Simon Beckett
Rany kamieni
Pamięci Friederike Kommerell
Rozdział 1
Samochód jedzie na oparach. Od kilku godzin ani śladu stacji benzynowej, a wskaźnik...
5 downloads
0 Views
Simon Beckett
Rany kamieni
Pamięci Friederike Kommerell
Rozdział 1
Samochód jedzie na oparach. Od kilku godzin ani śladu stacji benzynowej, a wskaźnik
poziomu paliwa schodzi na czerwone. Muszę zjechać z drogi, ale pola, których końca nie
widać, zawzięły się, żeby wsysać mnie do ostatniego tchnienia silnika. Pora jeszcze wczesna,
ale dzień jest suchy i gorący. Lekki wiaterek, który wpada przez otwarte okna, tylko miesza
powietrze, nie chłodzi.
Jadę zgarbiony nad kierownicą, w każdej chwili spodziewam się, że samochód stanie,
wreszcie widzę przerwę w barierze zieleni. Po mojej lewej ścieżka wrzyna się, jak okiem
sięgnąć, w łany pszenicy. Skręcam, podskakuję na porżniętej koleinami ziemi, wszystko mi
jedno, dokąd dojadę, byle tylko zniknąć z pola widzenia. Ścieżka zanurza się w zagajniku.
Gałęzie drapią o szyby, kiedy audi wdziera się do lasku. Wyłączam silnik. W cieniu drzew
jest chłodniej. W dźwięczącej ciszy słyszę płynącą wodę. Zamykam oczy, odchylam głowę do
tyłu, ale nie ma czasu na odpoczynek.
Muszę iść.
Sprawdzam schowek w desce rozdzielczej. Nie ma tam niczego, co by mnie wydało,
tylko śmieci i prawie pełna paczka papierosów. Camele, moja ulubiona marka. Kiedy sięgam
po nie nad fotelem pasażera, dociera do mnie zapach. Słaby, ale nieprzyjemny, jakby mięsa
zostawionego na słońcu.
Jest coś rozmazanego na luksusowej skórze fotela pasażera, jest też na rozwiniętym
pasie bezpieczeństwa, który wala się po podłodze. Twardy materiał w jednym miejscu jest
niemal całkowicie przecięty i kiedy go dotykam, palce robią mi się lepkie i ciemne.
W głowie mi się kręci na myśl, że cały czas jechałem z tym na widoku. Chcę odejść
jak najdalej od samochodu, ale nie mogę tego tak zostawić. Wysiadam, gałęzie napierają na
drzwi. Przez zagajnik płynie strumyk, ręce mi drżą, kiedy moczę w nim ścierkę ze schowka.
Fotel daje się wytrzeć dość łatwo, ale krew wgryzła się w tkaninę pasa bezpieczeństwa.
Szoruję z całej siły, potem płuczę ścierkę w strumyku. Woda obejmuje nadgarstki jak
kajdanki ze szkła. Myję ręce, szoruję je piaskiem z dna. Nawet wtedy wydają mi się brudne.
Ochlapuję sobie twarz, krzywię się - zapiekły mnie zadrapania na policzku - i wracam
do samochodu. Pokryty jest kurzem dróg maskującym czarny lakier. Kamieniem zrywam
brytyjskie tablice rejestracyjne, potem wyjmuję plecak z bagażnika. Kiedy go podnoszę,
zaczepia o matę przykrywającą koło zapasowe. Pod spodem zabłysło coś białego. Odsuwam
matę na bok i żołądek mi się skręca na widok paczki owiniętej w plastik.
Opieram się o samochód, nogi nagle robią się jak z waty.
Paczka ma wielkość torebki cukru, ale biały proszek, który ją wypełnia, jest znacznie
mniej niewinny. Szybko się rozglądam, tak jakby tu ktoś mógł być i mnie widzieć. Ale są
tylko drzewa i brzęczenie owadów w tle. Gapię się na paczkę, jestem zbyt zmęczony, żeby
przetrawić tę nową komplikację. Nie chcę brać paczki ze sobą, ale nie mogę jej tutaj zostawić.
Chwytam ją, upycham głęboko do plecaka, zatrzaskuję bagażnik i odchodzę.
Kiedy wychodzę z zagajnika, na polach pszenicy nadal nie ma żywej duszy. Rzucam
tablice rejestracyjne i kluczyki w wysokie łany pszenicy, potem wyjmuję telefon. Jest
zepsuty, nie ma mowy o naprawie. Idąc, wyjmuję kartę SIM, łamię ją na pół, na jedno pole
ciskam kawałki karty, na drugie telefon.
I tak nie ma nikogo, do kogo mógłbym zadzwonić.
Szary asfalt szosy faluje i drga, bo słońce wspięło się wyżej. Te parę samochodów na
drodze, uwięzionych w upale, niby ledwie się rusza, dopóki nie przemknie nagłym
rozbłyskiem koloru. Plecak siedzi mi wysoko na plecach, jak moja własna, prywatna małpka.
Idę prawie godzinę, dopóki nie uznam, że wystarczająco oddaliłem się od samochodu. Wtedy
wystawiam kciuk i zaczynam łapać okazję.
Moje rude włosy to zarazem zaleta i wada, od razu przyciągają uwagę i obwieszczają,
że jestem cudzoziemcem. Pierwsze podwozi mnie młode małżeństwo w starym peugeocie.
- Où allez vous? - pyta on, papieros ledwie się porusza.
Z trudem przerzucam językowe biegi. Ostatnio więcej słuchałem, niż mówiłem po
francusku, ale nie dlatego milczę. „Dokąd jadę?”
Nie mam pojęcia.
- Wszystko jedno. Po prostu podróżuję.
Siedzę z przodu, na fotelu pasażera, dziewczyna bez skargi przeniosła się do tyłu.
Cieszę się, że kierowca nosi okulary przeciwsłoneczne, bo to daje mi pretekst, żeby nie
zdejmować swoich. Zakrywają najgorsze sińce na twarzy.
Zerka na moje rude włosy.
- Anglik?
- Tak.
- Mówisz całkiem dobrze po francusku. Długo tu jesteś?
Przez sekundę zmagam się z odpowiedzią. Mam wrażenie, jakby to trwało całe życie.
- Niespecjalnie.
- Więc gdzie się nauczyłeś? - To pytanie dziewczyny. Nachyliła się między fotelami.
Ciemnowłosa, pulchna, ma ujmującą, szczerą twarz.
- Często przyjeżdżałem, kiedy byłem młodszy. I jestem... lubię francuskie filmy.
Milknę, zdaję sobie sprawę, że powiedziałem więcej, niż chciałem. Na szczęście
żadne z nich nie wygląda na zainteresowane.
- Ja wolę amerykańskie filmy. - On wzrusza ramionami. - Więc na długo
przyjechałeś?
- Nie wiem - mówię.
Wysadzają m...