Krew... Przed oczami pojawil iej sig obraz clala Chc' stera w sarkofagu. I'zy zapiekty ieszcze mocniei. Cokol' wiek by powiedzie6 o Chesterze, nigdy nikogo nie zabil' I nikt nie rfiat najmniejszego prawa zabit,iego' Emmett wsunql jej do rgki du2y lavadrat bialei tka' niny.
Rozdzial 11 C*rnturz
Wiecznego Rezonansu historycznie wiele znaczyl, poniewai powstal jeszcze zaczas6w pierwszych osadnik6w, nie byl ju2 jednak najmodniejszym miejscem wiecznego spoczynku w mie6cie. Najstarsze nagrobki na mogilach pionier6w, spgkane i oblupane, ulegly niszcz4cemu wplywowi pogody. Na niekt6rych ai roito sig od wymalowanych sprejem graffiti. Niemal wszgdzie rosly chwasty.
Dziefi wstal jasny i sloneczny, ale z zachodu zaczgly nadci4gad chmury. Pod wiecz6r na pewno sig rozpada. W li6ciach drzew ju2 szeleScila lekka bryza. JedynSrmi Swie2ymi kwiatami w zasiggu wzroku byly te, kt6re Lydia kupila w drodze na pogrzeb. Gdy sig schylila, by polo|y1, bukiet na grobie Chestera, zaskoczona zorientowala sig, 2e po policzkach ptynA jej piek4ce tzy. Wyprostowala sig i zaczgl.a szukad chusteczki. poniewczasie zdala sobie sprawg, 2e nie pomy6lata o tym, by wlo|y1, jq do torebki przed wyj5ciem z mieszkania. Ale przeciei, wtedy nie zamierzala plaka6. Nie na pogrzebie
Chestera. Chester byt klamc4, zlodziejem wrzodem na tylku. Psiakrew! 122
Dzigki. - Pospiesznie wytarta twaru. - Nie byl zbyt milym czlowiekiem, wiesz. - Wiem. - Kiedy nie masz Zadnej rodziny, czasami zadqesz sig z dziwnymi ludZmi. - Wydmuchala nos, zdala sobie sprawq z tego, co wlaSnie zrobila, i szybko wepchnqla chusteczkg do swojej torebki. - Wypiorg j4 i ci oddam.
-
i
cholernym
-
Nie pali sig. Rozejrzala sig dookola, pragn4c zmieni6 temat. Od chwili, gdy dzisiaj rano wpadli na siebie, id4c do lazienki, atmosfera migdzy nimi byla nieco napigta. Ubiegtej nocy, kiedy polo2yta sig po raz drugi, dlugo i glgboko zastanawiata sig, jak porcdzi(' sobie z t4 sytuacf 4. lJznala,2e do rana Emmett dojdzie do siebie po skutkach ubocznych u2ywania talentu pararezonansowego i bez w4tpienia bgdzie zaklopotany swoim zachowaniem pod wptywem energii Psi. Zdaiqc sobie sprawg, 2e prawdopodobnie bqdzie wszystkiego Lalowal, postanowila udawa6, 2enic sig nie stalo. Niestety, zorientowala sig, ze iei tygorystyczne unikanie jakiejkolwiekwzmianki o tym namiqtnym pocalunku bynajmniej nie poprawilo mu nastroiu. Przez caty ranek byl ponury i milcz4cY.
Olinda miata racjg co do jednego - odezwata sig, gdy wracali do samochodu. - Tllko my przyszliSmy na je-
-
go pogrzeb.
r23
-
Nte tylko my
- stwierdzil
Emmett, patrzqc na par-
klng,
Zaniepokojona pod4Zyla wzrokiem za jego spojrzeniem i rozpoznalaznajom1sylwetkg pani detektyw. Alice Martinez stala oparta o zderzakniebieskiej harfy. - No Swietnie - mrukngla Lydia. - leszcze tego mi dzisiaj brakowalo. Ciekawe, co tu robi? Nawet nie znala Chestera za |ycia. - Chyba mozemy sig przywita6, skoro juL wszyscy znaleLli(my sig w tej okolicy. Emmett wziqt Lydig pod ramig i poprowadzil w strong harfu. Martinez obserwowalaichprzez duie przeciwsloneczne okulary, kt6re ukrywaly wytaz jej twarzy. - Dziefidobry pani detektyw. - Lydia nie dala sig zbid z tropu ciemnym okularom. - Milo ze strony wydzialu, Le postanowil przyslat, kogo6 od siebie na pogrzeb. Nie wiedzialam,ilebudzet policji poztvala na takie rzeezy. - Spokojnie, Lydio - powiedzial Emmett. - Detektyw Martinez na pewno jest tutaj slu2bowo. Prawda, pani detektyw? - Witam, pani Smith. Panie London. - Alice kiwngla Emmettowi glow4. Szczerze m6wi4c, przyjechalam tu sama z siebie. - Opieraj4c sig na tej starej teorii, 2e mordercy czgsto pojawiajq sig na pogrzebie swojej ofiary? - spytal swobodnie Emmett. - Nigdy nie wiadomo - odparla Alice. - Dzisiaj pojawili6my sig tylko ja i Emmett. - No tak... Tludno tego nie zauwaLy(, - o6wiadczyla Alice. - fak przyptJszczam, oznacza to, 2e od dnia, w kt6r5m doszlo do morderstwa, nie posungla sig pani dalej
I24
w rozwi1zaniu tej sprawy. Wciqi, przyglqda slg panl tcf u. mej dw6jce podejrzanych. Emmettowi i mnie, - Niezupelnie - zaprzeczyla Alice. - Pana Londo. na nigdy nie umie6cilam na mojej li6cie. Sprawdzllllmy jego alibi. Naturalnie, pani alibi trochg trudniej zwery. fikowa6. Wspominala pani, 2e byla w domu, w t6iku. Zgadza sig? Sama. Thkie historie zawsze nielatwo potwierdzi6. - Nietatwo je teL zal
Alice wyprostowala sig i otworzyla drzwi harfy. - Zaskoczyloby pana, jak czgsto sprawdzajq sig stare teorie. W kaZdym razie warto bylo spr6bowa6. - Trafili6cie w og6le na jaki6 trop? - spytala Lydia. - Na nic takiego, co by nam naprawdg pomoglo - odpartaAlice. -Ale pojawil sig pewien interesuj4cy szczeg6l. - Mianowicie? - Pojechali6my do mieszkania i sklepu Brady'ego, Zeby sig rozejrzef, - wyja6nila Alice. - KtoS jednak nas ubiegl. Wydaje mi sig, 2e czegoi szukal. Cale to miejsce byto zdemolowane. Lydia zauwaLyla,2e stoj4cy obok niej Emmett nagle zamarl. Wpatrzyla sig w Alice.
-
Czemu kto6 miatby przeszukiwa6 mieszkanie Che-
stera? 125
Nie wiem - odparla detektyw. - Jak s4dzg, pani r6wniei nie potrafi odpowiedzie6 na to pytanie? - Chester nie zadawal siq z wieloma przykladnymi
-
obywatelami
-
-
oSwiadczyla Lydia.
Naturalnie z wyj4tkiem tu obecnych
-
wtr4cil ci-
cho Emmett.
Lydia rzucila mu szybkie spojrzenie i u5wiadomila sobie, 2e m6wil o niej. Spostrzegla,2e Alice bacznie obserwuje tocz4cq sig grg. Chester byl szczurem ruin - powiedziata. - Raz na jaki5 czas udawalo mu sig natrafi6 na jakie6 Srednio war-
-
to6ciowe artefakty. Ktokolwiek przeszukal jego rzeczy, musial uslysze6 o jego Smierci i postanowil sprawdzi6, co mu sig uda znalefl(,, zanim na miejsce dotrze policja. - Albo to byl morderca. - Alice usiadta za kierownic4. - Moie upewnial sig, ze nie pozostawit po sobie Zadnych dowod6w, kt6re wskazalyby na niego. -Zaczglazamyka6 drzwi. * Moment. - Lydia podeszla blizej do harfy. - Co miala pani na my6li, kiedy powiedzial.a,2e przylechala tu pani sama z siebie? Alice odwr6cita gtowg, by spojrze6 na Zapomniany Cmentarz. Swiatlo slofca odbijalo sig od jej ciemnych okular6w. Przez chwilg Lydia my6lala, 2e nic nie odpowie. * M6j szef powiedzial.mi,2e muszg sig nauczy6 ustalad priorytety - odparla Alice. - A 5mier6 Chestera Brady'ego nie znajduje sig zbyt wysoko na li6cie priorytetowych Sledztw pani szefa, prawda? - spytala kwa6no Lydia. - Istotnie. Od poniedzialku zab6jstwo Brady'ego ofi cjalnie idzie w odstawkg. W wydziale nie maj4 czasu ani ludzi, Zeby dalej zajmowad sig tq sprawq. Zbyt wiele in1,26
nych Sledztw ich absorbuje. Ale mialam wolny ranok, wigc uznatam, ze nie zaszkodzi, jeSli wybiorg sig na tcn pogrzeb. I1ak jak m6wilam, nigdy nie wiadomo. Lydii pqr.nyillala, ze by6 mo2e mimo wszystko polubi t9 kobietg.
-
Dzigkujg. M6wig to jako zainteresowany rozwiqza' niem tej sprawy obywatel. Alice kiwngla glow4 i zarezonowala zaplon harfy. Lydia patrzyla, jak samoch6d odiehdila w4sk4 dr6tlq prowadz4c4 zcmentarza. Potem odwr6cila sig do Emmetta. - Uch! Blisko bylo - sapngla. - Co chceszprzez to powiedzied? Zmarczczyla brwi. - Styszale6 Martinez. Wiedz4,2e kto6 przetrzqsn4l sklep i mieszkanie Chestera. M6wile6 mi, Le przeirzale1 jego rueczy, szukajqc jakiego6 tropu, kt6ry by cig doprowadzil do twojego sekretarzyka, pamigtasz? I znalazleS to zdjgcie, a dziqki niemu mnie. - KtoS musial tam by6 po mnie. - Emmett wygl4dat na zamy6lonego. - Zostawilem wszystko dokladnie tak, jak zastalem, wziqlemtylko to zdigcie. - |este6 pewien? - Oczywi6cie. Lydia przy gry zla wargg. - To znaczy, ie kto6 inny... - Mhm. Mo2e to byl ten sam czlowiek, ld6ry wczotai wdart sig do twojego mieszkania. Ly dia zadtzala. Spoirzala na opuszczony cmentarz. - Szkoda, 2e stara teoria gliniarzy o mordercach przychodzqcych na pogrzeb ofiary tym razem sig nie sprawdzila. Emmett wy1$ z kieszeni kurtki okulary przeciwsloneczne i je wloiyl. Zn6w wziqt Lydig pod ramig i ruszyli do slidera. r27
- A moie jednak... - powiedziat cicho. - Co masz na mySli? - je5li spojrzysz na tg grupkg drzew nazboczttwzg6rza nad cmentarzem, zobaczysz, 2e storice sig od czegol odbija. To pewnie metal. Albo szklo. M6wisz powa2nie? - Mruz4c oczy przed promie-
-
niami slorica, ptzez parg sekund przygl4dala sig drzewom. - Nic nie widzg. - Zaczgla siq odwraca6. I wtedy k4tem oka dostrzegla btysk. - Thm! Zgadza sig. Widzialam. Ale to moie by6 cokolwiek. - Na przyklad soczewka lornetki. - Obserwator ptak6w? Dzieci bawi4ce sig w lesie? Emmett nie odpowiedzial. Otworzyl drzwi slidera. - Dobrze, jui dobrze. - Lydia wsiadla do samochodu. - Niewykluczone, 2e to kto6, kto przygl4dal sig pogrzebowi przezlornetkg. Ale po co? - Mo2e wiedziat, 2e jest tu Martinez, i nie chciat, by go widziano. Albo... - Emmett zatrzasn4l drzwi i obszedl slidera zprzodu. - Albo co? - spytala Lydia, gdy tylko usiadl za kierownicq. - Albo byl tutaj ztego samego powodu, co Martinez. - Chcial zobaczy(,,kto przyldzie na pogrzeb? - WaSnie. - Mo2na dosta6 od tego ggsiej sk6rki. Emmett tego nie skomentowal. Zarczonowal zaplon. Blyskolit sig roztopil. Wielki silnik jgknql z glodu. Wyjechal sliderem z malego, ilullowego parkingu i skrgcil w w4sk4 dr62k9. Lydia zapadla sig w fotel i po raz ostatni spojrzala na smutny cmentarz. Pomy6lata o wyj4tkowo kr6tkiej ceremonii, jakq zor ganizowal dom pogrzebowy. Czek, kt6ry wypisala, by po-
t28
kry6 koszty poch6wku, niebezpiecznie obniiyl ctrn fof konta. Oby nie musiala zn6w ograniczatBufizakowi por. cji precelk6w A potdm uzmyslowila sobie, 2e byla jedynq osobl, kt6ra przyszla na pogrzeb z powod6w osobistych. Em. mett i Alice sig nie liczyli. Oboje mieli inne plany. Nie powinno jej byto zaskoczy1,, jak Zato6nie przy$e. biaj4ca wydawala sig ta kr6tka ceremonia niemal bez ialob. nik6w. Dokladnie tego nale2alo sig spodziewad. thkwtafnie jest, kiedy nie ma sig 2adnej bliskiej rodziny ani przyjaci6l.
Powr6city wspomnienia o tym, co powiedzial jej kiedy6 Chester w Lo2y Surrealistycznej po paru kieliszkach taniego wina. ,,CoS nas l4czy, Lydio, ciebie i mnie. Oboje jesteSmy na Swiecie sami. Musimy trzyma1 sig razem". A ilu ludzi by dzisiaj przyszlo, gdyby to byt jej pogrzeb? W my5lach zaczgla ich wylicza6. Pewnie Olinda
i
Zane. Ryan? Nie. On by sig nie pofatygowat. Mogloby jednak zjawit, sig paru bylych koleg6w zwydzialuparaarcheologii. Melanie Toft? Chyba tak. Pracowaly rczem ju| od kilku miesigcy. Emmett spojrzal na jej dtof opart4 na siedzeniu. Co robisz? Co? -Wyrwana zzadumy popatrzyla na niego. - Po prostu nad czym6 sig zastanawialam.
-
Liczyla(. Liczylam?
Na palcach. Zerknqla na swoj4 lew4 dlori tuz przy jej udzie i z za2enowaniem stwierdzila, 2e wyprostow ala trzy palce.
-
Matematyka nigdy nie byla moj4 mocn4 stron4 mrukngla. Umy6lnie rozczapierzvta na siedzeniu wszystkie pi96 palc6w. 9
-
Po zmroku
129
Na szczg6cie Emmett nie drqLyl dalej. Nie chciala mu m6wi6, ie pr6bowala policzy(' ile os6b przyszloby na jej pogrzeb. Na pewno nie zamierzala dawad klientowi jakichkolwiek powod6w, by uwierzyl w plotki, 2e nie jest w pelni stabilna psychicznie. Niemniej po raz pierwszy od kilku miesigcy wydawajej lo sig, 2e odkryla jaki6 znak tej szarej mgly, kt6ra spo-
wijala jej Swiat od czasu Zaginionego Weekendu. Wiedziala z do6wiadczenia,Ze lepiej nie przygl4da6 sig zbyt dokladnie tej mgle, lepiej sig skupid na czym6 innym. - My6lg, 2e detektyw Martinez mogla m6wi6 szcze' rze, Le pragnie odnalei(, zab6ic7 Chestera - odezwata sig. - Ale nie wygleda na to, by otrzymala zbyt duzo wsparcia od swoich przetozonych. Priorytety. Wszyscy je maj4. Policja nie jest iadnym wyj4tkiem - stwierdzila Emmett. No tak. Racja. Priorytety. Wiesz, Emmett, nie s4dzg, zeby detektyw Martinez odnalazta zab6ic7 Chestera. Emmett nic nie powiedzial. Ukradkiem Wgta z kieszeni jego wilgotn4 chusteczkg i otarta kilka Smiesznych, kompletnie nieuzasadnio-
-
nychtez.
Rozdzial 12 popotudnia jui po pi4tej Emmett wjechal slide' rem do strefy wyladunku niedaleko wej6cia do Domu Pradawnej Grozy Shrimptona. Wysiadl, oparl sig o zde' rzaki skrzy2owal rgce. Czekal na Lydig. Po skromnym pogzebie tego ranka wysadzil j4 przed
Trro
Muzeum Shrimptona i obiecal, ze odbierue j4 po pracy. Resztg dnia spgdzil, planuj4c now4 strategig odnalezienia Quinna. A przynajmniej wmawiat sobie, 2e to wla6nie robil. Nawet nie1le udalo mu sig skupi6 uwagg na calym tym balaganie, kt6ry przyjechal uporzEdkowa6 w Kadencii. Problem polegal na tym, 2e czgSci4{ego bataganu byla Lydia, azakahdymrazem kiedy o niej mySlal, balagan stawal sig jeszcze wigkszy. Stowa, kt6re uslyszal od niej ubieglej nocy, pobrzmiewaly w jego glowie dysonansem, zaburzai4c uporz4dkowane mydli. ,,Zdolnofici psi wiq24 sig z pewnymi dziwactwami... Nie przejmuj sig. |estem pewna, 2e jutro rano wr6cisz do normy". Cholera, czy ona naprawdg my6lala, 2e ta namigtno56, kt6ra rezonowata migdzy nimi, byla skutkiem tego konkretnego, pararezonerskiego,,dziwactwa", kt6re do' tykalo tylko lowc6w duch6w? 1.31
Zmusil sig, by skierowad my6li na inny tor, i zaczql przyglqda6 sig ogromnej ekstrawaganckiej makiecie faoady Wymarlego Miasta na Scianie budynku, w li:t6rym mie6cilo sig Muzeum Shrimptona. Iego zdaniem sam budynek, z krzykliwymi koputami, przedziwn5mi igli cami i imitacjami tuk6w, nadawal sig do jakiego6 horroru, przynajmniej z architektonicznego punktu widzenia. Mial by6 replik4 ruin, tymczasem chod trochg podobna do oryginatu byla tylko zielona farba na Scianach. Brakowalo mu tego typowego wdzigku i harmonijskich proporcji nadziemnych struktur Wymarlego Miasta. Gdy tak przypatrywal sig muzeum, Lydia wyszla frontowymi drzwiami. Zobaczyla slidera i szybkim krokiem ruszyla w jego strong. fak, u diabta, wyl4dowala w takim miejscu? - pytat sam siebie. I przypomnial sobie to, co wiedzial. o jej przeszlo6ci. Zastanawiat siq nad tym, w jaki spos6b i dlaczego wytworzyla sig wig1migdzy ni4 a kims takim jak Chester Brady. U6wiadomil sobie,2e odpowiedzial juLnato pytanie. Byta na Swiecie sama. P6l roku temu, gdy spadlo na niq nieszczg6cie, nie miala rodziny, a tylko bardzo ograniczone Srodki, kt6re mogly zamortyzowa6 ten wstrz4s. Ryan Kelso z pewno6ci4 nie po6pieszyl jej z pomoc4. Emmett uwazal, ze to do6(, interesuj4ce. Przeczfial w raporcie, jaki niezwlo cznie przygotowali jego ludzie, Le Lydia i Kelso niemal rok pracowali w tym samym zespole. Byli wsp6lautorami kilku prac o harmonijskich wykopaliskach. NajwyraZniej po Zaginionym Weekendzie Kelso doszedl do wniosku, 2e w jego karierze Lydia na nic mu sig juL nie przyda. Jak to okre6lila Martinez? ,,Priory-
tety". 132
Sukinsyn. CoS sig stalo, Emmett? - Lydia zatrzymala sig tui przed nim, marczczEc brwi. - Dostate6 mandat za parko-
-
wanie w strefie wyladunku? Nie. - Otrzqsn4t sig z wrogo6ci, jak4 poczul nagle do Kelso, wyprostowat sig i otworzyl jej drzwi. - Moie akta, jako przykladnego filaru tej spolecznoSci, pozosta-
-
j4 czyste. Zatrzasn4l drzwi z jej strony i obszedl slidera. Wyglqda lepiej niZ rano, pomy6lal. Swiadcz4ce o przygngbieniu cienie pod jej oczami znikty. Miat wraienie,2ewci42 gdziei tam s4, powr6cila jednak znajoma determinacja. Lydia zdecydowanie byla wojowniczk4. - fak tam w pracy? - spytal, zjezdzajqc zkrawginika. - Spokojnie. - Skrzywila sig. - Shrimp wci42 narzeka, bo ten niewielki ruch w interesie po Smierci Chestera ju2 sig skoriczyl. Omal mu nie przylozylam. Pewnie bym to zrobila, gdyby Melanie mnie nie powstrzymata. - Dobry spos6b na to, 2eby straci6 pracA. - Uhm. -Przez kilka sekund milczala. - Caly dzieri my6lalam o Chesterze
- Aco? - ChcA, heby znale1li jego mordercg, Emmett. - Martinez bardzo sig stara. - Martinez tak wla6ciwie sama sig przyznala, 2e nic nie wie. Zastanawialam sig, czy nie wynajq6 prywatnego detektywa. fak my6lisz, ile by to kosztowato? O wiele wigcej ni2 moilesz sobie pozwolid odparl lagodnie. - W tej chwili mamy inne problemy, Lydio.
-
-
Skup sig na tym. No tak. Skupi6 sig. A moZe to wszystko jest powi4Mo2e, je6li odnajdziemy zane, Emmett? zagadngla.
-
-
-
133
twoiego siostrzefica i tw6j sekretarzyk, znajdziemy tet zab6jca Chestera.
- Moie - powiedzial ostroZnie. - lb by mi pasowalo. - Zacisngia
dlo6. - Naprawdg by mi pasowalo. Nie chciat, by dostala obsesji na punkcie tego aspektu sprawy. Wedlug raport6w, jakie czytal, miala sklonno6ci do podejmowania ryzyka, gdy d42yta do jakiego6 celu. Przy odrobinie szczg(cia dziS wieczorem wydobgdg od Wyatta jakie6 informacje, kt6re mog4 nam podsunq6
-
trop - oznajmil. Blyskawicznie odwr6cila glowg. - Denerwujesz sig przed kolacjq, z Mercerem Wyattem? - spytata. - Nie. Ale nie powiem, 2e nie mogg sig doczekad. - Nie mam ci tego za zle. Przychodzi mi do glowy z tysi4c innych rzeczy, kt6re wolalabym robi6, wtqcznie zwizytqu dentysty. - Dlaczego tak m6wisz? - Mercer Wyatt zdobyl w tym mie6cie ogromn4 wtadzg. Ato znaczy, 2e jest niebezpieczny. - Wszyscy szefowie Gildii maj4 silne wplywy gospodarcze i polityczne w swoich miastach. - Wyatt rz4dzi Gildi4 z Kadencji tak, jakby bylo to jego prywatne lenno. Wszyscy o tym wiedzq. Niesamowi cie sig wzbogacil dzigki dochodom Gildii. Politycy taficzq tak, jak on im zagra. - A wigc jest bardzo wplywowym cztowiekiem. W kaidej spoleczno6ci s4 ludzie, l
t34
Poirytowana zacisngla usta. Przez chwilg mydlal, tc Jcd. nak mimo wszystko mu powie, zemoilejq sobie avolnld, Ale zamiast tego oznajmita: Zmidnitam zdanie. ladg zIobq.
-
Tak go zaskoczyla,2e niemal zapomnial skrgcid na parking Apartament6w z Widokiem na Wymarte Miasto, - Nie ma takiej potrzeby - rzucit szorstko. - Nie, nie. W porz4dku. W koricu jeste6 moim klien' tem. A to bgdzie tak jakby biznesowa kolacja, prawda? Pomy6lal o tym, iak bgdzie trudna. - Takjakby. Zaparkowat slidera obok starego floata, zderezono' wat silnik i otworzyl drzwi. Lydia wysiadla od strony pasaiera. Razem ruszyli do drzwi budynku. Lydia zatrzymala sig i wpatrzyla w nie zdumiona. - 54 naprawione! - Zane i ia zajglilmy sig tSrm dzisiaj, kiedy byla6 w pracy - wyjaSnit Emmett. - Niestety niezbyt sig znam na naprawianiu wind. -Zderezonowal zamek. Hej, Lydia! Panie Londonl -Zane machal do nich z trzeciego pigtra. Czeilt,Zane. Swietna robota z tymi drzwiami. Pan London mi pomagat oSwiadczyl z dumq
-
-
-
Zane.-Iwieszco?
-
Co?
-
spytala.
Przyszedt do ciebie list. Przywi6zl go jakiS 9o56 z firmy kurierskiej Rezonansowa Sztafeta. Chcial, 2eby kto6 podpisal, wigc to zrobilem. O rany! - U6miechngla sig do niego krzywo. - To pewnie moje zaproszenie na Bal Przywr6cenia. Zastana-
-
wialam sig, co sig z nim dzieie. Cholera! Mam tylko nadziejg, 2e jeszcze nie jest za p62no i uda mi sig kupi6 135
iake6 suknig balowq. Wszystkie najlepsze ju2 prawdopo-
dobnie wykupiono. Zane zarechotal. Nie, nie. Naprawdg. Zaraz ci go przyniosg. Odwr6cil sig na pigcie i ruszyt korytarzem. Gdy wpatrywali sig w klatkg schodow4, Emmett spoj-
-
przesyl' fasne. W tej okolicy nieczqsto dostajemy jak mi Wydaie Rezonansowa Sztafeta. ki od takich firm sig, 2e kurier czul sig trochg nieswojo' To dlatego tak mu zaleilala, zebym sig za ciebie podpisal. Nie chcial tu
-
wracad.
rzal na Lydig. Bal Przywr6cenia? Zmarszczyla nos. To taka wielka impreza towarzyska pod koniec roku. Wszystko zaczglo sig siedemdziesi4t pig6 lat temu,
Migczak. - Lydia tozdarla kopertg. Wypadl z niei klucz. Brzgkn4t o stopieri schod6w. - Podniosg. - Emmett zgatn4l z ziemi stalowy klucz z bursztlmem. - Dzigki. - Wyciqgnqla z koperty list i go tozlo|yla' Z jej oczuzniklo rozbawienie. - O m6i Boie! To od Che-
w
stera.
-
ramach dorocznych obchod6w zakoficzenia Czasu Niezgody, tymczasem zrobilo sig z tego najwa2niejsze wydarzenie towarzyskie tu w Kadencji. Bgdzie tam ka2dy, kto co{ znaczy w miejscowej polityce albo biznesie. Kiwn4l glow4. - Rozumiem. Bywasz tamzamryczaj? Popatrzyla na niego rozbawiona.
-
Nie bqdt ilmieszny. Zartowalam. OczywiScie, 2e nigdy nie chodzg na Bal Przywr6cenia. Jak ja wygl4dam? ]ak Amberella? W tej okolicy dobre wr62ki nie krgc4 sig po zmroku. Zane zbiegl z e s cho d6w, wymachu j 4 c br qzow q kop ert4. Emmett ucieszyt sig, 2e nie musi odpowiada6 na to krgpuj4ce retoryczne pytanie. - Od kogo? - spytala Lydia. - Nie wiem. - Zane podat jej list. - Adres zwrotny to jeden z tych numer6w skrytki, kt6rych u|ywajq w prywatnych serwisach pocztowych. Lydia przyjrzalamu sig uwa2nie, bior4c do rgki kopertg. - fu2 sprawdzale(, prawda? 156
-
Od Brady'ego? - Emmett mocniej zacisn4l palce na kluczu. - Kiedy go naPisal? Przelrzala tekst. Mial straszny charakter pisma. Nie widzq zadnei
-
-
daty. Zaraz, zaraz,
tu jest. W ubiegly poniedzialek.
Emmett szybko Policd dni. - Dziefi przed tym, kiedy zostal zamordowany' Ciekawe, czemu dostala6 go dopiero dzisiaj. Lydia szybko przeczYtala list. - Pisze, ze zostawil instrukcje, by ten list zostal dostarczony po jego Pogrzebie. Emmett oparl ramig o Scianq klatki schodowej. - Posluchajmy, co chcial ci powiedzie6. Lydia odetchngla glgboko izaczglaczyta1, na glos: Droga Lydio, ptzez ieflti czytasz ten list, znaczy to, 2e przeszedtem go trakto' Kurtyng. W niezbyt pnyiemny spos6b. Moiesz mie2e Wiem, waC jako moiq ostatniq wolg i testament. lismy parg niepotozumiefi, ale interes to interes. 137
Nigdy Ci tego nie m6witem,lecz czasami, kiedy rozmawialiSmy o r6inych neczach w Sunealistycznei, udawaletn, 2e tak naprautdg iesteSmy na randce. Nieraz, gdy
wracatem do siebie, mySlatem o tym, iak mogtoby by{ gdybyS nie byta taka mita i gdybym ia nie byt taki popiepnony. W kdtko Ci powtanalem, ie iesteS za dobra, ieby to bylo dobre dla Ciebie. Nadal tzaierdzg, ie ta uczciwoS1, loialno$f, cigika praca i cale to g6wno daleko Cig nie zaprowadzq. Muszg iednak przyznaC, ie nautet mito byto wiedziel, 2e na Swiecie naprawdg Zyiq tacy ludzie iak T)t. I nie mdwig tego tylko dlatego, ie zarobitem na nich mndstwo tatwei kasy. Tak czy inaczei, piszg to po to, byS wiedziala, ie jeSli cokalutiek mi sig stanie, chcA, i,ebyS miala aktyuta z moiego planu emerytalnego. Znaiduiq sig w Banku R6iy. U2yj tego klucza, ileby sig do nich dosta1. Zegnai, Lydio, i dzigkuig Ci za utszystko. Ttutfi Chester PS Nadal twierdzg, 2e bytoby Ci lepiei bez tego sukinsyna Kelsa, kt6ry sig koto Ciebie krgci. Sama sig przeko-
nasz. On wykorzystuie ludzi, Lydio. Znam takich facetdw. Moie dlatego, 2e sam iestem jednym z nich.
Lydia nagle przestala czyta(,. Nast4pila kr6tka przerwa. Emmett patrzyl, jak szuka chusteczki, kt6r4 dal jej na pogrzebie. Zane wygl4dal naprzeraionego, gdy ocieraIa lzy. ]u2 otwieral usta, 2eby co5 powied zie1, lecz zrezygnowat, gdy Emmett wbit w niego wzrok i pokrgcil glowq.
Po chwili Lydia wepchngla chusteczkg do torebki i wzigla klucz od Emmetta. 138
-
to powinno by6 interorufl. ce. Ciekawe, jakie to aktywa trzymal Chester na swolm No c62
-
westchngta
-
planie emerytalnSm. Emmett' zerkn4l na zegarek.
-
Za p62no juz,
Zebyf,my mogli
to sprawdzi6. Bankl
juL zamknigte. - Nie Bank R62y - zapewnila go. otwarty. sq
-
On zawsze iest
- Aha. Zrgcznie omingli kelnerkg. Niosla tac7 z bateriq butc. lek piwa Bialy Szum i miseczkg wypelnionq drobnyml kr. walkami ciego6 tak wysma2onego na glgbokim tluszczu, 2enie dalo sig juLtegorozpoznae,.
-
Kt6ra znichtoR62a? - spytal. Zabarem. - Poprowadzita go przez zatloczone po. mieszczenie, z latwo6ci4 kogo6, kto doskonale zna ten
Rozdzial 13
lokal.
Lorusurrealistyczna jest wszystkim tym, czego moZna by oczekiwad od miejsca, jakie sluZyto Chesterowi Brady'emu za dom poza domem, stwierdzit Emmett p6ltorej godziny p62nie| Powietrze pachnialo kiepskim alkoholem, synchrodymem i zjelczalym tluszczem do smaZenia. Lokal spowijal wieczny mrok, charakterystyczny dla tanich nocnych klub6w.
Dochodzila si6dma. Stali klienci ju2 sig rozgo6cili. W obskurnych boksach siedzieli mgilczyLni z wtosami l6ni4cymi od brylantyny i kobiety w zbyt obcislych sukniach. W Loiy byla niewielka scena. Plakat zapowiadal lvystgp zespolu Ziemskie Tony, kt6ry mial zagrat, o dziewiqtej. Tymczasem z dw6ch glo6nik6w ptynel zaskakuj4co dobry rezojazz. Emmett pomy6lat o fotografii Lydii s4cz4cej drinka z Chesterem w jednym z tych czerwonych winylowych boks6w.
-
Czgsto tu przychodzisz? - spytal oschle. Przez ostatnie dwa lata pare razy w miesi4cu
parla powaZnie.
-
-
Leci dobra muzyka.
Dwa lata? M6wilam ci, tak dlugo znalam Chestera. L40
-
od-
Emmett obserwowal iq, gdy szla przed nim. Kompletnie nie pasowala do tego brudnego, obskurnego otoczenia. fej rude wlosy poblyskiwaly jak radosne ognisko w chorym i6ltym Swietle lampek na stolikach. Ubrala sig na kolacjg z Mercerem Wyattem tak, jakby wybierala sig na spotkanie ze swoim prawnikiem czy bankierem. Wygl4data bardzo oficjalnie w obcislym, ciemnobr4zowym kostiumie i skromnych butach. Wydawala sig tu zupelnie nie na miejscu, jednak kelnerka przywitata iqprzylaznym skinieniem gtowy. - CzeS6, Becky. - Lydia te2 kiwngla gtow4. Zatrzymala sig przy koricu baru. Emmett stan4l przy niej. - To R62a - powiedziala, wskazuj4c na wielkiego mg2czyzng z ogolon4 czaszl
Ib by wyia6nialo te Swietne dZwigki w tle, pomy6lal Emmett, R62aznal. sig na muzyce.
-
O! Witaj, Lydio! -Twarz olbrzyma poja6niala, gdy dostrzegt j4 na koricu baru. - Wspaniale, 2e wpadla6. My6lalem, i,eteraz, kiedy Chester nie 2yje, no wiesz, nieczgsto bgdziesz do nas zagl4da1,. Emmett patrzyl,jak barman sunie w ich strong. Poruszal sig migkko, swobodnie inadzwyczaj zgrabnie. - Cze6(,, R62o. - Lydia stanqla na palcach i pochylita sig nad barem, by lekko musnq6 ustami policzek R62y. Thudno uwierzy6, 2e Chestera ju2 nie ma, prawda? - Szczerue m6wi4c, dziwilem sig, 2e prze|yl a2 tak dlugo. - R62a oparl swoje potgine ramiona nabatze. W trakcie swojej wieloletniej i zmiennej kariery Brady'emu udalo sig wkurzy6 wtafciwie kaZdego, kogo znal. R62a spojrzat na Emmetta. - Kim jest tw6j przyjaciel? Emmett wyci4gn4t dtofi. - Emmett London. |estem klientem Lydii. - Klientem, tak? Barman u6cisn4l mu dto6, stanowczo, lecz kulturalnie; nie pr6bowal zademonstrowa6 swojej sily, miahdl4c mu rgkg. Emmett doszedl do wniosku , zeR62a dobrze sig cntje z samym sob4 i swoimi gabarytami. Potrafit zrozrtmie6, dlaczego Lydia tak bardzo go lubi. - Wybieramy sig na slu2bow4 kolacjg - wyja5nita Lydia. - Bez jaj. - R6ta zmierzyl jq wzrokiem od st6p do gl6w. - Nie gniewaj sig, Lyd, ale br4zowy to nie jest ko-
lor dla ciebie. - Bgde o tym pamigta6 nastgpnym razem, kiedy wybiorg siq na zakupy. R62o, trochg sig spieszymy. Mam klucz do skrytki Chestera. Moglabym odebrad iegorzeczy?
t42
- Jasne. Kiedy6 mi m6wil, 2e gdyby co6 mu sig ctalo, przyldziesz po nie. - R62a zerkn$ na kelnerkg. - Pilnui interesu, Becky. Zaraz wracam. Becky riniosla dlof na znak,2e uslyszala. &dy proszq, do Banku R62y. Przekrgcil klucz w zamku drzwi za barem i poprowa-
-
dzit ich ciemnym korytarzem. Lydia szla za nim, a za ni1 Emmett. Drzwi byly zaskakujqco cigikie. Zamkngly sig za calq tr6jkq z gluchym lomotem. Magnetostal, pomy5lal Emmett. Tlzeba by solidnej lampy lutowniczej albo malej bomby, 2eby sig przez nie przedosta6. Sciany korytarza wyloiono tym samym materialem. R62a zarezonowat wl4cznik. Korytarz zalalo zimne Swiatlo fluorezonacyjnej 2ar6wki w suficie i ich oczom ukazaly sig dwa rzgdy slcytek z magnetostali, zabezpieczonych cigikimi, magnetorezonacyinymi zamkami. - Wygl4da jak skarbiec w banku - zauwazyl Emmett. - Strzezony dwadzie6cia cztery godziny na dobg dodal R62a, id4c migdzy rzgdami szafek. Od jego ogolonej na lyso glowy odbijalo sig fluorezonacyjne Swiatlo. Zeby sig tu dosta6, trzebaprzeji(, obok mnie albo mojej partnerki. Lo2a Surrealistyczna jest otwarta cal4 dobg, a wigc nie zdarza sig, by nie bylo nikogo za barem. Z dum4 mogg powiedzie6, 2e Bank R6iy nigdy nie zostal obrabowany.
-
Zalozg sig, 2e nigdy te2 nie byl ubezpieczony, opodatkowany, nie dostal licencji ani nie przeszedt audytu stwierdzit Emmett. R6za zatrzymal sig przed jedn4 ze skrytek. - Nie. fr, w Banku R62y, nie mamy zbyt wiele do czynienia z urzgdami. 143
-
R6ia obsluguje raczej specyficznych klient6w
-
mrukngla Lydia, siggaj4c do torebki. - Wynajmujemy skrytki ludziom, kt6rzy wol4 nie korzysta6 z uslug tego, co nazwaiby pan tradycyjnym bankiem - wyja6nil R62a. - Zapewne dlatego, 2e wigkszofil z nich prawdopodobnie natychmiast by aresztowano, gdyby zjawili sig na progu prawdziwego banku. - Lydia wyciqgngla klucz, kt6ry dostala w br4zowej kopercie. - Orientujesz sig, co Chester tu trzymat? - Nie. - R62a wzi4t od niej klucz. - Polityka Banku R62y polega na tym, by nie zadawae 2adnych niezrgcznych ani klopotliwych pytari. Dop6ki placisz w terminie za skrytkg, jeste6 cenionym klientem. Zamek klikn4l, gdy klucz na chwilg zakl6cilwzorzec jego wewngtrznego rezonansu. R62a otworzyl drzwiczkl Lydia podeszlado niewielkiej skrytki i do niej zajrzala. - Wyglqda mi to na stary marynarski worek - powiedziala i wyci4gngta rgkg. - )a to wezmg - zdecydowal Emmett. Stangla z boku, by m6gl wyci4gn46 ze skrytki maly, poszarpany pl6cienny worek. Niezbyt ciqZki. Lydia spojrzala na worek. - Ciekawe, czemu chcial, 2ebym to dostala? - Chyba nie mial nikogo innego, komu m6glby zostawi6 swoje starc rzeczy. - R62a zamkn4l drzwiczki skrytki. - Tllko ciebie Chester nazwalby przyjacielem. Zawsze mi m6wit, 2e wiele was l4czyto. Lydia postawita worek przed sob4, na podlodze slidera. Gdy Emmett wsiadat za kierownicg i rezonowal silnik, rozsungla zamek blyskawiczny. W Swietle odbijaj4cym
r44
sig od deski rozdzielczej zobaczylawypchanq, pgkatq ko.
pertg i mal4 papierow4 torbg. Mo2e zaraz staniesz siq szczgSliwq wlaScicielkq wy. granego lozu - powiedzial Emmett. Pozw6l, 2e nie bgdg wstrzymywad oddechu - Ly. diawzigla do rgki kopertg. - Chestera nikt nie nazwalby
-
szczgSciaruem.
Zlamalapieczgt na kopercie i wyjgta gar56 po26tklych papier6w. Spojrzala na pierwszy z nich. Fala mroku, kt6ra przez caly dziefi na przemian spowijala j4 i ustgpowala, jeszcze raz sig spigtrzyla i na chwilg jqzalala. Co to? - spytal Emmett. Podanie Chestera o przyjgcie w poczet czlonk6w Stowarzyszenia Paraarcheolog6w. I odmowy, kt6re odsylalo mu Stowarzyszenie. Pokrgcita glow4, oszolomiona. - Zawsze mi m6wil, jak strasznie gardzi Stowa-
-
-
nyszeniem. Ale wedlug tych dokument6w, ubiegal sig o czlonkostwo co roku, przez dwadzie6cia lat. - I co roku dostawal odmowg? - Mhm. Biedny Chester. W glgbi serca musial desperacko pragn qC, uznania. - Wqtpig, aby te papiery byty jego planem emerytalnym. - Pewnie nie. Wsungta dokumenty z powrotem do koperty i siggngla do worka po papierow4 torebkg. W chwili gdy jej dotkngla, zamarla. Przeszyl j4 dreszcz zrozumienia. Energia psi.
-
Orany-szepngla.
Emmett bacznie jej sig przylrzal. O co chodzi? To co6 starego. - Delikatnie poloZyla torebkg na kolanach. - CoS bardzo, bardzo starego.
-
10
-
Po zmroku
r45
- Harmonijski artefakt? - Tbk. * Tego rezonansu nie mogta pomylid z niczym
w5ci4gn46 swoj4 rozszalalq wyobraZnig. To niemoiliwe, my6lata. Niemo2liwe.
innym. W koricu byta paraarcheologiem. fednym z nailepszych. - Ale jest tu co6 ieszcze. Przysigglabym, 2e wyczuwam Slady pulapki energetycznej. Nie, to niemoZliwe. leszcze nigdy nie odkryto pulapki poza Wymarlymi Miastami. Nie ma jej iak zakotwiczy1,.
A co, je6li?... Euforianatychmiast znikla, gdy przyszl.o jej do gtowy kolejne ,,co, je6li?". Co, je6li rzeczywiicie utracila zdolnoSd pararczonansu? Tak jak podejrzewali Ryan i inni? Co, je6li ta katastrofa p6l roku temu dopiero terazwyzwolila u niej op6ZnionE reakcjg? Co, je6li sig
-
Nigdy nie m6w nigdy, zwlaszcza w odniesieniu do pradawnych Harmonijczyk6w. Wciqz jeszcze bardzo wiele o nich nie wiemy. B4dZ ostro2na, Lydio. Hej, to ja tu jestem ekspertem, zapomnialeS? Nie zapomnialem. Ale i tak b4dZ ostroZna. Zalozg sig, 2e jako lowca duch6w byle6 koszmarnie
-
upierdliwy we wsp6lpracy. - Niejeden tak twierdzil - przyznal. - Z drugiej strony, nigdy nie stracilem Zadnego paraarcheologa. Zignorowala to, ostroinie obracajqc w dloniach papierow4 torebkg. Potem bardzo ostroZnie j4 otworzyla i zajrzala do Srodka. W p6lmroku ledwie dostrzegla ciemny, zaokr4glony przedmiot wielko6ci mniej wigcej jej dw6ch zaci6nigtych pig6ci. W tym rezonansie jest co5 dziwnego
la.
-
-
powiedzia-
To niew4tpliwie autentyk. Bardzo, bardzo stary. Ale te wibracje... nigdy nie wyczuwalam czegoS takiego w tak starych artefali:tach. - WciEL wyczuwasz 6lady putapki energetycznej? - Nie jestem pewna. Za dluio tego wszystkiego. To prawie jak... - urwala. Robienie z siebie glupca przy kliencie nie jest dobrq polityk4.
- fak co? - Nie uwierzysz mi, je6li ci powiem. - Lydia fizyma-
la papierow4 torebkg oslonigtq dlorimi i pr6bowala por46
mylila? - Lydio? Wszystko w porz4dku?
- Tlak. - Co jest w tej torebce?
Spokojny gtos Emmetta jq otrze?wil. Wy'lrzala przez okno slidera i stwierdzila, ze zostawili iu? za sob4 ruchliwe miejskie ulice. WjeidLaliteruz na jedno zewzg6rznad miastem, w dzielnicg ekskluzywnych rezydencji. Dtugich podjazd6w prowadz4cych do dom6w strzegly masywne bramy.
- Lydio? Powiesz mi, co jest w tej torebce? - Tak. - Byt tylko jeden spos6b, by sig przekonaf,
czy
naprawdg trzyma w dloniach co6 niezpvyktego, ezy te| moie jutro z samego rana powinna zgtosid sig na mily, spokojny oddzial parapsychiatryczny. Glgbokie oddechy. Zaczerpngla powietrza, skupila sig i siggngla do torebki. Po jej nerwach przebiegl kolejny, o wiele silniejszy dreszcz podniecenia, gdy dotkngla cieplej, gladkiej powierzchni. - Wygl4da mi to na butelkg - szepngla. Emmett nie spuszczal oczu z krgtej drogi. - A co zenergiq,pulapki? M6wila5, 2ei4wyczuwasz. - Nie martw sig. Wiem, co robig. r47
Nic nie powiedziat, ale ziechal na pobocze i zderezonowal silnik. Odwr6cil sig i obserwowal j4 bacznie, gdy powoli wysuwala artefakt z papierowej torebki. Natychmiast przekonata sig, 2e sig nie pomylila. - Co to, u diabla, iest? - spytat cicho Emmett. - Flakonik na ma56, jak s4dzg. - Przyirzala mu sig uwa2niej, pr6buj4c sig skoncentrowad na polyskujqcej powierzchni. - Ale nie przypomina niczego, co kiedykol' wiek widziatam. Wpatrywala sig w przedmiot w swoich dloniach. W slabym, odbitym Swietle z deski rozdzielczej szczelnie zamknigte naczlmie wydawalo sig jarzy6 wlasnym, wewngtrzn5m blaskiem. Kolory poruszaly sig, przesuwaly i wirowaty na flakoniku. Dostrzegala odcienie czerwieni i zlota, kt6rych nie potrafila nawet nazwa(. Plynnie przechodzity w dziwne zielenie i blqkity, ieszcze zanim zdolala je opisa6. Glo6no przetkngta Slinq.
-
Emmett? Proszg, powiedz mi, ze nie widzg rzeczy, kt6rych nie ma. Naprawdg nie chcg wracad na terapig. Wbil wzrok w pojemniczek. - Cholera, to nie... To niemo2liwe! Potrzebujemy lepszego Swiatta.
Siggn4l do schowka migdzy fotelami i wyjqt mat4latarkg. Zarezonowat jq i skierowal snop Swiatla na prastare naczynie. Przez dlug4 chwilg oboje po prostu siedzieli, zapatrzeni w artefakt. W jasnym Swietle latarki barwy na jego powierzchni pulsowaly 2yciem. W najszerszei czg(ci smuklego flakonika falowato niespokojne morze Swiatla
i cienino6ci.
Ka2dy kolor wydawal sig powotany do 2y-
cia wlasnym, wewngtrznym Zr6dtem energii. Nieskoti148
czone glgbie o6lepiaj4cego Swiatta
i barw pojawialy
sig
i znikaly.
- Oniryt. - Glos Emmetta nie wyra2at 2adnych emocji. - Nieni02liwe - powt6rzyla zn6w Lydia.
Wiesz r6wnie dobrze jak ja, 2e to nie mo2e by6 nic innego. -Wzi$naczynie z jej dtoni i obr6cil je lekko, tak
-
by Swiatlo latarki gralo na jego powierzchni. - Czysty, obrobiony oniryt. Cholera, niezty plan emerytalny. Lydia powoli pokrgcila glow4, niezdolna uwierzy6 wlasnym oczom ani zmyslom Psi.
z
marzefi. Nadano mu dobr4 nazwg. Od czasu do czasu w pobliZu wygaslych wulkan6w odkrywano niewielkie iego zloLa, zazwyczai tkwi4ce w przenoczystSm kwarcu. Byl nie tylko niezwykle rzadki, lecz jak dot4d opieral sig wszelkim pr6bom wydobycia go z ochronnych warstw kwarcu. Rozpadal sig przy najl2ejszymdotyku, r6wnocze6nie topi4c sig i rozpadaj4c na
Oniryt. Kamieri
mikroskopijne odlamki. Ludzie 2ylqcy na Harmonii nie wynaleZli ieszcze technologii, dzigki kt6rej mo2na by go obrabia6' nie niszcz4c go przy tym. Dla poszukiwaczy i kompanii g6rniczych rueczywiscle byl kamieniem z matzefi. Niesamowicie pigkny, gdy sig go odkrywato, znikal w chwili, gdy tylko wyciqgato siq rgkg, by go dotkn46. rze' Jednak flakonik w dloni Emmetta byt niezbitym, telnym dowodem naIo,2e pradawni Harmonijczycy wiedzieli, jak obrabiad onirYt. Lydia poczuta, jak na jej karku zie|yly sig wloski' - Mo2etowta6nie zabilo Chestera? - fak najbardziej prawdopodobne. - Emmett lekko
obr6cil naczynie. - Niewiarygodne. - Zdajesz sobie sprawg, co to oznacza? 149
-
Oznacza, 2e gdyby Chester Lyl na tyle dlugo, by sprzeda6 to jakiemu6 muzeum czy prywatnemu kolekcjo-
nerowi, zapewnilby sobie dostatek na cale zycie. Lydia zbyla to machnigciem rgki. - Warto6d pienigZna jest tu nieistotna. Nie da sig tego wyceni6, bo jak do tej pory nigdy nie znaleziono cze9o6 takiego. - Wierz mi, Lydio, wszystko ma swoj4 ceng. - Najwazniejsze jest to, 2e oniryt moLna obrabiad. Nie rozumiesz? To naczynie o tym Swiadczy. Musi istnie6 spos6b, by nastroid oniryt impulsami psi, tak aby pozwalat sig obrabiad jak ka2dy inny surowiec. Kto wie, jakie ma wta6ciwo5ci w tej postaci? - Dobre pytanie. - Nie odrywal oczu od naczynia. - Kiedy6 w przeszlo6ci wla6nie Harmonijczycy ten spos6b odkryli.
- Tak. Zmarczczyla brwi. Wyglqdalo na to, 2e on nie docenia wagi tego niesamowitego odkrycia. Ale przeciez byl biznesmenem, nie archeologiem. A raczej biznesmenem-lowc4 duch6w, poprawita sig w my6lach. Pewnie mato co robilo na nim wra2enie. Emmett zn6w obr6cil naczynie. Ciekawe, gdzie Brady to znalazt Kto wie? Chester byt szczuremruin. Ci4gle na wlasnq rgkg nielegalnie badal katakumby. Musial sig natknqd na ten oniryt podczas jednej ze swoich wypraw w podziemia. Patrzyla, jak Emmett obraca flakonik o dziewigddziesi4t stopni, tak by kolejn4 jego czg36 o6wietlila latarka. Gdy dostrzegla sylwetkg ptaka w locie, uwigzionego na zawsze w6r6d pulsuj4cych strumieni barw, niemalprzestala oddycha6.
-
150
- Emmett... - Widzg. -Terazjego
glos brzmialtak, jakby naprawd9 byt pod wra2eniem. I powinien by6, pomy6lala. Tlle lat
ludzie pro*'adzili wykopaliska w harmonijskich ruinach, a jeszcze nikt nigdy nie natkn4t sig na jakiekolwiek 6wia' dectwo tego, i,e ten pradawny lud uprawial sztukg figu' ratywnq. Dawno zaginieni mieszkaficy Wymarlych Miast nie pozostawili Zadnych malowidel ani rysunk6w zwierzqt, roSlin czy samych siebie. Zadnych marin ani peizaLy, 2adnych przedstawieti tego, jak wygl4dat dla nich Swiat ani jak postrzegali samych siebie w swoim Srodowisku. A przynajmniej ludzie nie znale1liniczego, co potrafiliby jako takie zinterpretowa6.
Az do teraz. A tercz maleriki ptak lecial przez glgbig morza kolor6w, pulsuj4cego na powierzchni malego naczynia, kt6re nie powinno istnie6. Emmett powoli sig wyprostowat i wyl4czy!.latarkg. - Wygl4da na to, 2etvr6i kumpel Brady dokonat najwailnielszego odkrycia od czasu, gdy Caldwell Frost zabl4kal sig w ruinach Starej Frekwencji i doszedl do wniosku, 2e kto6 uczynit go bogiem. - Fantastyczne - wyszeptala Lydia. - Niesamowite. - Jest col jeszcze w tym worku? - Co? Ach, racja. Worek. - Lydia zairzala do torby i pomacala rgk4. Pod palcami wyczula kolejn4 kopertg. CoS jeszeze znalazlam.
i
otworzyla iq. Ze 6rodka wypadlo je do Swiatl a i zobaczyla siebie i Chezdigcie. Przysungta stera w Lo2y Surrealistycznej. Chester, dumny jak paw, trzymal przed sob4 tom ,,Dziennik6w Paraarcheologii". Wyjgla kopertg
151
-
Lubit wasze wsp6lne zdjgcia, prawda? - spytal Em-
mett.
- Tlak. - Przygl4dala sig uwaZnie fotografii. W oczach zn6w zal
- To musialo podsycad jego fantazje o tym, ze jesteScie parE.
-
lalno56.
- AZ do tej pory nie mialam pojgcia, jakie to musialo byd dla niego wa2ne
-
Rozdzi
-
Zamrugala szybko, 2eby sig nie rczplaka6. - A to szczeg6lnie. Wtedy wla6nie opublikowalam artykul w Dziennikach. Oczywi6cie wsp6lnie z Ryanem. NieZle sig nawalczylam, ale sprawilam, 2e wymieniono Chestera jako konsultanta projektu. - Pewnie ten jeden jedyny raz otarl sig o legaln4 dziaChyba tak.
-
szepngta.
Lepiej schowaj to naczynie do swojej'torebki; wyjmiesz je, kiedy wr6cimy do domu - Emmett podal jej flakonik. - I cokolwiek sig stanie, nic o tym nie m6w przy Mercerze Wyatcie i jego 2onie.
-
Zakogo ty mnie masz? - spytala, wsuwaj4c oniryt najpierw do papierowej torebki, a potem do swojej. - MySlisz, ze jestem stuknigta?
K4ciki ust Emmetta wykrzywity sig lekko. Zarezonowal silnik i wyjechal na drogg. - Nie. Nie mySlg. Lydia usadowita sig na swoim fotelu, kurczowo Sciskaj4c torebkg. Zn6w poczula dreszczpodniecenia.A potem euforig. Obrobiony oniryt. I wizerunek ptaka. - Dzigki - odparta, zadowolona. - Doceniam to.
$/
al
14
polo*ie boleSnie oficjalnej kolacji Lydia ju2 wie-
dziala,co my6li o ich gospodyni. Nie polubilaTamaryWyatt, a dokladniej, nie podobalo jej sig to, jak Tamara patrzyla na Emmetta, kiedy wydawalo jej sig, 2e nikt nie
widzi. Blysk w oczach Tamary przypominal Lydii, 2e tak jakby wla6nie Futrzak pattzy na sloik z precelkami' Tak byt got6w po6wiqci6 mn6stwo czasu i energii narozurazania, jak zdi4(, wieczko. Pani Wyatt byla elegancka i wytworna' Roztaczala wok6l siebie nieokre6lony urok, wyr62niai4cy j4 zapewne w ka2dym otoczeniu. Ciemne wlosy upigla w kok, kt6ry podkre6lal jej szlachetne rysy tvtarzy i subteln4 linig dolnej szczgki. Na jej szyi polyskiwaly klejnoty warte fortung.W uszach nosila zlote kolczyki z bursztynem' Glgboki dekolt sukni byt niemal wyzywaiqcy. Kiedy przybyli tu p6ltorej godziny temu, Lydia zorientowala sig,2,e Emmett poznal oboje Wyatt6w iu| wcze5niei. Mercer i Emmett przywitali sig uprzejmie' Jednak migdzy Tamar4 a Emmettem wyczuwalo sig coS ieszcze' Rozpoznanie wzorc6w rezonansu migdzy nimi zajglo mi wigcej czasu, ni2 powinno, zbesztala sig Lydia 155
i
spr6bowala sig przed sam4 sob4 usprawiedliwil. BqdL cob1dt, tego wieczoru jej uwagg pochtanialo co6 innego: przede wszystkim przedziwne doSwiadczenie bycia go6ciem szefa Gildii w Kadencji, no i my6li o niezwyklym malym naczyniu Chestera. Ledwie sig powstrzymywala, by co pig6 minut nie przeprasza! i nie biec do holu, do eleganckiej garderoby, w kt6rej kamerdyner powiesit jej torebkg. Uspok6j sig, nakazala sobie, gdy kelner w bialych rgkawiczkach zabral stoj4cy przed ni4 talerz. Je6li flakonik nie byl bezpieczny w rezydencji Mercera Wyatta, to ju2 nigdzie. Jedynym innym miejscem, w kt6rym widziala tyle zabezpieczeri, bylo Muzeum Uniwersytetu w Kadencji. - A wigc, Lydio, jest pani prywatn4 konsultantkE? spytal Mercer z pozornie uprzejmym zainteresowaniem. Thmara siq u6miechngla. - Czy nie jest pani zbyt mloda, by rezygnowa1 zkariery uniwersyteckiej ? PrzewaLnie konsultanci s4 starsi, bardziej do6wiadczeni. Lydia przestala martwi6 sig o torebkg. Zignorcwala Thmarg i skupila sig na bacznq obserwacji Mercera. Siwowtosy, o ostrych rysach twarzy, byt co najmniej czterdzieSci lat starszy od Zony. Na palcach nosil cig2kie, masyume pier6cienie z bursztlmem. Jako szef Gildii, nawykly do wladzy, jak4 daj4 pieni4dze, musiat by6 niezwykle potg2nym pararezonerem energii dysonansu. - Rzeczywidcie nieczgsto sig zdarza,Zeby paraarcheolog w moim wieku przechodzit do sektora prywatnego przyznala - ale nie jest to te|niczym niezwyklym. Jak do tej pory prowadzili jedynie powierzchownq konwersacjg, jakie Lydia nauczyta sig znosid na uniwer-
r54
syteckich przyj gciach. Miala ptzeczucie, i'e rueczowa mowa odbgdzie sig po kolacji.
toz'
- Niekt6rym ludziom po prostu nie odpowiada aka' demicka bi{irokracja - ruucil!. swobodnie Emmett. - Tbk
jak niekt6rzy nie toleruiq pracy w korporacji. Lydia po' siada co6, co mo2na by nazwat duchem przedsigbior' czo6ci. Thmara u6miechngla sig do niej uprzejmie.
- |ak Emmett Pani4 znalazl? - Figurujg na li6cie Stowarzyszenia Paraarcheolog6w
jako konsultantka, apozatym reklamuig sig w ,,Dzienni' kach Paraarcheologii" - odparta gladko. - Tludno powiedzied, 2e to gwarancja lojalnoSci i uczciwo6ci, prawda? - zauvta|yla Thmara. - Na rynku handlu antykami a2 roi sig od oszust6w ifalszerzy. - Ma pani calkowit4 racjg - mruknqla Lydia. - Ale og6lnie rzeczbior4c, muszq stwierdzi6, 2e szanse wynajgcia nieuczciwego paraarcheologa figuruj4cego na liScie Stowarzyszenia s4 znacznie mniejsze ni2 szanse lvynajgcia nieuczciwego lowcY z Gildii. Oczy Thmary pociemniatY z gniewu. Gildia przestrzega najsurowszych zasad. Mhm. - Lydia nabrala nalyheczkq odrobinq lod6w owocowych podanych na deser' I to dlatego ostatnio co najmniej dwukrotnie wlamali sig do mnie lowcy du-
-
-
ch6w?
Mercer przeszyl' Emmetta zimnym spojrzeniem. - O czym ona, u diabta, m6wi? Emmett w zruszYl ramionami. - Sam slyszale6. Niedawno miala nieprzyjemne doSwiadczenia z towcami. Obawiam sig, 2e to zepsulo jej opinig o tej profesji.
-
Bardzo proszg nam to wyja6nid - Mercer zwr6cil sig do Lydii. Odlo2yla lyheczkg. - fako szef Gildii w Kadencji musi pan zdawa6 sobie sprawg, 2e po mie6cie krgc4 sig lowcy duch6w dopuszczaj4cy sig nielegalnych czyn6w. Co wigcej, wspomagaj4 sig w tej przestgpczej dziatalno6ci przywolywaniem duch6w. Moje mieszkanie zostalo dwukrotnie zdewastowane. Mercer zacisn4l zgby. Zerkn4l na Emmetta, po czym zn6w zwr6cit sig do Lydii. - fest pani absolutnie przekonana, ie byli w to zamieszani lowcy duch6w? - Widzialam przywolane przez nich duchy - odparta bardzo spokojnie. - Proszg zapytae Emmetta. Przegonit jednego z tych towc6w Zlapalby go, gdyby ten bandzior nie mial wsp6lnika, kt6ry czekal na niego na parkingu. Mercer zn6w przes zyl wztokiem Emmetta. - To prawda? - Najprawdziwsza prawda * przytakn4l swobodnie Emmett. - fak zakladam, moiesz nas zapewni6, 2e ci intruzi nie pracowali dla Gildii? - Oczywi6cie, 2e nie pracowali dla Gildii. - Mercer cisn4l serwetkg i gwaltownie wstal. - Obiecujg pani,2e moi ludzie zajm1 sig t4 sprawq. Gildia potrafi kontrolowad swoich czlonk6w. - Och, to sig dobrze sklada - odpowiedziala uprzejmie Lydia. Mercer rzucil jej gniewne spojrzenie. Odwr6cila sig do Thmary. - fak to jest by6 2on4szefa Gildii z Kadencji? Co pani robi opr6cz tego, ze co rok pojawia sig na Balu Przywr6cenia? 156
- fako6 mi sig udaje znale1e, zaigcie - odparla chlod' no Tamara.
Mercer popatrzyl na ni4 zwyra2nqdum4. Tamara jest samodzielnym dyrektorem wykonaw-
-
czym. Dzigki niej Gildia zalo|yla bardzo aktywn4 fun' dacj g, wspomagaj 4c4 kilka organizacii charytatywnych
tutaj w Kadencji. Thmara nadzoruje zarzqdzanie fun' dacj4. Na dZwigk tych sl6w uznania twarz Tamary wyraflnie pojaSniata.
-
Naturalnie nie robig tego wszystkiego sama. Mam to ogromne szczgscie,2e wspiera mnie Denver Galbraith-Thorndyke, m6j gt6wny administrator. Na pewno zna pani dlug4 historig rodu Galbraith6w:Thorndyke'6w tutajw Kadencji? - Chodzi o tych Galbraith6w-Thorndyke'6w, kt6rzy wla6ciwie zdominowalizycie towarzyskie? - Lydia, wbrew sobie, byta pod wraZeniem. - Tych, kt6rzy przel
-
wania Fundacjq Gildii. - Niezly ruch, Tamaro - pogratulowal jej Emmett. - Dzigkujg - mrukngla. - Uwa2am, ze to pierwszy wa2ny krok do poprawy wizerunku Gildii w oczach spoleczeristwa.
- W rzeczy samej - energicznie przytakn4l Mercer. I dodam od siebie, ze to kapitalny pierwszy krok. Mtody t57
Denver iest prawnikiem. Ma znajomo6ci w6r6d wszystkich, kt6rzy trzgsq tym miastem. - A wigc jak to sig stato, ze zacz4l pracowa6 dla Gildii? - spytala bez ogr6dek Lydia. Thmara sprawiala wraienie poirytowanej, ale Mercer tylko zachichotal. - Stara historia - odparl swobodnie. - Mloda latoro5l zbogatej, wplywowej rodziny pragnie pokazad sobie i ojcu, ile jest warta. Denver nie chciat pracowad w rodzinnej kancelarii prawniczej, nie chciat pracowa6 dla tatusia, jak przypuszczam. Chcial samodzielnie stan46 na nogi. Thmara zaproponowat mu pracg w Fundacji, a on nie dal sig dwa razy prosi6. - fest bardzo zaangailowany - dodala pani Wyatt. - Musimy porozmawia6 na osobno6ci - Mercer mn6cit siq do Emmetta. - Thmaro, proszg, zabierz Lydig do salonu na herbatg. Dol4czymy do was p62niei; - Oczywi6cie, m6i drogi. Thmara z wdzigkiem wstala z krzesla i ujgla Lydig pod ramig. Lydia zd4Lyla jeszcze spojrze6 na Emmetta. Pochylil lekko glowg. W lot zrozumialaten znak. Zawahala sig, ale stwierdzila, 2e London mial racjg. W pojedynkg mogli sig dowiedzie6 wigcej, ni2 gdyby byli razem. Bez stowa ruszyla zTamarq. Szly korytarzemwyloionym ciemnym drewnem o ggstym sloju, wypolerowanym na wysoki polysk. Thmara poprowadzila jq,przez dwuskrzydlowe drzwi - z kwadratami z fazowanego szkla - do pokoju w 26ltych i rdzawoczerwonych kolorach. Lydig przeszyl dreszcz SwiadomoSci. Odwr6cita sig i zobaczyla gablotg peln4 pradawnych harmonijskich ar158
tefakt6w. Zbi6r tak wielu znalezisk w jednym miejscu wytwarzal wystarczaj4co siln4 energig rezonansu, by do' siqgnqd j4 tutaj, po drugiej stronie salonu. Bezwiednie skierowala sig do gabloty Wspaniala kolekcja
-
M6j
m42 zacz$.
jq
i zatrzymala przed ni4. - mruknqla. gromadzid lata temu, na dlugo
przed naszym Slubem. - Tbmara wzigla dzbanuszek sto' j4cy na mafum okrqgtym stoliku. - Herbaty?
Tak, poproszg. - Lydia przyglqdala sig panelowi z zielonego kwarcu, o dziwnym ksztatcie, prawdopodobnie kiedy6 czgsci drzwi do komnaty grobowca. - Pani i pani m42 pobraliScie sig rok temu, tak? Chyba czytatam co6 o tym w gazetach. Nie jest pani z Kadencji,
-
prawda?
-
Nie. Gdy poznalam Mercera, mieszkatam w Rezonansie. - Tamara podeszta do niej z filizank4 i spodeczkiem w dtoni. - Byl tam na spotkaniu Rady Gildii. Przedstawiono nas sobie na przyjgciu.
-
Rozumiem.
Odbywalo sig z okazji ogtoszenia zargczyn szefa Gildii z Rezonansu - wyja6nita cicho Thmara. Lydig zn6w przeszyl dreszcz. Lodowaty. Gdy brata filiZankg i spodek od Thmary, obserwowala swoje palce, by sig upewni6, 2e nie dr24. Nie wolno rczlat, rezoherbaty nabez w4tpienia bardzo drogi dywan, pomy6lala. Gildia przyslalaby mi pewnie rachunek, kt6rego nie bytabym
w stanie zaplacil. - Zartuje pani? - Poci4gngta lyk herbaty, wy6mienitej, jak zreszl4 wszystko, co podano podczas kolacji. A z kim zamierzal, sig o2eni6 szef Gildii z Rezonansu? W oczach Tamary btysnglo rozbawienie. 159
-
Ze mnq. Ale nam sig nie uto2ylo. Wkr6tce po tamtym przyjgciu zerwali6my zareczyny. Niedlugo p62niej przeprowadzilam siq tutaj, do Kadencji. - Ach tak. - Przestati ju? dr4Iyt,, pomy6lala Lydia. To, te widzisz, 2e za chwilg wydarzy sig wypadek, wcale nie oznacza,2e musisz sama pomaga6 do niego dopro-
-
Nie w tej sprawie. Pozw6l, 2e ci wyja6ni9, Nie oglaszalem Iego jeszcze publicznie, ale zamierzam sig wycofa6 w ciqgu nadchodz4cego roku. Tllko m6j osobisty personel wie o tej decyzji. Zostal. zobowi4zany do poufnoSci.
Emmett absolutnie nie spodziewal sig uslyszef, cze2elaznqrgk4rz4dzil Gildi4 z Kadencji od ponad trzydziestu lat. Powszechnie s4dzono, 2e umrze, nie wypuszczajqc steru z r4k. - Przechodziszna emeryturg? - spytat ostroZnie. - Prowadzg ten show od wiek6w. leszcze do niedawna Gildia znaczyla dla mnie najwigcej na Swiecie. Moja pierwsza Zona byla cudown4 kobietq, nigdy jednak nie mialem czasu, heby j4 naprawdg poznaC. Po jej Smierci zostalem z dw6jkq dzieci. KtoS inny wychowywal je za mnie. One juz dorosly i mam tr6jkg wnuk6w, ale wlaSciwie ledwie ich znam. - Niech zgadng. Wreszcie postanowile6 sig zatrzymad i pow4cha(, r62e, zgadza sig? - Bawi cig to? - Powiedzmy po prostu, 2e nigdy nie przeszloby mi to przez my6l. Ale skqd, u diabla, ta nagla zmiana? Lekarz postraszyl cig twoim stanem zdrowia? - Nic podobnego. Mam now4 2ong. - Ach tak, prawda. Musiato mi to umkn46. - Po raz pierwszy w 2yciu jestem zakochany, Emmett - o6wiadczyl bardzo powaZnie Mercer. - W tej chwili, jak wiesz, l4czy mnie z Tamarq Mal2efstwo z Rozs4dku, ale zamieruamy je przeksztalcif, w Malzetistwo Przymierua. Emmett wbil w niego wzrok. - Chcesz mie6 wigcej dzieci? go5 takiego dzi6 wieczorem. Mercer
wadzi1,.
Nie potrafita jednak sig powstrzymae. Musiala wiedzie1to na pewno. - A kim byl ten szef Gildii z Rezonansu, zal
Mercer usiadl w du2ym fotelu ze sk6ry w kolorze Sliwki. Podni6sl do ust kieliszek brandy i 4nad jego krawgdzi uwa2nie obserwowal Emmetta. - Pv,ejdg od razu do rzeczy. Mialem dwa powody, by zaprosi6 cig tu dzisiaj na kolacjg. fednSrm jest to, 2e chc7 ci zaproponowad pewien uklad, synu. - Nie jestem twoim synem. - Emmett oparl ramig na p6lce nad kominkiem. - | z cal4 pewno6ci4 nie zgodzg sig na zaden uklad, dop6ki nie poznam wszystkich warunk6w. Mercer odetchn4l glgboko.
Porozmawiajmy jak r6wny z r6wnym. Potrzebujg twojei pomocy, Emmett. I my6lg, 2e w zamian mogg pom6c tobie. - A do czego akurat ja jestem ci potrzebny? Moiesz zwr6cit, sig o pomoc do kaZdego w Gildii. Mercer pokrgcil gtow4.
-
160
1l - Po zmroku
161
-
Istniej4 inne powody, dla kt6rych moZna zawtzee Mal2eristwo Pruymierza - przypomnial mu Mercer. Emmett odchrz4kn4t.
-
Prawdziwa milo56? Daj spok6j. Nie jeste6 trochq za stary na takie romantyczne glupoty, Mercer? - Nie jeste6 romantykiem, Emmett. - T! te| nie byle6, kiedy ostatnio sig dowiadywalem. Rozwiqzanie MalieristwaPrzymierza to prawny i finansowy koszmar. - Nie dodat tego, z czego obaj doskonale zdawali sobie sprawg: 2e jednym zbardzo nielicznych, prawnie akceptowalnych powod6w pozwalaj4cych rozwi4za1, Mal2eristwo Przymierzajest cudzol6stwo. - Skoro nie chcesz mie6 dzieci, to po co sig w co6 takiego pakujesz?
Mercer rozprostowal nogi i zapatrzyl. sig w plomieti w kominku. - NajwyraZniej nie rozumiesz, wigc zostawmy ten temat. W kaidym razie zamierzam sig wycofa6. - Bez obrazy, Mercer, ale trochg trudno mi to wszystko ogarn46. Dlaczego? |estem czterdziefici lat starszy od Thmary. Nie wiem, ile czasu mizni1zostalo. Tak czy owak zamierzam cieszy6, sig kazd4 chwil4. festem bogaty, zdrowy i mam u boku pigkn4 kobietg. Bytbym gtupcem, gdybym
-
nadal po6wigcal sig dla Gildii. Emmett dlugo mu sig przygl4dat. Thmara wie o twojei decyzii?
- We. - Hm. - Wzruszyl. ramionami. - A wigc co to ma
wsp6lnego zemnq,? Potrzebujg twojej pomocy. I iestem got6w z tobq pertraktowa6. Wiem, dlaczego jeste6 tutaj, w Kadencji.
-
r62
Moi ludzie donieSli mi o twoim zaginionym siostrzeticu. Chyba m6glbym ci pom6c. Dzisiejszy wiecz6r serwuje jednq niespodziankg po drugiej, porny6lal Emmett. Nie mial wyboru, m6gl tylko da6 sig nie56 nurtowi. - Zanimzaczniemy rozmawia( o jakichkolwiek ukladach, lepiej mi powiedz, czego ode mnie chcesz. Mercer wolno pokiwal glow4, poci4gnql lyk brandy i odstawil kieliszek. Wsparl lokcie na porgczach cig2kiego fotela i spl6tl palce. - lakjuL m6wilem, przygotowujg sig do odeiScia. Zamierzam jednak zrobil to rzetelnie. Thk, by pozostawid Gildig na wla6ciwym kursie w przyszlofiC,. - Innymi slowy, chcesz wybrad odpowiedniego nastgpcg - stwierdzil Emmett. - Wa6nie. Przez lata pracowalem nad stworzeniem silnej organizacji, kt6ra sama potrafi o siebie zadba6. W znacznym stopniu udalo mi sig zrealizowa1, ten cel. Wszyscy czlonkowie wywiqzuj4cy sig ze swoich obowi4zk6w maj4 gwarancjg doskonalych dochod6w i poduszki bezpieczeirstwa w postaci r62nych korzydci dla nich i ich rodzin. - Dop6ki sluchaj4 twoich rozkaz6w, nie zadai4 ci 2adnych pytafi i dop6ki cig nie wkurz4.
-
Zawsze sowicie wynagradzalem lojalno66. I niszczyle6 ka2dego, kto odwaZyl sig zakwestionowa6 twoje decyzje. |este6 naprawdg strasznie staro6wiec-
ki, Mercer. Przyznajg, ze w przeszlo6ci ty i ja mieli6my r62ne pogl4dy na temat tego, jak nale2y kierowad organizaci4
-
tak4 jak Gildia.
r63
-
Mo2na to tak ujq6. Twoje podej6cie jest przestarzale o jakie6 siedemdziesi4t lat. Podczas mojej kadencji jako szef Gildii z Kadencji pnywiqzywalem ogromnq wagg do tradycji. No tak, nie da sig zaprzeczyt,. Emmett zn6w od-
-
chrzqknql.
- Chyba jednak co6 cig zainteresuje - ci4gn$ Mercer. Uznalem, 2e czas juz,by Gildia z Kadencji sig zmienila.
- ]ak to zobaczg, to mo2e uwierzg. - ChcA, 2eby Gildia z Kadencji poszla zaprzykladem Gildii z Rezonansu. - Nie dal sig zbit z tropu. - ChcA, 2eby zostala zrestrukturyzowana
i zmodernizowana we-
dlug tego samego wzorca. Emmett przygl4dal sig jego Iwaruy. M6wisz powa2nie, prawda?
- Absolutnie powa2nie. Ale powa2nych zmian nie
z dnia na dziefi. Ponadto, wymagai4 silnego przyw6dztwa. W tym roku rozpoczng proces moZna wprowadzal
przemian, z pomocq Tamary. Chodzi ci o jej pracg dla Fundacji Gildii? To poczqtek. Thmara jest bardzo oddana swoim organizacjom charytatywnym. Iej fundacja bardzo pomo2e
-
zmieni6 wizerunek Gildii tu w Kadencji. Ale restrukturyzacji i reorganizacji nie da sig dokorlczy6 w ciqgu tych paru miesigcy, gdywci4itbgdg szefem. Dlatego muszQ poczyni| odpowiednie przygotowania, by, jak m6wisz, wybrad swojego nastgpcg. Emmett nagle sig zaniepokoil. Zacz4l co6 podejrzewae,. Skrzyzowal rgce i opart sig ramieniem o kominek. - Masz ju2 kogo6 na oku? - Tak, oczywi6cie. - Mercer u6miechn4l sig ponuro. Ciebie. L64
Emmett powoli wypuScit powietrze z pluc. - Przykro mi,2eto ja ci to m6wig, Mercer, wydaje mi sig jednak, 2e mogle6 sig przypadkiem trochg podsmaiyd, kiedy ostatni m tazem przywolywale6 ducha. - Zdajg sobie sprawg,2e moia propozycja spada na ciebie jak grom z jasnego nieba, ale na pewno sam rozumiesz, dlaczego chcg, 2eby6 sig nad niq zastanowil. Tllko o to cig w tej chwili proszg. Spokojnie. Mamy rok na to, aby wszystko dobrze zaplanowa1,. To mn6stwo czasu,2eby rozpracow a(, szczeg6ly. Th nie ma nic do rozpracowania. Dajq ci moj4 odpowiedZ ju| tetaz. Nie chcg tej roboty. Przeszedlem do sektora prywatnego, Mercer. )estem tercz wyl4cznie biz-
-
nesmenem.
Mercer rozpl6tl palce i sig pochylit. W jego ztych oczach plongla energia i determinacja.
- Posluchaj mnie, s5mu... - Nie jestem twoim synem -wycedzil przezzaciSnigte zgby Emmett.
-
Przepr aszam.
P
rzeiqzyczenie.
A
iakze, pomy6lal Emmett. Obaj .dobrze wiedzieli o plotkach i pogloskach, kt6re kt4|yly od lat. DziS wieczorem nie zamierzal jednak i66 tq drog4. Nie z Mercerem Wyattem.
-
ci4gn4t Mercer - chcg pozostawi6 Gildig w dobrych rgkach. W rgkach, kt6re potrafi4 j4 poprowadzi6 nowym, nowoczesnym kursem' Ty zrobisz Jak juL m6wilem
-
to najlepiej.
- Nie. - PrzecieL sam jeden zrestrukturyzowateS
Gildig z Rezonansu, gdy przei4lel stery. To ty wprowadzile5 nowe metody, zmienile6 iq w firmg, sprawiteS, 2e ludzie 165
zaczglij4 szanowa6. ChcA, zeby( zrobil to samo dla Gildii z Kadencji. - Nie slyszysz? Ju2 mnie nie interesuje polityka Gildii. Teraz jestem konsultantem biznesowym. - Dokladnie kogo6 takiego mi potrzeba - odpart powainie Mercer. - Konsultanta biznesowego, posiadaj1cego wyj4tkowe kwalifikacje, by pom6c przeksztalci6 Gildig z Kadencji w dobre przedsigbiorstwo. - Zapomnij o tym, Mercerze. Nie obchodzq mnie twoje plany. Zyczg ci powodzenia, ale nie chcg sig w to miesza0,.
-
Mercer rozsiadt sig w swoim fotelu. Nie wygl4dal na pokonanego, raczej na kogo5, kto ma mn6stwo czasu. - Zostawmy wigc na razie ten temat. Przejdlmy do innych spraw. Emmett odsunqt sig od kominka. Podszedl do okna i spojrzal na Swiatla miasta w dole. - Naprawdg wiesz co6 o moim siostrzefcu, Mercer? A mo2e to byla tylko przyngta, 2eby zwabi(, mnie tutaj dzisiaj wieczorem i spr6bowa6 nam6wi6 na przejgcie Rozumiem.
-
cildii?
-
Szczerze?
Nie wiem dokladnie, gdzie jest mlo-
dy Quinn. Jednak moje 2r6dla poinformowaly mnie, 2e przyjechal do Kadencji za pewn4 mtod4 kobietq. Zgadza sig?
- Tak. - Ta mloda dama znikngla, a tw6j siostrzeniec, kt6ry, jak rozumiem, jest pararezonerem energii dysonansu, zagin4l wkr6tce potem. Emmett przyglqdal sig majaczqcym w oddali, o6wietlonym Swiatlem ksig2yca ruinom Wymarlego Miasta. - Masz dobrych informator6w 166
-
Bycie szefem Gildii z Kadencji ptzeztakdlugi czas ma swoje zalety - sucho odparl Mercer. - Moglem, nie spiesz4c sig, budowad wiarygodn4 sie6 informator6w wewnqtrz orgahizacii i poza ni4. Emmett odwr6cil sig powoli i spojrzat mu w oczy.
-
Co jeszcze wiesz?
Wiem, 2e przyiaci6lka Quinna nie jest pierwszq mlod4 osob4, kt6ra zagingla tu w Kadencji w ciqgu ostatnich kilku tygodni. Nikt tego nie zauwaLyl, bo Zaden z zaginionych nie byl niepelnoletni i naiwyra1niej iaden nie mial rodziny, kt6ra by sig o niego martwila. - ALdotercz. - A2 do teraz - przyznal Mercer. - Zreszt4 nic nie Swiadczylo o popelnieniu przestgpstwa. - Ilu zaginglo? - Nie jestem pewien. Zdziwilbyi sig, gdyby6 sig dowiedzial, ilu mlodych ludzi co roku znika. Sam nie miatem o tym pojgcia, dop6ki nie zacz4lem sig tym interesowa6. Wigkszo6d z nich l4duje na ulicy albo w t6znych sektach Kurtyny. Niekt6rzy przenosz1sig do innego miasta. Wygl4da na to, 2e nikt tego nie zauwaila. - A czemu ty nagle postanowilei to zauwaLy|? - Bo gdy sig dowiedzialem, 2e jeste6 w mie6cie i szukasz swojego siostrzetlca, uznalem, 2e powinienem trochg powgszy6. Dowiedzialem sig, 2e niekt6rzy spo6r6d mtodych ludzi zaginionych w ci4gu ostatnich kilku tygodni byli pararezonerami energii dysonansu. Niewyszkolonymi towcami duch6w, w trakcie ubiegania sig o przyjgcie do Gildii. Nigdy nie uczestniczyli w podstawowym szkoleniu ani w kursie. Natychmiast pomy6lalem, 2e kto6
-
ich zwerbowal do jakiego6 gangu, sekty albo nielegalnego ze spotu wykopaliskowego. Gildia nie przepad a za lud1mi 167
z zewn4trz, kt6rzy wykorzystuj 4 lowc6w duch6w do nielegalnych praktyk. * No tak, to psuje wizerunek - stwierdzit sucho Emmett.
- Wa6nie.
Tego typu rueczy zdarzaly sig czasami w przeszloSci. Stosunkowo tatwo bylo to ukr6ci6. Ale tym razem sA pewne komplikacje. - Pr6bowale6 p6j56 ztym na policjg? - Iagodnie zasugerowal Emmett. Mercer spojrzal na niego krzywo. - Oczywi5cie, 2e nie. Gdybym to zrobil, sprawg natychmiast zwietrzylyby media. Nie chcg nagl6wk6w w gazetach, krzyczqcych, 2e Gildia nie potrafi ju2 kontrolowa6 swoich ludzi. Nie kiedy ja niqruqdzg, na Boga. - No tak. - Unowoczefnienie Gildii z Kadencji to nielatwe zadanie, pomy6lal Emmett. Nielatwe, je5li ludzie na samym szczycie majq takie podej6cie: - fak jui m6wilem - ci4gn4l Mercer - uznatem, 2e ty i ja mo2emy sig sobie na co5 przyda(,. - To znaczy, Le chcesz mi da6 dostgp do zasob6w Gildii, Zeby pom6c mi odnaleZd Quinna? Mercer na chwilg przymkn4l oczy. Gdy je otworzyl, plongta w nich ponura w6cieklo66. - Chcialbym, heby to bylo takie proste. Z przyl
Emmett powstrzymat sig od komentarza. Wiedzial' jak wiele kosztowato Mercera ptzyznanie sig do czegol takiego.
Musialem WSC poza wlasn4 Gildiq, by uzyska6 tych kilka informacji o twoim siostrzericu - powiedziat Mercer. - Kto6, komu ufam, spiskuje przeciwko mnie, Emmett. - Ka2dy szef Gildii ma wrog6w. Takie jest Zycie' - Oczywifcie.l z wieloma ju2 sobie poradzilem' Ale ten jest inny. Bardziej podstgpny. Nie udato mi sig wykryd zdrajcy. To mo2e by6 ka2dy z moiego personelu ad-
-
ministracyjnego. KaZdY! Kto6, kto zna twoje plany wobec Gildii z Kadencji i komu sig one nie Podobaj4? Tlak sqdzg. Ale to prawdopodobnie co6 wigcej, na
-
-
przyklad sprawa osobista. Po prostu ieszcze nie wiem' Wiem tylko tyle, 2e nie mogq ju2 ufa6 moim ludziom' - A co to ma wsp6lnego z wywabianiem z ulicy mlodych, niewykwalifikowanych lowc6w? - Przyszlo mi do glowy, 2e ten zdtaica, kimkolwiek jest, mo2e pr6bowa6 stworzy6 wlasn4, prywatn4 armig lowc6w, poslusznych iego tozkazom i lojalnych wyl4cznie wobec niego.
- Tworzy konkurencyinq
organizacjg?
Do
Mercer. Czy nie ptzesadzasz? Zastan6w sig nad tym - nalegat Mercer.
-
diabla,
- |e6li ten
sukinsyn chce mi sig przeciwstawid, bqdzie potrzebowal wlasnych ludzi, a wigc wlasnych wyszkolonych towc6w duch6w. Znasz na to lepszy spos6b ni2 wylapywanie mlodych, kt6rzy nie przeszli ieszcze indoktrynacji w Gildii? Emmett gwizdn4l cicho. 169
- feste6 pewien, 2e nie wpadasz w paranojg, Mercer? - |estem ostro2ny. A to r62nica. Owszem, r62nica, ale nie zawsze tatwo jq zauwazyl, kiedy stoi sig na czele Gildii, pomy5lal Emmett. Mercer Wyatt nie jest gtupcem, nawet je6li szalericzo sig zakochal. Jest bystry, potghny i co najwahniejsze, udato mu sig
przelrwal. feZeli instynkt podpowiada mu, 2e w6r6d jego ludzi jest zdrajca, to raczej go nie zawodzl Emmett dlugo przyglqdal sig wzorom na dywanie pod swoimi stopami. Wreszcie podni6st wzrok. - Czyli wszystko sprowadza sig do tego, 2e chcesz, abym pozbyl sig dla ciebie tego tak zwanego zdrajcy? - Nie przeczg, 2e przydalaby mi sig twoja pomoc w tej przykrej sprawie. Nie mogg juL ufa6 moim ludziom. Tak iak ja to widzg, mamy wsp6lne interesy, synu. Ty chcesz znabLe swojego siostrzerica, a ja chcq dorw aC, czlowieka prawdopodobnie odpowiedzi alnego za jego zaginigcie. Tym razem Emmett zignorowal stowo ,,synu". Miat inne priorytety.Przez kilka dtugich sekund wpatrywal sig w Swiatla miasta, rozwa|aj4c wszystkie za i przeciw bliiszej wsp6lpracy z Mercerem Wyattem. Zrozumial, 2e ma bardzo niewielki wyb6r. Bezpieczefi stwo Quinna bylo najwaZniejsze. - jakie informacje moilesz mi da6? - spytal w koricu. - Przyznajg,2e zdobylem ich niewiele. )ak ju2 m6witem, musialem wyj56 poza Gildig. Na pewno do tego samego dotrzesz. Ale przynajmniej mogg zaoszczgdzit, ci trochg czasu. A czas chyba bardzo sig tutaj liczy. Emmett spojrzal na niego przez ramig. - Slucham. Mercer pochylil sig w fotelu, skupiony. 170
- W dniu, w kt6rym zaginql tw6j siostrzeniec, zia-
wil sig najpierw w pewnym schronisku mtodzieiowynt
w Starych Dzielnicach, w pobli2u wschodnich mur6w. - Jak siQ'nazrya to schronisko? - zareagowal szybko Emmett. - Poprzeczna Fala. Zostalo zalozone wiele lat temu przez Fundusz Powierniczy Andersona Amesa. To tam powiniene6 zacz4(, szuka6, Emmett. Ale chcg, Zeby6 dal mi slowo, ilebgdziesz dyskretny. - A czemu, u diabta, miatbym by6 dyskretny? Mercer westchn4t.
-
Dwa lata temu Anderson Ames zmarl. Gdy prawnikom wreszcie udalo sig rozpracowaC finanse funduszu, co zajglo im kilka miesigcy, okazalo sig, 2e byl na skraju bankructwa. W zesztym roku schronisku mlodzie2owemu Poprzeczna Fala grozilo zamknigcie, ale w ostatniej chwili, akurat na czas znalazl sig nowy sponsor, wigc nie przestalo dziala(,. - O cholera. - Emmett zdal sobie sprawg, 2e widzi juL pelen obraz. - Pr6bujesz mi powiedziel,2ewl4czyla sig w to fundacja Gildii i ze finansuie teraz Poptzecznq Falg? Chcesz,ilebym byl dyskretny, bo utrzymanie tego schroniska jest jednym z ukochanych przedsigwzig6 charytatywnych Tamary? Mercer zmruLyl oczy. Nagle zn6w wygl4dal jak bezwzglgdny kot-widmo, kt6rym zresztqbyl. - Tamara nic nie wie o moich podejrzeniach. Chca, Zeby caly ten balagan zostal posprz4tany bez zadnego rozgtosu. Reputacja Tamary i Fundacji Gildii nie mo2e na tym ucierpiel. Czy to jasne?
- Tak naprawdg, to temat zargczyn pojawil sig na ra-
Rozdzial 15 LUOtu Sciskala kurczowo torebkg na kolanach. Gdy Emmett mijal frontow4 bramg rezydencji Wyatta, u5miechngla sig lekko do strainika. W samochodzie zapadlo milczenie. Btyskawicznie nabrzmialo i zggstnialo. - Gdybym miala oceniftenwiecz6r wedlug skali impreztowarzyskich na uniwersytecie, to dalabym mu dw6jg - odezwala sig w kofcu. - AZ tak du2o? - spytal Emmett. - To byto trudnieisze do zniesienia ni2 comiesigczne spotkania przy sherry, ale nie a2 takie straszne, jak cotygodniowe nasiad6wki przy kawie na wydziale paraarcheologii. - A ja oceniam ten wiecz6r na jedynkg - mrukn4l Emmett. Spojrzala na niego. - Uwa|asz, Lebyl. gorszy niz przyygcie zarQczynowe, na kt6rSrm twoja narzeczona stwierdzila, ze nie kocha ciebie, tylko Mercera Wyatta? - A wigc slyszata6 o tym? - Emmett wrzucil nizszy bieg przed zakrgtem. - Wygl4da na to, 2e w salonie zaprzyja1nily Scie sig z Tamar 4. 172
mym pocz4tku, a potem rozmowa sig nie kleila. SpgdziIam mn6stwo czasu, podziwiaj4c kolekcjg harmonijskich artefakt6w -$ffatta. Na szczg6cie godzinami potrafig m6. wi6 o znaleziskach. Zanim wyszedle6 z Mercerem z biblioteki, Tamara juL przysypiala z nud6w. - Thmara nie przywi4zuje wagi do spraw, kt6re bagatelizuje. WeZmy na przyklad nasze zargczyny. - CoS mi m6wi, 2e potrafi bardzo zainteresowad sig tematem dla niej osobi6cie wa2nym. - Lydia przerwala. Nosi bursztyn. Bo go wykorzystuje, czy tylko dlatego, ie ladnie wyglqda? - Bo go wykorzystuje. fest silnq pararezonerkq ener' gii dysonansu. - Rozumiem. - Zgadza sig, pomy6lata Lydia. Statystycznie rzeczbiorqc, wigkszoSd lowc6w duch6w to mg2czyLni, ale w katakumbach niercz zdarzylo sig jej pracowa6 z kobietami. - C62, je6li sig z tob4 zargczyla, to niew4tpliwie bylo dla niej niezwykle wazne. Pewnie podobata jej sig my6l, 2e zostanie ionq szefa Gildii z Rezonansu.
Na ustach Emmetta pojawil sig zimny u6miech. I na-
tychmiast znikl.
- Wylapata6
sporo szczeg6l6w podczas tej herbatki. Podskoczyla w fotelu. W6cieklo66 odebrata jej kontrolg nad sobq. Dlaczego mi nie powiedziale6? Z paru powod6w. - Iego glos zabrzmial ah nazbyt swobodnie. - Po pierwsze,biorqc pod uwagg twojq og6ln4 opinig o towcach duch6w, uznatem za bezsensowne mie-
-
szanie
w to polityki Gildii. Po drugie, nie s4dzilem, 2e to
bgdzie mialo jakikolwiek bezpo6redni wplyw na sytuacjg.
t73
Spojrzala na niego zdumiona. Nie wierzg! |este6 bylym szefem Gildii i nie s4dzisz, 2eby to mialo jakikolwiek wplyw na twoje uklady bizne-
-
sowe?
mt
-
Czy to, co sig wydarzylo wtedy, kiedy p61 roku teczterdzie6ci osiem godzin przebywata6 pod ziemiq,
wywiera na nie jakikolwiek wptyw? - To zupetnie inna sprawa. - Ka2de z nas ma swoj4 przeszlofit. Nie zmienimy jej. Ale oboje poszli6my naprz6d. Nie nale2g ju2 do Gildii.
No jasne! Nie naleiysz. Raz w Gildii, na zawsze w Gildii. - Niekt6rzy twierdz4,2eie1li splatacz zostanie mocno podsmaZony w pulapce, nigdy juZ nie bgdzie taki sam.
-
-
Nawet nie udawaj, i'ewidzisz w tym paralelg - od-
palila.
-
No to czego chcesz, Lydio? Wycofa6 sig z naszej
umowy?
- Nie, do diabta. Tak latwo sig mnie nie pozbgdziesz. - Awigc musimy znale2(,spos6b, heby ze sob4wsp6lpracowa6.
- Jak moZemy dajq mi
wsp6lpracowad, skoro co chwila spana glowg jakie6 niespodzianki? spytata roz-
-
w6cieczona.
-
To, 2e zawarli6my umowg, chyba nie znaczy, ze musimy sobie opowiada6 o wszystkich cholernych osobistych szczeg6lach, prawda? - Fakt, 2e jesteS szefem Gildii, to nie catkiem prywatny, osobisty szczeg6l,.
-
Bytym szefem Gildii. Jak to siq stalo, 2e nigdy o tobie nie slyszatam? 174
- A potrafisz wymieni6
nazwiska szef6w Gildii z Frc. kwencji czy z lkysztalowego Miasta? No... Nie. - Zmarszczyla brwi. - Muszg przyznafl, 2e nigdy niezwracalam uwagi na politykg Gildii poza IGdencjq. Styszalam co5 o tym, 2e w Gildii w Rezonansie zaszly pewne zmiany, ale... Ale miala6 do tego sceptyczne nastawienie, wigc nie dr42yla5 tematu. Zgadza sig? Raczej nie s4dzilam , i,e te zmiany wplynq na Gildig w Kadencji. A przynajmniej nie wtedy, kiedy szefuje jej Mercer Wyatt. ]eSli poczujesz siq od tego lepiej, to zapewniam, 2e i tak nie zapamigtalaby5 mojego nazwiska, nawet gdyby6 Sledzila wiadomo6ci. - Emmett przejechal przez sbzy2o-
-
-
-
wanie.
-
Gdy pelnilem tg funkcjq, staralem sig nie ruuca(,
w oczy. - Rozumiem. Zn6w zapanowalo nieprzyjemne milczenie. Lydia gotowala sig ze zl.oSci. Zaw arla umowg z szefem Gildii. No, mo2e zbylym szefem. Konsultant pracuj4cy jako wolny strzelec musi by6 elastyczny, pomy5lala. Nie miala juL bezpiecznej, wygodnej posady na uniwersytecie. Z jego sztyum4 hierarchiq i regutami spolecznymi, zar6wno tymi pisanymi, jak i niepisanymi. feSli chciala zaistnied jako prywatna konsultantka, musiata podejmowa6 ryzyko. - Dlaczego postanowite1 zrezygnowae? - zapytala szorstko. - Rz4dzilem Gildiq w Rezonansie przez sze66 lat. Tyle czasu zajglo mi przeksztalcenie organizacji. Kiedy tego dokonatem, uznatem, 2e wykonalem swoje zadanie
t75
i wystarczy. Odrzucilem wigc przedstawionq miprzez za-
rzqd ofefig odnowienia mojego kontraktu i upewnitem sig, 2e zamiast mnie wybior4 Daniela. - A kim jest Daniel? - Moim mlodszym bratem. - A wigc sam wskazale6 swojego nastgpcg? - Je6li chodzi o politykg Gildii, ja i Daniel my6limy podobnie. Zadba o to, by organizacia nadal zmieruala w dobrym kierunku. Za parg lat nikt nie bgdzie iu| na' wet pamigtal dawnych czas6w. Gildia z Rezonansu stanie sig po prostu kolejn4 du24 korporacj4 w mie6cie. Lydia zawahala sig, ale niezdrowa ciekawo66 zwycigLy!.a.
-
Kiedy powiedzialeS Tamarze, 2e zamietzasz zrezy-
gnowa6?
-
Na parg dni przed naszym przyjgciem zarQczynowym. Nie zwr6cila mi natychmiast pier6cionka, wigc zakladalem, 2e mnie rozumie i wspiera. - Pewnie my6lala, 2e uda jej sig nam6wi6 cig, by6 zmienil zdanie. - Poruszali6my ten temat kilka razy - przyznal. Emmett. - Nie zmienilem zdania. Wprowadzil slidera na parking przed kompleksem mieszkaniowym Lydii. - W ci4gu tych sze6ciu lat, kiedy reorganizowalem Gildig w Rezonansie, najwigkszy bl4d popelnilem, ufajqcTamarue.
- Nie 2artuj. Zatrzymal samoch6d i wyl4czyt silnik. Przez chwilg w milczeniu siedzial za kierownic4. Lydia miala wrazente,2e on o czyms my6li. I to bardzo intensywnie. 1.76
-
Sqdzisz,2e powinienem byl wiedzied od rrmofo pocz4tku, 2e kochata pomysl wyj6cia zaszefa Gtldll, a nlo mnie?
-
spytal obojgtnym tonem.
- Hej! Nie powiniene1 czu(, sig Zle ztego powodu, Lydia nacisngla klamkg i otworzyla drzwi. - Co do Ryana, ja wcale nie bytam mqdrzejsza od ciebie. Interesowal ol9 mn4, dop6ki szybko awansowalam na wydziale paraar. cheologii i moglam pisa6 prace naukowe, w kt6rych poja. wialy sig nasze nazwiska. - To ty pisata6 te prace? - upewnil sig Emmett. - Ryan jest dobrym paraarcheologiem, ale nie tak dobrym jak ja - stwierdzila spokojnie. - Po moim Zaginionym Weekendzie stalo sig jasne, 2e nie przydam mu sig ju2 jako wsp6lautorka, i to dlugo. Ale wszystko catkiem nie2le sig uto2yto. Dostal awans dzigki naszej ostatniej wsp6lnej dysertacji. Teraz, gdy jest szefem wydzialu, jego nazwisko figuruje na ka2dej pracy publikowanej przez ludzi,kt6rzy mu podlegaj4. Oni wykonuj4 wszystkie badania, a on zbiera zaslugi. Sprytne, co? Wysiadla z samochodu, wciqz kurczowo zaciskaj4c palce na torebce. Emmett wyskoczyl zzq kierownicy, zatrzasnql drzwi i zamlm$je na klucz, po czym obszedl slidera, by do niej dolqczy1,. Razem ruszyli w stronq schod6w.
-
Gdybym cig znal w czasach, kiedy umawiala6 sig z Ryanem Kelso, m6gtbym ci powiedzie6, jaki naprawdg jest - oznajmil Emmett. - A ja moglabym ci powiedzie(,, ze Tamara to sprytna, ambitna kobieta, kt6ra nie pozwoli, aby co6 lub kto6 stan4l jej na drodze. Kocha wladzg. Ona j4 przyciqga. Emmett zderezonowal drzwi do budynku. - Wystarczyt jeden wiecz6r w jej towarzystwie, 2eby6 doszla do takiego wniosku? 12
-
Po zmroku
t77
Odchrzakngla, pr6buj4c potraktowad sprawq naukowo.
-
parapsychologicznego punktu widzenia na pewnol4czy seks z wladzE, i vice versa. Innymi stowy, kiedy zrezygnowalem z szefowania Gildii, przestalem iuitby(,taki seksowny? O to chodzi? Gdy zaczgli wspina6 sig po schodach, Lydia przy-
Z
-
cisngla do piersi swojq torebkg.
- Wadza zawszepoci4ga,
ale przeiawia sig pod dwie-
ma r62nymi postaciami. Albo czlowiek osobiScie j4 spra-
wuje, albo wykorzystuje jej otoczkg. - Otoczkg? - No wiesz... Biuro, pozycja, status spoleczny' Tego rodzaju rzeczy. Niekt6rych fascynuje ten typ wladzy. Powiedzialab5m, ze Tamara do nich nale?y. - Moie masz racjg. W kaidym razie iestem pewny, 2e kompletnie stracila zainteresowanie moj4 osob4, gdy dowiedziala sig, 2e zamierzam by6 tylko biznesmenem. - Czlowiek uczy sig przez cale Lycie - stwierdzila Lydia.
- A wigc nowa umowa nadal obowiqzuje? - Tak - odparla. - Nadal mamy umowg.
W milczeniu dotarli na pi4te pigtro i skrgcili w korytarz prowadzqcy dojej drzwi. Lydia spojrzala na torebkg, kt6r4 kurczowo przyciskala do piersi. - Muszg znale26 dla tego fl akonika jakie6 bezpieczne miejsce, dop6ki nie zdecyduig, co z nim zrobi6. - Dlaczego nie zdeponujesz go rano w sejfie w prawdziwym banku?
-
No niby tak. Ale on nie mo2e tam leze(,bez korica. To niezwykle znalezisko, Emmetcie. Powinno zostad odpowiednio zbadane. L78
U6miechn4l sig do niej szelmowsko. Stuchaj, mam pomyst. Mo2esz przekazaC
-
to
il.
czynie z onirytem uniwersytetowi, ieby Ryan Kelro I fc. go podwladhi opisali je w ,,Dziennikach Paraarcheolo. gii". - Po moim trupie - burkngla. A kiedy przypomniala sobie o Chesterze, skrzywila sig. - Bior4c pod uwagg okoliczno6ci, to chyba nie za do. bra metafora. Spowa2nial. - Chyba nie. - Tercznie potrafig jui jasno my5le6 o tym, co zrobi6 ztymnaczyniem. Na dzi6 mam juL do56 wysokiego rezonansu. Moje nerwy nie przywykty do tylu ekscytuj4cych
wraiefi.
- Ekscytujqcych? - Tlak. No wiesz, ten artefakt, kolacja z szefem Gildii w Kadencji, odkrycie, 2e m6l pierwszy klient kiedy6 rz4dzil Gildiq z Rezonansu. To trochg za duLo jak na jeden wiecz6r. Rozumiem
-
-
powiedzial.
-
Ekscytuj4ce doznania.
Ostatnio prowadzilam spokojne zycie. Och, czasem natykam sig na czyle(; zwloki. I, Smiechu warte, zdarza siq,2e jaki6 zabl$
- No tak, to faktycznie do56 spokojne 2ycie. -Wsun4l klucz do zamka. P rzylrzala mu sig uwa2nie. - A tak d propos. Prawie zapomnialam spyta6. Dowiedziate6 sig od Wyatta czegoS konkretnego o swoim siostrzericu? - Niewykluczone. 179
- Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Niewykluczone?
-
z
Antyk6w Grcclcyt. Dzwonig w sprawie przedmiotu, o kt6rym rozmtwlrll' ,,Tu Bartholomew Greeley
Podsun4l mi pewien trop - odpart swobodnie Emmett, otwieraj4c drzwi. - |utro go sprawdzg. Lydia weszla do przedpokoju. A czego chcial szef Wyatt w zamian za ten tak rvta-
Smy, gdy byta5 w moim sklepie. Dostalem informrcfc, gdzie sig w fej chwili znajduje. Slyszalem, 2e kolckcfonc1
ny trop?
akcji, zaznale2ne, o kt6rym wspominala6. Spotkaj sig zc mn4 w moim sklepie jutro rano. Otworzg wcze6niej, ie' by przeprow adzi1, negociacj e. Powiedzmy o dziesi4tej? " - Wygl4da nato, ze znalazlam tw6j sekretarzyk, Em' mett - Lydia triumfowala. Emmett zerkn4l na automatyczn4 sekretarkg, potem
-
-
Czy kto6 ci kiedy6 m6wil, 2e masz wielkie sklonno-
Sci do cynizmu?
-
Raczej 2e mam praktyczn4 wiedzg o tym, jak dzia-
la polityka Gildii. Spojrzal na ni4, ale nic nie powiedzial. Przynajmniej tutaj w Kadencji - uSci6lila. - Mercer Wyatt nic dla nikogo nie robi z dobrego serca. Emmett wzruszyl ramionami. Schylil siq, by podnie6d Futrzaka, kt6ry lirgcil mu sig pod nogami.
kt6ry go kupil, zgodzi sig go odsprzeda6 po odpowlod' niej cenie. Z przylemno6ci4 mogg po6redniczy6 w tranr'
-
spojrzal na niq spokojnie. Skoro tak, to wykonata6 swoj4 pracg, zgadza sig? To upro6ci sytuacjg. |utro odbieruemy sekretarzyk i dam ci czek. Nasza umowa zostanie legalnie zakoticzona i nie
-
bgdzieszju2 w to wszystko zamieszana' W jednei chwili uczucie triumfu zniklo. Mial racjg. Gdy tylko sekretarzyk osobliwo6ci znaidzie sig w jego r9kach, umowa zostanie zrealizowana. Nic nie mogta na to
Zawarliflmy uklad. Lydia zamarla. - Iaki uklad? - Tb ciebie nie dotyczy - odparl spokojnie. - To sprawa Gildii. - Jak Smiesz tak do mnie m6wi6, do jasnej cholery? ,,Sprawa Gildii"? festem twoj4 konsultantk4, zapomniale6? Mam prawo wiedzie6, co sig dzieie. - Moje ustalenia z Wyattem wykraczajq poza warunki naszej umowy. - Nie kupujg tego. Nawet na chwilg. - To tw6j problem. - Wszedl do kuchni i zdiql wieczko ze sloika z precelkami. - Bo wigcej ci nie sprzedam. Otworzyla usta, by zaprotestowa6, ale jei uwagg przykulo blyskaj4ce Swiatetko automatycznej sekretarki. Przeszla przez pok6j i wcisngta przycisk. 180
-
poradzi(,.
Ale dlaczego, u diabta, jednak chciala co6 na to porcdzil? Na lito56 bosk4, przecieL byl eksszefem Gildii. Umawial sig na towarzyskie kolacje z Mercerem Wyattem. I co ieszcze gorsze, zawieral z nim jakieS uklady. Jego byla narzeczona byla zonq, szefa Gildii z Kadencji. Trudno wyobrazi6 sobie bardziej skomplikowan4 sytuacjg. O tak, chciala wywiqza1, sig z tej umowy jak najszybciej. Dzigki honorarium, jakie zaplacijej Emmett, bgdzie mogla przeprowadzie sig do nowego mieszkania.Z iego nazwiskiem na li6cie zadowolonych klient6w czekaiq r81
oszalamiajqcy start jej nowej kariery jako konsultantki. 2yeie malowalo sig w jasnych barwach. A wigc dlaczego sig nie cieszyla? USmiechngla sig do niego promiennie.
i.
- U/yglqda na to, ie jutro wieczorem odzyskam moj4 sofg.
Rozdzial 16 ukradkowo otwieranych drzwi do tazienki wy' rwal go z ponurych my6li. Pierwszq reakcj4 bylo uczucie ulgi. Lecz odk4d tylko wyci4gn4t sig na sofie i wylqczyl. Swiatlo, corcz bardziej zapl4tywal sig w g4szczu r62nych mo2liwo6ci, punkt6w widzenia, problem6w
OU*ro,
i ryzyka. lego rczwaZania o tym, iak tozegra(, poszukiwa-
nia Quinna, zawieraiqc przy tym uklad z Wyattem, nieustannie zakl6cala wspomnienie promiennego u6miechu Lydii, gdy przyznala, ze nazaiutrz ich umowa zostanie zrealizowana. ,,Wygl4da na to, 2e odzyskam mojq sofg". Nie musiala by6 taka zachwycona perspektywq pozbycia sig go z sofy. A do diabla, niech j4 sobie zabiera. Ten cholerny grat w wielu miejscach sig zapadal, byl strasznie nier6wny i sporo za kr6tki' Ustyszal cichy odglos nagiej stopy uderzaj4cej w nogq drewnianego stoliczka w przedpokoju, a potem stlumiony jEk i wymruczane pod nosem przekleristwo. Wysun4l rgkg spod gtowy i spojrzal na fluorezonacyjn4 tatczq zegarka: druga nad ranem. NajwyraZniej Lydii tak samo jak i jemu nie udato sig zasn46. 183
Wszystkie rozwahane przez niego scenariusze i plany awaryjne zniklyw obliczu waLniejszego pytania, kt6re wla6nie sig pojawilo: co robi Lydia w przedpokoju? Zdal sobie sprawg, 2e nie tylko to pytanie sig narodzilo. SwiadomoSC,,2e ona wstala i sig zbli2a, wystarczyla, by wywola6 u niego erekcjg. Zastanawiat sig, czy nadal jest na niego zla. A potem pomy6lal o tym, 2e tak jak jemu wpadlo jej do glowy, 2e gdy odzyskaj4 sekretarzyk, nie bgd4 ju2 mieli 2adnego logicznego powodu, by jeszcze kiedyd sig spotkad. Czy jq to w og6le obchodzito? Wydawala sig bardzo zadowolona z telefonu Bartholomew Greeleya. Po prostu wpadta w zachwyt na wie56, ieich umowa wkr6tce sig zakoftczy. Le2al nieruchomo, czujqc, 2e krew szybciej kr42y mu w |ylach, jakby glupio na co5 oczekiwal. Co mu sig, u diabla, roilo? Na co liczyl? Naprawdg byl na tyle glupi, by wierzyt,,2e Lydia zamierzala dol4czy6 do niego tu, na sofie? Najprawdopodobniej szla do kuchni. W tych okoliczno6ciach jedynie tak dawalo sig to logicznie wytlumaczy(,. Nie mogta zasnq6, wigc prawdopodobnie chciala sobie przygotowad kubek cieplego mleka. Albo co6 w t5m stylu. Dostrzegl blade zarysy jej bialego szlafroka, gdy na palcach skradala sig za 169. Ciemny ktgbek na jej ramieniu to na pewno Futrzak. Wstrzymal oddech, pragnqc, by Lydia podeszla do sofy. Ale zmieruata do kuchni. Wypu6cil wstrzymywane powietrze z pluc, obserwuj4c, jak ona znikaw drzwiach. Kilka sekund p6Zniej ustyszal,2e otwiera lod6wkg. W drzwiach do kuchni na chwilg btysnglo Swiatlo i zaraz zgaslo. Rozlegt sig cichy brzgk. 184
Lydia wyjgta kubek z kredensu. Potem ustyszal odgloo wieczka zdejmowanego ze sloika z precelkami. No nie! Do diabla, naprawdg mySlala, 2e caly ten halas go nie bbudzi?
Odrzucil na bok po6ciel i wstal. W polowie drogi do kuchni zorientowat sig, 2e ma na sobie tylko slipy. Spoirzal w d6i i wyraZnie zobaczyl etekcjg. Ttumi4c jgk, siggn4l do torby, wyj4t dZinsy i szybko w nie wskoczyl. - Nie chcialam cig obudzid - powiedziala Lydia, stajqc w drzwiach kuchni. Siedzial plecami do niej, szarpi4c sig z suwakiem rozporka. - Nie spalem. W koricu udalo mu sig zapi4(, spodnie. Odwr6cit sig do niej. Wygl4data tak Swietnie, 2e chqtnie by i1ziadl. W jednej rgce trzymala kubek, a w drugiej parq precelk6w. Dala jeden Futrzakowi. - Mogg sig poczgstowa6? - spytal Emmett, zdegustowany tym, 2e nie potrafi wymy6lid ciekawszego tematu do rozmowy.
- fasne. Proszg. Gdy wszedl do kuchni, iego ramig otarlo sig o rqkaw jej szlafroka. To bylo tak, jakby dotknql drutu pod napigciem. Potg2na energia wstrz4snqla jego i tak juL ptzerczonowanym cialem. Energicznie zdi$.wieczko sloika z precelkami i siggn4t do Srodka.
- TVch raczei nie chcesz je56 - zauwazylaLydia. - Fu-
trzak pewnie je o6linil. Poczgstuj sig tymi z torebki w piekarniku. Thm trz5rmam moje. Futrzak nie ma tyle sily, 2eby go otworzyC.
Emmett zakgcil stoik, szarpnql drzwiczki piekarnika i wpatrzyl sig w torebkg z precelkami. - Zdarzylo ci sig kiedy6 niechcqcy to wtqczy6, kiedy w Srodku byla ta torebka? - Raz - przyznala. - Od tego czasu trzymam ga6nic9 pod zlewem. WyjAt gar66 precelk6w i zamkn4l piekarnik. Wyczuwal, ze Lydia wciqL jest wkurzona. A wszystko dlatego, 2e nie opowiedzial jej o szczeg6lach swojego ukladu z Mercerem Wlattem. Co mam do stracenia? - pomy6lal. Pewnie i tak ju2 bardziej jej nie wkurzg. To sprawa Gildii, ale mo2e ona ma prawo co nieco sig o tym dowiedzie6. - W porz4dku. Opowiem ci o moim ukladzie zWyattem - powiedzial z ustami pelnymi precelk6w. Uniosla podbr6dek. - Nie fatyguj sig. Dale6 mi absolutnie jasno do zrozumienia, 2e wedtug ciebie to nie m6j biznes. - Bo to rzeczywi(cie nie tw6j biznes. Ale nie mogg zniei1,, 2e tak chlodno mnie traktujesz. - CoS podobnego. Szef Gildii pgka pod wptywem chlodnego traktowania. - Byly szef Gildii. -Wloiryl. do ust kolejnego precelka. - Kr6tko m6wi4c, Mercer dowiedzial sig, 2e Quinn zaginql wkr6tce po wizycie w pewnym schronisku mtodziezowymw Starych Dzielnicach, w Poprzecznej Fali. Wyglqdala na zamy6lonq. - Znam to schronisko. Dziala od kilku lat. Oferuj4 pomoc spoleczn4 dzieciakom z ulicy. - Paru innych mtodych, niewyszkolonych pararezoner6w energii dysonansu r6wnie2 zniknglo. Oni te2 mieli jaki6 kontakt z tym schroniskiem. Mercer uwaLa, 2e te 186
sprawy sig jako5 wi42q. Chce, iebym sprawdzll, co lll tam dzieje. I 2ebym byt dyskretnY. Przelirzywila glowg. - DysLtetny? Dlaczego? - Poniewa2 od kilku miesigcy schronisko sponsorufG Fundacja Gildii z Kadencji. - Ach! * No wla5nie. Ach! - Wsun4l do ust nastgpnego pro' celka.
Gdyby siq okazalo, 2e w schronisku prowadzona jest jaka6 nielegalna dzialalno66, mogtoby to by6 napraw' d9 ktopotliwe dla Gildii. - Tlrka sytuacja bylaby niezrgczna zwlaszcza dla Ib' mary. - Emmett sig zawahal. - Mercer j4 kocha' Chce jq
-
chroni6.
- Ti.udno mi sobie wyobrazid,
2e Mercer Wyatt kocha
ni|wladzg, kt6r4 ma jako szef Gildii. - Ludzie sig zmieniaj4. - Jedni tak, inni nie. - Thochg to cSmiczne. Ale jest coi ieszcze. Wyatt uwaza,ilektol z pracownik6w jego administracji jest zdrajc4. S4dzi, 2e to wta6nie ta osoba odpowiada za to, co dzieie
co6 innego
w schronisku. - Oho! Chyba wiem, dok4d to zmierza. - I w zamian za trop, kt6ry doprowadzi mnie do Quinna, zgodzilem sig spr6bowa1 znale26 zdraic7 w6r6d ludzi
sig
Wyatta. Wypu6cila z pluc powietrze. Rozumiem. A wigc teraz jeste6 szpiegiem szefa Gil-
-
dii z Kadencji. Nic nie odpowiedzial, tylko dalej Zul precelka. r87
-
Dobrze, juz dobrze. Nie mam ci tego za zle
-
o6wiadczyla. To go zaskoczylo. Naprawdg? Tak. Na twoim miejscu te2 bym zawarla taki uklad. Bqdi co b4dZ, jeste6 przede wszystkim odpowiedzialny za to, 2eby odnaleif swojego siostrzerica. I rzeczywi6cie wygl4da na to, 2e Wyatt podsun4t ci dobry trop. W Zyciu nic nie jest za darmo. A je6li chodzi o Gildig, nale2aloby
-
to jeszcze pomnoiy6 przezdwa. - Mniej wiqcej tak na to patrzg. - Przelkn4l ostatniego precelka. - Przepraszam, Le bytem wcze6niej taki poirytowany. - Pewnie nie przywykle6 do tego, by musie6 sig tlumaczye.
Spojrzal na ni4. Nie w tym rzecz. Nie chcialem wchodzid w szczeg6fu, bo znam twoj4 opinig o Wyatcie i miejscowej Gildii. Przyznajg, Le za grosz nie ufam Mercerowi Wyat-
-
-
towi. Ale... - Ale co? U6miechngla sig krzywo. Ale ty nie jeste6 Mercerem Wyattem. Gdzie6 glgboko w sobie poczut ulgg.
-
-
Czy
to znaczy,Ze mi ufasz?
Lekko w zruszyla j ednym ramieniem. - O wiele bafiziej ni2 Wyattowi. No dobrze. Nie deklarowala swojego catkowitego zaufania do niego, lecz przynajmniej nie zaliczala go do tej samej kategorii co Wyatta. - ]utro, gdy ju| odbierzemy sekretarzyk, sprawdzg to schronisko - powiedziat. 188
-
Dobry plan.Zyczg ci powodzenia, Emmctclt, Mlm nadziejg, 2e twojemu siostrzericowi nic sig nie rtalo. Odczekal chwilg. - Chcfatbym, Zeby6 o czyms wiedziala, zanim zakotl. czymy nasz kontrakt. - O czym takim? - Chcialbym sprostowa6 drobne nieporozumienie; chodzi o to, co wiesz o lowcach duch6w. Obserwowala go w ciemno6ci. - Je6li zamierzasz wyglosid kolejny wyktad o polityce
Gildii...
- To nie nta nic wsp6lnego z polityk4. - Nie? Oparl sig plecami o lod6wkg i skrzy2owal rgce. - Wczoraj w nocy wspominalaS o swego rodzaju ,dziwactwie". Nie wiem, sk4d masz tg informacjg, ale kto6 cig wprowadzit w blqd. - Melanie. - Odchrz4kngla. - Melanie Toft o tym m6wila. Wyglqdala na wyj4tkowo pewnq swojej wiedzy. - Przywolanie lub zneutralizowanie ducha faktycznie oszalamia - powiedzial z namyslem - ale ten efekt jest kr6tkotrwaly. - Jak kr6tko? - Maksymalnie p6l godziny. Zastanowita sig. - Teraz, kiedy o tym my6lg, nie przypominam sobie, 2eby Melanie napomkngia co6 o czasie. - Hm, no c62... Chciatem tylko wyja6nil, ze ten efekt nie moZe trwae na tyle dlugo, by spowodowa6 to, co sig stalo migdzy nami ubiegtej nocy. - Rozumiem - szepngta. 189
Opu6cil rgce i post4pil krokw jej strong. A 2e kuchnia byla bardzo ciasna, znalazl, sig tui przed niq. Jej ciepty zapach sprawiL, 2e przeszyl go dreszcz pozqdania. Wiedziat,
to wyczula, ale nie poruszfa sig, nie uciekla. Futrzak wpatrzyl sig w Emmetta, a potem sturlal z ramienia Lydii i potoczyl gdzieltam, gdzie stal sloik z precelkami. - | z calq, pewno6ci4 nie spowodowalby tego. - Emmett chwycit jq w ramiona i nakryl iej usta swoimi. Przezparg sekund, kt6re wydawaty mu sig najgorsze w Zyciu, my6lal, ileLydia go odtr4ci. A potem poczul, jak jej usta migknq, i nagle wszystko bylo tak, jak by6 powinno. Nawet lepiej. Znacznie, Le
znacznie lepiej.
Objqla ramionami jego szyjg i wsungla palce w jego wlosy. Rozchylila wargi. Terazm6glj4 smakowa(. Zawyla w nim i"4dza. Po niei pojawilo sig euforyczne podniecenie. I przekonanie, ie w tej chwili potrafilby przywolad zfitzin- nie, do diabla - ze sto duch6w, ale absorbowalo go co innego. Dtugie okresy abstynencji nie s4 za dobre dla mgiczyzny w moim wieku, pomySlal. Mgzczyzna w moim wieku nie powinien sig angahowat w takie przelotne przygody, powinien byt, honaty, mie6 w l62ku 2ong. Powinien sig kocha6 tak regularnie, 2e staloby sig to rutyn4, by6 mo2e nawet czyml trochg nudnym, tak jak jedzenie Sniadania.
A Sniadanie jeszcze nigdy nie smakowalo mu tak wySmienicie.
Lydia byla ciepla, pachniala noc4
i
kobieco6ciq.
Czym6 wyjqtkowym, oszalamiaj4cym i tajemniczym, cze9o6 takiego nie wdychal ieszcze nigdy w swoim Zyciu i nigdy tego nie zapomni. 190
Zsun4ll. rgkg po pelnej kr4gloSci jej biodra
lobffl pd.
cami udo. Poruszyla sig, przylgngla do niego. Icf rtopr dotkngla jego stopy. Oparl j4 o kuchenny blat i pocdo. wal w szyjg, Namacal pasek jej szlafroka i rozwi4zal go. Ufqlr w dlonie jego twarz. - Nie, Emmett. Zamarl. Uni6st glowg, by na ni4 spojrze6. - Nie? U6miechngla sig smutno. - To naprawdg nie jest dobry pomysl. Formalnie rzecz bior4c, wciqt mamy umowg biznesow4. - Kofczy sig jutro rano. - Wiem. Ale na razie trwa. Gdzie6 w glgbi wybuchta w nim zl.o6(i frustracja. - O co ci, u diabla, chodzi? Pragniesz mnie. Ja pragng ciebie. W czym problem? - Problem w tym - odparla spokojnie - ze nie znamy sig za dobrze. W tym, 2e jeste6 moim klientem. I w tym, 2e nie chc7 przygody na jedn4 noc. - Czemu po prostu nie powiesz tego. szczerze? Prawdziwy problem tkwi w tym,2e jestem bytym szefem Gildii, tak? - Nie. - fasne. Akurat! - PuScil jq raptownie i odepchn4l sig rqkoma od blatu. - Masz takie cholerne uprzedzenia wobec ka2dego ,l
-
palcami po wtosach. - Nie chcialem sugerowa6, 2e jeste6 nienormalna. Owszem, chciale6. Dokladnie to powiedziate6. fak-
Do diabla!
- Przesunql
-
by nie wystarczylo, 2e moi dawni koledzy uwazajq, 2e stracitam swoje paraharmonijne zdolno5ci. Naprawdg nie musiale6 mi m6wi6, 2e pod innymi wzglgdami teL nie jestem normalna. Bardzo przepraszam, ale mam jui do56.
Rozdzi aL
Wracam do l62ka.
Bezradnie obserwowal, jak odwraca sig na pigcie
i w6ciekta wypada z kuchni. Spojrzat na Futrzaka, kt6ry gapit sig na niego z kuchennego blatu. Miate6 kiedyf takie uczucie, 2e strasznie spieprzyle6 sprawg? - spytal.
-
IT
T
I:ydig obudzil
dzwonek telefonu przy l6zku. Uderzy. la dloni4 o stolik, przez chwilg szukala po omacku, ai wreszcie znalazla aparat. Udalo sig jej przfiknq( sluchawkg do ucha, w chwili gdy Emmett odebral drugi telefon w salonie. - London -warkn4l. Lydia przera|ona usiadla na l62ku. - Halo? Halo? - Przepraszam-rzucil szorstko Ryan Kelso. - Chyba wybralem niewta6ciwy numer.
- Ryan? - zawol.ala szybko. - Poczekaj. - To ty, Lydio? -Teraz sprawial wraienie zdezofientowanego.
- Tak. Emmett, odebralam. Mozesz sig rozlqczyt,. - Przepraszam - powiedzial swobodnie Emmett. Kiedy bgdziecie rozmawiaQ zacznQ robi6 Sniadanie. Nie spiesz sig. Nawet jeszcze nie bralem prysznica. Rozleglo sig kliknigcie, gdy odloZyl stuchawkg. Zapadlo napigte milczenie. Lydia wiedziala, ze do Ryana docieraf4 wla6nie implikacje tego, ze to Emmett odebral telefon w jej mieszkaniu tak wcze6nie rano. Ogromnym wysilkiem woli powstrzymala sig, by nie wpa56 L3
-
Po zmroku
193
z impetem do s4siedniego pokoju i nie nawrzeszczeC na Londona. Opanowala sig i blyskawicznie rozwazyla r6zne moz' liwo6ci: Ryan dzwonil, aby jej powiedziee,,2e wydzial po-
stanowil zn6w j4zatrudni6. Albo z propozycj4 prywatnej umowy konsultacyjnej z uniwersytetem. A gdyby tak jej nowa kariera wreszcie na dobre wystartowala? - Pnepraszam. KtoS przez pomylkg odebral telefon oznajmita. Odebral ten sam facet, kt6ry byl parg dni temu razemz tob4 w Kontrapunkcie, prawda? Terazw glosie Ryana brzmiala nutka dezaprobaty. To rozdra2nilo Lydig. Kto mu dal prawo komentowad tg sy-
-
tuacjg?!
-
Pan London jest moim go6ciem.
Zamajaczyl nad ni4 ciefi. Spojrzala przez pok6j i zobaczyla pana Londona, tylko w d2insach, zaslanial cale drzwi. Zbyla go machnigciem rgki, ieby sobie poszedl. Nawet nie drgn4l.
-
Czego chcesz, Ryan?
Odchrz4kn4t. Po
-
spytala.
chwili, gdy sig odezwal, jego ton byl
trochg zby| Lyczliwy. - Dzwonig z pytaniem, czy nie wybraliby6my sig razem na lunch? - Na lunch? - Kiedy cig zobaczylem tamtego wieczoru, u6wiadomilem sobie, ze od dawna nie znajdujemy czasu, by usi456 razem i porozmawia6 - wyja6nit. - Musimy sporo nadrobi6. - Rozumiem. - Nie domy6lala sig, czy proponowat jak45 biznesow4 rozmowg, czy po prostu pr6bowal zachowywa6 siq po przyjacielsku.
t94
- Kiedy chcesz i56 na ten lunch? - Moie dzisiaj?
Lydia pomy6lata o naczyniu z onirytem, kt6rt tl. go ranka inusiala bezpiecznie umie6cid w bankouryn skarbcu, i o sekretarzyku osobliwo6ci, kt6ry miell dzll odebrad od Bartholomew Greeleya. No i jeszcze praca w muzeum. Nawet w porze lunchu. Pewnie wr6ci p6l. no do domu. - DziS mam do56 napigty harmonogram, Ryan. Mo2e jutro?
- Cholera, Lydio! Muszg z tob4 porozmawiad. - Tbrcz wyra1nie irytowat sig i niecierpliwit. - Dzisiaj. |ak najszybciej. Mogg przyj6d do ciebie do domu. Ryan byl zdecydowanie czym6 zaniepokojony. Spr6bowala zignorowad Emmetta, kt6ry opart sig ramieniem
o framugg drzwi
i
obserwowal j4 z wielkim zaintereso-
waniem. Co sig dzieje, Ryan? - spytala. To dotyczy spraw zawodowych - odparl sztywno. Spr6bowala ukry6 podniecenie. Chcesz mi powiedzie(,, 2e mam by6 konsultantk4
-
-
dla wydzialu?
Nast4pila kr6tka, lecz znacz4ca chwila milczenia. Niezupelnie. Caty jej entuzjazm nagle wyparowal. Ryan, przede mn4 cig2ki dziefi. Nie mam czasu na
-
twoje gierki. - Poczekaj, Lydio. Nie rozlqczaj sig! To waine. Nieslychanie walne. Nie chcg o tym rozmawiad przez telefon. Ale uwierz mi, chodzi o wyj4tkowe harmonijskie znalezisko. Lydia Scisngla mocniej sluchawkg. 195
- Jakie znalezisko? - Teraz nie mogq o tym m6wi6. Musimy sig spotka6. Ryan sig zawahal.. - Slyszalem pewn4 plotkg. Zdradzg ci tylko tyle, 2e je6li okaZe sig prawdziwa, kariera chyba zn6w stanie przed tob4 otworem. Lydia poczula, jak w jednej chwili powraca jej pewno56 siebie. Ryan jej potrzebowal, co oznaczalo, ze to ona panowala nad sytuacjq. Musiala ostro2nie rczegra1, tg grg. Wiesz co, Ryan? Oddzwonig trochg p6Zniej, kiedy iu|poznamm6j harmonogram na caty tydzieh. Lydio, poczekai! Nie rozl4czaj sig. Nie rozlqczaj sig, do cholery! Od tego zalezy nasza ptzyszlo((,. Zadzwonig do ciebie p62niej, Ryan. - Bardzo deli-
-
-
katnie odloiyta sluchawkg. Spojrzala na Emmetta.
-
Ico?-spytal.
Niestety, wydaje mi sig, 2e Ryan uslyszal jakie6 plotki o tym, co Chester zostawil mi w spadku. - My6lisz, Lewie,2e masz to naczynie? - Nie, ale chyba podejrzewa, ie mogg co6 o nim wiedzie6.
Niedobrze. - Odsun4l sig od drzwi, podszedt do l62kairzuciljej szlafrok. -Zbieraj sig, moja mata bogini seksu. Powinni6my stad pod drzwiami banku, kiedy tylko sig otworz4. ChcA, zeby to naczynie znalazlo sig w sejfie, zanim zajmiemy sig czym5 innym. Lydia zlapala szlafrok i spojrzala Emmettowi w oczy. - Bogini seksu? - A wolisz okreSlenie: seksowny kociak? - Nie, lepsze to pierwsze. Bogini seksu mo2e by6. City Bank w Kadencji otwierano punktualnie o dziewi4tej. Dwadzie6cia po dziewi4tej Lydia miala ju2 lwpel-
-
196
nione wszystkie dokumenty, konieczne, by zlotyd drpA zyt w sejfie. Pracownik banku zaprowadzil jq I Emmattt do cichego skarbca w glgbi budynku i zostawll lch rt. mych. r' Lydia wyjgta naczynie z onirytem z papieroweJ tonb. ki. Chciala jeszcze taz na nie popatrze6, nim bezpiecznh zamknie je w sejfie. Wci42 nie mogg luwierzyl,2e to sig dzieje naprswdg. - Przygl4data sig strumyczkom nieustannie zmienla. j4cych sig barw, otaczajqcym naczynie niczym malerlkie niezwykle morza. - Tvardy jak skata, a jednak to czysty oniryt. Czy to mo2liwe? Wedtug wszelkiego prawdopo-
-
dobieristwa powinien sig ju2 dawno stopi6 i rozpaS6 na miliard'cz4steczek. - Nie wiem, czy to rzeczywiicie takie niewiarygodne - powiedzial Emmett. - Niewiarygodne? Zdolno6(, obr6bki onirytu to co6, o czym nikt nie styszal. - Pomyfl tylko. - Emmett przypatrywat sig naczyniu jej dloniach. - My, ludzie, jeste6my tu zaledwie od kilw kuset lat, a juZ wyksztalcila siq w nas zdolno6d rezonowania z rezobursztynem. Wykorzystujemy jq na co dziefi, by robi6 wla6ciwie wszystko, od wlqczania rezowizii aL po gotowanie obiadu czy neutralizowanie duch6w. Harmonijczycy prawdopodobnie ewoluowali na tej planecie. - Tego nie wiemy na pewno - odparta szybko Lydia. - Mogli przed tysi4cami lat przyby(, przez Kurtyng, tak jak my zjawiliSmy sig tutaj dwie6cie lat temu. Eksperci twierdz4, 2e nie wiadomo, ile razy Kurtyna zamykala sig i otwieralaw przeszlo6ci ani jakie planety lqczyla, gdy pojawialo sig przejScie. Emmett wzruszyl ramionami. r97
-
Mniejsza z tym. Tak czy inaczej, Harmonij li tu pewnie wiele tysigcy lat, prawda? Prawda.
- Mieli mn6stwo
cz y cy zy -
czaslr, by dostroi6 swoje zdolno6ci
do podstawowych czgstotliwo6ci planety. A co potrafili zrobi6,, u|ywaj1c rezobursztynu? Do diabla, nie wiemy nawet, jak tworzyli duchy czy pulapki iluzji. Niekt6rzy z nas potrafi4 nimi manipulowa(,, alejak dot4d nikt jeszczenie wymy5lit sposobu, by stworzyd od podstaw ducha czy pulapkg.
-
Zgadzasig. Lydia spojrzala na nac4mie w swoich dloniach. Czula cigiar stuleci i echa kreatywnoSci, nie w petni ludzki ej,lecz mimo to rezonuj4cej na bardzo ludzkiej czgstotliwofci. - Moze odkryli albo stworzyli co6 jeszcze lepszego ni? rezobursztyn, by m6c skupia6 swoje zdolno6ci psi? - Nie bytbym zaskoczony. fe6li poZyjemy-tu jeszcze parg tysigcy lat, prawdopodobnie teZ wymy6limy co6 skuteczniejszego. - Emmett zerkn4l na zegarek. - Dochodzi wp6l do dziesi4tej. Greeley na nas czeka. - No tak. -PrzecieL mogla wr6ci6 tu p6Lniej, by napatrzy(, sig na swoje bajeczne naczlmie. Zaczglawsuwa6 je do papierowej torebki. Nagle zamarl.a. - CoS nie tak? - spytal Emmett. - Nie jestem pewna. - Zn6w wyjgta naczynie z torebki i wa|yla je w dloniach. Wystala delikatny impuls psi. Poczula,2e jej bursztynowa bransoletka sig nagrzewa. Ostroinie poszukala harmonicznego impulsu energii promieniu j q cej z naczynia. Bursztyn rozgrzal sig jeszcze bardziej. prueszyl jq dreszcz.
-
O rany! 198
Emmett przysun4l sig bli2ej, wpatruiqc rlg uwrlnlf w jej twarz. - Co odbierasz? Wiek tego przedmiotu? - Nie.clb co6 innego. Pamigtasz, wczoraiwicczorcm m6wilam ci,2ewyczuwam co5 dziwnego. ]akby odroblnq energii putapki iluzji. MySlalam,2e to po prostu co6 spccyficznego dla onirytu, ale terczju2 sama sig pogubllam, Zerkn4lna naczynie, a potem szybko podni6sl wzrok. Ich oczy sig spotkaly. Widziata, 2e Emmett rozumie implikacje tego, co wla6nie powiedziala. - To nie jest energia ducha - o6wiadczyl z absolutnym przekonaniem. - Wyczulbym i4 wyraZniej nii ty. - Nie * szepngla. - To energia iluzji. - Pulapki iluzji s4 bardzo rzadkie poza katakumbami. W milczeniu skingla gtow4. Mial racjg. Mimo to nie mogla sig powstrzyma6. Rozejrzala sig po skarbcu. Bacznie przygl4dala sig kaidemu zakamarkowi, za pomoc4 bursztynowej bransoletki wzmacniaj4c i skupiaj4c swoje zdolno6ci pararezonansu. Nie zobaczyla 2adnych plam ciemno6ci. Zadnych niewytlumaczalnych cieni pod stolem ani pod sufitem. OczywiScie, 2e nie ma tu 2adnych pulapek iluzji, pomy6lala. Na lito56 bosk4, przeciez s4 w samym Srodku City Banku w Kadencji. WyraZnie czula jednak na sk6rze cieplo bursztynu z bransoletki. W pomieszczeniu polyskiwaly Slady energii. Popatrzyta na naczynie, a potem na Emmetta. - Mo2e ma to co6 wsp6lnego z obrobionym onirytem? - spytat. * Z iakqf jego wla6ciwo6ci4, o kt6rej nie wiemy, bo 2aden czlowiek nie umial nim manipulowa6. Podniosla flakonik do Swiatla. 199
- Wydaje mi sig, 2e tu jest wieczko. Wla6ciwie
nale-
ialoby je zdj4( w laboratorium. Nie chcg ryzykowa1,
Le
uszkodzg naczynie.
-
Przetrwalo tyle czasu. Nie moZe by1, zbyt kruche. Spr6buj9. Postawila flakonik na stoliku i bardzo delikatnie podwa|yla wieczko. O dziwo dalo sig latwo zdjq(,. Wtedy spojrzala w ciemne, bardzo ciemne wngtrze niewielkiego artefaktu. - Hm. Uniosla naczynie i ustawila je pod takim kqtem, by Swiatlo sufitowej lampy wpadalo do jego wngtrza. Nie przebilo sig jednak przez ciemno36.Zadnego btysku czy iskierki ukrytego w Srodku onirytu. Tllko ggsta, nieprzenikniona czarna mgla. 54 tylko dwie moiliwo5ci, pomySlala. Albo tracg swoje zdolno6ci pararezonansu, tak jak podejrzewal Ryan i inni, albo trzymam w dloniach naczynie wypelnione putapkq iluzji. - Uff! - sapngla. - fest prawdziwa? - spytal cicho Emmett. - Uhm. Nieduza. Thka, by zmie5ci6 sig w tym naczyniu. Nie podwa2yl jej opinii. Zaakceptowal jq,, cho(, przecie2 mial prawo w ni4 w4tpi6. Obserwowal, jak bardzo ostro2nie odstawia naczSmie na stolik. - I co o tym my6lisz? - Nie wiem. Nigdy nie widzialam czego6 takiego poza Wymarlym Miastem, zreszt4 nikt nie widzial. Sam fakt, 2e istnieje wewn4trz tego naczynia, moLe oznacza1,, 2e ta putapka jest inna od wszystkich dotychczas napoty200
kanych. Musi by6 jako6 zakotwiczonaw onirycie. Znamy tylko jeden spos6b, Zeby sig o tym przekona6. Spojrzal na ni4, pochylon4 nad nacz5miem.
- Zr6bta. - Mo2e lepiej, 2eby6 przeszedt do drugiego pokoju. Thk na wszelki wypadek.
-
-
Wykluczone. Zostajg. Trvoia decyzia.
Wzigla glgboki oddech i skupita sig na przeslaniu energii psi przez bursztyn na jej nadgarstku. Kamienie szybko zn6w sig rozgrzaly. Zawibrowal w niej impuls energii rezonansu - nie do pomylenia z niczym innym slabej, lecz stabilnei i wyrainej. - To mata pulapka - szepnqla. - Emituje tylko drobn4 stru2kg energii.
Nawet taka struZka moile wywola6 bardzo przykre efekty - ostrzegl j4 Emmett. Nie odpowiedziala. Oboje pracowali w katakumbach. Wiedzieli, jakie szkody potrafi4 wytzqdzi1' sidta pradawnych Harmonijczyk6w. Sny i koszmary obcej rasy. Wyslala stabilny impuls energii psi ptzez bursztyn, wpatruj4c sig w mroczn4 noc wewn4trz naczynia. Po kilku sekundach spostrze$a, 2e co6 w glgbi sig porusza. Ciemno6d wydawala sig kondensowad i gqstnie6. Reagowala na impulsy energii, kt6re wysylala Lydia. fe6li schrzaniq robotg na tym etapie, mogq bardzo latwo uak-
-
tywni6 pulapkg, pomy6lala dziewczyna. Gdyby wyzwolila putapkq iluzji, mialaby tylko sekundq na to, by zdat sobie sprawg, 2e wpadla w tarapaty. I ani chwili na co6 innego. Ciemno66 siggnglaby po ni4 po falach czgstotliwo6ci psi, kt6rych sama jej do.starczyla. Zalalaby j ej umyst, zanim ona zdqLylaby zareagow a6. 201
fe6liby pulapka byla wystarczaj4co silna, nie tylko pogrqiylaby j4 w dezorientuj4cej iluzji, kt6rej jej ludzki umysl zbyt dlugo by nie zni6sl, lecztakile wykorzystalaby jej wlasn4 energig psi, by usidli6 kaZdego, kto na swoje nieszczg5'cie znalazl sig obok. Na przyktad Emmetta. Jak dtugo trwalby koszmar albo jak4 formg by przybral? Wielka zagadka. Bior4c pod uwagg rozmiary putapki, Lydia mogla tylko mie6 nadziejg, 2e wywolany przez ni4 sen bylby mglisty i kr6tki. Zdawal.a sobie jednak sprawg, ie nawet gdyby trwal ledwie parg minut, dochodzilaby do siebie przez wiele dni. U|ywaj4c zdolno6ci pararezonansu, dotarta gtgbiej w mat4 plamg ciemnoSci. Przeszukiwala spowijajEcE jq energig efemerycznq, p6ki nie wychwycila wyraZnego echa rezonansu. Dostroila swoj4 sondg, znalazla ukryty wz6r i ttumiqc ruch fal, poslata w niego energig. Powoli, ostroinie zaczgla sig dostraja6 do czgstotliwoSci rezonansu w pulapce. Oslabl. Stawal sig coraz bardziej p$ki. Ciemno6d w naczyniu nagle znikla. Lydia wypuScila z ptuc powietrze. Nie zdawala sobie sprawy, 2e przez caty czas wstrzymywala oddech. Podniosla wzrok i zobaczyla szeroki u6miech Emmetta. - Pigkna robota - pochwalil. I wtedy zalala j4 fala uniesienia. To od Zaginionego Weekendu byl pierwszy raz, gdy miala szansg pracowa6 z pulapk4 iluzji, sprawdzi6 sig i udowodni6 samej sobie, 2,ewciqL posiada harmoniczne zdolno6ci,2e ich nie utracila.
Spr6bowala nad sob4 zapanowal, nie okaza(, ogarniaj4cego j4 podniecenia.
- Minglo trochg czasu. Batam sig, czy nie zardzewialam
- powiedzialabez owijania w bawelng'
-
Zardzewralal? TeL co6! Chrzanid caly cholemy Wydzial Paraaretreologii, Uniwersytet w Kadencji i te duchy' na kt6rych jeLd24l Nie stracila6 swoich zdolno6ci. lu|nietlumita wielkiej rado6ci i ulgi. Z cichymol
-
go kurtkg.
bi6.
-
-
Naprawdg nic mi nie jest. Wci4t' mogq to ro-
Roze6miala sig.
A on uni6sliqitei sig roze6mial. - Moiesz to powt6rzy6. - Postawil j4 na podlodze, nie wypuszczaiqciei z objg1,, i z calych sil pocalowal. Na chwilg przywarla do niego, delektujqc siq tym radosnym, dodaj4cym otuchy u6ciskiem. I wtedy zdala sobie sprawg, 2e na Swiecie nie ma nikogo, absolutnie nikogo innego, z kim chcialaby Swigtowad tq chwilg. Gdy euforia powoli zaczgla opada6, Lydia u5wiadomila sobie, 2e caluie sig z Emmettem w samym Srodku bankowego skarbca. Gwaltownie powr6cila do rzeczywisto5ci. Powoli, niechgtnie odsunqla siq,.zaczetwieniona i bez tchu. Miala by6 przecie2 profesjonalistk4. Profesjonali6ci tak siq nie zachowuj4. Emmett wydawal sig nie zauwailal jej zaktopotania. Zerll.;n$, na naczynie na stoliku. - Jest tam co6 ieszcze opt6cz zderezonowanej putapki?
Lydia podbiegla do stolika. Podniosla naczlmie iieszcze raz skierowala je do Swiatla. - Nic nie widzg. Zaraz, poczekaj! CoS tu jest. Wygl4da jak kawalek papieru.
-
Papieru? 203
- Ibk. - OpuScila naczSmie i odwr6cila do g6ry dnem. Oboie wpatrzyli sig w kartkg, kt6ra wypadla na jej dlo6. Ib byt zwykly, najzwyklejszy papier. Z cal4 pewno6ciq nie sprzed paru tysigcy lat. Nikt nigdy nie znalazl w ruinach czego6, co przypominatoby papier. - Chester - szepngla Lydia. - M6gl zderezonowae pulapkg, wlo|y1, tg kartkg do Srodka, a potem zn6w zastawi6 sidla. Odstawila flakonik i ostro2nie rozloiyla papier. Zobaczyla znajome bazgroly, trzy linijki chaotycznych liter i cyfr, a pod nimi wiadomo66. Droga Lydio, niezty plan emerytalny, co? Szkoda tylka, 2e nie moge byC z Tobq i sig nim cieszy6. Obiecatem Ci, 2e pewnego dnia zaskoczg wszystkich tych sukinsyndw z Uniwersytetu. Ale naprawdg niesamowite iest to, 2e tam, gdzie to znalazlem, jest tego wigcei. Niestety inne szciury ruin jui prowadzq tam nielegalne wykopaliska. Wydobycie catego onirytu zaimie im jednak wiele tygodni, o ile nie miesigcy. Z tego, co toiem, w kaidym cholernym korytarzu tego odgatgzienia katakumb ai roi sig od duchdw i putapek iluzii. W podziemnych miastach nigdy nie widziatem niczego tak dobrze chronionego. Bez wzglgdu na to, co postanowisz, nie id/, tam sama. Bgdziesz potrzebozlata
pomocy toutcy duch6ut,lecz nawet wtedy bgdzie to niebez-
pieczna eskapada. Niezaleinie od tego, kago wybienesz, musisz by( pewna, 2e moiesz mu bezgranicznie zaufaA. lest tam tyle onirytu, 2e nawet Tut6j nailepszy przyiaciel zacznie sig zastanawiaC, czy Cig nie zamordowaA. Powy ilei sq zaszyfrow ane w sp6trzgdne. Przepr aszam,
ale musialem tak zrobiC Nie mogg by| pewien, 2e ktoS
inny nie znaidzie pierwszy tego naczynia albo 2e nie uda mu sig ominqd tej matei pulapki w Srodku. Niezte paskudztwo, no nie? lest zakotwiczona w onirycie. CoS niesamowitego! Bgdziesz potrzebowata klucza do kodu. Z oczyutistych powod6w nie chciatem zostawiaf go tutai, w tym samym mieiscu, co wspfiIrzgdne. Nie martw sig iednak, zadbam o to,ilebyS go dostala. Kiedy wybienesz sig po resztg onirytu, bqdt ostro2na. Inne szczury ruin, kt6re sig tam krgcq, to prawdziute sukinsyny. Wqtpig, by zawahaly sig poderinqC Ci gardto, edyby Cig tam spotkaty. Ttudi Chester
-
O m6j Boze
-
szepnqla Lydia.
-
Tego jest tam
wigcej. Emmett wpatrywal sig w trzy linijki liter i cyfr. Pisze, ze zadba o to, 2eby6 dostala klucz do tych wsp6lrzgdnych. Lydii zamarl a. Przeszyla j4 parcli2ui4ca my6l. Emmett, mo2e to wta6nie robil Chester w muzeum tej nocy, kiedy zostal zamordowany? MoZe przyszedl tam
-
po to, by zostawi6 klucz w moim biwze? Morderca musial go 6ledzie,, zabi6 i odebra6 mu klucz. - Zgoda. Kupujg to. Ale ten klucz na nic sig sukinsynowi nie przydal, bo Chester ukryt wsp6lrzgdne w tym naczyniu. - Emmett zerkn4t na zegarek. - Chod1my iui. |este6my um6wieni z Greeleyem.
Emmett zacisn4l dlori w pig56 i glo6no uderzyl w drzwi. Lydia obserwowala wngtrze sklepu, lecz nikt nie wytonil sig z p6tmroku za kontuarem. Odsungla sig od witryny.;.
-
Rozdzial 18 'W
.iqgo tej godziny, kt6r4 spgdzili w banku, poranna mgla naptywaj4ca od rzeki zggstniala. Tenz byla tak nieprzenikniona, 2e Lydia nie widziala drugiego korica przecznicy. W sklepach przy Alei Ruin bylo wciry, ciemno. Za wsp6ln4 zgodE wla6cicieli i moc4 wieloletniej tradycji otwieraly sig dopiero o jedenastej. We mgle, za niskimi budynka-
mi, majaczyty potgine zielone muryWlmartego Miasta. Gdy wysiadla ze slidera, przeszyl.j4 chl6d, wigc energicznie potarla dlorimi ramiona. ZauwaLyla,2e Emmett
wto2yt czarn4 sk6rzan4 kurtkg. Siggngta do samochodu poplaszcz i dol4czyla do Londona na chodniku. Razem ruszyli w strong frontowych drzwi Antyk6w Greeleya. Emmett zerkn4l na bursztynow4 tarczg swojego zegarka.
- Jeszcze nie ma dziesi4tej. - W Alei Ruin prawdziwy ruch zaczyna sig po poludniu. Ale Greeley na pewno bgdzie juZ w swoim sklepie. Podeszli do drzwi. W Srodku byto ciemno. Lydia nacisngta klamkg. Zamknigte. - Bylam pewna, 2e przyledzie wcze6niej. -Przylo|yla dlonie do szyby izajrzala do obskurnego wngtrza. -Zalo29 sig, 2e jest na zapleczu. Zapukajmy.
Zaczynatrochq gluchn46 - powiedziala. - Spr6bujmy dosta6 sig od tylu. Poprowadzita go za 169 i skrgcila w w4skq uliczkg za sklepami. Tutaj mgta wydawala sig jeszcze ggstsza,
a mrok intensywniejszy. Ulotne Slady zbl4kanej energii wyciekaj4cej ze Starych Mur6w sprawily, ieLydiapoczula sig nieswojo. Emmett szedl tui zaniq. Nagle przeszyl jqdreszcz. Energia pararezonansu. fej bursztyn nadal mial temperaturg sk6ry. Emmett, czy to ty? Pruepraszam - rzucil roztargniony. - TVlko spraw-
-
dzalem. Poslala mu groZne spojrzenie.
-
Co sprawdzalei? Energig dysonansu. Wydawalo mi sig, 2e czujg jej Sladowe ilo6ci. Zaraz, zaraz. - Zatrzymala sig, okrgcila na pigcie i wsungla rgce do kieszeni plaszcza. - Chcesz mi powiedzie(,,2e gdzie1 w pobli2u pracuje lowca duch6w?
-
-
Nie w tej chwili. Je6li jaki6 tu byl, to albo juL poszedl, albo przestal pracowa6. Zaniepokojona, wpatrywala sig w spowit4 mgl4 uliczkg. - W tej czg1ci miasta krgci sig mn6stwo dzieciak6w Lubi4 bawi6 sig energi4, kt6ra wycieka przez mury Wymarlego Miasta. Mlodzi pararezonerzy energii dysonansu, tacy jakZane, przychodz4 tutaj, 2eby (wiczy1 przywolywanie iskierek.
Emmett kiwn4l glow4. Przy murach Starego Rezonansu dzieje sig to samo. Mo2e wyczulem Slady jakiegoS przyszlego, mlodego
-
lowcy. Chyba sam w to w4tpi, pomy6lata Lydia. Ale kim ja jestem, 2eby sig znim spiera6?
Odwr6cila siq, postawita kotnierz plaszcza i ruszyta dalej. Gdy dotarla do tylnych drzwi sklepu Greeleya, zatrzymala sig i mocno zapukala. Cisza.
-
- M6wil, iebgdzie okolo dziesi4tej. Wyglqda na to, 2e musimy zaczekae, w samochodzie. Nie s4dzg, 2eby sig bardzo sp6Znil. Greeley ma kr6tk4 liCholera
-
zaklgla.
stg priorytet6w. Pieni4dze s1na samym jej pocz4tku. Emmett przezparQ sekund w milczeniu przygl4dal sig
zamknigtym drzwiom. Potem Wjql z kieszeni kurtki rgkawiczki. Lydii nagle zrobilo sig bardzo zimno. Odkaszlngla. - Jako twoja konsultantka odradzam ci wtamanie do Antyk6w Greeleya. To bez sensu. Bartholomew nie zostawilby na noc na zapleczu czego( tak cennego jak tw6j sekretarzyk. Wierz mi, Emmett. Wierzg. - Dloni4 w rgkawiczce siggn4l do klamki. W kwestii sekretarzyka. Wci4z jednak odbieram Slady energii rezonansu. Nie czujesz jej?
-
-
Zmarszczyla brwi.
-
Nie. Poczutam twoj4 energig, kiedy przed chwil4 jej uzyleS, aleteraz nic nie odbieram. - Pewnie dlatego, 2e jeste6 splataczk4. To s4 wibracje lowcy. Owingta sig szczelniej plaszczem. Wigkszo66 ludzi potrafila odbiera6 slabe Slady energii psi, gdy kto6 w po208
bliZu aktywnie pracowal zbursztynem. Najczg6ciej jednak czlowiek byl o wiele bardziej wra2liwy na tych, kt6rzy zostali obdarzeni podobnymi jak on zdolno6ciami paranormalnymi. Lowca duch6w latwiej wykrywal Slady energii pozostawione przez innego towcg, a pararezoner energii efemerycznej, taki jak ona, lepiej wyczuwal innego splatacza pracuj4cego w pobliZu. ]ednak nawet najsilniejsze Slady paraenergii szybko znikaly, gdy ten, kto jq wytwarzal, przestawat rczonowa1, przezbtrsztyn. Skoro Emmett odbieral energig dysonansu, oznaczaloto,2e gdzie6 w pobli2u pracowal towca, i to bardzo niedawno. Lydia patrzyla, jak Emmett naciska klamkg. Ustqpita tatwo pod jego palcami. ZbVt latwo. - To chyba niedobry znak,2e tylne drzwi s4 otwarte, Emmett. - Zabawne. WaSnie doszedlem do tego samego wniosku. - Otworzyl drzwi na oSciez i zajrzal na zaplecze sklepu. Lydia stangla na palcach, Zeby zajrze(, mu przez ramig. Najpierw nie zauwazyla nic pr6cz ciemnych ksztalt6w karton6w i waz z zielonego kwarcu. Potem dostrzegta cialo rozciqgnigte na podlodze. - O m6j Bo2e, Emmett! Bartholomew Greeley leLaltwaruqdo ziemi w kaluZy krzepn4cej krwi. Miat poderznigte gardlo. - O Bo2e! -zn6w krzykngla Lydia. Nie mogla zlapa(, tchu. Rgce trzgsty jej sig tak bardzo, 2e musiala wepchn46 je do kieszeni. - Tak jak Chester. - fest w tym pewien wzorzec, prawda? - Emmett, w petni skoncentrowany, rczglqdal sig po pomieszczeniu. - O co chodzi? - spytala Lydia. - Co odbierasz? 14
-
Po zmroku
-
Pracowal tu lowca z bursztynem. Niedawno. Prawdopodobnie przywolat ducha,Zeby ogluszyd Greeleya, po czym poderin4i mu gardlo. Kimkolwiek byl, spieszyl sig.
-
Dlaczego tak my6lisz?
-
Czujg.
przypalil. Nie czujesz? Lydia wci4gngta powietrze. Wychwycila lekki sw4d zwgglonego wypelniacza do karton6w. CoS
Emmett zerkn4l na ni4. - Wszystko w porz4dku? - Tak. - Klamaia jak z nut. Zol4dek iej sig wywracal na widok zamordowanego z zimn4krwi4 Greeleya. - Tllko tu nie zwymiotuj - ostrzegl j4 Emmett. - Nie b6j sig. Nie zwymiotujg. Spojrzal na ni4 z pow4tpiewaniem. Potem wszedl na zaplecze i zastonil cialo. - Czekaj! Co robisz? - Spojrzata nerwo'tvo w uliczke. - To jest miejsce zbrodni. - Wiem. Chca tylko szybko sig rozeirze1,, zanim stqd znikniemy. Ogarngto j4 zle przeczucie. - Znikniemy? - Tak. - Poruszal sig ostro2nie w p6lmroku, uwaiaj4c, by nie wdepn46 w krew. * A co z policjq? To ty sig upierale6, 2eby6my po nich zadzwonili, kiedy znale flli(my Chestera, pamigtasz? - Wtedy nie mieli6my wyboru. Ale tym razem mamy. Kiedy jui st4d znikniemy, zadzwonimy z budki telefonicznej. Zdala sobie sprawg, dokqd on zmierza, i coraz bardziej chciato jej sig wymiotowad. - Zapewne anonimowo? - spytala sucho. 210
Emmett pochylil sig, by przylnee sig podlodze wok6l ciala. Wldawalo jej sig, ze coi podnosi, ale nie widziala co. W tych okoliczno6ciach powiedzial, prostuj4c
-
sig - anonidrowo66
bgdzie dla nas najlepsza. Detektyw Martinez nie dokonala jeszcze 2adnego przelomu w sprawie Brady'ego. A co6 mi m6wi, ilebardzo by tego chciala. |e6li sig dowie, 2e zn6w ty pierwsza pojawita6 sig na miejscu kolejnej zbrodni... - urwal znacz4co. - Umie6ci mnie na poczqtku swojej listy podejrzanych, tak? - Prawdopodobnie. Lydia sig zastanowila. - Nie tylko ja pojawiam sig juL drugi raz na miejscu zbrodni. - Nie musisz mi przypomina6. - Podszedl do zawalonego papierami biurka. - Za pierwszymrazem udalo mi sig wywin46, ale za drugim Martinez raczej mi tak latwo nie odpu6ci. - Zwlaszcza 2e zadajesz sig ze mn4 -.mrukngla ponuro Lydia. - Mhm. - Delikatnie przerzucal papiery, wci42 w rgkawiczkach. - Nie ma 2adnych mocnych dowod6w na to, ze cof l4czy mnie czy ciebie z tymi morderstwami. Martinez bgdzie musialato przyzna6. Nie moze uiry6 przeciwko nam niczego konkretnego. Emmett podszedl do drzwi. Kiedy wr6cil, bez slowa otworzyl dlori. Lydia wpatrzyla sig w bransoletkq z rezobursztSmu jego rgce. Sze56 dobrej jako6ci kamieni, kaidy z jej iniw cjalami, oprawionych w niedrog4 imitacjg zlota. Zn6w wezbrala w niej fala nudno6ciiprzercilenia.
2tt
- To jedna z moich bransoletek - szepngla. - Tego sig obawialem. - Polo2yl bursztyny na jej dloni, po czpwzi4t j4 pod ramig i szybko wyprowadzil przeztylne drzwi sklepu Greeleya. - Chcesz sig zaloiye ,2e ukradl j4 ten lowca, kt6ry przeszukal twoje mieszkanie? - I zostawil tutaj, na miejscu zbrodni? - Wqtpig, Zeby to zrobil ten sam czlowiek. Thmten to byljeszcze dzieciak. - Dzieciaki potrafi4 zabijae. - Ale zazwyczaj nie tak sprawnie. - Emmett obefzal sig przez ramig. - Ten dzieciak w twoim mieszkaniu pewnie dla kogo6 pracowal. - KtoS pr6buje mnie powi4za6, z zab6jstwem Greeleya. - Tenz drzala tak bardzo, 2e omal nie upu6cila bransoletki. - Nie mogg w to uwierzyd. Czemu to robi? - Zeby mie6 pewnol{ 2e przez nastgpnych parg dni bgdziesz bardzo zajgta. Zbyt zajgta, 2eby koncentrowa6 sig na takich drobiazgach, jak bezcenne naczynie z onirytem czy m6j sekretarzyk osobliwo6ci. Spr6bowala pomy6led logicznie. Nie przyszlo jej to latwo. - )est jeszcze inny pow6d, dla kt6rego m6gl zostawi6 moj4 bransoletkg przy zwlokach Greeleya. fe6li przyiedzie tu Martinez, znajdzie ten zwgglony wypelniacz do karton6w. Bgdzie podejrzewa6, Lew morderstwo jest za-
- Owszem, tei,na to wPadlem. - O cholera. - Wla6nie, o cholera. e,
Dziesigd minut p62niei Lydia, wciqL zdenerwowana, siedziala na fotelu pasaiera w sliderze ipattzyla, jak Emmett odwiesza sluchawkg w budce telefonicznej i wraca z ponur4 Brtarz4do samochodu.
Usiadl za kierownic1, zarezonowat zaplon i spojrzal na ni4. - Na pewno nie zwymiotujesz? - Raczej nie. Co powiedziate6 glinom? - Zgtosilem, anonimowo, 2e tylne drzwi w Antykach Greeleya s4 otwarte. -Ziechal z krawgZnika ' -Zasugetowalem, 2e wygl4da to tak, jakby wlaSnie sig tam wlamy-
wano. Przy1lqpatrol, 2eby to sprawdzid. Zmusila sig, by my6le6logicznie. - Mo2e tak wta6nie bylo, Emmett? Mo2e Greeley zaskoczyl zab6ic1, gdy przyszedl wczeSniei,ileby sig przygotowa6 na naszq wizyfg? Gdybym nie zgodzila sig spotka(, z nim dzi6 rano...
-
Przestari! Natychmiast! Nie masz z tym nic wsp6lnego. To Greeley chcial dokona6 transakcji przed otwarciem sklepu, zapomniata6? No c62. Nie zapomnialam. Ale...
-
mieszany lowca duch6w. Uhm. I wie, ze ty ija pracujemy ostatnio razem.
Zadne ale. To on ustalil termin. - Emmett zwolnil przed zakrgtem. - I m6gl zaprosi6 zab6ica do Srodka. O czym ty m6wisz? - spytala z niedowierzaniem. ChodZmy gdzie(, gdzie dostaniemy kawg. Muszg
Zerkngla na niego. Powiqzanie mnie z miejscem zbrodni to dobry spos6b, Zeby wpl4ta6 w to takZe ciebie.
pomy6le6.
- Tak. -
21.2
-
-
WVglqdalo na to, 2e morderca przeszukiwat biurko Greeleya w po6piechu - odparl. - Papiery byty poroztzuca' ne i wymieszane. Dwie szuflady zostawil na wp6t otwarte.
- Wedlug ciebie czego szukal? - To nic pewnego, ale z kalendarzanabiurku wyrwa-
Rozdzial 19 K"-iur.rrka Bursztynowe Niebo byla jednym z tych przyjemnych miejsc, gdzie mo2na siedzied nad filiiank4 rezoherbaty i p4czkiem przez co najmniej godzing, zanim kelnerka zacznie sig gapi6. Emmett szybko rozejrzal sig po lokalu i wypatrzyl spokojny boks na jego tylach. Obserwowal Lydig, gdy zamawiala herbatg. Chyba dobrze sig trzymala, ale martwil sig o ni4. Na jej twa:zy widzial napigcie. Byta niesamowicie odporna, ale ciosy spadaly na ni4 jeden za drugim. Welu ludzi, kt6rych znal, wpadloby juL w histerig. Zastanawial sig, ile ta dziewczyna jeszcze zniesie. I
214
no parg kartek. Brakowalo dzisiejszej iwczoraiszej strony.Iieszcze dw6ch czy trzech innych. - Morderca sig obawial, Le to, co zapisano na jednej ztych stron, odcisngto sig na s4siednich? - Istnieje taka mo2liwo56 - Emmett przerwal. - Za' stanawiam sig, czy Greeley pr6bowal zotganizowa6 aukcjg, 2eby podbi6 ceng mojego sekretarzyka. - To do niego podobne. - Zabgbnilra palcami w blat stolu. * fe6li tak, to niewykluczone, ze zanotowal tg aukcjg w kalendarzu na biurku. Byl bardzo skrupulatny. Na kartce z dzisiejsz4 dat4 m6gl zapisa(, nazwisko i numer telefonu mordercy. - I nasze nazwiska, tazemz twoim numerem telefonu. Wyr alnie sig wzdrygngla. - Ktokolwiek go zabit, wiedzial, 2e mieli6my ptzylSe, o dziesiqtej. Musial wczorai kontaktowa(, sig z Greeleyem. Wszystko zaplanowal. O Boie, Emmett!Toznaczy... - KtoS nas pr6bowat wrobi6. Lydia zastanawiala sig przez chwilg. - Potrafig zrozumie6,2e kto6 zamordowat biednego Chestera, 2eby dosta6 klucz do wsp6lrzqdnych. A nawet sobie wyobrazil,2e kto6 zabil Greeleya dla sekretarzyka. Nie jest moilebezcenny, ale bardzo warto6ciowy' Co jednak t4czy te dwie sprawy? Ty - odparl Emmett. - I ja. I oniryt. I domniemany zdrajca z Gildii w Kadencji
-
Co znaczy ,,domniemany"? 215
-
sPYtat.
-
dodala.
- Moiliwe,
2e zostaliSmy wci4gnigci w jaki6 nielegal-
-
ny handel antykami, prowadzony przez Mercera Wyatta wyia6nila chlodno. Emmett poczul, jak zaciskaj4 mu sig szczgkl Jei niechg6 i nieufnoS6 wobec do wszystkiego, co wi4zalo sig z Gildiq, nie byty dla niego niczym nowym. Nie pozwoli sig wci4gn4d w kl6tnig o etykg lowc6w. Je6li Gildia bytaby w to zamieszana, Mercer Wyatt nie zaprosilby mnie na kolacjg - o6wiadczyl z przekonaniem. - Nie powiedzialby mi, ze Quinna widziano w Poprzecznej Fali. Nie zawarlby zemnquktadu. Tego nie mo2esz by6 pewien. Kto wie, co napraw-
-
-
dg knuje Wyatt? Powiedziat ci, 2e chce, ilebyl mu pom6gl zniszczyt, jakiego6 rywala, kt6ry podobno trenuje mtodych lowc6w duch6w bez zgody Gildii. A co, je6li cig oktamal? Co, je6li pr6buje cig wrobi6 w morderstwo? - Wierz mi, Wyatt nie chce, 2eby mnie aresztowano. Na sto procent. On mnie potrzebuje. I nie tylko 2eby pozby(, sig jakiego6 towcy renegata. Opadla na oparcie plastikowego fotela. fej spojrzenie stato sig bardzo zimne. - Nie powiedziale5 mi wszystkiego o twojej umowie z Wyattem, co? Zalala go fala zlo6ci. Pochylil sig nad stolikiem i spojruaIna ni4 ostro. - Powiedzialem ci prawdg o moim ukladzie z nim. - A czego mi nie powiedziate6? - Cholera, reszta nie ma z tym nic wsp6lnego. - Powiedz mi! Powoli sig wyprostowal. Ogromnym wysilkiem woli udato mu sig zapanowa6 nad sob4. 216
Wyatt wyznal mi, ze zamierza za rok ust4pi6' Cicho prychngla. To chyba dobra wiadomo6d. )a na pewno nie bqdq za nim tgskni6. Ale co ty masz do tego? Mercer twierdzi, 2e zanim odejdzie, powa2nie z re-
-
-
-
strukturyzuje Gildig w Kadencji, wedlug wzorca Gildii z Rezonansu.
No proszg... I chce, 2eby5 byt iego konsultantem biznesowym, tak? 2eby6 mu pom6gl wszystko zmoder-
-
nizowae?
Emmett sig zawahat. - Chce trochq wigcej ni2 tylko doradztwa' - Cholera. Chce wybra6 swojego nastqpca, co? 2eby5 ty nim byl? Oburzenie w jej glosie zn6w obudzilo z lrudem tlumiony gniew. Spojrzal znacz1co w bok, by jej przypomnie6, 2e nie s4 sami w kawiarence.
- M6w trochq ciszej' I tak mamy do56 problem6q
nie musimy ieszcze tozpuszczad jakich6 niestworzonych plotek o wewnqtrznej polityce Gildii' Wyattowi by sig to nie spodobalo. - Nie obchodzi mnie, co by sig nie spodobalo Wyattowi. - A co waLnieisze- sykn4t cicho - mnie by sig to nie spodobato.
-
Czy
ty przypadkiem nie pr6bujesz mnie
zastra-
szy6?
-
Owszem. Rzucila mu w6ciekle spojrzenie' Jednak gdy zn6w sig odezwala, jej glos byl niewiele glo6niejszy od szeptu' Co odpowiedziale6 Wyattowi, kiedy ci oznairnil,2e chce, by6 po nim Przeiql Gildig?
-
217
Emmett uni6sl swojq fili2ankg. 2e nie interesuje mnie ta robota. I mySlisz, 2e to go powstrzyma przed pr6b4 zmu_ szenia cig do tego?
-
-
Poradzg sobie z Mercerem Wyattem.
-
Odstawil fi_
liiankg trochg zbyt gwaltownie. - posluchaj. Nie przyszlo56 Gildii w Kadencji leiy nam na sercu. Na wypadek gdyby6 zapomniala, pr6bujemy uniknE6 aresztowania za
morderstwo.
-
Chyba mi to jako6 umkngto jej fili2anki z herbat4,
-
- powiedziala do swo_
mi sig wydaje, ze detektyw Martinez jest bar_ dzo dociekliwa. fe6li ztiretrzy morderstwo Greeleya i poCoS
wi4heje ze spraw4 Brady'ego, mozeszby6 pewna, Le zasypie nas pytaniami. Musimy ustali6 naszqwersjg. Lydia westchngla. - A jak4 historyjkg jej sprzedamy? - Prawdziw4. Na tyle, na ile to mo2liwe. - Brzmi podstgpnie. - Zawsze najbezpieczniej jest trzymae, sig jak najbli_ 2ej prawdy. Wtedy s4 mniejsze szanse, Le co| schrzanisz. - Masz do6wiadczenie w tego typu sprawach? Nic nie odpowiedzial, tylko spojrzat na ni4. Zaczerwienila sig.
- Pruepraszam. Ponoszq mnie nerwy. - la te| nie jestem w najlepszej formie. - Opart lokcie o st6l. - Powiemy tak: bylifmy razemprzez calqubiegl4 noc i dzisiaj rano. Najpierw u ciebie, potem w ban_ ku. Wypili6my tutaj herbatg, a potem podwiozlem cig do Shrimptona. Po prostu nie wspomnimy o tych paru minutach w Antykach Greeleya. To nam powinno da6 ali_
2t8
bi. Mamy kilku 6wiadk6w. Dzwonit Kelso, a poza tym potwierdz4 to ludzie, kI6rzy byli w banku. Zostawig tutaj duLy napiwek, ieby kelnerka nas zapamigtala. No i w koricu rnogli5my sta6 w korkach. - A co, jeSli kto6 widzial nas w Alei Ruin?
- W takiej mgle? W4tpig. Wszystkie okoliczne sklepy
byly zamknigte. Powinno nam sig uda6. - Tak sqdzisz? - Lydia wygl4data na zmartwion4. Tlvoja historyjka sprowokuje inne pytania. - Na przyktad jakie? - Cho6by dlaczego byle6 u mnie ubieglei nocy i czemu nadal byte6 dzi6 rano. Czemu siedzimy tutaj w kawiarni, skoro powinnam byd ju2 w pracy? No wiesz, tego typu sprawy. - Na szczgscie istnieje prosta i oczywista odpowiedZ na te pytania. - No wla6nie. Na lito56 bosk4, Emmett, wszyscy pomy6l4,2e mamy romans. - Lepiej, aby my6leli, ze ze mn4 sypiasz, ni| gdyby doszli do wniosku, 2e mordujesz swoich wsp6lpracownik6w zbranhy handlu antykami. Zbladla. - No tak. - TV i ja jeste6my dla siebie nawzajem alibi. - Super. Moim alibi iest to, 2e sypiam z moim pierwszym powaZnym klientem. Swietny spos6b narczpocz1cie nowej kariery jako prywatnej konsultantki' Ju2 nie mogg sig doczeka6, by zobaczy6, jak wspaniala klientela zglosi sig do mnie, kiedy to sig rozniesie.
Karteczki z notatkami na jej telefonie 2le wt6i-yfu. Lydia niechgtnie usiadla przy biurku i siggngla po nie.
2t9
Szybko ie przejrzala. Dwa polqczeniaz Ryanem i wiadomo66 od kobiety, kt6ra chciata zaplanowa6 wycieczkg po
- Nad czSm sig zastanawiasz, Melanie? - ...dlaczego pan London podwi6zl cig do ptacy' Za-
Muzeum Shrimptona w ramach urodzinowego przyjg-
zwy czai chodzisz Pieszo'
cia iej siedmioletniego syna. Na szczgscie detektyw Alice Martinez sig nie odezwala.
Lydia, nie |e6li niepotrafig znie56 Melanie, pomy6lala piekarniw bgdg miala wigkszych szans ni2 kulka Sniegu
Lydia sig odprgZyla. Ostatnio w jej 2yciu doszlo do powa2nych zmian. Kto by pomy6lal, 2e bgdzie sig zadawa( z bylym i by(, moile przyszlym szefem Gildii i unika6 telefon6w z policji? Spojrzaia na p6lkg z ksi4Zkami po drugiej stronie biura i przypomniala sobie krew na podlodze na zapleczu sklepu Greeleya. Melanie otworzyla drzwi i wsungta glowg do Srodka. - No, no! Proszg. Wreszcie postanowila5 przyj66 do
ku, by znie(;e, detektyw Alice Martinez. Potraktui tq tozmowq jako dobrq okazjg, by podwiczyd swoj4 historyjkg, nakazala sobie. Odstawila czainiczek, odwr6cila sig i oparta plecami o regat. Rgkami chwycila drewnian4 p6tkq i u6miechngla
pracy.
Lydia sig wzdrygngla.
- Jadlam Sniadanie z moim klientem. Tlochg sig przeci4gnglo.
Melanie obejrzala siq przez ramig, sprawdzaj4c, czy nikt nie idzie, a potem wpadla do malego pomieszczenia. - Wydawalo mi sig, 2e pary minut temu widzialam samoch6d Londona. Spotkanie przy Sniadaniu, co? - Tak. - Lydia wstala i podeszla do regatu zksiqikami, na kt6ryrm stal czajniczek. Thk naprawdg nie chciala ju2 wigcej herbaty, ale musiala co6 robi6, by znieSe,te nieuniknione pytania. - Jak tam z projektem konsultingowym? - spytata
trochg zbyt wesolo Melanie. Robimy postgpy. - Lydia nasypata herbaty do czajniczka.
-
- Tak sig zastanawiam... 220
sig do Melanie.
Pan London byl tak mily i zaproponowat, 2e podrzuci mnie tutaj Po spotkaniu. Rzeczywi6cie, to bardzo mile.
-
- Uhm. - Nie mySl sobie, 2e jest wielu dobrze sytuowanych
klient6w, kt6rzy pofatygowaliby sig, Zeby podwiefl1' swosobie zai4 konsultantkq. Zastan6w sig, ile trudu musiat da6: wsta6 wcze6niej, wyj56 z hotelu, pojecha6 po ciebie do Starych Dzielnic, podwie1( cig do kawiarni, podrzuci6 tutaj... - Na czas projektu pan London zatrzymal sig u mnie - wypalila LYdia. Melanie osluPiala. - O Bo2e! Sypiasz z nim, tak? Masz romans ze swoim nowym klientem? Wiedzialam! Wiedzialam to od chwili, kiedy zobaczylam, jak wysiadasz z jego slidera.
Lydia chciala co6 odpowiedziel, ale uratowal jq widok blisko dwumetrowei wysokoSci szkieletu, kt6rego cieri przeslonil szklane szybki w drzwiach biura' Ko6cista dlori uniosla sig, by zaPuka(,. 221,
-
Proszg wej56, panie Shrimpton! - zawolala. Im wigcej ludzi, tym weselej. Martinez pewnie pojawi sig lada chwila. Drzwi sig otworzyly. Winchell Shrimpton spojrzal na niq ponuro. - O! Jestef wreszcie! - Przepraszam, 2e dzi6 rano trochg sig sp6Znilam. Sprawy osobiste. Proszg sig nie martwi6, nadrobig to, bgdg pracowa(,w porze lunchu. Shrimpton posgpnie pochylit swoj4 tyse jak kolano glowg. - Nie s4dzg, 2eby to co6 pomoglo. fak pewnie zauwa2yla6, znowu nie ma ruchu. Klienci ju2 sig nie pchaj4 do naszego muzeum. Tego ranka chroniczny pesymizm Shrimptona wydawal sig bardziej irytuj4cy ni2 z.:ixrykJe, a ona na pewno nie chciala wystuchiwa (, narzekafi szefa. Miala wlasne problemy. Musiala jednak wyl
Proszg sig nie martwi6, panie Shrimpton - powt6rzyla, sil4c sig na optymizm. = Wkr6tce zacznq sig wio-
-
walacie zawsze mamy wigkszy ruch. Dzieciaki uwielblajq to miejsce. Shrimpton nie rozpogodzil sig zauwahalnie; tetaz sprawial wrahenie zamy6lonego. - To przez te zwloki w sarkofagu w Galerii Grobowc6w poprawil nam sig ruch na parq dni - stwierdzil' Ciekawe, czy mogliby6my w jaki6 spos6b zaatanzowa( kolejny drobny,,wypadek". Lydia zamarta
senne ferie. W
Melanie prawie podskakiwala z ekscytacji' Swietny pomysl, szefie! Wie pan, gdyby znaleziono u nas drugie zwloki, mogliby6my wymy5lid jak46 naprawdg dobr4 legendg. Shrimpton spojrzal na ni4 znadzieiq'.
-
- Iaka legendg? - Najlepiej co6 o jakiej6 klqtwie pradawnych Harmonijczyk6w - Melanie podparla policzek palcem. - We pan, ludzie uwielbiaj4 tego typu rzeczy. Mogliby6my rozpocz4(, kampanig reklamow4
wok6t Klqtot'y Harmonij-
skiego Sarkofagu.
Shrimpton pokiwal glow4. - Podoba mi sig to. Dobrze rokuje' Lydia ukryla twarz w dloniach.
- fest otwarte przez cal4dobg? - Kiedy6 bylo. Ale parg miesigcy temu zaczgli zamy-
Rozdzial 20
ka6 o p6lnocy. Podobno pani, kt6ra prowadzi Poprzecz' n4 Falg, twitrdzi, 2e pojawity sig nowe problemy prawne i obostrzenia wobec calonocnych schronisk. M6gtby6 mi opisa6, jak tam jest w Srodku? fasne. -Zane spojrzal na niego z ukosa. -A czemu interesuje pana Fala? Zastanawiam sig, czy tam nie wpa56, 2eby sig ro-
-
-
S/itgotnu
zejrze(,.
mgla przegnala zwyklych bywalc6w mate-
go parku, ale Emmett iZane musieli sig jakoS przedrze1 przez labirynt porzuconych butelek po winie Nocne Wibracje i piwie Kwa6na Aura.
- Poprzeczna
-
Zane oderwal wzrok od Futruaka, kt6ry wgszyl pod drzewem. - Thk, jasne. Znam to miejsce. Fala?
Krgci sig tam sporo dzieciak6w zulicy. Majqdarmowe 2arcie, gry komputerowe i fajn4 salg gimnastyczn4. Chodzilem tam czasem po szkole, p6ki Lydia sig nie dowiedziata.
Emmett wsun4l rgce do kieszeni swojej sk6rzanej kurtki. - Lydii nie podoba sig to schronisko? - Nie. - Zane przewr6cil oczami. - Przekonala ciocig Olindg, 2e nie jest to dla mnie odpowiednie ,,6rodowisko". - Ach!
-
Powiedziala,2e to miejsce dla dzieciak6w, kt6re nie maj4 domu , i 2e ja mam dom. No, to chyba logiczne. MoZe. W kaZdym razie ciocia Olinda to kupila. Emmett obserwowal, jak Futrzak toczy sig w ich strong przez pogniecion4 trawg.
-
- Lydii sig to raczej nie spodoba. - Raczejnie.
Wr6cili do slidera, oparli sig o zderzak i patrzyli, jak Futrzak wesolo skacze wok6l pustych butelek. - Lydia uwaila,2e powinienem p6j56 do koled2u odezwal. sig po chwili Zane. Emmett kiwn4l gtow4. - Nie dziwi mnie to. - Ale ja nie chcq. ChcA sig przylqczy(, do Gildii. - Przeciehjedno nie wyklucza drugiego. Zane prychnql. - Koled2 to strata czasu dla towcy duch6w. - Wielu lowcom przestaje odpowiada6 lowienie duch6ww pelnym wymiarze godzin, gdy robiq to dlugo. Albo o jeden raz za duZo zostan4 podsma2eni i postanawiai4 z tym skoriczy6. fe5li nie nauczyli sig niczego innego, trudno im zmienid praca.
-
Nie wyobra2am sobie, Zebym kiedykolwiek
sig
zmgczyl lowieniem.
- Raz na jakiS czas jest to calkiem fajne. Ale nie powiem, 2e to najwigkszewyzwanie intelektualne na Swiecie. Zane zn6w prychn4l. 15
* Po zmroku
- A kogo obchodz4 intelektualne wyzwania? - By6 dobrym w lowieniu duch6w to trochg jak byi dobrym w przechodzeniuprzezruchliw4 ulicg w miejscu, gdzie nie ma przej6cia dla pieszych. fe6li jeste6 szybki,
rzadko co6 cig potr4ci. Jasne, przez iakis czas moZe to by6 ekscytuj4ce, ale czy naprawdg chcesz spgdzid na tym cale lycie? Zane spojrzal na niego ze z!.ofici4. - To wcale tak nie wygl4da. - Niczym sig to nie r62ni od zdolno6ci derezonowania pulapek iluzji. Lydia jest w tym dobra i pewnie moglaby Swietnie zarabiad, nie robi4c nic innego pr6cz neutralizowania pulapek, ale gdyby robita tylko to, szybko by jej sig znudzilo. - Lowienie duch6w nigdy mi sig nie znudzi- odwiadczyl z przekonani em Zane. - Mo2e i nie. - Skoficzyle5 college? - Tak. Dorabialem na boku, unieszkodliwiajqc duchy w katakumbach w Rezonansie . P62niej, kiedy zaliczylem szkotg, przez jalcr(i czas zajmowalem sig tylko tym. Ale zmgczylo mnie to, 2e wszystkie zaslugi za nowe odkrycia zawsze sq przypisywane paraarcheologom. Zane zmarszczyl.brwl - Co masz na mySli? - Kiedy odslaniane s4 nowe czgsci katakumb, nigdy nie uznaje sig tego za zaslugg lowc6w. Dla wigkszo6ci ludzi jeste6my po prostu migsniakami do wynajgcia. To paraarcheolodzy piszE artykuty w fachowych czasopismach i to ich zdjgcia sq w gazetach. - To nie fair. - Wiem - odparl Emmett. -Ale tak juz jest.
-
-
Denver Galbraith.:Thorndyke uni6sl sig zza szerokiego biurka. Poprawil okulary na nosie i wskazal Emmettowi krzesto. - Dzwonil do mnie lian Wyatt, by uprzedzi6 o pariskiej wizycie. - Nie zajmg panu zbyt du2o czasu. - Emmett tozeirzal sig po luksusowym biurze fundacji. Tamara na pewno poci4gngta za wszystkie sznurki,by zrealizowa6 sw6j cel i zmieni6 wizerunek Gildii. Ekskluzywna boazeria, drogie dywany i polyskuj4ce drewniane meble bez wqt' pienia zostaly wybrane przez proiektanta wnqtrz, kt6rego poproszono, by stworzyl atmosferg ,,wykwintnego, dobrego smaku". Denver Galbraith:Ihomdyke w naturalny spos6b pasowal do swojego otoczenia. WyraZnie wida6 byto po nim, 2e wiele lat uczyl sig w prywatnych szkolach. I 2e ma Swietne koneksje. Byla w nim r6wnie2, powaga i determinacja. Mercer wla6ciwie go ocenil, pomyflal Emmett. Ten mtody czlowiek chcial sig sprawdzi6. Chcial sam do cze9o6 doj56. Thmara data mu Srodki, aby to osi4gn4l. - Rozumiem, ze interesui4 pana szczeg6ly naszego wkladu w schronisko mlodziehowe Poprzeczna Fala. Denver zn6w poprawit okulary w zlotych oprawkach i otworzyl grub4 teczkg. - Nie wiem, czego dokladnie pan szuka, ale mam tutaj pelne sprawozdanie finansowe, jeSli
Proszg wej56, panie London.
to pomoie.
-
Chciatbym je zobaczy6.
Emmett siggn4l nad biurprzeirzal. kiem po raport. Szybko go - fak zakladam, wszystkie organizacje charytatywne poddawane sq Scislej kontroli, zanim autoryzujecie fundusze? - Oczywi6cie. Wszelkie istotne fakty weryfikujg osobi6cie. Sprawdzamy wszystkich, kt6rzy sq zwiqzani z organizacj4, i przeprowadzamy audyt ich sytuacji
-
finansowej. Musimy sig najpierw upewni6, czy instytucja dziala zgodnie z prawem. Wie pan, oszust6w nie brakuje. Wiem. - Emmett przegl4dal dane finansowe. - Widzg, 2e gdy fundacja zaczgla finansowa6 PoprzecznqFalg, schronisko mialo problemy.
-
-
Denver rozparl sig w fotelu. - Kiedy umarl zaloLyciel, finanse Fali byly zabalaganione. Ztego powodu niemal zrezygnowali5my z projektu. Jednak w przeszto6ci schronisko cieszylo sig dobr4 opini4, przyci4gato mlodych ludzi z ulicy, a pani Wyatt bardzo chciala finansowa6 jaki6 projekt ukierunkowany na bezdomn4 mlodziel. Postanowili6my, ie bgdziemy wsp6lpracowa6 zpann1Vickers, by zn6w postawi6 Falg na nogi. Catkiem nie1le nam sig to udalo. Emmett podni6st wzrok. - ZpannqVickers? - To ona jest odpowiedzialna za prowadzenie schroniska. Zaczglaw nim pracowad wkr6tce po Smierci Amesa. Bardzo sig zaangazowaia. Tlak.
-
Lydia wpatrywala sig w sarkofag, w kt6rym znalazla zwloki Chestera. Sprzqtaczki wykonaly doskonal4 robotg. Wszystkie plamy krwi znikngly. Tyle 2e przejrzysty zielony kwarc, zl
Powoli sig odwr6cila i tozeirzala po ton4cej w p6lmroku galerii. Co Chester robil tutaj tej nocy, gdy zostal zabity? Detektyw Martinez i wszyscy inni podejrzewali, Le ptzy' szedl ukra56 jaki6 artefakt. Nawet w swoich najlepszych dniach Dom Pradawnej Grozy Shrimptona byt zaledwie podrzgdnym muzeum. Nie skrywal niczego niezwykle warto6ciowego, cho6 znalazloby sig parq tzeczy, choeby zwierciadla nagrobne, kt6re moglyby zainteresowad drobnych kolekcjoner6w. A ptzeciei Chester mial reputacj g drobn ego zlodziei aszka.
z Emmettem |ednak, je6li poprawnie zinterpretowali list Chestera, nie przyszedl tu, aby co5 ukra6d' Pr6bowal ukry6 klucz do swojego szYfru. Prawdopodobnie zgin$', zanim zdolal' zrealizowa(' sw6j cel. A ie6li tak, iego zab6ica mial teraz klucz i nie bylo sensu go szuka6. Ale co, je6li Chestera zamordowano' gdy wracal z m;rrzeum? Co, je6li ukryl klucz, zanim kto6 poder2nqt
mu gardlo? Przygl4dala sig kryptom po obu stronach sali wystawowej. Na polecenie Shrimptona urny z zielonego kwarcu, zwierciadta nagrobne i inne eksponaty zostaly efektownie o6wietlone, tak by niesamowicie blyszczaty w ciemnoSciach. To skrzydlo galerii obfitowalo w miejsca, w kt6rych jak trudno Chester m6gl ukry6 klucz. Musial wiedzied, przeszuka6 cale muzeum. )e6li to w og6le mo2liwe'
-
Lydio? Glos Ryana za iei plecami wyrwal j4 z zadumy' Odwr6cila sig szybko izobaczyla,jak podchodzi do niej ner-
wowym krokiem. 229
-
Cze66, Ryan.
Zostawilem ci z dziesig6 wiadomo6ci - powiedzial bez iadnych wstgp6w. - Wdzialam. - Dlaczego, u diabla, nie oddzwonila6? - festem ostatnio trochg zajgta. - Cholera, przez caly dzief pr6bu jg cig zlapa1,. - Na wypadek gdyby6 zapomnial, Ryan, nie pracujg ju2 dla wydzialu. Ato znaczy, 2e nie zawsze natychmiast oddzwaniam do moich dawnych koleg6w. Teraz mam inne priorytety. - Tlakie jak ten tw6j tak zwany nowy klient? Poczula sig nieswojo. Nie tak zwany. Pan London jest jak najbardziej realnym klientem - odparta spokojnie. Odebral telefon w twoim mieszkaniu dziS rano. Sypiasz z nim, na lito56 bosk4! Masz w og6le pojgcie, kto
-
to taki? - Owszem. Zignorowal to. - London jest szefem Gildii z Rezonansu. MySlatem, 2e komu jak komu, ale tobie na pewno nie przyszloby tatwo romansowa(, z tego typu cztowiekiem. - ]est bytym szefem Gildii. - Znasz powiedzenie:razw Gildii, nazawszew Gildii. - M6j klient to m6j problem, nie tw6j. - Nieprawda... - Glos Ryana ztagodniat. - Jeste6my przyjaci6tmi, Lydio. Kolegami. Czujg sig odpowiedzialny za ciebie, wigc ostrzegam cig przed Londonem. On cig wykorzystuje. - Mo2esz uzna(,,2e jut mnie ostrzegte6. Sluchaj, nie mam czasu.Przejd1my do rzeczy. Czego chcesz?
- Do diabla, pr6bujg ci wy6wiadczye,ptzyslugg. - Ostatnim razem, kiedy wy6wiadczyte6 mi przyslugg, stracilam pracg.
-
Pracu.j nad tym ze mn4, a mo2e uda
mi sig zn6w
wprowadzid cig do wydzialu. Mialam racjg, pomySlala. Tylko iednatzecz moZe tlumaczy1,natarczywoSd Ryana: uslyszal co6 o onirycie.
-
Co sig dzieie, Ryan?
Muszg ztob4porozmawiat,. -Rozeitzal sig dookola, najwyraZniej sprawdzai4c, czy galeria nadal jest pusta.
- Wydarzlo
sig co6 wa2nego.
Pewnie naleialoby sig dowiedzie6, ile wie o onirycie. Zalozyla rgce i oparta sig biodrem o naroZnik zielonego sarkofagu.
- Opowiadai. - Nie mo2emy tu rozmawia6. - Czemu nie? Muzeum zostato zamknigte parq mi nut temu. |este6my sami. Przeczesal palcami wlosy izn6w sigrczeirzat. A2 bilo od niego napigcie. Podszedl do niejbli2ej i odezwat siq niemal szeptem. - Mam wlasnego prywatnego klienta. - Gratulujg. A co mi do tego? Przy gl4dal j ej sig uwainie. - Ubieglej nocy skontaktowal sig ze mn4 w sprawie plotki o kawalku obrobionego onirytu. Poczula, 2e w Srodku robi jej sig zimno, ale udalo jei sig pogardliwie zachichota6. - Wygl4da na to, 2e ten tw6j wspaniaty prywatny klient uciekl z jakiego6 oddziatu parapsychiatrycznego. Wszyscy wiedzq, 2e nie istnieje co6 takiego jak obrobiony oniryt. 231
- M6i klient m6wil powa2nie. - Ryan wciq| uporczywie sig w niq wpatrywal. - Nie zwariowal. My6li, 2e ta plotka nie wzigta sig znikqd, i poprosil mnie o pomoc w iej sprawdzeniu.
M6i klient to do6wiadczony kolekcjoner; docierajq do niego wszystkie plotki z ruin. Jest przekonany, 2e oni
-
ryt istnieje. - A jakoig nazryaten do6wiadczony kolekcjoner?
- Tego nie mogg ci powiedzied. - Ryan zesztywnial' -
U6miechngla sig szeroko.
-
Latwe pieni4dze. Naliczysz mu trochg godzin za poszukiwanie lipnego kawalka onirytu, a potem o6wiadczysz, 2e nie istnieje, i wy6lesz mu rachunek. - On uwa2a, Le moLesz coi o tym wiedzied, Lydio. - Ia? - Wybaluszyta oczy, udajqc zdumion4 niewinno56. - Na lito66 bosk4, dlaczego l4czy mnie z jak45 nieprawdopodobn4 plotk4 o onirycie? - Poniewa2 pracujesz dla Londona, a jego zdaniem London przyjechal do Kadencji szuka6 onirytu. - Posluchaj, Ryan. Tw6j klient najwyra1niej mocno sig podsmaZyt - sykngta. - Pan London nie goni za jak4(; urojon4 plotk4. Przyjechal tu szukad swojei-rodzinnej pami4tki. - Nie wierug ci. - Ryan podszedl jeszczebliLej. - Odmawiasz wsp6lpracy ze mn4, bo chcesz to mied tylko dla siebie. Wydaje ci sig, 2e sama potrafisz znaleAe ten oniryt. - Oszalate6? Wedlug ciebie, pracowatabym dzisiaj tu u Shrimptona, gdybym byla na tropie onirytu? Wierz mi, natychmiast rzucilabym tg robotg, by m6c sig calkowicie po6wigci6 poszukiwaniom. Gdyb5rm namierzyla kawalek obrobionego onirytu, trafilabym na okladkg ,,Dziennik6w Paraarcheologii". Mogtabym sobie przebiera6 w posadach na uniwersytecie. Cholera, pewnie zrobiliby ze mnie szefa wydziatu. PomySl tylko, Ryan, niewykluczone, ze dostalabym twojq posadg! Ryan zamrugal, najwyra1niej zaniepokojony. Gdy siq opanowal, jego wyraziste rysy wykrzywil ponury grymas.
Woli pozostad anonimowY. - A iakZe. Nic dziwnego. Gdyby ludzie sig dowiedzieli, 2e szukaonirytu, ktos m6glby zadzwoni6 po facet6w w bialych fartuchach, ileby go zabtali do wariatkowa' Ryan z tak4 sit4 zacisn4l zgby, 2e Lydia uslyszala zgnyt' Cholera, Lydio. Powinna6 ze mnq nad t5m praco-
-
wa6. To leZy w twoim najlepszym interesie' Tak? A dlaczego?
- M6j klient nie tylko zgodzil sig zaplaci6 mi fortung,
je6li odnajdg oniryt. Zgodzil sig te2 na to, by artefakt zostal zbadany i opisany przezwydzial,. Wydgla usta. To znaczy, 2e twoie nazwisko pojawiloby sig we wszystkich artYkutach... OczywiScie zadbalbym o to, 2eby nie pominigto cie-
-
-
bie
-
zaznaczyl.
O rany! lak za dawnych czas6w, co? Ja piszq artykul, a ty figurujesziako gl6wny autor? Serce tak mi bije, 2e chyba zaraz wYskoczY z Piersi! Ryan wyprgiYl sig jak struna. - W porz4dku. ObiecuiQ, 2e to ty bqdziesz gl6wn4
-
autork4.
Nie kupujq tego nawet ptzez chwilg'luit tego pr6bowale6, nie pamigtasz? - Lydio, to nie jest wla6ciwy moment, by sprzeczal sig o takie drobiazgi. |e6li m6j klient ma racjq co do tego onirytu, stoimy przed przelomem w calej naszej karierze'
-
Chwilg mu sig przyglqdala. - Naprawdg wierzysz, 2e ten tw6j klient sig nie myli, prawda? - Thk jak m6wilem, to doSwiadczony kolekcjoner. S4dzg, Le wie, co robi. KtoS tak inteligentny nie gonilby za czym6, co nie istnieje. - No nie wiem... Kolekcjonerzy sqdziwni. Gdyby nie byli trochg ekscentryczni, nie byliby kolekcjonerami. - Ale jefli ma racjg, gra toczy sig o wielkie pieniqdze. I rzecz nie tylko w kasie. To mogtoby wymazal cal4 twojq,przeszloi6. Gdyby6 pojawila sig z onirytem, nikogo by ju2 nie obchodzito, co ci sig przydarzylo p6l roku temu. - Dobrze. Spr6buj mnie przekona6. Co wiesz o tym tak zwanym onirycie? - Nie powiem ci ani slowa wigcej, dop6ki nie zgodzisz siq ze mnq pracowa6 - zaryzykowal.. - C62, w takim razie... -wyprostowala sig i odsungla od sarkofagu - wygl4da nato,2e nasza rozmowa dobiegla korica. Do zobaczenia, Ryan. - Zaczekaj! - Gwaltownie chwycit j4 za ramig, gdy pr6bowala go wymin46. - Jeste6 profesjonalistk4. Wiesz r6wnie dobrze jak ja, 2e je6li w tej plotce jest cho6by ziarno prawdy, to bgdzie znalezisko dziesigciolecia. To zbyt waLna sprawa, ilebyipozwolila, by rz4dzily tob4 uczucia. - feSli jest w tym cho6by ziarno prawdy - powt6rzyta i spojrzala znacz4co na jego dlori na swoim ramieniu. Bqdftak mily i zabierz rgkg. - Chodzi o Londona, tak?! - wrzasn4l rozwscieczony. - Szuka onir5rtu, a tobie sig wydaje, 2elepiej trzyma(, znimni2 ze mn4! - Zabien tg rgkg, Ryan. - On jest z Gildii! Ato znaczy,Ze jest niebezpieczny.
-
*
Pu56 mnie, RYan.
Cholera! Nie widzisz, co sig dzieie? On cig lvykorzystuje. - O czynt.tY m6wisz? - Doskonale wiesz o czym. On ma wlasne plany' - Kazdy ma wlasne PlanY. T! teL. - Cokolwiek planuje London, zaloilg sig, 2e to niezgodne z prawem.
- Na twoim miejscu nie oskar2atabym
glo5no Londo-
na o to, 2e iest przestgpc4. - Przypomniala sobie slowa Emmetta w kawiarni. - Mogloby mu sig to nie spodoba6' Ryan poczerwienial. - Co to znaczy? Tllko dlatego, 2e cig pieprzy, wierzyszw kaide iego slowo?! My6lalem, 2e jeste6 m4drzejsza, Lydio.
- Moje prywatne bycie lo nie twoja sprawa, Ryan' lu?nie.
- Uwa2aj - warknql' * Sam fakt, 2e London w og6le
cig wynaj4l, powinien byl wzbudzid w tobie podejrzenia,
2emawobec ciebie zle PlanY. - A ja6niej? - Wesz r6wnie dobrze iak ia, 2e gdyby potrzebowal konsultanta do jakichs legalnych dzialafi, zwr6cilby sig do Stowarzyszenia i wynaj4t prywatnego paraarcheologa' Ale on wybral ciebie. To cig nie zastanawia? - Chyba do56 juZ powiedzialeS, Ryan. - Wybral ciebie. Splataczkq pracuiqc4 w takim miejscu jak to, bo tak sig podsma2yta, 2e stracila pracA na uniwersytecie. Wytlumacz mi, dlaczego zachcialo mu sig zatrudni6 paraarcheolog, kt6ra pewnie ju2 nigdy nie b9dzie pracowad w szanowanym zespole wykopaliskowym?
-
Zamknii sig, RYan.
- Wdziala6
swoje wlasne akta parapsychologiczne?
Oprzytomniala. - Wrogowie?
Co naimniej dw6ch psychiatr6w, kt6rzy cig leczyli po tym, jak wyszla6 z katakumb, zalecalo,2eby6 sig zglosila na mily, spokojny oddzial, i to na dluilszy pobyt. Zacisngla pig5ci. - Te dane sq podobno prywatne. - G6wno prawda. To na wydziale tajemnica poliszynela, co jest w tych aktach. Zdiagnozowali u ciebie skrajny paradysonans, amnezjg i og6lny uraz psychiczny. Oboje wiemy, co to znaczy. Wedlug opinii ekspert6w, jeste6 sklonna do zalamafi pod najlZejszq,presjq. - Nic takiego sig nie zdarzy. . - A ju| na pewno nie bgdziesz nigdy pracowa6 pod ziemiq. Nie z legalnym zespolem. - Machn4t rgkq. - Cholera, masz szczg1cie,2e w og6le dostata6 robotg w tym byle jakim muzeum. Zalalaj4 fala zlofici. Poczula b6l i u6wiadomila sobie, 2e paznokcie wbijajq jej sig w sk6rg. - ]e6li mnie nie pu6cisz, zaczng Wzyczee,. Mo2e cig aresztuj4? Jak my6lisz , jak zareagowaliby na to w laboratorium? A skoro ju2 o tym mowa, wyobral sobie, jakby to przyj4l tw6j nowy,, klient" ? Skoro szuka onirytu, oczekuje chyba odrobiny dyskrecji od swojego konsultanta. 'I\ttarz Ryana wykrzywil grymas w6cieklo6ci. pruez chwilg my6lala, 2e bgdzie musiala rzeczywiilcie spetnid swoj4 pogr62k9. Ryan jednak dostrzegl determinacjg w jej oczach. Zly, zaklql i pu6cil jej ramig. - Posluchaj, Lydio. Nie zdajesz sobie sprawg, w co sig pakujesz. Powtaruam, London jest niebezpieczny. I o czym6 jeszcze powinna6 wiedziei. Jego wrogowie teL s4 niebezpieczni.
- M6j klient m6wit mi, 2e nie wszystkim z Gildii
Rezonansie podobaj4 sig zmiany, jakie wprowadzil w tamtejszej oryanizacii. - Ryan znizyl glos do szeptu. Co wigcej, paru ludzi, kt6rzy stangli mu na drodze, znaleziono martwych w katakumbach. Wielu s4dzi, 2e to London zaaran2owal. te nieszczg6liwe wypadki.
w
-
Bzdura. |e6li tw6j klient ci to powiedziat, to naprawdg ostro go przysma2ylo. Atercz przepraszam, Ryan. - Ostentacyjnie zerknqla na zegarek. - Idg do domu. - Cholera. Czy ty mnie sluchasz? Nie moZesz ufa6 Londonowi. On cig wykorzystuje. - Chyba nie wyrazilam sig jasno - odparla spokojnie. - Na razie ufam Londonowi bardziej ni2 tobie. - Szkoda, 2e mi nie powiedzialaf, 2e dobre pieprzenie wystarczy, aby zdobye, twoje zaufanie. Cholera, sam bym cig przelecial. Nie pozwolg, by ten sukinsyn wytrqcit mnie z r6wnowagi, obiecala sobie w my6lach. Tlzgsta sig z w6ciekto6ci, lecz jej glos zabrzmial chlodno - ProsileS o to, o ile pamigtam. Mo2e zapomniale6, 2e odm6witam. Chyba musialam tamtej nocy umy6 glowg. Uni6sl dlori. Patrzyla na niego z niedowierzaniem; chce j4 uderzy(? W galerii niemal bezgtoSnie szumiata energia. Nie jej energia! Bursztyn na jej nadgarstku nadal mial takq sam4 temperaturg jak sk6ra. Niewidzialnych wibracji nie wysylal tei Ryan. To byla czgstotliwo6d tow-
-
cy duch6w Ryan z wyraZnym wysilkiem opu6cil rgkq. Pewnie nie zdautal. sobie sprawy, 2e wok6l faluje energia.Zbyt spigty,
zbyt zaanga2owany w kl6tnig, nie zwr6cil na ni4 uwagi.
-
Znalazla6 sig w bardzo trudnej sytuacji, Lydio. Mogg ci pom6c. Zadzwofr do mnie, kiedy przejrzyszna oczy. Stawk4 jest nie tylko moja przyszlo6(,. Twoja te2. Okrgcil sig na pigcie i szybko ruszyl galeri4. Lydia odprowadzila go wzrokiem. W powietrzu wo-
k6l niej nadal lagodnie wibrowala energia; jakby j4 chronila. Odwr6cila sig powoli i zobaczyla Emmetta; wyszedl z cienia rzucanego przez potgzny filar z zielonego kwarcu. - Dlugo tam stale6? - spytala. - Wystarczaj4co dlugo. - Slyszale6? O jego nowym kliencie? I calej reszcie?
-
Styszalem.
Emmett, to znaczy, ze ktod naprawdg szuka tego onirytu. Kimkolwiek jest, uwa2a, 2e to dlatego zjawile1 sig tu, w Kadencji. - Na to wygl4da. - Emmett spojrzal w gl4b galerii, tam, gdzie znikn4l Ryan. - My5latem, 2e bgdg go musial podsma2y6.
-
Kogo? Ryana? -Przez chwilg na tym sig skupila. M6gtby6? Tak daleko od Wymarlego Miasta? Nie odpowiedzial, po prostu wzi4l j4pod ramig.
-
- ChodZmy. |este6my um6wieni. - Zkim? - Zpann4Helen Vickers. - A kto to taki? - Dobra kobieta, kierowniczka schroniska mtodzie2owego Poprzeczna Fala. Po drodze przedstawig ci nasz4
historyjkg.
- Mam pomysl. Mogq byd twoj4 prawniczk4,
a ty
moilesz udawa6 bogatego, ekscentrycznego faceta, kt6ry chce wydad mn6stwo pienigdzy.
-
Zap62no. Gdy zadzwonilem do panny Vickers, powiedzialem jej, ze przyjadg z 2on4. A tak nawiasem m6wi4c, nazywamy sig Carstairs - powiedzial Emmett.