Dla Anette Najserdeczniejsze podziękowania dla Was wszystkich, Mrówki, bo bez Waszej pracy Gra nigdy by nie powstała. Autor
In a personalized world, we will increasingly be typed and fed only news that is pleasant, familiar, and confirms our beliefs and because these filters are invisible, we won’t know what it is being hidden from us. Our past interests will determine what we are exposed to in the future, leaving less room for the unexpected encounters that spark creativity, innovation, and the democratic exchange of ideas1. Eli Pariser Knowledge is power. Information is power. The secreting or hoarding of knowledge or information may be an act of tyranny camouflaged as humility2. Robin Morgan It is not so important who starts the game, but who finishes it . John Wooden 3
1 W spersonalizowanym świecie będziemy coraz częściej karmieni newsami, które są dla nas przyjemne, brzmią znajomo i potwierdzają nasze przekonania. A ponieważ takie filtrowanie wiadomości odbywa się poza zasięgiem naszego wzroku, nie dowiemy się, co przed nami ukryto. Nasza przyszłość będzie zdeterminowana naszymi przeszłymi zainteresowaniami. Na niespodziewane starcia, które są źródłem kreatywności, innowacji i demokratycznej wymiany idei, pozostanie niewiele miejsca. 2 Wiedza to władza. Informacja to władza. Zatajanie wiedzy lub informacji może być aktem tyranii ukrytym pod maską pokory. 3 Ważne jest nie to, kto rozpoczyna grę, ale to, kto ją kończy.
Bubble [ˈbʌbəl] – a small quantity of air or gas within a liquid body; – a small, hollow, floating bead or globe; – anything that is more spacious than real, a false show; – a cheat or fraud; a delusive scheme; an empty project, a dishonest speculation; – a person deceived by an empty project, a gull; – a small spherical cavity in a solid material; – to cheat, to delude; – a (usually temporary) state of existence, in which what you see, touch, hear, feel and smell are under close control either by those around you or a system; – when an electronic device or person is remotely under surveillance (bubbled); – a fantasy/dream that is so farfetched it couldn’t ever be true4. www.brainyquote.com www.urbandictionary.com www.wiktionary.com
4 Bubble: – mała ilość powietrza lub gazu w cieczy; – mała, płynna i pusta w środku bombka lub kulka; – wszystko, co jest rozdmuchane; fałszywe przedstawienie; – oszustwo lub fałszerstwo; zwodniczy plan; fikcyjne przedsięwzięcie; spekulacja; – ofiara mistyfikacji; frajer; – małe, kuliste zagłębienie w ciele stałym; – oszukiwać, zwodzić; – stan (zazwyczaj chwilowy), w którym bodźce wzrokowe, dotykowe, słuchowe, smakowe i zapachowe znajdują się pod ścisłą kontrolą albo osób z otoczenia, albo systemu; – zdalny nadzór nad urządzeniem elektronicznym lub osobą; – wytwór wyobraźni, który jest tak wyszukany, że nigdy nie mógłby być prawdziwy. (Jeśli nie zaznaczono inaczej, przypisy pochodzą od tłumacza).
Skrzynka nadawcza: 1 oczekująca wiadomość - - - - - - - - --------------------------------Od:
[email protected] Do:
[email protected] Temat: Gra Mange, do kurwy nędzy, jak mogło do tego dojść? Przecież to wydawało się takie proste. Wszystko zaczęło się tak niewinnie. Jakiś telefon komórkowy, którego ktoś zapomniał w pociągu. Telefon, który wiedział, kim jestem. I zwrócił się do mnie po imieniu. Chcesz zagrać w grę, Henriku Petterssonie? TAK czy NIE? Na początku wszystko szło jak po maśle. Zadania, które mi zlecali, były proste. Zwinąć parasol, odkręcić śruby w kołach wypasionej bryki, wyłączyć zegar nad Nordiska Kompaniet. Filmiki były spoko, fanom się podobały, a ja zacząłem się wspinać na liście rankingowej. Napawałem się sławą i uznaniem, celowałem w sam szczyt, żeby zrzucić z niego Kenta Hasselqvista aka gracza numer 58. Robiłem to za wszelką cenę. Napakowanemu sterydami karkowi przy Birkagatan wysprejowałem mordę i drzwi wejściowe. Dokonałem zamachu na orszak królewski. Rzuciłem kamieniem w radiowóz przy Tranebergsbron… Nawet mi powieka nie drgnęła, Mange. Nie zawahałem się ani na sekundę. Robiłem wszystko, żeby sięgnąć szczytu. Wszystko dla uwielbienia przez innych. Dla ich uznania. Ale później spieprzyłem sprawę. Złamałem zasadę numer
jeden. Nigdy z nikim nie mów o Grze. Najpierw mnie wywalili, później dali ostrzeżenie. Podpalili mi mieszkanie, próbowali zjarać Twój sklep. Że nie wspomnę o megamózgu Ermanie – eremicie, którego w to wmieszano. Próbował się ukryć, żyć w chatce na wsi, z dala od najnowszych technologii. Ale to mu nie pomogło. Zawsze grasz w Grę, czy tego chcesz, czy nie. A więc zemściłem się. Wysadziłem ich serwerownię w powietrze, wyczyściłem im konto i się zwinąłem. Wiodłem leniwe życie na plaży w Azji – dokładnie takie, o jakim wszyscy marzą. Naprawdę próbowałem cieszyć się swoją emeryturą. Było tak sobie. Trzeba uważać, o czym się marzy. Udało mi się pozostawać w ukryciu czternaście miesięcy, wreszcie znaleźli mnie w Dubaju. Wrobili mnie w zabójstwo Anny Argos, zamknęli i torturowali. Ale wyrwałem się z ich łap. Postanowiłem się dowiedzieć, kto chciał śmierci Anny Argos. I przy okazji mojej. Wydawało się, że odpowiedź znajdę w Argoseye.com. Że śmierć Anny ma coś wspólnego z ich – najłagodniej mówiąc – szemranymi praktykami: kupowaniem blogerów, tworzeniem tysięcy ściemnionych profilów internetowych, za pomocą których komentują i oceniają pod dyktando klientów firmy. Mieli narzędzia do przysłaniania, ukrywania i rozwadniania pewnych tematów. Takie jak na przykład Gra… Nawet im dokopaliśmy, choć trochę nas to kosztowało. Zasadziłem w ich systemie trojana, którego zaprojektowałeś. Zrobił, co zrobić powinien. Wyciągnął trolle na światło dzienne, żeby zginęły. Udupił Philipa Argosa i potraktował całą bandę tych konspiratorskich gnojów tak, jak na to zasłużyła. I byłoby spokojnie. Gdyby nie on.
Tage Sammer. Albo wujek Tage, jak nazywa go Rebecca. Twierdzi, że jest starym kumplem ojca. Facet pewnie wkręcił siorę, ale ja wiem, kim naprawdę jest. Przywódcą. Mózgiem tego wszystkiego. Zlecił mi zadanie, Mange. Ostatnie zadanie, które uczyni mnie sławnym. Próbuję wykombinować, jak tego uniknąć. Jak wyrwać siebie i Rebeccę z jego uścisku. Jeśli otrzymasz tego mejla, wiedz, że nie dałem rady. Że zmusili mnie do realizacji zadania. I że najprawdopodobniej jestem martwy. Cicho tu teraz. Zbyt cicho. Ale wiem, że oni tam są i obserwują każdy mój ruch. Za chwilę się zacznie. Pytanie: Czy jestem gotowy wziąć udział w ostatniej rozgrywce? Jak sądzisz? TAK czy NIE? Twój stary kumpel HP -----------------------------------------Wiadomość oczekuje na wysłanie w późniejszym terminie. Jakby go ktoś walnął pięścią w klatkę piersiową. Mniej więcej to właśnie poczuł. Miał wrażenie, że moment uderzenia jakimś cudem rozciąga się w czasie. W jednej chwili dostrzegł każdy najmniejszy szczegół. Broń skierowaną prosto w niego, przeciągłe, paniczne krzyki w tłumie. Ciała kotłujące się w zwolnionym tempie. Jak gdyby próbowały odsunąć się od niego możliwie najdalej. Mimo wszystkich oznak, mimo że zapach prochu palił go w nozdrza, a odgłos strzału wciąż odbijał się echem w uszach, jego mózg zaprzeczał rzeczywistości. Jakby się bronił przed niemożliwym, niewyobrażalnym, niesłychanym… To po prostu nie mogło się zdarzyć. Nie teraz!
Nigdy! Ona go zastrzeliła… ONA GO ZASTRZELIŁA! JEGO!!! Wciąż trzymała pistolet wymierzony prosto w niego. Patrzyła lodowatym wzrokiem, całkowicie pozbawionym emocji. Jakby nie swoim, lecz obcego. Próbował podnieść rękę w jej stronę, otworzyć usta, by coś powiedzieć, ale jedynym dźwiękiem, jaki zdołał z siebie wydobyć, był nikły jęk. Nagle, bez najmniejszego ostrzeżenia, czas odzyskał swoją normalną prędkość. Ból zaczął rozpływać się po klatce jak fala, brnął dalej w dół ciała, sprawił, że asfalt pod stopami zaczął się kołysać. Kolana mu się ugięły, więc zrobił parę chwiejnych kroków wstecz, żeby utrzymać równowagę. Piętą zawadził o krawędź chodnika. Na sekundę, walcząc z grawitacją, znalazł się w stanie nieważkości. Chwilę później poczuł, że spada swobodnie. Jak we śnie. I dla niego Gra się już skończyła.
1 | A whole new [geim]?5 Jak tylko się obudził, zauważył, że coś jest nie tak. Minęło jednak parę sekund, zanim się zorientował, co mu nie pasuje. Było cicho. Za cicho. Okno sypialni wychodziło na ulicę Guldgränd, więc HP dawno oswoił się z ciągłym szumem dobiegającym z oddalonej o kilkaset metrów obwodnicy Söderleden. Nawet nie zawracał sobie nim głowy. Tym razem noc wypełniały nie zwyczajne, niskie pomruki ulicy przerywane od czasu do czasu wyciem syren. Wypełniała ją grobowa cisza. Zerknął na radio. Na wyświetlaczu widniała trzecia pięćdziesiąt osiem. Roboty drogowe – zaczął zgadywać. Pewnie zamknęli Söderleden, Söder Mälarstrand i Slussen, żeby znów połatać asfalt. W takim razie Bob Budowniczy i jego paczka musieli to robić bezszelestnie. Poza tym HP zaczął zdawać sobie sprawę, że brakuje również innych dźwięków. Nie słyszał żadnych roznosicieli gazet tłukących się przy drzwiach wejściowych ani żuli drących ryje na Hornsgatan. Nic, nawet jedno małe piśnięcie nie wskazywało na to, że stolica żyje. Jak gdyby jego mieszkanie otoczyła gigantyczna bańka i odcięła go od reszty świata. Zmusiła do życia we własnym uniwersum, w którym nie obowiązują standardowe reguły. Co poniekąd było właściwie prawdą… Zauważył, że serce zaczyna mu bić mocniej. Na dźwięk lekkiego szmeru dochodzącego z mieszkania nagle zesztywniał. Włamanie? Niemożliwe. Zamknął drzwi na wszystkie spusty, jak to zwykł 5 Zupełnie nowa gra?
robić. Sporo za nie zabulił. Warte były jednak każdej sumy. Stalowe futryny, podwójne zamki i takie tam. Z czysto logicznego punktu widzenia nikt nie mógł się wedrzeć do środka. Mimo to schiza go nie opuszczała. Ześlizgnął się z łóżka, przemknął przez sypialnię i zerknął ostrożnie do pokoju gościnnego. Minęło kilka sekund, zanim jego wzrok przyzwyczaił się do półmroku. Wniosek był jednoznaczny: nic, nawet jednego ruchu – ani w gościnnym, ani w oddzielnej małej kuchni. Wszystko w porządku, żadnych oznak niebezpieczeństwa. Z wyjątkiem tej nienaturalnej, uciążliwej ciszy, która wciąż wypełniała przestrzeń. Podszedł cicho do okna i wyjrzał na zewnątrz. Żadnej facjaty na ulicy. W zasadzie nie powinno go to dziwić. Na Marii Trappgränd większy ruch zawsze byłby czymś wyjątkowym. Zamknęli na czas robót. Na stówę. W ogóle cały ten pieprzony Södermalm wyglądał jak wykopaliska w Birka 6, dlaczego więc spodziewać się, że będzie tętnił nocą? Asfalciarze walnęli sobie pewnie przerwę na kawę. Bardzo prawdopodobne! Ale mimo wszystko nadal dręczyło go złe przeczucie. Został jeszcze przedpokój. Przeszedł na palcach po niedawno położonej podłodze, omijając trzecią i piątą deskę, bo wiedział, że skrzypią. Kiedy znalazł się kilka metrów od drzwi wejściowych, wydało mu się, że blaszka zasłaniająca otwór na listy drgnęła. Momentalnie zastygł w bezruchu, a tętno ruszyło z kopyta. Minęły dwa lata, od kiedy ktoś wlał przez otwór naftę i podpalił mu chatę. To była cholernie niefajna przygoda, po której wylądował w szpitalnym łóżku z maską tlenową na pysku. Dopiero po jakimś czasie skapował, że akcja oznaczała mały strzał ostrzegawczy, który miał mu przypomnieć o zasadach Gry. Ostrożnie wciągnął nosem to podejrzanie ciche powietrze, ale nie poczuł zapachu nafty. Jednego był natomiast całkowicie pewien. Odgłosy dobiegały od drzwi wejściowych. Może to jednak roznosiciel gazet? 6 Średniowieczna osada wikińska, zwana pierwszym miastem Szwecji.
Zrobił kolejne kilka kroków do przodu i powoli zbliżył oko do wizjera. O kurwa! Przez chwilę widział tylko mroczki. Serce prawie mu stanęło. Kolejny trzask wyrwał go ze stanu odrętwienia. Ktoś właśnie próbował wyważyć drzwi do mieszkania! Żelazna futryna zaczęła się ruszać. Ktokolwiek to był, miał więcej pary niż Hulk. Trzecie uderzenie, metal w metal, żaden cholerny Bruce Banner, lecz raczej porządny młot. Pewnie kilka młotów. Futryna przesunęła się o kolejne kilka centymetrów i nagle w małej szczelinie mignęły bolce zamka. Wystarczyłoby uderzyć jeszcze parę razy. Robiąc zwrot, potknął się o własne nogi i runął jak długi na podłogę. Po kolejnym walnięciu w drzwi poczuł, jak na jego gołe łydki spada świszczący grad odpadającego od ściany tynku. Stopy ślizgały się po drewnie, ręce szukały byle jakiego trzymadła. Wstał. Pobiegł – do salonu, do sypialni. Kolejne walnięcie w drzwi! Posmak krwi w ustach, serce rozsadzające klatkę piersiową. Ręce trzęsły mu się tak, że miał poważne trudności z przekręceniem kluczyka w zamku. Co tu się, do jasnej kurwy nędzy, dzieje?! Kolejne rąbnięcie dochodzące z przedpokoju, a po nim trzask, który najprawdopodobniej oznaczał, że futryna się poddała. Chwycił komodę, naprężył wszystkie mięśnie i omal nie wyrżnął maską o glebę, bo okazało się, że mebel swobodnie podjeżdża pod drzwi. Gówniane wióry! Skoro stalowe wrota nie dały rady zatrzymać napastników, to tym bardziej nie mogła tego zrobić jakaś sklejka znad Bałtyku. Co najwyżej zyskałby dzięki niej kilka sekund. Rozciągnął się na łóżku i po omacku zaczął badać rękami stolik nocny.
Telefon, gdzie, do cholery, jest telefon? Tu! Dupa, to pilot do tefały. Usłyszał szybkie kroki w przedpokoju, pokrzykujące do siebie grube głosy, był jednak za bardzo skupiony na szukaniu, żeby zrozumieć, co mówią. Nagle jego palce trafiły na telefon. Tak gwałtownie, że ten spadł na podłogę. Fak! Brzęk klamki, następnie ciężki ryk. – Tutaaaaj! HP rzucił się na podłogę i zaczął rozpaczliwie jeździć po niej rękami. Jest, tuż obok lewego ramienia. Chwycił komórkę i zaczął niezdarnie stukać w przyciski. Palce wciąż się trzęsły jak w zaawansowanym stadium parkinsona. Jeden, jeden, dwa – łatwa sprawa… No, zajebiście. Walnięcie w drzwi prawie wywróciło komodę z IKE-i do góry nogami. – Halo, Centrum Powiadamiania Ratunkowego. W czym mogę pomóc? – powiedział matowy głos w słuchawce. – Policja! – krzyknął HP. – Pomóżc… Oślepił go błysk mocnego światła. Następnie HP poczuł uderzenie. Tak mocne, że stracił oddech. Sekundę później był ich. * – Wrócił – powiedziała. – Ten van – dodała po chwili, ponieważ nie zareagował od razu. Zerknął szybko w lusterko. – Ten sam co wczoraj? – Yhy – odparła, nie odrywając wzroku od dodatkowego lusterka zamontowanego na przedniej szybie po stronie pasażera. A niby jaki inny? – dodała w myślach. – Cztery samochody za nami. Jest tam od jakiegoś czasu. Dokładnie tak jak wczoraj. I prawie w tym samym miejscu.
– Jesteś pewna, że to ten sam? Sporo białych dostawczaków jeździ po mieście. – Jestem pewna – odpowiedziała krótko. – Zwolnij trochę tak, żeby się zbliżył. – Ale wtedy stracę Vippena – odparł i machnął ręką w stronę sportowego samochodu przed nimi. – Zapomnij o regulaminie, Kjellgren, i bądź trochę elastyczny – syknęła niepotrzebnie poirytowana. Kjellgren zdjął zbyt szybko nogę z gazu. Wtedy kierowca z samochodu za nimi zatrąbił nerwowo i szybko ich wyprzedził. Za nim ruszył jeszcze jeden. Rebecca otworzyła schowek, wyjęła aparat fotograficzny. Trzymała go nisko i blisko siebie, żeby kierowca vana nie dostrzegł go przez tylną szybę. Szybkie spojrzenie w lusterko. Teleobiektyw był wprawdzie porządny, ale przed furgonetką wciąż jechały dwa samochody i po części ją zasłaniały. – Jeszcze trochę – mruknęła do Kjellgrena i przygotowywała aparat na kolanie. Z trudem powstrzymywała się przed odwróceniem głowy. Nagle Vippen jadący przed nimi zmienił pas ruchu, przekroczył linię ciągłą i przyspieszył w stronę Kungsgatan. Kjellgren nie miał wyboru, musiał wykonać manewr. Zaklęła pod nosem. Zmarnowana szansa. Po kilku sekundach zauważyła, że van wciąż za nimi jedzie. Tym razem bliżej, bo z szeregu odpadł kolejny samochód. Nawet dużo bliżej – sama nie zdecydowałaby się na taką odległość, gdyby kogoś śledziła. Jazda na trójce musiała zaskoczyć kierowcę. Sprawiła, że popełnił błąd. Rebecca ostrożnie się wykręciła, wbijając łokieć w siedzenie i wspomagając się nogami. Numer rejestracyjny vana wciąż był niewidoczny, przysłaniał go ostatni samochód, który ich dzielił. Przez przyciemnioną szybę mogła jednak dostrzec sylwetki dwóch osób siedzących z przodu. Jasne ubrania z długimi rękawami przypominające kombinezony, a więc dokładnie tak jak wczoraj. Ale wczoraj nie zdążyła wyjąć kamery. Dziś postanowiła naprawić ten błąd.
Pojazd za nimi nagle włączył kierunkowskaz, żeby zmienić pas. Teraz miała szansę. Momentalnie się odwróciła, podniosła aparat i wycelowała obiektyw w miejsce, w którym powinna wisieć tablica rejestracyjna. Nacisnęła przycisk do połowy. Samochód wyjechał z szeregu. Krótkie piknięcie, autofokus sam ustawił ostrość… Wcisnęła spust do końca i migiem zrobiła kilka zdjęć. Idealnie! Następnie szybko podniosła obiektyw, wycelowała w kabinę vana, a dokładniej w kierowcę, i znów na dłużej wcisnęła spust. Teleobiektyw zaszumiał, po czym rozmazana sylwetka za kierownicą zrobiła się znacznie ostrzejsza. Ale w chwili kiedy autofokus zaczął pikać, Kjellgren dodał gazu. Szarpnięcie sprawiło, że Rebecca straciła równowagę. Kiedy ponownie uchwyciła kabinę vana w kadrze, ten był daleko z tyłu. – Do cholery, co ty robisz, Kjellgren? – syknęła, prawie na ślepo robiąc szereg zdjęć kurczącej się sylwetce z vana. – Vippen, Wennergen junior. – Wskazał przed siebie na mały sportowy samochód, który prawie zniknął z pola widzenia. Nagle przyspieszył, jakby mu coś odbiło. – Nie chcę go zgubić. Opuściła aparat i rozparła się na siedzeniu. Niech to szlag! Zerknęła w lusterko, choć i tak wiedziała, co zobaczy. Po vanie nie było śladu. Szybko zaczęła przeglądać zdjęcia na wyświetlaczu aparatu. Numer rejestracyjny widać było na nich wyraźnie, ale – dokładnie tak jak podejrzewała – te, które zrobiła kierowcy, okazały się właściwie bezużyteczne. Jasna cholera! Może to policyjna intuicja albo coś innego, ale w tym dostawczaku było coś, co ją zaniepokoiło. Jak tylko wróci do siedziby, sprawdzi numer rejestracyjny. Może nawet wykona parę telefonów. Jeśli Centralny Zarząd Ruchu Drogowego nic jej nie da, dla pewności zajrzy jeszcze do rejestru policyjnego. Nagle zaczęła żałować, że warknęła na Kjellgrena. Jego
działanie było w pełni prawidłowe. Przecież Vippen dał po garach. Gdyby siedziała za kierownicą, podjęłaby taką samą decyzję. Kjellgren był rewelacyjnym kierowcą. Dlatego zwerbowała go z Policji Bezpieczeństwa. Właśnie dogonił samochód Vippena i jak zwykle ustawił się tuż za nim. – Prawidłowo oceniłeś sytuację, Kjellgren – powiedziała, starając się zabrzmieć neutralnie. Kiwnął tylko głową i przez kilka minut siedzieli cicho, na zmianę zerkając w lusterko. – Mówiłaś, że kiedy wracamy do Fortecy? – spytał następnie Kjellgren, niemal z przesadną życzliwością. – To trochę zależy od planu Blacka – odparła, z trudem odwzajemniając jego uśmiech. – Okej. A tak przy okazji: widziałaś artykuł w „Dagens Nyheter”? Obszernie opisali, jak wykorzystuje się stare instalacje militarne do zupełnie nowych rzeczy. I jak przerabia się groty w serwerownie. Właśnie dlatego przebudowano stary tunel komunikacyjny tak, by z wybrzeża puścić wodę do systemu chłodzenia. Wyższa szkoła jazdy. Zabezpieczenia też pewnie niczego sobie… Zbliżył się do samochodu Wennergrena i skręcił lekko kierownicą w lewo, żeby wystraszyć innego kierowcę, który próbował wcisnąć się między nich. – Najwyraźniej PayTag chce utrzymać status obiektu chronionego, co można zrozumieć, bo wtedy ochrona może być uzbrojona. Na parę sekund Kjellgren przestał pilnować wzrokiem Vippena, żeby szybko zerknąć na Rebeccę. Ta znała pytanie, zanim zdążył otworzyć usta. – A tak á propos, co słychać na froncie walki o uzbrojenie, szefowo? – Urząd wciąż rozpatruje wniosek… Znów – miała dodać, ale właśnie w kieszeni marynarki zaczął wibrować jej telefon. Ukryty numer. Pewnie kolejny telemarketer albo któryś z byłych kumpli z policji szukający pracy.
Zbliżyła kciuk do czerwonej ikonki z zamiarem odrzucenia połączenia, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Kjellgren wciąż spoglądał na nią ukradkiem, pewnie w oczekiwaniu na ciąg dalszy rozmowy o licencjach na posiadanie broni. Zresztą nie tylko on. Właściwie wszyscy nowo przyjęci ochroniarze wzięli tę robotę, ponieważ uwierzyli w ściemnioną obietnicę, że będą mogli nosić broń podczas służby. Jeśli nie uda się zdobyć pozwolenia… Wcisnęła szybko zieloną ikonkę. – Sentry Security, Rebecca Normén – powiedziała przesadnie oficjalnym tonem. – Wydział Ochrony, inspektor Ludvig Runeberg – odparł jej były szef. – Hej, Ludde! Kopę lat! Fajnie, że dzwonisz… – Nie wiem, czy będzie tak fajnie, kiedy skończymy rozmawiać, Normén. Zabrzmiało to tak, że Rebecca mimowolnie się wyprostowała. – Powinnaś chyba przyjechać do nas jak najszybciej, najlepiej od razu. Telefon stracił nagle zasięg i na kilka sekund głos Runeberga zniknął. Ale ona domyśliła się reszty. Z żołądka momentalnie zrobił się węzeł. Nie, nie, nie… – …twój brat.
2 | Opening7 Jego ciało leżało spokojnie na stole. Oczy miał zamknięte, wyglądał, jakby spał. Od ostatniego razu, kiedy go widziała, włosy mu odrosły. Opadały teraz tłustymi kosmykami na białą jak kreda twarz. Świetlówka w tym małym, klaustrofobicznym pomieszczeniu sprawiła, że sińce pod jego oczami wydawały się przesadnie ciemne na tle bladożółtej skóry. Rebecca miała wrażenie, że gapi się przez szybę na woskową figurę, a nie na ludzkie ciało. Tego się właśnie obawiała. Już dwa lata temu, kiedy rzucił kamieniem w szybę samochodu, którym jechała, i omal nie zabił jej i Krusego, bała się tej chwili. A nawet wcześniej. O wiele, wiele wcześniej… – Przyjechał dziś w nocy – powiedział Runeberg gdzieś za jej prawym ramieniem, ale ledwo go usłyszała. – Poinformowano mnie jakąś godzinę temu i od razu do ciebie zadzwoniłem. Wprawdzie to nie do końca zgodne z regulaminem, ale pomyślałem, że wolałabyś wiedzieć jak najszybciej. Przynajmniej ja bym chciał, gdyby to był mój brat. Odwróciła wzrok od szyby i spojrzała na niego. – Dzięki, Ludde, bardzo to doceniam… – Słowa ugrzęzły jej w gardle. Na parę sekund zapadła cisza. – Niemiła historia – mruknął następnie Runeberg. Położył swoją niezgrabną rękę na jej ramieniu. Otworzyły się drzwi i do środka wszedł szczupły, łysiejący mężczyzna w wieku około sześćdziesięciu lat. Pod pachą niósł teczkę z dokumentami i mimo że było lato, nosił ciemny trzyczęściowy garnitur. Całość wieńczył idealnie zawiązany krawat. Mężczyzna kiwnął głową w stronę Runeberga, po czym zwrócił się do Rebekki. – To pani zapewne jest siostrą. 7 Otwarcie.
– Rebecca Normén – mruknęła i wyciągnęła rękę. Zamiast się z nią przywitać, mężczyzna wyjął z kieszeni cienkie okulary do czytania, ostentacyjnie założył je na nos i otworzył teczkę. – Mówiłeś, Runeberg, że pracowała dla Firmy? – Teoretycznie wciąż pracuje, Stigsson – odparł jej były szef oficjalnym tonem, którego dotychczas nie znała. – Normén jest na zwolnieniu do końca roku. Później musi się zdecydować, gdzie chce pracować: w Policji Bezpieczeństwa czy w sektorze prywatnym. – Runeberg próbował zagrać uśmiechem, ale mężczyzna nawet nie drgnął. – Rozumiem – odpowiedział, odwracając głowę i zerkając znad okularów na Rebeccę. – Ponieważ wciąż pracujesz dla policji, Normén, twoje poświadczenie bezpieczeństwa, które otrzymałaś w chwili zatrudnienia, nie straciło mocy prawnej. Bez względu na to, czy chodzi o rodzeństwo, czy nie, wszystko, co tu usłyszysz, jest tajne i pod żadnym warunkiem nie wolno ci nikomu tego ujawnić. Zrozumiałe? – Pewnie. – Kiwnęła głową. – Oczywiście – dodała po tym, jak zauważyła, że nie wydawał się zadowolony z pierwszej odpowiedzi. – Więc o co chodzi? Po drugiej stronie szyby otworzyły się nagle drzwi i do środka weszły dwie osoby w ciemnych marynarkach – kobieta i mężczyzna. Przez kilka sekund panowała tam cisza. Następnie Henke otworzył oczy. Podniósł głowę, usiadł na stole, po czym powoli i demonstracyjnie się przeciągnął, jak gdyby właśnie się obudził. Coś powiedział, ale Rebecca nie usłyszała. Przez chwilę miała nieodpartą ochotę wtargnąć do pomieszczenia i dać mu w łeb. Suchy, trzeszczący głos Stigssona zmienił tor jej myśli. – Twój brat jest podejrzany o planowanie, ewentualnie przygotowanie poważnego przestępstwa o charakterze terrorystycznym. * – Dobrze, panie Henriku. Jak już wspomnieliśmy, miał pan zaplanować lub ewentualnie podjąć przygotowania w celu
popełnienia przestępstwa, które prowadziłoby do poważnej destabilizacji lub zniszczenia politycznych, konstytucyjnych, gospodarczych lub społecznych struktur państwa – mówiła, wlepiając w niego oczy, krótko ostrzyżona ciemnowłosa kobieta pod czterdziestkę. HP właściwie jej nie widział. Jego wymęczona czacha próbowała ogarnąć i uporządkować wszystkie fakty. Jednego był pewien: w przeciwieństwie do zdarzeń sprzed dwóch lat, kiedy to myślał, że został złapany, a w rzeczywistości dał się porządnie wyruchać, każdy szczegół był teraz na swoim miejscu – od akcji jednostki specjalnej w jego mieszkaniu po smak przepalonej kawy z brązowego plastikowego kubka na stole obok. Wszystko wydawało się prawdziwe. Było prawdziwe. A to oznaczało…? Kategoria: teorie spiskowe. Pytanie za tysiąc koron… – Mmm… – zaczął mruczeć, bo najwyraźniej oczekiwali, że coś powie. Zamknął oczy i ucisnął palcami skronie, żeby zagrać na zwłokę. O czym, do cholery, gościówa gada? Destabilizacja politycznych czego? – Jak już powiedziałem przynajmniej z dziesięć razy, chcę obecności adwokata podczas przesłuchania – wymamrotał. Kobieta o nazwisku Roslund albo Roskvist, albo coś w tym rodzaju szybko wymieniła spojrzenia ze swoim kolegą. – To zrozumieliśmy, panie Henriku – odparł mężczyzna, którego nazwisko HP zdążył zapomnieć. – Myśleliśmy jednak, żeby zakończyć drobne formalności do momentu, kiedy pojawi się pana adwokat. Bo chyba się pojawi? Czekamy na niego parę godzin. Do ilu biur pan dzwonił? – Mężczyzna przekrzywił głowę i uśmiechnął się w sposób, którego nie można było błędnie odczytać. – Pewnie, że się pojawi – mruknął HP. – W takim razie co pan na to, żebyśmy powoli zaczęli mimo jego nieobecności? – spytał mężczyzna, po czym dodał z uśmiechem: – Żeby zaoszczędzić nam trochę czasu. A może chciałby pan zadzwonić do kogoś innego? Bliskiego? – Nie! – uciął HP trochę zbyt gwałtownie, zmieniając przy tym nieco pozycję.
Zobaczył ich spojrzenia. Palant jeden, miał przecież grać luzaka… – Mnie się nie spieszy, więc nie zamierzam nic powiedzieć, póki nie znajdzie się tu adwokat – odparł tak stanowczo, jak tylko mógł, gapiąc się w stół. – Jeśli chcecie, gadajcie swoje… – wymamrotał po kilku sekundach głównie po to, żeby wypełnić nieznośną ciszę. – Dobry pomysł, panie Henriku. – Mężczyzna, którego nazwiska HP wciąż nie mógł sobie przypomnieć, odsunął krzesło i na nim usiadł. Następnie wyjął z kieszeni dyktafon i położył go na dzielącym ich stole. – Przesłuchanie Henrika Petterssona, zwanego HP. Trzeci czerwca, godzina piętnasta trzynaście. Obecni komisarze Roswall i… * – …Hellström. Stigsson włączył przycisk tuż obok szyby i nagle z głośników popłynął głos przesłuchującego. – Co dokładnie zrobił Henke? – zapytała Rebecca, nie zwracając się właściwie do nikogo, podczas gdy Hellström w pokoju za szybą dalej gadał do dyktafonu. Starała się, by jej głos brzmiał spokojnie, jakby nie obawiała się odpowiedzi. – Otrzymaliśmy informacje, że twój brat planuje coś w rodzaju zamachu na rząd, prawdopodobnie w związku ze ślubem księżniczki… – Chyba pan żartuje! – krzyknęła, nie zdążywszy w porę się pohamować. Stigsson spojrzał na nią. Rebecca szybko pożałowała, że nie ugryzła się w język. No pewnie, wszystko było jednym wielkim dżołkiem. Policja Bezpieczeństwa słynie przecież ze swojego poczucia humoru, a ten Stigsson to istny komik standupowy. Normén, weź się w garść, do cholery! Nieporozumienie. Zapewne chodziło o gigantyczne nieporozumienie. Musieli pomylić Henkego z kimś innym, pomieszać informacje i wyważyć złe drzwi. Nie byłby to pierwszy raz…
– Poza tym mamy informacje, że przestępstwo tego kalibru nie jest twojemu bratu obce. – Chodzi o sprawę z Dagiem? – ucięła. – To tak naprawdę nie była wina Henkego. Próbował mnie chronić. W dodatku minęło piętnaście lat… Stigsson potrząsnął głową. – Nie, nie. Nie chodzi o śmierć twojego partnera, choć tamto zdarzenie nie pozostaje bez znaczenia dla całokształtu… Rzecz dotyczy czegoś zupełnie innego. Sama zobacz. Wskazał pokój za szybą, gdzie jeden z przesłuchujących właśnie uruchomił projektor. Na ścianie pojawił się skaczący obraz: czyste niebo, parę ciemnych fasad. Następnie korony młodych drzew i rząd ogródków restauracyjnych. Po kilku sekundach rozpoznała miejsce. Kungsträdgården, a dokładniej Kungsträdgårdsgatan. W tle było słychać stukot, który zidentyfikowała dopiero po chwili, gdy odgłos stał się wyraźniejszy. Kopyta. Wiele końskich kopyt uderzających o asfalt. Kiedy w kadrze pojawił się orszak królewski, poczuła nagle przeszywający dreszcz… * Od razu rozpoznał nagranie. Kungsträdgårdsgatan, prawie równo dwa lata temu, orszak królewski z prezydentem Grecji. Żołnierze z gwardii bujający się na koniach, gapie wzdłuż chodnika trzaskający foty komórkami. Widział ten film setki razy, znał na nim każdą osobę, każdą minę. Kolesia z psem, panią w białym kapeluszu, niemieckich turystów z megaplecakami. Resztę mógł opisać szczegółowo nawet obudzony w środku nocy. Błysk światła zamieni obraz w białą jak kreda plamę, a prawie równoczesne jebnięcie tego samego kalibru co w jego mieszkaniu zatrzęsie ręką filmującego. Potem nastąpi totalny chaos – galopujące konie, żołnierze leżący na ziemi, ludzie drący w panice mordy. Zamiast skupić się na orszaku, jak tego oczekiwał HP, kamerzysta oddalił nagle obraz. Przez kilka sekund wszystko na ekranie się rozmazało. Po chwili kamera zaczęła przesuwać się po tłumie wzdłuż chodnika. Następnie uchwyciła znajomą sylwetkę, zatrzymała się i powoli robiła zbliżenie, aż sylwetka
zajęła cały kadr. HP mimowolnie zaczął się wiercić. Poczuł lekkie nudności. * Ubrany na czarno mężczyzna siedział okrakiem na skuterze. Wprawdzie jego twarz przesłaniała szyba kasku, ale Rebecca nie miała najmniejszego problemu z rozpoznaniem go. Ta postawa, te nierówne ruchy, sposób, w jaki trzymał głowę – trochę przechyloną na bok. Była stuprocentowo pewna, na kogo patrzyła. Sięgnął do reklamówki wiszącej na kierownicy, wyjął z niej cylindryczny przedmiot i zaczął przy nim majstrować. Stukot końskich kopyt stawał się coraz głośniejszy, w miarę jak orszak nadciągał. Kamerzysta zrobił teraz jeszcze większe zbliżenie. Bohater nagrania podniósł głowę, odczekał sekundę, trzymając przedmiot w obu dłoniach, po czym szarpnął krótko jedną ręką, a drugą uniósł. Dla Rebekki było jasne, czym miał rzucić. * Wybuch granatu sprawił, że i na tym nagraniu obraz się zatrząsł, ale kamerzysta nie spuścił oka ze swojego celu. Licznik w rogu ekranu wybił jeszcze jakieś dziesięć sekund, podczas których HP podziwiał swoje dzieło, zanim odpalił skuter, gwałtownie zawrócił, pojechał wzdłuż Wahrendorffsgatan i zniknął. Film nagle się skończył. Zapadła cisza. HP znów się wiercił, przełykając bezwiednie ślinę. Parę kliknięć w klawiaturę i na ekranie pojawiło się jego zdjęcie. Stop-klatka akurat w tym momencie, w którym rzucał granatem. Ręka w górze, ciało napięte jak sprężyna. Jeśli uwzględnić jeszcze ciemną szybkę kasku, to wyglądał co najmniej strasznie. – A więc, panie Henriku – zaczął Hellström tym razem znacznie mniej przyjaznym tonem. – Czy to jest… * – …twój brat, tam na zdjęciu? – Stiggson i Runberg odwrócili się w jej stronę i w tej chwili, na parę sekund, jej głowę
wypełniła pustka. Koszula pod marynarką zaczęła się lepić do ciała, powietrze w małym pomieszczeniu momentalnie stało się duszne. Z trudem mogła oddychać, a ich spojrzenia zdawały się przewiercać ją na wylot. Zerknęła w stronę pokoju przesłuchań, ale i tam zapanowała cisza. Musiała teraz zagrać na zwłokę, żeby móc przemyśleć całą sytuację. Spojrzenia obu mężczyzn zdradzały, że oczekiwali natychmiastowej odpowiedzi. Co w takim razie miała zrobić? Skłamać czy powiedzieć prawdę? Podejmij decyzję, do cholery! Przełknęła parę razy ślinę, żeby pozbyć się ucisku w gardle. – A więc… – zaczęła. – Nie musisz odpowiadać, Henrik! Drzwi do pokoju przesłuchań otworzyły się i do środka wszedł patykowaty mężczyzna z zaczesanymi do tyłu siwymi włosami. Ceremonialnie odpiął pozłacane guziki marynarki i usiadł na krześle obok Henkego. W tym momencie Rebecca zdała sobie sprawę, że go zna. – Mój klient odmawia odpowiedzi na pytanie – ciągnął mężczyzna, zwróciwszy się tym razem do policjantów. Jednocześnie wyjął z aktówki teczkę i położył ją obok kubka HP. – Tak. A teraz chciałbym się dowiedzieć, dlaczego rozpoczęli państwo przesłuchanie, mimo że mój klient wyraźnie zażyczył sobie obecności adwokata. Jak z pewnością państwo wiedzą, jest to działanie przeciwko dwudziestemu pierwszemu paragrafowi kodeksu postępowania karnego… * – Johan Sandels! Zaskoczenie w głosie Runeberga zagłuszyło dalszą część wyjaśnień adwokata. – Jakim pieprzonym cudem twój brat zdołał ściągnąć tak grubą rybę w tak krótkim czasie? – Nie mam pojęcia – odpowiedziała, wzruszając ramionami. I w żaden sposób nie minęła się z prawdą. O co, do jasnej cholery, w tym wszystkim chodziło?
3 | Timeout8 Brama trzasnęła za jego plecami. Zrobił parę kroków wzdłuż Bergsgatan. Znów na wolności. Dżizas, jak zajebiście! Oskarżenie wycofano natychmiast. Nieczytelny filmik najwyraźniej nie nadawał się na podstawę aresztowania, w każdym razie nie wtedy, gdy sprawą zajął się Johan Sandels. Psy najwyraźniej nie odrobiły swojej lekcji, bo wciąż myślały, że mają do czynienia z drobnym przekrętasem, którego mogą wystraszyć nocnym włamaniem i kilkugodzinnym przetrzymaniem na dołku. Parę lat temu mogłoby to pewnie zadziałać. I właściwie zadziałało. Ale teraz był zupełnie innym człowiekiem; grał w wyższej lidze, która pozostawała daleko poza intelektualnymi możliwościami gliniarzy. Nawet gdyby zdecydował się złamać zasadę numer jeden i opowiedzieć, co się naprawdę wydarzyło, małe psie mózgi i tak by tego nie ogarnęły. A więc znalazłem w pociągu telefon komórkowy, taki srebrny, błyszczący bajer z wyświetlaczem dotykowym. Przez niego zostałem wciągnięty do gry, gry w alternatywną rzeczywistość, która na zawsze zmieniła moje życie. Ale wyłamałem się, a przynajmniej spróbowałem to zrobić… Ktoś zakapował na niego, to jasne. Przesłał filmik, podał bezpiece dane. Nagranie nie było żadnym filmem Zaprudera, nakręconym przez przypadkowego turystę, któremu udało się uchwycić więcej, niż się spodziewał. Osobę za kamerą wyraźnie interesował on, dokładnie wiedziała, gdzie się będzie znajdował. To by oznaczało, że za nagraniem stała Gra. Problem jednak w tym, że na wsadzeniu go za kratki niewiele by skorzystała. Wręcz odwrotnie – musiał być wolny, by móc 8 W informatyce – przekroczenie limitu czasu przewidzianego na daną operację.
jakoś realizować zlecenia, w które próbowali go wkręcić. Sam rozważał umyślną odsiadkę. Popełniłby jakieś gówniane przestępstwo, dostałby z parę miechów i dosłownie wypadłby z gry. Ale podobnie jak jego wiele innych wspaniałych pomysłów i ten został odłożony w czasie. Ciupa nie była po prostu jego bajką. Been there, done that9 Zakurwisty fuks, że pojawił się ten Sandels. Zadzwonił do czterech największych kancelarii, pytał o najbardziej znanych adwokatów, ale za każdym razem jakiś zryty pionek składał mu fałszywe obietnice, że się odezwą. Nastawił się więc na papugę z drugiej ligi i przynajmniej kilka dni leżenia na pryczy. A tu nagle, jak spod ziemi, wyrósł Sandels… Może adwokacinie znudził się żywot na „prowincji” i gościu szukał sposobu, by wyskoczyć do miasta i wyrwać jakąś dupę? A więc czysty zbieg okoliczności. Albo i nie… Tak czy owak, był obolały, miał zakaz podróżowania i – jakby tego było mało – gliniarz skonfiskował mu paszport. Ale przynajmniej był wolny. Zrobił jeszcze kilka głębokich wdechów i ruszył w stronę kiosku z fajkami oddalonego o parę przecznic. *
Zbyt szybko go wypuścili. Maksymalny czas zatrzymania może trwać 72 godziny, a jeśli sprawa dotyczy przestępstw o charakterze terrorystycznym, sąd zazwyczaj słucha Policji Bezpieczeństwa i wydaje nakaz tymczasowego aresztowania. A Henke został zamknięty na ledwo trzynaście godzin. I raczej niewielki wpływ na jego zwolnienie miał adwokat gwiazdor. – Jak długo Stigsson pracuje w Firmie? – odezwała się do Runeberga siedzącego po drugiej stronie stołu w policyjnej restauracji. – Czemu pytasz? – Wydawało mi się, że znam większość twarzy z tego 9 Się było, się widziało.
wydziału, ale ta była nowa… Runeberg drgnął nieznacznie, ale Rebecca to zauważyła. – No dobra. Nie jest nowy, kiedyś był moim mentorem, ale przez lata pracował za granicą. ONZ, OBWE albo coś podobnego. Właśnie ściągamy ludzi z wszystkich możliwych źródeł. A tak w ogóle, dostałaś list? – List? – Wszyscy na zwolnieniu są proszeni o powrót do służby na czas ślubu. Potrzebujemy każdego wykwalifikowanego ochroniarza. Załoga i tak jest skrojona, bo trzeba chronić demokratów10 przed wyborcami. Masz ochotę? Chodzi tylko o kilka tygodni… Potrząsnęła głową. – Nie teraz, Ludde. Stajemy na głowie, żeby dojść do ładu z Sentry. Jest trochę zamieszania z nowym zespołem i towarem. Nie wiem, w co ręce włożyć. Nie spodziewałam się czegoś takiego… Zauważyła nagle, że udało mu się zmienić temat. – No dobra. Widzę, że u was jest mniej więcej tak jak u nas – odparł. – Nowy dyrektor generalny i tym podobne. Ale możesz chociaż przemyśleć sprawę. Obiecaj, że to zrobisz. Chcesz więcej kawy? Za chwilę zamykają. Podziękowała ruchem głowy i podniosła się z krzesła. – Muszę lecieć do domu. Micke czeka z obiadem. Jestem spóźniona. – Okej – odpowiedział, odsuwając krzesło. – Jak się sprawy mają na froncie prywatnym z… yyy… mam na myśli… – Tobbego Lundha? Jakoś przeszliśmy przez to. Micke jest typem faceta, który potrafi wybaczyć. – Świetnie. – Runeberg zamyślił się na kilka sekund, patrząc w dal. – Muszę cię odprowadzić i sam wypuścić. Wiesz, jak jest – nowi szefowie, nowe procedury. * HP wyszedł z kiosku, oderwał folię z paczki marlboraków i 10 Chodzi o członków ultraprawicowej Partii Szwedzkich Demokratów (Sverigedemokraterna).
wyciągnął jednego. Wciąż trzęsły mu się ręce, ale raczej z braku nikotyny. W każdym razie tak wolał to sobie tłumaczyć. Zatrzymał się na chodniku i wziął parę głębokich sztachów, żeby uspokoić nieznośne ssanie, po czym ruszył w stronę metra. Najwyższy czas doczołgać się do chaty i opatrzyć rany. Psy pewnie wywróciły jego mieszkanie do góry nogami. Całe szczęście, że nie miał tam niczego, co mogłoby pogorszyć jego sytuację. Wszedł do stacji metra. Nie rzucił nawet okiem na kasę biletową, przeskoczył bramkę i pojechał w dół ruchomymi schodami. Minęła go wysoka kobieta o platynowoblond włosach, mniej więcej w jego wieku. Właściwie z automatu powędrował oczami na jej kołyszące się biodra. Dopiero po kilku sekundach ocknął się i powrócił do poprzednich myśli. Musi obczaić, co to była za chora akcja i kto na niego zakablował. A przede wszystkim dlaczego… Najpierw musi się kimnąć parę godzin. Zjechał w dół i powłóczył nogami w stronę wolnej ławki na peronie. Blondyna siedziała trochę dalej. Muza w jej megawyjebistych słuchawach musiała być cholernie zajmująca, bo facetka gapiła się przed siebie szklanym wzrokiem i nawet nie drgnęła, kiedy się tam pojawił. Walić to. Laski były teraz jego najmniejszym problemem. Poza tym jeśli sądzić po jej czarnym lakierze, włosach i dołujących szmatach, wyglądała trochę na emo. A więc nie do końca w jego typie… Na nogach poczuł lekki powiew i machinalnie odwrócił głowę w stronę wylotu tunelu. W tej samej chwili, w której pociąg wpadł na stację, HP podniósł się ociężale. * – W ogóle fajnie było cię widzieć, Normén – powiedział Runeberg, kiedy zbliżali się do recepcji. – Choć okoliczności mogłyby być spokojniejsze…
Przyłożył swoją kartę do małego, czarnego czytnika przy drzwiach. Urządzenie było nowe, jasne kontury po jego znacznie większym poprzedniku wciąż widniały na ścianie. Runeberg pociągnął za klamkę, ale drzwi się nie otworzyły. Mruknął coś pod nosem i powtórzył czynność. – Pieprzony system bezpieczeństwa – wymamrotał. – Dwuletni przetarg, miliony władowane w to gówno i dalej nie działa jak powinno… Trzeci raz przyłożył kartę do czytnika, teraz o wiele wolniej, i nagle w zamku kliknęło. Przy recepcji jakaś para kłóciła się ze strażnikami. Runeberg minął ich szybko i odprowadził Rebeccę dalej do drzwi. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale ją uprzedził. – Odezwę się… – wyrzucił z siebie i kiwnął lekko głową w stronę sufitu. Po kilku sekundach Rebecca zrozumiała, że stoją dokładnie pod małą, ciemną kopułką, która podobnie jak czytnik wyglądała na nową. Zmarszczyła czoło i przez chwilę stali naprzeciwko siebie w milczeniu. Następnie szybko go uściskała i otworzyła drzwi. – Trzymaj się, Ludde! – pożegnała go, kiedy wychodziła. Z jakiegoś powodu Runeberg nie odpowiedział, tylko zrobił nieznaczny, mimowiedny grymas. Ta mikroreakcja trwała dosłownie sekundę, po czym jego twarz powróciła do normalnego stanu. Mimo to drugi raz w ciągu kilku godzin Rebecca nie mogła się oprzeć wrażeniu, że coś było nie tak. * Kartka wisiała na drzwiach wejściowych. Pierwsze, co chciał zrobić, to ją zmiąć i rzucić na schody. Mały, szarobiały i przyjazny środowisku świstek z jeszcze mniejszym paskiem taśmy klejącej, czyli to samo co zwykle. „Uprasza się o niegranie muzyki w nocy” albo „Przypominamy o postanowieniach spółdzielni odnośnie bla bla bla bla…”. Nocne odwiedziny gości z brygady antyterrorystycznej musiały porządnie wystraszyć kierownictwo. HP bez problemu mógł sobie wyobrazić ich dyskusję tam na dole, w sali spotkań: Tym razem musimy zareagować ostro, Gösta. Napisz dużymi
literami. Kiedyś zlewał takie wiadomości i przyklejał je na drzwi Kozła. Może nie było to fajne, jeśli się teraz zastanowić, bo haszyszowy skrzat miał wystarczająco nasrane w portkach. Dziwne zresztą, że koleś nie wspomniał nic o wyprowadzce, nie zadzwonił ani nie prosił o pomoc. Z drugiej strony przez ostatnie miesiące HP sam nie był zbyt towarzyski, poza tym dawno temu przeciął kabel od dzwonka do drzwi. No, dobra. Niech nowy, nieznany mu sąsiad otrzyma wiadomość powitalną. Zdarł kartkę i przyłożył do drzwi obok. Ręce wciąż mu się trochę trzęsły, co wkurzało go bardziej, niż sam się do tego przyznawał. Okej, witamy w spółdzielni mieszkaniowej Formen 6, kutasie! Zrobił krok wstecz i właśnie miał się odwrócić, kiedy zauważył, że kartka nie do końca jest taka jak zwykle. Zamiast gryzmołów prezesa widniały na niej pełne, okrągłe litery, jakby zapisane przez kobietę. Masz problem? Nie poddawaj się, możemy Ci pomóc! 070-931151 Przez parę sekund podejrzliwie przyglądał się wiadomości. Wprawdzie potrzebował ciut ekspresowego wybawienia, ale prenumerata „Strażnicy” nie bardzo by mu pomogła. Gliniarze zdobyli się chociaż na gest i naprawili drzwi – skonstatował w myślach. Choć tu okazali się pomocni. Dwa zamki były całkowicie rozwalone, trzeci jakoś się trzymał. Pogięta futryna wydała z siebie chrapliwy skrzek, kiedy z trudem otworzył drzwi. Jak tylko wszedł do środka, usłyszał dźwięk dochodzący z mieszkania sąsiada i przez chwilę wydawało mu się, że ktoś stamtąd wychodzi. E tam. Prędzej czy później na pewno na siebie wpadną. Teraz
miał inne sprawy na głowie. Znacznie ważniejsze. Pendrive’a, który ukrył w puszce na kawę, psy oczywiście nie znalazły, ale mieszkanie wyglądało mniej więcej tak, jak przewidywał. Wszystkie szuflady wyciągnięte, na regałach pusto, brudny materac na łóżku przewrócony do góry nogami. Części rzeczy brakowało, wiedział o tym wcześniej. Zanim go wypuścili, dostał kopię protokołu konfiskaty. Ciekawe, jak wiele gliniarze się dowiedzą z kilku sponiewieranych pocketów i sterty blockbusterów. Że nie wspomnieć o jego pokaźnej kolekcji pornoli. Gandzi nie miał w domu od miesięcy. Właściwie ledwo pamiętał, kiedy ostatni raz jarał. To musiało być w Dubaju, kiedy ten ściemniony Francuz łamane przez zabijaka zabrał go na chorą jazdę, a później próbował wrobić w zabójstwo seksbogini Anny Argos. Teraz trzymał się z dala od jarania. Wystarczyła mu schiza, z którą żył na co dzień. Poświęcił dziesięć minut, żeby w miarę ogarnąć najgorszy syf, po czym walnął się jak długi do łóżka. * – Aha, przyszedł do ciebie list – powiedział Micke po tym, jak zjedli. – Coś o skrytce bankowej… Wzdrygnęła się, ale on źle to zinterpretował. – Przepraszam, nie chciałem otwierać. Zobaczyłem po prostu logo SEB na kopercie i od razu pomyślałem, że to do mnie. Mam ostatnio za dużo na głowie… – Nie ma sprawy – mruknęła. – Niczego przed tobą nie ukrywam… Już nie – dodał mały głos w jej głowie. Ale Micke też go chyba usłyszał, jeśli sądzić po jego reakcji. Wstał szybko i przyniósł nieudolnie otwartą kopertę. Szanowna Pani, umowa wynajmu skrytki bankowej nr 0679406948, w której widnieje Pani jako jeden z posiadaczy kluczy, niebawem ulega wygaśnięciu.
Prosimy w związku z tym o niezwłoczną wizytę w naszym biurze przy ulicy Sveavägen 6 w Sztokholmie w celu ewentualnego przedłużenia umowy. Jeśli w ciągu trzydziestu (30) dni od daty widniejącej na niniejszym powiadomieniu nie otrzymamy od Pani żadnej odpowiedzi, w obecności notariusza otworzymy skrytkę. Jej zawartość będzie przechowywana przez bank jeszcze przez sześćdziesiąt (60) dni, po czym zostanie wystawiona na aukcji, a ewentualny dochód z jej sprzedaży, pomniejszony o koszty licytacyjne, zostanie przelany na konta bankowe posiadaczy kluczy. Z poważaniem L. Helander SEB – Wydawało mi się, że skrytki to już przeżytek – powiedział Micke przesadnie rozbawionym głosem. – Metalowa szuflada gdzieś w podziemiach wydaje się nieźle staroświeckim miejscem przechowywania kosztowności. Typowym dla moich rodziców, a raczej dziadków. Nie wiedziałem, że miałaś taką… – Ja też nie – mruknęła. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale się powstrzymał. – Co chcesz robić? – powiedział po kilku sekundach. – C-co? – Podniosła wzrok. – Jest piątkowy wieczór, dla odmiany oboje mamy wolne. Idziemy do kina? – Nie pracujesz? Wydawało mi się, że macie ręce pełne… – Tak, ale to może poczekać do jutra. Nowy film Clooneya wydaje się ciekawszy. Wciąż grał nadmiernie wesołego, ale ani ton głosu, ani uśmiech jej nie przekonywały. Wprawdzie zamknęli już temat. Ona opowiedziała mu o tych najmniej raniących go szczegółach romansu z Tobbem Lundhem, kumplem z pracy. On powiedział, że jej wybacza i wierzy jej zapewnieniom, że to była idiotyczna pomyłka i że kocha tylko jego. Mimo że od chwili kiedy się przyznała, minęło prawie pół roku, mimo że od tamtej pory on ani razu, nawet podczas ich
nielicznych kłótni, nie poruszył ponownie sprawy, bez najmniejszego kłopotu wyczuwała, jak pod tą maską wesołka wszystko buzuje. Nie wierzył jej… Zresztą nie tylko on… Podniósł gazetę z krzesła w kuchni i przewrócił parę stron. – Grają go w Filmstaden Söder. Możemy pójść na dziewiątą, a później skoczyć na piwo, co? Chciała odmówić. Miała pełno roboty, spraw, które nie cierpiały zwłoki. Ale późne wyjście do kina, a potem do knajpy mogłoby pewnie wzmocnić złudzenie, że ich związek wciąż funkcjonuje. Może nawet sprawiłoby, że jej mózg zapomni o koszmarach i pozwoli jej zasnąć. Przynajmniej taką żywiła nadzieję. – Fajnie! Idziemy – wysiliła się, żeby brzmieć szczerze. – Załatwisz bilety? – Nom! Wstał, żeby wziąć laptop, a ona wykorzystała okazję i jeszcze raz przeczytała list. Metalowa szuflada gdzieś w podziemiach… Z jakiegoś powodu nie potrafiła powstrzymać przeszywającego ją dreszczu.
4 | Knowledge is power11 – Dzień dobry, nazywam się Rebecca Normén. Prawdopodobnie mam u państwa skrytkę. Mężczyźnie za ladą pokazała list i prawo jazdy. To była mała recepcja ukryta za niepozornymi drzwiami tuż przy Placu Sergela. Rebecca musiała przechodzić obok nich z tysiąc razy, ale nigdy nie zwróciła na nie uwagi. Przycisk i domofon na zewnątrz, w środku lada i jeden facet w garniturze. Za nim zejście na półpiętro prowadzące do ciemnych, stalowych drzwi. Wszystko wyglądało niewinnie, gdyby nie te dyskretne kopułki z kamerami przyczepione do sufitu. Pięć sztuk dokładnie tego samego typu co w siedzibie policji. O trzy za dużo. Każdy centymetr w tym pomieszczeniu był objęty monitoringiem z dwóch różnych perspektyw. – Musi pani użyć karty. – Słucham? – Pani osobistej karty… Żeby wejść do skarbca, musi pani wczytać swoją kartę – wyjaśnił mężczyzna i wskazał kciukiem stalowe drzwi za swoimi plecami. – Ta sama otwiera też odpowiednią sekcję. Następnie musi pani użyć klucza, żeby otworzyć skrytkę. Ma pani klucz, prawda? Potrząsnęła głową. – Nie mam ani karty, ani klucza. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, że mam jakąkolwiek skrytkę w banku, dopóki nie dostałam listu od państwa. Liczyłam, że wyjaśni mi pan nieco więcej – odpowiedziała i kiwnęła głową w stronę kartki papieru leżącej przed nim. – Rozumiem. Proszę o chwilę cierpliwości… Zaczął stukać palcami w klawiaturę i wtedy Rebecca dostrzegła mały ekran schowany w ladzie. Kiedy mężczyzna nieco się obrócił, zauważyła jeszcze jeden szczegół. Na jego barku widniał mały, ale dobrze znany fałd wskazujący na jakąś grubszą warstwę ukrytą pod koszulą i 11 Wiedza to władza.
dobrze skrojonym garniturem. Widziała ten fałd setki razy w pracy, zarówno na sobie, jak i na innych. Mężczyzna nosił kamizelkę kuloodporną. Ciekawe, czy był też uzbrojony? Ostrożnie zrobiła krok do przodu i pochyliła się powoli nad stołem. Wzrokiem powędrowała w dół, w kierunku jego bioder. – Ta skrytka ma dwóch właścicieli. – Na jego głos drgnęła i szybko się wyprostowała. – Proszę? – Panią i Henrika Petterssona. Zna go pani? Kiwnęła głową. – To mój brat. – To może on ma klucz i kartę? Henke i skrytka bankowa – dziwne połączenie. Raczej nie posiadał niczego tak wartościowego, żeby zakładać tego typu schowek. Z drugiej strony nie opłacono rachunku, co do niego było akurat podobne. I jeśli wziąć pod uwagę to, czym się zajmował przez ostatnie miesiące, to ciężko się dziwić, że miał tajemnice, które musiał porządnie chronić. Wzruszyła ramionami. – Może… – Tak czy owak, karta nie jest żadnym problemem. Ponieważ jest pani współwłaścicielką, mogę zamówić dla pani nową. To będzie kosztować dwieście koron. Poza tym musi pani pokryć zaległą opłatę, jeśli pani nie chce, żebyśmy przewiercili zamek. – Pewnie, bez problemu. Proszę po prostu wysłać do mnie rachunek. Mężczyzna skinął głową i zaczął stukać na klawiaturze. Domyśliła się, że składa zamówienie. – No. Karta przyjdzie pocztą za kilka dni. Ale jeśli chodzi o klucz, to nie mogę pani, niestety, pomóc. – Jak to? – Wszystkie klucze otrzymuje osoba, która podpisuje umowę. I to od niej zależy, komu je rozda. Są one zabezpieczone przed kopiowaniem i choćbyśmy chcieli, to nie jesteśmy w stanie dorobić więcej sztuk. Dlatego musimy przewiercić zamek, jeśli klient nie odzywa się przez dłuższy czas. – Ale przecież widnieję na liście jako współwłaścicielka…
– Nierzadko osoba zakładająca skrytkę na wszelki wypadek uprawnia do niej inne osoby. W razie gdyby miało jej się coś przydarzyć… * PayTag – to oni za wszystkim stali. Nawet jeśli jeszcze trudniej szło mu złożenie puzzli w całość, to akurat tego wniosku był na stówę pewien. Do PayTag należała firma Acme Usługi Telekomunikacyjne AB, właścicielka tej serwerowni na Kiście, którą wysadził w powietrze przed blisko dwoma laty. Ten sam PayTag postanowił kupić akcje ArgosEye i zamienić tych wszystkich konspiratorów z wieżowca przy Hötorget w multimilionerów. Ale wtedy HP zatopił tę łajbę razem z załogą. Wyglądało jednak na to, że PayTag działa dalej. Że wciąż w zawrotnym tempie pochłania małe firmy, powiększając swoje imperium. HP zgromadził na ich temat wszystkie możliwe fakty, które wyciekły do cyberprzestrzeni. Większość zapisał na pendrivie, który gliniarze przeoczyli. Ale nawet gdyby mu go zgarnęli, nie byłoby tragedii. Wszystko znał niemal na pamięć. Zapalił szluga, pociągnął macha i wypuścił prawie idealne kółko dymu w kierunku pożółkłego od nikotyny sufitu. 1992 – PayTag zostaje założony przez czterech amerykańskich studenciaków. Ideą działalności mają być elastyczne transfery pieniężne przez internet. Nie ma w tym niczego złego, ale jeśli ocenić pomysł od strony technicznej, to pojawił się on dziesięć lat za wcześnie, kiedy samo oprogramowanie było lipne. Mimo to pompuje się środki w kapitał podwyższonego ryzyka i buduje ogromne serwerownie, żeby móc ogarnąć wszystkie transakcje, które będą przepływały przez system. 1997 – po pięciu latach bilansu na minusie skarbiec zaczyna pustoszeć. Dochodzi do kłótni i dwóch z założycieli się wycofuje. Pozostali postanawiają zmienić kurs. Desperacko próbują wykorzystać swoje farmy serwerowe jako magazyny dla innych firm, które potrzebowałyby zewnętrznego backupu
na wypadek, gdyby ich własne serwery siadły. Kolesie trafiają w idealny moment, bo klienci od razu zaczynają pukać do ich drzwi. 1999 – roczne rozliczenie po raz pierwszy pokazuje wartość dodatnią, i to dość porządną, co czyni PayTag unikatem w branży IT. 2001 – Puf! Uchodzi powietrze z globalnego balonu IT, ale ponieważ zapotrzebowanie na kopie bezpieczeństwa jest większe niż kiedykolwiek, PayTag wykazuje nieco zysku. Poza tym, co zaskakujące, mimo spadku na giełdzie zdobywa nowy kapitał. Rozpoczyna się prawdziwa wyprawa po zakupy do zbankrutowanych konkurentów, w efekcie czego PayTag powoli obejmuje cały segment IT – instalacje, serwis, działalność konsultingową, jednym słowem: wsio. 2005 – firma debiutuje na giełdzie NASDAQ. Największy udziałowiec to przedsiębiorstwo prawdopodobnie powiązane z dwoma założycielami, którzy pozostali w spółce, ale różne finansowe kombinacje na wzór IKE-i uniemożliwiają sprawdzenie, czy rzeczywiście tak jest. 2009 – Kolejny ślad! Mark Black, guru w branży IT i ulubieniec mediów, zostaje nowym prezesem firmy. Od razu wprowadza w życie swój pomysł – Chmurę. Odtąd klienci nie będą umieszczać w PayTag tylko kopii swoich danych krytycznych, ale zapiszą tam WSZYSTKIE informacje. Wyrzucają więc serwerownie z biur i przenoszą się do chmury, a dokładniej – do jednej z gigantycznych hal serwerowych PayTag, które rosną na całym świecie jak grzyby po deszczu. HP był jednak pewien, że Gra zaczęła swoją działalność na długo przed 1992 rokiem. Z kolei PayTag od początku działał właściwie legalnie. W pewnym momencie ich drogi musiały się zejść. Grę mógł stanowić chociażby jakiś tajemniczy finansista, który wszedł do PayTag w środku zapaści w branży IT. Ewentualnie ta tajemnicza firma, która ma większość akcji, ukrywa coś znacznie bardziej nieprzyjemnego niż kilku chciwych Kampradów12 wymigujących się od płacenia podatku. 12 Od nazwiska założyciela firmy IKEA.
Ale najpewniejszy sposób przejęcia spółki nie polegał prawdopodobnie na zdobyciu pakietu udziałów. W każdym razie nie była to jedyna droga. Trzeba było siedzieć na miejscu, pilnować, żeby sprawy układały się zgodnie z planem. Ten właśnie wniosek doprowadził HP do najnowszej hipotezy. Najprawdopodobniej Gra zrobiła z PayTag dokładnie to, co on z ArgosEye, czyli podrzuciła im trojana. Coś albo kogoś o fasadzie nieocenionego źródła wiedzy. Trojan zaś wniósł do firmy coś niebezpiecznego. Żeby ta taktyka zadziałała, musiał zasiadać na szczytach piramidy. I właściwie był na to stanowisko tylko jeden kandydat… Mark Black. To pod jego rządami zdobyto cały świat. Chmura i serwerownie były częścią wizji Blacka, a właściciele PayTag dali mu wolną rękę. Zarówno gwiazdki, jak i politycy uwielbiali tego lalkowatego skurwiela, a media śledziły w zasadzie każdy jego krok. Nikt nie sczaił, kim tak naprawdę jest. Nikt prócz Henrika HP Peterssona. A może by tak przeprowadzić krótką rozmowę z panem Blackiem? W cztery oczy. Gracz przeciwko Graczowi… Wziął ostatniego macha i skiepował fajka w przepełnionej popielniczce na stoliku obok. Spotkanie z Markiem Blackiem. W zasadzie to nie był głupi pomysł. * – Mark Black, prezes PayTag i pośrednio wasz główny szef, przyjeżdża do nas, jak wiecie, mniej więcej za dwa tygodnie. Rebecca pokazała pierwsze zdjęcie ze swojej powerpointowej prezentacji. Widniało na nim z trzydzieści ubranych na biało osób w maskach Guya Fawkesa, trzymających plakaty. – Poziom zagrożenia został uznany za wysoki, przede wszystkim ze względu na różne protesty, które widzieliśmy przy okazji innych inauguracji.
Włączyła kolejne zdjęcie, na którym demonstrantów odprowadza policja. – Prywatny samolot Blacka o kodzie rejestracyjnym November Six Bravo wyląduje na Brommie dwudziestego siódmego czerwca o dziewiętnastej pięćdziesiąt pięć. Kjellgren i ja odbieramy go audi, a Mrsic i Pellebergs czekają w drugim aucie przy wyjeździe numer jeden. Jedziemy prosto do Granda, ja i ewentualnie Mrsic wchodzimy na górę. Zdecydujemy o tym po drodze. Black nie lubi mieć za dużo ochroniarzy przy sobie. Mamy do dyspozycji pokój nume23 w tym samym korytarzu, w którym jest apartament Blacka. Ja nocuję. Nagle zaschło jej w gardle, więc zrobiła przerwę i wypiła łyk wody. – Wyjazd w stronę Fortecy o szóstej piętnaście dwudziestego ósmego. Te same samochody i ta sama załoga co dzień wcześniej. Na miejscu pojawią się zarządca i Anthea Ravel z grupy kierującej. Zobaczyła, jak para ochroniarzy wymienia między sobą spojrzenia, więc szybko zaczęła mówić dalej, żeby nie zdążyli otworzyć ust. – Ceremonia inauguracyjna rozpoczyna się o dziewiątej trzydzieści, po niej odbędzie się konferencja prasowa. Jakieś pytania? Nikt z sześciu osób w małym pokoju konferencyjnym nawet nie drgnął. – Świetnie – ciągnęła. – Lindh, ty i Gudmundson pojawiacie się na miejscu. Rozmawiałeś z zarządcą? Lindh, zbudowany i opalony facet powyżej czterdziestki, chrząknął, po czym zerknął do swojego małego, czarnego notatnika leżącego na stole. – Tak, wszystko gotowe. Trzydziestu akredytowanych dziennikarzy, później przyjdzie grupa lokalnych polityków, minister gospodarki ze swoją świtą i kilkoro przedstawicieli największych klientów. Razem sześćdziesiąt dwie osoby, ale może się pojawić jeszcze kilka dodatkowych sztuk. Pozwolę sobie dodać, że żadne z nazwisk nie jest podejrzane. A sprawdziliśmy oczywiście wszystkie…
Po naradzie zeszła na piętro niżej, pozdrowiła kilku znajomych i przemknęła do zagraconego biura Mickego. Siedział pochylony nad komputerem i ledwo podniósł wzrok. – Cześć! – Szybko pocałowała go w policzek. – Cześć, Becca! Wszystko w porządku? – Obrócił się na krześle. – Tak. Mamy wizytę Blacka pod kontrolą. – Świetnie. Cała firma jest chyba trochę niespokojna. To duża sprawa, skoro postanowił przyjechać tuż po kupnie. Jedziesz z nim do Fortecy? Skinęła głową i w tym momencie jego telefon się rozdzwonił. Podniósł go z biurka i spojrzał na wyświetlacz, po czym szybko wstał. – Sorry, ale muszę odebrać. Mamy teraz w cholerę roboty, telefony się wręcz urywają. – Nie ma problemu. I tak miałam wychodzić. Chciałam tylko zapytać o zdjęcia… – Zdjęcia? – Zrobił już krok w kierunku drzwi, przykładając telefon do ucha. – Te, które zrobiłam w piątek temu vanowi. Mieliście je wyzoomować czy jak wy to nazywacie? Telefon wciąż dzwonił. Zauważyła, że cała sytuacja jest dla niego kłopotliwa. – Aaa, nie, nie dało rady. Wiesz co, muszę odebrać… – Machnęła do niego ręką i wyszła. – Halo? Tak, wszystko idzie zgodnie z planem – usłyszała, zanim zamknął za nią drzwi. * Nie zdobył się na zakup własnego komputera. W trakcie dwumiesięcznej pracy w ArgosEye zeszłej zimy dowiedział się, ile śladów każdy zostawia – zarówno w sieci, jak i na twardym dysku. Nie ma szans, nie zrobi z siebie tak łatwego kąska. Obrał inną strategię, która polegała na tym, że losowo korzystał z nie swoich kompów. Miały służyć jedynie za krótkie przystanki, na których jego nieznaczne ślady w internecie zostałyby zatarte przez ślady tysięcy innych użytkowników. Tak przynajmniej to sobie wyobrażał. Właściwie powinien trzymać
się jak najdalej od sieci. Zrobić tak jak odszczepieniec Erman, czyli zerwać wszystkie więzy ze społeczeństwem, ukryć się w leśnej chałupie i żyć w stylu low-tech, poza zasięgiem radaru Gry. Ale dość szybko porzucił tę myśl. Był mieszczuchem, dzieckiem asfaltu. Rola leśnego skrzata zabiłaby go. Tak zresztą skończył biedak Erman. Nie. Lepiej podejść do tego z dystansem, grać dalej i wykorzystać cały ten spokój do poskładania jak największej liczby puzzli. Przygotować się najlepiej, jak się da, kiedy zażądają odpowiedzi. Tak przynajmniej to widział od zeszłej zimy, kiedy to spotkał się z Przywódcą. Faken, powinien oczywiście poluzować z pykaniem na Xboxie i bardziej skupić się na rzeczywistości. Ale do momentu, w którym gliniarze wbili się do jego mieszkania, życie w błogim spokoju niemal go przekonało, że tamto spotkanie w lesie było tylko złym snem. Jakimś chorym urojeniem, wytworem jego zjebanego, szukającego poklasku mózgu. Choć oczywiście wiedział, że jest inaczej. Za dużo godzin z gejmpadem w ręku, a właściwie z własnym wackiem, sprawia, że łatwo traci się koncentrację. Minęło sześć miesięcy, od kiedy otrzymał zadanie na tamtym ohydnym cmentarzysku dla zwierząt. Sześć miesięcy zdradzieckiego spokoju, a więc połowa obiecanego czasu na rozważenie propozycji. Jego dzisiejszym miejscem pracy była biblioteka przy Medborgarplatsen. Usiadł jak najdalej w rogu, skąd mógł patrzeć na wszystkich wchodzących i wychodzących, podczas gdy oni go nie widzieli. Włożył pendrive’a do jednego z komputerów i po otwarciu się folderu kliknął w pierwszy z góry plik, żeby uruchomić program zabezpieczający. Skanowanie. Proszę czekać… – pojawiła się wiadomość w małym oknie dokładnie w chwili, kiedy komputer zaczął trzeszczeć. Test na obecność programu szpiegującego albo śladów włamania zajmował z reguły niecałą minutę. A wszystko
trwało kwadrans, dłużej HP nigdy nie zostawał w jednym miejscu. Ale po wydarzeniach ostatnich dni trzeba było ograniczyć się jeszcze bardziej. Ze zniecierpliwienia przebierał nogami, ssąc nierówny paznokieć. Miał jeszcze pół roku. Sześć miesięcy, sto osiemdziesiąt osiem dób, żeby opracować plan wyjścia, strategię furtki, która mogłaby go uwolnić z tych diabelskich sideł, w które wpadł. Błąd – w które oni wpadli. Bo bez względu na punkt widzenia ciężko dojść do innego wniosku niż taki, że Beccę coraz bardziej próbowano wmieszać w to wszystko za każdym razem, gdy mieli ze sobą bliższy kontakt. Po spotkaniu w lesie, gdzie zapoznała go z Przywódcą, powróciło to dawne i – najłagodniej mówiąc – nieprzyjemne uczucie. Wujek Tage – mówiła o nim. I twierdziła, że był oficerem rezerwy, jednym ze starych kumpli ojca. Wiele lat temu ojciec odwiedzał z nimi Tagego w jego letnim domku. Oczywiście próbował powiedzieć jej prawdę, ale bez najmniejszego skutku. Mimo jego starań właściwie nie kupiła historii o Grze, ale postać wujka Tagego zaakceptowała bez wahania. Niech to szlag! Mówiąc o nim, miała łagodny głos, jakby mówiła o samym starym. Czas naprawdę wymazał jej z pamięci wiele zdarzeń z udziałem ojca. Za parę lat nie będzie nawet pamiętała, ile razy od niego dostał. Zawsze, kiedy ten skurwiel wciskał ściemę lekarzom i babkom z opieki społecznej, stały za nim Becca i matka, które udało mu się namówić do potwierdzania jego zmyślonych historii. Nie no, choćby nie wiadomo jak próbował, nie umiał pozbyć się tej nienawiści, która w nim buzowała na myśl o ojcu. To samo dotyczyło „wujka Tagego”. Nienawiści i – spójrzmy prawdzie w oczy – zazdrości. Jakiś rok temu za cholerę by się do tego nie przyznał. Wypierałby się, że zarówno ojciec, jak i Dag wyzwalali w nim zazdrość. Jak gdyby ukradli mu Beccę i zamienili w kogoś zupełnie innego.
W kogoś, kogo ledwo rozpoznawał. W obcego. A więc zazdrość i nienawiść – stara dobrana para. Do tego jego niskie poczucie wartości. Razem skutecznie uniemożliwiały przekonanie jej co do prawdziwej tożsamości Tagego Sammera. Ale nie mógł jej winić. Fakt, że cała ta jego historia brzmiała tak zajebiście niewiarygodnie, że czasami jemu samemu ciężko było w nią uwierzyć. Na szczęście miał trochę pamiątek, które schował w bezpiecznym miejscu. Pierwsza z nich to telefon, który zakosił przed dwoma laty Kentowi „Pięćdziesiątceósemce” Hasselqvistowi przy autostradzie E4. Wyglądał identycznie jak ten znaleziony w pociągu, który wciągnął go w tę całą chorą akcję, tylko cyfry na tyle obudowy były inne. Kolejna rzecz to karta dostępu – biały króliczek, który wypadł z książki w Nordiska Kompaniet, po czym pomógł mu zatrzymać niezawodny zegar i tym samym wprowadził do swojej Narnii. Trzeci przedmiot z jego zbioru to twardy dysk z wszystkimi plikami z ArgosEye – firmy, która dbała, by Gra mogła działać ukryta w otchłani internetu. Trojan, którego Mange stworzył i którego HP udało się zasadzić w sieci firmy, zrobił swoje. Mnóstwo rzeczy zostało wywleczonych na światło dzienne – ściemnione trolle, blogerzy z pakietami opinii na zamówienie, rejestr myślących inaczej – jak ze Stasi – i cała reszta gówna, którym wysoko w wieżowcu przy Hötorget zajmowali się Philip Argos i jego banda. Choć podejrzewał… Wróć – choć wiedział, że ArgosEye kryło Grę, rejestrując wszystkich, którzy zaczęli węszyć albo sprzeciwili się zasadzie numer jeden, zdobyte pliki nie wskazały nawet najmniejszego dowodu na prawdziwość jego teorii. Może podwójnie zabezpieczyli tego typu dane? Albo szpieg Mangego szukał po prostu nie tam gdzie trzeba? Wbrew nadziejom HP Gra nie została zdemaskowana. Wciąż oszukiwała, działając w podziemiu, niewidzialna tak jak wcześniej. Innymi słowy: rzeczy, które zgromadził, nic nie mówiły komuś, kto nie ogarniał całości. Nawet jego ostatni
nabytek nie miał właściwie żadnej wartości dowodowej. Była to zwykła kartka A4 z tekstem napisanym na maszynie. Mógł go napisać każdy. Twoje ostatnie zadanie, HP – powiedział Tage Sammer vel Przywódca, kiedy pili kawę między nagrobkami. Po tym, jak HP zadarł z Grą, jak pokrzyżował jej plany i zgarnął kasę, ten stary kutas wydawał się całkowicie wyluzowany. Jakby nic się nie stało. Tym razem to nie było byle jakie zadanie. A jaki dostał, kurwa, wybór! Jeśli je wykona, jest skończony. Ma przejebane w każdym znaczeniu tego słowa. Jeśli nie wykona, na szali znajdzie się nie tylko jego życie. Niech to jasny szlag trafi! Sprawdzonych 46 z 78 plików, nie wykryto żadnych obcych obiektów – poinformował program. Spojrzał na zegarek. Minęła minuta, zostało mu tylko dziewięć i będzie musiał się zmywać. No dawaj, dawaj, szybko… Pieprzone kompy w bibliotekach! Skanowanie… Sprawdzonych 70 z 78 plików, nie wykryto żadnych obcych obiektów… Pochylił się nad klawiaturą, przesunął kursor na ikonę przeglądarki i przygotował się do startu. Żadnych wyszukiwarek, wskoczy od razu na odpowiednie strony, a przed wylogowaniem wykasuje wszystkie zakładki i ciasteczka. Byle zostawić jak najmniej śladów. Nagle wystraszył go nieoczekiwany dźwięk dobiegający od drzwi. Podniósł głowę i ostrożnie spojrzał znad monitora. Do środka wszedł niski facet w skórzanej kurtce, ciemnych okularach i bejsbolówce. Stał przy drzwiach, przelatując wzrokiem wszystkie stanowiska. Coś w jego wyglądzie sprawiło, że w mózgu HP nagle włączyły się wszystkie alarmy. O kurwa! *
Wystukała numer i nacisnęła zieloną ikonkę. Łączenie… – poinformował wyświetlacz, ale po pół minucie oczekiwania zdała sobie sprawę, że nic z tego nie będzie. Poirytowana rozłączyła się i powtórzyła czynność. Z tego nowego smartfona ciężko jej było gdziekolwiek się dodzwonić… – Centrala policji – powiedział nagle głos w słuchawce, wyjątkowo szybko, bo nie minęło nawet parę sygnałów. Przez chwilę się wahała. – Z Wydziałem Zezwoleń i Koncesji poproszę. – Chwileczkę. Witamy w Wydziale Zezwoleń i Koncesji! Czas oczekiwania na połączenie z konsultantem wynosi około… sześciu… minut. Westchnęła, po czym spojrzała na zegarek. Przez chwilę zastanawiała się nawet, czy się nie rozłączyć i nie zadzwonić do Runeberga, żeby zdobyć więcej informacji na temat tego, co się stało… Stigsson zakazał jej kontaktować się z bratem. Właściwie nie było z tym większego problemu. Polowała na Henkego od tygodni, a raczej od miesięcy, jeśli dobrze policzyć. I chociaż wiedziała, że jest w domu, ani nie otworzył jej drzwi, ani nie odpowiedział na jej wiadomości zostawiane na poczcie głosowej. Dostała jedynie kilka wymuszonych SMS-ów, tyle. Dlatego nie miała już żadnych złudzeń, że teraz łatwiej jej będzie go złapać. Ta skrytka bankowa ją niepokoiła. Najwyraźniej Henke miał tajemnice, które są tak cenne, że musiał je schować w sejfie. Brygada Stigssona pewnie przeczesała jego mieszkanie, wystarczyło więc, że ten, kto zajął się konfiskatą, znalazł kopię umowy z bankiem albo list podobny do tego, który sama dostała. Następny krok to nakaz rewizji. Wtedy wiertarka pójdzie w ruch i tajemnice Henkego ujrzą światło dzienne. – Persson, Wydział Zezwoleń i Koncesji. – Rebecca wzdrygnęła się na dźwięk głosu w słuchawce. – Yyy, eee… to znaczy… nazywam się Rebecca Normén. – Spojrzała na kartkę przed sobą, próbując zebrać myśli. –
Chodzi o wniosek firmy ochroniarskiej o pozwolenie noszenia broni. Chciałam się tylko dowiedzieć, jak sprawa wygląda. *
Pies! HP instynktownie schował głowę za monitor. Od kolesia tak waliło gliną, że aż zaczęło go swędzieć w nosie. Pochylił się, żeby wyjąć pendrive’a z komputera. Ni chuja, nie odda im wszystkich danych, które zbierał przez ostatnie miesiące. Bezpieka z pewnością znalazłaby w nich coś przeciwko niemu, żeby tylko wsadzić go, na ile się da. Już zacisnął palce wokół wtyczki, kiedy mężczyzna w bejsbolówce na głowie rozpoczął głośną tyradę w jakimś obcym języku. Inny, cieplejszy głos odpowiedział mu niemal natychmiast. Gdy HP ostrożnie wysunął głowę zza monitora, zobaczył, jak koleś wychodzi z kobietą, która siedziała przy komputerze parę stanowisk dalej. Poczekał jeszcze parę sekund, powoli się wyprostował i odetchnął z ulgą. Fałszywy alarm. Niech to szlag, jaką ma schizę! Serce wciąż waliło mu jak młotem, ręce się trzęsły. Musiał wziąć parę głębokich wdechów, żeby uspokoić tętno. Dobra, najwyższy czas stłumić paranoję i przejść do obowiązków dnia. Program powinien skończyć skanowanie. HP był ciekaw, jakie reakcje w mediach wywołało jego aresztowanie. Co dziwne, w czołówkach z kioskowych gablot wciąż dominowały porady dotyczące odchudzania. Internetowa wersja „Expressen” powinna o nim wspomnieć. Policja Bezpieczeństwa zatrzymała wczoraj 32-latka podejrzanego o przygotowywanie ataku terrorystycznego. Nasze źródło z policji podaje, że zatrzymanie najprawdopodobniej powstrzymało akcję terrorystyczną, która miała zostać przeprowadzona w Szwecji. Tak właśnie zdobywa się coraz większe zastrzyki gotówki z budżetu państwa. O fakcie, że po kilku godzinach został wypuszczony, wspomną pewnie za tydzień, kiedy nikogo to nie
będzie obchodzić. Medialne okno jest małe, Henrik. Ludzie znoszą tylko jedną historyjkę naraz. Faken, czasami niemal tęsknił za Philipem i zespołem z ArgosEye. Najprawdopodobniej to oni zlecili zamordowanie Anny Argos i poniekąd go w nie wrobili. Później, kiedy dał się zdemaskować, urządzili na niego polowanie. Mimo to czasami wyobrażał sobie, jak sprawy by się potoczyły, gdyby jego kamuflażu nie trafił szlag. Kim byłby teraz? Chłopakiem Rilke? Prawą ręką Philipa? Albo jeszcze lepiej – jego następcą. Wiernym partnerem Przywódcy, może nawet przyszłym Markiem Blackiem. Żadna z opcji nie wydawała się zła… Na ekranie pojawiło się nagle zielone okno. Program skanujący musiał się zawiesić, kiedy HP ruszył pendrive’em. Cholera! Stracone dwie minuty! Przesunął kursor, żeby zamknąć okno i włączyć skanowanie od nowa, ale w tej samej chwili, kiedy strzałką najechał na prawy górny róg, zobaczył litery. Zaczęły pojawiać się jedna po drugiej, aż utworzyły zdanie. Na jego widok włosy HP stanęły dęba na głowie. C h c e s z H e n r i k u
z a g r a ć w G r ę P e t e r s s o n i e ?
Schylił się i wyciągnął pendrive’a z komputera. Prostując się, uderzył głową o kant biurka, zawadził o krzesło i omal nie runął na podłogę. W ostatniej chwili złapał blat i podciągnął się, klęcząc. Desperacko próbował odwrócić głowę, ale było za późno. Jego wzrok ciągnęło nieubłaganie w stronę ekranu jak ćmę do płomienia świecy, w którym ginęła. Uciekaj! – krzyczał przerażony głos w jego głowie. Spierdalaj stąd, idioto! Ale ciało pozostawało głuche. Klęczał przed komputerem z ustami otwartymi do połowy i
oczami wielkimi jak piłki pingpongowe, a jego mózg wchłaniał to, co się działo na ekranie. Pojawiło się nowe okno, a w nim zaczęły przewijać się obrazy. Były to screenshoty z fragmentami artykułów z różnych serwisów internetowych. Zamek Królewski informuje o rekordowo dużym zainteresowaniu zagranicznych mediów zbliżającym się ślubem księżniczki. Otwarcie nowej serwerowni w dawnej bazie wojskowej na północ od Uppsali. Zaostrzone środki bezpieczeństwa… Kolejne włamanie hakerskie na dużą skalę, tym razem w wielu przedsiębiorstwach w przemyśle zbrojeniowym. Policja twierdzi, że żadne dane nie zostały skradzione – podobnie jak w poprzednich takich sytuacjach… Południowa obwodnica zamknięta po raz drugi w tym tygodniu. Przyczyną jest błąd systemowy, który przerwał działanie bramek kontrolnych i układów wentylacyjnych… Wiele czołowych internetowych serwisów informacyjnych ponownie usuwa pola komentarzy… Wszystko znał. Sam wyszukiwał te artykuły, wycinał z nich fragmenty i zapisywał je na pendrivie. Nagle pojawiły się jednak inne screenshoty. Tych sobie nie przypominał. Trzeci tydzień z rzędu pojawiają się zgłoszenia o zakłóceniach w sieciach teleinformatycznych. Chodzi głównie o operatorów 3 oraz Telia, ale inni też mają problemy… Trzy kilogramy plutonu z tajnego szwedzkiego projektu z czasów zimnej wojny przekazane Stanom Zjednoczonym. – Nie zostaną użyte w celach wojskowych – zapewnia minister spraw zagranicznych. Unia Europejska wymusza na Szwecji wdrożenie dyrektywy w sprawie zatrzymywania generowanych lub przetwarzanych danych. Fragmenty zniknęły, a na ich miejscu pojawiły się krótkie wiadomości tekstowe. Wiadomość przychodząca, 03/04, 09.55: Zmieniłam pracę, to mój nowy numer. Odezwij się! /Becca
Wiadomość przychodząca, 12/04, 14.55: Czemu nie dzwonisz? /Becca Wiadomość przychodząca, 02/05, 16.39: Byłam u ciebie i dzwoniłam do drzwi. Telewizor chodził. Czemu nie otworzyłeś? /Becca Wiadomość wychodząca, 06/05, 22.02: Cześć, Mangelito! Wróciłeś już? /HP Wiadomość przychodząca, 14/05, 21.13: Gdzie się podziewasz, Henke? Wszystko w porządku? Proszę, zadzwoń! /Becca Wiadomość wychodząca, 15/05, 03.11: Mange, odezwij się. Musimy pogadać. Szybko! /HP Wiadomość przychodząca, 23/05, 18.36: Henke, odpowiedz. Proszę!!! /Becca W chwili kiedy skapował, że to nic innego tylko SMS-y z jego telefonu, wiadomości zniknęły i pojawiły się slajdy ze zdjęciami. Dobrze znana postać sięgająca po parasol. KLAPS. Konwój w drodze przez Sztokholm. KLAPS. Ubrana na ciemno postać na skuterze. KLAPS. Cywilny samochód policyjny dachujący w zwolnionym tempie. KLAPS. Płonąca leśna chata. KLAPS. Krążące nad wydmami ptaki padlinożercy. I na koniec: Sylwetka starszego mężczyzny w czapce na głowie odbita na tle ciemnego, pokrytego śniegiem lasku pełnego migoczących zniczy. Nagle monitor poczerniał. Mimo to HP wciąż nie mógł oderwać od niego wzroku. Klęczał zamurowany, wstrzymując oddech i czekając. Kiedy pojawiła się następna wiadomość, omal nie zlał się w majtki:
Czas podjąć decyzję, Henriku! To twoje ostatnie zadanie. Chcesz zagrać w Grę? Tak czy nie?
5 | Ghosts from the past13 Powinna oczywiście spróbować go dorwać, w końcu był jej bratem. I powiedzieć Stigssonowi, żeby wsadził sobie ten cholerny regulamin w… Ale przecież już próbowała. Prawie przez całą wiosnę na niego polowała – dzwoniła, pisała SMS-y, parę razy dobijała się do jego drzwi. Czuła, że tam ktoś mieszka. Zapach był inny, nie taki stęchły jak w trakcie jego wielomiesięcznej nieobecności. Kilka razy widziała z ulicy migające światło telewizora. Mimo to nie otworzył. Wreszcie pewnego zimowego dnia zmienił zamek, bo zapasowe klucze, które miała, nie pasowały. Był na nią zły. Zresztą dokładnie wiedziała dlaczego… Nie podobał mu się jej stosunek do Tagego Sammera. Dobrze wiedział, dlaczego ona lubi tego starszego mężczyznę, i z tego właśnie powodu go nienawidził, nie dając mu żadnych szans. Wujek Tage przypominał ojca… Ale nawet jeśli Henke był żałosnym idiotą, musiała mu pomóc. Zrobić wszystko, żeby uchronić go przed samym sobą. Znalazła numer w kontaktach i po chwili wahania zaczęła się łączyć. To był kretyński pomysł. Ale nie miała wyboru… Odebrał po pierwszym sygnale: – Biuro Ochrony Rządu, Runeberg przy telefonie! – Hej, Ludde, tu Rebecca. Sorry, że dzwonię tak wcześnie, ale zakładałam, że już pracujesz… – Cześć, Normén! Ano widzisz, pracowitość to moja stała cecha. Jak wiesz, mamy pełne ręce roboty. Dzwonisz, żeby powiedzieć, że zmieniłaś zdanie? Tęsknisz za gniazdem, co? Głos Runeberga brzmiał normalnie, co ułatwiało dalszą 13 Duchy z przeszłości.
rozmowę. – Nooo, nie do końca. Ciągle się zastanawiam – skłamała. – Chciałam cię prosić o przysługę, Ludde… To delikatna sprawa. – Yhy. Wydawało jej się, że słyszy skrzyp fotela, jakby Runeberg w tym momencie wyprostował swoje ogromne ciało. – Chodzi o mojego brata… – Zadzwoń do mnie na komórkę za dziesięć minut – powiedział diametralnie zmienionym tonem. – C-co? – odparła. Ale Runeberg się rozłączył. * Trzeci raz od pięciu minut spoglądał ostrożnie przez żaluzje na skąpaną w mroku ulicę. Wydawało się, że wokół panował spokój, on jednak wiedział, że jest obserwowany. Był tego całkowicie pewien. Na stówę. Bez kitu. Każdy ruch, każda strona, którą odwiedził, każdy SMS. Wszystko monitorowali mimo wszelkich środków bezpieczeństwa, jakie zastosował. Bawili się z nim, próbowali zryć mu psychę. I właściwie byli na dobrej drodze… Zasunął żaluzje i okrążył sofę – najpierw zrobił jedno koło, po chwili drugie. Wreszcie usiadł i zaczął wystukiwać rytm na kolanie, aż spostrzegł, że ma jeszcze jeden paznokieć, którego nie obgryzł do reszty. Jego plan – w stopniu, w jakim go miał – nie przewidywał takiego scenariusza. Not by a long shot!14 A próbował sobie wmówić, że o nim zapomnieli… Epic fucking fail!15 Musi zabrać się z mieszkania, zanim zacznie chodzić po ścianach. Była siódma rano, normalnie spałby jeszcze wiele godzin. Ale przeżycia z biblioteki otworzyły chyba wszystkie zapory w jego czaszce. Głowę wciąż wypełniały migające obrazki. Jak gdyby śnił mu się cały film, z początkiem, 14 W ogóle! 15 Totalna, kurwa, porażka!
środkiem i końcem, ale teraz pamiętał tylko niektóre jego sceny. Sekwencje, których nie sposób połączyć bez względu na to, jak jego obolały łeb się starał. Poza tym przepełniona popielniczka na stole wchłonęła właśnie ostatniego szluga, co oznaczało, że z uzasadnionych przyczyn trzeba skoczyć do 7-Eleven przy Mariatorget i przy okazji zaczerpnąć świeżego powietrza. Jak tylko otworzył drzwi klatki i wyszedł na ulicę, poczuł na karku ich spojrzenia. Odwracał głowę, obczajał wszystkie możliwe rogi, ale byli oczywiście zbyt sprytni, żeby dać się tak łatwo zauważyć. Mimo wczesnego ranka w sklepie znajdowało się z pięć osób. Dobrze zbudowany koleś stojący przy jednej z półek spojrzał na niego kątem oka. HP niemal zamarł w połowie kroku. Był prawie pewien, że widział gościa wcześniej. Utwierdził się tylko w przekonaniu, kiedy zobaczył, jak ten ściemnia, że niewinnie pakuje słodycze na wagę. Żelki malinki nie pasowały do LCHF16. Pozostało odwrócić się na pięcie i jak najszybciej zmyć się stamtąd. Powinien właściwie wrócić do mieszkania, ale z braku fajek rozpiździłoby go przecież od środka. Postanowił pójść wzdłuż Hornsgatan w kierunku Slussen. Powstrzymywał się przy tym usilnie przed ucieczką między samochodami stojącymi w korkach, którą mógłby wystawić tych dupków na próbę. Spacer zajął mniej niż pięć minut, ale koszulka kleiła mu się do pleców, choć nie było jakoś szczególnie gorąco. Zdecydował się usiąść na jednej z ławek przy zejściu do metra i chwilę odsapnąć. Był ociężały, nie tylko fizycznie. Grzebał w kieszeni przez dobrą chwilę, zanim skapował, że nie ma fajek i że właśnie z tego powodu wyszedł na ten krótki spacer. W wejściu do metra znajdował się kiosk. Zanim HP wstał i ruszył w jego kierunku, rozejrzał się jeszcze dokoła. Przy drzwiach napotkał masę ludzi wylewającą się na zewnątrz, co oznaczało, że właśnie przyjechał pociąg. Białe kołnierzyki, poranni turyści i zwykłe svennsony w 16 Skrót od Low Carb High Fat – nazwy diety niskowęglowodanowej i zarazem wysokotłuszczowej.
drodze do pracy. Przytknął brodę do klatki piersiowej i zaczął przepychać się pod prąd. Usłyszał parę mruknięć niezadowolenia. Miał na to wywalone. Dostał niespodziewanie takie pchnięcie w bok, że omal nie stracił równowagi. Wkurzony podniósł wzrok – twarze migały w różnych kierunkach, nie szło rozeznać, kto go uderzył. W końcu fala przepłynęła, a on znalazł się w hali biletowej. Zamiast ruszyć w stronę kiosku, stanął jednak jak wryty, podczas gdy jego mózg szukał odpowiedniego łącza. Twarz jednego z przechodniów wydała mu się znajoma. Paker w 7Eleven mógł być zjawą, ale tu zobaczył coś zupełnie innego. Wzrok, czoło, rysa nad oczami i nosem – wszystko niepokojąco znajome. Coś jednak się nie zgadzało, coś nie pasowało do układanki. Minęło parę sekund, zanim jego bania zaczęła jarzyć. Zarost! Zrobił kilka kroków wstecz, aż znalazł się przy drzwiach, później kolejnych kilka, tym razem szybciej. Wyleciał na plac, zaczął kręcić głową jak świrnięta Linda Blair, aż wreszcie wskoczył na jedną z ławek, żeby widzieć lepiej. – Ermaaan! – krzyknął. – Ermaaaaan! Jedyne, co wyłapywały jego oczy, to przemykające plecy ludzi z tłumu. Żadne nie różniły się od pozostałych. Otworzył usta, żeby krzyknąć jeszcze raz. Powstrzymały go spojrzenia ludzi. Mimo tłoku na placu powstała grupka gapiów, którzy okrążyli ławkę. Wyglądało to tak, jakby wszyscy chcieli zobaczyć, kto na niej stoi, tylko nikt nie odważył się podejść blisko. Para czternastolatków urządziła sobie z niego bekę, jakiś ojciec podszedł z dzieciakiem bliżej, kilku niemieckich turystów od Stiega Larssona wyjęło aparaty. Spojrzał na swoje odbicie w szklanych drzwiach. Czerwony na gębie jak burak, z oczami jak piłki pingpongowe. W dodatku z niemal tygodniowym zarostem i w brudnych ciuchach. Niedziwne, że ludzie się gapili. Wyglądał, kurwa, jak psychol! Schwedisch Wahnsinn, ja, ja – sehr gut!17 17 Szwedzki szaleniec. Tak, tak, dobrze!
Zawstydzony zszedł migiem z ławki, wbił oczy w bruk i usilnie starał wmieszać się w tłum, idąc w stronę Guldgränd. Przywidziało mu się. Na pewno. Po raz setny spuścił z łańcucha swoją chorą wyobraźnię i pozwolił jej hasać. Nie inaczej. – Zjawy nie istnieją – mruknął do siebie. Zjawy nie istnieją. * – Chyba wiesz, że to jest przeciwko wszystkim możliwym zasadom, Normén? Skinęła głową. – Oczywiście. I jak już powiedziałam, Ludde, naprawdę doceniam to, że… – Dobra, dobra. Wystarczy. Masz nieco ponad pół godziny. Kiedy skończę jeść, muszę zabrać wszystkie rzeczy. W magazynie szefuje dziś Sunesson. Na pewno go pamiętasz. – Przyszedł po redukcji w Norrmalm. Pamiętam. Przez chwilę pracował jako ochroniarz. – Świetnie, to na dole nie będzie żadnych problemów. Tylko się uśmiechnij i pomachaj. Trwa właśnie lunch, więc na korytarzach będzie tłoczno. Sune jest dusigroszem i przynosi jedzenie z domu. Pewnie nie chce przegapić wyścigów konnych o tej porze… – Runeberg pochylił się do przodu i ostrożnie położył na stoliku zwinięte „Metro”. – Tu masz wszystko, czego potrzebujesz. – Masz pewność, że to tam jest? – Tak. Sprawdziłem w protokole konfiskaty po tym, jak do mnie zadzwoniłaś. – Świetnie. Przez moment nie wiedziała, co ma powiedzieć. Mimo że temat nie został poruszony, była niemal pewna powodu, dla którego jej pomógł. Runeberg to najlepszy kumpel Tobbego
Lundha i ojciec chrzestny jego syna Jonathana. Tego samego Jonathana, który z kolegą Marcusem stworzył w sieci profil MayBey i przez miesiące ją prześladował, rozgłaszając plotki na jej temat, a także strasząc ją, że Henke jest w niebezpieczeństwie. Trwało to aż do chwili, kiedy zrozumiała, o co chodzi, i położyła kres tej szaradzie. Przede wszystkim powinna oczywiście winić siebie. W końcu to ona zaczęła kręcić z Tobbem Lundhem, chociaż wiedziała, że ma żonę i dzieci. Tak czy owak, Runeberg czuł się w jakimś stopniu odpowiedzialny za tamto zdarzenie. Nagle zaczęła żałować, że w ten sposób wykorzystuje czyjeś poczucie winy. Cały ten plan był właściwie idiotyczny od początku do końca. Stigsson wyraził się jasno: Podczas trwania dochodzenia w sprawie przestępstwa o charakterze terrorystycznym nie wolno ci, oczywiście, w żaden sposób kontaktować się z bratem. Powtarzam: w żaden sposób. Zrozumiałe, Normén? Ale nie miała wyboru. Musiała dostać się do skrytki, zanim to zrobią śledczy Stigssona. Wystarczy, że zerknie do środka, żeby się przekonać, że nie ma tam niczego, co mogłoby pogorszyć sytuację brata. A potem może nawet osobiście poinformować o istnieniu skrytki i pomóc tym samym w dochodzeniu. To przynajmniej próbowała sobie wmówić… Runeberg zdawał się zauważyć jej wahanie. – Spadaj stąd, Normén. Czas leci i właśnie niosą mi jedzenie… Kelnerka z ciężką tacą zbliżała się do ich stolika. Zanim do niego doszła, Rebecca zdążyła wstać. Jednocześnie chwyciła gazetę leżącą na stole i włożyła ją do torebki. – Jeszcze raz dzięki, Ludde. Naprawdę jestem… Uśmiechnął się i wzruszył ramionami. – Nie ma sprawy, Normén. Idź już – odparł. Kiedy była przy drzwiach, dodał jeszcze: – A tak przy okazji… Jeśli wszystko szlag trafi, będę potrzebował nowej roboty, więc możesz oczekiwać wtedy spotkania ze mną. Trzyminutowy szybki spacer – tyle potrzebowała, żeby dostać
się do wejścia dla personelu. Przytknęła kartę do czytnika przy bramce, umyślnie trzymając ją do góry nogami, żeby nikt nie zauważył zdjęcia Luddego. Strażnik spojrzał na nią szybko, po czym kiwnął głową na znak, że ją rozpoznał. Pierwsza przeszkoda pokonana. Przeszła przez szklany korytarz łączący oba budynki. Głowę trzymała wysoko, próbując robić wrażenie, jakby była w drodze do swojej codziennej pracy. Powinno się udać bez żadnych problemów. W końcu pracowała tutaj do ostatniej zimy. Teoretycznie wciąż była zatrudniona w Policji Bezpieczeństwa. Mimo to czuła się obco, jak ktoś, kto już nie należał do tego miejsca. Nie mogła się powstrzymać przed zerknięciem w stronę kopułek z kamerami w suficie. Jednocześnie próbowała trzymać się od nich jak najdalej. Skręciła w prawo, w długi korytarz o żółtych ścianach. Na końcu znajdowały się metalowe drzwi, a na nich mała biała tabliczka z napisem: Magazyn rzeczy skonfiskowanych. Przyłożyła kartę Luddego do czytnika. Piknęło, ale nic poza tym. Niech to szlag! Spróbowała ponownie, tym razem wolniej. Kolejne piknięcie i zamek zachrzęścił. Uspokój się, Normén! Weszła do małej recepcji. Za ladą siedział starszy, gruby mężczyzna z fryzurą na Robin Hooda. Na ekranie zawieszonego na ścianie telewizora trwały wyścigi konne. Na jej widok facet zrobił grymas, był wyraźnie zirytowany tym, że musi się oderwać od swojej rozrywki. – Cześć, Sune! – przywitała się przesadnie miło. – Nie, nie, siedź, dam sobie radę – dodała, kiedy mężczyzna stęknął i zaczął wstawać. – Chcę tylko jeszcze raz sprawdzić konfiskatę z zeszłego tygodnia. – Dobra – mruknął grubas i z powrotem zatopił cielsko w
fotelu. – Wpisz się. Machnął ręką w stronę lady, po czym skierował uwagę na ekran telewizora. Rebecca przysunęła do siebie rejestr gości i w kolumnie podpisów zrobiła jakieś nieczytelne gryzmoły. – Gotowe! Nie odrywając wzroku od telewizora, Sunesson podniósł rękę i przycisnął guzik na swoim biurku. Drzwi na prawo od Rebekki zazgrzytały i po kilku sekundach znalazła się dużym pomieszczeniu z rzędami metalowych półek. Ostatni raz była tutaj wiele lat temu, więc najpierw zrobiła parę kroków do przodu, żeby się zorientować w terenie. Zapach pozostał niezmieniony: duszne powietrze zmieszane z wonią papieru i malowanego betonu. Kilka metrów dalej, przy ścianie, stał komputer. Podeszła do niego. Wyjęła kartę Runeberga i włożyła do małego czytnika przy klawiaturze. Następnie wpisała szybko nazwę użytkownika i hasło. Klepsydra na monitorze obróciła się, po czym pojawiła się baza danych. Henrik Pettersson, wstukała w pole wyszukiwania, a rząd niżej – jego datę urodzin. Kliknęła w ikonkę „Szukaj” i klepsydra znów zrobiła obrót, a za chwilę kolejny. Rebecca rozejrzała się. W ogromnej hali nie było nikogo. Słyszała tylko dźwięk telewizora dochodzący z recepcji. Nagle klepsydra zniknęła, a na jej miejscu pojawił się tekst. Sygnatura sprawy K3429302-12, sekcja 5, rząd 47, półka 23-25. Magazyn był większy, niż jej się wydawało. Minęło parę minut, zanim zrozumiała, jak się w nim poruszać. Główne przejście wiodło wzdłuż jednej ze ścian, jego odnogi prowadziły w głąb poszczególnych sekcji. Sekcja numer pięć znajdowała się na końcu magazynu, gdzie światło było słabsze. Świeciła się tam tylko co druga świetlówka. Rebecca domyśliła się, że musi istnieć przycisk, który rozwiązuje ten
problem. Pożałowała czasu na szukanie go. Wielkie półki wokół niej zajmowały całą wysokość od podłogi do sufitu i prawie każda była zapełniona dużymi, brązowymi kartonami, które pochłaniały i tak nikłe światło. Na podłodze leżały półpalety z przedmiotami niemieszczącymi się na półkach. Na ścianie naprzeciwko poszukiwanej sekcji Rebecca dostrzegła także meble, zwoje kabli i nawet coś, co przypominało rzeźbę z brązu. Cztery z kartonów na półce numer 23 oznaczono sygnaturą K3429302-12. Ściągnęła i otworzyła ten, który stał najbliżej. W środku było pełno książek i filmów, co wyjaśniało, dlaczego był taki ciężki. Zamknęła wieko i odłożyła go na miejsce. Drugi karton miał podobną zawartość. Dopiero w trzecim zrobiło się cieplej. Kilka segregatorów, różne dokumenty i w końcu… bingo! Duży pęk liczący z pięćdziesiąt różnych kluczy – dokładnie tak jak wyczytała w protokole konfiskaty. Po śmierci ojca pozbyli się prawie wszystkich jego rzeczy, ale jeśli chodzi o ten pęk kluczy, mama była nieprzejednana. Nigdy nie wiadomo, kiedy będzie potrzebny jakiś klucz, więc musimy je zostawić… Na pewno przez wzgląd na mamę Henke postanowił zachować tę kolekcję. Połowa kluczy była tak stara, że ich powierzchnia stała się chropowata, pozostałe były pogięte i zużyte. Przynajmniej pięć lub sześć służyło do roweru, jedna para przypominała kształtem klucze do skutera albo motoru. Czyli – zgodnie z jej podejrzeniami – Henke powiększał kolekcję. A więc jak właściwie wyglądał klucz do skrytki bankowej? Jej myśli przerwał nagle trzask. Ktoś otworzył drzwi do magazynu. * Masz problem? Nie poddawaj się, możemy Ci pomóc! 070-931151
Kartka wisiała nad dziurką od klucza. Tekst niczym nie różnił się od poprzedniego. Prawdopodobnie była to ta sama kartka co poprzednio. To oznaczało, że nowy, tajemniczy sąsiad wyczaił, skąd pochodziła. Ale HP miał to głęboko w dupie. Jego mózg pracował na wysokich obrotach. Żeby strawić to, co widział, HP przeszedł dokoła całe Södermalm. Nie zdało się to jednak na nic. Jeśli zdarzenie przy Slussen nie było omamem, jeśli rzeczywiście nic mu się nie przywidziało, to w zasadzie wszystko, czego doświadczył przez ostatnie dwa lata, było… no, czym? Ja pierdolę! Ból głowy trwający od wczoraj podarował mu tak mocnego kopa, że HP odruchowo uszczypnął się w nos. Odkleił kartkę i zaczął wyjmować klucze z kieszeni. Wzdrygnął się nagle na chrzęst dochodzący z lewej strony i zamarł w bezruchu, trzymając klucz w zamku. Serce omal nie wyrąbało mu dziury w klatce. Musiał wziąć kilka głębokich wdechów, żeby uspokoić tętno. Kurwa, ale ma stracha! No już, uspokój się… Zerknął ostrożnie na drzwi sąsiada. Dźwięk pochodził stamtąd, nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Poza tym rozpoznał go, bo dzień wcześniej usłyszał podobny. To był odgłos łańcucha uderzającego o wewnętrzną stronę drzwi. Łańcuch sam z siebie nie może się rozkołysać, więc ktoś musiał o niego zawadzić. Najwyraźniej nowy sąsiad dokądś się wybierał. Z nieznanych powodów jego potrzeba dowiedzenia się, kim jest osoba mieszkająca za ścianą, stała się silniejsza niż wczoraj. Zaczekał zatem parę sekund z wzrokiem wbitym w drzwi obok. Pozostały jednak zamknięte. Nic się nie wydarzyło. Miał się właśnie odwrócić, kiedy odniósł wrażenie, że widzi ruch w wizjerze. Światło w dziurce zniknęło, jakby ktoś przyłożył do niej oko. W jednej chwili zrozumiał, że ktoś tam stoi. Ktoś, kto go obserwuje…
Przekręcił szybko kluczyk w zamku, podważył pokrzywione drzwi i szybko je za sobą zatrzasnął. * Wstrzymała oddech i wytężyła słuch. Wydawało jej się, że słyszy kroki. Nawet jeśli to było ciężkie cielsko Sunessona, jego szorujące po podłodze nogi w birkenstockach, nie miała ochoty ujawniać, jakiej sprawy dotyczą jej poszukiwania. Szybko wsadziła pęk kluczy do torebki i zamknęła karton. Kroki stawały się coraz głośniejsze, dochodziły z głównego przejścia. O betonową podłogę uderzały twarde podeszwy. Para zwykłych butów, nie żadnych sandałów ani policyjnych glanów. Niewielu na komendzie je nosi. Ktokolwiek to zatem był, nie miała zamiaru się z nim zetknąć. Problem w tym, że jedyna droga ucieczki wiodła przez główne przejście. Ostrożnie wsunęła karton na miejsce. Kroki zbliżały się, były rytmiczne, jakby należały do wojskowego. Rozejrzała się, po czym szybko ruszyła w głąb korytarza. Jeden z segmentów na podłodze po tej samej stronie okazał się pusty, więc instynktownie wpełzła do środka. Kroki były już naprawdę niedaleko. Paleta z wysokim stosem brązowych kartonów skutecznie zasłaniała widok na główne przejście. Jedyne, co mogła zrobić, to poczekać, aż osoba minie jej sekcję, i przemknąć ostrożnie do wyjścia. Nagle odgłos kroków ustał. Rebecca jeszcze bardziej skuliła ciało i wstrzymała oddech. Osoba znów zaczęła iść, tym razem znacznie wolniej. Odgadnięcie, dokąd zmierza, zajęło Rebecce parę sekund. Ten ktoś wszedł w jej sekcję! Przylgnęła do kartonów. Do końca ścieżki było jeszcze wiele półek. Jeśli ta osoba zmierza do jednej z nich, na pewno zauważy Rebeccę. Cholera jasna, co za głupi pomysł z tym ukrywaniem się! No, cześć! Poczołgałam się trochę, żeby sprawdzić, jak paleta wygląda z boku. Kroki były bardzo blisko, zostało tylko parę metrów.
Musi wyjść. Lepiej zostać przyłapaną na wyczołgiwaniu się z segmentu niż na kucaniu w nim. Wzięła głęboki wdech, przesunęła ciało do przodu. Najważniejsze, żeby zachowywać się spokojnie i naturalnie. Kroki nagle ucichły. Usłyszała szelest kartonów, zaraz potem charknięcie. Na pewno mężczyzna. Kilka metrów od niej. Rebecca pochyliła ciało do przodu, wysunęła nieco głowę i ostrożnie zerknęła zza kartonu. Szlag by trafił! Błyskawicznie cofnęła głowę. Para ciemnych spodni od garnituru i czarne skórzane buty – tyle zdążyła zobaczyć. Mimo to nie miała cienia wątpliwości. To był Stigsson. Stał odwrócony do kartonów, które sama przed chwilą otwierała. Usłyszała, jak wysuwa jeden z nich i stawia z hukiem na podłodze. Szelest podnoszonego wieka, następnie głuche dźwięki… Kłujący ból w lewej łydce sprawił, że Rebecca mimo woli się wzdrygnęła. Cholera, niewygodna pozycja spowodowała, że nogi zaczęły jej cierpnąć. Ból narastał, powoli wędrował w górę. Kiedy doszedł do uda, zagryzła wargi, żeby nie jęknąć. Stigsson wciąż gmerał w kartonie. Spróbowała się poruszyć i umożliwić dopływ krwi do bolących mięśni. Straciła przez to równowagę i uderzyła o bok palety. Dźwięki dochodzące z korytarza ustały. Ból w nodze przeszedł w skurcz. Rebecca zagryzła wargi tak mocno, że poczuła smak krwi. Stigsson znów chrząknął. Plecy zaczęły się powoli ślizgać po ścianie kartonu, więc mocniej przycisnęła stopę do podłogi, żeby zachować jaką taką równowagę. Nie udało się. Ciało wciąż odchylało się w kierunku przejścia. Za kilka sekund Rebecca wyląduje pod nogami Stigssona. Nagle usłyszała dźwięk kartonu stawianego na półce. Odgłos kroków był teraz jak uderzenia biczem. Przez chwilę miała wrażenie, że jej serce stanęło.
Po chwili zorientowała się, że stukot słabnie, i resztką sił przycisnęła plecy do kartonu. W momencie kiedy drzwi do magazynu się zamknęły, padła jak długa na podłogę.
6 | Headgames18 Trzy poranki z rzędu męczył dupę na tej pieprzonej ławce. Zaczynał pół godziny wcześniej i kończył po półtorej godziny. Cały czas trzymał wysoko głowę. Żeby nikt go nie rozpoznał, nosił czapkę z daszkiem i okulary przeciwsłoneczne. Nie przyniosło to żadnego skutku. Cały ten pomysł zaczął mu się wydawać bardziej niż beznadziejnie gówniany. W miarę pogłębiającego się drętwienia dupy dostrzegł, jak debilną rzecz robi. Miał na głowie sprawy znacznie poważniejsze niż zajmowanie się sobowtórami na placu Södermalmstorg. Ta akcja była pretekstem do ucieczki od rzeczywistości – jak gra na PlayStation albo jazda na ręcznym. Erman nie żył, zjarał się w swojej chatce prawie dwa lata temu, kiedy Gra w końcu go dopadła. Biedaczysko trochę stracił rozeznanie, gdzie przebiega granica między genialnym zdrowym umysłem a hulającym bez opamiętania szaleństwem, ale mimo wszystko był przynajmniej uczynny. Erman otworzył mu oczy i pomógł zrozumieć, czym właściwie zajmuje się Gra. Nie tylko na powierzchni, na jej – najłagodniej mówiąc – mało sympatycznych poziomach, gdzie Mrówki mają na wszystko oko, zbierają informacje i rekrutują odpowiednich graczy, a potem ktoś obstawia zakłady i ogląda relację na żywo z zadań wykonywanych przez głodnych wrażeń internetowych jockeyów. Opowieści Ermana połączone z własnymi doświadczeniami HP sprawiły, że stopniowo zaczął on dostrzegać mroczną stronę Gry i jej możliwości. Bez względu na to, jaki był stan umysłu tego buszmena, zawdzięczał mu niejedno. Mimo że śmierć Ermana nie była jego winą, wszelkie próby usprawiedliwienia się brzmiały nieprzekonująco. Najzwyczajniej w świecie gryzły go wyrzuty sumienia wzmagane brakiem snu i przyprawione ogólną paranoją, w związku z czym miał zwidy w środku dnia. 18 Złudzenia.
Innej opcji nie było. Albo nie mogło być – poprawił się, skopał z nóg adidasy i rzucił się na sofę. Wylądował na czymś twardym. Po paru akrobacjach okraszonych wiązką przekleństw wyciągnął spod pleców pilota. Niecierpliwie zaczął skakać po ubogiej ofercie kanałów telewizyjnych. Po chwili dostrzegł leżącą na stoliku do połowy pustą paczkę marlboro. Zapalił fajka i wypuścił słup dymu w kierunku lampy w suficie. Właśnie wtedy ją zauważył. Leżała na samym szczycie regału, podobna do ciemnego pudełka. Samotna, opuszczona książka. Z sofy widział jedynie jej grzbiet, więc dla kogoś, kto stał przed regałem, była pewnie niewidoczna. To by wyjaśniało, dlaczego psy ją pominęły. Skrzywił głowę i zmrużył oczy, próbując odczytać jej tytuł, ale litery były za małe. W każdym razie pochodziła z biblioteki, bo rozpoznał białe litery sygnatury na dole grzbietu. Trzy, najprawdopodobniej „Hce” – Literatura zagraniczna… A więc Crockett i Tubbs przeoczyli przedmiot, który mieli pod nosem. Woleli buszować po szafkach z legalnymi pornolami i obciachowymi pocketami. W myślach próbował naśladować nosowy głos Hellströma: Panie Henriku, jest pan podejrzany o ciężkie przestępstwo przeciwko państwu, ponieważ nie zwrócił pan książek do biblioteki na czas. Jak pan ustosunkuje się do tego oskarżenia? Winny zarzucanych mi czynów, pizdo! Uśmiechnął się i buchnął kolejnym słupem dymu, tym razem w stronę najwyższej półki regału. Poczuł głód. Ile czasu minęło od ostatniego posiłku? Od zjedzenia czegoś porządnego, niezbombardowanego mikrofalą gotowca, którego wepchnął w siebie nad zlewem. Nie pamiętał. Burczenie w żołądku było dobrym znakiem. Chyba ta książka skierowała jego myśli na bardziej przyziemne tory. Prysznic i trochę żarcia na pewno jeszcze bardziej poprawią mu humor.
Chińszczyzna albo porządny kebab w zestawie na dole w Jerozolimie. Mmm! Zerknął na zegarek na telewizorze. 10.25. Trochę za wcześnie na lunch, musi wytrzymać jeszcze z pół godziny. Najpierw prysznic. Wstał. Zamiast jednak skierować się do łazienki, podszedł do regału, stanął na palcach i sięgnął po książkę. Koniuszki palców zahaczyły o brzeg okładki, dzięki czemu udało mu się przysunąć książkę kilka centymetrów bliżej. Buszujący w zbożu Salingera. Ulubiona. Przeczytał ją przynajmniej z dziesięć razy. Pewnie pożyczył ją w biblio w Bargarmossen, co oznaczało, że jego przestępstwo jest przedawnione przynajmniej od dziesięciu lat. W związku z pojawieniem się nowych informacji mój klient postanowił zmienić swój stosunek do zarzucanych mu czynów na „niewinny”! Wyprężył się i tym razem mocniej chwycił palcami książkę. Następnie spróbował ją przyciągnąć, ale zsunęła się, kiedy HP niespodziewanie stracił równowagę. Przedmiot, który leżał na książce, uderzył go mocno w głowę i wylądował na podłodze. Telefon. Błyszczący, srebrzysty, z wyświetlaczem dotykowym. * Karta była biała i w odróżnieniu od tej, którą pożyczyła od Runeberga kilka dni temu, nie widniały na niej żadne dane. Ani imię, ani nazwisko, ani logotyp, ani tym bardziej zdjęcie właściciela. Po prostu czysta, biała karta, która przyszła w bąbelkowej kopercie bez nazwy nadawcy. Pewnie anonimowość była dodatkowym środkiem bezpieczeństwa. Nierówna koperta bankowa z okienkiem i logotypem banku na odległość pachnie kartą kredytową, co kilkakrotnie zwiększa ryzyko kradzieży. Najwyraźniej ta instytucja traktowała bezpieczeństwo na serio. Pokazała kartę mężczyźnie za ladą, ten obejrzał ją dokładnie, po czym wstukał jej PESEL do bazy danych.
To był ten sam facet co ostatnio, ale mimo że od tamtego spotkania minęło zaledwie kilka dni, w żaden sposób nie dał do zrozumienia, że ją rozpoznaje. Właściwie zachowywał się bardziej formalnie. – Proszę – powiedział, oddając jej prawo jazdy. – Zna pani procedury? – Nie. Mężczyzna przesunął się do rogu lady i wskazał na drzwi za sobą. – Otworzę pani drzwi. W środku przyłoży pani kartę do czytnika. Otworzą się kolejne drzwi i wejdzie pani do skarbca. Skinęła głową na znak, że zrozumiała. – Tam znajdują się różne pomieszczenia ze skrytkami. Otwarte będą drzwi tylko do tego, w którym znajduje się pani skrytka. Aby ją otworzyć, musi pani użyć klucza. Ma go pani, prawda? – Oczywiście – odparła i klepnęła torebkę. Próbowała przy tym powstrzymać uśmiech. Jego spojrzenie dowodziło, że nie wyszło jej to zbyt dobrze. – W środku skrytki znajduje się metalowy pojemnik. Zazwyczaj właściciel zabiera go do jednego z prywatnych pokojów na końcu pomieszczenia. Tam można czuć się swobodnie… – przerwał, ale widząc jej wyraz twarzy, dodał: – Tam nie ma kamer. – Rozumiem – odparła. Mężczyzna wcisnął guzik i ciemne metalowe drzwi za jego plecami powoli się odsunęły. Rebecca weszła do środka. Kilka metrów dalej naprzeciwko niej znajdowały się kolejne drzwi, jeszcze bardziej masywne. Ostrożnie odwróciła głowę i spojrzała w stronę kopułki z kamerą, starając się wyglądać na całkowicie spokojną. Dlaczego była taka zestresowana? Przecież miała pełne upoważnienie. Trzask zamykających się za nią drzwi wystraszył ją. Uspokój się, Normén! Wzięła głęboki wdech, przez chwilę wstrzymała powietrze w płucach i powoli je wypuściła.
Potem przeciągnęła kartę przez czytnik. Przez kilka sekund panowała cisza. Następnie metalowe drzwi przed nią otworzyły się bezszelestnie. Skarbiec był bardziej ekskluzywny, niż się spodziewała. Dyskretne światła w suficie wzdłuż betonowych ścian w połączeniu z delikatnym zapachem cytryny miały na pewno osłabić wrażenie, że jest się w bunkrze i w zamknięciu. Pomysł dość udany. Linia namalowana farbą fluorescencyjną na marmurowej błyszczącej podłodze poprowadziła ją przez rzędy kratowanych drzwi. Za nimi widziała setki mosiądzowanych skrytek. Na końcu korytarza zauważyła coś, co przypominało drzwi do przymierzalni. Pewnie to jeden z tych prywatnych pokojów, o których mówił strażnik. Nad czwartymi drzwiami po lewej stronie paliła się zielona lampa. Chwyciła klamkę, a drzwi bezszelestnie odchyliły się na bok. Pomieszczenie było ciasne, powierzchnia podłogi nie miała więcej niż kilka metrów kwadratowych. Z sufitu gapiła się kolejna kamera. Rebecca próbowała nie zwracać na nią uwagi. Około dwustu skrytek. Która była jej? Przejechała palcami po drzwiczkach o numerach 115, 120, 125. Tam, prawie na końcu rzędu. Uklękła, wyjęła z torebki pęk kluczy i przyjrzała się dokładnie mosiądzowanym drzwiczkom. Jedna ze skrytek średniej wielkości, pewnie trzy razy po trzydzieści centymetrów albo coś w tym rodzaju. Dziurka od klucza należała do szerszych, co oznaczało, że Rebecca mogła wyeliminować sporą liczbę kluczy z pęku. Wciąż pozostawało przynajmniej dziesięć, które mogły pasować. Zerknęła w stronę kamery. Niemal widziała ruch obiektywu robiącego zbliżenie na nią. Jakby wiedzieli, że nie powinna tu być. Że skrytka i jej zawartość należą do kogo innego. Nie no, musi się, do cholery, uspokoić. Bank skontaktował się z nią i do niej wysłał kartę. A jeśli chodzi o Henkego, to pewnie mniej obawiał się o swoje skarby niż o swoje mieszkanie, które przekazywał jej pod opiekę.
Tak więc miała pełne prawo do tego, żeby otworzyć skrytkę. Jeszcze raz spojrzała na kamerę, po czym pochyliła się i chwyciła pierwszy z wybranych kluczy, który zdawał się pasować najbardziej. Duży, za duży. Mogła więc wyeliminować i ten, i wszystkie większe. Spróbowała z nieco mniejszym. Wszedł do dziurki, ale tam kręcił się wokół osi, o nic nie zahaczał. Odrzuciła ten i jeszcze jeden, mniejszy od niego. Pozostały cztery klucze. Spojrzała na nie dokładnie. Jeden z nich był trochę skrzywiony i wyglądał za staro, więc go odrzuciła. Reszta wyglądała obiecująco, ale żaden nie pasował. Miała właśnie spróbować z tym skrzywionym kluczem, kiedy wydało jej się, że usłyszała cichy dźwięk dochodzący spoza pomieszczenia. Wzdrygnęła się i momentalnie wstała. Odwróciła się i zerknęła ostrożnie na korytarz. Był oczywiście pusty. Drzwi miały automatyczny zamek, więc gdyby się otworzyły, usłyszałaby je na odległość. Wróciła do skrytki i wsadziła skrzywiony kluczyk do zamka. Pasował, ale nie udało jej się go przekręcić. Po kilku nieudanych próbach wyjęła go. Niech to szlag! Zrobiła błąd, że postawiła na ten pęk. Henke pewnie ukrył klucz w innym miejscu, więc szansa na otwarcie skrytki przepadła. Bez wątpienia mogła zmusić bank do przewiercenia zamku, ale jeśli zważyć na wszystkie dotychczasowe procedury bezpieczeństwa, minęłyby miesiące, zanimby do tego doszło. Poza tym Stigsson i jego załoga mieliby wystarczająco dużo czasu, żeby dowiedzieć się o skrytce. Co robić? Skrzywiony kluczyk mimo wszystko pasował. Może da radę go wyprostować? Odpięła go od pęku, położyła na podłodze i przycisnęła obcasem jego wygiętą część. Następnie podniosła go i
dokładnie obejrzała. Dla ostatniej próby warto było to zrobić. Włożyła klucz do zamka, przekręciła… W środku kliknęło, po czym mosiądzowana skrzynka wysunęła się z wnęki. Metalowy pojemnik ją zaskoczył. Nie tylko dlatego, że był zamknięty zamkiem szyfrowym umieszczonym na przedniej ścianie, lecz także dlatego, że jego kolor i forma nie pasowały do tego ekskluzywnego, niemal sterylnego skarbca. Najprawdopodobniej pojemnik kiedyś był zielony, ale farba odpadła. Rebecca dostrzegła na nim pozostałości po żółtych literach i cyfrach. Ponadto gdzieniegdzie jego solidna stalowa powierzchnia miała szczerby, jak gdyby ktoś próbował go otworzyć siłą. Miał siedemdziesiąt, osiemdziesiąt centymetrów długości i był cięższy, niż się spodziewała. Mimo to bez problemu mogła go przenieść do jednego z prywatnych pokojów, ponieważ na tylnej ściance miał rączkę. Zamknęła dokładnie drzwi pokoju, przesunęła zasuwkę, po czym położyła pojemnik na stole. Zamek szyfrowy wyglądał dość znajomo. Wydawało jej się, że widziała go wcześniej na jednym z posterunków, na którym broń trzymano w sejfach zamiast w osobnych pomieszczeniach. Zaczynało się od zera, następnie trzeba było wybrać liczbę od jednego do stu, później znów zero i kolejną liczbę, aż uzyskało się odpowiednią kombinację. Zazwyczaj były to trzy liczby, prócz zer. Które? Nagle usłyszała ten sam dźwięk co wcześniej. Tym razem był wyraźniejszy. Szybkie skrzypnięcie, jakby ktoś przejechał po marmurowej podłodze miękką podeszwą z gumy. Nie słyszała otwierających się drzwi do skarbca, więc ktoś musiał tu być, zanim przyszła. Pod warunkiem że nie istnieje inne wejście, na które nie zwróciła uwagi… Podeszła do drzwi, uchyliła je i wyjrzała na korytarz. – Jest tam ktoś? – powiedziała podniesionym głosem. Nikt nie odpowiedział. Odczekała kilka sekund, po czym ponownie zamknęła drzwi.
Żeby otworzyć skrzynkę, musi odgadnąć kombinację liczb. Spróbowała z datą urodzin Henkego – bez rezultatu. Data urodzin mamy – pudło. Jeśli Henke wziął te liczby z powietrza, to musi znaleźć inny sposób. Pojemnik był za duży, by mogła go wynieść w torebce. Pytanie, czy mogłaby wyjść, po prostu trzymając go w ręku. Czy tak można? Przez parę sekund stała bezczynnie, aż zauważyła, że wsłuchuje się w dźwięki ze skarbca. Nie słyszała nic prócz słabego szumu klimatyzacji. Nagle coś sobie przypomniała i ponownie zaczęła kombinować z szyfrem. Zero, dziewiętnaście, z powrotem zero, następnie sześć, powrót do zera i siedemdziesiąt pięć. Powoli przekręciła kółko i usłyszała wyraźne zgrzyt w zamku. Henke użył daty jej urodzin jako kodu! Skrzynka miała podwójne dno, które dzieliło ją na dwie skrytki. W górnej znalazła kilka plików banknotów. Obok pieniędzy leżał stosik książeczek związanych grubą brązową gumką. Kiedy je podniosła, gumka pękła i książeczki rozsypały się po stole. Minęło trochę czasu, zanim dotarło do niej, co widzi. Zagraniczne paszporty, pewnie bardzo stare, bo nie rozpoznała ich od razu. Otworzyła jeden i zaczęła się wpatrywać w wyblakłe zdjęcie jasnowłosego mężczyzny z wąsami i w okularach. Przypominał Henkego. Linia włosów na czole, zmarszczki wokół oczu, wąskie i wystające kości policzkowe. John Earnest, urodzony w 1938 roku w Bloemfontein w Republice Południowej Afryki – widniało obok. Coś tu się nie zgadzało. Mimo koloru włosów, okularów i wąsów była stuprocentowo pewna. Mężczyzna na zdjęciu był jej ojcem. * Minęła minuta, zanim odważył się dotknąć telefonu. Ręce trzęsły mu się tak mocno, że trudno było mu chwycić
cokolwiek. Nie musiał go odwracać, żeby sprawdzić. Opuszkami palców rozpoznał kształty cyfr. 1 2 8 Nie inaczej, cokolwiek innego byłoby nie do pomyślenia… Ostrożnie odłożył telefon na stolik i obszedł sofę dokoła. Po chwili zrobił kolejne kółko… Książka wciąż leżała na podłodze. Wraz z nią z regału zleciało kilka sporych kłębów kurzu. Ona sama, tak jak telefon, była czysta. Oznaczało to tylko jedno: oba przedmioty położono tu niedawno. W kuchni znalazł protokół konfiskaty. Pięć pomiętych kartek A4 zawierających spis wszystkich rzeczy, które gliniarze zabrali z mieszkania. W połowie trzeciej strony znalazł to, czego szukał. 103. Książka, jedna sztuka: „Buszujący w zbożu” J.D. Salinger. Przekaz był jasny. Ktoś przyniósł książkę z powrotem z policyjnego magazynu i umieścił ją w jego mieszkaniu razem z telefonem. Dokładnie tak jak powiedział Erman, Gra była wszędzie, a książka leżąca na podłodze w jego salonie tylko udowadniała, że Policja Bezpieczeństwa nie należy do wyjątków. Skurwysyny! Padł na sofę i zaczął gapić się w telefon, jeżdżąc palcami po włosach. Przejechał raz, później kilka; mocniej. Włosy zostawały mu na palcach, ale nawet tego nie zauważył. Telefon musiał być kopią. Swój oddał Mangemu dwa lata temu. Po nim przejęła go Becca i zostawiła w dziale rzeczy znalezionych. Później się dowiedział, że telefon jest własnością firmy ACME Usługi Telekomunikacyjne, więc prawdopodobnie go odzyskali. ACME Usługi Telekomunikacyjne AB – dumny członek
grupy PayTag… W końcu przestał wyrywać sobie włosy, strzepał te, które zostały mu na palcach, po czym sięgnął po telefon. Jego powierzchnia była chłodna. Przybliżył go do światła i zaczął nim obracać, aż znalazł to, czego szukał. Kilka małych zadraśnięć ze śladami cementu w rogu i na wyświetlaczu. Powstały wtedy, gdy wisiał na murze przy Birkastan, a wytatuowana małpa, na której drzwiach wcześniej wysprejował krótki przekaz, próbowała go dopaść i spuścić mu wpierdol. Kopia? Dupa nie kopia! Wiedział o tym od razu, gdy zobaczył komórę na podłodze. To był jego własny telefon. * Zanim podniosła drugie dno w pojemniku, zaczęła podejrzewać, co tam znajdzie. Na trop naprowadził ją zapach. Ostry, tłusty, znajomy. Powoli zajrzała. Na dnie leżał czarny rewolwer z wąską brązową kolbą. Na ten widok jej tętno od razu przyspieszyło. Powstrzymała się przed nagłą chęcią wyjęcia broni. Pochyliła się i zaczęła ją dokładnie oglądać. W odróżnieniu od wielu swoich kolegów nie fascynowała się bronią. Strzelała właściwie tylko z policyjnego sig-sauera i kompaktowego pistoletu maszynowego, który służył ochroniarzom jako sprzęt posiłkowy. W porównaniu z nimi rewolwer był nieskomplikowany. Na środku miał obrotowy bęben na sześć kul. Kolba, lufa, spust i duży, widoczny kurek naciągany kciukiem. Gruba lufa nie pasowała do całości, wyglądała jak nos buldoga. Czubkiem małego palca zmierzyła ostrożnie jej wylot. Średnica była mniej więcej ta sama co jej broni służbowej. Dziewięć milimetrów albo coś w tym rodzaju, choć Rebecca miała świadomość, że kaliber mierzy się w tysięcznych częściach cala. Próbowała to sobie przeliczyć w pamięci, ale szybko się poddała. Na stole stała lampka. Włączyła ją i poświeciła na rewolwer.
Cal. 38, a dalej dłuższy numer, najprawdopodobniej numer serii. Powinna go oczywiście zanotować. Wyjęła z torebki notatnik i długopis. W trakcie zapisywania dwa razy sprawdziła każdą cyfrę i każdą pogrubiła, żeby tylko wydłużyć tę czynność. Żeby zająć czymś mózg. Granie na zwłokę trwało krótko. Co to wszystko miało właściwie znaczyć, do cholery? Rozłożyła paszporty na stole i zaczęła je przeglądać. Wszystkie pięć wystawiono w późnych latach siedemdziesiątych. I wszystkie zawierały zdjęcia jej ojca. Na niektórych miał okulary, wąsy i brodę, na jednym – kolor włosów zupełnie inny niż jego naturalny. Jedyne, co łączyło wszystkie paszporty, to brak prawdziwego imienia. Zerknęła na pojemnik i znów powstrzymała się od sięgnięcia po rewolwer. Kolejny raz jej policyjne nawyki zwyciężyły. Broń była niegroźna, jeśli leżała w pojemniku. Dotknięcie jej bez rękawiczek oznaczałoby pozostawienie odcisków palców. Delikatne poruszenie jej nie powinno mieć większego znaczenia. Wsadziła długopis do lufy, uniosła ją na kilka centymetrów i spróbowała obrócić broń. Bęben wysunął się nieco, a kiedy podniosła rewolwer wyżej, wypadł. Sześć komór nabojowych, dokładnie tak jak przypuszczała. We wszystkich tkwiły mosiądzowane płaskie kółka. Rewolwer był naładowany. Dwa naboje miały wyraźne dziury po iglicy, co oznaczało, że zostały wystrzelone. Pozostałe cztery były nienaruszone. Nagle wpadła na pomysł. Powinna pomyśleć o tym od razu, zamiast bawić się notatnikiem. Położyła rewolwer na stole i wyjęła komórkę. Oczywiście w pokoju nie było zasięgu, ale to nie miało znaczenia. Zrobiła komórką kilka zdjęć z różnych punktów. Następnie ostrożnie odłożyła rewolwer do pojemnika. Zerknęła na zegarek. Najwyższa pora ruszać do pracy. Musiała podjąć jakąś decyzję. Zebrała paszporty i włożyła do torebki. Po kilku sekundach wahania to samo zrobiła z pieniędzmi. Co do rewolweru miała wątpliwości – źle na nią działał. Mimo to nie mogła go zostawić
bandzie Stigssona. Wykluczone. Z drugiej strony nie chciała go brać do pracy ani do domu. Może istniało inne wyjście? Wahała się jeszcze przez parę sekund, następnie zamknęła ciężkie wieko i obróciła kilka razy zamek szyfrowy. Wzięła pudło do ręki, zawiesiła torebkę na ramieniu i ruszyła w stronę drzwi. Przez chwilę stała ze skrzynką w ręku i nasłuchiwała odgłosów ze skarbca. Potem otworzyła drzwi, zerknęła w stronę najbliższej kamery i z wymuszonym spokojem poszła do skrytki. Włożyła metalowe pudło na miejsce, z trudem przekręciła kluczyk i opuściła skarbiec. – Zastanawiam się, czy mogłabym otrzymać kopię umowy z bankiem? – zapytała mężczyznę w recepcji. – Poza tym chciałabym podpisać nową, tym razem tylko na moje nazwisko. I najlepiej teraz… * Odłożył telefon, podniósł książkę z podłogi i trzęsącą się ręką zaczął ją kartkować. Sztokholmska Biblioteka Miejska w Bagarmossen – widniało na stemplu w środku książki. Po krótkim poszukiwaniu znalazł też rok wydania – 1986. Wiadomość na pierwszej stronie sprawiła, że ręce zaczęły mu się trząść na serio. Starodawne litery z zawijasami, nieco przypominające charakter pisma starego: Czas podjąć decyzję, Henriku! Chcesz zagrać w Grę? Tak lub nie?
7 | Just because youʼre paranoid…19 Przytknął szklankę do innego miejsca na ścianie i zbliżył do niej ucho. Poprawa była nieznaczna. Zbitka słabo brzmiących, jednostajnie mruczących głosów. Nie dało się zrozumieć, o czym mówią. Nożeż kurwa! Czaił się w przedpokoju wiele dni, czekał, aż ktoś wyjdzie albo wejdzie, kilka razy dzwonił do drzwi. Kupił nawet pieprzoną bombonierkę jako prezent powitalny. Choć był stuprocentowo pewien, że ktoś jest w środku, jego nowy sąsiad ani razu mu nie otworzył. Kimkolwiek był, pod żadnym pozorem nie chciał się zetknąć z HP, co tylko potwierdzało wszelkie podejrzenia. Gra miała nad HP kontrolę, dokładnie wiedziała, kiedy wychodzi i przychodzi. Do tego potrzebowała punktu obserwacyjnego w zajebistym miejscu. Kiedy zdał sobie z tego sprawę, reszty łatwo się domyślił. Przed oczami miał bandę agentów Stasi bez twarzy, w garniturach, z wielkimi słuchawami na uszach, przylepionych do mikrofonów przy ścianach albo wywiercających dziurki w tynku, by wsadzić w nie minikamery. A w trakcie tego wszystkiego mamroczących o kolejnych etapach operacji… Odłożył szklankę i zrobił szybki obchód po mieszkaniu. Powinien oczywiście wyjechać. Zmyć się stąd i ukryć w jakiejś jaskini. Ale to by nie pomogło. Gra prędzej czy później na pewno by go znalazła. Dopóki siedział w mieszkaniu, wiedział, gdzie są. A Przywódca na razie nie miał pojęcia, że HP już odkrył miejsce, z którego zrobili sobie centralę monitoringu. Plus dla HP… Wprawdzie mały, ale mimo wszystko! I żeby go zachować, musi przedsięwziąć pewne środki bezpieczeństwa… 19 Tylko dlatego, żeś jest paranoikiem…
Taśma izolacyjna. Potrzebował więcej taśmy izolacyjnej. Wszystkie kontakty w ścianach zostały wprawdzie zabezpieczone, większe odpryski i pęknięcia też, ale nie miał stuprocentowej pewności. Ściany były stare i pełne nierówności. Mogły skutecznie kryć mikroskopijny obiektyw. Żeby zdobyć więcej taśmy, musiał wyjść z mieszkania niepostrzeżenie i przejść całą drogę do żelaźniaka przy Hornsgatan. Nie był na zewnątrz od zeszłego tygodnia. Żył sardynkami z puszki, fajkami i kranówą, aż w końcu z gęby, kiedy bekał, zaczęło mu jechać aluminium. Nie miał więc wyboru. Pierwszy przystanek: supermarket. Suchary, pasta kawiorowa, żarcie z puszki, kilka mrożonych gotowców i tyle paczek szlugów, że gruba panna przy kasie aż się wzdrygnęła na ich widok. Szybko wpakował wszystko do reklamówek i wyszedł na ulicę. Wbił wzrok w chodnik, mocno napiął mięśnie karku, żeby nie odwracać głowy. I mimo że próbował z całych sił, nie wytrzymał. Obejrzał się. Od razu ich zauważył. Para trzydziestolatków opartych o okno wystawowe paręnaście metrów dalej. Chinosy, czarne buty wykonane na zamówienie. Patrzyli wnikliwie na otoczenie, nie na siebie nawzajem. Psy, był tego niemal pewien. Równie dobrze mogli pracować dla Gry. Albo tu i tu… Skręcił gwałtownie w prawo, na plecach czuł ich wzrok. Jeszcze tylko kilkaset metrów do żelaźniaka, kilka rolek taśmy i powrót do domu. Jeśli zabezpieczy mieszkanie, może w końcu będzie miał czas na chwilę zastanowienia. Czołówki gazet z gablot wzdłuż ulicy serwowały ostatnie nowiny na temat ślubu. Stroje, menu, lista gości… Tak jak podejrzewał, zapomniano o jego zatrzymaniu. Tym razem skupiono się na tym, że nowy książę ma „ciężki wybór”. Najwyraźniej chodziło o organizacje charytatywne – koleś nie wiedział pewnie, w której chce udawać, że pracuje, skoro od teraz podatnicy mieli mu zapewniać wikt i opierunek.
Plunął do rynsztoka i jeszcze raz zerknął przez ramię. Po szpiclach nie było śladu, co najprawdopodobniej oznaczało, że nie tylko ci dwaj za nim łazili. Podkoszulek przykleił mu się do spoconego ciała, dlatego stanął na chwilę przed żelaźniakiem, żeby go odkleić. Spod tkaniny wydostał się ostry zapach ciała. HP zmarszczył nos. Fak, ale cuchnął! Obejrzał się szybko w oknie wystawowym. Wilgotny kiedyś biały podkoszulek był żółtawy, dziurawe dżinsy zaczęły sztywnieć od brudu. Do tego zarost, tłuste włosy, podkowy pod oczami i wytrzeszcz oczu. Diagnoza prosta jak drut. Niedziwne, że ludzie na chodniku się rozstępowali. Przypominał psychola. Nagły dźwięk z ulicy poderwał go i przyspieszył mu tętno o dwadzieścia BPM20. Okazało się, że to był tylko odgłos hamulców czterdziestkitrójki, która zatrzymała się przy przystanku po drugiej stronie ulicy. Zdążył już odwrócić wzrok, kiedy mózg załapał. Trzecie siedzenie od końca, koleś przy oknie… Kurwa faken mać!!! Wyskoczył prosto na jezdnię. Wycie klaksonów, pisk hamulców i wizg opon rozległy się niemal natychmiast. Nie powstrzymało go to przed śledzeniem wzrokiem autobusu. Saab minął go o włos, volvo nie wyrobiło z hamowaniem i walnęło w HP na wysokości kolan. Padł na asfalt, zawartość reklamówki rozsypała się wokół niego. Nie próbował ratować zakupów. Chwycił zderzak volvo, żeby się podnieść. Kontrola stanu zdrowia: tępy ból, brak krwawienia i wystających połamanych kości. Zrobił kilka chwiejnych kroków. Ból był nieprzejednany. Kierowca zdążył wysiąść i stał przy samochodzie. Japę miał czerwoną jak burak. – Co ty, kurwa, wyprawiasz, świrze jeden?! HP nie miał zamiaru z nim dyskutować. Zaczął ruszać nogami – lewą, prawą, lewą. Szybciej i szybciej. Zrobił unik przed kolejnym samochodem i znalazł się za 20 Beats per minute – jednostka miary tempa np. akcji serca.
autobusem. Rozwinął niezłą prędkość, właściwie swój maks, ale i tak był daleko od celu. Czerwone światło na następnym skrzyżowaniu rozwiązałoby problem. Kierowca autobusu nie zwolnił, przeciwnie – wydawało się, że dodał gazu. HP dostrzegł światła na skrzyżowaniu. Zielone. Kurwa! Do autobusu miał na pewno z siedemdziesiąt pięć metrów. Samochody migały ze wszystkich stron, trąbiąc, ile wlezie. W nogach czuł ból po uderzeniu, w płucach paliło go z nagłego wysiłku, mimo to nie zamierzał się poddać, a na pewno nie teraz, kiedy miał autobus na oku. Zrezygnował z biegu po jezdni i pędził chodnikiem. Daleko z przodu, przy Mariatorget, autobus zdawał się zwalniać. Wreszcie! HP przyspieszył, przebiegł przez ulicę Torkel Knutssonsgatan i zaczął zbliżać się do celu. Pięćdziesiąt metrów. Czterdzieści. Trzydzieści. * – Cześć, tu Nina Brandt! – Cześć, Nino! Możesz poczekać chwileczkę? Wstała i zamknęła drzwi swojego biura. – Dobra, teraz mogę rozmawiać. – Wszystko w porządku, Becca? – Tak, jak najbardziej – skłamała. – Może trochę za dużo obowiązków… – Więc tęsknisz za mundurówką? Rebecca zaśmiała się z przymusem. – Nie, przynajmniej nie teraz. Masz coś? – dodała, zanim Nina zdążyła powiedzieć więcej. – Właściwie nie. Rebecca odetchnęła. – Rewolweru nie ma w systemie. Nigdy nie zgłoszono jego
kradzieży ani nie rejestrowano go w związku z przestępstwem – kontynuowała Nina. – Okej, świetnie. – Ale mój znajomy z technicznego chce go przetestować na próbnym strzelaniu. – Tak? Dlaczego? – Bo to kaliber 38 wyprodukowany przed osiemdziesiątym szóstym. – Co? – Daj spokój, Rebecco. Rewolwer jest teoretycznie z kategorii BZOP. – Przestałam nadążać. – Z kategorii broni w sprawie zabójstwa Olofa Palmego. W słuchawce zapadła na chwilę cisza. Rebecca próbowała przetrawić informację. – Ale przecież morderca użył 357 magnum. Holmér mówił chyba o tym w telewizji… Widziała zdjęcia chyba ze sto razy w ciągu roku. Konferencje prasowe z pewnym siebie komendantem wojewódzkim, który wymachiwał dwoma solidnymi rewolwerami. – Eee tam, Holmér większość zrozumiał, niestety, na opak. Wygląda to tak, Rebecco: trzydziestkaósemka i trzystapięćdziesiątkasiódemka mieszczą kule o tym samym rozmiarze, różnica tkwi tylko w długości naboju. Z niektórych wersji trzydziestekósemek można strzelać, używając amunicji do trzystapięćdziesiąteksiódemek. Dlatego technicy chcą testować wszystkie stare egzemplarze pasujące do profilu BZOP. Mój kolega wziąłby ją w przyszłym tygodniu… – Dobra, pewnie. Wiesz co, oddzwonię do ciebie. Ktoś się właśnie do mnie dobija. Wielkie dzięki za pomoc – dodała. – Odezwę się do ciebie w przyszłym tygodniu i umówimy się na lunch. Rozłączyła się, odłożyła komórkę i powoli się przeciągnęła. Po kilku sekundach wyjęła z szuflady plik kartek. Po wizycie w skarbcu bankowym nie potrafiła połączyć wszystkich elementów układanki. Szczególnie po tym, jak zobaczyła kopię umowy.
Była przekonana, że skrytka należy do Henkego. Okazało się jednak, że się myliła. Założono ją w 1986 roku, imiona jej i Henkego widniały nieco niżej na liście osób z dostępem do zawartości skrytki. Innymi słowy: Henke prawdopodobnie wiedział o tej skrytce tyle, ile wcześniej ona sama. Przypomnienie o mijającym terminie opłaty musiało zostać wysłane do nich obojga. Kopię Henkego pewnie skonfiskowano razem z całą pocztą, zanim zdążył ją przeczytać. Tajemnicze przedmioty należały więc nie do Henkego, lecz do osoby, której nazwisko widniało w rubryce „właściciel”. Do osoby, która dysponowała pękiem kluczy, zanim przejął go Henke. Do Erlanda Wilhelma Petterssona. Ich ojca. * Brakowało mu jakichś dwudziestu metrów, kiedy autobus włączył kierunkowskazy. Teraz HP dał z siebie wszystko. Autobus ruszył z przystanku. Jeszcze dziesięć metrów. Osiem. Pięć. Odległość się zmniejszała. I po chwili znów zaczęła rosnąć, bo autobus zwiększył prędkość przed wzniesieniem w stronę Slussen. Kurwa mać! Poczuł, że żołądek mu się zwija, że dostanie torsji, więc spróbował przełknąć ślinę. Nie przestawał biec. Czworokątny kontur autobusu stawał się coraz mniejszy. HP poczuł, jak rzyg podchodzi mu do gardła. Pojazd zniknął z pola widzenia. HP nie chciał się poddać. Trzeciego ataku mdłości nie zdążył odeprzeć i musiał zrobić parę chwiejnych kroków, żeby nie obrzygać sobie adidasów. Z pewnością przynajmniej minutę temu autobus dotarł do Slussplan, co oznaczało, że HP i tak by się spóźnił. Pojazd
zdążyłby pojechać wzdłuż mostu Skeppsbron w stronę miasta. Musiał zaryzykować. Ostatnim razem widział gościa podobnego do Ermana przy stacji metra. Może właśnie tam teraz jechał? Gdyby miał odrobinę szczęścia, złapałby go przy drzwiach do hali biletowej. Jedyne, czego potrzebował, to kilkusekundowe spotkanie… Skręcił w prawo w Götgatsbacken i zmusił zesztywniałe nogi do biegu wzdłuż prawej ściany Muzeum Miasta Sztokholm. Dokładnie w tej samej chwili, kiedy przed oczami HP pojawił się plac Ryssgården, żołądek zasygnalizował, że gotowy jest na kolejną salwę. HP chrząknął, po czym kątem ust wypluł rzygowiny. Piekło go w płucach, serce waliło w żebra tak mocno, że z bólu nieświadomie zmrużył oczy. Nie spuścił jednak wzroku z placu. Gdzieś wśród ludzi był on. Powinien być. Albo… Nie… Fak! Tętno zaczęło zwalniać, dzięki czemu skurcz żołądka złagodniał. Zrobił kilka kroków na placu. Po gościu wciąż nie było śladu. Prawdopodobnie zszedł do metra albo pojechał dalej autobusem w stronę centrum. HP jak zwykle miał pieprzonego pecha! Adrenalina opadła i w jednej chwili HP poczuł się słabo. Pochylił się, oparł dłonie na kolanach, odkrztusił kolejną dawkę wymiocin i wypluł ją na kamienie. – Kurwa, co za ohyda! – syknął ktoś po prawej stronie, ale HP nie przejął się tym. Kocie łby pod jego stopami zaczęły się powoli obracać w kierunku przeciwnym do kierunku ruchu wskazówek zegara. Po plecach lał mu się pot, moczył pasek u spodni i ostatni suchy fragment podkoszulka. HP pochylił głowę jeszcze niżej, bliżej kolan, żeby przyspieszyć dopływ krwi do mózgu. Stał tak przez chwilę, próbując zebrać się w sobie.
Kiedy ziemia przestała wirować, wyprostował się, wziął głęboki wdech i zrobił obrót. W tym samym momencie zobaczył kolesia! W środku windy, zaledwie osiem, dziesięć metrów dalej. W białej koszuli, spodniach od garnituru i jasnej marynarce nonszalancko przewieszonej przez ramię. Mimo tak innego ubrania, mimo gładko wygolonej twarzy, znacznie szczuplejszej postury i normalnego wyglądu facet był zajebiście podobny do Ermana. Nawet przeraźliwie podobny… HP musiał podejść bliżej, żeby się upewnić. Zrobił kilka chwiejnych kroków, później jeszcze parę i w tej chwili winda ruszyła w dół. Szedł dalej, wymusił na nogach szybsze tempo. Ziemia wchłonęła stopy mężczyzny, po chwili jego nogi i tułów. Na sekundę przed tym, jak głowa zniknęła pod powierzchnią ulicy, ich spojrzenia się spotkały. Dżizas, ja pierdolę! * Dlaczego tata miał tajemniczą skrytkę bankową z fałszywymi paszportami, tysiącami dolarów w gotówce i rewolwerem dużego kalibru? Gdyby to się zdarzyło w kryminale, odpowiedź byłaby prosta. Tu jednak chodziło, do cholery, nie o powieść, ale o jej ojca. Zwykłego Svenssona z normalną robotą, mieszkaniem na Bagarmossen, żoną i dziećmi. Położyła paszporty na biurku przed sobą. Oprócz południowoafrykańskiego były: szwajcarski, kanadyjski, belgijski i jugosłowiański. Wszystkie miały pieczątki wjazdu, głównie do USA, ale pojawiały się też stemple z innych krajów. Na przedostatniej stronie kanadyjskiego znalazła czarno-białą fotografię, która prawie skleiła się z kartkami. Przedstawiała kilkudziesięciu mężczyzn w mundurach. Pozowali wokół pojazdu opancerzonego z literami UN namalowanymi białą farbą na wieżyczce artyleryjskiej. Niebieskie berety, Cypr 1964 – wykaligrafował ktoś na
odwrocie staroświeckim charakterem pisma, który przypominał pismo ojca. Nagle serce Rebekki zaczęło bić mocniej. Ostrość zdjęcia nie była najlepsza, przez co wiele twarzy nie dało się rozpoznać. Ale jeden z mężczyzn, który kucał w niższym rzędzie, miał dobrze znaną rysę na nosie i oczach. Czy jej ojciec był żołnierzem ONZ? Dlaczego w takim razie nigdy o tym nie wspomniał? Wiedziała, że za młodu był oficerem rezerwy. To wtedy poznał wujka Tagego. Spotkania związku, którego byli członkami, należały do nielicznych sytuacji poprawiających ojcu humor. Wydało jej się dziwne, że stacjonował za granicą i nigdy nic o tym nie powiedział. Wprawdzie nie był szczególnie rozmowny, ale powinien przynajmniej mieć jakieś wimple, dyplomy albo inne pamiątki z okresu służby. Wielokrotnie wracała pamięcią do dzieciństwa, mimo to nie mogła przypomnieć sobie ani jednego takiego przedmiotu. Mamine kolekcje hiszpańskich lalek z corridy oraz jubileuszowych talerzy były jedynymi ozdobami w ich domu. Nawet te nieliczne rzeczy, które zostawił po sobie ojciec, nie naprowadzały na żaden trop. Cała spuścizna po nim znalazła się w kasie sklepu monopolowego, wyjątek stanowiły jego koszule i garnitury, kilka mebli i wysłużona maszyna do pisania. Musiała też zarzucić tezę, że rewolwer był kiedyś jego bronią służbową. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych oficerom rezerwy przydzielano pistolety, a nie rewolwery – tyle wiedziała. Poza tym wojsko upomniałoby się o brakujący egzemplarz. To, co znalazła w skrytce bankowej, nie kleiło się w jakąś sensowną całość. Tylko jedna osoba mogła jej pomóc poznać prawdę. Przysunęła do siebie klawiaturę, zalogowała się na skrzynkę pocztową i otworzyła okno nowej wiadomości. Do:
[email protected] Od:
[email protected] Temat: Służba w ONZ
Drogi wujku Tage, mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku. Właśnie dowiedziałam się o istnieniu rzeczy, które tata ukrył w skrytce bankowej. Jest wśród nich zdjęcie z misji ONZ na Cyprze w 1964 roku. Nie wiedziałam, że był żołnierzem ONZ, dlatego liczę, że opowiesz mi coś o tym. Jeśli możesz, zadzwoń do mnie! Pozdrawiam serdecznie Rebecca * Ruszył w kierunku windy. Szybko zauważył, że akurat ta prowadzi do muzeum, więc wybrał kamienne schody kilka metrów dalej. Biegł, przeskakując po dwa stopnie. Odepchnął kilkoro rodziców z dziećmi stojących mu na drodze. W końcu dotarł do wejścia. Wprawdzie stracił trochę czasu, ale z windy do drzwi wejściowych prowadził długi szklany korytarz. Koleś nie mógł więc przejść całej tej drogi, zanim HP tu doleciał. Wpadł do środka, zanim automatyczne drzwi do muzeum zdążyły się całkowicie odsunąć. Był pierwszy, dokładnie tak jak mu się wydawało. Wziął parę głębokich wdechów, po czym ruszył powoli korytarzem w stronę błyszczących drzwi windy. Zacisnął zęby, w powiekach czuł pulsującą krew. W każdej chwili drzwi mogą się otworzyć i stanie oko w oko z Ermanem. Bo przecież widział Ermana, do kurwy nędzy! Ogolonego, umytego, szczuplejszego o parę kilogramów. Ale wciąż tego samego pieprzonego Ermana! Koleś najwyraźniej nie zjarał się w buszu w Fjärdhundra ani nie męczyła go alergia na prąd, przez którą musiał żyć z dala od urządzeń elektrycznych. Co oznaczało, że… Tego się dowie, kiedy te jebane drzwi wreszcie się otworzą. Lepiej, żeby zrobiły to teraz…
Zaciskał i otwierał pięści, na języku miał smak adrenaliny. Minęło dziesięć sekund. Dwadzieścia. Trzydzieści. Pewnie winda była najwolniejszym wariantem dla kalek. No ale pliz! Już powinna tu być. Walnął w guzik przy drzwiach, rozejrzał się dokoła, po czym zaczął rozważać, czy nie wrócić na plac. Nagle rozległ się dzwonek. HP prawie wyskoczył z butów. Serce waliło mu jak chore. Podniósł pięści i przygotował się na konfrontację. Drzwi powoli się rozsunęły.
8 | …it doesnʼt mean they arenʼt after you21 – Halo? – Dobry wieczór, mój drogi przyjacielu. A może bardziej: dzień dobry? – Tak, właściwie jest tu ranek. Dobrze, że pan dzwoni. Wszystko gotowe? – Mniej więcej. – W sensie? Czy nie powinno? – Proszę się nie martwić, drogi przyjacielu. Elementy układanki powoli zaczynają tworzyć całość. – Mam nadzieję. Nie ma miejsca na niepowodzenie. – Absolutnie. Zdaję sobie z tego sprawę… * – Jak miło cię widzieć, droga Rebecco! – Witaj, wujku Tage! Wzajemnie. Przyszła dziesięć minut wcześniej, ale on, oczywiście, był już na miejscu. – Myślałam, że jesteś za granicą. Kiedy wróciłeś? – Pochyliła się nad stołem i pocałowała starca w policzek. Jego zapach był wciąż ten sam. Mydło do golenia, woda po goleniu, cygaro i coś jeszcze dobrze znanego. Coś, czego zapach lubiła… – Kilka tygodni temu. Chcesz coś? Kawę, herbatę? No przecież. Robię z siebie głupka. Proszę pani! – machnął w kierunku kelnerki. – Cappuccino z mlekiem bez laktozy, jeśli można. Uśmiechnął się do Rebekki. Minęło parę sekund, zanim się odwzajemniła. Chyba zauważył jej reakcję. – Przepraszam, że nie dałem znać wcześniej. Od powrotu do domu mam kalendarz wypełniony po brzegi. Ostatnio jest 21 …wcale nie znaczy, że cię nie ścigają.
gorąco, jak sama wiesz. Znów się uśmiechnął i wypił łyk kawy. – No – mruknęła. – Dokładnie – dodała po chwili mocniejszym głosem. Kelnerka przyniosła cappuccino, Rebecca szybko podniosła filiżankę do ust. – Jak ci idzie w nowej pracy, Rebecco? Mogę sobie wyobrazić, że trochę się różni od tej w Policji Bezpieczeństwa… – Dobrze, dziękuję. Mamy ostatnio trochę zachodu z wyposażeniem, zatrudnieniem, różnymi licencjami i wieloma innymi sprawami. Ślęczenie nad papierami zajmuje mi więcej czasu, niż się spodziewałam. – Młyny szwedzkiej biurokracji mielą wolno… – Można tak powiedzieć! Tym razem łatwiej jej było odwzajemnić jego uśmiech. – Domyślam się, że wnioskowaliście o pozwolenie na noszenie broni podczas służby. Zazwyczaj nie przyznaje się go podmiotom prywatnym. Państwo strzeże swojego monopolu na przemoc… Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, lecz szybko je zamknęła i tylko kiwnęła głową. Właściwie nie powinna się dziwić. Wujek Tage zawsze dokładnie wiedział, czym się zajmowała, kiedy tylko zaczęła pracować w Policji Bezpieczeństwa, a po przejściu do nowej pracy niewiele się pod tym względem zmieniło. Myśl, że się nią opiekował, pozwoliła jej zapomnieć o wcześniejszym rozczarowaniu. – Może mogę ci pomóc? Jak wiesz, wciąż mam trochę kontaktów… – Dziękuję. Bardzo dobrze pamiętała, jak te kontakty pomogły jej ostatniej zimy. Jak udało jej się oczyścić z zarzutów popełnienia poważnego błędu w czasie służby i uratować stanowisko. Właściwie nie powinna go wykorzystywać dla tak błahej sprawy. Chociaż… Sam zaoferował pomoc, a ona już dwa razy otrzymała odmowę w sprawie licencji na broń. Jej zespół mamrotał coraz głośniej, więc lada moment dowie się o tym kierownictwo. Do tego nie chciała dopuścić…
– Jeśli to, oczywiście, nie sprawi ci wielkiego kłopotu… – dodała po chwili. – Skądże! Zadzwonię w kilka miejsc w poniedziałek. Nie daję gwarancji, ale zrobię, co mogę. W końcu po co są przyjaciele, jeśli nie po to, żeby sobie pomagać? – Wielkie dzięki, wujku Tage. Naprawdę to doceniam. Postawił filiżankę na stoliku i przesunął ją na bok. – Przejdźmy do twojego pytania. Jak powiedziałem, wolę nie pisać o tym w mejlu. O pewnych sprawach najlepiej mówić w cztery oczy… Rebecca skinęła głową. – Chętnie opowiem ci o wspólnej działalności twojego taty i mojej, ale najpierw chciałbym cię prosić o małą przysługę. – Cokolwiek sobie życzysz, wujku. Zresztą wiesz… – Świetnie. – Obniżył głos i skłonił ku niej głowę. – Napisałaś coś o skrytce bankowej, która należała do twojego ojca, o kilku starych zdjęciach, prawda? – Zgadza się. – Chciałbym, żebyś opowiedziała mi, co dokładnie tam znalazłaś. Ważne, żebyś nie pominęła żadnego szczegółu! Ostry ton w jego głosie zaskoczył ją niemile. Mimo woli nieco się odsunęła. – Jakieś papiery – odparła, przesuwając palcem po krawędzi filiżanki. – Jaki rodzaj papierów, Rebecco? Jego spojrzenie zdawało się przewiercać ją na wylot, więc wypiła łyk kawy, żeby móc odwrócić wzrok. Tage Sammer był jednym z najstarszych przyjaciół taty, kimś, komu ufała. Niespodziewanie zaczęła się wahać. – Rozumiem, że to musi być delikatna sprawa, chodzi w końcu o twojego tatę. – Jego głos złagodniał, stał się bardziej wiarygodny. – Pozwól, że cię trochę pokieruję, Rebecco. – Zerknął na stolik obok, po czym ściszył głos jeszcze bardziej. – Czy papiery, które znalazłaś, to może paszporty? Zagraniczne paszporty ze zdjęciami twojego ojca? Wahała się przez chwilę, po czym skinęła powoli głową. – Rozumiem – powiedział Tage Sammer, tym razem tonem
jakby pełnym współczucia. Siedzieli w ciszy kilka sekund, podczas gdy on wydawał się pogrążony w myślach. – Skrytka bankowa jest właściwie jak bańka. Zastanawiałaś się na tym, Rebecco? Życie poza nią biegnie, rzeczy się zmieniają, a w środku bańki czas stoi w miejscu. Tak jest z życiem. Tworzymy własną rzeczywistość, małe obszary, które według nas kontrolujemy. Tak naprawdę nasze poczucie sprawowania kontroli jest iluzją, a obszar, którego ono dotyczy, tworzy coś w rodzaju bańki. Los każdej bańki jest z góry przesądzony. Prędzej czy później pęknie, prawda? Skinęła głową. – To, co ci powiem, musisz zachować dla siebie. Obiecaj mi to, Rebecco! Skinęła głową. – Nie wolno ci się dzielić tą wiedzą z nikim, nawet z twoim bratem. Henrik, jak wiesz, nie potrafi dotrzymać tajemnicy. A jeśli to, o czym ci powiem, wyjdzie na jaw, wywoła poważne konsekwencje. Rozumiesz? – Oczywiście, wujku Tage. Możesz mi zaufać. – Tak, wiem, Rebecco. Ty i twój ojciec jesteście podobni do siebie bardziej, niż ci się wydaje… – Uśmiechnął się do niej delikatnie. Rebecca poczuła kilka mocnych uderzeń serca. – Wszystko zaczęło się w 1964 roku, w małej miejscowości na północy Cypru. Byłem szefem kompanii, a twój ojciec dowodził jednym z czterech moich plutonów. Znaliśmy się od szkoły oficerskiej i dobrze się dogadywaliśmy. Erland może nie był urodzonym dowódcą, ale rekompensował to starannym przygotowaniem na każdy możliwy scenariusz. Ponadto był spolegliwy i lojalny. Te cechy są dość rzadkie… Starszy pan przekręcił ostrożnie swoją filiżankę. – Pewnego razu mieliśmy chronić turecko-cypryjskie miasto, które znajdowało się pod ciągłym ostrzałem silniejszych i znacznie lepiej uzbrojonych oddziałów greckich. Niestety, nasza obecność nie powstrzymała działań Greków. Co więcej, musieliśmy patrzeć, jak ostrzeliwują wioskę, aż nie
został w niej kamień na kamieniu. Twojemu ojcu i kilku jego kolegom trudno było się pogodzić z faktem, że nie mieliśmy mandatu, by wkroczyć do walki i bronić słabszych. Erland był bardzo zasadniczy… Skinęła głową. – W każdym razie na swoje nieszczęście załadowali kilka oznakowanych pojazdów ONZ cekaemami i skrzynkami amunicji, po czym pojechali w stronę Turków. Chodziło im o to, żeby przynajmniej trochę wyrównać siły. Ich działanie nie miało charakteru politycznego. Nawet jeśli dostarczyliby ładunek, wątpię, czy zmieniłoby to sytuację… Potrząsnął głową. – Zostali zatrzymani przez Greków i plan diabli wzięli… Wszczęto dochodzenie. Twojego ojca i jego kolegów od razu wydalono ze służby. Cały kontyngent szwedzki ONZ migiem przerzucono na południową część wyspy. Erland przeżył to bardzo mocno. Twierdził, że tylko bronił słabszych, czyli postąpił dokładnie tak, jak mu zlecono. Nie twierdzę, że go nie rozumiałem, ale zasady były jasne. Nie tylko je złamał, lecz także nadszarpnął reputację ONZ. – Co się stało później? Tage Sammer wzruszył ramionami. – Natychmiastowe wydalenie z ONZ i wojska. Jako jego przełożony musiałem podpisać dokumenty. To był smutny dzień, bardzo smutny… Przerwał na kilka sekund i kilka razy uderzył opuszkiem palca o krawędź pustej filiżanki. – Wiesz, Rebecco, twój ojciec i ja bardzo lubiliśmy być oficerami, częścią większej całości, być wśród swoich. Erland mógł zrobić w wojsku karierę. Kiedy go nagle wyrzucono, stał się… – Zgorzkniały… Podniósł wzrok. – Użyłbym słowa „inny”, ale masz, oczywiście, rację. Erland nigdy nie był już sobą… *
Pusta! Ta pierdolona winda była pusta! Wciąż nie potrafił ogarnąć, jak to się mogło stać. Ani w windzie, ani na korytarzu, ani przy wejściu. Więc gdzie ten koleś się podział? Chyba nie był, do kurwy nędzy, drugim Joem Labero i nie rozpłynął się w powietrzu? HP wiedział, o co w tym wszystkim chodzi. Te skurwysyny bawiły się jego czachą! Nie dość, że obserwowali każdy jego ruch i podsłuchiwali przez wszystkie ściany, to jeszcze robili sobie jaja z jego psychy. Zakradli się do mieszkania, podrzucili telefon i tę wiadomość. A później zmusili go do zapieprzania przez pół Södermalm za jakąś zjawą. Ale nie złamią go tak łatwo! Nocami zaczął przystawiać meble do drzwi wejściowych. Kiedy wychodził, taśmą przyklejał włosy do futryny, żeby sprawdzić później, czy ktoś wchodził do środka. Zazwyczaj starał się nie opuszczać mieszkania. Całą podłogę w salonie pokrywały kartony po pizzy i gazety. Półki w kiosku wyczyścił ze wszystkiego, co dało się czytać. Dowody mówiły same za siebie. Opisy dziwnych zdarzeń aż kłuły w oczy. System, który z niewyjaśnionych powodów pada, uniemożliwia wydawanie recept w aptekach, obniża szlabany przed wjazdem do tunelu prowadzącego do południowej obwodnicy albo wyłącza światła na lotnisku Arlanda. Ludzie, którzy wyszli do sklepu kupić fajki i nigdy nie wrócili. Rzeczy, które po prostu znikają, jak na przykład flaga na Kastellholmen wywieszona jako oznaka pokoju. Wczoraj wieczorem nagle wyparowała i wszyscy emeryci w Sztokholmie zaczęli wydzwaniać do centrali wojskowej. A prasa myślała pewnie, że to takie megazajebiste. Taki niewinny kawał przed ślubem księżniczki… Jak zwykle świat Svenssonów nie kapował niczego. Brak flagi, brak pokoju. A więc wojna! Cóż, jeśli gnoje chcą wojny, będą ją mieć! BIG TIME!!!22 Wstał z podłogi i zaczął drapać się po brodzie, maszerując do 22 Wielka chwila!
lodówki. Czas sprawdzić zapasy: cztery piwa, sześć gotowców do mikrofali, połowa tuby pasty kawiorowej. Pierwsza półka w szafce powiększyła je o kilka kawałków sucharów i puszkę parówek. Drugą wypełniały taśmy izolacyjne. Około szesnastu sztuk. Policzył szybko na palcach – jeszcze trzy dni, może cztery i będzie musiał wyjść. Świetnie! Miał mnóstwo roboty. Things to do…23 * – O co w takim razie chodzi z tymi paszportami? Wujek Tage wciągnął głęboko powietrze, po czym powoli je wypuścił. – To, o czym ci właśnie opowiedziałem, nie jest właściwie żadną tajemnicą. Wszystko możesz znaleźć w internecie albo różnych książkach na temat historii ONZ. Ale od teraz wszystko, co usłyszysz, jest ściśle tajne, rozumiesz? Skinęła głową. – Po misji na Cyprze kontynuowałem karierę wojskową. Znajdowaliśmy się w środku zimnej wojny, wojsko było instytucją znacznie większą i ważniejszą, niż jest dzisiaj. Erland i ja utrzymywaliśmy kontakt, w dużej mierze z mojej inicjatywy, bo po części czułem się winny tego wszystkiego, co go spotkało. Byłem jego przyjacielem i przełożonym, ale nie potrafiłem mu pomóc. W miarę jak moja kariera w wojskowości się rozwijała, zrozumiałem, że potrzebuję ludzi tak lojalnych i zdecydowanych jak Erland. Zacząłem zlecać mu drobne zadania, nazwijmy je konsultacjami. Chcesz się napić jeszcze czegoś? Może wody mineralnej? Przywołał ręką kelnerkę i zamówił dwie butelki, które w jednej chwili pojawiły się na stoliku. – Te konsultacje. Na czym one polegały? – zapytała Rebecca. – Niestety, nie mogę wchodzić w szczegóły… – Chodzi o to, że tata był kimś w rodzaju szpiega? – Nie, nie. W żadnym wypadku – odparł, unosząc ręce. – Nic takiego. Chodziło o zlecenia kurierskie. Wymianę usług i 23 spraw do załatwienia…
informacji. Nic więcej nie mogę powiedzieć. Klauzula tajności nadal obowiązuje. – Potrzebował fałszywych paszportów… – Wiem, że brzmi to trochę dziwnie. Musisz zrozumieć, że to były inne czasy. Zimna wojna była w kulminacyjnym momencie. Szwecja leżała między mocarstwami. Na pewno wiesz, że Sowieci zestrzelili nad Bałtykiem najpierw szwedzki DC-3, a później catalinę, której załoga szukała ocalałych. Nawet najniewinniejszy ruch mógł zostać źle odebrany przez wroga, więc trzeba się było chronić możliwie najdłużej. Na pewno dłużej niż do momentu, w którym Erland założył rodzinę. – Tata miał przecież pracę. Pracował jako sprzedawca w… w… Na próżno próbowała przypomnieć sobie nazwę firmy. Zaczynała się na „T”, była pewna. Tage Sammer dał jej kilka sekund na zastanowienie. – Byłbym zaskoczony, gdyby ktokolwiek wiedział coś więcej o pracy Erlanda. Jeśli kiedykolwiek komuś o niej mówił, to raczej bardzo ogólnie, bez wdawania się w detale. Tak by jakoś wyjaśnić swoją nieobecność w domu i długie wyjazdy zagraniczne. Rebecca chwyciła butelkę, żeby dolać sobie wody. Jej prawa ręka zadrżała i woda wylała się na stół. Rebecca serwetkami wytarła blat możliwie najdyskretniej. Gdyby kilka dni temu ktoś zasugerował, że jej ojciec był kimś innym niż przeciętnym szwedzkim podatnikiem, wybuchłaby śmiechem. Ale wtedy nie wiedziała jeszcze o skrytce w banku… – Rozumiem, że to wszystko może się wydawać nieco… nieprawdopodobne, Rebecco. – Wujek Tage położył dłoń na jej dłoni. – Uwierz mi, wolałem ci o tym nie opowiadać. Przyjrzała mu się dokładnie, szukając oznaki, która by potwierdziła, że wcale tak nie sądzi. Wydawał się całkowicie szczery. – Co zrobimy teraz? – spytała. – Z tymi rzeczami w skrytce? – dodała, kładąc prawą rękę na kolanie, żeby nie było widać, jak drży. – Oddaj sprawę w moje ręce. Dopilnuję, żeby wszystko
zniknęło. Paszporty, skrytka, dokumenty – wszystko, co prowadzi do twojego ojca. Daj mi klucze, kody i tym podobne. Nie będziesz musiała niczym się martwić. Rebecca nagle znieruchomiała. – Oczywiście dopilnuję, żeby nikt nie naruszył dobrego imienia twojego ojca. – Uśmiechnął się przyjaźnie, podczas gdy ona się zastanawiała. – Nie jestem pewna, czy tego chcę, wujku Tage – powiedziała. – Czy chcę wszystko oddać. Tage Sammer zmarszczył czoło i popatrzył na nią uważnie. Następnie powoli cofnął dłoń i wyprostował się na krześle. – Ciekaw jestem dlaczego. Wyraz jego twarzy momentalnie się zmienił, stał się surowszy. Jeszcze przez kilka sekund wpatrywał się w nią, jego oczy stopniowo robiły się węższe, wargi zacisnęły w cienką kreskę. – Jest coś więcej w tej skrytce, prawda? Oprócz paszportów i zdjęcia? Rebecca skinęła powoli głową, jakby potwierdzając jego przypuszczenie. – Znalazłaś coś jeszcze, coś znacznie bardziej niepokojącego… Ręka na kolanie wciąż drżała, serce zabiło mocniej. Rebecca za wszelką cenę starała się nie zrobić choćby najmniejszego ruchu, który by ją zdradził. Wujek Tage wciąż na nią patrzył. Nie unikała jego wzroku. Opuściła nieco dolną szczękę i utrzymała kontakt wzrokowy. Pięć sekund. Dziesięć… – Dobra. – Westchnął i podniósł ręce. – Pozostała jeszcze druga część historii. Coś, o czym ci dotychczas nie wspomniałem. Pracowaliśmy przy wyjątkowym… projekcie, że tak powiem. Dość kontrowersyjnym. Z tego powodu musieliśmy być niezwykle ostrożni. Dlatego nie werbowaliśmy nikogo z załogi, jedynie ludzi z zewnątrz, jak twój ojciec. Takich, którzy nie mieli żadnego formalnego powiązania z projektem, ale którzy mimo to byli bezgranicznie lojalni.
– I których mogliście łatwo wystawić w razie niepowodzenia? – To zabrzmiało dość cynicznie… – Mam jednak rację. Czy się mylę? Wzruszył ramionami. – Twój ojciec był wierny zasadom gry. Wiedział, czego dotyczą. W każdym razie projekt przez wiele lat miał wysoką rangę, a my – nieograniczony dostęp do źródeł. Niespodziewanie wszystko się zmieniło. Straciliśmy wsparcie polityczne, drastycznie zmniejszono nam budżet. Mimo to wciąż wykonywaliśmy swoją pracę, tylko w skromniejszych warunkach. Wszyscy zaangażowani wierzyli w znaczenie tego projektu dla bezpieczeństwa królestwa. Ponadto wciąż mogliśmy liczyć na wsparcie niektórych dawnych sponsorów, dzięki czemu praca trwała do późnych lat osiemdziesiątych. Ostatecznie zawiódł też nasz stary przyjaciel, który pomagał nam najbardziej. Nasza mała jednostka została zlikwidowana, lokale zamknięto, personel skierowano do innych zadań. W związku z tym postanowiłem na zawsze opuścić siły zbrojne. Od tamtego czasu pracuję w sektorze prywatnym. – A tata? Co się z nim stało? – Nigdy nie był formalnie zatrudniony, nie miał żadnego kontraktu ani żadnych zobowiązań. To nie było sprawiedliwe. Nie, jeśli zważyć, jak wiernie służył naszej sprawie. Oczywiście, mieliśmy więcej osób takich jak on, które zostały na lodzie i nie usłyszały nawet „dziękuję”. Obawiam się, że Erland był jednym z tych, którzy przeżyli to najbardziej. Drugi raz został odrzucony, usunięty ze wspólnoty… – Zamilkł i zrobił pauzę, żeby wypić resztę wody. – Kiedy to było? W którym roku? – W drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Miałaś jedenaście albo dwanaście lat. Wciągnęła głęboko powietrze, po czym powoli je wypuściła. Prawa ręka w końcu się uspokoiła, więc położyła ją na blacie stolika. – Przypominasz sobie coś z tamtego okresu, Rebecco? – Ni… yhm – chrząknęła, ponieważ zachrypł jej głos. – Niewiele.
Nie mówiła prawdy. Pewne szczegóły dobrze pamiętała. Zbyt dobrze. * Obudził się dopiero następnego wieczoru, co w zasadzie nie było niczym dziwnym. Gdy się kładł, mijała czwarta nad ranem. Siedział przyklejony do tej pieprzonej ściany i nasłuchiwał, próbując wyłowić cokolwiek z rozmowy po drugiej stronie. Godzina za godziną niesłyszalnego mruczenia. Z tego wszystkiego dało się zrozumieć tylko pojedyncze słowa. W efekcie notatnik wypełniały różne wyrazy, które – jak sądził – wyłapał. Niewiele mu to dało. Słowa „lukier”, „labirynt” i „nauczyciel” pojawiały się wielokrotnie, ale podobnie jak różne inne nie tworzyły razem żadnej sensownej całości. Usiadł na łóżku, podrapał się po zaroście, pod ramionami i po jądrach. Następnie wyłowił najdłuższego peta z popielniczki i zaczął się rozglądać za ogniem. Cała ta sytuacja wymykała mu się spod kontroli. Nie miał żadnego planu, żadnej linii obrony. Na karku czuł oddech gliniarzy i na domiar złego każdy jego ruch był monitorowany. Z Beccą nie gadał od tygodni, może nawet od miesięcy. To akurat pozytyw: jeśli będzie się trzymał od niej z daleka, nic nie powinno jej zagrażać. Problem tylko w tym, że czuł się cholernie samotny! Próbował dorwać Mangego, ale ten cholerny mały gnojek nie odbierał telefonu. Jego sklep był zamknięty od zeszłej zimy, kiedy ci młodzi praktykanci znaleźli się za kratkami. Wprawdzie HP mógł się wybrać na Farstę i zadzwonić do drzwi mieszkania Mangego, ale to byłoby za duże przedsięwzięcie. Nie chciał opuszczać swojej nory i nie chciał też spotkać się z połowicą Mangego – jedzą Betul. W kuchni znalazł zapomniane zapałki i po chwili zmagań odpalił szluga. Lecz nawet to nie poprawiło mu humoru. Wiedział, że powinien być na maksa głodny. W końcu minęło
wiele godzin od ostatniej uczty z mikrofali. Tyle że w ogóle nie miał apetytu. W momencie kiedy walnął się na sofę, w sypialni zaczęła dzwonić komórka. Przez chwilę się zastanawiał, czy tego nie olać. Kimkolwiek była osoba po drugiej stronie, za wszelką cenę chciała się z nim skontaktować, bo komórka nie milkła. Doszedł do wniosku, że to musi być Becca, i poczuł się lepiej. Postanowił, że tym razem zapomni o zasadach i odbierze. Porozmawia z nią krótko, żeby usłyszeć jej głos. Raczej jej tym nie zaszkodzi. Wstał z sofy i powlókł się do sypialni. Mniej więcej w połowie drogi skapował, że coś się nie zgadza. Melodia była ta sama, tylko on wyłączył swoją nokię od razu, kiedy tylko gliniarze wypuścili go na wolność. Bez baterii włożył ją do szuflady w kuchni. Więc to nie ten telefon. Przyspieszył kroku i znalazł się w sypialni. Sygnał nie milkł, tylko melodia zmieniła charakter – stała się głośniejsza, bardziej piskliwa. Jakby ktoś włączył maszynkę do golenia. Minęło parę sekund, zanim zlokalizował źródło. Sterta gazet na stoliku nocnym, kilka centymetrów od popielniczki, w której przed chwilą grzebał. Zrzucił wszystko na ziemię. Na parkiecie pod łóżkiem dostrzegł srebrną komórkę. Przez chwilę miał wrażenie, że stanęło mu serce. Telefon wcześniej był wyłączony – miał stuprocentową pewność! Którejś nocy próbował nawet go włączyć, żeby się przekonać, czy działa. Dlaczego, do kurwy nędzy, po prostu go nie zniszczył? Mógł rozwalić to gówno młotkiem i wyrzucić kawałki do kosza. Wyświetlacz migał, wibracje sprawiały, że komórka się ruszała. Wyglądała jak żywe stworzenie pełzające pod łóżkiem. HP poczuł, że włosy stają mu dęba. Telefon obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni, a on nie mógł oderwać od niego wzroku. Oczywiście nie powinien odbierać, miał ku temu tysiąc logicznych powodów.
Błąd – dziesięć tysięcy! Mimo to klęknął i wyciągnął rękę. Bezskutecznie próbował opanować jej drżenie. Palce stukały o powierzchnię komórki, powoli otoczyły obudowę… – Halo? W słuchawce panowała cisza. Przez moment sądził, że osoba po drugiej stronie się rozłączyła. Wtem usłyszał muzykę. Kawałek grany w sporej odległości od komórki kogoś, kto do niego dzwonił. Przyłożył słuchawkę mocniej do ucha i próbował rozpoznać melodię. Grały organy, jak w kościele. Minęło parę sekund, zanim sczaił, co słyszy. Marsz weselny.
9 | Guns, guards and gates…24 Wciąż nie wiedziała, w co ma wierzyć. Opowiadanie wujka Tagego brzmiało niewiarygodnie i gdyby usłyszała je od kogoś innego, uznałaby je za stek bzdur. W tym momencie jego historia była jedynym wyjaśnieniem. I w wielu punktach brzmiała wiarygodnie. Tłumaczyła pochodzenie zdjęcia oraz fałszywych paszportów, rzucała światło na tę gorycz, która zdawała się zjadać tatę od środka, która stopniowo zamieniała go w innego człowieka, w kogoś, kogo coraz ciężej było lubić. Naprawdę próbowała. Stawała na głowie, żeby mu się przypodobać. Szukała najmniejszej oznaki wsparcia. Pragnęła jej… W opowiadaniu doszukała się nieścisłości i luk. Według niego ojciec został zwolniony w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Pamiętała, że wtedy wciąż pracował, wyjeżdżał służbowo jeszcze dziesięć lat, dopóki nie wrócił z Hiszpanii w trumnie. Nie spytała o to wujka Tagego. Nie poruszyła kwestii śmierci taty i mimo nacisków nie ujawniła, że znalazła w skrytce rewolwer. Im więcej myślała o całej sprawie, tym bardziej była przekonana, że wujek wiedział o istnieniu broni i że to właśnie na niej zależało mu najbardziej. Dlatego chciała poczekać z zadawaniem kolejnych pytań. Przynajmniej dopóty, dopóki nie zweryfikuje opowieści. Dopóki nie pozna więcej szczegółów. Jej wątpliwości wynikały zapewne z obawy przed odpowiedzią. Albo z tego, że miała głowę zajętą innymi, znacznie ważniejszymi sprawami – choćby dziwnymi zdarzeniami wokół zatrzymania Henkego i zbliżającym się przyjazdem Marka Blacka. Do tego przyjazdu zostały tylko cztery dni. Ponadto wciąż nie dawał jej spokoju van, który jechał wtedy za nimi. Rebecca właśnie dostała odpowiedź z Wydziału Dróg i 24 Pistolety, strażnicy i bramki…
Komunikacji. Samochód leasingowy zarejestrowany na nową spółkę akcyjną z siedzibą w Västerort. Grundstenen AB – standardowe oznaczenie używane w sytuacji, gdy pełnomocnik nie wpisał do rejestru żadnej nazwy firmy. Adres prowadził do skrytki pocztowej, tak jak w przypadku tysięcy innych firm. Informacje zawarte w liście nie były zbyt pomocne – ani nie wzmogły, ani nie osłabiły jej podejrzeń. W każdym razie van więcej się nie pojawił, co trochę ją uspokajało. Dodatkową rzeczą, która zaczęła ją coraz bardziej martwić, było drżenie rąk, przede wszystkim prawej. Niemal upuściła butelkę z wodą podczas spotkania z wujkiem Tagem. Potem drżenie pojawiało się jeszcze kilka razy. Pewnie wynikało to z braku snu, przynajmniej tak twierdził jej lekarz. Ewentualnie mógł to być efekt uboczny działania nowych tabletek. Minie kilka tygodni, zanim organizm się przyzwyczai, pani Rebecco. Musi się pani uzbroić w cierpliwość… Nie powiedziała nic Mickemu ani tym bardziej żadnej innej osobie. Wprawdzie dostała niewielką dawkę, ale branie antydepresantów nie jest powodem do dumy. Szła korytarzem do swojego biura i po drodze minęła pokój Mickego. Był zamknięty. Przez szybkę zobaczyła jego plecy. Jak każdego ranka wstał dziś bardzo wcześnie. Był w pracy, zanim ona zwlokła się z łóżka. Za rzadko się spotykali, miała tego świadomość. Tym razem wina nie leżała tylko po jej stronie. Wzięła robotę w Sentry, żeby choć trochę zadośćuczynić mu po swoim romansie. Żeby mieli więcej czasu dla siebie. Pomysł był w każdym razie dobry… Właściwie wolałaby kłótnię. Oczekiwała, że zwyzywa ją od najgorszych, bo na to zasłużyła. Że trzaśnie drzwiami i nie będą rozmawiać ze sobą tygodniami. Aż ona zacznie go prosić o wybaczenie. No może nie do końca… Jego postawa była oczywiście dojrzalsza.
Ona popełniła błąd, on jej wybaczył. Koniec kropka. Takie rozwiązanie jest o wiele rozsądniejsze niż rzucanie oskarżeń czy trzaskanie drzwiami. I jednocześnie nie do końca normalne… Zamknęła za sobą drzwi, włączyła komputer. Kiedy system się uruchamiał, postanowiła zerknąć do szuflady. Nie zaszkodzi poświęcić kilka minut, zwłaszcza w trakcie aktualizacji oprogramowania. Otworzyła szufladę i ostrożnie wyjęła fotografię. Zapaliła lampkę na biurku, wyregulowała strumień światła i wyjęła z torebki nowo kupioną lupę. Odbitka nie była najlepszej jakości, ponadto została zrobiona pięćdziesiąt lat temu, co nie polepszało jej stanu. Mężczyzna w środku pierwszego rzędu, który w przeciwieństwie do innych uśmiechał się, nie pokazując zębów, przypominał bez wątpienia jej ojca. Dokładnie przyglądała mu się przez lupę. Podobny spiczasty nos, identyczne kości policzkowe, ciemne oczy. Ale nie mogła być całkowicie pewna. Beret zakrywał czoło, przez co twarz wydawała się ściśnięta, ponadto przysłaniał włosy, dlatego identyfikacja była jeszcze trudniejsza. Zaczęła przypatrywać się innym mężczyznom wokół pojazdu. Razem sześćdziesiąt dziewięć sztuk, wszyscy młodzi, ubrani w jasne mundury, w nałożonych zawadiacko beretach. Mężczyzna w tylnym rzędzie również wydał się Rebecce znajomy. Jego twarz przesłaniali stojący z przodu, dlatego jeszcze trudniej było rozpoznać pewne szczegóły. Wiele wskazywało na to, że jest to wujek Tage. Komputer piknięciem dał o sobie znać, więc Rebecca odłożyła lupę, po czym wpisała swój login i hasło. Kilka sekund później otworzyła wyszukiwarkę i wstukała w nią kilka słów. Przemyt broni, ONZ, Cypr Ponad pięćdziesiąt tysięcy wyników… Pierwszy pochodził z archiwów szwedzkich służb zbrojnych.
Po krótkich poszukiwaniach znalazła to, co ją interesowało: W grudniu 1963 roku wybuchły walki między grecką a turecką społecznością Cypru. Zmusiło to ONZ do wysłania na wyspę sił pokojowych. Po naciskach ze strony ONZ Szwecja zwerbowała 955 mężczyzn do batalionu, który wiosną 1964 roku rozpoczął misję na trudnym terenie w zachodniej części Cypru. Pododdział otrzymał do obserwowania duży obszar złożony z 35 posterunków wyposażonych w pancerne pojazdy patrolowe (samochody terenowe KP). Późnym latem w wyniku zaostrzenia się sytuacji siły pokojowe znalazły się między walczącymi stronami i były zmuszone ewakuować turecką ludność cywilną. W tym czasie żołnierze greccy odkryli, że pojedynczy żołnierze szwedzcy przemycają broń na stronę turecką. Winnych ukarano, niektórych dowódców wymieniono, zaostrzono dyscyplinę. Szwedzki batalion przegrupowano do Famagusty. Odchyliła się na oparcie fotela, wzięła głęboki wdech i gładziła palcami włosy. Historia wujka Tagego wydawała się prawdziwa. Jak poznać więcej szczegółów? Sprawdziła pozostałe wyniki w wyszukiwarce, żaden nie okazał się pomocny. Spróbowała zmodyfikować hasło wyszukiwania i rezultat był ten sam. Znalazła jednak liczne książki o szwedzkich misjach w ramach ONZ i postanowiła zamówić kilka z nich. Akurat kiedy skończyła, ktoś zapukał do jej drzwi. – Proszę! Kjellgren wsadził głowę. – Dzień dobry, szefowo. Wszystko w porządku? – Yhy. Chodzi o coś konkretnego? – Sanna mówiła, że chciała pani porozmawiać ze mną na temat programu na przyszły tydzień. – A tak. Proszę usiąść. Wskazała przybyłemu krzesło dla gości, ukradkiem wkładając fotografię i lupę do najwyższej szuflady. Czas zaprowadzić porządek na liście priorytetów. *
Trzymał telefon w dłoni. Czuł chłód jego powierzchni, pokołysał nim, jakby chciał sprawdzić jego wagę. Następnie po raz kolejny przejechał palcami po wypukłych cyfrach na tylnej obudowie. 1–2–8 Kiedyś był numerem jeden, wymiatającym madafaką, najzajebistszym kolesiem w Grze. Wciąż się nieco jarał, kiedy o tym pomyślał. Kurwa, ale miał wybiórczą pamięć! O całej reszcie zapomniał. O tym, jak go oszukali, zmusili do przekroczenia wszelkich granic, a później potraktowali jak śmiecia. Może nawet trochę wybaczył… Niczym starzy kumple, którzy wspominają, jak zabawnie było w wojsku i jak ten upierdliwy sierżant ostatecznie okazał się fajny… Z tą różnicą, że Gra nie była żadnym ćwiczeniem wojskowym, żadną ściemnioną wojną ze ślepakami i zaplanowanym obiadem, na który podaje się grochówkę z boczkiem. To był real w czystej postaci! Nie mógł zaprzeczyć, że trzymanie telefonu wywoływało naprawdę fajne uczucie. Że przez parę sekund znów poczuł się jak część czegoś większego, czegoś, do czego przeciętny Svensson nigdy nawet się nie zbliży. Mimo wszystko nie mógł zrealizować zadania. Nie był tym typem człowieka. To, co zdarzyło się wtedy w Bagarmossen, jest zupełnie inną sprawą. Coś w rodzaju obrony koniecznej, można powiedzieć… Dag czy Becca? Prosty wybór… To, czego Przywódca teraz od niego wymagał, było czymś zupełnie innym. Jasno postawiona sprawa, bez owijania w bawełnę. Nie mógł tego zrobić. Nie był mordercą. Nie takim… Próbowali nim manipulować – to wiedział. Gliniarze, wiadomość w komputerze, podsłuchy, artykuły w gazetach. Telefon, muzyka weselna. Wszystko było jednym wielkim mózgojebcą. Chodziło o to, żeby mu wyprać czachę. Żeby stał się posłuszny. I zrobił to, czego pragnął Przywódca.
Musi przejąć inicjatywę, zdobyć przewagę… Odłożył powoli telefon i przykrył go stertą gazet. Następnie przyniósł mały łom. * – Dobrze. Skoro nikt nie ma pytań, kończymy. Zbierzemy się znów w poniedziałek o szóstej, żeby ostatni raz przed wymarszem wszystko powtórzyć. Jak wiecie, w związku z tym przedsięwzięciem zwróconych jest na nas wiele oczu. Mamy szansę pokazania, na co nas stać. Każdy członek zespołu zareagował kiwnięciem głową, nikt nie miał niczego do dodania. – Świetnie – zakończyła. Wstała i ostentacyjnie zebrała wszystkie swoje papiery, czym dała sygnał do wyjścia. Ręce były w pełni sprawne, nie pojawiło się choćby najmniejsze drżenie. Pewnie miała tymczasowy niedowład – dokładnie tak, jak powiedział lekarz. Wyjęła komórkę i włączyła dzwonek. Wyświetlacz mignął kilka razy, po czym stał się niebieski. Mruknęła coś do siebie i wyłączyła aparat. To już trzeci raz w tym tygodniu, właściwie powinna go naprawić przed wizytą Blacka, choć jeśli zostawi telefon włączony i nie będzie majstrować w ustawieniach, powinien działać. Tak czy owak, cała wewnętrzna komunikacja odbywa się przez radio. Kiedy wróciła do siebie, znalazła na biurku list. Od razu wiedziała, czego dotyczy, i szybko rozerwała kopertę. Decyzja w sprawie pozwolenia na używanie broni przez Sentry Security. Dalej potok urzędowych zdań i na końcu w prawym dolnym rogu duża pieczątka. Przyznane. Jest! To oznaczało, że od teraz mieli prawo nosić broń tak jak Policja Bezpieczeństwa i że pistolety, na których ćwiczyli w nowo wybudowanej strzelnicy, mogli zabierać ze sobą na akcje. Jeden kłopot z głowy. I to duży. Napięcie w końcu zmalało.
Uzbrojenie było ważną rzeczą, bez niego ochroniarz występował w wersji lajt – niewiele różnił się od goryli z siłki odgradzających celebrytów od ich fanów. Z pistoletem jest się profesjonalistą, można zapewnić maksymalną obronę sobie i ochranianemu. W uzasadnieniu decyzji nie wspomniano, dlaczego urząd zmienił zdanie, ale nie miało to żadnego znaczenia. Rebecca dobrze wiedziała dlaczego. Telefon akurat się uruchomił, więc wyszukała odpowiednie nazwisko. Dziękuję za pomoc! – napisała w wiadomości i ją wysłała. Odpowiedź przyszła po kilku minutach. Nie ma za co. Cieszę się, że mogłem pomóc! Czy przemyślałaś już moją propozycję dotyczącą swojego odkrycia? Pozdrowienia T.S. Zaczęła odpisywać i przerwała w połowie. Najlepiej byłoby oddać wszystko w ręce wujka. Wydawało się jej, że starszy pan może się tym zająć. Zresztą rewolwer martwił ją bardziej, niż była w stanie się do tego przyznać. Jednocześnie miała wrażenie, że źle by zrobiła, oddając wszystkie rzeczy, zanim dowie się nieco więcej o przeszłości ojca. Wymazała odpowiedź i zastąpiła ją jednym zdaniem: Potrzebuję więcej czasu. Następnie usiadła przy komputerze, żeby podzielić się dobrą wiadomością z innymi. * Zerknął ostrożnie przez żaluzje. Powinien oczywiście poczekać, aż się ściemni, ale szwedzki letni wieczór nie pojawia się wcześniej niż około jedenastej. Tak długo nie mógł czekać! Powoli otworzył skrzypiące drzwi i zaczął nasłuchiwać. Gdzieś z dołu klatki dobiegał słaby dźwięk telewizora, tyle. Nie włożył butów. W skarpetkach zrobił kilka cichych kroków i przyłożył ucho do drzwi sąsiada. Grobowa cisza. Pierwszy raz od wielu dni, co pewnie musiało oznaczać, że w
mieszkaniu nikogo nie było. W końcu nawet szpiedzy Stasi mają rodziny, które czekają na nich w domu. Przykucnął i zajrzał do otworu na listy. Ciemno, znacznie ciemniej niż na klatce: okna w mieszkaniu są zasłonięte. Zapach ten sam co poprzednio, gdy HP sprawdzał. Zapach trocin. Musieli porządnie wszystko przebudować. Wstał, zrobił kilka kroków i znów na wszelki wypadek spojrzał w dół schodów. Potem włożył dłoń do rękawa bluzy i wyjął łom. Poszło zaskakująco łatwo. Wsadził końcówkę w szparę tuż nad zamkiem, uderzył otwartą ręką, żeby drąg wszedł głębiej, po czym szybkim ruchem go pchnął. I po sprawie! Właściwie nic dziwnego. W przeciwieństwie do jego drzwi te były z drewna, i to starego. Suche powietrze przez pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat porządnie je pogięło, między nimi a futryną powstała niemała szpara. Dało się słyszeć jedynie średnio głośne skrzypnięcie i głuchy szczęk odskakującego rygla. Sezamie, otwórz się! Na drzwiach prawie nie został ślad. HP stał przez chwilę i słuchał. Oprócz odgłosów z telewizora nie dochodziły do jego uszu żadne dźwięki – ani z klatki schodowej, ani z mieszkania. Nogą przesunął powoli kilka drzazg pod ścianę, żeby nie leżały na widoku. Następnie wyjął latarkę kieszonkową, wszedł do mieszkania i ostrożnie zamknął za sobą drzwi, przynajmniej na tyle, na ile się dało. Woń trocin była intensywniejsza. HP stał w przedpokoju jeszcze kilka sekund, majstrując przy latarce. Wtem przypomniał sobie pewną sytuację. On i Becca przed ogniskiem, nie – przed kominkiem. Pryskające na kamienną podłogę iskry… Próbował je łapać, zdążyć, zanim zgasną. A ona się śmiała… Z latarki niespodziewanie popłynęło światło. HP się wzdrygnął. Faaak, weź się w garść, człowieku! Stare dobre wspomnienia mogą poczekać. Poświecił w głąb ciemnego przedpokoju. Mieszkanie
przypominało jego własne, układ był prawie identyczny. Był tu ze sto razy, kiedy wynajmował je Kozioł. Teraz wydało mu się dziwnie obce. Ruszył ostrożnie do przodu. Przed nim na pustej podłodze tańczył krąg światła. Żadnej rzeczy, nawet pieprzonego krzesła albo kartonów z przeprowadzki. Mieszkanie wydawało się opuszczone. Mimo to HP poczuł, że serce bije mu szybciej. Przykucnął i zaczął nasłuchiwać blisko podłogi, dokładnie jak załoga z CSI. Dostrzegł wyraźne ślady butów. Odbita w kurzu autostrada biegnąca przez środek pokoju, niemal bez żadnych zjazdów. Odwrócił się i poświecił w różnych kierunkach. Ślady biegły z drzwi wejściowych, przez przedpokój, dalej przez salon i do sypialni. Rozpoznał przynajmniej trzy rodzaje butów – dwie pary wyglądały na adidasy, trzecia to najprawdopodobniej półbuty, bo miały bardziej płaską podeszwę. W każdym razie to sypialnia była celem odwiedzin wszystkich gości. Trochę go to zdziwiło, bo znajdowała się daleko od jego mieszkania. Poza tym to właśnie w tamtym pomieszczeniu coś przebudowywano, bo wszędzie indziej pomimo zapachu trocin HP nie dostrzegł na razie ani jednego wiórka. Kiedy podszedł bliżej, zauważył słaby poblask spod drzwi. Zastygł w bezruchu i zaczął się przygotowywać do szybkiego odwrotu. Po chwili uznał, że światło jest za słabe, żeby mogło pochodzić ze zwykłej lampy. Co więcej, miało kolor czerwony, więc doszedł do wniosku, że to musi być odtwarzacz lub inne urządzenie. Ostrożnie zrobił kilka kolejnych kroków i przybliżył ucho do drzwi. Cisza. Zapach trocin był tak intensywny, że wiercił w nosie. Przez tę słodką drzewną woń przebijało się coś ostrzejszego, czego nie potrafił zidentyfikować. Odczekał kilka sekund. Pięć. Dziesięć. Położył dłoń na klamce, wziął głęboki wdech i powoli otworzył drzwi.
10 | Snake Eyes25 Sześć pistoletów wystrzeliło tak szybko, że odgłosy niemal stopiły się w jeden huk. Dwie salwy z milisekundą przerwy między jedną a drugą. Tarcze odsunęły się, wydając krótki, hydrauliczny syk. Brzęk uderzających o podłogę pustych magazynków, następnie metaliczny szczęk, kiedy strzelcy zastąpili je nowymi. Tarcze podjechały do przodu. Tym razem jedna salwa, po której wszystkie pistolety niemal równo pstryknęły. Żaden z sześciu ochroniarzy nie wydawał się tym choć trochę zaskoczony. Po szybkim odciągnięciu zamków na podłogę spadły zielone łuski, które wcześniej Rebecca ukradkiem wsadziła do magazynków rezerwowych. Potem kolejne salwy, zanim czasomierz dał sygnał i tarcze odjechały. – Przerwać ogień, opróżnić magazynki – rozkazała Rebecca, ściągając słuchawki. Ten drogi system wentylacyjny sprawdza się wyśmienicie – pomyślała. Mimo że w ciągu ostatniej minuty wystrzelono sześćdziesiąt naboi, zapach prochu był ledwo wyczuwalny. Przycisnęła klawisz na pilocie i tarcze podjechały do przodu. Sześć pełnych figur z szarej tektury, wysokich jak człowiek i w kształcie ludzkiej sylwetki. Zamiast realistycznie przedstawiać groźnego napastnika, z przodu, na wysokości klatki piersiowej – w obszarze serca, płuc i kręgosłupa – miały narysowany pierścień wielkości talerzyka z serwisu herbacianego. Jedno trafienie w to miejsce, gdy ktoś nie ma kamizelki kuloodpornej, jest najprawdopodobniej śmiertelne. Dwa trafienia zabiją na pewno. Nie musiała podchodzić do tarcz, żeby sprawdzić wyniki. Żadnemu z jej ludzi nie groziła powtórka serii. Wszystkie dziesięć strzałów każdego z nich znajdowało się w 25 Oczy węża.
okręgu. Trafili prosto w strefę śmierci. Pod koniec żaden się nie zawahał, gdy trafili na pusty nabój. – Porządna robota, wszyscy! – powiedziała, wpisując wyniki do protokołu. – Trening czyni mistrza, szefowo – uśmiechnął się Mrsic. – Fajnie, że to nie był stracony czas… Puściła komentarz mimo uszu. Właściwie powinna się cieszyć. Sama wszystko zaprojektowała. Od wystroju strzelnicy do listy wymogów wobec każdego strzelca. Cała ta przyjemność kosztowała dotychczas dwa miliony, więc gdyby nie otrzymała licencji, pieniądze poszłyby w błoto. Znów uratował ją wujek Tage. – Chcesz postrzelać, Rebecco? Mogę się zająć tarczami. – Kjellgren wyciągnął rękę po pilota. – Nie – odparła trochę za szybko. – Jest już późno, jutro rano poćwiczę – dodała, udając, że patrzy na zegarek. – Ale dzięki, Kjellgren – zakończyła z wymuszonym uśmiechem. – No! – Odwróciła się teraz do pozostałej piątki. – Wszyscy zaliczyli, dobra robota! Ostentacyjnie podpisała protokół, po czym błyskawicznie przekrzywiła podkładkę, żeby nikt nie zobaczył jej drżącej prawej ręki. * Minęło parę sekund, zanim skapował, skąd pochodzi zapach. Terraria. Pięć dużych terrariów stojących blisko ścian na kozłach do cięcia drewna, z lampami grzewczymi wiszącymi nad każdym z nich. Tylko jedna z lamp się świeciła. Bijące z niej ciepło HP czuł z odległości kilku metrów. Na środku pokoju stał wielki stół roboczy zawalony różnymi rzeczami. HP powoli poświecił latarką po pokoju i zrobił kilka kroków do przodu. Prawie nie zauważył, że drzwi bezszelestnie zamknęły się za nim. Ciekawe, co siedzi w tych skrzynkach. Poświecił w ich kierunku – wszystkie wydawały się puste.
Nieoczekiwanie usłyszał szmer po prawej stronie. Tak się wystraszył, że upuścił latarkę. Kurwa! Schylił się, żeby ją podnieść. Kiedy się prostował, jego wzrok napotkał wzrok szczura. Zwierzę było tak cholernie ogromne, że HP dostał gęsiej skórki. Dzielił ich mniej więcej metr. Szczur siedział zamknięty w ciasnej metalowej klatce wiszącej przy jednym z terrariów. HP widział, jak gryzoń węszy, bo ruszały mu się wąsy. Nienawidził szczurów. Tych ohydnych siedlisk bakterii z żółtymi kłami i nieowłosionymi ogonami… Ten tutaj pewnie nie był zwykłą kiblową wersją, tylko czarnobiałą, kupowaną dla towarzystwa w sklepie zoologicznym. Faken szit! Co ten szczur tu robi? I terraria? Nie zauważył żadnych mikrofonów ani magnetofonów. Jedynym urządzeniem elektronicznym w pobliżu była puszka podobna do małego radia. Stała w rogu stołu. Wyświetlacz się świecił. Gdy HP z ciekawości poruszył jednym z pokręteł, usłyszał głosy mruczące coś w niezrozumiałym dla niego języku. Pewnie zwyczajne radio nastawione na częstotliwość AM. Mimo oświetlania latarką innych miejsc w pokoju nie zauważył nawet najmniejszego śladu centrali podsłuchowej. Dziwne… Głośny szczęk i lekki szmer sprawiły, że się wzdrygnął, ale tym razem mocno trzymał latarkę. Dostrzegł ruch w klatce szczura, więc skierował na nią światło. Brakowało w niej jednej ściany. Na jej miejscu znajdowała się kładka, która służyła jako droga do terrarium. Między nim a klatką powoli podnosiła się właśnie przegroda, musiał tam zostać zamontowany silniczek elektryczny. HP przykucnął i zobaczył pod terrarium niewielkie ciemne pudełko podłączone do czasomierza. Przegroda podniosła się całkowicie i szczur, który musiał być wymęczony z powodu ciasnej klatki, zaczął badać teren prowadzący do terrarium.
Przez chwilę się wahał, jego wąsy poruszyły się kilka razy, ale najwyraźniej wyczuł coś dobrego, bo z zapałem rozpoczął wspinaczkę. HP wyciągnął szyję, żeby lepiej widzieć. Terrarium wydawało się puste, mimo że świeciła nad nim lampa grzewcza. W jednym rogu znajdowała się drabinka, dalej miska z wodą i gruba warstwa trocin – tyle. Szczur zrobił kilka ostrożnych kroków, podniósł wysoko głowę i zaczął węszyć. W tym samym czasie silniczek znów zaszumiał i opuścił przegrodę. Ani gryzoń, ani HP nie zwrócili na to uwagi. Zwierzę zrobiło kolejny krok do przodu, po chwili jeszcze jeden. Coś kazało mu się zatrzymać. Wąsy drgnęły, mały, różowy nos poruszył się niespokojnie… Wąż pojawił się znikąd. Wyskoczył z trocin jak sprężyna i wbił się w plecy szczura. Zrobił to z taką siłą, że ich ciała uderzyły w szybę kilkanaście centymetrów od twarzy HP. Ten klapnął na podłogę jak podcięty, a latarka gdzieś się poturlała. Zamiast kierować się pierwotnym instynktem i wziąć nogi za pas, HP siedział przed terrarium jak sparaliżowany. Wąż leżał nieruchomo z kłami wbitymi w plecy walczącego o życie szczura. Zimne oczy gada zdawały się gapić prosto na HP, który niemal wstrzymał oddech… Walka szczura była krótka, gwałtowne ruchy ustały i rozległ się pisk, który niemal od razu ucichł. Jeszcze kilka drgnięć nóg i ogona. Zwierzę całkowicie znieruchomiało. Wąż jeszcze przez chwilę leżał spokojnie, po czym poluzował zacisk. Odwrócił się, powoli zwarł szczęki na głowie szczura i zaczął go połykać w całości. Ja pieprzę! Co za koszmarny, chory mózg to wymyślił? Żywe żarcie… Puszka whiskas by nie wystarczyła? HP podniósł się, znalazł latarkę i poświecił na pozostałe terraria. Żadnej karmy w formie żywych szczurów, lampy grzewcze wyłączone, przegrody otwarte. Czekały pewnie na nowych gości. Podszedł do stołu i po chwili znalazł przycisk starej lampki biurowej przymocowanej do kantu. Na blacie leżały różne
narzędzia: małe śrubokręty i dziwne obcążki, których nigdy wcześniej nie widział, oraz kable i rozmaite części urządzeń elektronicznych. W pewnym momencie HP pomyślał, że jednak się nie mylił. Że to wszystko miało wiele wspólnego z obserwowaniem jego mieszkania. Że te małe instrumenty miernicze i oporniki to w rzeczy samej mikrofony i kamery. Kiedy zobaczył szkice rzucone na stos po jednej stronie stołu, zrozumiał, że był w błędzie. I to zajebistym… Powstawało tu coś o wiele poważniejszego niż aparatura do podsłuchu. * Ręce wzdłuż tułowia. Oddychać głęboko. Wdech. Wydech. Skup się, Normén! Wdech. Tarcza znów podjechała do przodu. Ręce zadziałały natychmiast. Szybki ruch, żeby odepchnąć połę marynarki, broń do ręki, odciągnięcie zamka i dwa strzały. Tarcza odjechała. Rebecca zwolniła kurek, opuściła broń i zrobiła krok do przodu. I jeszcze jeden. Tarcza znów podjechała. Rebecca podniosła pistolet i strzeliła dwa razy. Następnie go opuściła, zwolniła kurek i wyjęła magazynek. Tarcza wciąż poruszała się według zaprogramowanego schematu, ale Rebecca nie miała zamiaru kończyć. Dobrze znała wynik. Dwa pierwsze strzały były krzywe, dwa kolejne – przy zwolnionym kurku, a więc cięższym spuście – pewnie nie trafiły w tarczę, a już na sto procent nie w strefę śmierci. Niech to szlag! Dobrze, że pomyślała o wysłaniu reszty ochroniarzy do domów.
Strzelanie było jej światem, czymś, w czym prawie zawsze była najlepsza. Jeszcze w szkole policyjnej, kiedy przezwyciężyła strach przed bronią, zdobyła atrapę pistoletu i ćwiczyła do bólu palców. Teraz nawet nie zaliczyła testu. Częściowo była to, oczywiście, jej wina. Sama go przygotowała. Był trudniejszy niż na strzelnicy policyjnej. No i nie zdała sprawdzianu swojego autorstwa… Ironia losu. Trzymała przed sobą broń, obie ręce na rękojeści. Prawa ręka w pełni wyprostowana, lewa lekko zgięta, przyciągająca pistolet do ciała. Standardowo taki chwyt, zwany chwytem tkacza, sprawiał, że broń nieruchomo mierzyła w cel. Teraz lufa skakała dokoła, a Rebecca musiała się wysilać, żeby szczerbinka, muszka i cel były w jednej linii dłużej niż pół sekundy. Więcej ćwiczeń – próbowała sobie wmówić. Zbyt długo siedziała przy biurku. Trochę więcej godzin na strzelnicy na pewno rozwiązałoby problem. Zdawała sobie jednak sprawę, jak fałszywie to brzmi. Jej drżące ręce nie miały nic wspólnego z brakiem treningu. W ogóle. *
Bomba. Był na stówę pewien. Na odległość rozpoznał te wszystkie dziwne rysunki i symbole. Koleś, do którego należały stół, narzędzia i węże, projektował bombę. I to dużą. Z jakiegoś powodu, którego HP nie znał, miała być okrągła. Idealna kula o średnicy 1106,1 i grubości 224,3 milimetra z czarną kratą na spodzie. Jeśli sądzić po tych wszystkich urządzeniach, które miały znaleźć się w środku, nie chodziło o zbudowanie zwykłej bomby, jeśli coś takiego w ogóle istnieje. Nie projektowano takiej, którą odpala się za pomocą lontu lub komórki, jak to było w przypadku ładunku na Kiście. Baterie, procesor i mały dysk twardy – wydawało mu się, że rozpoznaje je na szkicach – mogły oznaczać tylko jedno. Ten
wszarz chciał stworzyć własną AI26, taką, która może podjąć decyzję zależnie od okoliczności. Bombę z mózgiem… W rogu szkicu widniał znak: różowe prostopadłościany o niebieskich krawędziach układające się w równe figury. Labirynt Luttern – skrobnął ktoś na jednym z kantów. Więc HP prawie dobrze słyszał przez ścianę. „Luttern”, a nie „lukier”. Co to, do cholery, znaczyło? I kim, kurwa, był Nauczyciel? Właściwie mogła to być ksywka tego wężowego fetyszysty, który konstruował sobie tutaj bombę… Na kolejny szmer dochodzący z tyłu HP wzdrygnął się odruchowo, choć tym razem wiedział, o co chodzi. Wąż musiał być głodny, bo połknął szczura do połowy i powoli zaczął się kołysać w jedną i drugą stronę, żeby wcisnąć w siebie resztę. Czy węże mają gardło? Albo czy to wszystko, co mają? HP nie mógł powstrzymać uśmiechu. Dżizas, ale był zestrachany. Wąż wciąż gapił się w niego swoimi zimnymi ślepiami, więc HP pokazał mu faka i wrócił do szkiców. Był pod wrażeniem tej bomby. Nauczyciel albo ktokolwiek inny, kto przy niej majstrował, miał łeb. HP zaczął przewracać kartki, pochylił się, żeby lepiej widzieć. Wtem jego stopa natrafiła na coś pod stołem. Na jakiś długi, gruby przedmiot. W pierwszej chwili pomyślał, że to sznur. Grzechot uprzytomnił mu niedorzeczność tej myśli… Ostrożnie zerknął pod stół. Wąż był ogromny, w najgrubszym miejscu jego cielsko z zygzakowatym wzorem miało więcej niż dziesięć centymetrów średnicy. Leżał zwinięty tuż przy prawej nodze HP. Trzymał klinowaty łeb wysoko, nerwowo wysuwał z niego język i coraz głośniej grzechotał końcem ogona. Włosy na głowie HP momentalnie stanęły na baczność, serce przylgnęło mu do żeber i niewiele zabrakło, żeby się zeszczał. W ostatniej chwili odzyskał kontrolę nad zwieraczami. 26 Od ang. artificial intelligence – sztuczna inteligencja.
Run, you fool!27 Tylko że wąż leżał między nim a wyjściem. HP nawet nie myślał o tym, by posunąć się w głąb pokoju. Wydawało mu się, że pozostałe cztery terraria, otwarte i nieogrzewane, są puste. Równie dobrze ich mieszkańcy mogli leżeć gdzieś, gdzie nie dociera światło, na przykład na podłodze. Spróbował powoli cofnąć nogę – grzechot się wzmógł. Kurwa!!! Gdzie na skali jadowitości znajdują się grzechotniki? Pewnie na wystarczająco wysokim miejscu, by uruchomić w człowieku system ostrzegawczy: Nie podchodź bliżej, bo będziesz miał śmiertelnie przejebane!!! Potrzebował czegoś ostrego, jakiejś broni. Stół nie miał wiele do zaoferowania. Nie było na nim żadnego przedmiotu większego niż żałosna latareczka. Natomiast HP potrzebował czegoś porządnego, czegoś w rodzaju młotka albo… łomu, którym wyłamał drzwi. Chuj by to strzelił! Pod blatem stołu znajdowała się wysuwana szuflada. Ostrożnie wyciągnął w jej kierunku rękę. Pozostał centymetr do uchwytu. Grzechot nie ustawał, nie tracił na sile. Wąż gapił się na jego brudną skarpetkę. Grzeczny wężyk. Spokojnie… Palce dotknęły szuflady, oplotły uchwyt. Wąż wciąż był skupiony na nodze HP… Powoli HP wysunął szufladę na kilka centymetrów. Po chwili jeszcze na kilka. Parę sekund zajęło mu skumanie, na co patrzy. Liczył na jakiś ostry przedmiot. To było lepsze. O wiele lepsze! Włożył dłoń do szuflady i zacisnął ją wokół rękojeści o siatkowatej powierzchni. Musiał się opanować, żeby nie zrobić 27 Uciekaj, głupcze!
zbyt gwałtownego ruchu. Spokojnie… Wąż wciąż grzechotał. Najwyraźniej jeszcze się nie zdecydował. HP spojrzał kątem oka i zobaczył, jak gad unosi nieco głowę. Jego pysk znajdował się piętnaście, dwadzieścia centymetrów od nogi HP. Język wysuwał się i chował coraz szybciej. HP obrócił ostrożnie rękę, po czym powoli przysunął ją do siebie i odwrócił się lekko całym ciałem. Jeszcze pięć sekund, potrzebował tylko pięciu pieprzonych sekund. Nagle wąż rzucił się w przód. HP przysunął nogę do siebie, wyszarpnął rękę z szuflady i nacisnął spust. Huk był tak głośny, że zatkało mu uszy. Zaczął instynktownie mrugać oczami, odwrócił głowę i krzyknął ze strachu. Nie przestawał naciskać spustu rewolweru. Raz. Drugi. Z podłogi uniósł się pył, rykoszet poleciał gdzieś w prawo. Po chwili rozległ się głuchy odgłos łamanego drewna i cały ciężki stół się zapadł. Tumany kurzu pomieszanego z trocinami buchnęły HP prosto w twarz, więc zrobił kilka kroków wstecz, przełykając ślinę, żeby pozbyć się pisku w uszach. Serce bębniło pod wpływem adrenaliny. Przepona pracowała tak szybko, że trzaskało mu w żebrach. Ja jebię! Zerknął na miejsce, gdzie leżał wąż. Zawalony stół zakrył większą część podłogi, mimo to krew i oślizgłe czarne flaki były wyraźnie widoczne. Odcięty kawałek ogona z grzechotką leżał na środku podłogi. Wciąż ruszał się w konwulsjach. Jego dźwięk nie był już tak złowrogi, brzmiał tak, jakby się wydobywał z pękniętych marakasów. Jest! Żryj, sraj i zdychaj, skurwysyński wężu! Żryj, sraj i zdychaj!!! Najwyraźniej przynajmniej raz trafił w niego z rewolweru, a stół zrobił resztę. Ale czy pan grzechotnik zdążył go ukąsić? W jednej chwili poczuł ból głowy. Spanikowany spojrzał w
dół. Na skarpetce prawej nogi, dokładnie na granicy między stopą a podudziem, widniały dwie małe czerwone plamki. * Kiedy przyszła do domu, na wycieraczce czekała na nią książka o Cyprze w anonimowej przesyłce. Rebecca zdążyła ją przejrzeć, ale niewiele się dowiedziała. Historię o przemycie broni podsumowano ostatecznie jako mały i przykry incydent podczas ogólnie udanej misji. Szczegóły potraktowano dość wybiórczo. Dokładnie tak jak wujek Tage opowiadał: dwóch szwedzkich oficerów nie mogło patrzeć, jak silniejsza strona zabija otoczoną i źle uzbrojoną grupę swoich przeciwników. Wyglądało to raczej na działanie pod wpływem impulsu niż zajmowanie politycznego stanowiska. Prawdopodobnie tych kilka sztuk broni, które próbowali przemycić, nie zrobiłoby nikomu żadnej różnicy. Nikomu z wyjątkiem Szwedów oraz ich sumień. Ale konsekwencje impulsywnego działania bywają dramatyczne. Obu oficerów natychmiast wydalono z wojska i pierwszym samolotem wysłano do domu. Oddział przegrupowano na południowy Cypr, z dala od epicentrum zdarzeń. Zresztą niczego innego się nie spodziewała. Znalazła jednak pewien szczegół. I to dość niepokojący. Na małym portretowym zdjęciu widniał młody oficer o złowrogim wyglądzie i z licznymi czworokątnymi odznaczeniami na mundurze. Kapitan André Pellas – informował podpis. Rebecca dałaby głowę, że na zdjęciu widzi wujka Tagego. * Za cholerę nie zdąży do szpitala. Znajdował się on wprawdzie niedaleko, lecz problemem był brak komórki. HP nie miał jej przy sobie i nie mógł wezwać karetki. Huk był głośny, na szczęście stłumiły go grube drzwi do pokoju z terrariami. Poza tym najbliższym sąsiadem był sam HP, wszystko wskazywało więc na to, że nikt niczego nie
słyszał. Instynkt podpowiadał mu, żeby wrócił do siebie. Żeby pędził do mieszkania i zaryglował za sobą drzwi. Gdyby HP tak zrobił, nie wyszedłby stamtąd żywy. Dostał właśnie silnych mdłości, stopa zaczęła puchnąć. Z trudem przeszedł do salonu. Musi coś wymyślić, teraz, od razu. Gdyby nawet udało mu się wyleźć na klatkę schodową i wołać o pomoc, walić w drzwi jak szajbus, wątpił, czy któryś z tych żałosnych lizidup spółdzielni odważyłby się otworzyć. W najlepszym wypadku zadzwoniliby na policję, ale zanim wujek smerf łaskawie by się zjawił, HP byłby już na sztywnej randce z kostuchą, w płaszczu rigor mortis. Nawet jeśli jakimś cudem dotarłby żywy do szpitala, mało prawdopodobne, by mieli tam odpowiednie serum. Gdyby chodziło o zwykłą żmiję zygzakowatą, to okej, ale grzechotników raczej nie spotyka się regularnie w okolicach Sztokholmu. Cokolwiek by zrobił, miał i tak przewalone. Chciało mu się ryczeć. Kurważeż jego jasna mać! Musi spowolnić tętno, serce jest teraz pompą, która przetacza jad. Jeśli nie opanuje paniki, za chwilę będzie warzywkiem leżącym i śliniącym się na tej zasyfionej podłodze. Przykucnął, zerknął przez ramię, żeby się upewnić, czy drzwi do pokoju węża są zamknięte, po czym wziął kilka głębokich wdechów. Rozsadzało mu stopę, ból sięgał coraz wyżej, ale serce zdawało się trochę uspokajać. Ile mu jeszcze zostało do wykitowania? Pięć, sześć minut? Raczej nie więcej… Podniósł głowę i popatrzył po zakurzonej podłodze. Jak wcześniej zauważył, ślady prowadziły od drzwi wejściowych prosto do pokoju węża. Z dwoma wyjątkami – kibel i lodówka. Skoro Nauczyciel lubił jadowite węże hasające na wolności po pokoju i jednocześnie był kolesiem, który budował zaawansowane, wymagające skupienia bomby, to nie miałby koła ratunkowego?
Kilku strzykawek z serum, tak na wszelki wypadek? A gdzie coś takiego się przechowuje, Einsteinie? Kiedy wstał, ledwie złapał równowagę. Prawa noga wyraźnie zesztywniała. Lodówka na pewno była włączona. HP, zbliżając się do niej, słyszał burczenie. Złapał uchwyt i wtedy zauważył skobel z kłódką. No faken, kurwa, szit! Nawet nie próbował otwierać drzwi, tylko poszedł po łom, który przedtem oparł obok drzwi wejściowych. Jad musiał wpłynąć na mięśnie, bo drąg wydał się niespodziewanie ciężki i HP musiał się porządnie wysilić, żeby go tylko podnieść. Prawa noga przestała w ogóle reagować. Poza tym miał coraz większe trudności z oddychaniem. Zatrzymał się na chwilę, żeby zebrać siły. Następnie spróbował wsadzić końcówkę łomu między blachę a drzwi lodówki. Nie udało się, drąg prawie wypadł mu z ręki. Nagle poczuł, że puchnie mu gardło i pieką go powieki. Coraz trudniej było mu się skupić. Głęboki, dygocący wdech. I kolejny. Tym razem łom wszedł prawidłowo, zasuwa odpadła, ale wysiłek sprawił, że HP stracił równowagę i spadł na podłogę. Przez chwilę rozważał, czy nie poleżeć dłużej, odpocząć choć chwilę. Ale wtedy drzwi lodówki powoli się uchyliły i ostre światło ze środka odwiodło go od tego pomysłu. Dźwignął się na kolana, chwycił klamkę i wyprostował ciało. Lodówka była pusta. No, prawie. Na środku najwyższej półki znajdował się ładny stojaczek z pięcioma naładowanymi strzykawkami. HP usiłował stanąć na nogi, wydarł przy tym jedną ze szklanych półek, a po chwili kolejną. Wyciągnął już rękę w kierunku strzykawek, palcami otoczył chłodną powierzchnię stojaka i… Wszystko poczerniało.
11 | Electric Sheep28 Czarny samolot wylądował dwie minuty przed czasem, ale Rebecca była tak pochłonięta myślami, że ledwo zwróciła na to uwagę. – Global Express, nieźle! – C-co? – Samolot Blacka, November Six Bravo – powiedział Kjellgren, wskazując na pas startowy. – Może przelecieć trasę Nowy Jork–Tokio bez międzylądowania. Ktoś w firmie powiedział, że samolot należy do niego, nie do korporacji. Global Express może zmieścić dwudziestu pasażerów, ale Black prawdopodobnie woli latać sam… – Yhy – mruknęła, zmrużając oczy, żeby widzieć lepiej. Kjellgren nawijał dalej o różnych rodzajach samolotów. Słuchała go tylko jednym uchem. Zaskoczył ją widok czarnego odrzutowca. Większość maszyn jest biała albo szara. Rebecca domyśliła się, że kolor niósł jakieś przesłanie. Samolot zjechał na jedną z dróg kołowania i powoli zbliżył się do miejsca postoju. Rebecca otworzyła drzwi samochodu i wyszła na płytę lotniska. Z jakiegoś powodu była nieco zestresowana. Niemal od razu polubiła Blacka. Inaczej się nie dało. Pracowała z wieloma VIP-ami. Tylko Black podszedł do niej, uścisnął jej dłoń i się przedstawił, jakby uważał, że tylko tak wypada postąpić. Poza tym poprosił ją, żeby opisała strategię bezpieczeństwa, i spytał, co powinien robić, żeby ułatwić jej i innym ochroniarzom pracę. W rzeczywistości był wyższy niż w CNN. I młodszy. Może dlatego, że uśmiechał się częściej niż w telewizji. Jego błyszczące, śnieżnobiałe zęby były wręcz hipnotyzujące. Black miał niewiele ponad czterdzieści lat i przynajmniej metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Na jego szczupłej sylwetce 28 Elektryczna owca.
dwurzędowy garnitur leżał idealnie. Włosy nosił z tyłu krótkie, z przodu dłuższe i nieco niezdyscyplinowane – posiwiałą grzywkę od czasu do czasu musiał poprawiać ręką. W jakiś sposób ten gest sprawiał, że spojrzenie Blacka wydawało się jeszcze bardziej wnikliwe i trzeźwe. Odbył dziesięciogodzinny lot, mimo to wyglądał na wyjątkowo wypoczętego. Ani koszula, ani marynarka nie miały choć jednego zagniecenia, więc pewnie musiał się przebrać. Może nawet wziął prysznic. Z wykładu jej kolegi wynikało, że w samolocie Blacka nie brakowało wygód. Natomiast zarówno Kjellgren, jak i jej dokumentacja w jednym punkcie się mylili. Black nie przyleciał sam. Na pokładzie był z nim potężny mężczyzna o krótkich włosach i szerokim karku, ubrany w lekki, źle leżący garnitur i mokasyny. Przez chwilę Rebecca myślała, że to steward. Kiedy spojrzeli na siebie, od razu zmieniła zdanie. Koleś na pewno należał do branży. Stał z boku, ale widziała, że bacznie przysłuchuje się ich rozmowie. Kiedy Black usiadł na tylnym siedzeniu, a ona dwa razy sprawdziła, czy wszystkie bagaże zostały zapakowane, mężczyzna odwołał ją dyskretnie na bok. – Thomas – powiedział krótko, więc nie była pewna, czy to jego imię, czy nazwisko. – Chief Security Officer at PayTag – mówił dalej. – Pleased to meet you, Rebecca. I’ve heard a lot about you…29 Skinęła głową i podała mu rękę. Niestety, nie mogę powiedzieć tego samego – pomyślała. – Nikt o tobie nawet nie wspomniał. * Biegł. Ile sił w nogach. Prosto do wyjścia, wzdłuż korytarza. Mimo największego wysiłku, mimo że przemykał obok 29 Dowódca Ochrony w PayTag. Miło mi cię poznać, Rebecco. Wiele o tobie słyszałem.
drzwi po obu stronach tak szybko, że ledwo je widział, nie zdawał się zbliżać do celu. Czuł, że biegną za nim… Szare linoleum pod jego stopami zaczęło stawiać opór, z każdym kolejnym krokiem stawało się coraz bardziej miękkie. Prawie jak… Piasek. Biegł dalej. Wiedział, że wciąż są za nim. Słyszał ich oddechy przedzierające się przez pustynną noc. Węże pojawiły się znikąd. Wystrzeliły ze swoich kryjówek z otwartymi paszczami i wyszczerzonymi zębami. Dziesiątki, pewnie ze sto. Próbował je omijać, biegł zygzakiem przez wydmy, żeby uniknąć ukąszenia. To było niemożliwe. Poczuł, jak zęby węża wbijają mu się w udo. Jednego, drugiego, trzeciego. Kolejnych… I nagle wszystkie węże zniknęły. Spojrzał przez ramię i zobaczył, że tamci się zbliżają. Kilkudziesięciu mężczyzn w garniturach pędziło po piasku. Meloniki na ich głowach były nasunięte niemal na brwi. Zamiast nosa i ust każdy miał wielkie zielone jabłko. Gonili go, piasek kłębił się wokół ich wypolerowanych butów. Jego nogi nagle stały się ciężkie. Zmusił je do biegu. Przed siebie! W górę. Na szczyt. Widział, jak otwiera się przed nim urwisko, więc spróbował zmienić kierunek. Nogi go nie słuchały. Biegły prosto, ciągnęły go na krawędź czegoś, co nie było wydmą, lecz dachem. Widział czekające na dole ptaki. Setki czarnych kruków pustynnych o błyszczących piórach i dziobach jak szable. A może się mylił? Czy to rzeczywiście były ostre, oślizgłe kamienie? Spadał. Najpierw powoli.
Później szybciej. Ziemia była coraz bliżej. Wiedział, że będzie bolało. Silniej niż kiedykolwiek w całym jego życiu. W tym samym momencie, w którym ból przeszył jego ciało i sprawił, że jego członki zwarły się w gwałtownym skurczu, usłyszał głosy tamtych: Chcesz zagrać w grę, Henriku Petterssonie?! Wanna play a… GEIM? Kiedy się obudził, słowa wciąż odbijały mu się echem w uszach. Trochę czasu zajęło mu przypomnienie sobie, kim jest i co się zdarzyło. Następnie wpadł w panikę. Otworzył oczy i próbował usiąść. Ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Ponadto wokół było ciemno. Smoliście ciemno. A więc sparaliżowany. Ślepy. Soon to be dead…30 Tak to się miało skończyć – na zasyfionej podłodze w kuchni w opuszczonym mieszkaniu. Łzy napłynęły mu do oczu, więc zaczął mrugać, żeby się ich pozbyć. Wtem dostrzegł zmianę w smolistej ciemności. Pojawiła się jasnoszara smuga. Jaśniała i jaśniała, aż wreszcie dzięki niej zaczął rozpoznawać szczegóły. Sufit, lampę. Okno z zaciągniętymi roletami, krzywe sosnowe biurko w rogu. Stopniowo powracało czucie w kończynach. Wtedy zdał sobie sprawę, że nie leży na twardej podłodze w cudzej kuchni. Był w domu, w swojej własnej sypialni. Jakim, do cholery, cudem? Znów spróbował usiąść i tym razem poszło mu lepiej. Tak, zgadza się. Był w swoim pieprzonym łóżku i miał coś, co przypominało matkę wszystkich kaców: ciało miał obolałe od końców palców u nóg po cebulki włosów, ból głowy był tak silny, że czuł jego pulsowanie w gałkach ocznych i prawie mrugał powiekami w takt. W przełyku zaczęło rosnąć ciśnienie, 30 Wkrótce martwy.
więc wstał i powlókł się do kibla. Niestety, nie zdążył. Udało mu się jednak złapać większą część rzygowin w złożone dłonie. Wgramolił się do wanny, odkręcił kurki i wsadził głowę pod wspaniały, wyzwalający strumień wody. Siedział tam ponad godzinę, pozwalając wodzie spływać po ciele. Przemieścił się kilka razy tylko po to, żeby puścić pawia. Dopiero gdy namoczona skóra zaczęła się marszczyć, otrzeźwiał wystarczająco, żeby zedrzeć z siebie ciuchy i ocenić swój stan fizyczny. Trząsł się jak cholera, na przemian drżał z zimna i czuł uderzenia gorąca, ale mimo wszystko żył… Kostka wyglądała jak piłka do futbolu amerykańskiego, dwie dziurki po zębach węża były wyraźnie widoczne. Dlaczego więc nie kopnął w kalendarz? Odpowiedź znalazł wysoko na prawym udzie. Zobaczył tam parę dużych jak pięciokoronówki siniaków i kilka kropelek krwi: zdążył wstrzyknąć sobie surowicę. Pewnie walnął pięć dawek i przeczołgał się do swojego mieszkania. Uratował się w ostatniej pieprzonej sekundzie! Dobra robota, HP! Kolejny atak dreszczy sprawił, że HP zaczął szczękać zębami. By się ogrzać, podkręcił temperaturę wody na maksa. Skóra szczypała polewana niemal wrzątkiem, a mimo to ciężko mu było opanować drżenie. Zakręcił wodę, wytarł się i powlókł do przedpokoju. Po drodze omal nie potknął się o łom. Na dywanie dostrzegł latarkę. Chyba udało mu się zatrzeć ślady pobytu w mieszkaniu węży. Świetnie! Na koniec zobaczył rewolwer leżący tuż przy drzwiach. Podniósł go ostrożnie. Broń wydała mu się o wiele cięższa niż przedtem. W powietrzu wciąż czuł ostry zapach prochu. Zerknął przez wizjer na klatkę schodową. Pusta. Drzwi do sąsiada były zamknięte. I bardzo dobrze! Nawet w takim stanie HP miał dość rozumu, żeby zostawić te skurwysyńskie węże w środku…
Właściwie uratował swoich żałosnych sąsiadów. Spółdzielnia mieszkaniowa Formen 6 informuje wszystkich członków, że przynajmniej jeden jadowity wąż pozostaje na wolności w budynku… Próbował się zaśmiać. Z jego ust wydobyło się tylko budzące współczucie krakanie, które przygniotło jego mózg do ściany czaszki. Dlatego z miejsca przestał. Przeszedł następnie do kuchni i wlał w siebie cztery duże szklanki kranówy. Rewolwer zostawił w zlewie. * Black wdał się z nią w pogawędkę. Prawie przez całą drogę usta mu się nie zamykały. Pytał o Szwecję i szwedzką kulturę. Zanim dojechali do hotelu Grand, Rebecca zdążyła mu opowiedzieć o urlopie tacierzyńskim i o wyjątkowych obchodach nocy świętojańskiej. Thomas nie powiedział ani słowa. Siedział z tyłu obok Blacka i przez większość czasu bawił się swoim blackberrym. Rebecca zauważyła, że świetnie się orientował we wszystkim, co działo się w samochodzie. Grupa fotoreporterów stała przy wejściu do hotelu. Dostrzegła ich z daleka. – Na miejscu jest prasa – powiedziała. – Możemy skorzystać z bocznego wejścia, jeśli chce pan uniknąć spotkania. Thomas wyglądał, jakby zamierzał coś powiedzieć, ale Black był szybszy. – Nie, nie. Wchodzimy głównym. Zakładam, że jestem bezpieczny, pani Normén. – Kierunek: główne wejście – powiedziała do mikrofonu przy rękawie, po czym usłyszała krótkie „zrozumiałe” z samochodu za nimi. Zatrzymali się przy krawężniku i poczekali kilka sekund na drugie auto. Następnie Rebecca otworzyła drzwi. Na chodniku stało dziesięć, dwanaście osób. Żadna nie wydawała się agresywna ani przesadnie podniecona. Trzymały się w odpowiedniej odległości i spokojnie czekały. Mrsic z tylnego samochodu stanął na schodach. Rozejrzał się
i krótkim kiwnięciem głowy dał Rebecce sygnał. Ta otworzyła drzwi od strony Blacka. W tej samej chwili flesze rozbłysły. Nie było większego poruszenia, tylko kilka pstryknięć, jakby z obowiązku. Rebecca domyśliła się, że większość fotoreporterów czeka raczej na gości weselnych niż na jej VIP-a. Ustawiła się przed oboma mężczyznami i razem uszli kilka metrów. Za dziesięć sekund powinni być w środku. Wtem Black zobaczył kamerę telewizyjną. – Pani Johansson – powiedział trochę za głośno, po czym przywitał się z reporterką. – Oczywiście, że mam czas – usłyszała po chwili Rebecca, więc szybko zmieniła pozycję i stanęła za Blackiem. Z kolei Thomas poszedł prosto do wejścia. Widziała, jak Mrsic przytrzymuje mu drzwi. Nieoczekiwanie na brzegu skupiska tuż przy fasadzie hotelu pojawiły się dwie osoby ubrane w coś, co przypominało białe kombinezony. Rebecca spostrzegła, że zaczęły grzebać w swoich dużych torbach. Zapewne to jacyś robotnicy… Ich obecność wydała jej się trochę niepokojąca. Podniosła do ust ramię z przyczepionym mikrofonem i dała sygnał. Reporterka telewizyjna, blondynka, którą Rebecca kojarzyła z któregoś z programów gospodarczych, powiedziała pewnie coś zabawnego, bo Black wybuchnął gromkim śmiechem. Ludzie w kombinezonach – mniej więcej dwudziestoletni mężczyzna i kobieta – wciąż grzebali w torbach. Rebecca odwróciła głowę, żeby przywołać Mrsica, ale nie było go przy drzwiach. Pewnie wszedł za Thomasem do hotelu, bo nie zauważyli, że ona i Black się zatrzymali. – Pani Johansson, PayTag istnieje z jednego prostego powodu – mówił Black. – Bo nam zależy. Chcemy pomagać swoim klientom ze Szwecji i całego świata w zapisywaniu danych wrażliwych w stuprocentowo bezpiecznym miejscu. Chcemy skonsolidować siły wokół każdego rodzaju ryzyka w zarządzaniu informacją. Oczywiście, nie interesuje nas treść danych naszych klientów. Para w kombinezonach ruszała się coraz gwałtowniej, była coraz bardziej podekscytowana. Mrsic wciąż nie wyszedł na
zewnątrz. Rebecca wcisnęła guzik mikrofonu. Prawa ręka zadrżała. – Kjellgren, dwie osoby w białych kombinezonach przy fasadzie. Coś wyjmują z torby. Widzisz je? – Tak. W drodze! Kątem oka zobaczyła, że drzwi samochodu się otwierają. Kjellgren był w połowie drogi, kiedy para w kombinezonach się odwróciła. * Powinien wsiąść w samolot i odlecieć. Wyjechać daleko, w pizdu, żeby żaden skurwysyn go nie znalazł. Nauczyciel, czy jak mu tam, może w każdej chwili wrócić z urlopu i odkryć, że ktoś zamienił jednego z jego pupilków w danie na patelnię, skroił mu rewolwer i zwinął całą surowicę z lodówki. Wprawdzie HP nie zostawił odcisków palców, a jego krew wsiąkła w skarpetkę, więc gliniarze nic by na niego nie mieli, ale to wszystko było bez znaczenia. Wiadomo, że Nauczyciel nie mieszałby w to policji. Sam szukałby podejrzanego. Zacząłby od ludzi mieszkających w pobliżu, a właściwie od jednego człowieka… Celem jego odwiedzin na pewno nie byłoby wtedy pożyczenie szklanki cukru. Istniały dwa powody, dla których HP nie mógł wyjechać. Po pierwsze gliniarze zabrali jego paszport i zakazali mu podróżowania. To właściwie nie stanowiło większego kłopotu, bo mógł swobodnie poruszać się w strefie Schengen. Poza tym dla kogoś, kto ma kasę, skołowanie fałszywki zawsze jest możliwe. Jednak myśl, że mogą wysłać za nim międzynarodowy list gończy, nie zachęcała do wyjazdu… Powód numer dwa był o wiele poważniejszy. HP miał po prostu za słabą kondycję. Jad węża w połączeniu z surowicą, którą w siebie wpompował, zrobiły z niego sześćdziesięciolatka. Wysiadał po krótkim spacerze z łóżka na sofę. Nie miał więc wyboru i musiał tkwić w mieszkaniu jak Anna Frank.
Wystraszył go nagły odgłos dochodzący z przedpokoju. Metaliczny zgrzyt, jakby ktoś grzebał przy otworze na listy. Wstał z sofy i ruszył do przedpokoju. Nie musiał się spieszyć. Zaraz po tym, jak gliniarze wyważyli drzwi, zajął się blaszką w otworze. Wkręcił kilka śrubek, żeby nie otwierała się szerzej niż na kilka milimetrów. To za mało, żeby można było wrzucić coś łatwopalnego. Albo żeby mógł się przecisnąć wąż. Przynajmniej miał taką nadzieję. Zobaczył wystający z otworu róg listu. Po kilku sekundach wahania ostrożnie za niego pociągnął. Koperta z celofanowym okienkiem i urzędową pieczątką. Wlokąc się ku sofie, rozdzierał ją palcem wskazującym. Wezwanie na przesłuchanie Wzywa się Pana Henrika Petterssona do osobistego stawiennictwa w sprawie o sygnaturze K-345456-12… Zmiął kartkę i rzucił nią o ścianę. Jeśli psy chcą z nim rozmawiać, niech przyjdą i go sobie zabiorą. Rozłożył się na sofie, wziął do ręki pilota i powoli zaczął skakać po kanałach. Wreszcie trafił na program informacyjny. Erik Cederskjöld, wcześniejszy strateg komunikacyjny Umiarkowanej Partii Koalicyjnej, a obecnie nowo mianowany rzecznik prasowy Dworu Królewskiego. Jak pan ocenia rekordowo niskie wyniki popularności rodziny królewskiej? Czy to nie kładzie się cieniem na przygotowaniach do ślubu? Zmienił kanał, zanim ten obleśny palant w garniturze zdążył odpowiedzieć. Reklama proszku. Zaufaj różowemu! DALEJ. Emmerdale. DALEJ. Kolejny kanał, kolejny żałosny wywiad. Ponownie wcisnął guzik na pilocie. Na sekundę przed tym, jak kanał się zmienił, HP zdążył przeczytać podpis na ekranie. Niemal zeskoczył z sofy. Walnął palcem w pilota tak mocno,
że w plastikowej obudowie aż zachrzęściło. Mark Black, prezes grupy PayTag. HP ustawił głos na maksa. Mimo to ledwo słyszał, co tamten mówi. Jakby miał zatkane uszy i jakby docierał do nich tylko cichy pomruk obcych głosów. Urwane fragmenty zdań, bez ładu i składu. Jedynym celem PayTag jest pomoc… Świadczymy tylko usługi, których rynek potrzebuje… Bezpieczniejszy świat… Zapobiegać działaniom terrorystycznym… Nie rozumiem krytyki… Najwyższa pora, żeby Szwecja wprowadziła nowoczesne prawo, dopasowane do rzeczywistości… Doczołgał się do telewizora tak blisko, że mógł dotknąć ekranu. Gapił się w niego z tą samą fascynacją podszytą przerażeniem, z jaką obserwował węża wyprawiającego sobie ucztę ze szczura. Dotarło do niego, że Black i wąż są w rzeczywistości istotami tego samego gatunku. Bestiami o zimnych, niewzruszonych ślepiach. Potworami, które właśnie miały pochłonąć niczego nieświadomą zdobycz. Wbił gały w Blacka, w jego idealny garnitur, dokładnie wyprasowaną koszulę i nieprzyjemny jaszczurczy uśmiech. Po chwili rozpoznał kobietę trzymającą tamtego za ramię. * PayTag kills internet freedom31 – widniał napis na transparencie, który trzymała para w kombinezonach. Oboje milczeli, stali nieruchomo w dziwacznych białych maskach Guya Fawkesa na twarzy. Kjellgren był prawie przy nich. Rebecca widziała, że się waha. Żadne z demonstrantów nie ruszyło się z miejsca. Black odwrócił się w jej stronę i spojrzał na nią wymownie, na co od razu odsunęła dłoń, którą przed chwilą chwyciła jego ramię. – Może powinniśmy pójść? – mruknęła, ale ją zignorował. – Przepraszam, pani Johansson – zwrócił się do reporterki. – 31 PayTag zabija wolność w internecie.
Czy może pani powtórzyć ostatnie pytanie? – Niech pani nigdy więcej tego nie robi, pani Normén – powiedział krótko kilka minut później, kiedy szli w kierunku hotelowego lobby. * Cztery paczki tabletek przeciwbólowych. Trzy szklanki wody. Dwa szlugi. Jeden rewolwer. Był gotów. To zadanie będzie jego ostatnim. Dobrze o tym wiedział. Nie miał jednak wyboru. Black był jadowitym wężem, potworem stworzonym przez Przywódcę. Wysłanym, żeby pożreć cały świat. I miał zacząć od Bekki… Ta scena była mu dobrze znana. Jej ręka na jego ramieniu, jej niespokojne spojrzenie. Becca i stary. Becca i Dag. Becca i Black. Oczywiście, za wszystkim stał Przywódca. To on ją wydał Blackowi na pożarcie. Istniał tylko jeden sposób na uratowanie jej życia, tak jak w sytuacji ze świnią Dagiem. Różnica polegała na tym, że teraz HP miał prawdziwą broń i nie musiał się uciekać do sabotażu na balkonie. Włożył kurtkę – tę wojskową, którą nosił podczas wykonywania jednego z zadań. Miał wrażenie, jakby to było wieki temu. Sam czuł się, jakby przekroczył setkę. Nadawał się bardziej na długoterminową rehabilitację niż na misję. Rewolwer idealnie pasował do jednej z głębokich kieszeni kurtki. HP poćwiczył trochę przed lustrem. Daleko mu było do bohatera Taksówkarza. Nic dziwnego. Nie tryskał energią. A jak wyglądał? O Jezu, kurwa! Broda sterczała mu na wszystkie strony, oczy się zapadły, policzki przypominały kratery. Zęby z dolnej szczęki
dziwnie wystawały, jakby warga straciła kontakt z dziąsłem. Nasunął czapeczkę na czoło, resztę twarzy przykrył dużymi lustrzanymi okularami. Nikt go nie rozpozna, nawet Becca. Sam, faken, ledwo się rozpoznał… Rewolwer ważył niemało, trudno go było utrzymać. HP zdecydowanie chwycił kurek i go naciągnął. Jedyne, co należało teraz zrobić, to delikatnie przycisnąć spust palcem wskazującym. I będzie po wszystkim… Po Blacku i po nim. Nie ma szans, żeby Przywódca pozwolił mu przeżyć po takiej akcji. Tak czy owak, musi odrąbać wężowi łeb.
12 | Deathmatch32 Obudziło ją pukanie do drzwi. Zanim się zorientowała, gdzie jest, minęła dobra chwila. Pokój w hotelu Grand, cztery pokoje od apartamentu Blacka. Usiadła na łóżku i spojrzała na zegarek. Dwie po drugiej. Głowę miała ciężką, jakby wypełniała ją gęsta masa. Zaczęła trzeć rękami oczy, żeby przyspieszyć myślenie. Pukanie się powtórzyło. Zwlekła się z łóżka i zanim zerknęła przez wizjer, szybko włożyła spodnie od garnituru i bluzkę. To był Thomas. – Sorry, że cię budzę, Rebecco – wyszeptał i zrobił krok do przodu, więc musiała go wpuścić. Machnął jej przed oczami swoim blackberrym. – Przesłano groźbę pod adresem pana Blacka. Taką, którą należy potraktować poważnie… – Aha… Nie wiedziała, co chciał od niej usłyszeć. – Właśnie zadzwonił stary przyjaciel z Secret Service. Otrzymali informację, że organizacja terrorystyczna planuje zamach na nas podczas naszego pobytu w Sztokholmie. – Okej… – powiedziała, zapinając dolny guzik bluzki i próbując uporządkować myśli. – Jaka organizacja? – Ona właściwie nie ma nazwy, co wydaje się dziwne, bo terroryści lubią wymyślać efektowne nazwy, szczycą się nimi. Tę mamy na oku wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że nie należy jej ignorować. – Powód, dla którego miałaby dokonać zamachu, to…? Wzruszył ramionami. – Terroryści nie zawsze potrzebują powodów, Rebecco. Fanatycy kierują się swoją logiką. Możliwe, że ma to związek z ostatnimi protestami. Z wczorajszym transparentem… Kiwnęła głową. Odwróciła się, żeby rozpiąć spodnie i wsunąć 32 Śmiertelna rozgrywka.
w nie bluzkę. Jednocześnie wzięła ze stolika fiolki z lekarstwami i dyskretnie włożyła je do kieszeni. Następnie obróciła się na pięcie i obdarzyła Thomasa niewinnym uśmiechem. Jego mina nie zdradziła, czy zauważył ten manewr. – Dobra, co dokładnie wiemy? – zapytała. – Niewiele. Mój przyjaciel był jednak tak zaniepokojony, że zadzwonił w środku nocy. Nie mógł powiedzieć więcej, więc przypuszczam, że informacja pochodzi z tajnego źródła. – Od kogoś z tamtej organizacji? Skinął głową i przesunął palcami po rękawie marynarki. – Mimo to nie wiecie, jak nazywa się organizacja? – Używają różnych nazw: Cyrk, Event, Spektakl… Pokręciła głową. – Nigdy o nich nie słyszałam… – Ja też nie. Dobrze się ukrywają. Używanie wielu różnych nazw to skuteczny sposób, żeby trzymać się poza zasięgiem radarów. Wiemy, że są zdolni prawie do wszystkiego… – Wciąż bawił się rękawem, jakby chciał go wydłużyć. – Na początek zarządzę stałe czuwanie przy drzwiach pana Blacka… – powiedziała, po czym na kilka sekund pogrążyła się w myślach. – Poza tym proponuję skorzystać jutro rano z helikoptera. – Świetnie. Uda się to załatwić w tak krótkim czasie? – Bez problemu. Wzięła kaburę ze stolika, przypięła ją do paska i włożyła marynarkę. – Jest jeszcze coś, o czym powinnam wiedzieć, Thomasie? – Teraz nie. Obiecano mi więcej informacji z rana. Wtedy ponownie omówimy sytuację. – Okej. Odprowadziła go do korytarza i stanęła przy drzwiach Blacka. – Z nim? – Wszystko w porządku. Rozmawiałem przed chwilą. – Świetnie. – Dobranoc, Rebecco. Daj mi znać, jak załatwisz transport. – Oczywiście.
Wahała się przez sekundę. Myśl przyszła znikąd, ale Rebecca czuła, że musi się dowiedzieć. – Ostatnie pytanie. Chodzi o tę organizację… – Tak? – Czy kiedykolwiek jej nazwa brzmiała… * Gra! Tylko nią miał zaprzątnięty łeb. Mimo tabletek gorączka rozsadzała mu go z wielką siłą. Był przekonany, że za chwilę wypadną mu oczy. – Nie wyglądasz za dobrze, panie kolego – mruknął taksówkarz. Co ty powiesz, Sherlocku! – Grypa – odpowiedział krótko, przygryzając niezapalonego papierosa. – Nie ma to, jak złapać to gówno w środku lata. Taksiarz się uśmiechnął. – No! Dlatego szczepię się każdej jesieni. Wie pan, wożę różnych ludzi. Wirusy i inne gówna latają po samochodzie… – Zahamował, rozejrzał się i zrobił nawrotkę na środku ulicy, przeciął przy tym linię ciągłą. – Jasne, że po całym tym zamieszaniu ze świńską grypą i osobami, które zachorowały mimo szczepień, człowiek ma wątpliwości… – Yhy – mruknął HP. Koleś kogoś mu przypominał, ale nie wiedział kogo. – Czasami się człowiek zastanawia, czy świńska grypa w ogóle istnieje i czy w tym wszystkim nie chodziło o to, żeby sprzedać ogromne ilości tej pieprzonej nieprzetestowanej szczepionki – mówił dalej mężczyzna. Żebyś wiedział, panie kolego! W normalnych okolicznościach HP włączyłby się do dyskusji. Teraz ledwo otwierał gębę: bał się, że puści pawia. Byli na Skeppsbron. Jeszcze trzy, cztery minuty jazdy. Nie pozostało mu nic innego, tylko wytrzymać. Opuścił szybę, żeby do środka wpłynęło trochę świeżego porannego powietrza. – …i o różne inne rzeczy, którymi władze robią nas w konia.
Jak na przykład ta sprawa z gromadzeniem danych na temat całego ruchu w sieci i telefonach. Słyszał pan o tym? To tak, jakby poczta otwierała każdą przesyłkę, którą dostarcza. Pieprzony wymysł Unii. Wszyscy to kupujemy, bo jesteśmy za bardzo zajęci jaśnie mościami, którzy przybywają do miasta na ślub. Czysta NRD, takie jest moje zdanie. HP kiwnął głową, choć tak naprawdę był nieobecny. Wreszcie przypomniał sobie, do kogo taksiarz był podobny. Do Mangego. Fak, ale za nim tęsknił. Gnojek nie dawał znać od zimy. Nie odbierał telefonu – ani komórki, ani domowego. Jakby umyślnie go unikał… – Dobra, jesteśmy na miejscu przy Kungsträdgården. Kartą czy gotówką? HP mruknął coś i wyjął z kieszeni spodni zmiętą setkę. – Która godzina? – Za kwadrans szósta, panie kolego. Czas się budzić do pieprzonego życia… HP otworzył drzwi, stanął na chodniku i wyjął zapalniczkę. Ręce tak mu skakały, że prawie przypalił sobie czubek nosa. Poranny chłód sprawił, że zaczął się trząść, więc wziął kilka głębokich buchów, żeby się nieco ogrzać. Oświetlona fasada hotelu Grand znajdowała się sto metrów przed nim. Włożył rękę do kurtki i oplótł palcami rękojeść rewolweru. No, już blisko. Prawie w domu… * Przeciągnęła się i zrobiła krótki spacer wzdłuż korytarza. Po czterech godzinach siedzenia na krześle zesztywniała. Stłumiła ziewnięcie i spojrzała na zegarek. Za kilka minut będą się zbierać. Obsługa hotelowa była tu pół godziny temu, co oznaczało, że Black wstał, wziął prysznic i zjadł śniadanie. W przeciwieństwie do niej… Znów ziewnęła ukradkiem i wysunęła rękę przed siebie. Tylko lekkie, prawie niezauważalne drżenie.
Efekty uboczne działania tabletki nasennej jeszcze nie minęły. Lekarstwo właściwie nie pomagało jej w walce z bezsennością. Zgodnie z zaleceniem lekarza zwiększyła dawkę, mimo to wpadała raczej w płytką drzemkę niż w głęboki sen, którego tak bardzo potrzebowała. Fiolki rozpychały jej kieszenie. Jeden rodzaj tabletek, żeby przetrwać noc, drugi, żeby przetrwać dzień. Myśli znów kotłowały się w jej głowie. Skrytka bankowa, paszporty, rewolwer, Tage Sammer albo tak naprawdę André Pellas i oczywiście Henke. Cztery razy próbowała w nocy dodzwonić się do niego, wysłała też SMS. Rażąco naruszyła regulamin Stiggsona. Jak zwykle włączała się poczta głosowa. To oczywiście mógł być jedynie przypadek i pewnie tak było. Luźno ze sobą powiązana grupa terrorystyczna, która czasami nazywa się Grą, nie musiała mieć niczego wspólnego z grą, do której wciągnięto Henkego. Przywykła do różnych stopni zagrożenia. W Policji Bezpieczeństwa były chlebem powszednim. Ale nie mogła mieć pewności, dopóki nie porozmawia z Henkem, nie usłyszy jego głosu i nie upewni się, że nic mu nie jest. Że nie ma nic wspólnego z tym, co dzieje się wokół PayTag i Blacka. W słuchawce zatrzeszczało. – Jesteśmy na miejscu, szefowo, przed głównym wejściem – poinformował Kjellgren. – Stoi tu z dziesięć osób: kilku reporterów i grupka rannych ptaszków. Przyszli śledzić pary królewskie z innych krajów i celebrytów. Ani śladu demonstrantów. Odbiór! – Świetnie, chcę dwóch ludzi na chodniku. Prawdopodobnie za kilka minut wyjdziemy. Odbiór! – Zrozumiałe! Drzwi w głębi korytarza otworzyły się i z pokoju wyszedł Thomas. Miał ten sam garnitur i te same mokasyny, zmienił tylko koszulę. Jej kołnierz, podobnie jak poprzednio, toczył nierówną walkę z szeroką szyją Thomasa. Krawat nieposłusznie się
rozwiązywał. – Dzień dobry, Rebecco. Jesteśmy gotowi? – Tak, wszystko gotowe. Wracamy na lotnisko w Brommie i lecimy. Helikopter mieści cztery osoby, więc nie będzie nam ciasno. – Na miejscu wszystko załatwione? – Będą na nas czekać dwa samochody. Wysłałam je tam dziś w nocy po naszej rozmowie. – Wspaniale, Rebecco. Muszę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem twojej skuteczności… Skinęła głową i spojrzała w dal. – Właśnie otrzymałem wiadomość od pana Blacka – ciągnął Thomas. – Za pięć minut będzie gotowy. – Dziękuję. Uprzedzę resztę. W momencie, w którym przycisnęła guzik nadawczy, zauważyła ledwo widoczną wypukłość marynarki przy prawym biodrze Thomasa. To mógł być blackberry, chyba większość Amerykanów uwielbia futerały noszone przy pasku. Agent 007 z licencją na mejlowanie… Szybko nabrała pewności, że tej wypukłości nie tworzy telefon. Że tworzy ją coś znacznie niebezpieczniejszego… Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć. W tej samej chwili w słuchawce rozległ się głos Kjellgrena. – Szefowo, chyba mamy mały problem… * Trzymał się nieco na dystans i obczajał zbiorowisko ludzi przy czerwonej taśmie odgradzającej. Na początku było spokojnie. Stado starych bab, kilku zblazowanych fotoreporterów. Dokładnie przed wejściem zaparkowały dwa czarne samochody, na chodniku obok nich stanęło dwóch kolesi w garniturach. Glinami jechało na odległość, dlatego HP utrzymywał bezpieczny dystans. Zaledwie przed kilkoma minutami panował tu niezły ruch. Wzdłuż bulwaru stanęło kilka minibusów. Wysiadła z nich zgraja ludzi. Dwadzieścia,
trzydzieści osób, może więcej, wszyscy w białych kombinezonach i maskach, dzięki którym wyglądali prawie identycznie. W ciągu kilku sekund znaleźli się na chodniku i kiedy HP ostrożnie zaczął iść w ich stronę, rozwiesili transparenty. PAYTAG = STASI STOP DYREKTYWIE W SPRAWIE ZATRZYMYWANIA DANYCH!!! BEWARE THE CORPORATE INVASION OF PRIVATE MEMORY!33 2006/24 = 1984 Kolesie w garniakach od razu zrobili się nerwowi. HP widział, jak jeden z nich mówi do mikrofonu w rękawie. Zrobił kilka szybkich kroków, żeby być bliżej, ale od razu się cofnął. Co będzie, jeśli Black w ostatniej chwili zmieni zdanie i wyjdzie tylnym wyjściem? Bo na pewno takie istnieje. HP nie zdąży tam dotrzeć. Kurwa mać! Przechadzał się wzdłuż bulwaru, bacznie śledząc, co się dzieje po drugiej stronie. Właśnie nadjechała ekipa z telewizji, co obudziło zmęczonych fotoreporterów. Zaczęli się przepychać do pierwszego rzędu. Poruszenie stawało się bardziej widoczne, przyciągało coraz więcej ciekawskich. Nagle pole widzenia HP na kilka sekund przysłonił jadący powoli biały van z przyciemnianymi szybami, który zatrzymał się kilka metrów dalej. Demonstranci doszli do taśmy. Wyglądali dziwnie w białych kombinezonach i maskach. Żaden z nich nie powiedział ani słowa. Natomiast fotoreporterzy i kolesie z tefałki narobili wrzawy – wykłócali się o miejsce. Jeden z psów w garniaku wciąż gadał do rękawa. Nie wyglądał na zadowolonego z sytuacji. Od Skeppsholmen powoli podjechał radiowóz. Zobaczył go drugi koleś w garniturze. Wyszedł na jezdnię i zaczął machać w 33 Strzeżcie się korporacyjnej inwazji na prywatną pamięć!
jego stronę. HP przemknął między zaparkowane minibusy. Po krótkim spacerze z Kungsträdgården był totalnie wykończony, dlatego musiał się oprzeć o jeden z nich, żeby złapać oddech. Biały van stał kilka metrów dalej na prawo, miał włączony silnik. Nagle w twarz HP uderzyło wilgotne powietrze nagrzane od asfaltu i zmieszane ze spalinami diesla, on był jednak zbyt zmęczony, żeby się tym przejąć. Coraz więcej ciekawskich przyłączało się do zbiegowiska przy wejściu do hotelu. Tłoczyło się tam przynajmniej pięćdziesiąt, sześćdziesiąt osób. Policjanci zaparkowali radiowóz i wyszli na chodnik. Rozmawiali z gościem w garniturze. HP wykorzystał sytuację i przeszedł przez ulicę. Nokię miał w kieszonce koszuli. Włączenie jej zajęło minutę. Serce waliło mu jak młotem. Mdłości miał pod kontrolą. * – Dzień dobry, pani Normén. – Dzień dobry, panie Black – odparła, patrząc mu w oczy. Żadnych śladów po wczorajszym zgrzycie. Super! – Na zewnątrz mamy demonstrację – powiedziała. – Od czterdziestu do pięćdziesięciu uczestników. Ich liczba rośnie. Proponuję, żebyśmy skorzystali z wyjścia ewakuacyjnego. Zerknęła na Thomasa. – Jak wygląda sytuacja w tej chwili? – zapytał. – Ogólnie jest spokojnie, ale atmosfera napięta. Mamy dwóch ludzi na chodniku, zjawiła się też para umundurowanych policjantów. – Media? – spytał Black. – Mniej więcej tak jak wczoraj. Może trochę więcej. Kilku fotoreporterów i przynajmniej jedna stacja telewizyjna. Black i Thomas wymienili spojrzenia. Rebecca poczuła drganie najpierw w prawym przedramieniu, a po chwili w palcach. Niech to szlag, nie teraz! – Nie chcemy wyjść na typów, którzy przemykają tylnym wyjściem, Rebecco – powiedział Thomas. – Zwłaszcza nie
wtedy, gdy na miejscu są media. Dla wielu byłby to dowód, że mamy coś do ukrycia. Otwartość jest znakiem firmowym PayTag. Skinęła głową potakująco. Jednocześnie przyciskała prawą rękę do pleców, żeby przestała drgać. – Rozumiem. W kieszonce zaczął wibrować jej telefon, ale go zignorowała. – Kjellgren, jesteśmy w drodze – powiedziała do mikrofonu w rękawie. * – To ja – zaczął, kiedy włączyła się poczta głosowa. Następnie nie był pewien, co powiedzieć dalej. – No… a więc… Faceci w garniakach ruszyli nagle z miejsca. Jeden otworzył drzwi pierwszego samochodu, drugi podszedł do taśmy odgradzającej tłum. Obaj umundurowani gliniarze chyba nie za bardzo wiedzieli, co powinni robić. Jak na zawołanie demonstranci zaczęli skandować: Dont’t be evil!34 Don’t be evil! Rozłączył się i włożył wolną rękę do kieszeni. Palcami po raz kolejny oplótł rewolwer. Gdzieś za nim trzasnęły drzwi samochodu. Na ten dźwięk HP aż się wzdrygnął. * W windzie cicho grała muzyka. The winner takes it all na fletni. Najwyraźniej w szwedzkich hotelach panowała niepisana zasada, że windy muszą grać muzakową wersję ABBY. Rozpięła ostrożnie marynarkę. Sprawdziła, czy pistolet i pałka są na miejscu. Właściwie powinna włożyć kamizelkę kuloodporną. Wbrew swoim zasadom tym razem postanowiła z niej zrezygnować – głównie dlatego, żeby się nie przegrzewać i nie pocić przed Blackiem. Zdała sobie sprawę, że popełniła błąd. I to duży. Cholera, musi się wziąć w garść, uporządkować myśli… 34 Nie czyń złego!
Zaschło jej w gardle, serce waliło szybciej, niż się spodziewała. Prawa ręka drżała tak mocno, że musiała schować ją do kieszeni. Wykonywała znacznie ryzykowniejsze zadania, więc nie powinna się stresować. W kieszeni zaczął wibrować telefon. Trzeci raz. Ktokolwiek to był, chciał za wszelką cenę się z nią skontaktować. Musiał poczekać. Najpierw zadanie. Winda zjechała na parter, drzwi powoli zaczęły się rozsuwać. Rebecca wzięła głęboki wdech. * Tłum skandował coraz głośniej. Ktoś wszedł na słupek i taśma odgradzająca zadrżała. Koleś w garniaku stojący tuż obok słupka zaczął się drzeć: – Do tyłu, do tyłu! Dwaj umundurowani gliniarze zrobili kilka niepewnych kroków do przodu. Palce HP zacisnęły się na rękojeści. Nie było odwrotu. Kiedy drzwi hotelu się otworzyły, okrzyki przeszły we wrzask. HP niespodziewanie poczuł się tak, jakby ktoś zatkał mu uszy. Huk wokół niego przeobraził się w głuchy pomruk i jedyne, co słyszał, to swój ciężki oddech. Wdech. Wydech. Pole widzenia się zwęziło. Przed oczami miał mglisty tunel. Przez chwilę był pewien, że lada moment wykituje. Jeszcze silniej ścisnął rękojeść rewolweru; na dłoni odbił mu się siatkowaty wzór. Drażniący ucisk setek krateczek obudził go i przypomniał, dlaczego tu jest. Że ma zadanie do wykonania. Ostatnie… I nagle go zobaczył. Węża we własnej osobie. Marka Blacka. *
Wrzask wybuchnął, kiedy tylko otworzyli drzwi. Masa ludzi napierała na taśmę ogradzającą. Dostrzegła białe maski, kombinezony i niespokojny wzrok Kjellgrena. Następnie szybkie ruchy umundurowanych policjantów i to, że upuścili swoje pałki. Wyjście tą drogą było błędem. I to poważnym. – Wracamy, wracamy do środka! – krzyknęła do Thomasa. Zdawał się jej nie słyszeć. Szedł w kierunku samochodu, przecierając szlak kroczącemu za nim Blackowi. Jeden ze słupków podtrzymujących taśmę przewrócił się i pociągnął za sobą kolejny. Demonstranci podeptali taśmę, podeszli niebezpiecznie blisko do Thomasa i Blacka. Thomas bez wahania przywalił pierwszej osobie z łokcia prosto w twarz. Jakby ktoś strzelił z bicza. Maska pękła, spod niej na biały kombinezon pociekła krew zmieszana ze śliną. Thomas się tym nie przejął, pchnął bezwładne ciało do tyłu, żeby zrobić sobie miejsce. Następnie wymierzył kolejny cios, po chwili jeszcze jeden. I wtedy Rebecca zobaczyła, jak Thomas się kuli, a jego ręka wędruje pod marynarkę – ruchy, które bardzo dobrze znała. Lewą ręką chwyciła Blacka za ramię i przyciągnęła do siebie. Drugą sięgnęła po pałkę. Na próżno – nie mogła jej chwycić, bo dłoń trzęsła się jak galareta. Sekundę później usłyszała krzyk Thomasa. * Wyglądał dokładnie tak jak w telewizji. Wysokie czoło, spiczasty nos, posiwiałe, zaczesane lekko do tyłu włosy. Z bliska jego jaszczurcza natura była jeszcze bardziej wyczuwalna. HP niemal widział, jak spomiędzy wąskich warg wysuwa się rozwidlony język. Jak bestia węszy, gotuje się do ataku. Tłum nie przestawał wrzeszczeć i parł naprzód. HP ruszył razem z nim. Pot lał mu się po plecach. Usłyszał trzask i po chwili osoba w kombinezonie, która stała przed nim, przewróciła się. Tym samym zrobiła mu przejście.
Pęknięta maska odsłoniła białą jak kreda twarz krztuszącej się kobiety. Krew płynąca wartko z jej nosa poplamiła przód białego kombinezonu. Po chwili HP dostrzegł Beccę. Stała tuż za Blackiem, z ręką na jego ramieniu. Za blisko… Powoli zaczął wyjmować dłoń z kieszeni. * – BROOOOOOOŃ!!! – krzyknął Thomas, po czym Rebecca zobaczyła, jak Amerykanin wyjmuje swój pistolet. Wśród ubranych na biało osób dostrzegła postać w ciemnych ciuchach. Bejsbolówka, okulary przeciwsłoneczne, wielodniowy zarost… Ręce tłumu chwyciły ją za ubranie, próbowały dorwać Blacka… * Krzyk dobiegł z lewej. Gardłowy bulgot, który ledwo zrozumiał. Nie odwrócił głowy, tylko podniósł rękę i wycelował w Blacka. * Wszystko działo się jak na filmie odtwarzanym w zwolnionym tempie. Zmysłami odbierała każdy szczegół otoczenia. Ubranych na biało demonstrantów, których Thomas właśnie pobił, krew plamiącą ich ubrania. Ogromny srebrny rewolwer Amerykanina powoli wysuwający się z kabury. Demonstrantów stojących przed Thomasem, którzy podnieśli ręce i w taki sposób próbowali się chronić. Wyraźnie widziała w tłumie podejrzanego. Czapkę z daszkiem, lustrzane okulary, ciemną kurtkę moro. Rękę wysuwającą się z kieszeni. Następnie postać na kilka sekund zniknęła. Rebecca chwyciła rękojeść pistoletu. Drżenie nie chciało ustąpić. W głowie włączyły się wszystkie
alarmy i zagłuszyły myśli. Coś w tej całej sytuacji się nie zgadzało… Ręce z tłumu wciąż ją ciągnęły, próbowały wyrwać Blacka z jej uścisku. Lufa rewolweru Thomasa była skierowana prosto w mężczyznę w kurtce moro. Demonstranci chyba zasłaniali cel, bo Amerykanin zrobił krok w bok i szukał luki. Alarm w jej głowie wciąż dzwonił. BŁĄD, BŁĄD, BŁĄD! Wtem między protestującymi powstała luka. Mężczyzna w wojskowej kurtce stał nieruchomo jakieś pięć metrów dalej. Gapił się prosto na Blacka, prosto na nią. Jego ręka powoli się podniosła, mignął w niej ciemny przedmiot. Instynkt wziął górę. Zrobiła kilka szybkich, wyćwiczonych ruchów. Chwyciła broń i strzeliła. * Strzał nadleciał z przodu. Oddano go tak blisko, że na twarzy poczuł uderzenie fali ciśnienia. Mocny cios w brzuch. W jednej chwili kolana się pod nim ugięły. Wokół niego krzyki, paniczne falsety dobiegające z wszystkich stron. Ktoś chwycił go za ramiona i pociągnął do tyłu. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. * Ludzie krzyczeli, rzucali się na ziemię. Zobaczyła, jak Thomas odwraca głowę, jak patrzy na nią, podczas gdy wokół niego przepływa fala ludzi w białych kombinezonach. W jednej chwili włożyła pistolet do kabury, puściła ramię Blacka i pchnęła go w kierunku samochodu. Kjellgren podbiegł do nich i pomógł jej doprowadzić Blacka do auta. Wsiedli błyskawicznie i zatrzasnęli drzwi. – Jedź – syknęła do Kjellgrena. – A ten drugi?
Thomas wciąż stał na chodniku z rewolwerem w ręku i znad lufy śledził wzrokiem ludzi, jakby kogoś szukał. Jeden z umundurowanych policjantów krzyknął coś, czego nie usłyszała, po czym wyjął broń i wycelował ją w Thomasa. – Poradzi sobie. Jedź, jedź! Kjellgren wcisnął pedał gazu i z piskiem opon ruszyli. – Co tam, do jasnej cholery, się stało? – spytał przez zaciśnięte zęby, kiedy wjechali na most Strömbron. * Bardzo dobrze znał to kołysanie. Leżał na tylnym siedzeniu – w pędzącym bez opamiętania vanie. Gwałtowny skręt sprawił, że przycisnęło go do ściany i aż jęknął z bólu. – Jest przytomny – powiedział kobiecy głos za nim. Próbował obrócić głowę, ale z wysiłku znów poczerniało mu przed oczami. – Nie, już nie jest… To były ostatnie słowa, które usłyszał.
13 | Team Fortress35 Nie lubiła latać helikopterem. Drgania maszyny wydawały jej się nienormalne. Samolot miękko przebija się przez prądy powietrzne. Gdyby jego silniki nagle stanęły, nic by się nie stało. Pilot opuściłby dziób i przez pewien czas mógłby szybować. Reszta załogi rozwiązałaby problem. Gdyby to samo zdarzyło się z helikopterem, mieliby tylko sekundy. Odsunęła od siebie złe myśli i spojrzała na zegarek. – Jeszcze dwie minuty. Black spojrzał na nią znad swojej komórki. – Świetnie, dziękuję. – Czy Thomas się odezwał? – Tak. Mówi, że wyjaśnił sprawę z policją i dojedzie samochodem nieco później. – Świetnie. – Wzięła głęboki wdech. – Jak się pan czuje? – zapytała po chwili. – Dobrze – odpowiedział trochę zbyt lakonicznie. – Fantastycznie – dodał. – I przepraszam, Rebecco. Powinienem być ci wdzięczny za pomoc. Co właściwie tam się zdarzyło? Próbował mówić naturalnie, ale ona bezbłędnie wyczuła drżenie w jego głosie. Poza tym zaczął się do niej zwracać per ty. – Właściwie nie wiem. Demonstracja wymknęła się spod kontroli. Wszystko jest trochę niejasne. Miałam nadzieję, że Thomas do mnie zadzwoni i opowie… – Był zajęty wyjaśnieniami na policji. – Rozumiem. Szwedzkie przepisy dotyczące posiadania broni są surowe. Wyjaśniłabym mu je, gdyby spytał. Nie powiedział mi, że jest uzbrojony… – To było nierozsądne. Thomas jest lojalny. Wiernie służy mnie i firmie. 35 Dosł. forteca drużyny – nazwa wieloosobowej gry komputerowej.
Rebecca przytaknęła. Black wyprostował się, założył nogę na nogę. – Nie strzelił, więc to przemówi na jego korzyść, prawda? – Zgadza się – odparła krótko. – Ja strzeliłam. – Będziesz miała z tego powodu kłopoty? Albo my będziemy je mieli? – Jeszcze nie wiem. Mamy licencję na noszenie broni, poza tym zadzwoniłam na komendę w Sztokholmie i wyjaśniłam, co się stało i gdzie mogą mnie znaleźć. Zobaczymy… Druga część zdania była kłamstwem. Rebecca musiałaby przejść przez małe piekło, gdyby rozpoczęła wyjaśnianie. Dobrze o tym wiedziała. Czy się ma licencję, czy nie, nie wolno strzelać ostrymi nabojami, gdzie się żywnie podoba. A szczególnie w środku miasta. Warunek skorzystania ze strzału ostrzegawczego jest taki sam, jak w przypadku zwykłego użycia broni z ostrą amunicją. Nagłe i bezpośrednie zagrożenie życia lub zdrowia. Takie zagrożenie oczywiście istniało. Mężczyzna w kurtce miał broń i chciał jej użyć przeciwko Blackowi. Mimo to Rebecca oddała tylko strzał ostrzegawczy. Reagowała czysto instynktownie, dlatego miałaby trudności z wyjaśnieniem, dlaczego zadziałała właśnie tak. Żeby wyjść obronną ręką z całej tej katastrofalnej sytuacji – wmawiała sobie. Okoliczności mówiły same za siebie. Thomas został przysłonięty, więc nie miał szans zareagować. Rewolwer, zamachowiec – jak ze szkolnego podręcznika. Wszystkie warunki użycia broni zostały spełnione. W tłoku nie można było jednak strzelić do zamachowca i nie ryzykować trafienia niewinnych osób. To oczywiste. Spojrzała na swoje dłonie. Żeby je uspokoić, objęła nimi kolana. Zorientowała się, że Black wciąż ją obserwuje. Badawczo wpatruje się w jej twarz. Następnie przenosi wzrok na jej trzęsące się ręce.
– Adrenalina – powiedziała. – Niebawem przejdzie… Przez chwilę nie mogła się oprzeć wrażeniu, że przejrzał ją na wylot. – Dwie minuty do lądowania – zakomunikowano przez głośniki. – No! – powiedziała, obdarzając Blacka szybkim uśmiechem. Ale on go nie odwzajemnił. * Ciągle tracił i odzyskiwał przytomność. Wielokrotnie słyszał głosy, jakieś rozmowy, które odbywały się nad nim. – Jest w cholernie złym stanie… – Ile dostał? – Potrójną dawkę. Więcej nie odważę się mu dać. – Gadałaś z Källanem? – No. – I? – Mówi, że on musi żyć. Że innego wyjścia nie ma… – Dobra. To co teraz robimy? – Czekamy… – Wiadomo coś więcej o miejscu? Po lewej stronie usłyszał szelest papieru. Był przytomny od dobrych pięciu minut, mimo to nie otwierał oczu. Z lewej strony, blisko ucha, słyszał rytmiczne pikanie. Domyślił się, że to urządzenie mierzące mu puls. Lepiej się nie ruszać, oddychać głęboko i powoli. W pomieszczeniu były dwie osoby, kobieta i mężczyzna. Leżał na czymś w rodzaju pryczy albo stołu kilka metrów od nich. Lekki skurcz w prawym ramieniu wywołała prawdopodobnie kroplówka. Poza tym jego ciało było w zaskakująco dobrym stanie. W pomieszczeniu dziwnie pachniało – eterem i czymś słodkim, jakby piżmowym, czego nie potrafił zidentyfikować. – Po pierwsze to jest duże, o wiele większe, niż nam się wydawało. Patrz! Znów kobiecy głos i szelest papieru, na którym – jak HP się
domyślił – widniał plan budynku. – Noo… A te czerwone punkty, czy to…? – zapytał męski głos. Brzmiał znajomo, tyle że HP nie potrafił go z nikim skojarzyć. – Czerwone to strażnicy, niebieskie to kamery, żółte oznaczają różnego rodzaju alarmy… – Okej. I wszystko pochodzi od Källana? – Tak. – Ufasz mu? – Nigdy nie dał mi powodu, żebym przestała mu ufać. Wszystko, co dotychczas od niego dostaliśmy, jest stuprocentowo pewne. Popatrz tylko na tego biedaka… Minęło kilka sekund, zanim HP skapował, że kobieta mówi o nim. – Wciąż mam wątpliwości dotyczące jego i całej tej sprawy. To był znów głos mężczyzny. Zaskakująco znajomy. HP opierał się pokusie, żeby otworzyć oczy i odwrócić głowę. Nagle usłyszał, że pikanie przyspieszyło. Kurwa. Musi się uspokoić. Głębokie wdechy i wydechy. No juuuż, spokojnie… Chciał usłyszeć więcej, skumać, co się dzieje. – Sześć pięter – kontynuowała kobieta. – Trzydzieści metrów w dół skały, każde piętro jak piasta w kole, z której niczym szprychy wychodzi po pięć tunelów. Każdy z nich ma pięćdziesiąt metrów długości. Pięć razy pięćdziesiąt jest dwieście pięćdziesiąt. To razy sześć pięter… – Półtora kilometra. Zajebiście dużo przestrzeni… – Każdy tunel ma poza tym dziesięć metrów szerokości, co oznacza, że może pomieścić wiele rzędów szaf z serwerami. Powiedzmy, że na jeden tunel przypadają dwa takie rzędy, a jedna szafa ma… ile? Nieco ponad metr głębokości? Razem będzie… – Przynajmniej pięć kilometrów, może więcej. Pięć kilosów serwerów – ja pieprzę, zajebista pojemność! Mężczyzna wydawał się podekscytowany. – Wystarczająco, żeby zmieścić… *
…dane właściwie całej Europy i bezpiecznie je przechowywać. Dyrektor filii zrobił dłuższą pauzę, żeby przesłanie zdążyło dotrzeć do słuchaczy. Było ich ponad stu. Wydawali się zachwyceni. Natomiast ona słuchała tylko jednym uchem. Różne dane przelatywały przez ogromny ekran, od czasu do czasu urozmaicały je zdjęcia z placu budowy. Rebecca przeciągnęła się powoli i sprawdziła skrzynkę wiadomości w telefonie. Była pusta. Połączenie, którego nie odebrała w hotelowej windzie, w ogóle nie zostało zarejestrowane. Dziwne. W pomieszczeniu było chłodno, chociaż na zewnątrz panował letni upał. Mimo że znajdowali się na powierzchni, wydawało jej się, że czuje delikatny zapach skały, trochę jak w metrze. To akurat nie było szczególnie dziwne… W czasach zimnej wojny znajdowała się tu podziemna centrala wojskowa. Rebecca przeczytała o tym w gazecie. Dokładnie tak, jak powiedział Kjellgren, z kompleksu biegł długi tunel, który pełnił funkcję zarówno wyjścia ewakuacyjnego, jak i przewodu dla wszystkich kabli prowadzących do bunkrów artyleryjskich na wybrzeżu kilka kilometrów stąd. Teraz tym samym tunelem z Bałtyku doprowadzano wodę do klimatyzacji w pomieszczeniach na dole. Wszystko to oraz chłodny szwedzki klimat, nieograniczony i bezpieczny dostęp do prądu i dobrze rozbudowana sieć komputerowa zadecydowały, że kompleks zbudowano w Szwecji bla bla bla… Powinna oczywiście bardziej się tym interesować. W końcu chodziło o jej pracodawcę. Nie mogła jednak skupić się na szczegółach. Nie opuszczało jej dokuczliwe uczucie, że coś się nie zgadza, że coś naprawdę jest nie tak. Właściwie powinna ponownie spróbować zadzwonić do Thomasa. Black był tu bezpieczny. Wszyscy goście mieli akredytacje i zostali wcześniej sprawdzeni. Poza tym przeszli przez kontrolę bezpieczeństwa – bardziej rygorystyczną niż na lotnisku. Wszystkie urządzenia elektroniczne z wyjątkiem kamer telewizyjnych znalazły się w schowkach. Ona oczywiście nie podlegała tej procedurze, więc miała krótkofalówkę i telefon przy sobie.
Dobrze wiedziała, że połączenie, które chce wykonać, jest niepotrzebne. Thomas nie odpowie – tak jak wcześniej. Poza tym za godzinę powinien pojawić się na miejscu. Wiózł go Kjellgren. Według treści SMS-a, który otrzymała przed kilkoma minutami, minęli Uppsalę. Rebecca nie wyczekiwała spotkania z nim. Właściwie to nie ona go unikała i nie ona wyjęła nielegalną broń. – Nasz kompleks funkcjonuje praktycznie na podobnych zasadach jak starodawne sejfy bankowe… – kontynuował dyrektor, podczas gdy projektor pokazał zdjęcie obiektu, który był Rebecce znajomy. Sejf na ekranie przypominał co do joty ten, który odwiedziła kilka dni wcześniej. Grube ściany z betonu, wypolerowane marmurowe podłogi i długie rzędy wąskich mosiądzowanych skrytek… Czy to rzeczywiście mógł być ten sam sejf? Odruchowo wyprostowała się na krześle. Próbowała odgonić od siebie myśli o skrytce i opowieści Tagego Sammera. Odczekać kilka dni, do końca wizyty Blacka. – Gruba skorupa chroniąca przed atakami z zewnątrz – kontynuował dyrektor. – W środku skrytki oddzielone jedna od drugiej tak, by tylko właściciel miał dostęp do ich zawartości. U nas każda skrytka może zmieniać pojemność, co w banku jest czasem kłopotliwe. Po prostu kilka kliknięć w sterowni. W sekundę możemy się dopasować do potrzeb klienta. Skrytki są jak bańki mydlane, których wielkość ciągle się zmienia. Dziesięć, sto czy tysiąc razy większa pojemność nie jest żadnym problemem. Można ją zmodyfikować w jednej chwili. Która serwerownia spróbuje konkurować z takim rozwiązaniem? Znów zrobił dobrze wyreżyserowaną przerwę, na kilka sekund pozostawił pytanie retoryczne zawieszone w powietrzu. Projektor zmienił slajd na zdjęcie przestronnego pomieszczenia w podziemiu z rzędami szaf serwerowych. – Wszystko w jednym miejscu. Fleksybilnie, ekonomicznie i przede wszystkim bezpiecznie – ciągnął dyrektor. Projektor nałożył nowe zdjęcie na wcześniejsze. Widniało na nim niemal identyczne pomieszczenie. Następnie kolejne i
jeszcze jedno. Rzędy błyszczących szaf tak liczne, że Rebecca straciła rachubę. Tysiące, miliony tajemnic zebranych w jednym miejscu. Nagle poczuła się niedobrze. Pewnie znów męczyła ją adrenalina. Na szczęście ręce przestały drżeć. Dyrektor kontynuował wystąpienie, na ekranie mnożyły się zdjęcia serwerowni. Przestała słuchać. Jak małe, błyszczące bańki mydlane, których los jest z góry przesądzony – prędzej czy później pękną… * – Obudziłeś się, HP? Przez chwilę myślał, czy nie ściemniać dłużej, żeby poznać więcej szczegółów na temat tego, co się dzieje. Coś w jej głosie sprawiło, że otworzył oczy, zanim zdążył podjąć decyzję. Wystarczyło mu kilka sekund, żeby ją rozpoznać. Jej włosy, kiedyś platynowoblond, teraz były ciemne. Kolczyk w nosie i zbyt obficie położone cienie na powiekach pozostały takie same. To była ta emolaska z słuchawami, którą widział w metrze. – Świetnie – podsumowała. – Jak się czujesz? Próbował coś powiedzieć, ale wszystko, co wychodziło z jego ust, było suchym skrzekiem. – Masz. – Podała mu butelkę wody. HP oparł się na łokciu i zaczął haustami pić chłodny, ożywczy napój. – Gorączka spadła – powiedziała krótko, patrząc na ekran obok. – Ale minie parę dni, zanim infekcja całkowicie ustąpi. Dostałeś końską dawkę penicyliny. Dosłownie. Nic nie odpowiedział, tylko kiwnął głową. Rozejrzał się. Pomieszczenie przypominało szpital, tyle tylko że wszystko było większe niż w szpitalu. Prycza, na której leżał, lampy w suficie i dyndające z niego rzemienie. Po chwili skapował. – Weterynarz? – wydukał. – No – odparła. – Ale przynajmniej żyjesz. Mam na imię Nora. Kenta, który tam siedzi, już znasz…
HP podniósł się, usiadł i spojrzał w róg pomieszczenia. Tamten też patrzył na niego. – Siema, HP! – powiedział. – Czy nie powinienem nazywać cię stodwudziestkąósemką? Minęło kilka sekund, zanim puzzle ułożyły mu się pod czachą. – Hasselqvist – wymamrotał, choć nie mógł właściwie przyjąć tego do wiadomości. – Albo gracz numer pięćdziesiąt osiem – uśmiechnął się tamten. – Nie widzieliśmy się, od kiedy spryskałeś mi twarz gazem łzawiącym przy autostradzie Kymlingelänken. Dostałem reakcji alergicznej i trzy dni leżałem na intensywnej. To tak, żebyś wiedział. Wstał z krzesła i zrobił kilka szybkich kroków w kierunku HP. – Uspokój się, Kent – powiedziała emodziewczyna, stając między nimi. Była z dziesięć centymetrów wyższa od Hasselqvista i – jeśli sądzić po jej figurze – dużo lepiej umięśniona. – Nie ma czasu na rewanż za zranione ego. Hasselqvist przez chwilę gapił się na nią gniewnym wzrokiem, po czym rozłożył ramiona. – Jestem spokojny – mruknął i zrobił krok wstecz. – Właściwie powinienem być ci wdzięczny – uśmiechnął się do HP. – Gdybyś nie stanął mi na drodze, mógłbym być dzisiaj na twoim miejscu. Wskazał głową olbrzymią pryczę, na której siedział HP. HP go zignorował i wyjąkał w kierunku emoistoty, która zwała się Norą: – Gdzieesteźmy? – Przychodnia weterynaryjna przy Livgardet36. – Gdzie? – Ulica Lidingövägen, naprzeciwko stadionów na Östermalm, stajnie regimentu jazdy gwardii królewskiej. Mam klucz do bramy, więc dostaliśmy się tutaj tylnym wejściem. – Okej… Opróżnił butelkę z wodą i spróbował poukładać myśli. Bezskutecznie. 36 Nazwa gwardii królewskiej.
Głowa pękała z bólu i mimo że czuł się lepiej niż w ciągu ostatnich dni, ciało wciąż było w takim stanie, jakby przepuszczono je przez wyżymaczkę. – Które z was zechce mi opowiedzieć, co ja tu, do cholery, robię? – Jest tak, HP – zaczęła Nora, pompując duży termos na stole, żeby nalać do kubka kawę. – Od jakiegoś czasu próbowaliśmy się z tobą skontaktować, ale nie byłeś łatwym celem… Kartki na twoich drzwiach – dodała, widząc, że nie bardzo łapie. – Kent, ja i Jeff, którego niebawem poznasz, byliśmy w Grze. Tak jak ty robiliśmy rzeczy, których na początku nigdy byśmy się nie spodziewali… – W końcu zostaliśmy wyrzuceni – uzupełnił Hasselqvist. – Albo zastąpieni przez kogoś innego, kogoś bardziej odpowiedniego. Nowego faworyta… – dodał, gapiąc się złowrogo na HP. – Coś w tym rodzaju – potwierdziła Nora. – Kiedy otrzeźwieliśmy i najgorszy okres abstynencji od Gry minął, doszliśmy do wniosku, że wszystko, co robiliśmy, było nie tylko pomyłką, ale także manipulacją ze strony Gry. Że byliśmy marionetkami… HP pociągnął szybki łyk. Gorąca kawa parzyła go w język, przełknął ją na siłę. – Każde z nas postanowiło dowiedzieć się więcej o Grze i Przywódcy, ale niebezpiecznie jest, jak wiesz, złamać… – Zasadę numer jeden – wymamrotał HP. – Właśnie tak… Wszyscy dostaliśmy ostrzeżenie, niektórzy więcej niż jedno. Kilka miesięcy temu połączyła nas pewna osoba… Wymieniła spojrzenia z Hasselqvistem. – On pracował dla Gry – włączył się tamten. – Nie jesteśmy pewni. Wydaje nam się… – Nieważne, co się nam wydaje – przerwała Nora, patrząc na niego. – Tak więc ta osoba nas zjednoczyła. – Ta, a teraz się zemścicie, odpłacicie Przywódcy za całe gówno, które musieliście połknąć. Co? Wsadzicie mu kij w szprychy, żeby wam się lepiej spało? – HP potrząsnął głową i
dopił kawę. – To za mną… Dzięki za kawę. Mam ważniejsze problemy na głowie… – Siedź, HP! – powiedziała Nora, zanim stanął. Ku swojemu zaskoczeniu posłuchał jej. – Nie jesteśmy jakimiś luzerami, którzy błądzą bez planu. Mamy swoje źródło, wtyczkę. Kogoś, kto wie, jak to wszystko działa, a może nawet, co zdarzy się dalej. I dlaczego! – Patrzyła na niego, czekając, aż przyswoi sobie treść jej słów. – Z pomocą Källana możemy położyć temu kres. Nie tylko jednemu zadaniu. Całej tej pieprzonej Grze. Rozumiesz? Zanim zdążył odpowiedzieć, ktoś zapukał do drzwi. – To Jeff. Otworzę. – Hasselqvist podszedł do wyjścia. – Kto tam? Uchylił nieco żelazne drzwi, żeby zerknąć na zewnątrz. Osoba z drugiej strony pociągnęła klamkę do siebie tak mocno, że Hasselqvist prawie się przewrócił. – Daj spokój, Kent. To nie żadna pieprzona powieść szpiegowska – warknął mężczyzna, wchodząc do środka. Miał na sobie dżinsy i obcisłą koszulkę, która uwydatniała jego potężne muskuły. – No, śpiąca królewna się obudziła – dodał i kiwnął głową w kierunku HP, ściągając okulary przeciwsłoneczne. – Udało ci się go naprawić. Dobra robota, pani doktor! Mężczyzna, który nosił imię Jeff, uśmiechnął się, odsłaniając śnieżnobiałe zęby, i mrugnął do Nory. HP z zadowoleniem spostrzegł, że dziewczyna zupełnie zignorowała mrugnięcie. Do umięśnionego Jeffa ten fakt nie dotarł. Przysunął sobie krzesło, usiadł na nim okrakiem naprzeciwko HP i podrapał się kilka razy po karku, pokazując grubego tribala na przedramieniu. – Jest jeszcze kawa? – Już dostajesz, Jeff! Hassleqvist zaczął grzebać przy termosie. – Co wiemy? – spytała Nora. Jeff wzruszył ramionami. – Pozbyłem się rewolweru i jego telefonu. – Kiwnął głową w kierunku HP. – Black jest w Fortecy. Pewnie przecinają teraz wstęgę. W mieście wciąż roi się od gliniarzy, którzy chyba nie
do końca wiedzą, czego szukają. Hasselqvist podał Jeffowi kubek z kawą. – Ciesz się cholernie, że cię dorwałem, kolego! – mówił dalej Jeff, wskazując swoim tęgim palcem na HP. – Gdyby nie my, byłbyś już martwy. Ten napakowany ochroniarz miał cię na muszce. Jeszcze dwie sekundy i BANG! – Podniósł kciuk i pokazał, co miał na myśli. – Jak mogłeś wpaść na pomysł, żeby sprzątnąć Blacka? To by gówno dało… Pokręcił głową, uśmiechając się. HP mruknął coś niezrozumiale do swojego kubka. Niestety, ta kupa mięśni przed nim miała nieco racji. Koński lek zaczął robić swoje – HP odzyskiwał kontrolę nad mózgiem. Wciąż jednak miał mętlik pod czachą i nie potrafił wyjaśnić, co się zdarzyło. Wszystko wydawało mu się takie odległe. Jak gdyby to, czego doświadczył w ciągu ostatniej doby, było tylko snem. Błąd – koszmarem. – Mamy jakieś wieści od Källana? – mruknął Jeff. – Dostaliśmy szkice – zaczął Hasselqvist. Nora mu przerwała: – Nie teraz. Najpierw musimy się dowiedzieć, czy chce z nami współpracować. Wskazała głową na HP. – Ej, nie jestem jakimś meblem – zareagował. – Dzięki, że mi pomogliście. Szczerze mówiąc, mam kupę własnych kłopo… – Masz na myśli swoją siostrę? – wpadła mu w słowo Nora. – Która pracuje dla Sentry? – Co? Nie, nie. Ona pracuje w Polic… Że jak? Wymienili się spojrzeniami, co mu się nie spodobało. – Twoja siostra zeszłej zimy wzięła bezpłatny urlop – wyjaśniła Nora. – Zatrudniła się w Sentry Security, gdzie pracuje jej partner Micke. Tam stworzyła grupę ochroniarzy, którzy osłaniają wysoko postawionych biznesmenów. Sentry zostało zakupione przez firmę o nazwie PayTag. Musisz trochę o niej wiedzieć, skoro chciałeś zastrzelić jej prezesa… HP otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale Nora nie dała mu szans. – Świetnie. To pewnie wiesz, że PayTag buduje wiele
ogromnych farm serwerowych na całym świecie. Albo hoteli, może to lepsza nazwa. W Szwecji stworzyli ogromny kompleks na miejscu jednej ze starych central wojskowych za Sztokholmem w kierunku Uppsali. Nazywa się Forteca i niebawem dla każdej firmy i instytucji państwowej z Europy Północnej będzie punktem gromadzenia danych… HP skinął głową, tym razem mocniej. Nie mógł powstrzymać uśmiechu. Becca ochraniała Blacka. Oczywiście, że tak! Pracuje pośrednio dla Gry i to jest oczywiście zła wiadomość. W swoim beznadziejnym stanie HP zrozumiał wszystko na opak. Myślał, że siora kręci z Blackiem. Epic fail!!!37 Fak, jaki on jest nieraz pojebany… Poczuł wyraźną ulgę. Nagle zobaczył, że się na niego gapią. – No i co powiesz? – Że jak? Jeff poruszył się na krześle, aż zatrzeszczało plastikowe oparcie. W tym momencie HP dostrzegł w jego kanciastej twarzy coś znajomego. Czyżby gdzieś się spotkali? – Pomożesz nam? – W czym? Kolejne spojrzenia, tym razem bardziej niepewne. W końcu Nora otworzyła usta. – Zniszczyć Fortecę!
37 Totalna porażka!
14 | Abandonware38 – Halo? – Dobry wieczór, drogi przyjacielu. – A, to pan! Świetnie! Czy ta linia jest bezpieczna? – Oczywiście. – Chciałbym usłyszeć wyjaśnienie w związku z tym, co się stało. – Rozumiem… – Nie lubię, gdy ktoś nie wypełnia umów. To, co się zdarzyło… – Ostatecznie przysłuży się naszej sprawie, proszę mi wierzyć! – W jaki sposób? – W każdy… – Niech pan słucha. Nie podobają mi się takie zabawy. Może pan się nazywać Przywódcą, jeśli pan chce, ale niech pan nie zapomina, kto opłaca pana działalność. – Interesy moich klientów są dla mnie najważniejsze, drogi przyjacielu. – Mam nadzieję! Jeśli pominąć ten incydent, jak układają się nasze dalsze plany? – Idealnie. Akurat znajdujemy się tuż przed linią startu. Nie będzie pan rozczarowany, panie Black. * Winda zabrała ich na dół, na poziom widokowy. Przeszklone koło i pięć odnóg rozciągających się na pięćdziesiąt metrów we wszystkie strony w głąb skały. Jeśli Rebecca dobrze zrozumiała, pod nimi było jeszcze kilka takich pięter. Sterownia, na którą patrzyli przez ogromną szybę naprzeciwko wind, robiła piorunujące wrażenie. 38 Oprogramowanie, które wycofano ze sprzedaży i w żaden sposób nie jest wspierane przez producenta.
Rebecca odwiedziła kilka schronów jeszcze za czasów pracy w Policji Bezpieczeństwa. Należący do SOS Alarm pod kościołem św. Jana był najbardziej imponujący. Przy tym miejscu całkowicie niknął. W trzech półkolistych rzędach jeden nad drugim mieściło się ponad trzydzieści stanowisk pracy. Każde gwarantowało dobry widok na gigantyczne ekrany znajdujące się w samym środku na dole. Ponadto każde miało trzy duże połączone ze sobą monitory, obok nich myszkę, klawiaturę i słuchawki. Wszystko przypominało centralę policyjną na komendzie, choć przewyższało ją oczywiście nowoczesnością projektu i ceną wykonania. Sterownia była pusta, żaden monitor nie był włączony. – Przy pełnym obsadzeniu stanowisk będziemy mieć trzydziestu operatorów pracujących na trzy zmiany. Wszyscy to eksperci w zakresie bezpieczeństwa IT. W razie potrzeby możemy zwiększyć ich liczbę o dodatkowych dziesięciu – zadeklarował dyrektor. Wyglądał tak, jakby za chwilę miał pęknąć z dumy. Nic dziwnego… Zaproszeni dziennikarze, lokalni politycy i posłowie wydawali się równie zachwyceni, jak Rebecca. Któryś z nich zadał pytanie, którego nie usłyszała. Musiało być zabawne, bo wszyscy wybuchnęli śmiechem. Black stał nieco z boku w towarzystwie dwóch osób z kierownictwa kompleksu oraz ciemnowłosej kobiety powyżej czterdziestki, którą Rebecca spotkała kilka razy w biurze. Była jedną z nowych zagranicznych dyrektorek. Nazywała się Anthea Ravel. Niezbyt sympatyczna, mówiąca oschłym, protekcjonalnym angielskim, który sprawiał, że jej rozmówcy czuli się jak służący. Poza tym jej twarz była tak naciągnięta, że wyglądała zawsze tak samo. Zero mimiki. Niektórzy w biurze nazywali ją Królową Śniegu, co było trafne. – Dobre pytanie. Oczywiście poważnie potraktowaliśmy ochronę samego kompleksu – powiedział dyrektor. – Między
innymi wnioskowaliśmy o odpowiednią klasyfikację ochronną, co oznaczałoby szersze uprawnienia dla naszego personelu bezpieczeństwa. Ponadto planujemy w najbliższym czasie ćwiczenia z Narodowymi Siłami Zadaniowymi. Bezpieczeństwo jest naszym priorytetem… Black odwrócił nagle głowę i jego wzrok na chwilę spotkał się ze wzrokiem Rebekki. Następnie powiedział coś do Królowej Śniegu, która też spojrzała w jej kierunku. Po chwili królowa położyła rękę na jego barku i zaczęła szeptać mu coś do ucha. Jej usta niemal dotykały jego małżowiny. Trwało to dobrych parę sekund. Cokolwiek mu powiedziała, chyba ich oboje to uspokoiło. Rebecca nie mogła oprzeć się wrażeniu, że rozmawiali o niej. Postanowiła ich zignorować i znów posłuchać dyrektora. – Nadszedł zatem ten wielki moment – powiedział nagle po angielsku dyrektor. – Chciałbym prosić naszego prezesa Marka Blacka, aby podszedł i przycisnął guzik. Goście się rozstąpili i przepuścili Blacka przed szybę. Osoba z obsługi podała mu pudełko z dużym czerwonym przyciskiem. Black najpierw przez minutę pozował fotografom, dzierżąc ten czytelny symbol. – Niniejszym uznaję kompleks za otwarty – powiedział w końcu. Wcisnął guzik. W sterowni na dole wszystkie monitory obudziły się z letargu. * Powinien wstać od razu, podziękować za pomoc i zmyć się do domu. Zamiast to zrobić, pozwolił im pokazywać jakieś szkice, opowiadać o ogrodzeniu pod napięciem, kamerach i strażnikach patrolujących teren. Słuchał ich jednym uchem. Tyle mu wystarczyło, żeby dostrzec pewien szczegół. Żadne z nich nie pisnęło ani słowa o tym, jak chcą to wszystko ominąć. Powody widział dwa. Albo jeszcze mu nie ufali i chcieli się upewnić, czy w to wchodzi, zanim podzielą się z nim swoim genialnym planem. Albo – co wydawało się bardziej prawdopodobne – nie mieli
żadnego planu… Jak to amatorzy. Przed dwoma laty sam włamał się do podobnego kompleksu, ale tamten był o wiele mniejszy i gorzej monitorowany. Poza tym w ominięciu wszystkich przeszkód pomógł mu wtedy megamózg Rehyman. – Nooo, co o tym sądzisz? Zauważył ich wyczekujące spojrzenia i przez sekundę rozważał nawet złagodzenie swojej odpowiedzi, żeby nie dostali za mocno. To by się nie opłaciło. Te naiwne gumisie musiały usłyszeć prawdę i tylko prawdę. – Szczerze? Macie zajebiście nierówno pod sufitem! – Wzruszył ramionami. – Czy wam się wydaje, że dacie radę tam się dostać? – Wylądował palcem na środku sterowni. – Nawet jeśli jakimś cudem dacie radę, co tam zrobicie? I ważniejsze pytanie: jak się stamtąd zmyjecie? – O to się nie martw – mruknął napakowany Jeff. Zrobił to w taki sposób, że alarmy pod czachą HP zaczęły dzwonić nieco głośniej. Był pewien, że natknął się na tego gościa wcześniej. Kiedy? – Pomóż nam dostać się do środka, a zajmiemy się resztą – wtrąciła Nora. – Källan powiedział, że tobie się uda, że coś takiego wcześniej robiłeś – dodał Hasselqvist. – Że jesteś kimś w rodzaju eksperta… HP kiwnął głową. – Możliwe… Trawił to wszystko jeszcze kilka sekund. Akcja wydała mu się ciekawa i jednocześnie dobrze znana. Niestety. Miał wystarczająco dużo własnych problemów. Poza tym jego zaufanie do tej trójki było tak niskie jak ich do niego. Laska od koni wydawała się w miarę okej. Hasselqvista miał za skurwiela. Małpiszon wywoływał w nim mdłości z więcej niż jednego powodu. Trio miało jednak coś, z czego HP mógłby skorzystać, co mogłoby mu pomóc zrozumieć jego własną sytuację. Zrobił głęboki wdech. – Okej, jeśli, powtarzam, jeśli mam w ogóle rozważyć swój
udział w waszej akcji, chcę mieć coś w zamian… – Masz na myśli coś poza tym, że uratowaliśmy ci życie? – odezwała się Nora, zanim pozostali zdążyli w ogóle otworzyć usta. HP wzruszył ramionami. Na czole mięśniaka wyskoczyła żyła. Przez chwilę cała trójka gapiła się na siebie. – Ten „Källan”… – zaczął HP, gestem zaznaczając cudzysłów. – Chcę z nim pogadać twarzą w twarz… – Nikt nie rozmawia bezpośrednio z Källanem – uciął Hasselqvist. – Spotkaliśmy go tylko raz, cała komunikacja odbywa się… Nora podniosła rękę i koleś nagle ucichł. – Jak on wygląda? – spytał HP, starając się nie wyjść na ciekawskiego. Na kilka sekund zapadła cisza, po czym Nora wzruszyła ramionami. – Normalnie… – powiedziała, trzymając rękę w powietrzu tym razem po to, żeby tamci dwaj nie zaprotestowali. – Krótko ścięty, średniego wzrostu, w okularach, pod czterdziestkę. Typowy biały kołnierzyk… HP drążył dalej. – Wiecie, jaka jest jego rola w Grze? – Nie do końca, ale Kent i Jeff mają swoją teorię… Zwróciła się do Hasselqvista. – A więc… to tylko przypuszczenia. Chodzi o zwroty, jakich używa. Wydaje mi się, że ogarnia sprawy techniczne. Komunikację, serwery albo coś w tym rodzaju. Szkice zawierają wiele specjalistycznych szczegółów. No nie, Jeff? Kark wahał się przez chwilę, po czym powoli skinął głową. – Te plany wyglądają identycznie jak te, których używamy w pracy przy projektach IT. Gdyby to był ktoś z nieruchomości, widzielibyśmy systemy wentylacyjne, grzewcze, sanitarne i inne tego typu rzeczy. Na tych rzutach niczego takiego nie ma. Tylko szczegółowa infrastruktura teleinformatyczna. – Sądzicie, że Källan jest kimś w rodzaju guru IT? Kimś, kto był tam od początku, kto to wszystko tworzył? – powiedział HP i poczuł łaskotanie rozchodzące się powoli po brzuchu.
Obaj faceci potwierdzili. – Skąd wiecie, że należy mu ufać? – Nie jesteśmy idiotami, HP – odparła Nora. – Jasne, że na początku mieliśmy wątpliwości. Na razie Källan sprawdził się w każdym punkcie. Zjednoczył nas, dostarczył projekty, przesłał informacje o Sentry i PayTag. Pomógł nam złapać ciebie, zanim wpadłeś na coś megagłupiego. Dużo dla nas ryzykuje i nie wydaje się kłamcą. Wzięliśmy to wszystko pod uwagę i zaufaliśmy mu, choć wciąż jesteśmy ostrożni. Tak jak powiedział Kent, spotkaliśmy Källana tylko raz, na samym początku. Więc nie możemy cię do niego zaprowadzić… – Okej… – HP na kilka sekund wbił wzrok w kolano, żeby zachować pokerową twarz. Po chwili spróbował wyglądać na trochę rozczarowanego, jak gdyby się poddał. – Muszę się zastanowić – stwierdził. – Dajcie mi kilka dni. Jak mogę się z wami skontaktować? – Masz! – Jeff podał mu komórkę, która leżała na stole. – Na kartę, nie do wyśledzenia. Dzwoń pod pralnię chemiczną z listy kontaktów i zostaw wiadomość. – Dobra. HP wziął telefon i skierował się do drzwi. – Poczekaj! – krzyknął Hasselqvist, a HP stanął. – Nie zapomnij lekarstwa – dodał i rzucił mu plastikowe pudełko. – Świetnie, Kent – powiedziała Nora. – Prawie zapomniałam. Bierz po dwie tabletki dziennie przez pięć dni, HP. – Dobra, dzięki – odparł i machnął na pożegnanie pudełkiem, próbując zachować obojętną minę. – Odezwę się! * Siedziała przed salą konferencyjną w głównym budynku i obracała w dłoniach butelkę z wodą. Dziennikarze pojechali, zostało tylko kilku polityków i różni szefowie z Fortecy i z Sentry. Jedli lunch na końcu korytarza. Chwilę temu Black i Królowa Śniegu opuścili towarzystwo, żeby porozmawiać na osobności w małym pokoju znajdującym się za plecami Rebekki. Spojrzała na zegarek. Thomas i Kjellgren powinni pojawić się
lada chwila. Trzeci raz w ciągu piętnastu minut wyjęła komórkę. Żadnych nowych wiadomości ani od Kjellgrena, ani od Mickego. Wcisnęła ikonkę ponownego połączenia. Dokładnie jak przed chwilą rozmowa od razu została przekierowana na pocztę głosową Mickego. Nieszczególnie ją to zaskoczyło. Nie rozmawiała z nim przez tydzień, a właściwie dłużej. Zazwyczaj jedno z nich przychodziło do domu bardzo późno i od razu rzucało się na łóżko. Nie opowiedziała mu o spotkaniu z wujkiem Tagem. W kwestii skrytki bankowej przyznała się, że znalazła stare dokumenty: akt małżeństwa, chrztu i kilka papierów wartościowych – teraz bez wartości. Na szczęście Micke nie zadawał żadnych pytań. Właściwie w ogóle nie pytał, czym ona się obecnie zajmuje. Pewnie chciał pokazać, że jej ufa. A ona dziękowała mu za to, wciąż go okłamując… Zerknęła na zegarek. Wyjęła fiolkę z torebki, sprawdziła, czy to ta właściwa, i wytrząsnęła tabletkę. Szybko rozejrzała się dokoła, po czym łyknęła lekarstwo i popiła wodą z butelki. Skorzystanie z pomocy lekarstwa antydepresyjnego nie jest niczym wstydliwym, Rebecco. No pewnie! To stwierdzenie miało może rację bytu w rzeczywistości, w której żył doktorek. W jej świecie nie było miejsca na najmniejszą oznakę słabości. W każdym razie za niepowodzenie tego związku nie tylko ona ponosiła odpowiedzialność. Zmieniła pracę dla Mickego. Chciała zrozumieć, czym on się zajmuje, ale ciężko jej było zorientować się w tych wszystkich kwestiach technicznych. Zrozumiała tylko tyle, że mnóstwo firm i instytucji państwowych miało problemy z różnego rodzaju atakami hakerskimi. DDoS – Distributed Denial of Service 39 – znała jeszcze z czasów pracy w policji, kiedy zaatakowano ich stronę. Ktoś, a może to było więcej osób, sprawił, że setki albo i tysiące 39 Rozproszona odmowa usługi.
komputerów w tym samym momencie zaczęły prosić serwer o wykonanie wielu operacji naraz. Tak wielu, że ten w końcu przestał działać. Wirusy też ogarniała. Istniało mnóstwo innych zagrożeń. Ataki DoS, spokrewnione z DDoS, trojany, maski, programy szpiegujące i cała masa instrumentów, których nazw i funkcji nie pamiętała. Hakerzy atakowali zawsze. Teraz ich działalność się nasiliła. Większość firm obawiała się wirusów oraz innych inwazji zakłócających ich codzienne funkcjonowanie. Tym, co naprawdę je przerażało, co sprawiło, że zwróciły się do Sentry o pomoc, było ryzyko, że osoby z zewnątrz wejdą w posiadanie danych na temat ich klientów: PESEL-i, numerów kart kredytowych, treści kartotek szpitalnych i policyjnych, historii ubezpieczeń, charakterystyk nawyków handlowych. Lista gromadzonych informacji w mniej lub bardziej bezpiecznych bazach mogła być dowolnie długa. Gdyby ktoś z zewnątrz zdobył te dane, przedsiębiorstwo albo instytucja państwowa mogłyby mieć poważne problemy, przez które ucierpiałaby ich wiarygodność. Duży bank właśnie stracił setki tysięcy numerów kart kredytowych. Strona z grami przyciągnęła hakerów mnóstwem dodatkowych informacji o użytkownikach, takich jak adresy mejlowe i czatowe. Forteca miała być rozwiązaniem tego typu problemów. Wszystkie dane będą zgromadzone w jednym miejscu, chronione przy wykorzystaniu najnowszych technik i monitorowane przez trzydziestu ekspertów od teleinformatyki dwadzieścia cztery godziny na dobę. Która firma czy instytucja państwowa mogłaby zapewnić coś, co chociaż częściowo byłoby do tego podobne? Usłyszała trzask drzwi zamykających się na końcu korytarza. Po kilku sekundach zobaczyła Thomasa i kroczącego tuż za nim Kjellgrena. Thomas raczej nie był w dobrym humorze.
* Odezwę się! No, w dupie! Wiedział, kim był Källan. Wiedział nawet, gdzie się ukrył. Myślał, że widzi zjawę, że zaczyna mu odbijać! Teraz wszystkie kawałki układanki znalazły się na swoim miejscu. Tylko jedna osoba pasowała do opisu wyglądu i umiejętności. Król serwerów, komputerowy megamózg, leśny szajbus, wyrzutek – człowiek, mit, legenda: Pierdolony Erman! Koleś musiał przeżyć tamten pożar w buszu. Udało mu się skołować nową tożsamość i powoli powrócił do cywilizacji, dopracowując swój plan. Najpierw załatwił sobie kryjówkę, następnie zaczął gromadzić informacje. Dwa lata to szmat czasu. Erman był wprawdzie mocno lamusowaty, kiedy się spotkali, ale że miał łeb, nie sposób było zaprzeczyć. Typ geniusza komputerowego, przynajmniej tak wynikało z jego wypowiedzi. Kiedy się ogarnął i usiadł przed klawiaturą, natrafił pewnie na mnóstwo spraw. Zrealizowane zadania, przegrani gracze… Niech to szlag! Przecież HP sam mu podsunął pomysł wysadzenia serwerowni w Kiście. A ta należąca do PayTag była najwyraźniej sto razy większa. Nowa, ulepszona gwiazda śmierci… Källan powiedział, że już coś takiego wcześniej robiłeś. Że jesteś kimś w rodzaju eksperta… Ha! Dowody mówią same za siebie! Källan to Erman! Albo – mówiąc dokładniej – to nowa, ulepszona wersja Ermana. Odchudzona, ogolona, inaczej ostrzyżona i znacznie mniej uczulona na prąd niż wcześniejszy model. Ci idioci z przychodni weterynaryjnej myśleli, że koleś wciąż pracuje dla Gry. Może to część jego planu? Może to pozwala mu być wiarygodnym? Prawda o jego przeszłości, załamaniu nerwowym i życiu w roli buszmena nie wzbudziłaby zaufania. Dlatego woli udawać, że nadal jest w Grze.
Teraz HP musiał znaleźć kryjówkę tego cwaniaka. Właściwie ją znalazł. Wszystko było proste jak budowa cepa. Koleś sam się wygadał wtedy w lepiance, kiedy nawijał o Grze. Zawsze najciemniej jest pod latarnią. Jakie miejsce w Sztokholmie jest najbardziej na widoku, najbardziej opisywane, najbardziej zaludnione? Oczywiście Slussen. Co znajduje się na środku Slussen, otoczone ścianami z granitu i szkła, żeby wtopić się w tło? Winda. Niebudząca podejrzeń pieprzona winda, która wozi balkoniki staruszków oraz wózki inwalidzkie i dziecięce pół piętra w dół, do Muzeum Miasta Sztokholm. Nie mógł zrozumieć, dlaczego ostatnio, kiedy sprawdzał środek windy, nie zwrócił na to uwagi. Teraz wszystko było jasne. Pewnie musiał być porządnie zmęczony, skoro jego mózg tak się pozwijał, że nie rejestrował żadnych szczegółów. Na tablicy w windzie znajdowały się cztery przyciski, ale tylko na dwóch z nich widniały nazwy pięter. Na pierwszym Södermalmstorg – wyjście na ulicę, na drugim – wejście do muzeum. Pozostałe dwa nie świeciły, kiedy je nacisnął. Pomyślał, że były odłączone. Istny matoł. No, akurat wtedy nie za bardzo ogarniał rzeczywistość. Teraz, kiedy w spokoju sprawdzał windę, natknął się na coś innego. Obok tablicy zamocowano mały biały czytnik do kart. Coś takiego służyło do ograniczania wstępu do miejsc za drzwiami, bramami i innymi wejściami. A jeśli czytnik znajdował się w windzie, Einsteinie? To ograniczał wstęp na piętro! Erman 2.0 wcale nie wyparował, tylko przeciągnął swoją kartę, obudził martwe przyciski i pojechał na niższe piętro. Do miejsca, do którego dostęp taki technologiczny geniusz może sobie bez problemu załatwić. Trup, który ukrywa się na nieistniejącym piętrze… Czapki z głów! Jedyne, co HP musiał teraz zrobić, to czekać, aż Erman znów
pojawi się na Slussen, i zaaranżować małą pogadankę. Wycisnąć z tego sukinsyna wszystko, co wie o Grze i Sammerze. Dowiedzieć się, jak mocno wmieszano Beccę, i opracować sposób, żeby wydostać ją z tego syfu. Żeby wydostać ją i siebie. Raz na zawsze. Najpierw musi poczynić pewne przygotowania… Zobaczył radiowóz, jak tylko skręcił w swoją uliczkę. Czarna, nieoznakowana furgonetka z drabiną na dachu. Niczym by się nie wyróżniała, gdyby nie krótka i gruba antenka… Koleś w polarze, bojówkach i glanach stał na chodniku i przez uchyloną boczną szybę gadał z kierowcą. W uchu miał ledwo widoczną słuchawkę. HP odwrócił się na pięcie i ruszył z powrotem tą drogą, którą przyszedł. Powstrzymywał się, żeby nie zacząć biec. * – Cześć – powiedziała, wstając. Thomas nie odpowiedział. – Czy pan Black jest w środku? – Wskazał na drzwi. – Tak, ale… Minął ją i zapukał. Nie czekając na odpowiedź, wszedł do pokoju i zamknął drzwi. – Co to, do cholery, miało znaczyć? – zwróciła się do Kjellgrena. – Jest wkurzony. Policja dała mu popalić… – Nic dziwnego, prawda? Uśmiechnęła się, ale Kjellgren jakby unikał jej wzroku. Drzwi się otworzyły. – Możesz wejść – powiedział krótko Thomas. – Dobrze. Black i Królowa Śniegu siedzieli obok siebie. Przywitała się z nimi skinieniem głowy. Żadne nie odpowiedziało. Ani nie zaproponowało jej, żeby usiadła. – Pani Normén, nie będziemy już korzystać z pani usług – powiedział krótko Black.
– Słucham? – Jesteś zwolniona – dodała Królowa Śniegu. – Kjellgren przejmuje od teraz twoje obowiązki. Weźmiesz jego samochód, pojedziesz do Sztokholmu i opróżnisz swoje biuro. Dziś o godzinie siedemnastej twoja karta wejściowa przestanie działać, więc radzę, żebyś jechała tam od razu. – N-nic nie rozumiem. Czy chodzi o incydent przy hotelu? Rebecca spojrzała szybko najpierw na Thomasa, potem na Blacka. Ten nawet nie drgnął. – Strzeliłaś w powietrze – mruknął Thomas. – Zamiast działać przeciwko zamachowcowi, celowo wywołałaś zamieszanie, żeby powstrzymać mnie przed obezwładnieniem go. Nie mogliśmy zrozumieć twojej decyzji. Otrzymane właśnie informacje czynią wszystko jasnym jak słońce. Rebecca nie wierzyła własnym uszom. Czy oni na serio uważali, że to była jej wina? Że osoba, którą próbowała chronić, to…? – Henrik Pettersson – powiedział Thomas. – Tak nazywa się sprawca. Poza tym że jest terrorystą, jest też twoim młodszym bratem, prawda?
15 | Double play40 Wskazówka na mierniku prędkości od godziny nie opadała poniżej stu dwudziestu. Nie będziemy już korzystać z pani usług… Te sukinsyny wyrzuciły ją z roboty! Po tym wszystkim, co dla nich zrobiła. Po setkach godzin, które poświęciła na to, żeby cały ten interes w ogóle ruszył. Na budowanie strategii, pisanie instrukcji, rekrutowanie współpracowników. Po tych nieprzespanych nocach. Nic nie miało znaczenia. Gdyby to było inne miejsce pracy, dawno zadzwoniłaby do związku zawodowego. Stanęłaby w szranki. Do kogo ma zadzwonić teraz? Była na urlopie bezpłatnym i nie zmieniła związku. W policyjnym nikt nie kiwnąłby nawet palcem w sprawie osoby zatrudnionej w sektorze prywatnym. Pozostało jej załatwić sobie dobrego adwokata. Czy to coś pomoże? Nie mogła ich zmusić, żeby przywrócili ją do pracy. Zresztą nie miała ochoty pracować dla kogoś takiego jak Thomas. Sprzedał ją, to jasne. Dostała w tyłek za jego wygłup. Stwierdzenie, że facet w wojskowej kurtce to Henke, było totalnym absurdem. Ktoś musiał opowiedzieć Thomasowi o jej bracie. Przed przesłuchaniem albo po nim. Może ta osoba pokazała nawet zdjęcie Henkego? Thomas miał jedynie powiedzieć: „Pewnie, że to on” i sprawa była załatwiona. Przeciwko Henkemu toczyło się postępowanie, więc Thomas wskazał na niego jako na sprawcę, żeby uszła mu płazem jego reakcja przed hotelem. Ba, żeby dostał za nią laury! Bez wątpienia złamał prawo, lecz chciał zapobiec zamachowi. 40 Podwójny aut.
Pewnie by mu się udało, gdyby nie wtrąciła się siostra sprawcy. W jednej chwili stała się kozłem ofiarnym! Z kim Thomas mógł rozmawiać na policji? Jeśli było tak, jak myślała, istniał tylko jeden kandydat. Włożyła słuchawkę do ucha, wcisnęła numer z listy szybkiego wybierania i poczekała kilka sekund. – Areszt policji na Norrmalm, Myhrén. – Cześć, Myran! Tu Rebecca Normén – powiedziała przesadnie radosnym głosem. – Hej, Normén! Szmat czasu! W czym zwykły gliniarz może pomóc bezpiece? – zaśmiał się mężczyzna. Pewnie nie słyszał, że skończyła pracę. To było jej na rękę. – Jedno krótkie pytanie, Myran… – zaczęła. – Dawaj! – Zgarnęliście dzisiaj rano faceta spod hotelu Grand. Obcokrajowiec podejrzany o użycie broni… – Nooo. Usłyszała, jak jej rozmówca grzebie w papierach. – Wiesz, kto go przesłuchiwał? – Czekaj. Więcej szumu papierów. Po chwili zbliżył się do słuchawki. – No więc tak, Normén. Przywieźli go porządkowi, miał być przesłuchiwany przez Bengtssona. Bengtsson nalegał, żeby koleś gadał z kimś innym. Z kimś od was, mianowicie… – Wiesz z kim? Nieświadomie wstrzymała oddech. – No. Nazwisko jest na karcie. Sam się podpisał… Inspektor Eskil Stigsson. * Niełatwo było się tu dostać. Najpierw musiał kluczyć licznymi małymi uliczkami, później wspiąć się na kilka płotów i murów. W końcu znalazł się na odpowiednim podwórku. Teraz przyszło mu zapłacić za wysiłek. Ciało miał obolałe, koszula przesiąkła potem i mimo że dobrą chwilę siedział na
parapecie okna, puls nie chciał się uspokoić. Zastanawiał się, czy nie nadszedł czas, by zażyć końskie tabletki od doktor Nory. Tylko że był głupi i nie wziął ze sobą niczego do popicia. Połykanie na sucho tych bomb głębinowych nie wchodziło w grę. Leczenie musi zaczekać… Punkt widokowy był idealny. Siedział w budynku prawie naprzeciwko swojego mieszkania. Na szczycie klatki schodowej, z pełnym widokiem na to, co działo się na ulicy. Furgonetka wciąż tam stała. Kierowcy i gliniarza nie widział – pewnie siedzieli w środku i ględzili. Nie byli żadnymi zwykłymi śledczymi, od razu to wyczuł. Koleś ze słuchawką w uchu za bardzo śmierdział psem, podobnie czarna furgonetka. Bardziej prawdopodobne, że to goryle włożyli cywilne szmaty zamiast mundurów. Nasuwał się jeden wniosek. W tym momencie od Hornsgatan podjechała powoli druga furgonetka i zatrzymała się przed jego klatką. Mężczyzna siedzący na miejscu pasażera podniósł mikrofon do ust. Sekundę później ulica zaroiła się od gliniarzy. Otworzyli drzwi do klatki i cała ta banda wieprzowatych orangutanów wparowała do środka. Dwóch z nich niosło przedmiot przypominający taran. Rozwalenie i tak mocno uszkodzonych drzwi nie powinno im zająć dużo czasu. W końcu mieli doświadczenie. Kolejne niesamowite déjà vu do kolekcji… Cisnęło go tak, że nie potrafił usiedzieć w spokoju. Jednak nie mógł odejść od ustalonego scenariusza. Tym razem gliniarze nie mieli tyle rozumu, żeby sensownie odgrodzić teren. Przy końcu ulicy stał jeden radiowóz na sygnale. HP widział, jak ludzie gromadzą się przy taśmie i jak w oknach ruszają się firanki. Miał zajebistego fuksa, że nie chciało mu się sprzątać… Czego, do kurwy nędzy, psy szukały tym razem? Minęło jeszcze trochę czasu, zanim skapował… Chodziło oczywiście o niego samego!
* Stigsson mógł się pieprzyć. Spotka się z Henkem, choćby miała wyważyć drzwi. Musi się przekonać, że wszystko z nim w porządku i że opowieść Thomasa to wierutne bzdury. Że Henke trzyma się z dala od Gry, Eventu, Cyrku czy jak to się nazywało… Zmieniła pas, wcisnęła gaz do dechy i wyprzedziła kilka samochodów, po czym zjechała na prawą stronę i zmniejszyła prędkość. Samochód za nią mrugnął światłami. Rebecca w odpowiedzi wystawiła znad ramienia środkowy palec. Skręciła w Hornsgatan i przejechała całą drogę aż do wzniesienia. W tym momencie zauważyła przed sobą niebieskie światła i zwolniła. Radiowóz stał na skrzyżowaniu, dwóch policjantów rozciągało taśmę odgradzającą wzdłuż wjazdu na Marii Trappgränd. Minęła ich powoli, próbując się zorientować, o co chodzi. Jedyne, co zdążyła dostrzec, to otwarte drzwi do klatki schodowej Henkego. Mdłości, które męczyły ją wcześniej, nagle powróciły. Szybko znalazła wolne miejsce parkingowe i zostawiła tam samochód. Jeden z policjantów na skrzyżowaniu rozpoznał ją i bez słowa podniósł taśmę. Na schodach spotkała grupę antyterrorystyczną. Sześciu faceta, wszyscy ubrani po cywilnemu, choć równie dobrze mogliby mieć na sobie mundury. Kabury na nogach i kamizelki kuloodporne nie są dyskretnymi rekwizytami… Kilku z nich kiwnęło w jej kierunku głową. Dopiero gdy weszła na górę, zdała sobie sprawę, z czyją grupą ma do czynienia. Dowódca stał w przedpokoju plecami do wejścia, dzięki czemu zyskała parę sekund, żeby się opanować. – Cześć, Tobbe – powiedziała tak zdecydowanie, jak tylko mogła. Drgnął i odwrócił się. – Oo, cz-cześć, Becca… – odparł, nie wiedząc, co zrobić z
oczami. – Właśnie myślałem, żeby do ciebie zadzwonić… – Tak? A dlaczego? – Weszła ostrożnie do środka, omijając resztki drzwi. W przedpokoju było tak ciasno, że musiała przylgnąć do ściany, by przecisnąć się dalej. Jej bliskość jeszcze bardziej go zestresowała. – Mieszkanie. To przecież tu… – …spotykaliśmy się – uzupełniła. Odwróciła się i spojrzała na niego. Wciąż był przystojny i przez chwilę znów wydał jej się fizycznie atrakcyjny. Tylko przez chwilę… Usłyszała kroki na schodach. Jakby na górę zmierzało kilka osób. – I gdybym była na twoim miejscu, Tobbe, trzymałabym gębę na kłódkę – dodała cicho. Dwóch technicznych w kombinezonach, każdy ze swoim sprzętem, stanęło w drzwiach. – Zielone? – spytał jeden. – Tak, wchodźcie – odparł Tobbe i machnął niedbale ręką. Obaj mężczyźni przecisnęli się do środka; po chwili aparaty poszły w ruch. – O co tu chodzi? – spytała cicho, żeby technicy jej nie usłyszeli. Tobbe spojrzał szybko przez ramię. – Twój brat jest ścigany. Próba popełnienia morderstwa. – Co?! Tobbe skinął głową, po czym znów spojrzał przez ramię. – Więcej nie wiem. Bezpieczni prowadzą śledztwo. My ich tylko wspomagamy. Mogą się zjawić w każdej chwili. Może powinnaś stąd zmykać? Wzruszyła ramionami. O nie. Nigdzie się nie wybiera. Chciała raz na zawsze mieć to wyjaśnione. Henke może był idiotą, łatwo sterowalnym cymbałem z przerośniętym ego i zerową samokontrolą. Ale mordercą na pewno nie był. Nawet niedoszłym. Albo? Czysto teoretycznie był, chociaż Dag to inna sprawa. Zupełnie inna sprawa.
Przeszła się po mieszkaniu. Niech to szlag, jak ono wyglądało. Wprawdzie Henke rzadko je sprzątał, ale to, co zobaczyła teraz, przechodziło ludzkie pojęcie. Stosy gazet w przedpokoju i w kuchni, smród dymu papierosowego i śmieci tak intensywny, że aż szczypał w oczy. Opuszczone żaluzje we wszystkich oknach. Światło dawała goła żarówka pod sufitem. Ściany wyglądały dziwnie, jakby całe były w paski. Dopiero po kilku sekundach pojęła, czym są te ciemne linie. Taśma izolacyjna. Wyglądało na to, że zakleił wszystkie złącza i kontakty. Przeszła do salonu. Tu tak samo – sterty gazet, przepełnione prowizoryczne popielniczki, wszystkie złącza i kontakty dokładnie pozaklejane. – Poszło przynajmniej z dziesięć rolek – podsumował jeden z technicznych i strzelił kilka fotek. – Obawiał się, biedak, promieniowania… Zrobił zbliżenie na jeden z kontaktów i pstryknął kolejną serię zdjęć. – Albo to, albo był podsłuchiwany przez kosmitów – uśmiechnął się drugi, grzebiąc w swojej walizce. – Idę do sypialni – powiedział po chwili do kolegi i zniknął za drzwiami. Rebecca usłyszała głosy w przedpokoju. Wiele z nich dobrze znała, więc wzięła głęboki wdech. W drzwiach stanął Stigsson, za nim zobaczyła gigantycznego Runeberga. – Zdążyłaś się zjawić… – przywitał ją Stigsson. W jego głosie nie było zaskoczenia. – Dotykałaś czegoś, Normén? – Oczywiście, że nie. – Świetnie. Nalegam, żebyś opróżniła kieszenie przy wyjściu. Runeberg, możesz się tym zająć? – Tak, bez problemu – mruknął jej były szef i zrobił krok do przodu. – Rozmawiałeś z Thomasem w areszcie – powiedziała, wpatrując się Stigssonowi prosto w oczy. Ten nawet nie mrugnął. – Oczywiście.
– To ty mu zasugerowałeś, że Henke mógł być przy hotelu? Podrzuciłeś mu sprawcę, żeby dalej prześladować mojego brata? Stigsson potrząsnął głową. – Nie musiałem. Ekipa telewizyjna obecna na miejscu była tak uprzejma, że podzieliła się z nami swoim materiałem. Wyraźnie widać na nim sprawcę. I jest nim twój brat, bez najmniejszej wątpliwości. Z kieszeni kurtki wyciąga coś, co pan Thomas uznaje za broń. Mógł się mylić, ale niestety po twoim strzale ostrzegawczym powstało, jak wiesz, zamieszanie, dlatego nie widać, co się działo potem. Thomas jest bardzo wiarygodnym świadkiem. Ze względu na wcześniejsze podejrzenia przeciwko twojemu bratu nie możemy ryzykować. W związku z nadchodzącym ślubem księżniczki dla wszystkich będzie najbezpieczniej, jeśli go zamkniemy… – Stigsson zamilkł na kilka sekund, jakby oczekiwał, że ona coś powie. – Jest jeszcze coś, nad czym się zastanawiasz, Normén? Bo mamy tu trochę roboty… Otworzyła usta, żeby odpowiedzieć. W tej chwili do pokoju wrócił jeden z techników. – Chyba powinniście zerknąć na to, co jest tam… – powiedział. * Odlał się za wiatą na rowery, następnie znalazł kran z wodą i wcisnął w siebie końskie tabletki. Burczało mu w żołądku. Powinien coś z tym zrobić, powinien pieprzyć ten cyrk i ukryć się na kilka dni, aż cała historia przedostanie się do gazet i będzie mógł przeczytać, o co w niej chodzi. Poza tym miał własny plan, którego musiał się trzymać. Zgodnie z nim najpierw powinien znaleźć Ermana i wycisnąć z niego wszystko, co wie o Grze. Ale nie mógł, ot tak, zwinąć się stąd. Przynajmniej nie teraz. Czuł lekką satysfakcję, że choć raz jest o krok do przodu. Że to on poluje na polujących. Gliniarze zdążyli opustoszyć mieszkanie podczas pierwszej wizyty, więc tym razem musieli szukać jego. Te głupie kutasy
myślały pewnie, że siedzi w domu. Gdyby poszli po rozum do głowy, on ponownie znalazłby się na dołku. Coś mu mówiło, że tym razem tak łatwo by się nie wywinął… Kiedy wrócił na parapet, przed jego klatką stał samochód. Czarna limuzyna volvo z dwoma masztami na proporczyki przymocowanymi po obu stronach maski. Raczej nie był to pojazd do szpiegowania… Szofer siedział w środku, pasażerowie chyba weszli do budynku. Samochód miał czarne blachy z żółtymi cyframi. Po chwili HP zjarzył, co to oznacza. Fura należała do wojska. Zaczęło się robić coraz dziwniej… * Jedna ściana sypialni była niemal cała pokryta wycinkami z gazet przyklejonymi srebrną taśmą izolacyjną. Jedne umieszczone tuż obok drugich tak, że nachodziły na siebie. Czasem wręcz jedne przyklejone na drugich. W środku widniały zdjęcia Blacka z różnych czasopism, na wszystkich jego twarz była zakreślona czarnym markerem. Przypominało to siatkę celowniczą. Na górze rozstrzelony napis: „HE IS THE ONE!”41. Stigsson zerknął na nią katem oka. – Wciąż sądzisz, że twój brat jest niewinny? Nie odpowiedziała. Zaschło jej w gardle. Żołądek boleśnie się ścisnął. Zamachowiec czy nie, wyglądało na to, że Henke był przy hotelu, a ona go nie rozpoznała. A może odwrotnie? Gdyby zawahała się sekundę dłużej, prawdopodobnie Thomas by go zastrzelił. Albo któryś z ochroniarzy. Na przykład ona… Nogi się pod nią ugięły i przez chwilę zastanawiała się, czy nie siąść na łóżku. Oprócz kubka kawy i bułki z serem, którą zjadła w Fortecy podczas ceremonii otwarcia, przez cały dzień nie miała nic w ustach. Ze snem było jeszcze gorzej. 41 To on!
Teraz nie mogła się załamać. Henke czuł się źle, bez cienia wątpliwości. Potrzebował pomocy. I to teraz, zanim zrobi coś jeszcze bardziej powalonego. Wciągnęła głęboko powietrze i zwróciła się do Stigssona, żeby coś powiedzieć. W tej samej chwili do pokoju weszło dwóch mężczyzn w garniturach. Pierwszy miał nieco powyżej trzydziestki, szczupłą posturę, krótko ścięte włosy i okulary w ciemnych oprawkach. Drugim mężczyzną był Tage Sammer. – Pułkownik Pellas, świetnie – powiedział Stigsson i uścisnął mu dłoń. – Mojego współpracownika, inspektora Runeberga, poznał pan wcześniej, a to jest… – Rebecca Normén, siostra podejrzanego – wtrącił szybko Pellas i wyciągnął rękę. – Miło mi poznać, nazywam się André Pellas. Jestem związany z Biurem Bezpieczeństwa Dworu Królewskiego. Mruknęła coś, podała mu dłoń i próbowała uchwycić jego spojrzenie. On celowo patrzył w dal. – Chciałbym przedstawić Edlera, mojego adiutanta. – Wskazał laską na mężczyznę w okularach. – Co wiemy, Eskil? – Sammer zwrócił się ku Stigssonowi. – Wbrew naszym oczekiwaniom podejrzanego nie było w domu. Możemy potwierdzić, że ma obsesję na punkcie Blacka. – Wskazał na kolekcję wycinków. Sammer popatrzył na Edlera, a ten podszedł do ściany. – Czy znaleźliśmy coś interesującego w kontekście Zamku Królewskiego? – Nic poza tamtym nagraniem… – odparł Stigsson. – Pettersson jest poszukiwany od rana. Jeśli nie wrócił do domu, nie ma innej mety. Oczywiście Normén będzie ściśle z nami współpracowała. Otworzyła usta i szybko zdała sobie sprawę, że nie wie, co powiedzieć. Miała mętlik w głowie, myśli nie tworzyły żadnego ładu. Hotel Grand, zdarzenia w Fortecy, mieszkanie Henkego, nagłe pojawienie się Sammera, który chyba znał Stigssona i
Runeberga… – Pułkowniku Pellas, powinien pan na to spojrzeć. Adiutant Edler uniósł kilka wycinków. Pod nimi znajdowały się inne zdjęcia, również przedstawiające twarze zakreślone jak w celowniku. Odchylił inne przypadkowo wybrane wycinki – rezultat był ten sam. Pod wycinkami z gazet poświęconymi Blackowi wisiały fotografie rodziny królewskiej. * Wyszli z klatki. Najpierw ogromny goryl, który mógłby robić za chłopca z plakatu szkoły policyjnej. Tuż za nim kilku kolesi w szarych garniturach. Wyglądali, jakby byli pochłonięci poważną rozmową. Niższego nie kojarzył, ale Sammera rozpoznał, jak tylko zobaczył jego laskę. Serce zaczęło mu bić mocniej. Przywódca i gliniarz – ręka w rękę, czyli dokładnie tak, jak sądził. Kiedy z klatki wyszła Becca, poczucie humoru spadło mu co najmniej o dwa stopnie. Sammer, gliniarz i Becca to niedobry zestaw, jakkolwiek na to patrzeć. Jednak to ostatni członek tego towarzystwa sprawił, że HP poderwał się na równe nogi. O ja pierdolę! T.S.
16 | Quit while you’re ahead42 Witamy w pralni chemicznej Kroken. Prosimy o pozostawienie wiadomości. Był tak nabuzowany, że prawie zapomniał poczekać na sygnał. – Już po was! – krzyczał do słuchawki, biegnąc ku Skinnarviksparken. – Källan, który was rekrutował, jest… On pracuje dla Przywódcy. Właśnie widziałem ich obu! Nagle ścisnęło go w gardle i musiał odkaszlnąć kilka razy. – A jeśli on pracuje dla Przywódcy, to wy też! Możecie się pierdolić, nigdy się ze mną nie kontaktujcie! Nigdy, zrozumiałe?! Po chwili dostał takiego ataku kaszlu, że aż się skulił. Niebezpiecznie blisko śmignął samochód. Kierowca zatrąbił, ale HP nie był w stanie pokazać mu faka. Erman, ta mała świnia, wcale nie powstał z martwych z planem zemsty. Wyglądało na to, że Przywódca mu przebaczył… Właściwie było to w pełni logiczne. Jedyny grzech Ermana polegał na tym, że koleś chciał pozostać częścią tego wszystkiego. Dalej pieścić swoje ukochane serwery. W końcu był jednym z najlepszych w swojej działce. To na pewno działało na jego korzyść. PayTag na stówę szukał ekspertów od serwerów do realizowania swojego wielkiego projektu. Podaż i popyt. Pstryk, i Erman powraca z wygnania. Wszystkie jego grzechy odkupione. Kapitalizm rządzi! Dlaczego, do kurwy nędzy, zebrał tych luzerów? I po co mieliby włamywać się do pałacu Gry? Musiał stać za tym jakiś plan. I to taki, który włączał w to wszystko jego i Beccę. W tej sprawie nie potrafił poskładać puzzli w sensowną całość, podobnie jak w przypadku tego, co przytrafiło mu się w ostatnich dniach. Jego mózg się przegrzał, szybki marsz podniósł mu tętno do niebezpiecznego poziomu, HP zaczął 42 Zrezygnuj, póki wygrywasz.
więc szukać najbliższej ławki w parku. To wszystko było tak pojebane, że niczego nie ogarniał. Na samą myśl, że może wrócić do tego psychocyrku, chciało mu się rzygać. Wyglądało na to, że polowała na niego Gra i polowali gliniarze… Jedyne, czego teraz potrzebował, to uciec daleko i zaszyć się w jakiejś dziurze, aż to wszystko minie. Tylko że Rebecca siedziała głęboko w gównie, dosłownie szła w szeregu Przywódcy, który zamykał ten mały zdrajca Erman. To nie był żaden przypadek. Nic, co robi Przywódca, nie jest przypadkiem. Oparł głowę na rękach i kolejny raz walczył z atakiem kaszlu. Ciało miał rozpalone, nie tylko w wyniku biegu, ale pewnie też z powodu nawrotu gorączki. Tak mu się wydawało… Był głodny. I potrzebował trochę kasy, żeby opłacić spokojną dziurę, w której będzie mógł się zregenerować i ogarnąć cały ten burdel. O ile to w ogóle możliwe… * – Jak powiedziałem, miło cię było poznać, Rebecco – pożegnał się pułkownik Pellas, ściskając jej dłoń. – Jeśli brat się do pani odezwie albo otrzyma pani najmniejszy sygnał wskazujący na miejsce jego pobytu, będziemy wdzięczni za natychmiastową informację. Podał jej swoją wizytówkę, a ona odruchowo ją schowała. – Jesteśmy w kontakcie, Eskil – powiedział następnie do Stigssona, wsiadając do ciemnego volvo. Drzwi się zamknęły, szofer wrzucił jedynkę i na sekundę, zanim samochód ruszył, pułkownik Pellas spojrzał na nią przez szybę. Wysiliła się na niepewny uśmiech, szukała najmniejszej oznaki sympatii. Jego twarz nie drgnęła. Samochód zniknął za rogiem i z głośnym szumem opon ruszył w dół brukowanej ulicy. – No, tak to wygląda, Normén… – powiedział Stigsson, kiedy szykowała się do odejścia. – Znaleźliśmy skrytkę bankową,
którą dysponuje twój brat… – Umyślnie zrobił przerwę. Mało brakowało, a Rebecca połknęłaby haczyk. W ostatniej chwili ugryzła się w język. – Wiesz coś o tym? – kontynuował badanie, kiedy ona milczała. Pokręciła głową. – Henke i ja mieliśmy ostatnio słaby kontakt… – No tak, wspomniałaś o tym u nas. Mimo to pojawiasz się w jego mieszkaniu w momencie przeszukania… Znów postanowiła nie odpowiadać. Dopóki nic nie mówiła, nie mógł jej zarzucić, że kłamie. Wbrew jej oczekiwaniom Stigsson nie wydawał się zirytowany taką taktyką. – Figurujesz jako współwłaściciel, Normén, więc przypuszczam, że wiesz, co jest w środku. Pokręciła głową. – Nic, Normén. Skrytka jest pusta. – Aha. – Grała niewzruszoną, jak umiała. – Na szczęście bank ma zaawansowany system bezpieczeństwa… Poczuła, jak rośnie jej tętno. – Mnóstwo kamer, mniej więcej tyle ile u nas… Znów zrobił pauzę, próbował wymusić na niej jakąś wypowiedź, ale ona wbiła wzrok w bruk. Kiedy zaglądała do skrytki? Zastanawiała się nad kamerami, liczyła cicho dni. Siedem, osiem, dziewięć… – Chcesz mi coś powiedzieć, Normén? – Jego głos nagle zabrzmiał przyjemniej. – Według Runeberga jesteś bardzo dobrym ochroniarzem, ważnym pracownikiem dla wydziału, tak cię chyba określił… Podniosła wzrok i spojrzała mu prosto w oczy. Stigsson skrzywił głowę: – My stajemy za swoimi. Pomagamy kolegom w tarapatach… Kolejna pauza. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, przez kilka sekund się wahała. – Tak? – zareagował Stigsson zachęcająco.
– Siedem – powiedziała. – C-co? – Jego kontrolowany wyraz twarzy lekko się zmienił. – Siedem dni, tyle banki przetrzymują nagrania, prawda? Tak w każdym razie było, kiedy pracowałam w wydziale kryminalnym. Usta zacisnęły mu się jak łapka na myszy, momentalnie zniknął wyraz twarzy jak u dobrego wujka. To nie miało znaczenia. Jego blef został wykryty, oboje o tym wiedzieli. Nie było żadnych zdjęć, niczego, co mogło ją powiązać ze skrytką. Wszystko zostało wymazane wiele dni temu. – Chciałeś dowiedzieć się czegoś więcej? Stigsson nie odpowiedział, więc machnęła w stronę Runeberga, który stał nieco dalej, i odwróciła się, żeby ruszyć w drogę. – Wnioskowaliśmy do banku o listę kart wstępu – powiedział Stigsson, kiedy przeszła kilka metrów. – Zdobycie jej zajmie nam kilka dni, więc podejrzewam, że niebawem znów się spotkamy, Normén… * HP obudził się, bo trzęsło nim jak młotem pneumatycznym. Wprawdzie był środek lata, ale wieczorna drzemka na łódce pod gównianą płachtą nie należała do najmądrzejszych pomysłów. Potrzebował ciepła, teraz, natychmiast. Ciało było niezbyt posłuszne. Głowa pękała z bólu, w gębie sucho, ręce i nogi zachowywały się jak rozgotowane spaghetti. Kiedy spróbował przekręcić się na brzuch, poczuł w majtkach wilgotną grudę. Najpierw myślał, że to rulonik kasy, który wyjął ze słoika zakopanego w lesie. Przypomniał sobie w tym momencie, że włożył go do przedniej kieszeni dżinsów. Minęło kilka sekund, zanim skapował. O kurwa, fak! Wyciągnął rękę do relingu, żeby się podnieść. Smród z gaci masakrował mu kichawę, żołądek męczyły skurcze. Trzeba było niemałego wysiłku, żeby wstać. Łódka zachybotała się i kolano mu się wygięło.
Spadł na ryj, uderzył brodą o jedną z ławek i pozostał w takiej pozycji. Zatrucie pokarmowe, pieprzona ironia losu! Nie żarł normalnie od tygodni, żył sardynkami z puszki i białą fasolką. Kiedy w końcu wpakował w siebie kebab, ten okazał się gronkowcową bombą z podwójnym sosem czosnkowym… Znów dostał skurczów, które sprawiły, że zwinął się w kłębek. Dżizas, ja pierdolę! Usiłował wyczołgać się z łódki. Bez skutku. Zupełnie stracił siły, dreszcze nie chciały ustąpić. Musi jednak wydostać się stąd jak najszybciej, w przeciwnym razie zostanie tu do jesieni, aż Nisse, czy jak się nazywał właściciel tej pieprzonej łajby, znajdzie jego zamarznięte zwłoki. Był późny wieczór. Tej części kanału Pålsundet, w której przycumowano łódkę, nie odwiedzało szczególnie dużo ludzi. Upadek wyssał z niego resztę sił, ale jeśli nie chciał skończyć jak Ötzi – człowiek lodu – musiał się stąd wydostać. Żołądek ponownie się skurczył i HP znowu skulił się tak, że jego kolana dotykały uszu. Zimna bryła w gaciach przeniosła się na kość ogonową. Ja pierdo… Odczekał, aż skurcz minie, jeszcze raz zebrał siły i podniósł się na kolana. Do pomostu było jakieś pół metra. Postawił jedną stopę na podłodze, napiął mięśnie uda i w końcu stanął. Nogi mu się chwiały, mimo to zachował postawę pionową. Krok do przodu. Kolejny krok. Podniósł nogę i spróbował wycelować nią w pomost. Pudło! HP zachwiał się i runął prosto do ciemnej wody. Gorączkowo machał rękami, dławił się, próbował utrzymać głowę nad powierzchnią. Przez chwilę znowu leżał na pryczy w dubajskim więzieniu, a gliniarze próbowali wymusić na nim przyznanie się do winy. Nagle stopami dotknął dna i atak paniki zaczął słabnąć. Wyczołgał się na brzeg, klapnął na ziemię jak worek piachu i oparł się plecami o drzewo. Łyknął kilka razy powietrze, po czym wyrzucił z siebie fontannę zielonej wody. Raz za razem, przez usta i przez nos. HP miał wrażenie, że zaraz naprawdę
wyzionie ducha… Był kompletnie wycieńczony. Niech to szlag… Ku swojemu zaskoczeniu po chwili poczuł się nieco lepiej, bardziej rześko. Jakby krótka kąpiel i mimowolne przepompowanie żołądka zrestartowały jego organizm. Poza tym wpadł na pomysł. Motel na Långholmen. Że nie pomyślał o tym wcześniej… Użył drewnianego drąga, żeby się podnieść, po czym odruchowo sięgnął do kieszeni. Znalazł przemoczonego szluga, którego bez skutku próbował zapalić. Z nieodpalonym szlugiem w ustach wlókł się w górę ścieżki prowadzącej do starego więzienia. * Drzwi do jego biura były zamknięte, ale miała gdzieś pukanie. – Wywalili mnie – powiedziała, zanim zdążył się odwrócić. – Yyy… No… Słyszałem. Wstał, choć nie próbował się do niej zbliżyć. – Ach tak! A więc ploty się rozeszły. Co wiesz? – Niewiele. Przed chwilą mieliśmy spotkanie konferencyjne z Antheą. – I? Wzruszył ramionami. Udawał, że analizuje plamę na ścianie za nią. – Powiedziała tylko, że zostałaś zwolniona ze skutkiem natychmiastowym. – Na sekundę spojrzał na nią, po czym znów utkwił wzrok gdzieś daleko. – I coś o nierozsądnej reakcji, która naraziła firmę na niebezpieczeństwo. Że przez to nadużyłaś zaufania kierownictwa… – Chyba nie kupujesz tej wersji? – Wbiła w niego wzrok. – Nie, oczywiście, że nie. – Nie brzmisz jakoś szczególnie przekonująco… – Odpuść, Becca. Zacząłem cię bronić. Powiedziałem, jak ciężko ci było przez ostatnie miesiące. Tabletki nasenne i takie tam… – Co powiedziałeś?! Podniósł ręce przed siebie.
– Nic. Tylko tyle, że miałaś problemy ze snem. Przecież to prawda. Bezsenność ma duży wpływ na ocenę sytuacji… – Ja pieprzę. Nie wierzę własnym uszom… – Na kilka sekund przyłożyła ręce do twarzy. – Chciałem tylko pomóc… – wymamrotał. Zrobiła kilka głębokich wdechów, zrezygnowała z pierwszego i drugiego zdania, które przyszły jej do głowy. – Muszę szybko uprzątnąć swoje biurko – powiedziała tak spokojnie, jak tylko umiała. – Następnie muszę zadzwonić do adwokata. Nie ujdzie im to na sucho – zakończyła i zerknęła na zegarek. – Porozmawiamy o tym w domu. – Że co? Nagle zdobył się na odwagę. – Słuchaj, Becco. Lubię tę firmę. Naprawdę. Byłem z nią od jej początków i teraz, gdy PayTag wpompował tyle pieniędzy… Spotkali się spojrzeniami. Przez chwilę żadne z nich nie powiedziało ani słowa. – Szczerze mówiąc, Becca, ty i ja nie pasujemy do siebie od dawna. Od momentu gdy… Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, żeby go zmiażdżyć ciętą ripostą. Ostatecznie nic z siebie nie wydusiła. – Teraz czy za dwa miesiące… Wynik będzie ten sam, więc po co ciągnąć tę sprawę? Wzruszył ramionami. Ścisk gardła, który męczył ją od ranka, teraz stał się dwukrotnie mocniejszy. Chciała mu się przeciwstawić, wydrzeć się na niego, wykrzyczeć, że jest w błędzie, że jest idiotą. Że wszystko da się rozwiązać… Zamiast to zrobić, odwróciła się spokojnie i przez ramię spojrzała na niego zmęczonym wzrokiem. Następnie wyszła z pokoju i ostrożnie zamknęła za sobą drzwi. Jej rzeczy umieszczono w worku. Kilka segregatorów z paskami wynagrodzeń, umową o pracę i różnymi dokumentami. Stara czapka policyjna, którą zawiesiła na ścianie, i parę zdjęć ze szkoły policyjnej. Kwiatek w
doniczce, który dostała od Mickego jako prezent powitalny, wrzuciła go do kosza. Po chwili pożałowała rośliny i postawiła doniczkę z powrotem na parapecie. Wszyscy ochroniarze pełnili służbę, personel biura dawno poszedł do domu. Wzięła worek i zeszła po schodach. Ruszyła najpierw do sejfu, w którym zamknęła broń, następnie do szafek, żeby zabrać ubrania. Pozostało tylko oddać klucze i kartę w skrzynce w dziale personalnym. Zamiast pójść na górę, wyszła przez piwnicę na zewnątrz i skierowała się w stronę metra. Zaczęła szukać biletu. Razem z nim wyjęła z wewnętrznej kieszeni wizytówkę wujka, którą dostała pod mieszkaniem Henkego. Kawałek grubego białego papieru z dużym godłem Szwecji w kolorach złotym, czerwonym i niebieskim. PUŁKOWNIK ANDRÉ PELLAS Urząd Królewskiego Marszałka Dwór Królewski Niżej numer stacjonarnego telefonu służbowego i adres mejlowy, ale, o dziwo, żadnego numeru na komórkę. Ten znalazła na odwrocie, napisany niebieskim długopisem. 070 – 43 05 06 / T.S. Z jakiegoś powodu ta krótka wiadomość poprawiła jej nieco humor. * Szedł wzdłuż muru, aż w końcu znalazł wejście. Mimo że nie było tu więzienia ponad trzydzieści lat, te stare budynki wciąż wyglądały przerażająco, zwłaszcza w środku nocy. HP nie mógł pozbyć się wrażenia, że znajduje się w Azylu Arkham: otoczony murem żwirowy plac, na którym teraz stał, był kiedyś podwórzem więziennym. Z daleka dobiegała muzyka zmieszana z szumem samochodów z trasy Västerbron. Kilku zmęczonym latarniom ulicznym przy parkingu w rogu
towarzyszyło parę lamp w oknach małych budynków, z których prawdopodobnie dochodziła muzyka. Wszystkie okna w dużym budynku po prawej stronie były ciemne. Kiedy HP zbliżył się do drzwi, zrozumiał dlaczego. Hostel zamknięty z powodu przebudowy. Zapraszamy jesienią! Niech to szlag! Nastawił się przecież na ciepły prysznic i kimanko w normalnym łóżku. Mimo wszystko miał trochę szczęścia. Wcześniej zauważył przy bocznej ścianie kontenery pracownicze i budy na narzędzia. Podszedł do nich i natrafił na drzwi z dykty. Dwa kabłąki i prosta kłódka – tylko tyle miało powstrzymać nieupoważnionych. HP szybko sforsował je cegłówką. Za drzwiami znajdował się ciemny korytarz. Jechało w nim cementem. Dzięki małej zapalniczce HP mógł trochę rozjaśnić mrok. Po przejściu kilku metrów znalazł się na bloku więziennym. Wszystko wyglądało tak, jak HP sobie wyobrażał. Przyćmione światło letniej nocy wpadało do środka przez świetlik umieszczony w suficie, jakieś dwadzieścia metrów od podłogi. Na kolejnych poziomach było widać długie rzędy drzwi do cel. Po prawej stronie dostrzegł metalowe schody. Przez chwilę się zastanawiał, czy nie wejść na górę i nie poszukać tam jakiegoś łóżka. Szybko zdał sobie sprawę, że wpierw musi się ogarnąć. Wciąż miał skurcze żołądka, z gaci nadal waliło gównem. Prysznic był więc numerem jeden. Poszedł w głąb parteru, trzymając zapalniczkę najwyżej, jak mógł, żeby lepiej obczaić miejsce. Budynek robił za hostel, mimo to uczucie, że jest się w więzieniu, było nieodparte, a w ciemności dwa razy silniejsze. Setki, tysiące bidaków gibały tutaj przez lata. Ciasne cele, grube mury, porządne kraty w oknach. Karny zapierdol sześć dni w tygodniu na diecie cud, czyli o chlebie i wodzie. Faken, jego doświadczenia za kratkami, bez względu na to,
jak ciężkie były, w porównaniu z ich przeżyciami są jakąś sielanką… Nagle się wzdrygnął, bo usłyszał metaliczne uderzenie gdzieś po prawej stronie. Odczekał kilka sekund, trzymając wysoko zapalniczkę. Jednak pomieszczenie było duże i płomyk nie mógł się przebić przez ciemność. Przełknął ślinę. Nie udało mu się powstrzymać dygotania. W zasadzie nic dziwnego – z jednej strony miejsce było zajebiście straszne, z drugiej on był przemoczony i obsrany. Dźwięk musiał dobiec ze skrzynki rozdzielnikowej albo z czegoś podobnego. Na wszelki wypadek odczekał jeszcze minutę. Cisza. Czas znaleźć prysznic… Kilka metrów przed sobą dostrzegł metalową tablicę wyróżniającą się na tle muru. Podniósł zapalniczkę i przeczytał napis: Łaźnia. Jest! * Położyła pudła przy drzwiach i – nie zapalając światła – weszła do salonu. Poczuła zapach stęchlizny. Zimą dyskutowali, co zrobić z tym mieszkaniem. Dwupokojowe Mickego było większe, leżało bliżej centrum. Obok niego znajdowało się drugie, które mogliby kupić za pieniądze ze sprzedaży jej mieszkania. Rozebraliby wtedy jedną ścianę i połączyli oba lokale. Choć plan był sensowny, ona się wahała, unikała rozmowy. Wreszcie tamto mieszkanie zostało sprzedane. Może już wtedy wiedziała, że ten związek się rozpadnie, że ona musi mieć dokąd iść? Otworzyła okno, po czym wysypała na łóżko wszystkie przyniesione rzeczy. Szczoteczka do zębów, kilka pomiętych ubrań, parę książek z zagiętymi rogami, jakieś drobiazgi. Zwolniona i porzucona w jednym dniu. Świetna robota,
Normén… Co ciekawe, najbardziej bolała ją utrata pracy. Wylanie było szczytem niepowodzenia. Z Mickem nie układało się im od dłuższego czasu. Wolała umawiać się z nim na potajemne randki, a później w tajemnicy spotykać się z Tobbem Lundhem. Bezpieczeństwo i przewidywalność, o które tak zabiega większość ludzi, ją przyprawiały o dreszcze. Nocą nie dawały jej spać. Pigułki szczęścia pomagały niewiele. Przez ostatnie miesiące próbowała znaleźć nowy sposób poradzenia sobie z niepokojem. Więcej treningu, więcej godzin na strzelnicy i przede wszystkim więcej pracy. Mnóstwo pracy. Wszystko to odsuwało w czasie moment nadejścia tego, co nieodwracalne. Po prostu nie kochała już Mickego. Może tak naprawdę nigdy go nie kochała? Nigdy na serio… Szkoda, bo fajny z niego chłopak był. Naprawdę fajny. Fajne chłopaki nie należały do jej bajki. Zgodnie ze schematem powinna teraz zamknąć się w mieszkaniu, włożyć szlafrok, opychać się lodami czekoladowymi i obejrzeć dziesięć sezonów jakiegoś amerykańskiego serialu. Tyle że na jej sercową załamkę składały się zmęczenie, rozczarowanie i pewna dawka ulgi. Poza tym nie miała czasu użalać się nad sobą. Skrytka bankowa, Black, Stigsson, wujek Tage vel André Pellas i to, co widziała w mieszkaniu Henkego – wszystko w jakiś sposób łączyło się ze sobą. Musiała się dowiedzieć – w jaki. Wzięła wieczorne lekarstwo i schowała fiolkę do szafki w łazience. Wyciągnęła z kieszeni wizytówkę i poszukała telefonu. * Pudełko z tabletkami, przemoknięta paczka fajek, zapalniczka, klucz do mieszkania, rulonik mokrych banknotów z jego tajemnej kryjówki… Położył wszystkie rzeczy na parapecie w ogromnym
pomieszczeniu z prysznicami. Płytki na ścianach odbijały trochę światła z zewnątrz. Wystarczająco dużo, żeby mógł się orientować w terenie bez zapalniczki. W kieszeni wymacał jeszcze telefon na kartę, który dostał od ekipy z kliniki weterynaryjnej. Szit! Wydawało mu się, że wyrzucił go w parku. Ponieważ z telefonu wyciekło jeszcze trochę wody z kanału, HP pocieszył się myślą, że na stówę aparat był zdechły. Odkręcił kurek natrysku. Popłynęła ciepła woda. A to niespodzianka! Zmył z siebie najgorszy syf i zabrał się za ubrania. Gacie nadawały się tylko do śmieci, nie było najmniejszego sensu ich ratować. Dżinsy tarł o chropowatą powierzchnię podłogi, aż zeszła z nich większa część gówna. Z kurtką i koszulą poszło łatwiej. Wszystkie ciuchy rozwiesił na kilku hakach w rogu. Następnie usiadł na chwilę na podłodze. Woda wolno spływała po jego ciele. Oparł się o ścianę i zamknął oczy. Karuzela myśli powoli zaczęła zwalniać. Kręciła się wolniej i wooolnieeejjjj… – Nie tak łatwo cię znaleźć… HP drgnął, przechylił się gwałtownie, walnął głową o kafelki na ścianie, aż zobaczył gwiazdy. Po chwili wstał. Serce waliło mu jak opętane, mózg starał się obczaić, gdzie jego właściciel się znajduje i kto do niego mówi. – Niezbyt imponujące, co? Ten sam znajomy gruby głos. Jego właściciel najwyraźniej z kimś rozmawiał. HP zmrużył oczy i spojrzał w stronę drzwi, bo miał wrażenie, że rozmowa toczy się właśnie tam. Instynktownie opuścił ręce, żeby zakryć swój sprzęt. Z ciemności wyłoniły się dwie sylwetki. HP zrobił krok wstecz. – Masz, wzięliśmy czyste ubrania… Ten głos rozpoznał od razu. To była Nora, lekarka zwierząt. Rzuciła HP sportowy worek.
Przez jedną przerażającą chwilę HP myślał, że worek jest z materiału w paski, ręcznie szyty, i że widnieje na nim jego numer telefonu. Przesunął dłonią. Charakterystyczny szelest uspokoił go. Worek był z nylonu. – Dz-dzięki – wydukał. – Ubieraj się szybko, musimy jechać! – mruknął facet i w tym momencie HP olśniło. Buffalo Bill z przychodni weterynaryjnej, czyli Jeff albo jak mu tam. – Co wy tu, kurwa, robicie? – wymamrotał. – Jak mnie znale… – Sam sobie przerwał. – Telefon, nie? – Zgadłeś, Einsteinie! – uśmiechnął się Jeff. – Musimy się stąd zmywać, HP. I to już – powiedziała Nora. – Szuka cię każdy gliniarz w tym kraju. Jeśli ktoś z budynku obok zauważy, że są tu ludzie… – Dobra, dobra. Szybko włożył bokserki, spodnie dresowe, koszulkę i czapkę z daszkiem. Wszystko pasowało idealnie, nawet adidasy. – Wciąż nie za dobrze wyglądasz. Bierzesz lekarstwo? – spytała Nora. – Yhy – mruknął. – Zjadłem jakieś gówno. Żołądek bolał mnie jak cholera. Nora podeszła do parapetu i zabrała pudełko z tabletkami. – Dobra, dorzucę ci kilka na wypadek, gdyby się okazało, że wyrzygałeś te wcześniejsze… Włożył resztę rzeczy do kieszeni i ostatnim spojrzeniem pożegnał swoje stare ubrania. – Dobra, jestem gotowy. Dzięki za pomoc! – To jedziemy – powiedział Jeff, wskazując na drzwi. – Sorry. Nie wiem, czy odsłuchaliście moją wiadomość. Nie jestem zainteresowany współpracą z wami. To nie moja bajka… Żadne z nich się nie ruszyło. – Słuchaj, koleś… – odezwał się Jeff zupełnie innym tonem. – To nie było pytanie. Chwycił mocno HP za prawe ramię i dał znak Norze, żeby szła przodem. Odczekał jeszcze chwilę, aż oddaliła się o kilka
metrów. – Zrób mi przysługę – syknął do HP w tym samym momencie, zaciskając grabę na jego bicepsie. – Ty i ja mamy niewyrównane rachunki, więc może stawisz mały opór, co? Niewielki. – O czym ty gadasz? – Birkagatan 32. Coś ci to mówi? Musiałem jechać do szpitala, żeby wyczyścili mi oczy z czerwonej farby. Dostałem tygodniowe zwolnienie, moja dziewczyna bała się tam mieszkać po twojej krótkiej wiadomości… Więc to stąd kojarzył tego mięśniaka! Minęły dwa lata. Wtedy zobaczył jedynie kawałek czerwonej gęby i wydziaraną rękę. No to teraz wszystko jasne! Remember rule number one43. Fani lubią, kiedy niszczy się… – Palant… – wyrwało mu się, jakby dzieciakowi z zespołem Tourette’a. Od razu zauważył, jak Jeff drgnął. Ścisk jego dłoni stał się mocniejszy i przez chwilę HP myślał, że koleś zaraz z nim skończy. – Idziecie czy nie? – spytała Nora. Przez kilka sekund był cicho. – Idziemy, idziemy – mruknął Jeff i pchnął HP do przodu. Samochód stał za murem. – Wskakuj – powiedział Jeff, trzymając tylne drzwi. – Nie, dopóki mi nie powiecie, dokąd jedziemy! – Powiedziałem, wsiadaj. – Jeff zrobił krok do przodu i splótł ręce. – Ani nie myślę się ruszać. – HP rozejrzał się w poszukiwaniu drogi ucieczki. Niestety, był na wyspie i nie miał tyle pary, żeby biec. – Uspokójcie się. Obaj. To znów Nora. Położyła rękę na barku Jeffa. Ten intymny gest sprawił, że HP jeszcze bardziej znienawidził karka. Najwyraźniej coś takiego działało na Jeffa, bo od razu opuścił ręce. – Jedziemy na spotkanie – powiedziała krótko. – Niedaleko. 43 Pamiętaj o regule numer jeden.
Później podrzucimy cię, dokąd będziesz chciał. HP nawet nie drgnął. – Daj spokój, HP. Spotkanie nie jest czymś, czego się dotąd obawiałeś… – Puściła do niego oczko. Nie mógł powstrzymać uśmiechu. Stał w ciszy jeszcze kilka sekund, udając, że się zastanawia. Tak naprawdę był za bardzo zmęczony, żeby myśleć. – No dobra – westchnął, rozkładając ramiona. – Jedźmy… * Czarne volvo podjechało pod jej klatkę. Nie zdążyło się zatrzymać, a Rebecca już stała przy krawężniku. Czekała od kwadransa w ciemnej klatce, co bynajmniej nie poprawiło jej humoru. Wskoczyła na tylne siedzenie i trzasnęła drzwiami. – Co to miało, do jasnej cholery, znaczyć? – syknęła. – Spokojnie. Wszystko ci wyjaśnię, tylko daj mi szansę. Tage Sammer podniósł ręce w tak przesadny sposób, że trudno jej było stłumić gniew. – Dobra – powiedziała po chwili i zrobiła głęboki wdech. – Słucham. – Jak wiesz, zajmuję się sprawami bezpieczeństwa. Trwa to od chwili, kiedy zakończyłem pracę w siłach zbrojnych. Dwór królewski, a dokładniej marszałek, jest jednym z moich klientów. – Dobra, dobra. Tego zdążyłam się domyślić – syknęła. – Dlaczego nie powiedziałeś o tym podczas naszego ostatniego spotkania? I dlaczego nazywasz się André Pellas, a nie Tage Sammer? Gdzie w tej historii pojawia się mój brat? Położył rękę na jej ramieniu, jakby chciał ją uciszyć. – Możemy jechać, Jonsson – powiedział przesadnie głośno do szofera. – Tak jest, panie pułkowniku – odparł tamten, wrzucił jedynkę i zjechał z krawędzi chodnika. Tage Sammer przysunął się bliżej Rebekki. – Zrozum, Rebecco – zaczął. – Jestem czasem zmuszony
używać wielu imion, dokładnie jak kiedyś twój ojciec. André Pellas to imię z mojej poprzedniej kariery. – W wojskowych służbach specjalnych? Z tyłu samochodu było ciemno, ale wydawało jej się, że zobaczyła lekkie drgnięcie na jego twarzy. – Znalazłam stare zdjęcie w książce o Cyprze – dodała. – Ach tak… Na kilka sekund zapadła cisza. – Oczywiście, powinienem bardziej cię docenić, Rebecco – mówił dalej, krzywo się uśmiechając. – Twój ojciec też był bardzo dokładny w swojej pracy, w pełni przygotowany, nigdy nie zdawał się na przypadek… – Tage zrobił głęboki wdech. – Wygląda to tak: po zamachu w Kungsträdgården dwa lata temu dwór doszedł do wniosku, że musi mieć własną jednostkę odpowiedzialną za bezpieczeństwo i zdobywanie informacji. Marszałek i ja jesteśmy starymi znajomymi, dlatego on skontaktował się ze mną. Jak wiesz, Jego Królewska Mość miał kilka… – zrobił pauzę, jakby szukał odpowiedniego określenia – …piarowych potknięć, że tak powiem. – Chodzi ci o tę książkę, która wywołała skandal? Przyjaciele powiązani z gangsterami, ploty o… – Pomińmy szczegóły – przerwał. – W każdym razie spadek zaufania idzie zawsze w parze z rosnącym zagrożeniem. Ponieważ zbliża się ślub księżniczki, wszyscy są wyjątkowo niespokojni. – Zajmuje się tym Policja Bezpieczeństwa… – Owszem. Jednak po incydencie w Kungsträdgården na jaw wyszły liczne rażące błędy w systemie oceniania stopnia zagrożenia i w komunikacji między dworem a bezpieką. Moja rola polega na pośrednictwie. Mam niwelować ewentualne rozbieżności, jeśli wiesz, co mam na myśli. Złączył palce, żeby zilustrować, o czym mówi, i nagle Rebecca nie mogła powstrzymać uśmiechu. Gest był tak bardzo czytelny, tak znajomy. – Poza tym mogę ich wesprzeć zarówno swoim doświadczeniem, jak i siecią kontaktów, którą udało mi się stworzyć przez ponad trzydzieści lat pracy w międzynarodowej
firmie zajmującej się bezpieczeństwem – kontynuował. – Mogę zaoferować drugą opinię, że tak powiem… Samochód wjechał na most Västerbron i ruszył w dół, w kierunku Hornstull. Po prawej stronie mignęły ciemne budynki więzienia na Långholmen. – Wiemy, że zamach w Kungsträdgården został dokonany przez grupę ludzi o nazwie Cyrk, Event, a czasami… – Gra – wtrąciła Rebecca. – Tak! Podejrzewam, że Henrik opowiedział ci o nich. Skinęła głową. – Najpierw wydawało mi się, że to tylko czcza gadanina. Jedna z jego standardowych historyjek… – Po jakimś czasie byłaś coraz bardziej pewna? – Tak, zwłaszcza po rozmowie z… Ugryzła się w język. – Magnusem Sandströmem? – dokończył Sammer. – Albo Farukiem Al-Hassanem, jak się teraz nazywa. Nie odpowiedziała. – Bez obaw, Rebecco. Dobrze znamy Sandströma. Mieliśmy na niego oko od dłuższego czasu. Wiemy, że jego zadaniem jest rekrutowanie osób, z których Gra może mieć pożytek. – Takich jak Henke? – Zgadza się. Twój brat jest dobrym przykładem aktywnego uczestnika. Ale Sandström i jego ludzie rekrutują również innych, bardziej pasywnych. – Takich jak…? Przysunął się jeszcze bliżej i zniżył głos do szeptu. – Na przykład ty…
17 | Game change44 Wjechali na kryty parking przy stacji Södra. – Okej. Wysiadamy. Nora podała mu parę tanich brylów przeciwsłonecznych. – Naciągnij kaptur. Nie rozumiał, dlaczego ma to robić, dopóki nie minęli kiosku i nie zobaczył swojego zdjęcia paszportowego na ścianie. NAJBARDZIEJ POSZUKIWANY CZŁOWIEK W SZWECJI – krzyczały nagłówki gazet tak głośno, że chciał zatkać sobie uszy. – Wszystko w porządku? – spytała cicho Nora. – Pewnie… – wymamrotał, ale nie zabrzmiał przekonująco. – Daleko jeszcze? Pokręciła głową. – Dojdziemy do Fatbursparken i będziemy prawie na miejscu. Ominęli kilka baraków pracowniczych i szli wzdłuż ogrodzenia placu budowy. Muzyka i szum z knajp przy Medborgarplatsen docierały aż tutaj. Jeff przystanął na chwilę i się rozejrzał. – Tu – powiedział, wskazując na otwór w ogrodzeniu. Ruszyli następnie wąską asfaltową drogą, która na końcu zataczała półokrąg. Tam asfalt zamienił się w żwir. Kilka kroków dalej zaczynała się wąska niecka o stromych ścianach. Niesamowite. Wydawało mu się, że zna Södermalm jak własną kieszeń – o istnieniu tego miejsca nie miał pojęcia. Przez pomost znajdujący się jakieś siedem, osiem metrów nad nimi musiał przechodzić mnóstwo razy, nawet się nie zastanawiając, co jest na dole. 44 Zmiana w grze.
Niecka kończyła się nagle przed skalistą ścianą z ogromną żelazną bramą na środku. Kiedy się do niej zbliżali, uderzył w nich powiew chłodnego, wilgotnego powietrza. Jeff zerknął za siebie, następnie przejechał wzrokiem po budynkach na górze. – W porządku? – spytała Nora. Paker skinął głową. Wyjęła z kieszeni duży klucz i otworzyła bramę. Kiedy weszli, starannie ją zamknęła. Dziesięć metrów przed nimi znajdowały się rozsuwane drzwi. Nora szybko do nich podeszła i zaczęła otwierać kłódkę, ale HP nie chciał się ruszyć. Był zmęczony, ledwo żył i nie miał siły iść nawet metr dalej. Nie, jeśli ktoś mu nie powie, gdzie, do cholery, są. – Idziemy – powiedział Jeff i chwycił go za ramię. HP otworzył usta, żeby poprosić króla karków, by uprzejmie się odpierdolił, ale w tym momencie zapalił się rząd lamp po jednej stronie drzwi i oświetlił długi tunel prowadzący w głąb skały. HP jeszcze przez kilka sekund się wahał, ale ciekawość wzięła górę. Tunel był ogromny. Jego wysokość i szerokość wskazywały, że pewnie kiedyś korzystała z niego kolej. Sufit pokrywały kamienne płyty. Co piętnaście metrów wisiały pod nim stare lampy świetlówkowe dające całkiem mocne światło. Boczne ściany tworzyła najczęściej chropowata skała. Ściekająca tu i tam woda wygładziła nieco jej powierzchnię. Tunel zakręcał w lewo, a podłoże delikatnie się zniżało, co zmęczone nogi HP przyjęły z ulgą. Echo powtarzało odgłos ich kroków. Kiedy przeszli jakieś pięćdziesiąt metrów, rozsuwane drzwi zniknęły z pola widzenia. – Dokąd idziemy? – szepnął do Nory, ale odpowiedział Jeff: – Przecież ci mówiliśmy. Na spotkanie… – No tak, ale myślałem… – nie dokończył zdania. Co właściwie myślał? Sam nie wiedział. Cały jego system się zrestartował. Dopiero teraz procesy pod czachą zaczęły nabierać tempa.
Weszli przy Fatbursparken, tunel prowadził w dół i w lewo. Przeszli około dwustu metrów, co oznaczało, że powinni znajdować się tuż pod… * Sankt Paulsgatan. Szofer wjechał na wolne miejsce parkingowe. Następnie, mimo że Sammer nic nie powiedział, wyszedł na chodnik i zamknął za sobą drzwi. – Musisz mieć mnóstwo pytań, Rebecco. Uwierz mi, nic nie sprawiłoby mi większej przyjemności niż udzielenie ci odpowiedzi. Jak zapewne wiesz, jest to niemożliwe… Spojrzał na nią tak, że bezwiednie mu przytaknęła. – Ponieważ ci ufam, zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby rozwiać twoje wątpliwości. Opowiedz, co wiesz, a ja spróbuję uzupełnić braki… Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale szybko je zamknęła. To, że Sammer pracował dla dworu i bezpieki, wiele wyjaśniało. Jednak ona miała więcej pytań, dużo więcej. Teraz musiała je przeformułować. – Skrytka bankowa – zaczęła. – Wiedziałeś, że jest w niej broń… Zawahał się przez chwilę, po czym skinął powoli głową. – Podejrzewałem. Jak powiedziałem, twój ojciec zaczął działać na własną rękę, podejmować ryzykowne decyzje. Bardzo źle by się stało, gdyby tropem broni ktoś dotarł do… Kiwnął ręką w stronę okna. – …zdarzeń z przeszłości. Ucichł na kilka sekund, następnie spojrzał na nią. – Skrytka bankowa na wiele sposobów przypomina mi bańkę. Miejsce, w którym czas zatrzymał się na chwilę, a wszystkie reguły przestały obowiązywać. Ale, jak wiesz, wszystkie bańki mają jedną wspólną cechę… – Prędzej czy później pękają – uzupełniła. Skinął głową. – A paszporty? – One stanowią mniejsze ryzyko, ale byłbym wdzięczny,
gdybyś przekazała mi je wraz z bronią. Żeby chronić pamięć twojego ojca… Nie odpowiedziała, lecz próbowała tak zestawić swoje pytania, żeby tworzyły ciąg narracyjny. – Dokument, który dałeś Henkemu na cmentarzu. Powiedziałeś, że chcesz mu przekazać wiadomość, że dlatego zależało ci na spotkaniu z nim… Sammer nie odpowiedział. Zdawał się czekać, aż Rebecca sformułuje tezę. – Nie rozumiem, jak to się ma do całości… – dokończyła. Sammer zrobił głęboki wdech, wstrzymał powietrze na kilka sekund, po czym głośno je wypuścił. – Przyrzekłem waszemu ojcu, że się wami zajmę. Tobą i Henrikiem. Kiedy zaczęliśmy dostawać informacje, że Henrik jest mocno włączony w działalność Gry, postanowiłem złamać reguły… – Kaknäs. Czy tam się coś zdarzyło? – spytała. Sammer spojrzał szybko w stronę okna. – Wybrałem, powiedzmy, nierygorystyczną strategię… – Czyli jaką? Tu chodzi o mojego brata. Musisz mi powiedzieć, wujku Tage! Obniżył ton i pochylił się do przodu. – Henrik mnie nie lubi, prawda? Nie może znieść faktu, że mam z tobą bliski kontakt, mylę się? – Yyy… co? – Pytanie ją zaskoczyło. – Eee tam… A może rzeczywiście? To nie zależy od ciebie. – Właśnie że tak, Rebecco. Niestety… Zrobił głęboki wdech i wydawał się dumać przez chwilę. – Wygląda to tak: większość uczestników Gry prędzej czy później zaczyna cierpieć na poważną paranoję. Trudno im odróżniać rzeczywistość od fikcji, na każdym kroku węszą spisek. Przerwał na kilka sekund. Rebecca mimowolnie skinęła głową. – Tak jak się obawiałem, Henrika również to dotknęło. Od dawna ma za sobą punkt, w którym skutkowało odwołanie się do jego rozumu.
Znów skinęła głową, tym razem mocniej. – Jedynym sposobem, żeby go uratować, była pewna manipulacja. Nie jestem z tego dumny, Rebecco. Mam nadzieję, że to zrozumiesz. – Co zrobiłeś, wujku? – Pozwoliłem Henrikowi uwierzyć, że jestem Przywódcą. – C-co?! Podniósł rękę, żeby ją uciszyć. – Wiem, co myślisz. Powtarzam: nie jestem z tego dumny. Uznałem, że moje kłamstwo będzie jedynym sposobem, żeby go uratować. Zleciłem mu zadanie. Niewyobrażalne, nie do zrealizowania. Żeby dzięki niemu zapomniał o Grze i sam wyrwał się z jej sideł. Żeby wrócił do rzeczywistości i stał się bardziej osiągalny, może po prostu… – Skory do współpracy! – przerwała. – Chciałeś, żeby sypał, był informatorem. Dlatego znalazł się na komendzie? Sammer skinął powoli głową. – Eskil zadziałał zbyt wcześnie. Henrik nie był jeszcze gotowy i kiedy pojawił się adwokat… – Stiggson zrobił się niespokojny i wypuścił Henkego – wzięła głęboki wdech. – A więc plan był taki, żeby przycisnąć mojego brata tak mocno, by się odłączył od Gry. Efekt okazał się odwrotny do zamierzonego. Postawiliście Henkego na krawędzi, a on z jakiegoś powodu postanowił zabić Blacka. I teraz się obawiasz, że wszystko wyjdzie na jaw. Dlatego chcesz go dorwać pierwszy. Chcesz dopilnować, by się nie wygadał… – Nie, nie, absolutnie nie. Źle mnie zrozumiałaś… – Podniósł obie ręce, żeby powstrzymać ją przed dokończeniem zdania. – Droga Rebecco. Naprawdę musisz mi uwierzyć, że chciałem waszego dobra. Twojego i Henrika. Erland był moim wiernym przyjacielem, zawsze lojalnym wobec mnie i naszych wspólnych spraw. Dlatego mam do siebie ogromne pretensje, że nie zjawiłem się na miejscu i nie uchroniłem go przed samym sobą. Szpony, w które wpadł Henrik, mają związek z losem Erlanda i dlatego zastosowałem drastyczne metody… Jej serce nagle zaczęło bić mocniej. – Twierdzisz, że tata został wykorzystany przez Grę?
Sammer się skrzywił. – Nie możesz odpowiedzieć, co? – dodała. Jeszcze raz spojrzał szybko przez okno. Szofer wciąż stał na chodniku, nieco z dala od samochodu. Jeśli sądzić po jego ruchach, zaczął się trząść z zimna. – Nie mamy wiele czasu, Rebecco – mówił dalej Sammer. – Co to było za zadanie? – Słucham? – Zadanie, które zleciłeś Henkemu na cmentarzu, które miało go zmusić do wyjścia z Gry. Co dokładnie miał zrobić? Zauważyła kolejne spojrzenie przez okno. Szofer odwrócił się i ruszył w stronę samochodu. W chwili kiedy chwycił klamkę, Sammer przysunął się do niej tak blisko, że poczuła zapach jego wody po goleniu. – Miał dokonać zamachu podczas ślubu królewskiego. * Przeszli kolejne dwieście metrów i teraz droga biegła zdecydowanie w dół. Pojawił się nowy dźwięk. Lekki szum wentylacji. Z dużej kraty mijanej po prawej stronie buchało powietrze. Kilka sekund później za ścianą po lewej stronie przejechało metro. HP usłyszał w tle głos z głośników przy peronie. Daleko przed sobą dostrzegł coś, co przypominało baraki budowlane. Po jednym z każdej strony. I nagle zrozumiał, dokąd idą. Kurwa mać! Stanął i rzucił okiem za siebie. Nora zamknęła bramę, klucz włożyła do kieszeni. Nawet gdyby tego nie zrobiła, i tak nie dałby rady biec. – Idziesz czy nie? – Jeff zbliżył się do niego. HP pochylił się do przodu, opierając się rękami o kolana. – Poczekajcie chwilę – mruknął i próbował udawać wykończonego, co właściwie nie było szczególnie trudne. Serce od dłuższego czasu waliło mu jak szalone i coraz ciężej łapał powietrze. Musiał grać na zwłokę, żeby pomyśleć przez kilka sekund.
Całą drogę skręcali w lewo i szli w dół, co oznaczało, że zbliżali się do stacji Slussen. Czyli te baraki na samym końcu… – Spotkamy Källana, prawda? – spytał, podnosząc wzrok. Żadne z nich nie robiło już dobrej miny do złej gry. – Chodźże! – powiedział Jeff i zrobił krok w jego stronę. HP nawet się nie ruszył. – Wasze źródło nazywa się Erman. Spotkałem go dawno temu. Wtedy ukrywał się w lesie. Powiedział, że został wywalony z Gry. On pracuje dla Przywódcy. Widziałem ich obu z gliniarzami zaledwie kilka godzin temu. A wcześniej dostrzegłem go w windzie, która zjeżdża tam. Pokazał palcem baraki. Jeff próbował coś powiedzieć, ale HP go zignorował i patrzył prosto na Norę. Czekał, aż dziewczyna spojrzy mu w oczy. – To wszystko jest pułapką, Nora… – powiedział to w tak opanowany sposób, na jaki tylko mógł się zdobyć. – W najlepszym wypadku Källan zrobił was w konia. Sprawił, że wciąż działacie pod dyktando Gry… Nora milczała, lecz u nasady jej nosa pojawiła się lekka zmarszczka. – Albo cały czas świadomie pracujecie dla Przywódcy. Jej wyraz twarzy trudno było rozszyfrować. Mimo to niemal od razu przekonał się, że wystawiono ją tak samo jak jego. W tym momencie miało to gówniane znaczenie. – Tak czy owak, Gra chce mnie dostać za wszelką cenę. I zgodnie z jej wolą dostarczyliście jej mnie, rozumiecie? Zrobił pauzę, żeby wziąć oddech. – Gówno prawda – burknął Jeff. – Chcesz nam wmówić, że spotkałeś i Källana, i Przywódcę? – Uśmiechnął się i pokręcił głową w kierunku Nory. – Ciężki przypadek nam się trafił… – Jak on wygląda? Minęło parę sekund, zanim HP zorientował się, że Nora mówi coś do niego. – C-co? Kto? – Przywódca, a kto? – Aaa, no więc… Około siedemdziesiątki, dobrze ubrany,
chodzi o lasce… Typowy siwy dziadzio… Powoli się wyprostował. – I spotkaliście się? HP skinął głową. Jej ton i wyraz twarzy potwierdziły jego teorię. Na stówę nie była świadoma, że pracuje dla Gry. – Wypiliśmy razem kawę na cmentarzu przy Kaknäs. Z termosu w paski, typowy gadżet dziadków… – I chcesz, żebyśmy ci uwierzyli? Znów Jeff. HP go zignorował. Musiał przekonać Norę. Nie tylko dlatego, żeby go nie przekazali Ermanowi i Przywódcy. Chciał po prostu, żeby mu uwierzyła. Naprawdę. – No i co ty na to? – rzucił, rozłożył ramiona i odpalił uśmiech kombajnisty. – Masz rację – odparła. HP zobaczył, jak Jeff się wzdryga. – Källan chce się z tobą spotkać. Czeka tam. – Wskazała ręką do tyłu, na baraki. – Zazwyczaj jest niezwykle ostrożny. Powiedzieliśmy mu jednak, że chcesz się wycofać, więc chce spotkania. To musi coś znaczyć… – Że chce mnie dorwać! Bez ostrzeżenia Jeff chwycił nagle HP za prawe ramię i próbował zastosować coś w rodzaju policyjnego chwytu. HP był na to przygotowany. Przez ułamek sekundy stawiał opór, po czym odwrócił się i odsunął w prawo. Zanim kark rzucił się na niego, HP podniósł lewe kolano i trafił go prosto w klejnoty. Kark zaczął padać i omal nie pociągnął za sobą HP. Na szczęście ten w ostatniej chwili wyrwał się z uścisku. Po kilku chwiejnych krokach HP odzyskał równowagę i zaczął biec w stronę baraków. Nora rozłożyła ramiona, żeby go zatrzymać. Bez problemu przemknął obok, bo tunel był wystarczająco szeroki. Miał pięćdziesiąt metrów do baraków i windy. Serce rozsadzało mu klatkę piersiową. Bieg w kierunku czyhającego niebezpieczeństwa nie był najlepszym rozwiązaniem, ale HP nie miał wyboru.
Najprawdopodobniej Erman zaszył się w jednym z baraków i bał się wyjrzeć. Trzydzieści metrów i HP usłyszał za sobą kroki. To pewnie Nora. Jeff raczej nie był w stanie biegać. – Zatrzymaj się, HP! – krzyknęła, a on walczył ze sobą, żeby nie odwrócić głowy. Zostało dwadzieścia metrów. Piętnaście. W gardle, które zamieniło się w suchutką słomkę, wybuchł pożar. Kroki były coraz bliżej. Jeszcze dziesięć metrów. Teraz biegł wąskim przejściem między barakami. Na końcu tunelu widział jasny prostokąt. Pewnie drzwi do windy. Były otwarte! – Stój, HP! Jej głos zabrzmiał ostrzej. HP nie mógł się powstrzymać i spojrzał za siebie. Była sześć, siedem metrów za nim. Blisko, ale nie tak, jak mu się wydawało. Da radę… Musi dać! W kolejnej sekundzie kątem oka zauważył jakiś ruch. Kiedy odwrócił głowę, zobaczył tuż przed sobą jakieś drzwi. W następnej sekundzie zderzył się z nimi. I wszystko pociemniało. – W porządku z nim? – No. Wraca do siebie… Na czole i powiekach miał coś wilgotnego i chłodnego. Bolała go głowa, nos miał zatkany, musiał oddychać przez usta. Robił długie, rzężące wdechy. – Słyszysz mnie, Henke? Już nie czuł wilgoci i chłodu na powiekach. Światło zakłuło go w oczy, więc zamrugał gwałtownie. W polu widzenia pojawiła się twarz Nory i na kilka sekund przepełniło go miłe poczucie bezpieczeństwa. Nazwała go
„Henke”, tak jak siora. Przypomniał sobie, gdzie się znajduje. I dlaczego! Musieli go zawlec do jednego z baraków. Spróbował usiąść, podciągnąć nogi i na nich stanąć. – Spokojnie… Trzymała go, próbowała powstrzymać, ale bez użycia siły. – Källan… – wyrzucił z siebie. – Erman, muszę… I zobaczył jego. Siedział na krześle kilka metrów dalej, pochylony do przodu. Chudy, o krótko ściętych włosach, w okularach z ciemnymi oprawkami – zgodnie z opisem. Spojrzeli na siebie i przez kilka sekund mózg HP próbował przetworzyć to, co widziały oczy. I odgadnąć, jakie to ma znaczenie. Bez skutku. To było niemożliwe. Bez, kurwa, kitu. – Cześć, HP. Fajnie, że mogłeś wpaść… – uśmiechnął się Mange.
18 | Impossible things before breakfast45 – Z JAKIEJ DUPY SIĘ TU ZNALAZŁEŚ?!!! Usiadł okrakiem na klatce Mangego, chwycił go za szyję i zaczął walić jego łysawym łbem o wykładzinę podłogową. – Yhhhhrrrr… Chrrryyy… Kkhkhurwa! – charczał Mange, odpychając go ze wszystkich sił. Ale HP miał na to wywalone. Ktoś ciągnął go za barki, szarpał za ramiona. Nora krzyczała mu do ucha. Nie zwracał na to wszystko uwagi. Chciał zabić tę kłamliwą gnidę… W jednej chwili ogromna łapa zacisnęła się wokół jego szyi tak mocno, że prawie odcięła mu dopływ krwi do mózgu. Zrobiło mu się ciemno przed oczami, poczuł drżenie palców i w końcu puścił szyję Mangego. Chwilę później mógł stanąć na nogi i odzyskał wzrok, ponieważ uścisk stał się odrobinę słabszy. Nora pochylała się nad Mangem. – Dobra, koleś. Uspokoisz się czy nie? – syknął mu Jeff do ucha. – Bo jeśli nie, to z chęcią skręcę ci kark. HP próbował się wyrwać. Machał rękami, żeby chwycić Jeffa i zrobić mu krzywdę. Nic z tego. Ten patetyczny bunt tylko pogorszył sytuację, bo zmusił Jeffa do podniesienia ręki. I HP niemal zawisł w powietrzu, ledwo muskając palcami stóp podłogę. Opadł z sił. Kończyny ciążyły, jakby były z ołowiu. Nie był już w stanie ich podnieść, a tym bardziej – trzymać w powietrzu. Jeff powlókł go kilka metrów i rzucił na małą sofę. Minęła chwila, zanim HP odzyskał siły i usiadł wyprostowany. Mange wstał. Trzymając się za gardło, wlewał w siebie szklankę wody, którą podała mu Nora. Właściwie nie wiadomo, 45 Sześć niemożliwości przed śniadaniem.
skąd ją wytrzasnęła. HP też chciał się napić. Pragnienie było jedynym doznaniem, na którym mógł się teraz skupić. Mange to Källan. MANGE TO KÄLLAN. A to znaczy… A TO ZNACZY??? Mrugał szybko oczami, potarł ręką czoło. Pod powiekami poczuł podejrzaną wilgoć. Zacisnął je, żeby łzy nie pociekły na policzki. Kurwa! Kurwa! FAK! Mange podniósł krzesło, na którym przedtem siedział, i postawił je przed HP. – Tak! Podał mu opróżnioną do połowy szklankę z wodą. HP gapił się tylko na niego. – Daj spokój, HP! Nie musisz się bać, jesteś wśród przyjaciół… HP sięgnął po szklankę i wypił resztę. Woda była lodowata, zaczęło go swędzieć w gardle. – Jak długo? – burknął. – Co jak długo? – Jak długo jesteś w Grze, Mange, Faruk czy jak tam się, kurwa, teraz wabisz… Mange wzruszył ramionami. – Jakiś czas w zasadzie… HP odstawił szklankę, pochylił się i potarł skronie. Daremnie próbował zmusić mózg do pracy. – C-co? Dlaczego? W sensie… ech… Wciąż tarł twarz, coraz mocniej i mocniej. Wbijał palce w skórę, aż wreszcie zaczęła go piec. – Od początku? – wydusił z siebie w kierunku podłogi. – Byłeś z nimi od początku? – powtórzył silniejszym głosem,
prostując się na sofie. Mange zrobił głęboki wdech. – Dłużej niż ty. Właściwie znacznie dłużej. – Więc to ty mnie w to wciągnąłeś? Mange pokręcił głową. – Nie, nie ja. Nie wiedziałem, że w tym siedzisz, dopóki nie pojawiłeś się u mnie i nie pokazałeś mi telefonu. Nawet wtedy myślałem, że przypadkowo znalazłeś komórkę. Że jakiś gracz ją zgubił. Kiedy zdałem sobie sprawę, że jesteś w Grze… – Rozłożył ręce. – Nie rozu… – HP chrząknął i spróbował jeszcze raz. Kątem oka zobaczył, że Nora go obserwuje. – J-jak tam wszedłeś? Co tam robisz? Jesteś graczem czy mrówką? Musisz mi powiedzieć… – O tym później, HP. Nie mamy teraz zbyt wiele czasu. Całe miasto cię szuka. Gliniarze, mrówki, wszyscy… Mange zwrócił się do Jeffa. – Wyjdziesz i sprawdzisz teren? – Pewnie. – Mogę jedynie powiedzieć, że próbowałem ci pomóc… – powiedział Mange, kiedy za Jeffem zamknęły się drzwi. – Pomóc! – HP poczuł, jak krew uderza mu do mózgu. – Mogłeś, do cholery, powiedzieć, że jesteś w Grze. Wyjaśnić, jaka to niebezpieczna robota. Namówić mnie, żebym się wycofał! Powinieneś, do chuja pana, zachować się jak najlepszy przyjaciel! – Ta, bo to by coś dało… – Mange pokręcił głową. – Poza tym wiesz, co się dzieje, kiedy łamie się zasadę numer jeden. Nie tylko ty dostałeś ostrzeżenie. Nora przyniosła wodę. Tym razem każdy z nich dostał swoją szklankę. – Podpalenie sklepu komputerowego, pamiętasz? – dodał Mange, widząc, że HP nie do końca łapie. – Było skierowane przeciwko mnie, nie przeciwko tobie. Małe przypomnienie od Przywódcy o tym, co się może stać, jeśli nie będę przestrzegał reguł gry. Sklep prawdopodobnie nie miał spłonąć. Przekaz stał się jaśniejszy, kiedy zrozumiałem, o co chodzi.
Nora przechyliła szklankę i wylała wodę na spodnie HP, ale on prawie tego nie zauważył. – N-no to co z tego wszystkiego było na serio? – spytał niepewnie HP. – W sensie? – W sensie… A jak, kurwa, myślisz?! Wszystko, czego doświadczyłem. Pożar w moim mieszkaniu, bomba przy E4, serwerownia na Kiście, którą wysadziłem w powietrze, ucieczka, całe to gówno w Dubaju i zdarzenia w ArgosEye. Co z tego było rzeczywiste, czyli na serio? – Wszystko, oczywiście… – Mange wziął kolejny łyk wody. – Tylko może nie w taki sposób, w jaki ci się wydawało – dodał i ruszył się na krześle. – Można by powiedzieć, że właściwie nigdy nie opuściłeś Gry. Że tak naprawdę cały czas dla nich pracowałeś. No albo… dla nas. HP postawił szklankę na podłodze i zakrył twarz rękami. Mange mówił dalej. Jego głos nagle stał się przytłumiony i odległy, jakby dochodził z innego pomieszczenia. Sytuacja była zupełnie nierealna – jak we śnie – HP aż musiał się uszczypnąć w ramię. Dla nich pracowałeś… Jego mózg wysilał się na maksa, gorączkowo próbował połączyć wszystkie elementy układanki – bez szans na powodzenie. Przecież wysadził należącą do nich serwerownię, udało mu się wyjść cało z morderczego spisku, który uknuli, i zatopić ich partnera biznesowego – ArgosEye – z załogą na pokładzie. A może się mylił? Czy rzeczywiście cały czas… …dla nich pracował? Gapił się na Mangego. Na tego nudnego, przezornego i łysawego tchórza Mangelitę. Na swojego starego kumpla, swojego BFF46. Świat zadrżał w posadach. Przez chwilę znalazł się z powrotem w latach osiemdziesiątych. Leżał na sofie przed telewizorem, miał palce 46 Best Friend Forever – najlepszy przyjaciel na zawsze.
żółte od chrupek serowych i wytrzeszczone ślepia. Na ekranie właśnie otwierają się drzwi kabiny prysznicowej i Bobby Ewing odwraca się twarzą do widzów. Pracowałeś… Dla nas… – Co ja tu, kurwa, robię, Mange? – szepnął. * – Daj nam jeszcze parę minut, Jonsson! Dziękuję! Szofer bez słowa zamknął drzwi. – Rozumiesz teraz, dlaczego tak mi zależy, żeby dostać tę broń? – ciągnął Tage Sammer niskim głosem. Skinęła głową. – Przynajmniej tak mi się wydaje. – Dobrze. Byłbym ci wdzięczny, gdybyś jak najszybciej opróżniła skrytkę swojego taty i przekazała mi jej zawartość. Mogę cię o to prosić, Rebecco? Daję ci słowo, że broń zniknie. Że ani ona, ani paszporty nigdy nie trafią w niepowołane ręce i nie zostaną użyte do złych celów. Zastanawiała się kilka sekund. – Broni nie ma w skrytce. – Co? – Przeniosłam ją do swojej skrytki, którą otworzyłam tego samego dnia. – Aaa, rozumiem. Świetnie pomyślane, Rebecco! – Paszporty mam w domu. Jutro rano pojadę prosto do banku i zadzwonię, kiedy będę gotowa. – Świetnie, Rebecco. Nigdy mnie nie zawodzisz! Gdybym tylko miał więcej takich współpracowników jak ty! – Poklepał ją po kolanie. Rebecca uświadomiła sobie, że ten gest sprawił jej przyjemność. – To żaden problem, wujku Tage. – Wracamy do Fredhäll, Jonsson. Wielkie dzięki! – powiedział Sammer i poklepał szofera po ramieniu. – Pani Normén musi się położyć, bo najłagodniej mówiąc, miała ciężki dzień…
* – Wygląda to tak, HP – zaczął Mange. – Jesteś tutaj dokładnie z tego powodu, o którym powiedziała ci Nora. Chcemy zniszczyć Fortecę, zatrzymać PayTag i Przywódcę przed zdobyciem absolutnego monopolu na przeszłość ludzkości. – Ej, czekaj no chwilę… – Wiem, że masz mnóstwo pytań, HP – powiedział Mange i spojrzał na zegarek. – Ale czas ucieka. Przyszedłem tu na chwilę przed waszym pojawieniem się, w miejsce, którego nie będą podejrzewać. Wskazał ręką na sufit. – To jest miejsce spotkań Gry, wolne od oczu i uszu szpiegów. Nie możemy tu długo zostać. Nie przewidzieliśmy, że stracisz przytomność… Ponownie spojrzał na zegarek. – Jestem w Grze od dawna. Miałem kumpli, którzy w niej działali, i poniekąd dostałem od nich zaproszenie. Na początku były to zlecenia na mniejszą skalę, podobne do twoich, i dość fajna zabawa. Z czasem angażowałem się bardziej, podobało mi się, że jestem częścią czegoś większego, o czym wie tylko kilka osób. HP mimowolnie przytaknął. – Słucham. – Dzięki Grze można było wpływać na pewne sprawy, zmieniać ich bieg. Wyciągać na światło dzienne coś, co inni chcieli ukryć. Umorzone dochodzenia, raporty schowane do szuflady albo wyciszone. Małe puzzle. Najpierw składaliśmy je w całość, potem mogliśmy dać cynk mediom albo wysłać swoje odkrycia do whistleblowerów mających strony internetowe. Na początku realizowaliśmy mnóstwo takich zleceń… – Ale? Mange zerknął na Norę. – Ja i moi kumple dostrzegaliśmy tylko ułamek tego, co się dzieje. Zresztą zawsze tak jest. Gra dzieli się na małe komórki. Jedynym ogniwem je łączącym jest Przywódca. Po pewnym
czasie okazało się, że Przywódca zmienił kurs. Kierowanie Grą stawało się coraz bardziej scentralizowane, gracze mieli coraz mniej możliwości wyboru, zlecenia były niejasne. Stopniowo traciliśmy na nie wpływ, wszystko przechodziło przez Przywódcę. W końcu stało się pewne, że wykorzystał Grę, żeby zdobyć władzę. I kiedy PayTag… – Kiedy w tym wszystkim pojawiam się ja? – przerwał mu HP. Mange wydał się zmieszany tym nieoczekiwanym pytaniem i minęło kilka sekund, aż znalazł na nie odpowiedź. – Nooo… Jeśli mam być szczery… Większość twoich osiągnięć szła na rachunek Gry. Realizowałeś cele Przywódcy, że tak powiem… Mange uśmiechnął się niepewnie do HP, jakby czekał na jego reakcję. – Przecież wysadziłem w powietrze serwerownię. Zadałem im cios w same jaja, zniszczyłem ich na wiele miesięcy, opróżniłem im konto, utopiłem ArgosEye… Chyba to zrobiłem, nie? – dodał, kiedy Mange nie odpowiadał. Sam zauważył, jak przytłumionym głosem to powiedział. – Jak już wspomniałem, próbowałem ci pomóc. Chciałem cię z tego wyciągnąć – mruknął Mange. – Ale po pożarach… – Wymienił szybko spojrzenia z Norą. – Po pożarach zacząłem działać. Przywódca obiecał mi, że po wszystkim cię puści. Wbił wzrok w podłogę. – Opróżnili budynek na Kiście dzień po wizycie twojej i Rehymana. Przenieśli wszystko do nowego, bezpieczniejszego miejsca. Ty wysadziłeś pustą ruderę. Tyle. Wiele razy chciałem ci wszystko powiedzieć. Dopóki mieli oko na ciebie i Rebeccę, było to niemożliwe. HP zrobił głęboki wdech. – Więc wszystko zostało zaplanowane? Pozwolili mi po prostu uciec z kasą? Dlaczego? – Gra potrzebowała zamachowca, eksplozji powiązanej ze szczytem UE. Kogoś, kogo nie można wyśledzić. Pieniądze były wynagrodzeniem za to, że wykonałeś ostateczną misję. I dokładnie tak jak podejrzewali, wziąłeś kasę i się zawinąłeś.
Żadnych świadków, żadnych śladów… – Powoli pokręcił głową. – Do tego momentu wszystko poszło zgodnie z obietnicą Przywódcy. Zarówno ty, jak i Becca byliście bezpieczni. – A to, co zdarzyło się później, w Dubaju, w ArgosEye? Mange wykrzywił twarz. – Powinienem się, oczywiście, domyślić, że Przywódca sam ustanawia reguły. Że to on decyduje, kiedy Gra się zaczyna i kiedy kończy. Najwyraźniej byłeś zbyt wartościowym nabytkiem, żeby cię zostawić w spokoju. Siedziałem za granicą. Różnymi kanałami doszły do mnie informacje, że znów zostałeś wciągnięty do gry. Wtedy niewiele mogłem zdziałać. Poprosiłem kolegę, żeby miał na ciebie oko i wysyłał mi raporty z przebiegu zdarzeń… – Kogo? Mange wzruszył ramionami. – Czy to ma jakieś znaczenie? W każdym razie po pewnym czasie dałeś o sobie znać, opowiedziałeś mi o ArgosEye i poprosiłeś mnie o trojana, żeby zniszczyć firmę. Postawiłeś mnie w cholernie niezręcznej sytuacji. Zastanawiałem się, czy ci pomóc od razu, czy skonsultować się z Przywódcą. Mange potarł rękami o kolana. – Zadzwoniłeś do Przywódcy… – HP zamyślił się na kilka sekund. – Dlatego na światło dzienne nie wypłynęła żadna informacja o Grze! Zaprojektowałeś wirusa tak, żeby nic o niej nie wyłapał. Mange pokręcił głową. – Właściwie coś takiego zaproponowałem Przywódcy, ale on uznał, że to niepotrzebne. Miałem ci pomóc, jak tylko mogłem. Minęło trochę czasu, zanim zrozumiałem dlaczego… HP otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale dopiero po kilku sekundach wydusił z siebie odpowiednie słowa. – Że co? Czekaj! Twierdzisz, że ArgosEye… – Nigdy nie kryło żadnych tajemnic Gry – uzupełnił Mange. – Przecież było partnerem Gry. PayTag miał ją kupić i… Mange pokręcił głową. – Pomyśl, HP. Kto opowiedział ci o transakcji PayTag? Założę się, że to nie był Philip Argos ani żadna z osób tam
zatrudnionych. Mylę się? Myśli HP tworzyły bezładną plątaninę. Dopiero po chwili znalazł odpowiedni trop. – Eee, nie. To była Monika, siora Anny Argos. Powiedziała mi o tym na Lidingö. Mówiła, że Anna sprzeciwiała się zakupowi i dlatego tamci ją zabili. – Okej – skinął głową Mange. – Tak to wyglądało… – Ponownie wymienił spojrzenia z Norą, zerknął na zegarek i przysunął się bliżej HP. – PayTag nigdy nie interesowało się ArgosEye. Wtedy za śmieszną sumę kupili inną firmę w mniej więcej tej samej branży i zaczęli ostro pracować, żeby zebrać kompetentne kierownictwo. A Philip Argos planował tylko zwykły debiut na giełdzie. Gdyby mu się powiodło, PayTag zyskałby niechcianego konkurenta. HP wzdrygnął się. – Co? Twierdzisz, że siora Anny Argos mnie okłamała? Tylko udawała, że firma ma zostać sprzedana? Po co, do kurwy, miałaby to robić? – W zasadzie z dwóch prostych powodów. Po pierwsze, żebyś jej pomógł. Nienawidziłeś Gry, Przywódcy i PayTag i skorzystałbyś z każdej nadarzającej się okazji, by pokrzyżować im plany… HP skinął obojętnie głową. – A drugi powód? – No właśnie. Kto dostałby podjarki na samą myśl, że Philip Argos opróżni kasę firmy i napełni nią twoje kieszenie, by wykupić akcje Anny? Że sam zatopi swój okręt, kiedy trojan ujawni ich niecne metody i zbije wartość akcji do zera? Pusty sejf, zła sława, żadnych inwestorów… Mange spojrzał na niego, jakby oczekiwał natychmiastowej odpowiedzi. Ale mózg HP pozostawał daleko, daleko w tyle. – Pomyśl, HP – dodał powoli. – Kto nienawidził Philipa Argosa do tego stopnia, że wymyśliłby tak zajebiście zaawansowaną zemstę? Podniósł swój telefon. W metalowej błyszczącej obudowie i ze szklanym wyświetlaczem. Na jego widok HP mimowolnie drgnął.
Na ekranie widniała kobieta z ciemnymi włosami obciętymi na pazia siedząca przy stole w restauracji. W ręce trzymała kieliszek wina i wyglądała, jakby wznosiła toast z mężczyzną odwróconym plecami do aparatu. Kobieta kogoś mu przypominała, ale nie mógł skojarzyć kogo. – Przyjrzyj się dokładniej i zapomnij o kolorze włosów – powiedział Mange. HP posłuchał i nagle odniósł wrażenie, że wie. Rozpoznał postawę, sposób, w jaki kobieta patrzyła na swojego towarzysza. Tyle że to było nie do pojęcia. – Zapomnij o Monice – ciągnął Mange. – Mówimy o naprawdę mściwej osobie. O kimś, kto szedłby do celu po trupach. Nawet po trupie własnego…? Mange pokazał HP kolejne zdjęcie w telefonie. Tym razem mężczyzna był lepiej widoczny. Mark Black. Głowa HP odmawiała dalszej współpracy. – Teraz nazywa się Anthea Ravel – kontynuował Mange. – Jest na kierowniczym stanowisku w grupie PayTag i pracuje nad startem ich nowej firmy. Swoją drogą pasuje jej to nazwisko. Ravel to kontranim. – Możesz, do cholery, mówić po szwedzku? – burknął HP ze wzrokiem wbitym w ekran. – Kontranim może oznaczać własne zaprzeczenie. Jak czerstwe ciało i czerstwy chleb. Dwa oblicza Janusa47. Mange jeszcze bardziej zbliżył telefon do twarzy HP. – Dwa oblicza, rozumiesz? – Anna Argos – wymamrotał HP, nie wierząc własnym słowom. * – Musisz mieć się na baczności, Rebecco. Obiecaj mi – powiedział Tage Sammer, kiedy samochód zatrzymał się przy chodniku, a szofer wyszedł, żeby otworzyć jej drzwi. – Nie tylko wtedy, kiedy pójdziesz do banku. Gra ma oczy i uszy wszędzie, a Magnus Sandström jest bardzo niebezpiecznym człowiekiem. Nie wolno ci wierzyć w nic, co ci powie. Najprawdopodobniej 47 W języku szwedzkim kontranim to „janusord”, czyli janusowe słowo.
urobił was oboje. Sprzedał historyjki, zorganizował spotkania… Pokręciła głową. – Po prostu nie mogę w to uwierzyć. Znamy się od małego. Mange to fajny, miły chłopak. – Wiem, że to może być bolesne. Ale Sandström pracuje dla Gry od dawna, bardzo dawna. Obecnie ma wysoką pozycję, może nawet jedną z najwyższych. Henrik właśnie nam się wymknął i obawiam się, że Sandström będzie chciał wykorzystać naszą broń przeciwko nam. Chcemy złapać ich obu przed ślubem, zanim historia się powtórzy… Drzwi samochodu się otworzyły, Tage momentalnie przerwał. – Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać, droga Rebecco. Jeśli odezwie się twój brat, od razu do mnie zadzwoń. Spróbuję pomóc wam, jak tylko mogę, ale zanim Henrik nie znajdzie się w bezpiecznym miejscu, nie możemy, niestety, mieć ze sobą bezpośredniego kontaktu. Skinęła głową. – Rozumiem. – Świetnie. Jak powiedziałem, naprawdę przepraszam za zaistniałą sytuację, Rebecco. Z głębi serca. Po części sam ponoszę odpowiedzialność, mam tego pełną świadomość. Nie chciałem nikogo wystawiać na taką próbę, a już najmniej ciebie. Mam szczerą nadzieję, że mi wybaczysz. Nie odpowiedziała, tylko pochyliła się i pocałowała go w policzek. Drzwi samochodu zamknęły się i kilka sekund później została sama na ulicy. * – Bingo! – uśmiechnął się Mange. – Całkiem niezły deal, nie? Anna Argos się zemściła, PayTag pozbył się konkurenta, Przywódca dostał zapłatę. Żeby to wszystko ze sobą powiązać, potrzeba było odpowiedniego gracza i sposobu, żeby wrócił do ula. Nagle zakończył się twój urlop… HP pokręcił z niedowierzaniem głową. To, o czym Mange opowiedział, brzmiało na maksa niedorzecznie. Szaleństwo w rozmiarze XL.
Granice logiki znajdowały się jednak po drugiej stronie, tak daleko za nim, że nawet nie było sensu się oglądać. Anna Argos przy życiu… W takim razie ta pieprzona dziwka odpowiada za to, że go zamknięto, torturowano, aż w końcu deportowano jako podejrzanego o morderstwo. Wszystko, żeby wzbudzić w nim trochę chęci zemsty. Ona w tym czasie, już pod nowym nazwiskiem, prowadziła luksusowe życie na jakiejś plaży, czekając, aż zagoją się rany po kolejnym poprawianiu gęby. – Więc cała akcja z zatapianiem ArgosEye była bez sensu… – wyrzucił z siebie. – Nie, nie. Skądże! Mange pokręcił ostentacyjnie głową. – Philip Argos może nie był mordercą, ale na pewno był profesjonalnym łajdakiem. Przypomnij sobie, co ci zrobił. Działalność jego firmy mocno śmierdziała. – Teraz PayTag i Anna Argos zajmują się tym samym, tylko pod inną nazwą… – Niestety. I w ten sposób wracamy do tego, co powiedziałem o zmiennym kompasie Przywódcy. – Mange się skrzywił. – Ta nowa firma PayTag nazywa się? – Sentry Security… Jego mózg załapał niemal natychmiast. – Sentry? Kurwa, przecież tam… – Pracuje Rebecca, zgadza się. Zaczynasz już czaić, jak wszystko się łączy? – Zerknął na zegarek. – Sorry, ale powoli musimy się zmywać. Kent załatwił miejsce dla ciebie, gdzie możesz kimać, dopóki nie będziemy gotowi. Musisz… – Ej, w tej chwili niewiele brakuje, żebym dostał wylewu krwi do mózgu, więc nie gadaj mi, co muszę. Jak się pewnie domyślasz, twoja wiarygodność nie jest teraz zbyt wysoka. Daj mi choć jeden powód, żeby nie zwinąć się stąd i nie zaszyć w jakiejś dziurze do czasu, aż wszystko się uciszy. – Potrzebujemy cię, HP! – Mange podniósł ręce. – Wiem, że mi nie ufasz. Wyprowadziłem cię w pole, przyznaję. Nie ma nawet o czym gadać! Ale wszystko, co zrobiłem, miało pomóc tobie i Becce. Przysięgam!
Otworzyły się drzwi, Jeff wsadził głowę do środka. – Ktoś przesunął kartę na górze – syknął. – Winda zjeżdża, musimy iść. I to już! Mange i Nora wstali prawie jednocześnie. HP dalej siedział. – Daj spokój, HP. Musimy lecieć! Wyjaśnię ci wszystko po drodze. Jak nas tu znajdą, będzie po nas… – Nie ruszę się, dopóki mi nie powiesz, kim są oni. – Strażnicy kolei, gliniarze, obojętne – odparł Jeff. – Ruszcie dupy albo sam stąd spadam… Mange podniósł rękę i Jeff natychmiast ucichł. – Później opowiem ci więcej, HP. Przysięgam. Teraz musimy iść. Wiem, że dużo oczekuję, ale musisz mi zaufać. Jeśli gliniarze cię dorwą, jest po tobie… Przez chwilę HP bacznie wpatrywał się w twarz Mangego, po czym niechętnie się podniósł. Biegli truchtem przez tunel. Na przodzie Nora, za nią HP i Mange, z tyłu Jeff. HP nie mógł się powstrzymać i od czasu do czasu odwracał głowę. Chciał powiedzieć coś do Mangego, zadać więcej pytań, ale tempo biegu, w dodatku pod górę, całkowicie wyczerpało zmęczone płuca. Minęli zakręt. Baraki zniknęły z ich pola widzenia. Po kilku metrach Nora zwolniła. – Nie łapię – wyrzucił z siebie HP. – Gra ma przecież PayTag. Black pracuje dla Przywódcy… Przerwał, żeby złapać powietrze. – Nie, nie. Absolutnie – odpowiedział Mange. – Właścicielem PayTag jest tajemnicza organizacja. Mamy swoje teorie, kto może za nią stać, ale to inna historia. PayTag był na początku zleceniodawcą Gry. Jednym z wielu. Od kilku lat jest właściwie jedynym… Nagle Nora się zatrzymała, a za nią cała reszta. Podniosła rękę. Przez kilka sekund odległy szum wiatraków i ziajanie HP były jedynymi dźwiękami. Po chwili usłyszeli dobiegający z przodu rytmiczny chrobot. Odgadli od razu, że to odgłos kroków prawdopodobnie wielu osób.
Drgnęli na ostry dźwięk sygnału trójtonowego. – Radio. To muszą być strażnicy kolei! – syknął Jeff. – Z powrotem – powiedziała Nora krótko i Jeff odwrócił się w kierunku miejsca, z którego uciekli. – Przecież wpadniemy prosto w ich ręce! – Cicho – odparła ze złością. – Po prostu rób, jak mówię… Zaczęli biec. – Więc ty i twoi kumple chcecie się zbuntować? Przeprowadzić małą rewolucję pałacową, hę? – powiedział HP. – Coś w tym rodzaju – odparł Mange. – Grę wciąż można wykorzystywać dla dobrych celów. Ale trzeba przeciąć wszelkie więzy z PayTag i wymienić obecnego Przywódcę. – Dziadzię Sammera? Mange drgnął i prawie się zatrzymał. – Spotkałeś go? – Zeszłej zimy na cmentarzu dla zwierząt przy Kaknäs. Becca sądzi, że gościu jest jednym ze starych kumpli naszego ojca z czasów wojska. To prawda? – Tutaj! – Nora nagle się zatrzymała i wskazała na ścianę. Między dwiema dużymi rurami znajdował się mały metalowy właz. Jeff podszedł bliżej. Z futerału przy pasku wyjął narzędzie wielofunkcyjne. Kilka sekund później otworzył właz. Ich oczom ukazał się ciemny otwór. Poczuli powiew ciepłego, wilgotnego powietrza. Nora nie wahała się nawet przez sekundę i wpełzła do środka. – Właź – powiedział Mange do HP i wskazał na otwór. – Nora zaopiekuje się tobą. Jeff i ja zostaniemy i zamkniemy właz. Wyjście znajduje się obok stacji Slussen. Przy odrobinie szczęścia zdążymy tam dojść… – A-ale… Ech, czekaj chwilę – zaprotestował HP. – Właź – syknął Jeff. – Mogą się tu zjawić w każdej chwili. HP spojrzał na Mangego gniewnym wzrokiem. – Ty i ja mamy jeszcze dużo do pogadania. – Wiem, wiem. Przysięgam, że tak się stanie, HP. Wkrótce wyjaśnimy sobie wszystko. Do tego czasu musisz mi zaufać. Spadaj już, do cholery!
HP wahał się jeszcze chwilę. Dźwięki dochodzące z góry tunelu stawały się coraz wyraźniejsze. Odgłos ciężkich kroków, jakby glanów stukających o beton. Dodatkowo echo niosło ludzkie głosy i głośne trzaski z radia. HP zrobił głęboki wdech i wpełzł w ciemność.
19 | Being Earnest48 W zasadzie powinna już spać. Był środek nocy, miała za sobą burzliwy dzień, no i przed godziną wzięła tabletkę nasenną. Mimo to wciąż leżała z otwartymi oczami. Laptop zostawiła na stole w kuchni, tuż obok talerza z resztkami odgrzanej w mikrofali mrożonej zapiekanki, którą wcisnęła w siebie na kolację. W głowie wirowały myśli. Nie wiedziała, w co wierzyć. Historia wujka Tagego brzmiała niewiarygodnie, ale nie wydawała się nieprawdopodobna. Jeśli zebrać wszystkie dowody i dorzucić do nich pewne – z pozoru nieistotne – zdarzenia i incydenty, wszystko składało się w jako taką całość. Twierdzenie numer jeden: „Tata i André Pellas a.k.a. Tage Sammer służyli razem na Cyprze”. Zdjęcie z bankowej skrytki oraz to, które znalazła w książce, potwierdzały tę teorię. Twierdzenie numer dwa: „Tata i inni próbowali przemycić broń, żeby uchronić słabszą stronę konfliktu od zmasakrowania”. To zdarzenie miało miejsce, więc jeśli przyjąć, że tata faktycznie służył na Cyprze, mogło tak być. A reszta? To, że tata pracował później dla sił zbrojnych jako swego rodzaju pomocnik? Jako posłaniec, który z powodu specyfiki zlecanych mu misji potrzebował fałszywych paszportów? Nie było to aż tak niemożliwe, jak wydawało jej się na początku. Do niedawna zimna wojna należała dla niej do zamierzchłej przeszłości, była czymś, co ogląda się w filmach historycznych lub programach dokumentalnych. 48 Bycie Earnestem, dosł. bycie szczerym – nawiązanie do kryptonimu Johna Earnesta oraz do sztuki Oscara Wilde’a The Importance of Being Earnest (pol. Bądźmy poważni na serio).
Ale przecież w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych zagrożenie było realne. Okres po zimnej wojnie zainteresował ją bardziej, niż chciała się do tego przyznać. Kilka godzin z Wikipedią pozwoliło jej zorientować się w temacie. W tamtym czasie Szwecja miała jedne z największych sił lotniczych na świecie. W kraju budowano podziemne bazy, jak ta na Tullinge. Ani wtedy, ani dziś nikt nie miał wątpliwości co do tego, że Wschód to wróg, a Zachód – przyjaciel. Szwecja udawała neutralny kraj, w rzeczywistości Instytut Obrony Łączności przechwytywał sygnały z ZSRR i najprawdopodobniej przekazywał informacje NATO. Na razie nie było na to konkretnych dowodów. No, może z wyjątkiem wraku zestrzelonego przez Sowietów samolotu wywiadowczego, który nurkowie znaleźli na dnie Bałtyku. Nie był to na pewno temat do plotek przy kawie, nic więc dziwnego, że się o tym nie słyszało. Ją jednak interesowało coś zupełnie innego, o czym do niedawna nie miała zielonego pojęcia. Gdyby nie ten wycinek z sypialni Henkego, pewnie nie połączyłaby tych historii ze sobą. W ostatnim czasie Szwecja przekazała USA trzy kilogramy plutonu. Według oficjalnych doniesień wykorzystywano go w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych do projektu badawczego, a następnie ukryto w jakimś górskim schronie wojskowym. Najpewniej było to miejsce w stylu Fortecy. Szwedzki projekt atomowy, do którego realizacji trzeba było przez czterdzieści lat składować śmiertelny pluton? Brzmi jak fikcja. Całość musiała być ściśle tajna. O dziwo, w Wikipedii znalazła masę informacji na ten temat. Otóż istniały dwa projekty badawcze. Program „S” miał wypracować sposoby zapobiegania atakom jądrowym. Całkiem logiczne, jeżeli się weźmie pod uwagę ducha tamtej epoki. Widziała kiedyś na Discovery czarno-białe filmy instruktażowe z okresu kryzysu kubańskiego. W szkole dzieci uczyły się chować pod ławkami. Duck and cover!49 49 Nazwa metody szkolenia na wypadek wybuchu nuklearnego podczas
Jakby to mogło pomóc… Natomiast program „L” to zupełnie inna historia. W jego ramach próbowano skonstruować szwedzką broń jądrową. Zachowało się wiele źródeł na jego temat. Gdyby nie one, Becca uznałaby, że to wymysł. Tak jak mockument o tym, że Mistrzostwa Świata w roku 1958 wcale nie odbyły się w Szwecji, albo jak teoria, według której Neil Armstrong stąpał nie po Księżycu, ale po wysypanym piachem studiu w Hollywood. Resztki próbnego reaktora wciąż znajdowały się w skale pod Politechniką Sztokholmską, czyli w samym centrum miasta. Tę informację można było znaleźć nawet na stronie Politechniki. Kolejny reaktor w Älta miał produkować pluton. Próby podobne do podejmowanych teraz, pięćdziesiąt lat później, w Iranie. Zadanie okazało się trudniejsze, niż sądzono. Dlatego wojsko zaczęło zdobywać pluton z innych źródeł. Właśnie w tym miejscu doniesienia z Wikipedii robiły się naprawdę ciekawe: 6 kwietnia 1960 roku Rada Bezpieczeństwa Narodowego USA postanowiła absolutnie nie wspierać starań Szwecji o pozyskanie lub własną produkcję broni jądrowej. Uznano bowiem, że z punktu widzenia obrony przed ZSRR lepiej będzie, jeśli Szwecja przeznaczy swoje skromne środki na broń tradycyjną, a nie na drogą broń jądrową. Zatem Amerykanie formalnie powiedzieli „nie” programowi „L”. Żadnej pomocy z bronią jądrową. Jednak od kolejnych informacji włosy stanęły jej dęba. Mimo postanowień z roku 1960 w drugiej połowie lat sześćdziesiątych przedstawiciele Szwecji kontaktujący się z amerykańskim Departamentem Obrony uzyskali dostęp do niektórych tajnych informacji. Wśród nich znalazły się dane z zakresu fizyki jądrowej i wytyczne dotyczące działania wywiadu oraz szybkich procesów decyzyjnych niezbędnych podczas stosowania obrony przeciwjądrowej. Szwedzcy przedstawiciele oglądali między innymi system MGR-1 Honest John, który można było uzbroić w głowicę z zimnej wojny.
ładunkiem atomowym W7 lub W31. Na potrzeby artylerii wyprodukowano pocisk W48 o średnicy 155 mm i mocy wybuchu 0,072 kt. Nie zachowały się jednak szwedzkie plany konstrukcyjne tak małej broni. Honest John50. Earnest John. John Earnest. John Earnest z Bloemfontein w RPA, z paszportem pełnym amerykańskich pieczątek. I zdjęciem przedstawiającym jej ojca… To nie mógł być przypadek. * Czołgali się w ciemnościach już co najmniej od trzech kwadransów. Podłoga w tunelu była nierówna. Jego kolana i dłonie coraz wyraźniej protestowały. Po lewej biegło kilka rur, w co najmniej jednej z nich płynął ukrop. HP zdążył się oparzyć w ramię z dziesięć razy, po twarzy i po plecach strugami spływał mu pot. Już dawno zrobiłby sobie przerwę, ale absolutnie nie chciał wyjść przed Norą na mięczaka. Skoro ona dawała radę, on miałby nie dać?! Trzymał się jak najbliżej niej, wsłuchiwał się w jej ruchy i oddech. Natrafił na coś prawą ręką i przez chwilę wydawało mu się, że znów podszedł za blisko Nory. Potem jednak uświadomił sobie, że to coś nie było skórzanym glanem – było wilgotne i miało futro. Po sekundzie coś otarło się o wewnętrzną część jego łydki. Wzdrygnął się i kolejny raz dotknął ramieniem gorącej rury. – Fak! – wyrwało mu się. – W porządku? Z przodu zapaliło się niebieskawe światełko i skierowało się w jego stronę. Nora używała telefonu jako latarki. – Szczur – mruknął. – Nienawidzę gnojów. – Możemy zrobić przerwę, jeśli chcesz. 50 Uczciwy John.
– Nie, luz. Idziemy dalej. Nora chyba zauważyła jego zmęczenie. Obróciła się, usiadła w poprzek tunelu, wyciągnęła nogi i oparła glany na gorącej rurze. Z kieszeni wyłuskała pudełko snusu i wetknęła sobie jedną porcję pod wargę. Absolutnie nie wyglądało na to, że chce go poczęstować. – To chyba niedaleko… – westchnęła i schowała snus. – Dokąd? Do stacji Slussen? Rozprostował zesztywniałe kości i spróbował usiąść tak jak ona. – Też tak najpierw myślałam, ale tunel skręca w inną stronę. Idziemy na południe. Chyba zbliżamy się do Medborgarplatsen. – Aha. Co zrobimy, kiedy wyjdziemy? Gdzie jest mieszkanie, o którym mówił Mange? – Zobaczysz… Próbował się jej przyjrzeć, ale krył ją cień, ponieważ telefon świecił w jego stronę. Całkiem spoko laska. Najbardziej ogarnięta z tej ekipy spiskowców. Kent Hasselqvist był niepewnym siebie tchórzem, paker Jeff z kolei – uosobieniem wszelkich stereotypów o wygolonych i wytatuowanych dresach z siłowni. Nora to zupełnie co innego. – A ten… Ty kim byłaś w Grze? – zapytał niby to na luzie i bez większego zainteresowania. – Graczem czy mrówką? – dodał nieco mniej pewnie, kiedy nie odpowiedziała. – Czy jakimś funkcjonariuszem jak Mangelito? Nadal żadnej odpowiedzi. – No dobra, Greto Garbo, sorry, że zapytałem – zamruczał. – Idziemy? – Wskazał głową w głąb tunelu. Jeszcze kilka sekund siedziała cicho. Potem się obróciła i zgasiła telefon. – Byłam graczem jak ty – powiedziała i zaczęła się czołgać. * Rebecca przewinęła stronę do końca. Większość źródeł pochodziła z Biblioteki Królewskiej, postanowiła więc wkrótce się tam wybrać.
W roku 1968, cztery lata po tym, jak ojca usunięto z obrony i jak – według Sammera/Pellasa – zaczął pracować jako konsultant, Szwecja podpisała układ o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej i zaczęła sukcesywnie zamykać programy jądrowe. Oficjalnie zakończono je w roku 1972. W następnym akapicie Wikipedia jakby przeczyła sama sobie. Wszelkie działania związane z bronią jądrową kontynuowano w Instytucie Badawczym Sił Zbrojnych jeszcze po roku 1972, choć na zdecydowanie mniejszą skalę (w roku 1972 przeznaczono na to o 2/3 mniej środków niż w latach 1964– 1965). Zaniechano prac konstrukcyjnych, lecz badania nad obroną przeciwjądrową trwały. Wszystko zgadzało się idealnie z tym, co mówił wujek Tage. Prowadzony w sekrecie duży projekt badawczy wymagający tajnych kontaktów z zagranicą. Projekt, który później niby zakończono, ale w rzeczywistości kontynuowano z mniejszym rozmachem, w jeszcze większej tajemnicy. Działania prowadzono w ukryciu przy cichym przyzwoleniu władz. Jednak w 1985 roku ukazał się artykuł, który nagle porządnie wystraszył rząd Palmego. Do zbadania sprawy wyznaczono komisję, która po dwóch latach doszła do tego, że nie miała do czego dochodzić, ponieważ wszelkie badania nad bronią jądrową zakończono w roku 1972, a więc zgodnie z tym, co wcześniej twierdził rząd. Dwa lata… Tyle w zupełności wystarczyło na zamknięcie wszystkich ośrodków, zerwanie kontaktów i usunięcie wszelkich śladów. Takie rozwiązanie pasowało wszystkim. To znaczy prawie wszystkim… Jeśli się nie myliła, jeśli Sammer i ojciec pracowali w programie „L” oraz jego supertajnej późniejszej fazie, to rozdzielili się ostatecznie w roku 1985 lub 1986. Umowę o założenie skrytki bankowej podpisano w 1986 roku i to w tamtym czasie tata zaczął się zmieniać. Zrobił się zgorzkniały, wściekły, zdecydowanie bardziej agresywny. Czy to wtedy zdobył rewolwer, czy dostał go wcześniej, na przykład od wujka Tagego, jako narzędzie obrony? Projekt jądrowy prowadzono pod zwierzchnictwem sił
powietrznych. Tylko ich personel był wyposażony w rewolwery kaliber .38. To by tłumaczyło, dlaczego wujek Tage tak bardzo chciał odzyskać broń. Nie chodziło tylko o to, żeby ukryć ją przed Henkem. Wujek chciał się pozbyć rewolweru raz na zawsze. Bardzo źle by się stało, gdyby ktoś tropem broni dotarł do zdarzeń z przeszłości. Co mógł mieć na myśli? No i ten komentarz, którzy rzucił na pożegnanie, kiedy wysiadała z samochodu. Nie do końca go zrozumiała. Coś o tym, że historia nie może się powtórzyć. Zamknęła oczy, skryła twarz w dłoniach i zaczęła masować skronie. Co za popaprana sprawa! * – Wysoko zaszłaś w rankingu? – wysapał nad jej nogą. – Ja byłem na drugim miejscu, gracz numer 128. Właściwie przez jakiś czas prowadziłem, ale pewnie wiesz… Żadnej odpowiedzi. A niech ją, nieprzystępna sztuka. Ni z tego, ni z owego Nora się zatrzymała. Omal nie wylądował twarzą na jej pośladkach, choć to akurat byłoby miłe. Otwierał usta, żeby powiedzieć coś błyskotliwego, kiedy go uciszyła. – Ciiiii! Teraz i on zobaczył smużkę światła przed nimi. Sączyła się z sufitu, pewnie przez jakąś kratkę. W oddali słychać było niewyraźne głosy. – Która godzina? – wyszeptał. – Wpół do szóstej. Przez sekundę wydawało mu się, że mówi o szóstej wieczorem. To by znaczyło, że czołgali się w tych ciemnościach cały dzień. Potem się zreflektował. Zabrali go z Långholmen w środku nocy, potem szedł z nimi przez duży tunel tak długo, aż
zobaczył ostatni pociąg odjeżdżający ze stacji. Do tego kilka godzin gadania i ta przechadzka na czworakach. Zaraz pora na śniadanie. Nora ostrożnie przesunęła się do przodu i zatrzymała pod kratką. Najpierw przykucnęła, potem powoli się podnosiła, wyciągając ręce w stronę światła. Jej głowa zniknęła z zasięgu jego wzroku i mimo że widział resztę jej ciała, przez chwilę czuł się nieco opuszczony. Na szczęście po chwili znów zobaczył ją całą. – Chodź! – powiedziała. – No, dawaj! – dodała, machając ręką, kiedy nie zareagował dość szybko. Podczołgał się do przodu i kucnął obok niej tak blisko, że czuł na twarzy jej oddech. – To stacja Medborgarplats. – Wskazała palcem w górę. – Peron jest pusty, ale pewnie lada chwila otwierają, bo słyszę głosy. Musimy wyleźć, zanim wpuszczą pierwszych pasażerów… – wyjaśniła. – Inaczej zwrócimy na siebie uwagę – dodała, kiedy nie załapał. – Dwie porządnie usyfione osoby wyczołgują się z dziury w podłodze… – No tak, jasne – wymamrotał. Niezły z niego głąb! Nora wstała, wyjęła z kieszeni jakiś metalowy klucz i podniosła kratkę. Potem podskoczyła i zwinnie się podciągnęła. – Dawaj! Wyciągnęła rękę. Przez chwilę się zastanawiał, czy jej nie zignorować. Przecież, do cholery, umie sam wydostać się z tej dziury. Był jednak wykończony, a nie miał zamiaru zawisnąć w połowie drogi jak jakiś niedorobiony akrobata na kółkach gimnastycznych. Chwycił więc jej dłoń, odbił się od podłogi i podskoczył do krawędzi. Nora wywlekła go na peron. – Chodź! Już wpuszczają ludzi. Słyszałam brzęk kluczy. Nie puściła jego ręki, tylko najpierw pomogła mu stanąć na nogi, a potem pociągnęła go za sobą na środek peronu. Od strony położonych w głębi schodów dobiegł metaliczny szczęk, który zdawał się do nich zbliżać. Mimo to pasażerów
nadal nie było widać. Na stopniach pojawiły się dwie pary nóg w granatowych spodniach. Potem pokazały się też pasy z bronią i pobrzękującymi kajdankami, kurtki od munduru… Psy. Facet i babka. Kurwa! HP ledwo powstrzymał chęć skulenia się. Musiał się opanować, ponieważ Nora wciąż trzymała go za rękę. – Załóż kaptur! – wyszeptała i ruszyła wolno w stronę najbliższego wyjścia. Tam też było słychać pomruk. Zrobił, jak kazała. – Ruszże się, jesteśmy spóźnieni jak cholera! – warknął ktoś na górze. To pewnie strażnicy, którzy mieli otworzyć stację. HP spojrzał ukradkiem przez ramię. Psy z każdym krokiem były coraz bliżej. Chyba gapili się Norze i jemu na plecy. Nagle uświadomił sobie, w jak opłakanym stanie jest jego kurtka. Wszędzie brudne plamy, na lewym ramieniu brązowe ślady przypalenia. Nora wyglądała nie lepiej. Nic dziwnego, że psy się nimi zainteresowały. Wyglądali jak para bezdomnych. Nora ścisnęła mu dłoń, więc opanował nerwy i odwzajemnił uścisk. Do schodów wciąż mieli dziesięć metrów. – Gliny były coraz bliżej. Nie zdążą. Jeśli nie ruszą biegiem… HP napiął mięśnie, próbował wyswobodzić się z uścisku Nory i przygotować do sprintu. Nora nie puszczała. Kiedy psy się z nimi zrównały, przyciągnęła go do siebie, przycisnęła swoje usta do jego ust i wycisnęła na nich namiętny pocałunek. Zdębiał, ale po kilku sekundach odzyskał refleks i też zaczął ją całować. Usta i język miała tak mięciutkie, jak się spodziewał. Zaskoczył go tylko słaby, całkiem przyjemny posmak snusu. Objął ją i przyciągnął do siebie. Do stacji zbliżał się pociąg. Jej włosy uniosły się od
podmuchu powietrza i połaskotały go w policzek. Prawie tego nie zauważył. – Znajdźcie sobie pokój… – prychnęła policjantka, kiedy ich mijała. Po kilku sekundach wagony wtoczyły się z hukiem na peron. Ludzie ruszyli biegiem ze schodów i zaczęli się przepychać, mimo że drzwi jeszcze się nie otworzyły. Nora się odsunęła, puściła jego szyję i rękę. – Masz – powiedziała, wyciągając z kieszeni dżinsów pomiętą kopertę. – Jedź na Skogskyrkogården. Kent załatwił tam mieszkanie. Adres i klucz są w kopercie. Odezwiemy się za kilka dni. – Eee, dobra – wymamrotał, bo nie był pewien, jak powinien się zachować. – To twój pociąg. – Uśmiechnęła się i wskazała na jeden z wagonów. – Eee, dobra. Drugi raz z rzędu. Faken, nie grzeszył elokwencją. Wymarzony towarzysz rozmów… Że też trafiło na Skogskyrkogården! Czuł się tam jak w domu. Fenster miał tam paserską piwnicę, w której zdobywał fundusze na życie od dnia, w którym skończył osiemnaście lat. Wszedł do wagonu i obrócił się. Przez kilka sekund stali naprzeciwko siebie. – Podpalenia – powiedziała w chwili, kiedy rozległ się sygnał. – Co? – Zastanawiałeś się, co robiłam w Grze. – Nooo… Drzwi zaczęły się powoli zamykać. – Wzniecałam pożary.
20 | A Friend51 Szal na głowie, duże, czarne okulary przeciwsłoneczne, długi płaszcz, rękawiczki. Wyglądała jak wyjęta z magazynu z lat pięćdziesiątych, zupełnie nie do poznania. Właśnie o to chodziło w tej małej maskaradzie. Pozdrowiła strażnika w recepcji i podała mu kartę. Miała wrażenie, że poprzednio dyżur miał ktoś inny. – Proszę – powiedział po przeciągnięciu jej karty przez czytnik. – Dziękuję. Poszła dalej. Duża torba wpijała jej się w ramię, ale Rebecca zacisnęła zęby i nie dała nic po sobie poznać. Przeciągnęła kartę przez kolejny czytnik, powstrzymując się przed spojrzeniem w stronę kamery pod sufitem. Plan był prosty. Otworzy nową skrytkę, wsadzi zielony pojemnik do torby, wyjdzie i nigdy tu nie wróci. Nie miała czasu do stracenia. Prędzej czy później Stigsson i jego ludzie dostaną listę odwiedzających i złożą wszystkie kawałki w całość. Nie mogła pozwolić, żeby znaleźli rewolwer, bo szybko powiązaliby go z wydarzeniem przed hotelem i wykorzystali jako niezbity dowód na to, że Henke zamierzał zabić Blacka. Najprościej było przekazać broń wujkowi Tagemu, co mniej więcej obiecała. Ta myśl nie wydawała się tak dobra teraz, jak wydawała się podczas ich rozmowy w samochodzie. Okej, zdecyduje później, kiedy zabierze rewolwer. Drugie drzwi się otworzyły i Rebecca weszła do sejfu. Wszystko wyglądało tak jak ostatnio. Na wszelki wypadek postała jeszcze chwilę w progu, nasłuchując, czy w środku nie ma innych osób. Wokół panowała cisza, więc po kilku sekundach Rebecca ruszyła przed siebie. Najpierw szła powoli, następnie przyspieszyła, jakby się 51 Przyjaciel.
obawiała, że nie zdąży. Stuk obcasów odbijał się od ścian i tworzył dziwne echo w pomieszczeniach wzdłuż korytarza. Kiedy przechodziła obok sekcji ze starą skrytką, nie mogła się powstrzymać przed zerknięciem za kratę. Otwór w mosiądzowanych drzwiczkach, w którym kiedyś tkwił zamek, był wyraźnie widoczny. Przezwyciężyła nagły impuls, żeby się zatrzymać i przyjrzeć dokładniej. Poszła dalej, mijając jeszcze dwa pomieszczenia, i dotarła do wejścia oznaczonego zieloną lampą. Serce zabiło jej mocniej. Przystanęła na chwilę i rozejrzała się. Jedna z ciemnych kopułek z kamerą wisiała tuż nad nią, ale Rebecca nie spojrzała w górę. Weszła do pomieszczenia, znalazła swoją skrytkę i poczuła się spokojniejsza. Wszystko w porządku. Zamek nienaruszony, żadnych śladów próby włamania. Włożyła kluczyk do zamka, na wszelki wypadek obejrzała się i przekręciła go. Dopiero po kilku sekundach dotarło do niej, na co patrzy. Szuflada zniknęła, skrytka była pusta. Pusta. Tylko na środku leżał mały, okrągły przedmiot. Szklana kulka o mniej więcej pięciomilimetrowej średnicy. Powoli ją podniosła, trzymając między kciukiem a palcem wskazującym prawej dłoni. Nagle cała ręka zaczęła się trząść. Rebecca omal nie upuściła kulki. Przełożyła ją do lewej dłoni, ustawiła pod światło i dokładnie się jej przyjrzała. Próbowała zrozumieć całą sytuację. Wszystko wydawało się nierzeczywiste, prawie jak we śnie. Kulka była przezroczysta. Rebecca obróciła ją w palcach. W środku tkwiła mała bańka powietrza. * Mieszkanie nie miało więcej niż dwadzieścia pięć metrów kwadratowych. Składało się z malutkiej kuchni, w której śmierdziało spalenizną, i pokoju z gąbczastą wykładziną na podłodze, łóżkiem z IKE-i i rolką papierowych ręczników. Żaden Hilton. Poza tym było piekielnie gorąco.
Poranne słońce świeciło prosto w okna, rolety raczej pochłaniały ciepło, niż je odbijały. Podniósł pojemnik z lekarstwami i potrząsnął nim. W środku podskoczyło pięć dużych pigułek. Chyba dziesiąty raz w ciągu pięciu minut otworzył wieczko i wyjął jedną z nich. Powinien, oczywiście, zwlec się z łóżka, napełnić szklankę wodą z pokrzywionego kranu w kuchni i zatopić to cholerstwo w sobie. Najwyższy czas. Spał całą dobę, więc był do tyłu z dawkami. W głowie czuł niepokojące pulsowanie i mimo duchoty kilka razy wstrząsnęły nim dreszcze. Mimo to wciąż się wahał. Musiała włożyć mu pigułki do kieszeni, kiedy się całowali. Inne sensowne wyjaśnienie nie przychodziło mu do głowy. Włożył pigułkę z powrotem do pojemnika. Wyjął paczkę marlboraków, którą kupił w drodze z metra, i zapalił. Wzniecałam pożary… Fajna laska… Naprawdę zajebiście fajna. Tych ognisk trochę się nazbierało. Chata Ermana, sklep Mangego. Że nie wspomnieć o jego mieszkaniu… Było w czym wybierać. Poprzednio, kiedy połknął te końskie tabletki, rozbolał go żołądek. Wprawdzie przytrafiały mu się już zatrucia, ale to ostatnie było inne. Zdał sobie z tego sprawę po jakimś czasie. Ponadto przymusowe płukanie żołądka wtedy w kanale sprawiło, że wyzdrowiał niemal momentalnie, co na pewno nie zdarza się w przypadku przedawkowania kebabowego gronkowca. Gdyby nie ta krótka choroba, dawno by go tu nie było. Wybiłby gdzieś na wieś i zaszył się w jakiejś norze, której nawet Saddam Hussein mógłby mu pozazdrościć. A tak błąkał się po Långholmen w beznadziejnym stanie, aż wpadł na genialny pomysł, żeby kimnąć się w łódce. Później mogli nim sterować, jak chcieli. I teraz leżał w ich mieszkaniu. Dokładnie tak, jak sobie zaplanowali.
Wszystko dzięki Mangemu. Pierdolony Mange wyruchał go po królewsku, ba, po cesarsku! I teraz ten wszarz oczekiwał, że HP o wszystkim zapomni i kupi historyjkę o tym, że cały czas działał na konto Gry… No, kurwa, nie! Rzucił pojemnikiem z pigułkami w sufit. Pojemnik odbił się, zrobił rysę na jednej z gipsowych płyt i poleciał w stronę drzwi. Gdyby tylko miał komputer. Poguglowałby trochę i sprawdził to gówno, którym Mange raczył go poczęstować. Tymczasem leżał tu bez dostępu do sieci i telefonu, nawet bez głupiej tefałki. Jak przedmiejski wariant eremity Ermana. No właśnie, Erman… Przydupas Przywódcy. Najwyraźniej był jednym z tych, którzy w razie potrzeby używają biura w tunelu. Syn marnotrawny, który powrócił z wygnania i któremu udało się dopchać do koryta. Jeśli w ogóle kiedykolwiek był na wygnaniu. To Mange skontaktował go z Ermanem. Ten Mange, którego – jak sądził – zna na wylot. Ten sam Mange, któremu HP załatwił pierwszego commodore’a sześćdziesiątkę czwórkę, wymieniając go u Fenstera na rogu na trzy zakoszone samochodowe zestawy stereo. Mange, który zawsze mu z pomagał bez względu na to, ile go to kosztowało. Zawsze… Niech to jasny, kurwa, szlag! Wyskoczył z łóżka i zaczął gorączkowo szukać czegoś, na czym mógłby odreagować. Ponieważ niczego nie znalazł, zaczął chodzić nerwowo po śliskiej podłodze tam i z powrotem. Ból głowy wzmagał się za każdym nawrotem. Decyzja. Musi po prostu się zdecydować. Albo połknie tabletkę i tym samym kupi opowieść Mangego o tym, że on, Nora, Hasselqvist i kark Jeff są po dobrej stronie mocy. Że stworzyli ruch oporu, żeby zdetronizować Przywódcę. Albo nie kupi tego.
Czas podjąć decyzję, mister Pettersson. Czerwone czy czarne? * Rewolwer zniknął. Ktoś otworzył jej skrytkę i nie pozostawił po sobie najmniejszych śladów, po czym wyniósł skrzynkę. Oprócz niej tylko jeden człowiek wiedział, gdzie jest broń. Najwyraźniej postanowił nie czekać. Albo co gorsza – nie ufał jej. Los każdej bańki jest z góry przesądzony – prędzej czy później pęknie, prawda? Wyjęła telefon i wybrała numer. – Cześć, tu Rebecca – powiedziała, kiedy po drugiej stronie włączyła się poczta głosowa. – Wiem, że miałam dzwonić na ten numer tylko w razie konieczności – przerwała i wzięła wdech. – Wydaje mi się, że Henke jest w tarapatach. Naprawdę poważnych. A ja zrobię wszystko, żeby mu pomóc. Wszystko… * HP omal nie spadł z łóżka z powodu tego dźwięku. Przez chwilę nie wiedział, gdzie jest. Kiedy się zorientował, próbował zidentyfikować to, co usłyszał. Dźwięk dobiegał z przedpokoju. Dzwonek do drzwi. Zrobił kilka ostrożnych kroków w tamtym kierunku. Zobaczył, że ktoś zajrzał przez wrzutkę na listy, więc wzdrygnął się i zawrócił do pokoju. Mieszkanie było na drugim piętrze – za wysoko, żeby skoczyć. Jeśli zacznie się jarać, będzie miał przerąbane. – To ja – syknął głos przez otwór. – Kent. HP odetchnął z ulgą. Wrócił do przedpokoju i otworzył drzwi. Hasselqvist wszedł do środka i szybko go minął. Wilgotny zapach potu spod nylonowej koszulki uderzył w nozdrza HP. – Spokojnie – powiedział Kent, zanim HP zdążył otworzyć usta. – Nikt mnie nie śledził. Użyłem wszystkich podręcznikowych trików. Wszedł do kuchni, nalał sobie szklankę wody i szybko wypił.
Potem drugą szklankę. – Masz – powiedział i położył na blacie reklamówkę z supermarketu. – Pomyślałem, że pewnie skończyły ci się zapasy. HP zajrzał do reklamówki. Mleko, biała fasolka, zamrożone gotowce, różne warzywa i… JEST! Fajki! Zajebiście! Pod wpływem impulsu chciał uściskać Hasselqvista, ale zarzucił ten pomysł, rozerwał foliową osłonę i wyjął szluga. – No i co teraz? – spytał i wziął kilka głębokich buchów. Hasselqvist nie odpowiedział, tylko spojrzał na HP wrogim wzrokiem. – Skoro już musisz palić, to stój pod wentylatorem. – Okej. HP wzruszył ramionami i podszedł do kuchenki. – Pozostali są w drodze – powiedział Hasselqvist. – Będą tu za jakąś godzinę. Wtedy dowiesz się więcej. Jeff ma plan, jak dostać się do Fortecy. – Aha. Czyli jeszcze nie zarzuciliście tego projektu… – Dlaczego mielibyśmy zarzucić? Jeśli zniszczymy Fortecę, będzie po wszystkim… – Yhy, no nie… HP sztachnął się jeszcze raz. – O co ci chodzi? – O nic, Kent. Pogadamy o tym później. Podgrzeję trochę żarcia, chcesz? – Nie, dzięki. Po drodze zjadłem hot doga. – Okej, twoja strata… HP wsunął do mikrofali mrożony stek i włączył grzanie na ful. – Swoją drogą nie jestem na ciebie zły. – Co? – HP się odwrócił. – Za to na E czwórce. Chodzi o ten gaz łzawiący – wyjaśnił Hasselqvist. – Aaaa, to fajnie… – To przecież nie była twoja wina. Chciałem tylko, żebyś wiedział.
– Okej. – HP nie miał pojęcia, co powiedzieć. – Bo chyba nic do mnie nie miałeś? – Oczywiście, że nie… – HP wydmuchał słup dymu prosto w zatłuszczony wentylator. Kilka sekund panowała cisza. HP głupio się poczuł. Zlał Hasselqvistowi całą gębę gazem, kopnął go w jaja, kiedy tamten leżał na ziemi, i jeszcze zagroził, że rozwali mu czachę. Wtedy koleś był graczem pięćdziesiąt osiem, jego największym konkurentem, którego podejrzewał o różne rzeczy. Z obecnej perspektywy wyglądało to zupełnie inaczej. Właściwie powinien chyba… W sensie… – Ty, Kent… – zaczął. Przerwał mu sygnał mikrofalówki. * Okno dialogowe pojawiło się kilka sekund po włączeniu komputera. Najpierw myślała, że to aktualizacja oprogramowania, więc przycisnęła ikonkę na górze po prawej stronie, żeby je zmniejszyć. Okno pozostało otwarte. Spróbowała jeszcze raz. I tym razem nic się nie zmieniło, więc postanowiła zamknąć program. Tylko że program nie reagował na polecenia. Po chwili usłyszała dwutonowy sygnał i zobaczyła wiadomość: Faruk mówi: Cześć, Becca. Tu Mange. Odsłuchałem twoją wiadomość, ale niestety nie mogę oddzwonić. Co się stało? Przez kilka sekund nie wiedziała właściwie, co zrobić. Okno nie należało do zwykłych aplikacji czatowych, nie miała co do tego wątpliwości. Musiał więc zainstalować jej program zdalnie. Ale skąd znał jej adres IP? Pojawiła się nowa wiadomość: Faruk mówi: Nie musisz się niepokoić. Program jest zaszyfrowany, naszej rozmowy nie można podglądać. Faruk mówi: Opowiedz, co się stało z HP? Przesunęła kursor i kliknęła w małe pole tekstowe, które nagle wyświetliło jej imię. Becca mówi: Jak mocno jesteś zaangażowany w Grę?
Minęła minuta, zanim odpowiedział. Faruk mówi: Z kim rozmawiałaś? Becca mówi: Ze starym przyjacielem. Faruk mówi: Myślałem, że to ja jestem starym przyjacielem. Becca mówi: Ja też tak myślałam, Mange… :( Kolejna pauza, tym razem krótsza. Faruk mówi: Dobra, zasłużyłem na to. Masz rację, Becca. Nie byłem z wami szczery – ani z tobą, ani z HP. Działałem w Grze na długo przed tym, zanim on został w nią wciągnięty. Robiłem wszystko, żeby pomóc jemu. I tobie. Musisz mi uwierzyć. Faruk mówi: To Sammer z tobą rozmawiał, prawda? Teraz ona zrobiła przerwę. Mange był poinformowany lepiej, niż jej się wydawało. Trochę ją to zaskoczyło. Jeśli wziąć pod uwagę, co powiedział o nim wujek Tage… Becca mówi: Zgadza się. Faruk mówi: Dobra. Rozumiem, dlaczego się niepokoisz. Pewnie dużo ci nagadał, prawda? Że jestem jednym z tych, którzy kierują Grą, i że HP jest w wielkim niebezpieczeństwie? Becca mówi: A tak jest? Faruk mówi: Nie będę cię okłamywał, Becca. HP ma kłopoty. Ale możemy mu pomóc – ty i ja. Jeśli będziemy współpracować. Becca mówi: Okłamałeś mnie. Udawałeś, że nic nie wiesz o Grze. Dlaczego mam ci teraz zaufać? Faruk mówi: Ponieważ alternatywą jest zaufanie Sammerowi. Becca mówi: A to miałoby być gorsze, bo? Faruk mówi: Bo on nie jest tym, za kogo się podaje, Becca. Becca mówi: W przeciwieństwie do ciebie? Kolejna przerwa. Prawie dwuminutowa. Faruk mówi: Sorry, ale muszę kończyć. Odezwę się niebawem. Bądź ostrożna, Becca. Bardzo ostrożna! Weszli
w
* kilkuminutowych
odstępach.
HP
zaczął
podejrzewać, że tak naprawdę byli razem, tylko Nora odczekała chwilę na schodach. Żeby nie skapował, że są ze sobą. Miał ochotę zdekonspirować to ich przedstawienie. Zastanawiał się, jak Jeff by zareagował, gdyby się dowiedział, co jego dziewczyna wyprawiała na stacji metra. – Dobra, jesteśmy w komplecie, więc możemy zaczynać – powiedziała Nora, wieszając kurtkę. – Usiądziemy w kuchni. – A Mange? – spytał HP. – Nie przyjdzie tutaj, to zbyt niebezpieczne – odparła, nawet na niego nie patrząc. – Mimo to będzie z nami… Wyjęła z kieszeni czarny smartfon, przez kilka sekund coś w nim przyciskała, po czym postawiła go na parapecie ekranem skierowany do nich. – Jeszcze dwie minuty. Jeff, możesz wyjąć rzuty? Mięśniak wyciągnął z plecaka stos papierów i położył go na stole. HP nie miał żadnych problemów z rozpoznaniem pieczątki na stronie tytułowej. Ściśle tajne. – Jest online – powiedział Hassleqvist. Wzrok wszystkich powędrował na mały ekran smartfona, gdzie pojawiła się twarz Mangego. – Dobra, jestem. Widzicie i słyszycie mnie dobrze? – spytał niemal szeptem. – Tak – odpowiedziała Nora. – Świetnie! HP, wyglądasz trochę bardziej rześko. Miło cię widzieć. HP nie odpowiedział. Z zadowoleniem dostrzegł zawód na twarzy Mangego. – No dobra. Wcześniej uzgodniliśmy, że naszym celem jest Forteca – powiedział Mange po kilku sekundach. – Firmy takiej jak PayTag nie stać na utratę klientów i każda pogłoska o tym, że ktoś się do niej włamał, wystarczy, żeby byli skończeni na zawsze. Musimy w związku z tym zasadzić w ich systemie wirusa, którego nazywam Misiem. On usuwa albo przemieszcza informacje na serwerach. Wywołuje chaos w możliwie najkrótszym czasie, jeśli rozumiecie, co mam na myśli.
Cała trójka skinęła głowami. Tylko HP nawet nie drgnął. – Nie można zasadzić Misia z zewnątrz – kontynuował Mange. – Musimy dostać się do środka. Jeff, sprawdzałeś kilka różnych możliwości… Kupa mięcha wyprostowała się. – Tak, ja i Kent przestudiowaliśmy wszystko. Każdą bramę, kamerę, każde wejście. Obaj doszliśmy do wniosku, że miejsce jest cholernie dobrze strzeżone… Co ty powiesz, Sherlocku. Najwyraźniej trzeba było aż dwóch tępych łbów, żeby to wydedukować. Wystarczyło spojrzeć na plany i na znaczek o treści „Obiekt chroniony – wniosek w trakcie rozpatrywania” znajdujący się w rogu, a wniosek nasuwał się sam. Ale te dwa niedorozwoje idealnie nadawały się na plakaty kampanii przeciwko małżeństwom osób blisko spokrewnionych. – HP, wyglądasz, jakbyś chciał coś powiedzieć – przerwał Mange. – Nie, nie – wymamrotał. Kark spojrzał na niego wściekły, po czym mówił dalej. – Doszliśmy do wniosku, że jedyna droga do środka prowadzi przez podziemny tunel. Wcześniej biegły nim przewody do artylerii nabrzeżnej. Teraz tunel ciągnie się w głąb Bałtyku. – Forteca korzysta z niego, żeby pobierać wodę do schładzania – uzupełnił podekscytowany Hasselqvist i wyjął kilka kartek z dołu stosu. – Tu są zdjęcia. Jedyne, co dało się na nich zobaczyć, to kilka czarnych stromych klifów i masa morskiej wody. – Wylot umieszczono tu na dole, jakieś pięć metrów pod powierzchnią wody. Pewnie zamyka go krata, ale Jeff może ją rozciąć. – W wojsku byłem nurkiem minerem – dodał paker z wyraźnym zadowoleniem, czym pogorszył i tak beznadziejny nastrój HP. – Odetnę kratę, popłyniemy w górę tunelem i dostaniemy się do małego rezerwuaru tutaj. – Pokazał na mapie. – Stamtąd musimy wspiąć się cztery, pięć metrów do góry i dobiec do drzwi, żeby…
– Czekaj no! Obiecał sobie, że będzie trzymał gębę na kłódkę, ale nie mógł znieść tego pierdolenia. – W sensie… Sorry, że przerywam Batmanowi i Robinowi, ale słyszę o cięciu metalu pod wodą, nurkowaniu, wspinaniu się i bieganiu. Serio? – Odchylił się na oparcie krzesła, skrzyżował przedramiona i ostentacyjnie pokręcił głową. – Ktoś tu się naoglądał filmów… Uśmiechnął się do Jeffa, który spojrzał na niego tak, jakby chciał go zamordować. – HP… – zaczął Mange. – Nie, nie. Czekaj. Chcę usłyszeć, co nasz Jazon nurek miner Bourne ma do powiedzenia na temat tego, jak mamy ominąć fale i popłynąć dalej. Ile to wychodzi? Dwa kilometry, może dwa i pół przez ten pieprzony tunel? – Dwa koma trzy – westchnął Hasselqvist i od razu otrzymał gniewne spojrzenie Jeffa. – Dzięki, Kent. Dwa tysiące trzysta metrów pod wodą, najpewniej w totalnej ciemności. Czy poza Jazonem jest tutaj ktoś, kto skończył choćby wakacyjny kurs nurkowania w Tajlandii? Nikt nie odpowiedział. – No właśnie. Tak myślałem. Więc jeśli wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu nie zdechniemy jak koty w tym tunelu, to skończymy swoją podwodną podróż krótką wspinaczką i wysadzeniem drzwi. – Uśmiechnął się i pokręcił głową. – Nie macie, kurwa, równo pod czachą… Jeff podniósł się nieco z krzesła i otworzył usta. Nora go uprzedziła. – Co ty byś zrobił, HP? Zakładam, że masz lepszy, wręcz genialny plan… – Pewnie. Dajcie mi chwilę na pomyślenie. Wszystko będzie lepsze niż to. – Dobra, zastanów się, HP. Nie zaszkodzi mieć plan rezerwowy. Poza tym częściowo muszę się z tobą zgodzić. Nurkowanie raczej nie wchodzi w grę. Jesteśmy pewni, że tunel jest wypełniony wodą? – zwróciła się do Jeffa.
– Eee… Właściwie to jest podwodny tunel. Tak wynika z planów. – Widzę. Jeśli spojrzeć na skalę wysokości… – wskazała na krawędź jednej kartki – …to sklepienie tunelu znajduje się nad powierzchnią wody. Albo źle to odczytuję. Zerknęła na Hasselqvista, a ten od razu wbił wzrok w szkice. – Zgadza się. Wlot od strony morza jest pod wodą, ale połowa tunelu znajduje się nad jej powierzchnią. Możemy płynąć, zamiast nurkować. – Ponton – mruknął Jeff. – Możemy wziąć ponton. Po dostaniu się do tunelu napompujemy go i popłyniemy na nim, żeby nie tracić sił… – Świetnie – powiedziała Nora. – To wydaje się bardziej możliwe do zrealizowania. Masz coś do dodania, HP? Pokręcił powoli głową. – Dobra, wobec tego plan jest taki. Zabierzemy cię stąd pojutrze. – Dobra, dobra. HP musiał niemal wypchnąć Hasselqvista z mieszkania. Pozostała dwójka zwinęła się w dwuminutowych odstępach. Jeff nie powiedział ani słowa po tym, jak usłyszał krytykę swojego idiotycznego planu. HP skrytykował go dla ich wspólnego dobra. Wszyscy poza nim byli tylko wesołymi amatorami. Żeby mieli choć nikłą szansę powodzenia, plan musiał być jak najprostszy. HP podziwiał jedynie Norę. Miała dość wyczucia, żeby się z nim zgodzić, poza tym w kilka sekund dostrzegła na szkicach coś, czego tamte dwa cepy nie zauważyły. Dziwne, że nie przedyskutowała tego z Jeffem przed spotkaniem, ale pewnie nie mieli na to czasu. I to, żeby zamienić jego protest w zadanie, też było sprytne. W ten sposób nie postawiła Jeffa w kłopotliwej sytuacji, przynajmniej na razie. To się zmieni, kiedy zobaczy alternatywny plan, który HP zaczął już rozkminiać. Jedyne, czego potrzebował, to dwa krótkie wypady i wizyta w piwnicy Fenstera. Miał dwa dni, powinno wystarczyć. Zamknął dokładnie drzwi i założył łańcuch.
Zerwał się nagle, słysząc dźwięk dochodzący gdzieś z mieszkania. Dwa tony, jakby sygnał wiadomości. Poszedł do kuchni. Smartfon Nory wciąż stał na parapecie. Na ekranie migała ikonka nowych wiadomości. Trzymał telefon w ręce i zastanawiał się, co robić. Nora zapomniała go zabrać i pewnie lada chwila po niego wróci. Z jakiegoś powodu ta myśl mu nie pasowała. Z drugiej strony nie można było wykluczyć ryzyka, że nagle pojawi się ze swoim „chłopakiem” Jeffem. Jeśli naprawdę są teraz razem… Istniał jeden sposób, żeby się o tym dowiedzieć. Dotknął palcem ikonki i otworzył skrzynkę. Wiadomość była krótka, złożona tylko z pięciu słów. Musisz mieć się na baczności! / E.V. Okej. Nie tego się spodziewał. To nie było żadne „gdzie jesteś” albo „widzimy się przy Medborgarplatsen”. E.V. Kto to, do cholery, mógł być? Nie znał nazwiska Jeffa, ale jego imię nie zgadzało się z inicjałem. Chyba że używali innych imion, kiedy prywatnie czatowali. Telefon znów piknął i HP omal nie wypuścił go z ręki. Jesteś tam? Wahał się przez parę sekund, po czym dotknął ikonki odpowiedzi. Od razu pojawiło się puste pole tekstowe. Znów przez chwilę miał wątpliwości. Jestem – napisał i wysłał. Odpowiedź przyszła od razu: Wydaje mi się, że jeden z nich gra na dwa fronty… Zauważył, że wstrzymał oddech. Postanowił odłożyć telefon. To nie było okej. Po co, kurwa, odpowiadał? Ale wiadomość go zaintrygowała. Nadawca musiał mieć na myśli ich małą grupę, inna opcja raczej odpadała. Więc kogo obstawiać? Hasselqvista, Mangego, jego samego? Kolejna wiadomość wylądowała w skrzynce Nory: Obiecaj, że zachowasz ostrożność. Wiele od was zależy. Na pewno zdajesz sobie z tego sprawę! Niech to szlag! Co ma teraz robić? Jeśli nie odpowie, E.V.,
kimkolwiek była ta osoba, zacznie coś podejrzewać. Wahał się przez parę sekund, po czym odpowiedział: Obiecuję! Odpowiedź przyszła natychmiast: Świetnie! Odetchnął z ulgą. Usłyszał trzask drzwi do klatki schodowej. To pewnie Nora. Dotknął ikonki „Menu”, następnie przycisnął „Usuń konwersację”. Idealnie! Prawie doszedł do przedpokoju, kiedy telefon znów piknął. W tym samym momencie zadzwonił dzwonek. Lepiej nie sprawdzać, otworzyć drzwi i oddać Norze fona, jak gdyby nic się nie stało. Rżnąć głupa, grać wyluzowanego. Przeczytanie wiadomości nie powinno zaszkodzić… Kiedy zobaczył tekst, pożałował swojej decyzji. Powodzenia, HP! Serce waliło mu tak, że odbijało się od żeber. Co, do kurwy jasnej… Kim jesteś? – napisał bez zastanowienia. Znów rozległ się dzwonek. Po nim HP usłyszał ostrożne pukanie. – To ja, otwórz – usłyszał głos Nory. Kim jesteś?!!! – napisał ponownie, uderzając w wyświetlacz tak mocno, aż go zabolał palec. Nie dostał odpowiedzi.
21 | Time Bubbles52 – Halo? – Dzień dobry, Rebecco. Mówi wujek Tage. – Cześć. – Nawet nie próbowała ukryć rozczarowania. – Czekałem na wiadomość od ciebie, ale jej nie dostałem. Czy w banku wszystko poszło dobrze? – Chyba ty masz na ten temat coś do powiedzenia, wujku Tage… W słuchawce zapadła cisza. – Nie rozumiem, Rebecco. – Zaskoczenie w jego głosie brzmiało tak prawdziwie, a Rebecca nagle poczuła się niepewnie. Czy nie powiedział, że muszą unikać bezpośredniego kontaktu? Dlaczego więc ryzykuje i dzwoni do niej? Jeśli nie… – Czyli nie masz… rewolweru? – Słucham?! – Jego zaskoczenie wciąż było niekłamane. Niech to szlag! Wzięła głęboki oddech. – Tak jak mówiłam, poszłam do banku dziś rano. Ale ktoś mnie uprzedził. Skrytka była pusta. Znalazłam w niej tylko szklaną kulę z bańką w środku. Pomyślałam, że może to ty… Przez kilka sekund trwała cisza. – Droga Rebecco, chyba przeceniasz moje możliwości – powiedział poważnie. – Poza tym nigdy nie zrobiłbym czegoś takiego tobie. Pokręciła głową. – Wiem, rozumiem. Wybacz mi, wujku Tage. – Ktoś zatem zabrał broń, a my nie mamy najmniejszego pojęcia, kto to jest? – Sporo o tym myślałam, kiedy wyszłam z banku – powiedziała. – Skrytka musiała zostać opróżniona w ciągu 52 Bańki czasu.
ostatnich kilku dni. W banku byli współpracownicy Stigssona, żeby zabrać nagrania z kamer. Myślisz, że może… Sammer jakby zastanawiał się przez chwilę. – Zobaczę, co mogę zrobić, Rebecco. * Zakupy z listy prawie zostały skompletowane. Dokładnie tak jak się HP spodziewał, Fenster wciąż prowadził swój niewielki biznes. HP musiał tylko odpowiednio się przebrać i przemknąć kilka kwartałów dalej, żeby znaleźć się wśród przyjaciół. Rozłożył przedmioty na podłodze. Białe kombinezony – są. Plecaki z twardego plastiku – są. Maski – są. Paralizator – jest. Ekstra! Dotknął broni, która przypominała dużego pilota z dwoma metalowymi szpicami z przodu. Wystarczyło jedno naciśnięcie, żeby niebieska fala zaczęła tańczyć między elektrodami. BZZZZZT! Pięćdziesiąt tysięcy pieprzonych woltów, prosto w klejnoty! To zaaajeebisty ból, wiedział o tym z własnego doświadczenia. Podsmażyli go przecież Philip Argos i jego goryl. Tym razem to on miał przewagę. BZZZT! BZZZT! BZZZT! Musiał jeszcze trochę pobawić się paralizatorem. Zapach ozonu rozniósł się po całym mieszkaniu. Zamiast się bawić, trzeba go naładować… Wyciągnął dużą torbę hokejową i zaczął precyzyjnie pakować sprzęt. Brakowało mu tylko jednej rzeczy – najważniejszej. Kiedy ją dostanie, jego plan rezerwowy będzie gotowy do realizacji. Oby tylko klienci Fenstera dostarczyli zamówienie. Przeciągnął się. Ciało wciąż wydawało się ociężałe, wypady na miasto nic mu nie pomogły. Pozostało łyknąć tabletkę i kimnąć się na chwilę.
* Procedury bezpieczeństwa ją zaskoczyły. Zakaz wnoszenia torebek i teczek, wszystkie inne przedmioty miały zostać zapakowane w przezroczystą reklamówkę. Czekając w kolejce, szukała wzrokiem kamer. Naliczyła trzy, zanim weszła za bramkę. Ciemne kopułki w suficie i w jednej z tych grubych kamiennych ścian. Dokładnie tego samego typu co te na policji i w banku. – Dowód osobisty – powiedziała kobieta przy wejściu. – Słucham? – Muszę przeskanować pani dowód – wyjaśniła tamta. – Takie są nowe procedury bezpieczeństwa w Bibliotece Królewskiej. Na pewno pani słyszała o kradzieżach. Rebecca mruknęła coś pod nosem i wyjęła swoje prawo jazdy. Kobieta umieściła je na małej szybce w blacie biurka. Krótki błysk, piknięcie i po wszystkim. – Proszę! Rebecca schowała dokument. – Przepraszam – powiedziała, gdy kobieta odwróciła się, żeby obsłużyć kolejnego odwiedzającego. – Co państwo robią z danymi? – Proszę? – Z danymi z mojego dokumentu. Co się z nimi stanie? – Z naszymi zasadami gromadzenia danych można zapoznać się tam. Kobieta wskazała tablicę informacyjną i się odwróciła. Wszystkie informacje na temat odwiedzin są gromadzone przez trzydzieści dni. Dane osobowe są następnie kasowane. Pozostałe informacje wykorzystuje się do tworzenia statystyk odwiedzin i planowania. Biblioteka Królewska nie przekazuje danych innym podmiotom. Nie mogła się powstrzymać przed spojrzeniem na kamerki.
Przez chwilę wydawało jej się, że widzi ruch za szkłem kopułek. Wzdrygnęła się. Weź się w garść, Normén! Szybko pozbyła się nieprzyjemnego uczucia i ruszyła do sali. Dziesięć minut zajęło jej znalezienie książek, których szukała. Kilka pożółkłych państwowych raportów śledczych i gruba monografia. Wracając do swojego stanowiska, zatrzymała się przy automacie z kawą. – Program nuklearny. Ostatnio wielu się nim interesuje! Pewnie chodzi o tę aferę z plutonem. Wzdrygnęła się, słysząc jego głos. Stał za nią starszy mężczyzna w białej koszuli, krawacie i robionej na drutach wełnianej kamizelce. Najwyraźniej podejrzał tytuły książek, które trzymała pod pachą. – Przepraszam, nie chciałem pani wystraszyć. – Nic nie szkodzi – wymamrotała, wyjmując z automatu kubek. – Jestem Thore Sjögren – powiedział mężczyzna. – Wolę nie podawać dłoni – dodał, podnosząc dłonie w białych bawełnianych rękawiczkach. – Zdaje się, że już znalazła pani to, czego szukała. Mężczyzna wyglądał trochę za staro na pracownika biblioteki. Może był stałym bywalcem? Samotnym staruszkiem, który szukał kontaktu z ludźmi? Nie miała czasu na tego typu pogaduszki. – Tak, dziękuję, panie Thore. – Wysiliła się na grzeczny uśmiech i skierowała do swojego stanowiska. – To był niesamowity czas – powiedział, wrzucając monetę do automatu. – Do momentu, w którym zostaliśmy pokonani, że tak powiem… Postawiła kawę na stole i odwróciła się. Mężczyzna ostentacyjnie zaczął wyjmować kubek z automatu tak, żeby nie splamić rękawiczek. – Pracował pan przy programie nuklearnym? Skinął szybko głową i podmuchał ostrożnie na kawę. – Miałby pan ochotę trochę o tym opowiedzieć? – Oczywiście. – Rozejrzał się. – Mam nawet trochę zdjęć,
jeśli jesteś zainteresowana. Przyłożył kartę do czytnika i przytrzymał jej drzwi. Najwyraźniej tu pracował. – Pójdziemy do windy, tam na końcu. W środku również użył karty i wcisnął jeden z guzików. – Jedziemy na minus trzy – powiedział. – Razem jest pięć pięter w dół. Pięć takich budynków jeden na drugim plus to, co na powierzchni. Mamy tu każdy druk, który wydano w Szwecji od 1661 roku. Kiedy tylko coś wyjdzie z maszyny drukarskiej: gazeta, magazyn, książka, musi tu od razu trafić. Nawet audiobook. Tak stanowi prawo. Coś wspaniałego, prawda? Traktuję te zbiory jak małe bańki czasu. Są ich miliony, w każdej tkwi inna opowieść z przeszłości. My, Szwedzi, lubimy bańki czasu. Zastanawiałaś się nad tym? Rebecca pokręciła głową. Słowo „bańka” wywołało krótki dreszcz. Dość szybko zrozumiała, że bańki Thorego Sjögrena były zupełnie inne niż te, o których wspominał wujek Tage. – W centrum gwałtownych zmian, wśród całej tej nowoczesnej techniki, którą tak kochamy poznawać, chcemy, by pewne rzeczy pozostały niezmienne: Kaczor Donald w Wigilię, Melodifestivalen, Allsång w Skansenie53. Że nie wspomnę o Dworze Królewskim. Wystarczy spojrzeć, jak wszyscy zaangażowali się w ślub księżniczki. Do gromadzenia tylu informacji potrzeba oczywiście wiele miejsca. Piąte piętro leży czterdzieści metrów pod ziemią – ciągnął Thore Sjögren. Rebecca słuchała jednym uchem. Wszystko to było z pewnością bardzo ciekawe, ale miała inne rzeczy na głowie. Dlaczego on nie mógł po prostu przejść do rzeczy? Mężczyzna nie zwrócił uwagi na jej nikłe zainteresowanie, tylko nawijał o długości półek i liczbie pozycji. Nawet nie zrobił pauzy, żeby napić się kawy. W końcu winda się zatrzymała i wyszli na długi, dobrze oświetlony korytarz. Ciemna kopułka wyraźnie się odznaczała 53 Melodifestivalen – coroczny szwedzki konkurs muzyczny będący preselekcją do konkursu Eurowizji. Allsång w Skansenie – wieczorna biesiada muzyczna odbywająca się w Sztokholmie każdego lata i transmitowana w telewizji.
na tle jasnego sufitu. Trzecie podziemie w ciągu trzech tygodni – pomyślała. Dziwny zbieg okoliczności… – Pójdziemy prosto do końca. Tam mieści się moja klitka – powiedział Thore i machnął wolną ręką w głąb korytarza. Ruszył pierwszy, Rebecca za nim, w odległości około metra. Zabawny człowieczek, trochę od niej niższy. Mocno siwe włosy starannie zaczesane na bok zmoczonym wodą grzebieniem. Okulary do czytania na rzemyku wokół szyi. Wełniana kamizelka, biała koszula, krawat – mimo że na zewnątrz było ze trzydzieści stopni. I jeszcze te rękawiczki… Ubranie wzmacniało wrażenie, że widzi przed sobą miłego dziadzia. Po chwili zauważyła też, że idealnie wyprasowany kołnierz koszuli jest wytarty i postrzępiony, a dokładnie wypastowane buty od dawna potrzebują nowych fleków. Na myśl o skrywanym, ale nieuniknionym przemijaniu Rebecca poczuła się trochę przygnębiona. Widziała to wcześniej z bliska. Tata. Wszystko jakby zaczynało się od taty i na nim kończyło. Thore Sjögren wskazał wahadłowe drzwi nieco dalej po prawej. – Tam jest mieszkanie – szepnął. – Proszę? Przystanął i się odwrócił. – Mieszkanie. Mieszkanie Nelly Sachs. Nic się w nim nie zmieniło od jej śmierci. Każdy drobiazg wciąż stoi na swoim miejscu. Idealna bańka czasu. Niesamowite, prawda? Uśmiechnęła się, udając, że wie, o czym on mówi, ale najwyraźniej nie wyszło. – Chyba wiesz, kim była Nelly Sachs? – Yyy… Właściwie nie. Westchnął i zrobił głęboki wdech. – Nelly Sachs, niemiecka pisarka żydowskiego pochodzenia, urodzona 10 grudnia 1940 roku, obywatelka Szwecji od 1952 roku. Została tu do swojej śmierci w 1970… Przerwał, żeby wziąć kolejny wdech. – Nelly Sachs otrzymała literacką Nagrodę Nobla w 1966 roku. Została jej przyznana w dniu, w którym pisarka miała
urodziny. W testamencie Sachs przekazała Bibliotece Królewskiej cały swój majątek: dokumenty, książki, nawet wyposażenie mieszkania. I to wszystko ustawiono tutaj… – Wskazał jeszcze raz na drzwi. – Dokładnie tak jak u niej, kiedy umierała. Rebecca skinęła głową, bo nie wiedziała, co ma powiedzieć. Tym razem mężczyzna chyba zauważył jej chłodną reakcję. – Taka mała dygresja, wybacz mi. Rzadko mnie tu ktoś odwiedza, więc czuję się trochę samotny… – Przerwał i chyba się zaczerwienił. – Historia Nelly Sachs ma właściwie wiele wspólnego z przedmiotem twoich zainteresowań Stanął przy małych drzwiach, wyjął klucz i przekręcił go w zamku. – Proszę wejść, Nelly… – powiedział, po czym szybko się poprawił: – Nie, nie. Oczywiście, miałem na myśli „Rebecco”. Weszła do środka. Pomieszczenie nie mogło liczyć więcej niż dziesięć metrów kwadratowych, a lekko klaustrofobiczne uczucie przywodziło na myśl pokój przesłuchań w siedzibie policji. Biurko pełne papierów, przeładowane półki wzdłuż jednej ściany i dwa krzesła zajmowały niemal całą przestrzeń. Mężczyzna zamknął drzwi. Światło wydawało się słabe, jakby pochłaniały je grube ściany. – Jak powiedziałem, Nelly Sachs została szwedzką obywatelką w 1952 roku – mówił dalej. – W tym samym roku, w którym zaczęliśmy budować pierwszy reaktor pod Politechniką Królewską. Proszę, usiądź… – Wskazał jedno z krzeseł. – W 1966 roku, kiedy otrzymała Nobla, Szwecja podpisała układ o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej, w którym obiecała zaprzestać prób skonstruowania własnej bomby atomowej. W roku śmierci Nelly Sachs, czyli w 1970, likwidacja programu szła pełną parą. Dwa lata później wszystko zostało w dużej mierze pozamykane… – Nie do końca – dodała szybko Rebecca. Obrzucił ją przenikliwym spojrzeniem i po raz pierwszy wziął łyk kawy. – Zgadza się, masz rację. Część projektu wciąż realizowano. Nazywano to „badaniami nad bezpieczeństwem”…
– Tak naprawdę było to coś zupełnie innego – uzupełniła. Pokręcił głową. – Nie należy wierzyć we wszystko, co się wyczyta w internecie, moja droga… Klepnął pokrywę starego laptopa leżącego na biurku. – Program nuklearny jako projekt został rozwiązany w latach siedemdziesiątych, reaktor w Ågeście zamknięto w 1973 roku. Pozostały jakieś resztki po tym wszystkim, obszar działalności bardzo się skurczył i chodziło w nim tylko o badania nad bezpieczeństwem. – Aha. Jaka była pańska rola w tym wszystkim, panie Thore? Zerknęła na zegarek. – Byłem asystentem naukowym przy projekcie zwanym L. Pracowałem głównie w Ågeście, przy tak zwanym Reaktorze 3. Próbowaliśmy wytworzyć własny pluton. Niestety, nie udało się. Kiedy Erlander i Palme zamknęli cały interes, przestałem pracować. Jeśli spojrzeć na to z dzisiejszej perspektywy, wyszło mi to na dobre. Praca nad bombą atomową nie jest czymś, co chciałoby się mieć na sumieniu w jesieni swojego życia. Nagle wstał. – Wybacz mi, moja droga. Zachowałem się niegrzecznie. Kłapię tylko dziobem, a przecież nie zabrałaś ze sobą kawy. Pozwól, że zaproponuję ci coś innego. Może trochę wody mineralnej? Nachylił się i otworzył szafkę. Wyjął z niej butelkę wody i szklankę. Rebecca usunęła kapsel, napełniła szklankę i zaczęła pić. Gaz piekł ją w język. Była coraz bardziej przekonana, że zmarnowała czas. – Dobrze. Zobaczmy… Po tym, jak wyprowadziliśmy się z willi, tutaj zbierałem wszystkie swoje dokumenty. Maj-Britt nie chciała mieć ich w domu. Myślałem nawet, żeby napisać książkę. Zaczął podnosić stosy papierów, jakby czegoś szukał. Najwyższy czas przejść do rzeczy, zanim zrobi kolejny wykład. – Panie Thore, czy pracował pan kiedykolwiek z kimś, kto nazywał się Erland Pettersson?
Żadnej reakcji. Nawet nie podniósł wzroku. Z tego powodu trochę jej ulżyło. W sumie nie było takie dziwne. – A z Tagem Sammerem? Wciąż zero reakcji. – Niestety, żadne z tych nazwisk nie brzmi znajomo… – mamrotał, wstając i kierując się w stronę segregatorów na półce w głębi pokoju. Miała odpowiedzieć, wyrazić zarówno ulgę, jak i rozczarowanie, kiedy przypomniała sobie jeszcze jedno nazwisko. – A z André Pellasem? Staruszek przystanął. – Zna go pan, prawda? – zauważyła, że zadała pytanie żywszym głosem. – Znam, nie znam… Pułkownik Pellas był szefem jednej z sekcji w ramach programu. – Jakiej sekcji? – Powstrzymała się, żeby nie wstać gwałtownie z krzesła. – Mieli nazwę „Grupa I”. Trzymali się z boku. „Informacja i wywiad”, tak właściwie się nazywali, choć nie jestem całkowicie pewien. Moja pamięć nie jest taka, jak kiedyś… – Pokręcił głową. – Jaka była ich rola w projekcie? – Nie wiem dokładnie. Dostawaliśmy miesięczny raport ze spisem problemów, które się pojawiły. Miejsca, w których utykaliśmy, oznaczano wielką literą „I”. Po mniej więcej tygodniu otrzymywaliśmy dokładny opis, jak z danym problemem należy sobie poradzić. Raport był po szwedzku, chociaż dało się zauważyć, że tłumaczono go z angielskiego. Chodziło o pewne zwroty… – I ten raport pochodził od grupy I? W takim razie oznacza to, że kontaktowali się z kimś z zewnątrz. Sjögren wzruszył ramionami. – Byliśmy o tym przekonani, choć nigdy nie mieliśmy na to bezpośrednich dowodów… – Amerykanie? – Najbardziej prawdopodobna z opcji. Mimo że politycy
woleliby utrzymywać coś zupełnie przeciwnego, od wojny istniały mocne militarne związki między Szwecją a USA. Amerykańskie OSS54, które było prekursorem CIA, finansowało między innymi tajemniczą misję wojskową wzdłuż północnego odcinka norweskiej granicy. Mniej chodziło o pokonanie nazistów, bardziej o przygotowanie oddziałów na chwilę, w której Niemcy zaczną się wycofywać. Żeby zapobiec ewentualnemu zaanektowaniu Norwegii przez Związek Radziecki – wyjaśnił. – Operacja by się nie powiodła, gdyby nie pomoc szwedzkiego wywiadu… – Przerwał w połowie zdania i uśmiechnął się usprawiedliwiająco. – No i znów zboczyłem z tematu, moja droga, ale chodziło mi o to, że szwedzkie i amerykańskie siły zbrojne nieoficjalnie współpracowały ze sobą na długo przed rozpoczęciem projektu. Skinęła głową. – Wie pan, co się stało z grupą I później, a więc po 1972 roku? Przez kilka sekund panowała cisza, bo Sjögren pił kawę. – Jak powiedziałem, cały projekt zlikwidowano. Służbom wyznaczono nowe obszary działalności. My, cywile, musieliśmy szukać nowych pracodawców. Niezwykle smutny koniec. Tak wielu oddanych pracowników, tyle wysiłku. Wszystko na darmo… – westchnął. – Przeniosłem się do Västerås i zacząłem pracować w spółce akcyjnej jako inżynier automatyzacji. Tam zostałem do emerytury. To była świetna firma, więc można powiedzieć, że wszystko potoczyło się jak najlepiej. Wiesz, opracowywaliśmy procesy, żeby… Znów odszedł od tematu, ale ona go nie słuchała. Miała rację. Wujek Tage pracował przy programie nuklearnym i zajmował się wymianą informacji z Amerykanami. – Spójrzmy… Thore Sjögren wyjął kopertę i rozsypał jej zawartość na stół. Fotografie, wiele czarno-białych, sporo kolorowych. Wyblakłe zdjęcia z dawno zapomnianych wakacji, wyjazdów i innych godnych uwiecznienia wydarzeń. Jeśli sądzić po ubraniach i 54 Biuro Służb Strategicznych.
fryzurach, większość zrobiono w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. – Moja żona, Maj-Britt – mruknął mężczyzna i pokazał fotografię uśmiechniętej, spieczonej na raka kobiety ubranej w letnią sukienkę i siedzącej przy stoliku w restauracji. – Odeszła trzy lata temu… – Przykro mi. Zaczął przebierać w zdjęciach. – Tu! Pokazał kilka czarno-białych odbitek. Typowe grupowe fotografie – jakby pracowników pierwszej lepszej firmy. Mnóstwo poważnych panów w garniturach, niektórzy w białych płaszczach. Razem sześćdziesiąt, siedemdziesiąt osób ustawionych w trzech rzędach na dużych schodach. – Zdjęcie zrobiono w sześćdziesiątym szóstym albo siódmym, jeśli się nie mylę… Jestem tu. Wskazał na młodego mężczyznę z przylizanymi włosami stojącego w środkowym rzędzie. – Młody i przystojny. – Zaśmiał się. – Zostało z tego tylko „i”… Przejechał palcem po rzędach twarzy. – Tu – powiedział. Rebecca zobaczyła go wcześniej. Tylny rząd, trzeci od lewej. Nagle zrobiło jej się niedobrze. – Pułkownik Pellas. – Tore Sjögren wskazał na jedną z postaci. Ale uwagę Rebekki przyciągnęła zupełnie inna twarz. Jej taty.
22 | And those weʼve left behind55 Stali na porębie pośród drzew. Mimo mroku i odległości nie miał kłopotów z rozpoznaniem ich. Wyprostowany starszy mężczyzna z laską w dłoni. Obok niego zgarbiony Mange. Z ich kubków unosiła się para. W miarę jak się do nich zbliżał, dostrzegał więcej osób między drzewami. Dziesiątki, może nawet setki milczących figur, które zdawały się go obserwować. Czuł, jak śnieg chrzęści pod stopami, ale – o dziwo – nie słyszał prawie żadnych dźwięków. Do pary stojącej na porębie dołączyli inni. Cztery osoby, każda w białej masce Guya Fawkesa z namalowanymi podkręconymi do góry wąsami i szpicbródką. – Witaj, Henriku! – powiedział Przywódca, kiedy HP wszedł na porębę. – Kawy? – Mange podał HP plastikowy kubek, a ten wziął go bez słowa. – Kim oni są? – zapytał i wskazał ruchem głowy cztery zamaskowane osoby. – Nie wiesz? – zaśmiał się Przywódca. – Dwie postacie są bez znaczenia, dwie pozostałe odgrywają decydującą rolę. Pierwsza z nich zrobiła krok do przodu i podała mu rękę. Mimo grubego ubrania było widać, że ma kanciaste, umięśnione ciało. Przywitali się. – Przyjaciel? – zapytał HP, ale nie otrzymał odpowiedzi. Kolejna osoba zrobiła krok. – Wróg? – zapytał. Wciąż żadnej odpowiedzi. Trzecia osoba była kobietą, miał pewność na stówę. – Przyjaciel? – zapytał ponownie. Przez chwilę wydawało mu się, że postać wzruszyła ramionami. 55 I ci, których zostawiliśmy.
Wyciągnął rękę w kierunku czwartej osoby, ale ta – zamiast się przywitać – zbliżyła się i coś szepnęła mu do ucha. Głos był dobrze znany i tak smutny, że aż go to zabolało. – Labirynt Luttern – usłyszał. – Musisz nas uratować. Nauczyciel… W oddali zakrakał kruk. Dwa razy i złowieszczo. HP włosy zjeżyły się na głowie. Postacie między drzewami zaczęły się nagle ruszać. Wyszły na porębę jak ciemno ubrani zombi. I w jednej chwili zrozumiał, kim są… – Więcej – szeptały. – WIĘĘĘCEJ!!! Potem biegł. Śnieg kłębił się wokół jego stóp, serce waliło jak opętane. Światła z ulicy widniały daleko na horyzoncie. – Do zobaczenia w labiryncie Luttern, numerze sto dwadzieścia osiem! – krzyknął za nim Przywódca. A może tak naprawdę krzyczał Mange? * Rebecca wyszła z biblioteki i zrobiła kilka głębokich wdechów. Na świeżym powietrzu mdłości zaczęły ustępować i po minucie czuła się znacznie lepiej. Elementy układanki powoli wskakiwały na swoje miejsca. Misja ONZ, program nuklearny. Tata i wujek Tage. Paszporty, tajemnicze zlecenia kurierskie. Później rząd Palmego, który zawiódł. Agresywna złość taty. Skrytka bankowa przy Sveavägen założona w 1986 roku. Rewolwer dużego kalibru z dwoma wystrzelonymi nabojami, który tak zaniepokoił wujka Tagego i którego tropem absolutnie nie można dotrzeć do… Zdarzeń z przeszłości… Sveavägen. 1986. Złość taty. Revolver jest BZOP – bronią w sprawie zabójstwa Olofa Palmego. Sięgnęła do torebki po komórkę. Palce nie chciały jej słuchać. Żeby wstukać odpowiedni PIN, musiała próbować dwa razy.
Mejl od wujka Tagego pojawił się niemal natychmiast, ale minęła jeszcze minuta, zanim dotarł załącznik. To był czarnobiały klip trwający trzydzieści dwie sekundy, pochodzący najprawdopodobniej z jednej z kamer w banku. Mężczyzna, który szedł korytarzem i skręcił do pomieszczenia z jej skrytką, nosił okulary przeciwsłoneczne i bejsbolówkę. Mimo to bez kłopotu go rozpoznała. Mange. * Ożeż, kurwa, jakie miał chore sny! Poprzednio spowodowało je zatrucie jadem węża, a teraz pewnie te tabletki. To lekarstwo dla koni, nie ludzi, więc wszystko jasne. Od czekania w mieszkaniu powoli dostawał pierdolca. Nie miał Xboxa, PlayStation ani innej konsoli, jedynie stary telewizor z dupą i podstawowym pakietem kanałów. Nie dawał rady z kolejnymi odcinkami „Emmerdale” i „Dni naszego życia”. Poza tym zwalił sobie dwa razy, trzecia jazda na ręcznym skończyłaby się otarciami na flecie. Na szczęście miał porządny zapas fajek. Zapalił kolejnego marlboraka i ponownie wyruszył na krótki spacer po mieszkaniu. Salon, kuchnia, przedpokój i powrót. Kilkusekundowa przerwa, żeby ogarnąć myśli. Jedna osoba z grupy była zdrajcą. Oczywiście jeśli wierzyć tajemniczej postaci o inicjałach E.V. Z czysto logicznego punktu widzenia również E.V. należy do grupy. Przyjaciel. Wróg. Problem w tym, że nikogo nie sposób wykluczyć. Jeff nienawidził go od akcji przy Birkagatan, a ich relacja ostatnio raczej się nie poprawiła. Hasselqvist stwierdził wprawdzie, że „było – minęło”, ale równie dobrze mógł kłamać. HP dał mu popalić na E4. Spryskał mu twarz gazem łzawiącym, poniżył go i wykopał z ostatecznej rozgrywki. Takiej krzywdy łatwo się nie zapomina, nawet jeśli się jest niewydarzonym Kentem.
Norę ciężko było rozgryźć. Najprawdopodobniej to ona ma na koncie oba pożary: w mieszkaniu HP i w sklepie Mangego. Ponadto wciąż nie opuszczała go myśl, że laska zatruła go tymi końskimi tabletkami. Ostatnie nazwisko na liście to jego stary kumpel Faruk AlHassan a.k.a. Magnus Sandström. Ten sam Mange mitoman, który za przyzwoleniem Przywódcy karmił go kłamstwami i nawet nie raczył wyjaśnić, co z tego, czego HP doświadczył przez ostatnie dwa lata, było na serio. Niezłe grono podejrzanych. Powodzenia, poruczniku Colombo! Czemu po prostu nie został w domu? Po co ryzykuje i włącza się w ten szalony projekt? No proszę, kolejne dobre pytania, na które brakuje mu rozsądnych odpowiedzi. Peter Falk najwyraźniej powinien pracować po godzinach. * Rebecca zjechała na peron schodami w tym samym momencie, w którym zawył sygnał ostrzegawczy, ale zdążyła wcisnąć się do zapchanego wagonu, zanim drzwi się zamknęły. Wokół stali spoceni turyści. Większość z nich miała torebki przy pasie, czapki z daszkiem i butelki z wodą, co wskazywało, że byli Amerykanami. Znalazła się w samym środku zbitego tłumu, bez możliwości chwycenia się czegokolwiek. Ktoś przepychał się za jej plecami, więc próbowała przesunąć się nieco na bok. Klimatyzacja najwyraźniej działała, bo jej buczenie połączone z szumem pociągu zagłuszało rozmowy. Osoba za nią wciąż napierała. Rebecca właśnie miała się odwrócić i wyjaśnić, że dalej nie ma przejścia, kiedy usłyszała znajomy głos. – Nie odwracaj się! – Mange, co do chole… Kątem oka zauważyła bejsbolówkę i okulary przeciwsłoneczne. – Nie, nie. Nie odwracaj się. – Położył jej rękę na plecach.
– Dobra – powiedziała, patrząc w przeciwnym kierunku. To było, najłagodniej mówiąc, żenujące i gdyby jego głos nie zdradzał niepokoju, zignorowałaby jego instrukcje. – Wysłałem ci coś – szepnął. – Przeczytaj to, a zrozumiesz, jak się sprawy mają. – Mange, to jest przecież… – Odwróciła głowę. – Nie, nie możesz się odwracać. Obserwują cię, on cię obserwuje! – Kto, Mange? Kto mnie obserwuje? – Sammer oczywiście! – Przez jego głos teraz przebijał strach. – Dlaczego miałby to robić? Wiem, że jest zajęty szukaniem ciebie. Na pewno by się ucieszył, gdybym was umówiła… Wagon nagle szarpnął i Rebecca upadłaby, gdyby nie podtrzymały jej inne ciała. – Nie żartuj sobie, Becca – szepnął. – Nie żartuję, Mange. Henke już raz chciał mnie przekonać, że wujek Tage to Przywódca, teraz przyszła twoja kolej. W przeciwieństwie do was dwóch Tage Sammer mi pomógł, kilka razy mnie uratował. Przez głośniki zapowiedziano następną stację i pociąg zaczął zwalniać. – Poza tym masz coś, co należy do mnie – powiedziała. – C-co? – Nie udawaj głupka, dobra? Skrytka bankowa przy Sveavägen. Ukradłeś z niej metalową skrzynkę, która była własnością mojego taty. Widziałam cię na nagraniu… – Nie mam pojęcia, o czym mówisz, Becca – powiedział trochę za szybko. – Jest tak… – Jeszcze bardziej zbliżył się do jej ucha. – Gra to taki test Rorschacha. Wiesz, ten z kleksami. Mózg interpretuje ich kształt na swój sposób i sam wypełnia luki. Widzi się to, co się chce, Rebecco… Pociąg dojechał do stacji i gwałtownie zahamował. Znów niewiele brakowało, żeby upadła. Otworzyły się drzwi, tłum wylał się z wagonów na wszystkie strony. Kiedy odzyskała równowagę i rozejrzała się dokoła, jego już
nie było. Minęło wiele minut, zanim się zorientowała, że włożył jej do kieszeni telefon w srebrzystej błyszczącej obudowie, ze szklanym wyświetlaczem.
23 | Spheres of reality56 Cała układanka była prawie gotowa. Przynajmniej tak się jej wydawało. Tata, André Pellas, program nuklearny, skrytka pocztowa, Tage Sammer… Wszystko wiązało się ze sobą i sięgało nawet dalej, jeśli uwzględnić coś nie do pomyślenia: rewolwer, Sveavägen i Olofa Palmego… Wciąż próbowała trzymać swoją bujną wyobraźnię na wodzy. Od wielu dni skupiała się na rozwikłaniu sieci zależności. Tata i André, czyli wujek Tage, uczestniczą razem w misji ONZ. Tata zostaje niesprawiedliwie usunięty za czyn, który uważa za słuszny. Wujek Tage zatrudnia tatę w tajemniczym programie nuklearnym. Wysyła go w ramach tajnych zleceń do USA, żeby wymieniać się informacjami z Amerykanami. Robi to przez wiele lat, mimo że projekt oficjalnie zakończono. Działają tak do połowy lat osiemdziesiątych, bo wtedy jedna z gazet zaczęła węszyć wokół nich. Wszyscy wpadli w panikę i raz na zawsze porzucili projekt. Bez ostrzeżenia tata został na lodzie. Wszystko, w co on i wujek Tage przez tyle lat wierzyli, poszło do kosza. Winę za to ponosi rząd Palmego… Nudności, które prześladowały ją od pobytu w klaustrofobicznym kantorku Thorego Sjögrena, nie mijały. Wstała, otworzyła okno. Gęste korony drzew z naprzeciwka sprawiały, że nie widziała dalej niż dziesięć metrów w głąb parku. Przez chwilę miała wrażenie, że ktoś tam stoi i ją obserwuje. Chociaż wiedziała, że wmawia to sobie, nie mogła się powstrzymać przed zasunięciem zasłony, zanim wróciła na sofę. Po chwili znalazła na Wikipedii opis sprawcy: 56 Sfery rzeczywistości.
Osoba działająca samotnie, cierpiąca na zaburzenia osobowości i kierowana nienawiścią do Palmego. Prawdopodobnie przez całe życie przejawiał problemy w kontaktach z innymi, zwłaszcza różnego rodzaju autorytetami. Jest zamknięty w sobie, samotny i egocentryczny, ale nie cierpi na psychozę. Stan psychiczny wskazuje na poczucie klęski w życiu. Klęski wywołują w nim przygnębienie i depresja pogłębia się tak długo, aż przybiera formę paranoi. Kiedy/Jeśli tego typu osoby sięgają po przemoc, są najczęściej w wieku pomiędzy trzydziestym piątym a czterdziestym piątym rokiem życia. W 1986 roku tata miał czterdzieści pięć lat. Zmotywowany, rozczarowany, przegrany, paranoiczny. Ktoś, kto nigdy nie zapomina niesprawiedliwości: urojonej lub rzeczywistej. Nigdy. Wystarczyła tylko broń. Typu BZOP. I niewielka pomoc… Bo jeśli nie działał sam? Jeśli ktoś, komu ufał, pchnął go w odpowiednim kierunku? Wystarczyła rozmowa, podanie czasu i miejsca. Może nie trzeba było więcej. Może tata sądził, że dostał kolejną szansę? Że znów jest częścią czegoś wielkiego, że go potrzebują? Że znów jest kimś? Powrót do gry. Historia się powtarza… Coś w tym wszystkim jednak się nie zgadzało. Mały fragment układanki, który nieco odstawał. Problem w tym, że Rebecca nie mogła określić, który to fragment. * Biały van wjechał na szczyt wzniesienia i skręcił na wyłożony kamieniem podjazd, który otaczały niszczejące zabudowania gospodarskie ułożone w kształcie litery L. – Jesteśmy na miejscu. Nora ostrożnie położyła rękę na ramieniu HP, ale on obudził się chwilę temu, kiedy tylko zjechali z asfaltowej drogi na żwirówkę. Wrota stodoły stały otworem, Hasselqvist z mistrzowską precyzją wjechał tyłem. Czerwony polo Mangego już tam czekał.
Jeff wyskoczył z samochodu i szybko zamknął wrota. Z kolei HP ociągał się z wyjściem. Najpierw dwa razy sprawdził kłódkę na swojej torbie leżącej na podłodze, następnie przeciągnął się i zaczerpnął powietrza przesiąkniętego zapachem krów oraz starej słomy. Minęła kolejna chwila, zanim jego oczy przyzwyczaiły się do półmroku. W rogu stodoły dostrzegł kilka białych plastikowych worków, obok nich – rząd palet pełnych starych opon, parę beczek olejowych i różnego rodzaju rupiecie. W głębi stała jakaś zardzewiała maszyna rolnicza. Miejsce na stówę było opuszczone od przynajmniej dziesięciu, piętnastu lat. Może nawet dłużej. – Witajcie. – No, hej – mruknął, nie patrząc Mangemu w oczy. – Chodźcie za mną. Mange przemknął między skrzyniami i dotarł do drzwi na końcu stodoły. Reszta podążyła za nim. HP szedł ostatni. – Uważajcie na nogi. Podłoga jest w złym stanie. Mange otworzył drzwi. Przeszli przez krótki korytarz i znaleźli się w małej kuchni. HP od razu przypomniał sobie chatę Ermana. Tamta była w lepszym stanie. Tu ze ścian odchodziły tapety, na pożółkłym suficie widniały zacieki, przez szpary między panelami podłogowymi widać było beton. Na środku stał stolik kempingowy z pięcioma składanymi krzesłami. – Tu się ukrywasz – wymamrotał HP, wskazując na łóżko polowe przykryte śpiworem. – Betul cię wyrzuciła czy co? Mange wzruszył ramionami. – Akurat teraz tak jest najbezpieczniej – odparł. – Mam kawę, jeśli ktoś chce. Wyjął papierowy kubek i nalał sobie gorącego płynu z termosu stojącego na stoliku. Kiedy inni się częstowali, Mange usiadł, wyciągnął mały laptop i odwrócił go tak, żeby wszyscy widzieli, co jest na ekranie. – Dobra. Wszystko gotowe. Operacja „Punkt” rozpoczyna się – spojrzał na zegarek – za dziewięć godzin, dwadzieścia siedem
minut i jedenaście sekund. Wszyscy prócz HP uregulowali zegarki. – Bierzemy vana, mój samochód zostaje. – Potrzebujemy obu aut – powiedział Jeff tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Byłem tam wczoraj i rozeznałem teren. Ostatni odcinek przy klifach to błotnista leśna droga, więc van utknie. Jeśli nie chcemy tachać całego sprzętu pół kilometra, musimy załadować wszystko do polo. Jest lżejszy i ma napęd na przód, więc nie będzie z nim problemów. – A-ale, yyy… – Mange jakby chciał zaprotestować, ale zmienił zdanie. – Dobra. Tak zrobimy. Świetny pomysł! Popatrzył na Jeffa, a ten uśmiechnął się zadowolony. – Omówmy wszystko jeszcze raz – kontynuował Mange. – Potem się przebierzemy i poćwiczymy ze sprzętem na pół godziny przed odjazdem. Dotarcie na miejsce zajmie nam godzinę i pięćdziesiąt trzy minuty, rozładunek potrwa dwadzieścia minut, więc zostaje nam sporo czasu. Jeśli ktoś chce się przespacerować, za budynkami jest jezioro. Kanapki i napoje są tam, w torbie izotermicznej. – Machnął ręką w stronę rogu pokoju. – Toaleta nie działa, za szopą mamy wychodek. – Ach, to oldskulowe sranie – uśmiechnął się HP, ale nikt nie zareagował. Sztywniackie palanty. Walić ich. Ma siedem godzin, żeby obczaić, kto z nich jest przyjacielem, a kto wrogiem. Najlepiej zacząć teraz. * List leżał razem z gazetą na wycieraczce. Koperta z okienkiem zaadresowana na jej nazwisko. Najpierw myślała, że to rachunek, dlatego nie otworzyła, tylko zrobiła sobie kawę i usiadła na sofie. Kiedy w końcu wyjęła list, na papierze o formacie A4 ze swoim nazwiskiem na górze zobaczyła tylko dwa krótkie wersy. Pierwszy był adresem strony internetowej. Drugi składał się z dwóch smutnych buziek. Mange. Raczej nikt inny. Usiadła przed komputerem i wklepała adres w przeglądarkę.
Pojawiło się okno logowania z polami na nazwę użytkownika i hasło. Po chwili wahania wpisała swoje imię i nazwisko w górnym polu. Nie miała jednak pojęcia, jakie wpisać hasło. Obejrzała kopertę, lecz nie znalazła podpowiedzi. Wpisała „Mange” i wcisnęła enter. Hasło niepoprawne – poinformowała strona. Niech to szlag! Spróbowała ponownie, tym razem ze słowem „Henke”. Hasło niepoprawne. Pozostała jeszcze jedna próba. Ostatnia szansa. Poszła do przedpokoju, żeby sprawdzić, czy nie leży tam jeszcze jedna przesyłka z danymi logowania. Nic z tego. Na wszelki wypadek przeczytała list jeszcze raz, podniosła go i kopertę pod światło w poszukiwaniu ukrytej wiadomości. Jedynym szczegółem, który się nie zgadzał, były litery „ck” w jej imieniu zamiast podwójnego „c”. Większość osób nie powinna mieć problemów z przeliterowaniem tego słowa. Chyba że… Wpisała „Rebecka” w pole hasła i wcisnęła enter. Strona zmieniła kolor. Dostęp uzyskany. Całość wyglądem przypominała Wikipedię do tego stopnia, że trudno było wskazać różnice. Mimo to Rebecca nie miała wątpliwości, że akurat tej strony nie ma w otwartej sieci. Gra znana również jako Cyrk, Event albo Spektakl jest nazwą tajnego wojskowego projektu powstałego w USA prawdopodobnie w latach pięćdziesiątych. Gra była pierwotnie pobocznym przedsięwzięciem w ramach tak zwanego projektu MK-ULTRA, który zajmował się badaniem różnego rodzaju metod prania mózgu i kontrolowania rozumu (patrz również „mandżurski kandydat”). W projekcie MK-ULTRA za pomocą różnego rodzaju narkotyków i drastycznych środków przymusu narzucano badanym wykonanie zadania. Badacze skupieni wokół Gry używali innych form oddziaływania.
Korzystali z mocnych pozytywnych stymulantów: akceptacji, docenienia i uwielbienia idoli, dzięki czemu udało im się skutecznie wpłynąć na wielu spośród badanych i skłonić ich do tego, by wykonali zadania, na które na początku eksperymentu w ogóle nie byli, w swojej własnej opinii, przygotowani. W Grze badanych o narcystycznych cechach osobowości umieszczano w różnych scenariuszach dopasowanych do ich psychiki. Niektórzy mieli wrażenie uczestniczenia w konkurencji sportowej, innym wydawało się, że grają w filmie lub biorą udział w politycznym przedsięwzięciu o dużej wadze. Wszystkich traktowano jak gwiazdy i manipulowano nimi w ten sposób, by odbierali całą sytuację jak przedstawienie z ogromną widownią, która ich podziwia i śledzi każdy ich krok. Poprzez różne metody wzmacniania w badanych poczucia własnej wartości i uczynienie ich głównymi bohaterami zdarzeń o szerszym kontekście udało się dość szybko nakłonić wielu z nich do przesunięcia granic własnych możliwości i sięgnięcia po drastyczne środki działania. Niektórzy członkowie załogi militarnej powiązanej z projektem zaczęli nawet stawiać zakłady o to, jak daleko badany zdecyduje się posunąć. Stąd pochodzi nazwa „Gra”. Zarówno MK-ULTRA, jak i wszystkie projekty poboczne zlikwidowano w latach siedemdziesiątych. Pojawiają się jednak dane wskazujące na to, że Gra przetrwała i zaczęła żyć własnym życiem. Według dostępnych informacji Gra, kierowana przez jedną osobę o nazwie Przywódca, za pomocą wszelkiego rodzaju zaawansowanej manipulacji psychologicznej nakłania zwykłych ludzi do wykonywania niejasnych i nieraz drastycznych zleceń. Według tych samych źródeł Gra skupia wokół siebie grupę pomocników, tak zwane Mrówki, które dostarczają informacji i wykonują proste zadania. Ich główną funkcją jest przygotowanie pola działania dla bardziej aktywnych uczestników, których nazywa się Graczami. Istnieje wiele słynnych zdarzeń, które czasem przypisuje się Grze. Są to między innymi morderstwa, pożary, akcje
sabotażowe, kradzieże. Nie udało się do tej pory znaleźć potwierdzających to dowodów. Brak informacji o Grze może świadczyć o tym, że zaangażowani w nią ludzie wkładają wiele wysiłku, by pozostała w ukryciu. Brak dowodów paradoksalnie wskazuje, według niektórych, właśnie na istnienie Gry. Rebecca przeczytała całą stronę przynajmniej trzy razy. Następnie zrobiła print screeny i wydrukowała po kilka kopii. Wszystko idealnie pasowało do fragmentarycznych opowieści Henkego, jej obserwacji oraz informacji, które uzyskała od wujka Tagego. Naprawdę istniała Gra, która za pomocą manipulacji zmusza ludzi do różnych zachowań. Ma siłę wpływania na nich tak, by robili szalone rzeczy. Biedne istoty z bzikiem na swoim punkcie, które uważają, że świat nie docenia ich wyjątkowych umiejętności ani ich wielkości. Są gotowe zrobić cokolwiek, by otrzymać poklask. Dokładnie tak jak Henke. I jej tata… Ale czyja wersja jest prawdziwa? Wujek Tage jej pomógł: w Darfurze, kiedy podejrzewano ją o błąd w trakcie pełnienia służby, w sprawie licencji na broń i w sprawie zniknięcia rewolweru ze skrytki. Opowiedział jej o mrocznej przeszłości ojca i powierzył jej więcej tajemnic, niż to było dozwolone. Z drugiej strony znała Mangego prawie całe życie i myśl, że mógł być mózgiem organizacji przestępczej, wciąż wydawała jej się – najłagodniej mówiąc – nierealna. Jednak Mange kłamał jej prosto w oczy, sam się do tego przyznał. Wszystko, co od niego dostała, to tekst na stronie – informacja, która niczego nie udowadniała. Czyja wersja jest prawdziwa? Komu można ufać? Który z nich może jej pomóc uratować Henkego? Ułożyła się wygodnie na sofie i zaczęła analizować wszystko, co zdarzyło się w ciągu ostatnich dni. Wciąż prześladowało ją wrażenie, że coś pominęła.
* Od drewnianego sedesu ciągnęło chłodem, mimo że był środek lata. Między deskami w drzwiach były szpary. Wpuszczały tyle światła, że bez problemu można było dostrzec wyłażące i chowające się przy progu szczypawice. Jeff i Hasselqvist zajęli się sprzętem od razu po omówieniu akcji. HP liczył na prywatną rozmowę z Norą, ale dziewczyna wolała siedzieć z Mangem w kuchni. Tak więc całą uwagę poświęcił matce naturze Nawet fajnie stawiać sobie kloca wśród zieleni. Przynajmniej latem. Srajtaśmy nie było, za to pod ręką leżał stos starych gazet. Te, kiedy puszczał kreta, zaspokoiły jego wymuszoną potrzebę poczytania czegoś. „Upsala Nya Tidning” No, no. To wydanie było z 1986 roku, czyli niezbyt aktualne. 33-latek wypuszczony z aresztu. Policja nie chce ujawniać szczegółów Trzydziestotrzylatek to chyba ten pierwszy podejrzany w sprawie zabójstwa Palmego. Skończył jako rolnik w Stanach, jeśli HP dobrze pamiętał. À propos USA – PayTag to – najłagodniej mówiąc – niezłe skurwiele. We współpracy z Przywódcą kilka razy zrobili go w konia, torturowali w Dubaju i w końcu wykorzystali jako narzędzie do zatopienia ArgosEye i wylansowania tej rozwiedzionej dziwki Anny na swoją nową gwiazdę… I co za to dostał? Trochę kasiory na opatrzenie ran, sumę, która na stówę była zaledwie ułamkiem budżetu PayTag. Zasranym błędem zaokrąglenia! Poza tym przez ostatnie tygodnie próbowali go złamać i prawie im się to udało. Teraz szukały go wszystkie jednostki policyjne. Więc dlaczego był tak jebnięty, że zgodził się ponownie wsadzić łeb w paszczę lwa? No… Zemsta była, oczywiście, siłą napędową. Taką po zbóju.
Gra warta świeczki. Choćby po to, żeby móc sobie wyobrazić wkurwioną minę Przywódcy, gdy jego główny sponsor dosłownie legnie w gruzach. I wydzierające się mordy jego, Blacka i Anny Argos. Zajebista słit focia! Były też inne rzeczy. Podjarka. Łów. Co więcej, miał jeszcze wiele tajemnic do rozwiązania. Nie tylko związanych z tą tu grupką. Kim jest Nauczyciel? Gdzie znajduje się labirynt Luttern, w którym zostanie podłożona bomba? Przeciwko komu jest ona skierowana? I może najważniejsze: gdzie w całym równaniu znajduje się Rebecca? * Siedzi po stronie pasażera. Tata kieruje, mama i Henke siedzą z tyłu. Przeciskają się przez wąskie uliczki i dopiero gdy zauważa ogromny kościół na wzniesieniu, poznaje, gdzie są. Döbelnsgatan, tuż przy kościele św. Jana, w drodze do Brunkebergsåsen. Henke nie ma więcej niż sześć, siedem lat i marudzi. Mama próbuje go uciszyć, wyjaśnić, że już niedaleko. Tata milczy, ale Rebecca widzi, jak zaciskają mu się szczęki. – Kiedy dojedziemy? – smęci Henke, a Rebecca odwraca się, żeby pomóc mamie. Wtedy go zauważa. Stoi na ciemnym cmentarzu i wygląda, jakby ich obserwował, kiedy przejeżdżają. W jednej jego dłoni Rebecca dostrzega prawie wypalonego papierosa. W drugiej mężczyzna trzyma laskę. Nie wiedząc czemu, Rebecca macha do niego. – Znasz Johana Earnesta, Rebecco? – pyta spokojnie mama. – Cisza! – ryczy nagle tata i Henke od razu zaczyna płakać. – Uciszcie go, do jasnej cholery!
Rebecca widzi, jak tacie bieleją kostki zaciśniętych na kierownicy dłoni. Nie słyszy, co mama krzyczy w odwecie. Przykłada ręce do uszu. Ale wciąż słyszy szept: „Znasz Johna Earnesta, Rebecco?”. Samochód toczy się powoli po śnieżnej brei i w jednej chwili Rebecca zdaje sobie sprawę, dokąd jadą. W tym samym momencie, w którym dojeżdżają do szczytu wzgórza i Döbelnsgatan przechodzi w Malmskillnadsgatan, scenariusz nagle się zmienia. Teraz jest dorosła i siedzi za kierownicą. Z tylnego siedzenia ciągle słychać płacz Henkego. Kiedy patrzy w lusterko, widzi w nim twarz Tagego Sammera. – Do przodu, Rebecco. Nie do tyłu. Masz patrzeć do przodu – mówi tonem tak smutnym, że Rebecca czuje ból w sercu. W chwili kiedy wypełniła polecenie, dostrzega, że on tam jest, stoi tuż przed maską samochodu. Mężczyzna ubrany w ciemną kurtkę z postawionym kołnierzem. Musiał iść po tych stromych schodach po prawej. Tych, które prowadzą do Tunnelgatan, gdzie leży umierający premier. Naciska na pedał hamulca, koła się blokują, ale samochód płynie po brei. Prosto na mężczyznę. Płacz Henkego zamienia się krzyk. Rebecca puszcza hamulec i wciska ponownie. Próbuje złapać przyczepność. Bezskutecznie. Mężczyzna odwraca głowę, podnosi rękę w jej kierunku, żeby się bronić. Wtedy Rebecca dostrzega rewolwer w jego drugiej dłoni. – Tato, nieeeee!!! – krzyczy Henke. A może to ona krzyczy. Następnie słyszy inny głos z oddali. Woła jej imię. Rebecco, Rebecco! W momencie kiedy się budzi, pojmuje, co się nie zgadza. Imię. Przez kilka minut leżała spokojnie na sofie, rozmyślając,
dopasowując tę nową informację do wszystkiego, czego doświadczyła w ostatnich dniach. Następnie wstała, sięgnęła po telefon i wybrała odpowiedni numer. – To ja – powiedziała od razu, gdy mężczyzna odebrał. – Wydaje mi się, że wiem, jak wszystko się łączy. Tata, Henke, Gra, wszystko. Powiedz tylko, co chcesz, żebym zrobiła!
24 | Corporate invasion of private memory57 Właśnie sztachnął się pierwszym porannym buchem i dochodził do rogu stodoły, kiedy usłyszał ich głosy. Od razu przystanął. – Nie można mu ufać, nie rozumiesz tego? – syknął Jeff. – On był za bardzo w to zaangażowany, robił zbyt dużo rzeczy… – Czyli tak jak ja? To był głos Nory stojącej najwyraźniej kilka metrów dalej. HP przylgnął do ściany i wytężył słuch. – To nie to samo. Ten koleś nie ma żadnych skrupułów. Aha! Nasza para też nie ufała Mangemu. Przynajmniej jedno z nich. Musi w takim razie nieco docenić Jeffa. Gościu nie jest taki głupi, na jakiego wygląda. – Każdy zasługuje na drugą szansę, Jeff. Poza tym potrzebujemy go. – Nie mam nic przeciwko temu, by dać komuś drugą szansę, Nora, ale najpierw taka osoba powinna wyrazić skruchę. Pokazać, że się zmieniła. A on wciąż myśli tylko o sobie. Nie mów, że tego nie widzisz. HP nie mógł powstrzymać uśmiechu. Mała miłosna kłótnia w lesie… – Po prostu jesteś wkurzony, że wymalował ci drzwi… W jednej chwili uśmiech HP zgasł. – Spędziłem w przychodni siedem godzin. Pamiętasz o tym jeszcze? – Wiem. Naprawdę doceniam, że robisz to dla mnie, Jeff… Twarz HP wykrzywił grymas pełen złości. Nie dość, że gadali o nim, to jeszcze Nora mówiła miękkim tonem, który mu się nie podobał. – Jestem ci winna dozgonną wdzięczność za to, że mi pomogłeś. Gdyby nie ty, wciąż siedziałabym w Grze – ciągnęła. 57 Korporacyjny atak na prywatną pamięć.
Na chwilę zrobiło się cicho i HP pomyślał, że go przyuważyli. Niepotrzebnie się spiął, bo Nora zaczęła mówić dalej. – Wiesz, że to ważne. Nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich, których wykorzystali i wykorzystują. Jeśli nam się uda, położymy kres… Jeff mruknął coś niewyraźnie. – Daj mu szansę, Jeff. Chcę tylko tyle… Kurwa, faken! Spalony do końca szlug przypalił mu palce. Wrzucił go w trawę i szybko przydeptał. Kiedy wyjrzał zza winkla, po Jeffie i Norze nie było ani śladu. Nie popisał się. Jeff nie należał najwidoczniej do jego fanów. To oznaczało, że króla pakerów musiał definitywnie skreślić z listy kandydatów na E.V. Co więcej, kark wciąż mógł być zdrajcą. Przynajmniej dopóty, dopóki jego zdrada nie zagrażała Norze. Przez otwarte boczne drzwi zerknął do stodoły. Hasselqvist robił coś z tyłu vana. – Hej, Kent! – krzyknął. Koleś zerwał się na równe nogi i upuścił to, co trzymał w rękach. Okrągły przedmiot przypominający krążek hokejowy poturlał się po podłodze w kierunku wyjścia. Hasselqvist rzucił się za nim, ale HP był szybszy. – Co mu tu mamy? – powiedział żartobliwie, podnosząc krążek. Hasselqvist wyrwał mu go z ręki. – Gówno cię to obchodzi! – syknął. HP odruchowo zrobił krok wstecz. – Sorry – mruknął. Hasselqvist zamknął drzwi tuż przed jego nosem. Srać na to. I tak zdążył przeczytać mały napis na krążku. Elite GPS 512. Ciekawe. Bardzo ciekawe… Ruszył przez stodołę do części mieszkalnej. Mange siedział pochylony nad kompem, ale podniósł wzrok, gdy tylko HP
wszedł do środka. – Siema! – powiedział trochę za głośno. HP tylko kiwnął głową. – Ej, wiem, że jesteś na mnie wściekły, HP… – Niemożliwe. – I naprawdę masz ku temu powody. Okłamałem cię, w zasadzie wiele razy z rzędu. Chcę cię prosić, żebyś mi wybaczył. HP zaśmiał się niepewnie. – Jak powiedziałem, naprawdę chciałem ci pomóc. Chronić twoje plecy… Twoje i Bekki… – Co ty wiesz o Becce?! Mange skrzywił twarz. – Nie tyle, ile bym chciał. Mam dobre źródło przy Sammerze, ale wiem jedynie, że on i Becca spotkali się kilka razy. Facet jest nią bardzo zainteresowany, to przynajmniej jest pewne. Wciąż nie mam natomiast dokładnych informacji na temat tego, w którym momencie pojawi się na scenie. Jak wspominałem, Przywódca bez potrzeby nie dzieli się swoimi planami. W każdym razie mam podstawy sądzić, że w tej chwili Rebecce nie grozi niebezpieczeństwo. Sammer całą uwagę skupia na tobie… – Okej, spoko… – HP zrobił głęboki wdech. – Co to jest labirynt Luttern i kim jest Nauczyciel? Kiedy te dwa elementy pojawiają się na scenie? – C-co? – Bez jaj, Mange. Nie graj głupka. Mieszkanie obok mojego, warsztat, węże… Wbił oczy w Mangego, szukał najmniejszej oznaki zaskoczenia. Nie znalazł. Nawet drgnienia powieki ani bezwiednego napięcia mięśni twarzy. – Szczerze? Nie mam zielonego pojęcia, o czym mówisz… – I myślisz, że to kupię, ot tak, z dupy? Mange, twoja wiarygodność pozostawia wiele do życzenia… – Daj spokój, HP. Przecież prosiłem cię, żebyś mi wybaczył… – Jego głos też zdał egzamin; żadnego, choćby najmniejszego, drżenia. – Nie znam szczegółów wszystkich zdarzeń. Powiedziałem już, że Przywódca nie pozwala nikomu oglądać całości. Wszystko, co mam, to kawałki układanki. Możesz
opowiedzieć więcej o mieszkaniu? Wszystko w końcu łączy się ze sobą w ten czy inny sposób… HP, myśląc, gniewnym wzrokiem obserwował Mangego. Oczywiście, koleś był kłamcą, ale kłamał, bo w zasadzie chciał dobrze. W końcu byli starymi kumplami. Korekta: najlepszymi kumplami. Zawsze miał Mangego za mastera, komputerowego nerda, a ostatnimi laty za pantoflarskiego bohatera w szponach swojej czarownicy. Mylił się, chociaż ciężko mu to przyznać. Mange nie był masterem, lecz okazał się zdolny do wszystkiego. Poza tym, jeśli dobrze pomyśleć, HP podejrzewał go już od pierwszego dnia. Od pierwszej sekundy, kiedy znalazł w pociągu ten pierdolony telefon. W pewnym sensie nie dał się wydymać totalnie. Miał nosa. Niektóre szczegóły wolał zachować dla siebie. Nie zaszkodzi mieć pewną przewagę informacyjną. – To może poczekać – powiedział. – Przypomnij mi lepiej, po kiego mam uczestniczyć w tej debilnej akcji. – Dobra. Nie ma problemu – odparł Mange. Rozczarowanie w jego głosie było wyraźne. – Patrz. Usiadł przy stoliku i odwrócił laptop tak, żeby HP widział ekran. – Przygotowałem listę klientów, którzy zaczęli gromadzić swoje dane w serwerowni. Usiądź! Mange wskazał na jedno z krzeseł. Otworzył arkusz Excel i zaczął przewijać listę. – Urząd Rejestracji Pojazdów, skarbówka, policja, straż celna, trzy różne biobanki, z których każdy ma w rejestrze ponad pięćset tysięcy próbek DNA. Służba zdrowia, Państwowy Rejestr Danych Osobowych i Adresowych, Państwowa Komisja Wyborcza i kilka innych mniejszych publicznych instytucji. W zasadzie wszyscy dostawcy usług teleinformatycznych podpisali kontrakty, zanim dyrektywa unijna weszła w życie, co oznacza, że wszystkie rozmowy telefoniczne, adresy IP i SMS-y znajdują się w Fortecy. – No, dobra. Tego mniej więcej się spodziewałem… – mruknął HP.
– Co? – Kilka tygodni temu wyświetlili całą moją historię w sieci i wszystkie SMS-y do ciebie i Bekki. To miało być takie małe ostrzeżenie. Chcieli pokazać, że mnie obserwują. Nie sczaiłem, jak zdobyli to wszystko tak szybko i z tak wielu źródeł. Teraz rozumiem. Wystarczyło wcisnąć kilka klawiszy… Mange skinął głową. – Mów dalej… – HP machnął ręką. – Okej. Najważniejsze, widzę, ogarniasz. W krótkim czasie przyłączą się wielkie sieci handlowe, a za nimi pozostałe firmy z różnego rodzaju klubami członkowskimi. Wszyscy okropnie boją się wycieku swoich informacji i utraty zaufania klientów. Najciekawszą rzeczą jest może to, kto znajduje się na samym dole w podziemiu… * – Cześć, Ludde. Tu Rebecca. Sorry, że dzwonię tak wcześnie… – Eeee… Nie ma problemu. Już jestem na nogach. Wiedziała, że kłamie, więc dała mu kilka sekund, żeby oprzytomniał. – W czym ci mogę pomóc, Normén? – spytał trochę bardziej rześkim głosem. – Chcę wrócić. – O! Dobra. Nie będzie z tym żadnego problemu. Zadzwoń do działu kadr po dziewiątej. To zajmie pewnie z kilka tygodni… – Nie, nie. Nie mam na to czasu. Chcę wrócić teraz, od razu. Ślub jest jutro. Sam powiedziałeś, że potrzebujecie każdego ochroniarza. – Tak, tak. Ale wiesz przecież… – Chrząknął. – Dopóki cała ta sprawa z twoim bratem jest w toku, nie mogę cię przyjąć, choćbym bardzo chciał. Stigsson dostałby szału, gdybym mu tylko wspomniał… – Spytaj! – Co? – Zadzwoń i spytaj go! – Czekaj no, bo nie nadążam, Normén…
– Proszę cię, żebyś zadzwonił do Stigssona i spytał, czy nie będzie problemu, jeśli wrócę do służby. Możesz to zrobić? Teraz? W słuchawce zapanowała cisza. – Mogę – mruknął po chwili. – Ale już wiem, jaka będzie odpowiedź. Ja też – pomyślała. * – Najniższy poziom zarezerwowano dla wyjątkowego klienta. Reszta informacji na ten temat jest ściśle tajna… – Mange rozejrzał się, jak gdyby podejrzewał, że ktoś spróbuje ich podsłuchać. – Wydaje mi się, że ten klient to ktoś więcej niż zwykły interesant. Może to ten tajemniczy najemca, który stoi za grupą PayTag? Zamiast ryzykować całą swoją reputację, wolał wystawić na czoło spółkę PayTag niczym przednią szybę, na której rozbijają się insekty, podczas gdy prawdziwi ludzie władzy siedzą wygodnie na przednim siedzeniu i nie ponoszą żadnego ryzyka. – Kto by to mógł być? Mange wzruszył ramionami. – Jak myślisz? Które firmy są prawdziwymi słoniami w branży gromadzenia informacji? Kto ciągle tworzy nowe usługi, żeby się dowiedzieć, co właśnie robimy, gdzie się znajdujemy, które słowa najczęściej wpisujemy, a nawet – o czym myślimy? HP pomyślał przez parę sekund. – Jest dużo kandydatów. Wyszukiwarki, serwisy społecznościowe… – Zły trop, Padawanie… – Mange zamknął laptop. – Google, Facebook, Twitter i kilku innych zrozumieli to, czego my wszyscy nie pojęliśmy, bo jesteśmy za głupi. – Czyli… – Że informacja jest nową walutą. Jeśli zgromadzisz odpowiednio dużo informacji, każdy będzie chciał robić z tobą interesy. Wystarczy sprawdzić wartość giełdową Facebooka. Oczywiście okazała się mniejsza, niż oczekiwano, ale mimo wszystko wynosi tyle ile wartość trzech, czterech Ericssonów.
Wiesz, co jest ich zasobem, HP? Zgadnij. Nie systemy telefoniczne, wyniki badań ani tysiące patentów. To, co ma Facebook, co jest warte miliardy i stanowi największy z ich zasobów, to… – Użytkownicy – mruknął HP. – Zgadza się! Albo, żeby być bardziej precyzyjnym, informacje, których ci użytkownicy sami dostarczają. Cała historia zapisywana jest w systemie. Komentarze, linkowania, zdjęcia, listy przesłuchanych kawałków, lajki… – Mange poczerwieniał na twarzy. – A jak przewiduje się przyszłość, HP? Wystarczy spojrzeć wstecz. To podstawa dla każdego prognosty. Im więcej informacji o przeszłości zbierzemy, tym pewniejsza jest prognoza na przyszłość. Wyobraź sobie coś takiego… – Mange przerwał na chwilę, żeby zaczerpnąć powietrza. – Wyobraź sobie, że przeszłość wszystkich ludzi została zgromadzona w jednym miejscu. Rejestry instytucji państwowych i służby zdrowia, wzorce konsumpcyjne, preferencje z serwisów społecznościowych i wyszukiwarek. Wszystko w jednej gigantycznej bazie danych. Wszystko, czego potrzeba, żeby zarządzać skonsolidowaną informacją. Potem wystarczy wcisnąć jeden klawisz, żeby poznać formułę. U jak wielu osób w danym roku wykryto raka, ilu woli białe samochody od niebieskich, w jakim przedziale wiekowym człowiek jest najbardziej skłonny do popełniania przestępstw, podążania za określonym znakiem firmowym czy aktywnego uczestnictwa na Twitterze, gdzie mieszka, jakiej muzyki słucha, jakie książki czyta, co kupuje w centrum handlowym w środę przed wypłatą… Znów przerwał, żeby nabrać powietrza. – „Kto rządzi przeszłością, w tego rękach jest przyszłość”, napisał Orwell w Roku 1984. I bez wątpienia miał rację. Myślę jednak, że projekt PayTag jest jeszcze lepiej przemyślany… – Znowu zrobił pauzę, a HP pochylił się ku niemu. – Ten, kto ma w rękach przyszłość, HP. Ten, kto dzierży ją pewnie… ten tak naprawdę posiada przeszłość. I o to chodzi w całym tym projekcie! HP zapalił szluga. Umyślnie jarał długo, żeby mieć czas na
zastanowienie. To wszystko było, najłagodniej mówiąc, dość naciągane. Poza tym to nie pierwsza teoria spiskowa, którą słyszał. Wcześniej Erman nawijał o Grze, teraz Mange o PayTag. Ale jeśli czegokolwiek nauczył się przez ostatnie dwa lata, to właśnie tego, że żadnej teorii, choćby najbardziej bajkowej, nie należy całkowicie odrzucać. Nie ma dymu bez ognia. Nie, gdy chodzi o Grę. Wszystko, co Mange powiedział, idealnie współgrało z tamtym małym przedpremierowym pokazem, który HP zobaczył na komputerze w bibliotece. Lepiej – to współgrało z jego niewielkim planem awaryjnym, który powoli zaczął wcielać w życie. A w zasadzie polepszać… Mocno się sztachnął i wypuścił powoli dym. – Dobra, Mange. Łapię sens, ale szczerze mówiąc, sram na to, czym zajmuje się PayTag. Chcę tylko sprzedać porządnego kopniaka w dupę Przywódcy, Annie Argos i Blackowi. W tym miejscu nasze cele szczęśliwie się krzyżują. Mamy wspólnego wroga… Pociągnął kolejnego bucha i skiepował dokładnie szluga na pękniętym talerzyku, który leżał na blacie kuchennym. – Wygląda to tak: jeśli chcesz mojej pomocy, zrób mi przysługę. Muszę skontaktować się Rehymanem, najlepiej teraz. Chcę z nim porozmawiać na osobności, żeby nikt nie słuchał… Mange podniósł wzrok znad komputera. – C-co? Dlaczego? – W tym momencie wolałbym o tym nie mówić. Prosiłeś mnie, żebym ci zaufał, ja chcę tego samego… Żeby zadośćuczynić formalnościom, możemy nazwać to ceną za mój udział w całym przedsięwzięciu… Machnął ręką w kierunku pożółkłego sufitu. Mange przyglądał mu się przez chwilę, jakby się zastanawiał. – Dobra, ale to chyba nie jest nic więcej niż… – wymamrotał. Postukał w klawiaturę laptopa, po czym wyjął długopis i kartkę i spisał numer. – Masz. Jest online, więc możesz w tej chwili do niego zadzwonić. W tamtej szufladzie leży kilka telefonów na
kartę. Kiedy skończysz, złam kartę SIM i wyrzuć w lesie, okej? – Pewnie, nie ma problemu. Mange wciąż mu się przyglądał. – Chyba wiesz, w co się ładujesz? To nie zabawa, jeśli coś pójdzie nie tak… – Wiem, nie bój się. Kontroluję sytuację. Nie pierwszy raz idę na solo z Przywódcą. – To prawda. Ale pierwszy raz robisz coś wbrew scenariuszowi Gry… – Dobrze, że nie jestem sam – uśmiechnął się HP. – Jeśli gówno z tego wyjdzie, na dno pójdziemy wszyscy!
25 | Quests 58 – Proszę. Podał jej kluczyk do szafki na broń. – Odznakę i kartę masz w środku, prawda? Skinęła głową. – No to wyciągaj rzeczy i migiem na strzelnicę. Musisz zaliczyć test ze strzelania, zanim puścimy cię na akcję. Jak człowiek nie ćwiczy, szybko zapomina… – Spokojnie, Ludde. To żaden problem. – Dobrze. – Jeszcze coś? Przytaknął. – Zanim pójdziesz, Normén, muszę cię o coś spytać. Jak, do cholery, udało ci się wpłynąć na Stigssona, żeby zgodził się na twój powrót do służby? – Można powiedzieć, że pomógł mi wspólny znajomy. Uśmiechnęła się, a Ludde posłał jej przeciągłe spojrzenie. – Mnie, jako szefowi, nie mogłabyś powiedzieć nieco więcej? Wzięła głęboki wdech. – Jeszcze nie teraz, Ludde. Może później… – Okej. Wciąż przyglądał się jej badawczo. – Wiesz, w co grasz, Becca? – powiedział cicho. – Nie martw się. Chciałeś, żebym wróciła, i jestem. Na razie musisz się tym zadowolić. – Posłała mu kolejny uśmiech. Tarcza wyskoczyła jakieś dziesięć metrów przed nią. Zanim świadomość zarejestrowała nowy obiekt, ona już zrobiła ruch. Zamaszyście odsunęła klapę marynarki i zacisnęła obie ręce na kaburze. Pistolet w dłoni, palce prawej ręki na rękojeści. Kolejny ruch – nabój trafił do komory. Lewa dłoń objęła rękojeść. Rzut oka w celownik. 58 Poszukiwania.
Dwa szybkie strzały. Tarcza się schowała. Zwolniła kurek bezpiecznikiem z lewej strony. Ruszyła naprzód. Pojawiła się kolejna tarcza, tym razem z prawej. Odpaliła. Nie zastanawiała się nad celnością strzału, znów zwolniła kurek i posuwała się dalej. Dwie następne tarcze wyskoczyły jednocześnie. Pierwszą przestrzeliła, zanim tablice zdążyły stanąć pionowo. Wtedy usłyszała kliknięcie. Najpierw stuknęła dłonią w stopkę magazynka, potem szybkim odciągnięciem zamka pozbyła się opornego naboju, który spadł na podłogę. Szybko oddała trzy strzały. Tablice się schowały. – Przerwać ogień. Rozładować! – Rozładować! – wymamrotała. Wyjęła magazynek i odciągnęła zamek. Nabój wyskoczył z komory. Zwolniła zamek, wsunęła broń do kabury, zdjęła słuchawki. Kilka tarcz podniosło się ze świstem, ale nie spojrzała na nie. Instruktor minął ją i szybko okrążył salę, zerkając na tarcze. Wrócił i zagwizdał. – No, no, Normén. Całkiem nieźle ci poszło. – No. – Nie mierzyłem ci czasu. Gdybym to zrobił, pewnie byłabyś blisko nowego rekordu strzelnicy. Od razu zadzwonię do Luddego i powiem, że… no cóż, zaliczyłaś test. Bądź tak miła i sama pozaznaczaj swoje strzały. Podał jej rolkę z czarnymi naklejkami. – Jasne. Obrócił się i ruszył w stronę wyjścia. Oderwała cztery naklejki nie większe od znaczka pocztowego i odłożyła rolkę. Kiedy szła w stronę tablic, podniosła z podłogi pusty zielony nabój, który instruktor przemycił do magazynka i który spowodował przerwę w ogniu. Kilka strzałów trafiło w sam środek. Niektóre dziury były tak blisko siebie, że się połączyły. Pozostałe dzielił zaledwie milimetr.
* – Dobra, jesteśmy w kontakcie. Dzięki za pomoc… Rozłączył się, wyjął baterię, wyłuskał kartę SIM. Właśnie zdążył ją przełamać, kiedy zza rogu wyłonił się Hasselqvist. – Siema, HP. Chciałem tylko o coś spytać… – Spoko. Obrócił się plecami do Hasselqvista i cisnął połówkę karty w pokrzywy. – Ten sprzęt w samochodzie… – Chodzi ci o ten nadajnik GPS? Drugą połówkę wrzucił między gałęzie. – Właśnie. Bo widzisz, znalazłem to w tej samej chwili, kiedy się pojawiłeś. Wywalałem rzeczy z auta i jedna torba utknęła pod siedzeniem. Kiedy ją szarpnąłem, wyturlał się ten nadajnik. Wtedy ty otworzyłeś drzwiczki… – No dobra… – To twoje? – Że co? – Pytam o ten nadajnik. – Wiem, Kent, ale nie. To nie moje. – Okej. Chciałem tylko sprawdzić. Siedziałeś najbardziej z tyłu, więc pomyślałem… HP pokręcił głową. – Nie, to nie moje. Może już był w vanie. – Nie sądzę. – W takim razie radzę ci się go pozbyć jak najszybciej. – Jasne. Tylko jeszcze spytam Jeffa, bo może to jego. Przez kilka dni jeździł vanem na zwiady. – Dobra, spytaj. – Zaraz się widzimy. Hasselqvist się zwinął. HP odczekał pół minuty, po czym wyciągnął z kieszeni nową kartę SIM. Umieścił ją w telefonie, który dał mu Mange, włączył go i wprowadził PIN. SMS przyszedł niemal natychmiast. Gotowe!
Z numeru prywatnego, ale HP wiedział, kto go wysłał. To ci Rehyman! Szybki kolo. Przebrali się w milczeniu. Czarne pianki, gumowe buty, maski neoprenowe, w których można się było udusić z gorąca. HP omal nie zdarł swojej. Co za megakretyński wymysł! – Gotowe – odezwał się Mange z tyłu. – Mimo wszystko sprawdzę jeszcze raz – odparł Jeff. – Ale czas… – Zdążymy – przerwał mu Jeff. – Na sprawdzenie sprzętu nigdy nie szkoda czasu. Mange chyba dał za wygraną, bo kiedy HP obszedł samochód, zobaczył, że bagażnik jest otwarty. – Sprzęt do nurkowania, ponton, butle, środki wybuchowe – wyliczał pod nosem Jeff, dotykając kolejnych czarnych pakunków. Słysząc „środki wybuchowe”, HP aż się wzdrygnął. Nagle przypomniała mu się scena sprzed dwóch lat, kiedy to na drodze E4 wetknął swój telefon do podobnej torby. Było w niej tyle środków wybuchowych, że wystarczyło do wysadzenia w powietrze całego budynku. Prawie przez dwa lata wydawało mu się, że raz na zawsze zniszczył mózg Gry, ale Mange twierdził, że to tylko złudzenie. Zręczna iluzja zmanipulowana przez Przywódcę. Bo prawdziwe jądro ciemności znajdowało się nie w biurze na Kiście, ale głęboko pod skałą oddaloną od Kisty o dwie godziny drogi. Jednak skoro wszystko, co przeżył do zeszłego tygodnia, było tylko zaaranżowaną grą złudzeń, skąd gwarancja, że to, co dzieje się teraz, dzieje się naprawdę? Z takimi myślami bił się od kilku dni. Nawet jeśli zdecydował się zaufać Mangemu, to i tak nie miał pewności. Wyglądało na to, że Mange mówi prawdę. Trudno go było rozgryźć, ale chyba naprawdę wierzył w tę historię. Tylko… jeśli to nie była jego historia? Jeśli ktoś wciągnął Mangego do świata iluzji, tak jak wcześniej wciągnął HP? Może misja, na którą właśnie się wybierali, w rzeczywistości była kolejną częścią większego planu?
Zupełnie jak z teoriami spiskowymi. Jeśli raz uzna się ich istnienie, nigdy nie można stwierdzić, gdzie tak naprawdę się kończą. „Tylko dlatego, żeś jest paranoikiem, wcale nie znaczy, że cię nie ścigają”. – Cicho! – powiedział nagle Jeff i wystawił głowę z vana. – Słyszeliście? Nikt się nie odezwał. – Że co? – zaterkotał po chwili Hasselqvist. – Tam! Stłumiony, pulsujący dźwięk zbliżał się od wschodu. HP od razu zajarzył, co to. W kilku susach znalazł się przy wrotach stodoły i zaczął je zamykać. – Ożeż… – zawołał Jeff. HP go nie słuchał. Dźwięk był coraz bliżej. Dawał po uszach jak młot pneumatyczny. Wrota prawie się zamknęły, brakowało tylko metra. HP zawisł całym ciałem na uchwycie. Wtem skrzydło zwolniło, zaczęło odjeżdżać i wreszcie zatrzymało się z głośnym zgrzytem. Nagle echo pulsującego dźwięku rozległo się między budynkami. Hałas przybrał na sile, czuć było wibracje. Dopiero teraz inni skapowali, o co chodzi. Helikopter. Leciał cholernie nisko. Lada chwila mógł się pojawić nad wierzchołkami drzew. HP kolejny raz spróbował zamknąć wrota stodoły. Ale prawdopodobnie kółko wyskoczyło z prowadnicy i mechanizm ani drgnął. HP ugiął kolana, ponownie zawisł całym ciałem na uchwycie i próbował naprostować skrzydło. Ni z tego, ni z owego mechanizm puścił i wrota ruszyły prosto na niego. Uskoczył w bok. Omal nie roztrzaskały mu głowy, brakowało dosłownie kilku centymetrów. – Sorry! – zawołał Jeff przy drugim końcu wrót. Sekundę później helikopter zadudnił nad nimi. Wibrujące śmigła niemal zupełnie ogłuszyły HP. Razem z Jeffem instynktownie przykucnęli i próbowali
dojrzeć helikopter przez szpary w dachu. Maszyna zdawała się wisieć zaledwie metr nad stodołą. HP zerknął na innych. Jeff nie widział nic poza helikopterem, tak samo Nora. Hasselqvist wślizgnął się do vana. – Zmywamy się! I to już! – wrzasnął, gramoląc się za kierownicę. – Przecież nie skończyliśmy… – zawołała Nora. Helikopter wciąż unosił się nad nimi. Podmuchy powietrza były tak silne, że dachówki zaczęły drgać. Najpierw powoli, potem coraz szybciej. Posypały się na nich odłamki. – Kent ma rację! – krzyknął Jeff. – Jeszcze minuta i runie na nas dach… Większy kawałek dachówki z hukiem spadł na vana. – Jak tylko otworzę drzwi, wyjeżdżajcie. Nie zatrzymujcie się, nie czekajcie na mnie. Po prostu jedźcie! – wrzasnął Jeff HP do ucha. HP przytaknął i na czworakach ruszył do vana. Niewielki odłamek trafił go w głowę. Odruchowo osłonił się ramieniem. Rozległ się głośny trzask, najpierw jeden, potem drugi. Pewnie to płozy uderzyły w dach. – Nora, chodź! – zawołał, kiedy udało mu się dojść do drzwiczek vana. Nora się wahała. Jeff krzyknął coś do niej, HP nie dosłyszał co. Machnął ręką w stronę vana. Znów rozległ się trzask, tym razem głośniejszy. Duża dachówka rozprysnęła się tuż obok wozu. Hasselqvist odpalił silnik. – Musimy spadać. Chodźcie! – zawołał znów. Nora popatrzyła na niego, potem na Jeffa, ale ten obrócił się i ruszył w stronę drzwi. Kilka kolejnych dachówek runęło na ziemię, grad odłamków zasypał wnętrze pojazdu. HP zasłonił oczy ręką. Kiedy ją opuścił, zobaczył Norę leżącą na ziemi. O kurwa! Wyskoczył z vana, ale zanim zdążył dobiec, Nora sama się podniosła. – HP, do wozu! Już!
Popchnęła go przed sobą. Znów usłyszeli trzask, potem coś grzmotnęło o klepisko. Posypały się kolejne dachówki, za nimi fragmenty dachu. Nora była blada. Krew z rany na głowie ściekała jej po czole. HP usadził ją w wozie. – Jeff – jęknęła. – Nie martw się teraz o chłopaka. Musimy spadać – wysyczał. Przez przednią szybę zobaczył, jak drzwi powoli się otwierają. Hasselqvist zawył silnikiem. – To brat… – jęknęła znów Nora. – Co? – To mój starszy brat, idioto! Jeffowi prawie udało się otworzyć ciężkie drzwi. Mięśnie pleców i ramion prężyły się pod T-shirtem, omal nie rozrywając materiału. Silnik zawył ponownie. To jej brat… HP chwycił oparcie najbliższego fotela i wychylił się na zewnątrz – JEEEEEFF! – wrzasnął. Góra mięśni obróciła się w jego stronę. Tylne koła kręciły się w miejscu, szukając punktu zaczepienia. HP wychylił się najdalej, jak mógł, i wyciągnął rękę. Jeff zrobił kilka susów. Dach zawalał się kawałek po kawałku. Kolejne dachówki spadały, rozpryskując się na ostre jak brzytwy odłamki, które dudniły o karoserię. Kawałek wielkości dłoni świsnął HP tuż przed nosem, ale on prawie nie zwrócił na to uwagi. Wyciągnął się kilka centymetrów dalej. Jeff rzucił się do przodu. Nagle opony znalazły punkt zaczepienia i wóz wyleciał z szopy jak kamień z procy. W następnej sekundzie cały dach runął. * Kiedy wróciła do domu, przed jej klatką czekał ciemny samochód. Podeszła bliżej. Wysiadł z niego kierowca, ale zdecydowanie młodszy od tego, który ich wiózł ostatnio. Minęło kilka sekund, zanim skojarzyła jego twarz.
– Cześć. Nazywam się Edler, jestem adiutantem pułkownika Pellasa – powiedział i wyciągnął do niej rękę. – Poznaliśmy się w mieszkaniu na Maria Trappgränd… – Cześć – wymamrotała, ściskając mu dłoń. Edler otworzył tylne drzwi. – Dobry wieczór, Rebecco – odezwał się z samochodu Tage Sammer. – Wybacz, że przyjechaliśmy bez zapowiedzi, ale mam dla ciebie dobre wieści. Zawahała się i posłała pytające spojrzenie w stronę Edlera. Sammer jakby czytał jej w myślach. – Możemy rozmawiać bez obaw. Przed Edlerem nie mam żadnych tajemnic. – Dobrze – odparła. – To może pójdziemy do mnie – dodała po chwili namysłu. – Chyba tam będzie wygodniej niż w samochodzie. – Dziękuję za zaproszenie. – Uśmiechnął się. – Chętnie, ale innym razem, dziś wolę samochód. W mieszkaniu nigdy nie wiadomo, kto słucha… Klepnął dłonią miejsce obok siebie, więc Rebecca nie miała wyjścia. Usiadła. Edler również wsiadł, odpalił silnik i ruszył w stronę Rålambsvägen. – Znaleźliście Henkego? – zapytała, zanim Tage zdążył coś powiedzieć. – Jeszcze nie, ale wydaje nam się, że wiemy, gdzie jest. On i Sandström. Spodziewamy się ich wkrótce schwytać. – Dobrze. To znaczy dobrze jak dobrze… – Wiem, co masz na myśli. To wszystko dla dobra Henkego. Jesteśmy ci bardzo wdzięczni za pomoc. Musimy go złapać, zanim zrobi coś naprawdę głupiego. Wiesz, że nie chodzi tylko o ten rewolwer. Spojrzał na plecy Edlera. – Mamy też doniesienia o bombie… – Co? Ale w takim układzie musicie odwołać ślub księżniczki. – Wykluczone. Dwór jest w tej kwestii zdecydowany. – A ryzyko? Tage wziął głęboki wdech, potem wzruszył ramionami.
– W tych okolicznościach poziom ryzyka jest do zaakceptowania. – Serio? Ale bomba… – Na razie to tylko niepotwierdzone doniesienia. Mamy za mało szczegółów, żeby proponować tak drastyczne rozwiązanie jak odwołanie ślubu. Zagrożenie bombowe zdarza się raz na jakiś czas, a mój pracodawca… Westchnął. – Rebecco, w tej grze stawka jest naprawdę wysoka. Wyższa, niż możesz sobie wyobrazić. Przez ostatnie piętnaście lat poparcie społeczne dla rodziny królewskiej spadło o połowę. W parlamencie pełno jest republikanów, którzy tylko czekają na właściwy moment. Przez nich to poparcie regularnie spada. Zrobił pauzę i znów wzruszył ramionami. – Oczywiście, takich czynników nie powinno się brać pod uwagę, dokonując analizy ryzyka, ale wiesz dobrze, jak jest. Wszystkie duże organizacje są do siebie podobne. Zawsze trafi się ważniak, który ze strachu o posadę nie podejmie trudnych, choć czasami niezbędnych decyzji. Rozłożył ręce. – Nic tak nie zwiększa poparcia dla monarchii jak ślub w rodzinie królewskiej. Mój pracodawca przekonał się o tym już jakiś czas temu. Niestety, wszystkie te doniesienia medialne, choć wyssane z palca, z reguły wstrzymują ten wzrost. – Chrzest nie wystarczy? To było całkiem niedawno. Pokręcił głową. – Chrzest jest za mało widowiskowy, trudno powiedzieć, że to prawdziwy show. W dzisiejszych czasach obywatele lgną do dworu królewskiego tylko z okazji ślubu i podczas kryzysu w państwie. Tak więc sytuacja musiałaby być naprawdę ekstremalna, żeby ktoś odważył się zmniejszyć skalę uroczystości, że nie wspomnę o ich odwołaniu. Jeśli chodzi o tę bombę, mamy naprawdę mało konkretów. – Co wiecie? Możesz mi powiedzieć? – Właściwie to nie… – Wahał się przez kilka sekund i w lusterku wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Edlerem. – Zaledwie kilka godzin temu dostaliśmy donos o jednym
mieszkaniu. Zrobiliśmy rewizję i trafiliśmy na pewne ślady. Niewykluczone, że ktoś konstruował tam bombę. – Co to ma wspólnego z Henkem? Sammer wziął głęboki wdech. – To przy Maria Trappgränd. Tuż obok jego mieszkania. Serce zaczęło jej walić, ale robiła, co mogła, żeby niczego po sobie nie pokazać. – Chwileczkę… Chodzi ci o to, że Henke mógłby…? Zapomnij. On nie umiałby skręcić nawet regału według instrukcji, którą podała IKEA, a co dopiero bomby. – Całkowicie się z tobą zgadzam, moja droga. Delikatnie poklepał ją po kolanie. – My też nie uważamy, że Henke sam skonstruował bombę. Ale to nie może być przypadek, że jakiś bomber założył swój warsztat w mieszkaniu za ścianą. Poza tym znaleźliśmy tam kilka odcisków palców Henkego. Rebecca mimowolnie pokręciła głową. – Wspominałem, że Henke wdał się w podejrzane towarzystwo. Bardzo podejrzane. Ludzie z jego otoczenia są ekspertami w manipulowaniu innymi. Robili to wielokrotnie. Niestety, Henke, jak wiesz, jest… – Podatny na wpływy… – Otóż to. Samochód zatrzymał się na światłach przy Lindhagensplan. Na chwilę zapadło milczenie. Zaledwie kilkaset metrów stąd ona i Kruse omal się nie rozbili po tym, jak ustawiony na moście kolejowym Henke zrzucił im na przednią szybę kamień. Wprawdzie nie wiedział, że ona siedzi w samochodzie, ale co za różnica. Ktoś go do tego namówił. Pod czyimś wpływem Henke zupełnie zignorował coś tak oczywistego jak to, że jego wybryk będzie miał poważne konsekwencje dla innych, że ktoś ucierpi. Czy to się mogło powtórzyć? W odpowiednich okolicznościach – oczywiście. – Co według ciebie powinnam zrobić? – zapytała, kiedy zbliżali się do mostu kolejowego. W jego głosie dało się słyszeć smutek.
– W grę wchodzi życie wielu ludzi. Jeśli nie uda nam się złapać Henkego tej nocy, poczynimy wszelkie kroki, żeby go powstrzymać. Wszelkie, rozumiesz? Zrobił krótką pauzę. – Nie musisz się podejmować tego zadania. Nikt nie będzie miał do ciebie pretensji. Mogę pogadać z Eskilem Stigssonem… Przejechali pod mostem. Nie mogła się powstrzymać i zerknęła w górę na barierkę. Przez chwilę wydawało jej się, że ktoś tam stoi. Jakaś ubrana na czarno postać w kapturze. – Nie! – powiedziała trochę za głośno. W lusterku zobaczyła, że Edler na nią patrzy. – Nie. Dziękuję, wujku, nie trzeba – dodała tak spokojnie, jak mogła. – Mówiłeś, że gra toczy się o dużą stawkę. Jestem wdzięczna za wszystko, co do tej pory zrobiłeś… – Nie ma o czym mówić. Potrzebujemy właściwych ludzi na właściwych miejscach. Ludzi, którym możemy ufać. Ja, Stigsson i moi zleceniodawcy jesteśmy co do tego zgodni. Kolejny raz poklepał ją po kolanie. – Wdałaś się w ojca, mówiłem ci to już? Obowiązkowa, lojalna, godna zaufania, i to pod każdym względem. W dzisiejszym egoistycznym społeczeństwie coraz trudniej o te cechy. Starała się nie zarumienić. Właściwie jeśli patrzyła zmrużonymi oczami, to w tym półmroku wujek Tage wydawał się całkiem podobny do ojca. Postura, staromodny sposób wysławiania się… Nawet pachniał tak samo. Papierosami, wodą po goleniu i jeszcze czymś. Czymś, od czego z żalu aż ściskało ją w dołku. * Leżał rozpłaszczony na podłodze. Na nim – nieruchomy Jeff. Van chwiał się na żwirowej drodze, przez co podstawa jednego z siedzeń wciskała mu się w nogę. O dziwo, nie słyszał nic poza dzwonieniem w uszach. Oparł się o podłogę i próbował uwolnić. Nagle poczuł, jak Jeff się wzdrygnął. Chwilę potem jego wielkie cielsko stoczyło się z HP.
W tej samej sekundzie HP odzyskał słuch. – Co się stało? – wyjęczał. – Szopa! – krzyknęła Nora. – Że co? – próbował wstać. – Szopa wybuchła! – wrzasnęła, kiedy zarzuciło ją na boczną szybę. – Dach się zawalił, a potem był wybuch. Wszędzie pełno dymu, nie widać helikoptera. W ogóle tego nie ogarniam. – Środki wybuchowe… – jęknął Jeff. – Środki wybuchowe i kapiszony leżały w aucie obok butli. A tylne drzwi były otwarte. No i w tych białych workach w rogu był nawóz sztuczny… HP z trudem wczołgał się na siedzenie obok Jeffa. Mięśniak miał zamknięte oczy, ale HP widział wyraźnie, jak rozbudowana klata wznosi się i opada pod przemoczonym od potu T-shirtem. Auto mijało właśnie kolejną górkę i HP znów wylądował na podłodze. Usłyszał huk. Potem samochodem szarpnęło w lewo i nagle dźwięk silnika się zmienił. – Niezła jazda, Kent! – zawołała Nora w stronę przedniego siedzenia. W odpowiedzi usłyszeli jakiś pomruk. – Jesteśmy na głównej drodze – powiedziała i pomogła HP wstać. – A co z… – Popatrzył na jej zakrwawioną twarz. Dotknęła głowy. Ręka od razu zrobiła się czerwona. – Kurde! Nawet nie zauważyłam. To pewnie przez adrenalinę. Z przodu mam apteczkę. Przeszła nad nim i wślizgnęła się na przednie siedzenie. Pochylił się, żeby zapytać, czy nie potrzebuje pomocy, ale czyjaś ręka odciągnęła go do tyłu. Jeff otworzył oczy. – Dzięki – powiedział krótko. – Spoko – mruknął HP. Jeff pokiwał głową i znów zacisnął powieki. – Tam dalej jest stacja. Skręć na nią – powiedziała Nora do Hasselqvista. HP pochylił się, żeby wyjrzeć przez boczną szybę. Nad lasem
unosiła się duża chmura dymu. Po helikopterze nie było śladu. – Z tyłu mają myjnię. Wjedź tam i przeczekamy do zmierzchu – ciągnęła Nora. Hasselqvist okrążył budynek stacji i wjechał do budy skleconej z falistej blachy. W środku pod jedną ścianą piętrzyły się wiadra i odkurzacze. Jakiś emeryt szorował szybę starego saaba. Poza nim nie było nikogo. Hasselqvist zatrzymał samochód, przez chwilę wszyscy siedzieli w milczeniu. Nora próbowała opatrzyć ranę na głowie, obserwując swoje odbicie w lusterku w osłonie przeciwsłonecznej. – Ożeż kur… – jęknęła i pęsetą wyciągnęła z rozcięcia odłamek wielkości monety. – HP, możesz tu przytrzymać? – Jasne. Pochylił się nad jej głową. – Weź ten opatrunek i przyciśnij, najlepiej mocno. Zrobił, jak mówiła. Starał się przy tym opanować wywołane przez adrenalinę drżenie rąk. – No to po nas – zaskrzeczał nagle Hasselqvist. – Wiedzą, gdzie jesteśmy i jakim jedziemy samochodem. Nie mamy szans… Przez chwilę nikt się nie odzywał. – Bo chyba nikt z was nie wierzy, że ten pieprzony helikopter pojawił się tam przez przypadek? – dodał Hasselqvist nieco spokojniejszym głosem. – Jeśli teraz ruszymy, dojedziemy do miasta przed północą. Potem możemy opracować nowe plany, wymyślić jakiś inny sposób, żeby… – Nie ma innego sposobu – prychnęła Nora. – I dobrze o tym wiesz, do cholery! Jeśli teraz damy za wygraną, równie dobrze możemy sobie odpuścić. A wtedy Gra będzie górą. Tego właśnie chcesz? Hasselqvist nie odpowiedział. – Nora, nic nam nie zostało. Cały sprzęt poszedł z dymem – wymamrotał Jeff. – Bez niego nie mamy szans dostać się do Fortecy… W vanie zapadła martwa cisza. – Nieprawda, mamy – powiedział HP, ale wszyscy byli tak
zdołowani, że nie zareagowali. – Prosiłaś mnie, żebym przygotował plan awaryjny, pamiętasz? Spojrzał na Norę, tamci wreszcie zaczęli go słuchać. – Wiem, jak się dostać do środka, tylko musicie robić, co mówię… Gdzieś w dali rozległ się głos syren. Chyba wielu. Zbliżały się w ich stronę. – Musimy spadać – zakwilił Hasselqvist. – Czekaj – powstrzymał go HP. – Psy zawsze wyłączają syreny, kiedy zbliżają się do celu – wyjaśnił. – Żeby nie wypłoszyć tych, po których jadą – dodał, bo chyba nikt nie skapował. – Skoro syreny wyją, to znaczy, że psy nie dojeżdżają na miejsce, czaicie? Syreny były bliżej. Co najmniej trzy. Nora posłała HP badawcze spojrzenie. Hasselqvist uniósł rękę do kluczyka w stacyjce. HP położył mu dłoń na ramieniu. – Wyluzuj, Kent – powiedział. – To straż pożarna, mówię ci. Syreny były tak blisko, że buda zatrzęsła się od hałasu. Emeryt od saaba podniósł wzrok znad upstrzonej przez muchy szyby. Po kilku sekundach dźwięk zaczął słabnąć. Po niecałej minucie umilkł na dobre. – Teraz możesz ruszać – powiedział HP i klepnął Hasselqvista w ramię. – Jedź na północ. HP rozparł się w siedzeniu i próbował pozbierać myśli. – A w ogóle to o czymś zapomnieliśmy – dodał, kiedy wjechali na drogę. – Ktoś widział, czy Mangemu udało się wydostać z szopy?
26 | Game change59 W nowym vanie pachniało wunderbaumem. „Jaśminem” albo „Nowym samochodem”. Zwinięcie fury z piętrowego parkingu zajęło mu nieco ponad dziesięć minut, co znaczyło, że trochę wyszedł z wprawy. Przeczepił blachy z innego wozu, na wypadek gdyby właściciel vana szybko zgłosił kradzież. Na godzinę zatrzymali się przed położoną na uboczu fabryką, żeby zmienić wóz i ciuchy. Włożyli białe kombinezony i maski ochronne, które HP wyciągnął z torby hokejowej razem z napisami z folii samoprzylepnej. Do tego dwa identyczne plecaki ze sztywnego plastiku zapinane na kanciastą klamrę na piersi, jeden dla niego, drugi dla Jeffa. Wyglądali w nich trochę jak astronauci. Wszystko z kradzieży, czyli od Fenstera. Teraz stali na leśnej drodze, niemal naprzeciwko wjazdu do Fortecy. Światła latarni ustawionych przy stalowej siatce zauważyli w mroku z odległości kilkuset metrów. Wszystko było gotowe. Nic tylko zaczynać. – Dobra, dajemy. Trzymajcie kciuki, żeby się udało. Cała trójka pokiwała głowami. Nora i jej brat – zdecydowanie, Hasselqvist – z lekkim wahaniem. – Sprzęt gotowy? Identyfikatory na miejscu? Znów skinięcie. – Nora, jak głowa? – W porządku. Opatrunek się trzyma. – Dobra! HP wziął głęboki wdech. – No to jedziemy… Hasselqvist przez chwilę się wahał, potem odpalił silnik i wrzucił bieg. – Przykra sprawa z Mangem – westchnęła Nora. – Koleś 59 Zmiana w grze.
chyba był w porządku. – Ano – odparł HP. – Jesteście pewni, że nie miał szans? – zapytał Hasselqvist. – Żadnych. Kiedy doszło do wybuchu, był odcięty z tyłu – stwierdziła Nora. HP przełknął ślinę. W gardle miał gulę. – Poza tym dzwoniliśmy na jego komórkę ze dwadzieścia razy i nic. Ruszyli nowo wyasfaltowaną drogą, powoli podjechali do bramy. Była solidna, osadzona na betonowych słupach. Jakby tego było mało, z przodu w asfalcie tkwiła kolczatka. Na słupach wisiał podwójny rząd reflektorów, pod nimi umieszczono aluminiowe pudła kamer. Chyba tylko wariat porwałby się na staranowanie bramy wozem mniejszym od czołgu. Na ścianie betonowej budki wartownika wisiał duży żółty szyld ostrzegawczy. Wprawdzie częściowo zasłonięto go czarną folią, ale zwiał ją podmuch wiatru, dzięki czemu mogli przeczytać: STOP! Obiekt chroniony. Nieupoważnionym wstęp wzbroniony. Zakaz fotografowania, rysowania i szkicowania. Hasselqvist zatrzymał auto dokładnie na wyznaczonej linii, dwa metry przed kolczatką. HP otworzył drzwi, wyskoczył i podszedł do okienka w budce wartownika. Umundurowana kobieta o surowej twarzy popatrzyła na niego zza podwójnej szyby pancernej. HP ostrożnie poprawił okulary zerówki i uśmiechnął się, jak umiał najuprzejmiej. – W czym mogę pomóc? – spytała. Miała zaskakująco melodyjny głos, co trochę zbiło go z tropu. Dżiz, laska powinna pracować w radiu, a nie tkwić na tym zadupiu. – Eee… Erik Andersson – zaczął. Palant, przez ten jej radiowy głos omal nie zapomniał swojego pseudonimu. – Z firmy „Anderssons cleaning” – dodał szybko. – Podobno
mieliście problem z zatkanymi filtrami. Jakaś pilna sprawa. – Jesteście umówieni? – Mam nadzieję. – Pokiwał głową i dorzucił kolejny niewinny uśmieszek. Starał się przy tym nie gapić zbyt nachalnie na kamerę zamontowaną z prawej strony okienka. – Chwileczkę. Kobieta obróciła się i zaczęła stukać w klawiaturę. – Ma pan identyfikator? Przytaknął i z plastikowej oprawy przypiętej do kieszeni kombinezonu wyjął sfałszowany dokument. Położył go na tacce, która wysunęła się spod szyby. Po chwili tacka schowała się z terkotem. I znów stukanie w klawiaturę. HP rzucił szybkie spojrzenie przez ramię. Van wyglądał naprawdę spoko, nawet lepiej, niż się spodziewał. Może napis „Anderssons cleaning” mógłby być przyklejony nieco równiej, ale co za różnica… Nie mieli czasu na gładzenie auta, zresztą i tak nie dało się tego zauważyć, kiedy drzwi były otwarte. Jeff siedział lekko wychylony, za nim widać było Norę. Silnik wciąż pracował. Kobieta znów wystukała coś na klawiaturze. Dajesz, Rainman. Pokaż, co potrafisz! – Czy mógłby pan spojrzeć w kamerę? – Jasne. Poprawił okulary i spróbował zrobić wyluzowaną minę. Jeśli sądzić po odbiciu w szybie pancernej, chyba średnio mu wyszło. A jeśli mają program do rozpoznawania twarzy? Fak, nawet o tym nie pomyślał! Dzięki okularom nie był podobny do zdjęcia z listu gończego, ale zwykłe bryle nie zmylą takiego programu… Rzucił kolejne spojrzenie w tył, potem znów popatrzył w kamerę. Kropla potu spłynęła mu z karku między łopatki. Potem następna. Za chwilę ich towarzyszki pojawią się na czole…
Strażniczka podniosła wzrok znad klawiatury. – No dobrze, panie Andersson… HP znów się uśmiechnął. Nerwowo, jakby go przycisnęło. Nie musiał nawet patrzeć na odbicie, żeby się zorientować. – Tu są państwa tymczasowe identyfikatory. W mejlu mam informację o pięciu osobach. Chłopaki z działu technicznego wpuszczą państwa i wypuszczą. Proszę nigdzie nie wchodzić bez ich pozwolenia, zrozumiał pan? – Jasne – przytaknął HP. – Dobrze. Proszę jechać w dół zbocza i kierować się drogowskazami prowadzącymi do działu technicznego. Muszą się państwo trzymać prawej strony. Sami się państwo zorientują. I przy wyjeździe proszę oddać identyfikatory. – Tak jest! Tacka się wysunęła. HP zgarnął z niej swój identyfikator oraz pięć kolejnych z napisem „Gość”. Potem obrócił się i ruszył do wozu. Aż podskoczył, kiedy usłyszał głośne kliknięcie. To tylko kolczatka schowała się do asfaltu. Kiedy wsiadł do vana, brama zaczęła się otwierać. Hasselqvist lekko wrzucił bieg i wolno ruszyli najpierw przez wzniesienie, a potem w dół zbocza. Droga opadała stromo i po chwili las zniknął im z oczu. – Niech to, naprawdę się udało – w głosie Hasselqvista słychać było nutki optymizmu. – No, mój kumpel Rain… to znaczy Rehyman wymiata, jeśli chodzi o systemy bezpieczeństwa. Znalezienie słabości ich programu zajęło mu dziesięć minut. Okazało się, że mejle między Fortecą a budką strażnika nie są kodowane. Rehyman po prostu obczaił adresy, a potem założył klona, który wyglądał jak konto Fortecy… – No i załatwił nam ustawkę. Załapaliśmy, kiedy gadałeś z wartowniczką. Ale to jeszcze nie koniec. Najtrudniejsze przed nami. HP otwierał usta, żeby zgasić Ponuraqvista, ale się powstrzymał. W ręku wciąż trzymał identyfikator dla Mangego. Przez chwilę na niego patrzył, potem wsunął go do kieszeni.
– Jest tablica. – Nora pokazała w prawo. – Niezła miejscówka… Zjechali na dół parowu i znaleźli się na szerokim żwirowisku. Tuż przed nimi stał dwupiętrowy budynek z przybudówką, zapewne garażami. Z tyłu piętrzyły się strome skalne ściany, wysokie na co najmniej trzydzieści metrów. – Tylko jedna droga odwrotu – wymamrotał Hasselqvist, zerknąwszy w lusterko. Zaparkowali na prawo od budynku na oznakowanym podjeździe dla ciężarówek. Jedne drzwi garażowe były uchylone. HP wydawało się, że widzi za nimi ciemnego busa. Serce zabiło mu mocniej. Gdzieś zaszczekał pies. Dźwięk odbił się echem o ściany wąwozu i dopiero po chwili rozpłynął się w mroku letniej nocy. Tylko bez nerwów, HP. I postępuj zgodnie z planem… Wziął głęboki wdech, włożył rękę do kieszeni i zacisnął palce na paralizatorze. – Miejcie maski zawieszone na szyi. Wszystko musi wyglądać wiarygodnie – powiedziała Nora. – Jeff, jesteś gotowy? – Jasne. – No to już. Tym razem ja nawijam. Rzuciła HP krótkie spojrzenie. Potem otworzyła drzwi. * – Jak wiecie, jutro wielki dzień. Wygląda na to, że aura sprzyja młodej parze. Pogoda ma dopisać, co znaczy, że trzymamy się planu A: młodzi pojadą otwartym powozem, nie dyliżansem. My doradzaliśmy tę drugą opcję, ale królewski dział PR nie chce, żeby młodzi siedzieli zamknięci za szkłem. Powinni być blisko obywateli… – Runeberg wzruszył ramionami. – W gruncie rzeczy resztę życia spędzą za szkłem, więc chyba możemy pozwolić im na tę ostatnią chwilę wolności. Nacisnął pilota i zmienił zdjęcie. – Biegniemy tak samo jak podczas poprzedniego ślubu. Sześć osób, po trzy z każdej strony powozu. Dwie ekipy, każda na połowę trasy.
Wskazał na zdjęcia przedstawiające sześciu ubranych w garnitury ochroniarzy biegnących przy królewskim powozie. – Jak widzicie, z biegiem lat robię się coraz przystojniejszy. Skierował wskaźnik laserowy na łatwą do rozpoznania postać w głębi z prawej. Kilka osób zachichotało. Najwyraźniej Runeberg akurat mówił coś do mikrofonu, bo na zdjęciu miał dziwnie wykrzywioną twarz. – Za ostatnią kolumną konnicy będą trzy nasze samochody. Dwa jako wsparcie na wypadek ewakuacji i van dla biegnących za powozem. Tak jak poprzednio. Są pytania? Nikt z trzydzieściorga dwojga ochroniarzy się nie odezwał. – W takim razie oddam głos szefowi ochrony królewskiej. Ma wam kilka rzeczy do przekazania, radzę uważnie słuchać. Runeberg wskazał Tagego Sammera, który siedział nieco z boku. Rebecca zauważyła go od razu po wejściu do sali, mimo to kiedy wstał i zapiął marynarkę, serce zabiło jej szybciej. * Facet siedzący za niewielką ladą kartkował dokumenty. – Wymiana filtrów – powiedział do kolegi przez krótkofalówkę. – Słyszałeś o tym? Odbiór. Trzask. – Nie – odparł kolega. – Sprawdzałeś w raporcie dziennym? Odbiór. – Tak. Nic tam nie ma. System też nie sygnalizuje żadnych awarii. Odbiór. Na chwilę zapadła cisza. Facet wzruszył ramionami i uśmiechnął się do Nory. – Przykro mi, ale nie mogę was wpuścić, dopóki nie dostanę rozkazu od szefa. – Rozumiem – odpowiedziała Nora. – Możemy zawrócić do firmy, ale facet, który dzwonił, twierdził, że to pilne. – Ostentacyjnie spojrzała na zegarek. Mężczyzna znów się uśmiechnął. Kiedy tylko weszli do biura, HP stwierdził, że z kolesiem coś jest nie tak. Wysportowany, włosy zaczesane do tyłu na żel, przymilny uśmieszek, wystające kości policzkowe. Trochę za
przystojny na robotę w dziale technicznym. HP ostrożnie zbliżył się kilka kroków, żeby zerknąć za ladę. Granatowy sweter, do tego dopasowane spodnie z kieszeniami i czarne wypastowane buty. Na stoliku w głębi leżało kilka żółtych kasków ochronnych, nad uchwytem na krótkofalówki wisiały różne odblaskowe okrycia. No tak, czego innego można się spodziewać w takim miejscu? Coś tu jednak nie grało… Krótkofalówka znów się odezwała: – Okej. Nie mogę się dodzwonić do Jacobssona. Widocznie jest zajęty, wiesz czym. Zróbmy tak: niech ta ekipa na razie zaczeka, a ty zjedź do wentylatorni i sprawdź. Odbiór. – A czy ktoś z nas nie może też zjechać? – wcięła się Nora, zanim koleś w swetrze zdążył odpowiedzieć. – Wtedy będziemy mogli wpisać sobie do raportu, że sprawdziliśmy filtr, i szef nie będzie się czepiał. Wiesz, jak to jest… – Uśmiechnęła się i lekko przechyliła głowę. Sądząc po głupawej minie kolesia, zadziałało. – Ej, pytają, czy mogą wysłać na dół też kogoś od siebie, żeby odfajkować swoje procedury. To chyba nie problem, nie? – Jasne. Tak zróbcie. Odbiór. – Zrozumiano. – Facet odstawił nadajnik i puścił oko do Nory. – To co, zjeżdżamy ja i ty… – Miło by było, ale niestety, u nas tylko Jonas ma uprawnienia do przeprowadzania takiej kontroli… Nora położyła rękę na ramieniu Jeffa. – Aha… – Facet był wyraźnie zawiedziony, ale HP za bardzo się tym nie przejął. Coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że coś tu jest nie tak. Zajęty, wiesz czym… – A ja? Do sprawdzenia filtrów UV potrzebne są dwie osoby. Zapomniałaś? – wtrącił HP. Nora i on wymienili szybkie spojrzenia, do tego HP dyskretnie poruszył głową. Przez sekundę się zawahała. – Ach, tak! – Machnęła ręką. – Zawsze mi to wylatuje z głowy. Przecież do trzymania ramy potrzeba dwóch osób. – Nie ma sprawy, ja mogę potrzymać – zaprotestował facet.
– Jasne. Ale niech ci się ręka omsknie i będzie po palcach. Pamiętacie, co się przydarzyło Kallemu? – Nora obróciła się do nich. – Masz na myśli Kallego Trzy Palce z ABB? – Hasselqvist wykazał się refleksem. – Straszne. Nawet na ubezpieczenie się chłopak nie załapał… Uśmiech błyskawicznie znikł facetowi z twarzy. – Dobra. Kolega też może zjechać. – Wskazał na HP. – Reszta tu zaczeka. Automat z kawą jest tam dalej. Wstał, okrążył ladę i podszedł do solidnych stalowych drzwi. Wyciągnął kartę przyczepioną do pasa elastyczną żyłką, przysunął do czytnika i przytrzymał im drzwi. – Naprzód marsz! W budce przed windami siedział strażnik z rudą, równo przystrzyżoną kozią bródką. Kiedy podeszli, zerknął w ich stronę i znów wbił wzrok w ekran przed sobą. – Prowadzę dwóch serwisantów do wentylatorni – powiedział facet w swetrze. – Dobra. – Nie patrząc na nich, strażnik nacisnął guzik i drzwi windy się otworzyły. Wsiedli. Facet powtórzył manewr z kartą i kolejnym czytnikiem, po czym wybrał przycisk. Drzwi się zamknęły, winda ruszyła. Jechali w milczeniu. HP dyskretnie się rozglądał. Lustro w suficie na stówę skrywało kamerę, ale zaciekawiło go coś innego. Jeśli sądzić z panelu przycisków, pod budynkiem mieściło się jeszcze sześć pięter. Oni jechali na poziom minus jeden, na panelu podpisany jako „Pomieszczenia techniczne”. Przy poziomie minus dwa widniał napis „Sterownia”. Niższe piętra nie były nazwane. Winda zatrzymała się nagle i HP poczuł, jak żołądek lekko mu podskoczył. Kątem oka zauważył, że Jeff zaczyna szukać czegoś w kieszeni kombinezonu. – Jesteśmy – powiedział facet. – Nie wysiadamy tutaj – odparł Jeff. – Co? Jeff wyciągnął rewolwer i przyłożył go facetowi do głowy. HP od razu poznał tego gnata. To ten sam, którego miał przy
hotelu. Od razu czuł, że taki wojowniczy typ jak Jeff szybko nie pozbędzie się broni. – Zjeżdżamy do sterowni. Migiem – rozkazał Jeff. Faceta sparaliżowało. Nożeż kurrrrwa. HP powoli odsunął rękę Jeffa. Jednocześnie chwycił kartę przyczepioną do pasa faceta, zbliżył ją do czytnika i wcisnął guzik poziomu minus dwa. – Tylko spokojnie… – odczytał imię na karcie – …Jochen, a wszystko będzie dobrze. Facet chyba chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się rozmyślił. HP zerknął na lustro w suficie. Pytanie, ile czasu minie, zanim strażnik na górze załapie, co się dzieje. Chociaż jeśli HP się nie mylił, to straż skupiała się na innych punktach obiektu. Powoli ściągnął okulary i wetknął je do kieszeni. Winda zatrzymała się na poziomie minus dwa. Drzwi się otworzyły. Nikt przed nimi nie stał. Przez gigantyczne szyby po obu stronach widać było długie oświetlone tunele obwieszone kablami i sprzętem. HP najbardziej interesowały okna sterowni. Około trzydziestu stanowisk ułożonych w coś na kształt niepełnego amfiteatru z ogromnymi ekranami w miejscu sceny. HP naliczył co najmniej osiem odwróconych plecami osób. Jeff pchnął Jochena. – Otwieraj. Tym razem facet nie protestował. Przyłożył kartę do czytnika umieszczonego obok solidnych stalowych drzwi i usunął się na bok. HP otworzył i ruchem głowy nakazał Jeffowi oraz Jochenowi wejść do środka. Nagle zaschło mu w ustach. – Niech nikt się nie rusza! – wrzasnął Jeff, trzymając rewolwer w górze. Światła! Kamera! Akcja!
27 | Prineville60 – Witam wszystkich. Pułkownik André Pellas. Niestety, mam do przekazania dość niepokojącą wiadomość. Wygląda na to, że istnieją zaawansowane plany zakłócenia uroczystości ślubnych. O udział w spisku podejrzewamy następujące osoby. Skinął na Runeberga, który nacisnął pilota. Kolejne zdjęcie wjechało na ekran. Becca mimowolnie przygryzła wargę. – Henrik Pettersson a.k.a. HP albo numer 128. Już wcześniej znany policji, na koncie ma między innymi nieumyślne spowodowanie śmierci. Prawdopodobnie stał za zamachem na Kungsträdgården dwa lata temu. Jak może wiecie, jest poszukiwany listem gończym za udział w zeszłotygodniowym zamachu przy hotelu Grand. Becca widziała, jak siedzący w sali policjanci kiwają głowami. Robiła, co mogła, żeby udawać niewzruszoną. – Kolejny podejrzany to dla nas nowa postać. – Runeberg przełączył zdjęcie. – Magnus Sandström, w niektórych kręgach znany jako Faruk Al-Hassan. Sandström prawdopodobnie jest mózgiem autonomicznej grupy znanej jako Gra. Wybitnie inteligentny, z łatwością manipuluje innymi, należy go uznać za bardzo niebezpiecznego. W tej chwili prowadzimy intensywne poszukiwania tych dwóch delikwentów. Sądzimy, że zdołamy ich dopaść. Jest więc szansa, że uda nam się ich schwytać przed jutrzejszym ślubem. Na wypadek gdyby nam się nie powiodło, wszyscy dostaniecie ich podobizny. Pellas spojrzał na Runeberga. – Zdjęcia macie w teczkach przed sobą. Są tam też mapy, plan przejazdu i dane kontaktowe, w tym numer komórkowy do pułkownika Pellasa – wtrącił Runeberg. – Dziękuję, komisarzu. Życzę wszystkim powodzenia. Muszę 60 Miasto w stanie Oregon. W 2010 roku rozpoczęto w nim budowę centrum przetwarzania danych serwisu Facebook.
dodać, że ja, marszałek i Jego Królewska Mość jesteśmy wam niezmiernie wdzięczni za wasz trud. Miejmy nadzieję, że będziemy mieć przed sobą spokojną dobę… * Oczy jak spodki, rozdziawione gęby i pobladłe twarze. Jeff odepchnął Jochena i zrobił kilka zdecydowanych kroków schodami prowadzącymi do najniższego poziomu pomieszczenia. Wciąż mierzył w powietrze. – Kto tu jest szefem? – Ja. – Zza biurka podniósł się rosły facet w białej koszuli z krótkim rękawem i etui na długopisy wystającym z kieszeni. – Siadaj! – Jeff wycelował w niego broń. Facet przez chwilę się wahał, w końcu posłuchał. Jeff ruszył w dół schodów i doszedł do jego biurka. HP wolno szedł za nim, rozglądając się dokoła. Tak jak przypuszczał, w pomieszczeniu nie było kamer. Związki zawodowe są przeciwne filmowaniu pracowników przy biurkach. Dwóch operatorów wymieniło spojrzenia, potem nerwowe uśmieszki. Jeff zatrzymał się przy komputerze szefa. HP stanął kawałek za nim. Jeff powoli otworzył zapinaną na rzep kieszeń kombinezonu. – Masz. Wyciągnął gruby pendrive i położył na blacie. – W-włącz to. I wybierz plik Mis.exe. Potem powiem ci, co masz robić. – Dobra… Szef położył dłoń na pendrivie i ostrożnie przysunął go do siebie. HP szybko zerknął do tyłu. Zobaczył spojrzenia pozostałych operatorów. Bali się? Pewnie też, ale wyraźniej niż strach w ich oczach dało się zauważyć… Wyczekiwanie?! Szef zaczął manipulować przy wejściu USB umieszczonym z
boku ekranu. Jeffowi niebezpiecznie trzęsła się ręka, w której trzymał broń. Grdyka podskakiwała mu jak szalona. Szef obrócił pendrive i zbliżył go do ekranu. Kiedy się pochylał, zadarł mu się rękaw koszuli i odsłonił fragment tatuażu. Kropla potu skapnęła mu z włosów i zaczęła spływać po policzku. – STAĆ! – powiedział nagle HP. Szef się wzdrygnął i upuścił pendrive na podłogę. – C-co? – Jeff ruszył w jego stronę. – NIE wsuwaj tego pendrive’a – wycedził HP do szefa, który już zdążył podnieść sprzęt z podłogi. – A-ale poczekaj. Przecież Miś… – zaczął Jeff. – Naprawdę myślałeś, że wystarczy ot tak wetknąć tu pamięć z wirusem? HP zrobił krok do przodu i zabrał szefowi pendrive’a. – Powiedz nam, co by się stało? – powiedział do mężczyzny. – C-co?! HP wyciągnął z kieszeni paralizator. Nacisnął włącznik do połowy i niebieska nitka prądu zaczęła nerwowo tańczyć między elektrodami. – Powiedz, co by się stało, gdybyś podłączył pendrive do systemu, albo wpakuję ci pięćdziesiąt tysięcy woltów prosto w tę grubą dupę! – Yyy… ale przecież… – zaprotestował szef. HP przystawił mu paralizator do piersi i facetem od razu wstrząsnęły nerwowe spazmy. – AAAAAGGGLGLLGG!!! HP opuścił rękę i facet osunął się na ziemię. Jego ciało przez kilka sekund drgało. Po pokoju rozszedł się słaby zapach przypalonych włosów. HP obrócił się powoli i wymierzył paralizator w Jochena, który od razu się cofnął. – Co to ma, kurwa, znaczyć, HP?! – Jeff zrobił się blady jak papier, ale HP miał go gdzieś. Nagle atmosfera zupełnie się zmieniła. W powietrzu wisiał strach. HP przeskoczył kilka stopni i zatrzymał się przy najbliżej
siedzącym operatorze. Podniósł paralizator. – Co by się stało, gdybyśmy włożyli pendrive’a? – System od razu by się zamknął – natychmiast odparł operator. – Ciekawe. I co jeszcze? – No… Lampy by zgasły, odcięto by dopływ prądu, windy by stanęły. Włączyłby się alarm. No i pojawiliby się strażnicy… Facet zaczął przełykać ślinę, więc HP ponaglił go, machając paralizatorem. – Strażnicy, gliny, wojsko… Wszyscy! HP spojrzał na Jeffa. Mięśniak chyba nie załapał. Tempo było za szybkie. – Jeff, to pułapka. Wiedzieli, że przyjdziemy. Prawda? Zbliżył mężczyźnie paralizator do twarzy, włączył i kolejna niebieska wiązka zaiskrzyła między elektrodami. – Ale nie tak… – Operator podniósł ręce i odchylił się na krześle tak bardzo, jak mógł. – T-t-tylko tunelem. Mieliście przyjść tunelem. To wszystko był… – Co?! – Jeff chyba wreszcie odzyskał mowę. – T-test. Takie ćwiczenia. Tak nam powiedzieli. Ale nie… Operator spojrzał ponad barierką na skulonego na podłodze szefa, który kwilił zwinięty w kłębek. – Ale nie, że tak… – Kurrrwa! Kurrrwa! Kurrrwa! Jeff chyba nie wiedział, co ze sobą zrobić. HP dał mu kilka sekund na uspokojenie się. – No to pozamiatane! Jeśli nie możemy zainstalować wirusa, równie dobrze… Jeff powoli pokręcił głową i opuścił dłoń z rewolwerem. HP zauważył, że Jochen ostrożnie się do niego przysunął. – Jefferson, wyluzuj – jęknął HP. – To jeszcze nie koniec zabawy. Tylko uważaj na tego bohatera za tobą. Wetknął paralizator do kieszeni, obrócił się plecami do Jeffa i zaczął gmerać przy ogromnej klamrze plecaka. Jeff spojrzał na Jochena. Zorientował się, że facet się do niego zbliżył, więc znów uniósł pistolet. – Do tyłu! – wysyczał.
Jochen wyciągnął przed siebie ręce. – Dajcie spokój, chłopaki, i tak nie macie szans – powiedział nie tak dziarskim i jowialnym głosem jak wcześniej. – Choć to teoretycznie niemożliwe, udało wam się tu dostać. Gratuluję. Nasze posiłki już są na górze. Pewnie ogłosili alarm. Znów zbliżył się o pół kroku. – Jeff, bo tak się nazywasz, prawda? Posłuchaj. Nigdy nie uda wam się zsabotować systemu. To jasne jak słońce. Przy najmniejszej próbie podłączenia jakiegokolwiek sprzętu system się zamyka. No i nie macie dokąd uciec… Kolejne pół kroku. – Najlepiej będzie się poddać. Ręka, w której Jeff trzymał broń, zaczęła się trząść jeszcze bardziej. – Posiłki pewnie są na schodach. Wpadną tu lada moment. Lepiej, żebyś wtedy nie miał w ręku pistoletu. Chyba rozumiesz? Jochen próbował uchwycić spojrzenie Jeffa, zrobił kolejny krok w przód. Wyciągnął dłoń w stronę lufy. – Daj spokój, Jeff. Obiecuję, że ci pomogę. Wszystko będzie… GLGRRGRRLRRRR!!! Uderzenie prądu sprawiło, że Jochen zaczął podskakiwać jak młot pneumatyczny. Usta mu się otworzyły, potem zamknęły, gałki oczne obróciły się do góry i widać było tylko białka. Na wszelki wypadek HP dociskał paralizator do ramienia Jochena jeszcze pięć sekund, dopiero potem go wyłączył. Niektóre mięśnie od razu odmówiły posłuszeństwa i Jochen runął na ziemię. Wokół rozszedł się zapach moczu. – To było zajebiście kretyńskie, pizdo! – warknął HP przez zaciśnięte zęby i dotknął Jochena czubkiem buta. – Pewnie wojskowy albo były wojskowy – powiedział do Jeffa, ale ten był chyba zbyt zszokowany, żeby zareagować. – W życiu nie widziałem mechanika z tak czystymi dłońmi. Żadnego brudu za paznokciami, żadnych plam zaschniętego oleju. Z krótkofalówki korzystał jak na rozkaz i gadał tym kretyńskim wojskowym żargonem. Zupełnie jak mój stary. Rozkaz, zrozumiano, naprzód marsz. Kto tak, kurwa, gada? Palant nie
miał wyjścia, musiał strugać bohatera. Jeff wciąż milczał. HP wzruszył ramionami i postawił plecak na podłodze. Po kilku próbach udało mu się pokonać szyfrowy zamek i otworzyć klapę. – Masz! Wyciągnął butelkę wody, którą podał Jeffowi. Ten chwycił ją i przez chwilę nie wiedział, co z nią zrobić. Wreszcie mózg zaczął mu funkcjonować. Odciągnął zatyczkę zębami i wypił kilka solidnych łyków. – Nasz żołnierzyk co do jednego miał rację – powiedział HP, zerkając na ogromny zegar zawieszony w głębi na ścianie. – Posiłki na pewno są w drodze. Mamy mniej niż dziesięć minut. Wyciągnął z plecaka oprawiony w gumę dysk przenośny i parę kajdanek. – Jeff, możesz schować gnata. Chłopaki zrozumiały, że to nie żarty, co nie? Nikt się nie odezwał, ale wystraszone miny mówiły same za siebie. HP położył dysk na biurku jednego z operatorów. – Bądź tak miły i podłącz… Koleś sięgnął po kwadratowy dysk. Łapy tak mu się trzęsły, że ledwo zdołał chwycić odchodzący od sprzętu kabelek. – Cz-czekaj! – Jeff znów odzyskał mowę. Wetknął spluwę do kieszeni kombinezonu i zrobił kilka kroków w stronę HP. – Przecież nie możemy nic podłączyć. Sam mówiłeś. Bo alarm… HP skinął głową na operatora i żeby rozkaz był jaśniejszy, zamachał mu paralizatorem przed nosem. Koleś podłączył kabel. Ekrany zamigotały. Chyba wszyscy wstrzymali oddech. Wskazówka zegara przesunęła się o sekundę. Dwie. Trzy… * – Świetnie, że wróciłaś, Normén – powiedział z uśmiechem Runeberg, kiedy szli korytarzem. – Chociaż wciąż nie do końca rozumiem. Henrik Petersson to… – na chwilę zawiesił głos, bo
mijali akurat kilku innych ochroniarzy – …twój brat. Więc dlaczego chcesz… – To całkiem proste, Ludde. Nikt nie zna Henkego lepiej niż ja. Nikt nie wie, jak się zachowuje, jak myśli… – Trudno zaprzeczyć, ale co, jeśli… Mijali właśnie otwarte drzwi do jednego z pokoi. W środku Becca dostrzegła Stigssona, Sammera i trzeciego faceta, którego kojarzyła z telewizji. – Jestem gotowa zrobić wszystko, żeby powstrzymać Henkego i tych, którzy za tym stoją – powiedziała nieco zbyt głośno. – Niestety, muszę cię prosić o jeszcze jedną przysługę, Ludde – dodała, kiedy już minęli drzwi. – I to ogromną… *
Nic się nie stało. – Otwórz plik Excel o nazwie R-day. Wyszukaj numery PESEL, które są na liście – powiedział HP najspokojniej, jak mógł. Serce waliło mu tak, że kombinezon niemal podskakiwał. – Użyj danych z najbardziej tajnych baz. Rejestr karny, wyniki z wyszukiwarek, mandaty za złe parkowanie, SMS-y, telefony, mejle, Facebook, karty zdrowia i pieprzone bonusy z supermarketu. Słowem, kurwa, wszystko! Operator otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale HP mu przerwał. – Na twoim miejscu bym nie protestował, tylko brał się do roboty. Strzelił kolesiowi paralizatorem kilkanaście centymetrów przed nosem. Operator przez chwilę się zastanawiał, potem zagryzł wargi i pokiwał głową. Wystukał na klawiaturze kilka poleceń. – Łapiesz, Jeff? Niczego im nie zaszczepimy, bo na to właśnie czekali – ciągnął HP. Niemało wysiłku kosztowało go udawanie spokojniejszego, niż był w rzeczywistości. – Zamiast realizować nasz pierwszy plan i próbować zniszczyć coś niezniszczalnego, a potem się poddać, zrobimy coś innego. Coś sobie stąd zabierzemy. Coś zajebiście ważnego. Coś, czego akurat w tym miejscu jest całe mnóstwo. Czaisz?
HP uniósł brwi i spojrzał wyczekująco. – Informacje – wymamrotał Jeff. – Ale co to nam da? Jakim cudem kilka skradzionych informacji może powstrzymać PayTag? – Na liście jest chyba pięćset nazwisk – przerwał mu operator. – Prawie, mój drogi pomocniku! – uśmiechnął się HP. – W pierwszym arkuszu jest ich sto. Są tu niektórzy dziennikarze wszystkich szwedzkich gazet, szefowie wiadomości z wszystkich możliwych programów telewizyjnych i radiowych, a na końcu cała grupa VIP-ów z Bonnierami i Wallenbergami na czele. – A w drugim? – zapytał Jeff. – Na drugiej liście jest 349 nazwisk. Dokładnie 349. Teraz już rozumiesz?
28 | Ninjas61 – Gotowy na finał? Jeff pokiwał głową. – Dobra, jedziemy. Trzymaj kciuki! – HP schował przenośną pamięć do plecaka, zatrzasnął zamek i zapiął klamrę na klatce piersiowej. Identyfikator Jochena zawiesił na jednym z pasków. Założył też jego ciuchy. Wprawdzie koszula była o dwa rozmiary za duża, a spodnie całe zasikane, ale nie miał wyjścia. – Chłopaki, radzę wam spokojnie siedzieć pod biurkami przez jakieś dziesięć minut. I oddychajcie przez nos! – zawołał do operatorów. Założył maskę gazową, wyciągnął świecę dymną, zdjął z niej osłonę i zapalił. Wystarczyło pół minuty, żeby pomieszczenie wypełnił gęsty, gryzący dym. HP otworzył stalowe drzwi, odpalił kolejną świecę i wyrzucił ją na korytarz prowadzący do windy. Odczekali kilka sekund. Gdzieś w dali rozległo się wycie alarmu. – Teraz. Wyszli na zadymiony korytarz. Prawie nic nie widzieli, maski tylko pogarszały sytuację. Jeff wspiął się na palce i rękojeścią pistoletu rozbił kamerę na suficie. Potem po omacku doszli do narożnika, przykucnęli i oparli się plecami o ścianę. Tuż obok były drzwi na klatkę schodową oznakowane zieloną tabliczką z napisem „Wyjście awaryjne”. Za nimi rozległy się trzaski krótkofalówek i tupot ciężkich butów. – Będą tu lada moment – wysyczał HP i z kieszeni wyciągnął kajdanki. – Strzelaj bez rozkazu, Jeff! Jeff wymierzył pistolet w sufit i oddał kilka strzałów. Kamienne posadzki i ściany wzmocniły ogłuszający huk. – Strzelanina! – zawołał ktoś za drzwiami. – Przygotować się 61 Wojownicy ninja.
do wejścia! Jeff odepchnął broń, puszczając ją po podłodze. Potem założył ręce na plecy. HP błyskawicznie zakuł go w kajdanki, ale kluczyk zostawił w zamku. W następnej sekundzie drzwi otworzyły się z impetem. Obaj omal nie dostali w twarz. Skrzydło drzwi zamknęło ich w rogu, w którym kucnęli. Przez szparę HP widział, jak do korytarza wpada cały oddział uzbrojonych, ubranych na czarno ludzi w hełmach i maskach gazowych. On i Jeff przywarli do ściany, żeby jak najmniej rzucać się w oczy. Komandosi zniknęli w kłębach dymu. Od strony wejścia do sterowni słychać było krótkie rozkazy. – WCHODZIMY! – zawołał ktoś. Rozległ się huk otwieranych kopniakiem drzwi. W tej samej chwili HP i Jeff wstali, obeszli skrzydło i wybiegli na klatkę schodową. Ruszyli w górę, przeskakując co drugi stopień. – Mamy najwyżej dwie minuty, potem się zorientują – wysapał HP przez otwór w masce. Drzwi na poziom zerowy były otwarte na oścież. Za nimi słychać było wzburzone głosy i trzask krótkofalówek. Przystanęli na chwilę, żeby złapać oddech. HP zdjął Jeffowi maskę. – Ostatni odcinek. Jesteś gotowy? – Taaa, ale musimy się stąd zawinąć, zanim znajdą Jochena bez gaci… Popatrzył na za duży uniform HP i chyba chciał coś dodać, ale HP zaczął go ciągnąć po schodach, trzymając mocno za kajdanki. Za drzwiami czaiło się trzech komandosów. Kiedy HP się do nich zbliżył, unieśli automaty. – Jednego złapałem! – zawołał tak głośno, jak mógł, żeby usłyszeli go przez maskę. – Drugiego jeszcze nie mamy. Pilnujcie wyjścia, żeby się tędy nie wyślizgnął. Mężczyźni gapili się na HP. Zlustrowali jego strój oraz identyfikator. Nie pominęli skutych rąk Jeffa. Po chwili usunęli się i zrobili im przejście.
Jeden z komandosów klepnął go w ramię. – Zabierz go na przód, do innych. HP ruszył przez główny korytarz, prowadząc Jeffa przed sobą jak tarczę. Minęli kilku strażaków, sanitariusza oraz grupę innych osób – niemal wszyscy rozmawiali przez krótkofalówki lub komórki. HP kierował się do wyjścia. Przez szklane drzwi widział światła reflektorów rozstawionych przed budynkiem. Nagle ktoś chwycił go z tyłu. Odwrócił się i zobaczył obciętego na jeża karka w garniaku i mokasynach. – To jeden z nich? – zapytał po angielsku. – Yes – przytaknął HP i chciał pójść dalej, ale facet wciąż go trzymał. – Niezła robota, stary. Jak się nazywasz? – Andersson! – wrzasnął HP przez maskę i spróbował wyrwać się z uścisku. – A ja Thomas, jestem szefem ochrony PayTag. Jak go zamkniesz, odszukaj mnie, bo chętnie posłucham, jak to wyglądało. W firmie potrzebujemy takich jak ty! – Jasne – przytaknął HP. Koleś zwolnił uchwyt i HP z Jeffem znaleźli się wreszcie na zewnątrz. Na żwirowym podjeździe było pełno samochodów. Radiowozów, karetek, wozów strażackich oraz czarnych busów z przyciemnianymi szybami. Wszędzie paliły się światła – nawet samochodowe reflektory i lampy na budynku. Do tego krążący wokół ludzie przyświecali sobie latarkami, chociaż letnia noc wcale nie była ciemna. Ubrani na czarno policjanci w ekwipunku bojowym stali w grupie i o czymś gadali. Zobaczywszy HP, natychmiast przerwali rozmowę. – Jeszcze jeden – powiedział HP. – Gdzie macie pozostałych? – Tam w busie – odparł któryś z nich, wskazując na jeden ze stojących dalej wozów. – Przechwycimy go od ciebie. Dobra robota! Dwóch byczastych policjantów podeszło i złapało Jeffa za ramiona.
HP błyskawicznie przekręcił kluczyk i rozpiął kajdanki. Jeff wystrzelił przed siebie jak rakieta. Przewrócił dwóch stojących naprzeciwko gliniarzy i ruszył skosem przez podjazd. Robił wielkie kroki, spod stóp wzbijał się kurz. – Wieje nam! Wieje! – wrzasnął HP. Policjanci nie zawiedli jego nadziei i rzucili się w pogoń. – Łapcie go! – Stój! Zatrzymaj się! Jeff pędził drogą, za nim gnało co najmniej dziesięciu gliniarzy. HP odczekał kilka sekund, po czym podbiegł do vana, którego mu wskazali. Wóz był duży, z tyłu miał wahadłowe drzwi, zupełnie jak wozy stojące pod jego domem. Osłonił oczy dłonią i przez kraty zajrzał do środka. Nora i Hasselqvist siedzieli naprzeciwko siebie, oboje mieli ręce skute na plecach. Na szczęście nie wyrzucił kluczyka do kajdanek… Miał ochotę zastukać w szybę, ale opanował się i podbiegł do drzwiczek kierowcy. Gliniarz siedzący za kółkiem zdążył prawie wysiąść z wozu, kiedy HP przytknął mu do brzucha paralizator. W odróżnieniu od dwóch poprzednich ofiar koleś wydał z siebie tylko pełne zaskoczenia westchnienie i padł. Widocznie w paralizatorze wyczerpywało się zasilanie. HP przeciągnął kolesia między inne samochody i wskoczył na miejsce kierowcy. Szkoda mu było czasu na zdejmowanie plecaka, zresztą wolał go mieć blisko siebie. Zbliżył rękę do stacyjki. Kurwa, nie ma kluczyków! Na siedzeniu obok też ich nie było. Widać gliniarz miał je przy sobie. Że też HP o tym nie pomyślał! Ale nie chciał teraz wychodzić z wozu, żeby przeszukać kolesiowi kieszenie. Za duże ryzyko. Zanurkował pod kierownicę i zdjął plastikową osłonę. Puls walił mu jak oszalały, kiedy próbował wyszukać odpowiednie kable. To już drugi van, którego przyszło mu zwinąć tego dnia. No cóż, trening czyni mistrza.
Gdzieś w dali, w nierozproszonym światłem reflektorów mroku rozległ się huk. Jeden, potem kolejne. Pewnie psy dogoniły Jeffa i próbowały go obezwładnić. Powodzenia… Ręce trzęsły mu się z nerwów, wreszcie jakoś się opanował. Natrafił na właściwe kable, złączył je i przytknął do niebieskiego przewodu, który wcześniej odciągnął na bok. Zaiskrzyło, rozrusznik odpalił. HP wcisnął pedał gazu. Raz i drugi. Silnik zawył… Kiedy podniósł wzrok, zobaczył, jak przysadzisty szef ochrony biegnie prosto na vana, a za nim ogon ubranych na czarno psów. HP docisnął gaz i rozejrzał się, próbując znaleźć najkrótszą drogę ucieczki. Z lewej blokowały go dwa wozy strażackie, z prawej – inna suka. Mógł jechać tylko na wprost. W sam środek tej gromadki. Serce chciało mu wyskoczyć z klaty. Jeeee-dziemy! Chwycił mocno kierownicę i do oporu wcisnął pedał gazu. Przysadzisty koleś zatrzymał się na środku jedynej drogi ucieczki. Silnik ryczał, odległość malała błyskawicznie. Dwadzieścia metrów. Dziesięć. Koleś ani drgnął. HP ściskał kierownicę, rozglądał się za inną drogą, ale żadnej nie znalazł. Przesunął prawą stopę na hamulec. Z miny osiłka wynikało, że się nie przesunie. Kurrrrrwa!!! HP ściągał nogę z gazu, kiedy dwóch gliniarzy rzuciło się na przysadzistego i odciągnęło go na bok. Droga wolna! – Cykor! – zawołał HP i znów docisnął gaz. Nagle zaczęło mu buzować w klacie, na języku poczuł smak adrenaliny. Uda się! Musi się, kurwa, udać!!!
Wóz wyminął rampę i otarł się o bramę na podjeździe. Na wzgórzu kotłowała się gromada psów. Wszyscy byli pochłonięci siłowaniem się z Jeffem, więc nie zwrócili uwagi na mijającego ich vana. HP przesunął palcami po desce rozdzielczej. Na górze zobaczył kilka ciekawie wyglądających guzików. Wcisnął wszystkie. Umieszczone z boku przedniej szyby światło zaczęło migać na niebiesko, po chwili wsparło je wycie syreny. Brama zaczęła się otwierać, zanim ją dostrzegł. Teraz buzowało mu też w gardle i w ustach. Wreszcie udało mu się wyjechać na zewnątrz i od razu wybuchnął histerycznym, ogłuszającym śmiechem. Elvis has left the fucking building!62
62 Elvis opuścił pieprzony budynek! Parafraza powiedzenia menedżera Elvisa Presleya (Elvis has left the building), który uspokajał po koncertach fanów domagających się bisu.
29 | Information is power63 – Halo. – Dobry wieczór, drogi przyjacielu. Czy też raczej: dzień dobry. Chociaż dla was pewnie nie okazał się zbyt dobry. Domyślam się, że jest pan nieco poruszony. – Poruszony to niewłaściwe słowo. – Rozumiem i oczywiście współczuję. Przykro mi, że plan się nie powiódł. – Przykro panu? – Ależ tak. Jestem zasmucony tak samo jak pan. Chcę zapewnić, że robimy wszystko, żeby odzyskać skradzione dane. – Pańskie zapewnienia są teraz mało warte. Kiedy tylko uda nam się opanować sytuację, pan będzie naszym numerem jeden. Na pana miejscu wstrzymałbym wszelką działalność i ukrył się gdzieś daleko. Kiedy skończymy z tym… – Ależ nie ma pośpiechu, panie Black. Teraz jest pan zły, to całkiem zrozumiałe. Tylko że z tego powodu nie warto traktować przyjaciela jak wroga. Bo widzi pan, nie wiadomo, do kogo trafią te dane z dysku… – Myśli pan, że przechwyci je pierwszy? – Jeśli sprawy tak się potoczą, to już teraz mogę pana uspokoić, panie Black. Osobiście dopilnuję, żeby dane trafiły w bezpieczne miejsce. Żeby pan i PayTag nie zostali narażeni na nieprzyjemności. Gwarantuję to panu. – Ach tak! Rozumiem… Pańskie gwarancje mają swoją cenę, nieprawdaż? – Na tym świecie nie ma nic za darmo, panie Black. Zresztą pan powinien wiedzieć najlepiej, jak cenne bywają informacje. – Ostrzegam… – Proszę się zastanowić, panie Black. Na pana miejscu 63 Informacja to władza.
dokładnie ważyłbym słowa. Co takiego chciał mi pan powiedzieć? – Nic… – Dobrze. Chyba lepiej się teraz rozumiemy. Odezwę się niedługo. Mam nadzieję, że wtedy przekażę panu lepsze wieści. Tymczasem! * – Skąd, kurwa, mogłeś wiedzieć? – Hasselqvist rozmasowywał sobie nadgarstki. – Skąd wiedziałeś, że na nas czekają? Powoli zaczynało świtać. Ptaki zaczęły swoje śpiewy i trele. HP wzruszył ramionami, naciągnął kaptur na głowę i splunął w pokrzywy. – Przeczucie. Cały czas ktoś był o krok przed nami. Najpierw w tunelu, potem ten helikopter… Jakby wiedzieli, gdzie jesteśmy, jakby nas obserwowali. Poza tym ktoś mnie ostrzegł… – Niby kto? – Można powiedzieć, że przyjaciel… HP zwinął zasikany mundur i wetknął go pod siedzenie. Z kieszeni wyłuskał szluga. Adrenalina, od której przez ostatnie godziny ręce trzęsły mu się jak przy parkinsonie, przestała działać. Hasselqvista chyba nie zadowoliła jego odpowiedź. – Skąd wytrzasnąłeś te sprzęty? Paralizator, pendrive’a z danymi osobowymi? Kiedy zdążyłeś to ogarnąć? – Mam kumpla na Skogskyrkogården… – HP osłonił fajkę dłońmi. – Jak masz kasę, on wszystko ci wyczaruje – wymamrotał, walcząc przy tym z zapalniczką. – Wystarczyło, że się do niego przeszedłem, zadzwoniłem do drzwi i ładnie poprosiłem. Przecież kazaliście mi przygotować plan awaryjny… Wreszcie udało mu się zapalić papierosa. Sztachnął się głęboko i wypuścił dym w stronę wierzchołków drzew. Słit! – Co będzie z Jeffem? – zapytała Nora. – Spoko, wyjdzie z tego. Groźby karalne, wtargnięcie na teren
chroniony, stawianie oporu i naruszenie nietykalności osobistej. Jeśli wcześniej nie był karany, wykręci się mandatem. W najgorszym razie dostanie parę miesięcy – odparł. – W zawiasach – dodał, kiedy się zorientował, że wcale jej nie pocieszył. Że też nigdy nie potrafię trzymać gęby na kłódkę! – Nie kumam… – zaczął znów marudzić Hasselqvist. – Dlaczego nie zgarnęli nas wcześniej? Dlaczego w ogóle pozwolili nam wejść do Fortecy? – Rusz głową, Kent – prychnęła Nora. – Czy PayTag mogło sobie wyobrazić lepszy chwyt marketingowy niż schwytanie grupy e-terrorystów na gorącym uczynku? Mogliby pokazać klientom i całemu światu, jak skuteczne są ich środki bezpieczeństwa i jak zdesperowani i źli jesteśmy my, ich przeciwnicy. Nie jesteś z nami, jesteś z terrorystami. Takie triki wiele razy się udawały. Kurde, że też wcześniej się nie zorientowałam… Podniosła jakiś patyk i poirytowana narysowała nim kilka linii na ziemi. – Parlamenty w całej Europie zatwierdziłyby dyrektywę unijną o przechowywaniu danych. Byłoby tak samo jak po jedenastym września z regulacjami dotyczącymi walki z terroryzmem. Potem PayTag mógłby już tylko ściągać kasę. Przywódca załatwił im poszukiwanego terrorystę, którego spiknął z kilkoma innymi kozłami ofiarnymi. Z ludźmi, których wcześniej udało mu się wykorzystać… Nora poprzekreślała linie na piachu, zmieniając je w krzyże. Cztery… Przez chwilę milczeli. Hasselqvist otworzył usta, ale Nora go ubiegła. – Bo to musiał być on. Rozumiesz?! HP się nie odzywał. – Kto? Niczego nie kumam – zajęczał Hasselqvist. – Nasze źródło: Mange. To on musiał nas wrobić. – To nie jest wcale takie pewne – odparł HP. – Oczywiście, że to pewne. – Hasselqvistowi chyba wreszcie zaskoczyły tryby. – Przecież to wszystko jego pomysł! To on nas
ze sobą spiknął. Mnie, Norę, Jeffa… – I ciebie, HP – dodała Nora, wciąż bazgrząc po piachu. – Może jest inne wyjaśnienie. Może i jego oszukali. Przywódca mógł… – No tak, nie chcesz tego przyjąć do wiadomości – prychnęła Nora i cisnęła patyk w krzaki. – Ktoś nas wydymał, i to ostro. Ktoś, kto jest ekspertem od tego typu manipulacji. Wygląda na to, że Mange mógł pracować dla Przywódcy, może nawet… Nagle zamilkła. – Może nawet co? Co chciałaś powiedzieć? – odparł z przekąsem HP. – Podziel się z nami tą błyskotliwą refleksją! – Wiem, że Mange to twój kumpel. Weź mimo wszystko pod uwagę, że może to właśnie on jest Przywódcą… – Wykluczone! – Niby dlaczego? – Hasselqvist chyba wziął stronę Nory. – Bo spotkałem Przywódcę, mówiłem wam przecież. Nazywa się Tage Sammer i ma z siedemdziesiąt lat. – Skąd wiesz, że to Przywódca? Mówił ci? – Nora znów przechwyciła pałeczkę. Chyba zaczęli działać w duecie. – Taaak, to znaczy nie, nie do końca… Zdawał sobie sprawę, jak nieprzekonująco to brzmi. – Było tak: spotkałem go w lesie. Dał mi zadanie. Totalnie szalone, którego za nic nie mógłbym wykonać. Chciał, żebym uderzył w rodzinę królewską, czaicie? Żadne z nich się nie odezwało. Chyba czekali na ciąg dalszy. – Od tamtej pory mnie tropią, chcą, żebym zwariował. – To wtedy zdecydowałeś się zastrzelić Blacka? – zapytała Nora. – Eeee… tak. To znaczy nie. Nie do końca byłem wtedy sobą… – Co by zyskała Gra na tym, że sfiksujesz? Jeżeli zależało im, żebyś wykonał zadanie… Nie umiał jej odpowiedzieć. W zasadzie wciąż brakowało mu kilku elementów, które pozwoliłyby złożyć tę układankę w całość. – Mange nie żyje – odparł. – To chyba najlepszy dowód, że… – Nie wiemy tego na stówę. – Hasselqvist zaczął się rozkręcać. – Okej, Nora widziała, jak szopa wylatuje w
powietrze. Może Mange zdążył uciec? – Nieee, tu przyznaję rację HP – wtrąciła Nora. – Nikt nie przeżyłby takiego wybuchu, co do tego nie mam wątpliwości. Na chwilę zapadła cisza. Hasselqvist wciąż się zastanawiał. – A może było tak: helikopter pojawił się tam, żeby umożliwić Mangemu ucieczkę. Miał odwrócić naszą uwagę, sprawić, żebyśmy odjechali bez niego. Ci, którzy to wymyślili, nie przewidzieli, że środki wybuchowe wypalą, przecież miały być w vanie. Nie pamiętacie, jak Mange protestował, kiedy Jeff powiedział, że trzeba przełożyć pakunki? Teraz Hasselqvist był mocno podjarany. – Na pewno tak było. Helikopter miał dać Mangemu szansę na wycofanie się, żebyśmy sami weszli do tunelu. Ten nadajnik GPS, który znalazłem w wozie, też to potwierdza. Musieli przecież mieć nas na oku po tym, jak rozstaniemy się z Mangem. Nora chyba chciała coś powiedzieć, Hasselqvist ją uprzedził. – Kiedy zmieniliśmy vana, zgubili nas. Czekali wgapieni w tunel, a my wjechaliśmy główną drogą. Wszystko się zgadza. HP bez słowa wstał i ruszył w las. – Dokąd?! – zawołała za nim Nora. – Odlać się – odmruknął. Nie miał najmniejszej ochoty ciągnąć tej dyskusji. Mange nie żyje. Przywódcą jest Sammer. Jeśli Mange w jakikolwiek sposób był zamieszany w tę historię, to pewnie omamili go tak samo jak HP i te dwa biedne żuczki, Norę oraz Hasselqvista. HP się zatrzymał, wyjął wacka i skierował strumień na mrowisko. Ktoś ich sprzedał, na stówę. Ale jeśli nie Mange, to kto? Kolejne pytanie bez odpowiedzi. – Co robimy? – zapytała Nora, kiedy wrócił do vana z kolejną fajką w ustach. – Spadamy z powrotem do cywilizacji. Szukamy kompa z dobrym łączem i wysyłamy zawartość dysku do wszystkich możliwych redakcji. No i oczywiście na skrzynki posłów. HP zaciągnął się mocno.
– Będą mieli trochę do rozkminiania przed kolejnym głosowaniem nad tą dyrektywą. To w końcu dość traumatyczne przeżycie: ktoś ciska ci w twarz wszystkie ślady, jakie zostawiłeś po sobie w necie. A i gazety dostaną swoje. Pomyślcie tylko o tych wszystkich smakowitych kąskach, które są na dysku. – HP wskazał na plecak. – Romanse na boku, przekręty podatkowe, wszelkie niestosowne znajomości. Do wyboru, do koloru! – Z uśmiechem pokręcił głową. – Kto wie, może nawet skończy się to wcześniejszymi wyborami. Tak czy inaczej… – …PayTag, Black i Gra będą skończeni! – dokończyła za niego Nora, tym razem nieco weselszym głosem. – Nie pozbierają się po tym, nie ma mowy. I nie tylko dlatego, że najbardziej poszukiwanemu człowiekowi w Szwecji udało się wejść i wyjść z ich supertwierdzy… – HP coś odmruknął, skończył palić i wdeptał peta w żwir. – Przede wszystkim z powodu tego, co mamy na dysku. A mamy dowód na to, że faktycznie wypracowali narzędzia ułatwiające im zgarnianie informacji o klientach. Wystarczyło, że wybrali sobie, co ich interesowało, i przekształcali to w towar na sprzedaż. Dokładnie tak jak podejrzewaliśmy! Nigdy więcej nikt im nie zaufa! – No, wtedy będzie pozamiatane – westchnął Hasselqvist. – My wygraliśmy, oni przegrali. Game over! HP właśnie miał coś powiedzieć, ale niespodziewanie podniósł rękę. W oddali rozległ się dźwięk syren. Po pewnym czasie ucichł. – Do wozu, szybko – rozkazał HP. * Błękitne, zupełnie bezchmurne niebo. Przez uchylone okno do kuchni wpadał powiew letniego powietrza. Wymarzona pogoda na ślub! Pogratulować młodej parze. Becca obudziła się na długo przed tym, jak zadzwonił budzik. Przez noc wbił się jej w świadomość jeden z kawałków grupy Kent. I chociaż miała aż nadto spraw na głowie, bez przerwy chodziły za nią słowa piosenki.
Du vet ingenting om mig Jag vet ingenting om dig64. Włożyła kapsułkę do ekspresu i cierpliwie czekała, aż żółtobrązowa strużka przestanie się sączyć z maszyny, po czym chwyciła kubek. Kawę przełknęła bez problemu, gorzej poszło z kanapką. Z nerwów żołądek skurczył się jej o połowę i zostało w nim niewiele miejsca. Zamknęła oczy, wzięła kilka głębokich wdechów. Odstawiła kubek i wyciągnęła ręce przed siebie. W głowie wciąż miała te słowa. Nic o mnie nie wiesz. Ja nie wiem nic o tobie. Zostało jej zaledwie kilka godzin. Mimo to wciąż nie podjęła decyzji. A może podjęła ją już dawno… Hur känner du nu? Känner du någonting?65– śpiewał Jocke Berg w jej głowie. Dobre pytanie! Cholernie dobre. Mimo stresu, o dziwo, po raz pierwszy od dawna czuła, że panuje nad sobą. W myślach powtórzyła plan na dziś, prześledziła drogę przejazdu, każdy zakręt, każdą ulicę. Próbowała wyobrazić sobie dźwięki, zapachy i wrażenia. Kamizelka kuloodporna, słuchawka w uchu, broń przy biodrze. Na chwilę pomogło, ale po minucie melodia wróciła. Nic o mnie nie wiesz… Otworzyła jedną z szafek i niemal odruchowo sięgnęła po opakowanie leku. Ważyła je w dłoni, słyszała grzechot tabletek. Pora podjąć decyzję. Co wybiera? Czerwone czy czarne? Odkręciła zakrętkę. Nic o mnie nie wiesz… 64 Nic o mnie nie wiesz/Ja nie wiem nic o tobie. 65 Jak się teraz czujesz?/Czujesz cokolwiek?
* – Jakim cudem tak szybko nas znaleźli? – Nie wiem – odburknął HP, trzymając się siedzenia. Policyjny van kołysał się na żwirowej drodze to w jedną, to w drugą stronę. – Może mogą śledzić swoje wozy. Nie wiedziałem, że psy używają tak zaawansowanych technologii… Podskoczyli na jakimś wyboju i przez sekundę van zawisł nad ziemią. Przy lądowaniu HP uderzył głową w boczną szybę. – Kurwa mać! Próbował dojrzeć coś przez szybkę więźniarki, ale zobaczył tylko tumany żwiru unoszące się za vanem. – Ilu?! – zawołał do Hasselqvista. – Co najmniej dwa wozy. I pewnie kolejne są w drodze! – Czekajcie… Kurde, że też wcześniej na to nie wpadliśmy… – Nora odpięła pas i przeszła na przednie siedzenie. Zaczęła majstrować przy radiu i po chwili z głośników odezwały się przejęte głosy. 9150, jadą prosto na ciebie, odbiór. Zrozumiano! Hasselqvist dał po hamulcach, zakręcił kierownicą i odbił w boczną drogę. Bez względu na to, co kto o nim mówił, koleś umiał prowadzić… Siedemdziesiąt, 9127, skręcili w lewo. Obiekt jedzie na północ… Zrozumiano, 9127, wszystkie wozy z siedemdziesiątki, obiekt jedzie na północ. Kierunek Nybygget… Głos operatora z centrali był o wiele spokojniejszy niż glin biorących udział w pościgu. Choć silnik wył i droga się zwęziła, Hasselqvist nie wyglądał na zaniepokojonego. – Za dwieście metrów ostro odbiję w lewo, więc się trzymajcie! – zawołał. – Skąd znasz drogę? – wydyszał HP, z całej siły wbijając palce w siedzenie. – Kilka lat temu robiliśmy tu rajdy – odparł Hasselqvist. Wcisnął hamulce i, nie tracąc kontroli nad wozem, skręcił w
lewo. Siedemdziesiąt, 9127, gdzieś odbili. Zgubiliś… poczekaj. HP wstrzymał oddech. Nie, już ich namierzyliśmy. Obiekt jedzie na zachód. Zrozumiano, 9127, helikopter już jest w drodze. – Jak helikopter nas namierzy, jesteśmy skończeni – wymamrotał Hasselqvist. Wjechał na kolejną boczną drogę. – Jest tylko jedno wyjście – rzucił przez ramię. – Musicie wyskoczyć. – Co?! – MUSICIE WYSKOCZYĆ! – zawołał Hasselqvist, nie odrywając wzroku od drogi. – Zatrzymam się, wypuszczę was i pojadę dalej. Mamy pół baku i mogę im zwiewać jeszcze pół godziny, może czterdzieści minut. Jeśli nie zauważą, gdzie wyskoczyliście, nigdy was nie znajdą… – Ale… ale jesteśmy w środku lasu – zawahała się Nora. – Tam dalej są tory. Hasselqvist machnął ręką w stronę bocznej szyby. – Znajdźcie je i idźcie na południe. Do najbliższej stacji dojdziecie w parę godzin. Potem wystarczy wsiąść w pociąg do miasta. – Nie możemy cię tak zostawić… – Kent ma rację. Nie mamy wyjścia – przerwał jej HP. – Jeśli nie wysiądziemy, nie minie godzina, a dysk trafi w łapy Przywódcy. Wtedy wszystko trafi szlag. Nora przygryzła wargę. – No dobra – powiedziała w końcu. – Kent, powiedz, co mamy zrobić. – Musimy trochę zwiększyć dystans. Trzeba ich na chwilę zgubić, żebym zdążył się zatrzymać. Do wszystkich wozów z siedemdziesiątki, helikopter będzie na miejscu za pięć minut. Teraz obiekt jedzie na zachód. Chyba nas słyszą, więc przełączamy się na kanał rezerwowy. Powtarzam, nadajemy na rezerwowym. Bez odbioru! Radio zapikało i umilkło.
– Gaśnica… – Nora obróciła się do HP i wskazała na podłogę. Skapował po chwili. Odpiął pas, przytrzymał się foteli i zanurkował. Na podłodze pod jedną ze ścian tkwiła gaśnica. W kilka sekund odczepił gumowe uchwyty i wyciągnął butlę. W tym czasie Nora wróciła na tylne siedzenie. – Otwórz drzwi! – krzyknęła. Ciężkie skrzydła od razu puściły i otworzyły się na całą szerokość. HP wpatrywał się w otwór i drzewa, które migały po obu stronach zaledwie metr od nich. – Spokojnie! – zawołała Nora. – Będę cię trzymać. Mimo to HP się zawahał. – Helikopter wkracza do akcji! – krzyknął Hasselqvist z przodu. HP zamknął oczy. Teraz albo nigdy. Oswobodził wąż, wyciągnął zabezpieczenie i wstał. Nora chwyciła go za pasek. – Trzymajcie się, zwolnię i dopuszczę ich bliżej… Hasselqvist zdjął nogę z gazu i po kilku sekundach syreny rozległy się tuż za nimi. – Teraz! – wrzasnął Hasselqvist. HP postawił jedną nogę na stopniu. Wychylił się poza wóz. Pasek wrzynał mu się w lewy bok. Poczuł, że Nora mocniej zaciska rękę na jego biodrze. Pierwszy radiowóz był dziesięć metrów za nimi. HP podniósł wąż, wycelował… Nagle wóz się zakołysał. HP przywalił głową w sufit. Stracił równowagę, na kilka sekund zawisł w powietrzu. Nora zdołała chwycić go za ramię i wciągnąć do samochodu. Kurwa, mało brakowało! – Teraz, teraz, TERAZ! – darł się z przedniego siedzenia Hasselqvist. HP znów wstał, wychylił się i jedną nogę oparł o stopień. Podniósł wąż, nacisnął dźwignię. Z końcówki wyleciał strumień proszku i niesiony wiatrem
wylądował na przedniej szybie radiowozu niczym wielki biały koc. Kierowca od razu zahamował. HP dalej rozpylał proszek, aż w końcu policyjny wóz zniknął w mlecznym obłoku. Wyrzucił gaśnicę i Nora wciągnęła go do środka. Hasselqvist docisnął pedał gazu. – Za sto metrów będzie zjazd! – krzyknął. – Wyskoczycie, kiedy zwolnię przed zakrętem. Połóżcie się i nie wstawajcie, dopóki was nie miną. – Jasne! – HP znów przysunął się do drzwi. – Powodzenia, Kent. Rządzisz za kółkiem! – zawołał do Hasselqvista, który w odpowiedzi tylko skinął głową. – Nie zapomnij plecaka – tuż obok zawołała Nora. Fak, jeszcze plecak! Gdyby zostawił tu dysk, zaliczyłby największy przypał świata! Przyciągnął walający się po podłodze plecak i zarzucił go na plecy. – Zapnij! – Nora skinęła na klamrę z przodu. Wymamrotał coś sam do siebie, ale posłuchał i zatrzasnął niewygodny metalowy zamek. Wóz zwolnił, potem skręcił w prawo. – TERAAAZ! – wrzasnął Hasselqvist.
30 | Under the spreading chestnut tree66 Jechała powoli na rowerze wzdłuż Rålambsvägen. Skręciła do parku i podążała ścieżką przecinającą połacie trawy. Mewy i kruki jak zwykle biły się o pozostawione w nocy resztki jedzenia i różne odpadki. Chciały zdążyć przed ekipą sprzątającą, która właśnie przyjechała na miejsce. Wszystkim chodziło o to, żeby pokazać miasto od jak najlepszej strony. Przynajmniej teraz, kiedy oczy całego świata były skierowane na Sztokholm. Oprócz ekipy, kilku właścicieli psów i zasapanego biegacza nie dostrzegła w parku nikogo. Zmieniła bieg, żeby stromą spiralą dostać się na wiadukt nad Norr Mälarstrand. W dole przejechał pusty autobus z niebiesko-żółtymi flagami na dachu. Pedałowała dalej przez Fridhemsplan. Pokombinowała, jak ominąć czerwone światło, i stanęła przy wartowniku. Uczucie towarzyszące wyjmowaniu identyfikatora z kieszeni było zaskakująco przyjemne. – Dzień dobry! – powitał ją wartownik z przesadną radością w głosie i machnął ręką, żeby jechała dalej. Minęła szlaban i zaczęła zjeżdżać do tunelu pod Kronoberget. W tym momencie usłyszała sygnał telefonu. Zaczekała z przeczytaniem wiadomości do momentu, kiedy postawiła rower w garażu. Powodzenia dzisiaj, Rebecco. Twój ojciec byłby z ciebie dumny! Kiedy będzie po wszystkim, obiecuję opowiedzieć ci o nim więcej. Wujek Tage Nie mogła powstrzymać uśmiechu. Zaraz potem zauważyła, że w skrzynce jest jeszcze jedna wiadomość. Tylko trzy słowa. 66 Pod rozłożystym drzewem kasztanowca.
Bez nadawcy. Nie ufaj nikomu! Szybko ją skasowała. Przy szatni wpadła na Runeberga. – Słyszałeś coś? – spytała, nie przywitawszy się z nim. – Dziś rano na północ od Uppsali był pościg policyjny. Co najmniej dziesięć radiowozów, helikopter, blokady, wsio! Godzinę im zajęło schwytanie rajdowca. – I? – Wstrzymała oddech. Runeberg pokręcił głową. – Zwiali. Do… * – …lasu – skończyła mówić, ale słuchał jej tylko jednym uchem. Ponad pół godziny szukali torów, a później szli wzdłuż nich dłużej niż dwie godziny. Mimo grubych, wypełnionych pianką pasów plecak wrzynał mu się w ramiona i szyję. Nogi miał jak z ołowiu. Kilka razy upadł na wystające korzenie lub kamienie, kiedy rzucali się między drzewa na widok nadjeżdżającego pociągu. Był dzieckiem asfaltu, żadnym pieprzonym Tarzanem. Teraz, kiedy adrenalina odpuściła, dostrzegał pewne szczegóły. Sprawy, nad którymi wcześniej się nie zastanawiał… Na początku trochę sobie pogadali, głównie na temat drogi, którą należało obrać, potem mówili coraz mniej, wreszcie zamilkli. Postanowił spróbować jeszcze raz. – Co powiedziałaś? – mruknął. – Że niebawem pewnie wyjdziemy z lasu. Wydawało mi się, że słyszałam dzwon kościelny… – Yhy. Odwróciła głowę i spojrzała na niego. – Wyglądasz na wykończonego. Kiedy tak naprawdę ostatni raz spałeś? Nie odpowiedział. Przez kilka sekund panowała cisza.
– Przykra sprawa z Mangem – powiedziała w końcu. – C-co? – Podniósł wzrok i zatrzymał się. – Källan, Mange. Szkoda, że tak się stało… – wyjaśniła. – Ze stodołą… – dodała, bo zauważyła, że HP gapi się na nią jak psychopata. – Aha. Okej… Już to raz mówiłaś. – Spojrzał w dal. – Jesteś zły na niego, prawda? Nie odpowiedział, ale to jej nie powstrzymało. – Rozumiesz chyba, nie? Mange wystawił nas wszystkich… – Nie chce mi się o tym gadać… – Tak przecież mogło być. Jak sam powiedziałeś, może i Mangego zrobiono w konia? Przywódca oszukał go w taki sam sposób, w jaki oszukał nas. Pozwolił mu uwierzyć, że robi coś dobrego… – Kilka godzin temu byłaś mniej lub bardziej przekonana, że Mange jest Przywódcą… – HP kopnął jeden kamień, po czym wymierzył kopniaka następnemu. – Wiem. I przepraszam za to. Pod wpływem stresu mówi się czasem dziwne rzeczy. Mange został wykiwany dokładnie tak jak ty czy ja. W każdym razie tak wolę na to patrzeć. HP dalej kopał kamienie z torowiska tak, że wpadały w krzaki. – Mange nie jest typem, który sprzedaje kumpla… – wymamrotał, nie brzmiał jednak tak przekonująco, jak powinien. – Albo: nie był – poprawił się po cichu. Kurwa mać, Mange! Jak to mogło się tak zjebać! Po tym, co się zdarzyło, nie miał czasu pomyśleć o stodole ani o eksplozji. Wykorzystał swoją świetnie rozwiniętą umiejętność pomijania wszystkiego, co było zbyt nieprzyjemne do ogarnięcia. Akurat teraz opadał z sił. Najwyższy czas zmienić temat. Przyspieszył kroku i zrównał się z Norą. – Tylko jedna sprawa… – zaczął. – Postanowiłem zapytać cię o to później… – Chcesz wiedzieć, czy podpaliłam twoje mieszkanie? HP się wzdrygnął. Nora, zamiast mu odpowiedzieć, zrobiła kilka szybkich kroków przed siebie.
– Tam! Widzisz? Stacja kolejowa. * – Dobrze, moi państwo! Policjanci momentalnie ucichli, kiedy Runeberg wszedł do sali konferencyjnej. – Ostatni raz omawiamy sytuację, zanim zrobi się poważnie. Ceremonia w Storkyrkan kończy się o trzynastej trzydzieści. Zaraz potem ruszamy z orszakiem, eskortując go. Najpierw przez Slottsbacken, następnie przez Norrbro. W prawo w stronę Kungsträdgården i w dół Kungsträdgårdsgatan… Przerwał na chwilę, a kilku ochroniarzy wymieniło spojrzenia. – Wzdłuż Kungsträdgården postawiliśmy dodatkowych funkcjonariuszy w cywilu, w razie gdyby zadziałano na zasadzie copycat67 – mówił Runeberg. – Następnie skręcamy w lewo, w Hamngatan, i dochodzimy do placu Sergela. Dalej wzdłuż Sveavägen do Zamku Królewskiego. Jakieś pytania? – Są jakieś wiadomości na temat podejrzanych? – spytał jeden z ochroniarzy na przodzie, prawdopodobnie któryś z nowych. – Petterssona i Al-Hassana – dodał pewnym głosem. – Miałem poruszyć tę kwestię później, ale skoro pytasz… – odparł Runeberg, chyba lekko niezadowolony, że musi zmienić temat. – Wczorajszego dnia i ostatniej nocy wiele się wydarzyło. Faruk Al-Hassan albo Magnus Sandström prawdopodobnie zginął. Znaleźliśmy jego samochód w stodole, w której nastąpiła eksplozja, na północ od Uppsali. Na miejscu były też różne urządzenia. Technicy są pewni, że należały do niego. Znaleziono nawet ślady po ładunku wybuchowym i nawozach sztucznych, więc w grę wchodziła domowej roboty bomba, która nieoczekiwanie eksplodowała. Wkrótce poznamy więcej szczegółów. Runeberg kiwnął głową w stronę Tagego Sammera siedzącego na krześle przy drzwiach. Obok niego siedział Stiggson, który – gdy Runeberg kontynuował – zbliżył się do 67 Zjawisko powtarzania zachowań przestępczych poznanych z relacji medialnych.
Sammera i szepnął mu coś na ucho. Rebecca poczuła, jak ściska ją w gardle. Kilka razy przełknęła ślinę. – Jeśli chodzi o pozostałych, właśnie schwytaliśmy jeszcze jedną osobę w skradzionym pojeździe policyjnym. Dwoje wciąż jest na wolności, wśród nich drugi główny podejrzany. – Runeberg zerknął w jej stronę. – Mówię tu o Henriku Petterssonie, zwanym również HP. * Dopisało im szczęście. Następny pociąg do Sztokholmu miał się pojawić za dziesięć minut. W tym czasie Nora zdążyła kupić w automacie bilety i coś do jedzenia. HP siedział w krzakach za jednym ze słupów peronu i wypatrywał szpiegów. Zanim pociąg wjechał na stację, zdążył pochłonąć dwa snickersy i zalać je połową butelki coli. Weszli do wagonu. HP ze zmęczenia zapomniał zdjąć plecak i walnął się na wolne miejsce przy oknie. Wskazał Norze sąsiednie siedzenie. Szarpiąc się ze sprzączką, zaklął tak głośno, że kilku pasażerów spojrzało na nich z oburzeniem. – Daj, ja to naprawię. – Nora wstała i pochyliła się nad nim. – Trzeba najpierw tu podnieść i dopiero potem odpiąć napy. Jej głowa znalazła się blisko jego twarzy, jej palce dotknęły jego klatki piersiowej. Przez chwilę wydawało mu się, że czuje zapach jej szamponu. Zadziwiające, jak syntetyczna woń kwiatów polepszyła mu samopoczucie. – No, już! – Nora odpięła zatrzask, poluzowała pasy. Ściągnął plecak i położył go na podłodze. Na wszelki wypadek oparł go o swoją nogę, żeby mieć nad nim kontrolę. Usiadł wygodnie, pomasował obolałe ramiona i zaczął walczyć z morzącym go snem. Pociąg przyspieszył. Ciężko było oprzeć się temu miękkiemu kołysaniu. Mimo to próbował. Zwrócił twarz w kierunku Nory. Właśnie wsadzała sobie snus pod wargę, więc odczekał grzecznie, aż skończy.
– W mieście będziemy za jakieś dwie godziny – powiedział niskim głosem. – Musimy tam podłączyć się do kompa. Przy Hötorget jest kawiarenka internetowa. Kilka razy tam byłem… Przytaknęła, przesuwając językiem snus. Ten ruch był tak zachwycający, że HP prawie stracił wątek. – Dobry pomysł, HP. Tak zrobimy. Zastanawiałeś się, co potem? Pokręcił głową. – Zwisa mi to. Jeśli pliki powędrują w świat, PayTag pójdzie na dno jak kamień. Prawdopodobnie pociągnie za sobą Przywódcę, może nawet Grę. Będą mieli ręce pełne roboty, żeby się ratować… – Sądzisz, że zapomną o nas ot tak? – To się zobaczy… – Wzruszył ramionami. – Może opowiesz, jak się w to wkręciłaś? – zaproponował po chwili, chociaż właściwie nie wiedział po co. – To długa historia – odparła. – Przez najbliższą godzinę nie mam za wiele do roboty – stwierdził i strzelił czarujący uśmiech Hasselhoffa. – Dobra. To będzie skrócona wersja. Musimy tylko cofnąć się do… Było tak. Grałam profesjonalnie w piłkę ręczną. Dobrze mi szło, wybrano mnie nawet do reprezentacji. Trenowałam prawie każdego dnia w tygodniu… Skinął głową, żeby wyrazić zainteresowanie, co przyszło mu łatwiej, niż się spodziewał. – Żyłam sportem, zespołem, rywalizacją. Nieoczekiwanie uległam kontuzji. – Oj. Powinien kopnąć się w łeb. Mistrzyni Szwecji w empatii, a on zdołał wydukać „oj”. Najwidoczniej Nora nie przejęła się tym. – Zerwało mi się więzadło krzyżowe w kolanie. Lekarz powiedział, że mój organizm nie znosi ciężkiego treningu. Stanęłam na głowie, żeby wrócić, ruszyłam z całym pakietem rehabilitacyjnym. Nigdy jednak nie odzyskałam dawnej formy. Jeśli więzadło krzyżowe siądzie raz, nigdy nie odzyska się kondycji. Stałam się przeciętną graczką, choć kiedyś należałam
do najlepszych. Trenowałam jeszcze ciężej, co oczywiście było zupełnie idiotyczne. – Pokręciła głową. – Nabawiłam się innych kontuzji i coraz częściej lądowałam na ławce. W końcu postanowiłam odejść, nie czekać, aż mnie wywalą. Nie chciałam nikogo do tego prowokować. Lepiej zejść ze sceny, zanim cię upokorzą, przynajmniej tak to wtedy widziałam. Później okazało się, że wcale nie było to mądre… Wyobraź sobie abstynenta. HP potwierdził skinieniem głowy. Powieki mu ciążyły, ale naprawdę chciał wysłuchać historii do końca. Podejrzewał nawet, w którą stronę podąży akcja. – Nastawiłam się na naukę. Pozdawałam egzaminy i zaczęłam pracować jako weterynarz. Tylko że cholernie tęskniłam za sportem. Nie znalazłam niczego w zamian. Więc gdy Przywódca skontaktował się ze mną, zaproponował mi nowe towarzystwo i nowe boisko do gry… Wzruszyła ramionami. – Jak do tego doszło? Chodzi mi o to, jak cię wciągnął. Przywódca. – Zaczęło się od mejla. Zwykłego zaproszenia… – …do „przeżycia wyjątkowych wrażeń, innych niż wszystkie, których doświadczyłaś”. – Coś w tym rodzaju. – Uśmiechnęła się. – Dopiero później skapowałam, że mieli mnie na oku. Wiedzieli, kim jestem, co dotychczas robiłam, jak działam, jak mogą mną sterować… – Brzmi znajomo. Głowa prawie mu opadała. Walczył ze sobą, żeby nie zamknąć oczu. – A jeśli chodzi o pożar w twoim mieszkaniu… – zaczęła po chwili. – Nie musimy o tym teraz rozmawiać – mruknął. – Chcę rozmawiać. Miałeś rację, to byłam ja. Nie chciałam zrobić ci krzywdy. Zadzwoniłam po straż pożarną, zanim podłożyłam ogień. Chciałam mieć pewność, że są w drodze. Oczywiście, to nie było okej. Mogę jedynie usprawiedliwić się tym, że nie myślałam trzeźwo. Chciałam wspinać się po szczeblach, sięgnąć szczytu.
Machnął ręką. – Nie musisz się tłumaczyć. – Właśnie że muszę. Nie chcę, żebyś pomyślał… – Nie pomyślę. Spoko głowa. Uwierz mi, Gra zmusiła mnie do znacznie bardziej chorych akcji… Nagle otworzyły się drzwi na końcu wagonu i do środka wszedł mężczyzna w ciemnej kurtce. Zaczął się rozglądać. HP momentalnie schował się za oparcie siedzenia. – Fałszywy alarm – po chwili rzuciła Nora. – Szukają wolnych miejsc. Jak już powiedziałam, sorry za to podpalenie. Musisz mi uwierzyć. Nie myślałam trzeźwo… – W porządku, Nora. Poczuł, że dłużej nie wyrobi. – Wiesz, jestem wykończony. Może odpocznijmy chwilę? – wyjąkał. – Później poopowiadamy sobie więcej… – Pewnie – zgodziła się natychmiast. – Nie ma problemu. Oparł głowę o siedzenie. Kilka sekund później ona zrobiła to samo. Minęło parę minut. Nora ostrożnie otworzyła oczy. Słyszała ciężki oddech HP. Chwyciła plecak, cicho wstała i wyszła z wagonu. * – Dobrze, że natknęliśmy się na panią, pani Normén. To był Sammer w towarzystwie Stigssona i znajomo wyglądającego mężczyzny, którego widziała wczoraj w biurze. – Zarówno ja, jak i inspektor Stigsson jesteśmy pani niezmiernie wdzięczni za współpracę. Imponują nam pani siła woli i poczucie obowiązku. Uśmiechnęła się niepewnie. Częściowo z powodu zakłopotania wywołanego tą szaradą, częściowo zaś dlatego, że nie wiedziała, jak ma poradzić sobie z tą nieoczekiwaną pochwałą. – Dziękuję – wydukała. Trzeci mężczyzna wyciągnął do niej rękę. – Erik af Cederskjöld, jestem rzecznikiem dworu. Miło panią
poznać. Pułkownik Pellas mówił o pani dużo dobrego – powiedział z uśmiechem na twarzy. Miał wilgotną dłoń. A uśmiechnął się tylko kurtuazyjnie – Rebecca nie miała najmniejszego problemu z poznaniem się na jego fałszywej grzeczności. – Miło poznać – odparła. – Niestety, muszę iść. Właśnie wyjeżdżamy. – Oczywiście – powiedział Sammer/Pellas. – Chcieliśmy tylko życzyć pani powodzenia, pani Normén… Spotkali się wzrokiem. W momencie kiedy tamci mężczyźni się odwrócili, Sammer puścił do niej oko. * Był w labiryncie i wiedział o tym od razu. Różowe ściany wokół niego nie sięgały sufitu, poza tym zaczynały się i kończyły bez ładu i składu. Nie miał pojęcia, jak tu się znalazł ani jak się dowiedzieć, kto go goni. Korytarz za i przed nim był pusty, znikąd nie dobiegał żaden dźwięk. Mimo to wiedział, że tam są. Że przedzierają się przez labirynt, idąc w jego kierunku. Pasy od plecaka wrzynały mu się w ramiona, dokuczał mu tak silny ból, że aż musiał zmrużyć oczy. Ale szedł przed siebie. Gdzieś w tym labiryncie znajdowała się odpowiedź na każde pytanie. Był o tym przekonany. Oby tylko doszedł pierwszy. Wszystko się wtedy ułoży. Zobaczył ją tuż za rogiem: mała dziewczynka z czerwoną kokardką we włosach. Od razu poznał, kim jest. Twarz kryła w dłoniach, ale gdy się zbliżył, opuściła je i spojrzała na niego. – Czy to labirynt Luttern? – spytała takim głosem, jaki zapamiętał. – Tak – usłyszał swoją odpowiedź. – Chodź ze mną, jeśli chcesz. Wyciągnął rękę. Dziewczynka nie podała mu swojej. – Boję się – powiedziała. – On mówi, że jesteś niebezpieczny. – Kto? Nauczyciel?
– Nie. Jego nie znam. Usłyszał kroki zbliżające się ze wszystkich stron. Wypolerowane na błysk czarne buty uderzały mocno o asfalt. Wiedział, do kogo należą. Włosy zjeżyły mu się na głowie. – Chodź – powtórzył. – Musisz iść ze mną. – Jeśli tak zrobię, umrzemy oboje. – Musisz. Nauczyciel… – Słowa zmieniły się w gaworzenie, jego głos stał się podobny do głosu dziecka. Dziewczynka wstała i w jednej chwili odniósł wrażenie, że zamienili się rolami. Nachyliła się nad nim, pogłaskała go po głowie i pocałowała w policzek. – Zapomnij o Nauczycielu. Do labiryntu Luttern wchodzi się tylko w jednym celu, mój mały Henke – szepnęła. – Żeby umrzeć… * Siedział dwa wagony dalej. Na jej widok wybuchnął śmiechem. – Świetna robota, Noro! Wiedziałem, że wam się uda. – Dzięki. Usiadła obok niego i przekazała mu plecak, który on postawił na podłodze i sprawiał wrażenie, że nie ma zamiaru go otworzyć. – Wszystko w porządku? – spytał po chwili. – Pewnie – odparła. – A on? Bez odpowiedzi. – Nie mamy wyboru. Wiesz o tym, Noro. – Wiem. Co z Jeffem? – Nie martw się. Jest bezpieczny tam, gdzie się znajduje. Jak dużo czasu mamy? – Pół godziny, może mniej. Wrzuciłam mu pół rohypnolu do coli. W połączeniu z niewyspaniem… – Wzruszyła ramionami. – Dobra. Nie musimy się spieszyć. To leży na górze. Wskazał ręką na półkę nad głową. – A co z nią? Jego siostrą? – spytała Nora. – Jest tam, gdzie powinna być…
Przyglądał się jej przez chwilę. – Lubisz go, nie? – powiedział. – Chodzi mi o HP, oczywiście. Nora nie odpowiedziała. Wstała, ściągnęła wskazany przedmiot z półki i przewiesiła przez ramię. – Myśli, że zostałeś zmanipulowany – powiedziała. – Że chciałeś dobrze, ale ciebie też wrobili. Woli tę wersję niż zupełnie inną, Mange…
31 | Point of no return68 Czekali rozstawieni przed katedrą Storkyrkan. Sześcioro ochroniarzy wokół powozu. Runeberg na samym przodzie po prawej, ona – na podobnej pozycji po lewej. Dwa szwadrony kawalerii z żołnierzami w galowych mundurach stały wokół Obelisku Sztokholmskiego. Konie przebierały niespokojnie nogami, stukot kopyt o bruk odbijał się echem między budynkami. Dziesiąty raz sprawdziła swoje wyposażenie. Pałka, krótkofalówka, pistolet. Wszystko przyczepione do pasa pod marynarką. Kabel od radia biegł jej po plecach, nad kołnierzem zamieniał się w spiralny przewód i docierał do słuchawki w lewym uchu. W drugim uchu miała słuchawkę połączoną z telefonem umieszczonym w kieszeni. Na próbę zrobiła kilka szybkich kroków wzdłuż Slottsbacken. Żadnych problemów. Wszystko siedziało na swoim miejscu. Zerknęła na zegarek. Jeszcze czterdzieści minut. * – Obudź się, HP! – Nora ostrożnie położyła mu dłoń na ramieniu. Otworzył niechętnie oczy i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, gdzie jest. – Dojeżdżamy – powiedziała. – Dobra. Wyprostował się, przetarł oczy i zerknął na podłogę. Po plecaku ani śladu! W napadzie paniki nachylił się tak gwałtownie, że uderzył głową o siedzenie przed sobą. W tym samym momencie odkrył, że plecak przesunął się nieco do tyłu. 68 Bez odwrotu.
– Mówiłeś przez sen – powiedziała Nora. – Tak? – Ponownie się wyprostował, trąc obolałą głowę. – To samo słowo bez ustanku. – Jakie? – Labirynt Luttern. Co to oznacza? Wzruszył ramionami. – Ty mi powiedz. Próbowałem to rozkminić przez wiele tygodni. Luttern to teren w północnych Niemczech, dokładnie w Westfalii. Tyle udało mi się dowiedzieć. – Okej. To wyjaśnia nazwę ulicy… – Co? – Westfalia była kiedyś szwedzka. Dlatego od niej nazwali jedną z ulic. – Czekaj no. O czym ty mówisz? Przecież nie ma żadnej Lutternsgat w Sztokholmie. – Już nie ma. Zniknęła, kiedy zbudowano Kungsgatan. Ta i Hötorgsgränd… Przerwał jej głos dobiegający z głośników: Dojeżdżamy do Dworca Centralnego w Sztokholmie. Wyjście po lewej stronie. W imieniu Szwedzkich Kolei Państwowych witamy w Sztokholmie i jeszcze raz przepraszamy za opóźnienie… Nora wstała. – Czas iść… HP przeciągnął się, po czym szybko wstał. – Którędy ona przebiegała? Ta Lutternsgatan? – Mniej więcej tam, gdzie Malmskillnadsgatan przecina Kungsgatan – wyjaśniła. – Zaliczyłam semestr z architektury Sztokholmu, jeśli zastanawiasz się, skąd to wiem – dodała. – Pamiętam Lutternsgatan tylko dlatego, że mieliśmy pół dnia wolnego, żeby iść na miasto i porobić zdjęcia tabliczkom… Pociąg nagle zwolnił i wagon się zakołysał. – Tabliczkom? – Założył plecak. – Pod mostem Malmskillnadsbron wisi tabliczka… – Nora pomogła mu z pasami plecaka. – „Dla upamiętnienia przebudowy Brunkebergsåsen i połączenia dzielnic miasta” albo coś w tym rodzaju. Było na egzaminie…
Pociąg zwolnił jeszcze bardziej. Zapięła dokładnie sprzączkę na jego klatce piersiowej i wciągnęła mu kaptur na głowę. Pasażerowie zaczęli powoli kierować się ku wyjściom. Nora wzięła HP za rękę i przepchała się do drzwi. Pociąg powoli wjechał na peron. Od razu zobaczyli tych facetów. Dwie sztuki na końcu peronu, w ciemnych garniturach i okularach przeciwsłonecznych. W połowie peronu kolejne dwie. Słuchawki w uszach było widać na odległość. Poczuł, jak palce Nory mocniej ściskają jego dłoń. – Gotowy? Skinął głową. Odwróciła się, chwyciła gruby pasek znad sprzączki i zapięła rzep kilka razy, aż wreszcie uznała, że jest dobrze. Pasy ściskały mu teraz żebra. Miał wrażenie, że klatka piersiowa urosła mu, kiedy spał. – No. Teraz możesz nawet biec, plecak nie będzie cię uwierał. Pociąg ostatni raz się zakołysał. – Jeśli się rozłączymy, nie czekaj na mnie – powiedziała. – Zlecenie przede wszystkim. Cokolwiek się zdarzy, musisz się dostać do kawiarenki, okej? Przytaknął skinieniem głowy. – Świetnie. W momencie kiedy nad drzwiami rozległ się sygnał, przysunęła się do niego, objęła ręką jego szyję i pocałowała go. * – Jeszcze trzydzieści minut. Gotowy? – Rebecca kiwnęła do Runeberga. Zdecydowanie kroczył po bruku, ale nie odpowiedział. – Zbiórka. Czterech pozostałych ochroniarzy zbliżyło się do nich. – Właśnie nadeszły nowe informacje. Wygląda na to, że dwoje ściganych w Uppsali przedostało się do Sztokholmu. – Przerywamy? – spytał jeden z ochroniarzy. Runeberg pokręcił głową. – Najwyraźniej zagrożenie nie jest wystarczająco duże… –
Spojrzał szybko na Rebeccę. – Ktoś rzeczywiście chce zaatakować ten orszak. Wydaje się, że zrobi to za wszelką cenę… * Przepuściła kilku zniecierpliwionych podróżnych i pociągnęła go za sobą na peron. Pociąg stojący na drugim torze też musiał przed chwilą przyjechać, bo ludzi było tu mnóstwo. Nora i HP ostrożnie przemieszczali się zygzakiem do przodu, w miarę możliwości ze spuszczonymi głowami. Wyjście było coraz bliżej. Głośny okrzyk zmusił ich do odwrócenia się. Dwóch facetów w garniakach szło w ich kierunku. – Chodź. – Nora szarpnęła HP i zaczęła iść szybciej. Dwóch innych facetów przedzierało się przez tłum w ich stronę. Nora próbowała biec, popchnęła na tajniaków kilka osób. Jeden z popchniętych stracił równowagę i wylądował pod ich nogami. Nora nie myślała się zatrzymywać. Jeszcze mocniej chwyciła rękę HP, zwiększyła tempo i wślizgnęła się w lukę powstałą wzdłuż krawędzi peronu. Do wyjścia mieli niedaleko. W tym momencie HP dostrzegł znajomą sylwetkę. Tego kanciastego karka z Fortecy nie szło zapomnieć. Szef bezpieczeństwa, którego prawie przejechał… Mężczyzna nie ruszał się, tylko czekał przy wyjściu. Gapił się prosto na nich. Kolana lekko ugięte, ręce przed sobą – jak amerykański futbolista. HP szarpnął rękę Nory i zerknął przez ramię. Tamci byli kilka metrów za nimi. Bez szans na odwrót, droga ucieczki odcięta… Od karka dzieliło ich dziesięć metrów. HP wydawało się, że widzi, jak koleś się uśmiecha. To był ohydny wężowy uśmiech budzący dreszcze. Nora ciągnęła do przodu. Chyba nie dostrzegła niebezpieczeństwa. Mężczyzna przygarbił się, rozłożył szerzej ramiona… Wtedy
Nora puściła rękę HP. Jej długie nogi zaczęły pracować jak tłoki. Biegła… Wpadła prosto na kanciastego. Ich ciała zderzyły się z głuchym stuknięciem. HP słyszał, że Nora coś krzyczy. Widział jej ręce – to się podnosiły, to opadały, kiedy z całych sił biła karka. W pierwszym odruchu HP chciał jej przyjść z pomocą. W końcu zrozumiał, że dziewczyna krzyczy do niego. – Uciekaj! Uciekaj! Ucie… Kark chwycił ją łapą za gardło, podniósł i w jednej chwili uciszył. HP próbował patrzeć przed siebie, celować w wyjście, ale nie mógł nie spojrzeć. Zobaczył, jak Nora szarpie się i próbuje wyrwać z żelaznego uścisku. To była tylko migawka, bo HP musiał patrzeć przed siebie, żeby nie wpaść na futrynę. Kiedy znalazł się w hali dworca, po raz ostatni odwrócił głowę. Trafił na moment, w którym kark postawił ledwo żywą Norę na peronie jak szmacianą lalkę. To uczucie go zaskoczyło. Pojawiło się nagle, lecz szybko je zidentyfikował. Nienawiść. Gwałtowna, zapiekła nienawiść! Kolesie w garniakach wciąż deptali mu po piętach. HP przemknął przez halę i skierował się do głównego wyjścia. Zamierzał skręcić w lewo i wyjść przez szklane drzwi na Centralplan. Ponieważ zauważył tam radiowóz, postanowił pójść prosto. Ktoś krzyknął za nim, ale on miał na to wywalone. Kurwa, powinien zbiec do metra, zamiast zwiewać przez pierwszą lepszą dziurę jak jakiś szczur… Zbliżał się do południowej części hali. Wszystkie wyjścia znajdowały się za nim. Tu były tylko restauracje – i ani jednej sensownej drogi ucieczki. Szybkie zerknięcie za plecy. Dwóch facetów w czerni dziesięć metrów za nim, nieco dalej z tyłu kolejny gang z kanciastym na czele. Był coraz bliżej drzwi do restauracji i w ogóle nie zwalniał. Wpadł do środka, minął kierownika sali i ruszył na koniec lokalu. Po lewej stronie rozchyliły się wahadłowe drzwi i wyszedł z
nich kelner niosący dwa talerze. HP prawie się o niego otarł i ruszył w głąb kuchni. Dwóch kucharzy w fartuchach spojrzało na niego. – Gdzie wyjście?! – krzyknął HP, hamując. Jeden z nich wskazał kierunek łopatką do smażenia. – Dzięki – wyrzucił z siebie HP i zaczął biec. Przy ścianie stał blaszany wózek kelnerski. HP pchnął go w kierunku ścigających go facetów. Nie czekał na skutki. Przywalił ręką w klamkę i z całej siły pchnął drzwi. Wypadł na ogrodzone zaplecze. Przed nim, po drugiej stronie ogrodzenia, stały słupy wysokie na dziesięć metrów, prowadzące na wiadukt obwodnicy Klarastrandsleden. W pierwszym odruchu pobiegł w prawo. Po kilku sekundach zdał sobie sprawę, że wyjście znajduje się po przeciwnej stronie. Kurwa mać! Faceci w czerni wybiegli na zewnątrz, kiedy HP znalazł drogę ucieczki. Przy krótszej części budynku dworca stało rusztowanie, a obok – drabina. Wdrapał się po niej jak napalony szympans, wszedł na pierwszy poziom konstrukcji i w momencie, w którym pierwszy ze ścigających go kolesi położył rękę szczeblu, kopnął drabinę najmocniej, jak potrafił. Z dołu usłyszał przekleństwa. Bez ociągania się ruszył wzdłuż rusztowania i wszedł po schodach na kolejny poziom. Teraz wyraźnie widział balustradę przy jezdni. Wszedł jeszcze wyżej i poczuł, jak konstrukcja drży. Biegnący za nim kolesie niemal ją rozkołysali. Czwarty poziom i HP znalazł się na równi z balustradą. Jedynym problemem były teraz dwa metry powietrza, które znajdowały się między nią a rusztowaniem. Ostatnie schodki i HP wyszedł na najwyższe piętro. Ja pieprzę, ale wysoko! Ktoś krzyknął coś po angielsku. Rusztowanie mocno się kołysało, HP przypuszczał, że wszyscy faceci w czerni biegną za nim na górę. Wiadukt przebiegał nieco więcej niż metr pod nim, tyle że odległość do balustrady na pewno wynosiła więcej niż dwa
metry. Ciężkie zadanie, ale wykonalne. Przynajmniej tak się łudził… Chociaż miał plecak. Wydawało mu się – pewnie z powodu osłabienia – że plecak stał się cięższy. Rusztowanie kołysało się mocniej. HP wybił barierkę zabezpieczającą, zrobił krok w tył i przylgnął do ściany. W momencie, w którym pierwszy koleś wbiegł na jego poziom, HP odbił się z całej siły, zrobił jeszcze jeden zdecydowany krok i zawisł w powietrzu… * – No, moi drodzy państwo. Ceremonia się skończyła. – W jej słuchawce zabrzmiał głos Luddego. – Liczę na jeszcze dziesięć minut, podczas których panna młoda się odświeży, i zaczynamy. Niebawem znajdziemy się na podjeździe. Stał dziesięć metrów dalej, w środku grupy umundurowanych kolegów z dużą ilością złota na pagonach. Próbowała spotkać jego wzrok – bez skutku. Serce jej waliło, w gardle zaschło. Zadzwonił telefon. Dotknęła przycisku. – Tak? – Chciałem się tylko dowiedzieć, czy wszystko w porządku. – W jak najlepszym. – Świetnie. – Jak u ciebie? – Dość dobrze. Tylko jedno małe zajście… Nic poważnego… – Jakie zajście? – zapytała. Ale on się rozłączył. * Minął barierkę tylko o włos i znalazł się na chodniku. Siła lądowania była tak duża, że wybiegł na jezdnię, by wytracić rozpęd. Omal nie wpadł pod autobus, który trąbiąc, przejechał dosłownie centymetr od niego.
HP wrócił na chodnik i rzucił okiem na rusztowanie. Tamte cwaniaki nie odważyły się powtórzyć jego skoku. Nie mógł się powstrzymać i pomachał im. Wtedy kanciasty przepchnął się do przodu i krzyknął: – You there, don’t fucking move!69 HP odpowiedział mu fakiem. – Zastrzel go – rozkazał kanciasty najbliższemu gościowi w garniaku. – No way!70– odpowiedział tamten. – Jest nieuzbrojony. – Czyją stronę trzymasz, kolego? To pieprzony terrorysta. Zastrzel go! To rozkaz! Reszta facetów aż drgnęła. – Nie jesteś naszym szefem – mruknął jeden z nich. – Poza tym to Szwecja… Kanciasty zaklął głośno, spojrzał szybko na HP, odepchnął facetów w czerni na bok i oparł się o ścianę. O kurwa! Ten narwany pojeb naprawdę zamierza skoczyć! HP odwrócił się, przeciął jezdnię i zaczął biec. Kiedy pokonał połowę drogi w dół, skapował, że powinien pójść inaczej. Szedł w kierunku obwodnicy Söderleden i – co gorsze – wzdłuż przeciwnego pasa ruchu. Samochody jechały prosto na niego, wiele z nich trąbiło, a on klął głośno, wkurzony swoim idiotycznym błędem. Nie mógł się cofnąć. Wolał trzymać się jak najbliżej balustrady. Spojrzał w dół na wirującą wodę. Skok wybił sobie z głowy. Pływanie nie było jego mocną stroną, więc prawdopodobnie skończyłby jako spuchnięty topielec przy jednej ze śluz obok budynku Riksdagu. No i połączenie wody z twardym dyskiem rokowało nie najlepiej. Wolał biec. W połowie wiaduktu odważył się odwrócić głowę. Od kanciastego dzieliło go piętnaście, dwadzieścia metrów. Gęba czerwona jak u indyka, krótkie, umięśnione nogi walą w asfalt. Choć był w garniaku i mokasynach, co nie ułatwiało mu zadania, skracał dystans. 69 - Ej ty, nie ruszaj się, kurwa! 70 Nie ma mowy.
HP miał wrażenie, że kanciasty zaraz go dopadnie. Oczywiście, plecak. Ważył swoje. Jeśli dodać do tego ogólne niedomaganie w ostatnich tygodniach, trudno się dziwić, że w nogach miał niewiele mocy. Strömsborg była jego ostatnią nadzieją. Zanim dobiegł do wysepki, zdał sobie sprawę, że nic z tego. Choć odległość nie była duża, balustrada uniemożliwiała skok. A twardy dysk nie mógł się zmoczyć. HP biegł dalej. Kark był coraz bliżej. Kolejna wyspa to Riddarholmen. Żeby się na nią dostać, musiałby przebiec przez autostradę i przez tory, a na końcu pokonać stromą ścianę klifu. Nie miał innego wyjścia. Przepuścił kilka samochodów i wbiegł na jezdnię. Omal nie skosił go passat, ale w ostatniej chwili zredukował bieg, dzięki czemu HP zyskał pół metra. Przeszedł przez balustradę oddzielającą jezdnie i znalazł się na drodze prowadzącej na południe. Paliło go w płucach, kompletnie zaschło mu w gardle. Biegł wzdłuż jezdni, teraz zgodnie z kierunkiem ruchu samochodów. Ceglane pałace na Riddarholmen rzucały na jezdnię długie cienie. – Mam cię, skurwysynu! – wydarł się kark. * – No, jedziemy! Ponownie głos Runeberga w radiu. Po kilku sekundach młoda para wyszła z katedry. Nie wyglądali na tak szczęśliwych, jak Rebecca się spodziewała. Raczej na zestresowanych. Może to nie takie dziwne, jeśli wziąć pod uwagę zainteresowanie mediów. Transmisja na żywo w telewizji – w Szwecji i w kilku innych krajach zafascynowanych życiem monarchii. Ponadto młoda para przed końcem dnia musiała odfajkować podróż w orszaku i męczące oficjalne przyjęcie. Z nocy poślubnej chyba niewiele im zostanie… Jeden mężczyzna w liberii otworzył drzwi odkrytego powozu,
drugi pomagał pannie młodej usiąść. Pan młody cierpliwie czekał. Spojrzał szybko na Rebeccę i niepewnie się do niej uśmiechnął. Odpowiedziała ruchem głowy. * HP wbiegł na zacieniony obszar i pokonał jeszcze kilka metrów jezdni. Ściana klifu była za daleko. Zanim do niej dobiegnie, kanciasty go schwyta. Poczuł w ustach smak krwi. Serce waliło, jakby chciało mu rozerwać klatkę piersiową, miał mdłości. Nagle zatrzymał się i odwrócił. Zgiął kolana, by być lepiej przygotowanym do walki. Kanciasty zwolnił, stanął kilka metrów przed HP i uśmiechnął się. – Myślisz, że dasz mi radę, kolego?! – krzyknął po angielsku. HP nie odpowiedział. Przyglądał się jadącym samochodom, które przemykały między nimi po obu pasach jezdni. Kierowcy trąbili z pasją, ale kanciasty się tym nie przejmował. HP zrobił kilka ostrożnych kroków do tyłu. Nagle w szyję zaczęło go piec słońce, które zniknęło, kiedy ponownie zrobił kilka kroków wstecz. Za plecami kanciastego pojawiła się duża ciężarówka. Wtem HP wpadł na pomysł… – No chodź, chłopcze! Załatwmy to szybko!… – krzyczał tamten, próbując zagłuszyć szum samochodów. HP spojrzał mu prosto w oczy, zrobił kilka kolejnych kroków do tyłu, po czym zatrzymał się i pokazał mu faka. Facet przygarbił się i wyraźnie szykował do biegu. Zrobił taki grymas, że wyglądał jak uśmiechnięty drapieżnik. – Ostatnie słowo?! – krzyknął. – Yipiikayee, motherfucker! Ledwie HP rzucił przekleństwo, padł na jezdnię i położył ręce na głowie. Ciężarówka przywaliła w tył kanciastego. Prawie jak na filmie.
Jest gość, nie ma gościa… Samochód przejechał nad HP, hamując z piskiem opon. Zatrzymał się dopiero pięćdziesiąt metrów dalej. Pierwsze, co HP zobaczył, gdy ostrożnie podniósł głowę, to samotny pusty mokasyn na skraju jezdni.
32 | Insignificant bearer71 Zeskoczył na dach stacji metra, zwiesił się z jednej z podtrzymujących go belek i opadł na peron. Nie spodziewał się tak miękkiego lądowania. Co najważniejsze – teren był właściwie pusty. Słyszał wycie wielu syren dobiegające z Söderleden. Szybko zagłuszył je odgłos nadjeżdżającego pociągu. Kiedy wszedł do wagonu, natychmiast walnął się na pierwsze wolne miejsce. Plecak go uwierał. Trzęsącymi rękami próbował rozpiąć klamrę, ale szybko się poddał. Poczuł zalewającą jego ciało falę adrenaliny, trząsł się i było mu niedobrze. Pochylił się i próbował trzymać głowę jak najniżej. Kurwa! Nigdy wcześniej nie widział umierającego człowieka. Przynajmniej nie w taki sposób. Chociaż może jednak widział… Zaplanował wszystko, tak jak wtedy, z Dagiem i balustradą balkonową. Znalazł miejsce na środku zakrętu, gdzie kierowcę, którego oczy przyzwyczaiły się do zacienienia, miała oślepić wiązka słonecznego światła. Zwabił tam karka… I tak jak wtedy nie miał wyboru. Kiedyś chciał ocalić Rebeccę, teraz – siebie. Błąd… Ocalić i ją, i siebie. Jedyne, co musiał teraz zrobić, to wysłać zawartość twardego dysku do gazet, a Gra i PayTag przejdą do historii. On, Becca, Nora i wszyscy pozostali będą wolni. À propos Nory… Poświęciła się dla niego, skoczyła na karka, choć wiedziała, że nie ma z nim szans. Wzięła wszystkie ciosy na siebie! Nikt wcześniej nie zrobił dla niego czegoś takiego. Kiedy to wszystko się skończy, będzie musiał jej porządnie podziękować. 71 Nieistotny doręczyciel.
Jeśli tylko Nora żyje… Rozpędzony pociąg wjechał na stację T-centralen i HP odruchowo skulił się na siedzeniu. Peron był niemal pusty – tak jak na stacji Gamla Stan. Po prostu miasto duchów. Dziwne… Gdzie, do cholery, byli ci wszyscy ludzie? * Slottsbacken wypełniły tłumy. Jeszcze więcej osób czekało dalej, kiedy orszak pojechał w lewo, wzdłuż Logården. Kamery, aparaty, setki telefonów komórkowych. Kiedy ten dzień się skończy, jej podobizna znajdzie się na tysiącach zdjęć i materiałów filmowych. Czy tego chce, czy nie. Tempo zjazdu ze wzgórza było powolne, ale kiedy cały orszak znalazł się na prostej drodze, jeźdźcy ruszyli kłusem. Konie zaprzęgowe zrobiły to samo i Rebecca wraz z pozostałą piątką ochroniarzy osłaniających powóz musieli biec, by dotrzymać im kroku. Pierwszą maskę zobaczyła na moście Norrbro. * HP otworzył drzwi do kafejki internetowej i podszedł prosto do lady. – Potrzebuję komputera z najlepszym łączem internetowym na dwie godziny, może trochę dłużej – powiedział sprzedawcy, ale ten ledwo oderwał wzrok od telewizora nad ladą. – Sorry, internet nie działa… – Co! Mobilny też? – No. – Sprzedawca obrócił się nieco w jego stronę. – Połączenie szerokopasmowe, ADSL, sieć mobilna. Wszystko padło dziś w nocy. Podejrzewają, że coś jest nie tak z oprogramowaniem. Ja myślę, że to ma związek ze ślubem… – Z czym? – Ze ślubem, człowieku! – Wskazał na telewizor, na którego ekranie widać było powóz ciągnięty przez kilka koni. – Wielki Brat nie chce protestów w internecie, więc go wyłączyli.
Dokładnie tak jak w Egipcie, czaisz? – Ta – wymamrotał HP nieobecnym głosem. Coś na ekranie przykuło jego uwagę. Jeden z ochroniarzy przy powozie wydał mu się znajomy. Zbliżenie… HP zamarł. – Dokąd oni jadą?! – krzyknął i złapał sprzedawcę za sprany T-shirt. – Z powrotem do zamku. A niby dokąd mają jechać? Spokojnie… – Nie, idioto. Chodzi mi o trasę przejazdu. To wygląda na Kungsträdgården… Dokąd jadą dalej? – Na plac Sergela, później Sveavägen, następnie w lewo w… Kungsgatan! Ożeż kurwa!!! * Druga i trzecia maska pojawiły się przy ulicy Strömgatan na wysokości Opery. Śnieżnobiałe twarze z czarnymi szpicbródkami i podkręconymi wąsami, dokładnie takie jak kilka dni temu pod hotelem Grand. Ubrane na biało osoby skrywające się za maskami stały nieruchomo, co wyglądało jeszcze bardziej przerażająco. – Widziałeś ich, Ludde? Odbiór – powiedziała do mikrofonu w rękawie. – Tak – rzucił. – Całkowita czujność, moi państwo. Zbliżamy się do Kungsträgården… – dodał. Orszak powoli skręcił szerokim łukiem w lewo. * HP wybiegł z kafejki, skręcił za rogiem i popędził w kierunku placu Hötorget. Wydawało mu się, że w oddali słyszy wiwatujący tłum. * Cztery nowe maski pojawiły się przy Kungsträgårdsgatan, pięć dalszych przy Hamngatan, ale nie było najmniejszych powodów do niepokoju.
Nic dziwnego. Wśród żołnierzy i członków ochotniczych organizacji, którzy stali przy barierkach na trasie przejazdu, widziała przynajmniej dwudziestu kolegów w uniformach i dodatkowo kilku w cywilu. Masek wciąż przybywało. O jedną więcej na każdej mijanej ulicy. To nie przypadek. Coś było na rzeczy. Skręcili na plac Sergela i okrążyli szklany obelisk. Okrzyki były teraz tak donośne, że ledwo słyszała dźwięk dobiegający z krótkofalówki. * Na Hötorget panował ogromny tłok, więc musiał przepychać się łokciami. Im bliżej Sveavägen, tym większy ścisk. Wtedy dotarło do niego, że potrzebuje alternatywnego planu. Metro, oczywiście! Zawrócił i popędził wzdłuż Sergelgatan, wcisnął się między dwa wysokie budynki i starał się nie patrzeć w górę. Przeskoczył przez bramkę, trzema susami pokonał schody i przebiegł przez peron na północny koniec stacji. Po drodze wygrzebał z kieszeni komórkę. * – Do wszystkich ochroniarzy. Osoba pasująca do rysopisu jednego z podejrzanych była widziana niedawno przy Hötorget. Głos w krótkofalówce należał do Stigssona, była tego niemal pewna. Zaschło jej w ustach. Próbowała kilka razy przełknąć ślinę, by je zwilżyć, ale to nie pomogło. – Wszystko okej, Normén? Odbiór. – W porządku, Ludde… – Dobra, bądźcie w pogotowiu. Te maski mnie niepokoją… Byli na Sveavägen, a tam stało siedem masek. Jedna więcej niż na placu Sergela. Orszak zaczął skręcać w Kungsgatan. Zadzwonił jej telefon, ale nie odebrała.
* Kurwa mać, nie odpowiada! Opuścił peron od północnej strony, przecisnął się do wyjścia i wyszedł na chodnik. Po obu stronach ulicy stali mundurowi. Wyglądało to tak, jakby byli tam dla ozdoby. Most Malmskillnadsbron był pięćdziesiąt metrów w prawo. Naciągnął kaptur, wygrzebał z kieszeni okulary przeciwsłoneczne i starał się przecisnąć w tamtym kierunku. Z oddali dobiegał stukot końskich kopyt. * Dostrzegła maski w chwili, gdy powóz wchodził w zakręt. Tym razem obok siebie. Najpierw osiem, później pojawiło się ich więcej. Dużo więcej… – Nie podoba mi się to – wymamrotał Runeberg. W jej prawym uchu wciąż dzwonił telefon. * Zostało mu zaledwie piętnaście metrów, gdy na sklepieniu mostu zobaczył malowidło. Różowe prostopadłościany o niebieskich krawędziach układające się w kanciastą spiralę tworzącą hipnotyczny wzór. Cały motyw przypominał labirynt. Labirynt Luttern! W końcu go znalazł! Stukot kopyt stawał się coraz głośniejszy, odbijał się między budynkami i mieszał z wiwatami gapiów. W tej samej chwili po obu stronach sklepienia mostu dostrzegł czarne wloty powietrza. Znajdowały się pięć metrów nad chodnikiem i skierowane były w stronę jezdni. Dwie okrągłe czarne kraty, tak jak w projekcie Nauczyciela, około metra średnicy każda. A dokładnie 1016,1 milimetra. KURWA JEGO MAĆ!!! Pierwsze konie straży przedniej były prawie pod mostem. Schował telefon, rozepchnął łokciami tłum przed sobą i przecisnął się na ulicę. Plecak podskakiwał mu na plecach.
Wydawał się cięższy niż kiedykolwiek… * Zobaczyła go w oddali. Ciemne ubranie, nierówny zarost, okulary przeciwsłoneczne i naciągnięty na głowę kaptur. Jasnoszare paski plecaka odznaczały się na klatce piersiowej. Biegł w kierunku powozu, prosto w jej stronę. Wymachiwał ramionami i coś krzyczał. Jej ręce natychmiast dosięgły kabury przy pasku. Chwyciła pistolet. Szybki ruch – odciągnęła zamek… * – BOMBA! – krzyczał. – TAM JEST BOMBA!!! Chyba go nie słyszała. Widziała natomiast, jak inni ochroniarze wymierzyli w niego z broni. Tak jakby to on stanowił zagrożenie. W tym momencie dostrzegł maski. Wzdłuż całej ulicy: pięćdziesiąt, sto, jeszcze więcej. Jakby na kogoś czekali. I nagle zrozumiał… Świat przestawił się na zwolnione tempo, elementy układanki w jego głowie zawirowały, wyłamały się ze wzoru, który wcześniej stworzył, i ułożyły w nowy. Dużo bardziej przerażający. Tunel, bomba, wybuch w szopie. Silne ramiona, które wyniosły go z mieszkania z wężem i wstrzyknęły mu serum. Ktoś, kto stał pod drzwiami jego mieszkania przy Skogskyrkogården i wysłał wiadomość. Ostrzegł przed zdrajcą. Wybuch, Rehyman, ucieczka. Nora, która z troską zapinała paski jego ciężkiego plecaka. I otworzyła mu drogę ucieczki. Ten decydujący element układanki. Pocałunek śmierci… Nagle zatrzymał się, podniósł ręce do góry. Głosy huczały mu w głowie, nakładały się jeden na drugi. Raz były wyraźne, innym razem nie.
To ostatnie zadanie, Henriku! Czerwone czy czarne? Przeprowadzisz zamach podczas królewskiego ślubu. Wanna play a game, Henrik Pettersson?72 Luttern, a nie lukier. Nauczyciel, nie znam go… Jesteś pewien? Nie Nauczyciel… Powoli zaczął się cofać. Pociągnął za paski, by zdjąć plecak, ale klamra nie chciała puścić. – Z DROGI! – wrzasnął najgłośniej, jak się dało. Do labiryntu Luttern wchodzi się, by umrzeć! – szeptał głos w jego głowie. Nie Nauczyciel… Tylko? Doręczyciel! – MAM W PLECAKU BOMBĘ! – krzyknął. * Celowała w środek klatki piersiowej, dokładnie tam, gdzie paski plecaka przecinały serce. – BOMBA! – krzyknął ktoś w słuchawce i przez sekundę wydawało jej się, że słyszy głos Tagego Sammera. To ostrzeżenie było zbędne. Dotknęła spustu. Wciągnęła powietrze… * Jakby go ktoś walnął pięścią w klatkę piersiową. Mniej więcej to właśnie poczuł. Miał wrażenie, że moment uderzenia jakimś cudem rozciąga się w czasie. W jednej chwili dostrzegł każdy najmniejszy szczegół. Broń skierowaną prosto w niego, przeciągłe, paniczne krzyki w tłumie. Ciała kotłujące się w zwolnionym tempie. Jak gdyby próbowały odsunąć się od niego możliwie najdalej. 72 Chcesz zagrać w grę, Henriku Peterssonie?
Mimo wszystkich oznak, mimo że zapach prochu palił go w nozdrza, a odgłos strzału wciąż odbijał się echem w uszach, jego mózg zaprzeczał rzeczywistości. Jakby się bronił przed niemożliwym, niewyobrażalnym, niesłychanym… To po prostu nie mogło się zdarzyć. Nie teraz! Nigdy! Ona go zastrzeliła… ONA GO ZASTRZELIŁA! JEGO!!! Wciąż trzymała pistolet wymierzony prosto w niego. Patrzyła lodowatym wzrokiem, całkowicie pozbawionym emocji. Jakby nie swoim, lecz obcego. Próbował podnieść rękę w jej stronę, otworzyć usta, by coś powiedzieć, ale jedynym dźwiękiem, jaki zdołał z siebie wydobyć, był nikły jęk. Nagle, bez najmniejszego ostrzeżenia, czas odzyskał swoją normalną prędkość. Ból zaczął rozpływać się po klatce jak fala, brnął dalej w dół ciała, sprawił, że asfalt pod stopami zaczął się kołysać. Kolana mu się ugięły, więc zrobił parę chwiejnych kroków wstecz, żeby utrzymać równowagę. Piętą zawadził o krawędź chodnika. Na sekundę, walcząc z grawitacją, znalazł się w stanie nieważkości. Chwilę później poczuł, że spada swobodnie. Jak w śnie. I dla niego Gra się już skończyła.
33 | Mastermind73 Odgłos wybuchu był tak mocny, że poczuła go w klatce piersiowej. Odbił się echem od murów budynków. Potem nastąpił drugi i trzeci wybuch. Smugi białego, czerwonego i niebieskiego światła rozbłyskiwały na ciemnym niebie. Szybko odpalono kolejne fajerwerki. W oddali, przy zamku, słychać było wiwaty tłumu. – Niesamowite, prawda? – Tak. – Pokonała ostatnie schody na taras i stanęła obok niego przy balustradzie. Kilka metrów nad ich głowami obracał się gigantyczny neon, a zielone logo domu towarowego Nordiska Kompaniet zmieniło się w czerwony zegar. – Droga Rebecco, przyjmij najszersze wyrazy współczucia… – Odwrócił się do niej i rozłożył ramiona. – Również ja biorę odpowiedzialność za to, co się stało. Podeszła bliżej i zarzuciła mu ręce na szyję. – Dziękuję, wujku Tage. – Czy jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić, moja droga? – Odchylił się i delikatnie chwycił ją za ramiona. – Nie, w każdym razie nie teraz. Spojrzała w stronę zamku, gdzie rozbłysły nowe smugi światła. – Stracić brata w taki sposób. Być zmuszoną to zrobić… – Pokręcił głową. Nie odpowiedziała. Próbowała przełknąć gulę, którą miała w gardle. – Droga Rebecco, nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak się teraz czujesz… Jego smutny głos dźgnął ją jak ostrze noża. Przez chwilę emocje niemal wzięły górę, ale szybko się pozbierała. 73 Mózg operacji.
– Mój plan skończył się tragicznie i pomimo naszych starań nie udało się uratować Henrika – ciągnął. – Miał przy sobie bombę i tylko dzięki twojej szybkiej interwencji nie zdążył jej zdetonować. Wiedział o tym, krzyczał nawet do tłumu, że ma ją przy sobie… Tage Sammer rozłożył ręce w geście rozpaczy i cofnął się. – Henrik dokonał swojego wyboru, ty musiałaś dokonać swojego. Dziś po południu uratowałaś wielu ludzi, mam nadzieję, że to rozumiesz. Czasami dobro ogółu jest ważniejsze od dobra jednostki… Głośno przełknęła ślinę i skinęła głową. Łzy paliły jej powieki. Robiła wszystko, by je powstrzymać, zachować kontrolę… Na niebie rozbłysło więcej fajerwerków. – To odważna decyzja, żeby nie przerywać ślubu – wykrztusiła. – Wygłosił dobrą przemowę… – Tak, łatwo się wyśmiewać z Jego Królewskiej Mości, ale to właśnie takie sytuacje pokazują, ile naprawdę jesteśmy warci. Ta telewizyjna przemowa jest tego dobrym przykładem. – Yhy. – Naród potrzebuje jednoczącej siły – ciągnął – kogoś, kto pomoże nam stawić czoła przeciwnościom losu. Jego Wysokość to rozumie… – A przynajmniej jego specjaliści od PR-u. – Słucham? – Nic, nic – wymamrotała. – To wszystko wydaje się tak perfekcyjnie przygotowane, jakby… – Jakby co? – Przechylił głowę i przyglądał się jej badawczo. – Nic – wydusiła. – Przepraszam, wujku, ale nie jestem dziś sobą. – Rozumiem, droga Rebecco, nie masz za co przepraszać… Odwróciła głowę w stronę balustrady. Stali obok siebie w milczeniu. – Jak to teraz będzie? Mam na myśli śledztwo – zapytała po chwili. Wzruszył ramionami. – Magnus Sandström i twój brat nie żyją, pozostała trójka siedzi za kratami. Nawet jeśli brakuje pewnych szczegółów,
sprawa jest w gruncie rzeczy rozwiązana. Gra upadła, winni zostaną ukarani. – To chyba nie może być takie proste, wujku… – Co masz na myśli? – Coś musi się za tym kryć. Na pewno więcej osób jest w to zaangażowanych. Kto skonstruował bombę z plecaka Henkego i kim byli ci ludzie w maskach? – Bombę mógł skonstruować ktokolwiek. Najprawdopodobniej Sandström. Protest zamaskowanych na trasie przejazdu mógł być zwykłym przypadkiem. Czasem teorie spiskowe są sposobem, by uciec od gorzkiej prawdy. – A tata? – Co masz na myśli? – Pracował dla ciebie, robił wszystko, o co go prosiłeś. Tak jak ja… Poczuła ucisk w żołądku i musiała na chwilę przerwać. – Zgadza się. Erland był niezwykle lojalnym współpracownikiem. Takich ludzi poszukuje się prawie w każdej organizacji, Rebecco. – Odczekał, aż dotrą do niej te słowa. – Proponujesz mi pracę, wujku? Uśmiechnął się łagodnie. – Gdybym to zrobił, przyjęłabyś ją? Myślę, że stworzylibyśmy wspaniały zespół. Dla osoby z takim zdecydowaniem i samokontrolą, osoby, która nie waha się zrobić tego, co konieczne, bez względu na trudność decyzji, zawsze znajdzie się miejsce. Wzięła głęboki wdech. – Mam już pracę, przecież wiesz. Kiedy to wszystko przycichnie, chciałabym do niej wrócić. Zrobię wszystko, by pomóc im ustalić, co dokładnie się tam stało… – Skinęła w stronę Kungstornen. Sammer powoli skinął głową. – W zasadzie nie spodziewałem się innej odpowiedzi… Pochylił się i podniósł termos w kratkę, który stał oparty o barierkę. – Czy mogę zaproponować ci chociaż filiżankę kawy, zanim
się rozejdziemy? – Bardzo chętnie… Wyjął dwa kubki i nalał do nich kawy. – Czy opowiadałem ci już, dlaczego jestem tak przywiązany do tego miejsca? Pokręciła głową, dmuchając delikatnie na gorący płyn. – Mój ojciec pracował w przedsiębiorstwie energetycznym ASEA. W 1939 roku zamontował ten zegar, wtedy na wieży telefonicznej na placu Brunkebergstorg. – Wskazał w dal ponad dachami. – Ojciec zabierał mnie tam i pokazywał mi ten zegar. Opowiadał, jak udało im się zamontować go na górze. Wieża była wysoka na czterdzieści pięć metrów, wiesz? W tamtych czasach to była ogromna wysokość… Przytaknęła i powoli zbliżyła kubek do ust. – Byłem dumny ze swojego ojca. Czasem przechwalałem się przed kolegami, jak mój tata sam zamontował ten zegar. – Zaśmiał się. – W każdym razie w 1953 roku wieża telefoniczna spłonęła, zegar zdjęto i wstawiono do magazynu. Ojciec zmarł kilka lat później… Ukradkiem obserwowała jego profil, orli nos, napiętą skórę na policzkach i te ciemne oczy, które tak bardzo przypominały jej ojca. – Na szczęście dzięki różnym kontaktom udało mi się wznieść ten maszt. Zegar ojca wrócił na swoje miejsce. – Sammer odwrócił się do niej z uśmiechem. Wciąż trzymał kubek w dłoniach, ale wydawało się, że nie tknął kawy. – Dziękuję za tę historię, wujku. Chciałabym, żebyś… – Opowiedział o twoim ojcu, to zrozumiałe. Dlatego tu jesteś. Martwisz się, co Erland mógł zrobić z rewolwerem. W czym brał udział. Martwisz się tak bardzo, że nie możesz spać, prawda? Próbowała przytaknąć. Z trudem poruszyła jedynie głową z góry na dół, jak gdyby kark odmówił jej posłuszeństwa. – Biedna Rebecca. – Uśmiechnął się. – Ostatnie lata nie były dla ciebie łatwe, prawda? Wszystko, co się wydarzyło: wypadek na Lindhagensplan, próba zamachu na amerykańskiego
ministra spraw zagranicznych… A przy okazji… To Henrik prowadził wtedy samochód z bombą, ale tego się pewnie domyśliłaś… Chciała coś powiedzieć. – Ciii, bez obaw. – Położył palec na ustach. – To zostanie między nami. Poza tym Henrik rzucił granat hukowy w królewski orszak przy Kungsträdgården, ale to pewnie też wiesz. Musiałaś go wtedy widzieć na zapisie monitoringu w Policji Bezpieczeństwa. Wszędzie go było pełno, będzie mi go brakowało. – Stłumił śmiech. – Myślę, że wszyscy będą za nim tęsknić… Droga Rebecco, co się z tobą dzieje? Plastikowy kubeczek wypadł jej z rąk i uderzył o kraty tarasu. – Może powinnaś usiąść… – Wskazał na schody. Posłuchała jego rady, usiadła na najwyższym stopniu i oparła głowę o barierki. Metal przy skroni wydawał się lodowaty. – Biedna Rebecco. – Westchnął i powoli się do niej zbliżył. – Podejrzewano cię o popełnienie błędu podczas służby w Darfurze, później wyrzucono cię z pracy, a twój chłopak odszedł. Dziś byłaś zmuszona zastrzelić swojego brata. Co za tragedia. Przejechał delikatnie dłonią po jej czole. Zielone litery neonu zmieniły się w zegar, który rzucał na jego twarz czerwoną poświatę. Pochylił się nad nią i zaczął rozpinać guziki jej marynarki. – Przykro mi, że to musiało się tak skończyć, ale w mojej branży nie można ryzykować i pozwolić, by sprawy zostały niezałatwione. W zasadzie dziwi mnie, że twoi koledzy zgodzili się, byś wciąż nosiła broń po tym wszystkim, co się stało. Zaczął grzebać przy jej pasku, w końcu wyciągnął pistolet z kabury. Nie próbowała go powstrzymać. – Nigdy nie wiadomo, do czego byłabyś zdolna, droga Rebecco. Obrócił broń i wpatrywał się w nią przez kilka sekund. Łza pojawiła się w kąciku jej oka, później następna. – Może dobrze byłoby uciec od tego wszystkiego? Gnębiona policjantka, która zastrzeliła własnego brata. Media nie będą
łaskawe. Można powiedzieć, że w pewien sposób wyświadczam ci przysługę. Spojrzała na niego i próbowała otworzyć usta. – Ta kawa… – wykrztusiła w końcu. – Och, spokojnie. To ta sama substancja, która znajduje się w zażywanych przez ciebie tabletkach, tylko w trochę większym stężeniu. Spójrz, na etykiecie widnieje twoje nazwisko… Wyciągnął pojemniczek z tabletkami i potrząsał nim, po czym wsunął go do jej kieszeni. – Obawiam się, że czas się pożegnać… Podniósł broń, odciągnął zamek. Przystawił jej pistolet do skroni i nacisnął spust.
34 | The Red King74 Broń nie wypaliła. Szarpnął nią, odciągnął zamek i ponownie nacisnął spust. Znów nie wypaliła. Sammer patrzył na pistolet, jakby nie wiedział, co się dzieje. Rebecca podniosła głowę, ich spojrzenia się spotkały. Położyła dłoń na lufie, wstała i bez trudu wyrwała mu broń z ręki. Zrobił chwiejny krok do tyłu, później drugi. Po raz pierwszy, odkąd go znała, z jego twarzy zniknęło opanowanie i zagościł na niej strach. Szybko się jednak pozbierał. Chwyciła broń w obie ręce, ponownie odciągnęła zamek. Z pistoletu wypadły dwa zielone naboje treningowe, uderzyły o kratę, przeleciały przez szczeliny i poleciały na dach dwadzieścia metrów pod nimi. Opuściła pistolet, wciąż do niego mierząc. – Sprytne… – powiedziała krótko i wskazała na pistolet. – A tak na marginesie: rzuciłam tabletki i kawę… Ktoś powiedział, że mi nie służą… Uśmiech zniknął z jego twarzy. – Rozumiem. – Przyglądał się jej przez chwilę. – Co to było? – Szczegół. Nic nieznacząca bzdura, której skojarzenie zajęło mi kilka dobrych dni… Nic nie powiedział, tylko wciąż bacznie się jej przyglądał. – Skrytka bankowa, twoja opowieść, zdjęcia, wszystko idealnie się zgadzało. Każdy element jak ulał pasował do układanki. Historia Thorego Sjögrena w Bibliotece Królewskiej pozwoliła powiązać ze sobą ostatnie wątki. Wszystko zostało perfekcyjnie dograne… – Ale? – Perfekcyjnie, gdyby nie to imię… – Chyba nie rozumiem… – Przechylił głowę. – Thore zrobił małą dygresję i przez przypadek zwrócił się do 74 Czerwony Król.
mnie innym imieniem, po czym natychmiast się poprawił. Drobne przejęzyczenie, to wszystko. Był tylko jeden problem… Nigdy nie mówiłam mu, jak się nazywam, więc moje imię musiał poznać wcześniej. Wiedział, jak wyglądam. Ktoś mu przekazał, że pojawię się tego dnia w bibliotece i będę zainteresowana programem nuklearnym. Jedyną osobą, która o tym wiedziała, byłeś ty. – I to wystarczyło, żebyś nabrała podejrzeń? – To i jeszcze jeden szczegół. Utwierdziłam się w przekonaniu, że mój telefon jest na podsłuchu. Wysyłał informacje o tym, gdzie przebywałam i z kim się kontaktowałam. Pomógł mi stary przyjaciel… – Aha… Kilka sekund stał w milczeniu, jakby się nad czymś zastanawiał. – Sandström, tak? – Nazywa się teraz Al-Hassan. – Rzeczywiście… – Nie zapytasz nawet, czy żyje, wujku? Oczywiście, że nie. Wybuch w szopie był częścią twojego planu. Sposobem na odsunięcie go od akcji włamania do Fortecy. Mange zamienił dysk twardy na bombę, tak jak to było ustalone, ale na wszelki wypadek dopilnował, żeby ładunek w plecaku nie wybuchł. Spojrzała kątem oka na zegar Nordiska Kompaniet. – Trzy minuty temu wysłał wszystkie dane z dysku twardego do mediów. Sammer powoli pokręcił głową. – Człowiek na mojej pozycji zawsze musi być przygotowany na zdradę. Zawsze znajdzie się ktoś młodszy, żądny sukcesu, kto czeka na swoją szansę. Do tej pory udawało mi się skutecznie udaremniać próby zamachu na moją osobę. Ale Sandström nigdy nie znajdował się na mojej liście podejrzanych. Wydawał mi się zbyt tchórzliwy na władcze zagrania. Po prostu za miękki… Wzruszyła ramionami. – Jak widać, strach może skutecznie zmobilizować do działania.
– Oczywiście, ale plan taki jak ten wymaga dużo silniejszych jednostek, kogoś, kto ma cechę, której Sandströmowi brakuje… – Rzucił jej przeciągłe spojrzenie. – Najwyraźniej znalazł ją w sobie. Wiedziałaś, co się wydarzyło, Rebecco, a jednak grałaś dalej. Pozwoliłaś mi pociągać za sznurki i przywrócić cię do pracy w ochronie. Ustawiłem cię na czele orszaku, żebyś… Pokręcił głową. – Zastrzeliłaś brata, żeby do mnie dotrzeć. – W jego głosie zabrzmiało uznanie. – Najwyraźniej nie doceniałem twojej wytrwałości w dążeniu do celu. Twój tata… – Nie mów o moim ojcu! – wyrzuciła z siebie i podniosła broń na wysokość jego głowy. – Manipulowałeś mną, wykorzystywałeś moje wspomnienia o ojcu, żeby zdobyć moje zaufanie. Zyskać sympatię… Położyła palec na spuście. – Ale wujek Tage nie istnieje, André Pellas też nie, ani John Earnest i tajne zadania dla sił zbrojnych… – W skroniach jej pulsowało. – Nie ma żadnego spisku, żadnej broni, z której zabito Palmego, żadnych fałszywych paszportów w skrytce bankowej. Istniejesz tylko ty. Stary mężczyzna zaplątany w sieci kłamstw. Wujek Tage… Nawet twoje imię jest jakąś kpiną, jakbyś śmiał mi się prosto w twarz. Tage Sammer: Game Master75! – ostatnie dwa słowa wykrzyczała. – Wszystko, co się zdarzyło, było częścią twojego planu. Henke, ja i reszta to tylko pionki w grze. Przynajmniej dwóch różnych zleceniodawców desperacko potrzebowało pomocy. Black z dyrektywą w sprawie gromadzenia danych i rodzina królewska ze słupkami popularności. Być może stoją za nimi inni, którzy domagają się surowszego ustawodawstwa, więcej środków, większych możliwości nadzoru… Powoli opuściła broń. Z oddali dobiegł dźwięk policyjnych syren. – Hotel Grand był tylko przedstawieniem, chwytem marketingowym, żeby pokazać, do czego udało ci się dojść, jaką miałeś władzę. Kiedy połknęli przynętę, ograłeś ich. Pozwoliłeś, by Henke wykradł informacje z Fortecy, żeby później móc je 75 Mistrz Gry.
przechwycić. Mieć porządnego haka na PayTag, Blacka i ich tajemniczych właścicieli, że nie wspomnę o tych wszystkich posłach… Informacja jest nową walutą. Wzięła głęboki wdech i ciągnęła dalej. – Dostarczałeś ludziom to, co znajdowało się na szczycie ich listy życzeń, to, co sprawiało, że mimo wszystko akceptowali twoje przekręty. Najpierw ścigany szwedzki terrorysta, który atakuje to, co najbardziej szwedzkie, i po jakimś czasie zostaje zastrzelony przez własną siostrę, nim zdąży wyjawić tę niesłychaną historię. Potem wszyscy zbierają się w Zamku Królewskim, a rząd przepycha jakąkolwiek ustawę. Nikt nie protestuje, nikt nie podważa twojej władzy. Gra doskonała… Zrobiła przerwę, by znów zaczerpnąć powietrza. – Powiedz coś. Mylę się? Przez chwilę stał w milczeniu, po czym wzruszył ramionami. – Droga Rebecco, zawiodłaś mnie teraz. Czy naprawdę spodziewasz się, że skomentuję tego typu oskarżenia? Westchnął głęboko. – Bandzior w końcu się przyzna, publiczność otrzyma wszystkie odpowiedzi, film będzie miał szczęśliwe zakończenie i wszyscy wrócą wieczorem do domu szczęśliwi i zadowoleni. Być może masz nawet przy sobie ukryty dyktafon albo coś równie banalnego? Pokręcił głową. – Moja odpowiedź brzmi następująco: ty i cała reszta możecie sobie uważać, co wam się żywnie podoba. Nie zamierzam, rzecz jasna, niczego komentować… Odgłos syren stawał się coraz donioślejszy. Przynajmniej cztery albo pięć radiowozów. Może nawet więcej. – Co teraz planujesz, Rebecco? Zaprowadzisz mnie w kajdankach na komisariat? Pokazać całemu światu, jak świetnie sobie poradziłaś? – Wystarczy to nagranie, by zatrzymać cię pod zarzutem usiłowania zabójstwa. Wskazała na wewnętrzną kieszeń. – Twoja pozycja na dworze, bliska współpraca z Eskilem Stigssonem i rzecznikiem af Cederskjöldem, to wszystko
zostanie szczegółowo przeanalizowane. Najpóźniej pod koniec tygodnia twój dobry przyjaciel Black i jego firma padną. To samo dotyczy dyrektywy w sprawie zatrzymywania danych, jeśli w ogóle tak długo pociągnie… – Rozumiem. – Jego głos był suchy, ale wyraźnie dało się w nim słyszeć gorycz. – Jeżeli to nie wystarczy, mamy innych świadków. Mange, ja, ta trójka, która włamała się do Fortecy. Zrobiła krótką przerwę. – I oczywiście najważniejszy świadek, ten, który ze szczegółami może opowiedzieć o zadaniu, jakie mu powierzyłeś… Zrozumienie ostatnich słów zajęło mu kilka sekund. Powoli pokręcił głową z niedowierzaniem. – Ależ oczywiście, twój brat, jak mogłem pomyśleć o kimś innym. – Uśmiechnął się. – Zakładam, że w tej maskaradzie na Kungsgatan pomógł ci Runeberg. Ten poczciwy komisarz zrobiłby dla ciebie prawie wszystko, czyż nie? Odetchnął głęboko i rozłożył ręce. – Gratuluję, Rebecco, dobrze to rozegrałaś. Muszę przyznać, że zostałem pokonany… Powoli się odwrócił i opadł ciężko na balustradę. Stał kilka sekund w milczeniu, po czym zwrócił się do niej, spoglądając na wirujący nad nimi szyld. – Jestem dumny ze swojego dzieła, Rebecco. Osiągnąłem rzeczy, o których inni mogą jedynie pomarzyć. Czerwony zegar zamienił się w logo i rozświetlił jej twarz zieloną poświatą. – Jedno jest pewne, nigdy nie złamałem reguł Gry. Czy ty je znasz? Pokręciła głową. Zewsząd dochodził dźwięk syren, rozlegał się echem wśród otaczających ich budynków i dachów. Migające niebieskie światła radiowozów odbijały się w oknach. – Najważniejsza zasada brzmi: nigdy nie rozmawiaj z nikim o Grze. Druga mówi o tym, że Przywódcą jest ten, kto ma władzę, i to on decyduje, kiedy gra się skończy. Nic więcej nie trzeba w
zasadzie pamiętać… Po raz ostatni spojrzał na obracający się szyld, postawił jedną stopę na barierce, a następnie wspiął się na balustradę. Nie próbowała go zatrzymać. Przez moment stał na balustradzie i starał się zachować równowagę, wymachując rękami. W tej samej chwili, gdy zegar obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i zmienił światło z zielonego na czerwone, Sammer skoczył w ciemność. Kilka sekund później jego ciało przebiło szklany dach i uderzyło głucho w marmurową posadzkę patio Nordiska Kompaniet, pięćdziesiąt metrów pod Rebeccą.
35 | Just one more thing…76 Rebecca powoli włożyła broń do kabury, podniosła termos i plastikowe kubeczki, po czym zaczęła schodzić kręconymi schodami. Kiedy znalazła się na wysokości dachu u stóp masztu, wyciągnęła telefon. Błyszczący, srebrny, ze szklanym ekranem dotykowym. Odebrał po pierwszym sygnale. – Już po wszystkim? – Tak. – No i… – Mniej więcej tak jak przewidywaliśmy. – Wszystko w porządku? Mam na myśli… – Nic mi nie jest. Czuję się zaskakująco dobrze. Dużo lepiej niż ostatnio. – Miło to słyszeć. – A co z nim? – Porządnie wkurzony i posiniaczony na klatce piersiowej, ale będzie żył. Tacy jak HP zawsze wychodzą cało z opresji. Jest u Nory. Wciąż się zastanawiam, skąd miałaś w sobie tyle odwagi, by strzelić. Chodzi mi o samą sytuację. W końcu sprzączka i wkładka z kevlaru nie były większe niż dłoń. W tle słyszała głosy, trzask krótkofalówek, brzęk kluczy. Zwinnie przeskoczyła na dach obok, otworzyła drzwiczki i weszła na ciemne schody. – To co teraz robimy? – Możesz robić, co chcesz. Wrócić do starego życia, poznać kogoś nowego, urodzić dziecko, dożyć setki. Oczywiście jeśli nie chcesz robić czegoś innego… – dorzucił. – Czegoś, co naprawdę ma znaczenie. Sama zdecyduj: czerwone czy czarne? – Nic już nigdy nie będzie takie samo, prawda? – zapytała. – Czy to źle? 76 Jeszcze jedno.
– Może nie najgorzej… – Wzięła głęboki wdech. – Mange… A może powinnam mówić na ciebie Faruk? Jak się teraz nazywasz? Po drugiej stronie słuchawki usłyszała śmiech. – Co powiesz na… Przywódca?