DD_TRANSLATETEAM ~CZĘŚĆ PIERWSZA~ Wychodzę tylko w nocy. Idę wzdłuż pustej ulicy i zatrzymuję się, moje mięśnie są napięte i gotowe. Wiatr szumi bujne...
9 downloads
14 Views
1MB Size
DD_TRANSLATETEAM ~CZĘŚĆ PIERWSZA~ Wychodzę tylko w nocy. Idę wzdłuż pustej ulicy i zatrzymuję się, moje mięśnie są napięte i gotowe. Wiatr szumi bujnej trawie, przechylam nieznacznie głowę. Nasłuchuję Ich. Wszelkie ostrzeżenia, jakie pamiętam z horrorów, są bezużyteczne. Potwory nie władają nocą, cierpliwie czekając, by wyskoczyć z cienia. Polują w ciągu dnia, kiedy światło jest dobre i ich wzrok najlepszy. W nocy, jeśli nie hałasujesz, mogą przejść obok ciebie, tuż pod twoim nosem, nie zauważając, że tam jesteś. Jest bardzo cicho, ale to nie oznacza, że nie ma Ich w pobliżu. Znowu idę, najpierw powoli, ale potem nabieram tempa. Moje bose stopy bezszelestnie stąpają po pękniętym chodniku. Dom znajduje się zaledwie kilka ulic dalej. Niedaleko, o ile zachowam ciszę, ale równie dobrze może być mile stąd jeśli Oni mnie dostrzegą. Nauczyłam się żyć w bezszelestnym świecie. Nie rozmawiałam z nikim od trzech lat. Nie komentowałam pogody, nie krzyczałam ostrzeżeń, nie szeptałam swojego imienia: Amy. Wiem, że minęły trzy lata, bo liczyłam pory roku. Latem, przed tym, co się stało Później, skończyłam czternaście lat. W oddali łamie się gałąź, zatrzymuję się, ciało mam napięte. Przesuwam powoli torbę, ostrożnie przenosząc ciężar tak, by puszki będące w środku nie brzęczały. Każdy najmniejszy dźwięk oznacza, że coś jest nie tak, ale równie dobrze mogę się mylić. Chmury przesuwają się i nagle światło księżyca rozjaśnia ulicę. Rozglądam się wokół, badając wzrokiem opuszczony zardzewiały samochód, szukając śladów stworzeń. Kiedy Ich nie dostrzegam, chcę ruszyć dalej, ale w ostatniej chwili decyduje się rozegrać to ostrożnie. Wchodzę na opuszczone podwórze i znikam w zaroślach. Poczekam, aż chmury przysłonią
księżyc i noc ogarnie ciemność. Nie mogę ryzykować, nie, kiedy Baby na mnie czeka. W torbie mam jedzenie, którego potrzebujemy, aby przetrwać. Mamy tylko siebie. Znalazłam Baby krotko po tym, jak świat zawiódł, kiedy ciągle wierzyłam, że wszystko wróci do normy. Już nie trzymam się tej nadziei. Coś zepsutego już nigdy nie może zostać naprawione. Tłumaczenie: Avis Korekta: Cheska Oto jak myślę o czasie: przeszłość jest „Wcześniej”, a teraźniejszość jest „Później”. „Wcześniej” była rzeczywistość, „Później” – koszmar. Wcześniej byłam szczęśliwa. Miałam przyjaciół, robiłam imprezy z noclegami. Chciałam nauczyć się prowadzić, zacząć jeździć na tymczasowym prawie jazdy. Najgorszą rzeczą w moim życiu była praca domowa z matematyki i niemożliwość pójścia na randkę. Myślałam, że moi rodzice byli ciemni; tata z jego „zielonymi” obawami (powiedziałam moim znajomym, że był ekopalantem) i mama, której, oprócz na niedzielnej rodzinnej kolacji, nigdy nie widywano w domu. Byłam jednak milsza dla mojej mamy i nazywałam ją tylko pracoholiczką. Pracowała w rządzie jako… ani mru mru. Zawsze uważałam, że jestem mądra, a już na pewno byłam mądralą dla moich rodziców. Uwielbiałam na nich patrzeć, gdy się kręcili, dawać im do zrozumienia, że nie kupuję tych ich bzdur typu „ponieważ tak powiedziałam”. Byłam dobrą uczennicą. Zawsze mogłam zgadnąć zakończenia książek i filmów. Teraz nie ma szkoły, nie ma już filmów, nowych książek i przyjaciół. Stworzenia przybyły w sobotę. Wiem, bo w innym, wypadku byłabym w szkole i już bym nie żyła. W niedziele chodziłam z tatą odwiedzić jego rodziców w Sunny Pine i jeśli Oni przybyliby w niedzielę, też bym nie żyła. Pamiętam, że było wtedy zwarcie i wkurzyłam się, bo oglądałam telewizję.
Zastanawiałam się czy to mój ojciec schrzanił coś w panelach słonecznych. Nie wymagały wielu konserwacji, ale on lubił je myć dwa razy w roku i mieszało to w całej elektronice. Sprawdziłam garaż. Nie było jego elektrycznego samochodu. Pojechał do marketu rolniczego, prawdopodobnie przepłacając za ekologiczną marchewkę. Przygotowałam w mikrofalówce trochę pizzowych bułeczek (te, które moja mama schowała przed moim tatą z tyłu lodówki) i usiadłam przed telewizorem, skacząc bezmyślnie po kanałach. Chciałam, by moi rodzice mnie posłuchali i kupili nowy pakiet premium do telewizji kablowej. Myślałam, że życie jest niesprawiedliwe. Moja matka kupiła ojcu nowy elektryczny samochód za więcej pieniędzy niż bym potrzebowała na całe studia, a nie chciała wydać tych dodatkowych piętnastu dolarów na miesiąc, żeby mieć przyzwoitą telewizję. Sprawdziłam telefon, ale miałam żadnych nieodebranych połączeń od Sabriny i Tima. Miałam później iść z nimi do kina. Tim od zawsze był szaleńczo zakochany w Sabrinie, ale jej rodzice pozwalali jej wychodzić z nim tylko jeśli do nich dołączałam. Żartowałam z Sabriną o byciu starą panną w dziewiętnastowiecznych powieściach. – Żadnej sekretnej miłości dla was dwojga, dziecko – powiedziałam jej z przymrużeniem oka . – Nie, kiedy Matrona Amy jest na służbie. Tak naprawdę nie przeszkadza mi bycie ich przyzwoitką, nigdy nie sprawili, że czułam się niezręcznie lub jak piąte koło u wozu. Sabrina nie mogła się zdecydować, czy Tim jej się podoba, czy nie. Byłyśmy przyjaciółkami od piątej klasy, kiedy ja byłam dziwakiem, który przeskoczył jedną klasę, a ona miłą dziewczyną, która nie traktowała mnie jakbym siała zarazę. Wkrótce zostałyśmy przyjaciółkami i trwało to przez całe gimnazjum, aż do liceum. Rzuciłam telefon na stolik i wierzgnęłam nogami, po raz pierwszy skupiając całą swoją uwagę na ekranie telewizyjnym. Zauważyłam, że po zmianie kanału obraz pozostaje
taki sam. Zatrzymałam się, zaintrygowana. Prezydent wygłaszał przemowę. Nuda. Jadłam przekąskę na wpół go słuchając. - Dotarła do nas informacja - mówił monotonnym głosem prezydent – że nie jesteśmy odizolowani w tym ataku. Usiadłam, przestając żuć pizzę. Atak? Byłam zbyt młoda, by pamiętać ciąg ataków terrorystycznych z początku wieku, ale moja mama pracowała dla rządu i ciągle mówiła o naszym „braku mechanizmów antyterrorystycznych”. Pogłośniłam dźwięk. Prezydent wyglądał na wyczerpanego, miał worki pod oczami, makijaż maskował przed kamerami zmęczenie widoczne na jego twarzy. – Konstrukcja wylądowała w Central Parku wczesnym rankiem – powiedział do dwudziestu mikrofonów. – W tej chwili los mieszkańców Nowego Jorku i okolicznych przedmieść jest nieznany. Pracujemy nad tym, aby znaleźć przyczynę przerwy w komunikacji. Jak tylko… - przerwano jego wypowiedź. Logo wiadomości błysnęło na ekranie. Wzięłam łyk napoju. Dziwne, że sieć przerwała prezydentowi. Nie rozumiałam, o czym mówili, nie wiedziałam jeszcze, co to wszystko znaczy. Spojrzałam na ekran i to, co zobaczyłam, niemal sprawiło, że zadławiłam się napojem. Pokazywali zdjęcia „konstrukcji” w parku. Coś się pojawiło, odwracając się do kamery, wpatrując w obiektyw. Ciągle kaszląc, nacisnęłam pauzę na pilocie, obraz zatrzymał się. To był pierwszy raz, kiedy zobaczyłam obcego. Tłumaczenie: Avis ; Korekta: Cheska Potem, gdy Oni przybyli, nie wychodziłam z domu przez trzy tygodnie. Transmisje przerwano po kilku pierwszych dniach, w każdym razie nie były one pomocne. Ciągle powtarzali te same rzeczy. Obcy wylądowali, nie byli przyjaźnie nastawieni, połowa planety była już martwa.
Byli przerażająco szybcy, podróżowali po świecie w zastraszającym tempie. Nie niszczyli budynków, nie atakowali naszych zasobów, tak jak w wielu gównianych hollywoodzkich filmach. Chcieli nas. Pragnęli nas. Pierwszego dnia, powoli zaczynałam rozumieć co się dzieje. Ręce mi się trzęsły, kiedy rozpaczliwe próbowałam dodzwonić się do moich przyjaciół i rodziny. Mój ojciec nie posiadał komórki. Nie ufał im, mówił, że powodują raka mózgu. Moja mama miała jeden z tych fantazyjnych telefonów z dotykowym ekranem; był opłacony przez jej pracodawcę, ale nigdy go nie odbierała i jej biurowa linia kierowała mnie prosto do poczty głosowej. Telefon Sabriny tylko dzwonił i dzwonił. Tak samo Tima. Próbowałam jeszcze dodzwonić się do kuzyna w Wirginii i do rodziców mamy w Miami. Nikt nie odebrał. Przeglądnęłam całą książkę telefoniczną w mojej komórce, wściekle dzwoniąc na numery jeden po drugim. Ostatecznie nie mogłam już wybrać żadnego numeru. Słyszałam ciągle nagraną wiadomość „Wszystkie obwody są zajęte. Proszę się rozłączyć i spróbować zadzwonić później”. Wkrótce nie było nawet tej usługi. Patrzyłam na ekran przez chwilę, a potem sfrustrowana rzuciłam telefonem o ścianę. Zwinęłam się w kłębek na kanapie, starając się nie płakać, ale nie mogłam powstrzymać łez na długo. Kiedy mój ojciec nie wrócił po kilku godzinach, musiałam przyjąć do wiadomości, że nie żyje. Miał umiejętności kempingowe, ale nie mogłam sobie wyobrazić, jak dałby sobie radę z atakiem obcych. Moja mama może mieć się dobrze, jej rządowe biura były dobrze chronione i otoczone przez żołnierzy. Nie miałam pojęcia jak do niej dotrzeć i czy żołnierze byli w stanie ją ochronić przed tymi odrażającymi stworzeniami. Musiałam zmierzyć się z rzeczywistością - moi rodzice mogli być martwi. Zostałam na kanapie i płakałam aż zabrakło mi łez i sił do szlochania. W końcu doczołgałam się do lodówki i wyjęłam z zamrażarki lody Bena i Jerry’ego1 mojego ojca. To było jedyne śmieciowe jedzenie, na jakie sobie pozwalał. Powiedział, że życie nie jest nic
1 http://www.benjerry.com/ warte bez wiśniowych lodów. Zaczęłam się zajadać i skończyłam wymiotując na fioletoworóżowo, prosto na podłogę. Zasnęłam tam wyczerpana i nieszczęśliwa. Kiedy obudziłam się kilka godzin później, nie mogłam zrozumieć dlaczego leżę na podłodze w kuchni. Otworzyłam oczy i zobaczyłam bałagan, który zrobiłam i natychmiast przypomniałam sobie wszystko. Chciałam tam zostać, ale zapach w końcu do mnie dotarł. Usiadłam i potarłam moje bolące ramiona. Histeryczne szlochanie nie pomoże mojemu tacie i przyjaciołom. Nie pomoże też mi. Coś wewnątrz mnie się przesunęło, a może po prostu złamało. Musiałam zadbać o siebie. Stanęłam ostrożnie, gdyż moje nogi wciąż się chwiały i poszłam po zestaw do sprzątania, który był pod zlewem. Kiedy skończyłam sprzątać bałagan, w odrętwieniu wzięłam książkę z półki i ukryłam się w swoim pokoju; nie byłam w stanie stawić czoła swoim myślom. Musiałam uciec chociaż na chwilkę - w historię, która wydarzyła się dawno temu. W moją pierwszą samotną noc ciągle zakładałam, że sytuacja się ustabilizuje. Byłam przyklejona do telewizora, oglądając te same wiadomości w kółko. Ludzie umierali, ja byłam chora z żalu, ale wiedziałam, że możemy pokonać najeźdźców, czymkolwiek byli. Drugi dzień minął, telewizja już nie działała, ale ludzie ciągle byli słyszani w radiu. Zostałam pocieszona przez ich głosy, choć mówili o masowym chaosie. Ludzie próbowali uciekać, ale Oni byli wszędzie. Ludzie starali się ukryć, ale Oni ich znajdywali. Trzeciego dnia radio zamilkło. Zostałam w swoim pokoju, obsesyjnie czytając jedną książkę za drugą, aby odsunąć swój umysł od tego, co się działo. Zawsze uciekałam do książek, ale teraz czytanie stało się czymś więcej. Pozwoliło mi być gdzie indziej, czuć coś innego niż odrętwienie, które ogarnęło moje ciało i sprawiło, że zastanawiałam się czy ciągle żyję.
Mój ojciec kochał Szekspira, czytał ze mną fragmenty i omawiał wszystkie zawiłości. Ponownie przeczytałam Romea i Julię, i wypłakiwałam sobie oczy nad ich stratą. Wcześniej zawsze kłóciłam się z ojcem, bo uważałam, że ci nieszczęśliwi kochankowie to idioci, którzy powinni lepiej skoordynować swoje plany. Teraz myślałam inaczej. Całkowicie się załamałam i wpełzłam do łóżka rodziców. Zakryłam się ich kołdrą od stóp do głów. Szlochałam, aż w końcu zasnęłam. Wtedy tak się czułam, mój nastrój wahał się od histerycznego poczucia straty do braku jakichkolwiek uczuć. Czwartego dnia zrobiłam sobie posiłek i sprzątnęłam dom, starając się robić normalne rzeczy, które robią ludzie. Ze wszystkich zdjęć przyjaciół i rodziny zrobiłam kolaż, który przykleiłam na drzwi. Splądrowałam wszystkie albumy, umieszczając każde zdjęcie z obsesyjną starannością, zajmując tym mój umysł. To było łatwiejsze niż stawienie czoła rzeczywistości. Czasami trudno mi było skoncentrować się na końcu świata i wszystkim innym. Tak bardzo chciałam wyjść z domu, żeby zobaczyć czy jest ktoś w pobliżu, ale bałam się Ich. W końcu zdecydowałam się wyjść na nasz taras na dachu, aby zobaczyć Ich, jak gonią ludzi w dół ulicy. Byli szybsi niż to było możliwe, zielona rozmyta plama, koloru zupy z groszku. Świecące żółte oczy, w których przy świetle błyskało złoto. Stworzenia rzucały się na ludzi, nie zadając sobie trudu, by ich zabić przed pożarciem. Wyrywały skórę i części ciała swoim ofiarom, które krzyczały w agonii. Krzyki zwabiały więcej osobników, spragnionych kolejnego posiłku. Pierwsze dni były pełne krzyków. To było straszne, ale prawdziwy strach przyszedł wtedy, gdy nie było już wrzasków, kiedy świat zamilkł. Myślałam, że zostałam sama na naszej planecie. Byłam tylko ja i Oni. Czwartej nocy włączyłam wszystkie światła w domu. Cała ulica była ciemna, oprócz naszego domu, mojego domu. Nikt oprócz mnie nie miał prądu. Po cichu podziękowałam mojemu ojcu, który chciał żyć niezależnie i zainstalował panele słoneczne. Byliśmy blisko
samowystarczalności na tyle, na ile pozwalała obecna technologia. Wtedy nie wiedziałam, że światło przyciąga ich jak ćmy do płomienia. Nie wiedziałam, że nie mogą dobrze widzieć. Przyciągało Ich wszystko, co jest jasne, szczególnie wtedy gdy zdali sobie sprawę, że kiedy w ciemności pojawia się światło, oznaczało to ludzi, którzy stanowili dla Nich posiłek. Uratowało mnie elektryczne ogrodzenie, które było pomysłem mojej mamy. Mimo że mieszkaliśmy w znakomitej i bezpiecznej okolicy w Chicago, musiała chronić pracę, którą przynosiła do domu. Zainstalowała ogrodzenie za naszą piękną żelazną bramą; gdyby ktoś próbował je zerwać, zostałby zniszczony. Chciała zrobić z naszego domu „bezpieczne miejsce”. Moja matka i ojciec byli tak od siebie różni, że czasem zastanawiałam się jak ze sobą wytrzymują. Mimo to, ciągle byli w sobie zakochani. Ich publiczne okazywanie sobie uczuć zawsze było żenujące i zwykle udawałam, że wymiotuję, chcąc dać im do zrozumienia by przestali. Teraz żałuję tego, w jaki sposób się wobec nich zachowywałam. Żałuję wielu rzeczy, które wydarzyły się Wcześniej. Tłumaczenie: Avis Korekta: bacha383 Po tych pierwszych dniach nauczyłam się jak utrzymać poziom hałasu na minimalnym poziomie i wiedziałam, że muszę wyłączać światło, kiedy na dworze było ciemno. Ukrywali się w nocy, ale światło i dźwięki nadal Ich przyciągały. Nawet mały hałas przyciągnąłby ich do ogrodzenia, a Ich zielona skóra iskrzyła, kiedy próbowali przedrzeć się przez naelektryzowane ogniwa łańcucha. Szpiegowałam Ich przez przyrodniczą lornetkę mojego ojca, uważnie obserwując, zahipnotyzowana Ich groteskowością, Ich warczeniem i ostrymi zębami. Mieli dwie ręce i dwie nogi, ale na tym kończyły się podobieństwa z ludźmi. Nie mieli włosów, ich skóra była w odcieniach żółto-zielonych, jak spalona słońcem trawa. Większość z Nich była naga, choć
niektórzy nosili podarte koszule albo spodnie, które zabrali zmarłym. Jeden miał na głowie brudną czapkę Cubs2, a ja nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Moje poczucie humoru było zupełnie inne Później. Dostrzegałam Ich czasem przy ogrodzeniu. Słyszeli mnie, gdy byłam zbyt głośno, albo sporadycznie przechadzali się obok bez celu. Nie wydawali się być w ogóle ciekawi, nie interesowało ich nic, prócz dążenia do pożywienia się. Starałam się Ich ignorować, kiedy próbowali szarpać ogrodzenie w poszukiwaniu jedzenia i padali ofiarą wstrząsów elektrycznych. Mogłam ukryć się w swoim pokoju, ale ostatecznie rozwinęłam jakąś chorą fascynację Nimi. Zdecydowałam, że będę badać jednego z Nich z bliska, zdeterminowana, by wiedzieć, jak naprawdę wyglądają. Pewnego dnia zebrałam się na odwagę, wzięłam głęboki oddech i ruszyłam na podwórko. Nucąc pod nosem, czekałam. W ciągu kilku sekund jeden z Nich dotarł do ogrodzenia. Chwycił metal dwoma rękami, po czym został odrzucony do tyłu przez bolesny wstrząs. Był łysy, a jego głowa była matowo-zielona. Wstał szybko i spróbował ponownie zaatakować, nie odwracając ode mnie wzroku. Raz za razem, próbował się do mnie dostać, ale albo nie nauczył się niczego z wcześniejszych wstrząsów, albo Go to w ogóle nie obchodziło. Zazgrzytał zębami i rozchylił wąskie wargi, ukazując swoje żółte kły. Nie miał praktycznie nosa, posiadał jedynie dwa otwory tam, gdzie powinien go mieć. Obrzydliwie zielona tkanka zwisała luźno z Jego ciała jak workowate ubranie. Mogłam poczuć smród spalonego ciała, jego ręce stały się 2 http://2.bp.blogspot.com/-seUxBUQBQes/UYfHvyvrqI/AAAAAAAAARo/W29ERp16rro/s1600/chiCubsHat.jpg poczerniałe od prądu elektrycznego. Tak długo, jak byłam w zasięgu wzroku, z determinacją do mnie dążył.
Zamarłam w miejscu, przerażona i zafascynowana. Zawołałam - Jak wam się udało nas zniszczyć? - Dźwięk mojego głosu sprawił, że obcy zaczął walczyć mocniej przeciwko ogrodzeniu, desperacko próbując mnie zaatakować. W końcu zostawiłam go warczącego i śliniącego się, poczułam ulgę i pewność, że ogrodzenie jest w stanie Ich powstrzymać. Wróciłam do środka i patrzyłam przez okno, drżącymi rękami wycierając pot z mojego czoła kuchennym ręcznikiem. Mógł zapomnieć dlaczego tam był, co go przyciągnęło do tego miejsca. Mógł powędrować gdzie indziej w poszukiwaniu jedzenia, żywego mięsa. Poszłam do piwnicy i skuliłam się w kącie czytając i udając, że ciągle jest Wcześniej, kiedy zielone ludziki były żartem i nie mogły cię pożreć. Tłumaczenie: Avis Korekta: bacha383 Po dwudziestu dniach zabrakło mi jedzenia. Mój ojciec miał mały ogródek na dachu, ale żadne z warzyw nie było jeszcze dojrzałe, tak czy inaczej nie mogłabym żyć na marchewkach i pomidorach przez resztę życia. Nie jadłam nic przez cały dzień i w końcu uświadomiłam sobie, co muszę zrobić. Weszłam do pokoju rodziców i podeszłam do ich szafy. Zdjęłam z niej pudełko, o którym moja mama myślała, że nie wiem. Chciałabym je odłożyć na miejsce, mając nadzieje, że nie będę musiała opuszczać bezpiecznego domu; że ta cała masakra skończy się i zostanę ocalona. Mój głód uświadomił mi, że będę musiała stawić czoła światu takim jakim był – pełnym niebezpieczeństw i Ich. Dlatego potrzebuję ochrony. - Trzymanie broni palnej w domu w większości przypadków kończy się zranieniem członka rodziny, albo kogoś znajomego – usłyszałam echo zatroskanego głosu ojca, kiedy wyciągnęłam pistolet z futerału. - Chciałabym zobaczyć te statystyki – odpowiedziała mama – Na jakie dokładnie badania się powołujesz? – zapytała, puszczając oko. Starał się nie uśmiechnąć, ale jego oczy
go zdradziły. Udawał zawsze, że jest surowy, ale szybko się poddawał. Położył rękę na jej szyi i przyciągnął ją do pocałunku. Pamiętam, że byłam zaskoczona. Nawet kiedy się kłócili, potrafili się migdalić. Nie zauważyli mnie, jak stałam w drzwiach3. Nawet wtedy potrafiłam być cicho. Zatrzymali broń dzięki uporowi mojej mamy. Tata poddał się, kiedy nauczyłam się nią posługiwać i wiedziałam, że to nie zabawka. Miałam dziesięć lat. Ojciec przyszedł do mnie z marną wymówką – chciał, bym lepiej zrozumiała świat. Wiedziałam jednak, że boi się, iż znajdę pistolet ukryty w szafie i pomyślę, że to zabawka. Nigdy nie myślałam o pistolecie, nie odkąd skończyły się moje lekcje na strzelnicy. Jednak tego dnia, kiedy musiałam wyjść z domu po raz pierwszy od Ich przybycia, byłam wdzięczna za to, że moja mama była paranoiczką i jej praca tego wymagała. Załadowałam magazynek do pistoletu i uśmiechnęłam się, wkładając kaburę i wsuwając ręce przez pasy. Spakowałam do plecaka latarkę, nóż i portfel, nie wiedząc co zastanę na zewnątrz. Patrząc wstecz, pokazywało to jak bardzo nieświadoma byłam. 3Mam nadzieje, że Amy nie podkradała się tak do ich sypialni ^^ /Avis Czekałam do zachodu słońca, kiedy będzie Ich mniej. Dwadzieścia minut zajęło mi zebranie się na odwagę, by otworzyć drzwi. Zamek kliknął przy otwarciu boleśnie głośno. Sprawdziłam, czy nie czekają na mnie przy ogrodzeniu. Żyliśmy w ładnej dzielnicy z dużymi drogimi domami, z dobrze utrzymanymi trawnikami. Nasz dom jako jedyny był ogrodzony. Otworzyłam elektryczną bramę, po raz setny sprawdzając czy klucz będzie bezpiecznie schowany w mojej kieszeni do mojego powrotu. Zamknięcie się na zewnątrz oznaczało śmierć. Czułam smutek przypominając sobie, że robiłam to kilka razy Wcześniej, kiedy jedyną karą było udanie się do Sabriny i wysępienie od niej trochę fast foodów, czekając aż jedno z moich rodziców wróci do domu. Wzięłam głęboki oddech i uspokoiłam moje trzęsące się ręce, zmuszając się do
spokoju. Odpychając przerażenie minęłam gruz, który kiedyś był naszą zewnętrzną bramą. Zdecydowałam, że zacznę najprościej, udam się do sklepu na rogu ulicy, jakąś przecznicę stąd, rozejrzę się, wezmę trochę ravioli w puszce i zaciągnę swój tyłek z powrotem do domu. Uważałam, by być cicho. - Powolny i stały wygrywa wyścig – mój ojciec zawsze to powtarzał. Jest takim idiotą, pomyślałam automatycznie. To sprawiło, że chciałam się rozpłakać. Mój ojciec był już niczym. Wszyscy byli. Szłam powoli, ostrożnie ustawiając każdą stopę na chodniku, aby uniknąć hałasu. Noc była wietrzna, co uczyniło mnie nerwową. Słysząc każdy ruch krzewu lub drzewa zamierałam. Po chwilowym zastoju, musiałam zmusić się ponownie do uspokojenia. Nie chciałam, aby dźwięk mojej hiperwentylacji Ich sprowadził. - Cienie, to tylko cienie. – powiedziałam sobie. – Oni wszyscy teraz śpią – uzasadniłam. Ale nie było to zbyt przekonujące. Gdy tak szłam, zauważyłam, że kilka domów ma powybijane okna albo otwarte drzwi. Samochody były porzucone na ulicy, niektóre miały krew na przedniej szybie. Starałam się nie patrzeć na te rzeczy zbyt dokładnie, aby nie pozwolić im zbić mnie z tropu. Przeżyłam inwazję obcych, nie miałam zamiaru umrzeć z głodu tylko dlatego, że nie mogłam przezwyciężyć strachu. Dostałam się do sklepu bez dostrzeżenia żadnego z Nich. Ostrożnie popchnęłam drzwi, spodziewając się, że będą zamknięte, ale ustąpiły z małym kłopotem. Najpierw uderzył mnie zapach, stęchły i zgniły. Stałam chwilę przy otwartych drzwiach oddychając płytko, aż przyzwyczaiłam się do smrodu. Kiedy weszłam do środka, a moje buty zaskrzypiały na podłodze z linoleum, wzdrygnęłam się. To market, do którego wymykałyśmy się z Sabriną, aby kupić śmieciowe jedzenie, kiedy zatrzymała się u mnie w domu. Kiedyś było tu pełno klientów, kupujących przekąski
albo kupony na loterię, popijających napoje z super wielkich kubków. Na zewnątrz świat był pusty, ale bycie w pustym sklepie było jakoś gorsze. Skupiłam się w ciemnościach i udałam się prosto do działu z żywnością w puszkach, gorączkowo wypełniając plecak kukurydzą, zupami, tuńczykiem i wszystkim innym, co wpadło mi w ręce. Puszki zabrzęczały głośno, kiedy założyłam torbę na ramię – zamarłam. Nie było możliwości, abym zrobiła taki harmider i wróciła do domu żywa. Przepakowałam szybko torbę, umieszczając batony i paczki z piankami między puszkami. Teraz wszystkie puszki się nie mieściły. Nie wiem dlaczego nie zostawiłam ich na podłodze, ale to nie wydawało się być słuszne. Twój umysł robi śmieszne rzeczy, kiedy spędzasz tak dużo czasu samotnie. Odkładałam je na półkę, jedną pod drugiej. Lęk wypełnił moje ciało, a ręce drżały mi ze strachu i głodu. Upuściłam puszkę na półce, wpadła na inną i spadła na ziemie. Moje oczy śledziły ją jak turlała się na przód sklepu. Zrobiłam krok i natychmiast zamarłam. Jeden z Nich był przy wejściu od sklepu. Cofnęłam się tak cicho jak tylko mogłam. Głowa stworzenia przecisnęła się przez drzwi, jego ciało zakleszczyło się w otworze, nie wiedząc gdzie iść. Wreszcie znalazł sposób i dostał się do środka, jego głowa kołysała się niezgrabnie z boku na bok, starając się zobaczyć coś w ciemności. Przemieszczali się spokojnie; kiedy nie było ludzi w zasięgu wzroku, wędrowali bez celu. Nie byli szybcy, dopóki nie mieli do tego powodu – dopóki nie wykrywali swojej ofiary. Stopa potwora dotknęła moich butów, które zostawiłam przy drzwiach. W jednej chwili znalazł się na podłodze i powąchał moje trampki. Kontynuowałam wycofywanie się, moje skarpety były bezgłośne na zimnych płytkach. Zaczął przesuwać się na przód, czołgając się na rękach i kolanach. Coś spadło w mojej torbie z hukiem. Jego głowa przekręciła się w moim kierunku i w mgnieniu oka biegł na mnie. Bez namysłu chwyciłam słoik sosu pomidorowego i cisnęłam go w stworzenie.
Wycelowałam w jego głowę, ale słoik chybił i rozbił się o podłogę. Zatrzymał się. Rozglądał się tam i z powrotem, jakby nie mógł się zdecydować, czy powinien zbadać nowy, głośniejszy dźwięk. Stałam nieruchomo jak tylko mogłam. Proszę, żeby tylko mnie nie zobaczył. Proszę, żeby tylko mnie nie zobaczył. Proszę, żeby tylko mnie nie zobaczył. Pistolet był przy mnie w kaburze. Mogłam go dosięgnąć i zastrzelić tę rzecz zanim do mnie dotrze, ale to mogło przyciągnąć resztę z Nich – tych, którzy byli w zasięgu słuchu. Podszedł bliżej, dziko szukając. Zapach zgniłego mięsa wypełnił moje nozdrza, omal się nie zakrztusiłam. Patrzył wprost na mnie, ale nie mógł mnie zobaczyć swoimi bladymi żółtymi oczami. Wstrzymałam oddech, bojąc się nawet mrugnąć. Stwór przesunął się gorączkowo, jego niebiesko – czarny język polizał kły. Przez jego bliskość dostałam ciarek. Wstrzymywanie oddechu stało się trudniejsze. Mogłam go popchnąć i spróbować uciec, ale Oni byli szybcy i złapałby mnie zanim dotarłabym do drzwi. Jego zęby były niesamowicie spiczaste, za duże w jego ustach. Gorący, zgniły oddech owiał moją twarz. Zbliżył się, a ja zrobiłam mały krok do tyłu – napawał mnie obrzydzeniem. Zacisnęłam zęby, nie chcąc, aby strach przejął nade mną kontrolę. Moja stopa mocno uderzyła w puszkę. Stoczyła się do przejścia z dala ode mnie. Stwór rzucił się w stronę hałasu, niemal ocierając się o mnie, gdy przechodził obok. Skuliłam się jak tylko mogłam, wiedząc, że gdybyśmy się dotknęli, odkryłby, że tam jestem, a to byłby koniec. Na szczęście przewrócił po drodze więcej puszek tworząc stukot, który go zmylił. Wykorzystałam okazję i pobiegłam do wyjścia. Moje skarpetki nie robiły hałasu na twardej podłodze. W milczeniu otworzyłam drzwi i szłam z mocą do domu, patrząc przez ramię co kilka sekund. Serce miałam w gardle, byłam przekonana, że waliło mi w piersi tak głośno, że mogło Ich do mnie ściągnąć.
W końcu dotarłam do domu i zaczęłam szukać klucza. Wpadłam w panikę, kiedy brama nie otworzyła się natychmiast, ale wzięłam głęboki oddech i udało mi się znaleźć dziurkę od klucza. Otworzyłam bramę i zatrzasnęłam ją za sobą, nie dbając o to jak wiele hałasu zrobiłam. Ledwie udało mi się przekręcić wewnętrzną zasuwę przed tym, jak stworzenia w nią uderzyły. Pobiegłam do drzwi, po wejściu do środka chora z ciekawości spojrzałam przez okno. Było Ich trzech przy bramie – kręcili się wokół, niepewni w ciemności. Nie wiedzieli, że tam byłam dopóki nie usłyszeli trzasku żelaza. Byli tacy szybcy. Zostałabym łatwo złapana, gdyby to był dzień. Pogrzebałam w plecaku, zajadając się batonami i ravioli w puszce. Mój ojciec dostałby napadu. Byłam zawsze zirytowana, kiedy robiliśmy zakupy w sklepie z naturalną żywnością – chciałam jedynie zjeść coś „normalnego”. Niedługo zacznę tęsknić za nieskończonym wyborem świeżych warzyw. Trochę później zrozumiałam, że musiałam upuścić mój plecak, kiedy jeden z Nich się pojawił. Ale za bardzo potrzebowałam jedzenia w mojej torbie. Nie miałam już butów, bo zostały w sklepie, potem jednak uznałam, że buty są niebezpieczne. Robiły za dużo hałasu. Zaczęłam nosić tylko skarpetki. Moje stopy zrobiły się szorstkie i zrogowaciałe, dzięki czemu obuwie nie było mi zupełnie potrzebne. Patrząc wstecz na moją pierwszą podróż, wiedząc to co teraz, to cud, że w ogóle przeżyłam. Tłumaczenie: Avis Korekta: bacha383 Byłam bardzo samotna przez pierwszy miesiąc zanim znalazłam Baby. Przestałam śledzić dni. Czy to był poniedziałek czy środa, „Później” wydawało się być pozbawione sensu.
Były takie dni, kiedy nie robiłam nic oprócz czytania. Czasami w nocy zakładałam słuchawki i cicho słuchałam piosenek na odtwarzaczu. Włączałam playlistę mojego taty, pełną piosenek country4 i starych szlagierów. Powiedziałam sobie, że to dobry sposób, aby uczcić jego pamięć, choć nie mogłam o nim myśleć bez chwilowego załamania. Przeszłam do mojej rutyny, wyruszałam coraz to dalej i dalej od domu. Pięć przecznic stąd był duży supermarket. O ile było mi wiadomo, nie było innych, którzy przeżyli, więc wybierałam żywność przetworzoną, pełną toksycznych substancji konserwujących, przeciwko którym złorzeczył mój ojciec. Teraz trzymają mnie przy życiu. To było przerażające, chodzić po pustych alejkach na „zakupy”. Unikałam działów owocowo-warzywnych, szybko zamieniających się w kompost. Nawet jeśli supermarket okropnie śmierdział, to zaczęłam przyzwyczajać się do tego smrodu. Nie zdawałam sobie sprawy, jak odkażone było moje życie, tak czyste i zwarte. Myślałam o tym, jak byłoby „Później”, jak świat by się zmienił bez stałej konserwacji. Bardzo często odwiedzałam supermarket, chcąc aby moje szafki były pełne niepsującego się jedzenia. To się stało rutyną. Pewnej nocy doznałam największego szoku odkąd zaczęło się „Później”. Odkryłam Baby w sekcji z owocami i warzywami, jej pulchne palce zgarniały zgniłe, miesięczne winogrona prosto do ust, ręce i twarz miała zabarwione fioletowym sokiem. Nie mogła mieć więcej niż trzy lub cztery lata. Jej brudne blond włosy były zaplecione w warkocze, różowe spinki były ciągle na miejscu. Była ranna, na jej spódnicy widniały plamy brązowo-rdzawej, starej krwi. Zrobiłam krok w jej stronę, jej duże brązowe oczy natychmiast zwróciły się na mnie. Nie krzyczała ani się nie wzdrygnęła. Byłam cicho, ale usłyszała jak podchodziłam. Po kilkusekundowym przestudiowaniu mnie, zaczęła cicho iść w moim kierunku z wyciągniętymi ramionami. Jak coś tak małego wciąż żyje? Prawie ją tam zostawiłam. Stałam się twarda od czasu tego, czego byłam świadkiem.
Wzięłam jednak dziewczynkę i zaniosłam ją do domu. Zdecydowałam, że jeśli rozpłacze się 4 „Full of bluegrass” - http://pl.wikipedia.org/wiki/Muzyka_bluegrass po drodze, to ją zostawię. Jeśli będzie się wiercić, to po prostu ją upuszczę. Jeśli zacznie piszczeć, porzucę ją na poboczu tak, aby Oni ją znaleźli. Bardzo się zmieniłam, żyjąc przez kilka tygodni w „Później”. Ale dziewczynka nie robiła hałasu. Wiele razy byłam świadkiem płaczu Baby od tamtego dnia. Jej usta drżą jak u każdego innego dziecka, jej nosek się marszczy, a łzy spływają jej po policzkach, wszystko to w ciszy. Obserwuję ją czasami kiedy śpi, winna tego, co niemal zrobiłam lata temu. Nie chcę myśleć o tym, jakie byłoby moje życie, gdybym oddała się swoim bezdusznym myślom. Nie wiem co zrobiłabym bez Baby, sama z moimi wspomnieniami z „Wcześniej”. Przybycie Baby oznaczało nowy początek w „Później”. Nie byłam już sama. Ciągle zastanawiałam się, jak udało jej się przeżyć tak długo, skoro była taka młoda. Pomogło jej to, że była cicha i miała dobry instynkt. Wiedziała, że nie może wydawać żadnych dźwięków. Nie jęczała, kiedy przemywałam jej rany wodą utlenioną żeby zabić zarazki. Brakowało kawałka mięsa na wewnętrznej części uda, wydawało mi się jednak, że zagoiło się wystarczająco by zapobiec zakażeniu. Po tym jak oczyściłam i owinęłam jej nogę, sprawdziłam inne rany, ale jedynymi nieprawidłowościami były dziwne blizny w kształcie rombu, które miała na karku, obok linii włosów. Chociaż wyglądała jakby była w dobrej kondycji, nadal chodziłam do apteki po antybiotyki, aby dać jej jako środek ostrożności. Pomyślałam, że może brać te same leki, jakie ja przed rokiem dostawałam na zakażenie skóry. Wygrzebałam dla niej nowe ubrania, a kiedy wracałam, czekała na mnie w milczeniu przy drzwiach. Dawałam jej antybiotyki, zgadując co do ich dawkowania. Oprócz tego wykąpałam ją oraz umyłam i uczesałam jej włosy. Po tym Baby, stała się moim cieniem, chodziła za mną
cicho po domu. Czasami zatrzymywała się i wpatrywała w okno lub ścianę – przypuszczałam, że „Później” ją uszkodziło i nie była w stanie się skupić. Raz zatrzymała się w pół kroku, nagle odwróciła się i pobiegła ukryć się za kanapą, kilka sekund później usłyszałam iskrzenie ogrodzenia. Zdałam sobie sprawę, iż wiedziała, że Oni są na zewnątrz i była przerażona. Mogła Ich usłyszeć częściej niż ja. Próbowałam ją pocieszyć, ale wiedziałam, że potrzebowałam sposobu żeby się z nią komunikować. Nie było mowy o wokalizacji, głosy zawsze Ich przyciągały, a ja nie chciałam by ciągle testowali ogrodzenie. Wydawało się, że łatwiej po prostu nie rozmawiać, a Baby była wystarczająco sprytna żeby to zrozumieć. Być może to, czego była świadkiem, zszokowało ją tak, że zamilkła na stałe. Wykopałam książkę mojego taty o języku migowym i zaczęłam uczyć ją i siebie. Przez te lata zmodyfikowałyśmy nasz język tak, aby pasował do naszych celów. Pisałyśmy sobie na rękach, kiedy byłyśmy blisko siebie. Teraz możemy przeprowadzić cichą rozmowę ruszając tylko palcami, ale gdy zaczęłyśmy, używałam kilku prostych słów. Jedzenie. Cisza. Złe. Dobre. Baby. Nazywanie jej Baby wydawało się pasować, z tego co wiedziałam, była ostatnim maluchem na ziemi. Uczyła się znaków wyjątkowo dobrze, naśladowała każdy mój ruch. Została moim stałym towarzyszem. Chciała być tam, gdzie ja byłam, i chciała robić to, co ja. Gdyby to było „Wcześniej” byłabym zirytowana, ale brakowało mi ludzkiej interakcji. Baby nie tylko stała się moją rodziną – stała się całym moim światem. Tłumaczenie: Avis Korekta: Macul Amy. Baby budzi mnie, pisząc na mojej twarzy. Minęły trzy lata, więc jest teraz znacznie starsza, nie jest już małym dzieckiem, ale ciągle tak ją nazywam. Co? Pytam dziwacznie. Śpię.
Znowu go widziałam mówi, jej palce poruszają się z rozpaczliwą szybkością. Statek. Usiadłam i spojrzałam prosto w jej duże i błyszczące oczy. Powinna się bać, ale zamiast tego jest podekscytowana. Jej usta wygięły się lekko, prawie tworząc uśmiech. Pokaż mi, żądam. Bierze mnie za rękę i pędzimy na dach. Nie zawracam sobie głowy ubieraniem. Lata temu, „Wcześniej”, nie wyszłabym na dach w samej bieliźnie. Lata temu uważałabym na sąsiadów. Ale teraz, „Później”, nie ma sąsiadów. Widzisz? Tam! Baby podaje mi lornetkę. Patrzę nad domami. Rzeczywiście, widzę czarny obiekt unoszący się w oddali. Kiedy pierwszy raz je zauważyłyśmy, powiedziałam Baby, że to statki, nie wiedziałam jak inaczej je określić. Znak w książce przedstawiał „łódź”, ale Baby tego nie wiedziała. Znaki są takie jak je tworzę, wizualna interpretacja. Nie wiem jak inaczej wyjaśnić „statek kosmiczny”. Statek wygląda bardziej jak helikopter, z wyjątkiem tego, że nie ma na końcu ogona. Nie ma też okien. Nie mogę usłyszeć silników z miejsca, w którym jesteśmy; zastanawiam się czy to pojedyncze śmigło utrzymuje go w powietrzu. Jakie różnice w technologii Oni posiadają? Tworzywo, z którego wykonany jest statek wygląda dziwnie: nie jest to metal, nie może być. Nie odbija światła. Nawet we wczesno porannym blasku powinien odbijać światło. Jestem pod wrażeniem, że Baby w ogóle go zauważyła. Musiała go zobaczyć, gdy była na straży. Zaczęłyśmy dostrzegać statki niedawno, a każda przerwa od normy jest powodem do niepokoju. Przeskanowałam grunt, aby sprawdzić czy jakieś Stwory wyszły na polowanie, ale nie było żadnego. Patrzę ponownie na statek, który unosi się w oddali bez ruchu. Jeśli to jest statek kosmiczny, dlaczego mieliby czekać trzy lata, aby ujawnić swój środek transportu? A jeśli to nie jest statek kosmiczny... Nawet nie rozważam tej myśli. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Statki musiały być sprowadzone przez Nich.
Statek obniża się powoli w oddali. Kilka przecznic dalej, może więcej. Wyszukuję miejsca na mapie w mojej głowie: Park Oz. Wylądował w parku. Zamierzam iść i rzucić na to okiem, mówię Baby. Zostajesz tutaj. Kręci głową i wskazuje na niebo. Nie ma jeszcze świtu, ale jeśli wyjdę teraz, będzie się rozjaśniać. Mogę dostać się do parku przed wschodem słońca, ale wątpię czy zdążę dotrzeć z powrotem do domu. Będę musiała być ostrożna. Biegnę na dół i zakładam spodnie moro i bluzę z kapturem. Spodnie są sprzed lat i już na mnie nie pasują, wystają mi spod nich kostki. Powodzianki, zażartowałby tata. Kupiłam je, kiedy wojskowa zieleń była w modzie i chyba nie mogłam wygrzebać niczego lepszego. Projektanci nie wzięli pod uwagę nieuchronnego post-apokaliptycznego scenariusza, nie mieli jednak pojęcia jak przydatni się stali. Ze Stworami, które widzą słabo, kamuflaż pomaga mi wtopić się w trawę i krzewy. Nigdy jednak nie próbowałam tego w dzień. Łapię plecak ze schowanym wewnątrz pistoletem. W ciągu trzech lat ani razu z niego nie strzeliłam, ale lubię mieć go przy sobie. Czasami myślę o zwabieniu kilku z Nich na zewnątrz, aby zmniejszyć ich populację, ale jest Ich zbyt dużo i nie uczyniłabym tym wiele dobrego. Zanim wybiegnę przez drzwi, całuję Baby w czoło. Zostań tutaj, mówię spojrzeniem. Ostatnią rzeczą jaką potrzebuje to zamartwianie się czy za mną nie idzie. Biegnę boso do parku. Ćwiczyłam bieganie na bieżni w piwnicy i opracowałam sposób, jak cicho oddychać. Moje usta są dziwnie rozchylone, ale czy jest w pobliżu ktoś, kto mógłby mnie osądzać? Biegnę przez ulice, trzymając się blisko drzew i krzaków. Wszystko jest teraz zarośnięte, co zapewnia mnóstwo miejsc do ukrycia się przed Nimi. Chodniki zaczynają pękać, korzenie drzew pchają się ku górze w kierunku światła, drogi są pełne liści i gruzu. Czuję nierówności pod stopami. Nie robi mi to wielkiej różnicy, bo moje stopy są już
zrogowaciałe, dlatego mogę chodzić po gruzie niezrażona. Park Oz był kiedyś pięknie utrzymywany. Rodzice, częściej mój ojciec, zabierali mnie tutaj kiedy byłam mała. Uwielbiałam huśtawkę, która jest teraz przewrócona i rdzewieje. Większość trawy uschła, pozostawiając żałosne chwasty i piaszczystą glebę. Idę przez park, trzymając się zakrytych obszarów, zatrzymując się pod drzewami i wzdłuż ogrodzeń, aby zbadać teren. Kiedy dochodzę do południowo-zachodniego zakrętu, biegnę sprintem pod górę i kładę się na brzuchu. Czołgam się kilka ostatnich stóp po nierównym piasku, starając się o lepszy widok. Statek już wylądował. Osiadł na środku starego boiska baseballowego, śmigła dalej się obracają. Nie ma okien ani drzwi. Badam teren, utrzymując głowę nisko. Nie widać żadnego z Nich. Ale dlaczego? Nasłuchuję uważnie, moje uszy naprężają się, aby usłyszeć najmniejszy hałas, ale nic nie słychać. Statek jest bezgłośny. Nagle pojawia się otwór z boku statku, wyglądający bardziej na dziurę niż na drzwi. Troje z Nich wytoczyło się ze środka, warcząc. Szczelina zamyka się i statek podrywa się do lotu, prosto w powietrze, w ciszy, zanim znika. Zaczynam czołgać się z powrotem, ale szybko zdaję sobie sprawę, że Oni idą w moją stronę. Zaciągam kaptur na głowę i leżę nieruchomo chowając ręce pod moim ciałem. Jest jeszcze ciemno, ale pierwsze światło pojawi się szybko. Cholera, myślę, kiedy słyszę jak nadchodzą. Wspinają się na wzgórze i mijają mnie. Czekam w milczeniu, dopóki nie znikną z zasięgu wzroku i rozważam moje możliwości. Niestety nie mam ich zbyt wiele. Podrywam się i biegnę do pobliskich drzew, wspinając się łatwo na jedno. Siadając, zgaduję, że zostanę tutaj na jakiś czas. Słońce wschodzi, ale wygląda na to, że chmury toczą się znad jeziora. Modlę się o burzę. Oni nienawidzą burz, szczególnie tych głośnych z piorunami i błyskawicami. Mogę
łatwo dotrzeć do domu w deszczu. Pamiętam jak byłam w parku w podobnym dniu do tego. Moja mama miała rzadki moment tylko dla nas i zapytała mnie, co chcę robić. Nalegałam na piknik, ale pogoda była ponura. Mieliśmy na sobie ubrania od deszczu, żółte buty i plastikowe płaszcze, jedliśmy w deszczu kanapki i sałatkę z jajek. To jedno z moich ulubionych wspomnień matki. Nie mogłam być starsza niż cztery albo pięć lat. Czekałam na ulewę i rozmyślałam nad statkiem. Oczywiste jest, że należy do Nich, ale nie mogę sobie wyobrazić, jak któryś z Nich nim lata. Może istnieją różne rodzaje Ich? Możliwe, że te, które widziałam, to bezmyślne marionetki, zesłani by uwolnić planetę od nas - nieznośnych ludzi. Może istnieją mądrzejsze jednostki, które mogą tworzyć rzeczy takie jak ten statek. Ci, którzy mają plany. Być może ci, których widziałam, są pierwszą falą wysłaną naprzód, by nas zniszczyć. Zaczyna padać, ale to tylko mżawka. Niebo o poranku zaczyna ciemnieć i pozwalam umysłowi powędrować do moich doświadczeń z Nimi, jedno w szczególności uzmysłowiło mi, że nie było powrotu do „Wcześniej”. Tłumaczenie: Avis Korekta: bacha383 To było przed Baby, ale niedługo przed. Teraz, trzy lata wstecz wydaje się być jak całe wieki. „Później” było tylko miesiąc, kiedy zaczęłam przeszukiwać domy, szukając oznak życia. Większość z nich była pusta, chociaż niektóre miały strzępy zakrwawionych ubrań w sypialni, albo zepsute rzeczy porozrzucane w korytarzu. To tutaj dopadali mieszkańców, myślałam często. Było już dobrze po zmroku, więc byłam ostrożna, ale też pewna siebie. Szłam po chodniku, zamiast trzymać się cienia. Wybierałam domy losowo, sprawdzając drzwi. Większość z nich była otwarta. Kilku zupełnie brakowało, zapewne rozszarpane przez Nich. Ludzie zostawili różne rodzaje użytecznych rzeczy, jedzenie było rzeczą najważniejszą.
Lubiłam też przeglądać ich książki. Chociaż ludzie kochali e-booki, zawsze były wokół papierowe książki. Można wiele powiedzieć o ludziach, patrząc na książki jakie posiadają. Drobne kradzieże łagodziły moją nudę i powstrzymywały smutek. Mogłeś zobaczyć jak daleko dotarła rodzina, jak byli przygotowani. Było dużo na wpół zjedzonych lunchów, kilka spakowanych walizek. Nigdy nie było żadnych ciał - za co byłam wdzięczna, ale było wiele podejrzanych plam i kilka zapachów, których raczej wolałabym nie wąchać. Na początku bałam się, że na Nich wpadnę, ale nigdy nie znalazłbyś Ich w pustym domu. W ciągu dnia woleli być na otwartej przestrzeni, a w nocy... cóż, nie wiem gdzie byli w nocy. W pobliżu było ich niewielu, kiedy było ciemno... chyba, że narobiłeś dużo hałasu. Nigdy nie plądrowałam domów bezpośrednio wokół mojego, w jakiś sposób byłoby to niewłaściwe. Znałam tych ludzi. Nie byli anonimową masą. Byli sąsiadami, przyjaciółmi moich rodziców - z takimi skojarzeniami mogły wrócić wspomnienia, których nie chciałam. W tych pierwszych dniach, przed zahartowaniem, moją jedyną szansą na przetrwanie było utrzymanie ścisłej kontroli nad moim życiem emocjonalnym. Załamanie oznaczałoby śmierć, ale czasami pamięć otwiera bramę załamania. Znalazłam obiecujący dom kilka przecznic od mojego, bez wybitych okien, ale z otwartymi drzwiami. Miałam nadzieję, że może rodzina, która tutaj żyła wyjechała z miasta zanim Oni się pokazali. Ktokolwiek, kto tu był, wyraźnie starał się spieszyć, prawdopodobnie wyjechał po pierwszej oznace kłopotów. Weszłam do środka, szybko częstując się ich konserwami. Przeszukałam sypialnie poszukując zimowych ubrań, nie wiedząc czy będę mogła używać ogrzewania w zimie. Gromadziłam zapasy koców i płaszczy. Jedna sypialnia była pomalowana na lawendowo, założyłam, że pokój należał do nastolatki. Podeszłam do szafy, mając nadzieje, że ubrania będą w moim rozmiarze. Na podłodze obok szafy była księga pamiątkowa z mojego liceum. Usiadłam na podłodze i zajrzałam do niej. Była z poprzedniego roku, więc moje zdjęcie było w sekcji dla
pierwszoklasistów. Zatrzymałam się na zdjęciu Sabriny, czując jak coś chwyta mnie za gardło na widok jej uśmiechu. Pamiętam, że byłam zazdrosna, że jej zdjęcie wyszło lepiej niż moje. Jedna z moich łez uderzyła w stronę, szybko ją przewróciłam do przedniej części, na której nabazgrane było miej świetne wakacje i powodzenia w koledżu. Drżąc, cicho zamknęłam księgę i położyłam ją z powrotem na podłodze. Ktokolwiek był jej właścicielem, nie był teraz w koledżu i na pewno nie miał świetnych wakacji. Otarłam łzy z mojej twarzy i uspokoiłam się, mój żołądek bolał od niespodziewanego spojrzenia na to, co było. Wyszłam stamtąd z workiem puszek i poszłam w stronę domu, wyczerpana i gotowa by zakończyć tę noc. Wtedy zobaczyłam dom ze światłem w piwnicy. Światło? W czyimś domu. Zatrzymałam się zaskoczona. Ktoś inny miał generator albo panele słoneczne. Ktoś ciągle żył. Podkradłam się ostrożnie do okna, boleśnie świadoma, że światło Ich przyciąga. Rozejrzałam się wokół siebie: coś było bardzo dziwne. Z jakiegoś powodu spojrzałam w górę. Nad oknem piwnicy, osiem stóp w górze, wisiała lodówka zawieszona na kablu. To była pułapka. Uśmiechnęłam się. Pułapka na Nich. Cofnęłam się powoli, nie chcąc potknąć się o mechanizm uwalniający pułapkę. Poszukałam w plecaku długopisu i wyrwałam pustą kartkę z książki, którą zabrałam. Ręce mi drżały gdy pisałam: Ja też żyję. Wrócę tu jutro o północy. Spojrzałam na papier i dodałam proszę. Uszczęśliwiona, umieściłam notatkę pod kamieniem w zasięgu światła z okna. Ktoś, kto ustawił pułapkę zobaczy ją, gdy wyjdzie sprawdzić czy mu się powiodło. Pomyślałam, że mogę tutaj wracać przez kilka nocy. Kiedy wróciłam następnej nocy pułapka była uwolniona, ale notatka ciągle tam była. Ten ktoś, kto ustawił pułapkę jeszcze nie wrócił. Położyłam liścik bliżej rozwalonej lodówki,
zadowolona, że stworzenie pod spodem jest prawie w całości zakryte. Jego nogi sterczały niezgrabnie i pomyślałam o Złej Czarownicy z Czarnoksiężnika z Krainy Oz. Jesteśmy cholernie pewni, że nie jesteśmy już w Kansas, Toto5. 5 Toto – pies Dorotki Musiałam tłumić śmiech, ale wtedy noga istoty się poruszyła i zdałam sobie sprawę, że został zabity niedawno. Cofnęłam się, ostrożna, bo inni mogą być w pobliżu. Szłam do domu lekko rozczarowana, ale też pełna nadziei, wiedząc, że mogę wrócić następnej nocy. Czekałam przez dwa dni, nie widząc nikogo. Zastanawiałam się czy zachowali poczucie czasu lub posiadali zegarek. Wciąż nosiłam oldschoolowy cyfrowy zegarek ojca. Bardziej z pamięci do niego niż z jakiegoś innego powodu. Chciałam nosić Cartier'a mojej mamy, ale tykał za głośno w absolutnej ciszy. Każdej nocy zaczynałam wątpić w mój plan. Zastanawiałam się co chwilę jaka była ta osoba lub osoby; co jeśli unikali mnie celowo? Co jeśli byli nieprzyjaźni? Myśl o możliwości interakcji z innym człowiekiem sprawiła, że byłam zdesperowana. Trzeciej nocy ktoś czekał tam przyczajony w krzakach. Przywykłam do wypatrywania Ich, więc dostrzegłam go za pierwszym razem. - Widzę cię – powiedziałam najgłośniejszym szeptem na jaki się odważyłam. - Halo? Proszę, wyjdź. Wstał i przyjrzał mi się. Nie widziałam go dobrze w ciemności, ale był wysoki, jego kudłate włosy okalały twarz, której nie mogłam dostrzec. Cofając się, machnął, aby za nim iść. Prawie nie mogłam uwierzyć, że był inny żyjący człowiek. Chciałam krzyczeć albo wyć, ale przełknęłam mój entuzjazm i starałam się uspokoić. Mimo to nieco się trzęsłam, kiedy podążałam za nim do budynku mieszkalnego kilka przecznic dalej. Otworzył drzwi i skinął mi, bym weszła. Przeszliśmy po kilku kondygnacjach schodów. Niektóre stopnie skrzypiały, co
sprawiło, że czułam się nieswojo. Nie tak dawno temu nawet bym nie marzyła o podążaniu za mężczyzną do jego mieszkania. Na najwyższym piętrze mężczyzna otworzył drzwi i wszedł do środka. Spojrzałam w górę i w dół korytarza, wahając się przez chwilę przed udaniem się za nim. Zamknął i zablokował drzwi kliknięciem. Potem włączył przełącznik, byłam zaskoczona nagłą jasnością. Zajrzałam do okien, ale były zasłonięte, powstrzymując Ich od zobaczenia blasku. Delikatny szum dochodził z innego pokoju. - Możesz mówić. Oni nas nie usłyszą - powiedział. Spojrzałam na niego wyraźnie w świetle. Nie był młody, ale nie był też stary, był prawdopodobnie w wieku mojego ojca. Około czterdziestki. Zmarszczyłam nos. W jego zamkniętym mieszkaniu mogłam go po raz pierwszy poczuć. Prawdopodobnie nie brał prysznica od „Wcześniej”. Jego kudłate blond włosy prawie zakrywały oczy, a zaniedbana broda okalała jego twarz. Domyśliłam się, że też nie golił się od „Wcześniej”. - Kim jesteś? - zapytałam. - To znaczy, jak masz na imię? - Jake - wyciągnął rękę i potrząsnęłam nią. Jego ręka była silna, a skóra szorstka. Dziwnie było dotykać inną osobę. - Jestem Amy – powiedziałam; mój głos był niepewny. Wciąż nie wypuścił mojej ręki, więc wyciągnęłam ją niezręcznie. - Przepraszam - uśmiechnął się szeroko. - Jestem po prostu zaskoczony widokiem drugiego żywego człowieka. To szok. - Jak... Ustawiłeś pułapkę sam? - zapytałam. - Pracownik budowlany za dnia. - Uśmiechnął się ponownie. - Perkusista nocą. Cóż, byłem perkusistą. Nie ma już zespołu. - Nie ma już nic - powiedziałam cicho. - Whoa, negatywnie nastawiona Nancy6. - Przebiegł palcami po tłustych włosach. -
Ciągle tu jesteśmy. Przegryzłam wargę zawstydzona. Nie chciałam zrazić do siebie swojego pierwszego ludzkiego kontaktu. - Więc, byłeś w zespole? To fan. - Fan? - zapytał. - Fantastycznie... Tak kiedyś mówiliśmy z przyjaciółmi - wyjaśniłam. Sabrina i ja zaczęłyśmy to jako żart, aby ponaśmiewać się z ludzi w naszej szkole, którzy nalegali by rozmawiać skrótami. Sabrina i ja przeprowadzałyśmy całe rozmowy udając pustogłowych, używałyśmy tylko pierwszych sylab wyrazów. Reszta naszych przyjaciół dość szybko się zirytowała, ale skrót fan oznaczający fantastycznie zatrzymaliśmy. - Fan. - Jake przechylił głowę i spojrzał na mnie. - Podoba mi się. -Jaki rodzaj muzyki grałeś? - zapytałam, głównie dlatego, że nie wiedziałam co mu jeszcze powiedzieć. Przeczytałam raz w Cosmo, że możesz wyluzować ludzi zadając im pytania na tematy, które ich interesują. Problem w tym, że Jake wyglądał na całkowicie wyluzowanego. To ja byłam tą, która potrzebowała relaksu. Chciałam zobaczyć kogoś od tak dawna, ale teraz to wszystko było dziwne i nierealne. - Death metal. - powiedział mi z uśmiechem. - Kiedyś robiliśmy tutaj mnóstwo hałasu. - Wskazał na ściany. - Dlatego możemy mówić, to miejsce jest dźwiękoszczelne. Sąsiedzi zawsze skarżyli się na hałas. Rozejrzałam się dookoła, niepewna co powiedzieć. Mieszkanie Jake'a było fajne. Miał wyszukane meble i obrazy na ścianach. Jeden szczególnie przykuł moją uwagę. 6 ktoś, kto zawsze jęczy, skarży się i widzi tą złą stronę rzeczy Gapiłam się. - Czy to...? - Picasso. - Jake wzruszył ramionami. - Wiem co myślisz, ale wisiałby opuszczony w Instytucie Sztuki. Poza tym musimy cieszyć się ze świetniejszych rzeczy w życiu, w przeciwnym razie jaki jest sens przetrwania?
- Przypuszczam, że tak. - Byłam tym zaniepokojona, ale nie byłam pewna dlaczego mi to przeszkadzało. Dlaczego nie wziąć bezcennej sztuki? … To była prawie kradzież. Nie było nikogo wokół, kto mógł się tym cieszyć. - A ty, Amy? - zapytał. - Jak przeżyłaś? Wyglądasz na jakieś dwanaście lat. - Mam czternaście lat - poprawiłam go. Chciałam dodać, że czytam na poziomie koledżu i jestem znacznie dojrzalsza jak na swój wiek, ale nie zrobiłam tego. To by zabrzmiało głupio i jakie to ma teraz znaczenie? - Jak to możliwe, że cie nie złapali? Złapali wszystkich innych. - Moi rodzice - wyjaśniłam. - Jedno było hippisem, a drugie paranoikiem. Jake zmarszczył brwi nie rozumiejąc. - Moja matka umieściła elektryczne ogrodzenie, a ojciec sprawił, że mieliśmy panele słoneczne, ogród warzywny, zlewisko na deszczówkę... - Masz bieżącą wodę? Przerwał mi. - Głównie... kiedy i tak pada deszcz. Filtry działają dzięki panelom słonecznym. Patrzył na mnie. - Gdzie mieszkasz? - Czułam, że moje ciało się napina. Było coś w jego tonie co mi się nie podobało. Spojrzałam na niego nie wiedząc co powiedzieć. - Lakeview. - odpowiedziałam niejasno. - Ale ty też masz elektryczność - szybko zauważyłam. - Generator. Działa na gaz... wiele samochodów leży wokół z paliwem do wypompowania. Podłączyłem również kilka domów, by przyciągnąć te „rzeczy”7. - Dlaczego? - zapytałam naprawdę ciekawa. Było Ich tak wiele, co zabicie pozostałych kilku by zrobiło? - To sprawia, że jestem szczęśliwy. - Skrzywił się, nie wyglądając na szczęśliwego. Czuję, jakbym rzeczywiście coś robił. Każdej nocy idę na rundkę aż do jeziora i centrum miasta i z powrotem. Sprawdzam pułapki co trzecią noc.
Podszedł do mnie, a ja się cofnęłam. Uśmiechnęłam się niezręcznie. Coś w nim sprawiało, że byłam na baczności. 7 czyli te potwory - Kieruję się tylko do lodówki. - powiedział mi trzymając ręce w powietrzu. Otworzył drzwi i złapał kilka butelek. - Chcesz piwo? - Uh...- z przyzwyczajenia się zawahałam. - Nie wiem... - Jeżeli nie zauważyłaś, społeczeństwo jest w rozsypce. Nasz rząd upadł i zostaliśmy opanowani przez istoty z innej planety. Nie sądzę, że wiek, od którego można pić, ciągle obowiązuje - powiedział mi z uśmiechem. Miał rację. Nie ma powodu, dla którego nie powinnam pić. - Jasne, wezmę jedno powiedziałam, czując się trochę zażenowana. Jake wrócił z kuchni i wyciągnął do mnie butelkę. Sięgnęłam po piwo niespokojnie. Jak wyciągnęłam swoje palce butelka wyślizgnęła się. Szkło rozbiło się na podłodze i roztrzaskało się, zaskakując mnie hałasem. Wpatrywałam się w rozbitą butelkę, piwo musowało w kałuży. To było niepokojące, aby nie milczeć. Czułam, że wszystko jest źle. - Przepraszam - powiedziałam bez przekonania. - Masz ręcznik czy coś? - Nie martw się o to. - Pociągnął łyk piwa i poszedł przynieść mi kolejne. Nagle uderzyła mnie nieodparta chęć do wyjścia. - Właściwie powinnam już wracać powiedziałam. - Chciałam jeszcze czegoś poszukać przed świtem. - Oh. Okej. - Posmutniał. Spojrzał na podłogę wyraźnie rozczarowany. - Ale może mógłbym zobaczyć cię znowu jutro – powiedział ożywiając się nieco. - To znaczy musimy trzymać się razem. Niewiele nas zostało. - Widziałeś innych? - zapytałam z podnieceniem. Jakoś nie podobała mi się perspektywa utknięcia z Jake'm jako jedynym ludzkim towarzyszem na następne pięćdziesiąt lat.
- Kilku. Istnieje nawet pogłoska, że całe miasto przetrwało, choć nikt nie wydaje się wiedzieć, gdzie to jest. - Upił łyk piwa, nie chcąc powiedzieć nic więcej. Potem spojrzał na mnie tak, aż dostałam ciarek. - Możesz tutaj zostać jeśli chcesz. Albo ja mogę przyjść do ciebie. Z przyjemnością wziąłbym gorący prysznic. - Uśmiechnął się. - Prysznic byłby fan. - Taa, fan – zgodziłam się. Używanie przez Jake'a slangu moich przyjaciół brzmiało tak jak kiedyś mój tata, kiedy starał się ze mną zakumplować i mówił rzeczy jak spoko i wypas. - Więc możemy spędzić trochę czasu u ciebie? - Nagle stał blisko mnie. - Być może. - Uważałam, by do niczego się nie zobowiązać. - Możemy porozmawiać o tym jutro. - Cofnęłam się w stronę drzwi. - W porządku - powiedział, choć wyraźnie było coś nie tak. - Powinniśmy się spotkać jutro w naszym miejscu? O północy? - Zapytał. Dreszcz przebiegł mi po plecach. Użycie stwierdzenia „nasze miejsce” mnie zaszokowało. - Jasne, brzmi dobrze. - Zgodziłam się, chcąc po prostu odejść. Dotarłam do drzwi i zmagałam się z klamką. Jake stanął nade mną, przez co mięśnie na mojej szyi i szczęce napięły się. Sięgnął obok mnie i otworzył zamek. - Dzięki. - Mruknęłam i ruszyłam w dół po schodach, przez drzwi prosto w noc. Moje ręce trzęsły się lekko i poczułam mdłości. Miałam duże nadzieje co do naszego spotkania. Myślałam, że będzie młodszy, mniej przerażający. Chciałam żebyśmy się spiknęli i zostali przyjaciółmi. Ale tam na górze, w jego mieszkaniu - chciałam tylko uciec. Myślę, że pewien rodzaj człowieka przeżywa inwazję obcych, ja miałam po prostu szczęście, że moi rodzice byli trochę zwariowani. Nie miałam żadnych gwarancji z nieznajomymi. Hałas za mną wyrzucił mnie z moich myśli, zatrzymałam się. Szybko weszłam w krzaki i ukryłam się. Spodziewałam się jednego z Nich, przechodzącego obok tak jak to często robili w nocy, nieświadomi rzeczy, które nie były bezpośrednio przed Nimi. Zamiast
tego nie było nic. Zajęło mi chwilę, aby uświadomić sobie, że nie był jednym z Nich. To był Jake. Śledził mnie. Chciał wiedzieć, gdzie mieszkałam. Chciał zobaczyć moją instalację i zdecydować, czy jest lepsza niż jego. Moje serce waliło mi w piersi. A co jeśli pomyśli, że moja była lepsza? Mój dom był bezpieczny. Miał bieżącą wodę i elektryczność. Co by zrobił gdyby zobaczył to wszystko? Mój umysł pędził. Starałby się wszystko mi zabrać. Czekałam w krzakach na jego ruch. Jego postęp nie był głośny, ale ja nauczyłam się słyszeć nawet najmniejszy dźwięk. Kiedy dostał się bliżej, zamarłam, niepewna tego co powinnam zrobić: uciekać czy pozostać w ukryciu. Nie miałam dużo czasu na decyzję. Za późno wybrałam ucieczkę. Byłam jeszcze w krzakach, kiedy ręka chwyciła mnie mocno za ramię. Jake wyciągnął mnie brutalnie z mojej kryjówki. Wziął mój plecak i zarzucił sobie na ramię, trzymając moją rękę w śmiertelnym uścisku. Przytulił mnie do piersi. - Jeśli będziesz krzyczeć - wyszeptał, czułam jego gorący oddech przy uchu - przyjdą stworzenia i cię zabiją. - Wepchnął rękę pod moją koszulę i ścisnął mnie. Ból sprawił, że odetchnęłam głośno. - Jeśli ci się podobało, to poczekaj na więcej. - Pociągnął mnie za włosy, szarpiąc moją głowę do tyłu. Przycisnął twarz do mojej, pocałował mnie brutalnie. Jego zęby wbiły się w moje usta, przecinając boleśnie miękką tkankę. Odsunął się lekko i poczułam smak krwi, ostry i metaliczny na moim języku. Dosięgnęłam ręką i wyciągnęłam broń z kabury. Byłam wdzięczna, że moje ubrania były luźne i Jake nie zauważył, że nosiłam go wcześniej. Wepchnęłam lufę w jego brzuch i odczepiłam bezpiecznik z kliknięciem. - Odsuń się - powiedziałam, pilnując, aby mój głos był niski. Słyszałam panikę w moim tonie i trzęsły mi się ręce. Jake zrobił kilka kroków do tyłu i patrzył. - Jeśli wystrzelisz z tego pistoletu, każda z tych „rzeczy” w obrębie czterech mil
przyjdzie za tobą. - Zaczął się ponownie do mnie zbliżać. Szybko sięgnęłam do kieszeni i przykręciłam końcówkę. Ćwiczyłam to w domu dla prędkości. - Tłumik - syknęłam zmuszając się do uśmiechu. Tak naprawdę chciałam zwymiotować. - Wiesz, tłumiki nie są takie ciche... - wyszeptał, choć nie brzmiał na zbyt przekonanego. Cofnął się, mierząc mnie wzrokiem w górę i w dół. - Do zobaczenia, kochanie. - Mrugnął do mnie, odwrócił się i zaczął biec. Wtedy przypomniałam sobie o przedmiocie w mojej kieszeni. Od dnia, w którym spotkałam stwora w sklepie, wpadłam na pomysł planu ucieczki. Sposób, aby Ich rozproszyć gdyby mnie osaczyli, coś bardziej skomplikowanego niż puszka kukurydzy. Wyciągnęłam pilota i cofnęłam się w krzaki. Zatrzymałam się sekundę przed tym jak wcisnęłam przycisk. Około pół przecznicy stąd zabrzmiała syrena. Słyszałam jak kilkoro z Nich przebiegło, nie było to bezmyślne powłóczenie nogami, tylko w pełni rozwinięty galop, który osiągali, gdy myśleli, że ludzie są blisko. I wtedy usłyszałam krzyk Jake'a. Kilkoro z Nich musiało być w pobliżu. Byłby wstrząśnięty hałasem. Zajęłoby mu zbyt długo zorientowanie się, że pochodzi z plecaka. Nawet gdyby wyrzucił go, nie mógłby Ich prześcignąć. Nie miałby czasu na ukrycie się. Krzyki trwały, a ja przycisnęłam ręce do uszu. Byłby martwy w mniej niż minutę. Chciałam, żeby ten hałas się skończył. Alarm ciągle działał, ale pomyślałam, że Oni zniszczą go dość szybko. Nie chciałam tego robić, ale musiałam się martwić się o Nich. Nie mogłam też żyć, zastanawiając się czy ten psychol uciekł i mnie dopadnie. Płakałam cicho, mając nadzieje, że Jake nie był jedyną żywą osobą na planecie. Czy kłamał o spotkaniu innych ludzi? O mieście ocalałych? Stwory kręciły się w pobliżu przez chwilę, zadowolone z posiłku. Wyczerpana, czekałam kilka godzin zmarznięta i nieszczęśliwa, aż okolica opustoszeje i mogłam pójść do
domu. Pierwszą rzeczą jaką zrobiłam, kiedy dotarłam do domu, było wyciągnięcie kolejnego alarmu z samochodu. Nie wiedziałam wtedy, że ta straszna wymiana zdań z Jake'm będzie ostatnią prawdziwą rozmową, jaką miałam przez długi, długi czas. *** Grzmot sprowadza mnie z powrotem do rzeczywistości, z dala od przeszłości. Sprawdzam ponownie czy nie ma statków, ale niebo jest puste z wyjątkiem ciemnoszarych chmur. Cięższy deszcz przyjdzie wkrótce. Będę w stanie zejść z drzewa i wrócić do domu. Staram się nie myśleć o Jake'u i o tym, co się stało tamtej nocy. Ale nauczyłam się kilku bardzo ważnych rzeczy o przetrwaniu. Dowiedziałam się też, gdzie Oni chodzą w nocy. Podczas gdy kryłam się w krzakach przez te wszystkie lata, obserwowałam Ich powrót z polowań. Jeden po drugim kładli się na ziemi i zjeżdżali w dół rynny. Nigdy bym nie pomyślała, że to możliwe, ale oni są mali i wyginają się w niesamowity sposób. Nawet ich kości wydają się być elastyczne. Tam teraz będą, gdy niebo się ściemnia i ciężka ulewa grozi przedarciem się przez chmury. Będą zmierzali podziemiem do kanału ściekowego. Jak tylko mżawka zamieniła się w ulewę, ześlizgnęłam się w dół drzewa i pobiegłam do domu. Baby jest szczęśliwa, widząc mnie. Wita mnie ręcznikiem i ubraniem na zmianę. Widziałaś go? Miga, jej ręce drżą zdradzając niepokój. Statek? Kiwam głową. Czy to Oni? Pyta. Tak. Skąd się wziął? Nie wiem, mówię, nie będąc pewna czy chce się dowiedzieć. Tłumaczenie: Avis Korekta: bacha383
Z tygodnia na tydzień obecność statków staje się coraz bardziej powszechna. Tak jak nasze przepychanki z innymi ocalałymi. Zwykle zdarzało się to raz w roku, kiedy robiło się ciepło. Teraz spotykam innych ludzi raz w miesiącu, zwykle gdy księżyc jest tylko srebrem na niebie, zapewniając najlepszą osłonę w ciemności. Przychodzą do miast ze wsi. Zrozumieli, że jeśli ktoś przetrwał, to będzie tutaj. Wydają się nie rozumieć, że jest to miejsce, w którym istoty wolą żyć i się żywić. Opracowałam system radzenia sobie z nieznajomymi. Nigdy nie pokazywałam się grupom ludzi. Grupa najprawdopodobniej zwróciłaby się przeciwko mnie, próbując ukraść moje zasoby. Czytałam kiedyś książkę o masowej histerii, o tym jak ludzie mogą zrobić wszystko, jeśli inni także to robią. W ”Później” nawet trzy osoby mogą być uznane za tłum, nie mogę ryzykować. Unikam samotnych mężczyzn z oczywistych powodów. Czasami ujawniam swoją obecność kobietom w zależności od tego, jak mizernie wyglądają i jak bardzo wydają się potrzebować pomocy. Nie rozmawiam z nimi, ale powalam im się zobaczyć. Kiwam głową i kieruję ją w kierunku odpływu kanalizacyjnego, robiąc znak cięcia na moim gardle. Wiedzą, co mam na myśli. Ponad to wskazuję w kierunku jeziora i udaję, że piję szklankę wody. Zawsze pilnuję, aby Baby się ukryła, kiedy w pobliżu są ludzie. Nigdy nie wiesz, komu możesz ufać. Biedna Baby. Patrzę na nią czasami i myślę o moim własnym dzieciństwie. W weekendy chodziłam z przyjaciółmi do sklepów i do Zoo. Baby włóczy się za mną, by w ciszy przeszukiwać domy zmarłych ludzi. Miałam pizzę i domowe posiłki. Ona konserwy i mocno zwęgloną wiewiórkę, którą złapałyśmy w pułapkę na szczury. Miałam dwoje kochających, trochę zwariowanych rodziców. Ona tylko mnie. Co najważniejsze, miałam światło słoneczne. Teraz obie żyjemy w mrocznym świecie. Czasami w ciągu dnia idziemy na dach, co uważam za coś niesamowitego. Ciche miasto i Oni
chodzący pod nami. Nocą możemy przynajmniej zrobić trochę hałasu. Odkryłyśmy, że ignorowali szum klimatyzacji lub ciepła pompowanego w zimie, ale przybiegali, kiedy piszczała kuchenka mikrofalowa. Byłam przekonana, że ogrodzenie wytrzyma, ale nie wiedziałam jak długo, więc lepiej było tego nie sprawdzać. Nauczyłyśmy się robić wszystko najciszej jak to tylko możliwe. Żyjemy jak mnisi. Cisi, bladzi i przestraszeni mnisi. *** O czym jest ta? Pyta Baby, podając mi książkę. Zerkam na nią: „Duma i Uprzedzenie”. Jest o dwojgu ludzi, którzy się kochają, ale są zbyt głupi, by to zrozumieć aż do końca historii. Baby wygląda na rozczarowaną. Ale – dodaję – kobieta jest bardzo inteligentna, a mężczyzna bardzo przystojny. Co to jest? Wskazuje na okładkę: pan Darcy na koniu. Biorę słownik języka migowego i szukam słowa koń, aby jej pokazać. Są z „Wcześniej” - odpowiadam. To właśnie mówię, kiedy nie wiem jak wytłumaczyć jej coś takiego jak: samolot czy Boże Narodzenie. Kiwa głową i patrzy tęsknie na konia. Uśmiecham się. Przypuszczam, że każda mała dziewczynka chce konia, nawet ta, która nie wie, czym on jest. Zastanawiam się, czy zostały jeszcze jakieś. Od dawna nie widziałam psa. W okolicy są koty, wystarczająco zdziczałe, aby dać sobie same radę. Koty mają właściwą kombinację zwierzęcych cech potrzebną żeby przetrwać Ich atak. Są ciche i lubią spędzać czas na drzewach. Ptaki też mają się dobrze. Psy i większe zwierzęta już nie tak bardzo. A ta? Pyta Baby. Jest za stara, mówię. Nie jestem w stanie wyjaśnić jej fabuły „Kupca Weneckiego”. Chciwość, zemsta i rasizm są tematami na inny dzień.
Baby ciągnie mnie za rękaw, wskazując nową książkę. Sprawdzam okładkę. Ta jest o potworze, mówię bez zastanowienia, zatrzymując wzrok na przerażonym wyrazie twarzy Baby. Potwór był słowem przypisanym Im. Nie taki potwór, poprawiam się. Miałam na myśli coś... Jak mogłam wyjaśnić „Frankensteina” komuś, kto widział prawdziwe potwory? To historia z „Wcześniej”. Biorę od niej książkę i kładę ją wysoko na półce. O, ta jest dobra. Podaję jej książkę z obrazkami, którą kochałam gdy dorastałam, tę, którą chciałam, aby czytano mi ją co wieczór przez rok. „Mała Syrenka”. Pozwoliłam jej oglądać obrazki i opowiedzieć mi, o czym mówi historia. Jej wersja była o wiele weselsza niż Hansa Christiana Andersena, znacznie mniej krwawa. Mój ojciec był zadowolony z tego, jak bardzo doceniłam tę opowieść; powiedział, że uczy dzieci konsekwencji i tego, że nie wszystkie zakończenia są szczęśliwe. Jednak Baby zakończyła ją słowami: I żyli długo i szczęśliwie, tak jak ją nauczyłam. Mam nadzieje, mówi mi, że my też możemy żyć długo i szczęśliwie. Przytulam ją, starając się nie płakać. Ty i ja, razem – myślę, całując ją w czubek głowy. *** Ten mi się podoba. Baby pisze na mojej ręce. Podnosi batona, którego papierek jest zakurzony i pomarszczony. Jest dobrze zamknięty? Pytam. Na tym etapie wszystko w sklepie spożywczym straciło ważność, ale niektóre rzeczy pozostawały świeże dłużej niż pozwalały na to firmy. To przez te wszystkie konserwanty. Nauczyłam Baby sprawdzać zjełczałe chipsy i słodycze, i zabierać tylko te puszki, które nie mają wgnieceń i nie są wypukłe. Mamy w domu lek na żołądek, ale nie chcę powierzyć leczenia zatrucia jadem kiełbasianym trzyletniemu różowemu bizmutowi.
Tak, jest zamknięte. Baby uśmiecha się do mnie. Znalazłam też to. Trzyma pudełko makaronu i sera. Udaje jej się przenieść opakowanie bez zrobienia przy tym hałasu jak marakasami. Fan mówię jej. Dobra robota. Nauczyłam Baby, że fan oznacza bardzo dobrze. Stworzyłam znak: ręka nieco poniżej twarzy, gest jakbyś wachlował się w upalny letni dzień. Fajnie jest zatrzymać słowo, które zawsze używaliśmy z przyjaciółmi. To tak, jakby mieć przy sobie odrobinę Sabriny. To boli, ale w dziwny sposób, czyni mnie silniejszą. Baby promienieje. Uwielbia być pomocna. Kiedy podrosła, pozwalałam jej chodzić ze mną częściej. Szybko splądrowałyśmy wszystko ze sklepu na rogu, koło mojego domu, i musiałyśmy udawać się co raz to dalej i dalej po prowiant. Może nosić zadziwiającą ilość bagażu jak na dziecko i nigdy nie muszę się martwić o to, że narobi hałasu. Jest doskonała w byciu cichym. Ma też wyjątkowy słuch, czasami ostrzega mnie przed Nimi zanim uświadomię sobie, że są w blisko. Co to jest? – pyta mnie, trzymając plastikowy telefon komórkowy wypełniony cukierkami. Cukierki mówię jej. Nie, to na zewnątrz. Baby chce wiedzieć o wszystkim. To czasami irytujące, ale skrycie jestem zadowolona, że nie ma jakiejś traumy przez nasz styl życia. Myślałam, że takie małe dziecko całkowicie się zamknie, kiedy zetknie się z Nimi. To coś z „Wcześniej” wyjaśniam. Ludzie używali tego to rozmów. Podobnie jak książki? Kręcę głową. Nie, poprzez ich usta. Baby uśmiecha się lekko i unosi brwi. Myśli, że żartuję. Od tak dawna nie słyszała jak
ktoś mówi, nie pamięta jak to jest. Staram się wyjaśnić. Zanim Oni się pojawili, ludzie nie używali do rozmowy rąk, tylko ust. No z wyjątkiem osób niesłyszących, ale nie chciałam jej mylić. Twarz Baby wyraża niedowierzanie i zmieszanie. Potem zmienia się w kamienną maskę. Hałas, pisze. Baby i ja na natychmiast chwytamy nasze torby i wracamy po cichu do przejścia. Słyszymy kroki. Patrzymy na siebie. Kroki oznaczają buty. Stworzenia nie noszą butów. Sprawdzę to. Baby pisze na mojej ręce. Kiwam raz głową. Bezgłośnie odkłada torbę i idzie rozejrzeć się po jednej ze stron sklepu. Nie lubię jej wysyłać na zwiad, ale ona jest doskonała w szpiegowaniu. Słucham kroków – dobiegają z przedniej części sklepu. Nie są wolne ani ostrożne. Ktoś, kto chodzi w ten sposób, robiąc taki hałas, nie powinien tak długo przetrwać. Baby dotyka mojego łokcia. Wróciła cicho. Kobieta. Sama. Myślę przez chwilę. Weź torbę. Spotkamy się z nią? Pyta z szeroko otwartymi oczami. Nie. To może być pułapka. Baby kiwa głową. Ona jest bardzo głośna. Czy ona chce, żeby Oni przyszli? Być może, ale nawet jeśli nie chce, to i tak będą tu wkrótce. Chodźmy. Wybieramy dłuższą drogę, unikając kroków i ich właściciela. Jesteśmy prawie przy drzwiach, kiedy czuję łaskotanie w gardle. Przełykam ślinę dwa razy, aby zwalczyć
pragnienie. Łaskotanie wspina się po moim gardle aż do zatok. Staram się powstrzymać, ale nie mogę i mały hałas ucieka mi, kiedy kicham. Baby zamarła. - Czekaj. – Słyszę gdzieś w sklepie. Idź mówię do Baby. Szybko. - Proszę, czekajcie. - Kobieta biegnie w naszym kierunku, krzycząc. - Nie zostawiajcie mnie tutaj. Łapię rękę Baby i pędzimy do drzwi. Kimkolwiek jest ta kobieta, ma zero umiejętności samozachowawczych. Docieramy do drzwi, gdy nagle rozbrzmiewa alarm samochodu. Baby zatrzymuje się, zaskoczona przez nienaturalnie głośny hałas. Przez chwilę myślę, że to ja, że przez przypadek wywołałam alarm, który ze sobą noszę w razie gdybym musiała odwrócić Ich uwagę. Hałas nie dochodzi z mojej torby, ale z drugiej strony ulicy. Kiedy się zorientowałam, zauważam, że Baby wciąż stoi zesztywniała w miejscu. Ciągnę ją za rękę i wpycham do zarośniętych krzaków. Przykucam i szukam źródła hałasu. Czerwona furgonetka po drugiej stronie ulicy jest załadowana mężczyznami. Szczęka mi opadła8. Jest ich co najmniej dziesięciu. To największa grupa ludzi jaką widzę od „Wcześniej”. Jeden z nich staje na szczycie furgonetki. Trzyma megafon, włącza go z piknięciem. - CHODŹCIE, WY ZGNIŁE ZIELONE SUKINSYNY! Minęło kilka sekund odkąd zabrzmiały syreny, a Oni już biegli w stronę ciężarówki. Mężczyźni utworzyli koło, skierowani na zewnątrz ich broń była uniesiona i wymierzona w głowy stworzeń. Jeśli Oni zostaną zranieni, nadal mogą czołgać się do przodu, nawet jeśli brakuje im rąk i nóg. Baby trzęsie się obok mnie, z głową schowaną w moim ramieniu, mocno zaciskając
powieki. Cieszę się, że tego nie ogląda. Nie musi być świadkiem masakry. Ponieważ coraz więcej i więcej Ich przybywa, mężczyźni są zmuszeni do wycofania się w stronę ciężarówki. Proszę nie umierajcie myślę. Nie chcę żeby tak to się skończyło. Nie powinni ryzykować swojego życia tylko po to, żeby zlikwidować kilku z Nich. To nie jest tego warte. Dość szybko sytuacja zaczyna wyglądać beznadziejnie dla mężczyzn. Stworzenia chcą zmiażdżyć ciężarówkę. Jest ich zbyt wiele, by kontynuować walkę, ale ludzie nie przestają strzelać. Zabijają kilkoro z Nich, ale następni zajmują ich miejsce. W końcu mężczyźni się wycofują. Tak szybko jak przybyli, wskakują na platformę czerwonej furgonetki cały czas strzelając. Mężczyzna z megafonem spieszy na siedzenie kierowcy i wciska gaz. Ciężarówka jest otoczona, ale przedzierają się przez masę stworzeń, zabijając co najmniej dziesięciu z Nich. Uśmiecham się. Nie są na samobójczej misji. Są partyzantami. 8Powinno być w czasie teraźniejszym ale „szczęka mi opada” idiotycznie brzmi xD /M Ciężarówka odjeżdża z piskiem opon. Stworzenia biegną za nią tak szybko jak się da, czyli obrzydliwie szybko. Cisza, która następuje po takim hałasie jest przerażająca. Już po wszystkim? Baby miga. Tak, ale musimy tu poczekać, dopóki nie będzie czysto. Baby podnosi głowę, żeby popatrzeć. Mówienie ustami jest przerażające mówi odnosząc się do mężczyzny z megafonem. Bo jest. Ale „Wcześniej” tak nie było. Nasze krótkie spotkanie z chaosem sprawia, że tęsknię za tamtym czasem. Staram się nie myśleć o „Wcześniej”. Amy. Baby dotyka mojego łokcia nagląco. Para nóg pojawia się przed miejscem naszego ukrycia. Patrzę w górę. To kobieta ze sklepu spożywczego, o której zapomniałam w czasie zamieszania.
- Nie zostawiajcie mnie. - Wrzeszczy. Jestem wściekła i spanikowana – sprowadzi Ich na nas. Wciągam ją w krzaki i kładę jej rękę na ustach. Mam nadzieje, że nie będzie walczyć, ale gdy tylko znalazła się w naszej kryjówce, jej ciało staje się bezwładne. Zostawiam rękę tam gdzie jest, jako przypomnienie by być cicho. Mamy szczęście. Po zamieszaniu nie reagują zbyt szybko na wybuch kobiety. Są zbyt zajęci obgryzaniem pozostałości stworzeń, które zostały zabite. Jest ciemno, więc tak długo jak będziemy cicho, nie znajdą nas. Żywią się przez długi czas, jedząc każdy kawałek zmarłych, ich ostre zęby przegryzają się przez skórę, mięśnie i kości. Odgłosy ich żywienia wzbudzają we mnie odrazę, mlaskanie ze sporadycznym chrupaniem. Dwóch walczy o ramię, mocując się na ziemi. Mam nadzieję, że zranią się nawzajem, ale jeden w końcu ustępuje. Zerkam na kobietę. Tak naprawdę jest raczej dziewczyną, być może kilka lat starsza ode mnie. Jej twarz jest zwiotczała, a oczy matowe. Zdejmuje rękę z jej ust i kładę ją na drżącym ramieniu Baby. Muszę odwrócić jej uwagę, swoją uwagę. Co to była za historia, z wczoraj? Pytam. Ta o syrenie. Baby wkłada rękę w moją. Księżniczka ryba mieszka w jeziorze, gdzie żaden potwór nie może do niej dotrzeć. Oczy Baby są zamknięte, a usta lekko rozchylone. W tej chwili jest na dnie morza z syreną, nie ukrywa się w krzakach, obserwując jak obcy obżerają się innymi obcymi. Rozwija swoją wcześniejszą historię, wyjaśniając szczegółowo życie siostry małej syrenki. „Siostra” była znakiem, którego nauczyłam Baby – oznaczał to, czym dla siebie jesteśmy. Czuję, jak jej palce poruszają się na mojej ręce, przekazując historię w języku, który tylko my rozumiemy. Ruch jest pocieszający, ale pozostaję spięta i niespokojna, ponieważ
czekamy aż odejdą. Nie mam pojęcia, co zrobić z dziewczyną leżącą obok nas. *** Nastał niemal świt, zanim istoty odeszły. Baby zasnęła, więc potrząsam nią, aby ją obudzić. Wstaję i rozciągam się, moje mięśnie są obolałe od siedzenia w tej samej pozycji przez długi czas. Co z nią? Baby wskazuje na dziewczynę, obudzoną ale nieruchomą. Wzruszam ramionami. Zostaw ją. Moim głównym problemem jest zabranie Baby do domu przed brzaskiem. Nie możemy. W spojrzeniu Baby dostrzegam błaganie. Ona jest... Widzę, jak szuka właściwego słowa. Ona jest chora. Chcę powiedzieć Baby „Nie, ta dziewczyna nie może iść z nami”, ale patrzę w jej oczy i nie mogę. Myślę o czasie, kiedy znalazłam ją w sklepie, kiedy prawie ją zostawiłam. Poczucie winy jest zbyt wielkie. Sięgam z powrotem do krzaków i łapię dziewczynę za nadgarstek. - Co...- Zaczyna mówić. Kładę palec na moich ustach i robię nieznaczny wydech. Jeśli ona nie będzie cicho, zostawię ją, bez względu na to, czego chce Baby. Na szczęście dziewczyna łapie koncepcję i podąża za nami, jej buty uderzają o chodnik. Zatrzymuje ją i wskazuje na jej stopy. Patrzy na mnie tępo. Wyciągam swoje stopy, bose i zrogowaciałe. Szybko zdejmuje swoje buty. Trzyma je w ramionach czekając. Daję jej znak, by za nami szła, i idziemy drogą powrotną do domu. *** - Elegancko – mówi dziewczyna kiedy jesteśmy w środku. Patrzę na nią, nie chcę mówić. Jej ciemne oczy i włosy wyraźnie kontrastują z bielą jej skóry. Jest boleśnie blada, tak jak ja. Powinnyśmy dać jej jedzenie. Sugeruje Baby. Kiwam głową i Baby biegnie zrobić
nam śniadanie. Pokazuję dziewczynie piwnicę. Kiedyś to było miejsce pracy mojego taty, ale Baby i ja zrobiłyśmy z niej czytelnię. Wygrzebałyśmy mnóstwo poduszek, aby nadać jej atmosferę Arabskich Nocy9. 9 Z „Baśni 1001 Nocy”. Dziewczyna siada na moim fotelu fatty, bez uśmiechu, ale nie wygląda na zbyt zmartwioną. Krzyżuje ramiona i patrzę na nią z góry. Drapie się w nos i patrzy na mnie oczekując, że coś powiem. Jej ciemne włosy przylegają do głowy, brudne i tłuste. Jest chuda, ale nie boleśnie chuda jak większość ocalonych których spotkałam. - Słuchaj, nie znałam tych kolesi... Cóż, właściwie znałam jednego z nich. Jest moim bratem. Ja... czy ty w ogóle mnie rozumiesz? Kiwam głową. Znowu zaczyna. - Nazywam się Amber. - Przerywa i czeka aż odpowiem. Kiedy tego nie robię, zwęża oczy. - Nie wiem o co chodzi z tym milczeniem, ale to mi się nie podoba. Wzdycham. Moje milczenie utrzymywało mnie przy życiu. Nie mam zamiaru przerwać lata przyzwyczajenia dla nieznajomej. Oblizuje wargi, moje usta są boleśnie suche... poza tym nie jestem pewna czy mogę jeszcze mówić, minęło sporo czasu. Idę do biurka taty i szukam notatnika i długopisu. Piszę, Musimy być cicho, hałas przyciąga stworzenia. Wiedzą że głosy oznaczają ludzi. Bezpieczniej jest w ciszy. Głupotą byłaby utrata czujności, aby zacząć mówić na głos. To mogłoby być zabójcze. Wręczam kartkę Amber, kiedy czyta zrozumienie pojawia się na jej twarzy. - To ma sens. - szepcze. Jej głos niesie się po pokoju, co mnie denerwuje. Gdzie byłaś? Piszę. Szepcz tak cicho jak to jest możliwe.
- Mój brat Paul i ja byliśmy zamknięci w schronie przeciwbombowym do niedawna. Moi rodzice... - Jej głos osłabł. - Moi rodzice zginęli od razu, młodsza siostra też. W schronie było dużo jedzenia. Rodzicom odbiło na punkcie końca świata, wiesz. - Kiwam głową. Miałam świetną ciotkę, która też taka była. Zawsze uważała, że wszyscy powinni być przygotowani, na wypadek gdyby zdarzyło się coś szalonego. Tak jak inwazja obcych, jak przypuszczam. Szkoda, że ciotka Ellie zmarła, zanim potwierdziła się jej słuszność. - Zabrakło nam jedzenia – mówiła Amber. – Kilka dni temu. Miało wystarczyć tylko na rok, ale skoro reszta mojej rodziny nie przetrwała... - ucichła i patrzyła przez moje ramię. - Prawdopodobnie powinniśmy opuścić schron wcześniej. Mieliśmy wodę, ale kanalizacja przestała działać dawno temu. Nie mogliśmy brać prysznica i musieliśmy... używać wiadra jako toalety. Paul wyszedł pierwszy, żeby zobaczyć co się dzieje. Wrócił wczoraj w nocy z tymi psycholami. Mówili coś o stworzeniach, ale nic nie rozumiałam. Wysłali mnie do sklepu w poszukiwaniu jedzenia. Nie wiedziałam… - przerwała, w jej oczach błysło zrozumienie. Och, myślę, że byłam przynętą. Bingo. - O boże, nie mogę uwierzyć, że Paul mnie tam zostawił. - Amber zaczyna cicho płakać. Współczuję jej. Nie wyobrażam sobie wyjścia z bezpiecznego miejsca zupełnie nieprzygotowanym na to, czym stał się świat. Amber jest bezradna i głośna. Nie ma sposobu, żeby przetrwała na własną rękę. Baby dołącza do nas z tacą i trzema ułożonymi w stos talerzami ze śniadaniem. Kładzie je na stole obok Amber. Baby poszła na całość. Fasola, jaja gołębi, które mają gniazdo poniżej naszych paneli słonecznych i Twinkies: śniadanie mistrzów. Jedz, miga. Amber kiwa głową. Nawet idiota może rozszyfrować ten znak. Zaczyna zgarniać fasolę do swoich ust, brązowy sok spływa jej po brodzie. Wyciera twarz rękawem.
Może tutaj zostać? Pyta Baby, jakby Amber była szczeniakiem. Jej oczy są duże i pełne nadziei. Myślę przez chwilę, podczas gdy Amber je. Rozpakowuje Twinkie i wrzuca wszystko do ust. - To nie trwa wiecznie. - Mówi. Jej usta są tak wypełnione żółtym ciastkiem, że wypluwa trochę na podłogę. - Przepraszam. - mówi głośno. Słyszę iskry z elektrycznego ogrodzenia. Teraz jest dzień i Oni są w pełni sił. Robię znowu znak ciszy, przykładam wskazujący palec do ust. Amber kiwa głową, wyolbrzymiając ten ruch. Skończyła posiłek i wylizuje talerz do czysta. Daję jej moją porcję. Nie jestem bardzo głodna, wciąż mam przed oczami tę dziwaczną masakrę i myślę o przybyciu Amber. Z drugiej strony Baby wydaje się zapomnieć o tym zamieszaniu. Zjada swoją porcję powoli, jest bardziej zajęta patrzeniem z ciekawością na Amber. Kiedy skończyły jeść, Baby wstaje, żeby umyć talerze. Amber łapie ją za nadgarstek. Ruszam do przodu, aby ją powstrzymać. - Dziękuję - szepcze. Zdaję sobie sprawę, że nie chce zrobić Baby krzywdy, więc odprężam się. Baby patrzy na nią obojętnie. Nie słyszała angielskiego odkąd była maluchem. Do tej pory prawdopodobnie zapomniała to, co znała. Amber odwraca się do mnie. - Jak mówicie „dziękuje”? Pokazuje jej. Położyłam dłoń na podbródku i gestem na zewnątrz do dołu zrobiłam mały łuk. Amber odwraca się z powrotem do Baby i robi ten sam ruch. Baby uśmiecha się, jej oczy błyszczą. Nie ma za co pisze, jej twarz jest zarumieniona, kiedy wycofuje się na górę.
Daję Amber poduszkę i koc. Śpij mówię, używając kolejnego łatwego znaku. Kładzie się na kanapie i zamyka oczy. Musiała być wyczerpana, bo niemal natychmiast zasypia, jej oddech jest powolny i głęboki. Idę na górę, by porozmawiać z Baby. Wiem, że podoba jej się pomysł z Amber, mi także. Jest kolejną osobą do grzebania w śmieciach razem z nami, kimś do osłaniania nas. Możemy ją nauczyć naszego języka i tego, jak przetrwać w „Później”. Ona nas potrzebuje. Niestety wiem, że popieranie jakiegoś pomysłu i radzenie sobie z jego realizacją to dwie różne rzeczy. Co jeśli Amber jest bardziej ciężarem niż pomocą? Co jeśli nigdy nie załapie bycia cichym? Co jeśli nie będzie mogła sobie poradzić, okaże się być schizoidalna i zabije nas we śnie? Zatrzymuję się i biorę oddech. Amber nie wydaje się być typem mordercy. Baby jest w kuchni, załadowuje zmywarkę. To jedna z tych energooszczędnych rzeczy, na które nalegał mój ojciec, wciąż świetnie pracuje, ponieważ jest cicha. Myślę o Amber i uświadamiam sobie, jak miałam łatwo. Jest koniec świata, a my mamy zmywarkę, nie wspominając o wszystkich innych urządzeniach, które uważam za rzecz oczywistą. Czasami gdy nie padało przez jakiś czas, musiałyśmy się obyć bez prania i brania prysznica, ale to nigdy nie trwało długo. Mimo, że nie robię hałasu, Baby wyczuwa moją obecność i odwraca się. Co o tym myślisz? Pytam ją. Ona jest... Baby myśli przez chwilę. Kręci głową. Ona jest strasznie głośna! Wyrzuca ramiona w górę,10 aby zilustrować swoje zdanie. Wiem. Musimy jej pokazać, jak być cicho. Baby uśmiecha się i zauważam, że nie ma jednego z mlecznych zębów - przedniego, który się ruszał. Musiała go stracić podczas zamieszania. Nie ma dla niej zębowej wróżki. Nie
zrozumiałaby. Może zostać? Pyta Baby. 10 Wyobraziłam sobie ten gest i aż się uśmiecham na samą myśl, jak to musiało wyglądać :D /M Nie mamy wyboru. Ależ mamy wybór. Możemy odesłać Amber. Do widzenia i powodzenia. Nie pozwól, aby elektryczna brama cię poraziła po drodze. Może zostać decyduję. Fan. Baby podnosi ręce do twarzy i macha nimi uszczęśliwiona. Uśmiecham się widząc jej entuzjazm, ale nie mogę przestać myśleć Fan-ta-sty-cznie. Proszę, obym się nie myliła co do Amber. Tłumaczenie: Avis Korekta: Macul Na początku jestem niepewna co do Amber, głównie dlatego, że wszystko w niej mnie wkurza. Jest takim typem dziewczyny, z którą w życiu bym się nie przyjaźniła „Wcześniej”. Razem z przyjaciółmi rywalizowaliśmy ze sobą w klasie. Chodziliśmy na wieczorki poetyckie i pomagaliśmy kandydatom politycznym, na których głosowanie byliśmy za młodzi. Ścigaliśmy się na bieżni i myśleliśmy, że to jedyny dopuszczalny sport. Większa część mojej osoby martwiła się tylko o oceny w szkole i o to, by mieć przyjaciół, którzy uczyli się tak samo dobrze. Byliśmy po prostu zarozumiali, ale tęsknię za tym. Amber, z drugiej strony, jest dziewczyną, która umawia się z futbolistami. W szkole ledwo dostawała tróje, a kiedy okazjonalnie wpadła jej czwórka, była niezwykle podekscytowana. Nie myślała o koledżu i prawdopodobnie nigdy nie brała pod uwagę tego, że liceum kiedyś się skończy. Naśmiewałabym się z niej za plecami, podczas gdy po cichu zazdrościłabym jej popularności. Lecz nie jesteśmy teraz w liceum i użeranie się z egocentrycznym półgłówkiem może mieć śmiertelne konsekwencje. Muszę ją zmusić, żeby to zrozumiała.
Pierwszą rzeczą, jaką pokazuję Amber, jest ogrodzenie elektryczne i ostrzegam ją, by go nie dotykała. Moje ruchy są nieco teatralne. Wskazuję na płot, a następnie zaciskam dłonie na szyi i wystawiam język. Jestem całkiem pewna, że rozumie o co mi chodzi. Potem pokazuję jej małą przestrzeń wokół zamka, którą bezpiecznie można dotknąć. W rzeczywistości, ogrodzenie nie zabije ani jej, ani nikogo innego. Wstrząs nie jest przyjemny i jeśli będziesz się go trzymać przez dłuższy czas, stracisz przytomność. Przetestowałam to raz na własnej skórze, kiedy miałam dwanaście lat. Przez parę godzin miałam sparaliżowane ramię. Mój tata niesamowicie się wkurzył na mamę i powiedział, że nie chce, byśmy żyli w „pozłacanym więzieniu”. Przez chwilę myślałam, że się przez to rozwiodą, ale w końcu się pogodzili, jak zawsze. Prawdziwym celem postawienia ogrodzenia było powstrzymanie włamywaczy przed wejściem do domu. Był on podłączony do systemu alarmowego, który alarmował policję w razie gdyby ktoś go dotknął. Teraz nie ma osoby, do której można by się zwrócić o pomoc, kiedy Oni starają się przedrzeć przez ogrodzenie, ale wstrząs wydaje się ich zatrzymywać i działać na nich w pewien sposób. Oczywiście, jeśli będziemy stać bezpośrednio przed żółtookimi stworami, wtedy nic nie odwróci Ich uwagi. Nie chcę jednak testować wytrzymałości ogrodzenia, dlatego Amber musi być cicho. Umieszczamy ją w piwnicy z sofą jako łóżkiem. Na początku pozwalam jej nosić moje ubrania, ale w końcu daję jej przeprowadzić obławę na szafę mojej mamy. Amber jest w siódmym niebie. Mama miała dobry gust jeśli chodzi o ubrania i kupowała tylko te drogie, ale ja zawsze myślałam o nich jako o modzie rodem ze średniowiecza. Amber wszystko się podoba, zwłaszcza spódnice Dolce & Gabbana i dżinsy DKNY. To kolejna rzecz, która pokazuje, że „Wcześniej” nie mogłybyśmy być przyjaciółkami. Nie spaliłabym się ze wstydu nosząc designerskie ciuchy. Mój tata zawsze uważał, że to dlatego, iż podzielałam jego ecowrażliwość, że wolałabym wydać pieniądze na wyhodowanie drzewa lub uratowanie
wieloryba. Prawdę mówiąc, nie wszyscy moi przyjaciele byli tak bogaci jak my i nie chciałam, by wiedzieli, jak dużo mamy pieniędzy. Nie chciałam, żeby myśleli o mnie jak o snobce, zwłaszcza Sabrina. Dziwnie było widzieć Amber noszącą koszule i chustki mojej matki, z drugiej strony dodawało to też nieco otuchy. Przez lata unikałam przechodzenia obok szafy moich rodziców; ogólnie trzymałam się z daleka od ich pokoju. To było zbyt bolesne, ale oddanie rzeczy mojej matki Amber sprawia, że już takie nie jest. Po tym jak Amber wybiera swoją nową garderobę, pokazuję jej ogród na dachu, a ona natychmiast bierze się do pracy, za co jestem jej wdzięczna. Dla mnie ogród to katorga, nawet kiedy mój organizm domaga się świeżych warzyw. Amber wydaje się wiedzieć, co robi, więc ją zostawiam. Lubi być na dachu, zwłaszcza w ciągu dnia. Potem schodzi na dół zarumieniona, a skórę ma spaloną słońcem. Trzy lata bez światła słonecznego to długi czas. Z początku boję się zostawić z nią Baby. Wyobrażam sobie wszelkie okropne rzeczy, które mogą się zdarzyć. Amber przez przypadek wpuszczającą Ich do środka. Amber namawiającą Baby do zjedzenia puszkowego jedzenia wątpliwej jakości. Amber, którą to wszystko przytłacza i wariuje, być może próbując odebrać sobie życie, nie dbając o to, jakie będą tego konsekwencje. Wszystkie te myśli huczały mi w głowie, kiedy patrzyłam, jak Amber bawi się z Baby, jedząc nasze jedzenie, wykonując swoje obowiązki. Uważnie obserwuję, jak nawiązuje kontakt z Baby, kontroluję ją nawet kiedy śpi - zwinięta na kanapie w piwnicy, z otwartymi ustami, głośno oddychając. Cieszę się, że umieściłyśmy ją na dole, bo gdyby przebywała w jednej z górnych sypialń, jej chrapanie mogłoby sprowadzić Ich. Po około tygodniu zaczynam być spokojna. Amber nie wydaje się być na skraju załamania nerwowego, w rzeczywistości bardzo się stara, zwłaszcza jeśli chodzi o Baby. Czasem wygląda przez okno, patrząc w przestrzeń. Jej własny brat ją opuścił. Też by mnie to
dotknęło. Nie wiem dokładnie, kiedy zaczynam lubić Amber, ale pewnego dnia po prostu tak jest. To miłe mieć w pobliżu kogoś w swoim wieku. Wprowadza do naszego domu i życia szczęście. Siada i patrzy, jak chodzi zmywarka. Pomaga Baby zbudować fort z poduszek. Oskubuje gołębia z piór bez słowa skargi. Szczególnie cieszy mnie to, że pamięta o radzie z pierwszej nocy i przestała mówić. Cóż, przynajmniej z grubsza. Mówimy do niej łamiącym językiem: Amber śpij teraz albo Amber, idź na górę, jedz teraz. Każdego dnia rozumie coraz więcej. Razem z Baby piszemy przy niej, dając jej zobaczyć jak najwięcej, by nauczyła się z nami komunikować. Pokazuję jej, które urządzenia są "bezpieczne", a których można użyć tylko wtedy, kiedy okna i drzwi są pozamykane, by zmniejszyć hałas. Zakochuje się w prysznicu i muszę jej ograniczyć z nim czas do dziesięciu minut dziennie, chyba że pada. W przeciwnym wypadku zapas wody się wyczerpie i będziemy musiały iść nad jezioro, żeby się napić. Przyzwyczajanie się do obecności Amber nie trwa długo. Baby uwielbia ją od początku. Cały czas chce być w jej pobliżu. Na początku jestem odrobinę zazdrosna, ale przebolewam to. Baby jest cieniem Amber i stale mówi do niej w języku migowym; tłumacząc to i owo, lub czasem po prostu opowiadając historie, które sama wymyśliła. Amber lubi patrzeć, jak Baby mówi, chociaż czasami zauważam, że się wyłącza. Baby nie wydaje się jednak tym przejmować i nadal miga, co jakiś czas zerkając na mnie z uśmiechem. Co to? pyta pewnego dnia wskazując na znak na szyi Baby. Amber lubi czesać jej włosy, stylizując je na różny sposób. Patrzy na dziwny, ledwo dostrzegalny romb, muska go palcem. Wzruszam ramionami. Baby, pokaż jej bliznę. Baby uśmiecha się i podciąga spódnicę, pokazując Amber bliznę na pulchnej części uda. Ta z kolei podnosi głowę, ujawniając drobną, białą bliznę pod brodą.
Upadłam... usiłuje powiedzieć i sięga po długopis i kartkę. Amber często pisze, co chce powiedzieć, kiedy nie zna na tyle słów, żeby pokazać to, co ma na myśli, albo kiedy Baby za szybko porusza rękami i Amber się gubi. Cheerleading, gryzmoli na papierze. Upadłam i potrzebowałam pięciu szwów, dodaje z dumą. Próbuję to wytłumaczyć Baby, ale poddaję się, kiedy zdaję sobie sprawę, że musiałabym opisać sporty, tłumy ludzi i dziewczyny w krótkich spódniczkach, krzyczące z całych sił i namawiające widownię, by krzyczała razem z nimi. Nie zrozumiałaby… szczerze mówiąc, sama nigdy tego nie rozumiałam. Odwracam się chcąc odejść, ale Amber mnie zatrzymuje. Co to znaczy? To, jak mnie właśnie nazwała? Pisze Amber, pokazując ruch. Biorę od niej długopis i kartkę, i piszę, co powiedziała Baby. Amber zerka na kartkę i zaczyna płakać. Baby nazwała ją siostrą. *** Siedzę w swoim pokoju i czytam, kiedy Baby pojawia się w drzwiach. Właśnie słyszałam trzask pułapki, informuje mnie radośnie. Uśmiecham się. Wiewiórka czy gołąb? Przechyla głowę na jedną stronę, słuchając tego, czego ja nie potrafię usłyszeć. Trudno powiedzieć, ale mam nadzieję, że to nie wiewiórka. Ja też. Wiewiórki mają mało mięsa, a mimo to wymagają dużo pracy. Gdzie jest Amber? pytam. Baby uważnie nasłuchuje. W piwnicy. Słyszę ją. Idę na dół i widzę tańczącą Amber z słuchawkami w uszach. Przewracam oczami. Kiedy się odwraca w moją stronę, wzdryga się, wydając cichy okrzyk.
Położyła rękę na piersi. Amy wystraszyła Amber. Wybacz, mówię . Chodź. Idzie za mną na górę i wychodzimy na podwórko. Pokazuję jej pułapkę. To kolejna rzecz, której musi się nauczyć. Obiad, mówię. Marszczy nos. Demonstruję jej, jak otworzyć pułapkę zadowolona, że tym razem wpadł w nią królik. Czasami przekopują się pod ogrodzeniem unikając porażenia prądem. Sięgam po zdobycz i wyciągam go za szyję, podczas gdy ten wciąż się wierci. Kładę jedną dłoń na jego głowie i skręcam mu kark, podczas gdy Amber wciąż mnie obserwuje, przerażona, a ja przypominam sobie pierwszy raz, kiedy musiałam zabić zwierzę. Umieściłam pułapkę z masłem orzechowym jako przynętą i czekałam. Tym razem był to gołąb. Ręce mi się trzęsły, kiedy próbowałam go zabić; prawie się poddałam. Płakałam po tym i przez tydzień nie ustawiałam kolejnej pułapki. Mogłam myśleć tylko o tym, jak z tatą obserwowałam ptaki i o jego stałej trosce o ochronę przyrody i środowiska. Teraz wszystko, o czym myślę, to instynkt samozachowawczy. Amber wygląda, jakby miała zaraz zwymiotować. Trzeba to zrobić, mówię jej. Ta niewielka ilość mięsa, bez względu na to, jak mała, jest potrzebna. Pokazuję, jak obedrzeć ze skóry i oczyścić zwierzę, ale pozwalam jej po tym odejść. Jest nieco blada i wygląda, jakby potrzebowała przerwy. Solę królika i umieszczam go w piekarniku. Kiedy schodzę do piwnicy, zastaję Amber i Baby, pogrążone w rozmowie na tyle głęboko, na ile może być dwoje ludzi, którzy niezbyt dobrze się rozumieją. - Polubiłabyś mojego brata - szepcze Amber. - Naprawdę dobrze radzi sobie z małymi dziećmi. Pokazuje tylko te słowa, które zna: naprawdę, dobrze i lubić. Baby myśli, że mówi o niej i uśmiecha się . Ja też cię bardzo lubię, Amber.
Zastanawiam się, jak często Amber szepcze do Baby. Jeśli nadal będzie to robić, Baby zacznie rozumieć angielski. Ciekawe, czy zacznie wtedy mówić, czy cisza stała się już częścią jej. Robię krok do tyłu, żeby wyjść, ale Baby mnie słyszy i podnosi głowę. Mruży oczy, a ja uświadamiam sobie zszokowana, iż jest niezadowolona, że tu jestem. Chce być sama z Amber. Czuję się, jakbym je szpiegowała. To był królik, mówię. Wiem, Amber mi powiedziała. Wyraz jej twarzy łagodnieje, lecz nadal czuję się nieswojo. Żadnego szeptania, migam do obu. Baby skina głową, zawstydzona, kiedy Amber tylko wzrusza ramionami. Nie złe teraz. Chodzi jej o to, że nie ma nic złego w szeptaniu w piwnicy. Szeptanie jest zawsze złe. Zawsze złe. Powtarzam to, żeby zrozumiała. Idę na górę i siadam przy stole w kuchni. Po raz pierwszy, nawet z Baby, czuję się jak ktoś obcy. *** Mija parę tygodni odkąd dołączyła do nas Amber zanim zaczyna brakować nam zapasów; odkładałam je tak długo, jak to było możliwe. Chciałam, żeby Amber zdążyła się zaaklimatyzować zanim zostawimy ją samą w domu, ale potrzebujemy jedzenia. Amber zużyła większość szamponu i mydła, a Baby zaczyna narzekać, że ubrania są na nią za małe. Jak tylko się ociepliło, zaczęła rosnąć jak na drożdżach, stając się wyższa i chudsza. Ponadto, musimy zacząć robić zapasy na zimę, chociaż dzieliło nas od niej jeszcze parę miesięcy. Kiedy pada śnieg, niemożliwym jest wyjście na zewnątrz bez robienia hałasu. Piszę Amber wiadomość, wyjaśniając że razem z Baby musimy zebrać zapasy. Patrzę, jak ją czyta, a uśmiech znika z jej twarzy, kiedy podekscytowanie zmienia się w zawód. Zostawiacie Amber? pyta nieszczęśliwa.
Tak, musimy. Potrzebujemy jedzenia. Wskazuję z powrotem na kartkę. Wszystko tu wyjaśniłam. Amber idzie. Kieruje się do drzwi, gdzie stoi Baby, gotowa do wyjścia. Kładę rękę na ramieniu Amber. Nie. Dlaczego? Patrzę na nią. Wiele się nauczyła o tym, jak żyjemy z dnia na dzień, lecz nadal nie ma pojęcia o świecie zewnętrznym. Nasz dom to był raj w porównaniu do prawdziwego Później. Amber jest jak dziecko, nawet Baby posiada lepsze umiejętności przetrwania. To niebezpieczne. Niebezpieczne to słowo, które zna. Często go używałam. Proszę, pisze. - Nie mogę tu sama zostać - szepcze, a w jej głosie słychać desperację. Marszczy czoło z niepokojem, a jej oczy lśnią od łez. Zaciskam usta. Takie zachowanie tylko potwierdza to, że nie jest gotowa na ponowne zmierzenie się z tym wszystkim, co czeka ją na zewnątrz. Amber marszczy nos, a jej usta zaczynają drżeć. Odwracam od niej wzrok, zawstydzona. To nie fair zostawić ją samą, kiedy staje się już częścią naszej rodziny. Dobra, w porządku, mówię, a jej twarz natychmiast się rozjaśnia. Biorę od niej kartkę i długopis. Ale musisz być ostrożna i robić dokładnie to, co ci powiem, bazgrolę na drugiej stronie papieru. Tak, zgadza się pospiesznie, z wyrazem ulgi na twarzy. Podaję jej plecak i parę skarpet. W domu chodzi boso, lecz nie jest przyzwyczajona do chodzenia po chodniku, z rozrzuconymi na nim gałązkami i kamieniami, które mogłyby poranić jej stopy. Skarpetki nieco zamortyzują ból, a w dodatku nie będą robić hałasu. Czy to bezpieczne? , pyta Baby, kiedy otwieramy drzwi i kierujemy się w stronę ogrodzenia.
To będzie krótka wycieczka, coś łatwego dla Amber. Idziemy tylko do bloku. Tam na rogu znajduje się duży dom. Nie chciałam tam wcześniej wchodzić, ponieważ znałam ludzi, którzy tam mieszkali. Mieli dzieci, chłopca i dziewczynkę w wieku Baby. Mam nadzieję, że jej ubrania będą na nią pasować, w przeciwnym wypadku będziemy musiały iść dużo dalej, stronę centrum miasta. Wtedy potrzebny będzie plan "b", w którym Amber absolutnie nie może uczestniczyć. Nie jest gotowa na cichy, ośmiomilowy marsz. Drzwi domu są zamknięte, więc obchodzimy go i idziemy na podwórko z tyłu budynku. Tylne przesuwne drzwi ze szkła są rozbite na kawałki. Postrzępiona niebieska zasłona powiewa na wietrze. Odwracam się do Amber i Baby, i wskazuję na odłamki szkła. Dziewczyny idą blisko mnie. Salon pachnie pleśnią. Otwarte drzwi pozwoliły na wpadanie do środka kropli deszczu, uszkadzając przez to ściany i podłogę, i zostawiając na dywanie czarną pleśń, która dociera aż do połowy najbliższej ściany. Z obrazu na niej odklejają się długie pasy farby. Nawet teraz można stwierdzić, że dawni właściciele domu byli zamożni. Salon jest ładnie umeblowany, zawiłe drewniane krzesła i wygodna kremowa kanapa, teraz wywrócone i pokryte brudem. Baby, ty sprawdzasz kuchnię, mówię do niej. Ja idę z Amber rozejrzeć się na górze. Baby kiwa głową, skupiona na sytuacji. Uśmiecham się smutno. Ja w jej wieku narzekałam, kiedy miałam posprzątać swój pokój i myślałam, że moi rodzice są złośliwi, każąc mi pozmywać po obiedzie. Czasami się zastanawiam, jakim dzieckiem byłaby Baby, gdyby nic z tego się nie wydarzyło. Dziwnym dzieciakiem stojącym w rogu placu zabaw, które nigdy do nikogo nie odezwało się ani słowem, czy śmiałkiem szalejącym na drabinkach? Gdzie Amber iść? 11 pyta Amber, rozglądając się niepewnie. Zatrzymuje wzrok na ciemnej plamie na dywanie. Mimo, że jest tam już siedem lat, można bez wątpienia
stwierdzić, iż dywan jest czarno-czerwony. Ktoś tam zginął. Amber gapi się na plamę, marszcząc czoło. Zdaję sobie sprawę, że powinnam była ją ostrzec, czego może się tu spodziewać. Macham ręką, żeby zwrócić na siebie uwagę Amber. Jej wzrok jeszcze przez chwilę utkwiony jest w plamie krwi, a następnie skupia go na mnie. W jej oczach lśnią łzy. W porządku, mówię. Biorę ją za rękę i prowadzę przez salon. Musimy znaleźć pokój córki i wziąć trochę ubrań dla Baby, kiedy ona sama szuka jakiegoś jedzenia w puszkach. Nie chcę przedłużać. Obok jadalni znajdujemy schody. Sprawdzam najpierw ich wytrzymałość, upewniając się, że wilgoć nie dosięgła drewna. Nie chcę spaść i się zranić, bo ze złamaną nogą nic nie będę mogła zrobić. Schody są solidne, choć niektóre stopnie się uginają. Dwa głośno skrzypią. Zanotowałam w pamięci które, bym mogła je później ominąć w drodze powrotnej. Daję Amber znak, by szła za mną. Jest blada i mocno zaciska usta. Wciąż się trzęsie myśląc o krwi i o tym, co mogło się tam stać. Biorę ją znów za rękę i powoli prowadzę w górę schodów. Ściana pełna jest rodzinnych fotografii. Jedno z nich jest przekrzywione. Zdjęcie zrobione nad jeziorem przedstawia małą dziewczynkę. Ma na sobie jasnoróżowy kostium kąpielowy, a ona sama 11W oryginale było Where Amber go, stąd to kalectwo xD /M uśmiecha się do aparatu. Kiedy byłam w jej wieku, sama miałam kostium w biało-niebieskie paski. "Uśmiech!" - mówił zawsze mój tata przed zrobieniem zdjęcia. Wyciągam rękę by poprawić zdjęcie, ale nagle zmieniam zdanie. Na szkle w rogu fotografii odbity jest czerwony odcisk palca. Po ataku, do którego doszło na dole, ktoś próbował tu uciec, żeby się ukryć. Próbuję o tym nie myśleć. Musiałam się zająć własnymi problemami; nie potrzebne mi było życie tragediami innych. Ściskam rękę Amber. Na górze
będzie więcej krwi. Na szczycie schodów przebiegam wzrokiem hol, próbując dociec, co się tu stało, lecz nie widać żadnych zniszczonych mebli ani krwi. Wiem, że to nic nie znaczy. Korytarz jest pełen drzwi i każde mogły prowadzić do miejsca, gdzie Oni dopadli swoją ofiarę. Jedyne otwarte drzwi to te najbliżej schodów. Brakuje klamki, a na drewnie widnieją głębokie zadrapania. Zerkam do środka, ale jest za ciemno, żeby cokolwiek zobaczyć. Zostań, mówię Amber. Robię parę kroków, wstrzymując oddech, i wchodzę do dużej łazienki. Zasłona do prysznica leży na podłodze, rozerwana na strzępy. Robię głęboki wdech, co pozostawia metaliczny smak w moich ustach. Dziwnie się czuję, stojąc na miękkim łazienkowym dywaniku. Jest zbyt delikatny i puszysty jak na „Później”. Zmuszam się, by zajrzeć do wanny potwierdzając to, czego się domyślałam. Ktoś próbował się tu przed Nimi ukryć, lecz nie był dość cicho. Biała ceramika pokryta była krwią. Plamy z czasem zbrązowiały, a na wewnętrznej części wanny widać było włosy. Przełknęłam z trudem ślinę. Kiedy wychodzę z pomieszczenia, stanowczo zamykając za sobą drzwi, Amber wpatruje się we mnie, pytając: No, i? Kręcę tylko głową i sprawdzam następne drzwi w głębi korytarza. Pokój jest duży, z ogromnym łóżkiem i drogim dywanem - z pewnością to nie pokój dziecięcy. Chcę iść dalej, ale moją uwagę przykuwa półka na książki stojąca po drugiej stronie pomieszczenia i ciekawość bierze górę. Amber trzyma się blisko mnie, kiedy przeglądam tytuły, zastanawiając się, co wziąć. Po jakimś czasie jęczy znudzona i wchodzi do środka dużej garderoby. Nagle Amber krzyczy. Odwracam się w stronę szafy, serce wali mi młotem. Jeden z Nich jest w środku? Nigdy na żadnego się nie natknęłam w pustym domu, ale to nie znaczy, że to niemożliwe.
Cofam się do drzwi sypialni, gotowa by wybiec i się ukryć. Jeśli to coś dopadło Amber, odwróci to jego uwagę na jakiś czas, a ja będę mogła wziąć Baby i uciec, zanim skończy się pożywiać. Coś porusza się w szafie, a ja przygotowuje się na widok obrzydliwej, zielonej głowy i jarzących się żółtych oczu. Zamiast tego Amber pojawia się w przejściu, rozradowana. Trzyma w ręku torbę. - Prada - mówi z uśmiechem, nie zawracając sobie głowy szeptaniem. Musimy iść, teraz. Łapię ją za ramię i ciągnę w stronę drzwi. Jeśli Oni ją usłyszeli, nie mamy zbyt wiele czasu. Amber wydaje cichy okrzyk, kiedy sprowadzam ją ze schodów, mocno ściskając jej rękę. Nie obchodzi mnie, że to ją boli. Baby jest na dole, sama. Musimy ją znaleźć i wynosić się stąd. Omijam dwa skrzypiące stopnie, ale Amber staje ciężko na obu. Albo o nich nie pamięta, albo nie zawraca sobie nimi głowy. Czuję, jak do mojej twarzy uderza fala gorącego gniewu. Nie powinnam jej zabierać; nie jest jeszcze gotowa. Jeśli wszystkie zginiemy, będzie to moja wina. Zatrzymuję się u stóp schodów, przebiegając wzrokiem pokój. Nie widzę żadnego z Nich. Ostrożnie prowadzę Amber przez jadalnię. I znowu przystaję. Słyszę coś w pokoju obok. Odgłos jest słaby ale charakterystyczny: powłóczenie nogami i pociąganie nosem. Wybuch Amber sprowadził tu jednego z Nich. Jest w tej chwili w kuchni, gdzie kazałam Baby zostać. Czekaj, mówię do Amber. Niebezpieczeństwo. Zaciska mocno powieki, przerażona. Rozkłada się płasko na ścianie, starając się być niewidoczna. Puszczam jej ramię i mam nadzieję, że jest na tyle bystra, żeby nie narobić hałasu. Wyjmuję z torby pudełko snappersów12. Biorę jedną, obracając papierowe pudełko w palcach. Kiedyś uwielbiałam nimi rzucać w Dniu Niepodległości. Były jednocześnie
bezpieczne i na tyle ciche, że moim rodzicom nie przeszkadzał ten hałas. Znalazłam jedno pudełko na strychu. Musiałam jeszcze raz podziękować mojej mamie, że nie lubiła wyrzucać rzeczy. Nurkuję do kuchni i rzucam z całej siły snapperem o ścianę. Stwór węszy wokół stołu kuchennego, ale po usłyszeniu cichego wybuchu, pędzi w stronę jego źródła. Mimo ogarniającego mnie przerażenia, próbuję się nie roześmiać, kiedy istota rozpłaszcza się na ścianie w miejscu, w które uderzył snapper. Biorę głęboki oddech, próbując się uspokoić. Panika mi nie pomoże. Jeśli zginę, Amber nie przetrwa długo sama i Baby zostanie bez opieki. 12 Czyli coś takiego :D Kreatura bada teraz ścianę, dotykając jej swoimi pulchnymi, zielonymi palcami, zastanawiając się, skąd pochodził hałas. Jeszcze przez chwilę nie odwraca się i nie skupia z powrotem swojej uwagi na pomieszczeniu. Wie, że coś tu było, coś głośnego, lecz nie rozumie, skąd pochodził dźwięk. Słyszę, jak Amber porusza się w drugim pokoju oraz skrzypiącą pod nią podłogę. Głowa stwora natychmiast zwraca się w stronę drzwi, dokładnie tam, gdzie stoję. Jestem odsłonięta. Na niebie nie ma żadnej chmurki, a światło księżyca przedostaje się okno, oświetlając kuchnię delikatnym, srebrnym blaskiem. Nie mogę ryzykować cofając się z powrotem do cienia. Usiłuję zachować spokój. Większość ludzi prawdopodobnie traci panowanie nad sobą, gdy znajdują się tak blisko Nich. Uciekają lub krzyczą, nie zdając sobie sprawy, że to sprowadzi na nich śmierć. Ale jestem spokojna i skupiona. Moje ciało to nic więcej jak posąg, dekoracja, a hałas wywołał tylko zimny wiatr dostający się do środka przez okno. Przez rozbite szklane drzwi słychać głuchy odgłos dochodzący z podwórka. Twarz
stwora się wykrzywia. Idź to sprawdzić, myślę. Może to jakiś smaczny królik. Lecz zanim kończę swą myśl, oślepia mnie jasne, białe światło. Muszę mrużyć oczy, aby od niego nie oślepnąć. Jego intensywność sprawia, że czuję mrowienie na skórze. - Co do... - mówi Amber ze swojego ukrycia. Stwór skupia się na mnie, nie zastanawiając się dłużej, czy rzeczywiście tam jestem. Równie dobrze mógłby być teraz biały dzień. Widzi mnie idealnie. Warczy, a jego mięśnie napinają się, gotowe do biegu. Pędzi w moja stronę, a ja nie mam gdzie uciec. Zbyt późno myślę o broni, którą mam przy sobie. Wpadam w panikę, nie ma sposobu, żeby wyjąć ją na czas. Wybacz mi, Baby. Padam na kolana, instynktownie zasłaniając rękami twarz. Lecz nic się nie dzieje. Mijają długie sekundy. Zerkam przez palce. Stwór jest ledwo stopę dalej, całkowicie pokryty jakąś siecią. Coś ciągnie go do tyłu, podczas gdy sam rozpaczliwie próbuje się wydostać. Napiera na pęta kłapiąc na mnie zębami. Nie jest szczęśliwy, że ominął go posiłek. Gramolę się do drzwi i chowam za ścianą, tam gdzie stoi wstrząśnięta Amber. Kładę się na podłodze i wychylam głowę zza ściany, żeby zobaczyć, co się dzieje. Coś zaciąga istotę do statku, tak samo ciemnego i bezszelestnego jak ten, który widziałam pierwszy raz podczas jego lądowania w parku i wiele razy po tym. Z każdej jego części emanowało światło. Stwór nie przestaje walczyć, lecz bez skutku. Widzę za drzwiami tylko niewielką część wnętrza statku. Stoi tam wysoka postać, od stóp do głów ubrana na czarno. Trzyma ona linę przymocowaną do siatki, w której zamknięta jest wciąż zmagająca się z nią istota. Wciąga ją na statek, po czym drzwi zamykają się za Nimi i oślepiające światło gaśnie. Nagła ciemność to dla nas szok. W czasie kiedy moje oczy się do niej przyzwyczajają, statek bezszelestnie znika.
Wstaję. Wciąż musimy się jednak stąd wydostać, i to szybko. Światło, nieważne jak krótkie, przyciągnie Ich więcej niczym latarnia w ciemności. Biegnę do kuchni, lecz Baby tam nie ma. Spanikowana, szukam jej wokół krzeseł i pod stołem. Gdzie mogła się schować? Zamieram w połowie drogi przez pokój i kucam, chowając głowę w dłoniach. Co jeśli nie miała czasu, by się ukryć? Przerażona, przebiegam pokój wzrokiem. Nigdzie nie ma krwi. Musiała jakoś uciec. Leżąca na podłodze ścierka do naczyń przyciąga moją uwagę. Powinna być w zlewie. Pędzę do szafki kuchennej i otwieram drzwiczki. Baby patrzy na mnie z ulgą. Biorę ją w ramiona i przytulam mocno. Gdybym ją straciła, cały świat by mi się zawalił. Nie mogę do tego dopuścić. Podnoszę ją, mimo że jest o wiele za duża, by nieść ją na rękach. Wszystko w porządku? piszę jej na ramieniu. Tak. Bałam się. Baby uśmiecha się słabo, przybierając odważny wyraz twarzy. Jest wiele rzeczy, z którymi umie sobie poradzić, lecz tym razem niewiele brakowało. Schowałam się, jak tylko Amber zrobiła ten okropny hałas. Odstawiam Baby na ziemię, ściskając ją jeszcze raz. Musimy iść, mówię. Skina głową ze zrozumieniem. Znajduję Amber i wracamy do domu powoli, uważając, by być cicho. Jednak i tak Amber idzie o wiele za głośno, mimo skarpetek na jej stopach. Kiedy docieramy do ogrodzenia, otwieram je jak najszybciej upewniając się, że Baby pierwsza wchodzi do środka. Popycham Amber za nią, zamykając bramę. W domu łajam Amber. Wzburzona pokazuję jej słowa, których nie rozumie. Nie ustaliłyśmy słów "głupiec" czy "idiota", nigdy ich nie potrzebowałam z Baby. Zamiast tego mówię jej, że jest bezużyteczna. Zła Amber, wydrapuję na jej skórze.
Przepraszam. Przepraszam, przepraszam, mówi w kółko, przyciskając do piersi designerską torbę. To nie jej wina, broni jej Baby. Ona nie rozumie. Patrzę na Amber. Jak ona może nie rozumieć niebezpieczeństwa, z którym idzie nam się mierzyć każdego dnia? Jak może narażać nasze bezpieczeństwo dla jakiejś głupiej torby? Piorunuję ją wzrokiem, na co zaczyna szlochać. Ona jest z Wcześniej, mówi Baby. Wzdycham. Kładę rękę na ramieniu Amber. W porządku. Zmuszam się do uśmiechu. Idź spać. Jutro znowu spróbujemy. Amber skina głową, pociągając nosem. Uśmiecha się do mnie smutno, po czym skrada się na dół. Czuję ukłucie żalu. Baby ma rację. Amber nadal żyje tym, co było Wcześniej. Nie rozumie, że drugie ciuchy i buty nie są tak ważne jak pozostanie przy życiu. Te wszystkie lata spędziła w schronie przeciwbombowym, marząc o życiu, które już nigdy miało nie powrócić. Jeśli nie pozbędzie się tych marzeń, zabije nas wszystkie. Jesteś zła? pyta Baby, Nie, bałam się tylko, że coś ci się stanie, wyjaśniam. Co się stało? Kręcę głową. Baby tego nie zrozumie. Dla niej rzeczy są dobre tylko wtedy, kiedy są funkcjonalne, więc jedna torba nie różni się od innej, dopóki nie jest porwana, lub nie ma dziur. Nie pojęłaby, że Amber chciała coś tylko dlatego, że było sławnej firmy. Coś, czego możemy użyć? pyta, prawdopodobnie zastanawiając się, czy było to tak dobre jak zmywarka lub batonik. Nie, coś, co przypomina jej o Wcześniej. Była bardzo podekscytowana i zapomniała być cicho.
Baby kiwa głową, udając że rozumie. Chce jak najlepiej myśleć o Amber, a ja nie chcę burzyć tej wizji. Nie mogę jej tak po prostu powiedzieć, że omal dzisiaj nie zginęłyśmy, bo Amber jest płytką idiotką. A światło? pyta . Widziałam je przez szparę w szafce. Mówię jej o statku i o tym, jak schwycili stwora w sieć. Opisuję postać, którą widziałam w środku i czarny strój, jaki miała na sobie. Dlaczego mieliby łapać Siebie nawzajem? Nie wiem. Teraz, kiedy miałam trochę czasu, żeby o tym pomyśleć, nadal nie miało to dla mnie sensu. Może jedni z Nich zostali wysłani po to, żeby się nas pozbyć i przygotować miejsce dla drugich, którzy mieli zawładnąć planetą. Nie myślisz tak, prawda? Szczerze mówiąc, nie wiem, co myśleć. Jeśli Oni mają pozbyć się rasy ludzkiej, wykonali kawał dobrej roboty w ciągu pierwszych paru tygodni. Dlaczego ta kawaleria miałaby czekać całe lata, żeby się pokazać? Może właśnie tyle czasu zajęło im przybycie tutaj. Wysłanie wojsk, czekanie na całkowite zniszczenie, a następnie wezwanie ekipy sprzątającej. Jeśli inny rodzaj Ich przybędzie i wszystkich zabierze, to będzie fan. Baby uśmiecha się, wyobrażając sobie świat bez potworów. Kiwam głową. Ale nawet jeśli Oni zostaną zlikwidowani, to co Ich zastąpi? Nie chcę martwić Baby, dlatego proponuję, żeby zjeść trochę zebranego przez nas jedzenia. Nie upuściła torby podczas zamieszania, przez co jestem z niej dumna. Przynajmniej ona wie, co robi. Po posiłku opowiadam jej o Roszpunce, lecz w mojej opowieści nie została uratowana przez księcia, tylko uciekła i poszła do koledżu. Baby zasypia z głową pełną fantazji, a ja mam nadzieję, że śni o lepszym miejscu.
Pozostaję na nogach jeszcze długo po tym, jak Baby poszła do łóżka. Czytam, chcąc zająć czymś umysł. Nie jestem gotowa, by zamknąć oczy. Za każdym razem, gdy to robię, widzę statek i postać w czerni, wciągającą stwora do środka. Nic z tego nie rozumiem i ta niewiedza mnie denerwuje. Ostatnie lata były straszne, ale wiem teraz, jak działa Później i jak przetrwać. Po pojawieniu się statków znowu czuję się zagubiona, dokładnie tak jak wtedy, kiedy Oni pojawili się po raz pierwszy. *** Budzę się o świcie, łkając. Śniły mi się wydarzenia z poprzedniej nocy, tylko że tym razem nie miałyśmy tyle szczęścia. We śnie krzyk Amber przyprowadził Ich prosto do Baby. Widziałam w zwolnionym tempie, jak ją gryzą i drapią, lecz nie mogłam jej pomóc. Byłam sparaliżowana przez strach. Wstaję z łóżka i idę do pokoju Baby, która też już nie śpi. Spałam, wyjaśnia. Coś mnie obudziło. Jakiś hałas z zewnątrz. Zawsze budzi ją najcichszy dźwięk, jak odgłos spadającej gałęzi czy śpiew ptaków. Opowiedzieć ci coś? pytam, ale Baby kręci przecząco głową. Siedzę z nią póki znów nie zasypia, a następnie idę zrobić sobie herbatę. Miałam czas, by się uspokoić i chciałam za to wszystko obwiniać Amber, ale wiedziałam, że nie mogę. Nie powinnam tak się na nią złościć; tak naprawdę to nie była jej wina, tylko moja. Nie powinnam jej zabierać. Ciągle myślę o śnie, Baby mogła zginąć. Nie sądzę, żebym mogła bez niej żyć w Później. Postanawiam zobaczyć, czy Amber już zasnęła. Chcę ją przeprosić za to, że byłam wobec niej taka szorstka. Biorę paczkę Oreo, których termin ważności jeszcze się nie skończył, chcąc użyć ich jako fajki pokoju i schodzę na palcach do piwnicy. Amber zrobiła z niej pokój, dekorując go papierowymi łańcuchami i rysunkami Baby. W pokoju jest cicho, a ja jestem zdumiona, jak spokojnie Amber śpi, kiedy nie potrafi nawet chodzić w skarpetkach bez stąpania niczym słoń. Do tego często chrapie. Teraz jednak jej nie
słychać. Przechodzę przez pomieszczenie z dziwnym uczuciem w brzuchu. Coś jest nie tak. Zdejmuję koce. Amber odeszła. Tłumaczenie: Macul Korekta: bacha383 Przekazałam wiadomość Baby gdy tylko się obudziła, po tym jak sprawdziłam, czy brama była zamknięta i czy Amber nie wzięła niczego ważnego. Baby jest zdruzgotana. Nie mówimy tego, ale obie myślimy, że Amber nie żyje. Nie mogła przejść przecznicy sama, nie mówiąc już o życiu w mieście bez wygód i bezpiecznego domu. Bez kogoś, kto mógłby ją karmić i się nią opiekować, szybko stałaby się obiadem dla obcych. Cieszysz się, że jej nie ma. Oskarża mnie Baby, a jej twarz staje się ponura z gniewu. Kręcę głową. Przykro mi, że krzyczałam na Amber, ale naraziła nas na niebezpieczeństwo. Musiała to zrozumieć. Próbuję położyć rękę na jej ramieniu, ale ona odsuwa się i zakłada ręce. Nigdy nie sprawiała takich trudności jak teraz, martwię się. Dolna warga Baby drży. Odwraca się, nie chcąc bym zobaczyła jak płacze. Wyciągam ręce żeby ją uścisnąć, ale zmieniam zdanie. Może po prostu potrzebuje trochę czasu. Nie pamięta niczyjej straty. Idę na dół do piwnicy. Amber poprzyklejała do ścian kilka rysunków Baby i wyciętych ze starych magazynów zdjęć. Zaczynam je ściągać krzywiąc się na widok nieżyjących modelów i idoli telewizyjnych. Składam koce i odkładam je na bok. Zebrane papiery umieszczam w plastikowej torbie. Wyrzucę je podczas kolejnego wypadu. Baby nie musi przypominać sobie Amber za każdym razem, kiedy zejdzie na dół. Siadam na kanapie i chowam twarz w dłoniach. Nie jestem taka okropna. To wszystko było zbiegiem okoliczności. Powinnam być bardziej ostrożna, ale nie mogę się obwiniać,
nawet jeśli Baby żywi do mnie urazę. Bez względu na to czy chciałam, żeby to wszystko się wydarzyło, muszę to wynagrodzić jakoś Baby. Są inni ocalali. Mogę kilku poobserwować, zobaczyć kto jest godny zaufania. Mogę ich zaprosić, by tu zamieszkali. Nie musimy być same. Czuję klapnięcie na ramieniu. Odwracam się by znaleźć Baby, która patrzy na mnie groźnie, jest zła. I cholernie cicha. Nie słyszałam, jak schodzi po schodach. Co robisz? Jej małe palce poruszają się z wściekłością. Czasami zapominam, jaka jest młoda. Próbuje trochę tu posprzątać, wyjaśniam. Baby chwyta torbę z rysunkami i wycinkami. Zrobiłyśmy to z Amber. Przyciska je do piersi. Wiem. Pomyślałam, że będzie lepiej... Przestaje migać. Nigdy nie widziałam Baby tak wściekłej. Po raz kolejny dokonałam złego wyboru. Powinnam zostawić pokój Amber takim, jaki był – dla Baby, żeby sama go uprzątnęła, kiedy będzie gotowa. Przepraszam. Nie wiem, co jeszcze powiedzieć. Nie jestem idealna. Nie znam odpowiedzi na wszystkie pytania. Staram się tylko nas chronić. Zaczynam cicho płakać. Proszę. Wyciągam rękę. Proszę, nie nienawidź mnie. Wyraz twarzy Baby łagodnieje. Kładzie torbę z papierami na podłodze i siada obok mnie na kanapie. Przytulam ją. Nie nienawidzę cię, mówi. Po prostu czuje się… Szuka właściwego słowa. Czuję się pusta. Opieram policzek o czubek jej głowy. Tak mi przykro. Baby kiwa głową i zsuwa się na podłogę. Otwiera torbę z papierami i zaczyna je sortować w stosy. Mogę je wziąć do swojego pokoju? Miga nie podnosząc wzroku. Dopóki Amber nie wróci.
Kładę dłoń na jej ramieniu. Tak. Nie mówię jej, że Amber jest niemal na pewno martwa. *** Baby nie śpi już w moim pokoju. Staje się coraz bardziej zamknięta w sobie. Lubi siedzieć sama i przeglądać swoje książki z obrazkami. Nie jest nawet podekscytowana, kiedy przynoszę jej nowe, lepiej dopasowane ubrania. Spogląda na mnie, wzrusza ramionami i kładzie je w szafie. Nie chcesz ich przymierzyć? Pytam. Może później. Idę do mojego pokoju poczytać. Baby nie chce, żebym była w pobliżu, a ja nie chce jej do niczego zmuszać. Zastanawiam się, czy moi rodzice czuli się tak samo; nigdy nie chciałam spędzać z nimi czasu. Przynajmniej odkąd skończyłam dziesięć lat i uznałam, że są nudni. Żałuję, że nie robiłam z nimi więcej rzeczy zamiast stwarzania im trudności. Staram się o tym często nie myśleć, ponieważ to dla mnie zbyt wiele. Skąd miałam wiedzieć, że nigdy więcej ich nie zobaczę? Zaczynam czytać Amerykańską Historię, moją lekturę z drugiej klasy. Zawsze lubiłam historię, była jak starożytne plotki. Czasami powracam do starych prac domowych, starając się zapamiętać, czego się uczyłam. Do wszystkiego oprócz matematyki. Nigdy nie mogłam zrozumieć różniczkowania. Jedyną dobrą rzeczą w „Później” jest to, że już nie muszę się martwić o pracę domową z matematyki.13 Przysypiam. Śni mi się, że jestem w zoo z rodzicami. Mam tyle lat co Baby - sześć lub siedem - z wyjątkiem tego, że nie jestem sobą. Jestem Baby. Mam balon i mały plastikowy kubek z lwem. Uwielbiam zoo. Nagle rodzice znikają. Wszyscy znikają. Biegam szukając ludzi, ale nie mogę nikogo znaleźć. Zaczynam płakać.
- Bądź cicho – ktoś mówi, ale nikogo nie widzę, więc dalej szlocham. - Zamknij się w końcu! - Dochodzi do mnie ten sam głos, ale tym razem go rozpoznaję. To mój głos. Nie słyszałam go przez długi czas. Rozumiem, dlaczego powinnam być cicho. Nie mam już lwa na plastikowym kubku. Stoi przede mną. Ryczy, pokazując ostre zęby. Ze strachu zastygam w miejscu. Nagle ziemia zaczyna się trząść. Staram się odzyskać równowagę, ale upadam na dłonie i kolana. Trzęsienie nie ustaje. Ziemia pęka. Otwieram usta by krzyknąć, ale nie wychodzi z nich żaden dźwięk. Otwieram oczy. Leżę na swoim łóżku i jestem znowu sobą. Tylko drgania ciągle trwają. Odwracam się. Baby mną potrząsa. Odpycham jej ręce, ale zaraz zauważam wyraz jej twarzy. Oczy ma szeroko otwarte a szczękę zaciśniętą. Coś ją przestraszyło, a dużo trzeba, by przestraszyć Baby. Siadam. Co jest? Co się stało? Słyszę kogoś przy bramie. Baby skacze na mnie. Może to Amber. Odpycham ją na bok, na łóżko. Schodzę po schodach i zaglądam przez okno. Za nim widzę, jak jakiś mężczyzna w mundurze bada bramę. Podnosi kij i rzuca go w ogrodzenie. Iskrzy w miejscu gdzie się z nim zetknął i spada na ziemie. Spogląda na okno, a ja robię unik, mając nadzieję, że mnie nie widział. Kiedy znowu przez nie patrzę, już go nie ma. Czuję pustkę w żołądku. Biegnę z powrotem do swojego pokoju. To nie jest Amber, to jakiś mężczyzna mówię Baby. Musisz spakować torbę. Będziesz potrzebować jedzenia, ubrań na zmianę i swojego scyzoryka. Wiem, że mnie posłucha. Nawet jeśli była ostatnio opryskliwa, zdaje sobie sprawę, że to coś poważnego. 13No to rzeczywiście kamień z serca :D /M.
Baby kiwa głową, wciąż przerażona. Mogę zabrać swoje książki? Rozumie, że będziemy musiały iść. Nie, mówię jej. Patrzy na podłogę marszcząc brwi, ale nie próbuje błagać. Sam jej widok sprawia, że czuje się winna. Jedna książka, ustępuję. Musi mieć coś znajomego. Gdzie idziemy? Wychodzimy teraz? Nie. Chcę, żebyśmy były gotowe. Tak na wszelki wypadek. Staram się uśmiechnąć uspokajająco, ale Baby tego nie kupuje. Idź już. Jak skończysz, połóż torbę przy tylnych drzwiach. Baby ucieka do swojego pokoju. Zaczynam pakować swój plecak. Wkładam trochę ubrań, butelkę wody. Zabieram też otwieracz do puszek z kuchni. Biorę pistolet i kaburę z nocnej szafki i zakładam je. Musimy być przygotowane na każdą sytuację. *** Trzymamy torby w gotowości, ale po czterech dniach mężczyzna nie wraca. Baby ciągle o tym mówi, a mi zaczyna brakować pomysłów, by odwrócić jej uwagę. Czy on ma zamiar nas skrzywdzić? Pyta, pisząc jedną ręką. W drugiej ściska widelec. Je brzoskwinie z puszki. Sok spływa po jej podbródku i plami bluzkę. Nie pozwolę na to. Podaję jej serwetkę. Przestań robić bałagan. „Nie masz pokojówki” tak kiedyś mówiła do mnie mama, chociaż mieliśmy pomoc domową. Kiedy wskazywałam jej tę oczywistość, odpowiadała „A to ty płacisz jej pensję?” Amy, jeśli ten człowiek wróci, skrzywdzisz go? Pyta Baby, spoglądając na broń, której nie zdjęłam od czasu, gdy ujrzeliśmy obcego, z wyjątkiem prysznica. Jeśli będę musiała, mówię. Przestaje jeść, widelec zatrzymał się w połowie drogi pomiędzy puszką a jej ustami. Nie chce jej przestraszyć, ale musi zrozumieć, że możemy być w niebezpieczeństwie. Wszyscy z Nich są potworami, ale nie wszystkie potwory są Nimi. Może on się po prostu zgubił, podsuwa myśl.
Może. Może jest miły. Patrzę na nią marszcząc brwi. Wątpię. Amber była miła. Jedz brzoskwinie. Musisz niedługo ruszać. Baby zgarnia resztę owoców do ust i ostrożnie żuje. Powiedziałam jej, że może dzisiaj wyruszyć sama. Znowu potrzebujemy jedzenia, a jedno z nas musi zostać w domu, w razie gdyby nasz gość powrócił. Zastanawiałam się, czy nie zostawić Baby z pistoletem, ale nie sądzę, że mogłaby kogoś zastrzelić jeśli przyjdzie co do czego. Nie jestem przekonana, czy ja mogłabym to zrobić, ale jestem gotowa spróbować. Baby ciągle się uśmiecha unosząc wysoko głowę. Jest podekscytowana – mogę to stwierdzić przez sposób, w jaki nie może usiedzieć w miejscu. Mam nadzieję, że zostawi energię na później, ale nie jestem zbyt zaniepokojona. Jest inteligentną dziewczynką, szybką i cichą. Potrafi o siebie zadbać, przynajmniej na parę godzin. Baby czyści swoje miejsce i chwyta dwie torby. Jedna, prawie pusta, jest na żywność i inne zaopatrzenie, druga, wypełniona śmieciami, do wyrzucenia na ulicy. Staje przy drzwiach i cicho podskakuje. Masz wszystko czego potrzebujesz? Pytam, nie chcąc jeszcze pozwolić jej iść. Tak. Przewraca oczami. Masz klucz od bramy? Dwukrotnie sprawdzałam, aby upewnić się, że jest w jej kieszeni. Nie mogę znieść myśli, że mogłaby tam utknąć, nawet jeśli będę jej wypatrywać przez okno. Tak, tak. Wiesz, że mam. Dobrze, piszę. Więc na co czekasz? Uśmiecha się, otwiera frontowe drzwi i szybko wychodzi w noc. Kilka metrów dalej
zatrzymuje się. Odwraca się do mnie, już się nie uśmiecha. Co? Jeden z Nich jest przy bramie? Usta Baby się otwierają. Przez chwilę myślę, że zacznie krzyczeć ale nie. Jest po prostu zaskoczona. Ktoś znowu jest przy bramie, miga. Patrzę za nią na ogrodzenie. Mężczyzna wrócił i majstruje przy bramie. Na dłoniach ma czarne rękawiczki, chroniące go przed elektrycznością. Właź do środka, już, rozkazuję. Baby szybko mnie mija, a ja zatrzaskuję drzwi tak głośno, jak tyko mogę. Chcę sprowadzić Ich do bramy. Ten człowiek musi zniknąć. Podchodzę do okna i obserwuję go. Mężczyzna ma nie tylko rękawice, ale również inne narzędzia. W jednej dłoni trzyma duże nożyce. Ma zamiar przeciąć ogrodzenie, aby mógł wejść do środka. Będziemy całkowicie na Nich narażone. Staram się myśleć. Co mogę zrobić? Sięgam natychmiast do pistoletu i trzymam go w ręku. Nie chce go zabić. Może odszedłby, gdybym pokazała mu broń. Zostań tutaj. Nie patrz przez okno, mówię do Baby. Szarpnięciem otwieram drzwi i nagle uderza mnie myśl. Sięgam do pstryczka od światła na ganku. Nawet jeśli trzaśnięcie drzwiami Ich nie przyciągnie, to zrobi to światło. Uwielbiają światło. Mężczyzna patrzy przez chwilę i kontynuuje pracę. Słyszę niskie warczenie i uśmiecham się. Wkrótce tu będą. - Okrążamy – słychać w oddali głos. Mrużę oczy przez światło. Inne postacie gromadzą się wokół pierwszego człowieka. Nie jest sam. Biegnę z powrotem do środka i na górę po schodach, najszybciej jak mogę. Muszę dostać się do okna w mojej sypialni, gdzie będę miała lepszy widok. Baby patrzy na mnie
pytająco kiedy ją mijam, ale pozostaje tam, gdzie jej kazałam. Z okna na piętrze widzę kilku mężczyzn, co najmniej pięciu. Dostrzegam w dole ulicy kilku z Nich, biegną w stronę światła. Będą w domu w przeciągu paru sekund. Jeden z mężczyzn widzi Ich i podnosi broń. Odetchnęłam z ulgą. Pistolety tylko Ich przyciągną. Mężczyźni zostaną wykończeniu w ciągu kilku minut. Uszkodzenia ogrodzenia wyglądają na minimalne. Jesteśmy bezpieczne. Pierwsza istota sięga do kręgu mężczyzn i pada bezgłośnie. Zamrugałam. Z kolejnymi jest podobnie. Walę głową o szybę. Chcę płakać, ale nie mam czasu na załamanie nerwowe. Mężczyźni mają broń, ale też coś jeszcze. Z miejsca, w którym jestem, widzę jak jeden wyciąga z torby coś długiego i białego. Podnosi czarny metaliczny obiekt i strzela. Kusze. Mają kusze. Skąd oni je wzięli? Musieli zrobić nalot na sklep z zaopatrzeniem myśliwskim. Radzą sobie z nimi jak doświadczeni myśliwi albo po prostu dużo ćwiczyli w „Później”. Bez dodatkowego hałasu wszystko, co przyciąga stworzenia, to światło na ganku. Nie przywołają Ich wystrzały. Mężczyźni muszą powstrzymać Ich, dopóki nie przedrą się przez bramę, potem mogą wyłączyć światło. Patrzę ponownie na człowieka w rękawicach. Jest bardzo ostrożny i przerażająco dokładny. Nie mogą uszkodzić ogrodzenia, bo chcą tutaj mieszkać. Kiedy dostaną się do środka, co zrobią ze mną i Baby? W najlepszym wypadku musiałybyśmy dzielić naszą przestrzeń z mężczyznami, których nie znamy - szorstkimi, zatwardziałymi ludźmi, oczekującymi, że jesteśmy na każde ich zawołanie. O najgorszym scenariuszu staram się nie myśleć. Wymierzam bronią przez szybę w oknie, widząc jaki strzał mogę wydać. Dosięgnięcie ich wszystkich będzie trudne. Muszę otworzyć okno tak, aby tego nie zauważyli. W tym czasie ciągle zabijają stworzenia. Widzę, że są doświadczonymi strzelcami.
Sama dawno temu ćwiczyłam strzelanie do papierowych tarcz. Właściwie nigdy nie zastrzeliłam żywej istoty. Rozważam różne opcje. Jeśli uda mi się zabić kilku z nich - nie wszystkich - Baby i ja mogłybyśmy uciec, ale zaczęliby nas szukać. Jeśli wyjdziemy po cichu, może po prostu zadowolą się tym, co mają, i zatrzymają nowo odkryty dom. Nie będą zawracać sobie głowy szukaniem nas, jeśli wszystko, czego potrzebują, jest tutaj. Wkładam broń do kabury. Walka jest zbyt ryzykowana. Ruszam na dół, gdy coś za oknem przyciąga moją uwagę. Poza zasięgiem światła stoi czerwona furgonetka. Wygląda jak ta, którą widziałyśmy w noc znalezienia Amber. Twarz zaczyna mi płonąć i czuję, jak zaciska mi się szczęka. Co zrobiła Amber? Czy jej brat ją porzucił, czy była przez cały czas szpiegiem? Biegnę z powrotem na dół do Baby, skacząc co dwa schodki. Chwytam jej ramię i stawiam na nogi. Musimy iść, teraz, mówię z wściekłością. Biorę ją za rękę i ciągnę do tylnych drzwi. Na jak długo? pisze na mojej ręce. Na zawsze, mówię jej. Czuję, jak się zatrzymuje, nie mogę jej dłużej ciągnąć. Odwracam się i patrzę jej w oczy, a ona na mnie. Rozumie, dlaczego musimy odejść, ale to jedyny dom, jaki zna. Ściskam jej ramię. Tu nie jest bezpiecznie. Mówię jej to, co już wie, ale w co nie chce uwierzyć. Ci mężczyźni mają zamiar dostać się do środka. Jeśli zostaniemy, skrzywdzą nas. Nie wiesz tego. Stara się mnie przekonać, przekonać samą siebie. Mogą być dobrzy. Jak Amber. Zamykam oczy, moje palce zagłębiają się w ramieniu Baby. Starałam się ją chronić, ale doprowadziłam tych strasznych ludzi prosto do naszych drzwi. Zawiodłam ją. Otwieram oczy, żeby zobaczyć twarz Baby wykrzywioną bólem. Puszczam ją.
Jeśli tu będziemy, kiedy przebiją się przez bramę, zrobią z nami straszne rzeczy. Baby kiwa głową, przyznając w końcu, że rozumie. Przytulam ją przez chwilę, całując ją w czoło. Kiedy ją puszczam, podchodzi do tylnych drzwi i podnosi torbę z zaopatrzeniem. Biorę własną torbę i zakładam ją na ramię, dwa razy sprawdzając, czy pistolet jest ciągle przy moim boku. W drodze do tylnych drzwi przypominam sobie, że nie spakowałam zdjęcia rodziców. Biegnę z powrotem do salonu i zabieram jedno z ich miesiąca miodowego na Hawajach. Moja mama ma na sobie długą sukienkę ze śliskiego materiału, a we włosach fioletowe, jasne kwiaty. Tata patrzy na nią i uśmiecha się jak idiota. Wkładam zdjęcie do torby. Wymykamy się tylnymi drzwiami i przesuwamy się wzdłuż ściany, pomalutku zmierzając w kierunku tylnej bramy. Tutaj może być mężczyzna migam do Baby. Jeśli zaplanowali całą akcję Amber, powiedziała im o tylnej bramie. Amy uważaj. Widzę kogoś. Baby pokazuje ręką. Patrzę w kierunku, w którym wskazuje. Tam, gdzie światło księżyca oświetla bramę, porusza się tam i z powrotem cień. Mam pomysł mówię jej. Daj mi klucz i bądź gotowa. Baby grzebie w kieszeni i podaje mi klucz. Staje za mną, a ja wyciągam broń i trzymam ją mocno w prawej ręce. Skradam się do tylnej bramy, moje stopy ledwo wydają dźwięk na miękkim podłożu. Jednym ruchem wkładam klucz do zamka, przekręcam go i cicho wyciągam. Skaczę przez otwór, celując bronią w postać. Mam szczęście. Jest tylko kilka metrów od wejścia. Poruszam się tak szybko jak mogę i przykładam lufę do skroni mężczyzny. Wciąga powietrze z sykiem. - Proszę. Nie. - Jęczy. Nie jest mężczyzną. To chłopak mający max czternaście lub piętnaście lat. Prawie mi go szkoda, ale znowu ogarnia mnie gniew. Ci ludzie zabierają nam dom. Chłopak bezwładnie trzyma pistolet w ręku. Zabieram mu go i rzucam w kierunku
Baby. Dziewczynka przyciska go do piersi i obserwuje nas. Popycham chłopaka na kolana i przyciskam lufę do tyłu jego głowy. Mogłabym go zabić. Mam tłumik. Stworzenia wywęszyłyby jego ciało zanim tamci przeszliby przez ogrodzenie. Możliwe, że nigdy by się nie dowiedzieli, że go zabiłyśmy. Założyliby, że stał się Ich ofiarą. Ręka Baby na moich plecach przywraca mnie do rzeczywistości. Chłopak bełkocze i śmierdzi moczem. Posikał się. Nie mogę go zabić i nie mogę pozwolić mu, żeby pobiegł do przyjaciół i im o nas powiedział. Potrzebujemy przewagi. Unoszę rękę i uderzam chłopaka kolbą broni tak mocno, jak tylko mogę. Przewraca się i osuwa o bramę. Baby odsuwa się ode mnie z przerażeniem. Zabiłaś go? Nie. On tylko śpi, zapewniam ją. Patrzy na mnie z powątpiewaniem. Robi krok do przodu, by go sprawdzić. Kopie go w ramię stopą. Chłopak jęczy i szarpie nieznacznie głową. Cofa się zadowolona. Nie będzie długo spał, ostrzegam ją. Gdzie jest pistolet, który ci dałam? Włożyłam go do plecaka. Dobrze. Musimy iść. Baby biegnie do mnie z wyciągniętą ręką. Łapię za nią i prowadzę ją z dala od naszego domu, przez podwórze sąsiada, prosto na ulicę. Gdzie idziemy? pyta. Nie odpowiadam. Przychodzi mi na myśl kilka domów, ale żaden nie jest dość bezpieczny. Noc dopiero się zaczyna. Mamy dużo czasu, żeby znaleźć miejsce do ukrycia przed brzaskiem. Baby jest bezpieczna – to jest teraz najważniejsze. Razem biegniemy w kierunku jeziora. Znajduje się tam dom splądrowany przeze mnie
kilka miesięcy temu, który ma spory strych. Jest zatęchły i zastawiony pudłami, ale będzie dobrym miejscem na spędzenie dnia. Nie jest daleko, może pół mili stąd. Docieramy tam długo przed świtem. Znajduję w szafie jakieś stare koce i rozkładam je na podłodze. Nie jest super wygodnie, ale ujdzie jako łóżko dla Baby. Zjedz coś, mówię jej. Nie możemy robić hałasu w ciągu dnia. Żadnego. Baby rozpakowuje batonika. Nawet jeśli jest cicha, papierek i tak szeleści. Nie jesteśmy tutaj chronione. Nie mamy ogrodzenia, które Ich powstrzyma. Po tym jak Baby zjada przekąskę, przegląda książkę, którą spakowała, odwracając ostrożnie każdą stronę. Zasypia, trzymając ją blisko siebie, a ja delikatnie wyciągam ją z jej rąk i wkładam z powrotem do torby. O świcie oglądam z okna na poddaszu, jak ulice wypełniają się Nimi. Nie mogę znieść tego widoku, więc siadam obok Baby. Próbuję zasnąć, ale nie mogę. Wyciągam z torby zdjęcie rodziców i wyjmuję je z ciężkiej ramki. Czuję gładkość fotografii. Dotykam jej, pozostawiając odciski palców na radosnych twarzach. Wszystko co miałam, odeszło. Czuję się chora i otępiała w środku. Patrzę na zdjęcie, aż staje się rozmazane, łzy płyną mi po policzkach. Po raz kolejny mój świat się zawalił. Tłumaczenie: Avis Korekta: Macul Zostajemy na strychu przez parę nocy, ale wkrótce zdaję sobie sprawę, że musimy ruszać dalej, jeśli razem z Baby chcemy nadal pozostać przy zdrowych zmysłach. Nie możemy przebywać dłużej w jednym miejscu, udając że to nasz dom. Za bardzo to przypomina więzienie. Musimy przyzwyczaić się do zupełnie innego życia. Nie ma ogrodzenia, które by nas chroniło w razie gdyby Baby przypadkowo upuściła książkę, lub jeśli jedno z nas kaszlnie. Chcę, żeby lato się już skończyło, by dni stały się
krótsze. Lecz wiem, że nie mamy nic, czym możemy się ogrzać. Być może znajdziemy jakiś pokój, w którym będzie można rozpalić ogień i w jakiś sposób zatrzymać światło w środku. Mam trochę czasu, by nad tym wszystkim pomyśleć. Póki co, musimy czekać aż się ściemni, żeby nawet skorzystać z łazienki. Nie, żeby były tu jakieś działające łazienki. Kiedy tłumaczę Baby, że będzie musiała do niej iść i nie spłukiwać wody w toalecie, patrzy na mnie jakbym oszalała. Nie ma wody, wyjaśniam. A nawet gdyby była, spłuczka mogłaby być za głośna. W naszym domu korzystałyśmy tylko z tej łazienki, która była w piwnicy. Nie było jej słychać z zewnątrz. Muszę przestać myśleć o naszym domu; nie możemy tam wrócić. Musimy się też odzwyczaić od regularnych kąpieli. Śmierdzisz, mówi mi Baby po tygodniu. Zaszyłyśmy się w piwnicy niedaleko parku, czekając na koniec dnia. Również nie pachniesz zbyt pięknie, informuję ją. Ubrania też musimy wyprać. Baby szarpie za koszulkę, brudną od potu i pyłu. Przyznaję, czuję się okropnie. Trochę mi zajęło, by to zrozumieć. Możemy iść dziś wieczorem nad jezioro popływać, proponuję w końcu. Perspektywa przebywania na otwartej przestrzeni jest przerażająca, ale jestem całkiem pewna, że Oni nie przepadają za dużymi zbiornikami wodnymi. Chodziłyśmy już nad jezioro po wodę pitną, ale nie chcę wpaść na innych ocalałych. W każdym razie nie teraz. Nie umiem pływać, pisze Baby. Nie musisz. Pójdziemy na plażę. Będziesz mogła po prostu stać w wodzie. To będzie jak taka ogromna wanna. Możemy wziąć mydło? pyta Baby. Pewnie. Czemu nie? Ale my pijemy tę wodę. Kręci głową. Uśmiecham się. Jeśli wiedziałaby, jak pokazać
"duh14", zrobiłaby to w tej chwili. Wykąpiemy się z dala od miejsca, z którego bierzemy wodę do picia. To duże jezioro, Baby. A może - patrzy na mnie z chytrym uśmieszkiem - nauczysz mnie pływać. Nie, narobiłybyśmy za dużo hałasu, wyjaśniam. Baby marszczy brwi i zakręca włosy. Zaczęła ostatnio je sobie wyrywać. Mówię jej, żeby przestała, ale nadal za nie szarpie, kiedy myśli, że nie patrzę. Zostaw te włosy. Chcesz być łysa? Robi kwaśną minę. Patrzy przez chwilę na swoją książkę, a następnie pisze, Jestem głodna. Jest jeszcze jasno. Nie możesz jeść. Zwykle przed świtem otwieram dla nas coś do jedzenia, ale zeszłej nocy nie mogłam tego zrobić. Ledwo zdążyłyśmy znaleźć tę piwnicę. Nigdy nie byłyśmy na zewnątrz o tak później porze – tak blisko brzasku. Baby znowu szarpie swoje włosy. Nie wiem, czy to ze stresu czy z nudy, ale musi skupić się na czymś innym niż przetrwanie dzisiejszego dnia. Ja tak samo. Jesteśmy uziemione. *** Nocą jezioro jest piękne, nawet kiedy niebo zakrywają chmury jak dzisiaj. To dziwne uczucie, widzieć panoramę miasta oświetloną jedynie blaskiem księżyca. Minęły czasy zanieczyszczeń powietrza widocznych gołym okiem i chciałabym pamiętać ostatni raz, kiedy patrzyłam na miasto znad jeziora oraz to, z kim wtedy byłam. Było to czwartego lipca z tatą? Czy może w lecie z Sabriną? Unikamy obszaru portu, gdzie na wpół zatopione łodzie niebezpiecznie wystają ponad powierzchnię wody. Nie mogły przetrwać zimy w skutym lodem jeziorze. Mogę później poszukać jakiejś łódki, by wyprowadzić Baby dalej, na głębszą wodę.
Jest zimna. Sposób, w jaki Baby porusza rękami w języku migowym, jest odpowiednikiem krzyku. Jest w porządku. Ja sama już się zanurzyłam i próbuję przekonać Baby, by weszła głębiej, żeby woda sięgała jej dalej niż do kostek. Jeśli wejdziesz trochę głębiej, przyzwyczaisz się. Zakłada ręce na piersi i idzie odrobinę dalej. Drży. Wyciągam rękę w jej 14Czyli słowo używane by pokazać, że ktoś właśnie powiedział lub zrobił coś głupiego :D /M. stronę. Cieszyła ją sama myśl o uwolnieniu się od duchoty i upału, ale kiedy przyszło jej zmierzyć się z zimną powierzchnią wody, zmieniła zdanie. No dalej, nie bój się. Nie boję. Idzie w moją stronę, robiąc małe, niepewne kroki. Jeśli tu podejdziesz, umyję ci włosy. Unoszę butelkę szamponu i potrząsam nią zachęcająco. Och, no dobrze. Wpada do wody, rozchlapując ją lekko. Zerkam na brzeg. Nie robimy dużo hałasu, ale nadal jestem zaniepokojona. Nie wiem, czy Oni potrafią pływać. Oczy Baby są niezwykle białe. Odbijają światło księżyca. Zachwycam się tym widokiem, kiedy idzie w moją stronę. Mruga, a jej oczy znowu wyglądają normalnie. Stoję w miejscu, w którym wiem, że jej głowa będzie nad powierzchnią wody. Słyszę, jak jej zęby delikatnie szczękają z zimna, a ona otwiera szeroko usta, by powstrzymać ten dźwięk. Przestanie ci być zimno, kiedy już się przyzwyczaisz, mówię jej. Wyciskam trochę szamponu na dłoń i wmasowuję go w jej włosy. W lecie możemy to robić codziennie, ale kiedy się oziębi, będziemy musiały się przyzwyczaić do kąpania się jedynie raz na tydzień, a podczas zimy - całkowicie z tego zrezygnować. Szoruję palcami głowę Baby, która trzyma butelkę szamponu. Ściska ją, tworząc w wodzie bąbelki.
Okay, teraz zatkaj nos i zanurz głowę. Bierze głęboki oddech, zaciska usta i zatyka nos. Powoli się zanurza, otwierając oczy. Chce zobaczyć, co jest pod wodą. Zamknij oczy, piszę szybko. Mydło ci się do nich dostanie. Zamyka je pośpiesznie w chwili, kiedy jej głowa całkowicie znika w wodzie, a rękami próbuje wypłukać szampon z włosów. Po chwili wynurza się z uśmiechem. Lepiej? pytam. Podoba mi się kąpiel w jeziorze. Jej blond włosy lśnią w świetle księżyca. Baby, chcesz nauczyć się unosić na wodzie? Kiwa głową z zapałem. Kładę rękę na jej plecach. Połóż się płasko. Na czym? Na wodzie, jakbyś kładła się na łóżku. Tylko najpierw weź głęboki oddech. Baby łapie powietrze i opada na moją rękę. Podnoszę ją lekko do góry, odrywając przy tym jej stopy od ziemi. Instynktownie trzyma ręce na powierzchni wody. Kiedy czuję, że jest stabilna, puszczam ją, unosząc dłonie nad jej głową, tak żeby je widziała. Zobacz... pływasz. Baby uśmiecha się, bojąc poruszyć. Oddychaj, a nie zatoniesz, obiecuję. Myję włosy, podczas gdy Baby dryfuje. To miłe uczucie znów być czystym. Zimna woda działa orzeźwiająco po upale w ciągu dnia. Tkwimy wewnątrz domów pozbawionych klimatyzacji, a gdy jest tak gorąco, bardzo trudno jest zasnąć. Baby gwałtownie staje prosto. Co? Coś dotknęło mojej nogi. Patrzy w dół na wodę. Pewnie ryba.
Co jeśli Oni żyją pod wodą? Zaczyna iść w kierunku brzegu. Nie ma Ich tu. Nie lubią wody. Co jeśli stworzyli nowy gatunek, jak ten na statku? Co jeśli Oni lubią być w wodzie? Rozgląda się wokół, niepewna gdzie jest najbezpieczniej. Nie mogliby tu żyć. Próbuję ją uspokoić. Syrenki żyją. Jest już przy naszych rzeczach, wkładając brudne ubrania na mokre ciało. Cały czas idę za nią. Syrenki to tylko bajki, mówię jej. Patrzy na mnie ze łzami w oczach. Nieprawda . Syrenki są z Wcześniej. Tak jak konie. Mówiłaś, że konie mogły żyć w morzu... Zaczynam wyjaśniać, ale się powstrzymuję. Nie ma znaczenia, co wie na temat Wcześniej. Jeśli chce, może wierzyć, że w morzu żyły konie i syreny. Masz rację, mówię . Ale syrenki i koniki morskie potrafią oddychać pod wodą. Potwory nie. Baby patrzy na jezioro, szukając Ich - albo być może syren. Grzebię przez chwilę w plecaku i podaję jej tobołek. Możesz zdjąć te śmierdzące, stare ubrania. Splądrowałam dom, kiedy spała. Baby bierze ubrania i ogląda je dokładnie. Musimy nosić ciemne, neutralne kolory, żeby w nocy nie było nas widać. Znalazłam dla niej praktyczną, brązową sukienkę, w której latem nie będzie jej za gorąco, a jednocześnie łatwo będzie mogła w niej uciekać, jeśli zajdzie taka potrzeba. Baby trzyma ją przed sobą, gładząc tkaninę. Wciąga sukienkę przez głowę. Jest trochę za duża, ale Baby nie wydaje się tym przejmować. Obraca się w miejscu, przez co dolna część sukienki faluje i przybiera kształt dzwonu. Dziękuję, Amy. Proszę bardzo. Dla siebie też wzięłam ubrania: parę ciemnych dżinsów i czarny T-
shirt. Koszulkę zabrałam z jakiegoś dusznego, zabałaganionego pokoju, oblepionego plakatami, z zakurzoną gitarą w rogu. Zanim zaczynam się przebierać, daję znak Baby i podaję jej nożyczki. Chcę, żebyś obcięła mnie na krótko, mówię. Jak krótko? chce wiedzieć. Zwykle przycinamy sobie włosy co kilka miesięcy. Bardzo krótko. Dlaczego? Jej własne blond włosy są bardzo rzadkie; nigdy się nie plączą. Bo jest za gorąco. Po prostu nie chcę, żeby mi przeszkadzały. Nie czesałam ich od tygodnia i zaczęły już zaplatać się w dredy. Będziesz śmiesznie wyglądać, ostrzega mnie. Nie, jeśli dobrze się spiszesz. Klękam obok niej, mając nadzieję, że zetnie je równo. Zaczyna ciąć, na początku nieśmiało, lecz potem pewniej. Czuję, jak włosy muskają moje plecy zanim spadają na ziemię. W końcu czuję się lżej. Baby robi krok do tyłu, żeby ocenić swoje dzieło. Jak to wygląda? pytam. Nie jest źle. Przygryza dolną wargę. Ale nie jest też dobrze. Wracam do jeziora, żeby się opłukać. Przeczesuję palcami krótkie włosy. Nie widzę ich, ale wygląda na to, że Baby obcięła je z każdej strony, nad uchem zaraz przy skórze, zostawiając dłuższe na czubku głowy. Wmawiam sobie, że wyglądam jak gwiazda rocka z Wcześniej. Tak naprawdę już tęsknię za długimi włosami, które są jednak niepraktyczne. Komu niby miałabym zaimponować? Zakładam nowe ubrania i zapinam broń. Baby bierze swoje rzeczy, ostrożnie kładąc na wierzch torby pistolet, który zabrałyśmy chłopakowi. Chcę, żeby go miała przy sobie i użyła w razie potrzeby. Pokazałam jej już, jak to robić. To, że go ma, w razie gdyby mnie się coś stało sprawia, że jestem nieco spokojniejsza.
Zawieszam torbę na ramieniu. Poszukajmy dzisiaj jakiegoś miejsca nad jeziorem. Możemy znaleźć jakąś rezydencję. O. .. Baby przerywa w połowie słowa. Słyszałaś to? Co? pytam, zdziwiona. Rozglądam się i wtedy widzę. Lądujący statek. Odwracam się do Baby. Uciekaj. Już, piszę w chwili, kiedy pojawia się oślepiające światło. Zanim zdążam się odwrócić, słyszę szum, a Baby wpada na mnie, przewracając nas obie. Ciężarem ciała przyciska moją pierś. Próbuję złapać oddech. Jesteśmy złapane w mocną sieć, a same stanowimy plątaninę rąk i nóg. Na szczęście Baby leży na mnie, więc nie muszę się martwić, że przygniotę jej drobne ciało. Zaczynamy się wiercić. Przekręcam głowę tak, że mogę zobaczyć przez siatkę, co się dzieje. Jesteśmy wciągane na statek, dokładnie tak jak istota podczas tamtej nocy z Amber. Nie mogę sięgnąć do pistoletu, ale czuję dłoń Baby. Baby, gdzie twoja torba? piszę rozpaczliwie. Tutaj. Przesuwa się delikatnie, podając mi torbę. Rozsuwam ją i sięgam do środka. Czuję pod palcami chłodną powierzchnię broni. Nie wiem, co stanie się wewnątrz statku, ale chcę być przygotowana. Jesteśmy już prawie przy otwartym wejściu. Coś, co podniosło nas z ziemi, przez moment jeszcze utrzymuje nas w powietrzu, zanim kładzie na podłodze. Ledwo widzę w ciemności, ale czuję, że ktoś się zbliża. Nagle sieć opada i znów mogę swobodnie poruszać rękami. Podnoszę Baby na kolana. Istota stoi nad nami, od stóp do głów ubrana w czerń. Wyciągam rękę, trzymając w niej broń, i strzelam. To nie odrzut pistoletu mnie zaskakuje. Jestem na to przygotowana, nadal mam w pamięci wyryte wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to uczyłam się strzelać. To, czego się nie
spodziewam, to hałas. Zapomniałam, jak głośne potrafiły być niektóre rzeczy Wcześniej. W zamkniętej przestrzeni odgłos jest nasilony i czuję się, jakby zaraz miały mi pęknąć bębenki. Istota szarpie się do tyłu i łapie za pierś w miejscu, gdzie uderzyła kula. Stawiam Baby na nogi, ale nigdzie nie widzę wyjścia ze statku. Jest mały i ciasny, bez okien, a jedyne drzwi właśnie się zamknęły. Nie wiem nawet, gdzie mogę je otworzyć. Jesteśmy w pułapce. Baby łapie mnie za rękę . Nie jest martwy. Patrzę na kreaturę. Nie przewróciła się; nie wyglądała nawet na jakoś szczególnie zranioną. Wydaje się nas oceniać, myśląc, co zrobić. Zasłaniam swoim ciałem Baby i znowu strzelam. Teraz jestem przygotowana na ogłuszający huk. Kula trafia w ramię istoty, a ja obserwuję ją uważnie. W jej stroju nie ma żadnego rozdarcia; kula po prostu z brzękiem upada na ziemię. Nie mogę w to uwierzyć. Oni nie są inteligentni; Oni są bezmyślnymi zabójcami. Jakim cudem stworzyli kuloodporny kombinezon? Istota rzuca się na nas, a ja zasłaniam Baby, by wziąć na siebie całą siłę uderzenia, które zwala mnie z nóg. Uderzam ramieniem o ścianę statku. Słyszę obrzydliwe chrupnięcie, a potworny ból powoduje, że widzę przed oczami plamy światła. Staram się stanąć na nogi, ale kreatura jest już przy mnie, wyrywając mi pistolet z ręki. Kątem oka widzę, że Baby ma zamiar skoczyć jej na plecy. Uderzam kreaturę pięścią prosto w szczękę. Wiem, że jej to nie zaboli, ale muszę walczyć, nawet jeśli to tylko odwróci uwagę istoty na parę sekund, żeby dać szansę Baby. Uderzam ją jeszcze raz, teraz nieco niżej, mając nadzieję, że znajdę pod jej brodą jakieś wrażliwe miejsce. Słyszę, jak się dławi. Złapałam za jej szyję. Napieram na nią, próbując uciec, ale ona siłą przytrzymuje mnie w miejscu, ściskając za ramiona. Sięga do swojej głowy i zdejmuje z niej czarną tkaninę. Chce mnie zjeść tu i teraz, nieważne, co było prawdziwym powodem sprowadzenia nas tutaj. Rozgniewałam to coś. I nie zamierza czekać. Kiedy istota zdejmuje materiał z twarzy, zamykam oczy. Nie zniosę widoku jej
zielonej skóry i spiczastych żółtych zębów z tak bliskiej odległości. Czekam na ból. Chcę szybko umrzeć. - Dlaczego to robisz, do cholery? - krzyczy kobieta. Otwieram oczy i patrzę prosto w parę bardzo ładnych, ciemnobrązowych oczu. Jest piękna. I jest człowiekiem. Tłumaczenie: Macul Korekta: bacha383 Leżę na podłodze oniemiała, nie wiedząc jak zareagować. Wciąż nie mogę uwierzyć, że pod tym dziwnym czarnym materiałem jest kobieta. Normalna ludzka kobieta. Ma azjatyckie rysy i amerykański akcent. - Jesteś pierwszą osobą, która kiedykolwiek do mnie strzelała – mówi do mnie. – I chyba złamałaś mi żebro. - Schodzi ze mnie i wstaje. Siadam, szukając Baby. Spieszy do mojego boku i siada mi na kolanie. Przytulam ją do siebie. - Jak się nazywacie? - Pyta kobieta. Kręcę głową, nie mogąc mówić. Za dużo tego wszystkiego. Dlaczego nas złapali? - Rozumiesz angielski? Español? Français? - Kładzie ręce na biodrach. - Jestem pewna, że nie jesteś Japonką... Nihongo? - Pyta. Przechodzą mnie dreszcze i nie mogę przestać się trząść. Patrzymy na siebie. - Cóż, to wszystko co mam - mówi w końcu. - Myślę, że świetnie mnie rozumiesz na swój własny sposób. Przykłada rękę do ucha i naciska małą czarną słuchawkę. - Mamy tutaj parę nieprzyjaznych post-apków - mówi. - Zabezpieczyłam ich broń, ale nie reagują na pytania. Będziemy musieli pominąć powitanie i zabrać je prosto na badania psychologiczne. - Słucha przez chwilę, patrząc na nas.
- Dwójka dzieci płci żeńskiej, Klasa Trzecia i Klasa Piąta. - Naciska ścianę statku, z której po chwili wysuwa się szuflada. Wkłada do niej pistolet i cofa się o kilka kroków. Kiedy naciska ścianę po drugiej stronie, pojawia się w niej wejście. Przez drzwi widzę głowę kolejnej osoby. Pilot. Kobieta znika w kokpicie, kiedy drzwi się za nią zamykają. Co się dzieje? pyta Baby. Nie wiem. Przytulam ją do piersi, ignorując ból w ramieniu. Jestem bardzo zmęczona. Adrenalina opuściła moje ciało, zabierając ze sobą resztki energii. Myślę, że zostałyśmy uratowane. Jak księżniczka w mojej książce? Tak jakby... Boisz się? Głaszczę włosy Baby mając nadzieję, że zostałyśmy uratowane, a nie porwane. Nie. Na początku tak, ale ta kobieta nie jest jedną z Nich. Nie skrzywdzi nas. Jest bardzo pewna, mimo że kobieta mnie zraniła. Pocieram pulsujące ramię, ból pogarsza się z każdą sekundą. Boisz się, Amy? pyta Baby, potrzebując zapewnienia. Nie, kłamię, przyciągając ją bliżej. Dlaczego nie chciałaś powiedzieć kobiecie, że ją rozumiesz? pyta. Znasz głośną mowę. Rozumiałaś Amber. Myślę, że powinnyśmy poczekać i ich poobserwować, zanim cokolwiek im powiemy, próbuję wyjaśnić. Może będzie lepiej jeśli będą myśleć, że ich nie rozumiemy. Okej, ale myślę, że wszystko dobrze się skończy. Dla jej własnego dobra mam nadzieję, że ma racje. Jeśli nie, mamy plan awaryjny. Dotykam małego wybrzuszenia na moim boku. Zabrali pistolet Baby, ale ciągle mam swój. Przesuwam Baby tak, że już nie naciska na moje bolące ramię. Opieram głowę obok jej i czekam.
*** - Obudź się. Otwieram oczy. Kobieta w czarnym kombinezonie potrząsa moim bolącym ramieniem. Odsuwam się i piorunuję ją wzrokiem. - Jesteśmy na miejscu, słoneczko - mówi z ironicznym uśmiechem. Zwężam oczy, patrząc na nią gniewnie. Przechyla głowę, przyglądając mi się przez chwilę. Nawet gdy jestem zdenerwowana, uderza mnie jej uroda. Jest mniej więcej mojego wzrostu, ale ma bardziej delikatne rysy, ciemne włosy i oczy. Sięga do mnie i stawia na nogi. Jest silniejsza niż myślałam, skreślam w głowie myśl, że ta kobieta jest delikatna. Baby wstaje bez niczyjej pomocy, trzymam ją mocno za rękę. Drzwi do statku się otwierają, ukazując ciepło oświetlony pokój. Kobieta wchodzi w światło. Baby i ja patrzymy na siebie. Uśmiecha się nerwowo, podekscytowana. Wzdycham. Nie widzę innego wyjścia jak iść za kobietą. Idę do przodu mrużąc oczy przed blaskiem. Moje bose stopy stykają się miękkim podłożem. Czuję trawę między palcami i myślę, że to przyjemne uczucie, kiedy nagle serce skacze mi do gardła. Stoimy na zewnątrz, w świetle dziennym. Baby panikuje. Wyrywa rękę z mojej i próbuje wspiąć się z powrotem do statku, ale drzwi już się za nami zamknęły. Biegnie do mnie i przyciska głowę do mojej talii. Szukam gorączkowo miejsca, w którym możemy się ukryć. Kobieta zakłada ręce i obserwuje nas z rozbawieniem. - To bezpieczny obszar. Nie ma tu zagrożenia. W świetle dnia widzę wyraźniej jej rysy. Jest zachwycająca, ale tuż pod powierzchnią kryje się coś, co szpeci jej piękno. W jej głosie słychać okrucieństwo, które widać także w kształcie ust i brązowych, głębokich oczach.
- Floares was tu nie dopadną – mówi mi. Kiedy nie reaguję, kontynuuje. - Myślę, że świetnie mnie rozumiesz. – Mówi, patrząc mi w oczy, a ja wbijam wzrok w ziemię. - Musicie iść za mną, teraz. - Odwraca się. Musimy się stąd wydostać. Baby trzyma się mnie rozpaczliwie, chcąc znaleźć bezpieczne miejsce do ukrycia. Kobieta powiedziała, że Oni nam tutaj nie grożą, a ja jej wierzę. Jaki mam wybór? Baby kiwa głową, wciąż się rozglądając. Muszę przyznać, że też jestem zdenerwowana. Wokół jest trawa i kilka białych budynków, ale z tego co widzę, nie ma żadnych stworzeń. Gdzie jesteśmy? pyta Baby. Myślę, że niedługo się dowiemy. Trzymajmy od teraz nasze znaki w tajemnicy, dobrze? Chcę jak najwięcej dowiedzieć się o naszych porywaczach przed wyjawieniem czegokolwiek. Pisanie jedną ręką ogranicza to, co możemy powiedzieć, ale zawsze miałyśmy swobodę w naszym języku. Jeśli żyjesz z kimś wystarczająco długo, rozwija się głęboka intuicja – Baby i ja zawsze jesteśmy po tej samej stronie. Idziemy za kobietą - oddalając się od statku - w kierunku dużego budynku. Prowadzi nas przez czarne drzwi do małego pokoju. Naciska guzik w ścianie i mówi: - Tu Kay, jestem tu z tymi post-apkami. Szorstki głos odpowiada niemal natychmiast. - Kay wiesz, że powinnaś zabrać je na przeszkolenie. Dr. Raynolds jest na lunchu. - Słuchaj Rice, mówiłam przez radio, że są nieprzyjazne i dałam ci nasze ETA. Patrzy na mnie i puszcza mi oczko. - Te dwie nie nadają się do ogólnej ludności. Na co czekasz? Głos w interkomie milknie. - Przyprowadź je – odpowiada pokonanym tonem. Rozlega się brzęczenie i kobieta
popycha panel na ścianie, a część jej rozsuwa się, ukazując drzwi. Kobieta – Kay – przywołuje nas gestem. - Dalej dziewczyny, czas to pieniądz. Uśmiecham się. Nie ma już żadnych pieniędzy. Czas jest teraz niczym. Kay zauważa mój uśmiech, a ja natychmiast tego żałuję. Teraz na pewno wie, że ją rozumiem. Przechodzimy przez drzwi i wszystko staje się białe i sterylne. Mijamy na naszej drodze kilka korytarzy, od czasu do czasu przechodząc przez drzwi lub wchodząc po schodach. Nic się nie wyróżnia. W końcu Kay otwiera drzwi i kieruje nas do dużego pomieszczenia pomalowanego na blady błękit. Po białych bezbarwnych korytarzach z zadowoleniem przyjmuję zmianę koloru, ale zdaję sobie sprawę, że tego właśnie chce osoba, która tu dowodzi. Kay zaszufladkowała nas jako nieprzyjazne, a niebieski to uspokajający kolor. Patrzę na resztę pokoju – jest pusty z wyjątkiem metalowego stołu i czterech dopasowanych do niego krzeseł. Wygląda jak policyjny pokój przesłuchań w filmach z „Wcześniej”. Kay nie wchodzi z nami do środka. - Trzymajcie się, dobrze? - mówi z uśmiechem graniczącym ze szczerością. - Będzie dobrze, dzieciaku. - Może nie jest okrutna, tylko trochę złośliwa. Zamyka drzwi, Baby i ja jesteśmy same. Co to za hałas? pyta Baby. To dziwne brzęczenie. Nie wiem, może światła? Idę do drzwi pociągam za klamkę, ale ani drgną. Nie sądziłam, że będą otwarte, ale warto było spróbować. Wracam mozolnie do stołu i siadam na krześle. Baby kręci głową. Jest głośne i… Zmaga się z krzesłem. Nie mogę go przesunąć mówi. Utknęło. Podchodzę do niej i patrzę na miejsce, gdzie krzesło dotyka podłogi. Jest przykręcone.
Tak jak stół. Siadam ponownie i wzruszam ramionami. To tak na wszelki wypadek, żebyśmy nie mogły ich zabrać. Naprawdę? Nie, to po to, żebyśmy nimi nie rzucały, kiedy przyjdą zadawać nam pytania. Och. Baby wygląda na rozczarowaną. Kiedy oni przyjdą? pyta nagle podekscytowana. Zdaje sobie sprawę, że poznamy więcej ludzi. Nie wiem. W pokoju jest zimno, słyszę dźwięk klimatyzacji. Patrzę na sufit i zauważam średniej wielkości przewód wentylacyjny, wystarczająco duży, by przepchnąć Baby, gdyby zaszła taka potrzeba. Słyszę dźwięk zamka w drzwiach, zanim się otwierają. Żadnego jawnego pisania, przypominam Baby. Przytakuje. - Witam – do pokoju wpada nastoletni chłopiec trzymający stos papierów. Przypomina mi chłopaków, z którymi chodziłam „Wcześniej” do szkoły. Nie sportowców czy popularnych dzieciaków. Tylko dziwaków, którzy wyglądali, jakby nie czuli się dobrze w towarzystwie innych, ale mimo to wiedziałeś, że pójdą do Harvardu i zmienią świat. Patrzy w górę, a ja zastanawiam się, kto uznał wrzucenie go do pokoju z potencjalnie wrogimi ludźmi za dobry pomysł. Wygląda na siedemnaście albo osiemnaście lat. Z tego co wiem, jesteśmy tutaj, aby dokonać naszej oceny psychologicznej, ale ten chłopak nie wygląda jak wyszkolony psychiatra. Jest wysoki, wyższy niż na początku myślałam, i całkiem słodki. Ma na sobie biały kitel i dżinsy. Dzięki niemu czuję się lepiej w tym miejscu, dżinsy sprawiają, że to wszystko wydaje się nieszkodliwe. Chłopiec rzuca papiery na stół i zaczyna je przeglądać. - Gdzie jest... o, tutaj. – Patrzy na mnie zarumieniony, a ja widzę, że jego oczy mają przenikliwy, jasnoniebieski kolor. Wyciąga z kitla okulary, czyści je koszulą i wkłada na nos. - Och tak, raport Kay. Jesteście nieprzyjazne? - Patrzy z powątpiewaniem na mnie i Baby. - Nie wyglądacie zbyt groźnie... - Przyłapuje mnie na wpatrywaniu się w niego, więc
odwracam wzrok. - … ale jeśli jesteście, Kay powinna przykuć was kajdankami do stołu. Wyjmuje długopis i bazgrze na kawałku papieru. - Jak się nazywacie? Patrzę na niego tępo. Baby bierze mnie pod stołem za rękę. Czego on chce? Naszych imion. Zapiszesz mu je? Nie, jeszcze nie. Czy on jest wielkim człowiekiem? Chodzi jej o to, czy jest ważny. Nie. Kitel nie robi z ciebie eksperta. Ale zdecydowanie mu pasuje, ukazując jego szerokie ramiona. - Umm... rozumiesz mnie? – pyta, nie patrząc prosto na mnie. Jego twarz jest bardzo czerwona, a kudłate blond włosy przypominają mop. Wygląda na to, że nie zadał sobie nawet trudu, aby je dzisiaj - lub w ogóle w tym tygodniu - uczesać. Nie ma mowy, żeby był za cokolwiek odpowiedzialny, więc decyduję się poczekać i zobaczyć, kogo jeszcze przyślą. Moja matka zawsze mówiła, że jestem arogancka. - Słuchaj, mogę cię ulokować, ale musisz mi pomóc... ja...- potrząsa głową. - Nie rozumiesz co mówię, prawda? - mamrocze. Dotyka ręką ucha i zauważam czarną słuchawkę podobną do tej, którą miała Kay. - Hej, tutaj Rice. Będziemy musieli zatrzymać tę dwójkę dla dr. Raynoldsa. Nie byłem w stanie uzyskać werbalnej odpowiedzi. Wydają się być nieszkodliwe. - Słucha. – Tak, to moja wstępna ocena, pomimo obaw Opiekuna. Zatrzymajmy Klasę Piątą do dalszych badań, a Klasę Trzecią wmieszajmy z bieżącą grupą obserwacyjną. - Przerywa. - Tak, przyjdźcie zabrać dziecko. Wstaję i ściągam Baby z krzesła. Pcham ją za siebie jedną ręką, a drugą sięgam pod bluzę. Szukam broni, wyciągam ją z uprzęży. Nie chce go skrzywdzić, ale celuje w chłopca.
Nie ma mowy, żeby zabrał gdzieś Baby. Szczęka mu opada. Z ręką przy uchu wydaje z siebie piszczący dźwięk. Zamyka usta i przełyka ślinę. - Tak – mówi, patrząc na nas. - Musisz sprowadzić tutaj dr. Raynoldsa, teraz. - Zdaję sobie sprawę, że ciągle mówi do osoby po drugiej stronie słuchawki. - Nie obchodzi mnie to. Mówi przez zaciśnięte zęby. - Więc sprowadź dyrektorkę. Mają broń. Zdejmuje rękę z ucha i podnosi ręce do góry. - Słuchaj, nie ma takiej potrzeby. Po prostu staram się wam pomóc. - Jego głos drży. Obiecuję. Oblizuję wargi. Jesteśmy w bezpiecznym miejscu, z dala od Nich. Nie muszę być cicho. Mogę zadać mu pytania i uzyskać na nie odpowiedzi. Ale nadal nie mogę zmusić się do mówienia. Straciłam głos i jestem wyczerpana. Znowu słyszę dźwięk zamka i widzę, jak drzwi się otwierają. Kieruje pistolet na wejście. - To tylko dyrektorka – zapewnia mnie chłopak. - Nie skrzywdzi cię. Kobieta wchodzi przez drzwi. Jest wysoka, ma długie brązowe włosy. Natychmiast wyobrażam ją sobie z filetowymi kwiatami we włosach. Takimi, które nosi się na Hawajach, kiedy jesteś na miesiącu miodowym. Opuszczam broń i zastygam w bezruchu. Wtedy po raz pierwszy od trzech lat odnajduję swój prawdziwy głos. - Mama? Tłumaczenie: Avis Korekta: Ma_cul
~CZĘŚĆ DRUGA~ - Lepiej się czujesz? - Budzi mnie kobiecy głos i siadam prosto na łóżku. Stoi przy drzwiach, trzymając w ręku tacę z posiłkiem. Nie rozpoznaję jej, ale wygląda imponująco, z siwo-blond włosami, związanymi z tyłu w ciasny kok. - Kim jesteś? - pytam półprzytomna. - Jaki dziś dzień? - Jestem dr Thorpe. Wiesz, gdzie jesteś, Amy? - Odstawia jedzenie, zdejmując z tacy mały papierowy kubek. - Jestem... jestem na Oddziale, prawda? - pytam niepewnie, w głowie mam pustkę. - Tak, bardzo dobrze. Sprowadziliśmy cię tutaj po twoim załamaniu nerwowym. Pamiętasz? Kręcę głową. Wiem, kim jestem. Pamiętam niewyraźne twarze i to, jak ktoś mnie od kogoś odsuwa. Kim oni wszyscy są? Kiedy próbuję sobie to przypomnieć, dr Thrope podaje mi kubek, w którym leżą trzy tabletki. - Co to jest? - pytam. - Pomogą ci. - Bierze z tacy większy plastikowy kubek, podchodzi do zlewu i napełnia go wodą. Siada obok mnie na łóżku i wyciąga go w moją stronę. Waham się przez chwilę, ale biorę go. - Nie jestem pewna, czy powinnam cokolwiek brać, nim nie porozmawiam z moją matką - mówię niepewnie. - Twoja mama jest dobrze poinformowana jeśli chodzi o przebieg twojego leczenia. - Gdzie ona jest? Kiedy będę mogła się z nią zobaczyć? - pytam niespokojnie. Biorę głęboki oddech, próbując się uspokoić. - Będę musiała skonsultować to z dr Reynoldsem. - Jest uprzejma, jednak coś w jej głosie mi nie pasuje. - To ten, który mi to przepisał? - Potrząsam kubkiem z tabletkami. Kiwa głową,
uśmiechając się uspokajająco. - Co to jest? - pytam ponownie, czując zakłopotanie. - Leki, które sprawią, że poczujesz się lepiej. Lepiej? Co dokładnie jest ze mną nie tak? - A jeśli odmówię? - Przykro mi, ale nie ma takiej opcji, Amy. Wolałabym, żebyś teraz wzięła te leki. W przeciwnym wypadku musiałabym wezwać sanitariuszy, a wiem, że tego nie chcesz. Życzliwość kobiety zastąpił chłód. Podnoszę kubek do ust i zsypuję tabletki. Próbuję ukryć je pod językiem, kiedy przełykam całą wodę. Oddaję lekarce pusty kubek, lecz ona tylko podchodzi do zlewu i ponownie go napełnia. - Spróbujemy jeszcze raz, co? - pyta, oddając mi naczynie. Marszczę brwi, zastanawiając się, czy mam jakieś inne wyjście. Nie mam. W końcu poddaję się i połykam tabletki. Po tym, jak doktorka sprawdza mi usta, by upewnić się, że ich nie ukryłam, przynosi mi tacę z jedzeniem. - Teraz musisz to wszystko zjeść - mówi do mnie stanowczym tonem. - A jeśli domówisz, będziemy cię karmili siłą, a wiem, że tego też nie chcesz. - Rzuca mi ostre spojrzenie zanim wychodzi, głośno zamykając za sobą drzwi. Rozglądam się jeszcze przez chwilę po pomieszczeniu. Pokój ma sterylnie białe ściany, mały zlew, toaletę w rogu i łóżko, na którym siedzę. Wciąż próbuję zrozumieć, co się dzieje przypomnieć sobie, jak się tu znalazłam. Patrzę w dół na mój posiłek i zmuszam się do zjedzenia go, czując, jak natychmiast robi mi się niedobrze. Albo leki nie działają, albo to przez stres. Kiedy kończę, odkładam tacę na podłogę i kładę się na łóżku, trzymając za brzuch. Mimo bólu zapadam w niespokojny, wywołany przez pigułki sen. Kiedy się budzę, nie wiem, czy minęło parę godzin czy dni. Wbrew sobie zastanawiam się, gdzie ludzie popełnili błąd. Staram się wrócić myślami do momentu, w którym zobaczyłam
moją matkę po raz pierwszy od lat. *** - Amy? - Matka patrzyła na mnie z niedowierzaniem, przyciskając dłoń do ust. Zbliżyła się do mnie powoli. - Czy to ty? Skinęłam głową. Zaczęłam płakać. To nie były ciche łzy, wyćwiczone w „Później” tylko głośny, bełkotliwy szloch. Baby trzymała się mocno mojej talii. Czułam, że jest wstrząśnięta. Moja matka przeszła przez pokój i nagle znalazłam się w jej ramionach. To było dziwnie pocieszające uczucie. Pachniała tak samo, jak zapamiętałam: czułam woń świeżości i kwiatów. Łkałam w jej ramię. Gładziła moje plecy, a ja zatraciłam się we własnych uczuciach. W końcu znowu mogłam oddychać. Podniosłam głowę i wytarłam nos. Matka patrzyła na mnie rozpromieniona, a jej twarz była mokra od łez. Dotknęła moich świeżo-obciętych włosów. - Zawsze chciałaś mieć irokeza - powiedziała. Udało mi się roześmiać. - Baby je obcięła. - Dziwnie było znów rozmawiać, mówić na głos imię Baby. Zawsze tylko je pisałam. W chwili kiedy to mówiłam, zauważyłam że nie ma jej już przy mnie. Odwróciłam się i zobaczyłam ją skuloną przy ścianie. Zatykała dłońmi uszy. Podeszłam do niej szybko, pochyliłam się i dotknęłam jej ramienia. - Wszystko w porządku? - zapytałam, lecz nagle zdałam sobie sprawę, że mnie nie zrozumie, więc napisałam jej to. Popatrzyła na mnie, jakby mnie nie znała. Tak. Głośno rozmawiałaś, w jej oczach czaił się oskarżycielski wyraz. Rozmawiałam głośno „Wcześniej”. Wiesz o tym. Przestraszyło mnie to.
Przepraszam. Pogłaskałam ją po głowie . Jesteśmy tu bezpieczne. Obiecuję. Byłam tego pewna. Ta księżniczka ci tak powiedziała? Księżniczka? Odwróciłam się i spojrzałam z uśmiechem na moją mamę. To niezupełnie księżniczka. To moja mama. Baby patrzyła na mnie zdumiona. Była w takim samym szoku jak ja, kiedy zobaczyłam, że moja matka żyje. Sięgnęłam po rękę Baby i pomogłam jej wstać. Matka objęła mnie ramieniem. - Mam ci tak wiele do powiedzenia. Chodźmy, ty i... - Baby - powiedziałam. - Ty i Baby możecie pójść ze mną. Pokażę wam, gdzie będziecie mieszkać. - Mamo, gdzie jesteśmy? - Czułam się, jakbym śniła i w każdej chwili mogła się obudzić. - Jesteście w New Hope, największym postapokaliptycznym skupisku ocalałej ludności na półkuli północnej. Uśmiechnęłam się słysząc „nadzieja”, „ocaleli”, „ludność”. Razem z Baby udałyśmy się za moją matką, idąc korytarzem w dół i wyszłyśmy na światło dzienne. Byłyśmy w domu. Tego dnia widziałam niewielką część New Hope. Od kiedy moja mama nalegała na naszą całkowitą ocenę medyczną, non stop nas badali. Była przy mnie przez cały ten czas. Czułam się tak dobrze, znowu mając przy sobie matkę. Zawsze miałam nadzieję, że żyje, lecz po tylu latach ta nadzieja przypominała już bardziej mój wymysł. Gładziła mnie po plecach i bawiła się moimi włosami. Ze łzami w oczach szeptała, jak bardzo za mną tęskniła. W pokoju szpitalnym byłam już parę godzin, kiedy wzięli mnie na badania krwi i wytrzymałości fizycznej. Jak się okazało, miałam zwichnięte ramię i przez jakiś czas musiałam na nie uważać. Następnie przyszedł czas na leki. Wyjaśniłam Baby działanie
zastrzyków i to, że, mimo bólu, były dobrą rzeczą. - Richard - powiedziała moja mama do chłopca, którego widziałyśmy na początku. Zajmij się dzieckiem. - Oczywiście. - Wziął Baby za rękę, by zaprowadzić ją do innego pokoju. - Czekaj - powiedziałam mniej pewnym tonem niż zamierzałam. - Chcę być przy niej nalegałam. Chłopiec uśmiechnął się. - Dobrze. Mogę zbadać ją tutaj, jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej - zaproponował. Wdzięczna, odwzajemniłam uśmiech. Baby rozejrzała się wokół niepewnie. - Wszystko w porządku - zapewnił ją uprzejmym tonem. - Nie rozumie cię. W domu nigdy nie rozmawiałyśmy na głos. Musi się nauczyć... urwałam, myśląc o Amber, która potajemnie szeptała do Baby. - Nie jestem pewna, czy cokolwiek pamięta... Minęło dużo czasu, a kiedy ją znalazłam, była zaledwie brzdącem. Mama objęła Baby i pomogła jej wejść na łóżko szpitalne. - Wiele dzieci, które znajdujemy, z początku nie mówi - powiedziała do mnie. Nauczyły się, że żeby przeżyć, muszą być cicho, i bardzo trudno im się od tego odzwyczaić. Umieścimy Baby w klasie językowej i jestem pewna, że odzyska tę zdolność. Zdziwiłabyś się, jak szybko dzieci potrafią uczyć się języka. - Podeszła do mnie i przygarnęła do siebie. Skinęłam głową, lecz nadal się nad tym zastanawiałam. Baby nigdy nawet nie próbowała mówić. Chłopiec zbadał każdy cal ciała Baby, zatrzymując się tylko na szyi, przyglądając bliźnie. Rozejrzał się szybko, zakrywając ją z powrotem jej włosami. Napotkał moje spojrzenie i zobaczyłam w jego oczach strach, lecz trwało to tylko sekundę i zastanawiałam się, czy rzeczywiście tam był. - Wszystko w porządku? - zapytałam.
- Oczywiście - uśmiechnął się, poprawiając okulary. - Wiesz może, skąd ma tę ranę? Wskazał na jej nogę. - Nie. Miała ją już, kiedy ją znalazłam. - Oblizałam wargi. Pociłam się, mimo że w pokoju było chłodno. - To pewnie ugryzienie psa – zwrócił się do mojej matki, ale wezwał do łóżka Baby jeszcze paru ludzi, robiąc zamieszanie wokół blizny na jej nodze. Moja matka sama ją zbadała, robiąc zdjęcia i pomiary. Trzymałam Baby za rękę, pisząc jej, że wszystko będzie dobrze, choć to, jak dużą uwagę jej poświęcano, napawało mnie niepokojem. Po tym, jak pobrano jej krew i zrobiono jeszcze parę zastrzyków, moja mama poinformowała nas, że byłyśmy w dobrej formie, z wyjątkiem lekkiego niedożywienia. - Czas iść do domu - powiedziała, głaszcząc moje włosy. - Przepraszam. - Chłopak powiedział do mojej matki zaskakująco pewnym tonem. Ale myślę, że dr Reynolds chciałby doprowadzić badania do końca. - To może poczekać - odpowiedziała stanowczo. - Jutro porozmawiam z dr Reynoldsem o restrukturyzacji. W tej chwili zabieram moją córkę do domu. Wzięła mnie za rękę, a ja złapałam Baby. Kiedy wyszłyśmy z pokoju, spojrzałam za siebie. Chłopak patrzył na mnie. Uśmiechał się, lecz w jego oczach czaił się niepokój. Pomachał mi ręką. Skinęłam głową i odwzajemniłam uśmiech, a następnie odwróciłam się i podążyłam za matką korytarzem w dół, na zewnątrz, do światła słonecznego. Cofnęłam się, lecz ona złapała mnie za ramiona i wyszeptała: - Bądź silna, Amy. Jestem tu. Kiedy jechałyśmy wózkiem golfowym w kierunku mieszkania, większość czasu spędziłam patrząc na twarz matki. Budynek był wielki i biały. Wyglądał jak każda inna konstrukcja w mieście, które przypominało raczej kampus składający się z nijakich budynków i wydeptanych,
zachwaszczonych trawników. Mieszkanie matki znajdywało się parę pięter wyżej. Kiedy do niego weszłyśmy, zatrzymała się i objęła mnie. W środku było mało mebli, ale mieszkanie wyglądało na przytulne. Byłam w domu. *** Kiedy wraca dr Thrope, nie śpię już od kilku godzin, albo przynajmniej tak mi się wydaje. Boli mnie głowa i wiem, że coś jest nie tak. Próbowałam otworzyć drzwi, lecz bez skutku. Dlaczego musieli mnie zamknąć? Nie powinnam tu być. Nie chciałam brać żadnych leków. - To dla twojego własnego dobra. Nie poczujesz się lepiej, jeśli nadal nie będziesz się zgadzać na leczenie - mówi do mnie. Patrzę się na nią zirytowana. - Faszerujecie mnie jakimiś środkami. Nawet nie pamiętam, jak się tu dostałam. Niby w jaki sposób ma to pomóc? - pytam. - I dlaczego drzwi są zamknięte? - Miałaś traumę. Tak jest lepiej... w ten sposób lepiej poradzisz sobie z tym, przez co przeszłaś. To leczenie pomoże ci się ustabilizować. Ignoruję ją, patrząc na punkt w ścianie nad jej lewym ramieniem. Nienawidzę uczucia, że niczego nie pamiętam, lecz kiedy się skoncentruję, widzę przebłyski wspomnień; niski, siwowłosy człowiek, berbeć bawiący się zabawkową ciężarówką, niebieskooki nastolatek w okularach i z potarganymi blond włosami. Uśmiech Baby. Uparcie stoję w bezruchu, kiedy w końcu dr Thorpe wzdycha i kładzie tacę z pigułkami obok zlewu. - Nie chciałam, by do tego doszło - mówi smutno. Wychodzi z pokoju, a ja przygotowuje się na to, co ma się wydarzyć. Mam nadzieję, że jestem na tyle silna, by się temu
oprzeć. *** Usiadłam na kanapie w salonie, a Baby oparła głowę na moim podołku. Spała już od paru godzin, w trakcie kiedy ja opowiadałam o moim życiu w „Później”. O tym, jak znalazłam Baby i jak obie przetrwałyśmy. Teraz była kolej mojej mamy. - Kiedy to się stało, byłam w laboratorium - wyjaśniła. Natychmiast włączyłam blokady. To nas uratowało. Byliśmy w zabezpieczonym obszarze - mieliśmy elektryczne ogrodzenia, najwyższej klasy grupę ochronną. Przez miesiąc nie mogliśmy wyjść na zewnątrz. Na szczęście było z nami wielu naukowców, którzy mieszkali w pobliżu. Mieliśmy prowiant i miejsce do spania. Próbowałam dodzwonić się do domu, ale żadne linie nie działały. - Patrzyła przeze mnie, zatopiona we własnych wspomnieniach. - Jasne było, że Floraes przejęły kontrolę. - Tak ludzie w New Hope nazywali te kreatury. Był to skrót od wymyślonego przez tutejszych naukowców słowa Floraesapiens. Niewielu ludzi przetrwało w miastach i na wsi. Być może jeden na milion. Byliśmy w kontakcie z wojskowym oddziałem zajmującym się takimi badaniami i zdecydowaliśmy, że to będzie najlepsze miejsce na zasiedlenie. To było prawie sześć tygodni po ataku Floraes. Ja... kazałam zespołowi badawczemu szukać cię, zanim udaliśmy się do New Hope. Przerwała i spojrzała na mnie. - Kiedy powiedzieli, że elektryczny płot był nienaruszony, a ciebie tam nie było, pomyślałam, że w dniu ataku razem z tatą poszliście na targ. Jeśli byliście na zewnątrz, nie mieliście szans. Łzy zaczęły płynąć po jej policzkach, a ja nie mogłam się powstrzymać i też zaczęłam płakać. Jakim cudem mnie nie widzieli? Co robiłam, kiedy przeszukiwali dom? Zbierałam puszki? Kradłam książki? Jeśli tamtej nocy byłabym w domu, uniknęłabym tych lat, które spędziłam w strachu. Byłabym tu, z mamą. Ale gdzie wtedy byłaby Baby? Mama ze łzami w oczach kontynuowała opowieść.
- Naukowcy w prywatnym sektorze znajdującym się w kampusie pracowali nad tajnym wojskowym helikopterem. Prawdopodobnie przyleciałaś w jednym z nich. - Skinęłam głową, natychmiast przywołując z pamięci statek. - To było niesamowite. Opracowywali cichą technologię akurat wtedy, kiedy jej potrzebowaliśmy. Hover-koptery15. Byliśmy w stanie udać się do innych zabezpieczonych obszarów i sprowadzić ocalałych tutaj. Mogliśmy odbudować społeczeństwo. - Po jakimś czasie wysłaliśmy patrole, by sprawdzili Floraes, zobaczyli, ile ich zostało, co robią, w jaki sposób żyją. Ale patrole nie znajdywały tylko Floraes; znajdywały też ludzi, żyjących w ciszy, tak jak ty. Zapoczątkowaliśmy program włączający ich do naszego systemu i działał on zaskakująco dobrze... chociaż ty jako pierwsza celowałaś z pistoletu do mojego asystenta. - Patrząc na mnie, mama pokręciła głową z niedowierzaniem. - Chciał zabrać Baby! Nie wiedziałam jeszcze, co się dzieje - wyjaśniłam. - Zwykle wysyłamy post-apków w celu zorientowania się w sprawie i aby uspokoić ludzi, lecz twoje intencje zaklasyfikowano jako wrogie, dlatego poprowadzono cię prosto na badania psychologiczne. Powinnaś być skuta i z pewnością nie powinnaś mieć broni. Już nie było jej do śmiechu. - Ta kobieta, Kay, zabrała nam jedną z broni od razu kiedy nas schwytała - znaczy uratowała. Walczyłam z nią. Pewnie myślała, że mamy tylko jedną. - Nieważne, co myślała. Wie, że powinna przeszukać każdego, nawet dzieci powiedziała stanowczo. Jej ton ponownie przywołał wspomnienia, kiedy to ona była tym surowym rodzicem. Gdy byłam niegrzeczna, odsyłała mnie do pokoju i to tata mnie z niego wypuszczał, kiedy ona szła do pracy. 15Coś w tym stylu ;) /M. - Wiesz, niesamowicie nas to wszystko przestraszyło, ten helikopter i tajemniczy agenci w czarnych płaszczach. Myślałyśmy, że to kosmici, nowy gatunek wysłany po ten
pierwszy. Zamrugała. - Myślałaś, że Strażnicy to kosmici? - Nie wyglądali jak ludzie. Co to były za czarne kombinezony? - To materiał ochronny... Przestraszyli was? - zapytała zaniepokojona. - Tak, znaczy się, jeśli szukasz ocalałych, możesz napisać na boku helikoptera coś w stylu „Jesteśmy tu, by was uratować, nie strzelajcie” lub chociaż symbol, który zna każdy, jak znak pokoju, uśmiechnięta buźka czy coś takiego - powiedziałam. Matka położyła mi rękę na głowie i pogładziła krótkie włosy. - Z pewnością weźmiemy to pod uwagę - powiedziała. - Wiesz, myślałam o tobie każdego dnia, Amy. Kazałam grupie ochronnej przynieść z domu album ze zdjęciami. Chcesz go przejrzeć? - Tak, tylko że jestem zmęczona. - I nie zniosłabym dodatkowej fali wspomnień. - Ty i Baby możecie spać w pokoju Adama - zaproponowała. - Kim jest Adam? Moja matka wzięła głęboki oddech i westchnęła niespokojnie. - To mój syn, Amy... twój brat. - Och. - To było zbyt dziwne. - Ile ma lat? - Dwa. - Trzymała mnie za rękę. - Ma dwa lata. Popatrzyłam w dół na podłogę, nagle wściekła. - Nie marnowałaś czasu - wymamrotałam. Matka westchnęła. Wzięła moją twarz w dłonie, zmuszając mnie, bym spojrzała jej w oczy. - To nie to co myślisz. Wiem, że jesteś wyczerpana. Jeśli chcesz się przespać, mogę ci to wszystko wyjaśnić jutro.
- Czy ja... um, mam ojczyma? - zapytałam, w pełni wstrząśnięta. Twarz mi płonęła. - Nie... - matka pokręciła głową. - Jesteśmy tylko ja i Adam. - Położyła mi dłoń na policzku. - I teraz ty. - Wyglądała, jakby zaraz znów miała się rozpłakać. Nie chciałam, by była smutna. - Mogę go zobaczyć? - zapytałam, a z mojego głosu zniknął gorzki ton. Kiedy to powiedziałam, wyraz twarzy mojej mamy złagodniał. Uśmiechnęła się. Miała taki piękny uśmiech. - Oczywiście - powiedziała. - O piątej wróci ze szkoły. Przez chwilę milczałam, myśląc o wszystkim, czego się dowiedziałam. - Mamo, tęsknisz za nim? - wypaliłam, zanim mogłam się powstrzymać. Uniosła gwałtownie głowę. Wiedziała, kogo miałam na myśli. - Tęsknie za twoim ojcem każdego dnia - powiedziała cicho. Oczy mnie piekły. Rozpaczliwie chciałam, żeby mój ojciec został zapamiętany. - Ale bez względu na to, jak bardzo bolała mnie strata twojego ojca, to była tylko niewielka część cierpienia, które czułam, kiedy myślałam, że nie żyjesz. Wtedy łzy spłynęły mi po policzkach. Pochyliłam się w jej kierunku i mocno przytuliłam. Pocałowała czubek mojej głowy i wytarła mi twarz dłonią, zanim znowu oplotła mnie ramionami. - Jeśli chcesz się przespać, - powiedziała - zostanę tu, w czasie kiedy razem z Baby będziecie odpoczywać. - Myślę, że sen to dobry pomysł. To był dzień pełen wrażeń. – To było niedopowiedzenie stulecia. Schowałam twarz w dłoniach i pomasowałam skronie. Cała moja wiedza na temat „Później” uległa zmianie w ciągu jednego dnia. Nie sądziłam, że mogłabym znieść więcej. ***
Kiedy parę minut później wraca dr Thorpe. Idzie za dwoma wielkimi, ubranymi na biało mężczyznami. Zachowuję spokój, oczy mam otwarte, lecz wzrok nieobecny. Sanitariusze podchodzą do mojego łóżka, na którym wciąż leżę nieruchomo. Gdy tylko znajdują się dość blisko, zrywam się, pięścią uderzając najbliżej stojącego mężczyznę w nos. Krew tryska na moje ubranie i plami łóżko. Drugi sanitariusz, oszołomiony, nie ma czasu, by zareagować. Kucam i podcinam mu nogi. Mam wrażenie, że moje mięśnie wiedzą co robić, zanim nawet o tym pomyślę. I nagle jestem z powrotem na siłowni - trenuję z Kay, Strażniczką. Migocze mi w głowie - ma kwaśny wyraz twarzy, lecz jej oczy są pełne dobroci. W mgnieniu oka, szybkim jak piorun, jej twarz znika, zostawiając pustkę w miejscu dawnego wspomnienia. To wszystko trwa kilka sekund, a sanitariusz, którego podcięłam, wciąż upada. Jego głowa głośno uderza o podłogę. Przeskakuję nad nim i biegnę do drzwi. Chcę uciec. Znajdę Baby i kogoś, kto będzie w stanie nam pomóc, może kobietę, którą pamiętam jak przez mgłę. Jak było jej na imię? Kiedy się stąd wydostanę, będę w stanie myśleć. Moje palce są już na klamce, kiedy czuję ostry ból w szyi. Podnoszę wzrok i widzę dr Thorpe, poczerwieniałą na twarzy, ze strzykawką w ręce. Próbuję otworzyć drzwi i uciec, ale ręce i nogi mam jak z galarety. Upadam do tyłu, prosto w ramiona dr Thorpe. Kładzie mnie na podłodze i zanim tracę przytomność, słyszę jak mówi: - Wszystko w porządku, Amy. Wyzdrowiejesz. Dopilnuję tego. *** Obudziłam się o północy i od razu zauważyłam Baby, która już była na nogach i patrzyła na mnie. Przetarłam twarz; miałam mokrą rękę. Płakałaś przez sen, powiedziała Baby. Dlaczego mnie nie obudziłaś?
Myślałam, że może jesteś szczęśliwa. Płakałaś dzisiaj, kiedy znalazłyśmy Mamę. Zadrżałam lekko i otrząsnęłam się z resztek koszmaru. Dlaczego nie śpisz? zapytałam jej . Nie mogę zasnąć. Jest za głośno. Nasłuchiwałam odgłosów budynku, buczenia świateł, skrzypienia drewna i metalu. To wszystko było normalne. W domu też towarzyszyły nam takie dźwięki. Wsłuchałam się bardziej i okazało się, że było tego więcej. Odgłosy z daleka, brzmiące jak program telewizyjny. Z korytarza dochodziły odgłosy kroków, na zewnątrz słychać było śmiechy, a w pokoju tykanie zegara zawieszonego na ścianie. Próbowałam powiedzieć Baby, co to za odgłosy, lecz ona pokręciła głową. Ktoś nuci, wyjaśniła. Boli mnie przez to głowa. Zastanawiałam się, co słyszała. Musiałyśmy się przyzwyczaić do tego miejsca. To nasz nowy dom, mówię jej. Byłam rozbudzona. Chce ci się pić? zapytałam, pocierając szyję. Pokręciła głową, lecz ja poszłam wziąć sobie szklankę wody. Gardło miałam suche od ciągłego mówienia. Przeszłam przez mieszkanie. Z przyzwyczajenia byłam całkowicie cicho. W salonie zauważyłam leżące na kanapie dziecięce ubrania, a na podłodze zabawkową ciężarówkę. Mama musiała wziąć Adama do siebie, nie chcąc nam przeszkadzać. Otworzyłam cicho drzwiczki szafki kuchennej, wzięłam szklankę i napełniłam ją wodą z dzbanka z lodówki. Zimna woda uśmierzyła moje gardło. Piłam ją łapczywie i po chwili napełniłam szklankę ponownie, po same brzegi. Następnie przyniosłam ją do pokoju, w razie gdyby Baby później zachciało się pić. Po tym jak położyłam szklankę na stoliku nocnym, skuliłam się z nią16 pod kołdrą. Kiedy znowu się obudziłam, była ósma rano, a przez okno do mieszkania wlewało się
światło. Wstałam i oceniłam widok, czując się nieswojo. Apartament mojej matki otwierał się na niewielki park, przez który przechodzili ludzie, idąc w kierunku innych budynków. Obszar był zaprojektowany w takim samym stylu co budynki, na minimalnym poziomie. Opuściłam rolety i zadrżałam, czując obcość tego wszystkiego. Tam na dole były dziesiątki ludzi. Kobieta w ciąży czytała, w czasie kiedy wokół niej biegało kilkoro bawiących się dzieci. Zastanawiało mnie, ilu ludzi żyło w New Hope. Udałam się w stronę pokoju matki, mając nadzieję, że zdążę spędzić z nią trochę czasu, zanim pójdzie do pracy. Szukałam moich starych ubrań, lecz ich nie znalazłam. Na ich miejscu znajdowały się dwa kombinezony. Jeden był w rozmiarze Baby, jasnożółty, i drugi, większy i czerwony, musiał być przeznaczony dla mnie17. Pod nimi znajdowały się dwie pary butów, tego samego koloru co kombinezony. Obie pary były za małe na mnie i o wiele za duże na Baby. Położyłam je na podłodze. I tak nie potrzebowałyśmy butów. Obudziłam Baby i pokazałam jej nowe ubrania. Spodobał jej się żółty kolor, ale ja mogłam myśleć tylko o tym, jakie to było niepraktyczne. Nie można było się w nim wmieszać w tłum ani ukryć. To było jak noszenie wielkiego, oślepiającego znaku z napisem „Chodź i mnie zjedz”. Zapięłam swój kombinezon i spojrzałam w lustro. Było duże, a materiał, z którego było zrobione sprawiał, że wyglądałam na wyższą. Podwinęłam rękawy i nogawki, godząc się z tym, że wyglądałam idiotycznie. Matki nie było w kuchni ani w salonie, ale znalazłam liścik przyklejony do drzwi jej sypialni. Wrócę o jedenastej, by pokazać ci okolicę. Do tego czasu możesz pooglądać telewizję. Przekąski są w lodówce. Kocham cię, Mama.
16 W sensie z Baby a nie ze szklanką xD /M. 17 Lala i Po z Teletubisiów? :D /M. Moja matka była pracoholiczką, dokładnie tak jak „Wcześniej”. Wytrącona z równowagi, położyłam liścik na blacie i włączyłam telewizor. Na tym w domu nadal mogłyśmy odtwarzać filmy, które czasem z wyłączonym dźwiękiem oglądała Baby. Skakałam po kanałach, znajdując tylko pięć stacji. Jedna nadawała stare seriale, inna kreskówki, a na kolejnej były nawet filmy, wszystkie z „Wcześniej”. Ostatni kanał nadawał wiadomości, bez klasycznego studia. „Prezenter”, starszy mężczyzna, siedział za prostym metalowym biurkiem, a za nim nie było nic innego prócz białej ściany. Podgłosiłam dźwięk, a Baby zatkała uszy. Mężczyzna mówił bezpośrednio do kamery: - Dzisiaj poważny temat, kolejny Strażnik stracił życie podczas obrony New Hope. Uczcimy jego ofiarę w piątek wieczorem, w Sali Pamięci. Zaskoczyła mnie ta wiadomość, po tych wszystkich zapewnieniach mojej matki, że jesteśmy tu bezpieczni. Jak często się to zdarzało? Przez chwilę słuchałam wiadomości, niewiele rozumiejąc z kontekstu. - I wreszcie, dzięki Dyrektorowi Harrisowi, osiągnęliśmy przełom w poszukiwaniach post-apków. - Patrzyłam na ekran, kiedy kamera przesuwała się w lewo. Teraz patrzyła na mnie moja matka. - To rzeczywiście dobry dzień, biorąc pod uwagę to, że zdajemy sobie sprawę, jak blisko jesteśmy realizacji marzenia, które wszyscy dzielimy. - To była matka jaką znałam, profesjonalna i imponująca. - Chcielibyśmy jeszcze raz wysłać ochotników. Każdy zainteresowany obywatel powinien natychmiast zgłosić się do kliniki na badania, które będą miały na celu ocenę jego przydatności. - Przydatności? Do czego? Po piętnastu minutach wiadomości się powtarzały, więc ściszyłam dźwięk i
przełączyłam kanał na kreskówki dla Baby. Poszukałam lodówki, która była stosunkowo uboga, z wyjątkiem paru podejrzanie wyglądających plastikowych opakowań, których zawartość wyglądała nawet jeszcze bardziej podejrzanie. Super przekąski, Mamo. Znalazłam owiniętą w płótno dużą kostkę sera. Na blacie leżał bochenek pełnoziarnistego chleba domowej roboty. Mogłam zrobić kanapki z serem. Włożyłam je do piekarnika i pachniały pysznie. Przez bardzo długi czas nie jadłam prawdziwego sera. Zaczęła mi cieknąć ślinka. Piekarnik zapikał i przeniosłam kanapki na talerz. Zapach topionego sera wypełnił pokój i w jednej chwili przeniosłam się do naszego starego domu, w którym jedząc pizzę oglądałam telewizję. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam kosmitów. Już nie byłam głodna. Podałam talerz Baby, która automatycznie wzięła duży gryz, siedząc ze wzrokiem przyklejonym do kreskówki. Jedzenie było gorące; zaczęła gwałtownie chuchać i wzięła łyk wody, by schłodzić usta. Kiedy żuła, odwróciła się i spojrzała na mnie. Co to jest? zapytała. Nigdy nie jadła nieprzetworzonego sera, a jedyny chleb, jaki miałyśmy to ten, który sama piekłam, zawsze twardy i suchy. Nie miałam talentu do pieczenia. To jedzenie z „Wcześniej”. To najbardziej fan jedzenie jakie w życiu jadłam. Odwróciła się z powrotem do telewizora i pałaszowała resztę. Zaburczało mi w brzuchu, ale zignorowałam to. Nie mogłabym nic zjeść, byłam na skraju załamania nerwowego. Matka powinna niedługo wrócić, żeby oprowadzić nas po New Hope. Myślałam o tym, jak widziałam ją w wiadomościach. Była dyrektorem, ale kim lub czym kierowała? „Wcześniej” pracowała dla rządu w laboratorium badawczym.
Może powiedziałaby mi coś więcej o tych stworach, o tym, skąd przybyły i dlaczego. To nie mógł być jakiś błąd bądź zbieg okoliczności. Dlaczego były takie brutalne? I dlaczego my? Dlaczego teraz? Zerknęłam na zegar. Matka nie mogła odpowiedzieć na moje pytania jeśli nie było jej w pobliżu. Próbowałam oglądać z Baby kreskówki, ale czułam niepokój. Westchnęłam. Pragnęłam, by czas płynął szybciej, co tylko przyniosło odwrotny skutek. Tłumaczenie: Macul Korekta: Bacha383 - Witaj ponownie, Amy. - Starszy mężczyzna o ziemistej cerze siedzi na plastikowym krześle naprzeciwko mnie, uśmiecha się. Leżę na łóżku, moje stopy wystają spod kołdry. Nie jestem pewna większości rzeczy, moje myśli są mroczne, ale wiem, że lubię mój pokój. Nawet jeśli jestem oszołomiona, czuję się tu komfortowo. - Witam...Doktorze... - Doktorze Reynolds – mówi pomocnie. - Tak, oczywiście. - Znam tego mężczyznę, jestem tego pewna, ale nie mogę go z niczym skojarzyć. Trudno mi się skoncentrować. Patrzy w swój notes i drapie się po łysej głowie. - Jak się dzisiaj czujesz? - pyta uprzejmym tonem. Wydaje się być miły. Może jest przyjacielem? Nie wydaje mi się. Szkoda, że go nie pamiętam. - Dobrze – mówię mu. - Podoba mi się tutaj. - Świetnie. - Bazgrze coś w notesie i patrzy w górę z pogodnym wyrazem twarzy, co sprawia, że się uśmiecham. - Nie planujesz już żadnych prób ucieczki, prawda? - pyta żartobliwie. - Nie... - Zapewniam go, nie wiedząc o czym mówi. Chcę jego aprobaty, więc dodaję – New Hope jest fan!
Dr Reynolds śmieje się lekko. - Cóż, ja też tak myślę, Amy. New Hope jest wszystkim, czego zawsze chciałem. - Jest bezpieczne – dodaję. Słyszę głos swojej matki mówiący te słowa na okrągło. „Jesteś już bezpieczna, Amy”. Marszczę brwi, bo w jakiś sposób wiem, że się myliła. Pamiętam też inny głos, tym razem męski. „Zapewnię jej bezpieczeństwo” obiecał. „Będę ją chronić”. Dr Reynolds bada mnie i gubię tok myślenia, wyraz mojej twarzy łagodnieje w uśmiechu. - New Hope jest bezpieczne – mówię mu jeszcze raz. - Och, mało powiedziane, Amy. - Zamyka notatnik i siada z powrotem. - New Hope posiada wszystkie moje ambicje dotyczące ludzkiej rasy. To nasze przeznaczenie. Przytakuję sennie. W głowie widzę przebłysk wspomnienia. Chłopiec, który złożył mi obietnicę. Mocno się chwytam tej wizji. Musze go zapamiętać. *** Ktoś jest przy drzwiach powiedziała mi Baby chwilę przed tym jak usłyszałam pukanie. Pobiegłam do drzwi i spojrzałam przez wizjer. Po drugiej stronie stał nastoletni chłopiec. - Tak? - Zapytałam przez drzwi. - Ja... twoja matka mnie wysłała. - zawołał. - Mam cię oprowadzić. Dyrektorka powiedziała... Gwałtownie otworzyłam drzwi. - Powiedziała... - Zniżył głos. - Spotka się z tobą podczas lunchu. - Uśmiechnął się krzywo, co złagodziło jego imponujące rysy i zmierzwione blond włosy, przez co wyglądał miło. Kiedy zauważyłam parę okularów w kieszeni jego białego kitla, zdałam sobie sprawę,
że był „psychiatrą” z naszego przyjazdu. - Och. - Zakryłam dłonią usta przypominając sobie nagle, że mierzyłam do niego z pistoletu. Przestraszyłam go na śmierć. - Słuchaj, przepraszam za wczoraj. Wzruszył ramionami. - W porządku. Dyrektorka wyjaśniła mi twoją sytuację. - Powiedział „dyrektorka” jakby była prezydentem czy kimś takim. - Naprawdę? - Zastanawiałam się, co powiedziała mu matka, co mówiła wszystkim o swojej zaginionej córce. - Mamy sporo do przejścia, więc naprawdę powinniśmy ruszać. - Racja. Dobrze. - Skinęłam na Baby, która wyłączyła telewizor i pospieszyła do mojego boku. Podskakiwała lekko na palcach, chętna do zwiedzania. - Um... - Stał niezręcznie w drzwiach. - Och, przepraszam. Jestem Amy, a to jest Baby - przedstawiłam nas, chociaż już się nieoficjalnie poznaliśmy. Byłam pewna, że zna nasze imiona. - Jestem Rice. - Wyciągnął dłoń, a ja ją uścisnęłam. - Rice? - Zapytałam. Napisałam Baby Mówi, że ma na imię Rice. Rice? Dlaczego miałby mieć na imię jak jedzenie? Zapytała, marszcząc nos. Zaczęłam się śmiać. Napięcie we mnie pękało – albo w końcu się przelało - nie byłam pewna. - Co powiedziała? - Zapytał Rice. - Chce wiedzieć dlaczego masz na imię jak jedzenie. – Wyjaśniam, wciąż chichocząc. Rice uśmiechnął się uprzejmie. - Nazywam się Richard. Richard Kiernan Junior. Mój tata nazywał mnie Rice, czego nie cierpiałem, ale... cóż, umarł, więc postanowiłem... no wiesz. Skinęłam głową, całkowicie rozumiejąc. Staliśmy przez chwilę czekając.
- W takim razie, powinniśmy iść? - zapytałam w końcu. - Taaa, pewnie, um, tylko... - Spojrzał na moje stopy. - Buty – powiedziałam z uśmiechem. - Właśnie. Poczekaj tutaj. - Poczułam się trochę zażenowana, kiedy wpadłam do szafy mamy w poszukiwaniu pary butów. Tak jakby Rice zabierał mnie na pierwszą randkę, a ja wybrałam zły strój. Nie to, żebym wiedziała jak to jest, ponieważ rodzice nie pozwalali mi chodzić „Wcześniej” na randki. W tylnej części szafy znalazłam czarne kalosze, niezbyt masywne. Wciągnęłam je, były nieco duże, ale do zniesienia. Dziwnie było nosić buty, potknęłam się, gdy wychodziłam z pokoju. - Wszystko w porządku? - zapytał Rice, wyciągając rękę by mnie przytrzymać. - Tak – powiedziałam zakłopotana. Poruszyłam palcami w butach. Mimo, że miały w środku dużo miejsca, czułam się jak w pułapce. - Nie jestem przyzwyczajona do noszenia butów. - Wzięłam głęboki wdech i starałam się uspokoić. - A dla „Baby”? - zapytał. Powiedział to tak, jakby to nie było prawdziwe imię. Chyba ma rację. Uczciwie rzecz biorąc, imię „Rice” też takie nie było. Potrząsnęłam głową. - Nie mam dla niej żadnych. Te, które zostawiła mama, wyglądały na zbyt duże. Podobnie jak mój brzydki czerwony kombinezon. - Dyrektorka musiała zgadywać wasze rozmiary... Możemy się zatrzymać przy dziale z ubraniami i wziąć dla niej parę. - Fan. - Mówię, robiąc wachlujący ruch prawą ręką tak, aby Baby mogła zrozumieć. Baby się uśmiechnęła. Całe to miejsce jest fan, zamigała. Też chciałabym tak myśleć. - Fan? - Rice zapytał zdezorientowany. - No wiesz, fantastyczny – wyjaśniłam. - Tak mówimy z Baby. - Oh. - Rice się roześmiał i poprowadził nas w dół i na zewnątrz, prosto na
dziedziniec. Ludzie kręcili się wokół, korzystając z promieni słońca. Baby przylgnęła do mojego ramienia. Ścisnęłam jej dłoń uspokajająco, starając się nie pokazać, jak bardzo byłam przytłoczona. Nie czułam się bezpiecznie będąc na otwartym terenie w środku dnia. Dzień należał do Nich. - To jest Quad – powiedział nam Rice. - Udajemy się do północnego budynku, w którym przechowywane są niepsujące się towary. Możecie tam dostać ubrania, buty i inne potrzebne wam rzeczy. - Zaprowadził nas do dużego białego budynku, który wyglądał jak inne. Wewnątrz był niczym księgarnia kampusu, tyle, że bez książek. Półki roiły się od przypadkowych rzeczy: od mydeł i szczoteczek do zębów po plecaki i ubrania. Kilkadziesiąt osób przechadzało się po alejkach robiąc zakupy. Starsza nastolatka decydowała się między jedną spódnicą a drugą, podczas gdy młoda kobieta w ciąży wzięła kilka pieluch i włożyła je do koszyka. - Ludzie zazwyczaj mają przypisany czas, w którym mogą przyjść po niezbędne rzeczy. - Wyjaśnił Rice. - Ale skoro jesteście nowe w New Hope, macie pozwolenie na nieplanowaną wizytę. - Trzeba się umówić na wizytę w sklepie? - Tak, gdyby ludzie nie przestrzegali swoich terminów, naraz mogłoby się tutaj pojawić setki ludzi, jak widać – wskazał ręką magazyn – byłoby zbyt tłoczno. Poza tym, to zapewnia sklepowi czas na uzupełnienie zapasów między wizytami. Mamy duży magazyn pełen niepsujących się rzeczy, które zebraliśmy z okolicznych... - Urwał i spojrzał na mnie. Wszystko w porządku? - Ile osób tutaj mieszka? - zapytałam drżącym głosem. - Trzy tysiące pięćset trzydzieści trzy – odpowiedział rzeczowo. Szczęka mi opadła, wydałam z siebie zduszony dźwięk.
- W wiadomościach podają codzienną aktualizację ludności - wyjaśnił Rice. - Wzrost populacji i ekspansja ludzi są naszym głównym problemem z oczywistych powodów. Znalazłam w pobliżu ławkę i opadłam na nią. Baby nadal trzymała mnie za rękę, przycisnęła swój policzek do mojego. Co się stało? zapytała. Nic. Nie sądziłam, że tyle ludzi przeżyło. - Rice gdzie my jesteśmy? Chodzi mi o to, gdzie znajduje się New Hope. - Geograficznie? - zapytał siadając obok mnie. Skinęłam głową i zauważyłam, że pachnie świeżo - jak mydło. - To był uniwersytet w Kansas, ale nie sądzę, by granice stanowe ciągle obowiązywały. - To wygląda bardziej jak kompleks wojskowy niż jak kampus uczelni powiedziałam. - Tak. Większość budynków, które zobaczyłaś, była przeznaczona na prace badawczorozwojowe. Pracowali tutaj nad ważnymi projektami objętymi ochroną. Spojrzałam na niego, dręczyła mnie przerażająca myśl. - Rice co powstrzymuje Ich... te stworzenia? Nie widziałam żadnych ogrodzeń. Popatrzył na mnie z uśmiechem. - Bo ich nie ma – odpowiedział dumnie. – Tu jest całkowicie bezpiecznie. Opracowaliśmy fale dźwiękowe, które trzymają Floraes z dala od nas. Mają czuły słuch i nie mogą ich tolerować. - To pewnie to słyszała Baby zeszłej nocy. Skarżyła się na brzęczenie. Zmarszczył brwi odwracając się do Baby. - To niemożliwe. Fale są poza zasięgiem ludzkiego słuchu. - Patrzył na nią uważnie z dziwnym wyrazem twarzy. Nie podobał mi się sposób, w jaki to robił, tak jakby coś było z
nią nie tak. - Hałas trzyma Ich z dala od nas? W takim razie, skoro wiecie, jak się Ich pozbyć, dlaczego nie nadajecie fal dźwiękowych w cały kraju albo na całym świecie? Rice ponownie zwrócił na mnie swoją uwagę. - To ich nie zabija Amy. Sprawia, że są nieszczęśliwi, rani ich słuch, ich „uszy”, że tak powiem. To je zmusza do ucieczki. Co by to dało? Jeśli nie mogliby pójść do miejsca, w którym poczuliby ulgę chodziliby wszędzie, tak jak teraz. Wtedy nie bylibyśmy tutaj bezpieczni. - To dlatego Ich porywacie? - zapytałam. - Żeby znaleźć sposób, w jaki możecie ich skrzywdzić zamiast denerwować? Rice wzdrygnął się lekko. - Nie porywamy Floraes – powiedział powoli. - Robicie to. Baby i ja zobaczyłyśmy kogoś w hover-kopterze. Złapali jednego, tak jak nas. Rice rozejrzał się i spojrzał na mnie. - Nie mówiłbym o tym głośno – powiedział cicho. - Proszę. - Zacisnął usta i badał moją twarz, jego niebieskie oczy były przenikliwe. - Czasami post-apki są nieskoncentrowane... Muszą mieć zapewnioną rozległą opiekę psychiatryczną. Dla ich własnego dobra – zapewnił mnie pośpiesznie. - Ale nie chcę, żebyś została wysłana na Oddział. Dreszcz przeszedł mi po plecach, Rice wyglądał na zaniepokojonego tym, że mnie zmartwił. - Przepraszam – powiedział, sięgając ręką tak, by dotknąć mojego ramienia. - Nie chciałem cię przestraszyć. Po prostu jesteś jedną z pierwszych dziewczyn w moim wieku, które ostatnio tutaj trafiły. Nie chciałbym, żeby coś ci się stało.
Spojrzałam w dół czując, że się rumienię. - Jeśli to dla ciebie zbyt wiele, możemy wrócić. Być może dyrektorka oprowadzi cię, kiedy będzie miała czas. Może to sprawi, że poczujesz się bardziej komfortowo. Pokręciłam głową. - Kiedy moja matka ma w ogóle czas wolny? - zapytałam. Uśmiechnął się słysząc to. - Jest bardzo zajęta. Ale hej, to daje nam czas na poznanie siebie nawzajem. Jego noga trącała moją, przez co dostałam gęsiej skórki. Nie byłam przyzwyczajona do dotykania kogoś innego niż Baby. Odwróciłam się do niej i spróbowałam wytłumaczyć jej liczbę ludności. Umiała trochę liczyć, ale wiedziałam, że zna większe liczby. Pomyśl o największej liczbie jaką znasz, powiedziałam jej. Pomnóż ją parę razy przez dwa. Baby popatrzyła na mnie jakbym była szalona. Jest tak wielu ludzi? Tak. Więcej. Poczułam na sobie spojrzenie Rice'a. Odwróciłam się i złapałam go na gapieniu się. Zarumienił się jasną czerwienią i odwrócił wzrok. - Ja tylko... - wyjąkał. - To nie jest standardowy amerykański język migowy. - Nie, dokonałyśmy wielu modyfikacji. - Baby jest taka cicha. - Uśmiechnął się do niej, obserwowała go swoimi dużymi brązowymi oczami. Nawet jeśli go nie rozumiała, wiedziała że mówił o niej. - To dlatego nie jest martwa. Skinął głową. - Naprawdę nie wiesz, skąd ma tę bliznę na nodze? - zapytał. - Nie, już miała ranę. Nie widziałam, jak to się stało. - Opowiedziałam mu całą historię o tym jak ją znalazłam, ranną i samotną w supermarkecie. - Ma też dziwny znak na karku. -
Wspomniałam. -Tak, ale to nic istotnego - odpowiedział szybko, choć widziałam, jak wczoraj uważnie się mu przyglądał. Badałam jego twarz, podczas gdy przyglądał się Baby, która obserwowała ludzi wokół. - Ile masz lat? - zapytałam. Spojrzał na mnie. - Siedemnaście. - Siedemnaście? I pracujesz jako asystent mojej matki? Przecież jesteś taki młody. - Musisz się wiele nauczyć o New Hope – powiedział mi, bawiąc się identyfikatorem. - Nie wątpię - zgodziłam się, wstając. - Myślę, że minął mi początkowy szok. Chodźmy po jakieś buty dla Baby. *** Dr Reynolds wciąż mówi. Przypływam i odpływam na mglistych wspomnieniach, wciąż posłusznie kiwając głową. Wsłuchuję się w dźwięk jego głosu, starając się skupić na znaczeniu wypowiadanych przez niego słów. - To nowy początek. Mamy okazję wyizolowania wszystkiego, co najlepsze do zaoferowania ma ludzkość i pozbyć się tego, co najgorsze. New Hope jest społeczeństwem, o którym będą mówić jako o miejscu narodzin nowej cywilizacji. Kiedy ludzie odzyskają Ziemię, spojrzą wstecz i zrozumieją, że to była podstawa nowego świata. Mówi z taką pasją, że skóra na jego twarzy lekko podryguje. Śmieję się wbrew sobie. - Czy to jest zabawne? - Jego uśmiech zmienia się w grymas niezadowolenia. - Nie... Jestem po prostu... podekscytowana. - Nie chcę, żeby wiedział, że nie zwracałam uwagi na jego przygotowane przemówienie. Nie chcę, żeby był zły. Zmartwienie zaczyna wkradać się w moje myśli.
- Wszystko w porządku, Amy, możesz wrócić do drzemki. - Dziękuje doktorze... - Reynolds. - Przypomina mi. - Tak, dziękuję. - Kładę się, zaciągając kołdrę na głowę i witając lekkość nieświadomości. *** - Spróbujmy tę. - Rice wyciągnął dla Baby kilka par butów z dolnej półki. - Dlaczego są żółte? – zapytałam, gdy Rice schylił się umieszczając buty obok stóp Baby, żeby je zmierzyć. - Klasa Trzecia jest żółta – oświadczył, podnosząc triumfalnie parę. - Myślę, że te będą pasować. - O co chodzi z tymi klasami? - W ten sposób możemy śledzić dzieci. Po tym, jak pojawiły się Floraes, ocalała grupka ludzi - głównie naukowców i wojskowych – tych, którzy byli w bezpiecznych i łatwych w obronie obszarach. - Moja mama wspomniała o tym wczoraj. - Cóż post-apki... ci, którzy tam zostali, którzy przeżyli Floraes, to głównie dzieci. - Dzieci? Nie widziałam żadnych oprócz Baby. - Byłaś w mieście - wyjaśnił Rice. - Wysokie zagęszczenie Floraes, prawie żadnych post-apków. W innych obszarach, tam gdzie była mniejsza gęstość zaludnienia, dzieci miały większe szanse na przetrwanie. Dorośli trzymali je w ukryciu, wzmacniając środki, aby je chronić. Oczywiście dzieci są dobre w ukrywaniu się. Kiedy włączy im się instynkt, wiedzą, jak być cicho. - Wierzyły w potwory zanim się pojawiły - wyszeptałam. - Dokładnie. Dlatego gdy wprowadzamy post-apków, nie mamy z nimi problemu.
Umieszczamy ich w uporządkowanym środowisku. Dopasowują się. - Co to ma wspólnego z Klasą Trzecią czy Czwartą? - To właśnie tak organizujemy dzieci. Od noworodków do małych dzieci to Klasa Pierwsza. Nie mają koloru. Od trzech do pięciu lat jest Klasa Druga, muszą nosić różowe albo niebieskie ubrania, w zależności od płci. - Odchrząknął. - Dzieci w wieku od sześciu do dziewięciu lat są Klasą Trzecią, noszą żółte ubrania. Od dziesięciu do dwunastu lat jest Klasa Czwarta – noszą pomarańczowe – od trzynastu do szesnastu lat jest Klasa Piąta... - Niech zgadnę. Klasa Piąta jest czerwona. - Szarpnęłam za duży kombinezon. - Tylko dzieciom przypisuje się kolor? - Zapytałam. - Tak. - Ale ja mam siedemnaście lat. - Dziwnie było to powiedzieć. Siedemnaście. Nigdy nie obchodziłam słodkiej szesnastki. Nie dostałam tymczasowego prawa jazdy. Nie mogłam robić tych normalnych rzeczy, które robili kiedyś nastolatkowie. - Och. Może twoja mama się pomyliła - powiedział bez przekonania. Moja mama tak łatwo się nie myliła. Moje serce zamarło. Zastanawiałam się, czy zapomniała ile mam lat. - Cóż, niech Baby je przymierzy. - Rice podał jej buty, ale ona popatrzyła na niego tępo. Nie zdawała sobie sprawy, że były jej, chociaż patrzyła na nie z utęsknieniem. No dalej. Załóż je na nogi, poleciłam. Baby wzięła buty i trzymała je ostrożnie, dotykając sznurówki. Chcesz, żebym ci pomogła? Skinęła głową. Uklęknęłam i pokazałam jej, jak je założyć i jak zawiązać sznurówki. Najpierw robisz króliczka. Trzymałam węzły jedną ręką, drugą migałam. Widzisz uszy? Potem królik przechodzi przez króliczą norę. Skończyłam, wiążąc kokardkę. O czym ty mówisz? Zapytała zdziwiona.
W ten sposób nauczyłam się wiązać sznurowadła. Tata mnie nauczył. Ale Baby nie zwracała na mnie uwagi. Była pochłonięta dotykaniem butów. Wyciągnęła jedną stopę i potrząsnęła nią. Wydają się ciężkie, powiedziała, robiąc kilka kroków. Buty uderzyły głucho o podłogę wyłożoną linoleum. Spojrzała na mnie i zmarszczyła nos. Dlaczego tutaj wszystko jest takie głośne? Zaśmiałam się zaskoczona tym, że robiłam to tak jak Wcześniej, nie uważając na to, by być cicho. - Co powiedziała? - zapytał Rice. - Chce wiedzieć, w jakim celu nosi się buty, skoro robią tyle hałasu. Nie musisz ich teraz nosić, jeśli nie chcesz powiedziałam jej, chcąc aby Baby w nowym otoczeniu czuła się możliwie jak najlepiej. Wysunęła nogi z butów i przycisnęła je do piersi. - Powiedziałam jej, że nie musi ich dzisiaj nosić. Dobrze? Rice rzucił mi niepewne spojrzenie. Odniosłam wrażenie, że trudno mu było łamać zasady. - Jaki jest następny przystanek? - zapytałam, aby odwrócić jego uwagę. - Szkoła. Nie musisz jeszcze tam iść – zapewnił mnie – ale pokaże ci, gdzie to jest. - Fan! - Uśmiechnęłam się, próbując brzmieć entuzjastycznie, ale wewnątrz czułam niepokój. Baby nigdy nie bawiła się z dziećmi w jej wieku, nie wiem, jak zareaguje. Dotarliśmy do kolejnego dużego, nijakiego budynku, który wyglądał bardziej jak więzienie niż szkoła. Wewnątrz każde drzwi były pomalowane na kolor, który odpowiadał kombinezonom. Miały nawet okna, więc zajrzałam przez jedno w żółtych, kiedy przechodziliśmy obok. Gromadka dzieci ubranych na żółto siedziała cicho, podczas gdy ich nauczyciel wykładał stojąc przy tablicy.
- To tutaj dzieci przychodzą w ciągu dnia. Klasy na parterze są dla dzieci poniżej dwunastego roku życia, drugie piętro jest dla Klasy Piątej, a w dwóch najwyższych znajdują się akademiki. - Akademiki? - Dla dzieci bez opieki rodzicielskiej. Opieki rodzicielskiej? To muszą być znalezione dzieci błąkające się bez rodziców. Dzieci, które widziały, jak umierały ich rodziny. - To straszne - szepnęłam, patrząc na Baby. - Dobrze się nimi zajęto - zapewnił mnie Rice. - Nie powinnaś się martwić. Kiedy szliśmy po schodach, przekazałam Baby wszystko to, co powiedział mi Rice. Co jeśli mi się nie spodoba? Mogłabym odejść? zapytała. Nie. Powinnaś się uczyć, nawet jeśli nie chcesz. Skinęła głową, starając się zrozumieć, ale była wyraźnie zdezorientowana. - Tutaj uczą się uczniowie z Klasy Piątej - powiedział Rice, kiedy dotarliśmy do szeregu czerwonych drzwi. - Przypuszczam, że nie będę chodzić na lekcje, skoro nie jestem w odpowiednim wieku. - Och nie, wciąż możesz. Twoja matka powiedziała, że byłaś w szkole prymusem. Możemy ci zrobić test. Możesz nawet zakwalifikować się na studia. - Studia? Jak w koledżu? - zapytałam podekscytowana wbrew sobie. - W pewnym sensie. Możesz zrobić studia z bioinżynierii, inżynierii chemicznej, lądowej i środowiskowej, zaawansowanej fizyki, fizyki jądrowej, genetyki, aeronautyki, medycyny... – Przerwał, kiedy zobaczył mój pusty wyraz twarzy. – Te nauki są bardzo ważne, jeśli chcemy odbudować społeczeństwo. Potrzebujemy lepszego sprzętu, lepszych szczepionek, ludzi którzy mogą projektować budynki...
- A nie ludzi, którzy lubią uczyć się sztuki, poezji i powieści. – Prawda dotarła do mojej świadomości. Prawdopodobnie sztuka była teraz bezsensowna, każdy koncentrował się na przetrwaniu. Wróciłam do chwil, gdy byłam sama - czytając - kiedy świat wokół mnie się rozsypywał. To była jedyna rzecz, która dawała mi pociechę i nadzieję. Rice zdawał się czytać w moich myślach. - To nieprawda - nalegał. - Potrzebujemy ludzi z wszelkiego rodzaju talentami. Pod opieką dyrektorki uczę się jak konstruować społeczeństwo, w którym wszyscy członkowie są cenieni za ich wyjątkowe zdolności. - Brzmisz jak plakat propagandowy - powiedziałam, skrycie czując ulgę. Wyglądał na zakłopotanego. - Przepraszam. Chcę tylko, byś zrozumiała, co próbujemy tutaj zrobić. - Nie, rozumiem. Trochę tego za dużo - wyznałam, próbując ukryć frustrację. - Może pominiemy wycieczkę i spotkamy się z moją matką? Rice spojrzał na zegarek. - Mamy jeszcze trochę czasu do zabicia, została jeszcze godzina do spotkania z dyrektorką na lunchu. - Skrócił wykład i zaprowadził nas wokół budynku do placu zabaw. Małe dzieci paradowały w niebieskich albo różowych kombinezonach, obecnych było też kilka starszych kobiet, które nosiły fioletowe koszulki. Usiedliśmy na ławce i obserwowaliśmy ich. Nigdy za bardzo nie lubiłam dzieci, z wyjątkiem Baby, ale teraz czułam się do nich przywiązana. Patrzenie jak się bawią i walczą było relaksujące. Baby złapała mnie za rękę. Amy? Dlaczego ten chłopiec wygląda jak ty? Wskazała, a moje oczy podążyły za jej palcem wprost do dziecka ubranego na niebiesko niedaleko nas. Bawił się jasnożółtą ciężarówką, napełniając ją piaskiem i opróżniając na kupkę. Kiedy wstał, mogłam go lepiej widzieć: miał moje ciemne włosy i oczy, mój okrągły podbródek. Wyglądał jak ja, przez chwilę nie mogłam oddychać. Gapiąc się, obserwowałam
jak dołącza do kolejki do zjeżdżalni, niecierpliwie przeskakując z nogi na nogę. Kiedy dotarł do drabinki, pospieszył się, postawił źle nogę i upadł do przodu. - Adam! - Ktoś krzyknął. Jedna z nauczycielek rzuciła się do niego i podniosła na nogi. Sprawdziła, czy nic mu nie jest i pocieszyła, ocierając mu łzy z twarzy. Czułam na sobie spojrzenie Baby. Rice'a też. Musiałam wyglądać okropnie, albo przynajmniej na kogoś w strasznym szoku. - Myślę, że to mój brat - wyszeptałam, przekazując moje słowa Baby. Kolor odpłynął z twarzy Rice'a. - O mój Boże, jak mogłem być taki głupi? Strasznie mi przykro, Amy. - Położył rękę na moim ramieniu, nie strząsnęłam jej. - Powinienem o tym pomyśleć. Wiedziałem, że będzie tu syn dyrektorki. Powinienem cię przygotować. Baby schowała głowę w moim boku i nie patrzyła w górę. Stłumiłam własny ból. Co się stało? Zapytałam, kiedy w końcu udało mi się umieścić rękę w jej. Nie potrzebujesz mnie, jeśli masz jego powiedziała. Jej największe lęki wychodzą na światło dzienne. Przez wszystkie wydarzenia minionego dnia nie pomyślałam o tym, jak zareaguje Baby na moją „nową” rodzinę. Jesteś moją siostrą powiedziałam jej. Nie ma znaczenia, jak wielu ludzi kochamy, zawsze będziemy siostrami. Baby pokiwała głową, wciąż przyciśnięta do mojego boku. Nie chciała mnie puścić, a ja nie miałam nic przeciwko temu. Utwierdzała mnie w przekonaniu, kim jestem Spojrzałam na Rice'a i uśmiechnęłam się. - Wszystko z nami w porządku - zapewniłam go. - Świetnie. - Odetchnął głośno, ze szczerą ulgą. Wyraźnie chciał iść dalej. - Chodźmy na mleko czekoladowe. - Uśmiechnął się do Baby. – Masz ochotę? Baby uniosła brwi uśmiechając się lekko. Nie rozumiała go, ale wiedziała, że był
podekscytowany i chciał, żeby też była podekscytowana. Machnęła ręką przed swoją twarzą. - Fan! - wykrzyknął Rice zadowolony. Napięcie zniknęło, choć ciągle byłam niespokojna. Lubię go, powiedziała Baby. Ja też. Jest... miły. Nie byłam pewna, co czułam. Jego wiedza o tym miejscu była pocieszająca i sprawiał, że czułam się swobodnie – co było czymś, czego nie doświadczyłam od dłuższego czasu. Był też uroczy, za każdym razem gdy byliśmy blisko, coś działo się w moim brzuchu. Ale po tym, jak przez tak długo żyłam sama, zastanawiałam się, czy rozpoznałabym zauroczenie, gdybym się o nie potknęła. - Możesz mnie nauczyć kilku słów w waszym języku? - Zapytał Rice, sprowadzając mnie na ziemię. - To fascynujące, wszystkie modyfikacje, których dokonałyście, zwłaszcza to, jak czasami piszecie sobie na rękach, kiedy nie chcecie, żeby ludzie wiedzieli, że się komunikujecie. - Och, zauważyłeś? - To nie jest oczywiste - zapewnił mnie. – Ale czasami trzymacie się za ręce i mówisz mi, co ona mówi. Albo daje ci jakoś znać, albo czytasz w myślach. Zagryzłam wargę. - Nie uwierzysz w to drugie, prawda? Nie powinieneś nie doceniać moich psychicznych zdolności. - Uwierzę, jeśli odgadniesz, o czym teraz myślę. - Odwrócił się i spojrzał mi głęboko w oczy. Znowu zauważyłam, jaki był przystojny. Wpatrywaliśmy się w siebie, nic nie mówiąc przez – jak mi się wydawało - kilka minut. Uśmiechnęłam się, tym razem szczerze, nie była to wymuszona imitacja uśmiechu, którą nosiłam cały ranek. To było dziwne. W pewnym sensie czułam się naprawdę komfortowo z Ricem, prawie jakby był przyjacielem z Wcześniej. Przycisnęłam kciuk i palec wskazujący na skroniach.
- Myślisz o tym... – udałam, że się koncentruję – że wolałbyś pracować nad jakąś technologią chemiczną niż niańczyć dwoje post-apków. - Z całą pewnością nie czytasz w myślach. - Uśmiechnął się odwracając do Baby. Tak naprawdę dobrze się bawię. Ty i Baby... jesteście inne. - Dzięki – powiedziałam sarkastycznie. - Nie, w dobrym tego słowa znaczeniu. – Znowu na mnie spojrzał. - Cieszę się, że tu jesteś. I nie powiem nikomu, że komunikujecie za pomocą dotyku. - Dzięki. – Powtórzyłam, tym razem na serio. Podeszliśmy do kolejnego wielkiego białego budynku, który okazał się być zwykłą stołówką. Zapach dotarł do mnie natychmiast zbijając z nóg. Hamburgery. Nie z gołębia, wiewiórki czy szczura. Najprawdziwsze hamburgery. Wzięłam głęboki wdech. Czułam też inny, również niebiański zapach: frytki. Mój żołądek zaburczał głośno. Spojrzałam na Rice'a i uśmiechnęłam się. - Nie jadłam śniadania. - Powinniśmy poczekać na twoją matkę... ale idź, jak chcesz. Ruszyliśmy do punktu wydawania posiłków, po drodze chwyciłam tacę. Ale zanim stanęłam w kolejce, zatrzymałam się. - Nie mam pieniędzy - powiedziałam Rice'owi. - To nic, nie używamy tutaj pieniędzy. Mamy wystarczająco dużo zasobów dla wszystkich, przynajmniej na razie. Jeśli tu mieszkasz, dostajesz co chcesz. - Fan. - Uśmiechnęłam się i ułożyłam talerze na tacy zastanawiając się, co zjadłaby Baby. Hamburgery, frytki, pieczony ziemniak, trzy kawałki pizzy, coś podobnego do burrita i dwa kawałki dziwnie wyglądającej szarlotki. Przeszłam obok stołu z dzieciakami w moim wieku ubranymi na czerwono oraz obok kobiety w ciąży mówiącej, o czymś z podekscytowaniem. Przyniosłam jedzenie do wolnego stołu i napisałam Baby, że nie powinna
stawiać butów na blacie. Rzuciła je pod krzesło i spojrzała na mnie wyczekująco. No cóż, jedz, powiedziałam jej z uśmiechem. Jadłam, dopóki omal nie pękłam. Baby pałaszowała drugi kawałek pizzy. Rice po prostu nas obserwował, próbując nawiązać rozmowę. - Wiesz, że tak naprawdę nie jesz wołowiny. - Mogłeś mnie nabrać - wymamrotałam z pełnymi ustami. - To syntetyczne białko, które wytwarzamy z soi i związku chemicznego. - Smakuje jak prawdziwa. Mój tata cały czas zmuszał nas do jedzenia sojowych hamburgerów, nawet w połowie nie tak dobrych jak te. - Udoskonaliliśmy formułę w minionym roku - powiedział Rice wyraźnie zadowolony. Wyjaśnił, że w pobliżu było gospodarstwo mleczne, uratowane przez nich po przybyciu Floraes. Mówił o tym, jak karmili krowy stałą dietą składającą się z syntezowanych związków organicznych, które zmaksymalizowały produkcję mleka z minimalnym poborem kalorii. Starałam się go słuchać, ale rozpraszała mnie euforia uczty przede mną. Tłumaczenie: Avis Korekta: Macul Dni wydają się mijać, lecz w moim pokoju nie ma okien i nie jestem pewna co do upływu czasu. Coraz częściej nie mogę się skupić. Nie potrafię jasno myśleć. Kiedy zadaję pytania, nikt na nie nie odpowiada. Nauczyłam się, że dociekliwość tylko mnie dezorientuje i cały czas zapominam, dlaczego to takie ważne. Przestałam prosić o spotkanie z mamą i Baby. Jeśli którakolwiek z nich przyszła się ze mną zobaczyć, to tego nie pamiętam. Posiłki przynosi mi dr Thorpe lub któraś z pielęgniarek. Posłusznie jem wszystko i łykam tabletki, które mi dają, a niedługo potem zasypiam. Lubię spać. Kiedy się budzę, mam zaćmiony umysł. W końcu dr Thorpe zachęca mnie do wyjścia i zwiedzenia pobliskich obszarów oraz małej stołówki. Jem tam z innymi mieszkańcami Oddziału. Nie odzywamy się do siebie.
Zostawiam ich w spokoju. Nie chcę powodować żadnych problemów. W świetlicy jest duże okno. Czasami przy nim siadam i przez nie patrzę. Szczerze mówiąc, niewiele mogę zobaczyć, szkło jest grube i osłonięte kratą, lecz widać zarys kilku drzew. Lubię zielony kolor. To trwa w nieskończoność. Kiedy wiatr potrząsa liśćmi, ma się wrażenie, że cały świat grzechocze. Czasem, kiedy gubię się wśród drzew, czuję tam czyjąś obecność, jakby ktoś tam siedział obok i trzymał mnie za rękę. Dłonie ma szorstkie i dużo większe niż moje, lecz jednocześnie delikatne i męskie. Czuję, że należą do kogoś, kogo powinnam pamiętać. Czasami nie trzyma mnie za rękę, ale czuję, że tam jest, czuwa nade mną. Kiedy odwracam się, by na niego spojrzeć, znika, a ja się zastanawiam, czy w ogóle tam był. *** Gapi się na ciebie, kiedy myśli, że nie patrzysz. Może to przez fan fryz, który mi zafundowałaś. Robię zeza i pokazuję Baby język . Nic nie poradzę, że jestem piękna. Patrzy na twoją twarz, nie na włosy, p owiedziała Baby z lekkim uśmieszkiem. Uświadomiłam sobie, że przysparzała mi wielu kłopotów. Znowu zrobiłam minę, lecz uśmiechnęłam się w duchu i próbowałam ukryć rumieniec. Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że Rice nas obserwuje, próbując rozgryźć, o czym rozmawiamy. Uniósł brwi pytająco. - Baby mówiła tylko o mojej wystrzałowej fryzurze - skłamałam. - To jej dzieło. Rice uśmiechnął się szeroko. - Wykonała wspaniałą robotę... bardzo... nawet. - Odwrócił się do Baby i z entuzjazmem uniósł dwa kciuki. Widzisz? Podoba mu się, mówię do niej. Może też powinnaś tak ściąć włosy. Baby wytrzeszczyła oczy i energicznie pokiwała głową. Wtedy wszyscy będą wiedzieć, że jesteśmy siostrami!
- A to? - zapytał Rice, powtarzając gest Baby. - Chce się obciąć jak ja, żeby ludzie mówili, że wyglądamy tak samo. - Nie wiem, czy to najlepszy pomysł. - Dlaczego nie? - Dotykam nieśmiało irokeza. - To po prostu... to nie jest fryzura dla tutejszych dzieci. Nie powinna zbytnio się wyróżniać... to znaczy... - Starał się ubrać w słowa to, co chciał powiedzieć, ale zrozumiałam. - Bardziej niż teraz? - mruknęłam. Baby wciąż patrzyła na mnie wyczekująco? To co? Kiedy mi obetniesz włosy? Może poźniej. Baby zrobiła kwaśną minę, nie rozumiejąc. Nigdy nie musiała dostosowywać się do norm społecznych. Chciałam ją rozweselić, więc zwróciłam się do Rice'a. - Wspominałeś coś o mleku czekoladowym dla Baby - przypomniałam mu. Też miałam na nie ochotę. Od dawna nie piłam świeżego mleka. Rice skinął głową i praktycznie podbiegł do lady, wracając z dwoma szklankami. Wypij, mówię do niej. Co to jest? Zmarszczyła nos. Jest brązowe. Jest dobre. Wzięłam łyk, by jej pokazać. Kiedy słodycz napoju uderzyła mnie w język, przeniosłam się do czasu dzieciństwa. Przed „Później”. Wypiłam mleko jednym haustem. Żołądek miałam już pełny, ale przechylałam szklankę, dopóki do moich ust nie spadła ostatnia kropla napoju. Rice i Baby wbijali we mnie wzrok, kiedy odłożyłam puste naczynie i wytarłam rękawem usta. Baby wzięła niepewny łyk i wytrzeszczyła oczy. Piła wolno, trzymając naczynie obiema rękami, z niedowierzaniem wpatrując się w mleko. Nagle ktoś popchnął ją od tyłu i upuściła szklankę. Spadła na stół, zanim przeturlała
się i rozbiła na podłodze. Hałas ją przestraszył i zerwała się z miejsca, włażąc prosto na szkło. Adrenalina wypełniła moje ciało i po chwili już przy niej byłam. Wszystko w porządku? Sprawdziłam, czy się nie pokaleczyła. - Dlaczego to dziecko nie nosi butów? - usłyszałam. - Nic jej nie jest? - Gdzie jej Opiekun? Baby przykucnęła i zatkała dłońmi uszy. - Czy nie możecie po prostu być cicho? - prosiłam. - Macie w ogóle pojęcie, jacy jesteście głośni? - Rozejrzałam się po stołówce, czując się przytłoczona. Za dużo ludzi, zbyt duży hałas. Nagle nie mogłam sobie z tym poradzić. Wzięłam Baby za rękę i pobiegłyśmy, rozpaczliwie chcąc uciec od tej wrzawy. Na zewnątrz zauważyłam Dziedziniec, który, jak wiedziałam, znajdował się bardzo blisko naszego apartamentu. Podążyłam chodnikiem, starając się zabrać Baby od tego hałasu. Znalazłam nasz budynek i gwałtownie zaciągnęłam ją po schodach do mieszkania. W środku posadziłam ją na podłodze i usiadłam obok niej, zdyszana. Twarz miała mokrą od łez. Sięgnęła po moją dłoń. Przepraszam, Amy. To nie twoja wina. Tego było za dużo, za wcześnie. Trzymałam ją mocno. Już lepiej? Tak. Po prostu cały czas ten dźwięk nie daje mi spokoju. Od kiedy się tu dostałyśmy, bez przerwy go słyszę. Tak samo kiedy ktoś głośno rozmawia, czuję, jakby głowa miała mi zaraz eksplodować. Znowu zaczęła bezgłośnie płakać. Po jej policzkach spływały grube łzy. Kiedy będziesz się tak czuć, możesz mnie znaleźć, a wtedy przyjdziemy tutaj, gdzie jest miło i cicho. Skinęła głową, a ja pozwoliłam jej płakać, głaszcząc ją po głowie, póki nie usnęła. Niedługo potem pojawił się Rice. Wyglądał na zmartwionego.
- Wszystko z nią w porządku? - zapytał głośno, otwierając drzwi do mieszkania. Baby otworzyła oczy i spojrzała na Rice'a zanim zamknęła je z powrotem i na nowo zapadła w sen. Przyciskam palec do ust. - Skaleczyła się? - szepnął. Pokręciłam głową. Stopy Baby były twarde i zrogowaciałe. Usiadł obok mnie z głośnym tąpnięciem. Byłam niezwykle świadoma jego bliskości. Próbowałam się uspokoić. - To trochę dziwne, ale myślę o tym, jak było „Wcześniej” i „Później”. - Przed i po ataku Floraes? - Tak, ale teraz... to zupełnie coś innego. Chodzi mi o New Hope. Jakby „Później” było na zewnątrz, na niechronionym świecie. New Hope nie jest „Wcześniej” ani „Później”... nie wiem, co to jest. - Może New Hope jest „Teraz” - podsunął. Uśmiechnęłam się - To brzmi jak kolejne bzdurne hasło reklamowe. - Hey, próbuję pomóc... Dużo myślisz o „Wcześniej”? - W jego głosie słychać było troskę. - Raczej nie. Chyba lepiej o tym nie myśleć. Kiedy straciłam wszystko i wszystkich, to co się działo wydawało mi się zbyt nieprawdziwe. Minęło dużo czasu, zanim zaczęłam traktować „Później” jako rzeczywistość. Wtedy całkowicie pogodziłam się z tym, że moi rodzice odeszli, tak samo jak przyjaciele. Siedzieliśmy w ciszy, przechyliłam głowę i oparłam mu ją na ramieniu. Zesztywniał na moment, ale zaraz się rozluźnił. Siedzieliśmy tak przez jakiś czas. W tamtej chwili potrzebowałam wsparcia - dotyku fizycznego, który mógł sprawić, że to wszystko stałoby się dla mnie rzeczywistością. - Zawsze możesz z kimś o tym porozmawiać - powiedział, przerywając ciszę. - Mamy wykwalifikowanych psychiatrów, dostępnych dla każdego, kto ich potrzebuje. Terapia jest
tutaj czymś normalnym. Mogą ci pomóc, wiesz, nie musisz w sobie tego wszystkiego tłumić. - „Smutek tajony... - szepnęłam. - Niby piec zamknięty, na proch przepala serce, co go chowa.”18 - Rice dokończył cytat. Podniosłam głowę z jego ramienia i spojrzałam mu w twarz ze zdumieniem. - Co? Nie mogę znać swojego Szekspira? – zapytał, uśmiechając się lekko. - Nie jestem tylko biomaniakiem... Jestem maniakiem wszystkiego - przyznał. Oparłam się plecami o kanapę, zadowolona z obecności Rice'a. Chciałam, żeby ten spokój trwał wiecznie. 18 Mało brakowało, a byśmy zostawiły „Ukryte smutki spalą twoje serce na popiół jak za długo włączony piekarnik pieczeń”, z cyklu: pierwsze tłumaczenie poezji szekspirowskiej xD niestety Avis znalazła właściwy cytat :D /M - Chyba muszę odpocząć - powiedziałam. - Jasne. To był długi poranek. Mało powiedziane. Dopiero wczoraj razem z Baby zostałyśmy zabrane znad jeziora, dopiero wczoraj spotkałam się z matką, dopiero wczoraj odkryłam, że na Ziemi było cztery tysiące więcej ludzi niż przypuszczałam. To nie było wczoraj; to było wieki temu. *** - Dobrze się tu czujesz, Amy? - słyszę głos. Uśmiecham się z na wpół zamkniętymi oczami. Dlaczego miałabym się czuć źle? Wszystko tutaj jest takie spokojne. - Poznajesz mnie? - Chłopak staje przede mną, zasłaniając mi widok na drzewa. Próbuję się na nim skupić. Ma zmierzwione blond włosy i nosi okulary. Wygląda na inteligentnego. Jest jednym z lekarzy, którzy się mną opiekują? Jest za młody, by być doktorem lub pielęgniarzem.
- Jesteś... przyjacielem? - pytam niepewnie. - Tak... przyjacielem. Marszczy brwi, więc wyciągam rękę i kładę mu ją na ramieniu. - W porządku. Sprawią, że poczujesz się lepiej. To jest to, czym się tu zajmują. Staram się go uspokoić. Odsuwa się ode mnie, nadal marszcząc brwi. - Och, Amy, tak mi przykro. Kręcę głową. Nie rozumiem, za co miałby mnie przepraszać. Wtedy pochyla się i szepcze: - Wyciągnę cię stąd. Obiecuję. Przed oczami miga mi twarz matki. Chcę zobaczyć ją i Baby. Dlaczego jestem tutaj, a nie z nimi? - Może powinieneś porozmawiać z moją mamą? - mówię głośno. - Wiesz, jest dyrektorką. Może ci pomóc zabrać mnie do domu - oznajmiam mu podekscytowana. Chłopiec wygląda na przerażonego i cofa się. - Co się tutaj dzieje? - woła pielęgniarka, podchodząc do nas. Wyraz twarzy chłopaka staje się chłodny. - Wszystko w porządku. Panna Harris była po prostu nieco poruszona - wyjaśnia spokojnie pielęgniarce. Zdejmuje okulary i czyści je rąbkiem białego fartucha. - Pytała o matkę. - Powinnam o tym poinformować dr Thorpe? - pyta niepewnie pielęgniarka. - Nie, powiem o tym dr Reynoldsowi - chłopak oznajmia stanowczo. Po tym, jak kobieta wychodzi, chłopiec znowu się pochyla w moją stronę. Wydaje mi się, że chce mnie pocałować w policzek, ale zamiast tego, kiedy jego usta dotykają lekko mojej skóry, szepcze tak cicho, że prawie go nie słyszę. - Uważaj na Kay. - Odsuwa się i patrzy mi w oczy. W jego
własnych dostrzegam życzliwość. Kay. Znam to imię. Widzę przebłysk wspomnienia zanim ono znika. Ściska moją dłoń, kiedy patrzę przez okno i obserwuję, jak liście drzew drżą pod wpływem bryzy. Kiedy chłopak zaczyna odchodzić, wołam do niego: - Zdecydowanie powinieneś porozmawiać z moją mamą. Pewnie chciałaby mi pomóc. Lecz coś z tyłu mojej głowy sprawia, że nie jestem tego pewna. Ogarnia mnie fala strachu. Dlaczego moja mama po mnie nie przyszła? Gdzie ona jest? *** - Przyszłam jak tylko usłyszałam, co się stało - powiedziała moja mama, kiedy weszła do domu. - Wszystko w porządku? Usiadła obok na kanapie, przytulając mnie, potem Baby. - Nic mi nie jest. Baby upuściła szklankę i spanikowała z powodu hałasu w stołówce. Poklepałam Baby po ramieniu. - Wtedy ja jeszcze bardziej spanikowałam - przyznałam. - Nadal się przyzwyczajasz do tego miejsca. Minął dopiero jeden dzień. - Przeczesała mi palcami włosy. - Nie powinnam cię zostawiać tak wcześnie samej. - To nic. - Nie wspomniałam, że w ciągu ostatnich paru godzin dobrze sobie bez niej dawałyśmy radę. - Rice jest naprawdę miły. Dobry z niego przewodnik. - Dziś wieczorem będziemy tylko my dziewczyny. - Uśmiechnęła się do nas. Rozległo się pukanie do drzwi i zaraz się poprawiła. - To znaczy, my dziewczyny i Adam. Mama podeszła do drzwi i zabrała brzdąca od ubranej na fioletowo kobiety. - Dziękuję, Stephanie - powiedziała, zamykając drzwi. Następnie zaniosła chłopca do salonu. - Oto twój brat, Amy. - Położyła Adama delikatnie na podłodze i spojrzała na mnie wyczekująco. - Och, okay. - Usiadłam na podłodze i uśmiechnęłam się lekko do matki. Wzięłam
głęboki wdech. - Adam, przywitaj się - podpowiedziała mu mama. - Hej, Amy - powiedział głośno. Miał chrapliwy głos, co mnie zaskoczyło. - Hej, Adam. - Patrzyłam na jego pulchne rączki, kiedy wziął misia i przejechał po nim zabawkową ciężarówką. - Jestem twoją siostrą. - Wiem. Mama pokazała mi twoje zdjęcie. – Spojrzał na moją twarz. - Jesteś ładna. Odprężyłam się nieco i uśmiechnęłam, rozbawiona. - Dziękuję. Wstał chwiejnie i upadł na mnie. Wylądował na mojej piersi, więc czułam na policzku jego oddech. Objął mnie za szyję i położył głowę na ramieniu. Nie mogłam się powstrzymać. Jednym niezdarnym gestem chłopiec podbił moje serce. Tego wieczoru rozmawialiśmy, oglądaliśmy stare filmy i jedliśmy domowe przekąski. Czułam się niemal jak „Wcześniej”, z tym, że moja mama nigdy nie robiła wtedy ze mną żadnej z tych rzeczy. Zawsze była w pracy. Niemalże spodziewałam się, że zaraz pójdzie do laboratorium. Wyciągnęła swój komputer podczas jednego z filmów i co jakiś czas odbierała telefony przez słuchawkę, którą miała na uchu, ale uwagę poświęcała głównie nam. Baby podobał się ten „babski wieczór”, a przez większość czasu szczęśliwie bawiła się z Adamem ciężarówkami. W pewnym momencie wpadł do nas Rice, by przynieść Baby buty, które zostawiła w stołówce. Wzięła je i uśmiechnęła się do niego radośnie. Dziękuję. - A dla Amy? - zapytała go moja mama. - Powiedziała mi, że buty, które dla niej wybrałam, są za małe. - Chciałam cię też poprosić o jakieś normalne ubrania - pociągnęłam za swój czerwony kombinezon. - Rice wyjaśnił mi, że czerwony kolor odpowiada dzieciom do
siedemnastego roku życia. - Kochanie, o czym ty mówisz? Twoje urodziny są w sierpniu. Zatkało mnie. Mogłam się pomylić? Nigdy tak naprawdę nie pilnowałam upływającego czasu w Później; byłam tylko świadoma mijających pór roku. - Jaki mamy miesiąc? - Bałam się odpowiedzi. - Maj - poinformował mnie życzliwym tonem Rice. - Więc, to znaczy, że... - Masz szesnaście lat - powiedziała delikatnie moja mama. - Za cztery miesiące skończysz szkołę. Potem zostanie ci przydzielona praca. - Och - urwałam. Wszystko w New Hope było nie tak. - Mogę się uczyć czego będę chciała? - wypaliłam, w moim głosie słychać było desperację. Chciałam wrócić do przedmiotów szkolnych, które uwielbiałam. Chciałam znów czuć się jak normalna nastolatka. - Niezupełnie. Wiem, że zawsze byłaś dobra z angielskiego i kochasz książki. Możesz uczyć się tych przedmiotów, ale wciąż będziesz musiała nabyć podstawową wiedzę z zakresu medycyny i codziennej nauki, chyba, że zakwalifikujesz się do zaawansowanych badań. Uśmiechnęła się. - Wiem, że to skomplikowane, ale opracowaliśmy cały ten system. Jeśli poświęcisz się zaawansowanym badaniom, jesteś zwolniona z podejmowania pracy dorywczej. - A jeśli się nie zakwalifikuję? - zapytałam. - Wtedy twoim obowiązkiem jest praca na pół etatu - wyjaśniła mi matka. - Zostanie ci wyznaczone zadanie, ale możesz poprosić o coś innego, jak praca w bibliotece czy opiekowanie się małymi dziećmi Mogłam tak żyć. Lubiłam się uczyć i nie bałam się pracy. - Może pomagałabym w zajmowaniu się nowymi post-apkami, których tu sprowadzacie.
- Co masz na myśli? - Wiesz, że nie miałam zbyt dużego doświadczenia w tym zakresie. Chodzi mi o to, że wpakowałaś do pokoju jakichś świrniętych ocalałych i wrzuciłaś między nich kogoś tak młodego jak Rice. Myślisz, że to był dobry pomysł? - Nadal miałam przez to uraz. Odwróciłam się do Rice'a. - Bez urazy. - To nie jest powszechna praktyka, Amy. - Moja matka uśmiechnęła się, zaciskając usta. Znałam ten uśmiech. To był uśmiech pod tytułem „sprawy nie idą zgodnie z planem”. Wcześniej często go widywałam. - Dobrze by było, gdybyś nabyła trochę doświadczenia. Zmienienie procedur, które nie działają prawidłowo, nie jest złym pomysłem. - Spojrzała na Rice'a i kontynuowała. – Może Amy kiedyś się w tym wszystkim zorientuje. W ten sposób zrozumie system społeczny, który opracowaliśmy dla New Hope. Rice skinął głową. Odwróciła się z powrotem do mnie. - Pewnego dnia Richard może cię z tym wszystkim zaznajomić. Szkoda, że ja nie mam czasu. Poczułam lekkie ukłucie gniewu na myśl o starym zwyczaju matki: była pracoholiczką. -Wiem, że jesteś zajęta, mamo. Rozumiem, jak to jest, Tata zawsze... – urwałam, a mama nagle zesztywniała. Wiem, że trudno jej było słuchać, jak mówię o ojcu. Wycofała się cicho do kuchni. Rice odwrócił się do drzwi, a ja podziękowałam mu, zanim wyszedł. - Baby naprawdę podobała się nasza dzisiejsza wycieczka - oznajmiłam. - Mnie również. Spojrzał na mnie, a jego niebieskie oczy błyszczały za okularami. - Cieszę się, że mogłem pomóc - powiedział. - Miło było was znów zobaczyć. Wiesz, bez broni.
Nagle nie chciałam, by wychodził. Był moim przyjacielem - oparciem - w nieznanym mi miejscu. Zamiast uścisnąć mu dłoń, zarzuciłam mu ręce na szyję i przytuliłam go. - Dziękuję - szepnęłam mu do ucha. Kiedy go puściłam, był czerwony jak burak. Wymamrotał coś nieskładnie i wychodząc, potknął się o próg. Tłumaczenie: Macul Korekta: bacha383 Kiedy nie śpię albo nie wyglądam przez okno w świetlicy, spędzam dużo czasu oglądając stare filmy Disneya. Wszyscy lubią bajki, więc wokół mnie obecni są inni ludzie, ale nie zwracam na nich uwagi. Siedzą cicho, oglądając z zadowoleniem, a ja robię to samo. Pewnego dnia jestem wciągnięta w Królewnę Śnieżkę, kiedy słyszę jak ktoś powtarza moje imię. Odwracam się od telewizora. Obok mnie na krześle siedzi moja matka. Nawet nie zauważyłam, że przyszła. - Cześć, mamo. Przygładza mi włosy, głaszcząc mnie po głowie. Ma łzy w oczach. Nie rozumiem, dlaczego jest zmartwiona. - Och kochanie, tak mi przykro. Przyszłam jak tylko powiedzieli mi, że twój stan jest stabilny. Miałaś dysocjacyjne załamanie nerwowe. Rozgląda się po pokoju i zniża głos. - Nie powiedziałam mu, czego dowiedziałaś się o Floraes. - Czyli? - pytam. Coś mi świta i czuję, że powinnam ją rozumieć, ale nie wiem, o czym mówi. Matka się we mnie wpatruje. - To... to nic. Chciałam ci tylko powiedzieć, że cię kocham. Przytula mnie.
- Też cię kocham, mamo. - Odwracam się z powrotem do bajki. - Może nie odnosisz takiego wrażenia, ale wracasz tutaj do zdrowia. Otrzymujesz pomoc, jakiej potrzebujesz. - Bierze mnie za rękę. - Wiem – mówię jej. - Dr Reynolds mówi optymistycznie o twoim powrocie do zdrowia. - Jej głos drży, głośno pociąga nosem. Na wspomnienie dr Reynoldsa czuję ukłucie niepokoju w dole brzucha. Staram się to zignorować. - To dobrze – mówię niepewnie. Puszcza moją rękę i całuje mnie w czoło. Nie wiem, jak długo zostaje przy moim boku, ale kiedy znowu się odwracam, już jej nie ma. *** To Baby szturchnęła mnie rano, żeby mnie obudzić. Koszmar w moim umyśle był wciąż świeży: Florae dopadł Baby, była przerażona, krzyczała. Odepchnęłam strach z umysłu i poszukałam ręki Baby i napisałam w półśnie, Co? Mama bardzo głośno mówi. Słuchałam przez chwilę, ale nic nie usłyszałam. No i? Mówi twoje imię. Znam je w głośnej mowie. Może cię potrzebuje. Usiadłam szybko i cicho podeszłam do drzwi sypialni. Przyłożyłam ucho do szczeliny, ledwo mogłam usłyszeć stłumiony głos matki. - Ale Amy już przeszła przez pobór... - urwała, słuchając. - Tak wiem, ale nie sądzę, żeby wymagała pełnej oceny psychologicznej... To po prostu wydaje mi się zbędne. – Słychać było, że jest poirytowana. - Tak, oczywiście rozumiem, że nie ma wyjątków nawet jeśli to strata czasu. - Nastąpiła kolejna dłuższa przerwa. - Przyprowadzę je o ósmej. Mama była spokojna, przesuwała papiery kiedy otworzyłam drzwi.
- O cześć, kochanie. - Pospiesznie wepchnęła je do torby na laptopa. - Wszystko w porządku? - Tak, jest dobrze. Lepiej – powiedziałam jej. - Ciągle w szoku - dodałam szczerze. Poklepała puste miejsce obok siebie na kanapie, a gdy usiadłam, objęła mnie - To nic, że czujesz się zdezorientowana - zapewniła mnie. - Ale ważne jest, byś zrozumiała, że wkrótce wszystko przejdzie do rutyny. - Odsunęła się i rzuciła mi twarde spojrzenie. - Wiesz o tym, Amy, prawda? Świetnie się dopasujesz. Szybko wrócisz do normalności. - Nie sądzę, bym wciąż rozumiała, co to normalność. Matka zmarszczyła brwi, rozważając moje słowa. - Powinnaś być nastawiona optymistycznie, zwłaszcza jeśli rozmawiasz z innymi o New Hope... - Chodzi o tę ocenę psychologiczną? - zapytałam. - Przez przypadek usłyszałam, jak o tym przed chwilą rozmawiałaś. - Kochanie, wypadniesz dobrze na ocenie - powiedziała pogodnie, ale w jej głosie wyczułam coś innego... niepokój? Moja mama nigdy nie była niespokojna. - To dlatego, że przez ostatnie lata miałaś do czynienia z pewnymi trudnościami... mogłaś zapomnieć o przyjemnych rzeczach. Nie wszystko z tego, co zostało na świecie, jest przerażające. - Wiem o tym, mamo. - „Później” nie było takie złe. Miałam Baby, dom i jakieś życie. - Dobrze. Podczas oceny, kiedy będziesz rozmawiała z dr Reynoldsem, powiedz mu, że czujesz się pełna nadziei i że jesteś gotowa ruszyć do przodu. - Dobrze – obiecałam, chociaż wcale nie czułam się pełna nadziei i optymizmu. Czułam się ciężka, jakby New Hope mnie przytłaczało. Mama patrzyła na mnie wyczekująco, więc uśmiechnęłam się uspokajająco, co wydawało się ją zadowolić. Chciałabym, żeby można było tak łatwo pozbyć się tego strachu.
*** Czasami słyszę jak dr Thrope mówi o mnie i o innych. Klękam cicho przy drzwiach, kiedy stoi na korytarzu. Nie sądzę, by zdawała sobie sprawę, że tam jestem. Albo może myśli, że nie mogę jej usłyszeć. Leki ostatnio mnie nie ogłupiały, wspomnienia zaczynają wracać. Wiem, że nie powinnam być w tym miejscu. Zastanawiam, jak radzi sobie beze mnie Baby. Chcę ją zobaczyć. Chciałabym porozmawiać z nią albo z mamą. Oddalam się od drzwi, kiedy słyszę, jak zbliża się dr Thrope. Siadam na łóżku i czekam, aż wejdzie z moim jedzeniem i lekarstwami. Popycha drzwi, niosąc moją tacę i kładzie ją na ladzie. Wolną rękę przykłada do słuchawki przy uchu. - Panna Harris dobrze reaguje na leczenie - mówi dr Thrope, nie zadając sobie trudu, by na mnie spojrzeć. Mówi tak, jakby się nagrywała. - Jej nastrój się ustabilizował, tak jak nieprzewidywalne i agresywne zachowanie. O czym ona mówi? Nie może jej chodzić o mnie. Nigdy nie byłam agresywna. - Paranoidalne urojenia, których doświadczała panna Harris, całkowicie zniknęły dzięki lekom przeciwpsychotycznym zaleconym przez dr Reynoldsa i lekom przeciwdepresyjnym przepisanych przeze mnie. Pannie Harris została podana również duża dawka uspokajającej ketaminy i wydaje się być na odpowiednim poziomie... - Przepraszam dr Thrope... Dr Thrope przerywa i patrzy na mnie, jakbym nagle się pojawiła. - Tak, Amy? Coś się stało? - Do kogo pani mówi? Zastanawia się przez chwilę. - Robię ustne notatki dla innych lekarzy, aby je skonsultować. - Powiedziałaś, że zareagowałam dobrze na leczenie. Jeśli będę wykazywać poprawę,
wypuścicie mnie do domu? Jej twarz staje się ściągnięta, a ciało napięte. Nie spodziewała się, że będę zadawać pytania. - Jeszcze w pełni nie wyzdrowiałaś - mówi, w jej głosie słychać napięcie. - Nie możesz wyjść, dopóki dr Reynolds się na to nie zgodzi. Uśmiecham się niepewnie. - Czy to stanie się niedługo... skoro czuję się coraz lepiej? – Pamiętam, jak odwiedził mnie chłopiec i powiedział, że mi pomoże, a może to był tylko sen? Powiedział, żebym na coś uważała. Kay. Ciągle o niej myślę, ale nie pamiętam, kim ona jest. - Musimy poczekać i dowiedzieć się, co o tym myśli dr Reynolds. - Dr Thrope odwraca się i kontynuuje mówienie do słuchawki, podczas gdy ja ją obserwuję. Wydostanę się z Oddziału, bez względu na to, co zdecyduje dr Reynolds. *** - Jestem doktor Reynolds. - Blady mężczyzna wyciągnął dłoń, siedząc na wyściełanym krześle. Jego uśmiech wydawał się być autentyczny, ale jego ciemne oczy były ostre i badawcze. - Wiem – powiedziałam, potrząsając jego ręką. Zbyt mocno ścisnął moją dłoń, zadrżałam. - Moja mama wyraża się o panu z wielkim uznaniem. - Usiadłam po drugiej stronie stolika na identycznym krześle. Rozejrzałam się po skąpo urządzonym pokoju. Znajdowały się tutaj regały i biurko. Nie mogłam się powstrzymać i rzucałam okiem na drzwi. Baby siedziała w poczekalni podczas mojej oceny psychologicznej. Zastanawiałam się czy wszystko będzie z nią w porządku i czy niczego nie potrzebuje. - Jesteś zdenerwowana? - zapytał, a jego głos zabarwił się niepokojem. - Po prostu... Baby nie jest przyzwyczajona do przebywania beze mnie. - Po raz pierwszy spojrzałam na niego w pełni. Był średniego wzrostu, miał normalną wagę choć jego
skóra zdawała się luźno zwisać, nadając mu dziwny chorowity wygląd jakby niedawno sporo stracił na wadze. Głowę miał ogoloną na łyso. Przynajmniej nie musiał zaczesywać łysiny. Uśmiechnęłam się na tę myśl. - Co cię tak rozbawiło? - zapytał z cieniem uśmiechu na ustach, tak jakby już zrozumiał żart. - Nic, naprawdę... Jestem tylko... - wysiliłam się. - Jestem szczęśliwa, że mogę być tutaj, w New Hope. Czuję się bardzo optymistycznie. Badał mnie przez chwilę, po czym zapisał coś w notesie, sztuczny uśmiech ciągle był przylepiony do jego ziemistej twarzy. - Dobrze jest być optymistycznym, zwłaszcza po tym, co przeszłaś. New Hope musi wydawać się zbyt piękne, aby było prawdziwe. Skinęłam głową, ale nie odpowiedziałam. Uznałam, że im mniej, powiem tym lepiej. - Co wydaje ci się najtrudniejsze w życiu w New Hope? - Słucham? - Słyszałem, że miałaś wczoraj wypadek, Baby się skaleczyła... - Nie skaleczyła się - wyjaśniłam, brzmiąc ostrzej niż zamierzałam. Odchrząknęłam nerwowo. - Po prostu... tutaj jest bardzo głośno. Przyzwyczajenie się zajmuje trochę czasu. Z roztargnieniem postukał długopisem w notes, dziwny uśmiech nie opuszczał jego twarzy. - Czyli chcesz powiedzieć, że najbardziej przeszkadza ci hałas? - Utkwił we mnie intensywne spojrzenie. Jego ciemne oczy wydawały wywiercać otwór w moim umyśle. Krzyżowałam i prostowałam nogi, nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji. - Nie powiedziałam, że przeszkadza mi hałas - odpowiedziałam ostrożnie. - Tutaj jest po prostu inaczej. Jest wiele dźwięków do których jeszcze nie jesteśmy przyzwyczajone. Starałam się siedzieć spokojnie, ale ciągle pocierałam dłonie. Dr Reynolds wydawał się to
zauważać, więc przeniosłam dłonie na podłokietniki, starając się ich mocno nie ściskać. - Powiedziałaś „jesteśmy”. - Słucham? - Powiedziałaś „dźwięków do których jeszcze nie jesteśmy przyzwyczajone”. Dlaczego powiedziałaś „jesteśmy” zamiast „jestem”? - Och. Miałam na myśli Baby. Przyzwyczaiłam się do myślenia o nas razem. Rzadko się od siebie oddalamy. - Rozumiem. - Luźna skóra wokół jego podbródka podrygiwała, kiedy mówił. Miałam wielką ochotę się roześmiać, ale powstrzymałam się, głośno kaszląc. Spojrzał na swój notes, pisząc kilka zdań. - Porozmawiajmy o Baby. Widzisz siebie jako jej... przyjaciółkę? Rodzica? Opiekuna? Widziałam siebie w tych rolach, a nawet w wielu innych, ale nie chciałam wydać się apodyktyczna. - Myślę... widzę siebie bardziej jako jej siostrę. - Co znaczy dla ciebie Baby w kategoriach siostrzanych? Spojrzałam w dół na moje ręce. Zaczynałam się zastanawiać, dlaczego tak bardzo chciał rozmawiać o Baby. Przełknęłam ślinę, starając się opanować. - Najpierw myślę o niej, później o sobie... na przykład gdy stworzenia były w pobliżu. Chciałam, żeby była bezpieczna. - Znowu pocierałam dłonie, musiałam zacisnąć je w pięści, by przestać. - Nie może się sama ochronić? - Jego głos był spokojny, jakby każde słowo miało podwójne znaczenie. Nienawidziłam tego, jak krucho brzmiał mój głos w porównaniu z jego własnym. - Och nie, może. Baby jest niesamowita. Wie, jak być cicho i kiedy powinna się schować. Jest moją skałą, naprawdę. Myślę, że utrzymywała mnie przy zdrowych zmysłach.
Nie to, że oszalałam, to znaczy kto by trochę nie zbzikował tkwiąc w towarzystwie Floraes. Mówiłam chaotycznie, moje czoło pokrywał pot. Wytarłam rękawem twarz, czego pożałowałam, kiedy dr Reynolds natychmiast to zanotował. - Czy przykro było dowiedzieć się, że twoja matka żyła przez te wszystkie lata? Spojrzał na mnie z namysłem. - Podczas gdy ty tam „tkwiłaś” - wierzę, że tak to ujęłaś. - To było... zaskakujące. Żałuję, że nie wiedziałam o tym wcześniej. - Przygryzłam wargę, niepewna, czy powinnam powiedzieć coś więcej. Po chwili dodałam. - Nawet jak nie przebywałam z nią w New Hope, ulgą było dowiedzieć się, że żyje. Czekał, aż będę kontynuować, a kiedy tego nie zrobiłam, zapytał: - Jakie słowo, jeśli byś mogła wybrać tylko jedno, użyłabyś, aby opisać swoje spotkanie z matką? - Uniósł długopis w gotowości, aby ocenić i zapisać moją odpowiedź. - Tylko jedno? Ale jest ich tak wiele. - Dezorientujące. Przerażające. Surrealistyczne. Patrzyłam na ziemię starając się myśleć. - Myślę, że wybiorę... szczęśliwe. - Skuliłam się w duchu. Powinnam wybrać wdzięczne, albo rozradowane. - Mamy szczęście, że tu jesteśmy kontynuowałam. - To znaczy ja. Ja mam szczęście, że jestem w New Hope. Dr Reynolds oceniał mnie wzrokiem. Jego niezachwiany uśmiech byłby dla niektórych ludzi pocieszający. Mnie przyprawiał o dreszcze. - Myślę, że rozmawialiśmy wystarczająco długo, Amy. - Udało mi się zdać? Zamarł i po raz pierwszy, odkąd zaczęliśmy rozmawiać, jego sztuczny uśmiech przygasł. - To nie jest test. Skąd przyszło ci to do głowy? - Ja...um... tak przypuszczałam. Wstał i uścisną mi rękę, jego dłoń była wilgotna. - Może powinniśmy niedługo jeszcze raz porozmawiać. - Byłoby miło - skłamałam.
Otworzył drzwi do poczekalni, mama spojrzała na mnie z miejsca, w którym siedziała z Baby, wpatrywała się w moją twarz. - Jak poszło? – zapytała. Wzruszyłam ramionami. - W porządku - powiedział dr Reynolds, stojąc w drzwiach. Zdałam sobie sprawę, że mama pytała jego, nie mnie. - Chciałbym zobaczyć teraz dziecko. - Będę musiała tłumaczyć - powiedziałam. Nie podobał mi się sposób, w jaki patrzył na Baby, jakby była okazem naukowym. - To nie będzie konieczne. - Dr Reynolds skinął na Baby, by weszła do biura. - Ale ona nie mówi - wyjaśniłam, zaniepokojona. - I ledwo rozumie język mówiony – mówiłam podniesionym głosem, graniczącym z szaleństwem. Dr Reynold i moja matka wymienili spojrzenia. Nastąpiło między nimi ciche porozumienie i moja matka powiedziała: - Nie martw się Amy, każdy musi przejść ocenę. Baby spojrzała na mnie. Starałam się być silna. Idź z tym człowiekiem. Będzie do ciebie głośno mówił. Bądź grzeczna. Baby uśmiechnęła się i zniknęła z dr Reynoldsem w jego biurze. Drzwi zamknęły się za nimi z głośnym hukiem. Siedziałyśmy i czekałyśmy na Baby w milczeniu. Nie miałam ochoty na rozmowę. Po pewnym czasie mama otrzymała połączenie w słuchawce. Po krótkiej wymianie zdań dotyczącej uszkodzonego pliku komputerowego, chwyciła torbę od laptopa. - Pójdę znieść to Richardowi na dół do laboratorium... Nic ci nie będzie, jeśli przez pięć minut będziesz sama, prawda? Rozejrzałam się po poczekalni, oprócz pustych krzeseł i znudzonej sekretarki za biurkiem nie znajdowało się tu nic groźnego. - Tak, mamo, dam sobie świetnie radę.
Przytuliła mnie zanim wyszła, co sprawiło, że faktycznie poczułam się lepiej. Przeglądając stary magazyn, zastanawiałam się, czy dr Reynolds był naprawdę taki fałszywy, za jakiego go uważałam, czy mi się tylko przywidziało. Sekretarka wstała nagle, co mnie zaskoczyło. - Pobiegnę do toalety, kochanie - powiedziała, patrząc na mnie, jakbym była absolutnym świrem. - Czy ty też musisz skorzystać? - Um nie, nie muszę. Dzięki. - Usiadłam i udawałam, że czytam obdarte czasopismo. Gdy tylko wyszła, poczułam, że chyba jednak będę musiała pójść do łazienki choćby po to, aby ochlapać sobie twarz wodą. Podbiegłam do drzwi, ale ledwo udało mi się zobaczyć, jak sekretarka znika za rogiem. Starałam się za nią iść, ale każdy korytarz wyglądał tak samo. Szłam jednym, który prowadził do innego identycznego. Odwróciłam się, próbując wycofać. - Cholera – szepnęłam. Zgubiłam się. Po kilku długich minutach usłyszałam głosy na korytarzu starałam się iść za hałasem. Znowu za późno skręciłam i zobaczyłam zamykające się powoli drzwi z napisem TAJNE. Rzuciłam się do przodu i wślizgnęłam się do środka, zanim się zamknęły. Korytarz był pusty. Gdzie ci ludzie poszli? Szłam dalej, głośno tupiąc na twardej podłodze. Z przyzwyczajenia ściągnęłam buty i związałam razem sznurówki, by przewiesić je przez ramię. Szłam powoli w dół jasnego korytarza. Nie wiedziałam co robię, chciałam znaleźć mamę i wrócić do domu. Zauważyłam, że korytarz nie był taki jak inne. Po jednej stronie znajdował rząd czarnych drzwi, przez które musieli zniknąć ci ludzie. Druga ściana miała kilka okien. Zaintrygowana podeszłam do najbliższego okna i spojrzałam przez nie. Patrzyłam na mały pokój, był całkowicie biały oprócz zielonej formy naprzeciw ściany. Zielona plama nie była częścią wystroju i zaczęła powoli poruszać się po pokoju. Chwilę zajęło mi zorientowanie się, że patrzę na jednego z Nich. Szybko rzuciłam się
na przeciwległą ścianę, serce waliło mi w klatce piersiowej. Dlaczego była tu ta kreatura? Oblałam się zimnym potem, zdałam sobie sprawę, że to tutaj muszą badać Floraes. To tutaj Ich trzymali. Gdy oddech wrócił mi do normy, zebrałam się na odwagę, aby ponownie zbliżyć się do szyby. Istota włóczyła się nieśpiesznie, krążąc w zamkniętej przestrzeni. Nie miała powodu, by robić coś innego, wyraźnie nie mogła wyczuć że tam jestem, że w pobliżu znajduje się jedzenie. Szłam powoli korytarzem, żeby zajrzeć do pokoju obok, gdzie Florae pożywiał się świnią. Oszalały, skupiony wyłącznie na swoim zadaniu: krew, rozcinanie, konsumowanie. Ściany ociekały krwią, kiedy Florae rozerwał świnię na strzępy, wgryzając się w mięso. Szybko przeniosłam się do następnego pokoju. Okno było dziwnie jasne. Florae wewnątrz nie włóczył się bezmyślnie, lecz pozostawał w jednym miejscu. Wyglądał jakby był skurczony, jakby jego skóra była zbyt mocno opięta na ciele. Obejmował się, usta miał szeroko otwarte w krzyku agonii, którego nie mogłam usłyszeć. Skórę miał suchą i złuszczoną. Spojrzałam na sufit i zobaczyłam dodatkowe jasne światła bombardujące stworzenie. UV? Floraes kochali słońce, ale z tym tutaj działo się coś bardzo złego. Zastanawiałam się, czy istnieje sposób, by wykorzystać to w broni lub czy były jakieś obszary na planecie, gdzie nie mogli przetrwać. Zafascynowana i pocieszona tą możliwością, ruszyłam dalej. W następnym pokoju istota włóczyła się tak jak ta w pierwszym pokoju, ale po kilku sekundach podłoga się zaświeciła. Florae drżał niekontrolowanie i upadł, nie mogąc podnieść się do pozycji pionowej. Wijąc się, jego skóra iskrzyła w kontakcie z podłogą. Widziałam wystarczająco dużo Floraes podchodzących do naszego elektrycznego ogrodzenia, by wiedzieć, co się dzieje. Istota była w agonii, dostawała konwulsji, kiedy prąd przepływał przez jej ciało
Po chwili pokój wrócił do normalności i stworzenie wstało. Szarpiąc się lekko, wznowiło włóczenie się po pokoju. Czekałam, aż podłoga znowu się zaświeci, patrzyłam jak Florae cierpi, a potem wraca do normalnego zachowania, jakby nic się nie stało, nieświadomy, że niedługo znowu dozna strasznego bólu. Nie miałam pojęcia, jak długo obserwowałam ten cykl. To było fascynujące. - Amy?! Nie mogłam przestać wpatrywać się w istotę, ponownie rozciągniętą na podłodze, wykręconą, gdy została rażona prądem. Ile to może trwać? Dlaczego nie umiera? - Amy. Amy! Popatrz na mnie. - Wyrwałam się z transu i odwróciłam, znajdując matkę kilka centymetrów ode mnie. Złapała mnie za głowę, zmuszając, abym spojrzała jej w oczy. - Amy? Zamrugałam. - Tak? Nie zapytała, jak się tutaj znalazłam ani co sobie myślałam. Po prostu poprowadziła mnie do drzwi, a potem szybko przez labirynt korytarzy, z powrotem do poczekalni dr Reynoldsa. - Och zastanawiałam się gdzie poszłaś – powiedziała sekretarka. - Zabrałam córkę na zewnątrz, żeby zaczerpnęła trochę powietrza – powiedziała do niej matka. Posadziła mnie. - Amy, załóż z powrotem buty – poleciła cicho. Nadal miałam je przewieszone przez ramię. Rzuciłam je na podłogę i wsunęłam na nogi. To moja mama pochyliła się i rozwiązała sznurówki, zawiązując je prawidłowo. Kiedy usiadła na krześle, wzrok miałam wbity w podłogę. Przez chwilę nie byłam pewna, co powinnam zrobić. - Mamo... - Porozmawiamy o tym później, Amy - uśmiechnęła się do mnie pogodnie, kiedy
otworzyły się drzwi do biura dr Reynoldsa. - Jak poszło z Baby? - zapytała radośnie. - Wszystko w porządku? – zwrócił się do mnie dr Reynolds. - Mój... brzuch mnie boli - odrzekłam. - Chodźmy do domu – powiedziała mama, pomagając mi wstać z krzesła. – Przyzwyczajenie się do normalnej diety może trochę potrwać. Wyciągnęłam dłoń i wzięłam Baby za rękę, nie chcąc pozwolić jej odejść nawet na sekundę. Kiedy szłyśmy, zastanawiałam się, czy powiedzieć Baby o laboratorium Floraes, ale zrezygnowałam z tego pomysłu. Nie chciałam jej denerwować. Wciąż nie mogłam wymazać z mojej głowy obrazu stworzenia raz po raz rażonego prądem. Torturowanego. Mój umysł skupił się z powrotem na Baby i jej ocenie psychologicznej. Jak było? zapytałam, gdy mama wyprowadziła nas z budynku, kierując z powrotem do mieszkania. Bawiłam się jakimiś zabawkami... On nawet głośno do mnie nie mówił. Dziwne. Jedliśmy lunch w mieszkaniu, kiedy mama próbowała wyjaśnić mi cel ich eksperymentów. - Musimy sprawdzić próg ich bólu, czas ich reakcji, ich zdolność do wytrzymywania ognia i elektryczności lub... - Rozumiem, mamo. - Nie musiała uzasadniać, dlaczego to robili. Znowu trzeźwo myślałam i byłam ciekawa, czego się dowiedzieli z tych wszystkich testów, czego dowiedzieli się o Floraes. Kiedy zapytałam o to mamę, odmówiła odpowiedzi. - To rozmowa na kiedy indziej - powiedziała. Intensywnie mi się przyglądała. Tylko jej mogłam ufać w tym dziwnym miejscu, ale stanowiła też jego integralną część. Była moją matką i dyrektorką. - Wiem, że chyba nie muszę cię prosić o to, żebyś nie wspominała o tym co się stało, prawda? - Nikomu nie powiem. - Nie chciałam mieć kłopotów. Ani wpakować w nie moją
matkę. - Dobrze. W porządku. - Odetchnęła. - Kto chce ciasteczko? Baby podniosła rękę podekscytowana. W ciągu dwóch krótkich dni nauczyła się rozpoznawać swoje imię, moje imię i, co najważniejsze, słowo ciasteczko. Patrzyłam jak je, próbowałam odepchnąć obraz Floraes z mojego umysłu. Przez krótki czas myślałam, że uwolniłam się od Nich. Wiedziałam jednak, że nawet w New Hope Oni będą mnie nękać. Tłumaczenie: Avis Korekta: Macul Baby pojawia się u stóp mojego łóżka. Z początku myślę, że to sen. Zwiększyli dawkę podawanych mi leków i znowu rzeczywistość mi się rozmywa. Granica pomiędzy nią a snami na jawie jest niewyraźna. Trudno mi jest brać wszystko na poważnie. Ale widzę, jak dr Reynolds prowadzi Baby. Przysuwa sobie krzesło i patrzy, jak wskakuje na moje łóżko i tuli się do mnie. Łapie mnie za rękę. Amy, tęskniłam za tobą! Jej twarz promienieje. Ja też za tobą tęskniłam . Zaczynam płakać. - Amy, co się stało? - pyta dr Reynolds. Kręcę głową. - Nie wiem. - Twarz dr Reynoldsa przybiera dziwny wyraz, niemal widzę na jego ustach złośliwy uśmieszek. Zamykam oczy. Płaczesz ze szczęścia? pyta Baby. Pewnie pisze na wnętrzu mojej dłoni, ale przysięgam, że słyszę w głowie dziecięcy głos powtarzający jej słowa. - Jesteś szczęśliwa? Otwieram oczy i wpatruję się w nią, mając nadzieję, że to nie halucynacje. Że jest prawdziwa. Baby uśmiecha się do mnie, a ja zerkam na dr Reynoldsa.
- Pewnie tak - mówię powoli. - Płaczę, bo jestem szczęśliwa. - Niezupełnie wiem, co czuję poza zdezorientowaniem. Skupiam uwagę na Baby i piszę: A ty? Jesteś szczęśliwa? Patrzy na mnie. Jest fan. Chodzę do szkoły i cały czas odwiedza mnie Rice. Rozmawiamy o tobie. Rice? Nagle widzę w głowie przebłysk twarzy chłopca - uroczego, niebieskookiego chłopca ze zmierzwionymi włosami i okularami na nosie. Obiecał, że mi pomoże. Rozmawiacie o mnie? O pomaganiu mi? piszę, zaintrygowana. Baby kręci głową, a następnie patrzy na dr Reynoldsa. - Ale on powiedział, że mi pomoże - mówię, zmieszana. - Kto powiedział, że ci pomoże? - pyta ostro dr Reynolds. - Ja... - Nie wiem, co mu powiedzieć. Nie wiem nawet, czy moje wspomnienia są prawdziwe. Chciałabym, żeby to zaćmienie umysłu minęło. Wiem, że dr Reynolds mnie przeraża. Nieważne, czy to sen, czy nie, ale nie mogę mu wyjawić, co mi powiedział Rice. Patrzę na niego i mamroczę: - Myślę, że to mój ojciec. Czasami mówi do mnie w snach. - Twój ojciec nie żyje - mówi Dr Reynolds, nie bacząc na znaczenie tych słów. Uderza mnie ton jego głosu i znowu zaczynam płakać. - Myśli pan, że tego nie wiem? - szlocham. Dr Reynolds patrzy na mnie z pogardą, kiedy odwraca się do Baby. - Może powinniśmy już iść i pozwolić Amy wracać do zdrowia. - Wstaje i podchodzi do nas. - Nie! - krzyczę, mocno trzymając ramię Baby. Dr Reynolds patrzy na mnie wilkiem. Może zostać jeszcze chwilkę? - błagam. - Myślę, że najlepiej będzie, jeśli już pójdziemy - mówi spokojnie dr Reynolds. - Puść
ją. Patrzę na Baby. Jest przerażona, a ja żałuję, że tak mocno ją trzymałam. Puszczam ją niechętnie. Przepraszam, Baby. Kocham cię. Znowu zaczynam szlochać i ledwo widzę ją przez łzy. Zanim wychodzi, przysięgam, że słyszę dziecięcy głos: - Ja też cię kocham. - Lecz wiem, że to tylko moja wyobraźnia. *** W pierwszym tygodniu naszego pobytu w New Hope rzadko wychodzę z mieszkania. Chciałabym zwlekać z pójściem do szkoły tak długo, jak to możliwe, lecz moja matka zadecydowała, że musimy zacząć już teraz. Myślałam, że będziemy miały więcej czasu na zaaklimatyzowanie się. Nie wiedziałam, czy Baby była na to gotowa. - Wszystkie dzieci od Klasy Drugiej do Piątej chodzą do szkoły. Ważne jest, byś przestrzegała procedur - mówi moja matka. Nie miałam nic do gadania. Po tym jak wyszła do pracy, stanęłam przed lustrem, znowu zauważając, jak nietwarzowy był mój kombinezon. Dotknęłam włosów, przez chwilę bezmyślnie bawiąc się krótkimi kosmykami irokeza zanim opuściłam dłoń. Zrezygnowana upewniłam się, że Baby się ubrała i uczesała włosy. Włożyłam jej buty, mimo że wolałaby je taszczyć przez cały dzień. Rice wszedł do mieszkania nie przejmując się zaproszeniem do środka i teraz siedział cierpliwie na kanapie, czekając aż wyjdziemy, by mógł nas odprowadzić do szkoły. - Jesteśmy gotowe - oznajmiłam, wchodząc do pokoju. Musiałam wyglądać nieswojo, bo Rice podszedł do mnie i przytulił lekko. - Poradzisz sobie. Wzięłam głęboki oddech i skinęłam głową, po czym udaliśmy się do drzwi i zeszliśmy po schodach. Nadal się martwiłam, ale doceniałam to, że starał się nam ulżyć. Wkrótce
wyszliśmy na zewnątrz. Rice uśmiechnął się uspokajająco. - Znajdź kogoś dorosłego; będzie wiedział, gdzie was pokierować. Przyjdę o czwartej, kiedy skończą się zajęcia. Twoja matka chciała, żebyście obie przeszły normalne szkolenie, tak jak większość post-apków... Pomyślała, że to wam pomoże w zaklimatyzowaniu się w New Hope i chce wiedzieć, co sądzisz o systemie nauczania. Uśmiechnęłam się szeroko. Matka szanowała moją opinię. To dało mi zastrzyk pewności siebie, którego potrzebowałam. - Okay. To w takim razie do zobaczenia, Rice. - Złapałam Baby za rękę i weszłam z nią do budynku. W korytarzu nie było żadnych dzieci, a ja miałam nadzieję, że się nie spóźniłyśmy. Podeszłyśmy do żółtych drzwi i zapukałam. Powitała nas kobieta, uśmiechając się promiennie. - Cześć. Nazywam się Amy Harris, a to jest Baby. - Tak, czekaliśmy na nią. - Otworzyła szerzej drzwi. Popchnęłam delikatnie Baby do klasy. Na ścianach nie wisiał ani jeden rysunek, a po podłodze nie walały się zabawki. Uczniowie czytali po cichu. Kiedy weszłyśmy, kilku z nich podniosło głowę, lecz większość nadal skupiała się na tekście. - Baby nie umie czytać - powiedziałam do kobiety. - I nie mówi. Ale szybko się uczy. Jeśli poświęcisz jej trochę czasu, by coś wytłumaczyć, załapie. Już zaczyna rozumieć niektóre słowa. Zna nasze imiona, a tego ranka poznała wyraz „śniadanie”. - Mówiłam chaotycznie, desperacko próbując jej wytłumaczyć, że Baby była wyjątkowa, nawet jeśli nie potrafiła mówić. - Mnóstwo dzieci, które do nas przychodzi, nie potrafi czytać i ma ograniczone
umiejętności werbalne - zapewniła mnie nauczycielka. Była starsza, siwe włosy miała obcięte na boba. - Przeprowadzamy specjalne, niewerbalne testy, by określić potencjał dziecka. Wyciągnęła rękę do Baby, która patrzyła na mnie w poszukiwaniu otuchy. Nie chciałam jej puszczać, ale wiedziałam, że muszę. Teraz weźmie cię ta miła pani. Jeśli będziesz mnie potrzebować, będę na piętrze. A co jeśli nie będę jej rozumiała? Co jeśli będę musiała iść do łazienki, a oni mi nie pozwolą? Zwróciłam się do kobiety. - Baby martwi się, że pani jej nie zrozumie. - Dyrektorka poprosiła nas, byśmy się na to przygotowali - powiedziała, pokazując Baby znak „okay”. - Wiem, że używa zmodyfikowanej wersji, ale myślę, że sobie poradzimy. - To... wspaniale. - Podniosło mnie to na duchu. Baby, ta pani wie, jak pisać. Nie tak jak my, ale powinnaś ją zrozumieć. Czy to bezpieczne? Tak, ale musisz robić to, co ci każą. Ulękłam obok niej. Poradzisz sobie? Baby przybrała dzielny wyraz twarzy19. Tak. - I Amy, masz poczekać na piętrze - powiedziała kobieta. - Pierwsze drzwi obok schodów, po lewej stronie. Ktoś niedługo do ciebie przyjdzie. - Okay. Dzięki. - Przytuliłam Baby zanim poszłam na górę. Czerwone drzwi wyglądały bardziej groźnie niż żółte i pomarańczowe znajdujące się na parterze. Podeszłam do najbliższych czerwonych drzwi i popchnęłam je. Otwierały się na małe pomieszczenie z kilkoma metalowymi ławkami i drewnianym biurkiem. Usiadłam przy nim i czekałam, przyglądając się półce z książkami wypełnionej literaturą klasyczną. W końcu do pomieszczenia wszedł starszy mężczyzna, niosąc stos papierów.
19Jezu jak to musiało słodko wyglądać :D /M. - Witaj, Amy. Jestem dr Samuels. - Położył papiery przede mną, poprawiając muszkę i mierząc mnie wzrokiem. - Czy kiedykolwiek pisałaś SAT20? - zapytał rzeczowym tonem. - Pisałam wstępny SAT. - Wspaniale. - Usiadł naprzeciwko mnie. - Idea jest taka sama. Przetestujemy tylko twoje podstawowe umiejętności. Mowa, pisanie, zdolności matematyczne i ścisło-naukowe, oraz potencjał. - Potencjał? - Nazywaliśmy to kiedyś testem IQ. Ta wersja jest dostosowana do naszej obecnej sytuacji. Pierwsza część to część pisemna - poinformował mnie dr Samuels. Wcisnął przycisk na stoperze. - Zaczynamy. Podchodzenie do testu było dziwnie pocieszające. Przez chwilę czułam się jak „Wcześniej”, jakbym siedziała w klasie z Sabriną i Timem. Kiedy skończyłam wszystkie testy, dr Samuels zebrał moje papiery. - Ocenię je, a następnie umieścimy cię w odpowiedniej klasie. - Co się dzieje, kiedy post-apek nie umie czytać? - pytam ciekawa. - Co jeśli nie potrafią ukończyć testu? Dr Samuels zastanawia się przez chwilę. - To się jeszcze nie zdarzyło. To jest Test Klasy Piątej... Myślę, że w przyszłości... może za pięć czy dziesięć lat będzie z tym problem. - Myśli pan, że ktoś potrafiłby tak długo przeżyć na zewnątrz? - W końcu przecież ja ledwo przeżyłam. Jak bym sobie poradziła za parę lat, kiedy skończyłoby się puszkowane jedzenie, a budynki się rozpadły? - Nigdy bym nie pomyślał, że ludzie mogliby przetrwać tak długo - przyznał. - Ale co
najmniej raz w tygodniu Strażnicy sprowadzają parę/u post-apków. - Wyjaśnił mi, że New Hope, jako kampus, było powiązane z Hutsen-Prime, czyli ośrodkiem badawczym fundowanym przez rząd. Naukowcy razem z rodzinami tworzyli tutaj kompleks, tym samym, razem z kampusem, czyniąc z tego miejsca miasteczko studenckie. - Są tutaj inne post-apki z Piątej Klasy? - zapytałam. 20 Ustandaryzowany test dla uczniów szkół średnich w USA. Bada kompetencje i wiedzę przedmiotową. - Tak, lecz większość nie integruje się zbyt dobrze - przyznaje, zbierając papiery i sortując je. - Zauważyliśmy, że post-apki, będące wcześniej nastolatkami jako pre-apki, mają trudności z dopasowaniem się do tego miejsca. Młodsze dzieci nie pamiętają czasów przed atakiem, a większość dorosłych po prostu cieszy się, że żyje. Ludzie w twoim wieku... chcą, żeby wszystko było tak jak dawniej. - Rozumiem - powiedziałam. - Co się dzieje, kiedy dziecko nie dogaduje się z innymi? - Musieli mieć przynajmniej parę osób, które sprawiały im problem. - Cóż, to zależy. Dzieci nie są wtedy tak naprawdę karane, z wyjątkiem paru dodatkowych obowiązków. Dzieci lubią to nazywać Zakurzonym Obowiązkiem. - Zaśmiał się z tego głupiego określenia. - Lecz szczerze mówiąc, jeśli potrzebujesz dodatkowej pomocy w poradzeniu sobie z obecną sytuacją, jesteś przyjęta na Oddział. - Czym dokładnie jest Oddział? - To miejsce, do którego obywatele mogą zgłosić się po pomoc, jeśli jej potrzebują wyjaśnił automatycznie. - Niektórzy po prostu nie mogą nauczyć się żyć w świecie wypełnionym Floraes, nawet jeśli są tu całkowicie bezpieczni. Potrzeba im intensywnej terapii psychologicznej. Mogą przebywać na Oddziale dopóki nie poczują się lepiej. W skrajnych przypadkach ludzie, którzy sprawiają problemy, są wyrzucani z ośrodka, ale to się rzadko zdarza.
- Co się później dzieje z tymi, którzy zostają wyrzuceni? - zapytałam. Dr Samuels wyglądał na zmieszanego. - Przypuszczam, że robią, co chcą. - Wstał. - Pozwól, że to ocenię i wrócę do ciebie. Możesz tu poczekać? - Pewnie. - Wzięłam z regału kopię „Alicji w Krainie Czarów”, ale z nerwów nie mogłam się skupić. W kółko czytałam ten sam akapit. W końcu zamknęłam książkę i czekając, stukałam paznokciami o blat biurka. *** Starszy mężczyzna z idiotyczną, zieloną muszką na szyi siada naprzeciwko mnie. Otrzymałam wcześniej kartki, ołówek i podkładkę do pisania. Nigdy wcześniej nie pozwalano mi tu pisać, więc się cieszę. Zaczynam mazać po kartce, rysując kwadraty i kółka. - Teraz będziemy sprawdzać twoje podstawowe umiejętności. Mowę, pisanie, zdolności matematyczne i naukowe, oraz potencjał. - Potencjał? - pytam. Brzmiało znajomo. - Robiłam to już kiedyś? Znam cię? - Tak, Amy, spotkaliśmy się już wcześniej. Jestem dr Samuels. A teraz spróbuj się skoncentrować. Wbijam wzrok w kartki. - Już to... Pamiętam cię. - Patrzę na niego. - Czemu znowu przechodzę te testy? - Musimy sprawdzić, jak zmieniły się twoje wyniki od rozpoczęcia twojego leczenia wyjaśnia powoli. - Rozumiesz? - Tak. Sprawdzasz, czy zdrowieję? Uśmiecha się życzliwie. - Upewniamy się, czy twój potencjał jest adekwatny do twoich umiejętności. Oblizuję wyschnięte wargi. - Kto o tym decyduje?
Dr Samuels patrzy na mnie z zaciekawieniem. - Ja będę oceniał twoje testy, a następnie omawiał je z moimi współpracownikami. - Z moją mamą też? - pytam z nadzieją. - Nie, Amy, ale mogę się upewnić, że dowie się o twoim stanie - proponuje. - Jeśli chcesz. Kiwam głową. - Tak. Proszę. - Biorę ołówek i trzymam go nad kartkami. - Jestem gotowa – dr Samuels wciska guzik stopera. - Zaczynaj więc. *** Nie minęło dużo czasu, kiedy wrócił dr Samuels i skinął na mnie, bym za nim poszła. - Znaleźliśmy dla ciebie odpowiednio zaawansowaną klasę. Chodź. - Szłam za nim korytarzem, dopóki nie zatrzymał się przy innych czerwonych drzwiach. - Jutro przyjdziesz tutaj - wyjaśnił. - Teoria postępowa to nieustrukturyzowany program i zostaniesz tu, dopóki nie ukończysz klasy. - Teoria postępowa czego, tak dokładnie? - Wszystkiego. - Otworzył drzwi. Pomieszczenie było duże, a w środku znajdowało się parę ławek i stołów, i tylko garstka uczniów. Jeden z nich notował coś w zeszycie. Uniósł na chwilę głowę, zerkając na mnie, po czym wrócił do pracy. Reszta rozmawiała, siedząc na krzesłach ułożonych w kole. Nawet na mnie nie spojrzeli. - Tak, ale co jeśli zimna fuzja byłaby możliwa? - mówiła wątła dziewczyna z długimi, ciemnobrązowymi włosami. - Może jeśli zrozumiemy rezultaty niemożności, odkryjemy możliwość powielania tych wyników? - Zauważyłam na jej lewym policzku białą bliznę, która biegła aż do szyi. - To brednie - odezwała się dziewczyna o blond włosach. - Nie możesz wysnuwać
teorii nie mając podstaw; tworzylibyśmy po prostu fikcję. To nie jest kółko pisarskie. Kilkoro uczniów zaśmiało się, tak samo jak dziewczyna z blizną. Zauważyła, że stoję przy drzwiach. - Witaj. - Cześć. - Odwróciłam się do dr Samuelsa, ale już go nie było. Nawet nie słyszałam, jak wychodził. Dobrze by sobie poradził w „Później”. - Ty musisz być Amy. - Dziewczyna z blizną wstała i podeszła do mnie, by uścisnąć mi dłoń. - Jesteśmy właśnie w trakcie czegoś, co lubimy nazywać „burzą mózgów”. Jestem Vivian; a to Tracey. - Wskazała na blondynkę, a następnie okrążyła pozostałych, pokazując na nich ręką. - Jacob, Haley i Andrew, a Hector to ten z twarzą w zeszycie. Hector znowu uniósł głowę i pomachał mi nieznacznie. Uśmiechnęłam się do każdego po kolei. Miałam wrażenie, że spodoba mi się bycie w tak małej klasie. - Pewnie jesteś zaskoczona. Też byłam, kiedy przyszłam tu po raz pierwszy powiedziała Vivian. - Byłaś tam? Z Nimi? - zapytałam, przyglądając się jej twarzy. Blizna nie była świeża; jej wypukła, biała powierzchnia zagoiła się już na tyle, na ile było to możliwe. Nigdy nie widziałam, żeby ktoś uciekł Floraes, kiedy już te zatopiły w nim pazury. - Przez jakiś czas. - Vivian odwróciła wzrok, wyraźnie nie chcąc o tym rozmawiać. - Przepraszam. - Spróbowałam zmienić temat. Myśląc o mojej niedawnej rozmowie z dr Samuelsem, zapytałam nieśmiało: - Um... czym tak dokładnie się tu zajmujecie? - Zbieramy różne pomysły, które naukowcy wprowadzają w życie. - Wskazała na stół. Reszta grupy już się zgromadziła i kontynuowała konwersację. - Zatem... próbujemy wynajdywać przydatne przedmioty? - Przedmioty, pomysły, koncepcje. Nie muszą koniecznie opierać się na nauce.
Dostarczamy pomysły, które naukowcy z New Hope wdrażają dla dobra społeczeństwa. - Tylko pomysły, nie konkretne rzeczy? To nie wydaje się trudne. - Zdziwiłabyś się. Na początek musisz wpaść na jakiś naprawdę oryginalny pomysł. Musi on zgromadzić wielu zwolenników. Następnie musisz go rozwijać. Sprawdzać, czy zadziała to, co wymyśliłaś; oczywiście czysto teoretycznie. Ale tak, nie musimy wprowadzać tego w życie. Tym zajmuje się ktoś inny. Poczułam falę ulgi. To nie była literatura, jednak cieszyłam się z tego zajęcia: bazowanego na kreatywności i wyobraźni. - Od czego mam zacząć? - Od czego chcesz. Możesz poczytać o rozwoju technologicznym albo porozmawiać z innymi o tym, nad czym oni pracują. Generalnie lubimy dzielić się naszymi wstępnymi pomysłami. To pomaga nam określić, jak rozwijać koncepcje w ten sposób, żeby wykorzystać ich maksymalny potencjał. - Brzmi fantastycznie. Co już wymyśliliście? - pytam. - Mnóstwo rzeczy, większość z nich jest filtrowana przez szefów. Inne wykorzystuje się w produkcji, a jeden z moich pomysłów został zrealizowany. - Skromna jest - powiedziała Tracey. Zauważyłam, że przestali rozmawiać i teraz wszyscy przysłuchiwali się mnie i Vivian. - Co to było? - Określiłam tkaninę, która jest mocna, elastyczna i niezwykle ciemna. Skóra mogłaby przez nią oddychać, ale jednocześnie materiał byłby odporny na rozdarcie i kuloodporny. - Jak kombinezony Strażników? - pytam zdumiona. - Tak. Na początku wymyśliłam syntetyzowany kombinezon. Mogę dać ci kopię moich pomysłów, których mogłabyś użyć jako wzór do swoich własnych propozycji. - Byłoby wspaniale. - Klasa wydawała się mieć pewną cechę, którą lubiłam
„Wcześniej”. Vivian pokazała mi, gdzie są materiały: zeszyty, długopisy, kalkulatory. - Jeśli będziesz chciała wyjść i się przejść, nie krępuj się. Zachęcają nas, byśmy dali upust naszym umysłom, próbując osiągnąć ten moment 'eureka', rozumiesz. - Nie będę miała kłopotów za opuszczanie klasy? - zapytałam. - Nie. Wszystko, co robimy, jest dla dobra innych. Nie ma potrzeby się buntować. Vivian uśmiechnęła się. - Tu nie jest jak w liceum. Położyłam zeszyt na ławce i patrzyłam na niego, kiedy Vivian powróciła do dyskusji. Musiałam pomyśleć nad czymś, co byłoby korzystne dla New Hope, „dla dobra innych”, cokolwiek to znaczyło. To brzmiało jak jakiś slogan. Nic nie wymyśliłam. Wkrótce nadeszła pora lunchu i nadal byłam w punkcie wyjścia. - Nie martw się - uspokoiła mnie Vivian. - Nie oczekuje się od ciebie, byś codziennie wpadała na nowy pomysł. Mamy po prostu patrzeć na różne sytuacje z innej perspektywy. Im więcej umysłów ma wkład w społeczeństwo, tym wszyscy jesteśmy silniejsi. - Kolejny slogan. - Ale co jeśli nigdy nic nie wymyślę?- mruknęłam. - Jeśli nie potrafisz stworzyć przydatnych koncepcji, wtedy opuszczasz klasę i jedyne, o co musisz się martwić, to twoja przymusowa praca i spełnianie dodatkowych obowiązków. Amy, uspokój się. Dzieci może będą wołać na ciebie „Zakurzona”, ale to nie koniec świata. - Pewnie nie. - Naprawdę nie chciałam przez resztę życia szorować toalet, ale istniały gorsze rzeczy. - Chodź, pójdziemy coś zjeść - zasugerowała Vivian. - W porządku... Myślisz, że mogę zajrzeć do mojej siostry, Baby? Nigdy się nie rozdzielałyśmy - wyjaśniam pośpiesznie. - Pewnie, w której jest klasie? - W trzeciej... Tylko, że nie wiem, gdzie teraz może być. - Nie zastanawiałam się nad
tym, jak będę mogła ją znaleźć w razie potrzeby. Zaczynałam się o nią martwić. - Pomogę ci ją znaleźć - zaoferowała Vivian. Znała kilku nauczycieli z Klasy Trzeciej i okazało się, że klasa Baby poszła na krótką wycieczkę do farmy. Udałyśmy się w takim razie do stołówki, ale nadal byłam rozkojarzona. Miałam nadzieję, że Baby dobrze sobie radziła beze mnie. Wewnątrz głośnej stołówki razem z Vivian wzięłyśmy tace i stanęłyśmy w kolejce. Tym razem próbowałam się powstrzymać, lecz mimo to wzięłam dwa sojowe burgery i kilka porcji gulaszu z warzywami. Większość dań tego dnia wyglądała na hipisowskowegetariańskie. Spodobałyby się mojemu tacie. Vivian poprowadziła mnie do stołu, przy którym siedziało więcej ubranych na czerwono nastolatków, i przedstawiła mnie grupie, wyliczając poszczególne imiona. Uśmiechałam się, starając się wyglądać jakbym jej słuchała, jednocześnie pałaszując swój posiłek i mając nadzieję, że nikt nie będzie chciał ze mną rozmawiać. Nie miałam tyle szczęścia. - Amy, jak się czułaś, kiedy po raz pierwszy zobaczyłaś swoją matkę po tak długim czasie? - Jak wyglądają Floraes, tak z bliska? - Co jadłaś? Słyszałem jak kilkoro post-apków wymieniało się przepisem na marynatę do pieczonego szczura! Kręciło mi się w głowie, przełknęłam głośno ślinę. - Cóż... Coś dotknęło moich pleców. Błyskawicznie zerwałam się z miejsca i w jednej chwili chwyciłam z tacy nóż. Odwróciłam się, kopniakiem przewracając krzesło, i przykucnęłam w pozycji obronnej, gotowa wbić ostrze w napastnika.
- Whoa. - Rice uniósł ręce w obronnym geście. - Amy, to tylko ja. Znieruchomiałam, a następnie opuściłam nóż. Od nagłego wzrostu adrenaliny trzęsły mi się ręce. Czułam upokorzenie. W stołówce było cicho; wszyscy patrzyli na mnie, lecz ja mogłam myśleć tylko o tym, dlaczego nie słyszałam, jak zaszedł mnie od tyłu. Siedziałam odsłonięta w centrum wielkiego pomieszczenia. W stołówce panował hałas, a ja nie mogłam się skoncentrować. Za mną mógł znajdować się Florae, a ja nawet bym tego nie zauważyła. Odwróciłam się i delikatnie odłożyłam nóż na tacę. Kiedy podniosłam przewrócone krzesło, w stołówce znowu zrobiło się głośno. - Wszystko w porządku? - zapytał Rice, opuszczając ręce. Wyglądał na zaniepokojonego. Widziałam, że starał się zminimalizować niezręczność sytuacji. - Tak, wszystko dobrze. Przepraszam cię za to - powiedziałam nerwowo. - Chcesz z nami usiąść? - Rice już ukończył klasę - zażartowała Vivian, pomagając przełamać napięcie. - Nie może jadać z podrzędnymi dzieciakami z Klasy Piątej. - Wszyscy przy stole zaśmiali się niepewnie. Zmusiłam się do uśmiechu, chociaż tak naprawdę miałam ochotę się rozpłakać. - Właściwie to wolałabym wrócić do klasy. Mógłbyś mnie odprowadzić? - zapytałam łagodnie Rice'a. Straciłam apetyt. - Oczywiście. - Położył mi dłoń na plecach i wyszliśmy ze stołówki. Spodziewałam się, że odprowadzi mnie do drzwi wejściowych do szkoły, ale zboczyliśmy z trasy i skierowaliśmy się w stronę dziedzińca. Rice usiadł na trawie i wskazał ręką, bym usiadła obok niego. Siedzieliśmy tam przez chwilę w ciszy. - Rice... Nie wiem, czy dam radę - wyznałam, leżąc na miękkiej trawie. - Myślałam, że wszystko jest w porządku, ale cały czas wariuję, jak w zeszłym tygodniu, kiedy Baby upuściła szklankę i teraz jak prawie cię zadźgałam nożem... - Zaczął łamać mi się głos.
- Musisz po prostu dać sobie czas - powiedział łagodnie, leżąc z głową obok mojej i ściskając moją dłoń. - Przyzwyczaisz się. - A co jeśli nie? - szepnęłam. - Amy, wiem jak to jest czuć się wyobcowanym. - Zwrócił twarz w moją stronę. Mówiłem ci, że mam imię po ojcu, prawda? Cóż, moi rodzice zginęli, kiedy byłem mały, i dorastałem w rodzinie zastępczej... dopóki nie znalazło mnie Hutsen-Prime. - Znalazło cię? - Wygrałem konkurs naukowy przeznaczony dla czwartej klasy liceum i następnego dnia Hutsen-Prime zaproponowało, że sfinansuje mi studia, że zorganizuje mi szybki kurs nauczania. Ukończyłem liceum w wieku dwunastu lat, a studia licencjackie w półtora roku. Dlatego tu jestem - wyjaśnił. – W chwili ataku Floraes, byłem na drugim roku studiów magisterskich. W ciągu tych kilku dni, kiedy przedostawały się w głąb kraju, pewien student pracujący nad projektem sonaru dla Marynarki Wojennej odkrył, że te stworzenia nie znoszą hałasu. - To byłeś ty? - zapytałam zafascynowana. Rice był prawdziwym geniuszem. - Nie - powiedział ponurym głosem. - Chociaż ją znałem. Poświęciła życie, ratując kampus... - Urwał. - Co się stało? - Instalowaliśmy nadajniki - wyjaśnił, twarz miał wykrzywioną bólem. Wiedzieliśmy, że mamy je założyć na planie koła, by trzymać Floares z dala od kompleksu. Myśleliśmy, że były jeszcze daleko, ale nagle jeden z nich pojawił się przed nami, w samym centrum sonaru. Nie wiedział, gdzie uciec, ale kiedy już nas zauważył... rzucił się w naszą stronę. - Wzrok miał nieobecny, a ja miałam wrażenie, że w tamtym momencie był tam, w tym okropnym miejscu, prawie trzy lata wcześniej. - Najpierw dorwał ją. A ja uciekłem. Myślałem, że zaraz zginę, przecież Floraes są
takie szybkie, ale tamten został z nią. Miałem szczęście. - Usiadł, kiedy wypluł z siebie to słowo, jakby nic ono nie znaczyło. W jego głosie było słychać gorycz. - Wiele ludzi tutaj tego nie rozumie. To znaczy wiedzą, że Floraes istnieją, że zamordowały prawie wszystkich na Ziemi, ale nigdy nie widzieli żadnego z bliska. Byli tutaj, kiedy to się stało. Nie potrafią zrozumieć, jak to jest. Usiadłam obok niego. - Ja przeżyłam tam na zewnątrz, za granicami New Hope, razem z Floraes. Nie mogłeś jej ocalić. Dobrze zrobiłeś, że uciekłeś. - Położyłam mu dłoń na ramieniu, wyrywając go ze wspomnień. - Tak. Cóż. To było dawno temu. - Wzruszył ramionami. Ścisnęłam jego ramię, zanim je puściłam. - Po trochu, każdego roku ustawiamy nadajniki, by zoptymalizować dźwięk i rozszerzamy granice New Hope. Pracujemy nawet nad czymś dla Floraes... Wiesz... pewnie będziesz rozmawiać o tym ze swoją matką. Nie jestem pewien, co jej zdaniem możesz wiedzieć. - Powiedziała ci, że wkradłam się do laboratorium? - zapytałam. Rice westchnął. - Tak, powiedziała mi. Nie wiem, czemu to zrobiłaś. Mogłaś zostać odesłana na Oddział lub wyrzucona. - Też nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Zobaczyłam otwarte czarne drzwi i, nie zastanawiając się nad tym, co robię, wślizgnęłam się do środka - urwałam i rozejrzałam się wokół by zobaczyć, czy nikogo nie ma w zasięgu słuchu. Zniżyłam głos. - Widziałam wszystkie eksperymenty, które przeprowadzacie. Musieliście już dowiedzieć się czegoś na temat Floraes. Skąd pochodzą, dlaczego tu są. Rice zaczął się wiercić, poprawiając okulary. - Amy, nie mogę o tym z tobą rozmawiać. Nie mogę wyjawiać ci wyników naszych
badań. Nawet będąc córką dyrektorki, nadal jesteś tylko obywatelem. Jeszcze nawet nie ukończyłaś klasy. - Nie rozumiem, dlaczego to wszystko jest takie tajne. - Nie jest, po prostu... to znaczy, obywatele New Hope nie muszą wiedzieć o wszystkim, co tu się dzieje. Niektórzy by tego nie znieśli. Westchnęłam i wytarłam twarz. - Co z Baby? - zapytał Rice, zmieniając temat. - Dyrektorka powiedziała, że w tym tygodniu obie odpoczywałyście. Nie jest chora, prawda? - Nie, wszystko z nią w porządku - zapewniłam go. - Po prostu zaczynamy się przyzwyczajać do spania w nocy, zamiast w ciągu dnia. - Martwiłem się o was, cały tydzień ukrywałyście się w mieszkaniu. - Nie ukrywałyśmy się - powiedziałam, mimo że to było dokładnie to, co robiłyśmy. Położyłam się z powrotem na trawie, pozwalając, by zalało mnie słońce. Po paru minutach usiadłam i uśmiechnęłam się słabo do Rice'a. - Już lepiej? - zapytał. - Tak, dzięki... Potrzebowałam tego. Wstał, otrzepując dżinsy z trawy, a następnie wyciągnął rękę i pomógł mi wstać. Opuścił na mnie wzrok, oczy błyszczały mu intensywnie. - Muszę wracać do pracy, ale zobaczymy się po zajęciach. Okay? Uśmiechnęłam się i skinęłam głową. Wróciłam do klasy, czując dziwną mieszankę emocji. Lubiłam Rice'a, ufałam mu. Ale kiedy usiadłam w ławce, zaczęłam się zastanawiać nad naszą rozmową. Floraes przewyższyły naszą populację tysiąc do jednego. Trzeba było je powstrzymać. Ktoś w New Hope musiał znaleźć jakieś rozwiązanie. Rozejrzałam się po klasie, patrząc na utalentowaną i zdolną młodzież, która wróciła z lunchu. Wszyscy pracowali nad swoimi projektami.
Podeszłam do ławki Vivian. Spojrzała na mnie z pogodnym wyrazem twarzy. - Wszystko okay? - Tak... jeśli chodzi o lunch... - Nie martw się o to. Ludzie zdają sobie sprawę, że post-apki są lekko nerwowe powiedziała. - Cóż, zastanawiałam się właśnie nad tym, co wcześniej robiłaś, kiedy weszłam do klasy... kiedy rozmawialiście w grupie, by coś wymyślić. - Burza mózgów? - Właśnie. Możesz ogłosić burzę mózgów? - Pewnie. - Wstała i zaczęła ustawiać krzesła na planie koła. - Dalej, ludzie. Andrew, Hector, Haley... Amy potrzebuje naszej pomocy. Wszyscy usiedli w kole i spojrzeli na mnie wyczekująco. - Cóż - zaczęłam niepewnie. - Mam po prostu wiele pytań. Chciałabym wiedzieć... wzięłam głęboki oddech. - Dlaczego na zewnątrz nadal jest tak dużo Floraes, skoro wyczerpało się ich główne źródło pożywienia - czyli my? Dlaczego nie umarły z głodu, nie opuściły Ziemi lub coś w tym stylu? Zastanowili się przez chwilę - Mogły jeść inne rzeczy - zaproponowała Haley. Pokręciłam głową. - Nie sądzę. Nigdy nie widziałam, by odżywiały się roślinami. Bez wątpienia są drapieżnikami. - Powiedziałam im to, co zaobserwowałam patrząc zza elektrycznego ogrodzenia otaczającego mój dom. To, że nie widziały zbyt dobrze, jednak miały niesamowity słuch. To, jak wyglądały z bliska. To, czym pachniały - wilgotną ziemią i gnijącym mięsem. To, jak powłóczą nogami, dopóki nie zobaczą mięsa, wtedy biegną na oślep w jego kierunku.
- A co z ich krwią? - zapytał Hector. - Jest czerwona, zielona, gęsta, rzadka? - Ciemnozielona. Nie jestem pewna, jak bardzo jest gęsta. – Przypomniałam sobie noc, podczas której spotkałyśmy Amber, kiedy grupa ludzi zabiła parę Floraes, rozbryzgując ich krew na chodniku i oblewając nią ulicę. - Właściwie, jest dość gęsta, jak syrop. - Hector zapisał to w swoim notesie, zanim znowu na mnie spojrzał. - Nie jedzą nic, prócz mięsa. Myślę, że resztę substancji odżywczych czerpią ze słońca. - Co? - zapytałam, wątpiąc w jego słowa. - I rozgryzłeś to w parę sekund mając do dyspozycji informacje na temat ich krwi? - Nie, od początku podejrzewaliśmy, że tak jest - wyjaśnił. - Jak je nazywają? - Floraes? - Czułam się otępiała. - Florae to skrót od Florae-sapien. Są ludźmi-roślinami. To było oczywiste, ale nie pozwalają nam ich badać. - To ma sens - powiedziała Vivian. - Są zielone. Potrzebują słońca. W nocy lubią być pod ziemią. - Oni wiedzą. - Po raz pierwszy odezwał się Andrew. - Ludzie, którzy kierują New Hope, nie chcą, byśmy o tym rozmawiali. - Co? Dlaczego? - zapytałam. - Jakakolwiek wiedza, którą dysponują ludzie z New Hope na temat Floraes, mogłaby tylko pomóc. Prawda? Hector spojrzał na mnie ostentacyjnie. - Nie wiem. Żadnego z nas nie poproszono, byśmy je zbadali. Może ludzie, którzy są za to odpowiedzialni, stwierdzili, że to nie jest ważne? Chodziło mu o moją matkę: o nią i jej przerażającego współpracownika, dr Reynoldsa. Nagle Jacob spochmurniał. - Ej, może powinniśmy zakończyć temat Floraes. Nie chcemy przecież skończyć jak
Frank. - Co się z nim stało? - zapytałam. Nastąpiła długa cisza i wszyscy wyglądali na zakłopotanych. - Pracował nad niepożądanym projektem i powiedzieli mu, by go porzucił - wyjaśnił cicho Jacob. - Ale tego nie zrobił, więc wysłano go na Oddział. Spojrzałam na niego. - Myślałam, że Oddział jest tylko dla ludzi niestabilnych umysłowo. Co to był za projekt? - Nie jestem pewien - powiedział Jacob. - Ale wiem, że chciał zbadać Florae, zobaczyć go z bliska. Nie mówił o niczym innym. Były jego obsesją i myślę, że to właśnie zepchnęło go z krawędzi21. - Ale je badają - powiedziałam. - Strażnicy, na wolności - dodałam szybko, nie chcąc nikogo przestraszyć, zwłaszcza po ostrzeżeniu Rice'a. - Więc muszą dużo wiedzieć na ich temat - wtrąciła się Haley. - Na przykład to, skąd pochodzą? - zapytałam. Odwróciłam się do Hectora. – Wiemy cokolwiek na ten temat? 21 W sensie odwaliło mu. /M Pokręcił głową. - W wiadomościach mówili tylko, że są kosmitami - zaproponowała Tracey. - Ale widziałam je z bliska. Nie są na tyle mądre, by otworzyć drzwi/nacisnąć klamkę; nie sądzę, by potrafiły latać statkami kosmicznymi. - Dlaczego nie zapytasz o to dyrektorki? - zapytała mnie Vivian. - Moja matka nie rozmawia ze mną na ich temat - wyznałam. - Jest mistrzynią w zmienianiu tematów rozmów.
- Amy, ona znałaby odpowiedzi - powiedział Hector. - Jeśli ktokolwiek je zna. - Jeśli nie chcą, byśmy rozmawiali o Floraes ani dowiedzieli się, że je badają, to coś wiedzą. Coś, czego ich zdaniem byśmy nie znieśli - powiedział Andrew. - Co przed nami ukrywają? - zapytał Hector, skonsternowany. - Nie wiem - odpowiedziałam cicho. Tłumaczenie: Macul Korekta: bacha383 - Martwię się o jej wyniki testu. - Mówi na korytarzu starszy mężczyzna do dr Thrope. Usłyszałam jak tam mruczą, więc wstałam z łóżka i uklęknęłam obok drzwi. - To, że wyniki obywatela przebywającego na Oddziale się pogarszają, nie jest czymś dziwnym, ale Amy nawet nie próbowała. Poddała się. - W takim razie jaki jest problem, doktorze Samuels? - pyta dr Thrope zaniepokojona. - Jeśli twoim celem jest rehabilitacja, powinnaś zmniejszyć środki uspokajające mówi stanowczo dr Samuels. - Panna Harris wykazywała wysoce nieprzewidywalne zachowanie - tłumaczy dr Thrope. - Leczenie jest jedyną rzeczą, która powstrzymuje nawrót choroby. - To spróbuj czegoś innego. - Wzdycha głośno. - Doktor Reynolds wspominał mi, że bada jakieś alternatywne procedury. Otrzymał zachęcające wyniki z leczenia elektrowstrząsami na kilku pacjentach. - Tak. - Mówi dr Thrope. - Mnie też doktor Reynolds wspominał o elektrowstrząsach... Wtedy nie sądziłam, że będą odpowiednie dla panny Harris. Jakie jest twoje zdanie? - Być może... - Dr Samuels sugeruje niepewnie. - Amy mogłaby skorzystać na takim leczeniu. - Wezmę twoje zalecenia pod uwagę i ponownie skonsultuje się z doktorem Reynoldsem. - zapewnia dr Thrope. – Dziękuję, doktorze Samuels.
Słyszę kroki na korytarzu i kładę głowę na podłodze. Dr Samuels obiecał powiedzieć mamie jak się miewam. Nie pozwoliłaby im zrobić czegoś takiego, prawda? A jeśli powiedział to tylko po to, żeby mnie udobruchać? Ledwo go znam. Dał mi tylko kilka testów, zanim zostałam przyporządkowana do mojej klasy. Nagle nachodzi mnie wspomnienie. Teoria Postępowa. Vivian, Tracey, Hector i Andrew siedzący na krzesłach i mówiący o Floraes oraz o tym, jak kogoś wysłano na Oddział za zbyt wnikliwe badania. Frank. Powinien tu być. Może mogłabym go znaleźć. Mógłby odpowiedzieć na kilka moich pytań. Może udałoby mi się przekazać wiadomość do Vivian. Jeśli Rice nie potrafi mi pomóc, ona znalazłaby sposób. Vivian jest mądra i wiem, że to ktoś, komu mogę ufać. Będzie przy mnie, tak samo jak wtedy, kiedy dostałam się do New Hope. Pomoże mi, jeśli zajdzie taka możliwość . *** Kiedy tego dnia zajęcia dobiegły końca, po wyjściu z klasy dogoniła mnie Vivian i wręczyła mi brązową grudkowatą muffinkę. - Zachowałam ją dla ciebie. Nie zjadłaś zbyt dużo podczas lunchu. - Dzięki. - Skubnęłam otrębową muffinę, nie byłam zbyt głodna. - Um, Amy. - Wyglądała na zaniepokojoną. - Chciałam z tobą porozmawiać. Powinnaś wyluzować z tymi pytaniami. Niektóre rzeczy powinny być zostawione w spokoju. Nie chcesz zostać wysłana na Oddział. - Zakręcała swoje długie brązowe włosy wokół palców. Zauważyłam, że zawsze się czymś bawiła. Jeśli to nie były włosy, to był to ołówek czy złoty wisiorek z krzyżykiem. - O co chodzi z tym Oddziałem? Zaczyna brzmieć jak jakiś kiepski żart. Co to dokładnie jest?
- To miejsce, gdzie obywatele mogą pójść, aby wyzdrowieć. - Odpowiedziała automatycznie. - Tak, już to wcześniej słyszałam. Ale jeśli to prawda, dlaczego nie chciałabym tam wylądować? Pokręciła głową i powiedziała z błagalnym wzrokiem: - Ludzie zazwyczaj nie wracają z Oddziału. Jeśli tam pójdziesz to zostajesz na stałe. Moja klatka piersiowa zrobiła się nieznośnie ciasna. Wzięłam głęboki oddech, wypuszczając go powoli. - W jaki sposób ustalają to, czy musisz się tam udać? - Część jest oparta na ocenie psychologicznej... Miałaś ją, prawda? - Tak. - To dobrze. - Vivian westchnęła z ulgą. - Nie będziesz miała kolejnej przez sześć miesięcy. - Ścisnęła moje ramię. - Będzie dobrze, Amy. Nie chciałam cię przestraszyć, czy coś. Pamiętaj tylko, co ci powiedziałam – żadnych więcej pytań. Odpowiedziałam jej uśmiechem, ale nie czułam się pewnie. Teraz, kiedy naprawdę zrozumiałam, czym jest Oddział, poczułam panikę. Co by się stało z Baby, gdyby mnie tam wysłano? *** Kilka chwil później otwierają się drzwi, uderzając mnie w ramię. - Amy! - Dr Thrope krzyczy zdziwiona. - Co robisz na podłodze? - Ja.. ja. - Wstaję powoli. - Nie wiem. - Powinnam być bardziej ostrożna. - Chodźmy z powrotem do łóżka. - Dr Thrope pomaga mi do niego przejść. – Amy, muszę przyznać, że jestem trochę zaniepokojona twoim zachowaniem. Siadam i patrzę na nią. Słowo „elektrowstrząsy” nadal dzwoni mi w uszach. Nachodzi mnie wspomnienie mojego starego domu i elektrycznego ogrodzenia. Porażeni Floraes, kiedy
go dotykają, próbując mnie dosięgnąć. Próbując mnie zabić. Łzy zaczynają spływać po mojej twarzy. - Nie wracam do domu, prawda? - Nie. Jeszcze nie, Amy. - Dr Thrope marszczy brwi. – Jeszcze się nie zdecydowaliśmy, jak ci pomóc. Ale to zrobimy. - Zapewnia mnie. - Pomożemy ci. Kiwam głową ze smutkiem. Co jeśli to jest to? Co jeśli będę cierpieć przez ideę pomocy dr Thrope – będąc pod wpływem leków i tortur? Rice obiecał, że mnie stąd wydostanie. Gdzie on jest? Gdzie są moi przyjaciele? Gdzie jest moja matka? Pocieram ramiona starając się stłumić rosnącą we mnie panikę. Jeśli ktoś ma po mnie przyjść musi się pośpieszyć. Mogę nie przeżyć leczenia. Mogę nie przetrwać Oddziału. - Rice - szepczę po tym jak dr Thrope wyszła. - Proszę pośpiesz się. *** - Amy! - zawołał Rice. Podbiegł do mnie, poprawiając okulary. Jego kudłate blond włosy były rozczochrane. Chciałam mu powiedzieć, co odkryłam o Floraes, co tak naprawdę już pewnie wiedział, ale zrezygnowałam z tego pomysłu. Ufałam Rice'owi tak jak ufałam Vivian, ale jej ostrzeżenie wzbudziło we mnie strach i ostrożność. Kątem oka zauważyłam żółtą bluzę. - Baby! - Krzyknęłam. Wpadła w moje ramiona. Podniosłam ją i obróciłam wokół, czując ulgę na widok jej uśmiechu. Jak było? Zapytałam uśmiechając się. Amy było suuuuper fan! Udaliśmy się na farmę. Zobaczyłam wszystkie zwierzęta z mojej książki o farmie i jeździłam na koniu. Prawdziwym. Był duży i trochę straszny, ale chcę tam wrócić. Powiedzieli, że mogę, ale nie teraz. Co jeszcze rozbiłaś? zapytałam. Nauczyłam się tego. Podetknęła mi pod nos kawałek papieru, spojrzałam na niego.
Zachciało mi się płakać. Wszerz kartki było nagryzmolone jak kura pazurem słowo B-A-B-Y. To moje imię powiedziała mi. Jestem z ciebie dumna odparłam. W naszym języku nie istniało słowo „dumna”, tylko „zadowolona”, zadowolona z twojej pracy. Jej twarz promieniała z radości. Masz, to dla ciebie. Wręczyła mi zapieczętowaną kopertę. Na wierzchu było starannie napisane imię mojej matki, lecz mimo to rozerwałam ją i otworzyłam. - Amy, jesteś pewna, że powinnaś to czytać? - Jasne, czemu nie? - Przejrzałam stronę. To była ocena Baby. Zdobyła zero za umiejętności werbalne. Cóż, to nie dziwne, ale była dobra w rozumowaniu i zapamiętywaniu informacji. Na dole znajdowała się odręczna notatka. „Baby” wykazuje chęć do nauki i bardzo dobrze dogaduje się z innymi dziećmi. Mamy nadzieję na szybkie postępy w jej pisaniu i nadal będziemy ją zachęcać do werbalizacji, której musimy jeszcze uświadczyć. Wykazuje zdolności w opiekowaniu się zwierzętami, co zbadamy jeszcze później. Być może w przyszłości wybierze pracę na farmie lub jako weterynarz. Po jednym dniu zaczęli dyskutować o tym, co zrobi Baby, gdy będzie dorosła? - Rice, gdzie jest moja ocena? - zapytałam. - Przekazał mi ją dr Samuels. Dałem ją twojej matce, nieotwartą - podkreślił. I Amy, Baby zamachała, zwracając moją uwagę, grałam w grę, w której przeskakujesz przez kawałek liny i upadłam na tyłek. Myślę, że wszystko ze mną w porządku, może z wyjątkiem tego, że mam siniaka. - Jest podekscytowana - powiedział Rice. - To był jej pierwszy, pierwszy dzień szkoły i nigdy wcześniej przebywała w towarzystwie innych dzieci. - Byłam chora z ulgi. Pozwoliłam Baby paplać, aż opadła z sił i po prostu uśmiechała się radośnie. Włosy miała w nieładzie, więc zrobiłam jej na czubku głowy kucyka. Rice obserwował mnie z nachmurzoną miną, po czym sięgnął do jej włosów,
zniżając kucyka tak, aby zakrywał kark Baby. - Rice, co ty wyprawiasz? - zapytałam. - Wydawał się trochę za ciasny - wyjaśnił krótko. - Um, dobrze. - Takie zachowanie u niego było nieco dziwne. - Przepraszam, po prostu powinniśmy pójść na przeszkolenie. - Powiedział łagodnie. Jeśli zaczniemy teraz, zdążymy przejrzeć wszystkie nagrania przed kolacją. - Jasne, brzmi nieźle – powiedziałam, zdając sobie sprawę, że musiałam go denerwować. Może był zirytowany tym, że otworzyłam ocenę skierowaną do mojej matki. Otrząsnęłam się z niepokoju. Kiedy szliśmy, wyjaśniłam Baby, że obejrzy program, a potem powie mi, co z niego zrozumiała. Baby wzięła mnie za rękę, jej palce były nieruchome, kiedy przetwarzała swój dzień. Przeszliśmy obok kilku białych budynków, aż droga się zwęziła i dotarliśmy do cementowej ścieżki. Budynki zaczęły wyglądać mniej podobnie, bardziej dziwacznie, niektóre zbudowano z cegły i wszystkie rozpaczliwie potrzebowały farby. Wokół nie było zbyt wielu ludzi, więc po chwili zapytałam Rice'a, gdzie dokładnie szliśmy. - Przeszkolenie odbywa się na obrzeżach. Staramy się powstrzymywać post-apki, dopóki nie wiemy, z czym mamy do czynienia. - Były kiedyś jakieś problemy? – Przypomniałam sobie, jak poznaliśmy się z Ricem, uśmiechnęłam się z zakłopotaniem. - Um takie jak ja? - Wciąż czułam się winna z powodu celowania w niego bronią. - Ludzie czasami świrują. Choć przeważnie są po prostu wdzięczni. Ocena psychologiczna odsiewa tych, którzy sprawiają kłopoty, choć nie zawsze. - Co masz na myśli? Rice spojrzał na mnie, ostrożnie rozważając, co powiedzieć. - W zeszłym roku znaleźliśmy chłopca z ograniczoną sprawnością umysłową. Miał
dziesięć lat, więc miał sześć lub siedem, kiedy to się stało. To niesamowite, że tak długo przeżył, ale nie integrował się dobrze w New Hope. Musiał zostać wydalony. - Czyli nie mógł już chodzić do szkoły? - To niesprawiedliwe karać kogoś, kto jest niepełnosprawny. - Nie, został wydalony z New Hope. Zatrzymałam się i odwróciłam do Rice'a. - Został wyrzucony? - wyszeptałam przerażona. - To właśnie znaczy zostać wydalonym? - Nie potrafił tu funkcjonować, nie mógł wykonywać Zakurzonej roboty. Kompletnie wydrenował nasze zapasy. Byłam oszołomiona jego słowami. Baby spojrzała na mnie nerwowo, wyczuwając, że coś jest nie tak. - Jak mogliście go z powrotem tam wysłać? Miał dziesięć lat! Co ze starymi ludźmi, też ich wyrzucacie?! - To nie tak. Jest tu budynek opieki nad osobami starszymi i mamy Oddział dla osób niekompletnych psychicznie. Ten chłopiec był inny. Chodził na farmę i zabijał zwierzęta. - Może nie rozumiał, że nie musi już zabijać, że jedzenie było dostarczane. Nie rozumiesz, jak tam jest. - Obserwował małe dzieci Amy. Patrzył na nie w ten sam sposób, w jaki patrzył na zwierzęta na farmie. - Och. - Szliśmy w milczeniu. Kiedy cały twój świat jest wypełniony Floraes, przerażeniem, ciszą i myśleniem o własnym przetrwaniu, jak ktoś może być normalny po czymś takim? Ścisnęłam dłoń Baby, starając się o tym nie myśleć. - Oto jesteśmy - powiedział po kilku minutach. Weszliśmy do krótkiego przysadzistego budynku i Rice poprowadził nas do pokoju z czarnymi drzwiami.
- Wszyscy uwielbiacie kodowanie za pomocą kolorów. - Skomentowałam. - Ludzie nigdy się nie mylą? - Nie, nigdy. Zastanawiałam się, co by było, gdyby się mylili. Jak wyglądałaby moja kara, gdyby ludzie dowiedzieli się, że byłam na obszarze o ograniczonym dostępie. Oddział? Wydalenie? Rice zaprowadził nas do pokoju pomalowanego na blady błękit. W odróżnieniu od stołów i krzeseł, biurka zostały ustawione w rzędach, wszystkie przodem do dużego ekranu. Otworzył laptopa i umieścił go na jednym ze stołów. - Usiądźcie - powiedział. - Pomyślałem, że będziesz chciała zobaczyć najpierw to. Wpisał coś w komputer i na ekranie pojawiła się mapa New Hope. Byliśmy scentralizowani w dzielnicy „miejskiej”, gdzie mieszkają prawie wszyscy. Budynki mieszkalne ponumerowano, najniższe numery znajdowały się blisko Quadu, wyższe dalej. Na wschodzie była mleczarnia, o której wspomniał Rice, więcej gruntów rolnych znajdowało się na południu i wschodzie, a jezioro na północy. Na wschód od farmy mlecznej rósł las, który był podpisany na mapie: „NA ROZBUDOWĘ TBD”. - Trzymacie Floraes z dala od tego obszaru? – zapytałam, spoglądając na mapę. - Pewne obszary rozwijamy dynamicznie, takie jak farmy. Pierwotnie miały zaledwie kilka hektarów z małą liczbą zwierząt. - Wskazał je na mapie. - Teraz obejmują cały ten obszar, zmaksymalizowaliśmy również żywy inwentarz, poprzez postęp w hodowli zwierząt. - Spojrzał na mnie. - To naprawdę fascynujące, jak wiele udało nam się osiągnąć w tak krótkim czasie. Ponownie spojrzałam na mapę. - Ale nie ma ogrodzenia? - Wciąż trudno mi było w to uwierzyć. - Nie, nie potrzebujemy fizycznej bariery. Nie znajdziesz Floraes w promieniu dwóch mil od nadajników.
- Co z innymi ludźmi? Tymi, którzy zechcą przyjść i to wszystko odebrać? - New Hope było dobrze chronione przed Floraes, ale co by zrobili, gdyby chciała ich opanować partyzancka siła? - To wydaje się bardzo mało prawdopodobne. - Nam się to przydarzyło. - Powiedziałam cicho. Pomyślałam o Amber, o tym, co nam zrobiła. - Co by ten ktoś zyskał przez zniszczenie nas? Z zadowoleniem przyjmujemy wszystkich post-apków, oferujemy funkcjonujące społeczeństwo, życie bez ciągłego strachu przed śmiercią. Czy on nie wie, że zawsze znajdzie się ktoś, kto chce zniszczyć to, co dobre? Rice znowu zaczął bawić się komputerem i mapa zniknęła. - Pokażę wam wszystkie nagrania, zobaczycie wersje dla małych i starszych dzieci, oraz dla dorosłych. - Fan. - Postukałam w notes, który ze sobą przyniosłam. Rice powiedział, że moja matka chciała mojej opinii, więc przyszłam przygotowana do sporządzania notatek. Rice przyciemnił światła i ekran zamigotał. Film był przeznaczony dla młodszych dzieci i przedstawiał małe brzdące i dorosłych. - Dorosły jest nazywany Niańką. - Głos Rice'a zabrzmiał głośno z drugiego końca pokoju. Baby, która cieszyła się filmem, spiorunowała go wzrokiem. - Chyba nie powinieneś być narratorem - powiedziałam mu. - Muszę sprawdzić, czy to wymaga wyjaśnienia. - Och, tak - powiedział zakłopotany. - Przepraszam. - Nic się nie stało - wymknęło mi się – to było coś, co mówiłam „Wcześniej”. Spojrzałam na niego, żałując, że nie znałam go w tamtym czasie. Film dalej pokazywał Niańkę pomagającą dzieciom w ich codziennym życiu. Na
koniec otuliła dzieci i zgasiła światło. Uśmiechnęła się do kamery i ekran pociemniał. Baby odwróciła się do mnie. Lubię tę panią. Dobrze. Pewnie o to chodziło. Napisałam w notesie: Efektywne obrazy przynoszące pocieszenie, by zintegrować małe dzieci, pokazać im, komu mogą ufać i kto się nimi zajmie. - W tym momencie Niańka opiekuje się każdym dzieckiem, które nie ma nikogo dorosłego - powiedział Rice. - Nic nie wyjaśniam. - dodał. - To coś, co powinnaś wiedzieć. Na początku – kontynuował – mieliśmy dużo małych dzieci, ale teraz to nie takie powszechne. Ten jest dla starszych dzieci, Klasa Trzecia i Czwarta. Baby ten jest dla ciebie. Skup się. Baby posłusznie skinęła głową. Film rozpoczął się w ten sam sposób jak inne, tym razem dziewczynka była ubrana na żółto. Znowu przedstawiali zwyczajny dzień dziecka, pokazując zadania opowiedziane prostymi słowami, takimi jak jeść, grać, pracować, spać. Dzieci zostały położone do łóżek w akademiku, tym razem były rozdzielone według płci. Po raz kolejny Niańka je otuliła i uśmiechnęła się do kamery. - Myślałam, że Niańki są tylko dla małych dzieci – powiedziałam do Rice'a. - Tutaj jest wiele dzieci bez rodziców. Niektóre Niańki są dla małych dzieci, a niektóre opiekują się dziećmi z akademików. Co o tym myślisz? zapytałam Baby. Zrozumiałaś? Baby spojrzała na swój kombinezon. Jestem żółta, więc robię rzeczy z innymi żółtymi i wchodzę do szkoły przez żółte drzwi. Dobrze. - Gotowe na ostatni? - zapytał Rice. Skinęłam głową, chcąc zobaczyć wersję dla dorosłych. Ten jest dla dorosłych mówię
Baby. Staraj się skupić na treści, ale możesz nie zrozumieć wszystkiego. Tym razem film rozpoczął się ujęciem miasta, podczas gdy na ekranie pojawił się napis „WITAMY W NEW HOPE”. Kobieta zaczęła opowiadać, a ja uświadomiłam sobie, że to była moja matka. - Wiele przeszedłeś, aby znaleźć się w tym miejscu. Cieszymy się że tu jesteś. powiedziała. - Przez następną godzinę będziemy wyjaśniać funkcjonowanie New Hope. Film przeszedł przez wszystko, od systemu Klas ze szczególnym uwzględnieniem Klasy Piątej i czerwonych drzwi, do informacji o teście wejściowym, który umieszcza dorosłych w ich pracach. Odkryłam, że choć możesz być zwolniony z konieczności wykonywania niewdzięcznych zadań, to nie uchroni cię to od uczestnictwa w zajęciach fitnessu dwa razy w tygodniu lub od „aktów poprawy społeczeństwa”. - Każdy pracuje, ponieważ każdy jest ważny. - Dla mnie zabrzmiało to jak świetny sposób na przymusową pracę. - W celu zapewnienia kontynuacji naszego społeczeństwa – ciągle rozbrzmiewał głos mojej matki– musimy zachować różnorodność genetyczną oraz zachęcać do przyśpieszenia przyrostu naturalnego. - Następnie pokazano ujęcie laboratorium i kobiety pracującej z probówką. - Wszystkie dzieci urodzone w New Hope są wynikiem starannej selekcji dokonanej przez Komitet ds. Różnorodności Genetycznej. Wszyscy dorośli mężczyźni są zobowiązani do dostarczenia swojego materiału genetycznego do rozpatrzenia. Następnie pokazano szczęśliwą ciężarną kobietę, leżącą w szpitalnym łóżku, jej brzuch był zaokrąglony. - Wszystkie dorosłe kobiety powinny zachodzić w ciążę co trzy lata, o ile nie są one medycznie niezdatne lub ukończyły czterdzieści lat. Nie pozwala się na urodzenie dziecka bez genetycznego rozpatrzenia, inaczej doprowadzi to do natychmiastowego wydalenia z ośrodka.
Chwilę zajęło mi przetworzenie tego, co słyszałam. Poczułam chłód w klatce piersiowej. Zmuszali ludzi do rozmnażania. Co więcej, ludzie nie mogli nawet decydować, z kim chcą mieć dzieci. To dlatego moja matka ma Adama. - Wszystkie osoby dorosłe mają prawo wnieść petycję do Komitetu ds. Różnorodności Genetycznej, jeśli chcą być odpowiedzialni za swoje potomstwo. W przeciwnym razie dzieci spłodzone w New Hope są podopiecznymi New Hope, dopóki nie staną się dorosłe. Każdy dorosły może wybrać wydalenie w każdej chwili. Film zakończył się tak jak inne się rozpoczęły: bawiącymi się szczęśliwymi dziećmi. - Rice. - Próbowałam przełknąć ślinę, ale w ustach miałam sucho. - Ten ostatni kawałek o dzieciach... nie mogą oczekiwać od kobiet rodzenia co trzy lata. - Mogą – potwierdził. - Chyba, że istnieje ryzyko medyczne. - Więc kobiety nie mają kontroli nad własnym ciałem? Kiedy trzeba zajść w pierwszą ciążę? - Zapytałam, mój głos drżał. - Kiedy staniesz się dorosła. - W wieku siedemnastu lat? Wzruszył ramionami. - Dostarczyłem materiał genetyczny w zeszłym roku22. To nic takiego. Nasza populacja rośnie, dzieci są zdrowe. - Czekaj. Masz dzieci? - zapytałam. - Nie wiem. Nigdy nie wystąpiłem z zapytaniem do komitetu. Nie chcę wnieść petycji o prawa rodzicielskie, nie chcę dopóki... um… się z kimś nie ustatkuję23. - Poprawił niezręcznie okulary. Stałam, trzęsąc się. 22Ohohohihihihihii ohohohohho fapfapfap /A. 23 Ze mną możesz \o/ /A. Będziemy się bić. Nie oddam ci Ryża, co ty se myślisz? :D /M.
- Tego jest za wiele. Potrzebuję świeżego powietrza - powiedziałam do niego, po czym kiwnęłam Baby, żeby ze mną poszła. Kiedy próbowałam otworzyć drzwi, nawet nie drgnęły. - Są ograniczone. - Przypomniał mi przepraszającym tonem Rice. Wydobył swoją kartę magnetyczną i otworzył drzwi, prowadząc nas z powrotem na zewnątrz. Usiadłam na ziemi, potrzebując czasu do namysłu. Baby przykucnęła obok mnie i trzymała za rękę. Rice czekał cierpliwie kilka metrów dalej. Tak wiele tajemnic, tak wiele zasad. Rozumiałam potrzebę organizacji, ale jak mogli decydować o tym, kim będzie dziecko, skoro jest jeszcze w przedszkolu? Jak mogli zmuszać ludzi do pracowania w dwóch, trzech miejscach, kiedy inni mieli tylko jedną pracę? Jak mogli mówić ludziom, z kim mogą mieć dzieci? I zmuszanie kobiet do rodzenia, jakbyśmy były niczym więcej niż inkubatorami. To miało sens, te wszystkie kobiety w ciąży w stołówce w Quadzie. Pomyślałam o mojej matce, która skończyła w tym roku czterdzieści lat. Adam miał dwa. Z jakiegoś powodu zrozumienie sytuacji sprawiło, że byłam bardziej zmartwiona. Nie tylko pomogła zaprojektować nowe społeczeństwo, była także wybitną członkinią, która postępowała zgodnie z własnymi zasadami. Wstałam i podeszłam do Rice'a. - Kto ustala zasady New Hope? - zapytałam. - Moja matka jest naukowcem... Nie rozumiem, dlaczego pełni funkcję dyrektorki. - Dyrektorka na pewno ma coś do powiedzenia odnośnie przepisów, ale nie jest odpowiedzialna za politykę New Hope - wyjaśnił cierpliwie Rice. - Jest odpowiedzialna za laboratorium, za sektor naukowy. Doktor Reynolds jest tym, który... - Doktor Reynolds? - przerwałam mu. - Ten odrażający psychiatra? Potrząsnął głową. - Doktor Reynolds nie jest odrażający24. Kto lepiej niż psychiatra określi, w jaki
sposób społeczeństwo powinno być zorganizowane? - zapytał defensywnie. - Mamy szczęście, że tu jest. Był w New Hope podczas ataku Floraes. Kierował operacjami psychologicznymi dla wojska. Jest wspaniałym człowiekiem. Ma się wrażenie, że potrafi widzieć wnętrze człowieka, określić z czego jesteśmy zrobieni. Zrobił to mi. Zobaczył zagubionego, młodego sierotę i zdecydował, że mam w sobie potencjał - mówił żarliwie. - To on był tym, który zalecił Hutsen-Prime, żeby wzięli mnie pod swoje skrzydła. Sprawdzał 24 Nie, skądże. Gdzie tam. /M. mnie przez lata, upewniał się, że mam najlepsze wykształcenie, najlepszą szansę na sukces. A teraz formuje New Hope. Mamy możliwość odbudowania świata i uczynienia go lepszym. Spojrzałam na Rice'a, byłam przerażona. Po propagandowym przemówieniu nie wiedziałam, czy byłabym w stanie usłyszeć więcej informacji, nawet od kogoś, komu ufałam. Im więcej dowiadywałam się o New Hope, tym mniej widziałam się w tym miejscu. Tłumaczenie: Avis Korekta: Macul - Czy to dzisiaj Baby przyszła mnie odwiedzić? - pytam dr Thorpe. - Nie, Amy, to było w zeszłym tygodniu. - Podaje mi szklankę wody i tabletki, które posłusznie połykam. Nienawidzę brać tych leków. Nic się nie zmienia. Cały czas jestem zdezorientowana; są dni, kiedy zatracam się we własnych wspomnieniach tylko po to, żeby parę sekund później zapomnieć, o czym myślałam. Powoli wraca do mnie echo mojego pobytu w New Hope, ale nadal nie pamiętam wielu faktów. Patrzę na dr Thorpe i wiem, że nie mogę z nią walczyć pod wpływem tych odurzających leków. Do tego cały czas jestem obserwowana. - Kiedy znowu przyjdzie? - pytam. - Myślę, że jeśli często będę się z nią widywać, pomoże mi to wyzdrowieć.
- Nie jestem pewna. Dr Reynolds nadzorował wizytę. Powiedział, że była ona dla ciebie zbyt przygnębiająca. Może przyjdzie, kiedy będziesz bardziej stabilna. - Bierze pustą szklankę, z roztargnieniem patrząc na swoją podkładkę do pisania. - A moja matka? - Twoja matka jest bardzo zajętym człowiekiem. Nie ma czasu na codzienne wizyty. Próbuję się skupić. Moja matka zawsze była zajęta, ale chyba mogła znaleźć trochę czasu, by mnie odwiedzić, prawda? Ktoś dzisiaj do mnie przyszedł, ale nie pamiętam dokładnie, kto to był. Trzymał mnie za rękę. - Kto tu wcześniej był? - pytam. Patrzy na mnie ostro. - To był Richard. No wiesz... Rice. To była niezwykle miła wizyta. Bardzo cię lubi. - Tak, tak. - Ponownie otulam się kołdrą. Lubię, jak ktoś mnie odwiedza, nawet jeśli nie pamiętam, kto to był. - A co z Vivian? Kiedy ostatnio tu była? - Umilkłam, zastanawiając się nad moimi słowami. - W ogóle jej tu nie było, prawda? Dr Thorpe zatrzymuje się z sykiem bierze oddech. - Nie pamiętasz? Kręcę głową, podczas gdy ona przez chwilę bada mnie wzrokiem, a następnie lekko się odwraca i dotyka swojej słuchawki. - Panna Harris nie reaguje na leki, tak jak się tego spodziewaliśmy. - Mówi o mnie, jakby mnie z nią nie było. Może mnie nie było. - Powinniśmy jak najszybciej rozpocząć terapię szokową. Biorę głęboki wdech, próbując powstrzymać rosnący niepokój. - Kiedy? - pytam cicho. Dr Thorpe albo mnie nie słyszy, albo po prostu mnie ignoruje. Wstaję, wzburzona, i
rzucam się na nią, zmuszając do upuszczenia podkładki na podłogę. Odsuwa się ode mnie z przerażeniem. - Przepraszam - siadam z powrotem. - Nie chciałam... - W porządku, Amy. Nie jest z tobą dobrze. - Podnosi podkładkę z podłogi. - Innym razem porozmawiamy o twoim leczeniu - mówi, zanim opuszcza pokój. Drzwi zatrzaskują się z głośnym hukiem, po czym słychać pojedyncze kliknięcie. Wstaję powoli i podchodzę do drzwi, próbując je otworzyć. Są zamknięte od zewnątrz. Wróciwszy do łóżka, wsuwam dłonie pod poduszkę i łkam, póki nie zasypiam. *** - NIESPODZIANKA! Weszłyśmy do stołówki, kiedy tłum ludzi krzyknął na nasz widok. Puściłam rękę Baby, żeby mogła zakryć uszy. Kiedy podeszła do mnie moja mama, żeby mnie przytulić, nadal byłam w szoku. - Wiedziałam, że dasz radę - szepnęła mi do ucha. - Teoria zaawansowana! Jestem z ciebie dumna. Przedstawiła mnie kolegom z pracy i innym uczniom z Klasy Piątej, którzy musieli być ważni. Straciłam Baby z oczu i zaczęłam panikować, ale uspokoiłam się, kiedy zobaczyłam ją po drugiej stronie pomieszczenia w ramionach Rice'a. Jedzenie składało się głównie z płaskiego i lekko nierównego ciasta, czarnej, gazowanej cieczy, która smakowała jak cola zmieszana z piwem korzennym. To był naprawdę zły moment. Chciałam tylko porozmawiać na osobności z moja matką, z dala od tych wszystkich oczu, przepisów i kolorowych kombinezonów. - Wiesz, kiedy ja zdawałam Teorię Zaawansowaną, nie wydano mi przyjęcia powiedziała znajdująca się za mną Vivian. Odwróciłam się do niej i zobaczyłam, jak kpiąco unosi brwi. Jej oczy błyszczały.
- Co jest? - zapytała, zniżając głos. - Nie pytali cię o Floraes, prawda? - Nie, po prostu właśnie zobaczyłam film szkoleniowy... dotarło to do mnie. New Hope. Wszystko. Rzeczy, które musimy robić, by tu zostać. - Tak - powiedziała ostrożnie Vivian. - Ale to jest tego warte. - Tak? Vivian skrzywiła się i pociągnęła za swój wisiorek. - Zawsze wybrałabym New Hope zamiast życia na zewnątrz z Floraes. - Nie przeszkadza ci utrata wolności? Vivian przechyliła głowę. - Zawsze musisz poświęcić nieco wolności, by żyć w jakimkolwiek społeczeństwie. - Ale tutaj to polega na zasadzie "wszystko albo nic". Albo się przystosowujesz, albo zostajesz wysłana/y na Oddział, lub gorzej. - Pomyślałam o wydaleniu z ośrodka, zmuszeniu do utraty poczucia bezpieczeństwa. - Żerują na ludzkich obawach, chcąc sprawić, by się dopasowali do środowiska. - Wiedziałam, że nie powinnam teraz mówić o żadnej z tych rzeczy, ale nie mogłam się powstrzymać. - Amy, to wszystko jest tego warte - szepnęła desperacko Vivian, pragnąc, bym zrozumiała. - Poświęciłabym niemal wszystko za bezpieczeństwo. Pomyśl o tym. Z czego tak naprawdę rezygnujesz? Dają ci pracę, doświadczenie, wykorzystują twój potencjał - czy to naprawdę takie straszne? - Ale nie możesz nawet decydować, z kim chcesz mieć dzieci. - Rozejrzałam się po pokoju, co najmniej jedna czwarta kobiet była w ciąży. Kilka z nich nie było dużo starszych ode mnie. Vivian westchnęła. - Musimy odbudować ludzkość. U każdego sprawdzana jest kompatybilność genetyczna. Przynosi to naszemu gatunkowi nadzieję na przetrwanie.
Patrzyłam jak po drugiej stronie pomieszczenia moja matka trzyma Adama. Zauważyła mnie i skinęła. - Obowiązki wzywają. - Uśmiechnęłam się do Vivian. Matka zapoznała mnie z większością jej współpracowników. Zjadłam trochę ciasta i poposyłałam nieco fałszywych uśmiechów. W końcu znalazłam cichy kąt, w którym mogłam się ukryć, kiedy zauważył mnie Rice i przyprowadził Baby. Uśmiechnęła się do mnie, zadowolona, że po raz pierwszy jest na przyjęciu. - Wiedziałeś - rzuciłam żartobliwie. Uśmiechnął się szeroko. - Oczywiście, że wiedziałem. Twoja matka specjalnie kazała mi pokazać ci te filmy, żeby cię czymś zająć i w tym czasie przygotować przyjęcie. - Ale powiedziałeś, że moja matka chciała, żebym obejrzała te filmy, zanim umieszczono mnie w Teorii Zaawansowanej. Rice wzruszył ramionami. - Pokładała w tobie wielkie nadzieje. - Ona nie... - Urwałam. - Rice, czy ja rzeczywiście trafiłam do Teorii Zaawansowanej czy to moja mama pociągnęła za sznurki? - Nie, dyrektorka by tego nie zrobiła - zapewnił mnie. - Sama sobie to zawdzięczasz. Dyrektorka nie złamałaby zasad. Pomyślałam o Adamie. O tym, co oznaczało jego istnienie. Oczywiście, że nie złamałaby zasad. Ale zastanawiało mnie jedno. - Nawet dla córki? - Zwłaszcza dla córki - powiedział Rice. Baby pociągnęła mnie za rękaw i zaczęła pospiesznie pisać. Amy, to chyba kobieta ze statku.
Podniosłam wzrok i zobaczyłam Kay. Nie miała już na sobie obcisłego, czarnego stroju, ale to bez wątpienia była ona. - Kim jest ta kobieta? - zapytałam Rice'a. - To Kay. Och, nie poznajesz jej? - zapytał zaskoczony. - Poznaję. To ona nas tu przyprowadziła. Jest silna - powiedziałam z uznaniem. - Nie, miałem na myśli to, czy nie poznajesz jej z czasów przed inwazją... była gwiazdą popu. Uważniej przyjrzałam się Kay. Wyglądała znajomo, ale nie do końca. Nie pasowały mi włosy. Z jakiegoś powodu wyobraziłam ją sobie z niebieskim irokezem. Nagle ją skojarzyłam. - To jest Kay Oh z „Kay Oh and the Okays”. - Uświadomiłam sobie z zaskoczeniem, że ich pamiętam. Byli żeńskim zespołem muzycznym, a Kay Oh to ich główna wokalistka. „Wcześniej” można ich było zobaczyć wszędzie. - Tak. Możesz w to wierzyć lub nie, teraz dowodzi Strażnikami. Pasuje to do niej. Lubi powodować kłopoty i dawać w kość. Przeraża mnie - szepnął z uśmiechem. - Mnie też - przyznałam. - To ona nas schwytała. – Przesunęłam dłonią po ramieniu. Nadal mam siniaki. Rice roześmiał się. - Kay przyprawia twoją matkę o ból głowy, ale jest dobra w tym, co robi. - A co takiego robi? - Wiesz, ona jest po prostu... trudna - powiedział, wyraźnie nie chcąc powiedzieć nic więcej. - Czyli? - Uśmiechnęłam się. - Daj spokój, Rice, coś musisz mi powiedzieć. Nie można ze wszystkiego robić tajemnicy. - Próbowałam zabrzmieć żartobliwie. Rice zastanawiał się przez chwilę, zmieniając pozycję tak, żeby Baby było wygodnie.
- Kay lubi mieszać. W posiedzeniach komisji zawsze pełni rolę adwokata diabła, po prostu nie dostosowuje się do innych. Naprawdę nie powinienem tego mówić. - Wyglądał na naprawdę podenerwowanego. - Ich praca jest chyba dosyć wymagająca fizycznie, prawda? - zapytałam. Do głowy przychodził mi pewien pomysł. - Tak. Tylko Strażnicy muszą codziennie pracować i są zwolnieni niemal ze wszystkiego, z wyjątkiem oceny psychologicznej. Kobiety nie muszą nawet dostarczać materiału genetycznego, jeśli tego nie chcą. - A jak dokładnie można zostać Strażnikiem? - zapytałam, modląc się w duchu. - Musisz zdać konkretne testy, skradanie się, szybkość, uzbrojenie... - Urwał i zmierzył mnie wzrokiem. - Amy, nie chcesz być Strażniczką. - Dlaczego nie? - Po pierwsze, twoja mama byłaby wściekła. Miał rację. To mogło stanowić problem, jeśli rzeczywiście tak było. Z drugiej strony, jej zaślepienie własnymi zasadami mogłoby działać na moją korzyść. Nie mogła mnie powstrzymać przed zrobieniem czegoś, do czego by mnie zakwalifikowano tylko dlatego, że chciała trzymać mnie z dala od niebezpieczeństwa. Nie, kiedy kazała innym obywatelom narażać życie jako Strażnicy. - Poza tym - kontynuował Rice - znasz wskaźnik śmiertelności Strażników? Szanse na przeżycie są małe. Nie chciałbym, żebyś narażała się w taki sposób. Przez chwilę myślałam o śmierci, o której była mowa w wiadomościach. - Nie, ale wiem o Floraes i sposobach na przetrwanie poza granicami New Hope. Westchnął. - Słuchaj, Strażnicy zaczęli istnieć w tym samym czasie, kiedy twoja matka została dyrektorką. Było tutaj wielu wojskowych, którzy kontrolowali ich badania, ale większość
Strażników to kadra ochronna z Hutsen-Prime oraz nowi rekruci. Na początku wszyscy chcieli być Strażnikami. Otrzymujesz specjalne leczenie, jesteś zwolniona z obowiązków i każdy w New Hope traktuje cię, jakbyś pochodziła z rodziny królewskiej. Osobiście uważam, że są to po prostu wielbieni posłańcy. - Co masz na myśli? - Głównym zadaniem Strażników jest zdobycie zaopatrzenia z zewnątrz. Pozostało tam jeszcze wiele rzeczy, dopiero teraz zaczyna brakować puszkowanego jedzenia, a odzież i przedmioty przechowywane w plastikowych opakowaniach są jak nowe. Jeśli New Hope potrzebuje nowych komputerów czy paneli słonecznych, Strażnicy udają się na zewnątrz ośrodka i je stamtąd zabierają. To niebezpieczne i konieczne, ale za każdym razem, kiedy wracają, zachowują się, jakby dokonali jakiegoś bohaterskiego czynu. - Myślałam, że pełnią funkcję policji - powiedziałam. - Myślałam, że Strażnicy chronią New Hope. Rice roześmiał się. - Soniczne nadajniki chronią New Hope. Strażnicy to taka nasza policja... Jest tu parę pomieszczeń, które zamieniliśmy na tymczasowe cele więzienne, ale prawie nigdy ich nie używamy. Zwykle każdy przestrzega tutejszych zasad. Niemal wszyscy dorośli tworzyli wcześniej personel Hutsen-Prime. Dokładnie poddawali kontroli swoich pracowników, a dzieci... - Są indoktrynowane. Spojrzał na mnie ostro. - Nie użyłbym takiego słowa. - Więc co się stało? Dlaczego ludzie nie chcą już zostawać Strażnikami? - Odnotowano za dużo zgonów, za dużo wypadków podczas treningów. Dlatego nawet nie trenują Strażników, dopóki nie osiągną wieku dorosłego. Nie możemy pozwolić, by nasze
dzieci odnosiły kontuzje w nadziei, że to będzie ich czynić dobrymi Strażnikami. - Więc właściwie jak mogłabym zostać Strażnikiem? - Męczyło mnie to jego unikanie odpowiedzi na moje pytanie. - Musisz skończyć klasę i zdać testu. Jeśli dobrze ci pójdzie, trenują cię dopóty, dopóki nie będziesz gotowa do testu końcowego. Jeśli go zdasz, zostajesz przyjęta. - Rice uśmiechnął się uprzejmie. - Słuchaj, jeśli poważnie myślisz o zostaniu Strażnikiem, dlaczego nie porozmawiasz o tym z Kay? To ona wie wszystko na ten temat. Skinęłam głową i przeszukałam wzrokiem pokój. Zobaczyłam Kay, jak wymyka się bocznymi drzwiami. Nie chciałam zmarnować tej szansy. Odwróciłam się, by za nią pójść, ale nagle poczułam na ramieniu dłoń Rice'a. - Naprawdę nie chcę, żeby ci się coś stało. Uważaj, o co prosisz. Ponownie skinęłam głową i uśmiechnęłam się ponuro. Następnie pospieszyłam w stronę miejsca, w którym zniknęła Kay i otworzyłam drzwi, wychodząc na gorące, późno wiosenne powietrze. Kay wyparowała, ale nie chciałam jeszcze wracać do środka. Zamknęłam oczy i wzięłam parę głębokich oddechów, wyciszając hałas przyjęcia, hałas New Hope. Po mojej lewej usłyszałam ostry wdech, a następnie długi, usatysfakcjonowany wydech. Zerknęłam za róg. - Witaj, Kay. Spojrzała na mnie, lekko zaskoczona. - Amy. - Ponownie się zaciągnęła. - Skąd je wzięłaś? Nie sądziłam, że papierosy są tu legalne - powiedziałam. Wzruszyła ramionami. - Nie są, ale co jest? - Podobno rozmnażanie się - powiedziałam.
Uśmiechnęła się. - Dobrze się bawisz na przyjęciu? - zapytała. - Nie bardzo. - Pewnie cię ucieszy, że obecność była obowiązkowa, szczególnie dla paru gości specjalnych. - Paru? Myślałam że zgromadziło się tutaj pół New Hope. Stałyśmy przez chwilę w milczeniu. - Chciałaś papierosa, czy coś? - zapytała Kay. Wzięłam głęboki oddech, zbierając się na odwagę. - Właściwie to chciałabym zostać Strażniczką - wypaliłam. Zmierzyła mnie wzrokiem. - I...? - Muszę się nauczyć jak przejść testy. Chcę, żebyś mnie tego nauczyła. Kay skrzywiła się. - A co Mamusia Dyrektorka myśli o tym pomyśle? - zapytała. Dokończyła papierosa i zgniotła go butem. Następnie podniosła niedopałek i schowała go do kieszeni. - Tak dokładnie to jeszcze o tym nie wie. - Dlaczego miałabym ci pomóc? - zapytała Kay. – Dostało mi się za ten twój popis z Ricem w roli głównej. - W jej głosie nie było nawet cienia rozbawienia. - Nie domyśliłabym się, że wy dwie będziecie miały ze sobą dwie spluwy, chociaż wyglądałyście na takie, co mogą sprawiać problemy. - To nie było zamierzone - powiedziałam przepraszającym tonem. Wciąż nie mogłam odczytać Kay. Nie wiedziałam, czy zastanawiała się nad pomaganiem mi, czy po prostu się mną bawiła. - A strzelenie do mnie? Jestem pewna, że to akurat było zamierzone.
- Miałaś na sobie syntetyczny kombinezon i nie wyglądasz, jakby ci się coś stało. Miałam nadzieję, że mi wybaczy, biorąc pod uwagę okoliczności. - Nadal boli. - Potarła swój bok. - Będę miała siniaki jeszcze przez parę tygodni. Mogłaś połamać mi żebra. - Cóż, wtedy myślałam, że jesteś Florae, jeśli zrobi ci to jakąś różnicę. Ku mojemu zaskoczeniu, Kay skinęła głową. - Tutejsi ludzie tego nie rozumieją. Są bezpieczni i chronieni. Nie muszą myśleć o tym, jak jest tam na zewnątrz. Jak tam jest pusto. - Nie licząc Floraes. - Tak, nie licząc Floraes. - Zaczęła odchodzić. - Czym Oni są? - zawołałam za nią. - Strażnicy muszą coś wiedzieć na Ich temat; łapią Ich, by przeprowadzać na Nich badania. Zatrzymała się, odwracając nieznacznie w moją stronę. - Jeśli chcesz zostać Strażniczką, może powinnaś się na tym teraz skupić powiedziała, ponownie odchodząc. - Więc... będziesz mnie trenować? - Podbiegłam do niej i zwolniłam, by się z nią zrównać. - Tak, ale odbędzie się to po mojemu. - W porządku. - I nie możesz opuścić żadnych lekcji w szkole, żeby twoja mama się nie połapała, że coś jest nie tak. - Okay. - I żadnego narzekania - kontynuowała Kay. - Nawet trochę? - Uśmiechnęłam się. Kay była twardzielką, ale na pewno miała poczucie humoru.
- Nigdy - powiedziała z chytrym uśmieszkiem na ustach. - Cóż, przypuszczam, że jeśli złamiesz którąś kość, to będziesz troszeczkę narzekała. - Często się to zdarza? - Byłyśmy już niedaleko przyjęcia. - Tak - powiedziała bez ogródek. - Syntetyzowane kombinezony ochronią cię przed zębami i pazurami, ale nie przed brutalną siłą. Szkolimy Strażników, by radzili sobie ze wszystkimi rodzajami ataków. Niektórym się nie udaje. - Nie udaje się w sensie, że zostają zranieni, czy... - Urwałam, kiedy Kay posłała mi znaczące spojrzenie. - O której dyrektorka wychodzi rano z domu? - zapytała Kay zanim wróciłyśmy na przyjęcie. - Zwykle o piątej. - Idealnie, możesz udać się na poranny bieg i stawić się przy Rumble Room o szóstej. To ten duży budynek naprzeciwko Biura Szkoleniowego. - Czarne drzwi? - zapytałam. - Strefa ograniczona? Skinęła głową. - Będę na ciebie czekać na zewnątrz. - Przyjdę - powiedziałam. Otworzyła drzwi, a ja dodałam: - Dziękuję. Zatrzymała się i odwróciła. - Nie dziękuj mi, mała. Potrzebujemy więcej Strażników. Każdego roku zgłasza się coraz mniej kandydatów. W tym straciliśmy już czterech i mamy tylko jednego nowego: ciebie. - Pokręciła głową. - Nie poddam się. Ostatni raz zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów. - Zobaczymy, słoneczko - dodała kpiąco, zanim weszła do środka.
Stałam na zewnątrz sama, zastanawiając się, czy kiedykolwiek New Hope będzie dla mnie domem. W głowie rozbrzmiewał mi sarkastyczny głos Kay: „Zobaczymy...”. Wróciłam na przyjęcie, zdeterminowana, by udowodnić Kay, że dam radę. Udowodnić mojej matce. I New Hope. *** - Weź to, słoneczko - powiedział kobiecy głos. - Co to jest? - pytam pielęgniarkę. Przyglądam jej się uważniej. To nie moja osobista pielęgniarka, a ja zawsze dostaję leki w pokoju, a nie w korytarzu. - Po prostu ją weź. - Wciska mi ją do ręki. Jest silna, jak na kogoś tak drobnego. - Rice powiedział, że ci przekaże, że do ciebie przyjdę. Moje myśli galopują. Cofam się o krok, zaskoczona. Otwieram usta ze zdumienia. Kay. - Przyszłaś po mnie? - Serce wali mi młotem. Pomoże mi uciec. Zalewa mnie fala ulgi. Już nie będę musiała cierpieć. Już nie będę musiała żyć w ciągłym strachu przed zbliżającą się terapią elektrowstrząsami. Kay wbija we mnie wzrok. - Przykro mi, mała, ale nie. Przyszłam tylko po to, by dać ci tę pigułkę. - Ale miałaś mi pomóc. - Otwieram usta, by powiedzieć coś jeszcze, ale ona kręci głową, uciszając mnie. - Założyłam, że tego miejsca kamery nie widzą, ale mamy tylko parę minut. - Zerka w dół na swój zegarek. - Kiedy mnie stąd wyciągniesz? - pytam błagalnym tonem. - Na razie weź pigułkę. - Jej głos jest surowy. Skinam głową i wkładam tabletkę do ust, połykając ją, po czym kaszlnęłam. - Dobra dziewczynka. - Kay pochyla się. - Później przyniosę ci więcej. Na razie tylko tyle mogę zrobić. Musisz mieć jasny umysł, jeśli mamy... - Wzdłuż korytarza idzie jedna z
pielęgniarek, a Kay udaje, że konsultuje ze mną wyniki badań. - Kiedy? - pytam ponownie, w moim głosie słychać frustrację. - Po prostu bądź gotowa - mówi, zerkając przez ramię. Nie chcę, żeby odchodziła, nie beze mnie. Cała ta radość, którą czułam parę chwil temu, zamieniła się w panikę. - Proszę, zabierz mnie ze sobą - błagam ją. - To zbyt ryzykowne - mówi smutno. - Przyjdziemy po ciebie. Kiwam głową niepocieszona. - Trzymaj się - mówi, zanim odchodzi korytarzem, trzymając nisko głowę, i znikając za rogiem. Patrzę za nią, mając mieszane uczucia. Powiedziała „Przyjdziemy po ciebie”. Nie mogę opuścić tego miejsca teraz, ale w końcu coś się ruszyło. Tłumaczenie: Macul Korekta: bacha383
~CZĘŚĆ TRZECIA~ Moja matka przyszła dzisiaj do mnie z wizytą, przyprowadza ze sobą Adama. Cieszę się, że ich widzę. Adam pokazuje mi swoją nową zabawkę, używanego plastikowego dinozaura. Dostał go od chłopca z Trzeciej Klasy, który już z niego wyrósł. Bawię się z Adamem na podłodze w moim pokoju, podczas gdy matka siedzi na łóżku i nas obserwuje. Wiem, że tabletki, które dała mi Kay, zadziałały. Wciąż jestem trochę oszołomiona, ale myślę jaśniej niż od dłuższego czasu. Odwracam się do mamy i pytam: - Jak długo tu jestem? - Minęło prawe pół roku, odkąd trafiłaś do New Hope. - Uśmiecha się do mnie
zachęcająco. - I jestem wdzięczna za każdą chwilę. - Nie. - Kręcę głową. - Mam na myśli tutaj, na Oddziale. Sięga do mnie i poprawia zbłąkane kosmyki na moim czole. - Twoje włosy robią się dłuższe, może powinnam załatwić ci strzyżenie? - Kiedy nie odpowiadam, wzdycha głośno. - Jesteś na Oddziale nieco ponad miesiąc, kochanie. Straciłam więc cały miesiąc. Co działo się w New Hope beze mnie? - Dlaczego tu jestem? - wypaliłam. - Jesteś tu, by uzyskać pomoc, jakiej potrzebujesz. - Nawet nie pomyślała, zanim to powiedziała. - Wiem... ale dlaczego konkretnie? Jakiej pomocy? - naciskam. Wpatruje się we mnie przez chwilę. - Ja... - Przerywa, po czym mówi – Dr Reynolds sądzi, że musisz być monitorowana. Zachowywałaś się w niezrównoważony sposób. - Niezrównoważony? Co takiego zrobiłam? - Pragnę, aby powróciły moje wspomnienia. Chciałabym, żeby Kay dała mi więcej tabletek, żebym przez kilka dni nie musiała zażywać leków i być ciągle zdezorientowana. Co takiego złego zrobiłam, że umieścili mnie tutaj i odurzają, zamieniając w zombie? - Amy... pozwól mi porozmawiać o tym z dr Reynoldsem. - Matka klęka na podłodze obok nas. - Nie. Wolałabym, żebyś tego nie robiła – mówię, starając się napotkać jej wzrok, ale go odwraca. - Chcę, żebyś wyzdrowiała. Nie jestem tego taka pewna. - A co jeśli nie poczuję się lepiej? - pytam. - Nie mów tak.
Bawię się z Adamem jeszcze przez kilka minut, potem moja matka musi iść. Obiecuje niedługo wrócić i całuje mnie w czoło. Adam macha mi na pożegnanie pulchnymi rączkami i obdarza mnie szerokim uśmiechem. Po kilku sekundach słyszę, jak matka mówi dr Thrope o pytaniach, które zadałam i o przebiegu mojego leczenia. Głos dr Thrope jest napięt,y kiedy wyjaśnia, że mam nawrót. Słyszę, jak mama zaczyna pociągać nosem. Pewnie płacze. Kiedy wchodzi dr Thrope, sprawdza mój stan zdrowia i zapisuje coś w mojej karcie. - Jak się czujesz? - pyta. - Czuję... - Nie wiem, czego oczekuje. - Czuję się dobrze – mówię w końcu. - A utrata pamięci? - Niektóre rzeczy powoli do mnie wracają. - Przypomniałaś sobie, jak znalazłaś się na Oddziale? - Jeszcze nie – przyznaję niepewnie. - Jestem bardzo zaniepokojona – mówi. - Leki, które przepisał doktor Reynolds, wydają się mieć niekorzystny wpływ. Twój stan się pogarsza. Po konsultacji z doktorem Samuelsem i za namową doktora Reynoldsa zdecydowałam, że rozpoczniesz jutro leczenie elektrowstrząsami. Widzi przerażenie na mojej twarzy i kontynuuje pośpiesznie. - To nie jest tak złe, jak ci się to może wydawać. Początkowo będziesz miała pogorszenie pamięci... Potrząsam głową. - Nie. - Nie mogę powrócić do tego, co było wcześniej – nie rozróżniać snów i rzeczywistości. - Ale to potrwa tylko kilka dni. Leczenie może być bardzo korzystne dla twojej psychozy.
- Czy mogę odmówić leczenia? - pytam, znając już odpowiedź. Zaczynam się trząść, strach i frustracja wypełniają moje ciało. Nie mam żadnej kontroli. Nie mam nic. Dr Thrope wzdycha. - Amy, ja tylko staram się tobie pomóc. Nie chciałam cię zdenerwować. Wyślę pielęgniarkę, żeby dała ci środek uspokajający. - Nie, nic mi nie jest. - Staram się zrelaksować, ale moje ciało nadal drży. Nie mogę nawet kontrolować własnych mięśni. Dr Thrope wychodzi i przychodzi pielęgniarka, żeby zrobić mi zastrzyk. Próbuję nie zasnąć, walczę z ciemnością. Jest tyle rzeczy, których nie pamiętam, ale jedyne, co mogę zrobić, to nie chcieć zapomnieć. *** Obudziłam się przed budzikiem i przysłuchiwałam się mojej matce, która zawsze wychodziła z domu przed piątą rano. Dwa tygodnie zajęć, treningów i opieki nad dziećmi. W końcu przyzwyczaiłam się do wstawania o świcie, zamiast chodzenia o tej porze spać. Idziesz biegać? zapytała Baby, kiedy wyszłam z łóżka. Mimo, że starałam się jej nie obudzić, słyszała mnie każdego ranka. Muszę ćwiczyć, zapisałam na jej dłoni. Nawet się nie trudziła, żeby otworzyć oczy. Zobaczymy się przed szkołą. Odwróciła się i ponownie zasnęła. Patrzyłam na nią przez chwilę, jej blond włosy ledwo zakrywały bliznę na szyi. Wyciągnęłam rękę i zaczesałam kosmyki palcami, układając je na znamieniu, choć nie byłam do końca pewna, dlaczego. Przebrałam się w T-shirt i szorty, które wygrzebałam z szafy mojej matki. Rozciągnęłam się na zewnątrz mieszkania, a potem pobiegłam w przeciwnym kierunku niż Dziedziniec. Wolałam być sama, ponieważ nie nosiłam butów i mój „cichy” styl biegania przyciągał spojrzenia. Bieganie z szeroko otwartymi ustami sprawiało, że wyglądałam jak kompletny dziwak, ale być może byłaby to przydatna umiejętność, gdybym została Strażnikiem.
Odetchnęłam wilgotnym powietrzem i zauważyłam, jak, nawet w upale, dobrze mi się przebywało na zewnątrz. Uwielbiałam kujący dotyk trawy pod stopami i spokój na obrzeżach miasta. Postanowiłam pobiec do jeziora, wiedząc że muszę wrócić za godzinę. Ostatnim razem, gdy spóźniłam się na trening, Kay nie chciała nawet na mnie spojrzeć, musiałam spędzić ten czas na własną rękę, próbując kopiować to, co robili inni Strażnicy. Mimo to, czułam ulgę, że mogłam się na czymś skupić, że miałam dni wypełnione celem. Nawet lepiej spałam dzięki wysiłkowi fizycznemu. Ziemia pod moimi stopami stawała się zimniejsza, więc mogłam stwierdzić, że zbliżałam się do jeziora. Złamała się gałązka, sprawiając, że wzdrygnęłam się na ten dźwięk w tej względnej ciszy. Każdego dnia musiałam sobie przypominać, że jestem tu bezpieczna. Vivian miała rację: bycie bezpiecznym było warte życia w tym dziwnym systemie. To też sobie powtarzałam. Kiedy dotarłam do jeziora, stanęłam i podziwiałam widoki. Głośny odgłos z mojej prawej strony sprawił, że zastygłam w miejscu, serce podeszło mi do gardła. Coś tam było, słyszałam jak idzie sprężystym krokiem w moim kierunku. Jeden z Nich. Prawie spanikowałam. Był dzień, a ja stałam całkowicie odsłonięta. - Amy? Odwróciłam się gwałtownie i omal nie osłabłam z ulgi. - Rice. - Natychmiast wróciłam z powrotem do New Hope ze świata „Później”. Rice miał na sobie znajomy biały fartuch, dżinsy, a w ręku torbę. - Co robisz? – zapytał, a w jego głosie dało się słyszeć ciekawość. Moje serce wciąż waliło z adrenaliny, wzięłam głęboki oddech żeby się uspokoić. - Ja... um... wyszłam pobiegać – wyjaśniłam. – Usłyszałam, jak idziesz z tej strony i... Spojrzał na mnie.
- Naprawdę jestem taki głośny? - zapytał. - Tak, jesteś. - Zaśmiałam się, głos mi drżał. - Pomyślałam, że jesteś ciężarówką albo Florae. - Ja przynajmniej nie warczę. - Wyszczerzył zęby. - Albo, co najważniejsze, nie jesz ludzkiego mięsa – dodałam, nagle uświadamiając sobie, jak wyglądałam. Od biegu byłam zlana potem. Otarłam twarz rękawem. Zmierzył mnie wzrokiem od góry na dół. - Miło cię tu widzieć... Dlaczego nie masz na sobie butów? Wzruszyłam ramionami. - Łatwiej mi bez nich biegać. W każdym razie, dokąd zmierzasz? - zapytałam, wskazując na jego torbę. - Idę sprawdzić kilka sonicznych nadajników. Zazwyczaj zaglądam do czterech lub pięciu każdego ranka. Dlatego nie mogę zrobić kilku rundek w ciągu tygodnia... - Czy kiedykolwiek się zepsuły? - Raz czy dwa panele słoneczne miały zwarcie. Są rozmieszczone strategicznie – zapewnił mnie. - Jeśli jeden nie działa, inne będą to rekompensować. - A co jeśli dwa przestaną działać? - zapytałam, załamana nową informacją. Nikt inny w New Hope nie wydawał się myśleć, że istnieje szansa, że Floraes mogą się przebić przez soniczną tarczę. Nawet tego nie kwestionowali. - W każdym razie, nie ma w pobliżu Floraes. To tak na wszelki wypadek. - Rice poprawił torbę, zawieszając ją na ramieniu. - Chcesz je ze mną sprawdzić? Spojrzałam na zegarek. Miałam trzydzieści minut do mojego spotkania z Kay, co oznaczało, że musiałam już wracać. Ciekawość wzięła nade mną górę. No i fakt, że lubiłam przebywać z Rice'm. Podobało mi się to, jak sprawiał, że czułam się rozumiana. Żywa.
- Jasne – powiedziałam. Zaczął powoli iść, a ja ruszyłam za nim. Obserwował mnie jak szliśmy, sprawiając, że byłam bardziej zażenowana. - Co? Dlaczego ciągle na mnie patrzysz? - zapytałam w końcu. - Nic. Po prostu... - uśmiechnął się. - Jesteś... um... tak cholernie cicho. To niesamowite. Uśmiechnęłam się. - Powinieneś zobaczyć, jak Baby się zakrada. - Co masz na myśli? - zapytał, nagle poważniejąc. - Jest bardzo sprawna. - Starałam się wyjaśnić, gdy szliśmy. - Wie jak się poruszać bezszelestnie... Musisz to robić, jeśli chcesz uniknąć Floraes. - Nauczyłaś ją jak być cicho? - Nie, niczego nie musiałam jej uczyć. Już jako małe dziecko to rozumiała. Plus, miałyśmy lata praktyki. Mogę robić więcej hałasu – zaproponowałam – jeśli to pomoże. - Nie, nie przejmuj się. Poza tym, jesteśmy już na miejscu. - Zaprowadził mnie na polanę. - Wszystkie nadajniki trzymamy na otwartym terenie, więc słońce może się dostać do ich paneli słonecznych – wyjaśnił. - Każdy ma zapasowe baterie, które działają przez czterdzieści osiem godzin i sygnał ostrzegawczy, w razie gdyby został w jakiś sposób uszkodzony przez burzę albo zwierzę. Spodziewałam się, że będzie bardziej imponujący, ale nadajnik był tylko sześćdziesięciocentymetrową skrzynką z przymocowaną do niej anteną satelitarną. - Panele zwrócone są w stronę światła – powiedział Rice, majstrując przy panelu skrzynki. - Ten maluch może obejmować promień czterech mil. - Imponujące – powiedziałam. - Szkoda, że nie mieliśmy czegoś takiego w domu. - Wydaje się, że dobrze sobie radziłaś bez niego. - Wstał, wycierając ręce.
- Miło byłoby mieć sąsiadów. - Ogarnęło mnie poczucie straty tych wszystkich zmarnowanych lat, w których mogłabym być w New Hope. Odwróciłam się i przycisnęłam ręce do oczu, mimo to z moich ust wyrwał się szloch. Potem otoczyły mnie silne ramiona, przywarłam do piersi Rice'a. - Przepraszam. - Pociągnęłam nosem. - Myślę, że należało mi się załamanie, odkąd tu przybyłam. - W porządku – powiedział uprzejmie. - Jak sobie z tym radzisz? Straciłeś kogoś na własnych oczach. Przesunął się nieco, ale wciąż obejmował mnie ramieniem. - Pracuję... dużo – zamilkł. - Bieganie ci pomaga? - Tak... - Podniosłam głowę i spojrzałam w jego ciepłe oczy. - Z wyjątkiem chwil, kiedy cię słyszę i myślę, że idzie za mną Florae. Uśmiechnął się do mnie. Patrzyliśmy na siebie, gdy nagle pochylił głowę i delikatnie mnie pocałował.25 Na początku byłam zaskoczona, ale potem poczułam, że odwzajemniam pocałunek. Trwał tylko kilka sekund. Kiedy się odsunął, spojrzał mi w oczy i powiedział: - Wiesz, wszystko będzie dobrze. - Patrzyłam na niego i skinęłam głową, nogi miałam jak z waty przez nerwowe podniecenie. - Chcesz, żebym ci pomógł dokończyć rundkę? - zapytał, ostatni raz mnie ściskając, odsunął się i poprawił okulary. Spojrzałam na zegarek. - Och, powinnam już wracać. - Już i tak byłam spóźniona, ale Kay zabiłaby mnie, gdybym w ogóle się nie pojawiła. - Ale zobaczymy się później? Skinął głową, a ja pomachałam mu na pożegnanie i pobiegłam do Rumble Room, gdzie czekała Kay. Spodziewałam się, że będzie na mnie krzyczeć, ale zamiast tego uśmiechnęła się do mnie chłodno. Wolałabym krzyki.
- Łap. - Rzuciła coś do mnie, złapałam to między palce: czarna tkanina, gładka i lekka. - Idź się szybko przebrać. Mamy dzisiaj dużo do zrobienia. Wciąż myślałam o Risie, o jego ustach na moich. Spojrzałam w dół na materiał, który rzuciła na mnie Kay. Serce zabiło mi szybciej. Mój własny syntetyczny kombinezon. *** Leżę na łóżku, kiedy sanitariusz wjeżdża z noszami do mojego pokoju. - Panno Harris, musi się pani tutaj położyć. Gapię się na niego, słaba, z zaćmionym umysłem od ostatniego zastrzyku. Podnoszę powoli głowę, starając się podeprzeć. Moje ramiona nie reagują. Mężczyzna jest niecierpliwy 25 BUM! FAJERWERKI! KONFETTI!!! SZALEŃSTWO!!!!!! \O/\O/\O/\O/\O/\O/\O/\O/\O/\O/\O/\O/\O/ i myśli, że jestem uciążliwa i próbuję mu się przeciwstawić. Podnosi mnie brutalnie i kładzie na noszach. Pozwalam mu się zapiąć, bez żadnej skargi. Kiedy wyprowadza mnie z pokoju, zastanawiam się, dlaczego mnie przenoszą. - Mogę chodzić – mówię sanitariuszowi. Ale on nawet na mnie nie patrzy. Poruszam rękami, sprawdzając pasy na nadgarstkach. Ciągnę mocniej i przy mojej twarzy pojawia się dr Thrope, idąc obok noszy. - Amy, nie szarp się. Tylko się zranisz. - Uśmiecha się uspokajająco. Jej siwo-blond kok rozplótł się, tworząc kucyk, który był przerzucony przez jej ramię. - Dlaczego jestem związana? - pytam ją, wciąż zdziwiona. - Nie zrobiłam nic złego. - Pamiętasz jak wczoraj rozmawiałyśmy o wypróbowaniu nowej procedury? Spogląda na korytarz, a potem znowu na mnie. - To właśnie teraz robimy. Szarpię pasami, tym razem mocniej. - Będę się bardziej starać – mówię jej. Dr Thrope mnie ignoruje.
- Upewnij się, że jest zabezpieczona – mówi do sanitariusza. - Sprowadzę dr Reynoldsa i spotkamy się na dole. - Czekaj...- wrzeszczę. Dr Thrope znika z pola widzenia, kiedy sanitariusz wiezie mnie korytarzem w stronę windy, czuję się bezradna. Przerażona, zaciskam mocno powieki. *** - Aaaaał. - Nie mogłam się powstrzymać i zawyłam, choć wiedziałam, że to sprawi, że Kay ruszy na mnie ze zdwojoną siłą. - Dam ci w kość – powiedziała. Ponownie zamachnęła się swoim nożem treningowym. Tym razem trafiła mnie w żebra, wciągnęłam głośno powietrze kiedy ostry ból przeszył mój brzuch. - Jezu, daj dzieciakowi spokój – krzyknął Gareth. Był mały i żylasty, często odbywaliśmy razem sparingi. Spojrzałam w górę i zauważyłam, że wszyscy nas teraz obserwowali. Nawet Rob, który nie zwracał na mnie uwagi, ponieważ, technicznie rzecz biorąc, nie byłam jeszcze jedną z nich. - Tak jak zrobią to Floraes? - zawołała Kay. Miała rację. Gdyby była Florae – gdyby jeden zatopił we mnie swój pazur – byłabym martwa. Nie byłam przyzwyczajona do kombinezonu, sposób, w jaki przylegał mi do ciała, tłumił moje ruchy. Był lekki i obcisły, przez co sprawiał, że czułam się naga. Trzeba było go wciągać na ciało jak rajstopy. Miał kieszenie, małe przegródki do trzymania rzeczy takich jak nóż czy super-cienki kompas. Kay rzuciła się na mnie. W obu dłoniach kurczowo ściskała noże, próbując imitować walkę wręcz z Florae. Usłyszałam, jak jej stopa głośno nawiązuje kontakt z matą i mogłam stwierdzić, że jest rozchwiana. Odparowałam jej cios i pociągnęłam ją do przodu za rękę. Upadła na bok, a ja przyłożyłam do jej gardła nóż, kreśląc gumową końcówką linię na jej szyi.
- Nie żyjesz – powiedziałam. - Dobra robota Harris – krzyknął Marcus. Spojrzałam w górę i się uśmiechnęłam. Marcus był jednym z wojskowych twardzieli, otrzymanie od niego komplementu było niesamowite. Nagle świat przesunął mi się przed oczami i leżałam płasko na plecach, uderzenie pozbawiło mnie tchu. - Nie triumfuj – powiedziała mi Kay, siedząc na mojej klatce piersiowej. - Teraz ty jesteś martwa. Wstała sprawnie i podała mi rękę, puszczając do mnie oczko gdy mi pomagała. Robiłam postępy i w zamian dała mi swój odpowiednik komplementu. - Dobrać się w pary – krzyknęła. - Pół godziny łomotu zanim uderzymy na strzelnicę. Udałam się do Garetha. Nie zachowywał się tak jak inni Strażnicy, którzy byli wcześniej wojskowymi. To bardziej mądrala, a nie twardziel. - Dobrze wyglądasz – powiedział kiedy zaczęliśmy sparing. Gareth nie był tak agresywny jak Kay, choć udało mu się dosięgnąć nożem mojego ramienia. - Ten syntetyczny kombinezon podkreśla twoje... atuty. - Ty stary zboczeńcu! - Starałam się nie zarumienić. Zawsze zachowywał się, jakby ze mną flirtował, mimo że powiedział mi, że nie jestem w jego typie, byłam dziewczyną i w ogóle. - Stary! - krzyknął, opuszczając osłonę i pozwalając mi dźgnąć się w ramię. Wiedziałam, że to go ruszy. Chociaż Gareth miał tylko dwadzieścia pięć lat, jego włosy były niemal w całości siwe. Żywy dowód na to, że życie Strażnika jest stresujące. - Stajesz się naprawdę dobra, Amy. - Uśmiechnął się, pocierając ramię. - Nawet Marcus i Elitarna Ósemka to zauważyli. Spojrzałam w kierunku, gdzie odbywało się intensywne szkolenie. Elitarna Ósemka to wojskowi, którzy byli na terenie Hutsen-Prime kiedy pojawili się Floraes. Kay dowodziła
Strażnikami, ale Marcus był jej zastępcą. - Jeśli cię tak obchodzi, co myśli Elitarna Ósemka, może powinieneś nabrać trochę masy mięśniowej i spróbować do nich dołączyć? - droczyłam się. - Wtedy musieliby zmienić nazwę na Szybką Dziewiątkę – zażartował. Podszedł i stanął obok mnie, przyglądając się obszarowi treningowemu. - Ta Jenny jest szybka jak Florae – zauważył. Była szybka, „tańczyła” wokół swojego partnera, Roba. Używała noży jako przedłużenia swoich ramion, rzucając się do przodu, tnąc i oddalając się. - Floraes są szybsi – powiedziałam potrząsając głową. Nie było sposobu, aby odeprzeć Florae bez broni lub łuku. To, co naprawdę wiedziałam, to im dalej byli, tym miałeś większe szanse na przetrwanie. – Poważnie Gareth, myślisz, że to pomoże, jeśli naprawdę będziesz sam na sam z Florae? - zapytałam. - To na pewno pomaga. - Byłam zaskoczona że w jego głosie nie słyszałam cienia wątpliwości. - Głównie chroni cię syntetyczny kombinezon, ale brak paniki, zabijanie bez zawahania - to właśnie utrzyma cię przy życiu. - Mniej gadania, więcej walczenia – krzyknęła do nas Kay z drugiego końca sali. Nie wiedziałam, jak udało jej się zobaczyć, że przewróciłam oczami, ale zawołała: - Amy, chodź tutaj. Chcę coś zademonstrować. Spojrzałam na Garetha. - O, cholera. - Musisz poradzić sobie sama, kochanie – powiedział, podnosząc do góry ręce i odsuwając się ode mnie. Udałam się do Kay, rozważając, czy zaciągnąć kaptur kombinezonu, aby ochronić twarz, czy nie. Zrezygnowałam z tego pomysłu, mając nadzieje, że potraktuje mnie łagodnie. Źle myślałam.
W trzech ruchach powaliła mnie na podłogę. Próbowałam wstać, ale uderzyła mnie dwukrotnie w twarz. Jęknęłam czując metaliczny smak krwi w ustach. - Następnym razem, słoneczko – powiedziała mi – załóż kaptur. * - Co ci się stało? - zapytała Vivian, jej głos był pełen niepokoju, kiedy przybyłam do klasy dwadzieścia minut spóźniona. - Kay Oh uderzyła mnie w twarz – powiedziałam jej. To był bardziej cios niż uderzenie, tak czy inaczej bolała mnie twarz, obszar wokół mojego oka zaczął zmieniać barwę na ciemny fiolet. - Co? Dlaczego to zrobiła? - To długa historia. Próbowała mi pomóc, jeśli jesteś w stanie w to uwierzyć. - Przypomnij mi, żebym nigdy nie prosiła Kay Oh o pomoc – powiedziała, wpatrując się w siniaka. - A tak poważnie, dlaczego Kay cię uderzyła? - zapytała. Wtedy na jej twarzy odmalowało się zrozumienie. - Szkolisz się na Strażnika? - wyszeptała. - Nikt nie może o tym wiedzieć – powiedziałam, ale poczułam ulgę, że sama się domyśliła. Chciałam jej powiedzieć, dać upust emocjom, ale Kay była nieugięta i miało to pozostać utrzymane w tajemnicy. - Nikomu nie powiem, obiecuję. Po prostu bądź ostrożna. - Sięgnęła po moją dłoń i ją ścisnęła. Spojrzałam na jej twarz – na jej bliznę – moje oczy śledziły białą linię. - Vivian, nigdy mi nie powiedziałaś. Co ci się stało? - zapytałam. Rozejrzała się po klasie, a następnie wskazała na drzwi. - Przejdźmy się. Na zewnątrz, na świeżym powietrzu minęła chwila, zanim Vivian zaczęła mówić. Obserwowałyśmy Klasę Drugą, bawiącą się na placu zabaw. Szukałam Adama, ale go nie zauważyłam.
- Byliśmy uwięzieni w naszym mieszkaniu – powiedziała w końcu, odbiegając daleko myślami. - Moi rodzice przebywali wtedy na zewnątrz. Prawdopodobnie zginęli od razu. Utknęliśmy. Nie mogliśmy wyjść, nie kiedy Floraes byli na wolności. Zabarykadowaliśmy frontowe drzwi, schody i zaszyliśmy się w mieszkaniu na górze. Ja, mój brat i kilka osób, które znaliśmy z naszego budynku. Nie myśleliśmy długofalowo, chcieliśmy przeżyć każdy dzień. – Na jej twarzy malował się spokój, choć jej głos był przepełniony cierpieniem. - Przez kilka dni mieliśmy elektryczność. Ale wiesz, wiadomości były strasznie ponure, prawie nam ulżyło, gdy wysiadł prąd i nie mogliśmy słuchać już radia. Nie mieliśmy kontaktu z zewnętrznym światem. Myśleliśmy, że jesteśmy jedynymi ludźmi, którzy pozostali na planecie. - Vivian szarpnęła wisiorkiem. - Po miesiącu zabrakło nam jedzenia. Byliśmy ostrożni, w zasadzie głodziliśmy się, żeby zaoszczędzić to co mieliśmy. Mój brat i starszy mężczyzna z 7B poszli przeszukać inne mieszkania. - Jej głos zadrżał na wspomnienie brata. - Nigdy nie wrócili. Floares musieli ich jakoś dopaść. - W końcu usłyszeliśmy jak jeden z nich drapie w drzwi. Pragnął nas. Jedna z kobiet nie przestawała krzyczeć. My... pewien mężczyzna, jeden z naszych sąsiadów, chciał ją zabić, żeby ją uciszyć. Próbowałam go powstrzymać, ale był zbyt silny. Uderzył mnie i straciłam przytomność. Kiedy się obudziłam, kobieta nie żyła, leżała w kałuży krwi z poderżniętym gardłem. Bolała mnie twarz kiedy dotknęłam policzka. - Pogłaskała swoją twarz. - Była mokra. Myślałam, że to przez łzy, ale spojrzałam w dół na swoją rękę, była cała we krwi. - Co się stało z mężczyzną, tym który zabił tę kobietę? Potrząsnęła głową. - Nie wiem. Nie było go, kiedy się obudziłam. Pomyślałam, że może poczuł się winny i skoczył z dachu. Nie potrafiłam sobie poradzić z samotnością, więc poszłam na górę zrobić to samo. Idąc po tych schodach w ciemności, byłam przekonana, że zaatakuje mnie Florae. -
Spojrzała na mnie, wycierając oczy. - Och Amy, chciałam po prostu umrzeć. Moich rodziców nie było, mojego brata też, cały świat był martwy, ale nie chciałam, żeby to Florae mnie zabił. Wolałam zrobić to sama. Pokiwałam głową ze zrozumieniem. - To cud – powiedziała mi. - Miałam skoczyć, kiedy usłyszałam za sobą głuchy odgłos. Strażnicy zobaczyli mnie na dachu. Przybyli mnie uratować. Dotykała palcami złoty krzyżyk zawieszony nad jej mostkiem. - Należał do mojej matki. Zawsze myślałam, że te wszystkie religijne rzeczy, w które chciała, żebyśmy wierzyli, były bzdurą, ale stojąc na tym dachu, bez nadziei w sercu, uratowana przez Strażników... Myślałam, że są aniołami. Wiem, że byłam zagłodzona i miałam urojenia z żalu, ale w tamtym momencie wierzyłam, że zesłała ich do mnie moja matka. Wciąż w to wierzę. Każdej niedzieli zapalam świeczkę i dziękuje Bogu, że żyję. Objęłam Vivian i delikatnie ją uścisnęłam. Nie byłam w stanie zabrać jej okropnych wspomnień, ale mogłam podzielić jej ból. Vivian odwzajemniła uścisk. Kiedy się od siebie odsunęłyśmy obdarzyła mnie słabym uśmiechem. - Zdziwiłabyś się, jak wiele ludzi nauki chodzi do kaplicy każdej niedzieli. Ci, którzy nie są nawet religijni, potrzebują po prostu spokojnego miejsca do modlitwy. - Nie dziwię się, w końcu jest koniec świata. - Wiesz co, nie sadzę, że to naprawdę koniec. To tylko coś nowego – powiedziała Vivian. - Mam nadzieję, że masz racje – odparłam. *** - Mam dobre przeczucia. - Słyszę jak dr Thrope mówi gdzieś w pokoju. Ciało i głowę mam zabezpieczone, widzę tylko sufit. - Po ilu zabiegach możemy się spodziewać poprawy? – Dochodzi do mnie drugi,
starszy głos. Dr Samuels. - To zależy od pacjenta – mówi dr Reynolds. Mój żołądek ściska się na dźwięk jego głosu. - U niektórych postęp zauważalny jest po jednej sesji. U innych po więcej niż dwudziestu, reszcie nigdy się nie poprawia. - A utrata pamięci? - pyta dr Thrope. - Jakie są szanse, że będzie to dotyczyć panny Harris? Była tym bardzo zaniepokojona, kiedy z nią rozmawiałam. - Amnezja wsteczna może być efektem ubocznym. Tak samo jak upośledzenie funkcji poznawczych i śmierć. Żadne leczenie nie jest bez ryzyka. Słyszę kroki i szum maszyny. Otwieram usta, aby zaprotestować, ale coś się w nich znajduje. Jest gumowe i pachnie jak stara skóra. Twarz dr Reynoldsa pojawia się przez chwilę przed moją twarzą. Oblizuje usta, z wyrazem czystej radości w oczach. - Zaczynajmy – mówi głośno. Ból uderza mnie jak piorun i ogarnia całe moje ciało. Każdy nerw, każda synapsa jest w ogniu. Płonę w środku i na zewnątrz. Wgryzam się w kawałek skóry w moich ustach, pragnąc śmierci, pragnąc, żeby ta męka się skończyła. Czegokolwiek, co mogło to powstrzymać. Kiedy tracę przytomność, witam ją z radością. Ciemność zakończy torturę. Ciemność jest ulgą. *** - Skoncentruj się – wrzasnął na mnie Marcus. - Uważaj na siebie! - krzyknął Gareth. - Gdzie twoja głowa, zostawiłaś ją w domu? - fuknęła Kay. Obserwowali, jak walczyłam z trójką z Elitarnej Ósemki, której kazano, zachowywać się jak Floraes. Oznaczało to, że rzucą się na mnie z maksymalną szybkością i będą próbować pociąć swoimi nożami. Nie tymi gumowymi, z którymi ćwiczyłam na początku, ale prawdziwymi, z ostrymi, błyszczącymi, metalowymi ostrzami.
Poczułam jak ktoś dźgnął mnie w plecy, to mogła być tylko Jenny, ponieważ dwóch chłopaków było w zasięgu mojego wzroku. Myślałam, że noszenie kaptura od kombinezonu zaszkodzi mojemu słuchowi i utrudni widzenie. Kaptur jest przymocowany do tylnej części kombinezonu, ale można naciągnąć go na twarz, gdzie bezproblemowo łączy się z materiałem na szyi zapięciami podobnymi do rzepów. Jest tak samo mocny jak reszta kombinezonu i cienki, przez co nie tłumi moich zmysłów. Zdumiewało mnie to, że koncepcja na to rozpoczęła się w naszej klasie. Vivian była geniuszem. Usłyszałam kolejne podejście Jenny, biegła od tyłu, więc przykucnęłam szybko w ostatniej sekundzie. Kay nauczyła mnie tej sztuczki. Jenny potknęła się o mnie i upadła na bok. Popchnęłam ją na plecy i nakreśliłam nożem linię na jej szyi. Zgodnie z zasadami, była martwa. Dowiedzieliśmy się, że jeśli chcesz walczyć nożem z Florae, najlepszym wyjściem jest poderżnięcie mu gardła i zerwanie rdzenia kręgowego. Dźgnięcie w inne miejsce tylko by go wkurzyło. Odsunęłam się od Jenny, która udawała martwą na ziemi. Nick i Rob nie tracili czasu i ruszyli na mnie, od razu mnie zdejmując. Dźgnęli mnie w twarz i tors. Teraz to ja byłam martwa. Wycofali się i Jenny podniosła się z podłogi. Zdjęła swój kaptur. - Nie jest źle. - Uśmiechnęła się. Ściągnęłam kaptur, czując się sobą rozczarowana, ale też sfrustrowana całym tym układem. - Wiecie, że to jest kompletnie nierealistyczne – powiedziałam im. - Nie bądź osobą, która nie potrafi przegrywać – powiedział Nick. Nie zdjął kaptura, więc nie mogłam zobaczyć jego miny. - Nie. Gdybyście byli Floraes – wyjaśniłam – byłabym martwa w ciągu pięciu sekund. Jeśli udałoby mi się zabić Florae-Jenny, wy dwaj od razu byście się na nią rzucili, a ja
mogłabym podjąć próbę ucieczki... albo zabić was obu podczas pożywiania się nią. Porywacie Floraes, prawda? Nie badacie ich? Nie uczycie się tego, jak się zachowują? Zapadła cisza, a Kay i Marcus wymienili spojrzenia. - Amy, mogę z tobą porozmawiać? - zapytała cicho Kay. Podeszłam do nich z wysoko uniesioną głową, choć tak naprawdę chciałam się skulić i patrzyć w podłogę. - Skąd wiesz, że chwytamy Floraes? - zapytał Marcus. - Widziałam was, zanim tu przybyłam. - Zniżyłam głos. - Jeden próbował mnie zabić, zanim go przechwyciliście. - Nie powiedziałam im, że byłam na strzeżonym obszarze i widziałam torturowanych Floraes. Oboje ucichli. W końcu Marcus obdarzył mnie intensywnym spojrzeniem. - Słuchaj Amy, trzymamy Floraes w bezpiecznym obiekcie na terenie bazy. Większość obywateli New Hope nie czułoby się komfortowo wiedząc, że tutaj są. - Ale badacie ich? - zapytałam, zastanawiając się, ile będą mogli mi powiedzieć. - Tak. Badamy ich z wielu powodów. To istotne dla doskonalenia naszych metod szkoleniowych. Obserwujemy, w jaki sposób się poruszają, jak reagują na zdobycz... - Masz na myśli ludzi. - Mam na myśli jakiekolwiek ssaki. - Popatrzył na mnie groźnie. - Co, myślałaś, że karmimy Floares niegrzecznymi dziećmi? - Nie, oczywiście, że nie. Zastanawiałam się, dlaczego nie wiecie, jak się zachowują w grupach... - Urwałam, przypominając sobie, że Floraes które widziałam, były trzymane osobno, po jednym w pokoju. - Są zbyt niebezpieczni w grupie – wyszeptałam. - Możemy badać tylko jednego na raz – potwierdziła Kay. - W przeciwnym razie, nie moglibyśmy ich powstrzymać. - Ale wychodzicie w... - Miałam powiedzieć „Później”, ale zdałam sobie sprawę, że
nie wiedzieliby, o co mi chodzi. - Wychodzimy, zbieramy zapasy i pojedynczych ocalałych. Mamy hover-koptery i broń. Unikamy miejsc, w których roi się od Floraes, chyba że naszym celem jest ich schwytanie. Wtedy szybko działamy i wracamy. - Więc po co to szkolenie? - zapytałam. - W Marines – powiedział mi Marcus – naciskają na ciebie do granic możliwości, narażają cię na każdy możliwy horror. Gazują cię. Podtapiają. Boisz się, ale to tylko trening. Następnym razem nie obawiasz się tak bardzo. Wiesz, czego się spodziewać. - Nie możemy mieć Strażników, którzy zamarliby przy pierwszym spotkaniu z Florae twarzą w twarz - wyjaśniła Kay. - Polegamy na sobie, więc każdy musi dobrze działać. Nie ma żadnych alternatyw. - Rozumiem – powiedziałam. - Możemy kontynuować ćwiczenia? - krzyknęła Kay tak głośno, żeby inni ją usłyszeli. - Mogę tym razem być Florae? - zapytałam z nadzieją. - Nie, dopóki nie staniesz się prawdziwym Strażnikiem, słoneczko. - Kay uśmiechnęła się złośliwie. Zanim wróciłam na matę, wciągnęłam kaptur z powrotem na twarz i zrobiłam minę, której nie mogła zobaczyć. Potem czerpałam coraz więcej przyjemności z udawanego zabijania Nicka i prawdziwego szturchania Roba w twarz. Nie miało znaczenia, że na końcu i tak przegrywałam. Po prostu nie dało się wygrać z Floraes. * Po kilku godzinach wyszłam z Rumble Room’u, zmęczona po treningu. To dlatego go nie zauważyłam, przed tym jak zawołał moje imię. - Amy? Odwróciłam się. Dr Reynlods patrzył na mnie z dziwnym uśmiechem na ustach. - Nie zdawałem sobie sprawy, że masz pozwolenie na przebywanie w obszarze o
ograniczonym dostępie. - Ja... - Zamarłam, oniemiała. Na szczęście Gareth stał obok drzwi. Zauważył dr Reynoldsa i mnie, stojącą z otwartymi ustami jak idiotka. - Jeszcze raz dziękuję, Amy – powiedział szybko. Miał na sobie cywilne ubranie, dżinsy i koszulkę. Wyglądał zupełnie inaczej niż w kombinezonie – mniej przerażająco, nawet z prawe całkowicie siwymi włosami wydawał się dużo młodszy. - Tak... żaden problem – odpowiedziałam powoli, wciąż stojąc w bezruchu. - Dr Reynolds. - Gareth kiwnął do niego głową. - Co pana tu sprowadza? - Chciałem zobaczyć Strażników podczas treningu, ale widocznie się spóźniłem – powiedział, ten upiorny uśmiech znowu się pojawił na jego twarzy. – Zbliża się twoja ocena psychologiczna. - Znowu? Minęło już sześć miesięcy? - zapytał Gareth. - Zdawało mi się, że moja głowa była poddawana psychoanalizie w zeszłym tygodniu. Dr Reynolds zachichotał. - Cóż, miejmy nadzieje, że udało ci się rozwiązać niektóre kwestie dotyczące twoich relacji. Gareth się skrzywił. Wspomniał mi, że niedawno zerwał ze swoim chłopakiem, ale nie wdawał się w szczegóły. To musiało się źle skończyć. Zauważyłam, że komentarz dr Reynoldsa głęboko go zranił. Dr Reynolds wrócił do mnie spojrzeniem. - Amy... - Amy została zaproszona tutaj przez Kay – powiedział Gareth z rozdrażnieniem, nie udając już przyjaznego. - Powiedziała nam więcej o swoich doświadczeniach z Floraes w tej dziedzinie. Jest niedocenionym źródłem informacji. - Jestem pewien, że tak jest. - Badał moją twarz. – Słyszałem właśnie, że sporo
mówiłaś o Floraes. - Moja krew zamieniła się w lód. - Tak. – Głos mi się załamał, przełknęłam ślinę zanim znowu się odezwałam. Chciałam się przygotować do spotkania ze Strażnikami. - Blefowałam, próbując iść w ślady Garetha. - Nie chciałam niczego pominąć. - Oczywiście, że nie. - Cóż, muszę iść do klasy. - Odwróciłam się, by odejść. - Amy, ja... - zaczął dr Reynolds. - Pójdę z tobą, Amy – powiedział Gareth, przerywając mu. Szturchnął mnie, żebym się ruszyła. Starałam się nie odwrócić, ale gdy to zrobiłam, dr Reynolds już zniknął w Rumble Room’ie. Odetchnęłam z ulgą. - Ten człowiek jest przerażający – wyszeptałam do Garetha. - A nie wiesz na jego temat nawet połowy – powiedział Gareth. – Musi wiedzieć, że z nami trenujesz. - Skąd? - Domyślam się, że od Marcusa... Kay od jakiegoś czasu myśli, że szpieguje dla dr Reynoldsa. - Po co miałby szpiegować Strażników? - Nie mogłam się powstrzymać i znowu się obejrzałam, upewniając się, że nikt nas nie śledził. - Kiedy Strażnicy rozpoczynali działalność, Marcus miał być liderem bez żadnych formalności. Jednak dr Reynolds jest inteligentny. Wiedział, że obywatele nie będą zadowoleni z czegoś, co przypomina dyktaturę wojskową, nikt nie chce żyć w państwie policyjnym. - Więc Kay dowodzi, a Marcus informuje dr Reynoldsa o wszystkim, co jest niezgodne z planem – dopowiedziałam. - Tak, tak właśnie myślimy. Jesteśmy szczególnie ostrożni, kiedy przebywamy w
pobliżu Marcusa i Elitarnej Ósemki. Nie to, że robimy coś złego – powiedział Garet, patrząc na mnie z ukosa. - Z wyjątkiem szkolenia ciebie. Kay musi mieć wielki plan, skoro w ten sposób ryzykuje. - Może to nie będzie obchodzić dr Reynoldsa – podsunęłam. Gareth potrząsnął głową. - On ustala zasady, na pewno będzie go obchodzić, jeśli zostaną złamane. Ale może też rozważyć korzyści. - Co masz na myśli? - Twoje szkolenie nie jest aż takie złe, w ogólnym rozrachunku. Jeśli położy temu kres, zdemaskuje swojego szpiega i straci prawie przeszkolonego Strażnika. Dotarliśmy do szkoły i odwróciłam się do Garetha, żeby go pożegnać, miło było wiedzieć, że jest kimś, komu mogę zaufać. - Dziękuję, że mi tam pomogłeś. - Jasne, po prostu... uważaj na siebie, kochanie – powiedział puszczając mi oczko, wracając z powrotem do swojego normalnego, żartobliwego „ja”. - Będę. - Uśmiechnęłam się, ale moje rozbawienie się ulotniło gdy odszedł. Rozejrzałam się i zauważyłam Baby. Podbiegłam do niej, zgarniając w gigantycznym uścisku. Pocałowałam ją w czubek głowy i odprowadziłam do klasy, chociaż tak naprawdę chciałam ją wziąć w ramiona i uciec. Ale dokąd? Tłumaczenie: Avis Korekta: Macul Korekta: Macul Budzę się z krzykiem. Czuję na ramionach czyjeś ręce, drugą parę mam na czole. Ktoś stara się mnie uspokoić. - Amy...wypij to – nakazuje dr Thrope. Stoi obok z kubkiem wody.
- Są tutaj. Floraes – krzyczę, kiedy łzy spływają mi po policzkach. Dr Thrope błyska mi światłem po oczach, badając mnie. - Miałaś zły sen – zapewnia mnie. - Jesteś tutaj bezpieczna. - Nie jesteśmy bezpieczni! - krzyczę. - Gdzie jest Baby? Muszę ochronić Baby przed Floraes. - Masz niekorzystne reakcje na leczenie. - Chcesz umrzeć? - Płaczę. - Zabiją nas. – Ona nie rozumie niebezpieczeństwa, w jakim się znaleźliśmy. - Amy, uspokój się. - Puść mnie! - krzyczę najgłośniej jak mogę, odpychając dr Thorpe. Spadam z łóżka i czołgam się w stronę drzwi. Udaje mi się pokonać kilka metrów, kiedy zatrzymuje mnie sanitariusz. Podnosi mnie i ciągnie z powrotem do łóżka. Krzyczę i próbuję walczyć, ale moje ciosy są zbyt gwałtowne i słabe. Przytrzymuje mnie, podczas gdy dr Thrope przywiązuje mnie do łóżka, zabezpieczając moje nadgarstki i kostki. Cofa się kilka kroków i obserwuje jak się szarpię. - Wzywałaś mnie? - Dr Reynolds wchodzi do pokoju, spoglądając na mnie. - Panna Harris nie reaguje dobrze na leczenie – mówi głośno, zdenerwowana. Terapia elektrowstrząsami wyraźnie pogorszyła jej stan. - Proszę – odzywam się. - Wypuście mnie. - Leczenie próbne okazało się błędem – mówi do niego, marszcząc brwi. - Skąd mamy to wiedzieć? – pyta spokojnie dr Reynolds. - Wygląda na obiecującego kandydata. - Może powinniśmy kontynuować leczenie pierwotne – sugeruje dr Thrope. - Było nieskuteczne w walce z jej psychozą. - Dr Reynolds zerka na mnie. – A może
podniesiemy dawkę? - Dr Reynolds pisze coś w mojej karcie i podaje ją dr Thrope. Ta czyta ją, po chwili jednak podnosi głowę. - Ale to prawie podwójna dawka! Dr Reynolds patrzy na nią. - Nie zgadzasz się z moim zaleceniem? - pyta chłodno. Dr Thrope wzdryga się lekko. - Nie... zgadzam się całkowicie. Dr Reynolds wychodzi, ale dr Thrope zostaje i patrzy na mnie przez chwilę. Bierze głęboki oddech przed wyjściem z mojego pokoju, wracając kilka chwil później, aby zrobić mi zastrzyk. Środek uspokajający działa niemal natychmiast. Zaczynam się tracić przytomność. Staje nade mną, staram się trzymać oczy otwarte. - Proszę... - szepczę. - Jeśli mnie zwiążesz, nie będę mogła uciec przed Nimi. Proszę... Postać dr Thrope się rozmywa, kiedy leki zaczynają przejmować nade mną kontrolę. - Nie masz się o co martwić – mówi, kiedy mdleję. - Wszystko jest w porządku. *** Ostatnie kilka tygodni były piekłem. Kay jeździła po mnie bardziej niż zwykle. Na dodatek mojej matki nigdy nie było w pobliżu. Gdyby nie Vivian, byłabym zagubiona. Zmuszałam ją, aby pomogła mi opiekować się dziećmi. Czasami u mnie spała. Rozmawiałyśmy o wszystkim, czego nam brakowało z „Wcześniej”. Baby uwielbiała nasze wspólne nocowania i starała się nie spać jak najdłużej, ale zwykle zasypiała przed nami. Jednak tego wieczoru siedziałam sama w piżamie na kanapie, czytając książkę. Mięśnie mnie bolały, byłam zmęczona po treningu. Chciałam się tylko zrelaksować. Amy. Nagle Baby stanęła nade mną, przyszła z sypialni. Hałas ucichł. Baby wyglądała na wpół przestraszoną i na wpół uspokojoną. Co masz na myśli? zapytałam.
Nie ma hałasu wyjaśniła Baby. Tego buczenia. Jakiego bu...? Wciągnęłam powietrze i zrozumiałam, co chciała mi powiedzieć. Soniczne nadajniki. Jeśli były cicho, to oznaczało... Moje myśli przerwał krzyk rozdzierający ciszę. Zeskoczyłam z kanapy, wyłączając wszystkie światła. Baby, zostań tutaj powiedziałam i wpadłam do naszej sypialni. Spojrzałam przez okno na dziedziniec znajdujący się poniżej. Ogarnął mnie chłód i zaczęłam się trząść. Kilkoro z Nich ucztowało na dziedzińcu. Przykucnęłam z głową w dłoniach kołysząc się w przód i tył. Nie mogłam sobie pozwolić na całkowite załamanie. Baby obserwowała mnie z drzwi. Baby to Oni. Są tutaj, teraz. Baby pokręciła głową, nie chcąc mi uwierzyć. Zamarłam i starałam się myśleć. Nie mogłyśmy uciec, tyle wiedziałam. Nie mogłyśmy też czekać. Drewniane drzwi nie zapewniają dużej ochrony. Kilka minut byliby zajęci ludźmi na zewnątrz, jednak udało Im się rozprzestrzenić po całym świecie w ciągu kilku dni. Nie zajęłoby Im dużo czasu zniszczenie populacji New Hope. Moja matka byłaby gotowa na coś takiego. Wzięłam głęboki oddech, żeby się uspokoić. Wtedy przypomniałam sobie o Adamie, który nadal był w swoim pokoju. Baby sprawdź co u Adama. Jeśli nie śpi, upewnij się, że jest cicho. Kiwnęła głową, jej instynktowne umiejętności przetrwania powróciły. Pobiegłam korytarzem i przejrzałam pokój mamy. Musiała mieć gdzieś pistolet, ale chciała trzymać go z dala od Adama. Mój wzrok przykuło metalowe pudełko na najwyższej półce w szafie. Przysunęłam krzesło od biurka, aby się do niego dostać. Proszę, niech nie będzie zamknięte. Drżąc, cieszyłam się ze zdobyczy. Pudełko otworzyło się, a ja na wpół zaśmiałam się i rozpłakałam. W środku znajdował się pistolet i magazynek z nabojami. To był pistolet Strażników, całkowicie cichy. Z rodzaju
tych, z którymi trenowałam od miesięcy. Szybko załadowałam nabój i pobiegłam do Baby. Stała nad łóżeczkiem Adama, obserwując go w milczeniu. Odwróciła się, kiedy weszłam do pokoju, choć nie wydałam z siebie żadnego dźwięku. Hałas znowu powrócił powiedziała. Ponownie włączono nadajniki, ale to nie wygoni Floraes, którzy są w New Hope. To tylko Ich wzburzy. Muszę iść. Muszę Ich znaleźć. Tych, którzy dostali się do środka. Ludzie New Hope byli głośni i nieświadomi. Nie wiedzieli, jak sobie radzić z Floraes. Nie posiadali żadnego doświadczenia – tylko wiedzę teoretyczną. Powinnam iść? zapytała Baby. Mogę ci pomóc Ich usłyszeć. Nie, zostań z Adamem. On cię teraz potrzebuje. Upewnij się, że będzie cicho. Jeśli jeden z Nich się tutaj dostanie, ukryjcie się. Co jeśli będzie płakał? Jej twarz była pełna desperacji. Też go kochała. Spraw, żeby zrozumiał. Jeśli będziesz musiała, zostaw go. Pożałowałam tych słów jak tylko je wypowiedziałam, ale nie chciałam już się nad tym zastanawiać. Nie mogłam pozwolić Baby umrzeć. Lepiej, żeby jedno przeżyło niż gdyby oboje mieli zginąć. Przegoniłam ponure myśli z głowy, kiedy biegłam na dół. Cicho prześlizgnęłam się przez drzwi i szybko rozejrzałam po okolicy. Byli wszędzie: przynajmniej dziesięciu znalazło już swoje ofiary, kilku przykucnęło, gotowi do wykończenia wszystkiego, co usłyszą. Jeden pobiegł w moją stronę, a ja zareagowałam automatycznie, wycelowałam w jego głowę tak jak na ćwiczeniach na strzelnicy. Pociągnęłam za spust. Gwałtownie poleciał do tyłu, dwóch kolejnych rzuciło się na niego rozrywając go na żółto-zielone mięso. Widziałam jeszcze kilku pożywiających się Floraes, ale na razie ich zostawiłam. Przez jakiś czas nie skończą, a ja byłam bardziej zmartwiona stworzeniami wciąż szukającymi jedzenia. Później będę mogła wrócić i ich zabić, jednego po drugim. Usłyszałam jednego za mną, więc odwróciłam się, by strzelić.
- Spokojnie to tylko ja. Z kaptura syntetycznego kombinezonu dobiegł do mnie głos Kay. Zmieszała się z nocą i musiałam zmrużyć oczy, aby dojrzeć jej postać. Jej głos poniósł się po Dziedzińcu i kilku Floraes spojrzało na nas, rozdarci między świeżą ofiarą, a ideą większej ilości mięsa. Podbiegłam szybko do niej i przyłożyłam głowę do jej ucha. - Co się dzieje? - wyszeptałam rozpaczliwie. Kay pokręciła głową. - Też chciałabym to wiedzieć. - Masz dodatkowy kombinezon? - W Rumble Roomie... Nie mogę ci przydzielić Strażnika, żeby z tobą poszedł, ale możesz wziąć moją kartę magnetyczną... - To by zajęło zbyt dużo czasu. Zapomnij o tym. Dam sobie radę bez niego. Przywykłam do tego. - Powodzenia – wyszeptała Kay i zniknęła w barwach nocy. Oby Strażnicy byli przygotowani. To nie było przeszukiwanie i ratunek, tylko wojna. Strażnicy przyzwyczaili się do spotykania Floraes, mając wsparcie. Musieliśmy teraz chronić ludzi New Hope. Byli całkowicie bezbronni. Czułam się niebezpiecznie odsłonięta ze światłem księżyca odbijającym się od mojej bladej skóry i białej piżamy. Ale przynajmniej miałam broń. Ponownie się skupiłam. Po mojej lewej był Florae. Wiedziałam, że mnie zauważył, ponieważ słyszałam jego szalone warczenie i nagły sprint. Odwróciłam się i strzeliłam go w ramię, co ledwo go spowolniło. Ponownie wycelowałam i udało mi się trafić w szyję. Impet rzucił nim do przodu i upadł u moich stóp, z głową wykręconą w bok. Trysnęła czarno-zielona krew, więc odskoczyłam. Nie chciałam mieć na sobie zapachu krwi.
Musiałam strzelać prosto w głowę – w przeciwnym razie tylko ich wkurzę. Tego właśnie nauczyli mnie Strażnicy: aby zabić Florae, musisz strzelić mu w głowę albo podciąć gardło odrywając ją od ciała. Pamiętałam każdy trening. Nie bój się Ich. To ty tutaj masz broń. Na Dziedzińcu rozległo się więcej krzyków. Świat znowu się kończył. Zwalczyłam chęć ucieczki i ukrycia się, tak jak to robiłam wiele razy w „Później”. Obok mnie popędziła rozmyta żółta plama, potem jeszcze jedna czerwona. Zabiłam dwóch Floraes goniących dzieci, których kombinezony odbijały światło księżyca i świeciły się jak latarnie. Biegli do domu, do akademika, ale ruch tylko przyciągał więcej Floraes. Skąd ich się tyle wzięło? Jak długo nadajniki nie działały? Trzymając się cieni, popędziłam w stronę szkoły, gdzie akademiki zajmowały dwa górne piętra. Dzieci stanowiły łatwy cel, ale nie wiem, co bym zrobiła gdyby zabrakło mi naboi. Nie miałam noża, poza tym wątpiłam, żebym faktycznie mogła zabić Florae samym ostrzem, nawet jeśli to trenowałam. Dotarłam do wejścia głównego. Widok roztrzaskanego drewna jasno mówił, że Floraes byli już w środku. Serce mi zamarło. Dzieci w łóżkach nie mają gdzie się ukryć. Zostaną zmasakrowane. Wpadłam do środka pędząc korytarzem tak cicho, jak było to możliwe. Większość żółtych i pomarańczowych drzwi była zamknięta. Na górze minęłam czerwone drzwi i przeszłam z powrotem do schodów prowadzących do akademików. Za bardzo się spieszyłam. Nie słyszałam swojego ciężkiego oddechu, aż było na to za późno. Jeden z Nich prawie mnie dopadł, lecz w ostatniej chwili odwróciłam się i wystrzeliłam. Na szczęście kula trafiła go w czoło. Jego żółte oczy, zacięte i jarzące się, zgasły gdy upadł na podłogę. Szłam po schodach bokiem, starając się, aby jedno ucho słyszało, co się dzieje na górze, a drugie to, co na dole. Kiedy dobiegło do mnie łkanie, przedarłam się przez drzwi i
wślizgnęłam do pokoju, omal nie upadając. Kiedy odzyskałam równowagę, zdałam sobie sprawę, dlaczego podłoga była mokra: była śliska od krwi. Oszalała rozejrzałam się po pokoju, strzelając po kolei do każdego pożywiającego się Florae. Nikt nie przeżył. Nie myślałam logicznie, powinnam zacząć od pierwszego pokoju i torować sobie drogę na dół. Cofnęłam się z powrotem na korytarz, zostawiając za sobą krwawe ślady. Usłyszałam hałas dobiegający zza zamkniętych drzwi. Pochyliłam się, nasłuchując. Usłyszałam łkanie i potem miękkie „Ciiii”. Otworzyłam drzwi i weszłam szybko do pokoju, zamykając je za sobą z prawie niesłyszalnym kliknięciem. Floraes wkrótce tam będą. Jeśli ja to usłyszałam, to Oni też. Pokój wyglądał jak klasa w przedszkolu: wiele małych stolików otoczonych małymi krzesłami. Na końcu znajdowały się drzwi. Nasłuchiwałam wszelkich dźwięków, jak odgłosy oddychania lub czegoś co mogłoby mi powiedzieć, gdzie ukrywali się ludzie. Od przeciwległej ściany dobiegło do mnie westchnienie, a kiedy się nisko pochyliłam, zobaczyłam jego źródło. Niańka i dwoje małych dzieci w różowym ubraniu spojrzeli na mnie ze strachem. Zajrzałam pod inne stoły, gdzie było więcej skulonych i przestraszonych dzieci. Skinęłam na Niańkę, żeby wyszła. Przyczołgała się na rękach i kolanach, boleśnie głośno. Przyłożyłam usta do jej ucha. - Co jest za tymi łączonymi drzwiami? - wyszeptałam. - Pokój Klasy Drugiej – powiedziała, jej szept był głośny z desperacji. – Dzieci chowają się tam pod łóżkami. Przyszliśmy z pokoju obok, kiedy usłyszeliśmy krzyki z zewnątrz. - Zabierz tam dzieci – powiedziałam. Spojrzała na mnie tępo. - Teraz. Szybko i cicho nakazałam ściszonym tonem. Niańka machnęła do dzieci, żeby wyszły spod stołów i zapędziła je do sąsiedniego pokoju. Pomogłam, ale nadal patrzyłam na drzwi. Robiliśmy za dużo hałasu, więc to była
tylko kwestia czasu. Przeszukałam małą kuchnię używaną do robienia przekąsek i znalazłam kilka noży. Wsunęłam jeden za pasek i podałam drugi Niańce, zanim wyszła z pokoju. - Zachowaj ciszę – ostrzegłam. - Jeśli jeden przebije się przez drzwi, celuj w szyję. Chwyciła nóż drżącymi rękami. - I wyłącz światła. Skinęła głową i cicho zamknęła drzwi. Było cicho jak na cmentarzu, ale Floraes wiedzieli, że tutaj byliśmy. Po sekundzie usłyszałam drapanie w drzwi a potem szaleńcze dyszenie. Soniczne nadajniki znowu działały, więc byli wzburzeni. Nie mieli gdzie się ukryć przed hałasem. W ciągu kilku sekund stworzenia były prawie przy drzwiach. Nie wiedziałam, ile ich jest, ale domyślałam się, że więcej niż moich naboi. Wzięłam głęboki oddech. Powstrzymam ich na tak długo jak będę mogła. Jeśli kilku zranię, zaczęliby się sobą pożywiać. W ten sposób kupię sobie trochę czasu. Drzwi zaskrzypiały i zaczęły się otwierać. Wycelowałam, gotowa do wystrzału, jak tylko się całkiem otworzą, jak tylko zobaczę zielony błysk głowy Florae. Serce waliło mi młotem, ale ręce mi się nie trzęsły. Wiedziałam, że mogę Ich zabić. Jeden wystawił wąską szyję zza drzwi, pocisk był szybszy od Florae. Nagle zrobiło się cicho. Żadnego hałasu, żadnego skrobania, żadnego warczenia. Cofnęłam się ostrożnie, trzymając broń w górze. Potem drzwi zaczęły się otwierać. - Amy! – Gareth zerwał kaptur zaszokowany. - Co ty tu do cholery robisz? - W drugim pokoju jest grupka dzieci z Klasy Drugiej. - Wskazałam przez ramię. - Zostań tutaj z nimi, a my tu posprzątamy. Chyba załatwiliśmy wszystkich, ale Elitarna Ósemka wciąż poluje na zewnątrz. Skinęłam głową, słaba z ulgi, zbyt wyczerpana by mówić. Spojrzał na mnie. - Te martwe Floraes w drugim pokoju...? - Zajęłam się nimi, ale nie mogłam ocalić dzie... - Nie chciałam płakać. Nie tutaj. Nie
teraz. - Odwaliłaś kawał dobrej roboty – powiedział Gareth. Naciągnął kaptur i wyszedł lekko z pokoju. Oparłam się o drzwi, zsunęłam po nich i padłam na podłogę jak kłoda. Zaczęłam się trząść, kiedy adrenalina opuszczała moje ciało. Zastanawiałam się, jak wielu ludzi zginęło. Objęłam ramionami kolana i czekałam, aż wróci Gareth i powie nam, że już po wszystkim. *** - Już się skończył? - pytam dr Thrope. Pochyla się nad moim łóżkiem. - Co się skończyło? - Atak. - Patrzę na nią. - To było kilka miesięcy temu – mówi. - Jesteś teraz na Oddziale. Zamykam oczy. - Mój umysł jest pełen dziur – mówię. - Przepraszam za to. Częściowo to niepożądana reakcja na terapię elektrowstrząsową, a częściowo na leki. – Czuję, jak wisi nade mną. - Amy, zamierzam rozwiązać ci teraz ręce. Rozumiesz? - Tak. - Otwieram oczy. W pokoju znajduje się kilka innych osób. Pielęgniarka i kilku sanitariuszy. Dr Thrope podąża za moim spojrzeniem. - Są tutaj tylko na wszelki wypadek – wyjaśnia, kiedy uwalnia z pasów moje nadgarstki. Poruszam rękami. - Dziękuję dr Thrope. - Nie ma za co, Amy. - Odwraca się do sanitariuszy. - Moglibyście stanąć na
zewnątrz? Myślę, że panna Harris poczuje się bardziej komfortowo jeśli będzie tu mniej tłoczno. - Kiedy wychodzą, woła za nimi: - Bądźcie jednak w pobliżu. Pielęgniarka stoi blisko dr Thrope, kiedy patrzą w moją kartę. - Nie rozumiem – mruczy dr Thrope. - Leki, które przepisuje jej dr Reynolds nie pomagają. Nadal jest zdezorientowana i obojętna. - Myślisz, że diagnoza dr Reynoldsa była mylna? - pielęgniarka pyta z powątpiewaniem. - Nie, oczywiście, że nie26 – mówi pośpiesznie dr Thrope. - Po prostu słyszałam, że dr Reynolds może być trochę zbyt liberalny w leczeniu. Utrzymuj ją na ograniczonej dawce. Zobaczymy, jak się będzie miała. - A inne ograniczenia? - Zostawmy ją dzisiaj w pokoju. Jeśli nie będzie żadnych problemów, będzie mogła jutro zmieszać się z innymi pacjentami. Upewnij się, że będzie cały czas eskortowana przez sanitariusza. Nie chcemy, żeby panna Harris została tym wszystkim przytłoczona. Zanim wychodzi, ponownie pytam dr Thrope o atak. - Dlaczego wydaje mi się jakby to było wczoraj? - To przez stan twojego zdrowia, Amy. Na twoje nieszczęście terapia elektrowstrząsami tylko go pogorszyła. - Czy moje wspomnienia powrócą? - pytam, głos zdradzał mój niepokój. - Nie wiem tego na pewno – przyznaje. - Ale może jeśli skupisz się na rzeczach, które pamiętasz, pomoże ci to wypełnić puste miejsca. Posłuchałam jej rady i powróciłam wspomnieniami do nocy ataku starając się wszystko sobie przypomnieć. *** Minęła godzina, zanim Strażnicy upewnili się, że New Hope było bezpieczne. Kiedy
wróciłam do domu, czekała na mnie mama tuląc Adama w ramionach. - Amy. - Płakała, wydając zduszony dźwięk. - Mamo! Wszystko w porządku? - Podbiegłam do niej i przytuliłam ją i Adama. Sięgnęłam po Baby, przyciskając ją do nas. 26 KLJHFLHAFOQWIHFOW#QIHGFQWO#HGF NO SERIO?! ---______--- /Macul - Amy co cię napadło, żeby uciec w ten sposób? Mogłaś zginąć! - Matka odsunęła się i spojrzała na moją twarz, ściskając mocno moje ręce. - Jesteś ranna? Czy któryś cię ugryzł? - Nie, nic mi nie jest. - Nie wiedziałam, jak to wytłumaczyć. - Mamo... musiałam pomóc. - Im więcej Floraes zabiłam, tym mniej ludzi zostało zmasakrowanych. - Ludzie nie wiedzą, jak sobie z nimi radzić. Nikt tutaj... Rice... wszystko z nim w porządku? - Tak. Rice pracował do późna w laboratorium – przerwała. - Och Amy, kochanie, wiem, że przeżyłaś na zewnątrz z Floraes, ale nie jesteś Strażnikiem. Nie masz odpowiedniego przeszkolenia i właściwego sprzętu. - Westchnęła ciężko. - Zakładam, że to ty wzięłaś pistolet z mojego pokoju? - Musiałam – mówię, nie potrafiąc spojrzeć jej w oczy. - Strażnicy mi go zabrali, ale mogę go odzyskać. - Zajmę się tym. - Mama potarła czoło dłonią, mogłam zobaczyć napięcie i poczucie winy wyryte na jej twarzy. - Cieszę się, że jesteś, ale przepraszam, muszę iść. Jesteśmy w stanie wyjątkowym... Nie mogę uwierzyć, że to się stało. - Rozumiem, mamo. W porządku. - Sięgnęłam po Adama. - Możesz iść. Nie ruszę się stąd. - Dobrze. - Umieściła Adama w moich ramionach i pocałowała go w głowę. Nie spał, ale był cicho. Pochyliła się by pocałować również mnie. - Amy jestem dumna z tego, że starasz się pomóc – powiedziała. - Ale bardziej jestem wdzięczna za to, że nic ci się nie stało.
Skrzywiłam się. Nawet nie myślałam o mamie, kiedy wyszłam walczyć z Floraes. Nie zastanawiałam się, czy wszystko z nią w porządku i jak by się czuła, gdybym zginęła – miałam wrażenie, że jestem z powrotem w „Później”, z nikim innym oprócz Baby. Mama zabrała torbę od laptopa i spojrzała na mnie ze smutnym uśmiechem. Znowu pocałowała Adama i mnie, a następnie udała się do drzwi. - Kocham cię. - Chciałam, żeby to wiedziała. - Ja ciebie też, Amy. - Stanęła w drzwiach. - Przepraszam, że mnie tam nie było – powiedziała nie odwracając się. Nie wiem czy chodziło jej o dzisiaj, czy trzy lata temu. To nie miało znaczenia. Koszmary z Nimi wróciły, a ja zastanawiałam się, czy kiedykolwiek odeszły. *** - Frank wiesz, że musisz wziąć swoje lekarstwa – dr Thrope mówi do kogoś na korytarzu. Wyglądam przez drzwi, aby mieć na niego lepszy widok. Jest mniej więcej w moim wieku, może kilka lat starszy. Ma ciemną skórę i kręcone brązowe włosy. Potem w świetlicy siedzę naprzeciwko niego, patrząc mu w twarz. Starając sobie go przypomnieć. Dr Thrope miała rację. Jeśli skupię się wystarczająco długo na wspomnieniu, reszta do mnie powraca. Czasami powoli, a czasem w mgnieniu oka. Całe popołudnie zajęło mi ułożenie tego, co się stało po ataku, ale w pośpiechu przypomniałam sobie pobyt na Oddziale, te części, których byłam i tak świadoma. Nagle uderza mnie, kim jest ten młody człowiek. - Jesteś Frank? - pytam. Patrzy na mnie, wzrok ma nieobecny. - Słyszałam o Franku, był w mojej klasie Teorii Postępowej. Błysk zrozumienia pojawia się w jego oczach. Mówi, nie odwracając się do mnie. - Nie jestem szalony. Jestem tutaj przez to, czego dowiedziałem się o Floraes.
- Czego się dowiedziałeś? - szepczę, czuję ucisk w piersi. Odwraca się do mnie. - Nie chcesz wiedzieć. - Chcę... Chcę wiedzieć. Powiedz mi - błagam. - Nie chcesz – podnosi głos. - Nie chcesz wiedzieć. - Teraz krzyczał. Sanitariusz, który mnie tutaj przyprowadził, biegnie w naszą stronę i stara się go uspokoić. Siadam na krześle, koncentrując się, rozpaczliwie chcąc wiedzieć o tym, co odkrył Frank. - Amy, pocisz się. Frank cię zdenerwował? - pyta pielęgniarka. Kiwam nieznacznie głową, a ona prowadzi mnie do pokoju, gdzie zostaję, aby zastanowić się nad tym, czego chłopak dowiedział się o Floraes, czego bał się powiedzieć głośno. *** Szkoła następnego ranka została odwołana, podczas gdy New Hope powracało do normy. Nie mogliśmy wychodzić z naszych mieszkań. Próbowałam dodzwonić się do Vivian, ale głos w słuchawce prosił mnie o awaryjny kod dostępu. Wszystkie linie przeznaczono jedynie do użytku służbowego. Przez chwilę oglądałam wiadomości, ale nie mogłam znieść nazwisk zmarłych czytanych w kółko za każdym razem z nowym uzupełnieniem. Ogłaszali je alfabetycznie, więc Vivian byłaby blisko przodu. Po tym, jak przeskoczyli przez Alvareza po raz trzeci, włączyłam Baby bajki. Rozległo się pukanie do drzwi i krzyknęłam: - Proszę wejść. - Rice pojawił się w salonie. - Rice! - Byłam szczęśliwa, że go widzę i zaskoczyłam z kanapy. Wpadłam na niego, niemal przewracając go w uścisku. - Cieszę się że tu jesteś. Mama mi powiedziała, że wszystko u ciebie dobrze. Myślałam, że nie powinniśmy opuszczać naszych domów – powiedziałam, ponownie go
ściskając. - Asystent dyrektorki dostaje specjalne przywileje. - Trzymał mnie mocno i pocałował w czubek głowy. - Musiałem wpaść, zwłaszcza po tym jak dowiedziałem się, co zrobiłaś zeszłej nocy. - Moja mama ci powiedziała? - zapytałam, odrywając się od niego. - Nie oglądałaś wiadomości? - Musiałam odpocząć od widoku nazwisk ofiar, poza tym nie sądzę, żeby to było dobre dla Baby. - Proszę. - Rice wziął pilota i przełączył kanał. Baby obserwowała nas z uśmiechem. Cieszę się, że tutaj jesteś Rice. Ku mojemu zdziwieniu odpowiedział Cześć Baby, pokazuję Amy telewizję. - Rice, nie wiedziałam, że uczysz się naszego języka migowego. - Byłam pod wrażeniem. Zdałam sobie sprawę, że muszę uważać na to, co mówię do Baby, kiedy jest w pobliżu. - … uratowała nas. - Telewizor zabuczał i rozpoznałam Niańkę z poprzedniej nocy. Gdyby nie ona, wszystkie te dzieci już by nie żyły. Ja bym zginęła. - Niańka płakała, ktoś podał jej chusteczkę. - Jest bohaterką. - To nie to, co się wydarzyło – zaczęłam mówić, ale kobieta z wiadomości kontynuowała. - Chodzą słuchy, że Amy Harris planuje wziąć dział w próbie na Strażnika po tym, jak skończy naukę. Dyrektorka nie udzieliła w tej sprawie żadnego komentarza. Odwróciłam się do Rice'a. - Wspominałeś komuś, że chcę być Strażnikiem? Może dr Reynoldsowi? - Dr Reynolds widział jak wychodzę z Rumble Roomu, ale co dobrego by z tego wyszło? Byłam pewna, że ma kontrolę nad tym, co nadawano w wiadomościach. Nie wolałby, żeby nikt nie
wiedział, że łamię zasady? Rice potrząsnął głową. - Nie... Wiedziałem, że coś knujecie z Kay, a po tych wszystkich pytaniach o Strażników na imprezie, musiałbym być tępy, żeby tego nie zrozumieć. Nikomu jednak nie powiedziałem. - Nie sądzisz chyba, że Vivian coś powiedziała, prawda? Tylko jej o tym powiedziałam. - Nie mogłam sobie wyobrazić plotkującej Vivian, po tym jak obiecała, że nie powie. - Nie wydaje mi się, żeby cokolwiek powiedziała, ale Amy, muszę ci coś powiedzieć. To dlatego tutaj przyszedłem.- Jego twarz stała się pochmurna, kiedy wziął mnie za rękę i ścisnął ją lekko. - Co? - zapytałam, choć miałam wrażenie, że nie chcę wiedzieć. - Co się stało? - Amy, tak mi przykro. Vivian – powiedział, patrząc mi w oczy - jest na liście zmarłych. Tłumaczenie: Avis Korekta: Macul - Amy. - Rice siada obok mnie w świetlicy. Patrzy na mnie z uprzejmym uśmiechem na twarzy. - To ja, Rice. - Wiem. - Odwzajemniam uśmiech, a serce mi wali jak młotem. - Co u ciebie? Próbuję opanować podekscytowanie. - Wszystko dobrze. Właśnie byłem u Baby... - Baby! Co u niej? - pytam rozpaczliwie, porzucając wszelkie pozory spokoju. Nie widziałam jej od czasu wizyty dr Reynoldsa. Tylko kiedy to było? - Wszystko u niej w porządku. Obiecałem, że jej pomogę. - Obiecałeś ją chronić - mówię cicho. Staram się przywołać jakieś wspomnienia, ale
bez skutku. Dlaczego Baby potrzebuje ochrony? Usilnie próbuję się skoncentrować. Powiedziałeś mi coś... - Ciiii. - Rice patrzy na kąt pomieszczenia, a ja podążam za jego spojrzeniem i widzę wmontowaną tam kamerę. Stojący pod nią sanitariusz obserwuje nas. Kiwam głową ze zrozumieniem, że muszę być ostrożna. Oblizałam wargi i odezwałam się, ostrożnie dobierając słowa. - Podano mi lek; zadziałał. Poprawił mój stan. Rice ponownie skierował na mnie wzrok. - Porozmawiam z dr Reynoldsem o możliwych metodach twojego leczenia. - Wsuwa dłoń w moją i pisze: Cierpliwości, bądź grzeczna. Biorę głęboki oddech, starając się na to w żaden sposób nie zareagować. Będę , zapewniam. Baby musiała go nauczyć naszego tajnego języka. Jak wiele wiedział? - Po prostu czasami czuję się zdezorientowana. Nie potrafię wszystkiego sobie przypomnieć. W mojej pamięci są wielkie dziury. Nawet nie wiem, jak długo tu jestem. - Prawie dwa miesiące. Patrzę ostrożnie na podłogę. Jak długo będą mnie tu trzymać? Więcej leków? pytam, ale nie rozumie tego, co piszę, więc próbuję jeszcze raz. Przyślecie Kay z dobrymi rzeczami? Ciężko je dostać. Ściska moją dłoń. Pomoc w drodze. Bądź silna. Kiwam głową, marszcząc brwi. Jestem słaba i wyczerpana. Nie wiem, ile jeszcze uda mi się wytrzymać. - Przypomniałam sobie - mówię smutno. - O Vivian. I innych rzeczach. - Przykro mi, Amy. - Nadal trzyma mnie za rękę, podczas gdy ja płakałam cicho. - Po prostu zaufaj dr Reynoldsowi. Chce ci tylko pomóc. - Pochyla się i przytula mnie. - Oddycham głęboko, przypominając sobie zapach jego mydła - kojący i podnoszący na duchu. - Weź leki i daj znać dr Thorpe, że twój stan się pogarsza. Wtedy ci coś przepiszą. Wiem, że powiedział to tylko ze względu na kamery i tych, którzy nas obserwują.
Nadal trzymając moją dłoń, pisze: Kochamy cię. Ja cię ko... - waha się przez sekundę. Trzymaj się . Okay. Wycieram twarz, lecz nic to nie daje. Łzy nadal płyną. Kiedy Rice trzyma mnie w ramionach, jeszcze raz opłakuję Vivian. *** Z zewnątrz Sala Pamięci wyglądała jak każdy inny budynek w New Hope, lecz w środku było to tylko jedno wielkie, niczym niewyróżniające się białe pomieszczenie. Krzesła ustawiono naprzeciwko mównicy i podium, a grono żałobników stało na drugim końcu i wzdłuż siedzeń. Chciałam się schować z tyłu, ale moja mama zmusiła mnie i Baby, żebyśmy usiadły przed nią i Adamem. Po co te wszystkie telewizory? zapytała Baby. Rzuciłam okiem na ściany; na całej długości korytarza widać było płaskie ekrany. Każdy z nich miał pod sobą biurko i klawiaturę. Nie jestem pewna. Moja matka wstała, by wygłosić przemowę. Starałam się jej słuchać, ale było to niemożliwe, kiedy wszystko, o czym mogłam myśleć to Vivian, i to, jak jej śmierć musiała być bolesna. Podczas gdy moja mama mówiła o sile New Hope, czułam się dokładnie odwrotnie - wycieńczona i słaba. Nazwiska ofiar po kolei pojawiały się za nią na ekranie. W końcu przestałam walczyć ze łzami. Wytarłam twarz rękawem i pomyślałam, jak niewłaściwy był fakt, że na nabożeństwo żałobne założyłam czerwony strój. Żółty sweter Baby był równie absurdalny; jakbyśmy obie należały do jakiejś sekty. Po przemowie mojej mamy, dr Reynolds wystąpił przed tłum. - Dziękuję, dyrektorko Harris. Wszyscy mogą teraz uzyskać dostęp do dowolnej zmarłej osoby poprzez każdą z rozstawionych tutaj konsol. Nie krępujcie się, jeśli chcecie dodać jakieś epitafia dla przyjaciół i bliskich. Żeby wyzdrowieć, trzeba najpierw pamiętać. -
Dr Reynolds skinął głową. Moja matka podeszła i zabrała Adama, zanim odsunęła się na bok, by porozmawiać z kimś, kogo nie znałam. Zauważyłam Kay i podeszłam do niej, kiedy moja mama nie patrzyła. Baby była zaraz za mną. - Cześć Kay - powiedziałam, zastanawiając się, kogo straciła podczas Incydentu. Nikogo ze Strażników, ale może przyjaciela? Kay miała przyjaciół? - Prawdopodobnie nie powinniśmy ze sobą rozmawiać przy ludziach - wymamrotała przez zaciśnięte zęby. - Dlaczego nie? To, że chcę zostać Strażnikiem... Moja matka nawet o tym nie wspominała. - Obserwowałam ją, stała po drugiej stronie pomieszczenia, wyglądała na zestresowaną, ale spokojną. - Myślisz, że... może po prostu powinnyśmy powiedzieć mojej mamie, że mnie szkolisz? Chyba nie miałaby nic przeciwko. Czułaby się lepiej, gdyby wiedziała, że poradzę sobie w razie ataku. - Absolutnie nie. - Kay zniżyła głos. - Jestem pewna, że, jako twoja matka, pragnie twojego bezpieczeństwa, ale jako dyrektorka, wyznaczyłaby cię jako przykład kogoś, kto nie przestrzega zasad. - Ty cały czas ich nie przestrzegasz - powiedziałam z niedowierzaniem. - Zawsze przestrzegam zasad - stwierdziła stanowczo. - Racja... zawsze. Moja matka pojawiła się u mojego boku i pociągnęła mnie za rękę, odsuwając od Kay. - Kochanie, dlaczego nie pójdziesz i nie napiszesz czegoś dla Vivian? Będę miała oko na Baby. - Spojrzała na mnie czule. - Lepiej się poczujesz. Wątpiłam w to, ale skinęłam głową i poszłam stanąć w kolejce. Po jakimś czasie tłum się przerzedził, a ja znalazłam się przy wolnej konsoli. Wpisałam "Avarez", a na ekranie natychmiast pojawiło się imię Vivian. Weszłam w jej bazę i po chwili patrzyłam na nagranie,
ukazujące jej prezentację z Teorii Zaawansowanej na temat syntetycznych kombinezonów. Wyglądała na spokojną i przygotowaną, ale wiedziałam, że się denerwowała poprzez sposób, w jaki bawiła się swoim wisiorkiem. Po krótkim filmie kliknęłam na ołówek w rogu ekranu i zobaczyłam, że Tracey już napisała epitafium. ŻEGNAJ VIV. BYŁAŚ NIEZASTĄPIONA I BĘDZIEMY BARDZO TĘSKNIĆ. Przypominało mi to jedną z notek, które zostawiałam w kronice szkolnej w liceum. Miałam wrażenie, że to było wieki temu. Kliknęłam na ikonkę "NOWA WIADOMOŚĆ" i zaczęłam się zastanawiać, co napisać, ale skończyło się na tym, że przez większość czasu siedziałam i gapiłam się na pusty ekran. W końcu wystukałam: W TYM ŚNIE ŚMIERTELNYM MARZENIA PRZYJŚĆ MOGĄ, KIEDY ZRZUCIMY Z SIEBIE WIĘZY CIAŁA. SŁODKICH SNÓW, VIVIAN. KOCHAM, ~ AMY. - Widzę, że wykorzystujesz Hamleta. - Zauważył ktoś stojący za mną. Szybko zapisałam wiadomość i odwróciłam się do Rice'a, który patrzył mi przez ramię. - Nie brzmi tandetnie? - zapytałam, zawstydzona. - Nie, oczywiście, że nie. Kto nie chciałby być upamiętniony za pomocą pięknych słów Szekspira? Zmierzył mnie wzrokiem, po czym podszedł do konsoli i wpisał: O'BRIAN KATHERINE. Pojawiło się zdjęcie młodej kobiety. Nie było filmiku. Miała jasnorude włosy i twarz upstrzoną ciemnymi piegami. Pod jej nazwiskiem widniało już parę wiadomości. Rice wyświetlił jedną z nich.
UMRZEĆ - ZASNĄĆ - I NA TYM KONIEC. - GDYBYŚMY WIEDZIELI, ŻE RAZ ZASNĄWSZY, ZAKOŃCZYM NA ZAWSZE BOLEŚCI SERCA. KATIE, ZAWSZE BĘDĘ CIĘ KOCHAŁ ~ R. - Jesteśmy do siebie bardzo podobni - powiedział, uśmiechając się smutno i sięgnął po moją dłoń. Jego dotyk ogrzał mnie, ale nie znalazłam w nim ukojenia. Moje myśli wciąż krążyły wokół Vivian. Zacisnęłam powieki. - Amy, wszystko w porządku? - Czuję się, jakbym znowu wszystko straciła - powiedziałam. - Tylko, że tym razem jest gorzej. Myślałam, że jesteśmy tu bezpieczni, ale każdy z nas mógł zginąć. - Urwałam. Masz czasami wyrzuty sumienia przez to, że żyjesz? - Każdego dnia - przyznał. - To dlatego chcesz zostać Strażnikiem? Pokręciłam głową, ale nie wyjaśniłam, że moje zamiary wcale nie były takie szlachetne. Powody, dla których chciałam zostać Strażnikiem, były egoistyczne. Chciałam nim być ze względu na wolność, którą mogło zapewnić to zajęcie. - Zawsze przy tobie płaczę. Pewnie cię to męczy - powiedziałam. - Nie przeszkadza mi to - odparł. - Miło jest móc się do czegoś przydać, nawet jeśli służy się jako chusteczka higieniczna. - A do czego wykorzystuje cię moja matka? - wypaliłam, zaskoczona swoim ostrym tonem. - Co masz na myśli? - Cóż, na pewno jesteś do czegoś potrzebny. Więc, w czym pomagasz dyrektorce? podniosłam głos. - Wiesz, Rice, nigdy nie odpowiadasz mi wprost. Co robicie Floraes? Skąd oni się wzięli? - prawie krzyczałam. - Musisz to wiedzieć! - Nie odważyłam się powiedzieć, że moim zdaniem New Hope zaatakowały te Floraes, nad którymi prowadzili badania. To
wszystko była ich wina. Spodziewałam się, że mnie odepchnie, ale zamiast tego mocno mnie objął. Jego palce wbijały mi się w ciało. Ludzie zaczęli się na nas gapić i zobaczyłam, jak dr Reynolds odwraca się od swojego rozmówcy i patrzy na nas. Wiedziałam, że straciłam nad sobą kontrolę, ale nie mogłam się powstrzymać. - Amy, uspokój się. - Gładził moje ramię. - Już w porządku. Wszystko będzie dobrze. - Nie, nie jest w porządku. - Odsunęłam się od niego. - Nic nie jest w porządku, Rice. Czując przytłoczenie, przepchnęłam się obok Rice'a i skierowałam w stronę drzwi. Wyszłam na zewnątrz, prosto w ciepłe powietrze. Zaczęłam biec, zrzucając buty, kiedy budynki się przerzedziły i zaczęła linia drzew. Znajdę je, jak wrócę. Chciałam po prostu być wolna. *** Po tym, jak wychodzi Rice, siedzę w świetlicy i obserwuję pozostałych pacjentów. Kiedy wchodzi Frank, znajduję wymówkę, by usiąść obok niego. Mamrocze do siebie, a ja usiłuję słuchać tego, co mówi, ale nie mogę odróżnić słów. Z wyjątkiem jednego, powtarzanego w kółko: Florae. - Widziałeś jakiegoś? - pytam, nie patrząc na niego. - Florae? Z bliska? - Nie musisz ich widzieć, żeby o nich wiedzieć - odpowiada. Próbuję jeszcze raz. - Co o nich wiesz? Zaciska dłoń w pięść i zaczyna uderzać się nią w udo. Wyciągam rękę i dotykam jego nogi, starając się go uspokoić. - NIE DOTYKAJ MNIE! - krzyczy, zrywając się z miejsca. Teraz zaczyna uderzać się pięścią w udo.
- Przepraszam. Nie chciałam cię zdenerwować - mówię spokojnym głosem. - Całe to miejsce mnie denerwuje - krzyczy. Sanitariusz łapie go i przyciska do ziemi, żeby pielęgniarki mogły dać mu zastrzyk. Pojawia się dr Thorpe, przykłada dłoń do ucha. - Pan Jones natychmiast potrzebuje leczenia. Przygotuj maszynę. Wiem, że powinnam być cicho, ale, wbrew swojemu instynktowi, wstaję i zastępuję dr Thorpe drogę. - Amy, proszę. Nie teraz - mówi. - Przepraszam. Gdzie zabierają Franka? - pytam. - Nic nie szkodzi. Poddamy go leczeniu. - Nie elektrowstrząsami? - pytam, przerażona. - Nie. ZPRGO... Nie mam teraz na to czasu. - Odsuwa się ode mnie. - ZPRGO - mamroczę. - Znieczulanie i przetwarzanie ruchu gałki ocznej - mówi ktoś za mną. Odwracam się i widzę, że to pielęgniarka. - Czy tego było za dużo? Chcesz wrócić do pokoju? - Nie, wszystko w porządku. Czym dokładnie jest ZPRGO...? Może mogłoby mi pomóc - dodaję pospiesznie. Wiem, że wchodzę na grząski grunt. - Frank ma obsesję na punkcie Floraes. Podczas leczenia pokażemy mu zdjęcie jednego z nich i przywołamy negatywne z nim skojarzenie... - Urywa. - To może wydawać się nieco skomplikowane, ale nie martw się. Leczenie Franka działa. Zdrowieje. Kiwam głową i siadam na swoim miejscu. Rice zapewnił mnie, że pomoc jest w drodze i mówił, bym była grzeczna, ale trudno mi było nie próbować pomóc Frankowi. Mogłam sobie tylko wyobrażać negatywną motywację w ich wykonaniu. Cokolwiek dzieje się teraz z Frankiem, wiem że to mu nie pomaga. Wręcz przeciwnie. *** Zajęcia w szkole wznowiono kilka dni po Incydencie. Tak to wszyscy nazywali.
Ostateczna liczba ofiar to 418 - ofiar, nie rannych. Floraes nigdy nie zostawiali rannych. Zabijali, pożerali i szli zabijać dalej. Po memoriale pojawiło się więcej informacji na temat przyczyny tego zajścia. Doszło do Incydentu, ponieważ dwa sąsiadujące ze sobą soniczne nadajniki przestały działać, co trwało przez cztery dni, dając Floraes dość czasu, by mogły wtargnąć do New Hope. To musiał być dla nich raj: tylu hałaśliwych ludzi, tyle światła. Ale nie kupowałam tego. Rice pilnował tych nadajników przez cały czas, i wiedziałam, że gdyby to była jego wina, nie mógłby sobie tego wybaczyć. Poruszyło go to, ale nie dręczyło go poczucie winy. A Baby powiedziała, że nadajniki nie działały przez około dwadzieścia minut, zanim zdecydowała się mi o tym powiedzieć, nie cztery dni. Jakim cudem tak wiele Floraes znalazło się tutaj w dwadzieścia minut? I dlaczego mieliby kłamać w tej sprawie? Usiadłam w klasie, wciąż głupio żywiąc nadzieję, że Vivian wejdzie przez drzwi, nawet jeśli wiedziałam, że to niemożliwe. - Amy! - krzyknął ktoś z drugiego końca pomieszczenia. Podniosłam wzrok i zobaczyłam Tracey. Miała podkrążone oczy. Podeszłam do jej biurka. - Wiem, co zrobiłaś powiedziała. - Na górze. Uratowałaś te dzieci. - Nic nie zrobiłam - wyjaśniłam. - Usiadłam i czekałam na śmierć. Na szczęście Strażnicy zajęli się Floraes. - Vivian też chciała pomóc. Usłyszała krzyk dzieci. Wybiegła z pokoju naszego akademika. Chciała je uratować. - Co? - Poczułam, jakby ktoś zdzielił mnie pięścią w żołądek. Vivian nie miała szans. - Ja się ukryłam - powiedziała Tracey, zawstydzona. Pokręciłam głową. - Dobrze zrobiłaś.
- Floraes nie zdążyli się dostać do pokoi. Strażnicy się nimi zajęli, ale słyszałam ich na korytarzu... Tak się bałam. - Zaczęła płakać. - Vivian była odważna, ale postąpiła bardzo głupio - powiedziałam. - Ty się ukryłaś. Przeżyłaś. Nie ma w tym nic złego. - Ty pomogłaś - powiedziała, pociągając nosem. - Stanęłaś twarzą w twarz z Floraes i przeżyłaś. - Tracey, miałam broń - wyjaśniłam. - Nie wiedziałam, jak się zachowają. - Jestem taka nieszczęśliwa, Amy. Nie mogę spać. Nie mogę się skupić na swoich projektach. - Tracey wytarła łzy z twarzy. - Nic nie szkodzi. Potrzebujesz czasu. - Przytuliłam ją, mając nadzieję, że to pomogło. - Zbliża się mój test. Nie chcę, żeby mnie wysłali na Odział. - Nie wyślą. Trudno, żebyś nie była w tym momencie zdezorientowana i smutna. Pomyślałam o dr Reynoldsie i spięłam się. - Jeśli cię to dręczy, spróbuj się skupić na dobru New Hope, jakby wszystkie te rzeczy, których dokonała Vivian, zanim... - Nie potrafiłam tego powiedzieć na głos. - Vivian była naprawdę świetna - powiedziałam. Tracey uśmiechnęła się słabo. - Tak. Po prostu bardzo mi jej brakuje. - Mnie też. - Głos uwiązł mi w gardle i przełknęłam ciężko ślinę. - Wszystko będzie dobrze - powiedziałam. - Przeżyliśmy już koniec świata... Teraz też damy radę. Nie musimy się o nic martwić. Mamy silne społeczeństwo. - Tracey spojrzała na mnie tak, jakby wierzyła w to, co mówię. Miałam nadzieję, że wierzyła. Dla jej własnego dobra. Tłumaczenie: Macul Korekta: bacha383 Następnego dnia do świetlicy zostaje przywieziona dziewczyna z czarnymi włosami i bladą skórą. Patrzę na nią tak długo, że w końcu jej twarz staje się rozmazana. Znam ją, ale
nie wiem skąd. Staram się skoncentrować, ale nie mogę. Jestem sfrustrowana, łzy zbierają mi się w oczach. - Amy dlaczego płaczesz? - Dr Thrope pochyla się nade mną. - Coś cię boli? – Przykłada mi palce do nadgarstka, sprawdzając tętno. - Nie... Ja... - Patrzę w stronę dziewczyny, która siedzi na wózku. - Kim ona jest? pytam, wskazując w jej kierunku. - Kolejnym obywatelem, który musi wyzdrowieć. Przenieśliśmy ją z innego piętra. - Znam ją? - pytam, marszcząc brwi. - Jeśli cię denerwuje, będziemy musieli ją przenieść. - Dr Thrope kończy mnie badać, idzie do dziewczyny i wywozi ją z pokoju. Patrzę w ślad za nią, ale nie mogę przywołać wspomnienia. Mam nadzieję, że ją zapamiętam, żeby zapytać o nią Rice'a kiedy przyjdzie. Może on wie, kim jest ta dziewczyna. Może on pomoże mi ją sobie przypomnieć. Staram się zająć czymś myśli, tym razem do głowy przychodzi mi Kay. Tym razem całą uwagę skupiam na niej. *** - Przywożą dzisiaj grupę post-apków, jeśli chcesz się przyłączyć. - powiedziała Kay kilka tygodni później. - Mogę ci pokazać protokół dla ocalałych. - Coś się zmieniło tej nocy, kiedy soniczne nadajniki przestały działać. Jej paskudna oschłość zniknęła. Mimo, że ciągle dawała mi wycisk na szkoleniu, była bardziej poważna niż sadystyczna. Obiecała mi nawet, że zabierze mnie do hover-koptera, żebym nauczyła się nim sterować. Traktowała mnie jakbym już była częścią załogi. Udałyśmy się do lądowiska kopterów i czekałyśmy na przybycie post-apków. - Nie dotykaj ich – ostrzegła mnie. - Wielu z nich nie jest przyzwyczajonych to ludzkiego kontaktu. I, oczywiście, ogranicz hałas do minimum. - Oczywiście – potwierdziłam. Dobrze pamiętałam jak to było wyjść z hover-koptera,
ten strach i bezradność. To było kilka miesięcy temu. - Nie wydaje mi się, żebyś tak o to dbała jak mnie tu przywiozłaś – skomentowałam. - Od początku wiedziałam, że jesteś specjalnym przypadkiem... i chciałam cię ukarać za postrzelenie mnie. Dwa razy. - Nigdy mi tego nie zapomnisz, prawda? - Na pewno nie w najbliższym czasie, słoneczko - powiedziała z uśmiechem. - Kay jak się tutaj znalazłaś? - zapytałam. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam. - Byłam tutaj kiedy to się stało, odwiedzałam mojego brata. - Wyraz jej twarzy się zmienił, zastanawiałam się, co sobie przypomniała. - Twój brat pracował dla Hutsen-Prime? - zapytałam. - Teraz pracuje dla New Hope. Jest przesadnie ambitny. Moi rodzice zawsze to u niego uwielbiali. - Usłyszałam nutę zazdrości w jej głosie. - Nie obchodziło ich, że jesteś gwiazdą? - W wieku dwunastu lat miałam na ścianie plakat Kay Oh and the Okays. Uwielbiałam jej niebieskie włosy. - Byłam dla nich jednym wielkim żartem. - Nie brzmiała na rozżaloną, bardziej na zirytowaną. - Wolę być tutaj i robić to, co teraz. - To niemal brzmiało jakby wolała „Później”. - To znaczy, na początku było niesamowicie, nie zrozum mnie źle. Przerobili mnie, zamienili w symbol seksu. Miałam stylistów i asystentów, oraz asystentów moich stylistów. - Brzmi okropnie – powiedziałam sarkastycznie. - I po jakimś czasie takie było. - Nie rozumiem – przyznałam. - Nikt nie rozumie. Wiesz, chciałam być policjantką – powiedziała. - Kiedy powołano Strażników, miesiąc po tym jak ogłosili, że świat się skończył, byłam pierwsza w kolejce, aby spróbować. To było świetne. Wszyscy myśleli, że nie dam rady. Nie spodziewali się, że mała
japońska dziewczyna będzie potrafiła złamać człowiekowi rękę. - Nie przypuszczali, że jesteś ninja? Nagrodził mnie jeden z rzadkich uśmiechów Kay. - Nie. Zgodnie z ich założeniem, ninja nie znajdował się wysoko w hierarchii. Wskazała w stronę wschodzącego słońca. - Nadlatuje kopter. Kiedy otworzą drzwi, bądź gotowa do zatrzymania post-apków jeśli rzucą się do ucieczki, ale przemocy używaj tylko w ostateczności. - Nigdy nie myślałam, że usłyszę od ciebie takie słowa – powiedziałam. Hover-kopter wylądował niemalże bezszelestnie, jedyny hałas pojawił się w chwili, kiedy uderzył o miękkie podłoże. Drzwi się rozsunęły i wyszło dziecko. Chłopiec miał może dziesięć lat, wyglądał na chorowitego i niedożywionego. Niewątpliwie był przerażony. Uśmiechnęłam się do niego i, ku mojemu zdziwieniu, odwzajemnił uśmiech, na jego twarzy malowała się ulga. Następną osobą była kobieta – młoda i blada, z czarnymi włosami. Rozejrzała się, oszołomiona, a spojrzała na mnie. Jej oczy się rozszerzyły, a ja zamarłam. Zdrada i nienawiść zalały moje ciało. -Ty! - warknęłam. Błyskawicznie pokonałam dzielącą nas odległość i w ciągu kilku sekund ręce zaciskałam na jej szyi tak mocno, że poczerwieniała. Nie mogła oddychać, ale jej nie puszczałam. Nie widziałam nic oprócz ciemniejącej twarzy dziewczyny. Moja złość zagłuszyła każdy dźwięk, ale nie jej ostatnie, gwałtowne wdechy. W ułamku sekundy ramię Kay owinęło się wokół mojej szyi, a inny Strażnik złapał mnie za nadgarstki. Coś ciężkiego uderzyło mnie w tył głowy i zalała mnie ciemność. Ostatnią rzeczą jaką zobaczyłam zanim obraz mi się rozmył, była dziewczyna walcząca o oddech.
Amber. - Pozwól mi się z nią zobaczyć. - nalegałam leżąc na szpitalnym łóżku w klinice. Kay mnie tutaj przyprowadziła, powiedziała matce, że zemdlałam podczas porannego biegania, bo było zbyt ciepło. - Prawie ją zabiłaś. Co do cholery? - zapytała Kay. Opowiedziałam o wszystkim przepełnionym goryczą głosem. Nadal gardziłam Amber za jej zdradę. Nienawidziłam jej za to, że odebrała mi jedyną normalną rzecz w moim życiu – mój dom. Kiedy skończyłam, Kay zagwizdała i pokręciła głową. - Teraz rozumiem, dlaczego chciałaś ją udusić. Nie ma mowy, żebym pozwoliła ci się zbliżyć do tej dziewczyny. Starałam się brzmieć spokojnie. - Nie skrzywdzę jej, Kay. Kay uniosła brwi. - Chcę ją skrzywdzić, ale tego nie zrobię. Obiecuję. Po prostu muszę z nią porozmawiać i zapytać, dlaczego to zrobiła. Baby ją kochała. Ja jej ufałam. - Nie mogłam mówić dalej. Chciało mi się płakać i trudno mi było przełykać ślinę po uścisku Kay. Kay zastanawiała się przez chwilę. - Możesz ją zobaczyć, ale tylko jeśli pójdę z tobą – powiedziała w końcu. - Zgoda – powiedziałam szybko. - Gdzie ona jest? - Drugie drzwi na końcu korytarza. Też potrzebowała pomocy medycznej. Wstałam zamroczona. Przytrzymałam się łóżka, aż rozjaśniło mi się w głowie. W końcu udało mi się stanąć bez strachu, że upadnę. - Chodźmy. - Nie denerwuj się – ostrzegła Kay, wskazując na drzwi. Weszłam do pokoju
identycznego jak mój. Amber leżała na łóżku, miała mocno zamknięte. Zmrużyłam oczy. - Wiem, że nie śpisz – powiedziałam. Nadal udawała, ale usłyszałam jak jej oddech przyśpieszył. - Brzmisz jak megafon kiedy śpisz. Otworzyła jedno oko, a potem drugie. - Jesteś tutaj, żeby mnie zabić? - zapytała, irytująco niewinnie. - Jestem tutaj, żeby zapytać cię, dlaczego to zrobiłaś. - Patrzyłam jej w oczy, aż odwróciła wzrok. - Jak mogłaś zrobić to mnie i Baby? - domagałam się. - Nie spodziewałam się, że twój głos będzie brzmiał tak słodko – powiedziała. - Byłaś taka uparta, żeby ze mną nie rozmawiać... Wiesz, zawsze myślałam, że masz irytujący głos, kiedy mówisz tak wysokim tonem. - Nie jestem tutaj, aby dyskutować o moim głosie – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. Pociągnęła nosem. - Och, Amy nie chciałam tego zrobić. Ale jak mogłam odmówić Paulowi? Widzieli was, ciebie i Baby. Chcieli wiedzieć, gdzie się zatrzymałyście. Przetrwałaś tak długo nie mając gangu, łuków czy czegoś w tym stylu. Chcieli wiedzieć, jak ci się udało. Myślałam o tym, żeby powiedzieć ci prawdę i zostać z tobą i Baby, ale nie mogłam zostawić brata. Po tym, co się stało, kiedy Florae prawie cię dorwał w noc kiedy odeszłam... Nie sądziłam, że chcesz, żebym była w pobliżu. Musiałam wrócić do mojego brata, mimo że nienawidziłam piwnicy. - Jakiej piwnicy? Myślałam, że to był schron przeciwbombowy. On w ogóle istnieje? warknęłam. - Istnieje. Paul i ja spędziliśmy tam sześć miesięcy. Chronił mnie, aż udało nam się dostać do miasta, potem znalazł grupę, do której się przyłączyliśmy. Znalazł nam bezpieczne
miejsce pobytu. Uratował mnie. Żyliśmy w piwnicy jakiegoś banku. Floraes nie mogli przedostać się przez kraty... - Skąd wiesz, że nazywają się Floraes? - zapytałam. Dopóki tutaj nie przyjechałam, byli bezimiennymi stworzeniami. Byli Nimi. - Tak właśnie ich nazywają w innym mieście. Spojrzałam na Kay, która spokojnie odwzajemniła spojrzenie. - Jakim mieście? - zapytałam. - O czym ona mówi? - Fort Black – powiedziała Amber. - W Teksasie. Tam byliśmy z Paulem zanim udaliśmy się na wschód i znaleźliśmy gang. Cały teren otacza mur. - Ilu ludzi tam mieszka? - zapytałam. Całe miasto. - Nie wiem. Dużo. Tam jest jak na Dzikim Zachodzie. Dlatego Paul i ja odeszliśmy, aby poszukać szansy gdzie indziej. - A gdzie jest teraz twój gang? - zapytałam. - Dlaczego nie zostaliście w moim domu? - Wszyscy zginęli. Wiedzieliśmy, że te koptery zabierają ludzi, więc kiedy zobaczyłam jednego z nich, pobiegłam do niego. Pokręciłam głową. Kłamała. Nie mogłam tego dłużej słuchać. Musiałam wyjść, albo znowu bym ją skrzywdziła. Odwróciłam się do drzwi. - Czekaj. Co z Baby? - zawołała. - Mogę się z nią zobaczyć? - Nigdy więcej nie pozwolę ci się zbliżyć do Baby. - Uśmiechnęłam się szyderczo. Skrzywiła się. - Widziałam jej znamię... to na szyi. - Co? - Zamarłam. - Widziałam je u innych dzieci w Fort Black. - Kłamiesz. - Zacisnęłam pięści, Kay chwyciła mnie za ramię, kierując do drzwi. Na korytarzu chodziłam w tę i z powrotem.
- Chodźmy do Rumble Room’u – powiedziała Kay. - Tam będziemy mogły porozmawiać. - Muszą ją obserwować – powiedziałam Kay jak szłyśmy. - Nie chcę żeby była sama nawet przez chwilę. - Dlaczego? - Kay badała mnie wzrokiem. - Ponieważ jej priorytetem będzie wpasowanie się i dowiedzenie się jak działa New Hope. Pewnego dnia zniknie, a kiedy wróci, to po to, by zniszczyć wszystko co mamy. - Słuchaj, Amy mimo że żywisz urazę do tej dziewczyny, musisz zdać sobie sprawę, że New Hope nie jest niezabezpieczonym domem w środku zarażonego przez Floraes miasta. - Nie, ja przynajmniej miałam ogrodzenie. - New Hope było kompletnie nieprzygotowane na niedawny atak Florae i kłamali, by to zatuszować. Jeśli nadajniki nie były uszkodzone, musiały zostać sabotowane. Spojrzałam na Kay i zastanawiałam się, ile wiedziała i co przede mną ukrywała. Moja matka nic mi nie mówiła. Rice tylko jakieś strzępy. Rice od razu zauważył bliznę Baby. Czy Amber mówiła prawdę o innych dzieciach z takim samym znakiem? - Zwiększyliśmy środki bezpieczeństwa od czasu Incydentu. - powiedziała Kay, kiedy dotarliśmy do Rumble Room’u. Zeskanowała swoją kartę, spojrzała przez ramię i otworzyła drzwi. - Nastolatka nie doprowadzi do upadku New Hope. Przeszłam przez drzwi, pragnąc jej uwierzyć. Była tak pewna siebie. Ale ja wiedziałam lepiej. Obecność Amber oznaczała kłopoty. - Nie kłamała o mieście w Teksasie – powiedział mi później Gareth, kiedy siedzieliśmy stłoczeni na ławce w szatni. Wziął mnie na bok podczas treningu, kiedy zobaczył, jak bardzo byłam zdenerwowana. Opowiedziałam mu o wszystkim, co się wydarzyło. - Strażnicy o tym wiedzą, ale musieliśmy zachować to w tajemnicy. Pojechałem tam z moją ekipą, żeby zobaczyć to na własne oczy.
- Wszyscy w New Hope myślą, że jesteśmy jedynymi, którzy przeżyli – powiedziałam. Wstałam i zaczęłam chodzić, w moich żyłach krążyła nerwowa energia. - Słuchaj, Amy, tak jest lepiej. Fort Black to szambo. Nie ma tam prawa ani porządku. Silni żerują na słabszych. - Patrzyłam jak rozmasowuje lewe kolano. Ostatnio mu dokuczało, ale nie chciał, żeby ktokolwiek o tym wiedział. - A tutaj co jest? Ludzie są okłamywani. Żyją w rzeczywistości, która nie jest prawdziwa. - Ignorancja jest błogosławieństwem – powiedział Gareth. - Sam wolałbym nie znać prawdy. Uwierz, tutaj jest znacznie lepiej. - Amber wspomniała o czymś... - Uklęknęłam, aby napotkać wzrok Garetha, starannie dobierałam słowa - o dzieciach w Front Black, które zostały naznaczone... - To znaczy oznakowane? - Może. Mają coś z tyłu na szyi. Spojrzał na mnie tępo. - Nic takiego nie widziałem. - Pokręcił głową. - Amber prawdopodobnie kłamała. Nie chciała, żebyś to sprawdziła, więc zmyśliła historyjkę o maltretowanych dzieciach, żebyś została tutaj z Baby. Jeśli jej brat zginął, może cię postrzegać jako rodzinę w jakiś szalony, urojony sposób. - Wiem, że Amber kłamała, że jej brat nie żyje. – Znowu zaczęłam chodzić w kółko. Widzę sposób w jaki o nim mówi, wiesz? Jeśli w ogóle jest zdolna do miłości, to na pewno go kocha. Kiedy powiedziała, że nie żyje, zrobiła to tak, jakby mówiła mi, która jest godzina. - Więc, myślisz że musimy ją obserwować? - Nawet Gareth miał wątpliwości. Powiedziałaś Kay? - Kay stwierdziła, że mamy dwudziestu Strażników i zbyt wiele do zrobienia. - Myślisz, że jej gang może nas skrzywdzić? - Uniósł brwi.
- Zobacz, co zrobiły nam dwa niedziałające nadajniki – powiedziałam. - Czasami ignorancja nie jest błogosławieństwem. Czasami jest po prostu niebezpieczeństwem. - To nie zmienia faktu, że mamy za mało ludzi. Muszę się zgodzić z Kay. Westchnęłam z rezygnacją. Sama będę mieć na nią oko jeśli zajdzie taka potrzeba. Muszę ci coś powiedzieć – powiedziała matka. - Wiem, że zdecydowałaś się zostać Strażnikiem. - Brzmiała bardziej na zrezygnowaną niż złą. Spojrzała na stolik, pogrążona w myślach. Wyglądała na zmęczoną, miała więcej zmarszczek niż zapamiętałam. - Myślę, że to jest dla mnie najlepsze – powiedziałam. - Zgadzam się – powiedziała ku mojemu zdziwieniu. - Naprawdę? Spojrzała na mnie ze smutkiem. - Oczywiście martwię się o ciebie, ale myślę, że będziesz doskonałym Strażnikiem. Zawsze byłaś bystra i wiele się nauczyłaś żyjąc z Floraes.... Myślę, że to najlepszy sposób, w jaki możesz pomóc New Hope. – Wyciągnęła ręce i mnie przytuliła. - Jest jeszcze coś, co musimy przedyskutować. - Przytuliła mnie mocniej. - Kiedy twoje zajęcia dobiegną końca, Adam będzie potrzebował własnego pokoju. - Oczywiście – powiedziałam. - Baby przeniesie się do mnie. - Baby nie może z tobą mieszkać, nie jeśli zostaniesz Strażnikiem – powiedziała cicho. - Co? - Odsunęłam się od niej. - Dlaczego nie? - Strażnicy nie mogą złożyć podania o prawa rodzicielskie. Ich praca jest zbyt niebezpieczna. Nie trzymają się regularnego harmonogramu. - Ty też nie – powiedziałam. - Jak dużo czasu spędzasz z Adamem? Ile czasu spędzałaś ze mną, kiedy byłam mała? - Chciałam ją zranić, jej ściągnięta twarz świadczyła o tym, że mi się udało.
- Po prostu mówię ci, jakie są zasady – powiedziała matka. - Pomagasz w ich ustalaniu. - Wzięłam głęboki oddech. - Nie możesz przenieść się do większego mieszkania, tak aby Baby mogła zostać z tobą? - zapytałam. - Adam już uważa ją za siostrę. - Myślę, że dla Baby najlepiej by było, gdyby przeniosła się do akademika – powiedziała matka. - Akademik? Po prostu nie chcesz być za nią odpowiedzialna – oskarżyłam ją. - Kocham Baby - powiedziała. - Ale muszę pomagać w prowadzeniu New Hope i pracować na moimi badaniami. Nie mogę być odpowiedzialna za sześcioletnie nieme dziecko. Spojrzałam na matkę, zbyt zła by odpowiedzieć. Odsunęłam krzesło i ruszyłam do sypialni. Baby spała, nieświadoma, że jej los został zapieczętowany w pokoju obok. Nie wiem, jak sobie poradzi beze mnie przy jej boku. A, co najgorsze, nie wiedziałam jak ja przetrwam bez niej. Tłumaczenie: Avis Korekta: Macul Korekta: Macul Budzę się, kiedy otwierają się drzwi. Ktoś po cichu wślizguje się do pomieszczenia. Zamieram i wstrzymuję oddech. - Kochanie. To ja - szepcze niski człowieczek z siwymi włosami i robi krok w moją stronę. Gareth. Wypuszczam powietrze z ulgą. - Już czas? - pytam z nadzieją. - Jeszcze nie, ale przyniosłem ci to. - Podaje mi pomarańczową kopertę wielkości mojej dłoni. - Trzymaj to w bezpiecznym miejscu - szepcze. Biorę ją do ręki. W środku znajduje się kilkanaście pigułek. - Jedna na dzień - instruuje mnie Gareth. - Powstrzymują działanie tych leków, które
ci tu podają. - Kamery. - Radość szybko zostaje zastąpiona przez strach. - Wyłączyłem je na parę minut. Włóż kopertę pod materac. Bierz pigułki kiedy już leżysz w łóżku, pod kołdrą. - Boję się - przyznaję. - Póki co robimy co możemy. - Zatrzymuje się przy drzwiach. - Trzymaj się, Amy. Biorę jedną pigułkę, a resztę chowam pod materacem. *** W ciągu następnych tygodni biegałam. Biegałam, trenowałam oraz opiekowałam się Baby oraz Adamem. Nie zadawałam sobie trudu, żeby iść do szkoły. Podobnie jak inni. Unikałam matki i Rice'a. To było łatwiejsze niż przebywanie z nimi i zastanawianie się, co wiedzą. Biegałam do granic New Hope i czasami poza nie. Po Incydencie soniczne nadajniki sprawdzano codziennie. Nadal jednak nikt nie wiedział, dlaczego wtedy zawiodły lub przynajmniej ludzie mówili, że nie wiedzą. Byłam przy jednym z nadajników, poza gospodarstwem. Nigdy wcześniej nie wybiegłabym tak daleko na południe, ale byłam po prostu ciekawa. Powierzchnia była tu trawiasta, roiło się od drzew, a ja zastanawiałam się, czy ten las rósł tu naturalnie, czy stworzono go tylko po to, by ukryć kompleks. To wszystko zrobiono prawdopodobnie „Wcześniej”, kiedy New Hope było tylko uniwersytetem finansowanym przez Hutsen-Prime. Jeśli był to tajny ośrodek badawczy, na pewno chcieli go ukryć przed oczami gapiów. Zatrzymałam się przy następnym nadajniku, żeby się rozciągnąć, lecz nagle usłyszałam niewyraźne głosy. Impuls nakazał mi ucieczkę, aby znaleźć się z dala od ludzi. Ale wtedy rozpoznałam jeden z głosów i podkradłam się bliżej, bezszelestnie chowając się za drzewem.
- Ale podoba mi się tutaj. Nie rozumiesz, co oni... - Trzymamy się planu, Amber - przerywa jej męski głos. - Już podjęliśmy decyzję. - Ale tu jest inaczej niż tam. Tu panuje organizacja; ludzie są dobrzy. Nie muszą sobie nawzajem robić krzywdy, by cokolwiek osiągnąć. Wszyscy ze sobą współpracują. - Bo wszystko mają. Bezpieczeństwo i prowiant. Zabierają wszystko, co znajdują na zewnątrz. Istnieje coś, czego nie mają za dużo? Wychyliłam się nieco, by rzucić na nich okiem. Mężczyzna był wysoki, blady i miał czarne włosy. Wyglądał jak Amber i wiedziałam, że to musiał być jej brat, Paul. - Moglibyśmy opuścić grupę. Ty też możesz tu zamieszkać. Możemy im wszystko powiedzieć, odłączyć się od tamtych, przejść na ich stronę. - Och, daj spokój, nie mówisz poważnie. Nie chciałbym tu żyć razem z tymi idiotami z wypranymi mózgami. To gorsze niż sekta, Amber. Poza tym, co byśmy im powiedzieli? "Przepraszamy, że zniszczyliśmy wasze cenne zabezpieczenia. Przykro nam, że tyle osób zginęło... Chcielibyśmy teraz być częścią waszego luksusowego malutkiego społeczeństwa". Na pewno przyjęliby nas z otwartymi ramionami. - Splunął. - Moglibyśmy pominąć tę część - powiedziała Amber błagalnym tonem. - Wystarczy. - Paul pokręcił głową. - Wpasujesz się albo w przeciwnym razie powiem reszcie grupy, że się zwróciłaś przeciwko nam. - Nie zrobiłbyś tego - powiedziała Amber, przerażona. - Mogę nie mieć wyboru. - Jego głos złagodniał. - Nie, jeśli postanowisz wszystko zniszczyć. Cofnęłam się parę kroków, zlewając się z lasem. Chociaż chciałam biec, nie zrobiłam tego. Nie mogłam pozwolić, żeby Amber znowu zniknęła, to było zbyt nie bezpieczne dla nas wszystkich. Znowu udałam się w ich kierunku, liście drzew zaczepiały o moje ubranie, kiedy starałam się narobić hałasu.
- Halo? - zawołałam, wchodząc na polanę. - Czy ktoś tu jest? - Narobiłam cholernie dużo hałasu, zanim było mnie widać. Mimo to Paul ledwie zdążył się ukryć, a ja udawałam, że go nie zauważyłam. - Amber! Myślałam, że tylko ja wybiegam tak daleko - powiedziałam głośno. - Och. - Na twarzy Amber malował się głęboki szok. Niepewnie spojrzała na swoje sandały i sukienkę. - Tak, wyszłam pobiegać27. - Cóż, cieszę się, że na siebie wbiegłyśmy, wybacz tę grę słów. - Zmusiłam się do śmiechu. - Słuchaj, Amber, chciałam zjeść z tobą śniadanie, żeby należycie powitać cię w New Hope. - Starałam się nadać głosowi słodkiego brzmienia, mając nadzieję, że Paul uzna, że wszyscy obywatele New Hope są ufni i łatwowierni. Amber patrzyła na mnie przez chwilę, po czym spojrzała w kierunku miejsca, w którym stał Paul. Podeszłam do niej i wzięłam ją za rękę. - No chodź - powiedziałam, ciągnąc ją stronę New Hope, z dala od Paula. - Dzisiaj chyba są naleśniki. - Cały czas trzymałam ją za rękę, dopóki nie zbliżyłyśmy się do gospodarstwa. Uważnie nasłuchiwałam, czy Paul nas nie śledzi, ale z rozmową poczekałam do czasu, kiedy znalazłyśmy się przy budynkach. - Amy, to nie to, co myślisz - błagała. - Czy to był Paul? - zapytałam. Odwróciła wzrok. - Mówiłaś, że nie żyje. - Nie zadawałam sobie trudu, żeby ukryć wstręt. - Skłamałam - powiedziała, podnosząc wzrok. Miała łzy w oczach. Krokodyle łzy. - Słyszałam waszą rozmowę - powiedziałam. - Wiem, że jesteś odpowiedzialna za atak Floraes. Wiem też, że razem z bratem coś knujecie. - To był pomysł Bear'a - szlochała. - To on tym wszystkim kieruje. Nie chciałam być szpiegiem, ale nie miałam wyboru. Powiedziałam im, że moglibyśmy tu żyć jak normalni ludzie, ale nikt mnie nie słuchał. Nawet Paul.
- Słuchaj, Amber, myślę, że poddałaś się wpływowi tych ludzi tylko po to, żeby przeżyć. Ale jesteś teraz tutaj i możesz zrobić więcej niż tylko sobie radzić. Możesz żyć. Przełknęła ślinę, wycierając nos ramieniem. - Podoba mi się tutaj. - Spojrzała na mnie z nadzieją w oczach. - Będę mogła tu zostać, jeśli powiem ci o wszystkim? - zapytała. - Jasne - zapewniłam ją. - A Paul? - zapytała. - Nie obchodzi mnie reszta, ale chcę, żeby Paul był tu ze mną. - Porozmawiam na ten temat z dyrektorką, ale Amber... - musiałam się upewnić, że to zrozumie - musisz powiedzieć prawdę. Masz tylko jedną szansę. Jeśli dowiem się, że skłamałaś, zawlekę cię poza granicę New Hope i przywiążę do drzewa, a następnie włączę alarm samochodowy. 27 Następnym razem proponuję kostium kąpielowy. /Mc Rozważała to przez chwilę, próbując stwierdzić, czy blefowałam. Myśl, by zrobić z kogokolwiek przynętę na Florae była odrażająca, ale dla Amber mogłam zrobić wyjątek. - Okej - powiedziała w końcu. *** - Pierwszy atak miał wywołać panikę, sprawić, by ludzie zwątpili w system. Próbowałam jak najlepiej przekazać to, co powiedziała mi Amber. Strażnicy już ją zatrzymali i zabrali w bezpieczne miejsce. - Terroryści - mruknął Marcus. Pokój do spotkań zajmowało paru Strażników oraz Rice, moja matka, a także dr Reynolds. Było tu też kilka osób, których nie znałam. Mieli na sobie laboratoryjne fartuchy, więc uznałam, że byli to naukowcy, którzy pracowali z moją matką i pomagali w podejmowaniu decyzji. Pozostali stanowili bardziej imponujący widok, nawet siedząc cicho wyglądali władczo. Jak się domyśliłam, była to dawna kadra wojskowa.
- Amber powiedziała, że szacowali, że zginie tylko parę osób, a nie setki. Kiedy dowiedzieli się, ile narobili szkód, zdali sobie sprawę, że w ogóle nie jesteśmy przygotowani na jakikolwiek atak. Dziś znowu planują wyłączyć nadajniki. Chcą naprowadzić na nas Floraes, a potem nagle się pojawić i zgrywać bohaterów. Dzięki Amber wiedzą, kto tu rządzi. Chcą was wyprowadzić, zostawiając New Hope bez przywódcy. Jak już przejmą New Hope, zdobędą mnóstwo broni palnej i dzięki temu zapewnią sobie zapasy. - Chcą zniszczyć wszystko, na co pracowaliśmy - powiedział dr Reynolds, na jego ziemistej twarzy widniał ponury wyraz. - Ilu ich jest? - zapytał Gareth. - Amber powiedziała, że czterdziestu czterech mężczyzn, osiemnaście kobiet i dwoje dzieci w wieku naszych z Klasy Czwartej. - Automatycznie to skategoryzowałam. - I mają dużo broni. Kiedy chcą narobić hałasu, używają broni palnej, a kiedy nie, łuków i strzał. - Które nadajniki chcą wyłączyć? - zapytała Kay. - Wszystkie - urwałam. - Tak jak ostatnio - podkreśliłam, dając im do zrozumienia, że znam szczegóły poprzedniego ataku. Wiedziałam, że ta historyjka o dwóch uszkodzonych nadajnikach była nieprawdziwa. - Wtargną od południowej strony i rozdzielą się, otaczając cały obszar i po kolei wyłączając nadajniki. Główny oddział nie ruszy się z miejsca, zostaną na południowej części gospodarstwa. To tam znalazłam dzisiaj Amber i właśnie od tamtej strony planują wpuścić tu Floraes. Niestety nie wiem, czy przypadkiem nie zmienią tej strategii, skoro Amber nie opuściła New Hope, żeby się z nimi spotkać. Słyszałam, jak dzieli się swoimi obawami co do planu ze swoim bratem. Jeśli on powie o tym reszcie grupy, możliwe że pomyślą, że się zwróciła przeciwko nim. - Dziękujemy, Amy - powiedział dr Reynolds ostrym tonem. - Jeśli cokolwiek jeszcze pamiętasz, natychmiast daj nam znać. Możesz już iść.
Przełknęłam z trudem ślinę. - Nie. Dr Reynolds zwęził oczy, a obok niego moja matka otworzyła szeroko usta. Kay się uśmiechnęła. Moja matka pierwsza doszła do siebie. - Słucham? - zapytała, jakby nie dosłyszała. - Co powiedziałaś do doktora Reynoldsa? - Zostaję, żeby wysłuchać planu. - Amy, twoja obecność nie jest już wymagana. - Macie tylko to - powiedziałam. - Dwudziestu Strażników przeciwko sześćdziesięciu dwóm uzbrojonym bandytom. Macie syntetyczne kombinezony i technologię, ale to są zdesperowani zabójcy, którzy sprowadzą tu stado Floraes. Bez mrugnięcia okiem pozwolą zginąć setkom ludzi. Jak chcecie patrolować cały obszar New Hope, kiedy macie tylko dwudziestu ludzi? - Kamery - powiedział Rice. - Zdążylibyśmy je zainstalować? - Możemy spróbować - zaproponował Gareth. - Zbyt wiele czasu zajmie dostanie się do sklepu z elektroniką; najpierw musimy znaleźć taki, który nie został splądrowany. Może zdejmijmy kamery z budynków badawczych i umieśćmy na obrzeżach. - Wtedy będą wiedzieć, że znamy ich plan - ostrzegłam. Kay wstała. - Musimy się z tym uporać. Jeśli teraz ich przestraszymy i uciekną, nie będziemy wiedzieli, kiedy dojdzie do kolejnego ataku lub komu o nas powiedzą. Następnym razem możemy mieć do czynienia z setką uzbrojonych bandytów. Powinniśmy zebrać większość naszych ludzi i czekać tam, gdzie wskazała Amber. Złapiemy ich, zanim zdążą wyłączyć nadajniki. W strategicznych miejscach możemy ustawić ochotników i zaufanych ludzi, którzy będą nam zgłaszać, czy coś odstaje od normy. - Ja się zgłaszam - powiedziałam natychmiast.
- Kay, jaka jest twoja opinia na temat zgłaszania przez nas mojej córki do obrony New Hope? - zapytała moja matka. Kay spojrzała na mnie i westchnęła. - To tylko dziecko. Nie może nam pomóc. Zerknęłam na nią, a ona rzuciła mi twarde spojrzenie. Kay nadal nie chciała, by moja matka wiedziała, że mnie potajemnie trenuje. - Zgadzam się - powiedział Marcus, po czym jedna osoba po drugiej mówiła, że jestem na to za młoda. Tylko Rice się wyłamał. - Potrzebujemy jej - powiedział reszcie grupy. - Nie możesz stwierdzić, że będziesz miała znaczący wpływ na wynik tego starcia, Amy - odezwał się nagle dr Reynolds. - Nie możemy poświęcać naszych dzieci. Podjęliśmy decyzję. Wyjdź, proszę. Powstrzymałam się od komentarza, kiedy podniosłam się i podeszłam do drzwi. Dlaczego oni mieli decydować, co mogłam zrobić? To ja przyłapałam Amber i jej brata. Ja zmusiłam Amber do wyjawienia wszystkiego, co wiedziała. Zamknęłam drzwi. Po raz kolejny otaczała mnie ciemność. Tłumaczenie: Macul Korekta: bacha383 Korekta: bacha383
Każdego ranka biorę jedną z tabletek, które dał mi Gareth. Rozjaśnia mi się w umyśle, a wspomnienia wracają znacznie szybciej. Jestem ostrożna, gdy rozmawiam z pielęgniarkami i dr Thrope, nie poprawia mi się ani nie pogarsza. Udaję miłą, tak jak poradził Rice. Jak na razie udawało mi się ich oszukiwać, nawet pod czujnym okiem kamer. Nie widziałam w pobliżu Franka, ale zauważyłam siedzącą w rogu Amber. Teraz
wiem, że to Amber. Wywołała u mnie masę wspomnień. Idę usiąść obok niej. Bez względu na to, co o niej myślę, jest jedyną znajomą osobą w tym okropnym miejscu. - Jak się masz? - pytam z lekką urazą w głosie. - Dobrze. - Patrzy na mnie. - Jesteś pielęgniarką? - Nie, Amber, to ja, Amy. - Tłumię przypływ negatywnych emocji. - Nie pamiętasz mnie? Wpatruje się we mnie. - Jesteś Amy... Miałaś siostrę, prawda? - Tak. Baby – podpowiadam. - Ją też zabili? Krew uderza mi do głowy, kiedy zaczynam panikować. - Co masz na myśli? - Rice powiedział, że z Baby wszystko w porządku. Amber mnie ignoruje, więc potrząsam jej ramieniem. - Amber, co miałaś na myśli mówiąc, że zabili Baby? - pytam desperacko. Patrzy na mnie ze smutkiem. - Wiesz, zabili mojego brata. Potem umieścili mnie tutaj. Pomyślałam, że ciebie spotkało to samo. - Och. - Staram się zrelaksować, ale serce wciąż mi galopuje. - Nie, nie sądzę, żebym była tutaj z tego samego powodu co ty. - Więc dlaczego tu jesteś? - pyta. Rozglądam się po pomieszczeniu. Oprócz kamer i czujnych oczu sanitariuszy w pokoju jest dr Reynolds, który nas obserwuje. Siadam z powrotem, przybierając pasywną minę. - Nie wiem – szepczę. Dr Reynolds podchodzi do nas. Staram się nie wyglądać na poruszoną. - Witajcie dziewczyny. - Uśmiecha się do nas. - Nie chcę przeszkadzać, ale czas na
leczenie Amber. - Wyciąga do niej rękę, a ona łapie ją niemal z niecierpliwością. Dr Reynolds wyprowadza ją, nie patrząc na mnie. Gdzie ją zabierają? Wstaję, żeby za nimi pójść, ale sanitariusz mnie obserwuje. Siadam z powrotem na krawędzi krzesła. Nie chcę myśleć o rzeczach, które mogą jej robić. Chcąc nie myśleć o tym, co się dzieje, próbuję sobie cokolwiek przypomnieć. Innym razem też byłam obserwowana, ale nie na Oddziale, tylko w mieszkaniu mojej matki. Skupiam się, chcąc oczyścić umysł i zamienić myśl we wspomnienie. *** Wiedziałam, że wyślą kogoś, kto będzie miał na mnie oko, ale nie sądziłam, że to będzie ona. Wiedziałam, że nie mogą przydzielić mi Strażnika. Miałam nadzieję, że to będzie Niańka albo ktoś, kto mnie nie zna. Z drugiej strony moja matka była w stanie mnie przejrzeć. Nie to, że po prostu siedziała i mnie obserwowała: pracowała na komputerze i rozmawiała przez telefon. Starała się szeptać, żebym jej nie słyszała, co doprowadzało mnie do szaleństwa. Nawet gdy była pogrążona w swojej pracy, znała każdy mój ruch. - Gdzie idziesz? - zapytała, nie zawracając sobie głowy, żeby na mnie spojrzeć. - Do sypialni. Wyluzuj. - Kiedy znalazłam się poza zasięgiem jej wzroku, złapałam mały zestaw słuchawkowy, który wzięłam z mojego kombinezonu i schowałam go do kieszeni. Baby, możesz mi w czymś pomóc? zapytałam. Jasne, w czym? Chodźmy na dach, tam ci wytłumaczę. Złapałam Baby za rękę i podeszłam do matki siedzącej przy biurku. - Nie mogę już tu wytrzymać – powiedziałam. - Potrzebuje świeżego powietrza. Chcę wyjść na dach z Baby. - Wykluczone – odpowiedziała z roztargnieniem.
- Naprawdę myślisz, że mogłabym jej zrobić krzywdę? - powiedziałam. - Chcę być na zewnątrz, a nie na uwięzi. - Dobrze. Pójdę z wami. - Wstała. - Mamo, chciałabym pobyć z dala od ciebie. - Brzmiałam okropnie, ale musiała zostać. Pokręciła głową. - Możesz zobaczyć jak idziemy na górę - powiedziałam. - Nie zostawiłabym Baby samej na dachu. Nie mam żadnej broni i nie wiem czy nie zmieniliście planu kiedy wyszłam z sali. Możesz mi wiele zarzucić, ale nie to, że jestem głupia, mamo. - Dobrze Amy, idź. Jeśli się dowiem, że coś knujesz... Rzuciłam się do drzwi, zanim zmieniła zdanie, ciągnąc za sobą Baby. Znalazłyśmy miejsce obok paneli słonecznych i usiadłyśmy. Dlaczego tu jesteśmy? zapytała Baby. Jest gorąco. Wiem, ale chcę żebyś nasłuchiwała i powiedziała mi, czy słyszysz coś dziwnego. Dwoje ludzi kłóci się o rozbity kubek.... Nie, napisałam, daj znać gdy usłyszysz, że nadajniki są wyłączone albo odgłos ciężarówki... coś w tym stylu. Siedziałyśmy na dachu i czekałyśmy. Wiedziałam, że Baby jest znudzona. Masz jakichś przyjaciół w szkole? Zapytałam ją, chociaż wiedziałam, że tak. Skinęła głową i wymieniła wszystkich przyjaciół, literując ich imiona. Byłam pod wrażeniem jak szybko uczyła się liter. Czy dużo twoich przyjaciół mieszka w akademiku? Tak. Większość. Zebrałam się na odwagę i wreszcie zapytałam: Chciałabyś mieszkać w akademiku? Spojrzała na mnie zaskoczona. Chcę mieszkać z tobą i Adamem. A co jeśli nie możesz? Było mi trochę wstyd, bo to, czy trafiłaby do akademika,
zależałoby ode mnie. W takim razie myślę, że byłoby w porządku. Przynajmniej byłabym z przyjaciółmi. Urwała, patrząc na mnie. Gdzie idziesz? Zapytała zmartwiona. Nigdzie. W następnym miesiącu mam urodziny i nie będę już czerwona, będę dorosła. Być może nie będę mogła cię zabrać. Dlaczego nie? Nagle urwała i przekrzywiła głowę. Co jest? Zapytałam. Hałas, taki jak wtedy, gdy znalazłyśmy Amber, tylko że głośniejszy. Miała na myśli ciężarówkę. Gdzie? Wskazała ręką, a ja wyciągnęłam słuchawkę z kieszeni i nacisnęłam przycisk z boku. - Kay – krzyknęłam. - Aaał, co? Kim jesteś i dlaczego krzyczysz? - Przepraszam. - Zniżyłam głos. - To ja, Amy. - Jak ci...? - Nieważne. Słuchaj, Amber się myliła albo zmienili plan. Nie przybędą z południa. Są teraz na północnym-zachodzie w pobliżu jeziora. Jadą ciężarówkami. - Zajmiemy się tym – odpowiedziała. Słuchawka zamilkła. Podjęcie decyzji zajęło mi chwilę. Podbiegłam na skraj dachu, gdzie wcześniej schowałam torbę. Wyjęłam czarne ubranie i pospiesznie je założyłam. Stworzenia wróciły. Zamierzam im pomóc, napisałam szybko. Nie ruszaj się stąd. Tutaj będziesz bezpieczna. Baby skinęła głową. Chwyciłam ostatnią rzecz i ją ukryłam – odzyskany pistolet mojej matki. Nasłuchuj Ich, a jeśli będą w pobliżu, ukryj się. Znowu skinęła głową i napisała Wiem, Amy, tak jak kiedyś żyłyśmy.
Zeszłam na dół schodami przeciwpożarowymi i zeskoczyłam na ziemię kierując się w stronę jeziora. Podczas porannego biegania zajmowało mi to około dwunastu minut. Teraz udało mi się to w dziesięć. Chwilę zajęło mi zrozumienie tego, czego byłam świadkiem. Strażnicy nie walczyli z Floraes, walczyli ze zwykłymi ludźmi. Gdzie były stworzenia? Strażnicy uważali, by nie używać broni, próbując opanować gang nie zabijając ich przy tym. Schowałam pistolet za pas i ruszyłam w stronę najbliższego Strażnika, który miał kłopoty. Mimo, że miał na sobie kombinezon i nie mogłam zobaczyć jego twarzy, wiedziałam, że to był Gareth walczący z trzema wysokimi mężczyznami. Zaatakowałam najbliższego napastnika i złapałam go za szyję tak, jak nauczyła mnie Kay. Do czasu gdy ten stracił przytomność, Gareth unieszkodliwił dwóch pozostałych. Rzucił mi garść plastikowych kajdanek i zapięłam je wokół nadgarstków nieprzytomnego mężczyzny. Przepełniona adrenaliną padłam ziemię i zaczęłam się czołgać. Ktoś - kobieta potknęła się o mnie, skoczyłam na nią, starając się ją przytrzymać. Naciskając na nią całym ciężarem ciała, udało mi się uderzyć ją w żołądek. Jęknęła głośno, kiedy wepchnęłam jej kolano między łopatki i zakułam ją w kajdanki tak szybko jak mogłam. Przykucnęłam nisko i udałam się do przodu, tym razem bardziej uważając. Ciężarówki były w zasięgu wzroku, jeden ze Strażników próbował walczyć z człowiekiem na fotelu kierowcy. Mężczyzna się na chwilę uwolnił i przytrzasnął rękę Strażnika drzwiami. Rozpoznałam, że krzyk należał do Roba, miałam nadzieję, że ręka nie została złamana. Miałam iść i im pomóc, kiedy dostrzegłam grupkę Floares w klatce z tyłu ciężarówki. Sięgnęłam do broni przy talii, gotowa do strzału, ale stworzenia były dziwnie spokojne. Stały w miejscu, kołysząc się lekko, jakby na delikatnym wietrze. Zakradłam się do klatki i przyjrzałam się Im dokładnie. Stworzenia miały słuchawki na ich prawie
nieistniejących uszach, przyklejone za pomocą taśmy owiniętej wokół ich głowy. Tak właśnie to zrobili? Słuchawki redukujące hałas? Nagle rozległy się dwa strzały, odwróciłam się i zobaczyłam, że na ziemi leży Gareth. Znajdujące się za mną Floraes wpadły w szał. Strzały były wystarczająco głośne, by usłyszeć je przez słuchawki. Spojrzałam na klatkę, upewniając się, że wytrzyma i pobiegłam do Garetha. - Wszystko w porządku? - Pomogłam mu wstać, szukając strzelca. Kay powaliła już kogoś na ziemię, kopiąc go wielokrotnie w żebra. - W... porządku.. - powiedział Gareth pomiędzy urwanymi wdechami. Ściągnęłam mu kaptur, by zbadać jego twarz. - Kombinezon... zatrzymał kule...ale i tak boli... - Zakaszlał głośno. - Boli jak diabli. - Delikatnie potarł pierś, a potem bezskutecznie spróbował się podnieść. Pomogłam mu stanąć na nogi i pozwoliłam się o mnie oprzeć, wspierając większość jego ciężaru. - Wszystko z nim w porządku? - zapytała Kay, ściągając kaptur, kiedy do nas podbiegła. - Mam się świetnie. – Gareth spróbował się uśmiechnąć, ale wyszedł mu bolesny grymas. Kay spojrzała na mnie. - Nie powinno cię tu być. - Wiem. Chciałam pomóc... Czy Floraes są pod kontrolą? - Uspokoili się od czasu wystrzałów. - Tak, dopóki będą mieli słuchawki. Skąd wiedziałaś z jakiego kierunku jadą ciężarówki? Nie miałam powodu, żeby im nie ufać, ale zauważyłam krążącego w pobliżu Marcusa. Wskazałam na niego wzrokiem.
Kay zrozumiała moje wahanie. - Marcus – krzyknęła – ty i Elitarna Ósemka powinniście zrobić rundkę po obrzeżach. Upewnijcie się, czy jest bezpiecznie. - Marcus spojrzał na nią i mruknął twierdząco. Po tym jak odszedł, Kay odwróciła się do mnie z wyczekiwaniem. - To była Baby – powiedziałam w końcu. - Ma bardzo wrażliwy słuch. - Usłyszała ciężarówki? - zapytał Gareth z niedowierzaniem. Skrzywił się lekko. - Z drugiego końca New Hope? - Kiwnęłam głową. - Kochanie, to nie jest wrażliwy słuch to supersoniczny słuch. Obserwowałam nerwowo ich twarze, mając nadzieję, że nie popełniłam błędu. - Nie martw się – powiedziała Kay. - Nie powiemy twojej matce. - Dlaczego miałoby to obchodzić moją matkę? - zapytałam niespokojnie. Kay i Gareth wymienili spojrzenia. - Uwierz mi, nie chcesz, żeby o tym wiedziała. Zaangażowałaby Baby w badania nad Floraes. Zmroziło mi krew w żyłach. - Co? Dlaczego? Kay zmarszczyła brwi. - Posłuchaj Amy, twoja matka widzi tylko to, co jest dobre dla New Hope. Przełknęłam ślinę i odepchnęłam nagły niepokój. Wciąż kręciłam lekko głową. Kay sięgnęła w moją stronę i złapała Garetha opierając go o siebie, uwalniając mnie spod jego ciężaru. - Lepiej się pośpiesz, żebyś mogła wrócić, zanim dyrektorka zauważy, że cię nie ma. powiedziała Kay. - Poczekam kilka minut z raportem. Skinęłam głową Kay i Garethowi, po czym zaczęłam szybko biec. Kiedy dotarłam do mojego budynku, pospiesznie wspięłam się po schodach przeciwpożarowych i gorączkowo
zmieniłam na dachu kombinezon. Szybko wepchnęłam ciemne ubrania i broń do torby. Ledwie udało mi się ją schować, kiedy na dachu pojawiła się matka. - Przypuszczam, że wszystko poszło dobrze – powiedziałam, starając się nie wyglądać na nerwową lub winną. Matka przez chwilę mnie obserwowała. - Wszystko jest w porządku, Amy. Nie powinnaś się o to martwić. Zaufaj mi. Uśmiechnęłam się słabo, niepewna. Kay ostrzegła, żeby jej nie ufać. Mojej własnej matce. Nieprzekonana, razem z Baby poszłam za nią na dół. Następnego ranka złapałam matkę zanim wyszła do pracy. - Co się stanie z Amber? - zapytałam. - Gdzie jest jej grupa? - Amber została zwolniona. Innymi się zajęto – powiedziała, zamykając komputer, zanim mogłam zobaczyć ekran. - Zostali wysłani na Oddział? - Oddział jest miejscem, w którym obywatele mogą uzyskać pomoc, której potrzebują – powiedziała z irytacją. - Nie przestępcy. - Więc zostali wyrzuceni? - zapytałam zdezorientowana. Co to byłaby za kara, skoro udało im się tak długo przeżyć w „Później”? - Nie – wymamrotała z irytacją. Nie chciała mi powiedzieć. - A co z Paulem, bratem Amber? Jest szansa, że on też zostanie zwolniony? - Nie – powiedziała z ostatecznością. Chciała zakończyć tę rozmowę. - Nie można ich zrehabilitować? - naciskałam. - Musi być jakaś praca, którą mogą wykonywać dla społeczności, mogą w jakiś sposób współdziałać, nawet jeśli nie zostali zwolnieni. - Nie, Amy nie ma szans, żeby ktoś z nich żył w New Hope. - Dlaczego nie? - zażądałam, nie wycofując się.
Odwróciła się do mnie i westchnęła. - Ponieważ nie żyją. Wszyscy. - powiedziała cicho. Patrzyłam na nią zaszokowana. - Dr Reynolds i ja... - Potarła skronie. - Czasami ludzie, którzy wszystkim kierują, muszą podejmować trudne decyzje. - Oszczędź mi tę retorykę – zadrwiłam. - Wolałabyś, żeby zostali spuszczeni ze smyczy w New Hope? Wyobrażasz sobie, jakie by wyrządzili szkody? - Próbowała się bronić. Pokręciłam głową z odrazą. - Ale pozwoliliście odejść Amber. - Dr Reynolds będzie ją trzymał pod ścisłą obserwacją. Powiedział, że ostatecznie może się dostosuje. - Tak powiedział? - zapytałam gniewnie. - Czy to on zadecydował, że inni powinni umrzeć, czy może ty? - Amy, ja... - Podeszła do mnie i próbowała mnie przytulić, ale ją odepchnęłam. - Tata protestował przeciwko rzeczom, które uważał za niesłuszne, jak kara śmierci. Spojrzałam na nią. - Jak myślisz, co by o tym pomyślał? O polityce New Hope? O zmuszaniu do oceny psychologicznej? - Inaczej jest, kiedy odpowiadasz za ostatnich przedstawicieli rasy ludzkiej. Nie mamy teraz takiej swobody myślenia, jaką miał twój ojciec. - Składanie z nich ofiar nie pomaga powiększaniu liczby mieszkańców New Hope. - Najpierw zebraliśmy ich materiał genetyczny... Potrzebujemy spójnej społeczności. To bardzo istotne. Spojrzałam na matkę z obrzydzeniem i wybiegłam z mieszkania, odrzucona przez jej kliniczny dystans do tego, co inni nazwaliby morderstwem.
*** Rice od jakiegoś czasu mnie nie odwiedził – myślę, że od kilku dni – nie miałam też żadnych wieści od Kay czy Garetha. Staram się nie pokazywać strachu, ale robię się coraz bardziej nerwowa. Mam problemy ze snem, dr Thrope skomentowała moje cienie pod oczami. Staram się zajmować czymś umysł. Obserwuje lekarzy, pielęgniarki i sanitariuszy. Zastanawiam się, ilu z nich myśli, że naprawdę nam pomaga, a ilu wie, że leczenie jest zwykłą grą. Obserwuję też innych pacjentów. Na moim piętrze jest ich trzydziestu. Siedzę w świetlicy i zastanawiam się, co każdy z nich zrobił, że go tu umieścili. Zmieniam miejsce, aby usiąść obok Amber. Nie zauważa mojej obecności. - Amber? - Kiedy wciąż nie reaguje, próbuję znowu. - Widziałam cię niedawno. Nadal patrzy przed siebie. Kładę jej rękę na ramieniu, drugą łapię ją za głowę i przekręcam w moją stronę. Oczy ma puste, niewidzące. Bok jej głowy jest wygolony, odsłaniając długi rząd szwów. Opuszczam ręce przerażona. - Och, Amber. - Czuję, że robi mi się niedobrze, Oddychając ciężko, kładę zimne dłonie na swojej rozpalonej twarzy. Nie mogę złapać wystarczająco powietrza, czuję się słabo. Czuję, jak ogarnia mnie panika, ale zmuszam się do zwolnienia oddechu, rozpaczliwe starając zachować spokój. Kiedy już się uspokoiłam, ponownie patrzę na Amber. Kropla śliny gromadzi jej się w kąciku ust, wycieram ją rękawem. - Przykro mi, że cię to spotkało – mówię. Tak długo nienawidziłam Amber, ale teraz mi jej żal. Po prostu starała się przetrwać. Nikt nie powinien tak cierpieć. Nikt nie zasługuje na to, by być zmuszonym do zapomnienia. *** - Wiedziałaś? - zapytałam Kay. Czekałam cały dzień, aż wróci z tajnej misji, która
najprawdopodobniej polegała na upewnieniu się, czy w okolicy nie ma gangów gotowych rzucić się na New Hope. W końcu złapałam ją w szatni. - Też się cieszę, że cię widzę. - W jej głosie brakowało zwykłej kąśliwości, a kiedy spojrzała na moją twarz, całkowicie odrzuciła sarkastyczny ton. - Nie, nie wiedziałam, co zamierzają z nimi zrobić. - To barbarzyństwo – wyplułam. - To konieczność. - Kay rozejrzała się po Rumble Roomie i zniżyła głos. Pomyślałam, że powinniśmy ich zatrzymać, umieścić na Oddziale i naprostować, przydzielić kilku strażników, ale nie jestem tutaj szefem. Dyrektorka i dr Reynolds podejmują ostateczne decyzje Nienawidziłam tego, jak każdy racjonalizował masakrę. Nawet Kay. Musiałam pobyć sama. Z dala od propagandy i ślepej lojalności. Pobiegłam na obrzeża New Hope, spacerując niespokojnie. Zostałam tam aż do zachodu słońca, upajając się ciemnością, ukojona przez ciszę. Kiedy wróciłam do domu, poszłam prosto do swojego pokoju i zamknęłam drzwi. Baby była już w łóżku, więc zwinęłam się w kłębek obok niej. - Amy? - Słyszałam jak matka woła mnie z drugiego pokoju, ale zignorowałam ją. Amy – powtórzyła stojąc przy drzwiach. - Ja... musimy porozmawiać. Odwróciłam się, aby na nią spojrzeć, ale kiedy zobaczyłam jej zmartwiona minę, usiadłam. Kiwnęła, żebym poszła do salonu, gdzie siadła na kanapie. Usiadłam jak najdalej od niej. Patrzyłam na podłogę. - Amy, spójrz na mnie. Dr Reynolds wyraził pewne obawy... - Co? Jakie obawy? - zapytałam oschle. - Że nie szanujesz władzy – powiedziała ze smutkiem. - Że wtrącasz się w sprawy, które cię nie dotyczą. Że nie dbasz o interesy New Hope. Potrząsnęłam głową.
- Dr Reynolds chce mnie wysłać na Oddział? - zapytałam z przerażeniem. Matka zacisnęła wargi i skinęła głową. - Ale jeszcze tego nie zrobi, wyświadczył mi przysługę. Moje badania są bardzo ważne i nie chce mnie w żaden sposób denerwować. - Więc jesteś jedynym powodem, dla którego nie jestem na Oddziale? - Odetchnęłam głęboko. - A co z Baby? - Z Baby wszystko w porządku – zapewniła mnie. - Dostosowuje się razem z innymi dziećmi, uczy się czytać i pisać, komunikować. Jesteśmy przekonani, że jej umiejętności werbalne w końcu się pojawią. Pomyślałam, że byłoby najlepiej dla was obu, jeśli zaczęlibyśmy osłabiać wasze relacje. - Co? Nie! To szalone. - Chciałam stąd wybiec, ale nie miałam dokąd uciec. Zamiast tego złożyłam ręce na piersi i próbowałam zachować spokój. Wiedziałam, że nie mogę sobie pozwolić na ześwirowanie. - Czy właśnie dlatego chcesz, żeby poszła do akademika? zapytałam, głos mi drżał. - Uważasz, że to naprawdę konieczne? - Nie wiem, Amy. Chcę tylko, żebyś była bezpieczna. - Sięgnęła po moją dłoń. Zostanie Strażnikiem będzie dobrym startem. Możesz się sprawdzić. Do tego czasu, musisz się bardziej starać. - Będę, obiecuję. - powiedziałam, nie miałam już siły, żeby się kłócić. Trzymałam jej rękę, wciąż w szoku, jak blisko byłam utraty Baby. - Mamo... muszę wiedzieć. - Nie mogę powiedzieć ci o moich badaniach. - Ścisnęła moją dłoń. - Nie, nie o tym. Chcę wiedzieć, czy byłaś zaangażowana w to wszystko. Puściła moją rękę i spojrzała na mnie twardo. - Zrobiłam to, co należało zrobić. Zanim tutaj przybyłaś Amy, New Hope było całym moim życiem. Nawet Adam był wynikiem rozporządzenia, które pomogłam ustanowić. Musimy chronić New Hope. To jedyna możliwa przyszłość ludzkości. W przeciwnym
wypadku, powinniśmy po prostu wpuścić Floraes. Tu nie chodzi tylko o nas. Chodzi o pokolenia, które nastąpią. Chodzi o naszą przyszłość. Spojrzałam w jej błyszczące oczy ze smutnym zrozumieniem. Teraz wiedziałam, że Kay miała absolutną rację. Moja matka nie może się dowiedzieć o niesamowitym słuchu Baby. Znalezienie mnie na obszarze o ograniczonym dostępie nie było szkodliwe dla New Hope, więc to ukryła. Zostanie Strażnikiem pokazałoby, że mogę się nie tylko wpasować, ale też pomóc w ochronie New Hope. Wszystko co robiła, ważyła w umyśle na korzyść New Hope. Jeśli miałaby okazję, żeby wykorzystać Baby, badać ją, aby dowiedzieć się, jak została oznaczona, chętnie by to zrobiła. - Tak bardzo cię kocham, kochanie. Jest trudno, wiem, ale uda się nam... tak jak całej społeczności. - Przytuliła mnie mocno i pocałowała w czubek głowy. Zamknęłam oczy i zaczęłam się zastanawiać, co wybrałaby moja matka gdyby miała wybór: mnie czy New Hope? Tłumaczenie: Avis Korekta: Macul Widzę w korytarzu dr Samuelsa, ale próbuję nie nawiązywać z nim kontaktu wzrokowego. Chcę, by myślał, że jestem na tyle odurzona, że nie wiem, kim jest. Przychodzi jednak do mnie, lustrując wzrokiem od stóp do głów. - Amy, chciałem cię przeprosić. - Odchrząkuje. - Poddanie cię terapii elektrowstrząsami było błędem. Istnieje powód, dla którego stosuje się ten rodzaj intensywnego leczenia, ale tylko w ciężkich przypadkach depresji. Powinienem uważniej rozważyć twoje objawy. Nie powinienem pozwolić, by dr Reynolds miał wpływ na moją opinię. Ból, udręka, którą udało mi się wcześniej stłumić, powraca i z całych sił próbuję się na niego nie wydrzeć.
- Zaczynam sądzić... – kontynuuje szeptem - że dr Reynolds nie ma dobrych zamiarów. - Nie potrafię powstrzymać dreszczu, kiedy kładzie mi rękę na ramieniu. - Nie dotykaj mnie - mówię zaciskając zęby. Dr Samuels patrzy na mnie bez słowa.. Widzi nienawiść w moich oczach i zaczyna się cofać. - Ja tylko chciałem pomóc - mówi głosem przepełnionym poczuciem winy. - Jeśli chce mi pan pomóc, niech pan sprowadzi tu Rice'a - zerkam na kamery w korytarzu. - Tęsknię za nim. Chciałabym, żeby mnie częściej odwiedzał - mówię głośno. - Tak, oczywiście. - Dr Samuels mierzy mnie wzrokiem, a ja wiem, że widzi, że nie jestem odurzona. Nadal jednak jego skrucha wydaje się przeważać nad lojalnością względem dr Reynoldsa. - Powiem Rice'owi, że o niego pytałaś. Przyprowadzić jeszcze jakiegoś Strażnika? Podrywam głowę. - Kay albo Garetha. Nie Marcusa - wyszeptałam, mając nadzieję, że kamery tego nie wyłapią. Wychodzi, skinąwszy głową. Idę dalej korytarzem, starając się powłóczyć nogami i trzymając nisko głowę. *** Test na Strażnika wypadał w moje urodziny. O niczym innym nie myślałam od mojej rozmowy z mamą trzy tygodnie temu. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Miałam siedemnaście lat. Byłam dorosła, biorąc pod uwagę standardy New Hope, lecz wciąż czułam się jak dziecko. Baby już przeniesiono do Akademika, a ja niedługo miałam zająć pojedynczą sypialnię w budynku niedaleko Rumble Roomu, tam, gdzie mieszkali Strażnicy. Rozciągnęłam się i włożyłam ubranie treningowe. Na ladzie w kuchni leżała kartka od mojej matki. Wszystkiego Najlepszego, Amy, i powodzenia. Dasz radę! Zobaczymy się dzisiaj
na twoim przyjęciu. Kocham cię. Założyłam buty i wyszłam z mieszkania, zatrzymując się przy akademiku. Stanęłam pod oknem Baby i wyszeptałam jej imię, najciszej jak mogłam. Minęło zaledwie kilka sekund, kiedy wystawiła głowę przez okno, machając do mnie z podekscytowaniem. Wszystkiego Najlepszego, Amy! napisała. Dzisiaj Test? Tak. Zobaczymy się na przyjęciu. Powodzenia! Odwróciła się do swoich współlokatorów, nowych przyjaciół. Nie miała pojęcia, jak ważny jest ten test, ale pewnie tak było lepiej. Zauważyłam, że dużo ludzi zmierza w kierunku Rumble Roomu, o wiele więcej niż normalnie. Widziałam Garetha, który trzymał podkładkę do pisania i odznaczał coś na kartce. - Co się dzieje? - zawołałam. Uśmiechnął się. - Największy dzień testów w historii - powiedział. - Ilu kandydatów? - zapytałam, próbując zerknąć na listę. - Dwustu osiemnastu. Muszę wszystkim sprawdzić ich najlepszy czas w biegu na odległość. Sama przyjemność - mówi sarkastycznie. - Myślisz, że dużo osób się dostanie? - pytam. - Cholera, będę szczęśliwy jeśli dostaniemy dziesięciu praktykantów i jednego nowiutkiego Strażnika. - Mrugnął do mnie, a ja miałam nadzieję, że jego wiara w moje umiejętności była uzasadniona. - Idź. Ustaw się z resztą świeżego mięska. Nie minęło wiele czasu, zanim z głośników rozbrzmiał głos Kay. - Okay, teraz zbierzemy was wszystkich w grupy. Jeśli nie przejdziecie próby, wylatujecie. Jeśli odłączycie się od grupy, wylatujecie. Jesli będziecie jęczeć albo narzekać, wylatujecie. Grupa pierwsza - wrzasnęła. - Wszyscy dorośli w wieku od siedemnastu do dwudziestu jeden lat, idziecie do Jenny. - Jenny zaczęła machać rękami, zaznaczając swoją
obecność. - Okay, ludzie - powiedziała Jenny, kiedy wszyscy zebrali się wokół niej. Przebiegniemy teraz pięć mil. Ja będę nadawała tempo, ale możecie mnie wyprzedzić, jeśli chcecie, ścieżka jest wyznaczona. Każdy, kto nie będzie w stanie za mną nadążyć, wylatuje. Uśmiechnęłam się i zrzuciłam buty. Zaczęłam biec razem z grupą, ale szybko przyspieszyłam. Kierowaliśmy się oznaczeniami, pomarańczowymi kawałkami plastiku owiniętymi wokół drzew i krzewów. Zaczęłam wszystkich wyprzedzać, ale jeden wysoki gość miał irytująco długie nogi. Cal po calu przesuwałam się naprzód, biegłam szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Nogi zaczęły mnie boleć, tak samo płuca z każdym kolejnym oddechem. Kiedy zobaczyłam linię mety i Garetha stojącego z podkładką w ręku, zapomniałam o bólu i biegłam jakby gonił mnie Florae. Byłam pierwsza, ale ledwo, bo wysoki mężczyzna deptał mi po piętach. Gareth zapisał nasze wyniki. Chciałam paść na ziemię, ale zamiast tego szłam dalej, żeby nie dostać skurczy w nogach. - Ludzie, zachowajcie coś na dalsze testy - skarcił nas Gareth, ale wiedziałam, że był ze mnie dumny. Kiedy doszłam do siebie, poszłam szukać Kay. Rozmawiała z jakimś innym Strażnikiem, ale kiedy mnie zobaczyła, uniosła brwi. Wyciągnęłam jeden palec, by dać jej znać, że byłam pierwsza, a ona uśmiechnęła się z zadowoleniem. Nie byłam już Amy. Byłam odzwierciedleniem dyrektorki jak i Strażników. I wiedziałam, że oznaczało to moją przepustkę do wolności. *** Następnego dnia zauważam po drugiej stronie korytarza ciemne kręcone włosy Franka. Nie widziałam go od jakiegoś czasu, od jego ostatniego wybuchu. Idę za nim do
drzwi do jego pokoju. - Hej - zerkam na kamerę. - Jestem Amy, spotkaliśmy się już - mówię, zastanawiając się, w jaki sposób mogę zapytać go o Floraes nie wzbudzając podejrzeń. - Och, cześć. Chcesz zobaczyć, nad czym pracuję? - pyta z uśmiechem. Zaskakuje mnie jego zachowanie. Jest niemal tak, jakbyśmy byli teraz na Teorii Zaawansowanej, a ja chcę zobaczyć jego projekt. Wchodzę do pokoju i patrzę na ścianę. Zamalował ją całą. Na początku wygląda to jak bazgroły, ale potem zaczynam dostrzegać szczegóły. Wykresy i cyfry. Struktury chemiczne. - Pozwalają ci to robić? - pytam. - Czasami to zamalowują, ale dr Thorne myśli, że to część terapii. Podchodzę bliżej. - Co to znaczy? - To... - Wskazuje na równanie - oznacza podstawową budowę komórki Florae. Patrzę na numery. - Wybacz, nie rozumiem - mówię. – A to? - To znaczy... - Uśmiecha się - że rasa ludzka wymiera. - Zaczyna się histerycznie śmiać. - Nie rozumiesz? To my. My stanowimy problem. Nie oni! Przeraża mnie ta nagła zmiana zachowania i wychodzę pospiesznie z pokoju zanim przyjdą tu sanitariusze. Jednak wybuch Franka przywołał pewne wspomnienie. Jest takie wyraźne... przenoszę się do dnia testu Strażnika, usiłując przypomnieć sobie każdy szczegół. *** Po pierwszej próbie w grupie pozostało zaledwie dwadzieścia pieć osób. Następne dwa testy sprawdzały naszą celność i umiejętności walki wręcz. W obu tych rzeczach byłam dobra. Wyleciało jeszcze kilku ludzi, łącznie z dziewczyną, która prawie strzeliła sobie w
twarz, kiedy zaglądała do lufy pistoletu. Następnie Jenny poprowadziła nas na zewnątrz do liny splecionej w drabinę, która wiła się po pniu i była zawieszona pomiędzy dwoma drzewami tworząc most. W różnych miejscach umieszczono dzwonki. Jenny wyjaśniła, że ten test sprawdza naszą umiejętność skradania się. Musieliśmy przejść przez most. Jeśli usłyszysz dzwonek, odpadasz. Kandydaci po kolei odpadali. W pewnym momencie Jenny wykrzyczała moje nazwisko. - Harris - skinęła na mnie i powiedziała: - Pokaż im, jak się to robi. Podeszłam do drabiny rozgrzewając ręce i nadal bose stopy. Wzięłam głęboki oddech i sięgnęłam do liny, oczyszczając umysł z wszelkich wątpliwości. Zaczęłam wchodzić, pamiętając o równomiernym rozkładaniu ciężaru. Serce biło mi tak mocno, że nie skupiałam się na niczym oprócz zadania. Zaczęłam przechodzić przez most, ostrożnie, by lina nie zadrżała i nie zadzwonił dzwonek. Pod koniec schyliłam się i zaczęłam schodzić z drabiny. Dotknęłam stopami ziemi i odwróciłam się do pozostałych. Jenny uśmiechnęła się. - Widzicie? Da się - powiedziała grupie. Odetchnęłam z ulgą. Na końcu okazało się, że przeszła tylko czwórka. - Ostatnia próba - krzyknęła Jenny. Poprowadziła nas z powrotem do Rumbe Roomu i dalej po schodach na drugie piętro, na którym nigdy nie byłam. Kazała nam usiąść, po czym pojedynczo zabierała nas ze sobą. Patrzyłam, jak pozostali po kolei wychodzą z pomieszczenia i zastanawiałam się, co się z nimi działo. - Amy, teraz ty - powiedziała Jenny z uśmiechem. Poszłam za nią korytarzem do czarnych drzwi. - Wejdź do środka - nakazała. Biorąc głęboki oddech, chwyciłam klamkę i otworzyłam drzwi. Weszłam do małego pokoiku i zobaczyłam wielką maszynę. Do niej
podłączone były wielkie, staromodne słuchawki, zawieszone nad pustym krzesłem. - Usiądź, Amy - powiedział Nick. - Przetestujemy tylko twój słuch. Parsknęłam. - Badanie słuchu? Nie powinniście tego zrobić na początku? - Włóż słuchawki - mruknął Nick. - Usłyszysz kilka sygnałów, raz w lewym uchu, raz w prawym, a czasem w obu. Jeśli usłyszysz pisk w lewym uchu, podnieś lewą rękę. Jeśli w prawym... - Chyba łapię - rzuciłam, czując się idiotycznie, że musiał mi tak dokładnie tłumaczyć przebieg jakiegoś głupiego badania słuchu. Po tym jak przeszłam wszystkie testy, zeszłam schodami na dół, gdzie zebrali się wszyscy kandydaci, którzy sprostali zadaniom. Zostało ich dwudziestu. Na dwieście. Pojawiła się Kay. - Gratulacje! Macie cały dzień na przeniesienie swoich rzeczy do koszar. Trening zaczniecie jutro rano... chyba że jest ktoś taki, kto uważa, że jest gotów przejść ostatnią próbę. Ale zalecamy, żebyście najpierw potrenowali. - Ja chcę ją przejść - powiedziałam. Usłyszałam, jak parę osób gwałtownie zaczerpnęło tchu, ale żaden Strażnik nie był zaskoczony. - Dobrze, mała. - Kay się uśmiechnęła. - Chodź, przebierzemy cię. Przebieralnia jest tam - powiedziała, jakbym już tego nie wiedziała. Poszłam za nią do przebieralni, w której już czekał na mnie syntetyczny kombinezon. - Świetnie sobie dzisiaj poradziłaś - powiedziała Kay. Zignorowałam komplement, chociaż rzadko mi je prawiła, i otworzyłam drzwi do mojej szafki, zabrałam z niej zawartość i zamknęłam ją niepewnym ruchem. - Wszystko w porządku? - zapytała Kay. Odwróciłam się do niej. - Ja tylko... - Szukałam odpowiedniego słowa. Cała moja przyszłość zależała od tego,
co pokażę w następnej kolejności. Jeśli się nie uspokoję, będę miała kłopoty. Nie mogłam sobie pozwolić na porażkę, nie, jeśli chciałam zostać w New Hope. - Nie mogę ci powiedzieć, na czym polega test, Amy. Musisz sobie sama poradzić, w przeciwnym razie nie zostaniesz Strażnikiem. To nie zabawa czy gra. Możesz się poważnie zranić. - Czy ktoś kiedyś zginął podczas tego testu? - Nie pozwalałam sobie wcześniej na myślenie o fizycznym niebezpieczeństwie, w którym mogę się znaleźć. - Po prostu włóż kombinezon i spotkajmy się na zewnątrz. Wciągnęłam na siebie delikatny, mocny materiał. Objęłam się ramionami i odprężyłam, czując na skórze znajomą miękkość. Rozciągnęłam się i strzepnęłam ramiona i nogi, próbując zachować spokój. Jeszcze raz sprawdziłam broń: pistolet Strażnika i dwa noże, nietknięte i prawdziwe, nie treningowe. Włożyłam po jednym do futerałów na nogach i powoli wróciłam do Rumble Roomu, gdzie czekali Strażnicy i Kay. Wszyscy zebrali się wokół Marcusa. - Co się dzieje? - zapytałam Nicka. - Nie jestem pewien, ale twój test został przełożony. - To ważniejsze niż kiedykolwiek. - Marcus niemal krzyczał. - Strażnicy stanowią jedną spójną całość. Ostatni test wymaga większego poziomu trudności przez wzgląd na nasze bezpieczeństwo i dobro New Hope. Usłyszałam jak ktoś parska. Odwróciłam się i zobaczyłam, że Gareth przewraca oczami. - Dr Reynolds opracował kilka nowych testów i prób, przez które musi przejść każdy potencjalny Strażnik. Testy te nie są jeszcze gotowe, więc dopóki ich nie wprowadzimy, żaden kandydat nie zostanie Strażnikiem. - A co z Amy? - zapytała Kay. - Musi ukończyć test...
Marcus spojrzał na mnie, już w syntetycznym kombinezonie. - Myślę, że Amy już udowodniła swoje możliwości. - Cóż, to na pewno - powiedział stojący za mną Gareth. - Chyba, że masz coś przeciwko Kay. Moim zdaniem powinniśmy przyjąć, że Amy jest już Strażnikiem. - Marcus spojrzał na nią ze spokojem. - To twoja decyzja. Kay napotkała jego wzrok, przyjęła kamienny wyraz twarzy. - Musimy uzyskać zgodę komisji... - Możemy dać im znać dziś wieczorem. - Marcus uśmiechnął się szyderczo. - Jestem pewien, że się zgodzą. Kay się zastanowiła. - Przyjmujemy ja - powiedziała w końcu. Wypuściłam oddech, który wstrzymywałam. - To tyle? - zapytałam. - Jestem teraz strażnikiem? - Na to wygląda. - Kay poklepała mnie po ramieniu, a inni Strażnicy zaczęli klaskać. Pochyliła się i wyszeptała: - Nie wiem, co Marcus i jego kumple knują, ale zasłużyłaś na to. Chciałam ją uścisnąć, ale wiedziałam, że raczej by jej się to nie spodobało. Całe moje wyczerpanie zniknęło. Jedyne, czego chciałam, to pójść powiedzieć Baby i matce, że zdałam. Marcus obdarzył mnie dziwnym, zadowolonym wyrazem twarzy. - Okay, Amy, twoim pierwszym zadaniem, jako nowego Strażnika, jest przyniesienie markerów, których użyliśmy do narysowania trasy. Możesz je zanieść do biura w Rumble Room'ie. - W porządku. - Byłam zmęczona i rozczarowana, że dostała mi się tak nudna robota, ale przynajmniej zostałam Strażnikiem. Po pięciu minutach znowu usłyszałam głos Marcusa. - Amy!
Moja ręka powędrowała do komunikatora znajdującego się w kapturze przy uchu. - Tak. Jestem. - Kiedy skończysz, będziemy trenować ukrywanie się. Przyjdź później do mleczarni na polu po wschodniej stronie. Wiesz, gdzie to jest? - Tak, oczywiście - powiedziałam. Szybko zebrałam resztę flag i zostawiłam je w Rumble Roomie. Po tym wszystkim popędziłam w kierunku pastwiska. Kiedy dotarłam na pole, natychmiast wiedziałam, że coś jest nie tak. Oprócz mnie nie było tam żadnych Strażników, a powinni już być. - Halo? - zawołałam niepewnie. Ponownie sięgnęłam do komunikatora, wciskając go z niepokojem. Okazało się, że jest wyłączony. Przez pole niósł się jakiś dźwięk. Wyciągając broń, odwróciłam się i przeszukałam je wzrokiem, starając się znaleźć źródło tego odgłosu. Kpienie z kogoś, kto trzyma naładowaną broń, nie jest zbyt inteligentne - krzyknęłam i uświadomiłam sobie swój błąd. Zrobiłam mimowolny krok w tył, kiedy przez pole pomknęło coś zielonego, biegnąć prosto na mnie. Wycelowałam i strzeliłam, ale pistolet się zaciął. Pociągnęłam jeszcze parę razy za spust, zanim wyrzuciłam broń, tracąc cenne sekundy. Sięgnęłam do noży, w końcu łapiąc za jeden ze znajdujących się w futerałach na udach. Trzymałam go mocno, stojąc szeroko na nogach tak, jak mnie tego nauczono. To się działo naprawdę. Ten drań Marcus mnie wrobił. Muszę walczyć z Florae. Za późno - wpadł na mnie z pełną siłą i upadłam na trawę. Zaczął ciąć pazurami mój brzuch, próbując mnie wypatroszyć. Dzięki kombinezonowi nie zostałam rozdarta na strzępy, ale za każdym razem czułam ból, kiedy pazury potwora wbijały się w moje ciało. Kiedy mnie tak okładał, wyjęłam nóż i zatopiłam w jego ciele, przecinając miękką tkankę. Florae się tym nie przejął. Nadal próbował mnie rozedrzeć, starając się zatopić zęby w moim ciele. Uderzył mnie gorący, zgniły oddech. Spanikowana, zatopiłam nóż w jego głowie i udało mi się
przeorać nim jego twarz. Ponownie się zamachnęłam i wbiłam go w jego gałkę oczną, napotykając niewielki opór. Miałam wrażenie, że wbijam nóż w masło. Gdyby tylko udało mi się sięgnąć ostrzem mózgu wiedziałam, że bym go zabiła, ale potwór się odsunął. Krzycząc, z całą siłą popchnęłam stwora, który upadł niezdarnie na plecy. Skoczyłam na równe nogi. Miałam tylko kilka sekund... ale w tym Florae było coś dziwnego. Przy jego szyi coś błyszczało. Coś znajomego. Nie miałam czasu na zastanawianie się, bo potwór znowu się na mnie rzucił. Wycelował pazurami w moją twarz, smród z jego paszczy sprawił, że zrobiło mi się niedobrze. Zdrowym, mlecznożółtym okiem patrzył prosto na mnie. Próbował ugryźć mnie w brodę, a pod wpływem samego jego ciężaru dyszałam z bólu. Ponownie zamachnęłam się nożem, celując w szyję i wiedząc, że tylko w ten sposób mogłam uciec, tylko w ten sposób mogłam przeżyć. Dźgałam go raz za razem, czułam przez materiał kombinezonu jego ciepłą krew. Nie chciał się poddać. Wymierzałam kolejne ciosy, ale każdy z nich był coraz słabszy. W końcu przebiłam szyję Florae. Potwór osunął się na ziemię. Upadłam na kolana i wzięłam głęboki oddech, czując jak moje płuca napełniają się ciepłym powietrzem. Ze wszystkich sił starałam się zachować przytomność. Znowu mogłam oddychać. Ramiona i nogi potwora nadal się wiły i niepokojąco drżały pod wpływem przechodzących przez nie skurczy, a mnie wypełniła tak intensywna nienawiść, że miałam wrażenie, że moją pierś wypełnia ogień. Florae sięgnął w moją stronę, kiedy się do niego zbliżyłam, ale głowę miał przekrzywioną i w połowie odciętą od szyi. Podrapał lekko moją nogę, ale w tych ciosach nie było już tej samej siły. Ponownie opuściłam na niego nóż, odcinając głowę od szyi, spryskując ziemię jego krwią. W nozdrza uderzył mnie smród zgniłych jaj. Dopiero kiedy całkowicie pozbawiłam go głowy i przestał się ruszać, upadłam na
ziemię. W końcu usłyszałam, jak ktoś woła moje imię. Podniosłam wzrok. W moją stronę przez pole biegła Kay. - Amy, przysięgam, że o tym nie wiedziałam! - Była bez tchu i wyglądała na bardziej niestabilną niż kiedykolwiek. - To był mój test? - zapytałam głupio. - Tak. - Przykucnęła przy mnie. - Zwykle robimy to w Rumble Roomie ze snajperami, którzy udają Florae. Nie wiem, co dr Reynolds sobie pomyślał, ale wymusił to na nas w ostatniej chwili. Powiedział, że to będzie bardziej jak... w prawdziwym życiu. Pokładałam w tobie wszelką wiarę i byłam pewna, że zostaniesz odpowiednio wyposażona, że będziesz miała kombinezon i pistolet. - Spojrzała na zakrwawionego, pozbawionego głowy potwora. Noże miały stanowić broń zapasową. - Ledwo słyszałam, co do mnie mówi. Dr Reynolds. - Pistolet... się zaciął. - Wskazałam na miejsce, gdzie go wcześniej rzuciłam i Kay wzięła go do ręki, przyglądając mu się uważnie. - Brakuje iglicy. - To też było częścią testu? - zapytałam drżącym głosem. Mój mózg nadal przetwarzał informacje. To był mój test. Mogłam zginąć. - Nie... Marcus - warknęła. - To ten łajdak musiał w tym szperać. Tylko dlaczego? Nagle wszystko nabrało sensu. Marcus to zrobił, bo dr Reynolds chciał mnie wyeliminować. Oczywiście przez moją śmierć cierpiałaby moja matka, ale byłaby dumna, że zginęłam broniąc New Hope. To lepsze niż gdyby dr Reynolds zesłał mnie na Oddział - wtedy moja matka nie mogłaby przestać o mnie myśleć. Lepiej pozbyć się mnie na dobre. - Myślę, że powinniśmy powiedzieć reszcie, że broń została uszkodzona. - Spojrzałam na Kay. - Powiedzieć, że będę dobrym Strażnikiem. Że jestem poświęcona obronie New Hope. - Wiedziałam, że muszę wzbudzić ich zaufanie. Nie mogłam wciąż oglądać się przez
ramię, zastanawiając się, czy któryś ze Strażników nie chce mnie zabić. Kay przyglądała mi się przez moment i skinęła głową. - W porządku. To właśnie powiemy innym Strażnikom, ale obiecuję, że Marcusowi nie ujdzie to na sucho. Kay pomogła mi wstać, kiedy słońce oświetliło coś, co leżało na krwawej ziemi. To był ten sam błysk, który widziałam wcześniej, ogarnięta przerażeniem i pochłonięta walką. Uklękłam przy martwym potworze, przyglądając się jego uciętej szyi. Zmroziło mi krew, kiedy zobaczyłam, co się tam znajdowało. Wyciągnęłam rękę i podniosłam mały, złoty krzyżyk na złotym łańcuszku. Wisiorek Vivian. Tłumaczenie: Macul Korekta: bacha383 Przed dwa tygodnie brałam tabletki, które przyniósł mi Gareth. Wszystkie luki się wypełniły, mgła opadła. Teraz pamiętam wszystko. Wspomnienia przychodziły stopniowo, w kawałkach i były boleśnie prawdziwe. Chore. Dlaczego tak długo to trwało? Bo nie chciałam tego pamiętać. Jakaś część mnie zadowalała się tym całodziennym snem i ogarniającą moje ciało pustką. Patrzę na pigułki w kubku, który dała mi pielęgniarka. To było takie błahe. Mogłam po prostu je wziąć i przestać przyjmować antidotum. Mogłam na nowo wszystko zapomnieć. Ale nie zrobię tego. Gdybym to zrobiła, nie byłabym lepsza od tych ludzi. Pragnęłam poznać prawdę. Myślałam, że łatwiej będzie zmierzyć się z tym światem, zatrutym przez Floraes, jeśli tylko dowiem się, skąd Oni się wzięli. Czym Oni byli. Leżę na łóżku i wbijam wzrok w sufit. Gareth powiedział mi kiedyś, że niewiedza jest błogosławieństwem, a ja odpowiedziałam, że niewiedza jest niebezpieczna. Oboje mieliśmy
rację. Ale które pojęcie było lepsze? Jeśli trwałabym w niewiedzy, byłabym szczęśliwsza? Czy jeśli zostawiłabym to wszystko, nie wtrącałabym się, nadal miałabym rodzinę, miałabym Baby? Wiedziałam, że nie był to żaden wybór. Nigdy bym tego wszystkiego nie zostawiła. Nigdy bym się nie poddała. Podjęłam decyzję, od której nie ma już odwrotu. • • • - Gdzie moja matka? - zapytałam Rice'a. Złapałam go, kiedy wychodził z zabezpieczonego terenu. - Amy, myślałem, że masz dzisiaj test na strażnika. Co się stało? Jak ci poszło? Zmierzył mnie zdziwionym wzrokiem. Wzięłam prysznic i przebrałam się, lecz w oczach nadal miałam dziki błysk. - Zdałam - odparłam. - Jestem teraz Strażnikiem. - To świetnie! Wiedziałem, że ci się uda. - Uśmiechnął się szeroko i przytulił mnie, a ja niemal mu uległam i stopiłam się w jego ramionach. Ale szybko się odsunęłam. - Gdzie moja matka? - zapytałam znowu. - Pracuje. - Jego uśmiech zgasł. - Dlaczego pytasz? Co się dzieje? - Zabierz mnie do niej. - Ja... nie mogę. Jest w zabezpieczonym sektorze. Starałam się zachować spokój. - Chcę jej tylko powiedzieć, że już jestem Strażnikiem. - Będzie z ciebie dumna. - Rice skinął głową. Nagle postanowiłam zmienić taktykę. Zamknęłam go w niedźwiedzim uścisku. - Jestem po prostu taka szczęśliwa, Rice. Od tak dawna o tym marzyłam... - Och... Wiem o tym, Amy. Chyba wszystko ci się teraz zaczyna układać. - Kiedy go puściłam, był zarumieniony, ale wyglądał, jakby mu ulżyło.
- Przyjdziesz na moje przyjęcie urodzinowe, prawda? - zapytałam. - Baby się ucieszy. - Oczywiście, że tak. Teraz mamy nawet więcej powodów do świętowania. Skinęłam głową i odeszłam, udając, że idę w stronę mojego domu, lecz nagle skręciłam za budynek i zaczekałam, aż Rice stamtąd pójdzie. Gdy już to zrobił, udałam się w stronę czarnych drzwi, zabezpieczonych czytnikiem odblokowywanym przez kartę, którą wyjęłam mu z kieszeni. Nie pamiętałam dokładnie, jak trafić do gabinetu mojej matki, ale otworzyłam drzwi najbliżej windy i weszłam do środka, by zebrać myśli. Było to małe, puste biuro. Na oparciu krzesła zauważyłam fartuch. Zabrałam go i włożyłam, stwierdzając, że w ten sposób będę wyglądać mniej podejrzanie. Na korytarzu rozbrzmiały głosy, a ja wyjrzałam zza drzwi. Asystenci. Udałam się za nimi, zachowując bezpieczną odległość. W końcu zaprowadzili mnie do korytarza, którego jedna strona była zapełniona drzwiami, a druga szkłem. Korytarz zawierał cele, a w każdej z nich tkwił Florae. Stworzenia człapały powoli, zataczając koła w przeznaczonej dla nich małej przestrzeni. Gdy podeszłam do ostatnich czarnych drzwi, przekręciłam gałkę i weszłam do gabinetu mojej matki. Siedziała przy biurku. Podniosła wzrok, zaskoczona. - Co... Amy? - Jej dłonie zamarły nad klawiaturą. - Jak się tu dostałaś? Wyjęłam naszyjnik, który nadal pokryty był czarno-zieloną krwią Florae. Spojrzała na przedmiot, po czym ponownie przeniosła wzrok na mnie, a na jej twarzy widać było zdumienie i szok. - Co to jest? Skąd to wzięłaś? - Znalazłam to na szyi Florae - odparłam. - Po tym, jak pozbawiłam go głowy, by zdać test na Strażnika. - Amy! Wiedziałam, że ci się... Zaczekaj, to dzisiaj go zdawałaś? Myślałam... - To naszyjnik Vivian - powiedziałam, przerywając jej w pół zdania. - Dlaczego Florae
miał na sobie naszyjnik Vivian? Matka westchnęła ciężko i potarła twarz dłońmi. Wstała, podeszła do drzwi gabinetu i wyjrzała na zewnątrz, po czym zamknęła je i przekręciła klucz. Następnie wróciła do biurka i opadła ze znużeniem na fotel. - Vivian nie zginęła podczas tego okropnego incydentu. A przynajmniej nie z technicznego punktu widzenia. - Floraes to nie kosmici, prawda? Milczała przez chwilę. - Nie. - Matka spojrzała mi w oczy. - Vivian zostala ugryziona przez jednego z nich i sama stała się Florae. Minuty mijały w ciszy, chociaż może były to tylko sekundy. Wyciągnęłam rękę w kierunku ściany, szukając oparcia i starając się to wszystko zrozumieć. Matka spojrzała na mnie i ponownie westchnęła. - Pracowaliśmy nad szczepem bakterii - wyjaśniła w końcu. - Na zlecenie wojska, a w rzeczywistości dr Reynoldsa. Chcieli być w posiadaniu patogenu, który zmniejszyłby siłę żołnierzy wroga bez konieczności zabijania ich. - Broń biologiczna - powiedziałam. - Chciałam ratować życia, Amy. Projekt miał położyć kres przemocy. Żołnierze chorowaliby przez kilka dni, a potem wrócili do zdrowia. Nawet niewielka ilość czasu mogła dać wojsku ogromną przewagę. - Patrzyła na mnie intensywnie, błagając o zrozumienie. - Co się stało? - Patogen nie był gotowy. Wystąpiły skutki uboczne. Na początku skóra badanych zmieniła kolor na zielony przez wzgląd na fitosterole. Kilkoro zmarło zanim zdaliśmy sobie sprawę, że potrzebowali światła słonecznego. Zmodyfikowałam bakterię, ale badane osoby dręczył ogromny głód. Pragnęli białka, a i tak nigdy nie mogli zaspokoić tej potrzeby. Byłam
bardzo blisko opracowania rozwiązania. - Wysłałam próbki do naszego biura w Nowym Yorku, lecz młody asystent stłukł probówkę i rozciął sobie palec. Kiedy bakteria dostała się do jego krwiobiegu, był to początek końca. Zmienił się w krwiożerczą bestię i zaraził wszystkich w laboratorium. Wystarczy jedno ugryzienie. Zarazili całe miasto, potem kraj, a następnie świat. - Dlaczego nie zorganizowano kwarantanny? - zapytałam słabo. - Jakim cudem się to tak szybko rozprzestrzeniało? - Bakteria uległa mutacji i mogła być przenoszona drogą powietrzną. Niektórzy od razu zaczęli okazywać oznaki zarażenia, ale u innych były one uśpione. Zdajesz sobie sprawę, ile w ciągu godziny można zarazić ludzi? Kiedy zaraził się ktoś pracujący w służbach powietrznych, to był koniec. Dlatego tak szybko się to rozprzestrzeniało i było ich tak wiele. Wkrótce rozprzestrzeniający się w powietrzu szczep wyginął, lecz pozostał ten oryginalny. Teraz może być przekazywany jedynie przez płyny ustrojowe, najczęściej przez ślinę. - Te stworzenia, to są ludzie - wyszeptałam. W końcu powiedziałam to na głos. - Nie, Amy, już nie. Kiedy jesteś zarażona, zmieniasz się; przestajesz być człowiekiem. Przebadałam je. Każda oznaka człowieczeństwa całkowicie znika. - Więc to wszystko kłamstwa - powiedziałam silnym głosem, kiedy już go odzyskałam. - Ile tych stworzeń tak naprawdę dostało się do New Hope i ile z nich to byli nasi współobywatele? Co tak naprawdę się wydarzyło tamtej nocy? - To nie kłamstwa, Amy. Te zbiry wyłączyły soniczne nadajniki. Przy użyciu członka ich grupy jako przynęty, zwabili do New Hope kilkanaście Floraes. - Kilkanaście Floraes? Ale tylu ludzi zginęło. - Niektórzy zginęli. Większość została przemieniona, a potem zabiła resztę. Wróciłam myślami do tego pierwszego dnia, kiedy to siedziałam samotnie na kanapie, przerażona, po raz pierwszy w życiu patrząc na Floraes.
- Ale widziałam statek, statek kosmiczny w Central Parku. - To nie był statek kosmiczny, tylko nowy element instalacji artystycznej. Jakiś prezenter idiota wymyślił, że to był statek kosmiczny i tak się rozprzestrzeniła plotka. Zdecydowaliśmy, że lepiej będzie przedstawić Floraes jako niebezpieczeństwo z zewnątrz, a nie jako zarazę stworzoną przez rząd. Był to dla nas pozytywny zbieg okoliczności. W tej chwili tylko garstka osób zna prawdę, a są to ludzie, którzy mogą nam pomóc w dążeniu do zwalczenia tej infekcji. - Ty to zrobiłaś - powiedziałam, nadal starając się zrozumieć wszystko, co mi właśnie powiedziała. - To przez ciebie to wszystko się stało. To przez ciebie zginął tata. - Patrzyła na mnie z bólem w oczach. Spiorunowałam ją wzrokiem, wiedząc już, kim tak naprawdę była i do czego była zdolna. Zamknęła oczy, wypuszczając powietrze przez zęby. - To był wypadek, Amy. Żadna z tych rzeczy nie miała się wydarzyć. Pracujemy nad czymś, co mogłoby powstrzymać zarazę. Nie rozumiesz, że to dlatego siedzę tutaj dzień i noc? - Lekarstwo? - zapytałam, czując cień nadziei. - Nie jesteśmy w stanie znaleźć lekarstwa. Staraliśmy się stworzyć antidotum na początku naszych badań, którego moglibyśmy użyć na naszych żołnierzach, by uchronić ich przed zarażeniem. Nigdy nie zadziałało, a teraz pierwotny szczep uległ mutacji. Jeśli ktoś zostanie ugryziony przez Florae, zmieni się w jednego z nich i nie można tego cofnąć. - I wtedy co? Wymyślicie coś, co ich wszystkich wybije? - Nie mogłam przestać traktować ich jak bezmyślnych morderców, ale jednocześnie zaczęłam o nich myśleć jak o ludziach. Kiedyś Oni wszyscy byli ludźmi. - Niestety nadal są zbyt podobni do ludzi. Wszystko, co mogłabym stworzyć, by ich zabić, nas również by zabiło. Obecnie pracuję nad szczepionką - wyjaśniła moja matka.
- Jak coś takiego testowałaś? - Nie byłam pewna, czy chciałam znać odpowiedź. Moja mama założyła ręce, zaciskając usta. Zachciało mi się płakać. - Wykorzystywałaś tych ludzi, których złapali Strażnicy, prawda? Brata Amber i jego grupę? - Zrobiłam co konieczne. Zawsze będę robić to, co konieczne. - Nawet jeśli oznacza to zabijanie niewinnych ludzi? - Poświęciłabym garstkę, żeby uratować ogół, tak. Zaniemówiłam, bałam się zadać następne pytanie. - Czy Rice o tym wszystkim wie? - wyszeptałam. Matka spuściła wzrok, po czym przeniosła go na mnie. - Wie o zarazie i o tym, czym naprawdę są Floraes. Wciągnęłam powietrze z sykiem. Poczułam się zdradzona. Zrobiło mi się niedobrze. Nie mogłam już znieść jej obecności. Wypadłam przez drzwi. - Amy, poczekaj! Wyprowadzę cię stąd. Jeśli cię złapią... Wypadłam z biura i pobiegłam korytarzem. Kiedy w końcu dotarłam do windy, tak się trzęsłam, że ledwo mogłam utrzymać kartę magnetyczną. Drzwi windy otworzyły się na pierwszym piętrze i nagle stanęłam twarzą w twarz z dr Reynoldsem. Jego oczy się rozszerzyły, kiedy mnie rozpoznał, mierząc wzrokiem fartuch i drżące dłonie. - Witaj, Amy. Co ty robisz bez eskorty? Nie mogłam nawet na niego patrzeć. - Moja mama odprowadziła mnie do windy i odesłała. Dziś są moje urodziny. - Wiem, słyszałem też, że zdałaś test na Strażnika. Gratulacje. Nie dzięki tobie. Przepchnęłam się obok niego, zdesperowana, by wyjść na zewnątrz.
Usłyszałam, jak woła: - Żegnaj, Amy. Zobaczymy się później. - W jego ustach brzmiało to jak groźba. • • • Kiedy moja matka przychodzi mnie odwiedzić, udaję, że jestem pod wpływem leków. Nie patrzę na nią, kiedy siada obok mnie lub kładzie mi dłoń na ramieniu. - Poprosiłam dr Reynoldsa, by poddał cię kolejnemu badaniu psychicznemu. Powiedział, że to zrobi, w ramach przysługi - mówi. Patrzę na nią ostro i widzę, że jest zdziwiona. Staram się przybrać tępy wyraz twarzy i zachowywać się, jakby mnie to nie obchodziło. - To miłe, mamo. - Odwracam się w kierunku telewizora. - Chcę tylko, byś wiedziała, Amy, że wszystkie rzeczy, które zrobiłam... muszę to odpokutować. Wiem, za co jestem odpowiedzialna, i nigdy nie wymażę tego z pamięci. - Po jej twarzy spływają łzy. Patrzę prosto przed siebie, aż w końcu wstaje, lecz zanim wychodzi, całuje mnie w czubek głowy. • • • Nie było mnie w mieszkaniu matki nawet pięć minut, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Kiedy nie odpowiedziałam, Rice i tak wszedł do środka, patrząc na mnie z radością w oczach. Myślał, że będziemy dziś na ogromnym przyjęciu, świętując moje urodziny i zostanie Strażnikiem. Zatrzymał się w pół kroku, kiedy zobaczył moją zapłakaną twarz. - Co się stało? - Dowiedziałam się, że moja matka jest odpowiedzialna za apokalipsę - wyszeptałam. - Co... - Szczęka mu opadła. - Znam tajemnicę... o Floraes. Wiem, czym są. - Sięgnęłam do kieszeni i wyłowiłam
jego kartę magnetyczną. Podałam mu ją, a on wziął ją z poważnym wyrazem twarzy i usiadł obok mnie na kanapie. - Zabiłam Vivian - powiedziałam, niezdolna do spojrzenia mu w oczy. - Nieprawda. Jeśli już, to zabiłaś Florae, który kiedyś był Vivian... to nie była ona. Vivian nie żyje. - Wyciągnął ręce, ale się odsunęłam. - Powiedziałaś o tym komuś? - Jeszcze nie, ale ludzie zasługują, by znać prawdę. - Amy, daj spokój. Porozmawiajmy o tym... sądzę, że musisz po prostu ochłonąć. Być może wydaje ci się, że dużo rzeczy wiesz, ale tak naprawdę nie masz o nich pojęcia. - Na przykład o czym, Rice? Czego jeszcze mogłabym nie wiedzieć? - Znowu byłam bliska płaczu. Położył mi rękę na plecach. - Ja... - zaczął mówić dokładnie w chwili, kiedy przez drzwi wpadła Baby. Wszystkiego najlepszego, Amy! „powiedziała”, biegnąć w naszą stronę. Zdałaś test? Mamy dzisiaj podwójne przyjęcie? Odwróciła się do Rice'a. Hej, Rice. Chcesz usłyszeć, co się działo dzisiaj w szkole? Było fajnie. Zebrali nas w grupy i musieliśmy ułożyć puzzle. Moja grupa była najszybsza... - Hannah, nie teraz. Muszę porozmawiać z Amy... - Rice poklepał swoje usta, dając jej do zrozumienia, że chodzi o coś poważnego. Baby cofnęła się o krok, szeroko otwierając oczy i patrzyła na Rice'a z taką intensywnością, jakiej jeszcze nigdy u niej nie widziałam. Otworzyła usta i zaczęła wymawiać kolejne sylaby: - Han-naaa. - Jej głos był miękki i niepewny. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. To ja, „powiedziała” powoli, Wcześniej. Zerwałam się i przytuliłam ją, po mojej twarzy ciekły łzy. Baby potrafiła mówić. Miała imię. Odwróciła się do Rice, który patrzył na nas z przerażeniem.
- Skąd znasz jej imię? - zapytałam ostro. Rice oddychał ciężko. - Chyba powinnaś usiąść, Amy. Podeszłam do sofy i położyłam Baby na swoich kolanach, nie chcąc jej puścić. - Ja... nie wiem, od czego zacząć... - Zdjął okulary i zaczął je czyścić rąbkiem fartucha, po czym ponownie je włożył. - Baby - wcześniej Hannah - była w domu dziecka, tak samo jak ja. Hutsen-Prime nas wybrało. Niektórych z nas, starsze dzieci, testowali i selekcjonowali. Otrzymywaliśmy specjalne leczenie, edukację, której nie moglibyśmy otrzymać nigdzie indziej. Poszczególne dzieci... te małe... zajęli się nimi. Wykorzystywali je również do eksperymentów. Baby była poddawana eksperymentom? Nagle wszystko stało się jasne, a prawda uderzyła mnie niczym piorun. - To dlatego ma znamię na szyi? - zapytałam. - Tak. Zespół badawczy, z którym pracowała twoja matka, nie tylko szukał broni; szukali antidotum. Coś, co mogło uchronić żołnierzy przed zarazą. - Co ma to wspólnego z...? - Wciągnęłam powietrze z sykiem. - Testowali szczep na dzieciach? Rice westchnął. - Dzieciach bez rodziny, które nie miały nikogo. Dzieci, za którymi nikt by nie tęsknił, gdyby doszło do jakichś skutków ubocznych. Znamię to miejsce, gdzie zrobiono zastrzyk. Przytuliłam mocniej Baby. Nie mogłam się zmusić, by myśleć o niej jak o dziewczynce o imieniu Hannah, przedmiocie badań, dziecku bez rodziców, którzy mogliby ją chronić. - A ty byłeś częścią tego wszystkiego? - W niewielkim stopniu. Byłem tylko dzieckiem. - Spojrzał na Baby. - Stracili
ogromną ilość pierwotnych przedmiotów badań... Kiedy tamtego dnia zobaczyłem Baby, kiedy zobaczyłem to znamię, przypomniałem ją sobie. Zawsze była taka wesoła, przyjazna. Należała do moich ulubieńców, Amy, znałem ją. Chciałem ją chronić. - Myślisz, że jest odporna? - Pomyślałam o ranie na jej nodze. Czy to było ugryzienie Florae? - Ja... nie wiem. Potajemnie badałem jej krew, ale nie znalazłem nic, co mogłoby nam pomóc. - Badałeś ją? Rice, jeśli moja mama by się o tym dowiedziała... - Jeśli dr Reynolds by się o tym dowiedział. - Nie wiem, co by jej zrobili - przyznał. - Starałem się mieć na nią oko. - Chroniłeś ją - powiedziałam, widząc Rice'a w nowym świetle. - Proszę, musisz ją nadal chronić. Być może nie zawsze będę w pobliżu. - Zaczęłam mu mówić o słuchu Baby. - Wiem. - Uśmiechnął się. Baby mi o tym powiedziała, napisał. - Będę ją chronił. Zdążyłam tylko przez chwilę patrzeć na niego zszokowana, zanim głośno otworzyły się drzwi. Odwróciłam się, spodziewając się, że to matka przyszła sprawdzić, w jakim jestem stanie, ale zamiast tego zobaczyłam Marcusa i dwóch członków Elitarnej Ósemki. Stanęłam na nogi, lecz Marcus natychmiast mnie złapał i odciągnął od Baby. - Wybacz, mała - powiedział. - Takie są rozkazy. - Rice! - Spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem. - O co tu chodzi? - zapytał Rice, a głos miał zaskakująco stanowczy. Przysunął się do mnie i złapał za rękę. - Nie pracuję dla ciebie - powiedział drwiąco Marcus. - Nie teraz, ale pewnego dnia możliwe, że tak będzie - przypomniał mu Rice. Niespodziewanie jego słowa sprawiły, że Marcus zaniemówił. - Gadaj z dr Reynoldsem. Otrzymałem od niego surowe rozkazy. - Marcus zaciągnął
mnie w stronę drzwi. - Rice! - krzyknęłam, kiedy moja dłoń wyślizgnęła się z jego uścisku. Baby chciała biec za mną, ale ja napisałam Zostań z Rice'em. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyłam, był przerażony wyraz twarzy Rice'a, kiedy przytulał płaczącą Baby. W korytarzu wepchnęli mnie do wielkiego czarnego worka, a Marcus podniósł mnie i zaczął nieść jakbym była koszem na pranie. Chciałam walczyć, wysunąć się, ale wiedziałam, że nie dałabym rady Marcusowi i jego dwóm umięśnionym kumplom. Rzucił mnie na twardą powierzchnię i usłyszałam dźwięk zapalanego silnika. Po krótkim czasie zanieśli mnie do jakiegoś budynku. Dobiegł do mnie dźwięk otwierających i zamykających się drzwi, kiedy mnie przenoszono. Rzucili mnie na podłogę i odwiązali worek, po czym wyszli, zamykając za sobą drzwi. Wyczołgałam się z worka na zimne linoleum. W małym pomieszczeniu panowała ciemność, ale udało mi się dostrzec wzrokiem łóżko, zlew i toaletę. Leżałam nieruchomo, ogarniała mnie rozpacz. Czując bezradność, zamknęłam oczy i objęłam ramionami głowę, mając nadzieję, że dzięki temu odetnę się od świata. Tłumaczenie: Ma_cul Korekta: bacha383 - Wydajesz się inna, Amy. - Dr Reynolds ponownie siedzi naprzeciwko mnie, w pokoju na Oddziale. To moja najnowsza analiza psychiczna, ta, którą zaaranżowała moja matka. - Być może leczenie daje lepsze skutki niż się tego spodziewaliśmy. - Jestem inna. - Uśmiecham się. Od paru dni nie dali mi leków, więc nawet gdybym je brała, to i tak byłabym na tyle świadoma, by rozmawiać z dr Reynoldsem. - Rozumiem teraz, co tu próbujecie robić. - To znaczy? - pyta zaciekawiony. - Utrzymać ludzkość.
- Nie tylko utrzymać, Amy. Ulepszyć. Musiałam mocno się skoncentrować, żeby sie nie roześmiać. - Ulepszyć, tak, rozumiem. - Twoja matka wydaje się myśleć, że dasz sobie radę z poradzeniem sobie z pewną informacją. - Jaką informacją? - Staram się niczego nie zdradzić swoim zachowaniem. - Że w New Hope są Floraes. Że przeprowadzamy na nich badania. - Tak. Zmieniłam swój sposób myślenia. Wiem, że to dla dobra społeczeństwa. Używam krótkich odpowiedzi, by na niczym się nie potknąć. Muszę go przekonać. Muszę się wydostać z Oddziału. Mogę zebrać nieco jedzenia, nauczyć się latać hoverkopterem. Pewnej nocy zabiorę stąd Baby. Będziemy mogły żyć tak jak wcześniej, zanim tu przybyłyśmy. - Wiesz, dlaczego tu jesteś, Amy? Bo nie udało ci się mnie zabić. - Bo potrzebowałam pomocy. To jest miejsce, gdzie trafiają obywatele, kiedy potrzebują pomocy. - Zaczyna przewracać kartki w notesie. - Kiedy pierwszy raz z tobą rozmawiałem... zaznaczyłem cię jako przypadek dywersyjny - mówi zaskakująco płaskim tonem. - Po prostu interesowało mnie New Hope - staram się wyjaśnić. - Tak, to również zanotowałem. - Zaczyna czytać. - A. Harris posiada bardzo ciekawe usposobienie, szuka odpowiedzi na pytania dotyczące rzeczy, które znajdują się poza jej poziomem kontroli jako obywatela New Hope. - Co jeszcze? - pytam, niepewna, dlaczego mi to czyta. - A. Harris wykazuje nienaturalne przywiązanie do post-apka, którego nazywa Baby. To dziecko ma szansę wieść szczęśliwe, spełnione życie jako obywatel, jeśli tylko nie będzie pod wpływem A. Harris. Dręczy ją również poważny przypadek zespołu stresu pourazowego,
co powoduje agresję i irracjonalną niechęć skierowaną w stronę społeczeństwa New Hope. Powinna być pod szczególną obserwacją ze względu na agresywne i buntownicze zachowanie. - Zamyka notes z trzaskiem. - A teraz, dzięki leczeniu, czuję się o wiele lepiej - mówię. Patrzy na mnie ostentacyjnie. - Nieprawda. Staram się zachować spokój. - Nie rozumiem. - Amy, twoja matka jest dla nas bardzo ważna. Jej badania są bezcenne. Jeśli mamy oczyścić świat z Floraes, potrzebujemy ludzi takich jak ona: inteligentnych, oddanych i lojalnych. Odkąd przybyłaś tu sześć miesięcy temu, twoja matka już nie koncentruje się na swojej pracy tak jak kiedyś. Teraz się o ciebie martwi... o twój stan. - Ale teraz mogę się wpasować - proszę. - Zwłaszcza kiedy jestem już Strażnikiem. Mogę poświęcić się dla New Hope. Mogę go bronić. - Głos mam napięty. Dr Reynolds kręci głową. - Amy, oboje wiemy, że jest tylko jedna rzecz, której możesz się poświęcić. Przełykam ślinę. Ma na myśli Baby. - Nie wypuścicie mnie stąd, prawda? To wszystko to tylko jedno wielkie przedstawienie, żeby uspokoić moją matkę. - Szkoda, naprawdę, Amy. Jesteś taka inteligentna. Masz nam tyle do zaoferowania, ale nie można ci ufać. Wiem, że myślisz, że pewnego dnia, może nie w tak dalekiej przyszłości, uciekniesz z Oddziału i opuścisz New Hope z Baby u boku. Drżałam, nie chciałam patrzeć mu w oczy. - Zaplanowałem dla ciebie w następnym tygodniu małą procedurę neurochirurgiczną. - Neurochirurgiczną?
- Zdecydowałem, że musimy spróbować przeprowadzić małą lobotomię. Lobotomię? To nie może być prawda. - Nie jestem szalona - szepczę. - Jesteś niezwykle agresywna. Nawet pod wpływem leków zabiłaś pielęgniarkę podczas próby ucieczki. - Co?! Ja nigdy... to właśnie powiedzieliście mojej matce? - Nagle uderza mnie to, że w głębi serca dr Reynolds jest sadystą. Mówi mi o swoich planach tylko po to, by rozkoszować się moją bezradnością i strachem. Mimo chłodu, jaki ogarnął moje ciało, czuję na twarzy falę gorąca. Ledwo mogę powstrzymać wściekłość. Kiwa głową. - Tak, i już przekazaliśmy zmyśloną historię całemu New Hope. Że zostałaś poważnie ranna podczas misji i teraz wracasz do zdrowia na Oddziale. Ludzie znajdują w tobie inspirację: córka dyrektorki gotowa poświęcić życie i zdrowie dla New Hope. Pomogłaś wzmocnić nasze społeczeństwo, Amy. - Jego dumny uśmieszek sprawia, że robi mi się niedobrze. - Zrobiłeś ze mnie fałszywą męczennicę - syczę. - Dlaczego mi to wszystko mówisz? - Bo chciałem ocenić twoją reakcję. Podrywam głowę. - To była część twojej oceny, poza tym uczciwie by było powiedzieć, że twojej reakcji nie można uznać za pozytywną. - To była część mojej oceny psychicznej? - pytam. - I całej procedury? - Wszystko zależy wyłącznie od ciebie, Amy. - Wstaje, by wyjść. - Zobaczymy, jak się zachowasz. Przygryzam wargę, starając się wyglądać na zrezygnowaną. - Ile będę miała czasu na udowodnienie, że nic mi nie jest?
- Czas jest nieokreślony. - Uśmiecha się, jakby ta odpowiedź powinna mnie zadowolić. - Czy jeszcze kiedyś... Mogę się zobaczyć z Baby? - pytam zdesperowanym tonem. Myśli, że wygrał. Myśli, że mnie przejrzał, ale tak naprawdę nie ma pojęcia, do czego jestem zdolna. Jeśli potrafiłam przetrwać w Później, przetrwam również Oddział. Nie jestem zaskoczona, kiedy przychodzi. Nawet jeśli dr Samuels nie przekazał mojej wiadomości, wiedziałam, że Rice tu wróci. Siedzę cicho, udając, że jestem pod wpływem leków. - Amy. - Bierze mnie za rękę. Zachowuję się, jakbym była niczego nieświadoma, skupiając wzrok głównie na telewizorze. Wiem, że nas obserwują. Ta myśl towarzyszy mi cały czas, tak samo jak groźba dr Reynoldsa odnośnie lobotomii. Przez myśl przechodzi mi obraz pustej, nieobecnej twarzy Amber i czuję, jak wstrząsa mną dreszcz. Ściskam lekko dłoń Rice'a. Rice. Nie mogę tu zostać. Reynolds chce się mnie pozbyć. To nie jest bezpieczne. Pomóż mi. Pomogę, pisze na mojej dłoni . Chcę zrobić więcej, ale mnie też obserwują. Wszystkich obserwują. Mamy tu kogoś od nas. Na Oddziale? Dr Samuelsa? Jedno spojrzenie wystarcza mi, żeby wiedzieć, że ten ktoś ma kontakt z Rice'em; jest po naszej stronie. Uda nam się, pisze Rice. Nasze oczy się spotykają, a ja muszę odwrócić wzrok zanim zacznę płakać. Kay ma plan. Tak, piszę. Jestem gotowa. Świadoma i gotowa. - Powinienem już iść - mówi Rice, próbując puścić moją rękę, ale ja tylko wzmacniam
uścisk. Obiecaj, że zajmiesz się Baby, dzieckiem, które znalazłam w Później. Obiecuję, zapewnia mnie Rice. Stoi nieruchomo przez chwilę i bada grunt. Wygląda, jakby właśnie podejmował jakąś decyzję, a ja czekam, spięta i zdesperowana. Rice sięga dłonią do swoich włosów i pociera nią kark. Odwraca się lekko, a ja widzę małą bliznę w kształcie rombu. To dlatego zawsze ma zmierzwione włosy - żeby zasłonić znamię. Wypuszczam gwałtownie powietrze, po czym upominam się i ponownie staram się przybrać nieobecny i obojętny wyraz twarzy. Po tym wszystkim wychodzi, a ja muszę udawać, że jestem wyprana z wszelkich uczuć. Teraz mogę tylko czekać. Czekać i mieć nadzieję. Nie wiem, która jest godzina, kiedy po mnie przychodzą. Dzieje się to po tym, jak gasną światła, a ja jestem już w łóżku, gdy nagle pojawia się dwójka Strażników. To są moi znajomi. Trenowałam z nimi przez cztery miesiące. - Jak się tu dostaliście? - szepczę. - Słuchaj, słoneczko, nie mamy za dużo czasu. - Kay rozgląda się po skąpo umeblowanym pokoju. - Weź co potrzebujesz, tylko szybko. - Niczego nie potrzebuję. Psychicznie przygotowuję się na to, co ma nadejść. Jeśli nam się uda, już nigdy nie zobaczę tego miejsca. - Wyłączyłem kamery - mówi Gareth, stojąc przy drzwiach. - Mamy pięć minut na to, żeby stąd wyjść. - Jestem gotowa. Cicho idziemy w kierunku wyjścia z budynku. Kay przy użyciu karty magnetycznej otwiera wszystkie drzwi i uruchamia windę. Uśmiecham się, kiedy widzę wypisane na niej nazwisko dr Reynoldsa. Kiedy sprawdzą system, będzie to wyglądało jakby to sam dr
Reynolds wyprowadził mnie z Oddziału. Jak jej się udało ją zdobyć? Nagle uśmiecham się szeroko. Dr Samuels. Kiedy jesteśmy na zewnątrz, kieruję się w stronę dormitoriów, ale Kay mnie zatrzymuje. - Nie, Amy, nie możesz jej wziąć ze sobą. - Nie mogę jej tak po prostu tutaj zostawić. - Nie mogę porzucić Baby. Kay obrzuca mnie twardym spojrzeniem. - Naprawdę mogłabyś ją tak narażać? Ty nie masz wyboru. Ona ma. Myślisz, że którą opcję wybierze? Wiem, że Baby wybrałaby mnie. Z chęcią opuściłaby New Hope i wróciła do Później tylko po to, by być przy mnie. Ale nagle z bólem uświadamiam sobie, że nie mogę jej tego zrobić. Nie jest już Baby. Teraz to Hannah. Myślę o jej uśmiechniętej buzi. Kocha to miejsce. Jest szczęśliwa. Wpasowała się w New Hope lepiej niż mnie kiedykolwiek by się to udało. Ma swoją przeszłość i przyszłość oraz kogoś, kto będzie się nią opiekował. W przeciwieństwie do mnie, ona jest tu bezpieczna. Ma Rice'a. Kiwam głową bez słowa, a po mojej twarzy ciekną łzy. Zanim mam szansę zmienić zdanie, odwracam się i biegnę w stronę lasu do miejsca, gdzie czeka Gareth. Cała nasza trójka pospiesznie zmierza w stronę obrzeży New Hope. - Przy jeziorze stoi hoverkopter - szepcze Kay. - Marcus razem z Elitarną Ósemką zajął się patrolowaniem całego obszaru, więc na razie bądź cicho. Kiwam głową, czując w piersi dziwny ciężar spowodowany uczuciem nocnego powietrza na mojej skórze. Już nie jestem na Oddziale. Wkrótce docieramy do hoverkoptera i Kay razem z Garethem wchodzą do środka. Ja się zatrzymuję przy drzwiach, ponownie czując falę wątpliwości. Baby. Naprawdę mogę ją tu zostawić? Znajdę jakiś dom, miejsce, w którym mogłybyśmy bezpiecznie żyć, a potem po nią
wrócę. - Żegnaj, Baby! - krzyczę z całych sił, kiedy odlatujemy. Rozpaczliwie pragnę, by wiedziała, że ją kocham i nie odchodzę nie myśląc o niej. - Wrócę po ciebie! - Wiem, że mnie usłyszy. Nieważne, jakie kłamstwa wymyślą, nawet jeśli jej powiedzą, że nie żyję, będzie znała prawdę. Wkrótce jesteśmy pośród cichego, nocnego nieba, otoczeni przez gwiazdy, a pod nami rozciąga się ciemny świat. Podczas lotu nikt się do nikogo nie odzywa, a ja jestem za to wdzięczna. Wiem, że Kay i Gareth - i Rice - zaryzykowali dla mnie wszystko. To dług, którego nigdy nie będę w stanie spłacić. Podróż trwa kilka godzin, a ja od czasu do czasu zapadam w niespokojny sen. Kiedy lądujemy, jestem w pełni rozbudzona. Drzwi się otwierają, a ja wychodzę prosto w oblicze nowego dnia. Razem z Kay stoimy blisko siebie skąpane w ciepłym, porannym słońcu. Uśmiecham się, kiedy myślę o naszej ostatniej podróży, która odbyła się tak wiele miesięcy temu. - Dziękuję Kay, za zabranie mnie stamtąd. Jak ci się udało zdobyć hoverkopter? - Kazano nam udać się na południe i znaleźć nowe Floraes dla dyrektorki. - Kay sięga do torby na plecach i zaczyna wyjmować prowiant. - Tym się zajmujemy. Rozkazy i rozkazy. - A ty zawsze je wykonujesz. - Zawsze. - Rzuca mi dużą, czarną paczkę. Kładę ją na ziemi i sprawdzam zawartość. Jest tam wszystko, czego potrzebuję: syntetyczny kombinezon, broń z dodatkową amunicją, mały łuk i strzały oraz filtr do wody. Znalazłam również paczki z suszonym jedzeniem, których używa się podczas biwakowania i kilka akumulatorów z ładowarką na baterie słoneczne. - Zdaniem Rice'a mogłabyś później wymienić te rzeczy na prowiant... Nikt z nas nie wie, czym się post-apki wymieniają w dzisiejszych czasach.
- Jakie post-apki? - pytam. W tej chwili bardziej martwią mnie Floraes. - Jesteś teraz jakieś trzynaście mil od północnej części Fort Black. - Gareth wskazuje na południe, po czym przeczesuje ręką srebrne włosy. - Lepiej to weź. - Rzuca mi małe, czarne pudełko, które wygląda jak stare, szkolne radio tranzystorowe. Zaskoczona obracam przedmiot w dłoni. - To osobisty soniczny nadajnik - wyjaśnia Gareth. - Nie ma tu żadnych Floraes, więc powinno to działać jak talizman, który trzyma je od ciebie z daleka. Jeśli usłyszą, że idziesz w ich stronę, uciekną. Podejrzewam, że nie będziesz chciała go wyłączać. Jeśli go włączysz, a w zasięgu nadajnika znajdzie się jakiś Florae, wpadnie w szał. - Jaki ma zasięg? - pytam, czując ogromną wdzięczność za tak niesamowity podarunek. Mimo wszystko będę mogła normalnie żyć. - Jedynie około stu stóp. Bateria działa przez czterdzieści godzin, ale możesz ją ładować nawet podczas używania. - Pokazuje mi, jak wyciągnąć panel słoneczny i skąd wiadomo, że skończył się ładować. - Przekaż Rice'owi podziękowania - mówię. Nagle zdaję sobie sprawę, że mogę już go nigdy nie zobaczyć. Po tym wszystkim, co się wydarzyło, po tym pocałunku, który, przynajmniej dla mnie, obiecywał więcej, to mógł być już koniec. Kręcę głową, by zebrać myśli i zmusić się do przełknięcia poczucia ostateczności. - Kazał ci przekazać, że jest to jeden z pierwszych prototypów. Chciał, byś wiedziała, że to Vivian była autorem tego pomysłu. - Vivian. W tej chwili to Vivian utrzyma mnie przy życiu. Mocno ściskam Garetha. - Będę za tobą tęsknić - mówię i zaczynam cicho płakać. Odwracam się do Kay i ją również przytulam. Na początku jest spięta, ale potem czuję, jak jej ciało się rozluźnia i odwzajemnia uścisk. Kiedy podnoszę wzrok, widzę jak łzawią jej oczy.
- Bądź ostrożna. Fort Black to nie New Hope - ostrzega mnie. - Na to właśnie liczę - mówię, wycierając oczy. - Trzydzieści mil to nic. Jutro rano będę na miejscu. - Jest twarda i sprytna - mówi Gareth do Kay, puszczając mi oczko. - Nic jej nie będzie. - Musimy już wracać - mówi Kay. - Zabralibyśmy cię bliżej Fort Black, ale ogranicza nas czas. Sprawdzają, ile przelecieliśmy mil. Gareth macha mi na pożegnanie i kieruje się w stronę hoverkoptera. Kay nadal stoi w miejscu i wbija we mnie wzrok. - Amy, jeszcze jedno. Dyrektorka przyszła do mnie, kiedy wysłali cię na Oddział. Powiedziała, na którym piętrze cię trzymają. Twoja matka wie, jaki mam problem z władzą New Hope. Wie, że cię lubię. - Myślisz, że to wszystko to był jej plan? - pytam. Kay skina głową. - Tak myślę. Ponownie zbiera mi się na płacz, kiedy przypominam sobie twarz matki, gdy po raz pierwszy zobaczyła, że żyję. Natychmiast wyrzucam tę myśl z głowy. Nie mam czasu na rozmyślania. W tej chwili muszę skupić się na utrzymaniu się przy życiu. Włączam nadajnik. Patrzę jak hoverkopter wzbija się w powietrze i znika w oddali. Pospiesznie przebieram się w kombinezon i zakładam torbę. Jest trochę ciężka, ale mam dobrą kondycję i wiem, że będę potrzebowała prowiantu. Rozprostowuję nogi i nasłuchuję. Nie słyszę żadnych Floraes. Rozpoczynam marsz, mając nadzieję, że nadajnik będzie mnie chronił do czasu, aż dotrę do Fort Black. Jeśli nie, mam pistolet i noże, choć nieszczególnie chcę Ich zabijać, wiedząc że są ludźmi. Kiedyś byli ludźmi. Ale mając do wyboru własne życie i Ich, nie zawaham się.
Zaczynam biec, na początku wolno, potem coraz szybciej. Po cichu znikam w Później. Tłumaczenie: Ma_cul Korekta: bacha383 Nieoficjalne tłumaczenie: DD_TranslateTeam