HARRY HARRISON STALOWY SZCZUR PREZYDENTEM Tytuł oryginału: THE STAINLESS STEEL RAT FOR PRESIDENT Copyright 1982 by Harry Harrison Ali rights reserved ...
13 downloads
12 Views
600KB Size
H ARRY H ARRISON
S TALOWY S ZCZUR PREZYDENTEM
Tytuł oryginału: THE STAINLESS STEEL RAT FOR PRESIDENT Copyright 1982 by Harry Harrison Ali rights reserved For the Polish edition Copyright 1994 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
´ SPIS TRESCI ´ SPIS TRESCI. Rozdział 1 . . Rozdział 2 . . Rozdział 3 . . Rozdział 4 . . Rozdział 5 . . Rozdział 6 . . Rozdział 7 . . Rozdział 8 . . Rozdział 9 . . Rozdział 10 . Rozdział 11 . Rozdział 12 . Rozdział 13 . Rozdział 14 . Rozdział 15 . Rozdział 16 . Rozdział 17 . Rozdział 18 . Rozdział 19 . Rozdział 20 . Rozdział 21 . Rozdział 22 . Rozdział 23 . Rozdział 24 . Rozdział 25 . Rozdział 26 . Rozdział 27 . Rozdział 28 . Rozdział 29 . Rozdział 30 .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
2 4 8 13 20 24 30 34 39 43 48 53 59 65 71 75 79 84 89 93 97 102 107 111 117 121 125 131 135 140 144
Rozdział 31 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . POSŁOWIE . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . JESZCZE JEDNO POSŁOWIE. . . . . . . . . . . . . . . . . .
148 153 156
Rozdział 1 — Mo˙ze wzniosłaby´s jaki´s toast? — spytałem patrzac ˛ uwa˙znie kelnerowi na r˛ece. Nic nie poradz˛e, z˙ e nie mam zaufania do kelnerów w trakcie rozlewania trunków, niezale˙znie od tego czy, jak ten tu, serwuja˛ szampana, czy spirytus. Ku ich rado´sci, a mojemu utrapieniu, im wychodzi zwykle sze´sc´ setek z półlitrówki, ja za´s potem za to płac˛e. — Naturalnie — odparła Angelina unoszac ˛ kielich. — Za mojego m˛ez˙ a, Jima di Griz, któremu ponownie udało si˛e ocali´c s´wiat. Przyznaj˛e, z˙ e mnie wzruszyła, szczególnie przy słowie „ponownie”. Jako osob˛e z natury skromna˛ i nie´smiała˛ zawsze wzruszały mnie wyrazy uznania kierowane całkiem obiektywnie pod adresem moich uzdolnie´n. Zwłaszcza gdy wygłaszał je kto´s tak czarujacy ˛ i bezwzgl˛edny zarazem, jak moja Angelina, z której opinia˛ nie licza˛ si˛e jedynie durnie i samobójcy. Fakt, z˙ e brała udział (i to nader aktywnie) w misji ratowania galaktyki przed obcymi powodował, z˙ e tym wi˛eksza˛ wag˛e przywiazywałem ˛ do jej zdania1 . — Jeste´s zbyt uprzejma — wymamrotałem — ale prawda zawsze wychodzi na jaw. Tak w ogóle, to patrzac ˛ na spraw˛e z pewnej perspektywy, była to całkiem miła awantura. Stukn˛eli´smy si˛e szkłem i wychylili´smy jego zawarto´sc´ . Zerkajac ˛ ponad ramieniem Angeliny, podziwiałem pomara´nczowe sło´nce Blodgett, zachodzace ˛ za purpurowy horyzont i odbijajace ˛ si˛e karminowo od płynacego ˛ za drzwiami restauracji kanału. Ponadto rejestrowałem par˛e typków siedzacych ˛ przy drzwiach i od dobrego kwadransa wgapiajacych ˛ si˛e nachalnie w nasz stolik. Poj˛ecia nie miałem, kim byli, ale nie watpiłem, ˛ z˙ e pod prawymi pachami targali w przepoconych kaburach całkiem pot˛ez˙ ne gnaty. Nie miało to zreszta˛ z˙ adnego wpływu na sytuacj˛e. Nie po to zaprosiłem własna˛ z˙ on˛e na kolacj˛e, by jakie´s platfusowate goryle psuły mi wieczór. Lokal był całkiem przyjemny, szampan wr˛ecz doskonały, a pieczony mamut wprost wyborny. Zapadł zmierzch, miejscowy kwartet zaczał ˛ przygrywa´c z cicha, a kawa i koniak 1
Patrz „Stalowy Szczur i piata ˛ kolumna” (przyp. tłum.)
4
doskonale wpływały na trawienie. Angelina poprawiła makija˙z i przegladaj ˛ ac ˛ si˛e w małym lusterku spytała spokojnie: — Wiesz, z˙ e przy wej´sciu siedzi para oprychów, którzy zjawili si˛e zaraz po nas i przez cały czas si˛e na nas gapia? ˛ Westchnałem ˛ sm˛etnie i wyciagn ˛ ałem ˛ etui na cygara. — Wolałem ci o nich nie wspomina´c; mogłaby´s straci´c apetyt. — Nonsens! Dodali tylko troch˛e smaczku posiłkowi. — To si˛e nazywa „˙zona doskonała” — u´smiechnałem ˛ si˛e zapalajac ˛ cygaro. — Ta planeta wieje nuda.˛ Jakiekolwiek wydarzenia moga˛ tylko poprawi´c sytuacj˛e. — Ciesz˛e si˛e, z˙ e masz dobry humor — odparła, zamykajac ˛ puderniczk˛e — bo ida˛ do nas. Od czego zaczynamy? To tylko wieczorowa torebka, wi˛ec nie mam zbyt du˙zych zapasów amunicji. Wiesz, granaty dymne, bomby hukowe i inne takie duperelki. . . — I to wszystko? — zdumiałem si˛e szczerze. — Przecie˙z mówi˛e, z˙ e same duperele, o masz: szminka typu pistolet jednostrzałowy. Zasi˛eg ledwie pi˛ec´ dziesiat ˛ jardów. I inne takie. . . — A ju˙z my´slałem, ze co´s ci si˛e stało i faktycznie masz tylko granaty! — odetchnałem. ˛ — Ta˛ parka˛ sam si˛e zajm˛e, troch˛e ruchu dobrze mi zrobi po ob˙zarstwie. — Czwóreczka, mój drogi — poprawiła mnie z u´smiechem. — Masz za plecami jeszcze park˛e kole˙zków tych tam. . . ˙ — Zaden problem. Byli ju˙z blisko, ja za´s poczułem ulg˛e. Tak t˛epe mordy mogli mie´c jedynie przedstawiciele kilku profesji, na przykład zakonnicy, ale równie zaawansowane płaskostopie i ci˛ez˙ ki chód miewali jedynie gliniarze. Kryminali´sci w liczbie czterech mogliby sprawi´c pewne kłopoty, lokalni stró˙ze prawa w równej sile potrafili dostarczy´c jedynie rozrywki. Kroki ucichły i najbardziej nad˛ety z gromadki stanał ˛ przede mna,˛ wyciagn ˛ ał ˛ w pocie czoła zapewne ryta˛ w złocie odznak˛e, ozdobiona˛ dla wi˛ekszego efektu kilkoma szlachetnymi kamieniami, i podetknał ˛ mi ja˛ pod nos. — Jestem kapitan Kretin z policji Blodgett, a ty, jak sadz˛ ˛ e, jeste´s osobnikiem operujacym ˛ pod ksywa˛ Stalowy Szczur. . . Ksywa! Jakbym był pospolitym rzezimieszkiem! A˙z mna˛ zatrz˛esło z oburzenia. Poza tym, cho´c nie lubi˛e nadmiernie sformalizowanych postaci z˙ ycia społecznego, to nachalnie u˙zywajacy ˛ drugiej osoby gliniarz nigdy nie zdobywał mojej sympatii. Bez słowa skruszyłem mu pod nosem cygaro, w którym ukryta była fiolka z gazem nasennym. Zanim runał ˛ na stół, zabrałem mu jeszcze odznak˛e. Ostatecznie to on sam usiłował mi ja˛ nachalnie podarowa´c. I to przy s´wiadkach. Dopełniwszy powinno´sci dobrego samarytanina i uło˙zywszy kapitana (mógł si˛e przecie˙z pokaleczy´c przy upadku, biedaczek), zerwałem si˛e i z półobrotu rab˛ nałem ˛ jego kole˙zk˛e palcem wskazujacym ˛ pod ucho. Znajdujacy ˛ si˛e w tym miejscu splot nerwowy wykazuje si˛e du˙za˛ wra˙zliwo´scia˛ na urazy. Słabe nawet uderzenie 5
powoduje u ka˙zdego normalnie zbudowanego człowieka natychmiastowa˛ utrat˛e przytomno´sci. Gliniarz nie odbiegał od normy i szybko spoczał ˛ na swym przeło˙zonym. Tego ju˙z nasz stolik nie wytrzymał: z brz˛ekiem i trzaskiem runał ˛ na posadzk˛e. — Dwadzie´scia dwa! — krzyknałem ˛ ruszajac ˛ galopem ku kuchni. Policja policja,˛ ale co b˛edzie, jak rusza˛ kelnerzy! Z drzwi prowadzacych ˛ do kuchni wyłoniło si˛e dwóch mundurowych, nast˛epni dwaj zakwitli w głównym wyj´sciu. Ocalała dwójka naszych go´sci niemal rzuciła si˛e im na szyj˛e. — Zdrada! — wrzasnałem, ˛ uruchamiajac ˛ wmontowanego w klamr˛e pasa krzykacza. Miłe to i niegro´zne urzadzenie ˛ emituje ultrad´zwi˛eki wywołujace ˛ uczucie strachu w najbli˙zszym otoczeniu, tote˙z mojemu krzykowi zawtórowało kilka autentycznych wrzasków przera˙zenia i w lokalu rozp˛etało si˛e pandemonium. O nic innego mi nie chodziło. Jako cel numer dwa wybrałem kotar˛e osłaniajac ˛ a˛ drzwi przeciwpo˙zarowe. I znów czterech mundurowych. To ju˙z stawało si˛e nudne. Czy musieli na mój wieczór autorski przychodzi´c od razu pełna˛ obsada˛ komisariatu? Wskoczyłem na długi stół bankietowy i pognałem ku panoramicznemu oknu, wymijajac ˛ zastaw˛e stołowa˛ ze zr˛eczno´scia,˛ o która˛ si˛e nawet nie podejrzewałem. Wtórowały mi coraz intensywniejsze wrzaski spanikowanych go´sci. Zatrzymałem si˛e plecami do okna i rozejrzałem po sali. Ładna akcja! Co najmniej pół tuzina stró˙zów prawa blokowało wszystkie drzwi, drugie tyle usiłowało si˛e do mnie zbli˙zy´c. — Ju˙z lepsi od was próbowali złapa´c Jima di Griz! — ryknałem. ˛ — Lepsza s´mier´c ni˙z niewola! To ostatnie dodałem po sekundzie namysłu. Od czasu do czasu miewam po˙załowania godna˛ skłonno´sc´ do efektownych wej´sc´ i wyj´sc´ . Posłałem jeszcze Angelinie całusa. — Oto koniec sagi o Stalowym Szczurze! — dodałem głosem lektora ko´ncza˛ cego bajk˛e i skoczyłem do tyłu. Nim okrzyk zda˙ ˛zył przebrzmie´c, rozległ si˛e brz˛ek p˛ekajacego ˛ szkła, a ja wypadłem w mrok nocy. Jeszcze lecac ˛ przekr˛eciłem si˛e tak, aby wpa´sc´ do kanału ze splecionymi r˛ekami nad głowa.˛ Zanurkowałem i, nie próbujac ˛ wypłyna´ ˛c, przebyłem dobre dwadzie´scia jardów. Gdy przebiłem wreszcie powierzchni˛e wody, skrywała mnie zbawcza ciemno´sc´ , a wokół panowała cisza. Było to przyjemne zako´nczenie miłego wieczoru i przyznaj˛e, z˙ e nuciłem sobie pod nosem płynac ˛ wolnym crawlem do brzegu. Cho´c na par˛e chwil udało mi si˛e o˙zywi´c t˛e nudna˛ planet˛e i zapewni´c cz˛es´ci mieszka´nców zaj˛ecie na czas dłu˙zszy. Policja b˛edzie mogła wypisywa´c tak drogie sercu ka˙zdego urz˛edasa sa˙ ˛zniste raporty, dziennikarze cho´c nie b˛eda˛ musieli wymy´sla´c wiadomo´sci na pierwsze 6
strony, a społecze´nstwo zostanie pora˙zone wstrzasaj ˛ acymi ˛ relacjami ze specjalnej akcji sił policyjnych. Na dobra˛ spraw˛e wychodziłem na dobroczy´nc˛e tego zadupia, a nie na przest˛epc˛e. Niestety, sprawiedliwo´sc´ jest czym´s unikatowym na tym padole i liczy´c mogłem jedynie na zrozumienie najbli˙zszych. „Dwadzie´scia dwa” oznaczało numer kryjówki. Na wszelki wypadek mielis´my ich na Blodgett kilkana´scie. Ta akurat była parterowym domkiem w pewnej podejrzanej, jak na t˛e planet˛e, dzielnicy, w której moje przemoczone ubranie nie powinno budzi´c sensacji, na wszelki wypadek jednak u˙zyłem tajnego wejs´cia mieszczacego ˛ si˛e w publicznej toalecie. W samym domu mój szlak od szafy (gdzie było wej´scie) do łazienki (gdzie był prysznic) znaczyły porozrzucane sztuki garderoby. Goraca ˛ woda szybko wróciła mi ch˛ec´ do z˙ ycia. Gdy Angelina weszła normalnymi drzwiami, mokre ubranie suszyło si˛e w suszarce, a ja odziany w suche rzeczy popijałem lecznicza˛ siedemdziesi˛eciokonna˛ antygrypin˛e i zastanawiałem si˛e, czyby nie zapali´c cygara. — Efektowne wyj´scie — powiedziała od progu. — Miałem nadziej˛e, z˙ e ci si˛e spodoba — przyznałem skromnie. — Zapomniała´s zamkna´ ˛c za soba˛ drzwi. — Nie zapomniałam, kochanie — odparła, a na progu stan˛eła znana mi ju˙z dru˙zyna z tutejszego komisariatu. — I ty, Brutusie? — wrzasnałem ˛ zrywajac ˛ si˛e na nogi. — Zaraz ci wszystko wyja´sni˛e — odparła podchodzac. ˛ — Zdrada! Pogadamy o tym w odpowiednim czasie! — odwrzasnałem, ˛ rzucajac ˛ si˛e ku drzwiom awaryjnym ukrytym w boazerii. Zanim tam dotarłem, moja droga z˙ ona podstawiła mi nog˛e i runałem ˛ jak długi na dywan, a na mnie zwaliło si˛e czterech mundurowych. Na poczatek. ˛ Nast˛epni majaczyli ju˙z w sieni.
Rozdział 2 Jestem dobry w walce wr˛ecz, ale nie a˙z tak. Przeciwko sobie miałem nie tylko liczb˛e, ale i wag˛e przeciwników. Zanim udało mi si˛e znokautowa´c pierwszy kwartet, obsiedli mnie ju˙z nast˛epni. Jeden złapał za kostk˛e, inny wczepił we włosy, i tak dalej, i tak dalej. Krótko mówiac, ˛ padłem niczym chrzaszcz ˛ pod natarciem mrówek. Ledwie udało mi si˛e uwolni´c dło´n i rzuci´c Angelinie zdobyczna˛ odznak˛e. — Masz — ryknałem. ˛ — Zasłu˙zyła´s na nia! ˛ Ale nie na pamiatk˛ ˛ e! To nagroda za zdrad˛e, za gorliwa˛ współprac˛e z policja! ˛ — Urocze — stwierdziła łapiac ˛ ja˛ w locie i podchodzac ˛ bli˙zej. — A to twoja nagroda za brak zaufania do własnej z˙ ony. Z tymi słowami rabn˛ ˛ eła mnie w szcz˛ek˛e, a kopyto w r˛eku miała zawsze. — Pu´sc´ cie go — usłyszałem z oddali poprzez szum odległych galaktyk i poczułem, z˙ e faktycznie mnie puszczaja.˛ Prosto na ziemi˛e. Gdy po dłu˙zszej chwili znów zaczałem ˛ rozró˙znia´c szczegóły otoczenia, dostrzegłem, jak Angelina wr˛ecza złota˛ blach˛e znajomemu pyszałkowi w garniturze. — To jest kapitan Kretin, który dzi´s wieczorem próbował z toba˛ porozmawia´c — poinformowała mnie lodowatym tonem. — Gotów jeste´s posłucha´c go w ko´ncu? Wymamrotałem co´s ogólnie niezrozumiałego i czołganiem przez pełzanie dotarłem do najbli˙zszego krzesła. Wdrapałem si˛e na nie i trzymajac ˛ si˛e za szcz˛ek˛e doszedłem do wniosku, z˙ e posiadanie z˙ ony nie zawsze jest miłym do´swiadczeniem. — Jak ju˙z wyja´sniłem pa´nskiej mał˙zonce, mister di Griz, chcieliby´smy jedynie prosi´c pana o pomoc w s´ledztwie — odezwał si˛e, znacznie uprzejmiej ni˙z za pierwszym razem, kapitan o d´zwi˛ecznym nazwisku. — Znale´zli´smy zamordowanego człowie. . . — To nie ja! Nie było mnie w tym czasie w mie´scie! Z˙ adam ˛ adwokata. . . — Kochanie! Posłuchaj tego miłego policjanta — przerwała mi z naciskiem Angelina, a sposób, w jaki powiedziała „kochanie” skutecznie przyprawił o parali˙z moje struny głosowe. Z do´swiadczenia wiedziałem, z˙ e sprowokowana, Angelina zdolna jest do wszystkiego. Teraz wła´snie wygladała ˛ na sprowokowana.˛
8
— Nie zrozumiał mnie pan. — Kretin skorzystał z chwili ciszy. — Nikt pana nie oskar˙za o morderstwo, chcieli´smy jedynie prosi´c o pomoc w rozwiazaniu ˛ owej zagadki. To pierwsze zabójstwo, jakie mamy na Blodgett od stu trzynastu lat i, z˙ e tak powiem, brak nam do´swiadczenia w tak powa˙znych sprawach. Rozumowanie było logicznie spójne i trudno mu było co´s zarzuci´c. Kretin wyjał ˛ z kieszeni notes i ciagn ˛ ał ˛ monotonnym głosem. — Dzi´s, około trzynastej, otrzymali´smy meldunek o zamieszaniu w dzielnicy Zaytown, niedaleko od domu, który pa´nstwo wynajmujecie. Zgodnie z zeznaniami s´wiadków, z miejsca przest˛epstwa zbiegło trzech m˛ez˙ czyzn, a policja odnalazła pchni˛eta˛ kilkakrotnie no˙zem ofiar˛e, która zmarła nie odzyskujac ˛ przytomno´sci. M˛ez˙ czyzna nie miał portfela ani z˙ adnego identyfikatora, mordercy za´s opró˙znili mu dokładnie kieszenie. Jednak˙ze w trakcie sekcji znaleziono w jego ustach ten oto kawałek papieru. — Podał mi noszac ˛ a˛ s´lady zmi˛ecia kartk˛e, na której ko´slawo wypisano: ˙ ZÓR ˙ ZDALOFY ZD — Orłem w ortografii to on nie był — mruknałem, ˛ nadal otumaniony po „nagrodzie” Angeliny. — Genialna spostrzegawczo´sc´ — warkn˛eła zagladaj ˛ ac ˛ mi przez rami˛e. — Przyj˛eli´smy robocza˛ teori˛e, z˙ e ofiara próbowała si˛e z panem skontaktowa´c i połkn˛eła, albo raczej próbowała połkna´ ˛c, owa˛ kartk˛e, by ukry´c jej istnienie przed atakujacymi ˛ — ciagn ˛ ał ˛ oficer nie zra˙zony nasza˛ uprzejmo´scia.˛ — Oto jego zdj˛ecie. Chcieliby´smy ustali´c w pierwszej kolejno´sci to˙zsamo´sc´ zabitego. Podał mi kolorowy kartonik. Całym wysiłkiem woli zogniskowałem spojrzenie na udanym nawet hologramie. Wszystko na nic. Nie znałem faceta. — To ciekawa historia — stwierdziłem uprzejmie — ale pierwszy raz widz˛e go na oczy. Nie bardzo chcieli mi wierzy´c, nie mieli jednak wyboru. Przekonani najwyra´zniej, i˙z ł˙ze˛ w z˙ ywe oczy, zadali jeszcze cała˛ seri˛e bezsensownych pyta´n (otrzymujac ˛ w zamian kilka równie bezsensownych odpowiedzi) i wyszli, wynoszac ˛ ze soba˛ trzech kumpli, którzy nie odzyskali jeszcze przytomno´sci. Ja za´s skierowałem si˛e do barku, by przyrzadzi´ ˛ c jaki´s rozsadny ˛ napitek. Nale˙zał mi si˛e. Gdy odwróciłem si˛e ze szklaneczkami w dłoniach, o cal od z´ renicy mojego lewego oka dostrzegłem koniec ostrza do´sc´ długiego i nieprzyjemnie wygladaj ˛ acego ˛ kuchennego no˙za. — Przejd´zmy do rzeczy — oznajmiła z u´smiechem (nadal lodowatym) Angelina. — Co miałe´s dokładnie na my´sli nazywajac ˛ moje post˛epowanie zdrada? ˛ — Kochanie! — sapnałem ˛ dajac ˛ krok w tył i opierajac ˛ si˛e o kontuar. Nó˙z przesunał ˛ si˛e płynnie, nadal pozostajac ˛ jednak w bezpo´srednim sasiedz˛ ´ twie mojego oka. Sciekajace ˛ po plecach krople zimnego potu dodały mi elokwencji. 9
— Gdy zjawiła´s si˛e z policja,˛ pomy´slałem, z˙ e zmuszono ci˛e do współpracy. Nazwałem ci˛e zdrajczynia,˛ by´s miała alibi. Znasz mnie przecie˙z. Czy sadzisz, ˛ z˙ e ˙ zrobiłem to w innym celu, ni˙z ochronienie ciebie na naprawd˛e tak uwa˙zam? Ze wypadek mojego aresztowania? — Och, Jim! — Nó˙z (na szcz˛es´cie) wypadł jej z dłoni i obj˛eła mnie, ja za´s zostałem zmuszony do rozpaczliwej z˙ onglerki szkłem, by nie zmarnowa´c drinków na jej plecach. — No, tak ju˙z lepiej — wysapałem, z trudem łapiac ˛ powietrze po długim i goracym ˛ pocałunku. — Drobne nieporozumienie. Chod´z, napijemy si˛e i zastanowimy, o co tu biega. — Powiedziałe´s im prawd˛e? Rzeczywi´scie nie widziałe´s nigdy tego go´scia? — Wiem, z˙ e po raz pierwszy złamałem własna˛ zasad˛e, ale faktycznie powiedziałem im prawd˛e, co i tak w niczym im nie pomogło. Nigdy dotad ˛ nie widziałem jegomo´scia. — Wobec tego trzeba si˛e dowiedzie´c, kto to jest, a raczej kim był — oznajmiła, wyciagaj ˛ ac ˛ hologram zza oparcia kanapy. — Zabrałam go Kretinowi, gdy si˛e z˙ egnał. To sprawa Korpusu, a nie lokalnej policji. Zaraz skontaktuj˛e si˛e z tutejszym agentem. Naturalnie miała racj˛e, sprawa bez dwóch zda´n musiała si˛ega´c poza Blodgett. Prowincjonalna nuda jak nic sprzyja rozwojowi biurokracji i to tej najgorszej, nader uporzadkowanej. ˛ Skoro tutejsza policja nie potrafiła zidentyfikowa´c ofiary, nale˙zało zwróci´c si˛e do legendarnego i nadrz˛ednego wobec policji wszystkich planet organu, znanego jako Korpus Specjalny. Ja za´s byłem najwa˙zniejszym członkiem tej organizacji. — Potrzebujemy wi˛ecej danych ni˙z tylko to — stwierdziłem, oddajac ˛ jej hologram. — Umów si˛e tu z agentem, a ja wróc˛e za godzin˛e ze wszystkim, co znajd˛e. Kostnica miejska mie´sciła si˛e niedaleko (co mówiło wiele o reputacji dzielnicy) i była naturalnie tak licho zabezpieczona, z˙ e niemal nie zwalniajac ˛ kroku otworzyłem wytrychem tylne drzwi i wszedłem do s´rodka. Obdukcja nic nie dała, spodziewałem si˛e tego zreszta.˛ To był naprawd˛e dobry hologram. W kilkana´scie sekund pobrałem próbki skóry, włosów i brudu spod paznokci. Potem odszukałem odzie˙z denata i zebrałem drobiny pyłu z podeszew butów. Odło˙zyłem wszystko na miejsce i wyszedłem ta˛ sama˛ droga,˛ nie wzbudzajac ˛ niczyjego zainteresowania. Do domu wróciłem przez frontowe drzwi w chwili, gdy agent Korpusu wchodził przez szaf˛e. — Ładna dzi´s pogoda, mister di Griz — powitał mnie, zamykajac ˛ drzwi mebla. — Na Blodgett zawsze jest ładnie, dlatego mam do´sc´ tego miejsca. Kiedy idzie nast˛epna przesyłka do sztabu? — Za kilka godzin. Normalna cotygodniowa poczta, sam ja˛ zawo˙ze˛ .
10
— Doskonale. Przy okazji we´zmiesz ten pojemnik z próbkami i przeka˙zesz go chłopcom w laboratorium. Tu masz zdj˛ecie zgasłego. Chc˛e wiedzie´c, kto to był, skad ˛ pochodził i tak dalej. Cokolwiek znajda.˛ No i jeszcze wszystko o miejscu jego pochodzenia, ale to ju˙z nie z laboratorium. Facet mnie szukał, ja za´s go nie znam i bardzo mnie ciekawi, kogo i dlaczego nagle tak zainteresowałem. *
*
*
Odpowied´z przyszła w rekordowym tempie. Ju˙z po trzech minutach gong przy drzwiach naszego oficjalnego mieszkania oznajmił go´scia, którym był wierny Charlie. Wpu´sciłem go i si˛egnałem ˛ po zabezpieczony hermetycznie pojemnik. Ku memu zdumieniu, kurier cofnał ˛ si˛e, przygryzajac ˛ nerwowo dolna˛ warg˛e. Warkna˛ łem ostrzegawczo i biedak omal nie zemdlał. — Dostałem rozkazy, mister di Griz. . . — wyjakał ˛ pospiesznie. — Osobi´scie od samego Inskippa. . . — I có˙z ta stara pierdoła kazała ci przekaza´c? ˙ sfałszował pan czeki i pobrał z tajnego konta Korpusu siedemdziesiat — Ze ˛ pi˛ec´ tysi˛ecy kredytów, które najpierw musi pan zwróci´c! I z˙ e bez tego nie udzieli z˙ adnych informacji nie rokujacemu ˛ szans na reedukacj˛e łobuzowi, który. . . — Jak powiedziałe´s? — spytałem robiac ˛ krok do przodu. — To nie ja! — pisnał ˛ rozpaczliwie, odskakujac. ˛ — To Inskipp! Ja tylko cytuj˛e jego słowa, tak jak mi kazał! — Posła´ncy przynoszacy ˛ złe wie´sci maja˛ do mnie pecha — oznajmiłem mu chłodno, ale zanim mogłem wprowadzi´c słowa w czyn, pojawiła si˛e nagle pomi˛edzy nami Angelina. — Tu jest czek na pieniadze, ˛ które po˙zyczyli´smy z konta, co było zreszta˛ spowodowane pomyłka˛ w naliczeniu wysoko´sci naszych poborów — powiedziała spokojnie, podajac ˛ mu czek. — Teraz wszystko w porzadku? ˛ — Jasne! Sam czasem tak robi˛e — przyznał pospiesznie Charlie i czym pr˛edzej dał jej pojemnik. — Gdyby pani była uprzejma odda´c to m˛ez˙ owi, to ja ju˙z pójd˛e. Mam jeszcze sporo zaj˛ec´ . Do zobaczenia. Czym pr˛edzej wycofał si˛e ocierajac ˛ r˛ekawem pot z czoła, a ja odebrałem pojemnik od Angeliny, ignorujac ˛ jej w´sciekłe spojrzenia. Przyło˙zyłem kciuk do zamka i pojemnik otworzył si˛e ukazujac ˛ ekranik, z którego w´sciekle spojrzała na mnie znana g˛eba. Gdyby Angelina nie przechwyciła baga˙zu, niechybnie rab˛ nałby ˛ o podłog˛e. Dzi˛eki przytomno´sci jej umysłu cało´sc´ rychło wyladowała ˛ na stole i Inskipp mógł wreszcie zabra´c głos. Wykrzywiał si˛e przy tym szkaradnie i potrzasał ˛ jakim´s s´wistkiem. — Do cholery, przesta´n kra´sc´ fors˛e organizacji, di Griz! Dajesz zły przykład innym. Oddałe´s ostatnia˛ kwot˛e, wi˛ec masz okazj˛e mnie posłucha´c, ale zapami˛etaj 11
sobie na przyszło´sc´ , z˙ e gdyby nie nasze zainteresowanie Paraiso-Aqui, to fig˛e by´s dostał, a nie informacje! — Czym? — spytałem zapominajac, ˛ z˙ e to nagranie. — Teraz jak ci˛e znam zadałe´s pewnie głupie pytanie w stylu „czym” albo „co to jest” — u´smiechn˛eło si˛e szeroko zło´sliwe oblicze Inskippa. — Wi˛ec ci powiem: to ojczysta planeta go´scia, który tak ci˛e interesuje. Co wi˛ecej: chc˛e, z˙ eby´s tam poleciał i dokładnie sobie t˛e ojczyzn˛e obejrzał, a potem natychmiast si˛e u mnie zameldował. Jak przeczytasz dokumenty w pojemniku, to od razu zrozumiesz, dlaczego nas ta planeta interesuje. Ekranik pociemniał i zjechał w dół, a zamek w dnie pojemnika zazgrzytał i odskoczył. Naszym oczom ukazała si˛e wypchana koperta. — Ciekawe — mruknałem ˛ przegladaj ˛ ac ˛ jej zawarto´sc´ . — Coraz ciekawsze. . . — A to dlaczego? — zainteresowała si˛e Angelina. — Bo nie do´sc´ , z˙ e nie znam człowieka, który zginał ˛ próbujac ˛ si˛e ze mna˛ skontaktowa´c, to w dodatku nic nie wiem o s´wiecie, z którego pochodzi. — Có˙z. . . wypadałoby zmieni´c ten stan rzeczy, prawda? — Te˙z racja. Wyjatkowo ˛ zamierzam dokładnie wypełni´c instrukcj˛e Inskippa. Tym razem interesuje nas dokładnie to samo, czyli informacje o tej tajemniczej planecie. U´smiechn˛eli´smy si˛e do siebie doskonale wiedzac, ˛ z˙ e nuda i lenistwo dobiegły ko´nca. Zaczynało si˛e co´s nadzwyczaj ciekawego, cho´c z˙ adne z nas nie wiedziało dokładnie, co wła´sciwie nas czeka.
Rozdział 3 Prospekt reklamowy był ci˛ez˙ ki i ciepły w dotyku, a napis na okładce s´wiecił pełnym samozadowolenia blaskiem. — Przybad´ ˛ z do słonecznej doskonało´sci wakacyjnego s´wiata Paraiso-Aqui — przeczytałem na głos. — Paraiso-Aqui zostało zasiedlone w trakcie pierwszego etapu galaktycznej ekspansji i dopiero niedawno odkryto je ponownie. Godne uwagi z powodu hołdowania najbardziej skorumpowanej formie rzadów ˛ w znanej galaktyce — zacytowała Angelina, przegladaj ˛ ac ˛ cie´nsza˛ ni˙z folder i oprawna˛ w czer´n ksia˙ ˛zeczk˛e. — Łagodnie okre´slajac ˛ mamy tu do czynienia z niejaka˛ rozbie˙zno´scia˛ zda´n — stwierdziłem, zacierajac ˛ r˛ece. — Bulionu, sir? — spytał robot-steward, kłaniajac ˛ si˛e w pas. — To si˛e nie nadaje nawet do kapieli, ˛ ty cybernetyczny palancie. Ale mo˙zesz poda´c alteria´nski Panther Sweat on the rocks. Albo lepiej dwa. . . — Jeden — poprawiła mnie Angelina. — Dla mnie bulion. — Tak jest, madam. Doskonały wybór. Jestem zaszczycony — zagulgotał ten kretyn anodowy s´liniac ˛ si˛e i rado´sci i zacierajac ˛ łapki. Na moje nieszcz˛es´cie oddalił si˛e zbyt szybko, abym mógł go kopna´ ˛c. Nienawidziłem go goraco ˛ i serdecznie, podobnie jak bandy rozszczebiotanych turystów zebranych w hallu i całego kapiacego ˛ od bezgu´scia i obłudy statku pasa˙zerskiego obsługujacego ˛ Luksusowa˛ Tur˛e po Rajskiej Planecie. Bo tak si˛e nazywała ta krety´nska wycieczka. Tury´sci nie do´sc´ z˙ e byli rozszczebiotani i głupi, to jeszcze ´ atki; wystrojeni jak diabeł na Zielone Swi ˛ od krótkiego nawet spojrzenia bolały nie tylko oczy, ale i z˛eby. — Kochanie, jeste´smy ubrani dokładnie w ten sam sposób — zwróciła mi uwag˛e Angelina; najwidoczniej cholera tak mnie poniosła, z˙ e powiedziałem głos´no, co my´sl˛e. Owszem, miała racj˛e: ubrany byłem w jasnozielona˛ koszul˛e z krótkimi r˛ekawami, ozdobiona˛ wielkimi purpurowo˙zółtymi kwiatkami oraz fioletowe szorty w takie˙z same kwiatki, tyle z˙ e pomara´nczowoczarne. Angelina miała na sobie komplecik z gatunku „szał daltonisty”, cho´c przyzna´c nale˙zało, z˙ e upiorny strój wygladał ˛ na niej znacznie lepiej ni˙z na mnie. Na dobitk˛e włosy mieli´smy zrobione 13
według najnowszej wakacyjnej mody, czyli złote loczki z zielonymi ko´ncówkami. Czułbym si˛e jak sko´nczony kretyn, gdyby nie jeden drobiazg: wszyscy tutejsi tury´sci odziani byli równie obrzydliwie. Przebranie było doskonałe, ale ile ono mnie kosztowało! Widok mojego odbicia w lustrze przyprawiał mnie o niestrawno´sc´ . Otworzyłem folder na chybił trafił, by zaja´ ˛c czym´s buntujace ˛ si˛e poczucie dobrego smaku. Ujrzałem, jak barwna fotografia złotej pla˙zy nagle o˙zyła. Fale ze słyszalnym pluskiem uderzały łagodnie o brzeg, a powietrze wypełnił rze´ski aromat morza. — Szcz˛es´liwi mieszka´ncy sp˛edzaja˛ rado´snie i beztrosko czas na zabawach w´sród dojrzałych owoców i łagodnych ryb. — Co za idiota to pisał?! — Mieszka´ncy z˙ yja˛ w warunkach przypominajacych ˛ niewolnictwo, a z˙ ebractwo i epidemie sa˛ na porzadku ˛ dziennym — dodała cicho Angelina konsultujac ˛ si˛e z czarna˛ ksia˙ ˛zeczka.˛ — Rzadz ˛ acy ˛ od lat dyktator sprawuje władz˛e absolutna.˛ — Trzydzie´sci minut do ladowania! ˛ — oznajmiły szeptem gło´sniki, wywołujac ˛ nagłe o˙zywienie pyskatych ponad miar˛e pasa˙zerów. Z du˙za˛ satysfakcja˛ posłałem broszur˛e do atomowego spopielacza, gdzie ku mojej satysfakcji zmieniła si˛e w dym, a Angelina zrobiła to samo, cho´c bez podobnej rado´sci, z raportem Korpusu, gdy˙z nim była wła´snie owa czarna ksia˙ ˛zeczka. Powodowała nia˛ konieczno´sc´ : gdyby znaleziono owa˛ publikacj˛e w naszych baga˙zach, nie mieliby´smy okazji obejrze´c ani cala kwadratowego planety. — Có˙z, sami zobaczymy jak to wyglada ˛ — mruknałem, ˛ odbierajac ˛ od robota drinki. — O´swiadczani ci, z˙ e poza wszystkim, nadal jeste´smy na wakacjach, i b˛edziesz si˛e dobrze bawił. B˛edziesz si˛e bawił jak cholera, cho´cbym miała zmusi´c ci˛e do tego torturami — u´smiechn˛eła si˛e słodko Angelina. — Traktuj to jako drugi miesiac ˛ miodowy. . . zaraz, nie drugi tylko pierwszy! Nigdy nie mieli´smy uczciwego miesiaca ˛ miodowego! — Nie za pó´zno troch˛e? Jakkolwiek by nie było, bli´zniaki maja˛ prawie dwudziestk˛e na karkach. . . — Czy chcesz przez to powiedzie´c, z˙ e jestem ju˙z stara, brzydka i zrz˛edliwa? — spytała z uraza˛ w głosie. Z wra˙zenia upu´sciłem drinka, który wypalił solidna˛ dziur˛e w dywanie, i padłem na kolana. Autentycznie zrobiło mi si˛e jej z˙ al, tym bardziej z˙ e wcale nie my´slałem tak, jak sugerowała. ´ — Swiatło mego z˙ ycia! Jeste´s coraz pi˛ekniejsza i nie pieprz, prosz˛e, bez sensu! — zawołałem, zyskujac ˛ aplauz najbli˙zej zebranych i pełen zadowolenia u´smiech Angeliny. — Tak ju˙z lepiej. I pami˛etaj: małe wakacje od przest˛epstwa przydadza˛ si˛e nam obojgu!
14
*
*
*
Wyladowali´ ˛ smy. Przez otwarta˛ s´luz˛e napłyn˛eło do wn˛etrza statku ciepłe powietrze niosace ˛ tony słodkiej muzyki. Powiesiłem na szyi kamer˛e, nało˙zyłem okulary przeciwsłoneczne, ujałem ˛ dło´n Angeliny i dołaczyłem ˛ do przepełnionego szcz˛es´liwo´scia˛ zbiegowiska. Angelin˛e zaraziła ich wesoło´sc´ , mnie nie, ale mruczałem co´s pod nosem i szczerzyłem z˛eby, z˙ eby nie rzuca´c si˛e w oczy. Łypałem natomiast podejrzliwie wokół, a to, co widziałem coraz mniej mi si˛e podobało. Wszystko zgadzało si˛e co do joty z broszura˛ reklamowa,˛ a takie rzeczy po prostu na s´wiecie nie istnieja.˛ Port kosmiczny usytuowany był na brzegu morza, dzi˛eki czemu powietrze było orze´zwiajace ˛ i ciepłe równocze´snie. Sło´nce s´wieciło niczym na hologramie reklamowym, a zgrabne dziewcz˛eta z gołymi biustami witały turystów wie´ncami kwiatów i buteleczkami jakiego´s złocistego alkoholu. Butelk˛e schowałem, kwiatki powachałem ˛ i starałem si˛e nie wybałusza´c oczu na panienki. Z do´swiadczenia wiedziałem, jak dalece si˛ega zazdro´sc´ Angeliny. Cało´sc´ była tak sprawnie zorganizowana, z˙ e w ciagu ˛ kilku minut poproszono nas do odprawy paszportowej. Urz˛ednik był równie s´niady i u´smiechni˛ety co panienki, ale w odró˙znieniu od nich miał na sobie koszul˛e, pewnie by podkre´sli´c wag˛e swojego stanowiska. — Bonvenu al Paraiso-Aqui — powitał nas wyciagaj ˛ ac ˛ r˛ek˛e po dokumenty. — Viajpasportaj, mipetas. — A wi˛ec znacie tu esperanto — ucieszyłem si˛e podajac ˛ mu galaktyczna˛ kart˛e to˙zsamo´sci. Fałszywa˛ naturalnie. — Nie wszyscy — odparł wrzucajac ˛ ja˛ do maszyny. — Naszym j˛ezykiem jest pi˛ekny espanol, ale wszyscy, z którymi si˛e zetkniecie, b˛eda˛ znali esperanto. Gadajac ˛ tak, patrzył na ekranik ko´ncówki komputera, który oczywi´scie nie wy´swietlił mu nic wi˛ecej ni˙z spreparowane kłamstwa tyczace ˛ mojej osoby. Oddał mi kart˛e i wskazał na obwieszona˛ gadgetami kamer˛e na mojej szyi. — To faktycznie tak dobry sprz˛et? — Powinien by´c, bo kosztował mnie wi˛ecej kredytów, ni˙z widzisz w ciagu ˛ roku. Mog˛e si˛e o to zało˙zy´c, he, he. — H˛e, h˛e — zarechotał nieszczerze. — Mog˛e ja˛ obejrze´c? — Po co? — Mamy do´sc´ s´cisłe przepisy odno´snie sprz˛etu fotograficznego. — A czemu? — zagrałem durnia. — Macie co´s do ukrycia? Teraz u´smiech stał si˛e w stu procentach sztuczny, palce dziwnie mu zadygotały, ale nie wypadł z roli. Wobec czego te˙z si˛e szeroko u´smiechnałem ˛ i podałem mu kamer˛e ze słowami. — Tylko ostro˙znie, bo to delikatne urzadzenie. ˛ Złapał ja˛ i tylna s´cianka urza˛ dzenia odskoczyła. Sam ja˛ oblu´zniłem. Z wn˛etrza wypadła szpula filmu, dajac ˛ mi jednocze´snie idealny pretekst, by odebra´c cacko urz˛edasowi. 15
— No i co´s pan zrobił najlepszego? — j˛eknałem. ˛ — A mówiłem, z˙ eby´s uwaz˙ ał, niezdaro! Cały film ze statku diabli wzi˛eli. Ignorujac ˛ przeprosiny zebrałem film i z godno´scia˛ (oraz z z˙ ona) ˛ minałem ˛ go, zmierzajac ˛ ku wyj´sciu. Zgodnie z planem. Film pow˛edrował do kosza, a my na zewnatrz. ˛ Baga˙z, jak i nasze osoby, był całkowicie czysty. Wszystko co potrzebne, ukryłem w kamerze, która mogła nie tylko filmowa´c, ale równie˙z robi´c cała˛ mas˛e nielegalnych na tej planecie rzeczy. Dzionek zaczał ˛ si˛e nie´zle. — Bo˙ze, spójrz na to! — pisn˛eła Angelina dołaczaj ˛ ac ˛ do chóru radosnych zawodze´n w stylu: — Czy sa˛ niebezpieczne? albo — Co to jest? Ledwie udało nam si˛e wydosta´c. — Panie i panowie, poprosz˛e o uwag˛e — rozległ si˛e głos wbitego w liberi˛e przewodnika. — Nazywam si˛e Jorge i jestem waszym przedstawicielem turystycznym. Je´sli macie jakie´s pytania, to prosz˛e zwraca´c si˛e z nimi do mnie. Teraz odpowiem na pytanie, które, jak wiem, wszyscy sobie zadajecie: te miłe i łagodne zwierz˛eta zaprz˛ez˙ one do wozów zwane sa˛ w naszym j˛ezyku caballos. Ich historia zagin˛eła w pomroce dziejów, ale wierzy si˛e, z˙ e przybyły one wraz z pierwszymi kolonistami z legendarnej planety zwanej Ziemia˛ lub Brudem i b˛edacej ˛ kolebka˛ ludzko´sci. Sa˛ naszymi przyjaciółmi, bez protestu ciagn ˛ acymi ˛ wozy i pozwalaja˛ cymi si˛e dosiada´c. Teraz zawioza˛ nas do hotelu. Caballos i drewniane wozy były najniewygodniejszym s´rodkiem transportu, z jakim miałem pecha zetkna´ ˛c si˛e w z˙ yciu. Poza tym nie były to z˙ adne caballos tylko normalne konie, jakich na Ziemi biegało pełno i która była faktycznym, a nie mitycznym domem rodu ludzkiego, o czym naocznie i namacalnie miałem okazj˛e si˛e przekona´c podczas tyle nagłej, co niespodziewanej podró˙zy za pomoca˛ timehelixu2 . Naturalnie wiadomo´sci owe pozostawiłem dla siebie, a towarzystwo, pomimo niewygód, bawiło si˛e s´wietnie, cho´c niewybrednie i wrzaskliwie. Zaczynałem czu´c si˛e jak piate ˛ koło u wozu. Próbujac ˛ dostosowa´c si˛e do od´swi˛etnego nastroju przypomniałem sobie buteleczk˛e bursztynowego płynu otrzymana˛ przy powitaniu i postanowiłem zaryzykowa´c, cho´c przewidywałem, z˙ e mo˙ze mie´c to tragiczne skutki. Mam umow˛e z z˙ oładkiem, ˛ z˙ e on si˛e dobrze sprawuje, a ja nie przeprowadzam na nim eksperymentów. Próba picia lokalnego specjału, najpewniej opartego na zgniłych owocach i starych skarpetkach, mogła by´c uznana wyłacznie ˛ za eksperyment. Z determinacja˛ odkorkowałem flaszk˛e i wysuszyłem ja˛ jednym, solidnym łykiem. Prawie mi głos odebrało. 2
Patrz „Stalowy Szczur ocala s´wiat” (przyp. tłum.)
16
— Hej! — zawołałem do Jorge siedzacego ˛ na jednym z cugantów, co było jeszcze gorsza˛ forma˛ jazdy ni˙z ta, której ja do´swiadczałem. — Co to jest? Płynne sło´nce? Doskonały alkohol. — Miło mi, z˙ e smakuje. Wyrabiane jest ze sfermentowanego soku cana, a nazywa si˛e ron. ´ — Swietny wynalazek! Ma tylko jedna˛ wad˛e: podawany jest w zbyt małych opakowaniach. — To zale˙zy jak si˛e trafi — roze´smiał si˛e i z juków przy siodle wyciagn ˛ ał ˛ butelczyn˛e rozsadniejszych ˛ rozmiarów. — Jak ja ci si˛e odwdzi˛ecz˛e? — spytałem retorycznie, wyłuskujac ˛ mu ja˛ z gars´ci. — Bez trudu: dopisana do rachunku — zachichotał Jorge i pogalopował na czoło kolumny. — Chyba nie zamierzasz si˛e sku´c o tak wczesnej porze? — upewniła si˛e Angelina, gdy z westchnieniem opu´sciłem na wpół opró˙zniona˛ butelk˛e. — Skad˙ ˛ ze znowu! Po prostu dostosowuj˛e si˛e do wakacyjnego nastroju. Przyłaczysz ˛ si˛e? — Pó´zniej, chwilowo podziwiam widoki. Faktycznie było co podziwia´c — droga biegła serpentynami przez nadmorskie pola, za którymi pobłyskiwały pla˙ze i woda. Sielanka jak cholera! Tylko gdzie tubylcy? Poza Jorge i wo´znicami nie było wokół nikogo. Faktycznie wszyscy, których spotkamy b˛eda˛ znali esperanto! — Hej! Spójrzcie tu! — wrzasnał ˛ nagle jeden z turystów, gdy pokonali´smy kolejny zakr˛et. — Czy oni nie wygladaj ˛ a˛ wspaniale? Grupa kobiet i m˛ez˙ czyzn długimi no˙zami s´cinała na polu przy drodze wysokie zielone ro´sliny. Jak dla mnie, to nie było w nich nic wspaniałego, i to pomimo skierowanych w nasza˛ stron˛e u´smiechów. Wygladali ˛ na zm˛eczonych, wyczerpanych i skapanych ˛ we własnym pocie. Z lekkim u´smiechem uniosłem kamer˛e nastawiona˛ na pojedyncze zdj˛ecie i nacisnałem ˛ migawk˛e. Słyszac ˛ jej trzask nasz wo´znica odwrócił si˛e na ko´zle, wi˛ec te˙z go sfotografowałem. Przez sekund˛e wygladał, ˛ jakby miał ochot˛e mnie zdzieli´c batem, ale opanował si˛e i wyszczerzył z˛eby w oficjalnym u´smiechu. — Prosz˛e oszcz˛edza´c film na nasze pi˛ekne ogrody i zabytki — poradził. — Mam du˙zo filmów — zapewniłem go rado´snie. — A co? Nie wolno fotografowa´c ludzi pracujacych ˛ w polu? — Oczywi´scie, z˙ e wolno, ale to nieciekawe. — Te˙z my´sl˛e, z˙ e im si˛e to nie podoba. Wygladali ˛ na zm˛eczonych. Ile godzin dziennie pracuja? ˛ — Poj˛ecia nie mam — odparł zmieszany. — A ile zarabiaja? ˛
17
To pytanie zadałem ju˙z jego plecom, gdy˙z nagle skupił si˛e na powo˙zeniu. Pu´sciłem oko do Angeliny, która w odpowiedzi skin˛eła mi głowa.˛ — My´sl˛e, z˙ e teraz spróbuj˛e, jak smakuje ron — stwierdziła. *
*
*
Hotel był faktycznie luksusowy, a pokoje wygodne. W ka˙zdym czekał baga˙z (bez dwóch zda´n dokładnie przeszukany), wi˛ec zostawiłem Angelin˛e, by go rozpakowała. Wi˛ekszo´sc´ wycieczki stanowili m˛escy szowini´sci, wobec czego nie nale˙zało si˛e wyró˙znia´c. — Jak sko´nczysz, to zejd´z na dół, słonko — rzuciłem, zamykajac ˛ szybko drzwi, by nie dosta´c kapciem. Angelina nie pasowała do roli kury domowej i łatwo mogła wypa´sc´ z ram konwenansu. Zajrzałem do baru, zatrzymałem si˛e przy basenie, gdzie opalało si˛e kilka atrakcyjnych nudystek i w ostatniej chwili przypomniałem sobie, z˙ e jestem z˙ onaty. Ju˙z miałem ochot˛e zrobi´c im kilka artystycznych zdj˛ec´ , jednak w por˛e u´swiadomiłem sobie, jakiej klasy awantura by wybuchła, gdyby Angelina kiedykolwiek znalazła te zdj˛ecia. W ko´ncu trafiłem do hotelowego sklepu z pamiatkami ˛ i tu mnie trafiło. By´c mo˙ze nie jestem wybitnym koneserem dzieł sztuki, ale tandeta i bezgu´scie zawsze doprowadzały mnie do szału. Tu było tego a˙z w nadmiarze: stateczki z pozlepianych krzywo muszli, wyrzezane w drewnie opałowym jelenie na rykowisku, krzyz˙ yki z „akrobata” ˛ ze sraczkowatego plastiku czy czapki i koszulki z inspirujacymi ˛ ´ ´ TAK TRZYMAC! napisami w stylu: POCAŁUJ MNIE, UCZUCIOWY DUREN! ˙ WIEM, ZE NA MNIE PATRZYSZ. I inne takie. Z trudem opanowałem dreszcze i przeszedłem do kartek pocztowych i przewodników. Te miały chocia˙z naturalne kolory. Przegladałem ˛ wła´snie przewodniki, gdy mi˛ekki głos szepnał ˛ mi do ucha: — Mog˛e w czym´s pomóc? Szerokie usta, du˙ze migdałowe oczy, pełna figura o złocistej karnacji. . . — Oczywi´scie, z˙ e mo˙zesz! — ucieszyłem si˛e i otrze´zwiałem. Nie z Angelina na tej samej planecie! — Chciałbym. . . przewodnik. — Mamy wiele doskonałych przewodników. Jaki´s konkretny? — Tak, histori˛e Paraiso-Aqui. Tylko nie jakie´s propagandowe bzdury dla turystów, ale co´s prawdziwego. Macie tu co´s takiego? Przewierciła mnie powłóczystym i stalowym jednocze´snie spojrzeniem, po czym odwróciła si˛e w stron˛e regału, by po kilku sekundach powróci´c z gruba˛ ksia˙ ˛zka˛ w r˛eku. — Sadz˛ ˛ e, z˙ e tu znajdzie pan to, czego pan szuka — powiedziała i powoli odeszła. 18
Z trudem oderwałem wzrok od jej kuszaco ˛ falujacych ˛ bioder i skoncentrowałem go na trzymanej w r˛eku ksia˙ ˛zce. Miała tytuł „Socjalna i Ekonomiczna Histo´ ria Paraiso-Aqui”. Slicznie. Przewertowałem ja˛ i natychmiast znalazłem wsuni˛eta˛ pomi˛edzy strony karteczk˛e z wydrukowanym na czerwono tekstem: ˙ A! UWAGA! NIE DAJ SIE˛ ZŁAPAC´ Z TA˛ KSIA˛ZK ˛ Nagły cie´n padł na kartk˛e tote˙z zamknałem ˛ ksia˙ ˛zk˛e i spojrzałem w gór˛e. Jaki´s osiłek sterczał obok, u´smiechajac ˛ si˛e fałszywie. — Chciałbym t˛e ksia˙ ˛zk˛e — oznajmił, wyciagaj ˛ ac ˛ łapsko. — A po co panu moja ksia˙ ˛zka? — zdumiałem si˛e, najuczciwiej jak potrafiłem. Był standardowym przykładem tajniaka. Nic, tylko wymalowa´c mu na czole GLINA i umie´sci´c w podr˛eczniku. Jak galaktyka długa i szeroka, te typki były zawsze takie same. — To nie twoja sprawa — najwyra´zniej sko´nczył mu si˛e zapas dobrego wychowania albo był tylko na pierwszej lekcji z tego przedmiotu. — Dawaj! — Nie! — cofnałem ˛ si˛e udajac ˛ strach. Z zimnym u´smieszkiem satysfakcji si˛egnał, ˛ by mi ja˛ odebra´c. Nareszcie zacz˛eły si˛e moje wakacje!
Rozdział 4 Pozwoliłem, z˙ eby złapał ksia˙ ˛zk˛e oburacz, ˛ zanim chwyciłem go za nos i solidnie pociagn ˛ ałem. ˛ Z czystego sadyzmu, przyznaje. Ryknał ˛ w´sciekle, odsłaniajac ˛ marzenie ka˙zdego poczatkuj ˛ acego ˛ dentysty: klient na wiele lat. Po czym niespodziewanie zamknał ˛ g˛eb˛e. . . oraz oczy i zwalił si˛e ci˛ez˙ ko na ziemi˛e. Wielokrotnie dowiedziona˛ prawda˛ jest, i˙z celny cios w splot słoneczny, zadany nie pi˛es´cia,˛ ale palcem, powoduje natychmiastowa˛ utrat˛e przytomno´sci. Odwróciłem si˛e na pi˛ecie i stwierdziłem, z˙ e s´wiadkiem mego drobnego sukcesu był jeden z tubylców w hotelowej liberii. Stał teraz przede mna˛ z otwarta˛ z podziwu g˛eba˛ i wytrzeszczonymi oczami. — Musiał by´c bardzo zm˛eczony, z˙ e tak nagle zasnał ˛ — powiedziałem. — Ta planeta faktycznie sprzyja odpoczynkowi. Chciałbym kupi´c t˛e ksia˙ ˛zk˛e. Facet spojrzał na okładk˛e i odzyskał głos. — Przykro mi, ale to ksia˙ ˛zka nie z tego sklepu. Tym razem mnie zatkało. — Sam widziałem, jak sprzedawczyni wyjmowała ja˛ z półki — zaprotestowałem. — Tu nie ma sprzedawczyni ani innego sprzedawcy, ni˙z ja. . . Dopiero wtedy dotarła do mnie prawda: zostałem wystawiony i ledwie ta s´pia˛ ca królewna z podłogi si˛e ocknie, stró˙ze prawa i porzadku, ˛ jak si˛e to eufemistycznie nazywa, wsiad ˛ a˛ mi z wrzaskiem na ogon. Miłe z ich strony. Wakacyjny s´wiatek zaczynał mnie ju˙z nudzi´c! *
*
*
Angelina wła´snie wkładała kostium kapielowy, ˛ gdy wszedłem do pokoju, tote˙z pierwsza˛ rzecza˛ jaka˛ zrobiłem, było wzi˛ecie jej w obj˛ecia i solidne obcałowanie. — Musimy cz˛es´ciej je´zdzi´c na wakacje, skoro tak na ciebie działaja˛ — stwierdziła, gdy przerwali´smy dla złapania tchu. — Co to za ksia˙ ˛zka? — Drobiazg, znalazłem w hotelowym sklepie. Chod´zmy na pla˙ze˛ sprawdzi´c, jak twój kostium pasuje do tutejszego piasku — jednocze´snie mrugnałem ˛ znacza˛ co, wskazujac ˛ dyskretnie palcem na ucho. 20
— Cudownie — skin˛eła głowa˛ na znak zrozumienia. — Poczekaj, tylko poszukam sandałów. W milczeniu wyszli´smy i dopiero wtedy, gdy odeszli´smy spory kawałek od jakiegokolwiek budynku, spytała: — Skad ˛ wiesz, z˙ e pokój jest na podsłuchu? — Nie wiem, ale wolałem tego nie sprawdza´c majac ˛ t˛e ciekawostk˛e — odparłem pokazujac ˛ tytuł ksia˙ ˛zki i znaleziona˛ w niej kartk˛e z ostrze˙zeniem. Po jej drugiej stronie drobnym, odr˛ecznym pismem napisano: Ludno´sc´ tej planety rozpaczliwie potrzebuje twej pomocy. Błagamy, pomó˙z nam. Je´sli si˛e zgodzisz nam pomóc, bad´ ˛ z sam na pla˙zy o północy. Podpisu nie było. Rozmoczyłem papier w wodzie, ugniotłem ze´n kulk˛e zmieszana˛ z piaskiem i cisnałem ˛ daleko w fale. — Zastanawiam si˛e, kto to napisał — mrukn˛eła Angelina. — Wła´snie. Zrobiłem durnia z urz˛edasa w porcie, fotografowałem chłopów w polu, zadawałem kłopotliwe pytania, tak z˙ e trudno było nie zwróci´c na mnie uwagi. Skontaktowano si˛e wi˛ec ze mna,˛ pytanie tylko kto. Z równym powodzeniem moga˛ to by´c zdesperowani mieszka´ncy, chcacy, ˛ by galaktyka dowiedziała si˛e o ich losie, jak i tutejsza bezpieka, chcaca ˛ mnie wrobi´c i mie´c spokój. Pytanie zreszta˛ jest czysto akademickie, bo i tak trzeba pój´sc´ na spotkanie, by to stwierdzi´c. Cho´c z tym moga˛ by´c pewne kłopoty. — A to dlaczego? — Bo tajniak ze sklepu zacznie mnie szuka´c ledwie odzyska przytomno´sc´ , co nastapi ˛ niebawem. Nie wiem, kto napisał to zaproszenie, ale tego, z˙ e gliniarz próbował mi je odebra´c, to jestem pewien. — Wobec tego problem jest rozwiazany: ˛ gdy policja przyjdzie po ciebie, uciekniesz i przegonisz ich po całym mie´scie. To jedna z twoich ukochanych rozrywek. A ja pójd˛e na spotkanie. — To mo˙ze by´c niebezpieczne. . . — Jak miło — u´smiechn˛eła si˛e promiennie ujmujac ˛ mnie za rami˛e. — Martwisz si˛e o mnie! — Nie, martwi˛e si˛e, z˙ e zabijesz tych, którzy b˛eda˛ próbowali ci˛e złapa´c, je´sli to zasadzka, zanim dowiesz si˛e, kim oni sa˛ i o co chodzi. — Bydl˛e! — uchwyt zmienił si˛e w stalowy u´scisk, ale błyskawicznie zel˙zał. — Tak naprawd˛e to chyba masz racj˛e. Spróbuj˛e nad soba˛ panowa´c. — A wi˛ec ustalone — stwierdziłem, masujac ˛ obolałe rami˛e. — Wracamy do pokoju i ka˙zemy poda´c jaki´s uczciwy posiłek. Nie lubi˛e lata´c po mie´scie o pustym brzuchu. Pierwsza˛ rzecza,˛ jaka˛ zobaczyli´smy po wej´sciu do pokoju, był facet chrapiacy ˛ na podłodze z r˛eka˛ nadal wyciagni˛ ˛ eta˛ w stron˛e mojej kamery, która niewinnie le˙zała sobie na fotelu.
21
— Coraz gorsza słu˙zba w tych hotelach — stwierdziłem oburzony. — Nie do´sc´ , z˙ e włazi bez pozwolenia, to jeszcze chce kra´sc´ . Dobrze, z˙ e aparat jest zabezpieczony przed takimi typkami. — Glina — oznajmiła Angelina przeszukawszy kieszenie s´piacego. ˛ — Odznaka, spluwa, pałka, kajdanki, nó˙z i granaty ogłuszajace. ˛ Wredny typek. — Te˙z racja. Niezbyt przypomina aniołka pilnujacego ˛ raju. Lepiej we´z kamer˛e ze soba,˛ nigdy nic nie wiadomo. Teraz czas na posiłek, bo znowu właduja˛ si˛e jacy´s natr˛eci. Obsługa była faktycznie błyskawiczna: w ciagu ˛ pi˛eciu minut przybył kelner z wózkiem uginajacym ˛ si˛e od rozmaitych przysmaków. Niestety, tu˙z za nim wlazło dwóch mundurowych policjantów. — Won! — oznajmiła im władczo Angelina zast˛epujac ˛ drog˛e. — Nikt was nie zapraszał. Kelner usiłował znikna´ ˛c pod wykładzina,˛ a ja błyskawicznie zrobiłem sobie kilka kanapek. Zapowiadało si˛e, z˙ e dosłownie b˛ed˛e jadł w biegu. — Odsu´n si˛e, kobieto — warknał ˛ pierwszy policjant i byłoby dla niego lepiej, gdyby na tym poprzestał. Poło˙zył jednak mi˛esista˛ łap˛e na ramieniu Angeliny, chcac ˛ słowa wprowadzi´c w czyn. Zdołał wyda´c jeden zduszony pisk, który zagłuszył trzask p˛ekajacych ˛ ko´sci, i zwalił si˛e nieprzytomny na podłog˛e. Drugi si˛egnał ˛ po bro´n, ale zanim dotknał ˛ kolby, dołaczył ˛ do kumpla, tyle z˙ e bez odgłosu łamanych gnatów. Kelner odzyskał zdolno´sci motoryczne i rzucił si˛e do ucieczki, a u´smiechni˛eta rado´snie Angelina zamkn˛eła za nim drzwi. Owinałem ˛ kanapki serwetka˛ i doło˙zyłem do cało´sci butelk˛e rumu. — Czas na mnie — oznajmiłem, pochylajac ˛ si˛e nad policjantami i dajac ˛ ka˙zdemu zastrzyk w kark. — Przez co najmniej dwadzie´scia cztery godziny b˛eda˛ nieprzytomni, wi˛ec nie zdołaja˛ ci˛e zidentyfikowa´c jako napastnika. Pocałowałem ja˛ goraco, ˛ ale przerwało mi nachalne walenie do drzwi. — Lepiej oddal˛e si˛e dyskretnie — uznałem, wychodzac ˛ na balkon. Byli´smy na dwudziestym pi˛etrze, a gładka s´ciana pozbawiona była ozdóbek, których mo˙zna byłoby u˙zy´c jako stopni. Zupełnie jakby bez tego nie dało si˛e zej´sc´ ! — Potrzymaj to chwil˛e, kochanie. — Podałem jej paczk˛e z lunchem, przerzuciłem ciało przez barierk˛e i rozhu´stałem si˛e lekko, po czym pu´sciłem barierk˛e i wyladowałem ˛ mi˛ekko na balkonie pi˛etro ni˙zej. Angelina zrzuciła mi posiłek, posłała całusa i znikn˛eła w naszym pokoju. Sprawy rozwijały si˛e w naprawd˛e miłym tempie. Pokój, do którego nale˙zał balkon, s´wiecił pustka,˛ co było miłe, ale nie niespodziewane: o tej porze wszyscy tury´sci powinni by´c na pla˙zy albo w sklepach z pamiatkami. ˛ Korzystajac ˛ z tego zjadłem co miałem, popiłem rumem i wła´snie
22
zaczynałem cało´sc´ trawi´c, gdy w zamku zazgrzytał klucz. Niech˛etnie odstawiłem nie dopita˛ butelk˛e i rozpłaszczyłem si˛e na s´cianie za drzwiami. Do s´rodka weszło dwóch z˙ ołnierzy z bronia˛ gotowa˛ do strzału. Poczekałem, czy nie ma ich wi˛ecej i wyszedłem zza drzwi, gdy stali plecami do mnie. — Szukacie kogo´s? — spytałem uprzejmie. Odwrócili si˛e unoszac ˛ bro´n, wobec czego wstrzymałem oddech i posłałem im pod nogi granat z gazem usypiaja˛ cym. Po czym spokojnie wróciłem za drzwi, by nie dosta´c czym´s w łeb, gdy walili si˛e na podłog˛e, tak byli obwieszeni bronia˛ i rynsztunkiem. Jeden z nich był mniej wi˛ecej mojej budowy, co nasun˛eło mi pomysł, jak urozmaici´c po´scig. Jedyne, co miałem mu do zarzucenia to tyle, z˙ e raczej stronił od kapieli ˛ i mydła, bo kwestia dziurawej bielizny była ju˙z wyłacznie ˛ jego zmartwieniem. Zostawiłem mu ja.˛ Oszcz˛edzano tu na osobistym wyposa˙zeniu armii, ale nie na uzbrojeniu: mikroradio, jonowy automat z pełnym ładunkiem i bezodrzutowy pistolet kalibru 50 z trzema zapasowymi magazynkami. Umie´sciłem to wszystko we wła´sciwych miejscach i gotów byłem wyst˛epowa´c jako materiał propagandowy skłaniajacy ˛ do zaciagu ˛ do tutejszej armii. Morale mi wzrosło, gdy gratulujac ˛ sobie w duchu pomysłu, przejrzałem si˛e w lustrze i otworzyłem drzwi na korytarz. Niecelna seria rozłupała framug˛e o cale od mojej głowy, a wokół uszu zacz˛eły mi gwizda´c zupełnie zmarnowane pociski.
Rozdział 5 Błyskawicznie zatrzasnałem ˛ drzwi, rzucajac ˛ si˛e jednocze´snie w bok, co było rozsadnym ˛ posuni˛eciem. Tam gdzie stałem przed sekunda,˛ pojawiła si˛e w drzwiach cała seria dziur po kulach. — To im nie przysporzy dobrej sławy u turystów — mruknałem ˛ do siebie, pełznac ˛ w stron˛e balkonu. Tym razem byłem ostro˙zniejszy. Najpierw wysunałem ˛ na zewnatrz ˛ zawieszony na lufie spluwy hełm, co zostało powitane kanonada˛ z sasiedniego ˛ balkonu. Podziurawiony hełm wyładował u moich stóp. Co za nerwowe towarzystwo! Fakt faktem, z˙ e sam byłem sobie winny. Nie nale˙zało robi´c przerwy na lunch tak szybko i tak blisko. Płaciłem za niedocenienie przeciwnika. Rzadko si˛e to zdarza, ale có˙z, nikt nie jest nieomylny i jego szcz˛es´cie, je´sli zda sobie z tego spraw˛e na czas. Zbyt pewny siebie przest˛epca błyskawicznie staje si˛e byłym przest˛epca.˛ Albo wacha ˛ kwiatki od spodu, albo przechodzi na pa´nstwowy wikt i opierunek. Teraz przyszła kolej na my´slenie! Przeciwnik trzymał oba wyj´scia, a czas biegł nieubłaganie; wobec czego nalez˙ ało zrobi´c trzecie wyj´scie. Pognałem skulony do łazienki akurat w chwili, w której drzwi frontowe dziurawiła kolejna kanonada i wlazłem pod prysznic. Wybrałem prysznic, gdy˙z o tej porze było to najmniej prawdopodobne miejsce, gdzie mógł przebywa´c jaki´s turysta. Je´sli ju˙z musz˛e zabi´c kogo´s, kto usiłuje mnie zabi´c, mówi si˛e trudno, ale po co próbowa´c zrobi´c kuku niewinnemu przechodniowi? Wyjałem ˛ z kieszeni debonder i wypaliłem w podłodze pier´scie´n obejmujacy ˛ brodzik, w którym stałem. Debonder molekularny cz˛estokro´c nazywany jest dezintegratorem, co jest bł˛edem merytorycznym. Jego działanie bowiem nie niszczy z˙ adnej materii, a tylko wiazania ˛ mi˛edzyczasteczkowe ˛ trzymajace ˛ w kupie atomy tej˙ze materii. Gdy te wiazania ˛ znikaja,˛ atomy przestaja˛ si˛e trzyma´c owej kupy i osiaga ˛ si˛e efekt, o który człowiekowi chodziło. Proste, nie? Brodzik, wraz z fragmentem podłogi, zachował si˛e zgodnie z powy˙zsza˛ zasada,˛ czyli przestał trzyma´c si˛e kupy (to znaczy reszty podłogi) i runał ˛ w dół wn˛eki, na prysznic łazienki pi˛etro ni˙zej. Opadajac ˛ wraz z nim słyszałem, jak w uprzednio zajmowanym przez nas obu (brodzik i mnie) lokalu p˛ekaja˛ przestrzelone drzwi. 24
Łazienka zgodnie z przewidywaniami była pusta, ale to w niczym nie zmieniało faktu, z˙ e najrozsadniejsz ˛ a˛ rzecza˛ jaka˛ mogłem uczyni´c, było pozostanie w ruchu. Tak te˙z wła´snie zrobiłem. Wpadłem do pokoju, w którym przera˙zona turystka z tego samego statku usiłowała dr˙zacymi ˛ palcami wybra´c jaki´s numer na klawiaturze telefonu: pewno recepcji. Na mój widok wrzasn˛eła i upu´sciła telefon. — Cana, caballero. Espanol, von! — ryknałem ˛ gro´znie, wyczerpujac ˛ tym samym zasób znanych mi słów tutejszego j˛ezyka. ´ Pisn˛eła i zemdlała. Slicznie! Ostro˙znie uchyliłem drzwi. Korytarz był pusty. Teraz przyszedł czas szybko´sci, a nie ostro˙zno´sci: galopem ruszyłem do schodów słu˙zbowych mijajac ˛ po drodze gromadk˛e ogłupiałych turystów. Zawsze zaraz po przyje´zdzie zapoznaj˛e si˛e z rozkładem budynku, w którym mieszkam i jego okolicy, co ju˙z niejednokrotnie uratowało mi je´sli nie z˙ ycie, to na pewno zdrowie i wolno´sc´ . Drzwi prowadzace ˛ na owe schody były na swoim miejscu i ju˙z miałem je otworzy´c, gdy usłyszałem cichnacy ˛ z wolna łomot podkutych butów. Uchyliłem drzwi i zobaczyłem plecy ostatniego z z˙ ołnierzy biegnacych ˛ w dół. Doskonale! Czym pr˛edzej dołaczyłem ˛ do nich słuchajac ˛ wrzaskliwych ponagle´n sier˙zanta. Na dole wmieszałem si˛e w grup˛e dekowników, biegnac ˛ a˛ s´wi´nskim truchtem na samym ko´ncu, a potem to ju˙z była łatwizna; tyle tam było mundurów wokół hotelu, z˙ e wymkni˛ecie si˛e z ogólnego zamieszania i znikni˛ecie mi˛edzy budynkami nie nastr˛eczało z˙ adnych trudno´sci. *
*
*
Pogwizdujac ˛ rado´snie upchnałem ˛ mundur i bro´n w pojemniku na s´mieci przy kuchni jednego z hoteli i stałem si˛e ponownie zwykłym turysta,˛ których tabuny pał˛etały si˛e wokół z wytrzeszczonymi oczyma, obserwujac ˛ całe zamieszanie i pytajac ˛ si˛e nawzajem z coraz wi˛eksza˛ histeria,˛ co wła´sciwie si˛e dzieje. Przewodnicy i obsługa hoteli próbowali ich uspokoi´c, ale z do´sc´ miernym skutkiem. Trzymałem si˛e z dala od tubylców, niezale˙znie jak niewinnie by wygla˛ dali, a po kilku minutach ruszyłem ku pla˙zy. To, z˙ e poszedłem dalej ni˙z inni, było moja˛ sprawa˛ i nie zwróciło niczyjej uwagi. Na przeciwległym brzegu niewielkiej zatoki panował spokój. Wywołane przeze mnie zamieszanie tutaj nie dotarło. Nie widziałem nawet dachu swojego hotelu. Poczułem si˛e lekko zm˛eczony, wi˛ec wspiałem ˛ si˛e na graniczace ˛ z d˙zungla˛ wydmy i oparłem o pie´n solidnie wygladaj ˛ acego ˛ drzewa, w którego cieniu przesiedziałem do zmroku. Potem uło˙zyłem si˛e wygodnie na trawie i zasnałem ˛ snem sprawiedliwego. Ciekawostka˛ tutejszej fauny był brak rozmaitych latajacych ˛ i pełzajacych ˛ natr˛etów wyposa˙zonych w z˛eby jadowe, zatem mogłem odpoczywa´c spokojnie. 25
*
*
*
Mo˙ze był to skutek zm˛eczenia, a mo˙ze rumu, tak czy tak, obudziłem si˛e dopiero wtedy, gdy sło´nce stało ju˙z wysoko. Przeciagn ˛ ałem ˛ si˛e, ziewnałem ˛ i usłyszałem pełne protestów burczenie w brzucha. Najwy˙zszy czas wraca´c. Najpierw jednak dokładnie zakopałem całe nielegalne wyposa˙zenie pod pniem drzewa, które oznaczyłem na przyszło´sc´ . Nie ogolony, ale czysty jak łza wróciłem do hotelu zachowujac ˛ maksymalne s´rodki ostro˙zno´sci: ostatnia˛ rzecza,˛ jakiej pragnałem, ˛ to zosta´c podziurawionym przez jakiego´s nadgorliwego rekruta. Jedynym sposobem na opuszczenie tej planety w jednym kawałku było poddanie si˛e władzom, ale zamierzałem to zrobi´c na moich warunkach. Idealnie do tego celu nadawała si˛e hotelowa restauracja, do której zbli˙zyłem si˛e pod osłona˛ krzewów, by nie wpa´sc´ w oko mundurowemu policjantowi w˛esza˛ cemu przed wej´sciem. Do s´rodka wlazłem przez okno i czym pr˛edzej dołaczyłem ˛ do kilku turystów pałaszujacych ˛ z zapałem s´niadanie. Nało˙zyłem sobie solidna˛ porcj˛e, nalałem soku i kawy i zajałem ˛ si˛e po˙zytecznym zaj˛eciem zapełniania brzucha. Zanim kelner mnie zauwa˙zył i prysnał, ˛ prawie sko´nczyłem. — O co wczoraj było to całe zamieszanie? — spytałem siedzac ˛ a˛ obok starsza˛ par˛e pochłaniajac ˛ a˛ jajecznic˛e z takim zapałem, jakby wła´snie zdechła ostatnia kura. — Nie powiedzieli nam — odparł m˛ez˙ czyzna nie zmniejszajac ˛ tempa z˙ ucia. — Powiedziałem im, z˙ e nie płaciłem za ogladanie ˛ strzelanin. Powiedziałem, z˙ e maja˛ odda´c pieniadze ˛ i powiedziałem, z˙ e odlatujemy najbli˙zszym statkiem. Zanim zdołałem odpowiedzie´c, przy drzwiach si˛e zakotłowało. Pół tuzina policjantów próbowało jednocze´snie dosta´c si˛e przez nie do s´rodka. Po chwili przegrupowali jednak szeregi i otoczyli mój stolik z bronia˛ gotowa˛ do strzału. — Strzelamy, je´sli si˛e poruszysz! — wrzasnał ˛ jeden. — Kelner! — wrzasnałem ˛ jeszcze gło´sniej. — Kierownika albo szefa tego hotelu! Piorunem! — I spokojnie zabrałem si˛e za kaw˛e. — Pójdziesz z nami — oznajmił najbezczelniejszy. — Dlaczego? — spytałem spokojnie, zdajac ˛ sobie spraw˛e, z˙ e obserwuje mnie niezła widownia zło˙zona z turystów i pracowników hotelu. Dwóch mundurowych złapało mnie za ramiona. Całym wysiłkiem woli nie stawiałem im czynnego oporu. Do restauracji weszła kolejna grupa m˛ez˙ czyzn. Z ulga˛ rozpoznałem jednego z nich. — Jorge! — ryknałem. ˛ — Co to wszystko znaczy? Kim sa˛ ci dziwnie ubrani ludzie? — Policja — odparł wyra´znie nieszcz˛es´liwy. — Chca˛ z panem porozmawia´c. — Prosz˛e bardzo. Moga˛ ze mna˛ rozmawia´c tutaj. Jestem turysta˛ i mam swoje prawa!
26
Zrobiła si˛e niezła pyskówka w espanol i spory szum w´sród turystów, a wszystko zgodnie z planem. — Przykro mi, ale nic nie mog˛e zrobi´c. Chca,˛ z˙ eby pan z nimi poszedł. — Jorge wygladał ˛ coraz bardziej nieszcz˛es´liwie. — Porwanie! — zawyłem. — Biedny turysta porwany przez fałszywa˛ policj˛e! Zawiadomcie natychmiast rzad, ˛ pras˛e i mojego konsula. Zapłacicie za to! Zaskarz˙ e˛ t˛e zasrana˛ planet˛e o takie odszkodowanie, z˙ e z torbami pójdziecie! A nast˛epnych turystów zobaczycie w marzeniach! Zgodny pomruk w´sród turystów tak dalece zdetonował policjantów, z˙ e gdyby nie pojawienie si˛e na scenie oficera, pu´sciliby mnie wolno. Oficer miał kwadratowa˛ szcz˛ek˛e, stalowy wzrok i natychmiast wział ˛ towarzystwo w karby. — Prosz˛e si˛e nie niepokoi´c, nie jest pan aresztowany. Pu´sci´c go, durnie! — Trzymajacy ˛ mnie odskoczyli jak oparzeni, a oficer kontynuował z u´smiechem, adresujac ˛ przemow˛e bardziej do reszty zgromadzonych ni˙z do mnie. — Wczoraj miał miejsce pewien wypadek i ci ludzie sadz ˛ a,˛ z˙ e był pan jego s´wiadkiem. . . — Nic nie widziałem! Nikogo nie znam! A tak w ogóle to kim pan jest? — Nazywam si˛e Oliveira i jestem kapitanem tutejszej policji. Miło mi słysze´c, z˙ e pan nic nie widział. Czy w takim razie uda si˛e pan ze mna,˛ by mi o tym opowiedzie´c? Wypadek ten pociagn ˛ ał ˛ za soba˛ pewne, by´c mo˙ze niewinne ofiary, których status nale˙zy wyja´sni´c i w tym wła´snie celu potrzebujemy pa´nskiej pomocy. Chyba jej pan nam nie odmówi? U´smiech miał tak ujmujacy, ˛ a logik˛e tak nieodparta,˛ z˙ e gdybym si˛e dalej upierał, wyszedłbym na wrednego chama majacego ˛ wszelka˛ sprawiedliwo´sc´ za nic. Wobec tego zaczałem ˛ by´c równie miły jak on. — Miło mi słysze´c kogo´s rozsadnego. ˛ Oczywi´scie, z˙ e z ch˛ecia˛ wam pomog˛e, ale gdzie wła´sciwie mamy si˛e uda´c? Musz˛e zostawi´c z˙ onie wiadomo´sc´ . Przez sekund˛e pod u´smiechem kapitana błysn˛eła w´sciekło´sc´ . — Do głównej kwatery policji. . . — Doskonale. Hej, ty! — wskazałem na najbli˙zszego kelnera. — Jak stad ˛ wyjd˛e, id´z zaraz do mojej z˙ ony do pokoju dwa tysiace ˛ dziesi˛ec´ i powiedz jej, z˙ e poszedłem z miłym kapitanem Oliveira˛ do jego głównej kwatery pomóc w s´ledztwie i z˙ e wróc˛e na lunch. Mo˙ze ci dobrzy policjanci powiedza˛ mi, co si˛e tu wczoraj stało. Jak wróc˛e na lunch, to wam powiem, czego si˛e dowiedziałem. Chod´zmy, kapitanie! Przemowa była do kelnera, ale mówiłem tak gło´sno, z˙ e słycha´c mnie było przy drzwiach. Nast˛epnie ruszyłem tak szybko, z˙ e policja ledwie za mna˛ nada˛ z˙ yła. Zrobiłem co mogłem, reszta nale˙zała do nich. Nie ulegało watpliwo´ ˛ sci, z˙ e je´sli zdarzy mi si˛e jaki´s nieszcz˛es´liwy wypadek, kilkunastu naocznych s´wiadków b˛edzie doskonale wiedziało z czyjej winy. A˙z do samochodu towarzyszyły mi ponure spojrzenia i stłumione przekle´nstwa. Potem rozległ si˛e pisk opon i wycie syren. Gnali´smy do miasta poło˙zonego 27
po drugiej stronie portu kosmicznego. Oliveira nie jechał z nami, jego wóz ruszył jako pierwszy i błyskawicznie zniknał ˛ mi z oczu. Bez watpienia, ˛ by przygotowa´c komitet powitalny. Wprawiło mnie to w doskonały humor. Nie wiedzie´c natomiast dlaczego, jego objawy wywołały szok u eskorty: patrzyli na mnie jak na wariata. Mo˙ze zreszta˛ nim byłem, bo kto normalny parałby si˛e tym zaj˛eciem co ja. . . Przy tej okazji wykonałem seri˛e c´ wicze´n oddechowokoncentrujacych, ˛ tak z˙ e gdy wje˙zd˙zali´smy przez pancerna˛ bram˛e na ponury dziedziniec, bytem ju˙z gotów. Dalej była rutyna tak nu˙zaca, ˛ z˙ e szkoda słów. Zostałem rozebrany, prze´swietlony i obejrzany przez dentyst˛e o oddechu chorobliwie s´mierdzacym ˛ czosnkiem. Moje ubranie znikn˛eło, poddawane zapewne podobnym testom. Oboje byli´smy czy´sci. Cokolwiek za´s miałem przy sobie, nie poddawało si˛e ich badaniu (na przykład prawdziwy skład moich z˛ebów pod szkliwem). Ostatecznie otrzymałem bawełniana˛ koszul˛e nocna˛ i par˛e łapci przypominajacych ˛ mi szpital, po czym eskorta gliniarzy doprowadziła mnie przed oblicze kapitana Oliveiry, który tym razem nie musiał udawa´c uprzejmo´sci. — Kto´s ty? — warknał ˛ lodowatym tonem. — Turysta˛ napadni˛etym przez twoich zbi. . . — Cargata! — ryknał. ˛ Zapami˛etałem sobie to słówko, bo lokalne przekle´nstwa zawsze mnie interesowały. — Byłe´s obserwowany, gdy rozmawiałe´s z poszukiwana˛ kryminalistka,˛ która przekazała ci jaka´ ˛s wiadomo´sc´ , a nast˛epnie zaatakowałe´s oficera wypełniajacego ˛ obowiazki, ˛ to jest próbujacego ˛ dowiedzie´c si˛e, jaka była tre´sc´ tej wiadomo´sci. Gdy inni policjanci przybyli do twego pokoju w hotelu, by przesłucha´c ci˛e w tej sprawie, równie˙z ich zaatakowałe´s. To spokojny s´wiat i nie lubimy tu przemocy, cho´c potrafimy sobie z nia˛ poradzi´c. Sprowadzono wi˛ecej ludzi, by udaremni´c ci dalsze akty gwałtu, ale niezbyt si˛e to udało. W ko´ncu jednak ci˛e złapali´smy i teraz powiesz mi, kim faktycznie jeste´s i co tu robisz. Oraz co za wiadomo´sc´ przekazali ci tutejsi kryminali´sci. — Fig˛e — odparłem równie lodowatym co on tonem, cho´c znacznie spokojniej. — Przybyłem na t˛e zapyziała˛ planet˛e na wakacje. Zostałem kilkakrotnie zaatakowany i broniłem si˛e, a poniewa˙z przez wiele lat słu˙zyłem w Galactic Space Marin˛e Corps, wiem, jak to si˛e robi. W przeciwie´nstwie do tych durni, którzy próbowali mnie uszkodzi´c. Nie mam poj˛ecia, dlaczego twoi pomagierzy mnie zaatakowali i nie obchodzi mnie to, istotne jest, z˙ e próbowali mnie zabi´c i musiałem si˛e broni´c. Potem poczekałem, a˙z si˛e tu uspokoi i poddałem si˛e. Teraz z˙ adam ˛ wypuszczenia mnie stad, ˛ i to wszystko, co miałem ci do powiedzenia. Słu˙zba w Galactic Space Marine Corps była uwzgl˛edniona w moim z˙ yciorysie, zapisanym w identyfikatorze na wypadek podobnej jak ta konieczno´sci. — Gówno! — ryknał ˛ Oliveira walac ˛ pi˛es´cia˛ w stół i tracac ˛ cierpliwo´sc´ . — Albo powiesz mi prawd˛e dobrowolnie, albo wydusz˛e ja˛ z ciebie. . . 28
— Jeste´s idiota! ˛ — przerwałem mu spokojnie. — Wszyscy tury´sci w tej chwili ju˙z wiedza,˛ gdzie jestem. Plotka roznosi si˛e błyskawicznie. Dotknij mnie palcem, a diabli wezma˛ wasz przemysł turystyczny i to na naprawd˛e długie lata. Teraz gotów jestem zło˙zy´c oficjalne o´swiadczenie, którego nie zamierzam powtarza´c, wi˛ec włacz ˛ nagrywanie, je´sli tego dotad ˛ nie zrobiłe´s, i ka˙z przynie´sc´ wykrywacz kłamstw. . . — Krzesło, na którym siedzisz, to detektor kłamstw. Gadaj! Dobrze, z˙ e o tym wcze´sniej nie wiedziałem, cho´c przy dobrym treningu mo˙zna to urzadzenie ˛ oszuka´c praktycznie w ka˙zdych okoliczno´sciach. — Doskonale. Wi˛ec notuj: Otrzymałem w sklepie ksia˙ ˛zk˛e od osoby, której nigdy przedtem nie widziałem na oczy i nie zobaczyłem tak˙ze ponownie, wi˛ec nie byłem w stanie otrzyma´c od niej z˙ adnych interesujacych ˛ ci˛e informacji. Poj˛ecia nie mam, dlaczego ta osoba si˛e ze mna˛ skontaktowała ani te˙z kim ona jest. Koniec o´swiadczenia. Teraz oddajcie mi ubranie i dostarczcie samochód, bo stad ˛ wychodz˛e, i to zaraz! Wstałem i przez chwil˛e w pokoju panowała cisza. Trzeba mu to przyzna´c, z˙ e umiał nad soba˛ panowa´c. Wyrazu twarzy nie zmienił ani na jot˛e, ale widziałem, jak pulsuje mu z˙ yła na skroni. Diabli go brali, ale nie był durniem i wiedział, z˙ e ma tylko dwa wyj´scia: zabi´c mnie albo wypu´sci´c. Na to pierwsze miał ochot˛e, to drugie dyktował rozsadek ˛ i instynkt samozachowawczy. Gdyby mnie zabił, b˛eda˛ ca tu podstawowym przemysłem turystyka znacznie by na tym ucierpiała. Co za tym idzie, zmniejszyłby si˛e dopływ kredytów. A za to ju˙z zwierzchnicy na pewno by go nie pogłaskali. Nie dałby głowy, ale stołek na pewno. — Uwolni˛e ci˛e, wrócisz do hotelu, spakujesz si˛e i pozwolisz si˛e spokojnie zawie´zc´ wraz z z˙ ona˛ do portu, gdzie wsiadziesz ˛ na najbli˙zszy odlatujacy ˛ statek — odezwał si˛e niespiesznie, ale wierzyłem ka˙zdemu jego słowu. — I nigdy tu nie wrócisz, bo je´sli wrócisz, to zabij˛e ci˛e przy pierwszym spotkaniu. A spotkalibys´my si˛e na pewno: masz na to moje słowo. Jeste´s w co´s wplatany, ˛ nie wiem w co i dzi´s nie chc˛e tego wiedzie´c. Rozumiesz mnie? — Doskonale. Zreszta˛ pragn˛e, chyba bardziej ni˙z ty, opu´sci´c to zadupie. Byłem jednak˙ze uprzejmy nie doda´c, z˙ e jeszcze bardziej chc˛e tu wróci´c. Strasznie nie lubi˛e mie´c długów. Oliveira i ja mieli´smy si˛e jeszcze spotka´c.
Rozdział 6 Pierwsza okazja do spokojnej rozmowy z Angelina˛ nadarzyła si˛e dopiero po starcie statku, gdy przestali kr˛eci´c si˛e w koło gliniarze. Wcze´sniej, gdy zostałem przywieziony do hotelu, cały czas patrzyli nam na r˛ece i ledwie sko´nczyli´smy pakowanie, odstawili nas do portu. Specjalnie dla nas wstrzymano o ponad godzin˛e odlot liniowca pasa˙zerskiego. Ledwo znale´zli´smy si˛e w pró˙zni, nalałem sobie solidna˛ dawk˛e uspokajacza i wyj˛etym z kamery urzadzeniem ˛ objechałem s´ciany kabiny. Nie było „pluskiew,” ani optycznych, ani głosowych. — Czysto — poinformowałem Angelin˛e. — Spotkanie o pomocy udało si˛e? — Powiedziałe´s mi, z˙ e jaki´s tubylec si˛e z toba˛ skontaktował — odparła serdecznym tonem o temperaturze zbli˙zonej do czterech stopni Kelvina. — Zapomniałe´s tylko doda´c, z˙ e ten tubylec był wcale ładniutka˛ panienka.˛ — Mo˙ze i był; widziałem ja˛ zaledwie par˛ena´scie sekund! — I bardzo dobrze! Ju˙z ja co´s mog˛e powiedzie´c o twoim chorobliwym libido. Tknij ja˛ palcem, a ci go obetn˛e. — Zgoda, nie dotkn˛e jej palcem. Teraz opowiedz mi, co si˛e działo. — Poszłam pla˙za.˛ Czekała na mnie ukryta na skraju d˙zungli, zawołała i zapytała, czy czytałam notatk˛e. Powtórzyłam jej tre´sc´ kartki i powiedziałam, z˙ e nie mogłe´s si˛e zjawi´c. Ma na imi˛e Flavia i jest członkiem, jak sama przyznała, do´sc´ słabego ruchu wolno´sciowego. Tak naprawd˛e to nie sa˛ w stanie nawet skutecznie protestowa´c, gdy˙z policja infiltruje ich równie szybko, jak si˛e organizuja.˛ Trafiaja˛ do wi˛ezie´n albo zostaja˛ zabici. Jedyna˛ ich nadzieja˛ jest danie zna´c reszcie wszechs´wiata, jak tu si˛e maja˛ sprawy. — Reszta wszech´swiata raczej o tym wie i nie bardzo ja˛ to obchodzi. — Chyba zapomniałam jej o tym powiedzie´c. Nie miałam serca: była taka zadowolona, z˙ e udało jej si˛e znale´zc´ kogo´s, kto podejmie si˛e tego zadania. Wiadomo´sc´ miała pi˛ec´ stron i wywarło na niej spore wra˙zenie, gdy zapami˛etałam cało´sc´ po jednorazowym przeczytaniu. — Po ciemku? — Zamknij si˛e. Była napisana fosforyzujacym ˛ atramentem i raczej przygn˛ebiajaca. ˛ Jednym z powodów, dla których inne rzady ˛ nie przejmuja˛ si˛e sytuacja˛ na tej planecie, jest fakt, z˙ e na pierwszy rzut oka wszystko wyglada ˛ na pełna˛ de30
mokracj˛e. Co cztery lata maja˛ miejsce wybory prezydenta, które od poczatku ˛ do ko´nca sa˛ sfałszowane. Dzi˛eki temu prezydentem jest od lat generał Julio Zapilote. Obecnie zreszta˛ po raz czterdziesty pierwszy. . . — Cholera, facet musi mie´c z dwie´scie lat! — Owszem. Nieustajaca ˛ kuracja geriatryczna. Ma poparcie wojska i policji, które utrzymuja˛ ludno´sc´ w spokoju. Typowy układ spolaryzowanej władzy w r˛ekach niewielkiej grupki, a reszta jest praktycznie na poziomie niewolników. Pos´rodku tkwi niewielka grupa arystokracji, i to ju˙z wszystko. — To si˛e musi zmieni´c! — stwierdziłem wstajac ˛ i rozpoczynajac ˛ wyt˛ez˙ ony proces my´slowy. — Zgadzam si˛e, ale to nie b˛edzie łatwe. — Dla kogo´s, kto uratował wszech´swiat. . . — I to dwa razy. — . . . nie ma rzeczy niemo˙zliwych. Zamierzam tam wróci´c i. . . — Zamierzamy. Chłopcy i ja te˙z potrzebujemy wakacji. — Zamierzamy wobec tego. Czy Flavia podała jakie´s powody, dla których skontaktowali si˛e wła´snie ze mna? ˛ — Przewodnik Jorge opowiedział im o twoim zachowaniu i o zainteresowaniu zasadami z˙ ycia w tym społecze´nstwie. ´ — Slicznie. Wobec tego kontaktem, jakby co, b˛edzie Jorge. Teraz rozumiem, dlaczego ten nieboszczyk chciał do mnie dotrze´c, i z˙ eby było s´mieszniej, zamierzam im pomóc. A w dodatku mam do wyrównania rachunek z niejakim kapitanem Oliveira.˛ To ten, który mnie aresztował. — Torturował ci˛e — Angelina spowa˙zniała. — Zabij˛e go je´sli tak! I to powoli! — To dopiero troskliwa z˙ ona. Dotad ˛ mnie nie torturował, ale nim sam si˛e zajm˛e. Ty mo˙zesz skoncentrowa´c si˛e na uwolnieniu reszty planety. — Rozsadny ˛ pomysł. Masz jakie´s konkretniejsze propozycje? — Jeszcze nie, ale to mnie nigdy dotad ˛ nie powstrzymało, jak pami˛etasz. Wrócimy z dobrym wyposa˙zeniem i jestem pewien, z˙ e co´s wymy´sl˛e. — Mo˙ze by tak mała inwazja? Wiem, gdzie mo˙zna znale´zc´ niezłych najemników. — O˙zywiła si˛e. — Wolałbym co´s bardziej subtelnego. Pomysł chodzi mi ju˙z po głowie, ale musi jeszcze dojrze´c. Bli´zniacy byli naturalnie zachwyceni. James dowodził ochrona˛ ekspedycji zoologicznej majacej ˛ zebra´c co jadowitsze okazy fauny i flory na kra˙ ˛zacej ˛ wokół upiornej gwiazdy zwanej Hernia, pokrytej bagnami i wieczna˛ mgła˛ planecie Venida. Bolivar dla odmiany studiował program wi˛eziennictwa chcac ˛ wprowadzi´c do´n jakie´s uzupełnienia. W tym celu siedział w uznanym za odporne na ucieczki wi˛ezieniu na Heliorze, z którego prysnał, ˛ ledwie dostał moja˛ wiadomo´sc´ . Przybył tu˙z za Jamesem, który przekazał ekspedycj˛e zast˛epcy i pognał do domu na łeb na szyj˛e. 31
Poniewa˙z obaj byli zawsze z˙ artymi osobnikami, wolałem poczeka´c, a˙z skonsumuja˛ dziewi˛eciodaniowy obiad przygotowany przez Angelin˛e, zanim zaprosiłem rodzin˛e do gabinetu na narad˛e wojenna.˛ — Chyba si˛e troch˛e zmieniłe´s — zauwa˙zył na mój widok James. — Plastelina i klocki, braciszku — mruknał ˛ Bolivar ironicznie. — Poza tym, z˙ e tata dorobił si˛e s´niadej cery, czarnych włosów, nowej szcz˛eki i policzków to reszta, nie liczac ˛ wasów ˛ i barwy oczu, jest ta sama co dawniej. — I w dodatku zna nowy j˛ezyk — odezwałem si˛e w doskonałym espanol. — Brzmi ładnie — ocenił James. — Troch˛e jak esperanto. — Rano czeka was migrena, bo te˙z si˛e go nauczycie. Kilkugodzinna sesja z memografem zupełnie tu wystarczy. — A potem co? — spytał Bolivar. — Dzi˛eki, mamo. To ostatnie spowodowane było pojawieniem si˛e Angeliny z taca˛ zastawiona˛ kielichami z winem. — A potem lecimy na Paraiso-Aqui, gdzie robia˛ ten zacny trunek — odparłem unoszac ˛ kielich. — Na ludzki j˛ezyk przekładajac, ˛ nazwa znaczy Raj Tutaj i spróbujemy dostosowa´c warunki, jakie tam panuja,˛ do tej˙ze nazwy. — Jak? — spytała, nie po raz pierwszy zreszta,˛ Angelina. — Wymy´sl˛e co´s na miejscu. Tymczasem obmy´sliłem, jak tam wróci´c z fasonem. Spójrzcie no na to cacko. . . — Nacisnałem ˛ guzik, odsłaniajac ˛ sasiaduj ˛ acy ˛ z gabinetem warsztat, w którym stał solidnych rozmiarów, nieco sfatygowany turystyczny samochód. — Cacko jak cacko — mruknał ˛ zawiedziony Bolivar. — Prawd˛e mówiac, ˛ nie wyglada ˛ specjalnie. — Dzi˛eki za uznanie: to wła´snie chciałem osiagn ˛ a´ ˛c. Otó˙z, moi drodzy, jest to dokładny duplikat pojazdu, który sfotografowałem na Paraiso-Aqui. Jak mówi˛e dokładny, to mam na my´sli wierno´sc´ a˙z do najdrobniejszych detali. . . — Nie wspominajac ˛ o kilku innowacjach, o jakich budowniczym oryginału nawet si˛e nie s´niło — wtracił ˛ James. — Wła´snie dlatego radz˛e nie naciska´c i nie przekr˛eca´c niczego, dopóki nie wyja´sni˛e, co do czego słu˙zy. Oryginalne pojazdy na Paraiso-Aqui nap˛edzane sa˛ czym´s, co oficjalnie nosi nazw˛e silnika spalinowego i jest mechanizmem zarówno niewiarygodnie skomplikowanym, jak i nieefektywnym. A na dodatek potwornie s´mierdzacym. ˛ Dobra˛ trzcin˛e cukrowa˛ marnuja˛ tam uzyskujac ˛ alkohol metylowy, zamiast spo˙zytkowa´c na produkcj˛e czego´s rozsadnego, ˛ na przykład rumu. Alkohol ten jest materiałem p˛ednym owych silników. Poza poruszaniem pojazdu daje jeszcze trujacy ˛ gaz i kł˛eby pary: całkowity bezsens. Wobec tego ten tu nap˛edzany jest niewielkim silnikiem atomowym, a dla zachowania pozorów ma generator pary. Przy okazji zasila tak˙ze wbudowane w lampy lasery, radar i kilka innych drobiazgów. — Pi˛eknie — ucieszyła si˛e Angelina. — I co dalej?
32
— Za dwa dni b˛edziecie mieli moja˛ obecna˛ karnacj˛e i kolor włosów, nie wspominajac ˛ o doskonałym miejscowym akcencie. Wyposa˙zona w najnowsze ekrany i urzadzenia ˛ wykrywajace ˛ radiolokacj˛e jednostka Korpusu przerzuci nas i auto na powierzchni˛e Paraiso-Aqui, gdzie zostaniemy samotni, bezbronni. . . — Jak cholera! — nie wytrzymał Bolivar. — Cicho! . . . i zdani na łask˛e tubylców o tysiace ˛ lat s´wietlnych od najbli˙zszej przyjaznej nam bazy. Na planecie j˛eczacej ˛ pod butem dyktatora. Naprawd˛e czuj˛e niepowstrzymany z˙ al. . . — Masz na my´sli dyktatora? — upewniła si˛e Angelina. — A kogo niby? — zdziwiłem si˛e szczerze. — Proponuj˛e toast za poczatek ˛ nowego z˙ ycia dla Paraiso-Aqui!
Rozdział 7 Przyznaj˛e, z˙ e nawet ja, zaprawiony w długich samotnych eskapadach, poczułem si˛e dziwnie, gdy kra˙ ˛zownik Korpusu bezgło´snie uleciał w noc. Siedzie´c we własnym domu z kieliszkiem w dłoni i opowiada´c, jakim si˛e to jest sprytnym czy odwa˙znym, to jedno, a zupełnie czym innym jest znale´zc´ si˛e wraz z najbli˙zszymi na powierzchni wrogiego s´wiata i by´c zdanym tylko na własne siły. Ten s´wiat nie wiedział wprawdzie dotad ˛ o naszym przybyciu, ale. . . — No, tato. . . — zaczał ˛ Bolivar. — . . . zaczynamy zabaw˛e! — doko´nczył James, jak to mieli we zwyczaju. Parskn˛eli s´miechem, a ja otrzasn ˛ ałem ˛ si˛e z przygn˛ebienia. — Macie całkowita˛ racj˛e! — przytaknałem. ˛ — Zaczynamy! James otworzył tylne drzwi limuzyny wpuszczajac ˛ do wn˛etrza Angelin˛e, a Bolivar w uniformie szofera wspiał ˛ si˛e na przednie siedzenie i właczył ˛ silnik. Noc była bezchmurna i wystarczajaco ˛ jasna, by widzie´c najbli˙zsza˛ okolic˛e. Dołaczy˛ łem do Angeliny wewnatrz ˛ pojazdu, a James dosiadł si˛e do brata. Ubrany był w biały garnitur i czarny krawat przypominajacy ˛ sznurowadło, co według tutejszej mody było typowym ubiorem młodszego urz˛ednika, podczas gdy Angelina i ja dorównywali´smy strojami najdostojniejszej arystokracji, jaka˛ udało mi si˛e znale´zc´ na zdj˛eciach zamieszczonych w przewodnikach. Bolivar nało˙zył ciemne okulary, wrzucił bieg i pomkn˛eli´smy w noc. Naturalnie okulary były czułe na ultrafiolet, a lampy miały zamontowane oprócz normalnych z˙ arówek (obecnie wyłaczonych) ˛ równie˙z takie, które s´wieca˛ w tym, niewidzialnym gołym okiem, widmie. Przyznaj˛e, z˙ e mimo owej wiedzy i wiary w cuda techniki, szybka jazda po mrocznej okolicy wywoływała do´sc´ mieszane uczucia. — Zgodnie z przewidywaniami podło˙ze jest twarde jak skała — odezwał si˛e Bolivar. — Nie zostawiamy z˙ adnych s´ladów. A oto przed nami i droga, pusta w obie strony. Trzymajcie si˛e: musz˛e przejecha´c przez rów. Trzymanie si˛e było faktycznie wskazane, jako z˙ e zarzuciło nami pot˛ez˙ nie, ale droga okazała si˛e równa i szeroka. Nabrali´smy pr˛edko´sci, nadal zreszta˛ nie zapalajac ˛ widzialnych reflektorów.
34
— Za nast˛epnym zakr˛etem włacz ˛ s´wiatła — poleciłem. — Najwy˙zszy czas sta´c si˛e uczciwymi obywatelami tej planety. — Na jak długo? — spytał podejrzliwie. — Do wybrze˙za. Je´sli dotrzemy tam wcze´snie, to troch˛e odpoczniemy, bo nie chc˛e wje˙zd˙za´c do miasta przed s´witem. Przy s´niadaniu zastanowimy si˛e, co dalej. Przez wi˛ekszo´sc´ nocy mieli´smy drog˛e tylko dla siebie. Z rzadka tylko co´s je˙ chało z przeciwka i zawsze były to pojedyncze pojazdy. Zadnych s´ladów alarmu czy wojskowego konwoju. Otworzyłem wyj˛etego z lodówki szampana i opró˙znili´smy go z Angelina˛ przy d´zwi˛ekach muzyki z epoki. Mo˙ze podró˙z nie była przesadnie luksusowa, ale przebiegała w warunkach zno´snego komfortu. *
*
*
O s´wicie dotarli´smy do wybrze˙za i skr˛ecili´smy na drog˛e prowadzac ˛ a˛ do kurortu. Tutejsze chłopstwo nale˙zało do rannych ptaszków, gdy˙z ledwie zrobiło si˛e jasno, kawalkady wie´sniaków płci obojga udawały si˛e ju˙z na pola. Widzac ˛ nas, schodzili na pobocze i kłaniali si˛e lub salutowali, co zgodnie z tutejszym obyczajem całkowicie ignorowali´smy. Słoneczko zaczynało mile przygrzewa´c, gdy Angelina˛ zauwa˙zyła restauracj˛e stwarzajac ˛ a˛ nadziej˛e na otrzymanie s´niadania. — Stajemy — zarzadziła. ˛ — Wła´snie nakrywaja˛ stoły na s´wie˙zym powietrzu. — Bolivar, zaparkujcie wóz w cieniu i na wszelki wypadek miejcie na´n oko. No i siad´ ˛ zcie przy innym stoliku — poleciłem. Nie ma to jak by´c bogatym tam, gdzie wszyscy pozostali sa˛ biedni. Ledwie wysiedli´smy, sam wła´sciciel pognał na powitanie. — Witam serdecznie wasza˛ wysoko´sc´ wraz z Dona˛ — zgiał ˛ si˛e w ukłonie. — Oto doskonały stolik dla pa´nstwa. Czekam na rozkazy. — Ognia! — warknałem ˛ wyjmujac ˛ cienkie cygaro i trzej kelnerzy prawie si˛e pobili o zaszczyt, by mi je podpali´c. Gdy jednemu si˛e to udało, opadłem zadowolony na krzesło, przesuwajac ˛ kapelusz na tył głowy. — To si˛e nazywa z˙ ycie — mruknałem ˛ rozmarzony. — Urodzony wyzyskiwacz! — parskn˛eła półgłosem Angelina.˛ — Mamy tych ludzi uwolni´c z wyzysku, a nie zwi˛eksza´c ten wyzysk! Pami˛etasz? — Trudno zapomnie´c! Co nie znaczy, z˙ e mamy si˛e zamartwia´c i nie korzysta´c z istniejacego ˛ wyzysku, zanim z nim nie sko´nczymy. No, najwy˙zszy czas! — dodałem, biorac ˛ z rak ˛ kelnera menu.
35
*
*
*
Z pełnym brzuchem rozkoszowałem si˛e przy kawie kolejnym cygarem i rozgladałem ˛ spokojnie po okolicy. Nagle pstryknałem ˛ na Jamesa, który zbli˙zył si˛e natychmiast z wła´sciwym wyrazem twarzy uni˙zonego zaniepokojenia. — Przyjrzyj si˛e facetowi w zielonej koszuli rozmawiajacemu ˛ z trzema grubymi turystami za twoimi plecami — poleciłem cicho, gdy zgiał ˛ si˛e w ukłonie. — Mamy szcz˛es´cie, bo to Jorge. Id´z za nim i dowiedz si˛e, gdzie mieszka. — Jasne, tato. Znikam. Odwrócił si˛e na pi˛ecie, gdy Angelina dodała równie cichym co ja głosem: — Najdro˙zszy, je´sli teraz ty si˛e nieco odwrócisz w prawo, to zauwa˙zysz, z˙ e zbli˙zaja˛ si˛e kłopoty. Spojrzałem i przyznałem jej racj˛e: dwóch smutasów ubranych po cywilnemu, ale na mil˛e s´mierdzacych ˛ policja,˛ rozmawiało z młodym mał˙ze´nstwem siedzacym ˛ przy pierwszym stoliku od prawej. Para pokazywała jakie´s dokumenty, które tamci ogladali ˛ na wszystkie strony, najwidoczniej paszporty czy co´s w tym gu´scie. Stanowiło to interesujacy ˛ problem, gdy˙z my nie mieli´smy z˙ adnych dowodów to˙zsamo´sci, a to z tego oczywistego wzgl˛edu, z˙ e nie miałem okazji obejrze´c, jak takowe tutaj wygladaj ˛ a.˛ Z powodu braku oryginału zrobienie własnych było niemo˙zliwe. — Angelino, kochanie, brawo za spostrzegawczo´sc´ — skinałem ˛ na kelnera. — We´z Bolivara i wsiadajcie do wozu. Zapłac˛e i wsiad˛ ˛ e, gdy podjedziecie do kraw˛ez˙ nika. Kelner był szybki, ale gliny te˙z. Zignorowali nast˛epne dwa stoliki zaj˛ete przez turystów (co było wida´c na pierwszy rzut oka) i podeszli do mnie akurat w chwili, gdy kładłem na stół gotówk˛e stanowiac ˛ a˛ równowarto´sc´ rachunku wraz z sutym napiwkiem. — Czy ma pan, wasza wysoko´sc´ , dowód to˙zsamo´sci? — spytał ni˙zszy i bardziej oble´sny. Spojrzałem na´n chłodno i wynio´sle i poczekałem, a˙z si˛e spoci, zanim si˛e odezwałem. — Oczywi´scie, z˙ e mam! — oznajmiłem i odwróciłem si˛e na pi˛ecie. Do kraw˛ez˙ nika zbli˙zyli´smy si˛e równocze´snie: ja i wóz. Gdyby facet nie był tak natr˛etny, mogłoby si˛e uda´c. . . Niestety, zaraz usłyszałem: — A byłby pan tak uprzejmy, by nam je pokaza´c, ekscelencjo? Wóz był blisko, ale nie a˙z tak blisko. . . Odwróciłem si˛e wi˛ec spokojnie i spojrzałem na pytajacego ˛ z odraza.˛ — Nazwisko? — warknałem. ˛ — Viladelmas Pujol, eminencjo. . .
36
— Wi˛ec posłuchajcie no, Pujol, uwa˙znie, bo nie b˛ed˛e powtarzał: Nie rozmawiam na ulicy z policjantami i niczego im nie pokazuj˛e w miejscach publicznych. Won! Odwrócił si˛e jak niepyszny, ale jego partner był albo bardziej uparty, albo głupszy: — Z przyjemno´scia˛ b˛edziemy ekscelencji towarzyszy´c do komisariatu policji, który z prawdziwa˛ rado´scia˛ powita pana w naszym mie´scie — o´swiadczył spokojnie. Scenka trwała ju˙z zbyt długo i lada chwila mogli´smy zacza´ ˛c zwraca´c uwag˛e. Trzeba było działa´c szybko. Wóz był zbyt charakterystyczny i zbyt potrzebny, by ryzykowa´c ucieczk˛e, a wi˛ec nale˙zało wymy´sli´c co´s innego. Co te˙z zrobiłem w ciagu ˛ mniej wi˛ecej dwóch sekund. — To faktycznie miła propozycja — przyznałem, na co obaj u´smiechn˛eli si˛e z ulga.˛ — Jako z˙ e faktycznie jestem tu pierwszy raz, słabo znam miasto. Wobec tego b˛edziecie mi towarzyszy´c i wska˙zecie drog˛e kierowcy. — Dzi˛ekujemy, eminencjo! Wsiedli w ukłonach i u´smiechach, przepraszajac ˛ co drugie słowo. Gdybym wyciagn ˛ ał ˛ dło´n, pewnie rzuciliby si˛e ja˛ ucałowa´c. Bolivar zwolnił dwa rozkładane siedziska, które natychmiast zaj˛eli, i ruszył. — Wska˙zcie drog˛e kierowcy — poleciłem i zwróciłem si˛e do Angeliny: — Ci dwaj policjanci wska˙za˛ nam drog˛e do komisarza, który pragnie nas powita´c. — Urocze — odparła unoszac ˛ lekko brew. — Najpierw prosto, potem na trzecim skrzy˙zowaniu w prawo — powiedział Pujol. — A wi˛ec jak to napisał wielki poeta: Kiam me kalkulos al tui, vi endormigos vian malbonulon kaj mi enctormigos mian — stwierdziłem z u´smiechem. Co, jak wiadomo ka˙zdemu poczatkuj ˛ acemu ˛ nawet studentowi esperanto, znaczy po prostu: Jak powiem „Trzy”, ty u´spisz swojego oprycha, a ja swojego. — Nie jestem zbyt mocny w poezji, ekscelencjo — przyznał Pujol. — Nigdy nie jest za pó´zno na nauk˛e. Opanowanie rytmu i rymu jest równie łatwe jak liczenie do trzech. . . — odparłem lekcewa˙zaco ˛ i nagłym chwytem złapałem go za gardło. Malowniczo wytrzeszczył oczy, rzucił si˛e z dwa razy i zemdlał. Angelina, która organicznie nie trawiła policji, była bardziej dramatyczna: kopn˛eła swojego typa w krocze, a gdy zwinał ˛ si˛e z bólu, trzasn˛eła go jeszcze w kark kantem dłoni. — Ładne — przyznał Bolivar obserwujac ˛ cało´sc´ we wstecznym lusterku. — Nikt na zewnatrz ˛ nie zwrócił na to uwagi. No i wła´snie min˛eli´smy trzecia˛ krzyz˙ ówk˛e. — Doskonale. Jed´z do wybrze˙za, a my si˛e zastanowimy, co z nimi zrobi´c. — Zar˙zna´ ˛c, obcia˙ ˛zy´c kamieniami i wrzuci´c do morza — zaproponowała rado´snie u´smiechni˛eta Angelina. 37
— Nie da si˛e — mruknałem ˛ smutno. — Znikniecie dwóch tajniaków wywołałoby tu mała˛ awantur˛e i postawiło na nogi okolic˛e. Poza tym jeste´s zreformowana˛ eksmorderczynia,˛ która. . . — To si˛e nie odnosi do policji! — Te˙z ludzie, jak głosi prawo, wobec czego si˛e odnosi. Trzeba im b˛edzie da´c po zastrzyku z amnezjalu, co jak wiesz, załatwia pami˛ec´ do dwudziestu godzin przed zastrzykiem. — Strychnina jest skuteczniejsza. — Niestety. — Przed nami boczna droga prowadzaca ˛ w las — oznajmił Bolivar przerywajac ˛ nam dyskusj˛e o szczegółach technicznych. ´ — Slicznie. Wjed´z w nia,˛ a ja si˛e zajm˛e zastrzykami. Wziałem ˛ apteczk˛e, nastawiłem autostrzykawk˛e na z˙ adan ˛ a˛ kombinacj˛e i dałem obu stró˙zom prawa po zastrzyku. Gdy sko´nczyłem, byli´smy ju˙z w d˙zungli, tote˙z wraz z Bolivarem ułoz˙ yli´smy obu smacznie s´piacych ˛ w najbli˙zszych krzakach i odjechali´smy kierujac ˛ si˛e z powrotem ku miastu. Przy restauracji oczekiwał na nas James. — Turystyka i krajoznawstwo? — spytał wsiadajac. ˛ — Czyny społecznie u˙zyteczne — odparłem. — Poło˙zyli´smy spa´c paru gliniarzy. Co z Jorge? — Najpierw polazł do baru, gdzie wypił piwo dzielac ˛ si˛e z kumplami wraz˙ eniami z całonocnej imprezy, jaka˛ wyprawili tury´sci, a teraz smacznie s´pi we własnym łó˙zku. — Mam nadziej˛e, z˙ e wiesz, gdzie ono si˛e znajduje? — Te˙z pytanie. Jak ci˛e znam, tato, to masz ochot˛e przeszkodzi´c mu w zasłuz˙ onym wypoczynku. Zgadłem? Poka˙ze˛ drog˛e. Do mieszkania wszedłem sam. Zamek nie stawiał oporu wytrychowi, bo i nie miał prawa. Był tak prosty, z˙ e a˙z nudny. Przetuptałem na palcach przez pogra˙ ˛zony w mroku pokój i okazało si˛e, z˙ e Jorge s´pi czujniej od kota. Gdy bytem w połowie drogi, nagle rozbłysły lampy, a gospodarz stanał ˛ w drzwiach sypialni z całkiem sporych rozmiarów pistoletem w dłoni. Gnat wygladał ˛ rzeczowo i był wymierzony w moja˛ skromna˛ osob˛e. — Pomódl si˛e, szpiclu — polecił Jorge. — Bo zamierzam ci˛e zabi´c!
Rozdział 8 — Tylko spokojnie, Jorge! Jestem przyjacielem. . . — Który zakrada si˛e po nocy jak złodziej? — W biały dzie´n to raz. A w ten sposób, bo nie chce zosta´c zauwa˙zonym, to dwa. Jestem po waszej stronie: po twojej i po Flavii. . . To ostatnie słowo prawie mnie zabiło. — Co wiesz o Flavii? — wrzasnał ˛ bowiem gospodarz, kurczowo zaciskajac ˛ dło´n na kolbie. Wobec czego dodałem nieco dramatyzmu do sytuacji: rymnałem ˛ na kolana i rozpostarłem r˛ece w błagalnym ge´scie. — Posłuchaj mnie, o waleczny! Przybyłem z innej planety po otrzymaniu waszej wiadomo´sci. Tej przekazanej z˙ onie turysty w nocy na pla˙zy. — Skad ˛ o tym wiesz? — spytał podejrzliwie, ale za to opuszczajac ˛ bro´n. Widzac ˛ to wstałem, bo zacz˛eło mi by´c niewygodnie. Otrzepałem spodnie i usiadłem na najbli˙zszym, nadajacym ˛ si˛e do tego celu, sprz˛ecie. — Bo ja jestem tym wła´snie turysta,˛ mój drogi. Troch˛e ucharakteryzowanym, ale tym samym. — Nie wierz˛e! Mo˙zesz by´c szpiclem. ´ etym Mikołajem te˙z mog˛e by´c. Ale nie jestem i mo— Pewnie, z˙ e mog˛e. Swi˛ g˛e to udowodni´c: wiem o rzeczach, o których nikt inny nie mo˙ze wiedzie´c. Na przykład o tym, z˙ e z Flavia˛ na pla˙zy spotkała si˛e moja z˙ ona, która zapami˛etała po jednorazowym przeczytaniu pi˛eciostronicowa˛ wiadomo´sc´ , jaka˛ ta jej dała. Zacytowała mi ja˛ pó´zniej i te˙z ja˛ zapami˛etałem, co ci zaraz udowodni˛e, słuchaj. . . — i wyrecytowałem mu całe pi˛ec´ stron. W trakcie tego wyst˛epu wokalnego bro´n coraz bardziej si˛e obni˙zała, a gdy sko´nczyłem, została odło˙zona. — Wierz˛e ci, bo sam to napisałem, a poza mna˛ tylko Flavia widziała ja˛ spo´sród mieszkajacych ˛ tu ludzi — oznajmił podbiegajac ˛ do mnie z błyskiem w oku i zanim si˛e zorientowałem, porwał mnie w ramiona i ucałował w oba policzki. Zdecydowanie powinien był si˛e ogoli´c! — Tego. . . miło mi. . . — mruknałem ˛ uwalniajac ˛ si˛e z u´scisku. — Zawsze gotów do pomocy. 39
— Nadal trudno mi w to uwierzy´c, nigdy dotad ˛ nie udało si˛e nam zdoby´c pomocy z zewnatrz. ˛ Kilka miesi˛ecy temu zdołali´smy przemyci´c członka naszej grupy na liniowiec pasa˙zerski, ale nie mamy od niego znaku z˙ ycia. . . — Niewysoki, s´niady, ze złamanym nosem? — przerwałem mu. — Wła´snie! Ale skad. ˛ ..? — Z przykro´scia˛ musz˛e ci˛e poinformowa´c, z˙ e on nie z˙ yje. Bez watpienia ˛ zreszta˛ został zamordowany przez agentów waszej policji. — Biedny Hector! Był taki odwa˙zny i pewny, z˙ e uda mu si˛e skontaktowa´c z legendarnym Szczurem ze Stali, który mógłby nam pomóc. . . — głos Jorge umilkł niczym zepsuty magnetofon, a on sam wybałuszył oczy w sposób naprawd˛e malowniczy. Przyjrzałem si˛e własnym butom, strzepnałem ˛ pyłek z klapy i poczekałem spokojnie, a˙z odzyska głos. — Ty nie. . . — wychrypiał w ko´ncu. — Ty to nie. . . — Na wasze szcz˛es´cie to ja — przerwałem mu. — Jestem znany pod wieloma pseudonimami o wspólnym znaczeniu: De rat van voesturij staal, die Edelstahlratte, El Escuriudizo, The Stainless Steel Rat, a nawet un criminale al nichelcromo, czyli Stalowy Szczur. Do usług. Teraz bad´ ˛ z uprzejmy opowiedzie´c mi dokładnie, jaka jest wasza sytuacja i co planujecie. — Mówiac ˛ krótko i prawd˛e, to planów nie mamy, a nasza sytuacja jest opłakana: tajna policja jest tu po prostu zbyt skuteczna. Ka˙zda organizacja antyprezydencka zostaje spenetrowana i zniszczona ju˙z w fazie tworzenia. Nasza jest całkiem s´wie˙za, a i tak Flavia musi si˛e ukrywa´c, bo policja ju˙z wie o jej udziale. Poniewa˙z mam do czynienia z turystami, wymy´slili´smy, z˙ e mo˙zemy spróbowa´c poszuka´c pomocy poza nasza˛ planeta˛ i praktycznie tylko na tym si˛e skupili´smy. Wstyd mi przyzna´c, ale to wszystko, na co dotad ˛ nas było sta´c. — Doskonałe nowiny, bo daja˛ mi wolna˛ r˛ek˛e. Teraz b˛edzie seria pyta´n: czy sa˛ tu inni podzielajacy ˛ wasze przekonania? — Wszyscy chłopi czy robotnicy zabiliby Zapilote i jego gliniarzy zwanych Ultimados, gdyby mogli. Władza znajduje si˛e w r˛ekach bogatych i klasy s´redniej, którzy w miar˛e wspomagaja˛ re˙zim, ale te˙z bez przesady. Naturalnie wielu spo´sród starej arystokracji go nie cierpi, gdy˙z sporo stracili, gdy doszedł on do władzy, ale nie sa˛ w z˙ aden sposób zorganizowani. Co´s mi zacz˛eło s´wita´c. — Opowiedz mi o tej starej arystokraci. — Niewiele jest do opowiadania: sam wywodz˛e si˛e z jej szeregów, cho´c nie mam imponujacego ˛ tytułu czy znaczenia. Tylko dlatego zreszta˛ obdarzono mnie wystarczajac ˛ a˛ doza˛ zaufania, by zezwoli´c na kontakty z cudzoziemcami. Mieli´smy tu spokojna˛ monarchi˛e, dopóki ta s´winia nie pojawiła si˛e na scenie. Zgadza si˛e, ze była niezbyt efektywna i nie spełniała najlepiej swoich zada´n, ale ludzie mieli co je´sc´ ; nie było tortur czy mor40
derstw politycznych. Była natomiast wystarczajaca ˛ porcja niezadowolenia w´sród ludu, tak z˙ e gdy Zapilote zaczał ˛ szermowa´c hasłami wolno´sci i równo´sci, ludzie za nim poszli, nie zdajac ˛ sobie sprawy, z˙ e były to tylko frazesy, których nie zamierzał ani przez chwil˛e traktowa´c powa˙znie. Tym niemniej ruch na rzecz demokracji uzyskał takie rozmiary, z˙ e nawet cz˛es´c´ arystokracji zacz˛eła uwa˙za´c go za niezły pomysł i w pierwszych wolnych wyborach Zapilote został prezydentem. Zanim nadszedł czas kolejnych, miał po swojej stronie wszystkich skorumpowanych generałów i utworzona˛ przez siebie słu˙zb˛e bezpiecze´nstwa. Dzi˛eki pomocy armii i Ultimados wybory zostały sfałszowane, podobnie jak i wszystkie kolejne, majace ˛ miejsce regularnie co cztery lata. Cho´c zbli˙za si˛e termin nast˛epnych, i tak niczego to nie zmieni: Zapilote jest praktycznie do˙zywotnim prezydentem. ´ Switanie nabrało cech realnego pomysłu, tote˙z u´smiechnałem ˛ si˛e szeroko. — Wcale nie jest — o´swiadczyłem wesoło. — Ta planeta b˛edzie miała wybory, jakich nie do´swiadczyła w całej swej historii. — Co masz na my´sli? — Poszukamy kogo´s ze starej herbowej szlachty, komu mo˙zna zaufa´c i kto jest w miar˛e uczciwy, i wystawimy go jako kandydata na prezydenta w kolejnych wyborach. — Ale˙z one b˛eda˛ sfałszowane! — A co by´s chciał? Tylko z˙ e tym razem przeze mnie. Te tutejsze cwaniaczki od lewych wyborów przekonaja˛ si˛e na własnej skórze, jak robi si˛e naprawd˛e uczciwie sfałszowane wybory. Wygramy bez problemów. — Naprawd˛e? — Mog˛e si˛e zało˙zy´c! Ale wpierw musisz znale´zc´ nam porzadnego ˛ kandydata. — Musz˛e pomy´sle´c — odparł, trac ˛ w zamy´sleniu nie ogolony podbródek. — A nie ułatwiłoby ci procesu my´slenia lekkie oliwienie? — spytałem uprzejmie. — Powiedzmy jakim´s rozsadnym ˛ gatunkiem rumu? — Oczywi´scie! Mam tu porzadny, ˛ wyle˙zakowany ron, zbyt dobry dla turystów. Je´sli pozwolisz, to skosztujemy. Pozwoliłem i faktycznie był doskonały. — Najlepsi ze szlachty z˙ yja˛ z dala od miast — wyja´snił Jorge, gdy ron zaczał ˛ działa´c i szare komórki zabrały si˛e do roboty. — W gł˛ebi kontynentu sa˛ wielkie posiadło´sci nastawione na produkcj˛e kawy, zbo˙za i orzechów. Chłopi nie sa˛ tam zbyt uciskani, a szlachta nie straciła na uczciwo´sci. Jak długo trzymaja˛ si˛e wszyscy z dala od polityki i dostarczaja˛ z˙ ywno´sc´ do miast, Zapilote zostawia ich w spokoju. — Masz tam znajomych? — To sami moi znajomi, a wła´sciwie rodzina, bo wszyscy szlachetnie urodzeni sa˛ w jakim´s stopniu spokrewnieni — wyja´snił ku memu lekkiemu osłupieniu. — Znajdzie si˛e tam kto´s odpowiedni?
41
— Jeden na pewno: Gonzales de Torres, markiz de la Rosa. Jest uczciwy, rozsadny, ˛ odwa˙zny i jak wszyscy diabli nienawidzi Zapilote. — Musi by´c z niego miły kompan. Jak dawno go znasz? — Jest moim stryjecznym kuzynem ze strony ciotki mojej matki. Spotykamy si˛e na pogrzebach, weselach i innych s´wi˛etach rodzinnych. Ale wiele o nim wiem, bo w´sród arystokracji nie ma tajemnic. — Wydaje mi si˛e, z˙ e to mo˙ze by´c wła´sciwa osoba — oceniłem. — Jak mo˙zemy si˛e z nim skontaktowa´c? — Potrzebujemy samochodu. . . — Ju˙z mamy. Jedziesz z nami? — Nie mog˛e zostawi´c turystów bez sensownego usprawiedliwienia, bo od razu stałbym si˛e podejrzany. Ale Flavia mo˙ze was poprowadzi´c. Dam jej wiadomo´sc´ dla kuzyna, a ona b˛edzie znacznie bezpieczniejsza w´sród swoich, ni˙z tu w mies´cie. Wysaczyłem ˛ reszt˛e zawarto´sci kielicha i niech˛etnie postawiłem go na stole. — Wobec tego wszystko ustalone. Jad˛e teraz na przeja˙zd˙zk˛e po okolicy z piknikiem i sjesta.˛ Po zapadni˛eciu zmroku zawracamy i zabieramy Flavi˛e, tylko musisz mi poda´c skad ˛ i o której. — Zlokalizowanie jej b˛edzie wymagało troch˛e czasu, a jeszcze dzi´s mam wycieczk˛e do oprowadzenia. Ale je´sli przyjdziesz tu o pomocy, b˛ed˛e czekał przed brama˛ i zaprowadz˛e ci˛e do niej. — Zgoda — odparłem wstajac ˛ i pokazujac ˛ na pokryta˛ kurzem butelk˛e rumu. — Wiesz, z˙ e raz otwarte, wieloletnie trunki szybko wietrzeja? ˛ Lepiej byłoby si˛e nia˛ zaopiekowa´c, zanim zacznie si˛e ten godny ubolewania proces. . . — Naturalnie. We´z ja,˛ błagam — wcisnał ˛ mi flaszk˛e, przed czym si˛e zreszta˛ niespecjalnie broniłem, i dodał: — Mam ich wi˛ecej, jak si˛e dzi´s spotkamy, wezm˛e ze soba˛ kilka co godniejszych. — Ta planeta ma zalety, o których nie wspominaja˛ turystyczne foldery — uznałem. — Stary ron i nieuczciwe wybory. To˙z to faktycznie raj!
Rozdział 9 — Brzmi fajnie — ocenili entuzjastycznie, jak na wrodzona˛ pow´sciagliwo´ ˛ sc´ do pochwał, bli´zniacy. — Brzmiałoby fajniej, gdyby ta cała Flavia z nami nie jechała — mrukn˛eła Angelina. Upiłem nieco rumu i machnałem ˛ lekcewa˙zaco ˛ r˛eka.˛ — Moja droga z˙ ono, dni mych miłosnych podbojów nale˙za˛ do przeszło´sci, nawet je´sli istniały wyłacznie ˛ w twoim podejrzliwym umy´sle. Flavia nic mnie nie obchodzi. Zapewniam ci˛e o tym uroczy´scie i przy s´wiadkach. Angelina uniosła brwi, albo z niedowierzaniem, albo z uznaniem, wolałem nie docieka´c. Okolica była cicha i miła i miałem nieodparta˛ ochot˛e rozkoszowa´c si˛e nia˛ do upojenia. Byłem bowiem pewien, z˙ e w najbli˙zszej przyszło´sci nie b˛edzie ani cicho, ani miło. Siedzieli´smy na le´snej polanie, na wzgórzu wychodzacym ˛ nad morze i z pełnym zadowoleniem trawili´smy obfity posiłek. Krajobraz troch˛e szpeciły nie uprzatni˛ ˛ ete jeszcze naczynia, ale obni˙zajacy ˛ si˛e poziom płynu w omszałej butelce, jak i sło´nce na horyzoncie, dobitnie oznajmiały, z˙ e zbli˙za si˛e koniec lenistwa. James pochrapywał na trawie, Bolivar grzebał w samochodzie, a ja le˙załem z głowa˛ na kolanach Angeliny i byłem w pełni zadowolony z z˙ yda, co zdarza si˛e człowiekowi naprawd˛e rzadko. — To si˛e nazywa z˙ ycie — westchnałem. ˛ — Mo˙ze powinienem wycofa´c si˛e na zasłu˙zona˛ emerytur˛e na jaka´ ˛s podobna˛ do tej, spokojna˛ planet˛e, gdzie mogliby´smy do˙zywa´c spokojnej staro´sci w promieniach. . . — Nonsens — przerwała mi rzeczowym tonem Angelina. — W mniej ni˙z dwadzie´scia cztery godziny nuda przywiodłaby ci˛e do skrajnej desperacji. Jedynym powodem, dla którego podoba ci si˛e spokój, jest s´wiadomo´sc´ tego, z˙ e za kilka godzin zaczniesz działa´c. Naturalnie nie wspominajac ˛ o tym drobiazgu, z˙ e jeste´s na wpół zalany tym tutejszym rumem, który chlejesz od rana. — Obra˙zasz mnie! Jestem trze´zwy jak nowo narodzone dzieci˛e pary abstynentów. Mog˛e ci wyrecytowa´c liczb˛e pi do dwudziestego miejsca po przecinku! — To powiedz: stół z powyłamywanymi nogami. — Stół bez nóg.
43
— Pi˛eknie! — Niespodziewanie wstała i moja głowa łupn˛eła o ziemi˛e. — Czas rusza´c! James, zanie´s ojca do samochodu, bo watpi˛ ˛ e, z˙ eby był w stanie dotrze´c tam o własnych siłach. James mrugnał ˛ do mnie porozumiewawczo, wi˛ec mu odmrugnałem ˛ i przetoczyłem si˛e na brzuch. Pi˛ec´ dziesiat ˛ pompek szybko przywróciło mi jasno´sc´ umysłu, czego zreszta˛ błyskawicznie po˙załowałem, bo lekki kac zaczał ˛ mi przy tej okazji rozsadza´c czaszk˛e. Ron, chocia˙z łagodny w smaku, swoja˛ moc jednak posiadał. Wyrzuciłem pusta˛ butelk˛e, dajac ˛ sobie uroczy´scie słowo, z˙ e wi˛ecej nie tkn˛e tego trunku. Do jutra, ma si˛e rozumie´c. W ciagu ˛ kilku chwil byli´smy gotowi do drogi. James pozbierał s´mieci, Angelina poskładała naczynia do pojemnika pełniacego ˛ jednocze´snie rol˛e ultrad´zwi˛ekowej myjki i ruszyli´smy z powrotem. Z drogi niewiele pami˛etam, poniewa˙z udało mi si˛e przespa´c ja˛ prawie w cało´sci, cho´c był to sen pokrzepiajacy ˛ a nie wywołany przepiciem, jak sugerowała Angelina. Obudziła mnie zreszta˛ z wrodzona˛ delikatno´scia,˛ ale na czas: jej łokie´c wbił si˛e w moje z˙ ebra, gdy podjechali´smy pod blok, w którym mieszkał Jorge. On sam czekał w cieniu przy drzwiach, a na nasz widok podbiegł i błyskawicznie wskoczył do s´rodka. — Jedziemy! Szybko! — polecił. — Tragedia: Ultimados złapali Flavi˛e! — Kiedy? — spytałem. — Kilka minut temu. Dostałem telefon wychodzac. ˛ Zaatakowali farm˛e, na której si˛e ukrywała i zabrali ja˛ ze soba.˛ — Daleko do tej farmy? — zainteresowałem si˛e. — Nie bardzo. Z pół godziny jazdy. — Wobec tego mo˙zemy ich przechwyci´c, zanim dotra˛ do miasta. — Faktycznie! — ucieszył si˛e. — W takim razie skr˛ecamy tu w lewo. Do farmy prowadzi tylko jedna przejezdna droga. Ale musz˛e was ostrzec: oni sa˛ uzbrojeni i niebezpieczni. Równocze´snie rykn˛eli´smy s´miechem, wywołujac ˛ jego pełne osłupienia spojrzenie. Bolivar uspokoił si˛e pierwszy i docisnał ˛ gaz do dechy. Dotarcie do drogi prowadzacej ˛ na nizin˛e, na której le˙zała farma, zaj˛eło nam pi˛ec´ minut. Zatrzymali´smy si˛e na ostatnim wzniesieniu, a ja przestudiowałem okolic˛e dopracowujac ˛ szczegóły planu. — James, wyjmij ze skrytki pistolety igłowe i debonder — poleciłem. — Bolivar, cofnij samochód za zakr˛et, by go nie było wida´c. Angelino, kochanie, b˛edziesz przyn˛eta˛ w naszej pułapce. — To si˛e nazywa troskliwy ma˙ ˛z! Wskazałem promieniem latarki spore drzewo zwieszajace ˛ si˛e cz˛es´ciowo nad droga.˛ — Zetniemy je tak, by legło w poprzek — wyja´sniłem, nastawiajac ˛ ucha. — I to szybko, bo słysz˛e silnik zbli˙zajacego ˛ si˛e samochodu. 44
Gdy zajmowali´smy pozycje w krzakach po obu stronach drogi, wida´c ju˙z było s´wiatła nadje˙zd˙zajacego ˛ pojazdu. Wóz minał ˛ ostatni zakr˛et i jego reflektory o´swietliły koron˛e przegradzajacego ˛ drog˛e drzewa. Pisn˛eły hamulce i przez sekund˛e bałem si˛e, z˙ e Angelina b˛edzie musiała ucieka´c, by nie zosta´c przejechana,˛ ale na szcz˛es´cie z´ le oceniłem odległo´sc´ . Samochód zatrzymał si˛e przed pozornie przygnieciona˛ przez gał˛ezie Angelina, która słabo pomachała pasa˙zerom. I to w zasadzie było wszystko. Kierowca wysiadł i padł trafiony igła˛ ze s´rodkiem nasennym, a inne stalowe drobiny załatwiły przez uchylone okna pozostałych urz˛edowych pasa˙zerów. Podszedłem, majac ˛ w prawej r˛ece bro´n, a w lewej latark˛e, i zlustrowałem wn˛etrze pełne chrapiacych ˛ drabów, jak i z˙ ywy dowód celno´sci naszych strzałów: oszołomiona,˛ ale jak najbardziej przytomna˛ Flavi˛e, siedzac ˛ a˛ mi˛edzy nimi. — Witamy na wolno´sci — powiedziałem pomagajac ˛ jej wysia´ ˛sc´ . Angelina wysun˛eła si˛e spomi˛edzy gał˛ezi otrzepujac ˛ sukni˛e z ziemi, ale zanim zda˙ ˛zyła co´s powiedzie´c, moje miejsce zajał ˛ nami˛etnie całujacy ˛ uratowana˛ Jorge. Wygladał ˛ na pasjonata tego zaj˛ecia. — Nie liczac ˛ tego, z˙ e prawie mnie przejechali, to wszystko poszło zgodnie z planem — podsumowała Angelina. — Teraz wystarczy wsadzi´c kierowc˛e z powrotem i dołaczy´ ˛ c do niego kilka granatów termitowych. Westchnałem ˛ i pocałowałem ja˛ a la Jorge, co zaszkodzi´c nie mogło, najwy˙zej pomóc. ˙ — Zeby si˛e tu zaraz zrobił zlot gwia´zdzisty wszystkich tajniaków z okolicy? Nie, kochanie, dostana˛ dawk˛e pozwalajac ˛ a˛ im przespa´c najbli˙zsze czterdzie´sci osiem godzin, a potem ich zeznania i tak b˛eda˛ bez znaczenia. James i Bolivar, umie´sc´ cie ich gdzie´s w lesie, mo˙ze by´c w pokrzywach. Je´sli chcecie, mo˙zecie przeprowadzi´c konfiskat˛e ich mienia. Jorge, mógłby´s na chwil˛e przerwa´c to bez ´ watpienia ˛ pasjonujace ˛ zaj˛ecie i da´c dziewczynie odpocza´ ˛c? Slicznie. Umiesz prowadzi´c samochód? — Oczywi´scie! Czy˙zby´s uwa˙zał, z˙ e jestem chłopem? — Skad˙ ˛ ze! Przepraszam. Mo˙zesz umie´sci´c ten samochód w miejscu, gdzie przez najbli˙zsze dwa dni nikt by na niego nie zwrócił uwagi? — Pewno. Jest tu niedaleko ładne wzgórze ze stromym stokiem opadajacym ˛ do morza. Nikt nie powinien znale´zc´ samochodu, bo woda jest tam do´sc´ gł˛eboka. — W takim razie do roboty. Pocałuj Flavi˛e i znikaj. Gdy machali´smy mu na po˙zegnanie, zauwa˙zyłem, z˙ e Flavia ma na wpół zapuchni˛ete oko i kilka skalecze´n na twarzy. — Pójd˛e po apteczk˛e — zaofiarowała si˛e Angelina. — Gdybym wiedziała wcze´sniej, z˙ e te łajzy ci˛e pobiły, to sko´nczyłoby si˛e na granatach zapalajacych! ˛ — Nie wiem, jak wam podzi˛ekowa´c — odezwała si˛e z uczuciem Flavia. — Nie tylko za to, z˙ e mnie uratowali´scie, ale tak˙ze za to, co planujecie zrobi´c. Jorge opowiedział mi wszystko. Mo˙zecie tego dokona´c? 45
— Faktem jest, z˙ e mój ma˙ ˛z potrafi prawie wszystko — przyznała Angelina nakładajac ˛ na skaleczenia krem odka˙zajacy. ˛ — Z pewnymi wyjatkami ˛ naturalnie, przynajmniej jak długo jestem w pobli˙zu. — Sko´nczone, tato — oznajmił Bolivar wychodzac ˛ z lasu z nar˛eczem ubra´n. — Widzieli´smy, co z nia˛ zrobili, wi˛ec pomy´sleli´smy, z˙ e przechadzka na golasa do miasta dobrze im zrobi — dodał James obładowany butami. — Faktycznie miłe z waszej strony. Flavia, to moi synowie: James i Bolivar. Obaj entuzjastycznie u´scisn˛eli podana˛ im dło´n, a Angelina dodała: — Jak ich znam, to jest to miło´sc´ od pierwszego ukaszenia. ˛ Proponuj˛e z˙ ebys´my si˛e udali w dalsza˛ drog˛e. Udali´smy si˛e. Prosto do głównej autostrady, zgodnie z instrukcjami Flavii. — Kiedy znajdziemy si˛e w gł˛ebi kontynentu, b˛edziemy bezpieczni, gdy˙z Ultimados rzadko si˛e tam zapuszczaja,˛ a i to wyłacznie ˛ w konwojach. Tylko przebycie Bariery b˛edzie sporym problemem — wyja´sniła. — Co to takiego? — spytałem. — Mur przecinajacy ˛ cały kontynent i niemo˙zliwy do przebycia w miejscach innych ni˙z przej´scia, przy których zbudowane sa˛ wartownie. Mur jest gruby, zwie´nczony wieloma pasmami drutu kolczastego pod napi˛eciem. Z obu stron rozciagaj ˛ a˛ si˛e pola minowe i masa rozmaitego rodzaju detektorów. — Brzmi zach˛ecajaco ˛ — oceniła Angelina. — Jim, otwórz szampana, to doskonały s´rodek na uspokojenie, a potem zajmij si˛e wymy´sleniem jakiego´s sensownego planu. *
*
*
— Opowiedz mi, jak wygladaj ˛ a˛ wartownie i przej´scia — poprosiłem Flavi˛e. Obie z Angelina zaatakowały szampana z du˙za˛ doza˛ entuzjazmu; w przeciwie´nstwie do mnie, jak na jeden dzie´n wypiłem wystarczajac ˛ a˛ ilo´sc´ procentów. — To małe forty zbudowane na drogach. Nie mo˙zna ich omina´ ˛c. W ka˙zdym stacjonuje liczny i dobrze uzbrojony garnizon, przepuszczajacy ˛ jedynie osoby posiadajace ˛ wła´sciwe dokumenty. No i naturalnie po dokładnej rewizji. Nigdy nie uda si˛e nam tamt˛edy przejecha´c. — Nigdy — wtraciła ˛ Angelina — jest słowem nie istniejacym ˛ w słowniku u˙zywanym przez nasza˛ rodzin˛e. Jak my´slisz, J im: mur czy wartownia? — Wartownia oczywi´scie. Łatwiej poradzi´c sobie z lud´zmi, ni˙z wysadza´c gór˛e betonu, zasieków i min. Ile mamy do najbli˙zszej wartowni? — Sto trzydzie´sci mil — odparła Flavia odczytujac ˛ drogowskaz o´swietlony przez reflektory wozu. — Słyszałe´s, James? — Słyszałem. 46
— Zaprogramuj radar tak, by zaczał ˛ działa´c jakie´s trzydzie´sci mil od celu. To powinno nam da´c wystarczajaco ˛ dobry obraz. Staniemy o siedem mil przed wartownia˛ i dokonamy ostatnich przygotowa´n — zarzadziłem. ˛ Sadz ˛ ac ˛ po wyrazie twarzy, Flavia była przekonana, z˙ e ma do czynienia z szale´ncami. Para bogatych turystów w starym samochodzie planujaca ˛ rozprawi´c si˛e ze s´mietanka˛ armii. Có˙z. . . skad ˛ miała wiedzie´c, z˙ e tak tury´sci, jak i samochód kryja˛ w sobie mas˛e niespodzianek. *
*
*
— Jest — oznajmił James, gdy pokonali´smy szczyt kolejnego wzniesienia. — Nawet nie potrzeba radaru. Miał racj˛e, przed nami rozciagała ˛ si˛e jasno o´swietlona Bariera, a z boku widniała rz˛esi´scie o´swietlona, imponujaca ˛ zaiste wartownia. Katem ˛ oka dostrzegłem, z˙ e Flavia dr˙zy, i u´smiechnałem ˛ si˛e, dodajac ˛ jej odwagi. — Teraz po kolei — wyciagn ˛ ałem ˛ spod siedzenia szuflad˛e i kolejno wszystka˛ jej zawarto´sc´ . — Filtry przeciwgazowe do nosa. Angelina, wytłumacz Flavii, jak je nało˙zy´c. Bolivar, zamknij dach, James, przygotuj miotacze. Nie ma sensu ryzykowa´c bez potrzeby. Z cichym szumem pancerny dach znalazł si˛e na miejscu, podobnie jak kuloodporne szyby, zmieniajac ˛ sportowy wóz w pancerk˛e. — James, zamkni˛ecie okien na mój rozkaz to twoje zadanie; teraz opu´sc´ cz˛es´ciowo szyby, bo przy tej pogodzie szczelnie zamkni˛ety samochód ma prawo wzbudzi´c podejrzenia. Przełacz ˛ na mnie sterowanie działka laserowego i przygotuj działo bezodrzutowe na wypadek, gdyby brama okazała si˛e bardziej wytrzymała, ni˙z my´sl˛e. Z oparcia mojego fotela wysun˛eła si˛e skrzynka zdalnego sterowania i ekran celownika działka laserowego. Nastawiłem je na chwilowo niewidoczna˛ bram˛e i sprawdziłem odczyt odległo´sci. — W porzadku ˛ — stwierdziłem zadowolony. — Jakie´s pytania? — Kiedy co´s zjemy? — to był James. — Jak b˛edziemy po drugiej stronie. Inne pytania, by´c mo˙ze powa˙zniejszej natury? — Jedzenie to powa˙zny temat — zauwa˙zył Bolivar. — Te˙z racja, ale sa˛ chwilowo wa˙zniejsze. Nie ma pyta´n? No to w drog˛e. Bolivar wrzucił bieg i ruszyli´smy w dół zbocza do ataku.
Rozdział 10 Naturalnie był to raczej powolny atak, im dłu˙zej bowiem udawało nam si˛e ukry´c prawdziwe zamiary, tym wi˛eksze były nasze szans˛e na szybki sukces. Tak wi˛ec, majestatycznie toczyli´smy si˛e do bitwy, a ja zabrałem si˛e za otwieranie kolejnej butelki szampana, która tym razem stawiła bierny opór. Nadal mocowałem si˛e z korkiem, gdy stan˛eli´smy na jaskrawo o´swietlonym placu przed stalowa˛ brama.˛ — Otwiera´c! — wrzasnałem ˛ wychylajac ˛ si˛e przez okno i ignorujac ˛ rozmaitego kalibru lufy spogladaj ˛ ace ˛ na nas ze strzelnic w murze. — Co wy, dwupierdki osła i ko´nskie podogonia, sobie my´slicie? Jakim prawem zmuszacie szlachetnie urodzonych do czekania pod zamkni˛eta˛ brama? ˛ Szofer, klakson! Niech si˛e ta banda leniwych półgłówków w ko´ncu obudzi! Klakson zawył, a wła´sciwie nie klakson tylko nagranie polowych organów, którego u˙zywali´smy zamiast klaksonu. Umarłego mogło to na nogi postawi´c, no i w ko´ncu brania otworzyła si˛e powoli. Zignorowałem fakt, z˙ e zamkn˛eła si˛e, ledwie przez nia˛ przejechali´smy, a przed nami widniała druga, zamkni˛eta na głucho, i zajałem ˛ si˛e korkiem. Wystrzelił z ładnym hukiem, tote˙z wszyscy zaj˛eli´smy si˛e napełnianiem pustych kielichów. Wybiegajacych ˛ z odwachu z˙ ołnierzy zignorowali´smy. Katem ˛ oka dostrzegłem Angelin˛e szturcha´ncem dodajac ˛ a˛ Flavii odwagi, gdy do okna od mojej strony przez tłum wybałuszajacych ˛ oczy z˙ ołnierzy przepchnał ˛ si˛e oficer. — Dokumenty! — warknał ˛ obcesowo. — Wi˛ecej kultury, kmiocie, gdy si˛e zwracasz do szlachetnie urodzonych — zmroziłem go gestykulujac ˛ kielichem i rozlewajac ˛ w koło jego zawarto´sc´ . — Otwórz bram˛e i znikaj. — Dokumenty, poprosz˛e — odezwał si˛e ju˙z znacznie grzeczniej i nagle wybałuszył oczy dostrzegłszy Flavi˛e. Zanim zda˙ ˛zył wrzasna´ ˛c (najwidoczniej była od dawna poszukiwana i jej rysopis zda˙ ˛zył dotrze´c tak˙ze do armii), cisnałem ˛ mu w otwarte usta szampana wraz z kielichem. — Okna! — rozkazałem. — Gaz!
48
Szyby zatrzasn˛eły si˛e z cichym szcz˛ekiem, a z umieszczonych w karoserii dysz trysn˛eły strugi gazu usypiajacego. ˛ Oficer zwalił si˛e na ziemi˛e natychmiast, a w s´lad za nim kolejno osuwali si˛e podwładni. Przestałem podziwia´c widoki i zajałem ˛ si˛e umieszczonym pod maska˛ laserem. Spomi˛edzy ozdobnej osłony chłodnicy wystrzeliła igła rubinowego s´wiatła, która w´sród całkowitej ciszy trafiła w stalowe wrota. Te zadymiły z wolna i niech˛etnie zacz˛eły si˛e topi´c, ale tylko w miejscu, gdzie dotykał ich promie´n. — Kiepsko raczej — zauwa˙zyła Angelina. — Sa˛ za grube — wyja´sniłem. — James, bierz si˛e do roboty! Wal w zwie´nczenie. . . Długa maska wozu rozsun˛eła si˛e na boki ukazujac ˛ szara˛ luf˛e bezodrzutowego działa kaliber sto pi˛ec´ milimetrów. Hukn˛eło ogłuszajaco ˛ nawet w izolowanym wn˛etrzu wozu, gdy˙z d´zwi˛ek odbił si˛e od s´cian wartowni i przeciwpancerne pociski jeden po drugim łupn˛eły w stal bramy. Miałem wra˙zenie, z˙ e siedz˛e pod czasza˛ gigantycznego dzwonu, w który regularnie wali stalowym pr˛etem jaki´s maniak. Na szcz˛es´cie wrota nie wytrzymały i przy akompaniamencie łoskotu i sypiacego ˛ si˛e gruzu run˛eły z trzaskiem na zewnatrz. ˛ Odskoczyłem odruchowo, gdy w szyb˛e tu˙z przy twarzy trafiła seria z karabinu maszynowego. Pociski z pistoletów maszynowych tłukły o burty i dach, gdy˙z nowi z˙ ołnierze strzelajac ˛ z biodra wypadali z ró˙znych wej´sc´ do budynków, które nas otaczały. I walili si˛e na ziemi˛e, ledwie weszli w stref˛e działania gazu. — Wynosimy si˛e! — wrzasnałem, ˛ ledwie słyszac ˛ własny głos w tym hałasie. — Czekaj! Jeden z nowo przybyłych dotarł a˙z do samochodu, gdzie opadł na zamykajac ˛ a˛ si˛e mask˛e, by po niej spłyna´ ˛c przed koła. Niestety, w trakcie tej gimnastyki jego dło´n z bronia˛ zaklinowała obie nie domkni˛ete połowy. Diabli wiedzieli, co mogłoby si˛e sta´c, gdyby´smy tak pojechali. Mo˙ze nic (poza naturalnie przejechaniem delikwenta), a mo˙ze wiele. Wolałem nie ryzykowa´c. Wyskoczyłem na zewnatrz ˛ odruchowo — kto´s musiał — i potykajac ˛ si˛e o s´piacych ˛ podbiegłem do przodu wozu. Gwałtownym szarpni˛eciem uwolniłem dło´n i kolb˛e blokujac ˛ a˛ mask˛e, która zamkn˛eła si˛e z trzaskiem, i odciagn ˛ ałem ˛ ofiar˛e na bok. Skoro i tak ju˙z musiałem wyj´sc´ , to mogłem przy okazji uratowa´c go od s´mierci, która ani nam, ani nikomu nie była na nic potrzebna. Gdy wskakiwałem do wn˛etrza ruszajacego ˛ samochodu, dostrzegłem kolejnego wybiegajacego ˛ z odwachu — ten był cwa´nszy i nało˙zył mask˛e przeciwgazowa.˛ Uniósł bro´n i co´s mnie kopn˛eło w rami˛e okr˛ecajac ˛ równocze´snie wokół. Poczułem, z˙ e padam i potem obrazy nieco mi si˛e zamgliły i przemieszały. Próbowałem wsta´c, ale mi si˛e to nie udało. Le˙załem tu˙z przy drzwiach stojacego ˛ wozu, a nade mna˛ stał James z bronia˛ w r˛eku. Wystrzelił dwukrotnie, złapał mnie wpół i prawie wrzucił do s´rodka. Chciałem zobaczy´c, co si˛e dzieje, ale moje oczy czemu´s nie chciały si˛e otwo49
rzy´c. . . na zewnatrz ˛ co´s łupn˛eło, wóz zatrzasł ˛ si˛e na jakich´s wybojach, a potem kto´s zgasił s´wiatło. *
*
*
Pierwsza˛ rzecza˛ jaka˛ dostrzegłem otwierajac ˛ oczy, była twarz Angeliny, co zawsze było miłym widokiem, ale teraz szczególnie mnie ucieszyło. Chciałem co´s powiedzie´c, jednak chwycił mnie w´sciekły kaszel. Podała mi szklank˛e z woda,˛ która˛ duszkiem opró˙zniłem, i odsun˛eła si˛e. Stwierdziłem z niejakim zdumieniem, z˙ e spogladam ˛ w bł˛ekitne niebo. Woda miała zbawienny wpływ na moje struny głosowe: odchrzakn ˛ ałem ˛ i spytałem: — Mog˛e si˛e dowiedzie´c, jak poszło? — Doskonale, je´sli nie liczy´c twojego zwariowanego bohaterstwa — odparła z u´smiechem biorac ˛ moja˛ dło´n. — Opór ustał, gdy gaz dotarł do budynków. Kilku zdołało nało˙zy´c maski, ale nie stanowili wi˛ekszego zagro˙zenia. Dobrze, z˙ e wóz jest pancerny: ma kilka naprawd˛e imponujacych ˛ wgniece´n i szram. Przez bram˛e przejechali´smy bez kłopotów, potem skr˛ecili´smy w boczna˛ drog˛e. Wysadzili´smy most na wypadek pogoni i skierowali´smy si˛e ku wzgórzom. Znale´zli´smy to miłe jeziorko i zrobili´smy postój. Wóz i namioty sa˛ ukryte pod drzewami. Nie liczac ˛ twojego ramienia z czysta˛ rana˛ postrzałowa˛ w bicepsie i tricepsie, to jeste´smy cali i zdrowi. — Nic nie czuj˛e. — I prawidłowo: jeste´s nafaszerowany narkotykami. Poniewa˙z zaczałem ˛ si˛e ubiera´c, pomogła mi usia´ ˛sc´ i zmieniła poło˙zenie poduszek, o które si˛e opierałem. Le˙załem na jednym z rozło˙zonych rz˛edem s´piworów, na których spali chłopcy i Flavia. Dawało to wprost nieprzyzwoicie sielankowa˛ scen˛e uzupełniana˛ łagodnym szumem wiatru. Z miejsca, w którym le˙załem, miałem doskonały widok na poro´sni˛ety trawa˛ stok wzgórza ciagn ˛ acy ˛ si˛e ku kolejnym wzniesieniom i majacza˛ cym w oddali górom. — Czy ty w ogóle spała´s? — spytałem podejrzliwie. — Kto´s musiał sta´c na warcie. — Teraz to moje zadanie. Odpocznij. Zacz˛eła protestowa´c, ale i tak w ko´ncu stan˛eło na moim. Pocałowała mnie, uzupełniła zapas wody na podr˛ecznym stoliku i zawin˛eła si˛e w s´piwór. Znieczulenie miało efekty pod jednym wzgl˛edem dziwnie przypominajace ˛ kaca, pi´c mi si˛e chciało jak diabli, tote˙z wody nie wystarczyło na długo. Poniewa˙z perspektywa le˙zenia o suchym pysku nie odpowiadała mi, a nie chciałem przerywa´c nikomu zasłu˙zonego snu, pozbierałem si˛e wi˛ec do pionu. Z poczatku ˛ nieco mi si˛e w głowie kr˛eciło, ale uczucie to szybko min˛eło i całkiem ju˙z pewnie poszedłem do samochodu. Gdy mijałem Bolivara, spojrzał na mnie zaalarmowany, wi˛ec przyło˙zyłem palec do ust i chłopak natychmiast usnał ˛ z powrotem. 50
Wóz miał właczony ˛ radar i alarm, co znaczyło, z˙ e je´sli co´s cokolwiek wi˛ekszego od kota znajdzie si˛e bli˙zej ni˙z sto jardów, to wszyscy si˛e o tym dowiemy. Zrobiło mi si˛e ra´zniej na duszy: chłopaki dawali sobie doskonale rad˛e, co było miła˛ wró˙zba˛ na przyszło´sc´ . W lodówce chłodził si˛e por˛eczny pojemnik z woda˛ i podr˛eczny zapas butelek piwa, co szczególnie mi si˛e spodobało. Otworzyłem jedna˛ i wychyliłem duszkiem, po czym natychmiast ujałem ˛ za szyjk˛e słyszac ˛ na zewnatrz ˛ kroki. Przezorno´sc´ okazała si˛e zb˛edna: to była Flavia. — Jeste´s jedynym człowiekiem, który mógł nas tu doprowadzi´c — powiedziała z uczuciem. — Dzi˛ekuj˛e ci z całego serca. — Drobiazg i rutyna. No i nie zapominaj, z˙ e miałem wysoce fachowa˛ pomoc. — Musz˛e przyzna´c, z˙ e gdy Jorge mi wszystko powiedział, pomy´slałam, z˙ e to szale´nstwo. Nie wierzyłam, z˙ e zdołacie wygra´c wybory. Teraz przepraszam za watpliwo´ ˛ sci. Wierz˛e, z˙ e zrobisz to, co obiecujesz i chc˛e, by tak si˛e stało. A wiesz dlaczego? — Przepraszam, ale moje szare komórki nadal si˛e szukaja,˛ nie jestem chwilowo zdolny do dalszych łamigłówek. Podeszła, zatrzymujac ˛ si˛e w odległo´sci ramienia i wreszcie mogłem w pełni oceni´c jej urod˛e: oczy, w których gł˛ebinie mo˙zna było si˛e utopi´c, pełne, zmysłowe wargi. . . westchnałem, ˛ wypiłem reszt˛e z drugiej butelki i na wszelki wypadek siadłem na błotniku, by by´c nieco dalej od tych oczu. W mojej sytuacji nagłe wzruszenia moga˛ by´c zgubne w skutkach. . . — Dlatego, z˙ e wierz˛e gł˛eboko, z˙ e jeste´s człowiekiem o nieposzlakowanym honorze — wyja´sniła powa˙znie i z zapałem. Całe szcz˛es´cie, z˙ e wcze´sniej zda˙ ˛zyłem usia´ ˛sc´ ! — Osobi´scie uwa˙zam, z˙ e jestem przest˛epca,˛ cho´c dzi˛eki za miłe słowo — odparłem. — Poza tym policje co´s z tysiaca ˛ planet zgodziłyby si˛e ze mna,˛ nie z toba.˛ — Nie rozumiem tego, ale wierz˛e w ciebie. Powiedz mi, dlaczego odciagn ˛ ałe´ ˛ s tego z˙ ołnierza nara˙zajac ˛ własne z˙ ycie? — I tak ryzykowałem, wi˛ec przy okazji uratowałem go od s´mierci pod kołami. — Dlaczego z˙ ycie jednego człowieka jest takie wa˙zne? — Bo co mo˙ze by´c wa˙zniejszego? To wszystko, co ka˙zdy z nas ma najcenniejszego, niczym nie poprzedzone i nic po nim nie ma, niewa˙zne, co twierdziłby jaki´s klecha oboj˛etnie jakiego wyznania. To co widzisz, to masz, tak wyglada ˛ naga prawda. Prywatnie nigdy nikogo nie nawracałem i nie z˙ ycz˛e sobie, by kto´s to próbował robi´c ze mna.˛ Mówiac ˛ po prostu, jestem realista˛ i przyznaj˛e, z˙ e nie ma z˙ adnych dowodów tak na istnienie, jak i na nieistnienie Boga. Niech ka˙zdy wybiera zatem według własnego uznania. Osobi´scie sadz˛ ˛ e, z˙ e nie tylko tam w górze nikogo nie ma, ale w ogóle nie ma z˙ adnej góry. Wszystko co mam, to tylko jedno z˙ ycie, z którego zamierzam wycisna´ ˛c ile si˛e da. Dlatego te˙z uwa˙zam, z˙ e 51
najgorszym, co mo˙zna zrobi´c innej osobie, to pozbawi´c go tej jedynej mo˙zliwos´ci istnienia. Dopuszczalne jest to tylko w obronie własnej lub najbli˙zszych, je´sli nie ma innej mo˙zliwo´sci, by prze˙zy´c. Tylko zadufani w sobie głupi politycy lub wykonujacy ˛ ich rozkazy t˛epi wojskowi zabijaja˛ ludzi dla ich własnego dobra. Nie wspominajac ˛ naturalnie o fanatykach religijnych robiacych ˛ to, by tych˙ze ludzi zbawi´c. Ale ich miejsce jest w zakładzie dla obłakanych, ˛ tak z˙ e mo˙zna ich pomina´ ˛c. Na szcz˛es´cie ich wpływy sa˛ coraz mniejsze i na coraz mniejszej liczbie ˙ i pozwól z˙ y´c innym to najmadrzejsze planet. Zyj ˛ motto, jakie w z˙ yciu słyszałem. — Dobrze powiedziane, tato — ocenił Bolivar stajac ˛ za dziewczyna.˛ — Mo˙ze by´s si˛e tak poło˙zył? Przejm˛e wart˛e, je´sli si˛e zgodzisz. — Wydaje mi si˛e, z˙ e to nie taki zły pomysł. Skinał ˛ głowa,˛ ale patrzac ˛ na nia˛ nie na mnie. Spogladała ˛ zreszta˛ na niego równie intensywnie, tote˙z czułem, z˙ e w tym przypadku troje to ju˙z tłok. — No to miłej warty. Flavio, je´sli nie jeste´s s´piaca, ˛ to mo˙ze dotrzymasz mu towarzystwa? Jestem pewien, z˙ e ma mas˛e pyta´n dotyczacych ˛ tej planety. . . i nie tylko. Zgodzili si˛e prawie entuzjastycznie, tote˙z poszedłem sobie kiwajac ˛ głowa˛ i czujac ˛ si˛e mo˙ze nie tyle stary, ile zu˙zyty. Pewnie znieczulenie przestawało działa´c. Albo był to wpływ teologicznego wykładu: gadanie o pierdołach, i to oczywistych, zawsze mnie denerwowało. — Uszy do góry — mruknałem, ˛ układajac ˛ si˛e w s´piworze. — Jakkolwiek by było, jeste´s zbawca˛ tej planety i gówniarze b˛eda˛ musieli uczy´c si˛e o tobie w szkołach! Co musiało by´c trafna˛ forma˛ zemsty na losie, gdy˙z zasnałem ˛ z lekkim u´smiechem na ustach.
Rozdział 11 Pó´znym popołudniem oddział był na nogach i kategorycznie z˙ adał ˛ je´sc´ . Rami˛e te˙z si˛e obudziło i stwierdziło, z˙ e najwy˙zsza pora da´c o sobie zna´c, co mi si˛e przestało podoba´c. Majac ˛ do wyboru s´rodek znieczulajacy ˛ i jasny umysł, z konieczno´sci wybrałem to drugie — trzeba było przygotowa´c plany na rozmaite okazje, wobec czego mówi si˛e trudno. Zjadłem jajka na bekonie (jajka były sproszkowane, bekon liofilizowany) spłukujac ˛ to rozpuszczalna˛ kawa˛ i dajac ˛ sobie uroczyste słowo honoru, z˙ e nast˛epnym razem, przygotowujac ˛ jaka´s wypraw˛e, wi˛ecej uwagi b˛ed˛e po´swi˛ecał zapasom spo˙zywczym. Koniec mycia naczy´n i moich procesów decyzyjnych zbiegł si˛e w czasie, wobec czego zaczałem ˛ si˛e rzadzi´ ˛ c. — Bolivar, do roboty! — poleciłem, wi˛ec oderwał si˛e od Flavii, acz uczynił to z pewna˛ niech˛ecia.˛ — Bad´ ˛ z tak miły i przynie´s tu skrzynk˛e oznaczona˛ „Top Secret”; znajduje si˛e w baga˙zniku. — Brawo! Najwy˙zszy czas, z˙ eby´smy si˛e dowiedzieli, co w niej jest. Wszyscy zebrali si˛e wokół, gdy postawił obok mnie ci˛ez˙ ki szary pojemnik. — Co za młodzie˙z! — stwierdziłem z dezaprobata˛ przygladaj ˛ ac ˛ si˛e rysom przy zamku. — Za grosz cierpliwo´sci. — To James — oburzył si˛e. — Ja próbowałem rozcia´ ˛c wzdłu˙z szwu. — Co te˙z ci si˛e nie udało — stwierdziłem z zadowoleniem. — Poniewa˙z nie tylko zawarto´sc´ , ale i opakowanie sa˛ jednymi z ostatnich osiagni˛ ˛ ec´ profesora Coypu, którego wszyscy znacie. Wystarczy tu przyło˙zy´c kciuk i wybra´c wła´sciwa˛ kombinacj˛e. Ten, na kogo jest zaprogramowany zamek, nie ma jak wida´c z˙ adnych problemów z dotarciem do wn˛etrza. . . Góra pojemnika odsun˛eła si˛e i wszyscy ciekawie zajrzeli do s´rodka. Wyjałem ˛ czarna˛ skrzynk˛e zaopatrzona˛ w por˛eczny uchwyt. Miała w górnej s´ciance dziur˛e, a w jednej z bocznych s´cianek przełacznik ˛ i gniazdo, z którego wychodziły dwa przewody zako´nczone krokodylkami. — Nie robi specjalnego wra˙zenia — krytycznie oceniła Angelina. — Wszystko zale˙zy od punktu widzenia, moja droga. Mo˙ze nie wyglada ˛ atrakcyjnie, ale ma za to doskonałe zastosowanie. To przetwarzacz molekularny i to działajacy ˛ w obie strony. Jak zobaczycie, co potrafi, to wam szcz˛eki poopadaja˛ — wyjałem ˛ z pojemnika pudełko, a z niego niewielki przedmiot i podałem go 53
Jamesowi. — Jako z˙ e masz najwi˛ekszego w tej rodzinie s´wira na punkcie broni, zechciej mi łaskawie powiedzie´c, co to takiego. Obejrzał dokładnie owo co´s i oddał mi ze słowami: — Bardzo dokładny model ci˛ez˙ kiego mo´zdzierza rakietowego. Kaliber sto pi˛ec´ dziesiat ˛ milimetrów, standardowe wyposa˙zenie wojsk. . . — Wystarczy, nie prosiłem o detale techniczne — odezwałem si˛e pospiesznie. — Tyle z˙ e pomyliłe´s si˛e w jednym drobiazgu: to nie jest model. To normalny mo´zdzierz, z którego zabrano dziewi˛ec´ dziesiat ˛ dziewi˛ec´ procent molekuł. Je´sli je uzupełnimy, to wróci do normalnych rozmiarów, całkowicie zdatny do natychmiastowego u˙zytku. Owo zabieranie i uzupełnianie molekuł to wła´snie to, czym zajmuje si˛e przetwarzacz molekularny. — Jeste´s pewien, z˙ e nie chcesz odpocza´ ˛c? — spytała nagle Angelina. — Takie rany moga˛ wywoła´c goraczk˛ ˛ e. . . — Zamilcz, niedowiarku! — zganiłem ja.˛ — Patrz i podziwiaj! Postawiłem urzadzenie ˛ na ziemi, przypiałem ˛ krokodylki do mo´zdzierza, który ustawiłem w pewnej odległo´sci i wyciagn ˛ ałem ˛ teleskopowy lejek znajdujacy ˛ si˛e wokół otworu w pokrywie przetwarzacza. — Teraz brak jedynie surowca. Chłopcy, bad´ ˛ zcie uprzejmi poznosi´c tu kamienie i inne odpadki i wsypa´c do tego lejka. Gotowe? Pi˛eknie, no to zaczynamy. Przestawiłem przełacznik ˛ i urzadzenie ˛ niezbyt gło´sno zawyło. Poza tym nic. Sceptycyzm i ironia unosiły si˛e w powietrzu. — Cierpliwo´sci! Potrzeba troch˛e czasu, z˙ eby rozebra´c molekuły na cz˛es´ci składowe, nie? Oho, jedziemy z koksem! Przypominało to ogladanie ˛ pompowania balonu, cho´c tym razem wypełniaczem było nie powietrze, lecz stal: w miar˛e wzrostu ilo´sci jej molekuł mo´zdzierz rósł niczym na dro˙zd˙zach. W ciagu ˛ niespełna minuty miał normalne gabaryty. Rozległ si˛e brz˛eczyk i zawodzenie umilkło. — Macie jeszcze jakie´s watpliwo´ ˛ sci? — spytałem uprzejmie stukajac ˛ jednocze´snie w luf˛e. Zagrała jak dzwon czystym d´zwi˛ekiem stali. — Wspaniałe, tato — przyznał pełen podziwu Bolivar łapiac ˛ za przyrzady ˛ celownicze. — To znaczy, z˙ e mo˙zemy ze soba˛ zabra´c praktycznie wszystko zmniejszajac ˛ mas˛e tego wszystkiego. Na ten przykład. . . — Jak ci˛e znam, to masz w tym pudełku cała˛ mas˛e ciekawych rzeczy — przerwał bratu James wyjatkowo ˛ wyprzedzajacy ˛ go o wi˛ekszy ni˙z zwykle kawałek drogi my´slowej. — Mam, a jednej z nich wła´snie u˙zyjemy. Najpierw jednak trzeba zmniejszy´c mo´zdzierz. Przestawiłem przełacznik ˛ w przeciwne poło˙zenie, i ze szczeliny w boku posypał si˛e stalowy pył, czemu towarzyszyło kurczenie si˛e mo´zdzierza. Gdy wrócił
54
do rozmiarów sprzed pokazu, wyłaczyłem ˛ urzadzenie ˛ i schowałem zabawk˛e. Wyjałem ˛ za to skomplikowanie wygladaj ˛ ace ˛ co´s o kształcie zbli˙zonym do prostopadło´scianu. — Regenerator tkanki organicznej wraz z autodiagnosta,˛ typ stosowany w wielkich szpitalach. Wystarczy dwadzie´scia cztery godziny w tym cudzie techniki i moje rami˛e b˛edzie jak nowe. Chyba wszyscy powinni´smy by´c w jak najlepszej kondycji fizycznej, zanim zaczniemy kampani˛e wyborcza,˛ prawda? Tym razem za budulec posłu˙zyły najpierw stalowe resztki, potem okoliczne kamienie. Gdy regenerator przybrał wła´sciwe rozmiary, podłaczyłem ˛ go do mikrostosu. Angelina zdj˛eła mi opatrunek (rami˛e wygladało ˛ zdecydowanie obrzydliwie) i poło˙zyłem si˛e w łó˙zku stanowiacym ˛ integralna˛ cz˛es´c´ regeneratora, który cicho pomrukujac ˛ zabrał si˛e do roboty. *
*
*
Prawie z przykro´scia˛ opuszczałem przytulne łó˙zko. Rami˛e i ducha miałem zupełnie jak nowe. Pogoda była doskonała, powietrze czyste, a wokół panowała atmosfera zupełnej sielanki: Angelina tkała z monomolekularnej nici kamizelk˛e kuloodporna,˛ a bli´zniacy zalecali si˛e do Flavii, która rozkwitała w oczach pod wpływem ich komplementów. Poczułem si˛e zb˛ednym dodatkiem do tego obrazka i postanowiłem czym pr˛edzej ten stan zmieni´c. Angelina zorientowała si˛e, z˙ e to koniec wakacji, gdy zabrałem si˛e za oliwienie broni. — Młodzie˙zy, czas si˛e pakowa´c — oznajmiła. — Wyje˙zd˙zamy! *
*
*
Potem była to wyłacznie ˛ kwestia szybkiej i ciagłej ˛ jazdy. Ojciec Flavii był inspektorem rolnym i dzieci´nstwo sp˛edziła podró˙zujac ˛ z nim po kraju, który dzi˛eki temu doskonale znała. Prowadziła nas nie u˙zywanymi górskimi drogami, co pozwalało omija´c miasteczka, a nawet pojedyncze farmy. Gdy w ko´ncu wyjechali´smy na płaskowy˙z, cel mieli´smy praktycznie w zasi˛egu wzroku. — Oto posiadło´sc´ markiza de la Rosa — obwie´sciła Flavia. — Gdzie? — spytałem niezbyt rozsadnie, ˛ rozgladaj ˛ ac ˛ si˛e po polach, lasach i łakach ˛ rozciagaj ˛ acych ˛ si˛e od horyzontu po horyzont. — Wsz˛edzie. Jest wła´scicielem setek tysi˛ecy hektarów. Szlachta czy arystokracja, jak niektórzy wola˛ ich nazywa´c, sa˛ tu typowymi feudałami, co było głównym powodem, dzi˛eki któremu Zapilote zdobył władz˛e. Cz˛es´c´ z nich to banda sadystów i durni, cz˛es´c´ nie. Markiz jest jednym z najłagodniej traktujacych ˛ swoich poddanych i jednym z najbardziej inteligentnych. Dlatego bardzo istotne jest pozyskanie go dla naszej sprawy. 55
— To mamy ju˙z załatwione — uspokoiłem ja.˛ — Namówiłbym do wojska nawet paralityka z wtórnym infantylizmem, gdybym był werbownikiem. Bolivar, zatrzymaj no si˛e chłopcze, zanim miniemy ten portal. Drog˛e przecinał imponujacych ˛ rozmiarów kamienny, wolno stojacy ˛ łuk. To znaczy nie było z˙ adnego płotu czy wła´sciwej bramy. Na zwie´nczeniu wyryty miał jaki´s potwornie skomplikowany herb, w którym roiło si˛e od gryfów, lwów, koron i całej masy innych heraldycznych symboli. Si˛egnałem ˛ do lodówki i wyciagn ˛ ałem ˛ pojemnik na lód. Miał podwójne dno, w którym skrzyło si˛e od lodu i diamentów. — Dla ciebie, mój skarbie — powiedziałem wsuwajac ˛ Angelinie na palec pier´scie´n z czterystukaratowym diamentem. Westchn˛eła uroczo, po czym mow˛e jej odebrało, gdy otrzymała stosowny do kompletu naszyjnik. — Zawsze mówiłem, z˙ e dobre kamienie wymagaja˛ odpowiedniej oprawy jak te˙z okazji — dodałem. — Sa˛ wspaniałe. — Podobnie jak ty. Jeszcze par˛e drobiazgów dla mojej skromnej osoby i jeste´smy gotowi. Wło˙zyłem sygnet z rubinem wielko´sci goł˛ebiego jaja, pasujacy ˛ do wysadzanej rubinami broszki do kapelusza i dostałem oklaski z przedniego siedzenia. Flavia wpatrywała si˛e w nas w totalnym osłupieniu. Miałem nadziej˛e, z˙ e na markizie wywrze to podobne wra˙zenie. — Naprzód, na spotkanie przeznaczenia! — poleciłem i przejechali´smy przez kamienny portal. Droga była równa i dobrze utrzymana; prowadziła najpierw przez zielone ła˛ ki, potem przez coraz kunsztowniejsze ogrody, by w ko´ncu dotrze´c przez park z fontannami prosto na podjazd przed dworem, zamkiem, czy Bóg raczy wiedzie´c czym. Domostwo było tyle˙z obszerne co trudne do sklasyfikowania, gdy˙z wyrastały ze´n w ró˙znych dziwnych miejscach wie˙zyczki, okienka, balustrady i cała masa innych architektonicznych ozdobników. Przez najbli˙zsze drzwi wej´sciowe wyszła dostojnie osobisto´sc´ tak wystrojona, z˙ e a˙z oczy bolały. — Markiz? — spytałem nieco ol´sniony bogactwem stroju. — Jego lokaj — odparła Flavia. — Podaj mu nazwisko i tytuł, je´sli jeste´s szlachetnie urodzonym. Czy byłem urodzonym szlachetnie czy normalnie, diabli wiedzieli, ale tytuł miałem, a jak˙ze, i to nie jeden, a z tuzin. Wszystko dzi˛eki płodnej wyobra´zni. James otworzył drzwi, wi˛ec dostojnie wysiadłem i ruszyłem na spotkanie wystrojonego lokaja. Spotkali´smy si˛e w połowie schodów. — Zakładam, z˙ e jest to rezydencja jego ekscelencji Gonzalesa de Torres, markiza de la Rosa? — To jest rezydencja. . . 56
— To miło, z˙ e nie pomyliłem adresu — przerwałem mu, zanim zaczał ˛ wyliczank˛e. — W takim razie bad´ ˛ z uprzejmy poinformowa´c swojego pana, z˙ e przybył ksia˙ ˛ze˛ di Griz z rodzina.˛ — Według z˙ yczenia ja´snie pana. Prosz˛e za mna.˛ Wprowadził nas do przestronnego hallu i szepnał ˛ co´s nieco mniej wystrojonemu fagasowi, który pognał gdzie´s bocznym korytarzem. Przeszli´smy po dywanach, w których ton˛eły stopy, do pary solidnych drzwi, które lokaj otworzył uroczystym gestem, oznajmiajac ˛ dono´snym głosem moje przybycie. Wszedłem z wysoko podniesiona˛ głowa.˛ Markiz wyszedł mi na spotkanie z wyciagni˛ ˛ eta˛ prawica.˛ Był przystojnym m˛ez˙ czyzna˛ o szlachetnej twarzy i skroniach pokrytych siwizna.˛ Wysportowany krok s´wiadczył o dobrej kondycji fizycznej. U´scisnałem ˛ jego dło´n z lekkim ukłonem. — Witam, mo´sci ksia˙ ˛ze˛ — odezwał si˛e z nuta˛ szczero´sci w głosie. — Jim, je´sli byłby pan tak łaskaw. Na mojej planecie nie jeste´smy zwolennikami formalizmu. — Naturalnie, to bardzo ułatwia z˙ ycie. A wi˛ec nie pochodzisz z tego s´wiata. W takim razie gratuluj˛e opanowania naszego j˛ezyka: jest doskonałe. Nic te˙z dziwnego, z˙ e twój tytuł wydał mi si˛e niezbyt znajomy. — Twój natomiast jest szeroko znany w cywilizowanej galaktyce. Nie wpadłbym zreszta˛ tak bez zapowiedzi, gdyby nie zach˛ecił mnie do tego jeden z twoich krewnych, który tak˙ze dal mi list polecajacy ˛ — podałem mu list napisany przez Jorge, który ostatecznie przypiecz˛etował to, z˙ e stali´smy si˛e mile widzianymi gos´c´ mi. Nastapiły ˛ ogólne przedstawiania, pojawiła si˛e markiza, której bi˙zuteria nie robiła ani w połowie takiego wra˙zenia jak ta noszona przez Angelin˛e, co przyznaj˛e, sprawiło mi spora˛ satysfakcj˛e. Kiedy zostali´smy sami, de Torres (bo nalegał, by tak go nazywa´c) i ja siedlis´my przy sporej flaszce doskonałego rumu i przeszli´smy do rzeczy. To znaczy ja przeszedłem. — Sadz˛ ˛ e, z˙ e wiesz, i˙z twój krewny, to znaczy Jorge, działa w ruchu oporu? — spytałem. — Teraz ju˙z wiem, co zreszta˛ sprawia mi du˙za˛ satysfakcj˛e. Ka˙zdy, kto wyst˛epuje przeciw tej kupie gówna, temu dwupierdkowi mamuta, synowi osła i. . . — kontynuował w tym tonie dłu˙zsza˛ chwil˛e, a ja zapami˛etywałem co bardziej malownicze epitety. — Jak słysz˛e, darzysz obecnego prezydenta, hm. . . goracym ˛ i serdecznym uczuciem, z˙ e tak to okre´sl˛e — wtraciłem, ˛ gdy zrobił przerw˛e dla przepłukania gardła. Tym razem wypowied´z była równie d´zwi˛eczna i z przyjemno´scia˛ stwierdziłem, z˙ e gospodarz nie powtórzył si˛e ani razu. — To co mówisz, musi by´c prawda,˛ jako z˙ e pokrywa si˛e z wie´sciami, jakie dotarły na Solysomba, czyli moja˛ rodzinna˛ planet˛e, odległa˛ o wiele lat s´wietlnych. 57
Co nas szczególnie zirytowało to fakt, z˙ e ów Zapilote popełnia swoje zbrodnie w imi˛e demokracji, a jest to system, który bardzo szanujemy. Spokojnie, wiem, co mówi˛e. Wypij troch˛e rumu, to doskonale działa na ci´snienie. Widzisz, gdy u nas ja˛ wprowadzano, wielu z˙ ywiło spore obawy, jako z˙ e co monarchia to monarchia, natomiast w praktyce okazało si˛e, z˙ e jest to wcale rozsadny ˛ ustrój, który wszystkim wychodzi na dobre. Zwłaszcza je´sli wybory wygrywaja˛ odpowiednio urodzeni i wykształceni ludzie. A wygrywaja.˛ Markiz uniósł brwi, ale staranne wychowanie nie pozwoliło mu inaczej poda´c moich słów w watpliwo´ ˛ sc´ . — Je´sli si˛e nad tym zastanowisz, przyznasz, z˙ e to ma sens i jest prawdopodobne. To, z˙ e arystokracja rzadziła ˛ przed walnymi wyborami, wcale nie musi oznacza´c, z˙ e nie mo˙ze rzadzi´ ˛ c po ich wygraniu. Demokracja oznacza w tym przypadku, z˙ e ludzie prawi i z charakterem maja˛ wi˛eksza˛ szans˛e wygrania ni˙z złodzieje i durnie. Naturalnie je´sli wybory sa˛ uczciwe. Samo urodzenie zreszta˛ nie s´wiadczy o niczym: nie wiem jak ty, ale u nas jest sporo szlachty, których nie dopu´sciłbym do pasania s´wi´n, bo to byłoby zbyt odpowiedzialne dla nich zaj˛ecie. — Mamy ten sam problem — przyznał de Torres. — Jest wielu dobrze urodzonych, których nie do´sc´ , z˙ e nie wpu´sciłbym do tego domu, to nawet nie b˛ed˛e profanował powietrza wymawianiem ich nazwisk. — A wi˛ec jeste´smy tego samego zdania! — uniosłem kielich, czego efektem był miły toast. Jeszcze milsze było natychmiastowe uzupełnienie zawarto´sci kielichów. — Dlatego te˙z zgłosiłem si˛e, by słu˙zy´c swym do´swiadczeniem politycznym tobie i twoim rodakom. W nast˛epnych wyborach na prezydenta b˛edzie dwóch kandydatów, a ja u˙zyj˛e wszelkich znanych mi s´rodków, by wybory były uczciwe i by wygrał lepszy. — Naprawd˛e mo˙zesz to zrobi´c? — Słowo honoru. — A wi˛ec jeste´s zbawca˛ Paraiso-Aqui. — Nie ja. To zadanie dla nowego prezydenta — sprostowałem łagodnie. — A któ˙z ma nim zosta´c? — Przecie˙z to oczywiste: ty. Zatkało go. Gdy w ko´ncu si˛e odezwał, głos miał pełen z˙ alu. — Nie mo˙ze to by´c. Przykro mi, ale nie mog˛e by´c prezydentem. Musisz znale´zc´ innego kandydata.
Rozdział 12 Akurat pociagn ˛ ałem ˛ solidny łyk rumu, gdy to powiedział, tak z˙ e miał mas˛e szcz˛es´cia, z˙ e go nie oplułem. Zakrztusiłem si˛e za to pot˛ez˙ nie i min˛eła dłu˙zsza chwila, zanim przestałem kaszle´c i łzy przestały mi lecie´c ciurkiem. — Nic nie rozumiem — wychrypiałem w ko´ncu. — Nie b˛ed˛e kandydował i to z prostego powodu: dlatego, z˙ e zostan˛e wybrany, a nie nadaj˛e si˛e na to stanowisko. Nie mam z˙ adnego do´swiadczenia w rzadze˛ niu planeta˛ i nie wiedziałbym nawet, od czego zacza´ ˛c. Nie mog˛e zostawi´c mojej posiadło´sci, gdy˙z z˙ ycie całe po´swi˛eciłem na jej rozwój, a nie znam osoby, która mogłaby godnie kontynuowa´c to dzieło. Poza tym jest kto´s, kto znacznie bardziej nadaje si˛e na to stanowisko, cho´cby z powodu posiadanych kwalifikacji. Przyznaj˛e, z˙ e okazja sko´nczenia z tyrania˛ Zapilote i obj˛ecia prezydentury jest kuszaca, ˛ ale musz˛e ustapi´ ˛ c lepszemu od siebie. Skromni´s, cholera! — A kto jest tym wzorem cnót? — Ty, mój drogi przyjacielu! Teraz mnie mow˛e odj˛eło. O tym nie pomy´slałem, a propozycja była kuszaca. ˛ . . ale były i przeszkody. — Nie jestem obywatelem tej planety — zaprotestowałem. — A to jaka´s ró˙znica? — zdziwił si˛e markiz. — Zwykle du˙za, ale. . . — zamilkłem, bo nagle mnie ol´sniło: w umy´sle rozbłysł mi gotowy, zapi˛ety na ostatni guzik pomysł, który moja pod´swiadomo´sc´ musiała przygotowywa´c od dłu˙zszego czasu. — Zanim ci odpowiem, mog˛e najpierw zada´c par˛e pyta´n? — odezwałem si˛e po chwili. — Oczywi´scie. — Czy masz bliskiego krewnego, ale wstydliwego z natury, który uwielbia przesiadywa´c w domu i ogranicza do minimum kontakty ze s´wiatem zewn˛etrznym? — Podziwu godne! — zdumiał si˛e de Torres. — Wła´snie opisałe´s mego siostrze´nca, Hectora Harapo, to znaczy, naturalnie, Sir Hectora, Kawalera Orderu Pszczoły, to niezbyt wielka kapituła, ale zawsze. Jego posiadło´sc´ graniczy z moja,˛ a ostatni raz widziałem go z dziesi˛ec´ lat temu. Poza nami˛etna˛ lektura˛ naukowych 59
dzieł z dziedziny sadownictwa niewiele go interesuje. Prawd˛e mówiac, ˛ gdyby nie moja pomoc, ju˙z dawno by go zlicytowano. — Brzmi zach˛ecajaco. ˛ H˛e ma lat? — Jest mniej wi˛ecej w twoim wieku i podobnej budowy, cho´c ma rozło˙zysta˛ czarna˛ brod˛e. — Broda to z˙ aden problem. Jeszcze jedno: czy zgodzisz si˛e by´c wiceprezydentem, je´sli Sir Hector b˛edzie kandydował? Nie ukrywam, z˙ e twój autorytet bardzo by pomógł w kampanii. — Na to mog˛e si˛e spokojnie zgodzi´c. Ale musz˛e ci˛e ostrzec, Hector jest dobrym człowiekiem, ale na prezydenta całkowicie si˛e nie nadaje. — Kwestia dyskusyjna: historia zna nie takie przypadki. Prezydentami zostawali ju˙z niedouczeni elektrycy albo zatwardziali oszu´sci, ale nie o to chodzi. Je´sli si˛e zgodzisz, to musimy w imi˛e wy˙zszych racji popełni´c co´s, co niektórzy moga˛ uzna´c za przest˛epstwo, a co powiniene´s sam oceni´c. Uwaz˙ am, z˙ e nale˙zy podstawi´c w miejsce Sir Hectora kandydata szlachetnie urodzonego i z du˙zym do´swiadczeniem w dziedzinie polityki, zdeterminowanego. . . — przerwałem, bo zaczał ˛ si˛e coraz szerzej u´smiecha´c. — Ciebie! — doko´nczył. — Wła´snie. — Idealne! Nie przychodzi mi na my´sl nikt, kto by si˛e lepiej do tego nadawał. — Doskonale. Ale nale˙zy by´c przygotowanym na kłopoty. Zanim oficjalnie wystapimy, ˛ musimy uzgodni´c stanowiska i lini˛e polityczna˛ partii. Mo˙zesz nie polubi´c cz˛es´ci reform, które trzeba b˛edzie przeprowadzi´c, je´sli chcemy wygra´c. — Nonsens. — Markiz machnał ˛ lekcewa˙zaco ˛ r˛eka.˛ — Ludzie honoru i odpowiedniego urodzenia nie b˛eda˛ si˛e sprzeczali o błahostki. Nie b˛edzie z˙ adnych nieporozumie´n. — Watpi˛ ˛ e, aby to było a˙z tak proste. We´zmy cho´cby jeden przykład: co by´s zrobił, gdybym chciał podzieli´c wielkie majatki ˛ ziemskie i da´c ziemi˛e chłopom? — Zastrzeliłbym ci˛e od r˛eki — wyja´snił spokojnie. — A widzisz. Co prawda niczego takiego nie zamierzam, ale jako przykład podziałało doskonale. — Nie była to prawda, zdawałem sobie jednak spraw˛e, z˙ e reformy majatkowe ˛ b˛eda˛ procesem z˙ mudnym i w okresie wyborów lepiej ich w ogóle nie porusza´c. — Natomiast, co nale˙zy zrobi´c, by uzyska´c popularno´sc´ , to obieca´c z dwie, trzy reformy mniejszego kalibru. Wiem, z˙ e w teorii mo˙ze to by´c niemiłe, ale czasami trzeba si˛e po´swi˛eci´c dla dobra sprawy. — Jak na przykład? — spytał podejrzliwie de Torres, majac ˛ s´wie˙zo w pami˛eci pomysł reformy rolnej. — Na przykład powszechne równouprawnienie: jeden człowiek to jeden głos i to włacznie ˛ z kobietami. . . — Kobiety nie moga˛ mie´c takich samych praw, jak m˛ez˙ czy´zni! — A powiesz to mojej z˙ onie? 60
— Nie — przyznał, trac ˛ szcz˛ek˛e. — Swojej te˙z nie. To niebezpieczne i rewolucyjne pomysły, ale sadz˛ ˛ e, z˙ e musimy je zrealizowa´c. — Je´sli my tego nie zrobimy, to uczyni to Zapilote. Poza tym musimy zrezygnowa´c z tortur i tajnej policji, wprowadzi´c poszanowanie praw jednostki, publiczna˛ słu˙zb˛e zdrowia, darmowe mleko dla niemowlat, ˛ prawo usuwania cia˙ ˛zy i rozwody. — Chyba masz racj˛e — zgodził si˛e markiz. — Wszyscy moi ludzie maja˛ to, o czym mówisz, i jako´s nie zrobiła si˛e z tego rewolucja, wobec czego mo˙zna je da´c reszcie mieszka´nców tej planety. Widz˛e, z˙ e cały ten polityczny interes mo˙ze by´c bardzo skomplikowany. — Jak cholera — przyznałem. — A wi˛ec do roboty nad platforma˛ wyborcza.˛ — Musimy mie´c parti˛e na platformie? — Tak si˛e mówi: platforma to wykaz tego, co chcemy zrobi´c po doj´sciu do władzy. Partia za´s jest organizacja˛ polityczna,˛ która˛ musimy stworzy´c, by zosta´c wybranymi. — Brzmi rozsadnie. ˛ A jak si˛e ta partia b˛edzie nazywa´c? — Powinna si˛e nazywa´c Partia Szlachecko- Chłopsko- Robotnicza — mo˙ze nie brzmi to najładniej, ale ma odpowiednia˛ tre´sc´ . Był to poczatek ˛ godnego zapami˛etania wieczoru. Przy nast˛epnej omszałej butelce stworzyli´smy szczegółowe plany. Markiz nie był durniem i miał doskonałe kontakty jak i rozeznanie w tym, co si˛e dzieje na całej praktycznie planecie. Poło˙zyli´smy si˛e nad ranem z poczuciem dobrze spełnionego obowiazku. ˛ Przy s´niadaniu, podanym do łó˙zka, a raczej królewskiego ło˙za, opowiedziałem Angelinie o naszych osiagni˛ ˛ eciach. Zanim wstałem, okazało si˛e, z˙ e de Torres jest zdecydowanie bardziej rannym ptaszkiem ni˙z ja i z˙ e poczynił ju˙z pierwsze przygotowania. Wysłał mianowicie swego zarzadc˛ ˛ e do posiadło´sci Sir Hectora i tym samym samochodem przywiózł zaspanego i ogłupiałego krewniaka wraz z biblioteka.˛ Umieszczono go w wygodnych pokojach w skrzydle budowli, gdzie z zadowoleniem pogra˙ ˛zył si˛e w dalszych naukowych badaniach. Taka˛ energi˛e nale˙zało podziwia´c — wychodziło, z˙ e de Torres b˛edzie spora˛ pomoca˛ w czasie kampanii wyborczej. Obejrzałem sobie Sir Hectora, stwierdziłem, z˙ e broda nie przedstawia z˙ adnego problemu: mo˙zna ja˛ podrobi´c na podstawie zwykłej fotografii. W ko´ncu doszedłem do wniosku, z˙ e Sir Hector powinien by´c mi wdzi˛eczny za to, co b˛ed˛e robił w jego imieniu. I wtedy si˛e zacz˛eło. Zastanawiałem si˛e wła´snie powa˙znie, czy nie nadszedł czas na porannego drinka, gdy markiz z trzaskiem wypadł ze swego gabinetu. — Co´s si˛e zacz˛eło — oznajmił dono´snie. — Wła´snie odbieraja˛ nadzwyczajna˛ wiadomo´sc´ . Chod´z ze mna.˛
61
Pognałem za nim do windy, gdzie miał miejsce mój pierwszy kontakt z zabytkami epoki hydraulicznej, które zreszta˛ szybko nauczyłem si˛e docenia´c. D´zwigowy zasunał ˛ za nami kuta˛ w brazie ˛ krat˛e i zamknał ˛ zawór. „Zawór” musiałem powiedzie´c gło´sno, gdy˙z de Torres u´smiechnał ˛ si˛e dumnie akurat w chwili, gdy ozdobna winda zatrz˛esła si˛e i nadzwyczaj równomiernie ruszyła w gór˛e. — Widz˛e, z˙ e jeste´s pod wra˙zeniem i nie dziwi˛e si˛e — stwierdził z duma˛ markiz. — W mie´scie nie ma nic porzadnie ˛ zbudowanego, tylko ta cała elektronika i małe motorki, ale my na wsi wiemy, jak nale˙zy porzadnie ˛ budowa´c. Puszcza dostarcza paliwa, a turbina parowa energii pompujacej ˛ wod˛e. Systemy hydrauliczne sa˛ niezniszczalne, mój drogi. Najlepszy dowód to to, jak płynnie unosimy si˛e na doku wprawiajacym ˛ w ruch t˛e wind˛e. — Cud! — uznałem i to z całkowitym przekonaniem. Cylinder musiał by´c gł˛eboko wmurowany w fundamenty, a trzon miał co najmniej sto jardów. Nalez˙ ało mie´c nadziej˛e, z˙ e tutejsza metalurgia stoi na wysokim poziomie. Z dusza˛ na ramieniu obserwowałem wod˛e kapiac ˛ a˛ z zaworów i z autentyczna˛ ulga˛ przyja˛ łem przystanek ko´ncowy. Czym pr˛edzej te˙z wysiadłem, cho´c wła´sciwsze byłoby okre´slenie „wyskoczyłem”. Ryzyko ryzykiem, ale to ju˙z było czystej postaci kuszeniem losu. Czekało mnie wi˛ecej niespodzianek mechanicznych rodem ze złotego wieku pary. Łaczno´ ˛ sc´ , na ten przykład, nie była utrzymywana za pomoca˛ radia czy telefonu. Aby pozna´c tre´sc´ wiadomo´sci, o której mowa, nale˙zało wpierw wspia´ ˛c si˛e po kr˛etych schodach na potwornie wysoka˛ wie˙ze˛ , górujac ˛ a˛ nad reszta˛ budynku, gdzie wewnatrz ˛ pomieszczenia znajdujacego ˛ si˛e na najwy˙zszej jej kondygnacji uwijało si˛e w´sród syku pary i łoskotu metalu pół tuzina m˛ez˙ czyzn. Z podłogi wychodziły grube rury doprowadzajace ˛ energi˛e do czarnego silnika stojacego ˛ na s´rodku pokoju — rzecz była masywna i zaopatrzona w mnogo´sc´ kół z˛ebatych, przekładni i d´zwigni. Chwilowo pozostawała w bezruchu, a uwaga obecnych skupiona była na m˛ez˙ czy´znie stojacym ˛ przy oknie z pot˛ez˙ na˛ luneta˛ przy oku i wykrzykujacym ˛ cyfry. — Siedem. . . dwa. . . dziewi˛ec´ . . . cztery. . . nie wiem. . . koniec linii. Wysła´c, z˙ eby powtórzyli ostatnia˛ lini˛e. Operator zabrał si˛e za d´zwignie; urzadzenie ˛ j˛ekn˛eło, sykn˛eło i z łomotem ruszyło. L´sniace ˛ tłoki zacz˛eły si˛e przesuwa´c w gór˛e i w dół, a ponad dachem drgn˛eły ramiona semafora, do których prowadziły. — Widz˛e, z˙ e nasz telegraf semaforowy wywarł na tobie du˙ze wra˙zenie — zauwa˙zył dumnie de Torres. — Du˙ze to troch˛e za mało powiedziane — przyznałem. — Jestem wr˛ecz wstrza´ ˛sni˛ety. Skad ˛ jest ta wiadomo´sc´ ? — Z wybrze˙za. Przekazywana jest od stacji do stacji, a poniewa˙z jest to prywatna sie´c łaczno´ ˛ sci, ka˙zdy szlachetnie urodzony ma stacj˛e semaforowa˛ w zamku. 62
Jeste´smy w stałej łaczno´ ˛ sci ze soba˛ i naturalnie u˙zywamy szyfrów. Ta wiadomo´sc´ rozpoczynała si˛e sygnałem najwy˙zszej wagi, wi˛ec przyprowadziłem ci˛e ze soba: ˛ czuj˛e w ko´sciach, z˙ e ma to zwiazek ˛ z naszymi sprawami. Aha, jest. Ostatnia linijka została powtórzona i odczytana, a wiadomo´sc´ składajaca ˛ si˛e z kilkunastu grup cyfr wr˛eczona markizowi, który poprowadził mnie do niewielkiego pomieszczenia wbudowanego w jedna˛ ze s´cian. Prowadziły do´n grube stalowe drzwi, a powietrza i odrobiny s´wiatła dostarczała waska ˛ strzelnica w murze. De Torres poło˙zył wiadomo´sc´ na stole, wyjał ˛ z kieszeni klucz deszyfrujacy, ˛ ustawił kombinacj˛e i zaproponował: — Szybciej pójdzie, jak b˛edziesz pisał. Bez słowa wziałem ˛ si˛e do roboty, wpisujac ˛ litera po literze co mi powiedział. Gdy sko´nczył, pochylił si˛e nad moim ramieniem i odczytał półgłosem: TAJNA ZMIANA PRAW WYBORCZYCH. KANDYDAT NA ´ ´ DO PREZYDENTA MUSI SIE˛ OSOBISCIE ZAREJESTROWAC ´ SZÓSTEJ DZIS W PRIMOROSO. JORGE — A wi˛ec zacz˛eły si˛e kłopoty — stwierdziłem. — Zapilote musiał wyczu´c pismo nosem i próbuje ukr˛eci´c łeb całej sprawie, zanim si˛e oficjalnie zacz˛eła. Co to jest to Primoroso? — Stolica i twierdza Zapilote. Cwaniak! Je´sli spróbujemy si˛e zarejestrowa´c, zostaniemy aresztowani, a je´sli nie zarejestrujemy si˛e, to wygra automatycznie jako jedyny legalny kandydat. Nie mamy szans. — Nigdy nie mów nigdy. Mo˙zemy jako´s dotrze´c do Primoroso na czas? — Bez problemów: mój helikopter mo˙ze tam by´c w mniej ni˙z trzy godziny. — Ilu ludzi mo˙ze zabra´c? — Pi˛eciu włacznie ˛ z pilotem. — Wobec tego czterech: nas dwóch, Bolivar i James. Wystarczy — zdecydowałem. — Ale twoi synowie sa˛ tacy młodzi. Mam tu niezłych specjalistów. . . — Młodzi wiekiem, ale sadz˛ ˛ e, z˙ e do´swiadczeniem bija˛ na głow˛e twoich weteranów. Zreszta˛ sam zobaczysz. Zajmij si˛e przygotowaniem maszyny, a ja s´ciagn˛ ˛ e chłopaków. *
*
*
Grzebałem wła´snie w baga˙zniku, gdy Angelina postukała mnie delikatnie w rami˛e. — Nie zamierzasz mnie przypadkiem tu zostawi´c? — spytała słodko. 63
— Zamierzam — odparłem nie odwracajac ˛ si˛e — i zostawi˛e, bo kto´s musi ubezpiecza´c nasze tyły i przygotowa´c obron˛e bazy. Trzeba przygotowa´c si˛e na obl˛ez˙ enie, bo diabli wiedza,˛ jak si˛e sprawy potocza.˛ Poj˛ecia nie mam, co konkretnie da si˛e zrobi´c. Nie znam zamku i okolic, ale znam ciebie i wiem, z˙ e mog˛e na tobie polega´c. Wynurzyłem si˛e z nar˛eczem sprz˛etu i napotkałem jej podejrzliwe spojrzenie. — Nie wymy´sliłe´s tego czasem na poczekaniu? — spytała jeszcze słodziej. — Skad˙ ˛ ze! — z˙ ywo zaprzeczyłem zastanawiajac ˛ si˛e, skad ˛ u niej nagle taka przenikliwo´sc´ . — Tylko nie zda˙ ˛zyłem ci wcze´sniej powiedzie´c; wypadki potoczyły si˛e zbyt szybko. Teraz za´s potrzebuj˛e twojej pomocy przy makija˙zu: musz˛e mie´c odpowiednia˛ brod˛e i to ju˙z. Zmarszczyła brwi, ale po chwili skin˛eła głowa˛ na znak zgody. — Niech b˛edzie. Tylko lepiej nie ł˙zyj, bo ci˛e zabij˛e. Je´sli co´s ci si˛e stanie, te˙z ci˛e zabij˛e — dodała z typowo z˙ e´nska˛ logika,˛ ale chwilowo wolałem nie zwraca´c jej na to uwagi. *
*
*
Pół godziny pó´zniej pocałowałem ja˛ na do widzenia poprzez g˛esty zarost fałszywej brody, starajac ˛ si˛e za wszelka˛ cen˛e nie okaza´c z˙ ywiołowej rado´sci. Wreszcie co´s si˛e działo! Pierwsza runda nieuczciwej (obustronnie) kampanii wyborczej bliska była poczatku. ˛
Rozdział 13 Wyszli´smy razem: bli´zniacy w prostych, szarych liberiach, które doskonale podkre´slały bogactwo ubiorów markiza i mojego. Złoto, ustrojone piórami kapelusze, powiewne peleryny, wysokie buty i koronki. . . Słowem wszystko, czego chamstwo oczekuje po arystokracie. I doskonała bro´n na urz˛edasów, z˙ e nie wspomn˛e o idealnych wr˛ecz mo˙zliwo´sciach ukrycia ró˙znych pomocnych rzeczy. Byłem, praktycznie rzecz biorac, ˛ chodzac ˛ a˛ zbrojownia,˛ podobnie jak bli´zniacy. Helikopter był nowy i doskonale utrzymany, z ulga˛ stwierdziłem, z˙ e nie pochodzi z epoki pary. De Torres, cho´c dumny ze starej techniki, nie wstydził si˛e u˙zywa´c elektroniki i silniczków, gdy było to bardziej stosowne. Wystartowali´smy i natychmiast wzi˛eli´smy kurs na wschodnie wybrze˙ze. Markiz, snujacy ˛ tymczasem plany na najbli˙zsza˛ przyszło´sc´ , wpadał w coraz wi˛ekszy pesymizm. — Je´sli wyladujemy ˛ w heliporcie, to zaraz zaczna˛ si˛e problemy uniemo˙zliwiajace ˛ nam wej´scie na teren miasta, a trzeba ci wiedzie´c, z˙ e jest ono otoczone solidnym murem. Rejestracja odbywa si˛e w presidio le˙zacym ˛ w samym s´rodku miasta, co dodatkowo utrudnia spraw˛e. — Co to jest to całe presidio? — Stary fort i tradycyjna siedziba królów Paraiso-Aqui, obecnie okupowana przez uzurpatora, który zrobił z niej swój dom, gabinet i prywatna˛ kaplic˛e. — Mo˙zna tam wyladowa´ ˛ c? — To zakazane, cho´c helikopter Zapilote cały czas ładuje na placu Wolno´sci le˙zacym ˛ przed wej´sciem do presidio. — Jak on mo˙ze, to my te˙z — zdecydowałem. — Jedyne co moga˛ nam zrobi´c, to próbowa´c wlepi´c mandat za złe parkowanie. — Najgorsze co moga˛ nam zrobi´c, to zastrzeli´c bez skrupułów czy pyta´n! — sprostował de Torres. — Uszy do góry! Nie jeste´smy tak całkiem bezbronni — wskazałem na walizeczk˛e, która˛ troskliwie trzymałem na kolanach. — Tu sa˛ nie tylko dokumenty. — Ale i argumenty — dodał Bolivar z u´smiechem. — Jemy przed czy po? — spytał rzeczowo James.
65
— Zaraz — wyja´sniłem, rozdajac ˛ kanapki zorganizowane w zamkowej kuchni. — Znam wasze mo˙zliwo´sci w tym wzgl˛edzie. Tylko nie rzuca´c serwetek gdzie popadnie. — Tak. — Markiz miał dzi´s wolniejszy ni˙z zwykle tok my´slowy. — Wyladu˛ jemy na placu, tego si˛e nie spodziewaja.˛ — A nas jako nas si˛e spodziewaja? ˛ — spytałem podejrzliwie. — Je´sli jeszcze nie, to b˛eda˛ si˛e wkrótce spodziewa´c. Pojawimy si˛e na radarze na długo przed dotarciem do miasta. — W takim razie po co im ułatwia´c z˙ ycie? Gdyby´smy wyladowali ˛ w heliporcie, to jak by´smy dotarli do presidio? — Poleciłbym przez radio, by oczekiwał na nas samochód z szoferem. — Wi˛ec zrób to, i to zaraz. Wóz pojedzie do heliportu, a wraz z nim komitet powitamy. Pilot wystartuje z placu ledwie wysiadziemy ˛ i te˙z tam poleci, by na nas poczeka´c. Powinien ju˙z tam by´c spokój, bo wojsko s´ciagn ˛ a˛ do miasta, gdzie my b˛edziemy. Wtedy ka˙zesz kierowcy podjecha´c pod presidio i przywie´zc´ nas na lotnisko — wyja´sniłem. — Doskonały plan — ucieszył si˛e markiz łapiac ˛ mikrofon. — Zaraz go wcielimy w z˙ ycie. Potem mo˙zna było tylko czeka´c, wi˛ec zdrzemnałem ˛ si˛e, bo ostatnia noc nie była dla mnie zbyt długa, a nie potrzebowałem wró˙zki, by wiedzie´c, z˙ e dzie´n b˛edzie m˛eczacy. ˛ *
*
*
— Za minut˛e ladujemy, ˛ tato — obudził mnie James. — Pomy´slałem sobie, z˙ e wolałby´s wiedzie´c. — I miałe´s racj˛e — odparłem, tłumiac ˛ ziewni˛ecie. Przelatywali´smy nad przedmie´sciami sporego miasta, kierujac ˛ si˛e ku białemu kwadratowi heliportu, za którym wida´c było stary mur obronny okalajacy ˛ s´ródmie´scie. Prowadziły do´n nowoczesne autostrady, ale bramy były na swoim miejscu. Wsz˛edzie było cicho i spokojnie. Za spokojnie. . . — Pełna moc! — rozkazał de Torres i silnik ryknał ˛ ogłuszajaco. ˛ Przelecieli´smy nad murem i dachami, po czym poło˙zyli´smy si˛e w gwałtownym skr˛ecie wokół pot˛ez˙ nej i ponurej fortecy zajmujacej ˛ sam s´rodek miasta. Nieliczni przechodnie na placu Wolno´sci prysn˛eli w panice na boki widzac ˛ spadajac ˛ a˛ niczym kamie´n maszyn˛e. W ostatniej chwili pilot zwolnił, tak z˙ e wyladowali´ ˛ smy z niewielkim podskokiem. Moi chłopcy wyskoczyli natychmiast, pomogli nam wysia´ ˛sc´ i zatrzasn˛eli za nami drzwi. Maszyna poderwała si˛e błyskawicznie i odleciała, zanim do tubylców dotarło, co si˛e wła´sciwie stało. A my pod wodza˛ markiza ruszyli´smy z˙ wawo ku wej´sciu do presidio. 66
Pierwsza˛ przeszkod˛e ledwie zauwa˙zyli´smy: był to młody oficerek obwieszony jak choinka medalami, który próbował nas zatrzyma´c w samej bramie. — Ladowanie ˛ na placu jest niezgodne z prawem — zapiszczał. — Czy chcecie. . . — Chce, z˙ eby´s przestał mi zagradza´c drog˛e, gówniarzu! — warknał ˛ de Torres tonem, w którym słycha´c było pogard˛e z˙ ywiona˛ wobec urz˛edników przez całe pokolenia jego przodków. Oficerek pobladł, zatrzasł ˛ si˛e i praktycznie wtulił w s´cian˛e. Przemaszerowalis´my obok nie zaszczycajac ˛ go spojrzeniem i skierowali´smy si˛e ku schodom prowadzacym ˛ do cz˛es´ci budynku zamienionej na urz˛edy. Siedzacy ˛ przy nich referent poderwał si˛e na nasz widok na równe nogi. — Gdzie odbywa si˛e rejestracja kandydatów do wyborów prezydenckich? — spytał markiz. — Nie wiem, ekscelencjo — wykrztusił urz˛ednik. — To si˛e dowiedz! — Nie znoszacym ˛ sprzeciwu gestem de Torres wr˛eczył mu słuchawk˛e telefonu. Go´sc´ nie miał wyboru, a motywowany wyrazem twarzy markiza uzyskał t˛e informacj˛e ju˙z za druga˛ próba.˛ — Na trzecim pi˛etrze ekscelencjo. Tu jest winda. . . — A tu schody — przerwałem mu. — Wypadki chodza˛ po ludziach, a to lina si˛e urwie, a to pradu ˛ zabraknie. . . — Wszystko mo˙ze si˛e zdarzy´c — zgodził si˛e markiz i ruszył ku schodom. *
*
*
Zanim zjawiła si˛e opozycja, udało nam si˛e nie do´sc´ z˙ e dosta´c do wła´sciwego pokoju, to jeszcze pobra´c odpowiednie formularze. Wła´snie drapałem po jednym z nich t˛epym piórem, usiłujac ˛ zmusi´c je do kolaboracji (to znaczy pisania), gdy z trzaskiem otworzyły si˛e drzwi wpuszczajac ˛ tłum obwiesiów w czarnych uniformach, czarnych czapkach i lustrzanych okularach. Łobuzy grzebały nerwowo przy kaburach i ani przez moment nie watpiłem, ˛ z˙ e mam wreszcie okazj˛e pozna´c niesławnej pami˛eci Ultimados, czyli prywatny pluton egzekucyjny dyktatora. Zanim powyciagali ˛ spluwy, zrobiło si˛e lekkie zamieszanie i do przodu przepchnał ˛ si˛e brzuchaty oficerek w galowym uniformie. Poznaczona zmarszczkami twarz była purpurowa z w´sciekło´sci, a po˙zółkłe od nikotyny palce nerwowo s´ciskały kolb˛e inkrustowanego pistoletu. — Przesta´ncie, do diabła, si˛e wygłupia´c, i to zaraz! — warknał. ˛ Markiz odwrócił si˛e powoli. — A kim ty jeste´s? — spytał ze znudzeniem i wy˙zszo´scia˛ najdobitniej s´wiadczacymi ˛ o jego wysokim urodzeniu. 67
— Doskonale wiesz, kim jestem, de Torres! — zapiał Zapilote. — Co tu robi ten brodaty przygłup? — Ten d˙zentelmen jest moim siostrze´ncem. To Sir Hector Harapo, Kawaler Orderu Pszczoły. Wła´snie wypełnia niezb˛edne formularze, by kandydowa´c w najbli˙zszych wyborach na fotel prezydencki tej republiki. A czy istnieja˛ jakiekolwiek powody, dla którym miałby tego nie czyni´c? Generał-prezydent Julio Zapilote nie przez przypadek rzadził ˛ ta˛ planeta˛ ju˙z od tylu lat. Zapanował nad soba˛ błyskawicznie i zamknał ˛ z trzaskiem g˛eb˛e nie wypowiadajac ˛ ni słowa. Rumieniec gniewu ustapił ˛ blado´sci, co znaczyło zapewne, z˙ e dyktator zaczał ˛ my´sle´c. — Całe mnóstwo — oparł ju˙z spokojny. — Rejestracja zaczyna si˛e dopiero jutro, wi˛ec niech mo˙ze wróci tu we wła´sciwym czasie. — Doprawdy? — W u´smiechu de Torresa było tyle ciepła, co w wiecznej zmarzlinie. — Powiniene´s bardziej zwa˙za´c na postanowienia Kongresu, bo jeszcze zdetronizuja˛ ci˛e zaocznie. Dzi´s rano ustalili, z˙ e rejestracja nie tylko zaczyna si˛e dzisiaj, ale i dzisiaj si˛e ko´nczy. Chcesz zobaczy´c kopi˛e zarzadzenia? ˛ De Torres si˛egał ju˙z do kieszeni, co było blefem, ale udanym. Zapilote potrza˛ snał ˛ gwałtownie głowa.˛ — Kto watpiłby ˛ w słowa człowieka o twojej pozycji? Ale Sir Hector nie mo˙ze zarejestrowa´c si˛e bez s´wiadectwa urodzenia, wyników bada´n lekarskich, za´swiadcze´n o dochodach. . . — Mam tu wszystko — odparłem z u´smiechem, podtykajac ˛ mu pod nos walizeczk˛e. Niemal widziałem, jak obracaja˛ mu si˛e w głowie małe z˛ebate kółeczka. Najwa˙zniejsze jednak, z˙ e dobrze wiedziałem, co planuje. Skoro pierwotny plan uniemo˙zliwienia kandydowania nie wypalił, pozostała mu tylko jedna mo˙zliwo´sc´ , jego ulubiona przemoc. Sadz ˛ ac ˛ z wyrazu kaprawych oczu, wła´snie ja˛ rozwa˙zał. Gdyby udało mu si˛e zastrzeli´c nas obu bez publiczno´sci, nie wahałby si˛e ani sekundy. Przybyli´smy jednak w obecno´sci zbyt widu s´wiadków, markiz za´s był postacia˛ znana˛ i jego usuni˛ecie nie przeszłoby bez echa. W pa´nstwie policyjnym bez s´ladu znikaja˛ tylko szarzy obywatele. W ci˛ez˙ kiej ciszy Zapilote machnał ˛ ostatecznie r˛eka.˛ — Ko´ncz te gryzmoły — polecił mi łaskawie i zwrócił si˛e do de Torresa. — A co robisz w tym wszystkim, drogi Gonzalesie? Prowadzisz siostrze´nca za racz˛ k˛e? Markiz nie zareagował na obelg˛e, jaka˛ było przej´scie na „ty”. — Samodzielno´sc´ to jego dewiza, Julio. Przybyłem, gdy˙z kandyduj˛e na wiceprezydenta. Gdy zgodnie z prawem zostaniemy wybrani, wówczas dopilnujemy, aby´s wyładował razem ze swoimi zbirami gdzie nale˙zy. — Nie mówi si˛e do mnie w ten sposób! — Spokój zniknał, ˛ a Zapilote złapał si˛e za kabur˛e. 68
— Ja mówi˛e. Jestem tu, by doprowadzi´c do twego ko´nca. — Markiz był równie w´sciekły, a znajac ˛ ju˙z nieco obu, wiedziałem, z˙ e z˙ aden nie ustapi. ˛ W powietrzu zapachniało s´wie˙zym trupem w ilo´sciach bitewnych. — Nie pomógłby mi pan z ta˛ rubryka? ˛ — spytałem, wpychajac ˛ si˛e pomi˛edzy obu i podtykajac ˛ prezydentowi formularz. — Jest pan wysokim urz˛ednikiem, i chyba. . . — Z drogi, durniu! — wrzasnał, ˛ usiłujac ˛ zepchna´ ˛c mnie na bok. Nie dałem si˛e. Ostatecznie papiery wyleciały w powietrze, a Zapilote spróbował zdzieli´c mnie w pysk. To znaczy, on chciał to zrobi´c, a nie tylko spróbowa´c, ale mu nie wyszło. Uchyliłem si˛e bez specjalnego trudu. Popatrzyłem jeszcze na niego niczym wcielenie skrzywdzonej niewinno´sci, wzruszyłem ramionami i wziałem ˛ si˛e za zbieranie papierów. — Skoro pan nie wie, to poszukam kogo´s lepiej zorientowanego. Było to zachowanie tak nonsensowne, z˙ e rozładowało atmosfer˛e. De Torres był zbyt inteligentny, by nie skorzysta´c z okazji i nie zrozumie´c, po co to zrobiłem. Czym pr˛edzej pochylił si˛e, pomagajac ˛ mi zbiera´c kartki, potem podszedł ze mna˛ do stołu. — Dzi˛eki, Jim — powiedział cicho. — Uratowałe´s mnie. . . Pozwól, Sir Hectorze, z˙ e pomog˛e ci przej´sc´ t˛e urz˛edowa˛ gehenn˛e. Zapilote nawet teraz nie mógł nas zastrzeli´c, przeszkoda˛ byli mu James i Bolivar, którzy tylko czekali na okazj˛e. Ku ich z˙ alowi nie próbował. Zamiast strzałów rozległy si˛e stłumione rozkazy i tupot butów. Konfrontacja dobiegła ko´nca i gospodarze wynie´sli si˛e z hukiem za drzwi. — Miałe´s racj˛e — powiedział de Torres. — Polityka to co´s fascynujacego. ˛ Dalej, ko´nczmy z ta˛ makulatura˛ i ruszajmy do domu. Nikt nam ju˙z nie przeszkadzał, tote˙z wypełnianie tasiemcowych formularzy, chocia˙z nudne, poszło szybko. Dopilnowali´smy, z˙ eby je oficjalnie opiecz˛etowano, przyj˛eto i wpisano, na wszelki wypadek za˙zadali´ ˛ smy jeszcze kopii i z oczami wkoło głowy wycofali´smy si˛e z budynku. Pierwszy krok został zrobiony. — To dopiero poczatek ˛ — pocieszał si˛e markiz. — Teraz mamy s´miertelnego wroga, który zrobi wszystko, by nas wyko´nczy´c. — I to wkrótce — przytaknałem. ˛ — Nie b˛edzie miał ju˙z drugiej, równie dogodnej okazji. — Nie odwa˙zy si˛e! — Ale˙z odwa˙zy, mo˙zesz mi wierzy´c. Nie jeste´smy w twoich wło´sciach, a w mie´scie łatwo o wypadek. W´sciekły tłum, maniakalny morderca zastrzelony przy próbie ucieczki. . . Potem, rzecz jasna, pogrzeb na koszt pa´nstwa i wzruszajaca ˛ mowa Zapilote nad naszymi trumnami. Cało´sc´ b˛edzie z pewno´scia˛ wygladała ˛ nader autentycznie. — To co powinni´smy zrobi´c? — zapytał de Torres. 69
— Dokładnie to, co planowali´smy, czyli wróci´c jak najszybciej na ladowi˛ sko — wyja´sniłem, nie dodajac, ˛ z˙ e najwła´sciwiej byłoby skasowa´c wóz, który miał po nas przyjecha´c. Przed wyj´sciem czekała na nas luksusowa limuzyna. Kierowca w uniformie skłonił si˛e i otworzył drzwi, ale uprzejmo´sc´ niczego jeszcze nie przesadzała. ˛ — Bolivar — poleciłem półgłosem. — Daj temu dobremu człowiekowi wynagrodzenie za fatyg˛e i ka˙z mu odej´sc´ . Ty poprowadzisz. Gdy Bolivar za pomoca˛ wykluczajacego ˛ sprzeciw chwytu odprowadzał ogłupionego szofera, James wział ˛ detektor i zajał ˛ si˛e sprawdzaniem pojazdu. Urzadze˛ nie było zmy´slne i wykrywało ka˙zdy rodzaj materiału wybuchowego. Podwozie było czyste, ale pod maska˛ tkwił plastikowy pojemnik, który moja pociecha błyskawicznie rozbroiła. — Pro´scizna — ocenił z niesmakiem. — Podłaczony ˛ do pedału hamulca, nijak ˙ nie zamaskowany ani nie zabezpieczony. Zadnej pułapki. — Spieszyli si˛e — przypomniałem mu łagodnie. — Nast˛epnym razem bieda˛ mieli wi˛ecej czasu. Ruszajmy. — No, no — ucieszył si˛e Bolivar, siadajac ˛ za kierownica.˛ — Nadal jedziemy do heliportu? — A jest inny sposób, by wydosta´c si˛e z miasta? — spytałem markiza, ale ten potrzasn ˛ ał ˛ przeczaco ˛ głowa.˛ — Drogi wyjazdowe zablokuja˛ bez problemów, a na pomoc tubylców nie ma co liczy´c. Pozostaje tylko ladowisko. ˛ *
*
*
Drog˛e przebyli´smy z fasonem. Markiz pełnił rol˛e pilota, wykrzykujac ˛ wskazówki, a Bolivar gnał przep˛edzajac ˛ spod kół pieszych i szw˛edajacy ˛ si˛e gdzieniegdzie drób. Opony piszczały, syrena wyła, i do bramy dotarli´smy w tempie i´scie ekspresowym, bijac ˛ wszelkie lokalne rekordy. Tam czekali jednak na nas wartownicy i opuszczony szlaban. — Nie ma czasu na pogaw˛edki — warknałem. ˛ — Bolivar, zwolnij, jakby´s chciał stana´ ˛c, a my zajmiemy si˛e granatami. Gdy wybuchna,˛ gaz do dechy! Wóz posłusznie zwolnił, granaty eksplodowały niegło´sno, ale skutecznie, szlaban za´s p˛ekł z hukiem. Z piskiem opon wzi˛eli´smy zakr˛et i wpadli´smy na drog˛e dojazdowa˛ do ladowiska. ˛ Helikopter wida´c było jak na dłoni. Płonał ˛ akurat jak pochodnia, a z przestrzelonych drzwi zwisał martwy pilot.
Rozdział 14 — Nie powinien był tego robi´c! — w´sciekał si˛e de Torres. — Nie powinien zabija´c niewinnego człowieka. Podzielałem jego uczucia, ale nie miałem czasu na w´sciekło´sc´ . Do´sc´ skomplikowano nam plany. Znikn˛eła najprostsza droga ucieczki i szybko trzeba było znale´zc´ inna.˛ — Nie zatrzymuj si˛e! — poleciłem Bolivarowi. Niepotrzebnie, jak si˛e okazało, gdy˙z zza mini˛etego przed chwila˛ w˛egła wypadła za nami ci˛ez˙ arówka pełna mundurowych. Pozostałe helikoptery na ladowisku ˛ były ciche i puste. Zanim zda˛ z˙ yliby´smy uruchomi´c którykolwiek z nich, ci z tyłu zamieniliby nas w sitka. — Co jest za heliportem? — Domy, fabryka, po prostu przedmie´scia. Potem jest autostrada na pomoc, ale pewnie ju˙z zablokowana. — Mo˙ze tak, mo˙ze nie. Na razie jedziemy prosto — zdecydowałem z nieszczera˛ pewno´scia.˛ Z jednej pułapki pchali´smy si˛e w druga.˛ Platanina ˛ nieznanych ulic i uliczek była doskonałym miejscem na niespodziewany atak. My´slałem wła´snie o tym, gdy jaki´s głos zadudnił w koło. — Nie ma ucieczki! Było to jak gniew bo˙zy, szczególnie z˙ e uliczki były puste. Bolivar skr˛ecił w pierwsza˛ przecznic˛e, ale przed zagadkowym głosem rzeczywi´scie nie było ucieczki. — Nie unikniecie. Zatrzymajcie si˛e natychmiast, albo was ostrzelamy! Tkni˛ety nagłym przeczuciem wychyliłem si˛e przez okno i spojrzałem w gór˛e. Nad nami unosił si˛e dwumiejscowy grawilot policyjny, maszynka lekka i zwrotna niczym wa˙zka. Z pokładu spogladała ˛ na mnie jaka´s obrzydliwie du˙za armata, tote˙z czym pr˛edzej cofnałem ˛ głow˛e. Akurat na czas, by powstrzyma´c de Torresa wydobywajacego ˛ spomi˛edzy fałdów odzienia pistolet maszynowy. — Pu´sc´ mnie! Zastrzel˛e ich i b˛edzie spokój! — upierał si˛e markiz. — Ju˙z pr˛edzej oni nas rozsmaruja˛ na asfalcie, mój drogi! Poza tym mamy lepszy pomysł. Zatrzymaj si˛e, Bolivar!
71
W ko´ncu udało mi si˛e odebra´c markizowi zabawk˛e. Po s´mierci pilota szlachcic stał si˛e dziwnie krwio˙zerczy. — Zjed´z na pobocze i zatrzymaj si˛e. Musimy wszyscy wysia´ ˛sc´ i unie´sc´ r˛ece do góry. Gdyby chcieli strzela´c, to ju˙z by to zrobili, maja˛ zatem chyba inne plany. . . — Chcesz podda´c si˛e bez walki! — zdenerwował si˛e markiz. — Nikt nie mówi o poddaniu si˛e. Potrzebny mi ten grawilot, ale nie uszkodzony, zatem lepiej b˛edzie nie strzela´c. Teraz do roboty. Pami˛etajmy, z˙ e nadal mamy na karku pogo´n. Grawilot unosił si˛e tu˙z nad naszymi głowami. Wysiedli´smy zatem, tamci za´s nadal mierzyli do nas ze swojej pukawki. Starałem im si˛e zanadto nie przyglada´ ˛ c i miałem nadziej˛e, z˙ e plan si˛e uda. W przeciwnym razie. . . — Odsuna´ ˛c si˛e od samochodu — polecił wzmocniony przez megafon głos. Dopiero wtedy maszyna powoli opadła na ziemi˛e. Pilot miał na sobie zielony mundur policji, ten od działka za´s był na czarno: Ultimados. — Bad´ ˛ zcie nadal spokojni, a was nie zastrzel˛e. Macie zgina´ ˛c w wypadku helikoptera, a do tego nie trzeba dziur po kulach, prawda? Tylko nie sad´ ˛ zcie, z˙ e zawaham si˛e w razie potrzeby! Tym razem wam si˛e nie uda. . . — Tego ju˙z za wiele! Moje serce. . . — j˛eknał ˛ przekonywajaco ˛ James łapiac ˛ si˛e za gors i osuwajac ˛ na ziemi˛e. — Dostał ataku! — zaczał ˛ desperowa´c Bolivar. — Trzeba mu poda´c lekarstwo! I pochylił si˛e nad le˙zacym. ˛ — Odsuna´ ˛c si˛e! Nie dotykaj go! — wrzasnał ˛ Ultimado. I wszystko poszłoby gładko, gdyby markiz nie postanowił zosta´c bohaterem. Korzystajac ˛ z tego, i˙z Ultimado przestał zwraca´c na nas dwóch uwag˛e, z w´sciekłym rykiem rzucił si˛e na bezpiecznika. Miał jednak zbyt daleko. Dwie rzeczy wydarzyły si˛e równocze´snie: po pierwsze działko wypaliło, po drugie Bolivar odskoczył na bok, umo˙zliwiajac ˛ strzał Jamesowi. Pistolet igłowy wypluł pociski, załatwiajac ˛ przez otwarte drzwi pilota, zanim ten zda˙ ˛zył wystartowa´c. Markiz jednak le˙zał na ziemi. Zabrakło dokładnie sekund, a obyłoby si˛e bez strat z naszej strony. De Torres oberwał odłamkiem. Podbiegłem do´n i sztyletem rozciałem ˛ zakrwawione ubranie. Jeden kawałek stali przedziurawił mu nog˛e, inny trafił w brzuch. Cholera! Jedyne, co mogłem zrobi´c, to zdezynfekowa´c skaleczenia, poda´c znieczulenie i zało˙zy´c prowizoryczne opatrunki. Ran˛e wylotowa˛ z boku po prostu zatkałem, nie bardzo wiedzac, ˛ co dalej. Tu potrzebna była chyba operacja. . . — Bolivar, umiesz to pilotowa´c? — Umiem pilotowa´c wszystko, co lata, tato. — Miło słysze´c. Pilota i tego drugiego prosz˛e won. James, złap markiza delikatnie za nogi. Wpakujmy go do s´rodka. — I do szpitala?
72
˙ — Zeby go dobili? Ju˙z Ultimados znaja˛ sposoby, by pacjent wyszedł nogami do przodu. Prze˙zy´c mo˙ze jedynie w zamku. No i w automedzie. Ta maszynka uniesie trzy osoby. — Ale tato. . . — Przy czterech silnik si˛e sfajczy. Uwa˙zajcie na niego, i w drog˛e. O mnie si˛e nie bójcie, bywałem ju˙z w gorszych tarapatach. Naprzód! To były dobre chłopaki. Odlecieli. Ja natomiast pakowałem obu s´piacych ˛ do samochodu, gdy napatoczył si˛e jaki´s przechodzie´n. Widok dodał mu skrzydeł i prysnał ˛ błyskawicznie. To i dobrze, nie potrzebowałem s´wiadków podczas zmiany odzie˙zy, szczególnie z˙ e z tyłu dochodziło ju˙z całkiem wyra´zne wycie syren po´scigu. Czym pr˛edzej siadłem za kierownica˛ i zamarłem. Powinienem uprzednio wzia´ ˛c u Bolivara przyspieszony kurs obsługi tego cude´nka techniki. Nie podzielałem na co dzie´n jego entuzjazmu do zabytków. Kilkadziesiat ˛ błyszczacych ˛ przełaczników, ˛ d´zwigienek i zegarów wprawiło mnie w osłupienie, a ja przecie˙z nie miałem czasu si˛e dziwi´c! Złapałem najwi˛eksza˛ wajch˛e i pociagn ˛ ałem. ˛ .. Rykn˛eło, grzmotn˛eło i wóz otoczyły kł˛eby dymu i pary, wobec czego natychmiast cofnałem ˛ wajch˛e. Wychodziło na to, z˙ e w ramach troski o stan techniczny pojazdu, byłem uprzejmy przedmucha´c rur˛e wydechowa˛ gorac ˛ a˛ para.˛ Do eksperymentu numer dwa zabierałem si˛e ju˙z ostro˙zniej. Po oczyszczeniu przedniej szyby, właczeniu ˛ s´wiateł, udało mi nawet ruszy´c. Od razu do przodu! Skr˛eciłem w pierwsza˛ przecznic˛e, potem w kolejna.˛ Droga biegła pod gór˛e, syreny umilkły w oddali, zwolniłem zatem, by nie sta´c si˛e z´ ródłem niezdrowej sensacji. Nie wiedziałem, gdzie wła´sciwie mam jecha´c. Przed powietrznym pos´cigiem i tak nie miałem szansy umkna´ ˛c, a lada chwila nale˙zało spodziewa´c si˛e nast˛epnych grawilotów. Nast˛epny zakr˛et ukazał mi spory dom z podjazdem, z którego wła´snie wycofywał si˛e tyłem jaki´s samochód. Nacisnałem ˛ czym pr˛edzej na hamulec i skr˛eciłem gwałtownie, wje˙zd˙zajac ˛ przez trawnik do s´wie˙zo opuszczonego gara˙zu. Drugie hamowanie zaczałem ˛ nieco zbyt pó´zno, zatrzymałem si˛e bowiem dopiero na s´cianie. Dostałem przy tej okazji kierownica˛ w czoło, a gdy wysiadłem, nogi były jak z gumy. Prawdziwym problemem mógł jednak sta´c si˛e wła´sciciel gara˙zu, który wyrósł wła´snie przed brama.˛ Tak nie miałem ochoty na pogaw˛edki. . . — Zidiociałe´s pan? Co to za głupie dowcipy? — Urggle — warknałem ˛ niezbyt artykułowanie i trzasnałem ˛ si˛e na odlew, by umie´sci´c własna˛ szcz˛ek˛e w przewidzianej anatomicznie pozycji. Udało si˛e. — Idiota! — wrzasnał ˛ tamten i zamachnał ˛ si˛e, jakby chciał kontynuowa´c kuracj˛e. Mo˙ze naprawd˛e zamierzał mi pomóc, nie chciałem jednak nadu˙zywa´c jego uprzejmo´sci. Uchyliłem si˛e i rabn ˛ ałem ˛ go krótkim prostym w z˙ oładek. ˛ J˛eknał ˛ jak nale˙zy, a gdy zło˙zył si˛e wpół, poprawiłem ciosem w kark. Potem złapałem za 73
opuszczajac ˛ a˛ drzwi wajch˛e. Akurat w por˛e, bo w chwili, gdy drzwi opadały skrzypiac ˛ zawiasami, dostrzegłem dwa policyjne patrolowce przemykajace ˛ na pełnym gazie ulica.˛ Drzwi zamkn˛eły si˛e. Nasłuchiwałem, czy zahamuja,˛ ale nie. Syreny ucichły, po´scig odjechał. Po raz pierwszy od potwornie długiego czasu pozwoliłem sobie na chwil˛e relaksu. Spojrzałem na zegarek. Zadziwiajace, ˛ od momentu wej´scia do presidio nie min˛eły jeszcze dwie godziny. Teraz nale˙zało przede wszystkim sprawdzi´c, czy poobijany nieco gospodarz był sam w domu. Okno w drzwiach pozwalało stwierdzi´c, z˙ e wyprowadzony niedawno z gara˙zu samochód stoi tam, gdzie został zaparkowany. Ten ostatni zaczał ˛ zreszta˛ zdradza´c oznaki przytomno´sci, tote˙z zaaplikowałem mu igł˛e ze s´rodkiem nasennym. Po pierwsze musiałem zmieni´c to˙zsamo´sc´ i pozby´c si˛e dotychczasowego stroju, bo s´lepy tajniak by mnie poznał, i to w ciemna˛ noc. Mundur byłby niezły, ale te˙z miał swoje minusy, natomiast biały garnitur i taki˙z szerokoskrzydły kapelusz doskonale mi pasowały. Musiałem jedynie wytrzasn ˛ a´ ˛c z nich dotychczasowego wła´sciciela. Uczyniłem to bez skrupułów. Kto pod s´wiatłymi rzadami ˛ Zapilote mógł pozwoli´c sobie na wóz i domek, nie był zapewne wzorem cnót wszelakich. Poza tym osobnik ten miał na sobie koronkowe majtki wyszywane w złote serduszka. Kolejna˛ sprawa˛ była broda. Na szcz˛es´cie miałem ze soba˛ rozpuszczalnik, co uratowało mnie przed utrata˛ sporego kawałka skóry. By nie ułatwia´c zbytnio pracy policji, spakowałem rekwizyt w foliowa˛ torb˛e. Garnitur pasował nie´zle, buty, o dziwo, tak˙ze. W okolicy nadal panował spokój. Uło˙zyłem gospodarza na tylnym siedzeniu u˙zywajac ˛ Ultimado jako podnó˙zka i wyszedłem. Sło´nce wcia˙ ˛z przygrzewało, chocia˙z miało si˛e ju˙z ku zachodowi, samochód czekał przy kraw˛ez˙ niku. Ulica˛ przemknał ˛ wóz policyjny (ju˙z bez wyjacej ˛ syreny), widocznie wracał z nieudanego po´scigu. Przejechał, nie zatrzymujac ˛ si˛e. Bo i po co? Szukali brodatego arystokraty w l´sniacej ˛ limuzynie. Wsiadłem. Silnik był na chodzie, a liczba przyrzadów ˛ znacznie ograniczona. W ciagu ˛ minuty zdołałem skłoni´c automobil do jazdy, i to nie uruchamiajac ˛ nawet wycieraczek. Cel przeja˙zd˙zki był oczywisty: z powrotem do miasta. Do tej chwili zdołano zablokowa´c najpewniej wszystkie drogi wylotowe, a w takim przypadku walka z tutejsza˛ kontrola˛ dokumentów nie miała najmniejszego sensu. Byłem podobnej budowy, co wła´sciciel pojazdu, ale na jego papiery nie miałem co liczy´c. Miasto było obecnie najbezpieczniejszym miejscem sprzyjajacym ˛ na dodatek poczynieniu planów na dalsza˛ przyszło´sc´ . Metoda˛ prób i bł˛edów właczyłem ˛ muzyk˛e i pogwizdujac ˛ do wtóru rozkoszowałem si˛e brzmieniem orkiestry wojskowej zło˙zonej chyba wyłacznie ˛ z trab ˛ i b˛ebnów.
Rozdział 15 Zdrowy rozsadek ˛ podpowiadał, z˙ e czas mojego przebywania na wolno´sci skróci si˛e znacznie, je´sli nie uruchomi˛e mych szarych komórek. Odkrycie znikni˛ecia policyjnego grawilotu i naszej limuzyny musiało nastapi´ ˛ c lada chwila, a to oznaczało nowy zapał organów porzadkowych ˛ do poszukiwa´n. Zaczna˛ przetrza˛ sa´c domy, wypytywa´c ludzi, a kiedy znajda˛ nasz wóz, szybko ustala,˛ czym si˛e obecnie poruszam i jak jestem ubrany. Na szcz˛es´cie nikt nie kontrolował pojazdów zmierzajacych ˛ do centrum. Dojechałem spokojnie i skr˛eciłem, byle dalej od presidio. Szybko znalazłem si˛e w uroczej dzielnicy małych sklepików i skrytych w cieniu drzew restauracji z ogródkami ciagn ˛ acymi ˛ si˛e a˙z do chodników. Prawie równocze´snie z widokiem pierwszej kafejki dotarło do mnie, z˙ e jestem głodny. Nic nie jadłem od s´niadania, a s´niadanie było zdarzeniem prehistorycznym. Nale˙zało zmieni´c ten stan, a w tym celu musiałem uciec si˛e do oszustwa. Drzewa znikn˛eły, uliczki zrobiły si˛e znacznie w˛ez˙ sze, a pod s´cianami domów wyroili si˛e osobnicy w podniszczonych przyodziewkach. O to chodziło. Skr˛eciłem za najbli˙zszy róg i wyłaczyłem ˛ silnik. Sasiedztwo ˛ było wprost idealne, ale istniała zawsze szansa, z˙ e trafi˛e na poczatkuj ˛ acego ˛ złodzieja, zostawiłem zatem otwarte okno i kluczyki w stacyjce. Prawdopodobie´nstwo, z˙ eby wóz stał jeszcze po półgodzinie, bliskie było zera. Pogwizdujac ˛ rado´snie ruszyłem ra´znym krokiem w stron˛e, z której przyjechałem. Robiło si˛e ju˙z szarawo i nad kafejkami i sklepami pojawiły si˛e dyskretne neony. Przyzna´c musz˛e, z˙ e Paraiso-Aqui ma kuchni˛e godna˛ uznania. Chłodne wino, którym popijałem cało´sc´ , samo w sobie warte było szacunku. Obiad przypominał co´s w rodzaju poematu. Najpierw zupa z albondaces, czyli małymi kotlecikami, potem empanadas — pasztet z drobiu i aracamde, to jest sałatka. Tak wygla˛ dał poczatek. ˛ Restauracja zwała si˛e „Pod Pieczonym Prosiakiem”, i zanim sko´nczyłem posiłek, czułem si˛e nieco jak ów prosiak (ale przed pieczeniem). Jako´sc´ i obfito´sc´ wy˙zywienia spowodowały, z˙ e straciłem chwilowo zainteresowanie planami na przyszło´sc´ . Przytomno´sc´ umysłu wróciła mi dopiero przy zestawie kawakoniak- cygaro, tote˙z z westchnieniem zabrałem si˛e za my´slenie, uprzednio z˙ ada˛ jac ˛ rachunku. 75
Zało˙zy´c nale˙zało, z˙ e limuzyna pełna s´piacych ˛ królewiczów została ju˙z odnaleziona, a mój rysopis przekazany komu tylko si˛e dało. Na szcz˛es´cie prawie połowa m˛eskiej populacji w polu widzenia ubrana była podobnie jak ja. Poza tym szukano go´scia z czarna˛ broda.˛ Ładnie, szans˛e policji malały, ale jeszcze nie nikły. Zapłaciłem, dajac ˛ spory napiwek i w asy´scie kłaniajacych ˛ si˛e nami˛etnie kelnerów opu´sciłem lokal. Tubylcy mieli zwyczaj za˙zywa´c sjesty w południe, najwi˛eksza˛ za´s aktywno´sc´ wykazywali dopiero po zmroku, dzi˛eki czemu sklepy były nadal otwarte. Mogłem spokojnie zaja´ ˛c si˛e garderoba.˛ Robiłem to wolno i stopniowo. Tu kapelusz, tam marynarka, ówdzie buty. Gdy w ko´ncu wyszedłem z łazienki w jednym barów, byłem ju˙z kim innym. Stare ubranie znikn˛eło w ciemnej uliczce, mnie za´s pozostało tylko znale´zc´ sposób przemieszczenia si˛e w bezpieczniejsze okolice. Tylko!? — Wygladasz ˛ na samotnego — rozległ si˛e niski, zmysłowy głos i obok mnie wykwitła przedstawicielka najstarszego zawodu wszech´swiata. To była dobra okazja, by zahaczy´c si˛e gdzie´s na cała˛ noc bez konieczno´sci podawania personaliów w hotelu, niemniej. . . Pokr˛eciłem głowa˛ i przedstawicielka zmieniła obiekt zainteresowa´n. Owszem, była niebrzydka, ale pomysł nie był jednak najlepszy. Po pierwsze, wi˛ekszo´sc´ tutejszych kurewek musiała by´c na usługach policji (alfonsowie za´s wszyscy), inaczej nie mogłyby, przy takim typie rza˛ dów, w ogóle wykonywa´c swojego zawodu. Po drugie natomiast, gdyby Angelina dowiedziała si˛e, jak sp˛edziłem noc, to za panienk˛e złamanego grosza bym nie dał. Za siebie samego te˙z. Ostatnia˛ rzecza,˛ której potrzebowałem, były przypadkowe zwłoki i w´sciekła z˙ ona. Nale˙zało wymy´sli´c co´s innego. Rozwiazanie ˛ zostało mi podane na srebrnej tacy. Siedzacy ˛ przy sasiednim ˛ stoliku dwaj m˛ez˙ czy´zni rozmawiali na tyle gło´sno, z˙ e trudno było ich nie słysze´c. — . . . i nie pokazał si˛e? — Wła´snie. Pewnie, cholera, co´s mu wypadło. — A nam si˛e spieprzyła partyjka. Poker we dwóch to do dupy gra! Odwróciłem si˛e z u´smiechem i stuknałem ˛ bli˙zszego w rami˛e. — Przepraszam, z˙ e podsłuchuj˛e, ale jestem tu obcy, a uwielbiam karty. Nie idzie mi mo˙ze a˙z tak dobrze, ale poker, jak pan to poniekad ˛ okre´slił, to gra dla grona przyjaciół, prawda? Zagadni˛ety odwrócił si˛e powoli i z u´smiechem, jaki widziałem kiedy´s u zwierzaka zwanego krokodylem na widok obiadu w pewnym ogrodzie zoologicznym. — Wspaniale! Sami jeste´smy tu przejazdem i te˙z marzymy o partyjce tej, jak pan to trafnie ujał, ˛ przyjacielskiej gry. Mo˙ze przyłaczy ˛ si˛e pan? Byli szulerami. Równie dobrze mogliby mie´c to wypisane na czołach. Liczyli na łatwa˛ ofiar˛e do oskubania. Zapowiadało si˛e ciekawie! Naturalnie, ostatnia˛ rzecza,˛ której pragn˛eli, był kontakt z policja.˛ Zapowiadało si˛e połaczenie ˛ przyjemnego z po˙zytecznym.
76
Tak zatem, niczym jagni˛e wiedzione na rze´z, pozwoliłem najpierw zaprowadzi´c si˛e do taksówki, potem do ich pokoju hotelowego, w którym rol˛e gospodyni pełniła wcale atrakcyjna niewiasta. — Prosz˛e usia´ ˛sc´ i napi´c si˛e czego´s — zaproponował ni˙zszy z oszustów. — Proponuj˛e, by´smy mówili sobie po imieniu, jak to mi˛edzy przyjaciółmi. Ja jestem Adolfo, a ten tu nazywa si˛e Santos. Moja przyjaciółka to Renata. — Jaime — przedstawiłem si˛e. — Doskonale. Mo˙ze troch˛e rumu, zanim zaczniemy? — Chorych pytaja,˛ zdrowym nalewaja˛ — odparłem sentencjonalnie. Bawiłem si˛e doskonale. Renata przyrzadzała ˛ drinki, Adolfo wyjał ˛ z szafki kilka talii kart i z˙ etony, ja rozgladałem ˛ si˛e dyskretnie wokół. Santos sprawiał wraz˙ enie silnego i powolnego. Pierwsze nie było z pewno´scia˛ złudzeniem, drugie owszem. Adolfo niezbyt umiej˛etnie tasował karty, pochwaliłem go zatem. Sadz ˛ ac ˛ po drobnych, ale zauwa˙zalnych dla zawodowca drobiazgach, był chyba naprawd˛e dobrym oszustem. Zacz˛eli´smy od losowania, kto pierwszy rozdaje. Mój król okazał si˛e najstarszy. Ustalili´smy, z˙ e gramy w normalnego pokera, Santos przeło˙zył i przedstawienie ruszyło. Z przyjemno´scia˛ obserwowałem, jak fachowo mnie pod prowadzaja.˛ Reneta pilnowała, by moja szklanka nie była pusta, poza tym siedziała przy oknie słuchajac ˛ cicho grajacego ˛ radia. Z poczatku ˛ gra przebiegała łagodnie, je´sli nie liczy´c tego, z˙ e rozdajacy ˛ Adolfo pilnował, bym dostawał nieco wy˙zsze karty i, póki co, mógł uzna´c siebie za wygrywajacego. ˛ — Przykro mi, ale chyba macie pecha — stwierdziłem, zgarniajac ˛ kolejna˛ pul˛e i dostosowujac ˛ swe zachowanie do roli potencjalnej ofiary. — Taki los — zgodził si˛e Adolfo, tasujac ˛ karty. — Co sadzicie ˛ o wyborach? — spytałem, biorac ˛ swoje karty (dziesiatki ˛ i szóstki). — A co mamy sadzi´ ˛ c? — zdziwił si˛e Adolfo. — Chcesz wymieni´c? — Jedna.˛ Nie wiem, wi˛ec pytam. Słyszałem, z˙ e kto´s niezale˙zny startuje przeciwko Zapilote. — Dostałem trzecia˛ dziesiatk˛ ˛ e, wi˛ec podniosłem stawk˛e. Adolfo zrobił to samo, Santos poło˙zył karty, a Renata przyniosła mi nowego drinka. — Bzdura! — powiedział Adolfo. — Ka˙zdy, kto spróbuje czego´s tak głupiego, jak otwarty sprzeciw wobec Starego S˛epa, sko´nczy jako ofiara napadu. Co masz? — Fula. — Ja te˙z, na waletach. Najwy˙zszy czas, by si˛e odegra´c. Karta zacz˛eła mu i´sc´ , co było zreszta˛ do przewidzenia, dzi˛eki czemu do´sc´ szybko pozbyłem si˛e zarówno wygranej, jak i gotówki z portfela. — To by było na tyle — oznajmiłem, odkładajac ˛ karty. — Chyba z˙ e si˛egn˛e do rezerwy na podró˙z. 77
— To zale˙zy tylko od ciebie — odparł Adolfo. — To przyjacielska gra, powinni´smy da´c ci szans˛e rewan˙zu. — Masz racj˛e. Chyba mam ochot˛e si˛e odegra´c. — Podszedłem do walizeczki, która˛ poło˙zyłem wcze´sniej na widocznym miejscu pod oknem. Otworzyłem ja˛ i ju˙z zamierzałem si˛egna´ ˛c do s´rodka, gdy nagle usłyszałem za plecami twardy i wrogi głos Santosa: — Bad´ ˛ z łaskaw nie rusza´c si˛e, Jaime. Nie wyjmuj niczego z dyplomatki! Obejrzałem si˛e powoli i stwierdziłem, z˙ e celuje we mnie z całkiem sporego pistoletu. Podobnie zreszta˛ jak Adolfo, który dysponował jednak nieco mniejsza˛ armata.˛ W ramach równouprawnienia, Renata te˙z popisywała si˛e jaka´ ˛s pukawka.˛ U´smiechnałem ˛ si˛e niewinnie i powoli podniosłem r˛ece. — Mo˙ze powiecie mi, o co chodzi? Jedyna˛ odpowiedzia˛ był szcz˛ek zamka, gdy Santos przeładował bro´n wprowadzajac ˛ nabój do lufy. Hałas odbił si˛e echem od s´cian w cichym nagle pokoju.
Rozdział 16 — To si˛e nazywa przyjacielska gra — mruknałem. ˛ — A to jest przyjacielsko nastawiony podró˙zny, który marzy jedynie o rozegraniu małej partyjki pokera — odparł Adolfo. — O czym ty gadasz? — zdziwiłem si˛e. — O tym, z˙ e pod stolikiem, przy którym stoisz, zamontowali´smy przeno´sny fluoroskop. Czy mo˙zesz nam powiedzie´c, po co nosisz w dyplomatce a˙z trzy spluwy? Jedyne, co przychodzi nam do głowy, to stwierdzenie, z˙ e jeste´s policyjnym szpiclem. Roze´smiałem si˛e serdecznie, ale umilkłem widzac, ˛ z˙ e Adolfo przeładowuje bro´n. — No? — Przesta´n si˛e wydurnia´c — zdenerwowałem si˛e. — Dobra, jak chcesz, to si˛e dowiesz. Jestem szulerem i chciałem was oskuba´c. — Co? Jak? — Wygłupiony Adolfo potrzasn ˛ ał ˛ głowa.˛ Bez dwóch zda´n było to ostatnie wytłumaczenie, jakiego si˛e spodziewał. — Nie wierzysz mi? To posłuchaj. Oznaczyłe´s paznokciem wszystkie figury w obu taliach. Pozwoliłem ci si˛e oskuba´c, by si˛egna´ ˛c do rezerw i podwoi´c stawk˛e, i w ostatnim rozdaniu zostawi´c was z płótnem w kieszeni. Bro´n jest zabezpieczeniem, bym mógł wyj´sc´ stad ˛ cały, zdrowy i z forsa˛ przy sobie. — Kłamiesz. — Adolfo usiłował zachowa´c pewno´sc´ siebie. — Nikt nie wykr˛eci mi takiego numeru. — Tak? No to z przyjemno´scia˛ udowodni˛e, z˙ e jednak. Tasowałe´s t˛e tali˛e przed chwila,˛ tak? Wobec tego podejd˛e do stołu i rozdam. Obiecuj˛e, z˙ e nie wykonam z˙ adnego gwałtownego ruchu, wy za´s nie s´ciskajcie nazbyt mocno broni. Jak powiedziałem, tak i zrobiłem. Wolno zbli˙zyłem si˛e do stołu, odsunałem ˛ krzesło i siadłem. Rozdałem karty, a wszystko pod ich bacznym spojrzeniem. Po czym wyciagn ˛ ałem ˛ si˛e wygodnie, zało˙zyłem dłonie za głowa˛ i wskazałem broda˛ karty. — No, Adolfo, zobacz, stary, jakie karty los mi wyznaczył. Opu´scił bro´n i si˛egnał, ˛ odwrócił karty licami do góry. Cztery asy i joker.
79
— Pi˛ec´ asów z zasady wygrywa w pokerze — wyja´sniłem z u´smiechem, gdy wszyscy troje pochylili si˛e odruchowo nad obrazkami. Pierwsza dostała igł˛e Renata, drugi Santos. Zawsze uwa˙załem, z˙ e najlepsza˛ polisa˛ ubezpieczeniowa˛ jest noszenie na karku minipistolecika. Adolfo odskoczył zdumiony nagłym osuni˛eciem si˛e kompanów i spróbował unie´sc´ bro´n. Zamarł, widzac ˛ luf˛e pistoletu ju˙z wymierzona˛ mi˛edzy jego oczy. — Lepiej nie — ostrzegłem. — Odłó˙z gnata, a wszystko b˛edzie w porzadku. ˛ Nimi si˛e nie przejmuj, s´pia˛ tylko. Klnac ˛ pod nosem, rzucił pistolet na podłog˛e. Natychmiast skierowałem kopniakami wszystkie trzy armaty pod łó˙zko i z westchnieniem ulgi pociagn ˛ ałem ˛ solidny łyk rumu. — Zawsze prze´swietlacie go´sci? — spytałem uprzejmie. Skinał ˛ głowa.˛ Nadal nie mógł wyj´sc´ ze zdumienia. Schowałem bro´n, co przywróciło mu zdolno´sc´ mowy szybciej, ni˙z jakiekolwiek wyja´snienia. — Je´sli tylko mo˙zemy. Renata robi to, gdy zaczniemy gra´c i daje nam zna´c, czy znalazła co´s ciekawego. — Nie´zle, nic nie zauwa˙zyłem. Słuchaj, jak ich obudz˛e, obiecujesz, z˙ e nie b˛edzie z˙ adnych szale´nczych czynów? Mo˙zecie zreszta˛ zatrzyma´c wygrana˛ jako, powiedzmy, dowód mojej dobrej woli. — Naprawd˛e? To kim ty jeste´s? Policja. . . Postanowiłem zaryzykowa´c szczero´sc´ . W granicach rozsadku, ˛ ma si˛e rozumie´c. — Pryncypia ci si˛e pomieszały. Głównym powodem, dla którego skorzystałem z okazji, był fakt, z˙ e wszyscy gliniarze w tym mie´scie ganiaja˛ w tej chwili za mna˛ jak naj˛eci. Uznałem, z˙ e tu mnie nie znajda.˛ — To o tobie mówili w radiu! — pisnał, ˛ odskakujac ˛ nagle. — Zabiłe´s czterdzie´sci dwie osoby. . . — W radiu mogło co´s by´c, ale z˙ e czterdzie´sci dwie to bujda. Pracuj˛e dla konkurencji wyborczej, która próbuje wykopa´c pana prezydenta z urz˛edu. — Serio! — rozpromienił si˛e niespodziewanie. — Je´sli naprawd˛e chcesz to zrobi´c, to jestem po twojej stronie. Upa´nstwowili cały hazard i sztuk˛e oszustwa i teraz uczciwy szuler nie ma jak zarabia´c na z˙ ycie. — To jedna z najlepszych motywacji, o jakich kiedykolwiek słyszałem — u´smiechnałem ˛ si˛e i wyciagn ˛ ałem ˛ dło´n. — Wła´snie wstapiłe´ ˛ s do partii, w imieniu której mog˛e ci zagwarantowa´c, z˙ e przy wygranych wyborach na czele sekcji do spraw hazardu zostanie obsadzony najgłupszy glina tej planety. U´scisn˛eli´smy sobie r˛ece. Wygrzebałem z torby pneumatyczna˛ strzykawk˛e i wydostawszy spod łó˙zka wszystkie pistolety, dałem s´piacym ˛ po dawce s´rodka na przebudzenie. Pistolety usunałem ˛ jedynie na wszelki wypadek. — Za jakie´s pi˛ec´ minut b˛eda˛ przytomni — poinformowałem mojego nowego towarzysza broni. 80
— Mam pytanie. Owszem, ustawiłem t˛e talie dla siebie. Jak zdołałe´s rozda´c sobie takie karty? — Dzi˛eki temu, z˙ e zrobiłem co´s, czego si˛e nie spodziewałe´s — odparłem, starajac ˛ si˛e, by mój głos nie nabrzmiewał zanadto duma.˛ — Obejrzyj cała˛ tali˛e. Zrobił to dokładnie. — Jeden. . . drugi. . . joker. . . — ryknał ˛ s´miechem. — Dałe´s sobie karty przechwycone z innej talii, która˛ dzi´s grali´smy? — Dokładnie. Ty byłe´s tak zaj˛ety układaniem, z˙ e nie miałe´s prawa tego zauwa˙zy´c. — Jeste´s naprawd˛e dobry — przyznał. — Siadajac ˛ miałe´s puste race. . . krzesło. . . wtedy musiałe´s je wyja´ ˛c, a potem wsuna´ ˛c pod spód i rozda´c sobie. . . Pokazałem mu jeszcze par˛e chwytów, które nie dotarły do tej planety, w zamian za zgrabny numer z odwracaniem uwagi, a˙z w ko´ncu Santos doszedł do siebie. Chrzakn ˛ ał, ˛ przesunał ˛ j˛ezykiem po wargach, otworzył oczy i z rykiem usiłował na mnie skoczy´c. Adolfo zgrabnie podstawił mu nog˛e. — To przyjaciel. Sied´z spokojnie na dupie, to wszystko ci wyja´sni˛e. Jako z˙ e to Adolfo był tu przywódca,˛ wyja´snienia zostały przyj˛ete bez słowa sprzeciwu i bez głupich pyta´n. By przypiecz˛etowa´c przyja´zn´ , dałem ka˙zdemu z obecnych po paczce obanderolowanych banknotów. ˙ — Zeby było legalnie, jeste´scie oficjalnymi pracownikami partii i gwarantuj˛e, z˙ e pozostaniecie nimi do ko´nca. Nowy prezydent b˛edzie miał ten miły zwyczaj, z˙ e zrobi, o co go poprosza.˛ — Zupełnym przypadkiem ani o jot˛e nie mijałem si˛e z prawda.˛ — Pierwsze, w czym mo˙zecie pomóc, to skontaktowanie si˛e z moimi lud´zmi. Obrabiali´scie kiedy´s turystów w Puerto Azul? — Bo˙ze bro´n! — j˛eknał ˛ Adolfo. — To˙z to samobójstwo! Jedyne z´ ródło dochodów tej planety, to wła´snie tury´sci. Gdyby´smy spróbowali cho´cby zbli˙zy´c si˛e do nich, Ultimados załatwiliby nas nie do poznania. Całe Puerto Azul a˙z si˛e od nich roi! Mo˙zemy zajmowa´c si˛e jedynie tubylcami, i to te˙z nie za cz˛esto, opłacajac ˛ si˛e policji. To policja chroni nas przed Ultimados. — Jednak jako zwykły obywatel mo˙zesz pojecha´c do Puerto Azul? — Ka˙zde z nas mo˙ze. Papiery mamy w porzadku. ˛ — To pi˛eknie. Mam tam pewien kontakt, który przeka˙ze wiadomo´sc´ markizowi de la Rosa, a to oznacza nadej´scie pomocy. — Znasz go? — spytała Renata przytłumionym głosem. Najwyra´zniej posiadanie kumpli w´sród arystokracji robiło tu wra˙zenie nawet na szulerach. — Pewnie, z˙ e znam. Razem jedli´smy s´niadanie. Musz˛e tylko si˛e zastanowi´c, jak ma brzmie´c ta wiadomo´sc´ . . . Ruszyłem na spacer po pokoju, co przewa˙znie pomaga w my´sleniu. Owszem, zaraz te˙z nasun˛eło mi si˛e kilka dalszych pyta´n. Czy markiz z˙ yje, co z chłopakami, jaka jest sytuacja ogólna. . . Najlepiej byłoby osobi´scie skontaktowa´c si˛e z siedzi-
81
ba˛ markiza, ale jak unikna´ ˛c przy tym podsłuchu i przechwycenia wiadomo´sci. . . Jak zwykle, zadanie wła´sciwego pytania ułatwiło z˙ ycie. . . — Adolfo — spytałem, obracajac ˛ si˛e na pi˛ecie — słyszałe´s kiedy´s o systemie łaczno´ ˛ sci semaforowej, u˙zywanym przez arystokracj˛e? — A kto nie słyszał? Ramiona semaforów machaja˛ na ka˙zdym ich dachu. Ci ludzie pozostali w s´redniowieczu! Czemu nie u˙zywaja˛ telefonów. . . ? — Bo telefon mo˙ze by´c na podsłuchu. Ale nie o to chodzi. Co to znaczy, z˙ e na ka˙zdym ich dachu? To nie wszystkie ich pałace sa˛ po drugiej stronie muru? — Skad˙ ˛ ze. Najbli˙zszy b˛edzie z dziesi˛ec´ minut spacerkiem stad. ˛ — A jak si˛e tam dosta´c? — Wystarczy da´c si˛e wylegitymowa´c policjantom strzegacym ˛ wej´scia. To po to, z˙ eby ludzie nie pchali si˛e tam jak do stodoły — wyja´snił z ironicznym u´smiechem. — Zawsze tak było. — Wobec tego ja nie mam szans, ale wiadomo´sc´ mo˙zna przekaza´c. — Spojrzałem na Renat˛e. — Papiery masz w porzadku? ˛ — Chyba tak. Do´sc´ za nie zapłacili´smy policji. — Zatem mo˙zesz wej´sc´ do pałacu. Opiszcie mi jeszcze wej´scie, to mo˙ze wymy´sl˛e sposób dla siebie. — Dałem jej jeszcze plik banknotów (i tak nie były moje, tylko markiza, nie musiałem oszcz˛edza´c). — To na wydatki. *
*
*
Jak ka˙zdy dobry plan, i ten był prosty i na dodatek, gotów jeszcze przed s´witem. Bezsenne noce zacz˛eły mi wchodzi´c w nawyk. Adolfo układał jakiego´s pasjansa, Santos chrapał na kanapie, a nieobecno´sc´ Renaty sugerowała, z˙ e poszła do sypialni. — Adolfo, o której otwieraja˛ tu sklepy? — Za jakie´s dwie godziny. — Wobec tego czas na s´niadanie i wyja´snienia. Ogło´s pobudk˛e, a ja zadzwoni˛e po pokojówk˛e. *
*
*
Mocna, czarna kawa zako´nczyła posiłek, przywracajac ˛ mi jednocze´snie zdolno´sc´ jasnego my´slenia. Przeszukawszy kieszenie, przypomniałem sobie, z˙ e odruchowo podw˛edziłem w zamku de Torresa troch˛e jego papieru listowego i kopert z herbem. Nie my´slałem wtedy o niczym szczególnym, teraz przydało si˛e idealnie. Wiadomo´sc´ od szlachetnie urodzonego do innego szlachetnie urodzonego zawsze lepiej wyglada, ˛ je´sli towarzyszy jej herb i inne tam takie. Podrobiłem podpis markiza, co spotkało si˛e z pełnym szacunku pomrukiem. Zakleiłem kopert˛e i podałem Renacie. 82
— Wiesz, co robi´c? — upewniłem si˛e. — Naturalnie. Zrobi˛e zakupy, wezm˛e taksówk˛e i powiem, z˙ e dostarczam zamówienie dla ksi˛ecia. Policjanci wpuszcza˛ mnie bez problemów, oddam list i wyjd˛e jak weszłam. Reszta nale˙zy do ciebie. — Pi˛eknie. Podkre´sl jeszcze potrzeb˛e po´spiechu i zgrania wszystkiego w czasie, bo inaczej sytuacja mo˙ze sta´c si˛e nieco kłopotliwa dla wszystkich. *
*
*
Czekajac ˛ na wybicie godziny zero, martwiłem si˛e głównie jednym: czy mo˙zna zaufa´c przekupionemu szulerowi? Je´sli tak, to moi wspólnicy powinni znale´zc´ si˛e ju˙z na stanowiskach. Pogłaskałem przyklejona˛ na nowo brod˛e i przyjrzałem si˛e celowi z ogródka kafejki po przeciwnej stronie ulicy. Od muru otaczajacego ˛ Castle Penoso dzieliło mnie nie wi˛ecej ni˙z dwie´scie jardów, a z chodnika do z˙ elaznej bramy prowadziły cztery stopnie, przy których stało dwóch mundurowych. Renata pojawiła si˛e o wyznaczonej porze ze sterta˛ gustownie zapakowanych pudeł. Wymieniła par˛e zda´n z policjantami i znikn˛eła wewnatrz. ˛ Wyszła po chwili i odeszła nie zatrzymujac ˛ si˛e, co było znakiem, z˙ e wiadomo´sc´ została przekazana. Spojrzałem na zegarek — zbli˙zał si˛e finał. Zostawiłem na stoliku nale˙zno´sc´ wraz napiwkiem i skierowałem si˛e do bramy. Znudzeni gliniarze przygladali ˛ si˛e przechodniom, konkretnie pewnej nader zgrabnej senioricie. Poza tym nic. Schyliłem si˛e, by zawiaza´ ˛ c sznurowadło. Jes´li zbyt długo b˛ed˛e si˛e tu kr˛ecił, zwróc˛e w ko´ncu czyja´ ˛s uwag˛e. Wreszcie ponad normalny zgiełk uliczny wybił si˛e w´sciekły ryk silnika szybko nadje˙zd˙zajacego ˛ samochodu. Byłem ju˙z prawie przy bramie, gdy dał si˛e słysze´c pisk hamulców i wóz rabn ˛ ał ˛ w stojac ˛ a˛ po przeciwnej stronie ulicy latarni˛e. Z okna po stronie kierowcy wysun˛eła si˛e bezwładna r˛eka. . . Obaj gliniarze co tchu ruszyli do miejsca wypadku, a ja ku drzwiom. Dopadłem ich w dwu susach i naparłem ramieniem. Były zamkni˛ete.
Rozdział 17 Poczułem nagły przypływ paniki i adrenaliny, dzi˛eki czemu wszelkie zm˛eczenie przeszło mi jak r˛eka˛ odjał. ˛ Ponownie naparłem na drzwi, spogladaj ˛ ac ˛ jednocze´snie przez rami˛e. Wej´scie pozostało zamkni˛ete, za to policjanci dobiegli do samochodu, w który nagle wstapiło ˛ z˙ ycie. Bezwładne rami˛e znikn˛eło, wóz cofnał ˛ si˛e ze zgrzytem i jak rakieta skoczył do przodu tu˙z przed nosami w´sciekłych stró˙zów prawa. Jeden, wida´c bardziej rozgarni˛ety, zapisał numery rejestracyjne pojazdu, co i tak nie miało mu nic da´c. Wóz był kradziony. Za chwil˛e zawróca˛ na posterunek i wtedy. . . Zdesperowany pchnałem ˛ z˙ elazne odrzwia po raz ostatni. Rozmy´slałem ju˙z nad planem zast˛epczym, gdy wej´scie zostało otwarte, ja za´s wyładowałem jak długi na wyfroterowanej posadzce. Brama zamkn˛eła si˛e za mna˛ z łoskotem. — Witaj w Castle Penoso, Sir Hectorze — usłyszałem nad soba˛ jaki´s starczy głos. Czym pr˛edzej pozbierałem si˛e z podłogi i spojrzałem na stojacego ˛ obok w pozie pełnej szacunku osobnika. Zasuszony staruszek o siwych włosach i poszarzałej skórze, w szarej szacie. U´scisnałem ˛ ostro˙znie trz˛esac ˛ a˛ si˛e dło´n, zginajac ˛ równocze´snie grzbiet w ukłonie. Próbowałem przypomnie´c sobie, jak, do cholery, nale˙zy zwraca´c si˛e do ksi˛ecia. Umysł jednak definitywnie odmówił współpracy i pozostała mi jedynie improwizacja. — Naprawd˛e trudno mi wyrazi´c ma˛ wdzi˛eczno´sc´ , mo´sci ksia˙ ˛ze˛ . Gdyby nie pa´nskie po´swi˛ecenie, czekałaby mnie s´mier´c z r˛eki oprychów Zapilote. — Nie ma o czym mówi´c — z˙ achnał ˛ si˛e. — Zapraszam na lampk˛e koniaku. Prosz˛e mi wszystko opowiedzie´c. Otrzymałem jedynie krótka˛ wiadomo´sc´ od markiza. Prosił, bym pana wpu´scił, co zrobiłem, naturalnie. Dopisał jeszcze, z˙ e Sir Hector mi wszystko wyja´sni. Uczyniłem to, pokrzepiajac ˛ si˛e doskonałym koniakiem. Oczywi´scie, relacja była nieco uproszczona, ale w ogólnych zarysach prawdziwa. Ksia˙ ˛ze˛ raczył wybałusza´c oczy w trakcie, trza´ ˛sc´ si˛e i wzdycha´c, a˙z w ko´ncu zaniepokoiłem si˛e o staruszka nie na z˙ arty. Dotrwał jednak do ko´nca, a przy finale równie˙z si˛egnał ˛ po koniak. 84
— Oburzajace! ˛ — sapnał. ˛ — Trzeba wreszcie sko´nczy´c z tym samozwa´nczym tyranem. A jak si˛e miewa mój czcigodny kuzyn ze strony matki siostry szwagra dziadka mojej z˙ ony? Teraz ja wytrzeszczyłem oczy, a˙z dotarło do mnie, z˙ e gospodarz miał na my´sli markiza. Jego słodka˛ tajemnica˛ było, jak unikał pogubienia si˛e w tych wszystkich koligacjach rodzinnych. — Poj˛ecia nie mam! — przyznałem uczciwie. — To zreszta˛ jeden z powodów, dla których prosz˛e o pomoc. Łaczno´ ˛ sc´ semaforowa działa? — Oczywi´scie. Zaraz wezw˛e łaczno´ ˛ sciowca. Pociagn ˛ ał ˛ za sznur przy s´cianie i wydał odpowiednie polecenie lokajowi, a ja zajałem ˛ si˛e skondensowaniem maksymalnej ilo´sci informacji w minimalnej obj˛eto´sci tekstu. Wyszło mi, co nast˛epuje: JESTEM W CASTLE PENOSO. CO Z MARKIZEM I RESZTA? ˛ HECTOR Ksia˙ ˛ze˛ wr˛eczył kartk˛e operatorowi, którego wymiotło z komnaty. Tym razem nie było w˛edrówek do wie˙zy ni wind. Razem z niknacym ˛ z butelki koniakiem czekali´smy na odpowied´z. Wydarłem kartk˛e operatorowi z r˛eki ledwie pojawił si˛e w drzwiach. Zupełnie zapomniałem o kodowaniu. Zanim ksia˙ ˛ze˛ odszyfrował wiadomo´sc´ , mało mnie krew nie zalała, ale pop˛edzanie staruszka tylko pogorszyłoby spraw˛e. Trzymałem nerwy na wodzy, a˙z w ko´ncu gospodarz był gotów. MARKIZ WRACA DO ZROWIA. CHŁOPCY OK. CZEKAM NA ROZKAZY. LADY HARAPO Ul˙zyło mi. Wszyscy dotarli do zamku, a poniewa˙z profilaktycznie zainstalowałem w jednej z komnat automed, markiz miał szans˛e na długie z˙ ycie. Podpis za´s s´wiadczył, z˙ e podczas mojej nieobecno´sci rzady ˛ przej˛eła Angelina, czyli z˙ e zamek gotów był na odparcie ewentualnego szturmu. Nalałem sobie kolejna˛ lampk˛e koniaku. — Zaiste dobre to wie´sci — stwierdził z zadowoleniem ksia˙ ˛ze˛ . — Co teraz poczynamy? — Podwajamy ostro˙zno´sc´ . To, z˙ e udało si˛e uj´sc´ wszystkim z jaskini lwa, s´wiadczy raczej o olbrzymim szcz˛es´ciu, ni˙z rozumie. Wi˛ecej nie mo˙zna na to liczy´c. Cała kampania wyborcza musi zosta´c zaplanowana krok po korku niczym operacja wojskowa. Ja czy markiz, musimy by´c chronieni przy ka˙zdym publicznym wystapieniu ˛ jak klejnoty koronne. — Tak, klejnoty. . . Co za chamstwo! Pami˛etam jak wczoraj ten dzie´n, gdy Zapilote objał ˛ urzad ˛ prezydenta — wzruszył si˛e gospodarz, a mnie zatkało. 85
Zapilote doszedł do władzy sto siedemdziesiat ˛ lat temu, ale widocznie nie był jedynym u˙zytkownikiem leków antygeriatrycznych w okolicy. — Wierzyli´smy mu wtedy jak durnie — ciagn ˛ ał ˛ ksia˙ ˛ze˛ . — Ja byłem Stra˙znikiem Korony, ale demokracja zniosła ten tytuł, a piecz˛e nad klejnotami przejał ˛ Zapilote. Nikt ich odtad ˛ nie ogladał. ˛ .. Przestałem go słucha´c. Teraz powinienem wydosta´c si˛e z tego zawszonego miasta i wróci´c do zamku zapewniajacego ˛ jakie takie bezpiecze´nstwo. Tylko jak? Byłem zm˛eczony, wstawiony i nie miałem ochoty na twórcze my´slenie. Tym razem z pomoca˛ przyszedł szcz˛es´liwy traf, gdy˙z inaczej nazwa´c tego nie mo˙zna. Rozległo si˛e natarczywe pukanie do drzwi. Po chwili powtórzyło si˛e, jeszcze głos´niej, jako z˙ e zatopieni we własnych my´slach nie zwrócili´smy poczatkowo ˛ na nie uwagi. — Czegó˙z? — warknał ˛ gospodarz, przywołany do rzeczywisto´sci. — Wej´sc´ ! Drzwi uchyliły si˛e, wpuszczajac ˛ kamerdynera, który sadz ˛ ac ˛ z wygladu, ˛ mógłby by´c ojcem ksi˛ecia, a na pewno rówie´snikiem. — Nie chciałbym przeszkadza´c, wasza wysoko´sc´ — oznajmił słabym tenorkiem słu˙zacy ˛ — ale dzi´s jest czwartek. — A czy istnieje jaki´s konkretny powód, dla którego informujesz mnie, jaki dzi´s mamy dzie´n tygodnia? — zdumiał si˛e ksia˙ ˛ze˛ . — Tak, wasza wysoko´sc´ . Kazał mi pan przypomina´c sobie o ich przyj´sciu zawsze na pół godziny przed faktem. — Merdi! — ze´zlił si˛e mo´sci ksia˙ ˛ze˛ ukazujac ˛ w grymasie nie´zle dopasowana˛ sztuczna˛ szcz˛ek˛e. — I oni zaraz tu b˛eda? ˛ — Oni? — potrzasn ˛ ałem ˛ głowa˛ czujac, ˛ z˙ e co´s mi chyba umkn˛eło. — Z polecenia rzadu ˛ mam udost˛epnia´c co czwartek mój zamek tym brudasom z innych planet. I to bez odliczenia od podatku! Miast tego cen˛e biletów doliczaja˛ mi do dochodów! Naturalnie nie spotkam si˛e z ta˛ hołota˛ i dlatego. . . — Przepraszam, ale do´sc´ wolno dzi´s my´sl˛e — przerwałem mu brutalnie. — Jak rozumiem, to wkrótce w zamku znajdzie si˛e wycieczka turystów? — Niestety! Co za czasy! — Ci˛ez˙ kie. Ilu ich b˛edzie? — Tylu, ilu mie´sci si˛e w autokarze z Puerto Azul. Czterdziestu, pi˛ec´ dziesi˛eciu — wyja´snił kamerdyner. — Chamstwo i prostactwo — dodał ksia˙ ˛ze˛ . — Jak rozumiem, podejmowane sa˛ zawsze s´rodki ostro˙zno´sci, by nie wynie´sli połowy pałacu? — Towarzyszy im zawsze wyszkolona grupa słu˙zacych ˛ — odparł kamerdyner. — Pi˛eknie. — Zatarłem r˛ece. — Czy wasza wysoko´sc´ b˛edzie miał co´s przeciwko temu, bym skorzystał z pomocy słu˙zby przy dyskretnym opuszczeniu zamku?
86
— Skad˙ ˛ ze. Wszystko dla przyszłego prezydenta Paraiso-Aqui. — Gospodarz pozbierał si˛e na równe nogi i z szacunkiem skłonił si˛e przede mna˛ gł˛eboko. Kamerdyner zrobił natychmiast to samo. Ja si˛e odkłoniłem. — Jest stad ˛ jakie´s tajne wyj´scie? — spytałem, przechodzac ˛ w ko´ncu do rzeczy. — Z ka˙zdego zamku jest tajne wyj´scie! — oznajmił ksia˙ ˛ze˛ lekko zaskoczony moja˛ ignorancja.˛ — Nasze ko´nczy si˛e w budynku po drugiej stronie ulicy. Wykonane za Trzeciego Ksi˛ecia Pensoso, który pasjami chadzał do mieszczacego ˛ si˛e tam wówczas burdelu. Mówiac ˛ to, u´smiechnał ˛ si˛e lekko, mo˙ze przypomniał sobie, jak wygladaj ˛ a˛ panienki. . . — Dobrze. Zatem sprawa jest prosta, potrzebuj˛e liberii słu˙zacego. ˛ Wybior˛e sobie odpowiedniego turyst˛e, i jako on wyjd˛e potem z reszta˛ wycieczki. Obecno´sc´ turystów to najlepsza gwarancja bezpiecze´nstwa na tej planecie. — A pa´nskie rzeczy. . . — zaczał ˛ ksia˙ ˛ze˛ . — Do wyrzucenia. Wezm˛e ubranie turysty. — Broda? — Zaraz zgol˛e. Do ksi˛ecia dotarło w ko´ncu, na czym polega plan i roze´smiał si˛e serdecznie. — Wcale sprytnie pomy´slane. A jako dziecko był pan tak głupi, z˙ e szkoda mówi´c. Tajemnego przej´scia u˙zyjemy naturalnie, by pozby´c si˛e ciała turysty. ˙ ˙ — Zadne takie! — zaprotestowałem. — Zadnych trupów, bo przewróca˛ okolic˛e do góry nogami! Wyda si˛e, z˙ e tu byłem. Prosz˛e nie zapomina´c, z˙ e tury´sci znajduja˛ si˛e pod szczególna˛ ochrona˛ dyktatury, jako jedyne z´ ródło kredytów. Załatwimy to inaczej. Dam mu s´rodek, po którym przestanie pami˛eta´c zdarzenia ostatnich dwudziestu czterech godzin, spoimy go winem. Gdy go potem znajda,˛ pomy´sla,˛ z˙ e zalał si˛e jak s´winia i zapomniał o bo˙zym s´wiecie. Policja odwiezie go do hotelu i tyle. — Wolałbym zabi´c którego´s — upierał si˛e ksia˙ ˛ze˛ . — Znajdziemy sobie jakiego´s po wyborach — obiecałem krwio˙zerczemu gospodarzowi. — Teraz potrzebuj˛e liberii. I gdzie jest łazienka? Po kolejnym odklejeniu broda zacz˛eła wyglada´ ˛ c na cokolwiek zmasakrowana,˛ ale zabrałem ja˛ ze soba.˛ Zanim wbiłem si˛e w liberi˛e, tury´sci weszli ju˙z do pałacu wypełniajac ˛ go harmidrem godnym stada skretyniałych niemowlat. ˛ Słu˙zba została poinformowana o innowacji i nikt nawet okiem nie mrugnał, ˛ gdy dołaczyłem ˛ do obstawy. Bez słowa pilnowali błyskajacej ˛ fleszami wycieczki, ubranej zreszta˛ w straszna˛ pstrokacizn˛e. — . . . tuebonegon eksemplon de la petroj de la ekshumentepoko depasitocjarcento. . . — mówił przewodnik wskazujac ˛ na potworne bohomazy wiszace ˛ krzywo na s´cianach. Tury´sci wgapiali si˛e w nie z podziwem, ja popatrywałem na nich (bez podziwu). Wi˛ekszo´sc´ go´sci tworzyła pary, a nawet liczniejsze zgromadzenia, i ci 87
automatycznie odpadali. Było kilka samotnych kobiet, ale niezale˙znie od nikłych mo˙zliwo´sci, nie miałem ochoty na zmian˛e płci. Wreszcie, w ogonie tłumku, dostrzegłem ofiar˛e: samotnego chłopa prawie mojego wzrostu, w purpurowych szortach, złotej koszuli. Zm˛eczony był jak sama s´mier´c, na szyi dyndał mu aparat fotograficzny, a zwisajac ˛ a˛ z ramienia torb˛e zdobił napis: BYŁEM W PUERTO AZULI JEDYNE, CO TAM ZNALAZŁEM, TO TA GÓWNIANA TORBA! Idealny! Podszedłem do´n, gdy wycieczka podziwiała kolejny landszaft (takie łabadki ˛ nie wyst˛epuja˛ w przyrodzie, nawet jako mutanty) i delikatnie stuknałem ˛ w rami˛e. Obrócił si˛e błyskawicznie z wyrazem czystego obrzydzenia na twarzy. Za pó´zno, i tak był mój. — Prosz˛e nie mówi´c nic pozostałym, ale w prezencie od ksi˛ecia czeka na pana butelka. Przypada tylko jedna na wycieczk˛e, dzi´s wypadło na pana. Prosz˛e za mna.˛ Poszedł. Naturalnie, z˙ e poszedł, i to skrupulatnie maskujac ˛ si˛e przed pozostałymi. — Tutaj, sir — oznajmiłem, wskazujac ˛ drzwi gabinetu, w którym kamerdyner oczekiwał z flaszka˛ i kieliszkiem na srebrnej tacy. Facet pisnał ˛ rado´snie i wyciagn ˛ ał ˛ łap˛e po szkło, ułatwiajac ˛ mi tylko zadanie. Dałem mu zastrzyk w przedrami˛e i zanim zda˙ ˛zył osuna´ ˛c si˛e na dywan, zamknałem ˛ drzwi. Ksia˙ ˛ze˛ przygladał ˛ si˛e temu z satysfakcja,˛ ale byłby mi wi˛eksza˛ przeszkoda,˛ ni˙z pomoca˛ przy zamianie, tote˙z sam zabrałem si˛e za rozdziewanie s´piacego. ˛ *
*
*
Zmieszałem si˛e z wycieczka,˛ gdy ta wsiadała ju˙z do autokaru, tote˙z nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Znudzony policjant przeliczył obecnych, postawił ptaszka w notatniku i dał znak kierowcy. Drzwi si˛e zamkn˛eły, klimatyzacja i nagło´snienie ruszyły i potoczyli´smy si˛e ku drodze wyjazdowej z miasta. Nagle siedzaca ˛ obok mnie niewiasta spojrzała podejrzliwie i o´swiadczyła: — Nigdy dotad ˛ pana nie widziałam!
Rozdział 18 Lodowata stonoga przegalopowała mi po plecach. Czy˙zbym został zdemaskowany przez spostrzegawczego babsztyla? Nie mogłem u´spi´c jej dyskretnie, zacza˛ łem wi˛ec improwizowa´c. — Có˙z, ja te˙z dotad ˛ pani nie spotkałem. — To si˛e nazywa przypadek! — ucieszyła si˛e niespodziewanie i zrozumiałem, z˙ e według niej to miał by´c podryw. — Mam na imi˛e Joyella i pochodz˛e z planety Phigeunadon II. . . Zdanie zako´nczyła cisza, z której nie omieszkałem skorzysta´c. — Có˙z za zrzadzenie ˛ losu. Ja jestem Wuuble i pochodz˛e z Blodgett. — A gdzie tu zrzadzenie ˛ losu? — Obie planety le˙za˛ w tej samej galaktyce. Dowcip był płaski, ale spotkał si˛e z perlistym piskiem rado´sci i wiedziałem ju˙z, z˙ e oto znalazłem mimowolnego sprzymierze´nca. Joyella miała dwa problemy: brak urody i samotno´sc´ . Wystarczyło troch˛e zrozumienia i przez reszt˛e dnia mogłem spokojnie słucha´c historii jej z˙ ycia, opisów rodzinnej planety i pracy w automatycznej oczyszczalni s´cieków. Pó´znym popołudniem dotarli´smy do Puerto Azul, a jako z˙ e od opuszczenia domu ksi˛ecia znalazłem si˛e na przymusowym odwyku, to ignorujac ˛ rozanielony wyraz twarzy mojej towarzyszki, w pierwszym rz˛edzie udałem si˛e do baru. Wraz z torba˛ zniknałem ˛ potem w tłumie. Musiałem dotrze´c do Jorge, którego zadaniem było wydosta´c mnie z miasta. *
*
*
Gdy doszedłem do jego domu, odniosłem wra˙zenie, z˙ e Jorge sam ma kłopoty. Przede wszystkim, przy kraw˛ez˙ niku parkowała podejrzana czarna limuzyna, której kierowca nosił ciemne okulary. W bloku mieszkało jeszcze wielu innych ludzi, ale co´s mi mówiło, z˙ e to nie oni interesuja˛ si˛e Ultimados. Nauczyłem si˛e nie lekcewa˙zy´c intuicji, tote˙z wraz z planem miasta wyjałem ˛ zaraz kapsułk˛e z gazem i podszedłem do samochodu.
89
— Przepraszani, ale szukam tego tu i chyba si˛e zgubiłem. Podobno daja˛ tam dobrze pi´c. . . — zagaiłem przez uchylona˛ szyb˛e. — No pardos me, Esperanto. . . — Nie rozumiem. Spójrz no tu i powiedz mi. . . — Podsunałem ˛ mu plan pod nos i rozdusiłem kapsułk˛e. Ledwie osunał ˛ si˛e na kierownic˛e, dałem mu zastrzyk i oparłem jego łeb o zagłówek. Wygladał ˛ do´sc´ naturalnie. Majac ˛ zabezpieczone tyły, wszedłem do bramy w chwili, gdy Ultimados wyprowadzali z niej nieco zmi˛etoszonego Jorge. — Ten facet wyglada ˛ na chorego — stwierdziłem, stajac ˛ im na drodze. — Spadaj, durniu! — warknał ˛ wi˛ekszy z bezpieczników, wyciagaj ˛ ac ˛ ku mnie łap˛e. — Napadasz na bezbronnego turyst˛e! — wrzasnałem, ˛ walac ˛ go kantem dłoni pod ucho i odskakujac, ˛ by miał gdzie pa´sc´ . Drugi spróbował wyja´ ˛c bro´n, ale Jorge uczepił si˛e jego ramienia. Pozostało mi tylko przyło˙zy´c oprychowi w kark. — Ciesz˛e si˛e, z˙ e ci˛e widz˛e — powitał mnie Jorge, starajac ˛ si˛e utrzyma´c na nogach. Ostro˙znie wyjał ˛ z opuchni˛etych ust ułamany zab, ˛ przyjrzał mu si˛e ponuro i wyrzucił. Na pociech˛e pocz˛estował jednego z le˙zacych ˛ solidnym kopem. — Nie kopie si˛e le˙zacego, ˛ bo mo˙ze wsta´c i odda´c — upomniałem go, dajac ˛ równocze´snie obu Ultimados po zastrzyku. — Zmywamy si˛e stad, ˛ ale nie na piechot˛e. — Dokad? ˛ — Miałem nadziej˛e, z˙ e ty mi to powiesz. Wtaszczyli´smy obu s´piacych ˛ na tylne siedzenie. — Te˙z tam wsiadaj — powiedziałem, spychajac ˛ kierowc˛e na podłog˛e. — A zatem gdzie jedziemy? Z tyłu dobiegało mnie jedynie melodyjne chrapanie na trzy głosy. Ledwo Jorge usiadł, zaraz chyba stracił przytomno´sc´ . Musieli go nie´zle wymaglowa´c. Niemniej znów byłem zdany tylko na siebie. Skierowałem wóz na szos˛e. Do´sc´ miałem odgrywania samotnego bohatera. Po choler˛e sprowadziłem tu rodzin˛e? *
*
*
Zapadał wczesny zmierzch, gdy zatrzymałem si˛e w jakim´s zagajniku, wywaliłem trzech tajniaków na trawk˛e, powiazałem ˛ ich własna˛ odzie˙za˛ i schowałem w krzakach, bodaj˙ze je˙zynach poprzerastanych pokrzywami. Jorge zaczał ˛ poj˛ekiwa´c, zaaplikowałem mu zatem znieczulenie i stymulatory. Efekt był natychmiastowy, powtórzyłem wi˛ec zabieg na sobie. — Lepiej ci? — spytałem, gdy zaczał ˛ si˛e przeciaga´ ˛ c. 90
— Owszem. Przede wszystkim musz˛e ci podzi˛ekowa´c. — Najlepszy sposób to informacja, gdzie powinni´smy teraz pojecha´c. — A gdzie jeste´smy? — Autostrada, jakie´s pi˛etna´scie mil na południe od Puerto Azul. — Umiesz pilotowa´c helikopter? — Helikopter te˙z. A co, placze ˛ si˛e tu jaki´s? — Niedaleko jest niewielkie prywatne lotnisko. Pilnowane, naturalnie, ale. . . Przerwał, słyszac ˛ moje lekcewa˙zace ˛ parskni˛ecie. Zm˛eczenie znikn˛eło. Pomkn˛eli´smy w stron˛e lotniska. Nareszcie jaka´s szansa na dotarcie do domu! *
*
*
Jorge narzucał mi si˛e wr˛ecz z pomoca,˛ ale kazałem mu zosta´c w wozie. Nie lubi˛e, jak amatorzy placz ˛ a˛ mi si˛e w trakcie pracy pod nogami. Odłaczenie ˛ alarmu i sforsowanie płotu z drutu kolczastego nie było wi˛ekszym problemem, a załatwienie wartowników trwało ciut dłu˙zej tylko dlatego, z˙ e bezwstydnie łazili po całym terenie, zamiast grzecznie siedzie´c na wartowni. Po dziesi˛eciu minutach podszedłem spacerowym krokiem do bramy i otwarłem ja˛ szeroko. — Z toba˛ wszystko wydaje si˛e takie proste — odezwał si˛e z podziwem Jorge. — Ka˙zdy ma jakie´s uzdolnienia — przyznałem. — Ja na przykład, zupełnie nie nadaj˛e si˛e na przewodnika. O, ten tu wyglada ˛ na wyczynowy model. Bierzemy? *
*
*
Zanim jeszcze Jorge zapiał ˛ pasy, właczyłem ˛ spinakiem motory. Na jednym z ekranów pojawiła si˛e komputerowa mapa. — Tu jest Primoroso — wskazał Jorge. — Tu Bonie. Ma najsłabsza˛ obron˛e przeciwlotnicza.˛ A posiadło´sc´ markiza jest w tym kierunku. Jasne? — Jasne. Gotów? Skinał ˛ głowa˛ i wystartowali´smy. Lot był nudny, radar nic nie pokazywał, nikt nas nie wołał przez radio. Gdyby nie kilka s´wiateł w dole, nigdy nie zauwa˙zyłbym, z˙ e przelecieli´smy nad Bariera.˛ Najwyra´zniej Zapilote nie brał pod uwag˛e porwania przez którego´s ze swoich poddanych urzadzenia ˛ latajacego. ˛ Có˙z, podobno człowiek uczy si˛e na bł˛edach. Gdy znale´zli´smy si˛e nad Castle de la Rosa, odpowiedziałem na wezwanie z zamku i wyladowałem ˛ na rz˛esi´scie o´swietlonym placu, gdzie czekały ju˙z trzy najwa˙zniejsze dla mnie osoby. Pomachałem chłopakom i wziałem ˛ Angelin˛e w ramiona z takim entuzjazmem, z˙ e obaj zacz˛eli nam bi´c brawo. 91
— Tego mi brakowało — szepn˛eła Angelina po dłu˙zszej chwili. — Nic ci nie zrobili, kochanie? Bo je´sli, to tutejsze słu˙zby pogrzebowe zapomna,˛ co to jest martwy sezon. — Oni nic, ale ja im sporo. Poza tym zdobyłem nowych sprzymierze´nców, nie oszukiwałem w karty. Wła´sciwie nie miałem chwili spokoju. Co tutaj? — Tak naprawd˛e, to nic. Markiz doszedł ju˙z prawie do siebie, my za´s przygotowali´smy twierdz˛e do obrony i opracowali´smy dokładne plany kampanii. . . — Wojennej? — Wyborczej. B˛edzie to najnieuczciwsza kampania, zako´nczona najdokładniejszym sfałszowaniem wyników w historii demokracji. Jorge stał i słuchał tego ze szcz˛eka˛ opadła˛ do ziemi.
Rozdział 19 Ranek był wspaniały, widok z balkonu przedni, a s´niadanie, którego szczatki ˛ (poza kawa) ˛ sprzatała ˛ wła´snie słu˙zba, wprost wy´smienite. Jak zwykle, sielank˛e przerwała Angelina. — Podczas twojej nieobecno´sci przejrzałam bibliotek˛e markiza — oznajmiła, odkładajac ˛ serwetk˛e. — Jeden z jego przodków miał oryginalne hobby: kolekcjonował uniwersytety. Zebrał ich prawie tysiac. ˛ „Oryginalne” było łagodnym okre´sleniem, hobby nale˙zało nazwa´c raczej ekscentrycznym. Cho´c z drugiej strony, ka˙zdy mo˙ze wydawa´c własne pieniadze, ˛ jak mu si˛e podoba, byle nie szkodził innym. Zbieranie uniwersytetów było kosztowne, ale poza tym nieszkodliwe. Wydatki powodowała zreszta˛ nie cena uniwersytetu, bo ka˙zdy mie´scił si˛e na obszernym dysku, nie dro˙zszym ni˙z butelka dobrego wina, ale konieczno´sc´ podró˙zowania po całej zamieszkanej galaktyce i poszukiwania po co odleglejszych planetach takich zabytków jak banki pami˛eci dawno nie istniejacych ˛ uczelni. — Sprawdziłam sobie t˛e bibliotek˛e pod katem ˛ danych na temat fałszowania wyborów i politycznych brudów — wyja´sniła Angelina. — I chocia˙z było tam sporo pozycji, wi˛ekszo´sc´ stanowiły lamenty, z˙ e takie wydarzenia maja˛ miejsce i rozwa˙zania, jak im zapobiega´c. Dla nas bezu˙zyteczne. — Szkoda. — W jednym przypadku dopisało mi wszak˙ze szcz˛es´cie. Dysk był tak stary i zniszczony, z˙ e nazwy uczelni nie dało si˛e odczyta´c, ale nie byłabym zdziwiona, gdyby pochodził jeszcze z Ziemi. Biblioteka uczelniana pozostała jednak nietkni˛eta, w niej znalazłam co´s, co s´miało mo˙zemy nazwa´c przewodnikiem po naszej kampanii wyborczej. Oto wydruk. Podała mi plik kartek, le˙zacy ˛ dotad ˛ przy jej fotelu. — Jak wygra´c wybory — przeczytałem na pierwszej. — Podtytuł, Albo jak głosowa´c z cmentarza. Autorstwa niejakiego Seamensa O’Neila. Co ten podtytuł oznacza, na lito´sc´ boska? ˛ — Poczytaj dalej, to si˛e dowiesz. Doskonały sposób, dla nas idealny. Wszystkie nazwiska z nagrobków na listach wyborczych! Wzruszyłem ramionami i zabrałem si˛e za lektur˛e. 93
*
*
*
Odło˙zyłem dzieło Seamensa O’Neila. Przepełniała mnie prawdziwa rado´sc´ . — Ten facet to geniusz-przyznałem. — Ty zreszta˛ te˙z, z˙ e go znalazła´s. Po prostu nie mo˙zemy przegra´c. — I nie przegramy. W ciagu ˛ tygodnia rozpoczniemy kampani˛e wyborcza˛ i jes´li nie wydarzy si˛e nic zupełnie nieprzewidzianego, to wybory wygramy. A naszym najwi˛ekszym sprzymierze´ncem jest generał- prezydent Zapilote osobi´scie. — Przepraszam, ale nie rozumiem. — Poniewa˙z jego kampania opiera si˛e na odtwarzanych co cztery lata przemówieniach i artykułach pojawiajacych ˛ si˛e z ta˛ sama˛ cz˛estotliwo´scia˛ w gazetach. Kontroluje wszystkie s´rodki przekazu i elektroniczne urny wyborcze, dzi˛eki czemu niezale˙znie od faktycznego przebiegu wyborów otrzymuje zawsze dziewi˛ec´ dziesiat ˛ procent głosów. Cała ta heca nie jest ani dla niego, ani dla jego ekipy niczym szczególnym, a jedynie rutynowym, powtarzajacym ˛ si˛e etapem, który zawsze prowadzi do tego samego. — I to nam ma pomóc? — Oczywi´scie — u´smiechn˛eła si˛e wyrozumiale, niczym do przedszkolaka. — Podłaczymy ˛ si˛e do głównego nadajnika, wydrukujemy własna˛ gazet˛e i przeprogramujemy centrum zliczania głosów tak, by podało wła´sciwe wyniki. Z tego typu logika˛ nie da si˛e dyskutowa´c. Przyznałem zatem Angelinie racj˛e, dopiłem kaw˛e i wróciłem do sypialni, by znów sta´c si˛e brodatym. Ko´nczac ˛ makija˙z, przegladałem ˛ powtórnie dzieło O’Neila. Bez dwóch zda´n, był to wizjoner. Gdyby z˙ ył w moich czasach, zostałby wybrany na Prezydenta Galaktyki (wymys´lajac, ˛ w razie potrzeby, uprzednio takie stanowisko). Dotad ˛ opierałem si˛e w podobnych sprawach na Wykształceniu ksi˛ecia, Mac O’Velly’ego, ale w porównaniu z ta˛ tu praca,˛ była to bajeczka dla grzecznych dzieci i uczciwych polityków. Oba te poj˛ecia opisuja˛ typy abstrakcyjne, nie wyst˛epujace ˛ w przyrodzie. Sko´nczywszy przygotowania, zwołałem w salonie narad˛e wojenna.˛ *
*
*
Zjawili si˛e wszyscy i tylko de Torres sprawiał wra˙zenie przygn˛ebionego. — Spotkanie to jest pierwszym oficjalnym plenum naszej partii — oznajmiłem uroczy´scie. — I jako takie musi zacza´ ˛c si˛e od podj˛ecia pewnych decyzji kadrowych. Bolivar, zostajesz sekretarzem partii, zabierz si˛e zatem za sprawozdawczo´sc´ , czyli rejestrowanie przebiegu spotkania. James, ty b˛edziesz przewodniczacym ˛ spotka´n, a co to znaczy, zaraz ci wyja´sni˛e. Angelina obejmuje funkcj˛e managera kampanii wyborczej, co obejmuje równie˙z starania o głosy tutejszych kobiet. Tyle na poczatek. ˛ 94
— Nie całkiem — sprzeciwił si˛e de Torres. — Mamy jeszcze jedno wolne stanowisko, wraz z kandydatem zreszta.˛ — Naturalnie. Jeste´s kandydatem na wiceprezydenta, i je´sli co´s jeszcze przeoczyłem, to prosz˛e mnie poprawi´c. Markiz klasnał ˛ w dłonie i do salonu wszedł jaki´s m˛ez˙ czyzna. Nie robiacy ˛ zreszta˛ zbytniego wra˙zenia. Skłonił si˛e lekko w nasza˛ stron˛e i znieruchomiał o jakie´s pi˛ec´ kroków od stołu. — To Edwin Rodriguez — przedstawił go de Torres. — Od tej chwili osobista ochrona przyszłego prezydenta. B˛edzie ci towarzyszył dosłownie wsz˛edzie i dbał o cało´sc´ twojej skóry. Nie mo˙zna dopu´sci´c do powtórki zdarze´n. Obejrzałem jegomo´scia od stóp do głów i z trudem powstrzymałem chichot. — Serdeczne dzi˛eki, doceniam intencje, ale jak dotad ˛ sam najlepiej dbam o siebie. Poza tym obawiam si˛e, z˙ e ten młodzian mo˙ze zosta´c. . . — Rodriguez — rzucił markiz. — Napastnik w oknie. W uszach zadzwoniło mi od huku i dopiero w chwili dotarło do mnie, z˙ e le˙ze˛ pod stołem, a Rodriguez kl˛eczy mi na plecach. Okna nie było, pozostała tylko dziura w murze, z której wolno sypał si˛e tynk. Rodriguez za´s spokojnie wciskał do pistoletu maszynowego nowy magazynek. — Koniec ataku — oznajmił gospodarz. Mój nowy ochroniarz pomógł mi wsta´c, dzi˛eki czemu nie dałem mu w ucho, a tylko godnie zajałem ˛ miejsce w fotelu, z którego przed chwila˛ mnie zrzucił. — To była skromna demonstracja jego umiej˛etno´sci — u´smiechnał ˛ si˛e markiz. — Rodriguez jest szefem mojej ochrony od chwili, w której został zwyci˛ezca˛ ogólnoplanetarnych zawodów w sztukach walki. Jest równie˙z doskonałym strzelcem i umie szkoli´c młodzie˙z. — Sporo zalet — mruknałem. ˛ — Jak tylko zaczniemy kampani˛e, b˛edzie miał r˛ece pełne roboty. Wracajac ˛ za´s do kampanii, to musimy zaskoczy´c Zapilote i nie da´c mu chwili na złapanie oddechu. Zaczynamy od mityngu wyborczego. — A co to takiego? — zainteresował si˛e markiz. — Doskonała impreza towarzyska. Kandydaci obiecuja˛ wyborcom złote góry, wyborcy pija˛ i ob˙zeraja˛ si˛e na koszt kandydatów, wszyscy dostaja˛ po znaczku partii, całuje si˛e dzieci. Ogólna fraternizacja i odrodzenie moralne. Nikt nie traktuje tego powa˙znie, ale wszyscy to lubia.˛ Panuje atmosfera mszy, burdelu i przekupstwa. Naplujemy na obecny re˙zim i dopilnujemy, aby było o tym gło´sno. — To samobójstwo. — Markiz nie podzielał entuzjazmu. — Spróbuja˛ zamachu, a mo˙ze nawet zbombarduja˛ całe zbiegowisko. Zapilote gotów jest u˙zy´c nawet taktycznej broni atomowej, aby mie´c spokój. — Wierz˛e ci — u´smiechnałem ˛ si˛e szeroko. — To dlatego wła´snie spotkanie wyborcze odb˛edzie si˛e nie w z˙ adnym du˙zym mie´scie, ale w Puerto Azul. — A to dlaczego? — zdumiał si˛e de Torres.
95
— Bo pełno tam turystów — wyja´sniła Angelina. — A im nie mo˙ze spa´sc´ włos z głowy. Tego ju˙z Zapilote dopilnuje. Doskonały wybór, mój drogi. U´smiechnałem ˛ si˛e, mile połechtany. — A jak si˛e tam dostaniemy, nie dajac ˛ si˛e zabi´c po drodze? — zainteresował si˛e James. — Nad tym wła´snie trzeba si˛e zastanowi´c. Mo˙zemy tam dolecie´c lub dojecha´c, lepiej chyba b˛edzie dolecie´c, za Bariera˛ drogi sa˛ bowiem pod pełna˛ kontrola˛ wroga. Lotnictwo za´s ma słabe, ledwie kilka my´sliwców, a to dlatego, z˙ e lotnictwo nigdy nie było mu potrzebne. I tak jest posiadaczem prawie wszystkiego, co tu lata. — Zatem lecimy, jutro zastanowimy si˛e czym. Teraz lokalizacja. . . — Jeszcze nie jeste´s politykiem, a ju˙z bredzisz — przerwała mi Angelina. — Przepraszam, miałem na my´sli miejsce spotkania. . . — Tam jest du˙zy stadion. Co niedziela odbywaja˛ si˛e na nim walki byków — wyja´snił markiz. — Walki byków? — spytałem podejrzliwie. — Całkiem miła rozrywka. Zmutowane byki uprawiaja˛ boks, naturalnie w nieco zmodyfikowanej postaci, ale. . . — Zaiste musi to by´c miłe i kształcace. ˛ Wobec tego mamy stadion, co do ostatniej chwili musi pozosta´c tajemnica.˛ Jakie´s dalsze propozycje? — Zle´c spraw˛e Jorge — zasugerowała Angelina. — Był tam przewodnikiem, to i ma kontakty. Wynajmiemy stadion pod szyldem jakiego´s zespołu ludowego. — Doskonale. Zrób rezerwacj˛e w którym´s z hoteli dla turystów i zajmij si˛e rozdawnictwem biletów. Jeszcze co´s? Wobec tego ogłaszam rozpocz˛ecie kampanii wyborczej, ko´nczac ˛ niniejszym dzisiejsze spotkanie. I proponuj˛e przenie´sc´ si˛e do ogrodu na drinka. — Na szampana — poprawił mnie markiz. — Za udane wybory i koniec dyktatury.
Rozdział 20 Odlecieli´smy o s´wicie czterema helikopterami i samolotem transportowym z aprowizacja.˛ Słoneczko s´wieciło, dzie´n był spokojny, przynajmniej do chwili, gdy min˛eli´smy Barier˛e. Wówczas na radarach pojawiły si˛e dwa impulsy. — Sa˛ na kursie przechwycenia — poinformował Bolivar obsługujacy ˛ aparatur˛e wczesnego ostrzegania. James zawiadywał obrona˛ przeciwlotnicza,˛ a ja radiem, z którego natychmiast skorzystałem. — Tu lot markiza de la Rosa. Wzywam dwie maszyny na kursie kolizyjnym. Prosz˛e o identyfikacj˛e! Odpowiedziała mi cisza. — Rozwalmy ich, nim wystrzela˛ rakiety! — zaproponował markiz. — Oni musza˛ zacza´ ˛c — potrzasn ˛ ałem ˛ głowa.˛ — Wszystko jest filmowane i chc˛e mie´c argument, z˙ e działali´smy we własnej obronie. — To b˛edzie pi˛ekny napis na naszych nagrobkach. Weszli w nasz zasi˛eg. — Odpalili rakiety — zameldował James. — Strzelam antypociski. Na godzinie drugiej oczekiwane fajerwerki. We wskazanej cz˛es´ci nieba wykwitły dwie pomara´nczowe kule otoczone białym dymem. — Zawracaja˛ do kolejnego ataku — stwierdził Bolivar. — Ponownie w zasi˛egu. — Ognia! — warknał ˛ de Torres. James musnał ˛ przycisk i po parunastu sekundach niebo z prawej rozja´sniły dwie znacznie wi˛eksze, cho´c odleglejsze eksplozje. — Tak ko´ncza˛ ci, którzy próbuja˛ usuna´ ˛c nowego prezydenta — o´swiadczyła z satysfakcja˛ Angelina. — Ci w ka˙zdym razie nie spróbuja˛ ju˙z po raz drugi — dodał zadowolony markiz. — Cholera, miało by´c bez rozlewu krwi. . . — Finał zdarzenia wcale mnie nie cieszył. — Gdy ju˙z wygramy, to owszem — odparł de Torres. — To wła´snie jest głównym celem naszego działania. Powstrzymanie niepotrzebnych mordów. 97
Innych problemów podczas lotu nie napotkali´smy. *
*
*
Okra˙ ˛zyli´smy lotnisko w Puerto Azul. Po pierwsze dlatego, z˙ e taki manewr zawsze ładnie wyglada ˛ z ziemi, po drugie, by zamontowana w jednym z helikopterów aparatura mogła wszystko dokładnie sprawdzi´c. Wyszło na to, z˙ e nie ma z˙ adnych niespodzianek, zatem wyladowali´ ˛ smy. Na skraju pola oczekiwała kawalkada ró˙zowych limuzyn (kolor ten był zwykle zarezerwowany dla pojazdów turystów). Wytoczyli´smy z transportowca nasz wóz kandydacki, czyli najbardziej reprezentacyjna˛ limuzyn˛e z gara˙zu markiza po niejakich przeróbkach. Zdobiły ja˛ na´ pisy: HARAPO PREZYDENTEM! na jednej, i HARAPO TO WŁASNIE TEN! na drugiej burcie. Reszta przeróbek była niejawna. W ramach udaremniania przyszłych zamachów tylne siedzenia osłoni˛ete zostały niewidocznym polem siłowym zdolnym powstrzyma´c promie´n lasera. Z gło´sników rykn˛eło marszem i karawana ruszyła w stron˛e hotelu. Po pierwszym utworze militarnym przełaczyłem ˛ aparatur˛e na tekst wyborczy. Mo˙ze nie było to udane dzieło poetyckie, ale mieszało z błotem konkurencj˛e, a tego nie słyszano tu od prawie dwóch wieków. Z miejsca wygrywałem uwag˛e słuchaczy. Przypadkowe rymy były premia˛ dla odbiorców. *
*
*
Ludzie zwrócili na nas uwag˛e, ledwo wjechali´smy w przedmie´scia — ciche, wystraszone postacie obserwujace ˛ nerwowo nasz przejazd. Jedynie dzieciarnia si˛e nie kryła, co zreszta˛ naturalne; rozdawali´smy im paczki cukierków i szarfy oraz choragiewki ˛ z napisem HARAPO PREZYDENTEM! Paczki nie były du˙ze, ale dzieciarnia za to sprytna. Ledwo zjadł który´s swoja,˛ zaraz wracał po nast˛epna.˛ Gdy skr˛ecili´smy na główny plac, pojawiły si˛e zapowiedzi kłopotów: drog˛e blokował znany ju˙z nam typ ciemnego samochodu i banda osobników w ciemnych okularach. Zatrzymali´smy si˛e grzecznie, a u´smiechni˛ety Bolivar podszedł do pos˛epnego oficera. — Harapo prezydentem — powitał mundurowego i przypiał ˛ mu znaczek naszej partii. Tamten zerwał go zaraz i rzucił na ziemi˛e. — Zawraca´c, skad ˛ przyjechali´scie! Nie mo˙zecie dalej jecha´c! — A mo˙zna wiedzie´c, czemu? — spytał uprzejmie Bolivar, nadal wciskajac ˛ znaczki policjantom broniacym ˛ si˛e niczym diabły przed s´wi˛econa˛ woda.˛
98
Angelina te˙z wysiadła i zaj˛eła si˛e rozdawaniem cukierków i choragiewek, ˛ co młodociana widownia przyj˛eła wcale rado´snie. — Nie macie zezwolenia na parad˛e! — warknał ˛ oficer. — A kto tu urzadza ˛ parad˛e? To˙z to tylko przejazd kilku samochodów. — Jak mówi˛e, z˙ e to parada, to to jest parada! Macie dziesi˛ec´ sekund, by zawróci´c, albo. . . — Albo co? — Albo zaczynamy strzela´c! Ledwie przebrzmiały te słowa, okolica opustoszała. Trzeba przyzna´c, z˙ e tubylcy mieli nie´zle rozwini˛ety instynkt samozachowawczy. Zapewne jedyny w miar˛e pozytywny efekt długoletnich rzadów ˛ Zapilote. Angelina straciła klientów, zacz˛eła zatem rozdawa´c cukierki policjantom, protestujacym ˛ poczatkowo ˛ przeciwko do˙zywianiu. — Zaczniecie do nas strzela´c? — powtórzył Bolivar, ustawiajac ˛ si˛e profilem (profil miał przystojniejszy, a cała scena była filmowana). — B˛edziecie strzela´c do bezbronnych obywateli, których przysi˛egali´scie broni´c wst˛epujac ˛ do słu˙zby? — Wasz czas minał. ˛ Cel. . . — warknał ˛ oficer. Bolivar odskoczył, odsłaniajac ˛ czarny wóz, z którego uniosła si˛e pojedyncza lufa. Zaraz zreszta˛ opadła, gdy jej wła´sciciel usnał, ˛ podobnie jak pozostali funkcjonariusze. Oprócz cukierków, Angelina rozdzielała równie˙z kapsułki z gazem usypiajacym. ˛ — . . . pal! — ryknał ˛ oficer. Poniewa˙z nic si˛e nie stało, obrócił si˛e i zaklał. ˛ Spróbował wyrwa´c bro´n z kabury, ale igła z narkotykiem trafiła go w policzek. Dołaczył ˛ do podwładnych. Równocze´snie rozległy si˛e przytłumione chichoty i na ulicy ponownie pojawiły si˛e dzieciaki. Wrzeszczały, by odrobi´c stracony czas pozyskiwania cukierków. ´ Teraz było z nimi równie˙z troch˛e dorosłych. Smiali si˛e, gdy przystroili´smy s´pia˛ cych w nasze znaczki i flagi. Reszta poszła gładko. Ochotnicy odsun˛eli samochód, a my ruszyli´smy dalej. Oprócz dotychczasowych dóbr rozdawali´smy teraz równie˙z zielone sze´sciokaty ˛ waluty wyborczej, która wieczorem miała by´c wymienna na stadionie na wino i kanapki. Wreszcie zaczynało to przypomina´c normalna˛ kampanie wyborcza.˛ I byłoby takie, gdyby nie Zapilote. Im bli˙zej byli´smy centrum, tym wi˛eksze tłumy nas witały. Plotka rozchodziła si˛e błyskawicznie. Saczyli´ ˛ smy sobie z markizem wino i machali´smy zach˛ecajaco ˛ w rytm ogłuszajacej ˛ muzyki, a nieszcz˛es´liwy Rodriguez maszerował obok dostojnie toczacej ˛ si˛e limuzyny. Nieszcz˛es´liwy dlatego, i˙z zmusiłem go do zostawienia w samochodzie rozpylacza niepokojacych ˛ rozmiarów. Była to m˛eska decyzja, gdy˙z tu˙z przed tym, jak kula trafiła w pole siłowe, mój ochroniarz si˛egnał ˛ nerwowo pod pusta˛ pach˛e i przykl˛eknał ˛ w pozycji strzeleckiej. Przyznaj˛e, z˙ e widok wykwitajacych ˛ mi przed oczami nieruchomych pocisków (pole było tak zaprogramowane, by spowalnia´c pociski, a nie niszczy´c) był nie99
co deprymujacy, ˛ ale potrzebowałem z˙ ywego zamachowca, a nie podziurawionego trupa. Przed wyjazdem sprawdziłem poziom wyszkolenia Rodrigueza i przekonałem si˛e, z˙ e po jego akcji mo˙zna było ju˙z tylko posprzata´ ˛ c. — Jest w oknie na drugim pi˛etrze! — oznajmił Rodriguez, wskazujac ˛ otwór, w którym dostrzegłem s´lad ruchu. — To go łap — poleciłem. Zanim sko´nczyłem, ju˙z go nie było. Kazałem zatrzyma´c kawalkad˛e i wyjałem ˛ ciepłe jeszcze pociski z uchwytu pola. — Masz wszystko? — spytałem jadacego ˛ za nami Jamesa, który zawzi˛ecie filmował. — Idealnie! — miaukn˛eła upakowana dyskretnie w moim uchu słuchawka; komplet z umocowanym na krtani mikrofonem. — Nie przestawaj kr˛eci´c. Jak znam z˙ ycie, to Rodriguez zaraz go nam dostarczy. Nie mówiłem? W drzwiach stylowej kamieniczki pojawił si˛e mój ochroniarz wlokacy ˛ jedna˛ r˛eka˛ za kołnierz nieprzytomnego faceta. W drugiej dłoni trzymał karabin snajperski z celownikiem. Tłum zafalował, usiłujac ˛ dojrze´c, co wła´sciwie si˛e dzieje, tote˙z właczyłem ˛ nagło´snienie. Ostatnia˛ rzecza,˛ której potrzebowałem, była próba samosadu. ˛ — Panie i panowie! Szanowni wyborcy z Puerto Azul! Z prawdziwa˛ przyjemno´scia˛ zawitałem do waszego miasta i mam nadziej˛e, ze b˛eda˛ miał okazj˛e spotka´c si˛e z wami dzi´s wieczorem na stadionie, gdzie ch˛etnie z ka˙zdym porozmawiam. B˛edzie te˙z mo˙zna zje´sc´ i wypi´c za moje zdrowie. Wst˛ep jest bezpłatny, a setka szcz˛es´ciarzy wróci do domu z nagrodami, gdy˙z wszystkie darmowe bilety wezma˛ udział w losowaniu. Nagroda˛ sa˛ tarcze i lotki, i to nie byle jakie tarcze! Na ka˙zdej widnieje pewna niezbyt przystojna, no, bad´ ˛ zmy uczciwi, łotrowska g˛eba. Tak jest, b˛edziecie mogli celowa´c do podobizny starego tyrana Zapilote! To przykuło uwag˛e całej widowni. Paru spojrzało co prawda w niebo, jakby oczekiwali zaraz gromu, który powinien porazi´c mnie za takie blu´znierstwo, ale grom nie uderzył, natomiast Rodriguez dotarł bezpiecznie do samochodu, dezaktywował na moment pole i rzucił mi pod nogi niedoszłego zabójca˛ wraz z jego narz˛edziem. Bez słowa wskazał na nieco połamane, ale nadal rozpoznawalne czarne okulary zdobiace ˛ dziwnie spłaszczony nos nieprzytomnego. — Mo˙zecie sadzi´ ˛ c, z˙ e nieuprzejmie jest l˙zy´c nieobecnego — kontynuowałem — ale prawd˛e mówiac, ˛ jestem w´sciekły i zaraz wam powiem dlaczego. Przybyłem tu na pokojowe spotkanie z wyborcami, a jak zostałem przywitany? Przez wynaj˛etego morderc˛e, który próbował mnie zastrzeli´c! Tu, w dłoni, s´ciskam kule, które były dla mnie przeznaczone, pod nogami mam jego bro´n. I powiem wam co´s jeszcze: cho´c strzelał do mnie z wn˛etrza tego oto budynku, ma na nosie ciemne okulary. . . Tłum ryknał ˛ i drgnał, ˛ a ja czym pr˛edzej dałem znak, by kawalkada ruszyła. 100
— Spokojnie! — ryknałem. ˛ Posłuchali za pierwszym razem. — Rozumiem, co czujecie, ale walczymy nie tylko z jednym człowiekiem, a z całym systemem. Walczymy o sprawiedliwo´sc´ i demokracj˛e. Dopilnuj˛e, z˙ eby ten tutaj zamachowiec stanał ˛ przed sadem ˛ i został uczciwie skazany. Zobaczymy, jak przestrzega si˛e prawa w waszym mie´scie! *
*
*
Ledwie udało nam si˛e wymkna´ ˛c z prawdziwej nagonki, jaka˛ urzadzili ˛ na nas dziennikarze, i skry´c si˛e w Gran Pacajero Hotel, który został wybrany na nasza˛ siedzib˛e ze wzgl˛edu na podziemny gara˙z. Budynek został oczywi´scie dokładnie sprawdzony, zanim wysiedli´smy. Tymczasem przeszukałem kieszenie niedoszłego zamachowca i ku mojemu zdumieniu stwierdziłem, z˙ e facet miał przy sobie dokumenty. — Tu pisze, z˙ e jest on członkiem Federalnego Komitetu do spraw Zdrowia. Co to takiego, do cholery? — spytałem, nieco wygłupiony. — To oficjalna nazwa Ultimados — wyja´snił markiz. — W praktyce oznacza legalnych zabójców. — Legalnych to mo˙ze, ale zabójcy z nich jak z bo˙zej łaski! — oceniłem. Jakby na przekór moim słowom, obiekt naszego zainteresowania o˙zył i rzucił si˛e na mnie z wydobytym z r˛ekawa no˙zem. Wykopałem mu narz˛edzie z r˛eki, a jego samego pocz˛estowałem kopniakiem w szcz˛ek˛e. Uspokoił si˛e i wrócił do poprzedniego stanu. Przerzuciłem go sobie przez rami˛e. — We´z bro´n. Idziemy na konferencj˛e prasowa.˛ Chca˛ sensacji, to b˛eda˛ ja˛ mieli. Nasze wej´scie na zarezerwowana˛ sal˛e, która pełna ju˙z była dziennikarzy, zrobiło odpowiednie wra˙zenie. Flesze migały co chwila, a warkot kamer słycha´c było a˙z na mównicy. Mo˙ze niedelikatnie, za to z miłym dla ucha łupni˛eciem, pozbyłem si˛e ładunku u stóp podium i uniosłem do góry złaczone ˛ dłonie, proszac ˛ o cisz˛e. — Wiecie, co to jest? — spytałem, pokazujac ˛ im na otwartej dłoni kilka pocisków. — Kule, które ten tu wystrzelił do mnie kilka minut temu z broni, która˛ trzyma obecnie markiz de la Rosa. Mam te˙z dokumenty tego osobnika, prosz˛e si˛e im przyjrze´c. Czy nie wydaja˛ si˛e dziwnie znajome? To Ultimado na usługach Zapilote. Czy kto´s ma jeszcze jakie´s watpliwo´ ˛ sci, dlaczego w tych wyborach powinien głosowa´c na mnie?! Je´sli tak, to słucham! ˙ No i zacz˛eło si˛e! Konferencja prasowa jak w normalnym s´wiecie. Załowałem tylko, z˙ e nie zobacz˛e miny Zapilote, gdy dowie si˛e o całym tym pasztecie.
Rozdział 21 — Ani wzmianki — oznajmiła Angelina. — Ani słowa w gazetach, radiu, nigdzie. — Czego zreszta˛ si˛e spodziewali´smy — stwierdziłem, wytrzepujac ˛ resztki obiadu z brody. — Teraz mamy pewno´sc´ i spróbujemy zrobi´c co si˛e da, aby jutrzejsze wiadomo´sci były nieco bardziej interesujace. ˛ Ale to potem. Jak festyn? — Stadion od godziny p˛eka w szwach i ko´ncza˛ si˛e ju˙z kanapki. Ekrany i głos´niki przekazuja˛ atmosfer˛e tym, którzy nie dopchali si˛e do wej´scia. — Tury´sci? — Cała masa, i wyglada ˛ na to, z˙ e doskonale si˛e bawia.˛ — Gdyby ich tu nie było, mieliby´smy zabaw˛e innego rodzaju. Zapilote zaczyna zapewne dopiero rozumie´c, co si˛e dzieje, w miar˛e otrzymywania meldunków, ale watpi˛ ˛ e, by zdecydował si˛e na co´s powa˙zniejszego w obecno´sci turystów. Mo˙ze potem. . . — B˛edziesz musiał bardzo uwa˙za´c. — Po pierwsze, to sam mam taki zamiar, po drugie, nie tylko ja, ale my wszyscy. Dołaczymy ˛ do imprezy? Dołaczyli´ ˛ smy. Z zachowaniem wszelkich mo˙zliwych s´rodków ostro˙zno´sci. Z parkingu wyjechali´smy dopiero po sygnale obserwatora siedzacego ˛ na ostatnim pi˛etrze hotelu i wpasowali´smy si˛e w luk˛e pomi˛edzy dwoma autokarami wycieczkowymi. Z autostrady skr˛ecili´smy w konwoju ró˙zowych limuzyn cz˛es´ciowo wyładowanych turystami. Byli najlepszym z mo˙zliwych parawanów. Przed wej´sciem na stadion pojawił si˛e nowy element: przezroczysty namiot z tuzinem pozbawionych złudze´n typków w ciemnych okularach. Wokół kł˛ebił si˛e pełen entuzjazmu tłum obrzucajacy ˛ ich wyzwiskami, pustymi butelkami i nie dojedzonymi kanapkami. — Byłby´s uprzejmy wyja´sni´c mi to zjawisko? — spytałem Jamesa, gdy wyszedł nam na powitanie. — Poczatkowo ˛ mieli´smy dzi˛eki nim pusty stadion. Ustawili si˛e przed wejs´ciem i robili zdj˛ecie ka˙zdemu pod, chodzacemu. ˛ Przekonali´smy ich z Bolivarem, ˙ z˙ eby oddali nam aparaty i poszli odpocza´ ˛c do namiotu. Obejrzeli´smy filmy. Zadne zjecie im nie wyszło! Patałachy! 102
— Chwilowo jestem uosobieniem spokoju, zatem o przekonywaniu tych typków opowiesz mi wieczorem. Były jeszcze jakie´s problemy? — Skad˙ ˛ ze. Pora ju˙z na wielkie wej´scie. Jeste´s gotów, tato. . . tego, chciałem powiedzie´c, Sir Harapo? — Pewnie, z˙ e jestem. A ty, de Torres? — Naturalnie! To spotkanie przejdzie do historii! Naprzód! Poszli´smy zatem korytarzem w´sród wiwatujacego ˛ tłumu, s´ciskajac ˛ po drodze wyciagaj ˛ ace ˛ si˛e ku nam dłonie, u´smiechajac ˛ si˛e do obiektywów i przesyłajac ˛ całusy dzieciom (ale tylko tym bardzo małym, Angelina szła obok i nie chciałem ryzykowa´c sceny). Po schodkach wspi˛eli´smy si˛e na platform˛e. Rozległy si˛e fanfary i tłum ucichł z wolna. Pierwszy wystapił ˛ markiz. — Jak wszyscy wiecie, jestem markizem de la Rosa i kandyduj˛e na stanowisko wiceprezydenta tej planety. Na prezydenta kandyduje mój krewny, Sir Hector Harapo, Kawaler Orderu Pszczoły, zapalony botanik i naukowiec, który opu´scił z tej okazji zacisze swego laboratorium. Tak zatem, bez dalszej zwłoki, pozwólcie, z˙ e przedstawi˛e nast˛epnego prezydenta Paraiso-Aqui, Sir Hectora! Rozległy si˛e wrzaski i piski, a ja pomachałem, a˙z mnie ramiona rozbolały, po czym dałem sygnał do kolejnego zad˛ecia w fanfary i równocze´snie nacisnałem ˛ ukryty w podłodze przełacznik ˛ uruchamiajacy ˛ nadajnik. Przez stadion przetoczyła si˛e krótka fala ultrad´zwi˛eków i zgromadzenie natychmiast umilkło. W niejednym oku błyszczała łza, co u´swiadomiło mi, z˙ e nast˛epnym razem trzeba b˛edzie nastawi´c generatory na mniejsze nat˛ez˙ enie, bo w przeciwnym razie widownia mi si˛e rozryczy. — Wyborcy obojga płci i go´scie z innych s´wiatów. Mam dla was wspaniała˛ wiadomo´sc´ . . . — Przełaczyłem ˛ długo´sc´ fali na pobudzanie i zgromadzeni zacz˛eli si˛e u´smiecha´c jeszcze przed ogłoszeniem nowin. — Za kilka tygodni b˛edziemy mieli wybory, czyli szans˛e, aby´scie zmienili dotychczasowego prezydenta na nowego, to jest na mnie. Zapyta´c mo˙zecie, dlaczego macie na mnie głosowa´c, i b˛edzie to pytanie ze wszech miar uzasadnione. Powód jest jednak oczywisty: nie jestem Juliem Zapilote! Ten entuzjazm nie wymagał stymulacji. Zanim umilkł, zda˙ ˛zyłem podsaczy´ ˛ c drinka ze stojacej ˛ na mównicy literatki. — Głosujcie na mnie, a sko´nczy si˛e korupcja! Głosujcie na mnie, a Ultimados zostana˛ instruktorami nauki pływania na farmie rekinów! Głosujcie na mnie, a zobaczycie, co potrafi uczciwy rzad! ˛ Obiecuj˛e wam zwolnienie z podatków, sze´sc´ tygodni płatnych wakacji co roku, trzydzie´sci godzin pracy tygodniowo, przej´scie na emerytur˛e w wieku pi˛ec´ dziesi˛eciu lat dla ka˙zdego z członków naszej partii. Kra˙ ˛zacy ˛ w´sród was ochotnicy rozdaja˛ formularze deklaracji przystapienia. ˛ Poza tym, co niedziela, darmowa walka byków obstawiana przez legalnych bukmacherów, a dodatkowo. . . — ciag ˛ dalszy utonał ˛ w ogłuszajacym ˛ aplauzie, z którym ultrad´zwi˛eki nie miały nic wspólnego. 103
Gdyby teraz przeprowadzi´c głosowanie, nawet jeden głos nie padłby na mego przeciwnika. Nie przestawałem macha´c, od´swie˙zajac ˛ jednocze´snie gardło. — Nie obiecałe´s przypadkiem paru rzeczy, o których wcze´sniej nie było mowy? — spytała cicho, acz dziecinnie, Angelina. — Obiecałem. Ka˙zdy obiecuje i nikt w to nie wierzy. Przede wszystkim nie wierza˛ ci, którzy to wypowiadaja.˛ To taka tradycja, a poza tym wszystkim poprawia humor. — To akurat ci si˛e udało. — I o to chodziło. Jeszcze par˛e słów, i zmywamy si˛e. Czeka nas pracowita noc. *
*
*
Festyn wyborczy dobiegł wreszcie ko´nca i udało nam si˛e przebi´c przez rozentuzjazmowany tłum w jednym kawałku i odjecha´c. Podró˙z do hotelu przebiegła spokojnie, ale ledwie weszli´smy do apartamentu, sko´nczyły si˛e z˙ arty. — Jeste´scie gotowi? — spytałem, odklejajac ˛ brod˛e. — Jeste´smy! — odparli bli´zniacy zgodnym chórem. — No to meldujcie — poleciłem, biorac ˛ si˛e do przebierania. — Główne informacje podawane sa˛ w biuletynie Ministerstwa Informacji, dostarczanym codziennie do wszystkich mediów. — Bolivar sprawdził co´s w notatkach. — Lokalni cenzorzy pilnuja,˛ by wszystko było zgodne z wytycznymi. Wiadomo´sci sa˛ nagrywane przed emisja˛ w Centrum Nadawczym, skad ˛ transmituje si˛e je do satelitów, a stamtad ˛ do odbiorników lub sieci kablowych. — Ile jest tych satelitów? — Osiemna´scie, wszystkie na orbitach stacjonarnych tak dobranych, by pokrywały cała˛ powierzchni˛e planety. — Tu ich mam — ucieszyłem si˛e, zapinajac ˛ buty. — Na razie trzeba zapomnie´c o gazetach. Zbyt trudno byłoby podmieni´c nakłady wszystkich dzienników, zreszta˛ radio, a zwłaszcza telewizja, sa˛ tu popularniejsze. Potrzebne b˛eda˛ plany Centrum i schemat sieci nadajników. Bolivar bez słowa wr˛eczył mi to pierwsze, James to drugie. Zatchn˛eło mnie ze wzruszenia. To si˛e nazywa dobre dzieci! — Przejrzeli´smy je. — Bolivar wskazał palcem miejsce na planie, z pozoru niczym si˛e nie wyró˙zniajace. ˛ — Mamy tu co´s odpowiedniego. Pochyliłem si˛e, s´ledzac ˛ szczegóły, które referował James. — To nadajnik mikrofalowy emitujacy ˛ sygnał do satelitów, a to sa˛ połaczenia ˛ z wyj´sciem ze studia telewizyjnego, tu z radiowego. Oba przechodza˛ przez to złacze, ˛ do którego czystym przypadkiem mo˙zna łatwo dotrze´c przez te oto drzwi, umieszczone w piwnicy. 104
— Tutaj! — wskazałem i wszyscy u´smiechn˛eli´smy si˛e z satysfakcja.˛ — B˛edzie nam potrzebny obwód precyzyjny, łatwy do podłaczenia ˛ i trudny do wykrycia, umo˙zliwiajacy ˛ nam wielokrotna˛ ingerencj˛e w nadawany program. Nie wiecie, gdzie mo˙zna tu znale´zc´ takie cacko? Obaj bli´zniacy wyj˛eli co´s z kieszeni. — Jestem z was dumny! Urzadzenia ˛ były niewielkie, swobodnie mie´sciły si˛e w dłoni, ze s´wiatłowodowymi wyj´sciami. Na drugim z nich widniał przełacznik. ˛ — Zasilane bateriami atomowymi — wyja´snił Bolivar. — Wystarcza˛ na lata. Ten przewód nale˙zy podłaczy´ ˛ c do wyj´scia antenowego, te do obwodów wewn˛etrznych. Gdy nadamy odpowiedni sygnał, nastapi ˛ automatyczne odci˛ecie ich audycji i właczenie ˛ naszej. Do chwili, a˙z kto´s im o tym nie powie, rzecz jest nie do wykrycia. B˛eda˛ pewni, z˙ e nadaja,˛ to co chca.˛ — To wystarczy, ale tylko na jeden raz. Gdy tylko przekonaja˛ si˛e, jaki numer im wyci˛eli´smy, przewróca˛ Centrum do góry nogami, by tylko to znale´zc´ , i b˛edziemy musieli powtórzy´c operacj˛e, a to ju˙z oka˙ze si˛e trudniejsze. Nie przerywajac ˛ mi, James wyjał ˛ z kieszeni kolejne urzadzenie, ˛ tym razem z mnóstwem lampek i przycisków. Na oko było ze dwa razy wi˛eksze od poprzedniego. — Te˙z o tym pomy´sleli´smy — przyznał skromnie. — Skonstruowali´smy ten oto drobiazg. Ma dwa zadania: robi´c wra˙zenie i eksplodowa´c, jak kto´s go ruszy. Wewnatrz ˛ znajduje si˛e masa elektroniki i ładunek termiczny. Jak cało´sc´ si˛e stopi, nikt nie dojdzie, co to wła´sciwie było. Umie´sci si˛e go w troch˛e łatwiejszym do znalezienia miejscu. Gdy rozwieje si˛e dym, przestana˛ szuka´c nast˛epnych. — Miło, z˙ e my´slicie perspektywicznie. A teraz do roboty. Szkoda tak ładnie rozpocz˛etego wieczoru. — Tato, mo˙zemy to zało˙zy´c sami z Bolivarem. Musisz pewnie by´c zm˛eczony. . . — I jestem, bycie politykiem to ci˛ez˙ ki kawałek chleba. Chyba nie zamierzacie pozbawi´c mnie odrobiny rozrywki? — Gdybym to ja decydowała, to z˙ adnej rozrywki by nie było — odezwała si˛e po raz pierwszy od chwili powrotu Angelina. — Ale znam ci˛e zbyt dobrze i nie b˛ed˛e strz˛epiła sobie gardła nadaremnie. Wielka mi przyjemno´sc´ w ła˙zeniu ˙ te˙z mi si˛e trafiła taka rodzinka! Tylko nie po kanałach, czy co tam planujecie. Ze my´slcie, z˙ e b˛ed˛e czekała na was z kolacja! ˛ Pocałowałem ja,˛ dzi˛ekujac ˛ za zrozumienie i wyszli´smy tylnymi schodami. Normalny (czyli nie ró˙zowy) samochód zawiózł nas na miejsce. Zaparkowalis´my o przecznic˛e od Centrum, reszt˛e drogi pokonujac ˛ piechota.˛ Zreszta˛ i tak nikt nas nie s´ledził, a instalacja alarmowa budynku była zaledwie poprawna. Wyła˛ czyli´smy ja˛ bez problemów i weszli´smy przez okno w piwnicy. Pozostało jedynie odszukanie drogi i wła´sciwego kabla oraz zało˙zenie niespodzianek. O tej porze 105
Centrum było puste, audycja nocna szła z przygotowanych wcze´sniej dysków i nikt ciekawski, nawet stra˙znik, nie platał ˛ si˛e po korytarzach, a jednego dy˙zurnego technika łatwo było omina´ ˛c. — Doskonale — mruknałem, ˛ otrzepujac ˛ r˛ece i podziwiajac ˛ nasze r˛ekodzieło. — Teraz wracamy napi´c si˛e czego´s od´swie˙zajacego ˛ i zobaczy´c, jak idzie realizacja naszego programu. Wyszli´smy ta˛ sama˛ droga˛ i wrócili´smy do samochodu. Otworzyłem drzwi i znieruchomiałem. Kto´s był w s´rodku. Kto´s obrzydliwie znajomy. Siedział na przednim fotelu i mierzył do mnie z czarno oksydowanej armaty. — A wi˛ec teraz nazywasz si˛e Sir Hector Harapo i nie jeste´s turysta˛ — odezwał si˛e porucznik Oliveira. — Ostrzegałem ci˛e, aby´s nie wracał. Teraz pretensje mo˙zesz mie´c ju˙z tylko do siebie samego.
Rozdział 22 Ledwie sko´nczył mówi´c, ulic˛e zalało jasne s´wiatło. Bez watpliwo´ ˛ sci wpadli´smy w pułapk˛e, i to dobra.˛ Na dachach okolicznych domów zamontowano reflektory. Wylot ulicy zablokowały wozy policyjne, a z bram kamienic wysypali si˛e uzbrojeni mundurowi. Pozostało jedynie si˛e podda´c. — Nie strzela´c! — wrzasnałem. ˛ — Poddajemy si˛e! Słyszycie? To rozkaz: douchan gounoula! Miałem nadziej˛e, z˙ e moje pociechy pami˛etaja˛ jeszcze ów obrzydliwy j˛ezyk obcych, i na szcz˛es´cie nie pomyliłem si˛e. Cho´c wszyscy zgodnie unie´sli´smy r˛ece, nadal mogli´smy poprzez skrzy˙zowanie nadgarstków uruchamia´c wyrzutnie granatów. To wła´snie poleciłem zrobi´c. Ostatnim widokiem, jaki zarejestrowałem, były sylwetki bli´zniaków znikajace ˛ w tumanach g˛estego dymu spowijajacego ˛ z wolna całe otoczenie. Na dalsza˛ obserwacj˛e nie miałem czasu. Ledwie zda˙ ˛zyłem uskoczy´c przed pociskiem z pistoletu Oliveiry. Kula gwizdn˛eła mi koło ucha, ale zanim strzelił ponownie, wrzuciłem do wn˛etrza wozu granat gazowy. Porucznik przestał chwilowo by´c niebezpieczny. Watpi˛ ˛ e, czy od momentu otwarcia drzwi samochodu min˛eło wi˛ecej ni˙z dziesi˛ec´ sekund, ale sytuacja zmieniła si˛e diametralnie. Ulic˛e wypełniały kł˛eby dymu i gło´sne wrzaski oficerów i z˙ ołnierzy, ryk silników i przenikliwe gwizdki sier˙zantów. — Jeszcze dymu i gazu! — ryknałem ˛ w tym samym j˛ezyku, co przedtem. — Ja zajm˛e si˛e dywersja,˛ wy pryskajcie do hotelu! Miałem zamiar skupi´c na sobie ogólna˛ uwag˛e i umo˙zliwi´c chłopakom spokojny odwrót. Odsunałem ˛ bezwładnego oficera i w par˛e chwil zapaliłem silnik i wrzuciłem bieg. Wykr˛eciłem nast˛epnie o sto osiemdziesiat ˛ stopni i nadusiłem na gaz. Wystrzeliłem z chmury dymu wprost w o´slepiajacy ˛ blask reflektorów rozp˛edzajac ˛ na wszystkie strony z pluton z˙ ołnierzy. W nast˛epnej sekundzie rabn ˛ ałem ˛ czołowo w transporter opancerzony, którego wcze´sniej dzi˛eki nim nie zauwa˙zyłem. Łupnałem ˛ czołem w przednia˛ szyb˛e (wytrzymała) i krwawiac ˛ z nosa opadłem na fotel. Umysł funkcjonował na zwolnionych obrotach i po chwili dopiero dotarło 107
do mnie, z˙ e zwi˛ekszenie ilo´sci dymu i gazu nie było złym pomysłem. Zajałem ˛ si˛e wprowadzaniem pomysłu w z˙ ycie, gdy drzwi pancerki otworzyły si˛e go´scinnie. Odruchowo posłałem tam dwa granaty gazowe. Robiłem to wszystko nie oddychajac, ˛ krwotok bowiem wypłukał mi z nosa filtry i łatwo mogłem dołaczy´ ˛ c do u´spionych funkcjonariuszy. W przeciwie´nstwie do nich, szybko stałbym si˛e martwy, co nie było miła˛ perspektywa.˛ Zaczynałem si˛e ju˙z dusi´c, wygramoliłem si˛e zatem na czworakach z wozu i wstajac ˛ rabn ˛ ałem ˛ mocno ju˙z nadwer˛ez˙ onym łbem w co´s twardego. Jakim´s cudem nie j˛eknałem ˛ przy tym, a szybkie obmacanie obiektu pozwoliło rozpozna´c otwarte drzwi pancerki. Klnac ˛ w duchu wcisnałem ˛ si˛e do s´rodka, odsuwajac ˛ bezceremonialnie jakiego´s jegomo´scia s´piacego ˛ bezczelnie przy samym wej´sciu. Wewnatrz ˛ było takich wi˛ecej. Coraz bardziej brakowało mi powietrza. Huknałem ˛ jeszcze w co´s metalowego i dopiero po chwili zorientowałem si˛e, z˙ e to dół siedzenia dowódcy. W pojazdach tego typu powinien on pełni´c równocze´snie rol˛e kierowcy — miał najlepsza˛ widoczno´sc´ z całej załogi. Wibracja stalowego pudła s´wiadczyła o tym, z˙ e silnik wcia˙ ˛z chodzi, trzeba było jeszcze znale´zc´ urzadzenia ˛ do sterowania tym złomem. . . Wspiałem ˛ si˛e na gór˛e, wyczułem jaka´ ˛s d´zwigni˛e i pociagn ˛ ałem. ˛ Wóz ruszył, a po odgłosach sadzac, ˛ zmienił przy tym mój wehikuł w stert˛e blachy. Co znaczyło, z˙ e wracam na scen˛e wydarze´n. A ja musiałem zacza´ ˛c oddycha´c! Przerzuciłem wajch˛e i udało mi si˛e zmusi´c pojazd do zmiany kierunku. Po paru sekundach w koło zaja´sniały reflektory. Wysunałem ˛ głow˛e przez otwarty właz i zaczerpnałem ˛ powietrza. Nic si˛e nie stało. To znaczy, owszem, przestałem si˛e dusi´c. Powietrze wydało mi si˛e słodkie i cudowne, nie zasnałem ˛ wszak˙ze. Wokół panował błogosławiony chaos, ludzie i pojazdy p˛edzili w ró˙znych kierunkach, wrzeszczac, ˛ klnac ˛ i trabi ˛ ac! ˛ Powoli wydostałem si˛e z najwi˛ekszego kł˛ebowiska i pomy´slałem, z˙ e dobrze b˛edzie pomóc troch˛e chłopakom wywołujac ˛ jeszcze odrobin˛e zamieszania. Zatrzymałem transporter i przyjrzałem si˛e dokładnie ró˙znym zegarom, lampkom i ekranom ja´sniejacym ˛ pod moim nosem. Jeden z przełaczników ˛ podpisany był „Wie˙zyczka artyleryjska”, co wygladało ˛ optymistycznie. Ustawiłem stopie´n uniesienia pary sprz˛ez˙ onych działek szybkostrzelnych i nacisnałem ˛ spust. Ryk wypełnił wn˛etrze, sypnał ˛ si˛e grad łusek, a cały pojazd a˙z si˛e zatrzasł. ˛ Na zewnatrz ˛ wszystko, co z˙ yło, na gwałt szukało ukrycia. Czas było zmyka´c. Nie przerywajac ˛ ognia, ruszyłem dalej na wstecznym biegu. Okazało si˛e, z˙ e silnik ma całkiem spora˛ moc; tylny ekran pokazywał szybko zbli˙zajacy ˛ si˛e wylot ulicy. Sterowanie do tyłu nie jest proste, zatem transporter poruszał si˛e zygzakiem, na którym normalny wa˙ ˛z przetraciłby ˛ sobie kr˛egosłup. Działka umilkły, widocznie sko´nczyła si˛e amunicja. Minałem ˛ skrzy˙zowanie, wyhamowałem zatem i przerzuciłem wajch˛e na jazd˛e do przodu. Zanim zda˙ ˛zyłem 108
ruszy´c, przed maska˛ pokazały si˛e trzy transportery identyczne z moim. Kierowca pierwszego był całkowicie zaskoczony i przede wszystkim próbował nie dopus´ci´c do czołowego zderzenia. Jego manewry zdezorientowały dwóch pozostałych. Z u´smiechem patrzyłem na ich nieskoordynowane ruchy. Zanim oprzytomnieli, objechałem ich z lewej. Przez cały czas jednak nie przestawałem my´sle´c o Jamesie i Bolivarze. W zasadzie powinienem by´c spokojny, zrobiłem co mogłem, aby im pomóc, obaj za´s byli na tyle do´swiadczeni, aby znikna´ ˛c stad ˛ bez kłopotu. Pods´wiadomo´sc´ ojca powtarzała jednak swoje, i z trudem opanowywałem desperacj˛e, bo ostatecznie to ja zawiodłem ich w pułapk˛e! *
*
*
Kilka przecznic od hotelu zostawiłem w nie o´swietlonym zaułku transporter i bocznymi uliczkami przedostałem si˛e do kuchennego wyj´scia. Teoretycznie zamkni˛etego, ale szcz˛es´cie nadal mi sprzyjało. Ani w słu˙zbowej windzie, ani na korytarzach nikt na mnie nie czekał. Drzwi apartamentu odtworzyła mi Angelina. — Wygladasz ˛ na zu˙zytego. Ranny? — Tylko poobijany. No i. . . — Rzadko mi si˛e to zdarza, ale naprawd˛e nie wiedziałem, co powiedzie´c. Wyr˛eczył mnie wyraz mojej twarzy. — Co z chłopcami? — Nie wiem. Powinni by´c w porzadku. ˛ Rozdzielili´smy si˛e. Mo˙ze mnie wpus´cisz, to wszystko opowiem. *
*
*
Zrelacjonowałem jej dokładnie cała˛ akcj˛e przepłukujac ˛ gardło solidna˛ porcja˛ rumu. Siedziała bez ruchu i w milczeniu. Dopiero gdy sko´nczyłem, podniosła głow˛e. — Sumienie ci˛e gryzie? Parujesz poczuciem winy. — A jak ma by´c? Sam ich w to wciagn ˛ ałem. ˛ .. — Zamknij si˛e! — za˙zadała ˛ i pocałowała mnie w policzek. — Wszyscy jeste´smy doro´sli i potrafimy dba´c o siebie, oni te˙z. Nikogo w nic nie wciagn ˛ ałe´ ˛ s, a jeszcze pomogłe´s im uciec. Zrobiłe´s, co mo˙zna, teraz pozostaje tylko czeka´c opatrujac ˛ twój nos, ale to pó´zniej, póki nie wypijesz jeszcze nieco rumu. . . *
*
*
Krzywiłem si˛e troch˛e przy opatrywaniu mojego organu powonienia, by nie sprawi´c Angelinie przykro´sci. W milczeniu, próbujac ˛ bezskutecznie nie spoglada´ ˛ c 109
co chwila na zegar, opró˙zniłem własne naczynie. Angelina dołaczyła ˛ bez słowa do opró˙zniania butelki. Dolewałem wła´snie, gdy zadzwonił telefon. Angelina była szybsza. Podniosła słuchawk˛e i przełaczyła ˛ rozmow˛e na aparat konferencyjny. — Tu James — rozległo si˛e w gło´sniku i oboje odetchn˛eli´smy z ulga.˛ — Zamieniłem si˛e mundurem z poborowym i jest OK. Tylko wolałbym si˛e w tym stroju nie pokazywa´c w hotelu. . . — Zaraz po ciebie wyjd˛e — oznajmiła Angelina. — Gdzie Bolivar? Brak natychmiastowej odpowiedzi przywrócił napi˛ecie. — Chyba go złapali. Widziałem gliniarzy w maskach przeciwgazowych palcujacych ˛ si˛e do jednego z transporterów i odje˙zd˙zajacych, ˛ jakby si˛e paliło. Byłem za daleko. Nie odezwał si˛e. . . ? — Powiedziałabym ci przecie˙z. — Cholera. . . Powinienem był. . . — Zrobiłe´s, co trzeba. Teraz wracaj tutaj. . . Razem poczekamy na dalsze in˙ go złapali, to jedno, ale nic mu nie zrobia.˛ Słuchaj. . . — wdała si˛e formacje. Ze w uzgadnianie detali, jak zwykle opanowana, ja jednak widziałem jej oczy. Naprawd˛e, wewnatrz, ˛ była roztrz˛esiona. Podobnie zreszta˛ jak i ja.
Rozdział 23 ˙ Zdecydowanym ruchem zakorkowałem i odstawiłem butelk˛e. Zarty si˛e sko´nczyły, a najbli˙zsza przyszło´sc´ nale˙zała do trze´zwych. Szklank˛e jednak opró˙zniłem, jako z˙ e zagryzałem ron słonecznikiem, a olej unosi si˛e zwykle ku górze. . . Angelina pojechała po Jamesa, ja za´s dy˙zurowałem przy telefonie, rozmy´slajac ˛ o ostatnich wydarzeniach. Zanim wrócili, doszedłem nawet do pewnych niemiłych wniosków. — Je´sli to jest spo˙zywcze, to skorzystam. — James dopadł do wina. Dziwne, je´sli wzia´ ˛c pod uwag˛e, z˙ e obaj traktowali alkohol równie niech˛etnie jak Angelina. — Wiem, jak zagwarantowa´c bezpieczny powrót Bolivarowi — oznajmiłem. — Ja te˙z — stwierdziła Angelina. — Nale˙zy opanowa´c tutejsze wi˛ezienie, wystrzela´c opozycj˛e i po prostu go uwolni´c. — I najpewniej samemu sko´nczy´c w ciupie. Nie, moja droga, kto´s po tamtej stronie sadzi ˛ najpewniej, z˙ e tak wła´snie uczynimy. Dzi´s w nocy wpadli´smy w pułapk˛e wyłacznie ˛ przez własna˛ pych˛e. Dotad ˛ byli´smy zawsze o dwa kroki przed nimi i nabrali´smy przekonania, z˙ e tak b˛edzie zawsze. Niestety, z˙ arty si˛e sko´nczyły, zacz˛eły si˛e schody. Teraz musimy przechytrzy´c tego go´scia, który tak si˛e stara i zrobi´c co´s, czego naprawd˛e si˛e nie spodziewa. — Czyli? — spytała podejrzliwie. — Wzia´ ˛c je´nca, którego na pewno wymienia˛ na Bolivara. Tak na marginesie, to mocno watpi˛ ˛ e, by trzymali go w tutejszym wi˛ezieniu. — Kto niby ma by´c zakładnikiem? — Zapilote. To jedyny stuprocentowy zakładnik na tej planecie. James był tak zaskoczony, z˙ e przestał je´sc´ , a to oznaczało, z˙ e naprawd˛e go zadziwiłem. Angelina była bardziej opanowana. — Byłby´s uprzejmy wyja´sni´c, jakie to paranoiczne rozumowanie doprowadziło ci˛e do tego wniosku? — Z rado´scia.˛ Kto´s u nich my´sli i to wcale rozsadnie. ˛ Sadz˛ ˛ e, z˙ e mózgiem sprawy jest Oliveira, ale pewien nie jestem. Nie to zreszta˛ jest najwa˙zniejsze. Dla uproszczenia załó˙zmy, z˙ e to on. Zdołał przeanalizowa´c nasze działania i wycia˛ gna´ ˛c wła´sciwe wnioski: je´sli chcemy wygra´c, musimy dotrze´c do wyborców. Jes´li tak, to musimy zapewni´c sobie dost˛ep do kontrolowanych w pełni przez re˙zim 111
s´rodków przekazu. Nie wiedział, co dokładnie zrobimy, ale przewidział, gdzie si˛e pojawimy. Zastawił wi˛ec tam pułapk˛e. Kolejnym jego zało˙zeniem b˛edzie, z˙ e spróbujemy odbi´c wi˛ez´ nia. Dlatego te˙z mo˙zna spokojnie przyja´ ˛c, z˙ e Bolivara nie ma w tutejszym wi˛ezieniu, a sam budynek i przyległe do´n ulice b˛eda˛ po prostu jedna˛ wielka˛ łapka˛ na myszy, od której najlepiej jest trzyma´c si˛e z daleka. Nale˙zy zatem zmieni´c zasady gry i wzia´ ˛c Zapilote jako zakładnika. Bez dwóch zda´n wymienia˛ go za Bolivara i wszystko wróci do stanu wyj´sciowego. A my b˛edziemy mogli spokojnie planowa´c nast˛epne ruchy według nowych zasad. ´ — Slicznie to wyglada. ˛ A pomy´slałe´s mo˙ze, jak dosta´c generała- prezydenta w nasze łapki? — Pomy´slałem. Teraz id˛e spa´c, aby by´c w formie, a rano, po pewnych przygotowaniach, zło˙ze˛ wizyt˛e lokalnemu dyktatorowi, czyli ogólnie szanowanemu prezydentowi. — Zwariowałe´s! — oceniła, mierzac ˛ do mnie z pistoletu. — Ten cios w głow˛e musiał co´s ci poprzestawia´c. Id´z spa´c, a my opracujemy jaki´s mo˙ze mniej efektowny, ale i nie tak samobójczy plan. — Zastrzelisz mnie, by uratowa´c mi z˙ ycie? Musz˛e przyzna´c, z˙ e mimo długoletniej znajomo´sci, podstawy twej logiki nadal pozostaja˛ dla mnie zagadka.˛ Odłó˙z pukawk˛e i zacznij my´sle´c. By´c mo˙ze nadal uwa˙zasz mnie za durnia, ale chyba nic w moim post˛epowaniu nie wskazuje i nie wskazywało na skłonno´sci samobójcze. To, o czym ci powiedziałem, to wbrew pozorom starannie opracowana akcja. Obaj mo˙zemy potem spokojnie tu wróci´c. Brakuje mi jeszcze paru szczegółów i zgadzam si˛e, z˙ e porzadny ˛ sen mo˙ze tu pomóc. *
*
*
Pomógł. Rano obudziłem si˛e z kompletnym planem. Musiał si˛e uda´c. Dobry humor towarzyszył mi podczas s´niadania i lotu do Primoroso, zniknał ˛ dopiero w trakcie przemierzania placu Wolno´sci i podchodzenia do presidio. Tyle z˙ e było ju˙z za pó´zno, by wymy´sli´c cokolwiek nowego lub si˛e wycofa´c. — Przepustka! — warknał ˛ wartownik. — Nie potrzebuj˛e przepustki, ty półgłówku. Przyszedłem na oficjalna˛ pro´sb˛e pułkownika Oliveiry, by spotka´c si˛e z generałem- prezydentem. — Przepraszam, sir, ale pułkownik nie zostawił z˙ adnych dyspozycji, gdy przybył od. . . — Jest w presidio? Doskonale! Połacz ˛ mnie z nim, je´sli ci z˙ ycie miłe! Palec wartownika tak dygotał, z˙ e ledwie udało mu si˛e trafi´c na wła´sciwe cyfry. W ko´ncu Oliveira pokazał si˛e na ekranie, ale zanim stra˙znik zdołała si˛e zameldowa´c, odepchnałem ˛ go i przejałem ˛ rozmow˛e. — Oliveira — warknałem. ˛ — Jestem przy głównym wej´sciu. Mam ci przysła´c zaproszenie? A mo˙ze trzeba ogłosi´c ci to przez radio, z˙ eby´s ruszył dup˛e? 112
Szkoda, z˙ e nie miałem aparatu fotograficznego. Jego mina warta była ka˙zde pieniadze! ˛ Musiał oczekiwa´c ró˙znych wiadomo´sci, ale z cała˛ pewno´scia˛ nie takiej. Gdy w ko´ncu przestał mu grozi´c wylew i przedwczesny zgon, wychrypiał: — Aresztowa´c. . . Przerwałem połaczenie ˛ i usiadłem na stołku wartownika. — Widziałe´s, chłopcze, jakie na nim zrobiłem wra˙zenie? — spytałem, zapalajac ˛ cygaro. O chamstwie Oliveiry wiedziałem ju˙z wcze´sniej, ale nie sadziłem, ˛ z˙ e nie da mi spokojnie wypali´c. Zjawił si˛e na dole z całym plutonem zbirów, zanim zdołałem zaciagn ˛ a´ ˛c si˛e chocia˙z ze dwa razy. — Zeszłej nocy uj˛eli´scie jednego z moich ludzi — powitałem go, dmuchajac ˛ mu dymem prosto w nos. — Przybyłem tu, by spowodowa´c jego uwolnienie. Jak ka˙zdy cham, tak i on zareagował typowo, czyli jeszcze wi˛ekszym chamstwem. Odmówiłem mu satysfakcji, nie stawiajac ˛ oporu i pozwoliłem si˛e zanie´sc´ do podziemi, gdzie mnie kolejno rozebrano, przeszukano, prze´swietlono i przeszukano ponownie. Oliveira obecny był przy wszystkich etapach i wygladał ˛ na coraz bardziej zdesperowanego. Wiedział, z˙ e w moim szale´nstwie jest metoda, ale nie pojmował jaka. Byłem czysty jak łza, nic nie miałem w ubraniu, niczego nie ukryłem na sobie ni w sobie. Kazał powtórzy´c wszystko raz jeszcze, ale otrzymał ten sam wynik, czyli zero. Dopiero wtedy dano mi papierowe ubranie wi˛ez´ nia i tekturowe łapcie oraz skuto r˛ece i nogi solidnymi ła´ncuchami. Nast˛epnie zaciagni˛ ˛ eto do pokoju przesłucha´n i ci´sni˛eto na przykr˛econe do betonowej podłogi krzesło. — Kim jeste´s? — spytał Oliveira sprawdzajac, ˛ na ile elastyczna jest jedna z pał spoczywajacych ˛ na długim stole. — Jestem generał James di Griz z Paramilitarnej Organizacji Politycznych Identyfikacji. Mo˙zesz si˛e do mnie zwraca´c „sir”. Trzasnał ˛ mnie na odlew po łydkach, co powinno zabole´c jak cholera. Nie poczułem nic. Prze´swietlenie nie mogło wykaza´c, z˙ e a˙z po czubki włosów nafaszerowany byłem neocuina,˛ najsilniejszym specyfikiem przeciwbólowym znanym człowiekowi. Gdy sko´nczy si˛e jej działanie, b˛ed˛e naprawd˛e biedny, teraz jednak nie poczułbym nawet amputacji na z˙ ywca. — Bez głupich dowcipów. Kim jeste´s? — Ju˙z ci powiedziałem. POPI ma za zadanie pomaga´c zacofanym planetom w dochodzeniu do demokracji poprzez popieranie uczciwych polityków, jak ten wasz Harapo. Ponadto mamy dopilnowa´c, aby kryminali´sci typu waszego obecnego prezydenta trafiali tam, gdzie ich miejsce. Chyba go zdenerwowałem, bo zaczał ˛ mnie okłada´c na o´slep. Uchylałem si˛e tylko od ciosów w głow˛e, cały czas u´smiechajac ˛ si˛e z satysfakcja.˛
113
— Bicie kogo´s sprawia ci przyjemno´sc´ ? — spytałem łagodnie po dłu˙zszej chwili. — To mo˙zna uleczy´c. Zamierzył si˛e ponownie, ale odrzucił pałk˛e. Co to za frajda, je´sli ofiara ignoruje wszelkie wysiłki? — No, widz˛e, z˙ e mo˙zemy zacza´ ˛c wreszcie rozmow˛e — pochwaliłem jego post˛epowanie. — Powiedziałem ci ju˙z, z˙ e udzielamy pomocy Harapo. Ostatniej nocy udało ci si˛e złapa´c jednego z moich ludzi. Chc˛e, aby´s go wypu´scił. Natychmiast. — Szalony? Mamy i jego, i ciebie. Pr˛edzej zdechniesz. . . — Grozisz mi? Jeste´s głupszy, ni˙z przewiduje norma. Wobec tego czas porozmawia´c z kim´s innym. Je´sli nie madrzejszym, ˛ to w ka˙zdym razie majacym ˛ tu nieco wi˛ecej do powiedzenia. Zawiadom Zapilote, z˙ e id˛e do niego. — Najpierw ci˛e zabij˛e! — złapał kolejna,˛ wi˛eksza˛ pał˛e. — Gdyby przypadkiem udała ci si˛e ta sztuka, to Zapilote urwie ci łeb przy samej dupie. Moja organizacja b˛edzie działa´c tak samo, tyle z˙ e teraz ju˙z całkiem bezwzgl˛ednie. Oprócz stanowiska, prezydent straci wówczas najpewniej i z˙ ycie. Chcesz osobi´scie przekaza´c mu t˛e radosna˛ wiadomo´sc´ ? To b˛eda˛ twoje ostatnie słowa. . . Wida´c było, z˙ e targaja˛ nim sprzeczne uczucia. Po chwili opu´scił narz˛edzie perswazji i zwiesił głow˛e. — Widz˛e, z˙ e zaczynamy my´sle´c. Teraz udamy si˛e do twojego szefa i przedyskutujemy mo˙zliwo´sci kompromisowego rozwiazania ˛ sprawy. — Jakiej sprawy? — Szczegóły poznasz, o ile nie wyrzuci ci˛e na zbity pysk z pokoju. Teraz połacz ˛ si˛e z nim. Jego zmieszanie osiagn˛ ˛ eło szczyt, moja rado´sc´ mo˙ze jeszcze nie, ale była blisko. Dojrzał w ko´ncu i wybiegł z pokoju, ja za´s pozostałem, podziwiajac ˛ siniaki, które wła´snie zaczynały si˛e pojawia´c. Wolałem nie my´sle´c, jak b˛eda˛ si˛e czuł za par˛e godzin. Wyszło mi, z˙ e jak po czułym i intymnym spotkaniu z pospieszna˛ lokomotywa.˛ Poprzysiagłem ˛ sobie, z˙ e Oliveir˛e spotka w najbli˙zszym czasie co´s naprawd˛e przykrego. Rozmy´slania przerwał mi powrót pułkownika, tym razem z towarzystwem. Zostałem postawiony na nogi, wojsko sformowało wokół mnie solidny czworobok, po czym ruszyli´smy w w˛edrówk˛e po schodach, korytarzach i salach tak l´sniacych, ˛ a˙z oczy bolały. Zatrzymali´smy si˛e przed rze´zbionymi drzwiami, miniatura˛ bramy wła´sciwie, po obu stronach której pr˛ez˙ yli si˛e wartownicy. Odrzwia uchyliły si˛e od wewnatrz ˛ i wkroczyli´smy do wn˛etrza. Obstawa dokładnie zasłaniała mi widok i musiałem wyglada´ ˛ c im zza ramion, by stwierdzi´c, z˙ e znalazłem si˛e w obecno´sci Zapilote, który siedział za pot˛ez˙ nym biurkiem niczym z˙ aba na krze´sle. — Opowiedz mi o nim — rozkazał Oliveirze.
114
Je´sli rozpoznał we mnie ogolonego Harapo, to nie dał tego nijak pozna´c po sobie. — Mówi, z˙ e jest generałem Jamesem di Grizem i twierdzi, z˙ e reprezentuje organizacj˛e zwana˛ POPI. . . — Zastrzel˛e ci˛e za płytkie kawały. . . — To prawda, wasza ekscelencjo! Z przyjemno´scia˛ obserwowałem, jak Oliveira poci si˛e ze strachu. — W tym, co mówi, musi by´c sporo prawdy, bo z cała˛ pewno´scia˛ jest spoza planety. Pierwszy raz pojawił si˛e tu kilka miesi˛ecy temu jako turysta. Nawiazywał ˛ kontakty z organizacja˛ terrorystyczna˛ w Puerto Azul. Został deportowany, zanim zdołał spowodowa´c jakie´s kłopoty. Powrócił nielegalnie i jest wysoko w organizacji Harapo, która przysparza nam. . . hm, pewnych problemów. — Powiesz˛e tego Harapo na jego własnych flakach! — Tak jest! Wszystkich zdrajców za flaki! — o˙zywił si˛e Oliveira. — Ja. . . — Zamknij si˛e, albo zadyndasz pierwszy! — warknał ˛ Zapilote i Oliveira z trzaskiem zawarł jadaczk˛e. Cała˛ uwag˛e prezydent skupił teraz na mnie. — A zatem pracujesz dla Harapo. . . Zanim ci˛e zabij˛e, to powiedz mi jeszcze, po co tu przybyłe´s? ˙ — Zeby ci zaproponowa´c ugod˛e. — Nie układam si˛e ze zdrajcami. Zabra´c go i rozstrzela´c! Aha, pora na improwizacj˛e. — Sta´c! — ryknałem. ˛ — Mo˙ze tak zaczałby´ ˛ s my´sle´c, Zapilote? Wiem, z˙ e to trudne, szczególnie dla nieprzyzwyczajonych, ale spróbuj! Jak ci si˛e wydaje, po choler˛e przyszedłem tu sam i bez broni? Po to, z˙ eby twój totumfacki miał okazj˛e sprawdzi´c na mnie swoje nowe pałki? Mo˙ze jednak w innym celu? To jest gest dobrej woli, a na poczatek ˛ mog˛e ci powiedzie´c, z˙ e w twoim otoczeniu jest zdrajca, i to bardzo blisko ciebie! — Kto! — Bez watpienia ˛ zdobyłem jego uwag˛e. Zerwał si˛e na nogi i pochylił nad biurkiem. — Mo˙ze jeszcze mam publicznie wywrzeszcze´c jego nazwisko? — Gadaj! Kto? — Prezydent zaczynał z wolna toczy´c pian˛e z pyska. — Zgoda, je´sli chcesz przy s´wiadkach. . . — Ugiałem ˛ nogi i spr˛ez˙ yłem si˛e do skoku. — . . . to ci powiem, kto z twoich zaufanych chce ci˛e zabi´c. To. . . Ciagu ˛ dalszego nie było, gdy˙z od słów przeszedłem do czynów i skoczyłem. Najpierw oberwali stra˙znicy, gdy˙z mimo skutych rak ˛ i nóg, nadal byłem nieco lepszy w walce wr˛ecz ni˙z oni. Potem dostało si˛e biurku, na ko´ncu generałowi. Z tym, z˙ e nie do ko´nca. Zdołałem mu tylko rozora´c policzek paznokciem, nim reszta obstawy dopadła mnie i powaliła. I tym razem nie broniłem si˛e, a tylko osłaniałem głow˛e i krocze. Jedno, bo cenne, drugie, bo delikatne. Od linczu uratował mnie Oliveira, który widocznie 115
nie miał zamiaru pozbawia´c si˛e przyjemno´sci osobistego rozprawienia si˛e z moja˛ osoba.˛ Paru nie uszkodzonych wojaków trzymało mnie krzepko w pozycji pionowej, a Oliveira wymierzył mi bro´n mi˛edzy oczy. — Gadaj, kto chce zabi´c prezydenta? — Ja. Tylko nie, z˙ e chc˛e, ale wła´sciwie ju˙z to zrobiłem. Widzisz szram˛e na jego policzku? Krwawi? Zapilote otarł dłonia˛ policzek i z przera˙zeniem spojrzał na splamione krwia˛ palce. — Przeszukali´scie mnie. — Odzyskałem nieco pewno´sci siebie i mówiłem coraz mniej chrapliwie. — Durnie! Poza maszynkami trzeba było jeszcze u˙zy´c głowy, ale do kogo ja to mówi˛e. . . Widzisz te spiłowane na ostro paznokcie? Sa˛ pokryte wirusem, który na tej planecie jest nieznany. Przy całkowitym braku odporno´sci powoduje s´mier´c w przeciagu ˛ czterech godzin. Jeste´s chodzacym ˛ nieboszczykiem, staruchu. Słyszysz? Jeste´s martwy!
Rozdział 24 Jak sobie łatwo wyobrazi´c, wywołało to na obecnych odpowiednie wra˙zenie. Szczególnie za´s na podrapanym prezydencie, którego skóra przybrała rychło ziemisty kolorek. Zatoczył si˛e z j˛ekiem sugerujacym, ˛ z˙ e po ponad dwóch wiekach egzystencji z˙ ycie definitywnie mu si˛e znudziło i wła´snie zamierza nas po˙zegna´c. Ale nie, to było złudzenie. Najwyra´zniej wpadł w nałóg istnienia. Nale˙zało przeja´ ˛c inicjatyw˛e. — Jeste´s ju˙z trupem, Zapilote. Chyba z˙ e dostaniesz w por˛e antidotum. Bo ono istnieje, masz na to moje słowo. A teraz we´zcie stad ˛ tego idiot˛e z pistoletem. Zapilote zerwał si˛e jak na spr˛ez˙ ynce, złapał Oliveir˛e za ucho i odciagn ˛ ał, ˛ byle dalej. Pułkownik zawył dziko, upu´scił bro´n (na szcz˛es´cie nie wypaliła) i złapał si˛e za naderwana˛ cz˛es´c´ ciała. Zapilote stanał ˛ za´s przede mna,˛ ale z uwagi na fakt, z˙ e był wzrostu siedzacego ˛ psa, musiał zdrowo zadziera´c głow˛e, by spojrze´c mi w oczy. Nie poprawiło mu to humoru. — Na kolana go! — warknał, ˛ a z˙ ołnierze kopniakami zmusili mnie do opadni˛ecia na kl˛eczki. Nadal nie mógł wprawdzie patrze´c na mnie z góry, ale zawsze był to post˛ep. — Co z antidotum? — wycharczał. Z g˛eby zaleciało mu całym polem czosnku, którego nie znosz˛e, tote˙z odruchowo usiłowałem si˛e cofna´ ˛c. Pozostało jednak opanowa´c odruchy. — Je´sli w ciagu ˛ trzech godzin dostaniesz zastrzyk, b˛edziesz z˙ ył — odparłem. — Z wolna pojawiaja˛ si˛e pierwsze objawy, jak goraczka, ˛ która b˛edzie narasta´c, a˙z mózg ci si˛e od niej zagotuje. Zaczna˛ ci dr˛etwie´c palce, stopniowo parali˙z obejmie całe ciało. . . Zawył przenikliwie starczym falsetem i starł dr˙zac ˛ a˛ dłonia˛ spływajacy ˛ po twarzy pot. Wrzasnał ˛ ponownie i zatoczył si˛e. Zanim zda˙ ˛zył pa´sc´ jak długi, paru z˙ ołnierzy złapało go pod ramiona i uło˙zyło na fotelu. — Ka˙z mnie uwolni´c. Niech zdejma˛ mi ła´ncuchy — rozkazałem. — I niech odejda˛ wszyscy, poza ta˛ kreatura,˛ Oliveira˛ Bezuchym, który jeszcze nam si˛e przyda. Dalej.
117
Zapilote dr˙zacym ˛ głosem potwierdził moje polecenia. Ła´ncuchy opadły na podłog˛e, a ja na krzesło, gdzie uło˙zyłem si˛e jak najwygodniej. Oliveira wcia˙ ˛z przyciskał dło´n do ucha. — Teraz słuchaj uwa˙znie, bo nie b˛eda˛ powtarzał — zwróciłem si˛e do ofiary edukacji wojskowej. — We´zmiesz ten oto telefon i polecisz uwolni´c złapanego wczoraj w nocy wi˛ez´ nia. Ma by´c z˙ ywy i zdrowy, czyli bez obijania mu gnatów na do widzenia. Dostarcza˛ go apartamentu zajmowanego przez pana Harapo w Gran Pacajero Hotel w Puerto Azul. Ma otrzyma´c numer telefonu i odezwa´c si˛e, gdy b˛edzie ju˙z na miejscu. Je´sli zostan˛e przekonany, z˙ e nie próbujecie z˙ adnych oszustw, to powrócimy do sprawy antidotum. Im dłu˙zej b˛edziesz zwlekał. . . — Do roboty! — przerwał mi Zapilote. Oliveira rzucił si˛e do telefonu, a prezydent zaczał ˛ na nowo mnie maglowa´c. — Gdzie jest odtrutka? Gor˛e! — Jeszcze par˛e godzin, tak od razu nie umrzesz, cho´c przyznaj˛e, z˙ e przebieg tej choroby nie nale˙zy do miłych. Odtrutka jest w mie´scie, a zostanie dostarczona po moim uprzednim telefonie. Jak chyba rozumiesz, polecenie to nie zostanie wydane, dopóki nie znajd˛e si˛e bezpiecznie z dala od ciebie i twoich zbirów. — Kto´s ty? — Twoje przeznaczenie, staruszku. Twój wyrok. Ale do´sc´ tego. Oliveira ju˙z sko´nczył, zatem ka˙z przynie´sc´ moje rzeczy, aby´smy potem nie tracili czasu na głupstwa. Ostatecznie tobie powinno zale˙ze´c na tym najbardziej. ˙ antidotum w ogóle istnieje? — A jaka˛ mam pewno´sc´ , z˙ e dotrzymasz słowa? Ze ˙ — Zadnej. Ale nie masz wyboru, prawda? Rób lepiej, co ka˙ze˛ . *
*
*
Cała operacja trwała łacznie ˛ dwie godziny, w trakcie których Zapilote prawie zapadł w s´piaczk˛ ˛ e, a to za sprawa˛ rosnacej ˛ goraczki. ˛ Dwaj lekarze przyboczni robili, co mogli, by ja˛ zahamowa´c, ale niewiele zdołali zdziała´c. Prezydent tracił z wolna czucie w r˛ekach i nogach, a˙z w ko´ncu odezwał si˛e stojacy ˛ na biurku telefon. — Di Griz — przedstawiłem si˛e, podnoszac ˛ słuchawk˛e. — Nic ci nie jest? — rozległ si˛e głos Angeliny. — Nie. Jak Bolivar? — Jest tu i wła´snie je posiłek regeneracyjny. Mo˙zesz ko´nczy´c. — Z przyjemno´scia.˛ Odło˙zyłem słuchawk˛e i skierowałem si˛e ku drzwiom, nie zaszczycajac ˛ chorego nawet spojrzeniem. Zgodnie z instrukcja,˛ przez platanin˛ ˛ e korytarzy i schodów odprowadził mnie tylko jeden z˙ ołnierz, a na placu Wolno´sci czekał ju˙z samochód z pracujacym ˛ silnikiem. Zaraz pomknałem ˛ na sygnale do heliportu, gdzie wolno 118
mielił ju˙z wirnikiem powietrze mój osobisty ci˛ez˙ ki helikopter szturmowy z Jamesem w fotelu pilota. Bez zb˛ednych powita´n wystartował, ledwie zapiałem pasy. — Udało si˛e, tato! — krzyknał, ˛ gdy byli´smy ju˙z w powietrzu. — Udało. Podaj im przez radio adres lekarza i le´c do domu. To był m˛eczacy ˛ dzie´n. Wzmiankowanemu lekarzowi zło˙zyłem wizyt˛e jeszcze rano, w drodze do presidio, i przekonałem go, by za godziwa˛ opłata˛ zrezygnował tego dnia z wszelkich innych prac. Dałem mu strzykawk˛e i przykazałem, by czekał na telefon z wezwaniem. Miał poda´c zawarto´sc´ strzykawki osobie, do której zostanie zawieziony. Pomy´slałem, z˙ e najpewniej przyjma˛ go w pałacu z pompa˛ i parada.˛ *
*
*
W połowie drogi do Castle de la Rosa połaczyli´ ˛ smy si˛e z reszta˛ naszej armady powietrznej, która wystartowała zaraz po zako´nczeniu mojej rozmowy z Angelina.˛ Nikomu jako´s nie było spieszno pozosta´c w bliskim sasiedztwie ˛ słabujacego ˛ przej´sciowo prezydenta. Pierwszym obiektem, który dostrzegłem na ladowisku ˛ po przyziemieniu, był Bolivar. Nieco posiniaczony i obanda˙zowany tu i ówdzie, ale poza tym w porzadku. ˛ ´ — To slady po nocnej przepychance — u´smiechnał ˛ si˛e do mnie. — Ty wygla˛ dasz jeszcze gorzej. — I tak te˙z b˛ed˛e si˛e czuł za chwil˛e, je´sli natychmiast nie znajd˛e si˛e w łó˙zku. I prosz˛e o solidna˛ porcj˛e czego´s przeciwbólowego. — Zaraz dostaniesz, mam akurat spory zapas — powiedział i dał mi zastrzyk. — Mama wszystko mi opowiedziała. . . Nie wiem, jak ci dzi˛ekowa´c. . . — To nie dzi˛ekuj. Na moim miejscu zrobiłby´s to samo. Zaprowad´z mnie teraz do wygodnego fotela, przyrzad´ ˛ z jakiego´s leciutkiego drinka, to opowiem ci, jak było w jaskini lwa. . . *
*
*
— Nie obejmuj mnie! — zda˙ ˛zyłem wrzasna´ ˛c widzac ˛ nadbiegajac ˛ a˛ u rozpostartymi ramionami Angelin˛e. — Mam chyba złamane trzy z˙ ebra i wol˛e, aby najpierw zajał ˛ si˛e tym automed. A to dopiero za chwil˛e. Markiz był nast˛epny w kolejce, ale James zdołał powstrzyma´c go przed r˛ekoczynami. — Proponuj˛e przenie´sc´ imprez˛e do s´rodka — zasugerowałem stanowczo. Zanim pójd˛e le˙ze´c, mog˛e jeszcze chwil˛e posiedzie´c. — Szampana! — polecił de Torres. — I to najlepszego! O dzisiejszym dniu b˛eda˛ kiedy´s w szkołach wykłada´c. . . 119
Perspektywa była miła, chocia˙z zapewne nie dla przyszłych pokole´n. Zastanowiłem si˛e przy okazji, na jak długo starczy wła´sciwie markizowi szampana, ale musiał mie´c najwyra´zniej pojemne piwnice. Fotele były wygodne, kielichy pełne, a szampan zaiste doskonały, tote˙z historia mojego pobytu w presidio była zapewne nieco bardziej atrakcyjna, ni˙z sam pobyt. Zreszta,˛ takie rzeczy odbiera si˛e subiektywnie. . . — . . . a potem po prostu wyszedłem, wsiadłem do czekajacego ˛ samochodu i spotkali´smy si˛e z Jamesem na lotnisku. To wszystko. ˙ — To si˛e nazywa odwaga! — pochwalił mnie de Torres. — Zeby samemu wej´sc´ do siedziby morderców. . . — Zrobiłby´s to samo dla swojego syna, prawda? — przerwałem mu. — Oczywi´scie, ale to nie o mnie mowa, tylko o tobie. No i jeszcze ta trucizna na paznokciach. To˙z to szalenie niebezpieczne! Spojrzał na nas jak na stukni˛etych, wszyscy bowiem parskn˛eli´smy s´miechem. Pierwsza opanowała si˛e Angelina. — Przepraszam, zapomnieli´smy ci o tym powiedzie´c. Nie z ciebie si˛e s´miejemy, ale z Zapilote. Tylko głupiec chodziłby po mie´scie majac ˛ takie s´wi´nstwo za paznokciami. Poza tym nie ma, nie było i nie b˛edzie z˙ adnej zarazy. Jim zaaplikował prezydentowi mieszanin˛e ró˙znych prochów, z których jeden powodował goraczk˛ ˛ e, inny dr˛etwienie ko´nczyn. Przestały działa´c po blisko czterech godzinach, czyli akurat po zastrzyku, który składał si˛e ze zwykłego roztworu soli fizjologicznych. Rozumiesz teraz? To był blef! Nie do´sc´ , z˙ e mój ma˙ ˛z jest bohaterem, ale jeszcze i wspaniałym aktorem! Opu´sciłem skromnie głow˛e. Ale, niestety, Angelina miała racj˛e. To był zreszta˛ długi i m˛eczacy ˛ dzie´n, tote˙z niejakie podbudowanie mojego ego było jak najbardziej na miejscu.
Rozdział 25 W miar˛e jak ust˛epowało działanie blokad przeciwbólowych, wieczór stawał si˛e coraz mniej interesujacy. ˛ Badanie potwierdziło złamanie trzech z˙ eber. Zastrzyki z szpiku i stymulantów gwarantowały szybkie gojenie, ale dopiero solidna porcja rumu poło˙zyła mnie spa´c. *
*
*
Obudziłem si˛e pó´zno, a Angelina pojawiła si˛e dopiero wtedy, gdy bytem przy trzecim kubku kawy. — Jak si˛e dzi´s czujemy? — spytała rado´snie. — Nie wiem, jak wy, ale ja mam wra˙zenie, z˙ e ko´n mnie skopał. — Biedactwo. — Pocałowała mnie w czoło. — Chłopcy przygotowali niespodziank˛e, która powinna poprawi´c ci humor. W tym˙ze momencie drzwi stan˛eły otworem i James wtaszczył do s´rodka telewizor. Zaraz za nim pojawił si˛e Bolivar ze stolikiem. — Nie lubi˛e tej skrzynki — wykrzywiłem si˛e z obrzydzeniem. — A szczególnie durnowatych programów przed´sniadaniowych, w sam raz dla półidiotów i całych kretynów. — No, no, tylko si˛e nie denerwuj — uspokoiła mnie Angelina. — Po pierwsze, mamy ju˙z wczesne popołudnie, tutaj to pora obiadowa. A podczas obiadu zwykło si˛e na tej planecie oglada´ ˛ c obszerne wydanie wiadomo´sci. — Nie jadłem jeszcze obiadu i nie mam co trawi´c. Nie cierpi˛e wiadomo´sci telewizyjnych! — Słysz˛e słu˙zb˛e nadje˙zd˙zajac ˛ a˛ ju˙z z dziewi˛eciodaniowym s´niadaniem — oznajmił Bolivar, dajac ˛ jednocze´snie wolny wjazd obficie zastawionym stolikom na kółkach. — A to nie b˛eda˛ normalne wiadomo´sci. Oliveira po swojemu spartolił robot˛e i po wybuchu pułapki nie szukał ju˙z dalej. Przeka´zniki sa˛ na miejscu i wszystko gra. Zało˙ze˛ si˛e, z˙ e ten serwis ci si˛e spodoba. — To zmienia posta´c rzeczy — ucieszyłem si˛e, biorac ˛ si˛e do jedzenia. — I cofam wszystko, co powiedziałem o wiadomo´sciach. Bywaja˛ wr˛ecz porywajace. ˛ Angelino, kochanie, usiad´ ˛ z obok mnie. 121
Program, który przewidziano przed wiadomo´sciami, był tak durnowaty, z˙ e o mało co par˛e da´n nie wyladowało ˛ na ekranie. Była to jaka´s s´piewogra reklamujaca ˛ zalety tutejszej religii, pełna przy tym hipokryzji, nudna i nie˙zyciowa. Potem pojawiły si˛e jeszcze głupsze i bardziej obrzydliwe zarazem reklamówki jakich´s proszków, past, kosmetyków i wszelakiego innego s´miecia. Nawet najgorsze reklamy kiedy´s si˛e jednak ko´ncza˛ i ostatecznie fanfary oznajmiły poczatek ˛ dziennika. Na ekranie zakwitła niebrzydka nawet spikerka i zacz˛eło si˛e. — Dobry wieczór panie i panowie, zaczynamy codzienny serwis wiadomo´sci popołudniowych. Ze stolicy donosza: ˛ pan prezydent czuje si˛e dzi´s znacznie lepiej i wraca do sił po wczorajszym zatruciu pokarmowym. Kochany panie prezydencie, wszyscy tu obecni z˙ ycza˛ panu jak najszybszego powrotu do zdrowia. . . — W tym momencie James przycisnał ˛ co´s w nadajniku i ekran poszarzał od zakłóce´n. Po chwili pokazałem si˛e na nim ja (z broda) ˛ oraz markiz, a kobiecy głos (inny od poprzedniego) kontynuował: — Nie ma co dłu˙zej rozwodzi´c si˛e nad urojonymi czy rzeczywistymi chorobami wiekowego starca, który dawno ju˙z powinien ustapi´ ˛ c miejsca lepszym od siebie. Przedstawiamy pa´nstwu młodzie´nca, który powinien zosta´c nowym prezydentem. Oto Sir Hector Harapo wraz z przyszłym wiceprezydentem, markizem de la Rosa. Obaj ci d˙zentelmeni odbyli wła´snie pierwsze spotkanie wyborcze w Puerto Azul. Zako´nczyło si˛e ono całkowitym sukcesem, i to pomimo prób ze strony skorumpowanej policji pragnacej ˛ zakłóci´c jego przebieg. Pierwszym z całego szeregu tych usiłowa´n było. . . Głos Angeliny komentował film nakr˛econy podczas zamachu, a ja promieniałem zadowoleniem. Oczywi´scie cała audycja stawiała naszych adwersarzy w jak najgorszym s´wietle, my za´s wychodzili´smy na postacie zgoła anielskie. Nawet jednak najgorsza amatorszczyzna w naszym wykonaniu miała gwarantowane sto procent ogladal˛ no´sci. Była to pierwsza od niepami˛etnych czasów jawna krytyka dyktatora i armii. Gdy transmisja si˛e sko´nczyła, zaczałem ˛ bi´c brawo. — Doskonała robota — pochwaliłem. — Tylko szkoda, z˙ e nie widzieli´smy g˛eby Zapilote, gdy obiad stawał mu ko´scia˛ w gardle. W ten sposób mamy ju˙z za soba˛ okres wst˛epny, a przed nami jeszcze trzy miesiace ˛ do wyborów. Musimy odpowiednio je wykorzysta´c. — Nie dajac ˛ si˛e przy tym zabi´c — uzupełniła Angelina. — W rzeczy samej. Aby dotrze´c do wyborców, musimy zapewni´c sobie stały dost˛ep do mediów. Tym razem Centrum zostanie zapewne przeszukane naprawd˛e dokładnie i nasza˛ instalacj˛e szlag trafi. Kolejne podłaczenie ˛ jest mało mo˙zliwe, chyba z˙ e przy wsparciu wojsk pancernych i ci˛ez˙ kiej artylerii. Absurd. Sa˛ inne propozycje?
122
— Przecie˙z to oczywiste — u´smiechn˛eła si˛e Angelina — trzeba zało˙zy´c przerywacz w miejscu, które jest naprawd˛e trudno osiagalne. ˛ — A jakie to miejsce? Mo˙ze to wczorajsze, ale słabo kojarz˛e. — Mama ma racj˛e! — ucieszył si˛e James (jego wczoraj nikt nie bił). — Trzeba zało˙zy´c maszynki na satelitach telekomunikacyjnych! Cholera! Sam powinienem na to wpa´sc´ . Przez chwil˛e ogarn˛eło mnie zniech˛ecenie. — Przegladami ˛ i konserwacja˛ zajmuje si˛e firma Radio- difundir SA. Jej siedziba mie´sci si˛e w porcie kosmicznym koło Puerto Azul. Naprawiaja˛ te˙z rzadowe ˛ satelity meteorologiczne. Sa˛ mała˛ firma; ˛ tak mała,˛ z˙ e posiadaja˛ zaledwie jeden zabytkowy prom przerobiony z holownika orbitalnego i dostosowany do pracy z satelitami. U´smiechn˛eli´smy si˛e naprawd˛e szeroko, ale zaraz przyszło mi do głowy pewne pytanie. — Chcesz powiedzie´c, z˙ e na tej planecie jest tylko jeden statek zdolny do lotów poza atmosfera? ˛ — Dokładnie tak. Ochrzcili go „Populacho”, i je´sli po fakcie wyłaczymy ˛ go na dłu˙zszy czas z u˙zytku, to minie ładnych kilka miesi˛ecy, nim zdołaja˛ go naprawi´c lub kupi´c i sprowadzi´c tu nast˛epny. — A zatem wiemy ju˙z, co robi´c. Potrzebny b˛edzie system przeka´zników do zamontowania na ka˙zdym satelicie. System musi reagowa´c na zakodowany sygnał i musi te˙z by´c samowystarczalny. W ten sposób b˛edziemy dociera´c do ka˙zdego odbiornika na tej planecie niezale˙znie od pory dnia i nocy. „Populacho” natomiast nie ma prawa wznie´sc´ si˛e ani na cal, przynajmniej a˙z do dnia wyborów. Dobrze my´sl˛e? — Owszem — odparła Angelina. — Mam jednak co´s do dodania. Walczymy o demokracj˛e, zatem dobrze byłoby zaczał ˛ post˛epowa´c zgodnie z jej zasadami. Na przyszło´sc´ nie powinni´smy wtraca´ ˛ c si˛e w ich wiadomo´sci. Nale˙zy nadawa´c albo przed, albo po nich, a wybór pozostawi´c widowni. Mo˙zliwo´sc´ wyboru to jedna z podstawowych zasad demokracji, prawda? — A czy to madrze? ˛ — spytałem pełen watpliwo´ ˛ sci. — Ci ludzie nie sa˛ przyzwyczajeni do wybierania. . . — Cokolwiek powiesz, drogi m˛ez˙ u, to wskazane. Wiem, z˙ e twoje osobiste przekonania oscyluja˛ gdzie´s pomi˛edzy faszyzmem i anarchia.˛ Z tych dwóch skrajno´sci wol˛e ju˙z anarchi˛e, ale gdyby da´c mi wybór, opowiem si˛e za demokracja.˛ Czy kto ma jeszcze inne zdanie? Nikt nie miał. — W takim razie, proponuj˛e wzia´ ˛c si˛e za szczegółowe planowanie tego przest˛epstwa majacego ˛ posłu˙zy´c wolno´sci wyboru i demokracji. — I kto jest teraz anarchizujacym ˛ faszysta˛ czy na odwrót? — spytałem zło´sliwie. 123
— Na pewno nie my. To, co powiedziałam, dyktowane jest czystym pragmatyzmem, a rezultaty powinny by´c zbawienne dla wszystkich. No, prawie wszystkich, ale mieszka´ncy planety ogólnie na tym nie straca.˛ — To powiedz to wła´scicielom „Populacho”. Najlepiej w chwili, gdy stana˛ na kraw˛edzi krateru wybitego przez ich prom. — Sa˛ ubezpieczeni. — Nie pozwalała zbi´c si˛e z tropu. — Sam zawsze twierdzisz, z˙ e na porzadnym ˛ przest˛epstwie nigdy nikt nie traci, je´sli nie liczy´c takich harpagonów, jak urzad ˛ skarbowy czy firmy ubezpieczeniowe. To prawda. Uwa˙załem tak od chwili wkroczenia na szlak Stalowego Szczura. — W takim razie zgadzamy si˛e, by obecni tu kryształowo czy´sci demokraci i zdeklarowani zwolennicy praworzadno´ ˛ sci zabrali si˛e za planowanie zniszczenia promu kosmicznego — zako´nczyła z u´smiechem Angelina.
Rozdział 26 — I co? — spytałem, wychylajac ˛ si˛e przez okno samochodu. — Zamykaja˛ luk transportowy — zameldował Bolivar, który siedział na dachu z lornetka.˛ — Wła´snie jeden z załogi odłacza ˛ kable zasilajace, ˛ przeszli na własne generatory. Obsługa naziemna odchodzi. . . — Doskonale. Zła´z i wsiadaj. Zaczynamy! Na pełnym gazie wypadli´smy z mrocznego hangaru na o´swietlona˛ płyt˛e lotniska. Angelina siedziała obok mnie, dzi˛eki czemu mogłem spokojnie ja˛ podziwia´c. — W stroju piel˛egniarki wygladasz ˛ tak seksownie, z˙ e brakuje ci tylko białego pejcza. — Naprawd˛e ci si˛e podobam? — spytała powa˙znie, ignorujac ˛ sadomasochistyczna˛ aluzj˛e. — Spódniczka nie jest za krótka? — Jest odpowiednio krótka — powiedziałem, poklepujac ˛ ja˛ pieszczotliwie po nodze odzianej w biała˛ po´nczoch˛e. — Załoga nie b˛edzie mogła oczu od ciebie oderwa´c. Jeste´s najbardziej odciagaj ˛ acym ˛ od pracy zjawiskiem na tej planecie. — Ty te˙z wygladasz ˛ niczego. W tym mundurze z medalami i podkr˛econym wasem. ˛ .. Podkr˛eciłem jeszcze bardziej wasa ˛ i zabrz˛eczałem orderami. — Tutaj szanuje si˛e takich. Im wi˛ecej autorytetu przypniesz sobie do piersi, tym wi˛ekszy budzisz respekt. Uwaga, jeste´smy. Rozpoczyna si˛e operacja „Medico”. Ambulans zahamował z piskiem przy schodni. Równym, spr˛ez˙ ystym krokiem, poprawiajac ˛ pikelhaub˛e, ruszyłem ku stopniom. Za mna˛ Angelina, a dalej obaj chłopcy w białych uniformach. D´zwigali tajemnicza,˛ biało pomalowana˛ skrzyni˛e. Stojacy ˛ przy s´luzie kosmonauta gapił si˛e na nas z otwarta˛ g˛eba.˛ Dopiero w ostatniej chwili przypomniał sobie, po co go tam ustawiono i zagrodził nam drog˛e. — Na pokład nie mo˙zna — wyjakał. ˛ — Za kilka minut start! Obejrzałem go uwa˙znie od stóp do głów w sposób rezerwowany zwykle dla karaczanów i stonóg. Gdy na jego obliczu pojawiły si˛e pierwsze oznaki paniki, wyciagn ˛ ałem ˛ z kieszeni zwój i rozwinałem ˛ mu go przed nosem. Dokument opa-
125
trzony był mnóstwem piecz˛eci, a tekst dla wi˛ekszego efektu, wydrukowany został w kolorach czarnym i czerwonym. — Widzisz? — spytałem ponuro. — To nakaz kwarantanny wydany przez Rad˛e Zdrowia. Teraz prowad´z do kapitana. Poprowadził. Dziwne, gdyby odmówił. Ledwie skr˛ecili´smy w pierwszy załom korytarza, James i Bolivar odstawili pudło i zaj˛eli si˛e zamykaniem s´luzy. *
*
*
W sterowni powitał nas nieco wygłupiony i solidnie poirytowany kapitan. — Co tu si˛e dzieje? Prosz˛e natychmiast opu´sci´c. . . — Pan jest kapitan Diego de Avila — przerwałem. Tu jest nakaz wydany przez Rad˛e Zdrowia. Zanim pan wystartuje, załoga musi zosta´c przebadana. — Co oni znowu wymy´slili? — j˛eknał. ˛ — Ja mam terminy! Musz˛e wystartowa´c najpó´zniej za pół godziny. . . — Wystartuje pan, mog˛e to obieca´c. Obu nam na tym zale˙zy. Staramy si˛e powstrzyma´c wybuch epidemii choroby przywleczonej z innej planety. Perrytonitis. . . — Nigdy o niej nie słyszałem. — No widzi pan, taka jest rzadka. Pierwszymi objawami sa˛ goraczka, ˛ s´linotok i szczekanie jak pies. Mamy podstawy przypuszcza´c, z˙ e przynajmniej jeden z członków pa´nskiej załogi jest ju˙z zara˙zony. — Który? — Ten — wskazałem na faceta, który nas przyprowadził. — Siostro, prosz˛e sprawdzi´c jego gardło! Jegomo´sc´ pisnał ˛ i próbował zwia´c, ale James i Bolivar byli na miejscu i złapali go wprawnie pod ramiona. Angelina zatkała mu nos i drewniana˛ ły˙zeczka˛ przydusiła j˛ezyk w raptownie otwartych ustach. — Ma silnie zaczerwienione gardło — stwierdziła po chwili. — Nie jestem chory! — zaprotestował pryskajac ˛ w koło s´lina.˛ — Nic mi nie. . . — i szczeknał ˛ dwukrotnie. — A nie mówiłem? — mruknałem. ˛ — Zaraz zacznie si˛e łasi´c i słu˙zy´c. Łapa´c go, trzeba mu da´c zastrzyk! Chocia˙z warczał i wył, bli´zniacy zdołali go unieruchomi´c. Dostał zastrzyk, po którym zasnał. ˛ Zabieg ten neutralizował równocze´snie działanie narkotyku, którym nasaczone ˛ było drewienko Angeliny. — Dopadli´smy go na czas — stwierdziłem, chowajac ˛ strzykawk˛e. — A teraz, kapitanie, prosz˛e zwoła´c reszt˛e załogi. Jak si˛e pan pospieszysz, to wystartujecie na czas. 126
Pospieszył si˛e. My te˙z. Po kwadransie wi˛ekszo´sc´ załogi le˙zała nieprzytomna. Zupełnym przypadkiem epidemia omin˛eła szkieletowa˛ obsług˛e maszynowni i dy˙zurna˛ wacht˛e. Spojrzałem z aprobata˛ na nasz niewielki oddział, wyjałem ˛ z kieszeni argument strzelecki i skierowałem go na kapitana. — To jest porwanie — wyja´sniłem mu. — Niech z˙ yje rewolucja! — Oszalałe´s pan? Co pan wyprawiasz? — Szalony nie jestem, ale bywam okrutny. Reprezentujemy Parti˛e Rewolucyjna˛ Czarnego Piatku, ˛ Frakcja Popołudnie. Zabijamy ch˛etnie jednych, by uwolni´c innych. Niczego si˛e nie boimy. Albo zgodzicie si˛e pokierowa´c tym statkiem, albo zaczniemy was przekonywa´c. Po kolei. — Wariat! Prawdziwy wariat! — j˛eknał. ˛ — Dzwoni˛e po policj˛e. . . Do słuchawki nie dotarł. Złapałem go za ramiona i obróciłem twarza˛ do le˙za˛ cych postaci. — Zabi´c pierwszego! — poleciłem. — Egalite at Liberie! — wrzasnał ˛ Bolivar, wyciagaj ˛ ac ˛ z zanadrza rze´znicki nó˙z imponujacej ˛ długo´sci. Dopadł najbli˙zej le˙zacego, ˛ przykl˛eknał ˛ mu na piersiach i jednym wprawnym ruchem poder˙znał ˛ mu gardło. Rozległ si˛e zduszony charkot, a na s´cian˛e trysn˛eły dwie fontanny krwi. Piekielnie realistyczne. — Wyrzu´c trupa — rozkazałem jeszcze i spojrzałem na kapitana. Nawet na mnie ta krew wytaczana ze zbiorniczka o cielistej barwie, który Bolivar przykleił do szyi delikwenta przed egzekucja,˛ zrobiła wra˙zenie. Na kapitanie tym bardziej. *
*
*
Wi˛ecej kłopotów ju˙z nie było. Kapitan i jego załoga współpracowali z nami, je´sli nie z ochota,˛ to co najmniej sprawnie. Nie wzbudzajac ˛ z˙ adnych podejrze´n na dole wystartowali´smy w przewidzianym terminie. Gdy zbli˙zyli´smy si˛e do pierwszego satelity, chłopcy wyciagn˛ ˛ eli z białej skrzyni pierwszy z przerywaczy przeka´zników, a ja odszukałam na planach miejsce, gdzie najlepiej to cude´nko przymocowa´c. Kable miały ró˙znokolorowe koszulki i nie przewidywali´smy problemów. — No to do kombinezonów — oznajmiłem. — Lepiej nich to zrobi który´s z chłopców — zaproponowała Angelina. — Twoje z˙ ebra nie doszły jeszcze całkowicie do siebie. — Sa˛ wystarczajaco ˛ zaleczone. Nie martw si˛e, zbrzydnie nam to zaj˛ecie, nim oblecimy wszystkie satelity. Pierwszego na wszelki wypadek wolałbym załatwi´c sam. — Rozumiem, zale˙zy ci na sławie, a poza tym masz ochot˛e na mały spacer w przestrzeni. 127
— Otó˙z to. Bez odrobiny zabawy z˙ ycie byłoby takie nudne. *
*
*
Zabawnie to było tylko za pierwszym razem. Bł˛ekitny glob Paraiso-Aqui przesuwał si˛e pode mna˛ niczym wyra´zny globus. Popodziwiałem go przez chwil˛e, potem skierowałem si˛e ku satelicie o szeroko rozpostartych skrzydłach baterii słonecznych. Odnalezienie wła´sciwego miejsca i odsłoni˛ecie wła´sciwej klapki zaj˛eło ledwie chwil˛e. Wpasowałem cylinder, a kilka ruchów lutownica˛ zespoliło go z obwodami satelity. — Gotów do próby — zameldowałem przez radio. — Próba — odpowiedziały słuchawki i nic si˛e nie stało, jako z˙ e trudno jest zobaczy´c prad ˛ płynacy ˛ w instalacjach elektronicznych. — Działa. Przerywa co trzeba i co trzeba dodaje. Wróciłem na pokład. Monta˙z przerywaczy nie był sprawa˛ ani trudna,˛ ani czasochłonna,˛ zmienianie orbit natomiast trwało całe wieki. W efekcie sp˛edzili´smy w górze a˙z cztery dni, pod koniec których wszyscy byli zm˛eczeni i nieco podenerwowani. — Masz worki pod oczami — zauwa˙zyła Angelina podajac ˛ mi butelk˛e rumu. — Co zreszta˛ pi˛eknie harmonizuje z przekrwionymi oczami. — Prawie ju˙z sko´nczyli´smy, odpoczniemy po powrocie. — Dopiero co jedli´smy i łyczek rumu nie powinien zostawi´c trwalszych s´ladów. Czułem si˛e wyczerpany, gdy˙z dodatkowo musieli´smy jeszcze przez cały czas pilnowa´c załogi. Bli´zniaki wygladały ˛ podobnie jak ja, i jedynie Angelina wydawała si˛e nie zm˛eczona. — Ciekawe, jak tam kampania wyborcza? — zainteresowała si˛e niespodziewanie. — Na razie nijak, poza tym, z˙ e markiz trzyma fort i codziennie ogłasza komunikaty prasowe, o czym chyba zreszta˛ nikt nie wie. Jak wrócimy i podłaczymy ˛ si˛e do satelitów, to wszystko szybko si˛e zmieni. — Denerwuje mnie tak długi brak kontaktu z rzeczywisto´scia.˛ — Nalała sobie odrobin˛e. — To jedyna szansa. Gdyby siły zła dowiedziały si˛e, co tu robimy, Zapilote spróbowałby zestrzeli´c wahadłowiec. Na razie, jak długo zgłaszamy si˛e podczas rutynowych seansów łaczno´ ˛ sci, nikt niczego nie podejrzewa. Czym tu si˛e martwi´c? Do wyborów został jeszcze miesiac, ˛ a to spokojnie wystarczy, by uzyska´c dziewi˛ec´ dziesiat ˛ dziewi˛ec´ procent głosów. — Tak, tak. To chyba ze zm˛eczenia zaczynam tak gdera´c. Gdy odpoczn˛e, to wszystko wróci do normy. — Spojrzała na mnie podejrzliwie. — Tylko si˛e nie s´miej, bo ci łapy połami˛e! Mam przeczucie, z˙ e dzieje si˛e co´s złego. 128
Przyjrzała mi si˛e jeszcze uwa˙zniej, czy przypadkiem nie zdradzam skłonno´sci do chichotania czy czegokolwiek w tym rodzaju, ale bytem jak skała. Potrzasn ˛ a˛ łem głowa˛ i uniosłem szklank˛e rumu. — Ty te˙z si˛e nie s´miej — powiedziałem — ale i ja odczuwam niewytłumaczalny niepokój. Mo˙ze to przez brak kontaktu. Chocia˙z z drugiej strony nie wyobra˙zam sobie, co mogłoby pój´sc´ nie tak. — Dowiemy si˛e za kilka godzin — odparła. — A teraz zamie´n Jamesa na mostku, niech przyjdzie tu co´s zje´sc´ . Zanim zda˙ ˛zyłem wyj´sc´ , w drzwiach pojawił si˛e Bolivar. Jeszcze w skafandrze, z hełmem pod pacha.˛ — Zrobione! — oznajmił. — Ostatni zało˙zony ju˙z i sprawdzony. Szykuj brod˛e, tato, bo niedługo wystapisz ˛ przed cała˛ planeta.˛ — Miło mi słysze´c. Wracamy! *
*
*
Kapitan, który wcia˙ ˛z miał nas za band˛e z˙ adnych krwi morderców, nie ukrywał ulgi, gdy kazałem mu wej´sc´ na orbit˛e powrotna.˛ Chocia˙z pocz˛estowany gazem usypiajacym ˛ wygladał, ˛ jakby z˙ egnał si˛e z z˙ yciem. Ale nie, poło˙zyłem go tylko spa´c na czas ladowania. ˛ Wysłałem zakodowana˛ wiadomo´sc´ i teraz ju˙z do mnie tylko nale˙zało przeprowadzenie bardzo trudnego zapewne ladowania. ˛ — Trudne ladowania ˛ to dla mnie mi˛eta — mruknałem, ˛ wprowadzajac ˛ nowe koordynaty do komputera. Przelecieli´smy Uni˛e terminatora. Planet˛e okrywała cienka powłoka chmur. Byli´smy coraz ni˙zej, ale nigdzie nie wida´c było portu kosmicznego. — Mam nadziej˛e, z˙ e wykopali tymczasem stosowna˛ dziur˛e — powiedziała Angelina wygladaj ˛ ac ˛ z zainteresowaniem przez iluminator. — Z pewno´scia.˛ Na de Torresie mo˙zna polega´c. Miałem racj˛e. Na samym s´rodku łaki ˛ w pobli˙zu zamku widniała mroczna dziura w ziemi, do której prowadził nas sygnał radiolatarni. Wyłaczyłem ˛ go na dwie´scie jardów przed celem, t˛e cz˛es´c´ ladowania ˛ wolałem przeprowadzi´c osobi´scie. Pohukujac ˛ silnikami wahadłowca przygladałem ˛ si˛e ekranowi radaru i wysoko´sciomierzowi, a˙z statek wpasował si˛e w wykop. Dotkn˛eli´smy mi˛ekko gruntu i wyłaczyłem ˛ moc. — Gotowe — oznajmiłem. — Gdy ustawia˛ s´ciany stodoły, to prom zniknie z ludzkich oczu, jakby nigdy nie istniał. Przynajmniej do wyborów. Załoga za´s straci wolno´sc´ , ale przyda im si˛e taki luksusowy urlop. Przeszli´smy do s´luzy, która wpu´sciła słoneczny blask. D´zwig dostawiał ju˙z trap, przy którym czekał markiz. Przypominajacy ˛ chmur˛e gradowa.˛ — Tragedia — o´swiadczył. — Straszna sprawa. Koniec z nami. Wymienili´smy z Angelina˛ porozumiewawcze spojrzenia. Przeczucie? 129
— Co si˛e stało? — spytałem. — Nie miałem z wami kontaktu. Cała robota na nic. — A mógłby´s jeszcze powiedzie´c czemu? — wydusiłem z siebie uprzejmym tonem przez zaci´sni˛ete z˛eby. — Wybory. Zapilote wprowadził stan wyjatkowy ˛ i przyspieszył wybory. To ju˙z jutro rano. Nie zda˙ ˛zymy niczego zrobi´c. Znów go wybiora.˛
Rozdział 27 Kiedy wstrzymuje si˛e oddech, czas dziwnie si˛e dłu˙zy. Ale gdy usiłuje si˛e wygra´c wybory, wówczas gna jak ten zajac. ˛ A nam został ledwie jeden dzie´n. Trudno jest przyzna´c si˛e do pora˙zki komu´s, kto nigdy jej nie do´swiadczył. Zaraz, jakiej pora˙zki? — To si˛e nie uda! — o´swiadczyłem. — Tym razem ten polityczny bankrut si˛e przeliczył. Obecni przyj˛eli deklaracj˛e z niejakim zdziwieniem. Tylko Bolivar zdobył si˛e na nie´smiałe, ale nader istotne pytanie: — Ale jak zamierzasz go powstrzyma´c? Jak? Nie miałem poj˛ecia. — Jutro si˛e dowiecie. Lepsi od niego usiłowali ju˙z mnie wy´slizga´c, i jak dotad, ˛ nikomu si˛e nie udało. Odwróciłem si˛e i odszedłem, zanim zda˙ ˛zyli zasypa´c mnie kłopotliwymi pytaniami. Co zrobi´c? To pytanie kra˙ ˛zyło po moich płatach czołowych, zagladało ˛ do płatu potylicznego, raz nawet zbładziło ˛ do mó˙zd˙zku. Ale odpowiedzi z tego nie było. Wróciłem do apartamentu, wziałem ˛ kapiel, ˛ ogoliłem si˛e, umyłem z˛eby, zjadłem uczciwe s´niadanie popite wiaderkiem kawy, w ko´ncu si˛egnałem ˛ po omszała˛ butelk˛e rumu. Wcia˙ ˛z miałem przed oczami problem, co zrobi´c z tym pasztetem? I wcia˙ ˛z nic nie przychodziło mi do głowy. — Có˙z — mruknałem ˛ sam do siebie, siadajac ˛ na balkonie i podziwiajac ˛ widok. — Przegrałem wybory. Doj´scie do tego budujacego ˛ wniosku przyniosło mi ulg˛e i jakby pozbawiło umysł blokady. Ostatecznie przegranie bitwy nie oznacza przegranej wojny, nalez˙ y si˛e tylko zebra´c, przegrupowa´c i wróci´c z lepszym planem kolejnego starcia. Pierwsza˛ potyczk˛e musiałem spisa´c na straty, niemo˙zliwe bowiem było w cia˛ gu jednego dnia zmieni´c program komputera zliczajacego. ˛ Tak naprawd˛e, tylko to było istotne. Niewa˙zne, ile naprawd˛e padnie głosów na Harapo, wyniki i tak zostana˛ sfałszowane zgodnie z z˙ yczeniem Zapilote. Ledwie to sobie u´swiadomiłem, projekt pomysłu wysunał ˛ si˛e nie´smiało z mroków umysłu, nie chciał jako´s jednak da´c si˛e skusi´c, by przele´zc´ do s´wiadomo´sci. Przespacerowałem si˛e tam i z powrotem, potarłem czoło, popiłem rumu i wy131
konałem cały szereg dalszych czynno´sci majacych ˛ pomaga´c w my´sleniu. Która´s z metod musiała by´c skuteczna, bo nagle mnie ol´sniło. Wyciałem ˛ hołubca i złapałem za wideofon. Trwało chwil˛e, nim na ekranie pojawił si˛e podskakujacy ˛ rytmicznie na tle nieba de Torres. — Co si˛e stało? — spytał poprzez rytmiczny tupot. Wówczas dopiero dotarło do mnie, z˙ e wideofon umieszczony ma na ł˛eku siodła. — Małe pytanko. Ta planeta ma w teorii ustrój demokratyczny? — W teorii. Mamy obiecujac ˛ a˛ wszystko konstytucj˛e i inne takie. Mottem tej planety powinno by´c: „Wszystkie chwyty dozwolone”. Ka˙zdego mo˙zna przekupi´c, wszystko nielegalne mo˙zna zalegalizowa´c. Ale na papierze faktycznie jestes´my demokracja.˛ . . — Wła´snie ten papier mnie teraz interesuje. Gdzie mo˙zna znale´zc´ t˛e konstytucje? — W bibliotece naturalnie. Jest w banku pami˛eci i w ksi˛edze, która tkwi na stela˙zu pomi˛edzy oknami. A po co ona? — Wkrótce si˛e dowiesz. Dzi˛eki. *
*
*
Ostro˙znie pomknałem ˛ do biblioteki. Ostro˙znie, bo na pobliskim tarasie piła akurat kaw˛e reszta mojej rodziny, a było jeszcze zdecydowanie za wcze´snie na tłumaczenie czegokolwiek. Konstytucja była tam, gdzie mnie markiz skierował. Otworzyłem opasły tom i j˛eknałem. ˛ Składała si˛e z ponad trzech tysi˛ecy stron drobnego druku. Pozostało uciec si˛e do pomocy techniki. Siadłem do komputera i załadowałem mu konstytucj˛e do pami˛eci operacyjnej. Potem napisałem prosty program poszukujacy, ˛ zrobiłem sobie drinka i poczekałem, a˙z maszynka oddzieli ziarno od plew. Nie było to łatwe i nie nastapiło ˛ szybko. Konstytucja, nie do´sc´ z˙ e napisana jak typowy akt prawny, wyjatkowo ˛ pokr˛etnym j˛ezykiem, to okazała si˛e jeszcze zlepkiem kilku innych dokumentów, których fragmenty posłu˙zyły prezydentowi za s´ciagi. ˛ Roiło si˛e tam od powtórze´n i nonsensów, co było zjawiskiem dobrym i złym jednocze´snie. Złym, bo komputer dostawał czkawki, dobrym za´s, jako z˙ e sprzyjało mojemu planowi. Gdzie´s tu musiał by´c jaki´s przydatny dla mnie haczyk. Zapadł wieczór, zanim trafiłem na potrzebny mi drobiazg. Druga˛ poprawk˛e do przypisu odnoszacego ˛ si˛e do podpunktu. Przeczytałem ja˛ i poczułem miłe ciepło. Przeczytałem powtórnie, tym razem smakujac ˛ ka˙zdy wyraz. — Eureka! — wrzasnałem, ˛ nie mogac ˛ dłu˙zej opanowa´c rado´sci. — Eureka! — powtórzyłem i właczyłem ˛ wokoder komputera, by pokrzyczał „Eureka!” razem ze 132
mna.˛ W ró˙znych tonacjach i na ró˙zne melodie. Po chwili w bibliotece rozległ si˛e cały chór „Eurek!” zwabiajac ˛ Angelin˛e, która spojrzała na mnie krytycznie od drzwi. — Tak sobie my´slałam, z˙ e masz co´s wspólnego z tym domem wariatów. Niech zgadn˛e. Rozwiazałe´ ˛ s nasze przej´sciowe trudno´sci? — To był wielki problem, kochanie! — powiedziałem, biorac ˛ ja˛ za r˛ece i ruszajac ˛ w tany po pokoju. — Wielki problem, który a˙z do tej chwili wydawał si˛e nierozwiazywalny. ˛ Ale nie mów jeszcze nic nikomu, mam słabo´sc´ do efektownych finałów. Rzecz jest tak prosta, z˙ e gdyby tylko przeciwnik si˛e dowiedział, z łatwo´scia˛ pokrzy˙zowałby nam plany. Ale nie dowie si˛e, lepiej b˛edzie zatem milcze´c. Dzisiejszy program b˛edzie tak pomy´slany, z˙ e Zapilote jeszcze sam doło˙zy r˛eki do własnej kl˛eski. Chod´zmy do studia! W gł˛ebi serca nie jestem sadysta,˛ nie lubi˛e zatem przerywa´c ludziom oglada˛ nia telewizji. Musiałem jednak gdzie´s wpakowa´c moja˛ audycj˛e, wybrałem wi˛ec program, który z nie znanych mi powodów powtarzano tu do znudzenia: odraz˙ ajacy, ˛ tasiemcowy serial opisujacy ˛ dzieje rodziny składajacej ˛ si˛e ze zboczonych sadystów, którzy prowadzili przytułek dla umysłowo chorych, gdzie mo˙zna było zostawi´c trzepni˛etych krewnych wyje˙zd˙zajac ˛ na wakacje. Nazywało to si˛e Czy˙z miło´sc´ nie jest pot˛ega˛ i było ogladane ˛ podobno przez sto osiem procent dorosłej widowni. Niektórzy musieli widocznie wgapia´c si˛e w te krety´nstwa dwukrotnie. Nagranie było gotowe na czas. Chłopcy sprawdzili instalacje satelitarne. Zamierzali´smy wysła´c sygnał z talerzowej anteny na dachu pałacu, najpierw do stacjonarnego satelity bezpo´srednio nad nami, skad ˛ miał pow˛edrowa´c do wszystkich innych, by ostatecznie trafi´c do odbiorników na dole. Dzi´s czekały telewidzów inne zupełnie atrakcje. — Jeszcze trzy minuty — powiedział James, ładujac ˛ kaset˛e do odtwarzacza. — Nie boisz si˛e, z˙ e stracisz publiczno´sc´ , tato? Moga˛ wyłaczy´ ˛ c telewizory, gdy zamiast filmu pojawia˛ si˛e wiadomo´sci. — Wykluczone. Wrosna˛ w krzesła. Patrz tylko i słuchaj. *
*
*
Jak cała planeta długa i szeroka, scenka z naszego salonu powtarzała si˛e we wszystkich domach. Głowa rodziny w fotelu przed odbiornikiem, matka robiaca ˛ z boku na drutach lub wypełniajaca ˛ formularze podatkowe. Dzieci u ich stóp, ´ słu˙zba za plecami. Swiat wstrzymał oddech w oczekiwaniu na poczatek ˛ serialu. Ju˙z. Gdy tylko akcja rozwin˛eła si˛e, czyli rozkwitła sadyzmem, ekran zamrugał i pojawiła si˛e na nim Angelina z mikrofonem. Była w normalnym wdzianku tutejszych spikerek, w tle za´s miała udana˛ podróbk˛e ichniego studia. 133
— Mam dla pa´nstwa straszne wiadomo´sci — powiedziała przera˙zonym głosem. — Doszło do zabójstwa. Niestety, nie chodzi o tego odra˙zajacego ˛ draba Zapilote, na co wi˛ekszo´sc´ z was zapewne przez chwil˛e liczyła. Kandydat na prezydenta, Sir Hector Harapo, powie wam zaraz, co si˛e stało. Po tej wiadomo´sci wznowimy nadawanie normalnego programu. Sir Harapo. . . — Pojawiła si˛e moja brodata twarz i pi˛es´c´ uniesiona i gotowa do uderzenia w stół. — Czy wiecie, z˙ e miał miejsce zamach? — zaczałem. ˛ — Zamach na wasze prawo dokonywania wolnego wyboru, prawo samodzielnego zdecydowania, który z kandydatów na urzad ˛ prezydenta bardziej nadaje si˛e do sprawowania tej zaszczytnej funkcji. Teraz odebrano wam to prawo. I kto to zrobił? Ta glizda Zapilote! Dotad ˛ unikatem obrzucania błotem przeciwnika, uwa˙zajac, ˛ z˙ e nie powinno czyni´c si˛e tego publicznie, ale to był bład! ˛ Powiem wam, co ten zapchlony szczur dotad ˛ uczynił. Najpierw usiłował uniemo˙zliwi´c mi kandydowanie, zmieniajac ˛ po cichu termin rejestracji, ale przeciwdziałałem temu. Potem próbował mnie zabi´c w trakcie pierwszego spotkania przedwyborczego w Puerto Azul, ale i ta próba mu si˛e nie powiodła. Trudno zreszta˛ spodziewa´c si˛e czego´s bardziej finezyjnego ze strony osobnika o ilorazie inteligencji pierwotniaka typu pantofelek. Ostatecznie przyspieszył termin wyborów, bym nie miał okazji do dalszych spotka´n, by zatka´c mi usta, nim opowiem o wszystkich jego zbrodniach i oszustwach, nim naprawd˛e poznacie mnie! Ale to mu si˛e nie uda! Przerwałem dla nabrania oddechu, a z ta´smy rozbrzmiała gło´sna owacja. Ucichła, gdy podniosłem r˛ek˛e. — Jutro wy, czcigodni wyborcy, b˛edziecie mieli szans˛e! We´zcie udział w wyborach i głosujcie na Harapo i de Torresa, wówczas bowiem oddacie głosy za wolno´scia,˛ a Zapilote zapluje si˛e ze zło´sci niczym parszywa ropucha! On nie moz˙ e wygra´c tych wyborów! Razem ode´slemy go tam, gdzie jego miejsce, czyli na s´mietnik historii! Dzi˛ekuj˛e pa´nstwu! Program zako´nczyły d´zwi˛eki marsza i widok powiewajacych ˛ choragwi. ˛ — Ty chyba nie lubisz tego pana, tato — skomentował Bolivar. — Je´sli chciałe´s go wkurzy´c, to chyba ci si˛e udało — dodał James. — Jak dobrze pójdzie, to nie dostaniesz ani głosu. Bez słowa podszedłem do wiszacego ˛ na manekinie uniformu oficera-lekarza, odpiałem ˛ najzdobniejszy medal i przypasałem go Jamesowi do koszuli. — Nagroda za spostrzegawczo´sc´ — oznajmiłem. — Trafiłe´s w dziesiatk˛ ˛ e. — Serdeczne dzi˛eki, nie zdejm˛e go nawet w kapieli. ˛ Ale mo˙ze zechciałby´s powiedzie´c, jak zamierzasz zamieni´c druzgocac ˛ a˛ kl˛esk˛e w zwyci˛estwo? — Obawiam si˛e, z˙ e jeszcze przez jaki´s czas pozostanie to moja˛ słodka˛ tajemnica.˛ Moja˛ i twojej matki. Na razie nie wolno mi pisna´ ˛c ani słówka, bo nawet te mury moga˛ jednak mie´c uszy. Powiem wam jutro, ledwie wrócimy z głosowania. Je´sli kto´s sam domy´sli si˛e do tego czasu, o co chodzi, to zasłu˙zy na nast˛epny medal.
Rozdział 28 Dzie´n wyborów zaczał ˛ si˛e mocnym akcentem. Eksplozja, która wywaliła szyby w wielu oknach zamku, wyrwała mnie z gł˛ebokiego snu. Półprzytomny stanałem ˛ przy łó˙zku w pozycji obronnej i gotów do walki rozejrzałem si˛e w poszukiwaniu przeciwnika. — Nie jest ci przypadkiem troch˛e zimno? — spytała po chwili Angelina, ledwo wygladaj ˛ ac ˛ spod koca. — Jest. — Czym pr˛edzej dałem nura pod przykrycie. W tej˙ze chwili zadzwonił telefon. — To musiała by´c du˙za sztuka — oznajmił Bolivar, gdy podniosłem słuchawk˛e. — Ekran jest tak nastawiony, by przechwytywa´c wszystko trzy mile od zamku. Najpewniej wystrzelili ja˛ z samolotu, który te˙z dorwali´smy, ale był za daleko, aby´s dosłyszał eksplozj˛e. — Dzi˛eki za informacj˛e — mruknałem ˛ z niesmakiem, wstajac ˛ ponownie i si˛egajac ˛ po szlafrok. — Chyba nie oczekiwałe´s, z˙ e po wczorajszym to prezydent ka˙ze posła´c ci kwiaty? — zdziwiła si˛e Angelina. — Nie sadziłem, z˙ e wy´sle maszyn˛e z pilotem. Do´sc´ mam zabijania. — Spojrzałem za okno, gdzie wstawał s´wit równie szary, jak ja sam. — Nowy prezydent z tym sko´nczy, tak to widz˛e. Teraz zamów jakie´s s´niadanie. Czeka nas pracowity dzie´n. *
*
*
Dzie´n spełnił jej oczekiwania. Po s´niadaniu i przylepieniu brody wyszli´smy na łak˛ ˛ e za pałacem. Zamiast zwykle zasiedlajacych ˛ ja˛ krów i koni, wyrosło tam miasteczko namiotów. Sam markiz dogladał ˛ ich rozstawiania. — Dzie´n dobry — powitał nas rado´snie. — Namioty sa˛ gotowe, tak jak chciałe´s, cho´c nikt nie rozumie, po co nam festyn. Oblewamy przegrana? ˛ A mo˙ze sa˛ dzisz, z˙ e wygramy? — Wszystko w swoim czasie, kochany markizie. Wybacz, ale na razie nie puszcz˛e pary z ust. Powiedz tylko ludziom, z˙ e nie musza˛ montowa´c podłóg. 135
— Namioty maja˛ sta´c puste? — Otó˙z to. Pozostawiłem go stojacego ˛ z nieco głupim wyrazem twarzy. W miar˛e upływu dnia, coraz cz˛es´ciej spotykałem si˛e zreszta˛ z bardzo podobnymi minami. Chocia˙z wszyscy byli tu zbyt dobrze wychowani, by mi to powiedzie´c, po paru godzinach wi˛ekszo´sc´ zamkowej słu˙zby musiała nabra´c przekonania, z˙ e dostałem fioła. Zwariował Szczur, ot co! Póki co tłumiłem tylko chichot i robiłem swoje. *
*
*
Najwa˙zniejszy był oczywi´scie osobisty udział w głosowaniu. Lokal wyborczy dla okolicy mie´scił si˛e w niewielkim miasteczku Tortosa, ledwie par˛e mil od majatku ˛ markiza. Pojechali´smy tam w konwoju l´sniacych ˛ limuzyn obwieszonych flagami i transparentami o takiej porze, by przyby´c akurat na otwarcie lokalu. Na rynku pojawili´smy si˛e w chwili, gdy ratuszowy zegar wydzwaniał pełna˛ godzin˛e. Na miejscu zastali´smy ju˙z wcale długa˛ kolejk˛e oczekujacych. ˛ — Niezły poczatek ˛ — ocenił markiz. — Tylko nie wiadomo, dzi˛eki komu — powiedziałem, wskazujac ˛ na grup˛e zwolenników Zapilote kr˛ecac ˛ a˛ si˛e obok wej´scia. Wymachiwali flagami jego partii w kolorach zgniłej zieleni i bagnistego brazu. ˛ Ka˙zdemu, kto si˛e nawinał, ˛ przypinali znaczek tej˙ze partii, zwanej Radosny Myszołów. — Wchodzimy na scen˛e — oznajmiłem, dajac ˛ znak do wysiadania. Mój pies ła´ncuchowy, Rodriguez, dreptał mi, jak zwykle, po pi˛etach, obok kroczyli James ˙ i Bolivar. Zaden nie miał broni palnej, ale nie zmieniało to w niczym faktu, z˙ e byli piekielnie niebezpieczni. W pewnym oddaleniu szła Angelina z kamera˛ i mikrofonem. — To jest to — mruknałem. ˛ — Kamera, s´wiatła, zaczynamy. Równym krokiem przemierzyli´smy rynek stajac ˛ nos w nos z burmistrzem i szefem policji. Obaj byli lud´zmi Zapilote, aktualnie do´sc´ mocno zdenerwowanymi i wygłupionymi. — Widz˛e, z˙ e łamie si˛e tu prawo — przywitałem ich tonem oskar˙zyciela, stajac ˛ równocze´snie profilem do kamery. — Konstytucja zabrania agitacji wyborczej w odległo´sci mniejszej, ni˙z dwie´scie jardów od lokalu. Prosz˛e natychmiast odsuna´ ˛c tych ludzi! — Ja tu jestem burmistrzem i nikt mi nie b˛edzie rozkazywał! — pisnał ˛ urz˛edas. — Szefie, niech no pan si˛e tym zajmie! Policjant był na tyle głupi, z˙ e si˛egnał ˛ po bro´n. Rodriguez postapił ˛ dwa szybkie kroki, co´s gwizdn˛eło, łupn˛eło i klapn˛eło i okazało si˛e, z˙ e gliniarz le˙zy sobie na ziemi jak gdyby nigdy nic. Zwolennicy Zapilote zbili si˛e w ciasna˛ gromadk˛e, a my ruszyli´smy w ich kierunku. Nie wytrzymali nerwowo, i gdy zostało nam ze dwadzie´scia jardów, prysn˛eli niczym spłoszone kuropatwy. 136
— Panie burmistrzu, prosz˛e wreszcie otworzy´c lokal wyborczy. Min˛eła ju˙z dziewiata. ˛ Czas sko´nczy´c z ta˛ farsa˛ — poleciłem. Ledwie zniknał ˛ w ratuszu, czekajacy ˛ rado´snie zaj˛eli si˛e wyrzucaniem znaczków partii Zapilote. Moi ludzie starannie odmierzyli dwie´scie jardów od wej´scia i zacz˛eli rozdawa´c nasze znaczki przedstawiajace ˛ białego teriera trzymajacego ˛ w pysku upolowanego szczura. Zupełnym przypadkiem pysk szczura przypominał do złudzenia facjat˛e obecnego prezydenta, wida´c taka ju˙z jego uroda. Wszyscy chcieli mie´c taki znaczek, nawet ci stojacy ˛ ju˙z blisko wej´scia, zrobiło si˛e zatem małe zamieszanie. — A teraz — zwróciłem si˛e do wyborców — zaczynamy głosowanie. W´sród okrzyków „Harapo prezydentem”, zostali´smy z markizem przepuszczeni, by´smy mogli odda´c głosy jako pierwsi. Odszukałem moje nazwisko na spisie wyborców, podpisałem si˛e w wła´sciwym miejscu i czujac ˛ na sobie wzrok wszystkich obecnych, wszedłem do budki, w której mie´sciła si˛e elektroniczna urna. Zasunałem ˛ kotar˛e i si˛egnałem ˛ po d´zwigni˛e podpisana˛ HARAPO. Poniewa˙z było tylko dwóch kandydatów, były te˙z tylko dwie d´zwignie. Pociagn ˛ ałem, ˛ co´s zawarczało i zapalił si˛e napis GŁOS ZAREJESTROWANY. Zasłonka odsun˛eła si˛e automatycznie, wobec czego wyszedłem, ust˛epujac ˛ miejsca markizowi. — Jak to urzadzenie ˛ działa? — spytałem urz˛ednika piklujacego ˛ list wyborców. Spojrzał w bok udajac, ˛ z˙ e mnie nie dostrzega, ale nie dałem mu szansy. W ko´ncu musiał mnie zauwa˙zy´c. — To sama elektronika — powiedział wreszcie. — Pa´nski głos zostaje zapisany w banku pami˛eci tej maszyny. Gdy głosowanie si˛e sko´nczy, centralny komputer połaczy ˛ si˛e z ta˛ i ze wszystkimi innym takimi maszynami, odczyta ich zapisy i wprowadzi je do centralnego banku pami˛eci. Gdy zbierze ju˙z wszystkie głosy, obliczy je i poda ostateczne wyniki. — A skad ˛ wiadomo, z˙ e centralny komputer nie oszuka? Kto´s mógłby zaprogramowa´c go na wygrana˛ której´s ze stron. — To niemo˙zliwe! — powiedział z gł˛ebokim przekonaniem. — To byłoby bezprawie. Wygra ten, kto dostanie najwi˛ecej głosów. — Ten kto´s wła´snie stoi przed toba! ˛ — Wyszczerzyłem si˛e i potrzasn ˛ ałem ˛ jego dłonia.˛ — Mamy historyczny dzie´n. Ko´nczymy z geriatryczna˛ pijawka,˛ która od pokole´n wysysa krew z mieszka´nców tej planety. Zwyci˛estwo jest nasze! ˙ Zegnany przez wywołana˛ owa˛ metafora˛ z˙ ywiołowa˛ rado´scia˛ tłumu, wyszlis´my z markizem z budynku, zapakowali´smy si˛e do samochodów i wrócili´smy do zamku. — I tyle na razie. Do szóstej, kiedy zamkna˛ lokale, siedzimy jak myszy pod miotła.˛ Mam nadziej˛e, z˙ e szef kuchni przygotował co´s smakowitego. ˙ — Zadnej agitacji? — upewnił si˛e podejrzliwie Bolivar.
137
˙ — Zadnego zagrzewania wiernych wyborców? — dorzucił James. — Je´sli tu zostaniemy, wy´swiadczymy Zapilote przysług˛e. — Naprawd˛e? — spytałem, u´smiechajac ˛ si˛e tajemniczo. — Mam wra˙zenie, z˙ e na obiad jest ryba, a ryba dobra jest z białym winem. *
*
*
Posiłek był zaiste wspaniały i przyzna´c si˛e musz˛e nawet do drzemki, jako z˙ e zaliczyłem po drodze kilka lampek likieru. Polityka potraf! wym˛eczy´c człowieka. Sło´nce zwisało ju˙z nisko nad horyzontem, gdy otworzyłem wreszcie oczy. Na tle czerwonej tarczy rysowała si˛e pełna gracji sylwetka Angeliny. — Ale widok! — powiedziałem. — Która godzina? — Czas wstawa´c. Powiedziałam chłopcom wszystko. Uradowali si˛e niebotycznie i wyruszyli z konwojem, by zda˙ ˛zy´c na czas. Wła´snie dochodzi szósta. Zamykaja˛ lokale. — Wspaniale — stwierdziłem, przeciagaj ˛ ac ˛ si˛e błogo. — Chod´zmy posłucha´c oficjalnego komunikatu. Siły ciemno´sci nie marnowały czasu. Wła´snie podawano wst˛epne wyniki. Markiz słuchał ich tuptajac ˛ nerwowo po pokoju i wygra˙zajac ˛ ekranowi pi˛es´cia.˛ — Przewiduja˛ mia˙zd˙zace ˛ zwyci˛estwo. Ten kryminalista sterroryzował elektorat. Bali si˛e głosowa´c przeciwko niemu. — To o wiele bardziej prozaiczne, markizie. Cała ta elektronika to tylko mydlenie oczu. Kto niby kontroluje centralny komputer? Wynik b˛edzie taki, jakiego Zapilote sobie z˙ yczy. Dlatego nie tracili´smy czasu na dalsze wyjazdy w teren. — Wobec tego przegrali´smy! — Istnieje powa˙zna szansa, z˙ e wygrali´smy. Wszystko zale˙zy od tego, jak dalece w´sciekł si˛e wczoraj prezydent. O, sa˛ wiadomo´sci, na które czekamy! Na ekranie ukazał si˛e gogusiowaty wazeliniarz wymachujacy ˛ do kamery plikiem wydruków komputerowych. Ze wszystkich sił starał si˛e wyglada´ ˛ c na rozentuzjazmowanego. — To cudowne, absolutnie cudowne! Nasz drogi prezydent ponownie wygrał przy całkowitym poparciu społecze´nstwa. Pomimo wysiłków awanturniczych i wywrotowych elementów pragnacych ˛ zbruka´c perfidnymi metodami jego obraz w oczach ukochanego przeze´n społecze´nstwa. . . Ale, prosz˛e pa´nstwa, oto otrzymałem wła´snie ko´ncowe rezultaty, na które wszyscy czekali´smy! — Mów do mnie jeszcze — mruknałem ˛ raz i drugi. Zwierz˛e telewizyjne u´smiechn˛eło si˛e szeroko, spojrzało na kart˛e, potem w kamer˛e. — Wyniki pochodza˛ z miasta Tortosa w Regionie Centralnym, gdzie znajduje si˛e siedziba tego indywiduum, de Torresa, który nazywa siebie markizem de la
138
Rosa. Został zreszta˛ wniesiony przeciw niemu zarzut podszywania si˛e pod szlachetnie urodzonego, niemniej chwilowo kandydował on na wiceprezydenta u boku recydywisty znanego jako Hector Harapo, który w swojej głupocie uroił sobie, ˙ z˙ e haniebnymi czynami zdob˛edzie serca wyborców i zostanie prezydentem. Zyjemy jednak w demokratycznym pa´nstwie. Panie i panowie, oto kraj, gdzie z pucybuta sta´c si˛e mo˙zna milionerem! Ale ci dwaj nie sa˛ wcale uczciwymi pucybutami, wierzcie mi. Mog˛e tego łatwo dowie´sc´ , fakty bowiem nie kłamia! ˛ Znów zamachał papierzyskami. — No dalej, kretynie — warknałem, ˛ i chyba mnie usłyszał. — Ale nie przedłu˙zajmy tej pełnej napi˛ecia chwili. W Tortosie, gdzie głosowali ci wykoleje´ncy, w miejscu, gdzie wraz ze swymi łotrami grozili uczciwym wyborcom chcac ˛ zmusi´c ich do posłusze´nstwa, na terenie, który te łotry uwa˙zały za swój własny, rezultaty okazały si˛e inne od ich oczekiwa´n. Oto one. . . generał-prezydent Zapilote. . . pi˛ec´ tysi˛ecy trzysta dwana´scie głosów, podczas gdy na zdrajców, Harapo i de Torresa, padły. . . Zawiesił głos, a˙z w ko´ncu wrzasnał: ˛ — . . . dwa głosy! Głosowali sami na siebie. Nikt inny ich nie poparł! Oto prawdziwa lojalno´sc´ . Wyniki wcia˙ ˛z spływaja,˛ ale nie ulega najmniejszej watpliwo´ ˛ sci, z˙ e nasz kochany prezydent został wybrany ponownie przez aklamacj˛e. . . — Skurwiel! — krzyknał ˛ markiz, celnym kopem posyłajac ˛ telewizor do kata, ˛ gdzie aparat dotarł pod postacia˛ cz˛es´ci zamiennych. — Sami widzieli´smy, jak ludzie głosowali! To wszystko kłamstwa! — Oczywi´scie — odparłem. — Nie mogło by´c inaczej. Właczyłem ˛ mikronadajnik, który miałem na r˛ece. — Wszystko gotowe — odezwał si˛e głos Bolivara. — To zaczynajcie. Wyniki sa˛ lepsze, ni˙z sadzili´ ˛ smy. Markiz zmia˙zd˙zył obcasem kilka zbyt du˙zych jeszcze, jak na jego gust, kawałków telewizora i spojrzał na mnie, jakbym nagle zaczał ˛ kuka´c zamiast zegara. — Niedługo nasze or˛edzie pójdzie w s´wiat. Niech tylko konwój wróci. . . — Konwój? — Niech wyja´sni˛e. Zasłu˙zyłe´s sobie, by usłysze´c to przed innymi. Zapilote zrobił dokładnie to, czego chcieli´smy. Opanowany z˙ adz ˛ a˛ zemsty, sam podarował nam zwyci˛estwo!
Rozdział 29 Rzeczywi´scie wypadało doinformowa´c markiza chwil˛e wcze´sniej, ni˙z cała˛ reszt˛e s´wiata. Czym pr˛edzej wyrwałem go ze stuporu (kopał bezmy´slnie coraz drobniejsze szczatki ˛ odbiornika) i wr˛eczyłem mu wydruk odpowiedniego fragmentu konstytucji. — Oto odpowied´z na wszystkie nasze pytania i obawy — powiedziałem. — Czytaj. Przeczytał. Powoli i uwa˙znie, słowo po słowie. U´smiechał si˛e przy tym coraz szerzej, a˙z w ko´ncu wybuchnał ˛ serdecznym rechotem, odrzucił papier i wział ˛ si˛e do nied´zwiadkowania. — Jeste´s geniuszem! Zaprawd˛e, powiadam, jeste´s geniuszem! — Nie zaprzeczałem przez grzeczno´sc´ , niemniej wyzwoli´c z jego obj˛ec´ udało mi si˛e dopiero wtedy, gdy wycałował mnie w oba policzki. W ramach niektórych kultur istnieja˛ zwyczaje, których nigdy nie zrozumiem! Od dalszych karesów uwolnił mnie głos Angeliny. — Konwój jest ju˙z na terenie posiadło´sci, wewnatrz ˛ strefy bronionej. Za kilka minut ta´smy b˛eda˛ na miejscu. — Wspaniale! Zaraz wło˙zymy mundury, by na sam koniec dobi´c przeciwnika! Zebrali´smy si˛e wszyscy w bibliotece przed nowym telewizorem. Maszyneria gotowa była do transmisji, a wyłacznik ˛ trzymałem w dłoni. Naprzeciwko siebie miałem kamer˛e, obok opasły markizowy egzemplarz konstytucji. Palec spoczywał w pełnej gotowo´sci na odpowiednim paragrafie. Przez ekran przewijały si˛e sceny entuzjazmu, w który wpadli zwolennicy Zapilote. Istna orgia rado´sci z powodu utrzymania si˛e przy korycie i wszelakiego samozadowolenia. Głos wyciszyli´smy, bo samo ogladanie ˛ takiej pornografii było niemal ponad ludzka˛ wytrzymało´sc´ . — Mo˙zesz wej´sc´ , kiedy tylko zechcesz — poinformowała mnie Angelina. ´ — I dobrze, bo do´sc´ mam tej szmiry. Czekam tylko, a˙z Wielki Scierwojad osobi´scie pojawi si˛e na wizji. O wła´snie, czy kto´s mo˙ze zrobi´c gło´sniej? Spiker zwijał si˛e, jakby dostał orgazmu na sam widok prezydenta, pot lał si˛e z niego strumieniami. — Tak, prosz˛e pa´nstwa, to naprawd˛e si˛e dzieje. . . Uniesienie si˛ega kulminacji. . . Oto ten s´wi˛ety ma˙ ˛z, który ju˙z tyle razy po´swi˛ecał si˛e dla racji stanu, raz 140
jeszcze staje na czele naszej nawy. . . Idzie. . . Tłum szaleje, kobiety mdleja,˛ m˛ez˙ czy´zni płacza.˛ Podnosi dło´n i zaraz zapada cisza. Słycha´c tylko zdyszane oddechy jego popleczników i odgłosy upadku ciał, bo kobiety wcia˙ ˛z mdleja.˛ . . Panie i panowie, mieszka´ncy Paraiso-Aqui, z prawdziwa˛ i nieustajac ˛ a˛ przyjemno´scia˛ zapowiadam przemówienie generała- prezydenta, Julio Zapilote! Na ekranie pojawiła si˛e bardziej ni˙z zwykle obrzydliwa, powi˛ekszona bowiem do monstrualnych rozmiarów, g˛eba dyktatora. Mlasnał ˛ i dobył z siebie o´slinione słowa. — Tego wła´snie si˛e po was spodziewałem, moi drodzy wyborcy. Wybory si˛e sko´nczyły, a wy wypełnili´scie swój obywatelski obowiazek ˛ i głosowali´scie w jedynie słuszny sposób. Słyszeli´scie, jaki koniec spotkał tego kryminalist˛e, Hectora Harapo. . . Nacisnałem ˛ wyłacznik ˛ i w jednej chwili moje oblicze zastapiło ˛ mord˛e prezydenta. — Koniec? Ty wypierdku mamuta! Walka dopiero si˛e zacz˛eła! Czy sadzisz, z˙ e mo˙zesz oszukiwa´c wyborców mi˛edlac ˛ ich głosy w tej twojej maszynce do głosowania i wyciagaj ˛ ac ˛ stamtad ˛ jedynie spreparowane łgarstwa? Mylisz si˛e. Nadszedł czas rozlicze´n. Sam si˛e zdradziłe´s! Sam si˛e pogra˙ ˛zyłe´s, a to za sprawa˛ zachłanno´ s´ci. Swiat pozna teraz twoje oszustwa. Zapraszani do małego miasta, do Tortosy. Oto, jak widzicie na zegarze ratusza, wła´snie zamkni˛eto lokal wyborczy. . . Mój głos został łagodnie wyciszony, a rol˛e komentatora przejał ˛ James. — Lokal został zamkni˛ety, a mieszka´ncy Tortosy zbieraja˛ si˛e, by pozna´c wyniki. Z jakiego´s powodu burmistrz i szef miejscowej policji usiłowali kilka minut temu wymkna´ ˛c si˛e niepostrze˙zenie z miasta. Mo˙ze zreszta˛ sa˛ zwolennikami Zapilote. Szef policji jest jeszcze nieprzytomny, ale burmistrz a˙z pali si˛e do rozmowy z nami. Burmistrz wygladał ˛ jak kupka nieszcz˛es´cia, ale obecno´sc´ Rodrigueza nie dawała mu z˙ adnych szans. — Prosz˛e powiedzie´c nam, panie burmistrzu, czy wybory przebiegały zgodnie z prawem i czy wszystkie głosy zostały zapisane w maszynie? — Oczywi´scie, wszystko było wedle prawa. — Spojrzał niespokojnie na plac, który z wolna zapełniał si˛e lud´zmi. — Czy jako burmistrz miasta Tortosa zechce pan nam powiedzie´c, czy gromadzacy ˛ si˛e tu obywatele sa˛ mieszka´ncami tego miasta? — Tak, zapewne wi˛ekszo´sc´ z nich. . . Nie jestem pewien. . . — Nie jest pan pewien? A jak długo jest pan tu burmistrzem? — Dwadzie´scia dwa lata. — No to chyba powinien ich pan poznawa´c. — Nie znam wszystkich. . . — Nie zna pan? Czy mo˙ze mi pan wskaza´c kogokolwiek obcego? — Nikogo takiego nie widz˛e. 141
— Ale my musimy by´c pewni. O, widz˛e, z˙ e szef policji ju˙z do nas dołaczył. ˛ Na pewno nam pomo˙ze. Prosz˛e nam powiedzie´c, panie komendancie, jak długo mieszka pan w Tortosie? — No. . . od urodzenia. . . — odparł gliniarz mocno niech˛etnie. — To dobrze. Czy widzi pan w tym zgromadzeniu kogo´s obcego? Jeszcze bardziej niech˛etnie rozejrzał si˛e wokół i powiedział, z˙ e nie widzi. — To bardzo dobrze — stwierdził James. — Wła´snie ogłaszane sa˛ wyniki. Zaraz właczymy ˛ gło´sniki, by wszyscy mogli usłysze´c komunikat. Burmistrz i komendant dziwnie si˛e skurczyli. Gdy zapowiedziano informacje o wynikach wyborów w Tortosie, drgn˛eli, jakby chcieli prysna´ ˛c, ale Rodriguez przypomniał im o swoim istnieniu i zamarli w bezruchu. Za ich plecami wyborcy dawali upust swojemu oburzeniu. — Słyszycie to? — spytał James. — Czy˙zby co´s było nie tak? Tylko dwa głosy na Hectora Harapo, a wszystkie pozostałe na Zapilote. Lepiej b˛edzie, jak to sprawdzimy. — Dobrzy ludzie z Tortosy — jego wzmocniony przez megafony głos przetoczył si˛e nad tłumem. — Mówi do was przedstawiciel Sir Hectora Harapo, który skłonny jest sadzi´ ˛ c, z˙ e ta s´winia u władzy zignorowała wasze głosy i z˙ e całe to elektroniczne cudo do głosowania było spreparowane na jego korzy´sc´ . Przekonajmy si˛e, jak było naprawd˛e. Prosz˛e, by ka˙zdy, kto głosował na Sir Hectora Harapo, zechciał podnie´sc´ r˛ek˛e. Dzi˛ekuj˛e. Nad rynkiem zapadła cisza, a potem powoli, najpierw z wahaniem, potem z duma,˛ uniosły si˛e r˛ece. Las rak. — Dobrze. Dzi˛ekuj˛e. Prosz˛e opu´sci´c r˛ece. A teraz poprosz˛e o podniesienie rak ˛ zwolenników Zapilote. Wszystkie dłonie znikn˛eły. Oprócz dwóch, które nale˙zały do burmistrza i szefa policji. — Oto jak wyglada ˛ prawda na temat głosowania w Tortosie — stwierdził triumfujacym ˛ tonem James. — Wszyscy, oprócz tych dwóch wyrzutków, zostali oszukani w trakcie tych wyborów. Mamy dowód, z˙ e głosy Tortosy zostały sfałszowane. Tutaj wygrał kto inny. Dałem znak i przełaczyłem ˛ transmisj˛e na salon. Ci˛ez˙ kim gestem wskazałem na le˙zace ˛ obok tomiszcze. — Popełniono przest˛epstwo. Przest˛epstwo przewidziane w artykule dziewi˛ec´ set trzecim s´wi˛etej konstytucji naszej planety. Znaczenie spisanej na tej stronie klauzuli numer siedemdziesiat ˛ dziewi˛ec´ jest jasne, bole´snie jasne i oczywiste. Pozwólcie, z˙ e przeczytam wam ten przepis. Uniosłem do oczu kopi˛e wspomnianego przepisu i mo˙zliwie jak najbardziej stentorowym głosem zaczałem: ˛ — W zwiazku ˛ ze specyfika˛ elektronicznego głosowania oraz potrzeba˛ zagwarantowania jak najdokładniejszego zliczania głosów niewidocznych od chwili umieszczenia ich w pami˛eci maszyny wyborczej, postanawia si˛e, co nast˛epuje: 142
Zgodnie z paragrafem dziewi˛etnastym, artykuł czterdziesty ustawy o wyborach, zagwarantowana musi by´c jak najdokładniejsza kontrola, a jako dodatkowa˛ gwarancj˛e prawidłowo´sci głosowania ustala si˛e, i˙z je´sli ponad wszelka˛ watpliwo´ ˛ sc´ ustalone zostanie, i˙z podczas głosowania na prezydenta, zawiodła chocia˙z jedna maszyna do głosowania lub z˙ e zmienione zostały za jej sprawa˛ wyniki wyborów, wszystkie oddane podczas tych˙ze wyborów głosy uznaje si˛e za niewa˙zne i niebyłe. Tym samym dane wybory uznaje si˛e za niewa˙zne i niebyłe. Konieczne jest wówczas rozpisanie w ciagu ˛ dwóch tygodni od daty ujawnienia nieprawidłowo´sci nowych niejawnych wyborów z u˙zyciem tradycyjnej metody oddawania i zliczania papierowych głosów wrzucanych do urn. Zwyci˛ezca tych drugich wyborów zostanie wówczas uznany za prezydenta i jego powinno´scia˛ b˛edzie przeprowadzi´c szczegółowe s´ledztwo i ustali´c przyczyny nieprawidłowego funkcjonowania maszyn wyborczych jak i usuna´ ˛c te nieprawidłowo´sci przed wykorzystaniem ich w jakichkolwiek nast˛epnych wyborach. Odło˙zyłem powoli wydruk na ksi˛eg˛e i odwróciłem si˛e do kamery. — Niniejszym uznaj˛e dzisiejsze wybory za niewa˙zne i niebyłe. W ciagu ˛ dwóch tygodni od teraz b˛eda˛ miały miejsce nowe wybory. A wówczas, niech wygrywa lepszy.
Rozdział 30 — Ci˛ecie — poleciła Angelina i obecni dali upust rado´sci. — Dopiałe´ ˛ s swego. — Ucałowała mnie. — Jak i zaopiekowałe´s si˛e wyborcami z Tortosy. — Dla swego jak i dla ich dobra. Wła´snie rozkładaja˛ s´piwory w namiotach obok zamku. Mo˙ze nie b˛edzie im tu najwygodniej przez najbli˙zsze dwa tygodnie, ale z pewno´scia˛ b˛eda˛ za to bezpieczni. Na dodatek zapłaci im si˛e za te przymusowe wakacje. Zdaje si˛e, z˙ e pomysł przypadł im do gustu. — Zapilote nas zignoruje. — De Torres znów popadał w melancholi˛e. — Nie zwróci uwagi na twoje z˙ adanie ˛ powtórzenia wyborów. Po jego stronie jest siła. — Nie odwa˙zy si˛e — wyja´sniłem. — Pełny zapis tej audycji jest wła´snie transmitowany na planety, z których pochodzi wi˛ekszo´sc´ przyje˙zd˙zajacych ˛ tu turystów. Mo˙zesz by´c pewien, z˙ e sa˛ one nawał bardziej ni˙z zainteresowane wynikami naszych wyborów. A bez turystów i ich kredytów gospodarka Paraiso-Aqui runie w ciagu ˛ tygodnia. — Zatem wygrali´smy! — Markiz był dzi´s skłonny do raptownej zmiany nastroju. — Jeszcze nie. Musimy wygra´c batali˛e o urny wyborcze, ale tym razem b˛edziemy gotowi. Na ka˙zdy jego pomysł, ja mam ju˙z gotowe trzy. Walka b˛edzie obejmowała ka˙zdy etap wyborów, ale teraz mamy równe szans˛e. *
*
*
To były bardzo pracowite dwa tygodnie. Urz˛edowo zatwierdzone urny zostały wykonane i zapiecz˛etowane przy zachowaniu wszystkich s´rodków ostro˙zno´sci, co nie miało wpływu na fakt, z˙ e bez wi˛ekszego trudu rabn˛ ˛ eli´smy z ich magazynów próbki produktu i wykonali´smy własne skrzynki. Podobnie rzecz si˛e miała z kartami do głosowania, których wydrukowali´smy dokładnie tyle samo, ile mennica pa´nstwowa. Nie miałem poj˛ecia, do jakich granic posunie si˛e Zapilote, wobec czego wolałem zabezpieczy´c si˛e ze wszystkich stron. Jorge porzucił turystyk˛e i zajał ˛ si˛e rekrutacja˛ ochotników do tajnych komitetów wyborczych we wszystkich obwodach. Wyposa˙zał ich od razu w s´rodki
144
łaczno´ ˛ sci. Drukarnie na całej planecie wypuszczały stosy moich broszur, dopilnowali´smy te˙z, aby w radiu ukazywały si˛e co wieczór nasze serwisy informacyjne. Pierwszy był zawsze kłamliwy dziennik rzadowy, ˛ zaraz potem szedł nasz, odkr˛ecajacy ˛ łgarstwa i przedstawiajacy ˛ zwykłe aktualno´sci bez politycznego komentarza, co i tak wystarczało, tutaj bowiem sama rzetelna informacja była czym´s nowym. Technicy Zapilote robili, co mogli, by zakłóci´c nasze transmisje, ale wzi˛elis´my t˛e mo˙zliwo´sc´ pod uwag˛e i konstrukcja przeka´zników udaremniała ich wysiłki. Gdyby wybory miały by´c naprawd˛e uczciwe, to Zapilote nie miałby z˙ adnych szans. *
*
*
Pewnym dowodem był fakt, z˙ e na trzy dni przed wyborami do granic strefy ochronnej podjechała rzadowa ˛ limuzyna z jednym pasa˙zerem, kierowca˛ i gorylem. Zatrzymała si˛e na wezwanie stra˙zy, która natychmiast poinformowała mnie o zdarzeniu. — Przepraszam, Sir Hector, ale chca˛ rozmawia´c osobi´scie z panem. — Jak detektory? ˙ — Tylko krótka bro´n. Zadnych bomb, z˙ adnego promieniowania. — Kto jest pasa˙zerem? — Trudno powiedzie´c, sir. Ciemne szyby. — Wpu´sc´ cie ich. Nie sadz˛ ˛ e, z˙ eby miały z tego wynikna´ ˛c jakie´s kłopoty. Nie wynikły. Wóz został zatrzymany w´sród drzew, z dala od zamku i pod czujnymi oczami Rodrigueza i Bolivara. Kierowca i goryl zostali grzecznie wyprowadzeni i rozbrojeni. Dopiero wtedy do nich podszedłem. Niewielkie, osobiste pole ochronne dodawało mi animuszu. — Mo˙zna wysia´ ˛sc´ — powiedziałem. Drzwi uchyliły si˛e powoli i z wn˛etrza wyjrzała głowa Zapilote. Po kilku chwilach cały prezydent wygramola˛ si˛e na słoneczko. — Czemu mam zawdzi˛ecza´c t˛e niespodziewana˛ przyjemno´sc´ ? — zapytałem. — Nie gadaj głupstw, Harapo. Przyjechałem w interesach — odwrócił si˛e i si˛egnał ˛ po co´s do wn˛etrza samochodu. Gdy si˛e odwrócił, spojrzał wprost w wylot lufy mojego pistoletu. — Odłó˙z to, cymbale! — warknał ˛ nerwowo. — Nie b˛ed˛e przecie˙z próbował zabi´c ci˛e osobi´scie. — Wcisnał ˛ jaki´s guzik na trzymanym w r˛eku pudełku. — To generator białego szumu. Zagłusza wszelkie urzadzenia ˛ podsłuchowe i podglady. ˛ Nie zale˙zy mi na jakichkolwiek s´ladach mojej wizyty. — To mi odpowiada. — Schowałem bro´n do kabury. — Czego chcesz? — Dogada´c si˛e. Jeste´s pierwszym człowiekiem, który od stu siedemdziesi˛eciu lat sprawił mi powa˙zne kłopoty. Doceniam to. Rzadzenie ˛ zaczynało ju˙z stawa´c si˛e nudne. 145
— Watpi˛ ˛ e, by podzielali ten poglad ˛ wszyscy ci, których kazałe´s zatłuc na s´mier´c. — Tylko bez tego liberalnego pierdolenia. Nie jeste´smy na masowce. Jest nas tylko dwóch i nie ma sensu mydli´c sobie oczu. Ten tłum obchodzi ci˛e przecie˙z tyle samo, co mnie. . . — A to skad ˛ przyszło ci do głowy? — Rozmowa stawała si˛e interesujaca. ˛ — Bo jeste´s politykiem, a jedno, na czym naprawd˛e zale˙zy politykowi, to zosta´c wybranym, najpierw raz, potem znów i dalej w niesko´nczono´sc´ . Postawiłe´s mi si˛e, jeste´s kim´s i masz pewno´sc´ , z˙ e nikt o tobie nie zapomni. Pi˛eknie. Czas jednak sko´nczy´c zabaw˛e i wzia´ ˛c si˛e za interesy. Prawda jest taka, z˙ e nie b˛ed˛e z˙ ył wiecznie. . . — Cholera! A to radosna niespodzianka! Zignorował moja˛ rado´sc´ . — Leki nie działaja˛ ju˙z na mnie tak, jak kiedy´s, i wkrótce b˛ed˛e musiał odej´sc´ . Nale˙zy pomy´sle´c o nast˛epcy, a ty idealnie si˛e do tego nadajesz. Co ty na to? Rozkaszlał si˛e niespodziewanie i si˛egnał ˛ do kieszeni po tabletki. To była wspaniała propozycja, według niego, oczywi´scie. Facet stworzył tu sprawny aparat policyjnego ucisku, dajacy ˛ mu całkowita˛ władz˛e nad planeta,˛ a teraz oferował mi to wszystko w spadku i to w nieokre´slonej bli˙zej, ale na pewno niedalekiej przyszłos´ci. Zakładajac ˛ naturalnie, z˙ e do˙zyłbym owej przyszło´sci. — A czego chcesz w zamian? — Nie strugaj idioty. Przegrasz wybory i pozostaniesz liderem politycznej opozycji. Wszyscy b˛eda˛ przekonani, z˙ e jeste´s najfajniejszym zjawiskiem, jakie zaistniało na s´wiecie od chwili, gdy wymy´slono pierdolenie. Wra˙zliwe, liberalne duszyczki zaczna˛ garna´ ˛c si˛e do ciebie drzwiami i oknami. Zorganizujesz ich w parti˛e i zadbasz, aby nie sprawiali kłopotu. Je´sli trafi si˛e jaki´s wywrotowiec, to dasz nam zna´c i zajmiemy si˛e go´sciem od r˛eki. Taki układ mo˙ze przetrwa´c i tysiac ˛ kt, a na pewno dłu˙zej, ni˙z ty czy ja. To co, zgoda? — Nie. Widz˛e zreszta,˛ z˙ e ewentualne wyja´snienie ci, dlaczego, to byłby ci˛ez˙ ki kawałek chleba. Wiesz, ja skłonny jestem wierzy´c w sens demokracji. . . — Cha, cha! — Równo´sc´ wobec prawa. . . — I co jeszcze? — Wolno´sc´ prasy i przekona´n, konieczno´sc´ dowiedzenia winy, kontrol˛e nad systemem podatkowym. . . — Pokr˛eciło ci˛e? O czym ty, u diabła, mówisz? — Uprzedzałem ci˛e, z˙ e najpewniej nie zrozumiesz. Mówiac ˛ twoim j˛ezykiem, nie interesuja˛ mnie obietnice na przyszło´sc´ . Chc˛e władzy. Od razu, i całej. I załatwi˛e ka˙zdego, kto stanie mi na drodze. Jasne? Zapilote westchnał ˛ i pociagn ˛ ał ˛ nosem. — Jestem ju˙z stary i łatwo si˛e wzruszam. Sam byłem taki w twoim wieku. Słuchaj, Harapo. Potrzebuj˛e ci˛e po mojej stronie. Przyłacz ˛ si˛e, a nie po˙załujesz! 146
— Najpierw ci˛e zabij˛e! — Sam bym tak powiedział! — Zapilote wsiadł powoli do samochodu. Nim zamknał ˛ drzwi, spojrzał na mnie raz jeszcze. — Ze zrozumiałych powodów nie mog˛e z˙ yczy´c ci szcz˛es´cia, ale to spotkanie przyniosło mi ulg˛e. Wiem, z˙ e kto´s podobny do mnie b˛edzie kontynuował moje dzieło. Zamknał ˛ drzwi, a ja dałem znak Bolivarowi, by przyprowadził jego obstaw˛e. Wsiedli i odjechali. — O co mu chodziło? — spytał Bolivar. — Chciał podarowa´c mi ten s´wiat. Na razie partnerstwo, potem przej˛ecie spadku. — I co? Zgodziłe´s si˛e? — Mój drogi, jestem przest˛epca,˛ ale nie zbrodniarzem. Wszystko ma swoje granice. Tacy jak on musza˛ znikna´ ˛c z tego wszech´swiata. Mog˛e kogo´s pozbawi´c majatku, ˛ ale nigdy z˙ ycia czy wolno´sci. Tak prawd˛e mówiac, ˛ to nigdy nie okradłem nikogo konkretnego. Zawsze były to albo korporacje, albo jakie´s inne molochy opite cudza˛ krwia˛ i gromadzace ˛ niepotrzebne. . . — Znam to na pami˛ec´ ! — j˛eknał. ˛ — I bardzo dobrze. Wracamy do zamku. Musz˛e umy´c łapy i wypi´c co´s mocniejszego, bo czuj˛e si˛e, jakby mnie robactwo oblazło.
Rozdział 31 W dniu wyborów wstałem ledwie zacz˛eło s´wita´c. Stojac ˛ w otwartym oknie miałem okazj˛e podziwia´c wschód tutejszego sło´nca. ´ — Cwir, c´ wir — odezwała si˛e Angelina, otwierajac ˛ jedno oko, by z dyzgustem spojrze´c na budzik. — Witamy rannego ptaszka. — Nie czas si˛e wylegiwa´c! Dzi´s piszemy histori˛e, a konkretnie to ja ja˛ tworz˛e! — Wiesz, gdzie ja mam histori˛e o tej porze? — Naciagn˛ ˛ eła koce na głow˛e. — Spadaj. Pod´spiewujac ˛ sobie rado´snie zbiegłem po schodach. Markiz spo˙zywał akurat s´niadanie na patio, zatem z ochota˛ do niego dołaczyłem. ˛ — Mamy dzi´s historyczny dzie´n — stwierdził. — Wła´snie powiedziałem co´s podobnego. — Wychylili´smy kawa˛ toast za zwyci˛estwo. Nie trwało długo, a James i Bolivar dołaczyli ˛ do nas. Jeszcze przed otwarciem lokali wyborczych byli´smy w kontakcie z naszymi grupami terenowymi. Nie min˛eły trzy minuty, a ju˙z otrzymali´smy z tuzin wezwa´n o pomoc. Gdzie´s pobito naszych obserwatorów, dwóch innych zastrzelono, odkryto cztery fałszywe listy wyborcze. Robili´smy co w naszej mocy, ale sił mieli´smy niewiele, teren za´s spory. Ju˙z wcze´sniej zdecydowali´smy si˛e spisa´c na straty wie´s, koncentrujac ˛ si˛e na du˙zych miastach, gdzie nasza˛ najpot˛ez˙ niejsza˛ bronia˛ byli przybysze spoza planety. Kilka najwi˛ekszych agencji informacyjnych przysłało przedstawicieli, ostatecznie poprzednie, sfałszowane wybory przyczyniły temu s´wiatu sławy. Brak czasu uniemo˙zliwił im przybycie w wi˛ekszej liczbie. Wi˛ekszo´sc´ akredytowanych dziennikarzy stanowili zatem wolni strzelcy, łacznie ˛ czterdziestu trzech. — Działa — oznajmił Bolivar, ko´nczac ˛ rozmow˛e radiowa.˛ — To był dziesiaty ˛ okr˛eg w Primoroso. Złapali´smy ich, jak napychali urn˛e fałszywymi głosami. Jeden z dziennikarzy ma to wszystko na ta´smie, b˛edzie odwołanie. Mamy szcz˛es´cie, z˙ e jest takie zainteresowanie. — Szcz˛es´cie, mój synu, nie jest nigdy sprawa˛ przypadku — poinformowałem go, skromnie spuszczajac ˛ oczy. — Jest ich tu czterdziestu trzech, bo tylko do tylu zdołałem dotrze´c w dwa tygodnie. Zapłacili´smy za ich przylot i pobyt, sa˛ tu na wakacjach, co zrobia˛ przy okazji, to ju˙z ich dodatkowy dochód. 148
— Powinienem sam na to wpa´sc´ — mruknał. ˛ — Je´sli mo˙zna co´s załatwi´c na lewo, to musisz zna´c ten sposób. Klepnałem ˛ go w rami˛e i odwróciłem si˛e, wzruszony. Takie pochwały cenniejsze sa˛ od pereł. *
*
*
W południe zrobiło si˛e naprawd˛e goraco. ˛ Bronili´smy si˛e, ledwo trzymajac ˛ gard˛e. W niektórych miastach przegrali´smy, gdy˙z zwolennicy Zapilote po prostu zamkn˛eli lokale wyborcze i pod gro´zba˛ u˙zycia broni palnej, podmienili urny na własne. Musieli´smy na to pozwoli´c, gdy˙z inaczej groziło nam zbytnie rozproszenie sił i utrata wielkich aglomeracji, gdzie jednak wygrywali´smy. Istniała szansa, by wybory miały jednak co´s wspólnego z uczciwo´scia,˛ a ich wynik z wola˛ głosujacych. ˛ W miar˛e napływania raportów markiz robił si˛e coraz bardziej przygn˛ebiony. Wyłamywał palce, klał ˛ pod nosem albo i na głos, a w ko´ncu nie wytrzymał. — Tak dłu˙zej nie mo˙zna! Nie wykazujemy z˙ adnej inicjatywy! Nasi ludzie siedza˛ i gapia˛ si˛e niewinnie, a potem jest ju˙z za pó´zno. Działa´c zaczynamy dopiero po wykazaniu, z˙ e popełniono przest˛epstwo, a ten sposób nigdy nie wygramy! Musieliby´smy złapa´c ka˙zda˛ uciekajac ˛ a˛ z lewa˛ urna˛ ekip˛e, czy przeszkodzi´c ka˙zdej bojówce napadajacej ˛ na lokal, a cz˛esto nie wiemy nawet, z˙ e to si˛e dzieje. Trzeba uderza´c, i to mocno! Dlaczego nasi nie strzelajac ˛ do tych łotrów? — Mój drogi, gdyby´smy u˙zywali ich metod, to z demokratycznych wyborów zrobiłaby si˛e rychło zwykła wojna domowa. — Ta cała demokracja coraz mniej mi si˛e podoba. Masa roboty i z˙ adnych wyników. Pro´sciej ju˙z jest rozkazywa´c chłopom, od razu wiedza,˛ co maja˛ zrobi´c. Wiemy, z˙ e b˛edziesz lepszym prezydentem, ni˙z ten kawałek gówna, Zapilote. No to czemu nie zrobisz si˛e po prostu prezydentem, i po krzyku? Westchnałem ˛ gł˛eboko. Gonzales de Torres, markiz de la Rosa, miał pogla˛ dy osobliwie zbie˙zne z moimi, ale on nie był zdolny zrozumie´c zasad działania demokracji. Pozostało mi liczy´c na jego dobre wychowanie i osobisty kodeks moralny. — Pó´zniej ci to wszystko wyja´sni˛e. Póki co musimy zabra´c si˛e do podłaczenia ˛ automatycznego poprawiacza głosów. — Czego? — Maszyny, która w wybranych okr˛egach poda takie wyniki, jakich sobie za˙zyczymy. — Mo˙zecie to zrobi´c? To po co ta cała zabawa, po co ci zabici i ranni, po choler˛e tak si˛e napracowali´smy? — Bo musimy stworzy´c przynajmniej pozory uczciwych wyborów. Jak zaczniemy od jawnego oszustwa, to sko´nczymy jak Zapilote, a taka˛ ograniczona˛ 149
machlojk˛e damy rad˛e ukry´c przed wyborcami. Mieszka´ncy tego s´wiata uciesza˛ si˛e, z˙ e demokracja działa, a jak raz to chwyca,˛ to ju˙z zostanie. Gonitwy za łobuzami umo˙zliwiły nam wy´sledzenie wi˛ekszo´sci fałszywych urn, ale sami nie mieszamy si˛e ani do urn, ani do samych kart głosowania. — No to przegramy. — Nie. Wr˛ecz przeciwnie. Nie b˛edziemy fałszowali urn, a jedynie informacje na temat ich zawarto´sci. — Zgubiłem si˛e — przyznał de Torres, nalewajac ˛ sobie rumu. — Pono´c ten specyfik pomaga w my´sleniu. — Te˙z poprosz˛e. Tak naprawd˛e, jest to s´miesznie proste. Urzadzenia ˛ ju˙z sa˛ lub niedługo b˛eda˛ podłaczone ˛ do linii prowadzacych ˛ z lokali do siedzib komisji okr˛egowych. Pokazałem mu niewielkie pudełko, z którego zwieszały si˛e ró˙znokolorowe kabelki. Markiz przyjrzał mu si˛e sceptycznie, ale powstrzymał si˛e od komentarzy. — To cude´nko zaawansowanej technologii pozwala monitorowa´c rozmowy konkretnych abonentów. Gdy głosy zostana˛ zliczone, komisja przeka˙ze wideofonicznie wyniki. Przechwycimy rozmow˛e i wprowadzimy dane do twojego wielkiego komputera. Ten stworzy obraz i głos spikera, zamieni go w bity i prze´sle, gdzie trzeba. My za´s zadbamy, by powiedział, co trzeba. To potrwa ledwie chwilk˛e. — Ile dokładnie. Je´sli kto´s si˛e w tym połapie. . . — Niecałe cztery milisekundy, czyli cztery tysi˛eczne sekundy. Masz dobry komputer. — Zrobimy tak ze wszystkimi głosami? — Nie, to byłoby niemoralne. To, co robimy, jest nielegalne, ale moralnie w porzadku. ˛ Pewnego dnia wyja´sni˛e ci bli˙zej, na czym opieram mój system warto´sci. Nalej jeszcze troch˛e rumu, dzi˛ekuj˛e. Wracamy do pracy. *
*
*
Wyniki miały zosta´c ogłoszone w budynku opery w Primoroso, wielkiej sali, zaprojektowanej kiedy´s wła´snie w tym celu. Co cztery lata wypełniała si˛e co wyz˙ ej notowanymi poplecznikami Zapilote. W tym roku było inaczej — na podwy˙zszeniu miast jednego, stan˛eło dwóch kandydatów, publiczno´sc´ za´s wcale nie była pewna ko´nca przedstawienia. Zapracowani, odkładali´smy wyjazd do ostatniej chwili, a˙z w ko´ncu Angelina z markizem zmusili nas do zaj˛ecia miejsc w czekajacym ˛ helikopterze. — Nie przesadziłe´s troch˛e z tymi ozdóbkami? — spytała Angelina wskazujac ˛ na mój złotem i medalami kapiacy ˛ mundur. — Skad˙ ˛ ze znowu. Ludzie chca˛ widowiska i b˛eda˛ je mieli. Prezydent powinien wyglada´ ˛ c jak prezydent. Ruszamy! 150
*
*
*
Do miasta polecieli´smy w towarzystwie licznej i ci˛ez˙ kozbrojnej eskorty. Podobnie wyposa˙zona grupa czekała na nas na lotnisku. Zapilote mógłby jeszcze zasłabna´ ˛c z rado´sci na wie´sc´ o udanym zamachu, a nie chciałem do tego stopnia nara˙za´c jego zdrowia. Wn˛etrze opery miało by´c bezpieczne, gdy˙z wniesienie broni do gmachu było zabronione i niemo˙zliwe. Zapilote miał własne powody, by o to zadba´c. Na podwy˙zszeniu zjawił si˛e przed nami. Na moje radosne powitanie zareagował przekle´nstwem i spluni˛eciem. — Nie jest w najlepszym humorze — mruknał ˛ de Torres. — Mam nadziej˛e, z˙ e ma po temu powody. Impreza rozwijała si˛e, szampan płyna) ˛ strumieniami, oczy obecnych nie odrywały si˛e od wielkiego ekranu, z którego miały pa´sc´ wyniki. Chwilowo było zero do zera, jak przed ka˙zdym normalnym meczem. Nagle rozległ si˛e dzwon i sala umilkła. Przewodniczacy ˛ najwy˙zszej komisji zliczajacej ˛ podszedł do mikrofonu. — Lokale wyborcze zostały ju˙z zamkni˛ete i trwa zliczanie głosów — oznajmił. — Czekamy na pierwsze wyniki. Wzywam Cucarache. Jeste´scie gotowi, Cucaracha? Ekran o˙zył, ukazujac ˛ powi˛ekszone popiersie urz˛ednika. — Oto wyniki z Cucarachy. Na Zapilote szesna´scie głosów, na Sir Harapo dziewi˛ec´ set osiemdziesiat ˛ pi˛ec´ . Niech z˙ yje Harapo! Ledwie to krzyknał, ˛ rozejrzał si˛e boja´zliwie i zniknał. ˛ Markiz pochylił si˛e do mnie. — Nigdy bym si˛e nie domy´slił, z˙ e to komputer, a nie przewodniczacy ˛ — powiedział, osłaniajac ˛ usta dłonia.˛ — Lepiej, to był prawdziwy człowiek. I uczciwie obliczone głosy uczciwych wyborów. Miejmy nadziej˛e, z˙ e dalej b˛edzie podobnie. Ale nie było, rzecz jasna. Bojówki Zapilote znały swój fach, zatem głosy układały si˛e cz˛esto w podobnej proporcji, jak za pierwszym razem, tylko na odwrót. Ogólnie jednak szli´smy łeb w łeb. Liczba zliczonych głosów rosła, napi˛ecie tak˙ze. Wsz˛edzie tam, gdzie zdołali´smy zapobiec oszustwom, Teriery po˙zarły Myszołowy. Jednak przeciwnik był dobry, za dobry. Chwilami my prowadzili´smy o krótki pysk, chwilami oni szli przodem o włos. — To naprawd˛e podniecajace. ˛ Bardziej ni˙z walka byków — stwierdził de Torres. — Wzmaga jednak pragnienie. Mam w piersiówce dziewi˛ec´ dziesi˛ecioletni ron. Masz wa´sc´ ochot˛e spróbowa´c? Nie dałem si˛e prosi´c i szybko skosztowałem, czy dobry. Markiz te˙z. Zostały ju˙z tylko cztery okr˛egi wyborcze. — Czy to nasze? — spytał szeptem de Torres. 151
— Nie wiem — j˛eknałem. ˛ — Zgubiłem si˛e! Najpierw prowadził Zapilote, potem ja, przed ostatnim raportem przebijał mnie jednak siedemdziesi˛ecioma pi˛ecioma głosami. — Powiniene´s nauczy´c si˛e liczy´c — sykn˛eła Angelina. — Albo od r˛eki odstrzeli´c tego łajz˛e. . . — To demokracja, kotku. Jeden człowiek, jeden głos, sama znasz teori˛e, a wyniki nieznane sa˛ do ko´nca. . . — Oto ju˙z sal Panie i panowie, otrzymuj˛e wła´snie ostatni raport, ten jeden, jedyny, najostatniejszy! Na ekranie pojawiło si˛e nowe oblicze: ponury, wasaty ˛ facet z okr˛egu Mie´n. — Mam przyjemno´sc´ przekaza´c pa´nstwu ostatnie wyniki z uzdrowiska zwanego Solysombra, istnego ogrodu, ozdoby naszego południowego wybrze˙za. . . — Publiczno´sc´ j˛ekn˛eła, a ja zacisnałem ˛ z˛eby. — . . . oto ostanie wyniki. . . chwil˛e, gdzie´s tu miałem kartk˛e. . . — Pod mur z nim! — wrzasnał ˛ Zapilote, a markiz po raz pierwszy i ostatni raczył zgodzi´c si˛e z dyktatorem. — O, znalazłem. Dla naszego ukochanego prezydenta głosów osiemset dziewi˛etna´scie. . . — Jeste´smy w tyle o osiemset dziewi˛ec´ dziesiat ˛ cztery głosy — stwierdziła Angelina. — Jeszcze zda˙ ˛zymy go otru´c. . . — . . . a na tego drugiego kandydata, jak mu tam, o, Harapo, zdarzyło si˛e niestety, z˙ e wy˙zebrał nieco głosów. . . — Spojrzał na kartk˛e, wokoło, i co´s musiało do niego dotrze´c, bo spocił si˛e nagle jak mysz. — . . . osiemset dziewi˛ec´ dziesiat ˛ sze´sc´ głosów. Tłum oszalał. Zapilote wygra˙zał mi pi˛es´cia,˛ a Angelina usiłowała uszkodzi´c mi b˛ebenek w uchu. — Wygrałe´s! — wrzeszczała. — Czterema głosami! Obaj wygrali´scie! — Sprawiedliwo´sc´ zwyci˛ez˙ a! Wstałem i pomachałem do publiczno´sci, potem ucałowałem Angelin˛e, u´scisnałem ˛ markiza, zagrałem na nosie w´sciekajacemu ˛ si˛e malowniczo Zapilote i podszedłem do mikrofonu. Musiałem odczeka´c jeszcze minut˛e z uniesionymi r˛ekami, nim towarzystwo nieco si˛e uspokoiło. Kamery patrzyły tylko na mnie, a uszy sporej cz˛es´ci galaktyki oczekiwały niecierpliwie moich słów. W ko´ncu mogłem przemówi´c. — Dzi˛ekuj˛e, przyjaciele, dzi˛ekuj˛e. Jestem skromnym człowiekiem. . . — w tym momencie Angelina zacz˛eła klaska´c gło´sno, co dało poczatek ˛ nowej owacji. Przytakiwałem, u´smiechałem si˛e i czekałem cierpliwie, a˙z oddadza˛ mi głos. — Jak powiedziałem, jestem człowiekiem skromnym, ale wola ludu zdecydowała o moim przeznaczeniu, które podejm˛e. Obiecuj˛e wam. . . Nie jestem pewien, czy słyszałem sam wystrzał, ale impet trafiajacej ˛ kuli rzucił mnie do tyłu. Głowa opadła mi na pier´s, z której tryskała czerwona krew. . . Upadłem i zemdlałem. . .
POSŁOWIE Mo˙zliwe, z˙ e sa˛ i takie zakatki ˛ naszej planety, odległe i zapomniane, w których nie jestem znany. Przedstawiam si˛e zatem, ja, Ricardo Gonzales de Torres y Alvarez, markiz de la Rosa. Historycy spisujacy ˛ dzieje naszej planety poprosili mnie, bym własnymi słowami opisał tamten pami˛etny, czarny dzie´n. Chocia˙z nie władam najlepiej piórem, uwa˙załem bowiem zawsze pisarstwo za zaj˛ecie niegodne dorosłego m˛ez˙ czyzny, zgodziłem si˛e jednak. M˛ez˙ czy´zni rodu de Torres nigdy nie uchylali si˛e od cia˙ ˛zacych ˛ na nich obowiazków, ˛ niezale˙znie od ich natury. Zaczynam zatem od miejsca, kiedy cała ta historia si˛e rozpocz˛eła. Siedziałem tu˙z za plecami tego wspaniałego człowieka, wzoru cnót, naukow˙ ca i kochajacego ˛ ojca. Zadna pochwała jego osoby nie b˛edzie przesadzona. Ale to tylko dygresja. Siedziałem obok, gdy przemawiał do publiczno´sci, do całego s´wiata, całej galaktyki, i był to moment naszej najwi˛ekszej rado´sci. W wolnych, uczciwych i demokratycznych wyborach pokonali´smy wła´snie to zero moralne, ´ Zapilote. Hector został prezydentem, a mnie wybrano na wiceprezydenta. Swiat stawał si˛e lepszy. Wtedy padł strzał. Wymierzono go spod sufitu, z jednego z małych okien u˙zywanych zapewne przez techników opery. Ujrzałem, jak ukochany przeze mnie człowiek zadr˙zał, gdy trafiła we´n kula, potem upadł. W jednej chwili byłem przy ˙ jeszcze, ale z wolna zamierało s´wiatło jego oczu. Schyliłem si˛e i ujałem nim. Zył ˛ jego dło´n. Ledwie poczułem jego słaby odzew, gdy poruszył palcami. — Przyjacielu. . . — powiedział i zakaszlał, a usta jego zabarwiły si˛e czerwienia˛ krwi. — Mój drogi przyjacielu. . . Odchodz˛e. Twoim b˛edzie. . . podja´ ˛c. . . nasze dzieło. . . Bad´ ˛ z silny. Obiecaj mi. . . z˙ e zbudujesz s´wiat, o który obaj walczyli´smy. . . — Przysi˛egam, przysi˛egam — powiedziałem głosem dr˙zacym ˛ z z˙ alu. Zamknał ˛ oczy, ale musiał usłysze´c mnie jeszcze, bo witajaca ˛ ju˙z s´mier´c dło´n drgn˛eła jeszcze, jakby w podzi˛ece, po czym opadła bezwładnie. Potem jego kochajaca ˛ z˙ ona przybiegła, odepchn˛eła mnie i podniosła go z siła,˛ o jaka˛ nigdy bym jej nie podejrzewał. — To niemo˙zliwe! — krzykn˛eła, a moje serce bolało wraz z nia.˛ — On nie mo˙ze umrze´c! Doktora! Pogotowie! Trzeba go ratowa´c! 153
Wynie´sli go, a ja ich nie powstrzymywałem. Lada chwila i tak miała pozna´c prawd˛e. Zrozpaczony opadłem na fotel, a wówczas ujrzałem, z˙ e dłonie moje zabarwione sa˛ czerwienia˛ krwi tego szlachetnego człowieka. Wyjałem ˛ chustk˛e i przycisnałem ˛ ja˛ do czerwonych kropel, by wsiakły ˛ w materi˛e, potem zło˙zyłem chustk˛e zachowujac ˛ ja˛ na wieczna˛ rzeczy pamiatk˛ ˛ e. Teraz chustka owa le˙zy przede mna,˛ pod hermetycznym kloszem wypełnionym gazem oboj˛etnym, który zachowa tkanin˛e w cało´sci przez wieczno´sc´ . Pojemnik stoi obok skrzynki z klejnotami koronnymi, które odnaleziono w prywatnych apartamentach Zapilote, gdzie ta kreatura wykorzystywała je do jakich´s własnych, niegodnych praktyk. Reszt˛e ju˙z znacie. Tysiace ˛ spo´sród was uczestniczyły w pogrzebie. Nie zapomnieli´smy o nim. Jego prosty grób odwiedzany jest codziennie przez rzesze obywateli. Podobnie nie jest dla was tajemnica˛ los jego wrogów, o nich bowiem pisano ´ potem najcz˛es´ciej. O tym, jak tłum zerwał si˛e z miejsc i zawołał „Smier´ c despocie” i ju˙z zamierzał rzuci´c si˛e na Zapilote, by rozedrze´c go na sztuki. O tym, jak tyran błagał o lito´sc´ , jak zlakł ˛ si˛e, gdy przyszło spojrze´c s´mierci w oczy. Wówczas zdarzyło si˛e, z˙ e wróciła szlachetna z˙ ona Harapo i stan˛eła pomi˛edzy tłumem a pogardy godnym, roztrz˛esionym strz˛epkiem człowieka, którym stał si˛e Zapilote, i uniosła dło´n, a tłum ucichł, gdy do´n przemówiła. — Słuchajcie mnie mieszka´ncy Paraiso-Aqui, słuchajcie. Mój drogi ma˙ ˛z nie z˙ yje. Ale nie odrzucajcie tego, za co umarł. Nawet teraz nie zapominajcie, z˙ e istnieje prawo. Ukarzcie Zapilote za jego zbrodnie, ale nie zabijajcie go. Mój ma˙ ˛z pogardzał morderstwem, a zatem nie popełniajcie go w jego imieniu. Dzi˛ekuj˛e wam. Nie wstydz˛e si˛e przyzna´c, z˙ e miałem wówczas łzy w oczach. Niczyje oczy nie pozostały suche w całej sali. Nawet Zapilote łkał poruszony, z˙ e nie zabija˛ go od ra˙za.˛ Wdowa po Sir Harapo opu´sciła Paraiso-Aqui zaraz nast˛epnego dnia. Zbyt wiele przypominało jej tu m˛ez˙ a. Widziałem, jak wchodziła do statku kosmicznego. Obróciła si˛e raz, pomachała nam, i znikn˛eła we wn˛etrzu. Za nia˛ poszli dwaj młodzi ludzie, James i Bolivar. Pozostawili tu wszystko, zabierajac ˛ tylko kilka sztuk ´ baga˙zu. Sluza zatrzasn˛eła si˛e i wi˛ecej ich ju˙z nie widziałem. Reszta znajduje si˛e w ka˙zdym podr˛eczniku historii. Chocia˙z nie pragnałem ˛ wcale obejmowa´c urz˛edu prezydenta, nie mogłem odmówi´c pro´sbie umieraja˛ cego. Po´swi˛eciłem wam całe swoje siły, a wi˛ekszo´sc´ z was uznała, z˙ e dobrze wam słu˙zyłem. To daje satysfakcj˛e. Wyrzutki, które gn˛ebiły ten s´wiat, sa˛ ju˙z daleko. Osadzono ˛ ich podczas jawnego procesu i uznano za winnych. Nasza pro´sba do Mi˛edzygwiezdnej Ligi Sprawiedliwo´sci spotkała si˛e z pozytywna˛ odpowiedzia˛ i, jak wszyscy wiecie, zostali oni przewiezieni na planet˛e wi˛ezienna˛ zwana˛ Calabozo. Pozbyli´smy si˛e wszystkich skorumpowanych s˛edziów i policjantów. 154
Wszystkich Ultimados, którzy przez dwa stulecia byli postrachem tego s´wiata. Doznali´smy oczyszczenia. Wszyscy skazani z˙ yja˛ nadal, ale musza˛ teraz walczy´c o swe przetrwanie, Na Calabozo nie ma stra˙zników, jedynie kilka robotów, klimat planety jest surowy, a przyroda dzika. Sa˛ panami własnego losu, nie moga˛ uciec. Z cała˛ pewno´sci zasłu˙zyli sobie na takie traktowanie. Tutaj ko´nczy si˛e moja opowie´sc´ . Jako prezydent byłem człowiekiem znacznie lepszym, ni˙z kiedykolwiek dotad. ˛ Ten s´wiat stał si˛e lepszym. Jemu jeste´smy winni wdzi˛eczno´sc´ . Na zawsze pozostanie w naszej pami˛eci. Dzi˛ekuj˛e ci, drogi przyjacielu, i z˙ egnaj.
JESZCZE JEDNO POSŁOWIE Jak to mówia,˛ trudno jest zabi´c Stalowego Szczura, ale i on si˛e czasem m˛eczy. Poj˛ecia nie miałem, jakie to pamiatki ˛ zabrała Angelina z pałacu de Torresa i skarbca Zapilote, ale nie ulegało watpliwo´ ˛ sci, z˙ e jeszcze troch˛e, a torby wyrwa˛ mi ramiona ze stawów. Wdrapałem si˛e w ko´ncu po trapie w s´lad za nia˛ i bli´zniakami, wtaczajac ˛ si˛e w zaciszne wn˛etrze wielkiego pasa˙zerskiego liniowca. Poczekałem jeszcze na szcz˛ek drzwi s´luzy, by upu´sci´c wreszcie baga˙ze i wyprostowa´c grzbiet. — James i Bolivar — j˛eknałem. ˛ — Czy kto´s z was mógłby pomóc staremu ojcu i zatarga´c te cholerne toboły do kabiny? Przeciagn ˛ ałem ˛ si˛e przy wtórze gło´snego chrz˛estu ko´sci. Co za ulga. Nagle dostrzegłem dwóch pasa˙zerów dziwnie kwapiacych ˛ si˛e w moja˛ stron˛e. Złapałem torby, omal wyrywajac ˛ je Bolivarowi. — Nie, młody panie. Dopóki stary Jim z˙ yje, nie b˛edziesz nosił ci˛ez˙ arów na tym statku. T˛edy, prosz˛e pani, poka˙ze˛ wam wasze kabiny. Potuptałem z rodzina˛ za plecami. Gdy drzwi kabiny zamkn˛eły si˛e za nami, cisnałem ˛ przekl˛ete ci˛ez˙ ary gdzie popadło i j˛eknałem. ˛ — Biedaku. — Angelina podprowadziła moja˛ chrz˛eszczac ˛ a˛ osob˛e do fotela. — Odpocznij, a ja poszukam czego´s na wzmocnienie. Z ulga˛ odkleiłem siwe wasy ˛ i takie˙z brwi, zrzuciłem siwa˛ peruk˛e, ona za´s zaj˛eła si˛e waliza.˛ Wieko odskoczyło, ukazujac ˛ rz˛edy ciemnych butelek starannie zabezpieczonych przed wszelkim nieszcz˛es´ciem. Podała mi z duma˛ pierwsza˛ z nich. — Stuletni ron. Mały prezencik z Paraiso-Aqui, który chyba poprawi ci humor. Nalej˛e ci kapk˛e, trzeba sprawdzi´c, jak zniósł transport. ´ — Swiatło mego z˙ ycia! — Naprawd˛e si˛e ucieszyłem. — Jeste´s dla mnie za dobra. — Nalała. Niebo w g˛ebie. — Czasami te˙z tak my´sl˛e. Ale cho´c tyle mogłam dla ciebie zrobi´c po pogrzebie. — Ładnie wyszło, prawda? To był dobry strzał, James. Trafi´c tak prosto w s´rodek worka z krwia.˛ Wolałbym tylko, z˙ eby´s na przyszło´sc´ u˙zył słabszego ładunku miotajacego. ˛ Mimo kamizelki kuloodpornej czuj˛e si˛e, jakby mnie ko´n kopnał. ˛ 156
— Przykro mi, ale to było dwie´scie dziewi˛ec´ jardów. Potrzebna mi była płaska trajektoria lotu pocisku, inaczej mógłbym spudłowa´c. Swoja˛ droga,˛ to medale wspaniale wskazuja˛ cel. — Sko´nczyło si˛e dobrze, a to najwa˙zniejsze — stwierdziłem, delektujac ˛ si˛e złocistym płynem. — Nie miałe´s kłopotów ze znikni˛eciem? Pyta´n miałem sporo, a dopiero teraz pojawiła si˛e pierwsza od chwili zamachu okazja, by porozmawia´c spokojnie. ˙ — Zadnych. Bolivar pognał schodami, wi˛ec dołaczyłem ˛ do niego zostawiajac ˛ ˙ bro´n przy okienku, i razem poprowadzili´smy po´scig za zamachowcem. Zeby było s´mieszniej, w pewnej chwili dołaczył ˛ do nas twój dobry znajomy, pułkownik Oliveira. Udało nam si˛e wmanewrowa´c go w spokojny i cichy zaułek. . . — Kochany pułkownik! Przekazali´scie mu moje pozdrowienia? — Owszem. Roboty na wi˛eziennej planecie maja˛ zdja´ ˛c mu gips dopiero za miesiac. ˛ — Coraz lepiej. Ogladałem ˛ wiadomo´sci i przyznaj˛e, z˙ e pogrzeb robił wra˙zenie. Potwornie realistyczny. Prawie przekonali mnie, z˙ e kto´s le˙zy w trumnie. — Bo i le˙zał — odezwała si˛e nagle powa˙zna Angelina. — Wiadomo´sci były złe i dobre. Złe, bo jednym z zastrzelonych podczas wyborów był nasz najlepszy człowiek w Primoroso. Adolfo, szuler, który pomógł odnale´zc´ wiele fałszywych urn. Ultimados go załatwili. Trafił do tego samego szpitala, co ty, zmarł kilka minut pó´zniej. Nie udało si˛e odnale´zc´ jego przyjaciół, a zatem skorzystali´smy ze sposobno´sci. — Biedny Adolfo. Nie grał zbyt dobrze w karty. Niech spoczywa w pokoju. — Wypiłem w milczeniu toast za jego pami˛ec´ . — A te dobre wiadomo´sci? Obaj chłopcy nagle posmutnieli, za to Angelina poweselała. — Jorge i Flavia wreszcie si˛e pobrali. Od lat byli zar˛eczeni, ale przysi˛egli sobie, z˙ e pobiora˛ si˛e dopiero w wolnym s´wiecie. — Jakie to romantyczne. Przykro mi, chłopaki, ale galaktyka pełna jest panienek. A co z prawdziwym Sir Hectorem? — Wszystko zgodnie z twoimi instrukcjami — wyja´snił Bolivar. — Nafaszerowali´smy go kosztownymi antygeriatrykami Zapilote, zgolili´smy mu brod˛e i zrobili´smy lifting twarzy. Wyglada ˛ teraz o trzydzie´sci lat młodziej i mógłby by´c własnym synem. Wrócił ju˙z do laboratorium, by „podja´ ˛c prac˛e ojca tam, gdzie on ja˛ przerwał”. Wcia˙ ˛z niezbyt rozumie, co wła´sciwie si˛e stało, ale rodzina dobrze si˛e o niego troszczy. — To była naprawd˛e udana operacja. Wszystkie watki ˛ zamkni˛ete, z´ li chłopcy wyladowali ˛ w pierdlu, dobry markiz na scenie, a pokój i dobrobyt zapanuja˛ teraz w Paraiso-Aqui. Miły, niewielki epizod w walce z niesprawiedliwo´scia˛ i nuda.˛ — Dobra okazja do toastu — stwierdziła Angelina, otwierajac ˛ szampana. — Jeszcze jeden kieliszek i idziemy spa´c. — Jak to si˛e zmiesza z rumem. . . — powiedziałem, przyjmujac ˛ szkło. 157
Unie´sli´smy kielichy i wypili´smy do dna. Miło było pozostawa´c z˙ ywym w tak miłym wszech´swiecie, szczególnie z rodzinka,˛ jak moja. W tym momencie szampan uderzył mi do głowy. Najpierw si˛e tam zakotłowało, potem zaburczało nieco ni˙zej i w ko´ncu eksplodowało. Angelina miała racj˛e, nale˙zało i´sc´ spa´c. Naturalnie dopiero po osuszeniu butelki.