Sandra Brown Pojedynek Serc tytuł oryginału The Silken Web przekład Błażej Szczęsny Rozdział 1 Latawiec zatrzepotał na wietrze, obrócił się parę razy,...
12 downloads
23 Views
923KB Size
Sandra Brown Pojedynek Serc tytuł oryginału The Silken Web przekład Błażej Szczęsny
Rozdział 1
Latawiec zatrzepotał na wietrze, obrócił się parę razy, a potem nagle zaczął opadać, wirując gwałtownie. Dzieci, piskliwymi z podniecenia głosami, wykrzykiwały chórem fachowe wskazówki: - Uważaj, Kathy! - Poderwij go! - Ściągnij sznurek! - Nie, Kathy, nie tak! Kathleen przygryzła wargę z przejęcia i nie spuszczając oczu z wariującego latawca, ostrożnie skróciła linkę. Potem cofnęła się kilka kroków, unosząc sznurek nad głową i zręcznie unikając zderzenia z podekscytowanymi dziećmi. - Popuść trochę, złotko - zupełnie nieoczekiwanie rozległ się męski głęboki głos. Kathleen nie zdążyła nawet w pełni zdać sobie sprawy, że go słyszy, a już wpadła na nieznajomego mężczyznę, który pojawił się nie wiadomo skąd. Zaskoczona, opuściła rękę, a latawiec zaczął ostro pikować w dół, po czym uderzył w dąb i spoczął tam z ogonem zaplątanym wśród liści, fatalnie pokiereszowany. Dzieci wdrapywały się na drzewo, zręcznie omijając gałęzie i wymieniając się instrukcjami co do różnych możliwości postępowania, czemu towarzyszyły głośny chichot i drwiny. Przybysz spojrzał w kierunku drzewa, a następnie odwrócił głowę i jego niebieskie oczy spoczęły na Kathleen.
- Przepraszam - odezwał się pokornie, przykładając dłoń do serca, ale błysk w jego oczach sprawił, że Kathleen powątpiewała nieco w szczerość tych słów. - Myślałem, że zdołam jakoś pomóc. - Dałabym sobie radę. - Na pewno, ale wziąłem panią za jedno z dzieci i wyglądało to tak, jakby pani potrzebowała pomocy. - Myślał pan, że jestem dzieckiem? Zrozumiała, skąd mogła wyniknąć ta pomyłka. Z włosami splecionymi w warkocz, pozbawioną makijażu twarzą w kształcie serca, w bojówkach do kolan i białej koszulce z logo letniego obozu nie wyglądała zbyt dorośle. - Jestem Kathleen Haley z zarządu obozu. Zmierzył ją od stóp do głów w sposób, który jasno sugerował, że uważa jej strój za niezbyt odpowiedni do stanowiska. - Jestem również opiekunką - dodała, wyciągając rękę. Potężny blondyn z bujnymi wąsami uścisnął jej dłoń. - Nazywam się Erik Gudjonsen, pisze się g-u-d-j-o-n-s-e-n - przeliterował - ale wymawia się Goodjohnson. - Czy pana nazwisko powinno być mi znane, panie Gudjonsen? - Jestem reporterem, będę kręcił dokument dla UBC. Czyżby Harrisonowie nie poinformowali pani, że przyjadę? Jeżeli nawet tak było, ten fakt umknął jej pamięci. - Nie mówili, że to dzisiaj. Letni obóz dla sierot Mountain View miał być pokazany w „People”, magazynie telewizyjnym o ogólnokrajowym zasięgu. Chcąc, by obóz został dostrzeżony przez społeczeństwo, a co za tym idzie również przez sponsorów, Kathleen dotarła ze swoim pomysłem na program do producenta telewizyjnego. Po kilku listach oraz długich rozmowach przez telefon z Nowym Jorkiem udało się jej sprzedać pomysł. Powiedziano jej, że przyślą fotoreportera, by sfilmował dzieci w czasie letniego wypoczynku. Nie zastanawiała się w ogóle, jaki będzie ten filmowiec.
Wydawało się jej, że każdy fotoreporter jest trochę krótkowzroczny, nosi toporne buty, a światłomierze i inne akcesoria ma zawieszone na szyi. Wszystko, co dotychczas kojarzyło się jej z tym zawodem, było jak najdalsze od tego, co prezentował Erik Gudjonsen. Jego wygląd był równie nordycki jak imię. Niewątpliwie odziedziczył sylwetkę po walecznych przodkach. W tym wysokim, muskularnym mężczyźnie, od którego promieniowały upór i witalność, na pewno płynęła krew wikingów. Nawet kiedy stał teraz spokojnie, wydawało się, że bije od niego ogromna siła. Gęste włosy Erika Gudjonsena lśniły w blasku słońca jak złoty hełm, otaczając głowę w swobodnym nieładzie. Nieco ciemniejsze wąsy dodawały zmysłowości szerokim ustom. Mocne, białe zęby kontrastowały z opaloną, ogorzałą twarzą. Miał na sobie mocno wytarte, idealnie dopasowane dżinsy, przylegające do pośladków ciasno jak rękawiczka. Rozpięta niemal do połowy koszula leżała równie dobrze. Lekko podwinięte rękawy ukazywały muskularne ręce. Dłonie o długich, szczupłych palcach sprawiały wrażenie silnych, a jednocześnie delikatnych - cechy tak potrzebne przy posługiwaniu się precyzyjną kamerą filmową. Z jakichś niezrozumiałych powodów Kathleen poczuła ucisk w piersi, kiedy jej oczy błądziły po jego twarzy, poczynając od mocnej szyi i dumnego, nieco upartego podbródka, poprzez zmysłowe usta i zgrabny nos, na niebieskich tęczówkach kończąc. A kiedy jej oczy spotkały się z jego uważnym wzrokiem, poczuła gdzieś głęboko dziwne mrowienie, bardzo przyjemne, ale zarazem niepokojące. - Wyglądasz raczej na kogoś, kto się zajmuje sensacyjnymi wiadomościami. Wzruszył obojętnie ramionami. - Jeżdżę tam, gdzie mi każą. - Jeżeli myślisz, że znajdziesz tutaj coś sensacyjnego, to możesz się rozczarować. Żyjemy spokojnie, bez wzlotów i upadków. - Nie twierdzę, że jest inaczej. Skąd te podejrzenia? Nie ufasz filmowcom? - Pochylił się nad nią, a jego wąsy tylko połowicznie ukryły uśmiech, gdy Erik dodał: - A może chodzi o wszystkich mężczyzn? Głosem tak chłodnym, jak wyraz jej twarzy, powiedziała: - Jak wjedziesz na ten pagórek, skręć w lewo i jedź aż do głównej bramy. Pierwszy budynek naprawo to biuro. Znajdziesz tam albo Ednę, albo B.J. - Dziękuję. Wciąż się uśmiechając, ruszył w stronę zaparkowanego nieopodal blazera. Kathleen w żaden logiczny sposób nie umiała wytłumaczyć sobie rozdrażnienia, które towarzyszyło jej przez resztę popołudnia. Mimo to dawała sobie radę z tryskającymi energią dziećmi. Ze wszystkich opiekunów dzieci najbardziej lubiły Kathy - tak na nią tu wołano: Kathy - a uczucia były odwzajemniane. Dzisiaj jednak była z jakiegoś powodu podenerwowana i gotowa w każdej
chwili wybuchnąć. Chciała, by słońce jak najszybciej przesuwało się w stronę horyzontu. Około piątej wszyscy szli do swoich domków na godzinną przerwę przed kolacją, którą podawano w dużej, głośnej jadalni. Teraz, kiedy dzieci szalały w wydzielonym linami kąpielisku, Kathleen mogła przez chwilę się zrelaksować. Opalała się, siedząc na brzegu rzeki, ale ciągle uważnie obserwowała wychowanków, którzy pływali i chlapali się w przejrzystej wodzie. Westchnęła głęboko i opuściła na moment powieki, kryjąc oczy przed blaskiem słońca. Uwielbiała to miejsce. Każdego lata opiekowanie się dziećmi na obozie w górach Ozark w północno-zachodnim Arkansas dawało jej wiele szczęścia, a zarazem stanowiło istotną pomoc dla jej przyjaciół Harrisonów. Przez sześćdziesiąt dni Kathleen Haley, szefowa działu zakupów w domu mody Masona w Atlancie, przestawała istnieć. Zapominała o szalonym tempie, w jakim żyła przez pozostałe dziesięć miesięcy w roku, i regenerowała siły dzięki górskiemu powietrzu, regularnym posiłkom, wczesnym pobudkom oraz wyczerpującym ćwiczeniom fizycznym. Mimo rygorystycznego rozkładu zajęć pobyt na obozie był dla niej odpoczynkiem, tak dla ciała, jak i umysłu. Niewiele dziewcząt, które realizowały się zawodowo, poświęciłoby swój wolny czas na pracę opiekunki na obozie, ale Kathleen robiła to z potrzeby serca. Znała z własnego doświadczenia dramat tych dzieci, ich ciągłą potrzebę miłości i opieki. I jeśli mogła chociaż częściowo odwdzięczyć się za uczucia, które sama znalazła tutaj przed laty, czas i trud wkładane w to zajęcie warte były swojej ceny. - Hej, Kathy, Robby wychodzi za linę! Otworzyła oczy i zobaczyła przed sobą chłopca, który oskarżycielsko wskazywał palcem na kolegę łamiącego surowy zakaz. - Robby! - zawołała Kathleen. Kiedy twarz winowajcy wyłoniła się spod wody, zmierzyła go surowym spojrzeniem. To wystarczyło, by zanurkował z powrotem pod liną i stanął w wodzie się gającej do ramion. Żeby pokazać, że nie żartuje, ostrzegła:
- Jeszcze raz znajdziesz się za liną i koniec z pływaniem. Jasne? - Tak, Kathy - wymamrotał i zwiesił głowę. Uśmiechnęła się skrycie, wiedząc, że jej dezaprobata była zwykle wystarczającą karą, by utrzymać w ryzach nawet najbardziej krnąbrne dzieci. - Może poćwiczysz stawanie na rękach, jak to robiłeś przedwczoraj. Sprawdź, jak długo wytrzymasz pod wodą. Oczy Robby’ego natychmiast rozbłysły. Wiedział, że został przywrócony do łask. - Dobra. Popatrz! - Będę patrzeć. - Pomachała do chłopca, a on przygotował się, by pokazać swoją sztuczkę. - Jaimie, dziękuję, że zwróciłeś mi uwagę na zachowanie Robby’ego, ale nieładnie jest skarżyć. Okay? Chudy chłopiec z ciemnymi włosami i oczami wyglądał na stropionego, ale uśmiechnął się lekko i odpowiedział: - Tak, proszę pani. Każdego lata było jedno dziecko, które chwytało ją za serce bardziej niż inni wychowankowie dziwne, introwertyczne. Ten chłopiec nie odnajdywał się w sportach i zwykle wybierano go do drużyny jako ostatniego. Cichy, poważny i nieśmiały, był jednocześnie najgorliwszym czytelnikiem i najbardziej uzdolnionym artystą z całej grupy. Jego czarne oczy podbiły serce Kathleen już pierwszego dnia pobytu i chociaż starała się nikogo nie wyróżniać, miała niezaprzeczalną słabość do Jaimiego. Wstała i podeszła do linii brzegu. Usiadła na wilgotnym piasku, zdjęła tenisówki i skarpetki i zanurzyła stopy w chłodnej wodzie. W jej myślach pojawił się nieproszony obraz Erika Gudjonsena. Dwudziestopięcioletnia Kathleen spotkała już wielu mężczyzn, w kilku nawet się kochała, ale ostatnią rzeczą, jakiej teraz pragnęła, był bliższy kontakt z mężczyzną. Czyż nie od tego uciekła? Piskliwy śmiech sprowadził ją z powrotem na ziemię. Spojrzała na zegarek: za dziesięć piąta. Dmuchnęła w srebrny gwizdek zawieszony na szyi na niebieskiej gumce.
Dzieci, piszcząc na znak protestu, wyszły powoli na brzegi zaczęły wkładać tenisówki. Wracały do domków w kąpielówkach, susząc je na słońcu podczas marszu. Pozbierały swoje rzeczy i stanęły gotowe do drogi. Podczas gdy podopieczni z wolna wykonywali jej polecenia, Kathleen też włożyła buty i ustawiła grupę w mniej więcej równy rządek. Zaczęli iść pod górę, a Kathleen zaintonowała piosenkę z nieskończoną liczbą zwrotek. Ponownie uświadomiła sobie z zachwytem, jak bardzo kocha tutejsze widoki. Czerwona, żwirowa droga prowadząca do obozu Mountain View była rozgrzana i zakurzona, a naturalne podłoże nigdy nie miało być zepsute żadną sztuczną nawierzchnią. Organizatorzy mądrze wybrali na obóz najdzikszą okolicę, oczywiście w granicach rozsądku. Dla dzieci, które mieszkały w domach dziecka w dużych miastach, był to jedyny kontakt z krajobrazem pozbawionym budynków i betonu. Góry Ozark budziły zachwyt w każdej porze roku, ale tego lata, po wyjątkowo deszczowej wiośnie, dęby, klony, wiązy i brzozy na zboczach były zielone bardziej niż zwykle. Z drzew spływały pędy dzikiego wina, a ziemię pokrywała bujna roślinność. Kings River płynęła wartkim nurtem. Na płyciznach woda była tak przejrzysta, że dałoby się bez trudu policzyć kamienie spoczywające na dnie. Kathleen kochała to wszystko. Kochała góry, drzewa i ludzi, którzy zamieszkiwali te wiejskie okolice, zajmując się hodowlą albo uprawą. Jak bardzo ich spokojne zajęcia różniły się od życia w Atlancie. Tam stres i napięcie nie opuszczały Kathleen. Jako szefowa działu zakupów, odpowiedzialna za modne stroje, musiała ciągle podejmować ważne decyzje. Zamawiała ubrania do różnych działów: sportowe, młodzieżowe, eleganckie suknie i bieliznę dla kobiet, płaszcze, ubranka dla dzieci i stroje wizytowe. Mimo że czasem płaciła za to bólem głowy, kochała swoją pracę. Dlatego też wszyscy znajomi i koledzy byli zaskoczeni, kiedy na początku tego lata złożyła rezygnację. - Kathy, powiedz Allison, żeby przestała mnie podcinać. Ona to robi specjalnie - poskarżyła się Gracie, poprawiając duże okulary. Kathleen oprzytomniała w mgnieniu oka i zareagowała automatycznie. - Allison, jak byś się czuła, gdybym ja cię podcięła? Przestań. - Ona pierwsza zaczęła - spierała się Allison. - Więc dlaczego nie będziesz moją wzorową wychowanką i nie pokażesz innym, jak nadstawić drugi policzek?
- No dobra. Słońce nadal mocno grzało, a kiedy w zasięgu wzroku pojawiła się ciężka cedrowa brama Mountain View, Kathleen wytarła podkoszulkiem pot, który spływał jej między piersiami. Dzieci były dość marudne i spragnione odpoczynku. Podzieliły się według płci i szły, powłócząc nogami, w kierunku swoich domków. - Jak usłyszycie dzwonek na kolację, wszyscy macie być już po prysznicu. Widzimy się na miejscu. Les, zostaw Todda w spokoju. Kathleen odprowadziła wychowanków bezpiecznie do chatek, a potem zawróciła w stronę pawilonów przeznaczonych dla opiekunów. Dzięki swej pozycji wśród pracowników miała domek wyłącznie dla siebie. Zamknęła za sobą drzwi i włączyła wiatrak na suficie. Całkowicie pozbawiona energii, padła na łóżko jak szmaciana lalka. Zmusiła się do miarowego oddechu i już wkrótce poczuła, jak fala gorąca i stres powoli opuszczają jej ciało. Leżała z zamkniętymi oczami, a jej myśli powróciły do momentu, gdy w pośpiechu opuszczała Atlantę. Pan Mason, zawiedziony i zdenerwowany jej nagłą rezygnacją, pytał o powody Kathleen jednak nie dała mu szczerej odpowiedzi. Nie powiedziała, że nie może już dłużej pracować z Davidem Rossem. David, księgowy u Masona, zajmował się wszystkimi sprawami finansowymi, począwszy od zakupu żarówek, a kończąc na wypłatach. Był wymagający wobec swoich podwładnych, ale poza biurem wydawał się miły i przyjazny. Kathleen miło wspominała wspólne przerwy na kawę i kilka razem zjedzonych lunchów, kiedy udało im się uniknąć towarzystwa innych szefów działów. Wkrótce te posiłki stały się bardziej prywatne, „przypadkowe spotkania” nie były już tak przypadkowe, a sporadyczne dotknięcia trwały za każdym razem trochę dłużej. Na początku Kathleen sądziła, że rosnące zainteresowanie Davida to wytwór jej wyobraźni, ale z czasem zrobiło się jasne, że to coś poważnego, i nie mogła już nie zauważać namiętnych spojrzeń mężczyzny, którymi ją obrzucał za każdym razem, kiedy się spotykali. Ale pewnego wieczoru jej wszystkie cieplejsze uczucia do tego człowieka zniknęły nagle i od tej pory usilnie starała się o nim zapomnieć. David Ross był bardzo inteligentny, bardzo przystojny i żonaty. Miał atrakcyjną żonę, trójkę dzieci oraz angielskiego psa pasterskiego, który mieszkał z całą rodziną w białym domu na przedmieściach Atlanty. Kathleen przewróciła się na brzuch na wąskim łóżku i ukryła twarz w poduszkach, gdy wróciły wspomnienia jej ostatniego spotkania z Davidem.
Kończył się właśnie długi, męczący dzień pracy i była już bardzo zmęczona. Całe popołudnie otwierała pudła z towarem, które właśnie nadeszły, i sprawdzała, czy wszystko zgadza się z zamówieniem. Magazyn był zamknięty od godziny i większość pracowników poszła już do domu. David wszedł do biura i zamknął za sobą drzwi. Czarująco uśmiechnięty, podszedł do biurka, oparł się o nie dłońmi i nachylił głowę w jej kierunku. - Co powiesz na kolację? - spytał, a jego głos był precyzyjny i wyważony jak księgi rachunkowe. - Nie dzisiaj. - To był jeden z tych trudnych dni i czuła się bardzo zmęczona. - Marzę, żeby pójść do domu, wziąć prysznic, a potem prosto do łóżka. - Musisz czasami coś jeść - namawiał. - Mam jakąś kiełbaskę bolońską w zamrażalniku. - Tonie brzmi zbyt zachęcająco - powiedział, a na jego twarzy pojawił się komiczny grymas. Kathleen zaśmiała się, chyba aż nazbyt głośno. - W każdym razie to będzie moja dzisiejsza kolacja. Wyjęła torebkę z szuflady biurka, wstała i sięgnęła po sweter wiszący na stojaku obok drzwi. Zanim go zdjęła, David złapał ją za rękę i obrócił tak, że stała zwrócona do niego twarzą, a potem odebrał jej torebkę i odstawił na biurko. Położył dłonie na ramionach Kathleen. - Zmęczenie nie jest prawdziwym powodem, dla którego nie chcesz iść ze mną na kolację, prawda? - Nie.- Spokojnie spojrzała mu w oczy. - Tak myślałem. - Westchnął ciężko. Jego palce głaskały ją czule, ale stała niewzruszona i sztywna. - Kathleen, to żadna tajemnica, że mnie do ciebie ciągnie. Nawet bardziej niż ciągnie. Dlaczego nie pójdziesz ze mną na kolację? - Wiesz dlaczego, Davidzie. To nie tajemnica. Jesteś żonaty. - Niezbyt szczęśliwie. - Przykro mi, ale to nie moja sprawa. - Kathleen. - Westchnął i przyciągnął ją bliżej.
Odsunęła się, jednak nie mogła uwolnić się z uścisku jego mocnych dłoni. Decydując się na inną taktykę, spytał: - A gdybym nie był żonaty, czy chciałabyś się ze mną spotykać? - To bezcelowe pytanie. Jesteś. - Wiem, wiem. Ale gdybym nie był, czy wtedy byłabyś zainteresowana? Jego oczy wymuszały odpowiedź, więc Kathleen jak zwykle postanowiła być szczera. - Jesteś atrakcyjnym facetem, Davidzie. Gdybyś nie był żonaty, wtedy, owszem, umówiłabym się z tobą. Zanim zdążyła dokończyć zdanie, szybko przyciągnął ją do siebie i zamknął w żelaznym uścisku. Pochylił głowę, by dosięgnąć warg dziewczyny. Wiedział, jak całować. Przez jedną, krótką chwilę uległa i przestała się opierać żarliwym pocałunkom, które nakłaniały jej wargi, aby się otwarły. Nie poddała się świadomie, ale nagle jego język znalazł się w jej ustach, zachłanny i niepożądany. Ręka Davida ześlizgnęła się w dół i spoczęła na jej biodrze, przyciągając ją bliżej. Kathleen zaczęła gorączkowo odpychać go od siebie, wyprostowała ręce, oparła dłonie o jego ramiona, jednocześnie kopiąc Davida, aż ją puścił. Jego oczy były prawie nieprzytomne z pożądania, a oddech ciężki z wysiłku. David zbliżył się o krok, ale stanowczy wyraz jej twarzy oraz zimne spojrzenie zielonych oczu go powstrzymały. Zrozumiał, że się zagalopował. - Trzymaj się ode mnie z daleka - wykrztusiła stłumionym głosem. - Jeżeli jeszcze kiedykolwiek mnie dotkniesz, złożę oficjalną skargę o molestowanie seksualne. - Chrzanienie. Nawet gdybyś miała dość odwagi, żeby się do tego posunąć, nikt ci nie uwierzy. Wielu ludzi widywało nas razem. Ty po prostu wysyłałaś sygnały, a ja na nie odpowiedziałem. Nic prostszego. - Sam jesteś prostak, jeśli nie potrafisz odróżnić przyjaźni od ochoty! - odpowiedziała ze złością. Jesteśmy kolegami z pracy. To wszystko. - Na razie. - Na zawsze, panie Ross. - Zobaczymy.
- Wydał z siebie szydercze prychnięcie, poprawiając ubranie. Wyszedł, ale Kathleen wiedziała, że zniechęciła go najwyżej chwilowo. Prawdopodobnie planował już kolejny atak. Usiadła przy biurku i ukryła twarz w dłoniach. Co teraz? Niech go szlag trafi, miał rację - nie zdecydowałaby się go oskarżyć. Prawdopodobnie miałby kłopoty, ale nie zamierzała marnować czasu i energii, żeby doprowadzić sprawę do końca. Zresztą nawet gdyby wygrała, musiałaby nadal widywać Davida codziennie. Poza tym czuła, że praca u Masona przestała być dla niej wyzwaniem. A więc klamka zapadła. Kathleen postanowiła znaleźć sobie miejsce, gdzie podejście do mody będzie mniej konserwatywne i bardziej zgodne z duchem czasu. David Ross stał się katalizatorem trudnej decyzji, którą wtedy podjęła - zamiany przyjaznego i swojskiego miejsca na coś zupełnie nie znanego. Przynajmniej tak to sobie tłumaczyła. Ucieczka była jej zwykłą strategią działania od czasu śmierci rodziców. Jeśli nie mogła sobie z czymś poradzić inaczej, uciekała. W niewytłumaczalny sposób postać Erika Gudjonsena pojawiła się w jej myślach. Pewny siebie wyraz jego twarzy za bardzo przypominał jej Davida Rossa. Co jest z tymi onieśmielająco przystojnymi facetami? Czy pociągający wygląd daje im jakieś wyjątkowe przywileje? Czyżby myśleli, że wszystkie kobiety są gotowe wskakiwać im do łóżek na pierwsze skinienie? Poczuła, że tętno przyspiesza jej nagle, i przez chwilę zastanawiała się, jak to jest być całowaną przez mężczyznę z takimi wąsami. Do cholery z tym wszystkim! Zeskoczyła z łóżka i pobiegła do łazienki. Wzięła chłodny prysznic, a potem wmasowała w ciało balsami zaczęła energicznie szczotkować włosy. Przez chwilę miała zamiar zostawić je rozpuszczone, ale zmieniła zdanie. Wieczory bywały tu ciepłe, nawet gdy słońce już dawno zniknęło za górskimi szczytami. Zebrała włosy w kucyk i związała niebieską gumką. Krótsze pasma, które otaczały jej twarz, były jeszcze wilgotne i tworzyły czarujące loczki. Podczas pobytu w górach prawie nie używała podkładu. Nieliczne piegi po obu stronach nosa i na policzkach tylko podkreślały opaleniznę morelowej skóry i zwracały uwagę na rudawe końce kasztanowych
włosów. Kathleen musnęła różem policzki, a następnie delikatnie umalowała usta brzoskwiniowym błyszczykiem. Na zakończenie pociągnęła tuszem długie czarne rzęsy. Wskoczyła w koronkowe majteczki, które były jedynym kobiecym luksusem, na jaki pozwalała sobie na obozie, i wciągnęła bojówki. Na kolację, jak zwykle, zamiast podkoszulka włożyła bluzkę. Co bym dała za wieczór, na który warto by starannie się ubrać, pomyślała tęsknie, wkładając białe skarpetki i tenisówki. Gdy zabrzmiał dzwonek, szła już w kierunku jadalni. Po jedzenie dzieci wyjątkowo ustawiały się z przyjemnością w kolejce; Kathleen dołączyła do nich w drzwiach. - Hej, Kathy! - zawołał jeden z opiekunów. Mike Simpson, potężnie zbudowany chłopak, niedawno ukończył college i zrobił specjalizację z wychowania fizycznego na Uniwersytecie Arkansas. Jego ogromna sylwetka kontrastowała z pełnym cierpliwości i serdeczności podejściem do wychowanków. Uczył ich sportów opartych na rywalizacji: gry w piłkę nożną, softball i siatkówkę. - Cześć, Mike! - odpowiedziała Kathleen, próbując przekrzyczeć hałas robiony przez dzieci, które szykowały się już do inwazji na stołówkę. - Harrisonowie prosili, abyś zajrzała do nich do biura przed kolacją. Czekają na ciebie. - Dobra, dzięki - rzuciła przez ramię, schodząc po schodkach. Usłyszała jeszcze, jak Mike mówi: - Bardzo śmieszne. Które z was mnie uszczypnęło? Odpowiedzią były salwy śmiechu. Wciąż uśmiechnięta, otworzyła drzwi do klimatyzowanego budyneczku, w którym mieściło się biuro obozu Mountain View. - Kathleen, czy to ty? - zawołała Edna Harrison. - Tak. - Kathleen minęła biuro i poszła w kierunku prywatnych pokoi Harrisonów. - Wejdź, moja droga. Czekaliśmy na ciebie. Weszła do pokoju i stanęła twarzą w twarz z Erikiem Gudjonsenem, który podniósł się z sofy. Był odwrócony plecami do Harrisonów.
- Kathleen, poznaj Erika Gudjonsena - powiedziała Edna. - Jest fotoreporterem z UBC. Eriku, Kathleen Haley jest jedną z członkiń zarządu. Nie moglibyśmy prowadzić tego obozu bez niej. - Och, poznałem już panią Haley. Wpadliśmy na siebie dziś popołudniu.
Rozdział 2
Kathleen żałowała, że nie może mu przyłożyć w tę zadowoloną gębę. Nie chcąc jednak psuć dobrego nastroju dwójce przyjaciół, odezwała się grzecznie: - Witam ponownie, panie Gudjonsen. - Chodź, Kathleen, usiądź tutaj - powiedział B.J. - Pan Gudjonsen właśnie pytał o Mountain View i wyjaśniłem mu, że ty najlepiej mu wyjaśnisz, jak działa obóz, bo nie jeden już masz za sobą. Zaraz pójdziemy na kolację. Ponieważ B.J. i Edna siedzieli na jedynych wygodnych krzesłach w pokoju, Kathleen nie miała wyboru, musiała usiąść obok Erika na wczesnoamerykańskiej sofie. Siadając, obciągnęła nogawki bojówek, żeby się nie gniotły. - Jak minął wam dzień? - zapytała. Traktowała ich niemal jak rodziców. Mimo że oboje przekroczyli już sześćdziesiątkę, byli krzepcy i zdrowi. Miłość i troska, jaką okazywali sierotom, przebywającym każdego lata na ich obozie, stanowiła przykład dla innych. Kathleen zawsze myślała o Harrisonach jak o jednej osobie i, co ciekawe, rzeczywiście byli do siebie bardzo podobni. Oboje niscy i korpulentni, różnili się jedynie kolorem oczu - Edna miała ciepłe brązowe tęczówki, jej mąż zaś szare - ale twarze małżonków emanowały życzliwością i serdecznością, a ich gesty były prawie identyczne. Oboje też z jednakową pasją realizowali ten sam życiowy cel. Kathleen wątpiła, czy któremuś z nich kiedykolwiek zdarzyły się jakieś nawet najbardziej niewinne podejrzane myśli. Wszędzie i w każdym widzieli dobro. Teraz, kiedy się nad tym zastanawiała, uzmysłowiła sobie, że w ich podobieństwie nie ma nic dziwnego - przecież byli małżeństwem od prawie czterdziestu lat. - Rura zaczęła przeciekać w jednej z chatek i zmagałem się z tym dzisiaj - opowiadał właśnie B.J. Chyba zaoszczędziłem na hydrauliku. Dowiemy się tego w ciągu dwóch dni - dodał z uśmiechem. - Dziękuję ci, kochany. - Edna poklepała go po kolanie. - Jutro możesz popracować nad tą paskudną klimatyzacją.
- Widzisz, Eriku? - B. J. rozłożył bezradnie ręce. - Kobiety nigdy nie są usatysfakcjonowane. - Ach ty! - wykrzyknęła czule Edna, gładząc męża z miłością po ramieniu. Następnie zwróciła się ponownie do Erika, który z przyjemnością obserwował przejawy uczucia, jakie okazywali sobie nawzajem Harrisonowie. - Kathleen po raz pierwszy przyjechała na obóz, kiedy miała czternaście lat. Nie chcę cię stawiać w niezręcznej sytuacji, Kathleen, ale jestem pewna, że nasz gość chętnie usłyszałby twoją historię. W oczach Edny widać było zakłopotanie, ale rozwiał je uśmiech, który pojawił się na twarzy młodej kobiety. - Wszystko w porządku, bardzo chętnie porozmawiam o Mountain View. - Kathleen zmusiła się, by spojrzeć w stronę reportera. Kiedy siedział tak blisko, jego surowa męska uroda budziła w niej niepokój. - Moi rodzice zginęli w wypadku na łódce, gdy skończyłam trzynaście lat. Nie mieli żadnych krewnych ani innych dzieci, więc zostałam sama. Znajomi z kościoła umieścili mnie w domu dziecka w Atlancie. Dobrze go prowadzono i cieszył się opinią najlepszego w kraju. Ale przyzwyczaiłam się, że jestem jedynaczką, i trudno mi było się przystosować. Moja średnia ocen drastycznie spadła. Buntowałam się . Krótko mówiąc, stałam się okropnym bachorem. B. J. się roześmiał, ale Edna rzuciła mu jedno ze swoich znaczących spojrzeń i śmiech ucichł. - Następnego lata dom dziecka wysłał mnie tutaj. Byłam wręcz fatalnie nastawiona do tego pomysłu, tak jak zresztą do wszystkiego w tamtym czasie. Wydawało mi się, że zostałam niesprawiedliwie potraktowana przez wszystkich, przez Boga, los. Ale tego lata moje życie się odmieniło. - W jej głosie zabrzmiało wzruszenie, uśmiechnęła się do Harrisonów drżącymi ustami. - B. J. i Edna nie pozwolili, żebym zniszczyła sobie życie nienawiścią i zgorzknieniem. Postanowili mnie kochać, ofiarowując mi miłość wtedy, kiedy nikt o mnie nie dbał. Zaczęłam znowu zachowywać się jak człowiek a nie zranione zwierzę. Mam wobec nich dług wdzięczność, którego nie dane mi będzie kiedykolwiek spłacić. - Już po stokroć nam odpłaciłaś, Kathleen. - Edna zwróciła wilgotne od łez oczy w kierunku Erika. Widzi pan, panie Gudjonsen, Kathleen przyjeżdżała na nasze obozy każdego lata, aż dorosła. Kiedy uczyła się w college’u, zaproponowaliśmy jej pracę opiekunki. Jako że bliskie jej są smutne doświadczenia naszych wychowanków, potrafi nawiązać z nimi kontakt lepiej niż ktokolwiek inny. Widzieliśmy, jak dokonywała cudów nawet z dziećmi wyjątkowo ciężko skrzywdzonymi przez los. Gdy więc pojawiło się wolne miejsce w zarządzie, zaproponowaliśmy je Kathleen. Nie chciała się zgodzić, ale nalegaliśmy. Nikt się nie rozczarował. W zeszłym roku sama zebrała wystarczająco dużo pieniędzy, abyśmy mogli zainstalować klimatyzację w jadalni i postawić dwa kosze do koszykówki.
Kathleen zarumieniła się z powodu tylu niezasłużonych, jak sądziła, pochwał. Poczuła się jeszcze gorzej, gdy podniosła wzrok i zobaczyła, że Erik się w nią wpatruje. Świadom jej zakłopotania, zwrócił się z powrotem do Harrisonów: - Chciałbym usłyszeć więcej o tych sukcesach, ale teraz umieram z głodu. Czy moglibyśmy kontynuować tę rozmowę w jadalni? - Wyjąłeś mi to z ust! - zawołał radośnie B. J., wstając i uderzając dłońmi w uda. - Nie licz na to, że będzie można spokojnie pogwarzyć przy stole, Eriku - uprzedziła go Edna. - Nasza jadalnia nie sprzyja poważnym dysputom. Zaśmiał się, chwycił za rękę Kathleen i poprowadził ją przez biuro do drzwi. - To nie ma znaczenia. Chcę poznać atmosferę obozu. - Cóż, chyba że tak. Jeśli szukasz atmosfery, to dobrze trafiłeś - zaśmiał się B.J. - Czy byłoby to wbrew zasadom, gdybym wziął ze sobą kamerę? - zapytał Erik. - Nam to nie przeszkadza - odpowiedziała Edna. - Sam ustalasz zasady podczas swojego pobytu. - Dziękuję, pani Harrison. - Edna - poprawiła go. Uśmiech, którym ją obdarzył, zrobiłby furorę na okładce jednego z kolorowych czasopism. - Pobiegnę tylko na chwilę do samochodu i zaraz do was przyjdę. Zarezerwuj mi miejsce w kolejce, B. J. - Jasne. Kathleen, może pójdziesz z Erikiem, żeby się nie zgubił. Chciała się sprzeciwić, ale co mogłaby powiedzieć, żeby nie zabrzmiało to niegrzecznie? Z niejasnych nawet dla niej przyczyn nie chciała zostać z nim sam na sam. Może dlatego, że jego urok tak niepokojąco przypominał Davida Rossa? A może, jak zasugerował sam Erik, była nieufna w stosunku do reporterów? Program Mountain View nie krył wprawdzie żadnych tajemnic, ale to miejsce było jej tak bliskie, że może to naturalne, iż czuła niechęć do ludzi, którzy węszyli w poszukiwaniu sensacji i skandali tam, gdzie na próżno by ich szukać. - Pospieszcie się, bo całe jedzenie zniknie. Nie damy nikomu pójść po dokładkę, póki nie wrócicie zapewniła ich Edna i starsi państwo ramię w ramię udali się w kierunku jadalni. - Gdzie stoi twój samochód? - zapytała Kathleen.
- Zaparkowałem go pod moim domkiem. Odwróciła się i ruszyła dróżką, która prowadziła do chatek przeznaczonych dla gości. To nie było daleko, ale Kathleen zasapała się, zanim dotarła do blazera. Prawdopodobnie dlatego, że przebyła ów dystans w rekordowym czasie. Miała wrażenie, że Erik zdaje sobie sprawę z tego, że czuje się przy nim niezręcznie. Kiedy otwierał bagażnik, wydawało się jej, że dostrzegła na jego ustach lekki uśmiech. Otworzył czarne plastikowe pudełko, wyjął małą kasetę wideo i umieścił ją w kamerze. Kathleen nigdy wcześniej nie widziała z bliska tak skomplikowanego aparatu i, wbrew sobie, była zaintrygowana. - Czy mogłabyś to wziąć? - Wskazał ruchem głowy długi futerał przypominający tubę. - Jasne - odpowiedziała, się gając po ów przedmiot. Kiedy usiłowała go podnieść, ręka niemal wyskoczyła jej ze stawu. Kathleen nie sądziła, że to taki ciężar. - Co jest w środku? - Stojak. - Waży chyba tonę - odrzekła. - Wiem. Dlatego poprosiłem, żebyś to przeniosła. - Uśmiechnął się .- A mówiąc serio, nikt oprócz mnie nie dotyka mojej kamery. Zręcznie zamknął bagażnik jedną ręką i ruszyli z powrotem w stronę głównego budynku. Nie rozmawiali. Kathleen zresztą wątpiła, czy dałaby radę. Ciężar stojaka spowodował, że zanim dotarli do jadalni, dostała zadyszki. Erik szarmancko przytrzymał drzwi, a Kathy rzuciła mu zmęczone spojrzenie i wsunęła się do środka. Powitał ich gwar dwustu dziecięcych głosów. - Gdzie mogę to postawić? - zapytał, obrzucając wzrokiem pomieszczenie. - To ciężkie pytanie, panie Gudjonsen - wykrztusiła z trudem. - Cii, pani Haley. - A, jesteście - odezwała się Edna.
- Eriku, postaw sprzęt na podium, tam nikt nie będzie się koło niego kręcił. Pospieszcie się zjedzeniem i chodźcie do nas. Siedzimy trochę dalej. Tam jest w miarę cicho. Erik wziął stojaki położył go razem z kamerą w miejscu wskazanym przez Ednę. - Idziemy? - spytał, zacierając ręce i wskazując głową w stronę bufetu. - Ależ jak najbardziej - odpowiedziała Kathleen chłodno. - Myślę, że jedzenie cię zaskoczy Jest lepsze niż w niejednej domowej kuchni. - W tej chwili wszystko brzmi zachęcająco. Nic dzisiaj nie jadłem. - Dbamy o linię? - zapytała złośliwie, gdyż kto jak kto, ale Erik Gudjonsen naprawdę nie musiał się martwić o sylwetkę. Spojrzał na nią z góry, a oczy mu zabłysły. - Nie. Zdecydowanie wolę przyglądać się twojej. Ugryzła się w język, powstrzymując się od oświadczenia, co myśli na temat jego seksistowskiego komentarza. Czuła się zobowiązana, by przedstawić gościa kobietom, które prowadziły kuchnię w Mountain View i świetnie radziły sobie z przygotowywaniem trzech pysznych posiłków dziennie. Wprawdzie każda z nich była w takim wieku, że mogłaby być matką Erika, ale wszystkie wdzięczyły się i uśmiechały, słuchając przesadnych komplementów, których im nie szczędził. Posuwali się wzdłuż bufetu, a na ich talerze nakładano pieczeń i warzywa. Kathleen się gała właśnie po mrożoną herbatę miętową, kiedy Erik złapał ją za rękę i wciągnął powietrze nosem. - Czy to ty tak pachniesz brzoskwiniami? Brzoskwiniami? Czy chodziło mu ojej brzoskwiniowy błyszczyk do ust? Powstrzymała odruch, by oblizać wargi. Patrzył na nią badawczo, jakby chciał odkryć na jej twarzy coś, co mu umykało. - Brzoskwiniami? - zapytała niewinnie. - Ach, tam są twoje brzoskwinie. Ciasto z brzoskwiniami na deser - powiedziała z ulgą. Odwróciła się triumfalnie w jego stronę i z zaskoczeniem dostrzegła, że nie do końca uwierzył jej wyjaśnieniom. Ciepłe spojrzenie Erika, które czuła na sobie, wzbudziło w niej zakłopotanie. Musiała kilka razy potrząsnąć dłonią, nim ją puścił. - To dobrze. Lubię brzoskwinie - odrzekł.
Kathleen poczuła się jeszcze bardziej nieswojo, słysząc ton jego głosu; miała wrażenie, że Erik w jakiś sposób jej zagraża. Podeszli do Harrisonów i pozostałych opiekunów, którzy siedzieli przy stole nieco oddalonym od dzieci. Wszyscy przedstawiali się sobie, a Erik z góry przepraszał, że może nie zapamiętać wszystkich imion w ciągu najbliższych kilku dni. Zajął się jedzeniem, co nie przeszkadzało mu uprzejmie odpowiadać na pytania, które mu zadawano. Kathleen zaobserwowała, że damska część grona opiekunów przysłuchiwała mu się aż nazbyt uważnie, ale Erik zachowywał się wobec wszystkich kobiet, niezależnie od tego, jak były ładne lub serdeczne, tak samo przyjacielsko. Prawdziwy dżentelmen, pomyślała złośliwie. - Opowiedz nam o sobie, Eriku - poprosił B.J. z ustami pełnymi ziemniaków. Ten wzruszył skromnie ramionami. - Niewiele jest do opowiadania. - Oj, przecież dobrze wiemy, jak jesteś znany w swojej profesji. Nie byłeś przypadkiem w Azji? spytała Edna. - Owszem - odpowiedział. - Miałem kilka dobrych zleceń. Robiłem reportaż w Arabii Saudyjskiej podczas operacji Pustynna Burza. - Czy byłeś kiedyś w niebezpieczeństwie? - zapytała z przejęciem jedna z młodszych opiekunek. Uśmiechnął się lekko. - Zdarzyło się kilka razy. Na ogół jednak kręcę zwykłe Filmy. Pomimo usilnych starań żadne z nich nie mogło sobie przypomnieć materiału zdjęciowego z niebezpiecznych akcji autorstwa Erika, ale wszyscy byli przekonani, że taki reportaż musiał powstać. Zanim przysłano Gudjonsena na obóz, Edna została poinformowana przez jednego z szefów telewizji, że Erik jest jednym z bardziej utalentowanych reporterów filmowych, a ponadto potrafi nadać ludzki wymiar wszystkim historiom, zarówno tym przyziemnym, jak i najbardziej niezwykłym. Po skończonym posiłku gość wstał i przeprosił obecnych. - Powinienem zabrać się do roboty, zanim tubylcy będą nie do opanowania - powiedział, wskazując na dzieci. - Dobry pomysł - przytaknął B.J. - Czy możemy ci w czymś pomóc?
- Nie, po prostu zachowujcie się naturalnie. Mam nadzieję, że nie zwrócę zbyt dużej uwagi dzieci. Chciałbym, żeby się zachowywały dokładnie tak, jak teraz. Choć właściwie przydałaby mi się pomoc mojego głównego tragarza. Kathleen nie przypuszczała, że to zdanie odnosi się do niej; uświadomiła jej to dopiero cisza, która nagle zapadła. - Moja? - spytała ze zdziwieniem. - Jeśli nie masz nic przeciwko temu. Skoro zapoznałaś się już ze sprzętem. - Ale ja tylko. - Proszę, Kathleen. Czas ucieka - przerwał jej protesty. Spojrzała wokoło na twarze pełne oczekiwania i zdała sobie sprawę, że nie ma wyboru, może tylko wstać i pójść za nim. - Co ty mi tu chcesz wykręcić? - spytała półgłosem, gdy przechodzili przez salę. - Przecież ja wcale się nie znam na tym sprzęcie. - To prawda, ale i tak cię potrzebuję. - Do czego? Dotarli do niewielkiego podium, którego używał B.J., gdy musiał wygłosić jakieś ważne przemówienie. Erik włączył kamerę, położył ją sobie na prawym ramieniu i przyłożył oko do wizjera. Kathleen zauważyła, że drugie miał otwarte. To musi być trudne, pomyślała. Jak mógł skoncentrować wzrok? - Stój przez chwilkę nieruchomo - powiedział, odwracając się w jej stronę. Była zażenowana, gdy umieścił obiektyw w niewielkiej odległości od jej piersi i włączył kamerę. - Co robisz? - Podskoczyła zszokowana. - Po prostu nie ruszaj się przez chwilę. - Ponownie przyciągnął ją bliżej do siebie. - Czy możesz zabrać to ode mnie? Wydaje ci się, że jesteś bardzo zabawny, ale wcale tak nie jest. Odsunął oko od wizjera i zmierzył ją wzrokiem. - Używałem tylko twojej białej bluzki do regulacji nasycenia bieli. - A co to właściwie znaczy? - zapytała już spokojniej, ale wciąż podejrzliwie.
- To znaczy - zaczął tłumaczyć spokojnym, wyważonym tonem, którego używa się zazwyczaj w rozmowach z laikami - że mam wbudowany w kamerę wskaźnik. Za każdym razem, kiedy kręcę jakąś scenę, muszę sprawdzić natężenie światła i ustawić kolory na czymś zupełnie białym. Przy się gam, że użyłem twojej bluzki w uczciwym celu. - Dlaczego więc nie użyłeś obrusu? Kącik jego ust uniósł się w sardonicznym uśmiechu. - Przysięgałem, że jestem człowiekiem uczciwym, a nie głupim. Kathleen wyminęła go i wróciła do stołu. Kiedy opadła na krzesło, B.J. odwrócił się w jej stronę i zapytał: - Czy wszystko w porządku? Erik jest gotów do pracy? - Tak mi się wydaje - wymamrotała, nie dodając już, że ma gdzieś to, co robi pan Gudjonsen. Przez następne pół godziny gawędziła z pozostałymi członkami ekipy obozowej i starała się trzymać wzrok z dala od Erika, któremu mimo okazałego wzrostu udawało się stać prawie niewidzialnym, gdy chodził między stołami, filmując dzieci zajęte grami i rozmowami. Kiedy skończył, zagwizdał głośno, by zwrócić uwagę obecnych. Jego donośny głos przetoczył się przez salę. - Mam na imię Erik. Czy chcecie być w telewizji? Reakcja była ogłuszająca. Kathleen poczuła satysfakcję, widząc, jak atakuje go fala dzieci, z których każde domagało się takiej samej ilości czasu na wygłupy przed kamerą co pozostałe. Ale Erik, spokojny i opanowany, podobnie jak ze wszystkim innym, poradził sobie także z tą szarańczą. Przez następne pół godziny pozwalał dzieciom wariować przed kamerą. Wreszcie oznajmił, że to już koniec, wyłączył kamerę, odstawił ją z powrotem na podium i podszedł do pozostałych przy stole, ocierając pot z czoła. - Jesteś albo świętym, albo odczuwasz potrzebę cierpienia - zaśmiała się Edna. - Chciałeś się poddać takim torturom? - Nauczyłem się, że nie ma nic bardziej paraliżującego niż obiektyw. Nawet najbardziej otwartym i wygadanym ludziom plącze się język, gdy stają przed kamerą. Więc pomyślałem sobie, że dzisiaj pozwolę im na wygłupy, żeby chociaż trochę się oswoili. Jutro wieczorem puszczę im tę taśmę. Mam nadzieję, że część magii kamery do tego czasu zniknie i dzieciaki zaczną mnie ignorować. Tylko w ten sposób ich zachowanie stanie się naturalne.
- Minąłeś się z powołaniem, chłopcze - powiedział B.J. - Powinieneś zostać psychologiem dziecięcym. Zabrzmiał dzwonek wieczorny, a dzieci zaczęły protestować i prosić o piętnastominutowe przedłużenie zabawy. Tak jak się zresztą spodziewały, apele zostały odrzucone i obozowicze niechętnie wyruszyli do chatek. Opiekunowie - oprócz Kathleen, która jako najstarsza była zwolniona z tego obowiązku - poszli sprawdzić, czy wszyscy znaleźli się bezpiecznie w łóżkach. Cały obóz wypełnił się życzeniami dobrej nocy i wkrótce w jadalni pozostali tylko Harrisonowie, Kathleen oraz Erik. - Zaczynamy wcześnie - uprzedziła Edna. - Śniadanie jest o siódmej trzydzieści. - Przyjdę. Czy myślicie, że któraś z pań z kuchni mogłaby mi przygotować na jutro termos kawy? - Jasne - odpowiedział B.J. - Jaką lubisz? Jego białe zęby błysnęły w ciemnościach. - Czarną jak smoła i gorącą jak piekło. B. J. klepnął go w ramię i zaśmiał się serdecznie. - Zaczynam cię coraz bardziej lubić, chłopcze. Chodź, kochanie, jestem zmęczony. Edna wstała. - Kathleen, powierzam ci Erika, ponieważ wiesz o obozie więcej niż ktokolwiek inny. Spędzi z twoją grupą kilka następnych dni. Nie masz nic przeciwko temu? Nastała chwila niezręcznej ciszy i jedynie cykady były dość odważne, żeby ją przerwać. Kathleen nie czuła zbytniego entuzjazmu ani na myśl o kamerze, ani ojej operatorze. - Kathleen? - Głos Edny przeszył ciemność. - Nie, nie mam nic przeciwko temu. Zastanawiałam się tylko nad jakimiś interesującymi zajęciami, które można by sfilmować. - Myślałem już o tym - powiedział Erik. - Napisałem taki luźny scenariusz. Mam go w samochodzie. Przejdź się ze mną, to ci go dam. Moglibyśmy rano porozmawiać o tym, na ile moje pomysły są wykonalne. - To dobry pomysł - uznał B.J. - A teraz nadszedł chyba czas, aby starsi udali się do łóżek. Edno?
- Dobrze. Dobranoc. - Dobranoc - odpowiedzieli Kathleen i Erik jednym głosem. Starszą parę pochłonęła wszechogarniająca ciemność. Tutaj, na szczycie góry, nic nie zakłócało nocy, nie było żadnych miejskich latarni, które mogłyby pozbawić ciemność potęgi, a niebu odebrać nieskończoność. Gwiazdy - o których człowiek tak często zapomina, gdy światła cywilizacji osłabiają ich blask - wypełniały cały nieboskłon. Kathleen była wściekła, ale wolała tego nie okazywać, aby nie dać Erikowi satysfakcji, że wyprowadził ją z równowagi. Szła tuż obok niego, pewnie stawiając kroki w ciemności, a gdy uderzył głową w nisko zwisającą gałąź i zaklął głośno, zachichotała radośnie. Erik niósł zarówno kamerę, jak i tubę ze stojakiem, jego oddech pozostał miarowy. Najwyraźniej przyzwyczaił się do tego rodzaju ćwiczeń. Ale niech tylko Kathleen zdoła wprowadzić w życie kilka pomysłów! Wtedy okaże się, kto jest prawdziwym twardzielem. - Poczekaj, otworzę samochód, żebyśmy mieli trochę światła - powiedział, uchylając drzwi od strony pasażera. - wydaje mi się, że ten scenariusz powinien być gdzieś tu, z tyłu - dotarli do bagażnika. Otworzył go i ułożył kamerę w torbie z delikatnością, z jaką matka traktuje niemowlę. Wyprostował się i stanął z Kathleen twarzą w twarz. Położył ręce na jej ramionach i przyciągnął ją do siebie, lekko musnął jej dolną wargę językiem, po czym pocałował ją głęboko i szybko. Była przerażona, ale nie okazała tego. - Co ty, do diabła, wyprawiasz? - To chyba oczywiste. - Nie bawi mnie to, panie Gudjonsen. Gdyby ten reportaż nie znaczył dla nas tyle, już by pan stąd wyleciał. Niestety w tej chwili jestem zmuszona do współpracy z panem. - Tak jak myślałem. Brzoskwinie. - Gdzie ten cholerny scenariusz? - Nie istnieje. Skłamałem, żeby cię wyciągnąć do ciemnego lasu. Kathleen odwróciła się do niego plecami i obeszła. Erik zawołał jeszcze za nią kpiącym tonem, choć może był to głos niosący słodką obietnicę: - Do zobaczenia rano, Kathleen.
Rozdział 3
Początek następnego dnia nie wróżył niczego dobrego. Kathleen nie spała zbyt dobrze, a jej złe samopoczucie nie minęło, gdy rano w jadalni zobaczyła uśmiechniętego Erika bawiącego się z dziećmi i flirtującego z opiekunkami - najwyraźniej był wypoczęty i w świetnej formie. Zwykle, jeśli w ogóle jadła śniadanie, rozkoszowała się tutejszymi biszkoptami domowej roboty, które były lżejsze od powietrza i rozpływały się w ustach. Tego ranka jednak biszkopty smakowały jak trociny Żuła je mechanicznie, popijając kawą z cienką warstwą pianki. Aromat świeżo smażonego bekonu i jajecznicy również nie wydawał się zbyt zachęcający - tak jakby w ciągu nocy cały świat stracił swój urok i zgorzkniał. To wszystko było winą Erika Gudjonsena i dlatego Kathleen czuła do niego taką złość. Zrezygnowała z pracy, by uciec od mężczyzny z wielkim ego i od tego, co do niej czuł, a czego ona nie chciała. Teraz, w porównaniu z tamtym facetem, David Ross wydawał się amatorem. Tylko w najgłębszych zakamarkach umysłu Kathleen przyznawała się przed sobą, jak wielkie wrażenie wywarł na niej wczorajszy pocałunek. Chociaż tak szybki, że wydawał się nie do końca prawdziwy, jakby to była zabawa, gdy poczuła czubek języka tego mężczyzny na swoich wargach, przeszyła ją fala rozkoszy promieniująca wzdłuż piersi i schodząca niżej i niżej do samego jej jestestwa, raniąc ją i pozostawiając pustkę. Kiedy tak przyglądała mu się ostrożnie, zerkając spod czarnych rzęs, uświadomiła sobie, że wpadła prosto w jego sidła. Wszystko, co robiła od momentu, gdy się spotkali, było reakcją obronną na jego męski urok. Najwyraźniej prowokowanie jej sprawiało Erikowi przyjemność. Zaczęła się zastanawiać, jak zaplanować zajęcia, by nie dać mu szansy kontynuowania tej gry Była mądrą, niezależną kobietą i pod koniec dnia Erik na pewno sam to przyzna. Miała zamiar odnosić się do niego jak profesjonalistka, traktować go z zimną uprzejmością i nie zwracać uwagi na jego natarczywe zaloty. Wstała pełna determinacji, spojrzała na zegarek i dmuchnęła w gwizdek. - Grupa czwarta, spotykamy się przy schodach. Szybciutko! Pomyślała z dumą, że jej głos brzmi zdecydowanie i pewnie. Z podniesioną głową podeszła do okienka przy kuchni, żeby oddać tacę. Kiedy znalazła się przy drzwiach, zmierzając w stronę dzieci, Erik stanął przed nią na baczność i
energicznie zasalutował, rozśmieszając wszystkich. - Melduję się, sierżancie. Zapominając o stanowczości, z jaką przed chwilą zwracała się do grupy, Kathleen zapytała łaskawym tonem: - Czy masz wszystko, czego ci potrzeba? - Tak, jestem gotowy - zameldował uroczyście. Tak ci się tylko wydaje, pomyślała. - Dobra - powiedziała głośno. - Idziemy. Miała obmyślony cały plan wyczerpujących zajęć. Spodziewała się, że pokaże Gudjonsenowi jego miejsce w szeregu, była więc zdziwiona, odkrywając, że świetnie sobie ze wszystkim radził. Żwawo podążał pod górę stromym i spadzistym traktem, niosąc przy tym kamerę na ramieniu, gotów w każdym momencie jej użyć. Jak on to robi? - zastanawiała się Kathleen ze zdziwieniem, gdy dotarli do celu wyprawy i ona sama padła na trawę, żeby odpocząć. Tymczasem Erik przekomarzał się z dziećmi, gdy te wyjmowały swoje rzeczy, piły wodę wielkimi haustami lub wybierały się do lasu na poszukiwanie skarbów. Kathleen siedziała z zamkniętymi oczami, oparta o konar drzewa. Otworzyła je, czując, jak mocne ciało Erika zwala się koło niej. - Uff! - wyrzucił z siebie, wycierając czoło chusteczką. - Jak sobie radzisz z nimi codziennie? - Jesteś zmęczony? - spytała z nutką niedowierzania. - Jasne. A ty nie? Gdybym to robił częściej, wykończyłbym się w ciągu tygodnia. Uśmiechnął się, a Kathy odpowiedziała mu słodkim śmiechem. Czyż nie był to mały punkt dla niej? Po powrocie do obozu i szybkim zjedzeniu lunchu udali się w kierunku strzelnicy. Dzieci nalegały, by Erik spróbował strzelić z łuku. Miał lepsze oko niż Kathleen, a gdy kolejne strzały trafiały w dziesiątkę, robiło się wokół niego coraz ciaśniej. Wszystkie dzieci zgromadziły się, podziwiając jego celne oko. Następnie ułożył na ramieniu kamerę i zaczął filmować, jak obozowicze próbują swoich sił pod opieką Kathleen. Wraz ze zbliżającym się końcem popołudnia część negatywnych uczuć, jakie Kathleen żywiła wobec Erika, zamieniła się w szacunek. Z zapałem wykonywał swoją pracę. Kamera wydawała się
przedłużeniem jego ręki. Zaskakiwał ją też jego stosunek do dzieci. Cierpliwie i spokojnie odpowiadał na niekończące się pytania, żartował, był lekko złośliwy, gdy należało, upominał i łagodził konflikty, a wszystko w odpowiednich proporcjach. Kathleen zagwizdała, ogłaszając w ten sposób czas na pływanie, a podniecone dzieci z krzykiem rzuciły się w kierunku kąpieliska. Pobiegła za nimi, a kiedy obejrzała się przez ramię, zauważyła, że Erik idzie z powrotem w stronę domku. Przez chwilę poczuła lekkie rozczarowanie, które szybko znikło, i Kathleen ruszyła za obozowiczami. Pod szortami i podkoszulkiem miała bikini - prawdę mówiąc, trochę konserwatywne - więc szybko się rozebrała i wbiegła do wody. Już po chwili bawiła się razem z dziećmi w topielca i walczyła, by utrzymać głowę na powierzchni. W końcu wrzeszczące i roześmiane dzieciaki wysłuchały jej próśb i uwolniły ją. Wyszła zwody i odgarnęła włosy z twarzy. Wtedy właśnie zobaczyła Erika stojącego na brzegu w samych kąpielówkach, ale wciąż z kamerą na ramieniu, której obiektyw wycelował w Kathleen. Zawahała się przez sekundę, po czym uśmiechnęła niepewnie i odwróciła, żeby upomnieć dzieci, które już za bardzo się rozbrykały. Pochyliła się i zaczęła wyciskać wodę z włosów. - Myślałam, że dzisiaj dasz już sobie spokój - odezwała się lekko drżącym głosem, myśląc tylko o tym, by przestał badać oczami jej ciało, którego nie przykrywało nic prócz cynamonowego kostiumu. Erik położył kamerę na wysokim, suchym i płaskim kamieniu, gdzie była bezpieczna. Kathy patrzyła z zachwytem na jego muskularną sylwetkę. Szeroka klatka piersiowa mężczyzny harmonijnie przechodziła w smukły tors. Jego nogi były umięśnione i ciemne od opalenizny, a jasne owłosienie dodatkowo ją podkreślało. - Musiałem iść po dodatkową taśmę i kąpielówki. - Chcesz wejść do wody? - Tak. Nie mogę się oprzeć. O mało się tam nie roztopiłem. Wskazał na strome wzgórze, na którym byli wcześniej. Usiadła na brzegu, a Erik wszedł do wody. Bawił się ostro z chłopakami i delikatnie z dziewczynkami, ale obdzielał swoją uwagą sprawiedliwie wszystkie dzieci. Nawet Jaimie, który chodził wszędzie za Erikiem jak bezgranicznie oddany piesek, nie został pominięty Kathleen przeczesywała włosy palcami i były już prawie suche, gdy Erik zawołał: „berek!” i wyszedł zwody.
- Jeżeli zostanę tu dłużej, będę potrzebował więcej witamin - jęknął, kładąc się na plecach. Jego klatka piersiowa unosiła się w ciężkim oddechu. - Nie masz trudności z wytrzymywaniem tempa - zaśmiała się Kathy i zanim zdała sobie sprawę, dlaczego to mówi, dodała: - Chciałam ci dzisiaj dołożyć. Przesunął się na bok i spojrzał na nią przenikliwymi, błękitnymi oczami. Wolała nie wpatrywać się w nie zbyt długo, odwróciła więc głowę w stronę pluskających się dzieci. - Dlaczego? - zapytał bez uśmiechu. Potrząsając wilgotnymi włosami, odpowiedziała: - Nie wiem. Może mam wrodzoną niechęć do ludzi, którzy łażą za innymi, próbując ich przyłapać na czymś kompromitującym. Wydaje mi się, że na początku zaszufladkowałam cię jako wścibskiego cynika, który będzie szukał tutaj czegoś podejrzanego. Mountain View otrzymuje dotacje tylko od prywatnych sponsorów. Edna i B.J. biorą bardzo mało na własne pensje, a zawsze jesienią i wiosną bardzo się starają, żeby zorganizować dla dzieci jakąś możliwość zarobku. Pieniądze, które w ten sposób zarabiają, są wykorzystywane na potrzeby obozu. Postanowili, że ten obóz dla sierot będzie ich życiową misją, ale przyjmują każdą krytykę. Muszę się przyznać, że podejrzewałam cię o chęć zapolowania na współczesne czarownice. Ku jej zaskoczeniu Erik się roześmiał. - Jeszcze kilka lat temu miałabyś rację. - Tak? - Tak. Byłem cynikiem. Wydawało mi się, że cały świat wraz ze wszystkim, co na nim się znajduje, cuchnie. Oczywiście wiedziałem, jak to wszystko naprawić, ale nie dzieliłem się z nikim tą wiedzą. To mnie stawiało na równi z tymi wszystkimi kretynami, którzy przede mną próbowali naprawiać ten niesprawiedliwy śmietnik. - Zaśmiał się gorzko i przesypał kilka ziarenek piasku z jednej dłoni do drugiej. - Co sprawiło, że byłeś taki zgorzkniały i krytyczny wobec świata? - zapytała Kathleen. - Ja miałam powód, by tak myśleć, bo wcześnie straciłam rodziców. - No właśnie, do cholery, a ja nie miałem powodu. Wydaje mi się, że to wszystko z nudów i braku dojrzałości, gdyż innego powodu nie widzę. Jeżeli cały świat opierał się na destrukcji, byłem zdeterminowany, żeby to pokazać, jednocześnie mając gdzieś, czy wszystko trafi szlag. Martwiłem się tylko o jedną osobę - o siebie. - Co cię zmieniło? Nie żebym przestała uważać cię za cwaniaka - podkreśliła. Rozbawił go jej komentarz, ale szybko spoważniał.
- Zostałem wysłany do Etiopii z pewnym zadaniem. Spędziłem tam pół roku. Leciałem przekonany, że świat jest okropny. - I znalazłeś jeszcze więcej okropności? - Nie - odpowiedział łagodnym tonem. - Znalazłem piękno. Pokręciła głową w zakłopotaniu. - Nie rozumiem. - Zaraz ci wytłumaczę. Jeśli potrafię. Pewnego dnia byłem w obozie dla uchodźców. Boże, Kathleen, nie potrafisz sobie nawet wyobrazić tej nędzy i beznadziei. Nie mamy nawet pojęcia. - Rozłożył bezradnie ręce. - Nie ma słów, by opisać to spustoszenie, ten stan rozkładu. - Potarł dłońmi oczy, jakby chciał zamazać obrazy, które się przed nimi pojawiły. - W każdym razie kręciłem tam materiał i nagle zobaczyłem młodą matkę z dzieckiem. Oboje byli już skrajnie wyczerpani, głodni i wychudzeni. Nieświadoma mojej obecności matka wycisnęła ostatnią kroplę mleka z piersi i włożyła sutek do buzi dziecka. Płakała. Niemowlę sięgnęło w jej stronę i dotknęło jej policzka. Tak jakby wiedziało, że to wszystko, co mogła mu dać, i było jej za to wdzięczne. Erik zamilkł; patrzył gdzieś w dal. Nawet głosy obozowiczów wydawały się przytłumione jego myślami. - Pomimo całej tej okropności zobaczyłem wówczas coś pięknego. Nie chciałbym prawić kazań, ale wydaje mi się, że jeśli dobrze się przyjrzeć, we wszystkim można znaleźć dobro. Może świat jest jednak wart, by go ratować, nawet jeśli dla tego jednego dziecka. Kathleen była dziwnie poruszona tą historią. - Twoja kamera musi wyłapywać wiele szczegółów, które umknęły oczom. To chyba nikogo nie dyskryminuje, prawda? Niema w tym oceny. - Chodź! - powiedział nagle, chwytając ją za rękę i stawiając na nogi. - Gdzie? - spytała. - Dzieci. - Nie, nie. Tylko dwa kroki. Niewielu ludzi dostąpiło tego zaszczytu. Mam nadzieję, że to docenisz. Poprowadził Kathleen w stronę masywnego kamienia, na którym leżał sprzęt. Z rękami na biodrach, zmierzył ją badawczym wzrokiem, po czym spojrzał na kamerę. - Zobaczmy. Ale jak to zrobić? - mamrotał. - Jeśli położę ci ją na ramieniu, wbijesz się w ziemię. - Co. - Wiem! Zobacz.
Poruszył kilkoma przełącznikami, tak jak zrobił to poprzedniej nocy, kiedy uruchamiał kamerę. - Dobra. Podejdź tutaj. Przyciągnął Kathy bliżej, aż jej twarz znalazła się tuż przy kamieniu, a oczy niemal na poziomie kamery. - Teraz stań na palcach, aż okiem dosięgniesz wizjera. Czy widzisz po środku ekran? Zrobiła, co polecił. Trudno jej było skupić się na czymkolwiek po tym, jak Erik dotknął jej nagiej talii. Ale dostrzegła w końcu malutki ekran: dwa na dwa centymetry. - Czy tak to wygląda? Jak czarno-biały telewizor. Myślałam, że będzie tak, jak w normalnej kamerze! - zawołała. - Jeśli kręcisz film, to tak właśnie jest, ale przy kasecie wideo widzisz dokładnie, jak będzie to wyglądać w telewizorze, nie ma tylko barw. Dlatego muszę mieć regulację koloru. - Odkaszlnął i znowu zwrócił się do Kathy. - Powiedz mi, co widzisz. W którą stronę mam ją przesunąć? - No - zawahała się . Widziała tylko zamazany obraz drzewa stojącego kilka metrów przed nimi. - Nie ma ostrości. - Powiedz, kiedy będzie dobrze - szepnął jej do ucha. - Nastawię ostrość za ciebie. Przyglądała się, jak drzewo na małym ekranie staje się coraz wyraźniejsze. W końcu zobaczyła wyraźnie konar. - Teraz! - zawołała podekscytowana. - W którą stronę chcesz się poruszyć. W lewo? Wprawo? W górę czy w dół? - Trochę do góry, w stronę gałęzi. Zrobił pół kroku do przodu, żeby ustawić kamerę, i Kathy poczuła ciepło i siłę, bijące od jego klatki piersiowej. Ręka Erika spoczęła na jej ramieniu, gdy sięgnął do pokrętła koło obiektywu. Serce Kathy zaczęło bić mocniej. - Teraz w lewo - wyszeptała bez tchu. - Tak, nie zatrzymuj się. Stój. Tam. Tam coś jest. To pająk i rany, ale wielka pajęczyna! Jak się napracował, ona ma z metr szerokości. Och, Eriku, możesz podejść trochę bliżej, to znaczy, powiększyć go?
Zachichotali poczuła, jak jego oddech porusza włosy na jej szyi. - Jasne, ale będę musiał znowu zmienić ostrość. Czy teraz widzisz go lepiej? - Taaak! Jest. Złap znowu ostrość. Ekstra. On jest idealny. - Czy chciałabyś utrwalić popołudnie z życia pająka? - A nie filmujemy? - Nie, musiałbym włączyć nagrywanie. - A mogłabym? - Oczywiście. Spodziewała się, że on cofnie rękę, kiedy zaczną filmować, ale tego nie zrobił. Położył rękę na kamieniu w taki sposób, że Kathleen znalazła się między zimną i twardą kamienną bryłą a jego ciepłym wibrującym ciałem. Trudno było zdecydować, która z tych dwóch sił była potężniejsza i bardziej niezgłębiona. - Jak mu idzie? - szepnął do jej ucha i Kathy przez sekundę wydawało się, że czuje muśnięcie jego wąsów. - Świetnie. On jest piękny. Czuła kolana Erika na udach i odruchowo ugięła nogi, opierając się o niego. - Twoje włosy pachną jak kapryfolium - wymruczał Erik. Tym razem nie miała wątpliwości, że dotyka ustami jej uszu. Poruszył biodrami i Kathleen zdała sobie sprawę, że tylko cienki materiał jej bikini i jego bawełniane spodenki oddzielają ich ciała. - Eriku - powiedziała z trudem, bo nagle zaschło jej w gardle. - Hm? - Myślę, że ten pająk, znaczy. Powinniśmy przestać. Sama nie wiedziała, czy odnosiło się to do filmowania pająka, czy do ich niepokojącej bliskości. Westchnął i wyłączył kamerę. Malutki monitor w wizjerze znowu stał się szary Erik odsunął się, a kiedy Kathleen uznała, że dzieli ich bezpieczna odległość, odwróciła się do niego twarzą. Nie mogła jeszcze spojrzeć mu w oczy, więc odezwała się, patrząc w ziemię. - Dziękuję ci. To było cudowne.
- Tak? - zapytał lekko drżącym głosem, ale po jego tonie można było poznać, że zależy mu na szczerej odpowiedzi. Kathy podniosła głowę i zmieszała się pod jego przenikliwym spojrzeniem. Jej zielone oczy znieruchomiały, podczas gdy jego wzrok przesuwał się po jej twarzy, spoczął na drżących ustach, a potem znów wrócił do oczu, jakby szukał źródeł tego drżenia. - Kathy! Kathy! Wątły głosik z trudem przedarł się przez mgłę, w której się pogrążyła. Odsunęła się od Erika i spojrzała na Jaimiego nieobecnym wzrokiem. - Kathy? - powtórzył niepewnie. - Moje stopy pomarszczyły się jak suszone śliwki. Kathleen pospiesznie spojrzała na zegarek. - O Boże! Już piętnaście po piątej. Erik zaczął się śmiać, ale go zignorowała i podbiegła na brzeg rzeki, złapała gwizdek, który leżał z jej ubraniem, i mocno w niego dmuchnęła. - Szybko, szybko, dzieciaki. Jesteśmy spóźnieni. Wskakujcie w buty i migiem się ustawiajcie. Nagle poczuła małą dłoń na swojej ręce. Pochyliła głowę i zobaczyła Jaimiego. Jego ciemne oczy błyszczały. - Fajnie było mieć tu dzisiaj z nami Erika, prawda, Kathy? Kathleen spojrzała na głaz, z którego Erik podnosił kamerę. - Tak - odpowiedziała nieco drżącym głosem. - Było fajnie. Erik zjadł w pośpiechu kolację, po czym zabrał się do podłączania telewizora, by odtworzyć swoje nagrania. Obiecał obozowiczom, że będą mogli obejrzeć siebie na wideo, i zamierzał dotrzymać słowa. Wiele dzieci zrezygnowało z mięsa i warzyw i od razu zabrało się do czekoladowego puddingu, mając nadzieję, że w ten sposób posiłek wcześniej się skończy. Kiedy Erik odkrył, co się święci, powiedział donośnym głosem: - Nikt nie obejrzy filmu, dopóki zostanie coś na talerzach. W odpowiedzi usłyszał pomruk sprzeciwu, ale nie przeszkodziło to żadnemu z dzieciaków w dokładnym wyczyszczeniu talerza.
Po półgodzinie dwie setki dzieci siedziały półkolem wokół podium. - Okay. Oto zasady. Pierwszy chłopak, który wstanie i zasłoni widok komuś innemu, będzie się musiał ze mną siłować. Pierwsza dziewczyna, która przeszkodzi w oglądaniu filmu, musi mi dać całusa. Dzieci wybuchnęły śmiechem, a Erik zmarszczył groźnie brwi. - Mówię serio. Jeśli wszyscy mnie posłuchacie, każdy będzie dobrze widział. Czy to jasne? - Jasne! - odkrzyknęli chórem. Włączył kasetę i po chwili wszyscy tarzali się ze śmiechu, widząc siebie na ekranie. - Czyż on nie jest po prostu wspaniały dla dzieci? - zachwycała się Edna. Harrisonowie, Kathleen i reszta opiekunów siedzieli razem przy kawie i mrożonej herbacie. - Jest bardzo kontaktowy - potwierdziła Kathleen. - Tak, wiem o tym. Nie pracowałby w telewizji i nie dostawał by tylu zleceń, gdyby taki nie był. Ale można przecież mieć rękę do kamery i spraw artystycznych, a nie mieć cierpliwości do ludzi. Z dziećmi radzi sobie wspaniale. Kathleen skrzyżowała ramiona w obronnym geście. Nie chciała, żeby Erik był wspaniały. Szukała w nim skazy. Chciała zobaczyć, jak popełnia błąd, wykracza poza swoje kompetencje. Jego perfekcjonizm ją denerwował. Jego obecność ją denerwowała. On ją denerwował. Gdy już odprowadzili dzieci do chatek i sami też się rozeszli do domków, Kathleen miała mętlik w głowie. Ku swojemu wielkiemu zdziwieniu i zawstydzeniu złapała się na rozpamiętywaniu tego, co czuła, gdy Erik był blisko niej, szeptał jej do ucha, a jego delikatny oddech muskał jej policzek i szyję. Zirytowana zaczęła sobie wypominać własne idiotyczne zachowanie. Była dojrzałą kobietą, zbyt dorosłą, by w ten sposób się zachowywać. Zbyt dojrzałą na uczucia, które ją nachodziły, gdy wyobrażała sobie Erika nad rzeką, nagiego, oprócz skąpego kawałka materiału wokół bioder, który raczej uwydatniał niż zakrywał jego męskość. Nigdy wcześniej nie rozmyślała tak wiele na temat męskiej anatomii. Opierała się chęci włożenia na kolację czegoś innego niż bojówki i biała koszulka. Myśląc o Ednie i jej entuzjazmie w stosunku do Erika, Kathleen postanowiła tym bardziej nie ulegać zauroczeniu. Zapewne zjeździł już niemal cały świat, był też kilka lat od niej starszy. Ile lat mógł mieć? Trzydzieści? Trzydzieści pięć? Zresztą wiek nie miał znaczenia. Nawet gdyby był od niej młodszy, i tak byłby starszy doświadczeniem. Na pewno też spotykał różne
kobiety w każdym zakątku świata. Mężczyzna, który wyglądał tak jak on, nie mógłby zbyt długo żyć w celibacie. Emanowała od niego męska aura, zauważalna przez wszystkich wokół, a zwłaszcza przez kobiety. Erik musiał raczej używać całej siły perswazji, żeby wyrzucać je z łóżka, gdy już z nimi kończył. Zaciąganie ich do pościeli na pewno nie stanowiło problemu. Umysł Kathy funkcjonował tak, jakby straciła nad nim kontrolę. Przywołał obraz Erika leżącego na łóżku. Ktoś z nim był - to ona. Leżała pod nim bezbronna. Muskał jej szyję ustami, a jego wąsy. Co ona wyprawia? Kathleen potrząsnęła głową. Rozejrzała się ostrożnie wokoło, jednak ani Harrisonowie, ani nikt inny nie zauważył jej dziwnego zachowania. Wszyscy byli zajęci oglądaniem jeszcze niezmontowanej taśmy Erika, którą zgodnie z życzeniem widzów puszczono po raz drugi. Nikt nie zauważył, gdy Kathleen wstała i opuściła jadalnię, zamykając po cichu drzwi za sobą. Nikt, oprócz Erika. Patrzył, jak przeszła na koniec werandy, po czym usiadła na najwyższym stopniu schodków i uniosła głowę do góry, żeby popatrzeć na niebo. Pojedyncze pasma włosów spływały po białym t-shircie jak jedwabiste nitki. Gdy przymknął lekko oczy, mógł znowu poczuć miodową woń jej włosów, która upajająco wypełniła mu umysł tego popołudnia. Ciężko mu było oderwać oczy od tego ujmującego obrazka, ale musiał wrócić do widzów oglądających nakręconą dzisiaj kasetę. Lecz jego myśli pozostały przy dziewczynie siedzącej na werandzie. Dziewczyna. Kobieta. W tym właśnie tkwił cholerny problem. Żadne z określeń, które zwykł stosować do opisu kobiet, nie pasowało do Kathleen Haley. Objawiała po części cechy każdej z nich, ale żadną z nich nie była. Miała własny styl, wyróżniała się w trudny do sprecyzowania sposób, który sprawiał, że wymykała się wszelkim klasyfikacjom. Ale była kobietą. Na Boga! Była seksowną kobietą. Za każdym razem, gdy ją widział, bał się, że jego ciało w jednoznaczny i kłopotliwy sposób zademonstruje, jak bardzo kobieca mu się wydawała. Jeszcze jedna rzecz nie pasowała mu do tego obrazu. Kathleen nie była w jego typie. Harrisonowie powiedzieli mu, że zajmuje się modą. Powinien od razu się domyślić. Któż inny mógłby zrobić z prostej pary szortów i podkoszulka strój haute couture? Nigdy nie zwracał uwagi na to, jak były ubrane kobiety. Wolał je bez niczego. Lubił dorodne ciała, okrągłe biodra i duże piersi. Kathy miała smukłą, wręcz chłopięcą sylwetkę, ale mały i kształtny tyłeczek doprowadzał go niemal do szaleństwa. Pragnął położyć na nim ręce i sprawdzić, czy
rzeczywiście był tak okrągły i jędrny, jak mu się wydawało. Długie i smukłe nogi wcale nie miały być prowokujące, lecz kiedy rano szła przed nim górskim traktem, przyłapał się na tym, że śledzi każdy ich ruch. Jej piersi były małe, ale pełne i pięknie ukształtowane. Gdy wyszła z zimnej, wartkiej rzeki, sterczące sutki wyglądały bardzo zachęcająco. Niech to szlag! Fantazjował o kobiecie, która dopiero od niedawna zasługiwała na to miano. Lubił kobiety. Ale lubił je nagie, ciche i w łóżku. Nigdy nie widział w nich kogoś, kto ma własne życie. Nigdy też nie szukał z nimi kontaktu tylko po to, żeby porozmawiać. A dzisiaj wymieniał z Kathleen myśli, których wcześniej nawet nie potrafił wyartykułować. Dzięki jej umiejętności słuchania z zainteresowaniem tego, co miał do powiedzenia, otworzył się przed nią i sam zobaczył jasno rzeczy, które przedtem jawiły mu się dość mgliście. Wczorajszy pocałunek nie był spontaniczny. Erik zaplanował go od początku do końca. Chciał, by jego usta dotknęły jej warg. Ale zamiast go usatysfakcjonować, ten pocałunek sprawił, że teraz pragnął następnych. Chciał się przekonać, czy naprawdę smakowała tak, jak zapamiętał. Rozległo się wyraźne kuknięcie kasety i pełne entuzjazmu, dziecięce oklaski wyrwały Erika z marzeń. - Jeszcze, jeszcze! - krzyczały dzieci. - Chyba już wystarczy - oświadczył ze śmiechem. - Dzieci - zawołał B.J., przekrzykując je i klaszcząc w dłonie - zaraz będzie dzwonek nocny, więc proszę, żeby wszyscy udali się do swoich domków. Opiekunowie, zbierzcie swoje grupy. Mieliśmy dzisiaj prawdziwą niespodziankę. Podziękujmy panu Gudjonsenowi. Wszyscy zaczęli głośno krzyczeć, wykorzystując ostatni moment, gdy mogli pohałasować. Kathleen wróciła do sali właśnie w chwili, gdy zaczęło się zamieszanie. Erik przepchnął się przez tłum i udało mu się do niej dotrzeć. - Chciałbym ci pokazać taśmy, które dzisiaj nakręciłem. Nie są jeszcze ostatecznie zmontowane, ale pomyślałem sobie, że może chciałabyś je zobaczyć. - Wiesz, ja. - Zawahała się. Nie była do końca pewna, czy chce zostać z nim sam na sam, czy nie. - Chodź - nalegał. - Potraktuj to jako darmowy pokaz - dodał, delikatnie szturchając ją w ramię.
- W porządku - zaśmiała się Kathleen. Pożegnali się z pozostałymi opiekunami i Harrisonami, którzy wyszli z budynku, nie przyjmując zaproszenia Erika, chociaż proponował, żeby również zostali. B.J. spieszył się do domu, chcąc zdążyć na wiadomości o dziesiątej. Kobiety, które zajmowały się kuchnią, zmywały po kolacji, tak więc sala była pusta. - Puszczę pierwszą kasetę - powiedział Erik. - Mogłabyś zgasić światło? Będziemy lepiej widzieć. Kathleen podeszła do dużego panelu z przełącznikami i wszystkie wyłączyła. Teraz pozostawało tylko słabe światełko kuchenne, które jej przyświecało, gdy wracała w stronę ławek. - Gotowa? - rzucił Erik przez ramię. - Gotowa. Włączył kasetę, a tymczasem Kathleen usadowiła się przy dużym stole jadalnym. Erik usiadł obok niej, opierając się łokciami o blat, i wyciągnął nogi. Kathleen spojrzała na swoją gołą nogę, oddaloną tylko o kilka centymetrów od jego biodra. Nie odsunęła się jednak. Oglądali nagranie i wkrótce obydwoje zaczęli komentować to, co na nim widzieli. Kathleen nie mogła się powstrzymać od uśmiechu, gdy kamera ukazała zapłakaną twarz Gracie, która upadła i starła sobie skórę z kolana na porannej wycieczce. Dziewczynka ryczała przesadnie w stosunku do obrażeń, jakie odniosła. - Oj, Eriku, ależ to okrutne - powiedziała, choć nie mogła przestać się śmiać. Zachichotał. - Możliwe. Ale nie mogłem się powstrzymać. Wiesz, kiedy Gracie dorośnie i aparat na zęby przestanie być już potrzebny, a zamiast tych okropnych okularów będzie nosić szkła kontaktowe, usunie w cień inne dziewczyny. - Jego ręka spoczęła na jej ramieniu. - Mam taką nadzieję. To dziecko zasługuje na odrobinę szczęścia. Jej rodzice i młodszy brat zginęli w wypadku samochodowym. Długie miesiące spędziła w szpitalu. Miała wtedy osiem lat i niestety, tak już jest, była za duża na adopcję. Prawdopodobnie pozostanie w domu dziecka aż do osiemnastego roku życia, a wtedy, miejmy taką nadzieję, będzie mogła pójść do college’u. - Boże, ależ ma przechlapane. Kathleen westchnęła.
- Tak. Większość dzieci trafia do sierocińca w podobnych okolicznościach. Część z nich ma jedno z rodziców, zwykle ojca, który nie jest w stanie zapewnić im opieki. Niewiele z nich urodziło się w domach dla samotnych matek lub straciło rodziców w okresie niemowlęctwa. Ludzie chętnie adoptują niemowlaki. Na ekranie pojawił się Jaimie. - Jaimie jest wyjątkiem od tej zasady. Jego ojciec nigdy nie ożenił się z matką. Oddała go tuż po urodzeniu. Nie znalazł jednak domu dlatego, że jest Mulatem. Erik pocieszającym gestem pogładził ją po ramieniu. - Lubisz go bardziej niż inne dzieci, prawda? - Tak. Staram się tego nie okazywać, ale tak jest. Dobrze, że musiał cofnąć dłoń, żeby zmienić kasetę. Było jej coraz trudniej oprzeć się chęci przytulenia się do niego. Nakręcił cztery dwudziestominutowe kasety i za każdym razem, gdy wracał na miejsce po wymianie kolejnej, kładł dłoń na ramieniu lub karku Kathleen. Przez cały czas w ten lub inny sposób jej dotykał. Zakryła twarz dłońmi, bo pojawiła się kaseta z jej nagraniem. Śmiali się z nagłych podskoków kamery, które powodowały, że pająk wydawał się tańczyć po pajęczynie. - Cieszę się, że nigdy nie chciałam zostać operatorem! - wykrzyknęła. - Miałaś spore utrudnienie. Nie mogłaś sama utrzymać kamery. Mnie usprawiedliwia fakt, że nie widziałem, co filmuję. - Przysunął się bliżej i zbliżył usta do jej ucha. - A w dodatku nie mogłem się skoncentrować. - Jego usta leciutko musnęły jej policzek. Wtedy skończyła się kaseta. - Cholera - zaklął cicho pod nosem, wstając po następną. Kathleen podniosła się. Kolana jej drżały. - Lepiej już pójdę - powiedziała rozdygotana. - Nie. Jest jeszcze jedna. Siadaj - polecił. Brakowało jej sił, aby się opierać, a właściwie nie była pewna, czy chce się opierać. Usiadła ponownie, a Erik zuchwale objął ją ramieniem. Przez kilka minut oglądali w ciszy dzieci bawiące się w rzece.
Na chwilę ekran zszarzał, po czym Kathleen jęknęła, gdy zobaczyła siebie wychodzącą powoli z wody. Cała uwaga kamery skupiła się na niej - była główną bohaterką tego filmu. Widoczna za nią linia lasu stanowiła zielone tło, podkreślające każdy szczegół jej ciała. Kathleen wynurzyła się z wody ruchem pełnym niezamierzonej, naturalnej, lecz zarazem prowokującej gracji. Cynamonowy kolor bikini sprawiał, że wyglądała, jakby była naga. Mokre włosy przylegały do jej szyi i ramion jak palce kochanka. Woda spływała po jej rękach, nogach, piersiach i brzuchu lśniącymi kropelkami, które przypominały diamenty. Uśmiech, jakim obdarzyła filmującego ją Erika, był nieco nieśmiały, ale zachęcający. Film się skończył i ekran zgasł. W sali zapadła cisza. Kathleen wciąż wpatrywała się przed siebie. Wreszcie kaseta przewinęła się do końca i wyłączyła. Kathy nadal siedziała bez ruchu, z walącym sercem, gdy próbowała zgromadzić resztki energii, które jeszcze jej pozostały. Erik w ciemności uniósł jej twarz ku swojej. - To do mojej prywatnej kolekcji - wyszeptał i pochylił się, by dotknąć wargami jej ust. Gdy zastygł w wyczekującym bezruchu, odepchnęła go. Wstała szybko i zrobiła dwa kroki w stronę podium. - Twoja kamera. Zerwał się z ławki i z niebywałą szybkością objął Kathy w talii. - Zapomnij o niej - powiedział szorstko. Przyciągnął ją bliżej i wziął w ramiona. Rozpuścił zręcznie jej włosy, związane w kucyk i przegarnął je palcami. Pociągnął jej głowę do tyłu, zmuszając Kathy, by spojrzała mu w oczy. - Zapomnij o wszystkim. Myśl tylko o tym. Jego wargi nakryły jej usta, przejmując nad nią całkowitą kontrolę, nie dopuszczając sprzeciwu. Ssał jej wargi, a wąsy łaskotały ją i drażniły, aż otworzyła się dla niego. Każdy sekret jej ust został odkryty przez jego spragniony język. Nie zdając sobie nawet z tego sprawy, objęła dłońmi jego twarz i zaczęła przeczesywać palcami gęste blond włosy. Przycisnął do niej biodra, a Kathy odpowiedziała tym samym, swobodnie i naturalnie przytulając się do niego. Poczuła, bardziej niż usłyszała, jak wstrzymał oddech, po czym wyszeptał jej imię. Jego dłoń przesunęła się w dół po jej plecach i zatrzymała na chwilę w okolicach talii, by po chwili przenieść się na biodra. Kathy śmiało przycisnęła ją jeszcze mocniej. Usta Erika zaczęły czule zmierzać w kierunku jej karku. - Co to za zapach? - zapytał szeptem, a Kathleen jęknęła, czując jego język na wrażliwym miejscu
szyi. - Mitsouko - odpowiedziała cichutko. - Nigdy o nim nie słyszałem. - Nie? - Nie. Ale już go nie zapomnę. Jego dłoń spoczęła na jej żebrach, a potem powoli zaczęła posuwać się w górę. O Boże, tak! Tak! Dotarła do piersi i nakryła ją, dopasowując się idealnie, jakby była do tego stworzona. Zaczęła powoli zataczać kółka, co doprowadziło Kathleen do euforii. Schylając głowę, by zastąpić nią dłoń, Erik musnął jej pierś ustami. Przez bawełnianą koszulkę Kathy czuła jego gorący i wilgotny oddech. Jego usta wypisały jej imię wokół sutka. Usłyszała głośny jęk i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to jej głos. Erik znowu położył dłoń na jej piersi, dotykając kciukiem miejsca, gdzie przed chwilą znajdowały się jego usta, i delikatnie drażnił twardniejący sutek. Przesunął wargami po jej uchu i zapytał chrapliwym szeptem: - Gdzie chcesz iść? - Co? - spytała słabo, niemal nieprzytomna. - Dom nie czy do ciebie? Te słowa dotarły w końcu do niej przez mgłę erotycznego oszołomienia i ostudziły namiętność jak zimny prysznic. Płomienie, które ją rozpaliły, ugasiło to jedno proste pytanie. Wyrwała się z objęć Erika i kilka razy wciągnęła głęboko powietrze, by odzyskać oddech. - Kathleen, co się stało? - Nie mogę. Nie mogę być z tobą - powiedziała szybko, zanim zmieniła zdanie. - Do cholery, dlaczego nie? - przerwał jej, a po chwili dodał miękko: - Przepraszam. To nie jest zbyt dżentelmeńska reakcja. - Potrząsnął smutno głową i przesunął palcami po włosach, wciąż rozwichrzonych po tym, jak Kathleen ich dotykała. - Żałuję, że mi nie powiedziałaś, że masz „te dni”, piętnaście minut temu. Zajęło jej chwilę, nim zrozumiała, jakie wnioski wyciągnął z jej zachowania. Gdyby nie było tak ciemno, zauważyłby jej zażenowanie, ale wolała, aby Erik tak myślał, niż wyjawić prawdziwą przyczynę, dla której nie chciała z nim pójść. Przysunął się i ujął jej twarz w dłonie.
- Dobranoc - powiedział czule, pocałował ją leciutko w usta, a potem w czoło. - Dobranoc - wymamrotała. Powstrzymywała się, żeby stamtąd nie wybiec, podczas gdy Erik stał i patrzył na nią.
Rozdział 4
Wpadłam właśnie na wspaniały pomysł! - ogłosiła Edna następnego ranka, gdy siedzieli przy śniadaniu. - Jaki pomysł, kochanie? - zapytał B. J., wgryzając się w bułeczkę. - Kathy powinna wziąć Erika do hotelu Crescent na kolację. Widelec Kathleen upadł z brzękiem na talerz. Podniosła głowę i zobaczyła w niebieskich oczach Erika rozbawienie. - A cóż to za miejsce? - zapytał Harrisonów, nie spuszczając wzroku z Kathleen. - Pokochałbyś je natychmiast, Eriku. To hotel w Eureka Springs, wybudowany w 1880 roku, a ostatnio odrestaurowany i doprowadzony do pierwotnej wiktoriańskiej świetności. Ich restauracja jest wspaniała. - Nie wiem, czy. - zaczęła Kathleen. - Jak daleko znajduje się Eureka Springs? - przerwał jej Eryk. - Około czterdziestu pięciu kilometrów stąd, ale jedzie się tam prawie godzinę. Nie mamy tutaj autostrad międzystanowych - zaśmiał się B.J. - Naprawdę powinieneś zobaczyć to miasteczko. Nazywamy je Szwajcarią Ameryki. Eureka Springs leży na samym szczycie góry. Domy są tam dość oryginalne, zazwyczaj mają kilka pięter. Parter może się znajdować na poziomie ulicy, a z tyłu jest wspierany dziesięciometrowymi palami. - No to chyba mnie namówiliście - oświadczył Erik z entuzjazmem. - Słyszałem o Eureka Springs, ale nigdy tam nie byłem. - To wszystko ustalone. Świetnie - powiedziała Edna. - Czekajcie! - zawołała Kathleen, po czym się zarumieniła, gdy trzy pary oczu spojrzały w jej kierunku. - Nie mogę tak po prostu. Znaczy. No wiecie. Dzieciaki. Dziś wieczór. To wbrew regulaminowi.
- Jesteś członkiem zarządu. Możesz raz postąpić wbrew regulaminowi - uśmiechnęła się Edna. Chcemy dać trochę rozrywki Erikowi. Nie jest przyzwyczajony do życia z dala od cywilizacji, tak jak my. Kathleen spojrzała na nią podejrzliwie. To, co mówiła Edna, miało sens. Było całkiem możliwe, że przyjaciółka rzeczywiście chciała, aby Erik odpoczął od wieczorów w jadalni, ale jednocześnie Kathleen podejrzewała, że Edna swoim zwyczajem próbuje ją wyswatać. Nie widziała możliwości, by, nie budząc podejrzeń, odmówić przyjęcia propozycji jednego wieczoru wolnego od zajęć. Przełknęła ślinę i odezwała się łagodnie: - Może rzeczywiście byłoby fajnie na chwilę się stąd wyrwać. - Możecie jechać, jak tylko wrócisz z dzieciakami po południu - oświadczyła Edna głosem osoby, której udało się dopiąć swego. - Eriku, w hotelu Crescent na dole jest również uroczy zaciszny bar z parkietem tanecznym. - Z każdą sekundą brzmi to coraz bardziej zachęcająco - powiedział do Harrisonów, po czym odwrócił się i mrugnął do Kathleen. O Boże, jęknęła w duchu. Bardzo dużo ją kosztowało, by tego ranka przyjść na śniadanie po tym, jak się zachowała wczorajszego wieczoru. Co ją naszło? Musiała stracić nad sobą kontrolę. Dobrze, że w porę się opanowała, ale nie zmieniało to faktu, że i tak Erik posunął się dalej niż jakikolwiek mężczyzna wcześniej. A znała go tylko dwa dni! To, jak na niego reagowała, przerażało Kathleen. Ale nie czuła się winna. Dłonie Erika przesuwały się po jej ciele, jakby znając jego sekrety, jakby była to stała technika działania. Jego usta, to, jak ją obejmował - wszystko wydawało się doskonale wyćwiczone. Wyczuł, że jest słaba, podatna na atak, i wykorzystał to. Opowiedział jej ckliwą historyjkę o zdjęciach w Etiopii, a Kathy połknęła haczyk i uległa emocjom. Ciekawe, ile razy wykorzystywał tę opowiastkę, by poderwać kobietę. Przecież owa historia mogła nawet nie być prawdziwa! Kathleen zbyt dobrze o sobie myślała, by angażować się w przelotne związki, które prowadziły donikąd i zamiast pogłębiać i wzbogacać życie, karmiły się oszustwem, iluzją i bólem, a w końcu zostawiały poczucie pustki. Czyż nie walczyła z Davidem Rossem jak tygrysica? Zanim udało jej się w końcu zasnąć, postanowiła, że następnym razem, jeśli Erik będzie próbował czegoś, co chociażby lekko kojarzyło się z seksem, da mu jasno do zrozumienia, że w jej życiu nie ma miejsca na przelotny romans. Ale teraz Edna zorganizowała im randkę! Randkę, która potrwa kilka godzin, jeśli mieli jechać do Eureka Springs jedyną tutejszą drogą jednopasmówką przez góry. Z mieszanymi uczuciami ulgi i żalu przyjęła wiadomość, że Erik zamierzał towarzyszyć grupie Mike’a Simpsona, która wybierała się na drugą stronę zbocza, by pojeździć konno. Miała to być wycieczka na cały dzień. W jaki sposób zamierzał nieść kamerę, Kathleen nie miała pojęcia, ale była pewna, że ten facet da
sobie radę. Jest wyjątkowo utalentowany, pomyślała sarkastycznie, przyglądając się, gdy przechodził przez salę ze swoim sprzętem, w towarzystwie kilku ciekawskich dzieciaków. Ten dzień minął nadspodziewanie szybko. Grupa Kathleen szła z powrotem do obozu w momencie, w którym grupa Mike’a wracała z gór. Kathy miała skrytą nadzieję, że Erik będzie wyczerpany bądź obolały po jeździe konnej, zresztą cokolwiek, byle nie miał ochoty na dzisiejszą randkę. Ale on się uśmiechał, całkiem rześki, pozdrawiając ją z daleka. - Hej, Kathleen, poczekaj. - Powiedział coś do Mike’a, potargał włosy jakiemuś chłopaczkowi, połaskotał pod brodą dziewczynkę, poczym podbiegł do Kathleen. Jego biały t-shirt był przesiąknięty potem, wilgotne włosy oblepiały czoło. Mimo to wyglądał nadzwyczaj pociągająco. - Jak minął dzień? - zapytał. - Dobrze. Dzieci za tobą tęskniły. - I ja również, do licha, dodała w myślach. - A jak tam jazda konna? - Na początku było trochę ciężko, ale w końcu załapałem, o co chodzi z tymi stworami. Wydawał się zaskakująco skromny. Zdała sobie nagle sprawę, że wygląda najwyżej na dwanaście lat - ze swoimi warkoczykami, w szortach i tenisówkach - i zakłopotana jego przenikliwym wzrokiem, przestępowała z nogi na nogę. Czy pamięta wczorajszy wieczór? Akurat w momencie, gdy to pytanie pojawiło się w jej głowie, jego oczy spoczęły na jej ustach i pozostały tam. Tak, pamięta. Poczuła, że się rumieni. - Jak sobie poradziłeś z kamerą? - zapytała z ciekawością, której nie umiała ukryć. Uśmiechał się, a jego zęby wydawały się pasmem bieli na ciemnej twarzy. - Jechała przede mną na siodle. - Bardzo pomysłowe.
- Nauczyłem się improwizować.- Uśmiechnął się znowu, tym razem z satysfakcją. Czy pod wąsami nie miał przypadkiem pryszcza? - Kiedy będziesz gotowa? - zapytał nagle. - Nadal chcesz jechać? - zapytała zaskoczona. - Wiesz, nie musimy. - Wiem. Ale ja chcę jechać. - Pochylił się i wyszeptał: - Jak myślisz, dlaczego się zgłosiłem na tę cholerną wycieczkę? Wiedziałem, że nie zdołam utrzymać rąk z dala od twojego ciała, myśląc o dzisiejszym wieczorze. Chyba edukacja seksualna nie jest uwzględniona w planie zajęć? Co się stało z tymi wszystkimi starannie dobranymi słowami, które miała przygotowane? Gdzie się nagle podział jej rozsądek? Logiczna i przekonująca odpowiedź, którą zamierzała wygłosić, ulotniła się z jej głowy. Kathy była jak sparaliżowana, nie zdobyła się na żadną ripostę. Nie mogła spojrzeć Erikowi w oczy. Jego wzrok zbyt ją niepokoił, za bardzo hipnotyzował. Popatrzyła w stronę drzew, a potem na pole, na obozową flagę, poruszającą się leniwie w niemal bezwietrznym skwarze popołudnia, a w końcu zaczęła się przyglądać zmęczonym dzieciom wracającym do chatek. - Kiedy ruszamy, za godzinę? Długimi, szczupłymi palcami ujął kosmyk włosów Kathy. Pociągnął go lekko, po czym wsunął jej za ucho. - Pięćdziesiąt pięć minut - oznajmił ochrypłym głosem, a potem odwrócił się na pięcie i odmaszerował w kierunku swojego domku. Gdy spieszyła do siebie, miała mętlik w głowie. W co się ubrać? Przywiozła tutaj tylko parę ciuszków! Tęsknie pomyślała o wielkiej szafie w domu, zawierającej suknie od najlepszych projektantów, fantastyczne buty i półki pełne dodatków. Dzięki swemu stanowisku Kathy kupowała po cenach hurtowych przeboje najnowszych kolekcji. Teraz wpatrywała się ponuro w jeden jedyny metalowy pręt w wąskiej szafie, niepocieszona z powodu ubóstwa garderoby, którą miała do dyspozycji. Bawełniana szmizjerka we wzorki czy wydekoltowana, tiulowa letnia sukienka? Przygryzła policzek w zamyśleniu. Bawełna wyglądała bezpretensjonalnie i uroczo. I bezpiecznie. Tiulowa suknia była delikatna, prosta
i seksowna. Ale nie tak bezpieczna. Kathleen wzięła prysznic, wciąż nie mogąc się zdecydować. Niecierpliwie wzruszając ramionami z powodu własnej głupoty, zdjęła sukienkę z wieszaka. Tiul spowijał jej ciało niczym obłok. Góra była obcisła, mocno wydekoltowana, szerokie na półtora centymetra paski, obszyte koronką, przecinały nagie ramiona. Resztki skromności ratowały liczne zakładki po obu stronach perłowych guziczków, sięgających talii. Dzięki temu piersi osłonięte były dwoma warstwami przezroczystego materiału. Kathy włożyła pod spód cieliste majteczki i halkę jako mizerną osłonę nagości. Morska zieleń uwydatniała barwę oczu i podkreślała złotomorelowy odcień skóry. Wsunęła bose stopy w jedyne sandałki na wysokim obcasie, jakie ze sobą przywiozła. Zrezygnowała z rajstop, ale jej gładko ogolone nogi lśniły, a po zastosowaniu gęstego mleczka były jedwabiste i miękkie w dotyku. Zebrała włosy w węzeł na czubku głowy i spięła długą, złotą klamrą, przyozdobioną muszlą łodzika. Włożyła też małe, złote kółka w uszy. Pokropiła się leciutko perfumami Mitsouko i właśnie wtedy Erik zapukał do drzwi. Odruchowo uniosła drżącą dłoń do piersi, czując, że jej puls przyspieszył. Przestań! - rozkazała sobie w myślach, ale na próżno. Była o wiele bardziej zdenerwowana niż na swojej pierwszej randce, gdy jeszcze mieszkała w sierocińcu. Jakoś udało się jej zmusić oporne nogi do posłuszeństwa i przeszła przez pokój do drzwi. W wejściu pojawiła się sylwetka Erika. - Cześć - powiedział swobodnie. Nie krył swoich uczuć. Otworzył usta, a głowę przekrzywił pod dziwnym kątem, gdy bezceremonialnie mierzył Kathy szeroko otwartymi oczyma. - Czy jesteś tą samą dziewczyną z warkoczami, którą byłaś godzinę temu? - Pięćdziesiąt pięć minut - poprawiła go. Dziwny grymas zniknął z jego twarzy, zastąpiony przez zniewalający uśmiech, który przyprawił Kathleen o zawrót głowy. Dotychczas widywała Erika zawsze w dżinsach albo w kąpielówkach, ale te trudno byłoby nazwać ubraniem. Teraz niebieska koszula idealnie leżała na klatce piersiowej, a beżowe spodnie układały się na udach
niczym druga skóra. Całości dopełniały wypolerowane, błyszczące buty. Granatowa bluza, którą miał narzuconą na ramiona, podkreślała jego wyprofilowane mięśnie, gdy położył dłonie na biodrach i zmierzył Kathy pełnym podziwu wzrokiem. - Pani Haley, jest pani zadziwiającą kobietą. Tam - ruchem głowy wskazał obóz - wyglądała pani jak śliczna siostrzyczka któregoś z dzieciaków. Teraz wyglądasz jak... - Jak kto? - Nieważne - rzucił niedbale. - To, co miałem na myśli, pewnie sprowadziło by na mnie kłopoty. Chodźmy. Skierowali się w stronę blazera, który stał w pobliżu chatki. - Mam nadzieję, że znasz drogę, bo ja, jadąc tutaj, korzystałem z mapy, która okazała się nieaktualna. Kathleen zaśmiała się, siadając z przodu. - Znam. Ale zajęło mi to lata. Tylko tutejsi mieszkańcy naprawdę znają okoliczne tereny. - Wierzę - powiedział. - Którędy? Dała mu kilka wskazówek, jak jechać, po czym oparła się plecami o siedzenie, wciąż ciepłe, ponieważ samochód stał przez cały dzień zamknięty. Po chwili jednak delikatny szum klimatyzacji wypełnił powietrze i ciepło znikło. - Nie wyglądasz na mężczyznę, który lubi blazery - zauważyła Kathleen. Erik zaśmiał się i sięgnął do radia. - A na jakiego mężczyznę wyglądam? - zapytał rozbawiony. Znalazł jakąś przyjemną stację, potem jego ręka powędrowała za oparcie siedzenia, a palce musnęły Kathy po nagim ramieniu. Dreszcz przeszył jej ciało. - No wiesz - odpowiedziała łagodnie - na takiego, co lubi miaty albo corvetty. Zaśmiał się znowu, tym razem donośniej. Jego śmiech był naturalny i szczery. - A może furgonetki Dodge’a? - Żartujesz? - Nie. Ten samochód jest własnością stacji telewizyjnej. Tak na prawdę, kiedy jestem w domu, jeżdżę
dodge’em. Nic wystawnego. Żadnej futrzanej tapicerki, żadnego systemu CD z czterema głośnikami ani rysunków na karoserii. Jest natomiast bardzo funkcjonalny i doskonale sprawdza się przy przewożeniu sprzętu, którego mam sporo. - Nie wierzę - powiedziała Kathleen, po czym, kładąc nogę na siedzeniu, odwróciła się w stronę Erika i zapytała: - Mieszkasz w St. Louis, prawda? - Harrisonowie powiedzieli jej aż tyle na jego temat. - Tak. Czy słyszałaś kiedyś termin „PiZ”? - Nie - odrzekła, kręcąc głową. - Właściwie nic w tym dziwnego, chyba że pracowałabyś w branży telewizyjnej. Termin „PiZ” oznacza „Posiadane i zarządzane” i odnosi się do stacji, które są własnością większych sieci telewizyjnych. Zgodnie z rozporządzeniami federacji każda sieć może mieć do pięciu stacji operujących w systemie VHF. UBC ma jedną taką stację w St.Louis. Tak naprawdę to nie mój dom, tylko adres. Posyłają mnie tam, gdzie jestem potrzebny. - To ciekawe. Obawiam się, niestety, że nie wiem zbyt wiele o branży telewizyjnej. - Obawiam się, że ja również - powiedział, uśmiechając się. - Wiem dużo jedynie na temat mojej kamery i tego, jak jej używać. Pragnę czegoś bardziej kreatywnego niż robienie newsów dla stacji telewizyjnej. Traktuję pracę dla nich jako rodzaj stażu. Chciałbym kiedyś założyć własną firmę, gdzie mógłbym kręcić reklamy, krótkie filmy dla potrzeb różnych przedsiębiorstw i tym podobne. Niestety, realizacja takiego planu wymaga zainwestowania dużych pieniędzy. - Z pewnością telewizja dobrze płaci takiemu pracownikowi jak ty. - Owszem, ale nie oszałamiająco. Chwałę przynosi stanie przed kamerą, a nie za nią. - Szturchnął Kathleen leciutko palcem w czubek nosa. - Teraz twoja kolej. Nic nie wiem o szmacianym rynku. Kathleen zaśmiała się, po czym zaczęła krótki wywód o tym, czym się zajmowała, ale ku jej zaskoczeniu Erik wcale nie był znudzony i zadawał wnikliwe pytania, aż w końcu złapała się na tym, że opowiada mu o swojej pracy z wielkim zapałem. - Jeżdżę kilka razy w roku na różne pokazy mody. Nie tylko w Atlancie, ale również w Chicago i Dallas, a co kilka miesięcy do Nowego Jorku. - Brzmi wspaniale - powiedział. Był wyraźnie pod wrażeniem. - Nie do końca - zaśmiała się. - Muszę często uspokajać krawcową odpowiedzialną za dopasowywanie strojów, gdy okazuje się, że z danym modelem nic się nie da zrobić. No i oczywiście zawsze trafi się jakaś zamożna klientka, która musi mieć akurat to ubranie na wieczór, gdyż będą tańce country. Jestem również często zależna od zachcianek sprzedawcy w hurtowni, który ma serce z kamienia. A sprzedawczyniom zawsze brakuje akurat tego towaru, którego, jak twierdzą producenci,
nie ma już w magazynach. - Zamilkła na chwilę i wciągnęła głęboko powietrze. - Masz już dosyć? - Ale jesienią z radością tam wrócisz - zauważył z uśmiechem. Gdy to powiedział, uzmysłowiła sobie nagle, że niema już do czego wracać, i szybko odwróciła głowę. - Tak - odpowiedziała. Nie chciała rozmawiać ani o rezygnacji z pracy u Masona, ani o przyczynie swojej decyzji. Wyczuwając, że coś jest nie tak, Erik, który patrzył na drogę, przeniósł wzrok na Kathy i przyjrzał się jej uważnie przymrużonymi oczami. Zręcznie uniknęła dalszej konwersacji. - Zwolnij trochę. Musisz skręcić na skrzyżowaniu. Hotel Crescent stał jak wartownik czuwający nad miasteczkiem Eureka Springs. Wyglądał bardzo po europejsku, a ściany z szarej cegły, niebieskie spadziste daszki i czerwone kominy zdradzały tajemnice czasów, w których go wybudowano. Na każdym piętrze były werandy, gdzie goście mogli odpoczywać na bujanych fotelach i podziwiać górski krajobraz. Erik zaparkował samochód i pomógł Kathleen wysiąść. Był pod wrażeniem starego, nobliwego budynku, ale Kathleen trochę się wstydziła za Ednę, która zrobiła tyle szumu wokół tego miejsca i tak je zachwalała Erikowi, który zwiedził cały świat. Dobrze, że hotel mu się podobał. W holu jaśniały białe greckie kolumny. Drewniane podłogi ułożono w mozaikowe wzory. Na środku znajdował się marmurowy otwarty kominek, w którym można było podziwiać ogień z czterech stron. Oczywiście tego ciepłego wieczoru ogień się nie palił, choć drwa leżały przygotowane w palenisku. Można było za to posiedzieć na wiktoriańskich meblach w komfortowym klimatyzowanym wnętrzu. Ściany jadalni pokrywała czerwono-złota tapeta. Dębowe podłogi lśniły blaskiem, który mogły zapewnić tylko długotrwałe starania kilku pokoleń. Na czerwonych obrusach pięknie prezentowały się porcelana, srebra i kryształy. W rogu sali stało wielkie pianino, na którym grał muzyk w czarnym smokingu. Edna zarezerwowała dla nich stolik. Zostali poprowadzeni na miejsce przez maitre d’hotel, który zgodnie ze starym obyczajem odsunął krzesło dla Kathleen. Przyjął ich zamówienie, po czym oddalił się dyskretnie.
- Cóż to jest, do cholery, szprycer? - zapytał zdziwiony Erik. - To białe wino z napojem gazowanym i cytryną. - A co ze zdrowymi, solidnymi drinkami, jak szkocka z wodą? - Położył łokcie na stole i oparł głowę na dłoniach. - Nie lubię niczego, co ma smak alkoholu. Lubię, jak coś smakuje jak poncz albo jest cierpkie, albo z lodami. Wykrzywił się tylko. - A co pijesz, jak potrzebujesz kopa w tyłek? - Biorę witaminy. Zaśmiał się i uniósł ku niej kieliszek, który przed sekundą przyniesiono. Wypili swoje drinki, po czym Erik powiedział: - Muszę spróbować szprycera. Nie można przejść przez życie, nie znając tego smaku. Wziął od Kathy kieliszek, po czym ostentacyjnie go obrócił, by trafić ustami na miejsce, w którym pozostał ślad szminki. Upił trochę, przyglądając się jej znad kieliszka. - Przepyszne - pochwalił, oddając jej kieliszek. Kathleen poczuła ucisk w żołądku, ale nie mogła przestać patrzeć na Erika. To, co przed chwilą powiedział tak ciepłym tonem, nie odnosiło się do drinka, tylko do jej szminki. Chciał jej przypomnieć, że rozpoznaje ten smak, i podkreślić, jak bardzo go lubi. Kiedy przy stoliku pojawił się kelner z menu, była gotowa go uściskać. - Co ja chcę? Właściwie straciła ochotę na cokolwiek. Oddychała płytko i miała wrażenie, że serce uciska jej płuca. - Ja już wiem, co zamówię - oznajmił Erik, zamykając kartę zdecydowanym ruchem. - Co? - zapytała z uśmiechem. - Smażonego kurczaka. Tylko na południu można zjeść prawdziwego smażonego kurczaka. - Powinieneś wpaść kiedyś do Atlanty. Myślę, że jest światowym centrum smażonych kurczaków. Przyglądał się jej ustom, gdy mówiła, po czym podniósł wzrok, by spojrzeć jej w oczy. - Na pewno wpadnę.
To była obietnica i Kathleen poczuła, że jej serce znowu bije mocniej w znany już sposób. - Co zamawiasz? - zapytał, gdy pojawił się kelner z przygotowanym długopisem i notatnikiem. - Poproszę pstrąga. Gotowanego. I dodatkowe plasterki cytryny - zwróciła się do kelnera. Gdy się oddalił, Erik pochylił się do niej przez stół. - Czy chcesz jeszcze jednego szprycera? - Nie, dziękuję. Ale dla siebie zamów drinka, jeśli chcesz. - Nie, już jestem wystarczająco pijany. Ujął jej nadgarstek silnymi palcami i przyłożył dłoń dziewczyny do ust, by pocałować ją czule tam, gdzie można było wyczuć uderzenia pulsu. - Mitsouko. Czy zawsze tak pięknie pachniesz? - wypowiedział te słowa szeptem, jednocześnie gładząc kciukiem jej dłoń. Pytanie było retoryczne, więc nie padła żadna odpowiedź. - Opowiedz mi o sobie, Kathleen. - Co chcesz wiedzieć? - zapytała, czując, że brakuje jej tchu. - Wszystko. Bardzo było ci ciężko, kiedy straciłaś rodziców? Nie chciała tego, nawet o tym nie pomyślała, ale mimowolnie chwyciła go za rękę. Przyglądała się dłuższą chwilę jego dłoniom, nim przemówiła. - Chciałam umrzeć razem z nimi. Byłam zła. Jak Bóg mógł mi coś takiego zrobić! Przecież byłam posłuszną dziewczynką, dobrą uczennicą, zawsze zjadałam do końca warzywa, no wiesz, wzorowe dziecko. Spędziłam tę noc u koleżanki. Przeziębiłam się i mama nie chciała zabrać mnie na łódkę. Dowiedziałam się o wypadku dopiero następnego ranka, kiedy mama mojej koleżanki usłyszała o tym w radiu. - Zamknęła oczy, przypominając sobie ogrom bólu, który czuła tamtego dnia. - Mam prawie dwadzieścia sześć lat. Mieszkałam z tatą i mamą tylko przez połowę życia, a wciąż są mi bliscy - powiedziała łagodnie. - Wspomnienia, które ich dotyczą, są żywsze od wszystkiego, co wydarzyło się po ich śmierci. - I umieszczono cię w domu dziecka. - Tak. - Kathy uśmiechnęła się lekko.
- Pamiętam, jaka byłam zła na znajomych moich rodziców, którzy mówili, że się o mnie martwią, ale nie zaproponowali mi, żebym u nich zamieszkała. Byli bardzo mili. Ale wtedy byłam bardzo zgorzkniała i niezadowolona z tego, co życie mi zaoferowało. Nie mogłam być miła dla nikogo. - Miałaś prawo być zgorzkniała, tak mi się przynajmniej wydaje. - Podniósł jej dłoń i szybko pocałował. Następnie spytał: - Do jakiej szkoły chodziłaś? - W domu dziecka. Była to instytucja utrzymywana przez kościół - jakże ja nienawidzę tego słowa! Mieli dziewięć klas. Potem poszłam do szkoły publicznej. Tam pomogli mi się przygotować do „życia na zewnątrz”. - A college? - Miałam wystarczająco dobre stopnie, żeby dostać stypendium od sponsorów domu dziecka, a poza tym pracowałam w sklepie z ciuchami obok kampusu, by mieć pieniądze na swoje wydatki. - Nie oszukasz mnie, panno Haley. Pracowałaś, żeby nie wyglądało na to, że bierzesz jałmużnę - odrzekł z uśmiechem Erik. - Może po części - potwierdziła Kathy. - Mów dalej. - Całą resztę już znasz. Po ukończeniu college’u pracowałam jako sprzedawczyni w różnych sklepach. Powoli awansowałam, aż w końcu, jakieś dwa lata temu przyjęli mnie do Masona. Pospiesznie zmieniła temat, by uniknąć opowiadania o pracy, z której zrezygnowana. - Powiedz mi coś o swojej rodzinie. Z twojego imienia wnioskuję, że masz skandynawskie korzenie. - Tak, mój ojciec był Duńczykiem. Jego rodzice przyjechali z Danii do Ameryki, kiedy był niemowlęciem. Mój pradziadek był zegarmistrzem. Babcia nigdy nawet nie nauczyła się angielskiego. Jedyne, co pamiętam, to jej białe włosy upięte w ciasny koczek oraz ciasteczka domowej roboty, najlepsze, jakie kiedykolwiek jadłem. - Może dlatego, że byłeś dzieckiem - zasugerowała Kathleen. - Może.
- A twoi rodzice? Czym się zajmował twój ojciec? - Był twardym, stanowczym facetem. Przepracował cały college, w czasie wojny służył w wojsku, a potem wrócił i ożenił się z moją matką. Pracował w zakładach Boeinga w Seattle. Był wysoki, muskularny i łatwo wpadał w złość. Choć widziałem, jak płakał na sentymentalnym filmie. - Mówisz o nim w czasie przeszłym - zauważyła łagodnie. - Tak. Zmarł dziesięć lat temu. Matka, która jest spokojna, drobna, krucha i delikatna w takim samym stopniu, jak ojciec był potężnym furiatem, wciąż mieszka na północnym zachodzie. Ich rozmowę przerwało pojawienie się kelnera z półmiskami. Kathleen przekonała się ze zdziwieniem, że mimo wszystko mogła coś zjeść. Restauracja w hotelu była znana z tego, że łączyła dobrą kuchnię domową z elegancką obsługą. Erik zauważył to, zanurzając drożdżowe placuszki w sosie od smażonego kurczaka, który jego zdaniem okazał się bezkonkurencyjny. Kathleen odrzuciła propozycję zjedzenia deseru, wypiła tylko kawę. Gdy dostali rachunek, jej propozycja, by zapłacili po połowie, spotkała się z piorunującym spojrzeniem mężczyzny. - To był pomysł Edny, żebyśmy tu przyjechali. - Panno Haley, jestem za równością płci, ale do pewnego stopnia. Płacenie przez kobietę za kolację to już byłoby za wiele. Sam zapłacę rachunek. Jego zaciśnięta szczęka i stanowczy ton przekonały Kathleen, że sprawa jest zamknięta. - Gdzie jest ta salka z parkietem tanecznym? - zapytał Eric, gdy wyszli z jadalni i przechodzili przez hal. - Nie musimy tam iść - szybko zaprotestowała Kathleen. - Musimy. Edna na pewno każe nam zdać raport z tego, co robiliśmy, i na pewno straciłbym jej uznanie, nie wykorzystując okazji, by z tobą zatańczyć. Kathleen zrozumiała, że nie warto dyskutować, i powiedziała tylko: - Schodami w dół. Poprowadził ją schodami z rzeźbioną poręczą do sutereny, która została zamieniona w cichą przytulną salę koktajlową, wystrojem przypominającą tawernę. Za barem neonowe lampki oświetlały
nazwy najróżniejszych trunków. Choć tego wieczoru było tu niewielu gości, trzyosobowy zespół grał w półmroku. Niewzruszony faktem, że nikt nie tańczył, Erik wziął Kathleen za rękę, pociągnął ją na parkiet i objął. Zespół grał powolne ballady. Przetańczyli dwie melodie w tradycyjny sposób, choć Erik cały czas trzymał Kathy w mocnym uścisku. Przy trzeciej natomiast podniósł jej ręce i położył je sobie na szyi, a sam otoczył ramionami talię dziewczyny. Zbliżył głowę do jej ucha i powiedział: - Tak wolę. To jak kochanie się przy muzyce. Kathleen wstrzymała oddech, gdy przyciągnął ją bliżej - wyraźnie czuła podniecenie Erika. Jego wargi musnęły lekko jej ucho i wyszeptały imię, po czym dotknęły jej ust i zaczęły je czule całować. - Tak dobrze cię mieć przy sobie. Uwielbiam, jak się poruszasz. Uwielbiam twój wygląd, twój zapach i smak. Jego język wtargnął do jej ust i sprawił, że Kathy gwałtownie zapragnęła jeszcze więcej. Minęło dobrych kilka sekund, zanim zdała sobie sprawę, że melodia się skończyła, a tercet muzyków właśnie zrobił sobie przerwę i składał instrumenty. Odsunęła się od Erika zawstydzona. - Lepiej weź tę gorącą sztukę do domu, koleś. Wygląda na to, że jest napalona i gotowa. Czyjeś ordynarne słowa sprowadziły ich nagle na ziemię.
Rozdział 5
Kathleen spojrzała w stronę, skąd dochodził wulgarny nosowy głos, i przy jednym ze stolików zobaczyła dwóch młodych ludzi. Siedzieli rozwaleni, gapiąc się bezczelnie na nich oboje. Na głowach mieli kowbojskie kapelusze ozdobione piórami. Zrobiła się czerwona. Odwróciła się szybko i nie czekając na Erika, pobiegła do drzwi. Zatrzymała się, słysząc trzask łamanych mebli. To Erik rzucił się na dwóch nieznajomych, którzy ją obrazili. Pierwszego uderzył prawą pięścią w podbródek.
Kowboj runął ze swojego krzesła jakby porażony ciosem samego Thora i padł bezwładnie na podłogę. Drugi mężczyzna wstał, myśląc, że się obroni, ale żelazna pięść trafiła go w brzuch, a kiedy już osuwał się na ziemię, Erik walnął go drugi raz - w szczękę. Całkowicie pognębieni, leżeli na podłodze, patrząc na swego pogromcę zaczerwienionymi oczyma. - Postawcie sobie drinka na mój rachunek, chłopcy, powinniście się trochę uspokoić - odezwał się Erik z satysfakcją w głosie i rzucił pięciodolarowy banknot na stół. Potem podszedł do Kathleen, stojącej przy drzwiach, i wyprowadził ją z sali. Kiedy już znaleźli się na górze i szli w stronę drzwi, zapytała drżącym głosem: - Nic ci się nie stało? - Ależ skąd. Dlaczego miałoby mi się coś stać? Zasłużyli sobie na łomot tym, co powiedzieli. Uśmiechnął się i ujął jej dłoń. - Przeżyją, zapewniam cię. Nie zamierzałem im zrobić krzywdy, a mógłbym. I to ją martwiło. Przez chwilę, nim odwrócił się do tamtych dwóch, widziała w jego oczach coś, co spowodowało, że przeszedł ją dreszcz. Pamiętała, jak mówił, że jego ojciec bardzo łatwo wpadał w złość. Teraz przekonała się, że Erik odziedziczył po swoich przodkach wikingach gorącą krew. - Czy możesz mi powiedzieć, jak mam jechać? Ulice w tym miasteczku są jak labirynt - odezwał się, gdy już siedzieli w samochodzie i wyjeżdżali z parkingu. Czy ten uprzejmy miły mężczyzna naprawdę mógł przed chwilą zaatakować dwóch facetów? Kathleen zaśmiała się nerwowo. - Prosto przed siebie przez następne kilka przecznic - odrzekła z trudem. - Prosto? Chyba żartujesz! - powiedział, skręcając. Rzeczywiście, większość ulic w Eureka Springs była wyjątkowo kręta. Okrążały góry i jak gdyby prowadziły donikąd. Dopiero po dłuższym czasie można się było przekonać, że w tym układzie jest jakaś logika i w końcu udawało się dotrzeć do celu. Wzdłuż wąskich i krętych uliczek stały stare domy, tanio i tandetnie ozdobione, z oknami zastawionymi pelargoniami, petuniami i nagietkami. Większość mniej więcej stuletnich budynków została odnowiona i pomalowana bardzo jaskrawymi, kontrastowymi kolorami, które powodowały, że miasteczko wyglądało raczej jak Disneyland niż mała miejscowość w górach Ozark wstanie Arkansas.
- Chciałabyś gdzieś wejść na kawę? - zapytał Erik, gdy dotarli do drogi prowadzącej do Mountain View. - Nie. Było bardzo przyjemnie urwać się na kilka godzin, ale jutro znowu czeka nas codzienna harówka, a pojutrze zabieramy dzieciaki na spływ pontonami. - Hej, to brzmi ekstra! Mogę się przyłączyć? - Oczywiście. - Uśmiechnęła się do niego w ciemności. Erik musiał chyba usłyszeć w jej tonie zaproszenie i nawet nie próbował ukrywać pożądania w swoim głosie, gdy powiedział: - Chodź tutaj. Przysunęła się do niego na fotelu tak, jak to było możliwe, a ich uda się zetknęły. - Tak lepiej - powiedział z uśmiechem i lekko pocałował ją w usta. Potem skierował wzrok z powrotem na drogę i podniósł dłoń Kathy do ust. Położył sobie jej rękę wysoko na udzie. Palce Kathy zadrżały, ale ich nie cofnęła. Gdy dotarli do głównej szosy, Erik wiedział już, jak trafić do obozu. Pomruk silnika połączony ze spokojną muzyką relaksował i usypiał Kathleen. Odchyliła głowę nasiedzeniu, próbując powstrzymać opadające powieki. Ręka Erika wślizgnęła się pod jej sukienkę i dotknęła uda. Znalazłszy najgładsze miejsce, dłoń zatrzymała się tam i została. Tylko od czasu do czasu Kathleen czuła, jak muskają ją czubki jego palców. Czuła zapach męskiej wody kolońskiej - mocny, ale nieprzytłaczający ani przesadnie słodki. Był świeży, czysty i ostry; kojarzył się z jesiennym morskim powietrzem. Pojawiła się przed nią wizja wikinga, który płynie łodzią wśród fiordów. Miał twarz Erika, a dziewczyna, która machała do niego z brzegu, była podobna do niej. Sen stał się jeszcze przyjemniejszy, gdy powracający wojownik zeskoczył na brzegi wziął dziewczynę w ramiona, całując jej usta i łaskocząc ucho wąsami. Ona, chichocząc, objęła go za szyję i przyciągnęła jeszcze bliżej do siebie. Kathleen uśmiechała się jeszcze do swojej sennej fantazji, gdy samochód skręcił i zatrzymał się przed domkiem. Nie miała dość siły, żeby się poruszyć. - Spisz? - szepnął jej w ucho Erik, a ciepły oddech owiał jej twarz. - Tak - odpowiedziała półprzytomna. - Tak właśnie myślałem. - Zaśmiał się . - Jesteśmy w domu. Chodź.
Zanim zdała sobie sprawę, co się dzieje, otworzył drzwi od strony Kathy, dźwignął ją z siedzenia i zaczął nieść w stronę chatki. Uchylił skrzypiące drzwi z moskitierą i przytrzymał je ramieniem, aby nie trzasnęły. Następnie ruszył przez spowity księżycową poświatą pokój w stronę łóżka. Położył ją ostrożnie na poduszkach i pocałował w czoło. Potem podszedł do przełącznika obok drzwi i włączył wiatrak na suficie, nie zapalił jednak światła. Zdjął bluzę i rzucił na fotel. Kathleen była dziwnie senna i bezwolna. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek czuła się równie bezbronna. Wszystkie jej mięśnie wydawały się bezwładne, choć jednocześnie całe ciało zwróciło się w stronę Erika, gdy położył się obok niej na wąskim łóżku i przygarnął ją do siebie. Dotknął jej wygłodniałymi ustami. W tym pocałunku nie było ani śladu subtelności. Jego władcze wargi i język zostały jednak pozbawione satysfakcji zdobywania, tak łatwo im się poddała. Pragnienie Erika jakby trochę osłabło, oderwał się od niej tylko na chwilę, by zaczerpnąć tchu, i wyszeptał: - Czekałem na to cały dzień. Każdą sekundę poprzedniej nocy spędziłem na smakowaniu cię, na próbach wyobrażenia sobie, jak pachniesz i wyglądasz, jak to będzie cię dotknąć. Wyobrażałem sobie to wszystko, żeby nie postradać zmysłów. A teraz wciąż mi ciebie za mało. - Jęknął głośno, gdy przesunęła językiem po jego dolnej wardze. - Boże, Kathleen, jak ja cię pragnę. To było wszystko, co zdołał wykrztusić, nim zsunął ostrożnie ramiączka jej sukienki. Całował lekko Kathleen, muskając każdy skrawek jej szyi i gładkiej skóry dekoltu, jakby były przepyszną potrawą. Przegarniała dłońmi jego włosy, rozkoszując się przesuwaniem ich między palcami. Kiedy dotarł ustami do jej piersi, zawahał się na chwilę. Uniósł głowę i spojrzał Kathy w oczy, szukając oznak protestu lub przyzwolenia. Ponieważ nie zaprotestowała i tylko patrzyła na niego szeroko otwartymi, ufnymi oczyma, rozpiął po kolei guziczki sukienki. Powoli, przedłużając moment oczekiwania, zsunął cienki materiał, aż mógł ujrzeć jej piersi. - Chciałbym zapalić światło - powiedział. - Pragnę cię zobaczyć. Twój kolor. Chcę widzieć, jak wyglądasz, kiedy to robisz. Mówiąc to, dotknął leciutko czubkiem palca jednego z różowych sutków i poczuł, jak twardnieje pod wpływem tej delikatnej pieszczoty. Potem wziął go między palce. Powinnam przestać.
Powinnam przestać - te słowa powracały w myślach Kathy, ale czuła się bezsilna i nie mogła się zdobyć na jakiekolwiek działanie. Palce Erika były delikatne, choć jednocześnie wymagające, gdy ją poznawał, głaskał i doprowadzał do stanu podniecenia, jakiego nigdy wcześniej nie zaznała. Jeszcze nie wiedziała, że to dopiero początek. Pochylił się i dotknął jej piersi ustami, a jego język zaczął krążyć wokół sutka. Była uwięziona w słodkiej, ciepłej i wilgotnej pułapce, z której nie chciała uciekać. Poczuła, jak jego ręce powędrowały z czułością po jej udach. Kiedy uniosła kolana? Dlaczego jej biodra poruszały się w tym erotycznym rytmie? Czy to jakiś pogański balet? To nie miało znaczenia. Nic nie miało znaczenia, gdy usta Erika na jej piersiach dawały Kathy tyle rozkoszy. Jego dłoń znalazła się niepokojąco blisko gorącego centrum jej ciała. To już stawało się nie do zniesienia. Każdy jej nerw pulsował, tak bardzo chciała być zaspokojona. Czy wypowiedziała jego imię? Czy błagała go, by dotknął jej tam kojącą dłonią? A może Erik zrozumiał jej niemą prośbę? Nie wiedziała, ale była całkowicie bezbronna. Gdy poczuła między udami jego dłoń, zaskoczyło ją to i podekscytowało. Z mieszaniną strachu i radości wzięła głęboki wdech, podczas gdy palce Erika wśliznęły się pod koronkowe majteczki. Dotknął jej tam z wielką delikatnością i poczuł gorącą wilgoć. Kathy oprzytomniała nagle, gdy wstał i zaczął rozpinać koszulę, niemal wyrywając guziki razem z materiałem. Po raz pierwszy od momentu, gdy weszli do chatki, zdała sobie sprawę, jak niebezpieczną grę rozpoczęła. Mój Boże! Co ona robi? Erik zerwał z siebie koszulę i nerwowo szarpał klamrę paska. - Co, co robisz? - zapytała Kathleen drżącym głosem. - Może tobie się podoba robienie tego w ubraniu, ja też przyznaję, że czasem bywa to fajne. Ale dzisiaj jest za gorąco. Poza tym wolę nagość. - Nie! - zaprotestowała szeptem, wyskoczyła z łóżka i złapała sukienkę, by zakryć piersi. - Nie! powtórzyła, kręcąc głową. Erik przestał szamotać się z klamrą, podniósł głowę i spojrzał zdumiony na Kathy. - Co chcesz powiedzieć przez to „nie”? Znaczy: „nie, zostajemy w ubraniach” czy „nie” i kropka? Odwróciła głowę, by na niego nie patrzeć. - Nie i kropka - powiedziała do ściany. - Dlaczego? Niech cię szlag, dlaczego? Dlaczego? Wstydziła się prawdziwego powodu, a nawet gdyby mu powiedziała, i tak by jej nie uwierzył. Która
dziewczyna w dzisiejszych czasach pozostaje dziewicą do dwudziestego piątego roku życia? Żadna prócz Kathleen Pameli Haley. - Ja, ja nie. - zaczęła niepewnie. Ale potem podniosła głowę i spojrzała na niego stanowczo. - Ja nie chcę. - Jasne, cholernie nie chcesz! - wykrzyknął Erik. Przez chwilę Kathy była zbyt zaskoczona jego złością, aby cokolwiek powiedzieć. Kim on niby jest i dlaczego uważa, że żadna kobieta mu nie odmówi? I czy rzeczywiście żadna mu wcześniej nie odmówiła? W każdym razie z nią nie powinien był zaczynać i równie dobrze mógł się o tym teraz dowiedzieć. - Powiedziałam to, co chciałam powiedzieć. Nie chcę - wysyczała głośno. Skóra na jego policzkach napięła się, a oczy zlodowaciały. - W takim razie - zaczął zwodniczo opanowanym tonem - żałuję, że przeszłaś przez to wszystko i nawet nie poznałaś owoców swoich działań. Jedną ręką objął ją w pasie z szybkością atakującego węża, a drugą chwycił za nadgarstek. Pociągnął w dół dłoń Kathy, a ona, odgadując jego zamiary, krzyknęła ostro: - Nieeee! - Ależ tak. Nie wiem, na czym polega twoja gra, ale teraz gramy według moich zasad. - Położył jej dłoń na członku, nabrzmiałym pod spodniami. - Przestań, nigdy ci nie wybaczę, jeżeli nie przestaniesz - ostrzegła go zdecydowanym tonem. Zaśmiał się tylko. - Myślisz, że mnie to obchodzi? No dalej, Kathleen, dotknij mnie, poczuj to. Przekonaj się sama, czy ci się opłaciła ta zabawa. Pogładził ją po dłoni, a jego oddech powoli się uspokoił. Potem nagle Erik odepchnął ją od siebie w geście obrzydzenia. Zakryła oczy dłońmi, by ukryć złość i łzy, które spływały jej po policzkach. - Niech to szlag trafi! - zaklął. - Nie wiem, dlaczego w ogóle zawracam sobie tobą głowę. W pokoju rozległ się jego płytki, gardłowy oddech. Erik obrócił się na pięcie, złapał koszulę i bluzę,
a następnie ruszył do drzwi. Kathleen usłyszała skrzypnięcie, gdy je otworzył. Zatrzymał się na chwilę, nim wyszedł. - Wiesz, tamci dwaj się nie mylili. Jesteś gorącą sztuką. I byłaś napalona i gotowa. Następnego ranka Kathleen, idąc w stronę jadalni, czuła się, jakby miała nogi z ołowiu. Bała się spotkania z Erikiem, gdyż nie była pewna, co zrobi, kiedy go zobaczy. Chciała go spoliczkować za obraźliwe słowa, które wczoraj rzucił jej w twarz. A może raczej miałaby ochotę rozpłakać się z urazy, ponieważ uznał, że zrobiła to wszystko celowo. Za każdym razem, gdy wspominała niechęć i pogardę w jego głosie, przechodził ją dreszcz. Ale z drugiej strony, dlaczego Erik zakładał, że Kathleen musi pójść z nim do łóżka? Czyż nie powinna to być wyłącznie jej decyzja? Po całej nocy przemyśleń Kathy wciąż nie umiała znaleźć odpowiedzi. Gdy weszła, nie było go w jadalni. Starając się zachowywać normalnie, odpowiadała na powitania dzieci, a potem usiadła przy stole obok pozostałych opiekunów. Wymieniła z nimi zwykłe grzeczności i pozdrowienia, ale nie mogła ukryć zaczerwienionych i nieobecnych oczu. Serce podskoczyło jej do gardła, gdy do sali zajrzał Erik, został jednak tylko chwilę, by wziąć z kuchni termos z kawą, i wyszedł szybko, nie patrząc na obecnych. Sprawiał wrażenie urażonego i sztywnego. Pozostali opiekunowie z zaciekawieniem przenieśli wzrok na Kathleen i rozmowy umilkły. Ona jednak piła kawę, udając, że nawet go nie zauważyła. Kiedy wreszcie wyszła z jadalni po tym, jak próbowała udawać, że pochłania z apetytem pożywne śniadanie, spotkała na werandzie Ednę. Starsza kobieta od razu przeszła do rzeczy. - Wczoraj nie ułożyło się zbyt dobrze? - spytała. Już chciała zaprotestować i odpowiedzieć z uśmiechem, że wręcz przeciwnie, było świetnie, ale wiedziała, że to na nic. Przecież przez wiele lat wychowywała się pod troskliwym okiem Edny. Ta kobieta znała jej serce i umysł prawdopodobnie lepiej niż większość matek zna swoje córki. Kathleen westchnęła ciężko i z ulgą opuściła z rezygnacją ramiona, które dotychczas starała się trzymać wyprostowane. - Nie. - Przykro mi. Niepotrzebnie próbowałam was skojarzyć. B. J. ostrzegał, abym zostawiła sprawy własnemu biegowi, ale wydawaliście się zauroczeni sobą nawzajem. Tak pięknie razem wyglądacie. On jest taki męski, a ty. - Edna zamilkła, słysząc gorzki śmiech dziewczyny. - Na pewno nie chodzi oto, że za mało nas do siebie ciągnęło - odrzekła Kathy.
Twarz Edny się rozjaśniła. - Aha. Czy mam przez to rozumieć, że było wręcz odwrotnie? Kathleen odwróciła oczy, jakby czuła się winna. - Tak - wyrzuciła z goryczą. - On jest kimś więcej jest doświadczonym mężczyzną, a ja. - Chyba wiem, o co chodzi - odpowiedziała Edna ze smutkiem. - Chodź, przejdziemy się. Poprosiłam Mike’a, żeby zabrał twoją grupę na boisko. Skąd Edna wiedziała, że Kathleen nie czuła się dzisiaj na siłach, by uważać na swoich podopiecznych? Poszły razem w stronę strumienia za chatką Harrisonów, który dalej wpadał do rzeki. Usiadły w milczeniu na ziemi porośniętej koniczyną, jakby uzgodniły to wcześniej. Wokół panował spokój. Obozowicze wyruszyli już na pierwsze poranne zajęcia. Z oddali dochodził odgłos kosiarki B.J. Ptaki ćwierkały, przelatując między gałęziami, przez które przebijały się promienie słońca. Wiewiórka i sójka zażarcie walczyły o terytorium. Strumień płynął spokojnie po kamieniach, nieporuszony żadnym zmartwieniem, niezdecydowaniem czy bólem. - Czy zakochałaś się w nim, Kathleen? - zapytała czule Edna. Kathleen pokręciła głową, a jej kucyk przesunął się po szyi jak miękka szczotka. - Nie wiem. Naprawdę, nie wiem. Znam go tylko kilka dni. Edna się roześmiała. - Moja droga, czas ma bardzo mało wspólnego z miłością. Niektórzy ludzie znają się całe życie i kochają się przez ten czas. Inni poznają się i zakochują w ciągu kilku godzin. Miłość nie zna kalendarza ani nie wybiera właściwej pory. Tak się złożyło, że jest naszą najlepszą cząstką. Czyżbyś się bała miłości, Kathleen? Nie chodzi mi o stronę fizyczną - dodała. - Chodzi mi o to, czy teraz boisz się stracić Erika, bo kiedyś straciłaś rodziców. Miłość? W ciągu ostatnich kilku godzin Kathleen zdała sobie sprawę, że Erik znaczył dla niej bardzo wiele. Choć nie była jeszcze gotowa nazwać miłością uczuć, które w niej obudził, ale musiała przyznać, że są zbyt silne, by je lekceważyć bądź traktować z przymrużeniem oka. To właśnie stanowiło kolejny problem. Erik jest nią zainteresowany, wiedziała o tym. Nie można było nie zauważyć chemii, która istniała między nimi. Ale gdyby się z nim przespała, to co potem? Ruszyłby swoją drogą do kolejnego zlecenia, które by dostał gdzieś na krańcu świata, do kolejnej
kobiety. Zdobyłby tylko kolejny skalp do przyczepienia przy pasie. A co z nią? Zostałaby sama z poczuciem utraty mężczyzny i szacunku do samej siebie. Większość dzisiejszych kobiet wyśmiałaby staroświeckie zasady Kathleen, ale to jej nie przeszkadzało. Były dla niej ważne. Tylko czy to jedyny powód, że mu się oparła? Może Edna miała rację. Bała się. Proste i klarowne. To, co dla niej byłoby poważnym związkiem, dla Erika stanowiłoby epizod. Tak, obawiała się tego. Ale nie była gotowa, żeby się do tego przyznać. - Jest arogancki, rozpieszczony i jest potwornym egoistą - powiedziała poirytowana. - Owszem - przyznała Edna. - A B.J. jest leniwy, ze wszystkim zwleka i chrapie. Ale czułabym się bez niego taka niepełna, mimo że czasami mam ochotę go zabić. - Spoważniała i chwyciła Kathleen za rękę. - Kochałaś rodziców i uznałaś, że opuścili cię w bardzo ważnym momencie twego życia. Stawiłaś jednak czoło traumie i wszystkim przeciwnościom losu i wyrosłaś na piękną, wartościową kobietę. Ale zgorzkniejesz i zwiędniesz, jeśli się tym pięknem z nikim nie podzielisz, Kathleen. Nie bój się miłości. W kącikach oczu dziewczyny zebrały się łzy. Położyła dłoń na ramieniu starej przyjaciółki i powiedziała czule: - Kocham ciebie. Edna pogładziła ją serdecznie po dłoni. - Wiem. Ale nie w tym problem. - Podniosła się z ziemi z energią rzadko spotykaną w jej wieku. Może poczujesz się lepiej, wiedząc, że nie jesteś osamotniona w swoim bólu. On też nie znosi tego dobrze. Dzisiaj był rozdrażniony jak niedźwiedź z pszczelim żądłem w zadku. - Gdzie on jest? - zapytała cicho Kathleen. - W biurze. Chciał przejrzeć jakieś dokumenty, by poznać naszą historię i mieć lepsze rozeznanie. - Aha - odpowiedziała niewzruszona Kathleen, wstając i otrzepując szorty. Razem z Edną wróciły do obozu i przez resztę dnia pochłonął ją wir zwykłych zajęć. Gdy nachodziły ją myśli o Eriku, skupiała się na nich przez chwilę, po czym przenosiła uwagę na inne sprawy. Niemniej był ciągle obecny w jej głowie. Nie pojawił się podczas lunchu. Kathy czuła się zawiedziona, nie mogąc mu pokazać, jak małe znaczenie miał dla niej poprzedni
wieczór, jaka jest opanowana i zrównoważona. Pojawił się na obiedzie. Wszedł do jadalni w stylu godnym swych szlachetnych przodków, olśniewając urokiem każdego, kto znalazł się w pobliżu. Uśmiechał się lekko, jakby był uwielbianą gwiazdą telewizyjną. Kathleen rozmawiała z Mikiem Simpsonem, mile zaskoczonym jej zainteresowaniem. Siedziała obok niego przy stole, włączając się żywo w konwersację ze wszystkimi wokół. Po otrzymaniu tacy Erik przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby chciał się skierować do stołu, przy którym siedziała Kathleen, ale w końcu usiadł z daleka, po drugiej stronie, obok jednej z młodszych opiekunek, a dziewczyna uznała to za doskonałą okazję do flirtu. Kathleen krzywiła się ze złości za każdym razem, gdy poprzez hałas w jadalni docierał do niej wysoki, zapraszający śmiech tamtej. Nie chciała patrzeć w ich kierunku. Harrisonowie podeszli do stołu i Edna w mgnieniu oka zrozumiała, co się dzieje. Gdy jej wzrok napotkał spojrzenie Kathleen, dziewczyna dostrzegła w oczach starszej kobiety rozbawienie. Co cię tak śmieszy? - pragnęła zapytać. Po skończonym posiłku wzięła tacę, by ją zanieść do kuchni. Nie chcąc demonstracyjnie iść dookoła, musiała przejść obok Erika i jego rozchichotanej towarzyszki. Postanowiła nie zwracać na nich uwagi. Wstała, poprawiła biały t-shirt, ściągając go w dół, choć nie była pewna, jak ten ruch mogli odczytać jej sąsiedzi od stołu. Swobodnie przełożyła nogę przez ławkę i przeszła dwa kroki w stronę kuchni. - Witaj, Kathleen. Prawie się potknęła o własne tenisówki, które w tym momencie niemal wryły się w podłogę, jakby to stopy, a nie mózg, władały jej ciałem. Postarała się o radosny, pogodny uśmiech, po czym odwróciła się w stronę tamtych dwojga. Dziewczyna dosłownie wisiała na jego ramieniu, a Kathleen poczuła dziką ochotę, by powyrywać jej wszystkie włosy z głowy. Ale zamiast tego powiedziała: - Cześć, Erik, Carol. Jej głos był słodki jak miód, a uśmiech idealny. Ale chyba wszyscy musieli dostrzec błyskawice strzelające z oczu Kathy. - Jak minął dzień?
- Erik był zajęty w biurze przez większość czasu, ale potem wybrał się z nami nad rzekę, żeby popływać. - Carol przewróciła oczyma w jego stronę, jakby mieli jakąś wspólną tajemnicę. Potem spojrzała znowu na Kathleen. - Nie wziął nawet kamery. Powiedział, że przyszedł tam dla przyjemności. Kathleen poczuła irytację, widząc wyraz twarzy Carol, ale do prawdziwej furii doprowadził ją wesoły uśmiech Erika. - Jak miło - powiedziała z fałszywym entuzjazmem. - Znany jest z tego, że niekiedy musi się ochłodzić, żeby ochłonąć. - Czy spływ jest zaplanowany na jutro? - Erik o mało nie parsknął śmiechem, słysząc tę ostrą ripostę, której sens umknął niezbyt rozgarniętej Carol. - Ja wciąż chcę tam jechać - oświadczyła z naciskiem Kathleen. - Więc ja też - odpowiedział. - Jak uważasz. - Odwróciła się do nich plecami i oddała tacę, a potem wyszła z jadalni. On jest niemożliwy! Prawie się z niej śmiał! Chciała go unikać, a skoro już na niego wpadła, zamierzała pokazać mu jego miejsce, a Erik nie był nawet na tyle szarmancki, by dać jej odrobinę satysfakcji. Zmusił ją do uprzejmości. Jak mogła kiedykolwiek podejrzewać, że się w nim zakochała? Nie kocha go. Nawet go nie lubi. Chciała, by zniknął z jej myśli, chciała się zająć czymś innym. Więc dlaczego, wróciwszy do chatki, ciągle o czymś zapominała? Dlaczego, gdy do czegoś się zabierała, już po chwili nie wiedziała, co to miało być? Dlaczego, kiedy już się położyła do łóżka, zamajaczyło przed nią żywe wspomnienie jego czułych dłoni i gorących ust, które dawały rozkosz i cierpienie jej ciału? Jego zarost wcale nie był szorstki. Był miękki. Gdy wargi Erika całowały jej sutek, wąsy muskały dołek między piersiami. Przewróciła się na plecy z cichym jękiem, pragnąc, by jej ciało nie reagowało już na te wspomnienia. Ale nie mogła przestać o nim myśleć, wczorajsze doznania były zbyt żywe, zbytnie okiełznane. Położyła się z powrotem na brzuchu i wtuliła twarz w poduszkę, nie mogąc pozbyć się obrazu Erika. Minęły godziny, nim jej umysł opuścił świat rzeczywisty i wkroczył w krainę snów. Ale i tam czekał na nią Erik.
Rozdział 6
Poranek przywitał ją jasny i przejrzysty. Kathleen miała nadzieję, że jakieś zrządzenie natury, jakiś przypadek udaremni ich dzisiejszą wyprawę nad rzekę Buffalo. Najwyraźniej jednak nic nie miało im przeszkodzić, ubrała się więc i wyciągnęła mały worek marynarski. Musiała być przygotowana na każdą ewentualność: spakowała plastry, środek antyseptyczny, spray przeciw owadom, krem do opalania, maść kojącą dla tych, którzy przypomnieli sobie o kremie ochronnym zbyt późno, chusteczki, tabletki przeciw zatruciom, aspirynę, dodatkowe ręczniki papierowe, zapasowe skarpetki i ubranie na zmianę dla siebie. Przekonana, że na pewno zapomniała o czymś absolutnie niezbędnym, zawiązała worek, zarzuciła go na ramię i wyszła z chatki. Jadła śniadanie, zdecydowana nie zwracać uwagi na Erika, kiedy ten wszedł do sali i od razu wtopił się w gwarny dziecięcy światek. Dzieci, które miały jechać na wycieczkę, były tak podekscytowane, że ledwie mogły jeść, a gdy zabrzmiał dzwonek, ruszyły pędem do autobusu, by zająć miejsca przy oknach pojazdu, który już czekał przed budynkiem. - Bawcie się dobrze, ale uważajcie! - Edna machała do dzieci. - Wrócimy na kolację i na pewno będziemy bardzo głodni - odrzekła Kathleen ze śmiechem. - Będę was wypatrywać. - Kątem oka Edna zauważyła wsiadającego do autobusu Erika. Spojrzała na Kathleen, jakby chciała coś powiedzieć, ale tylko pogładziła ją po głowie, mówiąc: Baw się dobrze. Kathleen rozmawiała uprzejmie z kierowcą, tym samym, który woził ją również starym autobusem w dawnych czasach. Rzeczy Erika leżały bezpiecznie na jednym z pustych miejsc z tyłu, ale oczywiście kamerę miał przy sobie. Usiadł obok Kathleen po drugiej stronie przejścia. W końcu wszyscy znaleźli się na swoich miejscach, kierowca ruszył i wyjechali przez bramę Mountain View. Nie można było rozmawiać, ponieważ dzieci śpiewały, dyskutowały lub się kłóciły, a wszystkiemu towarzyszył warkot silnika autobusu. Siedząc wygodnie na fotelu tuż za kierowcą, Kathleen z każdym przejechanym kilometrem powoli się odprężała. Kiedy w końcu zdecydowała się spojrzeć na Erika, zobaczyła, że wpatruje się w nią z uwagą.
Uśmiechnął się do niej niepewnie, po czym, widząc, że nie odwróciła głowy ani nie spiorunowała go wzrokiem, uśmiechnął się szerzej, a wtedy, nie mogąc się opanować, odpowiedziała mu uśmiechem. Co kilka minut mijali jedno z sennych, górskich miasteczek, położonych przy szosie. Ich nazwy nie miały znaczenia, a wszystkie miejscowości były do siebie podobne. W każdej znajdowała się stacja benzynowa ze sklepem spożywczym, w niektórych także urząd pocztowy. Czasami był to tylko domek na kółkach, ale dumnie powiewała przednim na maszcie amerykańska flaga. Domy - których większość stała przy samej szosie - również były do siebie podobne. Na zewnątrz wisiało pranie na sznurkach, schnące na wietrze. Na frontowych werandach przy każdym domku stały bujane fotele, by wieczorem można tam odpocząć. Z werandy widać było panoramę gór. W niemal każdym ogrodzie, uginającym się pod ciężarem tego, co przyniosło lato, stał strach na wróble. Plony z niewielkich pólek często zapewniały rodzinie pożywienie na wiele miesięcy. W jednym z takich miasteczek Kathleen zarządziła postój, by dzieci mogły skorzystać z toalety na stacji benzynowej i kupić sobie zimne napoje. Wyczulona na obecność Erika zauważyła, że oddalił się od reszty uczestników wycieczki i przeszedł przez piaszczystą drogę w stronę domku stojącego samotnie na zalesionym pagórku. Podążając za nim wzrokiem, zrozumiała, co przyciągnęło jego uwagę. Na werandzie domu starszy mężczyzna grał na skrzypcach. Siedział na metalowej ławeczce wziętej z przystanku autobusowego, na której, ledwie widoczny spod warstwy rdzy i łuszczącej się farby, widniał napis „Rainbo Bread”. Staruszek miał brązową, suchą skórę, pokrytą zmarszczkami. Pojedyncze białe włosy sterczały mu z głowy pod najdziwniejszymi kątami. Miał na sobie dżinsowe spodnie ogrodniczki z jedną tylko szelką. Nie nosił podkoszulka, widać więc było, jak jego zwiotczała klatka piersiowa porusza się w rytm kolejnych pociągnięć smyczka. Kathleen była przekonana, że o żaden instrument, nawet o skrzypce Stradivariusa, nie dbano tak i nie oddawano mu tak wielkiej czci. Palcami o zgrubiałej skórze, na których widać było brud i specyficzny osad nikotyny, staruszek zagrał miłą dla ucha melodyjkę, zapewne nie znaną nikomu prócz niego. Zauważywszy gościa, skrzypek uśmiechnął się bezzębnymi ustami na powitanie, uderzając twardą stopą w niemalowane deski werandy. Kathleen obserwowała z podziwem, jak kamera zaczęła pracować z jednostajnym warkotem. Erik zbliżył się do mężczyzny, który nie wydawał się specjalnie zainteresowany sprzętem wyraźnie należącym do innej epoki niż on. Podszedł jeszcze bliżej, aż w końcu przykucnął tuż przy stopach starego skrzypka, celując obiektywem w jego twarz. Drzwi z moskitierą otworzyły się i z domku wyszła kobieta w podobnym wieku, wycierając dłonie w
ręcznik. Uśmiechnęła się, a gdy zobaczyła filmującego Erika, odruchowo poprawiła kosmyk siwych włosów, który oddzielił się od innych. Wyblakła suknia zwisała na niej luźno, a stopy miała bose, tak jak staruszek, zapewne jej mąż. Przewiesiła ręcznik przez ramię i zaczęła klaskać w rytm muzyki. Gdy mężczyzna skończył grać, pochyliła się i pocałowała go w policzek. - To moja ulubiona melodia - powiedziała. Erik wstał, ujął dłoń kobiety, uniósł do ust i delikatnie ucałował. Staruszka zaśmiała się i zatrzepotała do niego rzęsami jak kokietka na balu. - Dziękuję wam - powiedział Erik, a potem odwrócił się i zeskoczył z werandy. Rozleniwione psy, które pod nią leżały, zamrugały tylko powiekami w stronę intruzów. Erik spostrzegł Kathleen stojącą po drugiej stronie pooranej koleinami drogi. Podszedł, uśmiechnął się i dotknął twarzy dziewczyny wolną dłonią, po czym ruchem głowy wskazał, że powinni wracać do autobusu, który już trąbił donośnie. - Dlaczego to zrobiłeś? - zapytała, gdy ruszyli w dalszą drogę. - Dlaczego chciałeś ich mieć na kasecie? Dzieci śpiewały mniej dynamiczną obozową piosenkę, więc rozmowa stała się możliwa. - Bo byli piękni - odpowiedział. - Nie sądzisz? Teraz skłonna była przyznać mu rację, chociaż wcześniej tego nie zauważyła. Nie spostrzegłaby tych dwojga, gdyby Erik jej do nich nie zaprowadził. - Tak - potwierdziła. - Byli piękni. Jego wzrok zatrzymał się na jej ustach, a w błękitnych oczach pojawiła się tęsknota. - Ty także jesteś piękna - szepnął cicho, by nikt prócz niej nie usłyszał. Gdy podchwyciła jego spojrzenie, miała wrażenie, że się roztopi. - Przepraszam za poprzednią noc - odezwał się niskim głosem. - Miałaś prawo powiedzieć nie. Poprzedniego dnia wypili kilka piw z B.J. i odbyli długą rozmowę przed kolacją. Teraz Erik lepiej rozumiał odmowę dziewczyny, a wraz ze zrozumieniem zniknęła część złości.
Wprawdzie Kathy ponad wszystko pragnęła usłyszeć przeprosiny i chciała widzieć Erika u swoich stóp, ale gdy dostrzegła jego zawstydzenie, wzięła na siebie część winy. - To nie było fair z mojej strony - przyznała. - Wyrzuciłem swój zbiór zasad, gdy cię poznałem, Kathleen Haley. Od teraz sami ustalamy reguły. Czy to jest w miarę fair? Łagodność jego uśmiechu i szczerość spojrzenia były zbyt silne, by się im oprzeć. - Tak, Eriku - zgodziła się z nim. Ukradkiem przesłał jej całusa, aż się zarumieniła, spuszczając na chwilę oczy, po czym podniosła wzrok, by napotkać jego ciepłe spojrzenie. Kilka kilometrów za miasteczkiem Jasper, kierowca skręcił w prawo na polną drogę, która w końcu doprowadziła ich do rzeki Buffalo. Eony temu rzeka wyrzeźbiła głęboki kanion w górach. W wielu miejscach przy brzegu wystawały klify i piętrzyły się nad płynącą wartko wodą. Szare kamienne ściany po obu stronach pokrywały pnącza, przypominając Wiszące Ogrody Babilonu. Rzeka Buffalo była znana w całym kraju, przyciągała wędkarzy i entuzjastów sportów wodnych, w tym pływania kanu. Kathleen odwiedzała to miejsce od lat i widziała, jak ze znanego tylko tutejszym mieszkańcom ośrodka sportów i zabaw stało się atrakcją turystyczną. W trakcie każdego dwutygodniowego obozu brała dzieci na jeden dzień na spływ rzeką. Pontony wypożyczało się w pobliskim sklepie. Następnie dzieciaki wspinały się po zboczu w górę rzeki, do miejsca znajdującego się ponad szeregiem gładkich kamieni, gdzie woda była spieniona. Następnie obozowicze przepływali w pontonach między kamieniami i prąd niósł ich około kilometra w dół rzeki. Tam woda się uspokajała i można było stanąć na własnych nogach. Była tonie lada przygoda, a ponieważ rzeka nigdzie nie miała więcej niż około metra głębokości, nic nie mogło się stać. Mimo to Kathleen zawsze bardzo uważała. Dzisiaj dołączyła do nich grupa Mike’a Simpsona i jeszcze jedna, prowadzona przez opiekunkę o imieniu Patsy, tak więc dzieciaków uzbierało się prawie czterdzieścioro. Erik spędził pierwszą godzinę, wspinając się z nimi po zboczu i filmując podekscytowane twarze i głosy, a następnie utrwalając miny obozowiczów, gdy płynęli w dół białej spienionej rzeki.
Gdy uznał, że nakręcił już wszystko, czego potrzebował, dla bezpieczeństwa odniósł swój sprzęt do autobusu, a sam rozebrał się do kąpielówek. Potem pływał, pluskał się i bawił z dziećmi, które jedno przez drugie starały się zwrócić jego uwagę. Po pikniku opiekunowie polecili, by obozowicze zrobili sobie półgodzinną przerwę, nim ponownie wejdą do wody. Było około drugiej, kiedy Mike Simpson wyszedł z rzeki i rzucił na kamienisty brzeg swój ponton. - Hej, Kathleen, nie liczyliśmy dzieciaków od lunchu; Nie sądzisz, że powinniśmy to zrobić? - Owszem - potwierdziła. Wszyscy tak dobrze się bawili, że zupełnie o tym zapomniała. Na prośbę Erika i ku uciesze pozostałych obozowiczów, sama też kilka razy popłynęła pontonem. Teraz razem z Erikiem, Mikiem i Patsy zaczęła liczyć głowy wystające z wody. - Kogoś brakuje - powiedziała w miarę spokojnie, nie chcąc jeszcze panikować. - Niektóre z dzieciaków są jeszcze na górze - odrzekł Erik. Ale minuty mijały i mimo że wciąż liczyli, wychodziło im o jedno dziecko za mało. - Jaimie! - krzyknęła Kathleen. - Gdzie jest Jaimie? - Rozglądała się w popłochu, jakby liczyła, że chłopiec nagle się pojawi. - Czy ktoś go widział? - Nie wyciągajmy pochopnych wniosków - mitygował ją Mike. - Popytam, czy ktoś go nie widział. - Też popytam - zaoferowała się Patsy. - Nie straszmy pozostałych dzieci - ostrzegła ich Kathleen. - Trzeba to zrobić ostrożnie. - Jasne! - rzucił Mike, odbiegając. - Pójdę sprawdzić zarośla po drugiej strome rzeki. Ty poszukaj tutaj - zaproponował Erik. - Dziękuję. - Położyła mu dłoń na ramieniu. - Wiem - powiedział ze zrozumieniem. - Znajdziemy go. Wszędzie pytała o Jaimiego, ale nikt go nie widział. Weszła do sklepu, w którym wypożyczali pontony. Właściciel nie widział chłopca, ale ktoś przyniósł ponton znaleziony w rzece, zaczepiony o nisko zwisające gałęzie. Do serca Kathleen wtargnął strach. Czyżby Jaimie został pochwycony przez prąd, nim udało mu się
stanąć na nogach? Był taki mały i wątły. Umiał wprawdzie pływać, ale nie najlepiej. W głowie kłębiły jej się koszmarne myśli. Jaimie! Nie! - krzyczała w duchu. Pobiegła z powrotem w stronę rzeki, mając nadzieję, że poszukiwania Mike’a okazały się owocne i przyprowadził zaginionego chłopca. Ale jego twarz była równie ponura, jak oczy Patsy, która chwilę później dołączyła do nich na brzegu. - Kathleen, co robić? - zapytał Mike. Po raz pierwszy, od kiedy go znała, na jego pogodnej twarzy pojawił się lęk. - Powinniśmy zadzwonić na policję. I powiadomić straż leśną. - Mówiła o wiele spokojniej, niż się czuła. Właśnie wtedy Patsy krzyknęła głosem pełnym podniecenia: - Tam są! Kathleen podążyła wzrokiem za palcem dziewczyny i zobaczyła Erika schodzącego z chłopcem po zboczu na przeciwległym brzegu. Boże, dziękuję Ci, modliła się w myślach, widząc, jak przeprawiali się przez wodę. Kiedy podeszli, nie wiedziała, czy ma przytulić chłopca, czy na niego nakrzyczeć. Nie zrobiła nic. Erik przejął inicjatywę. - Hej, Kathleen, zobacz, co znalazł nasz mały skaut! - powiedział radośnie, ale spojrzeniem wyraźnie coś jej sugerował. - Tak, zobacz, Kathy - dodał Jaimie. Wysunął dłoń, na której spoczywał kamyczek bardzo przypominający grot indiańskiej strzały. - Erik mówi, że może należeć do Creeków, Cherrokee lub Chichsawów. Myślisz, że jest prawdziwy? Erik mówi, że tak. A co ty sądzisz, Kathy? Brązowe oczy patrzyły na nią tak ufnie, że chciała mocno przycisnąć chłopca do siebie. Darowała mu chwile przerażenia i odpowiedziała tak spokojnym głosem, na jaki mogła się zdobyć: - Na pewno jest prawdziwy, choć nie wiem, do którego plemienia należał. Ale możesz to sprawdzić w jednej z książek B. J., kiedy wrócimy.
- Dobra - powiedział chłopiec, odchodząc. - Jaimie! - zawołała za nim. - Niedługo wracamy, więc nie oddalaj się zbytnio, proszę. - Dobra - powtórzył i pobiegł w stronę brzegu, by pokazać swą zdobycz kolegom. Teraz, gdy niebezpieczeństwo minęło, Kathy poczuła, jak nogi jej słabną i osunęłaby się na kamienie, gdyby nie Erik, który objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. Kathleen odwróciła się do niego. - Gdzie go znalazłeś? - spytała drżącym głosem. - Chodź tutaj. - Złapał ją za rękę i poprowadził za autobus. Gdy już byli sami, przyciągnął dziewczynę blisko do siebie, tak jakby to ona cudownie się odnalazła. Włosy na jego klatce piersiowej łaskotały Kathy w nos, gdy tulił ją i gładził dłonią po plecach. - Jaimie nie wiedział, że go szukamy. Dlatego dałem ci do zrozumienia, żebyś na niego nie krzyczała. Powiedział mi, że musiał się załatwić - zachichotał. - I szukając odosobnionego miejsca, wszedł w zarośla. Kiedy już zrobił, co miał do zrobienia, zagalopował się trochę w poszukiwaniach i znalazłem go, gdy badał właśnie ten kamyczek, który jak go zapewniłem, na pewno jest grotem indiańskiej strzały. Tkwił w swoim własnym świecie, zupełnie nieświadom tego, jak długo go nie było i jak bardzo się martwiliśmy. - Eriku, gdyby cokolwiek mu się stało, zresztą któremukolwiek z dzieci, ja. - Kathy zadygotała, nie mogąc dokończyć myśli. - Wiem, wiem. Ale wszystko dobrze się skończyło, nikomu nie stała się krzywda. Potem powiem Jaimiemu, żeby nigdy nie oddalał się sam. - Dziękuję - wyszeptała cicho drżącym głosem. - Nie dostanę żadnej nagrody? - zapytał czule Erik, unosząc jej podbródek, by widzieć twarz Kathy. Znajdował się tak blisko i był taki silny. Potrzebowała go, jego siły. Kiwnęła lekko głową w odpowiedzi, jeszcze zanim Erik się pochylił, a jego usta przykryły jej wargi. Był to pocałunek pełen ciepła i troski. Gdy Erik podniósł głowę, Kathleen jeszcze dłuższą chwilę tuliła się do niego. Poszli z powrotem w stronę brzegu. Kathleen starała się zachowywać normalnie, ale przez resztę czasu, który spędzili nad rzeką, była nerwowa i nadopiekuńcza w stosunku do dzieci.
Wskazówki jej zegarka poruszały się nieznośnie wolno, w końcu jednak nadszedł czas na gwizdek obwieszczający powrót do obozu. W drodze powrotnej siedziała obok Erika i nic nie wskazywało na to, że wolałaby znaleźć się gdzie indziej. Przed wyjazdem przeliczyła po raz ostatni wszystkie głowy i opadła na niezbyt wygodne miejsce obok niego. Nie sprzeciwiła się też, gdy Erik wziął ją za rękę. Kiedy wrócili do Mountain View, wszyscy byli już w jadalni. Tego dnia zawieszono zwykły regulamin i pozwolono dzieciom zjeść obiad bez wcześniejszego odpoczynku i prysznica. Gramoliły się spiesznie z autobusu, nie mogąc się doczekać, by opowiedzieć o swych przygodach pozostałym obozowiczom. Podenerwowani dorośli byli mniej rozradowani i wyglądali ponuro, gdy wchodzili do jadalni. Kathleen zreferowała w skrócie sprawę zniknięcia Jaimiego B.J. i Ednie, którzy zauważyli, że opiekunowie wyglądają na zdenerwowanych i zmartwionych. Zgodzili się, że postąpiła słusznie, nie karcąc chłopca, ale postanowili również, że B.J. będzie musiał z nim porozmawiać, by nigdy więcej nie naraził się na niebezpieczeństwo, oddalając się od innych dzieci. Pod uważnym spojrzeniem Erika Kathleen udało się coś przełknąć, ale niemiłe wspomnienie dzisiejszej przygody spowodowało, że nie umiała cieszyć się jedzeniem. Nigdy wcześniej dźwięk wieczornego dzwonka nie sprawił jej tyle radości, co tego dnia. Kiedy wychodziła z jadalni, zamierzając niezwłocznie iść do swojego domku, ktoś złapał ją mocno za rękę. - Chodź ze mną - powiedział Erik. - Co? - Próbowała wyrwać się z jego uścisku, ale daremnie. - Idę do łóżka. - Wiem, powinnaś. Ale najpierw musisz się trochę odprężyć. Jeśli teraz spróbujesz zasnąć, będą cię męczyć koszmary po tym, co się dzisiaj stało. Z pewnością miał rację, ale nie chciała się łatwo poddać, zwłaszcza że zmierzali w stronę jego chatki. - Gdzie chcesz mnie zabrać? - zapytała. - Na przejażdżkę. Nie była to odpowiedź, jakiej się spodziewała, ale z drugiej strony, czy Erik Gudjonsen kiedykolwiek zrobił coś, czego się po nim spodziewała? - Na przejażdżkę? - spytała. - Dokąd?
Uśmiechnął się do niej, ukazując białe zęby. - Poczekaj to zobaczysz - odrzekł tajemniczo i objął Kathy, przyciągając ją bliżej do siebie. Poszła z nim posłusznie, nie mając sił, by się spierać, ale jednocześnie zadowolona, że może mu powierzyć decydowanie o wszystkim. Przez całe życie była odpowiedzialna za każdy swój krok, dobrze było więc dla odmiany oddać tę odpowiedzialność komuś innemu. Pomógł jej wsiąść do blazera, a następnie sam usiadł za kierownicą. Podjechał kawałek w stronę zabudowań, po czym opuścił teren obozu. - To droga do kąpieliska - zauważyła Kathy, gdy skręcił. - Tak, ale będziemy musieli przejść trochę pieszo, by dotrzeć do miejsca, do którego zmierzamy. Chcę ci coś pokazać. Znowu nie chciała się spierać. Noc była chłodna, ale nie wyglądało na to, że może padać. Erik zostawił szyby opuszczone: Kathleen oparła głowę o siedzenie i rozkoszowała się świeżym, rześkim powietrzem owiewającym twarz. Gdy blazer się zatrzymał i otworzyła oczy, zobaczyła, że rzeczywiście dojechali do kąpieliska. - Jest piękne, ale już je widziałam - powiedziała obojętnym tonem. Erik się zaśmiał: - Chyba czujesz się lepiej. Twój cięty język pracuje na normalnych obrotach. - Otworzył drzwi od strony pasażera. - Chodź, mądralo. Dalej trzeba iść pieszo. Zamiast iść do rzeki, jak się spodziewała Kathy, skręcił w stronę zarośli, ciągnąc ją za sobą. - Erik, czy jesteś pewien, dokąd. - ... dokąd idziemy? - dokończył za nią. Nawet mglista poświata księżyca nie przebijała się przez gęste gałęzie drzew. - Tak, wiem, gdzie jestem. Znalazłem ten zakątek tamtej nocy, gdy byłem nieco zdenerwowany i potrzebowałem miejsca, w którym mógłbym ochłonąć. Ścisnął mocno jej dłoń, a Kathy się zarumieniła. Szli przez kilka minut w ciszy. Wydawało się, że Erik zna otaczający ich teren, gdyż pomagał jej omijać zarośla i kamienie. - Gdzie jesteśmy?
- Posłuchaj - przerwał jej. - Czy nie słyszysz rzeki? Zatrzymali się, a Kathleen nasłuchiwała. Dotarły do niej odgłosy płynącej wody. Minęli ostatnią linię drzew i światło księżyca odsłoniło przed nimi miejsce, do którego prowadził ją Erik. Tam, nad wodą, jaśniał skrawek ziemi pokryty bielutkim piaskiem, wcinający się w usiane kamyczkami koryto rzeki. Około trzydziestu metrów w górę na dnie leżało kilka większych kamieni, które powodowały lekkie zawirowania. Woda płynęła całkiem wartko. Wielkie dęby i wiązy rozpościerały nad nią swoje gałęzie, tworząc naturalne, zielone sklepienie nad wąską na tym odcinku rzeką. Owe miejsce dawało poczucie intymności i prywatności. Było tu pięknie. - Jak je znalazłeś? - zapytała Kathleen z podziwem. Była zdziwiona faktem, że przez te wszystkie lata, kiedy przyjeżdżała na obóz, nigdy nie odkryła tego zakątka. Z drugiej jednak strony to ustronie było dość daleko od głównego traktu i znajdowało się na terenie zbyt niebezpiecznym na wyprawy z rozbrykanymi dziećmi. - Mówiłem ci, że musiałem pospacerować, by dać upust frustracji - uśmiechnął się Erik. - Chodź. Podbiegli do wody. Erik przyniósł z samochodu koc i rozłożył go na piasku. Kathleen, nie spiesząc się, spokojnie zdjęła ubranie, w którym była na dzisiejszej wycieczce, i została w bikini. Wcześniej tego dnia chciała jak najwięcej korzystać ze słońca, więc zamiast na szyi, związała ramiączka stanika z przodu, między piersiami. Bikini było tak pomyślane, by móc je nosić zarówno z ramiączkami, jaki bez, tak więc spokojnie weszła do rzeki. - Ale zimna! - krzyknęła, gdy woda dotknęła jej kostek. - Nie. Musisz po prostu się do niej przyzwyczaić - zapewnił ją Erik. Wszedł dalej do wody, nie głębiej niż po kolana, i usiadł na kamienistym dnie, odwracając się plecami do prądu rzeki. Wartki nurt groził utratą równowagi i Kathleen nie bez obaw brnęła przez wodę, by dołączyć do Erika. Kiedy usiadła obok niego, opierając głowę na silnym ramieniu mężczyzny, przeszywający chłód na moment pozbawił ją tchu.
- Jak możesz to wytrzymać? - zapytała, szczękając zębami z zimna. - Przyzwyczaisz się - powiedział. - Czyż tu nie jest wspaniale? Już po chwili skłonna była przyznać mu rację. Wirująca spieniona woda koiła nerwy swym jednostajnym szumem i Kathy czuła, jak stres i napięcie tego dnia powoli odpływały. Oparła się z tyłu rękami i wygięła w łuk, pozwalając nogom unosić się swobodnie. Było to bardzo przyjemne, ale pozycja ta miała jeden mankament. Woda płynęła tak wartko, że unosiła miseczki górnej części kostiumu. - Chyba grozi mi utrata stanika - zaśmiała się nerwowo Kathleen. - Zaraz coś na to poradzę - odpowiedział Erik.
Rozdział 7
Zanim zdała sobie sprawę z tego, co się dzieje, górna część jej kostiumu wylądowała w rzece i zaczęła odpływać ze spienioną wodą. - Coś ty zrobił? - zawołała Kathy, zasłaniając się rękami. - Rozwiązałem twój problem. Teraz gdy już nie masz stanika, nie musisz się martwić, że go stracisz. - Erik wzruszył ramionami; jego uśmiech był wspaniały i trochę niepokojący. - Zrobiłeś to specjalnie! - Winny - przyznał. - Teraz zrelaksuj się i ciesz wodą. Odchylił głowę do tyłu i patrzył w niebo z czcią godną swych żeglujących według gwiazd przodków. Zamknął oczy. Kathleen nie martwiła się już zimną wodą, ale jej serce zaczęło bić szybciej z niepokoju. Była na pustkowiu, w środku nocy, z tym aroganckim mężczyzną, siedziała, właściwie naga, kilka centymetrów od niego. Mimo rosnących obaw poczuła się lekko zaskoczona, że w ogóle na nią nie patrzył. Wydawał się całkowicie nieobecny. W końcu stopniowo zaczęła się odprężać i ułożyła się jak przedtem, podparta z tyłu rękami, choć tym razem się upewniła, że jej piersi są pod powierzchnią wody. Przez długie minuty oboje leżeli w milczeniu i słychać było tylko szum rzeki wokół nich.
Kiedy Erik w końcu się odezwał, Kathleen aż podskoczyła ze zdenerwowania. - Słyszałaś to? Nic nie słyszała, poza dudniącym pulsowaniem krwi we własnej głowie. - Co? - Widzisz sowę na tej gałęzi? - Wskazał jeden z dębów, ale nie mogła niczego tam dojrzeć. - Nie. Gdzie? - Tam. Widzisz tę gałąź? Poczekaj, tak nic nie zobaczysz. Stanął za nią i oparł biodra Kathy o swoje uda, a jej plecy znalazły się na jego klatce piersiowej. Wyciągnął rękę ponad jej głową i wskazał na drzewo, o którym mówił wcześniej. - Widzisz ją? Na najniższej gałęzi, tuż nad wodą. Wysiliła wzrok w ciemności, ale nie widziała sowy ani niczego innego. - Nie widzę - westchnęła. - Nie dziwię się. Tam nic nie ma. Jego usta dotknęły jej ucha, a ręka objęła ją stanowczo silnym uściskiem. - Skłamałem. Musiałem cię jakoś do siebie przyciągnąć. Serce biło jej mocno. Odsunęła się od Erika, ale miał wystarczająco dobre wyczucie, żeby wiedzieć, że tak naprawdę wcale nie chciała zostać wypuszczona. - Narobisz sobie kiedyś kłopotów, zachowując się w ten sposób - powiedziała miękkim i pełnym wahania głosem. - Już drugi raz mnie oszukałeś. - Mhm. I po raz drugi zadziałało. Poczuła na szyi jego ciepły oddech. Erik uniósł jej włosy i zaczął całować gładką skórę pod nimi. Po chwili puścił włosy Kathleen, ale jego dłonie nadal jej dotykały. Masował jej kark, po czym zaczął powoli przesuwać dłoń w dół kręgosłupa, jakby chciał przeliczyć wszystkie kręgi. Przesunął otwartą dłonią po jej żebrach, aż zatrzymał się na brzuchu. Kathleen chciała, żeby ta dłoń przesunęła się niżej. Palce Erika zabłądziły powoli pod jej bikini, gładząc ją delikatnie.
- Twoja skóra jest jak mokry jedwab - wymruczał jej do ucha. Tymczasem jego dłoń niezauważalnie przesunęła się w górę i dotknęła jej piersi. - Twoje serce bije tak mocno, Kathleen, czy to z mojego powodu? - Tak - mruknęła, gdy jego palce muskały ją czule. - Kathleen. Erik chwycił jej podbródek, unosząc dziewczynę twarzą ku sobie. Ich usta zwarły się w głębokim pocałunku. Kathleen nigdy nie całowała nikogo tak bez opamiętania. Jego dłonie przesuwały się po jej ciele, z niesamowitą precyzją badając każde zaokrąglenie, każdy skrawek jej skóry Schodziły w dół po bokach, by potem dotykać jej brzucha, a w końcu docierały do piersi. Te silne i delikatne dłonie i wspaniałe usta dawały jej rozkosz, jakiej nigdy wcześniej nie zaznała. Ocierała się o niego, niemal oszołomiona pocałunkami. Dopiero urywany oddech Erika sprawił, że oprzytomniała. Uzmysłowiła sobie, że dotyka biodrem jego członka. - Przepraszam - wyszeptała, gdy Erik oparł sobie jej głowę na piersi. - Nie trzeba żadnych przeprosin. - Jego głos brzmiał dziwnie. - Zamarzniesz, jeżeli stąd nie wyjdziemy. Oderwali się od siebie i wstali. Kathleen minęła Erika i zaczęła brnąć w stronę brzegu tak szybko, jak pozwalał jej prąd. Biały piasek był jeszcze ciepły od słońca. Kathleen odwróciła się plecami i odeszła na bok z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Pozbawiona osłony, jaką dawała jej woda, poczuła się naga. Usłyszała jakiś szmer i domyśliła się, że Erik ściągnął kąpielówki. Zbliżył się i stanął za jej plecami. - Kathleen. - Położył dłonie na jej ramionach i obrócił ją ku sobie. Zacisnęła mocno powieki. - Nigdy jeszcze nie byłaś z mężczyzną, prawda? - Gdy nie odpowiedziała, uniósł jej podbródek, chcąc, by spojrzała mu w twarz. - Prawda? - powtórzył, a Kathleen otworzyła oczy i popatrzyła na niego pełnym napięcia wzrokiem. - Nie. - Mogła tylko potrząsnąć głową.
Przyciągnął ją do siebie i objął czule. Oddzielały ich od siebie jej ręce, którymi się zasłaniała. Erik dotknął czołem jej czoła, jego oddech owiał jej twarz. - B. J. dał mi to do zrozumienia - szepnął. - Moja kochana. Przepraszam. Skąd mogłem wiedzieć, że jesteś dziewicą? Choć powinienem się tego domyślić. - Zaśmiał się lekko. Kathy rozluźniła się powoli i w końcu położyła mu dłonie na ramionach. - Dziewica to tak rzadkie zjawisko, że jej nie rozpoznałem, chociaż ją poznałem. - Jego słowa wskazywały, że miał do siebie pretensję. Westchnął głęboko, z żalem i dodał: - Nic dziwnego, że się mnie obawiałaś. Pokręciła szybko głową. - Nie, Eriku, obawiałam się tego, co się dzieje. Ale nigdy nie obawiałam się ciebie - powiedziała. - A teraz? Teraz? Zapytała samą siebie. Teraz? Teraz wiedziała, że go kocha. Zrozumiała to dzisiejszego ranka, gdy filmował tę parę staruszków. Gdy ucałował dłoń tamtej kobiety tak, jakby staruszka była księżną, Kathleen poczuła nieznane wcześniej ukłucie w sercu. Jego troska o Jaimiego, jego spokój w niebezpiecznej sytuacji uzmysłowiły dziewczynie, jak ważny jest Erik w jej życiu. Tak, kochała go. Pragnęła, żeby poznał pełnię tej miłości. Chciała ją wyrazić. Nieśmiało zaplotła mu dłonie na szyi i spojrzała w jego niezgłębione oczy. - Teraz też się nie boję. Erik poczuł, że gwałtownie brakuje mu tchu, gdy Kathy oparła głowę na jego nagiej piersi. Ostrożnie, jakby była bezcennym porcelanowym naczyniem, które może w każdej chwili pęknąć, objął ją w pasie i przycisnął do siebie. Kiedy ich ciała się dotknęły, obydwoje przeszył dreszcz. - Kathleen - szepnął jej we włosy Erik. - Chodź, połóż się ze mną. Jego głos był czuły. Naglący. Delikatny. Jak jedno ciało przeszli w stronę koca, rozłożonego na piasku. Erik usiadł i spojrzał na Kathleen, podając jej dłoń. Kathy zsunęła bikini na uda, potem do kolan i zdjęła je do końca. Usiadła obok niego.
Erik położył się powoli, pociągając ją za sobą. Przewrócił się na bok i teraz leżeli twarzą w twarz. - Jeśli sprawię ci jakikolwiek ból, proszę, żebyś mi przeszkodziła. - Nie sprawisz - powiedziała, odgarniając mu kosmyk jasnych włosów ze zmarszczonego czoła. - Tak. Sprawię. Choć bardzo tego nie chcę. - W takim razie ja chcę, żebyś mi sprawił ból. Pragnę tego. Wyszeptał czule jej imię, a potem zaczął ją całować. Badał językiem każdy skrawek jej warg, przypominając sobie ich smak. Potem ucałował żarliwie dłonie Kathy i oparł sobie jej głowę na ramieniu. - Chcę, żebyś mnie poznała, Kathleen. Dotknij mnie. Nie zrobię nic, dopóki nie będę wiedział, że pragniesz mnie tak samo, jak ja ciebie. Patrzyła mu w oczy, a jej dłoń przesuwała się po jego klatce piersiowej. Jej palce bawiły się jego kręconymi włosami i gładziły napięte mięśnie. Poczuła się zażenowana, gdy niechcący natrafiła dłonią na sutek, skryty w gęstwinie. Erik westchnął głęboko, po czym na chwilę wstrzymał oddech, jakby w oczekiwaniu, że Kathleen dotknie go znowu. Przezwyciężyła nieśmiałość i przesunęła palce z powrotem na to miejsce. Przełknął głośno ślinę. - Czy zezwala mi się skorzystać z moich przywilejów? - Ależ jak najbardziej! - zaśmiała się czule. Ułożyła się tak, aby mógł pieścić jej piersi. Erik schylił głowę, by ich posmakować. Zdumiało ją ciepło jego ust, gdy dotykał jej chłodnej skóry. To, co z nią robił, było tak subtelne, że nie potrafiła tego nazwać. Czuła ogromne podniecenie, które promieniowało od piersi gdzieś głęboko, i szepnęła, by nie przestawał. Przywierając doń mocno, poczuła jego ciepły członek na brzuchu. Dlaczego wcześniej tak się go obawiała? To był Erik. Jego esencja. Jej dłoń powędrowała w dół napiętego i płaskiego brzucha, podążała śladem jego włosów, aż dotarła do miejsca, gdzie gęstniały. Potem jej palce zamknęły się wokół niego.
- O Boże, Kathleen. Rozkosznie, tak, tak. Słowa nie miały znaczenia. Ton jego głosu objawiał znacznie więcej i był bardziej wymowny niż słowa zapewniające, że daje mu rozkosz i zaspokojenie. Jego reakcja ją ośmieliła. Jego dłoń spoczęła między jej udami i zaczęła pieścić to najwrażliwsze miejsce. Zachwyciła go jej miękkość i wilgoć. Przesunął się ostrożnie, powoli, aż znalazł się między udami Kathleen. Poczuła, jak delikatnie w nią wchodzi. - Postaram się, żeby to było jak najlżejsze. Przyrzekam - wyszeptał. Mimo swej determinacji Kathy krzyknęła i wbiła mu paznokcie w plecy. - Moja kochana - wyszeptał. - Przepraszam. Odpręż się, uspokój. Przez długą chwilę leżeli nieruchomo, złączeni w najbardziej intymny sposób. Poza czasem. Erik całował ją, spijając niechciane łzy z policzków Kathleen. Odgarnął włosy z jej twarzy, po czym zanurzył w nich usta. Nieświadomie Kathleen poruszyła się, zaciskając mięśnie wokół niego, aż Erik gwałtownie wciągnął powietrze. Zdając sobie sprawę, że go pobudziła, powtórzyła swój ruch. Tym razem jego odpowiedź była mniej subtelna. Pierwsze pchnięcia wydawały się niepewne, ale potem natura przejęła ster i nic nie mogło go powstrzymać przed osiągnięciem ostatecznego celu - spełnienia. W ich nagości było coś pierwotnego i niewinnego. Szmer płynącej wody, szept wiatru, czarne, gwiaździste niebo - to wszystko było świadectwem zwycięstwa sił życia. Tak samo jak Kathleen i Erik. Stanowili jedność z nocą. - Kathleen? - Tak? - Jesteś pewna, że wszystko w porządku? Przytuliła się do niego i zaśmiała. - Co mam zrobić, żeby cię przekonać? Pytasz mnie już czwarty raz, od kiedy tu przyszliśmy. Położył dłoń na jej ramieniu i przesunął po gładkiej skórze, zatracając się w tym dotyku. Jego
ruchliwe palce odnalazły krągłą pierś. - Wiem. Ale chciałem się upewnić, że nie czujesz się nieswojo. Zaśmiała się znowu. - Wierz mi, czuję się bardzo swojo. - Dotknęła ustami jego brzucha. Leżeli na łóżku w domku dla gości. Nigdy nie sądziła, że miłość może być tak absorbująca, tak wszechobecna. Mimo że od czasu, gdy byli nad rzeką, minęła godzina, siła ich uczuć nie zmalała. Kathleen rozpamiętywała każdą sekundę tamtego zdarzenia. Wtedy nad rzeką Erik włożył z powrotem kąpielówki, a Kathleen t-shirt. Śmiali się, zgadując, gdzie może być teraz górna część jej bikini, i zastanawiali się, kto ją kiedyś znajdzie. Kiedy już złożyli koc i czule objęci, ruszyli w stronę blazera, Kathleen powiedziała: - Eriku, to było cudowne. - Dla mnie jeszcze bardziej. - Pocałował ją lekko w czoło. - Z czasem i dla ciebie stanie się to coraz przyjemniejsze. Czy mogło być jeszcze lepiej? Dla niej to było piękne, choć nie zaznała uczucia nieważkości, o którym tyle czytała. Jej ciało wciąż domagało się zaspokojenia nieokreślonego głodu, tęsknoty, której nawet nie potrafiła nazwać. - Czy sądzisz, że wyrzuciliby nas z obozu, gdybyś spędziła tę noc u mnie? - zapytał, gdy wjechali przez główną bramę. Zgasił reflektory i w żółwim tempie podążał w stronę domków. - Nie, jeśli nikt nas nie zobaczy - odpowiedziała dźwięcznym głosem. - Wiedziałem, że jest coś, co mi się w tobie podoba, Kathleen Haley. Jesteś kobietą kochającą przygody. - Pogładził jej kolano. - Poczekaj! - powiedziała nagle. - Skręć za kuchnię. Na jego twarzy pojawił się kpiący grymas. - Czyżby nagły przypływ apetytu? - Nie, ale chcę coś wziąć. - Za karę pocałowała go głośno w ucho.
- Tylko się pospiesz, bo nas złapią. - Zaraz wracam - wyszeptała, otwierając drzwi. Wróciła w ciągu minuty, niosąc brązową papierową torebkę. - Co tam jest? - spytał Erik, szukając w ciemnościach drogi do swojej chatki. - Poczekaj, a sam się przekonasz - droczyła się z nim, gdy wymijał ostatnie drzewa. Kiedy weszli do środka i przyzwyczaili oczy do ciemności - nie chcieli przeszkadzać sobie światłem - Erik oznajmił, że czas na prysznic. - Żałuję, że nie mam głębokiej wanny, ale damy sobie radę z tym, co mamy - odezwał się tonem pełnym poświęcenia. Prysznic był orgią ciepłej wody, mydła, nagiej skóry, ciekawych dłoni i nienasyconych ust. - Umyj mi włosy, kobieto - zażądał radośnie Erik, klękając i rzucając jej plastikową buteleczkę z szamponem. Podjęła się zadania z entuzjazmem, ze śmiechem wcierając szampon w jego gęste włosy. Podczas tej pełnej miłości pracy rozpraszały ją jego usta, którymi wodził po jej brzuchu. Jego dłonie obejmowały od tyłu jej uda i biodra, a wąsy muskały pępek. Gdy Erik wstał, Kathleen dygotała. Niewielki zapas ciepłej wody wyczerpał się i teraz leciała chłodniejsza. - Czy jesteś czyściutka? - zapytał Erik, przestając na chwilę gładzić piersi Kathleen. Oparła się o ściankę prysznica, nie zwracając uwagi na nic, prócz dłoni, które ją pieściły. - Lśniąco czyściutka - odpowiedziała. - Jesteś pewna? Coś w jego tonie spowodowało, że Kathleen otworzyła oczy, zmrużone z zadowolenia. Namiętność, którą właśnie w sobie odkryła, obudziła się w niej na nowo, gdy jego dłoń sięgnęła do pulsującego miejsca między jej udami. Oczy Erika przesłoniła mgła pożądania. - Jeszcze - błagała, zarzucając mu ręce na kark i wysuwając biodra w stronę członka, który zastąpił dłonie kochanka.
Erik przycisnął ją do ścianki prysznica, całując głęboko i długo, aż woda stała się zupełnie zimna. Wyschli, ale pozostali bez ubrań. Kathleen wręczyła Erikowi papierową torebkę, którą wzięła z kuchni. - Dla ciebie - powiedziała. Torebka zawierała dojrzałe, soczyste brzoskwinie z Arkansas. - Dziękuję! Usiedli na dywaniku i Kathleen powoli obrała brzoskwinię, rzucając Erikowi kuszące spojrzenia biblijnej Ewy. Dzielili się owocami i jedli je zachłannie, pozwalając, by sok spływał rozkosznymi strumieniami po ich ciałach. - Masz lepką twarz - zauważyła Kathy. - Owszem. A przeszkadza ci to? Kiwnęła twierdząco głową i z błyskiem w oku wymruczała: - Tak. Nachyliła się nad nim i dokładnie, czule wylizała mu usta. Erik wstrzymywał oddech, kiedy jej język skierował się w stronę jego podbródka. Usta Kathleen schodziły niżej, na klatkę piersiową, aż różowy język odnalazł jego sutki. Erik z jękiem przegarnął palcami jej włosy. Teraz, po kolejnym, krótszym prysznicu, leżeli na wąskim łóżku wtuleni w siebie. Erik szeptał w jej włosy słowa miłości i starał się zgłębić sekrety jej piersi, delikatnie pieszcząc je palcami. Ciałem Kathleen wstrząsały leciutkie drgania. Uwielbiała ciepło jego klatki piersiowej, sprężystą skórę, jego długie nogi, które dotykały jej nóg. Zapach męskiego mydła w połączeniu z męskim zapachem Erika spowodował, że chciała go poczuć jeszcze raz. - Eriku? - Ciii. Powinnaś spać. - Proszę. - Nie mogła mówić, kiedy jego palce bawiły się delikatnie jej nabrzmiałym sutkiem.
Usta Erika dotykały delikatnie jej ucha. - Eriku, kochaj się ze mną znowu. - Kathleen, kochanie, będziesz obolała i... - Proszę. - Kathleen. Usłyszała w jego głosie niezdecydowanie i celowo otarła się o jego ciało biodrami. Bicie serca Erika stało się szybsze i nieregularne. Powoli jego dłonie przesunęły się na jej uda. Delikatnie uniósł ją do góry. Wszedł w nią lekko i powoli się wycofał. Dłoń gładząca jej piersi przeniosła się na brzuch i tam spoczęła. Potem jego palce przesunęły się niżej ku rozpalonym fałdkom. Kathleen westchnęła i wymamrotała coś zupełnie niezrozumiałego, ale Erik wydawał się rozumieć. Mimo że wsunął się w nią głębiej, jego palce odnalazły ten najdelikatniejszy wzgórek, który tak pragnął być pieszczony. Zadrżała. Dotykał jej lekko, z nieskończoną delikatnością, pragnąc dać jej przyjemność. Kathleen poczuła, jak nagle w jej ciele zaczęły wybuchać malutkie eksplozje, mające źródło w tym tętniącym życiem miejscu, które rozpalało każdy nerw i napełniało ją ogniem. Przycisnęła się do Erika biodrami, zmuszając go, by wtargnął głębiej, a potem przepełniona miłością i zachwytem, wykrzyczała jego imię. Dał jej czas, by mogła powoli wrócić z tego królestwa namiętnego zatracenia. Powitał ją słowami, których nigdy nie spodziewała się usłyszeć z ust mężczyzny. Czy naprawdę była tak piękna? Czy była kobietą, którą tak bardzo wielbił za jej kobiecość? Miała taką nadzieję. Chciała być taka dla niego. Ale gdy się od niej odsunął, spojrzała na niego zaskoczona. - Eriku, ty wciąż. Uśmiechnął się do niej czule. - Tak. To było dla ciebie - powiedział i mocno ją pocałował. - Chcę patrzeć na twoją twarz. Była pilną uczennicą, ale bała się, że sprawi mu zawód. - Nie sądzę. Znaczy, teraz, tak szybko.
Zaśmiał się i pochylił nad nią. - Musi się pani dużo nauczyć, panno Haley. A ja będę uwielbiał panią uczyć. - Delikatnie dotknął językiem zaróżowionego czubka jej piersi. Patrzył uważnie na jej twarz, po czym wsunął dłoń między uda Kathleen i przesunął palcami po wilgotnej skórze. - Tak dobrze cię dotykać. - Ciebie też. - Jesteś tu taka miękka. - Jego palce sięgnęły głębiej. Wygięła się kuniemu. - Och, Eriku, nie mogę uwierzyć, że mnie tak dotykasz. - Uwierz. - Pochylił się i całował jej piersi, a potem otwarte usta. - Jesteś niewiarygodnie słodka powiedział, wciąż ją pieszcząc. Miał rację co do swoich możliwości. Była bardziej niż gotowa, gdy do niej przywarł i ją wypełnił. Wzdychając, poddała się każdemu wrażeniu, które jej ofiarował. Jej ciało szybko odnalazło właściwy rytm. Otworzyła oczy i zobaczyła, że Erik wpatruje się w nią w zachwycie. Przyciągnął ją jeszcze bliżej i wszedł głębiej niż kiedykolwiek wcześniej, dając jej wszystko, co miał do ofiarowania. A gdy objęła ich fala rozkoszy, jego usta wykrzyczały jej imię, a oczy mówiły tylko o miłości. Zobaczyli się przy śniadaniu. Za każdym razem, gdy ich oczy się spotykały, uśmiechali się do siebie, jak dzieci, które łączy tajemnica i czują się winne, bo coś przeskrobały. Tak zresztą było. Niezauważony przez nikogo, Erik odprowadził Kathleen do jej chatki nad ranem. Edna spoglądała na nich podejrzliwie, ale tego nie widzieli. Pozostali dorośli byli zbyt przygnębieni, by zauważyć cokolwiek, poza deszczem padającym na zewnątrz. Deszcz zwiastował nieszczęście każdemu opiekunowi, który musiał spędzić czas niepogody w budynku, pilnując rozbrykanych dzieciaków. Dzięki Bogu za Walta Disneya, gdyż to on miał dzisiaj bawić obozowiczów. Planowano pokazanie jednego filmu rano, a następnego po południu, po lunchu i zajęciach artystycznych. Erik przyjął zmianę w rozkładzie dnia z radością, podobnie jak wszystko tego ranka. - Mogę wam pokazać, jak sobie poradzić z deszczowym dniem. Nie skończyłem jeszcze oglądać moich wszystkich taśm - zaproponował Ednie.
Godzinę później dzieci siedziały wokół dużego ekranu telewizyjnego. Zaczął się film, któremu towarzyszyły oklaski i tupania. Erik postawił kamerę na stojaku, ale, próbując ją uruchomić, przekonał się, że nie działa. Zaklął lekko pod nosem, na szczęście muzyka z filmu o Lady i Trampie sprawiła, że nikt prócz stojącej tuż obok Kathleen nie usłyszał jego nieparlamentarnych słów. - To zbyt trudne - odpowiedział na jej pytanie, co się stało. - Te kamery są tak skomplikowane, że gdy pojawi się jedna drobna usterka, wszystko się wali i można je odstawić. Wiem, w czym tkwi problem, ale brakuje mi części, którą należałoby wymienić. - Zdenerwowany, odgarnął włosy, dodając cicho: - Niech to szlag trafi! - Co można zrobić? - Niewidoczna w zaciemnionej sali, wsunęła dłoń w jego rękaw i przesuwała palce po ciepłej ręce Erika. - Zostać z tobą w łóżku cały dzień - zaproponował, nachylając się ku niej z komicznie lubieżnym uśmieszkiem. - Pytam poważnie. - A ja poważnie odpowiadam. Kathleen chrząknęła znacząco. - Pytam o twoją kamerę. - Aa... o kamerę - odrzekł, udając nagłe olśnienie. - Będę musiał pojechać do St. Louis, żeby ją naprawić. - Och, Eriku - szepnęła zmartwiona Kathleen. Pogłaskał ją palcem po policzku i powiedział: - Poczekaj tutaj. Zaraz wracam. Wyślizgnął się po cichutku z sali. Kathleen patrzyła na kolorowe postacie na ekranie, ale nie mogła się skoncentrować na akcji filmu, myśląc o perspektywie dnia spędzonego bez Erika. Gdy wrócił, wyglądał na zadowolonego, mimo że ramiona i włosy miał przemoknięte. - Dzwoniłem na lotnisko w Fort Smith. Są dzisiaj loty do St. Louis i z powrotem, więc jeśli wyjedziemy zaraz, złapię samolot o drugiej trzydzieści, załatwię, co trzeba, i wrócę wieczorem. Dzwoniłem do techników, aby szukali części, której potrzebuję. Do czasu, kiedy przylecę, już ją znajdą.
- Nie będzie cię cały dzień - jęknęła. - Ale ty będziesz ze mną. Przynajmniej przez część podróży. - Położył palec na jej ustach, gdy zobaczył, jak układają się w pytanie. - Zapytałem Ednę, czy mogła byś mnie odwieźć do Fort Smith. Powiedziała, że skoro pada deszcz, daruje ci dzisiejszy dzień. Chyba że masz coś przeciwko małemu szaleństwu w Fort Smith, dopóki nie wrócę wieczorem. - Ależ skąd, Eriku. Pójdę do kina albo na zakupy. A w samochodzie będziemy mieli czas tylko dla siebie. Pod wpływem impulsu objęła go w pasie i oparła twarz o jego mokry t-shirt. - Uważaj - powiedział, odsuwając się od niej. - Film może się okazać mniej interesujący od naszego przedstawienia. A poza tym musimy się spieszyć. Będę pod twoją chatką za piętnaście minut, dobrze? - Zgoda. Gdy po upływie wyznaczonego czasu zatrąbił klaksonem, wybiegła z domku w obcisłych dżinsach, zielonej jedwabnej bluzce i plastikowym sztormiaku dla ochrony przed deszczem. - Czy zawsze wyglądasz tak oszałamiająco? - zapytał Erik, pochylając się, żeby dotknąć wargami jej ust. To, co zaczęło się jako lekkie, przelotne muśnięcie, przemieniło się, tak jak i wielokrotnie wcześniej, w pełen namiętności pocałunek. Najlżejszy dotyk sprawiał, że ich usta stawały się nienasycone. Gdy w końcu zabrakło im tchu i oderwali się od siebie, Erik powiedział: - To będzie najdłuższy dzień mojego życia. Wyjaśniła, jak dojechać do autostrady, prowadzącej do Fort Smith, a Erik jechał tak szybko, jak pozwalała na to błotnista droga. Dotarcie na lotnisko zajęło im prawie trzy godziny i ledwo zdążył na lot do St. Louis. Odebrał bilet przy kasie i odwrócił się w stronę Kathleen. - Będę z powrotem dziesięć po jedenastej wieczorem. To prawie dziewięć godzin. Czy potrafisz przez tak długi czas zająć się sobą? - Będę myślała o wczorajszej nocy. - To powinno cię zająć - odrzekł z uśmiechem. Potem na jego twarzy pojawiła się troska. - Miej oko na blazera. Kamerę wziąłem ze sobą, ale reszta rzeczy została w samochodzie, więc go zamknij, jeśli będziesz gdzieś się wybierać.
- Jeśli będzie trzeba, oddam za niego życie. - Nigdy tak nie mów. - Położył kamerę na turkusowej, winylowo-chromowanej sofie, jednej z wielu znajdujących się w terminalu, i złapał Kathleen za ramię. - Nasze życie jest zbyt cenne, by nim szastać. - Och, Eriku, pocałuj mnie. Rozejrzał się niecierpliwie wokoło. Za szybami wielkich okien widać było odrzutowiec, którym miał lecieć. - Chodź - powiedział, chwytając Kathy za rękę i ciągnąc w stronę budki telefonicznej. Gdy znaleźli się w środku, próbował bezskutecznie zamknąć drzwi. - Cholerne drzwi - zaklął. - Niech to diabli. A co tam, niech wszyscy patrzą. Jego ręce objęły ją władczo, a język wtargnął między wargi, obiecując więcej rozkoszy, gdy czas i okoliczności będą bardziej sprzyjające. Potem, drżąc cały, odsunął ją od siebie. - Lepiej wynośmy się stąd, nim nas aresztują. - Próbował się roześmiać. Zbliżał się moment odlotu, a trudno im było się rozstać. Zapowiedziano już lot Erika przez megafon, lecz mieli jeszcze kilka bezcennych minut, podczas gdy samolot tankował paliwo. - Zachowujemy się jak para głuptasów - wyszeptał Erik, po raz ostatni obejmując Kathleen. Pocałował ją mocno w usta. - Widzimy się wieczorem. - Będę czekać. Przeszedł przez bramkę, zerkając na strażników, którzy przyglądali się z uwagą kamerze. Posłał Kathleen całusa i podbiegł do schodów prowadzących do samolotu. Przed wejściem zdjął jeszcze kamerę z ramienia i wcisnął ją sobie pod pachę, a drugą ręką zaczął machać do Kathleen, która stała za szybą. Potem zniknął jej z oczu. Poczuła, że coś dławi ją w gardle. Co się z nią dzieje? Przecież zobaczą się wieczorem. Histeryczka! - pomyślała o sobie zirytowana. Drzwi do samolotu były już zamknięte. Platforma ze schodami odjechała. Odrzutowiec powoli kierował się na koniec pasa i przygotowywał do startu. Czekał, aż prywatny samolocik, który właśnie
wylądował, dotrze do terminalu. Kathleen usłyszała zza szyby ryk silników, gdy pilot przyspieszył ich obroty, szykując się do startu. Odrzutowiec ruszył przed siebie. Miała właśnie odejść, gdy jej uwagę zwróciła jednosilnikowa awionetka, która znalazła się nagle w pobliżu pasa startowego. Samolot zatoczył się szaleńczo na śliskiej nawierzchni i Kathleen z przerażeniem zobaczyła, jak wpadł prosto na pas, po którym pędził już odrzutowiec. Nie wiedziała wtedy, że wilgoć, którą poczuła w dłoniach, była krwią sączącą się z ran od wbitych w skórę paznokci - nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że tak mocno zacisnęła pięści. Jedyne, czego była świadoma, to widok wpadających na siebie dwóch samolotów. - Nie! - krzyknęła, gdy maszyny się zderzyły. Przód większego samolotu wbił się w korpus mniejszego, a ten wybuchł, rozpadając się na jej oczach na kawałki. - Nie! - zawołała ponownie, jakby zawieszona w niekończącej się chwili. Ziemią targnął wstrząs, gdy paliwo eksplodowało i odrzutowiec z Erikiem na pokładzie wybuchł w oślepiającym blasku.
Rozdział 8
Kathleen rzuciła się w stronę szklanych drzwi, a gdy nie chciały się rozsunąć, zaczęła jak szalona walić pięściami w szyby, nie bacząc na rany i ból. Krzyczała przeraźliwie, szarpiąc drzwi i rozpaczliwie pragnąc je otworzyć. Na terminalu rozszalało się piekło. Wyły syreny, ludzie biegli do okien, chcąc zobaczyć koszmar, który się przed nimi rozgrywał. Kasy opustoszały. Kathleen przedzierała się przez tłum gapiów, nie zdając sobie sprawy z wyrazu swoich oczu. Wyskoczyła z terminalu głównym wejściem i pobiegła wzdłuż zachodniej strony budynku, ślizgając się na mokrym asfalcie. Obrzeża pasa startowego były otoczone wysokim ogrodzeniem, które musiała pokonać. Bez namysłu zaczęła wdrapywać się na mur. Pokaleczyła dłonie o wystające metalowe pręty, podarła ubranie o druty, ale wreszcie weszła na górę i zeskoczyła na drugą stronę. Uderzyła o twardy beton, zdzierając sobie skórę z dłoni i kolan. Pognała w stronę płonącego wraku.
Otaczająca go kolumna dymu przypominała wielki stos pogrzebowy. Nie, on na pewno żyje - z uporem powtarzała sobie w myślach. Oba samoloty były otoczone pojazdami ratowniczymi. Mniejszy ledwie dało się rozpoznać. Nie było wątpliwości codo losu pilota i pasażerów. Przednia część odrzutowca stała w płomieniach, a strażacy walczyli ze wszystkich sił, by je ugasić. - Hej, paniusiu, zwariowałaś? - Ktoś chwycił ją od tyłu i rzucił na ziemię. - A w ogóle jak się tu dostałaś? Trzymaj się z daleka, do cholery. Twarz strażaka była cała czarna od sadzy. Miał na sobie żółty kombinezon i kask, typowy ubiór ratownika w akcji. Racja, nie powinna im przeszkadzać, przecież próbowali uratować Erika. Kathy nie dopuszczała do siebie myśli, że może nie być już kogo ratować. Usunęła się na bok i obserwowała walczących z płomieniami strażaków, podczas gdy ekipy ratownicze pomagały pasażerom wydostać się z odrzutowca przez wyjście ewakuacyjne z tyłu. Patrzyła z przerażeniem, jak wynoszono ostrożnie rannych. Nieliczni podróżni mogli wydostać się sami, ale większość potrzebowała pomocy. Niemal wszyscy krwawili, niektórzy byli nieprzytomni, inni martwi. Kathleen odwróciła oczy Erik nie zginął. Wiedziała, że on żyje. Nagle zwróciła uwagę na pasażera, którego właśnie zabierano. Najwyraźniej był ciężki, gdyż dwóch potężnych mężczyzn z trudem wynosiło go z samolotu. Serce Kathy załomotało, choć nie sądziła, że to jeszcze możliwe. Zobaczyła lśniące blond włosy ubrudzone krwią, ale nawet to nie przyćmiło ich blasku. - Erik! - wyrwało jej się bezwiednie jego imię. Podbiegła do ratowników, którzy ułożyli rannego na noszach i nieśli je teraz w stronę ambulansu. - Czekajcie! - zawołała, gdy wsuwali nosze do karetki. - On nie jest. Czy on jest? Ja.. - Ledwie mogła złapać powietrze. - Żyje - uspokoił ją łagodnie sanitariusz. - Właściwie jedyne, co znalazłem, to spory guz na głowie. A teraz, proszę, niech pani pozwoli zabrać go do szpitala. - Ale to, to.. - Wskazała na maskę na twarzy Erika. - Podajemy mu tlen. Ma płuca pełne czadu. Teraz, proszę. - Jadę z wami - oświadczyła z determinacją Kathleen, wpatrując się w nieruchomą, bladą jak z
wosku twarz Erika. - Nie ma mowy - odezwał się drugi sanitariusz. - Mamy tu dużo rannych, którzy potrzebują pomocy Proszę się odsunąć. Cofnęła się posłusznie i pozwoliła im zabrać go do karetki. Jeden z mężczyzn stanął za noszami i zamknął drzwi. A jeśli Erik ma obrażenia, których teraz nie widać? Albo krwotok wewnętrzny? Zawarczał silnik ambulansu, Kathleen podbiegła do kierowcy - Gdzie go wieziecie? - Do St. Edwards! - krzyknął, odjeżdżając, sanitariusz. - Jedź za głosem syren! Do Centrum Medycznego St. Edwards Mercy było tylko pięć minut drogi z lotniska. Kathleen podjechała za wyjącymi karetkami do wejścia. Patrzyła na wiozący Erika ambulans, który zatrzymał się przed izbą przyjęć. Sanitariusze zabrali się do wyciągania noszy. Zaparkowała blazera, odruchowo zamykając go tak, jak prosił Erik, i skierowała się w stronę automatycznych drzwi. W korytarzu zobaczyła sanitariuszy wiozących Erika do jednej z sal. Całe szczęście, że personel szpitala potrafił doskonale sobie radzić w takich sytuacjach. Kathleen wiedziała, że próba dostania się teraz do Erika z góry skazana jest na niepowodzenie, usiadła więc na jednym z niewygodnych krzeseł w poczekalni. I modliła się gorąco. W szpitalu St. Edwards z pewnością była kaplica, ale Kathy z jakiegoś powodu nie miała ochoty tam iść. Chciała pozostać jak najbliżej Erika. Jej wiara zawsze była głęboka, towarzyszyła dziewczynie przez całe życie i Kathleen wielokrotnie znajdowała pociechę w religii. Teraz też zwróciła się do Boga, by prosić o życie Erika; w zamian przyrzekała więcej rozsądku, opamiętania i wszystko, co ludzie obiecują w tak ciężkich chwilach. Kilka następnych godzin minęło w atmosferze pełnej zamętu i strachu. Za każdym razem, gdy ktoś wychodził z pokoju Erika, Kathleen podbiegała do tej osoby z błagalnym wyrazem twarzy, ale albo była szorstko odpychana, albo mierzono ją pełnym współczucia spojrzeniem, które nic jej nie mówiło. Wezwano bliskich najbardziej poszkodowanych ofiar i ze wszystkich stron słychać było przeszywające głosy pełne bólu i rozpaczy. Dzwoniły telefony, niekończąca się kolejka pacjentów z niewielkimi urazami wypełniała korytarze, otwierały się i zamykały drzwi wind, lekarze i pielęgniarki biegali to tu, to tam, a Kathleen siedziała, nieświadoma wszystkiego, co działo się wokół. Jej oczy wlepione były w drzwi, za którymi Erik prawdopodobnie walczył ożycie. Gdyby tylko pozwolono jej go zobaczyć, może jej obecność pomogłaby rannemu. Może potrafiłaby
przekazać mu dość sił, by zdołał walczyć o życie. Nie mogąc dłużej znieść niepewności, podeszła do półkolistej recepcji i głośno odchrząknęła, by zwrócić uwagę pielęgniarki, która właśnie studiowała jakiś wydruk. - Tak? - Kobieta popatrzyła pytająco na Kathleen. - Panno. - Kathleen spojrzała na identyfikator przypięty do kieszonki na piersi. - Pani Prather poprawiła się - czy mogłaby pani, czy zechciałaby pani. Pan Gudjonsen. Przywieziono go z lotniska. Czy mogłaby mi pani powiedzieć, jaki jest jego stan? Proszę. - Czy jest pani kimś z rodziny? - zapytała pani Prather. Kathleen już chciała skłamać, ale nie mogła, poza tym nie sądziła, by pielęgniarka jej uwierzyła. Spojrzała w dół na podłogę pokrytą szarymi płytkami i powiedziała cicho: - Nie. Jesteśmy. hm... - Chyba rozumiem - odrzekła pani Prather. Kathleen podniosła wzrok i spojrzała w szaroniebieskie oczy, które trochę złagodniały. Z jakiegoś powodu młoda kobieta o szmaragdowych oczach i kasztanowych włosach, w podartym ubraniu, dotknęła czułego miejsca w sercu pielęgniarki. - Zobaczę, co da się zrobić. - Odwróciła się bezszelestnie na gumowych podeszwach i dodała przez ramię: - Przyniosę też jakiś środek odkażający na pani dłonie. Kathleen pora z pierwszy spojrzała na swoje palce i zobaczyła, że są fioletowe od licznych sińców i zadrapań. Zamiast paznokci miała krwawe strupy. Kiedy to się stało? Gdy podniosła głowę, pani Prather już nie było. W napięciu czekała przy biurku, licząc, ile razy otwierały się i zamykały drzwi od windy. - Dziękuję, wszystko w porządku - odpowiadała monosylabami, kiedy inna pielęgniarka zainteresowała się, czy nie potrzebuje pomocy. W końcu pani Prather wróciła i podała dziewczynie gazę z żółtą, cuchnącą maścią rozsmarowaną pośrodku. - Proszę przetrzeć tym dłonie. Będzie piekło jak diabli, ale trzeba czymś zdezynfekować te zadrapania. - Erik? - zapytała Kathleen z desperacją w głosie.
- Został prześwietlony i dokładnie zbadany. Nie ma urazów wewnętrznych ani żadnych złamań. - Dzięki Bogu - wyszeptała Kathleen i zamknęła oczy, bo zrobiło jej się słabo. - Jednakże - kontynuowała pani Prather - nie odzyskał jeszcze świadomości. Jest wciąż w śpiączce i ma paskudny guz na głowie. Założono mu już kilka szwów. Im wcześniej się obudzi, tym lepiej. Kathleen zdusiła jęk, który wyrywał jej się z gardła. - Może gdybym go zobaczyła, spróbowała z nim porozmawiać. Pani Prather pokręciła głową. - Nie teraz. Przykro mi, ale naprawdę lepiej, żeby go pani teraz nie odwiedzała. Jestem pewna, że gdy się obudzi i jego stan się poprawi, doktor pozwoli pani zajrzeć na chwilę. Teraz musi pani poczekać. Kathleen dotknęła rękawa pani Prather. - Dziękuję - powiedziała cichutko i odwróciła się, by znowu usiąść na krześle. Zmierzch zamienił się w ciemność, ale Kathleen tego nie widziała. Na parkingu obok izby przyjęć latarnie zapaliły się automatycznie. Na zatłoczonej ulicy migotały jasne i czerwone światła licznych pojazdów, a Kathleen wciąż siedziała, czekając. Pani Prather często wstawała i wychodziła wahadłowymi drzwiami, ale za każdym razem, gdy wracała do biurka, spoglądała na Kathleen i kręciła głową. Nie trzeba było słów. Wiedziała, o czym myśli młoda kobieta. Pani Prather nie było już od dłuższego czasu i Kathleen z przygnębieniem popatrzyła na zegarek może pielęgniarka niedługo wróci z jakimiś wiadomościami. Wtedy właśnie rozsunęły się automatyczne drzwi wejściowe i do holu weszła kobieta. Nieduża blondynka wyglądała bardzo atrakcyjnie i od razu zwróciła uwagę Kathleen. Można było wyczuć bijące od niej napięcie, gdy szła w stronę biurka. Miała na sobie prostą bawełnianą spódnicę idealnie dopasowaną do figury. Pod miękką bawełnianą bluzką rysowały się małe, pełne piersi. Pochyliła się do pielęgniarki, która właśnie zastąpiła panią Prather. - Jestem pani Gudjonsen - oznajmiła drżącym, zachrypniętym głosem. - Dzwonił do mnie doktor Hamilton w sprawie Erika Gudjonsena. Doktor się mnie spodziewa. - Mówiła szybko i nerwowo, jakby słowa pragnęły jak najszybciej wydobyć się z jej ust.
- Oczywiście, pani Gudjonsen. Proszę wejść. - Pielęgniarka wskazała pięknej kobiecie wahadłowe drzwi, które przykuwały uwagę Kathleen od kilku godzin. Pani Gudjonsen oddaliła się od biurka; drobne stopki poniosły ją do sali, w której leżał Erik. Drzwi zamknęły się za nią z trzaskiem. Z takim samym trzaskiem i równie nieodwołalnie zamknęło się serce Kathleen. Zamknęło się na cztery spusty. Siedziała sztywno, bojąc się, że przy najmniejszym ruchu rozpryśnie się na milion kawałków. Fale gorąca przepływały po jej twarzy ogarniając uszy, aż czuła, jak płoną. W gardle miała wielką, dławiącą kulę; nie mogła oddychać. Kręciło jej się w głowie i obawiała się, że zaraz zemdleje. To, co się z nią działo, było z pewnością doskonale widoczne dla wszystkich wokół, choć każdy zajmował się własnymi sprawami, jakby nikt nic nie zauważył. Czyż nie dostrzegali, że ona, Kathleen Haley, umiera? Byli nieświadomymi świadkami powolnej i pełnej cierpienia śmierci czyjejś duszy. I nic ich to nie obchodziło. Musi wyjść, zniknąć stąd. Przyjmowała bez przekonania czułe rady Edny, ale w końcu ich posłuchała, gdyż sama tego chciała. Pokochała ponownie. I ponownie straciła. Znalazła w sobie dość odwagi, by otworzyć się na miłość, i tak jak odeszli od niej rodzice, tak samo miał to zrobić Erik. Z tą tylko różnicą, że Kathy nie da mu okazji po temu. Nie będzie jej, gdy to się stanie. Ostrożnie, mając nadzieję, że się nie rozpadnie i nie rozpłynie w powietrzu, wstała i podeszła do biurka. Wzięła pustą receptę, napisała na niej nazwisko Erika i drżącymi palcami przełożyła kawałek papieru przez złote kółeczko od kluczyków samochodowych. Położyła kluczyki z karteczką w miejscu, w którym pani Prather na pewno je zauważy. Odwracając się, Kathleen wpadła na wysokiego, potężnego blondyna, który szybko zmierzał do biurka. Schyliła głowę nie chcąc, by ktokolwiek widział łzy, które spływały po jej twarzy. Kilka minut później dały się słyszeć żwawe kroki pani Prather, odzwierciedlające jej dobry nastrój. Ten przystojny pacjent, pan Gudjonsen, obudził się, rozpoznał brata i bratową i rozmawiał z nimi. Potem spytał o kogoś o imieniu Kathleen. Pielęgniarka nie miała żadnych wątpliwości, kim jest Kathleen. Za zgodą lekarza ruszyła szybko do holu, otwierając wahadłowe drzwi potężnym pchnięciem. Ale gdy się rozejrzała po poczekalni, nie było już śladu po uroczej kobiecie ze szmaragdowymi oczyma, kasztanowymi włosami, podrapanymi dłońmi i twarzą pełną miłości.
- Czy powiedzielibyście mi, gdzie ona jest, gdybyście wiedzieli? - dopytywał się Erik. Miał zapadnięte policzki. Zmęczenie, niepokój i niedawne przejścia - wszystko to widać było na jego napiętej twarzy. - Do cholery, powiedzielibyście mi? - Walnął pięścią w sosnowy stół. - Eriku, uspokój się i przestań na nas wrzeszczeć - odezwał się B. J. - Tłumaczymy ci, że nie wiemy, gdzie zniknęła Kathleen. Martwimy się o nią tak samo jak ty. - Ach. - To jedno słowo mieściło w sobie beznadziejną rozpacz i poczucie zawodu. Opadł ciężko na krzesło i ukrył twarz w dłoniach. Po raz drugi w tym miesiącu przyjechał do Mountain View, by błagać Harrisonów o jakiekolwiek informacje na temat Kathleen. I po raz drugi zarzekali się, że nic o niej nie wiedzą. Dwa tygodnie spędził w tym przeklętym szpitalu, nie mogąc się dowiedzieć, co się z nią stało. Kiedy doszedł do siebie i zaczął o nią pytać, pielęgniarka powiedziała, że była w szpitalu młoda kobieta, pasująca do opisu Kathleen, ale wyszła. Szalał z rozpaczy Lekarz polecił dać mu zastrzyk uspokajający, aby jego stan się nie pogorszył. Gdy znowu się obudził, czuł się bezsilny, a protekcjonalne traktowanie przez Boba i Sally tylko pogłębiło jego desperację. - Mówię ci, że to nie była przygoda na jedną noc, Bob! - wrzasnął na brata. - Do cholery, Kathy nie zniknęła by tak bez pożegnania. Może ją napadnięto, zamordowano albo zgwałcono? Pomyślała o tym? Żyły mu nabrzmiały, a twarz się zaczerwieniła, więc zawołali pielęgniarkę, a ta mimo sprzeciwów Erika podała mu środek na uspokojenie. Po kolejnym przebudzeniu zobaczył Boba i Sally, którzy wyglądali na zmartwionych. - Eriku, ta kobieta zostawiła ci na biurku kluczyki z dołączoną karteczką. Nie została porwana. Zamierzała odejść i po prostu to zrobiła. - Bob spojrzał na żonę, szukając u niej pomocy. - Może. - zająknął się - może źle zrozumiałeś jej uczucia. - Idźcie sobie. Do domu, gdziekolwiek. Niech to szlag! - wyrzucił z siebie Erik. - Zostawcie mnie w spokoju. - Odwrócił się w stronę okna, a jego twarz przybrała zgorzkniały wyraz, który miał na niej gościć przez wiele tygodni. Mimo braku zainteresowania swoją rekonwalescencją, wrócił do zdrowia. Terroryzował pielęgniarki i wrzeszczał na lekarzy, ale wyzdrowiał. Z każdym dniem czuł się lepiej,
rana na głowie najpierw go bolała, potem swędziała, aż w końcu zagoiła się i przestała być widoczna. Bob i Sally odjechali, gdy pierwsze niebezpieczeństwo minęło, ale potem wrócili, żeby go zabrać do St. Louis. Zmieniali się przy kierownicy, podczas gdy Erik siedział na tylnym siedzeniu i rozmyślał. Podczas pobytu w szpitalu codziennie telefonował do Harrisonów, pytając o Kathleen. Nic mu nie powiedzieli, zarzekali się, że nic niewiedzą. Nie widzieli jej od czasu, kiedy z nim wyjechała tamtego deszczowego przedpołudnia. Oświadczył, że przyjedzie do Mountain View, jak tylko będzie to możliwe. Czytając relacje prasowego wypadku, musiał przyznać, że miał wiele szczęścia. Jedenastu pasażerów i dwóch pilotów nie miało go aż tyle. Czasami jednak Erik zastanawiał się, czemu uważa się za szczęściarza. Bez Kathleen. Dlaczego przepadła bez śladu? Gdy zniknęła, nie znała jeszcze jego stanu, nie wiedziała, czy odzyskał przytomność. Coś ją skłoniło do odejścia. Ale co? Po kilku irytujących tygodniach rekonwalescencji w St.Louis Erik zaczął poszukiwania od Mountain View. Harrisonowie zapewniali, że nie mieli żadnej wiadomości od Kathleen, oprócz jednej krótkiej kartki, którą przysłała z Atlanty. Nie było tam nic prócz informacji, że ma się dobrze i wkrótce odezwie się do Harrisonów. Pisała, żeby się o nią nie martwić, przepraszając za nagłe opuszczenie obozu w środku lata. To wszystko. Teraz znalazł się ponownie w Mountain View, gdzie liście przybrały już kolor zwiastujący rychłe nadejście jesieni. I wszystko wskazywało na to, że będzie to druga bezowocna podróż. - Opowiedz nam jeszcze raz, czego się dowiedziałeś w Atlancie. - Edna przerwała zadumę Erika. Westchnął i wyprostował się w fotelu. - Była tam tuż po katastrofie. Zrezygnowała z mieszkania, zapłaciła czynsz, spakowała się i wyjechała. Nie zostawiła żadnego adresu. Poszedłem też do domu odzieżowego Masona. Czy wiedzieliście, że Kathy złożyła wymówienie? - Nie - odpowiedzieli Harrisonowie jednym zaskoczonym głosem. - Odeszła na początku lata. A przecież za każdym razem, gdy rozmawialiśmy o pracy, dawała mi do zrozumienia, że wraca tam na jesieni. - Kochała swoją pracę, Eriku. Dlaczego miałaby z niej zrezygnować? - Musiałem przekupić jedną ze sprzedawczyń obiadem, żeby odpowiedziała mi na to pytanie. Okazuje się, że jeden z pracowników miał chętkę na Kathleen. Był żonaty. - To wiele tłumaczy. Nigdy nie związałaby się z żonatym mężczyzną. Erik gwałtownie wstał i podszedł do okna. Gdy odwrócił się do nich z powrotem, na jego twarzy
widać było gniew. - Skąd to wiecie? Może jest podłą, małą suką, która nas wszystkich oszukała! - Zaraz, poczekaj no chwilę, kolego! - Edna zerwała się z kanapy i ruszyła do Erika, grożąc mu palcem. - Nie mów w ten sposób o Kathleen. Dobrze wiesz, że to nieprawda. Tak samo jak ja. Nie będziesz mi tu jej obrażał. Nie w moim domu! - Więc dlaczego uciekła w ten sposób jak wystraszona dziewczynka? Gniew Edny rozwiał się nagle. Jej przed chwilą wyprostowana w odruchu oburzenia sylwetka znów się zgarbiła. Kobieta pogładziła skronie tak, jakby bolała ją głowa. - Nie wiem - odrzekła powoli. - Może ona właśnie jest wystraszoną dziewczynką - powiedział cicho B. J. - Może gdy leżałeś ranny, nie mogła znieść myśli, że cię straci. Myślę, że się nie mylę, twierdząc, że bardzo się do ciebie przywiązała. - B. J. wpatrywał się w Erika, oczekując jakiegoś komentarza, ale gdy nic nie usłyszał, kontynuował: - Widzę tu jedno niebezpieczeństwo. Kathleen wytworzyła w sobie destruktywny nawyk uciekania od problemów. Pewnego dnia wszakże będzie musiała jakiemuś stawić czoło. I nie będzie jej łatwo. Nie jest do tego przygotowana. Erik przez chwilę rozważał to, co powiedział B. J,, ale zaraz jego twarz znowu przybrała smutny, nieprzenikniony wyraz. - W każdym razie uciekła i od was, i ode mnie, dając nam jasno do zrozumienia, że nie chce być odnaleziona. - Podniósł rzuconą kurtkę i ruszył w stronę drzwi. - Zmarnowałem dwa miesiące życia, szukając jej, i nie zamierzam marnować więcej. Powiadomię was, kiedy mój reportaż będzie w telewizji. Dziękuję za wszystko. Były to szorstkie słowa, a Ednie wydawało się, że także wymuszone. Podwarstwą narzuconego opanowania kryły się prawdziwe uczucia Erika - boleśnie pozbawionego złudzeń. Upewniła się w swoich spostrzeżeniach, gdy zobaczyła, jak wsiadł do dodge’a i zatrzasnął drzwi. Oparł głowę o kierownicę i siedział tak dłuższą chwilę, pogrążony w całkowitej rezygnacji, zanim poczuł się na tyle silny, by przekręcić kluczyk w stacyjce i odjechać.
Rozdział 9
Kathleen starannie poprawiła spódnicę, która uniosła się, odsłaniając kolana. Sekretarka w średnim wieku uśmiechnęła się, widząc ów odruch damy. Ładna i elegancka dziewczyna, pomyślała. Kathleen odwzajemniła uśmiech. Była wcieleniem profesjonalizmu, gdy siedziała w tym pięknie
urządzonym biurze, czekając na rozmowę kwalifikacyjną z panem Sethem Kirchoffem, właścicielem ekskluzywnego domu odzieżowego Kirchoffa w San Francisco. Pod maską spokoju wszystko jednak w niej wrzało. Czy ktoś mógł zauważyć, że cała się trzęsie ze zdenerwowania? Bardzo potrzebowała tej pracy. Chodziło o coś więcej niż kwestie finansowe. Musiała odzyskać równowagę psychiczną, którą utraciła, zobaczywszy w szpitalnej poczekalni żonę Erika. Nieświadomie zacisnęła powieki, daremnie próbując wymazać złe wspomnienia. Szybko jednak otworzyła oczy i spojrzała na sekretarkę; miała nadzieję, że kobieta nie zauważyła tej chwili słabości. Nic nie widziała - stała pochylona nad szafką z aktami. Wydawałoby się, że po dwóch miesiącach ból zelżeje, pozostanie tylko słabe echo tamtego cierpienia, jednak świadomość tego, co zaszło, wciąż była jak krwawiąca rana. Kathleen odwróciła głowę w stronę dużego okna, za którym widać było gmachy miasta. Zauważyła budynek Transamerica, a daleko w tle zatokę, lśniącą w blasku słońca jak wspaniały szafir. Jak mogła być tak naiwna? W ogóle nie przypuszczała, że Erik może być żonaty. Nie przyszło jej to do głowy. Była tak nim oczarowana, że nie widziała nic ponad to, co oczywiste. Jego troska o nią była oszustwem. Łzy upokorzenia wypełniały oczy dziewczyny, gdy przypominała sobie, jak na niego reagowała. Świetnie grał rolę opiekuńczego mężczyzny, a Kathleen aż nazbyt chętnie padła mu w ramiona. Wspomnienie ich intymnych chwil, które wtedy, gdy byli razem, wydawały się niemal święte, teraz budziło tylko wstyd. Kiedy w szpitalu usłyszała, że ta ładna kobieta przedstawia się jako pani Gudjonsen i natychmiast zostaje wpuszczona do Erika, a także otrzymuje informacje o jego stanie - czego Kathy odmówiono chciała uciec jak najdalej, choćby na koniec świata. Uciekła. Przeczekała noc na terminalu, a kiedy uprzątnięto pozostałości katastrofy i lotnisko znów zaczęło działać, wsiadła do pierwszego samolotu lecącego na wschód i wróciła do Atlanty. Kathleen Haley dorosła w ciągu kilku minut. I pomyśleć, że wcześniej uważała się za dojrzałą kobietę, która dobrze poznała ból i poczucie straty! Jaka była głupia! Erik pozbawił ją niewinności, nie tylko zabierając jej dziewictwo. Pokazał, jak wielkim egoistą potrafi być mężczyzna. W porównaniu z Erikiem Gudjonsenem David Ross był amatorem. Kathleen nigdy nie przypuszczała, że można być aż tak nieuczciwym. Ale teraz już wiedziała. Już nigdy tak ślepo nikomu nie zaufa. Dziewczyna, którą była dotychczas, zniknęła. Jej miejsce zajęła kobieta z poharatanymi dłońmi i poharatanym sercem. Te rany nieprędko się zagoją.
Przez kilka kolejnych dni kupowała lokalną gazetę i gorliwie śledziła wiadomości dotyczące katastrofy. Jego nazwisko nie figurowało na liście ofiar. By się w pełni uspokoić, zadzwoniła do szpitala i dowiedziała się, że Erik szybko wraca do zdrowia i niedługo zostanie wypisany. Gdy spytano, czy ją połączyć z jego pokojem, odmówiła. Na liście jej priorytetów pierwsze miejsce zajmowało zamknięcie tego rozdziału życia. Najchętniej, wymazałaby tamto wydarzenie z pamięci, ale nie było to możliwe. Jedyne, co mogła zrobić, to zostawić przeszłość za sobą, potraktować owo doświadczenie jako naukę na przyszłość i iść naprzód. Chciała zacząć od początku - w nowym miejscu, jako inna kobieta. Zwolniła więc swoje mieszkanie i zatrzymała się w skromnym hotelu, aż do chwili, gdy zdecyduje, co dalej robić. Przez cztery tygodnie nie wydarzyło się nic. Czytała ogłoszenia we wszystkich gazetach spoza Atlanty, które udało jej się znaleźć. Wysłała swoje cv do większych sklepów w całym kraju, ale jeżeli w ogóle dostawała odpowiedzi, były to zazwyczaj grzeczne i bezosobowe odmowy. Stan jej konta pogarszał się równie szybko jak samopoczucie, które nadal było fatalne po niedawnym ciosie. Potem zobaczyła to ogłoszenie w jakimś czasopiśmie handlowym. Nie podano tam ani nazwy, ani numeru telefonu, tylko skrytkę pocztową jako adres, pod który należało wysłać podanie. Oferta dotyczyła kilku posad, ale żadnej z nich nie opisano konkretnie. Automatycznie i bez wiary w powodzenie wysłała swoje papiery, mając świadomość, że jest to strzał w ciemność. Ku swojemu zdziwieniu po kilku dniach otrzymała odpowiedź. Jeśli nadal jest zainteresowana posadą w domu mody, powinna zadzwonić pod podany numer i umówić się na spotkanie. Jeśli jest zainteresowana! Szybko! Kathleen sprawdziła stan swojego konta i uznała, że jeśli będzie żyła oszczędnie, może zaryzykować podróż do Kalifornii. - Panno Haley? Drgnęła, wracając do rzeczywistości, gdy sekretarka wymówiła jej nazwisko. Inna kobieta, szczupła i szykowna, wychodziła właśnie z gabinetu. Mijając Kathleen, zmierzyła ją krytycznym spojrzeniem. Zapewne także kandydatka na to stanowisko. - Pan Kirchoff może się już z panią zobaczyć - powiedziała uprzejmym tonem sekretarka. - Przykro mi, że musiała pani tak długo czekać. - Dziękuję - odrzekła Kathleen. - Nic nie szkodzi. Na miękkich nogach podeszła do drzwi gabinetu. Czyżby się denerwowała? To do niej niepodobne, zazwyczaj była pewna siebie. Czy to kolejny efekt znajomości z Erikiem Gudjonsenem? Zdecydowana przezwyciężyć owo nagłe poczucie niższości, uniosła podbródek, przeszła
energicznym krokiem przez pokój po ciemnoniebieskiej wykładzinie i zbliżyła się do onieśmielająco wielkiego biurka. Mężczyzna, który za nim siedział, popatrzył na nią nieobecnym wzrokiem i spuścił oczy z komicznym grymasem. Dopiero po chwili, gdy badawczo jej się przyjrzał, rozpoznał stojącą przednim osobę. - Panna Haley? - zapytał kulturalnym, uprzejmym tonem. - Tak - odpowiedziała z grzecznym uśmiechem. - Proszę usiąść. Nazywam się Seth Kirchoff. Mimo że nie wstał, przyjęła jego zadbaną, wyciągniętą ponad stołem dłoń i uścisnęła ją. - Dziękuję, panie Kirchoff - powiedziała, siadając. - Bardzo mi miło pana poznać. Szybko odzyskiwała pewność siebie. Wiedziała, że wygląda na kompetentną specjalistkę od modnych strojów. Jej płócienny kostium miał najmodniejszą tego lata linię, a ciemnozłoty kolor zwiastował koniec sezonu. Wąska spódnica leżała idealnie. Krótki żakiet był prosty, a biała bluzka bardzo kobieca. Brązowe sportowe czółenka i pasującą do nich torebkę kupiła sobie w prezencie u Gucciego podczas zeszłorocznej podróży do Nowego Jorku. Okrągłe złote kolczyki w uszach stanowiły odpowiednie uzupełnienie stroju. Kasztanowe włosy, których barwę podkreślał kolor ubrania, upięła gładko z tyłu, ale nie nadawały jej surowego wyrazu, bo po policzku spływał luźny kosmyk. Zrobiła staranny makijaż, tak by pasował zarówno do jej karnacji, jak i do ubioru. Spojrzała na mężczyznę siedzącego za biurkiem. Ciemne, falujące włosy gładko okalały jego głowę. Miał delikatną urodę i nawet był na swój sposób przystojny. Nie tak męski jak. Przestań! - rozkazała sobie Kathleen, kontemplując wygląd Setha Kirchoffa. Jego twarz była gładka i łagodna, usta zmysłowe, nos długi, wąski i tak uformowany, że harmonijnie pasował do reszty rysów. Uwagę Kathleen przykuły oczy mężczyzny. Były czekoladowobrązowe, głębokie, ciemne, ale nie tajemnicze, jak można by się spodziewać. Wydawały się otwarte, cieple, emanowała z nich szczerość i co? Współczucie? Wzrok Kathleen zsunął się z jego podbródka i zatrzymał na wyraźnie zarysowanych ramionach. Tam, gdzie spodziewała się ujrzeć duży, obity skórą fotel, pasujący do pozycji pana Kirchoffa, zobaczyła osobliwy błysk chromu. Seth Kirchoff siedział na wózku inwalidzkim. Myślała tylko o tym, by ukryć przed nim szok, ale od razu zauważył jej odczucia. - Raczej przygnębiający widok, gdy się to widzi po raz pierwszy, nieprawdaż? - zapytał, spoglądając w dół. - Ale kiedy człowiek już się przyzwyczai, nie jest tak źle. - Spojrzał na nią uważnie i uśmiechnął się lekko. - Nie wydaje mi się przygnębiający - odpowiedziała szczerze. - Po prostu nie spodziewałam się go.
Jego uśmiech stał się szerszy. - Często rozważałem umieszczenie informacji przy wejściu: „Uwaga! W środku człowiek na wózku”. - W ten sposób może pan odstraszyć zbyt namolnych kandydatów - zażartowała Kathleen. - Słusznie. Może powinienem tego spróbować. Uśmiechnęli się do siebie szczerze i z akceptacją. - Ryzykując, że zabrzmi to jak chęć wzbudzenia litości, mimo wszystko powiem pani od razu, że wieczorem, w dniu otrzymania dyplomu, miałem wypadek samochodowy. Zginęło wtedy trzech moich najbliższych przyjaciół. Mnie udało się przeżyć, ale z powodu złamanego kręgosłupa jestem sparaliżowany od pasa w dół. - Miał pan dużo szczęścia. Położył łokcie na biurku i oparł podbródek na dłoniach. - To bardzo nietypowa reakcja, panno Haley. Większość ludzi powiedziałaby: „jakie to przykre” albo coś w tym rodzaju. Przez te wszystkie lata poklasyfikowałem reakcje ludzi na moje kalectwo. Okazują współczucie lub zakłopotanie i nie spoglądają mi w oczy albo całkowicie ignorują mój stan, uważając, że jeśli nie będą zwracać na niego uwagi, to zniknie. Pani tak nie zareagowała. Chyba panią polubiłem, panno Haley. - Ja pana chyba też - odrzekła spontanicznie. Zaśmiał się ciepło. - Czy napije się pani kawy? - Nie czekając na odpowiedź, nacisnął guzik na biurku i w ciągu kilku sekund sekretarka pojawiła się w gabinecie. - Panno Haley, to jest pani Larchmont. Nalega, bym tak do niej mówił, mimo naszej przyjaźni. - Nie chciałabym, aby ktoś nas posądzał o gorący i namiętny romans - odpowiedziała sekretarka. Claire Larchmont miała około pięćdziesiątki i uosabiała marzenie każdego szefa o atrakcyjnej i kompetentnej asystentce. Było oczywiste, że tych dwoje łączy wielka przyjaźń. - Możesz mówić mi Claire - zwróciła się do Kathleen. - Panno Haley, napije się pani kawy? - spytał Seth ponownie. - Chętnie, ze śmietanką, proszę - powiedziała Kathy do Claire.
- A ja. - zaczął Seth. - Wiem, co pan chce, panie Kirchoff - odrzekła pani Larchmont, wychodząc z gabinetu. - Bezcenna, nieprawdaż? - zauważył Seth. - Mam wrażenie, że dobrze się państwu razem pracuje - odpowiedziała Kathy. - Owszem. - Złączył dłonie na biurku. - Chcę pani wyjaśnić, o co mi chodzi. Zagłębił się w historię rodzinnego interesu, który stworzył jego dziadek w latach dwudziestych. Przez te wszystkie lata, zarówno w czasie wielkiego kryzysu, jak i podczas drugiej wojny światowej, Kirchoffowie zdołali przetrwać. Ojciec Setha przejął kontrolę nad firmą po wojnie i znacznie powiększył jej dochody. Zmarł trzy lata temu. - Można by zakładać, że interes automatycznie przejdzie na mnie, ale w testamencie było jasno powiedziane, iż wszystko ma przypaść mojemu wujowi. Widzi pani, mój ojciec uważał, że skoro większa część mojego ciała jest sparaliżowana, to samo stało się z moim mózgiem. Nigdy do końca mi nie wybaczył, że zostałem kaleką. - W jego słowach nie było goryczy, tylko smutek. - W każdym razie mój wuj umarł nagle zeszłego roku i właściwie siłą wdarłem się do tego gabinetu. Przerwał na moment opowieść, by wziąć z rąk Claire srebrną tacę. Stały na niej porcelanowe filiżanki i dzbanek. Gdy nalali sobie kawy, Claire wycofała się, zostawiając ich znowu samych. - Panno Haley, dom mody Kirchoffa ma potencjał, by zostać liczącą się firmą w San Francisco, ale dotychczas był w rękach starszych ludzi bez wizji, włącznie z moim ojcem. Kiedy przejąłem kontrolę, zacząłem ścinać głowy, w przenośni oczywiście. - Uśmiechnął się i jego urok uderzył Kathleen ponownie. - Nie było to łatwe, jako że wiele osób, które zwolniłem, pracowało tu od dwudziestu lat, a nawet dłużej, ale trzeba było to zrobić. Dałem szefowi każdego działu czas na restrukturyzację. Jeśli on lub ona nie wywiązywali, się z zadania, musieli odejść. Może jeszcze kawy? - Nie, dziękuję - odpowiedziała, odstawiając filiżankę na tacę. - Już przechodzę do sedna, panno Haley. Pewnie się pani zastanawia, do czego zmierzam. - Nie nudziłam się, panie Kirchoff. Odwzajemnił jej uśmiech, po czym pociągnął za dźwignię, która uruchomiła silniczek wózka. Przejechał nim dokoła biurka, aż znalazł się obok jej krzesła. Kathy zauważyła jego długie nogi i korpus i pomyślała, że Seth Kirchoff musiał być wysokim mężczyzną.
- Szukam kogoś, kto koordynowałby wszystkie działania związane z zakupami modnych strojów do naszego domu. Zdradzę pani sekret. Do końca tego roku zaczniemy budować dwa nowe sklepy. Na przyszłe święta będą już trzy domy Kirchoffa w rejonie Zatoki San Francisco. - To cudownie! - wykrzyknęła. - Mam taką nadzieję. Ale chcę, by wizerunek firmy nadążał za jej ekspansją. Przez lata dostosowywaliśmy się do wymagań specyficznej klientki. Takiej, która kupuje od czterech do sześciu ubrań rocznie, jest bardzo konserwatywna i szanuje swój budżet; ma wyważony gust i zero wyobraźni. - Znam dobrze takie klientki, utrapienie każdego handlowca - powiedziała Kathleen sucho. - Dlatego musimy uaktualnić nasz image. Chcę, aby klientela domu Kirchoffa się zmieniła. Żeby klientka kupowała cztery do sześciu strojów w sezonie. Żeby była odważna, miała własny styl oraz chciała wyznaczać trendy dla innych. To ma być osoba, która burzy standardy mody. Aktywna zawodowo. Profesjonalna. Najlepiej, żeby spełniała obydwa kryteria. W każdym razie nosi się z klasą, a swoje dzieci ubiera tak samo fantastycznie. - Wspaniale! - powiedziała Kathleen. Była pod wrażeniem jego słów. - Widzę, że przeprowadził pan badania marketingowe. - I owszem. Chcę mieć dział dla młodych dziewczyn, taki na czasie, w którym będzie można znaleźć wszystko: od seksownej bielizny do oryginalnych sukni. Planuję też duży dział dla młodszych klientek, który będzie ubierał ukochaną córeczkę mamusi w kolejnych etapach dorastania: od pierwszego stanika do sukni ślubnej. Umysł Kathleen pracował na pełnych obrotach. - Ceny? - Od wysokich po bardzo wysokie. - Dodatki? - Tylko w najlepszym gatunku. Chcę, żeby klientka miała świadomość, że jeśli będzie potrzebowała paska za trzysta pięćdziesiąt dolarów, to może wpaść do Kirchoffa i znaleźć duży wybór. - Mężczyźni i dzieci? - Zatrudniłem handlowców do tych działów, ale będzie pani miała możliwość sprawdzania ich zamówień, by się upewnić, czy dotrzymują pani kroku. - Czy zamierza pan się ograniczyć do krajowych projektantów?
Zmarszczył brwi w zamyśleniu. - Niekoniecznie, ale na razie wolę sprowadzać towar z Nowego Jorku niż z Europy. Może to jankeska duma. - Budżet na zakupy? - W tym momencie nieograniczony. Startujemy pełną parą. To było spełnienie jej marzeń! Kathleen aż przygryzła dolną wargę, gdy wyobraziła sobie, co można zrobić, mając takie pełnomocnictwa. - Kiedy może pani zacząć? Pytanie było tak nagłe, że aż podskoczyła zaskoczona i wlepiła szeroko otwarte oczy w Setha. - Co, znaczy, ja? - Tak, ma pani tę pracę. Jeśli pani chce. Pensja wynosi czterdzieści tysięcy dolarów rocznie plus prowizja i zniżki na zakupy. Czy to panią satysfakcjonuje? Satysfakcjonuje? Nie wiedziała, co powiedzieć. - Panie Kirchoff, jest pan pewien? To znaczy tak, marzę o tej posadzie, ale czy nie powinien pan porozmawiać z innymi kandydatami? Może należałoby sprawdzić. - Nie, panno Haley. Wiedziałem, że to pani potrzebuję, kiedy tylko przekroczyła pani próg tego gabinetu. Nie cierpię kobiet, które tu wpadają, wyrzucając z siebie mnóstwo pomysłów, a nie znajdują czasu na wysłuchanie mnie. Umie pani słuchać. Ma pani styl i doświadczenie. Mogę to o pani powiedzieć, patrząc na pani strój i przeglądając papiery. Pani gust jest nienaganny. A jednocześnie, co dla mnie bardzo ważne, jest pani bardzo kobieca. Pragnę, aby moje klientki chciały wyglądać tak jak pani - pewnie, ale delikatnie, niezależnie, a przy tym absolutnie kobieco. Zarumieniła się pod jego bystrym spojrzeniem. - Z chęcią przyjmuję pańską ofertę, panie Kirchoff. I jestem do dyspozycji od zaraz. Albo raczej gdy tylko znajdę jakieś mieszkanie i sprowadzę swoje rzeczy z Atlanty. - Bardzo dobrze, może więc umówimy się na. - Spojrzał w kalendarz na biurku - poniedziałek szesnastego? Ma pani dziesięć dni. Gdyby potrzebowała pani więcej czasu, proszę dać mi znać. - Dziękuję. To w zupełności wystarczy. Nie mogę się doczekać rozpoczęcia pracy. - To dobrze. - Uśmiechnął się ciepło. - Dziękuję, panie Kirchoff. Nie zawiodę pana. - Wyciągnęła do niego dłoń. Jego uścisk był mocny i przyjemny.
- Nie obawiam się tego. Proszę tylko dać sobie spokój z tym „panie Kirchoff” i mówić do mnie Seth. - W takim razie ja jestem Kathleen. - Kathleen - powtórzył ciepło, jakby delektując się brzmieniem jej imienia. Wstała, mając świadomość, że on musi pozostać w pozycji siedzącej. Ale gdy szła w kierunku drzwi, usłyszała cichy warkot silniczka w wózku inwalidzkim - Seth podążał za nią. - Złamałbym sobie ponownie kręgosłup, żeby mieć przyjemność otworzenia przed tobą drzwi, ale czy to będzie bardzo niegrzeczne, jeśli ciebie o to poproszę? - Ależ skąd! - Roześmiała się wraz z nim. Przytrzymała mu drzwi, a gdy przejechał do drugiego pomieszczenia, poszła za nim. Przy biurku Claire stał mężczyzna w ciemnoszarym garniturze. - A, George - powiedział Seth. - Już czas? - Tak, Seth. Masz umówione spotkanie z siostrą. - George, chcę, żebyś poznał nową pracownicę Kirchoffa, pannę Kathleen Haley. - A więc ją zatrudniłeś! - zawołała Claire zza komputera. - Tak się cieszę! - Dlaczego? - spytał złośliwie Seth. - Mogłem ją wziąć na twoje miejsce. - Jestem niezastąpiona - odpowiedziała niespeszona sekretarka. Uśmiechnęła się życzliwie do Kathleen; - Witamy na pokładzie, panno Haley. - Kathleen - sprostowała dziewczyna. Claire spojrzała na nią, kiwnęła głową i wróciła do komputera. - Kathleen, George jest niezawodny. Jest moim służącym, szoferem, terapeutą, kompanem do picia i najlepszym przyjacielem. George Martin. - Bardzo mi miło, panie Martin - powiedziała Kathleen. - Mów do mnie George, bo inaczej mogę cię nie usłyszeć.
Był wysokim, szczupłym mężczyzną w średnim wieku. Kathleen wyczuła w nim człowieka, na którym można polegać. Miał też życzliwy uśmiech. - Teraz już wszyscy mówimy do siebie po imieniu, oczywiście oprócz pani, pani Larchmont. - Claire, jak zwykle niewzruszona komentarzami szefa, zwróciła ku niemu twarz. - Proszę zająć się formalnymi sprawami związanymi z zatrudnieniem nowego pracownika, ubezpieczenie i tak dalej. Proszę też przygotować dla Kathleen czek na pięć tysięcy dolarów na pokrycie kosztów jej przeprowadzki. Kathy próbowała protestować, ale Seth jej przerwał: - Nie może być inaczej. W dużej korporacji przeprowadzający się pracownik na stanowisku kierowniczym dostał by taki ekwiwalent. A ja już widzę w tobie kierowniczkę. - Dziękuję - powiedziała, oszołomiona tym, co się działo wokół niej. Schowała czek do torebki i ponownie uścisnęła dłoń Setha. - Zobaczymy się szesnastego - powiedziała. - Czekamy z niecierpliwością. Uśmiechnął się tym swoim przyjaznym, ale smutnym uśmiechem, ściskając mocno jej dłoń. Pożegnała się z Claire i George’em i czekając na windę, spojrzała na zegarek. Pogratulowała sobie: minęło całe pół godziny od czasu, gdy ostatnio myślała o Eriku. Przeprowadzka z Atlanty do San Francisco, czyli z jednego krańca kraju na drugi; przebiegła bez żadnych komplikacji. Po rozmowie z Sethem Kathleen poszła do baru w śródmieściu i kupiła gazetę. Jedząc kanapkę z tuńczykiem, zaczęła przeglądać ogłoszenia, szukając odpowiedniego mieszkania. Niektóre z ofert mogła wykreślić od razu po rozmowie telefonicznej. Inne propozycje wymagały drogich przejazdów taksówką, a na miejscu okazywało się, że to nie to, czego szukała. W końcu o zachodzie słońca wynajęła pokój w hotelu i poszła spać po ciężkim i wyczerpującym dniu. Nic jej się nie śniło. Następnego ranka znalazła lokum, które uznała za odpowiednie pod każdym względem. Było to jedno z czterech mieszkań w starym domu. Meble były staroświeckie, ale czyste i zadbane w takim samym stopniu jak fasada budynku. Jedynie lokatorzy mieli klucze do drzwi wejściowych, a mieszkanie Kathleen znajdowało się na parterze. Było nieduże; składało się z jednego tylko pokoju, który musiał pełnić funkcję pokoju dziennego i sypialni, maleńkiego aneksu kuchennego i mikroskopijnej łazienki, ale niczego więcej teraz nie potrzebowała. Wręczyła właścicielowi zadatek, po czym zarezerwowała miejsce w samolocie do Atlanty. Tam sprzedała swoje auto handlarzowi używanymi samochodami, wiedząc, że na tym traci, ale przynajmniej uniknęła kłopotu zajmowania się tą sprawą osobiście. Nie chciała zabierać auta do San
Francisco. Nie zdążyła kupić własnych mebli do mieszkania w Atlancie, miała więc mało rzeczy do oddania. Większość z nich przekazała organizacjom dobroczynnym. Pozostałych kilka drobiazgów spakowała w pudła, które miały polecieć wraz z nią do San Francisco tym samym samolotem. Tak więc zaledwie w ciągu kilku dni przeprowadziła się do nowego mieszkania w mieście nad zatoką. Rozkoszowała się pobytem w tej perle Ameryki i panującym tutaj klimatem; pogoda tej jesieni była cudowna i Kathy uprawiała jogging w parku Golden Gate, oglądając jednocześnie nabrzeże. Kupiła nieduży używany samochód, wpłacając zaliczkę z pieniędzy, które dostała od Setha na pokrycie kosztów przeprowadzki. Na resztę kwoty podpisała umowę kredytową. Z mapą w dłoni wyruszyła w drogę, by metodą prób i błędów poznać pagórkowatą okolicę swojego nowego domu. Miło spędzała wolny czas, a lenistwo dobrze jej robiło, ale w niedzielny wieczór, poprzedzający rozpoczęcie pracy, była już w pełnej gotowości. Jutro zaczynam nowe życie, powiedziała sobie w ciemności, leżąc na wygodnej rozkładanej sofie, należącej do wyposażenia mieszkania. Za kilka miesięcy nie będę nawet pamiętała jego rysów. Wtuliła twarz w miękką poduszkę. Nie będzie go pamiętała. Nie będę, powtarzała. Ale choć przyrzekała sobie, że zapomni, wyraźnie widziała jego twarz. W kącikach jej oczu pojawiły się łzy, gdy przypominała sobie, jak machał do niej, zanim zniknął w samolocie. - Eriku, Eriku - zaszlochała. - Dlaczego mi to zrobiłeś? Dlaczego? Czy myślał o niej czasami? Co robił w tej chwili? Kochał się ze swoją piękną żoną? Czy gładził jej włosy tymi zdradzieckimi dłońmi i leżał obok niej, wydymając prowokacyjnie usta? Czy kochał się z żoną tak żarliwie jak z Kathleen? Może tamta chłodno przyjmowała jego pieszczoty? Czy dlatego szukał kochanek? Chętnych i naiwnych dziewczyn, takich jak Kathleen. Ukryła zawstydzoną twarz w poduszce. Mimo zazdrości w stosunku do tamtej blondynki, posiadającej pełne prawo do miłości i nazwiska Erika, Kathleen miała dla niej również współczucie. Czy była świadoma niewierności męża? A może Kathleen to jego pierwsza przygoda pozamałżeńska? Nie, na pewno nie. Nie uwiódłby jej tak łatwo, bez cienia poczucia winy, gdyby nie miał w tym wprawy. Chciała go znienawidzić. I nienawidziła! Ale gdy przewróciła się na drugi bok i zwinęła w pozycji embriona, zapragnęła poczuć jego twarde, szczupłe ciało obok siebie. Bez jego ciepła była jak zmrożona. Jedna noc w łóżku Erika nauczyła ją budzenia się w jego objęciach i wsłuchiwania w rytmiczny i głęboki oddech mężczyzny, przyzwyczaiła ją do czerpania od niego siły.
Tej nocy, jak i wszystkich poprzednich, Kathleen poczuła ostry ból, który ściskał jej serce i przygniatał duszę. Następnego ranka wstała wcześnie, zjadła kawałek suchego tosta i wypiła dwie filiżanki kawy, a potem zrobiła makijaż. Pełna determinacji otrząsnęła się z resztek rozpaczy, która nachodziła ją każdej nocy, i pomyślała z entuzjazmem o nowej pracy. To zajęcie miało ją uratować. Musiało. Starannie wybrała ubranie, by zrobić dobre wrażenie na nowych pracodawcach i współpracownikach. Granatowa sukienka pochodziła od znanego projektanta, ale Kathleen kupiła ją jako model podczas podróży do Nowego Jorku, płacąc ledwie czwartą część ceny sklepowej. Sukienka miała niesymetryczne zapięcie z lewej strony na całej długości i długie, wąskie rękawy. Była luźna, więc Kathleen ściągnęła ją brązowym skórzanym paskiem, który pasował do pantofli i torby. Nieprzypadkowo skóra była dokładnie takiego koloru, jak jej włosy. Zawiązała na szyi zieloną apaszkę i wpięła w nią złotą szpilkę. Była to istna feeria kolorów granatowego, brązowego i zielonego. W uszach miała małe złote kolczyki, a włosy upięła w gładki i elegancki kok. Obejrzała krytycznie w wielkim lustrze wyniki swoich półgodzinnych starań i stwierdziła, że wygląda najlepiej, jak to możliwe. Znając już nieco ulice San Francisco, przyjęła półgodzinny korek ze stoickim spokojem. Jeśli przetrwała słynne korki Atlanty, mogła przetrwać wszystko. Podjechała do drapacza chmur, gdzie mieściła się główna siedziba firmy, i zgłosiła się do obsługującego garaż pracownika. - Tak jest, proszę pani. Pan Kirchoff powiedział, żeby to pani dać. Proszę to sobie przylepić do błotnika i będzie pani mogła parkować o każdej porze. Podziękowała mu i wjechała w głąb podziemnego parkingu. Na dwudziestym piętrze udała się do gabinetu Setha. Tak jak się spodziewała, Claire siedziała już za biurkiem. Sekretarka pomachała jej życzliwie, mimo że rozmawiała przez telefon, trzymając słuchawkę między ramieniem a podbródkiem. - Tak. Pan Kirchoff powiedział, że te wnioski muszą być gotowe do końca dnia, żeby zdążył je podpisać. - Rozłączyła się. - Kathleen! Dzisiaj twój wielki dzień. Czy jesteś podekscytowana? A jak przeprowadzka? Bez żadnych problemów? Może czegoś potrzebujesz? - zasypała ją pytaniami.
Kathleen się uśmiechnęła. - „Tak” - na pierwsze pytanie. „Tak” - na drugie pytanie. I „dam ci znać” na ostatnie. - Przepraszam - zaśmiała się sympatycznie Claire. - Seth ciągle mi wypomina, że jestem gadułą. - Seth? Myślałam, że tylko i wyłącznie „pan Kirchoff”. - Robię to tylko wtedy, kiedy chcę go zirytować. - Claire mrugnęła porozumiewawczo. - Czy jest już u siebie? - spytała Kathleen. - Jeszcze nie. Dzisiaj rano ma terapię. On i George ćwiczą na basenie w poniedziałki i czwartki, zawsze więc spóźniają się godzinę. Panna Kirchoff jest w środku. Jego siostra. Równie dobrze możesz ją poznać już teraz. Kathleen przyjrzała się uważnie pozbawionej nagle wyrazu twarzy Claire. - Aha? - próbowała dowiedzieć się, o co chodzi. - Sama zobaczysz - odrzekła krótko, a Kathleen musiała uszanować opór sekretarki, która nie chce mówić o swoich pracodawcach. - Przyniosę kawę - zaproponowała Claire, gdy Kathleen sięgnęła do klamki. Weszła do gabinetu i od razu zauważyła wyprostowaną kobietę, która stała przy oknie. Zamknęła lekko drzwi, ale wystarczająco głośno, by tamta zdała sobie sprawę, że nie jest sama. - Claire? - zapytała kobieta i odwróciła się w stronę drzwi. - Och - powiedziała jedynie, gdy zauważyła swoją pomyłkę. - Witam, panno Kirchoff, nazywam się Kathleen Haley. Kathleen zbliżyła się, ale nie wyciągnęła ręki Ręce tamtej kobiety, skrzyżowane na piersi, wskazywały na dzielący je dystans. - Panno Haley, jestem Hazel Kirchoff - oznajmiła kobieta tonem feudalnego władcy zwracającego się do poddanych. - Brat wspomniał mi, że panią zatrudnił. Jak należało zareagować na takie powitanie? Nie było wiele dopowiedzenia, więc Kathleen tylko skinęła głową, w taki sam sposób, jak zrobiła to przed chwilą Hazel. Zapadła krępująca cisza, gdy obydwie stały, mierząc się oceniającymi spojrzeniami. Hazel Kirchoff była niską kobietą o proporcjonalnej, choć nieco zbyt zaokrąglonej, figurze. Jedwabny kostium, nienagannie skrojony, leżał na niej idealnie. Krótkie blond włosy miała swobodnie uczesane. Jeśli cokolwiek można jej było zarzucić, to nadmiar biżuterii. Nosiła dwa
pierścionki z diamentami na każdym z palców wskazujących, diamentowy zegarek i trzy bransoletki. W uszach miała małe diamentowe kolczyki. Staranny makijaż nie był w stanie całkowicie ukryć lekkich zmarszczek wokół oczu i ust. Była nieco starsza od Setha i, jak na swój wiek, bardzo zadbana. Jej oczy, podobnie jak brata, przykuwały uwagę. Ale w przeciwieństwie do jego ciepłych i życzliwych, te były zimne i wyniosłe. Nie takie jak Setha, czekoladowobrązowe, lecz matowoszare, pozbawione życia i spontaniczności, paraliżowały chłodem, niczego nie zdradzając, a dostrzegając wszystko. - Mam nadzieję, że nasze miasto przypadło ci do gustu - odezwała się w końcu. - Tak - powiedziała Kathleen. Potem uśmiechnęła się, a nawet lekko zaśmiała. - Jest zdecydowanie inne. - I owszem. Już po raz drugi Hazel wygłosiła zdanie, na które właściwie nie było odpowiedzi. Kathleen, niezrażona, spróbowała znowu: - Ogromnie się cieszę, że będę pracowała u Kirchoffa. Seth ma bardzo atrakcyjne plany. - Mój brat często mówi i robi różne rzeczy zbyt spontanicznie. Gdyby Hazel Kirchoff lepiej znała Kathleen, wiedziałaby, że błysk w jej zielonych oczach stanowi ostrzeżenie, iż cierpliwość młodej kobiety jest na wyczerpaniu. Kathleen zrezygnowała z ostrożności, mimo że miała do czynienia z nowym pracodawcą. - Czy uważa pani, że zatrudnienie mnie było jednym z takich nieprzemyślanych działań? Hazel uśmiechnęła się, choć w tym uśmiechu nie było rozbawienia. - Wiele młodych kobiet marzyło, by pracować u Kirchoffa, ale Seth był ewidentnie tobą zauroczony. Po powrocie do domu zdał mi relację z twoich walorów fizycznych. Idealnie cię opisał. - Szare oczy lustrowały sylwetkę Kathleen, jakby próbując znaleźć coś obrzydliwego. - Nie jesteś pierwszą spryciarą, próbującą wykorzystać mojego brata. Ta zniewaga rozwścieczyła Kathleen. - Nie zrobiłam nic podobnego! Mam odpowiednie kwalifikacje i będę ciężko pracować dla Kirchoffa. Seth jest bardzo inteligentnym człowiekiem, człowiekiem z wizją. - To inwalida - ucięła kobieta. - I dlatego muszę go ciągle chronić przed podstępnymi naciągaczkami. Jest ode mnie we wszystkim zależny. - Wydawała się bliska wybuchu, ale uspokoiła się w ostatniej chwili. Wyprostowała się i odwróciła od Kathleen, zbywając ją:
- Nic z tego, co mówi, nie ma znaczenia. Postaram się, żebyś długo u nas nie zabawiła. Kobiety twego pokroju nigdy nie pozostają tu na dłużej. Zanim Kathleen zdołała sformułować pełną furii ripostę, George pchnął drzwi i do gabinetu wjechał Seth. - Świetnie! Moje dwie ulubione panie! Widzę, że już się poznałyście.
Rozdział 10
Tak, poznały się już. Ale Kathleen miała wrażenie, że była to bardziej konfrontacja niż zawarcie znajomości. Ich pierwsze poranne spotkanie wyznaczyło ogólny ton wszystkich późniejszych kontaktów. Jako że Hazel była głównym menedżerem, ich drogi często się krzyżowały. I zawsze, gdy spotykały się sam na sam, Hazel była zimna i złośliwa, ale gdy tylko pojawiał się Seth, stawała się czarująca i miła. Kathleen nigdy wcześniej nie spotkała się z osobą tak niebezpieczną jak Hazel i ograniczała swoje kontakty z nią do minimum. Wkrótce także zauważyła, że siostra Setha nie cieszy się sympatią większości pracowników firmy. Była bardzo krytyczna i nawet najbardziej oddanych ludzi potrafiła doprowadzić do płaczu swoimi bezwzględnymi uwagami. Ale z tych samych ust płynął miód, gdy w pobliżu pojawiał się Seth. Wówczas od razu podziwiała i wychwalała pomysły brata, którymi w rzeczywistości gardziła. Była też w stosunku do niego bardzo zaborcza. Nawet George wycofywał się na dalszy plan, gdy pojawiała się Hazel, by zajmować się Sethem. Ten zaś często wydawał się zażenowany ciągłą nadopiekuńczością siostry, ale nigdy się za to na nią nie denerwował. Akceptował przesadną i niechcianą pomoc z życzliwością, która cechowała wszystkie jego kontakty z ludźmi. W tym samym stopniu, w jakim pracownicy nie lubili Hazel, uwielbiali Setha. Nie okazywali mu współczucia - trudno było współczuć człowiekowi, który sam się nad sobą nie użalał. Wózek inwalidzki nazywał swoim rydwanem. Flirtował z kobietami, traktował po koleżeńsku mężczyzn i stwarzał atmosferę, w której nawet nowo przyjęty sprzedawca czuł się kimś ważnym dla firmy. Płacił dobrze swoim ludziom, a oni o tym wiedzieli. W zamian oczekiwał sumienności, więc byli sumienni. Dom Kirchoffa miał wielu wiernych klientów, których traktowano z szacunkiem i uwagą. Obsługa innych sklepów mogłaby brać przykład z pracowników Setha. Pierwsze gorączkowe dni Kathleen i Seth spędzili głównie w biurze, przeglądając księgi i sprawdzając zamówienia, złożone przez poprzedniego dyrektora handlowego. Oglądali też przysłane towary i zastanawiali się nad innymi, które miały być jeszcze dostarczone w tym sezonie.
Część rzeczy nie była zła, ale wiele było tak okropnych, że Seth i Kathleen mieli ochotę wyć z rozpaczy. - Postarajmy się jak najlepiej wykorzystać to, co jest. A w październiku pojedziesz do Nowego Jorku i zrobisz zamówienia na wiosnę zgodnie ze swoim wyczuciem i gustem. Wtedy dokonamy naszego pierwszego przełomu. - A tymczasem - zaproponowała Kathleen - spróbuję zadzwonić do kilku magazynów, w których robiłam zakupy, i spytać, czy mogą mi przesłać kilka swoich lepszych modeli. Mam nadzieję, że nie jest zbyt późno. Seth zgodził się i razem wyruszyli do sklepu, by Kathleen mogła poznać charakter miejsca, w którym miała pracować. Pojechali specjalnie przystosowaną furgonetką Setha. George zawiózł ich i zaparkował ją na zarezerwowanym miejscu znajdującym się tylko metr od drzwi wejściowych. Dostosowane do potrzeb inwalidy auto było srebrne, a deskę i tapicerkę miało czarną. Hydrauliczny podnośnik umieścił wózek z Sethem w środku. Samochód był luksusowy i Kathleen skomentowała to, gdy spoczęła na drogim skórzanym fotelu. - Owszem, jest okay - potwierdził Seth sucho. - Chciałem ferrari, ale to cholerne krzesło się nie mieściło. Ku zaskoczeniu Setha Kathleen poprosiła, by urządzić jej biuro w małym magazynie mieszczącym się na parterze siedmiopiętrowego budynku firmy. Nie chciała pokoju na jednym z wyższych pięter. - Tak będzie o wiele wygodniej. Naprawdę - przekonywała. - Mogę katalogować towary, które będą przychodzić, sprawdzać je z fakturami wystawianymi przez producentów i zorientować się we wszystkim, zanim towar zostanie wysłany do odpowiednich działów. - Ależ, Kathleen - protestował - mamy pracowników, którzy się tym zajmują. - Wiem. Mogą mi pomagać. Ale większość rzeczy wolę robić sama albo przynajmniej je nadzorować. W końcu postawiła na swoim. Kończył się pierwszy tydzień października i Kathleen nie mogła się doczekać podróży do Nowego Jorku, wyznaczonej na koniec miesiąca. Rozpakowywała właśnie suknie wizytowe i wieszała na wieszakach, by wyprasować je nad parą, zanim znajdą się w dziale nazwanym „Po piątej”, gdy nagle zrobiło jej się słabo. Chwyciła się krawędzi stołu i zamknęła oczy. Opuściła głowę jak najniżej, żeby zwiększyć dopływ krwi do mózgu. W końcu wyprostowała się powoli i wzięła głęboki oddech. Dziewczyna pomagająca jej odparować suknie zauważyła, że coś się stało. - Kathleen? Wszystko w porządku? Wyglądasz, jakbyś miała za chwilę zemdleć.
- Nie. Wszystko w porządku. Tylko trochę kręci mi się w głowie. Chyba będę musiała jeść większe śniadania. Czasami była tak zajęta pracą, że odkładała lunch na później albo w ogóle nic nie jadła i pod koniec dnia ledwie trzymała się na nogach z wyczerpania. Problem polegał na tym, że nigdy nie jadała dużych śniadań, a od niedawna ostatnią rzeczą, o jakiej myślała, były poranne posiłki. Następnego ranka jednak, gdy myła zęby, zapach pasty doprowadził ją do mdłości i zaczęła się krztusić. Prócz porannych mdłości wieczorami męczyła ją irytująca niestrawność. Każdego popołudnia miała wrażenie, że żołądek jej się powiększa, uciskając płuca i powodując uczucie sytości, podczas gdy naprawdę była głodna. Dotychczas Kathleen nie łączyła tych wszystkich symptomów, lecz gdy nie ustępowały, a teraz jeszcze zaczęły tworzyć powtarzający się schemat - nie mogła ich dłużej ignorować. Już po raz trzeci w tym tygodniu o mało nie zemdlała i stawało się to bardzo niepokojące. Przez resztę dnia starała się nie przemęczać, a w domu od razu położyła się do łóżka. Miała nadzieję, że następnego dnia poczuje się lepiej. Lecz gdy nazajutrz otworzyła oczy, wiedziała, że nie jest dobrze. - Nie wiem, co się ze mną dzieje - powiedziała do siebie, patrząc z zaskoczeniem na wskaźnik wagi, który informował ją, że straciła kolejny kilogram. Potem zerknęła na palce u nóg, a jej zamglone spojrzenie zarejestrowało ich co najmniej dwadzieścia. Jej oczy przesuwały się po elementach wyposażenia łazienki, aż w końcu zatrzymały na odbiciu bladej twarzy w lustrze. - Nie - wyszeptała. - To niemożliwe. Położyła dłonie na brzuchu, na napiętych, twardych mięśniach, które zawsze tam były. Ale wyczuwała zarazem, że coś się bardzo zmieniło. Jej brzuch był dziwnie ciężki. Wydawało jej się też, że nabrzmiałe piersi zwiastują spóźnioną menstruację. Jej miesiączka! Kiedy ostatni raz ją miała? W czerwcu? W lipcu? Tak, pierwszego lipca. Przypominała sobie, że miała okres, gdy świętowali Czwartego Lipca w Mountain View. Erik pojawił się tydzień później. W połowie lipca. Od tamtego czasu nie miała menstruacji. Jej brak przypisywała napięciu nerwowemu, które stale odczuwała. Spojrzała na siebie w lustrze i przyłożyła rozdygotaną dłoń do ust, by powstrzymać krzyk. Potem wysiliła się na śmiech, chociaż nawet w jej uszach brzmiał on sztucznie. Nie bądź głupia, Kathleen Haley. Wyciągasz pochopne wnioski. Takie rzeczy nie przytrafiają się rozsądnym kobietom jak ty. Po prostu nie i już. To musi być coś innego. Poza tym, kiedy się jest. To musi być coś innego!
Ale to nie było nic innego. Zadzwoniła do ginekologa, którego numer znalazła w książce telefonicznej. Nie chciała pytać kobiet, z którymi pracowała, z obawy, że wzbudzi ich ciekawość. Na szczęście lekarz mógł ją przyjąć następnego dnia w południe. Umówiła się, zadowolona, że zdąży wszystko załatwić w czasie przerwy na lunch i wróci do biura punktualnie. Następne trzydzieści godzin były najdłuższe w życiu Kathleen, może z wyjątkiem tych, które spędziła w poczekalni szpitala St.Edwarda. Na przekór swojemu obolałemu żołądkowi zjadła tego wieczoru ogromną kolację w chińskiej restauracji, która uchodziła za jedną z najlepszych na Grant Avenue. To nie było mądre. Nigdy nie powinna była chodzić do chińskiej restauracji - podawano tam ogromne porcje jedzenia. Opróżniła jednak talerze, które jej przyniesiono, po wcześniejszym pochłonięciu przystawek w postaci zupy wonton i dwóch bułek z jajkiem. Uznając, że jej podejrzenia były błędne, pojechała do domu. Ale nadzieja, że nic się nie stało, trwała krótko, gdyż chwilę po wejściu do mieszkania Kathleen musiała pobiec do toalety, gdzie zwymiotowała cały posiłek. Wyczerpana i zaniepokojona, udała się prosto do łóżka, bojąc się jutrzejszego werdyktu doktora. W końcu nadeszła przerwa na lunch, Kathleen wyjechała samochodem z garażu i udała się prosto do gabinetu lekarskiego, który znajdował się kilka przecznic dalej. Nie jadła nic od czasu ostatnich torsji, a jej ręce trzęsły się na kierownicy. Weszła do przytulnej poczekalni, przedstawiła się pielęgniarce siedzącej za szybą i usiadła, żeby wypełnić formularz, który otrzymywał każdy pacjent. Gdy skończyła, zwróciła go pielęgniarce, która powiedziała: - Dziękuję, panno Haley. Niedługo otrzymamy pani kartę zdrowia z Atlanty. A teraz proszę usiąść, pan doktor zaraz przyjdzie. Inna pielęgniarka otworzyła drzwi i wywołała jej nazwisko. Kathleen podskoczyła zaskoczona. Przyglądała się wcześniej kobiecie trzymającej na kolanach rozbrykanego szkraba. Matka starała się zainteresować malca książeczką z trójwymiarowymi postaciami, ale niespokojny chłopczyk bardziej był zainteresowany drażnieniem złotej rybki w akwarium.
Kathleen weszła za pielęgniarką do gabinetu z dużą czerwoną cyfrą „2” na drzwiach. - Czy ma pani jakieś problemy, panno Haley, czy to wizyta rutynowa? - Wydaje mi się - Przygryzła wargę. - Nie, to wizyta rutynowa. Wolała na razie nie wspominać o ciąży, chociaż sama widziała, że to śmieszne. Było to wręcz dziecinne - nie mówić o czymś, w co nie chciało się uwierzyć. Pielęgniarka zanotowała coś na karcie. - Proszę się rozebrać. Zrobimy wstępne badania, zanim przyjdzie pan doktor. Tam jest zasłona. Kathleen weszła do części gabinetu oddzielonej zasłoną, rozebrała się, po czym włożyła przez głowę sztywną bawełnianą koszulę, ledwo zakrywającą biodra. - Urocza - mruknęła, wychodząc zza zasłony. - Najpierw panią zważymy - poinstruowała ją pielęgniarka, potem wpisała jej wagę do karty, zmierzyła jej ciśnienie i pobrała krew z palca. Dłonie Kathy były śliskie od potu, i kobieta zaczęła żartować z jej zdenerwowania, tłumacząc, żeby się odprężyła. Kathleen uśmiechnęła się słabo. - Czy ma pani regularne miesiączki? - zapytała pielęgniarka, pochylając się nad kartą. - Tak. - Kiedy był ostatni okres? - Hm... niech się zastanowię... dokładnie nie pamiętam. Może dwa tygodnie temu. Następnie polecono, żeby oddała próbkę moczu w małej łazience obok. Podała pielęgniarce plastikowy pojemniczek, ciągle jeszcze mając nadzieję, że jej podejrzenia się nie potwierdzą. Gdy została na kilka minut sama, próbowała oddychać miarowo i uspokoić tętno, ale bez skutku. Kiedy wszedł lekarz, cała się trzęsła ze zdenerwowania. - Panno Haley, jestem doktor Peters. Proszę tylko bez żartów z mojego nazwiska. Większość współpracowników uważa, że powinienem był zostać urologiem. [ang. peter - w zwrocie to peter out - wyczerpywać, kończyć; o strumyku: znikać pod ziemią.] Zaśmiał się z własnego żartu, a Kathleen też się uśmiechnęła. Kto mógłby się obawiać tego sympatycznego człowieka o posturze Świętego Mikołaja, z białymi
włosami i w małych okularach, które ciągle mu spadały z nosa? Była mu wdzięczna za próbę uspokojenia jej. Badania były rutynowe. Osłuchał jej serce i płuca, sprawdził węzły chłonne, zajrzał w uszy i gardło, po czym kazał się położyć, żeby zbadać piersi. - Czy są obolałe? - zapytał. Coś ścisnęło ją w gardle. Erik zadał jej to samo pytanie. Następnego ranka. Wciąż słyszała jego szorstki, ale pełen troski głos, gdy jej dotykał. - Trochę - odpowiedziała. Doktor poprosił pielęgniarkę, by mu pomogła ułożyć Kathleen na fotelu ze stalowymi strzemionami. Czuła ich zimno na stopach. - Przykro mi z tego powodu - powiedział doktor, słysząc jej westchnienie. - Prosiłem żonę, by uszyła jakiś pokrowiec na ten metal, ale jest zbyt zajęta grą w tenisa. Teraz proszę się odprężyć i rozsunąć nogi. Jeszcze trochę. Świetnie. Odprężyć się. Znowu Erik. Tak szeptał jej do ucha, gdy pozbawiał ją dziewictwa. Odpręż się. Odpręż się, zdradzam z tobą moją żonę. Odpręż się, uspokój. Wziernik był zimny, Kathleen skuliła się i zacisnęła dłonie na koszuli przykrywającej jej piersi. Zacisnęła zęby i nie rozluźniła się, aż lekarz skończył badanie i zdjął rękawiczki. - Kiedy się pani ubierze, proszę przyjść do mojego gabinetu - powiedział i wyszedł, powiewając połami fartucha. Ubrała się, a tymczasem pielęgniarka sprzątała po badaniu i przygotowywała się do przyjęcia następnej pacjentki, próbując jednocześnie nawiązać rozmowę. Gdy Kathleen powiedziała jej, gdzie pracuje i co robi, zawołała z podziwem: - Co za wspaniała i ekscytująca praca! Tak, pomyślała Kathleen. Tylko nie bardzo da się ją pogodzić z ciążą. Ale przecież nie była w ciąży, lekarz już by ją o tym poinformował. Wyjęła chusteczkę i wytarła pot z dłoni. - Proszę wejść - powiedział doktor, gdy lekko zapukała do drzwi. Wstał i wskazał jej krzesło na przeciw biurka. Potem usiadł, splótł dłonie przed sobą i spojrzał na nią znad okularów. - Panno Haley, proszę mi wybaczyć bezpośredniość, ale czy pani wiedziała, że jest w ciąży?
Te słowa uderzyły Kathleen jak nagły cios. Opuściły ją resztki sił. Czuła się jak przekłuty balon, miała wrażenie, że jest pusta w środku. Ale było inaczej. Nosiła w sobie dziecko Erika. Pochyliła głowę, aby lekarz nie zauważył łez zbierających się na rzęsach. - Tak - przyznała się drżącym głosem. - Kiedy miała pani ostatnio okres? - zapytał delikatnie, wiedząc, że skłamała pielęgniarce. - W pierwszym tygodniu lipca - odpowiedziała. Zrobił kilka cichych obliczeń. - Wszystko się zgadza. Na podstawie wielkości macicy wyliczyłem, że jest pani w dziesiątym tygodniu ciąży. - Zamilkł na chwilę, dając jej czas, by oswoiła się z tym, co usłyszała. - Wydaje się, że wszystko w porządku. Poziom cukru we krwi w normie, ale uważam, że powinna pani więcej jeść i trochę przytyć. Powinna pani. - Nie mogę mieć tego dziecka - wykrztusiła, bojąc się, że zaraz straci panowanie nad sobą. Przełknęła głośno ślinę i wytarła łzy z policzków niecierpliwym gestem. - Chcę usunąć ciążę. Doktor Peters był nieco zaskoczony jej zdecydowanym tonem i zaciętym wyrazem twarzy. Ta młoda kobieta nie wyglądała na kogoś, kto podejmuje nagłe, nieprzemyślane decyzje, zwłaszcza w sprawach takiej wagi jak ta. - Czy to pani pierwsza ciąża, panno Haley? Zaśmiała się gorzko. Mało wiedział o jej pierwszym zbliżeniu z mężczyzną. Nawet nie przyszło jej do głowy, żeby się zabezpieczyć przed infekcją czy ciążą. Dobry Boże! Większość nastolatek jest bardziej odpowiedzialna. Cóż ona sobie myślała? Z pewnością w ogóle nie myślała o możliwości zajścia w ciążę. Kathleen zaśmiała się znowu, aż doktor zmarszczył brwi. - Tak, to moja pierwsza ciąża. - Czy jest pani pewna swojej decyzji? Spojrzała na wilgotną chusteczkę, którą trzymała w dłoni. - O tyle, o ile można być pewnym czegoś takiego. - Panno Haley, ma pani kilka tygodni, nie więcej, by przemyśleć tę sprawę. Może powinna pani skonsultować to z ojcem dziecka.
Gwałtownie uniosła głowę. - To niemożliwe. Zresztą nie ma nad czym się zastanawiać. Muszę usunąć tę ciążę. Zrobi to pan czy mam iść gdzie indziej? Przyglądał się jej przez dłuższą chwilę, zastanawiając się, ile z jej determinacji wymusiły okoliczności. Mimo swego wieku wydawała się taka niewinna, taka bezbronna, tak podatna na zranienie. - A więc dobrze. Podniósł słuchawkę i poprosił recepcjonistkę, żeby umówiła termin zabiegu. Gdy odłożył słuchawkę, zwrócił się do Kathleen: - Proszę się zgłosić do Maxime, gdy pani będzie wychodzić. Proszę pamiętać, że jeszcze może pani zmienić zdanie. Skierowała się do drzwi, ale nie wyszła z gabinetu. Gdy odwróciła się w stronę lekarza, łzy spływały jej strumieniami potwarzy. - Proszę nie myśleć, doktorze, że robię to z lekkim sercem. Widzi pan - pociągnęła nosem - ojciec dziecka jest żonaty. Sobota rano. Jeszcze dwa dni i będzie po wszystkim. Czy mogła czekać tak długo? Pielęgniarka o imieniu Maxime poinformowała ją, że ma nic nie jeść od piątku po północy i zgłosić się rano do kliniki, żeby zrobić wszystkie badania. Wytłumaczono jej, że doktor Peters zawsze nalegał, aby zabieg został przeprowadzony pod narkozą, oszczędzając w ten sposób pacjentkom nawet najlżejszych dolegliwości. Tak więc miała zrobić prześwietlenie klatki piersiowej i badania krwi. W piątek wieczorem zadzwonił do niej Seth i zapytał, czy nie zjadłaby z nim kolacji. Kathleen miała nerwy w strzępach. Hazel przyszła tego dnia do sklepu i odwołała jej wcześniejsze polecenia. Biedna pomocnica, która wykonywała swoje obowiązki zgodnie z poleceniami Kathleen, została przez Hazel doprowadzona do łez. - Czy Seth wie, co ty tu wyprawiasz? - Siostra Setha domagała się wyjaśnień. - Zawsze to ja decyduję o zamówieniach. Kathleen przerwała niemiłą scenę, powstrzymała się od oceniania przestarzałych metod Hazel i
powiedziała po prostu: - Tak i podziela mój pomysł. Hazel, zanim wyszła, zmierzyła ją zabójczym wzrokiem. Nawet jej wyprostowane plecy i władcze kroki jasno wskazywały, że nienawidzi protegowanej brata. Nie poprawiło to samopoczucia Kathleen. Teraz jednak, usłyszawszy przyjacielski głos Setha przez telefon, gotowa była zapomnieć o tamtej nieprzyjemnej scenie. Lecz chociaż w ciągu ostatnich tygodni stali się sobie bliscy, Kathy wiedziała, że nie będzie go obarczać swoimi problemami. Jeśli nie zdecydowała się powiedzieć o wszystkim Ednie i B.J., nie mogła też zwierzyć się komuś prawie nieznajomemu. Gnębiło ją poczucie winy za swoje zachowanie wobec Harrisonów. Nie tylko przekreśliła ich przyjaźń i wsparcie, jakiego jej udzielali, ale porzuciła ich w środku lata, zostawiając im swoją grupę, gdy mieli jeszcze dwie pod opieką. Kathleen dobrze wiedziała, że znalezienie opiekunki z jej doświadczeniem, która mogłaby ją zastąpić, nie było łatwe. Musiała też chwilowo zaprzestać zbiórki funduszy na Mountain View, zajmie się tym później, gdy poczuje się psychicznie trochę lepiej. Teraz miała inne rzeczy na głowie. Tęskniła za rozmową z Harrisonami, ale bała się, że wyniknie temat Erika. Nie była jeszcze gotowa, by zmierzyć się z tym, co mieli jej do powiedzenia. Wolała myśleć, że po swojej rekonwalescencji zaczął jej szukać, niż być pewną, że ją zostawił. - Po kolacji możemy iść potańczyć. - Wesoły głos Setha przywrócił ją do rzeczywistości. - Chociaż oczywiście trudno mi będzie podskakiwać. Uśmiechnęła się do słuchawki. Jak mogła się nad sobą rozczulać, skoro Seth potrafił nawet żartować ze swojego nieszczęścia. - Nie martw się, ja też nie mogę podskakiwać. - Ale jestem istnym diabłem, jeśli chodzi o cza-czę. Dwa pchnięcia do przodu. Hamulec. Pół obrotu do tyłu. Hamulec. - Secie Kirchoff, jesteś szalony. - Teraz już głośno się śmiała. - Tak. Na twoim punkcie. - Jego głos stał się teraz cichszy i poważniejszy. - Los uśmiechnął się do chłopaka inwalidy, gdy weszłaś do mojego gabinetu. Kathleen, nadajesz się idealnie do tej pracy Jesteś bystra jak górski strumień. Jesteś piękna i cudowna i dobrze cię mieć, choćby po to, by
nacieszyć oczy twoim widokiem. No i w końcu po prostu cię lubię. Dlaczego nie chcesz zjeść ze mną kolacji? - Seth. - Moje zachowanie nie będzie w niczym odbiegało od tego, o czym mówiłem, obiecuję. A jeśli w czymkolwiek przeholuję, George potrafi przywołać mnie do porządku. - Seth, co ty wygadujesz! - zawołała ze śmiechem. - Proszę, Kathleen. - Naprawdę, Seth, dzisiaj nie mogę. Mam inne plany. - Randka? - Nie, nie, nic w tym rodzaju - zapewniła go szybko. - Ja... to osobiste plany. - Lepiej od razu się zabezpieczyć. - Właściwie mam zajęty cały weekend. Upłynęła chwila, nim się odezwał: - Czy wszystko w porządku? Praca? Pieniądze? - Troska w jego głosie poruszyła jej serce. Jego sytuacja sprawiała, że bardzo szybko wyczuwał problemy innych wokół. - Tak, Seth. Zobaczymy się w poniedziałek. - Dobra. - Do zobaczenia. - Do zobaczenia. - Właśnie miała się rozłączyć, gdy ponownie usłyszała jego głos. - Kathleen? - Tak? - Wiesz, że jeżeli będziesz czegokolwiek potrzebować, wystarczy dać mi znać. Jestem twoim przyjacielem. Po prostu. Żadnych pytań. Żadnych zobowiązań. Bezinteresowna przyjaźń.
Miłość. Ścisnęło ją w gardle. - Dziękuję ci za to, Seth. Do zobaczenia. Odłożyła słuchawkę, nim łzy, które nagromadziły się pod powiekami, spłynęły jej na policzki. Gdy pobrano jej krew i zrobiono prześwietlenie, a Kathy wypełniła odpowiednie formularze, powiedziano jej, by poszła do domu i położyła się do łóżka, a następnego ranka zgłosiła się w recepcji o szóstej trzydzieści. Postąpiła zgodnie z poleceniem, ale nie mogła zasnąć, mimo że była bardzo wyczerpana. Oczami wyobraźni widziała narzędzia, jakich użyje doktor Peters, by pozbyć się „efektu zapłodnienia”. Nie „dziecka”, nawet nie „płodu”, tylko efektu zapłodnienia. Czuła, że nogi ma jak z ołowiu, a jednocześnie głowa wydawała się zbyt lekka, by utrzymać ją na poduszce. Całą noc przewracała się z boku na bok i rzucała na kanapie. Umysł Kathleen nie chciał pogrążyć się w nieświadomości, zmuszając ją do rozpamiętywania, myślenia, do strachu. Dawno temu przysięgła sobie, że zanim zdecyduje się na dzieci, musi zdobyć absolutną pewność, że jej partner jest mężczyzną na całe życie. Znała ból dorastania bez matki i ojca i obiecała swojemu nieistniejącemu jeszcze dziecku, że zawsze będzie miało oboje rodziców - że będzie miało prawdziwą rodzinę i prawdziwy dom. Jeśli zrezygnowałaby z zabiegu i zdecydowała się sama wychowywać dziecko, złamałaby obietnicę, pozbawiając swojego synka lub córeczkę jednego z rodziców. Nie. Nigdy. Co by zrobił Erik, gdyby wiedział, że Kathleen nosi jego dziecko? Czy w ogóle chciałby o tym wiedzieć? Czy byłby zły, że się nie zabezpieczyła? Czy współczułby jej i zobowiązał się do pomocy, czy wziąłby na siebie połowę wydatków? Boże! Chybaby tego nie zniosła. A może jego reakcja byłaby inna? Jego błękitne oczy wypełniłyby się tym ciepłem, które w nich widziała, gdy spoglądał na nią z uwielbieniem i dotykał jej dłońmi pełnymi miłości?
Czy ukląkłby przy niej, obejmując biodra Kathleen silnymi rękami, i przyłożyłby głowę do jej brzucha, bezgłośnie komunikując się ze swym dzieckiem? Czy całowałby jej piersi? Nie! Nie! Po co się torturować? Dziecko pewnie niewiele dla mego znaczy. Zresztą mógł już przecież jakieś mieć. Równie dobrze oni jego żona mogli mieć całą gromadkę małych Gudjonsenów, które znaczyły dla niego równie niewiele, jak wierność. Kathleen próbowała przerwać te szaleńcze rozważania, ale nie mogła. Przeciwnie, obrazy się nasilały. Widziała siebie jadącą na wózku na oddział położniczy, a obok szedł zaniepokojony Erik, trzymając ją za rękę i zapewniając o swej miłości. Potem stali obok siebie przy szybie sali noworodków, podziwiając swojego syna. Syna? Tak, Erik na pewno chciałby mieć syna. Jeszcze później zaś przechadzali się osłoniętą drzewami alejką, trzymając za ręce dorodnego malucha. Miał blond włosy, lekko kręcone i niesforne oraz intensywnie niebieskie oczy. Jak jego ojciec. Kiedy zadzwonił budzik, Kathleen nadal nie spała. Wstanie z sofy kosztowało ją wiele wysiłku. Jedyną dobrą stroną tego ranka był fakt, że kończył koszmarną noc, a ciężka próba, której musiała się poddać, z końcem dnia będzie już za nią. Miała się pozbyć ostatniego wspomnienia Erika. Potem zacznie nowe życie. Przynajmniej tak sobie to tłumaczyła, ubierając się.
Pojechała do szpitala, zaparkowała samochód i zgłosiła się w recepcji. Została skierowana na trzecie piętro, do następnej recepcji. - Jestem Kathleen Haley - powiedziała głuchym głosem, w którym nie poznawała własnego, głosu. - Dzień dobry, panno Haley. Proszę tędy. Podążyła za pielęgniarką, niebywale rześką i energiczną jak na tę porę dnia, do pokoju z sześcioma łóżkami. Poza nią były tylko dwie pacjentki. Pielęgniarka zapięła plastikową bransoletkę identyfikacyjną na nadgarstku Kathleen. - Proszę się rozebrać i włożyć wszystkie rzeczy osobiste do szafki. Mam tu dla pani koszulę szpitalną. Niech pani pamięta, żeby zdjąć całą biżuterię. Proszę skorzystać z toalety, jeśli pani musi. Zaraz wrócę. - Wyszła. Kathleen została w zimnym pokoju z tamtymi kobietami. Jedna była młodsza, miała najwyżej siedemnaście lat. Czy znalazła się tu z tego samego powodu co Kathleen? Łączyła się duchowo z tą dziewczyną, ale doświadczone oczy nastolatki nie wydawały się smutne. Druga kobieta była starsza i płakała cicho w chusteczkę. Prawdopodobnie musiała przerwać ciążę z powodów zdrowotnych. Jakie to straszne. Kathleen poszła do łazienki, cały czas starając się pamiętać o poleceniach pielęgniarki. Nie myśl o tym, co robisz. Po prostu to zrób i miej już z głowy. Wspięła się na twarde łóżko szpitalne i ułożyła głowę na równie twardej poduszce. Po kilku minutach pielęgniarka wróciła, niosąc butelkę i tackę. Bez słowa przetarła wewnętrzną cześć łokcia Kathleen spirytusem. Na szczęście nie była to ręka, z której poprzedniego dnia pobierano krew. Zawsze miała awersję do igieł. Jako dziecko przeraźliwie bała się zastrzyków. Gdy dorosła, niewiele się zmieniło - nadal się bała. Odwróciła głowę i skrzywiła się, gdy pielęgniarka szukała żyły, a potem, wbiła jakąś igłę i zabezpieczyła ją plastrem. - Co to takiego? - Wenflon - odpowiedziała zwięźle pielęgniarka. - Pani zabieg ma się odbyć za czterdzieści pięć minut, a więc proszę się przez ten czas odprężyć. - Podniosła dłoń Kathleen i ze zniecierpliwieniem opuściła ją z powrotem na łóżko. - Pomalowała pani paznokcie. Nie można podać narkozy, jeśli ma pani lakier na paznokciach.
- Przepraszam - powiedziała Kathleen potulnie. - Nikt mi nie powie. Jej głos poszybował w przestrzeń. Pielęgniarki nie było już w pokoju. Jedną z pacjentek, tę, która płakała, wywieziono na wózku. Siedemnastolatka żuła gumę i przeglądała magazyn „The Rolling Stone”. Kathleen zamierzała właśnie przerwać ciszę i zapytać dziewczynę, która godzina, kiedy wszedł doktor Peters. Miał na sobie zielony strój operacyjny. Zsunięta maska chirurgiczna zwisała mu z szyi. W jego oczach Kathy dostrzegła serdeczność i życzliwość. - Panno Haley - odezwał się miękko i wziął ją za dłoń. Przynajmniej nie powiedział „dzień dobry”. Nie był aż takim hipokrytą. - Witam, doktorze. - Czy mimo tych okoliczności dobrze się pani czuje? - Tak. Jestem głodna. - Dzisiejszego wieczoru będzie pani mogła zjeść wszystko, na co przyjdzie pani ochota - zapewnił ją z uśmiechem. - Ona zmyła mi lakier z paznokci. - Kathleen była rozżalona i przerażona, jej dolna warga drżała. A przecież wcześniej uznała, że wyrzuciła już z myśli wszystkie negatywne emocje. - Pielęgniarka, która tu panią przywiozła? - zapytał doktor Peters. Gdy Kathleen przytaknęła, pochylił się i szepnął: - To prawdziwa jędza. - Udało mu się wywołać uśmiech na jej bladych ustach. - Ale usunięcie lakieru z paznokci przed operacją jest konieczne. Inaczej, w wypadku gdyby nie dostawała pani wystarczającej ilości tlenu, nie zauważylibyśmy, jak paznokcie sinieją. Czy czuje się pani senna? Chciała móc powiedzieć „tak”. Błagała swój umysł, by pozwolił jej odpłynąć, ale wciąż była przytomna. - No więc uśpimy panią, żeby uniknąć wszelkich niedogodności. Obiecuję. Chcę tylko krótko omówić procedurę, żeby wiedziała pani, co się dzieje. - Usiadł na skraju łóżka i pochylił się lekko. Najpierw rozszerzamy szyjkę macicy. - Kathy przytaknęła. - Następnie wkładamy rurkę, która jest podłączona do aparatu próżniowego.
- Nie - wykrztusiła Kathy. - Nie. Proszę mi tego oszczędzić. - Zaczęła bardzo szybko oddychać, poczuła, że zapada się w ciemność i jest bliska zemdlenia. - Panno Haley. - Nie chcę o niczym wiedzieć. Niech pan po prostu to zrobi. Ile to potrwa? Przykrył jej dłoń swoją, poklepując ją delikatnie. - Niedługo. Obudzi się pani za parę godzin i jeśli poczuje się pani wystarczająco dobrze, żeby prowadzić, może pani pojechać do domu. Postaram się wyczyścić macicę o tyle, o ile to możliwe, żeby uniknąć większego krwawienia. Ale aż do następnej miesiączki proszę używać podpasek, a nie tamponów. - Zawahał się przed zadaniem następnego pytania. - Czy chce pani porozmawiać o antykoncepcji? Antykoncepcji? Po co? Była bliska wybuchnięcia histerycznym śmiechem. Może zaczął już działać zastrzyk oszałamiający? Nagle poczuła zawrót głowy. - Nie, to nie będzie potrzebne. - Sugeruję używanie prezerwatyw. I nie tylko dla antykoncepcji. - Oczywiście. - Nie mogła zrozumieć, dlaczego się nie zabezpieczyła, nie musiałaby wtedy tłumaczyć się przed doktorem Petersem. - Spotkamy się w sali zabiegowej. Zobaczmy - spojrzał na swój japoński zegarek z nierdzewnej stali - za jakieś dwadzieścia minut. Minęło trzydzieści pięć minut, zanim pojawili się sanitariusze i zupełnie niepotrzebnie przenieśli ją na wózek. Mogła jeszcze samodzielnie wstać i pójść, ale wiedziała, że byłoby to sprzeczne z regulaminem szpitalnym. Spojrzała na dziewczynę w drugim łóżku. Zaskoczyła Kathleen, odzywając się do niej pierwsza. - Żaden problem. Naprawdę. Czyżby już wcześniej przez to przechodziła?
Kathleen zdołała odpowiedzieć jej tylko: - Dziękuję. Sanitariusze wyjechali wózkiem na korytarz. Skręcili i Kathleen złapała się oparcia, zakręciło jej się w głowie i bała się, że zaraz spadnie na podłogę. Wwieziono ją przez dwie pary wahadłowych drzwi i zostawiono w salce przedoperacyjnej. Pielęgniarka sprawdziła bransoletkę wokół jej nadgarstka. - Panna Haley? - Tak. Kobieta się uśmiechnęła. Ta nie była taką jędzą. Może rozumiała. - Dam pani więcej płynu. - Poprawiła zacisk od kroplówki. Buteleczka poruszyła się razem z nią. Niedługo zrobi się pani bardzo senna. W istocie tak się stało. W ciągu kilku sekund pomieszczenie zaczęło falować, a kształty stały się niewyraźne i zaczęły się do niej zbliżać jak po włożeniu zbyt mocnych okularów. Żadnego poczucia dyskomfortu. Usunąć. Efekt zapłodnienia. Ssanie. Ssanie. Kathleen obronnym gestem próbowała położyć dłoń na brzuchu. Nie była pewna, czy jej się udało. Nie efekt zapłodnienia. Człowiek. Dziecko.
Jego. Erika. Erik. Erik. Eriku, gdzie jesteś? Kochałam cię! Nadal cię kocham. A oni zamierzają zabić nasze dziecko. Dlaczego cię tu nie ma, żeby mnie bronić? Dlaczego cię nie ma, żeby mi towarzyszyć przy narodzinach twojego syna? Ale dziecka nie będzie. Ssanie. Pielęgniarka pochyliła się nad nią i coś powiedziała, lecz Kathleen jej niezrozumiała. Znowu zobaczyła, że sufit się porusza. Znalazła się w jakimś pokoju z niezwykle jasnymi światłami. Ktoś układał jej kolana w strzemionach na końcu wysokiego stołu. Jej nogi zrobiły się takie ciężkie. Cofnęła się, czując dotknięcie czegoś zimnego i wilgotnego. Usunąć. Żadnego dziecka. Dziecko Erika. Kochała go. Czy to dziwne pragnąć owocu miłości? Mogłaby spróbować pogodzić się z jego kłamstwem, gdyby tylko dostrzegła jakąś wartość w tamtych wspólnie spędzonych chwilach.
Coś, co uczyniło by ból rozstania trochę znośniejszym. Co może być lepszym dowodem miłości niż urodzenie dziecka? Dziecko mogłoby przywrócić jej miłość. Jasnowłosy chłopczyk. Wiedziała, że to chłopiec. Błękitne oczy. Oczy Erika. Dziecko Erika. Usłyszała jakiś głos i maska przykryła jej nos i usta. Nie mogła oddychać. Zaprotestowała. Usłyszała jakiś pisk i dopiero po chwili dotarło do niej, że to jej głos. - Nie - odepchnęła przytrzymujące ją ręce. - Nie, nie dotykajcie mnie. - Doktorze Peters - rozległ się koło niej alarmujący kobiecy głos. - Zostawcie mnie! Kocham go. Chcę mieć to dziecko. Ja nie śpię, nie bredzę. Jestem przytomna i chcę urodzić to dziecko! Pełen paniki głos brzmiał nieprzytomnie w jej własnych uszach, ale biło z niego zdecydowanie. Zdesperowana, powtarzała te słowa z całą siłą i przekonaniem, na jakie mogła się zdobyć. - Panno Haley! Poznała ten głos i odwróciła się w tamtą stronę.
- Doktorze Peters. - Z trudem łapała oddech. Co miała zrobić, żeby ją zrozumieli? Nie mogli zabrać jej tego dziecka. Próbowała zsunąć kolana, ale coś je przytrzymywało. - Moje dziecko, nie róbcie mu krzywdy. Moje dziecko, syn Erika. Kocham go. Wiem, że to będzie chłopiec. Wiem. Chcę urodzić moje dziecko. Erik. Erik. Kathleen pogrążyła się w ciemności zapomnienia. Czarnej i absolutnej.
Rozdział 11
Kathleen przyglądała się badawczo twarzy Setha, który próbował oswoić się z tym, co mu powiedziała. Jego twarz była pozbawiona wyrazu, jakby nagle osłupiał. - Nie wierzę własnym uszom - powiedział w końcu. Ukrywała swoje emocje pod maską opanowania. Nie wiedziała jednak, że zdradzały ją wielkie zielone oczy. Nie zdawała sobie też sprawy, jak widoczne było jej napięcie na twarzy, zwłaszcza że gładka fryzura odkrywała policzki. Kto tylko na nią spojrzał, widział od razu, jaka jest sztywna, jak straszliwie zdenerwowana. - Tak. Dobrze usłyszałeś. Muszę zrezygnować. Oczywiście zostanę jeszcze dwa tygodnie, dopóki nie znajdziesz zastępstwa. - Niech szlag trafi zastępstwo! - Seth walnął pięścią w wypolerowany blat stołu. Po raz pierwszy wydawał się bliski wybuchu. Kathleen nigdy wcześniej nie słyszała, by podnosił głos. Zadrżała pod jego przenikliwym, uważnym spojrzeniem. - Dlaczego, Kathleen? Na Boga, dlaczego? Myślałem, że nas lubisz. Że chcesz tu pracować. Nie mogąc znieść jego wzroku, odwróciła się w stronę wielkich okien, przez które widać było panoramę miasta.
- Lubię. Ale jeśli dobrze zrozumiałam moje obowiązki, mam być specjalistką od zakupów, odpowiedzialną za modne ubrania w twoim sklepie albo raczej w sklepach. A to znaczy, że powinnam cały czas nadążać za obowiązującymi trendami. - No i. - Jego ciemne brwi uniosły się pytająco. Odwróciła głowę od budynków zanurzonych we mgle i spojrzała Sethowi prosto w oczy. - Nie będzie to łatwe, jeśli jest się w ciąży. I znowu ten pusty wyraz twarzy, tak jakby to, co powiedziała, było zbyt niepojęte, by Seth mógł zrozumieć. Jego oczy spoczęły na brzuchu Kathleen, poczym znowu uniosły się do twarzy. - Chcesz powiedzieć, że jesteś w ciąży? - Tak. - Wzruszyła ramionami. Była połowa października. Dwa tygodnie minęły od momentu, gdy Kathleen obudziła się w szpitalnej sali rekonwalescencyjnej, domagając się gwałtownie, by jej powiedziano, czy wciąż nosi w sobie dziecko Erika. Doktor Peters zapewnił ją, że tak. - Chcę mieć to dziecko. - Mam rozumieć, że jesteś samotną matką? Przytaknęła. - Dasz sobie radę. - Poklepał ją po dłoni i Kathleen była mu za to wdzięczna. Ostatnie dwa tygodnie niebyły łatwe. Miała wciąż poranne mdłości, a po południu niestrawność. Doktor Peters przepisał jej tabletki; miała je brać, kiedy dolegliwości stawały się nie do zniesienia. Najgorsze były jednak cierpienia psychiczne. Znowu korciło ją, by zadzwonić do Edny i wszystko jej opowiedzieć, ale się powstrzymała. Harrisonowie martwiliby się o nią jeszcze bardziej niż do tej pory.
Musi sama dać sobie radę w tej trudnej sytuacji. Musi przetrwać. Kobiety, nawet te samotne, wciąż mają dzieci. Seth musiał się o tym dowiedzieć. Jego plany ekspansji były w pełnym toku, codziennie wisiał na telefonie, rozmawiał z producentami odzieży z Nowego Jorku i ustalał dla Kathleen spotkania w czasie jej podróży zaplanowanej na koniec miesiąca. Musiała go powiadomić, a tego bała się najbardziej. Nie chciała go zawieść, była bowiem świadoma, jak bardzo wierzył w jej umiejętności. Nie chciała go też zawieść jako kobieta, którą szanował. Najbardziej bała się tego, że zobaczy w jego oczach potępienie. W końcu mu powiedziała, ale nie dostrzegła na jego twarzy niechęci, jakiej się spodziewała. Wręcz przeciwnie, oczy Setha zdawały się błyszczeć radością i zdumieniem. Objechał stół naokoło i wziął ją za rękę. - Gratulacje chyba nie będą na miejscu - zauważył. To nie było pytanie i nie miało być dowcipne, ale Kathleen zaśmiała się nerwowo. - Chyba nie. - Spojrzała w bezdenną głębię jego ciemnych tęczówek i nie zobaczyła w nich potępienia. Mogła być całkowicie szczera z tym mężczyzną, nigdy nie czując się wyśmiewana. - Nie wiedziałam o tym, kiedy przyjęłam tę pracę, przysięgam. O mało nie przerwałam ciąży, ale. - Łzy wypełniły jej oczy. Ile można szlochać, zanim łzy całkowicie wyschną? Ten moment musiał się zbliżać, skoro przez ostatni miesiąc płakała niemal bez przerwy. - Jestem przekonany, że decyzja, żeby mieć to dziecko, jest dla ciebie dobra. Dlaczego nie porozmawiałaś zemną wcześniej? - Byłam zagubiona, nie wiedziałam, co robić. - A teraz wiesz? Pokręciła przecząco głową. - Nie. Po prostu staram się przeżyć następny dzień z głową ponad wodą. Położył dłonie na jej ramionach i przyciągnął Kathy do siebie tak, by mogła oprzeć głowę na jego
klatce piersiowej. Płakała cicho, szloch wstrząsał jej ciałem, a Seth gładził ją współczująco po plecach i szeptał do ucha słowa pocieszenia. W końcu strumienie łez osłabły, a Kathleen podniosła się i wytarła oczy chusteczką, którą wyjął z kieszonki. - A ojciec dziecka? - zapytał łagodnie. Zastanawiała się, czy nie skłamać i nie powiedzieć Sethowi, że ojciec dziecka nie żyje, ale nie potrafiła. - To była przygoda na jedną noc. Następnego dnia już go nie było. Palce Setha uniosły jej twarz, tak że Kathy musiała na niego spojrzeć. - Kochałaś go, prawda? Odwróciła się od niego, starając się zająć wzrok czym innym, byle tylko trzymać oczy z daleka od przenikliwego spojrzenia Setha. - Kathleen? Popatrzyła na niego: jego twarz wyrażała tak głęboką czułość, że Kathleen nie potrafiła już dłużej udawać twardej. - Tak - zaszlochała i ponownie ukryła twarz w chusteczce. - I wciąż go kocham. Boże, wybacz mi, ale wciąż go kocham. - Czy on wie o... - Nie! - krzyknęła. - I nigdy się nie dowie. Nigdy więcej go nie zobaczę. On ma swoje życie, ma... - Nie mogła mu powiedzieć, że Erik jest żonaty. Chciała zachować chociaż trochę szacunku w oczach Setha. - Dla mnie to tak, jak by nie żył. Objęła się rękami w obronnym geście i podeszła do okna. Nie usłyszała silniczka podjeżdżającego wózka, gdy więc Seth odezwał się tuż za jej plecami, aż podskoczyła. - Dlaczego chcesz odejść z Kirchoffa? Kathleen odwróciła się, zaskoczona pytaniem.
- Dlaczego? - powtórzyła z niedowierzaniem. Czyżby nie słyszał tego, co mówiła? - Dlaczego? Chyba powód jest jasny. Jestem w ciąży, Seth. Za kilka miesięcy zrobię się wielka jak samolot. A kilka miesięcy później urodzę dziecko i będę musiała się nim opiekować. - Znam życie, Kathleen - odrzekł spokojnie. - W kontrakcie nie ma klauzuli, która mówiłaby, że nie możesz pracować, będąc w ciąży. To by było wbrew prawu, zresztą nie jesteśmy tak pruderyjni i niedzisiejsi, by się czepiać o coś takiego! Kobietom pracującym nie zabrania się już posiadania dzieci. A może się boisz, że to było by dla ciebie zbyt trudne? Zastanawiała się nad odpowiedzią; na ciemnym horyzoncie zaczął błyskać promyk nadziei. - Nie, ale. - Co zamierzałaś zrobić? - Myślałam o jakiejś mniej absorbującej pracy. A potem, gdy urodzę dziecko, mogłabym wrócić. Umieściła bym je w tygodniowym. - W tygodniowym żłobku, gdzie dorastałoby bez ciebie, bez tak potrzebnej niemowlęciu opieki matki? - Najpierw upewniłabym się, że to dobry żłobek - odpowiedziała Kathleen ze złością. - To nie do przyjęcia, Kathleen. Chodź do mnie. - Przyciągnął ją do siebie. - Seth - zaprotestowała - co ty robisz, zrobię ci krzywdę - dokończyła, opadając na jego kolana. - Nie miałbym nic przeciwko temu! - Roześmiał się, ale zaraz spoważniał. - Kathleen, chciałbym mieć jakiekolwiek czucie w nogach. Nawet gdyby to miało boleć. Nie czuję nic od pasa w dół. Wszystko jest martwe. - Wbił w nią badawczy wzrok. - Czy rozumiesz, co chcę ci powiedzieć? Natychmiast odwróciła się zawstydzona, po czym spojrzała na niego ponownie. Nie można było wstydzić się przy kimś tak bezpretensjonalnym i otwartym jak Seth. - Tak, chyba tak - wymamrotała. - Więc rozumiesz, że nigdy nie będę miał dziecka ani rodziny, mimo że to moje największe marzenie. I choć nie wiem, jak bardzo bym tego pragnął - przesunął palcami po jej policzku - nie mogę się zbliżyć cieleśnie z kobietą. - Podniósł jej dłoń do ust i ucałował czubki palców. - Czy wyjdziesz za mnie, Kathleen? Nadeszła jej kolej, by popatrzeć na niego badawczo. Nieoczekiwane oświadczyny Setha same w sobie wydawały się zaskakujące, ale tym bardziej zadziwiające było to, iż doszło do nich w momencie, gdy się dowiedział, że Kathleen jest w ciąży z innym mężczyzną, którego w dodatku nadal kocha. Czy Seth oszalał?
- Seth, ty. - Chcę, żebyś została moją żoną - odrzekł po prostu. - Kocham cię, Kathleen. Zakochałem się w tobie w chwili, gdy po raz pierwszy weszłaś do mojego gabinetu. Wiem, że mnie nie kochasz. Kochasz ojca swego dziecka i miał bym o tobie gorsze mniemanie, gdyby tak nie było. Ale jego tu nie ma. Ja jestem. Pragnę cię. I chcę pokochać twoje dziecko. Proszę, Kathleen, wejdź do mojego życia. Do takiego, jakie jest. - Uśmiechnął się smutno. - Zdaję sobie sprawę, że żądam bardzo wiele kontynuował po chwili. - Wiem, że zdrowa kobieta, taka jak ty, potrzebuje od mężczyzny czegoś więcej, niż ja mogę ci dać. - W jego głosie pojawił się ton wzruszającej desperacji. - Ale mogę dać ci poczucie bezpieczeństwa, nazwisko dla twojego dziecka, życie w dostatku. - Seth, proszę. - Przyłożyła palce do jego ust, by go uciszyć. - Twój majątek nie ma dla mnie znaczenia. To, co oferujesz, jest zbyt hojne, by to nawet rozważać. To byłby bardzo nierówny układ. Nie mogłabym ci niczego ofiarować. - To zmartwienie zostaw mnie - powiedział, przyciągając ją znowu bliżej do siebie i kładąc jej głowę na swoim ramieniu. - Mieszkaj w moim domu, żebym mógł cię codziennie widzieć, pracuj ze mną, pomagaj mi zrealizować moje plany i mobilizuj mnie swą witalnością. - Seth - szepnęła w jego ciepłą, pachnącą szyję. Czy mogła to zrobić? Czy to odpowiedź na jej troski? Miała o nim jak najlepsze zdanie. Może zahaczało to nawet o miłość. Był uczciwy, szczery, ufny i tolerancyjny. Czego więcej można żądać? Jego kalectwo nie miało najmniejszego wpływu na jej decyzję. Już raz kochała. Oddała swoje ciało Erikowi, oddała mu wszystko, co miała do ofiarowania, i była przekonana, że już nigdy tak nie pokocha żadnego mężczyzny. Nigdy więcej nie zobaczy Erika. Nawet gdyby się spotkali, to przecież należał do innej. Nie mogli stworzyć rodziny. Wciąż go kochała.
Nie chciała dłużej wypierać się tego, co niezaprzeczalne. Kochała go. Życie z Sethem nie byłoby tak rozkoszne, tak pełne uniesień. Nie brakowało by jej tchu za każdym razem, gdy na niego czekała, a po jego pojawieniu się nie czułaby, że rzeczywistość przerasta jej najgorętsze oczekiwania. Nie miała już zaznać magii połączenia ciała, duszy i umysłu, pełnej jedności z mężczyzną, która jest możliwa tylko w akcie fizycznej miłości. Ale jej życie z Sethem byłoby ciche i spokojne. Uwielbiałby ją i dziecko. Pracowali by ramię w ramię, tworząc coś, co oboje kochali. Zaznałaby dobroci i uczciwości. - Nie musisz mi dawać odpowiedzi dzisiaj, ale byłbym uradowany, gdybyś od razu powiedziała „tak” - odezwał się Seth. Kathleen położyła mu dłonie na ramionach. - Czy wiesz, o co prosisz? - Tak. - Więc wyjdę za ciebie, Seth. Z radością i bez zwłoki. Pocałował ją delikatnie w usta. To nie był namiętny pocałunek, ale pełen czułości. Przypieczętował ich związek. Kiedy Seth odsunął się od niej, powiedział: - Jesteśmy z innych, że tak powiem, światów. Czy nie przeszkadza ci, że jestem żydem? - A tobie nie przeszkadza, że jestem chrześcijanką? - Proszę tylko o jedno: jeżeli to będzie chłopiec, niech zostanie obrzezany ósmego dnia zgodnie z naszą tradycją - odrzekł Seth. - Oczywiście. I będzie obchodził Boże Narodzenie i Wielkanoc, aż dorośnie i sam zdecyduje, jaką religię chce wyznawać. - Oczywiście. - Jego oczy błądziły po jej twarzy, zachwycając się każdym szczegółem. W końcu powiedział poważnie:
- Kocham cię, Kathleen. Robiła, co mogła, by pozbyć się obrazu błękitnych oczu, błyszczących jak woda w rzece, włosów, które lśniły złotem w blasku słońca, wąsów podkreślających biel zębów, i starała się skupić uwagę na ciemnej, kochającej twarzy mężczyzny obok niej. - Wiem, Seth. Wiem, że mnie kochasz. - Widzę, że zebrało ci się na żarty - powiedziała Hazel Kirchoff. Siedziała na półkolistej kanapie w pięknym, wytwornymi bardzo drogo urządzonym salonie. Jej dłonie spoczywały na kolanach, nogi ułożyła zgodnie z zasadami dobrego wychowania, plecy miała wyprostowane, tak jak ją nauczono w prywatnej szkole, do której uczęszczała jako młoda dziewczyna. - Nie. Kathleen i ja bierzemy ślub w niedzielę po południu. Sędzia Walter jest nam winien przysługę, pamiętasz? Zamówiliśmy tę etolę z norek dla pani. - Seth, dobrze wiem o przysłudze, jaką oddaliśmy sędziemu - przerwała mu. - Ale czy byłbyś tak miły i wyjaśnił mi, co ty sobie wyobrażasz, mówiąc mi, że żenisz się z tą panną Haley? Seth uśmiechnął się, podjechał do stylowej serwantki i nalał sobie następną whisky. - Zaskoczona? Ja też. - Jedyna rzecz, która mnie zaskakuje, to ta, że mój zazwyczaj rozsądnie myślący, inteligentny brat ślini się jak idiota. Nie mówisz chyba poważnie, że ty i panna Haley bierzecie ślub. To niedorzeczne! - Zgadzam się! - powiedział radośnie. - Ale to prawda, nawet jeśli trudno ci w nią uwierzyć. Zdenerwowanie w głosie Hazel nie odzwierciedlało nawet nikłej części furii, którą czuła. Wiedziała, że ta dziewczyna oznaczała kłopoty. Piękno i inteligencja rzadko szły w parze. To, co jej brat uważał za inteligencję, dla niej było przebiegłością. Kathleen siłą wdarła się do firmy, będącej dla Hazel najcenniejszym skarbem. Teraz zaś wciskała się do jej rodziny i domu. Bardzo umiejętnie osaczyła Setha, który, Bóg to wiedział najlepiej, przyjąłby z otwartymi ramionami uczucie każdej kobiety. Ich matka umarła, gdy Hazel skończyła dwadzieścia cztery lata. Seth, który przyszedł na świat późno, miał tylko jedenaście lat. Od tamtego czasu Hazel opiekowała się bratem i go chroniła. Nie był to jej życiowy cel, o który specjalnie zabiegała, nie znajdywała też w swoich staraniach szczególnej przyjemności, ale - na Boga - nie pozwoli go sobie teraz odebrać. Opanowując wzburzenie, uśmiechnęła się i zaproponowała: - Może mi o tym wszystkim opowiesz, mój drogi.
Podniecony Seth zaczął wymieniać zalety Kathleen. Im dłużej Hazel słuchała, tym bardziej przeklinała jego głupotę, o której zresztą zawsze była przekonana. Jego akty hojności ją irytowały. Jego cierpliwość i akceptacja własnego kalectwa działały jej na nerwy. Dlaczego nie czuł gniewu i zgorzknienia? Był słaby. Tak jak ich ojciec, do którego zawsze żywiła najgłębszą pogardę. Gdy Seth w końcu umilkł, by napić się whisky, Hazel podniosła do ust kieliszek wiśniowej cherry, ale nie wypiła ani kropli. Wolała czystą wódkę, której butelkę miała ukrytą w szufladzie w sypialni. Uśmiechnęła się słodko: - Wiem, jak utalentowana i piękna jest panna Haley, Seth. - Słowa więzły jej w gardle i kleiły się jak niesmaczne lekarstwo. - Ale co o niej wiemy? - Po śmierci rodziców wychowywała się w sierocińcu - wyjaśnił, powtarzając siostrze historię życia Kathleen, tak jak ona sama mu je przedstawiła, kiedy się oświadczył. Im więcej mówił o Kathleen, tym jaśniej błyszczały mu oczy i tym silniejszego uczucia przygnębienia doświadczała Hazel. - Seth, mój drogi - powiedziała miękko - wybacz moją niedelikatność, ale nie będziecie... znaczy... to nie będzie małżeństwo w całym tego słowa znaczeniu. Udało jej się wymusić rumieniec i spojrzeć z zakłopotaniem na swoje ręce, podczas gdy cały czas myślała o tym, że jej brat nie będzie mógł zaspokoić tej suki przez następny milion lat. Doskonale widziała, jak Kathleen używa czaru swych oczu i drobnego, zręcznego ciała, robiąc wszystko, by w końcu spowodować, że Seth znowu zaczął myśleć o sobie jako o mężczyźnie. - Wiem, Hazel - odrzekł ze smutkiem - jednak los nam to zrekompensował. Widzisz, Kathleen urodzi następcę Kirchoffa, spodziewa się dziecka na wiosnę. Słysząc to, Hazel nie mogła się już opanować. - Co! - wykrztusiła, a jej twarz gwałtownie się wykrzywiła. Ta dziwka jest w ciąży! Nie zaskoczyło to zbytnio Hazel. Zaskakiwała ją natomiast bezczelność, z jaką ta suka chciała wepchnąć swojego bękarta do rodziny Kirchoffów. - Chcesz się ożenić z kurwą, która nosi bachora innego mężczyzny? I chcesz, by to ścierwo nosiło twoje nazwisko i zostało twoim następcą? Widząc złość Hazel, Seth na chwilę osłupiał.
Kilka lat temu narzeczeństwo siostry się rozpadło i od tego czasu unikała mężczyzn, ograniczając kontakty z nimi do płaszczyzny zawodowej. Postawił wysoką szklankę na politurowanym stoliku do kawy i podjechał wózkiem do Hazel. Wiedział, że musiała być bardzo zdenerwowana, skoro zareagowała aż tak gwałtownie. Może powinien był poruszyć ten temat delikatniej, zamiast tak spontanicznie okazywać swoją radość. - Hazel - powiedział ciepło. - Wiem, że to dla ciebie zaskoczenie i zapewne masz wątpliwości co do motywów Kathleen, ale proszę cię, nie wyrażaj się o niej w ten sposób. Bardzo ją kocham. Patrzyła na niego z niedowierzaniem i zastanawiała się, czy brat zdaje sobie sprawę, jak idiotycznie brzmią jego wyjaśnienia. - Ten mężczyzna... ojciec dziecka zranił ją głęboko. Kochała go. Nie oddałaby mu się, gdyby było inaczej. To ty tak myślisz. Hazel chrząknęła szyderczo pod nosem. Ta dziwka rozłożyłaby swoje długie i zgrabne nogi przed każdym mężczyzną. A ty, mój głupi bracie, niestety masz braki w tej dziedzinie. - Proszę, daj jej szansę, Hazel. Wiem, że z czasem pokochasz ją tak jak ja. A dziecko będzie przecież twoim bratankiem lub bratanicą. Zmusiła się, by jej twarz pozostała niewzruszona. Cóż miała zrobić? Jeśli wyplułaby te wszystkie gorzkie słowa, które tak bardzo chciały się wydostać, Seth mógłby się zwrócić przeciwko niej. Najwyraźniej oszalał na punkcie tej kobiety. Na razie wciąż miała go w garści. Najlepszym sposobem, by utrzymać ten stan, jest zaakceptowanie tej suki w swoim domu i odgrywanie roli durnej starej szwagierki. To nie będzie trudne. Niewiele się różniło od funkcji, którą pełniła przez poprzednie lata - starzejącej się, ale troskliwej siostry - choć jednocześnie nie znosiła nawet widoku Setha. Musiała uratować swoją pierwszą miłość: firmę. Zmusiła się do uprzejmego pytania: - A co z jej pracą w firmie? - Zatrzyma posadę. Nalegałem. Ale chcę, by zatrudniła kogoś do pomocy, kto będzie mógł przejąć pałeczkę, gdy urodzi się dziecko. Niebyła to najlepsza możliwość z tych, o jakich myślała, ale mogła ją znieść. Uśmiech Hazel nawet jej samej wydał się fałszywy, gdy powiedziała: - Wybacz mi, Seth, to, co mówiłam, byłam zbyt zaskoczona, by myśleć racjonalnie. - Uniosła dłoń ku
jego głowie i pogładziła go po włosach. - Myślę, że moja reakcja to typowa zazdrość. Byłeś dla mnie bardziej synem niż bratem. A teraz tracę cię dla innej kobiety. Chwycił jej dłoń i przyłożył do policzka. - Nie tracisz mnie. Będziemy rodziną. Wszyscy razem. - Tak - szepnęła, gdy odjechał, by poprosić George’a o butelkę szampana dla uczczenia tej okazji. Była pewna tylko jednego: ta suka nie dostanie ani centa z rodzinnego majątku, nawet jeśli Hazel miałaby zabić ją, jej bękarta i samego Setha. - Po prostu nie mogę w to uwierzyć, B.J. - powiedziała Edna. - Kathleen jest mężatką? - Tak napisała w liście, ale niech mnie szlag, też nie mogę w to uwierzyć. - Przesunął dłonią po potarganych, siwych włosach. - Kim jest ten facet? - Pisze, że nazywa się Seth Kirchoff i jest właścicielem domu odzieżowego, w którym ona pracuje. Że też ze wszystkich możliwych miejsc wybrała San Francisco. Wzięli ślub w ubiegłą niedzielę. Wprowadza się do niego w ten weekend. - Myślisz, że jest bogaty? Edna obejrzała jeszcze raz kartkę, którą trzymała w ręku. - Jeśli jej nowy papier listowy stanowi jakąkolwiek wskazówkę, to powiedziałabym, że tak odrzekła. Przeczytała ponownie Ust i zapytała: - B. J., nie jesteś zaskoczony? - Nic mnie już nie zaskakuje - oświadczył zgryźliwym tonem jej mąż. Edna spojrzała na niego ze zniecierpliwieniem. - Czy możesz odłożyć tę cholerną gazetę i porozmawiać zemną? Nie ukryjesz się za tą papierową zasłoną. Wiem, że jej zachowanie dotknęło również ciebie. Porozmawiajmy o tym. - O czym? Kathleen ma nowego męża i nowe życie. Co więcej można dodać? - odparł krótko. - Jest wiele do dodania. Nie sądzisz, że powinniśmy mu powiedzieć. - Nie! - B. J. był nieugięty. Nie miał żadnych wątpliwości, o kim mówiła Edna. - Ale obiecaliśmy, że go zawiadomimy, jeśli dostaniemy jakieś wieści od Kathleen. - Nic takiego nie zrobiliśmy, i nie wmawiaj mi, że było inaczej.
Edna przygryzła wargę, obmyślając inne podejście. - Może powinniśmy go po prostu poinformować, że żyje i ma się dobrze. - I mieszka w San Francisco z bogatym mężem! Czy myślisz, że było by to dla niego miłe? - B. J. domagał się odpowiedzi. - Nie. - Westchnęła i usadowiła się wygodniej na krześle. Siedzieli przy stole w kuchni, ciesząc się spokojnym śniadaniem we dwoje, aż do momentu, gdy dostarczono im pocztę. - No dobra - odezwał się B. J., zadowolony, że udało się zakończyć ten nieprzyjemny temat. - Dolej mi jeszcze kawy, proszę. Erik patrzył na bursztynowy płyn w szklance, jakby chciał znaleźć w nim rozwiązanie wszystkich tajemnic wszechświata. Może gdyby przyglądał mu się wystarczająco długo, znalazłby odpowiedź na nurtujące go pytania. Z drugiego końca baru, od stolika, gdzie siedziały przy piwie trzy pary, dotarł do niego wybuch śmiechu. Odwrócił się plecami do rozbawionej szóstki i poczuł się jeszcze bardziej samotny. Czy kiedykolwiek należał do jakiejś grupy, czy pasował do kogoś? Kiedyś po pracy koledzy wyciągnęli go na drinka. Ale nie był dobrym kompanem do kieliszka, zachowywał się zbyt poważnie, a alkohol potęgował tylko jego gniew i ponury nastrój, toteż tamci nie czuli się dobrze w jego towarzystwie. Kiedy w końcu doszedł do siebie po katastrofie i mógł wrócić do pracy, był tak wściekły, że graniczyło to z szaleństwem. W końcu zmontował film o wychowankach domów dziecka, który mu zlecono, ale każdy dzień spędzony nad tymi materiałami był koszmarem. Za każdym razem, gdy przeglądał kasety z Mountain View i widział obraz Kathleen na monitorze, skręcał się cały zezłości. - Odpręż się, kolego - powiedział do niego producent, gdy materiał w końcu wyemitowano. - Idź do diabła - burknął Erik, zmierzając w stronę drzwi. - Poczekaj chwilę, Gudjonsen - zawołał za nim szef, ale cofnął się przed posępnym spojrzeniem Erika. - Posłuchaj, wiem, że to nie moja sprawa - zaczął - ale odkąd wróciłeś po tym wypadku lotniczym, zachowujesz się, jakbyś miał mrówki w dupie. Sporo osób zaczyna mieć dosyć twojego zachowania. Lubię cię, Erik. Masz wspaniały talent i nie chciałbym, żebyś zmarnował sobie karierę z jakiegoś głupiego powodu. Czy mogę w czymś pomóc.
- Jak sam powiedziałeś wcześniej, to nie twoja sprawa - warknął Erik i trzasnął drzwiami. Zdarzyło się to późną jesienią, teraz przyszła wiosna i każdy dzień wydawał się coraz gorszy. Przedtem zawsze był perfekcjonistą w pracy, teraz stawał się niedbały. Za dużo pił, zwykle aż do stanu zamroczenia. Nie mógł też znaleźć w towarzystwie kobiet lekarstwa na swoją depresję. Żadna nie robiła na nim wrażenia, choć jak zawsze wiele ich kręciło się wokół niego. Choć się starały, żadna nie umiała obudzić w nim nawet ułamka tej namiętności, jaką czuł do Kathleen. - Jeszcze jeden, proszę - powiedział Erik do barmana i patrzył, jak whisky wypełnia jego szklankę. Od miesięcy zrezygnował z rozcieńczania alkoholu wodą, lodem czy jakimkolwiek innym napojem; chciał jak najszybciej uczynić swój ból choć trochę bardziej znośnym. Teraz nawet witał go chętnie. Powolny, promieniujący ból serca stał się jego wiernym, a nawet sympatycznym towarzyszem, właściwie jedynym przyjacielem, jaki mu pozostał. Dobrze się znali. Przez jakiś czas Erik starał się pozbyć obrazu twarzy Kathleen, gdy wbrew jego woli pojawiała się przed oczami. Teraz się poddał. Cieszył się jej widokiem, nawet jeśli był to tylko wytwór wyobraźni. Tego lata. Czy to wszystko naprawdę zdarzyło się tak niedawno? Te dni, których było tak niewiele w porównaniu z całym jego życiem, przyniosły mu ogromne szczęście i wielki smutek. Jedyne dobro, jakie z nich wynikło, to to, że Bob i Sally adoptowali małego Jaimiego. Erik uśmiechnął się mimo przygnębienia. Przez lata jego brat i Sally robili wszystko, aby mieć dziecko. Zdesperowani korzystali z najnowszych osiągnięć współczesnej medycyny. Kiedy Erik w końcu zaczął opowiadać o Mountain View, wspomniał o Jaimiem. Brat i bratowa zainteresowali się chłopcem i poprosili Erika, by pokazał im kasety z obozu.
Podekscytowani, ale bez wielkich nadziei, skontaktowali się w końcu z domem dziecka w Joplin, w stanie Missouri, gdzie przebywał Jaimie. Nie minęły dwa miesiące i mały znalazł się już u nich. Potem, na Boże Narodzenie, Sally ogłosiła z dumą, że jest w ciąży. Jaimie był podekscytowany tą wiadomością tak samo jak reszta rodziny. Jedna dobra rzecz, która zdarzyła się tego lata! Jak długo miał tak żyć? Nie był pierwszym facetem, którego pozostawiono w ten sposób. Sęk w tym, że po raz pierwszy zdarzyło się to jemu. Umieranie powolną, bezsensowną śmiercią nie mieściło się w wyobrażeniach Erika o męstwie. Odsunął się od przyjaciół i brata, który bardzo się o niego martwił. Koledzy go nie znosili, ale nie bardziej niż on sam siebie. Nie chciał wracać do tamtego życia sprzed wyjazdu do Etiopii, gdzie oczy mu się otworzyły na ludzkie cierpienie. Teraz był kwiecień. Kwiecień w Paryżu może być przyjemny. Powoli, jakby z żalem, Erik odsunął od siebie szklankę whisky i wstał. Spojrzał na zaniedbanego, brudnego, niezwracającego uwagi na swój wygląd mężczyznę, który patrzył na niego z lustra nad barem. Idąc w stronę drzwi, wiedział już, co zrobi. - Dziecko! Chłopiec! - krzyczała Edna, trzymając w ręku kolorową kartkę. - Nawet nie wspomniała, że jest w ciąży, w tym długim liście, który dostaliśmy na Gwiazdkę. - Przeczytaj jeszcze raz - poprosił jej mąż. - Theron Dean Kirchoff, cztery kilogramy, pięćdziesiąt sześć centymetrów długości, urodzony dwunastego kwietnia. - Dwunastego kwietnia - powtórzył głośno B.J. Oczy Edny uniosły się powoli znad zawiadomienia i napotkały wzrok męża. - To niemożliwe - szepnęła cicho. - Czy słyszałaś kiedyś o wcześniaku, który ważyłby cztery kilo? Wyszła za mąż za tego faceta dopiero w październiku. Do końca sierpnia jeszcze go nie znała, a nawet do pierwszego września. - Co chcesz zrobić? - zapytała Edna, idąc za B.J. do salonu. - Zadzwonię do Erika Gudjonsena. Mogliśmy mu nie mówić, dla jego własnego dobra, co zrobiła
Kathleen. Ale teraz ma syna, a to zupełnie zmienia postać rzeczy. B. J. spędził kwadrans przy telefonie, ale rezultat rozmowy międzymiastowej okazał się mniej niż satysfakcjonujący Tak, to stacja telewizyjna, w której zatrudniony był Erik Gudjonsen, ale dziewczyna w informacji powiedziała, że Erik już tam nie pracuje. Zwolnił się na własną prośbę kilka dni temu. Nikt nie wiedział, gdzie teraz pracował, ale mówiono, że wyjechał za granicę.
Rozdział 12
Theron, przestań! - zawołała Kathleen i uchyliła się przed wierzgającymi nóżkami, żeby uniknąć zachlapania wodą z basenu. Theron piszczał z zachwytu i nadal próbował zamoczyć matkę. - Jesteś psotnikiem. Wiesz o tym? - przekomarzała się z nim Kathy. Złapała malca w pasie, pochyliła się i ucałowała synka. Theron próbował się bronić przed jej czułościami. Miał już siedemnaście miesięcy, zaczynał odczuwać niechęć do matczynej opieki i chętnie podkreślał swoją dopiero co odkrytą samodzielność. Tylko kiedy wpadał w jakieś tarapaty, przybiegał do Kathleen, szukając pocieszenia. Był energiczny, ciekawski i uparty, domagał się, by wszystko szło po jego myśli, wbrew wszelkim zakazom. W te dni, kiedy zostawała w domu, Kathleen spędzała cały czasz synkiem, przepełniona dumą i miłością. Gdy Theron się urodził, Seth chciał, żeby przestała pracować. Rozumiał, jak dużo pracy i czasu wymaga bycie matką. Ale Kathleen pozostała nieugięta. - Zanim zostałam twoją żoną, byłam twoim pracownikiem. Powierzyłeś mi bardzo trudne zadanie. Dopóki nie uznam, że je wykonałam, będę nadal pracować w firmie przynajmniej trzy dni w tygodniu. Po otwarciu sklepu w Stonedown i butiku na placu Ghirardellego potrzebujesz mnie bardziej niż kiedykolwiek. Przystał na to, ale tylko pod warunkiem, że zgodzi się na tę samą pensję. Każdego tygodnia dostawała czek i deponowała go na swoim koncie. Seth nie pozwalał, żeby wydawała te pieniądze; zapewniał jej całkiem pokaźny budżet na domowe wydatki. Miała do pomocy asystenta, ale kiedy nie było jej w sklepach albo w biurze, czuwała pod telefonem. Jej młody pomocnik, Eliot Pate, znał handel odzieżą od podszewki, miał świetne wyczucie
mody i niewiarygodny instynkt: zawsze potrafił przewidzieć, co się szybko sprzeda. Każde z nich poznało się na talencie drugiego i od razu rozkwitła między nimi przyjaźń. Akceptowała jego alternatywny styl. Eliot nie zwracał uwagi na jej oszałamiającą kobiecość, Kathleen zaś nie brała do siebie jego zgryźliwych komentarzy. Wiedziała też, że kiedy zajmuje się Theronem, Eliot ma wszystko pod kontrolą. Dzisiaj był właśnie taki dzień. Późnym popołudniem bawiła się z synkiem przy basenie koło domu Kirchoffów. Kathleen nigdy nie myślała o Woodlawn jako o swoim domu. Był zbyt duży i ostentacyjny, a Hazel nie pozwalała zapomnieć, kto tu jest panią. Kiedy Seth przywiózł ją tutaj jako swoją żonę, Kathleen była onieśmielona widocznym wszędzie bogactwem, ale stopniowo przyzwyczaiła się do niego, chociaż wychowała się w zupełnie innych warunkach. Ten dom przypominał tradycyjny angielski dwór na wsi. Otaczał go ogromny zielony idealnie utrzymany trawnik. Wnętrze urządzono z największą dbałością o każdy szczegół. Ale Kathleen te idealne pokoje kojarzyły się raczej ze zdjęciami z czasopisma niż miejscem, gdzie naprawdę się mieszka. We wszystkim przejawiała się osobowość Hazel i również z tego powodu Kathleen czuła, że nigdy nie będzie tu pasować. Jej ulubionymi pokojami były te, w których mieszkała z Theronem. Seth zaproponował, by urządziła je według własnego gustu. Wyrzuciła więc zimne, ciemne, sztywne meble, które umieściła tam Hazel, i wstawiła własne lżejsze, jaśniejsze i bardziej odpowiednie do codziennego użytku. Na dole, w dawnej bibliotece, znajdowały się pokój Setha, a obok jego sypialnia połączona z pomieszczeniem do rehabilitacji. Pokój Setha był ciepły i przytulny. Często przesiadywali tam wieczorami, rozmawiając o firmie i o nadzwyczajnych postępach Therona. Podrzucając teraz synka w górę, Kathleen pomyślała, jak wspaniale wszystko się ułożyło. Kiedy dwa lata temu poślubiła Setha, nic nie wskazywało na to, że może być tak dobrze. Czasem przychodziło jej do głowy słowo „szczęśliwa”, ale tak naprawdę nie oddawało ono właściwie stanu, w jakim się znajdowała. Choć musiała przyznać, że była zadowolona z tego, jak potoczyło się jej życie, chociaż jeszcze niedawno wszystko wydawało się beznadziejne. Odnowiła znajomość z Harrisonami. Odezwali się do niej wkrótce po tym, jak poinformowała ich o
ślubie. Gratulowali jej z rezerwą. Ale kiedy zawiadomiła ich o narodzinach Therona, została zasypana prezentami i poradami na temat jego wychowania. Od tamtego czasu dzwonili do niej regularnie. Jeżeli nawet ich stosunki się ochłodziły i oddalili się od siebie, Kathleen i tak była zadowolona, że znowu ma z nimi kontakt. Cieszyła się razem z Harrisonami, że Jaimie został adoptowany. Choć kiedy jej o tym powiedzieli, przez moment czuła zazdrość, że jakaś inna rodzina wzięła tego chłopca. Często myślała o dziecku, które tamtego lata tak polubiła. Z pełnym poparciem męża nadal pozostawała członkiem zarządu Mountain View i wysyłała anonimowo na konto fundacji pokaźne sumy. Czeki zawsze przekazywane były z rachunku, który Seth posiadał w nowojorskim banku, a podpisywał je jego adwokat. Zgodnie z dyspozycją Kathleen, jeden z nich miał zostać przeznaczony na wybudowanie kortów tenisowych. Od lat Harrisonowie chcieli włączyć ten sport do letniego harmonogramu zajęć. Kathleen próbowała przekonać siebie samą, że jej darowizny nie były rekompensatą za to, że tak paskudnie potraktowała swoich najlepszych przyjaciół. Seth wiedział o Harrisonach, ale nie zdawał sobie sprawy z tego, jak silna więź dawniej łączyła z nimi Kathleen. Nigdy nie wspomniała mu o tym, że pracowała w Mountain View kilka tygodni przed przybyciem do San Francisco. Omijała starannie ten temat. Bardzo się starała, aby osiągnąć obecne poczucie równowagi i spokój. - Chcesz zanurkować? - zapytała Therona. - Tak? Wstrzymaj oddech. Nabrała głośno powietrza i zanurzyła go całego w wodzie, po czym szybko wyciągnęła z powrotem. Malec mrugnął niebieskimi oczyma ze zdziwienia, zaczerpnął powietrza i zachichotał. Zaczął podskakiwać, dając jej jasno do zrozumienia, że chce spróbować jeszcze raz. - Dobrze. Wstrzymaj oddech. Gotowy? No to lecimy. - Kathleen zanurzyła go ponownie, ale tym razem chłopiec nie był już zdziwiony. Gdy się wynurzył, machał radośnie rączkami nad powierzchnią wody.
Jego śmiech i jej pełne zachwytu pochwały za to, czego udało mu się dokonać, spowodowały, że Kathleen nie usłyszała, jak furgonetka Setha wjechała na podjazd. Nie usłyszała też warkotu mechanizmu opuszczającego wózek na ziemię ani stłumionych głosów, które dochodziły od strony wyłożonej chodnikiem dróżki prowadzącej do basenu. - Kathleen! Co się dzieje? Słychać cię aż przy bramie. - Głos Setha jak zwykle pełen był ciepła i radości. Nie odrywając oczu od chlapiącego się synka, Kathy zawołała przez ramię: - Chodźcie zobaczyć, co potrafi Theron. Jest z siebie bardzo dumny. - Bądź ostrożna z tym chłopakiem, Kathleen - odezwał się George za jej plecami. - Jeszcze chwila i będzie zbyt duży, abyś mogła sobie z nim poradzić. - Już tak jest - przytaknęła. Theron, teraz jeszcze bardziej podekscytowany obecnością zainteresowanej nim widowni, zamachał pulchnymi rączkami w ich stronę, po czym przy pomocy matki powtórzył swoją sztuczkę. Wszyscy zaczęli klaskać, gdy się wynurzył i uśmiechnął, ukazując białe dziecięce ząbki. - Na razie wystarczy - powiedziała Kathleen ze śmiechem. - Jestem wykończona! Wyjęta synka z wody i postawiła go na ścieżce, a Theron potruchtał do Setha. George pochylił się, podniósł malca, poklepał go czule po pupie i posadził Sethowi na kolanach, nie zwracając uwagi na mokrą pieluchę. Dopiero gdy Kathleen weszła po schodach pokrytych drobną kafelkową mozaiką, zauważyła mężczyznę stojącego za wózkiem. Było w nim coś. Mój Boże! - Kathleen, popełniłem ciężki grzech, który często się zdarza ludziom nieliczącym się z innymi, i bez uprzedzenia zaprosiłem kogoś na obiad. Gdy Erik wyszedł zza wózka, serce Kathleen waliło tak głośno, że ledwie słyszała słowa męża. - To Erik Gudjonsen. Eriku, moja żona, Kathleen. Miała wrażenie, że jej serce zatrzymało się nagle, po czym eksplodowało, zasypując wszechświat nieskończenie małymi kawałkami jej samej. Jej świat zawęził się tak, że wypełniały go tylko dwie osoby: ona i ten mężczyzna stojący tak blisko,
że mogła go widzieć, usłyszeć, poczuć... dotknąć. Nie, nie wolno jej było go dotykać. Gdyby to zrobiła, umarła by z bólu i rozkoszy. Ale Erik wyciągnął rękę i Kathleen nie mogła nic zrobić. Zaskoczona, jakby nagle dokonał się cud, uścisnęła jego dłoń, obejmując ją mocno palcami, by się przekonać, że to nie sen. Erik odwzajemnił uścisk, upewniając ją, że to rzeczywistość. Jej oczy oderwały się od ich dłoni i powędrowały ku jego klatce piersiowej, mocnemu podbródkowi, zmysłowym ustom, o których marzyła nawet teraz; przesunęły się po kształtnym nosie, aż w końcu napotkały spojrzenie mężczyzny. Ciepło, które poczuła w piersi na jego widok, zostało zmrożone. Jego oczy pod ściągniętymi brwiami przypominały kawałki niebieskiego lodu - były twarde i niewzruszone. Głęboko w nich czaiła się przerażająca wrogość. - Pani Kirchoff - powiedział wreszcie Erik, uznając tym samym prezentację dokonaną przez Setha. Świat wrócił na miejsce i żądał, by Kathleen zachowała się odpowiednio. - Panie Gudjonsen. - Jej głos brzmiał obco i miała tylko nadzieję, że nikt inny tego nie zauważył. Głos Erika był wzruszająco znajomy - głęboki, szorstki, idealnie harmonizujący z potężną sylwetką. - Kathleen, Erik i ja korespondowaliśmy ze sobą od kilku miesięcy - wyjaśnił podekscytowany Seth. - Pracujemy nad pewnym projektem. Chciałem ci zrobić niespodziankę. Teraz, kiedy Erik już tu jest, omówimy wszystkie szczegóły przy obiedzie. Jej uśmiech był sztywny i wymuszony, czuła, że kręci jej się w głowie, mdliło ją, bała się, że w każdej chwili może zwymiotować. Po chwili pierwszego oszołomienia widokiem Erika kobieca próżność wzięła górę. Kathleen zdawała sobie sprawę, że mokre włosy opadają jej bezładnie na ramiona. Była bez makijażu, a zielony kostium kąpielowy oblepiał jej rozdygotane ciało. - Nie mogę się doczekać, kiedy przedstawisz mi swoje plany, Seth. Ale teraz muszę was przeprosić, zabieram Therona do domu, chcę go umyć przed obiadem. Spotkamy się na koktajlu na patio za godzinę. - Dobra, ale przyjdź z Theronem. Chcę, żeby Erik go zobaczył, gdy będzie wyglądał bardziej reprezentacyjnie. - Chyba niezły psotnik z niego - skomentował Erik, spoglądając po raz pierwszy na chłopca.
- Oj tak - potwierdził dumnie Seth - powinieneś zobaczyć, jak daje sobie radę ze schodami. Jest nieustraszony. Z rosnącym przerażeniem Kathleen obserwowała, jak Erik spogląda uważnie na chłopca. Malec też patrzył na niego, odwzajemniając zainteresowanie. - Muszę go zabrać - powiedziała i weszła między Erika i Setha, by wziąć na ręce Therona. Przepraszam - rzuciła za siebie, zmierzając z dzieckiem w ramionach w stronę domu. Wbiegła przez drzwi kuchenne i gdy była już bezpieczna w środku, oparła się bez tchu o ścianę.
- Boże, Kathleen, wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha. Co się z tobą dzieje, na Boga? - zapytała Alice z niepokojem. Alice, żona George’a, gospodyni i kucharka, rządziła całym domem z wprawą kapitana okrętu. Była tak miękka i pulchna, jak George twardy i szczupły - idealnie się dopełniali. Kathleen wiedziała, że stracili syna, który chorował na stwardnienie rozsiane. Kiedy Seth leżał jeszcze w szpitalu po wypadku, George odwiedził go w imieniu stowarzyszenia pomagającego osobom dotkniętym paraliżem. Zaproponował swoje usługi Sethowi i od tamtego czasu się nie rozstawali. Zaniepokojona Alice podeszła do niej bliżej, wycierając dłonie w papierowy ręcznik. - Och - zaśmiała się nerwowo Kathleen. - Chyba za długo byłam na słońcu. Kiedy wychodziłam z basenu, zakręciło mi się w głowie. - Wciągnęła głęboko powietrze. - Co mamy dzisiaj na obiad? Seth przyprowadził Er... gościa. Mam nadzieję, że nie będzie ci to przeszkadzać - mówiła, próbując jednocześnie odzyskać normalny oddech. - Nie, planowałam pieczeń wołową, więc już jest w piekarniku - odpowiedziała Alice nieobecnym głosem. Bardziej się przejęła bladością Kathleen niż tym, ile osób będzie na obiedzie. - Przygotuję kompot ze świeżych owoców, a do dania głównego podam warzywa i sałatkę. Co myślisz o cremede menthe parfait zamiast ciężkiego deseru? - Brzmi wspaniale - skłamała Kathleen. Teraz nie mogła nawet myśleć o jedzeniu. - No dobrze. Theron musi się umyć. - Z pewnością mu się to przyda - przyznała Alice, śmiejąc się z chłopca, który tymczasem opróżniał szufladę pełną plastikowych kubeczków. - Chodź, Theron - powiedziała Kathleen, biorąc go za rączkę i wyprowadzając z kuchni. - Jeżeli będziesz potrzebować pomocy, Alice, zadzwoń - zaproponowała, ale Alice nigdy nie korzystała z jej propozycji. - Nie martw się o obiad. Ubierz się ładnie do gości. Kathleen cieszyła się, że Alice nie widzi, jak uginały się pod nią nogi, kiedy szła przez duży hol, z którego wznosiły się majestatyczne schody. Gdy kąpała Therona, jej głowę zaprzątał milion pytań, których wcześniej do siebie nie dopuszczała. Co tutaj robi Erik?
Jakież to wspólne interesy mógł mieć z Sethem? Gdzie się podziewał przez ostatnie dwa lata? Co porabiał? Czy jest tu z nim jego żona? Wyglądał tak samo. Nie, jednak inaczej. Co się zmieniło? Był oczywiście starszy. Czas nakreślił cienkie linie w kącikach jego oczu. Zmarszczki po obu stronach jego ust stały się mocniejsze i nie wskazywały, by często się uśmiechał. I jego oczy - zadrżała - w jego oczach nie dostrzegała już dawnej przekornej wesołości. Teraz wydawały się zimne, cyniczne, bezduszne. Wstawiła Therona do kojca, a sama przygotowała sobie kąpiel w pianie. Co on tu robił? Dlaczego powrócił do jej życia, gdy wszystko tak dobrze się układało? Czemu nie odszukał jej wcześniej? Unikała najważniejszego pytania, tego, które męczyło ją bardziej niż wszystkie pozostałe. Czy rozpoznał w Theronie swojego syna? A jeśli tak, toczy jakoś na to zareaguje? Wytarła się, owinęła ręcznikiem i weszła do swojej sypialni. Wyjęła sukienkę, po czym ją odwiesiła, zaczęła przeglądać inne stroje, aż w końcu wybrała białe jedwabne spodnie, top w kolorowe metaliczne paski, bez ramiączek i wściekle różową szarfę zamiast paska. Wsunęła białe sandały na wysokich obcasach i włożyła złote kolczyki. Na szyi miała dwa złote łańcuszki.
Zrobienie makijażu nigdy wcześniej nie było aż tak trudne. Ręce jej się trzęsły, aż rozsmarowała po powiece tusz do rzęs i musiała szybko go usunąć. Jej nagle pozbawione czucia palce nie radziły sobie ze spinkami, więc uznała, że lepiej, aby włosy swobodnie opadały jej na ramiona. W domu Kirchoffów był zwyczaj przebierania się do obiadu. Przez dwa lata, które tu spędziła, Kathleen polubiła tę tradycję. Zresztą Seth lubił, jak wyglądała elegancko. Była gotowa. Wyjęła z kojca Therona, włożyła mu granatowe marynarskie ubranko, a gdy czesała gęste blond loki synka, znowu zachwycił ją cud jego narodzin. Jeszcze zanim doktor Peters dumnie oznajmił to w sali porodowej, wiedziała, że to chłopiec. Jej wczesne wizje o nim były tajemniczo trafne. Przechodziły ją dreszcze, gdy wspominała chwile, gdy zastanawiała się nad usunięciem ciąży. Jakże okropne byłoby zrezygnowanie z radości posiadania Therona! Czy Erik czułby to samo, patrząc na niego? Czy ojcowie też czują taką więź ze swoimi dziećmi? Postawiła Therona na podłodze i wzięła go za rękę. - Jesteś gotowy? - zapytała, choć to pytanie było skierowane raczej do niej samej. Prawdziwa odpowiedź brzmiała „nie”. Była rozdarta między palącą chęcią zobaczenia Erika a obawą przed tym, że znalazł się tak niebezpiecznie blisko syna. Ale jeśli się nie pospieszy, Seth zacznie się zastanawiać, co ją zatrzymało. Niewolno dawać mu żadnych powodów do podejrzeń. Za wszelką cenę musi być opanowana i rozsądna przy Eriku. Seth nie może się dowiedzieć o łączącym ich związku. Nigdy by go nie skrzywdziła. Modliła się, by nie zauważył podobieństwa między Theronem a ich gościem. Zeszła po schodach, trzymając synka za rękę. Rozsunęła szklane drzwi, które prowadziły na patio, a Theron, uwolniony z uścisku matczynej dłoni, pobiegł pierwszy w stronę gościa pijącego drinka przy okrągłym stole pod barwnym parasolem. Zaskoczony Erik zaśmiał się i wyciągnął rękę, by pogładzić jasne loczki na główce przytulonej do jego kolana. - Ahoj, kapitanie. Gdzie twoja...
W tej sekundzie spojrzał w górę i zobaczył Kathleen stojącą w przejściu. Boże, jakaż ona piękna, pomyślał i gwałtownie przełknął ślinę. Wydawało mu się, że jest wyleczony i zdoła stawić czoło wszystkiemu, co los mu ześle, ale kiedy zobaczył ją dzisiaj, wynurzającą się zwody, wszystkie dawne uczucia powróciły z jeszcze większą siłą. Od tyłu sylwetka młodej pani Kirchoff wydała mu się znajoma. Jej włosy miały połysk, jaki widział tylko raz w życiu. Odwróciła się, a wtedy zobaczył twarz, która prześladowała go przez dwa ostatnie lata. Przeklął w duchu namiętność, nadal obecną w jego sercu i grożącą, że spali go od wewnątrz na popiół. Kiedy Kathleen stała tak przed nim, mokra i błyszcząca, Erik nagle ujrzał ją, jak wychodziła z wody w innym miejscu i czasie. Nadal miał tamtą kasetę. Oglądał ją tylko w chwilach największej rozpaczy - jednocześnie potęgując swoje cierpienie. Dzisiaj jej postać nie była tylko obrazem utrwalonym na taśmie. Jakoś udało mu się powstrzymać przed tym, by chwycić ją w ramiona i chłonąć jej smak i zapach ustami, które wciąż były głodne jej warg. Ale był ten mężczyzna. Mężczyzna na wózku. Człowiek, którego Erik przez te kilka tygodni nauczył się podziwiać i szanować, za odwagę, siłę wewnętrzną i zmysł do interesów. Seth Kirchoff mówił o swojej żonie bez przerwy, wychwalając jej talent i urodę, ale czy kiedykolwiek wymienił jej imię? Nie, na pewno nie, inaczej Erik zareagowałby na nie natychmiast. Kto by pomyślał, że Kathleen jego Kathleen, zostanie żoną sparaliżowanego biznesmena z San Francisco? Wtedy też pierwsza fala radości na jej widok zmieniła się w gorycz. Oczywiście, uciekła od biednego reportera, kiedy nadarzyła jej się lepsza okazja. Prawdopodobnie brzydziła się sobą za to, że zbrukały ją jego dłonie. Najwyraźniej mierzyła znacznie wyżej. Jak się czuła po utracie najcenniejszego atutu, który wzmacniał by jej pozycję przetargową? Widocznie nie miało to znaczenia dla Kirchoffa, skoro - jak zakładał Erik - nakłoniła go, by się z nią ożenił. Gratulacje, pani Kirchoff. Jest pani bardzo zamożną kobietą. Seth miał wszelkie powody, by być dumnym z takiej żony, pomyślał Erik, gdy, Kathleen szła przez patio w jego kierunku. Była śliczna i pełna wdzięku. Macierzyństwo odmieniło trochę jej dziewczęcą sylwetkę, dodając kobiecych zaokrągleń, chociaż wciąż pozostała szczupła. Patrząc na nią, nikt nie uwierzyłby, że niedawno urodziła dziecko. Brzuch miała płaski i gdyby nie pełne piersi, nikt nie domyśliłby się w niej matki. Jej wysokie obcasy zastukały o posadzkę. Kathleen schyliła się, by podnieść dziecko, siedzące u kolan Erika. Gdy wstawała, poczuł znajomy zapach perfum. - Mitsouko. - Bezwiednie powiedział to głośno.
Zesztywniała i odsunęła się od niego. Usiadła na krześle, z synkiem na kolanach. - Widzę, że masz już drinka - odezwała się zduszonym głosem, nie patrząc na Erika. - Tak. - Gdzie jest Seth? - zapytała nerwowo. - Poszedł z George’em, żeby się przebrać. Mówił, że niedługo wróci. - A Hazel? - Nie pojawiła się jeszcze. Jesteśmy sami, Kathleen. Uniosła głowę. Wyglądał świeżo i młodo w białej koszuli i narzuconej na nią niebieskiej bluzie. Koszula była zapięta tylko do połowy, odsłaniając szyję i owłosioną klatkę piersiową. Palce Kathy zadrżały, gdy przypomniała sobie, jak cudownie było gładzić te włosy, czując pod nimi zarys mięśni. Beżowe spodnie przylegały ciasno do mocnych ud i kształtnych bioder oraz... Szybko odwróciła głowę, mając nadzieję, że nie zauważył, gdzie patrzyła, ale zauważył. Uniósł szklankę w drwiącym toaście. - Muszę ci pogratulować, Kathleen. Przeszłaś długą drogę od opiekowania się sierotami w górach Ozark. Ile to już czasu minęło? Niech się zastanowię. - Zmrużył oczy, udając skupienie. - Dwa lata? Tak, dwa lata. Na lotnisku w Fort Smith była wtedy katastrofa. Zginęło wielu ludzi, ale mnie się udało. To się wydarzyło szesnastego lipca o drugiej czterdzieści trzy po południu. - Celowo przybrał ten szorstki ton, chcąc ją zranić, i Kathleen poczuła, jak łzy zbierają się jej pod powiekami. - Cieszę się, że. uszedłeś z życiem. - Taaa. Twoja troska w tamtych chwilach była przytłaczająca - powiedział sarkastycznie. Kto dał mu prawo złościć się na nią? - Nie mogłam przecież dołączyć do tego tłumu wokół twojego łóżka, nieprawdaż? - zapytała kąśliwie. Tłumu przy jego łóżku? Co to, do diabła, miało znaczyć? Nie było tam nikogo prócz Boba i Sally, a Kathleen ich nawet nie poznała. Długo ich o to wypytywał, by mieć pewność. Ale zanim zdołał
cokolwiek wyjaśnić, George pomógł Sethowi wjechać na patio. Erik zauważył, że wszędzie obok stopni były też rampy dostosowane do wózka Setha. Wszystkie przełączniki i termostaty również umieszczono nisko na ścianach, by Seth mógł łatwo ich dosięgnąć. - Cieszę się, że już się poznaliście. Wyglądasz olśniewająco, kochanie. - Podjechał do Kathleen, a ona podniosła się, stawiając Therona na podłogę. Położyła obydwie dłonie na ramionach męża i pochyliła się, by mógł ją ucałować. Przytrzymał jej palce, gdy się wyprostowała. - Czyż nie jest przepiękna, Eriku? Pewnie myślałeś, że przesadzam, kiedy o niej mówiłem. Czy widziałeś kiedyś taki kolor włosów albo tak gładką skórę? Kathleen zbladła. Erik widział stokroć więcej jej skóry niż Seth kiedykolwiek. Od kiedy ją tu przywiózł, spali w oddzielnych sypialniach. Tylko raz był u niej, George wniósł go po schodach, by mógł zobaczyć nowe umeblowanie. Każdego wieczoru całowali się na dobranoc, a potem ona szła do swojego pokoju, a Seth do swojego wraz z George’em, który pomagał mu się rozebrać i położyć do łóżka. - Twoja żona jest bardzo piękna - powiedział Erik, a Kathleen usłyszała ukrytą kpinę w jego głosie. - George, gdybyś mógł stanąć za barkiem. Poproszę szkocką z lodem, a dla Kathleen, jak zawsze, szprycer. Mimo woli oczy Kathleen powędrowały ku Erikowi, który, niezauważony przez Setha, wzniósł ku niej szklankę w toaście, dwoje pamiętali inny czas. Kathleen pomyślała, że Erik zapewne wspominał siebie jako triumfującego uwodziciela. Ta scena wyznaczyła nastrój, jaki panował przez resztę wieczoru. Napięcie Kathleen jeszcze wzrosło, gdy przed obiadem przyszła do nich Hazel. Jak zwykle była uprzejma i odgrywała wzorową szwagierkę i ciotkę jak wielka aktorka w teatrze, ale Kathleen wiedziała, że to tylko pozory. Gdy były same, Hazel dawała upust swej niechęci i nienawiści. Czasami Kathleen przyłapywała ją, jak patrzyła wzrokiem pełnym nienawiści na Therona. Toteż nigdy by nie zostawiła synka samego z tą kobietą, której dominacja nad Sethem była, zdaniem Kathleen, patologiczna. Do momentu, kiedy Alice poprosiła ich na kolację i uwolniła ją od piszczącego Therona, Kathleen była kłębkiem nerwów. Często widziała, jak Erik patrzył na dziecko.
Ten jeden raz cieszyła się, że Theron zawsze jadł kolację w kuchni, siedząc na wysokim krzesełku pod opieką Alice. Zwykle Kathleen nie podobało się odsyłanie malca do kuchni, wolała, żeby został z nimi. Ale wkrótce po jego narodzinach szwagierka dała jasno do zrozumienia, że nie życzy sobie dziecka przy stole, a Seth zgodził się z nią, mówiąc: - Myślę, że powinnaś czasem odpocząć, kochanie. Hazel po prostu troszczy się o ciebie. Weszli do jadalni i Kathleen z niezadowoleniem zobaczyła, że Erik zajął miejsce dokładnie na przeciwko niej. U jednego szczytu stołu siedział Seth, a Hazel - przy drugim. Przepyszne jedzenie podane przez Alice stawało Kathleen w gardle i z trudem udało jej się coś zjeść. Nie znosiła tego pokoju. Zawsze miała wrażenie, że się w nim dusi. Ściany były pokryte niebieską morą, której nigdy nie lubiła. Meble były ciężkie i ciemne, a porcelana i żyrandole zbyt bogato zdobione. - Właściwie co to za projekt, nad którym pracujecie z panem Gudjonsenem? - spytała z udanym zainteresowaniem. Erik odwrócił się ku niej z uśmiechem, który Kathleen pamiętała aż nazbyt dobrze: unosił kąciki wąsów, a pod nimi tworzył się dołeczek. Jego oczy błyszczały intensywnie niebieską barwą w słabo oświetlonym pokoju. Pomimo zdenerwowania i złości, jaką do niego czuła, musiała przyznać, że jest nadal bardzo przystojny. - Jestem pewien, że ty, Seth, pani Kirchoff i ty. - zawahał się - Kathleen zastanawiacie się, skąd się tu wziąłem. - To twoje pięć minut, Eriku. Opowiedz, co chcemy zrobić - powiedział Seth. - Otóż - zaczął powoli Erik - jestem operatorem, interesuje mnie przede wszystkim kręcenie filmów na wideo. Przez pewien czas pracowałem w niedużej stacji telewizyjnej. - Spojrzał na Kathleen. Zeszłego roku pojechałem do Europy i trochę się tam szwendałem. Tęskniąc za Stanami, wróciłem z planami utworzenia własnej firmy i pomyślałem, że okolice San Francisco to dobre miejsce, by zacząć. Szczęśliwie udało mi się znaleźć kilku sponsorów, którzy skierowali mnie do Setha. Nie tylko zgodził się zainwestować w mój pomysł, ale również postanowił, że dom mody Kirchoffa będzie moim pierwszym klientem. Planujemy zrobienie reklam sklepów; mają być wyjątkowe. Jeśli szczęście nam dopisze, kiedy zaczną być emitowane, przyciągną też więcej klientów do mojej firmy. Kirchoff jest przecież bardzo prestiżową marką, warto go mieć w swoim portfolio. Chcę robić filmy przemysłowe, dokumenty i tym podobne. - To cudowne, Eriku! - wyrwało się Kathleen z entuzjazmem, którego nie zdołała opanować.
Pozostała trójka przy stole odwróciła się w jej kierunku zaskoczona. Zarumieniona, odwróciła się do Setha i powiedziała: - To jest to, co powinniśmy zrobić, Seth. Nie mogłeś sprawić mi większej przyjemności. Uśmiechnął się i sięgnął po jej dłoń. - Wiedziałem, że tak powiesz. Liczę, że pomożesz Erikowi. Jej oczy przesunęły się na gościa, a potem wróciły do niego. - Ja... w jaki sposób miałabym mu pomóc? - jęknęła. - Chcę, żebyś była jego doradcą. Wie wiele na temat produkcji filmów, ale uważa, że nie najlepiej orientuje się w modzie. Chce się z tobą konsultować i znać twoją opinię przed nakręceniem każdej reklamy. - Jego ciemne oczy błyszczały z podekscytowania i mimo obaw związanych z ponownym wkroczeniem Erika w jej życie i perspektywy pracy z nim, Kathleen nie mogła nie cieszyć się z radości męża. - Hazel, co o tym myślisz? - zapytał Seth. Siostra była nadspodziewanie milcząca. Teraz uśmiechnęła się życzliwie do Erika i powiedziała: Obawiam się, że jestem ignorantką, jeśli chodzi o reklamy telewizyjne. Pozwolę sobie wstrzymać się z opinią na temat zdolności pana Gudjonsena, aż zobaczymy owoce jego pracy. - Po tej krótkiej uwadze zaproponowała, żeby przenieśli się na kawę do salonu. Erik towarzyszył Hazel, a Kathleen szła obok wózka Setha, trzymając męża za rękę. Po chwili George wniósł dużą srebrną tacę z dzbankiem kawy, filiżankami i talerzykami. Postawił tacę na stoliku. Weszła Alice, niosąc ubranego w piżamkę Therona. - Mały książę jest gotowy, by pójść do łóżka, ale chce wszystkich ucałować na dobranoc. Kathleen zauważyła niechęć na twarzy Hazel. Alice postawiła chłopca na podłodze, a on, po tym jak pierwszego całusa na dobranoc podarował mamie, od razu podbiegł do Erika. Z naturalnością, która zadziwiła Kathleen, Erik podniósł chłopca i posadził go sobie na kolanach. Theron uniósł pulchne rączki, objął gościa za szyję i cmoknął głośno w usta. Następnie odsunął się i komicznie wytarł buzię. Wąsy go połaskotały i był nimi bardzo zaintrygowany. Podniósł rączkę i spróbował pociągnąć za tę nową zabawkę.
- Uch! One są przymocowane, kapitanie - powiedział poszkodowany, jednak nie ostudziło to ciekawości Therona. Erik zaśmiał się i poklepał malca po plecach, patrząc mu w oczy, które, jak dobrze widziała Kathleen, były mniejszą kopią jego własnych. Obserwowała w napięciu twarz Erika. Dostrzegła w niej najpierw niedowierzanie, potem dezorientację i w końcu olśnienie. Popatrzył na nią oskarżycielskim wzrokiem, aż zadrżała. Chłopiec ześlizgnął się z kolan gościa i podreptał do Hazel. Przyjęła od niego całusa z fałszywą serdecznością, która rozdrażniła Kathleen. Po chwili był już koło Setha i bez niczyjej pomocy gramolił się na jego kolana. - Czyż nie jest cudowny, Eriku? Czy jakikolwiek inny mężczyzna może czuć się równie szczęśliwy jak ja? Theron zsunął się z kolan Setha i podszedł znowu do Kathleen, która przyklękła i mocno go przytuliła. Pozwolił, by obsypała jego buzię krótkimi, delikatnymi pocałunkami, a potem Alice go wyprowadziła. - Dziękuję, George, sama podam kawę - powiedziała cicho Kathleen. Para służących opuściła pokój, by zanieść Therona do łóżka, zanim sami zasiądą do posiłku w kuchni - co było kolejnym zwyczajem, który ją irytował. Dlaczego nie mogli jeść wszyscy razem, jak wielka rodzina, którą w istocie tworzyli? Seth wyliczał zalety Therona, nie zapomniał przy tym odnotować jego śmiałości w stosunku do Erika. Kathleen tymczasem nalewała kawę: najpierw obsłużyła Hazel, która piła czarną. Erik i Seth poprosili o kawę z dodatkiem brandy. Gdy podawała filiżankę Erikowi, ich palce przez moment zetknęły się i poczuła, jakby po jej ręce przeskoczył ładunek elektryczny, kierując się wprost do serca. Roztrzęsiona nalała mężowi kawę i właśnie mu ją podawała, gdy Erik powiedział: - Kawał z niego chłopa. Ile ma lat? Mówiliście, że kiedy są jego urodziny? Filiżanka wyślizgnęła się z rąk Kathleen i upadła prosto na kolana Setna, oblewając go gorącą kawą.
Rozdział 13
Kathleen zamarła, patrząc na gorący płyn, który wsiąkał w materiał spodni Setha. W końcu odzyskała kontrolę nad sobą i wykrzyknęła: - Och, Seth, kochanie, tak mi przykro. - Rzuciła się w stronę tacy, złapała serwetkę i szybko zaczęła wycierać kawę, zanim zdążył zaprotestować. - Kathleen - odpowiedział ze śmiechem - moja droga, nie zawracaj sobie tym głowy. - Z jej napiętych, pobladłych ust wyrwał się jęk. - Jedną z zalet mojej sytuacji jest to, że potrzeba naprawdę sporej dawki bólu, by chociaż zwrócić moją uwagę - dodał delikatnie, wyjmując zabrudzoną serwetkę z jej dłoni. - Lepiej napij się kawy. Wyglądasz, jakby była ci potrzebna. Podeszła jak automat do kanapy i usiadła, ale nie próbowała podnieść dzbanka. Uznała, że jej trzęsące się ręce nie poradzą sobie z tym zadaniem, zacisnęła je więc mocno na kolanach. Seth podjechał na wózku do stolika i nalał sobie nową filiżankę. - Sądzę, że w pralni dadzą sobie radę z tymi plamami, a jeśli nie, to kupię nowe ubranie u Kirchoffa. Słyszałem, że mają tam niezłe fasony - zażartował. Spojrzał na swojego gościa z szerokim uśmiechem, ale Erik nie podzielał jego dobrego humoru. Patrzył na kolano Setha, na które przed chwilą wylał się gorący płyn, a ten człowiek nic nie poczuł. Nic nie poczuł! Półgodziny później Erik życzył wszystkim dobrej nocy. - Świetnie się bawiłem tego wieczoru, ale po jedzeniu czuję się trochę zmęczony. Dziękuję, Hazel, Kathleen. - Przeszedł przez pokój zamaszystym krokiem i podszedł dowózka. Uścisnął dłoń Setha i powiedział: - Nie mogę się doczekać, kiedy zaczniemy robić razem interesy. - Ja również - odrzekł krótko Seth i uśmiechnął się swym rozbrajającym uśmiechem. - Musisz mi wybaczyć, ale poproszę, by Kathleen odprowadziła cię do drzwi. Lepiej, żeby George wyciągnął mnie jak najszybciej z tych ciuchów. - Odprowadzę cię do sypialni - zaproponowała Hazel, stając za wózkiem Setha. Kathleen, przezwyciężając drżenie, wstała i ruszyła z Erikiem w stronę szerokiego łuku prowadzącego do holu. - Och, Kathleen - zatrzymał ją Seth. - Obiecałem pokazać Erikowi, jak oświetliliśmy basen. Czy byłabyś tak miła i zrobiła to, zanim odejdzie?
Krew dudniła jej w uszach. Miała zostać z nim sam na sam! - O... oczywiście. - No to powiem wam dobranoc. - Posłał jej całusa i odjechał. Hazel poszła za nim. Gdy tylko zostali we dwoje, Kathleen zapytała: - Czy musisz oglądać basen? - Absolutnie nie. Maska dobrych manier zniknęła z jego twarzy. Jego rysy zrobiły się ostre i twarde. Chwycił Kathy za rękę i zaczął wlec za sobą. Potykała się na swoich wysokich obcasach i w końcu wykrztusiła: - Eriku, puść mnie. Sprawiał wrażenie, jakby nie słyszał jej słów. Kiedy znaleźli się na zewnątrz, pchnął ją na ścianę budynku i przygniótł swoim ciałem. Przytrzymał jej twarz w dłoniach, ale nie było to delikatne dotknięcie, lecz pełne złości. Jego twarz budziła przerażenie. Kathleen widziała go w takim stanie wcześniej tylko raz, kiedy chciał pobić tamtych dwóch kowbojów w hotelu Crescent. - Chcę wiedzieć. I chcę to wiedzieć natychmiast. Czy to mój syn? - Tonie był głos Erika. To niebyt ten sam głos, który kołysał ją do snu, szepcząc do ucha słowa miłości. Teraz rozbrzmiewały w nim furia i nienawiść. Próbowała się wyrywać, ale bezskutecznie. Erik rozłożył jej ręce po obu stronach głowy, trzymając je w żelaznym uścisku, aż bała się, że połamie jej nadgarstki. - Niech cię szlag trafi, odpowiedz mi! Kiedy są jego urodziny? Ten zaaranżowany przez ciebie mały wypadek nie przeszkodzi mi dowiedzieć się tego! Myślał, że wylała tę kawę celowo! - Puść mnie. - Pełne gniewu słowa wyleciały z jej ust. - Nie mamowy - warknął. - Nie puszczę, dopóki nie powiesz mi prawdy. Czy to mój syn?
Przylgnął do niej mocno, a wtedy, pomimo złości, jej namiętność, uśpiona przez ostatnie dwa lata, powoli zaczęła się budzić. Walczyła z tym uczuciem. Zamknęła oczy, żeby nie widzieć tej pełnej furii twarzy, która była tak blisko. - A czy to dla ciebie takie ważne? - zapytała w końcu tonem, który wydawał jej się pogardliwy. - Dla takiej kłamliwej suki jak ty prawdopodobnie nie. Ale dla mnie tak! Zaszlochała. Jaki był okrutny i niesprawiedliwy. I jak śmiał obrażać ją w ten sposób! Dawniej tak go kochała! To on był niewiernym kłamcą, zdradzającym żonę. Kathleen chciała go zranić, tak jak on zranił ją. - Tak - wysyczała. - To twój syn. Ale na niewiele przyda ci się ta wiedza. - Odchyliła głowę do tyłu, opierając się o ścianę; przeciwstawiała mu się całą sobą. Najpierw w oczach Erika odmalowała się podejrzliwość. Zastanawiał się pewnie, czy to prawda. Następnie na tej twarzy, którą Kathy tak kochała, pojawił się wyraz zadumy i szacunku, lecz oba te uczucia wyparł ogromny smutek. W końcu powrócił gniew. - Ciekawe, czy Seth wie, jaka z jego żony gorąca suka? - zapytał z pogardą Erik. Kathleen ponownie próbowała się wyrwać i znowu jej wysiłki spełzły na niczym. - Już raz tak mnie nazwałeś. Nie było to prawdą ani wtedy, ani teraz. Nic o mnie nie wiesz. - Tak? - wykrztusił. - Mogę udowodnić, jak dobrze cię znam. - Nie - zaprotestowała Kathleen, czując, jak jego udo wsuwa się między jej nogi. - Nie - powtórzyła cicho, ale teraz chciała przekonać siebie samą. Twarde udo Erika przyciskało ją do ściany, jego kciuki zataczały kółka na jej nadgarstkach. Przykrył jej dłonie swoimi, a nawet tak prosty gest miał w sobie mnóstwo erotyzmu. Czuła na szyi gorący i pełen napięcia oddech mężczyzny. - Wyrzucę cię z moich myśli, przysięgam, ty mała. Mała... - Nie dokończył, gdyż jego usta wpiły się
łapczywie w jej wargi. Początkowe protesty Kathleen szybko zmieniły się w ciche westchnienia ekstazy. Erik puścił jej nadgarstki, jego ręce przesunęły się na jej plecy i rozpięły suwak z tyłu. Oszołomiona pocałunkami, nie opierała się już - nie mogła. I nie chciała. Odnalazł ciemniejsze wierzchołki jej piersi i drażnił je językiem. Potem zaczął je delikatnie ssać, pijąc z nich słodycz, pragnąc zaspokojenia. Kathleen objęła go mocno zaszyję i przytrzymała. Przywarł do niej, przyciągając dłońmi jej uda do swoich. W górę. Bliżej. Mocniej. Kathleen czuła, jak wznosi się na szaleńcze wyżyny. Jej palce zacisnęły się na jego plecach, zaczęła poruszać biodrami. Przeszła przez nią fala rozkoszy, rozpalając ogień w całym ciele. - Erik, Erik - jęczała. Ocknęła się bez tchu, łapiąc powietrze. Jej palce przeczesywały złote kosmyki jego włosów - pamiętała, jak kiedyś ich dotykała. Wyczerpana szeptała słowa przepełnione bezgraniczną miłością. Nagle odsunął się od niej. Usta, które jeszcze przed chwilą dawały jej tyle przyjemności, teraz ułożyły się w grymas cynizmu i drwiny. - Widzisz, Kathleen - powiedział. - Przekonałem się ostatecznie. Nie jesteś godna być matką mojego syna! Kilka dni później Kathleen wciąż nie mogła dojść do siebie po tym, co się stało. Nawet nie chciała słuchać Eliota, który machał jej jakimiś dokumentami przed nosem. - Kathleen, posłuchaj. Pytałem, czy odwołałaś to zamówienie. Seth jest przy telefonie. Hazel - zrobił wymowną minę - stoi przy nim i krzyczy, że nasi klienci szukają koszul polo w kolorach jesieni, a nigdzie ich nie ma. Odzyskała świadomość i słowa Eliota zaczęły wreszcie do niej docierać. - Jeszcze nie doszły? Zamówiłam po tuzinie koszul w każdym kolorze i we wszystkich rozmiarach do każdego ze sklepów. Dlaczego ich nie ma w sprzedaży? - Niech mnie diabli, jeśli wiem. - Przejechał dłonią po rozświetlonych balejażem włosach. - Czy mogłabyś porozmawiać z Sethem? Jeszcze nigdy nie słyszałem, aby był tak zdenerwowany.
Podniosła słuchawkę i odezwała się spokojnie: - Cześć, Seth. Nie rozumiem, co się stało, ale myślę, że zaraz to wszystko wyjaśnię. - Kathleen, nie mamy naszego najlepszego towaru i to ty doprowadziłaś do takiej sytuacji. Chcę wiedzieć, dlaczego? Nigdy wcześniej nie słyszała, by tak się do kogoś zwracał, a teraz mówił to do niej. - Ja jestem winna? - Tak. Zadzwoniłem prosto do działu zamówień. Otrzymaliśmy towar, to znaczy ty go odebrałaś trzynastego czerwca. Nie przyjęłaś tych koszul i dałaś polecenie, by je odesłano. Jak mogłaś zrobić coś takiego? - Nie zrobiłam! - wykrzyknęła gwałtownie, aż Eliot uniósł brwi. Nigdy dotąd nie słyszał żadnej sprzeczki między szefową a jej mężem. Kathleen zaczęła rozcierać sobie czoło palcami ze zdenerwowania. Dlaczego, kiedy i tak była już półprzytomna, musiało przytrafić się coś takiego! Próbowała pomyśleć rozsądnie. - Seth, zaszła jakaś pomyłka. Nawet nie widziałam tego towaru. Nigdy niczego nie odsyłałam. - Więc jak to możliwe, że patrzę na kwit podpisany przez ciebie? Chyba już minęło trochę czasu i znam podpis mojej żony, na Boga! Zacisnęła wargi, żeby nie odpowiedzieć mu ostro. Zdawała sobie sprawę, że tutaj obserwuje ją Eliot, a koło Setha stoi Hazel. Hazel! Nagle ją olśniło. Czy ta kobieta byłaby zdolna do takiej podłości? Czy mogła zaryzykować nawet dobro firmy, by wywołać tarcia między nią a Sethem? Kathleen dała Hazel kredyt zaufania, ale może była w stosunku do niej zbyt hojna. - Nigdy nie odsyłałam tego zamówienia, Seth - powiedziała spokojnie. Seth westchnął ciężko. - Zadzwonię do Ralpha Laurena i postaram się go ubłagać, żeby przysłali nam te koszule jeszcze raz. Miejmy nadzieję, że nasi klienci nie pójdą tymczasem do innych sklepów.
- Przyjdę do biura. Zobaczymy się wkrótce - odrzekła Kathleen, nim usłyszała po drugiej stronie dźwięk odkładanej słuchawki, oznaczający koniec rozmowy. Odłożyła powoli słuchawkę i przez chwilę jej się przyglądała. Kątem oka zobaczyła obok siebie Eliota. Położył jej ręce na ramionach i obrócił ją w swoją stronę. - Usiądź. Musimy pogadać. Posłuchała, mimo wewnętrznego oporu. - Co się z tobą dzieje, Kathleen? Przez ostatnie trzy dni zachowujesz się jak zombi. Paskudnie wyglądasz. Wiesz, o co mi chodzi, kochana. Gdzie ta porywająca energia, do której się tak przyzwyczailiśmy? Gdzie nasze Słoneczko? Eliot nie mógł wyprowadzić jej z równowagi. Zbyt miło było na niego patrzeć. Jego wysoka sylwetka wydawała się wręcz stworzona do eleganckich ubrań, w których zawsze wyglądał szykownie. Zadbane jasne włosy podkreślały jego chłopięcy wdzięk. Miał zdrową cerę, a opalenizna, jak podejrzewała Kathleen, pokrywała całe jego ciało. Białe proste zęby i ładne usta powodowały, że jego uśmiech był urzekający. Zielone oczy podkreślone ciemnymi, gęstymi rzęsami wydawały się bardzo bezpośrednie, a czasami wręcz bezczelne. Tylko niezmiennie pogardliwy stosunek do świata był jedyną wadą Eliota, która sprawiała, że nie można go było nazwać absolutnie pięknym. Ale był jej przyjacielem. - Nie spałam ostatnio najlepiej - powiedziała, unikając jego wzroku. - Aha, jasne. To chyba coś więcej, ale jeśli nie chcesz mi powiedzieć, nie mów. Jak myślisz, co się stało z tym zamówieniem? - Nie wiem. - A ja jestem królem Syjamu. - Usiadł na rogu stołu i zaczął machać stopami w niebieskich, płóciennych butach. Oczywiście były to drogie buty, zauważyła z uśmiechem Kathleen. - Czy pamiętasz, jak pani Vanderslice zamówiła suknię balową? Zamówiłaś numer dziesięć, a przysłano dwunastkę. Ta wredna suka zrobiła piekło, wrzeszczała, że chcesz zrobić z jej córki grubasa. Pamiętasz? - Aż zbyt dobrze, ale. - A pamiętasz, jak sprzedałaś dwie identyczne suknie tym dwóm starym damulkom, które szły razem do opery? Pamiętasz, jaki zrobiły raban? - Tak. Jak mogłabym zapomnieć? - Uniosła brwi z zakłopotaniem. - Eliot, co chcesz mi powiedzieć w tak zawiły sposób?
- Że ktoś ci robi tyły, moja śliczna. - Ale kto? - Wiesz równie dobrze jak ja. - Pochylił się i szepnął: - Kochana siostrzyczka Hazel. Kathleen wstała i podeszła do jedynego okna w swoim malutkim gabinecie. - Nie zamówiłam dla tej dziewczyny Vanderslice’ów dwunastki i nie sprzedałabym takiego samego ubrania dwóm zaprzyjaźnionym kobietom. - Otóż to. - Ale dlaczego Hazel miałaby coś takiego zrobić? - zapytała Kathleen, uznając, że Eliot może mieć rację. - Bo jest tak zazdrosna o ciebie, że w powietrzu dosłownie zaczynają latać zatrute strzały za każdym razem, kiedy na ciebie patrzy. - Wykonał w powietrzu gest, który był tak wymowny i komiczny, że Kathleen roześmiała się mimo całej powagi sytuacji. - A przy tym - kontynuował - jeśli ktoś bym nie pytał o opinię, to Hazel ma Setha kompletnie w dupie. - Eliot, proszę - powiedziała Kathleen. Jego wulgaryzmy były jedyną rzeczą, której nie zamierzała tolerować. - No dobra, Wrażliwe Uszko - powiedział z przesadną serdecznością. - Hazel ma go gdzieś. Zależy jej tylko na kontrolowaniu brata, żeby cały czas jadł jej z ręki. To, jak nim manipuluje, jest wręcz obrzydliwe. A na domiar złego, on nic nie widzi, nie potrafi jej przejrzeć. Nie wie, że jest wykorzystywany. Kathleen nie chciała powiedzieć tego głośno, ale Eliot miał rację. Jeśli chodzi o siostrę, kalectwem Setha nie był paraliż, lecz ślepota. - Uważaj na tę sukę, Kathleen. Ona chce ci zrobić krzywdę, czuję to przez majtki. Kathleen próbowała się roześmiać z ostrzeżenia Eliota, ale z jej gardła wydobył się tylko cichy zduszony chichot. Eliot podszedł do niej od tyłu i pocałował ją lekko w szyję. Była przyzwyczajona do takiego okazywania uczuć i zazwyczaj nie miała nic przeciwko temu, wiedząc, że to tylko oznaki przyjaźni. Dzisiaj jednak odsunęła się od niego, krzyżując ręce na piersi. Trzęsła się cała, choć w pokoju nie było chłodniej niż zwykle. - Co jest, Kathleen? To coś więcej niż Hazel Kirchoff, prawda?
- Nie wiem, o co ci chodzi. - Wiesz. Jesteś rozkojarzona i zdenerwowana. Ani twój umysł, ani twoje serce nie są w pracy. O co chodzi? Mój dawny kochanek i ojciec mojego dziecka wrócił, żeby się nade mną pastwić. Czy miała mu powiedzieć coś takiego? Czy powinna podzielić się z Eliotem i wszystkimi wokół swoimi problemami? Czy w ogóle by jej uwierzyli? Uśmiechnęła się ironicznie. Eliot pewnie by uwierzył. Niektóre relacje z jego eskapad powodowały, że włosy stawały jej dęba. Ani by go tym nie zaskoczyła, ani nie zszokowała. Kathleen czuła się zestresowana do granic wytrzymałości ponownym wtargnięciem Erika w jej życie. To, co się zdarzyło koło basenu, było upokarzające. Nie zdziwiła się, że próbował uprawiać z nią miłość. Nie, nie miłość, seks. I przerwał, by ją ukarać. Jakby mu nie wystarczyło, że będąc żonatym mężczyzną, uwiódł ją przed dwoma laty, to obecnie próbował na nowo podjąć z nią dawną grę, chociaż na pewno był teraz równie żonaty jak wtedy. Najbardziej jednak zaskoczyła ją własna reakcja. Dlaczego nie starała się opierać? Przeciwnie, z rozkoszą powitała jego pieszczoty. Rozkoszowała się smakiem jego ust i zapachem wody po goleniu, zmieszanym z jego własnym niepowtarzalnym zapachem. Wspaniałym dotykiem, który doprowadzał ją. Boże! Uciekając przed wspomnieniami, ze wstydu ukryła twarz w dłoniach. - Kathleen? Wszystko w porządku? - zapytał Eliot głosem pełnym napięcia. - Tak, tak. Wszystko w porządku. Po prostu jestem zmęczona. Czy mógłbyś za mnie załatwić resztę spraw? Chcę spędzić popołudnie z Theronem.
Zabrała swoje rzeczy i wyszła, ale gdy jechała samochodem w stronę biur Kirchoffa, znowu poczuła ten sam strach, co wówczas gdy Erik wypowiedział tamte okrutne słowa. Czy zamierzał odebrać jej dziecko? Nie jest aż tak okrutny. Zresztą, nawet gdyby chciał, nie udałoby mu się tego zrobić. Theron był tylko jej. Erik miał już żonę, kiedy dziecko zostało poczęte. Zawsze mogła powiedzieć, że została porzucona. Chociaż właściwie to nie on ją zostawił. To Kathleen zostawiła jego. Strach przed sprawą sądową był na drugim miejscu, po lęku przed piekłem, które by się rozpętało, gdyby wyjawił jej mężowi prawdę. To by zniszczyło Setha. Traktował Therona jak swoje dziecko. Od kiedy jej się oświadczył, nigdy nie wspomniał ojca chłopca. Nigdy nie mówił „twoje dziecko”, tylko „nasze”. Zawsze mówiło Theronie „mój syn”. Jeżeli ludzie mieli wątpliwości co do ojcostwa Setha, mieli też dosyć taktu, by o tym nie wspominać. Właściwie Theron należał do Setha. Kathleen była wierna mężowi i nigdy nie zachowała się w sposób, który mógłby budzić wątpliwości co do jej oddania. Seth często nakłaniał ją, by więcej wychodziła, nawiązywała znajomości i miała własne życie poza domem, ale zawsze odmawiała, ciesząc się ze wspólnie spędzanego czasu. Był naprawdę wyjątkowym człowiekiem. Bywał w większej liczbie miejsc, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Brali Therona na spacery do parku Golden Gate, zabierali synka na lody. Chodzili do kina i na kolacje. Oczywiście, George zawsze im towarzyszył, rozwiązując wszystkie problemy związane z transportem, ale Seth starał się, jak mógł, by Kathleen nie musiała z niczego rezygnować. Ostatnio jednak na twarzy Setha pojawiło się zmęczenie. Nie miał ochoty tak często wychodzić i wydawało się, że największą przyjemność sprawia mu przesiadywanie koło basenu. Nie wyglądał
też najlepiej. Pytała George’a, co się dzieje, ale jego odpowiedzi były wymijające i niepełne. Zadzwoniła do lekarza, lecz jego długi wykład na temat zdrowia Setha, choć szczegółowy pod względem medycznym, nic jej nie wyjaśnił. Przez kilka ostatnich dni, od czasu owej niefortunnej wizyty Erika, w głowie Kathleen obracała się jakaś upiorna karuzela myśli. Wciąż nie dawały jej spokoju, gdy weszła do biura Setha, które okazało się puste. Znalazła jednak notatkę z informacją, że on i Hazel idą na lunch i wkrótce wrócą. Miała się rozgościć i poczekać. Komputer Claire był przykryty. Sekretarka również wyszła na lunch. Kathleen pchnęła mocno drzwi do gabinetu, a kiedy je za sobą zamykała, przypomniał jej się dzień, gdy zjawiła się tu po raz pierwszy. Wciąż lubiła ten pokój. Wyłączyła radio, podeszła do okien i zasłoniła żaluzje, pogrążając gabinet w półmroku. Skoro miała poczekać, mogła wykorzystać ten czas, żeby się zdrzemnąć. Niezbyt dobrze spała przez kilka ostatnich nocy. Zdjęła pantofle, ułożyła się na wygodnej skórzanej sofie i zamknęła oczy. Zrobiło się ciemno i cicho. W ciągu niespełna kilku minut zasnęła. Miała wyjątkowo przyjemny sen. Pojawił się w nim Erik. Ale nie ten zły, zgorzkniały mężczyzna, który przyparł ją do muru nad basenem. To był dawny Erik, któremu śmiały się oczy i usta. Pochylił się nad nią i delikatnie odgarnął kosmyk włosów z jej policzka. Czuła ciepło jego oddechu na twarzy. Potem jego usta dotknęły jej warg. Jego dłoń objęła ją mocno wokół talii, a potem zaczęła się powoli przesuwać w górę, dotykając żeber, jakby je liczyła. Poczuła, jak Erik ujmuje od dołu jej pierś. Akcja w jej śnie nabrała tempa, usta Erika stały się bardziej natarczywe. Czuła ciężar jego ciała, gdy na nią napierał. Przez cienki materiał sukienki od Dianę von Furstenburg poczuła też jego palce, które
odnalazły jej sutki i zaczęły je pieścić. To było takie realne, jego dłonie umiejętnie sprawiały jej coraz większą rozkosz. Kciuk poruszał się delikatnie. Ciało Erika było takie ciężkie, takie ciężkie. Kathy otworzyła gwałtownie oczy. To nie był sen! Koło niej leżał Erik! Odepchnęła go gwałtownie rękami i nogami. - Puść mnie! - zawołała z wściekłością. - Odsuń się ode mnie! Ku jej zaskoczeniu, posłuchał od razu. Wstając z sofy, zaśmiał się z diabelską radością. - Zastanawiałem się, kiedy się obudzisz. I czy ten głęboki sen nie był udawany. - Jego oczy spoczęły na jej piersiach, na których wciąż widać było ślady niedawnych pieszczot. - Ale to nie było udawane - powiedział szyderczo. - Zamknij się. Nie chcę nawet przebywać z tobą w jednym pokoju. - Kathleen wsunęła stopy w pantofle i bezskutecznie próbowała uporządkować fryzurę. - Dlaczego? - zapytał, siadając na jednym z foteli. - Czy boisz się stracić nad sobą panowanie? Powtórka tamtej nocy? Muszę przyznać, że dobrze się bawiłaś, chociaż zostawiłaś mnie napalonego i niespełnionego. Bez żadnych złośliwości. - Jesteś obrzydliwy - powiedziała, zrywając się na równe nogi. Zaśmiał się znowu. - Wtedy nie czułaś obrzydzenia. Jeśli dobrze sobie przypominam. - Czy możesz przestać o tym mówić! - krzyknęła i zasłoniła twarz dłońmi. Wciągnęła kilka razy głęboko powietrze, próbując się uspokoić. - Czuję do ciebie wyłącznie odrazę, ale jeszcze większe obrzydzenie mam do samej siebie za to, że pozwoliłam ci się dotknąć. Wyjdziesz stąd teraz czy ja mam wyjść? Zacisnął szczęki i widziała, że trafiła w czuły punkt, ale nie mogła sobie pozwolić na współczucie. - Jestem umówiony z twoim mężem - powiedział. - W porządku. Porozmawiam z Sethem w domu.
Udało jej się dotrzeć do drzwi, mogła je nawet otworzyć, ale dalej już nie poszła. Duża, opalona ręka Erika stanowczo zatrzasnęła drzwi, nie pozwalając Kathleen wyjść. - Nie tak szybko, pani Kirchoff. Masz coś, co należy do mnie. To zdanie zmroziło jej krew w żyłach. Kathy zamknęła oczy, czując, że kręci jej się w głowie. Zaklinowana między Erikiem a drzwiami, ledwo mogła się odwrócić, by spojrzeć na niego wzrokiem pełnym obawy. - C... co? - spytała trzęsącym się głosem. - Mojego syna. Pokręciła głową, jej wargi się poruszyły, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. W końcu zdołała wykrztusić: - Nie. To mój syn. - Powinienem ci skręcić kark za to, że nic mi nie powiedziałaś o dziecku. Z chęcią bym cię za to zabił. Kathleen ani przez chwilę w to nie wątpiła. - A jak byś się wytłumaczył z narodzin Therona przed swoją żoną? Eryk popatrzył na nią bez słowa. Ale na jego twarzy nie było skruchy, żadnego poczucia winy, tylko zdumienie. Powoli odsunął się od Kathy, nadal dziwnie zaskoczony. Ręce opadły mu bezwładnie wzdłuż ciała. Kathleen przebiegła obok niego i odsunęła żaluzje, wpuszczając światło. Radio milczało, teraz żałowała, że je wyłączyła. Panująca w pokoju cisza była trudna do zniesienia. Wyjrzała przez okno i chwilę patrzyła na ruch uliczny w oddali. W końcu Erik przerwał milczenie. W jego głosie brzmiało niedowierzanie.
- Kathleen, ja nie mam żony. Nigdy jej nie miałem. Odwróciła się i spojrzała na niego z konsternacją. Dzieliła ich przepaść nagromadzonych nieporozumień. Oczy Kathleen uważnie badały twarz Erika, szukając jakichś oznak kłamstwa, ale ich nie znalazły. Nie mogła wątpić w prawdziwość usłyszanych przed chwilą słów. Cała jego postać wyrażała tę samą bezsilność, jaką sama czuła. Zanim którekolwiek z nich zdążyło coś powiedzieć, George otworzył drzwi i do gabinetu wjechał Seth. Odzyskał już swój zwykły dobry humor i powitał ich głosem pełnym radości: - Jak miło was widzieć. Gdybym wiedział, że na mnie czekacie, wróciłbym wcześniej z lunchu. Jak się masz, Eriku? Ten, nadal oszołomiony, automatycznie odwrócił się i uścisnął dłoń Setha. - W porządku. - Odchrząknął i powtórzył: - W porządku. - Jesteś gotowy, by zająć się naszym projektem? Czy znalazłeś już mieszkanie? - Seth, jak zawsze życzliwy i serdeczny, pragnął nieść wszystkim pomoc. - Tak - odpowiedział Erik. - Kupiłem mieszkanie. Na razie to cztery puste ściany. Muszę je umeblować. Seth się zaśmiał. - Dobrze trafiłeś. Kathleen jest w tym dobra. Jestem pewien, że chętnie ci pomoże, prawda, Kathy?
Rozdział 14
Kathleen popatrzyła przez sekundę na Erika, po czym przeniosła wzrok na męża. - Je... jestem pewna, że gdyby Erik potrzebował dekoratora, toby już kogoś znalazł - wykrztusiła. Co on powiedział? Że niema żony. Nie miał żony Nigdy nie był żonaty! - Ale dekoratorzy są tacy profesjonalni. Jeśli zatrudni dekoratora, jego mieszkanie będzie wyglądać jak nasz salon, stanie się zbyt idealne, żeby w nim mieszkać.
Po raz pierwszy Kathleen usłyszała, jak Seth mówi coś, co można było uznać za krytykę pod adresem siostry. Ale w tej chwili jego słowa nie miały znaczenia. Ledwo je zrozumiała. Jej umysł wciąż zaprzątało to, co powiedział Erik. „Nie mam żony Nigdy jej nie miałem.”. Powtarzała te słowa w myślach jak modlitwę. To zdanie było najważniejsze w jej życiu. - Kathleen jest zbyt zajęta, by zajmować się urządzeniem mieszkania kawalera - odezwał się Erik. Podkreślił słowo „kawaler”. Seth podjechał za swoje biurko i ziewnął, zasłaniając się dłonią. - Przepraszam - powiedział - za dużo zjadłem na lunch. Wydawał się niewrażliwy na panujące w pokoju napięcie, na fale emocji odbijające się od ścian, na wibracje uczuć, spowodowane ujawnieniem dramatycznej prawdy. - Jutro czwartek, prawda? To jeden z twoich wolnych dni. Czy masz jakieś plany? - Nie, ale. - Erik, a ty? - Nie. - Świetnie. Jutro więc możecie poświęcić cały dzień na zakupy. Gdy już skończycie, przyjdźcie do nas do domu, zrobię steki z grilla. Żadne z nich się nie sprzeciwiło, Seth uznał więc sprawę za zamkniętą i zajął się czym innym. Kathleen przeprosiła ich, ucałowała męża, skinęła głową Erikowi i wyszła. Tego wieczoru, przy kolacji, powróciła kwestia odesłanego zamówienia. Tym razem podjęła ją Hazel. - Myślę - odezwała się, wycierając usta płócienną serwetką - że Kathleen ma za dużo obowiązków. Jakże inaczej mogłaby popełnić tak kosztowny błąd! Seth nie usłyszał w głosie siostry kąśliwego oskarżenia, jedynie troskę. - Nie popełniłam żadnego błędu - oświadczyła spokojnie Kathleen. - Kochanie, to nie ma znaczenia. - Seth uśmiechnął się uspokajająco. - Wszystko już jest pod kontrolą.
Będziemy mieć towar w ciągu tygodnia. - To ma znaczenie, jeśli zarzuca mi się niekompetencję, bo to nie prawda - zaprotestowała. - Hazel nie o to chodziło. - Sama będę decydować, czy mam zbyt dużo obowiązków i sama będę sobie z nimi radzić. Nie życzę sobie, żeby ktokolwiek mnie pouczał. - Wstała. - Muszę was przeprosić, idę na górę pobawić się z Theronem. Pozostała na piętrze, dopóki się nie upewniła, że Hazel poszła do siebie. Gdy schodziła po ostatnich stopniach, George wiózł właśnie Setha do jego pokoju. Uderzył ją kiepski wygląd męża i wielkie zmęczenie widoczne na jego twarzy. Jego cera, zwykle zdrowo opalona dzięki godzinom, które spędzał, ćwicząc w basenie, była szara. Fioletowe cienie pod oczami, ledwo widoczne w ciągu dnia, teraz, pod wieczór, wydawały się ciemniejsze. - Seth! - zawołała, podbiegając do niego. Przycupnęła koło wózka i oparła głowę na kolanach męża. George wycofał się taktownie. - Przepraszam, że mówiłam w ten sposób przy kolacji. Nie mogę wyjaśnić, co się stało, ale musisz pamiętać, że niezależnie od spraw, jakie wtedy miałam na głowie, nie odesłałam tych koszul. Poczuła ciężar jego dłoni, gdy pogładził ją po włosach. - Moja droga Kathleen. Ja też nie wiem, co się stało, ale przebaczyłbym ci wszystko, cokolwiek byś zrobiła. Kocham cię. - Jego kojący głos i słowa płynące z głębi serca wzruszyły Kathy. Przytuliła się mocniej do Setha. - Martwię się o ciebie, kochany - powiedziała cicho. - Czy dobrze się czujesz? - Podniosła głowę i spojrzała mu uważnie w oczy. Dostrzegła w nich coś, czego nie potrafiłaby opisać. Wiedziała tylko, że nie błyszczały radością jak zwykle. - Czuję się dobrze. Co mogłoby być nie tak? - Nie wiem - odrzekła powoli. - Powiedziałbyś mi, gdyby działo się coś złego, prawda? - Jeśli miałoby mi to zagwarantować twoją miłość, zdradziłbym ci nawet najgłębiej ukrywane, najmroczniejsze sekrety. - Uśmiechnął się, ale jego słowom brakowało werwy.
- Seth, kocham cię. - Mówiła prawdę. Czyż mogłaby nie kochać tego człowieka? Reprezentował sobą wszystko, co szczere i dobre na tym świecie. Jego twarz przybrała poważny wyraz, ale była pełna miłości. - Wiem - wyszeptał. - Ty i Theron tyle dla mnie znaczycie, że czasem moja miłość wręcz mnie boli. Tak jakby moje ciało nie mogło jej unieść, jakbym miał wybuchnąć z miłości do was. Czy mnie rozumiesz? Rozumiała. Znała emocje, o których mówił. Towarzyszyły jej przez ostatnie dwa lata i tak samo jak Seth cierpiała z powodu nieodwzajemnionego uczucia. - Jesteś piękna, Kathleen. Naprawdę piękna. Chciałbym zapamiętać twoją twarz na czas, który spędzę w wieczności. - Jego palce podążyły za spojrzeniem; delikatnie dotknął jej policzków. Te słowa przeraziły Kathleen i westchnęła cichutko. - Chodź - powiedział żywo, podnosząc ją, by dostać całusa w policzek. - Ciężko pracujący mężczyzna zasłużył na odpoczynek. Zresztą sama masz jutro ciężki dzień. Lubisz Erika, prawda, Kathleen? Wydawało się, że Seth przywiązuje dużą wagę do jej opinii. - Oczywiście. A to, co robi dla Kirchoffa, jest po prostu wspaniałe. Podjąłeś mądrą decyzję. Ulga na twarzy Setha warta była tych wszystkich napięć, których spodziewała się Kathleen, gdy będzie zmuszona pracować z Erikiem. - Cieszę się, że się ze mną zgadzasz. Chcę, żebyście się dogadywali. Nie masz mi chyba za złe, że zaproponowałem mu twoją pomoc? Wiem, że lubisz takie rzeczy, więc może będziesz miała jakąś rozrywkę. Spędzasz za dużo czasu w domu, tylko ze mną, Alice, George’em i Hazel. Nie wspominając o tym, ile godzin poświęcasz Theronowi. - Przecież jesteście moją rodziną. Ale nie mam nic przeciwko pomaganiu Erikowi, jeśli o to ci chodzi. - To dobrze. - Wydawał się usatysfakcjonowany. - Dobranoc, kochanie - Przyciągnął ją do siebie i pocałował czule w usta. Jak gdyby wyczuwając, że skończył się już czas ich bliskości, George w tym momencie wyłonił się z cienia.
Powiedział Kathleen dobranoc i otworzył drzwi do sypialni, po czym zamknął je cicho, gdy Seth wjechał do środka. Kathleen nigdy nie została zaproszona do tego pokoju. Nigdy też nie pytała Setha o powody takiej decyzji. Może szczegóły jego kalectwa były zbyt wyraźne w sypialni. Akceptowała jego prawo do prywatności i szanowała ją. Nie chciała robić czegokolwiek, co mogłoby wprawić w zakłopotanie mężczyznę, który zapewnił jej przyszłość, gdy nie widziała przed sobą żadnej nadziei. Co powinna włożyć? Kathleen przeglądała zawartość swoich trzech szaf. W końcu jak prawdziwa kobieta uznała, że nie ma odpowiedniego stroju na tę okazję. Wyrzucała sobie w myślach, że zachowuje się jak nastolatka. Nie szła przecież na randkę z jakimś przystojniakiem. Wybierała się tylko na zakupy z Erikiem. Widział ją już w bojówkach i białym tshircie, które były jej codziennym ubraniem w Mountain View. Widział ją też zupełnie bez niczego. Kathleen zarumieniła się na to wspomnienie. Leżała naga w jego łóżku, widział ją także pod prysznicem, gdy w strumieniach wody z mydłem błądził po jej ciele ustami i dłońmi. Czy on to jeszcze pamięta? Sposób, w jaki jej ostatnio dotykał, świadczył o tym, że dobrze zapamiętał jej ciało. W końcu wybrała brązowe skórzane spodnie, na których kupno nalegał Seth. Był dumny z jej figury i nawet często nalegał, aby Kathleen prezentowała nowe ubiory na pokazach, które urządzano u Kirchoffa. Był dla niej bardzo hojny, stale robił jej prezenty i namawiał, by kupowała sobie stroje w wielkich domach mody w Nowym Jorku. Często wybierali się razem do sklepów, a kiedy Seth zauważył coś w rozmiarze Kathleen, co przypadło mu do gustu, ściągał tę rzecz z wieszaka i mówił niewyraźnym głosem Humphreya Bogarta: „Będzie ci w tym świetnie, dziecino”. Nigdy się z nim nie sprzeczała. Jeśli mogła sprawić mu przyjemność, nosząc ładne ubrania, robiła to z chęcią. Tak niewiele mogła dla niego zrobić. Właśnie kończyła się ubierać, gdy ogarnęło ją poczucie winy. Czy była niewierna Sethowi, czekając tak niecierpliwie na spotkanie z Erikiem? Nie, próbowała przekonać samą siebie, przecież Seth sam to zorganizował. Tak naprawdę robiła to dla niego.
Ale gdy patrzyła na siebie w lustrze, wiedziała, że robi to również dla siebie. Wsunęła jedwabną koszulę w spodnie. Jaskrawy niebieski kolor podkreślał zieleń jej oczu. Czubki jej włoskich pantofli miały taki sam brązowy odcień jak spodnie. Rozpuściła włosy, by spływały po jej twarzy i ramionach jak brązowa chusta. Zbiegła lekko po schodach, akurat gdy zabrzmiał dzwonek. - Ja otworzę, Alice - zawołała, a jej pantofle zastukały głośno na posadzce w holu. Chwyciła za klamkę, jakby od tego zależało czyjeś życie, i otworzyła z impetem drzwi, nim zdążył ją dopaść strach. Erik patrzył na nią przez próg. Nic nie powiedział, tylko obejrzał ją uważnie od stóp do głów. Mięśnie na jego szyi poruszyły się gwałtownie. W końcu powiedział: - Dzień dobry. - Dzień dobry. - Te dwa słowa pochłonęły całą jej energię. Erik wyglądał wspaniale. Dżinsy podkreślały jego smukłą sylwetkę, ciemna bawełniana koszula w kratę leżała świetnie. Na szyi miał zawiązane rękawy swetra w kolorze pustynnego piasku. - Wejdź - powiedziała Kathleen, cofając się do środka. Poczuła zapach jego wody, gdy przechodził. - Seth chciał zamienić z tobą dwa słowa. Je śniadanie z Theronem - Erik zatrzymał się, odwrócił i spojrzał na nią, po czym odrzekł: - Ja też chciałbym go zobaczyć. Nie wiedziała, czy odnosiło się to do Setha czy do Therona, i czuła, że lepiej nie pytać. Szła kilka kroków przed Erikiem, prowadząc go przez hol do jasnego, słonecznego pokoju śniadaniowego przy kuchni. Gdy Kathleen pchnęła wahadłowe drzwi, powitały ich odgłosy śmiechu. - Co tu się dzieje? - zapytała pogodnie, może zbyt pogodnie? W centrum uwagi był Theron, który - wciąż jeszcze w piżamce - siedział na wysokim dziecięcym foteliku. Trzymał w rączce dużego banana i z wielką uwagą próbował go obrać. - Cześć - powiedział Seth. - Alice, czy mogłabyś nalać Erikowi kawy? Usiądź, proszę. Fajnie się tutaj bawimy. Od pięciu minut stara się dobrać do tego banana i nikomu nie pozwala sobie pomóc. Patrz. - Przechylił się nad stołem
i powiedział: - Theron, pozwól mi obrać tego banana. - Sięgnął po owoc, ale chłopiec ściskał go mocno, a kiedy Seth cofnął rękę, powrócił do swojego zajęcia. - Czyż on nie jest wyjątkowy? - zapytał Seth z dumą. - Owszem, jest - odpowiedział szorstko Erik, a Kathleen odwróciła się, by na niego spojrzeć. Słysząc nienaturalne brzmienie jego głosu, obawiała się, że zobaczy w oczach Erika łzy, ale - ku jej uldze - nie było ich. Współczuła mu. Jakie tortury musiał przeżywać, patrząc na swojego syna i nie mogąc się do niego przyznać. Pełen triumfu dziecięcy chichot sprawił, że znowu spojrzała na Therona, któremu w końcu udało się zdjąć skórkę z banana. W ciągu kilku sekund owoc zniknął w buzi chłopca. - Jest najbardziej upartym dzieckiem, jakie kiedykolwiek widziałam - powiedziała Alice, kiwając głową, jakby przewidywała następne przejawy uporu malca. - Będziesz dzisiaj ćwiczył w basenie? - zapytała Kathleen Setha, który teraz wyglądał zdecydowanie lepiej niż zeszłej nocy. - Tak. Potem pozwolę też Theronowi trochę się pobawić w wodzie. - Nie sądzisz, że jest zbyt chłodno? - zapytała, unosząc brwi. - Będę go trzymał w wodzie, a potem, jak tylko skończymy, zabiorę go do domu. Zgodziła się, wiedząc, że woda miała odpowiednią temperaturę, tak by George i Seth przez cały rok mogli ćwiczyć w komfortowych warunkach. - Bądź ostrożny. Jest śliski jak piskorz i w ogóle nie boi się wody. W oczach Setha pojawił się uśmiech. - Wiesz, że zawsze uważam. George będzie cały czas z nami. Za nic w świecie nie naraziłbym życia mojego syna. - Sięgnął ponad stołem i ujął jej dłoń. Bała się spojrzeć na Erika, ale i tak wiedziała, że cały zesztywniał, zresztą sama też czuła się spięta. - Niech Alice poda ci śniadanie, Eriku. - Nie, dzięki. Już i tak pozbawiam was jednego posiłku dziennie. Kupiłem sobie pączka po drodze. Jego uśmiech był równie szczery i rozbrajający jak zawsze. Erik swoim zachowaniem nie okazywał,
jak bardzo jest poruszony. - Jeśli Kathleen jest gotowa, możemy ruszać. - Jest gotowa - powiedział Seth, krzywiąc się lekko. - Nigdy nie mogłem jej przekonać do jadania porządnych śniadań. Za bardzo dba o figurę. - Widzę - odrzekł Erik, patrząc na nią wzrokiem pełnym uznania. - Powinieneś ją widzieć, gdy była w ciąży - dodał Seth. Erik nawet nie drgnął. Jego oczy wciąż były zwrócone na Kathy, a tymczasem Seth kontynuował: - Nigdy nie widziałem, by kobieta nosiła dziecko z takim wdziękiem. Z tyłu nawet byś nie poznał, że jest w ciąży. Wyglądała doskonale do samego porodu. - To widać - odrzekł Erik. Ciepło jego spojrzenia i śliski temat rozmowy sprawiły, że Kathleen czuła się nieswojo. Wstała szybko, przewracając kubeczek Therona z sokiem pomarańczowym. Na szczęście pokrywka była zamknięta, co uratowało sytuację. Kathleen postawiła go nerwowo i powiedziała: - Wrócimy przed kolacją. Alice, czy nic ci nie potrzeba? - Nie, Seth zajmie się dzisiaj gotowaniem - zaśmiała się gospodyni. - No dobrze - odpowiedziała Kathleen nieobecnym głosem. Skończyły jej się wymówki, pozwalające opóźnić wyjście z Erikiem. - Do widzenia, Theron - Pochyliła się, by dostać bananowego całusa. Mamusia przyjdzie do ciebie wieczorem. I może przyniesie ci niespodziankę. - Pa, pa - powiedział malec, machając pulchną łapką. Wszyscy się zaśmiali. Kathleen z niepokojem obserwowała, jak Erik obchodzi stół, pochyla się nad Theronem i targa mu włosy. - Do widzenia, kapitanie. Pożegnała się i pocałowała szybko Setha, po czym wyszła z Erikiem przez frontowe drzwi. Ruszyła chodnikiem w stronę zaparkowanego sportowego samochodu. Odwróciła się zaskoczona. - Corvetta - powiedział chłodno Erik. - Kobieta, którą kiedyś znałem, uważała, że takie auto byłoby
w moim typie. - Oczy mu zabłysły, ale Kathleen dostrzegła w nich tylko cień dawnej wesołości. Weszła do samochodu i rozejrzała się po luksusowym wnętrzu. - A co zrobiłeś z dodge’em? - zapytała. - Wciąż go mam. Ale corvetta świetnie się nadaje do tworzenia profesjonalnego wizerunku. Kto zaufa filmowcowi, który przyjeżdża w interesach furgonetką ze zdezelowanym gaźnikiem? Poprowadził samochód alejką wysadzaną drzewami i wyjechał na główną ulicę. - Pomyślałem, że najpierw zabiorę cię do mieszkania i ustalimy, co mniej więcej trzeba zrobić. - Dobrze. Na tym skończyła się ich konwersacja, przynajmniej do czasu, gdy dotarli do dzielnicy, gdzie mieszkał Erik. Było to eleganckie osiedle domów z ogrodami. Każda część miała inny styl, ale wszystkie do siebie pasowały. Trawniki były starannie pielęgnowane, a pośrodku osiedla znajdował się basen do użytku mieszkańców. - Bardzo tu ładnie - powiedziała Kathleen. - Owszem - odparł Erik - kosztuje mnie to majątek. Otworzył drzwi mieszkania i stanął obok nich. Kathy weszła do przedpokoju. Ich kroki odbijały się echem od ścian pustych pokoi, gdy Erik pokazywał jej kolejne pomieszczenia. Mówił szeptem, tak jak zwykle w pustym mieszkaniu. Od razu rzucało się w oczy harmonijne połączenie drewna ze szkłem. Jedna ściana była wyłożona sekwojowymi belkami, przy drugiej, między dwoma oknami sięgającymi od podłogi do sufitu, stał kamienny kominek. Kuchnia miała wbudowane wszystkie możliwe akcesoria ułatwiające życie, ale mimo to sprawiała wrażenie przytulnej. - Na górze są dwie sypialnie i łazienki przy każdej z nich. Nic z nimi na razie nie będę robił. Nie mogę zresztą wydać za dużo pieniędzy, skarbie. Nie jestem tak bogaty jak twój mąż. W jego tonie zabrzmiała złośliwość, więc Kathleen odwróciła się rozgniewana, starając się skoncentrować uwagę na tym, co widzi przed sobą. Znalazła się w wielkiej sypialni, w której stało ogromne łóżko. Pognieciona pościel wskazywała, że niedawno ktoś w nim spał. Było to całe umeblowanie pokoju. - Na razie jest tu raczej surowo - odezwał się Erik tuż za nią.
Odsunęła się, udając, że chce podejść do szerokiego, pozbawionego zasłon okna, ale tak naprawdę pragnęła zwiększyć dystans między nimi i uwolnić się spod jego męskiego uroku. Za rozsuwanymi drzwiami znajdowała się duża garderoba z wbudowanymi szafami i szufladami, a dalej ogromna łazienka, luksusowo urządzona. Była tu szklana kabina prysznicowa, podwójna umywalka, drewniana komoda i wanna. Kathleen zwróciła uwagę na butelkę wody po goleniu, kostkę pachnącego drewnem sandałowym mydła, staromodny pędzel do golenia i grzebień do wąsów. Niebieska szczoteczka do zębów leżała na miedzianej półce. Szczotka do włosów miała oprawę ze skorupy żółwia. Znajdujące się w łazience przedmioty były bardzo osobiste, więc szybko oderwała od nich wzrok, mimo że miała ochotę dotknąć każdej rzeczy. Wanna w obudowie z drewna sekwoi, usytuowana obok wielkiego okna, dawała niczym nieograniczony widok na prywatne patio, całe w kwiatach. - To robi wrażenie. - Ta łazienka kosztowała prawie tyle co cały dom. - Zachichotał. Zmysłowość i intymność tego pomieszczenia pogłębiły niepokój Kathleen. Nerwy miała napięte do granic wytrzymałości, wróciła więc do sypialni, gdzie od razu odruchowo spojrzała na łóżko. Czy Erik spał w nim sam? Tak. Była tylko jedna poduszka. Ale czyż nie dzielili kiedyś tej samej poduszki? - Kathleen. - Poczuła jego ręce na ramionach, gdy obrócił ją ku sobie. Uniósł jej podbródek i spojrzał głęboko w oczy. - Jak to możliwe, że myślałaś, że jestem żonaty? - zapytał delikatnym i czułym głosem, jakby zwracał się do przestraszonego dziecka. Łzy napłynęły jej do oczu, z trudem wydobywała z siebie słowa. - Ja... ja ją widziałam. Czekałam cały dzień, wiedząc, że jesteś ranny... że cierpisz. Nie chcieli mnie wpuścić... powiedzieć mi... tak się bałam. Potem weszła ona i powiedziała, że jest panią... panią Gudjonsen. Pozwolili jej wejść, a ja... ja... To była drobna, ładna blondynka. - Sally. - Sally? - Kathleen spojrzała na Erika, próbując powstrzymać łzy. - Moja bratowa. Żona mojego brata.
Nie mogła już opanować nagłej słabości, jej ciałem wstrząsnął dreszcz, nogi się ugięły i oparła się o Erika. Gdy przytulił ją mocno do siebie, nie mogła prawie oddychać. - Boże, Kathleen, co takiego zrobiliśmy, aby sobie na to zasłużyć? Ich ciała kołysały się w tym samym rytmie; jedno dawało oparcie drugiemu. Stali zamknięci w pełnym emocji uścisku. Erik szeptał jej we włosy jakieś niezrozumiałe słowa. Pocałował ją delikatnie. Jego dłonie gładziły ją po plecach, jakby Erik też czerpał z niej siłę. Kathy wielkim wysiłkiem woli odepchnęła go od siebie. Usiadł ciężko na krawędzi łóżka, oparł dłonie na kolanach i przypatrywał się sztywnym białym kciukom. - Jak w ogóle mogłaś pomyśleć, że jestem żonaty, po tym. - Usłyszała irytację w jego głosie. Dlaczego miałaś o mnie tak złe mniemanie? Do cholery, Kathleen, jak mogłaś? - Nie wiem - odpowiedziała. - Byłam przerażona, nerwy miałam w strzępach i bałam się, że ty... martwiłam się o wszystko. - Nie było wytłumaczenia. Nie było też odwrotu. Erik też o tym wiedział. Kiedy znowu przemówił, jego gniew zniknął. - Kiedy nie mogłem cię odnaleźć, zachowywałem się jak szaleniec. Myślałem, że przytrafiło ci się coś strasznego, ktoś cię porwał albo coś w tym rodzaju. Potem, gdy się w końcu okazało, że wyjechałaś z własnej woli, celowo zacierając za sobą wszelkie ślady, miałem okres wielkiej furii, której chyba nic nie dorówna. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego. Urwał i opuścił wzrok na swoje zaciśnięte pięści. Kathleen opierała się o framugę okna, spoglądając w przestrzeń niewidzącymi oczyma. Słyszała w głosie Erika rozpacz, dorównującą tej, którą sama miała w sercu. - Kiedy zobaczyłem cię tamtego wieczoru, chciałem cię zabić - zaśmiał się niewesoło. - Nie, najpierw chciałem się z tobą kochać, a dopiero potem zabić. Przez chwilę milczeli, każde pogrążone we własnych myślach. W końcu Erik przerwał ciszę. - Dlaczego za niego wyszłaś, Kathleen? Czuła jego oczy na swoich plecach, ale nie chciała się obejrzeć. Gdyby to zrobiła.
- Okazało się, że jestem w ciąży. - Przełknęła kulę w gardle, która pojawiała się za każdym razem, gdy Kathleen przypominała sobie pierwszą wizytę w gabinecie doktora Petersa i podjętą wtedy decyzję. - Najpierw myślałam, że jedynym rozwiązaniem jest zabieg. Pojechałam do szpitala, byłam już nawet w sali operacyjnej. Zatrzymałam ich, gdy właśnie mieli mnie uśpić. - Mój Boże! - Erik westchnął. - Właśnie. Bóg nade mną czuwał tamtego dnia. Mogłam nie mieć Therona. - Umilkła, a jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Kiedy się uspokoiła, kontynuowała opowieść o propozycji Setha i ich ślubie. - Był dla mnie taki dobry, Eriku. Nigdy mnie nie pytał o ciebie, to znaczy o ojca Therona. Akceptował mnie i dziecko i nigdy nas nie potępiał. Traktuje Therona jak swojego syna. - Ale Theron nie jest jego. Jest mój. Mój, Kathleen. Odwróciła się w jego kierunku: - Nie zrobiłbyś, nie mógłbyś mu zrobić krzywdy, Eriku. Proszę. Błagam cię. - Cholerny świat! - zaklął, wstając. Przeszedł przez pokój i stanął przy oknie. Nie patrząc na Kathleen, włożył ręce w kieszenie dżinsów i wyglądał przez okno z równie małym zainteresowaniem co ona, gdy kilka minut wcześniej robiła to samo. W końcu odwrócił się i wykrzyknął: - Jak mam walczyć z kimś takim jak on, z inwalidą? Przecież byłbym najgorszym łotrem tego świata, gdybym ujawnił, że Theron jest mój! Czy mogę mu zabrać dziecko, które on traktuje jak własne! Jemu, i tak już skrzywdzonemu przez los? Co mam robić, Kathleen? Theron jest moim synem, do cholery! - Uderzył pięścią w ścianę. - Byłoby łatwiej, gdyby Seth był łobuzem. Ale taki już mój los. Facet jest święty! Kathleen uderzyła gorycz w jego głosie. Serce jej pękało, gdy patrzyła, jak Erik walczy z własnym sumieniem. - Był hojny ponad wszelkie moje nadzieje, pożyczył mi pieniądze na rozkręcenie interesu. Bez jego pomocy nie mógłbym kupić sprzętu i wynająć lokalu. Poza tym skontaktował mnie ze wszystkimi biznesmenami w San Francisco, którzy mogliby zostać moimi potencjalnymi klientami. - Erik oparł się o ścianę i zamknął oczy. - I jak mam muza to odpłacić? Zabrać mu dziecko, które uważa za własne, i powiedzieć, że mam wielką ochotę na jego żonę? - Wcisnął palce w powieki, jakby chciał zablokować wszystkie myśli, wyczyścić tablicę zapisaną dylematami moralnymi i pozbyć się wewnętrznych konfliktów.
Po chwili wypuścił powietrze, oderwał dłonie od twarzy i spojrzał na Kathy. - Nie możesz sobie nawet wyobrazić, o jakie poświęcenie mnie prosisz, Kathleen. Popatrzyła mu głęboko w oczy i drżącym z emocji głosem odpowiedziała: - Tak, Eriku. Mogę. Zrozumiał jej słowa, a z jej zapłakanych oczu wyczytał również to, co nie zostało powiedziane. Wziął jej twarz w dłonie, dotknął czołem jej czoła i zamknął oczy, pragnąc uciec przed bolesną świadomością, że chociaż trzyma Kathleen w objęciach, nie może jej mieć. To jest piekło, pomyślał. Przez ponad dwa lata dominowała w jego myślach, znał jej ciało lepiej niż własne, gdyż dokładnie je przestudiował i przetrwało w jego pamięci w nienaruszonym stanie. Czas nie przyćmił wspomnienia przeżytych wspólnie chwil rozkoszy. Nigdy żadna kobieta nie obejmowała go tak mocno, nie pieściła z taką słodyczą, nie zniewoliła tak całkowicie. Kochał ją za to. Kochał też jej hart ducha i odwagę, z jaką stawiła czoło trudnościom. I jak na ironię - kochał ją też za obecne oddanie mężowi. Nie mógł teraz rozmawiać z nią o miłości. Nie mógł jej mieć. Nie był złodziejem i nie miał zamiaru się gać po to, co do niego nie należało. Ale jak miał żyć, nie podejmując o nią walki? - Lepiej już chodźmy - powiedział w końcu i puścił Kathleen, a odległość między nimi wypełniło morze żalu. Kathleen nazwała poetycznie ten dzień „gwiezdnym pocałunkiem”. Wspólnie zdecydowali, że odsuną na bok wszelkie problemy, by rozkoszować się czasem, który mieli tylko dla siebie. Spróbowała pierwsza porozmawiać z nim o czymś innym niż bolesna przeszłość i beznadziejna przyszłość. Wybrała temat, o którym wiedziała, że ogromnie zainteresuje Erika. - Wyobraź sobie, że Jaimie został adoptowany - powiedziała, spodziewając się, że go zaskoczy. Właśnie otworzył dla niej drzwi samochodu. - Wiem - odpowiedział spokojnie. - Wiesz? Zachichotał na widok zdumionej miny Kathleen, siadając za kierownicą.
- Tak. I zapewne nawet wiedziałem o tym przed tobą. - Kto ci powiedział? - Oczywiście B.J. i Edna. - Ale nie powiedzieli ci, kto go adoptował? - Nie. - Bob i Sally. - Z radością zobaczył uśmiech, który rozświetlił jej twarz. - Teraz należy do rodziny Gudjonsenów i przepada za swoim wujkiem Erikiem. Ma małą siostrzyczkę o imieniu Jennifer. - Och, Eriku, to cudowne! Sally i Bob naprawdę mają szczęście. - Tak, mają. - W jego słowach słychać było tylko odrobinę goryczy. Kiedy jechali przez miasto, Kathleen rzucała wiele pomysłów, jak urządzić mieszkanie Erika, aż w końcu zaśmiał się i powiedział: - Nieważne, co zrobisz, bylebyś nie urządziła go na różowo albo na fioletowo. - Szturchnął ją figlarnie łokciem, gdy zatrzymali się na światłach. - A na co ty miałbyś ochotę? - zapytała zirytowana. Zerknął przelotnie w jej kierunku, aż nadto wyraźnie okazując, na co miałby ochotę, ale się opanował. - Lubię brąz. Różne odcienie. Lubię rdzawy kolor, jaki mają liście klonu na jesieni. - Kolory ziemi? - Taa. To powinno być dobre. Rzuciła w jego stronę zniecierpliwione i protekcjonalne spojrzenie i obydwoje się zaśmiali. W głowie Kathleen kłębiło się mnóstwo pomysłów Zanim dojechali do centrum meblowego, dała Erikowi przyspieszony kurs dekoracji wnętrz. Poddał się i pozwolił jej działać. Wybrała dla niego bieliznę pościelową i ręczniki oraz dwa identyczne fotele do salonu. Znalazła odpowiednie krzesła, duży stolik do kawy i dwa stoły. Zapytała o jego zdanie w sprawie lamp. Wskazał jej porcelanową z wizerunkiem siedemnastowiecznego pasterza i pasterki w czułym uścisku. Kathleen przyglądała się temu paskudztwu z przerażeniem, ale figlarne spojrzenie Erika uświadomiło jej, że żartował.
Zdecydowali się na dwie gliniane lampy z płóciennymi abażurami. Lunch zjedli w Przystani Rybaka, restauracji z widokiem na zatokę i most Golden Gate. Kathleen tak bardzo się cieszyła, że siedzą tu razem. Jeszcze kilka dni temu myślała, że nigdy więcej nie zobaczy Erika. Teraz był tutaj, po przeciwnej stronie niewielkiego stołu, a jego kolana stykały się z jej pod zasłoną obrusu. Wdychali to samo powietrze. Mogła mu się przypatrywać, ile chciała, nie martwiąc się, że ktoś zauważy jej spojrzenia tak otwarcie wypełnione miłością. Zadzwoniła z restauracji do domu i rozmawiała z Alice. Seth pojechał do biura, Theron został nakarmiony i właśnie drzemał. - Ma się dobrze i w ogóle za tobą nie tęskni - zapewniła ją Alice. - Wiem - odrzekła Kathleen, wydymając wargi. - I to mnie martwi. W drodze powrotnej Erik złapał ją przyjacielsko za dłoń, gdy oglądali wystawy sklepowe na placu Ghirardellego. Patrzył tęsknie na luksusowe sprzęty, na które jeszcze nie było go stać. W galerii sztuki spodobał mu się wiszący na ścianie gobelin. Kathleen postanowiła go kupić Erikowi w prezencie od Setha i od niej, aby ożywić puste mieszkanie. Była zawiedziona, gdy się okazało, że to tylko ekspozycja na wystawie, choć można zamówić taki u artysty. Złożyła więc zamówienie i zostawiła swój numer telefonu. Beż, brąz i sjena pięknie wyglądałyby na ścianie z sekwoi. Wybieranie zasłon do okien było nużące i Erik z radością powierzył to Kathleen oraz dekoratorowi, który zgodził się przyjechać później do mieszkania, by zrobić pomiary. - Potem zechcesz pewnie kupić jakiś zagłówek, ale teraz może zastanów się nad pomalowaniem na jakiś intensywny kolor ściany za twoim łóżkiem i rzuceniem na nie setek białych poduszek. - Setek? - zapytał, sącząc czekoladowy napój. Zrobili sobie właśnie przerwę w zakupach. - No, niech będzie tuzin - zgodziła się z uśmiechem, wylizując ostatnią kropelkę ze swojej łyżeczki. Kiedy spojrzała w górę, zaniepokoiło ją, że Erik patrzył na jej usta, jakby zazdroszcząc językowi. Błękitne oczy miał lekko zamglone i w tej samej chwili przetoczyła się przez nich fala podniecenia seksualnego, które wstrząsnęło obojgiem.
- Co dalej? - spytał szorstko, próbując odzyskać panowanie nad sobą. Jego oczy jednak nie chciały być posłuszne; popatrzył niżej, na falujące piersi Kathleen. Pod jego spojrzeniem jej sutki stwardniały. - Wracając do tego, co mówiłam o kolorach w sypialni - odezwała się Kathleen zdyszanym głosem, widząc, że jego oczy zerkają w niebezpiecznym kierunku, a ona sama również zaczyna podążać w stronę tej magicznej otchłani. Bezpieczniej było po prostu gawędzić. - Wybierzmy kolor, który chcesz mieć na ścianie, kupmy farbę, a potem poszukajmy poduszek. Może znajdziemy też jakieś nie drogie krzesło, żeby je od razu wziąć. Co byś powiedział na wiklinowy koszyk przy łóżku? To bardzo funkcjonalne i jednocześnie dekoracyjne. Zbliżył się do niej i dotknął ustami jej ucha: - Jest tylko jedna dekoracyjna i funkcjonalna rzecz, którą chciałbym mieć. Ma kasztanowe włosy, płonące w świetle słońca jak ogień. I zielone oczy - żywe, mocno podkreślone czarnymi rzęsami. A gdyby nie chciała, żebym to mówił, nie miałaby na sobie jedwabnej bluzki i obcisłych skórzanych spodni, które przylegają do jej małego, seksownego tyłeczka jak rękawiczka. Odsunął się nagle i tylko dzięki temu Kathleen opanowała chęć przytulenia się do niego. Była niemal zahipnotyzowana jego słowami i tonem. W oczach Erika błyszczała namiętność, nawet wąsy układały się nad jego wargami w dziwnie podniecający sposób. Wiedział, że zbił ją z tropu. Postanowiła mu odpłacić w ten sam sposób. - Zawsze chciałam cię zapytać, czy masz dołeczek pod prawym wąsem? - Może tak, a może nie. Chcesz sprawdzić? Znowu role się odwróciły. Nie zdołała mu dokuczyć, Erik wciąż był krok przed nią. Ale kogo to obchodziło? - Może kiedyś - obiecała. - Będę czekał. Skończyli zakupy w ciągu następnych dwóch godzin i wrócili do samochodu. Erik marudził, że nie pamięta, na którą godzinę umówił się z dekoratorem. Kiedy podjeżdżali alejką do domu w Woodlawn, wciąż nie mogli się nacieszyć razem spędzonym
dniem. Erik podszedł do drzwi od strony pasażera i otworzył je przed Kathleen. Zerkała na jego twarz, gdy szli do drzwi wejściowych, ale intuicja kazała jej spojrzeć w stronę basenu. I wtedy serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, zostawiła Erika i ruszyła biegiem. - Theron! - wykrzyknęła.
Rozdział 15
Malec, nie zważając na jej okrzyk, przebiegł po pomoście nad basenem. Na końcu małej trampoliny zatrzymał się, spojrzał na zachęcającą wodę, którą tak kochał, zaśmiał się radośnie i skoczył. Przerażona Kathleen próbowała krzyknąć ponownie, ale tym razem głos uwiązł jej w gardle. Biegnąc ile sił w nogach, zobaczyła jeszcze blond włosy chłopca, znikające pod wodą. Nagle usłyszała dudniące kroki, gdy koło niej śmignął Erik. Bez chwili wahania skoczył do basenu głową w dół. To, co stojącej na brzegu Kathleen wydawało się wiecznością, w istocie trwało sekundy. Erik wynurzył się na powierzchnię, trzymając w ramionach dziecko. Theron łapał jeszcze spazmatycznie powietrze i krztusił się wodą, gdy Erik podał go roztrzęsionej matce. Kathleen słyszała głośny szloch, ale nie zdawała sobie sprawy, że to ona płacze. - Theron, Theron - powtarzała, tuląc do siebie synka. Malec, chociaż już bezpieczny, wyczuł zdenerwowanie matki i również zaczął płakać. - Moje dziecko, mój skarb - szlochała Kathleen, odgarniając kosmyki jasnych włosów i gładząc jego buzię, jakby chciała się upewnić, że nic mu się nie stało. Erik wygramolił się z basenu. Woda spływała z jego ubrania, tworząc wielką kałużę. Ukląkł przed matką i dzieckiem, szepcząc
słowa pocieszenia. - Eriku - wykrztusiła Kathleen - widziałam, jak szedł na dno. Myślałam... myślałam. - Urwała; nie mogąc mówić dalej, oparła się o jego mokre ramię i przyciągnęła do siebie wyrywającego się Therona. - Wiem, Kathleen, wiem. Sam umarłem po tysiąckroć - powiedział Erik drżącym głosem. Kiedy już trochę się uspokoili, Kathleen spojrzała w górę i zobaczyła w drzwiach Hazel. Gdzie byli wszyscy inni? Teraz, kiedy największy szok minął, znaczenie tego, co się stało, uderzyło oboje z całą mocą. - Co Theron robił tutaj sam? - zapytała. - Też chciałbym się tego dowiedzieć. - Erik zamknął malca w opiekuńczym, a nawet zaborczym uścisku. Hazel zaczęła biec w ich kierunku przez trawnik, a Alice i George pomagali Sethowi wyjechać przez drzwi na patio. - Co się stało? - zawołał zaalarmowany krzykami. Erik uniósł ręce, a Kathleen przypomniała sobie tamten dzień, kiedy Jaimie zgubił się nad rzeką. Wtedy też Erik wszystkich uspokajał. - Wiemy tylko tyle, że kiedy tu podjechaliśmy, Theron stał na trampolinie nad basenem. Skoczył, ale na szczęście udało mi się go wyciągnąć w ciągu kilku sekund. - Nie... nie mogłam go powstrzymać. - zaczęła mówić bezładnie Hazel i wszyscy skupili na niej uwagę. Kathleen nie sądziła, że kiedykolwiek zobaczy łzy w oczach szwagierki, ale teraz nie można było ich nie zauważyć. - Bawiliśmy się na patio jego małymi ciężarówkami... On.. ja... ja przeglądałam czasopismo. Nawet nie wiedziałam, że podszedł blisko do basenu. Tak szybko tam pobiegł. Usłyszałam krzyk Kathleen i zobaczyłam, jak wskoczył do wody. Och, Seth! - Ukryła twarz w dłoniach, kręcąc głową z niedowierzaniem, jakby nie mogła zrozumieć, że mogła być tak bezmyślna. - Dobrze, już wszystko w porządku - powiedział uspokajająco Seth. - Theron jest bezpieczny. Ale będziesz musiała bardziej na niego uważać, Hazel. Wiesz, jaki jest ciekawski. Hazel wciąż stała z twarzą w dłoniach, a pozostali domownicy zajęli się malcem, który doszedł już do siebie i był jak nowonarodzony.
Tylko Kathleen obserwowała ukradkiem siostrę Setha. Wokół Erika i Therona utworzyły się na patio kałuże. Obu ich zabrano do suszarni, a Alice miała im przynieść suchą odzież. Seth wyciągnął rękę i uścisnął dłoń siostry, a potem odjechał do domu. Sprawiał wrażenie zmęczonego. Theron rozglądał się wokół, bezpiecznie wtulony w ramiona Erika. Kathleen przystanęła w cieniu krzewów otaczających patio, patrząc, jak reszta domowników się rozchodzi. Hazel, myśląc, że jest sama, wyprostowała się i zaklęła cicho. Potem odwróciła się, by pozbierać swoje rzeczy ze stołu. Miała właśnie iść do domu, kiedy kilka kroków od siebie zauważyła Kathleen. Hazel zatrzymała się i wciągnęła głęboko powietrze. - Moja droga, zadziwiasz mnie. Dlaczego nie poszłaś ze swoim synem? Kathleen zbliżyła się do niej tak, że dzieliły je tylko centymetry. - A ty zadziwiasz mnie, Hazel. Myślałaś, że morderstwo ujdzie ci na sucho? Hazel, dostrzegając w jej zimnym spojrzeniu groźbę, cofnęła się odruchowo. - Nie mam pojęcia, o czym mówisz - odparła, starając się, by jej głos brzmiał spokojnie i przekonująco. - Bardzo dobrze wiesz, o czym mówię. Niezłą scenkę przed nimi odegrałaś. - Kathleen wskazała na drzwi, za którymi zniknęli pozostali świadkowie wypadku. - I myślę, że te twoje łzy były wywołane złością, że plan się nie powiódł, a nie żalem, że nie dopilnowałaś dziecka. Dokładnie wiedziałaś, gdzie jest Theron. Jego utonięcie byłoby ci na rękę, czyż nie? - Kathleen z zadziwiającą siłą chwyciła Hazel za nadgarstek i przytrzymała w twardym uścisku. - Jeśli mój syn kiedykolwiek będzie miał nawet najmniejszy wypadek, a ty znajdziesz się blisko, powiem o wszystkim Sethowi. Rozumiesz mnie, Hazel? Otworzę mu oczy na twoją podłość. Uwierzy mi z pewnością. Kocha cię, ale mnie kocha bardziej. Lepiej więc się zastanów, zanim znów narazisz życie Therona. Możesz stracić wszystko. Hazel uwolniła rękę i z cichym, zjadliwym śmieszkiem zapytała; - Myślisz, że się ciebie boję? - Tak myślę - odparła spokojnie Kathleen. - Inaczej nie atakowałabyś mojego dziecka. Jesteś nie tylko egoistką i wyrachowaną intrygantką bez serca, ale także tchórzem. Jeśli chcesz wojny zemną, będziesz ją miała, choć byłaby to bezsensowna walka, bo ja nie pragnę niczego, co należy do ciebie. Życzę sobie tylko, żebyś zostawiła Therona, Setha i mnie w spokoju. Ja i mój syn w niczym ci nie zagrażamy.
- Nie chcę takiej oślizgłej suki jak ty ani w moim domu, ani w moim życiu! - Pociemniałą z furii twarz Hazel pokryły czerwone plamy. - Udowodnię mojemu bratu, coś ty za jedna, nawet jeśli miała by to być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu. - Jej dłonie zacisnęły się w pięści, ciało było napięte jak cięciwa. Kathleen pomyślała, że ta kobieta zaraz dostanie ataku epilepsji. - Pamiętaj, co powiedziałam, i zastanów się, o jaką grasz stawkę. - Wyminęła szwagierkę i odeszła, zostawiając ją drżącą z bezsilnej złości. Spokój malujący się na twarzy Kathleen był tylko maską. W środku cała się trzęsła, była to reakcja na wypadek Therona, a także na konfrontację z Hazel. Ta kobieta musiała być chyba chora psychicznie, bo jak inaczej mogłaby pragnąć śmierci bezbronnego dziecka! I po co? Czego mogła chcieć Hazel Kirchoff, czego jeszcze nie miała? Kathleen uśmiechnęła się sztucznie, całując Setha. - Kathleen, gdzie byłaś? - zapytał i nie czekając na odpowiedź, dodał: - Erik powiedział, że objechaliście dzisiaj kawał miasta i kupiliście jakieś wspaniałe rzeczy. Jest bardzo zadowolony z twojego wyboru. Zauważyła, że Erik patrzył na nią uważnie, i odpowiedziała spokojnie: - Mamy podobny gust, więc moje zadanie było łatwe. Erik miał na sobie ubranie Setha, które było na niego trochę za małe. - Gdzie jest Theron? - zapytała nerwowo. - Uciął sobie drzemkę przed kolacją - odpowiedziała Alice. - Oczy mu się kleiły. - Może pójdziesz na górę i zrobisz to samo? - zaproponował Seth, biorąc jej dłoń i po kolei całując palce. - To było wstrząsające przeżycie. Weź kąpiel i odpocznij chwilę. Jest jeszcze trochę czasu do kolacji. Ubierz się zwyczajnie. Zdecydowaliśmy się na homary, zamiast smażyć steki. - Brzmi wspaniale - odpowiedziała Kathleen, pochylając się, by pogładzić go delikatnie po twarzy. Tak jak i twoja propozycja. Muszę was przeprosić. - Zaśmiała się. - Wygląda na to, że i tak jest tu wystarczająco dużo kucharzy. George układał na blasze ciasteczka, które miał zaraz upiec, Erik dostał polecenie, by przygotował sałatkę, Seth zajął się homarami, a Alice koordynowała wszystkie działania. - Widzisz? Nie jesteś nam potrzebna - zażartował Seth. - Idź na górę i odpocznij. Weszła powoli po schodach, a kiedy nie mogli już jej widzieć, pozwoliła zapanować nad sobą zmęczeniu.
W pokoiku Therona pochyliła się nad łóżeczkiem i delikatnie pogłaskała śpiącego synka po buzi. Uśmiechnęła się, widząc, jak mocno śpi, ale już po chwili gardło zacisnęło jej się boleśnie i wstrzymała oddech na myśl, jak mógł się skończyć wypadek nad basenem. Kąpiel była długa i rozkoszna. Gdy Kathleen wyszła z wanny, jej ciało odzyskało sprężystość i poczuła się odprężona. Łóżko wyglądało tak zachęcająco, że postanowiła położyć się na chwilę. Przyciągnęła do siebie poduszkę, tak jak miała to w zwyczaju, i natychmiast zasnęła. Obudziło ją lekkie trzaśniecie drzwi. Od razu usiadła, chociaż nadal czuła się oszołomiona. Jakiś stukot z pokoju Therona natychmiast włączył macierzyński system alarmowy. Kathleen szybko włożyła biały szlafrok i zawiązała pasek. Z rozmachem otworzyła drzwi do sypialni Therona. Nad łóżeczkiem dziecka stał Erik. Z ulgą oparła się o ścianę. - Co się stało? - zapytał, widząc przerażoną minę Kathy. - Nic. Ja... - Posłano mnie, żebym cię poprosił na kolację. Kiedy zajrzałem, spałaś tak głęboko, że nie miałem serca cię budzić. Pomyślałem, że najpierw obudzę kapitana. - Uśmiechnął się, a jej serce stopniało, gdy zobaczyła, jak pochylił się, by popatrzeć na synka. Podeszła do niego powoli i stanęła przy łóżeczku. Tak powinno być przez ostatnie dwa lata. Powinni razem cieszyć się z przyjścia na świat Therona. Erikowi jednak nie dane było przeżyć tego doświadczenia. Czy kiedykolwiek zdoła mu to wynagrodzić? Z powodu jej własnej głupoty i fatalnego nieporozumienia zostali rozłączeni. - Jestem ci winna przeprosiny, Eriku. - Tak? - odezwał się cicho, by nie obudzić dziecka. - Gdybym nie była taka przewrażliwiona i niepewna siebie, nigdy nie popełniłabym tamtego błędu, nie pomyślałabym, że jesteś żonaty. Wyciągnęłam pochopne wnioski i uciekłam, chociaż nie znałam faktów. - Zobaczyła w jego oczach łagodność, która teraz rzadko się w nich pojawiała. - Nieważne, co się zdarzyło między nami - jej głos stał się bardziej surowy - powinieneś był wiedzieć o swoim synu. Przykro mi. - Spuściła głowę w poczuciu winy. Erik uniósł jej podbródek.
- Za późno na wzajemne oskarżenia. Nie wiodłem wzorowego życia przez ostatnie dwa lata. Zrobiłem wiele rzeczy, o których wolałbym zapomnieć. Byłem zły, zawiedziony, zgorzkniały. Chciałem, żeby reszta świata czuła taką samą nienawiść jak ja. Żałuję niektórych moich postępków, ale stało się. - Jeszcze raz spojrzał na dziecko. Jego dłoń wydawała się niemal ciemna w porównaniu z jasnymi paluszkami Therona, gdy delikatnie dotknął pulchnej rączki. - Dokonałaś wspaniałej rzeczy, Kathleen. To cudowny dzieciak. - Tak, jest cudowny - przyznała i jakby kierowana jakąś niewidzialną siłą podeszła do Erika i ujęła jego wolną rękę; uścisnął mocno jej palce. - Czy to... no.. bardzo bolało... gdy go urodziłaś? Kathleen uśmiechnęła się ciepło. Mężczyźni zazwyczaj robili się okropnie infantylni, gdy chodziło o poród. - Nie bardzo. Był duży, ale miałam dobrego lekarza. Chciałabym... nie... pomysł jest absurdalny. - Co? - nalegał Erik, przyciągając ją bliżej. - Chciałam powiedzieć, że było by miło, gdybyś poznał doktora Petersa. Był dla mnie bardzo dobry. To on miał przeprowadzić zabieg, zanim zmieniłam zdanie. Ręka, która ją obejmowała, naprężyła się jak stalowa lina. - Boże! Musiałaś przejść przez piekło. Kathleen oparła głowę o silne ramię Erika. - To jedna z tych rzeczy, o których lepiej zapomnieć. Theron cmoknął przez sen i oboje zaśmiali się cicho. - Nawet ci nie podziękowałam za uratowanie mu dzisiaj życia, Eriku. - Czy naprawdę uważasz, że powinnaś mi za to dziękować? - Obrócił się ku niej gwałtownie. Mogła tylko w milczeniu pokiwać głową. Była w mocy jego błękitnych oczu. - Ja również nie podziękowałem ci za danie mu życia. - Podszedł krok bliżej i pochylił się nad nią. Dziękuję ci za mojego syna, Kathleen. - Musnął jej policzek wargami. - Czy karmiłaś go sama? Jego wzrok skierował się ku jej piersiom; okrywająca je tkanina falowała w rytm przyspieszonego
oddechu. - Tak - odpowiedziała ochrypłym głosem. Jego palec dotknął jej szyi i zaczął podążać w dół. - Czy to możliwe - zapytał Erik drżącym głosem - że jestem zazdrosny o własnego syna, bo był przy tobie, a ja nawet nie wiedziałem, gdzie jesteś? Kathleen jak zahipnotyzowana patrzyła na jego wargi i ów tajemniczy dołeczek, ukryty pod wąsami. - Jestem tu teraz - wyszeptała. Uniósł ku niej błagalne spojrzenie i widząc w oczach Kathy zachętę, z pozornym spokojem pociągnął za luźny koniec paska. Miękka tkanina szlafroka ześlizgnęła się z ramion Kathleen. Dłonie Erika gładziły delikatną, satynową skórę jej brzucha, po czym spoczęły na talii i zsunęły resztę okrywającego ją materiału. Przez długą chwilę Erik chłonął jej nagie ciało głodnymi oczami. Przesunął dłonie wolno ku górze, by objąć jej piersi i przyciągnąć do ust. Dał każdej z nich chwilę rozkoszy jako należny hołd za opiekę nad jego dzieckiem. Kathleen zachwiała się lekko, tracąc równowagę, gdy się od niej trochę odsunął, by lepiej widzieć całe jej ciało. Jego ręce znów musnęły jej brzuch. - Ani śladu rozstępów - powiedział ledwie słyszalnym szeptem. - Nic, co zniszczyło by perfekcję. Macierzyństwo uczyniło cię jeszcze piękniejszą. - Jego palce podążyły w dół ku rudawemu trójkątowi, a Kathleen westchnęła pod ich zdecydowanym, ale delikatnym dotykiem. Dłonie Erika znowu odnalazły piersi Kathleen i przyciągnęły ją tak blisko, że ich ciała przywarły do siebie. W końcu także ich usta stopiły się w głębokim i namiętnym pocałunku. Język Erika powoli wsunął się między jej wargi, drażniąc je, poznając ich najskrytsze tajemnice i rozkoszując się nimi. Odsunęła się, ujęła w dłonie ogorzałą twarz mężczyzny i dotknęła wargami jego ust. Drażniła go, torturowała, smakowała i obiecywała wszystko. Dawała mu całą siebie. Ich ciała połączyły się w jeszcze mocniejszym uścisku. - Mama. Wesoły głosik spowodował, że odsunęli się od siebie i patrzyli oszołomieni na Therona, który podniósł się w łóżeczku i zaczął skakać.
Kathleen owinęła się szlafrokiem. - Synku, kiedy się obudziłeś? - spytała drżącym głosem. Chłopiec śmiał się i machał rączkami. - Wygląda na to, że też chciałby się przyłączyć. - Eriku - wykrztusiła Kathleen, chowając rozpaloną twarz w dłoniach. - Powinniśmy być mu wdzięczni, że się obudził. Wszyscy będą się zastanawiać. Nie możemy nigdy więcej dopuścić do takiej sytuacji. - Właściwie przecież prawie zdradziła męża pod jego własnym dachem. Boże! Poczucie winy sprawiło, że gwałtownie odsunęła się od Erika. W jej oczach malowało się zawstydzenie. - Jesteśmy w domu Setha, a ja jestem jego żoną. - Trzeba było przypomnieć mi o tym wcześniej - odrzekł spokojnie Erik. - Za nic nie chciałbym być nielojalny wobec Setha, ale kiedy jestem blisko ciebie, Kathleen, nie umiem myśleć rozsądnie. Widzę tylko ciebie. Wróciła do sypialni i ubrała się pospiesznie. Przeklinała niezdarne palce i zastanawiała się z niepokojem, czy ktoś zauważy rumieńce na jej policzkach i zaczerwienione wargi. Spotkała Therona i Erika u szczytu schodów, tak jak się umówili kilka chwil wcześniej. - Nie czuj się taka winna, Kathleen - powiedział Erik cicho - jeszcze nic się nie stało. Uwierz mi, jestem tego boleśnie świadomy. Zrobił tak cierpiętniczą minę, że Kathleen musiała się uśmiechnąć. Sadystka - wyszeptał i posadził sobie dziecko na ramionach. Chłopiec zanurzył w jego włosach pulchne rączki aż po nadgarstki. Kiedy Erik krzyknął z bólu, Theron podskoczył z radości. Zeszli ze schodów, śmiejąc się, a Seth wyjechał im na spotkanie do holu. - Jesteście wreszcie! - zawołał. - Chcieliśmy właśnie wysłać ekipę poszukiwawczą. Już myśleliśmy, że Theron przywiązał was za nogi do łóżka. Kathy i Erik ruszyli do kuchni, gdzie tego wieczoru podawano kolację. Hazel, wymawiając się bólem głowy, zabrała tacę do pokoju. W holu Seth nie pojechał od razu za nimi, ale zatrzymał się i poczekał, aż wejdą do kuchni.
Nikt z domowników nie dostrzegł jego zamyślonej miny. Październik zawsze był dla sklepów miesiącem wytężonej pracy, a ten sezon też nie stanowił wyjątku. Interesy szły jak zwykle, a jeszcze trzeba było się zająć reklamami Erika. Ustalili, że część filmów powinna być gotowa na okres przedświątecznej gorączki zakupów. Erik od razu zabrał się do pracy Wszyscy się zgodzili, że materiał jest niezły, chociaż sam twórca uważał go za mało kreatywny i miał znacznie większe ambicje. Ale już pierwsze reklamy przyniosły wzrost dochodów w sklepach Kirchoffa, nie wspominając o firmie Erika. Kathleen widywała go często, nigdy jednak nie powtórzyła się już sytuacja taka, jak wówczas w sypialni Therona. Żadne z nich nie ufało sobie na tyle, by ryzykować sam na sam. Zawsze byli wokół inni ludzie i Kathleen czuła, że oboje to zaakceptowali. Widywali się na spotkaniach związanych z filmami i na kolacjach w Woodlawn. Jeśli nawet ktoś zauważył coś niezwykłego w fakcie, że samotny mężczyzna w wieku Erika poświęcał tyle czasu małemu dziecku, tonie komentował tego. Hazel ograniczyła trochę werbalne ataki na Kathleen, która nie była jednak tak naiwna, by sądzić, że to jej ostrzeżenia wpłynęły na złagodzenie nienawiści szwagierki. Być może tamta stała się po prostu ostrożniejsza. Kathleen nie ufała jej, uważając, że milcząca Hazel jest jeszcze bardziej niebezpieczna. Dlatego też czuła się niepewnie, zostawiając Therona na dwa tygodnie, kiedy razem z Eliotem wybierali się do Nowego Jorku, by zrobić zamówienia na sezon wiosenny - Alice - zwróciła się Kathleen do zajętej sprzątaniem kuchni gospodyni - czy jesteś pewna, że możesz sama opiekować się Theronem, gdy mnie nie będzie? Może powinnaś wziąć kogoś do pomocy? On robi się taki nieznośny. - Już po raz dziesiąty mnie o to pytasz i za każdym razem odpowiem ci tak samo. Świetnie sobie z nim poradzę. Nie ufasz mi? Kathleen za żadne skarby nie chciała, by Alice tak myślała. - Oczywiście, że ci ufam! Ale jeśli byłabyś zajęta i ktoś inny miałby się nim zająć. - Nie wiedziała, jak ma to wyrazić. Nie mogła powiedzieć: nie zostawiaj go samego z ciotką. Alice popatrzyła na nią uważnie. - Chyba wiem, co masz namyśli. Jeśli chodzi ci o ten dzień, gdy wydarzył się ten hm... wypadek... przy basenie, powinnaś coś wiedzieć. Nie chciałam go zostawiać pod opieką Hazel. Nalegała, żebym zostawiła go z nią na patio, a sama poszła szykować kolację. Jakoś nie mogłam jej odmówić, Kathleen, choć chciałam. Nie wiem, jak ci to powiedzieć, pewnie pomyślisz, że jestem starą przesądną kobietą, ale przeczuwałam, że chłopcu zdarzy się coś złego, jeśli zostawię go z tą kobietą. Najwyraźniej zrozumiały się bez słów.
Alice ujęła dłonie Kathleen i przytrzymała w swoich. - Jedź spokojnie i odwal kawał dobrej roboty dla Setha. Spodziewa się tego po tobie. Nie martw się o Therona. Nikt się do niego nie zbliży bez mojej zgody. Poprosiłam nawet George’a, by przeniósł jego łóżeczko do naszego pokoju, gdy ciebie nie będzie. Kathleen uścisnęła ją, czując ulgę, że nie musi wypowiadać nagłos swoich podejrzeń. Alice miała dość intuicji, by zrozumieć jej obawy. W dniu wylotu Seth pojechał na lotnisko, by ją pożegnać. - Kupuj, co chcesz - powiedział. - To będzie dobra wiosna. Nie zapomnij zapytać, czy mogą przysłać niektóre rzeczy wcześniej, by Erik mógł je uwzględnić w swoich reklamach. - Dobrze, nie zapomnę - obiecała, śmiejąc się i przełykając kulę, którą zawsze czuła w gardle na myśl o Eriku. Nie widziała go już od ponad tygodnia. - Nie pracuj tak ciężko, Seth - poprosiła. Ostatnio znowu wyglądał gorzej. Skóra na twarzy z każdym dniem wydawała się bardziej napięta i ziemista, a zmarszczki wokół oczu i ust stawały się coraz wyrazistsze. - Nie martw się o mnie. Ani o Therona. Baw się dobrze. Tak rzadko gdzieś wyjeżdżasz. - Seth! - zawołała. - Przestań! Nie lubię zostawiać mojej rodziny. - Nie zwracając uwagi na ciekawskie spojrzenia innych pasażerów, pochyliła się i pocałowała go na do widzenia. - Kocham cię, Kathleen - powiedział Seth. Gdy uśmiechał się tak jak teraz, jego zmęczona twarz stawała się piękna. Z jego ciemnych oczu emanowała dobroć, choć teraz były przymknięte i znużone. - Ja też cię kocham. Kathleen uwielbiała Nowy Jork. Za każdym razem, gdy tu przyjeżdżała, miasto dawało jej część swojej energii i witalności. Nigdy nie chciałaby mieszkać na stałe w jego betonowych kanionach, ale zawsze z przyjemnością oczekiwała na każdą z pięciu wypraw po towar dla domu odzieżowego Kirchoffa. Witano ją z otwartymi ramionami w mieście, które nie było specjalnie znane ze swojej serdeczności. Właściciele magazynów mody, z którymi współpracowała, spełniali każde życzenie Kathleen. Kirchoff miał świetną markę i na każdym pokazie traktowano Kathleen po królewsku.
Dobrze też wiedziano, że czarująca i kobieca pani Kirchoff ma talent do interesów i trzeba traktować ją poważnie. - Panie Gilbert, jak dobrze znowu pana widzieć - zwróciła się do prezesa firmy, który powitał ją osobiście, gdy Kathy i Eliot pojawili się na jego pokazie. Jej miłe zachowanie uśpiło czujność Gilberta, ale wkrótce miał się przekonać, że z panią Kirchoff nie ma żartów. - Tym razem daruję panu, że towar do nas został wysłany dwa tygodnie później niż do Magnina powiedziała, wciąż uśmiechając się słodko. - Ale jeżeli jeszcze raz się to powtórzy, odeślę całe zamówienie bez zapłaty. Czy wyrażam się jasno? Jej oczy błyszczały zielenią w odcieniu podobnym do tego, jaki przybrała twarz pana Gilberta. - To niemożliwe, pani Kirchoff. - zapewniał ją gwałtownie. - Czy zobaczymy teraz pana propozycje, czy nie? - Tak, oczywiście. Natychmiast. Niech tylko. - Pobiegł po swojego najbardziej przekonującego sprzedawcę. Eliot był bezcenny w tego rodzaju wyprawach handlowych. Każdego wieczoru, kiedy przeglądali zamówienia, które złożyli w ciągu dnia, i sprawdzali wydatki oraz listę zakupów, na nowo zadziwiała ją jego niewiarygodna pamięć. - Te bluzki z organdyny, które widzieliśmy u Valentina, będą pasowały do spodni Anne Klein z krepy. Jakie numery spodni wzięliśmy? Szóstkę, ósemkę i dziesiątkę. Po trzy z każdego numeru dla każdego ze sklepów - podsumował, przyglądając się zamówieniom. - Może przyjrzymy się jeszcze raz rozmiarom od czwórki do dwunastki? Weź wszystkie dwunastki, ale tylko czarne i zamów po trzy w innych kolorach. Oprócz niebieskiego, bo jest okropny. Możemy łączyć te spodnie także z innymi bluzkami, wtedy klientki prawdopodobnie kupią po dwie. Co o tym myślisz? Każdej nocy Kathleen wracała do swojego pokoju, a Eliot wyruszał do miejsc, o których wolała nie wiedzieć, spotykał się z ludźmi, których nie chciała widzieć, a rankami miał kaca po najróżniejszych substancjach, o których również nie chciała słyszeć. Ale po trzech filiżankach czarnej kawy i połowie paczki papierosów znowu był gotów do ataku na Siódmą Aleję i odzyskiwał inwencję. Zabawiano ich i rozpieszczano, ponieważ Kirchoff miał dobrą reputację jako sieć sklepów z ekskluzywną odzieżą, a oni byli w mieście świadomym najnowszych trendów mody. Zdenerwowany producent bluzek poznał po ich minach, że właśnie traci dobrych klientów, i zaczął
się jąkać. Zniecierpliwiony Eliot wstał zza stołu, na którym leżał pusty blankiet zamówienia, i wyrwał bluzkę z dłoni mężczyzny. - Wiesz, co jest nie tak z tym ciuchem? - zapytał Kathleen, kompletnie ignorując zdenerwowanego handlowca. - Kokarda - odpowiedziała Kathleen bez wahania. - Dokładnie. Ta przeklęta kokarda. Bez niej bluzka jest świetna. - Odwrócił się do producenta i powiedział: - Zamówimy sześć tuzinów w różnych kolorach i rozmiarach, jeśli nie będzie kokardy. Inaczej nie chcemy tego śmiecia. - Ja. - zająknął się mężczyzna. - I proszę zwęzić rękawy - kontynuował Eliot władczym tonem. - To bluzka do kostiumu, ale jeśli klientka nie będzie mogła wsunąć rękawa pod żakiet, to jej nie kupi. Podoba mi się ten fason, bo ma wdzięk, tylko proszę zabrać połowę materiału z rękawa. - Tak, panie Pate. Oczywiście. - Czy możemy się spodziewać, że dostaniemy te bluzki z żądanymi poprawkami? - pytał już uprzejmie Eliot. - Oczywiście - zapewnił go zdenerwowany producent. - Sam myślałem o usunięciu kokardy. Wciąż się śmiali, gdy Eliot zatrzymał taksówkę, która zabrała ich do Rosyjskiej Herbaciarni na umówiony lunch. Dostawali zaproszenia na lunche i kolacje do najlepszych restauracji. Kathleen otrzymała też wiele śmiałych propozycji. Ku jej rozgoryczeniu Eliot również. Po dziesięciu dniach, czyli dzień wcześniej, niż planowano, byli gotowi do powrotu. Zmienili rezerwację i wrócili do San Francisco. Kathleen pożegnała się z Eliotem na lotnisku. Oboje byli zadowoleni z wyników swojej ciężkiej pracy i mieli poczucie, że wiele osiągnęli. Kathleen zaskoczyła wszystkich, gdy pojawiła się w domu akuratna kolację. Ją z kolei zaskoczyła obecność Erika. Towarzyszyła mu olśniewająco piękna blondynka.
Miała na imię Tamara.
Rozdział 16
Kathleen! - wykrzyknął radośnie Seth i szybko podjechał, niemal ją przewracając. Zaśmiała się i pochyliła, by mógł pocałować ją na powitanie. Gdy się już odsunęła, uderzyło ją, jak bardzo źle wyglądał Seth. Czyżby znów stracił nawadze? Kości policzkowe sterczały ostro w jego mizernej twarzy. Tylko oczy błyszczały żywiej niż kiedykolwiek przedtem i widziała, że ucieszył się na jej widok. - Jak minęła podróż? - zapytał, eskortując ją do krzesła. George i Alice wbiegli do pokoju, usłyszawszy jej głos, i po chwili Theron znalazł się w ramionach stęsknionej matki. - A jakie są wiosenne trendy? Alice, proszę, przynieś jeszcze jeden talerz. Theron nauczył się mówić „samochód” i „ciężarówka”. Kochanie, czy to była owocna podróż? - Seth był tak uradowany jej widokiem, że zadawał wszystkie pytania naraz, nie czekając na odpowiedź. Kathleen przytuliła wierzgającego Therona. - Mieliśmy dobrą podróż. Skończyliśmy wcześniej i nie chcieliśmy czekać z powrotem do jutra. Zamówiliśmy wspaniałe rzeczy. - Jej oczy ogarnęły wszystkich wokół stołu: Hazel, Erika i blondynkę, z którą właśnie rozmawiał. - Proszę mi wybaczyć - powiedziała chłodno - ale chyba nas sobie nie przedstawiono. - Och, przepraszam! - zawołał Seth. - Tak się ucieszyłem, że cię widzę, że zapomniałem o dobrych manierach. Kathleen, to jest Tamara. Tamaro, to Kathleen, moja żona i moja nieoceniona prawa ręka. - Bardzo mi miło - uśmiechnęła się uprzejmie Kathleen. - Cześć - mruknęła tylko dziewczyna. - Jak się masz, Kathleen? - odezwał się po raz pierwszy Erik. Dopiero jego głos był dla niej prawdziwym powitaniem. Głęboki, bogaty i tak męski, że niemal obejmował ją swoim brzmieniem. Chciała podejść do Erika, poczuć jego siłę i ciepło. Ale nie mogła.
Mieli widownię, a obok niego siedziała piękna kobieta, którą odważył się przyprowadzić do jej domu. - W porządku - odrzekła szorstko, nie patrząc mu w oczy. - Alice, zabierz teraz Therona do kuchni - poleciła Hazel. - Nie - sprzeciwiła się Kathleen spokojnie. - Stęskniłam się zanim bardziej, niż mogłam to sobie wyobrazić. Dzisiaj zostaje w jadalni razem z nami. - Czekała tylko, żeby Hazel podjęła wyzwanie. - Oczywiście, moja droga - zgodziła się Hazel z pozorną serdecznością, ale spojrzenie, które rzuciła bratowej, było twarde jak kamień. Kathleen położyła serwetkę na kolanach i dyskretnie skierowała wzrok ku pięknej dziewczynie towarzyszącej Erikowi. Musi być bardzo wysoka, pomyślała. Czy ma jakieś nazwisko? Ale czy to potrzebne? Któż mógłby ją zapomnieć, jeśli raz ją zobaczył? Jej włosy miały kolor księżycowej poświaty, najjaśniejszy odcień blond, jaki można sobie wyobrazić. Okalały twarz Tamary w starannie zaplanowanym nieładzie, swobodne i nieujarzmione. Z jej bursztynowych oczu emanowała kobieca przebiegłość. Były zimne i wyrachowane, ale gdy patrzyły na Erika, stawały się czułe i ciepłe. Nawet z drugiej strony stołu Kathleen wyczuwała bijące z nich iskry. Kiedy widziała, jak Erik odpowiada na spojrzenie blondynki - uwodzącym, leniwym uśmiechem, jedzenie rosło jej w ustach. Próbowała na nich nie patrzeć i słuchać tego, co Seth opowiadał o Theronie i sklepach, ale było to ponad jej siły. Biała sukienka Tamary podkreślała jej niezwykłą opaleniznę; miękki materiał ciasno opinał wspaniałą posągową sylwetkę, nie pozostawiając już nic wyobraźni. - Jeśli skończyłaś, Kathleen, przejdziemy do salonu - zaproponował Seth. - Choć z drugiej strony, chyba za mało zjadłaś. Kathleen popatrzyła z roztargnieniem na swój talerz i zdała sobie sprawę, że przełknęła zaledwie kilka kęsów. - Przekąsiliśmy coś w samolocie - wyjaśniła najpogodniej, jak mogła, i podniosła Therona. Ręka Erika ścisnęła zdecydowanie łokieć Tamary, gdy prowadził ją do salonu. Hazel rozpoczęła z Sethem żywą rozmowę i Kathleen pozostał syn jako jedyna eskorta. Tamara właściwie położyła się na sofie, pociągając za sobą Erika i splatając swoje palce z jego. Łokieć mężczyzny dotykał jej bujnych piersi.
Kathleen z trudem powstrzymywała się, by na nich nie wrzasnąć. Usadowiła się na fotelu z Theronem, który próbował wziąć do buzi jej korale. Musiała wyglądać jak stara, pomarszczona matka, podczas gdy inne kobiety były młode, świeże i pociągające. Zgodnie z poobiednim zwyczajem George przyniósł srebrną tacę z serwisem do kawy. Tego wieczoru jednak wszystko irytowało Kathleen. Dlaczego nie mogli usiąść na wysokich krzesłach w kuchni i nalewać kawę z ekspresu do grubych kubków? Zatęskniła nagle za dawnymi swobodnymi rozmowami z B.J. i Edną, za ich żartami, ciepłem, beztroskim życiem! Miała dosyć ścian pokrytych morą, kanap i sztucznych kwiatów. A jeszcze bardziej miała dosyć tej wysokiej, smukłej blondynki, która nie mogła utrzymać rąk z dala od Erika. - Posiedź z dzieckiem, Kathleen, i pozwól mi dzisiaj zająć się wszystkim. Musisz być wyczerpana po podróży. Hipokryzja Hazel wydawała się nie mieć granic. Perfekcja, z jaką ta kobieta grała swoją rolę, wprawiała Kathleen w niekłamany podziw. Odwróciła wzrok od szwagierki akurat w odpowiednim momencie, by zauważyć, jak Tamara pochyla się nad Erikiem. Jej udo otarło się o niego pełnym zachęty ruchem. W odpowiedzi Erik pogładził ją po kolanie. Kathleen z przyjemnością zamordowałaby najpierw ją, a potem jego. Czy miała prawo być zazdrosna? Była przecież mężatką. Erik zaś nigdy nie wyznał jej miłości. Wiedziała, że nadal pociąga go fizycznie i że żywi do niej szczególne uczucie jako do matki swojego syna. Ale kochać ją? Nigdy tego nie powiedział. Zresztą, co by im przyszło z takich wyznań? Nie mogłaby opuścić Setha i Erik o tym wiedział. Miał wszelkie prawo, żeby się z kimś spotykać. Ale dlaczego ta kobieta musiała być taka młoda i piękna? Taka seksowna? I czemu przyprowadził ją do domu Setha? - Kathleen, Erik wpadł na świetny pomysł w związku z wiosennymi reklamami. Chce wyjechać w tropiki, żeby tam zrobić część zdjęć. Co o tym myślisz? Czy to nie wspaniałe? - Twarz Setha
rozjaśniła się w oczekiwaniu. - Tak - odrzekła Kathleen z wymuszonym uśmiechem. - Uważam, że to cudowny pomysł - podchwyciła Hazel, rzucając jej złośliwe spojrzenie. - Znalazł Tamarę w jednej z agencji modelek w mieście - tłumaczył dalej Seth. - Wystąpi w każdej naszej reklamie. Mamy oczywiście inne modelki, ale większość scen będzie się kręcić wokół niej. Spojrzał na modelkę, a ona odpowiedziała mu szybkim mrugnięciem. - Jest piękna, nieprawdaż? Czy możesz ją sobie wyobrazić w lekkim letnim stroju, stojącą nad oceanem? - Zaśmiał się. Zauważyłaś, jak uczę Erika jego fachu? Erik również się roześmiał i spojrzał na Tamarę z zadowoleniem. - Dla mnie brzmi dobrze. Kathleen podskoczyła nagle, zaskakując tym Therona, który wypuścił z ust mokry sznurek korali. - Je... jestem pewna, że reklamy będą wspaniałe. Miło było cię poznać... panno...mhm. Tamaro. Proszę mi wybaczyć, jestem. - Nie mogła złapać powietrza i bolała ją głowa. - Jestem strasznie zmęczona. Dobranoc, Hazel, Eriku. Dobranoc, Seth. - Podeszła szybko i ucałowała go w policzek. - Kathleen. - Zobaczymy się rano - przerwała mu i zanim ktoś z nich zdołał zareagować, wycofała się z Theronem do swojego schronienia na górze, by nie mieć w zasięgu wzroku Erika i kobiety, która miała z nim jechać na egzotyczną wycieczkę. Cały następny dzień Kathleen spędziła w swoim pokoju. Wyjazd do Nowego Jorku zmęczył ją bardziej, niż chciała się do tego przyznać, a gorzkie doświadczenie, które musiała przejść poprzedniego wieczoru, niezbyt pomogło. Godziny mijały powoli. Próbowała drzemać, ale za każdym razem, gdy zapadała w sen, budził ją obraz Erika z wysoką blondynką w ramionach. Wstawała, chodziła tam i z powrotem po pokoju, szlochała i czuła, że zawiniła wobec Setha, jeśli nie uczynkiem, to na pewno myślą. Dzień później wróciła do pracy Eliot nie wydawał się w ogóle zmęczony ich eskapadą. Był rześki i radosny, a entuzjazm, z jakim mówił o nadchodzącym sezonie, zaczynał działać Kathleen na nerwy - jak wszystko inne. Czas od początku listopada do świąt Bożego Narodzenia to najlepszy okres dla wszystkich handlowców, a Kirchoff nie był wyjątkiem.
Seth jednak nie chciał, by normalna praca przeszkodziła w kręceniu reklam. Podróż na Karaiby zaplanowano na pierwszy tydzień grudnia. Kathleen nie chciała mieć z tym wszystkim nic wspólnego, ale okazało się, że bez niej się nie obejdzie. - Czy zdajesz sobie sprawę, że prosisz o coś niemożliwego? - zawołała. Byli w gabinecie Setha na spotkaniu poświęconym dopracowaniu szczegółów całego przedsięwzięcia. Zerwała się z krzesła i podbiegła do półek z książkami. Oparła się o nie, krzyżując ręce na piersiach. Ile jeszcze miała znieść? To już trzecie takie zebranie w ciągu tygodnia. Musiała ściśle współpracować z Erikiem, a przecież, gdyby tylko mogła, wolałaby już nigdy więcej go nie widzieć. - Kathleen - tłumaczył cierpliwie Seth - wiem, jaki ciężar składamy na twoich barkach, ale żeby reklamy mogły się ukazać w terminie, muszą być gotowe w pierwszych dniach nowego roku. Dlatego tak ważne jest, aby je szybko nakręcić. Odwróciła się i spojrzała na Erika. Rozsiadł się bezczelnie w fotelu, nogi wyciągnął przed sobą i patrzył na nią spod zmarszczonych brwi. Wolała, aby tego nie robił. Czuła się nieswojo. - Wiem to wszystko, Seth, nie jestem kretynką - odwarknęła. - Ale czy rozumiesz, jak trudno będzie zdobyć ubrania z nowych kolekcji, nawet modele próbne, w tym terminie? Nie wiem, czy zdołam nakłonić do współpracy chociaż jeden dom mody. Roześmieją mi się w twarz. - Bardzo dobrze to rozumiem. Wiem, że zrobisz wszystko, co w twojej mocy. Ale reklamy nie spełnią swojego zadania, jeśli będziemy musieli wykorzystać stroje z ubiegłego sezonu. Chcę pokazać tylko nowe wzory. - Wiem, wiem - odrzekła ze znużeniem, przypominając w ten sposób Sethowi, że już jej o tym mówił co najmniej sto razy. - Ale wiosenne modele nie zostały jeszcze nawet skrojone, a co dopiero mówić o ich uszyciu tłumaczyła. - Powinnam chyba się w tym orientować. Właśnie wróciłam z Nowego Jorku, jak zapewne pamiętasz. - Tak - przyznał Seth, niewzruszony jej sarkastycznym tonem. - I jeśli to, co mówi Eliot, jest prawdą, oczarowałaś każdego producenta na Siódmej Alei. Z pewnością możesz ich więc poprosić o jedną drobną, nie, o jedną sporą przysługę.
Westchnęła, unosząc ramiona do góry, po czym opuściła je teatralnym ruchem. - Jaki rozmiar nosi ta dziewczyna? - Tamara - podpowiedział Erik. - Ma na imię Tamara. - Przepraszam. Jaki rozmiar nosi Tamara? - Ósemkę. Zatrudniamy tylko modelki noszące ósemkę, żeby ci ułatwić pracę. - Jestem wam dozgonnie wdzięczna - odpowiedziała z ironią i zamrugała słodko rzęsami. - Nawet nie wiecie, jak bardzo to sobie cenię. To i wasze przekonanie, że zrobię nawet coś, co jest niemożliwe. W pokoju zapadła głęboka cisza. Cała trójka starała się nie patrzyć na siebie nawzajem. Kathleen zrobiło się wstyd. Co się z nią działo? - Eriku, czy mógłbyś na chwilę zostawić nas samych? - zapytał cicho Seth po długiej chwili pełnej napięcia. - Oczywiście. - Podniósł się z fotela i wyszedł. Nastała kolejna chwila ciszy; Kathleen bawiła się luźną nitką zwisającą z rękawa. W końcu, kiedy już czuła, że zaraz wybuchnie, jeśli Seth zrobi choć jedną uwagę na temat jej zachowania, powiedziała: - Przepraszam. Wiem, że postawiłam cię w niezręcznej sytuacji przy twoim współpracowniku i bardzo mi z tego powodu przykro. Przez chwilę milczał, więc musiała w końcu na niego spojrzeć. W jego oczach nie było wyrzutów ani gniewu, tylko troska. - Kathleen, co się dzieje? Jego głos był jak aksamit - ciepły i kojący. Gdyby Seth ją potępił, odgryzłaby mu się, ale temu głosowi nie mogła się przeciwstawić; złagodził jej rozdrażnienie i poczuła się pokonana. - Nie wiem.
- Chodź tu - poprosił. Bez protestów podeszła do wózka i pozwoliła, aby Seth posadził ją sobie na kolanach, tak jak w dniu, gdy mu oznajmiła, że jest w ciąży. - Jesteś pewna, że nie wiesz? Ostatnio bardzo dziwnie się zachowujesz. To niepodobne do ciebie. Czy coś jest nie tak? Chciałbym wiedzieć. Czy mogę ci w jakiś sposób pomóc? - Och, Seth! - jęknęła wtulona w jego szyję, ciesząc się ciepłem obejmujących ją dłoni. Był taki dobry. Gdyby wyznała mu teraz, że kocha Erika i że to on jest ojcem Therona, wybaczyłby jej z pewnością. Jego miłość była bezwarunkowa. Ale nigdy nie zraniłaby go w ten sposób. Uwielbiała go. - Co cię dręczy? Czy chodzi o Erika? Serce załomotało jej gwałtownie. Czyżby Seth czegoś się domyślał? Może zbyt jawnie obrzucała Erika pełnymi tęsknoty spojrzeniami za każdym razem, gdy znaleźli się w tym samym pokoju? A może Seth zauważył podobieństwo między Theronem i Gudjonsenem, które z każdym dniem stawało się coraz wyraźniejsze? Musiała coś odpowiedzieć. - Dlaczego miałby martwić mnie Erik? - zaśmiała się lekko, choć głos jej drżał. - Nie wiem. Czasami wydaje mi się, że naprawdę się lubicie. A kiedy indziej wyglądacie, jakbyście się szykowali do walki. Położyła rękę na ramieniu męża i pocałowała go w policzek, starając się nie pokazać po sobie ulgi, którą czuła. - Jedyna rzecz, o którą się martwię, to żeby dostać wiosenne ubrania na czas. Seth był zbyt inteligentny, by dać się tak łatwo zbyć. Objął jej twarz dłońmi i czekał, aż Kathleen spojrzy mu w oczy, zanim zaczął mówić: - Kochana, już kiedyś cię zapewniałem, że jeżeli byś kiedykolwiek czegokolwiek potrzebowała, czegokolwiek - podkreślił - wystarczy mi tylko powiedzieć. Jeśli tylko ofiarowanie tego będzie w mojej ograniczonej mocy, zrobię to. Kocham cię. Czy wiesz, jak bardzo? Poczuła pod powiekami łzy, widząc miłość, która zawsze była tak wyraźna w jego brązowych oczach. Przytaknęła powoli głową. Zdawała sobie sprawę, jak bardzo Seth musiał ją kochać. Jego miłości nie można było ani zaspokoić, ani zignorować.
Kathleen uważała również, że nie zasługuje na takie uczucie, i może dlatego było tak cenne. Przytuliła się do niego i zaczęła gwałtownie płakać. Po kilku minutach wstała i otarła oczy jego chusteczką. - Myślę, że może masz zbyt dużo na głowie - powiedział Seth. - Taki płacz jest często oznaką skrajnego przemęczenia. - Nie. Już mi lepiej. Może po prostu musiałam się wypłakać. - Uśmiechnęła się lekko. - Powinnam teraz wrócić do pracy. Jak wiesz, czekają mnie tuziny telefonów do Nowego Jorku i na pewno stworzę sobie armię wrogów z setek przepracowanych krawcowych. On też się zaśmiał, ale zaraz spoważniał. - Jeśli ktokolwiek może tego dokonać, to tylko ty. Ale nie pracuj zbyt długo. Nic nie jest dla mnie ważniejsze od ciebie - podkreślił. - Wiem - wyszeptała i pocałowała go delikatnie w usta. Zsuwając się z kolan męża, zauważyła, że znowu bardzo schudł. - Seth - spróbowała ostrożnie, gdyż wiedziała, że jest wyczulony na tym punkcie. - Czy dobrze się czujesz? Nie wyglądasz najlepiej. Kiedy ostatni raz byłeś u lekarza? Odrzucił głowę do tyłu. - O co chodzi? Oczywiście, że dobrze się czuję. George byłby urażony, gdyby się dowiedział, iż podejrzewasz, że nieodpowiednio się mną zajmuje. Dogląda mnie jak stara kwoka. - Wziął jej dłoń i przycisnął do ust. - Przyrzeknij mi, Kathleen, że nigdy nie będziesz niepotrzebnie się o mnie martwić. Dam sobie radę, obiecuję ci. Niebyła przekonana, ale nie chciała go naciskać. - Więc bierz się do roboty! - rozkazała, udając, że jest zadowolona, i kierując się do drzwi. Powiem Claire, żeby przyniosła ci kawę. - Pomachała mu na pożegnanie i wyszła przez gabinet sekretarki. Na szczęście Erika już nie było. Późnym rankiem w Dniu Dziękczynienia Kathleen zbiegła ze schodów i zatrzymała się przy drzwiach na patio. Seth już był na zewnątrz i czekał na Erika, który przychodził na jedną z ich koszykarskich rozgrywek. Od kiedy Erik zainstalował kosz, grali po kilka godzin tygodniowo.
Kathleen zapytała kiedyś George’a, czy nie uważa, że to zbyt forsowne ćwiczenie dla Setha. - Nie - odpowiedział - nie martw się o niego, Kathleen. Lubi to, bardziej ze względu na rywalizację niż dla samej gry. Przynajmniej może w ten sposób spędzić trochę czasu z kimś w swoim wieku, a potrzebuje kontaktów z przyjaciółmi. Nie skomentowała tego, choć często myślała, że Seth kiepsko wygląda po meczach z Erikiem. Teraz stojąc przy drzwiach obserwowała, jak kozłował piłką obok wózka. Nagle piłka znalazła się poza zasięgiem jego rąk, odbiła się i wylądowała w krzakach. Seth popatrzył wokół, najwyraźniej szukając George’a, ale zorientował się, że jest sam. Podjechał w stronę krzewów i pochylił się, próbując odnaleźć piłkę. Pot błyszczał mu na szyi i karku. Kathleen, obawiając się, że Seth zaraz wypadnie z wózka, miała właśnie biec mu na pomoc, gdy podniósł obie pięści i uderzył w oparcia. - Niech to szlag! Nienawidzę być kaleką! - Łzy rozgoryczenia mieszały się z potem, który pokrył mu policzki. Głos Setha był tylko chrapliwym szeptem, ale mogła go usłyszeć z tej odległości. Jego twarz przypominała maskę pełną złości, wciąż walił pięściami w oparcia wózka. - Niech to wszystko diabli wezmą. Dlaczego? Dlaczego ja? Kathleen znieruchomiała ze zdumienia. Nigdy, odkąd go poznała, Seth nie przeklinał własnego losu. Zawsze żartował ze swojego kalectwa. Teraz już nie mogła patrzeć spokojnie na cierpienie, z jakim musiał się zmagać. Wyszła przed drzwi, zamknęła oczy, zbierając siły, i zastanawiała się, co mu powiedzieć, żeby nie brzmiało to protekcjonalnie. Kiedy otworzyła oczy, do Setha biegł Erik, jakby odebrał alarmujący sygnał. - Seth? - odezwał się łagodnie, a tamten, słysząc go, od razu przerwał swój pełen goryczy monolog. Ciemne oczy zamknęły się ze wstydu, głowa opadła mu bezwładnie, aż dotknął brodą klatki piersiowej. Tylko dłonie pozostały mocno zaciśnięte. Erik nie odzywał się, przyklęknął przed wózkiem i wpatrywał się w ziemię, czekając, aż Seth coś powie. Kathleen bez tchu wycofała się do holu. - Przykro mi, że musiałeś być świadkiem tego pokazu złości. Rzadko się nad sobą użalam, ale gdy już
mi się to zdarzy, jest to niezły spektakl. Erik nawet się nie uśmiechnął. Spojrzał w górę na twarz Setha. - Chyba nigdy ci nie mówiłem, jak bardzo cię podziwiam, Seth. Gdybym znalazł się w twojej sytuacji, gdybyśmy się zamienili rolami, nie radziłbym sobie z taką klasą, jak ty to robisz. - Och, Eriku, nie przyznawaj mi niezasłużonych medali. Jestem twardy, bo muszę taki być. - Nie, nie musisz. Mógłbyś się zachowywać jak drań. Seth westchnął. - Czasami uważam, że tak się zachowuję. Na przykład teraz. Chciałbym cię nienawidzić. Myślisz, że nie chciałbym mieć twojego ciała, twojej siły? Jestem bardziej zależny od ludzi wokół niż Theron. Wiesz, co znaczy dla mężczyzny takie uzależnienie? Nienawidzę być bezbronnym, Eriku. Z trudem nauczyłem się z tym żyć. Zazdroszczę ci za każdym razem, gdy cię widzę. Erik wyciągnął piłkę z zarośli i dokładnie wyczyścił ręką widniejące na niej ślady ziemi. Kiedy przemówił, jego głos brzmiał tak cicho, że Kathleen miała problemy z usłyszeniem go. - A ja przyznaję się, że zazdroszczę tobie. Chciałbym mieć twoją umiejętność akceptowania rzeczy takimi, jakie są. Przez ostatnie kilka lat płynąłem pod prąd, walczyłem z przeciwnościami losu, chcąc zdobyć coś nieosiągalnego, pragnąc czegoś, czego nie miałem prawa mieć. Nie umiem zaakceptować odmowy, nigdy tego nie potrafiłem. A wszystko, co ty mówisz i robisz, świadczy o absolutnym braku egoizmu. Podziwiam cię, choć nie mogę zrozumieć. To całkowicie dla mnie obce. - Dziękuję, Eriku, ale myślę, że jesteś dla siebie zbyt surowy. - Nie, obawiam się, że zbyt dobrze siebie znam - odparł Erik i chyba już się otrząsnął z poważnego nastroju, bo zaproponował: - Jesteś gotów, by trochę pograć w kosza? - Prawdę mówiąc - przyznał się Seth - nie jestem dzisiaj w odpowiednim nastroju. - W porządku. Nie ma problemu. Może więc zamiast tego piwko? - Dobry pomysł. Jest taki słoneczny dzień, może zostaniemy tutaj? - Świetnie, pójdę po piwo. - Erik rzucił piłkę i skierował się do drzwi kuchennych. Kathleen wycofała się cicho do domu, nie chcąc, by któryś z mężczyzn zorientował się, że była świadkiem ich chwili słabości. Niedzielę po Święcie Dziękczynienia Kathleen spędziła w magazynie sklepowym w śródmieściu. Oczywiście nie pracowali w Dniu Dziękczynienia, ale następujące po nim piątek i sobota były
dniami największego oblężenia sklepów przez klientów, nie zdążyła więc załatwić kilku spraw i chciała być pod ręką, gdyby handlowcy piętro wyżej potrzebowali jej pomocy. Ona i Seth spotkali się na parkingu dla pracowników. Przyjechali do śródmieścia dwoma samochodami, nie wiedząc, kiedy każde z nich zakończy swoje zajęcia. Seth chciał nadzorować wieszanie dekoracji świątecznych. - Skoro nie mogę być facetem od czarnej roboty - zażartował, podjeżdżając wózkiem - muszę być tu szefem. Kathleen, wiedząc, że czeka ją ciężka praca w zakurzonym magazynie, włożyła stare, zdarte dżinsy i spłowiałą koszulkę. Włosy związała w kucyk. - Czy taka jest teraz moda w San Francisco? - drażnił się z nią Seth. - Tak jest - uśmiechnęła się . - Będę dzisiaj rozpakowywać paczki i prasować ubrania. To bardzo odpowiedni strój. - Cieszę się, że to dzisiaj zrobisz. Jutro, gdy otworzymy sklepy, nowe towary znajdą się już na półkach. Od teraz aż do świąt będziemy sprzedawać w szaleńczym tempie. - W jego oczach zabłysła chciwość. - Seth! Ależ ty jesteś zachłanny. A to nawet nie jest twoje święto. - Ale przecież mogę dawać prezenty na Chanukkę, czyż nie? [Chanukka (hebr.) - dosł. poświęcenie, odnowienie, ośmiodniowe święto żydowskie obchodzone od 25 grudnia na cześć zwycięstwa Machabeuszów nad armią syryjską i oczyszczenia świątyni jerozolimskiej z profanujących ją posągów obcych bóstw (przyp. red. ).] Wciąż się przekomarzali, gdy George pomógł wprowadzić „rydwan” do sklepu, gdzie robotnicy pomagający przy świątecznych dekoracjach czekali na instrukcje Setha i dekoratora wystaw u Kirchoffa. Wszyscy mieli sporo pracy. - Hej, to mi się podoba. - Kathleen usłyszała za sobą głos męża, kiedy kilka godzin później wieszała miękką żółtą suknię. - Pamiętaj, żeby odłożyć taką dla siebie. - Już to zrobiłam - odpowiedziała wesoło. - Też mi się spodobała. - Widzisz, dwa wielkie umysły zawsze podążają tą samą drogą. Telefon na jej biurku zadzwonił i sięgnęła, by go odebrać. - Halo?
- Kathleen? Jej serce zabiło gwałtownie, jak zawsze, gdy rozpoznała głęboki głos Erika. Od czasu tamtej sceny pod koszem rzadko go widywała. Na szczęście. Ale również dlatego, że producenci, pragnąc utrzymać jak najlepsze stosunki z Kirchoffem, przysłali wzory ubrań zamówionych przez Kathleen. Erik z uporem starał się dopracować wszystkie szczegóły przed swoim wyjazdem, który miał nastąpić w przyszłym tygodniu. - Witaj, Eriku - powiedziała miłym tonem. - Skąd wiedziałeś, gdzie nas znaleźć? - Zadzwoniłem do domu i Alice powiedziała mi, że dzisiaj pracujesz. Miałem numer do twojego biura. Skąd go dostał?- zastanawiała się Kathleen. Przerwał jej próby rozwiązania tej zagadki, mówiąc: - Właśnie wróciłem do domu. Nie było mnie tu poprzedniej nocy. Prezent od ciebie i Setha czekał na mnie na werandzie. Na szczęście nikt go nie ukradł. Dzwonię, żeby wam podziękować. - Dostał nasz prezent i dzwoni, żeby podziękować - wyjaśniła mężowi i zwróciła się znowu do Erika: - Zamówiłam go tego dnia, kiedy pojechaliśmy na zakupy. Podobał ci się, pamiętasz? Ja... my poprawiła się - chcieliśmy podarować ci coś do nowego mieszkania. - Będzie świetnie wyglądać, tylko nie wiem, czy dobrze pamiętam, jak go powiesić. Który koniec ma być u góry? - Co on mówi? - zapytał Seth. - Że nie wie, jak ma zawiesić ten gobelin - wyjaśniła, po czym powiedziała do Erika: - Nie pamiętasz? Beżowym do góry. - Dlaczego nie pojedziesz i mu nie pomożesz? - wtrącił się Seth. - Co? - wykrzyknęła Kathleen. - Ja nic nie mówiłem - zdziwił się Erik. - Nie ty, Eriku - odrzekła zdezorientowana. - Nie mogę - to było do Setha. - Czego nie możesz? - spytał Erik. - Na Boga! - krzyknęła.
- Doprowadzacie mnie do szału. - Daj mi ten telefon. - Seth zabrał jej słuchawkę - Erik, o co chodzi? Podoba ci się ten gobelin? Kathleen mi go opisała. Jej się podobał, a ja wierzę w dobry gust mojej żony. Przygryzła wargę, gdy Seth słuchał odpowiedzi Erika. Nie podobał jej się kierunek, w jakim to wszystko zmierzało. - Wydaje mi się, że najlepiej będzie, jeśli przyjedzie do ciebie i pomoże go zawiesić. Zapadła cisza, gdy Seth słuchał, a Kathleen wstrzymała oddech. Erik prawdopodobnie porobił już jakieś plany na wieczór. - Nie, nie będzie miała nic przeciwko temu. Tutaj już właśnie skończyła pracę. Ja chciałbym zostać, aż wszystkie dekoracje będą powieszone. Przyślę ci ją. - Zaśmiał się . - A tak przy okazji, możesz jej nie poznać, wygląda jak nastolatka. Odłożył słuchawkę. Kathleen słuchała jego słów z napięciem oskarżonej, która czeka na werdykt ławy przysięgłych. - Erik bardzo by chciał, żebyś mu pomogła. Jedź, zobaczymy się w domu. - Seth, nie chcę cię tu zostawiać. - Dlaczego? Boisz się, że nagle może mnie zaatakować tekturowy renifer? - Nie chcę, żebyś się przemęczał. Będziesz. - … się świetnie bawił. Znam się dobrze, Kathleen. A teraz, czy możesz już jechać? Erik na ciebie czeka. Zobaczymy się później. Jaki miała wybór? Gdyby zaprotestowała, Seth mógłby zacząć coś podejrzewać, nie rozumiejąc, dlaczego Kathleen tak się broni przed pojechaniem do domu Erika. Odjechała parę minut później, zarzuciwszy na siebie sztruksową kurtkę, bo listopadowy wieczór był chłodny. Biała mgła nadpłynęła znad zatoki i okryła miasto. Światła reflektorów odbijały się od wilgotnej, śliskiej nawierzchni ulic, gdy Kathleen jechała ostrożnie w szarym zmierzchu. Dłonie, w których trzymała kierownicę, drżały i były wilgotne.
Czemu zachowała się tak głupio! Czego się bała? Erik po prostu potrzebuje jej rady przy wieszaniu gobelinu, ona mu pomoże i spokojnie wyjdzie. A może ktoś jest u niego? Tamara? Nie spędził ostatniej nocy w swoim mieszkaniu, sam jej to powiedział, nie dodając dalszych wyjaśnień. Co albo raczej kto zatrzymał go całą noc poza domem? Czy był u Tamary? Może urządzili sobie rozgrzewkę przed słonecznymi dniami na Karaibach? Kiedy zaparkowała mercedesa, którego podarował jej Seth wkrótce po ślubie, przed domem Erika, była zła. Z wojowniczą miną mocno przycisnęła dzwonek. Humor niezbyt jej się poprawił, gdy Erik otworzył drzwi i parsknął śmiechem. - Co cię tak śmieszy? - zapytała, myśląc, że musi mieć brudny nos albo coś równie upokarzającego. - Przepraszam, dziewczynko, ale już kupiłem ciasteczka od harcerek. Spróbuj w przyszłym roku... kiedy trochę dorośniesz. - Bardzo śmieszne - oświadczyła sucho. - Też mi się tak wydaje - zgodził się pogodnie. - Seth uprzedził mnie, że wyglądasz jak uczennica. Ale ja pamiętam cię taką, a on nigdy nie widział cię w Mountain View. Jego oczy wpatrywały się w nią badawczo. Przez chwilę milczeli, a każde z nich wspominało szczęśliwsze dni i jedną księżycową noc nad wartko płynącą rzeką. Ratując się przed tamtymi wspomnieniami, Kathleen odwróciła głowę. - Nie, nie widział. Widząc, że przełamał jej zły nastrój, powiedział: - Wejdź do środka. Minęła go i wbiegła do salonu. Wszystkie rzeczy, które kupili, zostały ustawione. Tylko okna były puste. Pokój dalej miał tę charakterystyczną dla mieszkania kawalera sterylność, ale od jej poprzedniej wizyty sporo zmieniło się na lepsze. W kominku płonął ogień i paliła się jedna lampa. - Wygląda ładnie - skomentowała Kathleen, uważając, że powinna coś powiedzieć. - Ustawiłeś meble dokładnie według mojego szkicu. - Tak - odrzekł Erik ze smutkiem, wkładając dłonie w tylne kieszenie dżinsów i mierząc pokój
sceptycznym spojrzeniem. - Ale wciąż mu czegoś brakuje. - Kobiecej ręki - wyrwało się jej spontanicznie i natychmiast pożałowała, że nie zastanowiła się, zanim to powiedziała. Gdyby był chociaż w minimalnym stopniu dżentelmenem, nie zwróciłby uwagi na te słowa. Tylko że powiedział jej kiedyś, że jest honorowy, ale nie głupi, i najwyraźniej nadal było to jego mottem. - Jesteś kobietą. Użyj więc swojej ręki. Dotknij czegoś - powiedział ze znaczącym uśmiechem. - Gdzie jest ten gobelin? - Odwróciła się szybko i zdjęła kurtkę, bo w pokoju zrobiło się nagle nieznośnie gorąco. - Właśnie tutaj. Rozłożyłem go na podłodze. - Spojrzała za sofę, gdzie wskazywał palcem. - Jest naprawdę piękny, Kathleen. Podoba mi się nawet bardziej, niż kiedy widziałem go wtedy w galerii. Chciałbym jeszcze raz ci podziękować. - I Sethowi - dodała szybko. Zbyt szybko. Spojrzała w górę i na twarzy Erika, ukrytej w cieniu kominka, dostrzegła cierpienie. - Tak, oczywiście, nie zamierzałem pomijać jego udziału. Zapadła krępująca cisza; oboje wpatrywali się w gobelin u ich stóp z taką intensywnością, jakby chcieli wlać życie w martwy przedmiot. W końcu Kathleen powiedziała: - Góra jest tutaj. - Uklękła i podniosła pręt, do którego przytwierdzony był gobelin. - Tak, są tu cztery kółka z tyłu. Musimy tylko wbić kilka gwoździ w ścianę. - Wstała i zacisnęła dłonie. - Czy masz jakieś gwoździe? I młotek? - Są w furgonetce. - Nie było go tylko kilka sekund. - Pomyślałem, że to też może ci się przydać powiedział, wręczając jej miarkę. - Jak to się stało, że nagle ma to być moje zadanie? - Bo chyba wiesz lepiej, co trzeba zrobić. - Uśmiechnął się . - Znajdziesz jakieś zajęcie dla mnie? - Przynieś drabinę. - Drabinę! Nie prosisz o zbyt wiele? Oparła ręce na biodrach w prowokacyjnej pozie, a cienki t-shirt napiął się na jej piersiach.
- Nie mów mi, że nie masz drabiny. Jak mamy tam się dostać? - zapytała, wskazując na drewnianą ścianę, która sięgała do sufitu przypominającego sklepienie katedry. - Widzę, że już z powrotem jest „my”. - Eryk zmrużył oczy, patrząc na ścianę. - A może wystarczy krzesło? Westchnęła. - Chyba musi. Poszedł do kuchni i wrócił, trzymając krzesło z twardego drewna. - Niezłe. Gdzie je dostałeś? - W sklepie z meblami do samodzielnego montowania. Wystarczyło tylko złożyć krzesła i stół. Wyglądają całkiem nieźle. - Postawił krzesło przy ścianie i odwrócił się do Kathleen. - Co dalej? Rzuciła mu pobłażliwe spojrzenie i przyklękła, żeby zmierzyć odległości między hakami. - Czternaście centymetrów - mruknęła. Zdjęła buty, po czym zręcznie weszła na krzesło. - Czy myślisz, że to połączenie desek wyznacza środek ściany? - Tak, tak mi się wydaje. - Okaay - rozciągnęła to słowo, jakby jednocześnie coś liczyła. Uniosła miarkę wysoko nad głową, po czym zaznaczyła punkt na ścianie, przykładając do niego palec. - Tak powinno być dobrze - powiedziała. - Podaj mi gwoździe i młotek. Wykonał jej polecenie, a Kathleen przytrzymała gwoździe w ustach i wyciągnęła pierwszy. Kiedy wszystkie zostały wbite, spytała: - Jak go podniesiemy? - Pójdę po następne krzesło. - Wróciwszy, Erik wysunął stopy z mocno schodzonych tenisówek i też wszedł na krzesło. Kiedy gobelin znalazł się na ścianie, Kathleen powiedziała: - Teraz zejdź i sprawdź, czy wisi prosto. Erik posłusznie wykonał polecenie. - No i jak?
- Idealnie. - Podoba ci się ? - Bardzo. Coś w jego głosie kazało Kathleen się odwrócić. Nie patrzył na gobelin. Spoglądał na jej pośladki. - Erik! - Mmm? - było jego jedyną odpowiedzią, gdy się do niej zbliżył. Zanim zdołała jakoś zareagować, objął rękami jej uda i zaczął je gładzić. - Jesteś najsmakowitszym kąskiem, jaki kiedykolwiek widziałem, Kathleen. Jak to możliwe, że masz taką linię po dziecku? Jego dłonie stawały się coraz śmielsze. Gładził jej biodra, a zaskoczona Kathleen aż jęknęła z zachwytu, gdy poczuła jego zęby dotykające lekko jej uda przez dżinsy. - Eriku - powiedziała drżącym głosem. Jego dłonie przesuwały się pod jej koszulką w górę wzdłuż żeber. - Eriku - powtórzyła bardziej stanowczo - nie mogę dłużej stać na tym krześle. - Rzeczywiście rozpływała się pod dotknięciem jego dłoni i żądnych rozkoszy ust, którymi wciąż ją muskał przez materiał. - Więc zejdź. - Słowa były zwykłe i proste, ale znaczenie, jakie niosły, już mniej jednoznaczne. Trzymając dłonie na biodrach Kathleen, obrócił ją twarzą ku sobie. Zielone oczy zwarty się z jego błękitnymi i przeskoczyła między nimi iskra niewyobrażalnego pożądania. Nie spuszczając wzroku z Kathleen, Erik odpiął dolny guzik jej koszulki i posuwał się dalej w górę, aż wszystkie były rozpięte. - Kathleen. - To była prośba. Wsunęła mu palce we włosy, przyciągając jego twarz do siebie.
Chwycił Kathleen i zdjął z krzesła. Podszedł z nią do kominka, a potem z nieskończoną czułością opuścił ją na dywan. Złączyli się gwałtownie w mocnym uścisku. Jej usta otworzyły się przed nim, przyjmując zarówno przyjemność, jaki ból. Tworzyli plątaninę rąk i nóg, gdy każde z nich starało się bardziej przybliżyć do drugiego, przewracając się i turlając po dywanie. Kathleen ściągnęła mu sweter przez głowę, a Erik chaotycznie pomagał jej przy zdejmowaniu koszulki i stanika. - Żadna kobieta nie jest taka jak ty. - mówił. - Żadna nie ma takiej skóry, nie pachnie jak ty, nie smakuje tobą. Pragnę cię, Kathleen. - Dotknij mnie, Eriku. Chcę poczuć twoje dłonie wszędzie. Twoje usta są takie wspaniałe - szeptała. Całował jej piersi gorącymi wargami, drażniąc sutki językiem, aż stały się twarde i błyszczące. Kathleen wydawała z siebie ciche, błagalne jęki, które brzmiały jak jego imię. Nie protestowała, gdy Erik rozpiął i zsunął jej dżinsy. - Jesteś tutaj taka piękna. - Jego głos brzmiał jak cichy pomruk. Delikatnie przesunął palcem po ciemnym trójkącie widocznym pod przezroczystymi majteczkami. Kathleen zamknęła oczy, obezwładniona dotykiem jego dłoni. Majteczki podzieliły los dżinsów. Wtedy nic już nie było między nimi, a on jej dotykał, całował ją i pieścił z wprawą, której nie przyćmiły lata rozłąki. - Och, Eriku - westchnęła - nie zapomniałam. - Ja też nie. Ale jesteś słodsza, niż cię zapamiętałem. - Eriku. - znów wyszeptała jego imię. Nagle zadzwonił telefon.
Rozdział 17
Znieruchomieli oboje. Dzwonek zabrzmiał po raz drugi. Po raz trzeci.
Erik odsunął się od niej i zaklął. - Lepiej odbierz - wykrztusiła, siadając. - Może to... - Twój mąż? - zapytał szorstko, podnosząc słuchawkę. - Halo! - krzyknął. - Nie. Wszystko w porządku, Seth. - Spojrzał na Kathleen, która zakryła twarz dłońmi. - Stałem na krześle i nie mogłem od razu odebrać. Tak, wygląda wspaniale. Dziękuję jeszcze raz. Jest kobietą rzadkich talentów. Spojrzał ze złością na Kathleen. Ten gniew był nieuzasadniony, niesprawiedliwy, ale w tym momencie Erik szukał jedynie kozła ofiarnego. Nie potrafił myśleć racjonalnie. Na jego twarzy malowały się pogarda i ironia, gdy patrzył na Kathleen, rozmawiając na pozór spokojnie z Sethem. - Czy chcesz z nią porozmawiać? Jest tu obok. - Wszystko, co mówił, miało ją ranić swoim podwójnym znaczeniem. - Teraz? Dlaczego? No cóż. - westchnął ciężko - dobrze, zaraz tam będziemy. - Odłożył słuchawkę i rzucił Kathleen cyniczne, złośliwe spojrzenie. - Lepiej się ubierz. Twój mąż chce się z nami widzieć. Złożyła ręce na piersiach w obronnym geście. Był niesprawiedliwy, sądząc, że tylko on cierpi. Uniosła dłoń i dotknęła delikatnie jego uda. Zadrżał cały i warknął: - Ubieraj się! - Eriku, przepraszam. Nie chciałam, żeby tak... ale tak jest lepiej. Nie mogłabym dać sobie rady.
- Sama ze sobą, gdybyśmy teraz się kochali - dokończył za nią. Znowu zaklął siarczyście, chodząc po pokoju tam i z powrotem.- Proszę, oszczędź mi poczucia winy. Nie jestem w nastroju do przebaczania. - Spojrzał na nią i wrzasnął: - Ubieraj się, do cholery! A może chcesz być zgwałcona? Jak myślisz, ile mogę znieść! Kathleen rzuciła się, by pozbierać swoje rzeczy, i zaczęła wkładać bieliznę trzęsącymi się rękoma. Wciągała właśnie dżinsy, gdy ją także ogarnęła wściekłość. Erik wciąż tak na nią patrzył, jakby to ona była odpowiedzialna za wszystko, co się stało. Stanęła przed nim wyprostowana i wybuchnęła: - Jesteś najbardziej samolubnym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Nie dbasz o nikogo prócz siebie, Eriku! - A niby czemu miałoby być inaczej? Zabrałaś mi syna, nie mam nikogo, o kogo mógłbym dbać! odparł. - Mógłbyś... mógłbyś trochę się liczyć ze mną - powiedziała. Odrzucił głowę do tyłu i zaśmiał się, ale w jego śmiechu nie było wesołości. - Nie mów nic więcej. Następne pytanie, które usłyszę, będzie brzmiało: „Czy wciąż mnie szanujesz?”, prawda? - Och - warknęła - jesteś odrażający! - A ty, wzorze prawości i cnoty? Nie używałem przecież siły. - Wskazał na dywan u ich stóp. - Nigdy więcej nie połknę przynęty. Znam cię taką, jaka jesteś naprawdę, Kathleen. Czujesz jakąś chorą przyjemność, doprowadzając mężczyzn na skraj szaleństwa, a potem nie chcesz iść dalej. Bóg jeden wie, jak dręczysz biednego Setha. Zamurowało ją i nie mogła złapać powietrza. Zrobiła krok w kierunku Erika, podnosząc rękę z zamiarem spoliczkowania go. Chwycił jej dłoń w powietrzu. - Nie chcę ryzykować pozbawienia mojego syna matki, więc nie spiorę cię za to, co chciałaś zrobić. Ale od tej chwili możesz sobie darować kręcenie swoim małym, zgrabnym tyłeczkiem przed moimi oczami, bo nie jestem już zainteresowany. - Niech cię piekło pochłonie! - zawołała, wyrywając mu rękę. - To mam już za sobą. Kathleen zatrzęsła się z wściekłości, nie mogąc wymyślić wystarczająco zjadliwej riposty.
Jej szczęki prawie się zacisnęły i z trudem wyrzucała następne słowa: - Nie wyobrażam sobie, abyś mógł mnie jeszcze kiedykolwiek dotknąć. Myślisz, że jesteś wielkim darem niebios dla kobiet! Powiem ci coś. - Machnęła palcem przed nosem Erika. - Żeby być naprawdę mężczyzną, trzeba czegoś więcej, niż być świetnym kochankiem. Seth jest pięć razy lepszym mężczyzną, niż ty kiedykolwiek będziesz. Wie, co to znaczy delikatność, współczucie i przebaczanie. I nie sądzę, by kiedykolwiek chciał napastować żonę przyjaciela. Jej słowa odbijały się echem w pokoju. Cisza, która po nich zapadła, była przytłaczająca. Erik odchylił głowę do tyłu. Przez długą chwilę oboje patrzyli na siebie w milczeniu. W końcu Erik uniósł ręce i zakrył twarz dłońmi. Kathleen widziała, jak jego klatka piersiowa gwałtownie unosi się i opada. Wyglądało to tak, jakby się dusił. Potem opuścił dłonie i powiedział cicho: - Masz rację Kathleen. Moje zachowanie było niewybaczalne. Pewnie trudno ci przyjąć moje przeprosiny, ale chciałbym, żebyś spróbowała. Pragnęła do niego podbiec, by go zapewnić, że wina nie leży wyłącznie po jego stronie, ale odwrócił się, podszedł do drzwi wejściowych i otworzył je. Popatrzył na nią, wzruszając z rezygnacją ramionami. - Wydaje się, że nie jestem godnym przeciwnikiem dla twojego męża w żadnej dziedzinie. - I nie czekając na nią, wyszedł w noc, nie bacząc na zimno. Kathleen nie mogła zrobić nic innego, tylko iść zanim. Każde wsiadło do swojego samochodu i pojechali do Woodlawn. Kiedy podchodzili razem do drzwi domu, nie byli dla siebie nikim więcej niż uprzejmymi nieznajomymi, chociaż nadal czuło się między nimi napięcie. Otworzył im George, mówiąc, że Seth jest w swoim pokoju. - Witajcie! - zawołał do nich, gdy weszli. - Cieszę się, że przyszliście akurat teraz. George ma właśnie rozegrać ze mną kolejną rundę szachów. Wydaje mi się, że oszukuje, ale nie mogę go złapać. George zaśmiał się i zaproponował im coś dopicia.
Seth odmówił uprzejmie, Erik i Kathleen także. George wycofał się, a jeśli Seth zauważył małomówność tamtych dwojga, nie okazał tego. Od razu przeszedł do rzeczy i wyjaśnił, dlaczego chciał się z nimi spotkać. Kiedy powiedział, co mu przyszło do głowy, Kathleen łudziła się, że źle go zrozumiała. - Ja. ty.. Seth, czy postradałeś zmysły? Nie mogę lecieć na Karaiby! - Dlaczego? - Bo... ponieważ nie mogę. Po prostu. Co miałabym tam robić? - Nie śmiała nawet spojrzeć na Erika, by sprawdzić, jak zareagował na propozycję Setha, żeby towarzyszyła ekipie w podróży. - Jakiś czas temu zadzwonili do mnie z agencji. Stylistka, którą wysyłają z modelkami, szaleje. Boi się, że jeżeli podczas sesji zostaną uszkodzone jakieś ubrania, będzie za to odpowiedzialna. W dodatku oświadczyła, że nie zapamięta, które modele powinny znaleźć się w poszczególnych reklamach, i sama nie da rady wszystkim się zająć. Zmęczyła mnie swoimi narzekaniami. Eriku, ty z całym swoim bagażem spraw, martwieniem się o kamery, światło, pogodę, transport i tak dalej nie będziesz mógł poświęcić tym sprawom czasu. - Zamilkł na chwilę i odetchnął głęboko. - Kathleen, najdroższa, jesteś jedyną osobą, której ufam i której zaufa Erik. Wiem, że dopilnujesz, żeby wszyscy mieli na sobie to, co powinni mieć, gdy skieruje na nich obiektyw. Zdenerwowana Kathleen załamała ręce. Nie mogła, nie chciała z nimi jechać. Nie wyobrażała sobie, że po tym, co zaszło wcześniej, miałaby spędzić dłuższy czas z Erikiem. Tylko masochista chciałby się w coś takiego angażować. - Seth - zaśmiała się, mając nadzieję, że nikt nie usłyszy w jej pozornie beztroskim tonie histerii. Nie mogę jechać na taką wycieczkę o tej porze roku. Potrzebujesz mnie tutaj, żebym pomogła wam w sklepach. Poza tym, kto się zaopiekuje Theronem? Nie chciałabym go opuszczać na tak długo. Było mi bez niego źle w Nowym Jorku. Jeszcze pomyśli, że go zostawiłam. - Nienawidziła wykorzystywania dziecka jako broni, ale walczyła o zachowanie równowagi psychicznej, a właściwie o swoje życie. - Zastanówmy się nad tym razem - odrzekł Seth. - Po pierwsze, sklepy przetrwały wiele sezonów świątecznych i choć jesteś bardzo cenna, poradzimy sobie jakoś bez ciebie. A poza tym wrócisz dwa tygodnie przed świętami. Po drugie, zdajesz sobie sprawę równie dobrze jak ja, że Theron jest bardzo zadowolony, gdy zostaje pod opiekuńczym okiem Alice. Na początku może za tobą tęsknić, ale gdy potem cię zobaczy, nie będzie nawet pamiętał, że wyjeżdżałaś. - Ale Seth, ja. - jąkała się Kathleen. Myśl! Nakazała sobie. - Nie jestem na to przygotowana. Mój paszport... ubrania... Nie mogłabym. - Twój paszport ma się świetnie. Był przedłużony w zeszłym roku, gdy ty i Eliot polecieliście do Anglii po kolekcję z wełny Alice może przygotować ci ubrania. Kiedy wyjeżdżacie, Eriku? W
czwartek? - Erik przytaknął, a Seth kontynuował: - Widzisz, masz trzy dni, zdążysz więc wszystko zorganizować. Eliot pomoże ci spakować stroje i dodatki potrzebne przy kręceniu reklam. Jakąś oderwaną cząstką umysłu Kathleen zastanawiała się, co zrobiliby ci dwaj mężczyźni, gdyby nagle zaczęła dziko wrzeszczeć, a czuła, że może się to stać w każdej chwili. - Eriku, co o tym myślisz? W końcu to twoje zadanie - powiedział Seth. Wahał się, nie wiedząc, co powiedzieć, a tamci dwoje czekali niecierpliwie na jego decyzję. - Naturalnie, obecność Kathleen byłaby bardzo wskazana. Ale nie chciałbym się wtrącać, to sprawa między wami. Kathleen musi sama zdecydować. - Kochanie - naciskał delikatnie Seth - chcę, żebyś to dla mnie zrobiła. Sam bym poleciał, gdybym mógł. - Podjechał bliżej i wziął ją za ręce. - Czuję, że potrzebujemy tam kogoś od Kirchoffa. Znasz się na strojach lepiej niż ktokolwiek inny. To będzie ciężka praca, ale pomyśl o tym jako o grudniowych wakacjach w tropikalnym klimacie. - Uśmiechnął się i uścisnął jej dłoń. - Zrób to dla mnie. Jak mogła odmówić tak sformułowanej prośbie? Następne trzy dniu płynęły w wirze najróżniejszych zajęć. Bez pomocy Eliota Kathleen nigdy nie zdołałaby wybrać ubrań do reklam i załadować ich do samolotu. Eliot ciągle narzekał, że Kathleen nie da sobie rady bez niego. Dlaczego nie nalegała, by poleciał razem z nią? - Ponieważ potrzebuję cię tutaj, Eliot - odpowiedziała po raz dwunasty - żebyś doglądał interesów. - To nie fair - wymamrotał. - Odpuściłbym sobie pensję tylko po to, by popatrzeć na Gudjonsena przez ten tydzień. - Jestem pewna, że Tamara doskonale się nim zajmie. - Daj spokój! - zaśmiał się Eliot. - Mam nadzieję, że on mierzy trochę wyżej. Ta suka pieprzyłaby się ze wszystkim, co chodzi. Nieważne, dwie nogi czy cztery. - Och, Eliot - westchnęła zdenerwowana Kathleen i rozmasowała sobie czoło. Ostatnio często to robiła. Hazel nie przepuściła okazji, by ją zirytować. Pewnego dnia, gdy wszyscy poszli na lunch, zajrzała do biura Kathleen. Kathy nie zauważyła jej, dopóki tamta się nie odezwała. - A więc lecisz w tropiki z tym przystojnym fotografem.
Kathleen starała się uspokoić nierówne bicie serca, udało jej się opanować i odpowiedziała obojętnym tonem: - Jeżeli chodzi ci o podróż w sprawie reklam, to owszem. Lecę tam na prośbę mojego męża. - Seth to głupiec! Czy nie widzi, jak bardzo ci ułatwia kontakty z tym Gudjonsenem? Kiedy podrzucisz mojemu głupiemu bratu następnego bękarta? Kathleen zatrzęsła się ze złości, a jednocześnie ogarnął ją strach. Czy możliwe, żeby Hazel się czegoś domyślała? Nie. Szwagierka chciała ją tylko wyprowadzić z równowagi. - Nie muszę ci się z niczego tłumaczyć, ale nigdy nie zdradziłam Setha. I nigdy tego nie zrobię odrzekła chłodno. - Akurat! Gdybyś tylko miała możliwość, z pewnością byś to zrobiła. A teraz on sam podaje ci okazję na tacy. Myśli, że w ten sposób cię zatrzyma. Jest słaby i głupi. - To, co uważasz za słabość, jest brakiem egoizmu, czymś całkowicie ci obcym, Hazel. Wiem, skąd się bierze twoje rozgoryczenie. Seth powiedział mi o mężczyźnie, który kiedyś cię zostawił. Mogłabym ci współczuć, gdybyś nie była najbardziej przepełnioną nienawiścią kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałam. Ale żal mi cię, bo robisz wszystko, żeby pozostać samotną do końca życia. - Zamknij się. Jak śmiesz mnie żałować. Mnie! - W oczach Hazel rzeczywiście malowała się nienawiść, trzęsła się cała od powstrzymywanej furii. Kathleen odrzuciła ostrożność na bok. Była zbyt zdenerwowana i napięta, by zastanawiać się nad słowami, które teraz rzuciła Hazel w twarz. - I nie myśl, że nie wiem, co się kryje za twoją troską o Setha. Nie ma to nic wspólnego z miłością, a nawet z przywiązaniem. Nie znosisz go, bo chcesz kontrolować Kirchoffa. Myślałaś, że po śmierci ojca firma przypadnie tobie jako pierworodnej. Ojciec skreślił Setha z powodu jego kalectwa, a ciebie, bo jesteś kobietą. Kiedy zmarł wasz wuj i znowu można było walczyć o koronę, nie odważyłaś się wystąpić przeciwko Sethowi. To byłoby nie do pomyślenia, by rozpocząć wojnę o władzę ze sparaliżowanym bratem. Ale może należało tak zrobić, Hazel. Trzeba było wtedy z nim walczyć albo zaakceptować sytuację. Ty sama jesteś swoim najgorszym wrogiem - nie ja. Ja nie miałam nic wspólnego z faktem, że zostałaś odrzucona przez ojca. Seth cię kocha, choć nie mam pojęcia dlaczego. Nie zamierzam jednak wchodzić między was ani zmieniać waszych stosunków. Oczy Hazel zwęziły się, a jej nozdrza zadrgały. - W końcu cię dopadnę! Ten dzień już się zbliża. W końcu mój brat zobaczy cię taką, jaka jesteś naprawdę. To go zniszczy, a kiedy odejdzie, ja dostanę wszystko. Będę wreszcie miała Kirchoffa! Odwróciła się i wybiegła z gabinetu, pozostawiając Kathleen przestraszoną tym, co usłyszała. Hazel bardziej niż kiedykolwiek chciała wygrać batalię o firmę i była gotowa postawić wszystko na
szalę, byle tylko zwyciężyć. Wieczór przed planowanym wyjazdem Kathleen poświęciła cały swój czas Theronowi. Erik przyszedł również i bawił się z nim na podłodze w salonie, ku obrzydzeniu Hazel i radości pozostałych domowników. Kathleen przyglądała się ich baraszkowaniu. Theron napełniał ją dumą, a Erik budził w niej strach. Bała się, że mógłby zabrać jej syna. We wszystkim, co robił, było widać, że go kocha. Byli jak dwie krople wody i Kathleen miała tylko nadzieję, że inni nie zastanawiają się nad tym podobieństwem. Wreszcie Erik wyszedł, mówiąc, że spotkają się rano na lotnisku, a Kathleen poszła na górę z Alice i ułożyła malca w łóżeczku. Miała się z nim jeszcze pożegnać przed odlotem, ale było coś wyjątkowego w całowaniu synka na dobranoc. - Mama - powiedział, gdy zgasiła światło. - Dobranoc, mój skarbie - wyszeptała, pochylając się nad nim jeszcze raz i całując go w policzek. Nagle cofnęła się skonsternowana. Piżama Therona była przesiąknięta zapachem wody Erika. Kathleen poczuła gwałtowną falę tęsknoty. Była zła na siebie, że nadal o nim myśli, mimo bólu, jaki sprawiły jej pełne jadu słowa Erika. Poszła do swojego pokoju i zaczęła się szykować do snu. Dlaczego on musi być taki piękny i niepokojąco męski? Czemu wszystko, co robi, przychodzi mu bez wysiłku? Był perfekcjonistą w swojej pracy. Pierwsza seria reklam wyprodukowanych dla Kirchoffa okazała się tak świetnie zrobiona, że za każdym razem, kiedy Kathleen je oglądała, jej serce wypełniała duma. Ale nie był rycerzem w lśniącej zbroi. Miał jedną wielką wadę. Przyznał się do niej Sethowi - był samolubny. Czy to takie dziwne? Był jasnowłosym złotym chłopcem i wszystko zawsze toczyło się mniej lub bardziej po jego myśli. Zawsze dostawał to, czego chciał. Teraz zapragnął jej, a kiedy mu się opierała, zaczął nią gardzić. Kathleen coraz bardziej obawiała się, że mógłby zabrać jej dziecko. Kochał swojego syna. Zastanawiała się, do czego może się posunąć, żeby go odzyskać. Popatrzyła na własne odbicie w lustrze i powiedziała głośno do siebie: - Czy ty aby na pewno jesteś lepsza od niego? Wierność partnerowi była dla niej zawsze podstawową zasadą. Zdrada stanowiła przeciwieństwo wszystkiego, w co Kathleen wierzyła i czego się trzymała. Przecież była to jedna z
rzeczy, których nie mogła tolerować u Erika. Przecież uciekła, bo myślała, że jest żonaty. A teraz pragnęła go tak samo, jak on jej. Z nią jednak jest inaczej, pomyślała obłudnie. Nie chodziło jej o trywialny seks. Kochała Erika, czyż nie? Czy też miał rację, oskarżając ją o hipokryzję? Może tylko sobie wmówiła, że go kocha? Czy było to tylko świętoszkowate usprawiedliwienie faktu, że krew szybciej płynęła w jej żyłach za każdym razem, kiedy widziała Erika i czuła dotyk jego warg? Czy naprawdę go kochała? A może po prostu jej popęd seksualny nasilał się, gdy widziała mężczyznę tak atrakcyjnego jak Erik? Stanęła w przyciemnionym holu i nieśmiało zapukała do drzwi. Nigdy nie była w tym pokoju i serce biło jej tak mocno, że ledwo usłyszała odpowiedź Setha. - George? Przełknęła ślinę i odpowiedziała nieśmiało: - Nie, tu Kathleen. Nastąpiła długa chwila ciszy, po czym dał się słyszeć miękki szelest pościeli i odpowiedź: - Proszę. Przezwyciężyła ostatnie obawy i otworzyła drzwi. Po raz pierwszy zdecydowała się wejść do sypialni Setha. Wiedziała, że wygląda ponętnie. Jej wyszczotkowane włosy, jedwabiste i błyszczące, spływały na nagie ramiona. Kiedy szła boso w kierunku szerokiego łóżka, prześwitująca koszula nocna w kolorze piany morskiej falowała wokół jej zgrabnej figury. Wszystkie lampy oprócz nocnej przy łóżku zostały już wyłączone. W jej słabym świetle obraz Setha wydawał się rozmyty, ale równie dobrze mogła to być wina łez w oczach Kathleen. - Kochanie - wyszeptał - pięknie wyglądasz. - Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam, Seth. Nagle zrobiło jej się głupio. Oczywiście, że mu przeszkadzała, ale była zdecydowana wygnać Erika Gudjonsena ze swoich myśli i serca raz na zawsze.
- Czy coś się stało? Czyżby wyglądała na zmartwioną? - Nie - odpowiedziała. Stała już przy jego łóżku. Siedział z książką na kolanach, tors miał nagi. Widziała już Setha w kąpielówkach, kiedy ćwiczył z George’em w basenie, ale zawsze zdumiewało ją to, że miał tak dobrze rozwinięte mięśnie klatki piersiowej i ramion. Na jego torsie dostrzegła ciemne włosy, nie aż tyle, co... - Seth - powiedziała i usiadła z wahaniem na kołdrze, dotykając biodrem jego uda. - Seth powtórzyła, nie wiedząc, jak zacząć. Nigdy nikogo nie uwodziła. Erik się nie liczył. To on był uwodzicielem. - Będzie mi ciebie brakować, kiedy wyjadę. - Mnie ciebie też. - Uśmiechnął się, odsłaniając piękne zęby, jeszcze bielsze na tle pogrążonej w mroku twarzy. Mimo kalectwa, w łagodnych oczach Setha gościło szczęście. - Na prawdę? - Kathleen położyła mu rękę na piersi, po czym jej palce niespokojnie i nerwowo zaczęły się przesuwać po jego mięśniach. - Tak - odpowiedział. Pochyliła się nad nim i pocałowała go w usta. Jej piersi były osłonięte tylko cienką koszulą nocną, która nie zakrywała ciemnych sutków. Kathleen otarła się o tors Setha i poświęcając dumę dla celu, który ją tu przywiódł, dotknęła jego ust swoimi, zachęcając go do ich uchylenia. Uległ po chwili wahania, a jej język wślizgnął się między jego wargi. Nagle ręce Setha znalazły się na ramionach Kathleen. Odepchnął ją gwałtownie. - Kathleen, Kathleen, czemu to robisz? - zapytał; na jego twarzy malował się ból. - Przecież kochasz mnie, Seth - odrzekła z rozpaczą. - Tak, nad życie. Wiesz, że tak jest. - Kocham cię. Chcę... chcę... się z tobą kochać.
Popatrzyła na swoje ręce cały czas spoczywające na jego piersi. Cisza była wręcz namacalna. Dwoje ludzi w łóżku zastygło niemal jak posągi. Wreszcie Seth odezwał się cichym szeptem: - To niemożliwe, Kathleen, przecież wiesz. Dlaczego mnie dręczysz? - Nie chciałam cię dręczyć. Pragnę cię kochać i chcę, żebyś ty kochał mnie. - Też chciałbym tego bardziej niż dożyć do jutra, ale wiesz przecież, że nie mogę. Gdybym mógł, myślisz, że powstrzymywałbym się przez te dwa lata? - zapytał z niedowierzaniem. - Seth - powiedziała szybko - wiem, że nie możemy być kochankami. Że nie możemy... wiesz. Ale są inne sposoby, żeby wzajemnie dać sobie rozkosz. - Kathleen. Wstała, zsunęła koszulę i stanęła przed nim naga w delikatnym świetle. Seth wciągnął gwałtownie powietrze. Zobaczyła, jak jego dłonie zaciskają się nagle. - Kathleen. - wykrztusił z trudem. Znowu usiadła obok niego, ujęła rękę Setha i położyła na swojej piersi. Długo patrzył na twarz Kathleen, jakby się zastanawiał, czy przypadkiem nie jest ona tylko sennym marzeniem. Czy nie obudzi się zaraz, by się przekonać, że coś takiego może mu się zdarzyć tylko we śnie, a nigdy na jawie. Zwrócił wzrok ku dłoni dotykającej miękkiej piersi Kathleen. Patrzył z zachwytem, nie wierząc własnym zmysłom, że ma ją tak blisko siebie. Sięgnął drugą ręką do jej piersi. Kathleen pochyliła się i pocałowała go znowu, ale tym razem nie musiała długo czekać na odpowiedź Setha. Jego usta łapczywie przywarły do jej warg, delektując się ich smakiem. Jego ręce dotykały z miłością jej ciała. Kathleen z radością powitała te pieszczoty. Dłonie Setha przesuwały się po jej plecach, dokoła żeber iw dół, do ukrytych miejsc, o których nawet nie śmiał myśleć. - O Boże! - jęknął, przyciągając ją mocno do siebie, po czym równie szybko ją puścił. Kathleen wstała zaskoczona.
Głowa Setha znowu spoczywała na poduszce, oczy miał zamknięte, usta zaciśnięte w grymasie cierpienia, przekraczającego wszystko, czego doświadczył od tamtej nocy, kiedy miał wypadek. - Seth? - Panika w jej głosie spowodowała, że otworzył oczy. - Kathleen! - jęknął. - Przykro mi, ale nie wystawiaj mnie na takie próby. Proszę. - Przepraszam - zatkała. - Nie, moja ukochana, to ja przepraszam. - Przyciągnął ją znowu do siebie, ale tylko z czułością, nie z pożądaniem. - Kathleen, przed wypadkiem byłem całkiem dobrym kochankiem, jak mi się wydaje. A przynajmniej mówiło tak kilka kobiet. - Usłyszała rozbawienie w jego głosie. - Wiem, co mógłbym dla ciebie zrobić. Mógłbym dać ci chwilowe ukojenie. Ale nie mógłbym ci dać tego, czego naprawdę pragniesz. A nigdy nie mógłbym znieść myśli, że muszę ci czegoś odmówić. Rozumiesz? Proszę, nie psuj mi mojej wizji tego, jak powinna wyglądać miłość między kobietą i mężczyzną. - Seth! - jęknęła w jego tors i zaczęła rozpaczliwie szlochać. Źle robiła, wykorzystując męża w ten sposób. To było niedobre i niesprawiedliwe. Nie był szamanem ani czarnoksiężnikiem, a nawet gdyby był najbardziej skutecznym egzorcystą, nie uwolniłby jej od Erika. Wiedziała to już wtedy, gdy Seth jej dotknął. Jej ciało wciąż należało tylko do Erika. Nie reagowało na delikatne pieszczoty Setha, co wzbudziło jej głęboki żal. Tak wiele zawdzięczała temu mężczyźnie. - Seth, tak mi przykro. Nigdy nie chciałam cię skrzywdzić. - Wiem, moja ukochana. Moja najdroższa. - Kochamy się w wyższym wymiarze niż inni - powiedziała. Jego smutny śmiech sprawił, że serce jej się ścisnęło. - Nie jestem pewien, czy mnie to pociesza. Gdybym mógł ci dać moje silne, zdrowe ciało, chętnie zamieniłbym ten wyższy wymiar miłości na jakiś bardziej ziemski. Ale nikt nie mógłby cię kochać bardziej niż ja, Kathleen. - Wiem. Seth tulił ją w ramionach. Płakała cicho i szeptała mu jakieś niezrozumiałe, chaotyczne słowa. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że wymówiła imię innego mężczyzny.
Ale Seth je usłyszał, a wyraz jego twarzy dobitnie odzwierciedlał ból cierpiącego serca. Jego własnego i Kathleen.
Rozdział 18
Kathleen siedziała przy stoliku pod parasolem z liści palmowych, marząc, by osiągnąć ów spokój, który starała się okazać na zewnątrz. Mieli przerwę w zdjęciach i cała ekipa wyległa na patio w barze U Harry’ego, skąd rozciągał się widok na Atlantyk. Kathleen ukradkiem przypatrywała się Erikowi i Tamarze, którzy odłączyli się od reszty i tylko we dwójkę poszli na spacer brzegiem morza. Tutejszy bar U Harry’ego nie zyskał takiej sławy jak ten w Wenecji, lecz turyści ze Stanów Zjednoczonych odwiedzali go tłumnie, gdyż było to jedyne miejsce na wyspie Grand Bahama, gdzie mogli kupić amerykańskiego hamburgera. Lokal znajdował się na trasie pomiędzy West End i Freeport, więc chętnie zatrzymywano się tu na zimnego tropikalnego drinka, piwo, obiad lub kolację. Jeden z oświetleniowców przyniósł Kathleen poncz w papierowym kubku i teraz sączyła go powoli. Napój był chłodny i miał owocowy smak, ale wiedziała, że wypity w nadmiarze może zwalić człowieka z nóg. To najbardziej zdradliwy trunek, gdyż nie czuło się w nim alkoholu. Nie mógł jednak stłumić ognia, który tlił się w Kathleen, dręcząc ją od paru dni. Gdy tylko widziała Erika i Tamarę razem, ogarniała ją zazdrość. Ta dziewczyna nie mogła oderwać od niego rąk. Kiedy energicznym tonem profesjonalisty udzielał wskazówek jej czy którejś innej modelce, oplatała go jak winorośl, zamiast stać prosto i słuchać. A Erik nie pozostał nieczuły na te awanse. Wprawdzie flirtował ze wszystkimi modelkami, dzięki czemu gorliwiej wypełniały jego najdrobniejsze polecenia i miał do tych dziewczyn ogromną cierpliwość, ale Tamarę niedwuznacznie zachęcał. Gdy wymieniali spojrzenia, kiedy się dotykali, widać wręcz było przebiegające między nimi iskry. Pewnie już ze sobą śpią, pomyślała z goryczą Kathleen, słysząc śmiech Tamary, dobiegający z plaży. Spojrzała na nich wbrew własnej woli i zobaczyła modelkę, siedzącą na wysokiej skale. Silne, szczupłe ramiona Erika uniosły się, by zdjąć stamtąd dziewczynę. Kathleen odwróciła głowę, chcąc ukryć łzy, zalewające oczy. Musi się opanować. Nic nie usprawiedliwia jej zazdrości. Jest mężatką, a Erik wyraźnie dawał jej teraz do zrozumienia, co czuje.
Nie ma dla nich przyszłości i nigdy nie było. Erik jej nie kocha. Ale ona go kochała. Dlatego była zazdrosna. Nie mogła znieść, że inna kobieta go dotykała, bo całą sobą czuła, że należał do niej. Żadnej innej nie wolno napawać się pieszczotą oczu Erika i magnetyczną siłą jego ust. Erik i Tamara wchodzili teraz po schodach na patio, a on wołał wszystkich do pracy. Bar U Harry’ego wybrano ze względu na wspaniały widok uderzających o brzeg fal, stoliki pod palmowymi parasolami i dogodne położenie. Nadawał się idealnie na plan zdjęciowy. Teraz na spokojnym zazwyczaj placyku kłębił się tłum. Ustawione na stojakach reflektory zgaszono, by wystygły. Patio oplatały całe kilometry kabli. Ciężkie metalowe skrzynie, w których przewożono sprzęt z jednego planu zdjęciowego na drugi, zajmowały mnóstwo miejsca i łatwo było się o nie potknąć. Panował tu kontrolowany chaos. Oświetleniowcy znowu włączyli potężne reflektory, a Erik ustawiał trójnóg kamery. Stylistka krążyła wokół modelek, tu ściągając mocniej pasek, ówdzie wygładzając rękaw bluzy. Dziś dziewczęta demonstrowały stroje safari w rozmaitych odcieniach zieleni, khaki i beżu. Wizażystka, bardziej przypominająca opiekunkę żeńskiego koła studenckiego, kręciła się między modelkami, dokonując ostatnich poprawek i nadając dziewczętom perfekcyjny wygląd. Fryzjer, którego jedynym męskim atrybutem była cienka, trójkątna bródka, przemykał przez tłum, nieznacznie poruszając szczotkami z wdziękiem matadora, wygładzającego muletę. Erik przywiózł ze sobą czterech asystentów. Dwóch zajmowało się oświetleniem. Dwaj pozostali wykonywali wszystkie inne prace. Mogłoby się wydawać, ze odgadują każde życzenie szefa: przynosili mu przedłużacze, wymieniali pudła z taśmą, gdy zdążyły się zapełnić. Kathleen czuła do nich sympatię; a ci młodzi ludzie najwyraźniej ubóstwiali Erika. Patrzyła teraz, jak potrząsnął drzewem, by strącić liść, rzucający cień na twarz modelki. - Tamaro, to nie jest pornus - powiedział. Dziewczyna siedziała na murze, otaczającym patio. Ubrana była w szorty w kolorze żołnierskiego munduru i rozpiętą białą bluzę. Pod nią miała kusy, czerwony top z ramiączkami wiązanymi na szyi. Bryza znad oceanu uniosła lekki materiał, i nagle pierś Tamary ukazała się w całej okazałości.
Członkowie ekipy wydali z siebie dobroduszne porykiwania, a inne modelki parsknęły śmiechem. Na samej zainteresowanej nie zrobiło to jednak żadnego wrażenia. Brak skromności tej dziewczyny już wcześniej zaszokował Kathleen. Poprzedniego dnia wszyscy pojechali do kasyna we Freeport, gdzie Erik chciał filmować stroje wieczorowe. W przeciwieństwie do swych kolegów po fachu z Las Vegas tutejsi krupierzy i dealerzy rozdający karty nosili smokingi, a atmosfera była sztywna i bardzo brytyjska. Tamara wypadła z prowizorycznej garderoby w samych majtkach, trzymając w ręku czarną satynową suknię, którą miała prezentować. - Co mam zrobić z tą pieprzoną kiecką? - wrzasnęła do zaskoczonej Kathleen, a oczy wszystkich w sali zwróciły się ku nim obu. Kathleen była zbyt zaskoczona nagością dziewczyny, by od razu odpowiedzieć. - A co chcesz z nią zrobić? - wyjąkała. - Ten cholerny łach miał pasować, ale jest za obcisły w tyłku. Kto odpowiada za tę wpadkę, pani Kirchoff? - Wykrzyczała głośno jej nazwisko, a Kathleen z trudem się powstrzymała, aby nie walnąć pięścią w pokrytą kilkoma warstwami kosmetyków twarz Tamary. - Powinnaś ją przymierzyć wczoraj wieczorem - oświadczyła zimno. - Wtedy dokonuje się wszystkich poprawek. Nie przywiozłam tu ze sobą maszyny do szycia. - Wczoraj wieczorem byłam zajęta - powiedziała leniwie Tamara, mrugając porozumiewawczo gdzieś ponad ramieniem Kathleen. Obróciwszy się, Kathleen ujrzała Erika, który z rękami skrzyżowanymi na piersi stał oparty o stolik do gry w kości i z zainteresowaniem obserwował rozgrywającą się na jego oczach scenę. Czy jego też zafascynowały nagie piersi Tamary, doskonale widoczne dla wszystkich, także dla zaskoczonego personelu kasyna, który był tak urzeczony, że nawet nie zaprotestował przeciwko temu niespodziewanemu striptizowi? - I co ja mam teraz zrobić? - atakowała dalej nie speszona Tamara. Kathleen przyszedł do głowy doskonały pomysł, ale powstrzymała się przed wypowiedzeniem go na głos. - Możesz nie brać udziału w tej reklamie - odparła spokojnie - albo wystąpić i nie odwracać się tyłem do kamery, albo też zamienić się z koleżanką i włożyć jakąś inną sukienkę. Szerszą - dodała złośliwie. Bursztynowe oczy Tamary zwęziły się; spiorunowała Kathleen wzrokiem. - Ta sukienka jest schrzaniona. Ósemka pasuje na mnie idealnie.
- Chyba dziesiątka i to z trudem - odpaliła Kathleen. - Ty... - Miłe panie - odezwał się z tyłu Erik. - Proponuję, żebyśmy zabrali się do pracy. Przed czwartą będziemy musieli się stąd wynieść. Tamaro, włóż coś na siebie. Choć jesteś bardzo ponętna, moja droga, nie czas to ani miejsce na prezentowanie twoich oszałamiających wdzięków. Postaraj się wbić w tę sukienkę. Sfilmujemy cię tak, żeby nie było widać tyłu. Dziewczyna wypadła na korytarz, jej piersi i włosy podskakiwały zgodnym rytmem. - Podałaś tyły, Tamaro! - rzucił za nią ktoś z zespołu. Reklamę nakręcono, ale jej główna bohaterka do końca dnia pozostała obiektem drwin, mimo rzucanych na około wściekłych spojrzeń. Teraz, siedząc na murze, znowu wywołała sensację, a wiatr, poruszający jej strojem, sprawił, że wyglądała jeszcze bardziej seksownie niż poprzedniego dnia, gdy była naga. Erik jednak nie zwracał na to uwagi i cierpliwie objaśniał jej kolejne ujęcie. - Zrób coś z tą cholerną bluzką. - Kathleen usłyszała szorstką nutkę w jego głosie. - Nie wiem, co mogłabym z nią zrobić - odparła kwaśno Tamara. Obrócił się na pięcie i spojrzał na otaczający go personel. Rozpromienił się, dostrzegłszy Kathleen. - Kathleen, czy zechciałabyś. Zawiesił głos, ale nie miała wątpliwości, o co mu chodzi. W pierwszej chwili chciała mu zaproponować, że by sam się tym zajął, opanowała się jednak. Przeszła przez patio do muru, oparła ręce na biodrach i uniosła twarz ku dziewczynie. - Nie mam zamiaru się wspinać - oznajmiła Tamarze, ponieważ dziewczyna nadal siedziała na górze. Nadąsana modelka zeszła i wypięła biust ku Kathleen, która od razu zorientowała się, w czym rzecz. Całej tej zwłoki można było uniknąć. - Za luźno zawiązałaś paski. - Obeszła Tamarę i stanęła na palcach, by sięgnąć pod kurtkę do ramiączek na karku. Rozluźniła niezdarny węzeł, zamotany przez Tamarę, i zrobiła drugi, mocniej zaciskając tasiemki.
- Teraz są za ciasne - zaprotestowała modelka. - Owszem - przyznała Kathleen. - Masz za duży biust, żeby nosić koszulki na ramiączkach, ale na szczęście to tylko krótki film i nikt się nie zorientuje. - Mam cię powyżej uszu! - wrzasnęła Tamara, odwracając się do niej gwałtownie. - Biust nigdy nie jest za duży. Tobie przydałby się nawet większy. Ja... - Tamaro! - rozległ się rozkazujący głos Erika. - Dość długo już czekamy. Wracaj na ten cholerny mur i rzuć mi olśniewający uśmiech. Bogu dzięki, nie możesz jednocześnie uśmiechać się i gadać. Wśród personelu rozległ się chichot, gdy modelka przybrała poprzednią pozę. - Dzięki - rzucił Erik Kathleen, gdy go mijała. - Bardzo proszę - odrzekła chłodno. Odnosiła się tak do niego od czasu wyjazdu z San Francisco. Podczas tygodnia w Ocho Rios na Jamajce i teraz, na wyspie Grand Bahama, Erik był uprzejmy, taktowny i obojętny. Traktowali się nawzajem jak obcy ludzie, których połączyły sprawy zawodowe, tyle że może byli bardziej powściągliwi. Co wieczór przychodził do apartamentu Kathleen i omawiał z nią plan ujęć na następny dzień. Kathleen sprawdzała listę ubrań i wykaz dodatków do każdego modelu, upewniając się, że odpowiadają koncepcji Erika. Gdy kończyli, dziękował jej, życzył dobrej nocy, po czym wychodził. Nie jadali razem posiłków, nie chodzili na kawę, nie wdawali się w pogawędki. Uczucie pustki narastało i Kathleen obawiała się kryzysu emocjonalnego. Im bardziej oficjalne stawały się jej stosunki z dawnym kochankiem, tym większe emocje w niej budził. Jeśli kiedyś miała cień wątpliwości, to teraz zniknął bez śladu. Czuła do Erika nie tylko pożądanie. Kochała go. Jej miłość do Erika nie zmniejszyła jednak uczucia, jakie żywiła wobec Setha. Jej przywiązanie do męża było prawdziwe, trwałe i mocne. Kochała go jak najdroższego przyjaciela. Był jej niezmiernie bliski, a miłość, jaką darzył ją i Therona, ceniła niczym największy skarb. Ale Erika kochała bardziej.
Seth posiadł jej serce, Erikowi zaś oddała duszę. Tyle że on o tym nie wiedział. Choć z każdym dniem zdawał się bardziej od niej oddalać, jej miłość, o dziwo, rosła. Kathleen uwielbiała przyglądać się, jak Erik pracuje. Był świetnym fachowcem, wymagającym wobec podwładnych i siebie. Niestrudzenie poprawiał każdą scenę, dopóki rezultat w pełni go nie zadowolił. Jak prawdziwy artysta, dążył do doskonałości. Już po kilku dniach w tropikalnym słońcu opalił się na odcień głębokiej miedzi. W miarę jak skóra mu ciemniała, włosy stawały się coraz jaśniejsze. Na planie nosił zazwyczaj obszarpane dżinsy i podkoszulek, osłaniający jedynie ramiona i górną część klatki piersiowej. Przeważnie zdejmował go jeszcze przed południem. Dopiero przy kolacji Kathleen widywała Erika w spodniach i sportowej koszuli. Hotel West End na wyspie Grand Bahama wybrano ze względu na jego doskonałe wyposażenie i wspaniały basen. Wieczorami członkowie ekipy przychodzili tu, by popływać, zagrać w karty, pogawędzić i popić. Był to sympatyczny zespół. Tych paru mężczyzn w pełni wykorzystywało wdzięki co bardziej chętnych modelek, kilkakrotnie zmieniając partnerki w łóżku. Oczywiście Kathleen uważała, że wie, kto jest kochanką Erika. Ten dzień minął już bez dalszych zakłóceń; skończyli ujęcia w barze U Harry’ego, zanim na niebie od zachodu pojawiły się burzowe chmury. Krótki, gwałtowny deszcz padał niemal każdego popołudnia, lecz te chmury wyglądały bardziej złowieszczo. Erik popędził, by zabezpieczyć swój cenny sprzęt i zwijał się jak w ukropie, zbierając wszystkie akcesoria. Auta wjeżdżały właśnie na parking hotelu, gdy rozpętała się burza. Wszyscy chwycili z samochodów, co się dało, i pognali do swoich pokojów. Ponieważ Kathleen potrzebowała miejsca, w którym mogłaby trzymać ubrania, Erik wynajął dla niej apartament w jednym z piętrowych domków, z dala od głównego budynku hotelowego. Na szczęście zdołała wprowadzić wynajęty samochód, kombi pod daszek nad wejściem. Wyładowała z bagażnika stroje, które lekko tylko zawilgotniały na deszczu, gdy wchodziła do domku. Sama jednak przemokła do suchej nitki. Zadowolona, że już prawie się uporała ze swoją pracą, zeszła jeszcze raz do auta i wniosła ostatni
pakunek. Później przestawi źle zaparkowany samochód. Zamknęła drzwi, lecz niemal natychmiast usłyszała pukanie. Jej serce załomotało gwałtownie, gdy, otworzywszy, ujrzała na progu Erika w przemoczonym ubraniu. Mokre włosy przylegały mu do głowy. - Jak się masz - powiedział. - Dotarłaś bez przeszkód? - Tak - odrzekła, odsuwając się na bok. - Wejdź. Wszedł do środka, kłapiąc mokrymi butami, a ona zamknęła drzwi. - Wyłączę klimatyzację, bo zamarzniesz. Sięgnęła do znajdującego się na ścianie termostatu i niechcący otarła się ramieniem o plecy Erika. Po jego twarzy przebiegł skurcz. Boże! Kiedyż wreszcie przestanie jej pragnąć? Czyż nie dość długo już cierpi tę mękę? Czy jego udręka będzie trwała całą wieczność? Patrzył, jak Kathleen podchodzi do stołu i zapala lampę, by rozproszyć mrok podczas burzy. Odwróciła się twarzą do niego, a jej widok go poraził. Kathy miała na sobie zielone szorty i mocno wycięty z przodu podkoszulek w biało-zielone paski, bez rękawów. Czy nie zdawała sobie sprawy z tego, że mokra bawełna przywarła do niej jak druga skóra? Dlaczego, do diabła, nie włożyła dzisiaj stanika? I czy wie, że nogi ma zgrabniejsze niż wszystkie modelki? Jej aksamitnie gładkie ciało było opalone na kolor dojrzałej moreli. Zrzuciła sandały i stała boso. Paznokcie stóp miała pomalowane na delikatny koral. Znowu spojrzał na twarz Kathleen, starannie omijając wzrokiem bujne piersi. Rzęsy musiał jej zmoczyć deszcz, bo były zlepione i podkreślały świetlistą zieleń oczu.
Wargi miała rozchylone i Erikowi wydawało się, że słyszy jej szybki oddech. Nigdy nie widział ust tak bardzo zachęcających do pocałunku i czuł niemal bolesne pragnienie, by przycisnąć do nich swe wygłodniałe wargi. Dlaczego ona? Dlaczego ze wszystkich kobiet, które miał w życiu, o tej jednej nie mógł przestać myśleć? Po wszystkim, co między nimi zaszło, dlaczego nie może jej nienawidzić? Nosiła jego dziecko i urodziła je w tajemnicy. Tylko dzięki kaprysowi losu dowiedział się o swoim synu. Erik z rozmysłem potraktował ją tak złośliwie owego wieczora w swoim domu. Pragnął, by Kathleen też cierpiała. Jej opór podziałał na niego jak dotkliwy cios poniżej pasa. Z bólem musiał jednak teraz przyznać, że miała rację. Nie wolno im zdradzić Setha. Niewolno, a jednak. Coś przyciągało ich ku sobie jak magnes i nic nie mogli na to poradzić. Była stworzona do miłości, namiętnej i gorącej. Jakie musiała wieść życie z Sethem, którego, jak Erik widział, uwielbiała? Czy to dlatego jej oczy tak często były smutne? Wiedział, że z natury jest wesoła i zalotna. A jednak niebyła już tą samą szczęśliwą dziewczyną, którą poznał w Arkansas. Sprawiała wrażenie dojrzałej i zrezygnowanej kobiety. Czy tak podziałało na nią macierzyństwo? Czy też dręczył ją żal? Choć oboje się zmienili, jedno pozostało jak dawniej. Nadal pożądał jej tak samo jak przedtem. Ale pragnął jej teraz w inny sposób. I ten nowy wymiar go zaniepokoił. Zaczął jej potrzebować. Nie odzyska spokoju ducha, jeśli Kathleen go nie zaakceptuje. W pracy bardziej sobie cenił jej pochwały niż pieniądze, które mu płacono. Pożądał jej ciała, lecz pragnął też zainteresowania i życzliwości. Czasami - często - tęsknił za pieszczotą jej delikatnych, kojących rąk, które tuliły Therona. Erik już nie wierzył, że te dłonie dotkną kiedyś i jego. Myśl, że mógłby ją mieć jakiś inny mężczyzna, wzbudzała w nim wściekłość. Należała do niego, podobnie jak jego syn. Nikt. - Eriku? - zapytała ostrożnie. Uświadomił sobie, że jego twarz musiała zdradzić chociaż część tych uczuć, i natychmiast się opanował. Nie okaże już więcej, jak bardzo mu na niej zależy. Zbyt wiele razy się wygłupił. - Przyszedłem ci powiedzieć, że pytałem meteorologów i jeszcze przynajmniej przez dwadzieścia cztery godziny będziemy mieli taką pogodę. Na jutro dałem wszystkim urlop. Parę osób powiedziało mi, co myślą o wolnym dniu podczas deszczu, ale. - Wymownie wzruszył ramionami i uśmiechnął się. - To ja jestem szefem.
- Wszystko idzie dobrze? Podoba ci się to, co dotychczas zrobiłeś? W oczach zabłysły mu iskierki podniecenia, jak zawsze, gdy mówił o pracy. - Tak. Zacząłem. - Urwał nagle. Miał właśnie powiedzieć, że chciał ją zaprosić do swego pokoju, żeby pokazać nakręcony materiał. W ostatniej chwili jednak oparł się tej pokusie. Nie chciał znaleźć się sam na sam z Kathleen w ciemnościach, skoro nie mogła do niego należeć. Ale to nasunęło mu inne pytanie. - Telefonowałaś do domu? - Tak, przedwczoraj i wszystko było w porządku. Zadzwonię dzisiaj wieczorem. Theron... - urwała nagle. - Tak? Co? - Ma nowy ząbek - oznajmiła mu. - O, tutaj. - Wskazała na swoje usta. - Żartujesz! - Eryk się roześmiał. - Niedługo będzie wcinał steki. Kathleen także się roześmiała. - Już to robi. - Naprawdę? - Mielone, oczywiście. - No tak. - Erik zachichotał. - Nie bardzo znam się na wychowaniu dzieci. Wypowiedział te słowa lekkim tonem, ale zawisły między nimi. - Rzeczywiście, chyba nie. - Kathleen odwróciła od niego oczy. Tylko szum deszczu rozpraszał ciszę, aż w końcu Erik zaproponował: - Przestawię twój samochód, jeśli dasz mi kluczyki. - Dzięki. - Kathleen upuściła kluczyki na jego wyciągniętą dłoń, nie dotykając jej. - Nie jedź nigdzie przy takiej pogodzie. - Dobrze.
Skinął głową, po czym odwrócił się, otworzył drzwi i wyszedł w deszcz. Gdy Kathleen pochowała wreszcie ubrania i dodatki do właściwych pudeł, przyszła pora, by iść do jadalni, gdzie przygotowano wieczorny bufet. Początkowo chciała, żeby przyniesiono jej do pokoju tacę z jedzeniem, ale uznała, że to wzbudziłoby większe zainteresowanie jej osobą. Lepiej pójść na kolację, starając się ukryć ponury nastrój. Nie zniesie więcej takich sam na sam z Erikiem jak dzisiejszego popołudnia. Erik również przeżywał męki, będąc tak blisko niej fizycznie, lecz daleko pod każdym innym względem, a ona nie zamierzała ściągać na siebie jeszcze większych cierpień, jeśli mogła tego uniknąć. Przebrała się i poszła do jadalni, gdzie przysiadła się do trzech modelek. Po posiłku wróciła do pokoju i próbowała zainteresować się filmem, nadawanym ze stacji telewizyjnej w Miami. Wmawiając sobie, że przyczyną jej ponurego nastroju jest zmęczenie, położyła się wcześnie, lecz przewracała się tylko niespokojnie z boku na bok, aż wreszcie postanowiła przespacerować się do przystani rybackiej. Może jeśli się zmęczy, łatwiej będzie jej zasnąć. Włożyła sportowy kombinezon i wyszła na bosaka. Omijając basen, ruszyła za cienionymi ścieżkami na nabrzeże, ciągnące się wzdłuż kryształowo czystych wód. Deszcz na chwilę ustał, lecz ciężkie skłębione chmury nadal przesuwały się po niebie, od czasu do czasu tylko odsłaniając księżyc. To właśnie w takiej chwili, gdy Kathleen zamierzała już wrócić do pokoju, ujrzała w księżycowej poświacie Erika. Leżał na kocu, tuż przy brzegu, gdzie fale zdobiły piasek pienistą koronką. To na pewno był on. Poznałaby jego sylwetkę nawet w najciemniejszą noc. Ubrany tylko w króciutkie spodenki kąpielowe, wpatrywał się w wodę, wsparty na łokciu. Nagle wybuchnął głośnym śmiechem. Kathleen spojrzała na morze, ciekawa, co go tak rozbawiło, skoro był tu sam. Nie, nie sam. Z wody wychodziła Tamara, naga i lśniąca w księżycowym świetle. Długie włosy niczym złocista etola okrywały jej ramiona i plecy. - Nie boisz się, że nastąpisz w mroku na jeżowca? - zawołał do niej Erik. - Nawet jeśli, to przybiegniesz mi pomóc. - Ich głosy niosły się nad wodą; najwyraźniej nie
przypuszczali, że ktoś może być w pobliżu. - Ani mi się śni - odrzekł Erik. - Jestem zbyt znużony i leniwy, Dźwięczny śmiech dziewczyny zabrzmiał w uszach Kathleen jak brzęk tłuczonego szkła. - Wiem, jak cię rozbudzić. - Możesz spróbować - rzucił Erik. Tamara stała już nad nim, chlapiąc wodą na jego tors. - To dla mnie największa frajda - powiedziała gardłowym głosem. Gdy opadła na koc obok Erika, Kathleen nie chciała już dłużej patrzeć na tych dwoje. Potykając się, pobiegła do swego apartamentu. - Powinnam wywalić tę dziwkę! - wrzasnęła, znalazłszy się w pokoju. - W końcu jestem właścicielką firmy, ja tu rządzę, czyż nie? Działam w imieniu mojego męża. A Seth zatrudnił Erika. Zaraz tam pójdę i wywalę ją na zbitą twarz. - Lecz gdy się odwróciła i położyła rękę na klamce, złość zniknęła. Nie wróci na plażę, bo wie, co tam zobaczy. Nie wyrzuci też Tamary. Nie zamierza pokazywać Erikowi, że jest zazdrosna, nie da mu tej satysfakcji. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, poszła do sypialni, wyciągnęła z szafy torbę i chaotycznie zaczęła wrzucać do niej niezbędne rzeczy. Zabrawszy tylko to, co najpotrzebniejsze, zamknęła pokój i poszła do recepcji. Znowu zaczęło lać. - Muszę dzisiaj wyjechać. O której jest najbliższy samolot? Zaspany recepcjonista podrapał się po głowie. - Nie mam pojęcia, chwileczkę. - Na kilka sekund zawiesił głos. - Rano może pani polecieć do San Juan. Odlot o siódmej. Ale przy tej pogodzie. - Czy ktoś może mnie odwieźć na lotnisko? Zaczekam tutaj. - Chyba tak, ale może pani. - Gdzie jest kierowca limuzyny? - zapytała władczym tonem.
- Ostatnio był w barze. - Dziękuję. Jestem z ekipy pana Gudjonsena. Jeśli będzie chciał się dostać do mojego domku, zanim wrócę, może pan dać mu klucz. Odnalazła burkliwego kierowcę, który niechętnie oderwał się od swego drinka, narzekając, że musi odwozić pasażerkę na lotnisko, choć nie ma dziś żadnego lotu. Całą noc przesiedziała w opustoszałej sali. Rankiem czekała niecierpliwie na start samolotu i była szczęśliwa, że opóźnił się tylko o trzy kwadranse. Z nieba nadal lały się strugi deszczu. Lot był fatalny, a do tego Kathleen obawiała się, że w każdej chwili maszyna może spaść do morza. Portoryko nie było jej ostatecznym celem. Panował tam zbyt duży ruch, a ona pragnęła odosobnienia. Zasięgnęła informacji na lotnisku. - Może odpowiadałaby pani Chub Cay. To prywatna wyspa - poinformowała ją urzędniczka z biura podróży. - Jest na niej stosunkowo mało ośrodków wypoczynkowych. Wiele się tam buduje, ale to śliczna wyspa, cicha, tak jak pani sobie życzyła. - Niech będzie - zdecydowała się Kathleen. - Jak się tam dostanę? - Jest tylko jeden samolot, który startuje. - dziewczyna sprawdziła w rozkładzie - za dwadzieścia minut. Kathleen pobiegła do przedstawicielstwa linii, latającej na wyspę, i kupiła bilet. Na widok samolotu serce w niej zamarło. Był mniej więcej o połowę mniejszy niż ten, z którego właśnie wysiadła. Teraz za każdym razem, gdy widziała samolot, stawał jej przed oczami odrzutowiec Erika, sunący po pasie startowym w Forth Smith, a zaraz potem straszliwa katastrofa. Od tej pory każdy przelot kosztował ją wiele nerwów. Zwłaszcza w deszczu. Co by się stało, gdyby wówczas samolot się nie rozbił? Czy Erik wróciłby do niej tamtego wieczoru? Może przy kolacji porozmawiali by o jego bracie i Sally. Wchodząc na pokład, czuła straszliwe wyrzuty sumienia.
Na szczęście lot trwał krótko i niebawem miała już za sobą wszelkie formalności, związane z zameldowaniem się w hotelu. Aby mieć absolutny spokój, wybrała domek, leżący z dala od głównego budynku. Chłopak hotelowy podwiózł Kathleen wózkiem golfowym pod same drzwi i wniósł jej rzeczy do przytulnego pokoju, skąd rozpościerał się widok na ocean. Wyczerpana opadła na łóżko. Sen, którego nie dane jej było zaznać poprzedniej nocy, zmorzył ją wreszcie. Wczesnym wieczorem obudziła ją kakofonia burzy. Podeszła do okna i rozsunęła story. Przez ciężką zasłonę deszczu nie widziała prawie nic. Czując się wypoczęta i spokojna, poszła do maleńkiej łazienki i wzięła prysznic, który znakomicie ją odświeżył. Szczotkując włosy, pomyślała, czy zadzwonić do domu, ale doszła do wniosku, że zrobi to rankiem. Teraz chciała zostać sam na sam ze swoimi myślami. Znowu włożyła kombinezon. Miękki żółty materiał podkreślał świeżą opaleniznę. Zwinęła się na łóżku, podłożyła poduszkę pod plecy i wzięła powieść, którą kupiła w kiosku na lotnisku w San Juan. Burza przybierała na sile. Huk piorunów rozlegał się coraz bliżej, a trzask błyskawic budził prawdziwą grozę. Kathleen podeszła do okna i wyciągnęła rękę do sznura, by zasunąć story. W tej samej chwili ze zdumieniem ujrzała, że ktoś biegnie na łeb na szyję w strugach deszczu. Zataczał się pod naporem wiatru, ale niepowstrzymanie gnał naprzód. Serce podeszło jej do gardła, gdy ujrzała, że pędząca postać zbliża się do drzwi domku. Przerażona ledwo zdążyła się odwrócić, gdy drzwi otworzyły się z hukiem i do pokoju wpadł Erik. Dżinsy i koszulę miał przemoknięte, włosy przylepiły mu się do głowy. Dyszał ciężko, pierś unosiła mu się i opadała jak miechy. Krople deszczu spływały z uszu, nosa i brwi. Zacisnął pięści i wbił wściekłe spojrzenie w Kathleen, która skuliła się przy parapecie, czując większy strach przed nim niż przed szalejącym żywiołem. Był prawdziwym synem Thora; można by rzec, że wyskoczył z głowy boga piorunów podczas burzy.
Oczy miał zimne jak północny wiatr. Twarz mu wykrzywił grymas złości. Było to mroczne oblicze boga zemsty, pałające chęcią odwetu na jakiejś zbłąkanej istocie, która ośmieliła się sprzeciwić jego woli. - Powinienem cię sprać na kwaśne jabłko - warknął. Drzwi zatrzasnęły się za nim niczym ponure echo.
Rozdział 19
Jej początkowy gniew przeszedł we wściekłość, podsycaną zazdrością i frustracją. Odsunęła się od okna, dającego fałszywe poczucie bezpieczeństwa, i rzuciła Erikowi spojrzenie pełne buntu. Ciało miała sztywne od tłumionej furii. - Wynoś się stąd i zostaw mnie w spokoju. - O, nie, pani Kirchoff. Ryzykowałem życie, żeby tu dotrzeć. Nie wyjdę, póki nie zrobię tego, po co przybyłem. Kathleen pobladła gwałtownie. - Przyleciałeś pomimo burzy? - Wskazała ręką w kierunku nawałnicy szalejącej za oknem. - Jakim cudem? - Znalazłem pilota, w którym chciwość zwyciężyła nad zdrowym rozsądkiem i dał się przekupić. Został w męskiej toalecie na lotnisku. Nie czuje się najlepiej. - Przylot tu był szaleństwem. Zmarnowałeś czas i pieniądze, twój heroiczny wysiłek nie miał sensu. Nie chcę cię widzieć. Wynoś się stąd. Na jego wargach pojawił się zły uśmiech. - Ani myślę. Zrobił dwa kroki w jej kierunku. Przerażona Kathleen, chcąc odwlec to, co nieuchronne, cofnęła się i spytała pośpiesznie: - Jak mnie znalazłeś? Nikomu nie mówiłam, dokąd się wybieram. - Ma pani ten paskudny nawyk, pani Kirchoff - potwierdził z ironią. - Tym razem jednak nie zatarłaś
śladów zbyt starannie. Przyznaję, że gdy przybyłem do San Juan i nie znalazłem twojego nazwiska na liście hotelowych gości, na jakiś czas straciłem ślad, ale nie było trudno znów go odnaleźć, gdy zacząłem rozpytywać o... zresztą mniejsza o co. Odszukałem cię. - Zacisnął usta, co nadało jego twarzy gorzki, zawzięty wyraz. Woda z przemoczonego ubrania utworzyła na podłodze kałużę, która zachlupotała, gdy zbliżył się do Kathleen. - Dlaczego uciekłaś, nie mówiąc nikomu ani słowa? - Przeszywał ją wzrokiem, aż znieruchomiała, stając przy oknie. Gardło miała zaciśnięte ze strachu. Ale przecież Erik nie mógłby jej skrzywdzić. Tego była pewna. A może nie? - Czułam... byłam taka zmęczona... Musiałam chwilę odetchnąć z dala od tego wszystkiego. Zamierzałam wrócić przed rozpoczęciem zdjęć. Czy nie mam prawa do wolnego dnia, tak jak wszyscy? - spytała hardo. - Owszem, ale tylko ty wymknęłaś się jak złodziej w środku nocy, nie mówiąc nikomu, dokąd się wybierasz. Tylko ty porzuciłaś ekipę, przez co jej szef odchodził od zmysłów ze zmartwienia. Czy to odpowiedzialne zachowanie, pani Kirchoff? - Nie wycieraj sobie ust moim nazwiskiem, jakby to była jakaś obelga! - warknęła. Posłał jej bezczelny uśmiech. - Wstydzisz się swojego nazwiska? Czy raczej wstyd ci z powodu tego, w jaki sposób stałaś się panią Kirchoff? Biedny stary Seth, nie było mu dane posmakować twoich wdzięków. Za nic w świecie nie mogę pojąć, czemu taki przyzwoity facet dał ci pieniądze, mimo że nosiłaś moje dziecko. - Zamknij się! - Odsunęła się od okna i podeszła do komódki, cały czas odwrócona plecami do Erika. - Ktoś taki jak ty nie zrozumie Setha, który jest dobrym, uczciwym człowiekiem. Nie wszyscy mężczyźni są tacy zepsuci i samolubni jak ty. I nie wszyscy myślą tylko o jednym jak napalony nastolatek. - A od kiedy to tak dobrze wiesz, o czym myślę? Co? - Krążył za nią po pokoju. Nie odstępował jej ani na krok, zostawiając za sobą mokre ślady. - Nawet jeśli ja nie wiem, o czym myślisz, Tamara na pewno mogłaby to powiedzieć. Widziałam, jak wczoraj w nocy wyszła na brzeg, nie nadeptując na ani jednego jeża morskiego!
Kathleen ze złością odwróciła się znowu do okna. Grzmoty i błyski ustały, ale strugi deszczu nadal smagały piasek i białe grzebienie fal. Wicher wyginał palmy pod niesamowitymi kątami. Erik skrzywił się i pytająco uniósł brwi. - Szpiegowałaś nas? - zapytał rozbawiony. Zatrzęsła się z wściekłości i ponownie spojrzała mu w twarz. - Skąd! Nie mogłam zasnąć, więc poszłam na spacer brzegiem morza. Nie trudno było was zauważyć. Najwyraźniej niezbyt się przejmowaliście, czy ktoś was widzi. Odeszłam, zanim wasz występ stał się zbyt niesmaczny. - Czyli nie wiesz, co naprawdę zaszło? - Domyślam się . - Zazdrosna? - Zazdrosna! - parsknęła. - Chyba żartujesz! - Wcale nie. Uciekłaś, bo nie mogłaś znieść widoku mnie z Tamarą. - Nie mogłam patrzeć na dwoje dorosłych ludzi zachowujących się jak... jak rozwydrzone nastolatki! Masz chyba hopla na punkcie seksu nad wodą. Kathleen od razu pożałowała tych słów. Teraz Erik już wiedział, że pamiętała - pielęgnowała wspomnienie chwil, gdy kochali się nad brzegiem rzeki. Wpatrywał się w nią spod zmarszczonych brwi. - Więc nie zapomniałaś - powiedział ochrypłym głosem. Serce jej waliło, chciała odwrócić wzrok, jednak oczy nie słuchały poleceń skołowanego umysłu. - Tak. - Pochyliła głowę. - Lepiej byłoby, gdyby nigdy do tego nie doszło. - Naprawdę? Drgnęła nerwowo. - Tak! - odrzekła stanowczo.
- Nie mielibyśmy Therona. - Och - zaszlochała i ponownie odwróciła się do niego plecami. Ciężko oparła się na parapecie, choć zdawała sobie sprawę, że żadna podpora nie jest dość mocna, by pomóc jej ciężkiemu sercu. Powiedział: „my”, mylił się jednak. To nie on miał Therona, lecz ona. Ona i Seth. - Jak długo jeszcze będziemy się tak szarpać? Zawsze, gdy jesteśmy razem, staramy się tylko zranić nawzajem. Poddaję się, mam dosyć walki z tobą, Eriku - odezwała się półszeptem. - Nie przyszedłem tu, żeby się kłócić. - Jego głos zabrzmiał tuż za nią, choć nie usłyszała, jak Erik się zbliżał. Poczuła uderzenie krwi do głowy i mocno zacisnęła powieki. - Po co za mną przyjechałeś? Erik milczał. Czas ciągnął się w nieskończoność, gdy tak stała, czekając na odpowiedź. Wreszcie odwróciła się ku Erikowi i spojrzała w pochyloną nad nią twarz. - Po co za mną przyjechałeś? - powtórzyła. - Bo nie mogłem pozwolić, żebyś znowu zniknęła z mojego życia. Ledwo to zniosłem za pierwszym razem - wyznał drżącym głosem. - Nie mogę żyć bez ciebie, Kathleen. - Jestem mężatką. - Formalnie tak, ale on nie jest twoim prawdziwym mężem. - Ręce Erika spoczęły na jej ramionach. Ściskał ją delikatnie, lecz czuła siłę jego dłoni. - Czy kiedykolwiek kochałaś się z mężczyzną, którego poślubiłaś? Właśnie wtedy powinna była go spoliczkować i powiedzieć, że nic mu do jej intymnego życia z Sethem. Kathleen jednak potrząsnęła tylko głową. - Nie. - Czy on jest ojcem twojego syna? - Ciepłymi dłońmi przytrzymał policzki Kathy, odchylając jej głowę do tyłu.
- Nie - odparła bezgłośnie. Twarz Erika znalazła się tuż nad nią, ich usta się zetknęły. - Kto więc jest twoim mężem, Kathleen? - zapytał ochrypłym głosem. - Ty - jęknęła cicho, zanim wpił się wargami w jej usta, obejmując ją. Uniósł lekko Kathleen, aż ich ciała znalazły się tak blisko, że oddzielały je tylko ubrania. - Kathleen, pocałuj mnie, pocałuj - poprosił. Usłuchała ulegle, poddając się jego gwałtownym pocałunkom. Kiedy wreszcie stopami znowu dotknęła dywanu, Erik przycisnął jej twarz do mokrej koszuli. - Nigdy więcej nie zostawiaj mnie, nie mówiąc, dokąd jedziesz. Odchodziłem od zmysłów, Kathleen. Boże, nie rób mi tego więcej. - Wtulił twarz w jej włosy, przy każdym słowie czuła jego oddech. - Dobrze - obiecała. - Nigdy tak nie zrobię. - Zaśmiała się cicho i dodała zmienionym głosem: - Jeśli obiecasz mi jedno. - Co takiego? - Odsunął się delikatnie i spojrzał na nią. - Ze nie przemoczysz mnie do suchej nitki, kiedy następnym razem za mną przyjedziesz. Jej zielone oczy, w których pojawił się przekorny błysk, promieniowały szczęściem, jakiego nie widział od owego pamiętnego dnia ponad dwa lata temu, kiedy ucałował ją i pomachał na do widzenia. Uśmiechnął się beztrosko, wreszcie bez tego śladu cynizmu, który zazwyczaj pojawiał się na jego ustach. - Obiecuję. Ponownie pochylił się do jej warg, muskając je lekko. Spróbowała odpowiedzieć tym samym, ale Erik uniósł głowę i Kathleen dojrzała w jego oczach znajomy błysk. - Nie przywiozłem ubrania na zmianę. Co teraz poczniemy? - Cóż - odrzekła, jakby rozważała jakiś bardzo istotny problem. - Pewnie będziemy się bardzo długo całować. Nie chcę chodzić w mokrym kombinezonie, więc
musisz się rozebrać. Erik strzelił palcami, a jego twarz się rozjaśniła. - Czemu mi nie przyszło to do głowy? Zachichotała jak mała dziewczynka. - Ściągnij te rzeczy, a ja przyniosę ręcznik. - Jeden szybki całus, zanim pójdziesz. - Chwycił ją za ramię, gdy go mijała. Spełniwszy jego życzenie, poszła do łazienki, gdzie szybko spryskała ramiona i piersi wodą Mitsouko. Bez namysłu zdjęła kombinezon, po czym wyszła, osłaniając się ręcznikiem. Erik był tylko w bokserkach, a po chwili, gdy odwrócił się przodem do niej, nic już nie osłaniało jego nagości. Wstrzymała oddech na widok jego wspaniałego, silnego ciała. Podszedł do niej powoli, próbując wczuć się w stan ducha Kathleen, lecz wyraz jej oczu dodał mu pewności. Po chwili znalazł się tak blisko, że poczuła jego oddech. - Jesteś moim duńskim księciem - odezwała się cicho. - Nie, to Hamlet. - Jesteś od niego lepszy. - Uśmiechnęła się, podniosła ręczniki przetarła mu włosy. Następnie z czułością osuszała mu delikatnie twarz, centymetr po centymetrze, potem przyszła kolej na ramiona i ręce. Gdy opuściła ręcznik, usłyszała, jak Erik gwałtownie wciągnął oddech, widząc, że ona też jest naga. Rozłożyła ręcznik na jego torsie, a potem jej dłonie przesunęły się niżej, na płaski brzuch, na uda. Kathleen uśmiechnęła się do siebie, widząc rozczarowanie Erika, gdy cofnęła dłonie i zarzuciła mu ręcznik na ramiona. Przesuwała nim powoli w dół po plecach Erika, jednocześnie coraz bardziej się doń przyciskając. Gdy dotarła do bioder, wyczekująco wstrzymał oddech. Jego cierpliwość została nagrodzona. Tym razem to Kathleen otworzyła szeroko oczy ze zdumienia i westchnęła zadowolona, gdy poczuła, jak bardzo jest podniecony.
- To twoja wina - szepnął, wyczuwając jej zaskoczenie. Jego wąsy łaskotały ją w ucho, gdy wymamrotał: - Przez ciebie cierpię i tylko ty możesz przynieść mi ulgę. Objął ją i gwałtownym ruchem przyciągnął do piersi. Przykrył ustami jej wargi, rozsuwając je językiem, i zaczął delikatnie przygryzać. Kathleen ocierała się o niego, czując dreszcze pożądania i każdym nerwem pragnąc jego dotyku. Sprawne ręce, które gładziły jej plecy i przesuwały się coraz niżej, objęły teraz biodra, unosząc je lekko do góry. Erik wziął ją na ręce, przeniósł na łóżko i ułożył na poduszkach. Sam oparł się na łokciu, by móc jej się przypatrywać. - Kathleen, nie podniecaj mnie bardziej, jeśli nie. Położyła mu palec na wargach. - Eriku, proszę, kochaj się ze mną. Zaraz. Gwałtownie ucałował jej dłoń, gładzącą mu kark. - Szczycę się swym miłosnym kunsztem, ale już dłużej nie wytrzymam. - Ja też nie - jęknęła. Jej ciało poddało mu się z cichym błaganiem. - Najsłodsza. - wykrztusił ochryple. - Zawsze byłaś gotowa, żeby mnie przyjąć, Kathleen. - Zasypywał jej twarz delikatnymi pocałunkami. Kathleen wyczuła, że Erik stara się być dla niej wyjątkowo delikatny i patrząc mu prosto w oczy, szepnęła drżącymi wargami: - Nie powstrzymuj się, Eriku. Chcę tego. - Kathleen, ukochana... najdroższa. - Wypełnił ją całą, a gdy wyginała się pod wpływem każdego pchnięcia, zgłębiającego zakamarki jej ciała, zatracili się w sobie całkowicie. - Czuję się bosko - westchnęła, gdy mocne dłonie Erika masowały jej ramiona. - Wiedziałem, że ci się spodoba. - Gdzieś ty się tego wszystkiego nauczył? - Praktyka - zaśmiał się z dumą.
- Och ty! - zawołała, odwracając głowę, by na niego spojrzeć. Klepnął ją żartobliwie w pupę. - Połóż się z powrotem, bo przestanę. - To on zaproponował masaż, gdy wzięli już prysznic i wrócili do łóżka. - Akurat. Bardzo lubisz tak mnie miętosić. - Nie bądź impertynencka, bo będę musiał cię ukarać. Uniosła z zaciekawieniem powiekę, drugą mając wtuloną w poduszkę. - A jak? - spytała leniwie. - Och, przychodzi mi namyśl mnóstwo diabelskich sposobów. Na przykład - powiedział, przesuwając dłonie z jej pleców na biodra - mogę być draniem i zrobić to. - Klęczał teraz pomiędzy jej udami, ugniatając je zręcznymi dłońmi, i bezlitośnie drażnił ją palcami, nie dotykając jednak tam, gdzie najbardziej pragnęła. - Eriku. - Czy pani dostała nauczkę? - zapytał, opadając na nią. Uniosła się lekko, dzięki czemu mógł teraz pieścić ręką jej piersi. - Owszem - odrzekła leniwie. Owionął ją jego gorący oddech. Erik napierał na nią coraz mocniej biodrami, tak że czuła lekkie uderzenia jego członka. - Eriku, proszę. Cmoknął ją w policzek. - Nie, Kathleen, czekałem na ciebie zbyt długo. - Położywszy dłoń na jej ramieniu, obrócił ją ku sobie, uśmiechając się na widok podniecenia w jej oczach. - Czy to ta sama kobieta, która mi zarzucała, że jestem nieprzyzwoity? Hm? - Ta sama - odrzekła figlarnie, wyciągając kuniemu rękę. Usunął się przed jej dłońmi. - Bądź grzeczna. Poprzednim razem trochę nas poniosło. Wszystko stało się zbyt szybko. Teraz nie chcę się spieszyć. Najpierw oddam należną cześć twojej urodzie. Wycisnął na jej wargach gorący pocałunek, który wywołał nowy wybuch namiętności. W tym pocałunku oddawali się i brali,
prowokowali i spełniali, przyrzekali sobie i ślubowali. - Zawsze pięknie pachniałaś - wyszeptał Erik. Uniósł się, spoglądając z podziwem na jej piersi. Ujął jedną z nich i zaczął delikatnie gładzić. - Podnieś ramiona nad głowę - poprosił. Wyglądała tak ślicznie, że nie mógł oderwać od niej oczu. Jej przepiękną twarz otaczały ciemnokasztanowe włosy. Morelowa opalenizna lśniła ciepłym blaskiem. Zaróżowione wierzchołki piersi sterczały dumnie. - Są doskonałe - wyszeptał. - Idealna wielkość, nie za duże, nie za małe. Kwintesencja kobiecości. Pochylił głowę i dotknął ich językiem, patrząc, jak nabrzmiewają dzięki jego staraniom. - Cudowne wyszeptał, a potem zacisnął usta wokół wilgotnego sutka, by obdarzyć go najczulszą pieszczotą. Błądził dłońmi po jej biodrach, brzuchu i udach. Czułe ręce odkryły kasztanowy trójkąt, delikatnie go dotykając, by przesunąć się niżej, odnaleźć wrażliwy punkt i wzbudzić uniesienie. Kathleen jęknęła cichutko, gdy wargi Erika ruszyły śladem wytyczonym przez palce. Nie opierała się, kiedy ukląkł pomiędzy jej udami i podniósł je delikatnie, by pieścić ją ustami. Żar jego pocałunków sprawił, że zatraciła się w słodkim zapomnieniu, tak głębokimi cudownym, jakiego nigdy dotąd nie doznała. Żarliwymi wargami odciskał na niej swe piętno - odtąd należała do niego. Zanim zdążyła ją porwać fala rozkoszy, objęła go mocno, wołając: - Eriku, nie tak. Razem. Uniósł się nad nią i ich ciała stopiły się w jedno. Zanurzył się w nią głęboko, a ona przyjęła go w siebie. Wycofał się, by drażnić najwrażliwszy punkt jej ciała, zaraz jednak wszedł w nią na powrót, poruszając się rytmicznie, aż Kathleen rozpłynęła się w rozkoszy. Nie starała się niczego przyspieszać. Mieli czas. Całą wieczność. To było odrodzenie. Gdy wreszcie ulegli rozkoszy, doznali jej razem, stając się jednym, duszą i ciałem. - Umieram z głodu - oznajmiła Kathleen. Siedziała na łóżku, z kołdrą podciągniętą na piersi. Erik stał przy oknie, patrząc na kłębiące się nad oceanem chmury. Burza przeszła, jedyną jej pozostałość stanowił lekki deszczyk. Odwrócił się do niej z łobuzerskim uśmieszkiem. - Nic dziwnego.
Przez noc spaliliśmy chyba z dziesięć tysięcy kalorii. Zarumieniła się uroczo. - Znam lepsze sposoby na zrzucenie paru kilogramów. - Nie musisz tracić ani grama. I tak jesteś za chuda. - Chuda! - Odrzuciła kołdrę i wyprostowała się oburzona. - Nie jestem chuda. Łakomym wzrokiem spojrzał na jej piersi. - Przyznaję, że w niektórych miejscach nic ci nie brakuje. Rzuciła w niego poduszką, ale zręcznie ją złapał, zanim zdążyła go uderzyć. - Pewnie masz nadzieję, że rycersko wyruszę, by zdobyć dla nas coś do jedzenia. - Dżentelmen by o tym pomyślał. Nie postawiłeś mi nawet kolacji. - Znowu mi zmoknie ubranie - jęknął chytrze. - Więc je zdejmiesz. A ja przecież nie mogę mieć nic na sobie, bo czuł byś się skrępowany, więc zostanę tak, jak jestem. Chyba że wolałbyś, żebym się okryła. - Pędzę, już pędzę - Erik wciągał wilgotne jeszcze dżinsy i koszulę. - Zaraz wracam. Nie waż się ruszyć z łóżka. - Mrugnął do niej i zamknął za sobą drzwi. Kathleen oparła głowę na kolanach. - Nie będę o tym myśleć - postanowiła. - W tej chwili nie będę myśleć o skutkach tego wszystkiego i w ogóle o niczym, tylko o Eriku. Kocham go. Należy mi się chyba trochę radości. Czyż nie? Czyż nie? Nie będę myśleć o odpowiedzialności, lojalności, obowiązku czy względach moralnych. Jutro nie istnieje.
Dzisiaj Erik jest ze mną, kocha mnie. O nic więcej nie dbam. Kocham go. Kocham! Gdy wrócił, niosąc torbę pełną zakupów, wyciągnęła do niego ręce na powitanie. Śmiał się, strzepując krople wody na nagie piersi Kathleen. - Widzisz, już złamałeś obietnicę, że nigdy więcej mnie nie zamoczysz. - Złamałem ją, gdy wczoraj wieczorem weszliśmy razem pod prysznic - drażnił się z nią, pochylając się, by pocałować ją w nos. - Wtedy się nie skarżyłaś. - Byłam uprzejma. - Kathleen zrobiła skromną minę. - Akurat! Słyszałem o gościnności południowców, ale, skarbie. - Wcisnęła mu do ust słodką bułeczkę, by go uciszyć. Kupił bułeczki, pączki, owoce, krakersy, sery, czipsy, czekoladę i puszkę tuńczyka - której i tak nie mieli czym otworzyć. Był to jeden z najmilszych posiłków, jaki każde z nich kiedykolwiek jadło. Opychali się jak na pikniku, siedząc na podłodze. Erik zdjął mokre ubranie, lecz postanowili zachować pozory skromności i owinęli ręczniki wokół bioder. Uparł się, że gwoli sprawiedliwości Kathleen nie powinna zawiązywać ręcznika wyżej niż on, toteż zgodzili się w końcu, że linia demarkacyjna będzie przebiegać w pasie. Pozwolił jej jednak włożyć korale. - Wiszą w takim podniecającym miejscu - powiedział, przesuwając palcem po paciorkach. Gdy już się najedli, postanawiając zachować resztę na później, Kathleen sięgnęła po szczotkę. Uklękła twarzą do Erika i zaczęła szczotkować mu włosy. - Odrosły ci już włosy wokół blizny - zauważyła, spoglądając na różowawą linię, pozostałą po ranie, którą odniósł w katastrofie samolotowej. - Tak. Przestałem nosić opatrunek całkiem niedawno, ale włosy szybko rosną.
- Są piękne - powiedziała z zadumą. - To ty jesteś piękna. Kathleen dostrzegła, że jej piersi, znajdujące się tuż na wprost twarzy Erika, poruszają się kusicielsko w rytm ruchów szczotki. - Odłóż to. Chwycił ją za nadgarstek, aż szczotka upadła na podłogę. Położył sobie na szyi ręce Kathleen, apotem oparł głowę na jej piersi. Zamruczała gardłowo z zadowoleniem, czując jego ciepły oddech na sutkach. - Dotknij mnie - rozkazał. - Chcę, żebyś poczuła, jak bardzo cię pragnę. - Westchnął, gdy spełniła jego prośbę. - Żadna kobieta nie jest taka jak ty, Kathleen - przysięgał. - Zaczarowałaś mnie, pod twoim urokiem stałem się silniejszy, a jednak drżę. Pieściła go, a on nigdy w życiu nie czuł się tak męski. - Teraz - błagał. Uniósł ją ku sobie, aż spoczęła mu na udach. Potem spowił go wilgotny aksamit. - Kathleen. - Jej imię zabrzmiało niemal jak szloch, gdy przyciągnął ją do siebie. Łagodnie, niemal bez namiętności, lecz z jakimś o wiele silniejszym uczuciem kołysał ją, przytulając coraz mocniej, wchodząc w nią coraz głębiej, aż tylko wszechświat był sam w sobie bezpieczniejszy niż oni ze sobą. Kathleen poczuła nagle coś nowego, coś zupełnie innego. Doznała i pełni, wykraczającej poza rozkosz orgazmu. Była Erikiem, on był nią. Gdy podniecenie sięgnęło szczytu, powtarzała głośno jego imię. On zaś wykrzyknął ochryple: - Jesteś moja! - Naprawdę masz tu dołeczek? - zapytała leniwie Kathleen, przesuwając palcem wzdłuż jego policzka. Leżeli twarzami do siebie, całkowicie zaspokojeni, tylko ich ręce dokonywały wciąż nowych odkryć. - Może powinienem zgolić wąsy z tej strony, żebyś miała pewność. - Chwycił jej palec w usta. - Ani mi się waż! - wykrzyknęła. - A dlaczego? - zapytał ze śmiechem. - Z dwóch powodów. Po pierwsze, może mi przyjść do głowy, że bez zarostu jesteś strasznie brzydki. - Dzięki. A po drugie?
- Jest taki miły w dotyku - wymruczała. - Ach tak? - Oparł się na łokciu i zachęcająco uniósł brew. - Gdzie? Tu? - Dotknął palcem kącika jej ust. - Aha. Pochylił się i pocałował ją w to miejsce. - Tu? zapytał, chwytając między palce różowy sutek. - Aha. Niczym oręż, przeznaczony wyłącznie do uwodzicielskich celów, wąs otarł się o czubek jej piersi. - Tu? Odruchowo wygięła plecy, unosząc biodra, gdy dotknął jej ponownie. - Tak, Eriku - westchnęła cicho. Schylił głowę. Nim gra dobiegła końca, ciało Kathleen dobrze poznało jego miłosny kunszt. Późnym popołudniem deszcz zmienił się w lekką mżawkę. Erik i Kathleen spacerowali po plaży, trzymając się za ręce. - W normalny dzień, gdy jest odpływ, kilkaset metrów stąd widać ławicę piasku - powiedział Erik. Można do niej podejść. Kiedy następuje przypływ, woda całkowicie ją zalewa i nikt by się nie domyślił, że tam w ogóle jest. - To piękna wyspa - odrzekła Kathleen, całkiem zbytecznie, gdyż każda okolica wydałaby się im teraz cudowna. Przegadali cały dzień. Opowiedział jej, jak rzucił posadę w St. Louis i wyjechał do Europy Zrelacjonował dokładnie historię adopcji Jaimiego przez Boba i Sally. - To już jest zupełnie inne dziecko, niesłychanie otwarte na ludzi. Buzia mu się nie zamyka. Moja matka oczywiście go uwielbia. Aż do narodzin małej Jennifer zeszłego lata był jej jedynym wnukiem. Oboje dodali w myślach, że Theron również jest jej wnukiem. - Nadal mieszka w Seattle? - zapytała Kathleen, by przerwać niezręczną ciszę. - Tak. - A Bob i Sally? - Są w Tulsie. Dlatego zdołali dotrzeć do Fort Smith w parę godzin po wypadku. Nazwisko Boba
figuruje w mojej karcie tożsamości jako najbliższej osoby, którą należy zawiadomić w razie nagłej potrzeby. Po telefonie lekarza pojechali prosto do szpitala. Bob jest inżynierem, pracuje w spółce naftowej. Rozmawiali o wszystkim, lecz starannie unikali tematu Setha i jej małżeństwa. W tym dniu ta sprawa nie istniała. - Nigdy nie spałem z Tamarą - powiedział Erik, gdy siedzieli na piasku, mokrym jeszcze od deszczu. - Co? - Kathleen sprawiała wrażenie, jakby te słowa do niej nie dotarły. Potem znowu pobiegła wzrokiem ku morzu. - Nigdy tego nie twierdziłam. Roześmiał się i położył rękę na jej ramionach. - Ale tak myślałaś. Marne masz o mnie zdanie, Kathleen. Naprawdę sądziłaś, że zadawałbym się z taką łajzą? - Wydawał się szczerze zdegustowany. - Spała z każdym facetem stąd do Timbuktu. Sam poszedłem na plażę. Ona poszła za mną. - Ale widziałam, jak wychodzi naga z wody i rzuca się na ciebie. Ona.. - Zaraz ją odepchnąłem. Tyle że nie widziałaś już tego. - Ujrzawszy sceptyczne spojrzenie Kathleen, dodał: - Przyznaję, że leciała na mnie od początku, ale nigdy nie skorzystałem z jej zaproszenia. A nawet ją zniechęcałem. Niestety Tamara nie rozumie się na subtelnościach i nie znosi porażek. - Chciałam ją zabić za każdym razem, gdy cię dotykała. - W zielonych oczach Kathleen zabłysły gniewne ogniki. - Ale z ciebie tygrysica, panno Kathleen - drażnił się z nią Erik, a żadne z nich nie zauważyło, że zignorował jej status mężatki. - A jak ty mnie dotykasz? Hm? - To co innego - uznała. - No myślę! Wrócili do domku w obawie, że skoro deszcz przestał padać, plaża rychło zapełni się turystami. - Właśnie dzwoniłem na lotnisko. Dziś nie ma lotów, ale jutro jest samolot z samego rana. - Erik przekazał tę wiadomość obojętnym tonem, starannie ukrywając rozpacz. Usiadł na skraju łóżka, z nienawiścią wpatrując się w telefon. - No to dobrze - odrzekła Kathleen, która właśnie wyszła z łazienki.
Wziął ją za ręce i posadził obok siebie na łóżku. Starał się zapamiętać każdy najdrobniejszy rys jej twarzy, wdychał jej tylko właściwy zapach. - Musimy wracać, Kathleen - odezwał się cicho. Dotknęła jego włosów, brwi, wąsów i ust. - Wiem... Ale nie dziś wieczorem... Jutro. Położył się i pociągnął ją za sobą. Kathy oparta głowę na jego ramieniu. Minę miał zamyśloną. Palcami przeczesywał powoli jej włosy. - O czym tak myślisz? Głęboko zaczerpnął powietrza. - O czymś strasznie smutnym. Uniosła głowę i popatrzyła na niego. Nigdy tak bardzo nie zagłębiał się w sobie, może tylko ten jeden, jedyny raz, gdy opowiadał jej o przeżyciach w Etiopii. - O czym, Eriku? - Przyszło mi do głowy, że za każdym razem, kiedy jestem z tobą, rzucam się na ciebie jak podniecony byk. Wykorzystałem ten niepohamowany pociąg, który do siebie czujemy, i kochałem się z tobą bez najmniejszej delikatności. - Ten pociąg jest wzajemny Brałeś tylko tyle, ile chciałam ci dać. - Naprawdę? - zapytał, wstając i podchodząc do okna. Kathleen ze zdumieniem odkryła nowy rys charakteru mężczyzny, którego, jak się jej wydawało, znała tak dobrze. - Eryku, o co chodzi? Co cię dręczy? - zapytała łagodnie, siadając na łóżku. Oparł się o parapet, patrząc w morze. - Dręczy mnie to, że możesz nie rozumieć, co do ciebie czuję. Dręczy mnie to, że stworzyłem wrażenie, jakby chodziło mi tylko o seks. Nigdy ci nie mówiłem, że jest tyle innych rzeczy. Kathleen.
- Zrobił bezradny gest, szukając słów. - Nie umiem okazywać czułości. - To nie prawda. Theronowi okazujesz wiele uczucia. Pamiętam też, jak zajmowałeś się dziećmi na obozie. Byłeś... - Tak - przerwał jej niecierpliwie. - Tak, ale przy tobie często bywam wręcz szorstki. Na nikogo nie reaguję tak gwałtownie jak na ciebie i to mnie niepokoi, gdyż bardzo mi na tobie zależy, Kathleen. To, co ci mówiłem wcześniej, co z tobą wyprawiałem... nie mam słów potępienia dla siebie. Dlaczego ciągle tak cię ranie? Zupełnie, jakbym chciał cię ukarać. Siedziała w milczeniu, drżącymi palcami robiąc fałdki na pościeli. - Dlaczego. Dlaczego uważasz, że nie potrafisz wyrazić swoich uczuć, Eriku? - zapytała cicho. Odwrócił się od okna i opadł cięż kona krzesło, wpatrując się w podłogę. - Mój ojciec nie był złym człowiekiem. Nigdy nikomu nie wyrządził umyślnie krzywdy. Ale też nigdy nie okazywał nam miłości. Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek przytulił Boba czy mnie. Wiem, że kochał mamę, jednak nigdy jej tego nie mówił. Nie uznawał zewnętrznych przejawów miłości. W jego mniemaniu czułość równała się słabości. Chyba to po nim odziedziczyłem. Nie chcę być oschły. Staram się okazywać Theronowi jak najwięcej serca. Nie chcę go tego pozbawiać... pieszczot. - Erik odwrócił ku niej głowę. - Chcę, żebyś wiedziała, że kocham cię tak, jak tylko potrafię. Przykro mi, że nie umiem tego lepiej wyrazić. Ale powiedz mi, że chociaż odrobinę ci na mnie zależy - dodał burkliwie. - Eriku - wyszeptała cicho Kathleen. - Eriku. - Jako żona Setha nie powinna mówić Erikowi o uczuciu, które przepełniało całą jej istotę, lecz mogła je okazać. Wyciągnęła do niego ramiona, a Erik położył się przy niej na łóżku. Tuliła go przez całą noc.
Rozdział 20
Gdzieś ty się, do diabła, podziewała? - zapytał gniewnie Eliot. Kathleen przekręcała klucz w drzwiach swego apartamentu. Wraz z Erikiem wrócili właśnie z Chub Cay. Erik stał za nią i wyczuwała już jego gniew, wywołany pojawieniem się Eliota. - Co ty tu robisz, Eliot? - Popatrzyła na niego z osłupieniem.
Nie całkiem jeszcze przyjęła do wiadomości fakt, że jej idylla z Erikiem dobiegła końca. Stopniowo, w miarę zbliżania się do Grand Bahama, rosła odległość między nimi. Najpierw przestali się dotykać, potem odzywać się do siebie i na siebie patrzeć, aż w końcu znikła owa jedność, którą tworzyli w domku na Chub Cay, i ponownie stali się odrębnymi osobami. Każde czuło, że nieuchronnie wbija się między nich klin, z którym żadne nie chce się pogodzić ani walczyć. Teraz Eliot na przemian mierzył ją wściekłym, oskarżycielskim wzrokiem i wpatrywał się w Erika, jakby chciał go zabić. - Mam nadzieję, że dobrze się bawiłaś, Kathleen. - Jego głos ociekał sarkazmem. - Czekam tu na ciebie od wczorajszego popołudnia. - Postanowiłam trochę odetchnąć. Pojechałam na inną wyspę. Rozpętała się burza. Erik niepokoił się o mnie, a kiedy przyjechał. - Oszczędź mi pikantnych szczegółów. - Eliot rzucił Erikowi jadowite spojrzenie. - Dlaczego przyjechałeś aż tutaj, nie zawiadamiając mnie nawet telefonicznie? - zapytała pospiesznie Kathleen. - Seth jest w szpitalu - odrzekł krótko. - Na oddziale intensywnej opieki. Nie chciał, żebyś z jego powodu gnała do domu, ale zadzwonił George i powiedział, że jego zdaniem powinnaś natychmiast wracać. Twój mąż umiera - oświadczył brutalnie. Kathleen przycisnęła ręce do ust. Cała krew odpłynęła jej z twarzy, gdy wpatrywała się w niego bez słowa. - Eliot, przestań się ciskać. Kathleen o niczym nie wiedziała - odezwał się Erik z niezwykłym spokojem. - Powiedz nam, co się stało. Eliot wpatrywał się w nich ponuro. Kathleen zauważyła, że pierwszy raz nie zadbało swój wygląd. Ubranie miał wygniecione, włosy rozczochrane. Nie ogolił się. Do tej pory Eliot zawsze sprawiał nienaganne wrażenie. - Setha zabrano do szpitala przed trzema dniami. George powiedział mi, że podczas wypadku doznał nieodwracalnego uszkodzenia nerek, których stan od tamtej pory nieustannie się pogarszał. Leczył się, ale teraz jego organizm sam się zatruwa. Nie życzył sobie, żebyśmy cię zawiadamiali, Kathleen. Ja i George postanowiliśmy inaczej.
Postąpiła ku niemu dwa kroki z rękami wyciągniętymi w błagalnym geście. - Eliocie, czy nie przesadzasz? Chyba nie może być. Głos uwiązł jej w gardle; szukała w twarzy Eliota śladów charakterystycznego dlań cynizmu. Niczego takiego jednak nie dostrzegła. Eliot popatrzył na Erika, potem znowu na nią i już wiedziała, że powiedział prawdę. - Nie - wybuchnęła płaczem. - O Boże, proszę, nie! - Zakryła twarz dłońmi i osunęła się na łóżko. - Kathleen - usłyszała głos Erika. - Nie masz teraz na to czasu. - On ma rację, Kathleen - odezwał się Eliot. - Przyleciałem wynajętym odrzutowcem. Czekaliśmy na twój powrót. Musimy zaraz wracać do San Francisco. - Tak. Dobrze - wymamrotała, obrzucając pokój niewidzącym spojrzeniem. Co ma robić? Miała mętlik w głowie. - Zostaw tu wszystkie rzeczy. Każę je spakować i odesłać - zaproponował Erik. Położył ręce na ramionach Kathleen i odwrócił ją twarzą do siebie. - Niczym się nie przejmuj. Wszystko tu załatwię i przylecę do San Francisco jutro rano. - Nie! - Odskoczyła od niego. Jego twarz wyrażała nieme zdumienie. - Chyba lepiej, żebyś został tutaj i skończył to, co masz do zrobienia. Seth by tego pragnął i chyba nie powinieneś być blisko w szpitalu. Nie ulegało wątpliwości - nie chciała go mieć przy sobie. Jej rozbiegane oczy nie chciały na niego spojrzeć. Gniewnie zacisnął usta i ponad głową Kathleen zwrócił się do Eliota: - Zaopiekuj się nią. Daj mi znać, jeśli mógłbym się na coś przydać. Załatwimy to szybko i wrócę pojutrze. - Dobrze - odrzekł Eliot, gdy Erik zamykał za sobą drzwi. Kathleen usiadła na łóżku, wpatrując się w swoje dłonie; ramiona opadły jej bezwładnie. Była jak zahipnotyzowana. Mogła tylko wypełniać polecenia. - Chodźmy, Kathleen - powiedział Eliot, ujmując ją za rękę.
Wyszła zanim z pokoju, biorąc tylko torebkę. Z podróży powrotnej do San Francisco nie pamiętała nic. Robiła wszystko, co jej kazano, ale myślała tylko o Secie, umierającym w szpitalu, podczas gdy ona kochała się z innym mężczyzną na tropikalnej wyspie. Zasługiwała na potępienie, ale dlaczego Bóg karał Setha zamiast niej? Czyż Seth nie dość się już nacierpiał? Dlaczego to on ma ponieść karę za jej winy? Prosto z lotniska chciała pojechać do szpitala, ale Eliot się nie zgodził. - Wyglądasz jak zombi, Kathleen. Seth jest poważnie chory, a na twój widok może się poczuć jeszcze gorzej. Nim pójdziesz go odwiedzić, musisz się zrobić na bóstwo, za które cię uważa. - Kathleen zorientowała się, że nie miał o niej najlepszego zdania, ale zbyt się martwiła o Setha, by przejmować się tym, co teraz o niej myśli Eliot. Gdy przejrzała się w lustrze, była rada, że zgodziła się najpierw pojechać do domu. Rzeczywiście wyglądała jak widmo. Wykąpała się pospiesznie, umyła włosy, uczesała się starannie i zrobiła lekki makijaż. Theron, naturalnie, ucieszył się na jej widok. Przytuliła go mocno, ale bawiła się z nim tylko parę minut. Zaczął żałośnie płakać, gdy oddała go z powrotem pod opiekę Alice i wyszła z Eliotem. Serce jej się ściskało, ale teraz przede wszystkim musiała zająć się mężem. Hazel trzymała straż przed pokojem, w którym leżał Seth. Popatrzyła z jadowitą miną na nadchodzącą Kathleen. - Nie śpieszyło ci się - syknęła. - Osobiście miałam nadzieję, że już nigdy nie będę musiała cię oglądać, ale Seth będzie szczęśliwy, że zdążyłaś na jego ostatnie chwile. - Gdzie jest lekarz, który się nim zajmuje? - spytała Kathleen, nie zwracając uwagi na okrutne słowa szwagierki. - Jest przy nim. - Hazel odwróciła się plecami i odeszła parę kroków. Kathleen bezsilnie oparła się o ścianę. Eliot, który towarzyszył jej jak cień z wyjątkiem tego krótkiego czasu, gdy przebierała się w domu, ujął rękę Kathleen i mocno uścisnął. - Przepraszam - powiedział. - Zachowałem się jak ostatni drań. - Zachowywałeś się jak prawdziwy przyjaciel, którym w istocie jesteś. - Uśmiechnęła się do niego i przymknęła oczy. - A zresztą nie zasługiwałam na łagodniejsze traktowanie - dodała cicho. - Nie rób sobie wyrzutów, Kathleen. Skąd mogłaś wiedzieć?
- Powinnam była się domyślić. Coś czułam, ale gdy go pytałam, nie chciał mi nic powiedzieć. Westchnęła. - Powinnam była nalegać. Powinnam tu być od początku. - Jesteś teraz. I to się liczy. - Zawahał się chwilę, po czym wypalił: - Kochasz Gudjonsena, prawda? - Jak na to wpadłeś? - zapytała zażenowana. Eliot się uśmiechnął. - Gdy dwoje ludzi dziwnym trafem znika na dwa dni, a potem wraca z wypisanym na twarzy poczuciem winy, tak jak wy dwoje, raczej nie ulega wątpliwości, co przez ten czas robili. A ludzie takiego pokroju jak wy nie mogliby pójść do łóżka... przepraszam, nie mogliby się kochać z kimś, w kim nie byliby zakochani. Mam rację? - Tak, kocham go - odrzekła cicho. - Ale kocham też Setha. Tyle że inaczej, rozumiesz? - Tak, rozumiem. Czyż życie nie jest wspaniałe? - Eliot przytulił ją do siebie. Cała gorycz świata skupiła się w jego słowach. Drzwi obok nich otworzyły się i wyszedł z nich George, a za nim łysiejący mężczyzna, który zapewne był lekarzem. - Jak się masz, Kathleen - powiedział ciepło George i wziął ją za rękę. Zapragnęła, by wszyscy przestali tak serdecznie się do niej odnosić. W ostatnich dniach zupełnie na to nie zasługiwała. - Witaj, George. - Nie potrafiła powstrzymać drżenia warg. - Chciałem ci wszystko powiedzieć już kilka miesięcy temu - tłumaczył się. - Namawiałem go, aby sam to zrobił, ale nie chciał cię martwić. Jest bardzo chory. - Wiem. Bogu dzięki, że ty się nim zająłeś. Mnie by nie pozwolił - odrzekła Kathleen. - Pani Kirchoff, jestem doktor Alexander. Rozmawialiśmy przez telefon, ale jeszcze się nie spotkaliśmy. Miło mi panią poznać. - Nie wyciągnął do niej ręki, więc i ona nie uścisnęła mu dłoni. - Witam, panie doktorze. Co z moim mężem? - Skąd wziął się ten spokój w jej głosie? Nie czuła go w sercu. Powieki doktora opadły na oczy nieokreślonej barwy. Wpatrywał się z uwagą w swoje buty. - Nie będę ukrywał, że jego stan jest krytyczny. Od jakiegoś czasu Seth wiedział, że jest śmiertelnie chory, ale nie pozwolił mi nic zrobić. - Dlaczego? - wykrzyknęła. - Jeżeli cokolwiek...
- Powinna to pani omówić z mężem, pani Kirchoff. - Mogę? - Tylko bardzo króciutko. - Powiedział pan, że będę mogła wejść, kiedy pan wyjdzie - wtrąciła się Hazel, stojąca za Eliotem i George’em, którzy osłaniali przed nią Kathleen. Doktor Alexander popatrzył na nią ze zdziwieniem. - Ależ panno Kirchoff, dopuści pani przecież do łóżka brata jego żonę. - Powinna była tu siedzieć, a nie włóczyć się po Bahamach. Kto warował tu dzień i noc, czekał, skakał koło niego. - Jej głos utonął w powodzi szlochów, które, jak Kathleen wiedziała, były udawane. Aż do smutnego końca Hazel postanowiła odgrywać troskliwą, kochającą siostrę. W innej sytuacji Kathleen chętnie wydrapałaby jej oczy za taką obłudę. Doktor, przekonany, że Hazel jest w szoku, wyprowadził ją delikatnie. Kathleen otworzyła drzwi pokoju. Wydał się jej izbą tortur. Aparaty, których przeznaczenia mogła się tylko domyślać, wydawały piszczące dźwięki, potwierdzające, że Seth żyje. Była to makabryczna plątanina rurek, igieł i butli. Znajome były jedynie oczy Setha, który z wysiłkiem podniósł powieki na jej widok. - Kathleen - wychrypiał, unosząc wolno rękę, by ująć dłoń żony. - Wcześnie wróciłaś. Nie powinnaś była przyjeżdżać i oglądać mnie w takim stanie. - Rysy mu złagodniały, a usta zadrgały ze wzruszenia. - Ale cieszę się, że tu jesteś - dodał z trudem. Łzy pociekły jej po twarzy niepowstrzymanym strumieniem, choć ze wszystkich sił starała się je opanować. - Seth, Seth, dlaczego? Czemu mi nie powiedziałeś? - A co mogłabyś na to poradzić? Denerwowałabyś się tylko i martwiła, nie mogłabyś skupić się na pracy, która jest ważniejsza ode mnie. - Nie! - krzyknęła cicho. - Nic nie jest ważniejsze!
- Ależ owszem, najdroższa. Wiele jest rzeczy ważniejszych. - Potarł kciukiem jej dłoń. - Ty na przykład. I nasze reklamy telewizyjne. Jak tam nasze sprawy? Co u Erika? Jest zadowolony z pracy na Bahamach? Niecierpliwie skinęła głową. - Owszem, owszem, reklamy będą wspaniałe. Takie, jak chciałeś. Mm.. U Erika wszystko w porządku. - Nerwowo przełknęła ślinę. - Seth, nie będziemy teraz o tym mówić. Chcę, żebyś pozwolił się leczyć doktorowi Alexandrowi. - Kathleen, ale ja nie chcę już dłużej być dla nikogo ciężarem. Dość mam swojego kalectwa. Gdybym się zgodził na przeszczep, obrabowałbym jakieś dziecko czy też w ogóle jakąś niewinną zdrową osobę z jednej nerki. Dlaczego miałbym być takim samolubem? Przecież nawet ze zdrową nerką i tak pozostanę sparaliżowany. Nie chcę też przez lata poddawać się dializom, bo to bez sensu. Przycisnął rękę Kathleen do serca, zajrzał jej głęboko w zapłakane oczy i dodał: - Niebawem znowu będę silny i zdrowy, Kathleen. Rozumiesz, co mówię? Czekam na to. Chcę być znowu zdrowy. - Nie! - Kathleen objęła go, szlochając, i położyła mu głowę na piersi. Wypłakiwała swój smutek, wstyd i poczucie winy, a Seth ją pocieszał. Następnego dnia słońce wstało i zaszło, lecz Kathleen nie zdawała sobie z tego sprawy. Wracała do domu tylko wtedy, gdy musiała coś zjeść, wykąpać się i przebrać. Nie płakała już podczas swych krótkich wizyt u Setha. Uśmiechała się i starała wyglądać najładniej, jak mogła, gdyż taką chciał ją widzieć. Hazel zrzuciła maskę serdeczności i zachowywała się jak wiedźma, którą w istocie była. Eliot uważał ją za „kawał cholery”, a Kathleen podzielała jego opinię. Od jej powrotu Seth tylko raz pozwolił siostrze wejść do siebie. Doktor skrócił wizytę Hazel do minimum, wołając: - Na miły Bóg, kobieto, to nie pora na rozmowy o interesach. - Kathleen mogła się jedynie domyślać, co tamta mówiła Sethowi, nim doktor jej przerwał. George i Eliot nie odstępowali jej ani na krok. Przeprowadzili rozmowę z kierownikami sklepów, by mieć pewność, że handel w sezonie świątecznym kwitnie.
Kathleen przekazała tę wiadomość Sethowi, a jego wymizerowana twarz rozpromieniła się jak dawniej. - Wspaniale! Ale to mnie nie dziwi. Zawsze zatrudniałem dobrych fachowców. Tuż przed północą doktor wyszedł wreszcie z jego pokoju i cicho zamknął za sobą drzwi. Pospiesznie schował coś do kieszeni. Wbił wzrok w podłogę, po czym spojrzał na młodą kobietę, która poderwała się z kanapy w szpitalnej poczekalni i podeszła do niego. - Chce cię zobaczyć, Kathleen. Wziął proszek na uspokojenie, także będzie spał. - Popatrzył jej prosto w oczy. - To może być koniec. Kathleen zaszlochała i wyciągnęła rękę do George’a, by się nie przewrócić. - Nie - wyszeptała. - Ja wejdę do niego pierwsza - odezwała się ostrym głosem Hazel. - Muszę mu powiedzieć, co z niej za dziwka. - Pełna jadu, odwróciła się do Kathleen. - Mnie nie oszukasz. Wiem, dlaczego chciałaś pojechać na Bahamy. Żeby się tam spotkać z tym fotografem. Pewnie od początku z nim śpisz. I dlaczego temu pedałowi - wyciągnęła palec w kierunku Eliota - który strzeże cię jak księżniczki, zabrało dwa dni sprowadzenie cię z powrotem? Czy znikłaś gdzieś z tą umięśnioną, żółtowłosą małpą? Zanim mój brat umrze, dowie się, jaką dziwkę poślubił. - Niech się pani zamknie - nakazał doktor Alexander, tracąc swój zwykły spokój. - Jeśli jeszcze raz otworzy pani usta, panno Kirchoff, każę wyprosić panią ze szpitala. Nie obchodzi mnie pani cholerna forsa. Pani brat chce zobaczyć żonę i właśnie ona do niego wejdzie. A pani usiądzie w holu i będzie cicho albo osobiście panią stąd wyrzucę. Czy wyrażam się jasno? - Ty sukinsynu! Jak śmiesz. - Owszem, śmiem - odparł, chwytając jej ramię w żelazny uściski zaczął ją ciągnąć korytarzem. - Jesteś dziwką! - wrzasnęła Hazel, gdy doktor wlókł ją za sobą. - On o tym wiedział. Nawet gdy cię poślubił, wiedział, że jesteś dziwką. Jest słaby! To mięczak! Kathleen zatkała sobie uszy i odwróciła się zapłakana. - Kathleen - powiedział cicho George, kładąc rękę na jej ramieniu pocieszającym gestem. - To wariatka i wszyscy o tym wiedzą. Seth cię kocha. A teraz wytrzyj oczy i wejdź do niego, bo tam
jest twoje miejsce. - Będziemy tu na ciebie czekać - dodał Eliot. Bez słowa skinęła głową i otarła oczy chusteczką George’a. Gdy się uspokoiła, weszła do pokoju, w którym panował półmrok. Aparaty nadal działały. Migały czerwone i zielone światełka. Wszystko inne było nieruchome. - Kathleen - odezwał się słabym głosem Seth. - Tak, kochanie. - Podeszła szybko, usiadła przy łóżku i wzięła go za rękę. - Co to było za zamieszanie przed drzwiami? - Ch... chyba ktoś upuścił tacę i wszyscy się poderwali. - Na pewno nie basen? - uśmiechnął się żałośnie Seth. - A może - odrzekła Kathleen, połykając łzy. - Pięknie dziś wyglądasz. Zawsze cię lubiłem w zielonym. - Dlatego go noszę. Wiem, że ci się podoba. Podniósł rękę, by pogłaskać Kathleen po policzku, a potem przesunął przez palce kosmyk jej włosów. - Jesteś taka piękna. - Nie - odrzekła, potrząsając głową. - Nie jestem piękna. - Chciała zrzucić ciężar winy i opowiedzieć Sethowi, jaki z niej potwór, ale wiedziała, że to tylko pogorszy sprawę. Nie mogła złagodzić jego bólu fizycznego, jednak nie wolno jej było przysparzać mu dodatkowych cierpień. - Ależ jesteś. Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką widziałem wżyciu. - Zamknął oczy i wziął ciężki, drżący oddech, który ją przeraził. Ponownie na nią spojrzał. - Kathleen, zaopiekuj się Hazel. Zrób to dla mnie. Zostaniesz jej tylko ty i Theron. Będzie cię potrzebować. Pomóż jej. Nie jest taka silna jak ty. Przyrzekłaby mu teraz wszystko. A tej obietnicy nie będzie musiała dotrzymać. Jej pomoc to ostatnia rzecz, której pragnęłaby Hazel. Seth do ostatniej chwili nie zdawał sobie sprawy, ile nienawiści kryło się w sercu jego siostry, a Kathleen nie zamierzała pozbawiać go złudzeń.
- Na pewno - przyrzekła. - Obiecuję. Odetchnął z ulgą. - Jak się miewa Theron? - Jest cudowny. Powiedział dzisiaj: „piesio”. Alice mi powtórzyła. - Jest cudownym dzieckiem. Chciałbym go jeszcze raz zobaczyć. - Wziął ją za rękę i uścisnął tak mocno, jak pozwalały mu resztki sił. - Jest mój, prawda? Przez ten krótki czas, który z nim spędziłem, był moim synem. - Tak - wyszlochała. - Tak, najdroższy, jest twój. - Byłem z wami niezwykle szczęśliwy. Przez ostatnie dwa lata znowu poczułem się jak mężczyzna, miałem żonę i syna. Dzięki ci za to, Kathleen. - Kochanie, to my powinniśmy dziękować tobie. - Po jej policzku stoczyła się łza, którą Seth otarł koniuszkiem palca. - Seth - błagała Kathleen - nie opuszczaj mnie. Bez ciebie będę strasznie samotna. Uśmiechnął się łagodnie. - Nie długo będziesz sama. - Zanim zdążyła zapytać, co chciał przez to powiedzieć, ciągnął dalej: Gdybym był zdrowy i silny, walczyłbym o ciebie z każdym, Kathleen. Ale nie jestem. Czuję się bardzo zmęczony. Jeśli mnie kochasz, pozwól mi odejść. - Bardzo cię kocham, Seth. - Zostań ze mną dziś w nocy. - Uścisnął jej rękę. - Dobrze. Zostanę tak długo, jak będziesz chciał. - Chcę widzieć ciebie przez wieczność - wyszeptał, a na jego piękny chustach pojawił się czuły uśmiech. Jeszcze raz znalazł w sobie dość siły, by dotknąć jej policzka. - Kathleen, jesteś moją jedyną, największą miłością. - Potem zamknął oczy. Przynajmniej raz los był dla niego łaskawy. Seth umarł właśnie tak, jak chciał - bez cierpień, we śnie, zabierając ze sobą obraz Kathleen. Erik przyglądał się filigranowej postaci, podążającej ku obsypanej kwiatami trumnie. Szła, nie wspierając się na niczyim ramieniu, choć George i Eliot byli tuż za nią.
Hazel kroczyła obok, lecz w pewnej odległości. Wokół grobu ustawiono krzesła dla członków rodziny. Inni żałobnicy stali w grupkach, tak jak Erik, obserwując krewnych Setha Kirchoffa, którzy zajmowali miejsca, by wysłuchać przemowy rabina. Erik zauważył, że przez ten krótki czas Kathleen zbladła i schudła. Surowości jej zupełnie prostej, czarnej sukienki nie łagodziła najdrobniejsza biżuteria. Włosy ściągnęła w kucyk. Wzgardziła kapeluszem i welonem, który spowijał głowę Hazel. Kathleen siedziała sztywno wyprostowana, na jej sukni nie było najmniejszej fałdki. Głowę trzymała dumnie uniesioną. Mimo przedświątecznej gorączki zakupów, wszystkie domy odzieżowe Kirchoffa były dziś zamknięte, aby pracownicy mogli przyjść na pogrzeb. Erik wiedział, że Kathleen dawała im przykład. Seth pragnąłby, aby zachowali się dzielnie i z godnością. Therona, oczywiście, z nią nie było. Nie przyszła też Alice, co wyjaśniało, z kim został chłopiec. Wspomnienie o zmarłym było krótkie i wzruszające. Później Kathleen podniosła się i podziękowała tym, którzy skupili się wokół niej. Spokojnie i powściągliwie ściskała ręce, przyjmowała pocałunki, składane na jej policzku, pocieszała płaczących. Claire Larchmont, wierna sekretarka i przyjaciółka Setha, szlochała z żalu. Boże, cóż to za kobieta, myślał Erik, przypatrując się Kathleen, która cichym głosem mówiła coś do Claire. Jakiż z niej dzielny żołnierz. I taka piękna w swoim bólu. Odcisnęła na nim swe piętno jak znamię. Nigdy nie wymaże jej z pamięci. Wiedział, że to potrwa. Ale teraz mogą być razem. Ona, on i ich syn. Pragnął tego najbardziej na świecie. Przez resztę życia będzie wdzięczny Sethowi za to, że zajął się nimi w jego zastępstwie. Niewielu mężczyzn uczyniłoby to z taką czułością i bez śladu egoizmu. Nade wszystko i mimo wszystko Seth Kirchoff był człowiekiem godnym podziwu. Erik żałował, że nie zdążył wrócić na czas, by mu powiedzieć, jak bardzo go szanował. Choć ich przyjaźń trwała krótko, będzie mu brakować Setha. Tłum zaczynał rzednąć. Erik, niezauważony przez Kathleen, podchodził coraz bliżej. Teraz rozmawiało z nią już tylko kilku żałobników. Dostrzegł, że Hazel podeszła do swej szwagierki. Coś w tej kobiecie zawsze go niepokoiło. Usłyszał, jak spod gęstego welonu powiedziała teraz: - Świetnie odgrywasz rolę zbolałej wdowy, Kathleen.
Ale ludzie by się zdziwili, gdyby się dowiedzieli, jaka naprawdę jesteś. Brwi Erika uniosły się ze zdumienia. Nie miał pojęcia, że ta kobieta tak nienawidziła żony swojego brata. Kathleen westchnęła z rezygnacją. - Hazel, czy wraz z Sethem nie możemy pogrzebać toporu wojennego? - Zamknij się i słuchaj. Wprowadzając cię do naszego życia, mój brat zachował się jak prostoduszny idiota, ale tolerowałam twoją obecność tak długo, jak uważałam za stosowne. A teraz chcę, żebyście ty i twój bachor wynieśli się z mojego domu i z mojego życia. Jasne? Erik zauważył, że Kathleen zesztywniała i przyjęła pozycję obronną. - Już raz próbowałaś mnie zastraszyć. Pamiętasz basen? - zapytała. - To, co ci wtedy powiedziałam, nadal jest aktualne. Nie chcę się wdzierać do twojego życia, Hazel. Gdy tylko testament zostanie otwarty, wyprowadzę się. Tymczasem trzymaj się z daleka ode mnie i mojego syna. Spróbuj się tylko do niego zbliżyć, to mnie popamiętasz! Tamta zatrzęsła się z gniewu. Welon zasłaniający jej twarz drżał. Odwróciła się i pomaszerowała do czekającej limuzyny. Kathleen oddychała gwałtownie. Potrząsnęła jednak głową, gdy George chciał wziąć ją pod ramię. - Dobrze się czujesz, Kathleen? - Erik usłyszał jego pytanie. - Tak, nic mi nie jest. Nie wierzył własnym uszom. Basen i Theron. Hazel. Boże! Nasunął mu się mrożący krew w żyłach wniosek. Ta kobieta najwyraźniej postradała zmysły. A Kathleen była na jej łasce. I Theron. Erik podszedł cicho i stanął za nią. Wydawała się taka drobna, krucha i bezradna. Zapragnął wziąć ją w ramiona, użyczyć jej swojej siły, pocieszyć ją i zapewnić, że wszystko się ułoży. Niebawem będą razem. Ale tylko wymówił jej imię. Wyprostowała się gwałtownie. Ten głos. Głos, który kochała. Erik wypowiedział jej imię delikatnie jak nikt inny. Gotowa była paść mu w ramiona i błagać, by nigdy jej już nie opuszczał. Zapanowała nad przytłaczającymi ją emocjami. Była wdową po Secie Kirchoffie i będzie się zachowywać stosownie do swojej pozycji. Nade wszystko na świecie pragnęła Erika, pragnęła z nim być, ale nie mogła go mieć po tym
wszystkim, co zaszło. Początkowo uznała, że śmierć męża jest karą za jej cudzołóstwo. Potem uzmysłowiła sobie, że to niedorzeczność. Przecież Seth zachorował na długo przed przyjazdem Erika do San Francisco. Zresztą, Seth zrozumiał by ich miłość i darował jej winę. Wybaczyłby jej każdy najstraszliwszy grzech, ale ona nigdy sobie nie wybaczy. Kochała Erika. Zawsze będzie go kochać. Ale nie pozwoli sobie na luksus życia z nim. Pragnęła jego miłości, chciała czuć się bezpieczna z nim i Theronem, lecz nie jest im to pisane. Jeśli ich przeznaczeniem było wspólne życie, dlaczego los ciągle rzuca im kłody pod nogi? Miłość do Erika przyniosła jej zbyt wielką udrękę, zbyt wiele bólu. Miała zbyt wysoką cenę. Kathleen nie mogła już tyle płacić. Choć przyszło jej to z ogromnym trudem, odwróciła się twarzą do niego, ze wszystkich sił starając się zachować zimną krew. - Witaj, Eriku. Dzięki, że przyszedłeś - wygłosiła rutynową formułkę. Nie patrzyła mu w oczy, mówiła do węzła jego krawata. - Chciałem tu być, z tobą - powiedział, szczególny nacisk kładąc na dwa ostatnie słowa. - W czym mogę ci pomóc? - zapytał cicho. - W niczym - odrzekła pełnym napięcia tonem. W oczach Erika natychmiast dojrzała ponury błysk. Zorientował się, że wyklucza go ze swego życia. Usta mu zadrżały. Nie oszczędzi go, nie może sobie na to pozwolić. Musi być bezlitosna. - Wszystko załatwione. George i Alice mi pomagają. Eliot zajmie się interesami, póki nie postanowię, co dalej. - Kathleen. W jego głosie usłyszała błaganie, toteż postanowiła uciąć sprawę natychmiast. - Gdy tylko reklamy będą gotowe, Eliot je obejrzy. - Nie przyszedłem tu po to, żeby rozmawiać o tych cholernych reklamach - powiedział złowieszczo łagodnym tonem. - Chcę porozmawiać o tobie. I o mnie. O tym, co zaszło między nami dawno temu i ostatnio w Chub Cay. Rzuciła zakłopotane spojrzenie w stronę George’a i Eliota, lecz byli pogrążeni w cichej rozmowie. - Nie ma o czym mówić, Eriku - odrzekła lekkim tonem. - Chyba nie będziemy się często widywali. Zamierzam się udać na długi wypoczynek. Do widzenia. Odwróciła się od niego i postąpiła pół kroku, nim Erik obrócił ją ku sobie.
- No dobrze, Kathleen, odrzucasz mnie, choć tak samo jak ja pragniesz, żebyśmy byli razem. Ale nie możesz zabronić mi kontaktów z synem. Od miesięcy szukam sposobności, by ci go odebrać, i wreszcie trafiła się możliwość. - Spojrzał znacząco w kierunku limuzyny, którą odjeżdżała właśnie Hazel, i Kathleen zorientowała się, że słyszał groźby szwagierki. - Chyba nie muszę rozwodzić się na ten temat. Chwyciła go za ramię. - Nie, Eriku, nie zrobisz tego - wykrztusiła. Jej wargi pobladły gwałtownie. - Doprawdy? A co ryzykuję? Jego słowa zabrzmiały jak splunięcie. Odepchnął ją od siebie i ruszył w stronę samochodu. Eliot i George spoglądali teraz na Erika w osłupieniu. Gdyby się obejrzał, zobaczyłby, jak młoda kobieta w czerni osuwa się zemdlona na ziemię.
Rozdział 21
Kathleen patrzyła, jak Theron zostawia miniaturowy pociąg, aby pobawić się kolorowym pudełkiem, w które był zapakowany. Siedział wśród papierów i wstążek, zdartych z prezentów, piętrzących się pod kolorową choinką. Alice i George postarali się, by pomimo śmierci Setha chłopiec miał prawdziwe Boże Narodzenie. Dwa tygodnie, które upłynęły od pogrzebu, były dla Kathleen bardzo bolesne, ale jakoś zdołała je przetrwać. Ominęły ją niektóre ponure obowiązki. George zajął się wszystkim, a Hazel nie zbliżała się nawet do pokojów brata. Hazel. Jej niechęć do Kathleen nieosłabła ani trochę. Nienawiść zżerała ją i niszczyła jej życie. Hazel chodziła codziennie do biura, siejąc zamieszanie. Zdezorientowani kierownicy nachodzili Kathleen, pytając, jak obejść bezsensowne polecenia panny Kirchoff. Kathleen starała się łagodzić konflikty, tłumacząc, że ból zaćmił zdolność racjonalnego myślenia Hazel, i prosząc o wyrozumiałość.
Wiedziała, że to ich nie przekonuje, ale byli zbyt uprzejmi, by protestować, przez wzgląd na świeżą żałobę. Kathleen nie wróciła do pracy. Całe dnie spędzała z Theronem, wyrzucając sobie, że zaniedbywała go przez ostatni miesiąc. Ale chłopczyk zbytnio tego nie odczuł. Był jak zawsze pewny siebie i tryskał energią. Kathleen uśmiechnęła się, gdy Alice wyjęła z opakowania kaszmirowy sweter - prezent od swej pracodawczyni. Twarz gospodyni rozjaśniła się ze zdumienia i zachwytu. George był równie zadowolony z tweedowego kapelusza. Kathleen nie dostała od nich żadnego prezentu, ale też niczego się nie spodziewała. Alice podeszła do niej teraz i lekko cmoknęła ją w policzek. - Przygotowuję tradycyjny świąteczny obiad, Kathleen. I dopilnuję, żebyś zjadła wszystko, do ostatniego okruszka. A George dobrał świetne wino. Kathleen poklepała go po ramieniu. - Dzięki. Na pewno uczta będzie wspaniała. Mogę w czymś pomóc? - Nie, szanowna pani. Siedź tu i baw się z Theronem. Ale - dodała Alice, poważniejąc - wczoraj przyniesiono dla niego kolejny prezent. Będzie mógł go otworzyć? - Tak - westchnęła Kathleen. - Chyba nie ma rady. Pudło stało przy ścianie pod choinką i wprost nie mogła go nie zauważać. To od ojca Therona. W końcu to normalne, że Erik na Boże Narodzenie przysyła synowi prezent. Tyle wiedziała. Ale dręczyła się tym, czego nie wiedziała. Jakie kroki zamierzał podjąć Erik? Gniewny, stanowczy wyraz jego twarzy i ostrzeżenie, jakie jej rzucił na cmentarzu, prześladowały Kathleen dzień i noc. Wcześniej nie egzekwował swych praw ze względu na Setha. Teraz, skoro go nie było, nic nie stało Erikowi na przeszkodzie. Ponieważ zdawał sobie sprawę z jawnej nienawiści Hazel do chłopca, łatwo mógł przekonać sam siebie, a także i sąd, że dla dobra dziecka powinien zabrać je z nieprzyjaznego otoczenia. - Theron! - zawołała Kathleen do syna, który gryzł teraz wstążkę. - Chodź, dostałeś jeszcze jeden prezent. - Wzięła go za rękę i chłopczyk potuptał za nią do dużego, ozdobnie opakowanego pudła. - Pomóc ci je otworzyć? - spytała.
- Najwyraźniej nie - odpowiedziała kwaśno sama sobie, gdy malec z zapałem zaczął rozrywać kolorowy papier. Wykazywał niezwykły talent do rozpakowywania prezentów. - O Boże! - Kathleen nie mogła powstrzymać śmiechu, gdy przeczytała nadruk na pudle. - Zupełne wariactwo. Był tam jaskrawoczerwony, trójkołowy rowerek, wyposażony w dzwonki, nalepki z emblematami policyjnymi, błyszczące lampki i syrenę, która wyła po naciśnięciu klaksonu. Kathleen wypróbowała go i jękliwy dźwięk zakłócił panujący w domu względny spokój. Alice i George przybiegli pędem. Oboje klasnęli w dłonie i zaczęli się śmiać ze zdumionej miny Therona. George podniósł chłopca i posadził go na czarnym, winylowym siodełku. Pulchne nóżki nie sięgały do pedałów, ale malec uśmiechał się dumnie. Dopiero niedawno objawił się u niego kolejny rys fizyczny, odziedziczony po Eriku. Miał dołeczek na policzku dokładnie w tym samym miejscu, co jego ojciec. - Erik musiał postradać zmysły - powiedziała ze śmiechem Kathleen. George i Alice rzucili jej szybkie spojrzenie. Czy zdawała sobie sprawę, czyje imię wymieniła? Tak - i natychmiast spłonęła rumieńcem. Wypowiedziała wreszcie imię, które ciągle powracało w jej myślach. Często zastanawiała się, czy George i Alice podejrzewają, co łączyło ją z Erikiem. George słyszał tyradę Hazel w holu szpitala i z pewnością opowiedziało wszystkim żonie. Zresztą Theron stawał się coraz bardziej podobny do ojca. Czy wiedzą? Z ich zachowania nie mogła wywnioskować niczego. Traktowali ją jak zwykle, serdecznie i z szacunkiem. - Theron w mig do niego dorośnie - odezwał się George. - Może Erik przyjedzie i nauczy go jeździć. - Buu, buu! - Theron naśladował ryk syreny, naciskając klakson. - Może - bąknęła niechętnie Kathleen, po czym zaczęła zbierać porozrzucane papiery. Obfity obiad, na który podano indyka, zjadła w towarzystwie George’a, Alice i Therona w pokoju śniadaniowym, po czym przeszła do salonu, by popatrzeć na choinkę i wypić w spokoju drugi kieliszek wina.
Hazel zjadła świąteczne potrawy samotnie w jadalni. Cóż za pożałowania godna kobieta, pomyślała Kathleen. Spoglądała na lampki zamglonym od łez wzrokiem, gdyż ogarnęła ją nagle fala tęsknoty za domem, gwałtowniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Gdzie jest jej dom? Ma Therona, ale to nie ich dom. Jest własnością Hazel i zawsze będzie do niej należał. Gdy tylko testament zostanie odczytany, odejdą stąd z Theronem, nawet gdyby Hazel nie ogłosiła swego ultimatum. Ale dokąd pójdą? Gdzie jest jej dom? Kto jest jej rodziną? Erik. Ciekawe, z kim spędza Boże Narodzenie, pomyślała, czując nagłe ukłucie bólu. Czy siedzi przed kominkiem z jakąś kobietą, popijając wino? Tuli ją? Całuje? Mówi, że. Dość! Musi przestać. Jeśli będzie myśleć o Eriku, oszaleje. A jeśli nie będzie o nim myśleć, umrze. Musi z kimś porozmawiać. Podniosła słuchawkę i zadzwoniła do jedynej bliskiej osoby - Wesołych świąt, Edno! - Kathleen! Jak miło cię słyszeć. B.J. wyłącz ten mecz i podnieś wewnętrzny. To Kathleen. - Cześć, kochanie. - Bas B.J. zadudnił w jej uchu, gdy mąż Edny podniósł drugą słuchawkę. Ich glosy brzmiały tak życzliwie i serdecznie, były prawdziwym balsamem na jej rany. To najlepszy prezent bożonarodzeniowy, jakiego mogłaby sobie życzyć. - Po pierwsze, dziękuję za kwiaty, które przysłaliście na pogrzeb Setha. Napisałam do was kartkę, ale jeszcze jej nie wysłałam. - Kochanie, nie masz za co dziękować. Gdybyśmy tylko mogli, przyjechalibyśmy do San Francisco, żeby być przy tobie. - Wiem. Rozumiem. Miło słyszeć wasze głosy. - Kathleen - odezwała się Edna. - Jak się miewasz? Jak mały? Wszystko u was w porządku?
Przyjaźń tych dwojga wzruszyła Kathleen tak bardzo, że opowiedziała im o wszystkim, poczynając od dnia, w którym zawiozła Erika na lotnisko w Fort Smith. - Theron jest jego synem - wyznała cicho. - Kathleen, nie jesteśmy aż tak starzy i zramolali, żebyśmy się tego nie domyślili - odrzekł B.J. - Od początku wiedzieliśmy, kto jest ojcem twojego chłopaczka. A czy Erik wie? - Tak - odrzekła spokojnie, po czym opowiedziała drugą część historii - o ponownym pojawieniu się Erika w jej życiu, ich późniejszych sprzeczkach i dniach spędzonych w Chub Cay - Nadal go kocham. Spałam z nim, a gdy wróciłam, Seth był umierający. - Wybuchnęła rozdzierającym szlochem. - Kathleen, biedactwo - powiedziała łagodnie Edna, a Kathleen usłyszała łzy w jej głosie. - Ty i ten młody człowiek walczyliście ze sobą zawzięcie od dnia, w którym się spotkaliście. Może powinnaś mu powiedzieć, co do niego czujesz? - odezwał się B. J. - Kiedy nie jestem pewna, czy on mnie kocha. Zależy mu tylko na Theronie i boję się, że mi go odbierze. Rzecz jasna, nie oddam dziecka bez walki, ale Erik może mi na długo obrzydzić życie. - Jeszcze nigdy nie słyszałem takiego steku bzdur - oświadczył B.J. - Kochanie, mówisz głupstwa. Nie widziałaś go, gdy przyszedł cię szukać po tym wypadku. Był strasznie zakochany, chory z miłości - dodała Edna. - Nie. Był tylko zły, że od niego uciekłam. - Kathleen ze smutkiem potrząsnęła głową. - Za nic w świecie nie skrzywdzi ciebie ani tego chłopaczka - zapewnił ją B.J. - Zbyt dobrze znam ludzką naturę, by mieć nawet najmniejsze wątpliwości. - Zmienił się od czasów Mountain View. To inny człowiek... gruboskórny... bezwzględny... brutalny. - Ciekawe, co działa na takiego faceta? - spytała Edna, z której głosu dawało się poznać, że doskonale to wie. Kathleen zmieniła temat i opowiedziała im o najnowszych wyczynach synka. - Mam nadzieję, że niedługo przyjedziecie i sami to zobaczycie. Stracicie dla niego głowę. - Już straciliśmy - odrzekł B.J. Pod sam koniec Edna zaproponowała: - A może przylecicie do nas z Theronem? Pobiegałby po lesie. Dobrze by wam to zrobiło. - Chętnie, ale jeszcze nie wiem, jak się wszystko ułoży. Parę spraw musi się wyklarować. A potem zobaczymy. Nie musiała długo czekać. Dwa tygodnie po Nowym Roku prawnik Kirchoffów zaprosił Kathleen i Hazel do swojego biura, by
odczytać testament Setha. Jego treść zaskoczyła obie kobiety. Tylko za wiedzą swego adwokata Seth sprzedał firmę Kirchoffa większej sieci domów towarowych. Zgodnie z warunkami transakcji jego siostra miała zatrzymać miejsce w radzie nadzorczej dopóty, dopóki będzie sobie tego życzyła, a nazwa „Dom Odzieżowy Kirchoffa” zostanie zachowana do końca jej życia. Kathleen mogła pracować na dotychczasowym stanowisku przez dowolny okres. Słuchała donośnego głosu prawnika, nie zdradzając się ze swoimi planami. Również dom w Woodlawn przypadł Hazel, podobnie jak większość pieniędzy Setha. Zapis, który otrzymała Kathleen, wydał jej się ogromny, choć w istocie był skromny w porównaniu z całym majątkiem. Mąż zostawił jej też wiejski dom w Napa Valley, na północ od San Francisco. Nigdy nawet jej nie wspomniał o tej posiadłości, choć, jak powiedział adwokat, nabył ją ponad rok temu. Hazel była wściekła, że brat sprzedał sklepy za jej plecami, ale uznała, że i tak pognębiła wreszcie Kathleen. Testament Setha nie wspominał o Theronie, co wywołało zdumienie Kathleen i ogromną radość Hazel. To, co otrzymała, wielokrotnie przewyższało spadek bratowej. - Ty i twój bachor macie opuścić mój dom w ciągu tygodnia - oświadczyła po wyjściu z kancelarii prawnika. - Nie chcę was więcej widzieć na oczy, jeśli to możliwe. Kathleen nie zaszczyciła jej żadną odpowiedzią. Nie chciała spędzić w tym domu ani jednej nocy więcej niż to konieczne. Jak zareagowała by Hazel, gdyby Kathleen powiedziała jej, kto jest ojcem Therona? Jak to możliwe, że mimo całego swego sprytu ta kobieta nigdy nie domyśliła się prawdy? Kathleen często czuła obawę, że szwagierka rozpozna w chłopcu jakiś rys Erika. Ale siostra Setha nie zagłębiała się w te sprawy. Przekleństwem jej życia był sam fakt istnienia Therona i Kathleen, a nie ich pochodzenie. Gdyby Hazel nie starała się tak bardzo szkodzić Kathleen i nie chciała za wszelką cenę wywoływać tarć między nią i Sethem, może dostrzegłaby tę jedną jedyną kartę atutową, której naprawdę mogłaby użyć przeciwko znienawidzonej żonie brata. Miała w ręce asa, nie zdając sobie z tego sprawy. Teraz było już za późno. Gra dobiegła końca. Kathleen spojrzała na ściągniętą twarz Hazel, jej triumfującą, pełną satysfakcji minę i aż ją kusiło, by
wszystko powiedzieć szwagierce. Ale co by to dało? Hazel nie miała już wpływu na jej przyszłość. George zawiózł Kathleen do Napa Valley, a ona na widok swego nowego domu wpadła w zachwyt. Wystarczyło jedno spojrzenie na starą budowlę z cegły, wzorowaną na francuskich chateaux, by nabrała pewności, że pragnie tu zamieszkać z Theronem. Pośrednik, z którym Seth przeprowadził tę transakcję, pokazał im wszystko. Budynek zmodernizowano zaledwie przed paroma laty, ale zachował dawny staroświecki urok; w labiryncie pokojów kryło się wiele tajemniczych kątów i zakamarków. Umeblowanie zakupiono wraz z domem. Wystarczy dokładnie go wysprzątać i przywieźć nieco osobistych drobiazgów, by był gotów do zamieszkania. W pobliskich winnicach zarzucono już produkcję wina i zaniechano uprawy winorośli, ale Kathleen postanowiła na razie nie zaprzątać sobie tym głowy. Na razie miała pieniądze od Setha i te, które odłożyła z pensji, pracując u Kirchoffa. Wystarczy ich na kilka lat wygodnego życia dla niej i Therona. Później będzie się martwić o przyszłość. Teraz chciała mieć tylko trochę spokoju. Pomagając jej wsiąść do mercedesa, George rzucił mimochodem: - Alice z pewnością bardzo się tu spodoba. Z mieszkanka po drugiej stronie kuchni jest piękny widok na winnice. - George! - odwróciła się ku niemu zdumiona i ucieszona zarazem. - Chcesz powiedzieć, że ty i Alice zamieszkalibyście tu ze mną? - Jeślibyś się zgodziła. - Z największą ochotą! - zapewniła go z radością. - Sądziłam jednak, że zamierzacie zostać z Hazel. Potrząsnął głową. - Kathleen, to Seth nas zatrudnił. Pracowaliśmy dla niego. A ponieważ odszedł, pracujemy dla ciebie. Ja mogę się zająć domem, ogrodem, samochodami i czym tylko zechcesz, ale nie będziesz mi płaciła. Dwa, trzy razy w tygodniu zamierzam jeździć przed południem do miasteczka i pracować jako ochotnik w ośrodku opiekuńczym dla niepełnosprawnych. - Wspaniale. - Zastanawiałem się, co chcesz zrobić z furgonetką Setha.
Myślałem. - Możesz ją wziąć albo komuś oddać - według swojego uznania. - Dzięki. Jeśli pozwolisz, chciałbym też pracować w twojej winnicy. Zawsze interesowałem się produkcją win, od lat czytam literaturę na ten temat. Myślę, że przy odrobinie szczęścia mógłbym uprawiać winorośl i wytwarzać wino. - Tak, tak. Dziękuję ci, George. - Wzruszona Kathleen objęła go i uściskała. - Teraz szczególnie potrzebuję ciebie i Alice. Zapłacę jej pensję gospodyni. I żadnych protestów dodała, widząc, że się żachnął. - Poza tym liczę, że będę dostawać od ciebie wino. - Zgoda - odrzekł i wyciągnął rękę, by przypieczętować umowę. Parę dni później Kathleen spotkała się z nowym właścicielem firmy Kirchoffa i złożyła rezygnację. - Nie musi pani tego robić - powiedział. - Cenimy pani zdolności. Mąż bardzo panią chwalił. To przecież dzięki pani dom Kirchoffa gwałtownie zwiększył swoje obroty przed dwoma laty. Naprawdę chcielibyśmy panią zatrzymać. - Dziękuję, ale uważam, że pora odejść. - Wiedziała, że Seth był sercem Kirchoffa. Wraz z jego śmiercią to serce przestało bić i Kathleen nie chciała udawać, że jest inaczej. - Polecam panu jednak mojego asystenta. Eliot Pate jest bardzo zdolny i zna się doskonale na tej pracy. - Kathleen, dzięki, kochanie! Właśnie zadzwonił do mnie nowy właściciel Kirchoffa, proponując mi posadę, z której tak bezsensownie zrezygnowałaś. - Eliot był w siódmym niebie. - Bardzo sensownie. Muszę zająć się synkiem. Należy ci się to stanowisko, Eliocie. Zazdroszczę ci ciekawego życie, które będziesz prowadził przez parę najbliższych lat. - Zawsze możesz wrócić i mi pomóc - zaproponował. - Kiedyś wpadnę i zerknę, jak sobie dajesz radę. - Kiedy tylko zechcesz. Ale mam nadzieję, że od jednego się wymigam. - Od czego? - Od tych cholernych pokazów mody. Kathleen, nie mam cierpliwości do tych bysiów, którzy ustawiają oświetlenie, i dziewczyn od kwiatów. Zajęłabyś się tym? Proszę! - No dobrze. Nie mogę ci odmówić - zgodziła się ze śmiechem. - Wspaniale! - Urwał na chwilę, po czym dodał: - Kathleen, uważam, że Gudjonsen jest fantastyczny. Widziałaś te reklamy? Nowi właściciele są wniebowzięci. Erik nie tylko ma talent, to kapitalny
facet. Pracuje jak szatan. - Odchrząknął, a Kathleen popatrzyła na niego ze zdziwieniem. Jeszcze się nie zdarzyło, by Eliotowi zabrakło słów. - Chodzi mi o to, że jeśli coś między wami jest, to powiedzcie całemu światu, żeby się od was... - Dzięki, Eliot - przerwała mu szybko. - Będę o tym pamiętać. Ale między mną i Erikiem niema żadnego „cosia”. - Stawiam krwawą mary przeciwko mlecznej zupce, że jest, ale nigdy nie pisnęłaś nawet słówkiem o swoich prywatnych sprawach. - A ty zawsze byłeś porażająco bezczelny, ale przepadam za tobą. Zadzwoń do mnie. - Na pewno i to z wrzaskiem, żebyś wróciła i wybawiła mnie od tego wszystkiego. - Roześmiali się oboje, a potem Eliot powiedział poważnym tonem, co mu się rzadko zdarzało: - Życzę ci szczęścia, Kathleen. Była szczęśliwa. A przynajmniej zadowolona. Ona, Theron, George i Alice zadomowili się w nowym miejscu i Kathleen zdążyła już prawie zapomnieć o gorączce życia zawodowego. Dom ją oczarował i z zapałem snuła plany urządzenia go na nowo. Był środek lutego. W górach Oregonu i w Waszyngtonie sypał śnieg, a u nich w dolinie padał zimny deszcz. Pewnego takiego dnia Kathleen siedziała sama w przytulnym saloniku. W kominku wesoło trzaskał ogień. Theron spał na górze. Przez ostatnich parę dni był podziębiony, teraz właśnie dostał lekarstwa i przesypiał chorobę. George i Alice pojechali do San Francisco na zakupy. Kathleen usłyszała warkot auta, ale nie przypuszczała, aby Martinowie zdążyli już wrócić, podniosła się więc, by wyjrzeć przez okno. Serce jej mocno zabiło, apotem podskoczyło do gardła, gdy ujrzała zdezelowanego niebieskiego dodge’a, podskakującego na wyboistym podjeździe. Chciała wypowiedzieć imię ukochanego mężczyzny, lecz z jej ustnie wydobył się żaden dźwięk. Przycisnęła rękę do piersi, by uspokoić walące serce. Teraz wbiegł już na ganek i pociągnął za staroświecki dzwonek. Kathleen podeszła do drzwi i otworzyła je bez wahania. Przez dłuższą chwilę wpatrywali się w
siebie głodnymi oczyma, pragnąc wchłonąć jak najwięcej. Wszedł bez słowa. Strząsnął krople wody z płaszcza i zostawił go na wieszaku przy drzwiach. Stanął odwrócony do niej plecami i obejrzał pokój, a potem skinął głową z milczącą aprobatą. - Jak się masz, Kathleen. - Witaj, Eriku - wykrztusiła z trudem. Dlaczego nie mogła powiedzieć nic więcej? Trzęsła się cała. Czy przyjechał zagrozić jej czymś w związku z Theronem? A może obezwładni ją i zabierze chłopca siłą? - Gdzie Theron? - zapytał, jakby czytając w jej myślach. - Śpi na górze - odrzekła ostrożnie. Erik skinął tylko głową z nieobecnym wyrazem twarzy. - Ładny dom, bardzo ładny. Podoba ci się tutaj? Czy jej się wydawało, czy był równie zdenerwowany jak ona? - Tak, bardzo mi się podoba. Tak tu cicho. Nieproszony usiadł na kanapie przed kominkiem i zaczął się wpatrywać w ogień. Po chwili uniósł wzrok, jakby zdumiony tym, że Kathleen ciągle stoi. - Usiądź. Nie mogła się poruszyć. - Co cię tu sprowadza, Eriku? Nie odrywając od niej oczu, wyjął z kieszeni koszuli kopertę i podał ją Kathleen. - Dostałem ten list przed trzema dniami od prawników twojego męża. Mieli mi go wysłać określonego dnia. Doktor Alexander otrzymał to od Setha w noc jego śmierci - wyjaśnił. Kathleen chciała zapytać, co to wszystko ma znaczyć, ale Erik znowu zaczął wpatrywać się w ogień. Spojrzała na kopertę. Nie wyróżniała się niczym szczególnym, widniał na niej nadruk kancelarii prawnej.
Otworzywszy ją, wyjęła dwie kartki papieru. Pierwsza była to umowa na udzielenie pożyczki nowej firmie Erika. Odciśnięto na niej czerwoną pieczęć z napisem „Zapłacono”. Następna kartka zapisana była pismem Setha, nie tak wyraźnymi pewnym, jak zazwyczaj, ale dającym się odczytać. Data wskazywała noc przed jego śmiercią. Drogi Eriku, Mój adwokat potwierdzi, ze w Bank of America istnieje fundusz powierniczy, założony na nazwisko Therona. Przekonasz się, że jest to spora suma, a powiększą ją jeszcze odsetki, także kiedy Theron rozpocznie działalność na wybranym przez siebie polu, będzie dobrze zabezpieczony finansowo. Warunki, na jakich w dniu dwudziestych piątych urodzin otrzyma te pieniądze, są dość szczególne. Jest moją ostatnią wolą, byś dopilnował, zęby zostały spełnione. Proszę, by w dniu jego drugich urodzin, piętnastego kwietnia nadchodzącego roku, jego nazwisko zostało prawnie zmienione na „Gudjonsen”. W moim przekonaniu syn powinien nosić nazwisko ojca. Dziękuję za wypożyczenie mi tego dziecka. Moją wdzięczność przewyższa jedynie miłość, jaką czułem do niego i jego matki. Mam też nadzieję, ze zmiana nazwiska obejmie również ją. Powinno to było nastąpić już dawno. Za życia uważałem Cię za przyjaciela. Nadal tak o Tobie myślę. Seth Kathleen opuściła list, by łzy nie rozmazały atramentu. - Wiedział. Erik poruszył się, choć na nią nie spojrzał. - Na to wygląda. Opadła na kanapę obok niego.
- Powinnam była się domyślić, że na to wpadnie. Seth był taki spostrzegawczy, tak dobrze wyczuwał emocje. Popatrzył i odgadł. - Zamilkli oboje. Spojrzała z lękiem na Erika. - Co zamierzasz? Przeczesał palcami włosy i podszedł do kominka. Ostrożnie popchnął nogą kawał drewna bliżej płomieni, aż poleciały iskry. - Do diabła, nie wiem - wyznał z głębokim westchnieniem. - Przez ostatnie dwa dni zastanawiałem się, co robić. Próbowałem odsunąć to od siebie, ale zadzwonił adwokat z pytaniem, czy otrzymałem list; poinformował mnie też, że ma kopię. - Oparł ręce na gzymsie kominka i przygnębiony pochylił głowę. - Możemy oczywiście zakwestionować ten testament, ale. - Mówił to bez przekonania. Podobnie jak ona, chciał uniknąć rozgłosu. - Czy mogę pozbawić mojego syna takiej szansy, Kathleen? - Nie możesz - odrzekła cicho, pragnąc na niego zrzucić tę decyzję. - Oczywiście - myślał głośno - otrzyma te pieniądze, jeśli to on zmieni nazwisko, nie ty. Gwałtowny ból przeszył jej serce. Jak mógł być tak okrutny? Niemiał zamiaru wiązać sobie życia małżeństwem z nią, ale chciał, aby Theron zmienił nazwisko. Postanowił przezwyciężyć wyrzuty sumienia i sprzeciwić się życzeniu Setha, mając nadzieję, że ona nie będzie robić trudności. - Tak - wykrztusiła. - Liczyłem, że pewnego dnia przyjmiesz moje nazwisko. - Obrócił się ku niej. - Kocham cię i chcę, żebyś wyszła za mnie z miłości, a nie ze względu na naszego syna. Kathleen nadal wpatrywała się w złożone dłonie, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. Chciała odwrócić głowę i spojrzeć na niego, bała się jednak, że może źle go zrozumiała. Zacisnęła więc mocno powieki, modląc się, by słowa Erika okazały się prawdą. - Kathleen - powiedział drżącym głosem. Podniosła powieki i ujrzała dwie błyszczące łzy, spływające po jego szczupłych, szorstkich
policzkach. Ten widok wyjawił jej wszystko. - Nie uciekaj więcej przede mną. Zawsze oskarżałaś mnie o egoizm i, na Boga, miałaś rację. Ale teraz będę tak samolubny, jak jeszcze nigdy wżyciu. - Głośno przełknął ślinę. - Proszę, żebyś za mnie wyszła, choćby tylko ze względu na Therona i list Setha, ale błagam, wyjdź za mnie. Nie musisz... to może być... nie musimy nawet ze sobą spać, ale proszę, wyjdź za mnie. - Eriku! Zeskoczyła z kanapy i rzuciła mu się w ramiona. W pierwszej chwili był zbyt zaskoczony, by zareagować, jednak ciepło i miękkość jej ciała szybko przełamały jego chwilowe zdumienie. Objął ją mocno, wtulając twarz w zagłębienie szyi Kathleen. - Eriku, nie wiedziałeś, że cię kocham? Nie domyśliłeś się, jak bardzo mi na tobie zależy? - Nic a nic - odrzekł, całując jej włosy. - Za każdym razem, gdy się do ciebie zbliżyłem, zaraz uciekałaś. - To przez moją miłość do ciebie. Była taka ogromna, myślałam, że wszyscy to widzą. Najdroższy, pokochałam cię już w Mountain View. Seth, poślubiając mnie, wiedział, że wciąż myślę o ojcu mojego dziecka. Nigdy tego przed nim nie ukrywałam. Erik wyprostował się, by móc spojrzeć jej w twarz. Odgarnął włosy Kathleen do tyłu. - Kocham cię od tak dawna. Zawsze coś stawało pomiędzy nami i nas rozdzielało. Nie mogę wprost uwierzyć, że i ty mnie kochasz. - Ale tak jest. - Czemu walczyłem z uczuciem do ciebie? A tak właśnie było, Kathleen, chciałem zabić tę miłość. Wyzwoliłaś we mnie emocje, jakich nie znałem. Byłem przerażony, miałem wrażenie, że jestem nagi, bezbronny. Bałem się, że wróci pustka, którą odczuwałem po wypadku. Zadrżała, przyciskając go mocniej do siebie. - Przepraszam, że przeze mnie cierpiałeś. - Najmilsza, jeśli zaczniemy wyliczać, kto kogo skrzywdził, lista moich win na pewno będzie dłuższa. Ale to już minęło. Kocham cię. Pewnie ze względu na doświadczenia dzieciństwa wierzyłem, że miłość to oznaka słabości. Teraz już wiem, że jest oznaką siły, ale nie czuję się dość silny, by zatrzymać ją w sobie całą. Potrzebuję cię, Kathleen. Kochaj mnie. - Najdroższy - zaszlochała.
Upadli razem na kanapę, obejmując się, całując i pieszcząc, utwierdzając się nawzajem w swych uczuciach gorącymi słowami i gestami. Zaspokoili wszystkie swe pragnienia. - Podoba mi się ten dom - oznajmił Erik. Leżeli razem w jej łóżku. Kiedy wreszcie podnieśli się z kanapy i ubrali, zjedli kolację z Theronem. Chłopiec nie posiadał się z radości na widok „Ryka”. Razem wykąpali synka, prześcigając się w zachwytach nad nim, apotem bawili się z malcem, aż zrobił się śpiący i trzeba go było położyć do łóżka. Dopiero teraz Kathleen mogła wtulić się w mocne, sprężyste ciało mężczyzny, którego tak kochała. - Dziękuję - odrzekła cicho, w zamyśleniu. Gładziła jego ramię, wędrując po nim palcami. - Ale w mieście byłoby wygodniej. Chodzi mi o to - pośpieszyła z wyjaśnieniem - że ten dom to świetne miejsce do wypadów na weekend, wolałabym jednak mieszkać bliżej, na przykład w twoim apartamencie - dodała niepewnie. Erik uniósł podbródek Kathleen, by móc spojrzeć jej w twarz. Wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę, aż wreszcie odezwał się łagodnie: - Jesteś niezwykła, wiesz o tym? Nigdy nie poprosiłbym cię, abyś porzuciła to wszystko i przeniosła się do mojego skromnego mieszkania. - Wiem, ale ja chcę tam zamieszkać. Ten dom będzie naszym azylem, ale chciała bym urządzić do końca twoje mieszkanie i wprowadzić się do ciebie z Theronem. - Zerknęła na niego zalotnie. - Nie mogę się już doczekać wspólnej gorącej kąpieli. Uśmiechnął się w odpowiedzi, chociaż w jego głosie brzmiała powaga, gdy się zastrzegał: - Mój interes dopiero się rozkręca. Zainwestowałem w niego wszystkie pieniądze i nie będę mógł jeszcze zapewnić ci warunków, do jakich przywykłaś. - Nigdy mi na tym nie zależało. Zastanawiałam się wcześniej, dlaczego Seth nie zapisał mi w testamencie większości majątku. Teraz to rozumiem. Wiedział, że czułabym się niezręcznie. - Wiedział, że ja źle bym się z tym czuł. - Ucałował ją w czoło i przesunął delikatnie palcami po jej ustach. - Kocham cię, Kathleen.
Uniosła się na łokciu. - I ja ciebie kocham, Eriku - odrzekła. - Bardziej niż jakikolwiek dom, bardziej niż spadek, bardziej niż wszystko na świecie. Już nigdy przed tobą nie ucieknę. Jesteś moją opoką, moim domem, moim życiem. Zrozumiałam wreszcie, że odejście niczego nie rozwiązuje, przedłuża tylko cierpienie. Teoretycznie zdawałam sobie z tego sprawę, ale często emocje wygrywają z rozsądkiem. Może gdybym w dzieciństwie nie została sama, życie nie przerażałoby mnie tak bardzo. - Zastanawiałaś się czasem, dlaczego musieliśmy przez to wszystko przechodzić? Czemu nie mogliśmy po prostu spotkać się w Mountain View, zakochać się w sobie, wyznać tej miłości, wziąć ślubu i założyć rodziny, bez tej całej szarpaniny? Kathleen długo zastanawiała się nad tym pytaniem, zanim zaryzykowała odpowiedź. - Myślę, że gdy się poznaliśmy, żadne z nas nie było dość dojrzałe, aby wziąć na siebie odpowiedzialność za tak poważny związek. Nie umieliśmy wystarczająco się zaangażować, byliśmy zbyt skupieni na sobie. Dopiero teraz zrozumieliśmy, jak ważne jest szczęście, bo tak ciężko było je osiągnąć. Poza tym nie poznalibyśmy Setha. To on naprawdę nauczył nas, czym jest miłość. Erik milczał przez chwilę. - Skąd w tobie tyle mądrości w tak młodym wieku? - zapytał wreszcie. - To właśnie pragnie słyszeć w łóżku naga kobieta od kochanka - komplementy na temat swojej mądrości! Oboje wybuchnęli śmiechem. - Przynieśmy Therona, niech śpi z nami dzisiejszej nocy - zaproponował Erik. - Zgoda, ale później. Jestem samolubna i chcę jeszcze trochę mieć cię tylko dla siebie. - No dobrze, myślę, że jakoś to zniosę. Pocałowała go i jak wszystkie ich pocałunki, także ta ulotna pieszczota rozpaliła w nich płomień. Wreszcie Kathleen oderwała się od ust Erika. - To kiedy się pobierzemy? Jutro? Wyciągnął się leniwie. - Czy ja wiem? - odrzekł. Popatrzył na piersi Kathleen, po czym powiedział z namysłem: - Może rano nie będę miał już dla ciebie szacunku.
Zmrużyła zielone oczy, a jej ręka powoli ześlizgnęła się po ciele kochanka. - Nie chodzi mi teraz o twój szacunek. - Może. może jednak wyznaczymy datę... och, Kathleen. - Erik gwałtownie wciągnął powietrze, gdy jej dłoń natrafiła na cel poszukiwań. - Wiesz, czego bym sobie życzyła? - Nie, ale będzie, jak zechcesz - powiedział bez tchu. - Czegokolwiek zapragniesz, kochanie, co tylko powiesz. Zachichotała, nie zaprzestając tej słodkiej tortury. - Chciałabym, żebyśmy pojechali do Arkansas i wzięli ślub w kaplicy w Mountain View. Żeby byli na nim B.J. i Edna. Moglibyśmy też zaprosić twoją matkę, Boba i Sally, Jaimiego i Jennifer, George’a i Alice, może nawet Eliot by przyjechał. Oczywiście Theron też będzie z nami. - W tej chwili - wykrztusił Erik - zgodziłbym się na wszystko. Jej włosy opadły mu na pierś, gdy Kathleen pochyliła się, by dotknąć językiem jego płaskich, brązowych sutków. - Kochasz mnie? - spytała. - Tak. O Boże, tak. - Erik jęknął z rozkoszy, gdy jej język ślizgał się po jego ciele. - Naprawdę? - dręczyła go Kathleen, drażniąc teraz jego wargi. Złapał ją za rękę i przycisnął mocno do siebie. Jego błękitne oczy przeszywała ciemność. - Tak. Całym sercem, nad życie. Kocham cię, Kathleen. - Obsypywał ją pocałunkami, rozkoszując się jej nagością i gładząc jedwabistą skórę. - Zobacz, jak do siebie pasujemy. - Spojrzeli razem na swe splecione w uścisku ciała. Erik uniósł się lekko i szepnął: - Dotknij mnie, proszę. Kathleen spełniła jego prośbę. Wciąż patrzyli na siebie, gdy ich ciała połączyły się w jedność. Ich miłość nie miała granic, ale znacznie wykraczała poza doznania fizyczne. Osiągali pełnię, gdyż rozumieli głębię swych uczuć. Nie tylko ciała, lecz także serca stopiły się w jedno w gwałtownym ogniu, płonącym poza czasem. George cicho otworzył drzwi i zajrzał do pokoju.
- Wszystko w porządku, są tutaj - powiedział do Alice, która starała się zerknąć ponad ramieniem męża. - Przytuleni jak trzy misie, wszyscy razem w jednym łóżku i golusieńcy, jak ich Pan Bóg stworzył. Zachichotał, za co zarobił klapsa w ramię. Śpiąca trójka nic nie wiedziała o zainteresowaniu widzów. Leżeli, zwróceni w tę samą stronę. Ręka Erika obejmowała Kathleen, a jego dłoń dotykała główki wtulonego w matkę syna. - Należą do siebie, wszyscy troje - wyszeptała Alice, gdy George zamknął drzwi. - W rzeczy samej. Masz rację.