Detektyw Monk i straż pożarna Detektyw Monk jedzie na Hawaje Detektyw Monk i strajk policji Lee Goldberg Na podstawie serialu telewizyjnego Andy'ego B...
12 downloads
28 Views
2MB Size
Detektyw Monk i straż pożarna Detektyw Monk jedzie na Hawaje Detektyw Monk i strajk policji
Lee Goldberg Na podstawie serialu telewizyjnego Andy'ego Breckmana
Detektyw Monk i dwie asystentki
Podziękowania Pragnę podziękować doktorowi D. P. Lyle'owi, Williamowi Rabkinowi, Patowi Tierneyowi, Sarah Bew-ley, Ivanowi Van Laninghamowi, Rhysowi Bowenowi, Bobowi Morrisowi, Williamowi Tapply'emu, Carol Schmidt, Peggy Burdick, Markowi Murpłr/emu, Annette Mahoń, Mary Ellen Hughes, Aleksowi Brettowi, Jackowi Quickowi, Robertowi Thompsonowi i Annę Tomlin za nieocenioną pomoc przy rozmaitych morderczych kwestiach. Wszelkie błędy lub dowolności faktograficzne zaistniałe w książce obciążają wyłącznie moje konto, choć, jak mniemam, wymienione wyżej przemiłe osoby można by oskarżyć o pomocnictwo lub współudział w tych zbrodniach. Szczególne słowa podziękowania kieruję do Kerry Donovan, Giny Maccoby i Stefanie Preston, a przede wszystkim do Andy'ego Breckmana, twórcy Mońka, za jego niezwykłe wsparcie i słowa otuchy. Muszę też powiedzieć, że choć zawsze czynię, co w mojej mocy, aby zachować w książce pewną zgodność z elementami scenariuszy serialu telewizyjnego, to nie zawsze jest to możliwe, biorąc pod uwagę długi okres między ukończeniem książki a jej publikacją. W tym czasie na ekranie telewizorów mogą się pojawić odcinki, w których znajdą się szczegóły czy sytuacje kłócące się z treścią książek. Jeśli na7
tkniesz się, drogi Czytelniku, na tego rodzaju sprzeczności, wdzięczny Ci będę za wyrozumiałość. Chętnie wysłucham każdej opinii. Wejdźcie na stronę www.leegoldberg.com. I pamiętajcie, żeby dwadzieścia razy dziennie czyścić zęby nitką dentystyczną!
1 Monk dobrze się bawi Nazywam się Natalie Teeger. Jestem z krwi i kości piłkarską mamą i nawet się tym szczycę. Moja dwunastoletnia córka Julie gra w obronie drużyny Slam-mers w dziewczęcej lidze międzyszkolnej. Dziewczyny spotykają się w weekendy w parku Dolores; w soboty na treningu, a w niedziele na meczu. Tej niedzieli pojechał z nami na mecz również Adrian Monk, mój szef i legendarny detektyw. W domu nie mógł sobie znaleźć miejsca. Przez ostatnich parę dni prowadził śledztwo w sprawie brutalnego pobicia ze skutkiem śmiertelnym. Jego ofiarą był E. L. Lancaster, przeklinany powszechnie szef działu kredytów hipotecznych jednego z banków w San Francisco. W zasadzie Lancastera nie znosił nikt, kto miał okazję się z nim zetknąć. Nawet własnym rodzicom zajął nieruchomość, kiedy jego popadający w starczą demencję ojciec zapomniał o spłacie kilku kolejnych rat kredytu. Wcale nie żartuję. Lancaster naprawdę był taki milutki. Jedynym tropem, na którym Monk mógł oprzeć dochodzenie, było dziwaczne nagromadzenie nachodzących na siebie krwawych śladów po butach mordercy. . Według hipotezy kapitana Lelanda Stottlemeyera, ofiara, broniąc się, musiała zadać potężny cios, po 9
którym oszołomiony napastnik zaczął się zataczać. Porucznik Randy Disher, prawa ręka kapitana, sprawdził okoliczne szpitale, rozpytując o pacjenta, który zgłosił się do ambulatorium ze zranioną głową. Nieraz byłam świadkiem, jak Monk rozwikły-wał zagadkę morderstwa w kilka minut po przybyciu na miejsce zbrodni. W tej sprawie było jednak zbyt wielu podejrzanych, a zbyt mało tropów. Trudne dochodzenie sprawiło, że Monk bzikował bardziej niż zwykle. Jego podstawowym problemem jest obsesja na punkcie porządkowania świata, który ze swojej natury, jak wiemy, jest tworem nieuporządkowanym. To problem, z którym Monk nigdy sobie nie poradzi. W tym daremnym dążeniu oczywiście nie pozostaje osamotniony. Wszyscy odczuwamy podobną potrzebę, ale na pewno nie w takim stopniu jak Monk. Spójrzmy choćby na mnie. Moim zadaniem jest uczynić życie Mońka jak najbardziej uporządkowanym, aby on mógł się skupić wyłącznie na porządkowaniu tego, co jeszcze nieuporządkowane —jest to jego metoda pracy przy rozwiązywaniu zagadek zbrodni, co z kolei pozwala mu zarabiać na chleb i wypłacać mi pensję. Kiedy akurat nie przebywam z Monkiem, usiłuję zaprowadzić jaki taki porządek we własnym życiu, wychowując córkę i próbując stworzyć wokół niej stabilny i bezpieczny świat. Szarpię się, by opłacić rachunki, zrobić w domu pranie i sprzątanie, zawieźć Julie punktualnie do szkoły, sprawdzić, czy odrobiła lekcje, zapanować nad jej zajęciami, nad jej spotkaniami z rówieśniczkami, nad jej... Wiecie, w czym rzecz, na pewno macie to samo na głowie. 10
Nigdy mi się nie udaje ze wszystkim zdążyć. Nigdy mi się nie udaje nad wszystkim zapanować. I nigdy mi się nie uda. Dobrze to wiem. Ale próbuję mimo wszystko. Podobnie jak Monk. Tyle że ja nie wpadam za każdym razem w obsesja gdy próba zapanowania nad życiem kończy się porażką. Ponieważ nie jestem do Mońka podobna, akt porządkowania nie otwiera przede mną tej jedynej w swoim rodzaju perspektywy na otaczający świat. Perspektywy, która pozwala dostrzegać rzeczy niedostrzegane przez innych i rozwikływać zawiłe tajemnice morderstw. Nauczyłam się aprobować to, że zawsze będzie panował chaos, że nigdy się nie uda nad wszystkim zapanować i że ta nieprzewidywalna, nieuporządkowana i nieopanowana natura wszystkich rzeczy to właśnie jest życie. Nieporządek to niespodzianka. To odkrycie. To zmiana. I chociaż uporczywie próbujemy zaprowadzić w naszym życiu ład, to w głębi duszy czujemy, że właśnie ta drobina nieporządku czyni życie fascynującym. Dlaczego zatem ustawicznie się staramy, aby mimo wszystko zapanował w naszym życiu porządek? Dlaczego ja to robię? Nie wiem. Ale czasem się zastanawiam, czy nie wie tego Monk, przywracanie bowiem porządku wszędzie i we wszystkim jest jego obsesją. Wiedziałam, że nieład symbolizowany tym razem przez sprawę Lancastera okropnie go zżera, i bałam się, co Monk zacznie robić, by zrekompensować sobie te niepokoje. Dlatego w niedzielne popołudnie, w drodze na boisko piłkarskie, postanowiłam wstąpić do Mońka i zo11
baczyć, jak się miewa. Julie błagała, żebym tego nie robiła, ale naprawdę się o niego martwiłam. Jak się okazało, miałam ku temu słuszne powody. Zastałam Mońka na czworakach, czyszczącego dywan włókno po włóknie, z użyciem szkła powiększającego i szczoteczki do zębów. Nie mogłam go tak zostawić, więc mimo gorączkowych protestów Julie namówiłam go, aby pojechał z nami na mecz. Trudno było mi winić córkę za protesty. Kiedyś Monk pomagał mi trenować drużynę koszykarską Julie, co się skończyło katastrofą. Próbowałam ją pocieszać, że tym razem Monk będzie tylko widzem na trybunach. Jak mógłby więc komuś zaszkodzić? Oj, niewiele wiedziałam. Był pogodny i słoneczny dzień. W parku Dolores, gdzie odbywał się mecz, unosiły się delikatne opary mgły. Park rozciągał się na zboczu wzgórza, oddzielającego Noe Valley, dzielnicę, w której mieszkałyśmy, od śródmiejskiego zgiełku Civic Center. Widzowie mieli stamtąd wspaniały widok nie tylko na boisko, ale również na panoramę San Francisco. Drużyna Slammers stanęła naprzeciw drużyny Killer Cleats, lidera ligowych rozgrywek - i największego ligowego zabijaki. Zawodniczki Killer Cleats wychodziły z założenia, że skoro piłka nożna jest grą kontaktową, to należy ciąć równo z trawą każdego, kto stanie im na drodze. Grały o wiele za ostro, a ich trener, potężny, gniewny mężczyzna o nazwisku Harv Fel der, prowadził je krótko i brutalnie rugał każdą zawodniczkę, jeśli nie schodziła z boiska, trzymając w zębach kawałek mięsa wyrwanego żywcem z przeciwniczki. 12
Trenerzy i rodzice z obu drużyn siedzieli po tej samej stronie boiska, ale na dwóch ustawionych osobno metalowych trybunach z czterema rzędami ławek. Już na początku pierwszej kwarty jedna z zawodniczek Killer Cleats została uderzona w głowę, co pozwoliło napastniczce Slammers przemknąć obok niej i strzelić gola. Sędzia gwizdnął przeciągle, zarządzając krótką przerwę, by kontuzjowana piłkarka, Katie, mogła opuścić plac gry. Dziewczynka poczłapała chwiejnym krokiem za linię autową, z trudem powstrzymując łzy, a na boisku zastąpiła ją rezerwowa Killer Cleats. - Świetna obrona, Katie. Tak trzeba grać - pocie szył ją ze szczerego serca nasz trener, Raul Mendez, kiedy przechodziła obok niego. Mendez, ojciec czterech dziewczynek, był naprawdę przesympatycznym facetem. Katie zerknęła na niego, ale nie odpowiedziała na uwagę. - To jest według ciebie piłka nożna?! - wrzasnął Felder, zbliżywszy twarz do jej twarzy tak blisko, że Katie z pewnością poczuła, jak zza jego zaciśniętych zębów tryska ślina. - Jesteś frajerką, Katie, małym, zasmarkanym robalem. Niedobrze mi się robi. Katie wybuchnęła płaczem, a Felder przedrzeźniał jej ruchy, gdy dziewczyna rozglądała się, szukając rodziców. - Bee, uuee, do tego beksa! - rzucił za nią Felder. — Zjeżdżaj mi z oczu, bo zwymiotuję. Raul potrząsnął zdegustowany głową. - Hej, nie sądzisz, kolego, że trochę przesadzasz? To jeszcze dzieciaki. Gramy tylko w piłkę. Felder prychnął. - Tak właśnie mówi nieudacznik. 13
Mecz został wznowiony i niemal natychmiast jedna z piłkarek Killer Cleats staranowała zawodniczkę Slammers, zwaliła ją na plecy, dosłownie przebiegła po niej i zdobyła bramkę. Felder wyrzucił w górę zaciśniętą pięść i odtańczył taniec zwycięstwa. - Nienawidzę tego faceta - syknęłam do Mońka. Ale Mońka już przy mnie nie było Chodził po szczycie trybuny i usiłował przekonać ludzi do zamiany miejsc, żeby w każdym rzędzie znajdowała się parzysta liczba osób. Wstałam i ściągnęłam go z powrotem na dół. - Niech pan przestanie dręczyć ludzi - powiedziałam. - Spójrz tylko — odparł. - W tym rzędzie siedzą trzy osoby, a w następnym pięć. Wystarczy, że jedna się przesiądzie. Co za nieodpowiedzialność. Przy dzieciach powinni przecież świecić przykładem. Tymczasem zawodniczki Killer Cleats za pomocą łokci, kopniaków i przepychanek barkami przedostały się pod bramkę Slammerek, zdobywając kolejnego gola. Sędzia ani razu nie odgwizdał faulu na korzyść drużyny mojej córki. Doszłam do wniosku, że albo jest ślepy, albo jest kumplem Feldera. - Niech pan lepiej powie, jakim przykładem świeci ten trener - powiedziałam, wskazując Feldera, który znowu wykonywał swój indiański taniec triumfu. - Puśćcie im krew! - ryczał do swoich zawodniczek. - Nasza drużyna pada ofiarą morderstwa - mruknęłam. Monk wpatrzył się w Feldera. - Dzwoń po kapitana - powiedział po chwili. - Nie mówiłam tego w sensie w dosłownym. 14
- Dzwoń. — Monk poruszył niezgrabnie ramiona mi i pokręcił głową. — Powiedz, żeby zabrał kajdanki. Kiedy dotarł do nas kapitan Stottlemeyer, trwała już druga połowa, wynik brzmiał siedem do jednego, a Monk zdążył już swoim gderaniem przekonać rodziców z naszej drużyny, aby usiedli w jednym rzędzie na środku trybuny. - Potem mi państwo podziękują - powiedział na koniec. Śmiałam wątpić. Efekt może być taki, że zabronią mi przychodzić na następne mecze. Czułam na sobie złowrogie spojrzenia, ale udawałam, że ich nie dostrzegam. Stottlemeyer patrzył na mnie z dokładnie takim samym wyrazem twarzy jak rodzice. Miał na sobie Tshirt, wiatrówkę i wytarte dżinsy. Najwyraźniej nie był szczęśliwy, że w dniu wolnym od pracy wyciągają go rano z domu. - Mam nadzieję, Monk, że masz bardzo poważne powody - stwierdził głucho. - Musimy z nimi porozmawiać - powiedział Monk, wskazując na trybunę, na której siedzieli rodzice drużyny Killer Cleats. — Nie chcą mnie słuchać. - Monk, ściągnąłeś mnie tutaj, żeby przesadzić ludzi na trybunie? - Chodzi o względy bezpieczeństwa - stwierdził Monk. - Uhm... - Stottlemeyer odwrócił się plecami do Mońka, więc nie mógł zobaczyć, jak bramkarka Slammerek otrzymuje potężne uderzenie piłką, po którym Killer Cleats zaliczają kolejne trafienie. - Zmykam. - Czekaj - powiedział Monk. - Nie możesz odejść, nie aresztując trenera. 15
- Za to, że jego kibice siedzą w nieładzie na trybunie? - Za morderstwo. Stottlemeyer stanął i odwrócił się wolno w kierunku Mońka. - Nie mogę aresztować człowieka za to, że wy grywa mecz. - A za zamordowanie bankiera? - zapytał Monk. Stottlemeyer spojrzał na niego spode łba. - Chyba żartujesz? Monk wskazał na Feldera, który znowu odprawiał swój zwycięski taniec. - To wyjaśnia dziwne ślady na podłodze. - Wyjaśnia? - To rytuał. Robi to zawsze, kiedy odnosi sukces powiedział Monk. - Te kroki idealnie pasują do śladów pozostawionych w banku. Stottlemeyer podszedł z Monkiem do Feldera i obaj przyjrzeli się badawczo śladom, które zostawiał tańczący trener. - Niech mnie kule biją... - stęknął Stottlemeyer, gładząc sumiaste wąsy. Felder obrócił się do nich na pięcie i błysnął złym spojrzeniem. - Co tu jest grane, do cholery? Stottlemeyer machnął mu przed oczami odznaką policyjną. - Departament Policji San Francisco, wydział za bójstw. Jest pan aresztowany pod zarzutem zabójstwa E. L. Lancastera, dyrektora Golden State Bank. Felder zdębiał i zaniemówił. Mnie też opadła szczęka. Zresztą szczęki opadały wszystkim wokół. Stottlemeyer zakuł Feldera w kajdanki, odczytał mu prawa i zamierzał go odprowadzić. Zatrzymał się, gdy Monk chrząknął znacząco.
— Nie zapomniałeś o czymś? - zapytał delikatnie. Stottlemeyer warknął cicho, odwrócił się do widowni i podniósł wysoko odznakę, by rodzice zawodniczek z drużyny Killer Cleats mogli ją zobaczyć. —Proszę państwa, proszę mnie uważnie posłuchać — powiedział kapitan. — Macie państwo wybór: Możecie usiąść w parzystej liczbie osób w parzystych rzędach trybuny albo siadacie wszyscy w jednym rzędzie. —Dlaczego? — zapytał któryś z rodziców. —Względy bezpieczeństwa — stwierdził krótko Stottlemeyer. - Jeśli chcą państwo uniknąć mandatu, radzę słuchać tego pana. — Stottlemeyer kiwnął głową w kierunku Mońka i odszedł, prowadząc Feldera. Zawodniczki Slammers i ich rodzice zaczęli gorąco klaskać. Cieszyli się z tego, że aresztowano Harva Feldera, ale Monk inaczej zinterpretował ten aplauz. — Widzisz? - powiedział do mnie. — Każdemu się podoba, gdy wszyscy siedzą równo.
2 Monk i pechowe złamanie Nie sądzę, by przepisy gry w piłkę nożną precyzowały, jak postępować w sytuacji, gdy trener jednej z drużyn zostaje w czasie gry aresztowany pod zarzutem morderstwa. W każdym razie sędzia nie wiedział, jak sobie z tym poradzić. Rodzice zawodniczek Killer Cleats chcieli przerwać mecz i zabrać dzieci do domu. Raul chętnie na to przystał, ale pod warunkiem że na rzecz jego drużyny przyznany będzie walkower. Pił-karkom Killer Cleats ani w głowie była porażka, więc gra potoczyła się dalej. Raul prawdopodobnie wyobrażał sobie, że trauma wywołana widokiem skutego i odprowadzanego do więzienia trenera tak bardzo osłabi morale drużyny, że rzeczywiście pojawi się jeszcze szansa zwycięstwa w tym spotkaniu. Przeciwnie, cała sprawa tylko rozjuszyła dziewczyny. Wróciły na boisko, kipiąc złością jak stado wściekłych wilków. Christy Clark, napastniczka Killer Cleats, poprowadziła piłkę przez środek boiska. Była dwukrotnie szersza w barkach od pozostałych dziewcząt i parła naprzód niczym pozbawiony kierowcy rozpędzony buldożer, ścinając po drodze wszystko i wszystkich. Większość Slammerek wykazała się na tyle dużym rozsądkiem, by czmychnąć jej z drogi, nawet jeśli
18
wynik diabli wezmą, poza oczywiście moją kochaną, słodką, upartą córką. Julie nie miała najmniejszego zamiaru pozwolić, aby piłka ją minęła. Z grymasem zawziętości na twarzy z całych sił naparła na Christy. Miałam wrażenie, że słyszę, jak Julie wydaje z siebie głuchy pomruk. Zawodniczki uderzyły w siebie z siłą szarżujących jeleni, zwarły się i kopały dziko piłkę, która ugrzęzła gdzieś między nimi. W końcu to Christy udało się kopnąć piłkę i zwalić Julie z nóg. Moja córka upadła ciężko na ziemię, wydając rozdzierający wrzask, po części z bólu, po części z wściekłości. Tymczasem Christy i jej drużyna przemknęły obok Julie i zdobyły kolejną bramkę, wywołując w zespole szał radości. Dobrze przynajmniej, że nie stratowały leżącej Julie, co odebrałam jako akt niezwykłego miłosierdzia z ich strony. Zerwałam się z miejsca i czekałam niespokojnie, aż Julie wstanie na nogi. Monk pociągnął; mnie za koszulkę. - Stoisz —powiedział. - Wiem, że stoję, panie Monk — odparłam. - Ale wszyscy dookoła siedzą - stwierdził Monk. -> Robisz scenę. - Martwię się o córkę. - Co będzie, jeśli ktoś następny wstanie? Będziemy mieli dwie stojące osoby, cała reszta będzie siedzieć i zanim się zorientujesz, świat się pogrąży w anarchii. W tej chwili jednak całym moim światem była dwunastoletnia dziewczynka, która nadal nie podno-siła się z murawy. Wbiegłam na boisko. Raul pobiegł za mną. Monk wstał i machnął ludziom na obu trybunach, by również pobiegli za nami, a oni, najwyraźniej prze-
10
straszeni ostrzeżeniem kapitana Stottlemeyera, posłusznie go usłuchali. Kiedy dobiegliśmy z Raułem do Julie, siedziała już na trawie, przyciągając do siebie prawą rękę i dzielnie powstrzymując łzy. - Wszystko w porządku, kochanie? — zapytałam. Julie pokręciła głową. - Chyba złamałam rękę. - To prawdopodobnie tylko zwichnięcie - stwier dził Raul. Wiedział z doświadczenia, że dzieci wyolbrzymiają ból po niespodziewanym upadku. Ale nie znał mojej córki tak dobrze jak ja. Pewnego razu, kiedy Julie była mała, udało się jej tak rozchybotać wysokie krzesełko dla dzieci, że przewróciła się wraz z nim na podłogę. Każdy inny berbeć rozdarłby się wniebogłosy, ale Julie siedziała cicho, walcząc z naporem łez, a po chwili była wściekła, że jednak im uległa. Julie się łatwo nie poddawała. Jak jej ojciec. Nic więc dziwnego, że widok oczu mokrych od łez powiedział mi więcej niż zdjęcia rentgenowskie. Jeśli twierdziła, że ma złamaną rękę, to na pewno tak było. Podniosłam głowę i zobaczyłam, jak Monk ustawia wokół nas ociągających się rodziców. Według Monkowego myślenia, skoro jeden z widzów znalazł się na boisku, to pozostali również powinni na nim być. Monk miał zbolałą minę, chyba nawet bardziej niż Julie. Pochylił się i szepnął mi do ucha. - Weź się w garść, kobieto - powiedział. - Nie można się tak zachowywać w miejscu publicznym. - Jedziemy do szpitala, panie Monk - powiedziałam. - Skąd mógł ci przyjść do głowy tak szalony pomysł? — zapytał rozzłoszczony, gdy Raul ostrożnie dźwigał Julie na nogi. 20
- Nie widzi pan, że Julie odniosła kontuzję? powiedziałam, prowadząc ją z Raulem w kierunku parkingu. Chociaż byłam pewna, że Julie ma złamaną rękę, to wolałam nie potwierdzać jej obaw, wyrażając je na głos. - Nie możesz jej zabrać do szpitala - mówił Monk, wlokąc się daleko za nami i intensywnie kiwając na widzów, by szli za nim. — Szpitale są pełne chorych ludzi. - Właśnie dlatego tam jedziemy - odpowiedziałam. Jeśli chce pan wracać do domu taksówką, bardzo proszę. Jęknął głucho. - To tak, jakbyś dawała mi wybór między podcię ciem sobie gardła a strzeleniem sobie w głowę. Ale pojechał z nami.
Lekarz zdążył już przeprowadzić wstępne badania, a Julie wracała właśnie z gabinetu rentgenowskiego, kiedy Monk wreszcie do nas dołączył. Rozsunął energicznie kotarę wokół kozetki Julie, jakby wstępował na scenę. Panie i panowie, przed wami... Adrian Monk! Udało mu się zdobyć koszulę nocną dla pacjenta, którą włożył na ubranie, a ponadto lateksowe rękawiczki oraz maskę chirurgiczną na usta i nos. Doprawdy, wyborny widok, na który warto było czekać. Wywołał na twarzy Julie wesoły uśmiech w chwili, kiedy potrzebowała go najbardziej - nawet jeśli nie było to jego zamiarem. - Co? - zapytał Monk, absolutnie nieświadomy własnej klownady. 21
- Proszę mnie źle nie zrozumieć, panie Monk odezwała się Julie. - Ale wygląda pan naprawdę zabawnie. - Chodzi ci chyba o to, że jestem „rozumnie ubrany". - Ma pan rację - westchnęła Julie, rzucając mi krótkie spojrzenie. - Właśnie o to mi chodzi. - Miło mi słyszeć te słowa — powiedział Monk i dopiero teraz wtoczył przed kotarę wózek ze szpitalnymi koszulami, rękawiczkami i maskami chirurgicznymi, specjalnie dla nas obu. — Może jeszcze nie jest za późno, żeby was uratować. - Uratować przed czym? - zapytałam. - Za długo by wymieniać - odparł Monk. - Czarna śmierć, Ebola, szkorbut... - Tu nie można się zarazić szkorbutem — rzekła rezolutnie Julie. — Na szkorbut się choruje, kiedy się je za mało pomarańczy. - Tb opowiastki starych babć-odpowiedział Monk, wręczając nam ubiór. —Babć, które umarły na szkorbut. W tej chwili wszedł do pokoju lekarz. Jego młoda twarz była tak ponura, że bałam się, iż zaraz nam obwieści guza mózgu u Julie. - Niestety złamałaś nadgarstek — oznajmił. — Dobra wiadomość jest taka, że to nieskomplikowane złamanie. Przez parę tygodni pochodzisz z ręką w gip sie i tyle. Jeśli tylko tyle, to dlaczego przybrał tak śmiertelnie poważną minę? Może uważał, że w ten sposób będzie wyglądał na kogoś mądrzejszego i dojrzalszego i pacjenci oszczędzą mu przykrych komentarzy na temat jego młodego wieku? Właściwie wyglądał z tą miną tak, jakby połknął na lunch coś, co postanowiło jeszcze powalczyć o życie. 22
- Czy będę mogła wybrać kolor gipsu? - zapytała Julie. - Oczywiście - odparł lekarz i kiwnął ręką na pielęgniarkę. Kobieta podeszła za plecami Mońka do Julie i pokazała jej tablicę z tuzinem kolorowych próbek. W pielęgniarce było coś dziwnie znajomego, ale nie potrafiłam sprecyzować co. Miała gęste, kręcone, kasztanowate włosy z jasnymi pasemkami i stała w bardzo zdecydowanej pozie. Chodzi mi o to, że w jej postawie kryła się pewnego rodzaju zawadiacka pewność siebie, która jest jak niezagojona blizna. Była to hardość, którą można wynieść wyłącznie z ulic miasta, a nie ze spokojnych przedmieść. Człowiek wychowany na przedmieściach idzie w świat z pewnością siebie pełną nadęcia, biorącą się ze świadomości, że fundusze inwestycyjne będą na niego dobrze zarabiać. - Mamy do wyboru całą gamę kolorów — powiedział lekarz. - Ale możesz się zdecydować na biały gips i wynająć rękę jako miejsce na reklamę. - Naprawdę? - zapytała zachwycona Julie. - Ile zarobię? Zaskoczyło mnie to pytanie. Od kiedy Julie była taka przedsiębiorcza? - Tylko żartowałem — zmitygował ją lekarz. - Ale to świetny pomysł. - Julie spojrzała na mnie. Mogłybyśmy obejść nasze ulice i zajrzeć do różnych sklepików, choćby do tej małej pizzerii albo do sklepu rowerowego, może ktoś byłby zainteresowany wykorzystaniem mojej ręki jako ruchomej reklamy. Złamany nadgarstek ukazał mi córkę z zupełnie nowej strony. - Masz to jak w banku - obiecałam. 23
- Mogłabyś zaproponować zniżkę przy reklamie na obu rękach — zauważył Monk. - Ale na drugiej ręce nie mam gipsu — stwierdziła Julie. - Ale będziesz miała - odparł Monk, potakując zdecydowanie głową. - Nie, nie będzie - zaprotestowałam. - Zawsze tak się robi w tej sytuacji. Pielęgniarka z próbkami kolorów zaczęła się już irytować i stukała nerwowo nogą o podłogę. - Ale mój lewy nadgarstek nie jest złamany — powiedziała Julie. - To bez znaczenia - odparł Monk. - Taka jest standardowa praktyka medyczna. - Pan chce, żebym założył jej gips na lewy nadgarstek? — zapytał z niedowierzaniem lekarz. - Nie robicie tego bez mówienia? — zapytał zdziwiony Monk. - Nie, nie robimy. - Nie może pan założyć gipsu tylko na jedną rękę tłumaczył Monk. — Dziewczyna zatraci równowagę. - Gips nie jest aż tak ciężki - uspokajał lekarz. Mogę pana zapewnić, że Julie nie będzie miała żadnego problemu z równowagą. - Nie będzie, jeśli założy jej pan gips na obie ręce. Monk odwrócił się do mnie. - Gdzie ten facet studiował medycynę? Na twoim miejscu zabiegałbym o drugą opinię. Na twarzy pielęgniarki zaczynałam dostrzegać rosnące napięcie, jej policzki mocno się zaczerwieniły. Wyglądała, jakby miała ochotę zdzielić Mońka tą tablicą z próbkami kolorów, którą nadal trzymała w ręce. Świetnie wiedziałam, co czuje. Musiałam zakoń24
czyć tę bezsensowną dyskusję, zanim Monkowi będzie potrzebna pilna pomoc medyczna. - Panie Monk, Julie nie będzie miała gipsu na lewym nadgarstku — oznajmiłam stanowczo — ponieważ lewy nadgarstek nie jest złamany. - Nie myślisz racjonalnie. Jesteś w szoku powypadkowym. Powinnaś poprosić lekarza, żeby cię zbadał. - Monk zerknął z dezaprobatą na stojącego obok młodego chirurga. - Prawdziwego lekarza. - Nie chcę mieć gipsu na obu rękach - zaprotestowała Julie. - Bez obaw, kochanie - uspokoiłam ją. - Nawet nie ma o tym mowy. - Ależ oczywiście - uparł się Monk. - Julie nie może stąd wyjść nie zrównoważona. - Pan chyba myśli niezrównoważona - wytknął lekarz. — A nie nie zrównoważona? - Co pan może wiedzieć - rzucił Monk. - Wiem tyle, że to pan jest niezrównoważony, gdy pan pomyśli, że dziewczyna jest nie zrównoważona — powiedział z uśmiechem, zadowolony z własnej błyskotliwości. Mońka wcale to nie bawiło. - Jest pan aresztowany. - Za co? - zapytał lekarz. - Za podszywanie się pod lekarza. - Pan jest policjantem? - Jestem konsultantem policyjnym - odpowiedział Monk. - Prowadzę dochodzenia w sprawach morderstw. - Nikogo nie zabiłem - zauważył przytomnie lekarz. - Jeszcze nie - odparł Monk. - Ale zabije pan, jeśli nadal będzie pan w taki sposób praktykował jako lekarz. 25
Raptem, w przypływie złości, pielęgniarka huknęła tablicą z próbkami o ścianę, aż podskoczyliśmy ze strachu. - Dość tego, Adrianie - powiedziała. - Trudno ci w to uwierzyć, ale świat nie kręci się wokół ciebie i twoich specyficznych potrzeb. Ta dziewczyna za du żo przeszła, żeby mieć jeszcze ciebie na głowie. Więc zamknij się i pozwól nam wykonywać nasze obo wiązki. Monk aż podskoczył na dźwięk jej głosu, otwierając oczy szeroko ze zdumienia. Pielęgniarka zrobiła głęboki wdech, żeby się uspokoić, a potem spojrzała na mnie. - Bardzo przepraszam, ale obawiam się, że to kłót nia, której pani nie wygra. Proszę mi wierzyć. Jedy nym sposobem na to, abyśmy mieli trochę spokoju, jest założyć gips również na lewą rękę. Zanim zdążyłam zaoponować, pielęgniarka podeszła do Julie. - Nic się nie martw, moja droga. Jak gips wy schnie, zdejmę go, obwiążę rzepami i dam ci w pre zencie. Kiedy się pojawi Adrian, łatwo będziesz go mogła założyć, a kiedy odejdzie, szybko go zdejmiesz. I po kłopocie. Adrian? Po prostu mnie zatkało, gdy usłyszałam, jak do Mońka zwraca się w ten sposób ktoś, kogo miałam prawo uznawać za całkowicie obcą osobę. Nigdy nie słyszałam, by ktokolwiek zwracał się do niego po imieniu poza jego bratem i psychoterapeutą. Doszłam do wniosku, że tego rodzaju zażyłość musi być wyuczoną techniką uspokajania sytuacji, stosowaną przez personel szpitala podczas opieki nad pacjentami z zaburzeniami emocjonalnymi czy psychicznymi. 26
— Ewentualnie mógłbym zamknąć osobnika w szpitalu dla wariatów - dodał lekarz, łypiąc złowieszczo na Mońka spod przymrużonych powiek. - Też będzie po kłopocie. — Jestem wdzięczna za propozycję, ale chyba jednak zdecydujemy się na drugi gips - powiedziałam, odwracając się do Julie. — Może tak być? — Może - powiedziała Julie. - Chcę już iść do domu. Pielęgniarka się uśmiechnęła. — Wszyscy chcemy, prawda? Zaraz wracam. — Pie lęgniarka wyszła z gabinetu po rzeczy potrzebne do założenia gipsu. Od chwili kiedy się odezwała, Monk nawet się nie poruszył. Nie sądzę, by mrugnął powieką. Zdecydowanie, z jakim opanowała sytuację, bardzo mi zaimponowało, byłam jej nawet wdzięczna, ale nie mogłam zrozumieć, dlaczego sam fakt, że się odezwała, wprawił Mońka w takie głębokie osłupienie. Lekarz powiedział, że mamy przyjść na kontrolę za dwa tygodnie, wręczył mi receptę na środki przeciwbólowe dla Julie i wyszedł do innego pacjenta. Spojrzałam na Mońka. Wciąż stał jak wrośnięty w ziemię. — Zostanie pan przez chwilę z Julie? - zapytałam. Monk przytaknął ledwie zauważalnym ruchem gło wy. Nigdzie się nie ruszy, to pewne. Rozejrzałam się za pielęgniarką, którą znalazłam w pokoju obok, przy szafce z narzędziami. — Przepraszam — odezwałam się do niej. — Chciałam pani podziękować za pomoc. Trudno czasem dać sobie radę z prośbami mojego przyjaciela. — Jestem do tego przyzwyczajona - odpowiedziała pielęgniarka, przetrząsając wnętrze szafki. 27
- Często musi pani mieć do czynienia z ludźmi takimi jak pan Monk. Kobieta westchnęła ciężko. - Nikt nie jest taki jak Adrian. Znowu to samo. Znowu użyła jego imienia. W tonie, jakim wypowiedziała to imię, w jej silnym akcencie z New Jersey, było coś, co sprawiło, że w głębi duszy poczułam strach. Nagle ogarnęło mnie ponure podejrzenie. Przyszło mi do głowy jedyne możliwe wyjaśnienie dziwnej zażyłości tej kobiety z Monkiem. - Rozumiem, że miała pani wcześniej jakieś doświadczenia z panem Monkiem? — zapytałam, sondując delikatnie. - Można to tak nazwać - odpowiedziała pielęgniarka, odwracając się w jego kierunku z niemal tkliwym spojrzeniem. — Kiedyś robiłam to, co teraz robi pani. W tym momencie przeczytałam identyfikator przypięty do jej fartucha i moje najczarniejsze podejrzenia szybko się potwierdziły. Wróciła Sharona.
3 Monk i wielkie spotkanie Z tego, co mi powiedziano, skłonności do zachowań obsesyjno-kompulsywnych Monk miał zawsze. Jednak dopiero po śmierci żony Trudy, która zginęła w wybuchu bomby podłożonej w samochodzie, zaburzenia te owładnęły nim całkowicie. Nie mógł w ogóle funkcjonować. Departament policji przymusił go do bezpłatnego i bezterminowego urlopu oraz intensywnego leczenia psychiatrycznego. Sytuacja była tak poważna, że chcąc uniknąć hospitalizacji, Monk musiał zatrudnić prywatną pielęgniarkę, która podawała mu lekarstwa i pomagała w życiu codziennym. Tą pielęgniarką była Sharona Fleming. Sharona była rozwódką; samotnie wychowywała syna w wieku Julie. Z własnego doświadczenia wiedziałam, jak trudno jest zajmować się Monkiem w jego najgorszych chwilach i jednocześnie mieć na oku dziecko. Sharona musiała mieć w sobie pokłady sił, których pozazdrościłby jej sam Arnold Schwarzenegger. Mimo to udało jej się nie tylko doprowadzić Mońka do takiego stanu, że nie musiał przyjmować lekarstw, i wyciągnąć go z domu, ale nawet nakłonić do współpracy z policją przy najtrudniejszych śledztwach w sprawie morderstw. To dzięki niej Monk zaczął prze29
łamywać paraliżujący ból po stracie żony i stopniowo panować nad fobiami - przynajmniej na tyle, by zaświtała w nim nadzieja na odzyskanie pracy w policji. I wtedy, któregoś poniedziałkowego poranka, bez żadnego uprzedzenia, Sharona po prostu nie przyszła do pracy. Zostawiła tylko list, informując Mońka, że ponownie bierze ślub ze swoim byłym mężem, Trevorem, i na stałe wraca do New Jersey. W desperackich próbach znalezienia nowej asystentki Monk trafił na mnie, kobietę bez żadnego doświadczenia w zawodzie pielęgniarki. Byłam owdowiałą młodą matką i pracowałam jako barmanka w nędznej knajpie. Jednak potrafiliśmy się zrozumieć. Monkowi nie przeszkadzało, że nie mam kwalifikacji, więc mnie również nie. Najważniejsze było to, że miałam lepszą pracę, że każdego wieczoru mogłam sama kłaść córkę spać i że nie wymiotował na mnie żaden opój. Początkowo czułam się jak aktorka, którą sprowadzono na plan, by zastąpiła ukochaną przez wszystkich widzów postać telenoweli. Przez długie miesiące miałam wrażenie, że jestem porównywana do Sha-rony, przez Mońka i wszystkich innych z jego otoczenia, i że porównanie to nie wypada na moją korzyść. Niemniej jednak udawało nam się z Monkiem jakoś funkcjonować. Było ciężko, trzeba było wiele czasu i wiele wysiłku, jednak w końcu Monk, a także Stottlemeyer i Di-sher, zaakceptowali mnie taką, jaka jestem; zamiast oczekiwać po mnie jakiegoś klona Sharony. Zaczynałam też powoli chwytać tajniki pracy detektywistycznej. Nareszcie znalazłam posadę, która dawała 30
mi komfort, w której nawet czułam się kompetentna, i rzeczy zaczęły się toczyć dobrze jak nigdy dotąd. I nagle, do diabła, wraca Sharona! Odwróciłam się do Mońka. Ciągle stał w bezruchu. Sharona podążyła za moim spojrzeniem. - Znosi to lepiej, niż myślałam - powiedziała. - Jest w katatonii — zauważyłam. - Przejdzie mu prędzej czy później — stwierdziła Sharona. - Niech się pani cieszy z chwili spokoju, póki można. - Wolę jednak, kiedy pan Monk jest... hm, ożywiony - powiedziałam. - Tak, zauważyłam. — Rzuciła mi cierpkie spojrzenie i podeszła z przyborami do Julie. Ruszyłam za nią. Byłam wściekła, ale nie potrafiłam dokładnie powiedzieć dlaczego. Może potrafiłabym, gdybym miała jej medyczne i psychologiczne przygotowanie. Spojrzałam na Mońka. Nadal wpatrywał się szeroko otwartymi oczami w coś, czego nikt z nas nie mógł dostrzec. - Julie - powiedziałam do córki. - To jest Sharona. Julie uniosła wysoko brwi. - Ta Sharona? Sharona się uśmiechnęła. - Widzę, że ciągnie się za mną niesława. To chyba powinno mi schlebiać. - Wątpię - odparłam. Julie zerknęła na mnie i zrobiło mi się trochę głupio z powodu mojej jawnej wrogości. Sharona nie wyrządziła mi żadnej krzywdy, w każdym razie jeszcze nie. Choć z całą pewnością skrzywdziła Mońka. - Nic nie poczujesz — powiedziała Sharona do Julie. - Trzymaj spokojnie rękę, a mnie zostaw resztę. 31
Powoli zaczęła owijać bandażem złamany nadgarstek Julie. - Nawet nie powiedziałaś do widzenia - wymam rotał nagle Monk. To było zaledwie o ton głośniejsze od szeptu. - Słucham? - zapytała Sharona, zerkając w jego kierunku. — Musisz głośniej mówić. - Do widzenia. — Monk chrząknął i poruszył niezgrabnie ramionami. — Nie powiedziałaś. Sharona skupiła się na pracy, przekładając bandaż pomiędzy kciukiem, a palcem wskazującym Julie, a potem owijając go wokół nadgarstka. - To było dla twojego dobra, Adrianie. Gdybym ci powiedziała, że zamierzam odejść, nigdy byś mi na to nie pozwolił. Posypałbyś się na kawałki. - Posypałem się. - Ale mogło być jeszcze gorzej - odparła Sharona. - Nie - powiedział Monk. - Gorzej być nie mogło. - Adrianie, oboje wiemy, że to nieprawda. Byłeś już gotów na to, żeby stać się niezależny i żebym miała własne życie. Obojgu nam uczyniłam przysługę. - Okłamała go pani - zauważyłam. - Nie okłamałam - odpowiedziała Sharona i zaczęła nakładać na owiniętą rękę Julie gazę nasączoną mokrym gipsem. - Nadal jest pani w San Francisco. Wcale nie pojechała pani do New Jersey — powiedziałam. - Pojechałam - odparła Sharona. - Więc co pani robi tutaj? - zapytałam. Rzuciła mi zimne spojrzenie. - Co prawda nie jest to pani sprawa, ale powiem, że rzeczy nie ułożyły się tak, jak sobie tego życzyłam. Po zaledwie paru miesiącach pobytu w New Jersey znajomy Trevora z Los Angeles zaproponował mu
sprzedaż firmy specjalizującej się w pracach ogrodowych: ścinanie trawy, strzyżenie żywopłotów i tak dalej. Trevor bardzo chciał, żebyśmy kupili od niego tę firmę. Oznaczało to pozbycie się niemal wszystkich naszych oszczędności. — Sharona skończyła zakładać gips na prawej ręce Julie i zaczęła bandażować lewą. — Wydawało mi się, że to dobry interes, i pomyślałam, że mielibyśmy od czego zacząć nowe życie. Kupiliśmy więc firmę i przeprowadziliśmy się do Los Angeles. Przez jakiś czas wszystko się dobrze układało, ale to nie trwało długo. Poróżniliśmy się z Tre-vorem. No i wróciłam z Benjim tutaj. - Dlaczego do San Francisco? - zapytałam. - Dlaczego nie z powrotem do New Jersey? - Ponieważ wiedziałam, że samej trudno mi będzie pracować i wychowywać syna, a tutaj mieszka moja siostra. - Ja też tu mieszkam - odezwał się Monk. - Wiem, Adrianie - odpowiedziała Sharona. - Ale ty potrzebujesz więcej pomocy, niż jesteś jej w stanie udzielić. - Wtedy byłaś tu specjalnie dla mnie - powiedział Monk. - Ja byłbym więc dla ciebie. Nadal może tak być. Miałam ochotę złapać go za ramiona i solidnie nim potrząsnąć. Po co się tak mizdrzy? Przecież to ona go zostawiła. Gdzie się podział jego gniew? Zachowywał się tak, jakby to była jego wina, że Sharona wyjechała. Nagle uderzyło mnie, że według Mońka tak zapewne jest. - Chciałam do ciebie zatelefonować, Adrianie. Na prawdę chciałam. Ale po prostu nie byłam gotowa na to, żebyś znowu zagościł w moim życiu. Dość mi się wszystko skomplikowało. To mnie trochę pocieszyło. 33
- Z jakiego powodu rozstaliście się z Trevorem tym razem? — zapytał Monk. Sharona wzięła głęboki oddech i bardzo powoli wypuściła z płuc powietrze. - Trevor popełnił morderstwo - powiedziała. Wszyscy, którzy usłyszeli te słowa, poza samą Sharona, jęknęli głucho. Wszyscy, czyli ja, Monk, Julie i jakiś salowy, któremu zdarzyło się akurat obok nas przechodzić. Sama nie wiedziałam, co było bardziej zdumiewające: to, że mąż Sharony wplątał się w morderstwo, czy to, że Sharona nie zadzwoniła do Mońka, najlepszego na świecie detektywa w sprawach zabójstw, i nie powiedziała mu o aresztowaniu Trevora. Sharona posłała salowemu chłodne spojrzenie i chłopak oddalił się pośpiesznie, by roznieść sensacyjną plotkę po całym szpitalu. - Pani mąż zostaje oskarżony o morderstwo powiedziałam — i mimo to nie dzwoni pani do pana Mońka? Sharona odwróciła się do niego. - W niczym nie mógłbyś mi pomóc. Monk tylko przytaknął. Dlaczego przytaknął? Przecież to niemożliwe, żeby się zgadzał z jej słowami. Monkowi brakowało pewności siebie we wszystkim, z wyjątkiem własnych umiejętności detektywistycznych. W tym względzie zgadzał się z powszechną opinią, że w rozwiązywaniu zagadek zabójstw jest najlepszy z najlepszych. Sharona również musiała o tym wiedzieć. Ja jednak postanowiłam sobie, że będę mu o tym często przypominać, choćby po to, żeby wycisnąć z niego jakąś podwyżkę. - Pan Monk zajmuje się zawodowo rozwikły34
waniem zagadek morderstw - powiedziałam. - Jest w tym fantastyczny. - Kiedyś, specjalnie na moją prośbę, złapał mordercę psa z remizy strażackiej — pochwaliła się Julie. To wielki detektyw. - Wiem, kochana, że jest wielkim detektywem, jednak w tym wypadku nie miało to znaczenia - odpowiedziała Sharona, zaczynając owijać nasączoną gazą lewą rękę Julie. — Ponieważ mój mąż jest winny. - Przyznał się? - zapytałam. - Oczywiście, że nie - odpowiedziała Sharona. — Trevor utrzymuje, że jest niewinny. Zawsze tak mówi i zawsze kłamie. Właśnie dlatego się z nim przedtem rozwiodłam. - Może jednak tym razem mówi prawdę, a pani zostawiła go w chwili, kiedy najbardziej pani potrzebował — wyraziłam przypuszczenie. — Co jak co, ale w tych sprawach jest pani mistrzynią. - Może — powiedziała Sharona, puszczając mimo uszu mój tani przytyk. — Ale jeśli chodzi o Trevora, straciłam do niego zaufanie. Nie dopuszczę, abyśmy mieli przechodzić z Benjim przez gehennę procesu sądowego. Nie powinnam była ponownie wychodzić za niego za mąż. - Więc znowu mieszkasz w San Francisco i pracujesz w szpitalu - odezwał się Monk, stwierdzając rzeczy jak najbardziej oczywiste. - Jak to wytrzymujesz? - Praca jak każda inna - odparła Sharona. - Lepsza od tej, którą miałaś wcześniej? - zapytał Monk. - Masz na myśli pracę u ciebie? - Nie brakuje ci jej? - zapytał. - Moje życie się zmieniło, Adrianie. - Sharona 35
zerknęła na mnie, a potem znowu spojrzała na Mońka. Twoje zresztą też. Na tym zakończyła się rozmowa, w każdym razie między dorosłymi. Sharona popytała jeszcze Julie o szkołę, kończąc zakładanie gipsu i susząc go potem przez dłuższą chwilę. Następnie piłką do cięcia gipsu rozcięła formę na lewej ręce i delikatnie połączyła ją na powrót rzepami. Zawiesiła obie ręce Julie na temblakach, ułożyła równo paski na ramionach i odsunęła się trochę, by podziwiać swoje dzieło. - Jak ci się podobają, Adrianie? - zapytała. - Są wyważone - odpowiedział Monk. - Nie ma w twoim katalogu większej pochwały — oświadczyła Sharona. - To największy komplement, jaki kiedykolwiek usłyszałam z twoich ust. Miałam do Mońka żal, że skazał moją córkę ną jeszcze większe niewygody niż te, na które i tak byłą skazana, a do Sharony tylko o to, że po prostu tu była. - Czy za tydzień będę mogła grać w piłkę? - zapytała Julie. - Z gipsem na ręce? - zdziwiła się Sharona. - Na obu rękach - wtrącił Monk. - Dlaczego nie? - zapaliła się Julie. - Przecież w piłce nożnej używa się nóg, a nie rąk. - Nie sądzę jednak, aby to był dobry pomysł stwierdziła Sharona. - Ale podoba mi się taka postawa. Twardziel z ciebie. - Nazywam się Teeger - powiedziała z dumą Julie. Teegerowie nigdy się nie poddają. Nie wiem, czy Julie słała Sharonie wiadomość w moim imieniu, ale bardzo mi się to spodobało. - Wierzę — odpowiedziała Sharona, patrząc na 36
mnie. - Naprawdę miło mi było was poznać. Przykro tylko, że w takich okolicznościach. - Mnie również - odpowiedziałam. Sharona odwróciła się do Mońka. - Miło cię było zobaczyć, Adrianie. Widzę, że świetnie sobie radzisz. - Radziłem - odparł Monk beznadziejnie smutnym głosem. Byłam taka wściekła na Mońka, że miałam ochotę wyjść i zostawić go samego w szpitalu. Niech Sharona odwiezie go do domu, skoro tak się za nią stęsknił. W końcu jednak wyszłam z Julie bez słowa, a Monk po prostu ruszył za nami do samochodu, jakby w ogóle nic się nie stało. Jakbyśmy nie wpadli przed chwilą na jego dawną asystentkę i jakby w gruncie rzeczy nie zaproponował jej na moich oczach mojej posady. Jak mógł być tak mało delikatny? Jak mógł być tak samolubny? Tak M o n k o w y? Jechaliśmy w milczeniu. Nikt nie powiedział ani słowa. Wysadziłam Mońka przed jego domem i odjechałam z piskiem opon, nie upewniając się nawet, czy dojdzie do drzwi. Był dorosłym człowiekiem; jeśli nie potrafił dać sobie rady z tak prostą rzeczą jak przejście z chodnika przed domem do własnego pokoju, to jego sprawa. - Gniewasz się? - zapytała Julie. - Ależ skąd takie przypuszczenie? - odpaliłam krótko. - Ciągle się krzywisz i jesteś zaczerwieniona. To 37
przeze mnie? Przez rachunek, który nam wystawi szpital? - Nie, kochanie, oczywiście, że nie - odpowiedziałam, usiłując złagodzić ostry ton głosu. - Wcale się na ciebie nie gniewam. Byłaś niesamowita. Jestem z ciebie bardzo dumna. - Dlaczego dumna? Złamać rękę to żadne osiągnięcie. - Dlatego, że byłaś dzielna, silna i dojrzała. Zachowywałaś się bardzo delikatnie wobec pana Mońka, a on wobec ciebie okropnie. - Ib nieprawda, mamo. Pan Monk panicznie się boi szpitala, a mimo to pojechał z nami — powiedziała. — Naprawdę jestem dla niego ważna. - Oczywiście. - Teraz wie, że on jest również ważny dla mnie. - Właśnie dlatego jestem z ciebie dumna - powiedziałam. - Troszczysz się o to, co czują inni ludzie, w chwilach, kiedy powinnaś się troszczyć głównie o siebie. - Nie ma takich chwil - odparła Julie. - Kto to powiedział? - Ja sama — stwierdziła Julie. - Tak sobie postanowiłam. Tyle lat spędziłam, starając się nauczyć córkę samodzielnego myślenia, a przegapiłam chwilę, kiedy z a c z ę ł a samodzielnie myśleć. Moja córka powoli wyrastała na kogoś, kto zaczyna mieć własne przekonania i własne zdanie na temat życia. Kiedy to się stało? I dlaczego wyciskało łzy z moich oczu? Przemieniałam się w emocjonalny wrak. - Nie powiedziałaś mi jeszcze, dlaczego się gniewasz - przypomniała Julie. - Jestem zła na Killer Cleats za ostrą grę. Je38
stem zła, że stała ci się krzywda. I jestem zła, że obie ręce masz w gipsie, chociaż powinnaś mieć tylko jedną. - I jesteś zła, że wróciła Sharona. - Taak... - przyznałam. - Na to też jestem zła. - Czy pan Monk będzie nas odwiedzał, jeśli stracisz pracę? - zapytała Julie. - Mam nadzieję - odparłam.
4 Monk nie może się zdecydować Kiedy dotarłyśmy do domu, zdjęłam gips z lewej ręki Julie, zrobiłam sandwicze z grillowanym serem i podałam jej środki przeciwbólowe. Wieczorem Julie poszła wcześnie do łóżka i niemal natychmiast zasnęła jak suseł. Ja również położyłam się wcześnie spać, ale do mnie sen nie chciał przyjść. Ponowne pojawienie się Sharony w życiu Adriana Mońka przysporzyło mi naprawdę wielu trosk. Nie będę tego przed wami owijała w bawełnę. Poczułam się aagroiona. Monk nie był człowiekiem, z którym się łatwo pracuje. Zostałam zatrudniona, aby się nim zajmować byłam jego opiekunką, szoferem, sekretarką, gosposią od zakupów i jeszcze zwykłą towarzyszką. Początkowo było mi naprawdę trudno. Z biegiem czasu relacja między nami ewoluowała i w końcu wszystko stało się prostsze. Nie było już tylko tak, że ja się opiekowałam panem Monkiem. Teraz także Monk opiekował się mną. Nauczyłam się na nim polegać, a on polegał na mnie - w sposób daleki od relacji, jakie zwykle łączą pracodawcę i pracownika. Jeśli nie brać pod uwagę jego fobii i problemów emocjonalnych, to wiele nas łączyło. Oboje nagle straciliśmy współmałżonków - Mitch, mój mąż, był pilotem marynarki wojennej i jego myśliwiec został ze40
strzelony nad Kosowem. Nigdy się nie dowiedziałam, co się właściwie z Mitchem stało, a Mońka wciąż dręczyła zagadka morderstwa jego żony Trudy. Kiedy się poznaliśmy, wychodziliśmy ze swoich tragedii i próbowaliśmy wrócić do życia. Wciąż próbujemy, ale teraz mamy przynajmniej siebie i możemy się nawzajem wspierać. Bez zbędnych słów rozumieliśmy swoje cierpienie. Dobrze było mieć świadomość, że jest ktoś, kto rozumie. To naprawdę wiele znaczyło. Sprawiało, że czułam się mniej samotna. I myślę, że Monk czuł się podobnie. Poza tym po śmierci Mitcha Monk stał się w życiu mojej córki jedynym mężczyzną, który był przy niej stale obecny i na którym mogła polegać. Oczywiście spotykałam się czasem z mężczyznami, ale z żadnym nie połączył mnie prawdziwy, stały związek (raz jeden uległam niemal przystojnemu strażakowi, Joemu Cochranowi, który nadal czasem za mną goni, a ja czasem żałuję, że nie daję mu się złapać, jednak bałam się, że któregoś dnia stracę go w pożarze, tak jak na wojnie straciłam Mitcha). Wielu z nich nie przedstawiałam nawet córce, a żadnego nie zapraszałam do domu na noc. Nie chciałam, żeby Julie przywiązała się do jakiegoś mężczyzny tylko po to, aby po jego odejściu mieć złamane serce. Nigdy nie myślałam, że Julie dostrzeże w Monku kogoś więcej niż zdziwaczałego szefa mamy ani że tak bardzo będzie jej na nim zależało. Ale Julie wiedziała, jak przypuszczam, że pomimo wszystkich jego ekscentryczności może na niego liczyć. Monk w najwyższym stopniu był więźniem przyzwyczajeń i nawyków i zawzięcie się opierał wszelkim zmianom. Czasem może to być bardzo dobra cecha. Zwłaszcza z punktu widzenia dzieci. 41
Nasz trójka spędzała ze sobą wiele czasu, zajmując się codziennymi, przyziemnymi sprawami, nie mającymi nic wspólnego z pracą. Miałam więc poczucie pewnego komfortu i bezpieczeństwa i nie chciałam tego stracić. A wiedziałam, że stracę, jeśli Monk zwolni mnie z pracy i zaproponuje Sharonie jej dawną posadę. Sharona miała nade mną ogromną przewagę. To ona ocaliła Mońka i tego już nic nie zmieni. Bez względu na to, jak długo bym u niego pracowała i jak bardzo bym się z nim zaprzyjaźniła, nie byłam w stanie jej przebić. Monk wszystko wybaczy Sharonie. Ja zawsze będę druga. Napawało mnie to strachem. Ale, jak powiedziała Julie, nazywam się Teeger. Nie miałam zamiaru się poddać bez walki. Już w szpitalu sobie powiedziałam, że moja relacja z Adrianem Monkiem jest czymś, o co warto walczyć. W poniedziałek najchętniej pozwoliłabym Julie zostać w domu, ale koniecznie chciała iść do szkoły. Myślę, że miała ochotę pochwalić się gipsem i pokazać, jaka jest twarda, a ja nie miałam nic przeciwko temu. Obiecałam jej, że wieczorem przejdziemy się po ulicach Noe Valley, gdzie króluje miejscowa bohema, żeby sklepikarzom przy Dwudziestej Czwartej zaproponować reklamowanie się na ręce. Na razie Julie miała się zastanowić nad ceną, jakiej zażądałaby za umieszczenie reklamy na gipsie. Uważałam, że miała szansę znaleźć niejednego chętnego. W końcu mieszkamy w San Francisco, mieście, którego mieszkańcy entuzjastycznie patrzą na wszystko, co ekscentryczne, radykalne i szalone. 42
Nic dziwnego, że Monk czuł się tu znakomicie; znajdował wokół siebie mnóstwo rzeczy, które należało wyprostować, zrównoważyć czy uporządkować. San Francisco. Miasto najbardziej krętej ulicy na świecie i Adriana Mońka. Widziałam w tym sens i dowód na to, że Bóg ma ogromne poczucie humoru. Julie wysiadła przed szkołą, a ja pojechałam prosto do domu Mońka przy ulicy Pine. Kiedy tam zajechałam, zobaczyłam, że na moim miejscu do parkowania stoi jakiś stary, zdezelowany volvo kombi, za którego przednią szybą spostrzegłam karnet parkingowy dla pracowników szpitala. Ten symboliczny wyraz mojej nowej sytuacji wzbudził we mnie strach. Najwyraźniej Sharona nie traciła czasu z wprowadzaniem się na moje miejsce. Będzie wojna. Teraz wiedziałam to na pewno. Otworzyłam głośno drzwi mieszkania i wmaszerowałam do środka niczym zazdrosna żona w nadziei przyłapania nieuczciwego męża na gorącym uczynku. Siedzieli przy stole w jadalni Mońka i jedli z misek płatki Wheat Chex, oczywiście bez mleka. Monk panicznie bał się mleka, nawet w cudzej misce z płatkami. - W samą porę, Natalie - ucieszył się Monk. Sharona właśnie wpadła do mnie ze śniadaniem. Przyniosła Cheksy! - Jak miło - powiedziałam, myśląc oczywiście: „Straszne!" - Wracałam z pracy do domu i pomyślałam, że wpadnę na chwilkę — wyjaśniła Sharona. - Wiem, że Adrianowi Cheksów zawsze za mało. - Skończyłaś właśnie pracę? - zapytał Monk. Przecież jest dziewiąta rano. 43
- Niestety mogłam przyjąć tylko tę piekielną nie dzielną zmianę, pozostałe zmiany zajmują bardziej doświadczone pielęgniarki. Cóż mogłam zrobić? Pra ca była mi potrzebna. W ten, och, jakże subtelny, sposób Sharona oczywiście dawała do zrozumienia, że wolałaby odzyskać dawną posadę. Było już dostatecznie źle, że próbowała przekupić Mońka Cheksami. - W takim razie kto odwiózł Benjiego do szkoły? — zapytał Monk. - Siostra. Mieszkamy u niej, dopóki nie stanę na nogi — odparła Sharona. — Wobec problemów Trevora z prawem może to jednak trochę potrwać. - Myślałam, że ma pani zamiar wystawić go do wiatru - przypomniałam sobie. - Chciałam, ale nadal mamy wspólne konto w banku, które Trevor oczyścił z resztek naszych nędznych oszczędności na opłacenie adwokata. - Jestem pewna, że pan Monk mógłby wam pomóc powiedziałam. - Nie mogę pożyczyć pieniędzy od Adriana - odparła Sharona. - Nie — przyznał Monk. - Nie możesz. - Chodzi mi o to, że jeśli pan Monk wydobędzie Trevora z więzienia, nie będzie pani musiała mieszkać u siostry ani opłacać adwokata - wyjaśniłam, odwracając się do Mońka. - Nie prowadzi pan w tej chwili żadnego śledztwa, prawda? - Jeśli Sharona twierdzi, że on jest winny, to na pewno jest - odpowiedział Monk. - Skąd ta pewność? - zapytałam. - Ponieważ policja go zatrzymała i siedzi w więzieniu — odpowiedział Monk. - To znaczy, że jest winny, dopóki nie udowodni swojej niewinności. 44
- O ile wiem, powinno być odwrotnie. - Nie w tym przypadku - stwierdził Monk. - Nawet pan nie poznał dowodów w sprawie - zauważyłam. - Nikt go o to nie prosił — wtrąciła Sharona. - Może ktoś wreszcie powinien - stwierdziłam. - Może ktoś nie powinien wtrącać się do spraw, które do niego nie należą — rzuciła Sharona. - Pan Monk rozwiązywał zagadki, o których wszyscy mówili, że są absolutnie nie do rozwikłania. - Wiem — powiedziała Sharona przez zaciśnięte zęby. — Dlatego że przy większości z nich stałam u jego boku. - Tylko na początku, przy mało interesujących śledztwach, zanim pan Monk nabrał wprawy — powiedziałam. - Ja pracowałam z nim przy klasycznych zbrodniach, które rozsławiły jego imię. Na podstawie jednej ze spraw chciano nawet nakręcić film, tej z alibi astronauty, który twierdził, że nie zabił żony, bo orbitował w tym czasie wokół Ziemi w promie kosmicznym. - Słyszałam o tym - powiedziała Sharona. - Czy w tym filmie asystentką Adriana nie miała być gorąca Azjatka wykazująca niezwykłe umiejętności we wschodnich sztukach walk? Niewielka to zmiana w filmowym scenariuszu, bo lubię chińską kuchnię, nie jestem brzydka, a jak trzeba, to potrafię też przywalić. Ale tak czy siak, niech ją szlag trafi, że miała czelność o tym wspomnieć. - Staram się wytłumaczyć tylko, że dla pana Mońka rozwikłanie sprawy pani męża to bułka z masłem powiedziałam. - Dlaczego pani nie chce, żeby mąż się znalazł na wolności? - Nic pani nie wie o mnie i Trevorze. 45
- Wiem, że siedzi w więzieniu, a pani chce, żeby tam siedział - stwierdziłam. - Ja też tego chcę - wtrącił Monk. — Stanowi zagrożenie dla społeczeństwa. Stanowił zagrożenie dla Mońka. Jeśli Trevor wyjdzie z więzienia, będzie to znaczyło, że Sharona znowu zniknie. Monk był tak samolubny, że wolał, aby niewinny człowiek gnił w więzieniu, niż on miał ryzykować utratę własnego komfortu. - Trevor przez całe życie był łajdakiem i złodziejaszkiem, zawsze wypatrywał łatwej okazji, żeby się wzbogacić — mówiła Sharona. — Wykorzystywał każdego, kto się nawinął pod rękę, nawet własną rodzinę. Mówiłam, że miał tę firmę ogrodniczą, prawda? Więc powiem wam jeszcze, że pod nieobecność właścicieli wracał do ich domów, włamywał się i kradł drobiazgi, które sprzedawał potem na eBayu... pod własnym imieniem i nazwiskiem. - Skoro z niego taki półgłówek, to co pani w nim widzi? - Nie jest głupi, po prostu nie myśli — odpowiedziała Sharona. - To różnica. Cały jego problem polega na tym, że żyje chwilą. Nigdy nie myśli o konsekwencjach. To oczywiście stanowi też o jego uroku. Na pewno to mnie do niego przyciągnęło. Dwa razy. - Sharona ma okropny gust, jeśli chodzi o mężczyzn - powiedział Monk. - Kiedyś spotykała się z jakimś facetem z syndykatu. - Syndykatu? - zdziwiłam się. - W ten sposób my, ludzie zawodowo walczący o przestrzeganie prawa, nazywamy przestępczość zorganizowaną — wyjaśnił Monk. - Jeśli byłeś policjantem w siedemdziesiątym piątym roku — stwierdziła Sharona. 46
- Z tego, co pani mówi, Trevor nie wygląda mi na szczególnie niebezpiecznego przestępcę — powiedziałam. - Dlaczego pani uważa, że jest zabójcą? - Ponieważ zabił - odparła rozdrażniona. — Pewna kobieta, u której opiekował się ogrodem, niespodziewanie wróciła wcześniej do domu i przyłapała go na rabunku. Trevor stracił głowę, chwycił lampę i ją uderzył. Jestem pewna, że nie chciał jej zabić. Ale to nie usprawiedliwia tego, co zrobił. - Popełnił rzecz nie do wybaczenia — powiedział Monk. - Zwabił cię do New Jersey słodką gadaniną i obiecankami, zmusił do porzucenia ludzi, którzy potrzebowali cię najbardziej, do pchnięcia ich w nieprzeniknioną, czarną otchłań rozpaczy, rozciągającą się na dnie ich biednych umęczonych dusz. Monk zauważył, że patrzymy na niego zdumione, więc dodał szybko: - Poza tym Trevor zamordował człowieka, a to też niedobrze. Sharona zerknęła na mnie. - Jest już późno, dużo później niż myślałam, chy ba już pójdę — powiedziała. Miała absolutną rację. - Po co ten pośpiech - odezwał się Monk. - Moglibyśmy zmierzyć kostki lodu w zamrażalniku i upewnić się, że tworzą idealne sześciany. Pamiętasz, jak lubiłaś to robić każdego ranka? - Ty to lubiłeś Adrianie - odparła Sharona. - Dla mnie to był kierat. - Dobrze, a cóż to znaczy kierat? - spytał Monk, jakby prosił wszystkich o odpowiedź zgodnym chórem. Kierat to czynności, które uwielbiamy bezustannie wykonywać. - Nie sądzę - odpowiedziała Sharona. 47
- Taka definicja jest na pewno w słowniku - powiedział. — Możemy sprawdzić. - Oczywiście, sprawdźmy—powiedziała Sharona. Idź po słownik. Poczekam. Monk posłał w moją stronę szeroki uśmiech. - Ależ z niej żartowniś, co? Cięte riposty to taka nasza zabawa. Popatrz, natychmiast do niej wróciliśmy, prawda? Jakby Sharona nigdy bezmyślnie mnie nie zostawiła. Pasujemy do siebie jak dwa wygodne nowe buty z jednej pary. - Chyba masz na myśli stare buty — powiedziała Sharona. - Kto chciałby nosić stare buty?—Monk potrząsnął głową i spojrzał na mnie. - Rozumiesz teraz, o czym mówię? Samo złoto. Naprawdę powinnaś zacząć to spisywać. Może powinnam po prostu paść na kolana i bić przed nią pokłony. Oczywiście nie powiedziałam tego głośno, ale z mojej twarzy z pewnością można było wyczytać, co myślę, w każdym razie Sharona mogła to wyczytać. Wzięła swoją torebkę i szybkim krokiem podeszła do drzwi. - Naprawdę muszę iść - powiedziała. - Jeśli zaraz nie wyjdę, zasnę za kierownicą. - Potrzebna ci nowa praca - powiedział Monk. - Na przykład jaka? - zapytała Sharona. - Mam być supermodelką? Szefem kuchni? Międzynarodowym szpiegiem? Bo nic innego nie potrafię. - Mogłabyś wrócić do zawodu prywatnej pielęgniarki - zasugerował Monk. - Mogłabyś się poświęcić codziennym potrzebom samotnej wydezynfekowa-nej osoby, a nie tym dziesiątkom nieumytych obcych ludzi, którzy prychają na ciebie zarazkami i płynami ustrojowymi. 48
Patrzyłam na niego, nie wierząc własnym uszom. Czy on rzeczywiście powiedział to, co mi się wydawało, że słyszę? Czy nie widzi, że stoję obok? Czy nic już nie obchodzą go moje uczucia? Najwyraźniej odpowiedzi na pytania powinny brzmieć: „Tak", „Nie" i „Nie". Gdyby były to pytania na teście oceniającym wrażliwość i ludzką przyzwoitość, Monk oblałby z hukiem. - To wielka odpowiedzialność, której dzisiaj na pewno bym nie podołała - odpowiedziała Sharona. -Ale pomyślę o tym, Adrianie. Pewnie się jeszcze spotkamy. Wyszła. „Pewnie się jeszcze spotkamy"? Co miała na myśli? Przecież nie mieszkali na jednej ulicy i nie poruszali się w tym samych kręgach towarzyskich. Nie było mowy, aby tak po prostu wpadli na siebie, przy tej czy innej okazji, na przykład w sklepie spożywczym, gdy Monk układa wino według rocznika i kształtu butelek. Sharona mogła tylko zaplanować to spotkanie. A przecież jeszcze dwadzieścia cztery godziny temu ukrywała się przed Monkiem. Teraz dała sygnał, że znowu będzie obecna w jego życiu. Skąd taka zmiana? Powiem wam skąd. Otóż Sharona odkryła, że wbrew jej najskrytszym obawom Monk wcale nie darzył jej nienawiścią za tamto nagłe odejście. Fakt ten niespodziewanie otworzył przed nią różnorakie możliwości, których wcześniej nie brała pod uwagę, jak choćby odtworzenie w każdym szczególe dawnego życia w San Francisco, jak gdyby w ogóle nie było tych paru minionych lat. 49
- Czy to nie wspaniale, że wróciła Sharona? — zapytał Monk. - Jestem wręcz oszołomiona z radości. - Wyczuwam w tobie jakąś zadrę - zauważył Monk. - Doprawdy?—rzuciłam z przekąsem. — Musi pan być detektywem. - Dlaczego w tak piękny i radosny dzień okazujesz tyle gniewu? - Dlatego - powiedziałam, wycelowawszy w niego palec. - Pan dostał jakiegoś kręćka! - Nie podoba ci się, że jestem szczęśliwy? - zapytał. - Przeciwnie, panie Monk, podoba mi się, i to bardzo. Nie podoba mi się tylko to, co z tego wybuchu radości wynika. - Że nie jestem smutny? Trudno mi było uwierzyć, że tak wolno myśli. - Czy pańskie życie jest aż tak nędzne, odkąd jestem pana asystentką? - zapytałam. - Nie bardziej niż zwykle. - Więc dlaczego chce mnie pan wyrzucić z pracy? - Ależ nie chcę - odparł. - Dwa razy w mojej obecności, i to bardzo mało subtelnie, zaoferował pan Sharonie moją posadę. - Jak możesz tak mówić? Absolutnie nie mógłbym cię zwolnić — powiedział Monk. - Po tym wszystkim, przez co razem przeszliśmy? Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. - Naprawdę? - Jesteś mi potrzebna do życia, Natalie. Nie wiesz tego jeszcze? - Nawet pan nie wie, jaką czuję ulgę i jak bardzo chciałam usłyszeć od pana te słowa - powiedziałam, 50
czując się trochę zażenowana i zawstydzona. Jak mogłam tak mylnie ocenić Mońka? — Kiedy zobaczyłam, z jakim entuzjazmem przyjął pan powrót Sharony, byłam przekonana, że zamierza pan oddać jej moją posadę. - Och, nie bądź niemądra – powiedział Monk. Przecież wystarczy mnie dla was obu. Serce mi zamarło. - Co pan ma na myśli? - Możecie się mną dzielić - odpowiedział Monk. Zawsze potrzebowałem więcej czasu i troski, niż mogła mi to zaoferować jedna osoba. To idealne rozwiązanie. - Pan chce zatrudnić nas obie jako swoje asystentki? - Czy to nie cudowne? Mogłybyście przychodzić na zmianę, jedna przed południem, druga po południu. Albo jedna w jednym tygodniu, a druga w następnym. Ja się potrafię dostosować. Jestem pewien, że dojdziecie do porozumienia. Otarłam z oczu łzy i poczułam, jak policzki znowu pałają mi gniewem. - Czy będzie nam pan wypłacał dwie pełne pensje? - Dlaczego miałbym wypłacać pełną pensję za wykonywanie połowy pracy? Natalie, pomyśl racjonalnie. - W porządku, myślę racjonalnie. Ledwie udaje mi się wyżyć z pensji, jaką teraz otrzymuję od pana, pracując na p e ł e n etat - oświadczyłam. — Nie ma najmniejszej możliwości, abym mogła wyżyć z połowy tego, co dostaję. - Możesz poszukać drugiej pracy - stwierdził Monk. 51
- Nie chcę drugiej pracy - odpowiedziałam. - To mogłabyś wykorzystać wolny czas na robienie porządku w domu - sugerował Monk. - Bóg jeden wie, ile jest rzeczy do porządkowania w każdym domu. - Panie Monk, nie mam zamiaru z nikim się dzielić swoją posadą. - Natalie. Ona wróciła. Ludzie, którzy ode mnie odchodzą, już nigdy nie wracają. Nie mogę pozwolić jej odejść. W sensie emocjonalnym nawet rozumiałam jego uczucia. Kiedy Monk był dzieckiem, opuścił go ojciec, który dopiero co niespodziewanie znowu się pojawił. Monk stracił żonę, która nigdy już do niego nie wróci. W końcu rzuciła go Sharona, ktoś, kto był mu niezbędny do życia. Nie jestem psychiatrą, ale było dla mnie jasne, że Monk musiał zgnieść w sobie wściekłość na Sharonę i zaaprobować jej powrót, aby w ten sposób walczyć ze swoim poczuciem niepewności. Przenikliwa obserwacja, prawda? Możecie do mnie mówić „pani doktor Natalie" i dać mi własny program telewizyjny. W sensie praktycznym musiałam się jednak liczyć z realiami, i on również. - Pan mnie w ogóle nie słucha, panie Monk — powiedziałam. - Nie stać mnie na utratę połowy pensji i nie mam zamiaru użerać się dla pana z dwiema posadami. - W takim razie co mam zrobić? - Dokonać wyboru - powiedziałam. - Albo Sharona, albo ja. - To niesprawiedliwe - powiedział Monk. - Niesprawiedliwe? - powiedziałam. - Jak pan może patrzeć mi w oczy i mówić coś o sprawiedliwości? 52
- Nie wiem, może dlatego, że myślę racjonalnie, a ty nie? Niestety, nie mogę powiedzieć, że odpowiedziałam mu błyskotliwą uwagą, która osadziła go w miejscu i kazała mu się zastanowić nad własnym brakiem wrażliwości. Przeciwnie, wyszłam z domu, trzaskając drzwiami, czym tylko wzmocniłam w nim przekonanie o własnej nieomylności.
5 Asystentka Mońka wybiera się w podróż Nie ulegało wątpliwości, że z kapitanem Stottlemeyerem miałam dużo lepszy kontakt niż Sharona. Nie mogę jednak powiedzieć, by było to wielkie pocieszenie. Początkowo zbliżała nas do siebie jedynie wspólna troska o Mońka. Momentem, który diametralnie zmienił relację między nami, był rozwód Stottleme-yera. Nie chodziliśmy ze sobą ani nic z tych rzeczy — po prostu kapitan się otworzył przede mną i zaczął mi się zwierzać ze swoich problemów. Przypuszczam, że nie miał nikogo, przed kim mógłby wszystko z siebie wyrzucić. Nie mógł się z tym zwrócić do porucznika Dishera, gdyż podważyłby tym samym swój służbowy autorytet. Zresztą, jak się wydawało, poza Monkiem Stottlemeyer nie miał nikogo bliskiego, w każdym razie nic nie było mi o tym wiadomo. Bardzo mi schlebiało, że Stottlemeyer znalazł we mnie osobę, której może zaufać, aleja, dopóki w życiu Mońka nie pojawiła się znowu Sharona, nie czułam się równie swobodnie, by zwierzać się Stottlemey-erowi ze swoich nieszczęść. Jednak tego dnia prosto z domu Mońka poszłam do gabinetu kapitana i opowiedziałam mu, co się stało. Nie przeszkadzało mi nawet, że obok stał Di-sher i wszystkiemu się przysłuchiwał. 54
- Nigdy bym nie pomyślał, że Sharona wróci powiedział zza biurka Stottlemeyer, odchylając się na krześle. - Między mną i Sharona było pewne erotyczne napięcie - wtrącił się Disher, stojąc w drzwiach. -Takie gorące „będzie coś z tego czy nie będzie"... — Raczej „nigdy nie będzie" — uciął sucho Stottle meyer. - To było wręcz namacalne - powiedział Disher. - Absolutnie namacalne - dodał Stottlemeyer. - Widzę, że była to mniej więcej taka sama relacja, jaka łączy nas - powiedziałam do Dishera. - Och, naprawdę? — Chodzi mi o to „nigdy nie będzie" - wyjaśniłam. - Oczywiście - odparł Disher. - Ale to się żarzy. Ludzie czują ten żar. — Rozumiem twoją sytuację, Natalie — powiedział Stottlemeyer. - Ale nie wiem, co ci poradzić. Decyzja należy do Mońka, a nie jest łatwa. — Może mi pan pomóc. — Nie chcę się opowiadać po żadnej ze stron — powiedział Stottlemeyer. - Mam duży szacunek dla Sharony. Przeszła przez piekło z Monkiem. — Wiem o tym i wcale nie chcę, żeby wchodził pan w środek tego wszystkiego - zapewniłam go. — W takim razie, czego ode mnie oczekujesz? - Chciałabym, aby dowiedział się pan szczegółów na temat tego morderstwa w Los Angeles, o które oskarżono Trevora. —Tyle mogę zrobić—powiedział Stottlemeyer i spojrzał na Dishera. - Zajmij się tym, Randy. —Przed chwilą pan powiedział, że to pan może się tym zająć. - Właśnie się zajmuję - odpowiedział kapitan. 55
Za twoim pośrednictwem. To jeden z przywilejów kapitana. - Może powinien pan raczej powiedzieć: „Zapytam Randy'ego, czy nie zechciałby się tym zająć" - odparł Disher. - A ja wówczas sprawdziłbym, jak wygląda mój kalendarz zajęć. Stottlemeyer wstał i prześwidrował Dishera oczami. - Który, jak się okazuje, jest w tej chwili akurat pusty - dokończył szybko Disher i odszedł do swojego biurka. Stottlemeyer odwrócił się do mnie. - Mogę cię zaprosić na filiżankę kawy? — zapytał. - Wspaniały pomysł — odpowiedziałam.
Poszliśmy do kawiarni po drugiej stronie ulicy, porozmawialiśmy o jego dzieciakach i o tym, jak się mają sprawy z jego dziewczyną (odnoszącą sukcesy agentką nieruchomości, której przedstawiłam kapi-tana przez nieuwagę podczas mojej katastrofalnej próby przemienienia Mońka w prywatnego detektywa; ale to zupełnie inna historia). Synowie Stottlemeyera mieli się całkiem dobrze, a związek z dziewczyną zmierzał w jak najlepszym kierunku i po raz pierwszy od stuleci kapitan czuł się szczęśliwy i odprężony. - Zycie jest naprawdę dobre - powiedział. Cieszyłam się, że jest zadowolony. Miał za sobą blisko dwa lata udręki i zasługiwał na trochę odpoczynku, w każdym razie na tyle, ile może mieć facet, który codziennie ogląda czyjeś zwłoki. Kiedy wróciliśmy do gabinetu, na biurku Stottlemeyera leżały już faksy przesłane z Departamentu Policji w Los Angeles. Stottlemeyer zaczął je prze56
glądać, a my z Disherem staliśmy z boku i czekaliśmy. Po paru chwilach kapitan westchnął ciężko i rozparł się na krześle. - Mają mocne zarzuty, Natalie - powiedział. - Co to znaczy? - zapytałam. - W całym domu znaleźli odciski palców Trevo-ra — powiedział Stottlemeyer. - To przecież oczywiste. Pracował tam. - Pracował na zewnątrz - zauważył Stottleme-yer. Z jakiej racji wewnątrz domu miałyby się znaleźć odciski palców faceta, który kosi trawę i grabi liście? Och. Jasne. Na tyle tylko przydał się mój detektywistyczny talent. - Może był ogrodnikiem pełnoetatowym? - wyraził przypuszczenie Disher. - Może podlewał też kwiatki w domu? - To możliwe - stwierdziłam. - Nie, to niemożliwe — odpowiedział Stottlemeyer. — W jego półciężarówce policja znalazła ukrytą biżuterię należącą do ofiary. - Chce mi pan powiedzieć, że facet daje się zaskoczyć gospodyni, kiedy kradnie jej biżuterię, zabija kobietę i zamiast zwiewać, gdzie pieprz rośnie, kręci się po domu i zbiera świecidełka? - zapytałam. - Nie wydaje się to panu dziwne? - Niezupełnie. Trzeba zacząć od tego, że po to w ogóle wszedł do domu. - Ale potem zostawia kompromitujące dowody w samochodzie, zamiast cisnąć je gdzieś przy pierwszej lepszej okazji, tak? - mówiłam dalej. - Czy on jest aż tak głupi? - Biżuteria była zbyt wartościowa, aby ją po pro stu wyrzucić - mówił Stottlemeyer. - Nie potrafił się 57
na to zdobyć, zwłaszcza po tym, ile go kosztowała kradzież. Chciał ją przetrzymać tylko do momentu sprzedaży na eBayu. - Czy Trevor ma alibi? — zapytałam. - Twierdzi, że w czasie, kiedy popełniono zbrodnię, siedział w zaparkowanym na ulicy samochodzie i jadł hamburgery z paroma facetami ze swojej ekipy. - Proszę bardzo — ucieszyłam się. — Są więc świadkowie, którzy mogą poświadczyć, że Trevor jest niewinny. - Ludzi do pracy zbierał z Sepulveda Boulevard i płacił im dniówkę w gotówce. Żadnego nie znał. Wszyscy byli dla niego tylko Jesusami albo Hectorami, chyba wiesz, o co mi chodzi. - Nielegalni imigranci - domyśliłam się. Stottlemeyer przytaknął. - Jeśli świadkowie mogący potwierdzić jego alibi rzeczywiście istnieją, w co szczerze wątpię, to albo od dawna przebywają w innym stanie, albo są z powrotem w domu za zieloną granicą. Dać się wciągnąć w śledztwo w sprawie morderstwa, to ostatnia rzecz, o której by tutaj marzyli. - Więc to koniec? — zapytałam. - Dopóki nie dojdzie do procesu i, jak sądzę, wyroku skazującego, tak, to koniec - odpowiedział Stottlemeyer. — A ty jak sądzisz? - Nie znam Sharony, ale jeśli jest taką kobietą, jak nieraz mi opowiadaliście, to jestem przekonana, że nawet jeśli ma zły gust w kwestii mężczyzn, nie wyszłaby za mężczyznę, nie miałaby z nim dziecka, nie rozwiodłaby się z nim i nie poślubiła go ponownie, gdyby ten mężczyzna był zdolny do morderstwa. 58
- Co do tego, muszę przyznać Natalie rację, kapitanie — rzucił Disher. - Jak możesz przyznawać rację czemuś, co generalnie nie trzyma się kupy? — zapytał go Stottlemeyer. - Wierzę w instynkt Sharony - odpowiedział Disher. — Nawet jeśli ona sama w niego nie wierzy. Stottlemeyer spojrzał na Dishera takim wzrokiem, jakby widział go po raz pierwszy w życiu. - Niech mnie diabli. - Może mi pan załatwić widzenie z Trevorem? — zapytałam. Stottlemeyer wolno przeniósł na mnie wzrok. - Po co miałabyś się z nim spotykać? - Chciałabym usłyszeć jego wersję wydarzeń. Stottlemeyer przyglądał mi się z uwagą przez dłuższą chwilę. - W porządku - powiedział w końcu. - Tyle mogę zrobić. - To znaczy miał pan na myśli to, że ja mógłbym to zrobić, tak? - zapytał Disher. - Miałem na myśli to, że ja mógłbym to zrobić odpowiedział Stottlemeyer. - W takim razie skąd mam wiedzieć, co pan ma na myśli, gdy mówi pan: „Tyle mogę zrobić"? - zapytał Disher. - Czy ja mam to robić czy pan? - Uwierz w swój instynkt - poradził mu Stottlemeyer, a potem się odwrócił do mnie. - Nigdy nie miałem przyjemności poznać tego Trevora, ale patrząc w jego kartotekę, widzę, że popełnił w życiu niejedną głupotę. Niekiedy wystarczy dodać do głupoty brak szczęścia i zabójstwo gotowe. Naprawdę uważasz, że jest niewinny i tylko Monk może mu pomóc? Czy boisz się, że stracisz pracę? 59
- Skorzystam z prawa do odmowy zeznań - odpowiedziałam. - Żeby uniknąć samooskarżenia. - Ale nie zostałaś zatrzymana — powiedział Disher. -1 nikt nie stawia ci zarzutów popełnienia przestępstwa. - Nikt jej nie stawia zarzutów—przyznał Stottlemeyer, sięgając po słuchawkę telefonu. - Ale jest winna. Miał rację.
Lot do Los Angeles trwa około godziny. Z lotniska w Oakland samoloty odlatują tam przez cały dzień, a bilety są naprawdę niedrogie. Umówiłam się z mamą jednej z koleżanek Julie, że odbierze moją córkę ze szkoły i zaopiekuje się nią do czasu mojego wieczornego powrotu do San Francisco. Julie będzie wściekła, że musiałam złamać obietnicę poszukania klientów na reklamę na jej gipsie, ale nadrobię to z nawiązką. Przejechałam przez Bay Bridge do Oakland, zostawiłam samochód na parkingu krótkoterminowym i najbliższym rejsem linii Southwest poleciałam do Burbank, skąd jest bliżej do centrum miasta niż z głównego lotniska Los Angeles. W samolocie zastanawiałam się nad tym, o co powinnam zapytać Trevora, ale nic mi nie przychodziło do głowy. Gdzieś nad San Jose zdałam sobie sprawę, że cała ta wyprawa jest pozbawiona najmniejszego sensu, ale było już za późno na odwrót. Zaczęłam więc rozmyślać nad prawdziwym powodem podróży. Nad więzią, która mnie łączyła z Monkiem. Nie wiem dlaczego, ale moje myśli bezwiednie podążyły ku Betonowemu statkowi. 60
W jednej z galerii sztuki w Capitoli, ciekawej nadmorskiej miejscowości niedaleko Monterey, gdzie się wychowywałam, moi rodzice kupili w latach siedemdziesiątych obraz zatytułowany Betonowy statek. Powiesili go w salonie nad kominkiem, a ja potrafiłam godzinami tam siedzieć i wpatrywać się w niego. Nawet teraz, podczas rzadkich wizyt u rodziców zdarza mi się siadać na podłodze przed obrazem, z filiżanką gorącej kawy w ręce i patrzeć na statek niczym na niezwykły pejzaż za oknem. Betonowy statek to w rzeczywistości stary wrak stojący na końcu mola w Aptos, małej nadmorskiej miejscowości między Capitolą a Monterey. Jego prawdziwa nazwa brzmiała Palo Alto, a był to jeden z dwóch betonowych tankowców zbudowanych podczas pierwszej wojny światowej w stoczni w San Francisco. Często się zastanawiałam, kto wpadł na tak genialny pomysł, aby budować okręt z betonu. Dlaczego nie zbudowano też statku z cegieł? Jak mogli się dziwić, że coś takiego nie chciało się utrzymać na wodzie i popłynąć? No, dobrze, to nie jest do końca prawda. Okręt popłynął. Raz. Palo Alto odbył jeden krótki rejs, a potem, siedemdziesiąt pięć lat temu, został odholowany na wody zatoki Monterey i osadzony na mieliźnie przy plaży, by służyć jako tancbuda. Kilka lat później potężny sztorm pogruchotał kadłub okrętu i od tego czasu wrak leży i niszczeje, pozostawiony swojemu losowi. Obraz wiszący nad kominkiem w domu moich rodziców przedstawiał przełamany na pół kadłub ginący we mgle niczym gasnąca pamięć. Obraz niezmiennie mnie oczarowywał. Za to Monk nie mógł na niego patrzeć. Przede 61
wszystkim dlatego, że patrzenie na ocean, choćby namalowany na obrazie, wywoływało w nim objawy choroby morskiej. Ale wydaje mi się, że najbardziej doskwierał mu sam wrak. Stanowił przecież coś, co należało na powrót złożyć w całość, a tymczasem został uwieczniony na płótnie w stanie nieuporządkowanym. Na Mońka obraz działał jak kryptonit na Supermana albo jak krucyfiks na wampira. Dla niego był to wizerunek nieładu, który nigdy nie zostanie uporządkowany, i z tą myślą Monk po prostu nie był w stanie się pogodzić. Za każdym razem, kiedy nas odwiedzał, musieliśmy zasłaniać obraz tkaniną. Ja tymczasem odnajdywałam w Betonowym statku kojący spokój. Odprężał mnie i pozwalał mi się skoncentrować. Oczywiście, że był to bohomaz, do tego w trochę smutnym nastroju, ale było w nim coś pięknego. Peralta, okręt bliźniaczy Palo Alto, także jest już wrakiem —jednym z dziesięciu innych niszczejących okrętów spiętych w wielki pływający falochron u ujścia rzeki Powell w Kolumbii Brytyjskiej. Nigdy go nie widziałam, ale byłam ciekawa, czy ktoś kiedyś również go namalował. Jeśli tak, chciałabym mieć ten obraz. Jest we wrakach okrętów coś, co mnie głęboko ujmuje, budzi przestrach i jest jednocześnie piękne. Ale Betonowy statek nie był dla mnie jednym z wielu takich wraków. To był m ó j wrak. Czasami odnosiłam wrażenie, że moje życie jest jak ten betonowy okręt i że toczę nieustanną walkę, by nie dać się osadzić na mieliźnie. Może życie Mońka również było jak betonowy okręt. 62
Jesteśmy jak Palo Alto i Peralta opuszczające macierzysty port w San Francisco. I jestem przekonana, że gdyby nas teraz rozdzielono, ugrzęźlibyśmy na jakiejś płyciźnie, gdzie powoli niszczyłyby nas niestrudzone morskie fale.
Do Burbank przyleciałam akurat w porze lunchu, ale nie miałam czasu, aby coś zjeść, więc jeszcze na lotnisku, po zawyżonych cenach, kupiłam paczkę chipsów i dietetyczną colę. Całe szczęście, że nie przybieram łatwo na wadze. Idąc przez halę przylotów, pochłonęłam błyskawicznie swoją „zdrową" żywność, po czym złapałam taksówkę i powiedziałam taksówkarzowi, by jechał do śródmiejskiego więzienia. Na bilet lotniczy i przejazd taksówką wysupłałam znakomitą większość swojej osobistej fortuny. Kapitan Stottlemeyer telefonicznie uprzedził władze aresztu o mojej wizycie, więc wszystko poszło gładko. Ochrona wiedziała, że jestem w drodze, i przepustka już na mnie czekała. Po przejściu przez rewizję, niemal równie rygorystyczną jak na lotnisku W Oakland, poprowadzono mnie prosto do sali widzeń. Wyglądała jak podobne sale, które widywałam w telewizji. Przedzielona była na dwie części ogromną pleksiglasową szybą, po której obu stronach ciągnął się rząd ciasnych boksów. W każdym z nich wisiała staromodna słuchawka telefoniczna na długim kablu. Człowiek mógłby pomyśleć, że przy tak zaawansowanej technice pokażą tu coś bardziej szykownego i zaawansowanego technologicznie - coś w rodzaju pól siłowych, z których korzystali w areszcie na swoim statku kosmicznym bohaterowie Star Treka — ale nic z tych rzeczy. Siedziałam pogrążona w myślach, gdy 63
nagle wyrwał mnie z nich Trevor, który zjawił się po drugiej stronie pleksiglasowej szyby. Wiedziałam, że jest w moim wieku, ale wyglądał jak wystraszone dziecko, z wysokimi, łukowatymi brwiami, zmierzwionymi włosami i pulchnymi wargami. W jego sylwetce i rysach twarzy bezsprzecznie było coś ze Wschodniego Wybrzeża, ale gdyby ktoś mnie poprosił, abym wskazała konkretną cechę, na pewno bym nie potrafiła. Miał takie samo spojrzenie jak ci wszyscy faceci w Rodzinie Soprano, choć pozbawione tej ich tłumionej wrogości — w jego oczach dostrzegałam raczej smutek, strach i niepewność. Wzięliśmy słuchawki i spojrzeliśmy sobie w oczy. Przyglądał się mojej twarzy z taką uwagą, jakby szukał na niej znaków szczególnych. Ja natomiast przypatrywałam mu się w poszukiwaniu oczywistych oznak winy. — Czyja panią znam? — zapytał po chwili. — Nazywam się Natalie Teeger — przedstawiłam się. - Pracuję u Adriana Mońka. — Mońka? - Zdawało się, że to nazwisko natchnęło go nadzieją i ulgą. — Bomba. Uff! Wiedziałem, że Sharona mnie nie opuści. Pan Monk mi pomoże? — Najpierw musi pan przekonać mnie — powiedziałam. — Po co? Jestem mężem Sharony. To nie wystarczy? Monk naprawdę wiele jej zawdzięcza, choćby za... — urwał raptem, gdyż wyczytał odpowiedź z mojej twarzy. — Sharona nie prosiła Mońka o pomoc, prawda? Naprawdę myśli, że to zrobiłem, że mogłem zabić? Przytaknęłam, a on zaczął płakać.
6 Asystentka Mońka dokonuje odkrycia W oglądaniu płaczącego mężczyzny jest coś dziwnego, co zwykle każe mi odwrócić wzrok. Jednak tym razem nie potrafiłam tego zrobić. Patrzyłam na Trevora i otwarcie obserwowałam każdą następną palącą łzę na jego policzkach, każdy grymas bólu, każde ciężkie westchnienie podnoszące pierś. Nie widziałam wielu płaczących mężczyzn, jednak kiedy już płaczą, zdaje się w tym kryć nagość, która jest bardziej intymna i obnaża bardziej niż seks. Raz widziałam płaczącego ojca. Miałam dziewięć lat. Poszłam do jego gabinetu, żeby mu pokazać, jak narysowałam naszego psa. Drzwi były niedomknięte, przed wejściem do pokoju coś mnie powstrzymało i kazało spojrzeć przez szparę. Ojciec siedział przy biurku z twarzą ukrytą w dłoniach. Jego ramiona drżały. W pewnym momencie opuścił ręce i zobaczyłam policzki mokre od łez. Ale zobaczyłam też dużo więcej. Zobaczyłam słabość. Zobaczyłam lęk. Zobaczyłam wstyd. Nie zauważył mnie, a ja nigdy nie wspomniałam słowem, że go wówczas widziałam. Nie wiedziałam, i do dzisiaj nie wiem, dlaczego wtedy płakał. Ale nigdy nie zapomnę tamtej chwili ani tamtego uczucia. Jedyne podobne wrażenia, które dzisiaj przychodzą mi 65
do głowy, to niepewność i lęk, które czuję podczas trzęsienia ziemi, kiedy zwykle twardy grunt pod nogami zamienia się nagle w galaretkę. Siedząc w sali widzeń, zastanawiałam się, czy to samo czuł ojciec, kiedy płakał, i czy to samo czuje teraz Trevor. Kiedy patrzyłam na jego twarz, widziałam wszystko to, co wówczas widziałam na twarzy ojca. Spróbujcie coś takiego udawać. To nie jest łatwe, chyba że macie u siebie na kominku Oscara albo nagrodę Emmy. Łzy płynęły Trevorowi przez dobre dwie, trzy minuty. Spostrzegłam, że jego także zaskoczyły, a nawet upokorzyły. Zrobił grymas, kilka razy odetchnął głęboko i doszedł w końcu do siebie. Potem rozejrzał się, by sprawdzić, czy ktoś widział chwilowe pęknięcie jego męskiej skorupy, ale w pokoju byłam tylko ja i strażnik, który jeśli nawet coś zauważył, nie dał tego po sobie poznać. Nawet nie starałam się udawać, że nie widziałam płaczu czy słabości, którą ten płacz obnażył. I tak kiepska ze mnie aktorka. Trevor otarł oczy rękawem więziennej drelichowej bluzy. - Ja nie zabiłem Ellen Cole — stwierdził w końcu. Po raz pierwszy ktoś powiedział mi nazwisko i imię tej biednej kobiety. - To jakim sposobem znaleziono w pana samochodzie te cuda? - Ktoś chce mnie wrobić - odpowiedział Trevor. - Komu by na tym zależało? - Temu, kto wgniótł jej czaszkę stalową lampą odparł Trevor. - Przychodzi panu ktoś do głowy? Oczywiście, że nie. Gdyby ktoś przychodził mu do 66
głowy, dawno by powiedział. Głupie pytanie, ale nie wiedziałam, o co pytać. - Nie mam pojęcia. Ścinałem u niej trawę, pieliłem rabaty, strzygłem krzaki - mówił Trevor. - Nasza znajomość nie sięgała dalej. - To skąd się wzięły pańskie odciski palców w jej domu? - Często prosiła mnie o drobne przysługi - tłumaczył. - Sięgnie pan tam? Zmiem" pan żarówkę? Przesunie pan komodę? - To była starsza kobieta? Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. - Pani nic nie wie o tej sprawie? - Szczerze mówiąc, nie — przyznałam. - Nie jestem nawet pewna, o co powinnam pana pytać. - Miała ponad trzydzieści lat, była niska, trochę wątła. Próbowała nawet flirtować ze mną, ale nigdy nie podejmowałem gry. Jestem szczęśliwym małżonkiem. Zacisnął powieki, jakby poczuł nagły ból. -W każdym razie byłem. Albo wydawało mi się, że byłem. Czym się pani zajmuje u Mońka? - Robię to samo, co kiedyś robiła Sharona - odpowiedziałam. - Ale nie tak dobrze jak ona. - Dlaczego pani tak myśli? - Ponieważ Monk chce ją przyjąć z powrotem. — Byłam Trevorowi winna tę trochę szczerości za jego łzy. - Dlaczego Sharona nie chce panu uwierzyć? - To najgorsze ze wszystkiego. Gorsze nawet niż pobyt w tym więzieniu - mówił Trevor. - Jestem ostatnim draniem. Wiem. Okłamywałem ludzi. Zawiodłem wszystkich w swoim życiu, zwłaszcza Sharonę. Ale to nie ja zabiłem. Nie mógłbym nikogo zamordować. - Skoro z pana taki kawał drania, dlaczego wróciliście do siebie? - zapytałam. 67
- Kilka łat temu przyjechałem do San Francisco odegrać małe przedstawienie powrotu do Sharony powiedział. — Chodziło tylko o to, żeby pokazać mojemu bogatemu wujowi Jackowi, że znowu się ustatkowałem. Bo kiedy Sharona mnie zostawiła, wuj się ode mnie odciął. Sęk w tym, że popadłem w hazardowe długi i chciałem, aby wuj mnie z nich wyciągnął. - Czego jednak nie chciał zrobić bez pewności, że pieniądze trafią do Sharony i dziecka — dokończyłam. Po prostu wykorzystałeś ich jako przynętę. - Uhm. W dniu, w którym mieliśmy wracać na Wschodnie Wybrzeże, Sharona wszystkiego się domyśliła. Odesłała Benjiego do siostry, a kiedy podjechałem wozem do przeprowadzki, powiedziała, co o mnie myśli. Potem zapytała, czy sam zadzwonię do Benjiego i powiem mu, jak chciałem nimi manipulować, czy też zamierzam pozostawić to jej. Chce pani zgadnąć, co wybrałem? - Zostawił pan sprawę Sharonie. Przytaknął ze wstydem głową. - Tamtej nocy, a potem każdego dnia przez kilka kolejnych tygodni, wyobrażałem sobie rozmowę Sharony z Benjim, widziałem wyraz zawodu na twarzy syna i... dostawałem mdłości. Bez przerwy wymiotowałem. Nie potrafiłem spojrzeć na siebie w lustrze. Postanowiłem więc się zmienić. - Co pan zrobił? - Znalazłem pracę kelnera w New Jersey, dodatkowo pracowałem w pralni, w ten sposób spłaciłem długi. Potem każdy zaoszczędzony grosz wysyłałem Sharonie — mówił. - Nie było tego wiele, ale chciałem, żeby widziała, że to, co zarobię, oddaję jej. W końcu zdobyłem się na odwagę i zadzwoniłem do Benjiego. Nie odłożył słuchawki, kiedy mnie 68
usłyszał, więc przyznałem się do tego, co zrobiłem, i przeprosiłem. Odtąd dzwoniłem do niego raz na tydzień, potem dwa razy na tydzień, a któregoś dnia zacząłem znowu rozmawiać z Sharona. — Tak krok po kroku... — powiedziałam, zawieszając głos. — Bardzo mi zależało, żeby tym razem nam się udało, bardziej niż na czymkolwiek innym na świecie. I naprawdę myślałem, że tak jest, a Sharona widzi, że nie jestem już tym samym człowiekiem. Potem zginęła Ellen Cole i spostrzegłem, jak bardzo się myliłem. Wszystko to było kłamstwo. Sharona nigdy we mnie nie uwierzyła, nigdy naprawdę mi nie zaufała. Nie wie, kim jestem. Nie chce wiedzieć. To gorsze niż egzekucja, wie pani? Wiedziałam.
Do San Francisco zdołałam wrócić na tyle wcześnie, by jeszcze tego samego wieczoru przejść się z Julie do kilku sklepów i lokali na pobliskich ulicach. Kiedy wróciłyśmy do domu, moja córka miała w kieszeni czek na trzydzieści dolarów wystawiony przez pizzerię Sorrento i reklamową nalepkę, którą miała nakleić na gips. Każdy, kto zamówi w Sorrento pizzę i powie, że dowiedział się o restauracji z reklamy na gipsie Julie, dostanie dziesięcioprocentową zniżkę. Jeśli sprzedaż będzie się dobrze rozwijać, pizzeria zapłaci też za drugi tydzień gipsoreklamy (termin, który ukuła moja córka i który sobie opatrzyłyśmy znakiem towarowym). Jednak Julie taki kontrakt nie wystarczał. Zdumiała mnie, negocjując jeszcze klauzulę o podwyżce. Jeśli dzięki jej reklamie restauracja zarobi w pierw69
szym tygodniu pięćset dolarów, to w drugim tygodniu jej honorarium wzrośnie do pięćdziesięciu dolarów. - Gdzie się nauczyłaś tak negocjować? - zapyta łam, kiedy wyszłyśmy z pizzerii. Udało się jej nawet wytargować dwa małe kawałki pizzy, które pogryzałyśmy podczas powrotu do domu. - Grasz czy nie grasz — odpowiedziała krótko. - Mówisz o tym teleturnieju z łysym prowadzącym i walizeczkami pełnymi forsy? - Ib bardzo dobry teleturniej — powiedziała Julie. Julie miała teraz silną motywację, by zrobić coś więcej, niż tylko spacerować ulicami z wystawionym gipsem. Czułam, że będzie chodzić po całej szkole, wywrzaskując głośno reklamę pizzerii Sorrento. Miałam nadzieję, że nie da dyrektorowi szkoły pretekstu do tego, by zamknął jej interes, zanim zdąży się dobrze rozkręcić. W końcu, jeśli Sharona ma przejąć moją pracę, będziemy musiały żywić się tymi kawałkami pizzy i żyć z gipsoreklamy.
7 Monk przejmuje sprawę Tego dnia obowiązek odwiezienia dzieci do szkoły spadał akurat na sąsiadkę, co oznaczało, że mogłam pospać kilka minut dłużej i nie musiałam się natychmiast ubierać. Przed wyjściem do pracy mogłam więc pół godziny poleniuchować i pochodzić po domu w szlafroku i piżamie. Tak też zrobiłam, delektując się drugą filiżanką kawy i czytając w błogim spokoju „San Francisco Chronicie". Zamierzałam już wziąć prysznic, kiedy raptem usłyszałam gwałtowne stukanie do drzwi. To zdumiewające, ile osobowości i charakteru może nieść w sobie zwykłe pukanie. Nie musiałam podchodzić do drzwi, by wiedzieć, jak poirytowany, zniecierpliwiony i gnany pośpiechem jest właściciel owych walących w drzwi kłykciów. Żeby więc wkurzyć przybysza jeszcze bardziej, w ogóle się nie śpieszyłam. Zanim stanęłam przy drzwiach, przeciągnęłam sprawę, obchodząc dwukrotnie sofę i robiąc jeszcze kółko dookoła stolika. Kiedy zerknęłam przez wizjer, przed progiem swojego domu ze zdumieniem zobaczyłam Sharonę. Nie musiałam jej otwierać, aby wiedzieć, dlaczego tu stoi o tak wczesnej porze. Nie było sensu unikać spotkania i udawać, że nikogo nie ma w domu albo że jestem pod prysznicem. I tak wiedziała, dokąd zaraz 71
się wybiorę, a doszłam do przekonania, że czeka mnie konfrontacja, której nie chciałabym odbyć przy Monku. Otworzyłam zatem szeroko drzwi i wpuściłam ją do środka, nie mówiąc nawet „dzień dobry". - Tak, pojechałam do Los Angeles i rozmawia łam w więzieniu z pani mężem - powiedziałam. Sharona przemaszerowała obok mnie. - Co pani sobie, do cholery, wyobraża? - Wyobrażam sobie, że Trevor może być niewinny — odpowiedziałam, zatrzaskując za nią drzwi. — Jestem zdumiona, że taka myśl nie przyszła również pani do głowy. - Nie zna pani jego i nie zna pani mnie — powiedziała Sharona. — Proszę się trzymać z dala od mojego życia. - W takim razie niech pani trzyma się z dala od mojego — powiedziałam. - Wcale się do niego nie mieszam. - Owszem, miesza się pani w kwestię mojego utrzymania — powiedziałam. Patrzyła na mnie przez chwilę zdziwiona. - Przepraszam. Nie wiedziałam, że nie wolno się spotykać z Adrianem Monkiem bez pani pozwolenia. Czy mam pani pokazać listy polecające? Odciski palców? Może jeszcze próbki moczu? - Niech pani nie zgrywa niewiniątka — odpowiedziałam. - Nie p r z e z p r z y p a d e k znalazła się pani wczoraj w okolicy domu pana Mońka. Obie dobrze wiemy, o co tu chodzi. - Pani naprawdę odbiło - powiedziała Sharona. Znamy się z Monkiem od lat. Odwiedziłam bliskiego przyjaciela. - Tak bliskiego, że ukrywała się pani przed nim od chwili powrotu do San Francisco. Ale kiedy się 72
pojawiliśmy w ambulatorium, od razu zauważyła pani, że pan Monk wcale nie jest na panią wściekły. I następnego ranka, proszę, kto by pomyślał, stoi pani u jego drzwi ze śniadaniem i utyskuje boleści-wie, jak ciężko się pracuje w szpitalu i jak chętnie przyjęłaby pani nową pracę. Moją pracę. — Niech mnie pani nie rozśmiesza — odparła Sha rona. — Brakuje pani podstawowych kwalifikacji, aby się zajmować Adrianem. Ma pani przygotowanie medyczne? Jakieś doświadczenie psychiatryczne? Stanęłam tuż przy niej, twarzą w twarz, choć trudno było budzić strach w różowym szlafroku i pantoflach z króliczymi uszami. — Ma pani rację. Nie mam kwalifikacji. To tylko pokazuje, jak zdesperowany był Monk, prosząc mnie o pomoc po pani niespodziewanym odejściu - mówiłam. To ja byłam dla niego wsparciem, choć nie miałam żadnego doświadczenia w postępowaniu z osobami z jego problemami. Jeśli pani uważa, że było to dla mnie łatwe, to się pani myli. Ale czegoś się jednak nauczyłam. Tego mianowicie, że pan Monk już nie potrzebuje zawodowej pielęgniarki. Potrzebuje kogoś, komu na nim zależy, i z pewnością nie jest to pani. — Nikogo nie będę przepraszała za to, że postanowiłam wieść własne życie - odparła Sharona. -Wiem, że zraniłam Adriana, i mam zamiar mu to wynagrodzić. — Zabierając mi pracę - powiedziałam. — Sam mija zaproponował. — Bo manipulowała nim pani swoją ckliwą opowiastką. — Opowiedziałam mu tylko, co się dzieje w moim życiu - stwierdziła. — Tak się zdarza, że akurat nie 73
dzieje się dobrze. Tak po prostu jest. Ale to nie ma znaczenia. Adrian doskonale wie, że ja potrafię się nim zająć lepiej niż pani. - W takim razie wcale nie chodzi pani o pomaganie Monkowi - powiedziałam. - Pani dba o siebie. Chodzi pani tylko o siebie. - Pani myśli, że jest inna? Przecież nie poleciała pani do Trevora dlatego, że jest według pani niewinny. Pani próbuje ratować posadę — mówiła Sharona. — Ma pani nadzieję, że Adrian będzie potrafił udowodnić, że Trevor tego nie zrobił, ja do niego wrócę i znowu stąd wyjedziemy. - Nie inaczej. Tego właśnie pragnę — przyznałam. — Nie rozumiem jednej rzeczy, dlaczego pani tego nie chce? - Trevor to kłamca - odpowiedziała. — Zawsze nim był. - To pani mąż. Ojciec pani dziecka. Opuszcza go pani w chwili, kiedy najbardziej pani potrzebuje powiedziałam. — Ale cóż, opuszczanie ludzi, którzy najbardziej pani potrzebują, to w końcu pani specjalność, czyż nie? - Trevor sam jest sobie winien—powiedziała Sharona. - Ale pani może go uratować - odpowiedziałam. Nie musi go pani tracić. - Raz już go ratowałam - odparła. — Drugi raz nie mam zamiaru. - Nawet pani nie wie, jakie ma pani szczęście powiedziałam uniesiona. - Ja zrobiłabym wszystko, żeby chociaż mieć możliwość ratowania Mitcha. Wybuchnęłam płaczem. Naprawdę to zrobiłam, zaskakując samą siebie, a zapewne również Sharonę. Potem pamiętam już tylko to, że Sharona mnie 74
objęła, ja przycisnęłam swoją twarz do jej ramie' nia i dygotałam od spazmatycznych łkań. Dopadł mnie ten sam ból co tamtego dnia, kiedy otrzymałam wiado' mość o śmierci Mitcha. Nie mam pojęcia, jak długo tak stałyśmy, a ja wy' płakiwałam wszystkie łzy, ale kiedy się wreszcie wypłakałam, kiedy otarłam policzki, nic już mnie nie obchodziło. Niech sobie bierze Mońka. Niech sobie bierze moją posadę. Nie miałam już siły walczyć. Byłam pokonana przez ból i smutek, który, jak wcze-śniej sądziłam, udało mi się wreszcie pogrzebać raz na zawsze. — Przepraszam-powiedziałam i wyszłam do kuch' ni po chusteczki. Nie mogłam jednak znaleźć nawet serwetki. Skon' czyło się na tym, że musiałam urwać kawałek kuchennego ręcznika papierowego. Sharona weszła za mną do kuchni. Może to dziwne, ale wydawało się, że również z niej ulotnił się duch walki. Bez pytania usiadła przy stole i nalała dwie filiżanki kawy. Usiadłam naprzeciwko niej na taborecie. Nastała długa, dziwnie przyjemna cisza, trwająca dobre kilka minut. W końcu Sharona zapytała, jak zginął Mitch. Opowiedziałam jej, jak pilotowany przez niego myśliwiec marynarki wojennej został zestrzelony nad Kosowem i jak niedługo później Mitch zginął w potyczce na ziemi. — Trevor nie jest bohaterem - powiedziała Sharona. — Mitch też nie jest bohaterem, najwyżej dla mnie i dla Julie. Oficjalny raport mówi, że Mitch stchórzył, uciekł z miejsca, gdzie rozbił się samolot, zostawiając rannych kolegów z załogi. Znałam Mitcha i wiem, że na pewno ratowałby kolegów, a jeśli rzeczywiście ucie75
kał, to po to, aby odciągnąć od załogi serbski patrol. Nigdy się nie dowiem prawdy o swoim mężu. Ale ty możesz poznać prawdę o swoim. Pan Monk ci w tym pomoże. Sharona przygryzła dolną wargę. - Wierzysz Trevorowi, prawda? Przytaknęłam. - Naiwna - powiedziała. n-Kiedyś byłam taka jak ty. Sharona dokończyła kawę. Ja dopiłam swoją. - Wciąż chyba jestem - powiedziała z westchnieniem. - Poproszę Adriana, żeby wejrzał w tę sprawę. Jeśli powie, że coś w niej nie gra, pomogę mu w śledztwie i nigdy się nie poddam. Jeśli jednak będzie uważał, że Trevor jest winny, nic mnie już nie obchodzi i ciebie też nie powinno. - Uczciwie postawiona sprawa — odpowiedziałam. - Jeśli wobec tego pan Monk postanowi ciebie zatrudnić, nie będę stawiała trudności. - Nigdy nie powiedziałam, że przyjmę tę pracę, jeśli w ogóle ją zaproponuje. - Zaproponuje - powiedziałam. - A ty przyjmiesz tę propozycję. Kiedy stanęłyśmy z Sharona w progu mieszkania Mońka, ten uśmiechnął się tylko od ucha do ucha, tyleż z radością, co z ulgą, i gestem zaprosił nas do środka. - Wiedziałem, że się dogadacie - powiedział. Będziecie znakomitymi współasystentkami. - Współasystentkami? - zapytała Sharona. Zapomniałam Sharonie powiedzieć o genialnym planie Mońka, abyśmy między siebie dzieliły rozkosze opieki nad jego osobą. - Możecie się podzielić obowiązkami, jak wam pa suje - mówił ucieszony Monk. - Kiedy będziecie pra76
cować razem, jedna na przykład mogłaby nosić chusteczki higieniczne, a druga wodę. To wam sprawi frajdę. Może nawet obdarzy poczuciem wolności. — Na razie może jednak obdarzysz wolnością mojego męża? - zapytała Sharona. — Chcesz, żebym opracował plan ucieczki z więzienia? — Chcę, abyś udowodnił, że jest niewinny. — Ależ on jest winny — zaoponował Monk. — Tego nie wiemy — powiedziałam. — Ona wie. — Monk wskazał ręką Sharonę. —A ja mam olbrzymie zaufanie do jej instynktu. — Już nie jestem taka pewna, Adrianie - powiedziała Sharona. — Ja jestem pewny — oświadczył Monk. - Jest winny jak grzech. Nie, jest jeszcze bardziej winny! Jest winny jak brud. — Nic pan nie wie o sprawie - odezwałam się. — Jestem przekonany, że policja wykonała kawał rzetelnej roboty. Powinni zamknąć Trevora w celi, wyrzucić klucz i zapomnieć, gdzie go wyrzucili - mówił Monk. - Dla dobra ludzkości. — Masz chyba na myśli własne dobro. — Sharona zmrużyła groźnie oczy i położyła dłonie na biodrach. — Chcesz, żeby siedział za kratkami, tylko dlatego, żebym mogła znowu u ciebie pracować. — Tak też można na to spojrzeć - wycedził Monk. — Też? Ajak jeszcze można na to spojrzeć? — zapytała Sharona. Monk poruszył niezdarnie ramionami, jakby taki ruch miał przywrócić odpowiednią równowagę jemu i całej reszcie świata. — Byłoby cudownie, gdyby Trevor został w więzie niu, a ty mogłabyś u mnie pracować. 77
- To wcale nie brzmi lepiej, Adrianie—powiedziała Sharona. - W moim odczuciu dużo lepiej — odparł Monk. - Lecimy do Los Angeles, panie Monk. Siostra Sharony zgodziła się zaopiekować Benjim i Julie powiedziałam. - Kapitan Stottlemeyer skontaktował się już z porucznikiem Samem Dozierem, który nadzoruje śledztwo, i przekonał go, żeby się z nami spotkał i udostępnił akta sprawy. - Los Angeles leży setki kilometrów stąd - powiedział Monk. - Tak, Adrianie, wyprawa do Los Angeles wiąże się z podróżowaniem — stwierdziła Sharona. - Lot nie trwa dłużej niż godzinę - zapewniłam. - Nie wsiądę do samolotu - zaperzył się Monk. - Jakoś nie miał pan problemu, żeby wsiąść do samolotu i polecieć za mną na Hawaje — powiedziałam. - Pojechał za tobą na Hawaje? — zapytała zaskoczona Sharona. - Byłem pod wpływem leków odmieniających stan umysłu — wyjaśnił Monk. - Nigdy już tego nie zrobię. Nie chcę, żeby ten koszmar znowu się powtórzył. Jest jak pijawka na ciele. Nie chcę nawet wyobrażać sobie pijawki na ciele. Ani w ogóle nigdzie. Ale już za późno. O, jest! Widzę ją. Teraz to wstrętne zwierzę jest w mojej głowie, a kto wie, gdzie było wcześniej. Widzicie, coście narobiły? A nawet nie wyszliśmy z domu. Sharona westchnęła ciężko i spojrzała na mnie. - Może tym razem ja zażyję te leki? - Pojedziemy samochodem - zaproponowałam. - Ma ktoś chusteczkę? - zapytał Monk. - Po co panu teraz chusteczka? - Do wytarcia mózgu.
8 Monk i długa jazda Autostrada międzystanowa numer 5 przecina w prostej linii dolinę San Joaquin w środkowej Kalifornii. Jest tak prosta, że właściwie można by zdjąć ręce z kierownicy i operować już tylko nogami. Mijane krajobrazy są niezmienne i monotonne jak sama autostrada; nic poza ciągnącymi się po horyzont płaskimi, upieczonymi w słońcu farmerskimi polami. Po drodze żadnych miast ani atrakcji turystycznych. Jedynymi śladami cywilizacji są stacje benzynowe z barami szybkiej obsługi pojawiające się co pięćdziesiąt, sześćdziesiąt kilometrów. Zawsze się zastanawiałam, skąd pochodzą ludzie, którzy pracują w tych odludnych, oddalonych od cywilizacji miejscach. Kiedy byłam mała, ojciec mi opowiadał, że to nie są ludzie, tylko zombi, żyjące trupy, które uznały, że lepiej przez całą wieczność sprzedawać hamburgery, niż iść do piekła. Wierzyłam mu. Nie dlatego, że byłam jakoś szczególnie łatwowiernym dzieckiem. Gdybyście zobaczyli szkliste spojrzenia tych kasjerów i sprzedawców, nabralibyście takiego samego przekonania. Szczerze mówiąc, wcale nie jestem pewna, czy tato żartował. Jeśli kierowca będzie się stosował do ograniczeń prędkości i zatrzyma się tylko w celu uzupełnienia paliwa, to podróż z San Francisco do Los Angeles zaj79
mie mu około sześciu godzin. Jednak nietrudno zaoszczędzić godzinę, dociskając mocniej pedał gazu. Dobre jest to, że przy drodze prostej jak strzała, ciągnącej się wzdłuż blisko czterystukilometrowej doliny, nie ma wielu miejsc, w których mogłaby się ukryć kalifornijska drogówka, i jeśli jazda nie uśpi kierowcy na tyle, że sam zapada w stupor, to krążące nad autostradą policyjne samoloty dostrzeże długo przedtem, zanim się dostanie w zasięg ich radarów. Jednak z Monkiem w samochodzie przekraczanie dozwolonej prędkości w ogóle nie wchodziło w grę. Dziękowałam Bogu za wynalazek automatycznego pilota. Mogłam ustawić szybkościomierz dokładnie na prędkości stu czterech kilometrów na godzinę. Tak, wiem, że dopuszczalna prędkość to sto pięć kilometrów na godzinę, ale to nieparzysta liczba, a prędkość stu sześciu kilometrów na godzinę uczyniłaby ze mnie w oczach Mońka przestępcę. Siedziałyśmy z Sharona na przednich siedzeniach mojego jeepa cherokee. Monk siedział z tyłu, dokładnie na środku. Może wam się to wydać nieistotnym szczegółem, ale dla Mońka była to sprawa istotnej wagi. Zanim wyjechaliśmy z San Francisco, Monk nalegał na zabranie czwartego pasażera - żeby w samochodzie znalazła się parzysta liczba osób. Odmówiłam. - W porządku. Wystarczy, jeśli po drodze zabierzemy autostopowicza. - Nie zamierzam brać do samochodu obcej osoby tylko dlatego, żeby miał pan w środku parzystą liczbę pasażerów — powiedziałam. — Może się okazać mordercą z siekierą. - Autostopowicze stanowią bardzo wartościową grupę społeczną - upierał się Monk. 80
- Naprawdę uważasz, że zabierają się z ludźmi tylko po to, żeby w samochodzie była parzysta liczba pasażerów? - zapytała Sharona. - Oczywiście, że nie - odparł Monk. - Robią to po to, aby przedostać się z jednego miejsca do drugiego. - Dobrze wiedzieć, że nie jesteś jeszcze całkowicie oderwany od rzeczywistości. - Z wdzięczności za podwiezienie równoważą samochód - dokończył Monk. - To rodzaj społecznej umowy. Prawdziwego pędu nabrała w latach sześćdziesiątych. Wszyscy p o k o j n i c y to robili. - Pokojnicy? - zapytałam zdziwiona. - No wiesz, ci od „daj szansę pokojowi", „uprawiaj miłość, nie wojnę", „łączcie się w parzyste liczby" mówił Monk. - To były szalone czasy. - Jeśli uda ci się wyciągnąć Trevora z więzienia, będzie nas w samochodzie czworo - powiedziała Sharona. - Potraktuj to jako wewnętrzną motywację. Monk uparł się także, by zabrać zapasy żywności i wody na dwutygodniowy pobyt, do tego oczywiście niezbędne ubranie, pościel, naczynia i sztućce. Całe szczęście, że mam duży samochód. My z Sharona zabrałyśmy po koszuli nocnej, parę butelek wody i dużą paczkę chrupek serowych Cheese Doodles na spółkę. Należę do wyznawców poglądu, że podróż bez Cheese Doodles jest podróżą straconą. Wziąwszy pod uwagę wszystkie okoliczności, jazda przebiegała bez przeszkód, dopóki nie zaczęliśmy się zbliżać do rancza Harrisa, blisko trzystu hektarów pastwisk, na których roiło się od stu tysięcy tuczonych krów rzeźnych, stłoczonych wzdłuż wschodniego pasa autostrady, przeżuwających coś, srających i czekających na śmierć. Krowy można wyczuć na długo przed ich ujrze81
niem. Monk, z chwilą gdy poczuł woń gnoju, zaczął się gwałtownie wić i dławić. Zupełnie jakby coś odessało tlen z wnętrza samochodu i Monk zaczął się dusić. - Co to? — wycharczał. - Ranczo, na którym hodują bydło - powiedziałam. Za pięć, dziesięć minut będzie za nami. - Będę wtedy martwy - biadał Monk. - Wszyscy będziemy martwi. - Oddychaj przez usta - poradziła mu Sharona. - Cóż to za różnica? — rzucił Monk z największą irytacją, na jaką było go stać przy jednoczesnej próbie mówienia bez wciągania powietrza. - Nic nie poczujesz - odrzekła Sharona. - Kobieto, myśl racjonalnie! Promieniowania też nie poczujesz nosem, a wysmaży cię do ostatniej tkanki. Nawet jeśli dzisiaj przeżyjemy, jutro kępami będą nam wypadać włosy. Zatrzymaj się. Muszę wyciągnąć z walizki maskę przeciwgazową. - Nie ma sensu, panie Mank - powied.ziałam. Zanim zdążymy się zatrzymać, przetrząsnąć pana walizkę i wydobyć maskę, będziemy już daleko stąd. Monk wziął od Sharony wielką garść chusteczek dezynfekcyjnych i przycisnął je sobie do ust i nosa. Zacisnął też powieki, by oszczędzić sobie widoku morza krów i łajna. Mnie ten widok również nie zachwycał, ale cóż, choć droga była prosciutka jak strzała, nie mogłam sobie pozwolić na zamykanie oczu. Gdy tylko ranczo i jego zapachy znalazły się za nami, Monk wychylił duszkiem sześć butelek wody Sierra Springs, by oczyścić organizm z toksyn. Po dłuższej chwili stworzyło to jednak zupełnie nowy problem, - Musimy natychmiast wracać do San Francisco powiedział. - Dlaczego? - zapytała Sharona. 82
Monk nie chciał powiedzieć. Poruszył tylko niezgrabnie ramionami. Zmienił pozycję. Powiercił się trochę. - Muszę się udać w pewne prywatne miejsce szepnął zawstydzony. — Z pewną prywatną sprawą. - Chce ci się siusiu? — zapytała Sharona. Spojrzałam w lusterko wsteczne. Monk płonął ze wstydu. - Świetnie - powiedział. - Teraz wszyscy w samochodzie wiedzą! - Jestem kierowcą—powiedziałam. - Jakkolwiek by było, muszę o tym wiedzieć, prawda? - Dobrze - zgodził się Monk. — Ale nikt więcej. Niech to zostanie tylko między nami. - Zatrzymamy się na najbliższej stacji benzynowej powiedziałam. - Będzie za jakieś siedem kilometrów. - Chyba żartujesz -jęknął Monk. - Jak to sobie wyobrażałeś, Adrianie? Postanowiłeś nie korzystać z toalety przez cały czas pobytu w Los Angeles? - Taki był jeden z wariantów - odparł Monk. - Gdybyśmy zawróciły, nie wytrzymałbyś aż do San Francisco - mówiła Sharona. - Przyjmij to mężnie, Adrianie. Nie masz wyboru. Musisz skorzystać z toalety na postoju. Postój albo drzewo. - To piekło na ziemi - jęknął Monk. Powoli zaczynałam się z nim zgadzać.
Przed wejściem do toalety na stacji benzynowej Monk włożył na siebie jednoczęściowy kombinezon wyposażony w wentylator i filtr powietrza. Nie żartuję. Był to kombinezon, którego używają lekarze 83
Narodowego Instytutu Zdrowia, gdy mają do czynienia z wirusem Ebola. Monk wkłada go, gdy musi zebrać psią kupkę z trawnika przed domem. Monk ogrodził obszar przed drzwiami toalety żółtą taśmą policyjną, a potem zaczął dokładnie czyścić jej wnętrze przemysłowymi środkami czystości, które zabrał ze sobą w podróż. Zazwyczaj czuję się w takich sytuacjach potwornie zmieszana i samotna. Jeśli nie ma z nami kapitana Stottlemeyera, muszę brać na siebie reakcje ludzi, którzy albo są totalnie wkurzeni, albo cierpią z powodu skandalicznych, kuriozalnych czy oburzająco samolubnych czynności Mońka. Jednak nie tym razem. Z Sharona czułam, że wreszcie mam wsparcie. Sharona traktowała całą sytuację jako coś najzupełniej normalnego i jeśli zauważyła, że ktoś patrzy prześmiewczo na Mońka, obrzucała go stalowym spojrzeniem, odstraszając wszystkich ciekawskich. Kiedy stanął przy nas mocno zdezorientowany kierownik stacji i zaczął się skarżyć, że Monk blokuje męską toaletę i odstrasza klientów swoim kombinezonem, Sharona załatwiła go przepięknie. - Niech pan pomyśli minutę — powiedziała. - Ten facet czyści panu toaletę i nie bierze za to ani centa. Tak to panu przeszkadza? A może sam pan chciałby odwalić taką robotę? To wystarczyło. Właściciel stacji wrócił za kasę i więcej nam nic nie mówił. Wiedząc, że Monk jest pochłonięty czyszczeniem i dezynfekowaniem toalety (w międzyczasie również zapewne załatwieniem swoich potrzeb), poszłyśmy z Sharona na hamburgera do Carl’s Jr po drugiej stronie ulicy. 84
Niestety nie potrafiłam się opędzić od myśli, że mój podwójny Super Star z serem był swego czasu jedną z krówek na ranczu koło autostrady. Ale byłam głodna i nic już mnie nie obchodziło. Jedząc, rozmawiałyśmy o trudnościach samotnego wychowywania dziecka i jednoczesnego opiekowania się Monkiem. — To trochę tak, jakby człowiek samotnie wychowywał dwoje dzieci - stwierdziłam. — To jedno posprząta przynajmniej swój pokój — rzuciła Sharona. — I jeszcze twój — dodałam. Odkryłam raptem, że łączy nas więcej, niż myślałam. Coraz trudniej było mi nie lubić tej kobiety, nawet jeśli miała zamiar zrujnować mi życie. Załatwienie wszystkich spraw w toalecie zajęło Monkowi półtorej godziny. Potem ruszyliśmy w dalszą drogę. Do Los Angeles dotarliśmy około osiemnastej. Mimo wieczornego szczytu na ulicach do przełęczy Sepulveda nie jechało się żle. Przełęcz to miejsce, w którym autostrada z San Diego przecina pasmo górskie Santa Monica i wiedzie dalej w dół, ku nizinie, gdzie leży Los Angeles. Autostrada, choć miała sześć pasów w każdym kierunku, była zbyt wąska, by swobodnie pomieścić pojazdy. Szybciej od tych jadących samochodów szłabym na czworakach. Może dlatego każdy prowadził SUV-a wielkości, zdawałoby się, domu. Ludzie spędzają na autostradach ogromną część swojego życia, więc doszli do wniosku, że również w autach mogą sobie zapewnić komfort domowych pieleszy. SUV jadący przed nami miał wmontowane w oparcia przednich siedzeń monitory, aby pasażerowie z tyłu mieli przyjemność oglądania telewizji. W ten sposób 85
mogłyśmy obejrzeć z Sharona program rozrywkowy Entertainment tonight i jeszcze zdążyłyśmy się załapać na najnowsze wiadomości. Kiedy wreszcie wjechaliśmy na przełęcz, rozpostarł się przed nami widok na nizinę Los Angeles i na to, czym oddychają tu ludzie. Monk tylko zerknął na gęstą, grubą warstwę smogu i bez słowa założył maskę przeciwgazową, którą musiał pewnie wyjąć z walizki, kiedy rozpakowywał kombinezon. Trudno było się dziwić, że zakłada maskę. Sama chętnie bym to zrobiła. Sharona zatelefonowała do porucznika Sama Doziera. Prowadził akurat dochodzenie w jakimś anty kwariacie w Brentwood, który, jak się okazało, znajdował się niedaleko, więc postanowiliśmy się spotkać z porucznikiem właśnie tam. Zaskoczyło mnie, że Dozier nie miał nic przeciwko temu. Domyśliłam się, że zapewne chciał się przekonać, na czym polegają słynne zdolności Mońka. Cóż, niebawem pan porucznik się przekona. Będzie wielkie przedstawienie.
9 Monk i rozporek Nigdy nie jest łatwo zaparkować samochód w pobliżu miejsca zbrodni, ale tym razem zadanie było szczególnie trudne ze względu na prowadzone roboty drogowe. Strumień aut musiał się przecisnąć przez prawdziwy drogowy lejek. Ulica była zastawiona spychaczami, jakimiś rurami i różnymi materiałami budowlanymi. Skończyło się na tym, że byliśmy zmuszeni zaparkować dwie przecznice dalej, a potem przejść pieszo do taśmy policyjnej ogradzającej wejście do antykwariatu, mijając grupy licznych robotników i przygodnych gapiów. Monk nie cierpi tłumu. W tłumie bowiem zasadniczo wzrasta prawdopodobieństwo otarcia się o drugą istotę ludzką. Znaczy to, że musiałby jak najszybciej popędzić do domu i trzykrotnie wziąć prysznic. Dzisiaj nie mieliśmy na to czasu. Wiedziałyśmy jednak z Sharona, co należy zrobić. Wystarczyło nam spojrzeć na siebie, by sformować osłonę i stworzyć wokół Mońka strefę, w której mógł iść bez ocierania się o innych. Z trudem mi to przechodzi przez gardło, ale muszę przyznać, że posiadanie współasystentki zdecydowanie ma swoje korzyści. Przy taśmie policyjnej czekał na nas policjant w cy87
wilu, przeżuwający wolno wygaszone, obślinione cygaro. Miał przepite, podkrążone oczy, a jego policzki i podbródek były tak obwisłe, że mógłby się podobać bassetowi, a do tego brzuszysko przypominające mi, jak wyglądałam w ósmym miesiącu ciąży. - Porucznik Sam Dozier — przedstawił się, wycią gając do Mońka rękę i unosząc taśmę, byśmy się pod nią prześlizgnęli. Monk uścisnął Dozierowi dłoń. Z przyzwyczajenia równocześnie wyciągnęłyśmy z Sharona chusteczki higieniczne. Monk wziął obie, mądrze nie faworyzując żadnej z nas, i dokładnie wytarł ręce. - Nazywam się Adrian Monk. To moje asystent ki, Natalie Teeger i Sharona Fleming, choć, jak się domyślam, Sharonę miał pan przyjemność już po znać — powiedział Monk, który w masce brzmiał ni czym Darth Vader. Dozier podał mi rękę, a potem odwrócił się do Sharony. - Bardzo mi przykro, że tyle musiała pani z synem przejść, ale, jeśli mogę wyrazić własne zdanie, to całkowita strata czasu - powiedział. - Sprawa morderstwa EUen Cole została zamknięta, a zabójcą jest pani mąż. Zgodziłem się na spotkanie tylko ze względu na chęć podtrzymania dobrych stosunków służbowych z policją w San Francisco. - Jestem niezmiernie wdzięczna — powiedziała Sharona. - Co pan z tą maską? - zapytał zaciekawiony Dozier. - Alergia - odparł Monk. - Na co? - Na Los Angeles - odpowiedział Monk. - Chciał88
bym, żeby zabrał pan nas do domu Ellen Cole i oprowadził po miejscu zbrodni. Monk wyciągał przed siebie dłoń, jakby osłaniał oczy przed oślepiającym światłem słonecznym. Ale słońce nie oślepiało. — Będziemy musieli poczekać z tym do jutra, może nawet dzień dłużej — powiedział Dozier. - Jak widzicie, dzisiaj jestem zajęty. — To musi być dzisiaj — podkreślił Monk, mrużąc oczy i zerkając na Doziera ponad krawędzią dłoni. Próbowałam odgadnąć, czego Monk nie chciał widzieć, ale możliwości było naprawdę wiele. Mógł to być asfalt zrywany z jezdni, kontener na śmieci przed sklepem, przenośna toaleta Porta Potti na końcu ulicy lub choćby zaślinione cygaro między zębami Doziera. — Nie wiem, czy pan zauważył - odparł Dozier. — Ale prowadzę śledztwo w sprawie zabójstwa. — Ib niech się pan z tym uwinie i idziemy. — To nie takie proste — odpowiedział Dozier. — Dla pana może nie - wtrąciła Sharona. — Ale dla niego owszem. Dozier spojrzał przeciągle na Mońka. — Naprawdę? — Pokaż mu, co potrafisz, Adrian - zachęcała Sharona. — Trochę jestem zdrętwiały... -powiedział Monk. — Ostatnią sprawę rozwikłałem wczoraj czy nawet przedwczoraj. — Jeśli uda się panu zamknąć śledztwo, resztę swojego czasu poświęcam dzisiaj dla was - zadeklarował Dozier. — Niech pan opowie, co się stało - poprosił Monk. — To niezbyt skomplikowane - zaczął Dozier, wpro89
wadzając nas do stojącego przy ulicy, urokliwego sklepiku w stylu wiktoriańskim. - Zwykły napad, który potoczył się niezgodnie z planem. Monk opuścił rękę i podążył śladem Doziera, a my podążyłyśmy śladem Mońka. - Przed godziną wtargnął do sklepu jakiś facet, zabrał z kasy gotówkę, zastrzelił właściciela i uciekł. - Rzeczywiście wygląda na prostą sprawę — stwierdził Monk, odchylając się od stojącego na ulicy kontenera na odpady budowlane, jakby ten miał go łada moment zaatakować. - Co mówią świadkowie? - Nie ma ani jednego świadka — odparł Dozier. Odwrócił się do Mońka, który natychmiast podniósł rękę, zasłonił oczy i uciekł wzrokiem. - Kontener przesłaniał wejście do sklepu, a huk młotów pneumatycznych zagłuszył strzał z pistoletu. Nawet żona właściciela nic nie słyszała, choć była na zapleczu. Zresztą to bez znaczenia, wszystko mamy nagrane na wideo. - Skąd więc trudności? - zapytała Sharona. - Wiemy, co się stało, ale nie wiemy, kto zabił. Twarz mordercy skrywała narciarska maska. - Dozier stanął w progu antykwariatu i wpatrzył się w Mońka. Ma pan jakiś problem ze mną? - Ależ skąd takie przypuszczenie? - żachnął się Monk. - Na mój widok zasłania pan oczy - odpowiedział Dozier. - Jakbym wzbudzał w panu wstręt. Miał rację. Więc jeszcze raz uważnie mu się przyjrzałam i dopiero wtedy zauważyłam. Dozier miał rozpięty rozporek. Monkowi nie przeszkadzało badanie zakrwawionych zwłok osób, które spotkała nadzwyczaj gwałtowna śmierć, ale nie potrafił spojrzeć na faceta z roz90
piętym rozporkiem, spod którego widać było bokserki. - Mam wrażliwe oczy - tłumaczył się Monk. - Rozpiął się panu rozporek - powiedziałam Dozierowi. - Cóż, nie ma tam nic, czego nie widziałby od dnia swojego urodzenia - mruknął Dozier, zerknąwszy na dół. - Sęk w tym, że otwarty rozporek mu przeszkadza — wyjaśniła Sharona. — Gdyby zapomniał pan zapiąć jeden guzik w koszuli, reagowałby tak samo. - Obiło mi się o uszy, że bywa pan niezrównoważony — powiedział Dozier. - Właśnie, że zrównoważony - odparł Monk. -Pan też będzie zrównoważony, jeśli zapnie pan rozporek. - Byłem z wizytą w naszej Porta Potti i zapewne było mi spieszno, by stamtąd wyjść. - Pochylił się, pociągnął jednym ruchem zamek błyskawiczny i wszedł wolnym krokiem do antykwariatu. —Wielka mi rzecz. Gdy tylko Dozier odwrócił się plecami, sięgnęłam do torebki po chusteczkę higieniczną. Nie dla Mońka, dla siebie. Dobrze pamiętałam, że przed chwilą sama uścisnęłam dłoń porucznika Do-ziera. Wytarłam ręce, wrzuciłam chusteczkę do pojemnika i weszłam za wszystkimi do antykwariatu. W dzisiejszych czasach ludzie okrzykują antykiem byle drobiazg, który ma ledwie tydzień. Moim zdaniem jeśli coś ma być antykiem, to powinno być przynajmniej dwa razy starsze ode mnie, a do tego jeszcze posiadać jakiś walor artystyczny. W przeciwnym razie jest to tylko przedmiot kolekcjonerski. Sklepik zdecydowanie był pełen autentycznych staroci. Na darmo by tu szukać pudełek z samocho91
dzikami Nieustraszonego. Były za to wyroby z ceramiki, meble, obrazy i rozmaite stare, głównie europejskie bibeloty, na których metkach widniały trzy - lub nawet czterocyfrowe ceny. Antykwariat, choć mały, w żadnym razie nie był obskurny ani zakurzony — co Monk z pewnością docenił. Towary były wystawione z pomysłem, podświetlone małymi, punktowymi halogenikami; jak w muzeum. Kasa stała na rzeźbionym, drewnianym biurku na lewo od drzwi wejściowych. Na dywanie widać było krwawe plamy. Ściana za biurkiem też była zbryzga-na krwią. Monk zerknął na kamery przemysłowe, przekręcił śmiesznie głowę z jednej strony na drugą, a potem spojrzał na otwartą kasę. - Dlaczego ktoś napadł na sklepik? — zapytał. —A dlaczego dokonuje się napadów rabunkowych? — odparł zdziwiony Dozier. - Dla pieniędzy. —Ale w takim sklepiku nie ma przepływu gotówki. To drogie antyki. Klienci płacą najczęściej kartami kredytowymi. - Cóż, sprawca widział tylko drogie przedmioty i wiele się nie zastanawiał - mówił Dozier. - Nie mamy do czynienia z profesorem Moriartym, lecz z ćpunem, który potrzebował trochę forsy na kolejną działkę. - Ten ćpun był jednak na tyle bystry, by napaść na sklep, którego z ulicy nie widać - zauważył Monk. -I strzelić do właściciela w chwili, gdy pracowały młoty pneumatyczne. —Proszę mi wierzyć, za wiele pan nad tym my śli - powiedział Dozier. — Widziałem setki takich za bójstw. Proszę tędy, pokażę wam zapis wideo. Dozier wprowadził nas na zaplecze, do ciasnego 92
pomieszczenia bez okien, w którym honorowe miejsce zajmował duży stół, zarzucony przyborami i materiałami do pakowania: bloczkami naklejek UPS, nożyczkami, taśmami na uchwytach i rolkami folii pęcherzykowej. Do stołu były podwieszone olbrzymie worki wypełnione styropianowym granulatem, zakończone u dołu lejkowatym otworem, przez który zasypywało się puste miejsca w pakowanych kartonach. Naelektryzowane styropianowe granulki plątały się wszędzie, na podłodze i na stole. Gdy tylko weszliśmy do środka, kawałki styropianu przyczepiły się nam do kostek. Na taborecie przy stole siedziała kobieta. Oczy miała przekrwione i podpuchnięte, nos czerwony, a policzki mokre od łez. Najwyraźniej była to żona właściciela sklepu; niska, szczupła, w wieku ponad trzydziestu lat. Mimo widocznego bólu po stracie męża, uderzała dostojnością i inteligencją. Może dlatego, że siedziała wyprostowana z podniesioną głową i oczami skupionymi trzeźwo na jakimś czarnoskórym detektywie, który spisywał jej zeznania. Z trudem powstrzymywałam odruch, by strzepnąć dwie styropianowe granulki, które przylgnęły jej do nogi. Prawdę mówiąc, zdziwiłam się, że Monk mnie do tego nie zmusił, ale sam był zajęty strzepywaniem styropianu, który uczepił się jego ubrania. Patrząc na ruchy Mońka, można by pomyśleć, że nie jest to zwykły styropianowy granulat, ale pijawki, które wysysają z niego krew. — Zapewne będzie pani chciała wyjść, pani Davidoff — powiedział Dozier, wskazując głową magnetowid i monitor na półce. - Musimy jeszcze raz przejrzeć taśmę z nagraniem. Pani Davidoff wstała i spojrzała na Mońka. 93
- Dlaczego nosi pan maskę przeciwgazową? - zapytała. - Chodzi o zatoki - odparł Monk. - Nie chciałbym ich stracić. W tej chwili Monk potrącił ustawioną pod drzwiami pryzmę pudeł, przygotowanych dla posłańca UPS. Z maską na twarzy miał słabe widzenie peryfe-ryczne. Pani Davidoffw ostatniej chwili złapała pudła, nim zwaliły się na podłogę. - Ostrożnie — powiedziała. — To bardzo delikatne antyki, które czekają na wysyłkę. - Przepraszam - odrzekł Monk. Pani Davidoff odwróciła się do Doziera. - Posłaniec z UPS powinien być lada moment. Będzie mógł zabrać te pudła? Jeśli nie zostaną wysłane dzisiaj, może już nigdy ich nie wyślę. Nie sądzę, bym miała siłę, żeby jeszcze kiedyś tu przyjść. - Żaden problem — zapewnił ją Dozier. - Osobiście dopilnuję, aby zostały wysłane. - Dziękuję - odpowiedziała pani Davidoff i wyszła z zaplecza z czarnoskórym detektywem. - Kobieta z klasą - powiedział Dozier z uznaniem w głosie. — Jeszcze dobrze się trzyma, ale będzie miała twarde lądowanie. Nieraz to oglądałem. Dozier włączył telewizor i wcisnął przycisk „Play" w magnetowidzie. Film, nagrany z kamery wiszącej nad biurkiem, miał wyraźne, czyste kolory. Brakowało tylko dźwięku. Przy biurku siedział nad jakąś dokumentacją starszy mężczyzna, równie elegancki jak pani Davidoff. Na czubku głowy miał niewielką łysinę, którą najwyraźniej próbował zasłaniać resztą włosów. Monk nie zwracał na film większej uwagi, zajęty ustawianiem pudeł według rozmiaru. Przynajmniej 94
na jakiś czas przestały go zajmować styropianowe granulki przyczepione do nóg. Przeniosłam wzrok z powrotem na monitor w momencie, kiedy na ekranie pojawił się bandyta. Był wysoki, miał szerokie barki, klatkę piersiową jak beczka i kominiarkę na twarzy. Kominiarka, podobnie jak rękawiczki i golf, była czarna. Z powodu usytuowania kamery widać go było jedynie od pasa w górę. Pan Davidoff podniósł wzrok. Bandyta omiótł bronią pomieszczenie, jak czynią w filmach gangsterzy, i zaczął podchodzić do biurka. Pan Davidoff otworzył kasę i wygarnął z niej ledwie kilka banknotów. Bandyta wciąż się zbliżał. Właściciel wyjął całą szufladkę, najwidoczniej chcąc pokazać, że nie ukrywa pieniędzy. W tym momencie bandyta strzelił. Choć nie było dźwięku, wszyscy aż podskoczyli. Obejrzałam się na Mońka, który podniósł oczy na telewizor w chwili, kiedy bandyta wybiegał ze sklepu. - Dobrze, że pani Davidoff nie musiała tego oglą dać — powiedział porucznik Dozier. — Wyobraźcie so bie państwo, że oglądacie, jak ktoś zabija wam współ małżonka. Ja mogłam to sobie wyobrazić. Nawet nieraz sobie wyobrażałam. Jeśli istnieje taśma z zapisem śmierci Mitcha, to mam nadzieję nigdy się o niej nie dowiedzieć. Dozier przewinął taśmę do momentu, w którym pojawia się pani Davidoff. Zgodnie z licznikiem czasu na magnetowidzie stało się to pięć minut po zabójstwie. Kobieta podbiegła do męża i zaczęła krzyczeć, co w ciszy robiło potężniejsze i jeszcze bardziej przejmujące wrażenie. — Niech pan zatrzyma obraz - powiedział raptem Monk. 95
Dozier wykonał polecenie. Zastygły na ekranie, pełen udręki obraz pani Davidoff przywodził na myśl słynny Krzyk Edvarda Muncha. Dłonie na policzkach, przerażone oczy, usta otwarte w niemym skowycie płynącym z samych trzewi. Doskonale wiedziałam, co czuła. Monk podszedł do ekranu, przyjrzał się dokładnie obrazowi i poruszył niezgrabnie głową, raz w jedną, raz w drugą stronę. Rozwikłał zagadkę morderstwa. Wiedziałam to, a krótkie spojrzenie na uśmiech Sharony mówiło mi, że ona również to wie. - Wiem już, gdzie znaleźć człowieka, który zabił pana Davidoffa - oświadczył Monk. - Wie pan? - zdumiał się Dozier. - Proszę za mną — powiedział Monk. Monk wyszedł z powrotem do sklepiku i poprowadził nas wprost do pani Davidoff, która siedziała na starej kanapie, konsekwentnie starając się nie patrzeć w stronę biurka, gdzie został zamordowany jej mąż. - Pani Davidoff, ma pani styropian na kostce oświadczył Monk. Kobieta spojrzała przelotnie na nogę. - To teraz mój najmniejszy problem. - W jej głosie brzmiało zmęczenie. - Przeciwnie - odparł Monk. — To najstraszniejsze, co mogło się pani kiedykolwiek przytrafić. Pani Davidoff odchyliła się, jakby poczuła nieznośny smród. - Dzisiaj zginął mój mąż. Naprawdę uważa pan, że to mniej ważne niż drobina materiału do pakowa nia na spodniach? Czy pan z byka spadł? - To Adrian Monk, konsultant wydziału zabójstw policji w San Francisco - wyjaśnił porucznik Dozier 96
i spojrzał na Mońka. - Pan też ma styropian na spodniach. Monk wydał z siebie zdławiony krzyk, zaczął gwałtownie podskakiwać i wywijać nogą na wszystkie strony, próbując strzepnąć granulki ze spodni. - Jest trochę pokręcony - wyjaśnił Dozier. - Widzę - stwierdziła pani Davidoff. W tej chwili znienawidziłam ich oboje. Kim byli, żeby "wydawać sądy o Adrianie Monku? Dozier to chodząca groteska, a pani Davidoff, pomijając jej potworną tragedię, to tylko arogancka snobka. Choć z drugiej strony... Monk podskakiwał na jednej nodze, w masce przeciwgazowej na głowie. Trudno mówić, by coś takiego stawiało go w najlepszym świetle. - Niech panją aresztuje, poruczniku-powiedział Monk, wciąż podskakując. - To jest ten człowiek, to ona zabiła swojego męża. Może to bardzo dziwny sposób na informowanie, kto zabił, ale Monk się wyraził dość jasno. Natychmiast poczułam, że moja niechęć do pani Davidoff była jak najbardziej usprawiedliwiona. - To bezsens - żachnęła się pani Davidoff. - Kiedy zginął mąż, byłam na zapleczu. - Widział pan przecież zapis kamery przemysłowej — wtrącił Dozier. - Davidoffa zabił barczysty mężczyzna, wyższy od pani Davidoff co najmniej o trzydzieści centymetrów. - To jeszcze nic nie znaczy - odparł Monk. W tej chwili, w trakcie swoich wygib&sów, Monk Zawadził nogą o stoliczek do kawy i strącił z niego wazę wartą sześćset dolarów. Złapałam wazę, zanim gruchnęła o podłogę, a Monk zdołał strzepnąć ze spodni ostatnią granulkę styropianu. Wyprostował się, obciągnął rękawy i stanął twarzą do nas. Wiedzia97
łam, co nastąpi. Monk zamierzał teraz opowiedzieć nam, jak jego zdaniem doszło do morderstwa. To nieodzowny rytuał. Nie robił tego dla poklasku ani żeby kogoś upokorzyć. Robił to wyłącznie dla siebie. Była to chwila, w której mógł poczuć, że wszystko ułożył w odpowiednim porządku i przywrócił wszechświatowi ład. Jedyna chwila, w której czuł się naprawdę wolny od lęków i fobii. Czyniła go pełnym przynajmniej na ten krótki moment. Potem jednak znowu zauważał coś, co nie pasowało do całości, albo uświadamiał sobie nagle, że jest narażony na działanie jakiegoś zarazka, albo przypominał sobie, że nadal nie rozwiązał zagadki morderstwa swojej żony, i w jednej chwili wszystkie lęki wracały z pełną mocą. I znowu zaczynał mozolnie porządkować świat, który go oszukał. - Oto, co się stało — zaczął Monk. Wyjaśnił, że pani Davidoff przebywała na zapleczu i czekała, aż robotnicy zaczną pracować młotami pneumatycznymi. Następnie owinęła sobie piersi bandażami, założyła na ramiona poduszeczki i włożyła buty na bardzo wysokich obcasach. W ten sposób ukryła kobiecy wygląd, poszerzyła sobie barki i dodała wzrostu. Włosy ukryła pod kominiarką, a żeby zasłonić szyję, włożyła golf. W przeciwnym razie brak jabłka Adama zdradziłby jej płeć. Pani Davidoff wyszła ze sklepiku tylnymi drzwiami i obeszła go boczną alejką. Zaciągnęła kominiarkę na twarz, wbiegła od frontu i zastrzeliła męża. Potem wybiegła, wróciła tą samą alejką na zaplecze, zdjęła przebranie i weszła do sklepiku, by odegrać płaczliwą scenę przed kamerą. Kiedy Monk skończył, Dozier spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami. 98
- To najbardziej niedorzeczna historia, jaką w życiu słyszałem. - To jeszcze nic - wtrąciła Sharona. - Kiedyś Adrian oskarżył o morderstwo faceta, który w czasie, gdy popełniono zbrodnię, leżał pogrążony w śpiączce. - I ludzie nadal poważnie go traktują? - nie dowierzał Dozier. - Cóż, nie pomylił się — dokończyła Sharona. - Nie pomylił się!? - zapytał Dozier. - To nie ma nic do rzeczy - wtrąciła pani Davi-doff. - Uważam te zarzuty za pozbawione elementarnej wrażliwości, oburzające i absolutnie nikczemne. - Typowa reakcja mordercy — skomentowałam. - Pani się myli — powiedział do mnie Dozier i odwrócił się do Mońka. - Pan również. Nie ma ani drobiny dowodu, który potwierdzałby pańską tezę. - Jest to - Monk wskazał palcem styropian na nodze pani Davidoff. - To? - zapytał Dozier. - To? - zapytała pani Davidoff. - Styropian jest naładowany elektrostatycznie. Przyczepia się do wszystkiego i do każdego, kto się pojawi na zapleczu — mówił Monk. - Powinna była pani zobaczyć zapis z kamery wideo przed przybyciem policji. - Nigdy nie będę chciała tego oglądać - odparła pani Davidoff. - To był jednak wielki błąd z pani strony - stwierdził Monk. - Gdyby pani obejrzała zapis, spostrzegłaby pani na plecach zabójcy granulkę styropianu. To znaczy, że zabójca musiał być wcześniej na zapleczu. Tylko pani tu była, nikt inny. W ten sposób zapis wideo, który w pani zamyśle miał wykluczyć panią jako podejrzaną, w praktyce jest przyznaniem się do winy. 99
- Cały dzień kręciłam się między zapleczem a sklepikiem — tłumaczyła pani Davidoff. — Widocznie wniosłam trochę styropianu do sklepu, tak jak ten kawałek na nodze teraz, a potem styropian przywarł w jakiś sposób do pleców zabójcy. - Logiczne — stwierdził Dozier. — W naszym policyjnym światku mówimy, że takie wyjaśnienie „ma ręce i nogi". Zresztą, nawet gdyby miał pan rację, a przecież pan jej nie ma, gdzie jest maska i broń przestępcy? - Zapakowane i gotowe do wysyłki do Madison w stanie Wisconsin. Są w tych kartonach, po które niebawem ma przyjechać posłaniec UPS - powiedział Monk. - Dlatego właśnie pani Davidoff nalegała, by wysłać je jeszcze dzisiaj. Dozier odwrócił się i spojrzał na panią Davidoff, która patrzyła na Mońka z taką nienawiścią w oczach, że bałam się, iż lada moment skoczy mu do gardła. - Czy otworzyć kartony i udowodnić mu, że jest pani niewinna? — zapytał. Nie odpowiedziała. Świdrowała tylko Mońka groźnym spojrzeniem. - Pani Davidofi? - powiedział głośniej porucznik Dozier. Davidoff zamrugała i spojrzała na Doziera. - Dalsze pytania proszę kierować do mojego ad wokata. Skończyliśmy rozmowę. Dozierowi opadła szczęka. Naprawdę. Jego usta pozostały otwarte, jakby coś sparaliżowało mu mięśnie. Trwało to chwilę, ale w końcu zdołał się opanować. Skinął ręką na któregoś z detektywów. - Odczytaj tej pani jej prawa — powiedział. - Po tem zawiadom sędziego Mooneya. Potrzebny nam nakaz rewizji, żeby otworzyć pudła na zapleczu. I przy100
pilnuj, do cholery, żeby wcześniej nie wywiozło ich UPS. Sharona położyła rękę na ramieniu Mońka. Ten wzdrygnął się, czując dotyk, ale Sharonie to nie przeszkadzało. — Tak wiele czasu minęło, odkąd ostatni raz widziałam, jak pracujesz, że zapomniałam już, jak bardzo to lubię. — Jak można tego nie lubić? — zapytał Monk. — Mogłabym coś powiedzieć na ten temat - mruknęła pani Davidoff.
10 Monk małe jagnię miał Kiedy dotarliśmy do domu Ellen Cole w Santa Moni-ca, oddalonego zaledwie kilka kilometrów od antykwariatu, zapadał już zmrok. Ellen mieszkała w malutkim bungalowie w stylu hiszpańskiego odrodzenia, z białymi ścianami zdobionymi sztukaterią, łukowymi oknami, trójkątnymi szczytami po bokach i dachem krytym czerwoną dachówką. Łukowe frontowe wejście było ozdobione płytkami z kwiatowym ornamentem. Bungalow był wprost uroczy. Od kiedy ogrodnik pani Cole znalazł się w więzieniu, frontowy ogródek zdążył zarosnąć, ale nie trzeba było wielkiej wyobraźni, by się domyślić, jak pięknie musiał wyglądać, gdy był zadbany. - Co za zbrodnia - wyszeptał Monk. Stał na chodniku przed domem, a maska przeciwgazowa tak ciasno opinała mu głowę, że chyba tylko cudem do jego mózgu dochodziła jeszcze krew. - Dlatego tu przyjechaliśmy - stwierdził Dozier. - On mówi o trawie - powiedziała Sharona. - Dlaczego nikt z tym nic nie robi? — zapytał Monk. - To policzek dla rodzaju ludzkiego. - Trwa spór o własność nieruchomości - wyjaśnił porucznik Dozier. - Ellen Cole zapisała wszystko swojej drugiej połowie, ale jej rodzice zakwestionowali 102
testament, ponieważ krótko przed morderstwem para zerwała ze sobą w wielkiej kłótni i zaczęła toczyć spór o dom oraz przyznanie opieki nad dwuletnim dzieciakiem. Monk, Sharona i ja patrzyliśmy na Doziera ze zdumieniem. Dozier odwzajemnił spojrzenie. — Co?-zapytał. — Nie wspominał pan wcześniej, że Ellen Cole przechodziła gorzkie rozstanie - powiedziała Sharona. — Po co miałbym o tym mówić? — zdziwił się Dozier. — Ponieważ jej kochanek miał o wiele poważniejszy motyw, aby ją zabić, niż Trevor — powiedziała Sharona. — Ale ona jej nie zabiła - oświadczył z przekonaniem Dozier. — Ona? - zapytał Monk. — Ellen Cole była lesbijką — wyjaśnił Dozier. — Do chwili zerwania mieszkała tu z kochanką, Sally Jen-kins, oraz ich dzieciakiem. — Zatem Sally mogła znać kod wyłączający alarm powiedziałam. — Jeśli Ellen wcześniej go nie zmieniła — powiedział Dozier. — Sprawdził to pan? — zapytała Sharona. Porucznik nie odpowiedział, co znaczyło, że nie sprawdził. — Może Ellen niespodziewanie wróciła do domu wcześniej i zaskoczyła Sally - mówiła Sharona. — Zaczęły się szamotać i w czasie szarpaniny Sally uderzyła ją lampą. — Ta hipoteza ma jeden słaby punkt - powiedział Dozier. — Taki, że zawalił pan śledztwo? -zapytała Sharona. 103
Dozier puścił tę złośliwość mimo uszu. - Sally Jenkins nie mogła tego zrobić — powiedział. — W czasie gdy zamordowano Ellen Cole, Jenkins była w Sacramento, gdzie składała zeznania przed stanową komisją senacką pracującą nad ustawą legalizującą małżeństwa homoseksualne. W naszym policyjnym światku nazywamy coś takiego „żelaznym alibi". - Nie takie alibi udawało się panu Monkowi obalić powiedziałam, odwróciłam się do Mońka i zobaczyłam zaskoczona, że klęczy na trawniku, mierzy palcem długość źdźbeł i przycina je cążkami do paznokci. - Adrian - zawołała Sharona. - Co ty robisz? - Ścinam trawę - odparł Monk, choć trudno było zrozumieć jego mamrotanie spod maski. - W takim tempie zajmie to panu miesiąc - zauważyłam. —Akiedy pan skończy, wszystkie obcięte przez pana źdźbła znowu trzeba będzie przycinać. W ten sposób może pan ścinać trawę do końca życia. - Jakoś przeżyję - odparł Monk, ścinając kolejne źdźbło. Sharona jęknęła głośno, chwyciła Mońka za pasek maski przeciwgazowej i zmusiła, by stanął na nogi. - Adrian. Prowadzimy dochodzenie w sprawie morderstwa. Skoncentruj się! Następnie wyrwała mu z ręki cążki i wrzuciła je do torebki. - Oddam ci, jak skończymy — orzekła i rzuciła mi gniewne spojrzenie. - Jesteś dla niego za miękka. - Próbuję być delikatna i wyrozumiała — broniłam się. - Moim zdaniem w dłuższej perspektywie to przynosi większy pożytek. 104
- Skąd ci to przyszło do głowy? Gdybym trakto wała go tak jak ty, wkładałby maskę przeciwgazową przy każdy wyjściu z domu. Po krótkiej chwili Sharona zdała sobie sprawę z absurdu sytuacji. - Teraz robi to tylko od czasu do czasu - dodała. - To krok naprzód - ocenił Dozier. Monk podszedł alejką pod dom, z uniesionymi dłońmi z obu stron twarzy, nie chcąc oglądać nieskoszo-nej trawy. Dołączyliśmy do niego na ganku, gdzie Monk z uwagą przyglądał się drzwiom. - Nie ma śladu włamania - stwierdził. - Wszedł przez otwarte okno - wyjaśnił Dozier. - Nie ma w domu alarmu? - Jest. Trevor musiał znać kod - powiedział Dozier. - Jakim cudem? — żachnęła się Sharona. - To nietrudne — powiedział Monk. - Nietrudne? - Czy alarm jest w tej chwili włączony? - zapytał Monk. Dozier przytaknął. - Niech pan otworzy drzwi, ale nie wyłącza alarmu — powiedział Monk. - Ja wyłączę alarm. - Jasne. Dozier przekręcił klucz w zamku i otworzył szeroko drzwi, w jednej chwili aktywując alarm. Rozległo się głośne elektroniczne buczenie niczym syrena podczas czerwonego alarmu na statku kosmicznym Enterprise w Star Treku. Tak, wiem, to już moje drugie porównanie do Star Treka, ale zauważcie, ile drobiazgów z tamtego filmu funkcjonuje dzisiaj w naszym życiu codziennym. Spójrz105
cie na te telefony komórkowe z klapkami albo na przechodniów ze słuchawkami bluetooth w uszach, podobnymi do tych, które miał porucznik Uhura, i powiedzcie, że nie mam racji. Monk stanął przy klawiaturze wyłącznika alarmu i przyjrzał się jej z całą uwagą. - Kod jest taki: jeden, dwa, jeden, dwa, trzy, trzy, trzy. Byłam zdumiona. - Skąd pan to wie? - Klawisze z jedynką, dwójką i trójką są bardziej zabrudzone od pozostałych - stwierdził Monk, wchodząc do pokoju gościnnego z wyciągniętymi przed siebie rękami, niczym reżyser szukający dobrego ujęcia. Dom był niewielki, miał najwyżej sto trzydzieści metrów kwadratowych, i bardzo przytulny, na kanapach, fotelach i krzesłach leżało mnóstwo puszystych poduszek, a na ścianach wisiało dużo obrazów, w większości pejzaży. - Ale skąd pan wiedział, jaka jest kolejność cyfr? zapytałam. - Istnieją chyba tysiące możliwych kombinacji. - Pan Monk wpadł na to tak samo jak Trevor wtrącił Dozier i wklepał kod do systemu; kolejne przyciśnięcia ułożyły się w melodię kołysanki Marysia małe jagnię miała i po chwili alarm umilkł. - Pracując w ogrodzie, Trevor musiał usłyszeć kołysankę, gdy Cole wyłączała alarm. - Przez jazgot kosiarki do trawy, dmuchawy do liści i buczącego alarmu? - wątpiła Sharona. Zdawało się, że idąc wolno przez pokój gościnny, Monk kołysze się w takt melodii, którą przed chwilą słyszał. To był jednak jego pląs obserwacyjny, sposób na spostrzeżenie w pokoju najdrobniejszych szczegó106
łów, na wyczucie - niewidocznych niczym buddyjska karma — śladów tego, co tu się wydarzyło. — Może akurat nie kosił trawy i nie odgarniał liści? powiedział Dozier. - Może stał i z nią rozmawiał? — To by znaczyło, że Cole była naprawdę głupia podsumowała Sharona. — Nic dziwnego, że już nie żyje - dokończył z przekąsem Dozier. Wciąż byłam pod wrażeniem tego, jak Monk odgadł kod alarmowy, i dziwiłam się, że tylko ja jedna — nawet Dozier tym się nie przejął. — Nie zdumiewa pana, jak łatwo pan Monk odgadł kod alarmowy? - zapytałam. — Niezupełnie - odparł Dozier. - Ian Ludlow też go szybko odgadł. — Ten pisarz? - zapytała Sharona, najwyraźniej zaskoczona. - Był tutaj? — Ludlow wspomaga mnie czasem przy bardziej zagadkowych sprawach. Jest takim naszym Adrianem Monkiem - wyjaśnił Dozier, po czym dodał szeptem: Tyle że nie jest szurnięty. Dobrze wiedziałam, kim jest łan Ludlow. Trudno było nie wiedzieć. Człowiek nie mógł wejść do samolotu na jakimkolwiek lotnisku, nie widząc za pazuchą u każdego pasażera książki z detektywem Marsha-kiem w roli głównej. Czasem się zastanawiałam, czy nie weszło w życie rozporządzenie Federalnego Zarządu Lotnictwa Cywilnego, nakazujące podróżnym czytać kryminały Ludlowa. Swoją drogą Ludlow musiał mieć zastęp krasnali piszących mu książki, bo zdawało się, że na stojakach przed hipermarketowymi kasami (na prestiżowym i honorowym miejscu, obok „Star" i „National Enąuirer") co miesiąc się pojawia nowy tytuł. 107
Porucznik Disher, który swego czasu uczęszczał na wieczorowe wykłady Ludlowa na uniwersytecie Berkeley, określił go jako „Tołstoja ulic nędzy". Zerknęłam na Mońka, który nadal wszystko pieczołowicie oglądał, przerywając co pewien czas oględziny, aby ułożyć poduszki na kanapie według wielkości, wyprostować obrazy na ścianie lub ustawić książki na półce w porządku alfabetycznym. Taki był jego sposób działania i nie miałam śmiałości mu w tym przeszkadzać. — Byłem konsultantem Ludlowa, gdy pisał kil ka ostatnich książek — pochwalił się Dozier. — On dbał o stronę emocjonalną dzieła. Ja o jego chłodny re alizm. - Domyślam się zatem, że w następnej książce detektyw Marshak będzie miał cały czas otwarty rozporek - powiedziała Sharona. -1 wyśle do Wisconsin narzędzie zbrodni, którym posłużył się zabójca. - Co tu robił Ludlow? - wtrąciłam szybko w nadziei, że powstrzymam Doziera od wyciągnięcia pistoletu i zastrzelenia Sharony za tę złośliwość. — Zaintrygowała go sprawa — powiedział Dozier. — Dopóki się nie pojawił, mieliśmy tylko zwłoki pani profesor z wydziału studiów nad kulturową tożsamo ścią płci uniwersytetu UCLA. Sprawdziliśmy kochan kę, studentów, ale nie wypłynął żaden podejrzany. Dopiero Ludlow pomógł nam odkryć ślady prowadzą ce do p a n i męża. Chociaż Dozier mówił do mnie, dwa ostatnie słowa skierował wyraźnie do Sharony, jakby miały stanowić dwa mocne sierpowe. Zresztą tak właśnie Sharona je odebrała, ale zasłużyła sobie za niedawną zgryźliwość pod adresem jego konsultacji przy powstawaniu książki. 108
- Czy tutaj znaleźliście ciało? - zapytał z daleka Monk. Tak pochłonęła mnie wymiana zdań z Dozierem, że zupełnie zapomniałam o Monku, który zdążył już przejść korytarzem do głównej sypialni. Na środku stało duże łóżko z baldachimem, zakryte poduszkami i puchatą, falbaniastą narzutą. Miałam ochotę położyć się w tym łóżku z dobrą książką w ręku i nigdy z niego nie wychodzić. Po obu stronach łóżka stały identyczne szafki nocne. Na jednej z nich stała lampa, na drugiej nie. Wiedziałam już, skąd pochodziło narzędzie zbrodni. Przed poznaniem Mońka nie zauważałam takich szczegółów. Ale z drugiej strony przed poznaniem Mońka nie wyobrażałam też sobie, by co tydzień można było myć klamki w zmywarce do naczyń. Na wprost łóżka wisiał na ścianie płaski ekran telewizyjny, tuż nad zestawem kina domowego i wieżą stereo. Z jednej strony pokoju znajdowały się rozsuwane drzwi prowadzące na patio w ogródku na tyłach domu, a z drugiej strony stały pod ścianą komoda i toaletka. Monk stał przy szafie Ellen Cole, przyglądając się uważnie śladom krwi na dywanie pod swoimi nogami. - Kiedy ją znaleźliśmy, leżała tutaj - powiedział Dozier. - Tył jej głowy był jedną krwawą masą. - Mógłby pan pokazać mi dokładnie, jak leżała? poprosił Monk. Dozier podciągnął spodnie i zwinął się w kłębek na podłodze twarzą do komody, uważając, by nie położyć głowy na przyschniętych śladach krwi. Monk przykucnął obok Doziera i uważnie przypatrywał się pozycji, w jakiej leżał porucznik. Wyciągnął przed siebie otwarte dłonie, jakby chciał je ogrzać przy 109
ognisku, a potem zrobił powolny piruet, odwracając się twarzą do garderoby. Podszedł do garderoby i otworzył podwójne drzwi. Wszystkie ubrania wiszące na drewnianym drągu odsunięte były na bok. Za nimi pod ścianą stało kilka niedużych pudeł. Na podłodze leżały buty, wyraźnie odsunięte, by zrobić miejsce na jedno pudło. Monk potrząsnął głową i syknął cicho. —Coś nie tak, Adrianie? — zapytała Sharona. —Wszystko—powiedział smutnym głosem Monk.— To nie Trevor zabił Ellen Cole.
11 Monk przejmuje sprawę Poczułam wielką radość, że się nie myliłam co do Trevora, a zarazem ulgę, że moja posada nie jest zagrożona. Ale jednocześnie zrobiło mi się potwornie żal Sharony, która usiadła teraz na skraju łóżka El-len Cole i objęła się ramionami. — O Boże — powiedziała cicho. — Co ja zrobiłam. Dozier zerwał się na nogi. — On nie ma racji! - krzyknął. Sharona pokręciła głową. — W kwestii morderstw nie myli się nigdy. Nigdy. — Tym razem nie ma tu żadnych styropianowych granulek - mówił Dozier. — Trevor zabił. Wszystkie dowody świadczą przeciwko niemu. — Tylko wówczas, gdy nie widzi pan dowodów świadczących o czymś innym. — Na przy kład jakich? — Według pańskiej hipotezy Ellen niespodziewanie wróciła wcześniej do domu i przyłapała Trevora na kradzieży. W związku z czym Trevor uderzył ją lampą i uciekł. — Tak właśnie było - powiedział Dozier. — Dlaczego jednak Trevor nie uciekł do ogrodu, słysząc, jak Cole wchodzi do domu? — Może wcale jej nie słyszał - odparł Dozier. -
111
Może myślał, że nie uda mu się uciec niepostrzeżenie, więc się ukrył w garderobie. - To niemożliwe - powiedział Monk. - Dlaczego? — zapytał Dozier. — Garderoba była przecież tuż za nim. - Dlaczego więc nie poczekał w niej, aż Cole wyjdzie znowu z domu? — zapytałam. - Może spanikował. Może pani Cole otworzyła garderobę i go zobaczyła? — spekulował Dozier. — Rzuciła się do telefonu, aby zadzwonić po policję, więc złapał lampę i uderzył ją od tyłu. - Wszystko tylko „może". - Bo Trevor nie chce nic powiedzieć - ciągnął Dozier. - Dowody jednak jasno wskazują, co tu zaszło. - Oczywiście, że wskazują - włączył się Monk. -Nie myślał pan może, że czas sprawdzić sobie wzrok? - Jest pewne, że ktoś się ukrył w garderobie — stwierdził Dozier. - Prawda — przyznał Monk. - Niech pan jednak spojrzy, jak są ułożone pudła. Ktoś odsunął ubrania i ustawił na środku jedno z pudeł, by mieć na czym usiąść. To znaczy, że zabójca miał dużo czasu. Musiał długo czekać na pojawienie się w domu Ellen Cole i chciał, żeby było mu wygodnie. - A może pudła były tak poukładane wcześniej? wyraził przypuszczenie Dozier. - Trevor odsunął tylko ubrania, żeby zrobić sobie kryjówkę. - Ale Cole została uderzona w tył głowy i upadła na twarz. Gdyby wyskoczył nagle z garderoby i sięgnął po lampę na nocnym stoliczku, kobieta zdążyłaby się odwrócić w jego kierunku i stanąć do niego przodem, a to znaczy, że zostałaby uderzona w bok głowy, a nie w tył - tłumaczył Monk. - Gdyby z kolei uderzył ją, gdy wybiegała z sypialni, jej ciało leżałoby w progu 112
lub w korytarzu, ale na pewno nie przy garderobie. Fakt, że została uderzona od tyłu, dowodzi, że ten, kto ją zabił, miał lampę w ręku już wtedy, kiedy się ukrywał w garderobie. Nie możemy więc mówić o napastniku, który jest zaskoczony i atakuje w akcie desperacji. W naszym policyjnym światku nazywamy coś takiego „morderstwem z premedytacją". Mimowolnie się uśmiechnęłam, słysząc ostatnią, wygłoszoną protekcjonalnym tonem, uwagę. Najwyraźniej Monk był bardziej skoncentrowany na tym, co mówi Dozier, niż mi się wydawało. - Jestem najpotworniejszą żoną na świecie — stwierdziła cicho Sharona. — Nie dziwiłabym się Trevorowi, gdyby nie chciał mnie więcej widzieć. Usiadłam przy niej i wzięłam ją za rękę. - Nie myśl tak źle o sobie, Sharona - pocieszyłam ją. - Trevor również jest winien, że tak zareagowałaś. Gdyby nie zwodził cię wcześniej tyle razy, nie miałabyś powodu, żeby mu teraz nie wierzyć. - Tymczasem uwierzyłam w najgorsze. W absolutnie najgorszą rzecz. - Sharona załamała ręce. -Jakbym wręcz chciała, żeby Trevor był winny. - On jest winny — odezwał się Dozier. - Doskonale wiem, co pan czuje - powiedział Monk do Doziera smutnym głosem. - Też chciałbym, żeby był winny. - To okropne, co pan mówi, panie Monk - oburzyłam się. - Jak może pan chcieć czegoś takiego? - Trevor ma zły wpływ — odparł Monk. - Co złego mi zrobił? - zapytała Sharona. - Zmusił cię do ponownego ślubu i powrotu do New Jersey. - Jesteś największym samolubem, jakiego zna113
łam w życiu — stwierdziła Sharona. — Powinieneś się wstydzić, Adrianie. - Nie tylko jest samolubem. Jest w błędzie - nie ustępował Dozier. - W bagażniku Trevora znaleźliśmy biżuterię należącą do Ellen Cole. Kradł kosztowności w domach swoich klientów i sprzedawał je na aukcji internetowej. Płatności wpływały wprost na jego konto bankowe. Skoro takie z niego niewiniątko, jak pan to wytłumaczy? - Nie mówię, że Trevor nie jest złodziejem - powiedział Monk. — Ale na pewno nie zabił Ellen Cole. - Na pewno też nie skradł tych rzeczy — wtrąciła Sharona. - Ktoś chciał go wrobić. - Kto chciałby wrobić pani męża? — zdziwił się Dozier. - Przecież jest nikim. - Nie wiem kto, ale nietrudno byłoby to zrobić stwierdziła Sharona. — Każdy może zarejestrować adres pocztowy w Yahoo! na jego nazwisko, zdobyć numer jego rachunku bankowego i otworzyć konto na portalu aukcyjnym eBay. Niech mi pan da swoje nazwisko i pokaże jakiś blankiet czekowy, a dokonam tego w dziesięć minut. - Czy na ślad Trevora naprowadziła was sprzedaż łupów na eBayu? - zapytałam. - Kiedy się dowiedzieliśmy o aukcji, mieliśmy już trop prowadzący do Trevora - odparł Dozier. - Tb Ludlow połączył wszystkie tropy. Wówczas wydawało mi się to bardzo logiczne i wciąż mi się takie wydaje. - Nawet po tym, co powiedział pan Monk? - zapytałam. - To tylko spekulacje - odpowiedział Dozier. - Ja widzę w dowodach jedno, a on drugie. Z tego, co dotychczas powiedział, nic nie każe mi myśleć, że aresztowałem niewłaściwego człowieka. 114
- Jednak tak się stało, a my to panu udowodnimy powiedziała Sharona, wstając z łóżka. - Prawda, Adrianie? - Tak - odpowiedział Monk grobowym głosem. Udowodnimy.
Specjalizująca się w kryminałach księgarnia Whodunit Books znajdowała się na dole ogromnego, wielopiętrowego parkingu Westwood Village, na skraju kampusu UCLA. Przed wejściem stał pojemnik wypełniony po brzegi przecenionymi książkami w miękkiej oprawie. W witrynach sklepiku wisiały powiększone do rozmiaru plakatów okładki rozmaitych kryminałów, zapowiadające spotkania autorskie z ich twórcami (wszyscy oni, jak można było pomyśleć, patrząc na zdjęcia, zaopatrywali się w skórzane kurtki w tym samym sklepie Leather Jackets R Us). Pierwszą rzeczą, która rzuciła nam się w oczy zaraz po wejściu do sklepu, był olbrzymi stoi zarzucony stertami starych książek lana Ludlowa w twardej i miękkiej oprawie; największą pryzmę stanowił najnowszy tytuł tego autora Ostatnim słowem jest śmierć. - Co mu jest? - zapytała młoda kobieta za ladą, na której identyfikatorze widniało imię Lorinda. Domyśliłam sie, że do księgarni nie przychodzi wielu klientów w maskach przeciwgazowych. - Astma - wyjaśniła krótko Sharona. Lorinda była szczupłą brunetką w przykrótkim bezrękawniku, z małą agrafką w dziurce od nosa. Tak, tylko w jednej dziurce. Już widziałam nadciągające kłopoty. Monk od razu zaczął układać książki Ludlowa w rów115
ne sterty. Otwierał każdą książkę, sprawdzał w stopce datę wydania i układał je w porządku chronologicznym. Wiem, bo dokładnie to samo zrobił w mojej domowej bibliotece. Zajrzałam mu przez ramię i spostrzegłam, że strony tytułowe książek były podpisane i datowane przez lana Ludlowa. Przez moment Monk wydawał się zaskoczony, zaraz jednak się zreflektował i wrócił do ich układania. Na spotkanie z łanem Ludlowem, który siedział przy stoliku w najdalszym narożniku księgarni, podpisując książki z niewiarygodną prędkością, przyszło około dwudziestu osób. „Tołstoj ulic nędzy" miał nieco ponad trzydzieści lat, krótko przystrzyżonego jeża na głowie i co najmniej wczorajszy zarost na policzkach. Ubrany był w lekką, czarną skórzaną kurtkę, czarny T-shirt, wytarte dżinsy i czapkę baseballową DodgersóWj która, jak podejrzewałam, przykrywała przedwcześnie łysiejące zakola na czole. Nie wiem, co sobie ci faceci wyobrażają, żeby tak oszukiwać tymi czapkami. Na przodzie kolejki stał mężczyzna z walizeczką na kółkach wypełnioną książkami Ludlowa. We włosach miał łupież, a jego kieszeń na piersi wypchana była długopisami, karteczkami i wizytówkami. - Mam tu wszystkie pana książki - pochwalił się mężczyzna, prezentując Ludlowowi swój zbiór. —Nawet te w miękkiej oprawie pisane pod pseudonimem JackBludd. - Miło wiedzieć, że nie tylko mama posiada cały zbiór moich książek — powiedział Ludlow, podpisując książki. - Nie powinien się pan ich pozbywać. Może któregoś dnia znowu będą warte tyle, ile wskazuje cena na okładce. 116
- Nie mam pojęcia, jak udaje się panu tyle pisać — powiedział mężczyzna, kiwając głową. - Jestem urodzonym gawędziarzem — odpowiedział Ludlow. - Można powiedzieć, że po to się urodziłem. Tylko na tym się znam. - Ale pan pisze cztery książki w roku - wtrąciła z zachwytem jakaś kobieta w kolejce, przyciskając ostatni kryminał Ludlowa do obfitego biustu, jakby ktoś miał jej go zabrać. - Nie obawia się pan, że zabraknie panu pomysłów na książki? - Obawiałbym się tego, gdybym musiał je czerpać wyłącznie z wyobraźni — odparł Ludlow. - Tymczasem niewyczerpalne źródło materiału stanowi otaczający nas świat. Żyją w nim miliony ludzi, których historie mogą się okazać nadzwyczaj inspirujące. Nie kryję, że motywujące są również terminy wydawnictwa. Jeśli nie złożę rękopisu w terminie, muszę oddać zaliczkę. Sharona z daleka zlustrowała Ludlowa przeciągłym spojrzeniem i zmarszczyła brwi. - Na zdjęciach sprawia wrażenie wyższego i silniejszego mężczyzny - orzekła. - Zawsze tak jest - wtrąciła Lorinda. - Robią sobie nastrojowe zdjęcia i próbują wyglądać na tajemniczych i hardych twardzieli, aby czytelnik pomyślał, że w poszukiwaniu tematu włóczą się po ciemnych zaułkach mówiła. — Ludlow włóczy się co najwyżej po księgarniach, by podpisywać swoje dzieła i migdalić się do kobiet. - Nie wygląda mi pani na fankę tego pisarza — powiedziałam. - Pomagaliśmy mu od początku, kiedy był jeszcze nikim. Tymczasem zaraz po spotkaniu z czytelnikami w naszej księgarni Ludlow będzie podpisywać 117
książki w sieci Borders na tej samej ulicy — żaliła się Lorinda. - Sieć sprzedaje kryminały z trzydziestoprocentową zniżką, na co nas nie stać, więc wysadzają nas w ten sposób z rynku. Ale on nie potrafi inaczej. Nie umie przejść obok księgarni, nie podpisując w niej swoich książek. To silniejsze od niego. To kompulsja. - Ktoś powinien mu powiedzieć, żeby się wziął w garść — odezwał się Monk, wciąż przekładając z za jęciem książki na stole. - Nie musi przecież podpisy wać każdej książki, która nosi na okładce jego nazwi sko. Cóż to za problem nie zwracać uwagi na nie pod pisane książki? Obie z Sharona odwróciłyśmy się i popatrzyłyśmy na niego znacząco. - Taki sam problem jak przejść obok krzywo zawieszonego obrazu i go nie poprawić - stwierdziła Sharona. - To co innego - nie zgodził się Monk. - Tu chodzi o względy bezpieczeństwa publicznego. Nie było mowy, aby ktokolwiek przekonał Mońka, że krzywo zawieszony obraz nie stanowi zagrożenia dla ludzkości, więc odwróciłam się z powrotem do Lorindy. - Skoro Ludlow działa przeciwko wam, podpisu jąc książki w innej księgarni na tej samej ulicy, dla czego w ogóle go zapraszacie? Lorinda wzruszyła ramionami. - To głośne nazwisko wśród autorów krymina łów. Nasi stali klienci liczą na to, że także u nas kupią jego książki, choć chyba coraz bliższy jest dzień, w któ rym nie podpisane przygody detektywa Marshaka będą więcej warte od tych z autografem. Raptem w sklepiku coś głucho zadudniło. W pierw118
szej chwili pomyślałam, że nastąpiło trzęsienie ziemi, ale szybko zdałam sobie sprawę, że jakiś ciężki samochód wjechał po prostu na parking nad księgarnią. Miałam nadzieję, że czynsz za lokal nie jest zbyt wysoki. - Voila - oznajmił Monk, wychodząc wreszcie zza stołu; wszystko wyglądało mniej więcej tak jak wcześniej, tyle że książki poukładane były teraz w równiutkie kolumny. — Gotowe. - Co pan zrobił? - zapytała zaciekawiona Lorinda. - Ktoś bezmyślnie pomieszał książki na stole. Przywróciłem im pierwotny porządek. - Pierwotny porządek? - Taki, w jakim były ułożone poprzednio - wyjaśnił Monk. - Według wydania, nakładu oraz daty podpisania przez autora, przy czym najnowsze książki są na wierzchu, a starsze u dołu. - Słusznie - przyznała Lorinda. - Pierwotny porządek. Zdawało się, że Monk dopiero teraz zauważył sprzedawczynię i był jej osobą wyraźnie skonsternowany. - Zgubiła pani agrafkę — powiedział po chwili, wskazując palcem na jej nos. - Nie, nie zgubiłam - odparła Lorinda. - Tę przy drugiej dziurce — sprecyzował Monk. - Drugiej dziurki w ogóle nie mam przekłutej. - A powinna pani mieć. - Jedna wystarczy. Jest super — powiedziała Lorinda. - Dwie wyglądałyby śmiesznie. Ja nie widziałam wielkiej różnicy. Moim zdaniem każdy, kto ma w nosie spinacz, obrączkę, kość czy cokolwiek innego, wygląda głupkowato. - Twarze są symetryczne. Takie jest prawo natu ry. Nikt nie chce łamać praw natury. - Monk skinął 119
głową w kierunku Sharony. - Ta pani jest pielęgniarką. Na pewno z przyjemnością wkłuje pani agrafkę po drugiej stronie nosa. — Nie, nie zrobię tego - zaoponowała Sharona. Kiedy się sprzeczali, ostatni czytelnicy, którzy przyszli po podpis lana Ludlowa, wychodzili już z księgarni z zakupionymi książkami. Mężczyzna z walizką na kółkach był tak zafascynowany maską przeciwgazową Mońka, że nieomal przejechał walizką po mojej nodze. — Składałaś przysięgę Hipokratesa—przekonywał tymczasem Monk. — Twoją powinnością jako pielęgniarki jest ocalić tę nieszczęsną kobietę. — Z punktu widzenia medycyny nie ma żadnego powodu, aby wkłuwać w nos agrafkę, Adrianie. — Czy zwróciłaś uwagę na jej twarz? - zapytał Monk. — Jest szkaradna. — Szkaradna? — włączyła się urażona Lorinda. — Niech pan będzie ostrożny, Monk. W tej księgarni trzymają pod ladą strzelbę — odezwał się łan Ludlow, podchodząc do nas z pewnym siebie uśmiechem na twarzy. - Lorinda tylko czeka na pretekst, by po nią sięgnąć. — Pan zna pana Mońka? - zdziwiłam się. — Oczywiście, że znam. Jestem jego wielkim wielbicielem. Pół roku temu, kiedy w czasie strajku policji Monk rozwikłał zagadkę morderstw Dusiciela Golden Gate, prowadziłem na uniwersytecie w Berkeley wykłady na temat kreatywnego pisania — wyjaśnił Ludlow. - Miałem nawet pomysł, by przelać całą historię na papier, ale seryjny morderca jako bohater gatunku literackiego powoli odchodzi w przeszłość. — W przeciwieństwie do detektywów policyjnych, którzy łapią morderców, taaa? - rzuciła z przekąsem Lorinda. - To się nigdy nie starzeje. 120
- Czyż nie jest urocza? — powiedział Ludlow. - Nie z jedną agrafką w nosie. Jej twarz to asymetryczna zmora. - Wyjmę tę jedną agrafkę, jeśli pan zdejmie maskę przeciwgazową - powiedziała Lorinda. Remis. - Nazywam się Sharona Fleming, a to jest Natalie Teeger - przedstawiła nas wreszcie Sharona Ludlowowi. — Pracujemy razem. Porucznik Dozier powiedział nam, że tu możemy pana znaleźć. Prowadzimy dochodzenie w sprawie śmierci Ellen Cole. - Pani mąż ją zabił. Sprawa jest zamknięta. Mogę podpisać dla pani jedną z moich książek? - Nie sądzę - odparła Sharona. - To byłby wspaniały prezent dla ukochanego w więzieniu - zasugerował Ludlow. - On jest niewinny -powiedziała Sharona. - Z dowodów wynika coś zupełnie przeciwnego odparował Ludlow. - Ale on mówi, że Trevor jest niewinny. - Sharona wskazała na Mońka. - Hm... To zmienia postać rzeczy - stwierdził Ludlow.
12 Monk i broszka - Pan żartuje? - zapytałam Ludlowa, bo naprawdę nie byłam pewna. - Bynajmniej. Mam szczery podziw dla talentu pana Mońka - oświadczył Ludlow. - Jakże ja, zwykły skryba, mógłbym się spierać z legendą wydziału zabójstw? Mogę podpisać dla pani książkę? - Jasne — ucieszyłam się. Wzięłam ze stołu jedną książkę dla siebie, a potem dobrałam jeszcze dwie; będę miała na prezent pod choinkę. Podałam je Lorindzie wraz z kartą kredytową, a ona zarejestrowała w kasie zakup. - W jaki sposób włączył się pan w tę sprawę? — zapytał Monk. - Gdy tylko kończę pisać książkę, trzymam się przez kilka dni porucznika Doziera i czekam, aż wypłynie jakaś interesująca sprawa. - Ale ta sprawa wcale nie była dziwna czy niezwykła — wtrąciłam. - Była wręcz nudna. - Właśnie dlatego mnie zaintrygowała - powiedział Ludlow. - Nauczyłem się, że to, co pozornie wydaje się proste i zwyczajne, może się okazać bardziej wciągające i skomplikowane, niż sobie człowiek wyobraża. To znak firmowy moich książek. - Podobnie jak to, że każda charakterystyka po122
staci żeńskiej zaczyna się od opisu piersi - rzuciła Lorinda, podając mi paragon do podpisu. - Lubię, gdy w książce jest trochę pieprzyku stwierdził Ludlow. - To zbrodnia? - Jaki pieprzyk znalazł pan w sprawie Ellen Cole? chciała wiedzieć Sharona. - Pani żartuje? - zdziwił się. - Zaczyna się od tego, że włamywacz wali w głowę kobietę, ale wystarczyło trochę się przekopać, by mieć parę lesbijek, najpierw zakochanych, a potem zwaśnionych, chwytający za serce bój o opiekę nad dzieckiem, polityczną batalię w Kongresie o prawo do zawierania małżeństw homoseksualnych, zdradę na jednym z najlepszych uniwersytetów i gorący romans z żonatym mężczyzną. Sam nie wymyśliłbym nic lepszego. Dość tu pieprzyku dla dwóch powieści z detektywem Marshakiem. Do tego jeszcze efektowne zakończenie: zabił po prostu ogrodnik. - Ale on nie zabił - wtrąciła Sharona. - Ktoś inny zabił. - Zatem kolejny dramatyczny zwrot akcji -stwierdził Ludlow. - Ta historia robi się coraz ciekawsza. - Chętnie bym przeczytała - powiedziała Lorinda, wkładając kopię paragonu do jednej z książek i wręczając mi zakup. - Widzi pani? - podchwycił Ludlow. - To chwyta, - Gdzie tu jest miejsce na zdradę małżeńską? zapytałam, podając mu książki do wpisania dedykacji, - Zdrada przerwała związek obu pań. Sally zdradziła Ellen... - ciągnął Ludlow, podpisując książki -...z mężczyzną. Doktorem Christianem Baylis-sem. I jeśli widzicie w tym sensację, zważcie na to, że to właśnie doktor był dawcą nasienia dla dziecka. 123
A był przecież żonaty, w każdym razie do chwili, kiedy cała ta historia nie wyszła na jaw. - I wciąż pan uważa, że głównym podejrzanym jest mój mąż? — zapytała Sharona. — Przecież ta dwójka miała miliony powodów, by zamordować Ellen Cole. —W tym cała rzecz. Sally i jej kochanek byli najbardziej oczywistymi podejrzanymi. Nuuuda — stwierdził Ludlow. — Kiedy więc Dozier walił głową w mur, uporczywie szukając na nich haka, ja popatrzyłem w drugą stronę. —Na najmniej podejrzaną osobę — wtrącił Monk. - Właśnie. Na faceta, którego nikt dotychczas nie brał pod uwagę. Trevor miał możliwość i miał środ ki - tłumaczył Ludlow. - Brakowało tylko motywu. Więc Dozier zaczął go sprawdzać i dowiedział się, że na Wschodnim Wybrzeżu Trevor był znany jako drob ny cwaniaczek, który zawsze się rozgląda za łatwą forsą. Przez przypadek natknąłem się na jego konto na witrynie eBay i odtąd wszystko zaczęło do siebie pasować. —Oprócz tego, że nie ma pan racji — dodała Sharona. —Właśnie to usłyszałem. — Ludlow odwrócił się do Mońka. - Jak brzmi pańska hipoteza? - Tak, że nie zrobił tego Trevor, lecz ktoś inny. - Hm, kiedy będzie pan już wiedział kto, proszę dać mi znać - powiedział Ludlow. - Będzie materiał na książkę jak się patrzy.
Noc z wtorku na środę spędziliśmy w hotelu Holiday Inn przy przystani w Santa Monica. Wynajęliśmy pokoje o numerach 204 i 206. Monk spał w jednym, a my z Sharona w drugim. 124
Monk założył na kołdrę i poduszkę własną pościel i zjadł posiłek, który przywiózł ze sobą z San Francisco. Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że resztę wieczoru spędził na czyszczeniu łazienki. Nie mam pojęcia, jak jadł z maską przeciwgazową na głowie i jak w»niej spał. Wolałam nie pytać. My z Sharona zamówiłyśmy do pokoju pizzę, którą zjadłyśmy na tarasie wychodzącym na wielopiętrowy betonowy parking pobliskiego centrum handlowego. Kiedy jednak wychyliłyśmy się przez balustrad-kę i wykręciłyśmy głowy, rozpościerał się przed nami piękny widok na nadmorskie molo i stojące na jego krańcu, połyskujące światełkami koło diabelskiego młyna. Molo prezentowało się wspaniale po zmroku i z daleka. Jednak patrząc z bliska, zniszczone wyjście, hałaśliwy pasaż handlowy i sfatygowane wagoniki przypominały raczej nędzny objazdowy lunapark, który przyjeżdża czasem w weekend na zapyziały parking przy hipermarkecie. Ciemność kryła także bezdomnych, którzy lubili się gromadzić w parku na klifie ciągnącym się nad zatoką, równolegle do bulwaru Ocean Avenue. Mieli tu prawdopodobnie najpiękniejszy widok ze wszystkich obozowisk bezdomnych, jak Ameryka długa i szeroka. Sharona weszła z powrotem do pokoju, aby spróbować zatelefonować do Trevora. Jak powiedziała, chciała go zapewnić, że mu wierzy i walczy o niego. Ale w więzieniu nie chcieli jej z nim połączyć. Postanowiłyśmy więc, że rano podwiozę ją do centrum na widzenie z Trevorem, a potem pojedziemy do Sally Jenkins, byłej dziewczyny Ellen Cole. Jeszcze wczoraj Sharona była moim śmiertelnym wrogiem. Dziś jednak moje uczucia względem niej 125
się zmieniły. Zrozumiałam, że kierował mną po prostu strach przed utratą pracy. Również zazdrość. Poza tym pod wieloma względami Sharona przypominała mnie. Obie wychowywałyśmy dwunastoletnie dziecko, mniej czy bardziej, ale jednak samotnie. Obie też pracowałyśmy u Mońka, zdobywając się na wysiłek, którego nikt, być może poza kapitanem Le-landem Stottlemeyerem, nie potrafiłby docenić. Były też między nami istotne różnice. Dla Mońka Sharona pozostanie na pierwszym miejscu. Choćbym nie wiem jak długo u niego pracowała, zawsze będę tylko zastępczynią, nagrodą pocieszenia. Sharona miała zawód. Ja nie. Jakoś nigdy nie odnalazłam swojego powołania, choć zanim pojawiła się Sharona, poważnie myślałam o zawodzie asystentki detektywa. Sharona miała też męża. Gdyby tyle nas nie łączyło, być może ten fakt nie wzbudzałby we mnie zazdrości. Ale wzbudzał. Myślałam o tym wszystkim, pogryzając resztkę ostatniego, zimnego kawałka pizzy, a Sharona wychyliła się obok mnie przez balustradę i spojrzała na ocean i molo. - Wystarczyłoby jedno pchnięcie i nie musiałabyś się martwić, że zabiorę ci posadę — powiedziała. - Też przyszło mi to do głowy. Ale nawet jeśli się postaram, żeby to wyglądało na wypadek, pan Monk i tak dojdzie prawdy. - Może jednak puściłby ci to płazem - powiedziała Sharona, prostując się. - Kto by się nim zajął, gdybym ja nie żyła, a ciebie wsadziliby do więzienia? Nie zapominajmy, że to największy samolub na globie ziemskim. 126
- Co prawda, to prawda - zgodziłam się. - To po patrz jeszcze raz na molo. Zaśmiałyśmy się. - Jesteś dla niego dobra - powiedziała po chwili Sharona. - Teraz to widzę. Myliłam się co do ciebie w pewnych kwestiach. - Tylko w pewnych? - W tym momencie ty powinnaś powiedzieć, jak bardzo się myliłaś co do mnie - stwierdziła Sharona. -To chwila prawdy. - Wiem - odpowiedziałam. — Ale jeśli to powiem, będzie to wyglądało tak, jakbym mówiła, bo akurat tego oczekujesz. Nie będę czuła, że to szczere. - A byłoby szczere? - Prawdopodobnie nie. Ale teraz cię lubię, jeśli to ma dla ciebie znaczenie. - Ma - odrzekła Sharona.
Godzinę, którą Sharona spędziła w środę rano na spotkaniu z mężem w więzieniu, przesiedzieliśmy z Monkiem w samochodzie. Próbowałam trochę czytać jedną z trzech podpisanych przez Ludlowa książek, które kupiłam dzień wcześniej, ale Monk nie dawał mi spokoju. Zadręczał mnie, żebym pomogła mu pisać listy do kongresmanów, wzywające do przyjęcia ustawy, na mocy której drażetki M&M w jednym opakowaniu powinny być tego samego koloru. — Jeśli mamy wygrać wojnę z terroryzmem — przekonywał - musimy zacząć od porządków we własnym domu. — Kolorowe drażetki nie są aktem terrorystycznym. — Oho! Widzę, że-ciebie też otumanili. To przecież polukrowana anarchia - mówił Monk. - Bardzo prze127
biegły podstęp. Pozwala ludziom godzić się na ideę anarchii, nawet czyni ją smakowitą. Jeśli nic się z tym nie zrobi, anarchia może zniszczyć nasze społeczeństwo i obalić ustrój państwa. Jakoś nie umiałam sobie wyobrazić, że terroryści planują zniszczyć Amerykę, uzależniając jej ludność od wielobarwnych cukiereczków. Sharona wróciła z zaczerwienionymi oczami i policzkami mokrymi od łez. Bez słowa wsiadła do samochodu. Odezwała się dopiero dwadzieścia minut później, gdy udało nam się przejechać może trzy kilometry zatłoczoną autostradą Santa Monica. - Wciąż mnie kocha - powiedziała Sharona, po ciągając nosem. - Dacie wiarę? - Tak - odpowiedział Monk. - Dam wiarę. Ja również potrafiłam w to uwierzyć. Pełną godzinę zajął nam powrót do centrum Santa Monica, gdzie Sally Jenkins prowadziła butik Rupiecie Funky, sprzedając w nim „modne dodatki z ikrą". Tak w każdym razie brzmiało ogłoszenie w „LA Wee-kely", a ja nie miałam pojęcia, o co może w nim chodzić. Wkrótce jednak miałam się dowiedzieć. Butik okazał się malutkim sklepikiem, wbitym wąskim klinem między kwiaciarnię, a Starbucksa. Kiedy mijaliśmy Starbucksa, siedzący przy stolikach bywalcy kawiarni podnosili głowy znad laptopów i skryptów scenariuszy, które może ktoś kiedyś kupi, i z zaciekawieniem przyglądali się dziwacznemu osobnikowi w masce przeciwgazowej. Monkowi to nie przeszkadzało. Tylko raz widziałam go naprawdę zawstydzonego. Było to wtedy, gdy przez zapomnienie pokazał się wśród ludzi z rozpiętym kołnierzykiem przy koszuli. Kiedy się zorientował, że ma odpięty guzik pod szyją, poczuł się po128
twornie upokorzony wystawioną na widok publiczny nagością. W Rupieciach Funky panował eklektyczny bałagan; pełno tu było pasków, szali, kapeluszy i rozmaitych dodatków z najsłynniejszych domów mody; zaprojektowanych tak, aby robiły wrażenie odrzuconych przez sklepy z używaną odzieżą. Nie rozumiałam tego. Wolałabym kupić oryginał za wiele niższą cenę. Wewnątrz powitała nas młoda kobieta o szokująco białych włosach i błękitnych, promiennych oczach. Do białej bluzki miała przypiętą gwiaździstą broszkę ze złotym łańcuszkiem, którego koniec nikł gdzieś za jej ramieniem. - W czym mogę pomóc? - Sally Jenkins? - zapytała Sharona. - Tak. - Porucznik Dozier zapewne dzwonił do pani dziś rano i uprzedził o naszej wizycie - powiedziała Sharona. - Tb Adrian Monk. Prowadzi dochodzenie w sprawie śmierci pani ukochanej. - Byłej ukochanej - poprawiła kobieta. - Oczywiście byłej dlatego, że się rozstałyśmy, a nie dlatego, że nie żyje. Tb byłoby zbyt gruboskórne i okrutne, a to nie w moim stylu. W tej chwili zza ramienia Sally Jenkins wypełzł karaluch, największy, jakiego w życiu widziałam, i syknął w naszym kierunku. Sharona i ja instynktownie cofnęłyśmy się o krok. Monk instynktownie wybiegł ze sklepu i schował się w samochodzie. Zajęło mi dobrą chwilę, zanim się zorientowałam, że blisko dziesięciocentymetrowy karaluch uwiązany był złotym łańcuszkiem do broszki, a jego korpus zdobiły błyszczące kryształki Swarovskiego. 129
- Widzę, że zauważyłyście moją broszkę — ucieszyła się Sally. - Trudno jej nie zauważyć—odpowiedziałam przerażona. - Przyciąga uwagę, prawda? Co więcej, znakomicie się sprzedaje - wyjaśniła. - To syczący karaczan madagaskarski. - Kto chce nosić na sobie karalucha? - zapytała Sharona. - Każdy, kto pragnie podkreślić wagę mody, odrzucając konwencje i przemieniając w sztukę coś, co wydaje się brzydkie i odrażające - mówiła Sally -Trudno mi je utrzymać w sklepie. - Uciekają? - zapytała Sharona. - Są w miarę tanie, długo żyją i nie wymagają opieki — zachwalała Sally. - Trudno to nazwać walorami, jeśli chodzi o sprzedaż biżuterii. - Mają panie ochotę przymierzyć? - Nie, dziękuję - odparłam. W tej chwili zadzwonił mój telefon komórkowy. To dzwonił Monk z telefonu, który Sharona zostawiła w samochodzie. - Nie do wiary, że jeszcze tam jesteście - powiedział. - Jeszcze nie porozmawiałyśmy z Sally. - Ona ma na sobie karalucha wielkości psa! krzyknął Monk w słuchawkę. - To ozdoba — wyjaśniłam. - Uciekajcie — powiedział Monk. - Uciekajcie, jeśli wam życie miłe. - Najpierw musimy skończyć rozmowę — stwierdziłam stanowczo. Przełączyłam telefon na tryb głośno mówiący i pqd130
niosłam go wyżej, aby Monk mógł się przysłuchiwać rozmowie z Sally Jenkins i zadawać jej pytania. Pierwsze zadałam ja, może nazbyt prosto z mostu, ale doszłam do przekonania, że kobieta, która stroi się w karaluchy, musi mieć dość siły, by jakoś dać z nim sobie radę. - Po śmierci Ellen Cole życie jest prostsze, prawda? - Zerwałyśmy ze sobą,, ale łączyła nas głęboka i długotrwała więź - odpowiedziała Sally. - Jej śmierć mnie zdruzgotała. - Raczej morderstwo - uściśliła Sharona. - Ale teraz, kiedy jej nie ma, nie musi już pani walczyć o prawo do opieki nad waszą córką - powiedziałam. - Koniec z sądowymi papierkami, koniec z niepewnością. - Nigdy nie było nawet najmniejszej wątpliwości, że wygram tę batalię - odparła Sally. - Ja rodziłam. Ja byłam biologiczną matką. Żaden sąd nigdy nie wydałby orzeczenia, że kobieta pozostająca w związku homoseksualnym ma prawa rodzicielskie do biologicznego dziecka swojej partnerki. - Mimo to w czasie, gdy popełniono morderstwo, przebywała pani w stolicy stanu, zabiegając o pełne prawa dla homoseksualnych małżeństw - zauważyła Sharona. - Cóż z tego? - stwierdziła Sally. - Zerwałyśmy ze sobą, ale to nie oznaczało, że przestałam zabiegać, aby geje i lesbijki mieli te same prawa co heteroseksualiści. - Byle prawa te weszły w życie dopiero wtedy, kiedy sąd przyzna już pani prawo do opieki nad dzieckiem wychowywanym wspólnie z homoseksualną partnerką, tak? - dodała kąśliwie Sharona. - Oczywiście teraz, kiedy pani partnerka nie żyje, to tylko przyczynek do akademickiej dyskusji. 131
- To wyjątkowo wstrętne, co pani mówi - stwierdziła Sally, co wydało mi się dość osobliwym oświadczeniem w ustach osoby, na której ramieniu siedzi gigantyczny karaluch. - Doprawdy dziwne, że walczyła pani o prawo do zawierania małżeństw przez homoseksualistów, zdradzając partnerkę z mężczyzną, doktorem Christianem Baylissem - powiedziałam. - Nie była to więc kwestia, która pani bezpośrednio dotyczyła. - Nierówność wobec prawa dotyczy nas wszystkich jako społeczeństwa - stwierdziła Sally. - Moje zeznania, złożone przed komisją, właśnie w świetle osobistych doświadczeń pokazują, jak mocno wierzę w zasady sprawiedliwości społecznej. Nie widzę w tym nic nadzwyczajnego. - Zapewne nie widzi też pani nic nadzwyczajnego w tym, że uciekła pani z dawcą nasienia przeznaczonego do pani sztucznego zapłodnienia - powiedziałam. - Cóż za lekkomyślność - wtrąciła Sharona. - Gdyby rzuciła pani Ellen Cole dla tego faceta wcześniej, mogłaby pani zaoszczędzić kupę forsy, zapładniając się w sposób tradycyjny. - Niech pani nie będzie groteskowa - żachnęła się Sally Jenkins. Raz jeszcze pragnę zauważyć, że Jenkins miała na ramieniu świecącego karalucha. - Poza wszystkim ten mężczyzna jest żonaty powiedziałam. - Zatem, jeśli wolno, najpierw rzuca pani swoją partnerkę dla żonatego mężczyzny, który się przysłużył do pani sztucznego zapłodnienia, a za raz potem jedzie pani do Sacramento z hasłem na ustach, że nadszedł czas, by liberalizować nasze poję cie małżeństwa. 132
Jej twarz nabiegła krwią. Była czerwona ze złości, nie ze wstydu. Jestem przekonana, że w swoim zachowaniu nie widziała niczego niestosownego. - Nie rozumiem, co te oszczerstwa wobec mojej osoby i homofobiczne podteksty mają wspólnego z morderstwem Ellen Cole - rzuciła wściekła Sally. - Gdybym była cyniczna - zaczęła Sharona - to biorąc pod uwagę pani hipokryzję i sprzeczności w pani opowieści, powiedziałabym, że wyjechała pani do Sacramento na przesłuchania, aby zapewnić sobie alibi na czas, kiedy zostanie zamordowana pani była partnerka. - Naprawdę pani uważa, że skorzystałam na jej śmierci? — zapytała Sally. — Ten, kto zabił Ellen Cole, uczynił moje życie piekłem. Moje życie prywatne stało się publiczne, a małżeństwo Christiana legło w gruzach. - Po to, żeby mógł się ożenić z panią - dodała Sharona. - Znowu korzyść. - Jego dzieci go nienawidzą - przekonywała Sally. 1 chociaż dostał katedrę, to cały ten zamęt raz na zawsze pozbawił go możliwości awansu na dziekana wydziału studiów nad kulturową tożsamością płci. - Czy to ten sam wydział, na którym pracowała Ellen? - zapytałam. - Byli przyjaciółmi z pracy. Dzięki temu Ellen znała go na tyle dobrze, by poprosić o nasienie. - To musiała być interesująca rozmowa - sarknęła Sharona. - Dlaczego akurat jego? - Christian był żonaty i płodny - wyjaśniła Sally. Było mało prawdopodobne, że będzie zabiegał o prawa rodzicielskie, a Ellen lubiła jego dzieci. Są bystre i ładne. - Dlaczego ona nie została biologiczną matką? zapytałam. 133
- Problemy medyczne — odparła Sally. — Nie mogła mieć dzieci. - Tb stanowisko dziekana... - wtrąciła Sharona. Ellen też o nie zabiegała? Twarz Sally Jenkins była tak czerwona, że wyglądała jak pomidor pałaszowany ze smakiem przez króla karaczanów. - Tak —odparła. - Więc ma pani dziecko, ma pani mężczyznę i prawdopodobnie dostanie pani dom - wyliczała Sharona. -A jeśli sprawy potoczą się dobrze, to pani mężczyzna zostanie dziekanem. Uhm, to morderstwo to dla pani rzeczywiście wielka tragedia. - Gdzie był doktor Bayliss w dniu zabójstwa Ellen Cole? - zapytałam. Na to pytanie oblicze Sally Jenkins wyraźnie się rozjaśniło. - Miał w tym czasie wykład dla pięćdziesięciu stu dentów - odpowiedziała. Masz babo placek. Nie miałam więcej ukrytych kart. Sharona również nie. - Ma pan jakieś pytania, panie Monk? — powiedziałam głośno do telefonu. - Tak - usłyszałam w głośniku głos Mońka. - Czy możemy już wyjechać z tego przeklętego miasta, na miłość boską?
13 Monk znajduje dziurki Gabinet doktora Christiana Baylissa znajdował się na parterze gmachu Haines Hall, jednego z czterech oryginalnych, ceglanych budynków UCLA, stojących wokół Dickson Plaża. Wzniesiono je w stylu romańskim, który krzykliwie wieści bardzo wysokie wykształcenie i bardzo wysokie czesne. Wnętrze gabinetu nie posiadało jednak nic ze splendoru, jaki sugerowałaby fasada. Białe, puste ściany, zdarte linoleum, akustyczny sufit podwieszany i wąskie okienko w ścianie. Ledwie starczało tu miejsca na biurko, niedużą półkę uginającą się pod książkami i jednego człowieka. Bywałam w windach, które się wydawały przestronniejsze. Wcisnęłyśmy się z Sharona do środka, potrącając wieszak przy wejściu, na którym wisiały zapasowe sportowe spodnie, kurtka i koszula. Doktor Bayliss miał uzębienie niczym prezenter telewizyjny, podbródek tak wydatny, że mógłby zyskać status pomnika przyrody, a do tego początki brzuszka, który wyciągał mu brzegi koszuli ze spodni z zaprasowanymi zaszewkami. Przedstawiłyśmy się, przypomniałyśmy, że wysłał nas porucznik Sam Dozier, i wyjaśniłyśmy, dlaczego tu jesteśmy. Przyjął to wszystko w zaskakująco dobrym nastroju. 135
- Bardzo chętnie pomogę. Czekając na panie, zrobiłem małą kwerendę w Internecie na temat pana Mońka - pochwalił się. - Niebywały człowiek. Nie mogę tylko pojąć, dlaczego zainteresowała go ta sprawa. - Ogrodnik oskarżony o zamordowanie Ellen Cole jest moim mężem — wyjaśniła Sharona. — Byłam niegdyś asystentką Adriana. - Rozumiem. Zatem policja nie ma wątpliwości, kto jest winny? - Teraz już ma — stwierdziła Sharona. To nie była prawda, ale jakoś nie miałam ochoty jej poprawiać. Będzie lepiej dla naszej rozmowy, jeśli doktor Bayliss poczuje, że stoi na mniej twardym gruncie. - Pan Monk dołączy do nas? - zapytał. - Czy może prowadzą panie śledztwo na podstawie imprimatur? Oho! „Imprimatur". Myślę, że chciał nam w ten sposób przypomnieć, że jest jedynym profesorem w tym pokoju. Co za pech, że nie zabrałam z domu słownika. - Czeka na korytarzu — wyjaśniłam. - Dlaczego nie wejdzie do środka? - Chciał, żebyśmy najpierw sprawdziły, czy nie oblazły pana jakieś insekty — odpowiedziałam. - Widziałyśmy się z pańską narzeczoną. Adrian się obawiał, że mógł pan dostać od niej pod choinkę muszkę z żywym karaluchem. — Sharona wychyliła się przez próg i pomachała na Mońka. — Wszystko w porządku, Adrianie. Facet jest czysty. Monk wciąż jakby się wahał, czy ma wejść, stojąc jedną nogą w gabinecie, a drugą jeszcze w korytarzu. Ale tak naprawdę nie miał wyboru. Gabinet był po prostu za mały, żeby pomieścić nas wszystkich czworo. Aby zrobić więcej miejsca, Sharona musiała sta136
nąć prawie w koszu na śmieci, w którym leżało najnowsze wydanie uniwersyteckiej gazetki ,.Daily Bruin". - Dlaczego nosi pan maskę przeciwgazową? - zapytał zaintrygowany doktor Bayliss. - Dlaczego wszyscy inni nie noszą? - odpowiedział pytaniem Monk. - Cóż, nie widzę tu żadnego dymu - stwierdził doktor Bayliss. - O ile mi wiadomo, powietrzem w tym pokoju można bezpiecznie oddychać. Monk spojrzał na niego wstrząśnięty. Przynajmniej tak mi się wydawało. Niełatwo było odczytać jego spojrzenie zza tej maski. - Wyglądał pan ostatnio za okno?-zapytał Monk. Nad miastem wisi toksyczna chmura. - Tb tylko smog - odparł Bayliss, wciskając w spodnie narożniki koszuli, noszące słabe ślady niebieskiego atramentu. - Nazwanie tego w inny sposób nie zmieni rzeczywistości - stwierdził Monk. - Może jednak zmienimy temat, dobrze? - wpadłam w słowo. - Nie przyjechaliśmy tu dyskutować o czystości powietrza. Chcieliśmy porozmawiać o pana znajomości z Ellen Cole. - Łączyła nas zwykła koleżeńska więź na wydziale studiów nad kulturową tożsamością płci - odpowiedział Bayliss. - Wszystkim koleżankom z wydziału dostarcza pan spermę na zamówienie? - zapytała wprost Sharona. - Byłbym zaszczycony... - odpowiedział Bayliss. - Może znowu zmieńmy temat - wtrącił Monk. -Na taki, który nie poruszałby tego, ee... tej sprawy. - Ma pan na myśli spermę?- powiedział Bayliss, rozmyślnie głośno i wyraźnie, jak myślę po to, żeby zobaczyć, jak Monk się kurczy. 137
Monk skinął do mnie z prośbą o chusteczkę. Wystarczyło słowo, by poczuł się zbrukany. Podałam mu ją. - Co czuła pańska żona w kwestii tego daru? — zapytała Sharona. - Nic jej nie mówiłem - przyznał Bayliss. - Isabel nic o tym nie wiedziała, dopóki porucznik Dozier i łan Ludlow nie zastukali do drzwi naszego domu. - Co tam robił Ludlow? — zapytał Monk, podnosząc oczy znad tytułu na pierwszej stronie wystającej z kosza na śmieci gazety, gdzie pisano o problemie notorycznych kradzieży w studenckim sklepiku. - Występował w roli jakiegoś konsultanta czy obserwatora, sam dobrze nie wiem - odpowiedział. Szczerze mówiąc, jestem zdziwiony, że w policyjne śledztwo mieszają się osoby trzecie. - No więc jak pańska żona przyjęła tę wiadomość? nie odpuszczałam. - Nie najlepiej - odpowiedział doktor Bayliss. -Ale nie będę ukrywał, że stosunki między nami od pewnego czasu pozostawiały wiele do życzenia. Żona okazywała coraz mniej zrozumienia dla mojej seksualnej przystępności. Zerknęłam na Mońka. Wydawało się, że bardziej niż naszą rozmową zainteresowany jest dziurą w pole sportowej kurtki, która wisiała na wieszaku. Nie zakładałam, że Monk nas nie słucha. Dobrze wiedziałam, że chłonie każde słowo i szczegółowo je analizuje, nawet jeśli tylko podświadomie. Musiałam go jednak obserwować i pilnować, żeby dla zrównoważenia kurtki nie zrobił dziury w drugiej pole. - Zatem nie podobało jej się, że ją pan oszukiwał sprecyzowała Sharona. - Nie jest tak tolerancyjna jak dawniej, jeśli cho138
dzi o mój otwarty styl życia. Uważała, że zapładnia-nie innej kobiety, nawet w sposób sztuczny, jest przekroczeniem pewnej granicy. - Bayliss wzruszył ramionami i pokręcił głową, jakby sugerując, że to przecież całkowicie absurdalny punkt widzenia. - Tak zwana niewierność sama w sobie jakoś jej nie raziła. Zawsze byłem aktywny multiseksualnie. - Słucham? - Monk zdębiał. - Mógłbym uprawiać seks z każdym w tym pokoju powiedział Bayliss. - Mnie samego nie wyłączając. - Oo...och... -jęknął Monk. I błyskawicznie wyszedł z pokoju. I z budynku. Sharona odprowadziła go wściekłym wzrokiem i przez dłuższy czas ten wyraz gościł na jej twarzy. Myślę, że wyjście Mońka odebrała bardziej jako porzucenie jej w ważnej chwili niż ucieczkę przed brzuchatym zboczeńcem, który przestaje z lesbijkami strojącymi się w karaluchy. Nie żebym prawiła morały. - Odnoszę wrażenie, że to okropnie spięty człowiek — powiedział doktor. - Za to pan robi wrażenie okropnie wyluzowane-go powiedziałam. - Dziękuję. - Bayliss się uśmiechnął. - O to się właśnie staram w życiu. To esencja multiseksuali-zmu. - Chyba ma pan na myśli biseksualizm? - dociekała Sharona. - To skostniałe i nieadekwatne pojęcie, zwłaszcza w odniesieniu do mnie - wyjaśnił. - Obecnie przecież łączy mnie erotyczna relacja z lesbijką. - Jeśli ona z panem sypia, nie jest już lesbijką — zauważyłam. 139
- Angażując się w związek ze mną, Sally nie wyzbyła się swojej homoseksualnej tożsamości. Po prostu przyciągnęły ją moje walory lesbijskie. - Pan jest przecież mężczyzną. - Mężczyzną, który nie traci kontaktu ze swoją wewnętrzną lesbijskością - oznajmił doktor. - Do Sally odnoszę się raczej ze swojej żeńskiej niż męskiej perspektywy. Kocham się z nią tak, jakbym był kobietą. To nie ma nic wspólnego z tradycyjnym heteroseksualnym, damsko-męskim stosunkiem płciowym. - Jestem pewna, że bez względu na to, jak pan to sobie nazwie, Ellen Cole była po prostu wściekła powiedziałam. - Otworzyła się przed panem, by pomógł pan jej założyć z partnerką rodzinę. Tymczasem, koniec końców, pan jej rodzinę zniszczył. Odebrał pan jej partnerkę i dziecko. - Jestem pewna, że nie przyjęła tego z radością dodała Sharona. - Co zrobiła Ellen, doktorze? Zagroziła, że upubliczni pański styl życia? Zagroziła, że ujawni wszystko pańskiej żonie? Władzom uczelni? Mediom? - Gdyby groziła mi w ten sposób, zabijanie byłoby głupim posunięciem, bo przecież w jego efekcie moje prywatne życie stałoby się publiczne, prawda? - Ludzie w przypływie złości nie zawsze myślą racjonalnie. - Z takim przypadkiem mamy właśnie do czynienia zauważył Bayliss. - Odczuwa pani rozgoryczenie, że pani mąż zamordował Ellen Cole. Zamiast się z tym pogodzić, nachodzi pani niewinne osoby, jak mnie czy Sally. Pani zdaje się zapominać, że w chwili zamordowania Ellen zarówno Sally, jak i ja znajdowaliśmy się przed zgromadzeniem nie dwóch czy trzech, ale kilkudziesięciu osób. Żadne z nas nie odpowiada za jej śmierć. 140
- Macie wspaniałe alibi - przyznała Sharona. Niemal za dobre, by było prawdziwe. - Jakie alibi ma pani mąż? — zapytał Bayliss. — Też jest takie dobre? Zanim Sharona zdążyła odpowiedzieć, naszą uwagę zwróciły odgłosy dziarskich kroków na korytarzu. Wyjrzałam za drzwi, spodziewając się zobaczyć Mońka, ale zamiast niego ujrzałam dwóch zbliżających się w naszą stronę umundurowanych policjantów kampusu uniwersyteckiego. Jeden z nich był pochodzenia azjatyckiego, a drugi latynoskiego. Nikt nie mógłby zarzucić władzom uniwersytetu, że przy naborze pracowników nie stosuje zasady wieloetniczności. By wpuścić stróżów prawa do gabinetu, musiałyśmy z Sharona niemal wejść na półkę z książkami i biurko. Na policyjnych identyfikatorach można był odczytać ich nazwiska; Tran i Dempsey. - Doktor Bayliss? - zapytał policjant o nazwisku Tran. - Tak - odpowiedział nieco zdziwiony Bayliss. - Interweniujemy w wyniku zgłoszenia obywatela Adriana Mońka - wyjaśnił Tran. Doktor Bayliss wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. - Nie miałem pojęcia, że multiseksualizm jest przestępstwem. Tran i Dempsey spojrzeli na siebie niepewnie. - Multiseksualizm? - Pan doktor mógłby uprawiać seks z każdym w tym pokoju - wyjaśniła Sharona. - Tam do diabła... - wyrwało się Dempseyowi, który automatycznie położył dłoń na kaburze pistoletu. 141
- Nie przyszliśmy tu ze względu na pańskie upodo bania seksualne — powiedział Tran. - Prowadzimy dochodzenie w sprawie kradzieży w studenckim skle piku. W tej chwili zadzwonił mój telefon komórkowy. Odebrałam. Dzwonił Monk, który powiedział, że telefonuje z budynku Ackerman Union, gdzie znajduje się studencki sklepik. - Człowiek, z którym rozmawiacie, to maniak — oznajmił. - Ściślej mówiąc, kleptoman. - Lepiej będzie, jeśli to pan będzie mówił - powiedziałam. Ponownie przełączyłam telefon i podniosłam go, by wszyscy mogli słyszeć. - To pan Monk. - Doktor Bayliss okradał studencki sklepik z ubrań i różnych towarów - powiedział Monk. - Usuwał przy tym zabezpieczenia antykradzieżowe, ale robił to nieudolnie, stąd na jego odzieży dziury lub atramentowe plamy. - Pan bierze za przestępstwo robotę moli i cieknących wkładów do długopisów - odpowiedział doktor Bayliss. - Muszę wreszcie kupić coś na mole, ale nigdy się nie zaopatrzę w plastikowe ochraniacze na kieszenie, nie znoszę tego. - Zręczna odpowiedź-pochwalił Monk.-Sęk w tym, że dziury i plamy na pańskiej odzieży pojawiają się zawsze na dolnych brzegach, które próbuje pan ukryć, wciskając je w spodnie. Albo na końcówce poły kurtki, gdzie trudno je zauważyć. Mole nie są takie wybredne. Poza tym atrament, o którym mowa, jest unikatowym barwnikiem używanym w zabezpieczeniach antykradzieżowych. Policjanci spojrzeli uważnie na kurtkę i koszulę wiszące na wieszaku przy drzwiach, a potem na rzeczy, które Bayliss miał na sobie. 142
Nad górną wargą doktora pojawiły się kropelki potu. - Chyba panowie nie wierzą w te bzdury —powiedział do policjantów. - To jakieś szaleństwo. - Jeśli się przyjrzycie okularom na jego nosie, a także dwóm parom leżącym na biurku, to zauważycie, że oprawki zostały złamane, a potem sklejone — wyjaśniał dalej Monk. — Bayliss połamał je, nieporadnie odrywając zabezpieczenia. Ponadto marki jego okularów i odzieży znajdują się w regularnej sprzedaży sklepiku. Ja już czułam się przekonana. Sharona również. Policjanci zresztą także. Doktor Bayliss najwyraźniej też. - Będzie lepiej, jeśli uda się pan z nami na poste runek - powiedział stalowym głosem Tran. - Detek tywi będą chcieli zamienić z panem słowo. Bayliss głośno przełknął ślinę. - Może najpierw powinienem zadzwonić do swojego adwokata? - zapytał. - Może pan powinien - zgodził się policjant. Nie udało się nam przyskrzynic doktora Christiana Baylissa za morderstwo, w każdym razie jeszcze nie teraz, ale czułyśmy satysfakcję, że w ogóle za coś udało nam się go przyskrzynic, skoro wyczyniał w życiu tyle innych nieładnych rzeczy. Niestety mogła to być jedyna rzecz karana przez obowiązujące prawo. - Ruszam w kierunku San Francisco - oświad czył Monk. - Możecie mnie zabrać gdzieś po drodze.
14 Monk wraca do domu Zgodnie ze słowami Mońka, znalazłyśmy go maszerującego pieszo ulicą Westwood Boułevard w stronę Wilshire, gdzie znajdował się wjazd w kierunku północnym na autostradę z San Diego. Mieszkańcy Los Angeles to zwykle śmiertelnie znużeni ludzie, których nie zdziwi już nic i nikt. Ale nawet oni oglądali się za mężczyzną w masce przeciwgazowej. Kiedy się przy nim zatrzymaliśmy, Monk przyciągał taki rodzaj spojrzeń, jakimi obdarza się w tym mieście wyłącznie gwiazdy filmowe lub półnagie kobiety. On jednak albo był nieświadomy zainteresowania, które wzbudzał, albo było mu ono całkowicie obojętne. Wsiadł z tyłu do samochodu, zatrzasnął za sobą drzwi i zablokował je od wewnątrz. - Już jesteśmy w domu? - zapytał. - To potrwa jakieś sześć godzin - odpowiedziałam, posuwając się wolno przez centrum Westwood Village w kierunku Wilshire Boulevard. - Nie możemy wracać do San Francisco - zaprotestowała Sharona. — Nie odnalazł pan mordercy El-len Cole. - Nie mogę tego zrobić tutaj — oznajmił Monk. - Ale tutaj doszło do morderstwa - powiedziała Sharona. 144
- Spójrz tylko, co zatrute powietrze zrobiło z mieszkającymi tu ludźmi. Wstrzykują sobie botoks, chodzą w obwisłych spodniach, stroją się w karaluchy i kopulują z kim popadnie - powiedział Monk. - Jeśli tu zostaniemy i będziemy jeszcze chwilę dłużej wdychać to powietrze, po prostu się w nich przemienimy. - Ale pan przecież nie wdycha tego powietrza — zauważyłam. - Zapamiętaj moje słowa. Za następne pięć lat ludzie w Los Angeles będą mieli troje oczu, ogonek i błony między palcami u stóp — mówił dalej Monk. — Władze powinny natychmiast poddać całe miasto kwarantannie. - Trudy się tu wychowała-przypomniała mu Sharona. Moim zdaniem był to zdecydowanie cios poniżej pasa, ale Sharona była zdesperowaną kobietą, a jej mąż siedział w więzieniu niewinnie oskarżony o zabójstwo, więc skłonna byłabym jej przebaczyć. Miałam nadzieję, że Monk również. - W samą porę udało jej się stąd wydostać — powiedział Monk. - Ale niech Bóg ma w opiece jej rodziców. - Powinieneś jeszcze sprawdzić Sally Jenkins i doktora Baylissa - zasugerowała Sharona. - To nie oni. - Kiedyś zdemaskowałeś mordercę, który twierdził, że w czasie popełnienia zbrodni przebywał w statku kosmicznym krążącym po orbicie Ziemi - mówiła Sharona. - Nie powiesz mi, że wystraszyła cię kobieta, której nieobecność w Los Angeles ma poświadczyć senat stanu Kalifornia. W porównaniu ze sprawą astronauty to alibi jest po prostu śmieszne. - Ja jej wierzę - oświadczył Monk. 145
- Mogli wynająć byle rzezimieszka — podsunęła Sharona. - To po co zadawaliby sobie trud, żeby wrobić Trevora? - A doktor Bayliss? - nie ustępowała. - Jego alibi wspiera ledwie sala studentów. Wystarczy, że się skoncentrujesz, a bez trudu dojdziesz, jak to się stało, że znalazł się równocześnie w dwóch różnych miejscach. - Ten człowiek to maniak i zboczeniec — powiedział Monk. —Ale ma rację. Zabijając EUen Cole, nie miałby nic do zyskania, a wszystko do stracenia. - Mógłby zyskać więcej niż Trevor - powiedziała Sharona. - Ale to Trevor siedzi w więzieniu. - Może to żona doktora? - wyraziłam przypuszczenie. - Musiała być wściekła, że Ellen Cole zrujnowała jej życie. - Czy nie zabiłaby raczej męża lub Sally Jenkins? zapytał Monk. - To jednak Cole prosiła o spermę - zaznaczyła Sharona. Monk skrzywił się na dźwięk tego słowa, otrząsnął się odruchowo i po chwili mówił dalej. - Ale to Sally miała dziecko, a później podkradła jej męża. Zabijanie Ellen nie miałoby najmniejszego sensu. - W porządku, żadne z nich tego nie zrobiło, zatem zabójca pozostaje na wolności - powiedziała Sharona. Nie możesz wyjechać, dopóki nie porozmawiasz z ludźmi z otoczenia Ellen Cole. - Jakimi ludźmi? - Nie wiem — odpowiedziała Sharona. - Będziemy musieli ich znaleźć. - To znajdź ich i powiedz, żeby do mnie zatelefonowali. 146
Sharona odwróciła się do mnie. - Zatrzymaj się na chwilę. Zwykła prośba, ale na Wilshire Boulevard niełatwa do spełnienia. Musiałam skręcić w ulicę Sepul-veda, która biegła wzdłuż cmentarza wojskowego równolegle do autostrady. Zjechałam do krawężnika i stanęłam, wysłuchując wściekłych klaksonów i patrząc na mijających mnie w pędzie kierowców z wyciągniętym środkowym palcem. Mam nadzieję, że mają z tego trochę radości, bo za pięć lat, z płetwami między palcami, zrobienie takiego gestu nie będzie łatwe. - Otwórz bagażnik - poleciła Sharona. - Wyciągam walizkę. - Chyba nie masz zamiaru tu zostać - powiedziałam. W odpowiedzi Sharona wysiadła z samochodu. Ja również wysiadłam i podeszłam do bagażnika od drugiej strony. Monk został w środku. - Mój mąż siedzi w więzieniu, Natalie - powiedziała. - Nie mam wyboru. Chcę odszukać podejrzanych. - Jak zamierzasz to zrobić? - Powęszę tu i tam, porozmawiam ze współpracownikami Ellen Cole, sąsiadami i tak dalej - mówiła. Podczas praktyki u Mońka przyswoiłam sobie trochę detektywistycznego fachu. Na pewno czegoś się dokopię. - Co z pracą? - zapytałam. - Co z synem? - Benjiemu będzie dobrze u mojej siostry - powiedziała Sharona. - Zadzwonię do pracy i powiem, że biorę chorobowe. Jeśli mnie zwolnią, to cóż, zawsze znajdę coś u Adriana. - Zauważyła moje spojrzenie i wzruszyła ramionami. - Przepraszam cię, 147
Natalie. Takie jest życie - powiedziała, wyciągając z bagażnika walizkę. - Czasami daje w kość. Jakbym tego nie wiedziała. - Jak długo tu zostaniesz? - Dopóki mi się nie skończą pieniądze - powiedziała Sharona. - To znaczy, że wrócę prawdopodobnie za parę dni. - Będę go molestować, żeby myślał nad tą sprawą obiecałam. - Musi być jakiś sposób, by Monk pomógł ci nawet z San Francisco. - Mam nadzieję - odpowiedziała Sharona. - To leży w interesie nas obu. Subtelna zachęta, choć nie potrzebowałam motywacji. - Powodzenia - powiedziałam. - Nawzajem - odparła Sharona. - Musisz wytrzymać sześć godzin z Monkiem w jednym samochodzie. Nie życzyłabym tego najgorszemu wrogowi.
Powrót do domu nie wyglądał jednak tak źle, jak się tego obawiałam. Monk przeniósł się na przednie siedzenie i dopóki nie oddaliliśmy się od Los Angeles o jakieś sto pięćdziesiąt kilometrów, nie zdejmował maski. Potem trzymał ją na siedzeniu obok siebie, tak na wszelki wypadek, ale zażądał też, abym z półgodzinnym wyprzedzeniem ostrzegła go, że dojeżdżamy do pastwisk rancza Harrisa. Po chwili zaczął przeglądać książki Ludlowa. Otworzył pierwszą z nich, zatytułowaną Nazwiska są na nagrobki, przeczytał stronę, może dwie, i głośno ją zatrzasnął. - Mordercą jest pszczelarz - oznajmił. Wziął do ręki następną, zatytułowaną Śmierć pra148
cuje w weekendy, i przejrzał pobieżnie parę pierwszych stron. - Matador - zawyrokował po niedługim czasie. Zamknął książkę i sięgnął po najnowszy kryminał Ludlowa, Ostatnim słowem jest śmierć. Jak wcześniej, przejrzał kilka stron i zamknął książkę. - Masażystka. - Przecież ledwie pan zerknął na początkowe strony — powiedziałam. - Ludlow ma toporne pióro, równie dobrze mógłby na okładce nabazgrać, kto zabił—powiedział Monk. — Każdy jego morderca ma jakąś słabość charakteru, która ostatecznie doprowadza do zguby. - Skąd pan wie? - zapytałam. - Przecież nie przeczytał pan tych książek. Monk sięgnął po jedną z nich, przerzucił szybko kartki do samego końca i pokiwał głową. - Masażystka cierpi na klaustrofobię, więc na miejscu zbrodni pootwierała wszystkie okna — powiedział. - W ten sposób detektyw Marshak się domyślił, że to ona jest zabójcą. - Dzięki, że zepsuł mi pan całą lekturę - powiedziałam. - To nędzne książki - stwierdził Monk. -W życiu zdarzają się o wiele ciekawsze historie od tych, które usiłuje wymyślić Ludlow. - To, co w życiu, to praca - zauważyłam. - Książki mają dostarczyć rozrywki. - Widzisz jakąś rozrywkę w czytaniu wydumanych historii, w których zabójcą jest zawsze najmniej podejrzana osoba, łapana przez policję według takiego samego schematu? - Już nie - odparłam. - Nigdy już nie przeczytam ani jednej książki Iana Ludlowa. 149
- Później mi podziękujesz. - Zawsze pan to powtarza, a czy ktoś kiedykolwiek już panu potem podziękował? - Mogę się tylko domyślać, że otaczają mnie wyłącznie niewychowani ludzie - stwierdził Monk. - Ty jednak możesz mi podziękować. - Za co? - Za wszystko, co dla ciebie zrobiłem, a za co powinnaś mi podziękować. - Na przykład za to, że wyrzucił pan na śmietnik moje naczynia kuchenne tylko dlatego, że jedna miseczka była obtłuczona. - To doskonały przykład - przytaknął Monk. - Właśnie, to doskonały przykład. Przez długą chwilę jechaliśmy w milczeniu, aż w końcu Monk znowu się odezwał. - Nie rozumiem. - To niech pan myśli dalej - powiedziałam. - Później mi pan podziękuje. Nie podziękował. Uprzedziłam go, że za pół godziny dojedziemy do rancza Harrisa, i udało nam się przejechać koło pastwisk bez incydentu, chociaż Monk przez cały czas miał zamknięte oczy, a ręce zaciskał kurczowo na tablicy rozdzielczej przed sobą, jakby jechał w wagoniku kolejki górskiej w lunaparku. Gdy minęliśmy ranczo Harrisa, musiałam się zatrzymać na postoju, by skorzystać z toalety, i byłam przygotowana na parogodzinną zwłokę w podróży, zakładając, że Monk znowu będzie czyścił męską ubikację. Jednak Monk oświadczył, że nie musi korzystać z sanitariatu. Jak się okazało, aby być całkowicie pewnym, że w czasie jazdy nie będzie musiał wychodzić do toale150
ty, Monk od rana nic nie pił. Oświadczył ponadto, że nie zamierza nic jeść ani pić przez cały czas trwania podróży. Ale mnie nie wiązały żadne ograniczenia, więc zamówiłam w restauracji Wendy's hamburgera z frytkami oraz dużą colę i jadłam spokojnie, podczas gdy Monk siedział naprzeciwko mnie, charczał cicho i oblizywał spieczone wargi. Jeszcze raz napełniłam kubek colą i wyjechaliśmy z powrotem na autostradę. Przez resztę drogi Monkowi niemiłosiernie burczało w brzuchu i wydawał z siebie dziwne, ciche odgłosy, jakby się zachłystywał. Włączyłam radio, żeby go zagłuszyć. Po paru godzinach zasnął albo może zemdlał z odwodnienia. Do San Francisco zajechaliśmy około dwudziestej. Trąciłam go łokciem, budząc go ze snu, i pomogłam mu wnieść do mieszkania walizki. Monk był tak szczęśliwy z powrotu do domu, że zapewne by się rozpłakał, gdyby w jego organizmie pozostało jeszcze trochę płynów. Prosto od Mońka pojechałam do siostry Sharony odebrać Julie i wróciłyśmy do siebie. Jak dobrze było wrócić wreszcie do domu. Julie usiadła przy stole w kuchni. Wyjęłam z szuflady dwie łyżeczki i sięgnęłam po pudełko czekoladowych lodów Haagen-Dazs. Potem usiadłam obok córki. Jadłyśmy lody prosto z pudełka i rozmawiałyśmy o tym, co wydarzyło się w naszym życiu w ciągu tych dwóch dni. Tak, tak, wiem, to nie jest zdrowa żywność, równie dobrze mogłam podać Julie trutkę na szczury. Ale jakoś trudno człowiekowi wyegzekwować od nastoletniej córki, żeby odżywiała się tylko ryżowymi waflami. 151
Julie miała dla mnie znakomite wiadomości. - Gipsoreklama to strzał w dziesiątkę. Sprzedaż w pizzerii wzrosła, wchodzi w życie klauzula o podwyżce i w następnym tygodniu zapłacą mi pięćdziesiąt dolarów. - Świetnie - ucieszyłam się. - Na koniec będziesz rozpaczać, że kość się zrosła i musisz zdjąć gips. - Nie sądzę - odpowiedziała tajemniczo Julie. Postanowiłam sprzedawać pomysł na gipsoreklamę w systemie franszyzy. - Sprzedawać gipsoreklamę w systemie franszyzy? Nie rozumiem. Moja urocza córeczka zaczynała mówić tak jak któreś z tych genialnych dzieci w telenowelach. Nie byłam pewna, czy to wytrzymam. - Dzieciaki w moim wieku stale łamią sobie kości— zaczęła wyjaśniać Julie. - Powinnaś widzieć te wszystkie gipsy u nas w szkole. Skontaktowałam się więc z Sorrento i innymi drobnymi sprzedawcami w Noe Valley w sprawie reklamy u innych dzieciaków. - Co będziesz z tego miała? - Wyszukuję dzieciaki z gipsem, organizuję gipsoreklamę i dostaję dwadzieścia procent prowizji — wyjaśniła. - Ponadto ty i ja mamy dziesięcioprocentową zniżkę na każdy zakup u reklamodawców. By uzyskać bodziec ekonomiczny, płacę dzieciakom niewielką kwotę za każde zarekomendowanie mnie różnym ludziom w gipsie. - Kto ci pomógł to wszystko obmyślić? - Nikt - odpowiedziała Julie. - Nigdy wcześniej nie używałaś takich słów jak franszyza czy bodziec ekonomiczny. - Spodziewałaś się, że przez całe życie będę tylko mówić ga-ga-gu-gu? - zapytała. - Mamo, ja rosnę. 152
- Nie dorośniesz, jeśli nie powiesz mi, kto ci udzie lił tej lekcji. Julie westchnęła. - Chłopak siostry Sharony jest księgowym. Trochę rozmawiałam z Larrym o mojej inwestycji. - Inwestycji? - Dlaczego powtarzasz wszystko, co mówię? - Po prostu próbuję za tobą nadążyć — odparłam. Takie słownictwo jest dla mnie trochę trudne — powiedziałam. —W takim razie co Larry będzie z tego miał? - Nic - oświadczyła Julie. — W każdym razie dopóki nie założymy spółki. - Nie było mnie całe dwa dni - zauważyłam. — Szczerze mówiąc, jestem zdziwiona, że jeszcze tej spółki nie założyliście. - Jak poszło w Los Angeles? - Pan Monk rozwikłał zagadkę jednego morderstwa i zdemaskował sklepowego złodzieja - powiedziałam. Ale nie udało mu się odgadnąć, kto naprawdę zabił Ellen Cole. - Więc tato Benjiego dalej będzie siedział w więzieniu? - zapytała Julie. - Obawiam się, że tak. - Lubię Benjiego - powiedziała Julie. - Jest coś, co nas łączy. - Pan Monk? Julie pokręciła głową. - Apodyktyczne mamy z nadmierną potrzebą kontroli. - To kolejne określenie usłyszane od starego dobrego Larry'ego? - Tym razem doktor Phil - odpowiedziała Julie. - Oglądasz za dużo telewizji - powiedziałam. 153
- Mam nadzieję, że pan Monk znajdzie człowieka, który zabił tę panią — powiedziała Julie smutnym głosem. -Nie chcę, by coś jeszcze łączyło mnie i Benjiego. - Na przykład co? - zapytałam zaciekawiona. - Oboje nie mielibyśmy ojców.
15 Monk oddycha Był czwartek rano, dwudziesty października, według przewidywań horoskopu w „San Francisco Chronicie" moje życie niebawem miało się stać nieprzewidywalne. Pięknie, tego mi jeszcze brakowało. Bardzo rzadko czytam horoskop, ale kiedy już to robię, raczej szukam w nim wsparcia dla siebie i poczucia, że zyskuję nad przeznaczeniem malutką przewagę. Ostatnią rzeczą, jakiej mi było trzeba, było wzmacnianie poczucia własnej niepewności. Tak naprawdę moje lęki rozwiałoby jedynie zamknięcie przez Mońka sprawy zamordowania Ellen Cole i wypuszczenie z więzienia męża Sharony. Nie miałam jednak pojęcia, jak Monk może tego dokonać, będąc w San Francisco. Musiałam go przekonać, by wrócił do Los Angeles. Nie chodziło już tylko o ratowanie mojej posady. Chodziło o zwykłą sprawiedliwość i o to, aby nic więcej nie łączyło mojej córki z synem Sharony. Nie miałam pomysłu, jak to osiągnąć, poza tym, żeby tak długo marudzić Monkowi o powrocie do Los Angeles, aż w końcu ustąpi. Zanim się jednak do tego zabiorę, potrzebny będzie mi dzień na dekompresję po podróży i załatwienie kilku domowych spraw, jak choćby zrobienie prania czy zakupów.
155
Zadzwoniłam do Mońka i powiedziałam, że dzisiaj do niego nie przyjdę. Odparł, że bardzo mu to odpowiada. Potrzebował bowiem całego dnia na wyczyszczenie, wydezynfekowanie, a nawet wypalenie wszystkiego, co przywiózł ze sobą z Los Angeles. Odwiozłam więc Julie do szkoły, a kiedy wróciłam, zobaczyłam przed domem jakże swojskiego, czerwonego pick-upa straży pożarnej. Przyjechał nim Joe Cochran, strażak, z którym swego czasu wybrałam się parę razy na randkę. Poznałam go, kiedy Julie przekonała Mońka, by zajął się sprawą psa Joego, zamordowanego w remizie, gdy cała załoga brała udział w akcji gaszenia pożaru. Właściwie byliśmy na randce tylko dwa razy, a kiedy poczułam buzującą między nami chemię, rzuciłam go. Nie dlatego, że Joe mnie nie pociągał. Dlatego, że pociągał mnie za bardzo. Nie chciałam dopuścić, aby moje serce, i serce Julie, znowu związało mnie z człowiekiem, który wykonuje śmiertelnie niebezpieczny zawód. Niemniej sam widok strażackiego samochodu przyśpieszył bicie mojego serca i kiedy zajeżdżałam powoli alejką pod dom, musiałam się mocno napracować, aby z mojej twarzy znikł uśmiech zadowolenia. Gdybym wiedziała, że go dzisiaj zobaczę, włożyłabym na siebie coś atrakcyjniejszego niż spodnie dresowe, wygnieciony top i polar z kapturem. Joe wysiadł, żeby przywitać mnie szerokim, radosnym, ciepłym uśmiechem. Miał urocze okrągłe policzki, które tonowały naturalną tężyznę i czyniły z niego raczej krzepkiego pieszczocha niż muskularnego twardziela. Wydawało się, że swoimi potężnymi ramionami mógł równie dobrze objąć pień grubego drzewa, jak i ciepło i delikatnie przytulić kobietę. 156
Tak znakomicie udało mi się zapanować nad emocjami, że kiedy wysiadłam z samochodu, pocałowałam go jedynie po przyjacielsku w policzek, a nie rzuciłam się na niego, zwalając go na trawę i zdzierając z niego ubranie. Już ja bym wiedziała, jak z nim postępować. Odwzajemniając niewinnego całusa, Joe położył mi na plecach swoje silne dłonie, a ja natychmiast poczułam gorące pragnienie, by przygarnął mnie i mocno przytulił. - Co za miła niespodzianka — powiedziałam. - Myślę o tobie od miesięcy. Nie masz pojęcia, ile razy tędy przejeżdżałem i myślałem, żeby się zatrzymać. - Chyba potrafiłabym to z grubsza oszacować — odpowiedziałam. - Widziałaś mnie? - Twój samochód raczej rzuca się w oczy - stwierdziłam. - A ja lubię usiąść czasem w wykuszu i poczytać gazety. - Dlatego lubię tędy przejeżdżać - wyznał Joe. - Dlaczego więc tym razem się zatrzymałeś? - Znowu was potrzebuję. Ciebie i Mońka - wyjaśnił Joe. - Wczoraj wieczorem mieliśmy wezwanie do płonącego samochodu, a po powrocie spostrzegliśmy, że ktoś ukradł nam sprzęt ratowniczy. - I chcesz, żeby Monk przeprowadził śledztwo? - Monk i ty - dodał. - To mi wygląda na wybieg, by znowu mnie zobaczyć - powiedziałam. - Oczywiście - nie ukrywał Joe. - Ale też bardzo nam zależy na odzyskaniu narzędzi hydraulicznych. - Pan Monk zajmuje się jedynie morderstwami — powiedziałam, choć nie była to całkowita prawda. 157
Poza tym pracuje teraz nad pewną ważną sprawą, zabójstwem w Los Angeles, która pochłania mu cały czas. - Och, przykro mi to słyszeć - powiedział Joe. - Będziecie musieli zdać się na działania policji. - Przecież sama mogłabyś poprowadzić śledztwo. - Nie jestem detektywem - odparłam. - Jestem przekonany, że nauczyłaś się od Mońka kilku sztuczek. - Chodzi tylko o to, żebym przebywała przez cały dzień w remizie i żebyś mógł się do mnie zalecać, tak? - Oczywiście, o to też chodzi - powiedział Joe. Jesteś bardzo... zalecalna. - Nie musisz czekać, aż ktoś wam coś ukradnie z remizy, żeby zaprosić mnie na filiżankę kawy. - Ale przecież mnie rzuciłaś -powiedział nieśmiało. - Kawa to jeszcze nie romans - odparłam. - To tylko kawa. - Nie powiem, żebym widział jakąś różnicę - powiedział Joe. — Ale na pewno nie mam zamiaru się spierać. Przeszliśmy ulicą do mojej ulubionej kawiarenki znajdującej się naprzeciwko pizzerii Sorrento, obok niedużej niezależnej księgarni, w której witrynie stało kilka najnowszych kryminałów lana Ludlowa. W kawiarence stały przy stolikach mocno sfatygowane, ale wygodne sofy z komisu i na jednej z nich usiedliśmy z kawą i ciastkami. Rozmawialiśmy wiele godzin. Joe opowiadał o swoich ostatnich wyczynach strażackich i samotności, którą odczuwa, kiedy wychodzi z remizy. Ja mu opowiedziałam o sprawie Trevora, o lęku przed utratą pracy i o tym, jak zazdroszczę Sharonie jej relacji z Monkiem. 158
Możliwość wyrzucenia z siebie trosk i strachów przyniosła mi wielką ulgę - a Joe potrafił znakomicie słuchać. Nie udzielał żadnych ważnych rad, ale przecież wcale tego nie oczekiwałam. Dał mi poczucie bezpieczeństwa i komfortu psychicznego. Potem wziął mnie za rękę i wolnym spacerem odprowadził pod dom, a kiedy stanęliśmy pod drzwiami, instynktownie i niemądrze zaprosiłam go na kawę. Wiedziałam przecież, że wlał już w siebie litry świeżo zaparzonej kawy, a ja mam w kuchni tylko resztki jakiejś starej kawy rozpuszczalnej, ale nie w tym rzecz. Był to pretekst, aby wykraść dla siebie jeszcze jedną godzinę czy dwie. Zaiskrzyło między nami, może pod wpływem nadmiaru kofeiny, i nie miałam ochoty, by to się kończyło. Domyślam się, że zapewne już wiecie, dokąd zmierza ta historia, więc nie będę was trzymać w niepewności. Tak, kochaliśmy się. Tak, zrobiliśmy to, mimo że go rzuciłam i że nadal nie miałam zamiaru wiązać się z nim na stałe. Ale chemia zadziałała między nami w sposób naturalny i po prostu bardzo go potrzebowałam. Pozwoliłam więc, aby emocje i potęga chwili wzięły górę nad intelektem. Poza tym miałam przed sobą spokojne i wolne od zajęć południe, a Julie była w szkole, więc nie musiałam obmyślać żadnego misternego planu, na jaki zwykle byłam skazana (jako samotna matka) przy okazji swoich nieczęstych spotkań intymnych. Wszystko stało się tak naturalnie i było nam ze sobą tak dobrze, że nie widziałam w tym nic złego, i było to po prostu nieuniknione. Nie czułam też potem winy za lekkomyślne pobłażanie emocjom, a miałam takie obawy. 159
Bez słów Joe wydawał się doskonale rozumieć, że nie jest to ani początek niczego większego, ani też żaden koniec - po prostu parę intymnych, ciepłych godzin spędzonych wspólnie przez dwoje ludzi, którzy darzą się sympatią i potrzebują wzajemnej pociechy. Jego pocałunki były czułe i niekłamane, a ja pławiłam się w uczuciu siły i bezpieczeństwa jego ramion. Kiedy Joe wyszedł, leżałam jeszcze w łóżku przez godzinę czy dwie, tuliłam do siebie T-shirt z napisem Straż Pożarna San Francisco, który zapomniał zabrać, zapadałam raz po raz w lekką drzemkę bez snów i wciąż czułam jego mocne ramiona, choć dawno już ich przy mnie nie było. Myślę, że tym razem horoskop się nie pomylił. Kiedy wreszcie wyszłam z łóżka, wzięłam prysznic i krótko przed powrotem Julie ze szkoły zrobiłam małe pranie. Nie zdążyłam jednak wyjść po zakupy, więc na obiad poszłyśmy na pizzę do Sorrento, korzystając z gipsoreklamowej promocji wynegocjowanej przez Julie. Gdy weszłyśmy do środka, ludzie zaczęli pokazywać sobie gipsoreklamę Julie i żądać zniżki. Myślałam, że właściciel się na nas rozeźli, ale się myliłam. Był tak zadowolony z obrotów, jakie zapewniła mu Julie, że zafundował nam pizzę na koszt firmy.
W piątek rano mój horoskop nie mówił nic na temat nieprzewidywalności ani romansu. Twierdził natomiast, że jestem osobą kreatywną i zaradną. Miło to słyszeć, ale wolałabym, żeby horoskop przepowiadał przyszłość, a nie zajmował się analizą mojej osobowości. W tej kwestii wolę polegać na chińskich ciasteczkach szczęścia. 160
Od dawna nie czułam się tak zrelaksowana i skoncentrowana. Zaczynałam wątpić w swoją mądrość, która nakazywała mi trzymać strażaka na dystans. Być może rozum powinien uważniej się przysłuchiwać temu, co podpowiada serce. Teraz jednak miałam na głowie dużo ważniejsze rzeczy niż romans. W jakiś sposób musiałam nakłonić Mońka, żeby wrócił do sprawy Trevora. Im wcześniej Monk ją rozwikła, tym będzie lepiej dla wszystkich. Dopiero potem mogłabym się zastanowić nad emocjonalnymi niebezpieczeństwami związanymi ze sporadycznymi wyskokami miłosnymi. Julie spostrzegła, że jestem od rana jakaś inna, ale jej radar nie był aż tak wyostrzony, by wiedzieć dlaczego. Zdziwiło ją w każdym razie, że wśród wypranych i ułożonych na pralce rzeczy znajduje się fir^ mowy Tshirt Straży Pożarnej San Francisco. - Nie widziałaś go wcześniej? — zapytałam nie' winnym grosem. — To prezent, który dostałam z remizy po rozwikłaniu przez Mońka sprawy zabójstwa ich psa. W pewnym sensie była to prawda. - Nie jest dla ciebie trochę za duży? - Za to przyjemnie ogrzewa mnie w łóżku — powiedziałam, co również było w pewnym sensie prawdą. Julie wyczuła w moich słowach zupełną szczerość albo po prostu nie chciało się jej drążyć tematu, w każdym razie dała mi spokój Wsiadłam do samochodu, by zawieźć Julie do szkoły. Jednak zdołałam ujechać ledwie parę metrów, by stwierdzić, że coś bardzo złego dzieje się ze wspomaganiem kierownicy. Wyszłam, zajrzałam pod samochód i zobaczyłam gęsty, kleisty płyn rozlany na alej161
ce. Zupełnie się nie znam na samochodach, ale wiem, że nie jest dobrze, kiedy zaczynają krwawić. Zatelefonowałam więc do kolejnej z matek z prośbą, aby zawiozła Julie do szkoły, popadając tym samym w coraz większe długi wobec mam z sąsiedztwa, a potem zadzwoniłam po pomoc drogową. W oczekiwaniu na wóz techniczny, który miał odholować jeepa do warsztatu, skontaktowałam się z Monkiem i uprzedziłam, że się spóźnię. W warsztacie wyjaśnili mi, że zepsuło się jakieś ustrojstwo czy inny dynks, którego sprowadzenie i wymiana zajmie cały dzień. Na okres naprawy jeepa warsztat wyposażył mnie w toyotę corollę. Monk czekał już na ulicy, kiedy zajechałam małym samochodem pod jego dom. Przechadzał się w tę i we w tę, wdychając powietrze pełną piersią i poklepując się dłonią po klatce piersiowej. - Co pan robi, panie Monk? - Oddycham. Czy to nie cudowne? - Tak, słyszałam, że to ostatni krzyk mody - powiedziałam. - Niebawem wszyscy będą to robić. - Powietrze - zachwycał się Monk; znowu zaczerpnął powietrza i wolno wypuścił. - Tak mi się podoba, tak mi się podoba, naprawdę... Powinnaś też spróbować. - Już nieraz próbowałam—zapewniłam go. - Jaki będzie pana następny krok w sprawie Trevora? - Oddychać — odpowiedział Monk. — I jeszcze raz oddychać. - W jaki sposób przybliża to nas do wykrycia sprawcy zamordowania Ellen Cole? Monk poruszył niezgrabnie ramionami. - Myślę, że jednak mógł to zrobić Trevor. - Wcale pan tak nie myśli - stwierdziłam. 162
- Dowody wskazują na niego. - Wskazują źle - powiedziałam. - Sam pan to wykazał. - Ale nie ma dowodów jednoznacznych - upierał się. - Widział pan, co pan widział - nie ustępowałam. To dla mnie wystarczający dowód. Dla pana zazwyczaj również. - Nie mogę jednak brać poważnie wszystkiego, co wtedy powiedziałem i co mi się wydawało, że widziałem - stwierdził Monk. - Byłem odurzony... - Czym? - Toksycznym gazem. Zaćmił mi umysł. - Panie Monk, dobrze wiem, że Trevor jest niewinny, i pan też to wie. - Nie mogę wrócić do Los Angeles -jęknął Monk błagalnym głosem. - Musi pan — orzekłam stanowczo. — Jest pan to winien Sharonie. Ocaliła kiedyś pana, a teraz pan ma okazję ocalić ją. - Najlepiej ocalę Sharonę, pozostając w San Francisco — powiedział Monk. — Trevor to zły, bardzo zły człowiek. - Ona go kocha - przekonywałam. - Pan dobrze wie, co znaczy utracić najbliższą osobę. Oboje wiemy. Naprawdę chciałby pan, żeby Sharona doświadczyła tego samego bólu? Monk wziął głęboki oddech i delektował się nim przez dłuższą chwilę. - Ale ja tak lubię oddychać - oświadczył w końcu. - Tam też może pan oddychać - zapewniłam go. - Nie chcę, żeby mi wyrosły błony między palcami jęknął. - Ma pan więc b o d z i e c ekonomiczny, by jak najszybciej zamknąć tę sprawę - powiedziałam. 163
- Bodziec ekonomiczny? — zdziwił się Monk. - To pospolite wyrażenie, panie Monk. Nawet dwunastoletnie dzieci je znają. Już mieliśmy wejść do jego mieszkania i omówić, jak miałam nadzieję, szczegóły powrotu do Los Angeles, kiedy zadzwoniła moja komórka. Telefonował kapitan Stottlemeyer. - Cześć, Natalie. Witam w domu. Słyszałem, że Monk zrobił kolosalne wrażenie w La-La-Landzie - Zostało mu tam jeszcze sporo do roboty - powiedziałam. - Robota będzie musiała poczekać — orzekł Stottlemeyer. — Monk jest mi potrzebny tutaj. - Szybko wróci. - Jest mi potrzebny teraz, Natalie. - Ale pan Monk jest bardzo zajęty. Prowadzi ważne dochodzenie - przekonywałam. - Służba nie drużba - odezwał się Monk. - Nie mam w do povńedxe-svia, nawet jei\\ Ycms&aibym xo-stać w San Francisco do końca życia. - Przy całej mojej sympatii dla drugiego klienta Mońka - powiedział Stottlemeyer - Sharona nie zatrudnia go na płatnym kontrakcie, a to znaczy, że nam się należy pierwszeństwo. Oczywiście miał rację. Niech go diabli. - Czy to prosta sprawa? - zapytałam jeszcze z nadzieją. - Czy dzwoniłbym do Mońka, gdyby była prosta?
16 Monk idzie na plażę Plaża Baker to idylliczny, gładki pas morskiego piasku ciągnący się przez kilometr pod porośniętymi cyprysami i sosnami urwiskami parku Presidio. W kierunku północno-wschodnim rozpościerał się stamtąd porywający widok na Golden Gate Bridge, w wyjątkowo malowniczy sposób uzmysławiając, czemu most zawdzięcza swoją sławną nazwę. Chociaż mieszkam w San Francisco, żałowałam, że nie mam przy sobie aparatu, by sfotografować most z takiej perspektywy. Kapitan Stottlemeyer czekał na nas na plaży, oparty niedbale o żółto-brązowy znak ostrzegający plażowiczów przed niebezpieczną falą i zdradliwymi prądami wstecznymi. Na jego twarzy malowało się podobne ostrzeżenie. Monk podszedł do Stottlemeyera, pocierając rześko ręce. Był tak ochoczy do pracy, że nie podnosił nawet kwestii nierównomiernie rozłożonego piasku i konieczności jego zagrabienia. - No i co tu mamy? - zapytał z entuzjazmem w gło sie. - Łapmy naszego łobuza! Stottlemeyer obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem. - Z czego się tak cieszysz? - zapytał. - Tymczasowo zawiesił mu pan karę powrotu do Los Angeles - wyjaśniłam. 165
- Jestem pewien, że nie chciałbyś się znaleźć w promieniu stu pięćdziesięciu kilometrów od tego miasta powiedział Monk. — Nie uwierzysz, co tam się dzieje! - Chyba nic bardziej dziwnego niż tutaj - stwierdził Stottlemeyer. - Szczerze w to wątpię - powiedział Monk. - Nie widziałeś jeszcze, z czym mamy do czynienia tutaj - rzucił Stottlemeyer i skinął głową za siebie, w kierunku oczek wodnych i nadmorskich skał. Stała tam na piasku duża grupa policjantów i techników policyjnych, najwyraźniej skupionych wokół zwłok. Ale nie to przykuło uwagę Mońka. Monk patrzył na plażowiczów. Żaden z nich nie był ubrany. Monk błyskawicznie obrócił się na pięcie i stanął plecami do tych, którzy wystawiali światu na pokaz wszystko, co mieli. Dosłownie. To nie były supermodelki niezmordowanie dbające o opaleniznę. Tym ludziom, z pełną mocą siły grawitacji, wyraźnie ciążyło tłuste jedzenie i słuszny wiek. Mogę tylko wyrazić podziw dla pewności siebie tych plażowiczów i ich całkowitego braku wstydu. Byli to ludzie, którzy znakomicie czuli się w swoim ciele i którzy w każdej jego niedoskonałości dostrzegali naturalność życia. Nigdy nie udało mi się osiągnąć takiego poczucia wiary w siebie. - Będziecie musieli wezwać posiłki - powiedział Monk do Stottlemeyera. - Po co? - Żeby aresztować tych zboczeńców. - To plaża dla nudystów, Monk - przypomniał Stottlemeyer. - Czy ci ludzie nie mają cienia przyzwoitości? zapytał Monk. 166
- To jest jak najbardziej legalne - uspokoił go Stottlemeyer. Monk spojrzał na mnie rozszerzonymi oczami, sparaliżowany strachem. Zapewne spojrzałby tak także na Stottlemeyera, ale wówczas musiałby się odwrócić przodem do nagości. - Kodeks karny stanu Kalifornia, paragraf trzy sta czternaście, jasno mówi, że każdy, kto świadomie obnaża intymne części ciała w miejscu publicznym w ce lu lubieżnym, łamie prawo - wyrecytował Monk. To są świadomi lubieżnicy. Nigdy dotąd nie widzia łem tak daleko idącej świadomej lubieżności. — Teren plaży to park stanowy i obszar, gdzie ubiór nie jest nakazany prawem - wyjaśnił Stottlemeyer. -Jakoś będziesz musiał z tym żyć, Monk. Chodźmy. — To idź — powiedział Monk. — Ja poczekam. — Ale ciało leży tam. - Stottlemeyer wskazał oddaloną o trzydzieści metrów grupkę stłoczonych policjantów i techników. - Ciała są wszędzie - rzekł Monk. - Wszystkie nagie. — Miałem na myśli martwe ciało — sprecyzował Stottlemeyer. — Musisz je obejrzeć na miejscu prze stępstwa, jeśli w ogóle jest to miejsce przestępstwa. - Nie jest pan pewien, czy to morderstwo? - zapytałam. - Świetnie. Zadzwoń do mnie, jak będziesz pewny powiedział szybko Monk, szykując się do odejścia, ale Stottlemeyer złapał go za ramię. — Po to właśnie cię tu ściągnąłem, Monk. Ty masz nam powiedzieć, czy to było morderstwo czy nie. — Nie wystarczy opinia lekarza sądowego? - Zaufaj mi. To jest sprawa, która wręcz woła o Adria167
na Mońka — oświadczył Stottlemeyer i ruszył w kierunku gromady policjantów, ciągnąc Mońka za sobą. Monk wzniósł oczy do nieba, jakby szukał tam duchowego wsparcia, ale wiedziałam, że chodziło mu tylko to, aby przejść po piasku, nie oglądając okolicznych nagości. - Jeśli boi się pan patrzeć na nagie ciało, dlaczego nie zamknie pan po prostu oczu? - spytałam. - Nie chcę się potknąć o czyjeś intymne części ciała. - Przecież to nie tak, że cała plaża jest nimi upstrzona - zapewniłam go. Monk człapał dalej, dając się prowadzić kapitanowi aż do miejsca przestępstwa, z którego okolic usunięto wszystkich plażowiczów. Technicy z medycyny sądowej, ubrani w jednoczęściowe kombinezony, z uwagą przesiewali piasek, przesypując go na miejsce oznaczone palikami i żółtym sznurkiem. - Ofiara to Ronald Webster — zaczął Stottlemeyer. - Kawaler, trzydzieści pięć lat, pracował w sklepie z butami. Plażowicze znaleźli jego ciało dzisiaj rano. - Świadomi lubieżnicy — wtrącił Monk. — Na pewno hippisi. - Koroner jest zdania, że facet mógł zginąć wczoraj wieczorem — powiedział Stottlemeyer. — Ale trudno to jednoznacznie określić, ponieważ ciało długo było zanurzone w słonej wodzie. Podeszliśmy do grupy wąskim, wytyczonym palikami pasem, już przeszukanym i oczyszczonym przez techników. Disher i lekarz sądowy pochylali się nad nagim ciałem, które, zwrócone twarzą do dołu, unosiło się na płytkiej wodzie w rozlewisku. Korpus był rozszarpany i otwarty. Odwróciłam się gwałtownie, czując odrazę i mdłości. 168
Tymczasem Monk, człowiek, który nie potrafił spojrzeć na obnażonego plażowicza, bez najmniejszego oporu patrzył na potwornie okaleczone zwłoki. Więcej nawet, był nimi zafascynowany. Żaden ze mnie psycholog, ale podejrzewam, że w takim momencie Monk nie widział przed sobą nagiego ciała. Jeśli osoba była martwa, przestawała być dla niego człowiekiem. Ofiara mordu to jedynie przedmiot badań, element układanki, który należy wstawić w należne mu miejsce na większym obrazie. Stottlemeyer delikatnie położył mi rękę na plecach. - Wytrzymasz? - zapytał. - Mogę poprosić któregoś z policjantów, żeby cię odprowadził do samochodu. - Nic mi nie będzie. Nie chciałam uciekać, nawet jeśli miałam na to szczerą ochotę. Nie zamierzałam okazywać słabości przed detektywami, z którymi pracuję. Poza tym siedząc w samochodzie, nie na wiele się przydam Mon-kowi. Wzięłam kilka głębszych wdechów, wypuściłam wolno powietrze, żeby się uspokoić, i odwróciłam się z powrotem. Monk przykucnął obok lekarza sądowego, doktora Daniela Hetzera, łysiejącego mężczyzny o pulchnych, bladych policzkach z wypielęgnowanym dwudniowym zarostem. - Co myślisz, Monk? - zapytał Stottlemeyer. Monk wstał bez słowa i uniósł ręce. Przekręcał śmiesznie głowę z jednej strony na drugą, spoglądając na zwłoki Ronalda Webstera pod różnym kątem. Potem przeniósł wzrok na rzeczy Webstera, równo złożone na skałce przy oczku wodnym, w którym leżało ciało. - Gdzie znajdował się jego portfel? - zapytał. - W kieszeni spodni - odpowiedział Disher i pod169
niósł plastikowy woreczek z portfelem. - Nie sądzę, by cokolwiek zginęło. Został plik kart kredytowych i dwieście dolarów w gotówce. - Gdzie kluczyki do jego samochodu? - pytał dalej Monk. - Były w tej samej kieszeni - odpowiedział Di-sher. - Razem z kluczami od domu. - Gdzie jest jego samochód? - W wydziale motoryzacji dowiedzieliśmy się, że Webster jeździł buickiem lucernę, ale nie ma takiego auta na parkingu - powiedział Stottlemeyer. - Na wszelki wypadek kazałem kilku patrolom objechać okoliczne uliczki. - Skoro nie przyjechał samochodem, jak się tutaj dostał? - zastanawiał się Monk. - Jeśli się okaże, że mamy do czynienia z morderstwem - mówił Stottlemeyer - będziemy dzwonić do korporacji taksówkarskich i popytamy wśród kierowców lokalnych linii autobusowych, może ktoś go zapamiętał. - To wyborne ustronie na wieczorne... bara-bara— odezwał się Disher. - Może Webster przyszedł z tajemniczą przyjaciółką, by w stroju Adama wykąpać się pod gwiazdami? Monk wzdrygnął się na samą myśl o tym, ale ciągnął dalej. - Czy na parkingu zostały na noc jakieś samochody? - zapytał. - Nie - odpowiedział Disher. - Ale może przyjaciółka mieszka niedaleko i przyszli pieszo? - Może przyjaciółka zaparkowała gdzieś na ulicy dodał Stottlemeyer. - Jeśli jednak nie wiemy, kim była ta osoba ani jakiego szukamy auta, to pozostaje nam tylko spisać parę setek numerów rejestracyj170
nych zaparkowanych w okolicy samochodów i rozpracowywać każdy z osobna. To mnóstwo roboczogodzin. Nie jestem w tej chwili gotów na wydanie takiego zarządzenia, na pewno nie w sytuacji, kiedy nie mam pewności, że popełniono tu przestępstwo. - Jeśli Ronald Webster rzeczywiście z kimś przyszedł - myślał głośno Monk - to gdzie ten ktoś jest? - Może drugie ciało jeszcze nie wypłynęło? - zasugerował Disher. - Gdzie są w takim razie rzeczy tej drugiej osoby? pytał Monk. Disher wzruszył ramionami. - Odpływ mógł je zabrać do morza. Monk poruszył niezgrabnie ramionami i głową, jakby usiłował rozluźnić skurcz w karku. Dobrze wiedziałam, co to za skurcz. Za dużo było tych „być może", ,jeśli" i „gdyby". Monk nienawidził „być może", „jeśli" i „gdyby". - Jakie jest wstępne orzeczenie o przyczynie śmierci? - Stottlemeyer zapytał doktora Hetzera. Lekarz odwrócił w wodzie ciało twarzą do góry. Webster był młodym człowiekiem, choć we włosach było już widać siwe kosmyki. Jego twarzy oszczędzono okrutnych razów, które zadano na ciele. - Nieoficjalnie powiedziałbym, że utonięcie — orzekł Hetzer. - Te rany są okropne, ale chyba nie one były śmiertelne. - Co go tak urządziło? - zapytałam. - Czy to był rekin? Doktor Hetzer potrząsnął głową. - Nie sądzę. Zakrzywienie śladów po ugryzieniu i rozległość ran wcale nie wskazywałyby na atak re kina. Obrys śladów jest wąski i długi, co zdaje się 171
sugerować, że bestia, która tego dokonała, miała długi pysk czy ryj. - Dzik - powiedział Disher. - Po parku Presidio nie wałęsają się dziki - stwierdził sucho Stottlemeyer. - Drapieżny wilk - nie odpuszczał Disher. - Wilki poruszają się w sforach i rozdarłyby go na drobne kawałki - powiedział Stottlemeyer. — Za dużo go zostało. - Wściekły pies — próbował dalej Disher. - Pies rzuciłby się do gardła - wtrącił doktor Hetzer. - Nie skoczyłby na brzuch. - Potężna foka. - Tb ślady nie pasują do foki - powiedział lekarz. Potężnej czy nie potężnej. Gigantyczny małż — zapalił się Disher. Wszyscy spojrzeli na niego spode łba. Disher nie pewnie przestąpił z nogi na nogę. - Zdajesz sobie sprawę, jak wielki musiałby być małż, który mógłby zaatakować człowieka? - zapytał Stottlemeyer. - Głębiny mórz wciąż pozostają dla człowieka wielką tajemnicą — stwierdził Disher. - Czyżby? - zapytał Stottlemeyer. - To ostatnia niezbadana rubież naszej ziemi oświadczył Disher. — Czytałem, że niedawno odkryto nieznany wcześniej gatunek ośmiornicy, która jest ślepa i świeci w ciemności. - Tak, może to zrobiła ośmiornica - mruknął Stottlemeyer. - To możliwe - podchwycił Disher. - Nie. To nie jest możliwe - wycedził Stottlemeyer i odwrócił się do Mońka. - Co myślisz?! - To chyba oczywiste - powiedział Monk. 172
- Doprawdy? - zapytałam zdziwiona. Monk przytaknął. - Tego mężczyznę zaatakował aligator. Nie było to może najdziwniejsze oświadczenie, jakie padło kiedykolwiek z ust Mońka, ale zdecydowanie się mieściło w pierwszej piątce. - Rozumiem - powiedział wolno Stottlemeyer, patrząc długo na Mońka, a potem odwrócił się do Di-shera. - Powiedz mi coś więcej o tej ośmiornicy. - To nie była ośmiornica ani żadne inne zwierzę orzekł Monk. - Tego człowieka z całą pewnością zagryzł aligator. - Zdaje pan sobie sprawę, że aligatory nie żyją w oceanach? - zapytał dla pewności doktor Hetzer. - Tak. - I że nie są gatunkiem spotykanym w faunie San Francisco? - Tak - powtórzył Monk. - "W takim razie skąd myśl, że zrobił to aligator? - Wnioskuję po kształcie ugryzienia oraz ran pozostawionych po zębach - powiedział Monk. - Wszystkie są takie same. Doktor Hetzer pochylił się jeszcze raz nad ciałem i uważnie przyjrzał się ranom. - Niech mnie kule. W towarzystwie Adriana Mońka często można usłyszeć podobne określenia, zwłaszcza w miejscu przestępstwa. - W przeciwieństwie do wszystkich innych istot, których zęby różnią się kształtem, rozmiarami, a tak że funkcją, zęby aligatora są identyczne - tłumaczył Monk. - Jest tak dlatego, że aligatory używają ich przede wszystkim do pochwycenia ofiary. 173
- Skąd ty wiesz takie rzeczy? - zdziwił się Stottlemeyer. Odpowiedź była prosta, przynajmniej dla mnie. - Bo te zęby niczym się między sobą nie różnią. - To się nazywa uzębienie homodontyczne — wyjaśniał Monk. - Lub też, ujmując to jednym słowem, perfekcja. Chciałbym mieć takie zęby. - Przypuszczam, że aligator rzeczywiście mógłby zadać takie rany - powiedział doktor Hetzer. -Aligatory nie rozrywają ofiar. Chwytają zdobycz, okręcają się z nią i trzymają ją pod wodą, dopóki się nie utopi. Takie zachowanie pasowałoby do ran, które tu oglądamy, i tłumaczyłoby przyczynę śmierci. Ale tłumaczą ją również inne hipotezy. - Jak choćby ta z dzikiem — wtrącił Disher. — Albo gigantycznym małżem. Stottlemeyer skrzywił się i potarł skronie kciukami. - Mamy więc do czynienia z zabójstwem czy z niedopilnowaniem zwierzęcia, doktorze? - zapytał. - Niech mnie pan zapyta jutro - odparł Hetzer. Dopóki nie zrobię sekcji, nie będę znał odpowiedzi. - Randy, mimo wszystko zadzwoń do towarzystwa opieki nad zwierzętami i popytaj, czy w ostatnim czasie nie zgłaszał ktoś zaginięcia swojego aligatorka. Popytaj też okolicznych mieszkańców, czy nie zaczęły im znikać z domu koty i pudelki. - Zapytam także o dziki - zapewnił Disher, notując wszystko pilnie w notesie. - Zapytaj - zgodził się Stottlemeyer znużonym głosem. - Nie zapomnij wspomnieć o olbrzymim małżu i ośmiornicy. - Może powinienem się zwrócić z tymi pytaniami do specjalisty w dziedzinie biologii morza? - zapytał zapalony Disher. 174
- O małżu i ośmiornicy nie mówiłem serio - zaznaczył Stottlemeyer. - A o aligatorze mówił pan serio? - zapytał zdezorientowany Disher. - Wolałbym nie - westchnął Stottlemeyer. - Ale nauczyłem się wierzyć przeczuciom Mońka. - To nie żadne przeczucia - powiedział Monk. — To fakt. - Ale czy to jest morderstwo? - zapytał Stottlemeyer. Monk poruszył niezgrabnie ramionami. - Tak - odpowiedział. - To jest morderstwo.
17 Monk i drugi but Chociaż Monk oznajmił, że mamy do czynienia z morderstwem, kapitan Stottlemeyer nie chciał się zdecydować na zaangażowanie w sprawę więcej policjantów, zanim nie otrzyma oficjalnego orzeczenia Zakładu Medycyny Sądowej. Potrafiłam to zrozumieć. Miał jedynie trupa na plaży nudystów, którego zabił może aligator, a może nie aligator. O ile cała sytuacja nasuwała bardzo poważne pytania (jak choćby „W jaki sposób mężczyzna dotarł na plażę?" lub „Skąd się wziął aligator?"), o tyle poza opinią Adriana Mońka nie było w tej sprawie nic, co wskazywałoby na zabójstwo. Jedno był pewne, Monk w takich kwestiach nigdy się nie mylił. Jednak władze policji w San Francisco nie były przekonane do niezwykłych umiejętności Mońka równie mocno jak Stottlemeyer. Jeśli więc kapitan chciał być pewien swojego stanowiska, to do czasu otrzymania wyników autopsji musiał się zabawić w polityka i przyjąć postawę „pożyjemy, zobaczymy". Ale Monk nie musiał na nic czekać. Ani nie potrafił. Zapaliłby się do tego śledztwa nawet wtedy, gdyby nie chciał uniknąć perspektywy powrotu do Los Angeles, gdzie miał rozwikłać sprawę Ellen Cole, choć 176
niewątpliwie była to dodatkowa motywacja. Ta śmierć była zbyt intrygująca, by miał się nią nie zainteresować. Nie byłam zanadto zadowolona z takiego rozwoju wydarzeń. Dopóki Trevor pozostanie za kratkami, dopóki Sharona będzie się przy mnie kręcić, a morderca EUen Cole będzie się cieszył wolnością, nigdy nie będę mogła być pewna posady. Szczerze mówiąc, nie mogłam winić Mońka za to opóźnienie. Sprawa ataku aligatora to powód jak najbardziej uzasadniony, a nie gra na zwłokę. Na szczęście obiecujący początek oznaczał tyle, że Monk szybko się upora ze śledztwem. Monk chciał się dowiedzieć czegoś więcej o Ronaldzie Websterze, aby sprawdzić, czy nie wydarzyło się w jego życiu coś, co wytłumaczyłoby osobliwe okoliczności jego śmierci. Zaczęliśmy od sklepu z butami, w którym Webster pracował. Ze zdumieniem stwierdziłam, że sklep znajdował się w mojej dzielnicy, tuż obok pizzerii Sorrento. Nigdy nie kupowałam w nim butów, ale niejednokrotnie zatrzymywałam się przed witryną i oglądałam wystawione obuwie. Mieli tam w sprzedaży wiele eleganckich włoskich marek i sportowe buty do biegania kosztujące więcej, niż wynosiła suma rocznych pensji pracowników chińskiej fabryki, w której zostały wyprodukowane. Bardzo chętnie powiedziałabym, że nie kupuję tam butów, aby zamanifestować swoje zdecydowane polityczne poglądy, jednak prawda była inna; z pensją od pana Mońka takie obuwie było dla mnie stanowczo za drogie. Zresztą, z drugiej strony, paczka gumy balonowej też była dla mnie za droga. 177
Kiedy weszliśmy do środka, zobaczyliśmy ledwie trzech klientów, a poza tym dwóch sprzedawców i kasjerkę przy wejściu. Nigdy nie czułam się komfortowo w sytuacji, gdy Monk zaczynał przepytywać ludzi, którzy nie wiedzieli, kim on jest ani jakie związki łączą go z policją. Sęk w tym, że nie mieliśmy oficjalnych upoważnień, co oznaczało tyle, że ludzie, z którymi się spotykaliśmy, nie mieli obowiązku z nami rozmawiać, zwłaszcza o rzeczach, które zazwyczaj były ich prywatnymi sprawami. Nakłonienie ich do rozmowy wymagało więc z naszej strony pewnej finezji. Kiedy wchodziliśmy do sklepu, wciąż się zastanawiałam, jaką obrać taktykę. Wewnątrz znajdowało się kilka stołów z wystawionymi butami, a między nimi ustawiono krzesła, na których klienci mogli przymierzać obuwie. Cała tylna ściana, od podłogi do sufitu, zastawiona była bodaj setką butów, ustawionych równo na przezroczystych plastikowych półeczkach. Monk natychmiast zbliżył się do ściany i podszedł do stojącego tam sprzedawcy, który czekał w pogotowiu, by obsłużyć nowego klienta. - Czym mogę służyć, proszę pana? - zapytał sprze dawca z uśmiechem równie syntetycznym jak jego marynarka; na identyfikatorze widniało imię Maurice. Monk wziął do ręki jeden z butów wystawionych na półeczce. — Gdzie drugi but? — Mamy dużo butów-powiedział Maurice.— Wrozmaitych gustownych fasonach. Chciałby pan je zobaczyć? - To jest but na prawą nogę - sprecyzował Monk. Gdzie but na lewą? 178
- Z pewnością na zapleczu - rzekł Maurice. - Dlaczego nie ma go tutaj? - To tylko pojedyncze buty do przymiarki, proszę pana - wyjaśnił Maurice. - Z przyjemnością jednak znajdę dla pana drugi taki but w pańskim rozmiarze. - Owszem, bardzo chciałbym drugi do pary przytaknął zadowolony Monk i zaczął wskazywać palcem na poszczególne buty. -1 jeszcze parę do tego, i parę do tego, i parę do tego, i parę do tego, i... - Chce pan przymierzyć wszystkie buty z tej ściany? — przerwał mu Maurice, nie starając się już zachować na twarzy swojego syntetycznego uśmiechu. Ja natomiast zaczęłam dostrzegać zarys taktyki, którą mogłam przyjąć w celu zdobycia potrzebnych nam informacji. - Chcę je widzieć wszystkie na ścianie — zakończył Monk. - Dlaczego? - Ludzie mają dwie nogi. - Zdaję sobie z tego sprawę, proszę pana - zapewnił Maurice. - Każdy but ma swoją parę -powiedział Monk i skinął w kierunku ściany. - Tymczasem te nie mają pary. - Mówiłem już, proszę pana. To są pojedyncze buty do przymiarki. - Jak możecie rozdzielić parę butów? - zapytał Monk. - Jest łatwiej i przyjemniej dla oka, jeśli na jednej ścianie wystawiamy po jednym bucie z każdego rodzaju. - Przecież pan się zajmuje butami zawodowo — powiedział Monk. - Ze wszystkich ludzi na świecie pan najbardziej powinien uszanować zasadę nierozdzielania par. 179
- Zasadę nierozdzielania par? -zdziwił się Maurice. - Rozdzielanie par jest zbrodnią przeciwko naturze podkreślił Monk. - Pan chce mi powiedzieć, że wystawianie butów na sprzedaż w sklepie jest zbrodnią przeciw naturze? - Czyż to nie oczywiste? - Pan będzie łaskaw wybaczyć mojemu przyjacielowi — powiedziałam, zniżywszy głos i odciągnąwszy sprzedawcę na bok. - Zwykle obsługuje go w tym sklepie pan Ronald Webster. Ma niezwykłe podejście do ludzi. Czy jest może dzisiaj w pracy? - W ogóle się nie pokazał - odpowiedział Maurice. Nawet jego ksiądz dziś o niego pytał. - Jego ksiądz? - zdziwiłam się. - Czy to nie dziwne? - Ronald nigdy opuścił porannej mszy w misji Dolores — wyjaśnił Maurice. —Ale dzisiaj się nie pojawił w kościele. - Pan Webster codziennie rano chodzi na mszę? - Ronald to bardzo przyzwoity człowiek - mówił Maurice. — Zawsze punktualny, zawsze czysty i nadzwyczaj zorganizowany. - Pan kłamie - odezwał się Monk. Maurice odwrócił się do niego. - Słucham? - Niech pan tylko spojrzy na ścianę — powiedział Monk. - Żaden zorganizowany i miłujący Boga czło wiek nie zrobiłby czegoś takiego. Maurice spojrzał na mnie ukradkiem. - Czy on właśnie odstawił leki? - Może Ronald jest u swojej dziewczyny i zwyczajnie zaspał? - pytałam dalej. - Ronald nie ma dziewczyny - odpowiedział Maurice. 180
- Mogłabym przysiąc, że wspominał o dziewczynie — powiedziałam. - Mówił, że lubili się kąpać nago na plaży Baker. - Ronald? Nigdy. On nie włoży nawet koszulki z krótkim rękawem. - Maurice zmierzył mnie nagle podejrzliwym wzrokiem. - To jest mały sklep, pracuję tu od pięciu lat, ale jakoś nie mogę sobie przypomnieć, bym kiedykolwiek widział tu panią lub pani przyjaciela. - Może po prostu nas pan nie zauważył? W tym momencie Monk obrócił się na pięcie i wskazał palcem drugiego sprzedawcę. - Co pan sobie wyobraża! Co pan robi? - krzyknął. Drugi sprzedawca, mężczyzna z całą pewnością ponaddwudziestoletni, lecz niezdarny jak nastolatek, stanął wystraszony w pół kroku z otwartym pudełkiem w rękach. - Ja, e... odnoszę buty na zaplecze - odpowiedział piskliwym głosikiem. - Nie wolno - zakazał mu Monk. - Dlaczego? - Ponieważ ta pani miała je na nogach — odpowiedział Monk, celując oskarżycielskim palcem w jakąś klientkę. Biedna kobieta poderwała się w momencie, gdy podciągała sobie skarpetki. Kobieta, mocno po pięćdziesiątce, miała fryzurę chyba jeszcze z tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego drugiego roku, zamrożoną na głowie natychmiast po wykonaniu. - Ja tylko je przymierzałam - powiedziała słabym głosem. - Przymierzone obuwie uważa się za sprzedane wyrecytował Monk. - Takie jest prawo. - Nie ma takiego prawa - zaoponował Maurice. 181
— Te buty na mnie nie pasowały — tłumaczyła kobieta. — Mogła pani o tym pomyśleć przed założeniem ich na nogi — stwierdził sucho Monk. — Ale na nogach mam skarpetki - broniła się kobieta. — Kiedy tu weszliśmy, nie miała ich pani na nogach - powiedział Monk. — Dostałam je. — Wskazała ręką drugiego sprzedawcę. - Dają je właśnie po to, żeby można było przymierzać buty. Monk odwrócił się do Maurice'a. — Tb pan jej dał te obrzydliwe skarpetki? Ciekawe, na ilu jeszcze ohydnych stopach wcześniej się znalazły. — Ohydnych?—uniosła się urażona kobieta. — Moje stopy nie są ohydne. — Nie były, kiedy pani tu weszła, ale teraz na pewno są - wyjaśnił Monk. — Niech pani nie dotyka nimi żywności. — Nie jadam stopami! Wypraszam sobie, nie jestem małpą. — Więc nie ma powodu, by wtykała pani nogi w każdy but, jaki wpadnie pani w oko, prawda? Jak mówiłam, prawdziwa finezja. Maurice spojrzał na nas złowrogo. — Dość już tego. Proszę wyjść ze sklepu albo wezwę policję. — Wiesz co, Maurice? Myślę, że to znakomity pomysł. - Podałam mu mój telefon komórkowy. — Poproś kapitana Lelanda Stottlemeyera. Wiem, że byłoby prościej, gdybym wcześniej poprosiła kapitana Stottlemeyera, by zatelefonował do 182
sklepu i uprzedził o naszej wizycie. Ale formalnie rzecz biorąc, nie było to jeszcze oficjalne dochodzenie w sprawie zabójstwa i jeśli Monk, działając na własny rachunek, uwikłałby się w sytuację potencjalnie kompromitującą dla policji, Stottlemeyer mógłby spokojnie umyć od wszystkiego ręce. Nigdy nie myślałam o funkcji Stottlemeyera z punktu widzenia polityki. Kiedy jednak podczas niedawnego nieoficjalnego strajku policji Monk został awansowany na szefa wydziału zabójstw, naocznie mogłam się przekonać, jak funkcjonuje departament. Zdałam sobie wtedy sprawę, że w pewnym sensie wspieranie Stottlemeyera było rozciągnięciem moich obowiązków wynikających ze wspierania Mońka. Tym razem jednak finezja nie przyniosła efektu, sprawy potoczyły się bardzo źle, a my nie uzyskaliśmy jeszcze potrzebnych informacji. Nie miałam wyboru. Musiałam ściągnąć Stottlemeyera. Oczywiście oznaczało to również, że kapitan będzie musiał poinformować Maurice'a o śmierci jego współpracownika. Na szczęście Maurice i Ronald nie byli bliskimi znajomymi i nawet jeśli wiadomość ta mogła być zaskakująca, to z pewnością nie zbiła go z nóg. Niemniej jednak Maurice uprzejmie poprosił klientów, by opuścili sklep, zamknął go na resztę dnia i usiadł z nami, by odpowiedzieć na nasze pytania. Okazało się, że mogliśmy z Monkiem wyjść ze sklepu, kiedy Maurice nas wyprosił, i nie zawracać sobie głowy telefonowaniem po Stottlemeyera, ponieważ sprzedawca nie miał wiele do dodania ponad to, co zdążył nam już wcześniej powiedzieć. — Znam faceta od pięciu lat i naprawdę dzisiaj nie znam go lepiej niż w dniu, kiedy zobaczyłem go po 183
raz pierwszy - stwierdził. - Nie był człowiekiem, który dopuszcza do siebie innych. - Co pan ma na myśli? - zapytałam. - Sprzedajemy buty. Przez większość czasu w sklepie nie ma klientów, nie ma wtedy nic do roboty, więc ludzie stoją i rozmawiają, prawda? — opowiadał Maurice. - Rozmawia się o swoich dziewczynach, rodzinach, o tym, co się robiło lub gdzie się było. Ronald nigdy nie powiedział niczego, co zapadłoby w pamięć. - Czy Ronald miał wrogów? - zapytał Monk. - Był sprzedawcą butów - odparł enigmatycznie Maurice. - Sprzedawcy butów nie mają wrogów? - dociekałam. - Nie jest to zajęcie, które wzbudza jakieś emocje wyjaśnił Maurice, a potem zerknął na Mońka. -W każdym razie zazwyczaj. - Co z jego życiem osobistym? — zapytałam. - Jakim życiem osobistym? - Każdy przecież ma jakieś życie osobiste, prawda? - Nie każdy - wtrącił Monk. Słuszna uwaga. - Nawet jeśli nie każdy — ciągnęłam — to może poza sklepem Ronald był zwykłym draniem? Może sypiał z mężatkami, okradał staruszki na ulicy albo zdradzał przyjaciół? - Bardzo bym chciał — stwierdził Maurice.—Przynajmniej miałby coś interesującego do powiedzenia. Ron był sympatycznym człowiekiem, ale potwornie nudnym. Wręcz jakby się o to starał. Monk podniósł głowę. - To znaczy? Maurice wzruszył ramionami. - Nikt nie potrafiłby być nudniejszy od Rona. 184
Szczerze mówiąc, właściwie nie dziwi mnie, że w tajemnicy wiódł drugie życie. - Dlaczego pan myśli, że Webster wiódł jakieś drugie życie? - zapytałam. - Kąpał się na golasa na plaży Baker, tak? - odpowiedział Maurice. - Facet, którego znałem, czy też nie znałem, nigdy nie zrobiłby czegoś takiego. - Może wcale się nie kąpał — stwierdził Monk. - Czy wspominał kiedykolwiek o kimś ważnym w swoim życiu? - zapytałam. - Jest ktoś, kto mógłby powiedzieć o nim coś więcej? - Chyba tylko ten ksiądz - odpowiedział Maurice.
18 Monk idzie do kościoła Monk postanowił porozmawiać z ojcem Bowenem podczas porannej mszy, więc ogłosiliśmy fajrant. Pomyślałam, że to świetny pomysł, a przede wszystkim Stottlemeyer będzie miał czas, by zadzwonić do ojca Bowena i ostrzec go, że przyjdziemy. Nie miałam ochoty próbować finezji na księdzu. Wystarczą mi moje dotychczasowe potyczki z Panem Bogiem. Ale nie miałam zamiaru zostawić Mońka, nie dowiadując się, co myśli nie tylko o sprawie Webstera, ale również o sprawie Trevora. Kiedy siedział już w moim samochodzie, nie miał wyboru i musiał mnie słuchać. Wybrałam zatem okrężną drogę do jego domu, co w praktyce oznaczało przewiezienie go po śródmieściu San Francisco. - Skąd pewność, że Ronald Webster został zamordowany? - zapytałam. - Zaatakował go aligator. - To się może zdarzyć. - Gdzieś na bagnach - stwierdził Monk. - Nie na plaży w San Francisco. - Istnieje przecież możliwość, że aligator uciekł jakiemuś domorosłemu hodowcy i zaatakował plażowicza, prawda? - To oznaczałoby, że aligator musiał biec po piasku przez otwartą plażę, aby dopaść ofiarę - mówił 186
Monk. - Albo czekał na zdobycz w rozlewisku i uderzył, gdy Webster usiadł na skale, żeby się rozebrać. Z wielkim trudem uwierzyłbym w którąkolwiek z tych wersji. - Może Ronald się kąpał, utonął, a kiedy morze wyrzuciło ciało na ląd, dopadł je aligator? - Przypuszczam, że mogłoby się tak stać - powiedział Monk. - Ale również w tę wersję nie wierzę. - Dlaczego nie? - Bo wydaje się nie pasować do charakterystyki jego osobowości, podanej nam przez sprzedawcę butów powiedział Monk. - Poza tym taka wersja jest śmieszna. - Śmieszne rzeczy też się zdarzają - stwierdziłam. Niech pan sobie wyobrazi, co myśleli ludzie, widząc pana chodzącego po Los Angeles w masce przeciwgazowej. - Co w tym śmiesznego? Nie było sensu wyjaśniać, więc dałam sobie spokój. - Co jeszcze pana przekonuje, że jest to morderstwo, a nie potworny wypadek? - Nie było jego samochodu - stwierdził Monk. -Coś mi podpowiada, że znajdziemy go pod domem Webstera lub w okolicy sklepu z butami. Cała ta sytuacja została szczegółowo obmyślona przez tego, kto zabrał go na plażę i zabił, pozorując kąpiel czy opalanie się w stroju Adama. - Więc uważa pan, że atak aligatora to lipa? - To najprostsze i najbardziej logiczne wyjaśnienie. Lekarz sądowy w miarę łatwo określi, czy to było oszustwo. - Dlaczego komuś zależałoby na tym, żeby śmierć Ronalda Webstera wyglądała jak atak aligatora na plaży dla nudystów? 187
— W tym tkwi tajemnica - odparł. Była to zdecydowanie bardziej intrygująca i bardziej Monkowa zagadka niż morderstwo Ellen Cole, co sprawiało, że trudniej było mu się jej oprzeć. To raz, a dwa, cała akcja rozgrywała się w San Francisco, a nie w toksycznym środowisku Los Angeles. - To jedna tajemnica-powiedziałam. -Wciąż ma pan jednak do rozwiązania tę drugą zagadkę. Kto naprawdę zabił Ellen Cole. Sharona bardzo na pana liczy w tej kwestii. Również Benji. I ja także. Monk niemal zwinął się w kłębek. — To nie jest takie proste - powiedział. Rzuciłam mu chłodne spojrzenie. — Ktoś przyłożył Ellen Cole lampą w głowę. To nie jest ani tak dziwne, ani tak skomplikowane jak większość spraw, które pan rozwiązał. - To w pewnym sensie zbyt proste - odrzekł Monk. — A co za tym idzie, zbyt złożone. — Nie rozumiem. - Im więcej jest szczegółów, które do siebie nie pasują, które pozornie nie mają sensu, tym bardziej muszę się zagłębiać w śledztwo — tłumaczył Monk. — Zabicie kogoś przez aligatora na plaży naturystów w ogóle nie mieści się w głowie, tak bardzo, że pojawia się morze rozmaitych pytań i wiele nielogiczności, które trzeba wyjaśnić. W sprawie Ellen Cole wiem tyle, że ktoś, nie Trevor, uderzył ją lampą. - I wrobił w to Trevora - dodałam. — Wrobił albo nie—stwierdził Monk. - Trevor może nie być winny zabójstwa Ellen Cole, ale może odpowiadać za pozostałe zarzucane mu czyny. Nawinął się policji i stał się kozłem ofiarnym. Tam nie ma dla mnie nic więcej do roboty. - Jednak trudno narzekać na brak podejrzanych. 188
- Ale ja im wierzę - powiedział Monk. - Nie są dzę, aby biedną EUen Cole zabiła jej kochanka czy kochanek jej kochanki, czy choćby żona kochanka jej kochanki. Zaczynałam się gubić, kto jest kim, ale zrozumiałam, o co chodzi Monkowi, nawet jeśli niekoniecznie chciał o tym głośno mówić. - Uciekł pan - oskarżyłam go. - Oczywiście - przyznał. —Widziałaś tamtejszych ludzi. Widziałaś tamtejsze powietrze. Powietrza przecież nie powinno się widzieć. Ani przeżuwać. - Nie dlatego pan uciekł. - Dlatego uciekłem z wrzaskiem. - Uciekł pan z Los Angeles ze strachu przed porażką powiedziałam twardo. - Nie ma pan bladego pojęcia, kto zabił EUen Cole, i nie wie pan nawet, odv czego zacząć. - Wiem, że na pewno nie znajdę odpowiedzi, siedząc w Los Angeles i przepytując każdego, kogo łączy coś z Ellen Cole czy Trevorem Flemingiem. - Wydawało mi się, że w ten właśnie sposób prowadzi się dochodzenie. Zadając pytania, zdobywając nowe informacje i szukając sprzeczności. Monk potrząsnął głową. - Zwykle wszystko wiem już podczas pierwszej bytności na miejscu przestępstwa. Dostrzegam coś, co nie pasuje do całości, próbuję dopasować do siebie elementy i dedukuję, jak rzeczywiście doszło do zabójstwa. - W domu Ellen Cole widział pan mnóstwo rzeczy, które nie pasowały do całości. - Ale nie dostrzegłem tego c z e g o ś jednego -odparł Monk. - Wydaje się panu, że zobaczy pan to stąd? Jesteśmy oddaleni od Los Angeles o setki kilometrów. 189
- Już to zobaczyłem. Tylko jeszcze nie zdaję sobie z tego sprawy. Teraz wszystko wydawało mi się logiczne. - Pan się boi, że nigdy sobie tego nie uświadomi? - Już raz mi się to zdarzyło - powiedział cicho Monk. Mówił o swojej żonie Trudy i bombie podłożonej w samochodzie, która ją zabiła. Monk wciąż nie wiedział, kto się targnął na jej życie ani dlaczego. Zawiódł ją. Ta porażka na pewien czas go sparaliżowała. Osobą, która pomogła mu przejść przez koszmar i pokazała, jak odzyskać życie, była Sharona. Monk się bał, że tym razem zawiedzie również Sharonę. - Dostrzeże pan ten niepasujący szczegół - pocieszyłam go. — Na pewno go pan dostrzeże. - Skąd ta pewność? - Bo jest pan Adrianem Monkiem - powiedziałam. 1 ja w pana wierzę. - Wolałbym, żebyś we mnie nie wierzyła. - W coś trzeba wierzyć, panie Monk. - Przecież wierzę - odpowiedział poważnie. - Nie sądzę jednak, aby środki do czyszczenia Formuła 409 rozwiązały moje problemy.
Z powodu złamanej ręki Julie nie mogła grać w piłkę, ale bardzo chciała pojechać na sobotni trening do parku Dolores, by podtrzymywać drużynę na duchu. Domyślałam się, że chciała też zapewnić jak największą oglądalność swojej gipsoreklamie. Świetnie się składało, bo Monk chciał w tym samym czasie porozmawiać z księdzem w misji Dolores, która znajdowała się dwie przecznice za parkiem. 190
Misję założyli w 1776 roku Hiszpanie, chcąc nawracać Indian, z których pięć tysięcy zapadło wkrótce na ciężką różyczkę. Była to epidemia przywleczona przez tych samych ludzi, którzy pragnęli ocalić Indian i zawrócić ich z pogańskiej ścieżki. Piękny kościół z suszonej cegły stojący dzisiaj w San Francisco, zbudowany został w 1791 roku przez neofitów, jak wdzięcznie określono tych spośród rdzennych Amerykanów, którzy szczęśliwie przeżyli epidemię i stali się chrześcijanami. Misyjne mury o grubości ledwie dziesięciu centymetrów przetrwały upływ czasu i trzęsienie ziemi w 1906 roku, więc uznałam, że kościół wytrzyma też wizytę Adriana Mońka. Postanowiłam nie mówić mu o epidemii różyczki, mimo że miała miejsce przed ponad dwustu laty, bo za nic w świecie nie wszedłby do kościoła. Gdyby się o niej dowiedział, może nawet wyprowadziłby się z San Francisco. Zjadłyśmy z Julie śniadanie wcześniej niż zwykle i pojechałyśmy naszym zastępczym samochodem po pana Mońka. Potem zostawiłam Julie w parku z drużyną i pojechaliśmy z Monkiem do misji. Dotarliśmy tam w środku porannej mszy. Nawa kościoła była długa i wąska, zapełniona parafianami, którzy stali zwróceni twarzą do pozłacanego barokowego ołtarza oraz księdza w białej sutannie i zielonym ornacie. Przed nami, głośno szurając butami, wchodziła do kościoła jakaś starsza kobieta. W wejściu stał ponadtrzydziestoletni diakon, który powitał nas uprzejmym skinieniem głowy i uśmiechem. Kiedy weszliśmy do środka, starsza pani umoczyła palce w naczyniu ze święconą wodą, przeżegnała się, a potem pocałowała palce. 191
Monk jęknął głucho i poprosił mnie gestem o chusteczkę. Podałam mu chusteczkę, a on natychmiast wyciągnął ją do kobiety. - Niech pani weźmie - powiedział. - Szybko. - Po co? - Chodzi o wodę oczywiście-odpowiedział Monk. Nie widziała pani, ilu ludzi moczyło w niej swoje wstrętne paluchy? - Nic nie szkodzi, młody człowieku — odparła. -Tb błogosławieństwo. - Ale ta woda nie jest dezynfekowana — upierał się Monk. - Bóg uczynił ją czystą. - Pani ma swoje lata i z pewnością słabą odporność na infekcje - nie ustępował Monk. - Powinna pani natychmiast przepłukać gardło jakimś silnym płynem, zanim śmiertelne zarazki, którymi obsma-rowała pani wargi, dokonają inwazji na wiekowy organizm. - Powinien pan się wstydzić—nie wytrzymała kobieta, odwróciła się i odeszła, szurając butami. - Ta kobieta szuka śmierci - stwierdził Monk, odwracając się do mnie akurat w chwili, gdy zanurzałam palce w święconej wodzie, chcąc się przeżegnać. Nie jestem osobą religijną, ale doszłam do wniosku, że skoro nadarza się okazja, małe błogosławieństwo nigdy nie zaszkodzi. Monk wcisnął mi w rękę chusteczkę. - Czyś ty postradała rozum, kobieto? - Panie Monk, proszę - wyszeptałam. - Znajdujemy się w kościele. - Znajdujemy się w strefie silnego skażenia — odpowiedział Monk. — Ktoś musi ocalić tych zbłąkanych ludzi. 192
- Wydaje mi się, że próbuje to robić ojciec Bowen zasugerowałam, patrząc ponad głową Mońka w kie runku ołtarza i widząc, jak ksiądz posyła nam karcą ce stalowe spojrzenie. Ten ksiądz równie dobrze mógłby być samym Bogiem. Poczułam, jak ze strachu dusi mnie w dołku, Monk przeszedł obok mnie do naczynia z wodą święconą, nabrał powietrza w płuca i zanurzył w wodzie obie dłonie. Krzywiąc się potwornie, jakby wsadził ręce w elektrolit, zaczął wygarniać wodę z naczynia i wynosić ją przez frontowe wyjście na zewnątrz. Zszokowany diakon stanął Monkowi na drodze, blokując wyjście. - Co pan robi? - zapytał. - Oczyszczam siedlisko nieczystości - odpowiedział Monk. - To święcona woda - oburzył się diakon. - Ona nas uświęca. - Roznosi choroby - sprostował Monk. - Potem mi podziękujecie. - Na pewno nie podziękuję — stwierdził diakon. Ta woda to przywołanie naszego chrztu. Oczyszcza nas z grzechów i obmywa nasze dusze, gdy stajemy przed obliczem Pana. Monk znowu chciał zagarnąć dłońmi wodę, ale złapałam go za ramię i odciągnęłam od naczynia. - Jeśli rzeczywiście chce pan oczyszczać ludzi, niech pan tu postawi dystrybutor sanitarny do mycia rąk - pouczył diakona Monk. - Panie Monk - szepnęłam. - Ludzie używają święconej wody od dwóch tysięcy lat. - To tłumaczyłoby między innymi czarną śmierć -powiedział Monk. - Chusteczka. Chusteczka. Chusteczka. 193
Podałam mu trzy chusteczki, jak kazał, a on zaczął szorować nimi ręce, jakby chciał wyglansować je do połysku. - W głowie się nie mieści - skomentował. Z całą pewnością. Całkowicie nie zauważał, że ściąga na nas uwagę wszystkich ludzi, ale ja zauważałam. Uśmiechałam się przymilnie na posyłane w naszą stronę piorunujące spojrzenia, usiłując milcząco przeprosić za brak ciszy i szacunku ze strony Mońka. Po chwili wierni zaczęli wychodzić z ławek i ustawiać się szpalerem w przejściu między nimi, aby przystąpić do komunii świętej. Nagle uderzyła mnie potworna wizja tego, co mogło zaraz nastąpić. Wiedziałam, że mam tylko kilka sekund, aby zapobiec katastrofie. - Musimy już iść. - Próbowałam pociągnąć Mońka w kierunku wyjścia. — Wrócimy później. - Dlaczego mamy wychodzić? - zapytał Monk, wyrywając się z mojego uchwytu. - Czeka na nas ojciec Bowen. Musimy mu zadać parę pytań. - Poczekamy na zewnątrz, aż msza dobiegnie końca. Wtedy z nim porozmawiamy. - Ciągniesz mnie to tu, to tam. Naprawdę mam już tego dosyć — zniecierpliwił się Monk. - Przepraszam. - Podniosłam do góry ręce. - Proszę, panie Monk, niech pan to zrobi dla mnie. Monk wzruszył ramionami i już się odwrócił w kierunku wyjścia. Kiedy jednak zrobił pierwszy krok, usłyszeliśmy donośny głos ojca Bowena. - Ciało Chrystusa. Być może samo słowo „ciało" zwróciło uwagę Mońka, a może po prostu fakt, że te słowa zostały wypowiedziane głośno. 194
Nieważne z jakiego powodu, dość, że Monk spojrzał w kierunku ołtarza w chwili, kiedy ojciec Bowen kładł hostię na języku jednej z parafianek. Młoda kobieta przyjęła hostię, powiedziała „Amen" i podeszła do ministranta, który podsunął jej kielich z mszalnym winem. Kobieta wypiła łyk. Ministrant otarł brzeg kielicha kawałkiem białego płótna, obrócił go troszkę i podsunął następnej osobie w kolejce. Monk stał osłupiały i patrzył z niedowierzaniem, jak ojciec Bowen kładzie hostię na języku kolejnej osoby, tym razem mężczyzny, który po chwili podchodzi do ministranta z kielichem i upija drobny łyk mszalnego wina. — Widziałaś? — Możemy porozmawiać o tym na zewnątrz — zasugerowałam. Monk przyglądał się, jak następna osoba, łysiejący mężczyzna z małą bródką, otwiera usta i wysuwa język. W chwili kiedy ojciec Bowen chciał na nim położyć hostię, Monk wrzasnął: - Dość! Wszyscy zamarli. Miałam ochotę wczołgać się pod najbliższą ławkę, żeby mnie nikt nie widział. Koszmar, który przewidziałam parę chwil temu, stawał się właśnie rzeczywistością. Dlaczego nie przewidziałam go kilka godzin temu? — Ludzie, co w was wstąpiło? - Monk skierował to pytanie do całego zgromadzenia. - Boża miłość - odpowiedział łysiejący mężczyzną z bródką. - Najpierw wszyscy wkładacie palce do tej samej wody, a teraz godzicie się, żeby ten człowiek... -Monk podszedł do ojca Bowena, siwiejącego mężczyzny inocno po pięćdziesiątce, który zdawał się postarzeć 195
o dziesięć lat, odkąd przekroczyliśmy z Monkiem próg jego kościoła. - .. .wsadzał wam palce do ust, nie myjąc ich za każdym razem? Dwie sekundy wcześniej te same palce były w ustach innego człowieka. Nie widział pan? Czy pan jest ślepy? — To komunia święta - wyjaśnił ojciec Bowen. — Tym się musi zająć Departament Zdrowia Publicznego — mówił Monk. — Jak możecie pić wino z tego samego kielicha? Kto wie, ile zakaźnych chorób noszą w sobie ludzie zgromadzeni pod tym dachem? — Jednoczymy się w ten sposób z Chrystusem, który poświęcił życie na krzyżu, aby odkupić nasze grzechy tłumaczył ojciec Bowen. - To samo robią każdego dnia miliony ludzi na całym świecie. — To cud, że jacyś katolicy jeszcze przetrwali stwierdził Monk. — Zamykam to miejsce do czasu inspekcji Departamentu Zdrowia Publicznego. Wszyscy państwo zostają poddani kwarantannie. Nie wolno nam dopuścić do roznoszenia zarazków. Ojciec Bowen odwrócił się do jednego z ministrantów, podał mu kielich z hostiami i szepnął mu coś na ucho, czego nikt nie słyszał. Po chwili odwrócił się z powrotem do Mońka. — Porozmawiajmy na zewnątrz - powiedział i skinął na nas, byśmy wyszli za nim na cmentarz. - Nie opuścimy murów misji. — Nie wierzę własnym oczom—powiedział do mnie Monk, kiedy szliśmy w kierunku bocznego wyjścia. -Od czasu powrotu Sharony świat po prostu nie jest już taki sam. Nie mogłam się z tym nie zgodzić.
19 Monk wysłuchuje spowiedzi O dziwo, ojciec Bowen robił wrażenie człowieka nad wyraz spokojnego, zważywszy na fakt, że stał przed nim intruz, który przed chwilą zakłócił poranną mszę. Staliśmy obok statuy ojca Junipera Serry, który założył misję Dolores (podobnie jak dwadzieścia innych misji w Kalifornii). Ojciec Serra, który miał zaledwie metr pięćdziesiąt wzrostu, musiałby wejść na drabinę, by stanąć oko w oko ze swoją pomnikową podobizną. - Przykro mi, jeśli nasze praktyki religijne stoją w sprzeczności z pańską osobistą wiarą — zaczął oj ciec Bowen. - Dopóki jednak pozostaje pan na tere nie tego kościoła, zmuszony jestem wymagać, aby respektował pan nasze zwyczaje. - Zarazki ich nie respektują - odpowiedział Monk. Byłam naprawdę szczęśliwa, że nie wspomniałam Monkowi o epidemii różyczki. - Z pewnością nie przyszedł pan tutaj w trosce o ludzi i roznoszone choroby — powiedział ksiądz. - Zawsze się o to troszczę. - Przyjechaliśmy porozmawiać o Ronaldzie Websterze - wtrąciłam. - To jest Adrian Monk. - A... tak. - Ojciec Bowen pokiwał głową. - Policja ostrzegała mnie, że pan się pojawi. - Ostrzegała? - zdumiał się Monk. - Przepraszam, źle dobrałem słowa - powiedział 197
ojciec Bowen. — Raczej, e... uprzedzono mnie. Z przyjemnością państwu pomogę, jeżeli będę mógł. - Na początek proszę zakładać sterylne rękawiczki podczas podawania ludziom opłatków. - Miałem na myśli sprawę Ronalda Webstera. Jego śmierć głęboko mną wstrząsnęła. - Co bardziej? Śmierć czy sposób, w jaki zginął? - Wiem tylko tyle, że utopił się na plaży Baker powiedział ojciec Bowen. - Czy jest coś więcej? - To plaża dla naturystów - powiedział Monk. - Webster został zaatakowany przez aligatora — dodałam. - Aligatora? — Ojciec Bowen dopiero teraz był naprawdę wstrząśnięty, tak wstrząśnięty, że musiał usiąść na ławce. - Do tego był nagi - dorzucił Monk. - Wszyscy na plaży byli nadzy. - Skąd się wziął na plaży aligator? - zapytał ojciec Bowen. - Tego nie wiemy — odrzekł Monk. — Nie interesuje ojca, dlaczego Ronald Webster był nagi? - Niezbyt. - Dlatego, że Ronald często lubił się pokazywać na golasa? - Nie. - Zatem dlaczego nie interesuje ojca nagość Webstera? - dopytywał się Monk. - Bo zabił go aligator - odparł ojciec Bowen. -Nigdy nie słyszałem, by w San Francisco doszło do czegoś takiego. - Jakim człowiekiem był Ronald Webster? - zapytałam. - Nadzwyczaj sumiennym, łagodnym i oddanym Bogu. 198
- I trochę nudnym - dodałam. - Tak w każdym razie słyszeliśmy. - Z pewnością nie był typem otwartego człowieka, jeśli to pani ma na myśli - powiedział ojciec Bo-wen. — Ale miał dobre serce. Bardzo się o to starał. - Dlaczego? - zapytał Monk. - Co dlaczego? - Dlaczego tak bardzo się starał? - Wszyscy się staramy, panie Monk - odpowiedział ojciec Bowen. - Ale on starał się bardziej niż inni, tak? - naciskał Monk. - Być może - odpowiedział ojciec Bowen, zmieniając nieporadnie pozycję na ławce. - Dlaczego musiał się starać? - drążył dalej Monk. Musi być jakiś powód. - Bycie dobrym jest celem samym w sobie—powiedział. - Dzięki temu jesteśmy błogosławieni w oczach Pana. - Websterowi chyba bardzo zależało na tym błogosławieństwie, skoro codziennie rano pojawiał się na mszy - stwierdził Monk. - Ojciec z pewnością był świadom jego oddania, bo w przeciwnym razie nie okazywałby takiej troski, kiedy Webster nie pojawił się na mszy i nie pytałby ojciec o niego w sklepie. - Zawsze się troszczę o dobro parafian - stwierdził ojciec Bowen. - Gdyby to była prawda, nie kazałby im ojciec pić wina z jednego kielicha. Odezwałam się szybko, by zmienić temat. - Czy może nam ojciec powiedzieć, czy Webster utrzymywał stosunki ze swoją rodziną i przyjaciółmi? Jaka jest jego przeszłość? - Nigdy o tych sprawach ze mną nie rozmawiał 199
powiedział ojciec Bowen, znowu zmieniając niepewnie pozycję na ławce. - Rozprawialiśmy o kwestiach wiary. Nie jestem ani psychologiem, ani żadnym ekspertem od ludzkich zachowań, ani nawet wnikliwym obserwatorem mowy ciała, ale odniosłam zdecydowane wrażenie, że zwykłe pytania wprawiają ojca Bowena w zakłopotanie. - Podobnie scharakteryzował Ronalda jeden z jego kolegów ze sklepu - rzekł Monk. - Jednak zdaniem tego kolegi Ronald wręcz starał się robić wrażenie nudnego człowieka. Zabawne, ojciec użył takiego samego sformułowania, opisując go nam jako człowieka o dobrym sercu. - Nie rozumiem, o co panu chodzi. - Myślę, że Webster zupełnie świadomie chciał uchodzić za nudziarza. Nie chciał się rzucać w oczy i dlatego nie wierzę, by dobrowolnie poszedł na plażę dla nudystów - mówił Monk. - Myślę też, że próbował pokonać w sobie poczucie wielkiej winy, dlatego codziennie rano przychodził do kościoła. - Nawet jeśli ma pan rację, to nie bardzo rozumiem, co to może mieć wspólnego ze śmiercią Ronalda. - Wydaje mi się, że bardzo dobrze zrozumiałbym przyczynę, dla której ktoś nie chce zwracać na siebie uwagi i żyje w poczuciu winy. Kiedy Monk to powiedział, mnie również to przyszło do głowy. - Ronald Webster popełnił jakieś potworne przestępstwo, ale udało mu się ujść karze - stwierdziłam. Zależało mu na rozgrzeszeniu. - Czy otrzymał rozgrzeszenie? — zapytał Monk. - Oczywiście — odparł ojciec Bowen. - Bóg przebacza. 200
- Prawo nie - zauważył Monk. - Może ktoś jeszcze nie miał zamiaru przebaczać Websterowi - dodałam. Na tę uwagę ojciec Bowen wzruszył tylko ramionami. - Co zrobił Ronald? - zapytałam. Ojciec Bowen zagryzł dolną wargę. Domyśliłam się, że popadł w jakieś moralne czy etyczne rozterki. - On już nie żyje, proszę ojca - powiedziałam. Mówiąc nam, co ojcu wyjawił, nie złamie ojciec tajemnicy spowiedzi. - To może pomóc w złapaniu jego mordercy - zauważył Monk. - Kapitan nic mi nie powiedział, że Ronald został zamordowany - stwierdził ojciec Bowen. - Powiedział tylko, że okoliczności jego śmierci nie są jasne. - Ja jestem ich pewny - podkreślił Monk. Ojciec Bowen westchnął. - Dziesięć lat temu, gdzieś po wschodniej stro nie zatoki, Ronald jechał za szybko samochodem. Po trącił młodą kobietę. Siła uderzenia rzuciła ją na przednią szybę. Zanim spadła na pobocze drogi, przez parę sekund patrzyła mu w oczy. Zamiast się zatrzy mać i jej pomóc, Ronald pojechał dalej. - Kobieta zginęła? - zapytałam. Ojciec Bowen pokręcił głową. - Była ciężko ranna. Wiele skomplikowanych zła mań. Obrażenia wewnętrzne. Prawdopodobnie została kaleką do końca życia. Ronald mówił mi, że o wypad ku szeroko się rozpisywała prasa. Policja apelowała, by zgłaszać każdą informację mogącą doprowadzić do ujęcia kierowcy, który zbiegł z miejsca wypadku. Jed nak nie było świadków, a biedna dziewczyna nie pa miętała nic na temat samochodu, który w nią uderzył. 201
- Więc Ronaldowi się upiekło - powiedziałam. - Przeciwnie — zaprzeczył ojciec Bowen. — Za każdym razem, gdy zamykał oczy, widział jej twarz. Poczucie winy było dla niego prawdziwą torturą. - Jednak niedostateczną, aby się ujawnić i wziąć odpowiedzialność za swoje czyny - powiedział Monk. - Dawał jej pieniądze - mówił ojciec Bowen. - Co parę miesięcy posyłał kopertę wypchaną pieniędzmi. Oczywiście anonimowo. - Ile wysyłał? - zapytałam. - Różnie - odpowiedział ojciec Bowen. - W ciągu lat uzbierały się tego dziesiątki tysięcy dolarów. Był szczodry również dla kościoła. - Dość szczodry, by kupić ojca milczenie? - zapytał Monk. Ojciec Bowen zapłonął gniewem. - Moje milczenie to oczywistość, panie Monk. Ludzie przystępują do spowiedzi w przekonaniu, że wszystko, co usłyszę z ich ust, pozostanie w absolutnej tajemnicy. - Nawet jeśli popełnili przestępstwo? - Wszyscy jesteśmy grzesznikami, panie Monk. - Ja nie - zaoponował Monk. - Ja wiodę czyste życie. - Nikt nie jest aż tak czysty - odpowiedział ojciec Bowen. Kusiło mnie, żeby zaprosić ojca Bowena do domu Mońka, ale nie chciałam burzyć podwalin jego wiary.
Udało mi się umówić wizytę Julie u koleżanki z drużyny, której mama zgodziła się zaprosić ją do siebie na cały dzień. Mój dług wobec innych matek rósł niemiłosiernie, ale doszłam do wniosku, że w dalszej 202
perspektywie to mi się opłaci. Niemniej jednak niebawem będę zapewne spędzała poranki, wożąc dzieciaki do szkoły, a w ciągu dnia będę się nimi opiekowała u siebie w domu. Podczas gdy omawiałam z rodzicami szczegóły paktu, Monk kierował ruchem na trybunach i pilnował, by widzowie odpowiednio zajmowali miejsca. Wszyscy chętnie przystawali na te żądania, w każdym razie w jego obecności. Przynajmniej tyle mogli dla niego z wdzięczności zrobić, biorąc pod uwagę, że udowodnił morderstwo trenerowi przeciwnej drużyny. Slammerki przeszły do legendy ligi, choć nie wygrały żadnego meczu. Potem wsiedliśmy z Monkiem do corroli i pojechaliśmy prosto do warsztatu wymienić ją na mojego naprawionego jeepa cherokee. Po drodze rozmawialiśmy o śledztwie. Ojciec Bowen nie znał nazwiska kobiety, którą potrącił samochodem Ronald Webster, ale mimo to zadzwoniłam do porucznika Dishera i poinformowałam o wszystkim, czego się dowiedzieliśmy. Disher powiedział, że zidentyfikowanie kobiety i znalezienie jej adresu nie powinno mu zająć wiele czasu. Wreszcie przydadzą się na coś pieniądze podatników. — Myśli pan, że ta kobieta zwabiła Webstera na plażę i nakarmiła nim swojego aligatora? - zapyta łam Mońka po rozmowie z Disherem. - Z całą pewnością miała motyw - odpowiedział Monk. - Ale dlaczego tak długo czekała z zemstą? I dlaczego miałaby go zaciągać na plażę nudystów? I dlaczego jako narzędzie zbrodni miałby jej posłużyć aligator? — Musimy ją o to zapytać — stwierdził Monk. 203
- Wydaje się, że jest wiele prostszych sposobów, by kogoś zabić — powiedziałam. - To prawda - przyznał Monk. - Mogłaby go uderzyć w głowę lampą. W jakim punkcie śledztwa bylibyśmy wówczas? - Niech pan nie będzie dla siebie taki surowy, panie Monk. Szczerze mówiąc, bardzo się ucieszyłam, słysząc, że sprawa EUen Cole nie daje Monkowi spokoju. Oznaczało to, że wciąż o niej myśli. Ja myślałam natomiast o Ronaldzie Websterze. - To musiał być duży aligator - powiedziałam. - Musiał być duży — zgodził się Monk. - Myśli pan, że ludzie zauważyliby takiego zwierzaczka u sąsiadki? - Tak myślę. - Czym się karmi domowego aligatora? Monk wzruszył ramionami. - Pewnie kierowcami, którzy uciekają z miejsca wypadku. Wkrótce odebraliśmy jeepa od mojego mechanika Neda. Kiedy przyszła chwila zapłaty za naprawę, Monk znacząco stanął daleko od kasy. Bał się pewnie, że mogłabym go naciągać na pożyczkę. Mądry człowiek. Mnie jednak potrzebne były tylko sole trzeźwiące. Odeszłam od kasy, zastanawiając się, czy potrafiłabym obrabować bank i wymknąć się policji. Mechanik i Monk stali już przy samochodzie. - Sprawdził pan również tykanie?—pytał go Monk. - Pani Teeger nie mówiła nic o żadnym tykaniu odparł Ned. - Nie mówiłaś mu o tykaniu? - Nigdy nie słyszałam żadnego tykania - odpowiedziałam zdziwiona. 204
— Och, przecież wyraźnie słychać tykanie — powiedział Monk. - Bardzo uporczywe tykanie. — Proszę, oto mężczyzna, który się zna na samochodach - pochwalił go Ned. - Niewielu ludzi zdaje sobie sprawę, że niewinne tykanie może być śmiertelnym grzechotem tulei w zawieszeniu. — To nie jest żaden grzechot. To tykanie - upierał się Monk. - O takie: tik, tik, tik... — Stać mnie na naprawę najwyżej jednego „tika" wtrąciłam. — O trzech nie mówię. Zabieramy samochód i jedziemy. — Co z tymi tulejami? — zapytał Ned. — Obiecuję, że przyprowadzę auto do naprawy, jak tylko wygram na loterii — obiecałam. — Ale jest coraz gorzej — niepokoił się Monk. — Przed wyjazdem do Los Angeles tykało co trzy sekundy, a teraz co dwie i pół. Zmierzyłem częstotliwość stoperem. — To pewnie pana stoper tykał - stwierdziłam krótko. Wsiedliśmy do samochodu i odjechaliśmy. Wspomaganie kierownicy działało doskonale, a samochód, przynajmniej moim zdaniem, sprawował się bez zarzutu. Monk narzekał ciągle na tykanie, którego nie słyszałam. Podejrzewam, że było słyszalne jedynie dla Mońka i psów. Po paru minutach przestał w końcu biadolić na temat tykania, dzięki czemu mógł zacząć utyskiwać na brud w samochodzie, zwłaszcza na piach w dywaniku. Stwierdził, że czuje się, jakby trzymał nogi w kupie żwiru. — Niech mi pan wybaczy — powiedziałam. - Nie miałam czasu pojechać do myjni. Mieliśmy ostatnio zwariowany okres. — Już nie jest zwariowany - stwierdził Monk. 205
Wizyta z Adrianem Monkiem w myjni samochodowej oznaczała w najlepszym razie stratę trzech godzin, a nie wyobrażałam sobie, abyśmy mieli marnować tyle czasu podczas prowadzenia dwóch śledztw. - Prowadzi pan dwa dochodzenia w sprawie morderstw - przypomniałam mu. - Mamy akurat ciszę na froncie. - Nie musimy mieć żadnej ciszy - odparłam. -Może pan pomyśleć, kogo jeszcze można o coś zapytać. - Już pomyślałem. Chciałem zapytać ciebie, czy nie pojechałabyś z samochodem do myjni. W tej chwili zadzwonił mój telefon komórkowy. To był Disher. Miał już nazwisko i adres kobiety, którą potrącił Ronald Webster. Nazywała się Paula Dalmas i mieszkała w Walnut Creek. - Chwila ciszy na froncie już minęła - oświadczyłam. - Żeby tak zmarnować taką wspaniałą chwilę ciszy. .. - westchnął Monk.
20 Monk idzie do ortodonty Walnut Creek było niegdyś ciekawym miasteczkiem nad rzeczką, która wiła się uroczo wśród orzechowych sadów, w cieniu Mount Diablo. Sady jednak wykarczowano w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, a bieg rzeczki zmieniono, czyniąc miejsce pod budowę tysięcy identycznych domków, których bliźniacze osiedla nosiły takie nazwy jak Walnut Acres, Walnut Grove czy Walnut Walk. Z nastaniem nowego tysiąclecia centrum miasteczka zostało zburzone i odbudowane, stając się jednym wielkim centrum handlowym w stylu disnejowskim, zaprojektowanym z zamysłem, by wywoływało w pamięci obraz małych amerykańskich miasteczek, zamiast po prostu być małym amerykańskim miasteczkiem. Doktor Paula Dalmas prowadziła praktykę ortodontyczną w centrum medycznym, idealnie odzwierciedlającym etos nowego Walnut Creek. Jej gabinet znajdował się w zespole identycznych gabinetów, który przypominał centrum handlowe i nosił nazwę niczym osiedle mieszkaniowe: Park lekarzy. Brakowało tylko chińskiej sieci restauracyjnej Panda Express, choć aby pasować do reszty, miś panda z logo tej sieci musiałby mieć zawieszony na szyi stetoskop. Raz na miesiąc doktor Dalmas przyjmowała pa207
cjentów także w sobotę — głównie dzieci i nastolatków, które zapewne nie mogły przyjechać w ciągu tygodnia, bo rodzice nie mieli czasu ich przywieźć. To mi się podobało. Chciałabym, żeby również ortodonta mojej córki przyjmował w weekendy. Pomyślałam, że może nawet warto byłoby przyturlać Julie aż do Walnut Creek i skorzystać z tych sobotnich godzin. Mając na uwadze strach Mońka przed dentystą, sądziłam, że nie będzie mi łatwo nakłonić go do wizyty w gabinecie doktor Dalmas. Jednak ku mojemu dużemu zaskoczeniu Monk nie okazał najmniejszej niechęci. Przeciwnie, wpadł do środka jak wicher. Poczekalnia była wygodna i bardzo przytulna, utrzymana w kojących kolorach ziemi i wyposażoną w mięciutkie fotele, które aż zapraszały, żeby się w nich zagłębić. Można by pomyśleć, że to zwykły pokój gościnny w czyimś domu, gdyby nie wiszące na ścianie plakaty z uzębieniem „przed" i „po" ortodontycznej kuracji, rozłożone na stoliku egzemplarze dziecięcego pisemka „Highlights for Children" i nieodzowne akwarium pełne tropikalnych rybek. Na spotkanie z panią doktor lub innym z lekarzy czekało dwoje dzieci z rodzicami. Sam widok tych dzieci, tych przezroczystych, ledwie zauważalnych aparatów na zębach, napełnił mnie goryczą i szczerą zazdrością. Kiedy w dzieciństwie musiałam nosić aparat, całe usta miałam wypchane splotem jakichś drucików, gumek i połyskujących sreberek i wstydziłam się w ogolę uśmiechnąć. Druciki aparatu musiałam smarować; jakąś pastą, by nie podrażnić od środka policzków. Możecie sobie wyobrazić, jaka była ze mnie atrakcyjna dziewczyna. Zresztą nie to było najgorsze. Po szkole musiałam jeszcze przypinać aparat do wymyślnej 208
uprzęży na głowie (rodem chyba z kolekcji „Tower of London"), w której wyglądałam, jakby moja twarz była oddzierana wolno od czaszki. Dwadzieścia lat później wciąż czułam tamten wstyd, i to do tego stopnia, że byłam wściekła na te Bogu ducha winne dzieciaki, bo nie muszą dziś przechodzić przez te same katusze co ja. Cóż, niewątpliwie muszę jeszcze nad sobą popracować. Podeszłam przedstawić nas recepcjonistce, a Monk tymczasem zaczął podziwiać jeden z plakatów na ścianie. Stał przed nim w bezruchu, z rękami splecionymi z tyłu i z wielkim zainteresowaniem przyglądał się barwnym obrazkom krzywych, żółtych zębów oraz ich wersji odmienionej, kiedy zęby są już wyprostowane i bielutkie. Można by pomyśleć, że zwiedza Luwr. — Wspaniałe — zachwycał się. Wyciągnął z wew nętrznej kieszeni marynarki szkło powiększające i za czął dogłębnie badać uzębienie w obu wersjach „przed" i „po". - Nieprawdopodobne - szepnął. Recepcjonistka skinęła na mnie ręką. — Pani doktor kończy właśnie spotkanie z pacjen tem. Jeśli państwo chcą, mogą teraz do niej zajrzeć powiedziała. Kiedy jej podziękowałam i się odwróciłam, zobaczyłam, że Monk trzyma w ręku miarkę i mierzy zęby na plakacie. Nie miałam pojęcia, co robi, ale widziałam, że z zadowoleniem potakuje głową. — Przepiękne - westchnął. — Panie Monk, czeka na nas pani doktor — powiedziałam. — Jedną minutkę. Włożył miarkę z powrotem do kieszeni i podszedł wolno do recepcjonistki. 209
- Przepraszam - zaczął. - Czy orientuje się pani, gdzie mógłbym nabyć to dzieło sztuki? - Jakie dzieło? - nie zrozumiała. Monk zrobił ręką gest w kierunku plakatu. - To cudowne arcydzieło wielkiego geniuszu. - Pan mówi o tych ilustracjach z zębami? — zapytała niepewnie recepcjonistka. - W moim salonie wyglądałyby wprost bajecznie — rozmarzył się Monk. - Choć podejrzewam, że takie dzieło absolutnie nie jest na moją kieszeń. - To coś? O ile pamiętam, był to jakiś promocyjny dodatek do naszego zamówienia na skrobaki dentystyczne. Monk się uśmiechnął. - Proszę pani, ja mówię poważnie. - To było gratis - zapewniała recepcjonistka. Rozdawali wszystkim. - Rozumiem — Monk zniżył głos niemal do szeptu. - Pani doktor nie chce, żeby wszyscy wiedzieli, ile zapłaciła. Mogłoby źle wpłynąć na jej praktykę, gdyby zaczęła świecić pacjentom w oczy swoim bogactwem. Doceniam pani dyskrecję. Monk przeszedł za mną z poczekalni do gabinetu lekarskiego. Korytarz obwieszony był rzędem fotografii przedstawiających naturalnie uśmiechniętych pacjentów doktor Pauli Dalmas, niektórych z aparatem na zębach, innych już bez. Monk szedł powoli, starając się dobrze przyjrzeć każdemu ze zdjęć. Z wyrazu jego twarzy jasno wynikało, że pozostaje pod olbrzymim wrażeniem tego, co ogląda. Gabinet lekarski był ogromnym pomieszczeniem, w którym naprzeciw dużego panoramicznego okna z widokiem na wzgórza stały cztery fotele dentystyczne. W gabinecie były dwie nastolatki. Jednej z nich hi210
gienistka czyściła starannie zęby, a drugiej kobieta w białym fartuchu oglądała dokładnie jamę ustną -jak się domyśliłam, była to doktor Paula Dalmas, gdyż jako jedyna miała na sobie lekarski kitel. Była wysoka i szczupła, włosy miała związane w koński ogon, dzięki czemu wyglądała niemal równie młodo jak jej pacjentki. - Wygląda już całkiem nieźle, Marisko - powiedziała do pacjentki. — Ale aparat musisz nosić częściej, bo wrócimy do punktu wyjścia. - Ale on wygląda obciachowo -jęknęła dziewczyna. - Nie aż tak obciachowo jak wyglądały przedtem twoje zęby - powiedziała ortodontka, ściągając z dłoni jednorazowe lateksowe rękawiczki. - Powinnaś słuchać pani doktor, moja młoda paniodezwał się Monk. — Ona wykonuje dzieło Boga. Doktor Dalmas uśmiechnęła się do Mońka. - Bardzo miły komplement od kogoś, kogo nie znam. - Pani przemienia chaos w porządek - mówił Monk. - Pani ratuje ludziom życie. - Och, jedynie prostuję zgryz - odparła doktor Dalmas. Monk potrząsnął głową i spojrzał na mnie. - Dasz wiarę? Co za skromność, prawda? Paula Dalmas dźwignęła się z widocznym trudem z taboretu, podeszła niezgrabnym krokiem do kontuaru, przy którym stał pojemnik na niebezpieczne odpady, i wcisnęła do niego rękawiczki. Zerknęłam na Mońka i zauważyłam, z jaką uwagą się przygląda kuśtykającej kobiecie. Domyślałam się, że jej nierówny krok musiał mu przeszkadzać. Równowaga i symetria były dla Mońka całym światem. Ale wyraz jego twarzy całkowicie mnie zasko211
czył. W oczach tliła się prawdziwa czułość, a usta ściągał gniew. Kiedy lekarka umyła ręce i odwróciła się w naszą stronę, ta mina natychmiast z twarzy Mońka zniknęła, ale widziałam, że kosztowało go to wiele wysiłku. Nie chciał, aby doktor Dalmas domyśliła się jego uczuć. - Macie państwo dziecko, któremu przydałby się ortodonta, tak? - zapytała kobieta. - Ja mam—przyznałam. — Ale nie dlatego tu przyjechaliśmy. Doktor Dalmas spojrzała zdziwiona. - Czym zatem mogę służyć? - zapytała. - Chcieliśmy porozmawiać z panią o Ronaldzie Websterze - powiedział Monk. - Kto to jest? - Człowiek, który wysyłał pani koperty pełne banknotów. Paula Dalmas spojrzała mu w oczy. Monkowi ani drgnęła powieka. - Przejdźmy do mojego pokoju - poprosiła doktor Dalmas. Przekuśtykała obok nas, wskazując drogę. Kiedy ruszyliśmy za nią, na twarzy Mońka znowu się pojawił ten dziwny wyraz. Pokój doktor Dalmas był jasny i dobrze wywietrzony. Poduszki na sofie uszyte były z kwiecistych tkanin. W wazonach stały świeże cięte kwiaty, a tuż obok nich zdjęcia męża i syna. Na ścianach wisiały dyplomy oprawione w ramki, a dalej kolejne zdjęcia rodzinne. Bardzo miła, przytulna, kobieca przestrzeń. Dalmas usiadła za biurkiem, a my zajęliśmy dwa krzesła naprzeciwko niej. - Nie wyglądacie na agentów policji skarbowej stwierdziła. - Jesteście państwo detektywami? 212
- On jest detektywem - wyjaśniłam. - Nazywa się Adrian Monk. Ja jestem jego asystentką. Natalie Teeger. - Dla kogo pracujecie? - Jestem konsultantem przy wydziale zabójstw policji San Francisco - powiedział Monk. - Pomagam prowadzić dochodzenie w sprawie morderstwa Ronalda Webstera. Kobieta zamyśliła się na chwilę. - Tb ten kierowca, który uciekł z miejsca wypad ku? — zapytała. Monk przytaknął. - Skąd pani wie? - Zawsze uważałam, że to pieniądze płynące z poczucia winy — wyjaśniła. — Do głowy przychodziła mi tylko jedna osoba, którą mogłoby trawić aż tak ogromne wyrzuty sumienia. - Kiedy zaczęły przychodzić pieniądze? - zapytałam. - Nie pamiętam dokładnie. Rok po wypadku, może dwa - odparła.—Mnóstwo czasu spędzałam wówczas w szpitalu. Straciłam już rachubę tych wszystkich operacji i zabiegów, które musiałam przejść, by jakoś poskładano mnie z powrotem. No, ale lekarze wykonali niezłą robotę. - Wygląda pani znakomicie - powiedział z uśmiechem Monk. Spojrzałam na niego. Nie potrafiłam sobie przypomnieć, bym kiedykolwiek słyszała z ust Mońka jakikolwiek komplement pod adresem kobiety i jej wyglądu. Mnie na pewno nigdy nic takiego nie powiedział. - Moich blizn nie widać. Ukrywam je - powie działa. 213
- Każdy ma blizny i każdy je ukrywa — odparł Monk. — Pani czyni to lepiej niż większość. - Nie mówię w sensie metaforycznym - sprostowała. - Moje blizny są jak najbardziej rzeczywiste. - Podobnie jak blizny wszystkich innych - odpowiedział Monk. - Któregoś dnia, kiedy mieszkałam jeszcze w Oakland, dostałam grubą kopertę, na której ktoś odręcznie napisał mój adres - mówiła dalej kobieta. - Adresu nadawcy nie było, tylko stempel pocztowy przybity w San Rafael. - Ile było w kopercie? - zapytałam. - Kilkaset dolarów - odpowiedziała. — Potem pieniądze przychodziły mniej więcej co parę miesięcy, zawsze wysyłane z innego miasteczka nad zatoką. - Nie chciał, aby go zlokalizowano - stwierdził Monk. - Kilka lat po wypadku wyjechałam z Oakland do San Diego, gdzie rozpoczęłam studia. Na mój adres w Oakland nie nadeszła już ani jedna koperta - mówiła Dalmas. - Natomiast czekała na mnie w San Diego, tam, gdzie miałam zamieszkać. Od tamtego czasu koperty pojawiały się wszędzie tam, gdzie akurat mieszkałam. - Śledził panią - powiedziałam. - To musiało budzić przestrach. - Budziło. - Ale nie zawiadomiła pani policji - powiedział Monk. - Nie miałam pewności, kto przysyła pieniądze odparła. - Poza tym — wtrąciłam - wydawała je pani. W jej oczach błysnęła złość. - Nie ma takiej sumy pieniędzy, która mogłaby 214
mi zrekompensować to, co straciłam na zawsze. Twarz mi zrekonstruowano. Biodra były zdruzgotane. Nie mogłam mieć dzieci. Syna adoptowaliśmy. Niech pani powie, jak mogłabym wydać choćby dziesięć centów z tych pieniędzy. Na samą myśl o tym robiło mi się niedobrze. - Więc co pani robiła z pieniędzmi? - zapytałam. - Po jakimś czasie już nawet nie chciało mi się otwierać kopert. W miarę jak przychodziły, wrzucałam je tylko do pudełka. Wszystkie koperty wciąż mam u siebie. - Na co je pani trzyma? - zapytał Monk. Dalmas wzruszyła ramionami. - Na dzisiaj. - Co takiego się dzisiaj dzieje? — zapytałam. Znowu wzruszyła ramionami. - Gdzie on mieszkał? - zapytała. - W San Francisco - odpowiedziałam. - Pracował jako sprzedawca butów. Codziennie rano chodził na mszę. - W pewnym sensie dobrze wiedzieć, że dla zmycia winy robił coś więcej niż wysyłanie pieniędzy — stwierdziła doktor Dalmas. - Miał rodzinę? - Z tego, co wiemy, z pełną świadomością wiódł samotne i bezbarwne życie - odrzekł Monk. - Nigdy się nie przestał bać, że zostanie ujęty. - Zatem i on cierpiał - powiedziała w zamyśleniu Paula Dalmas. - Zapewne tak. Znalazł się jednak ktoś, komu zależało, aby cierpiał jeszcze więcej. Webster został zamordowany w szczególnie brutalny sposób. - Jaki? - Został zaatakowany przez aligatora. Dalmas spojrzała na Mońka oszołomiona. 215
- Jest pan tego pewny? - Mogłem łatwo poznać po śladach ugryzienia. - Uzębienie homodontyczne - powiedziała doktor Dalmas. - Uzębienie homodontyczne - powtórzył jak echo Monk. — Czyż to nie prawdziwe piękno? Dalmas przekrzywiła głowę i przyjrzała się Monkowi jakby w nowym świetle. - Tak, myślę, że tak. - Gdzie pani była w czwartek wieczorem? — zapytałam. - W tym czasie został zabity? - odpowiedziała pytaniem. - Najprawdopodobniej - odparłam. - Myślicie, że to ja rzuciłam go aligatorowi na pożarcie? - Miała pani wymarzony motyw — stwierdziłam. - Ale nie mam aligatora — odparła Dalmas. — Nawet gdybym miała, nie wiedziałam, kim jest sprawca wypadku ani gdzie przebywa. Chociaż, owszem, widziałam go. - Kiedy? - zapytał Monk. - Gdzie? - Raz w jakimś hipermarkecie, a parę lat później przed jakimś kinem. Innym razem widziałem go na trybunach w czasie meczu baseballowego drużyny Oakland A, na który zaciągnął mnie mąż. - Mimo to wciąż nie dzwoniła pani na policję? - Był tylko wpatrzoną we mnie twarzą w tłumie powiedziała Dalmas.—Właściwie nie poznawałam jego twarzy. Raczej oczy. Nigdy nie zapomnę tych oczu. Te spotkania trwały tylko moment. Mrugnęłam powiekami, odwróciłam się albo ktoś mnie minął i już go nie było. Nigdy nie byłam potem pewna, czy mi się nie przywidziało. 216
- Ale wiedziała pani, że to nie było przywidzenie? powiedział Monk. Przytaknęła. - Wiedziałam. - Nie powiedziała nam pani jeszcze, co pani robiła w czwartek wieczorem — przypomniałam. - Mąż zabrał syna na cały tydzień do San Diego, do babci - powiedziała doktor Dalmas. - Ja cieszyłam się ciepłą, miłą i długą kąpielą z książką Nory Ro-berts. - Zatem nie ma pani alibi — zauważyłam. - Myślę, że nie mam — odpowiedziała. — Do jakiego kościoła chodził ten człowiek? - Do misji Dolores - odpowiedziałam. - Może przekażę te pieniądze misji — zastanowiła się głośno. — Czy to już wszystko? Pacjenci na mnie czekają. - Mam jeszcze tylko jedno pytanie - odezwał się Monk. - Gdzie mogę dostać taki plakat jak ten, który wisi w pani poczekalni?
21 Monk i sekcja zwłok W drodze powrotnej do San Francisco Monk siedział z opuszczoną osłoną przeciwsłoneczną i mógł zerkać w lusterko na wciśnięty na tylne siedzenie, podarowany nam przez doktor Dalmas plakat przedstawiający cudowną moc przemiany ortodontycznej. - To arcydzieło przemieni moje mieszkanie w galerię sztuki — cieszył się Monk. - Na pewno będzie pan jedynym mieszkańcem na całej ulicy, w którego salonie wisi plakat dentystyczny. - Niewykluczone, że będę musiał zainwestować w system alarmowy. - I prenumeratę pisemka „Highlights for Children" dodałam. - Już abonuję. - Już pan abonuje? - Wyszukiwanie różnic między dwoma obrazkami pozwala mi utrzymywać zmysł obserwacji na najwyższym poziomie - wyjaśnił Monk. - Poza tym przygody Goofusa i Gallanta są naprawdę wyborne. - Mam nadzieję, że to nie Paula Dalmas okaże; się zabójcą - powiedziałam. - Bo wyglądałoby to tak, jakby pan przyjął korzyść majątkową. - Ona nie może być zabójcą - zapewnił Monk. - Ronald Webster przejechał się po niej samocho218
dem i uczynił ją kaleką na całe życie. Dalmas jest najbardziej prawdopodobnym podejrzanym. Nie mówiąc już o tym, że jedynym. Najistotniejsze jest to, że nie ma alibi. — Ona nie mogła tego zrobić - upierał się Monk. — Dlaczego? — Bo mamy pokrewną naturę — odparł. — W niczym nie jest pan do niej podobny. — Oboje walczymy z niesprawiedliwością na świecie i naprawiamy zło — twierdził Monk. — Ona prostuje zgryz. Nie widzę tu żadnej niesprawiedliwości. — Widziałabyś, gdybyś miała krzywe zęby. Doktor Dalmas przywraca porządek. Jak ja. — Może jej rozumienie sprawiedliwości sprowadza się do tego, by rzucić Webstera na pożarcie bestii z idealnym uzębieniem? Doskonale zauważyłam, jak błysnęły jej oczy, gdy Monk wspomniał o homodontycznym uzębieniu. Może jednak są pokrewnymi naturami? — Obserwowałam pana, kiedy doktor Dalmas wsta ła i przeszła przez gabinet - powiedziałam. - Miał pan osobliwy wyraz twarzy. O czym pan myślał? Kiedy zadałam to pytanie, na twarzy Mońka natychmiast pojawił się ten sam wyraz. — Ronald Webster ją połamał. Lekarze usiłowali ją poskładać, ale nie do końca im się to udało. Teraz pani doktor poświęca życie dla naprawy innych ludzi i jest w tym wybitna - mówił Monk. - To, co ją spotkało, było straszne i okrutne. Ale zastanawiam się, czy właśnie nie z powodu Webstera i tego, co jej zrobił, doktor Dalmas jest taka znakomita w swoim fachu. — Tego nigdy nie będziemy wiedzieć. 219
- Ja może będę wiedział. Może rzeczywiście tak. A jeśli się dowie, nastąpi to w dniu, jestem tego pewna, w którym znajdzie mordercę swojej żony. Jechaliśmy przez Bay Bridge, kiedy zadzwonił do nas Stottlemeyer i powiedział, że lekarz sądowy zakończył autopsję. Kapitan prosił, żebyśmy się z nim spotkali w kostnicy i zapoznali z wynikami sekcji. Wiele jest rzeczy, które uwielbiam robić w soboty. Odwiedziny w kostnicy z pewnością do nich nie należą. W kostnicy jest zimno, brzydko pachnie i leży tam mnóstwo zwłok. Poza tym jest to czarujące miejsce. Z pewnością jest takie dla Mońka. Czuł się tam jak u siebie w domu. W kostnicy jest sterylnie czysto, panuje idealny porządek, a metalowe i plastikowe powierzchnie utrzymywane są w stanie najwyższego połysku. Jestem przekonana, że prędzej Monk zjadłby lunch na podłodze w kostnicy niż na ławce w parku Golden Gate. W kostnicy wszystko jest na swoim miejscu. Nie ma rzeczy rozrzuconych. Nie ma nic przypadkowego. Ciała są skrupulatnie oznakowane, spoczywają w ponumerowanych i zamkniętych chłodziarkach lub leżą ułożone równo na stołach sekcyjnych, na których przeprowadza się badanie. Nawet narządy wyjęte z ciał są pieczołowicie ważone, mierzone, katalogowane, a potem utylizowane. Jeśli ktoś przez przypadek zrobi trochę bałaganu, wszystko natychmiast jest zmywane silnym strumieniem wody, a skażone miejsce zostaje dokładnie wydezynfekowane, wypachnione i zapewne jeszcze wywoskowane. Daje to w efekcie wprost cudowny blask. Monk wiele razy proponował, że w wolnym czasie mógłby przyjść do kostnicy i pomóc w sprzątaniu. 220
Jednak lekarz sądowy za każdym razem uprzejmie mu dziękował, zawsze ku wielkiemu rozczarowaniu Mońka. Ja za to oddychałam z ulgą, bo z pewnością to ja musiałabym go tu przywozić. Kiedy przyjechaliśmy do kostnicy, kapitan Stottlemeyer czekał w holu przy schodach. Tym razem w nietypowym miejscu. Zazwyczaj, kiedy już musieliśmy się zebrać w kostnicy, spotykaliśmy się przy samym ciele, leżącym na stole sekcyjnym. Zupełnie jak podczas Święta Dziękczynienia, tyle że bez posiłku i eleganckiej zastawy stołowej. - Po co ten komitet powitalny? — zapytałam. Stottlemeyer zmarszczył brwi. - Mamy dzisiaj specjalnego gościa, chciałem cię na to przygotować. Kapitan miał na myśli Mońka, nie mnie. - Kto to jest? - W pewnym sensie to nasz konsultant - odpowiedział Stottlemeyer. -Randy'emu przyszło do głowy, że mógłby rzucić nowe światło na sprawę, i wczoraj, kiedy znaleźliśmy ciało, zatelefonował do niego. - Ale przecież ja jestem twoim konsultantem powiedział Monk. - Możesz go uważać za konsultanta Randy'ego zasugerował Stottlemeyer. - Uważałem dotąd, że jestem również konsultantem Randy'ego - odrzekł Monk. - Dlaczego nie mogę być konsultantem wszystkich? - Szczerze, Monk. Przyjmę każdego możliwego konsultanta, który ma łeb na karku, tym bardziej, jeśli nie żąda honorarium - stwierdził Stottlemeyer. - Ja też mogę pracować za darmo - zaoferował się Monk. - Nie może pan - wtrąciłam szybko. 221
- Nie powiedziałeś nam jeszcze, kim jest ten konsultant - przypomniał sobie Monk. - To łan Ludlow - oznajmił kapitan Stottleme-yer, prowadząc nas do pomieszczenia, gdzie przeprowadza się autopsje. - Pisarz. Ludlow stał naprzeciwko porucznika Dishera i doktora Hetzera, po drugiej strome stołu, na którym spoczywały zwłoki Ronalda Webstera. - Dlaczego po niego zadzwoniłeś? - zapytał Monk Dishera. - Randy był jednym z moich najlepszych studentów i doskonale zna moją twórczość — odpowiedział Ludlow, zanim Disher zdążył otworzyć usta. - To prawda, przestudiowałem każde napisane przez pana Ludlowa słowo, co wywarło wielki wpływ na moją prozę - powiedział Disher i odwrócił się do Stottlemeyera. — Zapewne zauważył pan różnicę w moich raportach. - Nie czytam twoich raportów, żeby się delektować prozą — odpowiedział kapitan. - W ten sposób pozbawia się pan estetyki ogniw tematycznych i subtelnie zarysowanej charakterystyki postaci — mówił Disher. - Nie mówiąc o naturalnym rezonansie emocjonalnym. - Więc to był rezonans emocjonalny? - Stottlemeyer udał zdziwienie. - A ja myślałem, że odbijają mi się kwasy żołądkowe. - Jestem zdumiony, że pan się do mnie nie odezwał w tej sprawie — powiedział Ludlow do Mońka. - Dlaczego miałbym się odzywać? - Z powodu uderzających podobieństw między tym morderstwem a przypadkiem opisywanym w mojej ostatniej książce — powiedział Ludlow, przenosząc na mnie wzrok. - Przecież kiedy się spotkaliśmy w Los 222
Angeles, podpisałem pani egzemplarz Ostatnim słowem jest śmierć. — Niestety, nie miałam jeszcze okazji przeczytać. — Ja nie przebrnąłem nawet przez dwie pierwsze strony - stwierdził sucho Monk. - Od razu wiadomo, kto zabił. — Ja byłem całkowicie zaskoczony — włączył się Disher, patrząc na Ludlowa niemal z czcią.—Powiem nawet, że moim zdaniem to genialna robota. — W jego książkach zabójcą jest zawsze najmniej podejrzana osoba, którą gubi jakaś słabość charakteru — stwierdził Monk. - Naprawdę? - zdziwił się Disher. - Myślałem, że przestudiowałeś każde jego słowo. - Więc czytał pan wszystkie moje książki? - zapytał Ludlow. - Pan mi schlebia. — Bynajmniej. Wystarczy, że człowiek przeczyta jedną, a zna wszystkie. - Tb nie szkolne kółko literackie - przerwał im zniecierpliwiony Stottlemeyer. - Nie przyszliśmy tu dy skutować o książkach lana Ludlowa. Mamy się zasta nowić, co spotkało Ronalda Webstera. Czy możemy przejść do rzeczy? Co pan dla nas ma, doktorze Hetzer? Lekarz chrząknął głośno i wyjął mały teleskopowy wskaźnik, którym machnął nad zwłokami niczym czarodziejską różdżką. Nie wiedziałam tylko, czy chciał, żeby ciało się pojawiło czy też zniknęło. - Nie tak łatwo, jak wam się może wydaje, okre ślić, czy człowiek się utopił czy nie - zaczął doktor Hetzer. — Trzeba się zdać na najbardziej prawdopo dobną hipotezę. Mimo to uważam, że w tym wypad ku przyczyną śmierci rzeczywiście było utopienie. Pytanie tylko, czy Ronald Webster utonął w oceanie czy gdzie indziej? 223
W czasie przemówienia Hetzer nieustannie machał wskaźnikiem nad zwłokami, koncentrując na nich naszą uwagę. Ciało wcale się nie przedstawiało lepiej niż na plaży. Nawet gorzej, pomijając bowiem rany zadane przez aligatora, Webster był teraz pocięty i pozszywany przez lekarza. Zauważyłam jednak, że tym razem nie mam oporów, by na niego patrzeć. Może to za sprawą klinicznej natury tego pomieszczenia i całej procedury, a może po prostu zaczynałam się przyzwyczajać. - Zasolenie wody w oceanie wynosi średnio od trzydziestu trzech do trzydziestu siedmiu promili -mówił dalej doktor Hetzer. - Jednak zasolenie wody wciągniętej do płuc nie musi odpowiadać poziomowi zasolenia wody, w której utonęła ofiara. Wpływa bowiem na to fizjologia osmozy, ale zapewne nie chcielibyście, żebym wnikał w jej szczegóły. - Ma pan rację — przytaknął szybko Stottleme-yer. -Prawdę mówiąc, cieszyłbym się, gdybyśmy przystąpili do meritum. Ale doktor Hetzer nie miał na to większej ochoty niż Monk podczas swoich finalnych wystąpień podsumowujących śledztwo. Zdarzyła się okazja, by błysnąć inteligencją, i Hetzer nie miał najmniejszego zamiaru pozbawiać się tej przyjemności. - Wiele mikroorganizmów żyje zarówno w słodkiej, jak i w słonej wodzie, jednak niewiele z nich znajdziemy w domowym kranie - ciągnął. - Z całą pewnością w rozlewisku wody oceanicznej nie znajdziemy tak znacznych śladów olejku do kąpieli. - Chce nam pan powiedzieć, że Ronald Webster utopił się w wannie, a jego ciało porzucono potem na plaży, tak? - wywnioskował kapitan Stottlemeyer. - Wszystko na to wskazuje. 224
- Oszczędziłby pan nam mnóstwa czasu, gdyby od tego zaczął swój wywód - burknął Stottlemeyer. - Jak wyglądała treść żołądkowa? —zapytał Ludlow. - Kogo to obchodzi? - parsknął Monk. - Każdy szczegół ma znaczenie — odpowiedział Ludlow. - Dwa, trzy kawałki pizzy pepperoni — powiedział doktor Hetzer. - Widzi pan? - stwierdził Monk. — Bez znaczenia. - Szczegóły dotyczące tego, co Webster jadł, mogą nam pomóc określić, gdzie był krótko przed śmiercią, z kim przebywał i kiedy byli razem. Stopień strawienia pokarmu pomoże też z grubsza określić czas śmierci mówił Ludlow i odwrócił się do doktora Hetzera. - Co mówi panu zawartość żołądka Ronalda Webstera, doktorze? - Zginął w ciągu pół godziny po spożyciu ostatniego posiłku - odpowiedział Hetzer. - Interesujące - zastanowił się Ludlow. - Bez znaczenia — skonstatował Monk. - Czy znalazł pan we krwi ślady jakichś farmaceutyków? - pytał dalej Ludlow. - Nie. - Wiemy więc, że nikt nie podał mu żadnych środków - myślał głośno Ludlow. - Genialna dedukcja - sarknął Monk, teatralnie wznosząc oczy do nieba. - Teraz pewnie usłyszymy, że Ronald Webster nie żyje. - Są jakieś ślady walki? - zapytał Stottlemeyer. Wydaje mi się dość poobijany. - Na głowie, ramionach i rękach ma siniaki i otarcia, ale trudno mi ocenić, czy nabawił się ich, walcząc przed utonięciem z napastnikiem, czy też w wyniku starcia z aligatorem. 225
- Zaraz, zaraz -przerwał mu Stottlemeyer. - Chce pan powiedzieć, że nadal pan podtrzymuje tezę o ataku aligatora? Doktor Hetzer przytaknął. - Poprosiłem pewną panią zoolog, by zbadała ranę po ugryzieniu, a także ząb, który utknął w jednym z żeber Webstera. Jej obserwacje są w zupełności zbieżne z obserwacjami Mońka. - Są zbieżne z moimi — podkreślił Monk, najwyraźniej pod adresem Ludlowa - ponieważ to ja pierwszy je poczyniłem. - Moje oficjalne orzeczenie jest takie, że aligator wciągnął Webstera pod wodę i trzymał go tam, dopóki ten nie utonął. - W tej wannie? - zapytał Stottlemeyer. - Mówię tylko, na co wskazują dowody — odpowiedział Hetzer. - Biorąc pod uwagę rozmiar rany kąsanej, można się domyślać, że to kawał drania, ma co najmniej trzy metry. Stottlemeyer skrzywił się i spojrzał na Mońka. - Mówiłem, że to sprawa, która woła o ciebie. - Woła o mnie. - Monk nie pozostawił wątpliwości, komu przyznany został punkt. - Bo ja sobie' daję radę z naprawdę trudnymi sprawami. - Czy ugryzienie nie mogło jednak być upozorowane? — zapytałam. - Trudniej to zrobić, niż sobie pani wyobraża -odparł łan Ludlow. - Ciekawe, skąd pan to wie - rzucił lekceważąco Monk. - Jeden z bohaterów książki Ostatnim słowem jest śmierć usiłował właśnie upozorować morderstwo tak, by wyglądało na atak aligatora - powiedział Disher. Dlatego zadzwoniłem wczoraj wieczorem do lana. 226
Pomyślałem, że może uda mu się dokonać analizy umysłu naszego zabójcy. - Och nie, błagam -jęknął Monk. - Dziś rano bez chwili zwłoki wsiadłem do samochodu i przyjechałem tu prosto z Los Angeles - wyjaśnił Ludlow. - Jako autor kryminałów, a także zwykły zatroskany obywatel uważałem, że moim obowiązkiem jest pomóc, jeżeli potrafię. - Tyle tylko, że akurat przez przypadek wydał pan nową książkę, a rozgłos pomoże w jej sprzedaży — powiedział Monk. — Media będą o tej sprawie trąbić, a pan chce na miejscu dopilnować, by wszyscy skojarzyli ją z pana książką, tak jak porucznik Disher. - To mi się nie podoba, panie Monk - oburzył się Ludlow. - Asystowałem policji w Los Angeles przy wielu śledztwach i nikt nigdy nie podawał w wątpliwość mojej uczciwości. - Teraz oczywiście również nikt tego nie czyni. Cieszymy się, że znalazł pan dla nas czas - wtrącił Stottlemeyer. - Ty, Monk, też powinieneś się z tego cieszyć. - Dlaczego? - Ponieważ, że tak powiem, nie sam przecierasz szlaki wielkich odkryć - stwierdził Stottlemeyer i odwrócił się znowu do Ludlowa. — Jeśli ktoś rzeczywiście chciałby upozorować atak aligatora, skąd wziąłby szczęki? - Łby tych gadów nietrudno zdobyć. W Internecie kupi je pan za jedyne pięć dolarów. Nie w tym leży trudność. Cała trudność polega na zamarkowa-niu ugryzienia. - Nie można po prostu ogłuszyć ofiary, potrzymać ją pod wodą, a potem zacisnąć na niej szczęki aligatora? zapytałam. 227
- Aligator zaciska szczęki na zdobyczy i okręca się wokół własnej osi, aby wciągnąć ofiarę pod wodę, używając masy ciała - powiedział autorytatywnie Disher. - Jeśli na ciele ofiary nie widać śladów takiego zachowania, to wszystko jasne. Spojrzeliśmy na doktora Hetzera, który skinął tylko głową. - Rodzaj ran jednoznacznie wskazuje, że ofiara była ciągnięta i okręcana - powiedział Hetzer. - To była pierwsza rzecz, którą chciałem ustalić. Disher promieniał. - Wyczytałem w książce lana. - Może zabójca wyczytał to samo - wtrącił Stottlemeyer — a potem upozorował ugryzienie. - To byłoby niezmiernie trudne do zrobienia, jeżeli w ogóle możliwe — powiedział Ludlow. — Trzymetrowy aligator zaciska szczękę z siłą niemal stu pięćdziesięciu kilogramów na centymetr kwadratowy. To blisko dziesięć kiloniutonów. Żaden człowiek nie dokona tego gołymi rękami. - Ani za pomocą potrzasku na niedźwiedzie stwierdził Disher. - Potrzasku na niedźwiedzie? - zdziwił się Stottlemeyer. - Takiego potrzasku użyła bohaterka w mojej książce - wyjaśnił Ludlow. - Przykleiła szczęki aligatora do potrzasku klejem epoksydowym, a potem zatrzasnęła je na ofierze. Wszystko sobie świetnie obmyśliła, poza siłą nacisku. Stottlemeyer zerknął na doktora Hetzera. - Siła, z jaką zacisnęły się szczęki na tym ciele, bez wątpienia sięgała stu pięćdziesięciu kilogramów na centymetr kwadratowy - potwierdził Hetzer. Prawdopodobnie dużo więcej. Biomechanikę odżywia228
nia aligator przejął po dinozaurach i zaciska szczęki z siłą największą spośród wszystkich zwierząt na ziemi. Tylko jedno stworzenie mogłoby ugryźć z większą siłą: to tyranozaur, którego szczęka wywierała nacisk grubo ponad dwustu kilogramów na centymetr kwadratowy. — To siła niemal równa ciężarowi właściwemu mojego mercedesa klasy S — dodał Ludlow. — Samochwała — mruknął Monk. — Zatem szukamy kogoś z trzymetrowym aligatorem — stwierdził Stottlemeyer. — Albo młodego tyranozaura - dodał Disher. — Z tym pewnie nie byłoby problemu, co? - burknął Stottlemeyer.
22 Monk i człowiek, który nie był sobą Wszyscy poza doktorem Hetzerem przegrupowaliśmy się do pozbawionego okien pokoju socjalnego, aby przedyskutować szczegóły sprawy przy filiżance kiepskiej kawy, a nie nad wypatroszonym trupem. Siedzieliśmy w piątkę przy małym stoliczku, niemal ramię w ramię, rozmawiając przy jednostajnym szumie automatów z napojami i w sinym świetle jarzeniówek, które przyprawiały o ból głowy. Wolałam już atmosferę sali autopsyjnej. - Co wiemy o Ronaldzie Websterze? - zapytał Ludlow. - My? - powiedział Monk. - Pan jest tylko gościem w tej kostnicy, drogi panie. Ja legitymuję się wystawionym przez stan Kalifornia certyfikatem szkoleń w zakresie utylizacji, sterylizacji i dezynfekcji krwi oraz płynów organicznych, wydanym na podstawie przepisów ustawy federalnej o zarządzaniu odpadami medycznymi oraz federalnych rozporządzeń dotyczących zdrowia i bezpieczeństwa. - Naprawdę? - zapytałam zdumiona. - Chcesz zobaczyć legitymację? - Ma pan legitymację? - zapytałam. - Jest laminowana — odpowiedział Monk, wyciągając portfel i z dumą pokazując legitymację z okrągłą stanową pieczęcią. 230
- Jasne, że laminowana - stwierdził Stottleme-yer. — Gdyby mógł, cały by się zalaminował. - Sprawdziłem odciski Webstera i nic nie znalazłem - powiedział Disher. - Zacząłem kopać dalej i okazało się, że taki sam numer ubezpieczenia socjalnego ma niejaki Ronald Webster z miasteczka Butte w Mon-tanie. - Nasz martwy kolega miał zatem fałszywą tożsamość, którą komuś podkradł - powiedział Ludlow. Ukrywał się przed czymś lub przed kimś. - Kolejna genialna dedukcja - powiedział Monk. Nie wiem jak wy, ale ja jestem pod wrażeniem. łan Ludlow niczym nie zasłużył sobie na drwiny Mońka. Bardzo ceniłam swojego szefa, ale wiedziałam, że kiedy czuje się zagrożony, potrafi być samolubny i niemiłosiernie małostkowy. Miałam ochotę postawić go do kąta, żeby się uspokoił. Jedyną osobą, która robiła w takiej sytuacji naprawdę złe wrażenie, był sam Monk, nazbyt jednak zajęty własną grubianskością, aby to zauważyć. Z drugiej strony nigdy tego nie zauważał i nigdy go nie interesowało, jakie robi wrażenie. Stottlemeyer posłał mu groźne spojrzenie. - Może masz dla nas coś bardziej przydatnego? Monk zmarszczył brwi i skrzyżował ręce na piersi. - Nie. - Jak to? Przecież tyle się dzisiaj dowiedzieliśmy powiedziałam. - To bez znaczenia dla sprawy - odparł Monk nadąsany. - Ależ oczywiście, że ma znaczenie. Opowiedziałam o naszej rozmowie z ojcem Bowenem w misji Dolores, gdzie Ronald Webster, czy kto to tam był, chodził codziennie rano na mszę, próbu231
jąc uśmierzyć poczucie winy po potrąceniu samochodem Pauli Dalmas i ucieczce z miejsca wypadku. Powiedziałam też, że podczas spowiedzi u ojca Bowe-na Webster przyznał się do przestępstwa i przez długie lata anonimowo wysyłał Pauli Dalmas gotówkę. - Sam nie potrafiłbym tego wszystkiego dopowiedzieć - powiedział Ludlow, kręcąc w zdumieniu głową. - Ciekawe, czy ojciec Bowen wie więcej, niż wam powiedział — zastanawiał się Disher. - Sami go o to zapytamy, ale tym razem już oficjalnie - stwierdził Stottlemeyer, a potem skinął w moją stronę. - Mów dalej, Natalie. Powiedziałam więc jeszcze, że doktor Dalmas twierdzi, iż nigdy nie znała tożsamości kierowcy, który ją potrącił, i że z przysyłanych jej pieniędzy nie wydała ani centa. - Przyznała natomiast, że w ciągu tych lat widziała parę razy, jak kręci się w jej pobliżu — powiedziałam. — Jej mąż z synem wyjechali do San Diego. W czwartek wieczór była w domu sama, brała kąpiel. - Może się kąpała z Ronaldem Websterem i aligatorem - wtrącił Disher. - Zdobądź nakaz rewizji w domu i gabinecie Pauli Dalmas — polecił kapitan Stottlemeyer. - Co ma pan nadzieję znaleźć? - zapytałam. - Dowód na to, że w czwartek pani doktor była na plaży Baker albo że niedawno trzymała u siebie aligatora. - Może jej mąż z synem wcale nie pojechali do San Diego - zastanawiał się głośno Disher. — Może zostali pożarci? - Fascynujące — stwierdził Ludlow. - Tracicie czas - odezwał się Monk. - Doktor Dalmas nie zabiła Ronalda Webstera. 232
- Zatem kto? - zapytał Ludlow. - Ktoś inny — odparł Monk. - Co za genialna dedukcja - rzucił z przekąsem Ludlow. Monk sobie na to zasłużył. - Jedno jest pewne, tu nie znajdziemy odpowie dzi na nasze pytania - stwierdził Stottlemeyer, wsta jąc i kończąc zebranie. - Na razie przychodzi mi do głowy tylko jedno miejsce, od którego powinniśmy zacząć. Gdy jechaliśmy do mieszkania Ronalda Webstera, zatelefonowała Julie i zapytała, czy nie mogłaby zamienić dnia zabawy u koleżanki na dwa dni z przenocowaniem. Odpowiedziałam, że nie mam nic przeciwko temu, tym bardziej że koleżanka również była piłkarką Slammerek, zatem rano Julie miałaby zapewniony transport na niedzielny mecz. Całonocna wizyta Julie u koleżanki była mi na rękę także z tego powodu, że nie będę musiała zawracać sobie głowy szukaniem kogoś do opieki nad córką, jeśli przyjdzie mi pracować z Monkiem także w niedzielę, a na to się zanosiło. Oznaczało to również, że wieczór w domu będę miała tylko dla siebie - rzadkie to święto, godne uczczenia, może nawet wspólnie z pewnym strażakiem, jeżeli nie pracuje. Wcale nie zaczęłam wątpić w słuszność swojej dawnej decyzji, aby z Joem nie wiązać się na stałe. Teraz też nie chciałam się wiązać. To nie miało być wiązanie na stałe, a tylko takie tymczasowe wiązanie, które potem na powrót się odwiązywało. W moim odczuciu miało to sens, a w każdym ra233
zie usilnie próbowałam się do takiego myślenia przekonać, kiedy jechaliśmy przez Mission District w kierunku autostrady nr 101 i nadbrzeżnej dzielnicy przemysłowej. Od pewnego czasu w San Francisco trwał boom na przebudowę starych magazynów fabrycznych na mieszkania, a jeśli czegoś temu miastu nigdy nie brakowało, to opuszczonych, starych, walących się pomieszczeń przemysłowych. Nie mam pojęcia, co może być atrakcyjnego w zamieszkiwaniu starej hali fabrycznej, sąsiadującej z innymi zapuszczonymi halami, ale mnóstwo ludzi gotowych było płacić miliony za taki przywilej. Ronald Webster mieszkał właśnie w takim fabrycznym magazynie poddanym metamorfozie, chyba jedynej inwestycji mieszkaniowej w tym niszczejącym zakątku Mission District. Duży billboard na ścianie przedstawiał wymalowane ręką artysty luksusowe apartamenty, wystawione w tym budynku na sprzedaż i gotowe do natychmiastowego zasiedlenia. Znowu muszę powiedzieć, że po prostu nie wiem, co wabi ludzi do miejsc, które wewnątrz są przepiękne, a na zewnątrz pozostają brzydactwami, ale cóż, nie jestem majętnym i bywałym w świecie mieszkańcem tego miasta, aby o tym wiedzieć - ba, nie jestem nawet biednym i bywałym w świecie mieszkańcem tego miasta. Nie przypuszczałam też, aby mógł nim być Ronald Webster, jak się jednak okazało, ten niepozorny mężczyzna był pełen niespodzianek. Do mieszkania na pierwszym piętrze można było wjechać towarową windą, ale ponieważ Monk ma problem z windami, weszliśmy stalowymi schodami pnącymi się na górę w wąskiej, ciemnej, brudnej klatce schodowej. 234
- W budynku mieszczą się cztery mieszkania, po dwa na każdej kondygnacji, trzy nie są jeszcze zajęte i czekają na nabywców - informował Stottlemeyer, gdy szliśmy po schodach. Disher i Ludlow pojechali windą. - Jeśli więc doszło tu do walki, nikt jej nie usłyszał powiedziałam. - Mogłabyś tu przyprowadzić aligatora, lwa i morsa, a nikt by tego nie zauważył - stwierdził Stottlemeyer. Jedne z dwojga przeciwpożarowych drzwi na piętrze były otwarte. Prowadziły do przestronnego salonu, którego wystrój - melanż chromu, szkła i marmuru uderzająco kontrastował z odrapanymi cegłami i wyeksponowanym stalowym belkowaniem starej fabryczki. Cała przestrzeń tonęła w świetle wpadającym przez świetliki dachowe i długi rząd nie-zasłoniętych okienek w jednej ze ścian. Pokoje były w zasadzie prostymi sześcianami, rozdzielonymi przez rozsuwane ścianki z nierdzewnej stali i matowego szkła, dzięki którym można było utworzyć wiele rozmaitych konfiguracji przestrzennych. Funkcję takiej ruchomej ściany dzielącej pokoje pełnił też potężny regał z książkami w twardej oprawie. Jedynymi pomieszczeniami, których wielkości nie można już było zmienić, były kuchnia i łazienka, choć nawet tutaj jakieś ściany były na kółkach. Mieszkanie robiło ogromne wrażenie. I wyglądało na bardzo drogie. - Jak zwykły sprzedawca butów może sobie pozwolić na coś takiego? - zapytałam. - Nie może - odparł Stottlemeyer, zakładając rękawiczki. - Nasz świętej pamięci Ronald Webster miał dużo więcej sekretów, niż nam się wydaje. 235
— Z każdą godziną to się staje coraz bardziej nie samowite — powiedział zafascynowany łan Ludlow. — Zawsze mnie zdumiewało, czego się człowiek dowia duje, gdy ledwie draśnie powierzchnię czyjegoś życia. Komu przyszłoby do głowy, że zwykły sprzedawca butów ma tyle tajemnic? Monk stanął raptem w miejscu i zaczął głośno wąchać. — Pachnie benzyną - powiedział. Stottlemeyer zaczął wąchać. Ja też, ale nic nie wyczułam. — Bezołowiowa, ołowiowa, może diesel? — pytał Stottlemeyer. —Tego nie umiem rozpoznać - odpowiedział Monk. Stottlemeyer pokręcił głową. —Rozczarowałeś mnie, Monk. — Siebie również — westchnął smutno Monk. — Wszystko przez Los Angeles. Powietrze w tym mieście zabiło mi zmysł węchu. — Żartowałem przecież - powiedział Stottlemeyer. Trudno oczekiwać od kogoś, żeby po zapachu rozpoznał jakość benzyny. — Chcesz być tylko miły - powiedział Monk. Ludlow podszedł do tekturowego pudełka po pizzy, które leżało na blacie w kuchni. Do boku pudełka był przyklejony taśmą paragon zakupu. Ludlow podniósł końcem długopisu wieko pudełka, odsłaniając wyschniętą pizzę z grzybami. Brakowało trzech kawałków. Doktor Hetzer bez wątpienia zna się na niuansach treści żołądkowych. — Wiemy już, gdzie zakupił posiłek — oznajmił Lu dlow, patrząc na paragon. - Pizzeria Sorrento. Cie kawe, czy jadł sam czy też w towarzystwie mordercy. 236
W czwartek wieczorem byłam z Julie w pizzerii Sorrento. Czy w tym samym czasie był tam również Webster? Może widziałyśmy go, nie wiedząc, że to on? Może nawet otarłyśmy się ramieniem o mordercę i też tego nie wiedziałyśmy? Ciarki przeszły mi po plecach na myśl, że na moment wkroczyłyśmy z Julie w strefę śmierci. Wiem, to brzmi melodramatycznie i zbyt nerwowo, ale pomyślcie, jak byście się czuli na moim miejscu. W tej samej restauracji i w tym samym czasie przebywali z nami zabójca i jego ofiara. Oczywiście byli tam również inni ludzie, ale mimo to trudno człowiekowi przyjąć do wiadomości, że otarł się o tak potworne zło, a nie wyczuł nic poza wonią czosnku i gorącego sera. Wywołało to we mnie myśli o fatum, o tym, jak może być okrutne i nieprzewidywalne. Oczywiście, gdyby takie nie było, nie nazywałoby się fatum. Nazywałoby się szczęściem. Zapewne więc Ronald Webster spotkał swoje fatum, a mnie i Julie spotkało szczęście. Monk przeglądał książki na regale Webstera, jakbyśmy byli tu gośćmi na wieczornym przyjęciu, a nie penetrowali prawdopodobne miejsce zbrodni. - Webster był wielbicielem pana książek — powie dział po chwili Monk do Ludlowa. Na półce stało pięć czy sześć kryminałów Ludlowa owiniętych dodatkowo w przezroczyste plastikowe obwoluty. - On i miliony innych czytelników - stwierdził pisarz. - Oczywiście, jak inaczej stać byłoby pana na tego mercedesa - skonstatował Monk. - Wiele zawdzięczam czytelnikom, to prawda, ale też oni wiele ode mnie oczekują - odpowiedział mu 237
Ludlow. — Choćby dobrego kryminału co trzy miesiące. - Webster nie miał pana najnowszej książki - zauważył Monk. - Został zabity, zanim zdążył się wybrać do księgarni. - Może gdyby zdążył, wiedziałby, że nie powinien wpuszczać do domu gościa z aligatorem — powiedział Stottlemeyer. Disher wynurzył się zza ścianki z matowego szkła; doszłam do wniosku, że odgradza ona część łazienki. - Zobaczcie to — przywołał nas gestem. Poszliśmy za nim i zobaczyliśmy jacuzzi na postumencie wyłożonym płytkami z trawertynu. Ten widok wystarczył, żebym zaczęła się poważnie zastanawiać nad posadą sprzedawczyni obuwia. Disher przechylił się ponad krawędzią jacuzzi. - Mam wrażenie, że w fugach na dnie są ślady zakrzepłej krwi — powiedział, pokazując je ręką w rękawiczce. - A wokół odpływu uformował się krąg soli. - Moim zdaniem to zwykła sól kuchenna-stwierdził Ludlow. - Granulki są większe. Monk prychnął głośniej, niż było to konieczne, nie mówiąc o tym, że nie musiał przecież na nikogo prychać. - Myślę, że znaleźliśmy miejsce, gdzie Ronald Web ster został rzucony aligatorowi na pożarcie - powie dział Stottlemeyer. -Randy, wezwij ekipę techniczną. Porucznik wyjął telefon i wykonał polecenie. Tymczasem Monk przykucnął na środku łazienki nad parą równoległych czarnych smug, które zauważył na kaflach posadzki. Para identycznych smug znajdowała się bliżej jacuzzi. - Dziwne - stwierdził Monk. 238
- Wyglądają jak zadrapania - stwierdził Stottlemeyer. - Może od butów? - Pary smug leżą w jednej linii - mówił Monk. Gdyby pochodziły od butów, byłyby oddalone od siebie i bardziej rozrzucone. - Bez względu na to, co to jest, laboratorium musi to sprawdzić - zdecydował Stottlemeyer. - Jestem pewien, że kiedy spryskają tu wszystko luminolem i podświetlą, to nasze jacuzzi zaświeci jak neon. Luminol to związek chemiczny, który reaguje z hemoglobiną, emitując światło. Hemoglobina bowiem przywiera do powierzchni jeszcze długo potem, gdy zeszły już ślady krwi widoczne gołym okiem. Wiedziałam o tym nie tyle z doświadczenia w pracy w wydziale zabójstw, ile raczej z powtarzanych na okrągło Kryminalnych zagadek Las Vegas. Monk zmrużył oczy i uważniej przyjrzał się podłodze. - Co to jest? Uklękliśmy wokół niego, patrząc w to samo miejsce. - Tb mi wygląda na jakiś olej silnikowy - powie dział Disher. - Albo płyn hamulcowy - dodał Ludlow. Monk zmarszczył brwi i wstał. - Nasz zabójca niespodziewanie okazał się flejtuchem. Wydaje się, że zapomniał tylko zostawić swoje nazwisko i numer telefonu. - Dla nas bardzo dobrze - stwierdził Stottlemeyer. — Może jeszcze znajdziemy odciski, które się do czegoś przydadzą. - Czy aligatory zostawiają odciski palców? - zapytał Disher. Po tym pytaniu stwierdziłam, że nadszedł czas 239
odwrotu. Zresztą bardzo już chciałam znaleźć się w domu, by zacząć się cieszyć wolnym wieczorem. Skierowałam się do drzwi, a reszta poza Disherem ruszyła moim śladem. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, Monk natychmiast do mnie podszedł. Myślałam, że chce chusteczkę, ale kiedy sięgnęłam po nią do torebki, potrząsnął głową. - Możesz mi pożyczyć swój telefon? - zapytał. -' Muszę do kogoś zadzwonić. Podałam mu telefon komórkowy i oddaliłam się parę kroków, by nie przeszkadzać mu w rozmowie. Przy samochodzie zaczepił mnie łan Ludlow. - Przepraszam, czy Monk ma coś do mnie? — zapytał. - Cóż, zwykle to jego poletko - odpowiedziałam. Czuje się zagrożony ze strony drugiego eksperta. - Ale przecież ja nie jestem żadnym ekspertem zapewnił Ludlow. - Sam mi zresztą ciągle o tym przypomina. Uśmiechnęłam się. - Jest pan bogatym, sławnym autorem krymina łów. Zapewne Monk mimowolnie czuje, że to go tro chę przyćmiewa. Ludlow pokiwał głową ze zrozumieniem i spojrzał na mojego jeepa. - Te samochody to prawdziwe rumaki. Jak chodzi? - Nie najgorzej jak na auto z przebiegiem ponad dwustu osiemdziesięciu tysięcy kilometrów. - Czasami tak myślę o sobie samym - westchnął Ludlow. Monk dołączył do nas i oddał mi telefon. - Rozwikłał już pan naszą zagadkę? - zapytał Ludlowa. - Pracuję nad tym. Choć nie łudzę się, że uda mi 240
się tego dokonać przed panem. Proszę jednak nie sądzić, że chodzi o jakąś rywalizację. - Oczywiście — odparł Monk. - Ostatnia rzecz, jakiej bym pragnął, to wejść panu w paradę i ograbić z należnej panu chwały - mówił Ludlow. - Nie jestem detektywem i na pewno nie mam takiego talentu jak pan. Jestem tylko pisarzem, który szuka dobrego tematu. Kiedy to się skończy, wrócę do siebie i napiszę kolejną książkę. - Rozumiem - odpowiedział Monk. - Przepraszam, jeśli byłem niegrzeczny. Nie wierzyłam własnym uszom. Monk właściwie przyznał się do winy i przeprosił. Bodaj pierwszy raz. Miałam ochotę powiedzieć mu coś na ten temat, ale w tej chwili zadzwonił mój telefon komórkowy. Zerknęłam na ekranik i rozpoznałam numer. Dzwonił Joe. Jeśli nadal będzie się ze mną synchronizował w tak perfekcyjny sposób, to będę musiała zacząć nazywać go „Joe, który czyta w myślach". - Przepraszam - powiedziałam do Mońka. - Tb strażak Joe. Odeszłam kilka kroków, by mieć w czasie rozmowy więcej prywatności. - Mam nadzieję, że nie dzwonię za wcześnie powiedział na powitanie. - Właśnie o tobie myślałam — odpowiedziałam. - Nawet nie masz pojęcia, jak mnie to cieszy. - Okazało się, że mam dzisiaj wolny wieczór. - Okazało się, że ja również. - Nie chciałbyś, żebyśmy mieli dziś wolny wieczór razem? - To samo miałem na myśli, ale nie sądzę, abym umiał wyrazić to lepiej od ciebie. - Zadzwonię, kiedy odwiozę Mońka - obiecałam, 241
pożegnałam się i wróciłam do samochodu, gdzie Monk stał już sam. - Myślałem, że już się nie spotykasz z Joem powiedział. - Ja też tak myślałam - odparłam.—Ale w czwartek zjawił się pod moim domem, szukając pilnie pana, w każdym razie tak twierdził, a potem... - W czwartek? - przerwał mi Monk. - Chciał, żeby się pan zajął włamaniem, do którego doszło w remizie w środę wieczorem - wyjaśniłam. -Ale tak naprawdę był to tylko pretekst, żeby... - Zadzwoń do niego - znowu mi przerwał. - Powiedz mu, że spotkamy się zaraz w remizie. - My? - zapytałam smętnym głosem, czując, jak cudowna noc umyka w siną dal. - Ale on ma dzisiaj wolne. - Chcę się zająć tym włamaniem. - Nie może się pan nim zająć jutro? - Już jestem spóźniony o dwa dni - odpowiedział Monk i wsiadł do samochodu.
23 Monk i straż pożarna To było jak deja vu. Raz jeszcze trafiliśmy z Mon' kiem do remizy strażackiej na wzgórzu w North Beach, aby zająć się przestępstwem, do którego do-szło podczas wyjazdu załogi do gaszenia pożaru. Tyle że tym razem ofiarą nie padł tu ani człowiek, ani żaden zwierzak. Z remizy roztaczała się, warta wiele milionów dolarów, panorama na wieżę widokową Coit Tower i słynny wieżowiec Transamerica Pyramid, jednak tylko sprzed frontowego wejścia. Nieliczne okna wewnątrz remizy wychodziły za to wprost na ściany sąsiednich budynków. Zupełnie jakby architekt celowo zamie-rżał pozbawić strażaków ładnych widoków. Mgła znad zatoki wpełzała na wzgórze w zapada' jącym mroku i rozbijała się o wysokie budynki ni' czym fale morskie. Joe także był niepocieszony, że wieczór przyjdzie mu jednak spędzić w remizie, ale to obopólne rozżalenie rodziło między nami przyjemne napięcie, które z tym większą radością przyjdzie nam później rozładować. Kapitan Mantooth ze szczerą radością powitał u siebie Mońka, z pewnością dlatego, że oznaczało to wysokie prawdopodobieństwo odzyskania tego, co ukradziono w remizie, a ponadto wyglansowania na wysoki połysk chromów w wozach strażackich. 243
Przed wejściem Monk przypiął sobie do klapy odznakę „Młodego strażaka". Na tej dziecięcej odznace widniał czerwony hełm, a pod nim emblemat przedstawiający wóz strażacki otoczony złotym strażackim wężem. W moich oczach był to gest tyleż ujmujący, co zdumiewający. Kiedy Monk ubierał się dzisiaj rano, nie miał pojęcia, że znajdzie się w remizie, a to oznaczało, że cały czas nosi odznakę przy sobie. Ciekawiło mnie, co jeszcze Monk ma w kieszeniach. - Niech pan dokładnie opowie, co się stało - poprosił Mantootha, postawnego mężczyznę w wieku ponad pięćdziesięciu lat, który wyglądał, jakby był wyciosany z kamienia. - O dwudziestej pięćdziesiąt dwie dostaliśmy wezwanie do pożaru samochodu — relacjonował Mantooth. - Gaszenie ognia i niezbędne oczyszczanie miejsca zdarzenia zajęły nam jakieś dwie godziny. - Niech pan powie coś więcej o pożarze - zainteresował się Monk. - Do baku furgonetki firmy malarskiej, zaparkowanej w okolicy Washington Sąuare, ktoś wcisnął szmatę nasączoną benzyną - powiedział Joe. - Dało to niesamowity huk. - I wzbudziło mnóstwo zainteresowania - dodał Monk. - Właśnie dlatego podpalacze to robią - stwierdził Joe. - Kiedy około dwudziestej trzeciej wróciliśmy do remizy, zaczęliśmy czyścić ekwipunek, uzupełniać zapasy i rozładowywać wozy - mówił Mantooth. Właśnie wtedy ktoś z załogi odkrył, że brakuje w remizie jednego z małych nożyco-rozpieraczy i lekkiego agregatu prądotwórczego. 244
- Dlaczego ich nie zabraliście do akcji? - zapytał Monk. - Mamy ich kilka - odpowiedział Mantooth. - Różne rozmiary do różnego rodzaju zadań. Rezerwę trzymamy w remizie. - Może mi pan pokazać, jak takie narzędzie wygląda? - Oczywiście - odparł Joe i poprowadził do jakiegoś urządzenia, które wyglądało jak gigantyczne nożyce do cięcia metalu. - Zwykle używamy ich przy wypadkach samochodowych, wyciągając ludzi zakleszczonych w rozbitych pojazdach. Mantooth wskazał na ostrza. - Szczypce zrobione są ze stopu aluminium, a ostrza z hartowanej stali i mogą przeciąć praktycznie wszystko. - Możemy też złożyć ostrza, wcisnąć końcówki szczypiec w zmiażdżone miejsce — mówił Joe — i zamiast zacisnąć, rozeprzec blachę na boki lub podnieść ją, jeśli ktoś został przygnieciony. - Czy mogę jeszcze zobaczyć agregat? Joe wskazał ręką coś, co wyglądało jak zaburtowy silnik motorówki, tyle że pozbawiony śmigła. Agregat zamocowany był w kwadratowej stalowej ramie, której dwa dolne drążki służyły jako podstawa całego urządzenia. - Agregat, który nam ukradli, był mniejszy ~ wyjaśnił Joe. - Ogólnie mówiąc, to czterosuwowy sil nik hondy o mocy dwóch i pół koni mechanicznych. Monk kiwał głową, jakby wszystko doskonale rozumiał. - Jakiego wymaga paliwa? - zapytał. - Tego samego co niemal każdy silnik - odpowie dział Joe. - Benzyny. 245
Dopiero w tym momencie zaczęło mi świtać w głowie i poczułam ciarki na plecach — takie same jak te, które zapewne Monk poczuł przed mieszkaniem Webstera, kiedy mu powiedziałam, że Joe zjawił się u mnie pod domem właśnie w czwartek. Monk przykucnął koło silnika i przyjrzał się uważnie podstawie. - Czy jedna osoba może udźwignąć agregat i nożyco-rozpieracz? - Jasne. Obecnie taki zestaw waży ledwie dwadzieścia kilo. Nazywamy go „szczękami życia". Monk poruszył niezgrabnie ramionami i pokręcił parę razy głową z jednej strony na drugą. Nowy trop błąkał się teraz po jego głowie. Można było pomyśleć, że Monk wykonuje ruchy ciałem, by naprowadzać na trop, uderzając o kolejne synapsy niczym kulką pinballa. Miałam nadzieję, że zdobywa mnóstwo punktów. - Z jaką siłą zaciskają się takie szczęki na przedmiocie? - zapytał Monk, wstając. - To zależy od wielkości narzędzia - odparł Mantooth. - Maksymalna siła nacisku nożyc, które nam skradziono, wynosiła ponad tysiąc dwieście pięćdziesiąt kilo na centymetr kwadratowy. Monk rzucił mi wymowne spojrzenie. Ja spojrzałam na niego. W tym momencie wiedziałam już, dlaczego Monk wyczuł zapach benzyny w mieszkaniu Ronalda Webstera. Wiedziałam już, co zostawiło czarne smugi na podłodze w jego łazience. Wiedziałam, w jaki sposób zabójcy udało się sfingować ugryzienie aligatora. I wiedziałam, że nie dojdzie dzisiaj do mojej randki z Joem. Tak czy owak, będę musiała dalej pracować z Monkiem nad sprawą Webstera. Joe przyglądał się uważnie Monkowi. - Pan już wie, dlaczego ktoś nam ukradł sprzęt? 246
- Tak, wiem - odpowiedział Morik. Ja też wiedziałam. Miło było chociaż raz znaleźć się po stronie wiedzących. - Myśli pan, że uda się go odzyskać? - zapytał Mantooth. - Prawdopodobnie nie - odparł Monk. - Gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że spoczywa już pewnie na dnie zatoki. - To może wie pan, kto to zrobił? - zapytał Joe. Może przynajmniej uda się panu dorwać drania? - Absolutnie — obiecał Monk. - Cóż, to już przynajmniej coś — powiedział Mantooth. Kapitan podziękował za pomoc i zapytał Mońka, czy nie miałby teraz ochoty poszukać plam lub smug na wozie strażackim. Monk znikł w jednej chwili. Na chwilę zostaliśmy z Joem sami. - Nie będzie dziś wieczorem intymnego interludium, prawda? - zapytał. - Bardzo mi przykro. Innym razem, mam nadzieję. Pocałowałam go przepraszająco. Może trochę na zbyt przepraszająco. Mońka zastałam przy polerowaniu chromowanej kraty do chłodnicy jednego z wozów strażackich. Gdyby lśniła ciut jaśniej, byłaby gwiazdą. - Sprawdźmy, czy wszystko dobrze rozumiem poprosiłam. - W środę wieczorem ktoś podpalił samochód przy Washington Sąuare, chcąc wyciągnąć strażaków z remizy i bez problemu ukraść „szczęki życia", potrzebne do upozorowania śladów po ataku aligatora. - Do końcówek przykleił szczękę gada - uzupełnił Monk. '247
- W jakiś sposób dostał się do mieszkania Ronalda Webstera, ogłuszył go, rozebrał i wrzucił do jacuzzi, które napełnił wodą i nasypał soli kuchennej - mówiłam dalej. - Następnie zabójca wniósł do środka „szczęki życia" i zacisnął je na ciele Webstera. Ten najwyraźniej odzyskał przytomność i zaczął się szamotać. Przez chwilę ciągnął po podłodze agregat prądotwórczy, który zostawił ślady na płytkach. - To oczywiste — stwierdził Monk. — Nawet zbyt oczywiste jak dla mnie. Podniósł się i wrzucił ręczniczek do pojemnika na brudy. Ruszyliśmy razem do wyjścia i w kierunku samochodu. Za remizą Monk odpiął z klapy odznakę „Młodego strażaka" i schował ją do kieszeni. - Następnie zabójca zawlókł ciało oraz narzędzia do samochodu i pojechał na plażę Baker, gdzie wrzucił Webstera do kałuży w rozlewisku — powiedziałam. - A obok zostawił ładnie złożone ubranie. - Pominęłaś to i owo - stwierdził Monk. - Na przykład po co zabójca zawracał sobie głowę tym całym cyrkiem z aligatorem? - Na przykład kto zabił. Zatrzymałam się i popatrzyłam na niego zaskoczona. - Pan wie, kto zabił? - Ty nie? —Nie, oczywiście, że nie—odpowiedziałam. - Przecież gdybym wiedziała, tobym powiedziała: „Do diabła, mordercą jest Iksiński, zrobił to i to". Tak powiedziałaby każda normalna osoba. Uważasz, że nie jestem normalny? Wydawał się autentycznie dotknięty. Wzięłam głę boki oddech i z trudem opanowałam odruch rzucenia 248
się na niego i zaduszenia na śmierć, tu i teraz, na ulicy. W końcu był moim pracodawcą. - Mam na myśli to, panie Monk, że większość ludzi zaczęłaby od podzielenia się najważniejszą wia domością, a najważniejszą rzeczą, o której nic nie wie my, jest teraz zapewne tożsamość mordercy. - Ja coś o niej wiem — przyznał Monk. Do diabła! — pomyślałam. - Może więc byłby pan łaskaw podzielić się ze mną tą rewelacją. Kto zabił Ronalda Webstera? - Ta sama osoba, która zabiła Ellen Cole - odparł Monk. Zamrugałam, i to nawet kilka razy. Tego było za wiele, nawet jak na Adriana Mońka. - Przecież te dwa morderstwa nie mają ze sobą nic wspólnego. - Praktycznie są identyczne — odpowiedział Monk. - Ofiary nie były tej samej płci, nie przebywały nawet w tym samym mieście i zostały zamordowane w odmienny sposób - argumentowałam. - Ellen Cole zatłukł lampą włamywacz, a Ronald Webster został zamordowany w absurdalny, wyszukany sposób, mający upozorować atak aligatora na plaży nudystów. - Właśnie — wtrącił Monk. — Nadal nie widzisz podobieństwa? - Nie. Nie widzę. -To ja. - Pan jest zabójcą? - osłupiałam. - Ja jestem osobą, która łączy obie sprawy - rzekł Monk. Otworzyłam torebkę i gorączkowo zaczęłam szukać jakichś pigułek przeciwbólowych, by ulżyć cierpieniom. Albo pistoletu. Niestety, nie miałam ani jednego, ani drugiego. 249
- Nic już nie rozumiem. Mam wrażenie, jakby „szczęki życia" rozerwały mi głowę na dwie części stwierdziłam. - Naprawdę uważam, że wyjaśniłby pan wszystko, a przy okazji uśmierzył mój piekący ból, mówiąc po prostu, kto jest mordercą. - Z całą przyjemnością. - Świetnie. - Jutro rano — dodał Monk.—Do tego czasu wróci Sharona. - Rozmawiał pan z Sharona? - Właśnie do niej dzwoniłem z twojego telefonu komórkowego — wyjaśnił Monk. — Sprawdzi coś dla mnie i najbliższym lotem wróci do San Francisco. - Powiedział jej pan, kto zabił Ellen Cole i wrobił jej męża w morderstwo? - Powiedziałem jej, że dowie się jutro. - Jak to przyjęła? Monk chrząknął. - Jeśli przyjedziesz do mnie jutro rano i zobaczysz, że zostałem zaduszony jakąś częścią własnej anato-mii, to znaczy, że w pierwszym rzędzie możesz podejrzewać Sharonę. - Chyba że najpierw ja sama pana dopadnę - powiedziałam.
24 Monk mówi wszystko Monk zawsze tak robił, machał mi przed oczami wyjawieniem tajemnicy, wcale nie chcąc jej wyjawiaćKiedyś myślałam, że robi to wyłącznie po to, żeby mnie dręczyć, budując suspens w taki sam sposób, jak pisarz trzyma czasem czytelnika w niepewności między rozdziałami. Ale teraz nie sądzę, aby taki był właśnie powód jego postępowania. Mam wrażenie, że odwleka tę ostatnią chwilę tylko wówczas, gdy nie jest całkowicie przekonany o swojej racji. Gdy potrzeba mu więcej czasu na ponowne przemyślenie tropów i toku własnego rozumowania. Poza tym chciał zapewne dopieścić sam moment ogłoszenia rozwiązania, gdyż wyjawienie wszystkiego, co wie i jak Ao tego doszedł, to dla Mońka dziewięćdziesiąt procent całej zabawy, więc niczego nie chciał zepsuć. Ważniejsze może było również to, że nie zamic rżał marnować przedstawienia dla jednego widza, czyli dla mnie, i opowiadać dwa razy o tym samym. Jutro rano będzie miał przynajmniej dwoje widzów. Zrozumienie tego w żaden sposób nie ułatwiało mi jednak trwania w oczekiwaniu i kompletnie zruj' nowało resztę mojego wieczoru. Kiedy odwiozłam Mońka, wróciłam do domu, od' grzałam sobie gotowy obiad Lean Cusine, opłaciłam pa' rę rachunków i przejrzałam licytacje na eBay-u w po251
szukiwaniu tanich ubrań. Nie mogłam jednak przestać myśleć o morderstwach Ellen Cole i Ronalda Webstera. Ja jestem osobą, która łączy obie sprawy. Tak powiedział Monk. Co miał na myśli? Nietrudno było dostrzec związek między Monkiem a sprawą Ellen Cole. Rzekomo została zamordowana przez męża byłej asystentki Mońka. Ale przecież Ronalda Webstera Monk nie znał, ja również nie, choć trochę to dziwne, że ów sprzedawca butów pracował w mojej dzielnicy, jadał w mojej pizzerii, a „szczęki życia", którymi zadano mu śmierć, zostały skradzione z remizy Joego. Czyżbym ja była osobą, która łączy tę sprawę z Monkiem? Poszłam spać, próbując jeszcze myśleć nad taką logiką, ale skończyło się tylko na tym, że w nocy przyśnił mi się aligator siedzący w jacuzzi jak człowiek i zajadający kawałek pizzy, której kawałki sera i peppe-roni przyczepiały się do drucików aparatu ortodontycznego na jego ostrych zębach. W pewnej chwili wszedł nawet do jacuzzi Rick Springfield i zaśpiewał w porywającej interpretacji swój przebój Jessie's Girl, ale jestem pewna, że Rick nie miał nic wspólnego z żadnym z tych dwóch morderstw.
Dokładnie o dziewiątej rano stałam już pod drzwiami Mońka - o tej samej godzinie przyjechała Sharona. Wyglądała na zmęczoną i rozdrażnioną. Miałam wrażenie, że nie widziałam jej od wielu miesięcy. — Jak poszło w Los Angeles? - zapytałam, kiedy bez pukania wchodziłyśmy do środka, jakby było to nasze własne mieszkanie. 252
W pewnym sensie chyba było. — Dowiedziałam się tylko jednej rzeczy — odpo wiedziała Sharona. - Nie mam w sobie nic, co czło' wieka czyni detektywem. - Nie każdy może być Adrianem Monkiem stwierdziłam. — I dlatego rodzaj ludzki na tym cierpi - wtrącił Monk, wychodząc do nas z kuchni. — Pomyślcie tylko, jaka czystość i ład panowałyby na świecie. — Wkrótce przestaniesz być cząstką tego świata, Adrianie, jeśli w tej chwili nie wyrzucisz z siebie na' zwiska zabójcy — zagroziła Sharona. Zanim jednak Monk zdążył jej odpowiedzieć, do mieszkania wszedł za nami kapitan Stottlemeyer, trochę rozchełstany i nieuczesany. Miał na sobie to samo ubranie co wczoraj. Albo przez całą noc praco' wał, w co jednak wątpiłam, albo Monk zadzwonił do nie' go wcześnie rano na komórkę i wyciągnął go z domu jego dziewczyny, zanim kapitan zdążył wrócić do sie-bie, umyć się i przebrać. Zapewne od progu Stottlemeyer miał ochotę zrc bić Monkowi prawdziwe piekło, ale widok Sharony kompletnie zbił go z tropu. - Cześć, Sharona - powiedział, przytulając ją na powitanie. - Kopę lat, miło cię znowu widzieć. — Pana także, kapitanie. - Jak ma się Benji? - Bardzo dobrze. Miałby się o wiele lepiej, gdyby jego ojciec nie siedział za kratkami. — Słyszałem o tym. Bardzo mi przykro — rzekł Stot tlemeyer. - Niepotrzebnie - odpowiedziała Sharona, kieru' jąc spojrzenie na Mońka. - Adrian właśnie ma zamiar uczynić sprawiedliwości zadość, prawda, Adria253
nie? Zaraz nam powiesz, kto naprawdę zabił Ellen Cole. - Tak - przyznał Monk. - Powiem. - Chwileczkę, chwileczkę - powiedział Stottlemeyer, patrząc groźnie na Mońka. — Wyciągnąłeś mnie z łóżka w dniu wolnym od pracy, bo twierdziłeś, że rozwikłałeś sprawę morderstwa Webstera. - To prawda - odparł Monk. - W takim razie, o której sprawie mamy rozmawiać? - zapytał Stottlemeyer. - Jej czy mojej? - O obu. Zabójcą jest ten sam człowiek. - Kto? - zapytaliśmy w trójkę jednym głosem, jak Rolling Stonesi. - łan Ludlow - powiedział Monk. Uśmiechnął się triumfalnie, ale jego oświadczenie wcale nam się nie wydało rewelacją. Widzieliśmy w nim raczej kiepską wendetę. - Och, na miłość boską, Monk —jęknął kapitan. — Wiem, nie możesz znieść tego, że on nam pomaga i że zwracam teraz na ciebie mniejszą uwagę, wiem, ale to już naprawdę przesada, nawet jak na ciebie. - Ale to on - upierał się Monk. - Jakim cudem to może być on?! - zniecierpliwił się Stottlemeyer. - Ludlow pomagał policji w śledztwie w sprawie Ellen Cole i naprowadził ich na trop Trevora - mówił Monk. - Teraz jest tutaj i doradza w sprawie śmierci Webstera. - Jest tutaj tylko dlatego, że ściągnął go Randy powiedział Stottlemeyer. - Porucznik Disher ściągnął go jednak, ponieważ sprawa Webstera skojarzyła mu się z akcją książki Ludlowa - odparł Monk. - I co z tego? 254
- To tylko jeden ze zbiegów okoliczności - powiedział Monk. - Jest ich więcej. Sklep z butami, w którym pracował Webster, znajduje się w dzielnicy Natalie, podobnie pizzeria, w której kupił pizzę. - To zupełne nic, Monk. Nie. To mniej niż nic stwierdził Stottlemeyer. - Musisz się czuć poważnie zagrożony przez tego faceta, skoro widzisz powiązania tam, gdzie ich po prostu nie ma. To nawet nie jest smutne, to jest żałosne. Stottlemeyer odwrócił się i ruszył w kierunku drzwi. - Czekaj - zatrzymał go Monk. - Wiem, w jaki sposób upozorował atak aligatora. - Jaki atak aligatora? - zdziwiła się Sharona. - To długa historia - powiedziałam. - W porządku, Monk. - Stottlemeyer odwrócił się z powrotem do Mońka. - Jak to zrobił? - Aby zamarkować nacisk o sile setek kilogramów na centymetr kwadratowy, Ludiow przykleił szczęki aligatora do strażackich nożyc hydraulicznych -wyjaśnił Monk. —Webster nie miał najmniejszej szansy, żeby się uwolnić, choćby nie wiem jak się szamotał, zresztą smugi na podłodze w łazience wzięły się właśnie z tego szamotania. - Ktoś go zabił, używając „szczęk życia" — powiedział Stottlemeyer, zastanawiając się przez chwilę. — To wyjaśniałoby właściwie wszystko poza tym, dlaczego Webster musiał zginąć i kto go zabił. - Zabił Ludiow - powtórzył Monk. - Twoja zazdrość i poczucie braku bezpieczeństwa to jakaś skrajna patologia, Monk, ale przynajmniej rozwiązałeś zagadkę z aligatorem - mówił Stottlemeyer. - Proponuję więc układ. Zapomnę o sprawie z Ludlowem, ty pójdziesz na dodatkowe spotkanie 255
z doktorem Krogerem i będziemy udawać, że nic się nie stało. - To był Ludlow - upierał się Monk. - Bo Webster sprzedawał buty i zjadł pizzę w tej samej dzielnicy, w której my wszyscy mieszkamy? — zirytował się Stottlemeyer. - Ponieważ w środę wieczorem ktoś ukradł „szczęki życia" z remizy, w której pracuje kochanek Natalie — powiedział Monk. Poczułam, jak się rumienię ze wstydu. Nie wiem dlaczego. Jestem dorosła. Wolno mi uprawiać seks. - To nie jest mój kochanek. Wcale się nie związaliśmy - zaoponowałam. - Na stałe. - Na stałe? — zapytała Sharona. - Tylko się do siebie na trochę przywiązujemy. - Przywiązujemy? Na trochę? — zdziwiła się Sharona. - Wiesz - powiedziałam. - Chodzi o takie typowe wiązanie się, potem odwiązanie, znowu wiązanie, znowu odwiązanie, no... czyli tymczasowe przywiązywanie. Pogrążałam się coraz bardziej. Z nieszczęścia wybawił mnie Stottlemeyer. - Przyznaję, Monk, to dziwny zbieg okoliczności stwierdził Stottlemeyer, wspaniałomyślnie ignorując moje miłosne dylematy. - Jednak wyrażenie zbieg okoliczności ktoś kiedyś wymyślił nie bez powodu. Ponieważ czasem okoliczności przypadkowo się z b i e g a j ą.Taknaprawdę nie masz nic, co łączyłoby Ludlowa z tą sprawą. - Ani ze sprawą Elłen Cole - wtrąciła Sharona. -A prawdę mówiąc, tylko ta sprawa mnie obchodzi. - Mam coś więcej - wyznał Monk. — Sharona, pokaż im. - Co mam pokazać? — zapytała Sharona. 256
- Zdjęcie, które prosiłem, żebyś zrobiła wczoraj wieczorem w domu Ellen Cole. Sharona wyjęła telefon komórkowy, który miał wbudowany aparat fotograficzny, odszukała zdjęcie i zrobiła zbliżenie na rząd jakichś książek. Potem pokazała nam ekranik telefonu. Zajrzeliśmy przez jej ramię. Od razu poznałam tytuły na grzbietach książek. To były kryminały lana Ludlowa. - Ellen Cole miała w domu prawie wszystkie książki Ludlowa - oświadczył Monk. - Podobnie Ronald Webster. - Ja też mam te kryminały. I miliony innych ludzi stwierdził Stottlemeyer. - To ma być coś, co łączy obie sprawy? - zapytała Sharona ze złością w głosie. - To przecież nic, Adrianie! - Marny z ciebie detektyw. Sama tak o sobie przed chwilą powiedziałaś i trudno się z tym nie zgodzić. Najwyraźniej gubisz się w zawiłościach nici, które łączą obie sprawy — stwierdził Monk. - Ja jestem detektywem - powiedział Stottlemeyer. — I uważam, że Sharona ma rację. Gorzej. Uważam, że przechodzisz jakąś zaćmę umysłową, Monk. Byłam skłonna się z tym zgodzić. - Mam coś więcej - nie ustępował Monk. - Ciągle mówisz, że masz coś więcej, a nic więcej nie ma - stwierdził Stottlemeyer. - Ludlow sam się przed nami przyznał. Trzykrotnie. - Jakoś sobie nie przypominam — powiedziałam. - Ja też nie - dodała Sharona. - Przed tobą przyznał się tylko raz - uściślił Monk. - Dobrze bym pamiętała, gdyby się przyznał do zabójstwa Ellen Cole. 257
- Ludlow pisze cztery książki rocznie - powiedział Monk. - Kiedy byliśmy na jego spotkaniu autorskim w Los Angeles, jakiś jego wielbiciel zapytał, czy nie boi się, że zabraknie mu pomysłów. Ludlow odparł, że nie, ponieważ czerpie pomysły z życia. - Nie rozumiem, co to może mieć wspólnego ze sprawą Ellen Cole - powiedziała Sharona. - Kiedy Ludlow kończy książkę, spotyka się z czytelnikami, a potem pozostaje w kontakcie z porucznikiem Dozierem, czekając na kolejne morderstwo, które może go zainspirować. Nie sądzę jednak, by rzeczywiście na nie czekał. - Uważasz, że zabił Ellen Cole dla fabuły? - zapytała Sharona. - Wybrał ją na chybił trafił, może z tłumu podczas jednego ze spotkań autorskich, śledził ją przez jakiś czas, a wreszcie zabił — powiedział Monk. — Nie odstępował potem policji, obserwował, jak się toczy dochodzenie, jacy ludzie pojawiali się wcześniej w życiu Ellen, i w końcu sam dopisał zakończenie, wrabiając w zbrodnię Trevora, najmniej podejrzaną osobę. - I całą tę historię wysnułeś z jednego stwierdzenia Ludlowa, że inspiruje się rzeczywistymi morderstwami stwierdził Stottlemeyer. - Mam jeszcze coś. - Wolałbym, żebyś przestał to stale powtarzać powiedział Stottlemeyer. - Stąd bierze pomysły. Mówił przecież, że nigdy nie wymyśliłby czegoś takiego jak splot konfliktów w prywatnym życiu Ellen Cole. Wczoraj w kostnicy powiedział w zasadzie to samo - dowodził Monk. Później, w domu Webstera, wyraził zdumienie, czego się człowiek dowiaduje, gdy ledwie draśnie powierzchnię czyjegoś życia. Nie miał pojęcia, że życie zwykłe258
go sprzedawcy butów może się okazać tak skomplikowane. - Nie aż tak skomplikowane jak sposób, w jaki został zamordowany — zauważyłam. - Właśnie - podchwycił Monk i odwrócił się do Stottlemeyera. - Powiedziałeś, że zabójstwo Ronalda Webstera to sprawa, która woła o mnie. Miałeś rację. W tym cały sęk. - W tobie? — zdumiał się Stottlemeyer. - Ludlow zamordował Webstera w tak odrażający sposób dla dwóch powodów — mówił Monk. — Aby być pewnym, że ściągniesz mnie do tej sprawy, oraz aby Disher dopatrzył się podobieństw z kryminałem i zadzwonił do pisarza z prośbą o pomoc. - Więc tu chodzi tylko o ciebie? - zapytał Stottlemeyer. - Tak, tak. Wreszcie zaczynasz rozumieć — ucieszył się Monk. — Kiedy się pojawiłem przy śledztwie w sprawie zabójstwa Ellen Cole, Ludlow dostrzegł sposobność dodania nowego nieoczekiwanego wątku do swojej historii. Przyjechał więc tutaj i zamordował Ronalda Webstera, kolejnego ze swoich czytelników. - Wszystko po to, żebyś mógł zostać gwiazdą jego następnej książki - powiedział Stottlemeyer. - Niekoniecznie zaraz gwiazdą - odparł skromnie Monk. - Ale z pewnością jednym z głównych bohaterów. - Jasne - rzucił Stottlemeyer. - Trudno byłoby oczekiwać czegoś mniej. Kapitan westchnął ciężko i ruszył w kierunku drzwi. - Idziesz aresztować Ludlowa? - zapytał Monk. - Nie - odpowiedział Stottlemeyer. - Po prostu idę. I tyle. Kapitan wyszedł.
25 Monk i wielkie aresztowanie Po wyjściu Stottlemeyera Monk wpatrywał się przez długą chwilę w puste drzwi, a potem odwrócił się do nas. - O co mu chodzi? - zapytał. - O ciebie, Adrianie - odpowiedziała Sharona. - Przecież właśnie rozwikłałem zagadki dwóch morderstw. - Monk był zdziwiony. — Powinien mi podziękować i aresztować tego oszusta. - Jesteś samolubny, egocentryczny i zajęty wyłącznie własną osobą — powiedziała Sharona. — Cały świat musi się obracać wokół ciebie, a jeśli się nie obraca, pada ci na głowę. Monk spojrzał na mnie. - O co jej chodzi? - Panie Monk, pan wie, jak olbrzymią nadzieję pokładam w pańskich zdolnościach detektywistycznych — zaczęłam. - I słusznie. Ja się nigdy nie mylę. Sharona jęknęła głucho. Mnie udało się powstrzymać od jęków. - Jednak wydaje mi się, że w tej sprawie działa pan pod przemożnym wpływem animozji do lana Ludlowa - ciągnęłam. - Słuchając pana, odniosłam dziś wrażenie, że jest pan zdecydowany zrobić wszyst ko, byle stanąć na środku sceny i zrobić z Ludlowa 260
huncwota, nawet jeśli miałoby to oznaczać naciąganie faktów. - Naprawdę tak o mnie myślisz? — zapytał Monk. Zastanowiłam się jeszcze raz. W kwestii morderstw Monk rzeczywiście nigdy się nie mylił, ale zawsze musi być ten pierwszy raz i wydawało się, że nastąpił on właśnie teraz. Spośród wszystkich pochopnych wniosków Mońka te dzisiejsze wydawały się najbardziej pochopne. - Tak, panie Monk, tak myślę - odpowiedziałam. Nie sądzę, aby robił to pan świadomie. Chodzi tylko o to, jak decyduje się pan interpretować fakty. - Fakty są, jakie są. Można je interpretować tylko w jeden sposób. - To jest właśnie twój problem, Adrianie. Zawsze musi być tak, jak ty chcesz - zarzuciła mu Sharona. — Wszyscy muszą widzieć sprawy tak jak ty, organizować wszystko tak jak ty i zachowywać się tak jak ty, w przeciwnym razie popełniają przestępstwo przeciwko naturze. Boże broń, żebyś to t y zmienił się czasami dla drugiego człowieka. - łan Ludlow to oszust pierwszej wody. Nie widzisz tego? Gaduła i mędrek, który nic nie wie - przekonywał Monk. - To on jest mordercą, który wrobił twojego męża. - Najbardziej boli nie to, że jesteś w błędzie, a prawdziwy morderca wciąż pozostaje na wolności, ale to, że nie potrafisz zapomnieć na chwilę o sobie, aby mi pomóc. — W głosie Sharony brzmiał żal. — Potrzebowałam cię, Adrianie, potrzebowałam bardziej niż kiedykolwiek kogokolwiek. Ale zawiodłeś mnie. Po tych słowach Sharona wyszła, trzaskając za sobą drzwiami i zostawiając mnie samą z Mon-kiem. 261
- Mam rację-powiedział do mnie Monk po chwili. — Wiesz, że mam rację. W głębi serca wiesz. - Jeśli ma pan rację, panie Monk, to niby dlaczego Ludlowowi tak na panu zależy? - Bo jestem genialny - odparł Monk. - A on nie. Dobrze, że Sharona już wyszła i nie słyszała tych słów. - Właśnie. Nic dodać, nic ująć. - Dodać do czego? Przecież nic jeszcze nie powiedziałaś. - Pańskie ego i pańskie poczucie braku bezpieczeństwa nie pozwalają panu dostrzec innych prawdopodobnych wyjaśnień. - Nie sądzę — odpowiedział Monk. - Oczywiście, że nie - stwierdziłam krótko. Spór z Monkiem nie miał sensu. Sharona miała rację. On się nigdy nie zmieni. Odwróciłam się w kierunku wyjścia. - Nie możesz odejść. - Dzisiaj mam dzień wolny - przypomniałam. - Aleja cię potrzebuję — powiedział cichym głosem. - Teraz pan wie, co czuje Sharona. Byłam już prawie w drzwiach, kiedy stanął w nich kapitan Stottlemeyer z posępną miną. Monk uśmiechnął się szeroko. - Wiedziałem, że w końcu przejrzysz na oczy powiedział do Stottlemeyera. - Przyjechałeś mnie za brać na wielkie aresztowanie? - Raczej nie. Natalie, musisz pojechać ze mną. Poczułam, jak pada na mnie blady strach. - Julie? Coś się stało Julie? - Nie, z Julie wszystko w porządku - odparł Stot tlemeyer. — Monk, byłoby dobrze, gdybyś też z nami pojechał. 262
- Co się stało, kapitanie? - zapytałam, gdy wychodziliśmy z domu. - Dokąd jedziemy? - Do twojego domu. - Dlaczego? Kiedy jednak zadałam to pytanie, spostrzegłam ku swojemu wielkiemu zdziwieniu, że przed domem Mońka nie ma już mojego jeepa. Znikł. W miejscu, gdzie go zaparkowałam, stał samochód kapitana Stot-tlemeyera. - Ktoś mi ukradł samochód! - zawołałam. - Nikt go nie ukradł - sprostował Stottlemeyer. Został odholowany. - Kto go odholował? - gorączkowałam się. - Nie zaparkowałam w miejscu niedozwolonym, nie zalegam z żadnymi nie zapłaconymi mandatami... - Nie dlatego musieliśmy odholować twoje auto — powiedział Stottlemeyer. - M u s i e l i ś m y ? - zapytałam, nic nie rozumiejąc. Ale Stottlemeyer nic więcej nie powiedział. Nie podobał mi się wydźwięk tego milczenia. Ulica przed moim domem była zastawiona policyjnymi samochodami; biało-czarnymi radiowozami, nieoznakowanymi sedanami detektywów i paroma furgonetkami technicznymi z jednostki badania miejsca zbrodni. Ostatnim razem miałam u siebie taką imprezę, kiedy zabiłam włamywacza, który usiłował mnie zamordować. Właśnie w ten sposób poznałam Mońka. Mój dom znowu stał się miejscem przestępstwa. Oznaczało to tyle, że albo w moim domu doszło do naruszenia prawa, albo znaleziono w nim przedmioty związane z przestępstwem. Prawdę mówiąc, nie 263
podobały mi się konsekwencje obu tych scenariuszy. Byłam pewna, że niezależnie od wyjaśnień, jakie złożę, wśród sąsiadów krąży już petycja z żądaniem mojej wyprowadzki. Podczas krótkiej jazdy samochodem kapitan Stottlemeyer przez cały czas milczał, ale kiedy zatrzymaliśmy się przy krawężniku przed moim domem, obejrzał się nieznacznie przez ramię i wreszcie przemówił. — Nic nie wiedziałem — powiedział. — Ani ja, ani Randy. O wszystkim usłyszałem dopiero po wyjściu od Mońka. Ludlow działał bez naszej wiedzy. — Ludlow? — zdziwił się Monk. — Co on ma z tym wspólnego? — To będzie jego przedstawienie — odparł Stottlemeyer i wyszliśmy z samochodu. łan Ludlow, Disher i Sharona czekali w moim pokoju gościnnym. Kręcili się tu także umundurowani policjanci, jacyś detektywi w cywilu i paru techników. Nie miałam pojęcia, co tak bardzo zaprzątało ich uwagę ani po co w ogóle się tu znaleźli. Kiedy wychodziłam, zamknęłam drzwi na klucz. Teraz mam w środku wszystkich tych ludzi, którzy myszkują po moich rzeczach osobistych, nie pytając mnie o zgodę. Byłam po prostu wściekła. Nie wątpiłam, że mają jakiś nakaz, ale to wcale nie poprawiało mi humoru. Porucznik Disher wyglądał nie mniej posępnie od swojego szefa, natomiast Sharona wprost promieniowała furią. Nie umiałam się domyślić, dlaczego również ją tutaj ściągnięto. Zresztą wciąż nie miałam pojęcia, dlaczego mnie kazano tu przyjechać. — Dziękuję za przybycie - powitał nas Ludlow. — Ja tu mieszkam — odparłam rozdrażniona. 264
— W rzeczy samej - stwierdził Ludlow. — Kolejna genialna dedukcja - wtrącił Monk. — Po co tu przyjechaliśmy? - zapytała Sharona. — Pomyślałem, że będzie pani chciała wiedzieć, kto zabił Ellen Cole - powiedział Ludlow. — Przecież pan uważa, że zabił ją mój mąż—odpowiedziała Sharona. — Myliłem się - przyznał Ludlow. - Słysząc, co Monk mówi porucznikowi Dozierowi, zrozumiałem, że dowody wyprowadziły mnie na manowce, i postanowiłem, że tym razem nic mnie nie powstrzyma od dotarcia do prawdy. — I znalazł pan tę prawdę w moim pokoju gościnnym? — zapytałam. — Prawdę mówiąc, tak. — Więc niech pan to z siebie wyrzuci - zniecierpliwiła się Sharona. - Kto zabił Ellen Cole? Na twarzy Ludlowa pojawił się uśmiech. — Pani już zna odpowiedź na to pytanie. — Gdybym znała, tobym nie pytała. — To pani zabiła Ellen Cole - powiedział Ludlow oskarżycielskim tonem. Zerknęłam na Mońka. Stał jak wmurowany, a na jego twarzy uwydatniły się nagle wszystkie zmarszczki, gdy jego myśli zaczęły się zmagać z nowym, zaskakującym konceptem. Stottlemeyer i Disher wpatrywali się w Sharonę. — Ma pan szczęście, że stoi obok nas dwóch policjantów - syknęła Sharona, patrząc z wściekłością na Ludlowa. - Bo leżałby już pan plackiem na ziemi i szukał swoich zębów. — To najlepszy argument, tak? - rzucił Ludlow. ~ Znowu przemoc. — Najpierw pan mówi, że zabił ją mój mąż - wyce265
dziła Sharona. - Teraz pan twierdzi, że to ja. Co pan ma przeciwko nam? Przejechaliśmy panu kota czy co? - Znam Sharonę od wielu lat — odezwał się Stottlemeyer. - Nie wierzę, aby była zdolna do popełnienia morderstwa. - Właśnie takie pańskie nastawienie, kapitanie, skłoniło mnie, aby za pana plecami skontaktować się z zastępcą komendanta policji i uzyskać nakaz rewizji, który egzekwuje właśnie kapitan Toplyn — rzekł Ludlow, wskazując na stojącego w drugim końcu pokoju zażywnego mężczyznę, jak się domyśliłam, kapitana Toplyna. Mężczyzna odpowiedział na nasze spojrzenia uprzejmym skinieniem głowy. Słyszał, co mówimy, ale stał poza naszym kręgiem, przy tekturowym pudle pełnym woreczków z gromadzonymi dowodami. Ale dowodami czego? - Wiedziałem, że nie będzie pan nastawiony przychylnie do tego, by na bieg zdarzeń patrzeć obiektywnie - powiedział Ludlow. - Niech mnie pan przekona, że się mylę - odparł kapitan Stottlemeyer. Jeśli Ludlow uważał, że Sharona jest zabójczy-nią, to dlaczego policjanci kręcili się po moim domu, a nie jej? Co j a miałam z tym wspólnego? - Sharona zamordowała Ellen Cole i wrobiła w to zabójstwo własnego męża - zaczął Ludlow. - Zrobiła to po to, aby się wyrwać z nieudanego małżeństwa. - Gdybym chciała zakończyć swoje małżeństwo, nie musiałabym nikogo zabijać - powiedziała Sharona. - Po prostu bym odeszła. Już raz tak zrobiłam. - Tak. Zrobiła tak pani, ponieważ Trevor to drań, nieudacznik i zły ojciec. Ale co się dzieje? Oto on wraca, a pani znowu daje się wciągnąć w małżeństwo, 266
choć doskonale pani wie, że to wciąż taki sam drań i nieudacznik. Jest pani bezradna wobec jego uro-ku i pani dobrze o tym wie. Monk przytaknął zgodliwie. Sharona posłała mu gniewne spojrzenie. - Dlaczego tak przytakujesz? On mnie oskarża o morderstwo — warknęła do Mońka. - Masz zamiar tak to zostawić? - Słucham tylko - odpowiedział Monk. - Słuchasz i przytakujesz. - Jedynie w części dotyczącej Trevora - tłumaczył się Monk. — Nie w części, że kogoś zamordowałaś. - Nikogo nie zamordowałam. W tym cała rzecz, Adrianie. Musisz mu wykazać, że jest w błędzie. - Wiedziała pani, że tylko w jeden sposób może pani ocalić siebie i syna — ciągnął Ludlow. — Musiała pani znaleźć sposób, jak raz na zawsze pozbyć się Trevora ze swojego życia. - Dlaczego więc nie zabiła po prostu jego? - zapytał przytomnie Stottlemeyer. - Ponieważ byłaby pierwszą podejrzaną - wyjaśnił Ludlow. — Logiczniejsze było zabić kogoś zupełnie obcego, kogo nie można było z nią powiązać, wrobić męża w zbrodnię i wsadzić go na resztę życia za kratki. - Jasne, to rzeczywiście jest logiczniejsze — powiedziała Sharona. - Jeśli nie ma się rozumu w głowie. Sharona popatrzyła na Mońka, licząc na pomoc, ale on wydawał się skupiony nad czymś zupełnie innym, był zagubiony w myślach. - Tylko tak będzie się pani bronić? Tymczasowa utrata rozumu? - pytał Ludlow. - Sharonie nie będzie potrzebna żadna obrona, bo 267
nic pan na nią nie ma - powiedział kapitan Stottlemeyer. - To czyste spekulacje. Gdzie dowody? - Przede wszystkim dowody zgromadzone przeciwko Trevorowi — powiedział Ludlow, odwracając się do Sharony. — Jasno teraz świadczą przeciwko pani. - Jak to pan do tego doszedł? - zapytał Stottlemeyer. - Osobą, której najłatwiej było założyć osobiste konto w eBay-u, używając nazwiska Trevora i numeru jego rachunku bankowego, a także podłożyć kradzione rzeczy w jego półciężarówce, była właśnie pani stwierdził Ludlow. — Miała tu pani swobodny dostęp. Potem jeszcze, z rzadko spotykanym tupetem, opisała pani porucznikowi Dozierowi, jak pani to zrobiła. - Powiedziałam, jak ktoś mógłby to zrobić sprostowała Sharona. - Być może najbardziej kompromitującą sprawą dla pani jest fakt, że nie telefonowała pani z prośbą o pomoc do swojego byłego pracodawcy, pana Adriana Mońka powiedział Ludlow. — Jest jednym z najlepszych detektywów na kuli ziemskiej, a mimo to nie szukała pani jego wsparcia. Dlaczego? Ponieważ wiedziała pani, że Monk dojdzie prawdy i udowodni, że to pani zamordowała Ellen Cole. - Nie prosiłam Adriana o pomoc, bo myślałam, że nienawidzi mnie za moje nagłe odejście, a także dlatego, że wierzyłam w winę Trevora - tłumaczyła się Sharona. — Pomyliłam się w obu przypadkach. - Jednak wskutek okrutnego splotu wydarzeń natknęła się pani na Mońka i jego nową asystentkę, Natalie - mówił Ludlow. —Pani misternie tkany plan zaczął się niespodziewanie pruć. Uświadomiłam sobie, że łan Ludlow nie tyle przemawia, ile raczej p i s z e na głos. Wszystko, co mówił, 268
wyjdzie z ust bohatera jego kryminałów, detektywa Marshaka, nim Ludlow postawi w książce ostatnie zdanie. — Wszystko, co pan nam powiedział, każdy rozsądny człowiek może zinterpretować na tysiące innych sposobów i dojść do odmiennych wniosków -stwierdził kapitan Stottlemeyer. — Na przykład takiego — wtrąciłam — że to pan zamordował Ellen Cole. Odwróciłam się do Mońka w nadziei, że podejmie temat, ale Monk nie odezwał się ani słowem. Byłam zszokowana. Stottlemeyer za to pewnie odetchnął z ulgą. Jestem przekonana, że ostatną rzeczą, z jaką kapitan chciałby mieć teraz do czynienia, był spór dwóch równie absurdalnych teorii na temat morderstwa, prowadzony przez dwóch zadufanych w sobie, upartych egoistów. Mimo to wolałabym, żeby Monk coś wreszcie powiedział. Chciałabym, żeby zrobił to dla Sharony. Tymczasem on znowu ją zawodził, w chwili gdy bardzo go potrzebowała. Nie miałam pojęcia dlaczego. — Daj spokój, to śmieszne — żachnął się Disher. — Mówisz o lanie Ludlowie. To nie byle kto. — Co w takim razie ze mną, Randy? - zapytała Sharona. - Naprawdę uważasz, że to ja zabiłam kobietę, której nie znałam, żeby wrobić męża w morderstwo? — Jest bardziej prawdopodobne, że zrobiłaś to ty niż największy twórca kryminałów naszych czasów — stwierdził Disher i odwrócił się do Ludlowa. —Ale nie wydaje mi się, by miał pan w pełni rację. Nie ma żadnych dowodów na poparcie tych zarzutów. — Trzy tygodnie temu nie miałem - odpowiedział Ludlow. — Ale potem zadzwonił pan do mnie i popro269
sił, abym przyjechał pomóc rozwiązać zagadkę śmierci na plaży nudystów, gdzie ofiara została zabita przez aligatora. - W jaki sposób morderstwo Ronalda Webstera dowodzi tego, że Sharona zabiła Ellen Cole? - zapyta łam. Ludlow się do mnie uśmiechnął. — Ponieważ to pani go zamordowała, Natalie.
26 Monk traci asystentkę Równie dobrze Ludlow mógł grzmotnąć mnie w podbrzusze. Straciłam oddech. Nie mogłam złapać powietrza, by powiedzieć cokolwiek. Jego oskarżenie było tak fałszywe, tak niesprawiedliwie i tak przerażające, że stałam jak rażona gromem. Nie wiedziałam nawet, od czego zacząć. Jak spierać się z czymś, co wykracza daleko poza logikę i wszystko, co w oczach człowieka jest prawdą. Czułam, że to jakiś surrealizm. W pierwszej chwili pomyślałam, że Ludlow chce się tylko odgryźć za to, że przed chwilą to ja jego oskarżyłam o morderstwo. Widząc jednak, jak lustruje mnie w poszukiwaniu oznak winy, doszłam do wniosku, że mówi zupełnie poważnie. Wszystko, na co było mnie stać, kiedy już zgromadziłam w płucach trochę powietrza, to wykrzyczeć z największym przekonaniem, szczerością i złością, na jakie umiałam się zdobyć: - Nieprawda! Nie sądzę, by zabrzmiało to przekonująco, w każdym razie nie dla Ludlowa, który zachował na twarzy załgany uśmieszek samozadowolenia, bardzo podobny do tego, jaki pojawia się na twarzy Mońka podczas jego finalnych wystąpień, tyle że bez załgania. Odwróciłam się do Mońka, spodziewając się, że 271
ruszy w mojej obronie, ale Monk milczał jak zaklęty, co było dla mniej najbardziej przerażające ze wszystkiego. Od czasu, jak Ludlow zaczął wysuwać swoje idiotyczne oskarżenia, Monk ani razu się nie odezwał —jakby siedział tylko na widowni i oglądał spektakl, a nie był jednym z jego głównych aktorów. — Adrianie, odezwij się — powiedziała Sharona. — Jak możesz stać i pozwalać na to wszystko? Monk wzruszył ramionami i odwrócił wzrok. Mnie również opuścił. — Powinieneś się wstydzić - powiedziała do niego Sharona, a potem odwróciła się do Stottlemeyera i Dishera. -A wy? Za chwilę Ludlow oskarży jednego z was o morderstwo. — Ib by mnie nie zdziwiło - stwierdził Stottleme-yer. - Zważywszy na dotychczasowy rozwój sytuacji, Ludlow stanął przodem do Sharony i wskazał mnie palcem. — Natalie doskonale wiedziała, ile pani znaczy dla Mońka. Bała się, że Monk zwolni ją z pracy i ponow nie zatrudni panią. Zatem musiała pani po prostu zniknąć, a najlepszym na to sposobem było nakłonie nie Mońka do udowodnienia, że Trevor jest niewin ny. Gdyby Trevor wyszedł na wolność, pani wróciłaby do Los Angeles, a Natalie ocaliłaby swoją posadę. Była to oczywiście prawda, ale nie chciałam się do niej głośno przyznawać w obawie, że moje słowa uwiarygodniłyby kolejne idiotyzmy, jakie Ludlow jeszcze wypowie. Niestety Stottlemeyer i Disher także wiedzieli, że to, co mówi Ludlow, jest prawdą. Sama się przed nimi przyznałam, choć nie czułam się z tym komfortowo, — Byłam samolubna i małostkowa, ale to jeszcze nie zbrodnia, nawet jeśli przynosi wstyd - powiedzia272
łam. - Ale wystarczyło jedno spotkanie z Trevorem, żeby przestało chodzić o mnie i moją posadę. Wiedziałam, że naprawdę jest niewinny. Uwierzyłam mu. - Oczywiście, że uwierzyła pani, ponieważ mówił szczerą prawdę — stwierdził Ludlow. — To jednak stworzyło poważny problem dla Sharony. Pani wścibstwo mogło ją posłać za kratki. Musiała panią powstrzymać. Jak? To część, w której musiałem zabawić się w małą zgaduj-zgadulę. - Tylko ta część - zakpił Stottlemeyer - bo cała reszta opiera się oczywiście na solidnych faktach. Ludlow zignorował sarkastyczną uwagę kapitana i brnął dalej. - W jakiś sposób Sharonie udało się przekonać panią, że chociaż Trevor jest niewinny, to jest złym mężem, który przemieni w piekło na ziemi życie jej i życie jej syna. Namówiła panią do ugody; ona zniknie na zawsze z życia Mońka, a pani pomoże zatrzymać Trevora w więzieniu. - Zupełnie panu nie wyszła ta zgaduj-zgadula — powiedziała Sharona. - Taka rozmowa nigdy się nie odbyła — zapewniłam. — Nic z tego, co pan mówi, nie miało miejsca. To czysta fikcja, coś, w czym jest pan mistrzem. - Obmyśliła więc pani genialny plan - mówił dalej Ludlow. -Popełniła pani morderstwo w San Francisco, morderstwo kuriozalne, aby mieć pewność, że Monk się nim zainteresuje, że nawet policja powie, iż „sprawa woła o Mońka". Kiedy pani się tym zajmowała, Sharona została w Los Angeles w celu zapewnienia sobie alibi i pozacierania ewentualnych śladów po zabójstwie Ellen Cole. Jego hipoteza była tak absurdalna, a tok jego rozumowania obarczony tyloma błędami, że właściwie 273
poczułam ulgę. Nikt nigdy nie uwierzy, że Ludlow ma rację. - Myśli pan, że zamordowałam obcego człowieka tylko po to, żeby utrzymać posadę u pana Mońka? powiedziałam. - Pan ma pojęcie, jaką dostaję pensję? - Nie zrobiła tego pani dla pieniędzy. Zrobiła to pani, bo go pani kocha. Ludlow, jak widać, nie przestawał sypać niespodziankami. Jednak to oskarżenie było niewątpliwie największym idiotyzmem ze wszystkich. Disher jęknął i popatrzył na mnie. - Kochasz go? - Oczywiście, że nie - odpowiedziałam. - Nie kocham go. Natychmiast pożałowałam swoich słów. Zraniłam Mońka. Od razu to spostrzegłam. Jego ciało wydawało się kurczyć, jakby wypełnione po brzegi tym bólem. Złamałam mu serce, choć wiedziałam, że oczywiście on również mnie nie kochał. Nie tak. Nie tak jak kochał Trudy i jak ja kochałam Mitcha. - To nie tak, panie Monk - powiedziałam ciepło. ~ Wie pan, że chcę pana mieć w swoim sercu, że bar dzo mi na panu zależy, ale nie w takim sensie, w ja kim sugeruje Ludlow. Poczułam się okropnie. Nienawidziłam Ludlowa za to, że mimowolnie zmusił mnie do wypowiedzenia słów tak okrutnych i bolesnych dla kogoś, kto był mi bardzo bliski. To była zbrodnia i miałam nadzieję, że spotka go jeszcze za to zasłużona kara z mojej strony. Na razie jednak stać mnie było tylko na tyle, by trzymać się i nie ulec fali płynących na mnie oskarżeń, a nie był to jeszcze koniec. - Łatwiej byłoby uwierzyć w te protesty, gdyby nie świadczyły przeciwko pani niezbite dowody— mówił 274
Ludlow. - Jak sądzę, w pewnym sensie można powiedzieć, że sam jestem winny temu, co się stało. We wtorek kupiła pani podpisaną przeze mnie książkę Ostatnim słowem jest śmierć, która zainspirowała panią do tej diabolicznej intrygi. - W ogóle nie czytałam pańskiej książki - odpowiedziałam. - Oczywiście, że pani czytała. Poprosiłem porucznika Doziera, aby coś dla mnie sprawdził w Internecie — mówił Ludlow. - Otóż odkrył on, że właśnie we wtorek wieczorem weszła pani na witrynę o nazwie Kurioza Cassidy'ego, gdzie używając karty kredytowej, kupiła pani szczęki aligatora i zleciła ich wysyłkę nocnym priorytetem do domu w San Francisco. - To nieprawda. Wciąż to powtarzałam, a moje zaprzeczenia brzmiały coraz bardziej nieszczerze, sama to wyczuwałam. Musiałam udowodnić faktami i logicznymi argumentami, że to, co mówi Ludlow, jest kłamstwem, ale nie potrafiłam. Nie znałam takich faktów i czułam się zbyt oszołomiona, by logicznie myśleć. - Tę paczkę znaleźliśmy w pani koszu na śmieci oświadczył Ludlow i dał znać kapitanowi Toplynowi, o którego obecności kompletnie zapomniałam. Toplyn sięgnął do stojącego u jego stóp pudła i wyciągnął z niego foliowy woreczek, w którym znajdowała się rozdarta koperta przesyłki kurierskiej „FedEx" wraz z folią pęcherzykową. Na naklejce nadawcy widniała nazwa: KURIOZA CASSIDYTEGO. - Każdy mógł zamówić taką przesyłkę na moją kartę kredytową, wysłać ją do mnie, a rano zwędzić mi spod drzwi - powiedziałam. - Z Los Angeles wró ciłam dopiero w środę wieczorem. - Oczywiście, a po powrocie podpaliła pani samo275
chód przy Washington Sąuare i ukradła „szczęki życia" z remizy, w której pracuje pani kochanek - stwierdził Ludlow. — Stąd pani wiedziała, gdzie takie urządzenie znaleźć. Założyłbym się, że miała pani nawet klucz do budynku. — Tej nocy byłam w domu ze swoją córką — broniłam się. — Kiedy córka spała, wyślizgnęła się pani z domu. Dla pewności, żeby się nie obudziła, prawdopodobnie dodała jej pani do środków przeciwbólowych krople nasenne. — Niczego jej nie podawałam — zaprzeczyłam kategorycznie. - Nie mam klucza do remizy, a Joe Cochran nie jest moim kochankiem! Krzyczałam. Nie mogłam się powstrzymać. Serce mi waliło ze strachu, pompowało w krwiobieg kolejne porcje adrenaliny, wywołując drżenie na całym ciele. — Jeśli nie jest pani kochankiem, to może nam pani wyjaśni, skąd się wziął w pani sypialni jego T-shirt? - zapytał Ludlow, znowu dając znak kapita nowi Toplynowi, który podniósł woreczek ze strażacką koszulką Joego. -1 dlaczego Cochran spędził tu z panią czwartkowy poranek? Proszę nie kłamać. Mamy ze znania sąsiadów, którzy go widzieli. Stottlemeyer i Disher patrzyli na mnie z powątpiewaniem i rozczarowaniem. Nawet Monk smutno na mnie spoglądał. Jedyną osobą, która patrzyła na mnie z nutą sympatii, była Sharona, ale ona była tak samo ugotowana jak ja. — Widziałam wtedy Joego po raz pierwszy od mie sięcy. Przyjechał do mnie, bo chciał prosić, aby pan Monk złapał złodzieja, który ukradł im sprzęt stra żacki - tłumaczyłam się. 276
- Powiedziała pani o tym Monkowi? - zapytał Ludlow. - Oczywiście nie. Dlaczego? Ponieważ wiedzia ła pani, że niebawem Monk będzie się musiał zająć sprawą Ronalda Webstera. Nie chciała pani, aby już teraz zaprzątał sobie głowę kwestią skradzionych „szczęk życia". Było jasne, że jeśli zajmie się tą kra dzieżą, błyskawicznie połączy fakty i dotrze wprost do pani, zamiast miesiącami kręcić się w zaklętym kręgu próżnego trudu. Zaklęty krąg próżnego trudu. Zostałam czarnym charakterem w źle napisanej powieści i marzyłam tylko o tym, żeby jak najszybciej się z niej wydostać. - Wcale nie dlatego Monkowi o tym nie powie działam - zawołałam, odwracając się do reszty w na dziei, że ktoś coś powie albo zrobi, żeby skończyć wreszcie moją udrękę. Nie widzieli, jak Ludlow przeinacza fakty? Dlaczego Monk stał i nic nie mówił? Dlaczego nie uciął wywodów Ludlowa, zręcznie obalając każdy kolejny niewiarygodny zarzut? Czy dlatego, że Monk mu uwierzył? Spojrzałam mu prosto w oczy, a w każdym razie próbowałam spojrzeć. Monk unikał mojego wzroku. - Nie chciałam odciągać pana od sprawy Ellen Cole — powiedziałam po chwili. — Im wcześniej dowie działby się pan, kto ją zabił, tym wcześniej Trevor wyszedłby z więzienia i tym wcześniej moje życie wró ciłoby do normy. Bardzo chciałam, żeby mi uwierzył. Jeśli nie uwierzy, będę zgubiona. Julie będzie zgubiona. Wszystko będzie stracone. - Proszę, panie Monk, niech pan coś powie. - Mój głos zabrzmiał błagalnie. Ale Monk milczał. 277
- Właśnie o to w tym wszystkim chodziło—mówił za to Ludlow. — Zadbać o swoje życie i pozbyć się Sharony. Dlatego musiał zginąć niewinny człowiek. Dlatego „szczęki życia" przemieniła pani w „szczęki śmierci". - Szczęki śmierci - powtórzył machinalnie Disher, niemal z uwielbieniem w głosie. - To byłby wspaniały tytuł na nową książkę. - Nie będzie żadnej książki, bo to wszystko nieprawda! - nie wytrzymałam. - To telefon Joego wczoraj wieczorem doprowadził panią do zguby, a w ostateczności także Sha-ronę kontynuował Ludlow. — Kiedy przez przypadek usłyszałem, że rozmawia pani ze strażakiem, wszystko zaczęło mi się układać w całość. W jednej zabawnej chwili zrozumiałem, jak został upozorowany atak aligatora. Kiedy się dowiedziałem, że z remizy strażackiej skradziono „szczęki życia", wiedziałem już, że pani jest morderczynią. Reszta była już bardzo łatwa. - Jaka reszta? Nie ma żadnej reszty. - Ronald Webster pracował w pani dzielnicy-wywodził dalej Ludlow. - W ten sposób, w czwartek wieczorem, wybrała go sobie pani na ofiarę. - Dopóki nie pojechałam na miejsce zbrodni na plaży Baker, nigdy w życiu nie widziałam Ronalda Webstera — zapewniłam. - To kłamstwo i mogę to udowodnić. Ludlow spojrzał znacząco na kapitana Toplyna, człowieka z pudłem pełnym cholernych woreczków z dowodami. Tym razem Toplyn podniósł do góry woreczek z jakąś małą karteczką. - Co to jest?-zapytał Disher. - Paragon, który był przyklejony do pudelka z pizzą 278
w kuchni Webstera - wyjaśnił Ludlow. - W czwartek wieczorem poszedł do pizzerii Sorrento, podobnie jak pani, Natalie. Właśnie tam go pani widziała. - Wcale go nie widziałam. - Paragon z wydrukowaną godziną zakupu pokazuje, że Webster dostał dziesięć procent zniżki na pizzę, ponieważ był tam o tej samej porze, o której przebywała tam pani z córką - mówił Ludlow. - Wiemy to, ponieważ Webster poprosił o zniżkę i otrzymał ją, powołując się na reklamę na gipsie pani córki. Właśnie wtedy upatrzyła go sobie pani na ofiarę. - W pizzerii było mnóstwo ludzi. - Ale to na niego padł pani wybór - stwierdził Ludlow. - To do jego domu pojechała pani w nocy, kiedy córka spała. To jego pani zamordowała. - Fakt, że być może znalazłam się w tej samej pizzerii i o tej samej porze co Ronald Webster, nie czyni ze mnie zabójcy - powiedziałam. - Nie, to nie czyni - zgodził się Ludlow. - Ale to owszem. Znowu! Do cholery, pomyślałam. Tym razem spojrzeliśmy na Toplyna, nie czekając, aż Ludlow da mu jakiś znak. Kapitan wyciągnął z pudła fiolkę z jakąś zielonkawą mazią. - Kradnąc „szczęki życia", nie wiedziała pani, że w układzie hydraulicznym narzędzia istnieje niewielki wyciek - wywodził Ludlow. — W pani samochodzie znaleźliśmy ślady esteru fosforanu, tego samego zie lonkawego płynu, który pan Monk zauważył na pod łodze w łazience Webstera. To dlatego odholowali mojego jeepa. Chcieli, żeby technicy policyjni dokładnie go zbadali. - Ktoś musiał je celowo pozostawić w moim sa mochodzie - powiedziałam. 279
Moje wyjaśnienia brzmiały desperacko i żałośnie, ja sama zapewne też. Czułam się coraz bardziej przygnieciona fałszywym obrazem, jaki Ludlow kreował wokół mojej osoby, moich działań, wokół tego, co zrobiłam i czego nie zrobiłam. - To nie jedyny wyciek, w którym tonie cały pani plan - odezwał się nagle Toplyn, podrywając mnie na nogi; do tej pory facet był po prostu hostessą lana Ludlowa, taką Vanną Wbite, jeśli Vanna była męż czyzną w średnim wieku, który uwielbia tanią kon fekcję z Wal-Martu. — Na podjeździe pani domu zna leźliśmy płyn z układu wspomagania kierownicy, który pasuje do śladów płynu znalezionego przed domem Ronalda Webstera. Koniec. Wrobił mnie. Równie sprawnie i skutecznie jak Trevora. Dowody były bardzo przekonujące. Niemal rzeczywiście mi wmówił, że osobiście zabiłam Webstera. Gdybym posłuchała Mońka i pojechała do myjni samochodowej, jak sugerował, nie byłoby przeciwko mnie dowodu. Wpadłam przez własne niechlujstwo. Jeszcze raz spojrzałam na Mońka, oczekując, że wreszcie zacznie mówić. Ale nie. Nawet nie spojrzał mi w oczy. Toplyn postąpił w moim kierunku wyciągając zza paska kajdanki. - Natalie Teeger, zostaje pani zatrzymana pod za rzutem zamordowania Ronalda Webstera. Kapitan Toplyn zerknął na Dishera i skinął głową w kierunku Sharony. Milcząca komenda była jasna jak słońce. Disher się zawahał, a kiedy zrobił krok, by wykonać służbowe polecenie, powstrzymał go kapitan Stottlemeyer. - Czekaj, Randy. Ja to zrobię. - Odwrócił się do 280
Sharony i westchnął ciężko. — Potwornie mi przykro. Naprawdę. Sharono Fleming, zostaje pani zatrzymana pod zarzutem zamordowania Ellen Cole. łan Ludlow uśmiechnął się triumfująco i z cichym kliknięciem wyłączył mały dyktafon, który ukrywał w kieszeni. Rozwikłał kolejną zagadkę kryminalną, a jednocześnie zakończył ostatni rozdział nowego bestsellera. Monk nic nie powiedział. Nawet na nas nie spojrzał. Spuścił głowę i odszedł, kiedy czytano nam jeszcze nasze prawa.
27 Monk i aresztantki Siedziałyśmy z Sharona w celi z jakimiś dwiema kobietami, prostytutkami lub narkomankami, jak się domyślałam. Obie były wymizerowane, odwodnione i wymęczone. Pomyślałam, że tak będę wyglądać za kilka miesięcy. Zanim umieszczono nas w celi, zdjęto nam odci ski palców i wpisano do rejestru aresztu. Sharona zadzwoniła z telefonu komórkowego do siostry, któ ra zgodziła się zaopiekować Benjim i Julie, co zdjęło mi najcięższy kamień z serca. Nie miałam pojęcia, jak wytłumaczyć Julie, co się stało, i jak rozwiać jej lęk przed tym, co ją czeka w przyszłości. Głównie dla tego, że sama nie potrafiłam sobie odpowiedzieć na te pytania. , Skorzystałam z własnego telefonu i zadzwoniłam do rodziców w Monterey. Choć u mnie się nie przelewa, to pochodzę z bardzo zamożnej rodziny. Wiedziałam, że rodzice zatrudnią najlepszego adwokata od spraw kryminalnych w San Francisco, aby nas wybronić. Gdy tylko odsłuchają moje nagranie na automatycznej sekretarce - wyjechali na weekend. W każdym razie miałam nadzieję, że na weekend, a nie całomiesięczny rejs po Morzu Karaibskim. Niezależnie od tego, gdzie byli, byłam pewna, że 282
spotka ich szok, gdy usłyszą moje słowa. Nie codziennie przecież twoje dziecko zostaje aresztowane za morderstwo. Usiłowałam sobie wyobrazić, jak ja bym się czuła, gdyby to Julie zatelefonowała do mnie z taką wiadomością. Cóż, bez względu na to, gdzie moi rodzice byli i kiedy mieli zamiar wrócić, jedno było pewne: najbliższą noc miałyśmy spędzić w więzieniu. A jeśli zabraknie nam szczęścia, to być może resztę życia. Bałam się. Nie czułam już złości. Byłam za bardzo zmęczona. Dowodzenie swojej niewinności, głośno i z całych sił, w obliczu góry dowodów świadczących przeciwko człowiekowi, to bardzo wyczerpująca robota. Byłam tak wykończona, że betonowa ława, na której siedziałam, wydawała mi się nadzwyczaj wygodna i atrakcyjna. Sharona siedziała obok mnie, niemal ramię przy ramieniu. Przez długi czas żadna z nas się nie odzywała. Wpatrywałyśmy się tępo w jakiś punkt w podłodze. Sytuacja powoli zaczęła do nas docierać, a jednocześnie ogarniało nas poczucie rezygnacji. Znalazłyśmy się w położeniu, w którym nad niczym nie miałyśmy już kontroli. Mogłyśmy tylko czekać i patrzyć, co się wydarzy dalej. W pewnym sensie byłam nawet wdzięczna za te chwile ciszy. W moich uszach nie dzwoniły już uporczywie żadne kłamstwa i oskarżenia. - To odpłata pięknym za nadobne - odezwała się wreszcie Sharona. - Czyja? — Boga. Kara za to, że nie wierzyłam Trevorowi. Muszę teraz cierpieć tak jak on. — Jeśli pójdziemy na długo do więzienia, nasze dzieci zostaną sierotami - powiedziałam. 283
- Będą miały sknocone życie. - Totalnie. - Będą wchodzić w kolejne nieudane związki, szukając stabilizacji, której nie zaznały w dzieciństwie. - Zostaną prawdopodobnie alkoholikami albo narkomanami - dodałam. - Jeśli dopisze im szczęście. - Jak mniemam, obie możemy też zapomnieć o nagrodzie „Najlepszej matki roku" - mruknęła Sharona. - Mnie zdyskwalifikowali już w przedbiegach, zanim zostałam aresztowana za zabójstwo. - Jak się dobrze zastanowić, to mnie chyba też... — stwierdziła Sharona. Zamilkłyśmy na dłuższą chwilę. Choć żartowałyśmy, to nasze żarty niewiele odbiegały od rzeczywistości. Szczerze się obawiałyśmy, że zawiodłyśmy nasze dzieci na całej linii. - Przepraszam - powiedziałam. - Za co? - Za wszystkie moje złe słowa i myśli pod twoim adresem, za egoistyczne postępki w obawie przed utratą pracy. - Ja też przepraszam. - Za co? - Za zostawienie Adriana i zmuszenie go do znalezienia sobie nowej asystentki. Gdybym tego nie zrobiła, nie siedziałabyś teraz po uszy w tym bagnie. - Nie siedziałabym w tym, to siedziałabym w innym. - Pewnie masz rację — zgodziła się Sharona. —Ale czy byłabyś wplątana w morderstwo? - Widzę, że nie słyszałaś, jak poznałam pana Mońka? - Nie, nie słyszałam. - Przyłapałam kiedyś włamywacza, który kradł 284
kamyk z akwarium mojej córki — powiedziałam. — Chciał mnie zabić, ale tak się stało, że to ja go zabiłam. Kapitan Stottlemeyer ściągnął Mońka, aby wyjaśnił przebieg wypadków. - Co takiego szczególnego było w tym kamyku? zapytała Sharona. - Pochodził z Księżyca - odpowiedziałam. - Byłaś na Księżycu? - Od czwartku nie byłam... - Strażak?—zapytała Sharona. Przytaknęłam. - Niestety w tym, co Ludlow powiedział o mnic, moim życiu i wszystkim, co robiłam, jest wystarczająco dużo prawdy, aby nieprawda wyglądała jak najbardziej prawdziwie. - Powód, żeby zrobić to, o co cię oskarża, miałabyś jedynie wówczas, gdybym ja zamordowała Ellen Cole powiedziała Sharona. - A ja jej nie zabiłam. - Wiem-zapewniłam ją. - Chciałam się tylko upewnić. Sprawa przeciwko tobie jest wykorzystywana jako dowód przeciwko mnie. - Poza tym to są tylko spekulacje - stwierdziłam. Nie ma dowodów nawet na połowę tego, co mówił. - W ogóle nie ma przeciwko mnie dowodu. Wystarczy nam udowodnić, że Ludlow myli się w sprawie morderstwa Ronalda Webstera, i cała hipoteza przeciwko mnie rozpadnie się jak domek z kart. - Ciekawe, jak to udowodnisz. Nawet pan Monk nie potrafił tego dokonać - powiedziałam. - W ogóle nie próbował - zauważyła Sharona. — Zamienił się w słup soli. - Jak mógł tak się zachować, po tym wszystkim, co dla niego zrobiłyśmy. - Bo Adrian nie wie - orzekła Sharona. 285
- Nie wie, czy jesteśmy winne? Sharona zaprzeczyła ruchem głowy. - Nie wie, kim jest zabójca.
Choć padałam ze zmęczenia, w nocy nie mogłam zasnąć. Co jakiś czas tylko zapadałam w drzemkę. Rozmyślałam o tym, co się stało i co zostało powiedziane. Czułam jedynie zimno i strach. Myślałam też o uwadze Sharony, że Monk zamarł w bezruchu, ponieważ nie potrafił odgadnąć, kto jest prawdziwym mordercą. To było rzeczywiście logiczne. Niemożliwość rozwikłania zagadki morderstwa Trudy sparaliżowała Mońka na długie lata. W ogóle nie był w stanie funkcjonować. Teraz w tarapatach znalazły się dwie najbliższe mu osoby. Ich wolność uzależniona była od tego, czy Monk rozwiąże zagadkę dwóch zabójstw, a on nie potrafił tego zrobić. Będziemy miały szczęście, jeśli Monk nie popadnie znowu w stan, z którego ratowała go Sharona. Albo jeśli nie wpadnie w katatonię. To dawało mi dużo do myślenia. Kto tym razem ocali Mońka? Kto ocali nas?
Znowu zapadłam w drzemkę, nie wiem na jak długo. Obudziłam się gwałtownie w strachu i niepewności, gdzie jestem. Dopiero po chwili wszystko zaczęło mi się przypominać. Siedziałam w areszcie oskarżona o morderstwo, którego nie popełniłam. Żałowałam, że w moim wypadku nie istnieje tajemniczy jednoręki mężczyzna, którego mogłabym wskazać jako prawdziwego winowajcę. Może jeszcze się pojawi. 286
Znowu zaczęłam zapadać w sen, licząc w wyobraźni jednorękich mężczyzn, zamiast baranów, kiedy raptem odezwała się Sharona. - Ja też go kocham. - Wcale nie powiedziałam, że go kocham. - Nie musiałaś. Zamilkłyśmy. Myślałam o tym, co Sharona przed chwilą powiedziała. - Dlaczego go zostawiłaś? - zapytałam w końcu. - Wróciłam do Trevora - odparła Sharona. - To nie jest odpowiedź na moje pytanie — stwierdziłam. - Gdyby Trevor tak bardzo chciał do ciebie wrócić, zostałby w San Francisco. Nie możesz zrzucać całej winy na Trevora. To była twoja decyzja, żeby wyjechać i zostawić pana Mońka. - Bo praca u Adriana to nie jest praca - wyjaśniła Sharona. - Ona się staje twoim życiem. Zaczyna się od tego, że on ciebie potrzebuje, że wymaga całego twojego czasu i całej energii. Potem, gdzieś w połowie drogi, odkrywasz nagle, że potrzebujesz go niemal tak samo jak on ciebie. Sharona miała rację. Czy w przeciwnym razie broniłabym tak zawzięcie posady przy Monku? Wcześniej nieraz zmieniałam pracę. Tym razem chodziło o coś więcej. Wiedziałam o tym dobrze. Sharona też wiedziała. Dałabym głowę, że nawet Julie wiedziała. - Tym większy powód, by nie odchodzić - rzekłam. - A co, jeśli znowu się zakochasz? Jeśli znowu wyjdziesz za mąż? - Nie sądzę, by do tego doszło - odpowiedziałam. - Ale tak będzie - mówiła Sharona. - A kiedy już będzie, jak się w to wpasuje Adrian? - Nadal będę u niego pracowała. 287
- Nie będziesz w stanie otoczyć go opieką, jakiej potrzebuje — stwierdziła Sharona. — Chyba że kosztem swojego małżeństwa. - W takim razie zrezygnowałabym z tej pracy — uznałam. — Zostalibyśmy przyjaciółmi, on częścią mojego życia, a ja częścią jego. - Ib niemożliwe. Adrian nie przyjmie do wiadomości takiej zmiany. Wciąż będzie wysuwał względem ciebie i twojego czasu te same absurdalne żądania odpowiedziała Sharona. - Dlatego chciałam dać swojemu małżeństwu pełną szansę. Byłam to winna Treyorowi i Benjiemu. Wiedziałam, że to mi się nigdy nie uda, jeśli Monk będzie obecny w moim życiu. - Zatem, aby móc osiągnąć szczęście, któregoś dnia będę musiała pana Mońka zranić — powiedziałam. - Nie zranisz go - odparła Sharona. - Dobijesz. Po chwili Sharonie udało się xasnąć, jednak mnie wciąż nie było stać na taki wyczyn. Gdy tylko zaczynałam zapadać w lekką drzemkę, natychmiast podrywało mnie chrapanie jednej z prostytutek. Nie chciałam spędzić tej nocy samotnie, więc trąciłam Sharo-nę łokciem. - Było coś między tobą i Disherem? - zapytałam. - Niby co? - No, erotyczne napięcie. - Może w jego mniemaniu — odparła Sharona. — Działam tak na facetów. Ja też... - wyburczała prostytutka. Spojrzałyśmy na nią, ale ona zamknęła oczy i zno wu zaczęła chrapać. - On zdaje się uważać, że było coś również z two jej strony — stwierdziłam. 288
— Może jakiś niewinny flirt. Nie większy niż z kasjerem w supermarkecie lub z mechanikiem, który mi naprawia samochód. — Ja nie nazwałabym tego nawet flirtem - powiedziałam. — To serdeczność. Oznaka sympatii. Zainteresowanie innymi ludźmi. Tymczasem mężczyźni interpretują każde kurtuazyjne zachowanie jako erotyczne napięcie. — Mężczyźni już się rodzą z napięciem erotycznym. Dlatego popełniają tyle głupot - orzekła Sharona. — I całe szczęście... — burknęła znowu prostytutka. Inaczej nie miałabym roboty... Kiedy znowu się obudziłam, był już poniedziałek rano, ale nie byłam pewna, która godzina. Sharona, prostytutki i narkomanki także już nie spały. — Nie zrozum mnie źle — zaczęła Sharona — ais czy zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego Adrian cię zatrudnił? — Nieustannie się zastanawiam - odpowiedziałam. Może teraz, kiedy się okazało, że jestem so-cjopatyczną morderczynią, Monk zadaje sobie to samo pytanie. — Nie zapominaj, że ja też nią jestem - przypomniała Sharona. — Jeśli idzie o zatrudnienie asystentek, Mońka najwyraźniej zawodzi instynkt. — Adrian nie zatrudniał mnie jako asystentki — powiedziała Sharona. — Przyszłam do niego jako pielęgniarka. Adrian nazywał mnie asystentką, bo tak lepiej odbierał całą sytuację i samego siebie. — Potrafię to zrozumieć. 289
- Nie masz doświadczenia ani kwalifikacji pielęgniarki, prawda? - Prawda - przyznałam. - Więc co robiłaś, zanim dostałaś tę pracę? Byłam barmanką. Marną barmanką. Sharona pokiwała głową, myśląc o tym, co powie działam. - Jestem pewna, że zanim cię poznał, Adrian przeprowadził rozmowy z wieloma wykwalifikowanymi pielęgniarkami. Ale nie zatrudnił ich. Zatrudnił barmankę, która właśnie zabiła w swoim domu włamywacza. - Mieszanie drinków i zakłuwanie nożem facetów było wymienione w ogłoszeniu jako wymagane umiejętności — zażartowałam. - Chyba wiem, dlaczego Monk cię zatrudnił — powiedziała Sharona. - A więc nie sprawił tego mój żywy charakter i urok osobisty, któremu nie sposób się oprzeć? - Jesteś podobna do mnie - orzekła Sharona. - Dotychczas skutecznie mnie przekonywałaś, że nie jestem podobna do ciebie — stwierdziłam. - Jesteś podobna w tych kwestiach, które się liczą dla Mońka. Jesteś samotną matką, masz dwunastoletnie dziecko, zupełnie jak ja. Szukając nowej asystentki, Adrian nie szukał pielęgniarki ani nawet sekretarki. Szukał nowej aktorki, która weszłaby w tę samą rolę. - Moja relacja z panem Monkiem jest inna niż twoja - zauważyłam. - Oczywiście - zgodziła się. - O ile Monk robił wszystko, co w jego mocy, aby nic się nie zmieniło, o tyle ty stworzyłaś własną kreację. Na zewnątrz możesz mu przypominać Sharonę, ale wewnątrz jesteś prze290
cięż inna. Tak naprawdę wcale nie jesteśmy do siebie podobne. — Poza tym, że obie go kochamy — podsumowałam. — Mimo tylu jego przywar. — Tak - zgodziła się. - Kochamy go. — Myślisz, że on też nas kocha? — Na swój sposób. — Na urodziny dał mi w prezencie butelkę środka dezynfekującego i szczotkę do szorowania. — To jest właśnie ten jego sposób — powiedziała Sharona.
28 Monk i trzecie podsumowanie Zbliżało się południe, kiedy do celi weszli strażnicy, założyli mnie i Sharonie kajdanki na ręce i wyprowadzili nas na widzenie. Miałam nadzieję, że przyjechali rodzice ze świetnym, dobrze umocowanym w odpowiednich kręgach adwokatem, przy którym książkowy Perry Mason był tylko niekompetentną ofermą. Po chwili wprowadzono nas do sali widzeń bez okien, gdzie czekali kapitan Stottlemeyer, porucznik Disher, Ludlow i Monk. Naprawdę wolałabym zobaczyć rodziców z adwokatem. — Możecie im zdjąć kajdanki - powiedział Stottlemeyer. — To wbrew regulaminowi — odparł najgrubszy ze strażników. — Biorę na siebie całą odpowiedzialność - zapewnił ich kapitan. — Naraża się pan na ogromne niebezpieczeństwo ostrzegł strażnik. — Nie sądzę. Strażnicy zdjęli nam kajdanki. — Będziemy za drzwiami — zapewnił gruby strażnik. — Od razu czuję się bezpieczniej - zapewnił go Stottlemeyer. — Czego od nas chcesz, Leland? - zapytała Sharo292
na. — Bo jeśli nie są to przeprosiny, to nie mamy o czym rozmawiać. - To Monk zwołał to spotkanie - wyjaśnił Stottlemeyer. — Twierdzi, że pojawiły się nowe okoliczności. Spojrzałam na Mońka, który stał przy końcu stołu z jakąś plastikową reklamówką w ręku. Na twarzy miał radosny uśmiech. Nie, to było coś więcej. Praktycznie Monk się rozśpiewał uśmiechem. Wiedziałam, co to znaczy. Albo znalazł dwa identyczne chipsy ziemniaczane (nieprawdopodobnie rzadki wybryk natury, jak mnie zawsze przekonywał), albo rozwikłał zagadkę obu morderstw. Rzuciłam okiem na Sharonę, Stottlemeyera i Dishera i spostrzegłam, że wiedzą to samo. Jedyną osobą, która nie zrozumiała przekazu, był łan Ludlow. To nic, niebawem zrozumie. - Cóż to za wieści wzbudziły w panu tyle emocji, panie Monk? - zapytał Ludlow. - Czyżby udało się panu znaleźć haczyk, aby jedną z tych pań obrócić przeciwko drugiej? - Do tego nigdy nie dojdzie - odpowiedział Monk. - Zdziwiłby się pan, do czego ludzie są zdolni, gdy staje im przed oczami perspektywa dożywocia — powiedział Ludlow. - One są niewinne — oświadczył Monk. - Wydaje mi się, że w sposób rozstrzygający dowiodłem ich winy - stwierdził Ludlow. - Dowiódł pan czegoś wręcz przeciwnego. —Monk postawił na stole reklamówkę. - Wczoraj jednak nie mogłem tego zademonstrować. Była niedziela. - Wziąłeś sobie wolne? - zapytała Sharona z ironią w głosie. - Dopiero dzisiaj mogłem zdobyć ostatni dowód rzeczowy. Prawda, mógłbym go znaleźć wcześniej, 293
gdybym tylko dokładnie widział to, co przez cały czas mam przed oczami — odpowiedział Monk. — Gdybym nie był tak skupiony na samym sobie, dotarłoby do mnie, co się dzieje, i powstrzymałbym bieg wypadków. Jestem wam obu winien przeprosiny. - O czym on mówi? - zapytał Stottlemeyera Ludlow. - Myślę, że Monk przygotowuje się do tego, aby powiedzieć nam, kto zabił Ellen Cole i Ronalda Webstera - wyjaśnił kapitan. - Przecież już wiemy - zdziwił się Ludlow, kiwając głową na mnie i Sharonę. - To one. - To pan — oświadczył tymczasem Monk. Ludlow roześmiał się głośno. Kapitan Stottlemeyer jęknął głucho. - Byłoby miło, panowie, gdybyście wybierali podejrzanych spoza osób obecnych w tym pokoju — powiedział Stottlemeyer. - Miasto jest pełne potencjalnych zabójców. Wybierzcie sobie któregoś z nich. - Dobre chociaż to, że Monk nie wskazał żadnego z nas - zauważył Disher. - Czy to nie nasza kolej tym razem? - Dzień dopiero się zaczął. Wszystko przed nami — ironizował Stottlemeyer. Bardzo chciałam wierzyć, że Ludlow jest winny, bo taka prawda byłaby mi potrzebna. Ale muszę przyznać, że serce we mnie zamarło. Może jednak miałam wcześniej rację? Może to jest ten pierwszy raz, kiedy Monk się myli? Zerknęłam na Sharonę, której twarz zupełnie nic nie wyrażała, więc doszłam do wniosku, że ma podobne obawy. - Pan Monk przecież żartuje, kapitanie - powiedział Ludlow. - Czyżby brakowało panu poczucia humoru? - Mnie nie brakuje, ale Monkowi owszem. 294
— Mnie też nie brakuje. Moje poczucie humoru jest po prostu bardzo wyrafinowane — odpowiedział Monk. — Niemal antyseptyczne. — Nie bardzo wiem, co to miałoby znaczyć — wyznał Ludlow. — W więzieniu będzie pan miał mnóstwo czasu na przemyślenia - stwierdził Monk. Ludlow znowu się roześmiał — Aha, jasne, teraz rozumiem. Humor sarkastyczny. — Mówię jak najbardziej poważnie. To pan zabił Ellen Cole i Ronalda Webstera - powtórzył Monk. Trudno panu dostarczać kolejne powieści w terminie, więc morduje pan przypadkową osobę, przyuwa-żoną podczas spotkań autorskich, obserwuje pan rozwój sprawy, a w końcu wybiera pan z otoczenia najmniej podejrzaną osobę i wrabia ją w dokonanie zbrodni. Monk jeszcze raz przytoczył swoje dowody, dokładnie tak samo jak zrobił to wczoraj w swoim domu. Może się mylę, ale miałam wrażenie, że używał nawet tych samych słów. Ludlow przysłuchiwał się temu wszystkiemu z rozbawieniem. — To byłaby znakomita fabuła do książki. Właściwie powinienem z niej skorzystać - mówił. -Ale niech się pan nie obawia, umieszczę pana nazwisko wśród osób, którym będę składał podziękowania. — Monk, jak na razie nie powiedziałeś nam nic więcej ponad to, co usłyszeliśmy od ciebie wczoraj — wtrącił kapitan Stottlemeyer. — Nie zabrzmiało to też ani trochę bardziej przekonująco. Z bólem serca, ale sama musiałam przyznać, że kapitan miał dużo racji. Moje nadzieje niestety szyb295
ko gasły, a z wyrazu twarzy Sharony mogłam wyczytać to samo. - Jedyną rzeczą, co do której wczoraj się pomyliłem, była hipoteza, że Ludlowowi chodziło o mnie — przyznał Monk. - Tak nigdy nie było. Nie jestem nawet pewien, czy Ludlow wiedział, że biorę udział w śledztwie, zanim się pojawiłem na spotkaniu autorskim w isięgarni w Los Angeles. Jednak właśnie w tamtej chwili postanowił wrobić Natalie w zbrodnię i dodać do< książki jeszcze jeden zwrot akcji. - Skąd pan to może wiedzieć? - zapytał Disher. - Ponieważ wszystkie zdarzenia prowadzące dc) zamordowania Ronalda Webstera mają swój począ-tek właśnie w tamtym momencie — odparł Monk. --Wtedy, gdy Natalie zapłaciła kartą kredytową za kry minął Ludlowa, ten, w którym morderca pozoruje śmiertelny atak aligatora. - Ostatnim słowem jest śmierć — przypomniał Di' sher. - Książka, która, jeśli mi wolno powiedzieć, wprowadzi jej autora do panteonu klasyków powieści kryminalnej. - Dziękuję. — Ludlow skłonił głowę. - Przestań się podlizywać, Randy - rzuciła Sharona. Niedobrze się robi. - Oto, co się stało - powiedział Monk. - Ludlow zajrzał Natalie przez ramię i zapamiętał numer jej karty kredytowej, a dla pewności, przy wpisywaniu dedykacji, ukradł jeszcze z książki paragon. Wieczorem wykorzystał numer karty, aby złożyć zamówienie na szczęki aligatora i przesłanie ich kurierem w ciągu nocy do San Francisco. - Powiedzmy, że masz rację — wtrącił się Stottlemeyer. - Skąd wiedział o Natalie i jej związku ze strażakiem?
- Nie wiedział. - Nie wiedział? — Stottlemeyer podniósł brwi. — Czy to jednak nie torpeduje twojej teorii? - Kiedy rozwiązywałem zagadki morderstw Dusiciela Golden Gate, łan Ludlow wykładał gościnnie na uniwersytecie w Berkeley — mówił Monk. — Powiedział, że myśli o przelaniu tej historii na papier. - Za późno - wtrącił Disher. - Piszę już pierwszy szkic powieści. Wprowadziłem parę drobnych zmian. - Niech zgadnę — powiedziałam. - Świrującego na punkcie butów zabójcę łapie samodzielnie dzielny młody porucznik z policji w San Francisco, czy tak? - Owszem, a zabójcę prasa ochrzciła przydomkiem Demon Butów - dodał Disher. - Jak powinno być w rzeczywistości. - Ludlow najprawdopodobniej dokonał krótkiej kwerendy na mój temat i dowiedział się o śledztwie w sprawie zamordowania psa w remizie - wyjaśniał dalej Monk. — Znajomość Natalie i Joego okazała się jedną z tych miłych niespodzianek, na które Ludlow zawsze ma nadzieję, kiedy morduje swoje przypadkowo dobrane ofiary. - Znaczy to tyle, że nie potrafisz dowieść, czy Ludlow w ogóle cokolwiek wiedział o Natalie i strażaku — stwierdził Stottlemeyer. - Dowodem niech będzie to, że oskarżył Natalie o morderstwo - powiedział Monk. - Gdyby Ludlow o nich nie wiedział, Natalie nie byłoby w tym pokoju. Stottlemeyer westchnął znużony. - Przecież Ludlow wyjaśniał, skąd o nich wiedział. Słyszał ich rozmowę przez telefon komórkowy, kiedy Joe dzwonił do Natalie. - Wcale nie - zaprzeczył Monk. - Zapomnij o jego opowieści. Posłuchaj mojej. 297
- Pańska opowieść jest bardzo pomysłowa - powiedział Ludlow. - Jednak brakuje jej dobrej intrygi. Po prostu nikt w to nie uwierzy. - Niech pan nie bierze tej krytyki zbyt osobiście, Monk - pocieszył go Disher. - Tak samo ocenił moje pierwsze próby literackie. - Ja także nie nadążam za rozwojem fabuły. Przede wszystkim brakuje dowodów - stwierdził Stot-tlemeyer. - Wręcz przeciwnie, dowody mamy przecież wszędzie — zapewnił Monk. — Smugi na podłodze w łazience Webstera. Sól w jacuzzi. Ślady krwi w fudze między płytkami. Ślady płynu hydraulicznego na podłodze. Pudełko pizzy. Koperta kurierska FedEx. Krople płynu do układu wspomagania kierownicy na podjeździe przed domem Natalie. Strażacki T-shirt Joego. Dowodów aż nadto. Podniosłam rękę. - T-shirt to jednak moja sprawka - przyznałam się. - Wszystko było pani sprawką - powiedział Ludlow. - Jak to możliwe, że zabójca, który obmyślił tak misterny i skomplikowany plan zamordowania człowieka, zostawia po sobie tyle fuszerki? - zapytał Monk. - Każdy zabójca popełnia błędy — stwierdził Ludlow. - Nie aż tyle. Pozostawił pan zbyt oczywisty szlak czytelnych śladów mający prowadzić wprost do Natalie, a w konsekwencji również pogrążyć Sharonę. - Zapomnijmy na chwilę, że nie ma pan żadnych dowodów na poparcie swojego fantazyjnego scenariusza - powiedział Ludlow. - Jakoś trudno mi o tym zapomnieć — wtrącił Stottlemeyer. 298
- Pańskie kreatywne myślenie razi jedną poważną słabością — ciągnął Ludlow. - Wszystko, co pan tu opisał, musiałoby się wydarzyć w środę i czwartek. Tymczasem Randy zatelefonował do mnie w piątek. - To prawda - potwierdził Disher. - Przez cały czas byłem w Los Angeles — dowodził Ludlow. — Dojechałem tu dopiero w sobotę. Nie mogłem więc zrobić żadnej z przypisywanych mi przez pana rzeczy. Monk się uśmiechnął. Co to był za uśmiech! Podobna radość pojawia się na twarzy kogoś, komu na automacie w kasynie pojawił się przed oczami równy rząd trzech wisienek. To był uśmiech zwycięzcy. Sharona spojrzała na mnie i dostrzegłam w jej oczach prawdziwe podniecenie. - Zadzwoniłeś do Ludlowa na jego telefon komórkowy, prawda? — zapytał Dishera. - Tak - odparł porucznik. -1? - Zatem właściwie nie wiesz, gdzie Ludlow się znajdował, kiedy odebrał połączenie. - Mógł być wszędzie. - Byłem w Los Angeles - podkreślił Ludlow. - Potrafię dowieść, że nie było pana w Los Angeles stwierdził Monk. - Jak w wypadku większości kiepskich autorów kryminałów, po pańskich książkowych morderstwach wszędzie zostają ślady, aby detektyw Marshak mógł zręcznie i szybko spiąć wszystko w całość. Zastawiając pułapkę na Natalie, zrobił pan to samo. Jednak tym razem pojawił się jeden ślad za dużo. Monk sięgnął do reklamówki, która leżała cały czas na stole, i wyjął z niej jakiś kawałek papieru. - To kopia paragonu, który był w widocznym miej299
scu przyklejony do pudełka z pizzą z restauracji Sorrento w kuchni Ronalda Webstera — powiedział Monk. — Ten sam, który dowodzi bez cienia wątpliwości, że w czwartek wieczorem Natalie była w pizzerii -dodał Ludlow. — Tak jest - potwierdził Monk. - Dlaczego tego dowodzi? — Ponieważ uwzględnia dziesięcioprocentową zniżkę, którą dostał Ronald Webster, powołując się na reklamę na gipsie Julie - powiedział Ludlow. — To znaczy, że był tam o tej samej porze co Natalie z córką. — Skąd pan to wie? — zapytał Monk. — Jest to przecież wydrukowane na paragonie. — Ludlow skinął na paragon. — Jest wydrukowane. Ale skąd p a n to wie? — Bo widzę - odparł Ludlow. — Ale musiał pan także widzieć Julie, by wiedzieć o zniżce reklamowanej na gipsie — zauważył Monk. — A przecież nigdy pan jej nie spotkał. Skąd więc mógłby pan wiedzieć o zniżce, jeśli nie stąd, że był pan tu jednak i widział, jak Julie wchodzi z mamą do pizzerii? Ludlow westchnął. — Powiedział mi o tym ktoś w pizzerii, gdy prowa dziłem dochodzenie. Jestem bardzo dokładny. — Takie wyjaśnienie tłumaczyłoby wszystko. Jednak, jak wszystkich morderców w pańskich książ kach, także pana zdradziła pewna słabość charakte ru. Po drugiej stronie ulicy, naprzeciw pizzerii Sor rento znajduje się mała księgarnia. Niestety, jest zamknięta w niedziele, więc musiałem czekać aż do dzisiaj, aby kupić... to. Monk znowu sięgnął do reklamówki i wyjął z niej egzemplarz kryminału Ostatnim słowem jest śmierć. 300
— Chciałby pan, żebym panu podpisał książkę? ożywił się Ludlow. — Już jest podpisana - odpowiedział Monk. - Ma też wpisaną datę. Otworzył książkę, by pokazać na stronie tytułowej podpis Ludlowa, a pod nim datę. Dziewiętnasty października. Środa! — Właścicielka księgarni w Los Angeles powiedzia ła nam, że ma pan pewną kompulsję - powiedział Monk. — Nie umie pan przejść obok księgarni, nie podpisując w niej swoich książek. Miała rację. Disher wpatrywał się w Ludlowa zdumionymi oczami. Stottlemeyer również wyglądał na zaskoczonego. Ja tymczasem musiałam się powstrzymać, by nie zacząć skakać i krzyczeć z całych sił. Ułamek sekundy później zdałam sobie sprawę, że wcale się nie powstrzymałam. Rzeczywiście wrzasnęłam. Sharona uśmiechnęła się od ucha do ucha i wyściskała mnie serdecznie. Ludlow nabrał głęboko powietrza. Po chwili wolno je wypuścił i usiadł. — Obserwował pan Natalie i czekał, aż pojawi się odpowiednia osoba, która będzie ofiarą — mówił dalej Monk. - Zobaczył pan, że do pizzerii, w której prze bywała Natalie z córką, wszedł Ronald Webster. Za warł pan z nim potem luźną znajomość i cóż, resztę już znamy, prawda? Ludlow przegrał i dobrze o tym wiedział. — Ib będzie o wiele lepsze zakończenie mojej książ ki - odezwał się w końcu. — Nikt przecież nie będzie podejrzewał autora. 301
29 Monk i szczęśliwe zakończenie Z więzienia wyszliśmy razem, Monk, Sharona i ja. Wciągnęłam powietrze głęboko w płuca. Nigdy wcześniej San Francisco tak pięknie nie pachniało. Nie mogłam się doczekać, by wrócić do domu i mocno wyściskać córkę. Potem miałam ochotę na gorącą kąpiel w pianie i długi sen we własnym łóżku. Stottlemeyer i Disher bardzo nas przepraszali. Disher niemal padł na kolana, błagając o wybaczenie, ale to się wydawało niewystarczające, w każdym razie dla mnie. Monk również nas przeprosił, ale przede wszystkim nas uratował. Nadal jednak nie rozumiałyśmy, dlaczego w niedzielę tak się zachowywał. - Dlaczego się nie odzywałeś, kiedy Ludlow rzucał na nas oskarżenia? - zapytała go Sharona. - Na początku tylko dlatego, że było mi wstyd za własne błędy - odrzekł Monk. - Ale potem milczałem, by nie mógł się domyślić, że mam go na muszce. Nie chciałem, żeby wrócił do księgarni i wykupił wszystkie podpisane książki. Choć, jak się okazało, niepotrzebnie się tego obawiałem. - Dlaczego? Monk pokazał mi całą zawartość reklamówki. Była pełna książek Ludlowa. - To nie była jedyna księgarnia w San Francisco, 302
w której w środę i czwartek podpisał wszystkie swoje książki — wyjaśnił Monk. — Zatrzymał się także w księgami na Union Sąuare oraz przy plaży Baker. - Co za imbecyl - mruknęła Sharona. - Do głowy mu nie przyszło, że ktoś mógłby go wziąć za podejrzanego - ciągnął Monk. - Nie sądził więc, że cokolwiek ryzykuje. Pomijając to, że po prostu nie potrafił się powstrzymać. - Można powiedzieć, że arogancja to jeszcze jedna słabość charakteru, która go zgubiła - stwierdziłam. - Wyobraźcie sobie żyć z taką potworną kompulsją. To musi zmieniać życie człowieka - rzekł Monk. Sharona spojrzała na niego spode łba. - Ty masz tysiące takich kompulsji. - Tak — przyznał Monk. — Ale ja mam was, a wy mi pomagacie. Miał rację. W ciągu paru tygodni po aresztowaniu Ludlowa Trevor został zwolniony z więzienia, jak również pięcioro innych osób, skazanych za morderstwa, które „zainspirowały" Ludlowa do napisania pięciu ostatnich książek. Monk potrafił wykazać przed prokuratorami, że łan Ludlow wplątał tych biedaków w zbrodnie, tak samo jak usiłował wrobić mnie i Sharonę. Model wysuwania dowodów przeciwko niesłusznie skazanym osobom był we wszystkich przypadkach uderzająco podobny. Jak w lustrze odbijał strukturę kryminałów, które Ludlow napisał, zanim zaczął zabijać ludzi, by znaleźć nowe wątki i dotrzymać drakońskich terminów wyznaczonych przez wydawcę. 303
Porucznik Sam Dozier dokładnie wskazał, kiedy i w jaki sposób Ludlow sterował śledztwami w korzystnym dla siebie kierunku. Pomoc prokuraturze była ze strony porucznika pewnym aktem cywilnej odwagi, ponieważ wiązała się z określeniem własnej roli, jaką mimowolnie odegrał w czynieniu nieprawości. Dozier wolał zrezygnować ze służby, niż stać się kozłem ofiarnym Departamentu Policji Los Angeles i władz miasta, które stanęły przed bardzo prawdopodobną perspektywą wypłacenia milionów dolarów odszkodowań ludziom niesłusznie aresztowanym. Oczywiście sześć osób, które wrobił Ludlow, natychmiast otrzymało lukratywne oferty wydania książek. Podobnie zresztą sam pisarz, któremu zaproponowano napisanie powieści o zawiłościach popełnionych przez niego morderstw. Jedynym, który odrzucił propozycje wydawców, był Trevor. Odesłał też z kwitkiem prawników, którzy chcieli w jego imieniu pozwać miasto do sądu. Pierwszy raz w życiu Trevor natknął się nawet nie na jedną, lecz na dwie sposobności zdobycia pewnych i szybkich pieniędzy, lecz obie zignorował. Sharonie bardzo się to spodobało. Trevor powiedział mi jednak, że nie była to trudna decyzja. Gonitwa za książką czy odszkodowaniem sądowym oznaczałaby sukces za cenę wskrzeszenia koszmaru, przez jaki przeszła jego rodzina i on sam, nie było zatem takich pieniędzy, które byłyby tego warte. Jeśli Sharona nie wiedziała tego wcześniej, to te-raz mogła być tego pewna: Trevor się zmienił. Czułam podskórnie, że tym razem ich małżeństwo potrwa bardzo długo. 304
Tylko jednej tajemnicy Monk nie zdołał wyjaśnić; kim naprawdę był Ronald Webster i skąd miał tyle pieniędzy. Ale Monk w ogóle tym się nie interesował. Znalazł zabójcę Ronalda Webstera. Wykonał zadanie. Zastanawiałam się, dlaczego tajemnica Webstera nie gryzła go tak jak morderstwo czy rabunek. Po długim namyśle chyba znalazłam odpowiedź na to pytanie. Życie Ronalda Webstera nie było zagadką kryminalną. Było zwykłą ludzką tajemnicą. Znalezienie odpowiedzi nie przywróciłoby porządku, nie stałoby się zadość sprawiedliwości, nic nie odzyskałoby równowagi. Co najwyżej Monk zaspokoiłby ciekawość Stottlemeyera. I moją. I zapewne też twoją, czytelniku. Ale Mońka to nie interesowało. Bardzo chciałabym wam powiedzieć, że wiem, jakie sekrety krył Webster, ale jak dotychczas nikomu jeszcze nie udało się ich poznać. Jeśli wam się uda, dajcie mi znać.
Zawieszanie plakatu z gabinetu ortodontycznego zajęło Monkowi cały tydzień. Najpierw musiał wybrać odpowiednie miejsce w odpowiednim pokoju. Potem musiał wyśrodkować plakat względem innych przedmiotów, upewnić się, czy wisi prosto, i wreszcie sprawdzić, czy reszta pokoju nie straciła swojej równowagi. Uwierzcie mi, feng shui jest niczym w porównaniu z Monk shui. Monk skończył zawieszać plakat akurat w dniu, kiedy wydałyśmy w jego domu pizzowe party z okazji ostatniego dnia pobytu w San Francisco Sharony, 305
Trevora i Benjiego. Rodzina wracała do Los Angeles, gdzie Trevor planował zająć się znowu firmą ogrodniczą. Oprócz nich w przyjęciu brali udział Monk, Stottlemeyer i Disher oraz Julie i ja. Wciąż nie wybaczyłyśmy im z Sharona naszego aresztowania. Wiedziałyśmy, że musieli to zrobić, ale mogli mocniej o nas powalczyć. Pizzę z dostawą do domu zafundowała nam pizzeria Sorrento, która po głośnym, opisywanym szeroko w mediach aresztowaniu lana Ludlowa zaczęła się cieszyć nieprawdopodobnym wzięciem. Julie nie miała już ręki w gipsie, ale jej gipsoreklamowy koncept dopiero zaczynał nabierać rozpędu. Każde dziecko w jej szkole, które nosiło gips, reklamowało jakąś firmę, a Julie miała z tego prowizję. Poza tym od czasu do czasu, żeby zarobić dla siebie trochę grosza, zakładała sztuczny gips. Monk się uparł, żeby zamówić w Sorrento niepokrojoną pizzę. W ten sposób mógł sam odmierzyć i wykroić kawałki. Tylko w ten sposób mógł być pewny, że każdy dostanie idealnie równy kawałek. Był jednak bliski zwrócenia całej pizzy do restauracji, kiedy jego pomiary wykazały, że ciasto nie tworzy idealnego koła. Z trudem udało nam się z Sharona go przekonać, by nie oddawał pizzy, przypominając mu, że przecież otrzymaliśmy ją gratis. - Dlatego, że ma defekt - twierdził Monk. - Prawdopodobnie tak - powiedziałam. -Ale smakuje rewelacyjnie. - Ale nie smakuje koliście. - Pan to potrafi wyczuć w smaku? - spytał Tre-vor. - Pan nie? - zdziwił się Monk. 306
- Nie. Ale, jak przypuszczam, to po prostu następ na cnota, w której nie mogę się z panem równać — odpowiedział Trevor. -Wspaniale się pan zatroszczył o moją rodzinę. Lepiej niż ja. - To nieprawda... - wtrąciła Sharona. Trevor podniósł rękę, by ją powstrzymać. - Chcę, aby pan wiedział jedno, panie Monk, że troska o rodzinę to jedyne moje poletko, na którym zamierzam pana przyćmić. To będzie dzieło mojego życia. - Wydaje się, że to niezła fucha—powiedział Monk. Trevor potrząsnął gorąco rękę Mońka i wyszedł na zewnątrz, gdzie Julie i Benji kopali piłkę. Sharona podała Monkowi chusteczkę, zanim o nią poprosił. - Cóż, musimy się znowu pożegnać, Adrianie — powiedziała. - Żegnamy się po raz pierwszy. Wówczas tę część pominęłaś. - Bardzo tego żałuję — przyznała Sharona. - Dziękuję, Adrianie, za to, że przywróciłeś mi życie. - Ty kiedyś zrobiłaś to samo dla mnie. Sharona pokiwała głową. - Zatem rachunki wyrównane. Oczy Mońka zalśniły. - Wyrównane. To mi się podoba. - Tak powinno być ze wszystkim - dodała Sha rona. Pocałowała go w oba policzki, by wszystko było wyrównane, i wyszła z domu do męża i syna. Podałam Monkowi chusteczki, by otarł policzki, ale nie chciał. Co za postęp. Może miłość? - Będę za nią tęsknić - powiedziałam. 307
- Ja też — stwierdził Monk. - Znowu. Pokiwałam głową. - Z drugiej strony muszę przyznać, że miło mieć znowu pracę. - Nigdy jej nie straciłaś. Będziesz tu pracować przez całe życie - zapewnił mnie Monk. - Tak długo? - Czy ci się podoba czy nie - odpowiedział Monk.
KONIEC
Lee Goldberg DETEKTYW MONK I STRAŻ POŻARNA W mieszkaniu detektywa Mońka zarządzono dezynsekcję. Lokator nie ma się gdzie podziać, a hotele, nawet czterogwiazdkowe, w oczach Mońka nie nadają się do zamieszkania. Jego asystentka Natalie jest na tyle uprzejma, by przyjąć go pod swój dach. Nowe lokum nie spełnia Monkowych wymagań dotyczących ładu i czystości. Podczas gdy Monk próbuje czyścić i porządkować wokół siebie nowy świat, dzieje się coś, co daleko bardziej wymaga uporządkowania. Aby rozwikłać zagadkę tajemniczego morderstwa, detektyw Monk, ku swej zgrozie, będzie musiał przebrnąć przez nieczystości, które urągają wszelkim jego standardom... Miłośnicy serialowego Mońka mają teraz niepowtarzalną okazję spotkać swojego ulubieńca na kartach książki, którą czyta się jednym tchem.
Lee Goldberg DETEKTYW MONK JEDZIE NA HAWAJE Niektórzy sądzą, że Hawaje to prawdziwy raj. Jednak Monk doskonale wie, że niebezpieczeństwo jest jak brud czai się wszędzie. Spójrzmy choćby na panią Helen Gruber, bogatą turystkę, którą trafił w głowę orzech kokosowy, niestety ze skutkiem śmiertelnym. Policja uznała, że owoc spadł z palmy, ale Monk podejrzewa, że kokos trafił panią Gruber wcale nie przez przypadek. Asystentka Mońka, Natalie, nie jest zachwycona podjętym przez niego śledztwem. Nie dość, że Monk samowolnie podążył jej tropem na Hawaje, to wygląda na to, że wakacje się skończyły, zanim się na dobre zaczęły...
Lee Goldberg DETEKTYW MONK I STRAJK POLICJI Monk z przerażeniem słyszy, że w San Francisco panuje epidemia błękitnej grypy. Nie wie, co oznacza określenie „błękitna grypa" - ale brzmi to potwornie. Kapitan Stottlemeyer wyjaśnia mu, że tak naprawdę nie chodzi wcale o wirus choroby. Po prostu policjanci w mieście postanowili gremialnie „chorować", dopóki miasto nie zgodzi się na podwyżkę płac. Konflikt płacowy niespodziewanie umożliwia Monkowi powrót do służby w policji. Oznacza to jednak, że Monk zostanie łamistrajkiem, co wcale mu się nie podoba... Monk znowu dostaje odznakę policyjną i kilku detektywów, którymi ma dowodzić. Niestety, niektórzy z członków tej grupy nadają się bardziej do kliniki psychiatrycznej.