojca nie odbierała jej nieodpartego uroku. Nie wiedzieć jakim cudem niepostrzeżenie pozyskała jego uznanie, a nawet coś w rodzaju sympatii. Nie od razu rozgryzł, co go w niej najbardziej pociąga: ciekawy charakter czy uroda. Miała metr sześćdziesiąt wzrostu, szczupłą sylwetkę, kasztanowe włosy, jedwabistą skórę, piękne oczy, a przede wszystkim bardzo zgrabną, szczupłą sylwetkę, niepozbawioną jednak apetycznych krągłości... W końcu doszedł do wniosku, że najbardziej przemawia do jego wyobraźni otaczająca ją tajemnicza aura niewinności. Gdy rozbierał ją wzrokiem, policzki jej płonęły, po trosze z zakłopotania, po trosze ze złości. Z
S
drugiej strony, nie okazała ani odrobiny lęku, gdy przyszło jej spędzić noc pod
R
jednym dachem z prawie obcym mężczyzną.
Ale owa nieoczekiwana śmiałość mogła wynikać stąd, że nikt do tej pory nie ośmielił się postąpić wbrew jej woli. Oczywiście Jack również nie zamierzał... Najdziwniejsze, że nie żałował ani zmarnowanego wieczoru, ani nocy, a być może nawet kolejnego dnia bez szansy na uwolnienie z pułapki. Maggie ułożyła się tak wygodnie, jak to możliwe na tylnym siedzeniu samochodu, ale sen jak na złość nie przychodził. Była wściekła na siebie za nieodpowiedzialny wybuch złości, który zaowocował uwięzieniem na odludziu. Przyrzekła sobie, że wreszcie dorośnie, nauczy się panować nad sobą. Najgorsze, że w obecności Jacka McKinnona czuła się okropnie skrępowana. Na domiar złego nie potrafiła myśleć o niczym innym jak tylko o nim, prawdopodobnie dlatego, że nie umiała przewidzieć, co zrobi za minutę. Znała go wprawdzie krótko, lecz nieustannie ją zaskakiwał. Z jednej strony mniej lub bardziej otwarcie okazywał jej lekceważenie, nawet pogardę, z drugiej potraktował ją dość łagodnie, zważywszy, że pokrzyżowała mu ważne plany. W - 23 -
końcu doszła do wniosku, że chyba zbyt surowo go oceniała. Obraził ją wprawdzie na samym początku znajomości, ale nie winiła go za ostre słowa. Przypuszczała, że na jego negatywnej opinii prawdopodobnie zaważyła reputacja jej ojca. Najdziwniejsze, że zaczęła lubić Jacka. Jack obudził się o trzeciej w nocy. Zaskoczyło go, że tak długo spał. Na ogół nie potrzebował wiele snu. Jeszcze bardziej zadziwił go widok Maggie, śpiącej przy stole z głową wspartą na własnej ręce. Usiadł tak gwałtownie na sofie, że zardzewiałe sprężyny jęknęły. Maggie otworzyła szeroko oczy. - Kto to? Co to? - mamrotała przerażona. - Bez obawy, to tylko ja. Skąd się tu wzięłaś? - Nie mogłam zasnąć. Czułam się jak w trumnie, nie, raczej jak w karawanie. - Szkoda, że mnie nie obudziłaś.
S
- Czasami trudno mi przyznać, że podjęłam niewłaściwą decyzję - odparła z przepraszającym uśmiechem.
R
- W porządku. Tym wyznaniem zasłużyłaś sobie na miejsce na łóżku. - Nie zmieścisz się w samochodzie. - Nie zamierzam próbować. - Jak mam to rozumieć? - Spróbuję nas stąd wydostać. A ty idź spać jak grzeczna dziewczynka. Maggie wstała, ale zaraz opadła na sofę z westchnieniem ulgi. Nagle zmarszczyła brwi. - Zaraz, zaraz, kilka godzin temu nie widziałeś możliwości wyjścia. Jack obrzucił ją uważnym spojrzeniem. Z rozczochranymi włosami i tymi nieprawdopodobnie zielonymi oczami, jakich wcześniej u nikogo nie widział, wyglądała równie uroczo jak w eleganckiej fryzurze i makijażu. Gdy przypomniał sobie, że identyczne oczy ma jej ojciec, spoważniał. Jego zawzięta mina przeraziła Maggie, choć nie znała przyczyny nagłej zmiany nastroju.
- 24 -
- Mimo wszystko doceniam twój takt. Potraktowałeś mnie bardzo łagodnie, zważywszy, jakich kłopotów ci narobiłam. - To dlaczego jeszcze nie śpisz? - Nadal rozważam możliwość wydobycia nas z opresji. Nie widzę innego wyjścia, jak tylko spróbować przez dach. Dachówki wyglądają na obluzowane. Może uda mi się kilka wyciągnąć. Uprawiam gimnastykę, zdobyłam puchar stanu, nie mam lęku wysokości i utrzymuję równowagę na wąskich powierzchniach - przekonywała. Jack przez chwilę rozważał jej słowa. Później wstał, wyciągnął ręce nad głowę, oceniając w myślach wysokość. Maggie zaparło dech, gdy ujrzała jego wspaniałą sylwetkę z bliska, w całej okazałości. - Jeśli stanę na dachu samochodu, chyba zdołam podsadzić cię na tyle wysoko, żebyś chwyciła belkę - stwierdził Jack po chwili namysłu. Maggie znowu usiadła.
R
S
- Świetny pomysł. Tylko w jaki sposób wyjmę dachówkę? Jack sięgnął do otwartej skrzynki narzędziowej, nadal stojącej na stole i wyjął metalową sztabę.
- Jeśli starczy ci sił, możesz spróbować wybić ją tym. Maggie gwałtownie odrzuciła koc. - Przynajmniej spróbuję. No to do roboty! Jack po chwili wahania wyraził zgodę. Pięć minut później obydwoje weszli na dach samochodu. Jack związał razem obydwie połówki koca i po kilku nieudanych próbach przerzucił je przez jedną z belek. Ku zaskoczeniu Maggie nieoczekiwanie ściągnął koszulę. - Zawiąż ją sobie w pasie. Potrzebujesz ochrony przed drzazgami. Przywiążę sztabę do jednego rękawa, żebyś miała wolne ręce. - Tak jest - odpowiedziała bez cienia ironii. Spełniła wszystkie polecenia bez komentarza. - Dziwna z ciebie dziewczyna - zauważył Jack. - 25 -
- Wiem. - Wejdziesz mi na ramiona. Nie upuszczę cię. W młodości służyłem w wojsku, przeszedłem dobry trening. - Kiedy cię pierwszy raz zobaczyłam, zrobiłeś na mnie wrażenie sportowca, a nie przedsiębiorcy. - Jeśli dosięgniesz belki, podpełznij do ściany. Tam dach jest najniższy, najłatwiej ci będzie dosięgnąć dachówki. Ale gdybyś czuła się niepewnie, powiedz, to cię zsadzę i nie będę miał ci za złe, że przeceniłaś swoje możliwości - dodał po chwili przerwy. - Dość gadania. Do dzieła, Samsonie! - Mam nadzieję, że nie zamierzasz odegrać roli Dalili - zażartował Jack, po czym objął Maggie w talii i podniósł do góry. Trzymał ją mocno, pewnie, tak że bez trudu pochwyciła brzegi
S
zwisającego z belki stropowej koca. Następnie stanęła mu na ramionach,
R
związała końce koca, tak że tworzyły pętlę, podciągnęła się na rękach. Jack trzymał ją za kostki, póki nie usiadła bezpiecznie na węźle. Maggie odpoczęła chwilę, potem wstała i wdrapała się na jedną z belek. Jack wyraził szczery podziw, prosił, żeby uważała.
- Bez obawy! Mam na drugie imię Rozwaga. Żartowałam. Naprawdę Leila, po babci. - Ja w ogóle nie mam drugiego imienia. - Dlaczego? - Zostałem adoptowany. - Chyba przez bardzo dobrych ludzi. Wspominałeś, że mama bardzo się o ciebie troszczy. Ale czy trudne dzieciństwo nie pozostawiło śladów w twojej psychice? - Przerażające! Urazy, kompleksy, zahamowania - przyznał z kamienną twarzą, lecz z figlarnym błyskiem w oku. - Ale chyba mamy obecnie ważniejsze sprawy na głowie niż analiza mojej osobowości. - 26 -
- Przepraszam, chyba z nerwów paplam jak najęta. Cholera! - Co się stało? - spytał. - Zawadziłam o gwóźdź, muszę podrzeć na sobie bluzkę, inaczej jej nie zdejmę. - Zostaw ją tam. Włóż moją koszulę. Maggie bez trudu wykonała polecenie, siedząc na belce ze skrzyżowanymi pod nią nogami. Lecz ledwie zdążyła rozwiązać koszulę Jacka, żeby ją na siebie włożyć, usłyszeli warkot silnika, a następnie trzask zamykanych drzwi samochodu. - Jesteśmy uratowani! - wykrzyknęła Maggie radośnie. - Niekoniecznie. Jeśli ktoś zajął tę szopę bez pozwolenia, na przykład na złodziejską dziuplę, nie ucieszy go nasza wizyta. Schodź natychmiast! Argumenty Jacka trafiły Maggie do przekonania. Nie tracąc czasu na ubieranie, w popłochu zsunęła się z powrotem, stanęła na związanym na kocu
S
węźle, następnie na jego ramionach. Jack ostrożnie postawił ją na dachu
R
samochodu. W tym momencie ktoś otworzył drzwi i oświetlił wnętrze za pomocą silnego reflektora. Maggie ze strachu przylgnęła do Jacka w samym staniku i spodniach.
Ku jeszcze większemu zaskoczeniu Maggie przybysz odłożył latarkę. Dopiero wtedy Maggie dostrzegła dwie męskie sylwetki. Zanim zdążyła zareagować, błysnął flesz. Ktoś zrobił im zdjęcie w niekompletnym stroju i w dziwacznej sytuacji. Dopiero w tym momencie obydwoje odzyskali zdolność działania. Zeskoczyli razem na bagażnik, następnie na ziemię. - Co tu się dzieje, do cholery? Schadzka akrobatów czy co?! - ryknął od drzwi ochrypły, męski głos. Gdy tylko stanęli na podłodze, Jack w mgnieniu oka doskoczył do przybyszów, pchnął obydwu tak mocno, że jeden upadł na ziemię, a drugi na krzesło, upuszczając aparat na ziemię. Jack podniósł go błyskawicznie, otworzył i naświetlił film.
- 27 -
- Przepraszam, ale nie miałem wyjścia - powiedział zadziwiająco uprzejmym jak na okoliczności tonem. - A teraz proszę usiąść i wytłumaczyć, co panowie tu robią. A ty idź do samochodu, Sophie. Maggie z początku nie zrozumiała, do kogo mówi. Kiedy dotarło do niej, że Jack chroni jej tożsamość, z wdzięcznością opuściła stodołę, zanim dwóch zaskoczonych błyskawicznym atakiem intruzów zdążyło wstać i otrzepać kurz z ubrania. Z westchnieniem ulgi wsiadła do auta, tak jak stała, w samym staniku, skarpetkach i dżinsach. Na szczęście poprzedniego dnia zostawiła na tylnym siedzeniu żakiet, który natychmiast włożyła. Piętnaście minut później Jack wypadł jak burza ze stodoły, pospiesznie zabrał ze swego auta torbę i telefon, po czym usiadł obok Maggie na przednim siedzeniu. Maggie chciała o coś zapytać, ale nie dopuścił jej do głosu. - Szkoda czasu na gadanie. Ledwie uratowałem twoją reputację. Ruszaj, ale już.
R
S
Maggie bez słowa spełniła polecenie, choć umierała z ciekawości. Dopiero gdy wyjechali na główną drogę, zasypała Jacka pytaniami na temat napastników i dalszych wydarzeń w szopie. Ponieważ nie uzyskała odpowiedzi, zamilkła, kompletnie zbita z tropu. Jack zapytał Maggie o adres. Gdy go podała, zadzwonił do jakiejś Maisie, której najwyraźniej nie przeszkadzało, że budzi ją o wpół do piątej rano. Kazał przyprowadzić swój samochód pod dom Maggie za pół godziny i zarezerwować na popołudnie lot do Melbourne. Następnie wytłumaczył, że tym razem nie wpadnie po drodze do Sydney. - Pewna dziewczyna porwała mnie i zamknęła w szopie. Resztę wyjaśnię później, na razie załatw, o co proszę - dodał na zakończenie. - To nie było śmieszne - burknęła Maggie z urazą - Rzecz gustu. Dla mnie to najzabawniejsza noc w życiu - odparł, nie kryjąc wesołości. - Przepraszam, stoczyłem dość ciężką batalię z prywatnym detektywem i dziennikarzem - dodał na widok jej chmurnej miny. - 28 -
- No nie! Jack opowiedział jej historię, którą usłyszał od nieproszonych gości. Właściciele nieruchomości prowadzili kiedyś wypożyczalnię sprzętu rolniczego, obecnie nieczynną. Dlatego zabezpieczyli ją przed włamaniem na wszelkie możliwe sposoby. Niestety ich syn zszedł na złą drogę, został złodziejem. Po kryjomu dorobił sobie klucze i przechowywał w stodole kradzione pojazdy. Zgubiło go nadmierne gadulstwo. Pewnego wieczoru w knajpie, pod wpływem alkoholu i narkotyków, wygadał swój sekret nieznajomemu, właśnie owemu dziennikarzowi. Ponieważ pisał on artykuły do magazynu motoryzacyjnego i był miłośnikiem starych samochodów, odnalazł detektywa, którego wynajęli właściciele skradzionego auta i motocykla. Dwaj panowie połączyli swoje siły. Kiedy tam, gdzie oczekiwali jednej sensacji, zastali drugą w postaci półnagiej pary na dachu
S
kradzionego samochodu, sądzili, że los podarował im niespodziewaną szansę dodatkowego zarobku.
R
- Czy spróbowałeś wyjaśnić nieporozumienie? Tak. Wytłumaczyłem, że przyjechaliśmy dokonać wyceny zgłoszonej do sprzedaży nieruchomości.
- Czyli powiedziałeś im całą prawdę. - No, niecałą... - Jack zawiesił głos. W jego oczach ponownie rozbłysły iskierki wesołości. - Skłamałem, że wiatr zatrzasnął drzwi. - To całkiem niewinne kłamstewko, nieprawdaż? - zachichotała Maggie. - Pod warunkiem, że wyciągniesz wnioski z tej lekcji. Gdyby opublikowano nasze zdjęcie w niedwuznacznej sytuacji, nikt by nam nie uwierzył. Wszystkie brukowce szargałyby nasze nazwiska. Przede wszystkim twoje - dodał z naciskiem.
- 29 -
- Panienka z dobrego domu w niekompletnym stroju, w objęciach obcego mężczyzny, w dodatku w złodziejskiej kryjówce to łakomy kąsek dla prasy. Na wszelki wypadek przedstawiłem cię jako Sophie Smith. - Dziękuję z całego serca. Gdyby tata się dowiedział, jak narozrabiałam... Na przyszłość będę bardziej uważać - mruknęła Maggie, okropnie zawstydzona, drżąc na samą myśl o konfrontacji z apodyktycznym ojcem. - Chyba raczej ja musiałbym się obawiać o życie - odparł Jack. - Ale raczej nie wpadną na nasz trop. Nie zostawiłem im czasu na zanotowanie twojego numeru rejestracyjnego. - To nie mój samochód tylko służbowy. - Jeszcze lepiej. - A twoją tożsamość poznali? - O tak. Zapewniam cię, że nieprędko mnie zapomną.
S
- Bardzo ci dziękuję. Tata też byłby ci wdzięczny, gdyby wiedział.
R
- Za to ostatnie nie dałbym głowy - mruknął Jack. Przejechali przez Hope Island w milczeniu, następnie skręcili w ulicę, przy której mieszkała Maggie.
- Co teraz zrobimy? - spytała, zatrzymując samochód przed domem. - Na twoim miejscu wyjechałbym gdzieś co najmniej na parę dni. - Niestety to niemożliwe. W najbliższych dniach czeka mnie wiele pracy. Jack popatrzył znacząco na luksusową willę. - Pewnie zaraz wypomnisz mi bogactwo! - wykrzyknęła na widok jego drwiącej miny. - Wcale nie zamierzam. Akurat myślałem, że jesteś jedyna w swoim rodzaju. A o wyjeździe powinnaś pomyśleć na serio, żeby chronić reputację swoją i rodziny. Nie po to cudem wyszłaś z całej przygody, żeby przysparzać zmartwień bliskim. Gdyby twój ojciec znał sprawę, pewnie poparłby moje stanowisko. - Przerwał, zerknął przez ramię na nadjeżdżający samochód. - O, ktoś po mnie przyjechał. - 30 -
- Ta Maisie? - spytała Maggie zmienionym głosem. - Nie, ktoś inny - odparł z figlarnym uśmiechem. - Kupisz tę posiadłość? - Jeszcze nie wiem. Do widzenia. - Pocałował ją przelotnie na pożegnanie, zabrał torbę i wysiadł. Maggie siedziała jak wmurowana z ręką przy ustach, gdy samochód, który przyjechał po Jacka, zabierał go z jej życia. Po południu posłaniec przyniósł jej olbrzymi bukiet z dołączoną do niego krótką notką: Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Jack
ROZDZIAŁ TRZECI
R
S
Lazurowy ocean rozciągał się poza ramionami zatoki aż po sam horyzont. Przez zawieszoną nad nim warstwę chmur przeświecały smugi słonecznego blasku, rzucając na wodę złociste refleksy. Długie fale leniwie uderzały o piaszczysty brzeg. Na południu zielona kopuła otoczonego skałami Point Cartwright z wieżą obserwacyjną strzegła rzeki Mooloolah. Daleko na północ niewyraźnie rysowały się potężne szczyty Mount Coolum i Noosa Head. Bliżej, na zatoce, wyspa Mudjimba przypominała wieloryba z drzewem czy skałą, niemal dokładnie imitującą fontannę wody nad grzbietem zwierzęcia. Cały ten obszar, zwany Słonecznym Wybrzeżem, leżał godzinę drogi na północ od Brisbane i konkurował ze Złotym Wybrzeżem o miano raju dla turystów. Maggie mieszkała na dziewiątym piętrze apartamentowca w Mooloolabie. Od rozległej, osłoniętej przed południowo-wschodnim wiatrem plaży dzieliła ją tylko szosa. Obsadzono ją sosnami, które wyrosły tak wysoko, że niemal sięgały okien. Na plaży przebywało niewielu urlopowiczów. Tylko liczne ślady stóp, zostawione przez miłośników porannych spacerów, świadczyły o popularności - 31 -
nadmorskiego kurortu. Rzeka obfitowała w ryby i inne wodne stworzenia, dlatego często gościły na tutejszych stołach. Wielkie statki towarowe stały na kotwicach koło Point Cartwright, czekając na pozwolenie wpłynięcia do zatoki Moreton albo na dalszy rejs do Brisbane. Odpoczywało tu wielu marynarzy przed wyruszeniem w dalszą podróż na południe lub północ uczęszczaną drogą wodną przez zatokę Wide w kierunku wyspy Fraser. Niejeden wilk morski odetchnął z ulgą, zawinąwszy do portu po długiej żegludze przez wzburzone morze. Mooloolaba stanowiła ostatni punkt graniczny, pilnie strzeżony przez wojsko i straż ochrony wybrzeża. Dotarłam do ostatniej granicy - myślała Maggie, jedząc przy małym stoliku śniadanie, złożone ze świeżych owoców, płatków śniadaniowych, kawy i rogalików. Od dziesięciu dni przebywała w luksusowym apartamencie, należącym do koleżanki matki. Nie istniała możliwość, by ktokolwiek skojarzył to miejsce z
S
nazwiskiem Trent. Matka dotrzymywała jej towarzystwa przez tydzień przed
R
wyjazdem na akcję dobroczynną w Sydney, której nie wypadało opuścić. Na szczęście ojciec wcześniej wyjechał za morze w interesach. Maggie ustaliła z matką, że nie wspomną mu ani słowem o przygodzie w stodole. Spędzały czas beztrosko na zakupach, spacerach i plażowaniu, chodziły do kina i czytały. Lecz kiedy Maggie została sama, znużyła ją bezczynność. Zapragnęła wrócić do pracy, do normalnego, aktywnego życia. Niestety pozostały jej jeszcze pełne dwa tygodnie bezpłatnego urlopu. Nie wiedziała, jak je zagospodarować. Dręczył ją nieokreślony niepokój związany z osobą Jacka McKinnona, choć nie przyznawała tego nawet sama przed sobą. Od czasu pamiętnej przygody nie otrzymała od niego wiadomości, chociaż regularnie sprawdzała pocztę elektroniczną, a wszystkie połączenia telefoniczne przekazywano jej na telefon komórkowy. - Ciekawe, jak by zareagował na wieść, że diametralnie zmieniłam o nim zdanie - mawiała czasami do siebie. - Ejże, czyś ty się przypadkiem nie zakochała? - 32 -
Podczas akrobacji na belce stropowej pod dachem stodoły nie myślała o nim jak o mężczyźnie, lecz o towarzyszu, na którym można polegać w niedoli. Po bliższym poznaniu nieoczekiwanie zagościł w jej marzeniach. Ze zdumieniem stwierdziła, że budził w niej chęć do życia. W jego obecności odnajdywała w sobie pokłady niespożytej energii, która uszła z niej natychmiast po rozstaniu. No bo niby dlaczego doświadczała uczucia, że dotarła do ostatniej granicy, za którą nie ma nic prócz pustki? Jej roztargnienie nie umknęło uwagi matki. - Widzę, że ten McKinnon zalazł ci za skórę - stwierdziła pewnego dnia. - Biorąc pod uwagę, jakich kłopotów mu narobiłam, zachował się całkiem przyzwoicie - odparła Maggie. Wkrótce spakowała bagaże i wróciła do domu. W ciągu następnych dwóch dni Maggie wyczerpała wszystkie możliwości
S
dotarcia do Jacka McKinnona. Wszelkie wysiłki poszły na marne, jakby
R
pracownicy chronili go przed nią lub przed jakimikolwiek kontaktami z ludźmi. Uprzejma aż do bólu sekretarka kazała jej zostawić wiadomość, ale nie gwarantowała, że szef się z nią skontaktuje. Nie dotarła nawet do Maisie. Nikt nie znał osoby o takim imieniu.
Spędziła sporo czasu w samochodzie, prywatnym, którego nie znał, przed siedzibą jego firmy, McKinnon Corporation, z twarzą skrytą za ciemnymi okularami i pod szerokim rondem kapelusza. Na próżno. Nigdzie w zasięgu wzroku nie dostrzegła znajomego range-rovera ani jego właściciela. Łatwe z pozoru zadanie okazało się niewykonalne. Leżała później długo w nocy bez snu, patrząc tępo w sufit w poczuciu upokarzającej klęski. Ogarnęły ją wątpliwości, czy dobrze zrobiła, podejmując poszukiwania człowieka, który najwyraźniej nie życzył sobie kontynuowania znajomości. Może powinna uszanować jego życzenie? Z drugiej strony nie zasłużyła przecież na całkowite zlekceważenie. W stodole pracowali ramię w ramię jak para przyjaciół. Czy połączyła ich tylko wspólna niedola? Czy uległa złudzeniu, - 33 -
że znaleźli wspólny język? Wstała i zaparzyła sobie herbaty. O świcie doszła do wniosku, że najlepiej zaprzestać poszukiwań. Otarła łzę i poszła z powrotem do łóżka. Spała do dziewiątej. Obudziła się z uczuciem ulgi, jakby kamień spadł jej z serca. Lecz wkrótce potem ciocia Elena wpadła jak zwykle z niezapowiedzianą wizytą. Ponieważ Maggie bardzo ją lubiła, poprosiła, by została na lunch. Podała kanapki z wędzonym łososiem skropionym sokiem z cytryny, posypane mielonym pieprzem, do tego otworzyła dobrze schłodzone wino chardonnay. Usiadły pod markizą na tarasie. - Podobno poznałaś Jacka McKinnona - zagadnęła niespodziewanie Elena. - Twoja mama twierdzi, że potraktował cię dość grubiańsko. Chyba skreślę go z mojej listy najbardziej godnych uwagi kawalerów. Maggie odetchnęła z ulgą, że nie wspomniała o niefortunnej przygodzie w stodole. Im mniej osób znało tę historię, tym lepiej.
S
- Nie musisz tego robić ze względu na mnie - zaprotestowała.
R
- Rzecz w tym, że jest bardzo skryty. Trudno cokolwiek napisać o jego życiu osobistym czy uczuciowym, bo utrzymuje je w głębokiej tajemnicy. Za to uzyskałam ciekawe informacje o jego pochodzeniu. Został adoptowany jako niemowlę przez bardzo dobrych, lecz niezbyt zamożnych ludzi. Od najmłodszych lat wykazywał nieprzeciętne zdolności. Dzięki doskonałym wynikom w nauce bez trudu zdobywał stypendia, co pozwoliło mu ukończyć dobre, prywatne szkoły. Następnie studiował budownictwo lądowe i morskie. Prócz tego, że pilnie strzeże swej prywatności, nic nie wskazuje na to, by trudne dzieciństwo zostawiło jakikolwiek ślad w jego psychice. Nie obnosi się z bogactwem, nie wystawia sobie luksusowych rezydencji i nie lata prywatnymi odrzutowcami. Nie nagłaśnia swoich romansów, a jego byłe sympatie milczą jak zaklęte. - A jaką rolę w jego życiu odgrywają Lia Montalba i Bridget Person?
- 34 -
- To modelki z Melbourne. - Elena uniosła brwi, zaskoczona wiedzą Maggie. - Wynajął je do promocji swoich katamaranów podczas wielkiej kampanii reklamowej. Obydwie już wróciły do rodzinnego miasta. - Ma teraz kogoś? - spytała Maggie wbrew woli. - Z tego, co mi wiadomo, nie. Ale trudno coś powiedzieć na pewno. Być może zaprosił kogoś do swej sekretnej kryjówki, letniego domu w Cape Gloucester. Tylko mnie nie zdradź. Moi informatorzy nigdy by mi nie wybaczyli, że rozgadałam pilnie strzeżony sekret! - dodała. - Przyrzekam, że dochowam tajemnicy, ale... jeśli możesz, powiedz mi, gdzie to jest? - poprosiła Maggie po chwili wahania. - W północnym Queensland, w tropikalnej strefie niedaleko Bowen, podobno za jakąś farmą bydła. Po wyjściu Eleny Maggie długo przetrawiała usłyszane rewelacje,
S
obserwując długie cienie na polu golfowym. Informacje, za którymi przez dwa
R
dni goniła bez skutku, same przyszły do domu. Jack mógł oczywiście równie dobrze przebywać w Sydney, Nowym Jorku czy w Katmandu, ale skoro los podarował jej szansę uzyskania odpowiedzi na dręczące ją wątpliwości, uznała, że byłoby grzechem odrzucić niespodziewany dar. Zostawiła mamie krótką notatkę, żeby nie przysparzać jej dodatkowych zmartwień, ponownie spakowała torbę i wyjechała na północ. Tłumaczyła sobie, że wyrusza w kolejną podróż przede wszystkim po to, by utrudnić poszukiwania wścibskiej spółce dziennikarza z detektywem, którzy zastali ją w stodole w pozornie kompromitującej sytuacji. Zieloną, górzystą wyspę Gloucester dzielił od lądu wąski przesmyk o tej samej nazwie. Stanowił on drogę wodną z wysp Whitsunday do zatoki Edgecumbe i Bowen. Wystarczyło stanąć na jednej z piaszczystych plaż, by dostrzec prąd wody, omywającej oznakowane rafy koralowe. W celu dotarcia w ten odludny, czarowny zakątek należało przejechać przez farmę bydła. Jedna z otoczonych drzewami plaż stałego lądu leżała naprzeciwko wysp Gloucester i - 35 -
Passage, druga - przy zatoce Edgecumbe. Maggie wybrała tę pierwszą, ponieważ zaintrygowała ją z niewiadomych powodów. Przed tarasem jej pokoju rosła palma kokosowa, poinsecje i bugenwille. Z pni egzotycznych palm pandanus i śliwki burdekin wyrastały wspaniałe storczyki. Szorstki piasek przypominał barwą i strukturą brązowy cukier, lecz przeczysta, lazurowa woda zapraszała do kąpieli, zwłaszcza w czasie przypływu. Pierwszego wieczoru Maggie ponad godzinę przesiedziała na plaży, obserwując z zachwytem grę światła na łagodnych falach. Zafascynowała ją para kaczek z kołnierzami z ciemnych piór na kremowych szyjach, przypominającymi skórzane chomąto. Powiedziano jej, że ten gatunek nazywa się kaczka burdekin. Prócz niej w hotelu mieszkała tylko jedna para. Zjadła z nimi kolację, lecz szybko odeszła od stołu pod pretekstem, że musi odpocząć przed planowaną na następny dzień dłuższą wyprawą. W rzeczywistości wewnętrzne rozterki nie pozwoliły jej
S
długo usiedzieć na miejscu. Czy podjęła właściwą decyzję? Czy odnajdzie Jacka
R
w jego sekretnej kryjówce na odludziu? Jak ją potraktuje? Po długich, bezowocnych rozważaniach doszła do wniosku, że tylko bezpośrednia konfrontacja przyniesie odpowiedzi na dręczące ją wątpliwości. Postanowiła więc osobiście sprawdzić, co przyniesie kolejne spotkanie z Jackiem McKinnonem. Piętnaście po szóstej Maggie powitała wschód słońca na plaży, ubrana w białe, krótkie spodenki i bluzeczkę w tęczowe paski. Wyspa Gloucester odcinała się ciemną plamą od oświetlonego złotym blaskiem morza, podobnie jak drzewa i skały, widoczne w postaci ciemnych konturów na złotym tle. Gdy słońce wzeszło wyżej, nadmorski krajobraz zyskał głębię kolorów i kształtów. Lecz wszelkie uroki natury zbladły w oczach Maggie, gdy na tle rozświetlonego horyzontu ujrzała sylwetkę wysokiego mężczyzny z wędką. Z daleka rozpoznała Jacka McKinnona. Serce podeszło jej do gardła. Wzięła głęboki oddech i ruszyła mu naprzeciw tak swobodnym krokiem, na jaki było ją stać. Jack na jej widok stanął jak wryty. Wypoczęty, opalony, w spodenkach koloru khaki i - 36 -
sportowej koszulce z rękawami do łokcia, mógłby stanowić wzorzec męskiej siły i witalności. - Ja chyba skądś pana znam - zagadnęła Maggie przyjaźnie, lecz odpowiedziało jej ponure milczenie, jakby odebrało mu mowę. - Przepraszam, to nie było zabawne - przyznała z zażenowaniem. Jack długo mierzył ją wzrokiem. - Jak mnie znalazłaś? - mruknął wreszcie. - To tajemnica, ale jeśli zaprosisz mnie na kawę, wyjaśnię, po co zadałam sobie tyle trudu. - Zatrzymałaś się w hotelu? - Tak, ale nic ci z mojej strony nie grozi. Nie rozgłoszę, że mieszkasz w pobliżu. - Posłuchaj, Maggie - zaczął szorstkim tonem, ale w mgnieniu oka zmienił
S
front. - No dobrze, skoro specjalnie dla mnie odbyłaś tak długą drogę, chodźmy na tę kawę.
R
Mimo że letnia willa Jacka stała zaledwie kilka minut drogi od plaży, niełatwo było ją znaleźć. Dwupiętrowy, porośnięty bluszczem budynek z poszarzałych ze starości drewnianych bali osłaniały przed wzrokiem ciekawskich wysokie drzewa. Poniżej, przy brzegu, cumował przykryty plandeką smukły jacht regatowy. Kiedy Jack wprowadził Maggie na piętro, zaparło jej dech z zachwytu, gdy z górnego tarasu pokazał jej przesmyk Gloucester, zatokę Edgecumbe i Bowen, otoczone szczytami, którym blask słońca nadawał odcienie różu i błękitu. - Jak tu pięknie - westchnęła. - Umiesz wyszukiwać cudowne zakątki dodała z uznaniem. - Zanim zbudowano drogę, panował tu błogi spokój.
- 37 -
- Czy to aluzja, że niepotrzebnie cię niepokoję? - Maggie odwróciła się tyłem do barierki i spojrzała mu prosto w oczy. - Sądziłam, że po wyjaśnieniu wszelkich nieporozumień znaleźliśmy wspólny język. Jack ściągnął żyłkę, założył za zaczep na wędce kolorowy spławik wraz z potrójnym haczykiem. Wyprostował się, przeczesał palcami przydługie włosy z jaśniejszymi pasemkami od słońca. - Dzieli nas więcej, niż myślisz, Maggie - odparł po chwili milczenia. - Więc wytłumacz mi co, a na pewno zrozumiem. Uwierz mi, nie jestem rozpieszczoną, bogatą pannicą, za jaką mnie z góry uznałeś. Umiem wysłuchać drugiego człowieka i uszanować jego punkt widzenia. - Na razie nadal robisz wszystko, żeby postawić na swoim. Nie wyciągnęłaś wniosków z lekcji w stodole. - Owszem, wyciągnęłam: że zasługuję na lepsze traktowanie. Mnie na
S
przykład nigdy nie przyszłoby do głowy oceniać cię na podstawie reputacji
R
twojego ojca. Dlatego uważam, że powinieneś mnie lepiej poznać - dodała po chwili wahania.
- Mężczyźni głębiej przeżywają urazy - stwierdził enigmatycznie. - Właśnie dlatego powinni bardziej szanować kobiety. Świat byłby lepszy, gdyby to one nim rządziły. Jack skwitował jej słowa przelotnym uśmiechem, otworzył usta, ale nic nie powiedział. Wzruszył tylko ramionami i wrócił do pokoju. Maggie poszła w jego ślady. Urządził swój dom ze smakiem i prostotą, pozostawił wiele wolnej przestrzeni. Wyłożył wszystkie podłogi wypolerowanymi do połysku deskami. Podwójne łóżko pokrywała narzuta i kilka poduszek w ciemnych, lnianych powłoczkach. Na jednej nocnej szafce leżał stos książek, na drugiej stała piękna lampa z kutej miedzi. W rogu przy dwóch skórzanych sofach ustawiono stolik do kawy, zastawiony książkami i modelami statków. Jeden z nich umieszczono w butelce. - 38 -
Obszerny regał mieścił telewizor, zestaw stereo i odtwarzacz DVD. Rolety w oknach chroniły pomieszczenie przed nadmiarem słonecznego światła. Wyposażenie kuchni stanowiły drewniane meble z chromowanymi uchwytami i blatami z czarnego marmuru. W trzcinowych koszach rosły rośliny. Na ścianie naprzeciw wejścia wisiał wielki piękny obraz w odcieniach stonowanej zieleni, starego złota i złamanego różu, przedstawiający dwa słonie. Maggie długo kontemplowała go w zachwycie. - Piękna rzecz. - Dziękuję. - Skąd go masz? - Z Tajlandii - odparł, nalewając kawę do filiżanek. Maggie usiadła na barowym stołku, nieco skonsternowana lakonicznymi odpowiedziami Jacka. - Nie wiem, od czego zacząć.
R
S
- Do tej pory raczej nie brakowało ci śmiałości ani w stodole, ani teraz, gdy deptałaś mi po piętach.
- To prawda, ale nigdy wcześniej nie zmieniłam tak diametralnie opinii o drugiej osobie w ciągu tak krótkiego czasu - wyznała. Stojąc twarzą w twarz z Jackiem McKinnonem, doszła do wniosku, że zdecydowanie przeceniła swoje możliwości. Zmobilizowała całą siłę woli, żeby się nie rozpłakać. Nie przeżyłaby takiej kompromitacji. - Nie zamierzam zmieniać twoich poglądów na temat zagospodarowania terenów pod zabudowę ani tym bardziej cię uwodzić mimo twej niezaprzeczalnej atrakcyjności - zapewniła, gdy zdołała nieco zapanować nad głosem. - Dobrze wiedzieć - odparł z ironicznym uśmieszkiem. - Mimo że ani twoja uroda, ani nocne manewry w stodole nie umknęły mojej uwagi, nawet mi przez myśl nie przeszło, żeby wziąć to, co podawałaś niemalże na tacy. Miałem nadzieję, że właściwie odczytasz moje intencje i zostawisz mnie w spokoju. Możesz spokojnie wracać - zakończył, stawiając kubek na stoliku. - 39 -
Maggie wstała. Zanim zdążyła pomyśleć, wymierzyła mu siarczysty policzek, przewracając kubek z niedopitą kawą. Przerażona tym, co zrobiła, zamarła w bezruchu, patrząc bezradnie na ciemnobrązową kałużę. Naczynie z głośnym brzękiem spadło na podłogę. Potem zaległa złowroga cisza. Zanim Maggie opadła z powrotem na taboret, pochwyciła spojrzenie Jacka, od którego skóra jej ścierpła. Wyrażało bezbrzeżną pogardę, ale nie potrafiła oderwać wzroku od jego twarzy, póki nie chwycił jej za nadgarstek. Maggie wpadła w popłoch, wyrwała rękę, wstała i spróbowała umknąć, ale pośliznęła się na mokrej podłodze i upadła. Zanim zdążyła się podnieść, jęcząc z bólu, uświadomiła sobie, że odłamek porcelany utkwił jej w stopie. Jack obszedł stolik, objął ją w talii i uniósł do góry. - Już dobrze, przyznaję, że cię tropiłam! - wykrzyknęła w popłochu. Zalazłeś mi za skórę, robisz mi zamęt w głowie. Najpierw tobą gardziłam,
S
potem zaczęłam cię szanować, wreszcie lubić. Myślałam, że z wzajemnością,
R
ponieważ zmylił mnie bukiet, który mi przysłałeś. To wszystko. Daję słowo, że błędnie zinterpretowałeś moje zachowanie. Co robisz? Jack zaniósł Maggie na sofę, usiadł i posadził ją sobie na kolanach. Próbowała się oswobodzić, ale trzymał ją mocno. - Nic z tego, panienko. Nigdzie nie pójdziesz z odłamkiem w nodze. Poza tym żądam zadośćuczynienia za niezasłużony policzek. - Jakiego rodzaju? - O, takiego! - Pochylił głowę i musnął usta Maggie wargami, zapraszając do pocałunku. Mimo że ją rozgniewał, przeczuwała, że nie odeprze pokusy. Rozpalone ciało przestało odczuwać ból, ignorowało obelgi, nie słuchało głosu rozsądku. Pomrukiwała z rozkoszy, gdy całował jej usta, szyję, gdy wsunął rękę pod bluzkę i staniczek i zaczął pieścić wezbrane namiętnością piersi. Nie protestowała, gdy pogłębił pocałunek.
- 40 -
Przylgnęła do niego całym ciałem, czuła każdą komórką twardość stalowych mięśni. Zachęcony jej przyzwoleniem Jack powoli położył ją na podłodze. Pociemniałe oczy Maggie zaszły mgłą namiętności, wargi napuchły od pocałunków. Patrzyła jak urzeczona na mocną linię ust z otaczającymi je delikatnymi zmarszczkami mimicznymi, dostrzegła nawet nieznaczną bliznę, przecinającą brew, ślad zarostu na policzkach, w miejscu, gdzie niedokładnie się ogolił, czuła zapach dobrego mydła. Po raz pierwszy oglądała jego twarz z tak bliska. Nigdy wcześniej nie odczuwała takiej potrzeby. Zastanawiała się, w jakich okolicznościach przeciął łuk brwiowy, usiłowała sobie wyobrazić, jak by to było zasnąć i zbudzić się w jego ramionach. Zawstydzona własnymi myślami, usiłowała opanować zbyt silne emocje. - Nie myśl, że należę do tych pustych, drapieżnych panienek, polujących na każdego atrakcyjnego mężczyznę. Do tej pory zwykle to ja musiałam ich
S
odpychać. Oczywiście flirtowałam z kilkoma chłopcami, między innymi z
R
Timem, ale nie szukałam bliskości, bo żaden mnie naprawdę nie zainteresował... Tamtej nocy w stodole zaszła we mnie dziwna przemiana... Nie tylko mnie zaintrygowałeś... Poczułam do ciebie sympatię, a może nawet coś więcej, chociaż odrzuciłeś mnie... - mówiła szybko, wśród przyspieszonych oddechów, urywanymi zdaniami, umykając wzrokiem w bok. - Nie wiem, co we mnie wstąpiło, sama usiłuję to zrozumieć, dlatego cię szukałam. Jack uniósł się na łokciu, ujął ją pod brodę, zwrócił jej twarz ku sobie. Chciał coś wtrącić, ale nie dopuściła go do głosu: - Podaj mi jeden powód, dla którego powinnam o tobie zapomnieć, a odejdę na zawsze. Jack długo patrzył jej w oczy, zanim z powrotem się położył. - Przysiągłem sobie, że nigdy w życiu nie spotkam się z twoim ojcem. - To żadna przeszkoda. Mnie również trudno dojść z nim do porozumienia. Uwierz mi, stoczyłam ciężką batalię, by żyć tak, jak chcę, a nie - 41 -
tak, jak on sobie życzy. Oczywiście dorastałam w znacznie lepszych warunkach niż ty, ale chyba nie różnice majątkowe cię ode mnie odpychają? - Nie. Nie mam ci nic do zarzucenia. - Więc o co chodzi? Jest ktoś inny? Jack pokręcił głową. - No to czemu nie chcesz lepiej mnie poznać...? - Zwłaszcza po wyjątkowo gorącym pocałunku - dokończył Jack ze śmiechem, ale szybko spoważniał. Głos rozsądku podpowiadał, żeby jak najszybciej zakończyć znajomość. Maggie pociągała go nieodparcie, lecz jej ojciec nigdy by mu nie wybaczył, gdyby się z nią związał, niezależnie od tego, czy wziąłby z nią ślub, czy poprzestał na romansie. Nawet fakt, że za wszelką cenę dążyła do utrzymania znajomości, podczas gdy on przed nią uciekał, nie stanowiłby okoliczności łagodzącej. Ale gdyby Maggie rzeczywiście zakochała się we mnie bez
S
wzajemności, sprawiedliwości stałoby się zadość - pomyślał nagle. - Jeżeli
R
rzeczywiście jest tak niewinna, na jaką wygląda, rozkochanie jej w sobie do szaleństwa przyszłoby mi bez trudu. David Trent zasłużył sobie na najgorsze, ale ona nie...
- Posłuchaj, Maggie. Chciałbym ci uświadomić, że nie pragnę zakładać rodziny, mimo że uważam cię za wyjątkowo interesującą i godną pożądania. - Dobrze wiedzieć. Przynajmniej nie będą mnie dręczyć wątpliwości, czy nie przegapiłam życiowej szansy. - Maggie wzruszyła ramionami z udaną obojętnością, lecz z dziwnym błyskiem w oku. - Ale moim zdaniem twoje nastawienie do małżeństwa nie przeszkadza, żebyśmy przynajmniej zostali przyjaciółmi. Prawdę mówiąc, ja również nie marzę o ślubnym welonie, przynajmniej na razie. Nie dlatego, że jestem bogata, zepsuta czy zarozumiała, lecz dlatego, że mam niezależną naturę. Pewnie gdybym urodziła się w ubogiej chacie, myślałabym tak samo. - Najdziwniejsze, że ci wierzę. - Dlatego, że z uporem cię poszukiwałam? - 42 -
- Między innymi. - Przesunął palcem wzdłuż linii jej warg. - Jak długo tu zostaniesz? - Zarezerwowałam pokój na tydzień, ale zostanie mi jeszcze drugi tydzień urlopu bezpłatnego, a ten odludny zakątek stanowi świetną kryjówkę przed wścibskimi dziennikarzami i detektywami. - W takim razie jakim sposobem go odnalazłaś? - To moja tajemnica. Jak długo tu zostaniesz? - Tak samo jak ty. Jeszcze tydzień. - Wspaniale! - Maggie usiadła. - Mamy więc dla siebie mnóstwo czasu! Jack wypuścił ją z objęć, skrzyżował ramiona na piersiach. - Czy to znaczy, że zamierzasz się do mnie przeprowadzić? Maggie pomyślała przez chwilę, potem posłała mu figlarne spojrzenie. - Raczej nie. Jeszcze byś pomyślał, że planuję uwiedzenie.
S
- Głupstwo! - mruknął Jack i ponownie porwał ją w ramiona.
R
Zadrżała z rozkoszy, gdy delikatnie pogładził ją po szyi. - Zamierzasz mnie znów pocałować? - A nie chcesz?
- Chcę, ale widzisz... Obawiam się, że możemy stracić kontrolę nad sobą... Przynajmniej ja. - Możesz polegać na mojej sile woli - zapewnił poważnym tonem, lecz gdy ją całował, w jego oczach błyszczały iskierki wesołości. - Polegam - zapewniła zupełnie serio. - Przy tobie czuję się bezpieczna. Jack przerwał pieszczoty. Przez chwilę patrzył w dal nieobecnym wzrokiem. Maggie wiele by dała, by wiedzieć, o czym myśli, ale zamiast cokolwiek wyjaśnić, Jack przyciągnął ją znowu do siebie i pocałował tak namiętnie, że zapomniała o wszystkich rozterkach i zatraciła się w rozkoszy. Kiedy odchylił głowę, jęknęła cicho z rozczarowania, co wywołało jego wybuch śmiechu. - Teraz już nie będzie tak przyjemnie - oznajmił. - 43 -
- Dlaczego? - Ponieważ trzeba usunąć odłamek filiżanki z twojej stopy. Będzie bolało. Maggie machnęła lekceważąco ręką. - Och, zupełnie o tym zapomniałam. Nie martw się, wytrzymam. Jack wyciągnął pęsetką odłamek, zdezynfekował ranę i nałożył plaster. Mimo że zrobił to szybko i sprawnie, musiał potem obetrzeć spływającą po policzku Maggie łezkę. - Chyba źle rozplanowałem swoje działania - zauważył ze śmiechem. Powinienem najpierw cię opatrzyć, a później całować. - Wystarczy, jeśli zrobisz to jeszcze raz. Jack z przyjemnością spełnił prośbę, lecz kiedy dotknął wargami ust Maggie, pojęła, że sam pocałunek przestał jej wystarczać.
S
ROZDZIAŁ CZWARTY
R
Maggie spędziła z Jackiem pięć wspaniałych dni. Pływali, żeglowali, łowili ryby. Maggie doskonale radziła sobie na jachcie Jacka, Shiralee. Żeglarstwo było jedyną pasją, jaką dzieliła z ojcem. Już jako dziecko wypływała z nim na morze. Jack docenił jej umiejętności już podczas pierwszego rejsu. Wyłączył silnik, pozwolił jej postawić żagle i stanąć za sterem. Objął ją od tyłu w pasie. Stali przez chwilę przytuleni, słuchając szumu wiatru i chlupotu uderzających o burtę fal. Maggie włożyła na wyprawę biały podkoszulek, granatowe spodenki, marynarską czapeczkę z daszkiem. - Twoja łódź jest bardzo sterowna - zauważyła. - Nic dziwnego. Sam ją zaprojektowałem. - Nie można ci zarzucić fałszywej skromności. - Jeśli chodzi o łódki na pewno nie. Byłby to szczyt fałszu - odpowiedział Jack wesoło. Odwrócił ją ku sobie. - Wyglądasz jak rasowa żeglarka. Masz - 44 -
przepiękne oczy. Mógłbym w nie patrzeć godzinami, oczywiście pod warunkiem że nie widzę w nich pogardy czy odrazy. - Dawno zapomniałam, że coś takiego do ciebie czułam. - Nie tak dawno. Spoliczkowałaś mnie zaledwie wczoraj. Maggie zmarszczyła brwi. - Cóż, zdenerwowałeś mnie. - Zawsze bijesz rozmówców, gdy usłyszysz coś przykrego? Zresztą nieważne. Pięknie wynagrodziłaś mi zniewagę. - Miło to słyszeć. Jack porwał ją ponownie w objęcia i namiętnie pocałował. Puścili stery i szoty i pozwolili łódce dryfować, póki żagiel nie zaczął łopotać na wietrze. Dopiero wtedy przerwali pocałunek, by wykonać zwrot. - O mało nie wpadliśmy na skały! - wykrzyknęła Maggie.
S
- Podejrzewałem cię o skłonności Dalili, tymczasem wychodzi z ciebie syrena - zażartował.
R
Maggie chłonęła wzrokiem jego wysportowaną sylwetkę, podziwiała wprawne, pewne ruchy, gdy ubrany jedynie w szorty ustawiał łódź do wiatru. Stwierdziła z satysfakcją, że przy pierwszym spotkaniu miała właściwe skojarzenie. Okazał się nie tylko świetnym żeglarzem, lecz i wspaniałym kucharzem. Pierwszego wieczoru usmażył przepysznego kurczaka z ryżem, zaprawianym szafranem. Piekł pyszne ryby na ruszcie, a za jego sos do pieczeni oddałaby duszę diabłu. Większości produktów dostarczało samo morze. Łowił ryby, kraby, ostrygi i tęczowe homary. Odwiedzili zatoki Bona i Breakfast na wyspie Gloucester. Pewnego dnia popłynęli przesmykiem na wschód do zatok Double i Woodwark, łowili ryby przy skałach. Maggie złapała hiszpańską makrelę. Gdy wyciągała ją z wysiłkiem na pokład, wprost pękała z dumy.
- 45 -
- Nie ciesz się naprzód, pewnie zawadziłaś haczykiem o kamień upomniał ją ze śmiechem Jack, ale wyłączył silnik, żeby mogła wyciągnąć zdobycz. Jednak kiedy spróbował jej pomóc, Maggie gwałtownie zaprotestowała. - Nic z tego, to moja ryba! Zobaczysz, że sobie poradzę. I poradziła, chociaż twarz jej poczerwieniała, a ramiona bolały od wysiłku. Gdy wyciągnęła makrelę ponad powierzchnię wody, Jack schwytał ją w podbierak. Maggie straciła przeciwwagę, padła jak długa na pokład i wybuchnęła płaczem. Jack podniósł ją, utulił, usiadł na wyściełanej ławeczce w kokpicie i posadził ją sobie na kolanach. - W życiu nie widziałem bardziej upartej dziewczyny, ale podziwiam ten twój upór. Dopięłaś swego. Wygrałaś, więc przestań płakać - pocieszał, odgarniając z czoła niesforny kosmyk.
S
- Wiem - zaszlochała Maggie. Zlizała łzę z wargi, otarła nos wierzchem
R
dłoni. - Stoczyłam ciężką walkę, ale nagle zrobiło mi się żal ryby. Najchętniej bym ją puściła.
- Za późno, ale twój wysiłek nie pójdzie na marne. Przysięgam, że nie zmarnuję ani kawałka. Nawet głowę zostawię na zupę. W końcu te ryby, które kupujesz w sklepie, też ktoś złowił i zabił. - Racja - przyznała Maggie po krótkim namyśle. - Masz duszę myśliwego - dodała. - W pewnych okolicznościach. Popatrzyła z troską na nadwerężony nadgarstek. - Chyba będzie mnie bolał przez kilka najbliższych dni - jęknęła. - Coś na to zaradzimy. Jack ujął jej dłoń, pocałował grzbiet, potem wewnętrzną stronę. Następnie usadził ją wygodnie na ławeczce i zniknął w kajucie. Po dwóch minutach wrócił z butelką szampana i dwoma kieliszkami. Usiadł obok Maggie, otoczył ją ramieniem i wzniósł toast za wspaniałą, waleczną dziewczynę. Maggie z - 46 -
ufnością wsparła głowę na jego ramieniu, odprężona i szczęśliwa jak nigdy dotąd. Nie przeprowadziła się do Jacka, lecz nie licząc samotnych, często bezsennych nocy, pozostałą część doby spędzała w jego towarzystwie. Spacerowali razem, żeglowali, pływali, łowili ryby, a popołudniami czytali, słuchali muzyki, oglądali filmy lub dyskutowali o literaturze w jego letniej willi. Jacka zaskoczyła informacja, że Maggie czyta Harry'ego Pottera i ogląda kolejne odcinki filmów o młodym czarodzieju wraz z dziećmi sąsiadów, ale lubiła też romanse, kryminały, powieści przygodowe i literaturę piękną z wyjątkiem fantastyki. Jack, jak było do przewidzenia, przepadał za powieściami marynistycznymi. - Kocham morze, ale mam też kilka innych pasji - przyznał pewnego dnia, gdy siedzieli razem na sofie w salonie.
S
Ponieważ słowom towarzyszyło znaczące spojrzenie, Maggie spytała kokieteryjnie:
R
- Kobiety czy jedna w szczególności?
- Powiedzmy, że twoje towarzystwo bardzo mnie cieszy. - Odnoszę wrażenie, że płeć piękna odgrywa w twoim życiu drugoplanową rolę - drążyła Maggie. - Nieprawda. Moje projekty uwzględniają potrzeby kobiet. Wiele powstało właśnie z myślą o nich. Zaraz ci kilka pokażę. - Rozwinął przed nią plany dwóch małych domków o nazwach Greenwich i Wyspiarz. Maggie zwróciła uwagę na wyjątkowo racjonalne wykorzystanie przestrzeni, jak na statku. Pochwaliła zarówno doskonałe pomysły, jak i ciekawą formę. Przyznała, że niesłusznie nazwała projektowane przez niego budynki „betonowymi pudełkami". Słowa uznania z jej ust sprawiły Jackowi wielką przyjemność.
- 47 -
- Dziękuję. Rzeczywiście inspirację stanowiło wyposażenie okrętów. Budownictwo okrętowe zawsze było moją pasją. Mimo wszystko moje domy nie dorównują twojemu. - To nie moja zasługa. Odziedziczyłam go po babci. A ty gdzie mieszkasz na stałe? - W bloku nad zatoką Runaway. - W luksusowym apartamencie? - Nie, w normalnym mieszkaniu. - Ale za to posiadasz letnią willę w jednym z najpiękniejszych zakątków kraju. - A ty odziedziczysz między innymi farmę bydła i kilka nieruchomości na Złotym Wybrzeżu. - Skąd tak wiele o mnie wiesz?
S
- Wszyscy to wiedzą. - Jack wzruszył obojętnie ramionami.
R
- Rzeczywiście nie muszę się martwić o przyszłość, chociaż sądzę, że ojciec wolałby męskiego dziedzica. Pewnie po cichu żałuje, że nikt nie będzie nosić jego nazwiska, może nawet obawia się, że córka roztrwoni dorobek jego życia. - Ledwie skończyła ostatnie zdanie, dostrzegła, że rysy Jacka stężały. Czyżbym znów popełniła jakąś gafę? - spytała nieśmiało, przerażona nagłą zmianą nastroju. - Nie, skądże - mruknął. Kiedy zdjął ze stolika książkę, na podłogę wypadło zdjęcie atrakcyjnej, wysokiej blondynki, stojącej na pokładzie jachtu. - To moja starsza siostra, Sylvia - poinformował Jack po nieznośnie długim milczeniu. - Rodzona? - Nie, przybrana. Zostaliśmy adoptowani przez tych samych rodziców, ale dorastaliśmy razem jak prawdziwe rodzeństwo. Sylvia nadal mieszka z mamą, obecnie cierpiącą na porażenie neuronów ruchowych. Jej mąż, nasz adopcyjny ojciec, zmarł kilka lat temu. - 48 -
- Chyba dlatego Sylvia ma takie smutne oczy. Piękna kobieta, ale nie ma w niej radości życia - skomentowała Maggie ze współczuciem. - Wyszła za mąż? - Nie - uciął krótko, po czym wziął do ręki model statku w butelce. Zastanawiałaś się kiedyś, w jaki sposób został wykonany? - spytał. - Wielokrotnie - powiedziała zaskoczona nagłą zmianą tematu. - Czy to twoje dzieło? - Tak. Pokażę ci, jak go zrobiłem. Maggie dość szybko odkryła, że willa w Cape Gloucester nie służy wyłącznie rekreacji. Jack nie tylko wypoczywał, lecz również dość intensywnie pracował: odbierał i wysyłał korespondencję, dzwonił co najmniej dwa razy dziennie do biura, sprawdzał kursy giełdowe i zawierał transakcje. Gdy Maggie od niechcenia rzuciła jakąś trafną uwagę, zaskoczyła go jej doskonała orientacja
S
na rynku papierów wartościowych. Maggie poinformowała go, że posiada spory
R
pakiet akcji i z powodzeniem gra na giełdzie. Kiedy usłyszał, ile zarobiła w przeciągu ostatnich dwunastu miesięcy, aż gwizdnął z wrażenia. Wymieniła więc jeszcze wszystkie kursy, które ukończyła na uniwersytecie. - A nie mówiłam, że powinieneś mnie lepiej poznać? - zakończyła z nieskrywaną dumą. - Ładna buzia to nie jedyny mój atut. - Miałaś rację! - roześmiał się serdecznie. - Rzeczywiście utarłaś mi nosa. Od tej rozmowy Jack zaczął poważniej traktować Maggie. Codzienne pogawędki przybrały bardziej intelektualny charakter. Żywo dyskutowali o polityce, religii, interesach i innych ważnych życiowych kwestiach. Maggie spostrzegła, że Jack czasami ukradkiem bacznie ją obserwuje. Nadal serwował jej wyszukane dania, rozpieszczał smakołykami. Pewnego dnia poczęstował ją wykwintnymi owocami morza i pyszną sałatką. Maggie z prawdziwym zachwytem pochwaliła jego umiejętności kulinarne, spytała, kto go nauczył gotować.
- 49 -
- Rodzina, w której się wychowałem, przykładała wielką wagę do zdrowego odżywiania. - A znasz swoich biologicznych rodziców? - Nie. - Jack na moment zastygł bez ruchu z miską sałatki w ręku. - Nigdy nie próbowałem ich odszukać. Uznałem, że skoro mnie porzucili, nie zasługują na moje zainteresowanie - dodał pozornie niedbałym tonem, lecz z tak zimnym błyskiem w oczach, że przez ciało Maggie mimo upału przeszedł zimny dreszcz. - Nie przyszło ci do głowy, że sytuacja życiowa mogła zmusić twoją prawdziwą matkę do oddania cię obcym? - zaczęła ostrożnie, w pełni świadoma, że wkroczyła na grząski grunt. - Na przykład jeśli żyła w biedzie, a jakiś drań porzucił ją w ciąży. Trzydzieści dwa lata temu sytuacja samotnej matki nie wyglądała najlepiej. Jack odchylił się do tyłu, odstawił na stół nietknięte jedzenie. Podobnie
S
jak podczas pierwszego spotkania, w czasie koncertu jazzowego na nadmorskim
R
deptaku, sprawiał wrażenie opanowanego, pewnego siebie, władczego człowieka.
- Cóż ty możesz wiedzieć o tych sprawach? - Racja, właściwie nic - zapewniła pospiesznie, zakłopotana co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, widoczne w twarzy Jacka napięcie powiedziało jej, że poruszyła niebezpieczny temat, a po drugie, czuła, że coraz bardziej jej na nim zależy. - Posłuchaj, Maggie. Nie sprawiłaś mi przykrości. Dawno doszedłem ze sobą do ładu. Najważniejsze, że dorastałem wśród dobrych ludzi, w kochającej rodzinie. W jaki sposób do niej trafiłem, nie ma żadnego znaczenia - zapewnił na koniec z tak szczerym, serdecznym uśmiechem, że uwierzyłaby bez zastrzeżeń, gdyby nie widziała smutku w jego oczach. Wkrótce wśród innych zalet i umiejętności Jacka Maggie odkryła u niego upodobanie do majsterkowania. Za każdym razem, gdy odwiedzał Cape Gloucester, ulepszał coś w domu lub w najbliższym otoczeniu. Tym razem - 50 -
stwierdził, że ogród zdziczał i wymaga intensywnych zabiegów pielęgnacyjnych. Ponieważ Jack sadził głównie rodzime gatunki, Maggie z przyjemnością zaglądała do jego podręcznika botaniki, by poznać miejscową florę. Z dziecinną radością rozpoznawała opisywane rośliny: krajowe wiązy, śliwki burdekin. Największą przyjemność sprawiło jej odkrycie kilku małych drzewek o łacińskiej nazwie Guettarda speciosa o pięknie pachnących nocą kwiatach. Pewnego wieczoru zasiedli na werandzie po cudownie odświeżającej kąpieli w wodach przypływu. Ponieważ zapadł już zmrok, Jack zapalił świece, nalał do oszronionych szklaneczek dżinu z tonikiem i plasterkami cytryny z własnego ogrodu. Maggie odczytała mu ciekawy fragment z książki: - Posłuchaj tylko: W Indiach kwiaty Guettarda speciosa są wykorzystywane do produkcji wonności. Wieczorem drzewko okrywa się
S
muślinem. Tkanina przez noc nasiąka rosą i wychwytuje wydzielany aromat.
R
Rano wystarczy ją wyżąć i perfumy gotowe! Brzmi jak poezja, prawda? Chwytają samą esencję zapachu.
- Pozwól, że uprzedzę następne pytanie: nie mam w domu ani skrawka muślinu - wtrącił, obserwując Maggie leniwie. Widok złocistej skóry nad jedwabnym sarongiem i skrzących się radością oczu działał silnie na jego zmysły, niebezpiecznie pobudzał wyobraźnię. - Skąd wiedziałeś? - roześmiała się. - Zdążyłem cię trochę poznać. Lubisz ciekawostki, nowe wyzwania, im bardziej niezwykłe, tym lepiej. Dlatego mimo braku materiału postanowiłem schwytać dla ciebie aromat Guettardy. Użyczy go twoim włosom. - Z tymi słowy przechylił się przez barierkę werandy, zerwał rozkwitający kwiat i wręczył go Maggie, która powąchała go, po czym zatknęła łodyżkę za ucho. - Hinduski używają go jako ozdoby głowy. Plotą też z niego girlandy. Jack nie skomentował ostatniej informacji. Z uśmiechem popijał swój trunek. - 51 -
- Widzę, że nie usłyszałeś nic nowego. Czytałeś tę książkę, prawda? - Tak, ale nigdy nie czułem potrzeby, żeby uhonorować dziewczynę tego rodzaju gestem. Wyglądasz wyjątkowo ponętnie. Maggie pożerała oczami silną, a równocześnie smukłą sylwetkę o opalonej na brąz skórze, rozpartą w wygodnym fotelu. W kolorowych spodenkach Jack wyglądał jak uosobienie męskiej witalności. Zniewalające spojrzenie spod ciężkich, półprzymkniętych powiek wyraźnie mówiło, że miłe słowa nie były tylko czczym komplementem, przyspieszało jej oddech i bicie serca. Mimo braku doświadczenia wiedziała bez słów, że stanowi preludium do emocjonującej, lecz wielce ryzykownej gry. Czuła, że niewiele brakuje, by płonące w oczach Jacka iskry rozpaliły w niej pożar namiętności. Na próżno mobilizowała całą siłę woli, by odeprzeć pokusę. Spędzili razem pięć
S
wspaniałych, pełnych wrażeń dni w całkowitej zgodzie i harmonii. Z godziny na
R
godzinę zacieśniali łączącą ich coraz bliższą, choć jeszcze nie intymną więź. Jack już kilkakrotnie doprowadzał ją do granicy, za którą łatwo o utratę kontroli nad sobą, lecz zostawiał ją w pół drogi, jakby czuł, że jeszcze nie jest gotowa do przekroczenia życiowego Rubikonu, dzielącego ją od nieznanego świata erotyki. Ale teraz nadeszła pora, aby wykonać ten decydujący krok. Tylko jak mu to uświadomić? Jack siedział całkiem spokojnie, niemal bez ruchu, jakby nie zdawał sobie sprawy, że rozpalił krew w jej żyłach. Maggie drżącą ręką uniosła szklaneczkę do ust. - Pewnie uznasz mnie za osobę impulsywną, ale przemyślałam swoją decyzję - zaczęła drżącym głosem. - Odpowiadam za swoje czyny, a ty nie poniesiesz żadnych konsekwencji... - przerwała, uświadomiwszy sobie, że zabrzmiało to jak oferta współudziału w przestępstwie. - Oczywiście, jeśli tego chcesz. Wybacz moją niezręczność, ale po raz pierwszy w życiu składam mężczyźnie tego rodzaju propozycję.
- 52 -
Tym razem nie musiała precyzować, jakiego rodzaju. Spłoszone spojrzenie dopowiedziało wszystko, czego nie wyrzekły usta. Jack nie powstrzymał uśmiechu, ale uderzył ją dziwny wyraz jakby pustych oczu, którego znaczenie pozostało dla niej tajemnicą. Przyciągnął ją ku sobie, jakby w głębokiej zadumie przesunął kciukiem po wargach Maggie. - Oczywiście, że cię pragnę. Rzecz w tym, że otrzymałabyś mniej, niż dajesz. - To mi nie przeszkadza. Domyślam się, że nie planujesz założenia rodziny. O ile znam swój upór, kiedyś dołożę wszelkich starań, żeby zmienić twoje nastawienie, ale na razie nie myślę o przyszłości. Co ma być, to będzie, ale nie przeżyłabym, gdybyś teraz pokazał mi plecy. Jack zajrzał głęboko w błyszczące od łez, szmaragdowe oczy. Patrzyły na niego bez lęku, z rozbrajającą szczerością. Maggie poruszyła w jego sercu czułą
S
strunę, ale nadal zwlekał z decyzją. W ciągu tych kilku sekund stanęły mu przed
R
oczami wydarzenia ostatnich pięciu dni, wspólne romantyczne przeżycia i zaciekła walka ze sobą. Maggie z każdym dniem mocniej go pociągała, a tłumienie pożądania kosztowało go coraz więcej wysiłku. W ciągu tych kilku dni wielokrotnie przeanalizował swoje motywy, rozważył wszelkie możliwe argumenty. Raz wmawiał sobie, że to tylko dziewczyna jak inne, że równie dobrze można ją uwieść, jak i porzucić. Kiedy indziej tłumaczył sobie, że powinien uszanować jej niewinność i oszczędzić rozczarowań. Widział jej uczciwość, waleczność, a przede wszystkim śliczną buzię, piękne ciało i bezpretensjonalny wdzięk, któremu nie potrafił się oprzeć. Nie, nie umiałby już trzymać rąk z daleka od Maggie Trent. - Odwrócić się do ciebie plecami? - powtórzył powoli, w tonie pytania. Nie, to niemożliwe. - Pochylił głowę i dotknął wargami jej ust. Maggie przylgnęła do niego, żarliwie oddawała pocałunek. Jack rozwiązał jej sarong, który spadł na ziemię. Wkrótce jego los podzielił kostium bikini. Objął dłońmi jej piersi, szepcząc do ucha czułe słówka. Maggie bezwiednie - 53 -
wodziła dłońmi po stalowych mięśniach jego torsu, bez lęku badała ciało upragnionego mężczyzny. Kiedy Jack uniósł ją do góry, oplotła go rękami i nogami, drżąc z rozkoszy, gdy układał ją na łóżku. Lecz gdy otworzył szufladę nocnej szafki, zaprotestowała: - Nie potrzebujesz zabezpieczenia. Biorę pigułki, właściwie dla uregulowania cyklu miesięcznego, ale doktor zapewnił mnie, że mają działanie antykoncepcyjne. Uspokoiła go. Ułożył się obok niej. Pieścił i całował miejsca, których nigdy nie podejrzewałaby o erotyczną wrażliwość: kark, szyję, wewnętrzną stronę ramienia, biodra, rozpalając ogień pod skórą. Nagle Maggie uświadomiła sobie potęgę własnej kobiecości. Gdy wsunęła nogę pomiędzy kolana Jacka, dosłownie zaparło mu dech. Chłonęła go całą sobą, oczami, dłońmi, każdą komórką skóry. Szybko
S
pochwycili wspólny rytm, w pełnej harmonii dotarli na szczyty rozkoszy.
R
Przylgnęła później do niego jak tonący do skały. Długo leżeli spleceni ze sobą, zanim wyrównali oddech, a bijące mocno serca odzyskały normalny rytm. Maggie otworzyła usta, żeby wyrazić swój zachwyt, ale nie była w stanie. Wydała jedynie błogie westchnienie.
- Nie sprawiłem ci bólu? - spytał z troską Jack. - Nie, dałeś mi tylko rozkosz... bezbrzeżną. - To chyba zasługa ćwiczeń gimnastycznych. - Nie, wyłącznie twoja. Tylko ty, jak w piosence. - Wierzę ci na słowo. Zostaniesz dzisiaj tutaj. Zapomnij o powrocie do hotelu. - Nawet przez chwilę o tym nie myślałam. Pospali trochę, potem wstali, wzięli prysznic. Nagle Jackowi przyszedł do głowy pewien pomysł. Podniósł z podłogi werandy sarong Maggie i podszedł do Guettarda speciosa, napełniającej nocne powietrze odurzającym aromatem. - To chyba nie muślin, ale może go zastąpi. Tylko czym go umocujemy? - 54 -
- Na przykład klamerkami do bielizny. Jack wyszedł, po chwili wrócił z garścią spinaczy. Wspólnymi siłami przymocowali materiał do gałęzi. - Ranek pokaże, czy zatrzyma zapach. - Ranek po nocy przed... - roześmiała się Maggie z błyskiem rozbawienia w oczach. - Właśnie, chyba pora wracać do łóżka. Znów mam na ciebie apetyt. Umieram z głodu. - Nie zamierzam pozbawiać cię strawy - wyszeptała czule Maggie. Przylgnęła do Jacka, objęła go w pasie. Jack wydał pomruk zadowolenia, uniósł ją do góry i zaniósł do sypialni. Tym razem kochali się zachłannie, gwałtownie, jak szaleni, wiecznie głodni siebie nawzajem. Po przekroczeniu bariery dzielącej ją od świata erotyki
S
Maggie otwarcie okazywała swoje pragnienia i potrzeby, razem z Jackiem
R
osiągnęła szczyt miłosnej ekstazy. Gdy Maggie złapała oddech, wybuchnęła śmiechem na widok skotłowanej pościeli, lecz tym razem Jack jej nie zawtórował. W milczeniu wtulił głowę w jej piersi, a gdy ją ponownie uniósł, uderzył ją poważny wyraz jego twarzy, którego znaczenia nie potrafiła odgadnąć. Wołała jednak nie zadawać pytań, żeby nie psuć czarownego nastroju. Zbyt szczęśliwa, by łamać sobie głowę, zasnęła w ramionach Jacka w poczuciu spełnienia i bezpieczeństwa. Następnego ranka obudził ją ból. Zgubiło ją łakomstwo. Całe życie cierpiała na niestrawność, ale przy Jacku lekkomyślnie zlekceważyła zalecenia lekarzy. Pobladła, dostała dreszczy, nudności i biegunki. Jack, przekonany, że ma wrzody żołądka albo że zaatakował ją jakiś pasożyt, z początku zamierzał odwieźć ją do najbliższego lekarza w Proserpine, ale wyjaśniła mu, że wystarczy lekkostrawna dieta i duża ilość płynów, by doszła do siebie. Nie od razu go przekonała. Obserwował ją z coraz większym niepokojem, póki nie dodała, że wzięła ze sobą lekarstwa, ale zostawiła je w hotelu. Dopiero kiedy - 55 -
zadzwonił do recepcji i poprosił o dostarczenie bagażu Maggie, odetchnął z ulgą. Po kilku godzinach intensywnej pielęgnacji dolegliwości minęły. Jack dbał o nią lepiej niż wykwalifikowana pielęgniarka. Maggie podziwiała jego nowo odkryte umiejętności. Zmienił jej pościel i koszulę, zaciągnął zasłony, żeby nie raziło jej światło, sporządził roztwór soli mineralnych w celu uzupełnienia utraconych minerałów, ugotował chudy rosół na kurczaku. Chodził koło niej na palcach, żeby odpoczywała we śnie. O czwartej po południu Maggie całkiem doszła do siebie. Jack podał jej gorzką herbatę, usiadł na łóżku i czekał, póki nie wypiła. Nadal była blada, ale w zielonych oczach znów odnalazł radość życia. Z włosami związanymi w dwa kucyki wyglądała na szesnaście lat. Dzielna, trochę zbyt odważna dziewczynka, która koniecznie chciała dorównać mu we wszystkim, nawet za cenę własnego zdrowia.
S
- Może to moja wina... - zaczął niepewnie.
R
- Częściowo. Zbyt dobrze gotujesz, a ja zbyt łapczywie jem - potwierdziła ze słabym uśmiechem.
- Nie jestem pewien, czy tylko jedzenie ci zaszkodziło. - Wyłącznie. Miłość na pewno nie. Nie żałuję ani sekundy. Ostatnie, wyjątkowo nerwowe tygodnie wyczerpały moje siły. Pośpiech i nerwowa atmosfera sprzyjają atakom choroby, ale teraz, gdy odzyskałam spokój, nie grozi mi nawrót. Przeszkadza mi tylko puste miejsce obok mnie. - Co ci chodzi po głowie, Maggie? - Nic zdrożnego. Wystarczy, że mnie przytulisz. Jack popatrzył na nią w taki sposób, jakby zamierzał odmówić, ale po krótkim namyśle spełnił jej prośbę. Gdy otoczył ją ramionami, Maggie westchnęła błogo. - Uzyskałeś perfumy? - spytała nieoczekiwanie. - Twój sarong pachnie jak marzenie, ale nic z niego nie wycisnąłem. Za mała wilgotność powietrza. - 56 -
- Musimy się przeprowadzić do Indii - zachichotała Maggie. Jack pogłaskał ją po włosach. Tej nocy dzielili łóżko, ale nie uprawiali miłości. Maggie nie próbowała go kokietować. Tak jak zapowiedziała, wystarczyła sama jego obecność, czerpała z niej siłę i spokój. Następnego ranka wstała zdrowa jak ryba, jakby nigdy w życiu nie chorowała. Tego dnia mieli wrócić do domu i pracy, lecz zgodnie zdecydowali zostać w Cape Gloucester jeszcze kilka dni. Maggie nie przeczuwała, co przyniesie dzień, gdy z samego rana nadzy i roześmiani wskoczyli z Jackiem do morza. Przeplatali pływanie i nurkowanie pocałunkami i czułymi słówkami. Później Jack wziął ją na ręce, a ona oplotła jego szyję ramionami. Woda spływała strużkami z włosów Maggie na jego głowę, sutki sterczały wyzywająco po chłodnej kąpieli. - Przeuroczo wyglądasz. Zgadnij, co bym ci zaproponował, gdybyśmy się
S
nie kochali przed wyjściem? - zagadnął z figlarnym uśmiechem. Położył ją na
R
plecach na powierzchni wody i patrzył w bezgranicznym zachwycie, jak fale unoszą włosy Maggie niczym pasma wodorostów. - Nie mam bladego pojęcia - odparła z niewinną minką. - Jak się nazywa męski odpowiednik syreny? - Nie istnieje. - Ty nim jesteś, Jack. Zawróciłbyś w głowie każdej dziewczynie. Czuję się przy tobie potrzebna, atrakcyjna, najpiękniejsza na świcie. - A ja bezgranicznie szczęśliwy - odparł z zagadkowym uśmiechem, zaglądając głęboko w zielone jak morska toń oczy, z posklejanymi słoną wodą rzęsami. Po powrocie do willi wzięli razem prysznic. Ponieważ zgłodnieli, Maggie zażartowała, że chciałaby odpłacić za gościnę. W ten sposób wymogła na Jacku pozwolenie na przygotowanie śniadania. Włożyła krótką sztruksową spódniczkę i zieloną bluzeczkę w odcieniu oczu. Zanim przystąpiła do pracy, założyła rozpuszczone, mokre jeszcze włosy za uszy, żeby nie wpadały do garnków. - 57 -
Upiekła boczek, który podała z grzankami, duszoną w pomidorach cebulą i bananami z rusztu. - Mój kunszt kulinarny nie dorównuje twojemu, ale też sobie nieźle radzę w kuchni - oświadczyła z dumą, stawiając smakołyki na stole na werandzie. - Nigdy nie podawałem w wątpliwość twoich umiejętności zaprotestował Jack. - To prawda, ale wolałeś ich nie sprawdzać. Pewnie myślałeś, że rozpieszczonej córeczce bogatego tatusia pieczone gołąbki same wpadają do gąbki - zachichotała. - No to teraz wiesz, że bez tłumu służby nie umrę z głodu dodała na widok niepewnego uśmiechu Jacka, który tylko potwierdził jej podejrzenia. Usiadła, wzięła nóż i widelec, lecz zaraz zamarła w bezruchu ze zmarszczonymi brwiami. - Chyba słyszę samochód na podjeździe? Jack uniósł głowę, równie zaskoczony jak Maggie. - Nie oczekuję dziś gości.
R
S
Kilka sekund później zadzwonił dzwonek u drzwi, później żwir na ścieżce zachrzęścił pod czyimiś stopami. Wkrótce u stóp schodów stanęła wysoka, atrakcyjna blondynka.
- Jest tam kto?! - zawołała, zanim dostrzegła Jacka. - Jak dobrze, że cię zastałam! - wykrzyknęła, gdy wyszedł jej naprzeciw. - Maisie poinformowała mnie, że zostaniesz tu jeszcze parę dni, ale z tobą nigdy nic nie wiadomo. Sam diabeł za tobą nie trafi. Ku zaskoczeniu Maggie Jackowi odebrało mowę. Wyczuwała w jego postawie takie napięcie, jak u drapieżnika przed atakiem. Wyraźnie widziała, że desperacko walczy o odzyskanie równowagi psychicznej. - Sprawiłaś mi niespodziankę, Sylvio - wymamrotał, gdy trochę ochłonął. Gdy przybrana siostra Jacka dotarła na werandę, Maggie obejrzała ją z zaciekawieniem. Była równie ładna jak na zdjęciu. Na żywo Maggie nie dostrzegała smutku w jej oczach, który uderzył ją podczas oglądania fotografii. Rozradowana, odprężona, zasypała brata potokiem wymowy: - 58 -
- Potrzebowałam odpoczynku, inaczej byśmy się chyba z mamą pozabijały. Wczoraj przyleciałam do Prozerpine, wynajęłam samochód i wyruszyłam przed świtem, w nadziei, że cię zastanę. - Nagle jej wzrok padł na Maggie. Zamilkła raptownie. - Przepraszam, Maisie nie wspominała, że masz gościa - wykrztusiła z zażenowaniem. - W niczym mi nie przeszkadzasz. Dobrze wiesz, że twoje wizyty zawsze mnie cieszą - zapewnił Jack z całą mocą. - Poznaj Maggie. Maggie wstała, okrążyła stół, podała Sylvii rękę. - Maggie Trent. - Mag... Maggie Leila Trent? Niemożliwe... - wyjąkała Sylvia z bezgranicznym zdumieniem. Obserwowała twarz Maggie szeroko otwartymi oczami, jakby zobaczyła ducha. Z wrażenia nie dostrzegła nawet wyciągniętej w swym kierunku dłoni.
S
Stała z otwartymi ustami, jakby skamieniała wpół słowa.
R
- Czemu nie? Nie tylko możliwe, ale i prawdziwe. Nie wiem, skąd pani zna moje drugie imię, ale to ja, we własnej osobie - potwierdziła Maggie, zaskoczona jej reakcją.
Sylvia zwróciła twarz ku bratu.
- Coś ty narobił, braciszku! Jak się dowie, to cię zabije! - Kto? - wtrąciła Maggie, nadal nieświadoma, w czym rzecz. - Twój ojciec, dziewczyno - wyszeptała Sylvia prawie bezgłośnie - po czym zasłoniła ręką usta i zbiegła ze schodków. - Zostań tu, Maggie - polecił Jack. - Zaraz wracam. - Po czym podążył w ślad za siostrą.
- 59 -
ROZDZIAŁ PIĄTY Maggie czekała na Jacka w nieznośnym napięciu przez nieskończenie długą godzinę. Wyrzuciła niedojedzone śniadanie do kosza, posprzątała ze stołu, ale zdenerwowanie wywołało skurcze żołądka, odebrało jej chęć działania i zdolność kojarzenia. Poruszała się jakby w zwolnionym tempie, lecz jej umysł intensywnie pracował. Usiłowała mianowicie odgadnąć, co poróżniło Jacka McKinnona z jej ojcem. Z tego, co wiedziała, nigdy się nie spotkali, co wykluczało otwarty konflikt, ale nie wzajemne pretensje. Przypomniała sobie słowa, które Jack wypowiedział wkrótce po tym, jak go odnalazła, że mężczyźni głębiej przeżywają urazy. Wtedy przypuszczała, że Jack żywi do Davida Trenta niechęć na podstawie powszechnie panującej opinii na temat jego arogancji i
S
bezwzględnych metod działania. Ale to nie tłumaczyło, czemu po incydencie w
R
stodole unikał jego córki jak zarazy, póki sama go nie odnalazła i nie zmusiła do kontynuowania znajomości. Nie doszedłszy do żadnych konkretnych wniosków, Maggie przyłożyła dłonie do rozpalonych policzków. Choć od myślenia rozbolała ją głowa, nadal nie wiedziała, w co wdepnęła. Kiedy Jack wrócił, piła kawę. Natychmiast zasypała go pytaniami: - Co tu się dzieje? Czemu uciekła? Gdzie jest? Nie uzyskała ani jednej odpowiedzi. Jack bez słowa nalał sobie kawy z dzbanka, po czym opadł z ciężkim westchnieniem na krzesło. Na widok jego chmurnej miny Maggie wpadła w jeszcze większy popłoch. - Na razie wynajęła pokój w hotelu. Wolałbym wejść na Mount Everest, niż udzielać ci wyjaśnień w tej sprawie, ale chyba nie mam wyboru. - Zdecydowanie nie masz. Podejrzewam, że wbrew temu, co mówiłeś, znasz mojego ojca.
- 60 -
- Właściwie nie ja, tylko Sylvia. Poznała go dość blisko. Mieli romans. Zamilkł, gdy Maggie wydała okrzyk zdziwienia. - Twój ojciec ponad wszystko pragnął syna, a twoja matka nie mogła mieć więcej dzieci. Maggie przypomniała sobie ostrzeżenie babci. Kiedy wyraziła żal, że nie urodziła się chłopcem, Leila Trent zabroniła jej wypowiadać podobnych myśli przy rodzicach. Maggie zamrugała, odtwarzając w pamięci wydarzenia ostatnich lat. Mimo że matka starannie ukrywała przed nią wszelkie kłopoty, by nie obciążać psychiki dorastającej córki, Maggie od pewnego czasu wyczuwała rosnące napięcie pomiędzy rodzicami. Nagle różne przykre sytuacje stanęły jej przed oczami jak zatrzymane kadry filmu. Wyznanie Jacka pozwoliło jej odnaleźć brakujące elementy zawikłanej układanki. Nie rozumiała, jak mogła być tak ślepa, by nie zauważyć, co się święci. - Cóż... Czasami odnosiłam wrażenie, że między rodzicami nie najlepiej
S
się układa, ale mimo wszystko zostali razem. Mów dalej - wykrztusiła schrypniętym z emocji głosem.
R
- Sylvia poznała go sześć lat temu. Zakochała się na zabój, jak zapewniała, z wzajemnością. Nie przeszkadzało jej nawet, że David jest żonaty. - Przerwał i przeniósł wzrok na morze.
- Czy obiecywał Sylvii, że porzuci dla niej mamę? - Sądzę, że sugerował taką możliwość. W każdym razie nie odbierał jej nadziei, póki nie odkrył, że jest bezpłodna. Kiedy pojął, że nie da mu upragnionego syna, przestał ją łudzić obietnicami małżeństwa. Sylvia przeżyła załamanie nerwowe. Chociaż rodzice nie ukrywali przed nami, że zostaliśmy adoptowani, łączyła nas bliższa więź niż niejedno prawdziwe rodzeństwo. Jedno za drugie skoczyłoby w ogień. Wyczuwaliśmy nawzajem swoje nastroje, jak bliźniaki. Dlatego wiedziałem, że moja siostra cierpi, jeszcze zanim zdradziła mi swój sekret. Uważam, że jest zbyt wrażliwa, by odgrywać podrzędną rolę kochanki. - A ona? - 61 -
- Dobre pytanie, zwłaszcza że sama zrobiła pierwszy krok w kierunku rozstania. Trzeba oddać twojemu ojcu sprawiedliwość, że kiedy jej problemy zdrowotne wyszły na jaw, nie chciał pozwolić jej odejść. Chyba rzeczywiście mu na niej zależało. Sylvia wątpiła, czy jeszcze kogokolwiek w życiu pokocha, ale wrodzona uczciwość nie pozwalała jej przy nim zostać, skoro nie mogła spełnić jego największego marzenia. Ponieważ nie potrafiła sama rozstrzygnąć dylematu, wyznała mi całą prawdę i poprosiła o radę. - I co? Interweniowałeś? - Tak. Zagroziłem Davidowi, że poinformuję o jego wiarołomstwie żonę i siedemnastoletnią wówczas jedyną córkę. Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale ojciec bardzo cię kocha, mimo że całe życie marzył o synu. Sylvia twierdzi, że zawsze mówił o tobie z dumą. Po policzkach Maggie spłynęły łzy. Wstała, podeszła do barierki werandy.
R
S
- Jakie to smutne! - westchnęła ciężko. - O niczym nie wiedziałam. Mama nadal go kocha, Sylvia pewnie też.
- Sylvia przeszła przez piekło. Mnie też nie było łatwo. David ustąpił, ale zrobiłem sobie z niego wroga. Dokładał wszelkich starań, żeby mnie zrujnować, ale odpłaciłem mu pięknym za nadobne. Parę razy przysporzyłem mu sporych kłopotów. Maggie usiadła z powrotem na krześle. Ukryła twarz w dłoniach. - Sądzę, że nawiązując romans ze mną, zaspokoiłeś żądzę zemsty. Zapadła ciężka, pełna napięcia cisza. Maggie wstrzymała oddech w oczekiwaniu na odpowiedź, lecz Jack dość długo milczał. - Przyznaję, że taka myśl przemknęła mi parę razy przez głowę, ale nie chciałem rewanżu kosztem niewinnej osoby. Dlatego unikałem cię jak ognia albo przynajmniej próbowałem - zakończył z niewesołym uśmiechem. - Szkoda, że wcześniej nie wyjaśniłeś mi swoich motywów.
- 62 -
- Nawet teraz nie przyszło mi to łatwo. Pewnie trudno ci w to uwierzyć, ale nie zostałaś przeze mnie wykorzystana do wyrównania rachunków z Davidem. Niezależnie od tego, co myślę o nim i ludziach jego pokroju, podziwiam cię i szanuję, ale... ten szacunek nie pomógł mi odeprzeć pokusy, chociaż powinien. Pociągasz mnie nieodparcie, Maggie. Masz niezwykłą urodę i mnóstwo kobiecego wdzięku. - Nie obwiniam cię, Jack. Nie zostawiłam ci wyboru. Poleciałam za tobą jak ćma do światła, jak pewnie niejedna przede mną. - Nie przesadzaj, a przede wszystkim nie rób sobie wyrzutów. Ja znałem sytuację, a ty nie. To wyłącznie moja wina. - Pozostaje jeszcze ustalić, co dalej z tym zrobimy. - Nic. Wróć do rodziny i zachowaj naszą przygodę w tajemnicy. Inaczej ojciec rozerwie cię na strzępy. Teraz, kiedy wbrew rozsądkowi sam uległem
S
słabości, widzę, że zbyt surowo go oceniałem. Nie jestem lepszy od niego.
R
Mężczyźnie w średnim wieku, nawet żonatemu, trudno oprzeć się urokowi pięknej kobiety. W dodatku David reprezentuje stare, dobre nazwisko. Nic dziwnego, że pragnął męskiego dziedzica. Coraz lepiej go rozumiem. - Nie wmówisz mi, że zmieniłeś o nim zdanie - wtrąciła Maggie. Szukasz dla niego okoliczności łagodzących. Jack nie zaprzeczył. Ponownie zapadło ciężkie, przygnębiające milczenie. Maggie ponownie zwróciła załzawione oczy ku morzu. - Pomyśleć, że jeszcze tak niedawno razem pływaliśmy - zaszlochała. - Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak mi ciężko na sercu, ale kiedyś będziesz mi wdzięczna. Wyobrażasz sobie reakcję mamy, gdybyśmy musieli jej wyjaśniać, za co jej uwielbiany mąż mnie nienawidzi? - Być może wie od dawna, że ją zdradził, i nauczyła się z tym żyć. - Niemożliwe. Widziałem na własne oczy, jak zareagował na moją groźbę. Przeraziła go sama myśl, że mogłybyście poznać prawdę.
- 63 -
- Czy gdyby Sylvia nie wpadła z niespodziewaną wizytą, też zakończyłbyś naszą znajomość? - nie dawała za wygraną Maggie. - Wcześniej czy później posłuchałbym głosu rozsądku. - Czy w ogóle coś dla ciebie znaczę? Maggie w rozpaczy opuściła bezwładnie ręce na stół. Jack ujął jej dłonie. - Bardzo wiele, ale nie jestem dla ciebie odpowiednim partnerem. Zasługujesz na kogoś lepszego, na kogoś, kto w przeciwieństwie do mnie pragnie stabilizacji. Kiedy pokochasz właściwego mężczyznę, będziesz wspaniałą żoną, niepokorną, samowolną, ale czułą, oddaną i na pewno nie nudną. Maggie gwałtownie wyrwała dłonie z jego uścisku, wstała i otarła mokre policzki. Choć łzy przestały płynąć, złamane serce krwawiło coraz mocniej. Właśnie otrzymała kolejny cios. Skoro wyobrażał sobie, że kiedykolwiek w
S
życiu ona spojrzy na innego mężczyznę po tym, co razem przeżyli, nic dla niego
R
nie znaczyła. Czuł do niej wyłącznie pociąg fizyczny, może odrobinę sympatii, lecz raczej go bawiła, niż interesowała jako kobieta i jako człowiek. Nie przeżywał bólu rozstania tak jak ona, ponieważ jej nie kochał, podczas gdy Maggie cierpiałaby męki, gdyby związał się z inną. Obiecała mu wprawdzie, że sama poniesie konsekwencje swych czynów, ale łatwiej złożyć tego rodzaju obietnicę, niż dotrzymać. Cóż, serce nie sługa. Nie pozostawił jej jednak wyboru, Wzięła głęboki oddech, jak żołnierz zbierający siły przed ostatnią, skazaną na klęskę potyczką. Nie pozostało jej nic innego, jak ratować resztki honoru. - Nie będzie mi łatwo, ale potrafię wyciągnąć wnioski z życiowej lekcji. W końcu nazywam się Trent - oświadczyła, z trudem panując nad drżeniem głosu. Po tych słowach wyprostowała plecy i spojrzała mu hardo w oczy. - Dawno przestałem porównywać cię z ojcem. - Lepiej późno niż wcale.
- 64 -
- Wierz mi, to nie była łatwa decyzja - przerwał, obserwował ją przez chwilę, po czym dodał: - Jesteś bardzo dzielną dziewczyną, ale mimo wszystko martwię się o ciebie. - Niepotrzebnie. Nic mi nie będzie. Przestrzegam diety i codziennie brałam tabletki antykoncepcyjne. - Zajrzała mu w oczy. - Przeżyłam z tobą cudowne chwile. Każda dziewczyna marzy o takim mężczyźnie jak ty. Do widzenia. - Odwróciła się na pięcie i weszła do domu. Jack ruszył w ślad za nią, ale przystanął w pół kroku. Pakowanie zajęło Maggie pięć minut. Jack w milczeniu odniósł jej bagaż do auta. Pożegnała go obojętnym tonem, starannie skrywając emocje, pokiwała mu nawet ręką na odjezdnym. Dopiero gdy wyjechała na główną drogę, łzy popłynęły obfitym strumieniem. Wciąż nie mogła uwierzyć, że najpiękniejsza przygoda jej życia skończyła się tak żałośnie.
S
Mimo mieszanych uczuć w stosunku do ojca Maggie spędziła na łonie
R
rodziny ostatnich kilka dni urlopu. Jeszcze zanim zobaczyła rodziców, wyczuła podczas rozmowy telefonicznej pozytywną zmianę. Głos Belli Trent brzmiał jakoś radośnie, jakby nagle odmłodniała o wiele lat. Z początku Maggie myślała, że uległa złudzeniu, ale kiedy matka zaproponowała, żeby przyjechała na rodzinną farmę, w jej sercu rozbłysła iskierka nadziei, że stosunki rodzinne uległy poprawie. Długo rozważała propozycję. Bardzo chciała spróbować doprowadzić do zakończenia konfliktu pomiędzy dwoma bliskimi sercu mężczyznami. Nie wiedziała tylko, czy potrafi ukryć rozgoryczenie z powodu spustoszenia, jakiego ojciec dokonał w życiu Sylvii McKinnon i jej własnym. Na domiar złego musiała zataić przed matką swoje zmartwienie. W końcu ciekawość zwyciężyła. Maggie spędziła ostatnich kilka dni urlopu w ponadstuletnim, lecz świeżo wyremontowanym drewnianym domu w Kingaroy, rodowym gnieździe klanu Trentów. Niepotrzebnie się martwiła, że przysporzy rodzicom strapień. W ogóle nie zwracali na nią uwagi, wpatrzeni w siebie nawzajem, znów zakochani jak dwoje - 65 -
nastolatków. Maggie nie wierzyła własnym oczom. Bacznie obserwowała rodziców, zwłaszcza ojca. Brunatne włosy przyprószyła siwizna, lecz choć zbliżał się do pięćdziesiątki, pozostał bardzo atrakcyjnym mężczyzną. Posiadał niezwykły urok osobisty, promieniał radością życia i humorem, póki nie ujawnił ciemniejszej strony swego charakteru. Nic dziwnego, że Sylvia sześć lat temu oszalała z miłości mimo różnicy wieku. Maggie dobrze poznała jego nieustępliwość, arogancję i niezłomną wolę. Najdziwniejsze, że po tym, co usłyszała od Jacka, nie żywiła do ojca urazy, prawdopodobnie z wdzięczności, że znów otaczał mamę miłością i szacunkiem. Poza tym Jack uświadomił jej, że ojciec bardzo ją kochał, mimo że pragnął syna. Gdy trochę ochłonęła po wstrząsie, współczucie dla nieszczęsnej Sylvii ustąpiło miejsca rozżaleniu. Wykazała karygodny egoizm, planując rozbicie cudzego małżeństwa i nie biorąc pod uwagę dramatu zdradzanej żony. Kiedy przeanalizowała na nowo
S
postępowanie Davida, zmieniła o nim zdanie. Kusiło ją, żeby korzystając z
R
przychylnej atmosfery, powiedzieć mu o romansie z Jackiem i spróbować pogodzić dwóch zwaśnionych mężczyzn. Po głębszym namyśle zrezygnowała z tego zamiaru, ponieważ nie potrafiła rozstrzygnąć, czy gdyby usunęła oficjalną przeszkodę, oddzielającą ją od Jacka, nie stworzyłby nowej. W ostatnim dniu pobytu Belle Trent, dotychczas skoncentrowana wyłącznie na nowo odzyskanym małżeńskim szczęściu, odprowadzając Maggie do auta po raz pierwszy popatrzyła na nią z niepokojem. - Nic ci nie dolega, córeczko? - spytała. - Ostatnio jesteś taka milcząca. - Wręcz przeciwnie - zapewniła Maggie żarliwie, odwracając wzrok w kierunku rozległego padoku. - Nie potrzebuję słów. Wystarczy mi uśmiech na twojej twarzy. Odmłodniałaś ostatnio, wypiękniałaś, a tata dba o ciebie jak nigdy. Chyba nawet konie na wybiegu to widzą - zażartowała na koniec i wsiadła pospiesznie do auta. Miesiąc po powrocie z Cape Gloucester Maggie wpadła jak burza do gabinetu swojego ginekologa. - 66 -
- Te tabletki, które pan doktor mi przepisał, są nieskuteczne - wydyszała od progu. - Usiądź, uspokój się i opowiedz, jakie miałaś dolegliwości. Złamane serce - pomyślała Maggie, spełniając polecenie. Nie mogła powiedzieć lekarzowi, że uwiodła upatrzonego mężczyznę tylko po to, by zostać porzuconą. - Jestem w ciąży - oznajmiła po dość długim milczeniu. - Nie prosiłaś o środek antykoncepcyjny tylko o lekarstwo na bolesne i nieregularne miesiączki. Zapisałem ci minimalną dawkę hormonów, która na ogół zabezpiecza przed niepożądaną ciążą, o ile równocześnie nie wystąpi biegunka lub wymioty. Uprzedzałem cię, że jeśli tabletki zostaną wydalone, zanim rozpuszczą się w przewodzie pokarmowym, nie działają. Chorowałaś podczas ich przyjmowania?
S
Maggie bez słowa spuściła powieki, zakryła ręką usta.
R
- Zupełnie straciłam głowę! Zapomniałam o wszystkich zaleceniach przyznała w końcu ze wstydem.
Pół godziny później, nadal w szoku, dotarła z powrotem do domu. Z góry wykluczyła możliwość aborcji, podobnie jak oddanie dziecka do adopcji. Postanowiła je urodzić i wychować, choćby sama. Doszła jednak do wniosku, że dziecko powinno znać obydwoje rodziców, nawet jeśli nie stworzą rodziny, a Jack ma prawo wiedzieć, że zostanie ojcem. Nie wiedziała tylko, jak go o tym poinformować. Uznała, że potrzebuje wsparcia najbliższych. Jednakże trzy tygodnie później nadal przeżywała swój dramat w samotności. Nie wiadomo jak długo zachowałaby sekret, targana wątpliwościami, gdyby ślepy przypadek nie rozstrzygnął dylematu. Nieruchomość, od której rozpoczęła się cała przygoda, została oficjalnie wystawiona na sprzedaż, a nawet po dobrej kampanii reklamowej wzbudziła spore zainteresowanie.
- 67 -
Jednak ani Jack McKinnon, ani nikt z jego spółki nie zgłosił chęci zakupu. Ponieważ Maggie przyjęła ofertę sprzedaży, przysługiwałaby jej prowizja, nawet gdyby inny z pracowników sprzedał posiadłość. Ponieważ biorąc bez uprzedzenia urlop bezpłatny, przysporzyła kolegom sporo kłopotów, wolałaby zrezygnować z zarobku, ale los zdecydował inaczej. Kiedy niejaka pani Mary Kelly zadzwoniła z prośbą o pokazanie posiadłości, tylko Maggie miała wystarczająco dużo czasu, żeby ją tam zabrać. Pojechała tam pewnego chłodnego, pochmurnego dnia o czwartej po południu. Zatrzymała samochód za eleganckim, błękitnym bmw i wyszła na spotkanie zadbanej, energicznej czterdziestolatki. Szybko nawiązała kontakt z milą, inteligentną klientką. Zaraz po wymianie powitalnych uprzejmości przeszły na „ty". - Chciałabyś tu zamieszkać? - spytała na wstępie. - Nie. Przyjechałam na prośbę kolegi, który potrzebował obiektywnej opinii od bezstronnej osoby.
R
S
Maggie dokładała wszelkich starań, żeby dobrze wykonać zadanie, ale złe samopoczucie odebrało jej entuzjazm. Pokazała klientce strumyk, rzuciła kilka pomysłów na wykorzystanie domu i pomieszczeń gospodarczych, ale zanim zdążyła zaproponować obejrzenie pamiętnej stodoły, dopadły ją mdłości. Ledwie zdążyła dobiec do najbliższych krzaków. Mary okazała jej wiele serca, pożyczyła apaszkę do otarcia twarzy, dopytywała z troską, co mogło jej zaszkodzić. Głęboko poruszona jej troską Maggie nagle poczuła przemożną potrzebę wyjawienia komuś ciążącego jej sekretu. Uznała, że ze strony postronnej osoby, której prawdopodobnie nigdy więcej nie zobaczy, nic jej nie grozi. - To tylko popołudniowy atak porannych mdłości - wyjaśniła wbrew zasadom logiki. - Jestem w drugim miesiącu ciąży, ale nie zdradź mnie przed kolegami. Nikt w biurze jeszcze nie wie. Mary obiecała, że dochowa tajemnicy, zrezygnowała z obejrzenia stodoły. Spytała tylko, czy zgłosiło się wielu chętnych do kupna i czy właściciele są - 68 -
skłonni do negocjacji w sprawie ceny. Maggie podała jej numer telefonu agenta, który obecnie zajmował się sprawą, oddała Mary chustkę, podziękowała za życzliwość. Po serdecznym pożegnaniu wyruszyła w drogę powrotną. Mimo że nie odwiedziła stodoły, powróciły wspomnienia nie tylko pierwszej, ale i kolejnych nocy z Jackiem McKinnonem. Ból rozsadzał jej serce na myśl, że zabawna z początku przygoda zakończyła się w tak żałosny sposób, lecz nie cierpiała już tak bardzo jak na początku. Perspektywa samotnego macierzyństwa nadal ją przerażała, lecz równocześnie stwarzała nadzieję, że maleństwo wypełni pustkę pozostałą po odejściu Jacka. Zdążyła wrócić do domu przed ulewą. Wzięła prysznic, włożyła luźne, bawełniane spodnie i szeroką koszulę, zrobiła sobie lekką kolację, złożoną z grzanki z serem i sałatki. Ledwie usiadła przy stole, zadzwonił dzwonek u drzwi. Gdy je otworzyła, osłupiała na widok Jacka McKinnona.
R
S
- Co tu robisz? - wykrztusiła przez ściśnięte gardło. - Przyjechałem do ciebie. Wpuść mnie do środka, przemokłem do nitki. Maggie na miękkich nogach wprowadziła go do salonu. Jack obrzucił znaczącym spojrzeniem skromną kolacyjkę na miniaturowym talerzyku. - Nie byłam głodna - wyjaśniła Maggie pospiesznie. Jack rozejrzał się po przytulnym pokoju, następnie zmierzył Maggie badawczym spojrzeniem, od którego przez całe jej ciało przeszedł dreszcz. Zakłopotana, schowała drżące dłonie za plecy. W wytwornym, czarnym garniturze, popielatej koszuli i ciemnozielonym krawacie w kotwice, z krótko obciętymi, porządnie uczesanymi włosami, robił na niej równie wielkie wrażenie jak w mniej formalnym stroju, zwłaszcza że nadal widoczna opalenizna przypominała jej wspólne chwile na pokładzie Shiralee. Nie potrafiła wyczytać żadnych uczuć z wyrazu stalowoszarych oczu, lecz przeczuwała, że nie wpadł do niej z nudów. Podświadomie czekała na wyznanie, że popełnił błąd i że nie potrafi bez niej żyć. - 69 -
Wreszcie sama przerwała milczenie. Poprosiła, żeby usiadł, zaproponowała coś do jedzenia lub picia, ale Jack uprzejmie odmówił. - Nie masz mi nic do powiedzenia? - spytał, gdy zajęła miejsce naprzeciwko niego. Maggie odebrało mowę z zaskoczenia. Nie rozumiała, czego Jack od niej chce. Przecież to on ją porzucił, on więc powinien wyciągnąć rękę do zgody. - Nie - wymamrotała niepewnie. Jack zaciął usta, rysy mu stwardniały. - Zdecydowałem kupić tę posiadłość, gdzie mnie uwięziłaś w stodole oświadczył nieoczekiwanie. - Ale postanowiłem zasięgnąć opinii bezstronnej osoby. Maggie struchlała z przerażenia. W napięciu czekała na dalszy ciąg. Przed kilkoma godzinami Mary Kelly użyła podczas wizji lokalnej tego samego sformułowania.
S
- Na Maisie zawsze można polegać - ciągnął spokojnie Jack.
R
- Na jakiej Maisie? W twojej firmie taka nie pracuje. Osobiście sprawdziłam... - Maggie zamilkła gwałtownie, czerwona ze wstydu, że za dużo powiedziała.
- Tylko ja ją tak nazywam. Naprawdę nazywa się Mary Kelly. - Powiedziała ci? - Tak. - Zdrajczyni! Oszustka! Gdybym wiedziała, z czyjego polecenia przyjechała, nie pisnęłabym ani słowem... - O ciąży? Czy w ogóle miałaś zamiar mnie zawiadomić? Maggie wstała, przemierzyła pokój szybkim krokiem, żeby ukryć rozczarowanie, przeklinając własną naiwność. Tyle zostało z jej marzeń o miłosnym wyznaniu. Nagle przystanęła w pół kroku, zwróciła ku niemu twarz. - Skąd wiedziała, że to twoje dziecko? - Nie wiedziała, ale pewnie skojarzyła. Kiedy przedstawiłem jej przebieg wydarzeń w stodole, prosiłem, żeby informowała mnie na bieżąco w razie, - 70 -
gdyby pojawiły się jakieś niespodziewane komplikacje. Akurat takich nie przewidziałem. Na szczęście moja nieoceniona asystentka jak zwykle wykazała wielką przenikliwość - dodał ze szczerym uznaniem. - Nie myśl, że usiłowałam przed tobą zataić ciążę - usprawiedliwiała się Maggie. - Po prostu zaskoczyła mnie twoja wizyta. - Miałaś sporo czasu na poinformowanie mnie. Poza tym chciałbym wiedzieć, jak to się stało. Maggie powtórzyła wyjaśnienie ginekologa. Jack dość długo przetrawiał jej słowa, nie spuszczając z niej badawczego spojrzenia. Nie stwierdził żadnych poważniejszych zmian w wyglądzie prócz cieni pod oczami. Dopiero po dłuższej obserwacji dostrzegł jedną, za to bardzo znaczącą: Maggie sprawiała teraz wrażenie osoby bardzo wrażliwej, nawet bezradnej. W niczym nie przypominała buńczucznej feministki, za jaką ją dotąd uważał. Nagle zapragnął otoczyć ją opieką.
R
S
- Widzę tylko jedno rozwiązanie - orzekł po krótkim namyśle. - Im prędzej za mnie wyjdziesz, tym lepiej.
- 71 -
ROZDZIAŁ SZÓSTY Maggie zastygła w bezruchu z kawałkiem marchewki na widelcu przy otwartych ustach. W tej niezbyt eleganckiej pozycji nie wyglądała na osobę myślącą, lecz jej umysł intensywnie pracował. Doskonale pamiętała treść ostatniej rozmowy w Cape Gloucester. Doszła do wniosku, że skoro Jack tak szybko zmienił front, jego ówczesna wypowiedź wyrażała raczej negatywny stosunek do niej samej niż do instytucji małżeństwa. Uznała, że łatwiej przeżyje mękę rozstania niż obcowanie na co dzień z człowiekiem, który zamierza ją poślubić wyłącznie z poczucia obowiązku. - Zjedz wreszcie tę marchew albo ją odłóż - wyrwał ją z zamyślenia głos Jacka. - Czekam na odpowiedź.
S
Ręka z widelcem posłusznie opadła na talerz.
R
- Sama sobie nawarzyłam piwa, to sama je wypiję - odrzekła Maggie z godnością.
- Wykluczone! Schowaj swoją rodową dumę do kieszeni. Chcę, żeby moje dziecko dorastało w pełnej rodzinie. Naszej wspólnej, nie twojej - dodał po znaczącej przerwie. Maggie otworzyła szeroko oczy. Wyprowadził ją do reszty z równowagi. Wzięła głęboki oddech, desperacko walcząc o jej odzyskanie. - Rozumiem twoje opory i nie zamierzam pozbawiać cię ojcowskich praw, ale nie wyjdę za mąż z przymusu - odparła już bardziej pojednawczym tonem. - Do niczego cię nie zmuszam, ale nie poradzisz sobie w pojedynkę. Poza tym nie zapominaj, że ja również ponoszę odpowiedzialność za to, co się stało, i nie zamierzam jej unikać. Weź też pod uwagę, że twój ojciec z całą pewnością wolałby, żebyś została szacowną małżonką, nawet moją, niż panną z dzieckiem - przekonywał żarliwie Jack. - 72 -
Maggie zacisnęła zęby. Niezbyt taktowna uwaga na temat ojca uświadomiła jej, że jeśli przyjmie oświadczyny, nie czeka jej nic lepszego prócz roli pionka w wojennej grze dwóch aroganckich, apodyktycznych mężczyzn. Położyła rękę na płaskim jeszcze brzuchu, w którym kwitło nowe życie - jej własnego, już kochanego i upragnionego maleństwa, które ponad wszystko pragnęła wychować w spokoju i miłości. Następnie podniosła słuchawkę i wykręciła numer domu na farmie w Kingaroy, gdzie rodzice nadal spędzali powtórny miesiąc miodowy. Z ciężkim sercem czekała, aż ktoś odbierze, w pełni świadoma, że zepsuje najbliższym wakacje, ale nie miała wyboru. Gdyby znikła bez śladu, też by ich nie uszczęśliwiła. - Tato, tu Maggie - wydyszała pospiesznie, gdy ojciec podniósł słuchawkę. - Zechciej mnie wysłuchać i zrozumieć. Poznałam twojego wroga, Jacka McKinnona, miałam z nim romans. Wiem, co was poróżniło, ale
S
przysięgam, że nigdy nie wyjawię mamie prawdy... - Przerwała na chwilę, żeby
R
wysłuchać odpowiedzi. - Tatusiu, jeśli mnie kochasz, pozwól mi dokończyć. To wyłącznie moja wina. Nie on mnie uwiódł, tylko ja jego. Unikał mnie jak zarazy, a ja ganiałam za nim jak wariatka. Zupełnie straciłam głowę... jestem w ciąży. Jack chce, żebym za niego wyszła, mimo że rozstaliśmy się na zawsze, zanim odkryłam, że oczekuję dziecka. Oddałabym wszystko, żeby zapewnić maleństwu szczęście, ale uważam, że małżeństwo bez miłości to najgorsze z możliwych rozwiązań. - Znów zamilkła. - Nie, wykluczone! Jestem wam wdzięczna za troskę, ale to rozwiązanie nie wchodzi w grę. Jeśli będziecie wywierać na mnie nacisk, ucieknę gdzieś daleko, gdzie żaden z was mnie nie znajdzie - dodała, patrząc Jackowi prosto w twarz. - Wybacz, że przysporzyłam wam trosk, ale przyrzekam, że jeśli będziecie utrudniać mi życie, dotrzymam słowa. Wiem, że przeżyłeś wstrząs, ale przekaż mamie wiadomość najdelikatniej, jak potrafisz.
- 73 -
- Dlaczego z góry zakładasz, że w naszym związku zabraknie miłości? spytał Jack, gdy tylko odłożyła słuchawkę. - Czy dlatego, że nie padłem ci do stóp? - Nie. Ponieważ od samego początku nie kryłeś, że nie chcesz zakładać rodziny, zwłaszcza ze mną. Uwierz mi, przeszłam prawdziwe piekło, cierpiałam męki, ale po długich rozterkach podjęłam decyzję. Wolę wychować dziecko sama, w spokoju, niż żyć z człowiekiem, który mnie nie chce. Jack wstał, podszedł do Maggie, popatrzył z troską na pobladłą buzię z głębokimi cieniami pod oczyma. Ujął ją za rękę i pomógł wstać. - Jesteś bardzo dzielna, ale nie musisz brać całego ciężaru na siebie. Małżeństwo dla dobra dziecka nie wyklucza miłości między rodzicami. Wspólna troska o nowego członka rodziny często ją cementuje. Moja propozycja pozostaje aktualna, ale teraz zostawiam cię samą, byś jeszcze raz
S
przemyślała ją w spokoju. Obydwoje przeżyliśmy szok, musimy trochę
R
ochłonąć. Nie chcę wywierać nacisku, ponieważ twoje dobro leży mi na sercu. Nie zatrzasnę za sobą drzwi, jak pewna zapalczywa panienka w stodole na odludziu. Śpij dobrze i pamiętaj o właściwym odżywianiu. - Pocałował ją delikatnie na dobranoc i wyszedł.
Gdy Maggie została sama, zacisnęła powieki. Dotyk warg Jacka McKinnona przywołał najpiękniejsze wspomnienia z Cape Gloucester. Ledwie opuścił jej dom, zaczęła za nim tęsknić. - Pokochałam cię całym sercem - wyszeptała w rozpaczy do zamkniętych drzwi. - Ale nie liczę na wzajemność. Nie mogłam przyjąć oświadczyn, bo gdyby nie ślepy przypadek, nawet nie zechciałbyś na mnie ponownie spojrzeć. Po rozstrzygnięciu najtrudniejszego z dotychczasowych życiowych dylematów, mimo bólu złamanego serca, Maggie po raz pierwszy od niepamiętnych czasów zasnęła kamiennym snem. Dopiero rano obudziła ją niezapowiedziana wizyta rodziców.
- 74 -
Maggie konsekwentnie podążała obraną przez siebie drogą. Oznajmiła Jackowi, że wśród rozlicznych przeszkód na drodze do zawarcia małżeństwa, które był uprzejmy wymienić, największą stanowi fakt, że sam określił siebie jako najmniej odpowiedniego kandydata, a ciąża nie niweluje niezgodności charakterów. Jack przyjął jej odmowę z dziwnym błyskiem w oku, który jej zdaniem oznaczał tyle, co: „pożyjemy, zobaczymy", ale ponieważ nie dostrzegła go ponownie, wytłumaczyła sobie, że uległa złudzeniu. Rodziców właściwie nie dopuściła do głosu. Oznajmiła, że jest dorosła i sama odpowiada za swoje czyny. Poprosiła tylko, żeby uszanowali jej decyzję oraz fakt, że zamierza utrzymywać stały kontakt z ojcem dziecka. Ku jej wielkiej uldze szokująca wiadomość nie osłabiła nowo odtworzonej więzi pomiędzy rodzicami. Najbardziej zaskoczyła ją reakcja matki. O ile ojciec zaciskał zęby, gdy tylko wymieniła imię Jacka, Belle nie okazała śladu niechęci. Wzięła natomiast córkę
S
na stronę i ku jej wielkiemu zaskoczeniu poinformowała, że wie o romansie męża z Sylvią McKinnon.
R
- Ponieważ David nie krył, że marzy o synu, a ja nie mogłam mieć więcej dzieci, poczułam się niepełnowartościowa jako kobieta. Równocześnie miałam do niego żal, że nie wystarczy mu to, co mu dałam jako żona i matka wspaniałej córki. Zarówno moje kompleksy i urazy, jak i jego poczucie winy zachwiały podstawami naszego związku. Sześć lat temu nastąpił kryzys. Podejrzewałam, że David znalazł sobie kogoś innego, lecz wolałam nie znać szczegółów ani nazwiska rywalki. - Ależ mamo! - wykrzyknęła Maggie z oburzeniem. - Przecież ty obwiniasz wyłącznie siebie! - Być może dlatego, że rozumiem zarówno jego tęsknoty, jak i żal do losu. Grunt że zakończył romans i wrócił do mnie. Jesteśmy obecnie szczęśliwsi niż kiedykolwiek przedtem. Tylko jego stosunek do Jacka McKinnona nie uległ zmianie. - Podobno mężczyźni głębiej przeżywają urazy. - 75 -
- Racja. Na razie nie będę namawiać Davida, by wyciągnął rękę do zgody, ale nie widzę przeszkód, żeby poznać Jacka. Do mnie przecież nie ma pretensji. Wobec takiej deklaracji Maggie nie pozostało nic innego, niż naświetlić matce całą sytuację, łącznie z tajemną, nieodwzajemnioną miłością, której owoc nosiła w łonie. Wytłumaczyła, że odmówiła Jackowi ręki, ponieważ upokarzałaby ją świadomość, że wziął z nią ślub z obowiązku. Na koniec poprosiła o dochowanie tajemnicy. Belle przyrzekła, że nie zdradzi jej sekretu. Tydzień później Belle Trent zrealizowała swój zamysł. Mimo sporego zakłopotania z obu stron spotkanie w willi Maggie przebiegło w miłej atmosferze. Maggie wyczuwała rezerwę matki, lecz Jack albo jej nie dostrzegał, albo dobrze udawał. W każdym razie traktował niedoszłą teściową z wyszukaną uprzejmością. Jack wyszedł jako pierwszy. Gdy zostały same, Maggie pochwyciła dziwne, jakby nieobecne spojrzenie matki. Nie wytrzymała napięcia.
R
S
- No i co o nim myślisz? - spytała bez ogródek. - Kropka w kropkę twój ojciec! - orzekła Belle. - Racja. Przy pierwszym spotkaniu odniosłam identyczne wrażenie. Belle popatrzyła na córkę z wahaniem, następnie przekazała jej sensacyjną wiadomość. Ponieważ zakupili z mężem na licytacji trzy farmy bydła, następnych kilka miesięcy spędzą na doglądaniu nowych posiadłości w środkowym Queensland. Zaproponowała córce, żeby pojechała razem z nimi, ale Maggie odmówiła. Wbrew własnym odczuciom zapewniła z całą mocą, że doskonale sama sobie poradzi. - Dobrze, ale dzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała - zgodziła się Belle bez dyskusji. - Oczywiście będę cię od czasu do czasu odwiedzać, kochanie - dodała na koniec. Maggie doceniła mądrość matki dopiero kilka miesięcy później, kiedy pojęła, na czym polegała jej strategia.
- 76 -
Po trzech miesiącach ciąża stała się widoczna. Mimo że Maggie zrezygnowała z życia towarzyskiego, musiała przebrnąć przez całą żenującą procedurę wyjaśniania znajomym i współpracownikom, że zostanie samotną matką. Przyszło jej to łatwiej niż zawiadomienie rodziców, co nie znaczy, że łatwo. Szef wykazał godne pochwały zrozumienie. Zapewnił, że docenia jej talent i pozwolił zostać w pracy, jak długo zechce. Najtrudniej jej było przełamać zahamowania wobec Tima Mitchella i rzeczywiście z nim poszło najgorzej. Tim nie krył przerażenia i rozczarowania, tłumaczył, że sama nie da sobie rady, w końcu zaproponował, że się z nią ożeni i wychowa dziecko jak swoje. Wzruszona jego troską, podziękowała z całego serca, ale odrzuciła oświadczyny. - Nie jestem dla ciebie odpowiednią partnerką, ale kiedy znajdziesz bratnią duszę, będziesz wspaniałym mężem - usiłowała pocieszyć zgnębionego
S
wielbiciela, lecz ostatnie zdanie obudziło w niej wyrzuty sumienia.
R
Do złudzenia przypominało to, które usłyszała od Jacka, gdy odsyłał ją do wszystkich diabłów. Odczuła na własnej skórze, że tego rodzaju puste komplementy zamiast pocieszenia przynoszą odrzuconej osobie rozgoryczenie, ale nie chciała robić Timowi niepotrzebnych złudzeń. Tylko Jacka McKinnona nie udało jej się odsunąć. Odwiedzał ją regularnie, ale ku jej zaskoczeniu nie ponowił oświadczyn. Każda wizyta przywoływała wspomnienia, rozdrapywała niezabliźnioną ranę w sercu. Maggie wolałaby go nie widywać, ale skoro obiecała, że nie będzie mu ograniczać kontaktu z dzieckiem, nie mogła go odepchnąć, jeszcze zanim przyszło na świat. Choć złamane serce krwawiło, sumienie nie pozwalało jej pozbawić maleństwa ojca, zwłaszcza takiego, który sam wiele przecierpiał wskutek odrzucenia przez biologicznych rodziców. Nie pozostało jej nic innego, niż pogodzić się z jego platoniczną obecnością. Bowiem Jack nigdy nie spróbował jej pocałować czy choćby dotknąć, ani nawet nie wspomniał o wspólnych wakacjach w Cape Gloucester. A ona wciąż wspominała najpiękniejsze chwile, tamtą gorącą - 77 -
księżycową noc, gdy wyciągnęli materac na werandę, kochali się pod gwiazdami, dyskutowali o literaturze, historii i życiu. Zaskoczona obszerną wiedzą Jacka Maggie wyznała, że z początku zrobił na niej wrażenie raczej wielbiciela sportów ekstremalnych niż przedsiębiorcy. Nie uraziła go. W tamtej rzeczywistości mogła powiedzieć mu wszystko. - Mozolne wspinanie się po szczeblach kariery rzeczywiście trochę przypomina wyprawę w niedostępne góry albo samotną żeglugę przez ocean. Potrzeba wiele sprytu i samodyscypliny, by nie spaść w otchłań lub nie utonąć. Kiedy zakładałem firmę za pożyczone z banku pieniądze, wiele ryzykowałem. Czasami walka o przetrwanie wyczerpywała moje siły do cna, ale w ostatecznym rozrachunku przyniosła mi wiele satysfakcji. - A więc trafnie cię oceniłam - podsumowała Maggie z figlarnym uśmiechem.
S
Pewnej niedzieli Jack przyszedł jak zwykle bez wcześniejszej zapowiedzi,
R
w granatowym dresie, z zaróżowioną twarzą i zmierzwionymi włosami po porannym biegu. Maggie akurat jadła późne śniadanie, złożone z owoców, jogurtu, bułeczek i rosołu z makaronem. Jack popatrzył ze zdumieniem na miskę gorącej zupy o tak wczesnej porze.
- To typowe ciążowe zachcianki - wyjaśniła Maggie ze śmiechem na widok jego zdumionej miny. - Nachodzą mnie o najdziwniejszych porach. - To rosół z torebki? - Nie, sama gotowałam. Gotowe produkty zawierają zbyt dużo soli i konserwanty. Bez obawy, należycie dbam o twojego nienarodzonego potomka. - Nie musisz mnie o tym zapewniać. Wierzę ci na słowo, ale jedz, bo wystygnie. - Ty też pewnie byś coś przekąsił, sądzę, że coś bardziej konkretnego. W lodówce jest ser i szynka. Weź sobie, jeśli masz ochotę. - Chętnie. Umieram z głodu.
- 78 -
Gdy Jack wyszedł do kuchni, Maggie popadła w ponurą zadumę. Drażniło ją, że Jack czuje się u niej jak u siebie w domu, mimo że sama go do tego zachęcała. Patrząc, jak pochłania kolosalną porcję, z żalem wspominała śniadania w Cape Glouchester, gdy łączyło ich znacznie więcej niż wilczy apetyt... Podczas posiłku Jack zaskoczył ją informacją, że buduje wioskę dla emerytów i że kupił nową posiadłość. - Ale przecież nie tę, w której cię uwięziłam? - spytała, używając ku własnemu zaskoczeniu jego sformułowania. - Tamta została sprzedana spółce Hanson Limited czy coś takiego. - To jedna z moich firm. Maisie mówiła, że kiedy ją oprowadzałaś, rzuciłaś parę ciekawych pomysłów na wykorzystanie domu i pomieszczeń gospodarczych.
S
- Z pewnością stać cię na to, żeby je wyburzyć i zbudować coś nowego -
R
odburknęła Maggie, nie kryjąc rozdrażnienia.
- Mimo że nadal uważasz mnie za niszczyciela, gotowego dla zysku zdewastować najpiękniejsze środowisko, potrafię docenić walory naturalnego krajobrazu i starej architektury. Postanowiłem zachować budynki ze względu na ich niepowtarzalny charakter. Wbrew pozorom umiem również słuchać, o ile zechcesz przedstawić mi swoje pomysły - dodał na koniec ze zniewalającym uśmiechem. Rozbroił ją. Mimo początkowej niechęci Maggie spełniła jego prośbę. Ku własnemu zaskoczeniu stwierdziła, że dyskusja na tematy zawodowe wciągnęła ją bez reszty.
- 79 -
ROZDZIAŁ SIÓDMY Podczas kolejnej niezapowiedzianej wizyty Jack rzucił Maggie na stolik do kawy plik rysunków technicznych. - To plany nowego osiedla dla emerytów - wyjaśnił na widok jej zdumionego spojrzenia. - Co o nich myślisz? Maggie ułożyła się wygodnie, podłożyła sobie poduszkę pod bolący kręgosłup. - Upiorne i ciasne, siermiężne jak cele więzienne - orzekła. - To samo powiedziałem architektowi. Wykluczyłem go z projektu. Z drugiej strony nie buduję rezydencji, tylko mieszkanka dla osób o skromnych dochodach.
S
- Nie szkodzi. Osobne sypialnie oczywiście muszą pozostać, ale nie widzę
R
potrzeby budowania dla każdego miniaturowej kuchenki i jadalni. Lepiej, żeby jedna większa przypadała na kilka pokoi. Wspólne posiłki sprzyjają integracji mieszkańców, a przy okazji zaoszczędzisz sporo przestrzeni - zauważyła Maggie. - Poza tym brak tu ogrodu.
- Budynek będzie położony w pięknym parku, pielęgnowanym przez profesjonalistów. Starsze osoby przeważnie dlatego zamieniają domy na mieszkania w bloku, ponieważ brakuje im sił na grzebanie w ziemi. - Nikt im nie każe, ale moim zdaniem należałoby wydzielić część terenu na działki dla tych, którzy nadal zechcą uprawiać warzywa lub kwiaty. Dla niektórych to życiowa pasja, jedyna radość na stare lata. Nie wolno ich jej pozbawiać. - Może i masz rację. Wezmę pod uwagę twój punkt widzenia. Brak mi doświadczenia w tej dziedzinie. Do tej pory projektowałem zwykle osiedla dla rodzin z dziećmi - przyznał Jack bez cienia urazy. - Bardzo sobie cenię twoje uwagi. Może zechciałabyś pracować dla mnie jako projektantka? - 80 -
Maggie skwitowała tę ciekawą propozycję milczeniem. Podświadomie czekała na inną. Miała ochotę wykrzyczeć: „Nie mydl mi oczu ofertami pracy, ożeń się ze mną do jasnej cholery!". Oczywiście nie mogła wypowiedzieć na głos swego życzenia po tym, jak odrzuciła oświadczyny. Chociaż zdawała sobie sprawę, że sama ponosi winę za swoje obecne położenie, dokuczała mu albo milczała z urażoną miną. Żałowała później uszczypliwych uwag, w pełni świadoma, że gdyby zraziła go do siebie, straciłaby jedyne oparcie. Mimo rozżalenia przyznawała po cichu, że regularne wizyty Jacka McKinnona zapewniają jej poczucie bezpieczeństwa. W połowie szóstego miesiąca ciąży Jack odwiedził ją pewnego chłodnego wieczoru po kolacji. Maggie nosiła elastyczne spodnie, tenisówki i za duży sweter. Co chwila podwijała za długie rękawy, które wciąż na nowo opadały. Widok drobnej figurki z pobladłą buzią, a zwłaszcza odsłoniętych,
S
szczuplutkich nadgarstków poruszył w sercu Jacka czułą strunę. Z
R
zaokrąglonym brzuszkiem wyglądała bezbronnie, zalękniona jak mała dziewczynka, na której barki nagle spadł zbyt wielki do udźwignięcia ciężar. Najbardziej jednak zaniepokoiły go zmiany w zachowaniu Maggie. W niczym nie przypominała roześmianej, świadomej swej urody, nieco przekornej lub nawet zadziornej partnerki z wakacji. Zrobiła się tajemnicza, milcząca, jakaś daleka i obca. Wolałby zobaczyć w zielonych oczach choćby błysk gniewu niż to nieobecne, zamglone spojrzenie. - Spoważniałaś ostatnio, posmutniałaś - zauważył głośno. - Dlaczego? - Prócz bólów kręgosłupa nic mi nie dolega - odparła Maggie, wsuwając poduszkę pod plecy. - Doktor twierdzi, że teraz, kiedy poranne nudności ustąpiły, powinnam rozkwitnąć. - Ale nie kwitniesz. - Cóż, każda ciąża przebiega trochę inaczej. - Maggie wstała na równe nogi. - Chcesz herbaty? - zmieniła pospieszne temat. - 81 -
- Chętnie. Kiedy wstała, Jack dostrzegł wyraźne zmiany w jej sylwetce. Maggie po chwili wróciła z tacą i dwiema filiżankami. Ponieważ oboje lubili earl grey, Jack z lubością wciągnął w nozdrza aromat bergamotki. Mimo że Maggie sama piła gorzką czarną herbatę, nie zapomniała o mleku dla niego. Kiedy odebrał od niej naczynie, jak zwykle poczęstowała go biszkoptami ze srebrnej tacki. Poznał jej zwyczaje na wylot. - Wygląda na to, że przeraża cię perspektywa samotnego macierzyństwa. Chyba przeceniłaś swoje siły - wrócił z uporem do drażliwej kwestii, gdy Maggie usiadła wygodnie z podwiniętymi nogami. - Nawet gdybym doszła do podobnych wniosków, byłbyś ostatnią osobą, z którą bym się nimi podzieliła. - Żebym nie ponowił oświadczyn? Bez obawy, nie zamierzam.
S
Maggie odwinęła rękawy, objęła oburącz filiżankę.
R
- Samotne czy nie, macierzyństwo zawsze stanowi wyzwanie dla kobiety, zwłaszcza dla pierworódki. Chyba każda przyszła mama przeżywa chwile zwątpienia. To absolutnie nie twoja wina.
- Poczyniłaś już jakieś przygotowania? Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów na ustach Maggie zagościł uśmiech rozbawienia. - Nie muszę. Mama dostarcza mi tylu ubranek, że można by zaopatrzyć cały żłobek. Uwielbia robótki ręczne toteż dzierga, szyje i haftuje po całych dniach. Jest naprawdę kochana. Zabiera mnie do kina, na koncerty, przy każdej wizycie nalega, żebym przyjechała obejrzeć nową farmę. - Czy to twój jedyny kontakt ze światem? Nie widujesz znajomych? - Bardzo rzadko. Ostatnio wystarcza mi własne towarzystwo. - Dziwne. Dawniej wszędzie cię było pełno. A co z Timem Mitchellem? Odrzucił cię jak przysłowiowy gorący kartofel na wieść o ciąży? - Wręcz przeciwnie. Zaproponował mi małżeństwo. - 82 -
- Mam nadzieję, że odmówiłaś? - Uważam Tima za idealnego kandydata na męża... - No nie! Tylko tego brakowało! Co zostało z szumnych deklaracji, że nie wyjdziesz za mąż bez miłości? Trzymałaś go na dystans, unikałaś jak zarazy, podczas gdy mnie wytropiłaś w mysiej dziurze, a teraz, po tym wszystkim, co razem przeżyliśmy, rozważasz jego kandydaturę? - wycedził Jack przez zaciśnięte zęby. - Nie dla siebie. Na razie dokonałam obiektywnej oceny. Gdybyś mi nie przerwał, usłyszałbyś, że uważam go za wspaniały materiał na męża, ale nie dla mnie - podkreśliła z naciskiem. - Bardzo mnie wzruszył, ale odrzuciłam oświadczyny. - Brawo! Dzielna z ciebie dziewczyna - pochwalił. - A jak ci idzie w pracy?
S
W pierwszym odruchu Maggie chciała zapewnić, że wspaniale, ale coś ją
R
powstrzymało. Nawet gdyby próbowała go okłamać, nie wypadłaby przekonująco.
- Odchodzę za dwa tygodnie. Straciłam energię i zapał - wyznała szczerze. - Zresztą im bardziej przybieram na wadze, tym trudniej mi wysiadać z samochodu - dodała na koniec tytułem usprawiedliwienia. Rysy Jacka w mgnieniu oka złagodniały. Obdarzył Maggie serdecznym uśmiechem. - Może wołałabyś pracować w domu, dla mnie, jako projektantka wnętrz? - Ponieważ Maggie zamiast odpowiedzi otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, kusił dalej: - Posiadasz doskonałe wyczucie koloru i formy, ale najbardziej sobie cenię twoje zrozumienie dla potrzeb użytkowników. Urzekły mnie twoje pomysły, dotyczące urządzenia osiedla dla emerytów. Posłuchałem twojej rady i przeznaczyłem część terenu na działki dla amatorów ogrodnictwa. - Zamierzasz umeblować mieszkania?
- 83 -
- Tylko niektóre, dla samotnych osób, przeważnie wdów i wdowców, wyposażę we wszystko, od sprzętów gospodarstwa domowego po meble. W innych urządzę tylko kuchnie i łazienki, ale i w tych trzeba dobrać kolory ścian, tkaniny, rodzaj podłogi. Maisie dostarczałaby ci próbek i wzorów, a ty po obejrzeniu mieszkania projektowałabyś jego wystrój u siebie w domu. Maggie osłupiała, lecz szybko ochłonęła po wstrząsie. Pomysł Jacka szybko przemówił do jej wyobraźni, jakby odgadł jej potrzeby, zanim zdążyła je sobie sama uświadomić. Już otwierała usta, żeby westchnąć: „Jaka szkoda, że mnie nie kochasz", ale powstrzymała się w ostatniej chwili. - Dlaczego proponujesz mi tę pracę? - spytała przez ściśnięte gardło. - Już mówiłem, że twoje dobro leży mi na sercu. Maggie zasnęła ze łzami w oczach. Niewypowiedziane wyznanie długo w nocy rozbrzmiewało jej w uszach smutnym echem. Kochała Jacka do
S
szaleństwa, pragnęła jego miłości, wątpiła, czy kiedykolwiek przestanie za nim
R
tęsknić. Łączyło ich właściwie wszystko: upodobania, zainteresowania, wzajemny szacunek. Coraz częściej dochodziła do wniosku, że stanowiliby idealną parę, gdyby nie jedna zasadnicza przeszkoda - brak wzajemności w uczuciach.
Ciąża zmieniła nie tylko tryb życia Maggie, ale i sposób postrzegania świata. Przyjęła propozycję Jacka, a nowe zajęcie dostarczyło jej wiele satysfakcji. Wreszcie rzeczywiście rozkwitła, odzyskała zarówno energię, jak i radość życia. Pracowała nie tylko w domu. Często odwiedzała siedzibę firmy. Zanim przyszła tam pierwszy raz, wyraziła obawę, że jej nagłe zatrudnienie wywoła spekulacje na temat ojcostwa, ale Jack szybko ją uspokoił: - Nikt nie będzie zadawał niedyskretnych pytań. To twoja prywatna sprawa. Nikomu nie zdradziłem, że oczekujesz mojego dziecka. - Nawet Maisie? - Jej też nie. Nawet jeśli się domyśla, nie dała tego po sobie poznać. To uosobienie dyskrecji, można na niej polegać. Jeśli ty nie rozgadałaś naszego - 84 -
sekretu, przyjmijmy wersję, że zatrudniam utalentowaną, samotną matkę i kropka. Mam nadzieję, że to początek wspaniałej kariery. Z niewiadomych, albo raczej oczywistych powodów kusiło ją, żeby odmówić, ale nie znalazła żadnych przekonujących argumentów. Czuła, że Jack trafił w sedno, wybrał dla niej najlepszą z możliwych dróg. Z wdzięcznością przyjęła ofertę. Maisie rzeczywiście nie zadawała zbędnych pytań, za to otoczyła Maggie iście macierzyńską troską. Obydwie kobiety bardzo się polubiły, szybko przeszły na „ty". Wkrótce poznała też mieszkanie Jacka, w którym organizował służbowe spotkania. Urządził je z elegancką prostotą. Maggie odniosła wrażenie, że jedynie willę w Cape Gloucester traktuje jak swój prawdziwy dom. Mimo że dorównywał jej ojcu arogancją i bezwzględnością, panował nad swoimi przywarami, tak że pracownicy darzyli go najwyższym szacunkiem, podobnie jak partnerzy w interesach.
R
S
Pewnego dnia Sylvia złożyła jej niespodziewaną wizytę, jak zapewniła, za zgodą i wiedzą Jacka.
- Jesteś dorosła, nie potrzebujesz jego zezwolenia! - zaprotestowała zaskoczona Maggie. - Wiedziałaś?
- Nie. Powiedział mi dopiero kilka dni temu, gdy wpadłam przekazać mu najnowsze nowiny z własnego życia. Wcześniej wolałam nie wchodzić mu w drogę. Nie ma łatwego charakteru, podobnie jak twój ojciec. Wyobrażam sobie, co czułaś, rozdarta pomiędzy dwoma władczymi, dominującymi mężczyznami. Maggie nie wiedziała, co powiedzieć. Wzmianka o ojcu zupełnie zbiła ją z tropu. Sylvia chyba wyczuła jej zakłopotanie, bo pospiesznie dodała: - Z całego serca żałuję romansu z Davidem. Ponoszę winę w równym stopniu jak on. Wiedziałam, że jest żonaty. Nie należało budować własnego szczęścia na cudzym nieszczęściu. Ale to już przeszłość. Nie sądziłam, że jeszcze po nim kogokolwiek pokocham, a jednak się zakochałam. - Mam nadzieję, że tym razem w kimś wolnym? - 85 -
- Tak. Przynajmniej na razie. Niedługo się żeni. Ze mną. Uradowana sensacyjną wiadomością Maggie uściskała serdecznie Sylvię. Ponieważ uczyniła to z wdziękiem hipopotama, obydwie parsknęły śmiechem. Kiedy się wreszcie uspokoiły, Maggie złożyła Sylvii najserdeczniejsze gratulacje. Nagle Sylvia umknęła wzrokiem w bok. Wzięła głęboki oddech jak przed ciężką batalią. - Bardzo bym chciała, żeby twoi rodzice odbudowali wzajemną więź i zaufanie. - Już tego dokonali - zapewniła Maggie z całą mocą. - Nigdy nie widziałam ich tak szczęśliwych. - Co za ulga! - westchnęła Sylvia. - Ale czy David wybaczył ci związek z Jackiem... i jego skutki? - dodała znacznie ciszej, patrząc znacząco na zaokrąglony brzuszek Maggie.
S
- Nie pozostawiłam mu wyboru. Robi dobrą minę do złej gry. Jeszcze nie
R
spotkał się z twoim bratem, ale zmusiłam obydwu, żeby zachowywali się jak cywilizowani ludzie.
- Czemu nie chcesz wyjść za Jacka? - Sama wiesz, jak trudno usidlić kogoś takiego jak on... - Maggie przerwała w poszukiwaniu taktownych sformułowań, by nie urazić uczuć Sylvii. - Mimo że wychowali was wspaniali, kochający ludzie, świadomość, że rodzice oddali go obcym, pozostawiła w jego duszy lęk przed odrzuceniem. Przypuszczam, że nigdy nie nawiąże z nikim trwałej uczuciowej więzi. - Ja sobie z tym poradziłam, chociaż nie przyszło mi łatwo. Wyobrażam sobie, że moja prawdziwa mama wciąż o mnie myśli, czuwa nade mną z daleka, chociaż życiowa sytuacja nie pozwoliła jej mnie wychować. Jack tego nie potrafił, poszedł inną drogą. Lecz wierzę, że nawet jeśli adopcja pozostawiła zadrę w jego sercu, czas w końcu uleczy rany. To dobry człowiek. Gdyby mnie nie wspierał w najtrudniejszych chwilach, nie wiem, jak bym przeżyła rozstanie z twoim ojcem. - 86 -
- Masz rację, to wspaniały człowiek, gotów poświęcić wszystko, by wspomóc drugiego w potrzebie. Ale mnie nie zadowalają połowiczne rozwiązania. Mój umysł działa na zasadzie: „wszystko albo nic". Skoro nie potrafi mnie pokochać, nie chcę, żeby poświęcił swoją wolność dla dobra dziecka. - Maggie przybrała pogodny wyraz twarzy, z trudem przywołała uśmiech. Kilka dni później przeżyła kolejną, jeszcze większą niespodziankę. Jack wydawał przyjęcie dla współpracowników z okazji wmurowania kamienia węgielnego pod budowę osiedla dla emerytów. Maisie sporządziła listę zaproszonych, zorganizowała posiłek, zamówiła jedzenie, kwiaty i dekoracje. Jack przebywał za granicą aż do dnia uroczystości. Maggie otrzymała zaproszenie drogą elektroniczną, ale do ostatniej chwili zwlekała z potwierdzeniem przybycia. Po długiej wewnętrznej walce pokonała jednak
S
opory. Należała do zespołu, a poza pewną ociężałością, normalną w ósmym
R
miesiącu ciąży, nie odczuwała żadnych poważniejszych dolegliwości. Dołożyła wszelkich starań, żeby pięknie wyglądać. Kupiła sobie francuską suknię bez rękawów z granatowej, jedwabnej żorżety ze srebrną lamówką wokół owalnego dekoltu, bardzo elegancką mimo obszernego fasonu. Ponieważ przez cały czas utrzymywała dietę i regularnie ćwiczyła, mogła bez wstydu pokazać szyję i ramiona. Dobrała szminkę do koloru paznokci, zamaskowała przebarwienia na skórze za pomocą korektora, a doświadczona fryzjerka ułożyła jej włosy w swobodne loczki, które wyglądały, jakby potargał je wiatr. Przy zakupie obuwia pozwoliła sobie na odrobinę szaleństwa. Zaraz po wejściu do sklepu wpadła w taki zachwyt na widok sandałów na wysokich obcasach, że postanowiła je włożyć, nawet gdyby miała spędzić pół przyjęcia na bosaka. Zadowolona z efektu, przystanęła przed pięknym lustrem w wyrzeźbionej z różanego drewna ramie, położyła rękę na brzuchu.
- 87 -
- Widzisz, dzidziusiu? - powiedziała do nienarodzonego maleństwa. - Nie wyglądamy najgorzej. Ty urosłeś, ale ja nie utyłam. Chyba odziedziczysz po mnie zamiłowanie do gimnastyki, bo czuję, jak fikasz koziołki! Następnie wzięła z łóżka srebrną torebkę i w doskonałym nastroju opuściła dom. Ledwie stanęła w progu mieszkania Jacka, Maisie zasypała ją komplementami. Zawtórował jej Jack, który niebawem wychylił się zza jej pleców w białej koszuli i doskonale skrojonym, czarnym, wieczorowym garniturze, podkreślającym doskonałą sylwetkę. Choć Maggie nie potrafiła oderwać od niego oczu nawet wtedy, gdy sterował łodzią w rozciągniętym swetrze i ze zmierzwionymi włosami, teraz na jego widok zaparło jej dech. Nieprędko odzyskała mowę, by podziękować za miłe słowa: - Wielkie dzięki! Obydwoje potraficie poprawić samopoczucie bardzo ciężarnej kobiecie.
S
Ponieważ wieczór był ciepły i łagodny, bufet z przekąskami ustawiono na
R
werandzie z widokiem na zatokę Runaway, Broadwater i ocean. W przyjęciu uczestniczyło około dwudziestu osób. Mimo obfitości jedzenia i napojów Maggie z umiarem korzystała z rozkoszy stołu. Wina ze względu na swój stan nie tknęła, ale zabawa w licznym, bardzo sympatycznym towarzystwie sprawiła jej wielką przyjemność. Mimo to dość szybko dopadło ją zmęczenie. Kiedy zaczęła tłumaczyć Maisie, dlaczego wcześniej wychodzi, podszedł do nich Jack i poprosił, żeby jeszcze trochę została. - Impreza niedługo się skończy. Potem odwiozę cię do domu. Nie powinnaś jeździć sama w środku nocy - argumentował. - Wolałabym się wcześniej położyć - zaprotestowała. - Jestem bardzo zmęczona, w dodatku buty mnie uwierają. - No to je zdejmij i odpocznij na sofie w pracowni. Przyniosę ci gorącej herbaty - zaproponowała Maisie. Maggie z wdzięcznością przyjęła propozycję. Maisie zaprowadziła Maggie do przytulnego pokoju, urządzonego w stylu marynistycznym. Na - 88 -
ścianach wisiały wizerunki okrętów w złoconych ramach, na stoliku stał mosiężny sekstans a obok zabytkowy globus. Obite skórą, rozkładane fotele wprost zapraszały do wypoczynku. Gdy tylko Maisie rozłożyła dla niej jeden z nich, Maggie zrzuciła niewygodne buty i usiadła swobodnie z podkurczonymi nogami. Zaraz po wypiciu herbaty zapadła w sen. Pół godziny później obudziło ją przeczucie, że ktoś ją obserwuje. Otworzyła oczy, zamrugała. Obok niej stał Jack, nieodparcie pociągający w swym wieczorowym stroju, ze starannie przygładzonymi włosami. Bez słowa wyciągnął do niej ręce i pomógł wstać, a potem długo, długo mierzył całą jej postać płomiennym, namiętnym spojrzeniem - spojrzeniem, za którym tęskniła przez osiem długich miesięcy od dnia wyjazdu z Cape Gloucester. Tak jak podczas najpiękniejszych wspólnych chwil pożerał oczami włosy, szyję, usta, powiększone piersi, wreszcie zatrzymał wzrok na brzuchu, w którym
S
rosło jego dziecko. Nie ulegało wątpliwości, że nadal jej pożąda. Tak jak
R
dawniej odbierała jego spojrzenie jak pieszczotę, jak dotyk. Rozpalało krew w żyłach, przyspieszało oddech, przyprawiało o zawroty głowy. Nie rozumiała, czemu przez tak długi czas nie okazywał śladu zainteresowania. Nie potrafiła odgadnąć, czy powróciło nagle wraz ze wspomnieniami z nadmorskich wakacji czy też nigdy nie wygasło, tylko z niewiadomych powodów starannie je ukrywał. Niestety nie było jej dane poznać odpowiedzi na dręczące ją pytania. Zanim zdążyła je sformułować choćby w myślach, zadzwonił telefon. Jack z ociąganiem podniósł słuchawkę. - Co tam znowu, do diabła...? - nagle przerwał, wysłuchał relacji rozmówcy, posmutniał. - Rozumiem: Bądź uprzejma odwieźć Maggie do domu. Maggie posłała mu pytające spojrzenie. - Maisie przekazała mi wiadomość od Sylvii. Nasza mama jest w szpitalu, w stanie krytycznym. Nie wiadomo, czy przeżyje do jutra. - Bardzo mi przykro. Złapiesz jakiś samolot?
- 89 -
- Nie, a na jutro nie ma miejsc. Jeśli zaraz wyjadę samochodem, dotrę na rano. - Tylko jedź ostrożnie. - Ty też uważaj na siebie. - O mnie się nie martw. - Ujęła jego rękę i położyła na brzuchu akurat w momencie, kiedy dziecko się poruszyło. - Często to robi? - spytał Jack, wyraźnie zafascynowany. - Ostatnio regularnie uprawia gimnastykę - odparła Maggie z uśmiechem. Maisie dyskretnie zakasłała od progu. Gdy Jack odwrócił głowę, poinformowała, że Sylvia prosi go do telefonu. Magiczna chwila minęła bezpowrotnie. Przez następnych kilka dni Maggie chodziła z głową w chmurach. Po miesiącach rozczarowania i cierpienia w samotności jedno namiętne spojrzenie
S
Jacka rozpaliło nie tylko jej ciało, lecz i wyobraźnię. Choć powtarzała sobie w
R
kółko, że pożądanie to jeszcze nie miłość, w jej sercu po raz pierwszy rozbłysła iskierka nadziei. Nadal nurtowało ją pytanie, z jakiego powodu Jack do tej pory tak starannie ukrywał przed nią swoje uczucia, że gdyby niespodziewanie nie pochwyciła czułego spojrzenia, nadal żyłaby w nieświadomości. Pogrążona w tego rodzaju rozważaniach, szła do swojego ginekologa zatłoczonym chodnikiem w Southport. Nawet nie zauważyła, że jakiś mężczyzna minął ją, zawrócił, po czym stanął z nią twarzą w twarz, póki nie sprowadził jej na ziemię obcesowym stwierdzeniem: - Ja panią znam. Maggie wytrzeszczyła na niego oczy. Bez skutku usiłowała skojarzyć, czy go gdzieś wcześniej widziała. - Ostatnio oglądałem panią w staniku i w dżinsach, w pewnej szopie na odludziu, w dość nietypowej sytuacji z panem Jackiem McKinnonem. Wtedy jeszcze nie była pani w ciąży.
- 90 -
Dopiero teraz Maggie rozpoznała dziennikarza, który wraz z prywatnym detektywem przybył do stodoły w poszukiwaniu skradzionych pojazdów. Pospiesznie strząsnęła rękę natręta z ramienia, wyminęła go i umknęła do poczekalni lekarza. Na szczęście nie podążył w ślad za nią. Po kilku minutach odzyskała spokój, ale nie miała pewności, czy zwyczajem łowców sensacji nie czyha gdzieś na ulicy. Na wszelki wypadek postanowiła poprosić niezawodną Maisie, żeby po nią przyjechała. Lecz gdy wyciągnęła telefon komórkowy, najpierw spytała o wieści od Jacka. - Niestety pani McKinnon zmarła dziś rano. Niech spoczywa w pokoju usłyszała z drugiej strony. Maggie poprosiła o przekazanie wyrazów współczucia, następnie wytłumaczyła, co ją spotkało i poprosiła o pomoc. Maisie zapisała adres i kazała jej po wizycie zostać w poczekalni. Po zakończeniu rozmowy Maggie zauważyła, że pomyliła korytarze.
R
S
Odwróciła się na pięcie, lecz właśnie w tym momencie wpadł na nią z rozpędu mały chłopczyk, biegnący na oślep do matki. Obydwoje stracili równowagę. Malec zaraz wstał, lecz Maggie skręciła nogę w kostce, padła bezwładnie na plecy, uderzyła głową o posadzkę i straciła przytomność.
- 91 -
ROZDZIAŁ ÓSMY Maggie z trudem budziła się z ciężkiego snu bez marzeń. Uniesienie wciąż opadających powiek kosztowało ją wiele wysiłku. Gdy po trzech nieudanych próbach wreszcie otworzyła oczy, ujrzała obok dziecinne łóżeczko. Jak przez mgłę przypomniała sobie tłum personelu medycznego, krzątający się wokół niej w nerwowym zamieszaniu, badanie rentgenowskie, przejmujący ból, ale nie poród. Pomacała brzuch. Był płaski, miękki. Dopiero wtedy pojęła, że podano jej silne środki przeciwbólowe lub nasenne. Nie wiedziała, kto położył ją do łóżka, ani kiedy włożono jej nocną koszulę. Najgorsze, że nie mogła poruszać nogami. Struchlała z przerażenia. - Spokojnie, Maggie. Wszystko będzie dobrze - usłyszała obok siebie głos Jacka.
R
S
Maggie zwróciła ku niemu głowę. Siedział na krześle przy łóżku. Następnie zerknęła w stronę łóżeczka. Niewiele zobaczyła przez szczebelki: kawałek policzka, meszek ciemnobrązowych włosów, malusieńką piąstkę. - Czy to nasze? - spytała.
- Podobno. Na opasce na rączce wypisano obydwa nasze nazwiska: Trent/McKinnon. - Chłopiec czy dziewczynka? - Chłopiec. Przyszedł na świat przed terminem. Spędził kilka godzin w inkubatorze, ale lekarze orzekli, że sam doskonale sobie radzi, dlatego przeniesiono go tutaj. - Wygląda na zdrowego i zadowolonego z życia - orzekła Maggie po dokładniejszym obejrzeniu maleństwa. - W każdym razie jest w lepszej kondycji niż ja. - Jack przeczesał palcami zmierzwione włosy, pogładził nieogoloną szczękę. - Ale z całej naszej trójki ty najwięcej ucierpiałaś. - 92 -
- Niewiele pamiętam. - Nic dziwnego. Skręciłaś kostkę, upadłaś i straciłaś przytomność. Na szczęście Maisie przybyła w samą porę, wezwała twojego lekarza, a ten poprosił drugiego na konsultacje. Ponieważ akcja porodowa przebiegała bez zakłóceń, nie można było jej powstrzymać. - Kiedy urodziłam? - Osiem godzin temu. Ja przybyłem już po porodzie. Pozwolono mi przytulić synka. - Czemu nie mogę poruszać nogami? - Podano ci znaczne dawki środków przeciwbólowych, by uśmierzyć ból kręgosłupa i zwichniętej kostki. Lekarze podejrzewają wypadnięcie dysku, ale dokładną diagnozę poznamy dopiero wtedy, gdy obejrzą zdjęcie rentgenowskie. Na razie czekamy na wyniki. Twoi rodzice również przyjechali. Teraz wyszli na chwilę na kawę.
R
- Spotkałeś się z moim ojcem?
S
- Tak. Jak cywilizowani ludzie - zacytował jej własne słowa. - Troska o ciebie kazała nam zapomnieć dawne urazy. - Co za ulga! - westchnęła Maggie z uśmiechem wdzięczności. - Mógłbyś podać mi synka? Od kilku tygodni regularnie do niego przemawiałam. Pewnie mu smutno, że nagle zamilkłam, odkąd przyszedł na świat. - Oczywiście, proszę bardzo. Jack z czułością pochylił się nad łóżeczkiem, delikatnie wyjął niemowlę. Kiedy podawał je Maggie, jego oczy błyszczały ojcowską miłością i dumą. Maggie pomyślała, że nawet jeśli nigdy nie znajdzie drogi do jego serca, to mały już ją odnalazł. Kiedy przytuliła maleństwo, piersi jej nabrzmiały. Podała mu palec i ze wzruszeniem patrzyła, jak zaciska na nim maleńką rączkę. - Witaj na świecie, kochanie. Jak się czujesz? - zaszczebiotała radośnie, po czym zwróciła oczy na Jacka. - Ma twój nosek, widzisz?
- 93 -
- Moim zdaniem, jeśli w ogóle jest do kogokolwiek podobny, to do Trentów. Obydwoje parsknęli śmiechem. W tym momencie do izolatki weszli rodzice Maggie. Kilka godzin później, gdy zastrzyki przestały działać, ból powrócił. Na podstawie zdjęcia rentgenowskiego lekarze orzekli, że Maggie złamała małą kostkę w dolnej części kręgosłupa. Zapewniali, że sama się zrośnie, ale dopóki to nie nastąpi, każde poruszenie będzie powodować ból. Jedyne, co mogli zrobić, to łagodzić go za pomocą środków farmakologicznych przez najbliższy tydzień, ale ostrzegli, że potrzeba około dwóch miesięcy, by odzyskała pełną sprawność. Najbardziej zasmuciła ją wiadomość, że nie będzie mogła karmić piersią. Nie dopuszczała takiej ewentualności, choć matka tłumaczyła, że niejedno dziecko wyrosło zdrowo na sztucznych mieszankach. Maggie
S
zdecydowanym tonem wyprosiła obydwu mężczyzn z sali i poprosiła matkę o
R
chwilę rozmowy w cztery oczy. Zanim dwaj niegdysiejsi wrogowie wyszli, wymienili ku jej najwyższemu zdumieniu porozumiewawcze spojrzenia. Belle Trent też je zauważyła, bo posłała córce ukradkowy, figlarny uśmieszek. - Wiele na ten temat czytałam - zapewniła Maggie, gdy zostały same. Póki będę dostawać środki przeciwbólowe, mogę odciągać mleko, żeby go nie stracić. Trzeba tylko znaleźć pacjentkę, która ma więcej pokarmu, niż zjada jej dziecko. Zostanie mamką, żeby mały nie zatracił odruchu ssania. Jeśli to nie wystarczy, można go sztucznie dokarmiać, ale zaraz po odstawieniu leków chciałabym przystawić go do piersi. Pomóż mi, mamo, bardzo mi na tym zależy. Belle westchnęła z mieszaniną podziwu i rezygnacji. W końcu obiecała córce, że zrobi, co może, by spełnić jej życzenie. Maggie przeżyła bardzo ciężki tydzień. Odciąganie pokarmu w teorii brzmiało niewinnie, lecz w praktyce okazało się bolesnym procesem. Złamanie maleńkiej kostki również przysporzyło jej nieproporcjonalnie wielkich do rozmiaru uszkodzenia cierpień. Na szczęście szybko znalazła mamkę. Pani Bev - 94 -
Janson, która urodziła trzecie dziecko w tym samym dniu, co Maggie, miała takie ilości mleka, że z powodzeniem starczyło dla dwojga noworodków. Spełniła prośbę Maggie z wielką chęcią, wdzięczna, że uniknie nieprzyjemnego procesu sztucznego odciągania. Obydwie młode matki szybko się zaprzyjaźniły, a Trent nie grymasił. Wreszcie nadszedł dzień, gdy odstawiono lekarstwa, pozwolono Maggie usiąść i podano jej synka do karmienia. Maggie nie kryła triumfu, a Jack podziwu dla jej uporu i silnej woli. Spędzał przy niej praktycznie cały czas, nie licząc kilku dni, kiedy wyjechał na południe na pogrzeb matki. Przyniósł jej mnóstwo książek, odtwarzacz DVD i wiele filmów, łącznie z serią o Harrym Potterze. Szturmem podbił serca całego personelu medycznego. Przesłał pani Janson olbrzymi bukiet kwiatów i zaprzyjaźnił się z jej mężem. Na wieść, że państwo Jansonowie marzą o większym mieszkaniu, na które ich nie stać,
S
wynajął im takie, jakiego pragnęli w jednym ze swoich bloków za taki sam
R
czynsz, jaki płacili dotychczas. Gdyby nie to, że podczas codziennych wizyt nawet nie napomknął o małżeństwie, Maggie przysięgłaby, że mu na niej zależy. Pewnej niedzieli przyszedł do niej w dżinsach, trampkach i koszulce polo. Wyglądał jak zwykle wspaniale. Maggie z radością poinformowała go, że za trzy lub cztery dni lekarze wypuszczą ją do domu. - Doszliśmy do wniosku, że najlepiej, żebyś na razie zamieszkała ze mną oświadczył Jack. - My? - Maggie popatrzyła na niego podejrzliwie. - To znaczy kto? - Ja i twoi rodzice. Twoja mama zaoferowała, że zostanie z nami tak długo, jak długo będziesz jej potrzebować. Twój dom ma dwie kondygnacje. Ponieważ jeszcze korzystasz z wózka inwalidzkiego, schody stanowią barierę nie do przebycia. Poza tym w moim bloku jest basen i sala gimnastyczna. Lekarz już opracował dla ciebie program ćwiczeń rehabilitacyjnych pod nadzorem doświadczonego fizjoterapeuty.
- 95 -
- Wygląda na to, że już podjęliście za mnie decyzję. W życiu bym nie pomyślała, że tak szybko dojdziecie do porozumienia za moimi plecami skomentowała Maggie. Jack otworzył usta, ale zanim zdążył wypowiedzieć choćby słowo, pielęgniarka wniosła do sali ich synka i podała go Maggie do karmienia. - Posłuchajcie, szanowni państwo. Personel szpitala żąda nadania dziecku imienia. Nie może nazywać się przez resztę życia Trent-kreska-McKinnon. - Więc może Trent McKinnon bez kreski? - zaproponował nieśmiało Jack. - Co ty na to, kochanie? - zwróciła się Maggie do synka. Mały wykrzywił buzię jak do płaczu. - Rozumiem! - roześmiała się Maggie, rozpinając koszulę na piersiach. „Nazywajcie mnie, jak chcecie, tylko dajcie jeść". Pielęgniarka i Jack również parsknęli śmiechem.
S
- Świetny pomysł. Brakuje tylko drugiego imienia, które bywa przydatne
R
przy załatwianiu różnych spraw urzędowych. Proponuję dać mu na drugie Jack. Trent Jack McKinnon.
- Zgoda. - Jack wstał, pocałował Maggie w policzek. - Mam go tak zapisać?
Maggie oderwała wzrok od dziecka, skinęła głową, po czym wróciła do karmienia. Wszystko przebiegało zgodnie z planem. Maggie zdrowiała z dnia na dzień, coraz rzadziej siadała na elektrycznym wózku inwalidzkim. Korzystała jednak z niego przez pierwsze dwa miesiące życia Trenta przy zabiegach pielęgnacyjnych, żeby nie przeciążać chorej nogi i kręgosłupa. Jack przekształcił jedną z sypialni na pokój dla matki i dziecka w taki sposób, żeby mogła wykonywać wszystkie niezbędne czynności na siedząco. Stała obecność Belle Trent pozwoliła mu odbyć zaległe podróże służbowe. Maggie rzadko go widywała, za co była w gruncie rzeczy wdzięczna losowi. Kiedy odzyskała siły, spróbowała przeanalizować stan swoich uczuć i życiową sytuację, ale nie doszła - 96 -
do żadnych konstruktywnych wniosków. W końcu porzuciła próżne rozważania i powiedziała sobie, że co ma być, to będzie. W dniu powrotu Jacka z Nowej Zelandii mama Maggie zdecydowała wrócić na farmę. Maggie już świetnie radziła sobie o własnych siłach, samodzielnie pielęgnowała maleństwo wolna od bólu. Jednakże kiedy została sam na sam z Jackiem, ogarnął ją niepokój o przyszłość własną i dziecka. Nieskończoną ilość razy zadawała sobie pytanie, czy nie uległa złudzeniu, kiedy wyobraziła sobie, że w jego spojrzeniu po pamiętnym przyjęciu odnalazła ślad dawnej namiętności. Nigdy później nie doznała podobnego wrażenia, ale też nawał zajęć Jacka i robota przy dziecku nie pozostawiały wiele czasu na wzajemną obserwację czy bliższe kontakty. Z początku całą energię poświęciła opiece nad niemowlęciem, lecz w miarę upływu czasu coraz częściej nawiedzały ją wspomnienia z romantycznych
S
wakacji w Cape Gloucester. Przywoływały je nawet z pozoru nieistotne
R
drobiazgi. Gdy podczas śniadania Jack zaczął bębnić palcami o stół, Maggie niemal czuła ich dotyk na własnej skórze. Pokraśniała, krew zawrzała w jej żyłach. Odeszła od stołu pod pretekstem, że musi zajrzeć do maleństwa, żeby ukryć przed Jackiem, że obudził w niej na nowo dawne pragnienia. Po powrocie z Nowej Zelandii Jack spędził z nimi zaledwie pół godziny przed wyjściem na naradę. Gdy zamknął za sobą drzwi, Maggie przystąpiła do rozpakowywania walizki. Przytknęła do twarzy niewypraną koszulę i długo wdychała zapach ukochanego mężczyzny, marząc, by poczuć na sobie jego ciężar. Choć mieszkali pod jednym dachem, dzielili radości i troski, rozpaczliwie tęskniła za prawdziwą bliskością. Nadal nie wiedziała, na czym stoi, lecz z każdym dniem bardziej go kochała. Pogrążona we własnych myślach, usiadła na łóżku obok śpiącego Trenta, który z wielkim zainteresowaniem oglądał misia. Gdy Maggie połaskotała go w podbródek, wziął do buzi jej palec i zaczął ssać.
- 97 -
- Dobrze, że przypomniałeś rozmarzonej mamie o obowiązkach, dzidziusiu! - zagadała do niego wesoło. - Pora na podwieczorek. Jack wrócił po szóstej, kiedy skończyła karmienie i położyła dziecko spać. Kilka minut później dołączył do niej. Wyglądał na zmęczonego. Zastał Maggie siedzącą na wózku inwalidzkim przy łóżeczku. Patrzyła z bezbrzeżną czułością na śpiące maleństwo. W białych spodniach, żakiecie w kwiatuszki z zielonymi lamówkami, dobranym do barwy oczu i kasztanowymi włosami, spiętymi zieloną klamrą, wyglądała prześlicznie. - Jak się czuje mój syn i dziedzic? - spytał Jack od progu. - Wspaniale. Dzisiaj przemawiał do swego misia. - Maggie przerwała, zawahała się. Czuła, że nadeszła pora poruszyć niełatwą kwestię, która od dawna nie dawała jej spokoju. - To wzorcowe niemowlę, jak z podręcznika zaczęła ostrożnie.
S
- Chyba go nie czytał. Ma dopiero dwa miesiące - przypomniał Jack, marszcząc brwi.
R
- Nie, ale je co trzy godziny, śpi między posiłkami, po południu z zaciekawieniem słucha, gdy do niego mówię i lubi, żeby go trochę ponosić. Obecnie w nocy przesypia osiem godzin bez przerwy. Trochę marudzi przy myciu główki, ale autorzy twierdzą, że to normalna reakcja. - W takim razie czemu słyszę smutek w twoim głosie? Maggie oderwała wzrok od chłopczyka, popatrzyła w oczy jego ojcu, westchnęła głęboko. - Czasami przychodzi mi do głowy, że nie byłby taki spokojny, gdyby znał swój status społeczny. - Nieślubnego dziecka? Przecież sama tego chciałaś. - To prawda - Maggie spuściła głowę. - Przyznaję, że podjęłam pochopną decyzję, ponieważ nie zdawałam sobie sprawy z konsekwencji i nie brałam pod uwagę jego potrzeb.
- 98 -
Jack długo patrzył na nią w milczeniu, następnie popchnął wózek ku drzwiom. - Przecież mogę chodzić - zaprotestowała Maggie. - Siedź. Muszę się czegoś napić. Maggie w milczeniu pozwoliła zawieźć się na werandę, poczekała, aż przyniesie napoje. Słońce już zaszło, zostawiło tylko na niebie czerwonawą poświatę, a na wodzie rdzawe refleksy. Po chwili Jack wrócił ze szklaneczką szkockiej whisky dla siebie i toniku z cytryną i listkiem mięty dla Maggie, oparł się o barierkę i przez dłuższą chwilę patrzył na nią bez mrugnięcia okiem. Maggie w nieznośnym napięciu uniosła szklankę do ust. Z największym trudem przełknęła łyczek napoju. - Co proponujesz, Maggie? - spytał po długim milczeniu. - Czy zechcesz się ze mną ożenić?
S
Znów zapadła długa, nieskończenie długa cisza.
R
- Naprawdę tego chcesz? - spytał wreszcie Jack. Maggie przeklinała własną naiwność. Czego się spodziewałam? - łajała samą siebie. - Że padnie mi do nóg, wyzna dozgonną miłość? Marzenie ściętej głowy! Odstawiła szklankę, wstała i ruszyła w kierunku drzwi salonu. Jack złapał ją w progu. - Ejże, Maggie! Dlaczego uciekasz? - Bo nic się nie zmieniłeś. Nigdy mnie nie rozumiałeś i nigdy nie zrozumiesz! - wykrzyczała, czerwona z gniewu i ze wstydu, że niepotrzebnie robiła sobie próżne nadzieje. - Nie masz racji - zaprzeczył, zaglądając głęboko w zagniewane oczy. - Nie wierzę. Potraktowałeś moje słowa jak kolejny kaprys bogatej, rozpieszczonej pannicy! - Nieprawda! Od dawna na nie czekałem. Podziękuj swojej mamie, że starczyło mi cierpliwości. Przyszła do mnie wkrótce po naszym pierwszym spotkaniu u mnie w domu. - 99 -
Nogi odmówiły Maggie posłuszeństwa. Doskonale pamiętała, jak zwierzyła się matce ze swej wielkiej miłości. Patrzyła na Jacka rozszerzonymi z przerażenia oczami. - Co ci powiedziała? Jack ujął ją pod ramię, posadził na sofie i usiadł obok. - Że można doprowadzić konia do wodopoju, ale nie można zmusić, by się napił. - Naprawdę? - Nie dosłownie, ale coś w tym sensie. Wytłumaczyła mi, że nie nakłonię cię do małżeństwa, dopóki sama nie dojrzejesz. Ponieważ doszedłem do podobnych wniosków, zapewniłem, że nie będę wywierać nacisku. Belle obiecała udzielić mi wsparcia. Wyznała, że z ciężkim sercem cię opuszcza, tylko po to, żeby dać mi okazję wykazania, że możesz na mnie polegać w każdej sytuacji.
R
S
- Przyznam, że zaskoczyła mnie jej decyzja. Myślałam, że po latach osamotnienia w małżeństwie zatęskniła za tatą. Byłam nawet trochę zazdrosna. - To jeszcze nie wszystko. Jeśli chodzi o dobro jedynej córki, twoja łagodna mama potrafi pokazać pazury jak lwica. W dość ostrych słowach dała mi do zrozumienia, że postąpiłem niemoralnie, wykorzystując niewinną dziewczynę jako narzędzie zemsty na jej ojcu. - Wyjaśniłeś, że to ja za tobą biegałam? - Nie, ale to bez znaczenia. Miała wiele racji. Po tym, co zaszło pomiędzy mną a Davidem, nie powinienem nawet zamienić z tobą słowa. - Naprawdę nawiązałeś ze mną romans wyłącznie z chęci zemsty? - Czy kiedykolwiek odniosłaś takie wrażenie? - Nie, dopóki nie odesłałeś mnie do wszystkich diabłów. Jack bezwiednie zacisnął rękę na ramieniu Maggie, aż jęknęła z bólu. Jack przeprosił, rozluźnił uścisk.
- 100 -
- Wytknęła mi, że propozycja małżeństwa dla dobra dziecka to szczyt arogancji, nawet jeśli nadal pragnąłem cię tak samo jak dawniej. Wcale jej nie zdziwiło, że odrzuciłaś oświadczyny. Wymogła na mnie przyrzeczenie, że będę cię wspierał w każdej sytuacji, nie żądając niczego w zamian, póki sama nie stwierdzisz, że chcesz związać ze mną swą przyszłość. - Mam rozumieć, że nadal mnie chcesz? - wykrztusiła Maggie przez ściśnięte gardło. - Raz wydawało mi się, że znów widzę ogień w twych oczach, ale tylko przez chwilę, wkrótce przed porodem. - Nigdy nie przestałem cię pragnąć... - Jack nagle zamilkł, potarł nerwowo szczękę. - Nie potrafiłem wygnać cię z serca i pamięci, choć usilnie próbowałem. Obawiałem się, że nie potrafię obdarzyć drugiej osoby pełnym zaufaniem, a tym bardziej miłością. Doświadczenia z wczesnego dzieciństwa pozostawiły we mnie lęk przed zaangażowaniem emocjonalnym, ale ostatnich
S
dziewięć miesięcy przełamało wszelkie zahamowania.
R
Maggie nie skomentowała jego słów. Patrzyła tylko w twarz ukochanego rozszerzonymi oczyma, z lekko rozchylonymi wargami. - Pokochałem moją przybraną rodzinę całym sercem, ale nikt do tej pory nie zapadł w nie tak głęboko jak ty. Niczyje towarzystwo nie sprawiało mi tyle radości. W ciągu kilku miesięcy przebyłem długą drogę. A potem wzbudziłaś moje najwyższe uznanie i podziw swoim poświeceniem dla dziecka. Darzę cię nie tylko głęboką, najszczerszą miłością, ale i najwyższym szacunkiem, kochana, dzielna Maggie. - Szkoda, że tak długo kazałeś mi czekać na to wyznanie. - Sam nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo cię kocham. Uświadomiłem sobie głębię własnych uczuć dopiero po wypadku, gdy twoje dobro stało się dla mnie ważniejsze niż własne. - Ujął delikatnie jej dłoń. - Miłość przychodzi niespodziewanie, nigdy nie wiadomo, co nam przyniesie. Nie wiedziałem, czy mi wybaczysz, ani czy...
- 101 -
- Nie oświadczyłam ci się dla kaprysu? - dokończyła za niego Maggie. Nie. Pokochałam cię od pierwszego wejrzenia. Poprosiłam cię o rękę pod pretekstem dobra dziecka, ponieważ nie byłam pewna twych uczuć, ale tak naprawdę chciałam zatrzymać cię przy sobie za wszelką cenę. Nie obiecuję ci łatwego życia, ale przysięgam, że nigdy nie przestanę cię kochać. Jack porwał Maggie w objęcia, wtulił twarz w jej włosy, chciwie wdychał ich zapach. - Nawet sobie nie wyobrażasz, jak za tobą tęskniłem. Ze wszystkich sił walczyłem z pokusą, by wziąć cię w objęcia, całować i pieścić do utraty tchu. Tej nocy, kiedy zadzwoniła Sylvia, niewiele brakowało, żebym zlekceważył rady twojej mamy i poszedł za głosem serca. - Doskonale pamiętam tamten wieczór. Widziałam ogień w twoich oczach. Rozpalił krew w moich żyłach, tak jak teraz. - Zajrzała mu w oczy z
S
zalotnym uśmiechem. - A teraz, kiedy wszystko sobie wyjaśniliśmy, nic nie stoi
R
na przeszkodzie, by nadrobić zaległości.
- Świetny pomysł, tylko czy ci nie zaszkodzi na kręgosłup? - Nie, jeśli będziemy uważać.
Ale nie poszli prosto do łóżka. Ciasno objęci, dopili swoje napoje, Jack podzielił się wrażeniami z ostatnich podróży, Maggie spytała o jego obecny stosunek do swoich rodziców. - Mamę od razu polubiłem, choć nie szczędziła mi wymówek. Z Davidem również zawarłem pokój, szczerze mówiąc przede wszystkim ze względu na naszego synka. - Trudno uwierzyć, że bezradny niemowlak potrafi tyle dokonać skomentowała Maggie z uśmiechem. - Jeszcze trudniej uwierzyć, co potrafi zdziałać jego piękna mama. Choć byłaś tak blisko, rozpaczliwie za tobą tęskniłem - wyszeptał Jack z bezbrzeżną czułością. - Ja też. - 102 -
Załatwienie ślubu w krótkim czasie nie wchodziło w grę, za to Jack zgotował Maggie wspaniałą niespodziankę. Zabrał ją wraz z dzieckiem do posiadłości, w której rozpoczęła się ich znajomość. Obecnie wyglądała zupełnie inaczej. Została odnowiona zgodnie ze wskazówkami Maggie. Dom jeszcze pachniał świeżą farbą, a w ogrodzie powycinano chaszcze. Maggie zaniemówiła z wrażenia. - Pomyślałem sobie, że to wspaniałe miejsce do wychowania dziecka. Chciałem, żeby Trent dorastał w tym magicznym zakątku. - Dlaczego nie wspomniałeś o tym ani słowem? - Postanowiłem ci sprawić niespodziankę. - Podprowadził ją do okna. Masz mnóstwo miejsca na uprawę roślin. Możesz zasadzić nawet Guettarda speciosa i spróbować wyprodukować własne perfumy. Zadowolona? - Bardzo. To najszczęśliwszy dzień mojego życia - wyszeptała Maggie ze wzruszeniem.
R
- 103 -
S