~ 1 ~ ~ 2 ~ Elizabeth Eulberg Impreza i uprzedzenie (Prom & Prejudice) tłumaczenie: MoreThanBooks ~ 3 ~ Tytuł oryginału: Prom and Prejudice Copyright ...
9 downloads
23 Views
5MB Size
~1~
Elizabeth Eulberg
Impreza i uprzedzenie (Prom & Prejudice)
tłumaczenie: MoreThanBooks
~2~
Tytuł oryginału: Prom and Prejudice
Copyright © 2011 Elizabeth Eulberg
E-ISBN 978-0-545-33255-2
Wydanie I
Nieoficjalne tłumaczenie
~3~
Dla mojej mamy, której entuzjazm do książek jest zaraźliwy, i dla mojego taty, który inspiruje mnie do bycia lepsza osobą.
~4~
1. Jest prawdą powszechnie znaną, że samotnej dziewczynie z renomowanej Akademii Longbourn brak do szczęścia tylko partnera na studniówkę. Podczas gdy to samo można powiedzieć o wielu innych szkołach w kraju, bal w Longbourn nie jest tylko rytuałem przejścia – to zdaniem wielu (przynajmniej tych, którzy się liczą) najważniejsze spotkanie towarzyskie przyszłych członków wyższych sfer. Dziewczyny z Longbourn nie idą po swoje sukienki do galerii. Nie, one chwalą się couture1 od projektantów, których nazwiska zdobią ich szybkie wybieranie numerów telefonicznych. Po prostu spójrzcie na ten sześciostronicowy ilustrowany dodatek o ponad stuletniej historii studniówek w Longbourn w broszurze informacyjnej. Albo na coroczne sprawozdanie w niedzielnej części poświęconej modzie w New York Timesie… lub w Vanity Fair… albo w Vogue. Modowi dziennikarze i fotografowie przyjeżdżają do kampusu w Connecticut, aby rzucić okiem na modę, przesadę i prestiż. To Fashion Week2 dla grubych ryb. Tradycja rozpoczęła się w 1895 roku, kiedy to po raz pierwszy otwarto drzwi do Longbourn. Założyciele Akademii, która pierwotnie była prywatną szkołą dla dziewcząt przygotowującą do życia w wielkim świecie, zdali sobie sprawę, że potrzebują wydarzenia, które otwarłoby ich uczennicom drzwi do elitarnego towarzystwa. Jednakże teraz, kiedy dziewczęta nie potrzebują już żadnej formalnej prezentacji na salonach, nikt nie ma ochoty odwoływać weekendowej wymówki na wystrojenie się i przyćmienie rywalek. W piątkowy wieczór odbywa się przyjęcie, na którym pary (składające się z dziewcząt z Longbourn i w dużym stopniu z chłopców z sąsiedniej Akademii Pemberley) zostają wprowadzeni do towarzystwa. Sobotni wieczór to główne wydarzenie. W niedzielne 1
„couture” (ang.) – wykwintne krawiectwo (luksusowe ubrania szyte na zamówienie).
2
„Fashion Week” (ang.) – tydzień mody. ~5~
popołudnie ma miejsce brunch3, kiedy to dziennikarze przeprowadzają wywiady z uczennicami o poprzednim wieczorze. Uczennice wariują na punkcie studniówki od dnia, w którym zostają na nią zaproszone. Brak uczestnictwa lub odpowiedniego partnera wywołałby skandal, po którym żadna dziewczyna nigdy nie doszłaby do siebie. Wyobraźcie sobie ten chaos, jaki wybuchnął kilka lat temu, kiedy stypendystka nie tylko złapała najbardziej pożądanego chłopca z Pemberley, ale również pokazała się w sukni od Macy’s4 (o zgrozo!) i przykuła wzrok jednego z dziennikarzy New York Timesa, który umieścił ją i jej historię na okładce części poświęconej modzie. Do pewnego stopnia większość uczniów i uczennic tolerowała tę dwójkę w każdej z klas. Ale to było za dużo. W następnym roku rozpoczęło się znęcanie nad młodszymi uczennicami. Większość stypendystek nie wytrzymała więcej niż dwa lata. Program był dalej kontynuowany tylko z powodu zarządu Akademii, którzy stanowczo obstawali przy urozmaiceniu grona uczennic (mówiąc urozmaicenie, mieli na myśli rekrutowanie dziewcząt, których rodzice nie dostawali siedmiocyfrowych rocznych premii). Poza tym, stypendialne uczennice, często nazywane dobroczynnymi przypadkami, pomagały w zwiększaniu liczby absolwentów i w rozbudowie programu muzycznego. Dostając możliwość uczęszczania do Akademii, stypendystki próbowały znosić to zachowanie. Ostatecznie, ten rodzaj doświadczenia nie miał miejsca w domu. Zatem pojawiła się cena za dostęp do najlepszych nauczycieli, zasobów i koneksji. Owa cena – protekcjonalność, drwiny, docinki, psikusy – szybciutko się znudziła. Nie było łatwo. Nowa stypendystka w niższej klasie potrzebowała dwóch dni, zanim wybuchła płaczem. Na szczęście była sama w pokoju 3
„brunch” (ang.) – późne śniadanie, czyli posiłek jedzony pomiędzy śniadaniem a lunchem.
4
Macy’s – amerykańska sieć domów towarowych (źródło: Wikipedia). ~6~
i nikt jej nie widział. Ale to się wydarzyło. Powinnam to wiedzieć. Bo to był mój pokój i moje łzy. Byłam uczennicą ze stypendium. Dobroczynnym przypadkiem. Jedną z nich. Stałam się celem. I musiałam zrobić wszystko, żeby nie oberwać.
Tłumaczenie: Thebesciaczuczek Korekta: julisia123341
~7~
2. Brzuch zawsze zaczyna mnie boleć, kiedy pociąg wyjeżdża z Grand Central Station na Manhattanie. Kiedy jechałam tam po raz pierwszy, miałam motylki w brzuchu, ale teraz wiem lepiej. Teraz motylki zamieniły się w żmije. Część mnie powinna być pod wrażeniem, że zdołałam przeżyć swój pierwszy semestr w Longbourn. Wiedziałam, że będę miała trudności, przychodząc tam jako pierwszak, ale nic nie mogło mnie przygotować na to zimne, mokre powitanie, jakie otrzymałam od kilku dziewczyn na moim piętrze. Myślały, że stosownym powitaniem było rzucenie koktajlem mlecznym w moją twarz, kiedy szłam na rozpoczęcie roku. Wciąż czuję ten zimny szok, gdy truskawkowy sorbet spotkał się z moją twarzą. Ostatecznie spóźniłam się na rozpoczęcie, a gdy dyrektorka poprosiła o usprawiedliwienie mojego spóźnienia, powiedziałam jej, że się zgubiłam. W całym pomieszczeniu słyszałam chichoty i zastanawiałam się, ilu ludzi było na otrzęsinach. Większość rzeczy, jakie mi zrobiły, było subtelniejszych – podmieniły mój szampon na krem do depilacji (na szczęście poczułam różnicę, zanim spowodowałam jakieś szkody), majstrowały przy mojej maszynce i pokaleczyłam się paskudnie w nogę, wsypały pokruszony środek przeczyszczający do mojej lemoniady… Zamknęłam oczy i próbowałam wymazać z pamięci mój pierwszy tydzień w szkole. Naprawdę miałam zamiar wrócić po zimowej przerwie z pozytywnym nastawienie. Już wiedziałam, kogo unikać (tak właściwie to każdego, oprócz mojej współlokatorki, Jane, i innego dobroczynnego przypadku w naszej klasie, Charlotte). Radziłam sobie w naszej klasie. Stałam się główną pianistką w kampusie (co było naprawdę ważne, jako że miałam stypendium muzyczne). I miałam pracę, którą lubiłam, bo miałam możliwość komunikować się z nieco bardziej normalnymi ludźmi (znanymi również jako „mieszczuchy”). Och, i potrzebowałam pieniędzy. Zawsze wszystko sprowadza się do pieniędzy. ~8~
Była jeszcze Ella Gardiner, moja nauczycielka gry na pianinie. Była jedną z najbardziej prestiżowych instruktorek gry na pianinie w kraju, należała do zarządu niezliczonej ilości instytucji muzycznych i była znana z tego, że jej uczniowie dostawali się na najwyższe muzyczne studia po ukończeniu szkoły. To ona była powodem, dla którego przyszłam się do Longbourn i stałam się narażona na wszystko, co wiązało się z byciem stypendystką. Ścisnęłam mocniej album do wklejania zdjęć i wycinków, jaki dostałam od moich przyjaciółek na Gwiazdkę. Przewertowałam strony z fotografiami, notatkami, wspomnieniami z mojego dawnego życia. Życia, w którym miałam grono bliskich znajomych, niekwestionujących mojej przynależności do nich. Uśmiechnęłam się, gdy spojrzałam na strony wyplenione zdjęciami z tradycji, jakie zapoczątkowałyśmy w szkole – przyjęcia walentynkowe Anny (żadnych chłopców), nasze rekonstrukcje z „Grease”5 na Halloween w moim salonie, spotkania świąteczne. Potem przeszłam do ostatniej części albumu – do stron z programami różnych recitali i koncertów z ostatnich lat i zdjęć moich przyjaciółek, zebranych wokół mnie podczas urodzin. Na ostatniej stronie był program koncertu Claudii Reynolds, klasycznej pianistki, która jest moim wzorem do naśladowania, oraz notatka podpisana przez wszystkie: „Dla następnej Claudii Reynolds, tęsknimy za tobą, ale wiemy, że osiągniesz wiele. Nie zapomnij o nas, gdy będziesz grała w Carnegie Hall”6. Moje oczy zaczęły zalewać się łzami. Nigdy nie mogłabym zapomnieć moich przyjaciółek, ale prawie zapomniałam, jak to jest mieć wspierającą cię grupę ludzi. Zamknęłam oczy i spróbowałam chwycić się tego wspomnienia, żeby mi się nie wymknęło. To zadziwiające, jak dwa tygodnie z dala od szkoły potrafią dać ci fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Kiedy pociąg zatrzymał się na stacji, wyobraziłam sobie pole siłowe, które jak tarcza, chroniło moje ciało. 5
„Grease” – amerykański film fabularny z 1978 roku w reżyserii Randala Kleisera. Główne role zagrali Olivia NewtonJohn i John Travolta (źródło: Wikipedia). 6
Carnegie Hall – nowojorska sala koncertowa, jedna z najbardziej prestiżowych na świecie (źródło: Wikipedia). ~9~
Byłam mądrzejsza, sprytniejsza. I wiedziałam, że żadna dziecinna drwina nie może zniszczyć tego, co było najlepsze we mnie. Moja bariera była podniesiona i nie było mowy o wpuszczeniu do środka kogokolwiek. Istniała tylko jedna osoba, której nie mogłam się doczekać, żeby zobaczyć ją w szkole. − Lizzie! – powitała mnie Jane, kiedy tylko weszłam do naszego pokoju. Podczas przerwy kilka razy odwiedziłam Jane na Manhattanie, bo mieszkałam tuż nad rzeką Hudson, w Hoboken, w New Jersey. Jane przyszła nawet na imprezę, która odbywała się w domu jednej z moich przyjaciółek i, przez swoją życzliwość, zrobiła wrażenie na moich najbardziej krytycznych znajomych. Wiedziałam, że ktoś, gdzieś, musiał się mną opiekować, bo dał mi Jane jako współlokatorkę. Kiedy nadrobiłyśmy zaległości w plotkach, Jane od razu przeszła do konkretów: − A więc musimy podjąć bardzo ważną decyzję. – Podeszła do swojej szafy i wyciągnęła z niej trzy sukienki koktajlowe. – Którą mam ubrać dziś wieczorem? Poczułam ucisk w żołądku. Longbourn razem z Akademią Pemberley była gospodarzem przyjęcia dla ostatnich roczników. Oficjalnym powodem było powitanie uczniów, powracających do szkoły po semestrze spędzonym zagranicą. Ale miałam przeczucie, że był to raczej początek sezonu łowieckiego (celem był partner na studniówkę). − Obiecałaś mi, że pójdziesz! – przypomniała mi Jane. − Wiem, wiem. – Próbowałam brzmieć optymistycznie, ale niestety Jane przejrzała mnie na wylot, jak zwykle. − Masz, przymierz ją. – Jane podała mi piękną, czarną suknię. Musiałam pożyczać od niej ubrania, kiedy tylko był jakiś formalny wieczór. A było wiele takich wieczorów.
~ 10 ~
Stałam w naszym pokoju, pół naga, kiedy młodsza siostra Jane, Lydia, z impetem weszła do środka. Nie uznawała pukania… ani robienia czegokolwiek taktownego. Kiedy zapięłam sukienkę, Lydia podskoczyła na moim łóżku i zapytała: − Masz zamiar w tym iść? − Lydia – zbeształa ją Jane – uważam, że Lizzie wygląda świetnie. Uśmiechnęłam się. − Musisz tak uważam, Jane… w końcu to twoja sukienka. − Och, racja. – Lydii zrzedła mina. – Przepraszam, Lizzie. Chodzi o to, że Jane może ci pożyczyć wszystkie swoje ubrania, ale to nie znaczy, że do nich pasujesz. − Lydia! – Jane rzuciła zeszytem w siostrę. – Powinnaś być milsza, szczególnie, gdy… Jane pozwoliła swojej myśli ucichnąć. Obie z Lydią wiedziałyśmy, o co jej chodziło. Ojciec Jane i Lydii został zwolniony przed świętami, kiedy jego firma połączyła się z innym bankiem inwestycyjnym. Nie, żeby to aż tyle znaczyło – dostał dużą odprawę i pieniądze nie wydawały się być aż tak ważne. Chociaż, jak niosła wieść, nie pomyślałbyś, by Jane i Lydia wróciły z przerwy z trądem. Kiedy szykowałam się z Jane, Lydia zaczęła jęczeć: − To jest nie fair. Dlaczego nie mogę pójść? Pozwól mi chociaż iść ze sobą na zakupy, kiedy będziesz szukała sukienki na studniówkę. Jane zarumieniła się. − Spokojnie… Nikt nikogo jeszcze nie zaprosił. − Tak – odparła Lydia. ~ 11 ~
− Dzisiejsze przyjęcie jest szansą dla nas na nadrobienie zaległości. − No, szczególnie z kimś, kto powrócił z Londynu! – Lydia skoczyła na moim łóżku, nie zachowując się jak pierwszoklasistka, którą była, i przyłożyła rękę do serca. – Och, Charlesie Bingley, jak ja się stęskniłam! – Spadła na łózko z przesadnym westchnieniem. − Wystarczy! – Jane zaczęła wyganiać Lydię za drzwi. – Precz! Musimy skończyć się przygotowywać. – Nerwowo bawiła się bransoletką. Charles Bingley spędził poprzedni semestr, ucząc się w Londynie. Zanim wyjechał, Jane i Charles zbliżyli się do siebie. Z tego, co powiedziała mi Jane, tak właściwie nic się nie stało, bo wiedzieli, że pomiędzy nimi miał być ocean. Zazwyczaj Jane ukrywała swoje uczucia, ale z nadciągającym powrotem Charlesa, stała się lekkomyślna i pokazywała to na każdym kroku. Szczególnie, gdy jej siostra wyszła z pokoju. − Och, Charlesie Bingley, jak ja się stęskniłam! – zawołała Jane, śmiejąc się. Ale chwilę później zrozumiała, że to była przesada. Spojrzała na siebie w lustrze i dodała: – Chyba nie ma żadnego powodu, żebym miała jakąkolwiek nadzieję. Możliwe, że pisał emaile do wielu dziewczyn w zeszłym semestrze. Jedną z wielu niesamowitych rzeczy, które zauważałam u Jane, oprócz jej życzliwości, była jej totalna niewiedza o swoim pięknie. Moja przyjaciółka nie była ani trochę próżna. − Jestem po prostu podekscytowana tym, że znowu go zobaczę – powiedziała. – Jestem pewna, że ma wokoło siebie tysiące dziewczyn, które walczą o możliwość pójścia z nim na studniówkę. − Nie bądź śmieszna, Jane! Serio! Jeśli Charles Bingley jest chociaż w połowie takim facetem, jakiego opisujesz, byłby kompletnym idiotą, gdyby nie zaprosił cię na studniówkę. Jane przysięgała, że Charles był inny od reszty chłopców z Pemberley, jakich spotkałam. Rozmowa z nimi była jak wsadzenie do konwersacyjnej męczarni, bez żadnej nadziei na wypuszczenie bez znaczą~ 12 ~
cego uszczerbku na czyimś poczuciu własnej wartości. Kiedy spotkałam po raz pierwszy chłopca z Pemberley, jego pierwszymi słowami, jakie się wydostały z jego ust, były: − W jakim funduszu powierniczym inwestujesz? Kiedy powiedziałam innemu chłopu z Pemberley, że grałam na pianinie, odpowiedział: − Dostajesz z tego jakieś pieniądze? Inny wspomniał, że jego ojciec był na liście czterystu najbogatszych ludzi według magazynu Forbes („i nie w tej gorszej części, licząc od dołu”), w przeciągu minuty od spotkania mnie. Czwarty utkwił oczy w mojej klatce piersiowej przez całą naszą rozmowę, a potem przeniósł wzrok na następny dekolt. Jeśli chodzi o Jane, modliłam się, by miała rację, co do Charlesa, że był inny od tych typków. Jane uśmiechnęła się i wzięła mnie pod ramię. − Jesteś zbyt miła, Lizzie. Ale obiecaj mi, że też będziesz się bawiła dzisiaj na przyjęciu. Pobawisz się. Obiecuję. Desperacko pragnęłam wierzyć, że mnie zaakceptują i będą traktowały jak zwykłą osobę w szkole, ale po zeszłym semestrze nie miałam ochoty zaprzyjaźniać się z większością dziewczyn tutaj. Jak mogłam się przyjaźnić z tymi samymi ludźmi, którzy czerpali przyjemność z torturowania mnie? Nie, wiedziałam lepiej. Zrobiłabym wszystko, byle tylko mieć wieczór wolny od wszelkich nieprzyjemności. Miałam na sobie zbroję i byłam gotowa.
Tłumaczenie: Thebesciaczuczek Korekta: julisia123341
~ 13 ~
3. Weszłyśmy do Holu Założycieli na kampusie, udekorowanego malutkimi, białymi światełkami, które odebrały blasku wielkim oknom sięgającym podłogi i kryształowym żyrandolom. Nawet po czterech miesiącach wciąż nie byłam przyzwyczajona do okazałości tych budynków. Moja stara szkoła średnia składała się z cementowych bloków i fluorescencyjnych świateł, nie z mahoniu i witraży. − Tak pięknie… a to tylko przyjęcie powitalne – przypomniała mi Jane, kiedy patrzyłyśmy na salę. A przynajmniej ja patrzyłam… Jane lustrowała wzorkiem tłum, szukając Charlesa. – Potrafisz sobie wyobrazić, co oni przygotują na studniówkę? – zapytała. Wiele słyszałam o studniówce w Longbourn, ale starałam się o niej nie myśleć. Wiedziałam, że nie będę miała możliwości na nią pójść. Większość uczniów Pemberley nie mogła na mnie patrzeć, więc automatycznie żaden z nich nie zapytałby mnie o nic. A normy postępowania były absurdalnie wysokie. Uczniowie w sali, w której odbywało się przyjęcie powitalne, byli bardziej wystrojeni niż jakikolwiek uczestnik studniówki w Hoboken High. Jeśli to był zwykły strój, nie potrafiłam sobie wyobrazić formalnego. Do Jane podeszła dziewczyna z ciemnoblond włosami, upiętymi w skomplikowany węzeł i z diamentami – prawdziwymi diamentami – zwisającymi z jej uszu i nadgarstka. − Jane, skarbie – powiedziała miękko dziewczyna, wypowiadając słowa pół jak powitanie, a pół jak formalność. − Cześć, Caroline, witaj z powrotem. I jak ci się tutaj podoba? − Fantastycznie. Przepraszam, że nie mogłam się z tobą spotkać, kiedy wróciłam z Londynu. Panował jeden wielki bałagan. – Caroline zaczęła patrzeć na mnie z dołu do góry. – A kto to jest? Jane objęła mnie ramieniem. ~ 14 ~
− To jest Lizzie Bennet. Zaczęła semestr temu. − Bennet? Obawiam się, że nie znam twojej rodziny. Gdzie spędzasz wakacje? Pytania. Te pytania były zawsze wstępem do rozmowy. Nie potrzeba było dużo, zanim rozpoczęły się pytania o mojej rodzinie – czym się zajmowali, gdzie się znajdował nasz drugi dom, jaki był status planu 401k7 mojego ojca – i moja prawdziwa tożsamość wkrótce wypływała na wierzch. − LBI – powiedziałam z kamienną miną. Oczy Caroline rozszerzyły się. − Słucham? Nie byłam pewna, czy nie wyobrażałam sobie tego, ale wydawało mi się, że wychwyciłam delikatny brytyjski akcent. Nie wiedziałam, że możesz nauczyć się akcentu w kilka miesięcy. Byłam w Longbourn tak samo długo, jak Caroline przebywała w Londynie, a wiedziałam, że nie mówiłam z innym akcentem. − LBI. Long Beach Island. Wiesz, na wybrzeżu Jersey? Jestem dzieciakiem ze stypendium, więc nie wyjeżdżam często na kontynent. – Postanowiłam, że to będzie najlepszym wyjściem. − Och. – Caroline zmarszczyła nos, jakby czuła tę przeciętność. – Tak czy siak, Jane, cudownie cię widzieć. Musimy się wkrótce spotkać. – Pocałowała Jane na pożegnanie i odwróciła się bez patrzenia na mnie. − To bliźniaczka Charlesa – wyszeptała do mojego ucha Jane. − To była Caroline Bingley? – Próbowałam nie jęknąć. – Jane, ja naprawdę podważam twój gust, co do facetów. Jane skrzywiła się. 7
401(k) – rodzaj emerytalnego planu oszczędnościowego w Stanach Zjednoczonych, odpowiednik polskiego III filara, który swoją nazwę wziął od podsekcji prawa podatkowego USA (źródło: Wikipedia). ~ 15 ~
− Charles nie jest podobny do siostry. Jest z nią blisko związany i interesuje go, co ona myśli… ale Charles jest… jest… – Jane zarumieniła się. – Jest tam. Podążyłam za spojrzeniem Jane. Zobaczyłam dwóch facetów, którzy właśnie weszli do sali. − Który z nich? − Ten po prawej. Dwaj chłopcy wyglądali zupełnie różnie. Ten po prawej, Charles, szedł przez salę uśmiechając się i witając się z ludźmi. Miał te same ciemnoblond włosy, co Caroline, ale jego niebieskie oczy błyszczały od pozytywnej energii. Wszyscy wydawali się być zadowoleni z tego, że go widzą, a on był podekscytowany, że może tam być. Drugi z nich był trudniejszy do odczytania. Był wysoki, z ciemnymi włosami i w jego minie gościło wiecznie niezadowolenie. Mógłby wyglądać przystojnie, gdyby nie patrzył, jakby go coś bolało. − Co to za jeden obok niego? – zapytałam. Jane odwróciła na moment wzrok od Charlesa. − Will Darcy. − Czy z nim jest coś nie tak? Jane wzruszyła ramionami. − Jest trochę nieswój. Will czasami potrafi być zbyt poważny, ale pies, który dużo szczeka, nie gryzie. Jeśli dostaniesz szansę na lepsze poznanie go. Miałam wrażenie, jakby tego wieczoru nie było dużo ludzi, których chciałam poznać. I wiedziałam, że to samo przebiegło niejednemu przez myśl.
~ 16 ~
− Jane! – Charles utorował sobie do niej drogę. – Oto osoba, którą chciałem zobaczyć! – Objął ją ramionami i mocno przytulił. Jane odjęło mowę, a jej długie włosy nie mogły ukryć jej czerwieniejącej twarzy. Charles, uśmiechając się od ucha do ucha, odwrócił się do mnie. − Cześć. Chyba się jeszcze nie poznaliśmy. Jestem Charles Bingley. − Lizzie Bennet. Potrząsnął moją ręką i posłał ciepły uśmiech. − Lizzie, fajnie cię poznać. Dużo o tobie słyszałem od Jane. Mówi tylko te najmilsze rzeczy. Bo Jane jest świętą. Nie mogłaby powiedzieć niczego złego o kimkolwiek. A uwierz mi, bardzo się starałam, żeby ją do tego zmusić. Charles odwrócił się do swojego milczącego przyjaciela, który rozglądał się wokoło. − Darcy, podejdź tutaj i przywitaj się z Jane i jej przyjaciółką Lizzie. Darcy podszedł i szybko pocałował Jane w policzek. Potem odwrócił się do mnie i jego brązowe oczy spotkały się z moimi oczami. − Witaj – powiedział, potrząsając moją ręką i rzucając mi mały, uprzejmy uśmiech. − Witaj – powtórzyłam. Byłam nieco zaniepokojona jego miną. Mógł mnie oceniać. Albo mógł pracować nad przykrywką dla naszej znajomości. Albo obmyślał sposób, jakby mnie wrzucić do fontanny na zewnątrz. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale potem to przemyślał i zdecydował szybko od nas odejść. Charles wyśmiał to.
~ 17 ~
− Wydaje mi się, że Darcy nie doszedł do siebie po jet lagu8! Lizzie, naprawdę fajnie, że cię poznałem, ale nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli porwę Jane do tańca? Jet lag wydawał się najmniej prawdopodobnym powodem gburowatości Darcy’ego, ale Charles i Jane byli tak zdesperowani, żeby wpaść sobie w ramiona na parkiecie, że nie byłam w stanie dłużej przedłużać rozmowy. Kiedy zaczęli tańczyć, ja wybrałam się na spacerek wokół przeogromnej sali, próbując znaleźć Charlotte, moją drugą jedyną przyjaciółkę w kampusie. Lawirowałam pomiędzy rozmowami, jakie prowadziły dziewczyny z mojej klasy – przechwalały się wielkimi świątecznymi prezentami, wymieniały się opowieściami o egzotycznych wycieczkach – rozmowami, jakich nie mogłam być częścią. Po kilku minutach poddałam się i podeszłam do stołu z przekąskami, szykując sobie filiżankę herbaty. − Wygląda na to, że nie potrafisz się uwolnić od swojej roboty, co? – powiedziała Cat de Bourgh, córka starego teksańskiego magnata zajmującego się ropą naftową, podchodząc do mnie. – Mój tata też taki jest, ale z ta różnicą, że zarządza firmą przynoszącą miliardy dolarów. Nie uważa zaparzania kawy jako kariery. Komentarze tego typu po prostu odbijały się od mojej tarczy. Nie, nie miałam funduszu powierniczego. Prawda jest taka, że nie rozumiałam, czym tak właściwie był fundusz powierniczy oprócz tego, że zamieniał ludzi w idiotów. Zawsze znajdowałam pociechę w fakcie, że byłam inteligentniejsza od większości mojej klasy i kiedy oni dostali się tutaj z racji urodzenia, ja byłam tutaj tylko i wyłącznie dzięki mojemu talentowi. Poza tym, pieniędzmi nie kupisz wszystkiego. Odwróciłam się i uśmiechnęłam się do niej słodko.
8
Jet lag (ang.) – zmęczenie jakie występuje po długotrwałej podróży samolotem, wywołane jest zakłóceniem rytmu dnia i nocy (źródło: MEGAsłownik). ~ 18 ~
− Wiesz, twój tatuś pewnie nie uważa mówienia rzeczy takich jak „venti9, half-caf10, skinny latte”11 za imponujące. Ale jeśli to sprawia, że czujesz się mądrzejsza – kiedy naprawdę prosisz o kawę bezkofeinową z odtłuszczonym mlekiem – kimże jestem, żeby cię osądzać? Cat podniosła kubek kawy bez wieczka i, uśmiechając się złowrogo, wylała zawartość na moją sukienkę. − Ups – powiedziała z uśmiechem, odchodząc ode mnie. Moje rajstopy z podwyższonym stanem zaczęły mnie palić z wciąż gorącego płynu. Próbowałam nie wydawać dźwięków, gdy szybko wzięłam do ręki serwetki. − Wszystko w porządku? – Na moim ramieniu pojawiła się ręka, a ja instynktownie się odsunęłam. To był Will Darcy. − A, przepraszam – powiedziałam. – Tak, jest cudownie. Świetna impreza… Podeszłam do kąta, próbując ratować sukienkę Jane. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałam, była wycieczka do damskiej toalety. Łazienka była jedną z najbardziej niebezpiecznych miejsc na kampusie, łatwą pułapką. Kolejna lekcja z mojego pierwszego semestru. − Masz. – Darcy podszedł do mnie i podał mi chusteczkę namoczoną w wodzie sodowej. − Dzięki. – Musiałam spróbować nonszalancko wsadzić rękę pod sukienkę, żeby wytrzeć nogi. − Zgadzam się z tobą, że to cudowna impreza. – Oparł się o ścianę. – Nie cierpię tego. Charles musiał mnie tu przywlec. 9
Venti (wł.) – dwadzieścia; w tym znaczeniu: 0,5 l.
10
Half-caf (ang.) – wyrażenie slangowe: pół zwykłej kawy, pół bezkofeinowej.
11
Skinny latte (ang.) – mocna kawa z odtłuszczonym mlekiem. ~ 19 ~
− To coś, co razem z Jane mają wspólnego – siłę perswazji. − A my, pomimo lepszej oceny sytuacji, pozwalamy się namówić. − No, chyba nasza dwójka też ma coś wspólnego ze sobą. Jedną rzecz. Darcy wyglądał na zmieszanego. − Dlaczego myślisz, że nie mielibyśmy ze sobą więcej wspólnego? Z moich ust wyrwał się śmiech. Zapomniałam, że on nie wie o mnie… i o mojej sytuacji. Darcy zwrócił uwagę z powrotem na zniszczoną sukienkę. − Schodzi? Przeczę ruchem głowy. Sukienka była czarna, ale miała delikatną szyfonową powłoczkę, która stała się chrupiąca pod wpływem kawy. − Jane mnie znienawidzi – powiedziałam z westchnięciem. Darcy wciąż był zdezorientowany. − Dlaczego Jane miałaby cię znienawidzić? − Bo to jej sukienka. Nigdy nie miałabym takiej ładnej sukienki jak ta. Ale może tym razem pozwoli mi zostać na dobre w pokoju, zamiast próbować na siłę zamienić brzydkie kaczątko w łabędzia. − O. – Coś zaczęło się zmieniać w twarzy Darcy’ego. Rozbawiona mina została zastąpiona wolnym zrozumieniem tego, co się działo. Irytowało mnie, że wydawał się być pomocny i naprawdę zatroskany… aż nie odkrył mojego ciemnego sekretu. − Ta, jestem na stypendium. Darcy skrzywił się na słowo „stypendium”. Wygląda na to, że nawet najmniejsza wzmianka o nas, dobroczynnych przypadkach, powodowała migrenę. ~ 20 ~
− Rozumiem – odpowiedział. Ponownie wskazał plamę z kawy. – No, to szczęścia z tym. – Potem odszedł tak szybko, jak przyszedł. Stałam tam z rękoma pełnymi brudnych, nasączonych kawą serwetek. Nie powinnam być zaskoczona, że kiedy już odkrył prawdę o mnie, nie chciał być widziany w mojej obecności. Wydaje mi się, że to było przypomnienie z kosmosu, że nic się nie zmieni w tym semestrze. Byłam tym, kim byłam i powinnam była uważać się za szczęściarę, bo było przynajmniej kilka osób, które mnie akceptowały. Zmierzałam w stronę wyjścia. Próbowałam podjąć trud i to zrobiłam. Najlepiej było nie kusić przeznaczenia. − No, witaj, Elizabeth – odezwał się głos. Zatrzymałam się w połowie drogi. Mój wieczór nie miał się poprawić. − Cześć, Colin – odpowiedziałam. Colin Williams był jednym z uczniów Pemberley, którzy z mną rozmawiali. Z początku sądziłam, że to z powodu tego, że był lepszą osobą niż nakazywało jego wychowanie. (Przynajmniej jeden członek jego niechlubnej rodziny od wielu dekad miał miejsce w Kongresie). Ale wkrótce zdałam sobie sprawę, że życzliwość Colina w stosunku do mnie objawiała się tylko dlatego, że był bardzo prawdopodobnie najnudniejszą osobą na świecie i zaledwie kilka osób tolerowało wdawanie się z nim w rozmowę. Nic dziwnego, że nikt ani myślał dawać mi jakiś wskazówek, zanim na początku roku utknęłam z nim w godzinnej dyskusji (ale czy to może być dyskusja, gdy gada tylko jedna osoba?) o korzyściach płynących z prywatnej edukacji. (Było ich całkiem sporo, ale Colin wymienił je wszystkie). Kiedy wreszcie skończył, był równie zaskoczony, co ja, że wciąż tam stałam. Od tego dnia wyszukiwał mnie na każdej imprezie, jaką wydawały nasze dwie szkoły. − Jak tam twoje święta? – zapytał mnie teraz. − W porządku. A twoje? ~ 21 ~
− Cudowne… Wyjechaliśmy do naszego domku w St. Bart’s na Gwiazdkę. Pogoda tam o tej porze roku jest naprawdę przyjemna. Najniższą zanotowaną temperaturą jest osiemnaście stopni Celsjusza na plusie, a my nawet nie doszliśmy do niej. Tak właściwie byliśmy powyżej średniej dwudziestu stopni na plusie, co było dla nas błogosławieństwem, mówię ci. Błogosławieństwem. – Ze swojej tweedowej marynarki zrzucił kłaczek. Colin ubierał się nie tylko, jakby był o trzydzieści lat starszy niż rzeczywiście był, ale mówił niczym stary profesor – zarówno w doborze słów, jak i w czasie, jakiego potrzebował, żeby sklecić zdanie. – Lubię czasem wyrwać się z chłodnego Connecticut, gdzie średnia temperatura w grudniu waha się w okolicy czterech stopni na plusie. Co jest lepsze od średniej stycznia, ale wciąż czegoś brakuje. A ty gdzie spędziłaś Gwiazdkę? − W Cranford. Spojrzał na mnie beznamiętnie. − Moja babcia mieszka w Cranford… w New Jersey. − Jak uroczo. − Tak, uroczo. – Spojrzałam wokoło, mając nadzieję znaleźć Jane, żeby mnie uratowała. Ale razem z Charlesem wyglądali naprawdę przytulnie w kącie. − Jak ci się podoba przyjęcie? – zapytał Colin. − Szczerze mówiąc… − Myślę, że obsługa wykonała kawał dobrej roboty, dekorując salę. Światełka przypominają mi te, które były w głównym holu w naszym domu w Bostonie. Nie sądzę, żeby szło odpowiednio udekorować dom bez białych światełek. Wyglądają naprawdę pięknie w… − Colin! – przerwałam. (Gdybym tego nie zrobiła, nigdy bym się nie wyrwała). – Wylałam sobie kawę na sukienkę i muszę iść do akademika.
~ 22 ~
− Och, przykro mi to słyszeć. Wiesz, najlepszą metodą, żeby pozbyć się plamy, jest zanurzenie jej w ciepłej wodzie przez całą noc. Tak przynajmniej twierdziła moja była niania i mogę ci powiedzieć, że widziała już niejedną plamę. Moi bracia i ja nigdy nie widzieliśmy błota, w które… − Colin, muszę iść. – Nie czekałam nawet na pożegnanie. Nie cierpiałam być niegrzeczna w stosunku do niego, bo zawsze był dla mnie miły, ale byłam taka przygnębiona, że nie zniosłabym kolejnego słowa wypowiedzianego z jego ust. Byłam kilka metrów od wyjścia, kiedy zobaczyłam nikogo innego jak Darcy’ego, stojącego tam i wpatrującego się w swój zegarek. Zanim mnie zobaczył, schowałam się za filarem, próbując wykombinować inną drogę ewakuacji. Nagle dostrzegłam Charlesa, podchodzącego do swojego przyjaciela i tym samym blokującego drogę mojej ucieczki. − Darcy, czy to nie cudownie być z powrotem? – usłyszałam głos Charlesa. – Musisz przyznać, że to miły widok, szczególnie po czterech miesiącach w mokrym Londynie. − Nie bardzo – odpowiedział oschle Darcy. – Zaczynam dochodzić do wniosku, że powinienem był zostać w Londynie. Powrót jest gorszy niż myślałem. Nie wiem, dlaczego pozwoliłem ci mnie tutaj przywlec. Tutejsze dziewczyny praktycznie ślinią się na samą myśl o studniówce. A myślałem, że dziewczyny z Longbourn mają klasę. Byłem głupi. Charles zaśmiał się. − O czym ty gadasz? Serio pozwoliłeś angielskiemu deszczu zmyć twój dobry nastrój. Jak możesz tak mówić o mojej siostrze… i Jane? A co z koleżanką Jane, Lizzie? Powinieneś zaprosić ją do tańca. Darcy jęknął. − No chyba nie. Wiedziałeś, że jest stypendystką? − No i? Nastąpiła chwila ciszy. ~ 23 ~
− Darcy, nie każda osoba… − Czy ty serio jesteś aż tak naiwny, że pomyślałeś, że pierwszą osobą, jaką chciałbym powitać z otwartymi ramionami na kampusie jest stypendystka? Serio, Charles? Pojechałem do Londynu, żeby uciec od… Grupka zmierzających do łazienki dziewcząt zasłoniła mój widok z ukrycia, więc skorzystałam z szansy, żeby wyjść. Nie chciałam usłyszeć ani jednego słowa. Zostałam przy ścianie hali aż Will Darcy wyszedł, a drzwi stały otworem. Nie wiedziałam, że aż tak nienawidził niebogatych. Byłam głupia, że myślałam, nawet na tę krótką chwilę, gdy mi pomagał, że był inny od całej reszty wokół mnie. Był taki sam. Oni wszyscy byli tacy sami. Tylko ja byłam inna.
Tłumaczenie: Thebesciaczuczek Korekta: julisia123341
~ 24 ~
4. Jane powoli otworzyła drzwi i znalazła mnie kończącą rozpakowywanie. − Lizzie, gdzie uciekłaś? – zapytała. – Wszystko w porządku? Martwiłam się o ciebie. − Przepraszam, Jane. Wylałam kawę na twoją sukienkę. Właściwie, Cat de Bourgh wylała kawę na twoją sukienkę. Albo, jeszcze bardziej precyzyjnie, Cat chciała wylać na mnie kawę, a twoja sukienka stanęła na drodze. Jakkolwiek na to spojrzysz, miałam naprawdę zły wieczór. − Nawet się nie przejmuj sukienką. − Jeśli czyszczenie chemiczne tego nie naprawi, zapłacę ci za nią. Jane usiadła na mim łóżku. − Naprawdę nie dbam o sukienkę, dbam o ciebie. Wszystko w porządku? Skinęłam głową. Nie miałam siły, by powiedzieć jej o Darcy’m. Plus, byłam szczęśliwa, że noc Jane była przeciwieństwem mojej. Jej twarz promieniała. − Będzie jeszcze lepiej, jeśli opowiesz mi co zdarzyło się między tobą a Charlesem – powiedziałam. Blask zmienił się w żar. − Było niesamowicie! Spędziliśmy cały wieczór razem. Chciał usłyszeć o każdym detalu moich świąt. Nawet nie wycofał się odnośnie tego, co przydarzyło się mojemu ojcu. I... naprawdę chciał byśmy spotkali się niedługo wszyscy razem. − Wszyscy razem? − Lizzie, ja naprawdę chcę poznać Charlesa. ~ 25 ~
− Przyznaję, wydaje się, że jest dobrym chłopakiem. − Naprawdę jest. Plus, Darcy jest uważany jako trudny do zrozumienia… Śmiech uciekł mi z gardła. − Darcy? Wiem że widzisz tylko dobro w ludziach, ale poważnie, Jane. Ten koleś jest zadufany w sobie. Plus, usłyszałam, jak mówił do Charlesa, że w zasadzie wyjechał do Londynu, by uciec od stypendystów. − Och, Lizzie, przestań! − Mówię prawdę. Jane poklepała moje kolano. − Jestem pewna, że źle coś usłyszałaś. − Jak można źle zrozumieć „Wyjechałem, ponieważ jestem nadętym palantem, który nie może przebywać w obecności tych, którzy nie mają funduszu powierniczego”? Jane się zaśmiała. − Cóż, jeśli tak powiedział. − Okej, może trochę parafrazuję. Obiecuję ci to. Jestem więcej niż gotowa, by wyjść i poznać Charlesa. W rzeczywistości, oczekuję tego. Ale nie obiecuję, jeśli chodzi o Willa Darcy’ego. Chyba że ktoś może mi obiecać to, że nie będę musiała go nigdy widzieć.
Tłumaczenie: YeezyTaughtMe Korekta: julisia123341
~ 26 ~
5. Następnego dnia rano znalazłam Charlotte za stosem podręczników w naszym wspólnym pokoju − Cokolwiek by się stało, żaden plebejusz nie zostaje z tyłu12? – Rzuciłam plecak na miejsce koło niej. Charlotte spojrzała znad książki. − Przepraszam. Miałam szczery zamiar iść, ale myśl o spokojnym wieczorze w swoim pokoju była zbyt kusząca. – Oceniła książki dookoła mnie. – Chciałam uzyskać najlepszy start na czytaniu w tym semestrze, ponieważ… cóż, wiesz… Wiedziałam. Razem Charlotte i ja byłyśmy na stałym stażu. Charlotte była na stypendium naukowym, nie mogła zejść poniżej średniej pięć. A ponieważ ja byłam na stypendium muzycznym i naukowym, nie mogłam zejść poniżej pięć minus. I musiałam ćwiczyć z panią Gardiner każdego dnia, co było jedyną rzeczą, której nie mogłam się doczekać. Podczas gdy mieliśmy dotychczas jeden koncert, zaczynałam mieć reputację jako jedna z najlepszych studentek muzyki w szkole. Odkąd Longbourn była szkołą kończącą, szczyciła się swoim artystycznym programem: muzyka, malarstwo, taniec. Longbourn było miejscem, gdzie utalentowani muzycy mogli udać się do Connecticut i zarabiać luksusową wypłatę, ucząc uprzywilejowane dziewczyny. Pani Gardiner wydawała się rozkoszować faktem, że w końcu miała ucznia, który chciał wyzwań i mógł sobie poradzić z trudnymi sonatami. Ale to również znaczyło, pomiędzy uczeniem, ćwiczeniem i pracą, że było mało czasu na cokolwiek innego. − Cóż, uwierz mi – zapewniałam Charlotte – dużo cię nie ominęło. – Przekazałam wydarzenia wieczoru. – Ale – dodała – przynajmniej Jane jest szczęśliwa. Oboje wydają się być oczarowani. 12
Nieco zmieniona wersja słów piosenki „No One Gets Left Behind” zespołu Five Finger Death Punch. ~ 27 ~
Charlotte się uśmiechnęła. − To świetnie. Co ludzie mówili o balu? − Nikt nie mówił mi nic o balu. Oczywiście, nikt nie mówił mi nic o niczym innym również. − Jasne. Cóż, mam nadzieję, że Jane zostanie wkrótce zaproszona na bal. Mogłabyś sobie wyobrazić coś gorszego niż marnowanie semestru na chłopaka, który później nie zaprosi cię na bal? − Charlotte, jesteśmy stypendystkami. Przydarzały nam się gorsze rzeczy. W wielkim układzie rzeczy, dla nas pójście na bal jest tak ważne jak bony żywnościowe są dla chłopaków Pemberley. − Lizzie! Nie chcesz iść na bal? Wydawało się, że to takie łatwe pytanie. Ale dla mnie nie było. Czy chciałam iść na bal? Oczywiście. Kiedyś wyrwałam zdjęcia sukienek z balowego wydania „Siedemnastki”, gdy byłam małą dziewczynką, wyobrażając sobie to, że byłam o jedną suknię od bajkowego wieczoru. Ale to nie miało się tutaj zdarzyć. Ponieważ w mojej balowej fantazji nie tylko miałam idealną sukienkę, miałam też idealnego chłopaka. Spojrzałam na Charlotte, moja partnerkę w ubóstwie. − Chciałabym, żeby to było takie proste – powiedziałam. Chciałam, by wiele rzeczy było prostych. Ale to nie były moje realia. W prawdziwym życiu, byłam stypendystką, która będzie spóźniona do jej ledwo płatnej pracy, jeśli nie zacznie się ruszać. Niedzielne popołudnia w Java Junction zawsze były ciężkie. Uczniowie z Pemberley i Longbourn potrzebowali kofeinowego zastrzyku, by nadrobić naukę, którą powinni robić cały tydzień. Nie byłam pewna, czego oczekiwać w pierwszym tygodniu po powrocie z ferii. Ale kiedy przyjechałam, wprowadziłam się do wariatkowa pełnego studentów. Szybko zawiązałam mój czerwony fartuch dookoła bioder i wskoczyłam za ladę. ~ 28 ~
− W samą porę. – Mója współpracowniczka – Tara – wyglądała na speszoną. – Jestem otoczona przez twój rodzaj. Tara Hill, uczennica miejscowego liceum i ciągle docinająca mi za bycie jedną z nich – w tym przypadku oni byli elitą w kolejce. Zapewniłam ją, że gdybym naprawdę była jedną z nich, raczej nie byłabym po tej samej stronie lady, co ona. I to byłaby strata. Ponieważ gdy tak naprawdę nie lubiłam serwować uczniom z mojej szkoły i Pemberley, podobało mi się spotykanie z Tarą i z innymi „normalnymi” ludźmi, z którymi pracowałam. Nie to, że zawsze miałyśmy czas, by porozmawiać. Spędziłam następne pół godziny, parząc latte, mrożone mokki, i próbując się nadążyć. − Mogę ci w czymś pomóc? – zapytałam następnego klienta, który odwrócił się, by spojrzeć przez okno. Kiedy odwrócił się do mnie, byłam przerażona odkrywając, że był to Darcy. Wydawał się zdumiony, że mnie widzi. − Pracujesz tutaj? – zapytał, sprawiając że brzmiało to, jakby właśnie wszedł do swojej sypialni, by odkryć, że zmieniam pościel. Spojrzałam na mój czerwony fartuch Java Junction i pociągnęłam za daszek. − Nie, myślałam, że to bal przebierańców. Głupia ja! Ale skoro już tu jestem, pomyślałam, że ktoś musi podawać kawę… Nawet cienia uśmiechu. − Racja. Cóż, myślę, że chcę dużą, czarną kawę. Chociaż proszę, nie zrób sobie krzywdy. – Kącik jego ust lekko się uniósł. − Jasne, jestem pewna, że by cię to zadowoliło. Darcy zmarszczył brwi i lekko się jąkał: − Nie, nie, miałem na myśli… po tym jak rozlałaś ostatniej nocy, że prawdopodobnie... zapomnij. ~ 29 ~
Odwróciłam się od niego i wzięłam jego kawę tak szybko jak to możliwe bez poparzenia się. − Proszę bardzo. – Zadzwoniłam na jego zamówienie. Podał mi świeży dwudziestodolarowy banknot i zaczął odchodzić. − Twoja reszta – zawołałam za nim. Odwrócił się i uśmiechnął sztywno. − Nie, jest dobrze. − Twoja reszta – powiedziałam głośniej i wyciągnęłam rękę z jego pieniędzmi. − Lizzie! – Tara z trudem łapała powietrze. Darcy zawahał się, a potem wrócił i zabrał ode mnie pieniądze. − Oszalałaś? – Tara powiedziała, gdy Darcy wychodził przez drzwi. – To był siedemnastodolarowy napiwek! Nie oszalałam. Nie chciałam pasować do jakiegokolwiek stereotypu, jaki Darcy miał odnośnie „mojego rodzaju”. Niezależnie, co mógł sobie myśleć, moja uczciwość nie była na sprzedaż.
*** − Wróciłaś! – Jane zerwała się zza biurka, gdy weszłam do naszego pokoju. – Zgadnij co. Zdjęłam buty i zaczęłam pocierać swoje stopy. − Czy ma to cokolwiek wspólnego z Panem Bingleyem? − Tak! Zaprosił nas obie do jego rodzinnego domku narciarskiego w Vermont w następny weekend! – Jej głos był o dwie oktawy wyższy niż zazwyczaj. ~ 30 ~
− To świetna wiadomość! Jane usiadła koło mnie. − Więc pojedziesz? Zamienisz swoje godziny pracy i wszystko? Obiecałam Jane, że postaram się z Charlesem i wiedziałam, że nie mogę się teraz poddać. − Oczywiście, że pojadę. Chociaż muszę cię ostrzec. Nie jeżdżę na nartach. − Nie musisz jeździć na nartach. Możesz pić gorącą czekoladę, podczas gdy będziesz się uczyć, dodatkowo... Charles powiedział, że jego rodzina ma wspaniały fortepian Steinway w ich domu, więc możesz spędzić weekend ćwicząc. Musiałam przyznać, to brzmiało jak zabawa. − Brzmi świetnie! − Jej! Pokochasz Charlesa. I szczerze, Caroline i Darcy nie są tacy źli jak ich kreujesz. Jęknęłam. − Poczekaj. Oni też tam będą? − Oczywiście. Wiem, że ty i Darcy źle zaczęliście. Jestem pewna, że to zwykłe nieporozumienie. Chciałam zaprotestować, ale wyraz twarzy Jane był pełen nadziei, taki oczekujący, że nie mogłam jej zawieść. Była rozpromieniona od przyjazdu Charlesa, a ja nie chciałam być tą, która przygasza jej żarliwość. − Okej, okej – powiedziałam, poddając się. Robiłam to dla Jane. Jane, która zrobiła tak wiele dla mnie. Dodatkowo, miałam zamiar spędzić cały weekend zamknięta w naszym pokoju lub przykuta do pianina. ~ 31 ~
Jechałam dla Jane. I na pewno nie zamierzałam lepiej zapoznawać się z Darcy’m i Caroline. I nie miałam zamiaru się z tego cieszyć.
Tłumaczenie: YeezyTaughtMe Korekta: julisia123341
~ 32 ~
6. SUV wyjeżdżał do Vermont o piątej w piątek. Musiałam pracować kilka godzin po lekcjach, by odrobić zmianę, którą ominę w ten weekend i moja zmienniczka była spóźniona. Co oznaczało, że musiałam przebiec dziesięć przecznic z Java Junction, by się ze wszystkimi spotkać. Kiedy wybiegłam zza rogu, zobaczyłam Jane, Charlesa, Darcy’ego, i Caroline czekających na mnie i zdałam sobie sprawę, że moje policzki były zarumienione, a ja byłam prawie bez tchu. Caroline popatrzyła niecierpliwie na zegarek i spojrzała przerażona, gdy ujrzała, że się zbliżam. − Chyba sobie żartujesz – powiedziała. Zatrzymałam się w miejscu. Pomimo faktu, że ignorowała mnie cały tydzień w klasie, miałam nadzieję, że ja jadąca z nimi nie będę zaskoczeniem. Podeszłam do nich ostrożnie. Oboje, Jane i Charles, wyglądali na szczęśliwych, widząc mnie. − Przyszłaś! – wykrzyknęła Jane. – Wszystko w porządku? − Jasne. – Próbowałam wyrównać oddech. – Tara spóźniła się na swoją zmianę, więc musiałam tutaj biec. − Co do diabła masz na twarzy? – zapytała zniesmaczona Caroline. − Co? – Zaczęłam pocierać moją gorącą, spoconą twarz. Darcy mi się przyglądał, kąciki jego ust lekko się podniosły. Jane się zaśmiała. − Och, myślę że masz trochę czekolady… − Co? – Nadal pocierałam twarz.
~ 33 ~
– Tutaj. – Jane wyjęła kompaktowe lusterko z torebki, byłam zdumiona i trochę zakłopotana, gdy zobaczyłam linię sosu do mokki na moim czerwonym, poplamionym policzku. Byłam kompletnym bałaganem. Jane podała mi chusteczkę i zrobiła wszystko, by poprawić sytuację. Darcy zaśmiał się. Byłam pewna, że bawiła go ta chwila, a mnie jego obecność bawiła przez to jeszcze mniej niż dotychczas. Podszedł na tył SUVa Charlesa i otworzył drzwi. – Pani przodem. – Wskazał ręką. Wcisnęłam się na tylne siedzenie i wyciągnęłam mój zeszyt z rachunkami różniczkowymi. Jane usiadła z przodu z Charlesem, gdy Caroline przytulała się do Darcy’ego w środkowym rzędzie. Miałam nadzieję, że uda mi się przetrwać moje zadania podczas dwugodzinnej jazdy. A ponieważ Caroline spędziła cały czas szepcąc pogardliwe komentarze odnoście większości dziewczyn z Longbourn, praktycznie zostałam pozostawiona sama sobie. Raz na jakiś czas Jane próbowała wciągnąć mnie do rozmowy, a ja grzecznie odpowiadałam na jej pytania. Darcy zerkał na mnie i mój notes, jakbym potrzebowała jego pomocy w zadaniach. Odpowiedziałam przez przesunięcie notesu z dala od jego pola widzenia. Skończyłam, gdy samochód zaczął powoli skręcać i zawracać przez góry. Nie mogłam przestać patrzeć z podziwem, gdy mijaliśmy ogromne domki z bali i wielkie hotele zimowiskowe. Skręciliśmy w prywatną drogę i jechaliśmy przez kilka kilometrów. Wysokie drzewa i biały śnieg otaczające samochód sprawiły, że czułam się mała i nieistotna – uczucie, do którego przyzwyczaiłam się w ciągu kilku ostatnich miesięcy. Narciarska „chatka” Bingleyów była duża. Trzypiętrowa, brzozowa konstrukcja z panoramicznymi oknami widokowymi na góry. Na lewo mogliśmy zobaczyć stoki narciarskie – masywne, śmiertelnie wyglądające stoki narciarskie. Nie było nawet szans, bym pomyślała o spróbowaniu tego w ten weekend. Już wystarczająco byłam zażenowana. Po tym, jak wyciągnęliśmy nasze torby z auta, Charles oprowadził nas po domu. Był tam tylko jeden pokój, którym byłam zainteresowana: salon, ~ 34 ~
który zawierał piękny fortepian Steinway. Widząc takie piękno, moje wahanie odnośnie tego weekendu szybko się ulotniło. Niech inni mają narty – ja miałam muzykę. Charles oprowadził nas po piętrze. Jego pokój i dwa pokoje gościnne (Darcy w pierwszym, Jane i ja w drugim) były na drugim piętrze, a Caroline na trzecim, niedaleko głównej sypialni. Jane zeszła na dół z Charlesem, podczas gdy ja spędziłam więcej, niż było to konieczne, czasu na rozpakowanie się. Sprawdzałam listę zadań domowych, które chciałam zrobić, gdy rozległo się pukanie do drzwi. − Cześć. – Charles wstawił głowę. – Tak się cieszę, że jesteś tu z nami w ten weekend. – Jego uśmiech był bardzo serdeczny. Wygląda na to, że Jane znalazła jedynego miłego chłopaka w całym Pemberley. – Jesteśmy gotowi, by zjeść obiad i miałem nadzieję, że do nas dołączysz. − Och… – Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo się guzdrałam. Było dość późno i byłam głodna. Gdy udaliśmy się na dół, Charles spojrzał na mnie. − Słyszałem że jesteś bardzo utalentowaną pianistką. Miałem nadzieję, że mogłabyś dla nas dzisiaj zagrać. − Och, no nie wiem.... Przybyliśmy do salonu, gdzie Caroline, Darcy, i Jane siedzieli na kanapie. Caroline usadowiła się wygodnie przy boku Darcy'ego, podczas gdy Jane wydawała się całkowicie obojętna na ich flirt. Podeszłam do pianina i zaczęłam biegać palcami po klawiszach. Niektóre dziewczyny marzyły o biżuterii od Tiffany’ego albo butach Jimmy’ego Choo. Ja natomiast zawsze marzyłam o posiadaniu Steinwaya na własność. W domu mieliśmy pianino, które zawsze potrzebowało strojenia. Kiedy grałam na pianinie, było to, jakbym próbowała namalować Monę Lisę długopisem. Ze Steinwayem natomiast, jakbym miała wszystkie potrzebne mi materiały. Reszta zależała już ode mnie. To było
~ 35 ~
wyzwanie, nawet dla gracza. To nie miało znaczenia, czy miałam pieniądze czy nie, jedyne co się liczyło, to talent. − Kto gra? – zapytałam, prawie do siebie. − Moja mama kiedyś brała lekcje – powiedział Charles. Wypuściłam sfrustrowane westchnienie. Zabijał mnie fakt, że tak piękny instrument nie był używany. Był bardziej dla ozdoby niż do grania. − A tak poza tym – kontynuował Charles – Henry zrobił swojego sławnego kurczaka z dzikim ryżem. Musisz być głodna. Nie mogłam odwrócić wzroku od tych lśniących klawiszy w kolorze kości słoniowej. Tylko potaknęłam. − Kto to Henry? – zapytałam. − Opiekuje się naszym domem, gdy nas nie ma. I jest jednym z najlepszych kucharzy na północnym wschodzie. Starszy mężczyzna wyszedł z kuchni i zaczął wykładać jedzenie na sąsiedni stół w jadalni. Nie byłam szczególnie zaskoczona. Rodzice Bingleyów wiedzieli lepiej niż zostawianie swoich dzieci na weekend bez nadzoru i byłam poniekąd wdzięczna za obecność kogoś, z kim mogłabym się utożsamić. − Kolacja powinna być za kilka minut – powiedział Henry, zanim poszedł z powrotem do kuchni. Charles zastukał w pianino. − Lizzie, czemu nie zagrasz nam czegoś, zanim zaczniemy jeść? – Wysunął dla mnie ławkę. – Byłoby miło mieć trochę muzyki w domu. − Lizzie jest niesamowita! – zachęciła mnie Jane. Zawahałam się. Byłam głodna gry, jedynej rzeczy, przy której czułam się komfortowo. Czułam, że żyję, jakbym przynależała, kiedy gram.
~ 36 ~
Usiadłam i przebiegłam delikatnie palcami po klawiszach. Spróbowałam kilku akordów, a one zabrzmiały chwalebnie przez duży pokój. Zanim mogłam się powstrzymać, wybuchłam z pierwszą częścią koncertu fortepianowego nr 2 Bartoka. Moje palce zaczęły latać z dokładnością, gdy muzyka się we mnie rozwijała. Natychmiast złagodziłam napięcie, wypuszczając wszystkie moje frustracje na klawisze. Przez blisko dziewięć minut byłam sama. Byłam tylko ja, Steinway, i moja gra. Kołysałam się na ławce, jak moje palce próbowały nadążyć za wyzwaniem, które wyznaczył Bartok. W głowie słyszałam smyczki i sekcję perkusji. Na końcu pierwszej części, moje palce przeleciały nad klawiszami jeszcze raz, zanim skończyłam z rozmachem. Na koniec byłam lekko zdyszana, moje policzki zarumieniły się od adrenaliny, a mój umysł stał się cudownie klarowny. − Brawo! – wiwatowała Jane. − To było genialne! – Oczy Charlesa były szerokie. Spoglądał to na mnie, to na fortepian. − To było głośne – odpowiedziała z kanapy Caroline. Wyglądała na znudzoną. Charles podszedł i położył rękę na moim barku. − Lizzie, nie wydaje mi się, by nasz fortepian mógł znieść, by ktokolwiek inny niż ty na nim grał po tym. Caroline podniosła się z kanapy. − Czy to czas na obiad, czy będziemy musieli słuchać więcej tego łomotania? Mnie już boli głowa od jazdy. Darcy się zaśmiał. − Zgaduję, że Bartok nie jest dla wszystkich. − Wiedziałeś, że to był Bartok? – Byłam zaskoczona. ~ 37 ~
Wzruszył ramionami. − Uważam na lekcjach muzyki. − Och, proszę – Charles zaczął mówić – to bardziej jak... Darcy posłał Charlesowi spojrzenie, które jasno znaczyło, że nie chciał, by to dokończył. Caroline usiadła przy stole. − Cóż, zgaduję, że wszyscy wiemy, że jednym z atutów, żeby dostać stypendium w Longbourn, jest zdolność do robienia dużego hałasu. Jane podeszła do mnie i wyszeptała: − Nie słuchaj Caroline. Jest zazdrosna. Wydaje mi się, że nie lubi sposobu, w jaki Darcy na ciebie patrzy. − Co? Chce by patrzono na nią z absolutną pogardą? – odpowiedziałam szeptem. − Lizzie! − Ja tylko mówię … Usiedliśmy przy stole w jadalni i zaczęliśmy jeść wspaniały posiłek Henry'ego. − Jesteś pewna, że nie możemy cię przekonać, byś poszła z nami pojeździć jutro na nartach? – zapytał mnie Charles. – Jestem pewien, że Darcy nie miałby nic przeciwko daniu ci kilku wskazówek. − Oczywiście – powiedział Darcy, niezbyt entuzjastycznie. − Och, dzięki. Ale mam to coś przeciw uszkodzeniu ciała. Charles zaśmiał się. − Jestem pewien, że wszystko będzie dobrze.
~ 38 ~
− Doceniam twoją wiarę we mnie. Niestety, czuje się bardziej komfortowo przy pianinie niż w śniegu. − Cóż, jeśli jesteś przynajmniej w jednym procencie taką dobrą narciarką, jaką jesteś pianistką, bez wątpienia zakręcisz kółka na śniegu dookoła nas. Ale rozumiem. Henry dobrze się tobą jutro zajmie. Naprawdę chcę, byś czuła się tutaj jak w domu. Uważaj się za rodzinę. Zignorowałam parsknięcie Caroline. Charles był tak szczery i miał tak pozytywne nastawienie, że chciałabym, by więcej ludzi było takich jak on. Świat, wyobraziłam sobie, byłby lepszym miejscem z większą ilością osób takich jak Charles Bingley niż Caroline Bingley... czy nawet Will Darcy.
Tłumaczenie: YeezyTaughtMe Korekta: julisia123341
~ 39 ~
7. Zeszłam na dół następnego ranka, by znaleźć wszystkich przy kuchennym stole, pijących kawę i jedzących niesamowitości przyrządzone przez Henry’ego. − Dzień dobry – przywitał mnie Charles. – Jak spałaś? − Świetnie, dzięki! – Wzięłam sobie bajgla. – Charles, czy jest w mieście księgarnia? Zapomniałam zabrać „Opowieści kanterberyjskich”13 zanim wyjechałam, a muszę popracować nad moim wypracowaniem na angielski. Pomyślałam że mogłabym pójść do miasta, podczas gdy wy pójdziecie pojeździć na nartach. – Podeszłam do szafy, aby zabrać płaszcz. Darcy wstał. − Nie bądź niemądra – zawiozę cię. − Nie, w porządku. Zignorował mnie i wziął swój płaszcz. − Nie masz na nartach nic do roboty? – zapytałam. − Stoki nigdzie się nie wybierają – odparł gdy otwierał frontowe drzwi. Było jasno od słońca odbijającego się o śniegu. Podeszliśmy do auta w ciszy, jedyny odgłos pochodził od śniegu trzeszczącego pod naszymi stopami. Darcy podszedł do strony pasażera i otworzył drzwi. Zatrzymałam się w miejscu. − Myślałam, że powiedziałeś, że prowadzisz. Wyglądał na zakłopotanego. 13
Opowieści kanterberyjskie (ang. „Canterbury Tales”) – zbiór opowiadań z XIV w. autorstwa Geoffreya Chaucera, historie opowiadane przez grupę pielgrzymów, zdążających z Southwark do grobu Thomasa Becketa w Canterbury. Opowieści te zostały napisane w języku średnioangielskim. (źródło: Wikipedia) ~ 40 ~
− Ja tylko otwieram dla ciebie drzwi. − Och. Czułam się głupio, że tak prosty, rycerski gest mógł naruszyć moją obronę. Wsiadłam bez mówienia kolejnego słowa. Zaczęliśmy słuchać raportu narciarskiego w radiu, podczas krótkiej drogi do miasta. Darcy zmniejszył głośność. − Dzisiaj jest dobry dzień na narty, jesteś pewna że nie możemy cię przekonać byś do nas dołączyła? To jest naprawdę zabawne. − Nie, dzięki – powiedziałam, spoglądając na pokryte śniegiem góry. – Nie sądzę, by ktokolwiek rozważał wizytę ostrym dyżurze jako zabawę. Darcy się zaśmiał. − Okej, to brzmi sprawiedliwie. Ale nie mogę sobie wyobrazić, czemu przebyłaś całą tą drogę na narciarski weekend, jeśli nie masz w intencji jeździć na nartach. − Och, cóż, to proste. Dla Jane. Tylko tak mogę się jej odwdzięczyć. Darcy szybko na nie spojrzał. − Sukienka? − Nie, to coś więcej. Jane jest dla mnie wszystkim. Nie ma niczego, czego bym dla niej nie zrobiła, więc przyjazd na weekend jest przynajmniej tym, co mogłam zrobić. Darcy milczał przez kilka chwil. − Ale czy nie znasz jej tylko przez semestr? − Tak, ale przeszłyśmy razem tak wiele… – przerwałam. – Nie sądzę bym przetrwała bez niej pierwszy semestr. – Mój głos był cichy, prawie
~ 41 ~
szepczący. – Nigdy nie wyobrażałam sobie, jakim luksusem może być życzliwość. Nie wiedziałam czemu czułam potrzebę by wyznać to Darcy’emu. Może to był mój sposób by przekonać przyjaciela Charlesa do Jane. Albo może byłam zmęczona, że ludzie postrzegali mnie w jeden sposób. Całkowicie odwróciłam się w stronę okna, gdy dojechaliśmy do centrum, mając nadzieję, że Darcy nie pojedzie dalej. Dwie przecznice miasteczka były wypełnione eleganckimi butikami, sklepami z organiczną żywnością, kawiarniami, restauracjami, i na szczęście małą księgarnią. Darcy pociągnął za drzwi i weszliśmy do środka. − Tutaj – powiedział, prowadząc mnie do półki z literaturą klasyczną. – W zeszłym roku potrzebowałem egzemplarz „Wieczoru Trzech Króli”14. – Przejrzał półkę i znalazł „Opowieści kanterberyjskie”. – Oto i jest. – Wyglądał na usatysfakcjonowanego i ruszył do kasy gdzie wyciągnął czarną kartę z portfela. − Co robisz? zapytałam. Nie łapał. − Chciałabyś wziąć coś jeszcze? Pokręciłam głową. − Nie. Nie rozumiem, czemu masz wyciągniętą swoją kartę kredytową. Nie zapłacisz za moją książkę. Gdy podeszłam do kolejki przy kasie, Darcy zastygł w bezruchu. Spojrzałam na niego. − Jaki jest twój problem? – zapytał. 14
Wieczór Trzech Króli (ang. „Twelfth Night”) – komedia autorstwa Williama Shakespeare'a, napisana około 1600 roku. Jej nazwa nawiązuje do święta "Trzech Króli", obchodzonego 6 stycznia. (źródło: Wikipedia) ~ 42 ~
− Słucham? – odpowiedziałam chłodno. − Wydajesz się mieć nie tylko ze mną problem, ale w tym wypadku ze wszystkimi w Longbourn i Pemberley. Moje usta opadły. − Ja jestem tą, która ma problem? Jeśli myślałabym, że jesteś zdolny do posiadania poczucia humoru, pomyślałbym, że żartujesz. − Chcę ci kupić książkę i zamiast podziękować, ty mnie obrażasz. Czemu nie pozwolisz mi za nią zapłacić? To nie jest dla mnie wielki problem. Wyrwałam książkę z jego dłoni. − Och, a dla mnie to jest wielki problem? Skrzyżował ramiona. − Naprawdę nie ma powodu, by to utrudniać. − Niczego nie utrudniam. Kupuję coś do szkoły. Nie muszę brać kredytu, by kupić książkę. − Nie wydaje mi się, że o to w tym chodzi. − Och, naprawdę? – zapytałam. Darcy znał mnie tylko przez kilka dni, ledwo co przeprowadziliśmy rozmowę, a tutaj myśli że mnie rozgryzł. – Cóż, przynajmniej nie muszę się chować za pieniędzmi. Zasłużyłam na wszystko, co posiadam. − Nic o mnie nie wiesz. Starałam się zachować swój głos w spokoju. − A ty myślisz, że cokolwiek o mnie wiesz? Powiedz mi, Will, czy kiedykolwiek miałeś pracę? Czy kiedykolwiek musiałeś sprzątać wokół domu… och, przepraszam, dworu? Spojrzał na podłogę. ~ 43 ~
− Nie sądzę. Wiesz co? Kiedy dorastałam,, chciałam by moja rodzina była bogata. Wyobrażałam sobie, że nie muszę oszczędzać, żeby coś kupić. Marzyłam, żeby moi rodzice nie musieli się martwić zapłatą za moje lekcje muzyki. Ale tak było. Kiedy przybyłam do Longbourn i byłam traktowana jak brud i spotkałam ludzi, którzy byli bardziej podli i zapatrzeni w siebie niż kiedykolwiek myślałam, że ludzie mogą być, jestem wdzięczna, że urodziłam się w klasie średniej. Tego, że nie miałam wszystkiego podanego na tacy. Ponieważ zapracowanie na coś sprawia, że stajesz się lepszą osobą. Darcy zacisnął szczękę. − Z pewnością jesteś krytyczna. Czy przynajmniej próbowałaś lepiej nas poznać zanim zaczęłaś osądzać? − Kiedy? – Mój głos niespodziewanie się załamał. – Kiedy kartki żywieniowe były wciśnięte w moją skrzynkę pocztową? Kiedy musiałam szorować „Nie chcemy włóczęg”, które było napisane na całych moich drzwiach? Kiedy ludzie rzucali rzeczami w moją twarz podczas pierwszego tygodnia? Powiedz mi, czy kiedykolwiek rzucił ktoś koktajl mleczny w twoją twarz? Darcy wyglądał na zażenowanego. Nie miał pojęcia przez co. A teraz on, Król Elity, mówił mi, że ich niesłusznie osądziłam. Kontynuowałam: − Powiedz mi, proszę, w którym momencie pomiędzy wyśmiewaniem a upokorzeniem podczas moich pierwszych miesięcy, miałam lepiej poznać ludzi? − Ja nie… − Oczywiście, że ty nie. O to mi chodzi. Podeszłam do kasy i próbowałam nie czuć się skrępowana, kiedy usiałam rozprostować moje pomarszczone napiwki ze słoika Junction w celu zapłaty. Kiedy uregulowałam rachunek, skierowałam się prosto do ~ 44 ~
samochodu, nawet nie patrząc na Darcy'ego. Chwyciłam za klamkę, zanim mógł otworzyć dla mnie drzwi. − Jeżeli nie wyraziłam się jasno – powiedziałam, gdy raz już załapał. – Chcę, byś wiedział, że nie jestem zainteresowana tobą czy twoimi pieniędzmi. – Wsiadłam do auta i zatrzasnęłam drzwi Wróciliśmy z powrotem w ciszy. Pobiegłam prosto do mojego pokoju tak szybko jak wróciliśmy do domku. Nie rozluźniłam się do momentu aż wszyscy nie wyszli na stoki.
Tłumaczenie: YeezyTaughtMe Beta: julisia123341
~ 45 ~
8. Pomimo niemiłego poranka, spędziłam przyjemny dzień w narciarskim domku Bingleyów. Nadrobiłam całe zadanie domowe, a nawet przeczytałam kilka lekcji na przód i dałam niewielki koncert dla Henry’ego na Steinwayu. Piłam drugą filiżankę niesamowitej gorącej czekolady Henry’ego, gdy reszta wróciła z południa spędzonego na stoku. Caroline weszła z Darcy’m, śmiejąc się i mieląc jęzorem. Wzięłam do ręki moją angielską antologię i postanowiłam, że mogę przeczytać więcej materiału. − Hej, Lizzie, jak twój dzień? – zapytał Charles, jak tylko wszedł z Jane. Otrzepał swoją kurtkę ze śniegu i pomógł Jane utrzymać równowagę, kiedy ściągała buty. Ich policzki były czerwone z zimna. − W porządku – odpowiedziałam. – Dziękuję za zaproszenie. − Nie ma sprawy! – Charles zaczekał aż wszyscy wejdą na górę, zanim zapytał: – E, Lizzie, będzie ci przeszkadzało, jeśli zabiorę dzisiaj Jane na kolację? Wiem, że Caroline jest… no, nie należy do najbardziej tolerancyjnych ludzi, ale będziesz miała Darcy’ego do obrony. Próbowałam nie zachłysnąć się moją gorącą czekoladą. To było pewne, że Charles naprawdę myślał to, co powiedział, ale tym samym nie miał pojęcia, o czym mówił. Mimo mojego rosnącego niezadowolenia z towarzystwa Darcy’ego i skrajnej chęci unikania Caroline, chciałam, żeby Jane była szczęśliwa. Czasem przyjaciele muszą cierpieć dla szczęścia swoich przyjaciół. − Jasne, Charles – odpowiedziałam. – Bawcie się dobrze! Weszła na górę i pomogłam Jane przygotować się na wieczór. Moja przyjaciółka była zachwycona możliwością pójścia na prawdziwą randkę z Charlesem.
~ 46 ~
Moja kolacja była dziwniejsza niż przypuszczałam. Zachowałam to dla siebie, odzywając się jedynie wtedy, gdy chwaliłam Henry’ego albo proponowałam pomóc. Właściwie czułam się niczym trzecie koło na randce. Caroline flirtowała z Darcy’m, sięgając przez stół, żeby dotknąć jego ręki za każdym razem, gdy miała okazję. Darcy natomiast wydawał się być tak znudzonym jak zawsze, szczególnie, gdy Caroline poruszyła temat studniówki. Dokładnie… dwadzieścia siedem razy (liczyłam). − Przed komitetem studniówkowym jest tyle obowiązków – powiedziała Caroline. (To już był dwudziesty ósmy raz). Darcy odsunął od siebie talerz. − Czy twoim zdaniem istnieje szansa, żeby ten wieczór nie obracał się tylko i wyłącznie wokół studniówki? Caroline otworzyła usta, ale nic nie odpowiedziała. Zaczęła okręcać sobie włosy wokół palca. − Masz rację… – Uśmiechnęła się słodko do Darcy’ego. – Otwórzmy butelkę wina i rozpalmy w kominku. Potrząsnął głową. − Muszę co nieco poczytać dzisiaj. − E, poczytać? W sobotni wieczór? Starałam się nie roześmiać, gdy wstałam i sprzątałam swoje miejsce. − Henry, pomogę ci z naczyniami – powiedziałam, kiedy wróciłam do kuchni. – Nie daj mi tam wrócić. – Kiwnęłam głową w stronę jadalni. Pokręcił głową. − Moja droga, nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile czasu ja się muszę użerać z panną Bingley. Dlaczego myślisz, że nie używam zmywarki? – Wskazał na zmywarkę ze stali nierdzewnej po swojej prawej, napełniając zlew, żeby ręcznie umyć naczynia. Mrugnął do mnie, gdy skierowałam się do jadalni. ~ 47 ~
Caroline bezmyślnie cykała po kanałach na wielkim płaskim telewizorze przytwierdzonym do ściany, kiedy Darcy był czymś zajęty na laptopie. Zwinęłam się w kłębek na szezlongu i próbowałam czytać. Mimo że uwielbiałam Chaucera, „Caroline Bingley Show” było ciekawsze. Nachyliła się, żeby obserwować, jak Darcy pisze. − Napisz Georgianie, że ją pozdrawiam. − Już to zrobiłem… chcesz, żebym napisał znowu? – Darcy nawet nie podniósł oczu z ekranu. Caroline położyła rękę na ramieniu Darcy’ego. − No, po prostu uważam, że to urocze, że sprawdzasz, co słychać u siostry. Darcy nie odpowiedział i wciąż pisał. − Hmm. – Caroline ziewnęła przesadnie. – To był niesamowity dzień na stoku. – Wstała i zaczęła się rozciągać przed Darcy’m. Wzięła głęboki wdech, kiedy dźwignęła do góry ramiona, próbując dotknąć sufitu – ten ruch odsłonił jej brzuch na linii oczu Darcy’ego. Dziewczyna kontynuowała rozciąganie się, pochylając się na bok i wypuszczając głośne westchnięcie. Darcy zamknął laptopa ku uciesze Caroline. Ale potem podszedł do kanapy obok mnie i wziął do ręki książki, nie rzucając Caroline nawet spojrzenia. Caroline usiadła na kanapie tuż obok niego. Darcy był bardzo zainteresowany książką. − Ooch – odezwała się Caroline. – Ale piękny wieczór. Tak, myślę, że to idealny wieczór, żeby cos przeczytać. – Przygryzła wargę i podeszła do biblioteczki, wybierając książkę na chybił trafił.
~ 48 ~
Udawała, że zainteresowały ją „Wielkie nadzieje”15. Ale po dziesięciu minutach jej nadzieje szybko prysnęły i odłożyła książkę. − Lizzie – powiedziała do mnie Caroline. Byłam w takim szoku, że zwróciła się do mnie bezpośrednio, że nie odpowiedziałam od razu. – Lizzie, nauczyć cię kilku pozycji z jogi? Nie wiedziałam, jak mam zareagować. Automatycznie doszłam do wniosku, że wrabiała mnie w coś. Darcy również odłożył książkę i obserwował, jak Caroline uczy mnie skomplikowanych pozycji, oczywiście próbując mu zaimponować. − Nie twoja bajka? – zapytał mnie Darcy. Wzruszyłam ramionami. − No, chyba nie. Caroline, zadowolona, że mnie przyćmiła, usiadła na podłodze po turecku, kierując swoją twarz w naszą stronę. − Joga nie jest dla każdego. Ja naprawdę próbuję się zmobilizować fizycznie, jak i intelektualnie, każdego dnia. – Musiałam przygryźć wnętrze policzków, żeby przestać się śmiać. – Muszę przyznać, że nie jestem taką siostrą dla Charlesa, jak ty bratem do Georgiany. – Caroline wyciągnęła rękę i dotknęła kolana Darcy’ego. − A ty masz rodzeństwo, Lizzie? – zapytał Darcy. Kiwnęłam głową. − Twoi rodzice muszą być smutni, że jesteś tak daleko od nich. – Był naprawdę zainteresowany moją rodziną. Zanim odpowiedziałam, Caroline mówiła dalej:
15
Wielkie nadzieje (ang. „Great Expectations”) – powieść Karola Dickensa, publikowana w latach 1860–1861 w tygodniku „All the Year Round”. Utwór stanowi powieść o dojrzewaniu, obrazując dorastanie i przemianę moralną głównego bohatera. (źródło: Wikipedia) ~ 49 ~
− Naprawdę się staram, żeby być dobrą siostrą, ale mam tendencję do bycia tą dużą siostrą dla wielu moich przyjaciół. Czasami to trudne, kiedy opiekujesz się tyloma ludźmi. Darcy nie przestawał się na mnie gapić, co powodowało, że czułam się nieswojo. − Nie żebyś miał jakieś wady, Darcy – dodała Caroline. Nie wiedziałam, czy mówiła to na serio, czy nie. Darcy na chwilę oderwał swoją uwagę ode mnie, by spojrzeć na nią. − Nikt nie jest idealny. Roześmiałam się. Spojrzał na mnie. − Więc uważasz, że jesteś idealna? – zapytał. − Nie, nie, wcale. Daleko mi do tego. Po prostu jestem ciekawa, jakie są twoje wady. – Nagle zdałam sobie sprawę, że podobała mi się ta rozmowa. − No. – Zamilkł. – Każdy je ma i na pewno nie jestem wyjątkiem. Czasami jestem w gorącej wodzie kąpany. Nie jestem z tych wybaczających. I na pewno byłbym kiepski w jodze. – Spojrzał na mnie. – Chcesz coś dodać? Próbowałam być miła: − Nie znam cię aż tak dobrze. − Ale jestem pewien, że masz coś do powiedzenia na ten temat? Nie musiał mnie prosić dwa razy. − Wiesz, fakt, że wydajesz się nienawidzić każdego człowieka i każdej rzeczy, może zostać policzony jako słabość. − A twoją słabością jest umiejętność niesamowitego nierozumienia ludzi. ~ 50 ~
Caroline nagle wstała i włączyła telewizor. Usiadła z powrotem obok Darcy’ego i zaczęła się głośno zastanawiać, jaki film zamówić. Ani Darcy, ani ja, nie wyraziliśmy swojej opinii, ale Caroline najwyraźniej to nie przeszkadzało. Byłam szczęśliwa tak długo, jak Darcy się nie odzywał.
Tłumaczenie: Thebesciaczuczek Beta: julisia123341
~ 51 ~
9. Podróż powrotna następnego dnia odbyła się bez żadnych przygód. Charles i Jane siedzieli z przodu, śmiejąc się i dobrze się bawiąc. Caroline bez przerwy wspominała Darcy’emu o słowie na S (sześćdziesiąt osiem razy), który całą jazdę spędził wpatrując się w okno. Ignorował mnie przez caluśką drogę do domu, co spowodowało, że byłam szczęśliwa. Zamieniłam swoją zmianę w pracy, żebym mogła pojechać na wycieczkę, więc musiałam pracować w tę niedzielną noc. Wolałam sobotnie popołudnia, które były zawsze pracowite i czas szybciej pędził. I dostawaliśmy więcej napiwków. ‒ A co ty tu robisz? – zapytałam Tarę, gdy weszłam do środka. Wyglądała na wykończoną. ‒ James zadzwonił i powiedział, że jest chory, więc dziś mam podwójną zamianę. ‒ Uuu. – Wzięłam do ręki swój fartuch. – Więc jeśli będzie spokojnie, będziesz mogła iść wcześniej do domu. Zaczęłam wycierać ladę i sprzątać stoliki. W obszarze do siedzenia było tylko kilku klientów, nikogo nie znałam. Właściwie znałam na pamięć zamówienia z niedzielnych popołudni, więc przynajmniej dzisiejszy wieczór będzie miłą odmianą. ‒ Elizabeth? – Spojrzałam w górę, spotykając się wzrokiem z obserwującym mnie Colinem. ‒ Och, hej, Colin. Co dla ciebie? – Podeszłam do lady i próbowałam wyglądać na zapracowaną, żebym nie musiała utknąć z nim w rozmowie. ‒ Nie sądziłem, że pracujesz w niedzielne wieczory. ‒ Musiałam wziąć inną zmianę. ~ 52 ~
‒ Ja miło z twojej strony. Domyślam się, że musi istnieć jakiś powód. Wyglądasz na kogoś, kto trzyma się harmonogramu, co naprawdę podziwiam. Jak tam twój weekend? ‒ Świetny… a twój? Przez chwilę wpatrywał się w menu na tablicy. ‒ Był naprawdę przyjemny. Dziękuję, że pytasz. ‒ Żaden problem. Co dla ciebie? Colin złożył zamówienie po godzinnej naradzie. Przynajmniej dla mnie to wyglądało na taką naradę. Kiedy spieniałam mleko do jego latte, nie mogłam nic poradzić na to, że miałam wrażenie, jakby bacznie obserwował każdy mój ruch. Nie byłam typem dziewczyny, która uważała, że każdy facet gapił się na nią nieustannie, ale spojrzenie Colina zatrzymało się na mnie stanowczo za długo. ‒ Proszę cię bardzo – powiedziałam, podając mu zamówienie. Miałam nadzieję, że w moim tonie pojawiło się wystarczająco dużo stanowczości, by zakończyć rozmowę. ‒ Cudownie. Dziękuje ci, Elizabeth. Uśmiechnęłam się i zaczęłam wycierać maszynę do espresso, mimo że była czysta. Colin w końcu skumał, o co mi chodziło i wyszedł. ‒ Tara – odezwał się jeden z pozostałych klientów, który siedział przy stoliku niedaleko. – Nie mam pojęcia, jak ty sobie radzisz z tymi facetami z Pemberley. ‒ Z tego, co pamiętam, kiedyś byłeś facetem z Pemberley, Wick. Do tej pory nigdy nie zauważyłam tego faceta, co było naprawdę zdumiewające, bo był naprawdę niezły ze swoimi krótkimi, blond włosami i orzechowymi oczami. Zaśmiał się. ‒ No, bo mnie wykopali. Nie możesz mieć mi tego za złe. ~ 53 ~
Tara ruszyła w moim kierunku. ‒ Lepiej uważaj na to, co mówisz… Lizzie, o tutaj, jest dziewczyną z Longbourn. Wstał ze swojego miejsca i podszedł do lady. ‒ Dziewczyna z Longbourn pracująca w Java Junction? ‒ Raczej dziewczyna z Longbourn ze stypendium – poprawiłam. Uśmiechnął się do mnie ciepło i wyciągnął rękę. ‒ Dziewczyno z Longbourn ze stypendium, jestem byłym chłopakiem z Pemberley ze stypendium. Potrząsnęłam jego ręką. ‒ Miło cię poznać. Elizabeth Bennet, ale możesz mnie nazywać po prostu Lizzie. ‒ George Wickham, ale przyjaciele nazywają mnie Wick. Więc oczywiście w Pemberley wszyscy nazywali mnie George. ‒ Chłopak z Pemberley ze stypendium? Myślałam, że takie rzeczy są tylko miejską legendą. Zaśmiał się. ‒ Prawda, prawda. Jesteśmy rzadkim gatunkiem. Trudniej nas wyśledzić niż Wielką Stopę czy potwora z Loch Ness. ‒ Wick jest najrzadszym z najrzadszych – powiedziała Tara. – Jest mieszczuchem, który przeszedł przez wrota Pemberley. ‒ Chwila moment! – Spojrzałam na niego podejrzliwie. – Poważana instytucja taka jak Pemberley wpuściła do siebie… mieszczucha? To skandal! ‒ Tak, to dziwne, że nie padało żabami. To była najdziwniejsza rzecz. – Potrafił się śmiać z samego siebie, co czyniło go zupełnie innym od facetów, jakich poznałam tutaj. Natychmiast go polubiłam. ~ 54 ~
‒Wiem. Wszystkie dziewczyny z mojego akademiku są przekonane, że samodzielnie sprowadzę do Longbourn apokalipsę. ‒ A mówiąc apokalipsa, masz na myśli stroje z sieciówek? ‒ Wow. Ty naprawdę chodziłeś do Pemberley. Jedynie chłopaki z Pemberley wiedziały, czym są „sieciówki”. Skinął głową i się zaczerwienił. ‒ Masz mnie. Możesz wywalić chłopaka z Pemberley… ‒ Serio cię wywalili? Zrobił minę. ‒ No, wydaje mi się, że szkoła jest zdolna do okazania miłosierdzia tylko w ten sposób… ‒ Albo poprzez tolerowanie uczniów ze stypendium. ‒ Widzę, że szybko się uczysz. – Mrugnął do mnie. Zauważyłam, że miał słodkie dołeczki, kiedy się uśmiechał. Zdałam sobie sprawę, że mój puls podskoczył w górę. Nawet nie zauważyłam, gdy odezwał się dzwoneczek przy drzwiach, oznajmiając otwarcie drzwi wejściowych. Wick spojrzał do tyłu, żeby zobaczyć, kto przyszedł. Kiedy to zrobił, nagle spiął się, jego postawa się zmieniła. Odwróciłam się do tyłu i zobaczyłam Darcy’ego gapiącego się na nas z jawną pogardą wypisaną na twarzy. Wick gwałtownie odszedł od lady i wrócił na swoje miejsce. Oczy Darcy’ego podążały za nim przez cały czas, jego szczęka była mocno zaciśnięta. Wick wziął do ręki swoją książkę i odwrócił się tyłem, żeby Darcy nie widział jego twarzy. ‒ W czym mogę pomóc? – zapytałam zimno.
~ 55 ~
Darcy powrócił na ziemię. Przez chwilę patrzył na mnie, jakbym w jakiś sposób go zdradziła. Potrząsnął głową i jego stoicka mina wróciła na swoje miejsce. ‒ E, tak. – Jego oczy wróciły z powrotem na Wicka. – Poproszę dużą bezkofeinową. Coś w byłym uczniu ze stypendium zbiło z tropu Darcy’ego. Coś, co spowodowało, że jeszcze bardziej polubiłam Wicka. Podałam Darcy’emu jego kawę i nabiłam jego zamówienie na kasę. Zanim wyszedł, zawahał się na chwilę. ‒ Pracujesz dziś do późna? – zapytał. Wzruszyłam ramionami. ‒ To zależy. A co? Zaczął bawić się wieczkiem swojego napoju. ‒ Czy powrót do akademika tak późno w nocy jest naprawdę bezpieczny? ‒ Chodzi ci o inne niebezpieczeństwo niż tortury zadawane mi przez współuczennice? Darcy zacisnął żuchwę. ‒ Poradzę sobie. Skinął głową i odszedł. Mijając Wicka, patrzył prosto przed siebie. Kiedy tylko drzwi się zamknęły, Wick odwrócił się do mnie i powiedział: ‒ No, to było dziwne. ‒ Z tego co widzę, znasz Willa Darcy’ego z czasów Pemberley? Westchnął. ‒ Tak, niestety. Można powiedzieć, że kiedyś byliśmy przyjaciółmi. Ale wychodzi na to, że z nim też się przyjaźnisz, więc… ~ 56 ~
Jęknęłam. ‒ Wcale. Znam go od tygodnia i uważam, że jest najbardziej egoistyczną, protekcjonalną osobą na świecie. Wick zaśmiał się. ‒ A więc znasz go całkiem nieźle. ‒ I tu mnie masz. Wick podszedł do lady. ‒ Serio powinnaś zacząć bardziej uważać na to, z kim cię widują. Uśmiechnęłam się do niego. ‒ Mówisz o Darcy’m czy o sobie? ‒ Zależy kogo pytasz. ‒ Hmm. Wydaje mi się, że odkąd nie ma już sposobu, w jaki szanowane panie z Longbourn mogą mną pogardzać, będę się widywała z kimkolwiek zechcę. ‒ No więc, dziewczyno z Longbourn ze stypendium, myślisz, że kiedykolwiek rozważyłabyś okazanie miłosierdzia okrytemu hańbą chłopakowi z Pemberley, takiemu jak ja? ‒ Co masz na myśli? ‒ Numer twojego telefonu będzie bardzo dobrym początkiem. Podałam go bez wahania. Byłam gotowa na bardzo dobry początek.
Tłumaczenie: Thebesciaczuczek Beta: julisia123341
~ 57 ~
10. Naszą pierwszą randkę mieliśmy w środową noc. Wick wziął mnie do pizzerii, która była w części miasta, w której nigdy wcześniej nie byłam, bardzo nie longbournowskie miejsce . ‒ Hej, Wick! – Dziewczyna za ladą powitała go. – Kilka kawałków? ‒ Nie wiedziałem że, będziesz dzisiaj tutaj. – Pochylił się nad ladą i pocałował ją w policzek. – Kilka kawałków byłoby świetne. Lizzie, to jest Cassie. Cassie, to jest Lizzie. – Kiwnął na mnie i dziewczyna się do mnie uśmiechnęła. – Ratuję ją przed elitą z Longbourn. – Spojrzał przez ramię i powiedział przesadnym szeptem. – Jest stypendystką. Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Wiedziałam, że w tym miejscu nikogo to nie obchodzi. Miło było być gdzieś, gdzie nie czułam potrzeby, by oglądać się przez ramię czy myśleć, że zostanę wystawiona. ‒ Proszę bardzo. – Cassie podała nam po dwa kawałki. – Twoje pieniądze są tu nic niewarte, Wick – powiedziała, gdy Wick sięgał do kieszeni po swój portfel. ‒ O, jesteś najlepsza. – Mrugnął do niej, gdy kierowaliśmy się do boksu. – Widzisz, Lizzie, musisz zacząć znajdywać sobie odpowiednich przyjaciół. – Skinął na nasze darmowe jedzenie. – Znam Cassie od przedszkola. Jest nas grupa i jesteśmy przyjaciółmi od wieków. Nie pamiętam życia przed nimi, wiesz? Jestem pewien, że masz takie osoby u siebie w domu. Trudne dla mnie było zostawienie ich za sobą i ja poszedłem własną drogą; nie mogę sobie wyobrazić, jakie to musiało być dla ciebie. To był pierwszy raz od jakiegoś czasu, gdy czułam się komfortowo i otworzyłam się przed nową osobą. Będąc z Wickiem, czułam się normalnie, naturalnie. Był otwarty, szczery i niezbyt skromny w bardzo, bardzo nieodparty sposób. ‒ Dalej nie mogę uwierzyć, że dziewczyna z Longbourn zgodziła się pokazać ze mną publicznie – powiedział po tym, jak opowiedziałam mu ~ 58 ~
coś więcej o życiu w Hoboken i dołączeniu do Longbourn. – Policja do spraw primadonn wysłała pewnie ekipę poszukiwawczą. ‒ Niekoniecznie. Prawdopodobnie zmieniają zamki, podczas gdy my rozmawiamy. ‒ Wciąż – posłał mi uśmiech, od którego przewróciło mi się w żołądku – to ty jesteś tą odważną. ‒ Uwierz mi, najodważniejszą rzeczą, jaką będę robić tego wieczora, będzie wchodzenie do akademika. Celem jest, aby dostać się do swojego pokoju bez kogoś rzucającego coś w moją twarz. Ale ty już jesteś zaznajomiony z traktowaniem naszego rodzaju. Wick bawił się bibułką ze swojej słomki. ‒ Właściwie nigdy nie było dla mnie tak źle w Pemberley. ‒ Naprawdę? Po raz pierwszy, odkąd go poznałam, nie wiedziałam, czy mu uwierzyć czy nie. Nie mogłam pojąć, że chłopcy w Pemberley mieliby jakiekolwiek współczucie dla ludzi takich jak my. ‒ Naprawdę. Nawet miałem przyjaciół, jeśli możesz to sobie wyobrazić. ‒ Wow, to imponujące. Ja mam Jane i Charlotte, ale to wszystko. Jane zawsze próbuje przekonać mnie do częstszego wychodzenia, ale zawsze, kiedy to robię, wieczór kończy się cielesną lub emocjonalną krzywdą. Jest dość bezwzględna. Już się zgodziłam pójść na tą imprezę w sobotnią noc, wbrew swojej woli. ‒ Impreza Charlesa Bingleya ? Byłam zaskoczona. ‒ Tak. Jak się o tym dowiedziałeś?
~ 59 ~
‒ Nie za bardzo w nas mieszczuchów wierzysz. Dowiadujemy się o imprezach i kilku z nasz zazwyczaj wpada. Ze wszystkim uczniami wkoło, nikt zdaje się zauważać. ‒ Proszę powiedz mi, że zamierzasz przyjść w sobotę. – Starałam się ukryć ślad desperacji w swoim głosie. Mając Wicka, stałoby się to znośne. Dodatkowo, chciałam spędzić z nim więcej czasu. ‒ Teraz umieściłaś mnie w trudnym położeniu. Jeśli ty tam będziesz, jak ja mógłbym się nie pokazać? – Wick uśmiechnął się do mnie, ale wtedy jego mina zrzedła. – Niestety, mam przeczucie, że ktoś inny tam będzie i nie ma szans, bym był mile widziany. – Wick zawahał się. – Jest coś, co chcę, abyś wiedziała i chcę, żebyś usłyszała to ode mnie. ‒ Okej … – Pochyliłam się. ‒ Chodzi o to, czemu zostałem wykopany z Pemberley. ‒ Wick, nie musisz… ‒ Tak, muszę. Jestem zaskoczony, że ludzie jeszcze nie zaczęli cię nastawiać przeciwko mnie. Tak naprawdę nikomu nie mówiłam o Wicku. Jane wiedziała, że poznałam kogoś z miasta, ale nie powiedziałam jej, że był on kiedyś uczniem w Pemberley. Nie wiedziałam czemu, ale chciałam zachować Wicka dla siebie. ‒ Nie obchodzi mnie, co inni myślą o tobie – powiedziałam mu teraz. – Powinieneś sobie uświadomić, że wiem lepiej niż wiara w cokolwiek, co ktokolwiek w Longbourn czy Pemberley by mi powiedział. Wick potaknął. ‒ Jestem bardzo wdzięczny mojemu kofeinowemu nawykowi, że wprowadził cię do mojego życia. Co za czysta, potężna emocja – wdzięczność. Od dawna nie przyszłoby mi na myśl, że mogłabym być osobą, której ktoś byłby wdzięczny. Nie przez cokolwiek, co zrobiłam lub powiedziałam, ale po ~ 60 ~
prostu za to kim byłam i kim potencjalnie miałabym się stać. Po spędzeniu roku szkolnego w świecie tortur (w najgorszym przypadku) i obojętności (w najlepszym), otrzymanie tak otwarcie wyrażonego podziękowania dało mi coś, czego od dawna nie czułam: nadzieję. Może ten semestr mimo wszystko będzie dobry. ‒ Okej. – Wick wziął głęboki wdech. – Oto i historia. Zacząłem w zeszłym roku jako uczeń drugiego roku. Poznałem wiele świetnych ludzi i fakt, że byłem na stypendium nie był problemem. Wiedziałem więcej o uczniach w Pemberley z bycia mieszczuchem, a Darcy i reputacja jego rodziny go wyprzedzała. Nie mogłem się doczekać spotkania z niesławnym Williamem Darcy’m i porozumiewaliśmy się naprawdę dobrze. Zostaliśmy przyjaciółmi od momentu, w który się poznaliśmy. Po chwili kontynuował: ‒ Darcy wziął mnie pod swoje skrzydła. To było tylko kilka tygodni po rozpoczęciu semestru, a on wziął mnie do miasta, bym poznał jego rodzinę. Zakochałem się w nich. Jego ojciec jest niesamowitym facetem, przez co nie lubię mówić źle o Darcy’m, ponieważ jego ojciec jest miłym, hojnym człowiekiem. Nawet załatwił mi wakacyjną pracę zeszłego roku w swoje firmie prawniczej. To by mnie ustawiło – nie tylko w sposób, by zarobić pieniądze, ale by zdobyć doświadczenie, które wyglądałoby niesamowicie w aplikacji na studia. Dla mnie wszystko szło gładko. I Darcy nie mógł tego znieść. Uwielbiał mieć mnie pod swoimi skrzydłami, mieć nade mną jakąś kontrolę. Ale nie lubił widzieć mnie latającego samemu, sprawiającego, że rzeczy stawały się bez jego wpływu. Zaczął ze mną konkurować. I kiedy pomyślał, że może przegrać, zadał mi cios w plecy. Zanim zorientowałam się, co się dzieje, zostałem eskortowany poza kampus. Wydyszałam: ‒ Przez Darcy’ego wykopali cię z Pemberley? Wick pokiwał głową, kolor odpłynął z jego twarzy.
~ 61 ~
‒ Nie wierzę. Jak ktoś mógłby być tak okropny? – Węzeł utworzył mi się w brzuchu. – Po co miałby to robić? ‒ Może to była zazdrość o moją rosnącą relację z jego ojcem. To wszystko, co mogę sobie przypomnieć. Większość przerwy wiosennej spędziłem z jego rodziną, i podczas gdy on był jak zawsze chłodny i odległy, nie rozumiałem, do jakiej zdradliwości był zdolny. Wróciłem na kilka dni do domu przed powrotem na kampus, a w tym czasie on wprowadził swój plan w życie. Kiedy dotarłem do swojego pokoju w akademiku, ochrona kampusu już na mnie czekała. ‒ Ale to jest niedorzeczne. Nie mogli wykopać cię bez powodu. ‒ Och, oni mieli jakieś spreparowane zarzuty, niektóre zarzuty, które on popełnił. Ale czym miałem z nimi walczyć? Moja rodzina nie miała pieniędzy na adwokata. I mężczyźni jak Darcy chodzili do Pemberley od pokoleń. Ja od kilku miesięcy. Mój umysł kotłował się z tym, co powiedział mi Wick. ‒ Nie możemy pozwolić, by uszło mu to na sucho. Wick odchylił się na swoim miejscu. ‒ Któregoś dnia Darcy dostanie to, na co zasłużył, ale to nie będzie atak z mojej strony. Nie mógłbym zrobić tego panu Darcy’emu. To nie jego wina, że jego syn to oszust i łajdak. ‒ Jesteś znacznie lepszą osobą niż ja – powiedziałam. ‒ Ledwo. Mimo wszystko, zamierzam wpaść na imprezę w sobotę. To było wszystko, co chciałam usłyszeć od Wicka. Ale moje myśli stale kręciły się wokół tego, co zrobił Darcy. Jane prawie mnie przekonała, że byłam zbyt opryskliwa dla chłopaka, ale widocznie nie byłam wystarczająco. Gdy Wick wiózł mnie z powrotem na kampus, nie chciałam, by wieczór się skończył. Nie chciałam musieć wracać do drwin i zastraszania. Lubiłam spędzać czas z kimś, kto był taki jak ja. ~ 62 ~
Zaparkował samochód i wyłączył silnik. ‒ Potrzebujesz chwili, by przygotować się na walkę? – zapytał, tylko w połowie żartując. ‒ Chyba. – Spojrzałam na piękny budynek, który był moim domem przez ostatnie pięć miesięcy. ‒ Naprawdę świetnie spędziłem dzisiejszy wieczór. ‒ Ja również. Wick pochylił się... i mnie przytulił. ‒ Widzimy się w sobotę – mruknął. ‒ Obiecujesz? Uśmiechnął się do mnie. ‒ Obiecuję.
Tłumaczenie: YeezyTaughtMe Beta: julisia123341
~ 63 ~
11. Wygadałam wszystko Jane na kolacji następnego wieczora. To nie powinno być podejrzane, kiedy relacjonowałam jej historię Wicka i nie podzielała mojej odrazy do czynów Darcy’ego. ‒ George Wickham, Lizzie? Nie słyszałam o nim nic dobrego. – Jane wyglądała na zmartwioną. ‒ A to niespodzianka. ‒ Jestem pewna, że na to wszystko jest wytłumaczenie. Po pierwsze, Darcy nie zrobiłby czegoś takiego. Po drugie, Charles nie miałby za przyjaciela kogoś tak podłego. To pewnie zwykłe nieporozumienie. ‒ Nieporozumienie? – Byłam zdumiona. – Czemu tak jest, że zawsze coś źle się zrozumie? Jak ktoś mógłby zostać wyrzucony ze szkoły przez nieporozumienie bez uzasadnionej przyczyny? Nic o tym nie słyszałaś zeszłego roku? Jane wyglądała na zamyśloną. ‒ Pamiętam, że został wykopany i to, że Charles go znał, ale to nie jest coś, o czym z Charlesem rozmawiałam. Nie mogłam uwierzyć, że fakt, iż ktoś został wyrzucony z Pemberley z dnia na dzień, nie był powodem do plotek. Jane kontynuowała: ‒ Zapytam Charlesa i zobaczymy, co powie. Ale, Lizzie, po prostu bądź ostrożna. I proszę, daj Darcy’emu szansę, by przedstawił swoją wersję. Przedstawiasz go jako maniakalnego złoczyńcę i to nie mogłoby być bardziej dalekie od prawdy. ‒ Mówisz to tylko dlatego, ponieważ Darcy będący mściwym gburem mógłby się kiepsko odbić na Charlesie. Jane zignorowała mnie i pokroiła swojego łososia. ~ 64 ~
Nasza cisza trwała tylko chwilę, aż Lydia nie wpadła do naszego stolika i upuściła swoją przepełnioną tacę. ‒ Jane, właśnie rozmawiałam z mamusią i powiedziała, że rozmawiała z Verą na temat twojej sukienki na bal. Jane rozejrzała się po stołówce. ‒ Ci, Lydia. Jeszcze nie zostałam zaproszona na bal. Ciszej. Lydia chrząknęła. ‒ Proszę, Jane. W każdym razie, mamusia powiedziała, że masz spotkanie z Verą, kiedy wrócimy do domu na Dzień Prezydenta16, i wtedy będziesz mieć swoją przymiarkę podczas przerwy wiosennej. Vera – nie umierasz z zachwytu? Wierzę, że Jane umierała, ale z zażenowania jej bezczelną siostrą. Lydia wepchnęła kilka frytek w usta i zapytała: ‒ Gdzie zamierzasz kupić swoją sukienkę, Lizzie? ‒ Cóż, szczerze wątpię, że pójdę na bal. Zgaduję, że jeśli pójdę, prawdopodobnie kupię ją w Macy czy gdzieś. Lydii opadła szczęka. ‒ Nie możesz tego zrobić! To bal! Wzięłam głęboki wdech, wyrównując oddech. ‒ Wiem, ale to jest tylko jedna noc, naprawdę sądzę, że jest to niemądre wydawać tysiące dolarów na sukienkę, którą ubierzesz raz. – Obróciłam się do Jane. – Bez obrazy. ‒ Nie ma sprawy – odpowiedziała. – Lydia, naprawdę musisz się nauczyć, jak być bardziej skromną. Nie każdy jest takim szczęściarzem, by mieć kontakty z projektantami. 16
To jedno z najważniejszych państwowych świąt w USA. Obchodzonych na cześć urodzin prezydentów Stanów Zjednoczonych – Georga Washingtona i Abrahama Lincolna. Oboje urodzili się w lutym, więc święto zazwyczaj wypada w drugi weekend tego miesiąca. ~ 65 ~
Lydia prychnęła. ‒ Proszę! Ta cała szkoła kręci się wokół kontaktów. Ale jeszcze nie wszystko ci powiedziałam. Mamusia powiedziała, że nie możemy w tym roku nigdzie jechać na ferie wiosenne. Dasz wiarę? Powiedziała, że skoro tatuś nie ma jeszcze pracy, nie powinniśmy wozić się po Europie. ‒ Jestem pewna, że powiedziała szaleć po Europie i zgadzam się z mamą, Lydia. Musimy zacząć robić jakieś... poświęcenia. – Jane spojrzała na mnie niepewnie. Wiedziała, że ich poświęceniem będzie pominięcie rozmaitości pierwszej klasy. ‒ To jest takie niesprawiedliwe! – nadąsała się Lydia. – To nie nasza wina, że firma tatusia została sprzedana. Czemu to my musimy być pokrzywdzone? ‒ Lydia! – krzyknęła Jane. – Wystarczy! Brzmisz jak zepsuty bachor. Powinnaś być wdzięczna, że tata dostał dobrą odprawę, inaczej bylibyśmy na ulicy. Nie chcę słyszeć na ten temat kolejnego słowa. – Jane wstała od stołu, a ja do niej dołączyłam. Nigdy nie zrozumiem, jak mogą pochodzić z jednej rodziny. Jane położyła tacę na taśmie podajnika. ‒ Naprawdę za to przepraszam, Lizzie. Zawsze była bardzo nadpobudliwa i skora ku rzeczom materialnym, ale pobyt tutaj ją zgorszył. Nie wiem, co mam z nią zrobić. – Spojrzała za siebie, by upewnić się, że Lydii niema w zasięgu słuchu. – Nie powiedziałam jej jeszcze o sobotniej imprezie. Charles powiedział, żebym ją zaprosiła, ale… Rozumiałam. Lydia potrafiła czasami przesadzać. ‒ Ty dalej idziesz, prawda? – zapytała Jane. – Powinno być zabawnie. Mieliśmy podobne rozmowy jak ta tak wiele razy, Jane mówiąca mi, że coś będzie zabawne, a to zmieniało się w moją migrenę. ~ 66 ~
‒ Oczywiście – odpowiedziałam jej, jak zawsze. Mimo wszystko byłam podekscytowana na tą imprezę. Tylko nie z powodu, o jakim myślała Jane. Nie chciałam jej mówić, że to z powodu niespodziewanego gościa. Powinna czuć wyrzuty sumienia, odkąd Charles był dla mnie tylko miłym. Ale moje pragnienie, by spędzić więcej czasu z Wickiem, przyćmiło wszelakie poczucie zdrady, jakie odczuwałam.
Tłumaczenie: YeezyTaughtMe Beta: julisia123341
~ 67 ~
12. Jane, będąc Jane, skończyła, zapraszając Lydię na imprezę Charlesa. To było dlatego, że była najlepszą (i najbardziej pobłażliwą) starszą siostrą na świecie lub była w wyjątkowo dobrym humorze, odkąd Charles zaprosił ją na randkę w niedzielę. Wychodzi na to, że spędzą dwa wieczory razem pod rząd. Może matka Jane miała rację, dzwoniąc do swojej starej przyjaciółki Very. Nic nie będzie w stanie zepsuć samopoczucia Jane, i, ponieważ zamierzałam spotkać się z Wickiem, nic nie będzie w stanie zepsuć i mojego samopoczucia. Po raz pierwszy odkąd przybyłam do Longbourn, byłam naprawdę podekscytowana na imprezę. Większość soboty spędziłam przekopując szafę Jane, próbując wybrać w co się ubrać. Nie chciałam nosić nic, co by krzyczało drożyzną, odkąd nie chciałam, by Wick myślał, że jestem jak reszta dziewcząt w Longbourn. Ale chciałam wyglądać dla niego ładnie. Jane przyglądała się sobie w lustrze, podczas gdy ja zastanawiałam się, które kolczyki będą pasować z dżinsami i szarym kaszmirowym sweterkiem, który pożyczyłam. Lydia przyszła, wtrącając się: ‒ Moja pierwsza impreza wyższych klas! Jestem tak podekscytowana. Chłopcy z pierwszych klas są zbyt dziecinni. Jane spoglądała na siostrę szerokimi oczami. Lydia była ubrana w bardzo krótką spódniczkę i miała wystarczającą ilość makijażu, by zawstydzić wykonawcę z cyrku. Jane chwyciła chusteczkę i zaczęła wycierać twarzy Lydii. ‒ Jane, przestań! – protestowała Lydia. Jane była niepohamowana. ~ 68 ~
‒ Lydia, nie powinnaś zakrywać swojego naturalnego piękna. Moja dłoń się zatrzymała, gdy nakładałam kolejną warstwę tuszu do rzęs. Kiedy zorientowałam się, że nie mówi do mnie, kontynuowałam. Ale odrobinę lżej niż poprzednio. ‒ Teraz, pamiętaj o czy mówiłyśmy. – Jane usiadła koło Lydii, która potakiwała. Jane pozwoliła przyjść Lydii, pod warunkiem, że zgodzi się nie mówić o pieniądzach czy sukienkach na bal. ‒ Jesteśmy gotowe? – zapytała Jane, gdy po raz ostatni przeglądała się w lustrze. Myślę, że bardziej pytała o to siebie niż nas. Wzięła głęboki wdech i otworzyła drzwi. Przybyłyśmy do wielkiej prywatnej sali w jednej z ekskluzywnych restauracji w mieście, które w pełni pasowały do wydziału, uczniów i rodziców z Longbourn i Pemberley. To była piękna przestrzeń wypełniona dużymi kanapami, wielkimi oknami z widokiem na rzekę, świeczkami i widoczną podnoszoną sceną, gdzie niektórzy uczniowie już tańczyli. W poszukiwaniu Wicka przeskanowałam wzrokiem pokój, ale nigdzie nie mogłam go dojrzeć. ‒ Kogo szukasz? – Jane zapytała, gdy nakryła mnie na przyglądaniu się tłumowi. ‒ Tylko się rozglądam. Chcę mieć pewność, że nie ma żadnych pułapek. Jane się skrzywiła. ‒ Tylko żartuję! – powiedziałam. Czułam, jak telefon mi wibruje i zobaczyłam, że Wick przysłał mi wiadomość. – Och. ‒ Coś nie tak? Moje serce zamarło. ‒ Och, nic. Absolutnie nic. ~ 69 ~
Wick nie przyjdzie. Powiedział, że bardzo by chciał, ale pomyślał, że lepiej będzie unikać pewnego dżentelmena. Spojrzałam na Darcy'ego, który był w kącie z Charlesem i Caroline. Jakakolwiek nadzieja, jaką miałam na niesamowity wieczór, szybko wyparowała. Teraz utknęłam w pokoju pełnym ludzi, którzy gardzą moją osobą. Zamiast spotkać się z Wickiem, musiałam się przygotować na cokolwiek ten wieczór zamierzał rzucić mi pod nogi. ‒ Jesteś pewna, że wszystko w porządku? – Jane wyglądała na zaniepokojoną. ‒ Tak, świetnie – skłamałam. Nie chciałam zniszczyć jej wieczoru. Kelner przyszedł ze srebrną tacą wypełnioną pierożkami wonton i omletami. ‒ Mniam. – Lydia wzięła garść jedzenia. – Znacznie lepsze niż to gówno, co podają w stołówce. – Zrobiła zdegustowaną minę, gdy wepchnęła sobie cały omlet do ust. Jane westchnęła. ‒ Hej! – Charles podszedł do nas z wielkim uśmiechem na twarzy. – Dzięki za przyjście. – Pocałował Jane lekko w policzek, zanim uścisnął mnie i Lydię. Podczas gdy Jane zdecydowała, by nigdy nie dostrzegać złych stron w ludziach, szczerze wierzę, że Charles takiej nie ma. On nawet wytrzymał ciągłe pytania Lydii odnośnie imprezy, jedzenia, prywatnej sali. Byłam zaskoczona, że nie poprosiła go, by otworzył swój portfel, aby mogła zobaczyć, ile ma przy sobie pieniędzy. Podczas gdy Lydia grała w dwanaście niestosownych pytań, zaczęłam się rozglądać, kto jeszcze tam był. Standardowe elity zebrały się w swoich odpowiednich grupach, ale złapałam kilka spojrzeń od dziewczyn z Longbourn szepczących i patrzących na nas. Spojrzałam w dół na swój strój, lecz uświadomiłam sobie, że mogłabym być ubrana od stóp po głowę w ciuchy znanych projektantów, a oni dalej patrzyliby na mnie ~ 70 ~
z pogardą. Byłam przypomnieniem, że istniało inne życie na zewnątrz ich małej bańki, w której żyli. I wiedziałam, że gardzą mną za wiele rzeczy, ale przede wszystkim usilnie próbowali mnie doprowadzić do upadku. Skierowałam z powrotem swoją uwagę na moją grupę i mogłam zobaczyć, jak oczy Jane stają się coraz szersze za każdym razem, gdy Lydia otwierała swoją buzię. ‒ Charlotte tu jest – powiedziałam, wskazując głową drzwi. – I Lydia, właśnie przynieśli coś wyglądającego jak quesadillas17. Tak jak myślałam, Lydia skupiła się na serwującym i na szczęście nas zostawiła. Pochyliłam się bliżej Jane i wyszeptałam: ‒ Baw się dobrze z Charlesem. Przypilnuję Lydię. Jane uśmiechnęła się wdzięcznie i podeszła do grupy kanap z Charlesem. Przywołałam do siebie Charlotte, ale Colin pomyślał, że mój entuzjazm skierowany jest do niego i oczywiście podszedł. ‒ Witaj, Elizabeth – powiedział. – Miło cię tu widzieć ubraną w tak ładny sposób . Jakiej mieszanki jest to materiał? ‒ Ta, e, ciebie również miło widzieć. Pochylił się i położył swoją dłoń na dole moich pleców. ‒ Elizabeth, myślisz, że mógłbym cię przekonać do przyłączenia się do mnie na parkiecie? ‒ Och, um. Poznałeś Charlotte Lucas? Charlotte i Colin wymienili uprzejmości. Miałam nadzieję, że to rozproszenie oddali mnie od tańczenia z Colinem. ‒ Więc, możemy? – Colin wskazał platformę, gdzie kilka par poruszało się do nieco zbyt wolnej piosenki. 17
Quesadilla – danie kuchni meksykańskie, tortilla z masy kukurydzianej z roztopionym serem (źródło: Wikipedia). ~ 71 ~
Nie mogłam wymyślić dobrej wymówki, więc zdecydowałam, że równocześnie mogę przez to przejść. Poszłam z Colinem na parkiet, a tam niezręcznie chwycił mnie w pasie, a ja ostrożnie założyłam swoje ręce wokół jego ramion. Nie zdawałam sobie sprawy aż do momentu, gdy tam staliśmy, że był on ode mnie kilka centymetrów mniejszy. Zaczął się poruszać i nadepnął na moją stopę. ‒ Och, bardzo przepraszam – powiedział, patrząc na nasze kroki, jakby były równaniem matematycznym, które mógłby rozwiązać. ‒ Wszystko okej. – Zaczęłam się ruszać w przód i tył, starając się nie robić zbyt gwałtownych ruchów. ‒ Cóż, zdecydowanie jesteś dobrą tancerką. ‒ Dzięki. ‒ Wiesz, Elizabeth, potrafisz grać na fortepianie, tańczyć, jesteś wystarczająco mądra, by dostać stypendium i, pozwolę sobie dodać, robisz świetną latte. Czy jest coś, czego nie potrafisz? Zmusiłam się do śmiechu. ‒ Och, no wiesz… ‒ Wiem co? ‒ Przepraszam? ‒ Zaczęłaś mówić, no wiesz. Co powinienem wiedzieć? – Colin spojrzał na mnie wyczekująco. Nie miałam nic do powiedzenia. I nie byłam pewna na sto procent, ale myślę, że Colin był okropnie pewny, że z nim flirtowałam. Plecy mi zesztywniały. ‒ Nie, nic. Sorki. Skinął głową.
~ 72 ~
‒ Nie, nie, to ja powinienem przepraszać. Po prostu źle zrozumiałem. To jest coś, co łatwo się zdarza, zdecydowanie wtedy, gdy muzyka gra na tak wysokich decybelach. ‒ Nic nie szkodzi. ‒ Jeszcze raz, Elizabeth, jesteś zbyt łaskawa. ‒ Uch, dzięki. ‒ Jesteś bardziej niż łaskawa. Próbowałam unikać jakiejkolwiek innej niezręcznej wymiany zdań poprzez udawanie zafascynowania obrazem, który wisiał na ścianie za Colinem aż do momentu, gdy piosenka wreszcie się skończyła, pozwalając mi uciec od tego nieszczęścia. ‒ Dobrze się bawisz? – Charlotte zaśmiała się, gdy podeszłam. ‒ Przednio. Ty? Wzruszyła ramionami. ‒ Te rzeczy stały się dla mnie prostsze – Charlotte zagryzła wargę. Zawsze czuła się winna, że tortury, które przetrwała, stały się mniej dokuczliwe, gdy przybyłam na kampus. Byłam świeżakiem. Próbowała się uśmiechnąć. ‒ Dodatkowo, jedzenie jest dobre. – Podniosła miniburgera. ‒ To wygląda dobrze. Ja… Darcy pojawił się nagle przed nami. ‒ Witam. ‒ Uch, cześć. ‒ Miałem nadzieję, że mogłabyś do mnie dołączyć podczas tańca. Byłam kompletnie zszokowana tym zaproszeniem. Kiedy nie odpowiedziałam, dodał: ~ 73 ~
‒ Widzimy się za chwilkę. – I tak po prostu odszedł. ‒ Poczekaj sekundkę – spojrzałam na Charlotte. – Czy Will Darcy właśnie mnie poprosił do tańca? Charlotte opadła szczęka. ‒ To Will Darcy? Lizzie, on jest gorący. ‒ Co? ‒ Ten koleś – wskazała głową w jego kierunku – jest gorący. ‒ Oszalałaś? ‒ On naprawdę musiał zrobić na tobie złe wrażenie, jeśli nie możesz zobaczyć, że nie tylko jest cudny, ale również, że ma coś do ciebie. ‒ Och, proszę… Charlotte przestała. ‒ I myślę, że ty też masz coś do niego. ‒ Co? Zaśmiała się. ‒ Jeśli nie masz żadnych uczuć do Willa Darcy'ego, czemu się rumienisz i poprawiasz swoje włosy? Odciągnęłam ręce z dala od swoich włosów. ‒ Okej, najwyraźniej straciłaś rozum. Nic się nie dzieje pomiędzy mną i Darcy’m. Oczywiście, próbuje mnie w coś wpakować. ‒ Lizzie! ‒ Jestem poważna. Dodatkowo zapytał, a następnie po prostu zniknął. On coś planuje. ‒ Ta, cóż, on znów tu idzie.
~ 74 ~
Darcy uważnie na mnie patrzył i wskazał głową w stronę parkietu, zanim tam poszedł. Spojrzałam na Charlotte. ‒ Powinnam za nim iść? Charlotte mnie popchała. ‒ Pójdziesz już?! Byłam oszołomiona, gdy pojawiłam się na parkiecie. To było jak doświadczenie poza ciałem. Odnalazłam się w ruchu, ale również rozglądałam się dookoła, próbując rozgryźć, z której strony nadejdzie zasadzka. Darcy owinął swoje ramiona wokół mnie, z dużo większą łatwością niż Colin, i zanim się zorientowałam, byliśmy w czymś na kształt uścisku. Darcy był kilka centymetrów wyższy ode mnie i pochylił swoją głowę, więc nasze oczy się spotkały. Byłam twarzą w twarz z wrogiem ‒ Widzę, że dotarłaś bezpiecznie do domu poprzedniej nocy – powiedział. ‒ Tak. Jestem wzruszona twoją troską o moje bezpieczeństwo. Zerwałam spojrzenie, ale skończyło się to przywitaniem przez dziesiątki gałek ocznych w nas wpatrzonych. Najpierw pomyślałam, że oczekują, aż coś się wydarzy. Ale wtedy zauważyłam zazdrość na twarzach dziewczyn. I oburzenie. Wydawało się, że żadna dziewczyna w pomieszczeniu nie mogła sobie wyobrazić tego, iż najbardziej pożądany uczeń Pemberley mógł się ze mną zadawać. ‒ Wiesz – odwróciłam się do niego – praca ma wiele korzyści. To naprawdę świetny sposób, by poznać nowych znajomych. Darcy zacisnął szczękę.
~ 75 ~
‒ Ach tak, George Wickham. On jest naprawdę dobry w poznawaniu nowych znajomych. Zachować ich było jednak dla niego wielkim problemem. ‒ Jestem pewna, że co noc zasypia się płaczem, myśląc o tym, jakiego świetnego przyjaciela stracił. Jak on się po tym pozbiera? Darcy powitał moją odpowiedź ciszą. Kołysaliśmy się do muzyki przez resztę czasu. Kiedy myślałam, że będę wolna, wzmocnił swój uścisk wokół mojej talii. Zaczęła się nowa piosenka. ‒ Więc, jakiej słuchasz muzyki dla rozrywki? – zapytał znienacka Darcy. ‒ Słucham? ‒ Pomyślałem, że zmienię temat. ‒ Och. Rozmawialiśmy o czymś, z czym nie czułeś się komfortowo? ‒ Nie, próbowałem sprawdzić, czy jest coś, o czym moglibyśmy porozmawiać i nie skończyłoby się to kłótnią. ‒ Ach. Powodzenia z tym. ‒ Tak, najwyraźniej będę tego potrzebował. Jego próba bycia przyjaznym denerwowała mnie. ‒ Wiesz – powiedziałam – w ogóle nie mogę cię rozgryźć. ‒ Serio? Czy dużo o mnie myślisz? Zarozumiałość, jeszcze raz! ‒ Ledwo. Ale wydajesz się nie mieć sensu. ‒ A ty masz? – Uśmiechnął się głupio. ‒ Przynajmniej jestem konsekwentna. ‒ A ja nie jestem konsekwentny? Pomyślałam przez chwilę. ~ 76 ~
‒ Nie, zgaduję że jesteś. – Cofnęłam się w tył i odciągnęłam ramiona. – Powiedziałeś, że mam problem z ludźmi z pieniędzmi. Ale myślę, że to ty masz problem z ludźmi bez pieniędzy. Spojrzał w podłogę. ‒ Masz rację. W ogóle mnie nie rozumiesz. ‒ Cóż, myślę że jesteśmy na straconej pozycji. – Odwróciłam się do niego plecami i zeszłam z parkietu. Starałam się nie wyglądać rozpaczliwie, gdy szukałam Charlotte w gronie ludzi po całej sali. Poczułam szarpnięcie za ramię. To była Caroline, która była z Cat. ‒ Co ty sobie myślisz? – zapytała z wyrzutem. ‒ Wydaje mi się, że nie wiem, o co ci chodzi – odpowiedziałam. Spojrzała oburzona. ‒ Usłyszałam od Jane, że spotykasz się z George’em Wickhamem. ‒ Więc? Podwinęła usta. ‒ Więc? Nie można mu ufać. ‒ Wybacz, Caroline, ale naprawdę wątpię, że martwisz się o to, z kim się spotykam, czy o moje dobre samopoczucie. ‒ Nie mogłabym się mniej troszczyć o twoje dobre samopoczucie – przyznała. – Ale obchodzi mnie Darcy. Samo wspomnienie o Wicku go denerwuje. Po tym wszystkim, co Wick mu zrobił. ‒ Co Wick zrobił? Caroline chwyciła mnie mocniej. ‒ Nie chcemy go tutaj, okej? Słyszeliśmy, że jego mała grupa planowała tutaj dzisiaj przyjść. Uwierz mi, zatrzymaliśmy to. I pomyśleć,
~ 77 ~
że mój brat i ja byliśmy dla ciebie tacy dobrzy. Myślisz tylko o sobie, czyż nie? ‒ Caroline. – Przemówiłam powoli, by przynajmniej jedno z nas zrozumiało drugie. – Nie wiem, o czym mówisz. Tak, Charles był dla mnie bardzo dobry. Wiem, że są problemy pomiędzy Darcy'm a Wickiem, ale czemu miałoby to się dla mnie liczyć? To nie tak, że się przyjaźnię z Darcy'm... albo ty. Z kim się spotykam tak naprawdę nie jest twoją sprawą. ‒ Rób, jak chcesz. – Caroline odeszła. Poszłam poszukać Jane, ale Cat zablokowała mi drogę. ‒ Wiesz, śmieciu, jak na kogoś, kto zarzeka się nie mieć żadnego zainteresowania w Darcy'm, wydajesz się spędzać z nim zbyt dużo czasu. Odwróciłam się odeszłam. Jane przywoływała mnie z drugiego końca pomieszczenia. ‒ Lizzie! – Podeszła do mnie ze zmartwionym spojrzeniem. – O co w tym wszystkim chodziło? Nawet Jane wiedziała, że coś musiało się stać, jeśli Caroline i Cat ze mną rozmawiały. Zwłaszcza Caroline – jej wpływ na brata i jego niewytłumaczalny do niej szacunek były jedynymi rzeczami, których w nim nie lubiłam. Po tym jak nie odpowiedziałam, Jane westchnęła. ‒ Lizzie, nie słyszałam nic dobrego o George’u Wickhamie. Powinnaś być ostrożna. ‒ Tylko nie ty. – Nie lubiłam tego, że Jane mogłaby stanąć po stronie Caroline i Darcy'ego. ‒ To nie to. Zapytałam Charlesa i powiedział mi, że historia, którą opowiedział ci Wick, to absolutne kłamstwo.
~ 78 ~
‒ Jasne, ale jakiekolwiek ma informacje, to pochodzą one od Darcy'ego. Więc, w moim rozumieniu, nie powinno się w nie wierzyć. Jane spojrzała na Charlesa. ‒ Nie wiem, Lizzie. Charles nie mógł mi powiedzieć dokładnie, co się stało, ponieważ obiecał to Darcy'emu, ale on naprawdę nie ma powodu, by mi kłamać. ‒ Wiem, wiem.... ‒ JANE! – Lydia przybiegła do nas. – Świetnie się tu bawię. Możecie uwierzyć, że tylko ja jestem tutaj z pierwszej klasy? To totalnie musi być wielkim znakiem dla mojego życia towarzyskiego. I czy mogłybyście sobie wyobrazić, to znaczy, że może ktoś również mnie zaprosi na bal? – Lydia zapiszczała tak bardzo, że połowa sali odwróciła się do nas, by spojrzeć. ‒ Lydia – wyszeptała Jane. – Proszę. Lydia jej nie słyszała. Albo, co bardziej prawdopodobne, wybrała ignorowanie jej. ‒ Caroline! – Lydia krzyknęła do oszołomionej Caroline. – Więc, gdzieś w trakcie przerwy wiosennej idziemy do Very po nasze sukienki na bal. To znaczy, po sukienkę dla Jane. Czy wiesz, że jeszcze żaden pierwszak nigdy nie był na balu? Znaczy, nigdy? Caroline patrzyła na Lydię z jeszcze większym obrzydzeniem niż miała to zarezerwowane dla mnie. ‒ Nie – powiedziała lekceważąco. – Bal jest dla średniaków w Longbourn. Podczas gdy tradycją dla większości kobiet jest zaproszenie ich przez mężczyzn z Pemberley, są pewne wyjątki. – Rzuciła na mnie okiem. – A jakiekolwiek odejście od zwyczaju nie jest mile widziane. ‒ Chcesz iść z nami do Very? ‒ Będę spędzać ferie w Grecji. ~ 79 ~
Lydia pisnęła ponownie. ‒ To takie świetne. Caroline potaknęła chłodno. ‒ To znaczy, chciałabym, byśmy się gdzieś wybierały, ale nie… – Lydia zaczęła się dąsać. – Tatuś zapłacił miliony za swój wykup, więc fakt, że nie możemy jechać do kraju tak wspaniałego jak Grecja, jest niesprawiedliwy. ‒ Lydia! – Jane wstała i odciągnęła siostrę z dala od Caroline. – Wystarczy! Większość uczniów po naszej stronie sali słyszała wszystko, co powiedziała. ‒ Ja się tylko bawię – protestowała Lydia. – Jesteś taka sztywna. – Jej oczy się rozszerzyły i zaczęła skakać. – Nie. Ma. Mowy. Ta piosenka była TĄ piosenką na obozie zeszłego lata. Totalnie pamiętam rutynę, w jaką wpadliśmy. – Piosenka z szybkim tempem zaczęła grać w głośnikach, i zanim ktokolwiek z nas mógł ją powstrzymać, Lydia była na parkiecie, kręcąc się dookoła z wyprostowanymi ramionami. W mniej niż dziesięć sekund opróżniła miejsce wokół siebie na dziesięć stóp. Cieszyła się uwagą. Jane była przerażona. ‒ Proszę, powstrzymaj ją. – Jej głos był ledwo słyszalny. Skierowałam się w stronę platformy. Lydia robiła coś, co wyglądało jak Charleston18, ale z jej normalną maniakalną energią. Zaczęła wywijać pięściami w powietrzu, krzycząc co kilka sekund „Łoo!”. Mogłam usłyszeć chichoty, gdy przedzierałam się przez tłum.
18
Charleston (taniec) – amerykański taniec towarzyski nazwany od miasta Charleston, w Południowej Karolinie. metrum 4/4, rytm synkopowany, tempo żywe (źródło: Wikipedia). ~ 80 ~
‒ E, Lydia. – Podeszłam tak blisko platformy, jak mogłam, bezpiecznie, bez zwracania na siebie uwagi lub ryzykowania bycia kopniętą w twarz przez próbę wykopu Lydii. Występ do oglądania był czystą agonią. Jak Lydia mogła myśleć, że imponuje osobom za mną? Chciałam odwrócić wzrok, ale to była jedna z tych przerażających scen, od których po prostu nie możesz oderwać wzroku. W momencie, w którym myślałam, że nie może być gorzej, zrobiła jazzowe rączki. Pełnowymiarowe, w brodwayowskim stylu jazzowe rączki. Kiedy piosenka się skończyła, Lydia zrobiła głęboki ukłon. Kilka chłopaków zaczęło gwizdać, gdy większość dziewczyn z Longbourn się śmiała. A kilka nawet nagrało taniec na swoich telefonach. Biedna, biedna Jane. ‒ Och! – Lydia wykrzyknęła, gdy zaczęła się następna piosenka. Szybko złapałam jej rękę. – Lizzie, puść mnie! – zaprotestowała. Zignorowałam ją i ciągnęłam, aż Colin zaszedł mi drogę. ‒ Czemu, Lydia, to było zachwycające – powiedział ‒ Dzięki! – odpowiedziała. ‒ Ty naprawdę masz wielki entuzjazm. Nie wiedziałem skoków w tym stylu, odkąd spędziłem wieczór w Joffrey Ballet podczas przerwy jesiennej zeszłego roku. Pamiętam ten czas, ponieważ było niesamowicie ciepło, jak na ten okres. Program był wspaniały – prawdopodobnie spodobałby ci się... Colin wszystko pogarszał. Musiałyśmy wyciągnąć stamtąd Lydię, ale Colin przedłużał zażenowanie przez dokładne recenzowanie jej występu. W końcu Jane nie mogła tego znieść. Rzuciła się do przodu, złapała Lydię i wyprowadziła ją na zewnątrz.
~ 81 ~
‒ Och, cóż … – Colin został zaskoczony przez nagłe odejście Lydii. – Więc, Elizabeth, ośmielimy się ponownie wejść na parkiet, powtarzając oszałamiający występ dany przez Lydię? – Nie było ani krzty sarkazmu w jego głosie. On był całkowicie szczery. ‒ Ja… – Spojrzałam na drzwi. Naprawdę chciałam pójść pomóc Jane. Lub ewentualnie zapobiec morderstwu. Na szczęście Charlotte przyszła na ratunek: ‒ Colin, miałam nadzieję, że mógłbyś opowiedzieć mi coś więcej o żaglówce twojej rodziny. – Podczas gdy Charlotte zaczęła plotkować, popędziłam na zewnątrz. Jane siedziała na krawężniku, drżąc. ‒ Jane – powiedziałam – tu jest zimno. Chodź do środka. ‒ Nie mogę. Jestem upokorzona. ‒ Gdzie jest Lydia? ‒ Nie wiem – i szczerze nie obchodzi mnie to. Uciekła, kiedy próbowałam z nią porozmawiać. W ogóle mnie nie szanuje, nie szanuje naszej rodziny, naszej szkoły, Charlesa... Nie wiedziałam, co powiedzieć. Zrobiłabym wszystko dla Jane, ale nie mogłam cofnąć czasu. ‒ Chcę wrócić do domu – powiedziała. Weszłam z powrotem do środka, by wziąć nasze rzeczy z szatni. Charles podszedł do mnie. ‒ Lizzie, wszystko dobrze z Jane? Podałam nasze numerki osobie w szatni. ‒ Tak, ma się dobrze. Ona... e, boli ją głowa, więc zamierzamy wrócić do domu. To była naprawdę świetna impreza, Charles. Bardzo dziękuję za zaproszenie nas.
~ 82 ~
Zanim Charles miał szansę odpowiedzieć, dziewczyna z szatni podała mi płaszcz Jane. Zagryzła wargę. ‒ E, drugiego płaszcza tutaj nie ma. ‒ Dałam ci numerek. Jej policzki się zaczerwieniły. ‒ Wiem, ale wieszak jest pusty. ‒ Co? Charles wyrwał oba numerki z jej ręki i wszedł za kontuar w poszukiwaniu mojej kurtki. Ale miałam wrażenie, że jej nie znajdzie. ‒ Co się dzieje? – Colin przyszedł z Darcy’m za sobą. ‒ Nic – odpowiedziałam. ‒ To jest niedorzeczne! – wykrzyknął Charles. – Jak ktoś mógłby wyjść z czyjąś kurtką? Chcę się widzieć z menadżerem. Dziewczyna wyglądała na zdenerwowaną. ‒ To nie będzie konieczne. Jak wyglądała? ‒ To był szary marynarski płaszcz, kończył się powyżej kolan... Oczy dziewczyny się rozszerzyły. ‒ Jaka marka? Spojrzałam w stronę Colina i Darcy'ego. ‒ To była Old Navy. ‒ Och… – Kolor odpłyną z twarzy dziewczyny. ‒ Co rozumiesz przez „och”? – Charles był wściekły. To był pierwszy raz, kiedy widziałam go zdenerwowanego. I zdałam sobie sprawę, że postawił się dla mnie. Moja dolna warga zaczęła drżeć. Byłam przyzwyczajona do ataku na mnie, nie obrony. ~ 83 ~
‒ Jakieś dziewczyny przyszły kilka minut temu i zabrały swoje płaszcze i jedna z nich powiedziała, że zgubiła swój numerek, by odebrać płaszcz. I cóż, nie myślałam… – Dziewczyna była zażenowana. Wiedziałam, co zamierzała powiedzieć: kiedy były tu te drogie płaszcze od znanych projektantów, kto kłamałby o posiadaniu takiego niemodnego ciucha? ‒ Po prostu o tym zapomnij. – Starałam się utrzymać głos w spokoju. ‒ Lizzie, tak mi przykro. – Charles był przerażony. ‒ Pójdę już... Colin zaczął ściągać marynarkę. ‒ Masz, przynajmniej weź moją kurtkę. Charles wyciągną swój portfel. ‒ Musisz pozwolić mi ci się za to odpłacić. Jestem zszokowany, że coś takiego stało się na mojej imprezie. Nie mogę w to uwierzyć. Rzeczą było, że mogłam w to uwierzyć. Coś się musiało stać tego wieczora. Nie mogłam pojawić się na imprezie bez jakiegokolwiek upokorzenia. Cały czas myślałam, że ktoś zamierzał czymś we mnie rzucić albo podłożyć mi nogę lub podpalić mi włosy. Ale zamiast tego mnie okradli. I nie dlatego, że chcieli coś, co miałam. Tylko dlatego że mogli. Szybko odrzuciłam hojne oferty Colina i Charlesa i wyszłam w zimową noc nieosłonięta. Mróz był przypomnieniem, że nic nie będzie łatwiejsze.
Tłumaczenie: YeezyTaughtMe Beta: julisia123341
~ 84 ~
13. Następny dzień spędziłam w pracy, odgrywając cały poprzedni wieczór w swojej głowie. Wszystko, co mi zostało, to pytania. Co Wick robił wczorajszej nocy zamiast bycia ze mną? Czy żarty w moją stronę kiedykolwiek się skończą? Czy zachowanie Lydii – czy jej wygadanie się na temat ojca – wpłyną na Jane i jej perspektywy? Czy ludzie naprawdę zamierzają być tacy płytcy i krytyczni? Niestety, już znałam odpowiedź na to pytanie. Wybiegłam z kawiarni w chwili, w której moja zmiana się skończyła... i znalazłam niespodziewanego gościa czekającego na mnie na zewnątrz. Colin. ‒ Elizabeth, czy znalazłaś swoją kurtkę? – Skinął w stronę czerwonego wełnianego płaszcza Jane, który teraz musiałam nosić aż do końca zimy. ‒ Niestety nie. ‒ Och, przykro mi to słyszeć. Raz zgubiłem płaszcz, który uwielbiałem. To był sztruks. Nie, tweed. Szarobrązowy. Naprawdę, to był świetny płaszcz. Mój miś miał identyczny. Często razem je nosiliśmy. Ale wtedy, pewnego dnia, zostawiłem go w parku. Kiedy moja matka i ja wróciliśmy po niego ... zniknął. ‒ Widzę, że ci go brakuje – powiedziałam, szukając drogi ratunku. ‒ W każdym razie – kontynuował Colin – zastanawiałem się, czy mógłbym pomówić z tobą przez chwilkę. ‒ Jasne. – Usiadłam obok niego na ławce. ‒ Istnieją pewne rytuały przejścia, które jak myślę, są bardzo ważne w dorastaniu.
~ 85 ~
Spojrzał na mnie z wyczekiwaniem. Byłam tak zmęczona, że jedyne, co mogłam zrobić, to potaknąć. ‒ Bal jest jednym z tych rytuałów. – Mój brzuch się skurczył. – To doniosła chwila, zwłaszcza dla dziewczyn z Longbourn takich jak ty, i wierzę, że stworzymy świetną parę, uczestnicząc. Oczywiście taneczną część mamy obeznaną – zaśmiał się lekko. – I wiem, że z twoimi okolicznościami możesz mieć pewne problemy z sukienką, ale byłbym bardziej niż chętny do zapłacenia za twoje akcesoria. Ja… – Postawa Colina złamała się na chwilę i wydawało by się, że stracił wątek. Nie ma wątpliwości, że pierwszy raz mu się coś takiego przydarzyło. – Ja... Uważam, że jesteś najatrakcyjniejsza. Nigdy wcześniej nie poznałem kogoś takiego jak ty. Na pewno jesteś kimś, kogo zawsze uważałem za bardzo ciekawego. – Wiedziałam, że powinnam uznać to jako komplement, ale sposób, w jaki to powiedział… Nie mogłam nic poradzić na myśl, że uważał mnie za kogoś bardziej interesującego jako osobliwość w jego bogatym świecie niż kogoś, kogo uważał za atrakcyjnego. – Możemy oczywiście dopracować wszystkie szczegóły w późniejszym terminie, ale myślałem, że byłoby najlepiej iść do przodu z naszymi planami. ‒ Och. - Spojrzałam w dół na swoje rękawiczki. – Dziękuję, że o mnie pomyślałeś. ‒ Żaden problem. Będziemy w kontakcie. – Colin zaczął odchodzić. ‒ Czekaj! – zawołałam za nim. – Nie odpowiedziałam ci! Jego twarz opadła. ‒ Cóż, po prostu założyłem … ‒ Cóż, nie powinieneś. Jestem zaszczycona, że chciałeś mnie zabrać na bal, ale muszę ci odmówić. Colin się zaśmiał. ‒ Och, znam tą grę. Grasz trudną do zdobycia, czyż nie? ‒ Nie, nie gram. ~ 86 ~
‒ Och, Elizabeth, wiem jakie są dziewczyny jak ty. Chcesz być pożądana. Bardzo dobrze, zagram. Wystaw królika, ja wezmę moje psy. To może być zabawne. ‒ Nie, Colin. - Wstałam i pochyliłam się, by spojrzeć mu prosto w oczy. – Jeszcze raz, jestem bardzo zaszczycona, ale nie gram trudnej do zdobycia. Moja odpowiedź się nie zmieni. Przepraszam, ale odpowiedzią jest i zawsze będzie nie. Nienawidziłam być w stosunku do niego taka bezpośrednia, ale nie pozostawił mi wyboru. Colin zamyślił się na chwilę. ‒ To jest powód, dlaczego tak bardzo cię lubię, Elizabeth. Jesteś nieprzewidywalna. Jestem pewien że świetnie spędzimy czas. ‒ Najwyraźniej mnie nie słuchasz. Colin westchnął. ‒ Nie, słyszę cię, ale – i proszę wiedz, że nie zamierzam ci ubliżać – czy naprawdę sądzisz, że ze swoimi warunkami dostaniesz inne oferty? Jego szczerość mnie zszokowała. ‒ Nie – odpowiedziałam – jestem pewna, że nie. Ale wiem, że tutejszy bal nie jest czymś, czym bym się cieszyła i powinieneś iść z kimś, z kim będziesz się dobrze bawił. ‒ Jestem przekonany, że następnym razem, gdy poruszę z tobą ten temat, twoja odpowiedź będzie inna. ‒ Nie, Colin. Proszę, powiedz mi, co teraz robię, by sprawić, że myślisz, iż będzie inna odpowiedź. Ponieważ jeśli mi dasz znać, poprawię to, byś mógł zaprosić kogoś innego. ‒ Och, Elizabeth, ty naprawdę jesteś inna.
~ 87 ~
Stałam tam z otwartą buzią. Colin był jednym z najmądrzejszych uczniów w jego klasie, ale najwyraźniej brakowało mu zdrowego rozsądku. Ścisnął moje ramię i odszedł. Jak bardziej dobitna mogłam być?
Tłumaczenie: YeezyTaughtMe Beta: julisia123341
~ 88 ~
14. Kiedy wróciłam, znalazłam Charlotte w moim pokoju. ‒ Och, dobrze, wreszcie jesteś – zawołała, zanim w połowie zdążyłam otworzyć drzwi. ‒ Cóż, miałam gościa. Co to? Na moim łóżku było olbrzymie srebrne pudełko, owinięte wokół czerwoną wstążką. ‒ Nie wiemy. – Jane zerwała się ze swojego miejsca. – To dlatego umierałyśmy z niecierpliwości, aż wrócisz do domu. Zostało to dostarczone godzinę temu. ‒ Ale ja nie zamawiałam... Co do licha? ‒ Otwórz! – Charlotte złapała pudło i włożyła mi je w ramiona. – Chcę zobaczyć, od kogo to jest! Jane się zaśmiała. ‒ I chcę wiedzieć, co to jest. Usiadłam na łóżku i rozwiązałam czerwoną wstążkę. Wewnątrz srebrnego pudła była biała bibuła. Podniosłam papier i ujrzałam piękny szary zimowy płaszcz. Spojrzałam na metkę i byłam zaskoczona nazwiskiem projektanta. ‒ Kto to przysłał? – zapytałam. Wyciągnęłam płaszcz z pudła i zaczęłam rozglądać się za bilecikiem. Lub paragonem. Albo nawet wskazówką, która by mnie naprowadziła, skąd pochodzi płaszcz. Jane przeszukiwała bibułę na podłodze, aby zobaczyć, czy coś znajdzie. ‒ Jane? Podniosła wzrok. ~ 89 ~
‒ To nie ode mnie. Może Charles... ale czemu miałby nie przysyłać bileciku? Lub coś mi o tym napomknąć? Wtedy mój żołądek się wywrócił. Wiedziałam od kogo to i sprawiło to, że źle się z tym czułam. ‒ To od Colina. ‒ Skąd wiesz? – zapytała Charlotte. ‒ Ponieważ właśnie zaprosił mnie na bal. ‒ Co? – powiedziały chórem. ‒ I powiedziałam nie. – Zapoznałam je z szczegółami propozycji Colina. Nawet jak bardzo szczera i poniekąd niegrzeczna dla niego byłam. ‒ Nie mogę uwierzyć, że nie idziesz – powiedziała Charlotte. – Poza tym, miło było z jego strony, że zaoferował ci kupno sukienki... a teraz jeszcze płaszcz. ‒ Wiem. Nie mogę go zatrzymać. To zbyt dużo. To nie jest tak, że mam coś przeciwko Colinowi. On jest taki miły. – Spojrzałam w dół na płaszcz. – I hojny. Chodzi o bal w Longbourn. Nie zamierzam tu siedzieć i się oszukiwać, że będę na balu miło powitana. Spójrz co się dzieje, gdy idę na zwykłą imprezę. Dodatkowo, chcę iść na coś takiego z kimś specjalnym. Charlotte wzruszyła ramionami. ‒ Ja byłabym zawiedziona, jeśli bym nie poszła. Ale Colin ma rację, ty i ja jesteśmy skażonym towarem. ‒ Charlotte! – Jane była przerażona. – Nie mogę uwierzyć, że właśnie powiedziałaś coś takiego. Przynajmniej obie nie macie siostry, która upokorzyła was przed całym światem! ‒ Och, nie zdawałam sobie sprawy, że cały świat mieści się w restauracji z zeszłego wieczora – drażniłam się. – I pomyśleć, że przegapiłam okazję, by poznać prezydenta Stanów Zjednoczonych. ~ 90 ~
‒ Ja jestem tylko wdzięczna, że nie wpadłam na swojego byłego – kontynuowała Charlotte. - Najwyraźniej nie widziałyście najnowszej sensacji Internetu? – Jane wyciągnęła nagranie, które ktoś przesłał z tańcem Lydii. – Rodzina jest taka dumna. ‒ Och, Jane… – Zaczęłam przewijać przepełnione nienawiścią komentarze. – Tak mi przykro. Pokręciła głową. ‒ Postaram się to przeboleć. Kiedyś. ‒ To miło mieć cele. Moja komórka zadzwoniła. Moje serce podskoczyło, gdy zobaczyłam, że to Wick. ‒ Hej - powiedziałam, przenosząc się na korytarz dla odrobiny prywatności. ‒ Więc, rozmawiasz ze mną, nawet po tym, jak zostawiłem cię zeszłej nocy samą z dzieciakami z funduszem powierniczym? – Jego głos był ciepły i przyjazny. ‒ Myślę, że mogę znaleźć sposób na przebaczenie ci. ‒ Jesteś bardzo hojna. To bardzo nie longbournowskie z twojej strony. Bądź ostrożna, następnym razem możesz zostać wyrzucona. ‒ Przynajmniej wtedy będę w lepszym towarzystwie. Dreszcz przeszedł mi po kręgosłupie, gdy się śmiał. ‒ Słuchaj, przepraszam za kapitulację, zawłaszcza w ostatnim momencie. Naprawdę chciałem pójść i miałem szczery zamiar bycia tam. Ale ostatniej nocy, gdy byłem już gotowy, wiedziałem, że jeśli się pojawię, nie byłoby to dla ciebie dobre. Nie ma mowy, bym mógł być w tym samym pomieszczeniu co sama-wiesz-kto, i nie chciałem na ciebie sprowadzać negatywnej uwagi. ~ 91 ~
‒ Rozumiem. Ja również nie lubię przebywać z nim w tym samy pomieszczeniu. Charlotte nagle wyszła z pokoju. ‒ Lizzie... Jane cię potrzebuje – powiedziała. ‒ Słuchaj, mogę zadzwonić do ciebie później? ‒ Lepiej, żeby tak było. Wbiegłam z powrotem do naszego pokoju i zastałam Jane skuloną na swoim łóżku. ‒ Jane, co się stało? Wiesz, za tydzień nikt już nie będzie mówił o tym nagraniu. ‒ Nie, to nie to. - Podała mi swój telefon. Była tam wiadomość od Charlesa. „Nie dam rady dzisiaj. Sytuacja jest napięta. Będę w kontakcie”. ‒ Och. – Nie wiedziałam, co powiedzieć. To nie w stylu Charlesa, by odwoływać randkę i być w tym tak zwięzłym. Był całkowicie oczarowany Jane. Spędził większość swojej imprezy przy niej, adorując ją. – Jestem pewna, że to nic. Chodźmy coś zjeść. Gdy Jane i Charlotte się szykowały, szybko oddzwoniłam do Wicka i wyjaśniłam sytuację. Nie byłam zaskoczona, gdy powiedział, że w pełni to rozumie. Kiedy były gotowe, rozłączyłam się i razem udałyśmy się na dół po długich schodach w kierunku stołówki. Caroline kierowała się za Cat w stronę głównych drzwi stołówki. Kiedy Caroline nas zobaczyła, odwróciła się do Cat i powiedziała głośno: ‒ Cieszę się, że idziesz dzisiaj z nami. Naprawdę sądzę, że pomiędzy tobą i Charlesem zaiskrzy. – Jane zatrzymała się w pół kroku. Caroline kontynuowała: – Ty wiesz, jak ważne jest chronienie rodzinnego nazwiska. Kiedy jesteś Bingleyem lub de Bourgh, musisz być ostrożna z ludźmi, którymi się otaczasz. Myślę, że większość dziewczyn z Longbourn rów~ 92 ~
nież to wie. – Spojrzała w naszą stronę. – Al.bo przynajmniej ci, którzy mają reputację godną zachowania. Cat skinęła głową z roztargnieniem, gdy Caroline wyszła. Następnie Cat posłusznie podążyła za nią. ‒ Jane… Kolor odpłynął z twarzy Jane. ‒ Więc to wszystko. Zostałam zastąpiona. ‒ To śmieszne. Jestem pewna, że jest wyjaśnienie. Jane odwróciła się i udała się z powrotem na górę. ‒ Nie jestem głodna. ‒ Jane! - pobiegłam za nią. – Każdy, kto widział was razem wie, że Charles za tobą szaleje. Proszę, jeśli Darcy chociaż w połowie patrzy na Caroline z takim uczuciem, jak Charles patrzy na ciebie, już by chodziła po kampusie w sukni balowej. Jane się uśmiechnęła. ‒ Naprawdę? ‒ Żartujesz sobie? Nie ma mowy, by mógł trzymać się od ciebie z daleka.
Tłumaczenie: YeezyTaughtMe Beta: julisia123341
~ 93 ~
15. Myliłam się odnośnie wielu rzeczy w moim życiu. Ale jedyną rzeczą, na którą postawiłabym całe swoje życiowe oszczędności (jak marna to może być suma), było to, iż Charles wróci do Jane w ciągu kilku dni. Ale byłam w błędzie. Kompletnym błędzie. Minęły dwa tygodnie i nic. To było bolesne oglądać Jane wpatrującą się w swój telefon, marzącą, by zadzwonił. Nie była jedyną zdezorientowaną, gdy Charles zapadł się pod ziemię. To nie miało sensu. I dodając do listy chłopców z dziwnymi zrachowaniami, Colin odmówił przyznania się, że kupił mi płaszcz, i on również zapadł się pod ziemię. Albo przynajmniej przestał odwiedzać mnie w Junction. No i był jeszcze Wick. Wick mógłby odwiedzić mnie okazjonalnie w pracy i poflirtować (przynajmniej ja myślałam, że on flirtuje), ale nie zaprosił mnie na kolejną randkę. Co było jeszcze gorsze, ponieważ zbliżały się walentynki. I jeśli było coś bardziej wkurzającego niż dziewczyny z Longbourn opętane przez bal, to były dziewczyny z Longbourn świrujące odnośnie walentynek. Zwłaszcza, że okazało się, że walentynki to popularny dzień dla chłopców z Pemberley, by zaprosić dziewczyny z Longbourn na bal. To było okropne widzieć czerwone balony i serduszka pojawiające się w mieście i wypełniające kampus. Starałam się chronić Jane przed całą tą szczenięcą miłością, jak tylko mogłam. Tego wieczora nawet zgłosiłam się, by przynieść nam obiad przed obawą, że będą serwować czerwone jedzenie na tacach w kształcie serca. Po drodze wpadłam na Charlotte. ‒ Och, hej. – Wydawała się zdenerwowana, widząc mnie. – Zmierzasz na obiad? Gdy schodziłyśmy po schodach, zobaczyłam Colina czekającego w holu. ‒ Och, nie. ~ 94 ~
Czego on chce? Czy on nie łapie wskazówek? ‒ Lizzie. – Charlotte zwolniła. – On tu jest dla mnie. ‒ Och. – Próbowałam nie brzmieć na zaskoczoną. ‒ Nie wiedziałam, kiedy ci powiedzieć, ale idę na bal z Colinem. Roześmiałam się. ‒ Żartujesz sobie? Charlotte zrzedła mina. ‒ Nie, nie żartuję. Jesteś w szoku, że mógłby się podnieść po twojej odmowie? ‒ Nie, wcale nie. – Nie wiedziałam, która z nas powinna być bardziej urażona – ona, że myślałam, iż była moim drugim wyborem, czy ja, że Charlotte myślała, iż jestem taka egoistyczna. – Wiem, że bardzo chciałaś iść na bal i nie mogłabym być bardziej szczęśliwa. Serio. Charlotte uśmiechnęła się słabo. ‒ Nie winię cię, że jesteś zaskoczona, ale nie jestem romantyczką Lizzie. Jestem praktyczna. Chcę iść na bal, a on mnie zaprosił. ‒ Jestem pewna, że spędzisz świetnie czas. Nie mogę się doczekać, by zobaczyć twoją sukienkę. ‒ Dzięki. Cóż, powinnam … ‒ Oczywiście, baw się dobrze. Patrzyłam, jak Charlotte zbiegała w dół, by powitać Colina, który miał pudełko w kształcie serca z czekoladkami schowane za plecami. Oboje wydawali się szczęśliwi, choć trochę niezręczni ze sobą. Colin próbował z podwójnym pocałunkiem w policzek, ale skończył na całowaniu ucha Charlotte. Poszłam do stołówki, by zabrać jedzenie, które mogłam zanieść do pokoju. Od „incydentu Lydii” (Lydia oczywiście nie była zażenowana ~ 95 ~
nagraniem; była szczęśliwa, że ludzie ją rozpoznają), zarówno Jane jak i ja, miałyśmy dużo na głowie. Nadchodzący długi weekend z okazji Dnia Prezydenta był wyczekiwanym odpoczynkiem. Większość kampusu będzie pusta. Gdy moi rodzice myśleli, że mogłabym ich odwiedzić, ja chciałam zrobić swoje zadania i wiedziałam, że w Java Junction będzie luźno, więc byłby to świetny sposób na zarobienie pieniędzy i możliwość czytania. Dodatkowo, pani Gardiner miała dla mnie niespodziankę podczas naszej piątkowej lekcji fortepianu. ‒ Myślę, że to jest czas, byśmy porozmawiały o wiosennym recitalu – powiedziała. Miała figlarny wyraz twarzy, co jak wiedziałam, oznaczało problemy. Pokiwałam głową. ‒ Sądziłam, że będę grać Rachmaninowa. – Pracowaliśmy nad osiemnastą wariacją Rapsodii na temat Paganiniego. ‒ Tak, myślę że powinnaś zagrać – ale całość, z orkiestrą. Będziesz głównym wykonawcą. Byłam oszołomiona. Cała Rapsodia miała prawie dwadzieścia pięć minut długości. ‒ Nie sądzę… Pani Gardiner podniosła się z krzesła przy fortepianie w pokoju muzycznym. ‒ Nie będziesz w stanie tego zrobić, jeśli będziesz myśleć, że nie dasz rady. Dasz radę! I to zrobisz! To dlatego byłam w Longbourn, by się testować. Miała rację. Musiałam w siebie uwierzyć.
~ 96 ~
‒ Elizabeth, nigdy nie miałam ucznia tak utalentowanego jak ty. Chcę, by twoje wystąpienie było wspaniałą kodą19 roku. ‒ Okej. – Przebiegłam wzrokiem przez cały kawałek, przyglądając się nutom. – Mogę to zrobić. Klasnęła w dłonie. ‒ Wspaniale! Takiego ducha szukałam. Martwiłam się o ciebie. ‒ Czemu się pani o mnie martwiła? Pani Gardiner posłała mi słaby uśmiech. ‒ Nie wydawałaś się być sobą w ciągu ostatnich kilku dni. Wiem, że masz pewne trudności z przystosowaniem się, ale wydajesz się wreszcie nabierać rozmachu. ‒ Och – odpowiedziałam. Nie mogłam myśleć o czymś innym do powiedzenia. Zawsze starałam się zostawiać to, co działo się w moim życiu osobistym, za sobą podczas lekcji – ale najwyraźniej nie bardzo się postarałam. ‒ Nie chciałam się wtrącać – powiedziała przepraszająco. Większość nauczycieli w Longbourn lubiło plotkować tak bardzo jak uczennice. Ale pani Gardiner była jedynym nauczycielem, który wydawał się o mnie troszczyć. ‒ Nic nie szkodzi – odpowiedziałam jej. – Chodzi o to, że moja przyjaciółka przechodzi teraz trudny okres. ‒ Okej, kochana. – Poklepała mnie po plecach. – Miej dobry długi weekend. I przez długi dobry weekend mam na myśli, że powinnaś ćwiczyć tak dużo, jak tylko dasz radę. Ten kawałek będzie zabójcą. Byłam szczęśliwa za rozproszenie. Zanurzanie się w trudnej aranżacji dałoby mi coś poza siedzeniem z Jane każdej nocy w ciszy. Mogłabym 19
Koda – termin używany w muzyce. Oznacza zakończenie utworu muzycznego, zazwyczaj w wyniosły i ozdobny sposób. ~ 97 ~
się uczyć, a ona mogłaby mieć przed sobą książkę, ale byłam pewna, że się nie uczyła. Co gorsza, jej matka dalej nalegała, by poszła na konsultacje w sprawie sukienki na bal podczas przerwy. Ostatnia rzeczą, jaką Jane potrzebowała, by jej przypominać co się stało – albo w jej przypadku co się nie stało – z Charlesem.
Tłumaczenie: YeezyTaughtMe Beta: julisia123341
~ 98 ~
16. Kampus był cichy przez cały weekend. Byłam jedną z niewielu osób, które zostały w akademiku. Nawet Charlotte pojechała do domu w Maine. Powinnam była zostać wykorzystana do samoistnego życia z tego punktu widzenia, ale naprawdę brakowało mi Jane. I Charlotte, nawet jeśli było między nami niezręcznie, odkąd zgodziła się pójść na bal z Colinem. Pracowałam w poniedziałek popołudniu, ponieważ nie mieliśmy lekcji. Zaczęła robić się zbieranina późnym popołudniem, gdy uczniowie zaczynali wracać na kampus. ‒ Tęskniłaś za mną? – zawołał znajomy głos, kiedy stałam tyłem do lady. ‒ Gdzie byłeś w ten weekend? – zapytałam Wicka. Byłam zawiedziona, że go nie widziałam czy nic od niego nie słyszałam. ‒ Na Manhattanie. – Wesoło założył mój daszek. ‒ Och, wielkomiejski chłopiec, czyż nie? – Zaczęłam robić jego ulubiony napój. – I co tam robiłeś? ‒ Wiesz, to co zwykle. ‒ Robiłeś kłopoty? ‒ Tylko ludziom, którzy na to zasłużyli. Nawet jeśli byłam zirytowana tym, że nie powiedział mi, że wyjeżdża, nie potrafiłam być na niego obrażona. Byliśmy do siebie zbyt podobni. ‒ Lizzie! – Lydia podbiegła do lady. – Tak się cieszę, że cię widzę. Ten weekend był okropny. Jane dalej mi nie wybaczyła. Ona jest taka nierozsądna. – Zatrzymała się na krótką chwilkę. – Chcę dużą, mrożoną mocchę latte z dodatkową bitą śmietaną i czekoladą.
~ 99 ~
Skrzywiłam się. Lydia wiedziała, jakim problemem były mrożone napoje. Ale jej to nie obchodziło. A czemuż by miało? To była moja praca, mimo wszystko. Kiedy wybierałam lód, Lydia zwróciła swoją uwagę na Wicka. ‒ Hej – powiedziała, mierząc go góry do dołu. – Chodzisz do Pemberley? ‒ Lydia – przerwałam. – To jest Wick. Uśmiech powoli pojawił się na jej twarzy. ‒ Och, ty jesteś tym, którego wykopali z Pemberley i który jest śmiertelnym wrogiem Darcy’ego. ‒ Lydia! – Byłam zaskoczona, jak bardzo brzmiałam jak Jane, kiedy ją karciłam. Wick tylko się roześmiał. ‒ Rany, nie minęliśmy tego? W porządku, lubię postęp. Załączyłam blender, by zagłuszyć nadmierną gadaninę Lydii. Egoistycznie chciałam mieć Wicka dla siebie i wziąć przerwę, byśmy mogli pogadać, ale nie było mowy, by Lydia zostawiła nas samych. Lydia wyrwała swój napój z mojej ręki, zanim miałam szansę umieścić na nim pokrywkę. Zaczęła bawić się słomką i mogłam jedynie wywnioskować, że był to jej sposób na uwodzenie. ‒ Kiedy twoja przerwa? – zapytał mnie Wick. Spojrzałam na zegar. ‒ Wydaje mi się, że mogę wziąć kilka minut teraz. – Skierowaliśmy się w stronę stołu. Lydia podążała za nami. ‒ Wiesz – Lydia zagruchała do Wicka – myślę, że Darcy prawdopodobnie nienawidzi Lizzie bardziej niż ciebie. ‒ Dzięki za to. – Posłałam jej spojrzenie. ~ 100 ~
‒ Co? To nie jest to, o czym mówiliście? Darcy? Wick wzruszył ramionami. ‒ Może w to nie uwierzysz, ale są na świecie inne rzeczy do rozmowy niż Will Darcy. ‒ Dokładnie. – Rzeczywiście, Wick i ja prawie nigdy nie rozmawialiśmy o Darcy’m. Nie było potrzeby, by zaczynać taki niewygodny temat. ‒ Więc, masz dziewczynę? - zapytała bez ogródek Lydia. ‒ Czemu, zamierzasz aplikować? – drażnił się Wick. ‒ Nie powinieneś jej namawiać – wyszeptałam do jego ucha. Uniósł brwi. ‒ Lydia, możesz mierzyć znacznie wyżej niż na chłopaka takiego jak ja. ‒ Och, no nie wiem. – Lydia zagryzła słomkę. – Lubię niegrzecznych chłopców. Powstrzymałam się, by nie zwymiotować. Kwestionowałam ludzkość wystarczająco z powodu, w jaki Charles traktował Jane i ostatnią rzeczą, jakiej chciałabym być świadkiem, było flirtowanie Lydii z Wickiem. ‒ Cóż, przepraszam, ale ten zły chłopiec jest w pewien sposób teraz zajęty. - Mrugnął do mnie Wick. Czułam, jak moja twarz się rumieni przez jego uwagę i to, co sugerował. ‒ Przez kogo? – zapytała Lydia. ‒ Och. – Wick poruszył się na krześle. – Chodzi do Longbourn, więc możesz ją znać. Zawstydzona spojrzałam na podłogę. ‒ Kogo? – poganiała Lydia, nie rozumiejąc. ~ 101 ~
‒ Sylvia Kent. Jest w ostatniej klasie. Sylvia Kent. Sylvia Kent? Sylvia Kent! Próbowałam przetworzyć to, co mówił. Wiedziałam kim jest Sylvia Kent, ale to nie miało sensu. Myślałam, że gardzi dziewczynami z Longbourn tak bardzo jak ja. Próbowałam zrozumieć, ale była część mózgu, która mi na to nie pozwalała. Sylvia Kent? Wick mógł powiedzieć z jednym spojrzeniem na mnie, że coś nie grało. Jestem pewna, że nie byłam zbyt subtelna z moim zmieszaniem, ale Wick mnie znał. Mieliśmy pomiędzy sobą zrozumienie – albo przynajmniej myślałam, że mamy, aż do słów „Sylvia Kent” opuszczających jego usta. Odwrócił się do Lydii. ‒ Lydia, tak? – zapytał. Była bardzo zadowolona, że znał jej imię. – Dałabyś mi kilka minut sam na sam z Lizzie? Lydia podniosła się, udała do pustego stolika i zaczęła esemesować. Nie mogłam spojrzeć na Wicka. Byłam przerażona, że okaże się, iż nie miał do mnie żadnych uczuć. ‒ Przepraszam, że nic cię nie powiedziałem wcześniej – zaczął. Przerwałam mu: ‒ Och, jest spoko. Nie musisz mi nic mówić. To nie jest tak, że my, e, umawiamy się czy coś. Oparł się na krześle. ‒ Nie chcę, byś była na mnie zła – mam ukryty motyw z Sylvią. Jej ojciec prowadzi dużą kancelarię prawną w Nowym Jorku. Prawo rozrywkowe, nie tak prestiżowe jak biuro korporacyjnego prawa pana ~ 102 ~
Darcy’ego. Ale od kiedy to nie wypaliło, pomyślałam że znajdę kontakty inną drogą. Staż w jego kancelarii prawnej praktycznie gwarantuje przyjęcie do szkoły z Bluszczowej Ligi20. Starałam się połączyć wszystko, co mówił mi Wick wcześniej, o zepsutych dzieciakach w Pemberley i Longbourn, z tym co mówił teraz. Kontynuował: ‒ Wiem, że brzmię dla ciebie jak hipokryta. To dlatego nie chciałem ci mówić. Ale ty dalej jesteś dość nowa w tym całym bogatym tłumie. Lizzie, musisz zrozumieć, że musimy skorzystać z każdej danej nam okazji. Spotykać się z nimi wystarczająco długo, by docenić to, nawet jeśli pracujesz, by to osłabić. Jest wieka różnica pomiędzy znajomościami a znajomością. To, co mam z Sylvią, to kwestia znajomości. To, co mam z tobą, to kwestia przyjaźni. Jedno jest ważniejsze niż drugie, i jestem pewien, że możesz sobie wyobrazić, które. Wszystko, co mogłam zrobić, to kiwnąć. Przeprosiłam za siebie i poszłam na zaplecze. Byłam zarówno zraniona, zła i zawstydzona rewelacjami. Naprawdę lubiłam Wicka i głupio myślałam, że on mnie również. Może, w pokręcony sposób, dalej lubił. Ale co tak naprawdę miało większe znaczenie – znajomości czy znajomość? On był pierwszym chłopakiem, który mnie rozumiał. Lubił mnie za to, kim byłam. Ale czy to wystarczyło? Mimo wszystko, nie miałam bogatej rodziny lub luksusowych perspektyw pracy. Nawet raz nie wspomniał, że lubi Sylvię. Czy to znaczy, że wciąż mnie lubi? A może sympatia nie miała z tym nic wspólnego? Czy mogłam go winić za chwytanie okazji, kiedy wiedziałam, że żadnemu z nas nigdy nie będzie dane dostać okazji? Spojrzałam na swój szary płacz wiszący na stojącym wieszaku pracowników. Colin dalej odmawiał przyznania się, że kupił go dla mnie, 20
Ivy League (pol. Liga Bluszczowa) – jedna z konferencji wchodzących w skład NCAA Division I. Uczelniami członkowskimi jest osiem elitarnych uniwersytetów amerykańskich znajdujących się w północno-wschodniej części USA. Nazwa pochodzi od bluszczu typowego dla starych budynków (źródło: Wikipedia). ~ 103 ~
więc nie mogłam go zwrócić, nawet jeśli chciałam. Ale nawet jak myślałam, że wiem to, zastanawiałam się: czy zatrzymanie płaszcza znaczyło, że korzystam z sytuacji? Czy czułam to samo odnośnie Charlotte idącej na bal z Colinem jak w przypadku Wicka i Sylvii? To było na tyle złe, by zobaczyć przyjaźń i miłość w kategoriach polityki. Ale widząc to w kategoriach interesu, było jeszcze gorzej. Wyjrzałam za zaplecza i zobaczyłam Wicka cierpliwie na mnie czekającego. Wtedy spojrzał do góry. Zobaczył mnie. I trwaliśmy tak przez chwilę. Wiedziałam, że przesadzałam odnośnie tego, co powiedział, ponieważ chciałam, by mnie lubił. Brałam to do siebie. Pytaniem było: jak daleko osobiście to zaszło? Czy byłam przerażona jego pragnieniem znajomości, czy przez mój ich brak? Zostałam tam w drzwiach aż do momentu, gdy załapał aluzję i wyszedł. Bardzo łatwo zmusić chłopaka do opuszczenia pomieszczenia. Znacznie trudniej zmusić go, by opuścił twoje myśli.
Tłumaczenie: YeezyTaughtMe Beta: julisia123341
~ 104 ~
17. Następne tygodnie były kręgiem szkoły, pracy domowej, ćwiczeń i pracy. Kawały osłabły, gdy uczniowie zaczęli się uczyć do egzaminów semestralnych i komitet balowy zwoływał zebrania praktycznie każdego wieczora. Fortepian stał się jedynym jasnym punktem w moim dniu. Czułam, jakbym coś osiągała, cokolwiek w moim kierunku, powoli ale pewnie, przez Rachmaninowa. Jane i ja zostałyśmy w pokoju większość nocy. Pogrążała się coraz bardziej w depresji, gdy lista dziewczyn z randkami na bal rosła i rosła. Oliwą do ognia był fakt, że miała bardzo drogą sukienkę uszytą specjalnie dla niej. Jej matka myślała, że wszystko w końcu się ułoży i nie chciała, by była nieprzygotowana. Żadne z nas nawet nie raczyło uczestniczyć w „obowiązkowym” spotkaniu z okazji balu, gdzie omawiany był przebieg, rozdawane były formularze zezwoleń na publikację materiałów i gdzie scenografia została przygotowana. (Charlotte postanowiła odważnie wstawić się na spotkaniu tylko po to, by dowiedzieć się, że dotarła do złego pokoju. Kiedy w końcu dotarła, nie mieli już dla niej żadnego formularza.) Nawet zaczęłam przymierzać się, by więcej pracować, jako iż to były moje jedyne prawdziwe społeczne relacje w ciągu weekendu. Wick nie przychodził już tak często. Bycie blisko siebie było niespodziewanie niezręczne. Po raz pierwszy, odkąd go poznałam, czułam się, jakbym była ocenzurowana. Nie mogłam być przy nim otwarta i powiedzieć mu tego, czego chciałam: czemu ona? Czemu nie ja? Ale oboje już znaliśmy odpowiedzi na te pytania. Podczas gdy Wick trzymał się z dala, inna osoba się pojawiała. Ku mojemu przerażeniu, Darcy zaczął regularnie pojawiać się podczas moich zmian. Starałam się unikać jakiekolwiek rozmowy z nim oprócz zapytania, jaki napój sobie życzy. ‒ Myślę że ten chłopak ma coś do ciebie – powiedziała któregoś dnia Tara, wskazując na Darcy’ego. ~ 105 ~
‒ Raczej nie – odpowiedziałam. – On mnie nienawidzi. Choć pewnie nie tak, jak ja jego. Tara uśmiechnęła się. ‒ O mój, z pewnością mamy silne uczucie do kogoś, czyż nie? Jesteś pewna, że go nienawidzisz, czy jest to coś innego? ‒ Proszę. ‒ Cóż, on siedzi tu ze swoją kawą tylko, gdy ty jesteś. Kiedy cię nie ma, wychodzi. ‒ Uwierz mi, on tylko to robi, by mnie ukarać. Kara ciągnęła się prze kolejne kilka tygodni. Wreszcie, prawie miesiąc po przyjęciu Charlesa, załapał mnie w drodze do domu. Był z chłopakiem pod trzydziestkę. Darcy i jego przyjaciel dołączyli do mnie na chodniku. ‒ Hej, Lizzie – powiedział Darcy, jakbyśmy na siebie zawsze wpadali. – Kierujemy się w twoją stronę, masz coś przeciwko, byśmy cię odprowadzili? ‒ Jestem Will Fitzpatrick – powiedział do mnie chłopak. – To moje dziesięcioletnie spotkanie w Pemberley. Odwiedzam mojego młodszego kuzyna, zanim się udam na imprezę. ‒ Hej – odpowiedziałam. Miał bardzo przyjemne usposobienie, bardzo przeciwne Darcy’emu. ‒ Fitz, to jest Elizabeth Bennet – powiedział Darcy, oficjalnie mnie przedstawiając. ‒ Proszę, mów do mnie Fitz – wszyscy przyjaciele tak mówią. Z dwoma Willami w rodzinie ułatwia to wszystkim zwracanie się do nas po nazwisku. Uśmiechnęłam się grzecznie, choć nie byłam zainteresowana, czemu każdy nazywał go Darcy, a nie Will. ~ 106 ~
‒ Dużo o tobie słyszałem – powiedział ciepło Fitz. ‒ To przykre – odpowiedziałam. – Mogę cię zapewnić, że nie jestem aż tak straszna, jak twój kuzyn mnie przedstawia. Fitz zaśmiał się. ‒ Straszna? Wręcz przeciwnie. On ma tylko miłe rzeczy do powiedzenia. ‒ Obawiam się, że tylko Lizzie jest tym, kto może powiedzieć o mnie coś niemiłego – dodał Darcy. Fitz zatrzymał się w pół kroku. ‒ Co dokładnie mój zidiociały kuzyn zrobił, by na to zasłużyć? – Jego uśmiech był ciekawy i przyjazny. ‒ Jestem wdzięczny, że zapytałeś; zastanawiałem się nad tym samym – Darcy odpowiedział sucho. ‒ Cóż, jak dużo czasu masz przed swoją imprezą? - odpowiedziałam. ‒ Och, Darcy! – Fitz złapał Darcy’ego za kołnierz. – Masz taki sposób z kobietami. Panno Bennet, w imieniu mojej rodziny, moje najszczersze przeprosiny za jakiekolwiek przykrości sprawił ci ten oto tutaj Sir Grumpsalot. Wyciągnął rękę i zrobił lekki ukłon. Przyjęłam jego dłoń ze śmiechem i pokiwałam głową w akceptacji na jego gest. ‒ Może powinienem opuścić spotkanie na rzecz zadośćuczynienia. Myśląc o tym, jest kilku byłych nauczycieli, których zamierzam unikać. – Mrugnął do mnie. Kilka dziewczyn z mojego akademika przechodziło z wielkimi wypchanymi odzieżą workami. ‒ Och, wow, zapomniałem, że to sezon na balowe szaleństwo. – Fitz pokręcił głową. – Cierpisz w pandemonium przed balem? ~ 107 ~
‒ Absolutnie nie – zapewniłam go. ‒ Dobrze dla ciebie. Nawet niektórzy przyjaciele Darcy’ego wydaje się, że stracili rozum. Musiałeś rozmówić się z jednym przyjacielem przed jego pójściem z jedną z nich, czyż nie? Wyraz twarzy Darcy’ego natychmiast się zmienił. Czułam, jak moja krew się gotuje. Myślałam, że to Caroline była tą, która odciągnęła Charlesa od Jane. Ale to był Darcy. Oczywiście, że to był Darcy. ‒ Co to? – zapytałam. Darcy po prostu to rozwiał. ‒ Nic, to nic. Oczywiście, dla niego to było nic. Ale było wszystkim dla Jane. ‒ Och! – Fitz spojrzał na swój zegarek. – Muszę skierować się w stronę Headmaster's House. Lizzie, miło było cię poznać. – Potrząsnął moją dłonią. – Kuzynie – odwrócił się do Darcy’ego – nie bądź imbecylem. Dobrych rodzin jest masa, ale dobra kobieta jest rzadkością. Oglądaliśmy go, jak przekraczał dziedziniec w stronę Pemberley. ‒ Lubię go – zaczęłam. Ktokolwiek, kto mógłby dać Darcy’emu burę, był świetny w moim mniemaniu. Zwróciłam głowę w kierunku akademika i byłam zaskoczona, że Darcy podążał za mną. – Jest coś, w czym mogłabym ci pomóc? – zapytałam. Darcy pokręcił głową. ‒ Nie, pomyślałem, że odprowadzę cię resztę drogi. ‒ Ponownie, twoja troska o moje dobre samopoczucie jest rozczulająca Odpowiedział ciszą. ‒ Więc, jak Charles? ~ 108 ~
Zatrzymał się na moment. ‒ Charles ma się dobrze. Jest bardzo zajęty. ‒ Tak słyszałam. – Zacieśniłam pięści mocniej. Nawet przygryzłam język. Widząc Darcy’ego w zwykłej postawie, moja cierpliwość malała. A wiedza, że on był powodem nieszczęścia Jane sprawiała, że stawało się to nie do zniesienia. ‒ Pracuję w poniedziałkowe, środowe i piątkowe wieczory, tak jak i niedzielne popołudnia – powiedziałam. Patrzył na mnie. Kontynuowałam: ‒ Wydaje się, że ostatnio dużo na siebie wpadamy i pomyślałam, że chciałbyś znać moje godziny. Oczywiście by móc je omijać. Gwałtownie pokiwał głową, po czym odwrócił się. Nie spodziewałam się go spotkać więcej w kawiarni.
Tłumaczenie: YeezyTaughtMe Beta: julisia123341
~ 109 ~
18. Jeszcze raz byłam w błędzie. Zamiast omijać mnie, Darcy był na każdej mojej zmianie. Czasami wychodził, gdy kończyłam swoją zmianę i mnie odprowadzał. Łatwiej było z tym nie walczyć. To były krótkie spacery, a przez większość czasu łaskawie chodził ze mną w ciszy. Jeśli rozmawialiśmy, była to krótka wymiana zdań na temat lekcji. ‒ Więc gdzie twój chłopak? – zapytała mnie pewnej nocy Tara. ‒ Kto? Wick? On nie jest moim chłopakiem. – Jakbym musiała to sobie powtarzać. ‒ Wiesz, o którym mówię. ‒ Darcy? – zadrwiłam. – Proszę, on jest bardziej jak… ‒ Prześladowca? Pokręciłam głową. ‒ Wierzę, że prześladowcy zazwyczaj troszczą się o swojej ofiary. ‒ Twój ochroniarz? ‒ To by było ironią, odkąd on stał się osobą, przed którą potrzebuję ochrony. - Hah. – Tara zaczęła wycierać ladę. ‒ Co? – zdziwiłam się ‒ Wiesz, co ja uważam za ironię? ‒ Nie, ale mam przeczucie, że mi powiesz. Spojrzała na mnie. ‒ To, że na niego narzekasz; ale zawsze, gdy zbliża się czas końca, patrzysz na otwierające się drzwi, jakbyś na niego czekała. ‒ Nieprawda. ~ 110 ~
Musiałam o tym pomyśleć. Robiłam tak? ‒ Więc czemu mu pozwalasz? – zapytała. ‒ Cóż, nosi buty i koszulkę, więc tak naprawdę nie mogę mu odmówić obsługi. ‒ Wiesz, że nie o to mi chodzi. Czemu mu pozwalasz odprowadzać się do domu? ‒ Nie wiem. Na początku nie chciałam zaczynać kłótni. Nie sądziłam, że stanie się to nawykiem. Ale nikt mnie nie zaczepia, gdy jest koło mnie, to miłe. Myślę, że się do tego przyzwyczaiłam. Prawdą było: mogłam być sobą podczas tych spacerów. Nie musiałam rozmawiać, jeśli tego nie chciałam. To nie tak, że musiałam udawać, że wszystko w moim życiu jest świetne (jak to jest przy rodzicach). Lub mieć się na baczności (jak w przypadku reszty moich zajęć). Albo starać się być optymistyczną i pomocną (jak z Jane). Z Darcy’m, okazało się, że mogę być sobą. Okazjonalnie, rozmawialiśmy w drodze do domu o życiu. Pytał mnie o moją rodzinę, czy co robiłam podczas weekendu Ale przez większość czasu szliśmy w ciszy i nie było to niezręczne. Mieliśmy własne odrębne momenty, które dzieliliśmy w ciszy. To było naturalne, niewymuszone, to była nasza mała rutyna. Później, dwa tygodnie przed przerwą wiosenną, złamał naszą rutynę. Zamiast pozwolić mi pójść do mojego akademika bez pożegnania w jakiejkolwiek formie, w momencie mojego odejścia zapytał: ‒ Mogę z tobą porozmawiać? Wzruszyłam ramionami. Miał możliwość mówienia do mnie w ciągu poprzednich piętnastu minut, więc nie rozumiałam, czemu teraz miałby być na to lepszy czas. Ale wyglądał na zdenerwowanego, więc ciekawość wzięła górę.
~ 111 ~
‒ Lizzie, Elizabeth... Nie wydaje mi się, że mogę to dłużej ukrywać. Lubię cię. Bardzo cię lubię. Byłam tak zaskoczona, że nie mogłam mówić. Kontynuował: ‒ Zrozumiałem, że ciągle o tobie myślę, wbrew mej woli, mogę dodać. Próbuję zrozumieć swój rozum, czemu jestem tak do ciebie przywiązany. Tak jak próbuję, nie mogę sobie ciebie wyperswadować. Nie znam nikogo innego takiego jak ty... i to nie ma nic wspólnego z twoim urodzeniem. To znaczy, to dobre i złe, tak mi się wydaje. W każdym bądź razie, chciałbym cię zabrać na studniówkę. Mój pierwszy instynkt to być miła, tak jak w przypadku Colina. Ale zostałam tak obrażona i zgorszona jego deklaracją, że byłam pełna nic tylko złością. ‒ Wbrew temu, co mogłoby się wydawać odnośnie mojego urodzenia – zaczęłam, starając się kontrolować gniew w moim głosie – zostałam wychowana, by być uprzejmą. Wiem, że powinnam podziękować za ofertę, ale tego nie zrobię. Ostatnią rzeczą, którą chcę na tym świecie, jest cokolwiek od ciebie, i nie ma szans, bym kiedykolwiek poszła z tobą na studniówkę. Darcy starał się zachować zimną krew. ‒ Mówisz poważnie? Jak mogłaś mi coś takiego powiedzieć? ‒ Jak mogłam coś takiego powiedzieć? – Mój głos powoli się unosił. – Jak mogłeś chociaż przez sekundę myśleć, że będę wniebowzięta, słysząc to, że mnie lubisz wbrew swojemu zdrowemu rozsądkowi... Nie możesz sobie wyperswadować lubienia mnie? Masz zbyt duże mniemanie o sobie. Nawet nie potrafisz zaprosić dziewczyny na bal bez obrażania jej, i nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy! Darcy oblał się szkarłatem. Otworzył usta, by przemówić, ale kontynuowałam: ~ 112 ~
‒ I mam powody, by tobą gardzić. Jesteś tak próżny, by tego nie dostrzec? Kosztowałeś moją przyjaciółkę szczęście z Charlesem. Oczy Darcy'ego się rozszerzyły. ‒ Nawet nie próbuj zaprzeczać. Wiem, że to byłeś ty. Ty, który chodzi wkoło z tym swoim nieskalanym powietrzem dookoła siebie, dyktując kto z kim być powinien. Jane jest najwspanialszą osobą, jaką kiedykolwiek poznałam. Tak, ma dwa etaty, a jej siostra jest zuchwała, ale kim jesteś, by mówić Charlesowi z kim może i nie może się umawiać? Zaczerpnęłam tchu, nim mówiłam dalej: ‒ I Wick! Nie mogłeś powstrzymać swojej zazdrości, prawda? Nie mogłeś znieść, że mieszczuch ma te same kontakty co ty. Więc co zrobiłeś? Sprawiłeś, że został wydalony. Zrujnowałeś jego szanse na dobrą edukację przez robienie czegoś dla siebie. Szczerze mówiąc, nie byłabym zdziwiona, jeśli teraz próbowałbyś znaleźć jakieś fałszywe dowody, by sprawić, że mnie wyrzucą za to, że uraziłam twoją nadętą dumę. Chociaż szczerze wątpię, że ktoś mógłby ci to zrobić. Ty rozpieszczony, samolubny palancie. Bardziej to lubiłam, gdy byliśmy cicho. Kiedy nic nie było wymuszone. Czemu musiałeś przemówić? ‒ Ty naprawdę tak o mnie myślisz? – Głos Darcy’ego był łagodny. – Z pewnością wyrobiłaś sobie zdanie, prawda? ‒ Od momentu, kiedy cię poznałam. Byłeś nic tylko zarozumiały i chłodny. Starałam się spróbować dla dobra Jane, ale to nie jest już problem, dzięki tobie nie mam powodu, by kryć moje uczucia. ‒ Nie, nie, z pewnością nic nie ukrywasz. – Darcy oparł się o drzewo. – Cóż, usłyszałem wystarczająco. Przepraszam, że obraziłem cię swoim wyznaniem – to nie jest to, co zamierzałem zrobić. Ja… – Przez chwilę wydawał się zagubiony. Wtedy się podniósł i skinął mi głową. – Cóż, dzięki za twój czas. Miłej nocy. – Pośpiesznie skierował się do Pemberley.
~ 113 ~
Pobiegłam do swojego pokoju oburzona. Znalazłam karteczkę od Jane przyklejoną na monitorze komputera, mówiącą, że jest we wspólnym pokoju. Jak mogłam czuć pociąg do kogoś takiego jak Will Darcy? Nie tylko to, ale nie miałam pojęcia, że przez cały ten czas on ze mną flirtował. Upadłam na ziemię wyczerpana przez to wszystko – szkołę, pracę, próby i teraz to. Tama w końcu wybuchła. Po raz kolejny sięgnęłam swojego punktu krytycznego. Zamknęłam drzwi i zalałam się łzami.
Tłumaczenie: YeezyTaughtMe Beta: julisia123341
~ 114 ~
19. Nie miałam nawet siły, żeby powiedzieć Jane, co się stało. Nie tylko nie potrafiłam powtórzyć mojej rozmowy z Darcy’m, ale nie chciałam też poruszać mojej teorii, że Darcy był odpowiedzialny za dystans Charlesa. Postanowiłam wziąć sobie chorobowe w ten poniedziałek, żeby móc zostać w łóżku, nadrabiając zaległości. Kiedy przeszłam do napisania emaila do moich znajomych z Hoboken, byłam zdumiona, znajdując emaila od Darcy’ego, którego wysłał mi zeszłej nocy. Droga Lizzie, Wiedz, proszę, że nie jestem aż tak głupi, żeby popełniać ten sam błąd dwa razy. Nie mam zamiaru się tutaj powtarzać. Ale po przemyśleniu tego co powiedziałaś rozumiem, dlaczego tak mną wzgardzasz. Jednak, szczerze mówiąc myślę, że jest kilka rzeczy, o których powinienem ci powiedzieć. Po pierwsze, chciałbym przeprosić za to, jak cię potraktowałem, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Byłem nieuprzejmy na imprezie i miałaś rację, to dlatego, że byłaś stypendystką. Spędziłem semestr w Londynie uciekając od kilku spraw i powrót był ciężki. Myślę, że mogłem się na tobie wyżyć. Ale potem cię poznałem i przeraziłem się założeń w stosunku do ciebie, jakie pojawiły się w mojej głowie. Jesteś naprawdę niesamowitą osobą i podziwiam cię za to, jaka jesteś odważna (i przyznaję, że jesteś pierwszą osobą, jaką spotkałem w Pemberley albo Longbourn, która nie była pod wrażeniem pieniędzy mojej rodziny, co powoduje, że lubię cię jeszcze bardziej). Mam nadzieję, że zmienisz zdanie na mój temat, jeśli dasz mi drugą szansę. Próbowałem wykombinować jakiś sposób, żeby wszystko naprawić, ale oczywiście nic się nie udało. Więc jeśli cokolwiek z tego listu zostanie ci w pamięci, mam nadzieję, że będą to moje przeprosiny: naprawdę przepraszam za to, jak cię potraktowałem. ~ 115 ~
Po drugie, nie jestem bezpośrednio odpowiedzialny za to, co się stało z Charlesem i Jane. Ale na pewno jestem winny, że nie zareagowałem. Naprawdę się do tego przyznaję. Przyznaję się też do tego, że byłem pośrednio za to odpowiedzialny. Właściwie oboje jesteśmy. Wierzę, że osoba odpowiedzialna za to pragnęła utrzymać Jane z daleka, bo ta osoba chciała i ciebie trzymać z daleka. Nie tylko ty byłaś zdumiona moim dzisiejszym odkryciem, a moje uczucia do ciebie były oczywiste i różniły się od tych, jakie miałem do tej pory. (Chciałem to wszystko poprzedzić z „proszę, nie myśl o mnie jako o zarozumialcu”, ale oboje wiemy, co myślisz na ten temat). Powinienem był wyjaśnić i tę sytuację, bo ostatnio zostałem zainspirowany, by wyjaśnić całą sprawę z tą osobą. Mimo to mam nadzieję, że oszczędzę jej uczucia bardziej niż moje dziś wieczorem. Planuję naprawić moje błędy i chociaż wiem, że Jane została zraniona, mam nadzieję, że przebaczy Charlesowi, że był takim idiotą. Chciałem też wyjaśnić coś, co powiedział mój kuzyn, a co ty najwidoczniej źle zrozumiałaś. Przyjacielem, którego przekonałem do pójścia na studniówkę nie był Charles. To był Colin. Twardo obstawał przy zaproszeniu cię ponownie, ale przekonałem go, by tego nie robił. Moje samolubne motywy były w akcji. Wreszcie oskarżenie, że to niby z powodu mojej zazdrości wykopali Wicka z Pemberley, nie może być dalsze od prawdy. Nie lubię o tym mówić, bo to był bolesny okres dla mojej rodziny, ale mam wrażenie, że muszę się bronić przed kłamstwami, jakimi uraczył cię Wick. Z George’em Wickhamem byliśmy dobrymi przyjaciółmi. Od razu się dogadaliśmy, gdy tylko się poznaliśmy i zaczęliśmy spędzać razem sporo czasu. Był blisko z moją całą rodziną, włączając w to moją czternastoletnią siostrę, Georgianę. Zawsze zapraszałem go do siebie podczas ferii, a moi rodzice dawali mu pieniądze na przybory szkolne i zabierali go z nami na wakacje. Byłem szczęśliwy, że w zeszłe wakacje mój tata miał zamiar mu pomóc i przyjąć go u siebie w firmie prawniczej na praktykę. A ja, samolubnie, byłem szczęśliwy, bo Wick przebywał u nas. Był dla mnie jak brat, którego nigdy nie miałem. ~ 116 ~
Ale Wick lubił grać tak mocno, jak pracował. To prawda, że dobrze się z nim bawiłem, ale przekroczył linię, gdy zaangażował w to Georgię. Moja siostra znaczy dla mnie wszystko. Nigdy nie znajdziesz słodszej, bardziej troskliwej osoby. Rodzice wyjechali na weekend, a ja przyszedłem do domu, znajdując wszędzie puste butelki po alkoholu. Wszedłem akurat, gdy Wick próbował wykorzystać moją siostrę, którą wcześniej upił. Na szczęście wróciłem do domu, zanim cokolwiek się stało, ale nigdy sobie nie wybaczę, że postawiłem siostrę w takiej sytuacji. Wywaliłem go z domu, a mój ojciec wycofał jego dokumenty na praktykę. Ale Wick znał nasze kody bezpieczeństwa, a my nawet nie pomyśleliśmy o ich zmianie. Włamał się do naszego domu i ukradł biżuterię, pieniądze i kilka rodzinnych pamiątek. Dowodem było nagranie z kamer. Dlatego wyrzucili go z Pemberley. W sumie miał szczęście, że nie wnieśliśmy oskarżeń przeciwko niemu za włamanie. Powinniśmy byli, ale nie chcieliśmy przechodzić przez proces sądowy ani wyciągać tego do prasy. Zniszczył moje zaufanie, mojej rodziny, a co gorsza, próbował wykorzystać niewinne uczucia młodej dziewczyny. Kiedyś mi przypomniałaś, że oskarżyłem cię, że masz problem z ludźmi z pieniędzmi. Ja się przyznaję, że mam problem z ludźmi, którzy ich nie mają. Ale to tylko z powodu Wicka. Nikomu tego nie powiedziałem, ale to z powodu tego, co się stało z Wickiem, wyjechałem w zeszłym semestrze do Londynu. Musiałem uciec od kampusu i od poczucia winy, że włączyłem do rodziny takiego kogoś jak on. Więc kiedy wróciłem na kampus, moja osłona się aktywowała i nie byłem gotowy na przebywanie blisko kogokolwiek nowego. To było bardzo nie fair z mojej strony, że postawiłem cię na równi z nim. Jeszcze raz bardzo cię przepraszam. Nie oczekuję, że to zmieni cokolwiek między nami. Ale nie mogłem zasnąć bez podzielenia się z tobą moja wersją tej historii. Życzę ci wszystkiego dobrego, Will Darcy ~ 117 ~
Gapiłam się na ekran w desperackiej próbie zrozumienia wszystkiego, co powiedział Darcy. Przeczytałam jego emaila kilka razy. Z początku nie wierzyłam w nic – nie potrafiłam uwierzyć. Potem pomyślałam o Jane i Charlesie. Mimo że Lydia narobiła jej wstydu, zazdrość Caroline, że byłam jedyną osobą, z którą zatańczył Darcy podczas całego wieczoru, byłaby na miejscu. Pomysł, że Caroline znała uczucia Darcy’ego w stosunku do mnie, wydawał się surrealistyczny. Więc to ja próbowałam trzymać się z daleka, nie Jane. Nie wiedziałam, czy miałam odczuwać ulgę czy winę z tego powodu. Wciąż czytałam część o Wicku. Myślałam: dlaczego miałabym wierzyć Darcy’emu? Potem przypomniałam sobie zachowanie Wicka. Tak, był czarujący i ciepły, ale nie wydawał się szczególnie zainteresowany spędzaniem ze mną czasu, kiedy nie byłam w pracy… bo wtedy nie dostawał darmowych napoi. I powiedział mi, że mamy wykorzystać naszą sytuację. Ale to wydawało się takie… skrajne. Jak dobrze znałam Wicka? A jak dobrze Darcy’ego? Ponownie przeczytałam ostatnie paragrafy Darcy’ego i w moim brzuchu utworzył się supeł. Darcy miał wokół siebie mur, zupełnie jak ja. Ale w odróżnieniu do mnie, uczucia Darcy’ego zmieniły się, gdy mnie poznał. W swoim murze wybudował drzwi, ale ja trzymałam się moich uprzedzeń przez caluśki czas. Tak, był chłodny w stosunku do mnie, gdy się spotkaliśmy po raz pierwszy, ale od tamtego czasu próbował mnie poznać, kiedy ja nie potrafiłam spojrzeć na to przez moją ciasnotę umysłową. Odprowadził mnie do domu gdy skończyłam pracę, nawet próbował mi kupić książkę, a ja byłam po prostu zimna dla niego. Nie był idealny. Czasem mówił to, czego nie miał powiedzieć. Ale gdyby był facetem z Hoboken, nie ~ 118 ~
zwracałabym na to uwagi… albo przynajmniej wybaczyłabym mu. Ale nie potrafiłam, bo Darcy był bogaty. Uwierzyłam Wickowi na słowo, bo był stypendystą tak jak ja. Ale nigdy nie pomyślałam, że to było dziwne, że wykopali go ze szkoły bez żadnego sensownego wyjaśnienia. Bo mu współczułam. Bo bałam się, że to samo przytrafi się i mnie. Uważałam, że jechaliśmy na tym samym wózku, ale on był jednym z kamieni, przez które koła wózka mogły się złamać. Przez ten cały czas krytykowałam Darcy’ego za dumę, ale to ja byłam ślepa przez swoją upartość. Jaką byłam w takim razie osobą?
Tłumaczenie: Thebesciaczuczek Korekta: julisia123341
~ 119 ~
20. Następny tydzień spędziłam w oszołomieniu. Miałam wrażenie, jakbym obserwowała własne życie przez zamglone soczewki. Praktycznie zapamiętałam email Darcy’ego. Wydrukowałam go i wsadziłam w książki, bym mogła wyciągać go i ponownie czytać, jeśli pojawiłoby się słowo, które bym zapomniała, albo zwrot, którego nie byłabym pewna na sto procent. Kłębowisko sprzecznych emocji pojawiło się na powierzchni. Raz byłam wściekła na jego zaproszenie na studniówkę – jego arogancję, słaby dobór słów. Potem myślałam o tym, przez co jego rodzina musiała przejść z powodu Wicka. Ale później przypomniałam sobie, że siedział z boku i nie kiwnął palcem, kiedy Caroline sabotowała związek Jane i Charlesa. Nagorzej było w pracy. Kiedy tylko słyszałam dźwięk otwieranych drzwi odwracałam się, spodziewając się go zobaczyć. Ale nigdy się nie pokazał. Nie wiedziałam, co bym mu powiedziała, gdybym go zobaczyła. Kilka razy zaczęłam odpisywać na jego emaila, ale nie miałam pojęcia, co napisać. Pomyślałam, że może byłoby łatwiej, gdyby pojawił się przede mną. Ale nie winiłabym go, gdyby nigdy nie chciał zamienić ze mną słowa. Piątkowy wieczór w Java Junction był niesamowicie pracowity. Studenci przybywali tłumnie, żeby tylko dostać zastrzyk kofeiny potrzebny do dalszej nauki, bo w przyszłym tygodniu zaczynały się testy śródsemestralne. Zdałam sobie sprawę, że byłam prawie zdesperowana, by zobaczyć Darcy’ego. Przekonywałam siebie, że wiedziałabym co zrobić, gdybym go ujrzała. Ale gdy upływały godziny, nigdzie nie mogłam go znaleźć. Co gorsza, miałam dwóch zaskakujących gości. Lydia… z Wickiem. ~ 120 ~
Lydia praktycznie pokonała dystans do lady w podskokach, a Wick szedł kilka kroków za nią. − Cześć, Lizzie – powiedziała – podaj mi to, co zwykle i cokolwiek, co on chce. Nie widziałam Wicka odkąd dostałam emaila od Darcy’ego. Skupiłam się na przygotowywaniu ich napoi i powtórzyłam sobie w myślach wszystko, co napisał Darcy. Potem przypomniałam sobie rozmowy z Wickiem. Jakaś część mnie wiedziała, że coś się tutaj nie zgadzało. − Proszę bardzo – powiedziałam, podając im ich zamówienie i dzwoniąc. Lydia przeglądała czekoladki przy kasie. − Mi się nie chce zajmować egzaminami, wiesz? To znaczy, jak ktoś może się koncentrować, gdy pogoda robi się taka ładna? A ja jestem gotowa na przerwę. Nawet jeśli mamy utknąć w mieście. Hej! – Złapała Wicka za ramię. – Powinieneś mnie odwiedzić w Nowym Jorku. Będziesz musiał mnie uratować. Wick podniósł brwi, spoglądając na mnie, i na krótką chwilę się uśmiechnęłam. Mimo że nie powinnam. − Co będziesz robiła podczas ferii? – zapytał mnie. − Będę w domu z rodzicami. Lydia, znudzona naszą rozmową, dosypała sobie jeszcze więcej cukru do swojego czekoladowego napoju. − Dam ci znać, gdy będę w mieście. Nie odpowiedziałam. − Wiesz, przez ostatnich kilka tygodni starałem się tutaj wpaść, ale pewna osoba zawsze tutaj była.
~ 121 ~
− Masz na myśli Willa? − Łe. – Lydia otarła twarz ze wstrętem. – Ten facet jest zawsze taki poważny. Ma jakiś problem? Jaki? Wick zaśmiał się. − Gdzie chcesz, żebyśmy zaczęli? Prawda, Lizzie? Zamilkłam na chwilę, zanim zapytałam: − Wiedziałeś, że w zeszłym roku ktoś się włamał do domu jego rodziców? Obserwowałam reakcję Wicka. Jego twarz była nieruchoma, ale miałam wrażenie, jakby zmuszał się do utrzymywania kontroli przed ujawnieniem czegoś. Prawdopodobnie przed prawdą. − Więc wasza dwójka zaczyna się kolegować? – wreszcie zapytał. Wzruszyłam ramionami. − Nie bardzo. Po prostu gadaliśmy. To było bardzo… pouczające. − Na pewno. – Odwrócił się do Lydii. – Wyjdźmy stąd. Lydia złapała ramię Wicka i zaczęli zmierzać w stronę drzwi. − E, Lydia? Przekażesz Jane wiadomość ode mnie? – zawołałam za nią. Wick pozostał przy drzwiach, gdy Lydia podeszła do lady. − Nie możesz po prostu zadzwonić? − Moja komórka jest zepsuta – skłamałam. − Nic dziwnego. Ta rzecz jest strasznie stara. Lydia spojrzała na mnie ze znudzonymi oczami, więc ruszyłam do ataku. − E, dlaczego przebywasz z Wickiem? – wyszeptałam. ~ 122 ~
− Zadzwoniłam do niego. − Jak zdobyłaś jego numer? − Tego dnia, kiedy nas sobie przedstawiłaś. Gadałam z nim, a kiedy dowiedziałam się, że znowu jest singlem… − Co? − No. – Lydia bawiła się swoją słomką i zaczęła się rozglądać. W najlepszym wypadku jej długość koncentracji uwagi była sporadyczna. – Nie wiem, rzucił Sylvię, nieważne. Nie mógł czuć czegokolwiek do kogoś tak podłego jak ona. − Myślę, że powinnaś być bardziej ostrożna… Jest starszy do ciebie o trzy lata. − Wiem, dobra? I co na to powiesz? − Lydia… − Masz tę wiadomość do Jane czy nie? − Nie, w porządku. Użyję telefonu na zapleczu. Gdy Lydia z Wickiem wyszli, zadzwoniłam do Jane z mojej (dwuletniej) komórki, która była w idealnym stanie i zostawiłam wiadomość. Gdy tylko skończyła się moja zmiana, pognałam do naszego pokoju, gdzie ją znalazłam. Jane czekała na mnie przy swoim biurku. Powiedziałam jej o wszystkim – o wtrąceniu się Caroline, o propozycji Darcy’ego, o tym, co mu powiedziałam, o jego emailu. Nie powiedziałam jej jednak, co tak naprawdę stało się z Wickiem. Doszłam do wniosku, że to nie była moja rola, żeby powiedzieć jej o wszystkich okropnych szczegółach. Po kilku chwilach ciszy, kiedy wszystko do niej dotarło, Jane podeszła do mnie i usiadła tuz obok.
~ 123 ~
− Nie miałam pojęcia, Lizzie – powiedziała. – Myślałam, że byłaś zestresowana przez egzaminy. − Przepraszam… Powinnam była ci wcześniej powiedzieć o Charlesie, ale nie wiedziałam, czy to by ci pomogło poczuć się chociaż trochę lepiej. Westchnęła. − Nie mogę nic zrobić, jeśli chodzi o Charlesa. Myślę, że nie powinnam być zaskoczona zachowaniem Caroline. Jest manipulatorką i cały czas rozkazuje Charlesowi. Zawsze byłam dla niej miła, nawet gdy była totalną snobką. Wciąż będę miła, ale nie jesteśmy przyjaciółkami. − Jane, to jest najgorsza rzecz, jaką kiedykolwiek wypowiedziałaś na temat kogoś innego. Nieźle! Jane próbowała się uśmiechnąć, ale wyglądała na zmęczoną. − Muszę coś zrobić z Lydią. Rozmawiałam o tym z mamą. Powiedziała tylko, że Lydia przechodzi przez trudny okres. Szczerze mówiąc mam wrażenie, jakby moi rodzice byli szczęśliwi, że mają nieco spokoju i ciszy w domu, kiedy jej nie ma. − Szczęściarze. Jane odpłynęła na chwilę. Nie było trudno się domyślić, o czym myślała. − Co masz zamiar zrobić z Charlesem? – zapytałam. – To znaczy, teraz, gdy już wiesz. Wzruszyła ramionami. − Nic – odpowiedziała. – Pomimo machinacji jego siostry, to jego zachowanie, to jego błąd. Jeśli tego nie widzi, tak właściwie nie jest tego godzien. Skinęłam głową, zgadzając się z nią. ~ 124 ~
Kiedy Jane wydawała się być silna, ja miałam wrażenie, że w środku była zraniona. Kłamstwa, rywalizacja, manipulacja…to wszystko było takie męczące. Ale mimo to, wciąż istniały rzeczy, o które warto było walczyć. A szczęście Jane było jedną z nich.
Tłumaczenie: Thebesciaczuczek Korekta: julisia123341
~ 125 ~
21. W tamten weekend Jane próbowała trzymać Lydię na krótkiej smyczy. Jednak ta wyślizgiwała się i nie odbierała telefonu. W sobotni wieczór razem z Jane postanowiłyśmy wybrać się na spacer wokół kampusu, żeby odetchnąć świeżym powietrzem. − Mam wielką ochotę powiedzieć całemu światu, jakim naciągaczem jest Wick – przyznałam. − Zgodziłabym się z tobą, ale nie jestem pewna, czy tego chciałby Darcy. Tak, jeszcze Darcy musiał być wzięty pod uwagę. Darcy, który zaginął w akcji w zeszłym tygodniu. Darcy, o którym wiele ostatnio myślałam. − Wiem, że to nie moja sprawa, ale… i nie wierzę, że to mówię, ale uważam, że Darcy został fałszywie oskarżony – dodałam. Jane wybuchła śmiechem. − Lizzie! Jedyną osoba, która go skrytykowała, jesteś TY. Cała reszta go zna. Owszem, potrafi być strasznie poważny, ale jest świetnym facetem. Nie jestem pewna, ale założę się, że powiedziałam ci to już z milion razy. Nie chciałam jej przypominać, że byłam ograniczoną umysłowo osobą. Wciąż próbowałam połączyć wszystko w głowie. Zaczęłyśmy się wspinać po stromym wzniesieniu, zmierzając do naszego akademika. Słońce powoli zachodziło, a lampy na zewnątrz budynku były włączone. Dostrzegłam czyjąś sylwetkę pod jedną z lamp. Podchodząc bliżej zdałyśmy sobie sprawę, że to Charles. Trzymał bukiet róż. Jane zatrzymała się, gdy Charles się odwrócił. Szeroki uśmiech pojawił się na jego twarzy, kiedy ją zobaczył. ~ 126 ~
− Lizzie… – powiedziała do mnie. Charles powoli do nas podszedł. − Jane, mógłbym z tobą pogadać? Sam? – zapytał z niepokojem. Uśmiechnęłam się do nich i zaczęłam zmierzać do środka akademiku. − Nie, czekaj – zawołała za mną Jane. – Nie ma niczego, czego byś nie mógł mi powiedzieć w obecności Lizzie. Stałam tuż obok nich, czując się bardzo niezręcznie. Miałam wrażenie, że Jane koniecznie chciała sprawić, by cała sytuacja był jak bardzo kłopotliwa dla Charlesa. Nie mogłam jej winić. Charles delikatnie ujął rękę Jane. − Przepraszam za wszystko, Jane. Naprawdę przepraszam. Byłem nieprzyjazny, chłodny, kompletnym głupkiem. Jestem idiotą. Zupełnym i kompletnym idiotą. − Charles… – Jane nieco się zarumieniła. − Przez cały semestr w Londynie nie mogłem przestać o tobie myśleć. Nie potrafiłem się doczekać, żeby wrócić tutaj i cię zobaczyć. A co robię? Wszystko schrzaniłem. Wiem, że masz dobre serce, Jane. To jedyny powód, dla którego mam nadzieję, że mi przebaczysz. Jane spojrzała na ziemię. Wiedziałam, że walczyła ze łzami. Charles nachylił się do niej. − Nie ma sensu, żebym szedł na studniówkę, jeśli nie idę z tobą. Nie ma sensu, bym cokolwiek robił, jeśli nie robię tego z tobą. Jane podniosła głowę i pozwoliła Charlesowi zobaczyć łzy cieknące po jej policzkach. − Oczywiście, że ci przebaczę. ~ 127 ~
Po cichu odeszłam od nich, nie chcąc im przeszkadzać. Idąc do środka, zaczęłam myśleć o Darcy’m i o tym, co powiedział. W swoim emailu napisał, że miał zamiar naprawić wszystko między Charlesem a Jane. Chyba mu się udało. Później tego wieczoru zobaczyłam Caroline. Miała zaczerwienione oczy. To również mu się chyba udało. Darcy zaczął wszystko naprawiać. Wychodziło na to, że wyprawa Jane do Very, by dostać sukienkę na studniówkę, będzie miała sens.
Tłumaczenie: Thebesciaczuczek Korekta: julisia123341
~ 128 ~
22. Może i myliłam się co do Wicka i Darcy’ego, ale zawsze wiedziałam, że Charles Bingley był cudowny. I cieszyłam się, że miałam rację co do kogoś (choć raz). Jego rodzina prawie odseparowała go od dziewczyny, ale ostatecznie wszystko się dobrze skończyło. Czarna chmura zniknęła. Tydzień testów śródsemestralnych minął spokojnie i bez żadnych niespodzianek, co było naprawdę fajne. Na wszystkich egzaminach poszło mi całkiem nieźle. Jane była szczęśliwa. Wyglądało na to, że będę w stanie zachować swoje stypendium. Niestety nie wszystko szło jak po maśle. Miałam problem z utworem na recital. − Spróbuj jeszcze raz, ale wolniej – powiedziała do mnie pani Gardiner, kiedy po raz trzeci sknociłam trudną część. Na chwilę zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech. Delikatnie przebiegłam palcami po klawiszach, próbując zmusić mózg i palce, by współpracowały w przebrnięciu najtrudniejszej części Rapsodii. Zwolniłam tempo i byłam w stanie zagrać każdą nutę. − Idealnie. Teraz szybciej. Zwiększyłam tempo, a moje palce powpadały na siebie. Z pianina wydobył się straszny dźwięk. − Przepraszam, naprawdę ćwiczyłam. Popracuję nad tym podczas ferii. Pani Gardiner uśmiechnęła się do mnie. − Wiem, że będziesz. Ale mam dla ciebie inne zadanie na ferie. Zdusiłam jęk zawodu. „Rapsodia” już i tak była wystarczająco ambitna. Pani Gardiner podeszła do swojego biurka i wyciągnęła kopertę. ~ 129 ~
− Znasz Claudię Reynolds? − Oczywiście! Claudia Reynolds była moją idolką. Za każdym razem, kiedy zatrzymywałam się w jakimś momencie i nie miałam pojęcia, co zrobić, zawsze włączałam wideo, na którym pani Reynolds wykonywała ten utwór. Emocje, jakie wkładała w muzykę, nie miały sobie równych, a jej sposób wyrażania był zawsze idealny. − A więc to dla ciebie. – Podała mi kopertę. W środku były dwa bilety na koncert Claudii Reynolds w Carnegie Hall. Byłam zdumiona. − Nie mogę… Pani Gardiner zbyła ruchem ręki mój protest. − Nonsens. Cała przyjemność po mojej stronie. Zasłużyłaś na to. Gorąco jej podziękowałam i natychmiast zadzwoniłam do mamy, żeby powiedzieć jej o naszych planach na sobotnie popołudnie. Koncert, na który oczekiwałam z niecierpliwością sprawił, że reszta tygodnia, łącznie z pozostałymi egzaminami, stała się znośna. Niecierpliwiłam się i chciałam wrócić już do domu. Za każdym razem, gdy wracałam do miasta, Jane proponowała, żebym jechała z nią i z Lydią. Ale jak zawsze odmówiłam i wsiadłam do pociągu jadącego przez półtorej godziny na Grand Central Station. Wiedziałam, że będę sąma, bo żaden uczeń z Longbourn ani z Pemberley nie wsiadłby do komunikacji publicznej. Potrzebowałam chwili osamotnienia przed powrotem do domu, potrzebowałam okazji na oczyszczenie się z wszelkiej negatywnej energii i presji kampusu. To było tak, jakbym zrzucała mój emocjonalny bagaż na każdej stacji. Kiedy pociąg dojechał na Manhattan, a ja zobaczyłam rodziców i kilku przyjaciół czekających na mnie na stacji, stałam się starą Lizzie.
~ 130 ~
Szczęśliwą, ciepłą Lizzie z zeszłego roku. Przytulili mnie i natychmiast wiedziałam, że pomimo dalszej podróży do Hoboken, byłam już w domu.
Tłumaczenie: Thebesciaczuczek Korekta: julisia123341
~ 131 ~
23. Możliwość przebywania w domu, spania we własnym łóżku, spędzania czasu ze starymi przyjaciółmi – to wszystko stało się dla mnie pocieszeniem po kilku ostatnich tygodniach, które sporo namieszały w moim życiu. Mimo że dzwoniłam do rodziców w każdy weekend, zachowywali się tak, jakby nie wiedzieli, co się ze mną działo przez ostatnie dwa i pół miesiąca. Po śniadaniu w sobotę zadawali mi pytania o lekcjach, o znajomych (myśleli, że mam więcej niż dwóch znajomych, ale nie chciałam ich poprawiać ani martwić), o recital, a nawet o budzące strach słowo na S. − Nie jest studniówka czymś ważnym w Longbourn? – zapytała mama. – Pamiętam to z broszury, jaką dostaliśmy. Wzruszyłam ramionami. − Nie bardzo. – Wyobraziłam sobie, że większość koleżanek z mojej klasy, słysząc moje jawne kłamstwo, poczuła nieoczekiwany dreszcz biegnący w dół ich kręgosłupa. − Chciałabyś popatrzeć na sukienki, kiedy będziemy dziś w mieście? − Nie, nie chcę. Mama podeszła do mnie i przytuliła. − Tak się cieszę, że jesteś w domu. Nie przepadam za tym, że jesteś tak daleko. Ten dom jest stanowczo za cichy bez ciebie i mimo że wiem, że pracujesz, postanowiłam nastroić nasze pianino, żebyś mogła pograć! Nasze pianino należało kiedyś do mojego taty, gdy był dzieckiem. Ma klawisze z kości słoniowej. Może i miało rodzinną historię, ale nie było najlepiej brzmiącym instrumentem. Po graniu na cudownych fortepianach w szkole, nasz instrument był szokiem dla moich uszu. Ale to na nim się wychowałam i bez względu na wszystko kochałam je. Miało ~ 132 ~
swój charakter, a ja nauczyłam się przez ostatni rok, że pieniądze nie kupią ci charakteru. Wczesnym popołudniem razem z mamą wyruszyłyśmy do miasta na koncert. W brzuchu czułam motyle. Będąc w mieście, zawsze przechodziłam obok Carnegie Hall. To było moje marzenie: zagrać tam. W międzyczasie zadowoliłam się tym. Nie tylko miałam okazję wejść do środka, ale również zobaczyć jedną z moich ulubionych pianistek. Wciąż byłam poruszona uprzejmością pani Gardiner – to był jej sposób na zasugerowanie mi, że moje ferie nie były aż tak odległe. Co powodowało, że pójście do Longbourn było nawet warte tego. Mój puls zaczął przyspieszać, gdy dotarłyśmy do budynku. Wchodząc do głównego holu, prawie straciłam dech. Krzesła na scenie były przyćmione przez wysoki sufit i bogato zdobione kolumny po bokach. Obróciłam się i ujrzałam balkon, który wydawał się sięgać do nieba. Spojrzałam w górę i praktycznie byłam w stanie poczuć blask owalnych świateł, jakie rozświetlały salę. Biletowy zaprowadził nas do naszych miejsc, które znajdowały się w czwartym rzędzie od strony korytarza. Mogłam zobaczyć klawisze wielkiego fortepianu, jaki górował na scenie przed nami. − Mój Boże, Lizzie – powiedziała mama. – Musisz być idealna uczennicą, skoro zasłużyłaś na takie królewskie traktowanie. Uśmiechnęłam się. Byłam szczęśliwa, że mogłam to zrobić dla mamy. To ona była powodem, dla którego związałam się z muzyką. Kochała ją, ale nie potrafiła grać. Próbowała, jednak najwidoczniej nie miała zdolności do grania. Od tamtej pory, przynajmniej jej zdaniem, zaczęłam bębnić w klawisze, odkąd byłam na tyle duża, by chodzić wyprostowana. Mama zapisała mnie na lekcje, gdy skończyłam cztery latka. Kiedy skończyli się wszyscy nauczyciele muzyki w Hoboken, którzy potrafiliby mnie zmobilizować, zaczęła zabierać mnie do miasta. Wydała tyle pieniędzy na moje lekcje, że nie chciałam jej zawieść. ~ 133 ~
Muzyka była naszym skarbem. Razem słuchaliśmy albumów, jakie później grałam dla niej na koncertach. A teraz byłam w stanie zabrać mamę do Carnegie Hall. − Kiedyś, Elizabeth, kiedyś – mówiła do mnie, ściskając moje dłonie. Światła zgaszono i członkowie orkiestry zajęli swoje miejsca, za nimi wszedł dyrygent. Włączono reflektor i Claudia Reynolds, piękna w czarnej, długiej do ziemi sukni bez ramiączek, z włosami upiętymi w kok, podeszła do fortepianu przy owacji orkiestry i widowni. Z gracją dygnęła, nim usiadła przy fortepianie. Orkiestra zaczęła grać XXIV Koncert fortepianowy (KV 491) autorstwa Mozarta. Pojawiły się skrzypce, za którymi podążyły instrumenty dęte. Gdy muzyka powoli zawładała całą halą, pochyliłam się do przodu, czekając z niecierpliwością na pierwsze dźwięki fortepianu pani Reynolds. Melodia fortepianu, najpierw tak prosta, była piękna. Widziałam zamknięte oczy pani Reynolds, jej ciało kołysało się do przodu i do tyłu, obejmowała muzykę. Zamknęłam oczy i pozwoliłam muzyce mną zawładnąć. Będąc przytłumiona otoczeniem, muzyką, pianistką, poczułam wilgoć w oczach. To było nieskazitelne. Naprawdę było tak nieskazitelne, że nie zwracało uwagi na swoją własną nieskazitelność. To było doskonałe. Następnym utworem był II koncert fortepianowy Chopina. I tym razem zabrała całą trzytysięczną widownię na wzbudzającą emocje podróż. Zdałam sobie sprawę, co nie było zresztą zaskakujące, że przez cały czas na mojej twarzy był uśmiech. Carnegie Hall był moim własnym odpowiednikiem cukierni, a ja byłam w ekstazie cukrowej. Po Chopinie była przerwa. Byłam zachwycona całym występem, ale gdy spojrzałam na broszurę zobaczyłam, że następny miał być III Koncert fortepianowy Rachmaninowa, odjęło mi mowę. To był jeden z najtrudniejszych koncertów fortepianowych, różny w tonie od poprzednich dwóch utworów. ~ 134 ~
Wróciłyśmy na nasze miejsca po przerwie i byłam zaniepokojona, widząc biletowego czekającego na nas. − Panna Bennet? – zapytał, gdy z mama podeszłyśmy do naszych miejsc. − Tak? – Miałam wrażenie, że to było zbyt piękne, by było prawdziwe. Że moje bajkowe popołudnie zmierzało ku końcowi i że oskarżą nas o oszustwo. Możesz zabrać dziewczynę z Longbourn, ale najwidoczniej nie możesz zabrać niepewności. − Ta wiadomość jest dla pani. – Podał mi kopertę z moim imieniem na niej. Otworzyłam ją i znalazłam list napisany na ciężkim, drogim, kremowym papierze. Sapnęłam, widząc wygrawerowany na górze napis CLAUDIA REYNOLDS wraz z jej adresem. Droga Elizabeth, Jestem naprawdę szczęśliwa, że zdołałaś przyjść na dzisiejszy występ. Dużo o tobie słyszałam i będę zaszczycona, jeśli ty i twój gość tuż po koncercie zjawicie się u mnie w domu na herbacie. Z poważaniem, Claudia Reynolds − Ojej – powiedziała mama, czytając nad moim ramieniem. – Jakim cudem ona wie, kim jesteś? − Chyba pani Gardiner. Wiedziałam, że ma znajomości, ale nie potrafię uwierzyć, że zrobiłaby to dla mnie. – Usiadłam w pluszowym fotelu. Claudia Reynolds wiedziała, kim jestem i zapraszała mnie do siebie. − Możemy pójść, proszę? Wiem, że mieliśmy zjeść obiad z tatą. – Mój głos był niemal histeryczny.
~ 135 ~
− Jeśli o mnie chodzi, twój ojciec może umrzeć z głodu. – Mama zamrugała. Kiedy Claudia Reynolds wróciła na scenę, byłam jeszcze bardziej zachwycona jej występem. Koncentracja, z jaką grała prawie niemożliwe do nadążenia dźwięki, była zdumiewająca. Próbowałam śledzić ruch jej placów, ale one jakby fruwały. Chciałam zapamiętać każdy szczegół jej występu, chciałam wyjść stąd z pomysłem, jak ugryźć mniej trudną, ale wciąż ambitną Rapsodię. Gdy ucichł ostatni dźwięk, pianistka dostała zasłużoną stojącą owację. Byłam oniemiała z wrażenia. Jedna z moich idolek stała przede mną po zagraniu najcudowniejszego koncertu, na jaki kiedykolwiek miałam okazję pójść. I zapraszała mnie do swojego domu. Wracając myślami do tortur, jakim zostałam poddana w Longbourn, wiedziałam w tamtym momencie, że było warto. Że będę miała więcej dni z niemiłymi drwinami, ale w końcu byłam uczennicą, którą pani Gardiner poważała na tyle, że dała jej tą niesamowitą chwilę. Może i nie byłam respektowana przez większość uczniów, ale oni się nie liczyli. Nigdy nie zdobyłabym szacunku tych snobów, ale dla ludzi, którzy byli w stanie patrzeć pomimo błahych rzeczy, takich jak pieniądze czy status, mogłam się stać kimś wyjątkowym. Może nawet będę jedną z niewielu, która doświadczy tego samego, co Claudia Reynolds na samiuśkim końcu. Stojąc na środku sceny, wychwalana za swój talent – bo właśnie to powinno się liczyć na tym świecie. Co masz do zaoferowania ludziom, a nie to, co możesz kupić. Po koncercie razem z mamą powoli szłyśmy wzdłuż Central Parku w kierunku budynku z czerwonobrunatnego piaskowca należącego do Claudii Reynolds, który górował nad parkiem. Mój umysł wirował z natłoku myśli, bo rozmyślałam, co jej powiem – jeśli oczywiście cokolwiek wyduszę z siebie. Byłam wciąż zszokowana jej zaproszeniem i czułam, jak panika bierze we władanie moje ciało, gdy dotarłyśmy do ~ 136 ~
adresu na karcie. Mój puls gnał jak szalony, a ręce spociły się, kiedy wchodziłyśmy po schodkach do drzwi wejściowych. Jednakże największym szokiem dnia nie okazało się zaproszenie. Spodziewałam się zobaczyć wielu ludzi, którzy mogliby otworzyć drzwi – służba domowa, pokojówki, sama Claudia Reynolds – ale osoba, która nas powitała, była ostatnią osoba na ziemi, jakiej spodziewałabym się zobaczyć. To był Will Darcy.
Tłumaczenie: Thebesciaczuczek Korekta: julisia123341
~ 137 ~
24. Patrzyłam się na zmianę to na numer na kamienicy z brązowego piaskowca, to na zaproszenie w moje dłoni starając się zrozumieć, jak mogłam dostać zły adres. − Pani Bennet? – Darcy uśmiechał się ciepło do mojej mamy. – Miło mi poznać. Jestem Will, syn Claudii. Moje serce zamarło. Will Darcy jest synem Claudii Reynolds? Mama potrząsnęła ręką Darcy’ego, gdy weszła do głównego przedpokoju. − Cześć, Lizzie. Miło cię widzieć – przywitał mnie Darcy. Mama była zaskoczona. − Znacie się? − Chodzę do Pemberley, pani Bennet. Zanim mama zdołała coś powiedzieć, Claudia Reynolds rzuciła się, by nas powitać. − Witaj, Elizabeth! Pani Bennet! Witam! Uścisnęła mnie i pocałowała w oba policzki. − Och, Elizabeth, tak wiele o tobie słyszałam i o twojej grze. A pani musi być mamą Elizabeth! − Proszę, mów do mnie Judy. Nie mogłam znaleźć swojego głosu. Byłam kompletnie oszołomiona. Pani Reynolds... Pani Darcy... mama Darcy’ego... przywitała nas w salonie, gdzie czekała na nas wieża z bułeczek, kanapeczek, brownies, i ciasteczek. Podczas gdy mama pytała o obraz wiszący nad kominkiem, Darcy się pochylił.
~ 138 ~
− Nie mogę stwierdzić, czy jesteś zła czy zaskoczona – wyszeptał. − Zszokowana. Uśmiechnął się do mnie. − Elizabeth Bennet, czy to możliwe że zaniemówiłaś? – Szturchnął mnie żartobliwie. Spojrzałam na niego, naprawdę po raz pierwszy na niego spojrzałam, co odczuwało się zbyt długi czas. Dostrzegłam, że było w nim coś innego. Był ubrany w znoszone dżinsy i koszulkę, jego włosy były nieco niechlujne. Wydawał się... zrelaksowany. − Twoja mama… – próbowałam wywnioskować. − Tak, przepraszam. Pomyślałem, że nie przyjmiesz biletów jeśli byłyby ode mnie. Zaproszenie tutaj było pomysłem mojej mamy. Nie mogłem jej pozwolić, by wiedziała – urwał nagle. – Myślę, że nie chciałem, by znała o mnie twoją opinię. − Czemu nie... e-mail... próbowałam odpisać, ja tylko... tak mi przykro, ja… – Nie mogłam stworzyć prostej myśli. Tyle działo się w mojej głowie. – Dziękuję że porozmawiałeś z Charlesem. − To była odpowiednia rzecz do zrobienia. Powinienem zrobić to wcześniej. − Idziemy? – Pani Reynolds wskazała nam, byśmy usiadły. Rozejrzałam się po salonie i nie mogłam uwierzyć, jaki był przytulny. Były wyściełane sofy i szezlong otaczający szklany stolik kawowy. Wyraźnie wszystko było wysokiej klasy, ale nie krzyczało to pretensjonalnością czy drożyzną, nawet byłam prawie pewna, że obraz, o który mama pytała, to był prawdziwy Pollock. − Lizzie? – Mama sprowadziła mnie na ziemię. Najwyraźniej Darcy nie był jedynym zaskoczonym moim milczeniem.
~ 139 ~
Podniosłam wzrok i zauważyłam Claudię Reynolds uśmiechającą się do mnie. − Pani Reynolds. – Próbowałam znaleźć swój głos. – Nie mogę w pełni wrazić, ile znaczy dla mnie to spotkanie. Jest pani naprawdę niesamowita. Koncert był i na zawsze będzie najbardziej niesamowitym doświadczeniem mojego życia. Dziękuję. – Zagryzłam wargę, by powstrzymać ją od drżenia. Uśmiechnęła się do mnie. − Dziękuję, Lizzie. Mogę mówić do ciebie Lizzie? Potaknęłam. Mogła naprawdę mówić do mnie jak tylko chciała. Nigdy nie czułabym się urażona, jeśli Claudia Reynolds nazwałaby mnie sprawą charytatywną, pasożytem czy włóczęgą. − Więc proszę, częstujcie się. – Wskazała na jedzenie przed nami. – Will, mógłbyś nalać herbaty, proszę? Chciałabym przypisać to naszemu niesamowitemu kucharzowi z Anglii, który robi najlepsze bułeczki i tłustą śmietanę. Mamy to tylko na specjalne okazje, bo inaczej śmietana nie byłaby jedyną tłustą rzeczą w tym domu. Darcy jęknął. − Nigdy ci się nie znudzi ten żart, prawda? − Nigdy – odpowiedziała, gdy chwyciła za kanapkę. − Georgiana, tutaj jesteś! – Wstała i mocno uścisnęła dziewczynę, która właśnie weszła do pokoju. Siostra Darcy’ego lekko nam pomachała, gdy została nam przedstawiona, zanim usiadła zaraz obok swojego brata. Była taka malutka i krucha, poczułam się niedobrze na myśl o Wicku. Darcy złapał za talerz i zaczął go dla niej napełniać. Ich admiracja sobą była oczywista.
~ 140 ~
− Hmm – zaczął ją drażnić. – Która z tych filiżanek jest dla ciebie? Nie widzę tutaj żadnej czarnej lukrecjowej herbaty. − Ohyda, Will – powiedziała miękko, gdy uderzyła go w ramię. − Lizzie, widzisz koło siebie jakąś potrawkę z mrówek dla Georgie? − Will, przestań! Nie jestem już pięciolatką. – Zachichotała i było to oczywiste, że nie przeszkadzało jej dokuczanie przez starszego brata. − Okej, dobra, zróbmy to po twojemu. Dorośli będą pić herbatę, ale proszę. – Podniósł filiżankę gorącej czekolady z bitą śmietaną. – Nie wiem. Jak dla mnie wygląda ohydnie, ale co tam. Wzięła filiżankę i z powrotem usiadła na kanapie, jej stopy ledwo dotykały podłogi. Była w tym samym wieku co Lydia, ale przeciwieństwem Lydii (cóż, było wiele w Georgianie przeciwnego Lydii), nie próbowała pozować na starszą. Wydawała się znacznie młodsza, bardziej bezbronna. Zauważyłam podczas spotkania, że się mi przyglądała, choć było to coś innego niż oceniające spojrzenia, które dostałabym od Caroline. Georgiana była bardziej ciekawska. Byłam ciekawa co, jeśli w ogóle, Darcy jej o mnie opowiedział. Przez moje wcześniejsze zachowanie w stosunku do Willa czułam się niesamowicie winna podczas herbaty, zwłaszcza że jego rodzina była taka ciepła i przyjazna. Ledwo mówiłam, tylko obserwowałam i próbowałam połączyć wszystkie elementy układanki. Pani Reynolds zwróciła na siebie moją uwagę. − Więc, Lizzie, co będziesz wykonywać na recital na koniec roku? − Rapsodia na temat Paganiniego. − Imponujące – odpowiedziała. – Nie próbowałam tego aż do collage’u. Chciałabym usłyszeć jak grasz. – Wskazała głową na Steinwaya, który był prawie przy oknie. ~ 141 ~
− Och, cóż, mam małe problemy z nutami. Pokiwała głową ze zrozumieniem. − Ostatnia wariacja? − Tak. − To ta trudna część. Nuty, których się nauczyłam, miały najbardziej absurdalne kombinacje. Myślę, że można je uznać za pomocnicze, jeśli masz sześć palców u rąk. Chodź, pokażę ci trik. – Podniosła się i skinęła na mnie, bym dołączyła do niej przy fortepianie. Byłam bliska transu, gdy szłam w stronę ławki. − Co wykombinowałam, to to, że jeśli przesuniesz w tym punkcie – zagrała cześć nut – pozwoli ci to łatwiej poruszać palcami. – Zrobiła to raz wolno, więc mogłam się przyjrzeć, a następnie w przyśpieszonym tempie. Podniosła się, bym mogła spróbować. Próbowałam być nieomylna, gdy stała za mną i próbowałam jej sposobu. To działało. Zadziałało to tak dobrze, że za pierwszym razem dałam radę zagrać całość bez palców biegnących ku sobie. − Dziękuję! – Wahałam się przez chwilę, a wtedy zrobiłam to jeszcze raz, by się upewnić, że to nie był fuks. − Możemy usłyszeć, co już masz? To jest jedno z moich ulubionych dzieł. Claudia Reynolds prosiła mnie, bym dla niej zagrała. Claudia Reynolds, która właśnie wystąpiła w Carnegie Hall. Claudia Reynolds, która właśnie mi pokazała, jak wykonać nieskazitelną nutę. Claudia Reynolds, która była matką Willa Darcy’ego. Jedyna rzecz, jaka miała dla mnie sens, to Rachmaninow. Delikatnie przebiegłam palcami po klawiszach, przeglądając utwór w swojej głowie. Wtedy zaczęłam. Nie grałam części przed nikim poza ~ 142 ~
panią Gardiner. Generalnie denerwowałam się przedstawiając nowe kawałki ludziom. Zawsze zaczynałam z mamą, później z tatą a następnie z przyjaciółmi. Ale tym razem rzuciłam się na głęboką wodę. Nawet nie wiedziałam, czy oddychałam podczas całego utworu. Kompletnie spodziewałam się, że zapomnę sekcji czy się pomylę, ale nie zrobiłam tego. Nie grałam nawet wszystkich tych różnych wariacji jeszcze dwa razy z rzędu, ale i oto byłam tutaj, w domu Claudii Reynolds... w domu Darcy’ego, grając. Kiedy skończyłam, spojrzałam w górę i byłam nieco zaskoczona widząc Darcy’ego przy pianinie wraz z Georgianą. Zarumieniłam się zawstydzona, że uznają to jako popisywanie się Wszyscy bili brawo i zobaczyłam, że po twarzy mojej mamy spływają łzy. − Jestem z ciebie taka dumna – zaszlochała. Mama Darcy’ego podeszła i mnie uścisnęła. − To było genialne. − Z pani powodu. Nie mogę wystarczająco podziękować za wszystko, naprawdę – mazałam się. − Will i Georgiana, czy któreś z was gra? - zapytała mama. Will pokręcił swoją głową. − Próbowałem, ale nie byłem w tym taki dobry. Najwyraźniej nie odziedziczyłem genu muzycznego geniusza. Ale Georgie, wręcz przeciwnie. – Twarz Georgiany poczerwieniała. – Potrafi śpiewać i grać na obu, pianinie i na flecie. − Chciałabym cię usłyszeć – powiedziałam. Odpowiedziała miękko: − Zagram na flecie – a wtedy pobiegła na górę. ~ 143 ~
− Wow. – Darcy spojrzał na swoją mamę. Pani Reynolds promieniała. − Musi naprawdę cię lubić; zazwyczaj nie gra dla nowych ludzi. Georgie zeszła na dół i zaszczyciła nas mini koncertem solówek Mozarta i Bacha. Jej policzki były rumiane z uwagi, ale była wspaniała. Złapałam przebłysk przyglądania się Darcy’ego. Wyraźnie był z niej dumny. Nie mogłam sobie wyobrazić, jakie to musiało być dla niego, by mieć jednego z najbliższych przyjaciół próbującego ją wykorzystać. Po koncercie Georgie i miłych słowach od wszystkich, pani Reynolds nas oprowadziła. − Tak mi przykro, że Will senior nie mógł dzisiaj tutaj być. Jest w podróży biznesowej. Zawarliśmy pakt, że przynajmniej jedno z nas zawsze będzie w domu. Ich dom był duży i nie tylko, jak na standardy Manhattanu. Było pięć pięter, wraz z salą kinową, biblioteką, pokojem muzycznym, pokojem bilardowym i basenem na dachu. To nie było ostentacyjne, to było przestronne i wygodne. Dokładne przeciwieństwo tego, jakbym sobie wyobrażała dom Darcy’ego. Miejsce było wypełnione zdjęciami, cztery z nich były z wakacji. Było praktycznie jedno żenujące z Darcy’m na żaglówce, gdy miał dwanaście lat. − Och, wow – powiedziałam, gdy chwyciłam zdjęcie opalonym Darcy’m z aparatem na zębach i czapką z z opadającymi psimi uszami, trzymającym wędkę z bardzo wiszącą na haczyku. – Nie robią przezroczystych aparatów? że metalowe są tylko dla biednych.
z młodym daszkiem, małą rybą Myślałam,
− Tak, cóż, powiedziano mi, że to podbuduję mój charakter. Najwyraźniej nie. Jestem pewien, że możesz sobie wyobrazić, że jest to moje najmniej ulubione z tej serii. – Oboje się zaśmialiśmy i zaskoczyło mnie ~ 144 ~
to, jacy byliśmy przyjaźni. Nie czuło się tego wymuszenia. Jak podczas naszych spacerów... zanim postanowił przemówić. Uśmiechnęłam się do niego. Powód, dlaczego nie było wymuszone, to ponieważ czułam się sobą. Znalazłam drzwi w jego murze i po prostu teraz otworzyłam swoje. Miałam mu tak dużo do powiedzenia, tak dużo do przeproszenia. Myślałam o wszystkim, co mu o nim powiedziałam i te okropne rzeczy, które myślałam. I tu mnie zaskoczył przez podarowanie mi biletów, by zobaczyć jego mamę i otworzył dla nas swój dom. Nie wiedziałam, co zrobiłam, by zasłużyć na takie życzliwe traktowanie od kogoś, dla kogo byłam tak otwarcie niechętna. Podczas gdy nasze matki rozmawiały o posiadaniu swoich dzieci w odległej szkole, Darcy wskazał, bym dołączyła do niego na dachu. Widok parku i wschodniej strony Manhattanu był niesamowity. − Więc, mam do ciebie prośbę – powiedział do mnie. Natychmiast bal pojawił się w mojej głowie. Zamierzał mnie znowu poprosić, ale tym razem nie byłam pewna, jaka by mogła być moja odpowiedź. Nerwowo bębnił palcami o barierkę. − Georgie wydaje się ciebie lubić – wydaje mi się, że to Cecha Darcy’ego. – Ona chce cię odwiedzić w Hoboken, ponieważ nigdy tam nie była, jeśli by to było w porządku. – Spojrzał w dół na ulicę. − Oczywiście. Odwrócił się plecami do widoku i spojrzał na mnie. − Wydaje mi się, że powinienem ci powiedzieć, kim jest moja matka. Pokręciłam głową. − Jest okej, nie wiem… – Zatrzymałam się przed dokończeniem zdania. To, co zamierzałam powiedzieć, nie myślałam, że zrobiłoby jakąś ~ 145 ~
różnicę. Gdybym lubiła Darcy’ego wyłącznie przez jego matkę, nie różniłabym się od snobów w Longbourn, którzy mnie nie lubili, ponieważ moi rodzice nie byli znani czy bogaci, albo „odpowiedniego urodzenia”. − Tak, cóż. – Zdecydowanie był świadomy tego, co zamierzałam powiedzieć. – By być szczerym, prawdopodobnie jesteś jedyną osobą, która by się przejmowała. Praktyka prawnicza mojego ojca wydaje się być tym, czego chce większość ludzi… – Tym razem to on był tym, który się powstrzymał. − Naprawdę mi za tamto przykro – zaczęłam. − Cóż… – Jego głos urwał się w nocy. − Przepraszam za to, że nie odpisałam na twojego maila. Próbowałam, ale chyba nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie do końca jestem dumna ze swojego zachowania. I ja… – Coś mnie uderzyło, czułam się jak idiotka, że wcześniej tego nie połączyłam. Spojrzałam na Willa. – Ty dałeś mi płaszcz. – To nie było pytanie. To było objawienie. – Czemu nic nie powiedziałeś? − Zatrzymałabyś go, jeśli bym to zrobił? Czułam się jak najgorsza osoba na ziemi. − Ja... Rozejrzał się po parku. − Nie chciałem wierzyć w to, jak powiedziałaś, że jesteś traktowana w Longbourn. Ale po naszej rozmowie w księgarni zacząłem się przyglądać. Wydawało się to niedorzeczne, że nie dostrzegłem tego wcześniej. Szczerze myślałem, że Cat przypadkowo rozlała na tobie kawę. Wydaje mi się, że to łatwe ignorować coś, czego się nie doświadczyło. A kiedy naprawdę spojrzałem, byłem tak przerażony widząc przez co przeszłaś. I kiedy twój płaszcz został skradziony... cóż, chciałem jakoś pomóc, ale wiedziałem, że byś tego nie przyjęła.
~ 146 ~
− Jak możesz być taki troskliwy o kogoś, kto był dla ciebie takim niemiłym? Will otworzył buzię, by przemówić ale zostało nam przerwane. − Will? – Georgiana weszła na dach. – Zapytałeś? – powiedziała potulnie, gdy opierała się o jego ramię. Pokiwał głową. Georgiana wyglądała, jakby miała wybuchnąć ze szczęścia. − Możemy jechać jutro? - zapytała. − Georgie…k – Darcy szturchnął ją delikatnie. – Bądź uprzejma. − Nie, wszystko w porządku – powiedziałam. – Jutro pasuje. Wiesz co? Powinnaś wziąć prom. Jest naprawdę ładnie, chociaż to... właściwie to nic. Prom będzie przyjemny. Prawie wspomniałam, że prom był cztery razy droższy niż autobus do Hoboken, ale uświadomiłam sobie, że to nie był by dla nich problem. Po tym, jak ustaliliśmy nasze plany na następny dzień, pożegnaliśmy się. Dalej miałam problemy, by przemówić do jego matki, Claudii Reynolds i starałam się jak najlepiej, by znowu nie zacząć wychwalać jej błyskotliwości Gdy mama i ja udałyśmy się do zajezdni, by złapać autobus do domu, złapała moją dłoń, jak robiła to kiedy byłam mała i odwiedzałyśmy Manhattan. − Elizabeth, to był niesamowity wieczór. Ten Will jest czarujący i bardzo przystojny. Czemu wcześniej o nim nie wspominałaś? Próbowałam się nie zaśmiać, jak najwyraźniej wspominałam Willa mamie kilkanaście razy, ale ona nigdy nie była dobra z imionami. Natomiast słyszała wiele imion, jakie mu nadawałam, jak „podły człowiek” i „nadęty palant”. Teraz skłamałam. ~ 147 ~
− Naprawdę nie znałam go tak dobrze – przynajmniej nie tak dobrze, jak teraz. Dopiero później, gdy posiedziałam z ta myślą, zdałam sobie sprawę, że to nie było kłamstwo mimo wszystko. To było absolutną prawdą.
Tłumaczenie: YeezyTaughtMe Beta: julisia123341
~ 148 ~
25. Następnego dnia byłam strasznie nerwowa, kiedy obserwowałam prom, na którego pokładzie znajdowali się Darcy i Georgiana. Prom przybił do pomostu przy Czternastej Ulicy w Hoboken. Nasze powitanie było nieco dziwne. Georgiana mocno mnie przytuliła, ale gdy spojrzeliśmy na siebie z Darcy’m, nie bardzo wiedzieliśmy, czy mamy uścisnąć sobie dłonie, czy się przytulić, czy coś jeszcze. Więc po prostu skinęliśmy sobie głową. Jestem pewna, że Georgie cicho westchnęła. Zabrałam ich na pieszą wycieczkę po Hoboken. Szliśmy nadbrzeżem i pooglądaliśmy widok Manhattanu na tle nieba. Georgie wyciągnęła swój telefon. − Chcę wam zrobić zdjęcie. – Dźwignęła swoją komórkę i pokazała, byśmy się do siebie zbliżyli. Razem z Darcy’m oparliśmy się o balustradę. − Nie, musicie się jeszcze bardziej zbliżyć, żebyście razem zmieścili się na zdjęciu – powiedziała. Wielokrotnie robiłam zdjęcia na nadbrzeżu i wiedziałam, że jeśli chciałeś widok Manhattanu w tle, nie musiałeś stawać blisko siebie. Darcy objął mnie ramieniem i się nachyliliśmy. Wślizgnęłam ramię wokół jego pasa i zauważyłam, z jaką łatwością pasuję do niewielkiej wnęki w jego boku. − Och, nie ruszajcie się. Mam pewien problem. – Georgie bawiła się swoim telefonem przez kilka sekund, kiedy my po prostu staliśmy tam w naszym pozowanym objęciu. − Georgie… Spojrzała na swojego brata i zarumieniła się. ~ 149 ~
− E, myślę, że teraz działa. Poczułam, że ciało Darcy’ego zaczyna się nieznacznie trząść, więc spojrzałam do góry. Zdałam sobie sprawę, że on się śmiał. Nachylił się do mnie i wyszeptał: − Ona ma dobre chęci, ale nie jest subtelna. Moje policzki zaczęły mnie palić z zażenowania. Postanowiłam, że rozproszę ich (i swoją) uwagę niekończącym się gadaniem o historii Hoboken – o Franku Sinatrze, o „Na nabrzeżach”21, o czymkolwiek, co pojawiło się w mojej głowie, gdy łaziliśmy po okolicy. Wstąpiliśmy na kanapki do Vito’s Deli i na babeczki do Sweet, a potem usiedliśmy na ławce piknikowej w Church Square Park. Georgie bez przerwy przepytywała mnie o moją historię muzyczną, gdzie ćwiczyłam, gdzie chciałam iść na studia. Odwróciłam cała sytuację na swoją korzyść i wspomniałam jej własne lekcje i muzykę. − Dlaczego nie jesteś w Longbourn? – zapytałam. Jej mina zrzedła. − Chcę mieszkać blisko domu. Byłam przerażona, że poruszyłam bolesny temat. To, że nie chciała iść do Longbourn, nie było wcale takie zaskakujące, jeśli weźmie się pod uwagę Wicka. Był w końcu miejscowy. − O, to jest jeszcze jedna osoba, która nie została wzięta na spytki. – Próbowałam uratować rozmowę, kierując uwagę na Darcy’ego. – Jesteś gotowy na ogień pytań? – zapytałam. − Powiem ci wszystko, co tylko chcesz wiedzieć – zaproponowała Georgie.
21
Amerykański film z 1954 r., w którym zagrał m.in. Marlon Brando. ~ 150 ~
− Cudownie – odparł śmiertelnie poważny Darcy. − Okej, okej. – Było tyle rzeczy, o jakich chciałam się zapytać, ale za bardzo się bałam, by zapytać, szczególnie na jego oczach. – Najbardziej żenująca chwila Willa. Darcy jęknął, ale Georgie zaklaskała. − To jest takie proste! − Ani się waż – ostrzegł ją. – Rzeka jest blisko, a ja nie będę miał trudności z wrzuceniem cię do niej. Obserwowała go przez chwilę. − Potrafię pływać – zaczęła i odwróciła się do mnie. – Will miał kiedyś przepiękny głos. Śpiewał w tych wszystkich chórach i miał solówki. Darcy położył głowę na stole. − Ale któregoś dnia – mówiła – jego głos zaczął się zmieniać w połowie solówki podczas świątecznego recitalu w Lincoln Center. − Śpiewałeś w Lincoln Center? Darcy spojrzał na mnie zza stołu. − Nie wiem, czy możesz nazwać to śpiewaniem. Georgie chichotała. − To było takie straszne. Próbował śpiewać, ale nagle wyszedł z tego wielki pisk. − Okej, dziękuję ci. – Pacnął ją. – Teraz musisz powiedzieć coś miłego o mnie, żeby to naprawić. Georgie nawet się nie zawahała. − Jest najlepszym bratem na świecie. Zawsze jest gotów do pomocy. Zawsze. I… – Spojrzała na ziemię. ~ 151 ~
Przy naszym stoliku pojawiła się znacząca cisza. Przerwał ją dzwonek mojej komórki. Przeprosiłam, sięgając po nią i zobaczyłam, że dzwoniła Jane. Odeszłam od stołu, gdy odebrałam. − Lizzie? – Usłyszawszy jej głos, od razu wiedziałam, że coś się stało. – Nie wiem, co zrobić. Potrzebuję twojej pomocy. − Oczywiście. Co się stało? Jej głos zadrżał. − Nie potrafię znaleźć Lydii. Wyszła kilka godzin temu. Raz odebrała i powiedziała, że jest z Wickiem, i że ma dość bycia traktowaną jak dziecko. Że ma zamiar się porządnie zabawić. Mam naprawdę złe przeczucie, co do niej. Nie odbiera telefonu. Wiem, że powiedziałaś, że nie można mu ufać. Martwię się o nią. Nigdy nie podałam Jane wszystkich szczegółów o tym, do czego jest zdolny Wick. Zaczęłam siebie przeklinać za to, że nie byłam bardziej stanowcza w stosunku do obsesji Lydii. − Jadę już do miasta. Dzwoń do niej i powiedz jej, żeby mu nie ufała. Odwróciłam się. Byłam zaskoczona, kiedy zobaczyłam przed sobą Darcy’ego. − Wszystko w porządku? Zerknęłam na Georgie i zniżyłam głos: − Nie, nic nie jest w porządku. Chodzi o siostrę Jane, Lydię. Zniknęła… z Wickiem. Darcy natychmiast spiął się na dźwięk jego imienia. Zacisnął szczękę i wyprostował plecy. Spokojna, zrelaksowana postać zniknęła, Darcy, którego poznałam, wrócił na swoje miejsce. − To moja wina – powiedziałam.
~ 152 ~
− Twoja wina? – Darcy wyciągnął telefon. – Nie, to nie jest twoja wina. To moja. − Ale gdyby nie ja, Lydia nigdy by go nie poznała. Głos Darcy’ego był opanowany, prawie zbyt opanowany: − Nie, powinniśmy byli się go pozbyć… – Spojrzał na Georgie. − Muszę jechać do miasta. Nie wiem, co mam zrobić, ale muszę być z Jane. Skinął głową. − Pogadam z Georgie. Chcę ci pomóc. − Naprawdę nie musisz… Nie dał mi skończyć: − Nie wygłupiaj się. Darcy nachylił się do siostry i wyszeptał jej coś do ucha. Nie miałam pojęcia, co takiego jej powiedział, ale odpowiedziała potakująco. Więc najwidoczniej nie wiedziała, że Wick był w to zamieszany. Szybko poszliśmy na stację kolejową i wsiedliśmy do pociągu jadącego do miasta. Podróż ciągnęła się wiekami. Nie byłam zbyt dobra aktorką, żeby udawać, że moje zdenerwowanie nie istniało, więc zaczęłam zadawać Georgie pytania, bym nie musiała o niczym kłamać. Pociąg zatrzymał się na pierwszej stacji na Christopher Street, gdzie wszyscy wysiedliśmy. Darcy zatrzymał taksówkę ruchem ręki i wsadziliśmy do niej Georgie. − Miłej zabawy! – zawołała, kiedy taksówka odjeżdżała. − Co ty jej właściwie powiedziałeś? – zapytałam. Darcy zawahał się.
~ 153 ~
− Nie sądzę, że się ucieszysz, kiedy to usłyszysz, ale wpadłem na pomysł, że jedyną rzeczą, jaka nie spowoduje, że będzie chciała iść z nami ani nie wzbudzi jej podejrzeń, to powiedzenie, że idziemy na randkę. – Zatrzymał ponownie taksówkę, do której wsiedliśmy. Obserwowałam go, kiedy zmierzaliśmy do mieszkania rodziny Jane w Tribece. Był taki spięty. Wiedziałam, że w środku aż gotował się z wściekłości. − Przepraszam – powiedziałam. – Darcy, przepraszam, że przeze mnie znowu pojawił się w twoim życiu. Nie wiedziałam… Patrzył prosto przed siebie. − Skąd miałaś wiedzieć? Mogłem coś zrobić. To nie jest twoja wina. − Ale uwierzyłam mu. Myślałam, że jest taki jak ja. Byłam uparta i wierzyłam, że byliśmy podobni z powodu stypendium. Darcy zapłacił taksówkarzowi, gdy zatrzymaliśmy się przed budynkiem, gdzie znajdowało się mieszkanie Jane. Zanim wyszedł, spojrzał na mnie. − Lizzie – powiedział – nie jesteś taka jak George Wickham.
Tłumaczenie: Thebesciaczuczek Korekta: julisia123341
~ 154 ~
26. Gdy otworzyłam drzwi, znalazłam Jane w stanie histerii. Ale mimo tego nie zajęło jej dużo zdanie sobie sprawy, że przyszłam z gościem. − Darcy? – zapytała miedzy pociągnięciami nosem, patrząc na naszą dwójkę. Darcy opanował sytuację, pytając Jane, gdzie ostatnio była Lydia, co powiedziała, gdzie spotykała się ze znajomymi. Potem zrobił najtrudniejszą rzecz – powiedział Jane cała prawdę o Wicku. Spojrzałam na podłogę, gdy opowiadał szczegółowo historię, jaką napisał do mnie w emailu. Jego głos był opanowany, ale kiedy jeden jedyny raz ośmieliłam się na niego spojrzeć, jego dłonie były zaciśnięte w pięści. − Przepraszam, że nie powiedziałem o tym wcześniej – dodał, patrząc na Jane. – Nie mówię tego, żebyś poczuła się gorzej, ale żebyś zrozumiała, co teraz musimy zrobić. – Byłyśmy obie zdezorientowane. − Musimy obdzwonić wszystkie hotele, by sprawdzić, czy w którymś się nie zameldowali – dodał. − Co? – krzyknęła Jane. – Ona ma czternaście lat! − Ma kartę kredytową? − Oczywiście. Obserwował mnie przez chwilę. − Lizzie, zacznij dzwonić po hotelach. − Na przykład do Waldorfa22? – Nigdy w życiu nie zatrzymałam się w hotelu w mieście. Było ich tam tysiące, a ja nie miałam pojęcia, gdzie zacząć. 22
The Waldorf-Astoria Hotel – nowojorski hotel, położony na Manhattanie, należący do grupy hoteli Waldorf=Astoria w ramach sieci Hilton (źródło: Wikipedia). ~ 155 ~
− Nie, Wick będzie wolał najmodniejsze hotele. – Pomyślał przez chwilę, a potem wymienił tuzin nazw z pamięci. Z torebki wyciągnęłam długopis i kartę papieru, na której je spisałam. − Muszę wykonać telefon, przepraszam. – Darcy wyszedł do kuchni. Zdobyłam numery telefonów i zaczęłam dzwonić do każdego po kolei. Najpierw pytając o Lydię, potem o Wicka. Nic. Jane, ciągle dzwoniąc do Lydii, dekoncentrowała mnie. Kiedy operator z czwartego hotelu powiedział „Proszę poczekać chwilę” i usłyszałam dźwięk połączenia, sekundę zajęło mi zdanie sobie sprawy, co się działo. − Darcy! Darcy wszedł do pokoju w tym samym momencie, gdy Wick podniósł słuchawkę. − Mam nadzieję, że chodzi o obsługę hotelową i dlaczego to zajmuje tak długo – wybełkotał Wick po drugiej stronie, wystraczająco głośno, byśmy to usłyszeli. Darcy wziął do ręki słuchawkę. − Dzwonię, żeby potwierdzić numer pokoju, proszę pana – powiedział zmienionym głosem. − Co? Nie zadzwonił pan przed chwilą do nas? Jak pan możesz dzwonić do pokoju i nie znać numeru? Nie musiałeś pan wybierać numeru do cztery dwa siedem? Darcy natychmiast się rozłączył. − Dziewczyny, nie sądzę, żebyście musiały ze mną jechać – powiedział nam. – Sam dam sobie radę. Oczywiście zignorowałyśmy go z Jane i podążyłyśmy za nim do drzwi. Darcy nie protestował, po prostu usiadł na przedzie taksówki i dzwonił gdzieś przez cały czas. Jane trzęsła się. ~ 156 ~
− Nie wierzę, że Lydia jest taka nieodpowiedzialna. Na pewno są pijani. A ona ma jeszcze tupet, żeby używać swojej karty kredytowej na płacenie za drogi pokój w hotelu, żeby robić Bóg wie co. Jestem najgorszą siostrą na świecie! − Jane, jak to może być twoja wina? Lydia powinna wiedzieć lepiej. Oparła się plecami o siedzenie i zakryła twarz rękami. − A ja myślałam, że wszystko będzie w porządku, odkąd ponownie zeszłam się z Charlesem. Oczywiście nie mogłam mieć aż tyle szczęścia. – Byłam pewna, że pobyt Charlesa i jego rodziny w Grecji nie pomagał. Zatrzymaliśmy się przed hotelem i nikt z nas nie czekał na boya hotelowego, żeby otworzył nam drzwi. Wpadliśmy do środka, a wysoki, umięśniony mężczyzna, cały ubrany na czarno podszedł do Darcy’ego. − Nie można wejść na piętro pokoi gościnnych bez klucza. Nie chciałem wzywać ochrony, zanim przybyliście. − Ochrony? – Jane była spanikowana. − Załatwię to – zapewnił nas Darcy. Podszedł do kontuaru i powiedział coś do menadżera. Mężczyzna w czerni stał na straży obok nas, ale nie odezwał się słowem. – Idziemy. – Darcy skierował się z nami w stronę windy. Wsunął kartę w czytnik windy i nacisnął guzik na czwarte piętro. − Skąd wytrzasnąłeś klucz? – zapytała Jane. Darcy zignorował ją. Wiedziałam, że próbował się opanować. Gdy drzwi się otwarły, ukazując czwarte piętro, ramieniem zablokował drzwi windy. − Musimy to zrobić po mojemu. Wy jesteście na zewnątrz, a ja przyprowadzę do was Lydię. Sam zajmę się Wickiem. Ruszyliśmy do pokoju 427 i usłyszeliśmy głośną muzykę rozlegającą się ze środka, nim jeszcze skręciliśmy w korytarz. Mężczyzna w czerni ~ 157 ~
oparł się o ścianę obok drzwi i założył ręce na piersi. Darcy zaprowadził mnie i Jane do drugich drzwi. Zapukał do nich. − Obsługa hotelowa – zawołał. Usłyszeliśmy chichot. Głos Wicka dotarł do nas z drugiej strony drzwi: − Zapomniałeś pan o czymś, bo przed chwilą byłeś pan tutaj… – Drzwi otworzyły się szeroko. Wick zatrzymał się w pół kroku, gdy stanął twarzą w twarz z Darcy’m. jego koszula była rozpięta, twarz nieogolona, włosy były kompletnym bałaganem. Jego oczy były przekrwione i opuchnięte. Darcy popchnął Wicka na bok i wszedł do pokoju. Instynktownie podążyłam za nim, chociaż powiedział, żebym tego nie robiła. Pokój był jednym wielkim nieładem. Na stoliku leżała pusta butelka po szampanie, a tuż obok stała otwarta, prawie pusta butelka po winie. − Czego ty do cholery chcesz, Will? – Wick zatoczył się, gdy wracał na kanapę. − Lydia? – zawołal Darcy. Jane wbiegła do pomieszczenia i załapała się za brzuch, widząc jego wnętrze. Usłyszeliśmy jęk dobiegający zza kanapy. Jane pobiegła tam i na podłodze znalazła na w pół przytomną Lydię. Wyglądało na to, że zaraz zwymiotuje. Gdy Lydia spojrzała w górę, żeby sprawdzić co się stało, rzuciła siostrze ironiczny uśmieszek. − Nie tylko ty masz chłopaka. – Czknęła. - Uważasz mnie za dziecko, ale spójrz na mnie. Luksusowy hotel, seksowny chłopak, szampan. ~ 158 ~
− Zobacz. – Wick ruszył w stronę Lydii. – Wszystko z nią w porządku. Trochę się bawiliśmy, olaliśmy co nieco. Nie ma powodu, żeby wzywać policję funduszu powierniczego… To się wydarzyło tak szybko, że z początku nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, co się działo. Darcy złapał Wicka za koszulę i rzucił nim o ścianę. Mężczyzna w czerni wszedł do pokoju i stanął na baczność. Chciałam, żeby wkroczył między ich dwóch. Bałam się o Darcy’ego. − Złaź ze mnie, Will. – Wick próbował odepchnąć Darcy’ego, ale ten się nie ruszył. − Jane – powiedział spokojnie Darcy. – Wyprowadź stąd Lydię. Zabierz ją do mojego pokoju. Mężczyzna w czerni podał Jane klucz. Pomogłam Jane dźwignąć Lydię z podłogi. Jej cało było bezwładne i cała śmierdziała alkoholem. Lydia jęknęła i próbowała nas odepchnąć, ale nie miała ani siły, ani równowagi, by to zrobić. − Nie chcę iść. Chcę się bawić. Dlaczego ty musisz wszystko psuć? − Zamknij się, Lydia! – krzyknęła Jane. Lydia, zaskoczona podniesieniem głosem Jane, wstała i próbowała się pozbierać. (Nawet ja byłam nieco wystraszona w tamtym momencie – krzycząca Jane była bardziej wstrząsająca niż Darcy przyszpilający Wicka do ściany). − Chodź. – Jane wyciągnęła Lydię z pokoju. Zdałam sobie sprawę, że nie mogę się ruszyć. Wiedziałam, że powinnam była ruszyć za Jane, ale byłam zbyt przestraszona, żeby zostawiać Darcy’ego samego z Wickiem. − Typowy Will przychodzący i niszczący moją zabawę – powiedział Wick, a powolny uśmiech pojawiał się na jego ustach. – Nigdy nie ~ 159 ~
aprobujesz żadnej z moich dziewczyn, co nie, Will? Teraz jest jak ostatnim razem, kiedy wszedłeś mi w drogę. Tamta kochała mnie tak samo mocno jak ta. Cóż mogę powiedzieć? Wychodzi na to, że nieźle sobie radzę z paniami. Darcy rzucił Wicka na podłogę, który uderzył o nią głucho. − Nawet nie myśl, żeby wspominać moją siostrę. – Darcy trząsł się. – Wick, chciałbym, żebyś kogoś poznał. To jest pan Meryton. Jest szefem ochrony w firmie mojego ojca. – Wskazał głową na mężczyznę, który wciąż się nie odzywał i stał na baczność przez cały czas. – Już wie, co zrobiłeś. Wick spojrzał w górę z nienawiścią w oczach. Darcy kontynuował: − Zabierze cię do swojego biura, żeby wyjaśnić ci, jak bardzo ograniczone są twoje możliwości. Ponadto wyjaśni ci różne nakazy ograniczające, które zostaną wystosowane w imieniu mojej rodziny, rodziny Jane oraz w imieniu Lizzie. Wick wstał z podłogi. On i Darcy stali kilka centymetrów od siebie. − Typowy Will ukrywający się za pieniędzmi tatusia – zaszydził Wick. Darcy nachylił się do niego. − Nie, ostatnim razem zrobiłem błąd, ukrywając się. Teraz robimy to publicznie, a ty nie będziesz się miał gdzie schować. Wszyscy będą wiedzieli, jaką naprawdę jesteś osobą. Podchodząc z panem Merytonem na bok, Darcy zostawił milczącego Wicka i zaczął rozmawiać z ochroniarzem. Wick, będący kompletnym bajzlem, kołysał się do przodu i do tyłu. Spojrzał na mnie, możliwe po raz pierwszy zdając sobie sprawę, że jestem w pokoju. ~ 160 ~
− Lizzie, jak mogłaś? Will Darcy, z wszystkich ludzi. Przecież sama powiedziałaś, że jest rozpuszczonym snobem, prawda? Zamarłam przerażona, że Darcy mógł to usłyszeć. Poczułam do siebie wstręt nie tyle za to, że tak o nim myślałam, ale za powiedzenie o tym Wickowi. Wick podszedł do mnie. − On uważa, że jest o niebo lepszy od nas. − Nie wciągaj mnie do tego. − A więc nareszcie dowiedziałaś się tego, co próbowałem ci powiedzieć. Ci ludzie nie są nic warci oprócz tego, co możesz od nich dostać. Śmieszne, bo siostra Willa nie była nawet tego warta. – Zachichotał. Coś we mnie pękło. Stałam tam i patrzyłam na tę okropną osobę robiącą sobie żarty z wykorzystania siostry Darcy’ego. Złapał mnie za ramię. − Wiedziałem, że to była tylko kwestia czasu, nim zobaczyłaś rzeczy tak samo jak ja. Nie stój tutaj i nie udawaj, że jesteś lepsza niż ja. Ty też chcesz się liczyć, nie? Wiesz, że granie na pianinie nie wystarczy. Jesteś w Longbourn, bo chcesz grać na najlepszych pianinach w najlepszych miejscach. Nie masz się czego wstydzić. Ale robisz z siebie idiotkę, jeśli sądzisz, że dasz sobie radę tylko dzięki samemu talentowi. Potrzebujesz znajomości. Talentu i znajomości. Ty masz część z talentem, ale masz go po to, żeby zdobyć znajomości bez względu na koszty? Odepchnęłam go. Wick nachylił się do mnie i wyszeptał do ucha: − Nie bądź naiwna. Ty i ja jesteśmy ulepieni z tej samej gliny. − Zostaw ją w spokoju! – Darcy podszedł, żeby zainterweniować, ale zanim zdałam sobie sprawę z tego, co robię, moja pięść weszła w bezpośredni kontakt z twarzą Wicka. ~ 161 ~
Wick upadł na podłogę, a ból pojawił się w mojej prawej dłoni. Oczy Darcy’ego były szeroko otwarte, gdy stał nad nieprzytomnym ciałem Wicka. − Au! – Złapałam się za pulsującą rękę. Darcy szybko pobiegł do kuchni i do ręcznika włożył trochę lodu. Nigdy jeszcze nikogo nie uderzyłam. Tak właściwie nigdy o tym nie myślałam na poważnie. Oczywiście, że pragnęłam to zrobić przez pierwsze tygodnie w Longbourn, ale nigdy nie pomyślałabym, że naprawdę to zrobię. Darcy złapał mnie za rękę i przyłożył do niej lód. Pan Meryton klęknął przy Wicku, żeby sprawdzić rozmiar jego urazu. Spojrzał w górę i wreszcie powiedział: − Darcy. – Skinął głowa w moją stronę. – Lubię ją.
Tłumaczenie: Thebesciaczuczek Korekta: julisia123341
~ 162 ~
27. Pan Meryton czekał, aż Wick się ocknie, Darcy zaprowadził mnie do swojego pokoju, żebyśmy zobaczyli, co z Jane i Lydią. Jane była w łazience, pomagając Lydii wziąć prysznic. Darcy wszedł do kuchni i zaparzył nieco kawy. − Jakim cudem dostałeś ten pokój? – Rozejrzałam się po niesamowitym hotelowym apartamencie, który zajmował prawie całe najwyższe piętro. Usiadłam na jednej z wielkich pluszowych kanap w salonie, jaka stała przodem do olbrzymich okien ciągnących się od sufitu aż do podłogi. Z okien rozciągał się widok na Empire State Building. Byłam wdzięczna za to, że miałam cokolwiek do odwrócenia uwagi od mojej pulsującej ręki. Darcy wzruszył ramionami. − Potrzebowaliśmy klucza, żeby dostać się na górę, a to był jedyny sposób, żeby to zrobić. Jak twoja ręka? – Podszedł do mnie, rozwinął ręcznik i delikatnie sprawdził moją rękę. − To było głupie. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. − George Wickham… to w ciebie wstąpiło. − Darcy, przepraszam. − Przestań mnie przepraszać. – Wziął kolejny ręcznik i wsadził go pod zimną wodę. – Nie, że nie podobało mi się przedstawienie, ale musisz bardziej uważać na swoje ręce, Lizzie. – Nawet nie pomyślałam o tym, że mój mały wybuch może mieć wpływ na moje granie. Darcy ostrożnie owinął ręcznik wokół mojej ręki. − Dziękuję. Skinął głową.
~ 163 ~
− Nie, to ja dziękuję za pomoc. Nie wiem, co byśmy bez ciebie zrobiły – powiedziałam. Wyglądał na smutnego, słysząc mój komentarz. − Chyba rzeczywiście schowałem się dzisiaj za moimi pieniędzmi. − O czym ty mówisz? − O pokoju? O panu Merytonie? Jednak miałaś rację, co do mnie. Chwyciłam go za rękę zdrową dłonią. Wyglądał na zszokowanego. − To, co zrobiłeś, było życzliwe i miłe. I ja… ja… – Słowa ugrzęzły w moim gardle. Drzwi łazienki się otworzyły i ujrzeliśmy Jane, która prowadziła ubraną w szlafrok Lydię, trzymając ją za ramię. − Prześpisz to, a ja spróbuję wymyślić sposób, w jaki wyjaśnimy to mamie i tacie. – Zaciągnęła Lydię do sypialni i wsadziła do łóżka. Gdy Jane wróciła do nas do salonu, wyglądała na strasznie zmęczoną. − Co się stało? – zapytała, widząc moją rękę. − Och, nic takiego. – Byłam zawstydzona swoim zachowaniem. − Darcy, jak ty się możesz śmiać? – zbeształa go. Odwróciłam się i zobaczyłam, że rzeczywiście Darcy się śmiał. − Przepraszam, Jane. Śmieję się, ale… – Zwrócił się do mnie. – Ty jej chcesz powiedzieć, czy ja mam to zrobić? Bałam się, że moja reputacja zmieni się na gorsze. Nie wiedziałam, czy lepiej być znaną jako groźny typ czy przypadek dobroczynny. Ale może wtedy ludzie pomyśleliby dwa razy, nim zadarliby ze mną… Jane spojrzała ramionami.
podejrzliwie
na
naszą
dwójkę.
Wzruszyłam ~ 164 ~
− Wychodzi na to, że panna Elizabeth Bennet ukrywała przed nami jeden ze swoich talentów – powiedział Darcy. – Taki, nadmienię, o którym wolałbym wiedzieć wcześniej, bo wtedy podszedłbym do wszystkiego w zupełnie różny sposób. − Co? – Zdezorientowana Jane potrząsnęła głową. − Zdzieliłam Wicka – przyznałam. − Znokautowała go – dodał Darcy. Oczy Jane zrobiły się szersze. − Ty co? – Jej szok szybko zniknął i nim się spostrzegłam, pytała mnie jakie to było uczucie. − Przepraszam – wtrącił Darcy. – Mimo że chciałbym rozkoszować się tymi szczegółami, muszę iść. Zarezerwowałem pokój na całą noc, więc możecie śmiało tutaj zostać. Załatwię wszystko u menadżera, więc nie będziecie musiały wyjaśniać rodzicom żadnych opłat hotelowych. Pan Meryton i ja musimy pozałatwiać kilka rzeczy. Razem z Jane podziękowałyśmy Darcy’emu. Potem opowiedziałam Jane wszystkie szczegóły związane z zajściem w pokoju po tym, jak wyszła. − Nie wierzę Darcy’emu. Gdyby nie on… – Jane wyglądała na zbolałą. – Nie potrafię nawet o tym myśleć. Nie chcę też myśleć o tym, co ja powiem rodzicom. Coś musimy zrobić z Lydią. Po tym wszystkim nie ma mowy, żeby wróciła do Longbourn. – Wstała z kanapy i podeszła do okna. – Jestem tylko zmęczona. Nie chcę już więcej gadać o Lydii. Jutro się z nią rozprawię. Na pewno będzie nieprzytomna przez jakiś czas. Ale jest inna rzecz, o której chcę porozmawiać. − Mów. – Nie potrafiłam sobie wyobrazić, przez co przechodziła Jane. Byłam w stanie pogadać z nią o wszystkim, o czym chciała, byle tylko nie myślała o jutrzejszym koszmarze. − Co ty robiłaś z Willem Darcy’m? – Zamrugała. ~ 165 ~
Opowiedziałam jej o całym wczorajszym dniu. Wiedziała, że jego mama była jakąś artystką, ale nie zdawała sobie sprawy, że była sławną pianistką. − Więc… – zaczęła Jane. − Więc? – powtórzyłam. – Więc Will Darcy nie jest wcieleniem szatana. Ale wychodzi na to, że jestem kiepska w ocenianiu charakterów. I to prawie zniszczyło wszystkich, którzy coś dla mnie znaczyli. − Nie możesz się winić za Lydię. I tak znalazłaby Wicka. Albo jego inną wersję. Zawsze przyciąga kłopoty. Ty byłaś powodem, dla którego Darcy tutaj przyszedł. − Wiem… Miałam szczęście, że był zemną, kiedy zadzwoniłaś. Jane potrzasnęła głową. − Nie to miałam na myśli. Lizzie, nie zrobił tego wszystkiego dla mnie, ani tym bardziej żeby odegrać się na Wicku. Tak, to prawdopodobnie były dwa duże powody, ale jestem pewna, że zrobił to, bo mu na tobie zależy. Nie chciałam się przyznać, że miałam nadzieję, iż uczucia Darcy’ego do mnie się nie zmieniły. Ale nie mogłam go winić, jeśli tak się stało po tych wszystkich niemiłych rzeczach, jakie mu powiedziałam. Ostatnie dwa dni były świetne, ale nie mogły wymazać przeszłości. Moje uczucia w stosunku do niego ogromnie się zmieniły. Ja naprawdę zaczynałam troszczyć się o Willa Darcy’ego.
Tłumaczenie: Thebesciaczuczek Korekta: julisia123341
~ 166 ~
28. Resztę ferii wiosennych spędziłam gapiąc się na telefon. Naiwnie wierzyłam, że Darcy zadzwoni. Wysłał mi kilka wiadomości, w których pytał o rękę, ale to by było na tyle. Nie chciałam go nękać po wszystkim, co zrobił, żeby uratować Lydię z łapsk Wicka, ale miałam nadzieję, że chce mnie jeszcze zobaczyć. Po raz pierwszy cieszyłam się na powrót do Longbourn. Nawet przystałam na propozycję Jane, żeby jechać tam razem. Szczególnie teraz, gdy rodzice Jane zawozili Lydię oddzielnie. Po tym, jak Jane powiedziała im o zachowaniu Lydii, pan i pani Netherfield postraszyli ją, że zapiszą Lydię do surowego katolickiego internatu w Maine, mimo że byli agnostykami. Pojechali tam nawet podczas ferii, żeby Lydia zobaczyła zakonnice i mundurki i płot (i co najważniejsze – ani jednego chłopaka w zasięgu wzroku). Chyba w takich miejscach jak to potwierdza się stwierdzenie, że można kogoś przestraszyć w taki sposób, że ten ktoś całkowicie zmienia swoje zachowanie. W szkole nic się nie zmieniło po feriach, ale ja chociaż raz miałam nadzieję. Recital miał się odbyć w przeciągu kilku tygodni. Pomimo tego, że nie ćwiczyłam tyle, ile chciałam z powodu nadwyrężonej ręki, świetnie sobie radziłam z Rapsodią. Ćwiczenia z orkiestrą zaczęły się w tym samym tygodniu, kiedy wróciłyśmy do szkoły, i chociaż większość uczennic w orkiestrze gardziła mną jeszcze bardziej z powodu mojego udziału w koncercie, wszystko szło całkiem nieźle. Cieszyłam się nawet z pracy, przekonana że Darcy wróci do swoich regularnych wizyt. Ale tego nie zrobił. Gdyby nie Jane, nie wiedziałabym, że wrócił do akademiku z Pemberley. Ale na szczęście Jane chodziła z Charlesem, co znaczyło, że była radosna i szczęśliwa… i miałam okazję dowiedzieć się czegoś o Darcy’m. Jane wróciła z randki z naprawdę dobrym humorze.
~ 167 ~
− Więc Charles pomyślał, że fajnie byłoby pójść całą bandą na obiad w sobotę. − Całą bandą? − Tak. Wiem, jak bardzo boisz się takich zaproszeń, ale z pewnego powodu myślę, że może jednak chcesz z nami spędzić trochę czasu. Ale jeśli nie chcesz… Jane nie dokuczała nikomu, ale po tych wszystkich zmartwieniach, jakich jej przysporzyłam w ciągu zeszłego roku, bo nie chciałam nigdzie wychodzić, w pełni zasłużyłam na to nabijanie się. − Chyba dam radę to przeżyć. Lekko klepnęła mnie w ramię. − Dziękuję za to poświecenie. − Od tego są przyjaciele. A propos tego, wiesz, którzy przyjaciele Charlesa mają zamiar się tam wybrać? – Próbowałam wyglądać niewinnie. − Pomyślmy. Nie wiem. Charles ma sporo przyjaciół… Nie miała zamiaru tak łatwo dać mi uciec. − W porządku. Czy będzie tam Will Darcy? − Darcy… Darcy… – Jane stukała palcem w swoją wargę i wciąż powtarzała to nazwisko. – Brzmi znajomo. Tak, Darcy… Myślę, że tam będzie. − Dziękuję. Wydaje mi się, że mogłabym się zjawić. Nie chcę być niegrzeczna. Zaśmiała się. − Nie, nie chciałybyśmy tego. Poza tym, będzie niezła zabawa! Ile razy Jane kierowała te słowa do mnie? Ile razy drwiłam z jej pogodnego usposobienia? ~ 168 ~
Ale po raz pierwszy naprawdę wierzyłam, że będę się dobrze bawiła. Byłyśmy jednymi z pierwszych osób, jakie zjawiły się w restauracji. Jane usiadła obok Charlesa na szczycie stołu, a ja obok niej. Położyłam torebkę na krześle obok mnie, rezerwując je dla Darcy’ego. Kilku innych uczniów zaczęło się schodzić, wśród nich byli Colin i Charlotte, którzy usiedli dokładnie naprzeciwko mnie. Zostały tylko dwa wolne miejsca, jedno obok mnie i drugie po przeciwnej stronie stołu, dalej ode mnie. Darcy wszedł do restauracji i przeprosił za spóźnienie. Uśmiechnęłam się do niego, a on zerknął na mnie przelotnie. Zdjęłam torebkę z krzesła i położyłam ją na podłodze obok siebie. Darcy obszedł cały stół i usiadł na drugim miejscu. Charles powiedział, że jeden z jego przyjaciół napisał do niego, że nie da rady przyjechać, więc wszyscy zgromadzili się już przy stole. Mój humor całkowicie wyparował, gdy zdałam sobie sprawę, że wieczór spędzę z Jane i Charlesem, którzy pogrążeni byli w rozmowie po mojej lewej stronie, a Colinem i Charlotte siedzącymi naprzeciwko mnie i próbującymi gadać o czymkolwiek. A po mojej prawej stronie było puste miejsce. Pochylałam się nad blatem, żeby słyszeć, co mówił Darcy po drugiej stronie stołu, próbując znaleźć sposób, by włączyć się w jego rozmowę. Ale to nie miało sensu. Między nami siedziało czterech ludzi, a ja właściwie nie znałam żadnego z nich. Próbowałam też złapać jego spojrzenie, żebym mogła się do niego uśmiechnąć, by pokazać, że byłam przyjazną osobą, a nie straszną dziewczyną, która skrytykowała go za zaproszenie mnie na studniówkę. Ale Darcy po prostu gapił się prosto albo grzecznie kiwał głową w odpowiedzi na coś, co ktoś do niego powiedział. Byłam zdesperowana, bo pragnęłam potwierdzenia, że nasze przyjacielskie spotkania podczas ferii nie były fuksem.
~ 169 ~
− Więc – powiedział głośno Charles, zwracając uwagę grupy – fajnie jest wrócić. Grecja była cudowna, ale tęskniłem za przebywaniem z przyjaciółmi. – Mrugnął do Jane. – Co robiliście podczas ferii? Charles poprosił, żeby Charlotte zaczęła i powoli każdy przy stole opowiadał o swoich feriach, plażowych domkach, Europie, no i oczywiście o przymiarkach do studniówki. Cierpliwie czekałam na kolej Darcy’ego, żeby zobaczyć, czy wspomni o mnie. Ale kiedy przyszła, Darcy wzruszył ramionami. − Nic specjalnego. Spędziłem czas z rodziną. – Spojrzał na osobę siedzącą naprzeciwko niego, dając znak, że nie będzie rozwijał swojej wypowiedzi. No i dostałam potwierdzenie, ale nie takie, jakiego chciałam. Było jasne, że nie byłam już obiektem zainteresowania Willa Darcy’ego. − Lizzie? – zawołał do mnie Charles. Byłam tak oszołomiona, że nie zdałam sobie sprawy, że nadeszła moja kolej. − Och, miałam niezłe ferie, dzięki. – Spojrzałam w stronę Darcy’ego. – Odwiedziło mnie kilku znajomych i to było fajne. Ja, e, poszłam na niesamowity koncert w Carnegie Hall… − Co? Żadnych zakupów studniówkowych? – zapytał facet siedzący obok Darcy’ego. − Nie, nie idę na studniówkę. Ktoś mógłby pomyśleć, że po tym zawstydzającym wyznaniu (przynajmniej w tym towarzystwie) przy stole nastąpi niezręczna cisza. Ale na samo wspomnienie słowa „studniówka”, wokół stołu zaczęły się dyskusje o rezerwacjach na kolacje i planach na after party. Może oni nie chcieli przyjąć do wiadomości, że nie idę. Pomimo tego, że w tej zatłoczonej restauracji byłam otoczona ponad tuzinem ludzi, poczułam się osamotniona. Oczywiście to nie był pierwszy raz, kiedy tak się czułam. Jednakże to było dużo gorsze, bo nie tylko ~ 170 ~
czułam się opuszczona, ale po drugiej stronie stołu siedziała osoba, która przypominała mi, co mogłam mieć. W tamtym momencie to mogłaby być i druga strona globu, ale tam był ktoś, z kim chciałam być.
Tłumaczenie: Thebesciaczuczek Korekta: julisia123341
~ 171 ~
29. Po obiedzie Jane zaproponowała, że porozmawia z Charlesem i zapyta go, czy nie wie, co się stało, że Darcy tak się zachował, ale wiedziałam, że to było bezużyteczne. Wtedy istniała jedna rzecz, nad jaką miałam kontrolę – mój występ w przyszłotygodniowym recitalu. Rzuciłam się w wir ćwiczeń, dzień w dzień grając mój utwór. Poczułam większą presję, kiedy zauważyłam, że na plakatach zamieszczono moje nazwisko: „Rapsodia Rachmaninowa na temat Paganiniego w wykonaniu Elizabeth Bennet oraz Longbourn Orchestra”. Podczas lekcji gapiłam się w stolik i udawałam, że to klawisze, na których w głowie po raz kolejny grałam Rapsodię. Byłam w Longbourn, żeby zdobyć wykształcenie, żeby być lepsza w muzyce. Studniówka, chłopcy, cokolwiek innego tylko zakłócało moja uwagę. Ignorowałam rozmowy dziewczyn o potańcówce, która odbywała się na tydzień przed recitalem. Pędziłam obok nich, kiedy oglądały magazyny modowe na korytarzu. Nawet nie zerkałam na ich modne sukienki. Nigdy w życiu nie byłam aż tak skupiona na występie. Złościłam się nawet, kiedy orkiestra nie potrafiła za mną nadążyć albo któraś nie trafiła w nutę. Część mnie była przekonana, że robiły to specjalnie, że wśród uczennic panowało pragnienie, bym poniosła klęskę. Ale ja miałam zamiar zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby wywalczyć moją część. Mogły nawalić, ale kiedy zaczęłam grać, nie istniało nic, co mogłyby zrobić, żeby mnie zatrzymać. Nadszedł dzień występu. Na chwilę widziałam się z rodzicami na późnym lunchu, ale ledwie mogłam jeść. Moje nerwy zaczęły mnie pokonywać. Audytorium w Longbourn było starym budynkiem z witrażami i wielkim balkonem. Tam odbywały się nasze wszystkie występy muzyczne i teatralne. Audytorium mogło pomieścić prawie pięćset osób. ~ 172 ~
Tradycją było zapraszanie rodziców na recital, po którym odbywało się wystawne przyjęcie. Usiadłam za kulisami w pomieszczeniu do ćwiczeń ze słuchawkami na uszach, słuchając Rapsodii. Nasz występ był finałem wieczoru i nie chciałam, żeby przysłuchiwanie się innym występom dziewczyn z orkiestry i pozostałym pianistkom mnie dekoncentrowało. Moje nogi zaczęły drżeć. Zamknęłam oczy i wykonałam kilka ćwiczeń oddechowych, żeby się uspokoić. Prawie wrzasnęłam na całe gardło, kiedy ktoś dotknął mojego ramienia, dając znak, że nadszedł czas. Wszystkie byłyśmy ubrane w długie do ziemi, czarne suknie. Moje włosy były upięte w luźny kok, jaki zrobiła mi Jane. Czekałam w kulisach bocznych, gdy członkinie orkiestry zajmowały swoje miejsca przy oklaskach ze strony widowni. Pani Gardiner stanęła na środku sceny i gestem ręki zaprosiła mnie, bym wyszła. Próbowałam to zrobić z pewnością siebie, ale czułam, jak moje zdenerwowanie wzrastało z każdym krokiem. Spojrzałam w stronę świateł, gdy dygałam. Światła oślepiły mnie na chwilę, więc nie byłam w stanie zobaczyć widowni. Białe światełko, jakie pojawiło się w moim polu widzenia, dało mi coś do skoncentrowania się, kiedy siadałam przy pianinie. Delikatnie poprowadziłam dłonie po klawiszach. Pani Gardiner czekała na mój sygnał, by zacząć, ale ja potrzebowałam tej krótkiej chwili, by zaznajomić się z klawiszami. Na pianinie grałam już od ponad dekady, ale ten mały rytuał był czymś, co robiłam przed każdym występem. Chciałam w pewien sposób połączyć się z instrumentem, nim zagrałam. Spojrzałam na panią Gardiner i skinęłam głową. Podniosła do góry batutę i cała orkiestra przygotowała swoje instrumenty. W tym właśnie momencie aż paliłam się, by zacząć. Zdenerwowanie opadło i ten przypływ energii przepłynął przez moje ciało, kiedy z przejęciem oczekiwałam na ruch batuty, który rozpocząłby utwór. ~ 173 ~
Pani Gardiner opuściła batutę. Skrzypce zaczęły grać, a ja odpowiedziałam akordami. Początek był najłatwiejszy (jeśli cokolwiek autorstwa Rachmaninowa można było uznać za łatwe) i wkrótce zdałam sobie sprawę, że byłam w cudownej strefie, gdzie pozwoliłam swoim palcom robić to, co ćwiczyłam tak długo. Z radością śmigały po pianinie, gdy ja oddawałam się muzyce. To wtedy czułam, że naprawdę żyję. Nieważne, czy odpowiadałam orkiestrze seriami czy dużymi pakietami nut, czy cicho budowałam niecierpliwe oczekiwanie do następnej wariacji, nie było innego miejsca, gdzie chciałam być, niż w Longbourn, na scenie, z tą orkiestrą. Po piętnastu minutach grania utworu, gdy zaczęłam grać osiemnastą wariację, widownia zaczęła klaskać. Ta część była moja ulubioną nie dlatego, że wykorzystano ją w wielu romantycznych filmach, ale z powodu jej piękna. Kiedy dołączyła do mnie orkiestra, poczułam gulę w gardle. Kiedy kończyłyśmy tę część, wzięłam głęboki wdech. Potrzebowałam całej energii i koncentracji, żeby dotrwać do końca. Stawiając czoło wymagającym nutom Rachmaninowa, poczułam strużkę potu, która powoli torowała sobie drogę po boku mojej twarzy. Możliwe, że nie oddychałam przez ostatnią minutę, kiedy uderzałam w klawisze. Każda nuta rozbrzmiewała, a ja pochyliłam się do przodu do nut. To był wyścig do końca utworu. Po ostatniej części i crescendo orkiestry wszystko ucichło, a ja zagrałam dwa ostatnie dźwięki. Z wyczerpania upuściłam ręce na kolana. Widownia wybuchła aplauzem. Spojrzałam na panią Gardiner, która pokazała, bym wstała. Kiedy tak zrobiłam, zamknęła mnie w mocnym uścisku. − Dziękuję, Elizabeth – wyszeptała mi do ucha. – To było cudowne! Skinęłam głową i podeszłam do dwóch skrzypaczek siedzących w pierwszym rzędzie, Mary i Kitty, by uścisnąć im dłonie, co było zwyczajem, kiedy grało się z orkiestrą. ~ 174 ~
Wreszcie stanęłam twarzą do widowni i zauważyłam, że wszyscy stali. Dygnęłam i wskazałam ręką na orkiestrę, która wstała ze swoich miejsc. Po raz pierwszy omiotłam wzrokiem widownię. Zauważyłam, że nie każdy stał; kilka uczennic z mojej klasy siedziało i wyglądało na znudzonych, ale ich rodzice wydawali się być pod wrażeniem. A potem w trzecim rzędzie ujrzałam moich rodziców, obojgu po policzkach ciekły łzy. Prawie zaczęłam szlochać, ale widok Darcy’ego, Georgiany i ich mamy stojących obok moich rodziców wygonił łzy z moich oczu.
Tłumaczenie: Thebesciaczuczek Korekta: julisia123341
~ 175 ~
30. Przyjęcie obyło się w Holu Założycieli, w tym samym miejscu, gdzie wcześniej poszłam na spotkanie na początku semestru. Wszystko było pięknie udekorowane kwiatami i świecami. Miałam trudności ze znalezieniem rodziców. Za każdym razem, gdy próbowałam ich zlokalizować, ktoś podchodził do mnie i gratulował. Po prawdzie większość osób, jaka do mnie podchodziła, była dorosłymi. Nawet inspirujące wykonanie Rachmaninowa nie miało tyle siły, by wymazać znaczek stypendium z mojej twarzy. Podziękowawszy dyrektorce za jej miłe słowa, ruszyłam prosto w kierunku jedzenia, bo wiedziałam, że to właśnie tam będzie mój tata. − Tutaj jesteś! – krzyknął, trzymając talerz pełen surowych warzyw w kawałkach. Mama podeszła i uścisnęła mnie mocno. − Och, Lizzie! – Poczułam, jak drgał mój policzek, gdy przytulała mnie do siebie. – Byłaś cudowna. Twój tata i ja jesteśmy z ciebie tacy dumni. Tata nachylił się i złożył całusa na moim czole. − Niesamowita. Nie mam pojęcia, skąd wytrzasnęłaś swój talent. Na pewno nie masz go po nikim z nas. Mama zdzieliła go. − Obiecałeś, że jej nie zawstydzisz. Moi rodzice byli zawsze nazbyt przewrażliwieni, jeśli chodziło o zachowanie w Longbourn. Nigdy się nie pilnowali, kiedy byłam w szkole, w domu i na pewno nie przejmowali się tym, że zawstydzają mnie na oczach znajomych z Hoboken, ale myślę, że mama i tata czuli się bardziej skrepowani przez longbournowskich rodziców niż ja przez nich.
~ 176 ~
− Lizzie! – Georgie podeszła do mnie z tuzinem czerwonych róż. – To dla ciebie. Od nas wszystkich. − Dziękuję ci! – Powąchałam kwiaty. – Nie musieliście. − Nonsens. – Claudia Reynolds dołączyła do nas i złapała moje dłonie. – To zwyczaj, by dać solistce róże. Szczególnie po takim występie. Byłaś genialna, moja droga. − Dziękuję pani. Nie macie pojęcia, ile to dla mnie znaczy, że przyszliście. – Wciąż nie potrafiłam uwierzyć, że Claudia Reynolds wiedziała, kim byłam, ale w tamtym momencie istniała tylko opinia jednej osoby, którą chciałam usłyszeć. Z nadzieją odwróciłam się do Darcy’ego. Podszedł do mnie i pocałował w policzek. − Niesamowite. − Dzięki. Nie wierzę, że przyszliście. − Oczywiście przyszliśmy. Za nic nie chcieliśmy tego przegapić. – Uśmiechnął się do mnie i na chwilę wyczułam, że Darcy z ferii wiosennych powrócił. Po raz drugi tego wieczoru ogarnęła mnie nagła potrzeba. Ale tym razem nie, by zagrać, ale wyjaśnić co nieco. Złapałam Darcy’ego za ramię i zaczęłam wyprowadzać go z pomieszczenia. − Możemy pogadać? – zapytałam. − E, pewnie. – Wydawał się być zaskoczony moją pewnością siebie, ale na pewno nie był aż tak zszokowany jak ja. Wyszliśmy na zewnątrz Holu, a on stał ze zdezorientowaną miną. − Więc… – Próbowałam zrozumieć, co chciałam mu powiedzieć. Od tygodni nie chciałam niczego innego, jak tylko z nim pogadać, ale miałam wrażenie, że to on by gadał. Zadałam sobie sprawę, że przez większość ~ 177 ~
czasu, odkąd go znałam, to on zaczynał rozmowę, a moją robota było niemiłe odpowiadanie. – Przepraszam, Darcy. Naprawdę przepraszam. Darcy spojrzał na mnie. − Wciąż ci powtarzam, że nie musisz mnie za nic przepraszać. − Mam za co. Przepraszam, że powiedziałam Wickowi te wszystkie okropne rzeczy o tobie, że myślałam, że byłeś tym nadętym i zarozumiały snobem. – Jego szczęka zacisnęła się, gdy usłyszał te słowa. – Ale chodzi mi o to, że nie byłeś snobem. Ja nim byłam. Miałeś rację… Rzeczywiście miałam problem z ludźmi, którzy mieli pieniądze. Wokół siebie zbudowałam mur… Nie chciałam, żeby mnie zraniono. Kiedy spotkałam cię po raz pierwszy, wydawałeś się być taki sam jak każdy inny chłopak z Pemberley, a ja nie chciałam zmienić zdania, pomimo twoich wysiłków, żeby poznać mnie lepiej. Byłam taka uparta. Przerwałam na chwilę. − Może rzeczywiście mamy więcej ze sobą wspólnego niż myślałam – dodałam. – Nie chcesz zaufać żadnemu uczniowi ze stypendium. I nie winię cię za to po tym, co zrobił Wick i co z tego wynikło… Po wszystkim jesteś w stanie mnie dostrzec, moje prawdziwe ja. Jestem przerażona sowim zachowaniem. Próbowałeś być dla mnie miły, a ja cię po prostu odrzuciłam. Nie musiałeś robić tego wszystkiego, co zrobiłeś… dać mi płaszcza, podarować biletów, żeby zobaczyć twoją mamę, przedstawiać mnie swojej rodzinie ani pomagać Lydii. Tak właściwie nie winiłabym cię, gdybyś już nigdy nie chciał ze mną rozmawiać. Ale chodzi mi o to, że jestem w stanie zburzyć ten mur i mam nadzieję, że możemy być… Nagle nie wiedziałam, co dalej powiedzieć. Nie byłam w stanie powiedzieć „przyjaciele”, bo wiedziałam tam głęboko, że nie tego chciałam od Darcy’ego. Darcy skrzyżował ręce na piersi. − Lizzie, czy to ma coś wspólnego z tym, że w przyszłym tygodniu jest studniówka? ~ 178 ~
− Studniówka? Nie, nie ma nic wspólnego. Wolno skinął głową. − Dobrze, bo powinnaś coś wiedzieć. Nie mam zamiaru zapraszać cię na studniówkę.
Tłumaczenie: Thebesciaczuczek Korekta: julisia123341
~ 179 ~
31. Słowa Darcy’ego wisiały w długo powietrzu – tak długo, że wydawało się, że przez całą wieczność. Prawda została oznajmiona. Między tym zdaniem a tym, co nastąpiło po nim, minęło kilka sekund, ale dla mnie te dwie sekundy były bolesne. Osoba może pomyśleć o wielu rzeczach podczas dwóch sekund – jaką durną była, jaką okropną osobą była, że nie była lepsza niż Caroline Bingley, że Longbourn zmieniło ją na gorsze. Desperacko próbowałam ukryć jakiekolwiek emocje przed Darcy’m. Miał pełne prawo nie chcieć iść ze mną na studniówkę, a mnie i tak nie obchodziła studniówka. Obchodził mnie Darcy. Mimo że wyraził się jasno, że nie miał najmniejszego zamiaru powtarzać tego samego błędu ponownie. To ja byłam tym błędem. Przynajmniej w ciągu tych dwóch sekund tak myślałam. − Lizzie – powiedział, wkładając za moje ucho zbłąkany kosmyk włosów. – Studniówka jest głupim, nielogicznym wydarzeniem. W ciągu ostatnich kilku tygodni widywałem kumpli proszących na studniówkę dziewczyny, których nawet nie lubili. Dlaczego? Żeby mieli partnerkę. To dziecinna tradycja, na którą nie mam zamiaru cię zabierać. Skinęłam głową. Próbując po raz drugi tego wieczoru zwalczyć łzy. Ale te były zupełnie innymi łzami niż poprzednie. Moje serce zaczynało rozdzielać się na pół. Darcy złapał mnie za rękę. − Jesteś dla mnie zbyt ważna i wyjątkowa, bym zaciągał cię na tak nudne przyjęcie – powiedział. Spojrzałam na niego. Uśmiechnął się do mnie i uklęknął na jedno kolano, mówiąc: ~ 180 ~
− Elizabeth Bennet, czy uczynisz mi ten zaszczyt i nie pójdziesz ze mną na studniówkę? Przez kilka chwil gapiłam się na niego w osłupieniu. Ale odpowiedziałam mu, klęczącemu przede mną i dającemu najlepszą możliwą propozycję. Ale nie potrafiłam się nie roześmiać w powodu jego cudownego gestu. − Tak, nie pójdę. − Czy zamiast tego unikniesz ze mną pójścia na studniówkę i dasz się zaprosić na randkę? − Tak. Wstał i objął mnie ramieniem. − Nie masz pojęcia, jakie przechodziłem męczarnie przez tych kilka tygodni. Odsunęłam się. − Dlaczego? Darcy westchnął. − Chyba zapomniałaś, kim jest moja mama. Wiedziałem, że lepiej nie zawracać ci głowy, kiedy przygotowywałaś się do koncertu. Szczególnie wiedząc, że masz niezły prawy sierpowy. Zdanie sobie sprawy, że Darcy nie ignorował mnie z powodu żadnych niemiłych uczuć, było ulgą. − A to, że nie przychodziłeś do Junction? Przygryzł dolną wargę i owinął ramię wokół mojej talii. − Przykro mi cię informować, ale mam twoje zmiany zapisane w kalendarzu, i zobaczę cię jutro wieczorem.
~ 181 ~
− Dziękuję za ostrzeżenie. – Położyłam głowę na jego klatce piersiowej. − Och. Jest jeszcze jedna sprawa, o której muszę cię ostrzec. – Czułam się tak komfortowo. Otarłam głową o jego ramię, dając mu znak, by kontynuował. – Zabiorę cię do bardzo zwyczajnego, bardzo nie pemberleyowskiego miejsca na naszą randkę. Nie będzie kryształów, żadnych francuskich pasztetów z gęsiej wątróbki, i co najważniejsze, żadnych szalonych przyjęć studniówkowych. Tylko ty, ja i pyszne włoskie jedzenie. − Brzmi idealnie.
Tłumaczenie: Thebesciaczuczek Korekta: julisia123341
~ 182 ~
32. Nadeszła noc balu. Jane spędziła większość dnia robiąc opaleniznę, manicure, pedicure i fryzurę. − Jesteś pewna, że nie chcesz nic pożyczyć na dzisiejszy wieczór? – zapytała. Spojrzałam na dół na moje nie markowe dżinsy i koszulkę w serek i pokręciłam głową. − Nie, w porządku. Pomogłam Jane z jej sukienką, piękną, czerwoną suknią bez ramiączek. Weszłyśmy do wspólnego pokoju i zgłosiłam się na ochotnika, by zrobić wszystkim zdjęcia, zanim przyjadą media. Charlotte była równie wspaniała w jej kremowej, zroszonej paskami sukni do podłogi. Wszyscy wyglądali oszałamiająco (nawet Caroline, która przyszła z chłopakiem z miasta). Każdy włos był na swoim miejscu, każdy paznokieć pomalowany perfekcyjnie, wszystko było w standardzie godnym panny z Longbourn. Życzyłam wszystkim miłego wieczoru i zeszłam na dół długimi schodami. Pode mną widziałam dziesiątki chłopaków ubranych w smokingi, z bukiecikiem w dłoni. Jestem pewna, że mój zwyczajny wygląd był ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewali zobaczyć, ale żaden nie był tym, którego szukałam. Darcy wyszedł przed tłum. Stanął jak chory kciuk z jego dżinsami, T-shirtem, i trampkami. Skłonił się, by mnie pozdrowić i oboje się zaśmialiśmy. Trzymał mnie za rękę, gdy wsiadaliśmy do taksówki. Gdy odjeżdżaliśmy, pomyślałam o wszystkich dziewczynach, które szły dzisiaj na bal. Może były szczęśliwe z ich sztucznymi rzęsami i wpinkami we włosach. Ale to nie było to, czego ja chciałam.
~ 183 ~
To, co Darcy i ja mieliśmy, było lepsze i jakikolwiek bal czy zwyczajowa sukienka couture. Ponieważ to, co my mieliśmy, było prawdziwe.
Tłumaczenie: YeezyTaughtMe Korekta: julisia123341
~ 184 ~
Podziękowania Mimo iż moje nazwisko jest na okładce, jest tak wiele osób odpowiedzialnych za książkę w twoich rękach. Jestem bardzo szczęśliwa, że mam jednego z najlepszych redaktorów w branży, Davida Levithana. Dziękuję ci za niezmienne wsparcie mojego pisania. Nie wiem, jak robisz to wszystko, co robisz. Jesteś prawdziwą inspiracją, mój przyjacielu. Chociaż dalej nie jestem do końca przekonana, że jesteś człowiekiem. Jodi Reamer, moja nieustraszona agentka, była w moich potajemnych latach zanim jeszcze byłam publikowana. Dziękuję, że zostałaś ze mną i dalej ze mną rozmawiasz, nawet po przeczytaniu tych okropnych szkiców. Tony podziękowań dla wszystkich w Scholastic, zwłaszcza: Erin Black za powrót ze mną do Panny Austen, Elizabeth B. Parisi za wspaniały projekt okładki, Susan Jeffers Casel za twoją błyskotliwą redakcję, Sheila Marie Everett za nie branie na poważnie tego, że wybuchłam śmiechem, przedstawiając ją jako mojego wydawcę, Leslie Garych, Tracy van Straaten, Julie Amitie, Emily Sharpe i wszystkich przedstawicieli handlowych za ich stały entuzjazm. Ukłony dla Bethany Strout i Jennifer Leonard za ponowne danie mi pomocnych komentarzy. Naprawdę doceniam, że obie poświęciłyście czas, by pomóc mi z tą historią. Mogę wam zagwarantować to, że znowu będę was męczyć. To jest to, co otrzymacie za bycie tak dobrymi! Byłabym zgubiona bez Kirka Benshoffa (tata Violet) i jego niesamowitych projektów stron i wiedzy technicznej. Poważnie, kuliłabym się pod moim biurkiem, gdyby nie ty! Jestem również szczęśliwa, by mieć wielkiego przyjaciela i edytora blogów w Natalie Thrasher. Jestem wdzięczna za tak wspaniały system wsparcia przyjaciół i rodziny, która rozumie, kiedy pisarka Elizabeth idzie się schować, by pisać. Chciałabym szczególnie podziękować Stephenie Meyer za bycie ~ 185 ~
tak entuzjastyczną dla mojego piśmiennego życia i tą rozmowę o „Dumie i uprzedzeniu”, która doprowadziła mnie do pomysłu na ta książkę. Do wszystkich księgarzy, bibliotekarzy i blogerów, którzy wspierali mnie jako pisarkę – wiem jak wiele jest tam książek i jestem naprawdę zaszczycona, kiedy ktokolwiek podnosi moją. Dziękuję za danie mi szansy. I oczywiście jest Jane, cudowna panna Austen. Nikt nigdy nie mógłby dotknąć tego, co stworzyłaś. „Dżampreza i uprzedzenie” jest po prostu moją próbą, by oddać hołd twojej błyskotliwej pracy i celebrować cię jako, co zawsze będzie wiadome – jedną z największych pisarek wszechczasów.
~ 186 ~
O autorce
Elizabeth Eulberg urodziła się i wychowała w Wisconsin, nim wyruszyła do college’u w Syracuse i rozpoczęła karierę w nowojorskim książkowym biznesie. Jako autorka „The Lonely Hearts Club” próbowała sobie odmówić chłopców, ale nie wyszło. Mieszka na obrzeżach Manhattanu z trzema gitarami, dwoma keyboardami i jedną pałeczka do gry na perkusji.
~ 187 ~