Prolog Kiedy wracam pamięcią do pierwszych dni mojego małżeństwa, zastanawiam się, czy te dziwne i cudowne zdarzenia przydarzyłyby się gdyby nie pastu...
11 downloads
22 Views
416KB Size
Prolog Kiedy wracam pamięcią do pierwszych dni mojego małżeństwa, zastanawiam się, czy te dziwne i cudowne zdarzenia przydarzyłyby się gdyby nie pastuch. Bo gdyby nie ten uprzejmy chłopiec, w życiu nie wpadłabym w oko Markizowi. On i mój mąż nigdy nie obmyśliliby swojego planu, a Diuk nigdy by Ale moja historia odbiega ode mnie. Właściwie, to nie jest wyłącznie moja historia. Dzielę ją z moimi trzema lordami. Mimo iż nie byłam obecna przy inicjacji planu, jako że drzwi White'a przed kobietami są zamknięte na cztery spusty, to zawsze byłam niepoprawnie wścibska. Dlatego w pewnych momentach tej opowieści używam mojej własnej wiedzy o bohaterach razem ze zdobytymi informacjami i karygodnie żywej wyobraźni nadającej naszej historii pełnego rozkwitu. Lub, jak powinniśmy rzec, defloracji...1
Rozdział 1 Klub White'a, Londyn, 1811
Trzech przyjaciół spotkało się, jak to mieli w zwyczaju, w wygodnym męskim niebie ich ulubionego klubu, gdzie brzęk kieliszków i stukot kości stanowił kojący kontrast dla srogiego wiatru uderzającego o okiennice. "Paskudna noc." Powiedział tonem znużonego niesmaku Markiz de Beaumont. Był najstarszy i cieszył się najgorszą reputacją, mającą swe odbicie w jego ciemnych oczach. "A czego się spodziewałeś? To Londyn w marcu. Mówiłem ci, że powinniśmy być na polowaniu. Trzymać się z dala od chłodu." Młody Hrabia Dorchester machał do góry i do dołu swoją nogą, co było jego nawykiem. Jego uda opięte bryczesami, zdradzały mężczyznę aktywnego, który wolałby brać udział w wyścigach konnych, czy pasjonować się walkami na pięści, niż siedzieć zamknięty w klubie, nie ważne jak męski miał on wystrój. "Mój drogi chłopcze, my przecież polujemy. Pamiętasz cel wizyty w Londynie, nieprawdaż?" Twarz Hrabiego opadła na to przypomnienie. Ostatni z trójki, Książę Warrington dał znać kelnerowi, by przyniósł kolejną butelkę brandy. "Dorch może i o tym wie, ale wymagam doprecyzowania się. Pamiętam wzmiankę o dziewczynie, twojej krewnej i twoje raczej niekonwencjonalne plany co do jej przyszłości. Ale również pamiętam sporą ilość wina." Książę uśmiechnął się do swych towarzyszy, ale żaden się nie nabrał. Warrington nie tylko przewyższał obu stopniem, ale roztaczał naturalną aurę autorytetu, przez co jego opinie były chętnie 1 W oryg. flowering, deflowering
szukane i nigdy nie ignorowane. Księcia traktowało się z szacunkiem, co często drażniło Markiza, nie ważne, że ci dwaj byli dobrymi przyjaciółmi, a trzeci kuzynem po kądzieli. "Wierzę, że nie będziesz się mieszał w moje plany." Powiedział teraz, jego oczy błyszczały w kierunku Księcia. "Twoje plany?" Zaprotestował Dorchester. "Mówimy o moim małżeństwie, tak?" "W rzeczy samej." Odparł Markiz. "Twoje małżeństwo i moje gorące pragnienie, by zobaczyć, że żyjesz w szczęśliwej, małżeńskiej rozkoszy." Książę wyciągnął swoje długie nogi w stronę migoczącego w wielkim marmurowym kominku ognia. "I tu, jak to mówią jest szkopuł. Muszę zastanowić się nad źródłem tego gorącego pragnienia. Ty sam w sobie jesteś trudnym przypadkiem do naśladowania, przynajmniej w sferze udanego pożycia małżeńskiego." "Au contraire.2" Powiedział zirytowany Markiz."Jestem znanym bawidamkiem, a moja małżonka jest znaną dziwką. Jesteśmy idealnie dobrani. Dorch, jednakże, ma inną osobowość. Potrzebuje partnerki innego rodzaju." "Sam dobrze wiem, czego potrzebuję." Odparł Dorchester podnosząc się na nogi. Jego przyjaciele, przyzwyczajeni do jego niemożności siedzenia w miejscu na dłużej niż parę minut patrzyli na niego z pobłażliwym rozbawieniem. "Jeśli mam stracić wolność, to potrzebuję niewinnej dziewczyny, która będzie mnie uwielbiała i patrzyła na mnie jak na pana i mistrza, którym w końcu będę. Musi być słodka dla oczu, spokojna dla uszu i –" "Pyszna dla ust i innych zainteresowanych organów." Dokończył Markiz. "Właściwie –" Dorchester skrzywił się z niezadowoleniem w stronę starszego krewniaka. "Nie nazwałbym tego w ten sposób." "Nie dokładnie i dlatego właśnie potrzebujesz w tej kwestii mojej pomocy. Nie tylko znajdę ci idealną pannę młodą, wpasowującą się pod każdym względem w twój opis, ale także zaoferuję siebie jako narzędzie twojego przyszłego szczęścia." Na twardych ustach Księcia błąkał się uśmiech. "Jestem wielce ciekaw szczegółów twojej propozycji." "Świetnie. Mogę określić, że nasz młody przyjaciel Dorch, mimo że jest męski, nie ma bladego pojęcia o wspaniałej sztuce zaspokajania kobiety." "Nie jest kobietą, jest moją panną młodą. " Powiedział, hucząc Hrabia. "Jej zadaniem jest przedłużenie mego rodu." "I tu jest zadanie dla mnie, mój chłopcze. Potrzebujesz posłusznej, dobrze wytrenowanej żony, która sprosta twoim wszelkim potrzebom. Będzie o wiele bardziej chętna do grania swojej roli w tym dramacie jeśli i ona w tym układzie znajdzie rozkosz. Chyba się z tym zgodzisz, Warrington?" "Oczywiście." Odparł sucho Książę. "Jednakże obiecałem sobie nigdy nie paść ofiarą czułego seksu, moje spotkania z nimi są ogólnie rzecz biorąc wzmocnione poczuciem wzajemnej 2 (fran.) wręcz przeciwnie
przyjemności." Książę miał swoją reputację nieuchwytnego łamacza serc. Jego niechęć do zakochania się, a co ważniejsze, do ożenku, wpędziła niejedną matronę w niestosowny gniew ukryty w zaciszu jej buduaru. Książę zdawał się być zadowolony ze swojego obecnego spadkobiercy, który akurat był mężczyzną wbijającym pięść w skórzany fotel tuż obok niego – jego daleki kuzyn, Hrabia Dorchester. "Musisz z taką bezwzględnością atakować ten kawałek mebla?" Spytał swojego dziedzica. Hrabia rzucił się z powrotem do pozycji siedzącej. "Jakoś nie cieszy mnie słuchanie dyskusji na temat mojego życia prywatnego i to w dodatku w taki beznamiętny sposób." "Beznamiętny." Zakpił Markiz. "Jest dokładnie na odwrót. Zamierzałem pomóc ci uformować twoją pannę młodą w najbardziej serdeczną, gorącokrwistą, namiętną, zadowalającą istotę, jaką możesz sobie wyobrazić." "A co ty zyskasz z tego doświadczenia?" Zapytał Książę. "Zyskam szczęście przyjaciela. A także udane zamążpójście młodej krewnej, której rodzice zwrócili się do mnie z prośbą o pomoc w znalezieniu odpowiedniego męża." "I?" Podsunął Książę. "Znacie mnie za dobrze." "Znać się, znaczy kochać cię, a co ważniejsze, mieć się na baczności." "Jeśli chcesz wszystko wiedzieć, ta konkretna dziewczyna zawsze mnie intrygowała." "Och?" Książę wymienił z Hrabią zaskoczone spojrzenie, nie bardzo dając sobie radę z intrygami Markiza. "A więc jest piękna?" "Jest wystarczająco urodziwa, ale przy tym nie jest wielką pięknością, która znajdzie rozrywkę w dręczeniu bezbronnych kochanków. Nie, panna Alicia Silverwood posiada coś jeszcze. Coś, czego nie potrafię opisać i czego nigdy nie byłem w stanie sklasyfikować i tak więc zapomnieć. Od czasu naszego pierwszego spotkania, w okolicznościach, które powinny pozostać poufne, utkwiła mi w pamięci. I dlatego, że nie mogę sam się z nią ożenić, ani sypiać z nią bez ślubu, nie wywołując niepowetowanego rozłamu z tą gałęzią rodziny, nigdy nie mogę jej mieć." "Chyba, że Dorch przystąpi do twojej absurdalnej propozycji." Warrington wstał, jego szczupła postać przyćmiewała pozostałych dwóch mężczyzn i dawała znak portierowi. "Wierzę, że usłyszeliśmy wystarczająco. Dorch, idziemy." Ale Hrabia Dorchester po raz pierwszy został na swoim fotelu i nachylił się, łokcie ułożył na kolanach, by dobrze przypatrzeć się Markizowi. "Serdeczna i namiętna, mówisz?" "W rzeczy samej." "Potrafisz ułożyć tę dziewczynę na żonę, która będzie dla mnie odpowiednia?" "Posiadam kilka talentów, ale jestem dumny ze swojej gruntownej wiedzy na temat kobiecej... duszy."
"Nie słuchaj go, Dorch. Jemu chodzi wyłącznie o własny interes." Książę pozwolił portierowi pomóc przy swoim szynelu.3 "Ale on już wyłożył wszystkie swoje interesy. Jeśli one pokrywają się z moimi, to jakie to ma znaczenie?" "Tak, Warrington, jakie to ma znaczenie? Chłopak potrzebuje odpowiedniej panny młodej, a ja mogę mu taką zapewnić, równolegle ze specjalnymi usługami, które doprowadzą do długiego i szczęśliwego życia. Wiesz, właściwie jestem skłonny postawić niezłą sumkę na rezultat. Czy może powinniśmy powiedzieć, moją nową kariolkę?" By scementować zobowiązanie, Markiz otworzył swoje porcelanowe pudełeczko z tabaką i zaoferował przyjaciołom. Twarz Hrabiego zaświeciła się, ale Książę nie przyjął ani tabaki, ani zakładu. "Muszę wyrazić moje silne obiekcje co do tego całego przedsięwzięcia. Ale ty jesteś w takim wieku, w którym możesz kształtować swoją własną przyszłość, Dorch. Nie będę cię zatrzymywał. A teraz muszę już iść." Kiedy Książę wziął od portiera swój kapelusz i laskę nastała niezręczna cisza. Przyjaciele Księcia wiedzieli gdzie się udawał, ale ten drażliwy temat najlepiej było pozostawić nieruszony. Wszystkie dyskusje na temat jego stanu były wśród całej trójki zakazane. Wreszcie Markiz uniósł jedną ciemną brew i powiedział przeciągle, "Zakładam, że nie masz ochoty przyjąć zaproszenia na deflorację?" Książę odwrócił się na pięcie i opuścił klub White'a w otoczeniu dyskretnego morza kłaniających mu się służących. Markiz zaśmiał się i skinął na najbliższego kelnera. Minutę później, z piórem w dłoni, napisał list, który miał następnego dnia zostać dostarczony do Warrington House. "Notre Plaisir4, w radosnym miesiącu maju. Jak mówi przysłowie, im więcej, tym lepiej." *** Chadwick House, Londyn, maj 1811 Przyznaję się do krępującego drżenia mych dłoni kiedy moja opiekunka, Lady Chadwick przedstawiła mi propozycję Hrabiego Dorchester. Nie lubię drżenia i omdleń jak niektóre dziewczęta. Ale Hrabiego spotkałam raz, czy dwa, zawsze w towarzystwie innych. Nie mogłam przypomnieć sobie choćby pojedynczej rozmowy prowadzonej prywatnie. Nigdy też nie pojawił się w moim tanecznym karnecie. "Jest pani pewna? Chce poślubić mnie?" Mimo iż próbowałam, nie mogłam powstrzymać zaskoczenia w mym głosie. Nie byłam dziedziczką, ani nie słynęłam z jakiejś szczególnej urody, czy błyskotliwego dowcipu. Byłam zwyczajną dziewczyną ze wsi, całkiem niedawno uwolnioną z zamknięcia lekcyjnej sali. Uczestniczyłam w czterech balach i dwóch wieczorkach, jak również w jednym musicalu w domu Markizy de Beaumont, który mówiąc szczerze, wywołuje u mnie jakiś niepokój. Nie przejmowałam się jej oczami przesuwającymi się po mnie, nieustępliwie szukającymi 3 Męski wełniany płaszcz 4 (fran.) Nasza rozkosz
wad i bez wątpienia znajdującymi ich wiele. Jak już wspomniałam, nie byłam pięknością z moimi głównymi zaletami, czyli czystą cerą, ładną piersią i grubymi kręconymi włosami w brązowozłotym kolorze jesiennej pszenicy. Na parkiecie miałam lekki krok i byłam wystarczająco uprzejma w konwersacji, ale nie widziałam powodu, dla którego Markiza patrzyła na mnie jak na zbłąkanego kotka niepokojącego jej włości. Zastanawiałam się, czy wie o moim pierwszym, niezapomnianym spotkaniu z jej mężem. Ale Markiz obiecał nigdy nie zdradzić mego sekretu, a mówiąc o tym notorycznym rozpustniku, znałam go jako mężczyznę dotrzymującego słowa. "Czy Hrabia powiedział, dlaczego chce mnie poślubić?" "Dlaczego?" Podwójny podbródek Lady Chadwick zatrząsł się jak galareta. "Moja droga, Alicio, zadajesz doprawdy najbardziej niestosowne pytanie. Dlaczego miałby nie pragnąć poślubienia cię? Jesteś pod moją protekcją." "Proszę o wybaczenie." Wymamrotałam, dodając do tego niewielkie dygnięcie. Moje wychowanie nie przygotowało mnie na takie drażliwości. Nieustannie mówiłam sobie, że nie powinnam stąpać po cienkiej krawędzi hańby. Lady Chadwick w ciągu tych kilku krótkich tygodni gdy byłam w Londynie wiele razy ratowała mnie od katastrofy. "Natychmiast wyślę naszą zgodę." Powiedziała z dezaprobatą. "Ale –" "Natychmiast." Powtórzyła twardo. "Hrabia Dorchester jest dokładnie takim typem męża, jakiego życzył sobie dla ciebie twój drogi ojciec. Jest bogaty, młody i musisz przyznać, że przystojny." Przywołałam sobie obraz niebieskich oczu, rumianych policzków i ciała, które zawsze trzęsło się i podskakiwało. Dziewczęta o wrażliwym wychowaniu nie powinny wyobrażać sobie męskich ciał, ale jak już wcześniej wspomniałam, dorastałam na wsi razem z moimi sześcioma braćmi. Uważam, iż to niemożliwe, by dziewczyna mająca sześciu braci nie wiedziała o pewnych realiach związanych z rodzajem męskim. Wiedziałam, ostatecznie po wyżej wymienionym kłopotliwym epizodzie z udziałem Markiza, że taką wiedzę powinnam zatrzymać jako pilnie strzeżony sekret. "Wydaję mi się, że jest całkiem przystojny." Trochę jak barania pieczeń z nogami. Na szczęście, zachowałam tę myśl dla siebie. "Całkiem przystojny? I dlatego dziewczyno, wstydzę się nazywać się twoją opiekunką. Hrabia Dorchester jest świetną partią. Będziesz obiektem zazdrości wszystkich innych dziewcząt, nie wspominając o ich matkach. Nie wiesz, że jest bliskim przyjacielem Księcia Warrington i jego dziedzicem?" Wypowiedziała imię Księcia tym samym przyciszonym głosem jakiego używała, gdy wspominała o członkach rodziny królewskiej i innych arbitrach elegancji i bogactwa. Chodziły słuchy, że posiada niszczycielską dla pierwszej naiwnej charyzmę, jak powiedziano mi na pierwszym wieczorku. ~~~~~
Rozkoszowałam się właśnie lemoniadą po szczególnie energicznym kadrylu. Inna młoda debiutantka powiedziała mi podekscytowanym głosem, że Książę Warrington pojawi się później tej nocy. "Mam nadzieję, że nie powinnam omdleć." Powiedziałam, w zamierzeniu co miało być zabawną ironią. "Och, właściwie mogłabym upaść w nagłym omdleniu." Odpowiedziała. "Mówią, że jest najbardziej atrakcyjnym mężczyzną w całej Anglii, a także największym kawalerem do wzięcia. Młode damy często mdleją na sam jego widok." Zachichotałam na tę jej absurdalną przesadę. Ale patrzyła na mnie z taką szczerością, że zdecydowałam, że muszę się jednak podrażnić. "Mam więc nadzieję, że nigdy go nie zobaczę." Oznajmiłam. "Słucham?" "Nigdy w życiu nie zemdlałam i nie zamierzam robić tego z powodu Księcia, a jeśli naprawdę ma taką prezencję, to będę błagać go, by trzymał się ode mnie z dala. Jeśli podejdzie, będę zmuszona rzucić mu moją lemoniadą w twarz, by uchronić się przed jego śmiertelnym urokiem." "Panno Silverwood!" Przez chwilę obawiałam się, że naprawdę zemdleje. Osunęła się, a ja złapałam ją za łokieć, by utrzymać ją prosto. Nagle podeszła do jej boku jej przyzwoitka i rzuciła mi przerażające spojrzenie. Kiedy została oddalona, odezwał się za mną rozbawiony głos. "Co właściwie pani powiedziała tej biednej dziewczynie?" Odwróciłam się zaskoczona i zobaczyłam wyłaniającego się zza filaru dżentelmena. Byliśmy sobie przedstawieni? Zapomniałabym o kimś takim? Był wysokim mężczyzną, całkiem urodziwym, silnym i wyprostowanym, z ciemnozielonymi oczami. Jego włosy, przycięte krótko w stylu Brutusa5, miały kolor pieczonych kasztanów. Mimo, iż daleko mu było do starości, otaczała go aura powagi, jakby dźwigał jakieś ciężkie brzemię. "Nic specjalnie i z całą pewnością nic, co miałoby dla pana znaczenie." Nie byłam na co dzień taka impertynencka, ale bliskość sali balowej, ciężkie od perfum powietrze i nużące nocne rozmowy zaczynały grać mi na nerwach. Zdawał się zauważyć mojej zuchwałości. "A dlaczego nie?" "Ponieważ jest pan na tyle niegrzeczny, by podsłuchiwać, a to jest całkowicie niedopuszczalne. "A jest?" Ta rozmowa była co najmniej daleka od bycia nużącą. "Całkowicie. Jeśli słucha pan rozmów innych ludzi, to powinien pan zrobić porządnie i nie wymagać od nich powtarzania się." Przytaknął poważnie. Zauważyłam, że jego oczy nie rozglądały się w poszukiwaniu kogoś 5 Styl popularny w na przełomie XVIII i XIX wieku, http://lewis-clark.org/content/content-article.asp?ArticleID=308 wyglądało to mniej więcej tak jak u mężczyzny w linku
bardziej ważnego. "Wygląda na to, że muszę poprawić się w podsłuchiwaniu." "Lub wystrzegać się ćwiczenia. Mimo, że się przyznałam, czasami to jedyny sposób, by dowiedzieć się czegoś interesującego." "To prawda. W tej chwili, jestem szalenie ciekaw, co taka młodziutka dziewczyna jak pani mogła powiedzieć pannie Chastity Morehouse, że ta uciekła od pani, jakby miała pani zarazę. Wydaje mi się, że słyszałem jakąś wzmiankę o Księciu Warrington?" Przy bliższym sprawdzeniu jego zielone oczy zawierały plamki złotego brązu i wywoływały hipnotyzujący efekt. Ledwie wiedziałam, co odpowiedziałam, tylko to, że słowa zdawały się z własnej woli spływać z mych ust. "Tak, w rzeczy samej. Nie powiedziałam niczego niestosownego, jedynie to, że mam nadzieję nigdy go nie spotkać. Jestem przekonana, że nie będzie miał tego za złe, w końcu wiele jest innych młodych dam, które powinny być nim zachwycone. Zaryzykuję stwierdzenie, że wszystkie." Rozejrzał się po zatłoczonej sali balowej i westchnął. "Wierzę, że ma pani rację. I zapewne pani powinna być wyjątkiem." "Mówią, że jest tak potwornie atrakcyjny, że wprawia niewinne dziewczęta w omdlenie. Zasłabnięcia," powiedziałam mu, "nigdy mnie nie pociągały. Bracia powiedzieli mi, że się mnie wyrzekną, jeśli kiedykolwiek zemdleję. A jeśli Książę ma naprawdę taką moc, by sprawiać, że przez jego czyste piękno dziewczęta tracą kontrolę, to mimo iż mój wrodzony sceptycyzm uważa to za mało prawdopodobne, to wydaje się rozsądniej i praktyczniej by utrzymać bezpieczny dystans." "Rozumiem. Jednakże..." Nigdy nie usłyszałam jego odpowiedzi, bo w tym momencie kogoś zauważył i jego twarz kolejny raz zrobiła się poważna. "Dziękuję pani za orzeźwiającą rozmowę. Jeśli kiedykolwiek spotka pani Księcia, to mam nadzieję, że poradzi sobie pani z utrzymaniem się przy świadomości, pomimo jego przerażającego uroku. Dobrej nocy." Skłonił się odpowiednio i zniknął w tłumie. Piękna sala balowa zdawała się nagle bezbarwna, gdy jego zabrakło. Co za niezwykle niestosowna rozmowa, pomyślałam z rozkosznym drżeniem, skoro wiedziałam teraz, że z pewnością nie byliśmy sobie przestawieni zgodnie z protokołem. Miałam szczęście, że Lady Chadwick była pogrążona w plotkowaniu i nie zauważyła mojego szokującego zachowania. ~~~~~ Wróciłam do chwili obecnej, gdzie moja udręczona przyzwoitka wciąż wygłaszała swoją mowę. "Hrabia jest całkiem przyjemny, a jeśli Książę umrze przedwcześnie, będzie jednym z najmajętniejszych mężczyzn w Anglii. Wyślę teraz twoją zgodę. Napiszę Hrabiemu, by złożył nam jutro wizytę." Nie traciłam oddechu na spieranie się. To była dobra partia, a mój Papa będzie naprawdę szczęśliwy. Równie dobrze mogłam skończyć jako żona jakiegoś wiekowego, pokrytego plamami wątrobowymi hrabiego,6 jednego z tych, którzy ostatnimi czasy kręcili się przy mnie. Szkoda, że Hrabia nie był bardziej...intrygujący. Bardziej jak tajemniczy mężczyzna, który zainteresował mnie rozmową przez tak krótką chwilę, ale którego nigdy nie wyrzuciłam z myśli. Hrabia Dorchester zdawał się być za bardzo podobny do moich braci, by mnie 6 Hrabia Dorchestrer w oryginale ma tytuł Earla, w tym przypadku jest to słówko count
zainteresować. Czułam, że wiedziałam już wszystko co trzeba było wiedzieć o Hrabim. Konie, awantury, polowania, konie, okazjonalny hazard, konie i polowania. Czegóż więcej pragnęłam? Nie potrafiłam powiedzieć. Czułam jedynie, że tego nie miałam. Ten tok myślenia nie miał znaczenia. Dla panny w mej sytuacji, nuda była niską ceną. Zaakceptuję oświadczyny Hrabiego i będę szczęśliwa.
Rozdział 2 Właściwie zaloty odbyły się w zawrotnym tempie. Zapowiedzi zostały odczytane, ślubne przysięgi wymienione, a Hrabia Dorchester i ja jechaliśmy przez wieś w pięknej podróżnej karecie ciągniętej przez parę wspaniałych kasztanek. Za nami podążał powóz z bagażami, a stajenny prowadził czarnego konia czystej krwi należącego do mojego nowego męża. Mój mąż podczas naszej całej podróży z Londynu do Surrey mówił o wszystkich trzech koniach z ogromnym entuzjazmem. Pierwsze parę nocy jako młoda para mieliśmy spędzić w wiejskiej rezydencji przyjaciela. Mój nowy mąż odmówił przybliżenia mi tożsamości naszego dobroczyńcy. Kiedy wyraziłam swoje zaskoczenie, na jego twarz zakradła się fala czerwieni. "Jestem twoim mężem." Warknął. "Powinnaś wierzyć, że potrafię zadbać o nasze sprawy." Nie miałam ochoty zaczynam małżeńskiego życia od kłótni, więc po prostu wymamrotałam, "Oczywiście, wierzę mój panie." Ustąpił na tyle, by wyjaśnić, "Mój stary przyjaciel, mentor, ktoś kogo znam od dzieciństwa zaoferował nam gościnę." "Jak miło." "Moja własna posiadłość jest trochę dalej, w Suffolk." "Jak mi powiedziano, Suffolk ma wiele uroczych zalet." "Tak. Połów pstrąga jest całkiem niezły, a polowania są nieporównywalne do żadnych innych w Anglii." "Musi zatem odpowiadać twoim upodobaniom." Z niecierpliwego sposobu, w jaki przytaknął wywnioskowałam, że był zmęczony naszą rozmową i w rzeczy samej, dlaczego by nie? Nużące było dyskutowanie o tak trywialnych sprawach podczas tego, co powinno być doniosłym wydarzeniem, naszą pierwszą wspólną rozmową jako para małżeńska. "Wolisz miasto, czy wieś?" Jego pytanie zaskoczyło mnie, ponieważ sądziłam, iż wiedział, że w Londynie spędziłam doprawdy niewiele czasu. Ale właściwie wiedzieliśmy o sobie naprawdę niewiele.
"Zdecydowanie wolę wieś. Powietrze w Londynie jest obrzydliwe i prawie zapycha płuca, co w wirze życia towarzyskiego jest kompletnie wyczerpujące. Wolę doić krowy w mleczarni, niż przyklejać na usta uśmiech podczas każdego tańca z młodym dżentelmenem, któremu kazała zrobić to matka." Dorchesterowi opadła szczęka na moją przemowę. I nic dziwnego, to było najwięcej co dotąd wydusiłam z siebie w jego towarzystwie i z pewnością najbardziej szczere. "Jednakże parki są urocze." Wyjąkałam, wycofując się z własnej szczerości. Dorchester zaśmiał się, był to serdeczny dźwięk, który rozległ się w całej karecie. "Więc jest coś, w czym się zgadzamy. Nie cierpię spędzać czasu w mieście. Teraz kiedy jestem w pułapce pastora, nie muszę się już dłużej ciągać po Almacku jak tresowana małpka." Uśmiechnęliśmy się do siebie, szczęśliwi, że znaleźliśmy wspólny grunt. Katera wjechała na wybój na drodze, zmuszając mojego męża do szarpnięcia się na bok, tak że prawie wylądował na mnie. Trzymałam go kurczowo, aż kareta się nie wyprostowała. Ale nawet gdy to się stało, nie wrócił natychmiast do swojej poprzedniej pozycji. Zamiast tego, trzymał mnie blisko i patrzył mi w oczy. Nieznane uczucie fizycznej bliskości względem mężczyzny, który nie był moim bratem wywołała dziwne wrażenie wyczekiwania. Uświadomiłam sobie, że mam nadzieję, że pocałuje mnie w usta. Zawsze zastanawiałam się jak by to było. Ale nie zrobił tego. Zamiast tego zrobił coś, przez co prawie straciłam dech. Położył swą dłoń na mojej piersi. Jego dłoń była gorąca, nawet przez grubą wełnę mojej podróżnej pelisy. Spowodowało to doznanie, które jak sobie uświadomiłam, nie było nieprzyjemne. Ale w tamtej chwili byłam zbyt zaskoczona, by zrobić coś więcej, niż tylko się na niego gapić. Szybko ją oderwał, potem usiadł z powrotem na swoim siedzeniu, jakby nie stało się nic niestosownego. I zapewne tak było. Byłam mimo wszystko jego żoną. I zostałam uświadomiona, że może zrobić z moim ciałem, co tylko będzie chciał. Ale dla mojej ograniczonej wiedzy, tego typu bliskości były zarezerwowane dla intymności sypialnej komnaty. Życie małżeńskie, jak podejrzewałam, miało przynieść wiele niespodzianek. Zwinęłam się na swoim siedzeniu i wsłuchiwałam się w stukot końskich kopyt i starałam się określić istotę uczucia jakie wywołała mężowska dłoń na mym ciele. Będąc szczerą, to pierś, która czuła na sobie ciężar jego dłoni wydawała się zupełnie inna niż ta druga. Z bezpiecznego gniazda w kącie patrzyłam na mojego nowego męża, którego nogi podskakiwały niecierpliwie, kiedy przyglądał się mijanemu krajobrazowi. Był zdecydowanie umięśnionym mężczyzną. Jego uda i łydki wyglądały jakby zaraz miały wyrwać się z jego odzienia. Wszystkie jego ruchy były szybkie i impulsywne. Zastanawiałam się ile filiżanek od herbaty stłukł w salonie matki, gdy był dzieckiem. Jego najbardziej godną uwagi cechą był intensywny letni błękit jego oczu. Przypominał mi mojego brata Harry'ego, który uwielbiał wspinanie się po drzewach i wrzucanie mi za plecy żab. Zastanawiałam się, czy będę potrafiła go pokochać. W moim rozumowaniu, od żon nie wymagano, by kochały swoich mężów w tym romantycznym sensie, jednakże spodziewano się, że będą im posłuszne, dadzą im dzieci i kiedy zażądają, będą dzielić z nimi loże. Wydawało mi się, że nie będę miała nic przeciwko dzielenia łoża Hrabiego. Ale czy pokocham go w sposób, o jakim
zawsze marzyłam? Spojrzałam na niego z powątpiewaniem. W moich sekretnych fantazjach mój ukochany byłby mężczyzną, który wejrzałby w moją duszę, który zawładnąłby moim sercem, byłby kimś silnym i mistrzowskim. Ale mój świeżo poślubiony mąż tak bardzo przypominał chłopca, że nie potrafiłam wyobrazić sobie, że czuję do niego coś więcej niż siostrzane uczucie. Kolejny raz wróciłam myślami do zielonookiego mężczyzny z balu. Dlaczego pamiętałam każde słowo jakie wypowiedział, podczas gdy zmuszałam się do uważania przy opisie ostatniego polowania mojego męża? Moje niesforne myśli towarzyszyły mi aż do końca naszej krótkiej podróży. Powóz zatrzymał się przed uroczą kamienną posiadłością z kominem z każdej strony, wypuszczającym właśnie dym w najbardziej przytulny sposób. Róże skłaniały się ku sobie w plątaninie artystycznego nieładu, styl, który wolałam o wiele bardziej niż wypielęgnowane ogrody, które widziałam w Londynie. Okna skrzyły się, a zagajnik pełen rozkwitających kasztanowców tworzył cudowne wrażenie prywatności. Ktokolwiek był właścicielem tego domu, miał wyśmienity gust. Cały zastęp lokajów rzucił się, by zająć się końmi i pomóc nam z bagażami. Ja wzięłam ze sobą jedynie dwa kufry, co zaskoczyło Lorda Dorchester, bo damy zazwyczaj podróżowały z większą ilością. Nie mówiłam mu, że w tych kufrach jest cały mój dobytek. Mój mąż zaprowadził mnie do otwartych drzwi domostwa, gdzie czekał na nas kamerdyner, Skłonił się przed nami i wymruczał, "Witamy w Notre Plaisir," ale nie mogłam rozszyfrować nazwy. Zaaferowana gospodyni zajęła się mną i zaprowadziła kręconymi schodami do przepięknej komnaty, która jak powiedziała, należała do mnie. Czułam się jakbym trafiła do nieba. Zobaczyłam ogromne łoże z baldachimem ze szmaragdowymi, aksamitnymi zasłonami i pasującą narzutą. Wazony z różami wypełniały pomieszczenie delikatnym zapachem. Ogromne skrzydło okienne było otwarte, by wpuścić ciepły, majowy wiaterek, a bogactwo śpiewających ptaków przypominało rozmawiający tłum na londyńskim balu. Gospodyni przedstawiła mnie dziewczynie, która miała być moją pokojówką, bo na razie nie miałam własnej służącej. Na imię miała Annie i ukłoniła mi się nieśmiało. Kiedy gospodyni wyszła, Annie pomogła mi zdjąć moją pelisę. "Chciałaby pani trochę odpocząć, milady?" Zapytała ze ślicznym wiejskim akcentem. Jeśli jest się wysoko urodzoną, młodą damą, ludzie stale pytają, czy chce się odpocząć. W rzeczywistości nie miałam na to ochoty. Chciałam poznać to zachwycające miejsce, zbiec po pochyłym zboczu i zobaczyć, czy gdzieś blisko jest strumień, zanurzyć nos w dzikich różach i poszukać moich innych ulubionych kwiatów – dzwoneczków, dzikich fiołków i stokrotek. Jako że dorastałam na wsi, przyzwyczajona byłam do wolności i kopaniu w ziemi, a nie odpoczywaniu w środku pięknego dnia. Ale teraz byłam zamężną damą, więc westchnęłam i odpowiedziałam dziewczynie, "Tak, dziękuję. Odpocznę teraz. Proszę, obudź mnie, gdy zbliży się pora kolacji." "Oczywiście, moja pani." Pomogła mi zdjąć zakurzoną suknię podróżną, rozluźnić gorset, a potem wycofała się. Po jeszcze jednym przeciągłym spojrzeniu na błyszczący świat za oknem, położyłam się na łóżku. Może mój mąż do mnie przyjdzie. Byłam całkowicie zaintrygowana mającymi wkrótce się odkryć małżeńskimi tajemnicami. Ku memu zaskoczeniu, owładnęło mną zmęczenie ostatnich tygodni i usnęłam, a moim ostatnim wspomnieniem była dłoń Hrabiego na mojej piersi.
*** Notre Plaisir, tego popołudnia. "Wierzę, że mieliście przyjemną podróż?" Markiz patrzył rozbawiony jak Dorchester szczotkuje w stajni grzywę jednego ze swoich kasztanów. Praca stajennego wykonywana przez Hrabiego. "Całkiem przyjemną." "A moja mała Alicia?" "Śliczna. Jest cichą osóbką." "Spokojna dla uszu, tak to ująłeś." "Tak, nie jest jedną z tych irytujących szczebiotek. Jednak mam nadzieję, że nie jest też nazbyt cicha." Hrabia zmarszczył brwi i uderzył butem o snopek stojący na podłodze stajni. "To znaczy?" "Nie wspomniałem tego w naszej poprzedniej rozmowie, ale potrzebuję ożywienia między prześcieradłami. Nie chcę się poczuć jakbym był w muzeum albo bibliotece, gdzie nie można nawet pisnąć." "Mój drogi chłopcze, zaskakujesz mnie." Hrabia spojrzał na kpiącą twarz Markiza, która teraz była wykrzywiona wielkim zdziwieniu. "Przechodziłeś przez drzwi biblioteki? Zaiste, to szokujące wieści." "Och, brednie. Wiesz o czym mówię." "Owszem i nie miałem na myśli strojenia sobie z ciebie żartów w twoją noc poślubną. Pozwól, iż zapewnię cię, że twoje obawy są nieuzasadnione. Słyszałeś kiedyś powiedzenie 'cicha woda brzegi rwie'?" "Możliwie, ale nie zwracam uwagi na takie rzeczy." Odrzekł Hrabia niecierpliwie wzruszając ramionami. "Alicia Silverwood, och wybacz, Hrabina Dorchester może i jest cicha, ale rwie brzegi. Mocno i z pasją. Tej kwestii nie musisz się obawiać." "Skąd możesz być taki pewny?" "Mała Alicia i ja pewnego dnia, gdy nie miała więcej niż dwanaście, trzynaście lat odbyliśmy pamiętne spotkanie." Hrabia odłożył szczotkę do czesania na podłogę. :"Nie zrobiłeś tego." Powiedział przerażony. "Nie, nie. Nie jestem aż tak perwersyjny jak myślisz." Odparł Markiz z irytacją. "Alicia w
pewien sposób poznawała siebie, a ja jej pomogłem. Nie mogę powiedzieć więcej." "Ale jest nietknięta, prawda? Nie ożeniłeś mnie z nieczystą –" "Dorch, ani słowa więcej." Markiz wyciągnął dłoń, by zatrzymać przyjaciela. "Twoja żona jest dziewicą, co do tego nie mam żadnej wątpliwości. Czy zasłużyłeś na nią, czy nie to inna kwestia. Zostawię cię z twoim koniem. Wykazujesz większe pojmowanie polowaniami, niż kobietami." "Jestem mistrzem w jeździectwie." "A ja jestem mistrzem w sypialni. Tej nocy będziesz trzymał swój język, aż Alicia zacznie o ciebie błagać i nie będziesz miał wątpliwości, że zdobyłeś kobietę o ogromnej namiętności i jak powiedziałeś o ogromnym ożywieniu." Hrabia podniósł szczotkę i mrucząc coś wrócił do pracy. *** Kiedy się obudziłam, dom wydawał się inny. Leżałam przez chwilę, zgarniając myśli. Nastawała ciemność, a niebo za mym oknem nabrało głębokiego, wpadającego w czerń szafirowego koloru. Powietrze stało się całkowicie nieruchome. Ze strony lasu rozległo się cykanie świerszczy. Ale to nie było źródłem tej inności. Po chwili uświadomiłam sobie, co wyczułam. Ktoś był w moim pokoju. "Annie?" Podniosłam się do siedzącej pozycji "Czy to już pora kolacji? Czyżbym przegapiła cały wieczór?" Z zacienionego kąta, gdzie jak mgliście sobie przypomniałam stała kanapa, wynurzyła się jakaś postać. "Nie, naprawdę." Odparła postać, ujawniając, że jest mężczyzną. "Lord Dorchester?" Zapytałam niepewnie, choć już gdy to mówiłam, wiedziałam, że nie był to mój mąż. Rozpoznałam głos, jednak byłam zbyt zaspana, by skojarzyć imię. "Nie." Powiedział, zbliżając się. Pochylił się do światła świecy i z szokiem ujrzałam ciemne oczy i ogorzałą twarz, którą znałam odkąd byłam dzieckiem. Markiz skłonił się kpiąco. "Ma petite Alicia." "Jestem teraz zamężna." Powiedziałam bezsensownie. "Tak, wiem. Wyszłaś za mąż za mojego młodego przyjaciela, Hrabiego Dorchester." "Pańskiego przyjaciela..." Zdając sobie sprawę, że byłam całkowicie roznegliżowana, owinęłam się narzutą. Pod jego płonącym spojrzeniem zdawało się to bezsensowne, jakby same jego oczy potrafiły wywiercić w koronce dziurę. "Proszę, wyjaśnij dlaczego jesteś w mojej sypialni."
"Proszę, wyjaśnij dlaczego to ty jesteś w mojej sypialni." "Twojej..." Kawałki łamigłówki zaczęły układać się w całość. "To twój dom?" "W rzeczy samej. Notre Plaisir. Być może słyszałaś tę nazwę na przestrzeni lat. Moje niebo, moja kryjówka przed rygorem miejskiego życia. Wyglądasz uroczo w tym łożu, ma chérie, tak jak przewidywałem. A teraz sugeruję, byś porzuciła to pruderyjne zachowanie i wyszła z tych narzut, bym mógł dobrze na ciebie spojrzeć." "Ale, ja nie, Dorchester jest..." Wybełkotałam. To nie miało sensu. Dorchester był moim mężem, a mimo to stał tu Markiz i zachowywał się tak, jakby miał do mnie prawa. "Dorch jest twoim mężem. Jest świadom tego, że jestem teraz w tym pokoju i wie dokładnie co zamierzam zrobić. Właściwie, to niedokładnie, jako że posiada naprawdę ubogą wyobraźnię, biedny chłopiec. Zapewne już zauważyłaś ten fakt?" Zauważyłam, ale nie widziałam, by to niepokoiło Markiza. "A co to ma się do tego, że jesteś tu ze mną, podczas gdy to powinien być mój mąż?" Markiz zapalił kolejną świecę od tej, którą trzymał w dłoni i postawił ją na ściennym kinkiecie. Zrobił to samo jeszcze z paroma innymi, tak że pomieszczenie wypełniło się migocącym światłem świec. Zwiększało to wrażenie, że to tylko sen. Zamknął okno, by powietrze z zewnątrz nie poruszało świecami. Cykot świerszczy i inne dźwięki nocy ucichły, więc w ciszy sypialni byliśmy sami, Markiz i ja. Kiedy skończył, odwrócił się do mnie. "Pamiętasz ten krótką, aczkolwiek pamiętną chwilę w stodole w dworze Silverwood?" Moja twarz zapłonęła. Jak w ogóle mogłabym zapomnieć tak żenujące zdarzenie? "Pokazywałaś swoją śliczną młodą pierś temu obdartusowi." "Był pastuchem." Odparłam z żarem. "Tak jak mówisz. A także niemową. Wytłumaczyłaś, że wybrałaś go, by nie zdradził twojego sekretu." "Byłam ciekawa! Chciałam tylko zobaczyć –" Przegryzłam wargę. Markiz wiedział już, czego chciałam, bo wtedy przesłuchiwał mnie bez przerwy. Zbliżył się do mnie jak ryś podkradający się do kurnika. "Nigdy nie zapomnę twego widoku, twojej rozpiętej sukni. Już chciałaś mu pozwolić położyć dłoń na twoim sutku, prawda?" "Nie." Odparłam gorąco, bo taka rzecz była nie do pomyślenia dla młodej damy. Całe to zdarzenie było nie do pomyślenia,. Ale ogarnęła mnie gorączka nieprawdopodobnej ciekawości i przystąpiłam do mojego głupiego pomysłu nie poświęcając mu więcej myśli. "Nie możesz ukryć przede mną prawdy, Alicio. Znam cię za dobrze." "Uważam, że powinieneś teraz wyjść." Kiedy podszedł i stanął przed łóżkiem, chwyciłam leżącą wokół mnie narzutę, by zapewnić sobie dodatkową warstwę ochrony.
"Nie mogę tego zrobić. Hrabia Dorcherster na mnie liczy." "On... on wie, że ty –" "Oczywiście, że wie. Jestem tu na jego prośbę. Pojawi się odrobinę później." Moje myśli były idealnym wirem mętliku. Moja chwila nieuwagi pozwoliła Markizowi wyrwać narzutę z mojego uścisku. Następnie podszedł, złapał mnie pod ramionami i postawił na podłodze. "Jesteś rozpustną, rozwiązłą hańbą dla twego nazwiska.7" Wysyczałam do niego. Moje mocne słowa zdawały się go jedynie zachęcić. Ułożył dłonie na przedzie mojej koszuli i zerwał z mojego ciała delikatną bawełnę. Teraz miałam na sobie jedynie rozluźniony gorset i halkę. Uderzyłam go wściekle po rękach. "Czy mój mąż wie, że traktujesz mnie w ten sposób?" "Twój mąż chce gorącej, uległej żony. Nie będzie zadowolony widząc cię zachowującą się jak wiedźma." "Gdy tu będzie, to nią nie będę." Wyrzuciłam. "Nie ma go tu, bo wysłał mnie zamiast siebie. Twój obowiązek jest jasny, chérie." Mój obowiązek był wszystkim, ale nie był jasny. Owszem, miałam podporządkować się mężowi. Ale czy to nie on powinien wprowadzić mnie w tajniki małżeńskiego życia?" "Znam cię, Alicio. Znam całą twoją duszę. Jesteś tak samo zaciekawiona jak wtedy. Chcesz wiedzieć co czeka cię w małżeńskim życiu." Wywinęłam się od niego. "Jedynie od mojego męża. Nie od ciebie." Silne ręce złapały mnie od tyłu i rzuciły na łóżko. Poczułam na plecach jego ciężar. Walczyłam, by się uwolnić, jednak bezskutecznie. Markiz pozwolił mi zmęczyć się moim szarpaniem, aż leżałam nieruchomo. Wtedy obniżył swój głos do delikatnego szeptu tuż przy moim uchu. "Wiesz, że jestem mężczyzną dotrzymującym słowa. Obiecam ci dwie rzeczy, Alicio. Pierwsza to to, że nie wezmę twojego dziewictwa. Tylko jeden mężczyzna może to zrobić i jest nim twój mąż. Druga, to że dzisiejszej nocy nie otrzymasz delikatnych pieszczot, gładzenia takiego jakie zamierzam ci dać. Twoje brodawki zostaną nietknięte, pozostawione na ostre szarpnięcie albo dwa. Zważywszy na to, że zamierzam zakosztować ich słodyczy i patrzeć jak staną na baczność jako różowe wartowniczki twojego pożądania." Przyszpilona jak bezsilny motyl, zagubiłam się w kojącej intonacji jego słów. Stałam się świadoma gorąca i siły jego ciała i nieznanego mrowienia w brzuchu. "Możesz uważać, że wolisz Hrabiego, ale gorzko tego pożałujesz. Twoje rozdziewiczenie będzie bardziej bolesne, niż przyjemne. Raczej surowe, niż słodkie. Jak zdarzenie w życiu młodej dziewczyny, które przyniesie łzy radości razem z łzami bólu. To właśnie oferuję, a Hrabia, świadom twoich korzyści na równi z jego, pozwolił zapewnić tę przysługę. Rozumiesz?" 7 Beau, znaczy piękny
Przytaknęłam, a kiedy nic nie odpowiedział, wyszeptałam, "Tak." "Dobrze. Teraz wstań." Jego ciężar opuścił mnie i pomógł mi podnieść się na nogi. Kiedy stałam twarzą do niego, zobaczyłam coś, czego nigdy wcześniej nie widziałam na jego zblazowanej twarzy. Wyglądał prawie troskliwie. Wolno, łagodnie odnalazł skórę nad moim rozluźnionym gorsetem. W koniuszkach mych piersi czułam mrowienie. Kiedy spojrzałam na swoje ciało, moje brodawki były takie jak powiedział, różowe i stojące pod warstwami bielizny. Zahaczył palcami o sztywny element gorsetu8 między moimi piersiami. Wstrzymałam oddech. "Nie posunę się dalej, dopóki nie otrzymam twojego całkowitego pozwolenia. Pomimo mej reputacji, nie mam w zwyczaju wymuszania uwagi na niechętnych dziewczętach. Muszę wiedzieć, że zgadzasz się na to, co oferuję, całkowicie i kompletnie." Jego czarne spojrzenie wryło się we mnie, jakby mógł zobaczyć wszystkie ukryte zakamarki mej duszy. I zapewne mógł, bo niech Bóg mi pomoże, chciałam tych rzeczy, które mi obiecał i więcej. Chciałam położyć się na łóżku i zwinąć w przykryciach albo zdjąć halkę i wybiec na dwór pod gwiazdy. Nie rozumiałam do końca co się ze mną działo. Moje ciało zdawało się ociężałe, a zarazem lekkie. "Tak." Wyszeptałam. "Zgadzam się." Jego oczy błyszczały w świetle świec. Czułam się oszołomiona. Przez chwilę byłam z powrotem w stodole w domu, złapana z dłonią pastucha na mojej piersi. Uniosłam wzrok zaalarmowana dźwiękiem łagodnego śmiechu. Widok zachwyconego Markiza i jego kpiący uśmiech zamieniły mnie w kamień. Było też inne uczucie, napierające powietrze, które sprawiło, że ciarki przebiegły mi po skórze. Poczułam to ponownie, gdy jego oczy niespiesznie pożerały od stóp do głów moje ciało. Spod przymkniętych powiek również zrobiłam inspekcję. Markiz był nieźle wyglądającym mężczyzną, szczupłym, zapewne o głowę wyższym ode mnie. Jak zawsze był ubrany zgodnie z modą, w haftowaną kremową kamizelkę i świetnie skrojony granatowy żakiet, który leżał na nim idealnie. Zdawał się zawsze kpić z otaczającego go świata, ale w ciągu tych lat, gdy miałam okazję go zobaczyć, okazywał dobroć, która mnie zaskakiwała. "Między nami zawsze było coś specjalnego, prawda?" Kiedy mówił, zręcznie zdejmował mi gorset, aż wreszcie stałam jedynie w halce. Zadrżałam z powodu jego bliskości. Nie po raz pierwszy pomyślałam jakim to on jest potężnym mężczyzną, nie w sensie fizycznym, ale w postawie... potężny mężczyzna skłaniający się ku ciemności. Podniósł świeczkę i wolno obszedł mnie, świecąc nią na me ciało. Ciepło pochodzące ze świeczki bladło w porównaniu z wnikliwą siłą jego spojrzenia. Skupiłam wzrok na pięknej stojącej w odległym kącie toaletce. Naliczyłam pięć srebrnych szczotek i rozważałam próbę zliczenia każdego pojedynczego włosia, by oderwać swoją uwagę od dziwnych skradających się ku mnie doznań. Delikatny dotyk na moim pośladku sprawił, że zaczęłam. Jego dłoń objęła moją półkulę i 8 Busk -czyli najczęściej metalowy lub drewniany element usztywniający gorset, który miał na celu rozdzielenie piersi; po raz pierwszy tego typu gorsety pojawiły się po 1810 roku
moje ciało zalało ciepło. Jak taki zwykły dotyk mógł wywołać we mnie taką wrzawę? Gładził moje ciało silną dłonią i błąkającymi się palcami. Poczułam jak rąbek mojej halki unosi się z moich nóg. Czucie jego palców wędrujących po tyle mych ud było tak cudowne, że zamknęłam oczy, by ta rozkosz mogła trwać. "Ach nie, moja droga, nie otrzymałaś pozwolenia, by zamknąć oczy. Chcę, żebyś była w pełni świadoma, że to ja, budzący postrach Markiz de Beaumont jest tym, który przynosi ci przyjemność. Czyje dłonie pieszczą twoje wrażliwe pośladki?" Kiedy nasilił swój dotyk, z mojego ciała zdawały się unosić języczki ognia. "Twoje." Wydyszałam. "A kto zamierza zdjąć z twojego ciała tą zbędną halkę?" Moje gardło nagle zrobiło się całkowicie wysuszone. Jeśli zdejmie mi halkę, stanę naga przed najbardziej znanym rozpustnikiem w Anglii. "Ty." Wyszeptałam. "Ale proszę..." "Tak?" Jego dłonie przesunęły się na krzywiznę mojego kręgosłupa. Chłodne powietrze pieściło moją skórę, gdy unosił moją halkę. "Ach, taka śliczna. Czekałem bardzo długo na tę chwilę." Trzymałam kurczowo przy piersi rąbek materiału. Moja głowa była taką chmarą myśli, że nie wiedziałam już, co chciałam powiedzieć. Proszę kontynuuj. Przestań natychmiast. W moim umyśle walczyły ze sobą dwie skrajności. "Dlaczego ja?" Wydusiłam z siebie. "Dlaczego długo?" "Dlaczego ty?" Moje pytanie nie powstrzymało go przed najściem na moje ciało. Każdy cal odsłoniętej skóry otrzymywał pieszczotę albo klepnięcie od jego nieustępliwych, ciekawskich, umiejętnych dłoni. Każdy dotyk wywoływał w moim ciele kaskadę dreszczy. "Jestem pewien, że nie pamiętasz, ale pierwszy raz zwróciłaś moją uwagę jako dziewczynka pędząca za swoimi braćmi. Wpadłaś wprost na mnie jak hiszpański byk w pelerynę. Byłem przyzwyczajony do wywoływania w młodych pannach przerażenia. Ale ty zdawałaś się w ogóle mnie nie bać. Podniosłem cię z ziemi i mocno trzymałem. Spojrzałaś na mnie tymi szczerymi oczami, których koloru nie potrafię zdefiniować, gdzieś w tajemniczej sferze między szarością a błękitem, rzekłaś po prostu. "Stał mi pan na drodze. Proszę postawić mnie na ziemi." I tak zrobiłem, a ty patrzyłaś speszona i odbiegłaś, by dołączyć do swoich braci. Już w tamtej chwili wiedziałem, że jesteś niezwykłą dziewczyną." W międzyczasie stanął przede mną, rozluźniając moje dłoni z uścisku na halce. Spojrzałam na niebo i byłam zaskoczona cieniem łagodności w jego zazwyczaj bystrych oczach. "Ta halka," powiedział miękko, "nie ukryje przede mną niczego. Znam twoją duszę, ma chérie, może nawet lepiej, niż ty sama. Nie potrafisz nazwać swojego pożądania. Wyczuwasz je w wiosennym powietrzu, świetle księżyca ponad strumieniem, w zapachu skąpanego w promieniach słońca bzu. Świat obiecuje ci coś, co wykracza poza twoje zmysły, coś czego nie potrafisz uchwycić, bo po prostu nie wiesz jeszcze jak. Pokażę ci jak, moja droga, jeśli powiesz mi jedną rzecz." Jakby prowadzone jakąś tajemniczą siłą, moje pięści rozluźniły swój uchwyt i opadły na boki. Stałam, uległa ofiara, czekająca aż Markiz zdejmie moje niepotrzebne ubranie. Ku mojemu ogromnemu rozczarowaniu, odsunął się. "Och, nie słodka. Będziesz chętną uczestniczką naszej przygody albo nic z tego. A teraz
proszę, odpowiedz na moje pytanie." Jego nagle ożywiony głos sprawił, że w zaskoczeniu uniosłam głowę. "Powiedziałem ci już jak wspominam nasze pierwsze spotkanie. Teraz żądam tego samego od ciebie. Czy tamtego dnia, lub podczas naszego następnego spotkania, skoro to zapadło ci w pamięć, stanął na twojej drodze potwór? Jestem postacią z twoich koszmarów nocnych, mrocznym i demonicznym mężczyzną, którego trzeba się bać, czy pozwalasz na możliwość –" "Ćśśś." W jakiś sposób znalazłam odwagę, by wspiąć się na palcach i położyć dłoń na jego ustach. "Nie uważam, że jesteś potworem. Nigdy tak nie myślałam." Jego oczy, skierowane w jakiś punkt ponad moją głową, były aż nazbyt wypełnione ulgą z powodu mojej odpowiedzi. Zabrałam dłoń, a on złapał ją mocno. "Nie potwór." "Zdecydowanie nie. Pamiętasz tę chwilę, gdy pocieszałeś mnie kiedy moi bracia odmówili zabrania mnie na łowienie pstrągów?" "Miałaś wtedy piętnaście lat i musiałaś zostać w domu skończyć swoją akwarelę." "Tak. Nikt oprócz ciebie ani trochę mnie nie rozumiał, nawet mimo sposobu, w jaki kpiłeś z mojego cierpienia. Ale czy nigdy nie zastanawiałeś się, dlaczego się tobie wyżaliłam?" "Nie." Odpowiedział, jego brwi uniosły się w zaskoczeniu. "Byłem po prostu zbyt uradowany, że to zrobiłaś." "Zdobyłeś moje zaufanie tym, że nigdy nie zdradziłeś mojego sekretu." Głęboko w jego oczach zapaliła się iskra. "Ach, ten pastuch." "Tak. Przez dni, tygodnie żyłam w przerażeniu z powodu kary jaką mogłam otrzymać. Nigdy nawet nie wyobrażałam sobie, że zatrzymasz mój sekret dla siebie. Po dziś dzień nie rozumiem dlaczego to zrobiłeś." "Nie?" Iskra urosła do diabelskiego uśmieszku. Uniósł jedną dłonią mój podbródek, podczas gdy druga zajęła się zdejmowaniem halki z piersi. "Bo wiedziałem, że któregoś dnia znajdziemy się tutaj, ty i ja, a twoje zaufanie będzie całkowite. Teraz zamierzam pozbyć cię ubrania. Zgadzasz się na to?" Jego dłoń zabawiająca się na mojej piersi była nieznośnie podniecająca. Oddech zdawał zatrzymać mi się w gardle. Patrząc w jego oczy, gdzie czaiła się obietnica nieznanych rozkoszy, przytaknęłam. "Na razie starczy. Później zamierzam wydobyć z ciebie wyraźniejszy wyraz twojego pożądania." Moja skóra zadrżała z tęsknoty, a uszy stały się zmęczone taką ilością słów. Buntowniczy impuls kazał mi spróbować przejąć kontrolę nad przebiegiem wydarzeń. "Zrób to, proszę." Rozkazałam mu. "Nuży mnie ta rozmowa." Zachwycony śmiech towarzyszył entuzjastycznemu zdejmowaniu przez Markiza mojej halki. "Moja dziewczynka." Wydyszał, gdy byłam już naga. "Tak, jak myślałem, uparta, szczera i całkowicie niewinna." Pogładził dłonią mój brzuch. "Taka świeża i wrażliwa. Twoja skóra jest jak u jelonka. Twoje piersi są zachwycające, a te maleńkie kamyczki aż krzyczą o moją uwagę, prawda?"
Och, krzyczały, tak krzyczały jak odkryłam, gdy położył swoje ciepłe dłonie na moich piersiach łapiąc sutki między palce. Ogarnęła mnie szalona przyjemność i spowodowała trzepotanie w niższych częściach mego ciała. Z ust wyrwał mi się jęk. "Ach, tak jak się spodziewałem." Wymruczał. "Tak wrażliwe małe kąski wymagają całej uwagi jaką mógłbym obdarować resztę twojego wybornego ciała. A jest jeszcze tyle do odkrycia." Opuścił głowę do mojej piersi i ku mojemu kompletnemu zdziwieniu dotknął językiem sutka. Wszystko co mogłam zrobić, to zassać powietrze, a następnie przycisnąć do siebie jego głowę, bym nie zemdlała z rozkoszy. Otoczyło mnie mokre gorąco. Językiem i zębami przegryzał moje sutki, aż nie powstrzymałam krzyku. Czasami, późno w nocy i pod przykryciami dotykałam swoich piersi i innych intymnych miejsc, ale to doznanie było całkowicie inne kiedy dostarczały go twarde i władcze męskie usta. Poczułam słabość w kolanach. Straciłam rachubę, gdzie były jego dłonie i co robiły, poza tym, że zrozumiałam iż nie mam już woli by protestować. Tak naprawdę moje ciało zdawało się współdziałać z eksploracją Markiza. Moje nogi z własnej woli rozdzieliły się kiedy jego dłoń zbliżyła się do najbardziej sekretnego ze wszystkich miejsc. Ale pomimo mojego zamanifestowanego pożądania, on ledwie musnął dłonią miękkie włoski na moim wzgórku. "Tylko kiedy będziesz gotowa, chérie." Wymruczał w moją pierś. "Całkowicie, niewątpliwie gotowa. Annie? Możesz wejść."
Rozdział 3 Wyszarpałam się z ramion Markiza. Ku mojemu zaskoczeniu, do pokoju weszła pokojówka niosąc ze sobą miseczkę z jakimś płynem i myjkę. Zamknęła za sobą drzwi i stanęła z opuszczonym wzrokiem. Skierowałam swoje oburzenie na Markiza. "No, no, moja dziewczynko, nie musisz tak patrzeć. Annie jest tu tylko, żeby cię przygotować. Musisz przyzwyczaić się, że służąca pomaga swojej pani się kąpać. To jedynie różnica w temacie. Namaści cię kojącymi olejkami i wonnościami, by zwiększyć twoje doznania. To technika, którą poznałem podczas moich podróży po krajach Orientu. Kiedy wróciłem nauczyłem tego Annie i zauważyłem, że jest niezwykle biegła w tej sztuce. A teraz chodź i stań na środku pokoju." Zaprowadził mnie do wskazanego miejsca, a potem uniósł obie moje dłonie. "Jest piękna, prawda Annie?" "Aye, mój panie. Najpiękniejsza." Poczułam, że uśmiech w jej głosie był dziwnie dodający otuchy. Podeszła bliżej, zanurzyła dłonie w płynie i przesunęła nimi po zewnętrznych krawędziach z moich bioder. Zadrżałam na ten nieznany dotyk. Z olejku emanował zapach róż, lawendy i czegoś korzennego. Jej dłonie delikatnie wędrowały po moim tułowiu, aż dotarły do moich piersi. Wstrzymałam oddech, chcąc i obawiając się jej dotyku na moich sutkach, ale to nie nadeszło. Zapewne były za bardzo pobudzone, zastanawiałam się, zakłopotana własnymi pragnieniami. Czy
naturalnym było, by dziewczęce sutki tak bardzo stały? Moje myśli przerwał głęboki głos Markiza. "Chciałbym, żebyś zaczęła przyzwyczajać się do dłoni na twoim ciele, dłoni nie należących do twojego męża. Jest wiele sposobów, by osiągnąć rozkosz i uważam, że to absurd ograniczać ją wyłącznie do małżeńskich relacji. Dorch w pełni się ze mną zgadza, a przynajmniej będzie. Powiedz, jak to odczuwasz." Głowa opadła mi do tyłu kiedy Annie wmasowała olejek w przestrzeń między moimi ich piersiami, wzdłuż szyi i po pulchnej zewnętrznej krzywiźnie mojego biustu. "Wspaniale." Wydyszałam. Och jakże pragnęłam, by dotknęła moich brodawek, ale zdawała się zdeterminowana, by ich unikać. Kleknęła, by wmasować olejek w moje kostki, następnie przesunęła dłonie do zewnętrznych stron moich ud. Nogi zaczęły mi drżeć i upadłabym, gdyby nie pomoc Markiza. "Zostaw jej szparkę dla mnie." Powiedział do Annie. Ta przytaknęła, a ja nie musiałam pytać, co to słowo znaczyło. Dorastając tak jak ja, na wsi, słyszy się kilka określeń na tę konkretną część kobiecej anatomii. Kiedyś wzięłam lusterko i próbowałam zerknąć. Ciekawość zawsze była jedną z moich największych wad. Annie zniknęła za mną i roztarła olejek na moich bokach. I nagle poczułam od przodu silny, męski dotyk. Za pomocą jednej dłoni Markiz uniósł moje ręce, a drugą złapał mocno za mój sutek. Krzyknęłam, czując ostre ukłucie podekscytowania. Wsunął palce do ust, by je nawilżyć, a potem pociągnął za moją brodawkę, dopóki z moich ust nie wyrwały się bezradne jęknięcia. Następnie przeniósł uwagę na drugi sutek, dopóki obie nie były pulchne i błyszczące i prawie dwukrotnie się zwiększyły. "Och, proszę." Wydyszałam, nie wiedząc o co tak dokładnie błagałam. "Proszę, więcej, więcej." Ale właśnie wtedy podskoczyłam odrobinę, bo dłonie Annie znalazły drogę do zgięcia moich pośladków. Wcierała od samej góry szczeliny do krawędzi moich najintymniejszych miejsc. Wstyd mi to mówić, ale przechyliłam biodra, by dać jej większą swobodę działań. Zrobiłam to samo z klatką piersiową, wpychając sutki w uścisk Markiza. W tamtej chwili wiedziałam, że zrobię wszystko, by te upajające pieszczoty trwały. Przepiękny pokój wokół mnie zniknął w chmurze rozkoszy. Stali oboje z każdej mojej strony, fakt który mi pomógł i pozwolił wyobrazić sobie, że to tylko cudowny sen. Mimo wszystko nie mogła to być prawda. "Pozwolisz mi dotknąć cię między nogami?" Zapytał Markiz, dmuchając ciepłym powietrzem w moje ucho. Uwolnił moje dłonie, więc nie były już dłużej ponad moją głową, a następnie zostały zagarnięte z tyłu przez Annie. Stanął obok mnie. Moją odpowiedzią było zaskoczone "och." Uznał to za aprobatę. Wkrótce poczułam łaskotki na udach, które rozdzieliła silna dłoń. A potem nastąpiło najbardziej niesamowite doznanie, roztapiająca rozkosz, jakiej nigdy nawet sobie nie wyobrażałam. Cały świat został pochłonięty przez narastający ogień wywołany przez dłoń Markiza. Jego palce wsunęły się w moje ciało i nacisnęły na maleńki punkcik, gdzie skoncentrowały się wszystkie moje pragnienia. Odkryłam ten mały guziczek podczas moich własnych badań, ale nie wiedziałam jak się nazywa i z pewnością nigdy nie wywołało takich doznań jak te spowodowane przez grzeszną dłoń Markiza de Beaumont. Wiłam się pod jego pieszczotami, tylko po to, by moje ruchy zostały powstrzymane przez
obecną za moimi plecami pokojówkę. Moja skóra zarumieniła się i stała się szczególnie wrażliwa j dotyk. Czułam napierający na moje plecy szorstki materiał jej sukni. Jej słodki oddech owiewał mi szyję. Wiedziałam, że powinnam być zażenowana jej obecnością, ale nie byłam. Wiedza, że patrzy jak skręcam się coraz bardziej powodowała jeszcze większe podniecenie. Oparłam się o jej miękkie ciało. "Och, ma petite, jesteś nawet jeszcze bardziej słodka, niż śmiałem marzyć. Otwórz dla mnie nogi, tak, właśnie tak, och, powiedz mi jak to czujesz." Gorące szepty Markiza tylko zwiększyły moją gorączkę. "To...och, nie mogę znaleźć na to słów." Czy było jakieś właściwe określenie na coś, co było takie boskie? Obawa położyła cień na mojej rozkoszy, dopóki nie przypomniałam sobie, że obiecał nie zabierać mi dziewictwa. Mimo wszystko tego pragnął mój mąż. Moje wahanie zniknęło i rozszerzyłam nogi, by pozwolić jego dłoni wtargnąć głębiej w moją najbardziej prywatną przestrzeń. Zostałam przestrzeżona przed niezwykłą wilgocią. Bałam się, że to zobaczy i stanie się zniesmaczony, ale zamiast tego, wydawał się wielce uradowany tym odkryciem. "Najbardziej kusząca soczystość." Powiedział mi. "Nie ma nic słodszego niż pierwsza dziewczęca rosa. To, moja droga," powiedział, trącając palcem mały guziczek, "jest twoja łechtaczka. To źródło twojej rozkoszy, jednakże niektórzy ludzie nauki nie są o tym przekonani. Nie maja takiego doświadczenia jakie ja miałem szczęście zdobyć. Nieważne, czy kobieta, czy mężczyzna powinni stwarzać sobie okazje, dotykać ja i masować, na początku delikatnie, ale z czasem zwiększać prędkość i szorstkość pieszczoty i nawet nie zauważysz jak ogarną cie niesamowite doznania. Wielu dżentelmenów nie ma cierpliwości, by znaleźć łechtaczkę, lub pieścić ja odpowiednio." "Ale..." Wydyszałam kiedy uszczypnął ja miedzy palcami i przekręcił, tak ze poczułam jak uginają się pode mną kolana. "Mój mąż..." "Ty i ja go oświecimy." Markiz brzmiał na rozbawionego ta możliwością. "Nie pozwolę, by moja małą Alicię ominęły takie przyjemności." Wypełniła mnie wdzięczność. Czy jakikolwiek przyjaciel rodziny byłby bardziej łaskawy i szlachetny, niż Markiz de Beaumont? Mój mroczny rycerz uratuje mnie przed nudnym życiem pozbawionym doznań, które mnie teraz zalewały. "Ogromnie ci dziękuje." Powiedziałam zadyszana. "Ale co.." "Tak, moja droga?" Pogłębił swoją pieszczotę na łechtaczce – co za piękne słowo – i objął moja pierś druga dłonią. Och, był diabłem, ten mężczyzna, który odbierał mi słowa zanim zdążyłam je w ogóle sformułować. Walczyłam, by wypowiedzieć na głos moje obawy. "Co... się dzieje potem?" "Potem?" Cienki materiał jego żakietu naparł na mój biust. Niech Bóg mi wybaczy, naparłam na niego sutkami. Zalała mnie prawdziwa powódź pożądania. Wiedziałam, ze miedzy kobieta, a mężczyzna dzieje się o wiele więcej i chciałam dowiedzieć się o tym wszystkiego. Uspokoiłam się tak szybko jak mogłam."Słyszałam rozmowę o męskim pręcie wchodzącym w ciało i wywołującym straszny ból. Sam wspomniałeś taka możliwość." "Nie musisz się tym przejmować. Chcesz wiedzieć, gdzie prowadzi nasz eksperyment?"
Jego palec wsunął się we mnie, wywołując pisk z moich zaskoczonych ust. "Twoj palec jest w moim ciele!" Powiedziałam mu. "Mój palec jest w twojej cipce. Ta chatte9. Grota rozkoszy.10 Fantazyjne wędzidełko. Barania dojarka. Swędząca Jenny. Łaskoczący Toby." Z każdym kolejnym słowem poruszał palcem. "Tylko takie wspaniałe niebo może mieć tyle różnych określeń." "Ale...czy to standardowe działanie?" "Nie podoba ci się?" Zastanowiłam się nad tym pytaniem. Prawdę mówiąc, wolałam pieszczenie mojej łechtaczki, ale palec w moim wnętrzu nie był nieprzyjemny. Może to wymagało... "Drugi palec może zwiększyć moja przyjemność." Podsunęłam. Markiz zaśmiał się tak głośno, ze aż Annie podskoczyła. Ja sama czułam taka słabość w kościach, ze nie miałam siły wykonać tak dramatycznego działania, jak podskoczenie. Uśmiechnęłam się do niego jedynie z leniwa czułością. "Uważasz mnie za zabawną? "Zabawną, owszem, tak samo jak orzeźwiającą. Bracia nauczyli cię jak nie wpadać a absurdy pruderyjności, czyż nie?" "Nie potrafili znieść żadnych absurdów. Ale będąc szczerą, wolałabym teraz nie rozmawiać o moich braciach." "Będąc szczerą. Zawsze jesteś szczera, prawda? Jestem prawdomówczynią, a to rzadkie w naszych czasach. Może na tym polega ta szczególna fascynacja Alicią Silverwood. Żarliwa szczerość i wrażliwa szczerość, której nie można się oprzeć. A ja powinienem się już oprzeć. Moje palce lepiej sprawią się na twojej ślicznej łechtaczce. Nie mogę ryzykować ukradnięcia palcem tego, co prawnie należy się twojemu mężowi." Wycofał palec i przemówił do pokojówki. "Annie, zostaw nas teraz. Dziękuję ci." Annie opuściła z dygnięciem sypialnię. "Dlaczego ją odesłałeś?" Zapytałam. "Wykonała swoje obowiązki. Teraz wolałbym zostać z moim maleńkim, smacznym kąskiem." Położył dłonie na moich biodrach i przesunął nas w stronę łóżka. Kiedy poczułam jak uderza o moje uda, delikatnie pchnął mnie i ułożył na narzutach. Przypomniałam sobie jak byłam do nich przyciśnięta, gdy się pojawił Zdawało się, od tego czasu minęły całe lata. Spojrzałam na mojego Markiza rozłożona, naga i pod nim. On wciąż miał na sobie każdą sztukę odzieży. "Rozszerz nogi." Powiedział do mnie. Ja zamiast tego uniosłam nogę i położyłam stopę na jego udzie. "Dlaczego się nie 9 (fran.) twoja kotka 10 Mój własny wymysł, w oryginale prick-skinner. Wujek Google mówi o tym jako o XIX-wiecznym określeniu pochwy, resztę tłumaczę oryginalnie, za bardzo to zabawne, by szukać własnych określeń :D
rozbierzesz?" "Wolałbym nie." Powiedział szorstko. "Rozszerz nogi." Powtórzył. Ja zamiast tego uniosłam drugą nogę i oparłam ją na jego udzie. Zachwycona swoim nieposłuszeństwem, posłałam mu zalotny uśmiech. Ale nie przewidziałam konsekwencji mojego buntu. W mgnieniu oka chwycił moje nogi i uniósł je na swoje ramiona, więc większość intymnych części mego ciała była dokładnie pod jego nosem. Z ust wyrwało mi się okrzyk najczystszego szoku. I wtedy zrobił coś jeszcze bardziej zdumiewającego. Opuścił głowę i pocałował moje intymne partie. Wyrywałam się, ale jego dłonie trzymały mnie mocno za uda. Z ciałem w ten sposób uniesionym w powietrzu trącił językiem moją łechtaczkę. Pisnęłam. Uniósł głowę i zmarszczył brwi. "Życzysz sobie bym przestał?" "Nie!" Pisnęłam ponownie. "Co chciałabyś, żebym zrobił?" "Zrób to, co do tej pory." Ledwie mogłam uwierzyć, że takie coś przyszło mi do głowy. Paliłam się z niecierpliwości, by poczuć to jeszcze raz. "To" Ponownie pochylił nade mną głowę. Wyjęczałam moją zgodę, kiedy użył języka, warg, a nawet, o zgrozo, zębów. Wilgoć, którą zauważyłam wcześniej stała się teraz istną powodzią, moje soki mieszały się z tymi z ust Markiza. Ale kolejny raz, nie poczułam ani odrobiny wstydu, której powinnam się przecież spodziewać. Moja głowa rzucała się z jednej strony na drugą, a wizję przesłoniły mi fale światła gwiazd. Coś zaczęło się we mnie pojawiać, coś budującego się i gromadzącego, i pragnącego, i potrzebującego. Potrzebuję, potrzebuję, chciałam mu powiedzieć, ale wszystkim co wyszło z moich ust było bezradne kwilenie. A prawdę mówiąc, nie miałam pojęcia czego potrzebowałam. Na szczęście Markiz wiedział. Kiedy te cudowne wrażenia narosły, moja ufność do niego stała się całkowita. Jeśli moje życie zależało od poznania tajemnicy, którą już wyczuwałam, to moje życie było w jego rękach. W jego ustach. W jego zdolnych wargach i diabolicznym języku. Oddałam mu się cała, ciałem i duszą. Komnata oświetlona blaskiem świec, ciemne szkło okien, aksamitne zasłony po każdej stronie łóżka, to wszystko zniknęło. Wszystkim co widziałam była ciemna głowa Markiza ukryta między moimi nogami, białe kłykcie jego dłoni, którymi przyciskał moje uda do swoich ramion. Wszystkim co czułam był zapach wody kolońskiej Markiza, zmieszany ze słonym potem i nieznanym zapachem, który jak podejrzewałam należał do mnie. Wszystkim co czułam była ostra szczecina jego podbródka na moim ciele, jego włosy łaskoczące moją skórę i ponad wszystkim innym, paląca rozkosz jego języka na mojej szparce. Nagle wszystkie moje doznania stopiły się w jedno. Chmury rozkoszy budujące się we mnie rozstąpiły się, błyskawica przecięła mrok. Świat fizyczny roztrzaskał się, a ja zostałam przeniesiona do sfery światła i radości, gdzie obracałam się wśród gwiazd i błyszczałam wraz z księżycem. W tym pięknym świecie czas nie istniał, a może po prostu straciłam psychiczną zdolność pozwalającą mi odmierzać czas. W głowie wybuchły mi piękne obrazy. A po środku nich, ku mojemu bezbrzeżnemu zdumieniu, uśmiechały się zielone oczy nieznajomego z wieczorku.
Zostałabym tam na zawsze, gdyby Markiz nie miał w zanadrzu jeszcze jednej niespodzianki. Uniósł głowę, uśmiechnął się enigmatycznie w moją stronę, a potem przemówił przez ramię. "Możesz ją teraz wziąć." Powiedział do pustej komnaty. Moje otumanione zmysły nie potrafiły rozszyfrować tego prostego zdania. Nie mogłam pojąc pojawienia się innego mężczyzny w pokoju, który jak zakładałam, był pusty. Ledwie zarejestrowałam dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi. Nie rozpoznałam rysów mężczyzny, jego jasnych błękitnych oczu, jego czerwonych jak w gorączce policzków, jego niecierpliwego podejścia do łóżka. "Miałeś swój rozkoszny czas." Powiedział ten mężczyzna. "Jeszcze chwila i byłbym bezużyteczny." "Cierpliwość nigdy nie była twoją największą cnotą, mój drogi chłopcze." Markiz z gracją zdjął moje nogi ze swoich ramion i ostatnią pieszczotą pozwolił im opaść na łóżko. Wreszcie dopasowałam imię do podnieconej twarzy. "Dorchester?" "A któż by inny?" Mój mąż prędko rozpinał swoje bryczesy. "Dlaczego jesteś...?" Nie dokończyłam pytania. To była jego noc poślubna. Dlatego tu był. Przez jedną szaloną chwilę zastanawiałam się, czy to wypada być z dwoma mężczyznami jednej nocy. Ale kogo miałam zapytać? Lady Chadwick tu nie było, a z pewnością padłaby zemdlona gdybym zadała jej takie pytanie, lub którekolwiek z innych. Co jest złego w byciu nago przed dwoma mężczyznami? Co jest złego w doświadczaniu takiej rozkoszy z rąk mężczyzny, któremu nie jestem poślubiona? W tym morzu niewiadomych uczepiłam się jednej myśli. Żona robi to, co życzy sobie jej mąż. "Chcesz, żebym wyszedł?" Zapytał Markiz. "Rób co chcesz." Warknął Dorch. Rozdzielił szorstko moje nogi, które wciąż były słabe i wiotkie. "Mam nadzieję, że jesteś gotowa, żono." I wtedy zobaczyłam pręt, o którym tyle słyszałam. Czasami podglądałam członki swoich braci, szczególnie gdy rozbierali się, by popływać w strumieniu, ale nigdy nie widziałam go nabrzmiałego w ten sposób. Wystawał z jego ciała, gruby jak batuta, fioletowy jak tulipan. Ale te kwiatowe porównania nie oddawały sprawiedliwości jego silnej naturze. To była broń walki, jak się zdawało, bo wszedł we mnie bez żadnego wstępu. Ogarnął mnie ból, a moje ciało wygięło się w łuk. "Nie, nie mój drogi chłopcze." Zaprotestował Markiz. "Za pierwszym razem delikatnie, łagodnie." "Zamknij się, Beaumont. Twoja rola się skończyła. Rozgrzałeś ją, a teraz ja zamierzam zrobić co do mnie należy." Pchnął ponownie i co dziwne, początkowy ból zniknął jak letnia mgła. Jego miejsce zajęło coś dziwnego. Dreszcze spowodowane moją podróżą do innego świata nigdy całkowicie nie zniknęły i teraz zacisnęły się na moich wnętrznościach z odnowioną siła. Każde z gwałtownych pchnięć Hrabiego tworzyło we mnie dudnienie. Zaczęła tworzyć się kolejna burza i pchnęłam biodrami, by wyjść na spotkanie potrzebie mojego męża. Ten inny świat wabił mnie ponownie ze swoim słodkim odurzeniem.
Wiedziałam teraz wystarczająco, by być nawet bardziej wdzięczna Markizowi za inicjację jaką mi udzielił. Ale musiałam przyznać że wspomnienie starszego mężczyzny szybko zblakło. Jego miejsce zajął obraz mojego młodego, pełnego wigoru męża. Moje ciało odpowiadało na jego jurność. Objęłam jego silne ciało swoim. Upajałam się błękitnymi oczami zwężonymi z pożądania. Miał inny zapach, niż Markiz, świeższy, bardziej witalny. Wyłapałam zapach skóry i końskiego potu, jakby dopiero zeskoczył z grzbietu swojego ogiera i przeskakiwał schody, by mnie dosiąść. I ujeżdżał mnie. Mój mąż był krzepkim, silnym mężczyzną, a ja radowałam się jego pragnieniem mnie. Pchał we mnie, jego potężny pręt odszukiwał każdy kąt mojej pochwy. Materiał jego bryczesów przyciskał się do tyłu moich ud. Złapał moje biodra, by przycisnąć mnie do siebie. Kolejny raz straciłam świadomość otoczenia. Moich uszu sięgnął jakiś natarczywy dźwięk, miauczenie jak u kotka. Dochodził z moich własnych ust. I wtedy fala załamała się, tak jak wcześniej, ale tym razem głębiej. Moje ciało zacisnęło się wokół tego cudownego trzonu i wygięłam się do niebios. Ach, co za rozkosz znaleźć się z powrotem w tej słodkiej krainie gdzie unosiłam się wolna i nieskrępowana. Spod tego świata, który opuściłam, usłyszałam jak mój mąż wydaje krzyk triumfu i uwalnia we mnie fontannę gorącego płynu. Poczułam jak kładzie się na moim ciele. Poczułam jak gładzi mój brzuch i usłyszałam jak szepcze, jednak nie mogłam rozróżnić słów. Jak kwiecie spadające z drzewa, delikatnie wracałam do sypialni, gdzie czekało na mnie dwóch lordów. Leżałam nieruchomo, zastanawiając się nad dziwną serią zdarzeń, jaka przydarzyła mi się w ciągu ostatnich paru godzin. W mrocznym cieniu za łożem widziałam Markiza wylegującego się na parapecie okna. Mój mąż uniósł się na łokciach, Jego niebieskie oczy miały czyste spojrzenie, jakby gorączka już go opuściła. "Moja kochana." Powiedział. Zamrugałam z zaskoczenia. Nie sądziłam, że tak się mną przejmuje. Ale widocznie nasze intymne spotkanie zainspirowało nowe uczucie. Przeszukałam własne serce i znalazłam pewną czułość, której nie było tam tego ranka. "Mój drogi mężu." Wymruczałam. "Boli cię?" "Nie szczególnie. Może jestem lekko wrażliwa." Moje policzki zapiekły. Teraz kiedy burza pożądanie przeszła, na pierwszy plan wysunęło się zażenowanie. "Możemy zostać teraz sami?" Wyszeptałam do niego. Dorchester uniósł głowę i przemówił przez ramię. "Beaumont, moja żona i ja potrzebujemy chwili prywatności. Życzę ci dobrej nocy. Dołączymy do ciebie na śniadaniu." Postać przy oknie stała nieruchomo, następnie skłoniła się lekko i przeszła przez pokój. Poczułam litość z powodu jego samotności. Czy on i jego żona byli ze sobą nieszczęśliwi? Markiza była diamentem pierwszej wody, tak wyjątkowym jak łabędź pływający po jeziorze, ale pod fasadą kobiecości widziałam okrutność. Markiz był niemalże jej przeciwieństwem, twardy na pierwszy rzut oka, czuły w sercu. Myśli o małżeństwie Markiza zniknęły, gdy mój mąż przebiegł dłonią po mojej talii. "Jesteś o wiele piękniejsza bez tych wszystkich fatałaszków, które wy damy nosicie." "Nie podobają ci się moje stroje?" Z ust innego mężczyzny taki komentarz mógłby obrazić, ale Dorchester miał w sobie pewną chłopięcość, przez którą niemożliwe było bycie na niego
oburzonym. "Lubię je tak długo jak ich nie ma. Lubisz jeździć?" "Lubię to tak długo jak tego nie ma." Po długiej pauzie zaczął chichotać. "Nie tracisz rezonu." "Tak?" To mnie zaskoczyło, jako że nie spodziewałam się, że Dorchester jest wielkim znawcą kobiecego dowcipu. "Nie jesteś sawantką, prawda?" "Na Boga, nie, ledwie umiem czytać i będę musiała polegać na gospodyni w kwestii wszelkich rachunków." Po kolejnej długiej pauzie, zaskoczył mnie połaskotaniem moich żeber, przez co przekręciłam się i chichotałam. "Nie powinnaś drażnić swojego męża." "Taki jesteś pewny, że drażnię?" Mimo chichotów, uderzyłam go po rękach, ale był dla mnie zbyt silny. Przyszpilił moje dłonie nad głową i łaskotał, aż po moich policzkach pociekły łzy, tak jak to robili moi bracia. Przez chwilę byłam z powrotem w domu, na naszej ulubionej łące, gdzie moi bracia budowali domek na drzewie i łaskotali mnie, bo odkryłam ich kradzież paru bochenków chleba z kuchni. To wspomnienie zastąpiło dziwną nowość małżeństwa pewną swojskością. "Przestań, błagam cię." Prosiłam, kiedy już myślałam, że więcej nie zniosę. Przestał natychmiast. Moi bracia kontynuowaliby, aż przysięgłabym, że wykonam jakieś straszne zadania. W tej chwili wiedziałam, że nie będę miała problemu z porozumieniem się z mężem. Położył się obok mnie i dotknął mojej piersi. "Masz takie jędrne bułeczki. Usiądziesz nade mną, bym mógł je zobaczyć?" "Tak, ale musisz najpierw zdjąć swoje ubrania. Muszę zobaczyć jak wygląda mój mąż." Zeskoczył ochoczo z łóżka i zerwał z siebie ubranie. Jego ciało było piękne i muskularne, skóra biała. Nawet nago wyglądał, jakby był gotowy wskoczyć na konia, czy rzucić się do lodowatego strumienia. Zawiesiłam wzrok między jego nogami i zobaczyłam zwiniętą łupinę potężnego trzonu, który we mnie wszedł. Zbliżyłam się na kolanach, by przyjrzeć mu się bliżej. Przypominał śpiącą myszkę, koloru ciemnego fioletu na czubku i różowego brązu gdzie znikał w kępce szorstkich włosków. Jedną z moich pasji w dzieciństwie było obserwowanie natury i to było właśnie coś takiego, gdy analizowałam męskie narządy mojego męża. Ale on zdawał się nie rozumieć moich zamiarów. "Dlaczego tak się patrzysz?" Zasłonił mi widok obiema dłońmi. "Jestem ciekawa." "Dziwna z ciebie dziewczyna." Milczałam. To nie pierwszy raz, gdy zostałam nazwana dziwną. Ale przypomniałam sobie te
miłe rzeczy, które powiedział mi Markiz, że byłam "prawdomówna" i posiadałam "żarliwą szczerość i wrażliwą świeżość". Czyżby mój mąż uważał te aspekty mojej natury za dziwne? "Podejrzewam, że niektórzy uważają mnie za dziwną," Odpowiedziałam. "Ale ja nie." Wzruszył ramionami, jakby ta cała rozmowa nagle go znużyła. "Nie ważne. Ja uważam, że jesteś śliczna i nie zadręczasz mnie małostkami. Większość dziewcząt trajkocze tak bardzo, że ledwie zmuszam się do ich słuchania." Nie wiedziałam co mu na to odpowiedzieć. Dorastałam wśród chłopców, nie wśród dziewcząt. "Wierzę, że będzie nam ze sobą bardzo dobrze." Rzucił się na łóżko. "A teraz usiądź na mnie, żebym mógł popatrzeć na twoje piersi." Jednym potężnym ruchem przekręcił mnie na swoje ciało. Objęłam go nogami i usiadłam. Położył dłonie na moich piersiach i ścisnął entuzjastycznie. Nie potrafiłam powiedzieć, czy było to przyjemne, czy nie. W przeciwieństwie do Markiza w jego dotyku nie było wrażliwości. A zdawało się, że zawsze byłam zachłanna palców na moich sutkach, nie ważne jak bardzo niewykwalifikowanych, czy grzebiących. Urosło we mnie gorąco. Przymknęłam oczy i użyłam wspomnienia finezji Markiza, by zwiększyć nieszczęsne starania Dorchestera. Przez chwilę ściskał moje piersi, po czym zadeklarował, że jest gotowy na sen i w ciągu paru sekund zaczął chrapać. Byłam mężatką zaledwie jeden dzień, a już wiedziałam o moim mężu wszystko, co konieczne. Dorch był młody, impulsywny, ożywiony, niecierpliwy i niezwykle rozgarnięty w sprawach, które były dla niego niezrozumiałe, włącznie z delikatnymi uczuciami swojej żony. Jaka, zastanawiałam się, była natura jego przyjaźni z Markizem? Dlaczego szanujący się Książę Warrington uczynił go swoim dziedzicem? Z pewnością musiał posiadać inne cechy których nie byłam jeszcze świadoma. W rzeczy samej, jedna z nich była całkowicie jasna. Był wystarczająco świadomy własnych wad, by pozwolić innemu mężczyźnie na wszystko, oprócz rozdziewiczenia swojej panny młodej. Zadrżałam na myśl jakie byłoby to doświadczenie bez interwencji Markiza. Na zawsze będę wdzięczna im obu. Ale czy będę mogła być szczęśliwa mając w łożu wyłącznie Dorchestera? Czy pragnienia mojego ciała będą spełnione z tak zwyczajnym kochankiem? I dlaczego oczy nieznajomego z wieczorku pojawiły się podczas mojej chwili rozkoszy? Kiedy mój przytulił się do mnie i zachrapał, martwiłam się, czy może Markiz nie obudził pragnień, które najlepiej byłoby zostawić nieruszone. Czyżby mój mroczny lord obarczył mnie bardziej klątwą, niż skarbem?
Rozdział 4 Trzask kija bilardowego o bilę roztrzaskał ciężką ciszę. Bile potoczyły się do łuz jak myszy uciekające przed głodnym kocurem. Hrabia Dorchester znalazł Markiza de Beaumont pochylonego nad pokrytym zielonym
suknem stołem. Ogień trzaskał sympatycznie w kominku, a salę bilardową wypełniał przyjemny zapach cygara. Markiz wyprostował się i postawił swój kij na ziemi jak laskę maga. "Tu jesteś, mój chłopcze. Wierzę, że wszystko poszło dobrze?" "Bardzo dobrze, dziękuję." "A twoja małżonka?" "Śpi jak anioł." Na jego twarzy ukazał się łagodny uśmiech."I nie musisz prosić o podziękowania. Jestem twoim dłużnikiem. Chyba żaden mężczyzna nie miał tak satysfakcjonującej nocy poślubnej. Zdrzemnąłem się na chwilę, potem wstałem i wziąłem moją żonę jeszcze raz, ku jej wyraźnej radości, odpocząłem znowu i jeszcze raz. Jej zapał zdaje się wręcz niezglebiony. Z opadającymi powiekami, Markiz potarł kredą końcówkę kija. "Obiecałem ci gorącą i chętną żonę." "Owszem. Nigdy nie widziałem, byś nie wywiązał się z obietnicy. Jak już powiedziałem, jestem twoim dłużnikiem." "Interesujące." Wymamrotał Markiz. Uderzył w bile. "A jak zamierzasz spłacić ten dług?' Markiz zmarszczył brwi. "Może jedna z moich młodych klaczy?" "Raczej nie. Pierwsze uderzenie?" Hrabia wziął z roztargnieniem kij. "Może nazwisko mojego krawca?" "Nie ma szans, mój chłopcze. Mój krawiec wyśmiałby tego twojego z Bond Street, gdyby kiedykolwiek postawił tam stopę." Hrabia ustawił się do uderzenia. "Więc nie wiem jak mam cię zadowolić, mój panie. Musisz podać swoją cenę." "Odpowiedź jest oczywista jak nos na twojej twarzy. Chcę małej Lady Alicii." W pomieszczeniu rozległ się głośny trzask kiedy Hrabia błędnie określić ścieżkę kija, a ten prawie rozerwał materiał na stole. "Dlaczego?" Markiz przebiegł dłonią po zielonym suknie. "Mój drogi chłopcze, żadne emocje nie są warte niszczenia mojego stołu do bilarda." "Wybacz. A teraz powiedz mi dlaczego chcesz moją żonę." "No cóż, jeśli już musisz wiedzieć, to przez te lata straciłem, jakby to powiedzieć, joie de vivre11, którą miałem przed własnym zakuciem w dyby." Dorchester otworzył szeroko usta, jak zawsze, gdy była wspomniana Markiza. "Uświadomiłem sobie, że nasza mała Hrabina rozpaliła iskrę, której gorzko mi brakowało." 11 (fran.) radość życia
Hrabia dotknął palcami kija, a potem potrząsnął zdecydowanie głową. "Ona jest moją żoną." "Więc? Czy to nie ja dotknąłem każdej części jej ciała wcześniej tamtego wieczora? Czy to nie ja doprowadziłem ją do takiego stanu pożądania, że mogłeś wtargnąć bez przygotowania?" "Tak, to prawda, ale teraz jest odpowiednio ułożona. Twoja robota się skończyła. Możesz wyjść," pomachał kijem, "droga wolna." "Sam się łudzisz, mój chłopcze. Jeśli zwrócisz się do swojej żony w swój zwyczajny, tępy sposób, otrzymasz zupełnie inny efekt, szczególnie teraz, gdy pokazałem jej bardziej subtelną możliwość uprawiania miłości." "Do diabła z subtelnością. Mocny fiut, to wszystko, czego potrzebuje." Markiz wyciągnął rękę po kij, który podał mu Hrabia. "Jesteś pewien?" "Postawię na to swoje szczęście. Powinieneś ją widzieć za drugim razem, gdy ją miałem. Oczy prawie wyszły jej z orbit." "Uważam, że Lady Alicia potrzebuje więcej niż twoje zwyczajne pieprzenie. Potrzebuje kochanka, który sięgnie jej najgłębszych pragnień, który urozmaici sztukę kochania w nieobliczalny sposób. Ty, mon ami, jesteś pieśnią jednej nuty. Ja zaś mam wiele sztuczek w rękawie." Jakby na dowód tego, pojedynczym uderzeniem wbił cztery bile. "Stawiam silnego fiuta przeciw sztuczkom z rękawa." Hrabia złapał kij. "Zakład?" Hrabia przytaknął ochoczo, hazard był jedną z jego największych słabości. "Ale jaka jest stawka? Zakład to żadna przyjemność, gdy nie ma żadnej stawki." "Racja, mój chłopcze, racja. A jednak niestosownie jest stawiać rzeczy materialne jeśli chodzi o kobiece uczucia, mimo że u White'a zdarzało się to bez wątpienia wiele razy." "To prawda." Hrabia uderzył kijem ze zdziwioną miną. "Ale co możemy postawić, co nie ma wartości materialnej?" "Hmmm..." Markiz zdawał się rozmyślać. "Mam. Jeśli ty i twój silny fiut przekonacie twoją żonę, że nie potrzebuje delikatnej sztuki kochania, to obiecuję, że zostawię od teraz was nowożeńców samych." Hrabia posłał mu zaniepokojone spojrzenie błękitnych oczu. "Samych? Z moją żoną?" "Bez wątpienia to straszna perspektywa." Powiedział sucho Markiz. "Cóż, a co jeśli czuje potrzebę czegoś innego, niż silnego fiuta, czegoś, co w pewnych okolicznościach będzie pomocne i korzystne, można powiedzieć, innych rodzajów aktywności?" "Ach, wtedy zgodzimy się zrobić to co najbardziej ją uszczęśliwi i usatysfakcjonuje. Ciężko się z tym nie zgodzić, n'est-ce pas?"
"Tak, masz chyba rację." Hrabia pochylił się nad stołem, by oddać strzał, a potem wyprostował się z niepokojem. "Ale jest jeden szkopuł. Zamierzam sprawić, by moja żona miała dziecko. Moje dziecko. Chłopca. Już wybrałem dla niego pierwszego kucyka." Markiz zaśmiał się pod nosem. "Nie musisz się tym martwić, mój chłopcze. Obiecuję nie penetrować twojej zony w ten sposób. W moich rękach doświadczy pełnej satysfakcji, z fiutem, czy bez." Hrabia podał mu kij wraz ze sceptycznym spojrzeniem. "Będziesz w stanie oprzeć się takiej słodkiej cipce?" "Będę się rozkoszował tą słodką cipką, a także innymi częściami całym moim ciałem, oprócz trzonu, To zadanie zostawię tobie." "Bardzo jesteś uprzejmy." Mruknął Hrabia. "Lepiej nie mówmy o tym Warringtonowi. Wątpię, by mu się to spodobało." "A czy Jego Książęca Mość musi być powiadamiany o każdym twoim ruchu?" "Oczywiście, że nie, ale jego opinia jest nieoceniona. Potrafi wykopać ukryte motywy, których nigdy bym się nie spodziewał." Hrabia patrzył jak Markiz posyła ostatnią bilę do łuzy, także stół bilardowy był pusty. "Prawdę mówiąc chciałbym, by był tu teraz i odkrył twoją prawdziwą motywację." Markiz zaśmiał się lekko i odstawił kij na wiszący na ścianie stelaż. "Jak już wcześniej powiedziałeś, nie ma wątpliwości, że najlepiej jest, że Warringtona tu nie ma i nie ma pojęcia o naszych działaniach, tych wykonanych i tych planowanych. Nie ma, jak to mówią, nosa do tych spraw." Podszedł gzymsu kominka, gdzie w kryształowej popielniczce tliło się jego cygaro. "To prawda." Powiedział Hrabia, ale jego mina wciąż zdradzała młodzieńczą obawę, że został wymanewrowany. Markiz zaciągnął się swoim cygarem. Mimo kłębu dymu, posłał młodszemu mężczyźnie prostolinijny uśmiech. *** Kiedy się obudziłam, leżałam naga w łóżku, sama, ale w otoczeniu radosnego ćwierkania ptaków za oknem. Miękkie prześcieradła w perłowym kolorze okrywały mnie jak cudowny kokon. Rozciągnęłam się z lubością, notując rozkoszne pierwsze bóle jako jedno z doświadczeń po pierwszym łowie w sezonie. Przechyliłam głowę na bok i zobaczyłam, że ktoś otworzył skrzydło okienne, by wpuścić do pomieszczenia świeże powietrze i słońce. Ktoś także sprzątnął pokój z moich ubrań i pozostawił dla mnie świeżą białą, muślinową poranną suknię. Czyżby to była Annie? Kiedy to pytanie pojawiły się w moim umyśle, wróciły do mnie wspomnienia poprzedniej nocy. Annie widziała jak wkraczam w stan boskiego podniecenia pod wpływem dłoni Markiza. Trzymała dłonie na mym ciele, gdy drżałam z rozkoszy. Co teraz o mnie myślała? Zganiłam się za mój niepokój. Była jedynie służącą wykonującą rozkazy swojego pana. Tak jak i ja. Byłam żoną Hrabiego Dorchester i robiłam to, co mi kazał. Wstałam z łóżka i naga, a także bosa podeszłam do okna. Słońce było już wysoko na niego, zbliżało się południe. Radosne promienie słońca uśmiechały się do obfitych róż, które zdawały się oddawać blask swojemu szczodremu dobroczyńcy.
Ostre szczekanie odwróciło moją uwagę do zagajnika pełnego jesionów. Pies myśliwski, seter irlandzki sądząc po wyglądzie, biegł po trawie w pościgu za patykiem. Skoczył na niego, warcząc i charcząc, a potem zaniósł patyk swojemu właścicielowi. Zobaczyłam energiczną postać mojego męża pochylającą się, by zabrać patyk z psiego pyska. Rzucił go ponownie, śmiejąc się, a pies znowu po niego poleciał. Chłopiec i jego pies. Jak bardzo do siebie pasują, pomyślałam. Proste istoty cieszą się prostą zabawą. Ale czy proste zabawy mnie zadowolą? To pytanie sprawiło, że odwróciłam się z niepokojem od okna, a moje niespokojne myśli kazały mi wziąć czekający na mnie szlafroczek. Założyłam go, a potem zadzwoniłam dzwonkiem, by wezwać pomoc z resztą toalety. Annie pojawiła się tak szybko, że zapewne czekała po drugiej stronie drzwi. "Dzień dobry, Annie." "Dzień dobry, pani." Jej rzeczowe zachowanie natychmiast mnie uspokoiło. Bez wątpienia wielu nieznajomych robiło rożne rzeczy w legowisku Markiza de Beaumont. Pomogła mi z gorsetem. Jej szybkie, sprawne ruchy dodały mi pociechy. "Nie jesteś zamężna, prawda Annie?" "Nie, milady. Mój ukochany i ja planujemy wziąć ślub jak tylko on zbierze wystarczająco pieniędzy na wynajęcie małego domku." "Jak cudownie. On pracuje dla Markiza?" "Aye, w stajniach. Zawsze miał pociąg do koni, nawet jako dziecko." Kiedy gorset był na miejscu, przełożyła mi przez głowę halkę. "Kochacie się więc od dzieciństwa?" Zapytałam przez cienki materiał okrywający moją głowę. "Aye, milady. Całe życie." Kiedy moja głowa uwolniła się wreszcie od halki, na mojej twarzy pojawił się grymas. "Musisz bardzo go kochać." Wzruszyła ramionami i wyprostowała halkę, by odpowiednio zwisała. "Raczej tak. Nie myślę o tym za wiele. Dickon to Dickon. Któregoś dnia będziemy małżeństwem." "A ty będziesz dobrą żoną." "Oczywiście. Tak jak pani, milady." Moja głowa przekręciła się, by spojrzeć w jej życzliwe niebieskie oczy. Była taką wiejską dziewczyną z jej piegami i rudymi włosami. Na jej twarzy nie było żadnych cieni. Znała moje sekrety. Mogłam jej ufać. "Tak myślisz?" "Tak, proszę pani."
"Ale z pewnością dobra żona by.. to znaczy nie –" "Dobra żona robi to, co każe jej mąż." Powiedziała twardo Annie. Przytrzymała biały muślin, bym mogła w niego wejść. Potem stanęła za mną, by zasznurować mi suknię. Widziałam, że ma niezwykle niski dekolt i zbiera moje piersi razem, tak że leżały ściśnięte w białym muślinie. Dziewczyna pojawiła się przede mną i sięgnęła dłońmi, by wygładzić zmarszczki na moim czole. "Moja kochana matka nauczyła mnie, że prawdziwą radością jest uległość żony wobec męża." "Moja też." "Więc nie powinna się pani martwić. Proszę robić dokładnie to, o co prosi panią mąż, a będziecie szczęśliwi jak skowronki." Posłała mi pogodny uśmiech. "A Markiz?" Zaśmiała się. "Niech pani zostawi to między pani mężem, a Markizem." "Jesteś w większości roztropna, co Annie?" "Nie wiem, milady. Jestem zwyczajną pokojówką." Szarpnęła za spódnicę mojej sukni, tak że wszystkie zmarszczki się wygładziły. "Mogę teraz ułożyć pani włosy?" Przytaknęłam i podeszłam do toaletki. Kiedy zaczęła czesać srebrną szczotką moje włosy, zaczęłam rozważać jej słowa. Mój cel w życiu jako kobiety nie stał pod znakiem zapytania. Narodziłam się, by wyjść za mąż i urodzić dzieci. Jako córka dżentelmena miałam wyjść za kogoś z mojej warstwy i kontynuować nasz dzielony ród. Moim celem było bycie dobrą żoną. Moja matka zanim zmarła pouczyła mnie dokładnie o wymaganiach jakie ma spełniać dobra żona. Mimo że miałam wtedy dopiero osiem lat, wiele razy skrupulatnie powtarzałam jej wskazówki. Pragnienia żony są drugorzędne w stosunku do pragnień męża. Żona umila mężowi życie, utrzymuje jego dom, daje mu dzieci, przynosi mu spokój i ukojenie i poddaje mu się w każdym szczególe. Jednakże ten los nigdy nie brzmiał interesująco, z pewnością był lepszy niż inna możliwość, w której miałabym przez resztę życia być bezdzietna. Sama dla siebie nie wybrałabym takiego losu, ale nie mogłam zawieść ojca. To ze względu na niego pojechałam do Londynu, by wkroczyć w przyprawiający o zawrót głowy wir londyńskiego sezonu. Teraz byłam mężatką i jak dotąd spełniałam wszystkie zachcianki męża. Będę idealną żoną, a moje sumienie będzie czyste. Proszę robić to, o co prosi panią mąż. A co jeśli poprosi bym spędziła resztę moich dni jako jego łóżkowa partnerka i tylko jego? Pomimo moich obaw, zeszłam na dół na śniadanie z wilczym apetytem. Kiedy szłam przez korytarze Notre Plaisir, podziwiałam błyszczącą przejrzystość okien, pełne wdzięku łuki schodów i cudowną tapetę na ścianach. Wiedziałam, że notre plaisir znaczy "nasza rozkosz", nazwa, która nabrała grzesznego znaczenia po ostatniej nocy. Rozkosz nawiązująca najwyraźniej do wszystkich zmysłów. W domu roznosił się lekki zapach świeżych ciętych róż i stokrotek. Gdziekolwiek się spojrzało, przyciągały oko śliczne bibeloty, lub eleganckie draperie. Jedynym dźwiękiem towarzyszącym śpiewowi ptaków były dochodzące z kuchni dźwięki garnków i rondli.
Mój żołądek dołączył do tego hałasowania z donośnym burczeniem. Przypomniałam sobie, że nie jadłam wczoraj kolacji, będąc zaskoczona pojawieniem się Markiza. Jak widać pałeczkę przejęły inne potrzeby. Podążyłam za zapachem świeżo upieczonego chleba do ładnego, słonecznego pomieszczenia, gdzie na kredensie poukładane były srebrne naczynia z podgrzewaczem. Ze słonecznego pokoju roztaczał się widok na różany ogród. Wygłodniała nalałam sobie filiżankę czekolady i nałożyłam bułeczki, grzanki, świeżo ubite masło i dżem śliwkowy. Nie wierzę, bym kiedykolwiek była bardziej szczęśliwa, niż w chwili, gdy postawiłam swój talerz na stole i usiadłam, by napełnił żołądek. Ale zdążyłam zjeść jedynie kilka kęsów, gdy moje ucztowanie przerwały rozlegające się za mną kroki. "Głodna dziś rano, ma chérie?" Kpiarski ton Markiza wywołał ciarki na moich plecach. "Objada cię doszczętnie." Powiedział ze śmiechem Hrabia. Mężczyźni wkroczyli do pokoju, najwyraźniej w najlepszych nastrojach, ręka Hrabiego przewieszona była przez ramię Markiza. Markiz był ubrany nienagannie, jak zawsze, gładki fular otaczał mu szyję. Mój mąż wyglądał bardziej niechlujnie, co było jego zwyczajem. Przynieśli ze sobą zapach świeżego powietrza i tętniące życiem poczucie przygody. "Dzień dobry, mój drogi mężu. Dzień dobry, mój panie." Powitałam ich po szybkim przełknięciu grzanki z dżemem. "Wyglądasz dziś uroczo. Nocne aktywności ci służą." Powiedział sympatycznie Markiz. Zmusiłam się do uśmiechu, mimo że miałam ochotę kopnąć go w goleń. Musiał mnie tak celowo zawstydzać? Hrabia zaś zdawał się ogromnie rozbawiony. Siła jego śmiechu prawie go przewróciła. "Usiądź." Powiedziałam mu z grymasem. "Zanim zrzucisz moje śniadanie na podłogę." "To w rzeczy samej byłaby katastrofa." Markiz z powagą wysunął krzesło dla mojego męża, który opadł na nie krzyżując nogi. "Nasz droga Hrabina musi odzyskać siły." Spojrzałam na niego podejrzliwie. Miał coś w zanadrzu, czułam to. "Jesteś dziś bardzo wesoły. Czyżby Bonaparte się poddał? Możesz wrócić do swojej ojczyzny?" "Czy tego właśnie sobie życzysz?" Zrobiłam do niego minę, zastanawiając się nad tymi luźnymi, intymnymi stosunkami jakie miałam teraz z Markizem. "Obawiam się, że muszę cię rozczarować. L'Empereur wciąż szaleje po Europie, a ja wciąż jestem uchodźcą. Co za ulga, naprawdę, kiedy wie się, że jako émigré mogę do woli narzekać i poświęcać swoim własnym pogoniom bez żadnych żali." Uniosłam brew. "Żale? Jesteś pewien, że jesteś zdolny do takiej emocji?" Wyglądał na zamyślonego. "Nie wiem. Wydaje mi się, że jestem zdolny do paru emocji, jeśli się nad tym zastanowić." Jego znaczące spojrzenie speszyło mnie, jako że nie wiedziałam do czego on pije, oprócz objęcia mnie w pewien tajemniczy sposób.
"Wystarczy tych nonsensów, Beaumont. Powiedziałeś, że porozmawiasz, że swoim stajennym o wierzchowcu dla mojej małżonki, czyż nie?" Poruszył brwiami w sposób, który miał czysto coś insynuować, ale wyszedł komicznie. "Wychodzę na twoje życzenie, mon ami. Rozkoszujcie się śniadaniem." Zanim wyszedł, pochylił się i wyszeptał mi do ucha. "A ty rozkoszuj się resztą dnia" Zadrżałam, kiedy jego wargi musnęły moje ucho. Ton jego głosu przywołał grzeszne rozkazy. Pod moją muślinową suknią stwardniały mi sutki. Zastanawiałam się, czy to zauważą. Jeśli Markiz to zauważył, to nie dał tego po sobie poznać, tylko wyszedł z pomieszczenia eleganckim krokiem. Hrabia wpatrywał się w mój biust. Zapadło milczenia, a ja błagałam moje niesforne brodawki, by leżały płasko. Ale im bardziej o nich myślałam, tym bardziej czułam jak napierają na moje ubranie, jakby zdecydowane były wyrwać się ze swojej skorupy. Starałam się zjeść kolejną bułeczkę z masłem, ale mój apetyt zniknął. Moje gardło ścisnęło się z innego rodzaju głodu. Spojrzałam mężowi w oczy i zobaczyłam w nich tę samą żądzę. "Zdejmij suknię." Powiedział grubym głosem. "Tę górną część, bym mógł zobaczyć twoje piersi." Wolno, drżącymi palcami, opuściłam stanik sukni, by obnażyć biust. Kiedy musnęło mnie powietrze, w żołądku poczułam drżenie. "Co jeśli...służba..." Wydyszałam zakrywając sutki dłońmi. "Służba mnie nie obchodzi. Zabierz dłonie." Oderwałam ręce od piersi i opuściłam głowę. Jeśli służba mnie zobaczy, będę musiała udawać, och, sama nie wiem co. Musiałam uczepić się myśli, że nie zobaczę nigdy więcej nikogo z Notre Plaisir. Ale Hrabia, wyczuwając mój niepokój wstał i zablokował krzesłem drzwi. Odetchnęłam z ulgą, a potem spojrzałam na okna wychodzące na ogród. Jeśli ktoś będzie się przechadzał wśród kwiatów, zauważy coś więcej, niż tylko róże. "Masz najcudowniejsze sutki." Powiedział Hrabia stając przy moim boku. "Sprawiają...ty sprawiasz...że szaleję z pożądania." Sięgnął dłonią do wnętrza mojego stanika i pogładził kciukiem brodawkę. Moja głowa opadła do tyłu, ciężka z powodu jego podniecających pieszczot. "Jesteś taka śliczna." Wydyszał. "Potrzebuję twych ust na moim trzonie. Rozepnij mi bryczesy, żono." Prawdziwa radość przychodzi wtedy, gdy żona robi to, co każe jej mąż, przypomniałam sobie kiedy odwróciłam się w jego stronę. Może to była prawda, jako że nowa pozycja pozwalała obu jego dłoniom mieć dostęp do moich piersi. Kiedy zagłębił się w mój stanik, by objąć piersi, ja szamotałam się z guzikami jego bryczesów. Niestety, czas spędzony z braćmi nie przygotował mnie na odkrywanie ich niewymawialnych. Powolność moich palców sprawiła, że mój mąż stał się niecierpliwy i ścisnął moje sutki między swoimi palcami, aż poczułam w niższych partiach ciała ostre wstrząs dreszczy. "Oooch." Jęknęłam, moje palce stały się bezwładne. "Podoba ci się to?" Zapytał, ściskając mnie mocniej. Nie byłam pewna, czy tak, jako że doznanie to balansowało na granicy rozkoszy i bólu. Moje kończyny ogarnęła słabość, towarzysząca wiedzy, że czy lubię to, czy nie, moje sutki byłe jego i mógł z nimi robić, co chciał. Nie odpowiedziałam, zamiast tego szybciej odpięłam guziki i
uwolniłam kryjącą się wewnątrz męskość. "Liż." Nakazał. Ten pomysł mnie odrzucił. Nigdy nie słyszałam o czymś takim. Ale wtedy wkroczyła moja naukowa ciekawość. Jak by smakował? Co by się stało, gdybym wzięła go w usta? Ostrożnie wysunęłam język i położyłam go na czubku mężowskiego członka. Powitał mnie miękki aksamit. Zaskoczona polizałam bardziej i rozkoszowałam się jego słonym smakiem. Organ ożył pod moim językiem jak szukający uwagi szczeniaczek. Przypomniałam sobie jak mój mąż bawił się na trawniku z psem. Jego męskość była jak bawiący się szczeniak, nie potrafiący jeszcze kontrolować swojej własnej siły. Gwałtownie urósł w czeluści moich ust, szukając ścieżki do mojego gardła. "Delikatnie." Wymamrotałam, odrobinę przerażona jego żwawymi ruchami. Jęknął i wysunął swojego członka. Złapał moją głowę, by lepiej kontrolować swoje ruchy. Mój biedny niecierpliwy mąż starał się jak mógł, by się powstrzymać, ale to zwyczajnie to nie leżało w jego naturze. "Nie ważne." Powiedział szorstkim tonem. "Pochyl się zamiast tego nad stołem. Myślałem, by oszczędzić cię z powodu bólu, ale nie jestem w stanie." Pochylić się nad stołem? Spojrzałam na mebel w całkowitym zdumieniu. Czyżby spodziewał się, że... Widocznie tak, bo pociągnął mnie na nogi i pochylił w talii, tak że moja górna połowa była przyszpilona do stołu. Poczułam powiew powietrza kiedy moja suknia została zarzucona mi na głowę. Byłam z tego powodu głęboko wdzięczna, jako że moja głowa była ukryta przed widokiem. Gdyby ogrodnikowi przyszło na myśl przejść się koło okien, przynajmniej nie będzie w stanie rozpoznać dziewczyny, która ma w tak jawny sposób odkryte pośladki. Zamknęłam oczy i powiedziałam sobie, że to część bycia dobrą żoną. Dobre żony nie protestują kiedy ich mąż rozdziela ich nogi i wchodzi w nie od tyłu. Dobre żony nie mają nic przeciwko, że ich piersi są wciśnięte w cienki płócienny obrus, a ich sutki ocierają się o materiał. Dobre żony nie protestują kiedy... I wtedy, ku mojemu zaskoczeniu, wcale nie zaskoczyłam, kiedy uderzyło we mnie głębokie pulsowanie gorąca. Pchnięcia mojego męża wbijały mnie w stół, tak że moja łechtaczka także poczuła tarcie obrusu. To doprowadziło mnie do gorączki i wierzgnęłam biodrami, by zwiększyć kontakt. Ten ruch zdawał się doprowadzić mojego męża do szaleństwa. Jego pchnięcia stały się silniejsze i mocniejsze. Każdy pchał mnie bliżej mojego stanu rozgrzanej namiętności. Naparłam nawet piersią na obrus, by zaspokoić głód moich sutków. "Och, och." Jęczał mój mąż i nagle pchnął głęboko, a potem znieruchomiał, boleśnie znieruchomiał, a moja pochwa wypełniła się ciepłem. A potem wysunął się z klepnięciem w moje nagie pośladki. "No, to jest dopiero odpowiednie śniadanie, nie sądzisz?" Wyłapałam satysfakcję w jego głosie. Ja sama nie zaznałam spełnienia. Moje ciało pulsowało przy stole. "Lepiej się okryj, żono, nigdy nie wiadomo, kto może przejść obok okien." Opuścił moją suknię, by zakryć mą nagość, a potem podszedł do bocznego stolika, by nałożyć sobie grzankę i dżem. Usiadłam prędko poprawiając swój stanik.
"Ach, nie ma to jak kęs po porannej wycieczce." Ugryzł grzankę silnymi, białymi zębami. "Albo kęs po kęsie." Temu stwierdzeniu towarzyszyło lubieżne mrugnięcie. Poczułam bunt. Mój mąż rozpalił we mnie ogień, który wciąż się palił. A on jak się zdawało nie zamierzał go ugasić. Nie wiedziałam, czy powinnam zwrócić mu na to uwagę. Może o tym wiedział i nie uważał tego za istotne. Czym były moje prawa żony w takiej sytuacji? Otworzyłam usta, by zadać pytania, ale wtedy za oknem pojawiła się postać młodego ogrodnika. Przez jedną zatrważającą chwilę pragnęłam wybiec, unieść spódnice i pozwolić temu mężczyźnie wziąć mnie w ogrodzie. Co się ze mną działo? "W samą porę, co?" Mój mąż mrugnął do mnie, a ja szybko się zgodziłam. Nie widziałam potrzeby, by poznał moje bezwstydne myśli. Markiz zrozumie, nie miałam co do tego wątpliwości, ale nie Hrabia. "Może powinniśmy w przyszłości przenieść nasze intymności do sypialni." Zasugerowałam. "Jak dla mnie to brzmi odrobinę nudno." Dorchester wziął kolejny kęs grzanki. "Powiedziałbym, że możemy przetestować wszystkie pomieszczenia. Spotkasz się ze mną później w kuchni?" Widziałam błysk w jego błękitnych oczach i wiedziałam, że się drażni. Mój mąż był całym sercem chłopcem. Płonąca we mnie potrzeba ucichła na tyle, że byłam w stanie oddać mu uśmiech. "Jak widzę, lubisz płatać figle." "Młody wichrzyciel, tak nazywa mnie Warrington. Książę Warrington, jak zapewne wiesz. Stale mówi mi, bym zachowywał się jak dziedzic tytułu książęcego, a nie jak hałaśliwy uczniak." "A ty go nie słuchasz?" Zlokalizowałam mój talerz, który powędrował w czasie naszych harców na drugą stronę stołu. "Słucham. Czasami jestem posłuszny. Ale powtarzam mu, że wciąż jestem młody. Podejrzewam, że zapomniał już jak to jest mieć młode lata." "Jest w podeszłym wieku?" Dorch zarechotał. "Nie za bardzo. Jest raptem dziesięć lat starszy ode mnie. Ale przejął obowiązki Księcia w okrutnie młodym wieku. Nie pozwala zasiać swojego dzikiego owsa. Doprawdy, zawstydzające. Tak niezrównany człowiek jak on powinien cieszyć się życiem, a zamiast tego zawsze był zamknięty ze swoim lokajem i urzędnikami." "Słyszałam, że nie chce się żenić." "Tak." Po raz pierwszy odkąd go znałam, mój hałaśliwy mąż wyglądał na przybitego. Zastanawiałam się nad źródłem jego smutku. "I dlatego właśnie uczynił mnie swoim dziedzicem. Pozycja, której nigdy nie wypatrywałem. Gdyby mógł się dowiedzieć...znaczy się, gdyby się ożenił i spłodził dziedzica, to nie musisz się martwić. Wciąż będziemy zabezpieczeni." "Powiedziano mi, że osiem tysięcy na rok." Zarumieniłam się pod jego zaskoczonym spojrzeniem. Czy niestosownym było rozmawianie z mężem o takich szczegółach."
"Szczera z ciebie osóbka, prawda? Tak właśnie opisał się Markiz. Widzę, że trafił w sedno." Na wzmiankę o Markizie zaczerwieniłam się jeszcze bardziej. Ale Hrabia zdawał się nieświadomy mojego skrępowania. "Zastanawiam się gdzie się podział ten stary szubrawiec. Wydał polecenia odnośnie pikniku, ale wolę jeszcze pogalopować. Dołączysz do mnie?" "Z największą przyjemnością, ale obawiam się, jak to powiedzieć, że jestem niedysponowana." Posłałam mu znaczące spojrzenia, ale on chyba nie zrozumiał. Postawiłam więc na szczerość. "Pewna wrażliwość nie pozwala mi dziś na ujeżdżanie konia." "Och! Cóż, można się było tego spodziewać." Postawił z brzękiem swój talerz. Czy on robił cokolwiek bez hałasu i zamieszania? "Nie masz nic przeciwko, jeśli pójdę? Staję się opryskliwy, jeśli nie zaliczę codziennie długiego, porządnego galopu." "To idź, proszę bardzo." "Nie sprzeciwisz się, jeśli zostawię cię samą?" "Wciąż będę twoją żoną, gdy wrócisz." Uśmiechnęłam się do niego zuchwale. Pokręcił speszony głową. "Jesteś żoną jak żadna inna. Powinienem wiedzieć, że Markiz wybierze kogoś niezwykłego?" "Markiz? Nie rozumiem." "Markiz de Beaumont." Powtórzył niecierpliwie. Nagle przyszło mi do głowy głębokie podejrzenie. "Nasze małżeństwo to jego sprawka?" "Tak, naturalnie. Stwierdził, że będziemy do siebie pasować. Nie jestem za dobry w zalotach. Dla mnie to strata czasu. Beaumont poinformował mnie, że zna idealną pannę, która zaspokoi moje żądania." "Żądania." Odparłam słabo. "Nie zaprzątaj tym sobie główki. Jestem całkowicie zadowolony z wyboru Markiza." "Ale –" "I nie zadręczaj mnie. To było jedno z żądań." "Rozumiem." Ale nie rozumiałam. Dlaczego Markiz wybrał mnie na żonę dla swojego przyjaciela? Czy chodziło zwyczajnie o wciągnięcie mnie w swoje szpony i uwiedzenie pod nosem Dorchestera? Wezbrała się we mnie złość i ledwie zmusiłam się do uśmiechnięcia się do męża, gdy ten udał się do stajni. Markiz upewnił się, że wyjdę za mężczyznę, który bardziej dbał o swoje konie, niż dbałby kiedykolwiek o żonę. Dlaczego? Wstałam zza stołu i zmieniłam strój. Kiedy znowu wyglądałam przyzwoicie, udałam się na
poszukiwania nikczemnego Markiza. Miał właśnie otrzymać pełną dawkę mojej osławionej "szczerości".
Rozdział 5 Znalazłam Markiza w ziołowym warzywniaku dyskutującego z gospodynią. W jednej dłoni trzymał ogromny pleciony kosz. Jego mroczną twarz przybrała pogodny wyraz, która jak musiałam przyznać wyglądała obco w porównaniu z jego cyniczną naturą. "Czy mogę z tobą porozmawiać, mój panie?" Zapytałam go z największą uprzejmością z jaką byłam w stanie. "Moja droga Hrabino, co za wspaniały widok dla mych zbolałych oczu. Oczywiście, że możesz ze mną porozmawiać. Czy mogę zaproponować, byś dołączyła do mnie na pikniku w ten cudowny majowy dzień?" Hrabia zdawał się nie wiedzieć, że ma u mnie przechlapane. "Piknik, sugeruje pan piknik?" Zapytałam podnosząc głos. Gospodyni odeszła w pośpiechu kiwając głową i machając spódnicami. Markiz gładko stanął przy moim boku. "Czyżbyś zamierzała zawstydzać mnie przed moją służbą?" "To rzeczywiście odpowiednia chwila, by się tym martwić." Odparłam. Moje napomknięcie o roli Annie w mojej inicjacji wywołała u Markiza smutny śmiech. "Dobrze powiedziane. Moja służba jest tu, by mi służyć i są z powodu moich szczególnych potrze, wyjątkowo opiekuńczy na punkcie mojej prywatności. Ostatnią rzeczą jaką ja albo ty powinniśmy się niepokoić jest służba." "No cóż, ja tak nie uważam. Niepokoję się inną sprawą." Poskoczyłam, by klepnąć Markiza, który gonił mnie teraz wśród kręconych ścieżek ogrodu warzywnego. Zapach ogrzanego słońcem rozmarynu i tymianku narastał pod naszymi stopami. Zmysłowy i kojący zapach odwrócił moją uwagę od złości. Kiedy dopadliśmy do końca ogrodu, Markiz złapał moją dłoń i poprowadził mnie po pochyłym trawniku. Złapałam widok kuszącego akwenu skrzącego się przez kasztanowce. "Powinnaś w stosownym czasie wyrzucić swoje niepokoje." "Ale nie mam ochoty na piknik. Dopiero co skończyłam śniadanie." "W rzeczy samej, jestem zaskoczony, znając apetyty Hrabiego, że jadłaś jakiekolwiek śniadanie." "Nie zjadłam tyle, ile bym sobie życzyła." Przyznałam. Kilka kęsów bułeczki z dżemem nie zaspokoiło głodu, który dręczył mój żołądek. "Przewidziałem to, więc zaaranżowałem tę małą wyprawę." Jego wesoły uśmiech powiedział mi, bym przestała się martwić. To nie miało sensu. "Odpowiedz mi na pytanie?"
"Oczywiście, moja droga. A teraz przez chwilę rozkoszuj się tą piękną pogodą. Spójrz na to słońce i odetchnij świeżym powietrzem. Różni się od tej londyńskiej mgły, czyż nie?" "Próbujesz odwrócić moją uwagę od mojego celu." Uparcie trzymałam się moich zranionych uczuć kiedy szliśmy obok w stronę wody. Podążyłam za Markizem przez leśny zagajnik do odsłoniętej łąki na krawędzi małego jeziorka. W życiu nie widziałam tak pięknego miejsca. Ale nawet, gdy moje zmysły chłonęły otaczające mnie piękno, przypominałam psa z kością. Stałam z ramionami skrzyżowanymi na piersi, a Markiz rozkładał na trawie koronkowy biały koc. Na środku postawił kosz, z którego dolatywały cudowne zapachy. Pieczona baranina, biszkopty i truskawki. Zaburczało mi w brzuchu. Ale mój głód musiał poczekać. "Powiedz mi dlaczego przekonałeś Hrabiego Dorchester, by się o mnie starał." "Nie potrzebował wielkiego przekonywania. Już wtedy bardzo cię lubił." Tupnęłam nogą. "To nie jest odpowiednia odpowiedź." Westchnął. "Kiedy ja się nauczę, że zwykłe sztuczki i wykręty nie zadziałają na mojej małej Alicii?" "Twojej małej Alicii? Chyba znowu zapomniałeś, że jestem zamężna i to z mężczyzną, którego mi wybrałeś." "Oczywiście, że nie zapomniałem. Jak mógłbym?" "Jak mógłbyś? To właśnie moje pytanie? Jak mogłeś? Nie jestem niczym więcej, niż marionetką w twoim przedstawieniu, czy pionkiem w twoich szachach?" "Nie do końca." "Manipulujesz ludźmi, by robili to co chcesz –" "To prawda." "Bez dawania im chociaż małej wskazówki co do twoich prawdziwych motywów." "Teraz to niesprawiedliwe. Dałem ci wskazówkę." "Co?" Przerwał mi przemowę,wytrącając mnie przy tym z równowagi. "Wszystko zaczęło się od pastucha." "Pastuch!" Uniosłam dłonie. "Czy nie potrafisz wyrzucić go ze wspomnień?" "Nie, bo to była chwila, w której wiedziałem, że muszę cię mieć. Ale byłem już żonaty. Nie mogłem się o ciebie starać. I w czasie kolejnych lat stałem się coraz bardziej przywiązany do twojego drogiego ojca. Wiedziałem, że nie mogłem zhańbić go odebraniem ci dziewictwa. Zdawało się więc, że jest tylko jedno rozwiązanie tego dylematu."
Potrząsnęłam głową, by odpędzić się od jego słodkiego jak miód, rozsądnego tonu. "Jakiego dylematu?" "Ty będąca z dala, chérie. Jak miałbym się tobą cieszyć, gdybyś została poślubiona komuś innemu? Mogłaś wyjść za jakiegoś szkockiego lorda, który wywiózłby cię na północ. Albo mogłaś być przez następne dwadzieścia lat nieustannie z dzieckiem. Krótko mówiąc, nie miałbym kontroli nad sytuacją." Spojrzałam na Markiza, który wyciągnął się leniwie na łokciu. Przy jego głowie bzyczała pszczoła, ale spokojnie ją strzepnął. "Ustawiłeś moją przyszłość, by mieć sytuację pod kontrolą?" "Sytuację, którą pragnąłem kontrolować." Poprawił. "Gdybym tylko mógł tym kierować. Kiedy tylko się dowiedziałem, że mój młody kuzyn chce się ożenić, wszystkie kawałki zaczęły do siebie pasować. Dorch zawsze polegał na mnie w ważnych sprawach. Patrzy na mnie jak nieocenionego przyjaciela i mentora." "Więc możesz nim manipulować jak chcesz." "Co za fatalne określenie. Wierzę, że jest zadowolony ze sposobu, w jaki to zaaranżowałem. Ty zresztą też powinnaś." "Powinnam?" "Byłabyś zadowolona z Dorcha jako twojego jednego, jedynego kochanka na zawsze?" Odwróciłam się, by nie zobaczył, że jego słowa trafiły w sedno. "Byłabym, gdybyś nie –" "Gdybym nie pokazał ci innej drogi." "Tak." Odpowiedziałam, krztusząc się. "I przeklinam cię za to." Markiz wstał i natychmiast znalazł się przy mnie. "Ale musiałem, moja ukochana dziewczyno. Czy mogłem pozwolić, by moja Alicia, panna, która bez lęku zlekceważyła wszelkie konwenanse i spotkała się z pastuchem w stajniach, by zaspokoić swoją ciekawość miała spędzać noce w ramionach zmysłowego ignoranta?" Położył dłonie na moich ramionach i odwrócił mnie, ale mu się wyrwałam. "Gdybyś zostawił wszystko w spokoju, może znalazłabym zupełnie innego męża." "I tu leży mój dylemat." Zmrużył oczy. Nigdy nie patrzyłam Markizowi tak głęboko w oczy i zauważyłam, że były czarne jak gęsta smoła. Były piękne i potężne. Ale jeśli oczy są oknem duszy, to zastanawiałam się jaki rodzaj czerni leżał na duszy Markiza. "Kochana Alicio. Dlaczego się martwisz? Wszystko dzieje się tak, jak powinno." Uniósł dłoń i zebrał lok z mojej twarzy. "Jeśli miłość do jednego mężczyzny jest dobra, to dlaczego nie kochać dwóch?" "Kochać?" Wyszeptałam, szukając na jego twarzy spojrzenia, które powinno towarzyszyć
takiej deklaracji. "Kochasz mnie?" Pod moim szukającym spojrzeniem jego twarz spowił mrok. "Użyłem złego słowa. Nie mówmy o miłości." Moja ciekawość została rozbudzona, jednak musiałam przyznać, że poczułam ulgę, iż Markiz mnie nie kochał, bo byłam przekonana, że nigdy nie będę mogła odwzajemnić tego uczucia. "Dlaczego nie? To coś, co się nie dotyczy?" "Nie do końca. Miłość i ja nie jesteśmy nieznajomymi. W rzeczywistości jestem jej ulubioną ofiarą. Miłość traktuje mnie jak ostry nauczyciel traktuje niegrzecznego uczniaka." Podszedł z powrotem do koca i kucnął, by skosztować truskawki. Jego aura wyuczonej nonszalancji mnie nie zwiodła. Ten temat bolał Markiza. "Mówisz o swojej żonie?" "Niestety nie." Rzucił szypułkę z truskawki na trawę. Myślałam, że już doszedł do końca swojego wyzwania, ale ku mojemu zaskoczeniu kontynuował. "Kiedyś myślałem, że kocham moją żonę. Jej liczne zdrady położyły kres tej iluzji. W czasie mrocznych i burzliwych lat dotarła do mnie straszna prawda. Kocham kogoś innego, kogo kocham przez większość mojego życia." "Ale to –" Chciałam powiedzieć "cudownie", ale jego grymas mnie powstrzymał. "Smutne i beznadziejne." "Bardzo mi przykro." I tak było. Nie lubiłam patrzeć na Markiza pogrążonego w bólu. Powstrzymałam się przed zapytaniem go o obiekt jego uczuć. Markiz ponownie rozłożył się na kocu i skinął na mnie. "Ale dla ciebie, moja kochana, nawet jeśli to nie jest "miłość", to zawsze jest miejsce w moim sercu. Rozkoszuję się tym doznaniem, którego nie zamierzam się wyrzec. Jest w tobie tętniące życie, jak motyl złapany w pułapkę dziewczęcego ciała. Uważam to za fascynujące. Chcę być przy tobie blisko, by doświadczać trzepotu tych wewnętrznych skrzydełek." Nie rozumiałam jego przemowy o motylkach i skrzydełkach. Zaczęłam naszą rozmowę od złości, ale kolejny raz skonfundował mnie swoimi słodkimi słówkami. Nie chciałam już więcej słuchać. Odwróciłam się od niego i podeszłam do brzegu błyszczącego jeziora. Gdy czułam się źle, siadywałam nad strumieniem w Silverwood Manor. Chlupot wody pomagał zebrać mi myśli. Może tutaj to też pomoże. Czy stosownie było robić coś takiego w obecności Markiza? Po naszych wcześniejszych intymnościach ta obawa wydawała się absurdalna. Przy brzegu wody zdjęłam pantofelki i pończochy, uniosłam suknię i weszłam do zimnej wody. Jako panna miałam okazję rozebrać się do halki i popływać w jeziorze. Moi bracia upewnili się, że jestem dobrą pływaczką i nie boję się wody. Rześka i zimna sięgała mi za stopy. Miękki muł przelewał się między moimi palcami. Południowe słońce spływało na mnie jak deszcz złota. Ten dzień był pełen radości. Weszłam głębiej do wody. A potem z brzegu doszedł do mnie głośny krzyk. Zobaczyłam, ku mojemu zaskoczeniu, że Markiz biegnie do mnie.
"Dziecko, czyś ty rozum straciła? Nie masz odpowiedniego kostiumu do kąpieli. Woda zamoczyłaby twoje suknie i pociągnęła na dno." Mimo że protestowałam, kąpiąc w wodzie, uniósł mnie w swych ramionach i wyciągnął mnie z jeziora. "Czyżbym aż tak bardzo cię rozgniewał, że musisz narażać własne życie?" "Stałam jedynie po kostki!" Woda zamoczyła mu bryczesy. Nie miałam wątpliwości, że zniszczyłam mu ekstremalnie drogą odzież. Jego krawiec będzie na mnie wściekły. Rzucił mnie na koc, jakbym była workiem zboża. "I co ja mam teraz z tobą zrobić?" Warknął na mnie. Przerażenie spowodowane moim wejściem do wody zdawało się przywrócić go do życia. Nie wyglądał już na zmartwionego. Prawdę mówiąc, wyglądał na pełnego życia. Stałam się świadoma mrowienia w lędźwiach. Ogień rozniecony przez mojego męża ani na chwilę nie zniknął. Moja wodna przygoda go nie ugasiła, co więcej, było wręcz przeciwnie. Moje całe ciało było żywe i chętne. Odchyliłam się na łokciach i potrząsnęłam włosami. Oczy Markiza zwęziły się do czarnych punkcików. "Czy ty próbujesz mnie uwieść?" "Dlaczego miałabym?" Odpowiedziałam, przechylając na bok głowę. "Starałeś się bardzo, bym pojawiła się w twojej posiadłości. I w jakim celu, pytam? Zamierzasz mnie pouczać o niewinnej, nieszkodliwej krótkiej kąpieli w jeziorze? Uniosłam nogę, tak że było widać moja halkę. "Ty kokietko." Przyklęknął tuż przy mnie. "Ty próbujesz mnie uwieść. I dlaczego powinienem być zaskoczony? Nie spodziewam się niczego mniej po mojej kochanej, ciekawskiej dziewczynie. Ale wciąż, chcąc nie chcąc, nie mogę machnąć na ciebie ręką. Obawiam się, że zasłużyłaś na baty. Odwróć się." Baty! Dziewczęta nie otrzymują batów. Te były zarezerwowane dla krnąbrnych uczniaków. Widziałam jak moi bracia czasem dostają lanie i piszczą jak prosiaki, aczkolwiek ledwie. Powstrzymałam panikę, ale siła jego szczupłej postaci była zaskakująca. "Jeśli będziesz ze mną walczyć, baty będą gorsze." Ostrzegł. Zadrżałam i odwróciłam się zmuszona przez jego potężne dłonie. Twarzą do ziemi, zamknęłam oczy i spięłam się, czekając na uderzenie. Zamiast tego na nodze poczułam leciutki dotyk. Rzuciłam się, kiedy bielizna została zdjęta z moich pośladków. Czym był ten tajemniczy przedmiot, którym mnie gładził? Piórko, a może pędzelek? Przestałam się zastanawiać i po prostu cieszyłam się sposobem, w jaki muskał moją skórę. Tył moich ud był miejscem największej uwagi. Byłam zdziwiona jakie ciarki i dreszcze mogą się pojawić w tak niewinnym miejscu. Moje powieki opadły do połowy, aż widziałam jedynie trawę i dzikie kwiecie. Brzęczenie pszczół odbiło towarzyszyło brzęczeniu w moim gardle. Lekkie muśnięcia powoli kierowały się ku centrum mojego pożądania. Silne dłonie rozłożyły moje nogi. Pędzelek, bo jak zdecydowałam to musiał być pędzelek, wymalował cudowną ścieżkę do szczeliny moich pośladków. Wypełniło mnie podekscytowanie. Pchnęłam pachwiną w koc, ale kiedy to nie zaspokoiło mojej potrzeby, wygięłam
zamiast tego plecy i pchnęłam pośladkami w powietrze. "Ćśś." Wyszeptał Markiz. "Spokojnie. Wszystko w swoim czasie. Podobają ci się moje baty?" "Tak." Westchnęłam bezsilnie. "Ale nie rozumiesz." Powiedziałam mu. "Hrabia zostawił mnie –" "Potrafię sobie wyobrazić. Nie myśl o Dorchu. Myśl o moim narzędziu na twojej skórze, na twojej ciasnej małej dziurce." Przesunął pędzelkiem po mojej tylnej dziurce i poczułam jak moje ciało tężeje. "Nie myślisz chyba... co ty zamierzasz –" "Ćśś. Nie zamierzam zrobić niczego, oprócz dostarczenia ci rozkoszy. Ten obszar jest miejscem ogromnej rozkoszy, ale tylko wtedy, gdy jest należycie używany. To jest po prostu wstęp. Ma cię wprowadzić. Podoba ci się to?" Pędzelek musnął włoski okrywające mój wzgórek. Drażnił, mamił. "Nie, nie podoba." Powiedziałam mu szczerze. "To znaczy, czuję przyjemność, ale boję się, że nie dasz mi spełnienia." Zaśmiał się lekko. "Ja tak nie robię. Ale powinnaś wiedzieć jak zaspokoić siebie, gdy będzie to konieczne." "Zaspokoić siebie?" "Czyżbyś nie robiła tego w zaciszu swojej sypialni?" Na szczęście nie mógł widzieć mojej twarzy, którą przycisnęłam do koronkowego koca. Zieleń trawy i biel materiału stopiły się ze sobą. "Ja...bawiłam się ze sobą." Przyznałam. "Pokaż mi." "Nie!" "Pokaż mi albo zostawię cię niezaspokojoną." Dla podkreślenia swych słów musnął delikatnie pędzelkiem moją łechtaczkę, co doprowadzało mnie do białej gorączki. "Przestań, proszę, błagam cię." "Więc pokaż mi jak dostarczasz sobie rozkosz. Połóż dłoń na swoim wzgórku." Zrobiłam to, a gorąco mojego ciała zawstydziło mnie. "Co robisz potem?" "Ja...nie wiem." "Nie zachowuj się jak panienka, która nie ma rozumu. Pokaż mi." Pogładziłam dłonią swoją własną płeć. Poczułam uderzenie błyskawicy.
"Właśnie tak." Powiedział Markiz. Poczułam jego dłoń na pośladkach, dodającą moim własnym staraniom więcej przyjemności. A potem skandalicznie uderzył mnie dłonią. Kolejne głębokie doznanie wstrząsnęło mną aż do rdzenia. Moja dłoń zawahała się. "Nie waż się przestać." Powiedział Markiz z kolejnym szybkim klapsem. "Wiesz, dlaczego cię uderzam? Nie przestawaj. Pieść się. Dlaczego cię biję?" "Ja...ja nie wiem." Wyjęczałam, gładząc dłonią moją cipkę. Ale kiedy nadchodziły jego uderzenia, moje podniecenie rosło. Kiedy ich nie było, spadało. Z wdzięcznością poczułam jak jego dłoń opada. Moja skóra płonęła gorącem, które wywoływało pożar. "Ośmielasz się poddawać wątpliwość rozsądność zaaranżowania przeze mnie twojego małżeństwa." Klaps. "Ośmielasz się odejść ode mnie i przerazić mnie wejściem do wody." Klaps. "Ośmielasz się zastanawiać, czy moja obecność w twoim życiu jest zbawienna." "Nie." Krzyknęłam. "To nie tak." "Chcesz mnie więc?" Klaps. "Tak!" Moje kończyny zadrżały z potrzeby. "Jak mnie chcesz?" Klaps. "Chcę cię..." Desperacko, pilnie. "We mnie. Jeśli chcesz." "Ach, moja droga." Uniósł moje pośladki wyżej w powietrze, tak by mógł zamienić moją drżącą dłoń na swój silny uścisk. Wsunął we mnie palec, jednak nie na tyle, by zaspokoić mój głód. Ale zapomniałam o tej pustce kiedy jego drugi palec zacisnął się wokół mojej łechtaczki. Nabita w ten sposób na jego dłoń, byłam jak dziecięcą lalka w jego rękach. A jego druga dłoń wciąż wymierzała mi razy. Każde uderzenie towarzyszyło cudownemu głaskaniu mojego wzgórka. Jego palec wchodził we mnie głęboko, wywołując krzyk z moich ust. Dyszałam i wiłam się w jego uścisku jak szalona. "Och, proszę, błagam cię..." Zakwiliłam. "O co błagasz?" Kolejny klaps wywołał we mnie ciarki. "Nie przestawaj, nie przestawaj, błagam cię, nie przestawaj..." Powtarzałam te słowa, jakby to było magiczne zaklęcie. Markiz nie przestał. Trząsł moją cipką w swojej pięści, jakby była myszką złapaną w lwią łapę. Uderzył mnie i trząsł, i gładził, i wchodził, dopóki oślepiające światło nie zasnuło mi widoku i nie wyrwałam się z moim ziemskich okowów. Wydałam okrzyk ekstazy, który musiał wystraszyć okoliczne ptaki. Ale to nie miało dla mnie znaczenia. Świat zewnętrzny zniknął podczas tych kilku chwil rozkoszy. Uleciałam wysoko, tak jak wcześniej w tą obiecaną krainę. Powitało mnie przelotne mignięcie zielonych oczu, które równie szybko zniknęło. Chmury przemykały, oświetlone promieniami słońca. W tej podróży zdawały się towarzyszyć mi śpiewające anioły. I trzymały mnie na puchowym łożu, gdy wracałam na ziemię. Otworzyłam oczy i zobaczyłam mrówkę wspinającą się po szklance, najwyraźniej wcale nie
rozproszoną moimi krzykami. Błękitne niebo zerkało przez kasztanowce. Świat się zmienił. Markiz delikatnie ułożył moje drżące ciało do półleżącej pozycji, o wiele bardziej dyskretnej, niż ta wcześniejsza. "Jesteś prawdziwym skarbem, moja droga." Powiedział, gładząc moje pośladki. Opuścił halkę, by mnie zakryć. Przekręciłam się na bok i spojrzałam na niego spod ciężkich powiek. Moje ciało było rozkosznie senne. Sen wzywał mnie, ale najpierw miałam pytanie do lorda, który mnie zaspokoił. Co prawda był już wcześniej pytany. "Czy mój mąż wyraził na to zgodę?" "Twój mąż i ja wszystko ustaliliśmy. Nie musisz się obawiać." Westchnęłam i oparłam głowę o jego nogę. "Cudownie." Poczułam jak wypełnia mnie uczucie do Markiza. "Ty nie pragniesz spełnienia?" "Dałaś mi ogromne spełnienie." Odpowiedział. "Ale nie..." Wskazałam na jego bryczesy, gdzie nie zauważyłam żadnego wybrzuszenia. "Dałem słowo, a zawsze dotrzymuję mojego słowa." Obietnica. Musiała być to obietnica dana Hrabiemu i mogłam sobie wyobrazić o co chodziło. Dorchester chciał się upewnić, że nasze potomstwo będzie faktycznie jego. "Rozumiem. Ale z pewnością jest inny sposób?" Przypomniałam sobie jak brałam mężowskiego członka do ust. "Może z moimi ustami i językiem?" Markiz zaśmiał się i pogładził moje włosy. "Zawsze bezpośrednia, prawda? Dziękuję ci za twoją uprzejmą propozycję, ale muszę odmówić." "Dlaczego?" Usiadłam zaskoczona, wszystkie myśli o śnie zniknęły. Może on tego nie lubi? To zdawało się zadziwiające. Przez jeden zdradziecki moment pomyślałam tęsknie o grubej, pełnej męskości mojego męża. Mój żołądek ścisnął się na to wspomnienie. Ale może Hrabiemu nie spodoba się, że biorę w usta członka innego mężczyzny? Moja obecna sytuacja była tak dziwna, żeby nie powiedzieć, krytyczna. Markiz rozwiał te myśli. "Mój smutny przypadek nieodwzajemnionej miłości zostawił mnie z paroma dziwactwami." Spojrzałam na niego z fascynacją. "Jakiego rodzaju dziwactwami?" "Jedynym sposobem, w jaki mogę osiągnąć spełnienie jest całkowicie inne wejście." Wyznał. "Inne wejście? Gdzie, co masz na myśli?" Moja ciekawość jak zawsze zapłonęła. "Nie mogę ci tego na razie pokazać. Wszystko w swoim czasie, obiecuję." Znałam bardzo dobrą metodą wyciągania informacji od upartych mężczyzn. Skoczyłam na Markiza. "Musisz mi pokazać albo będę cię łaskotać, aż nie będziesz mógł złapać tchu." Znalazłam szczególnie wrażliwe miejsce pod jego pachą. Pomimo jego starań zachowania godności, z jego
warg wydobył się śmiech. "Sam powiedziałeś, że jestem niewiarygodnie ciekawska i że to godna podziwu cecha." "Niemądre stwierdzenie." Złapał moje dłonie, ale byłam ekspertem w łaskotaniu mężczyzn, którzy byli więksi ode mnie, robiłam to niezliczoną ilość razy jako dziecko. Niedługo potem zagubił się w spazmach śmiechu, jakby znowu był małym chłopcem. Minęło zapewne wiele lat, nim ktokolwiek go łaskotał. "Pokaż mi, pokaż mi, pokaż mi." Powtarzałam bez litości. "Pokazać mu co?" Zirytowany głos przerwał naszą zabawę. "Mój drogi Beaumoncie, pokornie sugeruję, byś powiedział tej chłopczycy to, co chce wiedzieć, inaczej wrzucę was oboje do jeziora." W tamtej chwili, nim zobaczyłam kto przemówił, stałam się świadoma dwóch rzeczy. Po pierwsze, donośny głos nieznajomego szarpnął jakąś strunę w moim umyśle. Po drugie, u Markiza na jego dźwięk powstało w bryczesach wybrzuszenie, którego wcześniej tam nie było. "Przy bliższym rozpoznaniu widzę, że dziewka była już w jeziorze." Kontynuował mężczyzna. Wstręt w jego głosie sprawił, że się skuliłam. Wyrwałam się z uścisku Markiza i usiadłam twarzą do swojego oskarżyciela. Spojrzała na mnie pełna pogardy para zielonych oczu. Rozpoznałam go natychmiast. Był wysokim mężczyzną, wysokim i wyprostowanym, i silnym, i przystojnym, z grzywą brązowych włosów w kolorze pieczonych kasztanów, oczami zielonymi jak łąka wokół mnie. Te oczy towarzyszyły mi podczas moich chwil uniesień. "Ty." Powiedziałam. Ale on zdawał się mnie nie rozpoznać. Grymas na jego twarzy pogłębił się. Nie wyglądał jedynie jako efekt obecnej irytacji, ale też wielu poprzednich trudów. Miał władczą postawę, większą nawet, niż Markiz. Markiz był jak wąż, który wolał obserwować. Ten mężczyzna był bardziej jak król. A teraz ten król patrzył na mnie ze swojego piedestału z najgłębszą dezaprobatą. Stanęłam na nogi. "Jak pan śmie wkraczać w naszą prywatność!" Wyglądał na zbitego z tropu, ale tylko przez chwilę. "Kim ty, do diabła jesteś? Beaumont, wyjaśnij, jeśli łaska." Markiz podniósł się leniwie. Zastanawiałam się, czy wybrzuszenie jest wciąż widoczne i zrobiłam sobie mentalną notkę, by później zająć się to interesującą sprawą. "Mój drogi Warringtonie, nie jestem ci winien wyjaśnień. To mój dom. Jesteś tu mile widziany, oczywiście jak zawsze. Ale nie muszę ci niczego wyjaśniać." Warrington? To był ten słynny Książę Warrington? Ogarnęło mnie zażenowanie. Zachwiałam się, gdy ogarnęły mnie zawroty głowy. Takie się miało właśnie wrażenie, gdy miało się zemdleć? Ja nie mdlałam, niezależnie od okoliczności. Nie kiedy zadeklarowałam taką rzecz jako niemożliwą i to temu zielonookiemu mężczyźnie. Książę zdawał się nie zauważać mojej walki o zachowanie świadomości. Skupił swoją dezaprobatę na Markizie. "Wybacz. Ledwie przyjechałem złożyć przyjacielowi najlepsze życzenia i upewnić się, że podróż poślubna następuje gładko, ale widzę, że zostawiłeś nowożeńców samych i udałeś się na...brykanie."
"Nie do końca. To, mój drogi Warringtonie jest Lady Alicia Dorchester, moja krewna i nowa Hrabina naszego młodego Hrabiego. Moja droga, to jest Książę Warrington. Też jest w jakiś sposób kuzynem." Z wysoko uniesioną głową wykonałam najlepsze dygnięcie, na jakie mnie było stać stojąc boso na kocu i z mokrym rąbkiem sukni. Książę skłonił głową w równie odpowiednim skinięciu, ale nie nim na jego twarzy nie pojawiła się dziwna mina. Raczej lepiej by było powiedzieć, że pojawiała sie i znikała szybka seria min, których nie dało się opisać. "Moja pani. Składam najlepsze życzenia przyszłego szczęścia." "Dziękuję, Wasza Książęca Mość." W czasie gdy się prostował, na jego twarzy widniało już tylko znużenia. "A gdzie jest pan młody." "Wziął Galahada na przejażdżkę." Odparł Markiz. "Prosił, bym zabawił jego małżonkę." "Rozumiem." To jedno proste słowo spowodowało, że poczułam nagłe pragnienie wskoczenia do jeziora albo może do jakiejś dziury, która ukryłaby mnie ku mojej wygodzie. "Markiz de Beaumont, stary przyjaciel mojej rodziny, doradzał mi w kwestiach małżeńskiego stanu." To nie brzmiało za dobrze. "Właśnie tak, mówił mi jak się zachowywać teraz, gdy jestem Hrabiną –" Zamknęłam usta, uświadamiając sobie, że nic, co powiem, nie złagodzi sytuacji. Szukałam wyjaśnienia dla mokrej sukni. "Muszę zająć się swoim wyglądem po tym niefortunnym pośliźnięciu się na brzegu jeziora." "Pośliźnięcie się tak?" Książę wyglądał teraz na bardziej rozbawionego, niż zbulwersowanego. "Cieszę się, że to nic poważniejszego. Obawiałem się, że mogła pani zemdleć." Zemdleć. Moje oczy spojrzały w jego i zobaczyłam widząc złoty błysk rozbawienia, że w końcu mnie rozpoznał. A może poznał mnie już na początku. Markiz musiał być zaniepokojony widząc, że mam zawiązany język, nie był to w końcu mój zwyczajny stan. "Moja droga, może wrócisz do domu, zanim słońce stanie się zbyt palące dla twojej delikatnej cery." Powstrzymałam odpowiedź na jego dokuczanie. Markiz dobrze zdawał sobie sprawę, że nie jestem delikatna. "Tak, to dobry pomysł. Życzę panom miłego dnia." Wymieniwszy odpowiednie dygnięcia, skierowałam swoje kroki w stronę domu. Wszystko, czego pragnęłam, to dostać się do sypialni, by nikt, ani Hrabia, ani Markiz, ani nawet Annie nie mogli zakłócić moich myśli. Ale zamknięcie drzwi nie sprawiło, że zniknął niepokój spowodowany Księciem Warrington. Przez następne parę godzin moje myśli nastrojone były tylko na jedną rzecz, ponowne przeżywanie we wszystkich drobnych szczegółach każdego momentu mojego spotkania z Księciem.
Rozdział 6
Książę, dosiadający smukłego gniadego wałacha i Markiz na białej klaczy, której kolor zdawał się ironizować ze stanem jego duszy pokłusowali w stronę drzew w poszukiwaniu Hrabiego. "Jakie wieści?" Zapytał Markiz wyjątkowo przygaszonym głosem. Książę potrząsnął głową. "Jeszcze nie. Nie będę się powtarzał." Jechali w milczeniu wśród opadających brzóz i potężnych dębów. Markiz przyjął lżejszy ton. "Czy nowa Hrabina nie jest wszystkim, co sugerowałem?" "Nigdy nie wspominałeś, że znajdę ją na twoich kolanach, ociekającą od wody." "Musisz przyznać, że jej niechlujny stan nie miesza się z jej atrakcyjnością. Sposób, w jaki stała pod twoim miażdżącym spojrzeniem był doprawdy uroczy." Książę wzruszył. "Jeśli musisz wiedzieć, ja uważam, że jest nazbyt rozpustna. Brakuje jej odpowiedniej postawy." "Nie bądź takim skromnisiem." "Skromniś? Gdybym był skromnisiem, odwróciłbym się i pogalopował na wzgórza. A zamiast tego zostałem i próbowałem rozmawiać z panną, która żeby było jasne, właśnie cię łaskotała." Markiz posłał Księciu przebiegłe spojrzenie. "Zazdrosny?" Książę zmarszczył brwi. "Nie ulegam tego typu emocjom." "Co zapewne wyjaśnia twoje niewytłumaczalne zachowanie. Dlaczego potraktowałeś tę biedną dziewczynę jakby była ledwie czymś więcej niż służącą?" "Tak? Nie miałem tego na myśli." Drogę przecięła im wiewiórka i spłoszyła ich konie. Z lekkim uśmiechem uspokoił wałacha. "Ona mnie jedynie łaskotała. To przysługa, którą obdarowywała swoich braci. Dostąpiłem zaszczytu brać udział w tym doświadczeniu." "Nie wydawała się wywoływać innych aspektów twojego charakteru." Przyznał Książę. "Nie wydaje mi się bym kiedykolwiek widział, czy wyobrażał sobie, że jesteś obiektem porządnego łaskotania." "I to w dłoniach mistrzyni." Markiz zaśmiał się. "Gdybym był tobą, popracowałbym nad poprawieniem się, by móc rozkoszować się jej troską." "Czy mogę spytać w jaki sposób główne zdarzenie, jak przypuszczam łaskotanie, doszło do skutku?" "Oczywiście, że możesz spytać. Jesteś Księciem. Książę może wszystko. Ale Markiz ujawni tylko te szczegóły, które nie naruszą prywatności mojej drogiej, młodej przyjaciółki. Dorch i jego
Hrabina mają prawo do rozpoczęcia swojej małżeńskiej przygody w towarzystwie tylko tych, którzy mają na sercu ich dobro." Książę odrzucił głowę i śmiał się tak długo i tak głośno, że wałach nastroszył uszy. "I zapewne chodzi o ciebie?" "Zarówno Dorch jak i Lady Alicia to potwierdzą." Markiz uśmiechnął się słabo. "I dzięki mnie uniknęli bolesnej sytuacji." "Co za rycerskość." Szczupłą postacią Księcia potrząsnął kolejny atak śmiechu. "Filantrop, chciałeś powiedzieć." Mężczyźni wynurzyli się spomiędzy drzew i rozejrzeli się po pastwiskach z krowami. Na ogrodzonym polu prychał byk. Markiz uśmiechnął się. "Pamiętasz jak Dorch wspiął się do zagrody byka i popisywał się przed tą bestią swoim czerwonym żakietem?" "Oczywiście, że pamiętam. Umarłby, gdybym nie zatamował mu rany fularem." "Mówiłem ci, żeby nie marnować takiego dzieła sztuki na zadrapaniu Dorcha." Zaśmiali się, pozwalając by spokój ich otoczenia ukoił napięcie spowodowane niewypowiedzianymi wieściami. Kiedy cisza przedłużyła się do nienaturalnej długości, Markiz posłał Księciu ostre, szacujące spojrzenie. Ale Książę prawie pogrążył się w zadumie, ale nie jednej z tych, które go dręczyły i alarmowały jego przyjaciół. "Nie bój się." Powiedział łagodnie Książę. "To zdarza się głównie w nocy." Jego uwagę zwrócił postać jadąca przez pola, mężczyzna i koń stopieni w jedno. "Tu jest nasz młody kozioł. Muszę przyznać, że czuję coś w stylu ojcowskiej dumy." "W rzeczy samej." Zgodził się Markiz, wciąż szukając u Księcia oznak kłopotów. "Wychowanie młodego Dorcha jest moim jedynym dobrym uczynkiem i tylko na nim będę polegał stukając do bram raju." Książę pomachał władczo dłonią i Dorchester skierował konia w ich stronę. "Nie jesteś zaniepokojony, że twoje obecne dążenia mogą zniwelować całe dobro, które zrobiłeś wcześniej?" "Ani trochę. Jeśli le bon Dieu12 zna się trochę na kobiecej duszy, będzie przyklaskiwał moim działaniom. Nasz Dorch jest świetnym mężczyznom, ale kochanek z finezją z niego żaden i nigdy nim nie będzie." "A ty jesteś pewien," Zapytał Książę unosząc brew, "że twój rodzaj finezji jest tym, czego chce kobieta, nie zważając na sytuację?" Markiz ruszył. "Rozmawiałeś z Dorchem?" "Jeszcze się z nim nie widziałem. No co tam, ty przebiegły diable? Znam to spojrzenie. Wyduś to z siebie. Dorch i tak nie umie dotrzymać tajemnicy." Markiz z grymasem przyznał się do porażki. "Chodzi o mały zakład. Dorch i ja postanowiliśmy poddać nasze skrajne style kochania testowi. Młody samiec kontra zblazowany 12 (fran.) dobry Bóg
stary rozpustnik. Całkowicie nieszkodliwy." "Beaumont, powinieneś się wstydzić." Markiz patrzył we wszystkie strony, jakby szukał zająca do upolowania. Właśnie wtedy, ogromny czarny rasowy koń Hrabiego zatrzymał się przy nich, prychając. Dorch emanował dobrym zdrowiem, jego twarz jaśniała z wysiłku, jego włosy o kolorze piasku rozwiewał wiatr. "Oczywiście, że powinien się wstydzić. Czym? Czasem?" "Wyjaśnił łaskawie na jaki to zakład się zgodziłeś." Powiedział surowo Książę. Twarz Hrabiego wyrażała nadąsanie. Sięgnął, by poklepać bok swojego konia. "Jestem dorosły. A teraz także żonaty. Nie jestem ci już winien wyjaśnień." "A ja cię o to proszę." Zielone oczy Księcia zawiesić się na swoim dziedzicu. "Proszę bardzo. Postanowiliśmy, że jeśli nie przekonam mojej żony, że silny fiut jest wszystkim, czego potrzebuje, to będzie mogła w tej kwestii dokonać wyboru." "Wyboru?" "Tak. Jeśli Markiz wygra, Alicia będzie mogła wybrać związek, który najbardziej ją uszczęśliwi." Słowo "uszczęśliwi" wyraźnie zaskoczyło Księcia. "Rozumiem." "Jesteś przeciwny spełnianiu życzeń dam?" Jedwabisty głos Markiza zadawał kłam triumfowi w jego oczach. "Nie, raczej nie." "Myślałem, że nie." Hrabia i Markiz wymienili zadowolone spojrzenia. Obaj byli zaskoczeni, gdy ciemną chmurę na twarzy Księcia zastąpił nagły śmiech. "Przykro mi to mówić, ale obaj się mylicie. A co smutne, to pozostawia tę młodą damę w beznadziejnej sytuacji, w której żaden wybór w pełni jej nie uszczęśliwi." Skierował swojego konia w stronę domu. "Co masz na myśli?" Markiz skierował białą klacz za przyjacielem. Hrabia podążył za nimi. "Właśnie, o czym ty mówisz?" "Tylko jedna kwesta naprawdę uszczęśliwi kobietę, w łóżku, czy poza nim. Dorch, kochasz swoją żoneczkę?" "Jest cudowna. Powiedziała, że lubi jeździć, ale nie widziałem jej jeszcze na koniu. Jest...wygodna." "Wygodna?" "Tak. Gdybym miał młodszą siostrę, chciałbym, by była jak Alicia. Jestem z nią szczęśliwy,
naprawdę." "Ale czy ją kochasz?" Dorch wzruszył. "Może z czasem. To nie jest podstawa małżeństwa. Mała garstka moich przyjaciół jest zakochana w swoich żonach. I po to są kawałki muślinu." Książę ukrył uśmiech. "A ty, Beaumont? Zadaję ci to samo pytanie. Kochasz Alicię?" "Znam ją odkąd była dzieckiem i zawsze miałem dla niej największy szacunek, nawet jestem nią zafascynowany. Nie jest jak żadna kobieta, którą znam. Szczera, dziarska, zawsze prawdomówna, ciekawska i posiada śliczne ciało. Zdaje się rozkoszną partnerką w każdy możliwy sposób." "Ale czy ją kochasz?" "Tak bardzo, jak jestem w tej chwili w stanie." Książę otarł się o nisko zwisający buk. "I w tej chwili moje twierdzenie jest potwierdzone." "A dokładnie jakie stwierdzenie?" Markiz zderzył się z tą samą gałęzią, gdy ta wróciła na swoje miejsce. "Kobieta potrzebuje kochać i być kochaną, by być prawdziwie usatysfakcjonowaną." "Nonsens." Powiedział Markiz. "Brednie." Powiedział Hrabia. Uparta gałąź uderzyła teraz Hrabiego. Odepchnął ją, a ta uderzyła go dwa razy mocniej. "Ach, moi przyjaciele, moje serce krwawi. Zapewne tak jak i naszej młodej Lady Dorchester. Jak ma doświadczyć prawdziwej radości i miłości kiedy jest poślubiona tobie i uwodzona przez ciebie?" Książę wskazał kolejno na swoich kuzynów. Obaj łypnęli na niego. "Powiedziałbym, że przegrała ten zakład, nim się w ogóle zaczął." *** Kolacja tego wieczora była, ośmielę się rzec, jednym z najbardziej potwornych wydarzeń w moim życiu. Zamężna z jednym mężczyzną przy stole, romansująca z drugim i...niepokojona przez trzeciego. Nie wiedziałam, jak inaczej opisać moją reakcję na Księcia. Niepokoił mnie. Nie byłam przyzwyczajona do zamartwiania się tym, co myślą o mnie inni. Moi bracia i ja dorastaliśmy beztrosko i bez opieki matki, gdy miałam osiem lat. Mój ojciec miał wiele rzeczy na głowie i tak długo jak nie robiłam nic, co przyniosło mi wstyd rodzinie, pozwalał mi żyć po swojemu. Nasza rodzina nie liczyła się za bardzo. Wielkie damy nie obserwowały każdego mojego ruchu. Dorastałam w szczęśliwej ignorancji, nieświadoma wielkiego świata. Ale teraz uświadomiłam sobie, że bardzo obchodziła mnie opinia Księcia. A obawiałam się, że jest ona przerażająca. Nie tylko z powody mojego zuchwałego zachowania podczas naszego pierwszego, wysoce niestosownego spotkania, ale z powodu drugiego, gdy ja... och, to żenujące przypominać sobie jak się zachowałam. Świadomość, że ledwie parę minut uratowało mnie od
bycia złapaną w niegodnej mnie pozycji była mało pocieszająca. Poczułam, że w miarę upływu posiłku moja twarz często się rumieni. Siedzieliśmy przy długim stole ozdobionym błyszczącym, srebrnym kandelabrem i pięknym kryształowym łabędziem. Markiz usiadł szczytu stołu, Książę po drugiej stronie, Hrabia i ja naprzeciw siebie. Długość stołu sprawiała, że miałam wrażenie, iż od pozostałych dwóch lordów dzieli mnie przestrzeń oceanu. Hrabia zaś był na wyciągnięcie ręki. Za każdym razem, gdy unosiłam wzrok, łapałam spojrzenie jego błękitnych oczu i wiedziałam, że wyczekuje ten nocy małżeńskiej intymności. Ta perspektywa wprawiała mnie w nerwy. To był mój obowiązek żony, a ja doświadczałam w jego ramionach rozkoszy, ale wszystko wydawało się inne, teraz gdy przyjechał Książę. Przejmowałam się, czy wie co nastąpiło między mną, a Markizem. Czułam, że zrobiłam źle, że podążyłam za poleceniem męża. I czułam, że Książę surowo mnie za to oceni. Jego postać była tak wyprostowana, jego mina tak poważna, jakby jego serce zaprzątały tysiące zmartwień. Jedno z nich, z pewnością musiało dotyczyć nowej żony swojego dziedzica. Służący po raz pierwszy byli bardziej widoczni, stawiając na stole potrawy, cielęcinę, jagnięcinę i inne mięsa na środku stołu, a przeróżne sosy i warzywa z boku. Zmusiłam się do przełknięcia wśród napiętej ciszy paru kęsów przepiórki. Wreszcie przemówił Książę. "Podobała ci się twoja dzisiejsza przejażdżka, mój drogi Dorchesterze?" "Oczywiście, że tak. Dlaczego zadajesz takie głupie pytanie?" Uśmiechnęłam się. Czasami uwielbiałam Hrabiego za jego uczciwość i zniecierpliwienie. "Mój drogi chłopcze." Zaczął Markiz ganiącym tonem, ale Książę machnął ręką. "Nie ważne, Beaumont. Jesteśmy teraz rodziną, prawda? Musimy urządzić jakąś uroczystość." "Racja." Powiedział Hrabia. "Trzech kuzynów i jedna żona." Jego żart wywołał poruszenie w pomieszczeniu. Nie ośmieliłam się podnieść wzroku, ale nie musiałam tego robić, by poczuć to ciężkie napięcie. "Trzech kuzynów i jedna żona." Dotarł do mnie gładki głos Markiza. "Co za piękna myśl. Rodzina jest w rzeczy samej ważna. Mimo iż jesteśmy dalekimi kuzynami." "Dalekimi, czy nie, jesteście moją rodziną." Zdawało się, że tylko Hrabiemu zmienił się humor. "Moja droga, zapewne tego nie wiesz, ale Beaumont i Warrington wychowali mnie po śmierci rodziców." To był raczej bezpieczny temat, więc zmusiłam się do podniesienia wzroku. Nagle zobaczyłam, że Markiz wciąż się diabelsko śmieje, a jeśli chodzi o Księcia,... moje serce zadrżało, kiedy zobaczyłam w jaki sposób światło świec sprawia, że jego oczy błyszczą. Jakie myśli sprawiały, że prawie cały czas był tak ponury, że jego uśmiechy były jak promienie słońca w lesie? "Opowiedz mi więcej." Powiedziałam do Hrabiego, mając nadzieję na skupienie myśli na ich należytym celu, moim mężu.
"Oboje zmarli na gorączkę zakaźną kiedy miałem dwanaście lat. Większość mojej rodziny uważała, że jestem zarażony i odmówiła przyjęcia mnie do siebie ze strachu o swoje własne dzieci. Ale Warrington był oburzony ich chłodem i zabrał mnie do Francji, gdzie Markiz uprzejmie użyczył swojego domu, aż wyzdrowiałem." "Ja, oczywiście z podkulonym ogonem udałem się do Anglii." Dodał Markiz. "Nie przesadzaj. Byłeś tam od czasu do czasu, pamiętam dobrze i zawsze byłeś miły." "To są wyłącznie omamy twojego ogarniętego gorączką mózgu. Większość moich przysług na twoją rzecz była zrobiona później, kiedy już upewniłem się, że przeżyjesz i będziesz wart moich wysiłków." Hrabia wyglądał na zranionego, ale Hrabia potrząsnął głowa z uśmiechem. "Nie próbuj przekonywać go do jego szlachetności, to byłby za duży szok dla jego organizmu. W oczach świata jest notorycznym łajdakiem i raczej wejdzie w tę rolę, niż w Dobrego Samarytanina." "Jednakże mam swoje momenty." Wymamrotał Markiz przesuwając swoje czarne oczy na mnie. Poczułam jak na mojej twarzy ponownie wykwita rumieniec. Do diabła z tym mężczyzną za jego nieskończoną pomysłowość we wprawianiu mnie w zakłopotanie. I zaspokajanie mnie, przypomniało mi moje zdradzieckie ciało. Byłam zdeterminowana, by przenieść rozmowę na bezpieczniejszy grunt. "Uważam, że miałeś szczęście mając takich opiekunów. Mając sześciu braci i od ósmego roku życia brak matki, wiem jak rozrywkowe może być towarzystwo mężczyzn." Przy tych słowach stałam się czerwona jak róże w ogrodzie. Usłyszałam z drugiego końca stołu zduszony śmiech Markiza i zdławione prychnięcie Księcia. Jak takie niewinne stwierdzenie mogło pójść w złą stronę? Jeśli omdlewanie leżałoby w mojej naturze, to właśnie byłby to ku temu odpowiedni moment. "Poza obecnym towarzystwem." Dodałam słabo. Nawet moje starania zrehabilitowania się spaliły na panewce i teraz poczułam się, jakbym była niewybaczalnie niegrzeczna. "Nie chciałam sugerować, że moje towarzystwo przy kolacji nie jest przyjemne, nic nie mogłoby być dalsze od prawdy." Na szczęście dla mnie, skończył mi się oddech i nie mogłam już formować nowych stwierdzeń, jako że każde słowo zdawało się wszystko pogarszać. Moja twarz, byłam tego pewna, była czystym szkarłatem. Nawet Hrabia zdawał się uświadomić sobie, że coś jest nie w porządku. Przesuwał spojrzeniem od jednego końca stołu do drugiego ze zdziwionym spojrzeniem. "Nie wiem dlaczego to stwierdzenie miałoby wzbudzać kontrowersje. Mężczyźni z całą pewnością są bardziej zabawni, niż kobiety. Rozmowa o ozdóbkach i toalecie i ostatnich ploteczkach jest śmiertelnie nużące i doprawdy nie wiem, jak wy damy to znosicie." "Poza obecnym towarzystwem, jak sądzę." Markiz ukrył uśmieszek za kieliszkiem wina. "Oczywiście, oczywiście." Powiedział szybko Hrabia. "Alicia ledwie przypomina kobietę, w
większości. To jest..." Teraz była jego pora na zaczerwienienie się i jednoczyłam się z nim tak mocno, że nie mogłam się nawet zmusić do gniewu. Wyjąkał przeprosiny. "Wszystko w porządku." Powiedziałam mu. "Nie gniewam się." "Widzicie? Ledwie kobieta!" Hrabia brzmiał triumfująco, nadziewając sobie szparagi na widelec. Książę z trzęsącymi się ramionami odłożył nóż i widelec. "Beaumont, muszę ci zwrócić honor. Wygląda na to, że tych dwoje świetnie do siebie pasuje." Z jakiegoś powodu nie spodobało mi się to stwierdzenie. Weszło dwóch lokajów niosąc srebrną tacę i szczypce. Podczas gdy jeden zabierał cielęcinę, drugi postawił na jej miejscu wspaniałą złowioną rybę. Kiedy skończyli, Markiz posłał łaskawy gest i wyszli z pomieszczenia, ówcześnie się skłaniając. Było mi przykro, że ich nie ma. Ich obecność zapewniała ulotną chwilę wytchnienia od kłopotów i zagrożeń naszej rozmowy. Bałam się teraz, że Książę dokładnie wie, co się dzieje między naszą resztą. Ich trójka najwyraźniej miała jakieś swoje sekrety. Markiz zaserwował nam porządną porcję ryby. "Ten pstrąg jest niesamowity." Powiedział Książę. "Mój kucharz niedawno uciekł Francji. Złapałem go jak tylko przybił do tutejszego brzegu. Teraz to ja zbieram korzyści z nieszczęścia innych, ale zdarzają się dobroczynne skutki obecnego konfliktu." "Wiesz, że to nie będzie trwało wiecznie." Powiedział Książę. "A kiedy to się skończy bez wątpienia się przystosuję. Jestem przygotowany na wszelkie możliwości." "Nie spodziewam się niczego mniej." Pod stołem poczułam drżące ruchy nogi mojego męża podskakującej w zniecierpliwieniu do góry i do dołu. Dorchestera najwyraźniej nie ciągnęło do polityki. Mnie zresztą też nie, ale ten temat, był o wiele mniej grający mi na nerwach, niż poprzednie. "Jesteś więc po stronie Anglii, mój panie?" "Jestem po stronie aniołów, moja pani." Książę prychnął. Mój mąż i jego dwóch potężnych, frapujących kuzynów było teraz moją "rodziną". Dwóch z nich znało mnie intymnie. Zastanawiałam się nad trzecim. Jakby to było mieć Księcia w moim łożu? Spojrzałam na niego spod rzęs. Ku mojemu całkowitemu zaskoczeniu wpatrywał się we mnie. Jego szerokie czoło zmarszczyło zdziwione skrzywienie. Patrzył na mnie jakbym była szczególnie trudnym problemem, który musi rozwiązać. Zbrązowiała zieleń jego oczu była żywa od przypuszczeń, zdeprymowania i może, ale tylko może cienia pożądania.
Spojrzałam na swoją rybę i zadrżałam. Jaki rodzaj zmysłowej przygody będzie na mnie czekał tej nocy? *** Ale przyszedł do mnie wyłącznie Hrabia. Mój mąż mnie wziął mnie z zapałem, który stawał się znajomy. Owinął moje nogi wokół swojego pasa i kazał mi mocno się złapać. Uniosłam nogi i przycisnęłam się do niego. Na początku byłam przestraszona małą ilością przygotowania, jego atak mógł być bolesny. Ale wcześniejsze spotkanie z Markizem pozostawiło mnie z potrzebą rwącą mój żołądek. Wszystkim pieszczotom i szyderstwom, i głaskaniom, i uderzeniom mojego mrocznego lorda brakowało jednej rzeczy, głębokiego wsunięcia męskiego trzonu. Jego palec, nawet grzesznie ciekawski, nie mógł zająć miejsca w pełni pobudzonego członka. Po krótkiej chwili czułości moje ciało powitało mężowską męskość z uderzeniem radości. Wbił się we mnie, tak że czułam jak jego jądra muskają moje uda. Iskry promieniowały z mojego rdzenia wprost do koniuszków moich palców. Jak rozkosznie było czuć jego ciało tak daleko we mnie. Zamknęłam oczy i rozkoszowałam się szorstkością popędu mojego męża, dopasowanego tak niespodziewanie do mojego własnego. Pieśń rozkoszy rosła wyżej i wyżej, aż ten słodki ląd nad horyzontem zaczął mnie wabić. I wtedy zatrzymał swoje pchnięcia. "Powiedz mi jak ci jest." Jego rozkaz sprawił, że prawie otworzyłam usta. "Najcudowniej." Zapewniłam go. "Proszę kontynuuj." "Ale lubisz to bardziej, niż inne rzeczy." Pchnął głęboko. Jęknęłam. "Inne rzeczy?" "Fantazyjne rzeczy. Papiloty i falbanki." Dlaczego pytał o coś takiego w takim momencie? Niebo, którego szukałam zaczęło się ode mnie oddalać. "Chyba nie wiem, o co ci chodzi. Co papiloty mają do małżeńskich relacji?" "To moja sprawa." Rozpogodził się i pchnął we mnie swoimi biodrami. Ale nasza chwilowa dyskusja zepsuła nastrój chwili. Poczułam ukłucia i ból, których nie czułam raptem parę chwil temu. Stałam się świadoma szczegółów sypialni. Annie albo jakaś inna służąca zmieniła układ róży na toaletce. Jeden z płatków spadł na jej powierzchnię. Po raz pierwszy zauważyłam piękną akwarelkę wiszącą na ścianie w pozłacanej ramie. Namalowana scena była dziwnie znajoma. Wkrótce uświadomiłam sobie, że to ta urocza wysepka na środku jeziora. Nie ważne jak urzekający był obraz, nie powinnam go podziwiać w czasie, gdy powinnam unosić się w ramionach męża. Wyrwałam się z jego uścisku i objęłam rękoma kolana, "Dlaczego musisz przerywać nasze objęcia bezsensowną rozmową?" Dorchester spojrzał na mnie i usiadł na piętach. Jego ciało błyszczało bielą w świetle księżyca, oprócz miejsca gdzie słońce sięgnęło jego szyi. "Bezsensowna rozmowa? Próbowałem dowiedzieć się, co cię najbardziej zadowala." "To co mnie zadowala, to doprowadzenie naszych intymności do odpowiedniego
zakończenia." "I to właśnie zamierzałem zrobić." Jego pręt wciąż stał sztywno, ale mnie ogarnęła irytacja. "Więc powinieneś się na tym skupić, a nie rozpraszać mnie bezużytecznymi rozmowami.: Zeszłam z łóżka i poszłam otworzyć okno. Moją twarz popieścił ciepły powiew wiatru. "Wróć do łóżka i to dokończymy. Obiecuję, że będziesz zadowolona." "Czas minął." Wydęłam wargi. "Wrócę jeśli muszę, jako że to twoje małżeńskie prawo. Ale będziesz musiał wykrzesać z siebie odrobinę przygotowania." "Przygotowania?" "Gładzenie, pieszczoty, słodkie słówka." Położyłam łokcie na parapecie i pozwoliłam, by owiewała mnie bryza. "Ale..." Wyrzucił z siebie. "Powiedziałaś, że nie chcesz niczego takiego." "Nigdy tego nie powiedziałam." Odwróciłam się od okna, by zobaczyć zadziwiające zdegustowane spojrzenie na jego twarzy. "Cóż takiego powiedziałam, by cię obrazić? Chcesz, żebym wróciła do łózka, czy dalej mam się rozkoszować nocnym powietrzem?" "Nie ma teraz po co." W rzeczy samej, jego męskość opadła do mysiego kapturka. Odeszłam od okna i wróciłam do jego boku. "Proszę o wybaczenie, mój panie. Chcesz, bym wzięła go w usta?" Zaczęłam klękać. "Nie." Rozległa się jego ponura odpowiedź. Zatrzymał mój ruch i ustawił mnie na łóżku. Usiedliśmy razem nadzy. "To moja wina. Przerwałem nasze kochanie się ze wstydliwego powodu." "Wstydliwego?" Ogarnęło mnie zdumienie. Przesunął dłonią po twarzy, by oczyścić myśli. "Muszę oczyścić sumienie i prosić się o wybaczenie. Markiz i ja stanęliśmy do rywalizacji. Mój pełen życia trzon, kontra jego zmysłowa sztuka. Kiedy zdawałaś się zadowolona moimi brutalnymi pchnięciami, myślałem, że wygrałem. Ale zamiast tego, wydaje się, że wolisz bardziej umiejętne techniki." Mój biedny mąż wyglądał na tak przybitego, że byłoby to urocze, gdybym nie była taka wściekła. Czysta siła moje furii sprawiła, że moje nagie kończyny zadrżały, a wzrok zamazał się. "Rywalizacja?" "Zakład, jeśli mam uściślić. Wybaczysz mi?" "Wybaczyć ci? Nigdy!" Wypadłam z łózka. Nie mogłam być dłużej w jego obecności, bo to groziło skrzywdzeniem go. "Wynoś się z mojej sypialni." "Ale –" "Albo wyskoczę przez okno." Wiedziałam, że zrobię to, jeśli będę musiała. Nie chciałam już więcej widzieć mojego męża.
Ani Markiza. Odwróciłam się od męża i słuchałam jak zakłada ubrania. Wiedziałam oburzona, że moje małżeństwo było katastrofą. Nie mogłam dłużej kontynuować takiej sytuacji. Wrócę do ojca i braci albo dołączę do zakonu. Cokolwiek, by nie zostać tu z Hrabim i Markizem. Pójdę gdzieś, gdzie nie będzie żadnych lordów, którzy by się mną bawili.
Rozdział 7 Hrabia wpadł z posępną twarzą do sali bilardowej, gdzie Książę i Markiz rozkoszowali się butelką porto i grą w wista. Markiz zwęził oczy widząc swojego młodego kuzyna. "Mniemam, że przyszedłeś tu, by przyznać się do porażki?" Hrabia rzucił się na Markiza, który nawet palcem nie kiwnął, by uniknąć ataku. Zamiast tego, Książę rzucił karty i stanął przed swoimi kuzynami, by przyjąć szturm. "Warrington! Nie chciałem...jesteś ranny?" Hrabia poklepał szerokie ramiona kuzyna. "Nie jestem taki kruchy jak ci się zdaje." Odpowiedział sucho. "A teraz może usiądziesz i porozmawiasz o tym w bardziej cywilizowany sposób." "Cywilizowany! Chyba trochę na to za późno, co?" Dorchester popatrzył gniewnie w kierunku Markiza, ale wykonał polecenie. Przysiadł na krawędzi fotela i schował twarz w dłoniach. "Wykopała mnie ze swojej sypialni. Zdenerwowaliśmy ją." "My?" Powiedział przeciągając Markiz. "Ostatnim razem gdy ją widziałem była zadowolona jak kot w śmietance. A jeśli śmietankę –" "Wystarczy." Książę zatrzymał Hrabiego, który już schodził ze swojego fotela, z wyraźną rządzą mordu. "Obaj zasłużyliście na to co ta biedna dziewczyna wybrała, by wam wyrządzić. Powinniście się wstydzić. Obaj." Obaj zdawali się chcieć coś powiedzieć, ale Książę kontynuował nieustępliwie. "Odmawiam wciągnięcia wasze sprzeczki. Przybyłem tu w całkowicie innym celu." Na pokój opadł całun znajomego ducha przypadłości Księcia. "Widziałeś się z medykiem." Powiedział Hrabia. "W rzeczy samej." Hrabia pochylił się, by złapać pogrzebacz i postukać w kominku. "I? Nie dręcz nas. Zgodził się z innymi?" Książę wziął orzeźwiający łyk porto. "Doktorzy nie wydają się zgadzać w zbyt wielu kwestiach." "Co dokładnie powiedzieli?" Markiz był teraz śmiertelnie poważny.
"Nic dokładnie nie powiedzieli. Mówili ogólnikowo i prawdopodobnie, mieszając skrajne ostrzeżenia z dodającymi otuchy frazesami. Po ostatnim spotkaniu ze szkockim medykiem podjąłem decyzję." *** Odkąd tylko pamiętam uwielbiałam wykradać się z sypialni i stawiać czoła ciemności nocy. Moja pozostająca w nieświadomości rodzina nigdy się o tym nie dowiedziała, a ja nigdy nie byłam złapana, czy to przez służbę, czy przez obcego. Nie zostawałam na zewnątrz na długo. Po prostu znajdowałam drzewo, lub cudowny kawałek trawy i kładłam się, by oglądać roznoszący się nade mną gwieździsty krajobraz. Wracałam zmoczona rosą, w umyśle i duszy byłam odświeżona. Minęło trochę czasy, odkąd pozwoliłam sobie na luksus takiej przygody. W Londynie szaleństwem byłoby wyjść w nocy samej. W najlepszym wypadku moja reputacja byłaby zszarpana. W najgorszym, mogło mi się coś stać. Ślub i podróż do Notre Plaisir uchroniły mnie przed zaspokojeniem mojego głodu nocnego powietrza, ale dzisiaj pragnienie było zbyt silne, by mu zaprzeczyć. Po bezsennej godzinie wstałam z łózka, założyłam na ramiona szal i opuściłam sypialnię. Dom milczał. Wszyscy poszli spać. Przeżyłam chwilę przerażenia, gdy przeszłam koło sali bilardowej i zobaczyłam w kominku resztki ognia. Ale pomieszczenie było puste, pozwalając mi wierzyć, że któryś albo wszyscy trzej lordowie zostali tu do późna i całkiem niedawno udali się do swoich komnat. Jako że Hrabia nie wrócił do mnie, nie było wątpliwości, że spał w swoich prywatnych pokojach. Oszklone drzwi prowadziły na kamienny taras. Wolałam to wyjście niż drzwi frontowe. Ostrożnie uchyliłam drzwi, z ulgą słysząc cichutkie skrzypnięcie zawiasów. Imponujące jak Markiz trzymał to wszystko w idealnym stanie. W posiadłości Silverwood zawsze trzeba było coś naprawić, czy to furtkę od kurnika, czy kruszącą się zaprawę w kominie. Ciemna noc powitała mnie słodkim uściskiem wiejskiego powietrza. Księżyc niedawno wszedł i prowadził mnie przez trawnik swoim srebrnym światłem. Złapałam rąbek koszuli nocnej i pobiegłam tanecznym krokiem w stronę jeziora. Z jakiegoś powodu zdawałam się widzieć lepiej w ciemności, niż większość osób. Zapewne spowodowane to jest moimi nocnymi włóczęgami. Wilgotna trawa była cudowna pod moimi stopami. Mając spore doświadczenie wiedziałam, że najlepiej nie niszczyć pantofli, które mogą przyciągnąć niepotrzebną uwagę do moich potajemnych wypadów. Nagie stopy były bezpieczniejsze, a kilka rzepów, czy kolców nie warte było wspominania. Truchtałam jakbym była szczeniaczkiem uwolnionym ze smyczy. Nocą, gdy nikt nie patrzył, czułam się wolna i radosna. Nie musiałam martwić się moją reputacją, czy odpowiednim zachowaniem, mężem, który założył się o moje najintymniejsze pragnienia, czy łajdakiem, który rozniecił wciąż dręczący mnie ogień. Rozłożyłam ramiona i zakręciłam się w radosnym kole. Rozświetlone księżycową poświatą niebo tworzyło nade mną łuk, przerywany przez jasne migoczące punkty. Wokół mnie gromadziły się mroczne kształty drzew, a świerszcze cykały swoje piosenki. Słyszałam chlupot wody uderzającej o brzeg jeziora. I inny dźwięk, rytmiczny plusk.
Czyżby ktoś o tej godzinie pływał w jeziorze? Może jakieś zwierzę? Lepszy osąd kazał mi wracać czym prędzej do posiadłości. Ale moja ciekawość, jak zresztą zawsze, przeważyła. Skierowałam się w stronę cieni drzew, bym nie została spostrzeżona i na paluszkach zwróciłam się w kierunku jeziora. Rozciągało się przede mną jak powiększająca się plama atramentu. Wschodzący księżyc podkreślał błyszczące pasy na jego powierzchni. Niedaleko od brzegu znajdowała się ciemna bryła ze sterczącymi z obydwu stron kijkami. Poruszały się w wolnych okręgach, w górę i w dół, więc wkrótce uświadomiłam sobie, że patrzę na małą łódkę. Mężczyzna siedział przy wiosłach, a sądząc z arogancko przechylonej głowy, był arystokratą, a nie jednym ze służących, czy przebywającym tu nielegalnie dzierżawcą. Domyślałam się, że w łódce był jeden z trzech lordów, jako że byłoby niewiarygodnie dziwne, gdyby przybył jakiś gość i udał się wprost do łodzi na jeziorze. Mrużyłam oczy, ale nie mogłam dojrzeć, który to był z nich. I wtedy, wprost przed moimi oczami, stała się rzecz najdziwniejsza. Lord osunął się nad wiosłami. Teraz zapewne najrozsądniejszą opcją było wrócenie do domu i zawołanie o pomoc. Ale byłam tak doświadczona w dyskrecji, że nawet nie rozważyłam takiego trybu postępowania. Zamiast tego, odrzuciłam na bok szal i weszłam do wody. Była o wiele zimniejsza, niż wcześniej tego dnia. Zamknęła się wokół moich kostek lodowatym uściskiem. Zawołałam łagodnie do nieprzytomnego mężczyzny. "Jesteś chory? Obudź się! Halo, halo." Kiedy nie otrzymałam z łodzi żadnej odpowiedzi, weszłam głębiej i podniosłam głos. "Ahoj, tam na łodzi. Proszę odezwij się do mnie, jeśli możesz." Kiedy stało się jasne, że odpowiedź nie nadejdzie, zanurzyłam się w wodzie po pas. Gwałtownie wciągnęłam powietrze czując lodowate zimno, ale w tym samym czasie poczułam w kończynach mrowienie i wypełniła mnie energia. Zatopiłam się głębiej i podpłynęłam w stronę łódki. Moje ruchy były niezgrabne i nie byłam w stanie wynurzyć głowy ponad powierzchnię. Za mną unosiły się długie kosmyki moich włosów. Koszula nocna przyległa do mych nóg, sprawiając, że krótki dystans stał się o wiele bardziej żmudny, niż powinien. Krytyczność sytuacji wzrosła gdy jedno z wioseł wysunęło się i zwisało niepewnie z dulki. Płynęłam mocniej. Wypowiedziałam ciche podziękowanie dla braci za ich lekcje pływania. Do czasu, gdy dotarłam do maleńkiej łódki, byłam już prawie padnięta z wyczerpania. Postać wciąż się nie ruszała. Złapałam się boków łodzi, zbyt zmęczona, by zrobić coś więcej. Byłam na tyle świadoma, by ułożyć wiosło z powrotem w dulce. Kiedy odzyskałam oddech, zebrałam całą swoją siłę i wciągnęłam się na pokład. Padłam na deski jak worek kartofli, a ten dźwięk wreszcie obudził nieprzytomnego mężczyznę. Jęknął. Zerwałam się na kolana. "Proszę pana, wydaje pan się chory. Mogę zaoferować jakąś pomoc?" Kiedy nie odpowiedział, wzięłam jedną bezwładną dłoń i zaczęłam do niego szeptać. "Gdybym tylko miała sole trzeźwiące albo buteleczkę amoniaku, ale obawiam się, że jako osoba, która nie mdleje jestem żałośnie nieprzygotowana. Następnym razem gdy zrobię sobie wycieczkę, upewnię się, by wziąć coś do otrzeźwienia mdlejących arystokratów, których mogę spotkać." Po paru chwilach, mężczyzna uniósł głowę i spojrzał na mnie otwartymi w pełni oczami.
Zobaczyłam, że był to Książę Warrington. "Ty." Powiedział. W świetle księżyca jego skóra wyglądała blado. Jego twarz ścisnął ból. Prosto w brzuch uderzyła mnie świadomość. Książę, ten silny, kasztanowłosy, królewski mężczyzna był chory. "Co się stało?" Wyszeptałam. "To nic." Odparł szorstko. "Odpoczywałem jedynie po ruszaniu wiosłami." "Nie mówi mi pan prawdy." "Nie musisz się przejmować." Ale ja uświadomiłam sobie, że się przejmuję. I to bardzo. "Jeśli nic panu nie jest, to proszę wziąć wiosła." Wskazałam mu je, tylko po, by zobaczyć jak szuka ich po omacku. Wzięłam wiosła we własne ręce. Nigdy wcześniej nie kierowałam łódką, ale to z pewnością nie mogło być trudne. Nagle łódka zagroziła wywróceniem się. "Proszę mi dać te wiosła." "Nie jest pan zbyt słaby po omdleniu." "Nie zemdlałem." "To co to było, modlitwa?" "Proszę się trzymać z dala od moich spraw." "O wiele łatwiej będzie to wykonać, gdy nie będzie pan mdlał na moich oczach." Sprzeczając się w ten sposób, żadne z nas nie zwróciło uwagi na kurs. Wśród plusków i sprzeczek, dał o sobie znać nowy dźwięk. Łódka uderzyła o kamienną plażyczkę małej wysepki. Musieliśmy utknąć na mieliźnie. "O Boże." Westchnęłam. "Zapewne będę musiała wrócić do wody i pchnąć łódkę z brzegu." "Absurdalny pomysł. Powinniśmy wyjść na ląd i ogrzać się. Proszę na siebie spojrzeć, trzęsie się pani jak przestraszony króliczek." "Nie jestem przestraszona." Ale mój protest trafił w próżnię, bo Książę wypchnął mnie z łódki wprost na plażę. Zdawał się odzyskać już trochę sił. Mimo iż poruszał się wolno, przywiązał sznur łódki do kamienia, a potem zaprowadził mnie do osłoniętego miejsca pod kępą brzóz. Teraz, kiedy mój wysiłek znalazł się za mną, poczułam się zmarznięta bardziej niż kiedykolwiek. Wiatr smagał mnie swoimi oziębłymi palcami. Padłam na ziemię i owinęłam ramiona wokół kolan, by skulić się w najmniejszą możliwą kuleczkę. Nawet wtedy trzęsłam się i drżałam. Książę usiadł obok mnie. Otoczyło mnie coś ciepłego. Uświadomiłam sobie z wdzięcznością, że to jego szynel. Na zewnątrz płaszcza owinęły się wokół mnie jego ramiona. Gładził mnie delikatnie i trzymał, aż moje dreszcze zniknęły. Jego uścisk był silny, jego ciało zaś
stanowiło solidną ścianę ciepła. Trzymałam się go kurczowo jakby był dębem, a ja pnącą się winoroślą. "Lepiej?" Jego oddech ogrzewał moje włosy. "Cieplej, dziękuję. Jezioro w ciągu dnia nie było takie lodowate. Nie spodziewałam się, że aż tak zmarznę." "A o czym myślałaś, szalona dziewczyno?" "Wierzyłam, że ktoś tam na łódce wita się już ze śmiercią. Albo że jest w tak tragicznym stanie, że potrzebuje natychmiastowej pomocy." "Nie potrzebowałem pomocy." "Jest pan bardzo uparty, Wasza Książęca Mość." Wreszcie się uśmiechnął. "Przepraszam, że panią przestraszyłem. Oczywiście nie podejrzewałem, że ktoś będzie w pobliżu." "Szczęście dla pana, że tam byłam." Jego pierś zadrżała od śmiechu. Poczułam te wibracje przez rozdzielające nas warstwy ubrań. "Przyszło mi do głowy, że jako żona mojego dziedzica, miała pani cień nadziei, że już nie będzie można mi pomóc." Starałam się wyrwać z jego uścisku, ale mi nie pozwolił. "Co za okropne słowa! Nie mam ochoty zostać księżną." "Albo może była pani w drodze, by wyrzucić mnie za burtę." "Jak może pan o ogóle myśleć o czymś –" W gniewie zapomniałam o dreszczach. Moje drżenie pochodziło teraz z furii. Książę skinął mi aprobująco głową i zobaczyłam, że chciał się ze mną drażnić. Mój gniew opadł. "To absurdalny pomysł." "Szczególnie dla kogoś, kto pragnął nigdy nie spotkać śmiertelnie atrakcyjnego Księcia Warrington." Moja twarz zapiekła. Książę z całą pewnością wiedział, jak przywrócić mi ciepło. "Nie pragnęłam tego, ale chcąc nie chcąc to musiało się zdarzyć, czy tego chciałam, czy też nie. Jednakże, czy mogę wskazać, że udało mi się uniknąć omdlenia, czego nie można powiedzieć o Waszej Książęcej Mości?" Zaśmiał się niechętnie. "Moje moce najwyraźniej słabną. Istotnie chciałbym podziękować za pani pomoc. Jest pani najbardziej niezwykłą osobą jaką znam. Zastanawiam się ile dziewcząt popłynęłoby, by uratować nieznajomego w środku nocy." Jeśli to był komplement, to szyty grubymi nićmi. "No cóż. Nie ma za co." W ciszy, która nadeszła usłyszałam chlupot wody o brzeg i łagodnie pohukiwanie sowy gdzieś na lądzie. Ciepło Księcia sączyło się we mnie i wypełniło mnie radosne uczucie bycia tu gdzie trzeba. To spokojne wrażenie zostało przerwane przez nowe pytanie.
"A teraz, Lady Dorchester, muszę spytać co robiła pani w taką noc na zewnątrz." "Nic." Odparłam wymijająco. "Chciałam jedynie odetchnąć świeżym powietrzem i rozkoszować się taką piękną nocą." "Sama? Świeżo poślubiona panna młoda podczas drugiej nocy jej małżeństwa? Wydaje mi się, że coś jest nie w porządku." "Wcale, że nie. Znaczy, mój mąż i ja..." "Tak?" Pod wpływem jego życzliwego głosu, wszystkie bolesne uczucia odpłynęły. Ciemna noc, maleńka wysepka, tak bardzo oddzielona od reszty posiadłości, gorąco zalewające moje żyły, wszystko to razem sprawiło, że zapomniałam o dyskrecji. "Mój mąż wszedł w zakład, który jest tak nieprzyzwoity i tak upokarzający, że nie mogłam znieść jego obecności." Wylewały się ze mnie wszystkie zranione emocje. "Proszę pana o nie stawanie w jego obronie, bo jego zachowanie jest niewybaczalne. Jest impulsywnym chłopcem, który o niczym nie myśli. A Markiz jest jeszcze gorszy. Żadnego z nich nie obchodzi jak takie wyzwanie wpłynie na wrażliwe kobiece uczucia. Myślałam, że robię dobrze jako świeżo poślubiona żona, ale teraz widzę, że nie potrafię mu wybaczyć." "A dlaczego miałaby pani? To co zrobił jest niewybaczalne." "Jest?" Spojrzałam na jego poważną twarz, tak urzekającą w srebrzystej poświacie. Nie spodziewałem się, że weźmie moją stronę, a nie własnych przyjaciół i kuzynów. "Obaj zachowali się wstrętnie, a pani ma prawo być na nich wściekła." "Pan...pan wie o zakładzie?" "Owszem. I powiedziałem im, że uważam, iż obaj przynoszą wstyd." Zadrżałam. Książę wziął moje zachowanie za reakcję na wiatr i owinął ciaśniej wokół mnie swój płaszcz. "Przepraszam w ich imieniu." "Pan nie zrobił niczego niestosownego." Siedziałam przytulona do niego i do głowy przyszła mi niesforna myśl, że chciałam by jednak coś takiego zrobił. Pachniał tak cudownie, trochę jak pomarańcze zmieszane z mokrą wełną. Ciepło jego ciała zdawało się wysyłać strugi pary z moich przemoczonych ubrań. "Nie, ale wiedziałam, że coś takiego się stanie. Wiedziałem do czego uderza Markiz i wiedziałem, że Hrabia nie ma szans, by to zatrzymać. Przepraszam, że przełożyłem mój przyjazd o jeden dzień." "Nie ma pan powodu, by przepraszać." Ale i tak byłam za to wdzięczna. Przytuliłam się do jego silnej piersi i przez moje ciało przeniknęło śpiące ciepło. Trzymał mnie pewnie w swoich ramionach. "Więc wybaczy pani mężowi."
"Przyznaję, że moja pierwsza reakcja była nieugięta i bezwzględna. Na szczęście nie było w pobliżu żadnego noża do papieru, czy innego ostrego narzędzia. Ale teraz, gdy miałam czas na rozmyślanie, moje myśli podążyły innym torem." "Jakim?" "Silnie wierzę w stawianiu czoła prawdzie. Okłamywanie kogoś nigdy nie wychodzi na dobre." "Święta racja." Książę zdawał się dotknięty tym stwierdzeniem. "Jakiej to prawdzie chce pani stawić czoła?" "Zwyczajnej. Myślałam o tym całą noc. Poślubiłam Hrabiego przed Bogiem, ojcem i Lady Chadwick, i nie złamię przysięgi. To małżeństwo jest teraz moim życiem." "Jest pani bardzo honorowa." "Poza tym, gdybym nie dołączyła do cyrku, czy czegoś takiego, powinnam wrócić do domu, a tego zrobić nie mogę. Moi bracia śmialiby się za bardzo, by to tolerować. Zraniłabym cieleśnie przynajmniej jednego z nich, może nawet posunęłabym się do morderstwa i wtedy powinnam skończyć w więzieniu dla kobiet piorąc w ręku. Nie zważam na taką możliwość." Zauważyłam pewne drżenie okrywającego mnie, ciepłego ciała. Książę się śmiał. Nie widziałam powodu, dla którego miałby być taki rozbawiony. "Potrafi pan zaprzeczyć tej prawdzie?" "Ależ nie." Wydyszał, wysuwając jedną dłoń z naszych ciasnych objęć, by wytrzeć swoje łzawiące oczy. "Dziwiłem się jedynie, czy takie chucherko jak pani powinno widzieć pewne rzeczy z taką klarownością." "Kobiece oczy działają tak samo jak męskie." "Zdaje się, że nawet lepiej. Wiem, że była pani zachwycającą panną, gdy rozmawialiśmy pierwszy raz, na wieczorku u Allworthów. Nigdy nie marzyłem, że my –" Przerwał, zanim zdążył dokończyć tę intrygującą myśl. Poruszył się, by wsunąć rękę z powrotem do swojej poprzedniej, czarującej pozycji, a potem się zawahał. "Teraz jest pani ciepło?" "Nie." Odpowiedziałam natychmiast. "Moje ubranie jest wciąż przemoczone, a kiedy wiatr mnie dosięga, staję się okropnie zmarznięta." "Może pani jest, chciałem powiedzieć, może najlepiej dla pani będzie, jeśli –" I znowu przerwał w najbardziej frustrującym momencie. Jego niewypowiedziane słowa wprawiły mój puls w drżenie. Między nami zapadło nowe napięcie. Między nami zaczęło też rosnąć coś innego. Moje skulone nogi spoczywały na jego udach, także częściowo byłam na jego kolanach. A na tych kolanach moją nogę szturchało budzące się do życia ciało. Książę stawał się podniecony. Ta świadomość sprawiała, że kręciło mi się w głowie z ekscytacji jak jeszcze nigdy w życiu. "Proszę...to zignorować." Powiedział napiętym głosem. "Nieunikniona konsekwencja naszej
obecnej sytuacji." "Nic nie szkodzi." Powiedziałam mu szczerze. "Odkryłam, że męski członek jest niezwykle urzekający." Prychnął ze śmiechem. "Tak?" "Tak." Przycisnęłam do niego nogę i poczułam jak gwałtownie rośnie. "Zdaje się, że on uważa tak samo o pani." I znowu ogarnęły mnie dreszcze. Zapadła między nami cisza, a świat zewnętrzny zniknął. W tamtej chwili jego miejsce zajęło coś niezwykłego. Świat zmienił się, a Książę zdominował całkowicie i absolutnie mój umysł, jakby nikt inny nie istniał. Nic innego nie miało znaczenia. Zaciągnęłam się głęboko jego zapachem, który odurzał mnie jak wino. Moja skóra stała się żywa ze świadomości. Zdawało się, że jest coś łączącego nas, nawet jeśli nie padły żadne słowa. Wszystkim co wiedziałam, wszystkim co czułam był każdy oddech Księcia, unoszenie jego piersi, każde nawet najmniejsze poruszenie jego mięśni. Byliśmy sami we własnym, stworzonym przez nas świecie, jego ramiona wokół mnie, moje nogi przytulone do jego. Łupek nad nami mógł być chmurą w niebie. Mrok nocy spełniał rolę kurtyny oddzielającej nas od obcych. W tamtej chwili na świecie istniały tylko dwie osoby. Jeden mężczyzna i jedna kobieta. Wiedziałam, że mnie pragnie. Wiedział, że ja pragnęłam jego. I wyczuwałam, swoim nowym sercem, które znało tylko jego, głębokie, samotne pragnienie jego duszy, żal, który krzyczał o ulgę. Nie myśląc już wcale obróciłam się o przywarłam do niego całym ciałem. Poczułam jak drży z pożądania i wiedziałam, że walczy z chęcią, by mnie objąć. Nie walcz z tym, mówiłam mu bezgłośnie, używając niczego więcej oprócz wolnych ruchów mego ciała. Potrzebujesz mnie. A ja ciebie. I potrzebowałam go, och jakże bardzo ja go potrzebowałam. Potrzebowałam pociechy jego silnych ramion, ciepła jego uśmiechu, intensywności jego osnutych cieniem oczu. Walczyliśmy w ciszy. Jak mógł przeciwstawiać się pragnieniu, która wezbrało między nami? Jak mógł powstrzymywać się przed wołaniem mojej duszy o niego? Nie mógł i ze zduszonym jękiem przyciągnął mnie do siebie i obniżył głowę. Kiedy jego wargi pokryły moje, poczułam jak moje serce roztrzaskuje się na milion błysków światła. Ani Markiz, ani Hrabia nigdy mnie nie pocałowali. A teraz Książę wycałowywał oddech z mego ciała i siłę z moich kończyn. Złapałam go mocno i otworzyłam usta dla jego dzikich eksploracji. Jego dłonie trzymały moją twarz, a on zagłębił się językiem głęboko w moje usta. Moja dusza drżała pod jego namiętnym zapałem. Oddawałam go z nie mniejszą siłą. Smakowaliśmy się wzajemnie wargami, językami i dłońmi, łakomie obłapiając nasze ciała. Książę zdawał się zagubić w pewnego rodzaju szaleństwie kiedy zrywał ubrania z mojego ciała. "Niech Bóg mi wybaczy, potrzebuję cię. Muszę cię zobaczyć i poczuć." Wyjęczał. "Każdą część ciebie." Moja skóra była tak rozgrzana jego dotykiem i moim własnym wewnętrznym ogniem, że nie
czułam wiatru, który wcześniej dawał mi się we znaki. Podniosłam się na nogi, zrzuciłam koszulę i stanęłam przed nim dumnie. "Och, moja słodka." Powiedział, jego oczy pożerały mnie. "Jesteś boginią." Wyciągnął dłoń, by przyciągnąć mnie z powrotem na swoje kolana. Okryło mnie jego ciepło. Faktura jego ubrań – sztywna wełna i cienkie płótno – drażniła moją nagą skórę w najbardziej wyjątkowy sposób. Poczułam mrowienie na całym ciele, a szczególnie na szczytach moich piersi. Stały z żenującym zapałem. Nagle stałam się świadoma swojej nagości w porównaniu z Księciem i położyłam dłonie na piersiach, by je ukryć. Ale Książę delikatnie odsunął moje dłonie. Odwróciłam twarz, nie dlatego, że wstydziłam się swojej nagości, ale tego, że moje ciało tak bardzo odpowiedziało na jego wzrok. Wystarczyło spojrzenie Księcia zawieszone na moim biuście, a moje sutki podskoczyły jak zdeterminowane małe żołnierzyki. Co teraz pomyśli o mnie i o moich niegodnych dziewczęcia pragnieniach? I wtedy wszystkie zmartwienia zniknęły. Książę dotknął mojego sutka jednym łagodnym palcem. To był tak lekki dotyk, a przy tym tak pozbawiony powściągliwości, zupełnie jakby chciał mnie spustoszyć, ale pozwalał sobie jedynie na ten jeden prosty dotyk. To doznanie było tak cudowne, że mój drugi sutek natychmiast odczuł jego brak. Czy wyczuwał jak moje ciało błagało o niego? Czy jego palec czuł taki sam głód jak moja brodawka? Możliwe, bo po chwili sięgnął i po drugą pierś. Książę, ten mężczyzna z żelaza, trzymał dłonie na moich sutkach. Nie mogłam w to uwierzyć. A potem przyszło więcej rozkoszy. Przesunął moje nogi, także siedziałam okrakiem na jego biodrach. Czułam jak jego twarda długość płonie przy moim wzgórku i sprawia, że szaleję z żądzy. Przesuwał dłońmi w górę i w dół po moich rękach. "Zimno?" "Nie." Złapałam jego dłonie i położyłam z powrotem na moich piersiach. Nie czułam zimna, jedynie gorąco i jasność. Jego dotyk był dla mnie boski. Jego dłonie zdawały się rozumieć moją skórę i wiedzieć, czego łaknie moje ciało. Nie mówiliśmy nic więcej. Może baliśmy się przerwać to zaklęcie. Zakołysałam się na nim i zobaczyłam jak jego głowa wygina się do tyłu. Wiedziałam, ze czuł to co ja, to przemożne pożądanie, które było zbyt wielkie, by je wytrzymać, które mogłoby go spalić. Przebiegłam dłońmi po jego piersi, rozpinając jego kamizelkę, rozkładając białą, płócienną koszulę, którą na sobie miał. Pod gładką skórą czaiły się silne mięśnie. Moje palce połaskotały leciutkie kępki włosków. Przebiegłam palcami po jego małych sutkach. Chciałam czuć każdą krzywiznę, każdy mięsień i każde drgnięcie wrażliwej skóry. Chciałam wdychać tego mężczyznę, pochłonąć go i uczynić częścią siebie. Jego palce bawiły się moimi sutkami. Jęknęłam kiedy przeszył mnie spazm. Było coś, co chciałam mu powiedzieć, ale moje pożądanie było tak ogromne, że nie potrafiłam zebrać odpowiednich słów. Zagubiłam się w jego oczach, mrocznych jeziorach jak tunelach do jego serca. Wpatrywaliśmy się w siebie, dusza w duszę. Okrył go cień.
"Nie możemy –" Chciał mnie od siebie odsunąć, ale ja na to nie pozwoliłam. Zuchwale sięgnęłam do jego bryczesów i wzięłam w zachłanne dłonie jego męskość. Była to potężna rzecz, jego obwód tak ogromny, że moja pięść ledwie go objęła. W moim uścisku urósł do jeszcze bardziej pokaźnego rozmiaru. Prawie spalił moją dłoń, tak gorąca była jego włócznia. Od chwili, gdy go dotknęłam z mojej głowy wyleciały wszystkie myśli. Oprócz jednej. Chciałam go w moim ciele. Wszystkie myśli o odpowiednim zachowaniu, godności, o dawnej mnie...wszystkie zniknęły. Byłam kobietą łaknącą mężczyzny, nikim więcej. I wiedziałam, że ten mężczyzna mnie chce. Kiedy gładziłam jego ciało, spojrzałam w jego rozpalone oczy i zobaczyłam jak pożądał, i jak walczył z tym pożądaniem. Naparłam na niego mocniej, tak że jego członek otarł się o wrażliwą wewnętrzną stronę moich ud. Żołądek ścisnął mi się z niecierpliwości. Jego ciało zesztywniało. "Kusisz mnie do granic możliwości." Wymamrotał pod nosem. Poczułam na te słowa gwałtowną radość, a także przyprawiające o zawrót głowy poczucie władzy. Oczywiście nie mógł mi się oprzeć. Nie kiedy moja dłoń przesuwała się w górę i w dół po jego trzonie, badając jego gorliwą odpowiedź. Nie kiedy wygięłam plecy, by otrzeć sutkami o umięśnioną powierzchnię jego piersi. Nawet jego ubrania nie mogły stanąć mi na drodze. Jego gruby trzon wysunął się z rozpiętych bryczesów. Nie miałam pojęcia w jaki sposób stały się rozpięte. Jego fular zniknął, koszula rozłożona, eksponując jego silne gardło i potężną pierś. Unosiła się i opadała wraz z jego szybkimi, prawie ochrypłymi oddechami. W świetle księżyca na jego skórze błyszczał pot. Jego oczy wwiercały się w moje z intensywnością, która zaparła mi dech. Wyglądał na wpół oszalałego z pożądania i przez to absolutnie wspaniałego. Jego fiut trącił loczki stojące na straży mojej cipki. Wygięłam w powitaniu biodra, rozszerzając mocniej kolana, by nakłonić go do wejścia. Czułam magiczny rytm falujący moim ciałem. To było tak, jakby posiadła mnie syrena z głębi. Kiedy moje uda złapały jego, górne części mojego ciała poruszyły się w zmysłowym tańcu, ręce uniosły się, by zebrać włosy nad głową. Z prymitywną wiedzą, z której nawet nie zdawałam sobie sprawy, wiłam się w lubieżnym zaproszeniu, w grzesznym uroku rzucaniu gorączkowego uroku. Czy mógł się oprzeć? Próbował, widziałam jak bardzo próbował. Ale w tamtej chwili, w tamtym miejscu żadne z nas nie mogło powstrzymać potrzeby, która nas do siebie przyciągała. Jednym silnym, wspaniale potężnym ruchem przerzucił mnie na plecy. Wydałam w zaskoczeniu stłumiony okrzyk kiedy szorstka wełna jego płaszcza podrapała moje pośladki. Zawisł nade mną. "Prowadzisz mnie zbyt daleko." Wyrzucił z siebie zanim brutalnie rozdzielił kolanem moje nogi. Rozszerzyłam je jeszcze bardziej i wygięłam ciało na jego spotkanie. I wtedy nadszedł moment, który wstrząsnął moim światem. Wszedł we mnie, jego masywny fiut oznaczył mnie na wskroś mego ciała i duszy. "Ja –" Kolejne silne pchnięcie i prawda zniknęła w oślepiających falach "Ko–"
Ale nagle zabrakło mi powietrza, zabrakło mi słów. Ledwie wiedziałam gdzie jestem. Głębokość mojego szaleństwa przeraziła mnie i złapałam leżący pode mną płaszcz, by się zakotwiczyć. Ale jego następne głębokie pchnięcie odegnało cały strach. Zaczął wolno kręcić biodrami sprawiając, że moje ciało śpiewało z szalonej radości. Ruszałam się i tańczyłam razem z nim. To zdawało się go doprowadzać do obłędu. Unieruchomił moje biodra w żelaznym uścisku, który nie pozostawił mi innego wyboru, niż poddać się tej słodkiej fali. "Ja...ja..." Zanurzył się we mnie tak głęboko, tak daleko. Jakby pękła w nim tama i nie potrafił już dłużej się powstrzymywać. Brał mnie z desperackim głodem, z brutalną, niekończącą się potrzebą. Nie był już powściągliwym i władczym Księciem. Razem uwolniliśmy w nim dzikusa. A syrena we mnie tylko go popędzała. Więcej, więcej, więcej... Kiedy rozkosz wybuchła wykrzyczałam swoje uniesienie do księżyca, gwiazd i do mężczyzny, który rządził moim ciałem i duszą. Obmyły mnie rozkoszne fale, ostre, głębokie i kompletne. Tym razem nie przeniosłam się do innego świata. Raczej zostałam tam, gdzie byłam, razem z moim Księciem, gdy wirowaliśmy razem w magicznej jedności. Czułam, jak jego ciało drży ze spełnienia. Słyszałam jak krzyczy ochryple z rozkoszy. I całym sercem wiedziałam, że to jedyny mężczyzna, którego kiedykolwiek będę kochać. Kochałam Księcia, zapewne zakochałam się podczas naszego pierwszego spotkania na wieczorku. Od tamtej pory nigdy nie opuścił moich myśli, pojawiał się nawet podczas moich chwil ekstazy. Wiedziałam, że on też musi mnie kochać, bo w innym wypadku dlaczego czułabym się w jego ramionach taka kompletna? Ale nie powiedział tego. Wręcz przeciwnie, kiedy tylko jego dreszcze namiętności zniknęły, na jego twarzy pojawił się mroczny cień, a on sam przekręcił się na plecy. "To co zrobiłem jest złe, bardzo złe, zasłużyłem na całkowite potępienie i pogardę." "Nie! Kocham cię." Poruszył się niespokojnie na naszym prowizorycznym kocu. "To niemożliwe. Przysiągłem nigdy się nie zakochiwać." "Nie można przysięgać takich rzeczy. Myślę, że pokochałam cię od pierwszej chwili naszej rozmowy." "Musisz natychmiast przestać. To nie może się stać." Uderzyłam go w mięsistą część jego ramienia, tam, gdzie jak wiedziałam, będzie boleć. "Nie mogę i nie będę. A jestem bardzo uparta. Kiedy podejmuję jakąś decyzję, to nie zmieniam zdania. Kocham cię. I zawsze będę." Odepchnął moje słowa jakby to były muchy. "A twój mąż? Mój dziedzic? Co ja mu uczyniłem?" "Nie mów o nim!" Moja złość zniknęła przy obecności o wiele silniejszych emocji, w
sposób w jaki świeca jest przyćmiewana przez słońce. Ale wciąż nie chciałam o nim myśleć. "Dorchester jest dla mnie bardziej jak brat, zresztą bardzo niegrzeczny brat. Wydaje mi się, że to samo czuje w stosunku do mnie. Czy to nie najlepsze na co można mieć nadzieję? Nasze małżeństwo i tak było zaaranżowane." Zadrżałam kiedy chłodne powietrze musnęło mój policzek. "Przytulisz mnie bliżej, Wasza Książęca Mość, proszę?" "Zimno ci?" Pospieszył, by dostarczyć mi więcej ciepła. Pławiłam się w jego trosce i niepokoju. "Wydaje mi się, że niemożliwym jest oprzeć ci się. A muszę to zrobić." Schowałam twarz w jego piersi. Wiedziałam do czego uderza. Ta cudowna wspólnota nie może się już więcej zdarzyć. "Powinniśmy wracać do domu." Ale jego ton nie miał w sobie ani krzty przekonania. "Nie, nie." Powiedziałam szybko. "Jestem pewna, że na wodzie będzie mi zbyt zimno, Tu jest o wiele cieplej, przynajmniej nim wzejdzie słońce." "A gdy słońce wzejdzie, co wtedy?" "Może nie." Powiedziałam desperacko. "W międzyczasie możemy udawać, że jesteśmy cyganami żyjącymi wolno jak wiatr, bez przejmowania się światem." "Co za cudowna myśl." W ciągu kolejnych chwil wyobrażaliśmy sobie, że jesteśmy beztroskimi wędrowcami. W naszych wyobraźniach rozpaliliśmy ognisko i tańczyliśmy wokół niego. Jedliśmy jagody i upolowane gęsi, które piekły się nad naszym ogniem. Kąpaliśmy się w strumieniach i spaliśmy pod gwiazdami. Daliśmy sobie cały wóz rozwydrzonych dzieci. To był ostatni dodatek, który doprowadził naszą zabawę do końca. Twarz Księcia otrzeźwiała na wzmiankę o dzieciach. "Powinienem być bardziej ostrożny podczas naszego kochania się. Jeśli jesteś przy nadziei, to nigdy sobie tego nie wybaczę." "Jeśli tego sobie Jaśnie Pan życzy, to tak będzie." Głęboko w sercu wiedziałam, że będę zachwycona noszeniem jego dziecka. Komplikacje z takiej możliwości były zniechęcające, ale więcej było radości. "Kochasz mnie chociaż troszeczkę?" Wyszeptałam. "Nie mogę." Jego mroczny ton powiedział mi, że nasza krótka chwila marzeń właśnie się skończyła. Krótko po tym, na horyzoncie pojawiła się pierwsza oznaka nowego dnia. W zwykłych okolicznościach uwielbiałam patrzeć na wschód słońca. Ale tym razem przyprawiał mnie okropne ściskanie żołądka. Ścisnęłam oczy, mając nadzieję na pełen mrok, gdy je ponownie otworzę. Ale słońce nieubłagalnie naruszało moje szczęście. "Musimy już iść." Powiedział Książę, ale tym razem się nie spierałam. Uniosłam się cicho na nogi, a one, tak jak pozostałe części mojego ciała były zesztywniałe z zimna. Zapiął wokół mnie swój szynek i poprowadził mnie do łodzi. Razem pchnęliśmy ją do jeziora, a potem uniósł mnie, by moje stopy nie dotykały wody. Odepchnął się od brzegu i skoczył na łódkę. Patrzyłam na każdy jego ruch z chciwą żądzą. Był pełen gracji, acz potężny, silny, a jednocześnie taktowny. Wszystko, co robił sprawiało, że kochałam go jeszcze bardziej. Zobaczył, że pożeram go wzrokiem i rzucił mi besztające spojrzenie. "Zachowuj się teraz."
"Nic nie zrobiłam!" "To spojrzenie twoich oczu, musisz wiedzieć jaki ogień we mnie rozpala." "Naprawdę?" Spytałam niewinnie. "Sprowadzasz do mojego życia rzeczy, których jak myślałem, wyrzekłem się, rzeczy, których przysiągłem nigdy –" Zamknął usta, zdeterminowany, by nie mówić nic więcej. Zaczął wiosłować. Patrzyłam jak wiosła prują czarną wodę, wydając cichy dźwięk. Przypomniałam sobie jak znalazłam go wcześniej, nieprzytomnego i leżącego. "Nie odpowiedziałeś mi na moje pytanie." Zawołała,. "Co ci było, gdy znalazłam cię w jeziorze..." Przerwałam. Jego oczy spojrzały na mnie ze śmiertelną powagą, która zamieniła moje ciało w lód. "Nie." Wyszeptałam. Nie wiedziałam nawet o czym mówię "nie," ale wiedziałam, że było to coś przerażającego. "Jestem –" Zaczął. "Nie mów. Nie mów nic więcej. Nic!" Starał się powiedzieć. "Ani słowa." Po raz pierwszy w życiu odmówiłam usłyszenia prawdy. Odwrócił ode mnie wzrok, więc spojrzałam na jego profil, na jego piękne usta z twardymi liniami i wrażliwymi krzywiznami. Z profilu wyglądał wspaniały wojownik na monecie. Nic nie mogło być temu mężczyźnie. To było niemożliwe. W czasie pozostałej podróży jeziorem nie powiedzieliśmy już nic więcej. Jak tylko zaciągnęliśmy łódkę do jej przystani pod drzewami, pobiegłam samotnie w stronę Notre Plaisir. Szarość zabarwiła wszystko, drzewa, trawę, nawet niebo. Nie pamiętam prawie niczego z mojej szaleńczej ucieczki do sypialni. Kiedy padłam na łóżko, zrzuciłam płaszcz Księcia i schowałam pod łóżko. Zanurzyłam się pod narzuty, schowałam głęboko w przykryciach i zapłakałam.
Rozdział 8 Annie przyszła do mnie parę godzin później. Na dźwięk jej wejścia uniosłam z poduszki drżącą głowę, by upewnić się, że żaden z trzech lordów nie przyszedł do mojej sypialni. Nie chciałam żadnego z nich. Na widok Annie odetchnęłam z ulgą. "Dzień dobry, moja pani." Powiedziała. "Życzy sobie pani śniadanie?" "Nie, dziękuję ci. Chyba zostanę dzisiaj w łóżku." "Jest pani chora?" "Nie. Tak. Nie wiem, co mi jest." Obeszła łóżko i stanęła z boku, jej jasna głowa była jak światło słoneczne i aż wstrzymała oddech na widok moich splątanych włosów. "Milady! Co pani zrobiła?"
"Och, to nic." Z pewnością to było nic w porównaniu do wrzawy w moim wnętrzu. "Pani piękne włosy." Jęknęła. "Proszę mi pozwolić je rozczesać. To nie zajmie więcej niż potrząśnięcie owczego ogona." To typowe wiejskie powiedzenie uspokoiło mnie. "Dobrze. Ale nie jestem dzisiaj w wesołym nastroju i jeśli powiem coś niestosownego, to musisz obiecać, że mi wybaczysz." "Wybaczyć pani?" Annie zdawała się zaskoczona tą myślą. Rolą służącej nie było wybaczanie swojej pani. Ale Annie i ja, w mojej opinii, dzięki naszej wcześniejszej intymności przeszłyśmy ponad tego rodzaju ograniczeniami. Wstałam naga z łoża i pozwoliłam jej założyć na siebie nową nocną koszulę. Jej dotyk mnie uspokajał. Była taką życzliwą duszyczką jak skacząca po polach pokrzywnica13. Gdyby Markiz był ptakiem, byłby zapewne czarnym krukiem. Hrabia, zimorodkiem albo może sokołem, obdarzonym miłością do polowania. A mój Książę? Książę byłby orłem o wspaniałym sercu i ciele. Usiadłam na małym złoconym stołeczku przed lustrem i potrząsnęłam włosami. Okropne kłębowisko. Poczułam nawet jakieś roślinki wśród kosmyków. Annie, która na służbie u Markiza widziała bez wątpienia o wiele dziwniejsze rzeczy, nie skomentowała tego ani słowem. Wzięła w dłonie jeden gruby lok i zaczęła go rozczesywać. Ja obserwowałam ją w lustrze. "Wydaje się pani dziś przybita, milady." "Owszem, tak jak powiedziałam, nie jestem dziś w dobrym humorze. Nie cierpię być nieszczęśliwa. Dlaczego miałabym być nieszczęśliwa, skoro jest tyle cudownych rzeczy, którymi można się cieszyć? To zawsze było moją filozofią." Na jej piegowatej twarzyczce błysnęły dołeczki. "Ja także wierzę, że lepiej skupiać się na dobrych rzeczach, niż rozmyślać nad nieprzyjemnymi." "Takimi jak fakt, że nie będziesz mogła przez jakiś czas wyjść za mąż?" "Ale kiedyś będę mogła. Więc po co to roztrząsać?" Rozczesany kosmyk włosów ułożyła ostrożnie na moim ramieniu, tak że zwisał nad moją piersią. "Może lepiej ci tak jak jest, bez męża." "Milady!" Zaszokowałam ją moim gorzkim tonem. "Nie musisz brać moich słów na poważnie. Poza tym, moja sytuacja nie jest taka jak twoja. Ty jesteś zakochana, prawda?" "Wydaje mi się, że tak. Czasami ledwie pamiętam." Zachichotała. "Gdybym miała w łóżu takiego lorda jak Hrabia, to bym się nie skarżyła." Ta uwaga zmieniła jej chichot w atak śmiechu. Och, co za ulga podzielić się zmartwieniami z życzliwą kobietą. 13 Ptak z rodziny płochaczy
"Hrabia ma za proste metody, a Markiz jest zbyt subtelny. Jak mam wybrać jednego ponad drugim? Szczególnie kiedy..." "Kiedy to, moja pani?" Jej śliczne oczy błyszczały z ciekawości. "Kiedy jest inny, który nie jest ani za prosty, ani zbyt subtelny, który wywołuje w moim sercu i duszy namiętność, jakiej nie miałam pojęcia, że istnieje." "O mój." Wydyszała. "Tak, nie mogę go mieć. Jestem poślubiona innemu i nigdy nie będę mogła mieć mojej prawdziwej miłości." Dokończyłam ze szlochem. "Och, to takie tragiczne." Annie pociągnęła szczotką za moje włosy z nadmierną siłą, przez co się skrzywiłam. "Och, wybacz, pani." "Niech boli, nie obchodzi mnie to. Tak właśnie czuję się w środku." Pomimo tego infantylnego stwierdzenia złagodziła swoje pociągnięcia. "Co za okropna , sytuacja dla ciebie, pani. Gdyby to tylko chodziło o Hrabiego, czy Markiza, to łatwo można by z tego wyjść. Ale jeśli chodzi o trzeciego, ach moja biedna pani, moje serce krwawi." "Dziękuję ci, Annie." Ale wróciłam do jej najbardziej mnie interesującego sformułowania. "Co masz na myśli mówiąc, że problem można by było łatwo rozwiązać, gdyby chodziło o jedynie dwóch lordów?" "No cóż, proszę o wybaczenie, byłam całkiem długo na służbie u Markiza, więc także poznałam, Hrabiego." Zarumieniła się odrobinę, więc nie musiałam prosić o sprecyzowanie szczegółów jej wiedzy. "Hrabia, zacny dżentelmen sam w sobie, nie ma charakteru, by zająć się damskimi... potrzebami. Ale jest mężczyzną o słodkim sercu i nie chciałby, by jego żona była nieszczęśliwa. Kuzyni są bardzo lojalni wobec siebie, są z tego samego rodu, mimo iż łączy ich dalekie pokrewieństwo. Pani Hrabia patrzy na Markiza prawie jak na ojca, czy może raczej jak na wujka. Nie odmówiłby pragnieniom Markiza, pani z resztą też nie. Znają się jak łyse konie, wszyscy trzej. Można by powiedzieć, bracia krwi. To znaczy, że jeśli zrani się jednego, to zrani się wszystkich trzech, więc nikt się na to nie waży." Na wzmiankę o Księciu do moich oczu znów napłynęły łzy. Annie, skupiona na moich włosach, nie zauważyła tego. "Książę zdaje się całkowicie różnić od Markiza." "O tak, jest kompletnie inny. Książę jest silnym mężczyzną z wieloma obowiązkami i brzemieniami. Nie bywa tu tak często jak Hrabia. Nigdy się nie ożenił, nie ważne ile dziedziczek na niego polowało. Wiem, że pozostali dwaj przejmują się nim. Uważają, że za bardzo się martwi i nie zaznaje radości." "Wiemy co Markiz przez to rozumie." Wymruczałam. "Aye." Zachichotała Annie. "Wierzę, że zarówno Hrabia jak i Markiz zrobią wszystko, by ożywić Księcia. Jest taki poważny i zmartwiony." Widocznie nie znała sekretu Księcia. Musiał być naprawdę pilnie strzeżony, bo widza Annie była doprawdy imponująca. W umyśle przewinęły mi się wszystkie informacje jakie przekazała. Hrabia...Markiz...Książę...ja.
Pokój przygasnął, a kiedy to sobie uświadomiłam, leżałam na krześle z rozpiętą koszulą. Annie machała mi przed nosem solami trzeźwiącymi. Skuliłam się na ten nieznany, gorzki zapach. "Och moja pani, wróciłaś." Złożyła pocałunki na moich policzkach i szyi. Moja skóra zadrżała w odpowiedzi. "Myślałam, że zanudziłam panią na śmierć moim głupim trajkotaniem. Moja kochana, cudowna pani, niech pani powie, że nic jej nie jest!" "Wszystko dobrze. Proszę Annie, nic mi nie jest. Nie przejmuj się, ja nigdy nie mdleję." Ale ja właśnie zemdlałam. To nie miało sensu, zresztą jak wszystko, co przydarzyło mi się od ślubu. "Tak jak mówisz, pani." Przestała mnie całować, ale trzymała mnie mocno za rękę. Delikatnymi pociągnięciami wyczuła mój puls. "Mogę powiedzieć coś pani w zaufaniu?" "Proszę.:" "Kiedy cię gładzę, widzę jak czerń pani oczu powiększa się. A policzki robią się czerwone. Ma pani ogromny apetyt na zmysłowe rozkosze. Proszę się nie obrażać." Powiedziała szybko. "Ja również mam na to apetyt, a Markiz nauczył mnie, by się tego nie wstydzić. To cudowny przymiot dla kobiety. Jaśnie panie, a przynajmniej większość z nich, nie pozwala sobie na taką radość. Inne są rozpieszczane i używają tego, by ranić." Sądząc po tonie jej głosu, zastanawiałam się czy mówi o zimnookiej żonie Markiza. "Ale pani, ze swoją świeżością i miękkością, z pani pragnieniem zmysłowości jest najbardziej wyjątkowa. Podczas mojej służby u Markiza nigdy nie spotkałam się z taką mieszanką." Jej delikatne ruchy sprawiły, że zamykały mi się oczu. Czułam się jak pieszczony kotek. "Dlaczego mi to mówisz?" "Mówię to wyłącznie dlatego, że może nie powinna się pani martwić. Może jest idealne rozwiązanie, które uszczęśliwi wszystkich, a szczególnie panią." Spojrzałam w jej życzliwe oczy. Jej pieszczoty wprowadzały mnie w śpiący stan, jedyny, w którym nie czułam swoich zmartwień. "Wszystko będzie wspaniałe." Powiedziałam sennym głosem. "Najwspanialsze." Odsunęła włosy z mojego czoła. "Zaprzeczanie swojej naturze nikomu nie służy, moja pani." Po tym pomogła mi usiąść i ułożyła moje włosy na plecach. "Proszę na siebie spojrzeć, piękna jak anioł." "Ty jesteś aniołem." Wymruczałam. Opuściła sypialnię z bezczelnym mrugnięciem. Spojrzałam na siebie w lustrze. Włosy spływały mi po plecach, złote jak snop pszenicy latem. Moje wargi były różowe i delikatnie rozdzielone. Oczy błyszczały słodkim światłem jak błękit wiosennego poranka. Rumieniec wciąż okrywał moje policzki, a kołnierzyk koszuli nocnej ukazywał kremową krzywiznę ciała. Zaprzeczanie swojej naturze nikomu nie służy. Znałam swoje serce. Kochałam Księcia. Ta prawda była wyryta w kamieniu. Zaakceptowałam możliwość pozbawionego miłości małżeństwa z Dorchesterem. Ale teraz, gdy zakochałam się całkowicie w Księciu, wszystko wyglądało inaczej. Wszystko wyglądało na niemożliwe.
*** "Czy ty właśnie próbujesz zamordować swojego konia?" Krzyknął Markiza na Księcia, który gnał przez pola kilka długości przed swoimi towarzyszami podczas ich porannej przejażdżki. Książę nie odpowiedział. "Uważaj na tą bestię, Warrington. Jest za dobrym kawałkiem konia, by był traktowany w ten sposób." Kiedy Hrabia wykrzyczał swoje ostrzeżenie, Warrington pociągnął za lejce. Jego wałach stanął dęba, wierzgnął kopytami, a potem zaczął poruszać wszystkimi czterema. "Śmiesz mówić mi jak mam traktować mojego konia, kiedy nie potrafisz traktować własnej żony z należnym szacunkiem?" "Whoa." Powiedział Markiz, podprowadzając swoją białą klacz do pieniącego się postoju przy jego boku. "Takie słowa dżentelmen może uznać za zniewagę." W rzeczy samej, twarz Hrabiego zrobiła się krwistoczerwona. "Traktuję swoją żonę z szacunkiem." "Szacunek spowodowany zakładem? Czy ty nie masz rozumu, nie masz wrażliwości? Czy któryś z was zatrzymał się, by pomyśleć jak poczuje się przez ten zakład?" Markiz bawił się swoją szpicrutą. "A czemuż to niepokoją cię jej uczucia?" Książę odrzucił swoją dumną głowę. "A czemuż by nie? Jest wrażliwą, czułą duszą." Markiz ożywił się jakby był foxhoundem14 na polowaniu. "A skąd ty to wiesz?" "No właśnie, skąd?" Powtórzył podejrzliwie Hrabia. "To nieważne." "Kawałki łamigłówki zaczynają się układać.: Markiz zaczął odhaczać na palcach. "Twoje dzisiejsze późne wstanie, tajemnicze ślady stóp, wywołujące wśród mojej służby alarm, łódź nie na swoim miejscu. Miałeś wczoraj przygodę, mój drogi." "Jaką przygodę? Gdzie? Gdzie byłeś?" Wypytywał Hrabia, bardziej jak pies proszący o kość. "To gdzie byłem nie jest teraz istotne." Książę przybrał chmurną minę. "Może nie, ale ośmielam się stwierdzić, że twój wybór towarzyszki jest niebywale istotny." "Towarzyszka? Wielkie nieba, czy to dotyczy mojej żony?" Hrabia świsnął szpicrutą w powietrze, przerażając tym swojego konia. "Żądam odpowiedzi." "Och, no proszę cię Dorch." Książę spojrzał na Markiza, który wyglądał na całkowicie zbitego z tropu. 14 Rasa psa
"Odpowiedz albo spotkamy się z pistoletami o świcie!" "Z pistoletami o... Dorch, naprawdę, nie bądź absurdalny." Markiz przytrzymał uzdy wielkiego czarnego ogiera, ale Dorch puścił swojego rasowego konia. "Jestem zmęczony waszym ciągłym mówieniem co mam robić, gdzie iść i z kim się żenić. A w dodatku obaj chcecie ją pieprzyć. Mam dość. Pistolety o świcie." Hrabia wbił ostrogi w boki konia i pogalopował w stronę pól. Markiz strzepał z płaszcza końską ślinę. "Ten chłopak musi nauczyć się kontrolować swój temperament. Mimo wszystko nikt się nie będzie pojedynkował, prawo tego zabrania." "Nie. On ma rację." Mroczny ton Księcia sprawił, że Markiz spojrzał na niego z zaskoczeniem. Książę spojrzał na swoje rękawice jeździeckie. "Zrobiłem źle. Muszę odpowiedzieć za moje zbrodnie. O świcie będą pistolety, ale..." "Ale co?" "Tylko jeden z nas będzie strzelał." *** Markiz przyszedł do mnie największej rozpaczy jaka była możliwa dla tak zblazowanego dżentelmena. Przechadzałam się właśnie po ogrodzie, wśród ogromnych róż w brązowym stadium, próbując znaleźć wyjście z moich problemów. "Musimy natychmiast coś zrobić albo wszyscy będziemy zgubieni." Oznajmił. Zastanawiałam się, czy nie przygotowywał się do roli w scence. "Czyżby rozerwała ci się kamizelka, mój panie? Zaplamił fular?" "A zaplamił?" Spojrzał z trwogą na swój fular, ale nawet moja kpina nie oderwała na długo jego uwagi od jego zmartwienia. "Obawiam się, że to nie czas na żarty. Twój mąż zamierza pojedynkować się z moim...z Księciem." Stanęłam, jakby nogi wrosły mi w ziemię i poczułam straszny chłód. "Nie. Nie może." "Tak mu powiedziałem, ale mnie nie słuchał. Och, cóż ja uczyniłem?" Wykręcił dłonie jak młoda panna odgrywająca tragedię Cheltenham.15 "Ale może to jest to, na co zasłużyłem." "Ty?" "Naprawdę nie zamierzałem nikogo zranić. Szczególnie kogoś niewinnego. Jedynym, kto jest w porządku w każdy sposób, kto jest –" Wreszcie mnie oświeciło. "Kochasz Księcia." Markiz spąsowiał jak róża, obok której stał. 15 Cheltenham tragedy – melodramaty odgrywane w spa Cheltenham – miasteczko w hrabstwie Gloucestershire, znajdują się tam jedyne naturalne wody alkaliczne
"Ale, ale ja też go kocham." Markiz oderwał głowę od róży i oderwał jej bezradne płatki. "Cóż, co z tego? Czy powinniśmy stoczyć pojedynek o jego przychylność? Najlepiej zróbmy to wkrótce, bo gdy nadejdzie jutrzejszy świt nie będzie już po co. Dorch nie żartował, a Warrington zamierza stanąć z niezaładowanym pistoletem. Zapewne uważa, że to łatwiejsza śmierć, niż nieznane fatum, które zaakceptował bez walki." "Nieznane fatum?" "Cierpi na niewytłumaczalne bóle serca i poinformował nas zeszłej nocy, iż zdecydował nie szukać więcej pomocy medycznej." W tamtej chwili doznałam furii, będącej w stanie roznieść Notre Plaisir w kupę kamieni i pyłu. Jako kobietę, moim przeznaczeniem było być prowadzoną i ustępującą mężczyznom. Miałam taki niewielki wpływ na swoje własne życie. Ale jeśli to tak mężczyźni stawiali sprawy, to do czego miał dojść ten świat? Nie wiedziałam, który lord jest gorszy. Markiz, który wprawił tę katastrofę w ruch, Hrabia, który zawziął się na ten idiotyzm, czy Książę, który zaakceptowałby wczesny koniec bez walki. "Gdzie oni są?" "Dorch czyści swoje pistolety, a Warrington jest zamknięty w mojej bibliotece." "Nie pozwól mu wyjść." *** Jak zaciągnęłam mojego upartego jak muł męża do biblioteki, doprawdy nie wiem. Wierzę, że zagroziłam mu zemdleniem, a może nawet uroniłam kilka łez. Prawdę mówiąc byłam za wściekła na łzy. Kiedy weszliśmy do spokojnego, wypełnionego książkami pomieszczenia, Książę pochylał się nad sekretarzykiem pisząc coś zawzięcie na papeterii. Nie miał na sobie kamizelki, ani fularu, jedynie płócienna koszulę rozpiętą pod szyją i dla moich kochających oczu wyglądał całkowicie wspaniale. Markiz kręcił się koło niego. Podeszłam szybko do biurka i porwałam papeterię na strzępy. "Nie będzie tego. Nie będzie, nie będzie. Zrozumieliście wszyscy?" "Kochanie." Powiedział Hrabia, stając za mną. "To są męskie sprawy." "Męskie? Męskie?" Odwróciłam się do niego, prawie dusiłam się z gniewu. "Co za mężczyzna chce zakończyć życie swojego pana i mentora, kuzyna, który nazywa go swoim dziedzicem, który wychował go, gdy został osierocony przez matkę, który pokazał mu dobroć i życzliwość?" "A kto spędził noc z moją żoną, po tym jak ona, znaczy ty, wyrzuciła mnie z jej, znaczy twojej sypialni!" Położyłam dłonie na biodrach jak istna przekupka. "I co? Jest w tym jakaś różnica, niż w naszej pierwszej nocy jako para małżeńska?" "Cóż, tak." Widziałam, jak przeszukuje w mózgu źródła tego szaleństwa. "Nie dałem
Księciu pozwolenia." Uderzył jedną pięścią o drugą. "Nikt nie może zaprzeczyć, że moje małżeńskie prawa zostały naruszone." "Nie, w rzeczy samej." Powiedział z powagą Książę i podniósł się na nogi. "Jestem winny i gotowy ponieść konsekwencje." "Nie. Nie" Szukałam innej strategii, czegoś co udobrucha zranioną dumę mojego męża. "Widzę teraz co uraziło mojego drogiego męża, co muszę przyznać nie stało się dla mnie od razu jasne, tę sytuację można łatwo rozwiązać bez rozlewu krwi, czy morderstwa." "Jak?" Czarne oczy Markiza błyszczały zainteresowaniem. "Mój mąż jest moim panem i władcą. Dlatego też musi dać swoją zgodę." Zacisze biblioteki wypełniło skołowane milczenie. Na zewnątrz słyszałam jak kukułka woła swoją partnerkę. "Zgodę na co?" Hrabia podrapał się po podbródku i przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą, bez wątpienia pragnąc znaleźć się z powrotem na swoim koniu, gdzie wszystko było prostsze. "Zgodę, byśmy ja i Książę Warrington byli razem. Nie mogę cię okłamywać, mój drogi mężu. Kocham Księcia i jestem niemal pewna, że on kocha mnie, jednakże nie powie tego z szacunku do twojej osoby." Hrabia, cały zniecierpliwiony, przesuwał swoją rumianą głowę ze mnie na Księcia. "Zakochany?" "Tak." Ścisnęłam mocno dłonie, by zatrzymać ich drżenie. "Chodzi o miłość. Na zawsze. Tak więc widzisz, nie możesz go zabić w pojedynku, bo wtedy ja będę nienawidzić cię na wieki i ostatecznie nikt nie będzie szczęśliwy." Podrapał się za uchem. "Warrington zakochany." Spojrzał na swojego starszego kuzyna. "Czy to prawda?" Książę uchylił się od pytania. "Mój chłopcze, nie pozwól się odwieść od swojego słusznego oburzenia." "Czy to prawda?' Wstrzymałam oddech. A co jeśli tylko wyobraziłam sobie jego uczucia do mnie? Stanęłam nad mrocznym, nieznanym urwiskiem. "Tak, to prawda." Na jego udręczone słowa mój świat wrócił do normy. "Przyrzekam, nie planowałem tego. Wiesz, że przyrzekłem nie ulegać tego typu uczuciom. Ale ją pokochałem. Kiedy jestem przy niej czuję się młody i pełny nadziei. Wierzę, że może być jeszcze trochę radości i powód, by żyć." Spojrzał mojemu mężowi spokojnie w oczy. "Zrobiłem źle i muszę to naprawić. Jeśli moja śmierć jest tym, czego potrzebujesz, to będziesz ją miał." Hrabia cofnął się słysząc to szczere wyznanie. Przeszedł się po pokoju raz, czy dwa. Małe pozłacane krzesełka stanęły mu na drodze, tylko po to, by zostały kopnięte na bok, wywołując częste skrzywienia na twarzy Markiza. Starałam się złapać wzrok Księcia, ale on skupił spojrzenie
na swoim młodym przyjacielu. Wreszcie mój mąż uniósł dłonie. "Moje myśli prowadzą donikąd. Nie mam ochoty zabijać Warringtona, ale dowiaduję się, że moja żona kocha innego. Ledwie się ożeniłem, a ona już spała z trzema mężczyznami. Co można zrobić16?" Moja niedawna historia opisana w ten sposób z pewnością brzmi skandalicznie. Na szczęście Markiz gładko przejął pałeczkę. "Jeśli mogę, wydaje mi się, że rozwiązanie leży tuż pod nosem. Dorchester, ty i ja mieliśmy zakład. Karygodny, ale wierzę, że wciąż ważny." Zwrócił się do mnie. "Hrabino, musisz powiedzieć nam, który styl kochania się wolisz, silne pchnięcia, czy pomysłowe pieszczoty." Czy musiał w tym momencie poruszać taki temat? Moja twarz zrobiła się czerwona jak pokrywająca ściany tapeta. Książę stanął przy moim boku. "Nie wstyd ci tak ją wypytywać?" "Nie, jakoś nie. Moja Lady Alicio, zawsze byłaś prawdomówna, nawet gdy byłaś panną. Odpowiedz na pytanie. Doświadczyłaś mocnego pchania młodego Dorcha i grzesznych przyjemności ofiarowanych przeze mnie. Które wolisz?" W tamtej chwili wolałam wyzionąć ducha – albo ewentualnie zemdleć – ale nieważne jak bardzo tego chciałam, omdlenie się nie pojawiło. "Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie." "No dalej, nie bądź wstydliwa." "Nie potrafię odpowiedzieć, bo –" "Nie powinna tego robić." Książę ruszył, by obronić mnie przed moim dręczycielem. Ułożył za sobą jedną dłoń, a ja ścisnęłam ją z wdzięcznością. "Skończyłeś już?" Ale Markiz trzymał wzrok skupiony na mnie. "Zaufaj mi, Alicio. Odpowiedz na pytanie." Widziałam ponaglające żądanie w jego oczach. Przypomniałam sobie, że przez te wszystkie lata zatrzymał mój sekret dla siebie. Ale wciąż nie mogłam odpowiedzieć. "Nie mogę, bo nie przedkładam jednego nad innym." Hrabia przestał niespokojnie krążyć. "Zdawałaś się mieć ze mną przyjemność." "Tak, w rzeczy samej. I z Markizem. I oczywiście z Księciem. Rozkoszuję się aktem miłości we wszystkich jej postaciach. Taka zapewne jest moja natura. Ale niemożliwe jest wybrać jeden sposób nad drugim." Prawda wyszła na jaw. Wszyscy trzej spojrzeli na mnie z fascynacją. Bez wątpienia moje wyznanie dalece wybiegło poza ramy protokołu. "Tak więc nikt nie wygrał zakładu." Powiedział Hrabia. "Nie tak prędko." Powiedział szybko Markiz. "Lady Alicio, ma chérie, będziesz zadowolona 16 Powiem ci, ja biorę Księcia i Markiza, a ty wracaj do swojego konia :D
mając wyłącznie krzepkiego członka Dorcha?" Zawahałam się, nie chcąc zranić męża. Ale nie mogłam skłamać. "Nie." Markiz zwrócił się do Hrabiego. "Nie pamiętasz warunków? Gdyby wybrała ciebie, to obiecałem zostawić was dwoje samych. Jeśli nie, nasza mała Hrabina miała sama zdecydować jaki związek uszczęśliwi ją najbardziej." Nagle ich zakład nie wyglądał już tak okropnie. Czy naprawdę mogłam wybrać, co uszczęśliwi mnie najbardziej? To był niewiarygodny zwrot akcji i nagle wszyscy trzej lordowie spojrzeli na mnie, jakby czekali na moje oświadczenie. By nadać tej okazji odpowiedniej formalności, odsunęłam się od Księcia i stanęłam po środku ich trójki. "Chcę niewiele, naprawdę." Powiedziałam. "Nic, co nie byłoby do przyjęcia. Chcę, by Książę żył szczęśliwie przez te dni, które mu zostały. Jesteś chory, prawda Wasza Książęca Mość? To właśnie próbowałeś powiedzieć mi przy jeziorze." Książę skinął głową. "Wydaje się, że nie ma wytłumaczenia na moją dolegliwość, ani też lekarstwa." "Wywołuje to u ciebie omdlenia?" "Okazyjnie. Te okazje stają się coraz częstsze." "I to jest powodem, dla którego nigdy się nie ożeniłeś?" "Nie zostawię po sobie wdowy. Nie zmuszę dziecka, by zostało bez ojca." Jego ton cichej determinacji mówił o nieprzespanych nocach i bolesnych decyzjach. Przełknęłam mocno, by móc kontynuować bez napływających łez. "Chciałabym, by nasz ukochany Książę był otoczony przyjaciółmi i kobietą, która będzie kochać go całym sercem, aż po kres jej dni." Spojrzałam na Hrabiego. "Chciałabym być dla mojego męża oddaną żoną i dać mu dzieci, które przedłużą ród Warrington." Patrzyłam od jednego do następnego. Na Hrabiego machającego nogą, na czarne oczy Markiza wiecznie wędrujące ku Księciu, i Księcia, och mojego Księcia, który patrzył na mnie z sercem w oczach. "I wreszcie, chciałabym doświadczać wszystkich przyjemności życia w towarzystwie moich trzech lordów."
Rozdział 9 Rezydencja Warrington, sześć miesięcy później I w ten oto sposób trzech kuzynów wzięło sobie żonę. Świat nie miał pojęcia o tym niezwykłym związku. Kiedy Hrabina Dorchester stała się brzemienna, przyjęto naturalnie, że nasienie Hrabiego zapuściło korzenie. Ale Lady Alicia nie miała wątpliwości, że dziecko było Księcia i część niego będzie żyła i ostatecznie odziedziczy jego prawowitą posiadłość. Hrabia wypełniał swój obowiązek entuzjastycznie i często, ale był obarczony obowiązkami dla niego
niepojętymi. Gdy chodziło o bardziej pomysłowe przyjemności, Markiz zawsze był do usług. Kiedy Markiz przybywał z wizytą, Hrabina Dorchester pływała w morzu zmysłowych rozkoszy. A przede wszystkim był Książę i namiętność jaką dzielili gdy mijały im dni. Wzrost aktywności cielesnej zdawał się polepszyć jego stan zdrowia.17 Okresy zasłabnięć zdarzały się o wiele rzadziej. Księciu dodawała otuchy wiedza, że po jego odejściu jego ukochaną zajmą się dwaj lordowie. Nie mówili o tym nieuniknionym dniu, ale kładł się on cieniem na ich miłości i sprawiał, że świeciła jeszcze jaśniej, w taki sposób jak słońce każdy liść czyni wyraźnym i jasnym. Tego ranka leżeli przytuleni do siebie do namiętnej nocy wypełnionej kochaniem się. "Ukochana, Markiz dzisiaj przyjeżdża." Wymruczał Książę. "Obchodzi dzisiaj urodziny." "Więc musimy je uczcić." Hrabina wtuliła się w ciepłe ciało jej Księcia. "Może powinniśmy zorganizować przyjęcie?" "Tak w ostatniej chwili?" "Prawda. No cóż, nieważne, zawsze cieszymy się sobą najbardziej, gdy jesteśmy we czwórkę. Ale James..." "Tak, kochanie?" "Jest coś, co mogłoby uszczęśliwić Markiza najbardziej." Książę zamilkł. "To będzie aż tak bardzo krępujące?" "Będziesz ze mną?" "Naturalnie. Będziemy wszyscy troje. To będzie wiele dla niego znaczyło. Dobrze wiesz, że kocha cię od wielu lat." Alicia mówiła łagodnie, by zbytnio go nie zaniepokoić. "Nie bardziej, niż w tobie." "Wręcz przeciwnie. Kiedy jesteśmy razem, osiąga pobudzenie jedynie na wzmiankę o tobie albo przez penetrację tego tylnego otworu, do którego rości sobie wyłączne prawa." "I nie masz nic przeciwko? Nas obu w twoim łożu?" Alicia przebiegła dłonią po piersiach. "Widzisz jak moje brodawki twardnieją wyłącznie na wzmiankę o tym?" "Jak ja cię kocham, mój skarbie." *** I tak właśnie go w to wciągnęłam, tak jak Markiz, mistrz manipulacji, mnie poinstruował. A kiedy później w nocy znalazłam się wciśnięta między dwóch mężczyzn, to doświadczenie to przewyższyło moje najśmielsze oczekiwania. Obaj znali doskonale moje ciało, ale w jakiś sposób 17 Z cyklu: Seks, czyli najlepsze lekarstwo na padaczkę, parodontozę, gangrenę, parkinsona i inne choroby
bycie nago między nimi obaj dodało całemu zdarzeniu świeżej pikanterii. Moje sutki ścisnęły się gdy poczułam ich wzrok na mojej obnażonej postaci. Książę rządził w większości spraw. Tutaj zaś przewodził Markiz. Jego założeniem było uczynienie mnie centrum ich uwagi, jednakże wiedziałam, że czeka na chwilę, gdy będzie mógł dotknąć Księcia. Rozciągnął mnie na wypełnionym pierzem łożu i przesunął dłonią po moim brzuchu. "Wciąż płaski." "Jest jeszcze za wcześnie, mój panie." Raptem osiem tygodni temu dowiedziałam się, że jestem brzemienna. Jednakże wszyscy trzej lordowie z przejęciem czekali na nowego członka naszej rodziny. Wstał i zdjął ubrania. Po chwili wahania Książę zrobił to samo. Wpatrywałam się w ich nagie ciała z wyraźną przyjemnością. Na smukłość Markiza przesłoniętą jego szorstką siłą, podczas gdy Książę w moich oczach był perfekcją samą w sobie. Jego członek, nawet gdy miękki, miał posturę i elegancję, przez którą oczy Markiza błyszczały. Przechodząc ten niewygodny moment, Markiz skupił swoją uwagę na mnie. Uniósł moją stopę i przegryzł palec. Przesunął palcami po mojej łydce i wrażliwemu wgłębieniu pod kolanem. Ten diabeł dobrze wiedział, których miejsc dotknąć, bym straciła opanowanie. Moje biodra oderwały się od łóżka i chwyciłam za narzutę. Oczy Księcia płonęły pożądaniem, gdy patrzył jak wiję się pod dotykiem innego mężczyzny. "Przytrzymaj jej ręce przy łóżku." Poinstruował Księcia Markiz. "Ma okropny nawyk wyrywania się z mojego uścisku." Książę wybudził się z transu i zbliżył się do mojej głowy, by przyszpilić moje ręce. Tym, czego Markiz nie powiedział Księciu było to, że takie ograniczenia rozgrzewały mnie podwójnie. Wierzgnęłam się bezwstydnie w silnym uścisku Księcia kiedy Markiz rozszerzył moje nogi i dotknął w swoim diabelskim dziele językiem mojej cipki. W ciągu tych miesięcy Markiz osiągnął mistrzostwo w reakcjach mojego ciała, więc już po chwili błagałam o spełnienie. "Głupia dziewczyno." Zrugał mnie Markiz. "Właśnie to zamierzałem. Ssij jej sutki, Warrington." Książę pochylił się i objął ustami mój sutek. Dostarczał mu długie, rozkoszne liźnięcia języka. Wiedziałam jak bardzo uwielbia to jak bardzo pełne są moje piersi w błogosławionym stanie. Każde smagnięcie języka, każde szarpnięcie jego wspaniałych ust mówiło mi o tym w najwspanialszy możliwy sposób. Zamknęłam oczy i wzbiłam się w świat rozkoszy. Dwie pary ust ssące mnie na górze i na dole, dwa liżące mnie szaleńczo języki, dwóch wielbiących me ciało silnych mężczyzn. To było więcej, niż mogłam sobie wyobrazić. Zastanawiałam się, czy mój Książę jest podniecony widokiem mnie jako uczty dla dwóch mężczyzn. Chciałam sięgnąć dłonią i poczuć jego członek, ale on wciąż trzymał moje ręce unieruchomione. "Jesteś rozgrzany?" Wyszeptałam do niego. Zdławiony jęk był jego jedyną odpowiedzią. Jakby chcąc zyskać moją uwagę, Markiz szarpnął krawędziami zębów moją łechtaczkę. "Och!" Wydyszałam wyginając w spazmie plecy.
Walczyłam, by powstrzymać spełnienie, ale nie było takiej możliwości. Z wargami Księcia drażniącymi moje sutki i cipką na łasce nieustępliwych liźnięć Markiza, zagubiłam się w potoku doznań. Moje ciało napierało na obydwu mężczyzn kiedy przeżywałam swoje rozszalałe spełnienie. Kiedy się skończyło, wiedziałam, że to dopiero początek. Markiz przekręcił mnie na czworaki. Wciąż dyszałam i drżałam. W tej nowej pozycji przywitałam powiew powietrza na moim rozgrzanym ciele. "Chodź." Powiedział Markiz Księciu, który szybko zniknął mi z oczu. Fiut Markiza zajął miejsce przed moimi wciąż zamglonymi oczami. Był w pełni nabrzmiały. Wiedziałam, że jego podniecenie było spowodowane widokiem Księcia za mną. Poczułam na biodrach dłonie Księcia, gdy przygotowywał się do wsunięcia swojego trzonu w moje oczekujące wejście. "Ssij mnie, ma petite." Powiedział Markiz przyciągając moją głowę do swojego penisa. Kiedy wzięłam go w usta, poczułam jak Książę bierze mnie od tyłu. Jego członek zdawał się większy, niż zazwyczaj. Jego pierwsze głębokie uderzenie pchnęło mnie na Markiza, który natychmiast napęczniał mi w ustach. Moja pochwa zacisnęła się na męskości mojego ukochanego Księcia, który zdawał się podniecić do takiej twardości, jakiej nigdy jeszcze nie czułam. Znowu miałam mężczyzn z obydwu swoich stron. W gorączce pożądania zastanawiałam się, czy Markiz osiągnie z moim Księciem zbliżenie jakiego pragnął. Przytrzymali mnie, a ich pchnięcia przyspieszyły. Markiz trzymał nieruchomo moją głowę, bym w niego nie uderzała. Książę ścisnął mocno moje biodra, by lepiej się we mnie zanurzyć. Moje ciało kołysało się między nimi dwoma. Fiut Markiza wypełniał moje usta. Wiedziałam, że musiał pożerać wzrokiem pieprzącego mnie od tyłu Księcia. Słyszałam urywane oddechy i jęki nade mną, i za mną. Wokół nas wezbrał się drożdżowy zapach, różniący się od zapachu mnie z Księciem, czy mnie z Markizem. To była woń naszej rozkosznej trójki. Wyczuwając tempo Księcia wiedziałam, że jest blisko spełnienia. Jego pchnięcia stały się głębsze i bardziej usilne. Kiedy zajmowałam się organem Markiza, z moich ust wydobywały się krzyki. I wtedy, kiedy myślałam, że już więcej nie zniosę, Książę wysunął się ze mnie. Markiz opuścił moje usta. Odwróciłam się i przysiadłam na łóżku chcąc zobaczyć co przyszło im do głowy. Książę stał przy łóżku nagi i dumny. Jego masywny trzon stał wystawał prosto z jego ciała. Słyszałam jak Markiz wstrzymuje na ten widok oddech. Książę skinął na Markiza, który z oczami płonącymi czernią przeniósł się na skraj łóżka i przysiadł, by wziąć mojego Księcia w usta. Książę odrzucił głowę do tyłu, gdy tylko Markiz zaczął chciwie ssać jego fiuta. Ten widok rozpalił mnie po stokroć. Ale chciałam w tym uczestniczyć, a nie siedzieć bezczynnie. Przysiadłam za Markizem i przesunęłam wolno dłonią między jego udami, by objąć jego trzon. Podskoczył na mój dotyk. Głaskałam Markiza, podczas gdy on ssał fiuta Księcia. Ciało Księcia było piękne, wygięte w łuk, dłonie na biodrach, głowa odrzucona do tyłu. Markiz był wygłodniały, nienasycony. Jego dłonie błądziły po jądrach Księcia, a nawet zagłębiły się do szczeliny jego pośladków. Widziałam jak Książę początkowo się opiera, a potem oddaje przyjemności. Rozdzielił dla Markiza nogi. Kiedy to zrobił, członek w mojej dłoni drgnął z podniecenia. Czułam wobec nich tyle czułości. Zachwyt w ich przyjemności sprawił, że się uśmiechnęłam. Uwielbiałam patrzeć jak ich umięśnione ciała pulsują i pokrywają się potem. Kochałam patrzeć jak oczy Księcia przymykają się w połowie, gdy poddawał się twardym ustom na swoim trzonie. Kochałam patrzeć jak w Markiza
wstępuje życie. Jak długo marzył o spróbowaniu ciała Księcia, o wypełnieniu swoich ust tym sztywnym członkiem? Gładziłam fiuta Markiza w sposób jaki lubił. Poczułam jak w dłoni rozlewa mi się gorąca ciesz. Markiz wydał stłumiony okrzyk spełnienia i wtedy Książę pchnął biodrami. Wpompował nasienie prosto w usta Markiza, a chętny lord przełknął każdą kroplę. Przyszedł czas na drzemkę i leżeliśmy troje zespoleni na łożu. Ich fiuty były wyczerpane, ale ja prawie osiągnęłam wcześniej na czworakach szczyt, tylko po to, by moje spełnienie zostało mi wyrwane. Ale byłam szczęśliwa z powodu moich dwóch lordów, więc zdecydowałam o tym nie wspominać. Nasza droga pokojówka Annie zostawiła nam miednicę z wodą. Markiz zanurzył miękką szmatkę w pachnącej różami wodzie i najpierw umył siebie, a potem mięknącego członka Księcia i jego potężne uda. Książę, z głową ułożoną na moim udzie i podpartymi nogami, przyjmował jego starania całkiem chętnie. "O ile się nie mylę," powiedział Markiz, "nasza droga Alicia pozostała zwisająca na krawędzi klifu." "Nie, nie." Zaprzeczyłam. Ale nie potrafiłam kłamać. "Tak." Przyznałam. "To prawda." "Wkrótce zregeneruję się na tyle, by naruszyć twoje słodkie pośladki. Chcesz tego?" "O tak." To był akt, który dzieliłam wyłącznie z Markizem, jedyny, który uważałam za tak zakazany, że aż całkowicie urzekający. "Poczekaj." Powiedział Książę. "Moje słodkie kochanie, może będziesz chciała dołączyć do mnie w bardziej zwyczajny sposób. Mój fiut szybko odzyskuje sprawność." "O tak, z ogromną chęcią." "Ale którego z nas wolisz?" Powiedzieli jednocześnie. Dlaczego zawsze kazali mi wybierać? "Nie potrafię powiedzieć." Moi lordowie zachichotali i jak na komendę przystąpili za pomocą dłoni i języków do doprowadzenia mnie do łkającego, drżącego szczytu rozkoszy. Nie wiedziałam już gdzie jestem, ani w którą stronę jestem zwrócona, byłam tyle razy przekręcana i otwierana dla ust, palców, czy delikatnego gryzienia. Dłonie i usta zdawały się mnożyć, więc pocałowałam jedne wargi, podczas gdy inne przyciskałam do mojego sutka, a trzecie wniknęły w moją szparkę. Trzecie usta? Będąc w swojej gorączce zajęło mi chwilę, by zrozumieć, że do naszego małego przyjęcia dołączył mój mąż. Teraz to trzech mężczyzn pieściło mnie i przyciskało do mnie swoje twarde ciała. Gdzie tylko spojrzałam, widziałam nagą skórą, umięśnione kończyny i rosnące fiuty. Słyszałam zręczne uderzenia ciała o ciało, ostre dyszenie krzepkich mężczyzn i moje własne jęki. Wkrótce pragnienie urosło we mnie tak bardzo, że pomyślałam, że umrę jeśli nie znajdę spełnienia. Leżałam na łóżku brzuchem do dołu. Ktoś, nie wiem kto, wepchnął głęboko we mnie kciuk i napierał nim na mnie, ale to nie wystarczało. Desperackie łkania mieszały się ze łzami pożądania. "Proszę, moi lordowie, proszę..." Błagałam. Markiz obrócił mnie na bok. "Wezmę ją od tyłu. Któryś musi wejść w jej cipkę."
Hrabia ochoczo przystąpił do tego zadania. Leżał twarzą do mnie, jego jasne niebieskie oczy wpatrywały się w moje. Jego pierwsze pchnięcie było boskie. Jakże ja uwielbiałam pełnego życia fiuta mojego męża. Pocałowałam go czule w usta. Mimo wszystko byłam mu wdzięczna, że mogliśmy doświadczać takich czarów. Wtedy na moją tylną dziurkę naparł twardy pal. Markiz użył moich własnych soków, by nawilżyć obręcz mojej dziurki. Och, jaka to rozkosz, gdy wsunął we mnie swojego fiuta. Och, jak cudownie było czuć dwa wypełniające mnie do rozerwania członki. A gdzie był trzeci fiut? Obejrzałam się za ramię, by ujrzeć szokujący widok. Książę wchodził swoim członkiem w tylną dziurkę Markiza. A Markiz wyglądał na całkowicie zatraconego. Powinnam czuć się zazdrosna widząc ewidentną radość Księcia z wchodzenia w pośladki Markiza, jako że odmawiał wzięcia mnie w ten sposób. Ale każde jego uderzenie napierało na mnie ciało Markiza, a fiut Markiza wchodził głębiej w moją tylną dziurkę. Poczułam rytm jego pchnięć i zrozumiałam wiadomość. Pieprzył mnie przez Markiza. Ale wkrótce, kiedy dwa zanurzone we mnie fiuty zaczęły ze sobą walczyć, zapomniałam o wszystkim. Pchnięcie, parada, touché. Radość, szaleństwo, potrzeba. Palce szczypały moje sutki. Inna dłoń bawiła się moją łechtaczką i rozpoznałam mistrzowską biegłość Markiza. Hrabia złapał mnie za biodra, a potem przesunął się, by chwycić biodra Markiza, aby lepiej wcisnąć we mnie swój trzon. Silne męskie ciała wypełniały mnie z obydwu stron. Wzrok mi się rozmazał. Oddech stał się nierówny. Pragnęłam, by fiut wypełnił także moje usta, ale wszyscy byli gdzieś zajęci. Zamiast tego, z moich ust spływały słodkie słówka i krzyki. Lordowie odpowiadali jękami i nawoływaniami. "Pieprz mnie, James, pieprz mnie." Wymamrotał Markiz, którego mroczna twarz była wykrzywiona z ekstazy przez bycie tak dogłębnie wypełnianym. "Tak ciasno, tak ciasno." Wymruczał Książę. "O tak, o tak." Wykrzyczał wiecznie pozbawiony wyobraźni Hrabia. "Moi lordowie, jak bardzo was kocham!" Niecierpliwość w moim głosie była dla nich sygnałem, by przyspieszyć swoje ruchy. Znali mnie, wiedzieli jak drżałam i błagałam, gdy zbliżało się moje szczytowanie. W końcu moje ciało należało do nich. Byłam ich placem zabaw, ich miejscem spotkań, ich świątynią zmysłowości. Jako pierwszy Hrabia, potem Markiz i wreszcie Książę wykrzyczeli swoje spełnienie, a ich palący płyn wlał się we mnie z obu stron, moje wewnętrzne mięśnie zacisnęły się i spełnienie trząsnęło mną jak lwia łapa. Rozkosz rozlała się w każdej cząstce mojego jestestwa. Promienie światła przeniosły mnie do tego błyszczącego świata i wiedziałam, że nie ma większego szczęścia, niż bycie z moimi trzema lordami.