Wyspy Scilly, Kornwalia, Anglia Służba zamkowa ostrzegała go, że zapłaci za lekceważenie dziewczyny. Jeszcze tej samej nocy, kiedy przejął majątek, ot...
5 downloads
27 Views
851KB Size
Wyspy Scilly, Kornwalia, Anglia Służba zamkowa ostrzegała go, że zapłaci za lekceważenie dziewczyny. Jeszcze tej samej nocy, kiedy przejął majątek, otoczyli go, by przepowiadać klęskę. Przekonywali, że dziew czyna obdarzona jest magiczną mocą, którą z pewnością przeciwko niemu wykorzysta, by się zemścić. - A cóż to za moc? - zapytał z rozbawieniem. - Potrafi po burzy sprowadzić na niebo tęczę - zdradziła z nieukrywaną dumą zamkowa gospodyni. Woźnica pokiwał głową. - Dzięki niej na naszej nieurodzajnej ziemi kwitną kwiaty. - Na Boga - westchnął Anthony, skrywając uśmiech. - To rzeczywiście groźne moce. Czy bezpiecznie jest opuszczać pokoje? - Dziewczyna jest pod opieką czarodziejki Morgan le Fay, siostry króla Artura - dodała wszystkowiedząca pokojówka. - Ale chyba nie tego saksońskiego króla Artura? - zapytał lekko już poirytowany Anthony, prowadząc służbę do biblio teki. - Nawet nie wiadomo, czy on faktycznie żył. A gdyby żył. z pewnością wtrąciłby was do lochu za podobne łgarstwa. - Tego samego - szepnęła pokojówka, chowając się za plecami woźnicy. - Stara Annie Jenkins miała wizję, że pan i panna Halliwell bierzecie ślub.
9
JILLIAN HUNTER
KLIFY
- Ślub? - mruknął pod nosem Anthony, dając znak ręką, by ta dziwaczna gromadka czym prędzej się oddaliła. - To dopiero przerażający pomysł. Zaczął podejrzewać, że chcąc pozbyć się sławnej panny Halliwell, będzie musiał porządnie ją nastraszyć i zniechęcić do siebie. Lekceważenie, jakie okazywał jej przez cały tydzień, nie przyniosło żadnych rezultatów. Co więcej, dudnienie, które dokładnie w tej chwili wstrząsnęło murami zamku, mogło wprawdzie wywołać potężne fale przybojowe, niestety, mogła to też być ona. Natarczywa młoda kobieta postawiła żądanie, którego nie zamierzał spełnić. Od tygodnia domagała się audiencji. Anthony Hartstone, trzeci książę Pentargonu, siedział bez ruchu w wygodnym fotelu. Obok na stoliku stała nietknięta brandy. Ogień płonący w kominku oświetlił cyniczny uśmiech na jego kanciastej twarzy, kiedy z korytarza dobiegły go podniesione głosy. No tak, wybiła pierwsza. Dręczycielka jak zwykle przybyła punktualnie. Zwariowana dziewczyna, ale i odważna, skoro ośmiela się drażnić lwa w jego własnym legowisku. Sądząc po hałasie, w końcu jednak przyprowadziła posiłki. Oczywiście zupełnie niepotrzebnie. Strata czasu. Anthony nie mógł jej pomóc, nawet gdyby chciał. Jego usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu, kiedy usłyszał krzyki mężczyzny. - Po moim trupie! Nie wolno przeszkadzać jego lordowskiej mości! Vincent, służący i kamerdyner, który niegdyś parał się rzeźnictwem, najwyraźniej zaczynał tracić cierpliwość, co nie wróżyło sukcesu sprawcom całego zamieszania. W innych okolicznościach Anthony chętnie obejrzałby spektakl z udziałem Tytana z Kornwalti i niesławnej panny Halliwell. Vincent nie podniósłby na damę nawet palca. Wystarczyłby delikatny uścisk jego potężnej dłoni, by zaczęła błagać o litość.
Zza okien dobiegały odgłosy piorunów, zwiastując nadejście burzy. Spienione fale wściekle rozbijały się o klify. W pokoju z wolna zapadał mrok. Anthony właśnie odłożył list kondolencyjny, który przed chwilą otrzymał, kiedy nagle za jego plecami otworzyły się drzwi. - Milordzie! - Vincent aż trząsł się ze zdenerwowania. Moja cierpliwość ma swoje granice. - Cóż, okazuje się, że łatwo wyprowadzić cię z równowagi. Policzki Vincenta, ukryte pod krzaczastymi bokobrodami, wyraźnie się zaczerwieniły. - Ta kobieta nie chce przyjąć odmowy do wiadomości. - Chyba że ją osobiście odprowadzisz na plażę. Oczywiście w niczym nie uchybiając dobrym manierom. - Milordzie, ona mnie szturchnęła. Wyraźnie rozbawiony Anthony pochylił się do przodu. - Co zrobiła? - Szturchnęła mnie parasolką. W... zadek. - Oburzony Vincent oparł się o drzwi, próbując zatarasować wejście swoim ogromnym ciałem. - Przygotować się do obrony! - zdążył jeszcze krzyknąć, zanim do pokoju wdarła się chmura niebieskoszarego muślinu. - To oblężenie! Oblężenie. Anthony zerwał się na równe nogi, wykrzywiając twarz na widok intruzów, Troje śmiałków wtargnęło do biblioteki, bezczeszcząc jego męskie sanktuarium i brutalnie wyrywając go z żałobnej zadumy nad losem niedawno zmarłego brata. Właściwie to do sali wdarła się niewiasta w intrygującym czepeczku zacieniającym twarz. Towarzyszący jej dwaj męż czyźni byli wyraźnie onieśmieleni i spoglądali na gospodarza przepraszająco. Przynajmniej oni mieli na tyle rozumu, by się go bać. Młoda kobieta była albo tak bezczelna, albo nie miała żadnej towarzyskiej ogłady.
10
11
JILLIAN HUNTER
KLIFY
- Milordzie, prosimy o wybaczenie - odezwał się korpulent ny starszy mężczyzna ze starannie podstrzyżoną siwą brodą. Młodszy, wysoki brunet, miał około trzydziestu lat. Mrugając nerwowo zza okularów w złotych oprawkach, próbował wydusić z siebie przeprosiny. - Nie powinniśmy byli tak nalegać. Może lepiej przyjdziemy kiedy indziej... - wyjąkał. - Milcz. Elliotcie! - Młoda kobieta stuknęła parasolką w podłogę dla podkreślenia wagi swoich słów. - Onieśmiela cię, choć nie wyrzekł jeszcze nawet słowa. Przecież wiemy, że jego lordowska mość to najłagodniejszy człowiek na świecie. Wiemy, że nas ciepło przyjmie. - Wyjść. - Anthony wskazał drzwi. Na jego szczupłej twarzy nie było śladu ani łagodności, ani tym bardziej ciepła. - Nie mam czasu na takie bzdury. - Wpatrywał się w schowaną pod czepkiem twarz. - Żegnam panią, panno Hollywell. - Nazywam się Halliwell, lordzie Pendragon. Morwenna Halliwell. Uśmiechnął się chłodno. - Pentargon. - Och! -Jej usta wykrzywiły się w nieszczerym uśmiechu. Przepraszam. - Sir Dunstan Halliwell. - Starszy mężczyzna wyciągnął na powitanie rękę z taką pokorą, że Anthony nie był w stanie się oprzeć. - To prawdziwy zaszczyt poznać waszą lordowska mość. - Elliott Winleigh - odezwał się młodszy o palcach po plamionych inkaustem, odrywając wzrok od wiszących na ścianach akwarel. - Do pańskich usług, milordzie - dodał, pochylając się w ukłonie. Anthony skinął głową. - Może innym razem, bo dziś, a właściwie przez cały tydzień jestem bardzo zajęty. Interesy. - Właśnie dlatego przychodzimy. W interesach - wtrąciła
zrozpaczona panna Halliwell, po czym niedbałym ruchem dłoni zsunęła czepek na kark, odsłaniając twarz z naturalnością bardziej rozbrajającą niż frontalny atak. Na ten widok Anthony jeszcze bardziej się skrzywił. Nim zdążył się otrząsnąć, jego myśli zakotłowały się i runęły niczym lawina kamieni toczących się po skalnym zboczu. Dziewczyna była wyjątkowo piękna, co do tego nie miał już żadnych wątpliwości. Jej zielone oczy patrzyły na niego niewinnie, przywołując jakieś odległe wspomnienia. Orzechowozłote włosy były zbyt ciężkie, by utrzymać się w nisko upiętym koku. Rysy twarzy miała tak delikatne, jak gdyby wyrzeźbiono je w bryle lodu. Anthony zastanawiał się, czy nie roztopiłaby się, gdyby na nią chuchnął. Najbardziej zaniepokoił go jednak fakt, że dziewczyna wydawała mu się dziwnie znajoma. - Czy my się znamy? - zapytał z zakłopotaniem. Spojrzała na niego jak na wariata. - Przed chwilą się przedstawiłam. Od tygodnia co rano prosiłam o spotkanie, ale Jack Morderca nie pozwolił mi nawet zbliżać się do drzwi. - Morwenno! - Stryj dyskretnie chrząknął. - Jego lordowska mość jest bardzo zajęty. Do rzeczy, kochanie. - Nie będzie żadnej rzeczy - odezwał się chłodno Anthony. Szkoda tracić czas. Wiem, o co wam chodzi. To niemożliwe. Morwenna spojrzała na niego przenikliwie. W jej oczach płonęły tak silne emocje, że aż zrobiło mu się gorąco. - Może znał pan mojego ojca, sir Rolanda Halliwella zaczęła. - Był uczonym i antykwariuszem. Jako człowiek wielkiego umysłu z pewnością ma pan w swej bibliotece książki jego autorstwa. „W krainie małych ludzi". - „Ekskalibur w Anglii" - dodał Elliott. Morwenna w przypływie entuzjazmu położyła parasolkę na sekretarzy ku. - Milordzie, nie dalej jak na dwa tygodnie przed swoją
12
13
JILLIAN HUNTER
KLIFY
tragiczną śmiercią ukochany brat pana czytał jedną z książek papyAnthony zaklął pod nosem, patrząc, jak jego listy błys kawicznie nasiąkają atramentem wyciekającym z kałamarza, który przewróciła parasolką. - Przykro nam z powodu pańskiego brata, milordzie szepnęła, wpatrując się w wolno rozlewającą się po blacie granatową plamę. Elliott rzucił się z chusteczką, by zetrzeć atrament. Anthony odwrócił się i szarpnął za dzwonek, by wezwać służącą. - Nie mogę pomóc, panno Halliwell. Rozumiem powody, dla których pani tu przybyła. Niestety, kontrakt na sprzedaż wyspy jest już gotowy. Pracowała nad nim cała armia pra wników. - Postępuje pan zbyt pochopnie - powiedziała. - Odkąd zjawił się pan na wyspie, prawie nie opuszcza pan murów zamku. Pański brat kochał Abandon. Jego niebieskoszare oczy groźnie pociemniały. - Gdyby nie zaszył się na tej zapomnianej przez cały świat kupie granitu, by badać te śmieszne zjawiska, na przykład syreny, prawdopodobnie żyłby do dziś. - Był tu szczęśliwy - odezwała się zaskoczona. - Nie znałam go osobiście, ale wiem, że mieszkańcy wyspy bardzo go kochali. Jestem przekonana, że nie sprzedałby nawet jednego kamyka. Anthony zacisnął dłoń na oparciu fotela i spojrzał na twarz dziewczyny z tą bezwzględną surowością, która sprawiała, że większość mężczyzn zapominała języka w gębie. - Mój brat odszedł. Im szybciej pozbędę się tej wyspy, tym lepiej. - Jak może być pan tak bezduszny, kiedy w grę wchodzi życie tylu rodzin? - Nie zamierzam się tłumaczyć ze swoich decyzji - stwier dził ostro.
- Myślę, że powinien pan - mruknęła pod nosem. Groźną ciszę przerwało brzęczenie porcelany, które w tym momencie rozległo się za drzwiami. Nawet burza za oknem ustała na chwilę, jak gdyby oczekując na wynik potyczki, której ta odważna dziewczyna nie mogła wygrać. - Herbata dla gości, milordzie. - Śliczna komwalijska gos podyni, Tillie Treffry, z uśmiechem odsunęła łokciem karafkę brandy i postawiła na stole tacę. - Ciasteczka prosto z pieca i świeżutka śmietanka. Kiedy posłała pannic Halliwell ukradkowe spojrzenie, An thony od razu domyślił się, że kobiety są w spisku. - Nie prosiłem o herbatę, pani Treffry - rzucił oschle. Wezwałem panią, by uprzątnęła pani mój sekretarzyk. Goście już wychodzą. - Wychodzą? Milordzie, jakże oni w taką pogodę dopłyną na drugi koniec wyspy? - Tak samo, jak przypłynęli tutaj - powiedział Anthony, patrząc prosto w twarz sir Dunstana. - Proszę zrozumieć, w tej chwili przeprowadzam na wyspie jeszcze drobne prace, które są warunkiem sprzedaży. Sir Dunstan, dając znaki bratanicy, ruszył w kierunku drzwi. - Chodźmy, Morwenno. Powinniśmy byli wcześniej napisać list do jego lordowskiej mości i wyjaśnić nasz problem. Morwenna nawet nie drgnęła. - Lordzie Pentargon, sprzedając Abandon w obce ręce, skazuje pan mieszkańców wyspy na zagładę. Jej pełne emocji oczy przypominały plamę oleju na ciemno zielonej powierzchni kornwalijskiego morza. - Ależ markiz Camelbourne nie jest potworem. Nikogo nie pozbawi dachu nad głową ani nie ześle na wygnanie do Kanady. - Lord Kamienne Serce - powiedziała. - Tak pana nazywają. Nie wierzyłam ostrzeżeniom. Aż do teraz uważałam, że oceniają pana niesprawiedliwie. Roześmiał się.
14
15
JILLIAN HUNTER
KLIFY
- Postępu nie da się powstrzymać parasolką. - Możliwe. - Patrzyła na niego, mrużąc oczy. - Ale z pew nością można zadać nią kilka ciosów. - Wiem coś o tym - mruknął Vincent, podsłuchujący całą rozmowę pod drzwiami. Nagle Anthony w zupełnie szaleńczym odruchu zapragnął wziąć pannę Halliwell w ramiona, rzucić ją na łoże i... cóż, w tym momencie powstrzymał wyobraźnię. W końcu był dżentelmenem, choć to dziewczę zdołało obudzić barbarzyńskie instynkty drzemiące w jego męskiej duszy. Rzucił jej spojrzenie, które miało zmiażdżyć jej butę. - Zawarłem już umowę, panno Halliwell. - Chyba z diabłem - odparowała. - Wystarczy, Morwenno. - Stryj mocno chwycił ją pod ramię i pociągnął w stronę drzwi. - Nie wyjdę stąd, dopóki nie zostanę wysłuchana - zagroziła, wciąż wpatrując się w twarz Anthony'ego, jak gdyby nie zdawała sobie sprawy z nietaktu. - W takim razie ja wyjdę - stwierdził. Kiedy ich mijał, w sali zapadła cisza. Zastanawiał się, czy zauważyła jego chwiejny krok. Dlaczego w ogóle go to ob chodziło? Jej skóra pachniała liliami. Zapach był tak ulotny, że ledwo go rozpoznał, kiedy odwrócił się i jeszcze raz na nią spojrzał. Ich oczy się spotkały. Przez moment myślał, że zdzieli go po głowie parasolką. Mocne ciało Vincenta z pewnością znało siłę wspomnianych przez nią ciosów. Tymczasem to nieśmiałemu Elliottowi udało się zatrzymać wychodzącego. Anthony nigdy w życiu nie słyszał czegoś tak niedorzecznego. - Jeśli można... chciałbym naszkicować pański portret, milordzie. Anthony oniemiał. - Słucham?
Elliott zaczerwienił się. W dłoni wciąż trzymał jeden z po plamionych atramentem listów, czekając, aż pokojówka uprząt nie sekretarzyk. - Ilustruję książkę, która zostanie wydana na początku przyszłego roku. Chciałbym naszkicować pana w stroju z epoki. Rzecz dotyczy legend arturiańskich i ich związku z Kornwalią. Papa panny Halliwell zmarł przedwcześnie i nie zdążył dokoń czyć pracy. Byłbym za... zaszczycony, gdyby zechciał pan być moim modelem. - Szkicować? Mnie? Pochlebia mi pan, panie Winleigh powiedział z drwiną, a właściwie ze zdumieniem. Jako dziecko Anthony ciężko chorował. Nigdy nie uważał się za przystojnego mężczyznę, mimo że pociągał wiele kobiet. - Niestety, jestem bardzo zajęty. A poza tym nie wyobrażam sobie siebie w roli bohatera. - Jestem pewien, że będzie pan doskonałym sir Gawainem, milordzie - nalegał Elliott. - Ma pan posturę rycerza, a twarz... Pańska twarz przywodzi na myśl wojownika, jest w niej taka głębia charakteru. - Och, Elliotcie - szepnęła z rozdrażnieniem dziewczyna. Przesadzasz z tymi swoimi artystycznymi obsesjami. Jak mo żesz? To raczej typ Mordreda niż Gawaina. Sir Gawain był blondynem. Anthony omal się nie roześmiał. Znał opowieści arturiańskie na tyle dobrze, by wiedzieć, że z wszystkich postaci to Mordred, siostrzeniec legendarnego króla Artura, był najczarniejszym charakterem, zdrajcą, który zadał władcy śmiertelny cios. - Panie Winleigh, bardzo pan uprzejmy - mruknął, zamykając drzwi tuż przed nosami trójki zdumionych gości. - Zbyt uprzejmy.
16
17
Lizie wczy na jęknęła głucho za jego plecami. Wyczuł jej konsternację i oburzenie pomieszane z niedowierzaniem. Roze śmiał się. Chichotał, wspinając się po schodach na wieżę, skąd
JILLIAN HUNTER
KLIFY
wraz z Vincentem przez kilka minut przyglądali się, jak natrętni goście, niczego nie załatwiwszy, odchodzą. - Vincencie, dlaczego miałbym się przejmować tym, co myśli ta panna? - Nie powinien pan, milordzie. Ani trochę. - Zrobiłem to, co było konieczne. A decyzję podjąłem miesiąc temu. - W rzeczy samej, milordzie. - Sam powiedz. Vincencie, stoimy tu w strugach deszczu. Ta głupia dziewczyna ośmiela się odwoływać do mojego sumienia, a przecież moje motywy są uczciwe. Nie sprzedaję tej przeklętej wyspy dla zysku. - Oczywiście, że nie, milordzie. Anthony zmarszczył czoło. Jego młodszy brat Ethan zmarł kilka miesięcy temu, zostawiając mu Abandon, maleńką wysep kę u wybrzeży Kornwalii. Pewnego ranka, prawdopodobnie podczas tych absurdalnych poszukiwań syren, Ethan spadł z klifu i się utopił. Zdaniem Anthony'ego, Ethan, który podczas wojny odniósł wiele ciężkich obrażeń, w ogóle nie powinien był sprowadzać się w to przeklęte miejsce. Im szybciej po zbędzie się wyspy, tym lepiej. Szczerze mówiąc, Anthony był zaskoczony ofertą. Kiedy dowiedział się, że wyspą interesuje się jego stary znajomy, wpływowy markiz Camelbourne, poważany mąż stanu i przy jaciel księcia Alberta, nie posiadał sie z radości. Od dwóch lat Anthony szukał politycznego sprzymierzeńca, który poparłby jego pomysł zreformowania ustawy dotyczącej niewolniczej pracy dzieci. Zawarli umowę. Camelbourne odkupi Abandon w zamian za polityczne wsparcie. Niewinne dzieci nie będą zmuszane do morderczej pracy w nieludzkich warunkach. - Czy nikt jej nie nauczył, że czasami trzeba poświęcić coś dla większej sprawy? - rozmyślał na głos Anthony. - Czy ta dziewczyna nie pojmuje, że człowiek czasami nie ma wyboru?
Tym razem Vincent nie odpowiedział. Był zbyt zajęty obserwowaniem łodzi, która właśnie wypływała na pełne morze. Służba zgromadzona na zamkowej grobli z równym zainteresowaniem przyglądała się, jak dziewczyna w czepku kręci się nerwowo w kołyszącej się łodzi. Choć była dość daleko, Anthony widział jej profil. Vincent spojrzał przez lornetę. - Służba uważa, że wysyłamy ich na pewną śmierć. - Sztorm już się uspokaja - zauważył Anthony. Odetchnął z ulgą, widząc, że ciężkie chmury wiszące nad zamkiem powoli się rozpływają. - Właściwie mogli przeczekać ten deszcz w salonie. - Tak, rzeczywiście mogliśmy im to zaproponować, mi lordzie. Anthony spojrzał na niego. - Tyle że Jack Morderca i Mordred, Król Rębaczy, nie byliby najlepszymi gospodarzami. - Mimo to, milordzie, nie chcielibyśmy, żeby nam się potopili. - Nie - mruknął Anthony. - Nie chcielibyśmy. Deszcz zamienił się w drobny kapuśniaczek, ale morze wciąż było wzburzone. Zielone fale były tak przejrzyste, że widać było dno. Anthony patrzył na oddalającą się łódź i nagle poczuł niepokój o dziewczynę. Może i była utrapieniem, ale przecież nie życzył jej źle. 1 wtedy dziewczyna spojrzała w jego stronę. Patrzyła na niego, a wiatr nagle przyniósł zapach lilii. Przed oczyma Anthony'ego pojawiły się zupełnie wyraźne i znajome obrazy, przenosząc go w przeszłość niczym zaklęcie.
18
19
W głowie słyszał dziecięce głosy, podniecone i niecierp liwe. - Ethan, podaj miecz! Zabawimy się w króla Artura. Kto ostatni w lesie, ten będzie giermkiem.
JILLIAN HUNTER
KLIFY
Wtedy dobiegł go głos Ethana. - Hej, głupki, zaczekajcie na Anthony'ego. Przecież on nie może tak szybko biegać. - Ethan, czy my musimy go wszędzie ze sobą zabierać? Przez niego zawsze się tak wleczemy. - Musimy. To mój brat - powiedział Ethan, po czym dodał z lekką irytacją. - No, dalej, Anthony, wstawaj. Wysil się trochę i przejdź przez mur. Podsadzę cię. - Idź sam, dobrze? - Anthony wtulił twarz w trawę. - Nie mam ochoty się z wami bawić. I tak nigdy nie było żadnego króla Artura. To wszystko bujda dla głupków. Ethan spojrzał na niego surowo. - Pomogę ci wejść na górę, ale z muru musisz sam zeskoczyć. - Idź do diabła! - Ethan! Ethan! - zawołali chłopcy, którzy dobiegli już do skraju lasu. - Wasza guwernantka idzie! Schowajcie się, bo was złapie! Ethan zaczekał, aż koledzy znikną w lesie, po czym zwinnie wdrapał się na mur. Zarumieniony z dumy, ze skoczył po drugiej stronie, ruszył biegiem przed siebie, ale ledwo zrobił trzy kroki, potknął się na łopacie i runął jak długi. Anthony, słysząc śmiech chłopców, którzy już zdążyli scho wać się w leśnych gąszczach, zacisnął zęby. Nowa guwernantka, kobieta niezwykle stanowcza, zbliżała się, by schwytać krnąbr nych podopiecznych. W piersiach bolało go od wysiłku, z jakim próbował po wstrzymać łzy. Miał dziewięć łat, był najstarszym synem, słabeuszem cierpiącym na zanik mięśni. Ze względu na uciąż liwą przypadłość ojciec zabronił mu uprawiać sporty. Większość ludzi uważała, że książę podjął taką decyzję w trosce o jego zdrowie. Anthony znał jednak prawdę. Ojciec po prostu wstydził się niezdarnego syna i dlatego próbował trzymać go z dala od ludzkich oczu.
Guwernantka znalazła go leżącego z twarzą w trawie. Udawał, że nie zwraca na nią uwagi. Położyła mu rękę na ramieniu, co za upokorzenie! - Nic ci nie jest, młody lordzie. Dziwne, ale teraz, w wyobraźni, zdanie to miało formę twierdzenia, nie pytania. Umarłby ze wstydu, gdyby wtedy, na oczach chłopców, pomogła mu wstać. Podniósł się, patrząc na nią z wyrzutem. Spojrzała w stronę lasu. - Nie idziesz bawić się z kolegami? - To nie są moi koledzy, a poza tym nie mam ochoty bawić się w króla Artura. To głupia zabawa. Nikogo takiego nie było. Guwernantka podniosła z ziemi patyk. - Twój miecz, dzielny rycerzu. Nie widział jej włosów, bo ukrywała je pod wielkim czep kiem, a jej oczy... były zielone, a może twarz tej drugiej dziewczyny wypełniła mu luki w pamięci? - Żadna guwernantka nie wytrzyma u nas zbyt długo zwierzył jej się w zaufaniu. - Mama jest uzależniona od laudanum, a tato ma bardzo wybuchowy temperament. - Twój tato wyjeżdża w interesach do Chin - mówiła niskim, hipnotyzującym głosem. - Długo go nie będzie, milordzie. Pod jego nieobecność urośniesz i zmężniejesz tak, że nie pozna cię po powrocie. Nie odłożyła patyka. Anthony miał ochotę ją uderzyć albo uciec, ale nie mógł się poruszyć. - Nigdy nie będę silny. A ty... ty jesteś głupia. - Będziesz ćwiczył szermierkę i zostaniesz najdzielniejszym rycerzem na dworze króla Artura. Twoim obowiązkiem stanie się obrona słabych i niewinnych istot. Młody lordzie, zawsze postępuj uczciwie. - Nikt oprócz Ethana nie chce się ze mną bawić. - Będziesz ćwiczył pod okiem mistrza szermierki. Dziś rano po niego posłano.
20
21
JILLIAN HUNTER
KLIFY
Albo z niego żartowała, albo była szalona, Anthony cofnął się niepewnie o krok. - Pasuję cię na rycerza, młody lordzie - powiedziała. Uklęknij. - Ja? Mam przed tobą klękać? Jesteś tylko służącą. - A jed nak kiedy zrobił jeszcze jeden krok w tył, jego biodro nagle znieruchomiało. Osunął się na kolano, mrugając z niedowie rzaniem. Gdy dotknęła patykiem jego ramienia, poczuł nagły przypływ siły. A może była to jedynie gra wyobraźni? Marzył o magicznej różdżce, której dotknięcie postawiłoby go na nogi, uzdrowiło, by mógł bawić się z chłopcami. Poderwał się z kolan, uświadamiając sobie z goryczą, że nic się nie zmieniło. Jego ruchy były nadal nieskoordynowane, wciąż kulał. Nie usłyszał, co mówiła, bo dławiło go roz czarowanie. - To głupie - szepnął. Dopiero teraz Anthony uświadomił sobie, że guwernantka pachniała liliami. W tamtych czasach zupełnie nie zwrócił na to uwagi, nie interesowało go to. Chciał wykrzyczeć, że nie miała racji, że nigdy nie będzie silny ani nie weźmie udziału w żadnej bitwie. Trzy tygodnie później guwernantka odeszła z ich domu w Devon, ale nie było czasu, żeby zastanawiać się nad jej tajemniczym zniknięciem. Tego samego dnia pojawił się bo wiem mistrz szermierki. Tydzień później zatrudniono nowego stajennego, pół-Cygana z Walii, który jako były dżokej udzielał chłopcom lekcji jazdy konnej. Z czasem uzależniona od laudanum matka poważnie zapadła na zdrowiu. Anthony zmężniał, jednak zmiany zachodziły w nim tak wolno, że właściwie on sam niczego nie zauważył. Któregoś dnia wdał się w bójkę z jednym z chłopców, który podbił Ethanowi oko. Od tej chwili życie Anthony'ego uległo zmianie. - Omal go nie zabiłeś! - krzyknął Ethan, kiedy chłopcy
w milczeniu otoczyli leżącego. Anthony masował obolałą pięść. Nadal lekko utykał, wiedział, że to się już nigdy nie /mieni, ale jego sylwetka nabrała męskości. Miał szerokie ramiona i umięśnioną klatkę piersiową, a rysy twarzy dowodziły dojrzałości. Był wyższy od kolegów, żaden z nich nie potrafił tak dobrze jeździć konno. Dorównywał mu jedynie stajenny Leon, poł-Cygan, który pogratulował mu po walce. Przez te wszystkie lata Anthony nie miał żadnych wiado mości o guwernantce. Po śmierci rodziców odziedziczył cały majątek. Ethan pojechał walczyć do Indii i jak na ironię powrócił do Anglii jako kaleka z kulą tkwiącą w kręgo słupie. Anthony nigdy nie wspominał odważnej kobiety. Pomyślał o niej dopiero dziś, kiedy spotkał dziewczynę, która przypo mniała mu o królu Arturze. Powrócił ulotny zapach lilii. Nieposkromiony duch dziewczyny zdawał się krzyczeć: Nigdy nie zaakceptuję świata takiego jak ten!
22
23
U r o k został zdjęty. Anthony odetchnął. - Cóż takiego sprawiło, że mój brat był na tej ponurej wyspie taki szczęśliwy? Vincent. słuchający tylko jednym uchem, zerknął przez lornetę. - Niektórzy odnajdują spokój w prostocie. Dobry Boże, dziewczyna trzyma wiosło. Dziwne. - A co w tym dziwnego? - zapytał Anthony. - Tu, na wyspach Scilly, kobiety często same wiosłują. - Nie o tym mówię, milordzie... - Vincent opuścił lornetę i spojrzał na Anthony'ego z konsternacją. - Zdaje się, że sztorm jakimś dziwnym zrządzeniem omija ich łódź. - Co takiego?! - Anthony z niedowierzaniem wziął od Vincenta lornetkę. - Daj popatrzeć - powiedział, mrużąc oczy. Z daleka rzeczywiście wyglądało to tak, jakby fale wokół
JILLIAN HUNTER
KLIFY
łodzi uspokoiły się, podczas gdy za nimi wściekle szalało spienione morze. - To tylko złudzenie, gra świateł na wodzie - odezwał się w końcu. - Zobacz, deszcz ustał. Wiatr cichnie. - A to, w górze, to też tylko złudzenie? - Vincent wskazał dłonią idealną tęczę, która właśnie pojawiła się na niebie dokładnie nad łodzią Morwenny. W dole na grobli rozległy się oklaski i zdumione okrzyki służby. Anthony pokiwał głową. - Można by pomyśleć, że w życiu nie widzieli tęczy. - Milordzie, przy tej dziewczynie pojawiają się też inne niezwykłe zjawiska. - Jak na przykład oblężenie zamku? - Ostatnio na wyspie zakwitły bardzo rzadkie gatunki lilii, tak cenione przez botaników i kwiaciarzy na kontynencie. - Vincent, i ty wierzysz w te brednie? - Ani trochę, milordzie. Obaj mężczyźni stali przez chwilę w milczeniu, obserwując zniknięcie tęczy. Łódź panny Halliwell również znikła za klifami. - Dość już zmarnowałem dziś czasu - odezwał się An thony. - Camelbourne zamierza przejąć wyspę przed końcem miesiąca, a ja ledwo zacząłem pakować rzeczy Ethana. - Milordzie, służba obawia się, że markiz wypowie im posady. Anthony zmarszczył brwi. - Cóż, mogę spróbować znaleźć im coś na kontynencie. - Ale przecież nie dla całej wyspy - dokończył za niego Vincent, kiedy Anthony ruszył w kierunku drzwi. - To po to dziś przyjechała. - Wybacz, Vincencie. Czyżbyś próbował dodać coś do opisu niesamowitej panny Halliwell? Może powstała z morskiej piany, kiedy nie patrzyłem?
Postawny kamerdyner był zakłopotany. - Niczego takiego nie zauważyłem, choć istotnie, milordzie, zapomniałem zwrócić pańską uwagę na tego kruka, który od jej powrotu krąży nad klifami. - Kruk? - Pojawia się, żeby ostrzec mieszkańców wyspy o zbliża jącym się niebezpieczeństwie - wyjaśnił Vincent. - Ptak przy prowadził matkę do dziecka uwięzionego na skałach podczas przypływu. Ostrzegł rybaków na łodzi przed śmiertelnie niebez piecznym wirem. - Zbieg okoliczności. - Tubylcy wierzą, że to duch króla Artura przybiera postać kruka i przybywa tu, by uratować Abandon przed złym losem. Anthony roześmiał się. - Zły los oczywiście przybywa pod moją postacią. Vincent pogładził bokobrody. - Miejscowi powiadają, że cała rodzina panny Halliwell jest obdarzona tajemniczą mocą. - Kruki - powiedział Anthony. - Tęcze, rzadkie gatunki lilii. Niech pokojówka przyniesie do biblioteki dzbanek mocnej kawy. Im szybciej opuścimy wyspę, tym lepiej. Ma na ciebie zbyt duży wpływ.
24
KLIFY
imo wczesnej pory granitowy domek na farmie tonął w blasku świec, niczym bezpieczna i przytulna przystań w czasie sztormów, które tak często nawiedzały Abandon. Morwenna w otoczeniu gromadki kotów usadowiła się wygodnie na sofie. Tydzień po jej powrocie, jak na zawołanie, na progu domostwa pojawiły się zwierzęta. Morwenna nie widziała w tym fakcie niczego nadzwyczaj nego. W życiu trzech sióstr Halliwell wydarzyło się już tyle niewytłumaczalnych zjawisk, że w końcu dziewczęta przywykły do tych dziwactw. Matka, która zmarła trzynaście lat temu, była znaną na całej wyspie uzdrowicielką, a ojciec Morwenny... cóż, wystarczało rozejrzeć się po domu, by stwierdzić, że i on był nie lada ekscentrykiem. Pokojówka nie nadążała z odkurzaniem przedziwnej kolekcji zabytkowych przedmiotów, jakie przez całe życie gromadził. Przy drzwiach leżały mówiące kamienie, które, o ile Morwenna pamiętała, nigdy nie odezwały się nawet słowem. Maleńka główka malajskiego szamana, wisząca w kuchni nad zlewem, napędzała tylko strachu. Choć Morwenna szczególnie przy wiązała się do wysadzanej kryształami bransolety, która rze komo należała do Morgan le Fay, nie potrafiła rozstać się z żadnym ze skarbów papy. Upłynęło już czternaście miesięcy,
ale Morwenna nadal nie mogła się pogodzić z jego odejściem. Wciąż za nim tęskniła. Od niepamiętnych czasów Halliwellowie odstawali od reszty społeczeństwa. Spędziwszy rok w Londynie, Morwenna i stryj Dunstan postanowili wrócić do Komwalii. Oboje udawali, że do domu przygnały ich obowiązki. Twierdzili, że muszą dokoń czyć książkę papy, ale prawda była taka, że życie w Londynie zupełnie im nie odpowiadało. Brakowało im przyjaciół i pie niędzy. Dziś po raz pierwszy od powrotu Morwenna zastanawiała się, czy nie popełniła błędu. Położyła na podnóżku odziane w pończochy stopy i w zamyśleniu zapatrzyła się na spowity mgłą brzeg morza. Wyspa żywiła sto sześćdziesiąt osób, których los uzależniony był od połowu ryb i hodowli kwiatów. Jeśli markiz przejmie władzę, będzie to koniec dla tego raju. Już zapowiedział, że zamierza wykorzystać spory kawał terenu pod budowę pałacyku myśliwskiego. Przysłani przez niego robotnicy zdążyli rozdeptać Betki drogocennych cebulek. Lord Pentargon mógłby temu zapobiec jednym pstryknięciem palców. Niestety, postanowił, że tego nie uczyni. - W tym potworze nie ma odrobiny szlachetności. Żadnej cechy, której można by się spodziewać po rycerzu - mówiła, poruszając palcami u stóp. - Elliotcie, zupełnie nie rozumiem, jak mogłeś zaproponować, że będziesz go szkicował. Jesteś zdrajcą. Młody artysta uśmiechnął się słabo, pochylony nad szkicownikiem. Siedział przy oknie, próbując wykorzystać resztki dziennego światła. Jego zwinne palce poruszały się, nawet kiedy mówił. - Jego twarz, Morwenno. Wspaniała. Jak wykuta w granicie. - Zupełnie jak jego serce. - Mógłbym przysiąc, że widziałem tłumioną pasję w jego oczach.
26
27
M
JILLIAN HUNTER
KLIFY
- Zupełnie takich jak lodowato zimna woda pod powierzch nią zamarzniętego jeziora - wycedziła. - I te niezwykłe emocje - mówił dalej Elliott, potrząsając z podziwem głową. - Chciwość? - zastanawiała się Morwenna. - Niecierpli wość? Och... - Delikatnie zdjęła z kolan drzemiącego kota i wstała z sofy. - A co ty tam rysujesz? Uśmiechnął się, nie podnosząc głowy. Morwenna znała Elliotta od ośmiu lat. Pamiętała ten dzień, kiedy jeszcze jako chłopak na posyłki od kapelusznika zaczepił sir Rolanda na ulicy w Londynie i błagał, by ten pozwolił mu ilustrować jego książkę o królu Arturze. Początkowo ojciec śmiał się z tego pomysłu, ale Elliott nalegał. Ciągle podrzucał im pod drzwi jakieś rysunki, chodził za ojcem krok w krok. W końcu papa dał się przekonać i uwierzył w jego talent. Podobało mu się, że Elliott tak poważnie podchodzi do swojej twórczości. Był tak przejęty pracą nad książką, że prawie zapomniał o swojej młodziutkiej żonie, którą poślubił niecały rok wcześniej. Czasami Morwenna współczuła biednej kobiecie. Jeszcze niedawno Elliott był tak zakochany w żonie, że bez przerwy szkicował jej portrety, a teraz prawie nie wspominał jej imienia. W tamtych czasach zleceniodawca wycofał uzgodnione już zamówienie na fresk w pałacu Westminster. Wkrótce potem ojciec zmarł, a Elliott pogrążył się w depresji. Nalegał, by pozwoliła mu jechać ze sobą na Abandon i dokończyć książkę. Morwennę martwiły jego nastroje. - Twój ojciec okazał mi tyle serca. Chciałbym się od wdzięczyć za jego dobroć - mówił. Spojrzała mu przez ramię i aż westchnęła. Pracował nad rysunkiem przedstawiającym pannę w średniowiecznym stroju, pochyloną nad rannym wojownikiem. Szkic sam w sobie był uroczy, już przywykła do tego, że Elliott wykorzystywał ją
jako modelkę. Przeraził ją fakt, że owym rycerzem był Penlargon. Zdumiała się, bo widok samej siebie w namiętnym uścisku Pentargona sprawił jej dziwną przyjemność. Przez krótką chwilę odczuwała niezwykle silne emocje, łączące dziew czynę i rannego rycerza, które Elliott uchwycił po mistrzow sku. Wydawało jej się, że płonie, na szczęście zdołała się uspokoić. Owszem, Pentargon był przystojny, i to w ten niebezpieczny dla kobiet sposób. Ciekawe, skąd Elliottowi przyszło do głowy, by nadać jego twarzy wyraz lojalności i wdzięczności. - Elliott, to najgorszy rysunek, jaki w życiu widziałam. Okropny. Jak mogłeś narysować coś takiego? Wzruszył ramionami. - On mi się podoba. Zamierzam wykorzystać go przy rysowaniu sir Gawaina. - Czyś ty oszalał? - wybuchnęła z oburzeniem. - Nie dość, że dziś rano tak się mu podlizywałeś, to jeszcze rysujesz Pentargona w roli bohatera. Przecież on chce sprzedać Abandon temu arystokracie, który urządzi tu... - Sama też mogłaś zachować się bardziej taktownie i zdobyć się na drobne pochlebstwa - wtrącił stryj, siedzący w kącie na fotelu. - Tyle razy ci powtarzałem, że większość dżentelmenów nic przepada za kobietami, które są całkowicie szczere. - Elliott - powiedziała, ignorując uwagę stryja. -Zabraniam ci wykorzystać ten rysunek w książce papy. - Sir Roland dał mi w tej sprawie wolną rękę, Morwenno odparł grzecznie. - Ale na pewno nie miał na myśli takiego wariactwa. - Złościsz się na Pentargona, nie na Elliotta - wytknął jej stryj. - Ach, poddaję się - rzuciła, opadając na sofę. Kiedy wypięła garść szpilek podtrzymujących kok, jej ciemnozłote włosy opadły kaskadą na ramiona. Koty natychmiast zaczęły bawić
28
29
JILLIAN HUNTER
KLIFY
Morwenna, próbując zebrać myśli, patrzyła w ogień. Pasco Illugan, samozwańczy czarownik, był najstraszniejszym człowiekiem, jakiego znała... no, może drugim po Pentargonie. Od powrotu na wyspę Morwenna stanowiła dla niego osobiste zagrożenie. Sprzedawał środki poronne i złe uroki. Ludzie powiadali, że pojawił się na wyspie nazajutrz po śmierci jej matki, niczym muchomor, który wyrasta, gdy tylko słońce zajdzie za chmurami. - Aż strach myśleć, co będzie, gdy ludzie pójdą do czarownika. To zły człowiek, nie wiadomo, jaki los nas przy nim czeka. Jeśli wyspa ma zostać uratowana, będzie panienka musiała pokonać ich obu. Jego i lorda Kamienne Serce.
się ich podwiniętymi końcówkami, ale Morwenna zaraz im tego zabroniła. - Panienko, nie może się panienka poddawać - odezwał się w progu zmartwiony głos. - Panienka jest naszym talizmanem. Do pokoju weszła Emily Jenkins, gospodyni sir Dunstana, niosąc tacę z herbatą i ciasteczkami. Tak jak wszyscy mieszkańcy wyspy, prababka Emily, Annie Jenkins, wierzyła, że Morwenna wróciła, by uratować wyspę. Nikt nie rozumiał, że przyjechała dokończyć książkę ojca. Nie mogła jednak siedzieć z założonymi rękami i patrzeć, jak jej przyjaciół z dzieciństwa pozbawia się dachu nad głową. Morwenna i jej dwie siostry mieszkały z rodzicami na Abandonie do czasu, kiedy papa wpadł na pomysł, by ruszyć w świat w poszukiwaniu tajemnic i dziwów. Najpierw była to Szkocja i Walia, potem Daleki Wschód. Dziewczęta wiele się nauczyły podczas podróży, w końcu jednak ich matka, Mildred, uznała, że pora wracać do Anglii. Oczywiście w tamtych czasach to do Mildred zwracali się mieszkańcy wyspy, kiedy zbliżało się jakieś zagrożenie. Z lis tów, jakie Morwenna otrzymywała od sióstr, które mieszkały ze starszymi ciotkami, wynikało, że wszystkie trzy odziedziczyły po matce skłonność do podejmowania się spraw skazanych na niepowodzenie. - Zawiodłam - powiedziała, kręcąc głową. - Ten człowiek już podjął decyzję. - Przecież jego brat był takim łagodnym człowiekiem wyszeptała Emily. - A jak kochał wyspę... Morwenna westchnęła. - Zdaje się, że on i Pentargon w niczym nie są do siebie podobni. Nie wiem, co robić. - Wszyscy na panienkę liczymy - powiedziała cicho Emi ly. - Czarownik zaproponował pomoc, ale żąda zbyt wysokiej ceny, więc wierzymy w panienkę. Wielu z nas żyje tylko dzięki panienki mamie.
N iecałe trzy godziny później Morwenna stanęła do walki ze złem. Czarownik mieszkał w mrocznym zakątku wyspy, na przylądku Skulla, gdzie nigdy nie kwitły lilie, a statki rozbijały się o skały ukryte pod powierzchnią wody. W jego ogrodzie rosły rośliny, które zwykle przynoszą nieszczęście: cykuta, lulek, kulczyba. Na parapecie okiennym siedział posępny jednooki kruk i przyglądał się nadchodzącej Morwennie. Przystanęła, zastanawiając się, dlaczego spośród wszystkich mieszkańców właśnie ona została wyznaczona do uratowania wyspy. Uważała, że brak jej odwagi i nadziei na zwycięstwo w walce z wszechmocnym Pentargonem. Była zdesperowana. - No, chodź! - szepnęła przez ramię do białego kota, który do tej pory szedł jej śladem, a teraz nagle przystanął przed bramą i nie chciał zrobić ani kroku dalej. Morwenna widziała, jak niespokojnie się rozgląda i z niezadowoleniem wypręża grzbiet. W dali, wśród cisów, czekał jej kucyk. - Przynajmniej ty dotrzymaj mi towarzystwa - zachęcała kota. - Potrzebne ci towarzystwo, Morwenno? Drogie dziecko,
30
31
JILLIAN HUNTER
KLIFY
wystarczy poprosić. Połączymy nasze siły i wspólnie zawład niemy całym światem. Wykrzywiła twarz w grymasie, słysząc przymilny głos. Powoli odwróciła głowę. Pasco Illugan uśmiechał się tak złowrogo, że aż przeszły ją dreszcze. Jego przedwcześnie posiwiałe włosy układały się jak skrzydła. Nosił krótką pur purową pelerynę, na której czerwoną jedwabną nicią wyhaf towano mistyczne symbole. Na szyi miał wisiorek z kamieniem księżycowym, a na palcu taki sam pierścień. Widać było, że bardzo przejmował się swoją rolą czarownika. - Czym zasłużyłem na taki zaszczyt, młoda czarodziejko? zapytał, podnosząc do ust jej dłoń. Wyrwała rękę, kiedy jego usta musnęły jej skórę. Morwenna nie znosiła atmosfery ciemności, jaką się otaczał. Czuła, że w ogrodzie czai się zło. - Czy to nie oczywiste? Jestem zdesperowana. Pogładził kępkę siwych włosów opadających mu na policzek. - Nie rzuciłaś uroku na tę bestię, Pentargona? - zapytał, wiodąc ją ścieżką w głąb ogrodu, ku kamiennej ławce. Usiadła obok niego, najdalej jak to możliwe. - A więc już wiesz? - Moja droga, ja wiem wszystko, a więc oczywiście i to, dlaczego tu do mnie przyszłaś. Potrzebujesz mojej nadprzyro dzonej mądrości. - To także twoja wyspa, Pasco. Masz równie wiele do stracenia jak inni. Spojrzał w stronę swojego granitowego domu. - Tak sądzisz? - Chyba nie myślisz, że markiz pozwoli, żeby jakiś nawie dzony czarownik koczował na jego terytorium. Pasco zmarszczył wysokie czoło. - Myślałem, że może zostanę jego osobistym doradcą. Ja... - Nie bądź idiotą - przerwała mu. - Człowiek z taką pozycją nie będzie się zadawał z jakimś trzeciorzędnym magiem.
- Niczego nie wskórasz, obrażając mnie, Morgan. - Mrugnął nerwowo. - Chciałem powiedzieć Morwenno. Odkąd zobaczy łem cię na tym rysunku jako czarodziejkę, nie mogę przestać myśleć o tobie w ten sposób. Morwenna westchnęła. Elliott unieśmiertelnił ją poprzez swoje ilustracje. Niestety, wątpliwa sława legendarnej cza rodziejki nie pomogła jej w zdobyciu szacunku społeczeń stwa. - Co ja mam robić, Pasco? Ten Pentargon to najzimniejszy człowiek, jakiego w życiu spotkałam. - Wróć do niego. - Nie! Był wobec nas wyjątkowo niegrzeczny. A zresztą i tak by mnie nie przyjął. Jego jasne oczy błysnęły, kiedy wyjął z kieszeni aksamitną sakiewkę. - Spal to w jego obecności, a jego umysł otworzy się na wszystkie twoje sugestie. Spojrzała na sakiewkę z obrzydzeniem. - Co to takiego? A może nie powinnam pytać? - To tajemnica. Wiedz tylko, że te zioła sprawią, że będzie należał do ciebie. - Do mnie? - zapytała z przerażeniem. - Ależ ja nie chcę Pentargona! Chcę, żeby się wyniósł z wyspy, to wszystko. Zirytowany zacisnął usta. - Uroków nie sprzedaje się w takich zestawach. A teraz pomówmy o cenie. - Jakiej cenie? - Spędzisz ze mną noc świętojańską. U mnie w domu. Poderwała się na równe nogi. - Pasco, jesteś obrzydliwy. Myślisz, że sprzedam ciało za chwastów, które i tak pewnie nie działają? Stanął tuż za nią. - Czy ja mówię, że chcę twojego ciała? Zrobiła krok w tył i kątem oka dostrzegła na ścieżce biały
32
33
JILLIAN HUNTER
kształt. Kot w końcu zdecydował się przyjść za nią i teraz obwąchiwał ogrodowe mokradła. - Nie pij! - krzyknęła. - Woda może być zatruta. Pasco uśmiechnął się szeroko. - Jak to miło, że przyniosłaś mi prezent, Morwcnno. Właśnie mi się wyczerpał zapas kocich oczu. Chwyciła czarną sakiewkę i rzuciła mu w twarz. - Nie powinnam była tu przychodzić! Jesteś odrażający! - Pamiętaj, że jesteśmy sobie potrzebni - powiedział, nic przestając się uśmiechać. - Nawet tęcza nie może istnieć bez burzy. Następnego dnia Anthony z ociąganiem zajął się osobistymi rzeczami Ethana. Po godzinie miał już dosyć. Wychodząc z. biblioteki, kątem oka dostrzegł książkę leżącą na biurku brata. Na grzbiecie widniał tytuł wybity złotą czcionką: „Oto magia". Stronice z papieru welinowego były tak cienkie, że z początku bał się je przewracać. Książka napisana była ręcznie, eleganckim gotykiem. Staranne pismo i ilustracje zapierały dech w piersiach. Aż dziwne, że nie podpisał się ani autor, ani rysownik. Nie było też daty wydania. Na pierwszej stronie umieszczono prostą dedykację: Witaj w Avalonie, Ethanie. Wszystkiego dobrego. Obyś na tych stronicach, pośród starych opowieści, odnalazł magię, której szukasz. Twój przyjaciel Roland Halliwell - Oto magia - mruknął ponuro Anthony. - Nie wystarczyło jej, żeby uratować cię przed śmiercią. Ech, Ethanie, nie miałeś zdrowia, żeby wspinać się po klifach. Byłoby lepiej, gdybyś w ogóle tu nie przyjeżdżał. Zamknął księgę, kiedy do pokoju wszedł Vincent, bez
35
JILLIAN HUNTER
KLIFY
wątpienia zastanawiając się, czy jego pan przypadkiem nie zwariował. - Postaw skrzynie w holu. Dziś już nie mam do tego siły ani serca. Niech pani Treffry i lokaje zdecydują, co jeszcze spakować. Pocierając twarz, otworzył księgę. Ilustracja przedstawiała piękną kobietę w średniowiecznych szatach siedzącą na koniu. Niewinna zmysłowość na jej twarzy poruszyła wyobraźnię Anthony'ego. Dopiero po chwili uprzytomnił sobie, że wpatruje się w dziewczynę, która z całą pewnością właśnie w tym momencie życzy mu wszystkiego najgorszego. Pod rysunkiem znajdował się napis: „Dziewica spotyka rycerza". - Morwenna Halliwell - powiedział cicho. - Ależ oczywiś cie. -Ciekaw tego, jak artysta pokazał ją na innych ilustracjach. Anthony zabrał się do lektury. Okazało się, że cieniutkie stronice posklejały się i ich przewracanie groziło zniszczeniem księgi. - Morskie powietrze. - Podniósł głowę. - O co chodzi. Vincencie? Myślałem, że już poszedłeś. - Milordzie, nie chodzi o skrzynie. Ja w innej sprawie. Mamy problem z robotnikami pracującymi na wrzosowisku. Z tymi, których najął pan, by przygotowali teren pod pałacyk myśliwski. Anthony odłożył książkę na stół. - Jaki tu może być problem? Przecież przyjechali dopiero w ubiegłym tygodniu. ~ Tak. sir. Właściwie to opóźnienie. Miejscowy czarownik ulokował się na grani i rzuca na nich przekleństwa. - A kim, na miłość boską, jest ten czarownik? Vincent wzruszył ramionami. - Pani Treffry mówi, że to potężny mag. Zrobił widowisko. Ze szczelin skalnych unosi się dym, a na ramieniu maga siedzi jednooki kruk. Jest i koziołek.
- A górnicy, jako najbardziej przesądni ludzie na ziemi, uwierzyli w to śmieszne przedstawienie - parsknął Anthony. Zdaje się, że będę musiał osobiście stawić mu czoło. - Raczej nie, milordzie. - A to czemu? - Cóż, nie mam zwyczaju podsłuchiwać, ale dziś rano, mając na względzie pańskie dobro, sir, pozwoliłem sobie na drobne szpiegostwo. Otóż dowiedziałem się, że wczoraj po południu widziano, jak panna Halliwell składa czarownikowi wizytę. - Doprawdy? - W oczach Anthony'ego pojawił się błysk. - Obawiam się, że czeka pana trudniejsza walka, niż się pan spodziewał. Wygląda na to, że zawarli przeciwko panu pakt. milordzie.
36
37
Anthony nie rzucał słów na wiatr. Nie lubił marnować czasu, zwłaszcza gdy wiedział, że zostało mu go bardzo niewiele. Camelbourne zamierzał przejąć wyspę za niecały miesiąc, za dwa tygodnie miała zjawić się armia prawników, by jeszcze raz przedyskutować warunki i podpisać ostateczny kontrakt. Jednym z warunków było zachowanie absolutnej tajemnicy. Camelbourne nie miał nic przeciwko temu, żeby ludzie dowie dzieli się, że kupił wyspę, ale nie zgodził się, by podawać warunki umowy do publicznej wiadomości. - Pentargon, jeśli moi koledzy dowiedzą się, że udzielam ci politycznego poparcia, do końca życia będą mi to wypominać. „Zawarłem już umowę, panno Halliwell". „Chyba z diabłem". Rozbawiony absurdalnością oskarżenia, Anthony śmiał się, jadąc konno w stronę klifów. Camelbourne może i był samolubnym politykiem, ale na pewno daleko mu do diabła. Cóż, nie podzielał pasji, z jaką Anthony walczył o reformę ustawy
JILLIAN HUNTER
o zatrudnianiu nieletnich, ale przecież nikt tej pasji nie podzielał. Anthony wiedział, że jego troska wynika z tego, że zawsze wspominał własne dzieciństwo jako bolesne. Jeszcze trzy lata temu, przed tragiczną śmiercią ukochanej żony, Camelbourne był całkiem miłym facetem. Anthony wierzył, że pod maską cynizmu zostało jeszcze ziarenko dobroci. Kogóż nie poruszy wiadomość o trzynastoletnich kominia rzach, którzy z powodu ustawicznego wdychania sadzy umierali na raka? Kto pozostałby obojętny, słysząc o kobietach rodzących w kopalniach podczas pracy, o nieletnich dziewczętach, które półnagie i skute łańcuchami harują pod ziemią, gwałcone i bite przez pracodawców? Panna Halliwell może sobie lamentować nad stratą kilku rzadkich kwiatów. Anthony ryzykował coś znacznie ważniej szego, życie niewinnych dzieci, które potrzebowały obrońcy. Nie był człowiekiem okrutnym, ale nie da się zwieść prośbom młodej kobiety, bez względu na to. jak była piękna. Najął i przywiózł na wyspę grupę sezonowych robotników, górników z kopalni cyny, by przygotowali teren pod budowę pałacyku myśliwskiego. Niestety, na obszarze wybranym przez markiza znajdował się krąg megalitowych głazów, które według miejscowej ludności miały moc uzdrawiania. Kiedy Anthony przybył na miejsce, zastał jedynie nadzorcę i dwóch górników. Pozostali robotnicy poszukali schronienia „Pod Siedmioma Gwiazdami", w jedynej tawernie na Abandonie. Anthony zsiadł z konia, omijając stos porzuconych łopat i kilofów. Nadzorca, przysadzisty jasnowłosy mężczyzna, ruszył przez błota, by go powitać. - Milordzie, mamy problem. - Zauważyłem - mruknął ponuro Anthony. - To przez niego. Przez te jego sztuczki. Na grani stał dumnie wyprostowany Pasco Illugan, miotając
38
KLIFY
jakieś niezrozumiałe celtyckie przekleństwa. Jego siwe włosy przeczyły prawu przyciągania ziemskiego, stercząc niczym kolce jeża. Miał na sobie jedwabną purpurową pelerynę, po kruku nie było już śladu, ale chudy koziołek obwąchiwał kępki traw. Ze szczelin pod jego stopami wydobywały się opary siarki i dym. - Ale występ - westchnął Anthony. - Milordzie, może i udałoby mi się przekonać ludzi, żeby dalej rozbijali kamienie, ale pokazał się biały królik i przeskoczył nad kilofem Harry'ego. Dla górników to bardzo zły znak. A po króliku - mówił dalej Carew - czarownik nasłał na nas ograbki. - A co to takiego? - zapytał Anthony. - Ograbki? To takie złośliwe stworki o szczególnym upo dobaniu do bitki. Anthony położył mu rękę na ramieniu. - A więc, Carew, chcesz powiedzieć, że chłopcy przestali pracować, bo zobaczyli królika i jakieś latające stworzenia, które, o ile dobrze rozumiem, nawet was nie zaatakowały? Carew zaczerwienił się. - Tak naprawdę, to przerwała nam kobieta. Anthony nie musiał pytać o jej imię. Nieomal wyczuwał jej wrogą obecność we mgle nad wrzosowiskiem. - Kobieta wam przerwała, tak? A w jaki sposób? - dopy tywał się. - Przystawiła wam do głowy parasolkę? - Nie było takiej potrzeby, milordzie. - A może jej towarzysze mierzyli do was z pistoletu? zgadywał zimno. - Towarzysz. - Carew zniżył głos do niewyraźnego szeptu. To był artysta. Miał przy sobie ołówki, nie pistolet. Przy prowadził tu tę kobietę, żeby narysować jej portret. Chłopcy patrzyli na nią jak zaczarowani. No cóż, niegrzecznie byłoby zachlapać jej śliczną suknię błotem. Milordzie, wyglądała jak średniowieczna księżniczka. 39
JILLIAN HUNTER
KLIFY
- Czy ja wam płacę, żebyście byli grzeczni? - Ale oni pracowali nad tym rysunkiem... to do książki, milordzie. Nie chcieliśmy przeszkadzać artyście. Ech, cóż to był za widok! Anthony odwrócił się na pięcie. - Niedługo zobaczycie inny widok. Niech tylko markiz się dowie, że nie dotrzymałem obietnicy. A wszystko przez was, przez jakieś króliki, ograbki i kobietę w ślicznej sukience. Nic z tego, Carew. Rozumiesz? Jeszcze dziś z tym skończę. ała wyspa wiedziała, że książę jest niezadowolony. Póź nym popołudniem przed dom Morwenny zajechała kolaska należąca do jego brata. Zakłopotany woźnica poinformował Morwennę, że została wezwana do zamku w sprawie prywatnej. Niestety, na Abandonie nic nie pozostawało sprawą prywatną dłużej niż kilka minut. Plotki błyskawicznie obiegły całą wyspę. Ludzie zebrali się na drodze przy klifach, by popatrzeć, jak ich bohaterka jedzie na spotkanie z mrocznym przeznaczeniem. Nikt już nie wierzył, że ta „prywatna" rozmowa z Pentargonem będzie miała pomyślne zakończenie. Wszyscy zgodzili się co do tego, że Morwenna wyglądała prześlicznie. Włożyła oszałamiającą, błękitną jedwabnu suknię Z haftowanym gorsetem, która wspaniale podkreślała jej smukłą figurę. Prawda była taka, że Morwenna nie zdążyła się przebrać w odpowiedni strój, kiedy nadeszło aroganckie wezwanie. Elliott upierał się. żeby tego dnia wykorzystać ostatnie chwile, kiedy ogród spowija światło dzienne, a ona nie potrafiła mu odmówić. Rysunki miały przecież ozdobić ostatnią książkę papy, dzieło jego życia. Elliott tak bardzo angażował się w swoją pracę, że czasami przerażał tym Morwennę. Oczywiście, ich przyjaźni nie był nawet w połowie tak oddany. Tchórz! Zniknął w tajemniczych
okolicznościach. właśnie wtedy kiedy Morwenna wyruszała do zamku. Stryja też nie było w domu, bo od rana zajmował się badaniem jaskiń, pozostawiając sprawy w jej rękach. Gromadka mieszkańców wyspy, którzy spowolnili kolaskę, rzucając pod koła lilie, wcale nie zmniejszyła jej zdenerwowania. Morwenna nagle poczuła się jak żywy nieboszczyk w drodze na własny pogrzeb. Czegóż on mógł od niej chcieć? Po tej stronie wyspy zaczynał się już przypływ, kiedy na horyzoncie ukazał się zamek, równie nieprzystępny jak jego pan. Fale atakowały koła toczącej się kolaski. Za godzinę woda zaleje zamkowe fundamenty. Ogarnął ją strach na myśl, że będzie odcięta od wyspy. Oczywiście, to głupie, że się bała. Przecież w zamku jest służba, która obroni ją przed Pentargonem. Och, już sama ta myśl była niedorzeczna! Był tylko człowiekiem, księciem, nie jakimś potworem, aczkolwiek aroganckim i skłonnym do tyranii, gotowym jednym pociągnięciem pióra zdecydować o losie jej ludzi. Kolaska, zwalniając, wjechała na dziedziniec. Morwenna miała złe przeczucia. Nikt nie wyszedł jej na powitanie. Czy to wyobraźnia, czy nad jej głową rzeczywiście zaczęły się gromadzić czarne chmury? Gdzie się podziało jasne niebo? Dlaczego nie wzięła do towarzystwa, a tak naprawdę to dla ochrony, Emily? Czy Pentargon pożre ją żywcem? Może obraziła go swoim zachowaniem? A może jednak zmienił zdanie i zechce wy słuchać tego, co ma mu do powiedzenia? Ta myśl nieco ją uspokoiła. Sięgnęła po leżące na siedzeniu portfołio ojca, kiedy Goonie, niestary jeszcze woźnica, ze skoczył z ławki, by pomóc jej przy wysiadaniu. - Powodzenia, moja droga - szepnął, podając jej rękę. Serce Morwenny mocniej zabiło. Czy będzie potrzebować powodzenia? Czyżby wszechmocny Pentargon był na nią tak wściekły, że aż wszyscy o tym wiedzieli?
40
41
c
JILLIAN HUNTER
KLIFY
Obawy potwierdziła pani Treffry, która przywitała ją w pro gu. Drzwi wypaczone przez morski wiatr zaskrzypiały nie przyjemnie. - On już wie - powiedziała teatralnym szeptem. - Przygotuj się do obrony. - Wie? O czym? - zapytała przerażona Morwenna. - Co ja takiego zrobiłam, że mam się teraz bronić? - O pakcie z czarownikiem. - Głos pani Treffry drżał. Och, moja kochana, zdobyłaś się na takie poświęcenie. Nie martw się, Morwenno, dobro zawsze w końcu zwycięża. Wszyscy wierzymy w twoją moc. - Moc? - Morwenna omal nie upuściła portfolia ojca. Za oknami w wyłożonym mahoniem holu niebo było już prawie czame. Na szczycie klatki schodowej zdobionej kutymi w że lazie balustradami mignęła jakaś sylwetka, Morwenna zniżyła głos. - Co masz na myśli? - Moc, jak.i odziedziczyłaś po matce. - Pani Treffry zbladła, słysząc odgłos kroków dobiegający ze skrzypiących schodów. Och, niebiosa, to on... Morwenna zerknęła w stronę drzwi, zastanawiając się, czy nie uciec, kiedy za plecami usłyszała ciemny, aksamitny głos poplecznika szatana. - Cieszę się, że tak szybko odpowiedziała pani na moje wezwanie, panno Halliwell. Ma pani szczęście, ominie panią jeszcze jedna niebezpieczna burza. Odwróciła się powoli i spojrzała w twarz niezaprzeczalnie przystojnego wroga, myśląc, że wcale nie ominie jej niebez pieczeństwo. Przecież właśnie patrzyła mu prosto w oczy. óż to, panno Halliwell, kot odgryzł pani język? Jest pani zdecydowanie mniej rozmowna niż ostatnim razem. Niepokój to zbyt mało powiedziane, by opisać to, co czuła Morwenna. Ogarnął ją paniczny strach. Pakt z czarownikiem,
a więc to taką plotkę rozpuścił ten wstrętny Pasco Illugan. Jak to zwykle z plotkami bywa, tak i w tej było ziarenko prawdy, które sprawiało, że nie dało się jej zaprzeczyć. Zresztą wcale nie zamierzała się przed Pentargonem tłuma czyć. Wprawdzie był właścicielem ziemi, po której chodziła, ale jej życie osobiste nie powinno go interesować. W holu pojawił się Vincent, by zabrać jej wytarty płaszcz i szare skórkowe rękawiczki. Jedno z kociąt wygryzło dziurę w lewym kciuku. Policzki Morwenny spłonęły rumieńcem, kiedy zauważyła zdumione spojrzenie Pentargona. - Milordzie, w jakiej sprawie mnie pan wezwał? - zapytała z obojętnością, jak się domyślił, udawaną. Uśmiech rozbawienia pogłębił lekkie zmarszczki na jego policzkach. To niesprawiedliwe, że ten mężczyzna jest tak przystojny, pomyślała. W jego obecności czuła się niechlujna i nieokrzesana. Kiedy wziął ją pod ramię, jej ciało przeszyły dreszcze. - Chodźmy do biblioteki, panno Halliwell. Tam będziemy mogli spokojnie porozmawiać. Próbowała się opierać, rzucając błagalne spojrzenie w kie runku służących, którzy kręcili się po korytarzu i holu. Nie zostawiajcie mnie z nim samej. Pomóżcie, prosiła w milczeniu. Pani Treffry zareagowała na jej nieme błagania. Wpadła znienacka między nich i odwróciła się w stronę karcianego stolika. - Proszę pozwolić, że opuszczę lampy. - Nie trzeba - powiedział Pentargon. -Jedynie mole wydają się nie odróżniać dnia od nocy. Mówiąc to, na oczach przerażonych kobiet, wsunął dłoń pod abażur, odcinając insektowi drogę ucieczki. Natychmiast cofnął rękę, bo gospodyni narobiła straszliwego krzyku. - Nie, milordzie! Och, nie! - Niech go pan nie zabija! - zawołała Morwenna, rzucając się w stronę lampy niczym wojownik.
42
43
c
JILLIAN HUNTER
W osłupieniu przyglądał się szarym skrzydełkom trzepoczącym w szklany abażur. - To mole, panno Halliwell. Zjadają ubrania. - To nie są zwyczajne mole, milordzie - wyjaśniła gos podyni. - To baśniowe stworki, mali ludzie. Spojrzał na nią poważnie. - Znów jakieś ograbki? Morwenna oblała się rumieńcem, wyczuwając jego kpinę. - Nie ograbki, bo one są złe. To piskowie, czyli mali ludzie. - Na miłość boską - westchnął. - Milordzie, jeśli pan zabije piska, któregoś dnia straci pan wzrok - stwierdziła ze znajomością rzeczy pani Treffry. - Tracisz czas - powiedziała cicho Morwenna. - Jego lordowska mość nie wierzy w takie bzdury. - Ma pani rację - potwierdził Pentargon, opierając się ramieniem o gzyms kamiennego kominka. - Nie wierzę. Pani Treffry, proszę przynieść sherry i szafranowe ciasteczka dla naszego... - spojrzał na Morwennę - ...gościa. Czy mam ro zumieć, że przyjechała pani bez eskorty? - Tak jak pan rozkazał - odparła. Parsknął. - Zakładałem, że nie będzie pani sama. A gdzie stryj? Znów się zarumieniła. W jego obecności czuła się jak dwunastolatka. - Szuka groty Artura. Zbliża .się noc świętojańska, szansę na jej znalezienie rosną. Zna pan legendę... Przerwał jej w pół zdania, zauważywszy, że pod drzwiami kręci się podejrzanie dużo osób ze służby. - Panno Halli well, przejdźmy na górę, do słonecznego salonu. Będziemy mogli w spokoju napić się sherry. Nie życzę sobie, żeby służba wiedziała o tej sprawie. - Na górę? - Przycisnęła portfolio do piersi. - Sami? - Prawie sami. Zostawimy otwarte drzwi. Pani Treffry stanie na straży.
44
KLIFY
Morwenna ruszyła za nim, z trwogą przyglądając się jego wysokiej sylwetce. Elliott miał jednak rację. Pentargon, przynaj mniej z wyglądu, pasował do roli rycerza króla Artura. - Pasco Illugan przerwał roboty, które zleciłem na Wzgórzu Czarownika. Zacisnęła palce na balustradzie. - Nie mam z tym nic wspólnego. Przez chwilę odnosiła wrażenie, że zastanawiał się nad jej odpowiedzią. - Te schody to tortura - odezwał się w końcu. - Mogę sobie wyobrazić, z jakim trudem wspinał się po nich mój schorowany brat. - Kilka razy widziałam go wspinającego się po grani powiedziała cicho Morwenna. - Nie mam pojęcia, dlaczego czuł się tu taki szczęśliwy. Anthony potrząsał głową. - Mógł mieszkać w Dartmoor, żyć w luksusie. Miał do dyspozycji całą rezydencję, bo ja większą część roku spędzam w Londynie - dodał, kiedy przechodzili przez długą galerię. Morwenna odetchnęła z ulgą, widząc zbliżającą się panią Treffry. - Ale wyspa należała do niego. - Żył tu jak odludek. - I zginął jak bohater - powiedziała Morwenna, zdumiona faktem, że tego nie dostrzegał. - Co takiego? - Odwrócił się i spojrzał jej w twarz. Mor wenna wyczuła jego napięcie. - Co pani powiedziała? Onieśmielała ją jego siła i błysk w oczach. Był zdenerwowany i to ona go sprowokowała. Skąd jej przyszło do głowy, że dziewczyna tak niedoświadczona jak ona mogłaby uważać się za równa komuś takiemu? - Z pewnością wie pan, jak zginął pański brat? - Spadł z tych błogosławionych skał. Nie wiem, z czego tu robić legendę.
45
JILLIAN HUNTER
KLIFY
Omal nie zaczęła mu współczuć, temu człowiekowi o kamien nym sercu. - Dawał znaki latarnią, próbując ostrzec załogę okrętu przed przylądkiem Skulla. Uratował dwunastu ludzi. Mieszkańcy wyspy będą mu zawsze wdzięczni. - Bohater. - Wyjrzał przez okno na morze, szare i wściekłe, nu wiejący wiatr. - Biedny głupiec. - Może śmierć była dła niego nie karą, ale nagrodą - dodała, nie wiedząc, co powiedzieć. Rzucił jej tak badawcze spojrzenie, że aż przeszły ją dreszcze. - Może dla takich romantyków jak pani, panno Halliwell. Reszta z nas, zwyczajnych śmiertelników, ceni te ulotne chwile ludzkiej egzystencji, co sprowadza nas na ziemię. Zamierzam pozbyć się tej przeklętej wyspy, a pani przeszkadza mi w re alizacji planów. Teraz i ona się zdenerwowała. Co miała do stracenia? - Ta wyspa nie jest przeklęta. Czy wie pan, że czarodziej Merlin po śmierci Artura wywołał trzęsienie ziemi, w wyniku czego powstały wyspy Scilly? - Merlin? - roześmiał się. - Nikt taki nie istniał. - Merlin, którego znamy, został stworzony przez Geoffreya z Monmouth, ale z całą pewnością w walijskich legendach można odnaleźć dowody na jego istnienie. - Z całą pewnością? - Istnieją podstawy, by wierzyć, że Abandon jest miejscem wiecznego spoczynku króla Artura. - Oczywiście o ile ktoś w ogóle wierzy w istnienie króla Artura - stwierdził z irytującym uśmiechem. Jego arogancja denerwowała ją do tego stopnia, że Morwenna omal nie wybuchła. - Według mitologii celtyckiej Avalon jest bramą do miejsca spoczynku zmarłych, a dostać się tam można wyłącznie drogą wodną. - Do czego pani zmierza, panno Halliwell?
Miała ochotę chwycić go za szerokie ramiona i nim po trząsnąć. - Nie widzi pan związku? Wzruszył ramionami. - Jakiego związku? - Avalon. Abandon. Och, niech pan pójdzie ze mną. Coś panu pokażę. Udał zaskoczonego, kiedy wzięła go za rękę i wyszła z salonu, ciągnąc go za sobą. - Tu? W moim zamku? Chwileczkę, a co z pani reputacją? - Chyba nie muszę się niczego obawiać z pańskiej strony, nieprawdaż? - rzuciła odważnie. - Z pewnością. - To dobrze. - Jej złotobrązowe włosy wydostały się spod wstążki. - Pani Treffry, dziękujemy za poczęstunek. Niech pani zostawi tacę w salonie. Zamierzam pokazać jego lordowskiej mości północną wieżę. Pani Treffry, która właśnie wchodziła do salonu z tacą, rozpromieniła się. - Północna wieża. Och, to bardzo dobrze, panienko. Napa liłam w kominku, kiedy dziewczęta tam sprzątały, możliwe, że ogień wciąż się pali. Będę czekać, aż mnie panienka zawoła. Morwenna uśmiechnęła się przebiegle. - Tak. Daj mi trochę czasu. Pokażę jego lordowskiej mości magię Abandonu.
46
KLIFY
Gdyby ta dziewczyna wiedziała, jak bardzo jej pożądał, nie wiodłaby go z takim entuzjazmem do jakiejś zapom nianej wieży. Nie zdawała sobie sprawy, jak zagrożona była jej niewinność. Miała szczęście, że potrafił z żelazną konsekwencją zapanować nad swoimi impulsami. Bawiła go ta dziwna mieszanina kapryśności i zapału, żałował. że nie może spełnić jej żądań choćby po to, by zdobyć jej podziw. Sam nie rozumiał, dlaczego pozwala jej się prowadzić jak dziecko. W końcu przecież i tak będzie go nienawidziła. Zdawała się nie uświadamiać sobie, jak oszałamiająco wy gląda w tym stroju i zniszczonych bucikach. Palce miała kruche jak ptaszek. Jej dłoń drżała, kiedy ciągnęła go tak za sobą schodami w górę, Bóg raczy wiedzieć w jakim celu. Bała się go, choć oczywiście w sensie fizycznym nic jej nie groziło. Może rozumiała, że zniszczy jej marzenia. Wąska klatka schodowa załamywała się pod niemożliwie ostrym kątem. Nagle pomyślał o ucieczce. Chciał skończyć z tymi pozorami zgody, przecież i lak nie zmieni zdania. Nawet gdyby wyspa przypominała Pola Elizejskie, będzie należeć do markiza
- Mój brat z jego przypadłościami nie był w stanie wspinać się tak wysoko - mruknął. - Robił więcej, niż pan sobie może wyobrazić, milordzie powiedziała z lekko przyspieszonym oddechem. - Cóż, istnieją dużo gorsze przypadłości niż fizyczna niesprawność. Potrafił rozpoznać aluzję. - Większość młodych kobiet tak nie uważa. Mój brat przy jechał tu, by wyleczyć złamane serce, a stracił życie przez głupie bohaterstwo i alkohol. - A może więcej odnalazł, niż stracił? Zatrzymali się przed drzwiami i spojrzeli po sobie. - Dobry Boże - powiedział w końcu. - Ależ pani naiwna, żeby rozmawiać ze mną w ten sposób. Pobladła. - Zastanawiam się, jakie to uczucie mieć władzę nad ludzkim życiem i losem. Pomyślał o dzieciach, które zamierzał uratować dzięki tej „władzy". Oczywiście nie zamierzał się przed dziewczyną z tego tłumaczyć. - Cóż, to całkiem miłe. Przełknęła głośno ślinę. - A więc pan się przyznaje? - Pani zapytała, więc odpowiedziałem. Może mnie pani uważać za człowieka bez serca, ale na pewno nie bez honoru. Pchnął drzwi do wieży. - Proszę pokazać tę magię. Robi się późno, powinna pani wracać. Mam nadzieję, że nie będzie mi pani więcej przeszkadzać w interesach. Weszła za nim do sali wyłożonej kamiennymi płytkami. W środku panował półmrok, przez zakratowane okna do środka sączyła się resztka dziennego światła. W powietrzu czuć było zbliżającą się burzę. Mimo wysokości wibracje morza, ude rza jacego ciężkimi falami w klif, na którym stały mury zamku, były wyraźne. - Nie wiem. o czym pan mówi.
48
49
Magia.
JILLIAN HUNTER
KLIFY
Ależ była uwodzicielska! Jego wzrok wędrował od pulsującej szyi do przykrytej gorsetem wypukłości piersi. - Zaprzeczy pani, że złożyła wizytę miejscowemu czarow nikowi? Milczała. - Odwiedziłam go, ale nie doszliśmy do porozumienia. Zażądał zbyt wysokiej ceny. - Zażyczył sobie, by oddała mu pani swoje pierwsze dziecko w zamian za pomoc w pozbyciu się mnie z wyspy? - Niezupełnie, milordzie. Zarumieniła się pod jego badawczym spojrzeniem, - Rozumiem. Słusznie pani postąpiła, odmawiając. Pani dziewictwo jest z pewnością cenniejsze niż to. - Nie powiedziałam, że taka była jego cena. - Nie musiała pani - uśmiechnął się. - Jest pani tak niewinna, że nie sposób tego nie zauważyć. Niech pani zachowa cnotę dla mężczyzny, którego pani poślubi. Odsunęła się od niego, oburzona. - Zrobię to i bez pańskich rad. - I proszę się więcej nie wtrącać w nie swoje sprawy. Płacę tym ludziom fortunę za ich pracę. Markiz wybuduje tu pałacyk myśliwski, bez względu na to, czy zniszczy pani swoją reputację, na próżno próbując mnie powstrzymać. - Co za nieuprzejmość. Rzeczywiście jest pan potworem. - Niech pani uważa, panno Halliwell. Obraża pani potwora w jego własnej wieży. Lepiej nie posuwać się zbyt daleko, bo może pani obudzić bestię. - Czy pan wie, że markiz zamierza przybliżyć Abandon do Kornwalii i w tym celu uruchomi połączenie wycieczkowym parostatkiem? - zapytała drżącym głosem. Zdumiewała go. Co za nieustraszona dziewczyna, nie po zwoliła, by jego brutalne uwagi wytrąciły ją z równowagi. - Moja droga, to już jego sprawa. W przeciwieństwie do niektórych, ja pilnuję tylko swoich interesów.
Nie ustępowała. - Parostatek wypłoszy sardynki. Jak zatem przeżyją miesz kańcy wyspy, kiedy nie będzie co jeść i czego sprzedawać, bo i kwiaty zostaną zniszczone? - Sardynki? - Tak, ryby - odparła, unosząc głos. - Pojawiają się w sier pniu i znikają w listopadzie. Ludzie żyją z zysków z połowu przez cały rok. - Wątpię, żeby lord Camelbourne skazał mieszkańców na głód - powiedział bez przekonania. Tak naprawdę nigdy nie brał tego problemu pod uwagę. - Nie dzięki pańskiej trosce - wtrąciła. - Zdaje się, że przedstawiłem pani swoje argumenty, panno Halliwell. - A ja nie widzę powodu, by przedstawiać moje - dokoń czyła z ponurym westchnieniem. - Zwłaszcza bezdusznemu łajdakowi. - Pan to powiedział, milordzie. - Podeszła do krzesła, by zabrać portfolio. - Nie widzę też powodu, by tu dłużej zostawać i cokolwiek panu pokazywać. Spojrzał w okno, odwracając się do niej szerokimi plecami. Walczył z tą cząstką siebie, która tak bardzo pragnęła ją zadowolić. - Istotnie, nie ma takiego powodu. Jak wspomniałem, oboje tracimy tylko czas.
50
51
z
tyłu dobiegły odgłosy jej kroków. Po chwili drzwi wieży trzasnęły z takim hukiem, że dziewczyna musiała chyba zmobilizować w tym celu wszystkie siły. Uśmiechając się na myśl o jej gwałtownym temperamencie, odwrócił się. W drzwiach stała zdumiona Morwenna, jej portfolio leżało na podłodze. - To wcale nie było zabawne, milordzie - powiedziała
JILLIAN HUNTER
z przerażeniem. - Omal nie złamał mi pan ręki. Będę mieć teraz okropne sińce. - O czym pani mówi? - przerwał jej ze zdziwie niem. - Myśli pani, że to ja zatrzasnąłem drzwi? Z takiej odległości? - Zamknęły mi się przed nosem - wyjaśniła Morwenna. Tyle wiem. Podszedł do niej. - W takim razie to musiał być wiatr. - Zawiało w odpowiednim momencie - zauważyła pode jrzliwie, przyglądając się, jak bezskutecznie próbuje otworzyć ciężkie drzwi. - Zatrzaśnięte. Oparł stopę o ścianę i z całej siły pociągnął za klamkę. - Właśnie widzę. Do kaduka, to nie był wiatr. Te drzwi są zaklinowane. - Proszę, niech je pan otworzy. Nie zamierzam tkwić tu godzinami, wysłuchując, jak mnie pan obraża. Zdjął płaszcz t rzucił go na krzesło, posyłając jej ponure spojrzenie. - Zdaje się, że pani Treffry wpadła na wyjątkowo sprytny pomysł, by uwięzić złego lorda do czasu, aż panna zdoła go zmusić do zmiany planów. Morwenna splotła ręce na piersiach. - Pani Treffry nie było w pobliżu, kiedy te drzwi się zamknęły. - Ależ, panno Halliwell, pewnie jeszcze każe mi pani uwierzyć, że to piskowie... a może raczej te... jak im tam... ograbki przeciw nam spiskowały? Przez chwilę obserwowała z ciekawością jego ramiona, po czym zaczęła się rozglądać po sali. Niebo za okienną kratą było już zupełnie czarne. - Powinniśmy wezwać pomoc - mruknęła. - Robi się ciem no i zimno. Anthony przyklęknął, by dokładnie obejrzeć klamkę. 52
KLIFY
- Na mój znak niech pani szarpnie za klamkę. Moim zdaniem, te drzwi się po prostu wypaczyły od morskiego powietrza. - Dobrze, milordzie. - Trzy... cztc.ry. - Spojrzał na nią z irytacją. - Panno Halliwell, niech pani nie pcha, tylko ciągnie do siebie powiedział, odsuwając z twarzy rąbek jej sukni. - Jeszcze raz. - Milordzie, jeśli to magia, to nic nie poradzimy. - Magia? Co za bzdury. Niechże pani ciągnie za klamkę. Chyba wiem, w czym problem. Chwyciła klamkę obiema rękami i szarpnęła z całej siły. W tym momencie z haftowanego stanika wypadło zawiniątko. Anthony, potrząsając głową, podniósł je z podłogi. - Nic z tego. Proszę, wypadło pani. Będziemy musieli zawołać pomoc. Morwenna z przerażeniem spojrzała na sakiewkę z czarnego aksamitu, - Niech pan to wyrzuci, milordzie. Natychmiast. Przysięgam, nie mam pojęcia, skąd to się tu wzięło. Przecież... nawet nie miałam na sobie tej sukni. - Co to takiego, panno Halliwell? - Rozbawiła go jej poważ na mina. - Eliksir miłości? - Całkiem możliwe - odparła ponuro. - To od Pasco IIlugana. - Oko traszki i tym podobne głupstwa? - parsknął i ignorując jej ostrzegawcze westchnienie, wydobył z sakiewki woskową figurkę mężczyzny. Choć dość prymitywna, nie było wąt pliwości, że przedstawiała Anthony'ego. Dumnie wyprostowana postać miała arystokratyczne rysy i czarny strój, identyczny z tym, jaki nosił Anthony. Dostrzegł nawet perłowe guziczki przy kamizelce. Z trudem powstrzymał uśmiech. - Gdybym wierzył w te rzeczy, byłbym na panią wściekły, Co my tu jeszcze mamy? Suche liście?
53
KLIFY
JILLIAN HUNTER
- Nie mam pojęcia. Nie sprawdzałam. Rzuciłam mu to w twarz. - Ach, tak. Morwenna z rosnącym przerażeniem patrzyła, jak podszedł do kominka i z obojętną miną rzucił w ogień figurkę razem z sakiewką. - Nie! - krzyknęła, podbiegając do paleniska. - Nie! Wystraszony Anthony zamrugał, kiedy w kominku buchnął ogień, w jednej chwili pochłaniając woskową postać. Zanim dotarło do niej, co robi, Morwenna upadła na kolana i bez namysłu wyjęła figurkę z płomieni. - Szlachetny uczynek - powiedział, kiedy położyła nad topioną kukiełkę na kamiennej posadzce. - Ale zupełnie zby teczny. Nie boję się... Tym razem w kominku coś zasyczało i pod ich stopy posypał się deszcz iskier i popiołu. Anthony chwycił Morwennę za ramiona i nim zdążyła wydobyć z ognia sakiewkę, odciągnął dziewczynę w bezpieczne miejsce. Przez chwilę oboje wpat rywali się w płomienie tańczące wokół aksamitnego woreczka, W powietrzu unosił się słodkawy, a jednocześnie gryzący dym palonych ziół. - Dobry Boże - westchnął Anthony. - Co pani tam miała? Proch strzelniczy? - To sakiewka Pasco - odparła, potrząsając głową. - Mó wiłam, żeby jej pan nie dotykał. Bóg jeden wie, jakie zło pan uwolnił. Spoglądając na nią, zdał sobie sprawę, że wciąż trzyma ją w ramionach. Była tak krucha i delikatna, że mógłby ją podnieść jedną ręką. - Czy pani naprawdę wierzy, że rośliny mogą wpływać na nasze zachowanie? - Tak - przyznała się. - Wierzę, choć osobiście nigdy nie korzystałam z uroków od Pasco. - Nie przypuszczam, żeby miała pani taką potrzebę.
54
- Co pan ma na myśli, milordzie? - Kiedy patrzę w pani oczy, gotów jestem uwierzyć w czary, panno Halliwell. - Mógłby... Dotknął jej brody i delikatnie odchylił w tył jej głowę. Nie protestowała. Szczerze mówiąc, nie dał jej czasu ani okazji do ucieczki. Ze zdumieniem uświadomił sobie, że jeszcze żadna kobieta nie wydawała mu się tak pociągająca. Nie był w stanie się jej oprzeć. Anthony wiedział, co to złamane serce, doświad czył tego dwukrotnie, dlatego nie chciał, by i ona zaznała tego bólu. Westchnął, kiedy poczuł, jak słabnie w jego objęciach. Przez głowę przebiegła mu jedna myśl. Oto zadecydowała się jego przyszłość. Przypieczętował ją tym jednym impulsywnym aktem.
M
orwenna nawet nie próbowała myśleć. Odkąd przyszła na świat, wychowana w szacunku dla intuicji, kierowała się instynktem. Rodzice zawsze dawali jej zbyt dużo wolności, dlatego w Londynie nie odniosła sukcesu towarzyskiego, a teraz, kiedy powinna myśleć o zamążpójściu, całowała mężczyznę, który postanowił ją zniszczyć. Niestety, nie potrafiła oprzeć się jego zmysłowym ustom. Uwodził ją po mistrzowsku. Jego pocałunek wywołał burzę zmysłów, poruszył jej duszę. W niczym nie przypominał wstydliwych całusów, jakie kradli chłopcy z wyspy. Pentargon był dojrzałym mężczyzną, doświadczonym w sprawach, o ist nieniu których nawet nie wiedziała. Jego palące wargi delikat nie muskały jej usta. Stała przed nim ufna i pobudzona, a kiedy przestał ją całować, zdawało jej się, że lada moment upadnie. - Panno Halliwell - odezwał się niskim głosem. - Na przy szłość niech pani nie dopuszcza do podobnych sytuacji. Dotknęła swoich ledwo zbudzonych ust, a jemu przyszło do
55
JILLIAN HUNTER
KLIFY
głowy, że sam powinien był się zastosować do swojej przemąd rzałej rady. Jaki sens miało uwodzenie bezbronnej dziewczyny, która kpiła z jego władzy? Czyżby niszcząc ją, próbował jej udowodnić swoją siłę? Zdaje się, że określenie „bezbronna" nie było w tym przypad ku najlepsze. Przyglądając się jej twarzy, czuł swój przyspieszony puls. Nie wiedział, co się z nim dzieje, miał wrażenie, jakby przed chwilą spadł z klifu. Pragnął zanurzyć pałce w burzy złotobrązowych włosów, chciał położyć ją na podłodze. - Przepraszam - powiedział ponuro. - Za co? - Za co? Panno Halłiwell, nie powinna pani pozwalać, by mężczyzna tak panią całował. - Nie musi pan przepraszać, milordzie. - Wprost przeciwnie. Gdybym się w porę nie opanował, mogłoby dojść... - Cóż, nie było potrzeby wdawać się w szcze góły. - Ale to nie pańska wina, że rzuciła na nas urok - powie działa cicho. - Rzuciła? - Morgan, czarodziejka. W końcu to jej wyspa, miejsce z innego świata. Od czasu do czasu należy się spodziewać aktów magii. Podejrzewam, że to ona zamknęła drzwi. - Panno Halliwell, czy pani wie, co to pożądanie? - zapytał z rozbawieniem. - Ależ tak. Oczywiście nie z własnego doświadczenia. - Proszę mi wierzyć, czasami bywa silniejsze niż magiczne eliksiry. A winą za to, co tu się stało, obarczałbym raczej ludzką słabość. Nikt z nas nie wie, kiedy jej ulegnie. Pokręciła głową, jak gdyby znała jakąś wielką tajemnicę. - Annie Jenkins przewidziała, że to się stanie. Powiedziała. te skoro zwykłymi sposobami nie można pana nakłonić do
uratowania Abandonu przed katastrofą, należy odwołać się do sił nadprzyrodzonych. Anthony musiał przyznać, że reakcja panny Halłiwell na pocałunek była dość niezwykła i daleka od zwyczajowego wymierzenia policzka czy zalania się łzami. - Może jeszcze raz spróbujemy otworzyć drzwi? - zapro ponował uprzejmie, odsuwając się od niej. - Pan mi nie wierzy. - Podeszła do okna. - Proszę spojrzeć, właśnie to chciałam panu pokazać. Szarpnął za klamkę, ale drzwi nawet nie drgnęły. Nikt nie odpowiadał na wołanie o pomoc. Nagle przyszło mu na myśl, że jeśli nie zostaną uratowani przed zapadnięciem nocy, jeśli on i Morwenna spędzą tu razem noc, być może będzie zmuszony ją poślubić. Zaczął łomotać w drzwi. Na próżno. - Nikt nie usłyszy - mruknęła Morwenna. - A poza tym oni się pana boją. - Nie rozumiem dlaczego - powiedział, odwracając się do niej. - Przecież nie pożeram niemowląt ani nie nabijam tubyl ców na pal. - Nie. - Morwenna wetknęła swój mały nosek między żelazne okienne kraty. - Poprzysiągł pan jedynie zabrać im jedzenie ze stołów, zniszczyć ich domy i święte miejsca, pozbawić honoru i niezależności. Uniósł brwi. Jej język też nie był bezbronny. - Jeśli zobaczy pani kogoś na dole, na plaży, niech pani woła o pomoc. Zdaje się, że potrzebujemy ratunku. - Widzi pan ten łańcuch skalny za zamkiem? - zapytała łagodnie. Stanął za jej plecami. - Tak, ale... - Dawno temu Morgan le Fay zamieniła smoka w kamień. Czasami spod powierzchni wody wynurza się jego grzbiet, by pochwycić w pułapkę statki, które ośmieliły się podpłynąć zbyt
56
57
JILLIAN HUNTER
blisko śpiącego króla. Kiedy spokój Artura jest zagrożony, smok budzi się i odstrasza intruzów uderzeniami ogonem. Wygląda to zupełnie jak sztorm. - Morskie katastrofy? Ta czarodziejka nie jest zbyt miła. - Och, lepiej nie krzywdzić tych, którzy są pod jej ochroną. Jej zemsta bywa okrutna. Przez lata legendę wypaczyły fałszywe opowieści o jej złym charakterze. Dawniej opisywano ją jako uzdrowicielkę i wspaniałą czarodziejkę. - Pani Treffry wspominała, że wraz ze stryjem poszukuje pani groty Artura. Kiwnęła głową. - Nie znajdziemy jej bez błogosławieństwa Morgan. W obecności króla będą przebywać jedynie ludzie o czystym sercu. - A pani serce nie jest czyste? Próbowała go ignorować. - Legenda głosi, że słynna kraina Lyonesse leży gdzieś pomiędzy krańcem lądu a wyspami Scilly. Niektórzy uczeni uważają, że to tu rozegrała się ostatnia bitwa Artura. Czasami od morza słychać bicie setek dzwonów z zatopionych wież kościelnych. - Słyszała pani te dzwony? - Wyraźnie miał ochotę wybuch nąć śmiechem. - Nie - odparła, sztywniejąc. - Jeszcze nie. - Coś pani powiem, panno Halliwell. Z dobroci mojego kamiennego serca gwarantuję pani prawo do kontynuowania poszukiwań związanych z książką pani ojca. Nawet kiedy już wyspa zmieni właściciela. Spojrzała mu w twarz, jej usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. - Pan wciąż nie rozumie, milordzie. - Czego nie rozumiem? - zapytał, uwodzicielsko się uśmie chając. 58
KLIFY
- Wyspa nie zmieni właściciela. Czarodziejka przywiodła tu pana nie bez powodu. Annie Jenkins powiada, że od dawna nie było u nas wojownika.
Minęło kolejne pół godziny.
Kiedy Anthony zupełnie poważnie zaczął się obawiać, czy on i Morwenna nie zostaną posądzeni o niemoralne zachowanie, na ratunek przyszedł sir Dunstan. Jakimś cudem baron zdołał otworzyć drzwi i od progu zaczął uniżenie przepraszać Anthony'ego, jak gdyby Morwenna nie pierwszy raz uwięziła mężczyznę w wieży. Nie przestając się kłaniać, wyprowadził Morwennę z sali. Anthony stał przy drzwiach. Echo niosło ich głosy w górę kamiennej klatki schodowej, kiedy pośpiesznie opuszczali zamek. - Dziecko drogie - beształ dziewczynę sir Dunstan. - Co też ci strzeliło do głowy, żeby tu samej przychodzić? Czy przez ten rok w Londynie nie nauczyłaś się niczego na temat stosow nego zachowania? - Tylko tego, że często bywa złudą. Stryju, przecież posłałam wiadomość z prośbą, żebyś się tu ze mną spotkał. - Pokonałem morze jak na skrzydłach, kiedy się dowiedzia łem, dokąd się wybrałaś. - A tak nawiasem mówiąc, gdzie byłeś? Och, stryju Dunstanie, czy może znalazłeś grotę Artura? - Możliwe, moje dziecko, możliwe. Głosy stawały się ledwo słyszalne, Anthony musiał nadstawić ucha, żeby zrozumieć, o czym mówią. - Kiedy opisałem znalezisko Elliottowi, stwierdził, że kiedyś narysował identyczną grotę z wyobraźni. Wiesz, że on ma niesamowity zmysł do tych rzeczy. - Chciałabym jutro obejrzeć to miejsce - powiedziała.
59
JILLIAN HUNTER
KLIFY
Chwila ciszy. - Jak myślisz, Morwenno, czy udało ci się go przekonać? Anthony nie czekał na jej odpowiedź. Wrócił do sali. To, co myślała, było bez znaczenia. Sztorm wyraźnie się oddalił, przez okienne kraty wpadała blada poświata. Ogień w kominku wygasł, ale nad paleniskiem wciąż unosiły się kłęby gryzącego dymu. Podszedł bliżej i z rozbawieniem zauważył, że na posadzce ciągłe leży jego woskowa podobizna. - Dzięki Bogu. że się nie stopiłem - mruknął, pochylając się nad paleniskiem. Nagle zastygł w bezruchu. Przed kominkiem leżała nie jedna, ale dwie woskowe figurki. On i kobieta w niebieskiej sukni. Gorące powietrze połączyło ich ciała w uścisku. Mężczyzna oplatał kobietę ramionami, jak gdyby chciał ją przed czymś obronić. Wyprostował się. Figurki były jeszcze ciepłe. Oczywiście wszystko, co dzieje się na tej wyspie, można logicznie wy tłumaczyć. To panna Halliwell podrzuciła tu tę lalkę, żeby z niego zakpić. Wszystko ma swoje wytłumaczenie. Coś skrobało w okno. Kiedy się odwrócił, zauważył wielkiego czarnego kruka, szukającego odpoczynku na parapecie. Błyszczące ciemne oczy wpatrywały się w Anthony'ego zza krat. Po chwili już go nie było. Anthony podbiegł do okna, by zobaczyć, jak ptak wzbija się w powietrze. Patrzył, jak czarne skrzydła niosą go pod niebo... w stronę pojawiającej się nad chmurami tęczy. - Wszystko ma swoje logiczne uzasadnienie. - Milordzie? Obejrzał się. W drzwiach stał zmieszany Vincent. - Prosił pan, żebym powiadomił, kiedy przybędą ludzie lorda Camelbourne'a. Milordzie, czekają w pomieszczeniu dla
służby, posilają się. W życiu nie widziałem paskudniejszej gromady. Anthony kiwnął głową. - A zatem niech jak najszybciej biorą się do roboty. Ufam, że zrozumieli, iż nie życzę sobie żadnej przemocy. - Wyraźnie to podkreśliłem, milordzie. Sądząc jednak po ich wyglądzie, nie jestem pewny, czy przyjęli to do wia domości.
60
KLIFY
T
1 ej nocy zasypiał z jej figlarną twarzyczką przed oczyma. Już nie pamiętał, kiedy pocałunek wywołał u niego taką falę emocji. Z pewnością nie w ciągu ostatnich lat. Ale przecież zawsze najlepiej smakuje zakazany owoc. Choć bawiło go zrażanie jej do siebie, nie mógł przecież zrujnować reputacji ulubienicy całej wyspy. Brakło mu siły, by wrzucić woskowe figurki do ognia. Jeszcze nie teraz. Wzbudzały w nim jakieś niezrozumiałe dla niego samego obawy, poruszyły go, wywołując coś w rodzaju erotycz nego niepokoju. Uświadomił sobie, że źródłem tej reakcji jesi nie żadna magia, ale jego fascynacja zadziorną dziewczyną. Wie dział też, że lepiej, jeśli będzie się trzymał od niej z daleka. Właściwie dziewczyna, przynajmniej w oczach prawa feudal nego, podlegała jego zwierzchnictwu. Zawsze mógł z tego skorzystać, choć wydawała się mieć serce tam, gdzie wszyscy. To nie jej wina, że rodzice nie wytłumaczyli, gdzie jest jej miejsce w hierarchii społecznej. Oddawał jej przysługę, pod kreślając swoją wyższość. Ranek minął spokojnie. Żadna piękna dziewczyna nie wtarg nęła siłą do zamku, żaden czarownik nie groził, że zbudzi zmarłych. Jedynym nieprzyjemnym akcentem było zachowanie pani Treffry, która trzasnęła drzwiami do biblioteki, kiedy
zagłębiał się w rachunkach Ethana. Oczywiście wszystko było tak skomplikowane i pomieszane, jak przypuszczał. Powinien był się spodziewać, że spokój nie będzie trwał wiecznie. Wczesnym popołudniem zjawił się człowiek z in formacją, że między robotnikami pracującymi na wrzosowisku doszło do bójki. Anthony porzucił nadzieję, że zdoła dokończyć porząd kowanie dokumentów, i natychmiast ruszył w drogę. Po przybyciu na miejsce okazało się, że problem został już rozwiązany, a Carew nad wszystkim panuje. Niestety, prace zupełnie nie posuwały się do przodu. - Gdzie są wszyscy. Danielu? - zapytał, zsiadając z konia. - Odesłałem ich, żeby się uspokoili, milordzie. - A więc jednak była bójka? - Była. Między naszymi ludźmi a tą ekipą, która się tu wczoraj pojawiła. - Ciekawe, o co poszło, przecież oni dopiero co przyjechali zastanawiał się na głos Anthony. - O kwiaty, milordzie. - Co takiego? - Słyszał pan, co powiedział - wtrąciła się Morwenna, podjeżdżając do nich na kucyku. - Poszło o kwiaty. Widząc ją, Anthony zmarszczył brwi. - Nie widziałem pani na drodze. - Poruszam się mniej uczęszczanymi szlakami. - Co pani tu robi? - zapytał. - Ot, wybrałam się na niewinną przejażdżkę po wrzosowisku. - Ha! - Słucham? - Wątpię, by ta przejażdżka była taka niewinna, panno Halli well. - Niczego nie zrobiłam - powiedziała z oburzeniem. Anthony spojrzał na nią z uwagą. Za każdym razem, kiedy ją potykał, działo się z nim coś dziwnego.
63
JILLIAN HUNTER
KLIFY
- Carew, co to za bzdury o kwiatach? - zapytał zniecierpłiwiony. - To lilie - wyjaśnił Carew, z szacunkiem ustępując z drogi Morwennie. - Urosły w nocy, dokładnie w miejscu, z którego wczoraj usunęliśmy jeden z tych głazów. Anthony znów spojrzał na Morwennę. Zauważył, że na jej twarzy na moment pojawił się uśmiech. - Więc je wyrwijcie. Carew zaczął szybciej oddychać. Anthony był gotów przysiąc, że nadzorca denerwował się obecnością Morwenny, a nic swojego pana. - Już to zrobiłem, mi lord/ ic. - To, na miłość boską, w czym problem? - Anthony pod niósł głos. - Może lepiej wezwijmy zwierzchnika - zaproponowała Morwenna. Carew spojrzał znacząco na Anthony'ego. - To właśnie jest zwierzchnik, panienko. Morwenna przyglądała się Anthony'emu. - Czy może pan aresztować kwiaty, milordzie? Pochylił się w siodle, uśmiechając się nieprzyjaźnie. - Wolałbym aresztować osobę, która je tu wsadziła. - A czy to jest sprzeczne z prawem? - zapytała niewinnie. Wziął głęboki oddech, po czym skierował swoją złość na nadzorcę. - Dlaczego nie zaczęliście kopać? - Cóż, zaczęlibyśmy, milordzie - mamrotał Carew. - Ludzie poszli wyrzucić te wykopane kwiatki do morza, ale zanim wrócili, wyrosły nowe. Anthony zacisnął zęby. - W ciągu kilku chwil? Carew, ktoś zrobił wam kawał. - To samo powiedziałem - odezwał się ściszonym głosem. Za drugim razem zostawiłem na straży trzech ludzi. Anthony powoli spojrzał na Morwennę.
- Panno Halliwell, pozwolę sobie na bezpośredniość. Czy to pani posadziła tu te kwiaty? Morwenna z zainteresowaniem przyglądała się swoim butom. - Nie. - Pasco? Zerknęła na niego. - On prędzej posadziłby muchomory i oset. Anthony westchnął ciężko. - Jednak, Carew, kwiaty to chyba nie jest powód, żeby dorośli mężczyźni się między sobą bili. - Nie, milordzie - zawahał się Carew. - Wie pan, że do póki nie skończymy, ludzie będą spać na wrzosowisku w sza asach? - Tak, tak - rzucił niecierpliwie Anthony. - O ile to w ogóle nastąpi. Co chcesz przez to powiedzieć? - Eee... no, jeden z robotników obudził się o północy, za potrzebą. Twierdzi, że słyszał jakieś dziwne odgłosy. - Wiatr - powiedział Anthony. - Sam słyszałem. - To nie był wiatr, milordzie, tylko tętent końskich kopyt i szczęk broni - wyjaśnił Carew. Morwenna pokiwała głową. - Może mnie pan i o to obwiniać. - Wiatr - powtórzył Anthony, cedząc słowo przez zęby. Niestety, nie dosłyszał odpowiedzi nadzorcy, bo akurat w tym momencie Morwenna postanowiła opuścić miejsce przestępstwa i ruszyła na swoim kucyku w stronę ścieżki prowadzącej nad morze. - I tak, milordzie - kończył zdanie Carew. - Widzi pan, jaki mam problem. Anthony odwrócił wzrok od oddalającej się panny Halliwell i spojrzał na nadzorcę. - Nie widzę. Co więcej, mam wrażenie, że nie chcesz zarobić tej okrągłej sumy, o której mówiliśmy. Czy ty w ogóle masz nad tymi ludźmi jakąś władzę, skoro oni ciągle się biją?
64
65
JILLIAN HUNTER
KLIFY
Carew wskazał głową w stronę ścieżki. - To wszystko przez nią, milordzie. Taka jest prawda. - Przez pannę Halliwell? - zapytał Anthony. Wcale nie był zdziwiony. - O nią się bili? - Ten drugi nadzorca, od Camelbourne'a, to on zaczął. Twarda z niego sztuka, milordzie. Chciał pokazać panience, co o niej myśli. Powiedziałem, że pan by na to nie pozwolił. - To prawda. - Nie spodobała mu się moja uwaga, więc wyraził się obraźliwie o mojej kuzynce. Wie pan, od słowa do słowa, jak to wśród chłopów, doszło do bitki, - Postąpiłeś słusznie, Carew, ale na miłość boską, niech się wreszcie zabiorą do roboty. I nigdy więcej mi nie mów, że pracę przerwano z powodu kwiatów. - Tak jest, sir.
nthony powinien był pozostawić sprawę własnemu bie gowi, jednak instynkt podpowiedział mu, że problemy się jeszcze nie skończyły. Ich źródło nie zostało zniszczone. A poza tym szukał pretekstu, żeby ją jeszcze raz zobaczyć. Odnalazł ją bez trudu. Oglądała niewielką grotę u stóp klifu, tam gdzie plaża przechodzi w przylądek Skulla. Ujrzał ją z daleka. Zostawił swojego konia obok jej kucyka. Przez chwilę po prostu stał i patrzył, jak odgania mewy od kra bów. Był pewny, że go zauważyła, ale udawała, że nie widzi. Zareagowała dopiero, kiedy podszedł bardzo blisko. - Tak, tak, wiem. - Podniosła ręce w geście poddania. Przyszedł pan zbesztać mnie za złe zachowanie moich kwiatów. Cóż, to nie ja je tam posadziłam. Przysięgam, choć muszę przyznać, że się czegoś podobnego spodziewałam. Zauważył, że zdjęła buty, które leżały teraz na piasku. - Czy to znaczy, że te pani kwiaty mają zwyczaj prze-
szkadzać w prowadzeniu ważnych robót? - zapytał, opierając stopę na kamieniu. Zsunęła z głowy czepek i puściła go luźno na plecy. Jej nosek był niemodnie zaróżowiony od słońca i morskiego wiatru. - Sądzę, że moje kwiaty jeszcze nigdy nie protestowały w tak wspaniały sposób. To sprawka motyli. - Motyli? - powtórzył. - Dowodzi pani armią motyli, tak? Była zupełnie odporna na jego kpiny. - Nie ja. Moja siostra Mallory. A może Meredyth... tak, raczej Merry. Widzi pan, tamten wstrętny człowiek uparł się, że otworzy starą kopalnię, w której zginęło kilkoro pracujących tam dzieci. Podobno duchy tych nieszczęśników zamieszkują szyby. Tego dnia, kiedy pańscy ludzie mieli rozpocząć budowę, pojawiła się, jak pan to ujął, cała armia motyli. Znikąd. I nie chciały odlecieć. Nie odezwał się ani słowem. Patrzył w głąb znajdującej się za nimi groty, a spienione fale obmywały mu buty. - Wiem, że uważa to pan za bzdury - powiedziała. - Ludzie pańskiego pokroju nie zawracają sobie głowy losem dzieci z ubogich rodzin, zwłaszcza tymi, które nie żyją, ale Merry postanowiła zapobiec kolejnej tragedii. Ta kopalnia nie po chłonie już ani jednego niewinnego życia. Odwrócił głowę i spojrzał na Morwennę z tajemniczą miną. - Tak więc pani siostra nasłała tu motyle. - Nie jestem pewna, jak do tego doszło. Żadna z nas nie wie, kiedy coś takiego się wydarzy. - Strzepnęła piasek z su kienki. - Zdaje się, że pojawiają się w równie tajemniczych okolicznościach, jak lilie i tęcza. Wbił w nią wzrok. - Czy te niezwykłe zjawiska towarzyszą wam przez całe życie? Morwenna podniosła z piasku kraba i wpuściła go do wody. - Obawiam się, że tak. Zdaje się, że w naszej rodzinie to
66
67
A
JILLIAN HUNTER
KLIFY
dziedziczne... ciotki, wujowie, kuzyni... to trwa od wieków. A moje siostry, cóż, Mallory urodziła się w święto Beltane, Meredyth w Samhain, a ja w noc świętojańska.. Podczas sztormu, choć to nie był sezon burzowy. - Domyślam się, że w chwili pani urodzin, w środku nocy, na niebie pojawiła się tęcza. - Och, nie - odparła ze złośliwym uśmieszkiem, schylając się po buty. - Jedynie deszcz meteorytów. Niech pan uważa, idzie przypływ. Wdrapali się po skałach na ścieżkę dokładnie w chwili, kiedy ogromna fala wdarła się na plażę. Ogier Anthony'ego czekał posłusznie tam. gdzie zostawił go jego pan, kucyk Morwenny oddalił się i obwąchiwał kupki kamieni. - Pomijając zjawiska nadprzyrodzone, obawiam się, że nie osiągnęła pani celu, panno Halliwell. Głazy zostaną jutro usunięte, żeby nie zasłaniały lordowi Camelbourne'owi widoku morza. Potrząsnęła głową. - Wtedy stanie się coś strasznego. Annie Jenkins uważa, że Morgan nie bez powodu umieściła je akurat w tym miejscu. Czy markiz wie o ich magicznych właściwościach? - Szczerze wątpię. - Rozumiem. Może ktoś powinien go uświadomić. - Panno Halliwell, w pani oczach dostrzegam dziwny błysk. Ostrzegam, Camelbourne połyka takie młode panienki bez gryzienia. - To obrzydliwe. Uśmiechnął się. - Proszę wybaczyć dosadność. Z nim nie pójdzie pani tak łatwo jak ze mną. Wiatr igrał z jej włosami. Na jej twarzy pojawił się uśmiech. - Czyżby z panem łatwo mi poszło? - Dwukrotnie mi się pani przeciwstawiła, a mimo to wciąż żyje. Cały Londyn aż huczy - odparł z czarnym humorem.
- Dziękuję, milordzie. - Raczej nie był to komplement - wyjaśnił Anthony. - Na pewno nie. Prawdę mówiąc, zatruwanie innym życia, graso wanie po zamkach i grotach bez eskorty nie dodaje atrakcyjności towarzyskiej. Pani pozwoli, że ją odprowadzę do domu. Na legam, żeby została tam pani do rana. Nie chciałbym, żeby cos się pani stało, podczas gdy moi ludzie będą pracować na wrzosowisku. Rzuciła mu ponure spojrzenie. - Panu radzę zrobić to samo. - Co takiego? - zapytał zdumiony. - Dobre duchy Bucca Guidden nie pochwalają uporu, z jakim usuwa pan głazy. Na pańskim miejscu ukryłabym się w zamku. Chwycił ją za ramię. - Panno Halliwell, dam sobie radę, mimo tych pani figurek, którymi próbuje mnie pani straszyć. - Figurek? - Patrzyła na niego, a w jej oczach odbijało się morze. - Czy mówi pan o tej woskowej lalce? - Mówię o lalkach. 1 niech pani nie mydli mi oczu. Nie jestem Danielem Carew, który wierzy w te pani historie o złośliwych ograbkach wyskakujących spod ziemi. - Lalki? Anthony z rozbawieniem wyjął z kieszeni kamizelki lnianą chusteczkę, w której trzymał na wpół stopione figurki. - Może je pani zatrzymać na pamiątkę tego zwariowa nego popołudnia w wieży w towarzystwie potwora. Niech będą dla pani ostrzeżeniem na przyszłość. Wątpię, żeby inny mężczyzna w podobnej sytuacji tolerował podobne wybryki. Morwenna z uwagą obejrzała figurki, ale nie wzięła ich do ręki. - Bardzo dziwne - odezwała się w końcu. - Ciekawe, co to może znaczyć.
68
69
JILLIAN HUNTER
KLIFY
- To znaczy, ze dziewczyna pozostawiona bez opieki próbuje sztuczek, by wpłynąć na zmianę mojej decyzji. Pani oszustwo się nie udało. - Nigdy nie widziałam tej kobiecej lalki. - W porządku. A zatem podrzucił ją ktoś ze służby, żeby mnie nastraszyć. - Było to bardzo mało prawdopodobne, bo Anthony odwrócił się tylko na moment. Z tego co wiedział, w wieży znajdują się różne sekretne przejścia, więc całą sytuację prawdopodobnie ukartowano. - Nosi pan figurki na sercu? - zapytała zaskoczona. - Panno Halliwell, nie ma pani nic więcej do powiedzenia? Ta kobieta to z całą pewnością pani. - Owszem, włosy są całkiem podobne. - Moim zdaniem, to są pani włosy. - Wyciągnął rękę, podając jej figurki. - Chce pani je zatrzymać? - A pan? Westchnął. - Ukryję je przez kilka dni w bezpiecznym miejscu, Bóg jeden wie dlaczego. Odetchnęła z ulgą, kiedy owinął lalki w chusteczkę. - Wyglądają na szczęśliwe, nie sądzi pan? - Szaleją z radości - rzucił chłodno. - Nie mam pojęcia, skąd się wzięłam - powiedziała. - To znaczy, skąd się tam wzięła moja podobizna. Nie wiedział, co powiedzieć, więc jeszcze raz ujął ją pod ramię. - Odprowadzę panią do domu. Czy pani wie, że dziś rano na wrzosowisku moi ludzie przez panią się pobili? - Doprawdy? - zapytała wyraźnie zadowolona. Zmarszczył czoło. - Owszem. Zwrócę uwagę pani stryja na te pani samotne eskapady. Roześmiała się, a jej śmiech przypominał dźwięk krysz tałowych dzwoneczków.
- Tak, powinien pan to zrobić. Prawdopodobnie akurat w tej chwili sam się zapomniał w swoich poszukiwaniach. odążali w górę ścieżki. On na swoim wspaniałym wierz chowcu, ona tuż za nim, na grubiutkim kucyku. Widok Pentargona na masywnym koniu niespodziewanie wprawił jej serce w drżenie. Cóż to za piękny mężczyzna, o praw dziwie rycerskich manierach, surowy niczym pradawny wo jownik! Oczywiście, jeśli zapomnieć o tym jego wstrętnym pomyśle, by sprzedać wyspę. Choć był tak zimny, Morwenna nigdy nie spotkała bardziej intrygującego mężczyzny. Była przekonana, że wczorajszy pocałunek całkowicie zmienił jej życie. Po pierwsze, przez całą noc nad jej łóżkiem tańczyły pro mienie księżyca tak jasne, że ani ona, ani jej koty nawet na chwilę nie zmrużyły oka. Po drugie, słyszała, jak mówiące kamienie o czymś szeptały, kiedy je mijała. Mogła tylko zgadywać, o czym mówiły. „Morwenna jest we władzy Pentargona. Pozwoliła mu się pocałować..." Zastanawiała się, jak by się czuła, należąc do mężczyzny takiego jak Pentargon. Jak głębokie są jego emocje? Czy w jego kamiennym sercu w ogóle jest miejsce na uczucia? Ciekawe, dlaczego chwilami zdawał się mocniej stawać na prawej nodze. Większość ludzi oczywiście niczego by nie zauważyła, ale wprawne oko artysty i rzeźbiarza ciała, jakim był Elliott, dostrzegło ten szczegół. Czyżby Pentargon odniósł rany w pojedynku? Jeździł konno z ogromną wprawą, miał prostą strzelistą sylwetkę. Morwenna wyobrażała go sobie jako zaborczego, ale troskliwego męża. Pewnie żadna kobieta nie miałaby nic przeciwko wykonywaniu jego rozkazów. Nie wiedziała, skąd u niego wzięła się jej woskowa podobiz-
70
71
p
JILLIAN HUNTER
KLIFY
na. Czy w ogóle pochodziła z tego świata? A jeśli ktoś rzucił na nią urok? Może to Pasco mścił się za to, że ośmieliła sic go obrazić? W zamyśleniu nie zauważyła, że Pentargon skręcił w złą ścieżkę wzdłuż klifu. Ufnie jechała za nim, podziwiając jego szerokie ramiona i smukłe plecy. Kiedy nagle nad ich głowami pojawił się wielki czarny kruk, była bardziej zaskoczona niż Anthony. Kruk krążył przez chwilę nad Pentargonem. po czym zni żył lot, jak gdyby szykował się do ataku. Czarne skrzydła lśniły złowieszczo, a gardłowe krakanie odbijało się echem o skały. - Co to jest. na miłość boską? - krzyknął Pentargon, gwał townie zatrzymując konia. Zwierzę, wyczuwając, że jego pan ma całkowitą kontrolę, nie wpadło w panikę, ale posłusznie przystanęło. Ptak za trzepotał skrzydłami i odleciał, znikając za klifem. Tymczasem kucyk Morwenny, łagodny konik, który zwykle ciągnął wóz, wystraszył się czarnej zjawy i przypadł do skalne) ściany, próbując się ukryć. Morwenna z krzykiem spadła na kamienną ścieżkę. Zanim zdążyła wyplątać suknię z krzaków, Pentargon już się nad nią pochylał. - Panno Halliwell, nic się pani nie stało? Pozwoliła sobie na chwilę błogiej rozkoszy w jego ramio nach. Owionął ją zapach świeżo wykrochmalonego ubrania i męskiego mydła. Pod sztywną koszulą wyczuła przyspie szone bicie jego serca. Teraz już nie miała wątpliwości, że je posiadał. - Panno Halliwell, niech pani na mnie spojrzy. Jest pani ranna? - Nie, nie sądzę. - Westchnęła, kiedy postawił ją na ziemi. Widział pan to, milordzie? - Tak, przeklęte ptaszysko omal nie wysłało nas na pewną śmierć. Mogliśmy spaść z klifu. - Spojrzał z niechęcią w dół.
- Och, myli się pan! - wykrzyknęła. - Ptak uratował nam życie. Ta ścieżka się urywa. Pewnie sztorm zniszczył tabliczkę z ostrzeżeniem. Wszyscy na wyspie wiedza, że nie należy tędy chodzić. Byłam zajęta... cóż, nieważne czym... w każdym razie zamyśliłam się i nie zwróciłam uwagi. Anthony przyglądał jej się z posępną miną. - Pojawienie się kruka to nie przypadek - dodała. - Nie rozumie pan? - Niezupełnie - mruknął. - No chyba że to jeden z tych szkodników szkolonych przez Pasco. To by tłumaczyło, dla czego ptaszysko przyglądało mi się zza krat. Morwenna otworzyła ze zdumieniem usta. - Pan już widział tego kruka? - Paskudnik rozsiadł się na parapecie zaraz po tym, jak opuściła pani wczoraj zamek. Dziwny zbieg okoliczności, nieprawdaż? - Niemożliwe. - Możliwe, przecież pani mówię. Spojrzała na niego, mrużąc oczy. - Nie wierzę. - Panno Halliwell, to nie jest żadna ważna sprawa, żeby człowiek musiał kłamać. - Och, myli się pan. - Co takiego? Przyglądała mu się podejrzliwie. - Tylko nieliczni wybrańcy dostąpili tego honoru, by kruk ratował im życie. Czy pan wie, kto właśnie nas ocalił? - Nie przypominam sobie, by ten błogosławiony ptak się przedstawił. Wyplątała z włosów gałązkę. - To sam król Artur, a przynajmniej tak głosi legenda. - Nie wiem, co powiedzieć. - Sądząc po ironicznym wyrazie pańskiej twarzy, może to i lepiej.
72
73
JILLIAN HUNTER
KLIFY
Roześmiał się. Morwenna założyła ręce na piersi i zmarszczyła brwi. - Szydzi pan z naszej największej legendy. Kręcił głową, nie przestając się śmiać. - Nie, przysięgam, że nie. Vincent próbował mi to już wyjaśnić, ale... ale... - Hmmm. - Panno Halliwell. proszę o wybaczenie. Czuła, że drgają jej kąciki ust. - Nie zdziwiłabym się, gdyby kruk usiadł panu na ramieniu i puknął pana w tę arogancką głowę. Próbował zrobić skruszoną minę. - Cóż, bez wątpienia zasłużyłem na taki los. Czy mi pani wybaczy? Wpatrywał się w Morwennę tak długo, aż i ona zaczęła się śmiać. - Tylko jeśli pan wybaczy moim kwiatom. - Już wybaczyłem. - Nie mógł oderwać od niej oczu. - Czy będziemy przyjaciółmi? Uśmiechnęła się. - Mam nadzieję. Morwenna nie mogła dosiąść kucyka po tym, co biedak przeżył. Musiała udawać niezadowolenie, kiedy Pentargon zmusił ją, by razem z nim jechała na jego wierzchowcu. Błyski w jego oczach wskazywały jednak, że nie była najlepszą aktorką. - Przecież mogę iść pieszo - oponowała. - Nie wątpię. Przycisnęła policzek do jego wspaniale umięśnionych pleców. Był w doskonałej formie fizycznej. - Powiadają, że kruk ratuje tylko tych, których los wyznaczył do wyższych celów. Anthony aż się zakrztusił. - Lordzie Pentargon, nie może pan dłużej wątpić w istnienie sił nadprzyrodzonych.
- Ależ oczywiście, że mogę. - Silniejsi od pana stawali przeciwko czarodziejce. - Mówi pani o rycerzach z baśni. - Na jego ustach pojawił się chłodny uśmiech. - Oni nie są prawdziwi, ale ja jestem. W milczeniu spoglądała mu przez ramię. Patrzyła na zamek, wyrastający nad skałami. Zawsze uważała fortecę za klejnot zwieńczający koronę Abandonu, leżącego nieco poza kręgiem wysp Scilly. Jako własność Kościoła, wyspa wchodziła niegdyś w skład Księstwa Kornwalii. W czasie wojny domowej trafiła w prywatne ręce i stała się schronieniem wielu rodzin sympatyzujących z rojalistami. Odkąd Morwenna sięgała pamięcią, Abandon zawsze spowijały gęste mgły. Legendy łączyły wyspę z megalityczną Brytanią. Syreny zamieszkujące u brzegów zwodziły żeglarzy, przynosząc im zgubę, chroniły chore dzieci i sieroty. Na wrzosowiskach olbrzymy grały w kręgle, tocząc głazy, a czarodziejka Morgan le Fay sprowadziła tu śmiertelnie rannego w pojedynku króla Artura, by go leczyć. Ukryła go razem z rycerzami w grocie, z której wyjdą i staną do boju w obronie Brytanii, gdy nadejdzie pora. Uśmiechnęła się lekko. - Pożałuje pan swojej arogancji, milordzie. - Och, tak? - I to wcześniej, niż pan przypuszcza.
74
75
A
nthony wątpił, by kiedykolwiek miał żałować swojej arogancji. Dobrze się czuł, zachowując dystans wobec świata, Podejrzewał jednak, że przyjdzie mu pożałować tego, że widywał się z dziewczyną bez obecności przyzwoitki. Spotkania z nią sprawiały mu ogromną przyjemność, choć zawsze towarzyszyło mu jakieś niepokojące przeczucie, że oto igrał z własną kleską.
JILLIAN HUNTER
KLIFY
Nigdy nie był przesądny. Doświadczenie podpowiadało mu. że prędzej czy później zapłaci za te spotkania, prawda jednak była taka, że uwielbiał tę mieszaninę jej wrogości i inteligencji. - Stryj pani powinien mieć na panią oko - powiedział. Wyczuł, że się od niego odsunęła. Było mu tak dobrze, kiedy jej drobne ciało tuliło się do niego. Zastanawiał się nawet, czy nie wybrać okrężnej drogi, by mieć ją przy sobie jak najdłużej. - A w tym czasie ktoś inny będzie musiał mieć oko na stryja - odparła. - Zupełnie nie dba o własne bezpieczeństwo. Anthony uśmiechnął się do siebie. Wierzchowiec skręcił w wykładaną kamieniami drogę wiodącą na farmę. Obok nich truchtał kucyk. Wzdłuż ścieżki rosły krzaki dzikiej róży i kępki przewiercieni. W powietrzu unosiła się niezwykła woń ziół pomieszana z morską bryzą. - Może powinna pani wrócić ze stryjem do Londynu choć na jeden sezon? - Żeby znaleźć męża, czy to chciał pan powiedzieć? - Była nieco zmieszana. - Już próbowaliśmy, niestety, bez rezultatu. Większość mężczyzn, jakich poznałam, dawała mi do zro zumienia, że jestem zbyt otwarta jak na ich gust. - Pani... otwarta? - Tak. Trudno w to uwierzyć, prawda? Uśmiechnął się. - Zupełnie nie potrafię tego wyjaśnić. - Stryj zawsze mi powtarza, że kobieta nie powinna mówić tego, co myśli. Czy pan też tak uważa? - Nie, kiedy jej umysł jest tak fascynujący jak pani. Rozpromieniła się. - Czy to komplement? - W zasadzie tak - odparł, chrząkąjąc. - Dobry Boże, zrobię się zarozumiała - uśmiechała się z kpiną. - Jak pan.
- Jak ja? A może myli pani zarozumiałość z pewnością siebie. Dojechali do wysypanej kamieniami ścieżki. Słońce prze świetlało jasne kępy janowca i wrzosów. W oddali dostrzegli poruszający się ciemny kształt, który po chwili przybrał postać mężczyzny pędzącego konno w ich kierunku. - To Elliott - powiedziała zaskoczona Morwenna, podcią gając się nieco wyżej, by lepiej widzieć. - Musiało się coś stać. Mam nadzieję, że stryj Dunstan nie utknął znów między skałami. Mówiłam mu, żeby trzymał się z daleka od przylądka Skulla. Zanim Anthony zdołał ją powstrzymać, Morwenna zesko czyła z konia i unosząc spódnicę, rzuciła się biegiem przez wrzosowisko. Jechał tuż za nią. Widok rozczochranego i zdener wowanego, z rozwianym włosem Elliotta potwierdził jej pode jrzenia. Musiał zdarzyć się jakiś wypadek. - Co się stało? - zapytała, kiedy Elliott zatrzymał się przed nimi. - Czy to stryj? Elliott spojrzał na Pentargona. - Nie, dzięki Bogu nic mu nie jest. Ale niewiele brakowało. To dom. - Dom? - Potknęła się o kamień, a ponieważ miała roz wiązane buty, omal nie straciła równowagi. Na szczęście zdążyła się oprzeć o wierzchowca Pentargona. - Masz na rękach sadzę. Pożar... och nie, tylko nie Emily. Nie koty. Elliott przetarł czarnymi palcami spoconą twarz. - Zdewastowali nasz dom. Zdaje się, że kotom nic się stało. Emily wpadła w histerię, ale nie jest ranna. Podejrzewam, że wracając z poczty, przeszkodziła napastnikom. Twój stryj drzemał i niczego nie słyszał, co zakrawa na cud, zważywszy na to, jak potworne są zniszczenia. Anthony zsiadł z konia, gotów wziąć sprawę w swoje ręce. - Co dokładnie się stało? Wspomniał pan o napastnikach. Czy podłożyli ogień?
76
77
JILLIAN HUNTER
Elliott posłał mu spojrzenie, które można by uznać za oskarżycielskie. - Nie było pożaru, lordzie Pentargon. Ktoś się włamał i zniszczył co się dało. Spalili w kominku dokumenty i papiery sir Rolanda, a także część moich rysunków. Ratowałem, co było można, ale kiedy uświadomiłem sobie, że nie wiem, gdzie podziewa się Morwenna, cóż... naturalnie postanowiłem się upewnić, czy jest bezpieczna. - Elliott, zabierz mnie do domu - powiedziała. - Muszę przeliczyć koty i oszacować straty. - Niech Elliott poprowadzi kucyka - zdecydował Anthony, sadzając ją na swoim wierzchowcu. - Ja panią od wiozę.
KLIFY
nthony od razu domyślił się, że nie był to zwyczajny akt wandalizmu. Stał w milczeniu w progu domu, próbując ukryć zdumienie nad wielkością zniszczeń. Koronkowe firany i obicie sofy pocięto nożyczkami, które sterczały wbite w poduszkę. Tapety zbryzgano mokrym piaskiem. Książki w pozłacanych okładkach leżały porozrzucane na podłodze, w kominku tlił się stos papierów i rysunków. Morwenna, otoczona przez pół tuzina żałośnie miauczących kotów, nie wyglądała na wystraszoną. Była zdumiona tym, co zobaczyła. - Och, Elliott, zniszczyli twoje rysunki przedstawiające papę jako króla Artura. Tak mi przykro. Podsunął jej fotel. - To nic. Znajdziemy kogoś innego do pozowania albo spróbuję narysować z pamięci. Te rysunki i tak nie były najlepsze. Usiadła ciężko przy kominku i zaczęła grzebać w popiele. - Och, tylko spójrzcie, cała historia zamku Tintagel, holen derska wersja Tristana. I gdzie ja teraz znajdę inne tłumaczenie?
Anthony wyjął spod biurka spłoszone kocię. - Zastanawiam się, czy przypadkiem nie jest za to od powiedzialna ta sama osoba, która zostawiła w zamku pani woskową podobiznę. Jeśli tak, to żarty stały się niesmaczne. Spojrzała na niego. - Na pewno nie zrobił tego nikt z mieszkańców wyspy. Nawet Pasco nie byłby zdolny do takiej potworności. Mu sieli to być pańscy ludzie. A za nich pan jest odpowie dzialny. Jego twarz pociemniała, kiedy kładł kota na krześle. Wszędzie pełno było papierów, podłoga zasypana była nadpalonymi stronami z islandzkich sag, średniowiecznych kronik, między nimi leżał szkic przedstawiający Merlina uciszającego z klifu wzburzone morze. - Wątpię, żeby ludzie, których zatrudniłem, dopuścili się czegoś podobnego. - Skąd ta pewność? Nie przywykł do tego, by kwestionowano jego uwagi. Patrzył na nią ze zdziwieniem. - Wiedzą, że każdy, kto naruszy moje rozkazy, zostanie ukarany. Carew już dla mnie pracował. Przekonał się, że dobrze płacę, ale surowo karzę. Poderwała się na równe nogi. - A więc kto? Nic podobnego nie zdarzało się na wyspie, dopóki pan się tu nie zjawił. A zresztą, nieważne. Nie ma sensu prosić pana o pomoc. Sama sobie poradzę. - Z niczym nie będzie sobie pani sama radzić, panno Halliwell. Może z wyjątkiem własnego nastroju. Przesłucham moich ludzi. - Jego lordowska mość ma rację, Morwenno - powiedział sir Dunstan, wchodząc do pokoju. - Nie możemy rzucać oskar żeń, nie mając dowodów. Rybacy najęli na lato kilku obcych. - Ktoś zupełnie nam obcy nie miałby powodu, żeby robić coś takiego - odparła, patrząc w oczy Anthony'ego.
78
79
A
JILLIAN HUNTER
KLIFY
- Gdzie gospodyni? - zapytał cicho. - Leży z okładem z octu na czole - wyjaśnił Elliott, przy glądając się nadpalonemu rysunkowi, który Morwenna wydo była z kominka. - Cały mój wysiłek poszedł na marne mruknął. - Lata studiów, pracy. Wszystko na nic. Nigdy tego nie odzyskam. Morwenna rzuciła Anthony'cmu ponure spojrzenie i uklękła obok Elliotta. - Narysujesz wszystko od nowa, Masz talent. - Obawiam się, że mój talent jest za mały. Owszem, miałem kilka dobrych momentów, ale to już jest za mną. Obejrzał się, uśmiechając się z przymusem do Morwenny. Posłuchaj, Morwenno. To ciebie i twojego stryja należałoby pocieszać. Ten, kto to zrobił, z całą pewnością chciał was nastraszyć. - Odnoszę takie samo wrażenie. - Morwenna wstała i spo jrzała Anthony'emu w twarz, ale on już odwrócił się do drzwi, w których stała zapłakana gospodyni wezwana przez sir Dunstana. - Pani Jenkins - odezwał się. - Wiem, że jest pani zde nerwowana. - Mówił tak cichym i łagodnym głosem, że Morwenna aż wstrzymała oddech. - Chciałbym zadać pani kilka pytań, a potem będzie pani mogła wrócić do siebie. Czy widziała pani sprawców? Czy mogłaby ich pani roz poznać? Pokręciła smutno głową. - Kiedy weszłam do kuchni, zauważyłam postać odzianą na czarno, milordzie. Czarny płaszcz, czarny kaptur. Rozmawiał z kimś, kto, zdaje się, był w salonie. Nie widziałam dokładnie. Ten drugi tylko mi mignął przed oczami. Krzyknęłam, a wtedy on się odwrócił i rzucił we mnie krzesłem. Chyba potem znów krzyczałam, nic więcej nie pamiętam. Sir Dunstan poklepał ją po ramieniu. - Oj, krzyczałaś, krzyczałaś. Milordzie, biedna pani Jenkins
narobiła takiego hałasu, że aż mnie wyrwała ze snu. Znalazłem ją zemdloną na podłodze. W pierwszej chwili myślałem, że ktoś na nią napadł. - Brakuje szarego kotka, tego ze spuchniętą łapką! - zawo łała nagle Morwenna. - Jeśli zrobili mu jakąś krzywdę... Znikła razem z gospodynią, nim Anthony zdążył odezwać się choćby jednym słowem. Zwrócił się więc do sir Dunstana. - Nie wierzę, żeby zrobili to moi ludzie, ale osobiście zajmę się tą sprawą. Ma pan moje słowo. Sir Dunstan kiwnął na Anthony'ego głową, by ten wyszedł z nim na korytarz. Elliott zaczął już sprzątać bałagan w salonie. - Chciałbym panu coś pokazać, milordzie - powiedział sir Dunstan, zniżając głos. - Nie wiem, co o tym sądzić. Może pan zechce wyrazić swoją opinię. Zaprowadził Anthony'ego do sypialni Morwenny. Pokój był zagracony, ale na swój sposób uroczy. Podczas kiedy większość dziewcząt kolekcjonowała flakoniki perfum i wachlarze, ona ozdobiła swój pokój tak dziwacznymi przedmiotami jak aborygeńskie maski, gładkie kamienie czy muszle. Na toaletce znajdował się stos starych ksiąg i saksońskie mapy. Wtedy Anthony zauważył łóżku. - Na miłość boską, a cóż to... Na samym środku łóżka, przykrytego spłowiała kapą, usypano wielką kupę błota. Wokół niego ułożono krąg z białych lilii. Ich zapach był tak intensywny, że Anthony poczuł niemiłe skurcze żołądka. Dramatyzmu dodawał niewielki kamienny krzyż, wbity krzywo w sam środek błotnego kurhanu. Choć Anthony nie rozumiał jego symboliki, wyczuwał złą energię, jaką emanował. - Co to znaczy? - zapytał spiętym głosem. - To krzyż z pogańskiego grobu z wrzosowiska, gdzie kopią pańscy ludzie, milordzie - wyjaśnił ponuro sir Dunstan. Został wyrwany z ziemi dziś rano. Bóg jeden wie, jakiej duszy
80
81
JILLIAN HUNTER
KLIFY
zakłócono wieczny spokój. Lilie należą do Morwenny... a raczej do jej matki. To Mildred sprowadziła je na wyspę. Symbolika jest dla mnie oczywista. Ktoś grozi mojej bratanicy. Anthony spojrzał w okno, zza którego dobiegał dziewczęcy głos. Morwenna przebiegła obok domu, próbując zagonić kota do stodoły. Mimo woli uśmiechnął się, zastanawiając się, jakim cudem nagle znalazł się w jej sypialni. Czuł, że musi chronić dziewczynę, której życie być może znalazło się w niebez pieczeństwie. Możliwe, że ludzie CameIbourne'a postanowili ją nastraszyć. Markiz czy nie, to jego rozkazy musieli wypełniać. Wmawiał sobie, że to jedyny powód, dla którego zaangażował się w tę sprawę. Boże, nie dopuść, by jego uczucia wobec tej dziewczyny jeszcze bardziej się skomplikowały. Nie był w stanie wyobrazić sobie tego romansu. On, książę, i ta postrzelona panna! Kto przy zdrowych zmysłach chciałby mieć za żonę kobietę, która biega w niezasznurowanych bu cikach i wykłóca się z gospodarzem w jego własnym zamku? Publiczny skandal zatrułby mu życie. To śmieszne, że miałby adorować tego małego elfa. Na samą myśl o tym usta An thony'ego wygięły się w uśmiechu. 1 wtedy znów zobaczył ją przez okno. Od razu zrozumiał, że sam siebie okłamuje. Coś go do niej ciągnęło. Przecież gdyby było inaczej, nie stałby tu, w jej sypialni. Kątem oka w lustrze zauważył, że sir Dunstan mu się przygląda. - Jak pan myśli, kto mógł to zrobić? Sir Dunstan szybko odwrócił wzrok i zapatrzył się na podłogę. Było oczywiste, że uważał, iż Anthony pośrednio jest w to wmieszany. - Nie mam pojęcia. Był taki jeden niesforny chłopiec, który starał się o rękę Morwenny, ale to było dawno temu. Jeszcze przed naszym wyjazdem do Londynu. Teraz się ustatkował. - A Pasco Illugan?
- Podejrzewam, że jest zdolny do wszystkiego. Zawsze jednak mi się zdawało, że ma słabość do Morwenny. Być może ta słabość przerodziła się w obsesję. Anthony patrzył na kamienny krzyż. - Dziwny sposób okazywania uczuć. - Jeśli to robota Pasco... - Sir Dunstan tak nie uważał. Aż boję się myśleć, co by było, gdyby sprawcy zastali tu Morwennę. Anthony zacisnął usta. - Dopóki nie dowiemy się kto to, lepiej nie ryzykować. Zapraszam was wszystkich do zamku. Będziecie pod moją opieką. Proszę zabrać Elliotta i gospodynię. W wieży jest dość miejsca, a i odległość dzieląca ją od moich komnat wystarczy, by zapobiec plotkom. - W pańskim zamku? - Sir Dunstan był tak zachwycony propozycją, że Anthony musiał się uśmiechnąć. - Och, moja bratanica i ja będziemy dla pana kłopotem, milordzie. - Nie większym, niż jesteście do tej pory - odparł po godnie. - Ufam, że pańska bratanica nie poczuje się dotknięta moją propozycją ani nie dopatrzy się w niej niczego nie stosownego. - Do diabła z niestosownością - powiedział sir Dunstan. Życie tej dziewczyny jest dla mnie cenniejsze niż reputacja. Morwenna zrobi to, co jej każę. Anthony podniósł z podłogi kryształowy wisiorek. - Łańcuszek się urwał. - Dobrze, że nie zauważyła, bo pękłoby jej serce. Należał do jej matki. Morwenna miała siedem lat, kiedy ją straciła. - Z powodu choroby? Dunstan zawahał się, kiedy Anthony wręczył mu wisiorek. - Nie jestem pewien. Nikt tego nie wie. - Jak to? - Którejś nocy po prostu znikła we mgle. Czy ugrzęzła na bagnach, czy padła ofiarą przestępstwa, nigdy się tego nie
82
83
JILLIAN HUNTER
KLIFY
dowiedzieliśmy. Roland szukał jej przez rok. Myślę, że to dlatego wrócił tu, żeby umrzeć. Miał nadzieję, że ją odnajdzie. Anthony podszedł do drzwi. - Każę przygotować pokoje. - Morwenna będzie panu wdzięczna, milordzie. W drodze powrotnej Anthony rozmyślał nad ostatnimi sło wami sir Dunstana. O ile znał Morwennę, jej reakcja będzie dokładnie odwrotna. Ale przecież nie poznał jej aż tak dobrze... a przynajmniej nie tak, jak by tego chciał. ie marnował czasu na okazywanie wściekłości. Przemknął po wrzosowisku, zwalniając dopiero, gdy dotarł do hałdy darni i granitu na skraju placu budowy. Jeźdźca obserwował mężczyzna o posiniaczonej twarzy, na której wyraźnie malowała się bezczelność. - Gdzie Carew? - zapytał Anthony, zsiadając z konia. - Nie ma go. - Kornwalijczyk splunął przez ramię. - Na zywam się John Hawkey. Teraz ja tu jestem nadzorcą. - Nie ma go? - Anthony rozejrzał się z niedowierzaniem. Był tu jeszcze godzinę temu. - Odesłałem go, milordzie. On nie ma nerwów do tej roboty. - A kto, u diabła, dał ci prawo wydawania rozkazów moim ludziom? - zapytał z oburzeniem Anthony. - Przecież ty pra cujesz dla mnie. Mężczyzna oparł się na kilofie. Był niski, przysadzisty, zalatywał alkoholem i potem. Anthony nic zatrudniłby go nawet do wywozu śmieci. - Właściwie, milordzie, to ja pracuję dla markiza. Jego lordowska wysokość zaczął się niecierpliwić. Chce mieć ten pałacyk, zanim przejmie wyspę, więc mnie tu przysłał, żebym wszystkiego dopilnował. Anthony z trudem panował nad wściekłością. - Camelbourne przysłał cię, żebyś wszystkiego dopilnował.
Czy zakres twoich obowiązków obejmuje również napadanie na gospodynię i niszczenie domów młodych dziewcząt? Hawkey nawet nie mrugnął okiem. - Możliwe. Jeśli będą mi przeszkadzać w pracy. Lord Camelbourne dał mi wolną rękę, milordzie. - Czy ty albo twoi ludzie splądrowaliście dziś dom na farmie? Twarz Hawkeya spochmurniała. - Mogę się rozliczyć z każdej minuty, jaką spędziłem na tej wyspie. Tak samo moi ludzie. Niech się pan rozpyta, jak mi pan nie wierzy. - Zamierzam to zrobić. Nieopodal wrzosowiska zgromadził się tłum mieszkańców wyspy. Anthony widział na ich twarzach wzburzenie, ale ono w niczym nie przypominało jego gniewu. - Posłuchaj, Johnie Hawkeyu. Jeśli komuś z mieszkańców tej wyspy coś się stanie, bez względu na rozkazy Camelbourne'a, trafisz do więzienia w Bodmin tak szybko, że nawet nie zdążysz się pożegnać z pracą. Dopóki nie podpiszemy umowy, wyspa należy do mnie. a jej mieszkańcy są pod moją opieką. Zro zumiałeś? W oczach mężczyzny zapłonął gniew, który musiał jednak ustąpić przed władzą. - Zrozumiałem. - To dobrze. Nie zmuszaj mnie, żebym wyjaśniał to w bar dziej brutalny sposób. Odjeżdżając. Anthony czuł na plecach palące spojrzenie czarnych oczu nadzorcy. Ludzie - farmerzy, rybacy, nauczyciel ka i jej mali podopieczni - przyglądali mu się z niepokojem, jak gdyby był jednym z tych najeźdźców, którzy według legend w zamierzchłej przeszłości podbili wyspę. Nagle zawrócił i ruszył kłusem z przeciwnym kierunku. Przypomniał sobie, że nie poruszył jeszcze jednego kamienia. Dotarcie do granitowego domu przy klifie, gdzie mieszkał Pasco Illugan, zajęło mu godzinę.
84
85
N
JILLIAN HUNTER
KLIFY
Szedł przez ogród, miażdżąc butami cykutę. Przystanął, słysząc piskliwy męski śmiech. - I tak olbrzym Thunderbore przemierzał ziemię, niszcząc wszystkie stworzenia, jakie napotkał na swojej drodze. Witam w moich skromnych progach, lordzie Pentargon. Anthony spojrzał na niego z niedowierzaniem. Nawet nie próbował ukryć wściekłości. - Dziś zniszczono dom panny Halliwell. Czy to twoja sprawka? Pasco uśmiechnął się do niego. - Niestety, nie wszystko zło, jakie nawiedza Abandon, to moje dzieło. Nie, tym razem to nie ja. - Czy potrafisz udowodnić, że w tym czasie robiłeś coś innego? Uśmiech zniknął z twarzy Pasco. - Byłem na Black Carn, rzucałem uroki. Siły, jakie we zwałem, nie opowiedzą o tym w sądzie. Anthony sięgnął do kieszeni płaszcza. - Czy ty albo te twoje siły podrzuciliście mi to w wieży? Pasco spojrzał na złączone woskowe figurki i otworzył szeroko oczy. - Morwenna zrobiła pańską podobiznę. Nie wiedziałem, że aż tak ją pan pociąga. Proszę wybaczyć, milordzie, ale uwie rzyłem jej, kiedy powiedziała, że pana nienawidzi. Z całą pewnością nie o taki urok prosiła. - Prosiła o urok? Przeciw mnie? - To poufna informacja. - Pasco ściszył głos. - Nigdy nie wyjawiam tajemnic moich klientów. Właściwie to już za dużo powiedziałem. - Ktoś usypał jej na łóżku błotny kurhan. Domyślasz się dlaczego? - Kurhan? Ależ to cudownie makabryczne. - Jej stryj uważa, że to ty - dokończył chłodno Anthony. - Doprawdy? Cóż, widzę, że moja sława rośnie.
- Jesteś małym obleśnym robakiem, Pasco. Pasco udawał dotkniętego. - Czy to znaczy, że nie zechce mi pan uczynić tego zaszczytu i nie zje pan ze mną rosołu z krabów, milordzie? - Jeden fałszywy ruch i znajdziesz się na dnie morza, Pasco. Będę miał cię na oku. Pasco zachichotał. - Mam nie zasłaniać okien? Wie pan, czasami lubię tańczyć nago. Anthony, trzymając w dłoni woskowe lalki, odwrócił się. Zanim zrobił pierwszy krok, spod jego stóp wytrysnął deszcz iskier, a bramę spowiła chmura siarkowego dymu. Pasco, klaszcząc w dłonie, aż pisnął z zadowolenia. Anthony, nie zwracając na niego uwagi, podszedł do swojego wierzchowca. - Tanie sztuczki, Pasco. Widziałem lepsze u aktorów na targu. - Pewny siebie łajdak - mruknął pod nosem Pasco, czekając, aż opadnie dym. - Była moja, zanim się tu pojawiłeś. Nie oddam jej.
86
87
M
orwenna zalała się łzami, kiedy zobaczyła swoją sypial nię. Nie tylko dlatego, że na łóżku znalazła błotny kurhan. Na ten widok rozbolał ją brzuch. Ogarnęła ją wściekłość. Przede wszystkim jej słodki bury kotek miał stłuczone żebra. Niewątpliwie kopnął go jeden z napastników. Ci sami źli ludzie zniszczyli jedwabną kapę mamy. Morwenna miała po niej tak niewiele pamiątek, a plam po czerwonym błocie z wrzosowiska za nic nie da się wywabić. Najgorsze jednak było to, że Pentargon zajął się ich sprawą z tą swoją arogancją, która wprawdzie ją denerwowała, ale jednocześnie dodawała otuchy. Elliott był z natury zbyt emo-
JILLIAN HUNTER
KLIFY
cjonalny, by poradzić sobie z kryzysem. Wciąż nie mógł dojść do siebie po stracie kontraktu na wymalowanie królewskiej przebieralni. Stryj zaś był zbyt stary, żeby zadawać się z robot nikami z wrzosowiska. Morwenna była przekonana, że zrobili to ludzie Pentargona. Nigdy wcześniej na wyspie nie było żadnych incyden tów, z wyjątkiem tej zabawy z okazji Beltane, kiedy to chłopcy wrzucili im do ogrodu ognistą kulę. Był to jednak zwykły pijacki wybryk, jakich należało się od czasu do czasu spodziewać. Ostatnio podejrzewała, że Pasco zapłacił kilku osieroconym chłopcom, żeby podrzucili jej pod drzwi mar twe ropuchy, co było raczej dziwaczną forma adorowania kobiety. Coś tak okropnego przydarzyło jej się pierwszy raz. Jak teraz odzyska spalone stronice z rękopisu papy? Przecież książka miała się ukazać już za kilka miesięcy. Nagle poczuła na ramieniu dłoń stryja. Siedziała przed toaletką, próbując złożyć razem nadpalone szczątki księgi z walijską poezją. - Lord Pentargon zaofiarował nam schronienie w swoim zamku do czasu, aż złapią złoczyńców. Przyjąłem jego pomoc, nie czekając, aż widząc twój upór, zmieni zdanie. Spakuj tylko to co najważniejsze, kochanie. Podniosła głowę. Jej twarz była blada jak ściana. - Przyjąłeś... och, stryju Dunstanie, co za upokorzenie. To straszne mieszkać pod jednym dachem z wrogiem. - Posłuchaj, Morwenno... Poderwała się na równe nogi. - Czy ty wiesz, co on chciał mi zrobić wtedy w wieży? Sir Dunstan otworzył usta, ale słowa uwięzły mu w gardle. Morwenna rzuciła mu pogardliwe spojrzenie. - Nie, nie to, ale niewiele brakowało, a musiałabym czuć zażenowanie. - Książę czy nie, dopilnuję, by traktował cię z należnym
szacunkiem. Twój ojciec na łożu śmierci prosił, żebym się tobą opiekował. Westchnęła. - Dziękuję, stryju Dunstanie. - Niestety, najwyraźniej przyszło nam wybrać mniejsze zło. Wolę poświęcić twoje dobre imię niż życie. - Nigdzie nie pojadę, stryju Dunstanie. - Owszem, Morwenno, pojedziesz. Pakuj się. - Jedyne, co spakuję, to moje koty. Annie Jenkins zaraz zrobi gorący okład temu buremu biedactwu. - Okład? Kotu? - Podrapał się po łysinie. - Jesteś tak podobna do matki, że czasami aż mnie to przeraża. Zerknęła na kamienny krzyż. - Wiem. Czasami sama siebie przerażam.
88
KLIFY
nthony stał przy oknie i wypatrywał kolaski, którą miała przyjechać Morwenna. Bawiła go jego własna niecierpliwość. Jak to się stało, że tak bardzo pragnął spotkać się z tą dziew czyną? Przecież ona odwoływała się do magicznych zaklęć, by się go pozbyć! Odpowiedziała na jego pocałunek. Jej ciało idealnie przyle gało do jego ciała, jak gdyby byli dla siebie stworzeni. Oczywiś cie coś podobnego nigdy więcej się nie powtórzy. Jedynym wyjątkiem będzie powitalna kolacja, jakq zaplanował na ten wieczór. Po tym grzecznościowym spotkaniu oddali się do swojego apartamentu. - Jadą, milordzie! - zawołał z podnieceniem stojący na blankach Vincent. Anthony wystawił go tam na czaty i kazał się powiadomić, gdy tylko na horyzoncie ukaże się kolaska. - Dziękuję. - Anthony odsunął się od okna. Nie chciał, by ktokolwiek go zobaczył. - Nie ma potrzeby trąbić o tym całemu światu. Zszedł na dół i labiryntem nieoświetlonych korytarzy i tajem nych przejść dotarł do holu. Nie chciał, by pomyślała, że nie może się na nią doczekać, ale byłoby niegrzecznie, gdyby nie wyszedł jej na spotkanie na dziedziniec. Omal nie zderzył się w drzwiach z panią Treffry.
- Już są, milordzie. Czy mam przynieść do salonu sherry i ciasteczka? - Nie. Tak. Dobry Boże, co za zamieszanie. Można by pomyśleć, że sama królowa zaszczyca nas swoją obecnością. Cały zamek przystrojono świeżymi kwiatami, podłogę wypo lerowano na błysk, a w powietrzu nie unosił się nawet naj mniejszy pyłek. Anthony zerknął na swoje odbicie w dużym stojącym w holu lustrze. Dokładnie ogolony, włosy gładko zaczesane do tyłu, elegancki czarny surdut, podkreślający jego wyprostowaną sylwetkę, ale czy musiał być tak zadowolony z siebie? I ta protekcjonalna mina... Obawiał się, że wystraszy dziewczynę tym swoim aroganckim uśmieszkiem. Z drugiej strony, może to i lepiej... A jednak mógłby spróbować nie onieśmielać jej tak już od progu. Nie, nie mógłby. Nie, kiedy na sam jej widok krew zaczynała mu szybciej krążyć. Nie, kiedy już setki razy rozebrał ją, uwiódł i kochał się z nią w myślach. Ach, jakże upojne były te wyimaginowane zbliżenia dla obojga. Anthony może nie był najprzystojniejszym kawalerem w Londynie, ale z pewnością wiedział, jak zadowolić kobietę. Na jego twarzy znów pojawił się arogancki uśmiech. - Proszę, milordzie. - Z zamyślenia wyrwała go pani Treffry, wręczając mu bukiet lilii. Ich zapach był bardzo mocny. - Dla panny Halliwell. Zmarszczył brwi. - Myśli pani, że... - O, tak, milordzie. Piękny gest pojednania. Udowodni jej pan, jak panu przykro. Westchnął. Jedynym powodem, z jakiego było mu teraz przykro, było to, że romans z panną Halliwell będzie musiał pozostać jedynie fantazją. Drugi raz nie zamierzał jej dotykać. Jeszcze skończy przed ołtarzaem... Niech Bóg broni poślubić tę dziewczynę!
90
91
A
JILLIAN HUNTER
KLIFY
Czuł się idiotycznie, wychodząc z bukietem na powitanie kolaski, która właśnie zatrzymała się na dokładnie zamiecionym podjeździe. Sir Dunstan spojrzał na niego ponuro. Panna Halliwell, a raczej jej dolna połowa, oddawała się jakiemuś tajemniczemu zajęciu, wystawiając w stronę gospodarza sporych rozmiarów pupę. Anthony oniemiał na ten widok. Wydawało mu się, że dziewczyna jest nieco szczuplejsza. Ciszę przerwały dziwne piski. Anthony spojrzał w niebo, zastanawiając się, czy przypadkiem zamku nie atakuje stado mew. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że dźwięki dobiegają ze środka kolaski, a zaskakująco szerokie siedzenie należy nie do panny Halliwell. ale jej gospodyni, Emily Jenkins. Morwenna nie przyjechała. Jego usta wykrzywiły się w nie znacznym uśmiechu. Czyżby nie rozumiała, że przełknął własiną dumę, by ją chronić? Nie wie, że ofiarując jej schronienie, zrezygnował z podkreślającego jego władzę dystansu? Czy ta dziewczyna uważa go za człowieka, który wpuszcza byle kogo do własnego zamka? Stał w milczeniu, obserwując, jak sir Dunstan wysiada z kolaski. - Co to ma znaczyć? - zapytał lekko poirytowany. - A gdzie pańska bratanica? - Nie zgodziła się przyjechać, milordzie - wyjaśnił zaże nowany mężczyzna. - Rozumiem. - Prosiła, żeby podziękować panu za troskę, i przysłała koty i gospodynię. - Rozumiem i to. - W oczach Anthony'ego pojawiło się rozbawienie. - A czy pan zostanie? - Oczywiście, że nie, milordzie. - Sir Dunstan wbił wzrok w ziemię. - Pewnie chce pan, żebym zabrał koty z powrotem? - Koty mogą zostać - odparł z westchnieniem.
W czesnym rankiem Anthony udał się do domku na farmie. Zatrzymał się przed bramą, kiedy zauważył w ogrodzie Morwennę, pozującą Elliottowi. Nie zdradzając swojej obecności, obserwował ich przez kilka minut. Ellioit zdawał się nie reagować na urok Morwenny albo potrafił się dobrze ukrywać pod maską zawodowej obojętności. Anthony nie był do tego zdolny. Z dnia na dzień czuł, że dziewczyna coraz bardziej go pociąga. Ciepła bryza zdawała się pieścić jej skórę. Błękitna suknia przylegająca do jej ciała podkreślała gibkość figury. Z daleka wyglądała jak niewinna bogini, oszałamiająco piękna i nie osiągalna dla zwykłego śmiertelnika. Dziewczyna najwyraźniej nie była świadoma swojej urody. Oniemiały z zachwytu An thony podziwiał to przecudne zjawisko, które nagle ni stąd, ni zowąd ziewnęło przeciągle, zupełnie nie po kobiecemu. - Morwenno! - Niezadowolony Elliott odłożył ołówek. Co się z tobą dzieje? Uśmiechnęła się smutno, zdejmując z czoła srebrną tiarę. - Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Dziwnie się czuję. Raz jest mi gorąco, za chwilę znów zimno... Podniosła wzrok i dostrzegła czekającego przed bramą Anthony'ego. Ich oczy się spotkały. Anthony poczuł dreszcze, z wrażenia aż znieruchomiał. Dziewczyna położyła dłoń na sercu, ze strachu czy z innego powodu... nie miał pojęcia. Wiedział tylko, że powinna się go bać. Był tak rozgniewany, że miał ochotę nią potrząsnąć. Niestety, nie był pewien, czy może sobie na tyle zaufać, by jej dotknąć. Pchnął bramę i wjechał do ogrodu. Był to prawdziwy raj na ziemi, gdzie zmysły upajały lilie, łubin i róże w pełnym rozkwicie. - Lordzie Pentargon. - Zmieszany Elliott spojrzał na Morwennę. Być może dopiero teraz zrozumiał, dlaczego jej uśmiech zamienił się nagle w grymas, - Proszę nie mówić, że przyjechał pan pozować do rysunku. Morwenno, znajdź miecz twojego
92
93
JILLIAN HUNTER
KLIFY
ojca i hełm dla jego lordowskiej mości. Czy mamy jeszcze tę zbroję? Anthony patrzył na Morwenne. - Niech się pani nie kłopocze, panno Halliwell. Nie przy jechałem pozować. Elliott. nie chcąc tracić najlepszego światła, sam pobiegł do domu poszukać kostiumu. Anthony westchnął, marszcząc brwi. - Pani wie, dlaczego tu jestem, panno Halliwell - odezwał się posępnie. Domyślił się, że odwróciła się do niego plecami, żeby ukryć uśmiech. Najwyraźniej jego surowość nie przynosiła efektu. - Pani koty opanowały zamek - powiedział chłodno, okrą żając Morwenne. - Żaden nie zrobi kroku, żeby nie ciągnąć za sobą całej gromady. Dziś rano znalazłem jednego z pani podopiecznych w łóżku. Naturalnie, marzył, by na miejscu niesfornego kota w końcu znalazła się ich pani. Na szczęście, sprawy nie posunęły się aż tak daleko. - Ugryzł mnie w palec - dodał. Roześmiała się, zerkając na niego ukradkiem. - Dziękuję, że się pan nimi zaopiekował. - Wolałbym zaopiekować się panią. - Otworzyła szeroko oczy. Słowa wyrwały mu się z ust, zanim zdążył się po wstrzymać. - To znaczy... cóż, nie mogę zapewnić, że nie jestem po części odpowiedzialny za to, co się tu wczoraj stało. Spojrzała na niego z niedowierzaniem. - Pańscy ludzie przyznali... - Do niczego się nie przyznali. Nowy nadzorca jest wyjąt kowo bezczelny. Twierdzi, że jest niewinny, ale nie zdziwił się, kiedy oskarżyłem go o popełnienie przestępstwa. Podobnie rzecz ma się z Pasco. - Pasco? - Zmarszczyła nos. - Och, cóż, możliwe, że to on. Mógł się mścić, bo nie zgodziłam się na jego cenę. Uniósł brwi.
- Cenę za pozbycie się mnie z wyspy? Uśmiechnęła się tęsknie. - Obawiam się, że tak, choć teraz wydaje mi się to głupotą. Odwrócił wzrok, nie rozumiejąc, co się stało. Przyjechał tu, żeby ją zbesztać, a nie kolejny raz poddawać się jej urokowi, Z niejakim wysiłkiem przybrał groźną minę. - Głupotą było odrzucenie mojej propozycji - powiedział surowo. - Powinna pani przenieść się do zamku do czasu, aż sprawcy zostaną ujęci. - A jeśli nigdy nie uda się ich złapać? Zacisnął zęby. - Najważniejsze, żeby pani była bezpieczna. Oparła się o różaną pergolę. Anthony przyglądał się jej z zachwytem. Zafascynowała go jej jedwabna suknia, pod którą zadziwiająco wyraźnie rysowały się piersi. Czuł się urażony faktern, że to Elliott, a nie on, dostąpił zaszczytu oglądania tego widoku przez cały ranek. - Może to zabrzmi niemądrze, milordzie - powiedziała ale jestem przekonana, że tu, na Abandonie, nie grozi mi nic złego. Tak bardzo marzył, by ją pocałować, że aż go to zabolało, Chciał ją położyć i wziąć na łożu z kwiatów. Skąd u niego to pragnienie? To szaleństwo, tu, prawie na progu jej domu! Nagle powietrze wypełnił zapach lilii. Morwenna przywiodła go na rabatę obsadzoną pachnącymi kwiatami i patrzyła, jak upaja się ich zapachem i przeklina samego siebie za to, że jej pożąda. - Dobrze się pan czuje, milordzie? - zapytała nieco wystraszona. Uświadomił sobie, że dziewczyna dostrzegła zamęt, jaki panował w jego myślach. - Tak, oczywiście... Owszem, to, co pani przed chwilą powiedziała, jest niemądre. Zdenerwowałem się. Mój brat zginął na tej przeklętej wyspie. Niech pani nie każe mi wierzyć, że nigdy nie dzieje się tu nic złego.
94
95
JILLIAN HUNTER
KLIFY
- Nie musi pan wierzyć we wszystko, o co proszę. Niech pan tylko powie markizowi, że zmienił pan zdanie. - Ale ja go nie zmieniłem.
- A zatem proszę odejść. - Zaraz, jak tylko skończę. - Szedł za nią, omijając po rzucony kwiatek. - Rozumiem, że to, co robię, nie przysparza mi sympatii wśród mieszkańców wyspy. - Nie myli się pan, milordzie. - Nie dbam o to, co myślą o mnie ludzie. - To też jest oczywiste. - To znaczy, większość ludzi. Zagryzła wargi. - Szczęśliwi ci, należący do wąskiego grona wybrańców, na których panu zależy. Uśmiechnął się. - Jestem lojalnym przyjacielem. - Tych wybrańców. - Mam nadzieję, że ich grono się powiększyło - powiedział niskim głosem. - O jedną osobę. Zaniepokoiła się. Jej krew zaczęła boleśnie szybko krążyć. Stała między ścianą łubinu a pułapką jego ciała. Czy wyobrażała sobie jego dotyk? Może jej kobiecy instynkt ostrzegał ją: Nie poddawaj się, bo na zawsze utracisz duszę. On ci ją zabierze... Jego głos był pewny i mocny, a w oczach płonęła siła. która tak bardzo przemawiała do jakiejś odległej cząstki jej duszy. - Panno Halliwell, jeszcze raz powtarzam, że nie kazałem moim ludziom pani straszyć, ale prace muszą zostać doprowa dzone do końca. Dla własnego spokoju proponuję pani bez pieczne schronienie w zamku. Młodej kobiecie potrzebny jest ktoś, kto ją ochroni. Nawet tu, na wyspie. - Cóż, mój stryj... - powiedziała, odwracając się. Anthony zmrużył oczy.
- Nie jest już pierwszej młodości. Obrzucił ją władczym spojrzeniem, dając jej do zrozumienia. że on, w przeciwieństwie do jej styja. był mężczyzną w pełni sił, w razie konieczności zdolnym obronić i całą wyspę. Dlaczego udawał, że robi jej grzeczność? Czyżby próbował zagłuszyć poczucie winy? A może chciał jej coś udowodnić? A jeśli szukał jedynie rozrywki na czas pobytu na wyspie? - Moja noga nigdy więcej nie postanie w pańskim zamku, milordzie. Przeszył ją wzrokiem. - Dlaczego? Ach, chodzi o ten pocałunek. Zapewniam panią, że to się nie powtórzy, chyba że na pani wyraźne życzenie. - Jak pan śmie mówić takie rzeczy! - zawołała oburzona. W jego oczach błysnęło rozbawienie. - Czekam na pani decyzję. - Będzie pan długo czekał. - Może warto, ale oczywiście zależy to od pani. W tym momencie do ogrodu wrócił Elliott. uginając się pod ciężarem zbroi i rycerskiego oręża, które z hukiem rzucił pod stopy Anthony'ego. Morwenna parsknęła śmiechem, widząc jego zdumioną minę. - Pańska zbroja, milordzie - wysapał Elliott. Anthony na chwilę zaniemówił, a potem zaczął się śmiać. - O nie. - Nie? - Rozczarowany Elliott pokręcił głową. Morwenna podniosła zmatowiałą tarczę. - Lord Pentargon nie chce być niczyim bohaterem. Ani w życiu, ani w sztuce. I nie zamierza brać udziału w potyczkach, które nie przyniosą mu zysku. - Patrzyła prosto w twarz Anthony'ego - Mam rację, milordzie? - Nie wiem. - Gniew, jaki go tu przywiódł, przerodził się w subtelniejsze i bardziej niebezpieczne uczucie. - To zależy. Czy rozważy pani moją propozycję? - Nigdy. - Stała w ukwieconym ogrodzie, trzymając w dłoni
96
97
Wyrzuciła zerwany przed chwilą kwiat i odwróciła się na pięcie.
JILLIAN HUNTER
tarczę niczym wojownicza królowa. W jej błyszczących zie lonych oczach malowało się zdecydowanie. - Nie zamieszkam w pańskim zamku, dopóki nie zmieni pan zdania. Lekko się ukłonił i dosiadł swojego wierzchowca. Odjeż dżając, usłyszał jeszcze słowa Elliotta: - Do diabła, Morwenno, mogłaś go namówić do pozowania. Dla dobra książki. Wszyscy wiedzą, że ten nieszczęśnik cię pożąda.
z
sercem w gardle patrzyła na oddalającego się Anthony'ego. Część jej duszy pragnęła pobiec za nim, ale równo cześnie czuła do niego odrazę za to, jak traktował ludzi i miejsce, które kochała. Jakim cudem ktoś taki mógł ją aż tak pociągać? A jednak. Wciąż drżała na wspomnienie jego szaroniebieskich oczu przeszywających ją aroganckim spojrzeniem. Morwenna dostrzegła w nich głęboko ukryte pragnienie. „Po winna pani przenieść się do zamku", tak powiedział, co mogło oznaczać: powinna pani przenieść się do mojego łoża. - Trzeba było z nim jechać - odezwał się z rozbawieniem Elliott. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że konflikt uczuć targający jej duszę był aż tak widoczny. - Chyba po to, żeby zepchnąć go z klifu. - Byłabyś bezpieczna. - Elliott wbił wzrok w tarczę, którą zasłaniała piersi. - Morwenno, przecież go lubisz. - Zapewniam cię, że się mylisz. I nie potrzebuję jego ochrony. - Tylko pomyśl, jaki jest przystojny i jak wspaniale zbu dowany. - Sam sobie o tym myśl, skoro tak go podziwiasz. Uśmiechnął się łagodnie. - Rycerz, który nie potrzebuje zbroi, żeby cię bronić. - Przed czym? 98
KLIFY
- To chyba jasne. Ktoś pragnie twojej śmierci. Przeraziły ją słowa Elliotta. - Co masz na myśli? Zmarszczył czoło. - Ten kamienny krzyż na twoim łóżku, Morwenno, czyżbyś nie rozumiała jego znaczenia? Boże, myślałem, że to oczywiste. Nie masz ojca. Powinnaś się bać. - Boję się, ale mój strach mnie nie powstrzyma. Ten, kto zostawił krzyż, z pewnością chce, żebym się bała. Na szczęście mam ciebie i stryja Dunstana, prawda? Elliott pokiwał głową i spojrzał ponuro w niebo. - Kolejny dzień zmarnowany. No cóż, chyba zajmę się poszukiwaniem groty. Tym razem wypłynę łodzią i nie wrócę, dopóki czegoś nie znajdę. - Elliott, uważam, że nie powinieneś wypływać. Nie dziś. Uśmiechnął się do niej smutno. - Och, zdaje się, że żadne z nas nigdy nie korzysta z dobrych rad.
A
nthony rzucił rękawice na stół w bibliotece, świadom tego, że każdy jego ruch jest obserwowany przez cztery koty. Domyślał się, że zwierzaki lubią to pomieszczenie ze względu na panujący tu spokój i ciepło, promieniujące od gotyckiego kominka. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że koty mogłyby lubić jego towarzystwo. Już miał się rozsiąść w swoim fotelu, kiedy zauważył na siedzeniu książkę Ethana. Ogień płonący w kominku i ciężkie czerwone zasłony sprawiały, że w bibliotece panowała przytulna atmosfera. Anthony spostrzegł na ścianie swój ogromny cień. Był to cień człowieka samotnego. Otwórz mnie. Przeczytaj mnie. Zmarszczył czoło i potarł brodę. Na dziś już wystarczy 99
JILLIAN HUNTER
bajek. Nie będzie żadnego ratowania dziewic ani pertraktowania z szalonymi czarownikami. Marzył o butelce brandy, która sprowadziłaby na niego błogosławione otępienie. Otwórz mnie. Przeczytaj mnie. Poznaj swoje przeznaczenie, młody lordzie. Dobry Boże, był taki zmęczony i samotny i... podener wowany. Tęsknił za przyjaciółmi, za domem. Jak Ełhan mógł tu żyć bez żony czy kochanki? Po co on znów dziś pojechał do domu Morwenny, skoro zrobiła z niego głupca, przysyłając te przeklęte koty, z których jeden właśnie nieśmiało sadowił się obok niego w fotelu? Nagle przyszło mu do głowy, że Elliott i Morwenna są kochankami. Czyżby dziewczyna tylko udawała niewinną? Nie miało to jednak żadnego znaczenia. Przecież jej życie osobiste to nie jego sprawa. Otwórz mnie. Przeczytaj mnie... Chrząknął, rzucając książkę na podłogę i sięgnął po karafkę brandy, kiedy nagle morze groźnym rykiem przerwało ciszę. Nad Abandon nadciągała kolejna burza. Anthony miał nadzieję, że kiedy sztorm rozszaleje się na dobre, on będzie już słodko pijany.
M
orwenna waliła w drzwi zamkowe tak długo, aż rozbolały ją kostki. W głowie wciąż słyszała własną przysięgę, po wtarzającą się jak refren. „Nigdy, nigdy, nigdy. Moja noga nigdy więcej nie postanie w pańskim zamku..." I oto niecałe osiem godzin po tym, jak odmówiła Pentargonowi, stała przed wejściem do jego jaskini, zdana na jego łaskę i niełaskę, błagając o pomoc. Do kogo miała się zwrócić? Jego spokój i siła były jak obietnica bezpieczeństwa, niczym latarnia morska w czasie sztormu, który przetaczał się właśnie nad wyspą. Potrzebowała jego pewności siebie, jego przewodnictwa, choć czuła, że to nie ma sensu. Spodziewała się, że ją wyśmieje. Była dla niego niegrzeczna, dlaczego miałby jej pomagać? Elliott wyruszył na poszukiwanie i do tej pory nie wrócił do domu. Po ich rozmowie w ogrodzie wziął łódź i popłynął na przylądek Skulla, by obejrzeć grotę, wypatrzoną przez sir Dunstana. Morwenna wiedziała, że podczas sztormu to miejsce zamienia się w śmiertelną pułapkę. Kiedy nie wrócił na kolację, zaniepokojona Morwenna z pomocą kilu mieszkańców wyspy wszczęła poszukiwania. Odwiedzili tawernę, sklepy, wstąpili na plebanię i do domów, w których Elliott mógł szukać schronienia. 101
JILLIAN HUNTER
KLIFY
Wtedy jeden z rybaków przyniósł porażającą wiadomość. Ktoś widział przewróconą łódź Elliotta w niedostępnej zatoczce zwanej Paszczą Smoka. Z tego, co można było zobaczyć z klifu, Elliott nie dał się uwięzić między skałami. Nikt jednak nie podjął się wspinaczki podczas deszczu. Dopóki morze się nie uspokoi, nie można było ryzykować i podpływać do wywróconej lodzi, by sprawdzić, czy przypadkiem Elliott, żywy lub martwy, nie tkwi pod spodem. Oby tylko żył. Morwenna, przekrzykując szum deszczu, z całych sił łomotała w drzwi. Nie dopuszczała do siebie tej najgorszej myśli. Pentargon. Był pierwszym człowiekiem, do którego postanowiła zwrócić się po pomoc, a jednocześnie ostatnim, którego powinna o to prosić. Będzie triumfował, ale jej to nie obchodziło. Dlaczego nie otwiera drzwi? Gdzie podziała się służba? Smagany wiatrem i deszczem zamek był pogrążony w ciemności. Dokąd oni mogli pójść? Zacisnęła dzwoniące z zimna zęby. Przemokła do suchej nitki, wiec strugi deszczu lejącego się z nieba już jej nie przeszkadzały. - Lordzie Pentargon! - Uderzyła pięścią w dębowe drzwi. Zachrypła już od krzyków. - Anthony, błagam, otwórz drzwi!
nej i frustrującej kobiety? Jak mógł wykorzystywać jej brak doświadczenia, wiedząc, że za miesiąc opuści to miejsce? Deszcz wciąż dzwonił o szyby. Tym razem sztorm wydawał się wyjątkowo gwałtowny. Po czymś takim nawet Morwenna nie byłaby zdolna przywołać tej swojej ukochanej tęczy. Fałe wściekle rozbijały się o skały, a on w alkoholowym upojeniu wyobrażał sobie, że słyszy jej głos. Nagle w drzwiach pojawiła się wysoka postać. - Vincencie, dałem wam wszystkim wolny wieczór. Czy w pomieszczeniach dla służby jest może jakieś przyjęcie? Urodziny Gunthera? - Tak, milordzie, ale przed drzwiami czeka ta młoda kobieta. Anthony powoli wstał. - Ta kobieta? Vincent zerknął na opróżnioną do połowy butelkę. - Powinien pan szybko do niej zejść. - Czy coś się stało? - Obawiam się, że tak, milordzie.
D
o tej pory powinien już być pijany. Zamierzał się upić kosztownym koniakiem Etbana. Rozsiadł się wygodnie w fotelu i zapatrzył na dogasający ogień w kominku. Oddałby wszystko, co posiadał, byle tylko jego brat mógł tu z nim choć przez chwilę posiedzieć. Nie rozmawiali ze sobą od lat, a teraz było już za późno. Oddałby wszystko, by ona tu była, by do niego przyszła. Tak bardzo tego pragnął. Marzył o tym. Schował twarz w dło niach i sam się z siebie śmiał. Jak mógł pożądać tak niepopraw-
102
w
wyobraźni widział ją stojącą w ciemności i przez głowę przebiegły mu setki scenariuszy. Tak bardzo chciał wziąć ją za rękę, zaprowadzić na górę i kochać się z nią w dramatycznym momencie kulminacji sztormu. Ależ ma wyczucie czasu! Samo tnie stawiła czoło rozwścieczonej przyrodzie, by się z nim spotkać. Natychmiast wytrzeźwiał, uprzytomniwszy sobie, że jej impulsywne zachowanie może okazać się bardzo niebezpieczne. - Panno Halliwell, czy mogę pani pomóc? Wzięła głęboki oddech. - Tak, milordzie. Wygrał pan. Jestem tu i potrzebuję pańskiej pomocy. Uśmiechnął się lekko, widząc, jak stoi przed nim, milcząco nieszczęśliwa, przemoczona, przygotowana na jego zemstę.
103
JILLIAN HUNTER
Jakże łatwo byłoby rzucić jej teraz w twarz jej własne słowa. „Moja noga nigdy więcej nie postanie w zamku". Powstrzymał się. Kiedy tak na nią patrzył, czuł troskę, nie zadowolenie. - Dalej - powiedziała z westchnieniem. - Nadeszła chwila pańskiego triumfu. Widziałam ten uśmiech. Wbił w nią wzrok. Stała w strugach błotnistego deszczu, a jej twarz była blada jak wosk. - Morwenno, ma pani tylko częściowo rację. Uśmiechnąłem się, bo pani tu jest, nie z powodu, jaki pani podejrzewa. Wezmę pani płaszcz. Zamknęła oczy i wbrew sobie poczuła miłe odprężenie, kiedy zdjął z niej przemoknięte ubranie. Cześć drogi pokonała na swoim kucyku, jednak kiedy ścieżkę zalała woda, zostawiła zwierzę w najbliższej chacie i ruszyła biegiem, co sił w nogach. Była wyczerpana i tak świadoma jego siły, że na jego widok ugięły się pod nią kolana. - A zatem skąd ten uśmiech? - Wiedziała pani, że może zwrócić się do mnie o pomoc i że ja na pewno nie odmówię, a to znaczy, że ma pani do mnie zaufanie. Czasami tak głęboką więź tworzy się przez całe życie. - Czy będę musiała zapłacić? - zapytała cicho, pamiętając, co mówił o Pasco i w ogóle o mężczyznach. - Możliwe. - Wyciągnął rękę i ujął jej delikatną, szczupłą dłoń. - Być może kiedy nadejdzie odpowiednia pora, z chęcią pani zapłaci. Może nawet nie spodziewa się pani takiej ceny.
K iedy dotarli do biblioteki, gdzie
miał nadzieje trochę ukoić jej zdenerwowanie, ogień w kominku trzaskał tak wesoło, że Anthony aż przystanął ze zdziwieniem. Przez chwilę w za myśleniu wpatrywał się w tańczące płomienie. Kiedy wychodził, 104
KLIFY
ogień dogasał. Gotów był przysiąc, że po zamku nie kręcił się nikt ze służby, bo wszyscy bawili się na dole na przyjęciu. Kto więc napalił w kominku? - Morwenno, niech pani usiądzie i powie, z czym przychodzi. Aż pani posiniała z zimna. Może kieliszek brandy? Zerknął na stolik, na którym stała kryształowa karafka, a obok niej dwa kieliszki. Dwa. Do diabła... ach, jest przecież Vincent. To on przygotował pokój dla jej wygody. Anthony napełnił kieliszek. - Zdejmiemy mokre buty i pończochy. - Chodzi o Elliotta - odezwała się drżącym głosem. - Wy płynął szukać groty Artura i zniknął. Sztorm rozpętał się tak niespodziewanie, martwię się o niego. Uklęknął przed nią, marszcząc czoło. - A gdzie łódź? - Utknęła między skałami nieopodal przylądka Skulla. Zaczął rozwiązywać jej buciki. - Och, dobry Boże, naniosłam błota. Pan się wybrudzi. - Obawiam się, że nim skończy się ta noc, ucierpię dużo bardziej. Pochyliła się do przodu, by mu pomóc. - Błagam, milordzie, czuję się niezręcznie, kiedy usługuje mi pan jak służący. Ale buciki były już rozwiązane. Oparła się na krześle i znieruchomiała, kiedy jego silne dłonie zaczęły zsuwać z jej nóg pończochy. - Elfie, ty drżysz z zimna. - Długo nie zabierał dłoni z jej kolana. - Zaraz wezwę gospodynię, zaprowadzi panią do łóżka. - Do łóżka? - zapytała ze zdumieniem. - Nie pójdę do łóżka, dopóki Elliolt... W ogóle nie będę tu leżeć w łóżku. - Nie wypuszczę pani z zamku w środku nocy. Drogi toną w błocie. Czy to jasne? 105
JILLIAN HUNTER
- Ale Elliott... - Jeśli coś mu się stało, nie pomoże mu pani, ryzykując własne życie. - Twardy z pana człowiek, milordzie. - Fortuna nie sprzyja miękkim, nieprawdaż? - Przybyłam prosić pana o pomoc w odnalezieniu Elliotta powiedziała z rozpaczą. - Zrobię to, gdy tylko upewnię się, że jest pani bezpieczna. Spojrzała na jego poważną twarz. - Nie czuję się bezpieczna - wyszeptała. Jego place zacisnęły się nieznacznie wokół jej kostki, wpra wiając jej ciało w przyjemne drżenie. Przez chwilę nie mogła złapać oddechu. Patrzyła w jego ciemniejące oczy. Przeszywał ją wzrokiem głębiej niż jakikolwiek inny mężczyzna. - Proszę mi podać surdut - odezwał się niskim, nieco zachrypniętym głosem. - Honor nakazuje mi dołączyć do ekipy szukającej pani przyjaciela. Zdjęła czarny surdut z oparcia fotela, a kiedy mu go podawała, usłyszała dobiegający z korytarza głos stryja. Ledwo zdążyła się odwrócić, gdy do biblioteki wpadł jak burza Dunstan, a tuż za nim Vincent. - Milordzie, proszę wybaczyć to najście, ale moja bra tanica... Och, tu jesteś Morwenno. Odchodziłem od zmysłów z niepokoju. - Jego lordowska wysokość zamierza dołączyć do ekipy poszukiwawczej - zerknęła ukradkiem na Anthony'ego. - Mi lordzie, radziłabym włożyć coś cieplejszego. Najlepiej płaszcz przeciwdeszczowy. Na jego twarzy na sekundę pojawiło się rozbawienie. - Dziękuję, panno Halliwell. Wyszedł, kłaniając się uprzejmie sir Dunstanowi. Starszy mężczyzna odwrócił się, żeby za nim iść, ale wcześniej zdążył jeszcze zerknąć w stronę stolika i wskazać głową dwa kieliszki. 106
KLIFY
- Porozmawiamy o tym później, moja panno - odezwał się do Morwenny. Westchnęła. - Nie ma o czym rozmawiać. Spojrzał na nią. Włosy miała w nieładzie, bose stopy, pończochy na podłodze, a w oczach blask. - Obawiam się, że jest.
KLIFY
A
nthony zwołał swoich robotników i kilku rybaków, którzy utworzyli druga ekipę poszukiwawczą. Przy tak silnym sztormie ciało Elliotta mogło być już dawno w morzu lub tkwiło uwięzione gdzieś między skałami. Ratownicy, przewiązani w pasie sznurami i wyposażeni w latarnie, opuścili się z klifu na przylądku Skulla. Na czarnej, spienionej wodzie kołysała się przewrócona łódź Elliotta, raz po raz uderzając burtą o skałę, Anthony z pomocą trzech młodych rybaków przyciągnął łódź na brzeg. Niestety, Elliotta nie było. Ratownicy podziękowali Anthony emu za wysiłek i pospiesz nie się oddalili. Owszem, szanowali go jako przedstawiciela władzy, ale nikt nawet nie udawał, że ma do niego zaufanie. Wracając ścieżką wzdłuż klifu, zauważył Pasco stojącego samotnie w deszczu i mroku. Anthony przystanął, by mu się przyjrzeć, po czym ruszył przed siebie. Był zbyt mokry i zmę czony, by dyskutować z tym niebezpiecznym głupcem. - Nie znaleźliście go?! - zawołał, przekrzykując wyjący wiatr, Pasco. Anthony zastygł w bezruchu. - Wiesz coś o tym? - Dziękuję za uznanie, ale niestety, nie ponoszę winy ~ zachichotał Pasco, rozpościerając ramiona na wietrze.
108
Anthony zawahał się. Z obawą myślał o powrocie do zamku. Morwenna na pewno na niego czekała, a on miał być posłańcem przynoszącym złe wiadomości. Jak jej powiedzieć, że ta jej ukochana wyspa pochłonęła kolejne życie? Znienawidzi go jeszcze bardziej. - Lordzie Pentargon, niech pan na to spojrzy! - krzyknął podniecony Pasco. Anthony wbiegł do niego na górę i ledwo się opanował, by nie zepchnąć go z klifu. - Znalazłem to pod żywopłotem, milordzie. Co pan o tym sądzi? Anthony spojrzał na długi biały fartuch i fular. Materiał nasiąknięty był krwią i błotem. Wczoraj rano w ogrodzie Elliott miał na sobie identyczne ubranie. - Oddaj to. Pasco - rzucił szorstko. - Gdzie to znalazłeś? - Och, niczego więcej tam nie ma. - Pasco był mocno poruszony. - Widzi pan tę krew? Możliwe, że doszło do walki na śmierć i życie.
G
odzinę później Anthony stał z Morwenna i jej stryjem w pogrążonym w mroku korytarzu. - To może oznaczać wszystko - tłumaczył. - Mógł upaść na skałach i skaleczyć się w rękę, a potem obandażować ją fularem. Morwenna pokiwała głową. - Tak, to ma sens. Gdyby Elliott się skaleczył, nie prze jmowałby się tym, że zniszczy sobie ubranie. - Cóż, a jednak go nie znaleźli - wtrącił sir Dunstan, kładąc rękę na jej ramieniu, - Znajdą, On żyje. - Podniosła głowę. Jej oczy pociemniały ze wzruszenia. - Czuję, że znalazł grotę i rysuje w przypływie natchnienia. Wybierał się na dwa dni, wziął ze sobą jedzenie i lampę. Nie zna pan Elliotta, milordzie. Kiedy zacznie rysować, traci poczucie czasu. Sir Dunstan westchnął ciężko. 109
JILLIAN HUNTER
- To zaczyna przybierać rozmiary obsesji. Elliott oszalał. Ech, ci artyści! Czasami trafiają się wśród nich prawdziwi dziwacy. Nawet mu do głowy nie przyjdzie, że tak się o niego martwimy. - Teraz wiem, że go znajdziemy - powiedziała Morwenna. Wierzę w to całym sercem. Czuję, że jest bezpieczny. Tak, na pewno odnalazł grotę i boi się z niej wyjść. Anthony odwrócił wzrok. ~ Możliwe, panno Halliwell. Dowiemy się tego na pewno w ciągu tygodnia. A teraz proponuję udać się na spoczynek. Wasze pokoje czekają. Sir Dunstan jeszcze raz zerknął na zakrwawiony fular, po czym spojrzał w oczy Anthony'ego. - Doceniamy pańską gościnność, milordzie. I opiekę. Choć sir Dunstan nie wypowiedział tych słów na głos, Anthony wiedział, że miał je na myśli. Anthony otworzył oczy tuż przed świtaniem. Obudziły go ciche dźwięki muzyki dobiegające ze wschodniej wieży. Gotów zrobić zakłócającemu spokój w zamku awanturę, ruszył po cichu schodami na górę. Wiatr hulający w chłodnym korytarzu zagasił większość świec w wiszących na ścianach mosiężnych świecznikach. Anthony zdziwił się, że w ogóle ktoś zapalał tu światło. Przez uchylone drzwi dostrzegł zgrabną kobiecą postać pochylającą się nad podłogą. Tym razem nie miał wątpliwości. Pani Treffry była zdecydowanie pulchniejsza. Morwenna miała dużo bardziej ponętne kształty. Wszedł do pokoju i uklęk nął obok niej na podłodze, - Czego szukamy, panno Halliwell? Ukrytych skarbów, a może kolejnych woskowych lalek? Drgnęła spłoszona i spojrzała na niego. Tuż obok niej w świeczniku płonęła cienka świeca. 110
KLIFY
- O Boże! To pan. - Elfie, czegóż szukasz o tak nieludzkiej porze? - N o r - mruknęła. Orzechowozłote włosy opadły jej na twarz. - Kiedy tu pana przyprowadziłam, zauważyłam, że pełno w nich kurzu, ale o nich zapomniałam, bo wtedy pan... - Co ja? Machnęła niedbale dłonią. - Pan i ja... och, dobry Boże... rozmawialiśmy o tym w ogro dzie. Musi pan pamiętać. - Z pewnością. - O czymś takim się nie zapomina, prawda? - szepnęła. - Istotnie. Prawdę mówiąc, całe popołudnie się nad tym zastanawiałem. - Czy doszedł pan do jakichś wniosków? - zapytała. - Owszem, ale na razie zachowam je dla siebie. - Ach, tak, rozumiem. - Czyżby? Przełknęła ślinę. - Nie mogę spać. Ciągle myślę o Elliotcie. - Jeszcze nie zakończyliśmy poszukiwań. Spojrzała mu w oczy. - Ale pan wierzy, że zginął, prawda? - Ta wyspa zabrała mi brata - powiedział zduszonym głosem. - A jednak nie należy porzucać nadziei. Jutro znów przyłączę się do poszukiwań. Odwróciła wzrok. Miała na sobie grubą ciężką koszulę nocną, najwyraźniej pożyczoną od służącej. Robiła w niej wrażenie osoby niewiarygodnie kruchej. Choć efekt powinien być odwrotny, w tym stroju dziewczyna wydawała się szalenie pociągająca. - Nory? - Wyprostował się, zawiedziony, bo stracił wątek. Coś w stylu mysich norek? - Nie. To norki pisków. Małych ludzi. Podejrzewam, że
111
JILLIAN HUNTER
w zamku zgromadziła się zła energia, bo coś blokowało wejścia do ich norek, Anihony chrząknął. - Ach, więc to zła energia, a juz myślałem, że ja. Spojrzała na niego poważnie. - To jedna z możliwości. - Morwenno, niech pani wraca do swojej sypialni. Pani muzyka wyrwała mnie ze snu. - Muzyka? - Tak, to harfa, prawda? - rozejrzał się po mrocznym pokoju. - Gdzie ją pani ukryła? Dziewczyna otworzyła ze zdumieniem oczy. - Słyszał pan... muzykę? - Nie mam problemów ze słuchem, - A wiec to ona. Czarodziejka. Tylko że nikt nie słyszał jeszcze harfy. - Odsunęła się od niego i przyglądała mu się podejrzliwie. - Pan znów ze mnie kpi? Czy ktoś ze służby opowiedział panu tę legendę? Patrzył na nią, siedzącą beztrosko na piętach. Długie włosy spływały jej na piersi. Jego krew zaczęła szybciej krążyć, kiedy wyobraził sobie, jak wsuwa dłoń pod jej grubą koszulę i dotyka gładkiej skóry. Nawet się nie domyślała, jak mało obchodziły go w tym momencie legendy. Teraz interesowały go bardziej przyziemne sprawy. - O zamku Camelot wiem tylko to, co wmuszono we mnie w szkole - przyznał się. - Nie chodzi o Camelot. Poza tym, co napisał średniowieczny autor romansów Chretien de Troyes, mój ojciec nie znalazł żadnych dowodów potwierdzających jego istnienie. Mówię o czymś dużo późniejszym. Przysunął się do niej jeszcze bliżej, tak że Morwenna prawie opierała się już o ścianę. - Wie pani, co najlepiej zapamiętałem z legendy o królu Arturze?
112
KLIFY
- Czuję, że nie powinnam poznawać odpowiedzi na to pytanie. Uśmiechnął się tak uwodzicielsko, że jej serce zaczęło łomotać jak oszalałe. - O ile sobie dobrze przypominam, ci rycerze i ich damy wiedli burzliwy żywot. Kochali przygody, brutalną walkę i oddawali się cielesnym pokusom. - To ludzkie cechy, milordzie. - Czuję, że i ja mam sporo tych ludzkich cech - wyszeptał z nutką kpiny. Zacisnęła usta, próbując opanować uśmiech. - Mam nadzieję, że zapamiętał pan też, że wszyscy ci mężni rycerze zapłacili za swoje grzechy. - Czasami opieranie się pokusie jest wystarczającą karą za grzechy. Starała się nie patrzeć na niego, choć on nie odrywał od niej wzroku. Przyglądał jej się z bezwstydnym rozbawie niem. Nigdy nie spotkała przystojniejszego mężczyzny. Fas cynowała ją jego mroczna witalność i pociągała imponująca fizyczność. Jego mocne, pięknie umięśnione ciało odziane w białą płócienną koszulę i eleganckie czarne spodnie. Pach niał oszałamiająco, mieszaniną brandy, męskości i kroch malonego ubrania. Nienawidziła się za to, że tak go po dziwiała. Odwróciła się do ściany. - Och, wszystko jasne. Był tuż za nią. Zadrżała, kiedy dotknął jej ramieniem. Nie potrafiła mu się oprzeć. Jego niski głos przyprawiał ją o dre szcze. - Morwenno, czy dokonała pani jakiegoś ponurego odkrycia? - Znalazłam to skrzydełko - wyjaśniła smutno. Spojrzał na płowy strzępek w jej dłoni. Nie miał serca tłumaczyć jej, że to skrzydło zwyczajnej ćmy. Podniosła wzrok. Ich oczy spotkały się na moment. 113
JILLIAN HUNTER
- O co chodzi? Czy coś się stało? - Zaraz się stanie, jeśli natychmiast nie opuści pani tego pokoju - odparł cicho. Wyprostowała się z gracją, omijając świecę. Anthony także wstał. Jego dłonie dotknęły troczków pod jej szyją. Kiedy nocna koszula rozsunęła się, pocałował jej piersi. Przegrał wojnę z samym sobą, stracił kontrolę. Jej ciało było takie miękkie. Delikatne różowe sutki stwardniały pod naciskiem jego języka. Dziewczyna była tak czysta, że miała władzę nad tęczą, a on chciał z nią.... - Boże, Morwenno - wyszeptał łamiącym się głosem. Przynajmniej udawaj, że mi się opierasz. Nie ułatwiaj mi tego. Nie była w stanie się poruszyć, pokój wirował wokół niej. Nagle zrobiło jej się słabo i gorąco z nadmiaru emocji. Kiedy ją całował, jego usta zachłannie kosztowały jej ust, a robił to tak, że miała wrażenie, iż lada chwila osunie się na podłogę. Wiedziała, że nie zdoła nawet dojść do drzwi. Oparł ją o ścianę. Jego silne ciało przylgnęło do niej tak blisko, że nie mogła złapać tchu. Jego dłonie pieści ły przez ciężki materiał jej pośladki. Westchnął gwał townie na samą myśl o niej, nagiej i bezbronnej, w jego sypialni. Nic nie mówiła, tylko cicho wzdychała. Wiedział, że ma nad nią władzę, że może ją uwieść, zdobyć, kochać się z nią. Niestety, wieki temu, jako chłopiec złożył przysięgę, a teraz jako mężczyzna, przeklinał tamto wspomnienie. Nie chciał myśleć o honorze i zasadach. Chciał jej. Jego dłoń wędrowała po jej miękkim brzuchu. Uratowała ją muzyka. Początkowo bardzo cicha, z oddali dobiegała ta sama, zapadająca w pamięć melodia wygrywana na harfie. Dźwięki stopniowo narastały, przybliżały się, aż w końcu cały pokój zaczął wibrować. Oderwał się od niej. 114
KLIFY
~ Słyszała pani? - Co takiego?- zapytała, otwierając oczy. Naciągnął jej na ramiona rozpiętą nocną koszulę i zawiązał troczki. Jego twarz znów była mroczna. - Och, nic. To tylko morze. Niech pani wraca do łóżka. - Milordzie, czy znów słyszał pan muzykę? - zapytała łagodnie, bardziej z ciekawością niż strachem. - To morze. Niech pani posłucha. Szum fal i cisza, którą mącił dobiegający z korytarza odgłos kroków. Kroki przybliżały się, a kiedy były już blisko, drzwi nagle się otwarły i do pokoju wszedł biały kot Morwenny. Zwierzak skierował się prosto w stronę Anthony'ego i zaczął ocierać się o jego nogę. - Uff - odetchnęła z ulgą Morwenna, kładąc rękę na sercu. Myślałam, że to... W ostatniej chwili zauważyła ostrzegawcze sygnały, jakie wysyłał jej Anthony, bo oto drzwi rozchyliły się szerzej i stanął w nich stryj. - Morwenno - odezwał się rozgniewany sir Dunstan. - Nie zastałem cię w twoim pokoju, więc przyszedłem za kotem aż tutaj. Co to ma znaczyć? Anthony wyprostował się, nieświadomie próbując ochronić dziewczynę. Właściwie powinien był się od niej odsunąć, ale stryj wyglądał na tak zdenerwowanego, że jeszcze gotów był ją ukarać, Anthony nie poruszył się, spodziewając się, że Dunstan podniesie rękę, by uderzyć ją za grzech, któremu nie była winna. - Szukałam norek pisków - powiedziała bardziej trzeźwo, niż Anthony się spodziewał. - Dobry Boże, Morwenno - zniecierpliwił się Dunstan. O tej porze? - Uznałam, że to pilne, zwłaszcza po tym, co przydarzyło się Elliottowi. - A pan, milordzie? - zapytał, - Pan też szukał pisków? 115
KLIFY
JILLIAN HUNTER
Anthony poczuł się zupełnie niedorzecznie. - Zdawało mi się, że słyszę muzykę. Ktoś grał na harfie, ale... to tylko morze. - To była ona. - Morwenna wyjrzała zza jego potężnych pleców. - Uwierzysz? - Wróć do swojego pokoju, Morwenno - polecił Dunstan. Chciałbym zamienić słowo z jego lordowską mością. Zawahała się, w końcu jednak wzruszyła ramionami, pod niosła kota łaszącego się Anthony'emu do nóg i wyszła z pokoju. Atmosfera stała się gęsta. Sir Dunstan pokręcił z niezadowoleniem głową. - Nie mam pretensji o to, że moja bratanica szuka nad ranem norek pisków. Niepokoi mnie fakt, że zastałem ją tu z męż czyzną. - Rozumiem. - Milordzie, czy mam powody do niepokoju? - Sir, czy ja wyglądam na człowieka zdolnego zniszczyć dziewczynie reputację? - Nie mam pojęcia, jak ktoś taki wygląda, milordzie. Ze psucie przybiera różne formy, niektóre bywają bardzo pocią gające. Morwenna nie przywykła do wyszukanych zalotów ani do tak doświadczonych zalotników. Wśród londyńskiego to warzystwa poniosła sromotną kieskę. Anthony strzepnął skrzydło ćmy z koszuli. - Trudno mi w to uwierzyć. - Czy ma pan wobec mojej bratanicy zamiary, o jakich powinienem wiedzieć? - Zapewniam, że jestem człowiekiem honoru. - Anthony patrzył mu prosto w oczy. - Czy przyjmie pan moje zaproszenie i zostanie w zamku? - Myśli pan, że grozi nam niebezpieczeństwo? Anthony wiedział, że pytanie ma podwójne znaczenie. Czy Morwennie grozi niebezpieczeństwo z jego strony? Pokręcił głową. 116
- Tak długo, jak pozostaniecie w moim zamku, oboje jesteście bezpieczni. Było to pierwsze przyrzeczenie, jakie złożył, i miał nadzieję go dotrzymać.
K
iedy kilka minut później Anthony wrócił do swojej sypialni, książka Ethana leżała na nocnym stoliku przy łóżku, a obok niej płonęła nowa świeca. Vincent poszedł spać godzinę temu, Anthony podejrzewał, że znów igra z nim ten tajemniczy zamkowy wichrzyciel. Usiadł na łóżku i sięgnął po książkę. - Wiadomość zza grobu, braciszku? - mruknął pod nosem. Jak mogłeś wierzyć w te bzdury? Otworzył na stronie tytułowej i aż przeszły go dreszcze. Śmiała męska ręka nakreśliła dedykację: Dla Anthony'ego. Młody lordzie, zawsze postępuj uczciwie. Broń słabych i niewinnych. Ktoś, kto dobrze Ci życzy. Oczywiście istniało logiczne uzasadnienie. Choć tego nie pamiętał, Anthony musiał opowiedzieć Ethanowi o dziwnej przygodzie z guwernantką wiele lat temu. Ethan zapewne poprosił sir Rolanda, by podpisał jeszcze jeden egzemplarz z zamiarem ofiarowania go bratu. Ktoś ze służby pewnie znalazł książkę i ją tu położył, w nadziei, że dedykacja poruszy jego sumienie. Wrzucił książkę pod łóżko, zdmuchnął świecę i oparł się na poduszce. Nie był w nastroju do oglądania portretów młodych panien przypominających mu Morwennę, bo i tak nie będzie myślał o niczym innym. Tak niewiele brakowało, a popełniłby ten nieodwracalny uczynek. 117
JILLIAN HUNTER
KLIFY
Jeśli tak dalej pójdzie, będzie musiał porozmawiać ze służbą na temat tych ordynarnych prób przekonania go, by nie sprze dawał wyspy. Skoro nie udało się to cudownie zmysłowej Morwennie Hałliwell, żadna ziemska siła go do tego nie nakłoni.
Sir Dunstan kiwnął głową. - Jej ojciec całe życie z córkami podróżował, nigdy nie zwracał uwagi na ich towarzyskie obycie. Kiedyś nawet do opieki nad dziewczynkami zatrudnił łowcę głów. Powiem panu, że mi ulżyło, kiedy postanowił ograniczyć teren po szukiwań do Wysp Brytyjskich. - Rozumiem pana. Dunstan odprowadził go do drzwi. - Milordzie, czy myśli pan, że powinienem powiadomić żonę Elliotta? Mieszka w St. Ives. Anthony nie odpowiedział. Zżerał go irracjonalny niepokój o Morwennę. Pragnął czym prędzej ją odnaleźć i położyć kres tym jej niebezpiecznym wyprawom. - Proszę poczekać jeszcze kilka dni. Złe wiadomości po winien pan przekazać osobiście.
s
z t o r m nie ustawał przez cały następny dzień. Dopiero pod wieczór fale się uspokoiły. Nazajutrz po zniknięciu Elliotta na plaży znaleziono jego szkicownik. Ostatni rysunek przedstawiał wejście do olbrzymiej groty. Nawet najbardziej doświadczeni rybacy nie spotkali się na Abandonie z podobną budową geologiczną. Morwenna i jej stryj, zamartwiając się losem zaginionego przyjaciela, nie opuszczali swoich apartamentów w wieży. Anthony wraz z grupą rybaków przeczesywał okolicę w po szukiwaniu jakichkolwiek śladów bytności Elliotta. Niestety, wrócił z niczym, milczący i zniechęcony. Rankiem trzeciego dnia sir Dunstan odnalazł Anthony'ego w bibliotece, gdzie na półkach z książkami rezydował cały tabun kotów Morwenny. Siedzący przy biurku Anthony podniósł głowę znad szkicu reformy ustawy o zatrudnianiu nieletnich, który zamierzał przedstawić markizowi. - Jest pan zajęty, milordzie - zaczął sir Dunstan. - Prze praszam, że przerywam, ale chodzi o Morwennę. Podejrzewam, że udała się na poszukiwanie Elliotta. Znikła jedna z zamkowych łodzi, W innych okolicznościach bym się nie martwił, bo dziewczyna wiosłuje jak młoda amazonka, ale po tym, co stało się z naszym domem, no i ten fular Elliotta... Krew, milordzie. Jest w tym coś niepokojącego. Anthony sięgnął po surdut. Jego twarz spochmurniała. - Nie ukrywam, że podzielam pańską troskę. Prawdę mó wiąc, sam zamierzałem wypłynąć za godzinę. Czy pańska bratanica zawsze tak lekce sobie waży własne bezpieczeństwo i konwenanse?
118
W iosłując w kierunku przylądka Skulla, zauważył, że prąd morski jest w tej okolicy wyjątkowo podstępny i zaskakująco silny jak na tak spokojny dzień. Sir Dunstan wybrał się do domu, by sprawdzić, czy Morwenna przypadkiem nie zaszła tam po książki lub czy nie odwiedza licznych znajomych. Instynkt podpowiadał jednak Anthony'emu, że dziewczyna wyruszyła na poszukiwanie Elliotta. Nie wiedzieć czemu, nie mógł przestać wyobrażać jej sobie, uwięzionej w grocie, zdradzonej przez ukochaną wyspę. Po pewnym czasie zaczął wątpić. Rybacy twierdzili, że ją widzieli. Podobno miała się dobrze i machała do nich z ło dzi. Anthony zastanawiał się, czy przypadkiem nie ściga jej wkoło wyspy. Być może do tej pory zdążyła już wrócić do zamku. Po tej stronie wyspy nawet w najpiękniejszy dzień panował półmrok. Nagle zauważył, że prąd porwał jego łódź. Choć wiosłował z całych sił, nie był w stanie nawrócić ani pokonać
119
JILLIAN HUNTER
KLIFY
niewidocznego uścisku wody. W tej sytuacji jedyne co mu pozostało, to poddać się i pozwolić ponieść się wodzie. Kiedy już zdoła się uwolnić, powiosłuje prosto do brzegu. Nie sądził, żeby w tak spokojny dzień groziło mu jakieś niebezpieczeństwo. Choć z drugiej strony, właśnie taki los mógł spotkać Elliotta Winleigha. Prąd zniósł go na drugą stronę zatoczki, nie na pełne morze, ale miedzy skały sterczące nad wodą niczym kły. Oczami wyobraźni widział już, jak jego łódź zderza się ze skałą. Nagle dostrzegł, że płynie prosto w stronę wejścia do ogromnej groty, które dawało się zauważyć dopiero, kiedy znalazło się tuż przed nim. Przy czarnym jak noc wejściu Anthony zobaczył kobietę w jasnej sukni. Morwenna, pomyślał z wściekłością, a jedno cześnie ulgą. Kobieta odwróciła się do niego, ukazując twarz. Była starsza od Morwenny, ale wciąż piękna Już miał ją zawołać, kiedy nagle znikła. Najprawdopodobniej weszła do środka. Dobijając do brzegu, uświadomił sobie, że być może trafił na tę jedyną, legendarną grotę. Tymczasem morska woda zalała już wejście do połowy. Czy możliwe, żeby Morwenna i ta kobieta nadal znajdowały się w środku? Może znalazły Elliotta, który nie chciał stamtąd wyjść? Ruszył z powrotem, brodząc w wodzie sięgającej mu już do piersi. Nigdzie nie było śladu ani tej kobiety, ani Elliotta. Pewnie uciekła plażą, kiedy zakotwiczał łódź. Nie było też Morwenny. W głębi groty błyszczało dziwne światło. Anthony pomyślał, że to jakiś fluorescencyjny morski osad na ścianach, choć efekt był bardziej niż niesamowity. Coś pchało go do środka, Anthony nagle zapragnął zbadać tajemnice ukrytych w grocie szczelin. Ciekawe, dokąd zaniosłyby go fale, gdyby się nie wyrwał. Nawet tu, wewnątrz, prąd był bardzo silny. Postanowił jednak wracać do łodzi. Podciągnął się na skalną półkę, a następnie wdrapał się po ścianie do wyjścia. Chłopięca
żądza przygody może zaczekać. Najpierw musi odnaleźć Morwennę i jasno jej wytłumaczyć, że dopóki Abandon jest w jego rękach, nie pozwoli, by dziewczyna ryzykowała własne życie. nalazł ją na plaży, na drugim końcu wyspy. Poderwała się na widok jego łodzi i ruszyła biegiem w jego stronę. Jej sukienka była ciężka od soli i wilgoci. Wywołała uśmiech na jego twarzy, kiedy z gracją i wprawą przeskakiwała nad skałami, by uchronić jego łódź przed falami. Niecierpliwie wypatrywała znaków na jego twarzy. Jej policzki, pieszczone słońcem i wiatrem, zaróżowiły się, czepek został gdzieś na plaży. - Znalazł pan Elliotta? - zapytała z nadzieją. Zapomniał, że miał być na nią zły. - Niestety, szukałem, ale nie trafiłem na żaden ślad. - Och! - Odwróciła się strapiona. - Dziękuję za pański wysiłek. - Ale być może znalazłem grotę. - Grotę? - Chwyciła go za rękę, nie bacząc na to, że omal nie wepchnęła go z powrotem do łodzi. - A trafi pan tam jeszcze raz? Milczał przez chwilę. - Tak naprawdę, to ona mnie znalazła. Owszem, myślę, że trafię, choć nie dziś. Nie podczas przypływu. - Jutro? - Cóż... możliwe. - Patrzył na nią z pochmurną miną. A pani co tu robi tak zupełnie sama? - Szukam Elliotla. Uczeń Pasco powiedział, że tamtej nocy, kiedy Elliott zniknął, widział coś dziwnego z klifu. Wciąż trzymała go za rękę. Jej palce był ciepłe i delikatne, ale jednocześnie silne. Anthony wyobraził sobie, że jej dłoń dotyka jego nagiego ciała, ale szybko otrząsnął się z rozkosznego zamyśienia.
120
121
z
JILLIAN HUNTER
KLIFY
- Nie powinna była pani rozmawiać z uczniem Pasco. Trzeba było zwrócić się do mnie. Wiatr wzmagał się. Kosmyki jej włosów tańczyły wokół jego nadgarstka, poruszane morską bryzą. - Pomyślałam, że każe mi pan zostać w zamku. - Tak. - Miała najpiękniejsze usta, jakie w życiu widział. Tak bym zrobił. - Ale i ja coś zobaczyłam. - Puściła jego rękę i przesunęła się, by nie stać we wzbierającej wodzie. - O, tam, za tymi skałami. Tam coś jest, coś białego. Odwrócił się i spojrzał we wskazanym przez nią kierunku. Istotnie, na wodzie kołysał się jakiś jasny przedmiot. - Nie ma pani przy sobie okularów? - Nie. - Niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę. Czekałam na rybaków, może oni mi pomogą. Zmarszczył czoło. - Podpłynę tam. - Nie da pan rady. Mnie też się nie udało. Tam są niebez pieczne wiry. - Panno Halliwełl, zapewniam, źe jestem od pani trochę silniejszy. Jej usta wygięły się w tak figlarnym uśmiechu, że miał ochotę ją schrupać. - Wierzę panu, ale zapewniam, że woda jest silniejsza od nas obojga. Zdjął płaszcz. - Proszę tu zostać. - Chcę pójść z panem. - Zostań tu, elfie. Zepchnął łódkę z powrotem do wody, pochylił się nad wiosłami i zaczął płynąć w kierunku skalnych wysepek. Prąd był wyraźnie wyczuwalny, jednak to nic w porównaniu z wo dami wokół przylądka Skulla. Teraz poradzi sobie bez problemu.
Czul, że panuje nad sytuacją, dopóki się nie odwrócił i nie zauważył płynącej tuż za nim Morwenny. - Do wszystkich diabłów! - ryknął wściekle. - Nie słyszała pani, co powiedziałem? Wzruszyła ramionami, udając, że nic jej to nie obchodzi. i marszcząc z wysiłku nos, próbowała go dogonić. - Bałam się, że coś się panu stanie i będzie pan potrzebował mojej pomocy! - zawołała, przekrzykując szum morza. - Co się może stać... - Zacisnął zęby i pochylił się do przodu. Ominął prąd, wiosłując tuż przy skałach. Morwenna zrobiła to samo i chwilę później uderzyła w kadłub jego łodzi. - Udało się - powiedziała, uśmiechając się triumfalnie. Rzucił jej piorunujące spojrzenie. - Nie lubię, kiedy lekceważy się moje polecenia. Uśmiech powoli znikał z jej twarzy. - Ale chyba nie chciałby się pan tu utopić? - Czy ja wyglądam na kogoś, komu grozi utonięcie? zapytał z wściekłością. Morwenna nie mogła oderwać oczu od jego pięknej szyi i wspaniale umięśnionej klatki piersiowej, rysującej się pod mokrą koszulą. - Nieee - przyznała z ociąganiem. - A czy słyszała pani, co powiedziałem na plaży? Odgarnęła z oczu kosmyk włosów. - Że znalazł pan grotę Artura. Słyszałam każde słowo, milordzie. Był tak zdenerwowany, że miał ochotę nią potrząsnąć. - Z wyjątkiem zdania „Proszę tu zostać". Tego pani nie słyszała? - Zdawało mi się, że powiedział pan „Powinna pani zostać", co oznacza, że miałam wybór. - Kiedy wydaję polecenia, nie ma żadnego wyboru. Rozumie mnie pani?
122
123
JILLIAN HUNTER
- Nie wiem. - Jak mam wyrazić się jeszcze jaśniej? - zapytał podnie sionym głosem. - Myślę, że nie powinien pan krzyczeć. - Czy mam wydać polecenie w inny sposób? - Słucham? - Czy lubi pani zagadki, panno Halliwell? - Nie w łodzi. Przez chwilę kołysali się na falach, nagle łódka Morwenny zaczęła się oddalać. W obawie, by nie zniosło jej na otwarte morze, Anthony, nie namyślając się zbyt długo, chwycił Morwennę za ramiona i wciągnął do swojej łodzi. - Och, dobry Boże! - krzyknęła. Postawił ją na dnie i spojrzał surowo w jej zdumione oczy. - Zrozumiała pani? - To zwykłe barbarzyństwo - powiedziała, nie mogąc złapać oddechu. - Piractwo. Zachowywał się pan jak wiking. - Czy wyraziłem się jasno, panno Halliwell? - Tak, milordzie. Jest pan barbarzyńcą - odparła, wyżymając dół przemoczonej spódnicy i halki. - T o przemoc wobec mojej osoby. - To nie była żadna przemoc. - Na skałach za nimi przysiadła mewa. - To zwykła frustracja, spowodowana przez kobiecy upór - dodał. - Cóż - westchnęła ciężko. - Wobec tego nie chciałabym, aby kiedyś zastosował pan wobec mnie przemoc. To wszystko, co mogę powiedzieć. Uśmiechnął się ponuro. - To racja, nie chciałaby pani tego. A teraz proszę posłuchać. Na tej wyspie utonęły dwie bliskie nam osoby. - Dwie? - zapytała z niepokojem. - Na razie nie wiemy, czy Elliott nie żyje. Niech pan tak nie mówi. Było mu przykro, że ją zdenerwował, ałe powinna wiedzieć, 124
KLIFY
ze prędzej czy później poniesie konsekwencje takiego za chowania. - Panno Haliiwell, zaczyna się odpływ. Spróbuję wspiąć się na skały i zajść od drugiej strony. Może uda mi się dowiedzieć, co utkwiło w tej szczelinie. Westchnęła. - To bardzo niebezpieczne przedsięwzięcie, A jeśli pan spadnie? - Jeśli będziemy czekać na rybaków, woda zabierze ze sobą to coś i zniesie do morza. - Czy myśli pan... Nie dokończyła zdania. Nie potrafiła się zdobyć na to, by zapytać, czy uważa, że między skałami utkwiło ciało Elliotta. Choć wszyscy byli przekonani, że Elliott nie żyje, Morwenna nie potrafiła wypowiedzieć tego na głos. - Milordzie, niech się pan nie przewróci! - zawołała za nim, kiedy wysiadł z łodzi. Tak go zaskoczyła, że omal nie potknął się na kamieniach. - Postaram się - odparł oschle. Skały były ostre, z trudem znajdował miejsce, by po stawić stopę. Niełatwo będzie przejść na drugą stronę. An thony postanowił zdjąć buty i skarpety, w których mógłby się poślizgnąć. Podtrzymując się jedną ręką za sterczące granitowe wypustki, powoli i ostrożnie przesuwał się do przodu. Morwenna wkrótce straciła go z oczu. - Jest pan tam, milordzie? - Nie, panno Haliiwell. Wyjechałem do północnego Devonu. A jak pani myśli, gdzie mogę być? - No cóż - powiedziała. - Nie widzę pana. - Ja też pani nie widzę, ałe za to wyraźnie panią słyszę. Przeszkadza rni pani, nie mogę się skoncentrować. - Och! - Opadła na ławeczkę. - Już nie będę się odzywać, o to panu chodzi? 125
JILLIAN HUNTER
Cisza. Morwenna chwyciła za wiosła, próbując tak wyma newrować łodzią, by dostrzec choć jego cień. - Cholera - warknął. W tym samym momencie rozłegł się chlupot. Morwenna pobladła. - Dobry Boże. Jest pan w wodzie? - But mi spadł. - Och, nie! - Och, tak! - A który to był? - zapytała. - Och, och, och, nie... - Co się stało?! - krzyknął zaalarmowany Anthony, omal przy tym nie spadając ze skały. - Morwenno, niech pani odpowie. Czy coś się stało? - Moja łódź odpływa. - To wszystko? - warknął zniecierpliwiony. - To wszystko? Zdenerwował się pan utratą głupiego buta. Łódź jest chyba ważniejsza niż jakieś buty. Znów cisza. I jeszcze jedno chłupnięcie, tym razem głoś niejsze. Morwenna podskoczyła w miejscu. Załamała ręce na piersi, widząc, że niebo nagle zasnuło się fioletem. Mijały minuty, a on nie dawał żadnego znaku. Zbyt dużo minut, jak na jej nerwy. Morze zaczynało się burzyć. Czuła, że woda pod dnem łodzi staje się coraz bardziej niespokojna. - Lordzie Pentargon? - szepnęła. Czuła, że dłużej nie wy trzyma tej niepewności. - Wiem, że będzie pan na mnie krzyczał, ale muszę wiedzieć, czy nic panu nie jest. Już miała ruszyć w ślad za nim, kiedy wyłonił się zza skał i wskoczył do łodzi. Był cały przemoczony, ociekające wodą włosy przykleiły mu się do czoła. Przedramię miał całe we krwi. Pochyliła się nad nim z troską. - Co się panu stało? - Skaleczyłem się, kiedy sięgałem po ten biały przedmiot. To tylko kawałek starego podartego żagla. - Uśmiechnął się
126
KLIFY
do niej ponuro, próbując zatamować krwotok skarpetą. - Te skały są ostre jak noże. - Jak smocze zęby - powiedziała bez namysłu. - Nie wygląda to dobrze. Zaraz opatrzę panu ranę rękawem. - Nie! Niech pani nie niszczy sukienki... -.- Bzdura! - rozerwała materiał wzdłuż szwów, nim zdołał ją powstrzymać. Przez chwilę zauroczony wpatrywał się w jej nagie ramię. Jej skóra była brązowa, a mięśnie twarde od wiosłowania. - No i po sukience. - Niech się pan nie rusza - mruknęła, obwiązując mu ramię muślinem. - Gotowe. Powinno wystarczyć. Boli pana? - Nie - skłamał. - Pomogę panu wiosłować. - Nie ma mowy. A jednak mu pomogła. Pozwolił jej na to wyłącznie po to, by móc cieszyć się widokiem jej silnego, młodego ciała pra cującego z nim w harmonii. Niespodziewana intymność tej chwili sprawiła, że zupełnie zapomniał o straconym bucie, zniszczonej koszuli i spodniach oraz bolącym ramieniu. Kiedy dobili do brzegu, padła na piasku na kolana. - To było straszne. Przez chwilę myślałam, że porwał pana prąd. Przyglądał się jej drobnej postaci. Słońce schowało się za ciężkimi chmurami, jego płaszcz, porwany ze skały przez fale, kołysał się na wodzie. Nagle ogarnęły go jakieś złe przeczucia. - Panno Halliwell, wygląda pani tak, jakby ktoś panią zhańbił. Spojrzała na swoją sukienkę. - Rzeczywiście, to prawda. Wyciągnął do niej rękę i pomógł jej wstać. - Myślę, że powinienem wrócić z panią do domu i wyjaśnić wszystko pani stryjowi. 127
JILLIAN HUNTER
KLIFY
Ich oczy się spotkały. - Ale przecież nic się nie stało. - Czyżby? - Cóż... - Chyba na razie. Wtedy czas się zatrzymał. Spojrzała na niego i ogarnęło ją drżenie. Te zmysłowe usta, ciężkie powieki, płonące oczy. Mokra koszula i spodnie przylgnęły do kształtnego ciała, ukazując płaski brzuch i wąskie biodra. Choć stała w lodowatej morskiej pianie, zrobiło jej się gorąco, kiedy chwycił jej dłoń. Zastanawiała się, co czułaby, tuląc się do jego silnego, męskiego ciała, ale ta fantazja szybko się rozwiała. Stała się rzeczywistością. Nad ich głowami krzyczały mewy. Pociągnął ją w dół, na piasek. Wzdychając, całował ją, aż zaparło jej dech w piersiach. Rozchyliła usta, pozwalając, by jego język wsunął się do środka. Nawet nie zauważyła, że fale obmywają jej ramię. Kiedy wsunął rękę pod sukienkę, jęknęła cicho, a kiedy ukrył twarz między jej piersiami, zdawało jej się, że ziemia usuwa się jej spod pleców. - Anthony, nie możemy - wyszeptała, walcząc z tą częś cią siebie, która pragnęła, by nie przestawał. - Nie powin niśmy. Zasypał pocałunkami jej piersi. Czuła, że w jej brzuchu płonie ogień rozkoszy. - Marzyłem o tym od tego dnia w wieży - wyznał cicho. - Fale zaraz nas zaleją - ostrzegła, dziwiąc się, że w tym upojnym zamroczeniu znalazła siłę, by protestować. Jak wy tłumaczyć ten instynkt, który nakazywał, by mu się całkowicie poddała? - Morwenno, chcę cię wziąć tu, na piasku - szeptał, całując jej szyję. - Chcę wsunąć twarz między twoje uda i robić rzeczy, o jakich nawet nie wypada mówić.
Z jej gardła wyrwał się jeszcze jeden jęk. - Na miłość boską, nie mów o nich. - Śniłaś mi się - powiedział szelmowsko słodkim głosem. - Czy to był miły sen? - zapytała szeptem. Uśmiechnął się. - W tym śnie przywiązałem cię do łóżka i lizałem całe twoje ciało. - Sny to jedno, milordzie, ale... - Przywiązana do łóżka jako więzień jego namiętności. Och, Boże. Zadrżała, bo jej wyobraźnia mknęła w nieznanym kierunku. -To... to haniebne. - Och, wiem. A ty, moja mała dziewico, byłaś zachwycona tymi perwersyjnymi rzeczami, które z tobą robiłem. - Ma pan na mnie zgubny wpływ - wyszeptała. - Tak jak i ty na mnie - odparł, przymykając oczy. Walczył z własną namiętnością, w końcu powoli zaczął odzyskiwać panowanie nad sobą. Była słodka i soczysta niczym dojrzały owoc. gotowy do zerwania. Drżała, przytłoczona tym, co zaszło. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale wiedział, że jeszcze nigdy żadna kobieta nie wzbudziła w nim podobnej pasji. Był tak podniecony, że zastanawiał się. czy ten stan kiedykolwiek minie, a jednak nie mógł zbrukać jej czystości. Jego silne ramiona objęły ją w pasie i postawiły na nogach. Z rozpaczą patrzył, jak strzepuje piasek z sukienki. - Morwenno, przyjmij moją radę - powiedział cicho. Nigdy więcej nie zostawaj ze mną sam na sam. Ukryj się przede mną. dopóki stąd nie wyjadę. Uciekaj, kiedy mnie zobaczysz, bo następnym razem z pewnością odbiorę ci cnotę. Broń się przede mną, zanim będzie za późno. - Już jest za późno - wyszeptała. Jej dłonie, rozplątujące mokre włosy, zastygły w bezruchu. - Nie, moja droga, ty nie rozumiesz - odparł, tęsknie wzdy chając. - Jesteś tak wzruszająco niewinna. To, co tu między nami zaszło, będzie naszą tajemnicą. Nikt nie może się o tym dowiedzieć. Ja dotrzymam słowa.
128
129
JILLIAN HUNTER
KLIFY
Opuściła ręce i przełknęła ślinę. - To pan nie rozumie. Podniósł głowę i spojrzał w kierunku, w którym patrzyła. Na klifie stała grupka ludzi, obserwujących każdy ich ruch. Sir Dunstan, wielebny Miles Trecombe, nawet Vincent. Oprócz nich było też kilkoro mieszkańców wyspy. - Świadkowie - powiedział, z trudem łapiąc oddech. - Myśli pan, że nas widzieli? - zapytała w popłochu. Roześmiał się ironicznie. - Chyba nie zdołamy ich przekonać, że szukaliśmy małż. Odwróciła się w nadziei, że może uda jej się uciec przed wściekłą publicznością. Szybko chwycił ją za ramiona i za trzymał. Ci, którzy ich obserwowali, mogli uznać ten gest za arogancki lub władczy. - Proszę mnie puścić, milordzie - rzuciła z oburzeniem. Mój stryj tu idzie. Wygląda, jakby chciał nas pozabijać. - Tak, widzę i właśnie dlatego cię trzymam. Otworzyła szeroko oczy. - Mam być tarczą ochronną? Znów się roześmiał. W jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk, iskierka buntu, jakiej nigdy wcześniej u niego nie widziała. Nie miała pojęcia, co chciał zrobić. - Nie... niech pan nie robi niczego, czego potem będzie pan żałował. Spojrzał na nią z rozbawieniem. - Kochanie, już za późno. - Puść mnie - zażądała, ignorując jego fatalizm. - I na to już za późno. Rzeczywiście tak było. Sir Dunstan sunął po piachu niczym rozjuszony buldog. Był tak naładowany wściekłością, że aż dziw, że w ogóle mógł się poruszać. Tuż za nim kroczył pastor i Vincent, który najwyraź niej zamierzał dotrzeć do swojego pana, zanim stryj Morwenny go zaatakuje. Morwenna stała śmiertelnie przerażona, a jedno-
cześnie zafascynowana niespodziewanym obrotem, jaki na stępował w jej życiu. - I na to... - mruknął Anthony, kiedy sir Dunstan zamachnął się i wymierzył mu cios w twarz. - Na to też za późno. Cholera, to boli. Anthony, z zaczerwienionym policzkiem, całym ciałem zasłaniał Morwennę, nie dbając o to, czy sir Dunstan zechce zadać jeszcze jeden cios. - Mam się nim zająć, milordzie? - zapytał Vincent, podciągając rękawy. Sir Dunstan patrzył z pogardą na Anthony'ego. - A ja panu zaufałem. Dał pan słowo, że ją ochroni. Morwenna wyrwała się z uścisku, ale Anthony zręcznie złapał ją za nadgarstki i zdecydowanym ruchem przyciągnął do siebie. - Żadne z nas przed tym nie ucieknie - powiedział, uśmiechająe się sardonicznie. - Zostań Morwenno, razem zwycię żymy łub przegramy. Zakłopotany pastor przyglądał się zajściu bez cienia współ czucia. - Powinien mu pan oddać, milordzie - podpowiedział Yin cent. - Ma pan czerwony policzek. Anthony westchnął. - Nie wypada bić się z rodziną. - Z rodziną? - Morwenna pierwsza zrozumiała, co miał na myśli. Wyrwała się z jego uścisku i spojrzała mu z niedowierzaniem w twarz. - O czym pan mówi? Uśmiechnął się do niej i ku własnemu zdumieniu uświadomił sobie, że to, co jeszcze do niedawna napawało go strachem, teraz okazało się bardzo przyjemne. - Morwenna zgodziła się zostać moją żoną. Sir Dunstan mrugnął nerwowo. Wiadomość wyraźnie go zaskoczyła - Ale... ale co pan zrobił z jej sukienką?
130
131
JILLIAN HUNTER
KLIFY
Pastor uścisnął dłoń Anthony'ego. - Moje gratulacje, lordzie Pentargon. Będę zaszczycony, mogąc odprawić ceremonię, chyba że woli pan, by uroczystość odbyła się w stolicy. Anthony z rozbawieniem spojrzał na Morwennę. - Wszystko zależy od tego, co postanowi moja ukochana. Zdezorientowana Morwenna rozglądała się po plaży. Grupka rybaków i przyjaciele, z którymi znała się od dziecka, podeszli bliżej, by nieśmiało złożyć gratulacje, jednak w ich oczach widziała niedowierzanie. Zdawali się pytać wzrokiem, czy to ona nawróciła wroga, czy też on ją. Sama nie wiedziała. Przyszłość wyspy stała pod znakiem zapytania, ale przecież tu chodziło o jej życie. Przejął nad nim kontrolę, nie pytając jej nawet o zdanie. Nie było żadnego „Morwenno. czy zostaniesz moją żoną?" ani „Uważam, że powinniśmy się pobrać" czy choćby „Wyjdź za mnie, Morwenno. Nie chcę, żeby twój stryj mnie zamor dował". Ani słowa. Tylko „Morwenna zgodziła się zostać moją żoną". Czuła, że ta sytuacja ją przerasta. Zazdrościła mu zimnej krwi i arogancji, a jednak nie mogła zaprzeczyć, że i na niej spoczywała wina. Mogła nie reagować. A teraz oboje będą musieli zapłacić. Koło fortuny obróciło się na gorsze. Czy rzeczywiście było tak źle? Gdzieś w głębi serca odczuwała jednak radość i dumę, że ją wybrał. Jej kobieca dusza pragnęła się mu poddać. - Och - westchnęła, nie mogąc zdobyć się na inteligent niejszą odpowiedź. - Co masz na myśli? Uśmiechał się znacząco. To. o czym myślał w tym momencie, absolutnie nie nadawało się do wiadomości publicznej. A już z pewnością nie powinien rozmawiać o tym z jej stryjem i pastorem. Myślał o tym, że za jakieś dwa tygodnie Morwenna będzie należała tylko do niego. Zadomowi się w jego łóżku, i to
w całkowitej zgodzie z prawem i moralnością. Jej ubranie będzie odsłaniać więcej niż ta sukienka z naderwanym rękawem. To cudowne nagie ciało będzie lylko jego, tylko on będzie go dotykał. Nikt i nic nie powstrzyma go przed dostarczeniem swojej żonie tych perwersyjnych przyjemności, o jakich marzył. Jego żona. Dobry Boże, co oni najlepszego zrobili? Przecież powinien wracać do stolicy, zamiast stać tu u jej boku i naj spokojniej w świecie wiązać się na całe życie z elfem. Uśmiechnął się do niej promiennie. - Kochanie, proponuję skromny ślub na wyspie. Jeśli jednak twoje małe serduszko pragnie czegoś bardziej wystawnego, jestem pewien, że to da się załatwić. Obrzuciła go lodowatym spojrzeniem, uświadomiwszy sobie, że łajdak nie dał jej żadnego wyboru. - Moje małe serduszko pragnie długiego narzeczeństwa. Co pan powie na pięćdziesiąt lat. milordzie? Anthony objął ją w pasie i ścisnął, odbierając możliwość ucieczki. - Zbyt długo byłbym pozbawiony twojego uroczego towa rzystwa. - Rozłąka sprawia, że serce staje się bardziej czułe. Próbowała odepchnąć jego ramię, ale napotkała opór stalowych mięśni. - Nie zna pan tego powiedzenia? Uśmiechał się diabelsko. - Rozłąka z ukochaną osobą jest gorsza niż śmierć. Nie wierzę w długie narzeczeństwo. - Ani ja ~ powiedział sir Dunstan, uśmiechając się ponuro. Spochmurniał jeszcze bardziej, kiedy spojrzał na jej sukienkę, a potem na ramię Anthony r ego, jak gdyby dopiero teraz zauważył związek. - Szkoda, że nie wybraliście odpowiedniej szego momentu, by ogłosić tę nowinę. Przeraziłem się, gdy tak długo nie wracaliście do zamku. Jeden z rybaków zaalar mował nas, kiedy zauważył na morzu pustą łódź Morwenny. Myślałem, że stało się jakieś nieszczęście.
132
133
JILLIAN HUNTER
KLIFY
Pastor uśmiechnął się. - Nie przypuszczaliśmy, ze szykuje się ślub. - Nikt nie przypuszczał - mruknął Anthony, spoglądając z zadowoleniem na twarz Morwenny. Nie uśmiechnęła się do niego. Zapadło niezręcznie milczenie, jak gdyby nagle wszyscy zaczęli podejrzewać, ze miedzy przyszłymi małżonkami powstało jakieś napięcie. Nikt jednak nie odważył się zabrać głosu. W końcu Pentargon był panem wyspy. Wciąż istniała nadzieja, że jego tęczowa żona nakłoni go do pozostania na Abandonie. - Morwenno. - Potrząsnął nią delikatnie, zdając sobie sprawę z tego, że jego oświadczyny wprawiły ją w osłupienie. Czy myślała, że to sobie zaplanował? Czy przerażała ją perspektywa małżeństwa? Może chodziło o jego wiek? Miał w życiu do czynienia z tyloma kobietami, że dokładnie wiedział, jakiej żony pragnie. Takiej jak ona. Pragnął właśnie jej. W tym momencie to musiało wystarczyć za ich oboje. To bez znaczenia, że zadecydował o tym tylko dlatego, że zmusiła go sytuacja. Był dojrzałym mężczyzną, odpowiadał za własne czyny. Lepiej się z nią ożenić, niż zostawić ją tu i do końca życia tego żałować. - Zrobimy wszystko, żeby nam się ułożyło - szepnął tak, by nikt inny tego nie usłyszał. - Ale jak? - zapytała. Jak na kobietę, która właśnie się zaręczyła, nie była zbyt szczęśliwa. - Zawierano już bardziej niebezpieczne małżeństwa. - Kiedy? W czasach Henryka VIII? Parsknął z rozbawieniem. - Postępujemy właściwie - powiedział. Zerknęła na stryja, który nie spuszczał z nich oka. - Obawiam się, że nie mamy wyboru. Tak, masz rację. Zrobimy wszystko, żeby nam się ułożyło.
rzez wzgląd na zniknięcie Elliotta Anthony nie chciał obnosić się ze swoim narzeczeństwem. Owszem, wstydził się tego, w jaki sposób doszło do zaręczyn. Vincent zachował zimną krew i zaproponował wydanie skromnego przyjęcia, by uczcić to szczęśliwe wydarzenie. Pani Treffry, promieniejąc ze szczęścia, zgodziła się przygotować kolację, ale Anthony nie miał złudzeń. Wiedział, że gospodyni jest dla niego miła, bo liczy na to, że przyszła żona przekona go do zmiany zdania na temat sprzedaży wyspy. Otóż do tego nie dojdzie! Anthony dotrzyma prawnego i moralnego zobowiązania, a Morwenna, jako jego żona, będzie musiała się z tym pogodzić. Z czasem może nawet mu wybaczy. A jeśli nie, to i tak będzie musiała być mu posłuszna. Odkąd powrócili do zamku, nawet raz na niego nie spo jrzała. Kiedy pocałował ją, powiadamiając służbę o zaręczy nach, czuł, że jej opór słabnie pod jego dotykiem. Podobał jej się, co dobrze wróżyło. To z pewnością wiele ułatwi i zbliży go do niej. Wiedział, że przyjaciele w stolicy go wyśmieją. Będą pytać, jakim cudem pozwolił się usidlić dziewczynie bez majątku i pochodzenia. Kiedy poznają Morwennę, wszystko zrozumieją. Ich wesołość zamieni się w zazdrość. Przebrał się do kolacji, choć Morwenna nie przysłała żadnej wiadomości, czy zejdzie na dół, by mu towarzyszyć. Prawdę mówiąc, kiedy wypuścił ją z uścisku, znikła jak obłok dymu. Stracił z oczu jej drobną postać. - Vincencie, czy ja jestem potworem? - zapytał, kiedy kamerdyner przyniósł mu czarny surdut. - Nie dla mnie, milordzie. - Moja przyszła żona mnie unika. - Denerwuje się, jak każda panna młoda, milordzie. - Denerwuje się - burknął pod nosem Anthony. - Czy panna Halliwell nie wydaje ci się nieco zwariowana?
134
135
p
JILLIAN HUNTER
KLIFY
- Nie, milordzie. - Vincent przetarł szczotką surdut Anthony'ego. - Lady Pentargon jest naprawdę czarująca, milor dzie. I biegle posługuje się parasolką. - Na razie nie jest żadną lady. Wciąż może zmienić zdanie. Podobnie i ja. Kim była ta młoda kobieta, którą poznałem w zeszłym roku podczas polowania u Finleya? - Jej nazwisko wyleciało mi z głowy, milordzie. - Z tego, co zdążyłem zauważyć, tobie nie wylatują z głowy niczyje nazwiska, - Była raczej niepozorna. Anthony uśmiechnął się. - Oczywiście, w porównaniu z Morwenną. - Czy to wszystko, milordzie? - Nie. - Anthony odwrócił się od lustra. - Potrzebne mi pozwolenie. Mam kuzyna w biurze arcybiskupa Canterbury, pomoże przyspieszyć procedurę. - Wyjadę z samego rana. - Nie. Czuję, że będziesz mi tu potrzebny. Poślij Gunthera. Powiedz mu, żeby w drodze powrotnej skontaktował się z moim jubilerem i zamówił naszyjnik i obrączkę dla mojej żony. Coś prostego, ale eleganckiego. Kiedy Vincent wyszedł, Anthony zgasił świece i rozejrzał się po zadymionym pokoju. Jego wzrok zatrzymał się na łóżku. Na poduszce leżała ciężka książka. Pewnie pokojówka położyła ją tu podczas sprzątania. Przez chwilę miał ochotę jeszcze raz ją przejrzeć. Morwenną była gdzieś w zamku, przecież nie mogła unikać go w nie skończoność. Będą musieli się pogodzić. A w tym łóżku już wkrótce nigdy więcej nie będzie czytał. Od tej pory jedynym jego zajęciem będzie czułe uwodzenie żony. Zanim opuszczą wyspę, niejedno się tu wydarzy. Ale na pewno nikt nie będzie czytał.
odczas kolacji jego przyszła żona, nieprzywykła do mocnych trunków, jakie pijali Anthony i Ethan, lekko się wstawiła. Kolację zjadła w milczeniu, ale gdy Anthony zaproponował toast na jej cześć, ni stąd, ni zowąd zaczęła chichotać. Jego ukochana śmiertelnie się go bala, pomyślał, ukrywając uśmiech. Była zbyt młoda, by rozumieć, jakie rozkosze ją przy nim czekały, a jednocześnie nie miała w sobie nic z dziecka. Była dojrzałą kobietą, W jasnozielonej jedwabnej sukience wyglądała niezwykle pociągająco. Tak, zawstydzi londyńską socjetę. Anthony czuł, że jego przyjaciele pękną z zazdrości. Już on dopilnuje, żeby żona nie pozostawała sam na sam z żadnym z tych łotrów. - Jesteś niespokojna. Morwenno- odezwał się łagodnie, obracając w palcach wysoki kieliszek. -Czym się niepokoisz? Przestała się śmiać i spojrzała na niego nad zabytkowym świecznikiem stojącym na stole. Goście szybko ich opuścili. Pastor wrócił do siebie układać kazanie, a sir Dunstan wyszedł zażyć tabletki na niestrawność. - Niepokoi mnie... - Czubkiem języka zwilżyła wargi. Dla czego wypiła ryle brandy? Czyżby chciała zagłuszyć cudowne wspomnienie jego pocałunku? W głowie jej wirowało, a jego delikatność i niecierpliwość zupełnie ją rozbrajały. Chciała uciec, zanim nie będzie w stanie się przed nim bronić. Czuła, że coraz bardziej ją pociąga. - Tak? - próbował jej pomóc. Pochylił się ku niej, by podziwiać jej urodę w delikatnym blasku świec. Teraz już nie musiał kryć swojego pożądania. - Kochanie, bądź szczera. - Niepokoi mnie... - Popatrzyła mu w oczy. Jej spojrzenie było niewinne i płoche. - Boję się. bo wychodzę za mąż za diabła. Oparł się wygodniej na krześle, a jego usta wygięły się w uśmiechu. - Nie wiem, czy powinienem być urażony, czy rozbawiony.
136
137
p
JILLIAN HUNTER
KLIFY
Diabeł, no cóż... takie zło wiąże się z ogromną odpowiedzial nością, ale i daje pewne przywileje. Mówisz poważnie? Jej głowa stawała się coraz cięższa. Czuła, że oczy zachodzą jej mgłą, wiec mrugnęła nerwowo. Te świece sterczące nad stołem... wyglądał zupełnie tak, jak gdyby ze skroni wyrastały mu rogi. Tak, to diabeł, piękny i męski. To, co do niego czuła, musiało być dziełem sił nieczystych. Zadrżała na myśl o tym, że jako jej mąż, Anthony będzie wykorzystywał te siły. - Anthony, ty masz grzeszną moc - powiedziała po chwili zadumy. - Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że słyszałeś magiczną harfę i trafiłeś do groty Artura? Dlaczego kruk pojawił się dwukrotnie w ciągu tygodnia, kiedy w tej okolicy nie widziano go od wieków? Wzruszył szerokimi ramionami, - Nie wiem, jak to wytłumaczyć. Morwenna przyglądała się jego palcom, bębniącym od nie chcenia w blat stołu. Nie rozumiała dlaczego, ale ten widok ją podniecał. W jej głowie pojawiły się obrazy. Jego silne ręce zrywające z niej sukienkę, dotykające jej piersi i innych bardziej intymnych miejsc. Westchnęła, przymykając oczy, jej ciało zaczęło drżeć. Jakie to straszne, a jednocześnie cudowne, wyobrażać sobie to wszystko, co on z nią zrobi. - Kochanie, czy ty aby nie zasypiasz? - wyszeptał jej do ucha. - Może potrzebujesz... stymulacji? Jej ciało już nie drżało, Morwenna trzęsła się, jak gdyby na końcu każdego jej nerwu płonął ogień. Nie usłyszała, kiedy wstał z krzesła. Nagle pochylił się nad nią, a jego usta odnalazły wyjątkowo czułe miejsce za lewym uchem. Pocałował jej gładką skórę, wzbudzając w niej burzę zmysłów. - Gwarantuję, że w moim łóżku nie będziesz się nudzić. Wyprostowała się na krześle na sekundę przed powrotem sir Dunstana, Starszy pan spojrzał najpierw na swoją piękną bratanicę, potem na lorda, który przyglądał jej się w milczeniu. Atmosfera miedzy młodymi była gęsta jak mgła, jednak sir
Dunstan o nic nie pytał. Było oczywiste, że szalenie się pociągają. Ich małżeńskie łoże będzie świadkiem ogromnej namiętności, ale i wielu problemów. Nawet Dunstan nie potrafił przewidzieć biegu zdarzeń. Jako człowiek wysoce moralny wiedział, że nie pozwoli, by ktokol wiek wykorzystał i zhańbił Morwennę. Pentargon zapłaci za błąd, jaki popełnił. Owszem, zachował się odpowiedzialnie, jak prawdziwy dżentelmen. Niech Bóg broni, by w odwecie zniszczył dziewczynę, wykorzystując swoją władzę! - Lepiej się czujesz, stryju Dunstanie? Głos Morwenny wyrwał go z zamyślenia. Na jej twarzy malował się niepokój, ale i magiczna siła. Jeszcze nie miała okazji się o niej przekonać, jednak Dunstan wiedział, że bratanica dorównuje mocą swojemu przyszłemu mężowi. Nie wejdzie w to małżeństwo bez broni. Ta myśl była mu wielką pociechą. Pentargon, jeśli był tak inteligentny, na jakiego wyglądał, znajdzie w niej godną partnerkę. Tych dwoje nie siebie miało się obawiać. Dunstan spojrzał w okno. Niebo nad morzem było czarne jak aksamit. Będą musieli stawić czoło proste potężniejszemu wrogowi. Sam nie wiedział, skąd wzięła się u niego ta ponura myśl. Pewnie przez tę sprawę z Elliottem. Z każdym dniem śmierć młodego artysty stawała się coraz bardziej prawdopodobna. - Dziękuję, już mi lepiej - skłamał. Morwenna spojrzała na Pentargona. - Chcę do ślubu mieszkać w domku na farmie. Tak będzie lepiej, a poza tym muszę popracować nad rękopisem papy. Tu zbyt wiele mnie rozprasza. Dunstan zastygł, spodziewając się, że książę odmówi, ale Pentargon tylko kiwnął głową. - Spodziewałem się tego - powiedział. - Vincent zamieszka z wami jako służący i opiekun. Jej twarz spochmurniała. - Vincent...
138
139
JILLIAN HUNTER
KLIFY
- Król Rębaczy, - Oczy Pentargona błysnęły rozbawieniem na wspomnienie dnia, w którym ją poznał. - Możecie wyjechać rankiem. Jeśli pogoda dopisze, kolaska zawiezie was do domu. Wstała od stołu. - A czy mam też prosić o pozwolenie, by udać się na spoczynek? Stryj omal nie zakrztusił się pigułką. - Morwenno, dziecko, lwój brak manier mnie przeraża. Rzuciła mu gniewne spojrzenie. - Po co komu maniery, kiedy ma do czynienia z... wilkiem. Pentargon roześmiał się i machnął dłonią na pożegnanie. - Idź już spać. Niech sen złagodzi złość. Rankiem wszystko będzie wyglądać lepiej. Pokręciła głową. - Albo gorzej. Chyba że po przebudzeniu okaże się, że to był tylko zły sen. Zauważył przebłysk czarnego humoru. - Ranisz mnie. ukochana. - Nie kuś, milordzie - odparła ze słodyczą. Zrozpaczony Dunstan ukrył twarz w dłoniach. - Kotku, czy chcesz zabrać do łóżka świecę? - zapytał Pentargon, wstając. - Wolałabym wbić ci ją w głowę. - Może wobec tego weźmiesz lampę, moja przyszła żono? Uśmiechnęła się z ociąganiem, przyznając mu zwycięstwo. - Nie, dziękuję, trafię po ciemku. Odwróciła się dumnie wyprostowana i ruszyła w stronę drzwi, a za nią trzy koty, które przez całą kolację drzemały pod stołem. Anthony z rozbawieniem przyglądał się procesji. Zanim wyszła, spojrzała na niego z niepokojem. - Pamiętaj, zrobimy wszystko, żeby nam się ułożyło powiedział łagodnie. - Już ja się o to postaram - mruknęła, otwierając drzwi. - Nie spadnij ze schodów, najdroższa - zawołał za nią.
- Czyż można upaść jeszcze niżej, milordzie - usłyszał z korytarza. Wszystko jasne. Anthony westchnął i spojrzał w zatroskane oczy sir Dunstana. - Proszę o wybaczenie, milordzie. Dziewczyna nie jesl sobą. - Ależ jest - odparł Anthony. - ł właśnie to mi się w niej najbardziej podoba. - Zapatrzył się w płonący w kominku ogień. - Bardzo mi się podoba. - Czy pański kamerdyner to człowiek godny zaufania, milordzie? Pytanie zaskoczyło Anthony'ego. Usiadł na krześle. - Oczywiście. Gotów jest oddać życie za moją narzeczoną i pana. - Naturalnie, nie wątpię - powiedział Dunstan. - Chodzi o to, że... no cóż, pomyślałem, że pora jechać do St. Ives i przekazać żonie Elliotta złą wiadomość. Nie chciałbym zostawiać Morwenny samej aż do dnia ślubu. „Nie chcę jej też zostawiać z tobą". Niewypowiedziane zdanie zawisło w powietrzu. Anthony uśmiechnął się. - Będzie z nią Vincent i pani Treffry. Sam też będę miał ją na oku. - Jak jastrząb. Będę wiedział o każdym jej kroku, dodał w myśli. - To dobrze, milordzie. - Spodziewam sie, że zanim pan wróci, pozwolenie już dotrze - dodał Anthony. Dunstan uniósł brwi. - Ślub. w środku lata? Ktoś przesądny mógłby uznać, że kusi pan los. - Albo los kusi mnie. - Na cynicznie uśmiechniętej twarzy Anthonyego pojawiły się zmarszczki. - Mimo to nie będziemy czekać ze ślubem.
140
141
JILLIAN HUNTER
KLIFY
ale, na zmianę delikatne i gwałtowne, przez całą noc rozbijały się o skały wokół zamku. Na drugim końcu wyspy, w mrocznej pieczarze strzeżonej przez smoczy ogon, budziły się starożytne moce. Zgodnie z legendą, raz do roku, w noc świętojańską król Artur i jego rycerze wyruszali na wielkie łowy. Tylko wybrańcy mieli okazję ujrzeć polowanie tajem niczych duchów. Nieliczni świadkowie tego niezwykłego wy darzenia zgodnie twierdzili, że ich życie już nigdy potem nie było takie jak dawniej. Morwenna leżała w łóżku, nasłuchując szumu morza, jednak jej myśli zajęte były czymś innym. Nie słyszała ostrzeżeń, jakie szeptały fale. Jej umysł zaprzątał mężczyzna, który całkowicie posiadł jej serce. „Uważaj, Nim upłynie miesiąc, jeszcze jedno życie dobiegnie końca". odejmując kamizelkę, Anthony zauważył leżącą na łóżku książkę. Była otwarta, choć dokładnie pamiętał, że zostawił ją zamkniętą. Kiedy poirytowany podszedł, by zrzucić ją na podłogę, jego uwagę przykuła ilustracja, przedstawiająca dwie postacie w śred niowiecznych strojach, klęczące przed ołtarzem, „Rycerz bierze dziewicę za żonę". Przyjrzał się pięknemu rysunkowi, ze zdumieniem rozpo znając profil Morwenny i swój własny. Postacie spoglądały na siebie z taką miłością i oddaniem, że Anthony prawie czuł pożądanie, jakie w rycerzu wzbudzała jego młoda żona. Zbieg okoliczności? Sztuczka? Nikt nie był w stanie w ciągu kilku godzin wykonać tak precyzyjnego rysunku i umieścić go w książce. A mimo to... Sięgnął do biurka Ethana i w jednej z szuflad znalazł nożyk do otwierania listów. Ostrożnie spróbował rozciąć skle jone strony. Kiedy ten sposób zawiódł, zbiegł na dół do
kuchni i zażądał, by pani Treffry czym prędzej zagotowała czajnik wody. Gospodyni postawiła na podłodze miseczkę z mlekiem dla kotów i spojrzała na niego z niepokojem, jak gdyby obawiała się, że postradał zmysły. - Zaraz przygotuję... py...py...pyszną herbatę i przyniosę do biblioteki, milordzie - wyjąkała. - Kobieto, ja nie chcę żadnej herbaty! - wykrzyknął. Wi dząc jej panikę, uświadomił sobie, że przedstawiał dość alarmujący widok. Ze spodni wystawała mu rozpięta koszula. W tym momencie w drzwiach pojawił się zamkowy stajenny Barnabas. Zaalarmowany głosami przybiegł do kuchni z wid łami w dłoni. Za jego plecami .stały rozespane kuchenne pomocnice. - Nie chce pan herbaty? - Pani Treffry potknęła się i wpadła na piec. - Może kawy, milordzie? Albo czekolady? Ciepłej wody do mycia? - Potrzebna mi para, kobieto. Rozumiesz? Para! Barnabas odłożył widły i wszedł do kuchni. - Jego lordowskiej mości chodzi o parę, Tillie - powiedział, odsuwając gospodynię od pieca. - To do parostatku, prawda, milordzie? - zapytał, spoglądając znacząco na Anthony'ego. Może zaczeka pan z tym do rana? - Urządzimy wodowanie w ogrodowym stawie - zapropo nowała służąca. - Urządzimy chrzest, otworzymy butelkę szampana - dodała druga. Anthony spojrzał na nich i dopiero po chwili dotarło do niego, że służba uznała go za wariata albo pijanego. A może jedno i drugie. - Nie będę wodował żadnego statku, idioci. Potrzebna mi para, żeby otworzyć sklejone strony książki... - Anthony wy machiwał palcem pod nosem gospodyni. -Tej przeklętej książ ki, którą ktoś, prawdopodobnie pani, ciągle gdzieś przekłada
142
143
F
JILLIAN HUNTER
KLIFY
i nosi po całym zamku, próbując wpłynąć na moją decyzję. Ostrzegam, to na nic. Słyszy pani? - Wszyscy słyszą, milordzie. Stąd aż do Penzance - po wiedziała stojąca w drzwiach Morwenna. - O co ta awantura? Pani Treffry przygryzła wargę, bliska płaczu. - O parę... o książkę. - O książkę Ethana - warknął Anthony. - Tę, którą poda rował mu twój ojciec. Ilustracje ciągle się zmieniają. Rozumiesz, o co mi chodzi? Morwenna spojrzała z wyrzutem na gospodynię. - Czy podawała pani jego lordowskiej mości mocne trunki po kolacji? - Nie jestem pijany. - Anthony chwycił ją za ramię. Posłuchaj, chodź ze mną. Zostawiłem tę przeklętą książkę przy schodach. Chodź i sama zobacz. Zdezorientowana Morwenna zerknęła przez ramię na gos podynię i stajennego. - Lepiej zrobić to, czego chce - szepnęła zrezygnowana, po czym westchnęła, kiedy Anthony pociągnął w stronę drzwi. Książki nie było. Wściekły Anthony rozglądał się z niedo wierzaniem wokół siebie, a zgromadzona pod schodami służba obserwowała go w milczeniu. - Była tu, mówię ci, Morwenno. Zostawiłem ją z twoją białą kotką. Pokręciła głową. - Ta biała kotka nie należy do mnie, milordzie. Ona do nikogo nie należy, wyłącznie do siebie. - Przysięgam, że była tu biała kotka. - Boże, miej nas w swej opiece - mruknął pod nosem Goonie. - Najpierw widzi jakieś parostatki, a teraz koty. Ciekawe, co następne? Anthony krążył wokół grupki. Był tak zdenerwowany, że dziewczyny kuchenne ze strachu aż do siebie przylgnęły.
- Jutro przetrząśnięcie każdy kąt w tym zamku. Książka musi się znaleźć. Służba rozpierzchła się, nie czekając na polecenie, Anthony został na korytarzu sam z Morwenna. - Co też było w tej książce takiego, że wyprowadziło pana z równowagi, milordzie? - zapytała z troską. Patrząc na jej twarz, przypomniał sobie ilustrację przed stawiającą średniowieczną pannę młodą. Czy Morwenna kie dykolwiek spojrzy na niego z takim oddaniem? Kiedy z jej oczu zniknie ta nieufność? - Rysunki przedstawiają wydarzenia z mojego życia - po wiedział powoli. - A przecież to niemożliwe. Czy to dzieła Elliotta? - Nie, książkę ilustrował przyjaciel mojej matki. - Widziałaś tę książkę, prawda? Pamiętasz ją? Czy nie miałaś wrażenia, że rysunki są trochę dziwne? Morwenna uśmiechnęła się. - Wszystko, co dotyczyło mojej matki, było dziwne. A przy najmniej tak się uważa. - Ziewnęła dyskretnie, zasłaniając dłonią usta. - Cóż, poszukamy zguby rano i razem obejrzymy ilustracje, dobrze? Jestem taka zmęczona, że nie pamiętam nawet, jak się nazywam. Tyle się dziś wydarzyło. Przepraszam, za niemiłe zachowanie podczas kolacji. Chyba byłam w szoku. - A więc nie jesteś nieszczęśliwa z powodu zaręczyn? - A pan? - Ja zapytałem pierwszy. Morwenna ściszyła głos do szeptu. - Dobrze. Przyznam się. Nie jestem nieszczęśliwa. - Czy to taka tajemnica, że nie możesz mówić głośno? zapytał z rozbawieniem, pochylając się nad nią. Z wrażenia zaparło jej dech w piersiach. - Tak, jeśłi zamierza się pan śmiać. - Och, Morwenno, wcale się z ciebie nie śmieję. Mówiąc szczerze, jestem zakochany.
144
145
JILLIAN HUNTER
KLIFY
- We mnie? - Położyła dłoń na sercu. - Czy mówi to pan po to, żeby mi poprawić samopoczucie w związku ze ślubem? - A czy to ci poprawia samopoczucie? - Tylko jeśli nie mówi pan tego po to, żeby mi poprawić samopoczucie. Roześmiał się. - No proszę, wiedziałam. - Morwenna też się uśmiechała. A jednak pan ze mnie kpi. Kiedy zaczęła wchodzić po schodach na górę, miał ochotę iść za nią, ale w tym momencie na półpiętrze pojawił się jej stryj. - Morwenno, nie było cię w pokoju. Czego tym razem szukasz? Anthony uśmiechnął się, widząc jej irytację. Nagle kątem oka dostrzegł jakiś ruch. Biały kot Zwierzak przemknął mu miedzy nogami, omal go nie prze wracając, po czym zniknął w mrocznym korytarzu prowadzą cym do pomieszczeń zajmowanych przez służbę. Anthony pomyślał, że gdyby poszedł jego śladem, a może nawet udałoby mu się go złapać, rozwiązałby niejedną tajemnicę. Jednak nie daj Bóg, żeby ktoś podpatrzył jak ściga kota i pyta o książkę! I tak wszyscy uważają, że zwariował. Nie ma potrzeby utwier dzać ich w tym przekonaniu. Jutro znajdą książkę i wtedy Morwenna wszystko zrozumie. Zamiast wracać do sypialni, Anthony postanowił zajść do biblioteki na kieliszek sherry i przy okazji napisać list z prośbą o pozwolenie na zawarcie małżeństwa. Markiz pojawi się na wyspie za mniej więcej dwa tygodnie. Jeśli Anthony'emu dopisze szczęście, zdobędzie do tego czasu pozwolenie, co zaoszczędzi mu wielu upokorzeń. Nie będzie musiał się tłumaczyć, jak to się stało, że dał się złapać Morwennie w pułapkę. Camelbourne był postacią tragiczną. Z rozpaczy po stracie żony zaczął traktować kobiety jak pudełka czekoladek. Bez skrupułów je wyrzucał, gdy tylko zaspokoiły jego żądze.
- Po co się żenić? - pytałby Camelbourne. - Dziewczyna nie ma pieniędzy. Z twoim doświadczeniem bez wysiłku zaciągniesz ją do łóżka. Zrób z niej na jakiś czas kochankę. Ale Anthony wiedział, czego chce. Czekał na to wystar czająco długo i teraz nikt, nawet polityczny sprzymierzeniec, nie powstrzyma go przed poślubieniem Morwenny. Małżeństwo oznaczało dzieci, trwały związek, poświecenie, wspólną starość, poznawanie swoich tajemnic i oczywiście szalony seks, który uniesie ich prosto do nieba. Uśmiechając się do własnych myśli, dotarł przed drzwi biblioteki. Pozostawili tam okropny bałagan, kiedy z Vincentem pakowali do pudeł osobiste rzeczy Ethana. Otworzył drzwi. Wszystkie rzeczy znajdowały się dokładnie w tym samym miejscu, w jakim zastał je pierwszego dnia po przyjeździe do zamku. Książki, listy, nawet pióro i kałamarz leżały tam, gdzie zostawił je Ethan. Zasłony były rozsunięte, a przez otwarte okna wpadała morska bryza. W fotelu drzemał biały kot. - Boże! - jęknął Anthony, stojąc jak skamieniały w drzwiach. - O Boże!
146
KLIFY
R
ankiem przypomniał sobie, że przecież powinno istnieć jakie- racjonalne wyjaśnienie tajemnic. Pani Treffry nie była taka niewinna, na jaką wyglądała. Na pewno to ona, chcąc mu dokuczyć, poprzekładała rzeczy Ethana. Z książką było tak samo. Anthony wciąż jej nie odnalazł. Gdzieś w zakamarkach zamku musiało być ukrytych z dziesięć egzemplarzy. Z tego co wiedział, w piwnicach znajdowała się drukarnia, którą obsługiwała służba. A niech z nim grają. I lak to on będzie zwycięzcą. Kot... no cóż. kot był tylko kotem. Nieprzewidywalnym i zwodniczym stworzeniem. Wyglądało na to, że zwierzęta przejęły w zamku rządy. Nawet Morwenna rzuciła pod ich adresem kilka barwnych epitetów, kiedy próbowała je wszystkie zebrać przed powrotem do domku na farmie. Anthony i Vincent przez trzy godziny ganiali za nimi po korytarzach, blankach i pokojach. - Milordzie - wysapał Vincent, kiedy mijali się w galerii jestem wyczerpany. Anthony roześmiał się, wydobywając kociaka zza stojaka na parasole. - A ja chciałem, żebyś jechał ze mną na wrzosowisko. Hawkey obiecał, że na dziś wszystko będzie uprzątnięte. 148
Vincent nie odpowiedział. Na jego surowej twarzy pojawiło się ostrzeżenie. Anthony wyprostował się i zauważył idącą w ich kierunku Morwennę z torbą w ręce. - Obawiam się, że pana słyszała, milordzie - zauważył smutno Vincent. - No i co z tego? - Anthony miał ochotę wykrzyczeć swoją frustrację. Oto stał z piszczącym kotem pod pachą, przygoto wując się do ślubu z kobietą, która spodziewała się otrzymać całą wyspę w prezencie ślubnym. Gdzie się podziała jego władza, nie wspominając już o godności? Jakim cudem ta filigranowa panna zdołała wstrząsnąć jego światem? - Nie patrz tak na mnie, Vincencie. Dobrze wiesz, że tak musi być. - Tak jest, milordzie - Lokaj odwrócił się. - Właśnie dlatego tak patrzę.
s
łowa Anthony'ego rozbrzmiewały w jej głowie niczym echo, kiedy błąkała się po zamku. Narzeczona Pentargona. jego żona, matka jego dzieci. Już wkrótce te słowa się ziszczą, Poślubi tego mężczyznę, choć nie zdołała zmiękczyć jego serca. Zdradziło ją jej własne zachowanie, dlatego teraz będzie należeć do lorda Pentargona. Sama nie zauważyła, kiedy znalazła się w bibliotece. Wdychała męski zapach cygar, skóry i brandy, złamany subtelną wonią pszczelego wosku. Dotykając obicia fotela, w którym tak lubił przesiadywać, wyobraziła sobie jego surową twarz. Sprawiło jej to wielką przyjemność. Wzięła do ręki czarne skórzane rękawiczki, leżące na jego biurku i dotknęła nimi policzka. Przypomniała sobie podniecający dotyk jego dłoni. Już wkrótce będzie miał prawo robić z nią. co tylko zechce. Będzie zasypiała i budziła się w jego ramionach. On też będzie do niej należał. Do jej myśli niespodziewanie 149
JILLIAN HUNTER
KLIFY
wkradł się niepokój. Będzie należał do niej, a jednak ona nigdy nie odda mu całego swojego serca. Nie odda go mężczyźnie, który nad ludzkie życie wyżej ceni interesy. Jeśli Anthony pozwoli, by jej dom zrównano z ziemią, a na jego miejscu powstał teren łowiecki dla bogaczy, jakaś część niej będzie na zawsze nim pogardzać. Reszta jej duszy należy już do niego. Wygrał ją mężczyzna, którego prawie nie znała. Morwenna gubiła się w sprzecznościach. Czy to możliwe, by ta jego uprzejmość była jedynie podstępem? Dobry czy okrutny, Morwenna będzie do niego należeć. Oczywiście marzyła o zamążpójściu. śniła o mężu, rycerzu w lśniącej zbroi, który pojawiał się znikąd. W Londynie nie czekał na nią żaden bohater. Otaczali ją znudzeni młodzieńcy, którzy kpili z jej prowincjonalnej niewinności i intelektu. Chłopcy z wyspy ją uwielbiali, jeden czy dwaj odważniejsi nawet się o nią starali, jednak wszyscy szanowali niepisaną zasadę, że Morwenna Halliwell jest od nich o klasę lepsza. Pentargon zdobył ją, ustanawiając własne prawa i zasady. Teraz ona będzie mu posłuszna. Podniosła głowę. W drzwiach stał Anthony. Znów ogarnęło ją to słodkie zmieszanie. Na jego widok jej serce zaczęło szybciej bić. - Jestem gotowa do wyjazdu - powiedziała ze ściśniętym gardłem. Podszedł do niej i wziął torbę, którą ściskała w dłoni. Jego usta musnęły jej skroń. Pocałunek mężczyzny pełnego namięt ności, który wie, czego chce. - To nie ucieczka, ale rozstanie - powiedział cicho. - Poślę po ciebie, kiedy nadejdzie pozwolenie. Oczywiście, o ile tak długo wytrzymasz beze mnie. Słyszała jego urywany oddech. Gdyby nie oparła się o fotel, ugięłyby się pod nią kolana. Bliskość jego ciała wprawiała ją w drżenie. - Wytrzymam.
- Doprawdy? - zapytał z rozbawieniem. -Tak, założę się, że wytrzymasz, choćby z czystego uporu. Kiedy jednak otrzymam pozwolenie, to będzie bez znaczenia. Zostaniesz moją żoną.
150
151
z
zuła buty i usiadła na klepisku w rybackiej chacie. Zmęczona atmosferą panującą w zamku Pentargona, miała nadzieję, że tu, między przyjaciółmi, poczuje się jak w domu. Niestety, przemiana w księżnę już się rozpoczęła. Zawstydziła się tym, że zwróciła uwagę na przetarte zasłony, odór suszących się ryb, skrzynie na kwiaty udające krzesła i zaczęła porów nywać je z dyskretną elegancją wyrafinowanego świata, do którego wkrótce będzie należeć. Wokół niej rozsiadła się rodzina Lanreathów: Matthew, jego żona Rosę, trójka dzieci i siostra Matthew, Jane, z czarnowłosym niemowlęciem przy piersi. Jane nie nosiła obrączki i nikomu nie chciała zdradzić imienia ojca dziecka, ale i tak cała wyspa wiedziała. Widziano ją wymykającą się z zamku tuż przed śmiercią Ethana. Sól tej ziemi, ciężko pracujący, dumni, niezależni. Ci ludzie gotowi byli oddać życie za Morwennę, a ona w sercu czuła, że ich zdradziła. - Słyszeliśmy straszną nowinę, Morwenno- powiedziała Rose, podsuwając jej miskę rosołu z baraniny i łyżkę z kości. Kościana łyżka. Na stole u Pentargona leżały piękne rzeźbione srebrne sztućce. Pogardzała sobą, że tak jej zaimponował. Chcąc zagłuszyć poczucie winy, postanowiła, że zuboży przyszłego męża, rozdając jego majątek ludziom, których kochała. Będzie po kolei wykradać cenne srebra, świecz niki... - To nieprawda, Morwenno? - zapytała Rose, tym razem w jej głosie dał się wyczuć strach i niepokój. - Nie zamierzasz poślubić tego człowieka? - To prawda - odezwała się Jane, piękna czarnowłosa szwa-
JILLIAN HUNTER
gierka Rosę. - Czyż nie trzymam w ramionach dowodu nie odpartego uroku Hartstone'ów? Spójrz na biedną Morwennę, straciliśmy ją dla tego mężczyzny. Morwenna wstrząsnęła się. - Nie mów takich rzeczy! My po prostu nie mieliśmy wyboru. Matthew podniósł głowę znad talerza. - Jeśli zechcesz, w tajemnicy wywieziemy cię z wyspy. Nie musisz się tak poświęcać, żeby nas ratować. Odwróciła się w stronę okna, by uniknąć jego wzroku. Jak miała im wytłumaczyć, że nawet wychodząc za Anthony'ego, nie uratuje przyjaciół? Co ma zrobić, żeby zrozumieli jej zdradę, skoro ona sama jej nie rozumie? Nigdy nie zdoła im wytłumaczyć, co czuje do tego człowieka. - Wywożenie jej to nie najlepszy pomysł - odezwała się cicho Rosę, wskazując głową okno. Morwenna odsunęła zasłonę. Za oknem, na końcu drogi ukazał się mężczyzna na białym koniu. Był to Pentargon, ubrany na czarno. Jego oslry profil wyraźnie zaznaczał się na tle ciemnego nieba. Morwenna miała ochotę wybiec mu na spotkanie. - Czeka na nią. Nie spuszcza jej z oka. Morwenno, myślę, że on cię kocha - dodała ze zdumieniem Rosę. - Więc ciągle jeszcze jest nadzieja - powiedział z uśmiechem Matthew. - Jane, twój chłopak dorośnie na Abandonie, tak jak chciałaś. Może nawet zamieszkasz we własnym domu, kiedy jego lordowska mość dowie się, że ma bratanka. Nie będzie tak źle, co Morwenno? Morwenna przełknęła ślinę, kiedy Anthony, zauważywszy ją stojącą przy oknie, podniósł rękę w ironicznym salucie. Uśmiechnęła się, nim zdążyła opanować rozkoszny dreszcz, jaki przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa. - Nie, nie będzie tak źle - odparła ze ściśniętym sercem.
10
N
iespełna tydzień później, na dzień przed letnim przesile niem, wzięli ślub w normańskim kościele pod wezwaniem świętego Gerainta. Anthony ubrał się u najlepszego krawca z Bond Street. Miał na sobie elegancki niebieski frak, muchę, białą koszulę, kamizelkę i doskonale skrojone czarne spodnie o prostych nogawkach. Szykowną całość dopełniały białe rękawiczki. W oczach Morwenny jeszcze nigdy nie był tak przystojny i pociągający. Vincent ogolił go tak starannie, że jego twarz wyglądała jak wykuta w kamieniu. Marszczył brwi w sposób tak onieśmielający, że Morwenna miała ochotę odwrócić się i uciec. Kiedy jednak ją dostrzegł, jego kanciaste rysy złagod niały, a na twarzy pojawił się uśmiech, który kojarzył jej się z aroganckim zadowoleniem i... ulgą? Czy naprawdę bał się, że mu ucieknie? Czy ona mogła sobie wyobrazić taką słabość? Czy będzie się nią opiekował? Na dzieja, że jednak zdobędzie jego serce, pchała ją ku niemu. - Wyglądasz cudownie - powiedział z dumą. Stała przed ołtarzem z czasów Jakuba I. Miała na sobie koronkową suknię z rękawami ozdobionymi perłowymi guzicz kami, w kolorze kości słoniowej, należącą niegdyś do jej matki, która doskonale leżała na filigranowej Morwennie. Ślubny
153
JILLIAN HUNTER
KLIFY
bukiet różowych lilii wypełnił kościół odurzającym zapa chem. Anthony przypomniał sobie, że Morwenna tak samo pachniała tego dnia, kiedy ją poznał. Już wtedy myślał o ślubie. Od początku wiedział, że była dla niego stworzona. Anthony zatrzymał się przed ołtarzem. - Oddaję cię temu mężczyźnie z trwogą, ale i nadzieją powiedział stryj. - Robię to, bo muszę. Sami zgotowaliście sobie taki los. Anthony objął ją w pasie. - Nie jestem pewien, czy to błogosławieństwo, czy prze kleństwo - wyszeptał. Jej serce łomotało jak oszalałe. Zastanawiała się nad tym, co ich czeka, nad dniami i nocami wspólnych rozkoszy, nad dzieleniem się myślami. Dotknął jej w tak intymny sposób, jak tylko może dotykać mąż. - Ani ja, milordzie. Ceremonia miała charakter ściśle prywatny. Uczestniczyła w niej tylko służba zamkowa i rodzina pastora. Przyjaciele Morwenny nie pojawili się, jak gdyby opłakiwali stratę wyjąt kowej i ukochanej córki wyspy. Jej serce przepełnił żal, że ich zawiodła, choć przecież nie miała innego wyjścia. Kiedy składali przysięgę, zaczęło padać. Pod koniec cere monii zza chmur wyjrzało słońce. Gdy podpisywali dokumenty, nad morzem pojawiła się tęcza.
Ives u żony Elłiotta. Miałem nadzieję, że Elliott się tu jednak pojawi. Myślę, że chciałby narysować twój ślub. - Może nas jeszcze zaskoczy - powiedziała cicho. - Może jako prezent ślubny podaruje mi rysunek przedstawiający grotę Artura? Dunstan odwrócił wzrok. Wyraźnie był innego zdania. Wszy scy oprócz Morwenny porzucili już nadzieję na odnalezienie Elliotta żywego. - Być może. Anthony znów objął ją w pasie, ten gest wydał jej się pełen cierpliwości i troski. Ich oczy się spotkały, kiedy zajmowali miejsca w kolasce. Odwróciła wzrok, próbując uciec przed jego ironicznym uśmiechem. Nie mogła jednak uciec przed jego głębokim głosem. Wprawiał ją w drżenie. Zagryzła wargi, wiedząc, że jej los spoczywa w jego rękach. - Lady Pentargon, przyznam się, że z niecierpliwością czekam na dzisiejszą noc. - Och. - Cóż innego mogła powiedzieć? Serce podeszło jej do gardła. Kiedy kolaska ruszyła, pomachała na pożegnanie stryjowi. - Morwenno. - Anthony dotknął jej brody i zaczął ją całować. Jego druga dłoń wędrowała po jej piersiach. Mimo zasłaniającej je sukienki, jego palce obudziły w niej słodki ogień. Jej ciało płonęło. - Czy zechcesz przyjść do mojego łoża? Wzięła głęboki wdech, dopiero wtedy odważyła się na niego spojrzeć. Pieścił jej pierś, jego kciuk muskał tward niejące sutki. Czuła, że krew zaczyna się burzyć w jej żyłach. - Nie w kolasce, Anthony - powiedziała, wzdychając. - Mam postawić dach? - prowokował. - Ani się waż! Wszyscy na nas patrzą. - Wszyscy?- uśmiechnął się, spoglądając przez jej ramię na drogę. - Nie ma tu nikogo z wyjątkiem woźnicy i ludzi
p
rzed kościołem czekała kolaska. Sir Dunstan bez entu zjazmu odprowadził ich do bramy. - Stryju Dunstanie, jesteś pewny, że nie chcesz wrócić do zamku na ciasto i szampana? - zapytała Morwenna. Anthony uśmiechnął się, widząc jej niepokój. - Nie, nie. - Dunstan dotknął palcem brzegu czarnego jedwabnego kapelusza. - Zbyt długo odkładałem wizytę w St.
154
155
JILLIAN HUNTER
KLIFY
pracujących na Wzgórzu Czarownika, ale oni są zbyt zajęci, żeby podglądać, co ich pracodawca robi ze swoją młodą żoną. Odwróciła się, kiedy nagle coś mroczniejszego niż pożądanie wstrząsnęło jej ciałem. - Wiem, że ktoś na nas patrzył. Wyraźnie to czułam, Anthony jeszcze raz się rozejrzał. - Może to kot. Założę się, że niedługo będą to nasze dzieci.
z pułapki jeżynowego krzaka i całą podrapaną zaniósł na rękach do domu. Davy i Travis, lokaje, jeszcze w ubiegłym miesiącu pomagali jej łatać dach w domku na farmie. Jak mogłaby udawać, że wydaje tym ludziom rozkazy? Byli jej rodziną, najdroższymi przyjaciółmi. Czuła się jak oszustka, nazywając się ich panią. Zrobi wszystko, by ich ochronić, kiedy wyspa przejdzie w inne ręce. - Chodź. Morwenno. Na górze jest szampan i ogień w ko minku. Głos męża. Patrzyła na Anthony'ego z szacunkiem i rosnącą niecierpliwością. To on będzie wydawał rozkazy, a wszyscy, w tym i ona, będą je wykonywać. Wziął ją za rękę. Morwenna ledwo się pohamowała, żeby nie powiedzieć, że ogień nie będzie im potrzebny. Ona sama płonęła, gdy jej dotykał. Ale szampan z pewnością się przyda.
s
tał ukryty w szczelinie grani i obserwował, jak młoda para opuszcza kościół. Tęcza była doskonałym zwieńczeniem uro czystości. Panna młoda wyglądała przepięknie, cała promieniała, pan młody znacznie przewyższał ją wzrostem. Na twarzy miał ten arogancki uśmiech, typowy dla arystokratów, którym wydaje się, że cały świat do nich należy. Oto oczarowany mąż bierze ją pod ramię i prowadzi. Młoda żona poddaje się jego władzy i idzie posłusznie. Po dzisiejszej nocy nie będzie już dziewicą. Jej krew splami książęcą pościel. Krew. Spojrzał pod stopy, na zająca, którego przed chwilą upolował. Krew ściekała z gardła, kapała na kamienie. Panna młoda zasługuje na bardziej wyrafinowaną śmierć, pomyślał, zacis kając dłoń na rączce kilofa. Będzie umierać powoli. Zasłużyła na taką karę.
c
hoć Anthony starał się ją uspokoić. Morwenna bardzo przeżywała uroczystość zaślubin. Szampan okazał się pomocny. Ciasto nie przeszło jej przez gardło. Kiedy zobaczyła służbę, czekającą w holu, by jej pogratulować, nie wytrzymała i zaczęła się śmiać. Był to jednak nerwowy śmiech, ot, kolejny absurd życia stał się jej udziałem. Kiedy znikła matka Morwenny, pani Treffry trzymała ją w ramionach. Gdy miała siedem lat, Goonie wyratował ją
156
KLIFY
z
amknął drzwi do sypialni i wziaj ją w ramiona. - Nic nie zjadłaś - powiedział łagodnie. - Czy moja żona zamierza zagłodzić się na moich oczach? - Piłam szampana - odparła słabo. Patrzył jej w oczy, próbując się nie uśmiechać. - Żeby się wzmocnić przed spotkaniem z potworem? Pocałował ją, zanim zdołała wykrztusić jakąś sensowną odpowiedź. Jego dłonie szybko odnalazły haftki z tyłu sukni ślubnej. Nagle zatonęła w erotycznej mocy jego ust. Topniała pod naporem męskiego ciała, przyciskającego ją do drzwi. Anthony rozbierał ją, nie pytając o zdanie. Ten prawie obcy człowiek był jej mężem. Jego sprawne palce zdążyły już rozwiązać troczki gorsetu. Widok jej nagich piersi sprawił mu ogromną przyjemność. Zamknęła oczy, ogarnięta paniką, a równocześnie z radosnym niepokojem oczekiwała na to, co się wydarzy. - Morwenno, czy ty mnie choć trochę kochasz? Dotykał jej piersi, delikatnie muskając różowe czubeczki. Nawet w najskrytszych marzeniach nie wyobrażała sobie tak słodkiego bólu. Zaskoczył ją swoim pytaniem. - Czy mnie kochasz? - powtórzył, chwytając ją za ramiona. Jeszcze nigdy żadna odpowiedź nie była dla niego tak ważna. 158
Jego cichy, głęboki głos zupełnie ją zauroczył. Jej serce zamarło, kiedy otworzyła oczy i ujrzała na jego przystojnej twarzy nadzieję. - Należę do ciebie - wyszeptała. - Powietrze, którym od dycham, jest twoje, czy to nie wystarczy? Jego usta wykrzywiły się w ironicznym uśmiechu. - Większości mężczyzn może wystarczy, aJe ja chcę więcej. Morwenno, chcę od ciebie wszystkiego. Twojego zaufania, oddania. - Czy ty mnie kochasz? Patrzył na nią palącym wzrokiem. - Wiem, że jeszcze nigdy nie czułem tego do żadnej kobiety. Tak, do diabła, kocham cię. Czyż to nie jest oczywiste? - A czy jeszcze raz zastanowisz się nad sprzedażą wyspy? wyszeptała. Jego twarz spochmumiała. - Och, Morwenno, proś o wszystko inne. - Ale dlaczego? Dlaczego? - Powiem ci, jak tylko dokonam transakcji. Zrozumiesz, Do tego czasu zobowiązałem się zachować wszystko w tajemnicy. - Transakcja? - W jej głosie słychać było cierpienie. - Czy ten markiz to diabeł? Dlaczego ma nad tobą taką władzę? To jakiś szantaż, milordzie? Przyciągnął ją do siebie. Guziki jego kamizelki ocierały się o jej piersi. - Nie ma żadnej władzy, ponad tą, którą sam mu dałem, Gdybym chciał mu ją odebrać, mógłbym to zrobić. - Jak ja teraz spojrzę w oczy tym wszystkim ludziom... Zawiodłam ich. - Morwenna była bliska łez. Jej słowa zabolały. W jego oczach pojawiły się gniewne błyski. - Wolałbym, żeby moja żona nie traktowała naszego mał159
JILLIAN HUNTER
KLIFY
żeńskiego łoża jak ołtarza ofiarnego. To mnie masz zadowolić. Zaufaj mi, Morwenno. - Nie wiem na jakiej podstawie. Zapadła niezręczna cisza. Morwenna zrozumiała, że go zraniła, ale wmówiła sobie, że na to zasłużył. Był twardym człowiekiem. Prawda była takat że oto stała przed nim półnaga. Miał ją w ramionach nie dzięki manipulacjom, ale dlatego, że ona tego chciała. Mimo wszystko wierzyła w niego, gdyby było inaczej, nigdy nie wypowiedziałaby przysięgi ślubnej. Chciała żyć właśnie z tym mężczyzną. Zauważył, że jej twarz złagodniała. Pragnął jej tak bardzo, że postanowił to wykorzystać. - Morwenno, chcę, żebyś była ze mną z własnej woli. Powiedz, że mnie pragniesz, a wszystko się między nami ułoży. Pochylił głowę, by pocałować ciemniejące aureole wokół jej sutków. Zarzuciła mu ręce na szyję, poddając się jego pieszczotom. Powoli osunął się na kolana i objął ją w pasie. Nawet nie zauważyła, kiedy rozwiązał halki, które opadły jej do stóp. obok ślubnej sukni. Zdejmując jej majteczki, aż jęknął z zachwytu, kiedy wreszcie jego oczom ukazało się jej idealnie proporcjonalne ciało. Morwenna westchnęła i odruchowo zasłoniła dłonią pod brzusze. Ten świadczący o skromności odruch okazał się bezużyteczny. Anthony zaśmiał się cicho, objął ją za pośladki i przysunął do niej twarz. - Anthony! - Hmmm? Jego ciepły oddech łaskotał ją po brzuchu. Chciała się wywinąć, ale on tylko wzmocnił uścisk. Zamarła, kiedy jego twarz zniknęła między jej udami. Jęknęła, gdy jego język penetrował najintymniejsze miejsca jej ciała, szybko jednak zamilkła, zawstydzona. Wstyd zamienił się w najgrzeszniejszą rozkosz, jaką znała. Była tak podniecona, że miękkie kręcone włoski na jej łonie stały się wilgotne.
- Czy przyjdziesz do mojego łoża z własnej woli? - Oderwał od niej twarz i patrzył na nią pożądliwie. Pod jego spojrzeniem nawet kamień by stopniał. Ich oczy się spodcały. Kiedy musnął jej zaróżowioną kobiecość, Morwenna zupełnie się zatraciła. Wyprężyła się, zupełnie się przed nim otwierając. Jęcząc, oparła głowę o drzwi. Jego język wspomagany teraz przez palce doprowadzał ją do utraty zmysłów. Czuła, że rośnie w niej napięcie, a w brzuchu zaciska się węzeł rozkoszy. Ugięły się pod nią kolana, opadła razem z nim na dywan. - Boże, Morwenno. - Jego usta i dłonie były wszędzie, przeszukiwały każdy zakamarek jej ciała. Zupełnie ją rozbroił, pozbawiając jakiejkolwiek możliwości obrony. Jego głos dobiegał jakby z oddali. Nie była w stanie panować nad własnym ciałem. Nie panowała nad nim. - Nie sądzę... - rozpiął elegancki frak marynarkę, kamizelkę i koszulę - ...byśmy zdołali dotrzeć do łóżka, żono. Roześmiała się, kuląc się na dywanie. Wypiła za dużo szampana... nie, wypiła za mało. Czy ludzie robią to na podłodze? Taka ceneria w niczym nie przypominała jej dziewczęcych marzeń o ślubie z bajki, sama nie rozumiała dlaczego, a jednak go całowała i było to słodsze, niż mogła sobie wyobrazić. Dotrzyma przysięgi, jaką złożyła temu mężczyźnie, choćby miał jej złamać serce. Zachwyciły go jej nieporadne pocałunki. Roześmiał się chrapliwie, a ona domyśliła się, że ten śmiech zwycięstwa to zapowiedź kłopotów. Oplatając jej talię kosmykiem długich włosów, delikatnie podniósł ją na kolana. Całował namiętnie i głęboko. Chciał przygwoździć ją do dywanu, rozsunąć jej uda i kochać ją do nieprzytomności. - Moja żona - głos mu drżał, kiedy zręcznym ruchem zdjął z siebie resztkę ubrania. Jego dłoń nie przestawała pieścić jej twarzy. - Nigdy nikogo nie pragnąłem tak jak ciebie. Chcesz poduszkę?
160
161
JILLIAN HUNTER
KLIFY
Zamknęła oczy. - Anthony... - Nie. - Wstał, podnosząc ją z dywanu. - Nie na podłodze. To twój pierwszy raz, nie chcę, żeby tak się to odbyło. - Dzięki Bogu. - Może za drugim razem. Albo trzecim. Wziął ją w ramiona i przytulił do nagiego torsu. Była lekka jak piórko. Jego męska siła zapierała jej dech w piersiach. Kiedy położył ją na łóżku, zauważyła, że był zupełnie nagi. Onieśmielona odwróciła wzrok. Był pięknym mężczyzną, wspaniale umięśnionym i w pełni pobudzonym. Wsunął się między jej uda i poruszał w najbardziej nieprzy zwoity sposób. Nie mogła powstrzymać rozkosznych dreszczy, kiedy jego nabrzmiała włócznia ocierała się o jej łono. Sprawiał, że chciała rozchylić nogi jeszcze szerzej, żeby wszedł w nią aż do końca. Całował jej ciało od stóp do głów. Jego zręczne palce igrały z nią, delikatnie masując jej sutki. Drżała z podniecenia pod jego czułym dotykiem. Był jej mężem. Pozwoliła, by robił z nią rzeczy, o jakich jej się nawet nie śniło. W jego półprzymkniętych oczach dostrzegła zadowolenie, wiedziała, że jej uległość sprawiała mu przyjemność. Była wobec niego cał kowicie bezbronna. Pokój zdawał się kurczyć, kiedy się nad nią pochylił i wsunął w nią swoją twardą męskość. Podniósł jej nogi i założył je sobie na ramiona, a wtedy świeca stojąca na nocnym stoliku buchnęła radosnym płomieniem. - Moja żona - powiedział, patrząc na nią. - Zdobędę twoją miłość, choćbyś nie wiem jak długo się opierała. Odebrał jej dziewictwo jednym mocnym pchnięciem. Widok jej targanej niezwykłymi uczuciami twarzy jeszcze bardziej go podniecił. Czuł, jak drżała, tracąc niewinność, i zrozumiał, jak wiele dla niego znaczyła. Od teraz naprawdę należała do niego, będzie ją chronił i kochał.
Krzyknęła zaskoczona, kiedy zaczął się w niej poruszać. - Co ty robisz? - A jak myślisz? - zapytał łagodnie, uśmiechając się do niej - Próbuję się do ciebie dopasować. Leżała nieruchomo, patrząc na niego z zawstydzeniem. - To się chyba nie uda. - Uda się. - Poruszył na bok biodrami i aż westchnął z rozkoszy, dając dowód, że nie rzuca słów na wiatr. - Ledwo mogę złapać oddech. - A zatem nie jestem wystarczająco głęboko, bo wtedy w ogóle nie mogłabyś oddychać. Mimo bólu i zawstydzenia czuła, że ogarnia ją fala roz koszy. Był taki duży, wciąż nie mogła uwierzyć, że się w niej zmieścił. Zaczęła się delikatnie kręcić, ale on przytrzymał ją. i krzywiąc się z niezadowoleniem. Jęknęła tylko, oddając się mu w niewolę. - Nie pozwoliłem ci się poruszać - wyszeptał, przeszywając ją wzrokiem. - Ależ ja się nie mogę ruszyć - zaprotestowała. Pochylił głowę i całując ją, nagle się z niej wysunął, tylko po to, by pchnąć jeszcze raz, dużo głębiej. - Morwenno. pozwól mi dać ci rozkosz - wyszeptał, całując jej szyję. - Zaufaj mi przynajmniej tej nocy. - Postaram się, milordzie - odparła, tłumiąc jęk. Przycisnął ją biodrami, a ona wyprężyła się ku niemu, napinając ciało. Poruszał się teraz rytmicznie i szybko, jego przystojna twarz wykrzywiła się w grymasie rozkoszy. Objęła go w pasie i przylgnęła do niego całym ciałem, wczuwając się w jego rytm. - Lepiej? - zapytał, znając odpowiedź. - Jeszcze - odparła lubieżnym głosem, który nie mógł należeć do niej. - Mocniej. Och, jeszcze, Anthony, jeszcze. - Wszystko, czego życzy sobie moja żona. Jej palce zaciskały się na jego silnych biodrach.
162
163
JILLIAN HUNTER
KLIFY
- Pragnę cię, wejdź we mnie. Głębiej. - Nie mogła uwierzyć, że to mówi. - Teraz. - Z rozkoszą. - Mięśnie jego ramion napięły się z wysiłku, kiedy przycisnął ją mocno. Łóżko uderzyło w nocny stolik, z którego na podłogę spadła karafka z brandy. Morwenna podniosła głowę. - Anthony, zbudzisz służbę. - Myślisz, że mnie to obchodzi? Poruszał się w niej z takim wigorem, że aż łóżko przesuwało się po podłodze. - Najwyraźniej nie. Kochał ją z taką intensywnością, że aż serce zamarło jej w piersiach. Wygięła się w łuk, przekonana, że zaraz skona z rozkoszy. Chwycił jej nadgarstki i podniósł je nad jej głowę, wpijając się w jej usta w namiętnym pocałunku. Zamknęła oczy, a z jej gardła wyrwał się cichy jęk. Mąż zdawał się czerpać rozkosz z dawania jej przyjemności i dominowania nad nią. Pulsowanie w jej brzuchu stawało się nie do zniesienia, nasilało się do tego stopnia, że wydawało jej się, że zaraz eksploduje. Objął jej twarz. - Patrz na mnie, kiedy osiągniesz rozkosz. Pamiętaj, jesteś moja, kocham cię. Jak gdyby mogła o tym zapomnieć! Otworzyła oczy i spo jrzała w jego mroczną twarz. Jego usta wykrzywiły się w eks tazie, kiedy jej ciałem wstrząsnął orgazm. - Jesteś taka piękna - powiedział. Nagle poczuł niesamowitą bliskość, jak gdyby ich dusze połączyły się na zawsze.
chwilą przetoczyła się przez ich sypialnię. Nigdy dotąd nie czuła takiej bliskości. Delikatnie dotknęła jego ramienia, podziwiając to piękne męskie ciało. Powoli odwrócił się na bok i przyciągnął ją do siebie. Próbowała się wyrwać, ale on trzymał ją mocno i nie zamierzał wypuścić z ramion. - Dokąd się wybierasz? - Chciałam ci przynieść zimny okład. Zdaje się, że potrzebne ci wytchnienie. - Ty mi jesteś potrzebna. - Otworzył oczy i spojrzał na nią z leniwym uśmiechem. Z zadowoleniem zauważył, że nie ma na sobie niczego, oprócz obrączki. - Jakie będzie nasze małżeństwo, milordzie? - zapytała po chwili ciszy. Parsknął z rozbawieniem. - Bardzo intensywne, jeśli można sądzić po pierwszej nocy. Przytuliła się do niego. - A wierność? - Jak możesz wątpić, Morwenno. - Wyraźnie zdenerwował się tym pytaniem. - Jestem człowiekiem, który zawsze do trzymuje słowa. Angażuję się całym sobą. Kątem oka studiowała jego imponująco umięśniony tors. Z pewnością mogła potwierdzić jego prawdomówność. - Anthony, jeśli zawsze jesteś taki gorliwy, uważam, że w przyszłości powinniśmy być ostrożniejsi. Zmarszczył ciemne brwi. - Ostrożniejsi? - Tak, przykręcimy łóżko do podłogi i przed udaniem się na spoczynek będziemy gasić świece. Spojrzał na stolik nocny i po chwili się uśmiechnął. - Nawet nie zauważyłem. Byłem zbyt pochłonięty miłością. Jego uśmiech był szalenie zmysłowy. Poczuła mrowienie na całej skórze. - Anthony, jest coś, o czym musisz wiedzieć. - Odsunęła
N ie poruszał się tak długo, że Morwenna zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie zasnął. Ku własnemu za skoczeniu jego widok wzbudził w niej czułość i wzruszenie, wciąż nie mogła przestać myśleć o burzy, która jeszcze przed
164
165
JILLIAN HUNTER
KLIFY
się od niego na bezpieczna odległość. - Właściwie powinnam była powiedzieć ci o tym przed naszym ślubem. - Wyznania w noc poślubną. Jestem bardzo ciekaw, oczywiś cie, o ile nie dotyczą innych mężczyzn. - Dotyczą, i to całego miasta, - Co takiego? - zdziwił się. Był tak zaskoczony, że aż podniósł głowę z poduszki. - Chodzi też o kobiety. - Coraz bardziej jestem ciekawy. - Mówię w imieniu całej społeczności. - Wzięła głęboki wdech. - Nie wiem, co stryj naopowiadał ci o moim beznadziej nym debiucie towarzyskim w Londynie. Podejrzewam, że opisał mnie pochlebnie, żeby cię nie zniechęcić do oświadczyn. Anthony nie odpowiedział od razu. Wydało mu się, iż niegrzecznie byłoby wyznać, ze Dunstan ostrzegł go przed nieporadnością Morwenny, wspominając coś o owieczce za gubionej między wilkami. - Już dokładnie nie pamiętam, co mówił - skłamał. - Ale rzeczywiście, brzmiało to zachęcająco. Morwenna pokręciła głową. - A więc kochany staruszek zełgał, żeby zrobić na tobie wrażenie. Szczerze powiedziawszy, to była wielka klapa. - Klapa? - Tak. - Westchnęła na wspomnienie o swoim upokorze niu. - Klęska. Miałam ogromne nadzieje, które bardzo szybko się rozwiały. Rozumiesz, o czym mówię? Pochylił się i przyciągnął ją z powrotem do siebie. - Nie mam zielonego pojęcia. Morwenno, o czym ty mówisz? - Nie wiem, jak być żoną księcia, Anthony. Nie potrafię oczarować... powiedzmy... hiszpańskiego ambasadora. Na pew no ktoś taki będzie bywał u nas na kolacji. - Nie znam go, więc raczej nie masz powodu do zmartwień. Przytulił ją, śmiejąc się cicho. - A poza rym mnie oczarowałaś bez większych problemów.
- Naprawdę? - Zupełnie. Poczuła przyjemny skurcz żołądka, kiedy ich czoła się dotknęły. - Jak myślisz, będziemy zadowoleni? Co za pytanie! Jedyne, czego pragnął, to odpocząć kilka minut i znów się z nią kochać. - Jeszcze nigdy nie byłem taki zadowolony. - Ku własnemu zaskoczeniu, uświadomił sobie, że była to szczera prawda. Nie pamiętał, czy kiedykolwiek czuł się szczęśliwszy i bardziej wierzył w przyszłość. - A ty, czy ty jesteś zadowolona z męża, jakiego zesłał ci los? Przez chwilę w milczeniu przyglądała się jego twarzy, uwodzicielskim szaroniebieskim oczom, wyraźnym kościom policzkowym i dołeczkowi w brodzie. - Tak, Anthony. Jestem zadowolona ze wszystkiego, oprócz tej sprawy, która nas dzieli. - Mam nadzieję, że w swoim czasie wszystko zrozumiesz powiedział. - Trudno będzie ci nienawidzić ojca swoich dzieci. - Dzieci? Zacisnął ręce wokół jej szczupłej tali. - Sądząc po dzisiejszej nocy, będziemy mieć dużą rodzinę. - Trudno to sobie wyobrazić - mruknęła. - Zanim cię poznałem, też tak uważałem, ale teraz, Mor wenno, niemożliwe wydaje się nie tylko możliwe, ale wręcz prawdopodobne. Usiadła, a wzburzone włosy rozsypały się jej na ramiona. - Cóż, mogłeś sobie wybrać lepszą żonę z towarzystwa. Wielu mężczyzn byłoby wściekłych, gdyby zostali w ten sposób zmuszeni do małżeństwa. - Nie po tym, co właśnie zrobiliśmy - westchnął z zadowoleniem. - Większość mężczyzn dałaby się za to zabić. - Naprawdę? - Wierz mi.
166
167
JILLIAN HUNTER
Pomyślał, ze Morwenna nie miała pojęcia o tym, że wzbudza pożądanie. Żyjąc na wyspie, w izolacji, zatopiona w wyima ginowanym świecie legend ojca, nie zdawała sobie sprawy ze swojej wartości. - Jestem dojrzałym mężczyzną, Morwenno. Byłem głupi, uwodząc cię tam, na plaży, na oczach tylu ludzi, ale nie mogę narzekać na konsekwencje. Mówiąc szczerze... - urwał, od wracając głowę w stronę okna. - Słyszałaś? Zmarszczyła czoło. - Co takiego? - To chyba dzwony. Spojrzała z niedowierzaniem w okno. - Słyszałeś dzwony? Te dzwony? Dzwony Lyonesse? Dobry Boże, to znaczy, że Artur lada chwila się zbudzi. - Do diabła z Arturem - uśmiechnął się szatańsko. - Ja się już dawno zbudziłem. - Ale... te dzwony... to może być ostrzeżenie albo... Przyciągnął ją do siebie i zamknął jej usta pocałunkiem. Jego dłonie wędrowały po jej miękkich pośladkach, pałce wsuwały się między uda. Morwennę ogarnęła zmysłowa go rączka. - Mogą znaczyć... och. Boże, Anthony, to naprawdę nie przyzwoite. Te dzwony mogą cię wzywać. - Będę to miał na uwadze, Morwenno. - Już nie słyszał tych przeklętych dzwonów, co więcej, zastanawiał się, czy one w ogóle się odezwały. Prawdę mówiąc, nie pamiętał, o czym rozmawiali dwie sekundy temu. Ona też zapomniała.
12
M
łode kobiety, z którymi Morwenna dorastała, zgroma dziły się w salonie w domku na farmie, by zobaczyć się z nią w pierwszy dzień po ślubie. Jak duch powracający w rodzinne strony, tęskniła za widokiem domu. Chciała jeszcze raz zobaczyć to, co za sobą zostawiła. Obudziwszy się w łóżku Anthony'ego, doznała tak silnego wzruszenia, że zapragnęła czym prędzej wybiec z zamku, nie czekając, aż mąż się obudzi. „Pamiętaj, jesteś moja". Już stała w drzwiach, ale jeszcze raz spojrzała na jego nagie ciało. Wspaniale umięśnione nogi swobodnie spoczywały na łóżku. W świetle poranka jego symetryczne rysy twarzy nabrały większej ostrości. Nawet we śnie roztaczał aurę władczej męsko ści i ukrytej siły, a jednak ostatniej nocy to ona go oczarowała. - Ty też jesteś mój - wyszeptała, obejmując się. - Od powiedź brzmi „tak". Kocham cię. Pospiesznie się ubrała i bosa wybiegła z sypialni. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby czekał na nią na dole, w holu. Jak gdyby posłużył się magią. Otwierając zamkowe wrota, miała przed oczami jego piękną twarz, wciąż czuła dotyk jego dłoni, skóra pamiętała jego pocałunki. Jej włosy ciągle pachniały jego zapachem. Była nim całkowicie urzeczona. 169
JILLIAN HUNTER
KLIFY
Rozmarzona wybiegła na zewnątrz, na słońce, jak gdyby morska bryza miała oczyścić jej duszę. Stanęła w drzwiach domku na farmie. Ten raj jeszcze niedawno był jej rodzinnym domem, a mimo to dziś czuła się tu obco. jak eksponat w muzeum. Wszyscy przyglądali jej się, komentowali każdy szczegół. - Morwenno, bałyśmy się, że już nigdy nie wyjdziesz z zamku. - Myślałyście, że mnie zamurował w wieży? - zapytała z oburzeniem. - Pasco Dlugan powiedział, że Pentargon jest czarownikiem, że rzucił na ciebie urok i teraz nas zdradzisz. - Czarownik! - Morwennę przeszły dreszcze. - Co za bzdu ra. Jest prawdziwym mężczyzną. - Widzisz, już go bronisz. Jesteś w jego mocy, Morwenno. - Nieprawda - odparła, opadając ciężko na starą sofę. Przecież tu do was przyszłam. - A ta jego rzecz, czy to magiczna różdżka? - zapytała szeptem jedna z dziewcząt. - Machał nią w powietrzu? - Przestańcie! Uspokójcie się - zawołała Morwenna, za gryzając wargi, żeby nie wybuchnąć śmiechem, wyobraziwszy sobie Anthony'ego w tak komiczny sposób. Otoczyły ją jak stado głupich gęsi, a nie dziewczyny, które uważała za swoje przyjaciółki. - Udało ci się nakłonić go do zmiany decyzji? Nie sprzeda wyspy? - Idiotki. Przecież jestem jego żoną dopiero od wczoraj. W dzień świętego Jana powietrze było aż gęste od magii. To wiele tłumaczyło. Siedząca przy niej Jane była jedyną kobietą, która ją rozu miała, jako że sama dała się oczarować poprzedniemu właś cicielowi zamku. - Pastor i jego żona wydają dziś wieczorem przyjęcie na waszą cześć. Czy ty i twój mąż przyjedziecie?
- Nie wiem. - Morwenna westchnęła, przypomniawszy sobie, czym zajmowali się poprzedniego wieczoru. - A na zabawę na wrzosowisku? - zapytała Vivian Wescott. - Pasco zbiera w tawernie zakłady, że mąż zabroni ci przyjść. Powiada, że księżna nie może tańczyć jak prosta dziewczyna. W oczach Morwenny pojawiły się błyski. - Oczywiście, że przyjdę. Czy kiedykolwiek opuściłam tańce? Nawet gdy mieszkałam w Londynie, przyjechałam na zabawę sobótkową. To się nie zmieni. Dziś jest... Urwała, bo do domu wbiegła zapłakana kilkuletnia dziew czynka. - Zaaabraaał mi psaaa! - zawodziła przez łzy. - Będzie go szkolił, żeby krzywdził ludzi. Nienawidzę go! Morwenna wstała i przepychając się przez tłum, podeszła do dziewczynki. - Kto ci zabrał psa, Saro? - To znowu Pasco - odparła ponuro Vivian. - Straszył, że będzie kradł nasze zwierzęta. - I nikt go nie powstrzymał? - zapytała z niedowierzaniem Morwenna. - W zeszłym roku Darren Sennen pobił Pasco prawie na śmierć - wyjaśniła Jane. - Zaraz potem żona Darrena poro niła w piątym miesiącu. Teraz nikt się nie odważy zadzierać z Pasco. - To nie Pasco sprawił, że poroniła - powiedziała z prze konaniem Morwenna. - Straciła dziecko, bo chorowała na odrę. - Pasco twierdzi, że to on zesłał chorobę, żeby ich ukarać. Tej nocy, kiedy dziecko zmarło, Darren znalazł na progu domu lalkę z czerwonymi kropkami. - Morwenna chwyciła słomkowy kapelusz i stare ubłocone trzewiki, leżące przy kominku. - Dokąd idziesz? - zawołała za nią Jane.
170
171
JILLIAN HUNTER
KLIFY
- Po męża - szepnęła jedna z dziewcząt. - Na wrzosowisku odbędzie się pojedynek czarowników. - To tam jest Pasco? - Morwenna włożyła buty. Myślała, że wróci do domu po rękopisy ojca i w końcu zabierze się do pracy, którą porzuciła, kiedy poznała Anthony'ego. Teraz zanosiło się na to, że książka będzie musiała jeszcze trochę poczekać, aż Morwenna rozwiąże kolejny problem. Kradzież psa należącego do dziecka była grzechem, którego nie mogła zignorować. - Uważaj - powiedziała starsza siostra Sary, kiedy Mor wenna była już przy drzwiach. - Pasco ma wielki nóż. - Wczoraj, podczas twojego ślubu, sporządzał jakiś eliksir na Wzgórzu Czarownika. - zawołała za nią jedna z przyjació łek. - Szkoda, że wiatr nie zepchnął go do morza. Zapowiedział, że dziś wieczorem zrobi coś paskudnego, żeby pokazać, jak pogardza lordem Pentargonem. Jane rozsunęła firanki i patrzyła, jak Morwenna wyprowadza ze stajni kucyka. - O ile żona Pentargona wcześniej mu nie pokaże swojej pogardy. Morwenno, bądź ostrożna- szepnęła, zasłaniając dłonią usta. - Pasco zaprzedał duszę diabłu. Zawsze miał na twoim punkcie obsesję. Był a tak wściekła, że nie mogła wydobyć słowa, kiedy znalazła go kucającego między zachlapanymi woskiem ka mieniami na płaskim głazie obok wrzosowiska. Szczeniak miotał się zamknięty w drewnianej klatce. Morwenna ot worzyła drzwiczki i uwolniła zwierzę, zanim Pasco w ogóle ją zauważył. Psiak nie mógł jednak uciec. Morwennie tak drżały pałce, że nie była w stanie rozplatać sznurków, którymi Pasco związał mu pysk. Kiedy się pochyliła, spłoszony szczeniak podrapał ją po rękach i szyi. W końcu rozwiązała pęta.
- Uciekaj! - Morwenna tupnęła, a psiak rzucił się do uciecz ki. Zbiegając ze wzgórza, radośnie poszczekiwał, ciesząc się z odzyskanej wolności. Pasco zeskoczył z głazu. Jego sterczące włosy nadawały mu wygląd wielkiego jeża. - Ty mała idiotko, potrzebuję tego przeklętego psa! Szczeniak zbiegł na dół, po czym pędem powrócił do Morwenny. Pasco, złorzecząc, rzucił się na niego. Widząc to, Morwenna chwyciła kilka kamyków i zaczęła rzucać nimi w głowę Pasco. - Tego już za wiele! - wrzasnął, usiłując chwycić psiaka. Jego twarz poczerwieniała z wysiłku. Biegał jak opętany, więc Morwenna podstawiła mu nogę. Upadł jak długi. Pasco miał trzydzieści dwa lata, ale czasami zachowywał się jak dzieciak. Odwrócił się na plecy i spojrzał na nią z wściekłością. Z kącika ust sączyła mu się ślina. - Pożałujesz tego - syknął. - Żałuję jedynie, że nie mogę ci zakneblować ust i zamknąć w klatce. - Nie wiesz, co mówisz. - Owszem, wiem. - W głębi serca zawsze ci się podobałem. Razem mielibyśmy straszliwą moc. Ty i ja. Cofnęła się o krok. Wiatr podwiał jej sukienkę powyżej kolan. - Mogłabym cię teraz zabić, Pasco, tak bardzo cię kocham. - Nie ruszaj się, Morwenno! - Podniósł się i oparł na łokciu, na jego trójkątnej twarzy nagle pojawiło się napięcie. - Ani kroku dalej. - Dlaczego? - Morwenna odgarnęła włosy z oczu i spojrzała pod nogi. Jego lisia twarz wykrzywiła się lubieżnie. - Bo teraz mogę zaglądać ci pod spódnicę i podziwiać twoje majteczki. Piękny widok.
172
173
JILLIAN HUNTER
KLIFY
Podniosła ciężki kamień i rzuciła mu prosto w brzuch. Wyjąc z bólu, poderwał się na równe nogi. Jego krótka peleryna rozpostarła się na wietrze jak skrzydła nietoperza. - Lepiej stąd uciekaj, wiedźmo, bo jak cię złapię, zaciągnę do jaskini i nauczę pokory. Odsunęła się od niego. - Pasco, dzieciak z ciebie - powiedziała wyzywająco. Potrafisz łapać tylko te bezbronne istoty. - Chciałbym widzieć, jaka ty jesteś bezbronna, Morwenno. Założę się, że sam na sam ze mną nie byłabyś taka odważna. Poprawiła sukienkę. - Żałosny robak z ciebie, Pasco!- krzyknęła, po czym odwróciła się i uciekła. - Dzieciak? Robak? Już ja ci pokażę, co ten dzieciak potrafi. Ruszył w pogoń za nią i psiakiem. Zbiegł ze wzgórza i wąską ścieżką pędził w kierunku grupki dziewcząt, które czekały, by ratować psa. Dziewczyny z przerażeniem patrzyły, jak biegnie za Morwenną. Byli już na wrzosowisku, gdy nagle Morwenna się zatrzymała. Wstrząsnął nią widok świętej ziemi ogołoconej ze starożytnych głazów, które robotnicy wrzucili do morza. Pasco złapał ją za ramię, ale mu się wyrwała. Oboje byli zbyt roztrzęsieni, by kontynuować walkę. Przeżyli szok, widząc, jakiego gwałtu dopuszczono się na dziewiczym wrzo sowisku. W miejscu, gdzie znajdowały się starożytne grobow ce, wykopano rowy. Święte głazy zastąpiono ręcznie ciosanymi belkami. Markiz specjalnie sprowadził drewno ze Skandyna wii. Wokół pełno było wiader, młotków, kilofów i worków z wapnem. - Oni naprawdę chcą tu wybudować pałacyk myśliwski powiedziała ze ściśniętym gardłem. Oto wybiła ostatnia godzina. Nadchodziła śmierć wszystkiego, co było jej naj droższe.
Pasco rzucił jej ponure spojrzenie. - To przez twojego męża. Poślubiłaś oprawcę. Jej mąż. Stłumiła poczucie winy po tym, jak zostawiła Anthony'ego samego w ich ślubnym łożu. Na pewno za stanawiał się, gdzie się podziała. Żałowała, że go tak porzuciła. Jak mógł jej tak złamać serce? Ogarnął ją niepokój, kiedy uświadomiła sobie, że szuka jakiegokolwiek powodu, by go usprawiedliwić. - To własność prywatna. - John Hawkey zbliżał się do nich w zabłoconych butach i skórzanym fartuchu. - Wynoście się stąd, oboje! Nie wolno ruszać tego drewna. Pasco uśmiechnął się do niego. - Wiesz, kim ona jest? - Wiem tylko, że ty jesteś tym miejscowym idiotą. Spojrzał na Morwennę i widząc jej brudną sukienkę i rozwiane włosy, ukłonił się z pogardą. - A to pewnie urocza lady Pentargon? Proszę nie mówić, że pana młoda już przestała się rumienić. - Ty tumanie, gdyby jej mąż usłyszał, że ją obrażasz, sam byś się przestał rumienić. Na zawsze - warknął Pasco. Ale Morwenna ich nie słuchała. Zrozpaczona krążyła wokół ogromnej rany w ziemi, gdzie niegdyś stał głaz spełniający życzenia. Ból, jaki jej zadano, był tak potworny, że nawet nie mogła płakać. Za rok nie pozostanie tu nawet ślad. Tymczasem Pasco i Hawkey obrzucali się wyzwiskami. Przy odrobinie szczęścia może się pozabijają, pomyślała Morwenna. - Przypuszczam, że nie zaszczycisz nas swoją obecnością podczas dzisiejszej zabawy? - zawołał za nią Pasco. - Pewnie ten twój wszechmocny mąż ma inne plany na wieczór? Zignorowała jego drwiny i odeszła w milczeniu. Czuła na plecach nieprzyjemnie przeszywający wzrok Hawkeya. Kucyk czekał na nią tam, gdzie go zostawiła. Oszołomiona tym, co zobaczyła na wrzosowisku, pozwoliła, by zwierzę samo zaniosło
174
175
JILLIAN HUNTER
ją do domu. Była tak pogrążona w rozpaczy, ze nie zauważyła olbrzymiego jachtu przycumowanego u brzegu. Wiedziała tylko, że miała rację, oskarżając Anthony'ego o konszachty z diabłem. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że diabeł mógłby czekać na nią w zamku.
A
nthony wpadł w popłoch, kiedy rankiem przebudziwszy się, odkrył, że nie ma przy nim żony. Ubrał się stęskniony i ruszył szukać jej w przylegających do sypialni pokojach. Próbował sobie tłumaczyć, że pewnie ukrywa się gdzieś w zamku, jak te jej koty, onieśmielona po upojnych nocnych igraszkach. Tak pięknie rozpoczęło się ich małżeństwo. An ony nie mógł się doczekać, by zacząć nowy dzień ze swoją tęczową żoną. Przeszukał wieże i dolne piętro w zamku. Kiedy wyszedł do ogrodu, zastał tam Vincenta i panią Treffiry, kręcących się między krzewami i dziwacznie wymachujących rękami, to znów składających dłonie jak do modlitwy. - Wielkie nieba - odezwał się Anthony. - Po ogrodzie kreci się para szaleńców, z których jeden z nich dziwnie przypomina mojego kamerdynera. Vincent obejrzał się i położył palec na ustach. Anthony wziął się pod boki. - Uciszasz mnie? - Wypłoszy je pan, milordzie. - Vincent machnął ręką nad kępką kwiatów. Anthony gotów był przysiąc, że jeszcze wczoraj na grobie jego brata nie było żadnych kwiatów. Spojrzał w niebo. 177
JILLIAN HUNTER
KLIFY
- Kogo znów wypłoszę? - Biedronki, milordzie. Przyjaciółka lady Pentargon, stara Annie Jenkins, przyniosła je dziś w słoiku. To prezent ślub ny. Będą chronić kwiaty. W ich ciałach mieszkają mali ludzie. Jakie znów kwiaty? Jeszcze wczoraj Anthony mógłby zadać takie pytanie, ale teraz niczemu się nie dziwił. Oto jego oczom ukazał się niezwykły widok. Cała posiadłość tonęła w kwiatach. Wokół kamiennej fontanny wyrastały kępki kapryfolium, a za mek przypominał ogród botaniczny i pachniał jak francuska perfumeria. - A gdzie moja ukochana żona? Dziś są jej urodziny, mam dla niej prezent. Pani Treffry odpędziła biedronkę, siedzącą jej na nosie. - Wspominała coś o rękopisie, który został w domku na farmie, milordzie. Anthony zmarszczył czoło. - A kto ją eskortował w drodze przez wyspę? Vincent? Vincent spojrzał na niego przepraszająco. - Milordzie, musiała wyjść z zamku, jeszcze zanim wsta łem - powiedział ze skruchą. - Aż do tej chwili byłem prze konany, że pan i pańska żona... że państwo ciągle śpią. Anthony jeszcze groźniej zmarszczył czoło. - Idę na górę się przebrać. Racz osiodłać mojego wierz chowca, przynajmniej przywiozę ją bezpiecznie do domu. - Tak jest, milordzie. Kilka minut później, schodząc na dół, Anthony postanowił, że porozmawia z Morwenną o ograniczeniu jej niezależności. Pewnie wszystko było w porządku, a ona tylko korzystała ze świeżego porannego powietrza. Anthony jednak wciąż niepokoił się na wspomnienie brutalnego napadu na domek. Choć nadal wypytywał i znienacka wizytował wrzosowisko, wciąż nie znalazł żadnych dowodów na to, by jego robotnicy mieli coś wspólnego z tamtym aktem wandalizmu.
W drzwiach zatrzymał go Vincent, z biedronką na rękawie, informując, że do zamku zbliża się gość. - Ktokolwiek to jest, będzie musiał poczekać - powiedział Anthony. - Wymyśl jakiś powód mojej nieobecności. - To on, milordzie - szepnął poufale Vincent. - Służba go wypatrzyła. - On... chyba nie Camelbourne? - Obawiam się, że tak. Za każdym razem, kiedy markiz Camelbourne składał wizytę, czas zdawał się boleśnie zatrzymywać. Wraz z nim pojawiało się kilka osób, które wokół niego biegały i speł niały wszystkie jego zachcianki. Anthony nie znosił pod lizywania się temu nadętemu tyranowi, ale nie mógł sobie pozwolić na jakiekolwiek uchybienie. W sumie, czasami nawet go lubił. - Przybył o tydzień za wcześnie - powiedział z wyrzutem. - Tak jest, milordzie. - Vincent kiwnął smutno głową. - A tobie co dolega? - Anthony przyglądał mu się pode jrzliwie. - Zginęła ci biedronka? - Milordzie, pewnie nie będzie pan chciał słuchać. - Pewnie masz rację. - Chodzi o to... a zresztą nieważne. - Vincencie, powiedz wreszcie, o co chodzi, bo zaraz tobą potrząsnę. - Po prostu mi żal, że chce pan sprzedać tę cudowną wyspę, milordzie. To wstyd. W tym momencie w holu pojawił się markiz wraz ze Swoim służącym, sekretarzem i dwoma lokajami. Anthony powitał go z należnym szacunkiem. Podczas gdy Camelbour ne opowiadał o polowaniu i budowlach z kamienia, Anthony co chwilę nerwowo zerkał na zegar. Potem polecił Vincentowi oprowadzić markiza po zamku. Kiedy wybiła druga, uznał, że bez względu na to, czy obrazi markiza, musi odszukać Morwennę.
178
179
JILLIAN HUNTER
KLIFY
Wychodząc z biblioteki, natknął się na Camelbourne'a, który właśnie zakończył zwiedzanie zamku. Rozbawienie na twarzy markiza nieco go zaskoczyło, ale szybko zrozumiał powód. Sam Anthony, odwróciwszy się w stronę drzwi, zatrzymał się jak wryty. Na środku holu stała Morwenna, jego żona, ukochane dziecko wyspy, w ubłoconych butach i sukni w nieładzie. Anthony podbiegł do niej i chwycił ją w ramiona. Był tak przejęty, że kompletnie zapomniał o Camelbournie. - Boże, Morwenno, nic ci nie jest? Co się stało? Kto ci to zrobił? Camelbourne zdjął z ciemnej ściany zabytkową zdobioną lancę. - Pojedynek o służącą. Podoba mi się tu, Anthony. W domu rzadko trafiają się podobne rozrywki. Chodźmy, dziewczyno, pokaż tego łotra. Pentargon i ja posiekamy go na kawałki. Morwenna, blada i roztrzęsiona, omal nie zemdlała. Na szczęście Anthony ją podtrzymał w silnych ramionach. - To Pasco. - Pasco. - Anthony odsunął się od niej, kiwając ponuro głową. - Już nie żyje. - Nie. - Chwyciła go za rękę. - Prawdę mówiąc, to ja go zaatakowałam. Camelbourne podszedł bliżej. - Robi się coraz ciekawiej. - Jak to go zaatakowałaś? - dopytywał się zdumiony An thony. Morwenna powoli odzyskiwała spokój. Doszła do siebie na tyle, by uświadomić sobie, że obcy mężczyzna, przyglądający jej się z takim zainteresowaniem, może okazać się jej najgroź niejszym wrogiem. Był niezwykle przystojny, choć nieco bardziej krępy niż Anthony. Czarne włosy dyskretnie przy prószone siwizną i arystokratyczna twarz sprawiały, że wyglądał na kogoś ważnego.
- Pasco ukradł psa należącego do pewnej dziewczynki. Chciał go wyszkolić przeciwko ludziom, musiałam go po wstrzymać. Anthony zamarł. - W jaki sposób? - Nie wiem... zdaje się, że go kopałam i rzucałam kamie niami. A potem pobiegliśmy na wrzosowisko, było straszne błoto. Spotkaliśmy tego okropnego Hawkeya. Camelbourne zagwizdał. - Wojowniczka. Podoba mi się ta wyspa. - To nie jest wojowniczka. - Anthony rzucił mu ponure spojrzenie. - To moja żona. - Twoja... - Choć raz doświadczony polityk zapomniał języka w gębie. Jego wyrazista twarz zastygła w niedowierzaniu. - Morwenno. - Anthony ścisnął jej dłoń jak w imadle. Masz podrapaną szyję i ręce, twoja suknia jest w nieładzie i ty twierdzisz, że Pasco cię nie dotknął? - Nie miał szansy. - Myślała, że umrze ze wstydu, stojąc w tak opłakanym stanie przed dwoma eleganckimi i władczymi mężczyznami. - Podrapał mnie ten piesek, kiedy próbowałam go uwolnić. Biedak był śmiertelnie przerażony. Camelbourne oparł lancę o ścianę. - Nic dziwnego, że nie odpisujesz na listy - powiedział do Anthony'ego. - Masz tu tyle rozrywek. - Więcej, niż możesz sobie wyobrazić - odparł Anthony. - W rzeczy samej. - Camelbourne uśmiechnął się drwiąco do Morwenny. - Moja droga, czy zechce pani napić się z na mi sherry? Przyznam się, że sam chętnie pozwolę się pani rozerwać. Nie odwzajemniła jego uśmiechu. - Jeśli mam być szczera, wolałabym pić ze świńskiego koryta niż z panem. Anthony zamknął oczy.
180
181
JILLIAN HUNTER
KLIFY
Zza drzwi biblioteki dobiegły stłumione chichoty. Vincent i pani Treffry kręcili się ostatnio w tym miejscu po ko rytarzu. - Moja żona wcale tak nie myśli - odezwał się Anthony. Morwenna była oburzona. - Owszem, myśli. Zaklął pod nosem. - Nie myśli. Spojrzała markizowi prosto w oczy. - Właśnie tak myślę. - Przepraszam. -Camelbourne położył rękę na sercu. - Czy my się znamy? Czy uczyniłem coś złego, by zasłużyć sobie na takie złośliwości? Moja droga, może zabiłem pani poprzed niego męża lub ojca w pojedynku? Jeśli tak, proszę o wyba czenie. - Na razie nikogo mi pan nie zabił- odparła z zimną krwią. - Ale to pewne jak wschód słońca, że pan to zrobi. Camelbourne rzucił Anthony'emu nerwowe spojrzenie. - Czy ona oszalała? - Nie, ale ostatnio spotkało ją wiele przykrości. - Anthony długo wpatrywał się w jej twarz, po czym zaciągnął ją w stronę schodów. - Weź kąpiel - powiedział ze zdenerwowaniem. Przebierz się, a ja się nim zajmę. - Widziałam, co zrobili z wrzosowiskiem. Dlaczego ich nie powstrzymałeś? - Proszę zjeść z nami lunch, lady Pentargon - powiedział chłodno Camelbourne. - Chciałbym lepiej poznać żonę mojego przyjaciela. - Anthony! - W jej oczach pojawiły się łzy wściekłości. Nie mogę tego znieść. - Jest pani odważna i czarująca, lady Pentargon - wyszeptał Anthony. - Jesteś czarodziejką. Jeśli chcesz na niego wpłynąć, użyj swojego talentu, a nie nerwów. On nie jest złym człowie kiem. Samolubnym i zajętym sobą... tak. Możesz w to uwierzyć
lub nie, ale kiedyś uważałem go za przyjaciela. Teraz mam wobec niego dług. - Powiesz mi dlaczego? - zapytała szeptem. - Chcę zrozumieć. Jestem twoją żoną. - Dziś wieczorem. Obiecuję. Pokiwała głową, po czym udała się na górę. Zza pleców Camelbourne'a wybiegły dwa koty, które natychmiast ruszyły za nią. - Pentargon, zaprowadź mnie do biblioteki - odezwał się markiz. - Ta wyspa szalenie mnie intryguje. Chcę się jak najwięcej dowiedzieć o ziemi, która wkrótce będzie do mnie należeć. Anthony jeszcze przez chwilę patrzył na schody, nie mogąc się otrząsnąć z przygnębienia, jakie wywołał widok tak wzbu rzonej żony. - Lloyd, nasze interesy muszą zaczekać godzinę, może dwie. Obawiam się, że mam coś pilniejszego do załatwienia. - Może potrzebna ci pomoc? Wiesz, jak lubię pojedynki. - Nie, Ten jest mój.
182
183
Anthony przyparł mężczyznę do ściany i obrzucił go lodowatym spojrzeniem. - Posłuchaj uważnie, Pasco. - Jak mam słuchać? - Pasco wił się z bólu. - Przecież ja już nie żyję. Nos mi krwawi. Zabił mnie pan. - Jeszcze nie, ale nie wykluczam takiej możliwości. Ostatni raz drwiłeś z mojej żony i innych kobiet na tej wyspie. Nie będzie więcej żadnego łapania zwierząt i wykorzystywania ich do tych twoich sztuczek. - Chyba nie spodziewa się pan, że będę zarabiał na życie, machając różdżką i spełniając dobre uczynki? - powiedział Pasco, z jękiem siadając na dębowej ławie. - Ludzie płacą za uroki, milordzie. Jest zapotrzebowanie na wypadki i złe czary. A mogłem wyszkolić tego kundla, byłby z niego jakiś pożytek.
JILLIAN HUNTER
KLIFY
Anthony opuścił rękawy koszuli i z obrzydzeniem rozejrzał się po zagraconym mieszkaniu Pasco. W rogu salonu w klatce siedział jednooki kruk. Tuż za nim stała szafa pełna fiolek z eliksirami i maściami. Na jednej z półek leżał średniowieczny hełm. - Gdzieś widziałem ten hełm - powiedział Anthony, mar szcząc czoło. - Nie ukradłem go.- Pasco niespodziewanie zaczął się bronić. - Znalazłem go na plaży - dodał, przykładając do nosa chustkę. - Kiedy? - A skąd ja mam, u diabła, wiedzieć! Dla metafizyka czas nie ma znaczenia. - Może jeszcze jedno spotkanie z moją pięścią odświeży ci pamięć. Pasco poprawił pelerynę. - W połowie domów na tej wyspie można znaleźć skarby z wraków - wyjaśni! stłumionym głosem. - Dwa dni temu... no, może trzy. - Gdzie? - W zatoce. Nie powiem dokładnie gdzie, bo zaraz się tam wszyscy zlecą, żeby mi podkradać moje znaleziska. Mam instynkt... Pisnął, bo Anthony szarpnął go za pelerynę. - Mów gdzie, ty nawiedzony głupku! - Przy Paszczy Smoka. - Należał do Winleigha - warknął Anthony. - Naprawdę? A ja myślałem, że do króla Artura. - Pasco odłożył zakrwawioną chustkę. - Teraz należy do mnie... Chyba nie myśli pan, że go zabiłem? - A zabiłeś? - Choć bardzo bym chciał, nie mogę przypisywać sobie każdej śmierci na wyspie, milordzie. Anthony ruszył w stronę drzwi. Miał dość tej bezsensownej rozmowy,
- Nie jesteś na tyle sprytny, by kogoś zabić. Zostaw moją żonę w spokoju. - To czarownica - wycedził przez zęby Pasco. - Wiedział pan o tym? - Pasco, tobie chyba nie zależy na życiu. Pasco wstał. - Ja tylko pana ostrzegam, milordzie. Nie utrzyma jej pan przy sobie na długo. Morwenna nie będzie do pana wiecznie należeć.
184
KLIFY
iedział, że nie powinien przejmować się słowami Pasco, w a jednak jego ostrzeżenie wciąż uparcie rozbrzmiewało w głowie
Anthony'ego. „Morwenna nie będzie do pana wiecznie należeć. A czy teraz do niego nałeżała? Interesy z markizem wywietrzały mu z głowy. Przypomniał sobie o wszystkim dopiero wtedy, gdy wjechał na zamkowy podjazd. Zsiadając z konia, spojrzał na wieżę i nagle poczuł, jakby ogromny ciężar spoczął na jego barkach. Zdawało mu się, że kwiaty, które jeszcze rankiem tak wspaniale kwitły, zaczęły usychać. Wchodząc do holu spodziewał się, że zastanie Morwennę i Camelbourne'a skłóconych, tymczasem żona i gość siedzieli na bibliotecznej kanapie pochyleni nad jakąś książką. Przez dłuższą chwilę stał w progu biblioteki, czekając, aż go zauważą. Morwenna najwyraźniej wzięła sobie do serca jego rady. Miała na sobie jedwabną różową sukienkę, gęste włosy upięła w prosty kok, który w cudowny sposób podkreślał jej klasyczną urodę. Co więcej, oboje z Camelbourne'em śmiali się radośnie. Anthony'ego ogarnęła tak dotkliwa zazdrość, że nie mógł się poruszyć. Jeszcze nigdy nie czuł tak intensywnych emocji, nie wiedział, jak ma zareagować. Postępowanie zgodne
186
z głosem instynktu nie było najlepszym pomysłem, bo jedyne, na co miał ochołę, to wyrzucić markiza przez okno. Obdarzony niezwykłym urokiem Camelbourne działał na kobiety jak magnes. Miał ten naturalny czar, którego Anthony w głębi duszy zawsze mu zazdrościł, a teraz roztaczał go nad jego młodą żoną. Anthony nie był jeszcze gotowy, by dzielić się nią z całym światem. Ich małżeństwo zbudowane było na zbyt kruchych fundamentach, by poddawać je takim testom. W jego głowie kłębiły się najczarniejsze myśli. A jeśli Camelbourne ją uwie dzie? Może potrafi spełnić jej najskrytsze pragnienia? Od tylu lat był wdowcem... - Widzę, że zdążyliście się zaprzyjaźnić - odezwał się głosem człowieka cierpiącego najgorsze emocjonalne ka tusze. Camelbourne podniósł głowę znad książki. Zanim się uśmiech nął, na jego twarzy pojawił się błysk irytacji. - Cóż za pasjonująca księga. Anthony, wiesz, że zawsze fascynowały mnie legendy arturiańskie? Książka Ethana. Zainteresowanie Anthony'ego tajemniczą książką odeszło w cień, kiedy spojrzał w oczy Morwenny. - Znalazłam ją pod twoim fotelem - powiedziała łagodnie. Wpatrywał się w nią, oszołomiony jej delikatną urodą. Zapomniał prawie o obecności Camelbourne'a, kiedy nagle uświadomił sobie, że markiz czeka na jego odpowiedź. - Legendy arturiańskie... Moja żona - specjalnie podkreślił to słowo - jest ekspertem w tej dziedzinie. - O tak. - Camelbourne spojrzał na nią z rozbawieniem. Anthony postanowił odwołać się do instynktu. - Ona jest moja. Jest niewinna. Nie będziesz jej miał, Ja ją pierwszy znalazłem - powiedział. Camelbourne mógł jej dać to, czego pragnęła, chyba że Anthony odstąpiłby od umowy. Wtedy jednak pozostałby jeszcze sąd.
JILLIAN HUNTER
KLIFY
- Słyszał pan niewątpliwie o sir Rolandzie Halliwellu? Był jednym z największych znawców mitologii arturiańskiej. - Nie tylko o nim słyszałem - odparł Camelbourne. - Znam każde dzieło, jakie wyszło spod jego pióra. Morwenna zamknęła książkę na ilustracji przedstawiającej zaślubiny. - Z wyjątkiem tego, które próbuję dokończyć. - Moja droga, to dla mnie prawdziwy zaszczyt - powiedział Camelbourne. - Jestem gorącym wielbicielem legend o królu Arturze. - A zatem musiał się pan natknąć na wzmianki o Abandonie i dostrzega pan związek wyspy z legendami?- zapytała z powagą. - Oczywiście. Lyonesse, Morgan le Fay... nie co dzień człowiek ma okazję kupić zaczarowaną wyspę. - Abandon to nie tylko legenda - zauważyła. - To dom dla dwustu ludzi. Anthony usiadł w fotelu. W milczeniu przyglądał się żonie, która z błyskiem w oku szykowała się do jeszcze jednej bitwy w imieniu króla Artura. Był przekonany, że Morwenna przegra. Camelbourne był bezwzględnym człowiekiem interesu, Ant hony czuł, że cały ten nonsens wokół arturiańskich legend miał na celu jedynie zaimponowanie Morwennie, bo jemu to nie imponowało. Mimo to wiedział, że jeśli ktoś mógłby wpłynąć na markiza i zmusić do zmiany zdania, to tylko jego czarodziejka w błękitnych pończochach. - Nie mam zamiaru niszczyć naturalnego piękna wyspy zapewnił Camelbourne. - Ależ już je pan zniszczył - odparła Morwenna. - Kamien ny krąg, nasze święte głazy zostały wrzucone do morza. - A więc sieje wyłowi - stwierdził bez wahania Camelbourne. Morwenna zerknęła na Anthony'ego, który uniósł lekko brew, dając jej znak, ze jest bliska zwycięstwa. Bardzo niewiele osób miało takie szczęście. Camelbourne był znany z uporu.
- Głazy to jedna rzecz, milordzie, a dobro mieszkańców wyspy to druga - mówiła dalej. - Ich też wrzucamy do morza? - zapytał, udając przerażenie. Nie uśmiechnęła się. - To możliwe. Dokąd pójdą pozbawieni dachu nad głową i pracy? Wzruszył ramionami. - Dam im pracę, to chyba naturalne. W pałacyku myśliwskim będzie potrzebna służba i ogrodnicy. - To blisko dwieście osób. Zatrudni pan wszystkich? W tym momencie do biblioteki wszedł sekretarz Camelbourne'a, wybawiając go od składania obietnic. Anthony nie mógł się oprzeć wrażeniu, że jego pojawienie było ukartowane. Mężczyzna stał na korytarzu i czekał na odpowiednią chwilę, by swoją interwencją uratować Camelbourne'a. - Już siódma, milordzie - powiedział sekretarz. - Jeśli chce pan zdążyć na jutrzejsze śniadanie z architektami w Penzance, powinniśmy wypływać. Markiz wstał i nagle nastrój panujący w bibliotece uległ zmianie. Camelbourne znów stał się chłodnym politykiem. - To była prawdziwa przyjemność poznać panią, lady Pentargon. W przyszłości dopilnuję, by moi ludzie zwracali się do pani po radę, zanim ruszą jakikolwiek kamień... - Nadzorca nazywa się John Hawkey - wtrąciła szybko. To wyjątkowo nieuprzejmy człowiek. Camelbourne spojrzał na swojego sekretarza. - Wyślij Daviesa na wrzosowisko. Hawkey jest zwolniony. Uśmiechnął się uprzejmie do Morwenny. - Mam nadzieję, że zaszczycicie mnie swoją obecnością, kiedy ukończę budowę. Oczywiście pani i Anthony możecie zostać w zamku, jak długo będziecie mieć ochotę. Sam nie przepadam za zamkami. Spę dziłem w nich całe ponure dzieciństwo. Camelbourne wziął ze stołu swoje rękawiczki. Morwenna 189
188
JILLIAN HUNTER
KLIFY
wstała, przyciskając do serca książkę. W jej oczach widać było rozpacz, Anthony nie mógł tego znieść. Gdyby poznał ją trzy miesiące wcześniej, nigdy by się nie zgodził na coś takiego. Gdyby żył Ethan... niestety, nie było powrotu. Liczył, że kiedy wyjaśni jej swoje powody, Morwenna go zrozumie. Nigdy nie zraniłby jej w ten sposób. Chciał stworzyć z nią przyszłość. - Pieniądze prześlę na twoje konto pod koniec miesiąca rzucił Camelbourne, obojętny na rozpacz Morwenny. - Nie będziecie podpisywać wcześniej żadnych dokumen tów? - zapytała Anthony'ego. - Żony nie powinny zaprzątać sobie głów takimi sprawami. Zawarliśmy wiążącą umowę, prawda Pentargon? - Camelbourne spojrzał na Anthony'ego. - Ty korzystaj z miesiąca miodowego u boku pięknej żony, a ja, w ramach naszego układu, zajmę się przygotowaniem kilku ustaw. - Dziękuję - powiedział ponuro Anthony. - Nadal uważam, że to strata czasu - dodał Camelbourne. Gdyby te twoje dzieci pracowały, trzymałyby się z dala od kłopotów. Twarz Anthony'ego spochmurniała. - Chodzi o to, żeby te dzieci żyły. Szkoda, że tego nie rozumiesz - odparł z równą szczerością, - Anthony, zaledwie trzy lata temu wszedł w życie przepis ograniczający godziny pracy. Wprowadziliśmy wiele poprawek do ustawy o biedocie, nie wspominając już o pracach nad przepisem zabraniającym zatrudniania kobiet i dzieci w kopal niach. - To dopiero początek - powiedział Anthony, nie ustępując, Camelbourne założył rękawiczki, a na nie kilka drogich sygnetów. - Zmiany społeczne muszą potrwać. - Każdy dzień tego piekła to dla tych dzieci wieczność. Camelbourne uśmiechnął się protekcjonalnie.
- Możliwe, Anthony. Uważam jednak, że nie warto, żebyśmy się o to kłócili. Szanuję twoje zaangażowanie, choć go nie podzielam. Żegnaj. Moje gratulacje dla was obojga. Lady Pentargon, mam nadzieję, że prześle mi pani egzemplarz książki pani ojca, kiedy już zostanie opublikowana. Po jego wyjściu Morwenna, nie wypuszczając z objęć książki Ethana, usiadła na sofie. Była zdenerwowana, zagubiona, a przede wszystkim zraniona. - Dzieci, Anthony? Czy masz dzieci, które próbujesz chro nić? Czy to jakiś szantaż? - To nie są moje dzieci, Morwenno - powiedział Anthony. Większość z nich to sieroty. Dawno temu, kiedy jako młody człowiek zostałem uleczony z ciężkiej choroby, która omal nie uczyniła mnie kaleką, przysiągłem sobie, że zrobię wszystko, by pomagać innym bezbronnym dzieciom. One nie mają pieniędzy, żeby same sobie pomóc. W zamian za wyspę Camelbourne dopomógł we wprowadzeniu dwóch przepisów, dzięki którym spełnię moją przysięgę. To najbardziej wpływowy polityk, jakiego znam. - I nie ma innego sposobu? - zapytała, nie ruszając się. Czy w tej sprawie możemy coś zrobić razem? Usiadł obok niej. - Nasze wysiłki będą jedynie kroplą w morzu potrzeb. On ma wpływ na bardzo wielu ludzi. Ty i ja nawet nie spotkaliśmy w życiu tylu osób. Kiedy skończył opowiadać jej o ciężkiej doli dzieci zmusza nych do nadludzkiej pracy, poczuł, jakby ktoś zdjął mu z pleców brzemię. Jej oczy były pełne łez. Wiedział, że i ją głęboko poruszył okrutny los, jaki dotykał najbardziej bezbronnych. - Myślisz, że on zmieni zdanie? - zapytała nieśmiało. - Jeśli ty go nie przekonałaś, to nikt nie jest w stanie tego dokonać. Czy nadal mnie nienawidzisz? Morwenna nigdy nie spotkała nikogo obdarzonego takim magnetyzmem.
190
191
JILLIAN HUNTER
KLIFY
- Jakżebym teraz mogła? A i wcześniej cię nie nienawidzi łam. Anthony, jestem z ciebie taka dumna. Chciał wziąć ją w ramiona i kochać się z nią. Była jego zoną dopiero jeden dzień, wiec ledwo mógł oderwać od niej ręce. Kiedy ją przytulił, w drzwiach zjawił się Vincent, by przypomnieć, że pastor spodziewa się ich za godzinę na kolacji na ich cześć. Wstając, Anthony zwierzył się Morwermie, że nie wyobraża sobie gorszych tortur niż udawanie zainteresowania religią, podczas gdy tak naprawdę jego myśli pochłaniała wyłącznie żona, której tak bardzo pożądał. Pocałowała go w drzwiach i wyjaśniła, że powinna się przebrać w suknię wizytową i włożyć pelerynę. Pomyślał, że chciała pobyć sama, i rozumiał to. Wzięła ze sobą książkę Ethana. Anthony chciał ją zapytać, czy ilustracje nie wydały jej się nieco dziwne, w końcu jednak uznał, że to nie był odpowiedni moment
na plebanii była jeszcze gorsza, niż Anthony przypuszczał. Córka pastora grała na pianinie przez bitą godzinę, a żona śpiewała pobożne hymny. Jedzenie okazało się okropne. Podano typową brytyjską strawę: gotowaną wołowinę, jagnięcinę, zielony groszek i ciasto z malinami. Anthony nie jadł. Był zbyt pochłonięty żoną, która nagle wydała mu się blada i dziwnie zamyślona. Spoglądała tęsknie w okno i milczała. Zaczął się martwić, że coś może się stać i Morwenna zniknie w równie tajemniczych okolicznościach jak jej matka. Przyszło mu do głowy, że sir Roland umarł, bo serce pękło mu z rozpaczy. - Przypuszczam, że markiz ma plany dotyczące plebanii stwierdził wielebny, kiedy wszyscy usiedli w salonie, by napić się kawy. Anthony kiwnął głową, choć tak naprawdę nie wiedział,
o czym mowa. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że i pastor zamartwia się o swoją przyszłość na wyspie. - Wyjaśniłem mu, jak ważne jest, by życie na wyspie nie uległo zmianie - powiedział Anthony. Oczywiście nie znaczyło to, że Camelbourne będzie słuchał i zatrzyma duchownego, ale pastor odetchnął z ulgą, doceniając trud, jaki zadał sobie Anthony. Nagle rozległo się gwałtowne łomotanie w drzwi, po czym odezwały się rozbawione głosy i śmiech młodych ludzi. Córka pastora aż podskoczyła, nie mogąc ukryć pod niecenia. - Tatusiu, wszyscy już są. Idziemy na zabawę. Lordzie Pentargon i ty, Morwenno... to znaczy, milady, proszę o wy baczenie. A może wybierzesz się z nami? Anthony już chciał odpowiedzieć, że miał na wieczór inne plany, ale kiedy zobaczył zapał w oczach Morwenny, zmienił zdanie. - Morwenno, zrobisz, co zechcesz - powiedział cicho. O ile to bezpieczne. Czy nocą na wrzosowisku jest bezpiecznie? - Naprawdę nie masz nic przeciwko temu? - zapytała z wdzięcznością. Owszem, miał. Nie chciał tracić jej z oczu i to nie tylko dlatego, że tak przepadał za jej towarzystwem. Uznał jednak, że pozwoli jej na tę małą słabostkę. - Oczywiście, że nie. - Milordzie, to zupełnie niewinna zabawa - powiedział pastor. - Może nieco zbyt pogańska, jak na mój gust, ale ponieważ nie zdarza się to częściej niż raz czy dwa razy do roku, przymykam na to oko. Służyć tym ludziom, to szanować ich wierzenia. Zdaję sobie sprawę z tego, że może to moje ostatnie lato jako duchowego doradcy na tej wyspie. Wszystko zależy od markiza. Przez chwilę Anthony próbował wyobrazić sobie Abandon
192
193
K olacja
JILLIAN HUNTER
KLIFY
jako oazę myśliwych, bez wykształconego w Oksfordzie pastora, który wędrował ze swoimi psami od domu do domu, odwiedzając parafian, bez zabaw na wrzosowisku. Był to ponury obraz. Chwycił dłoń Morwenny, kiedy sięgała po pelerynę. - Zaczekaj. Pastor i jego żona odprowadzili ich wąskim korytarzem do drzwi, przy których kręciły się psy i córka pastora. - Nie chcę, żebyś tam szła. - Dlaczego? - szepnęła Morwenna. - Powiedziałeś, że nie masz nic przeciwko temu. - Będę się o ciebie martwił. - Anthony, jakie to słodkie. - To wcale nie jest słodkie. Nie wiem dlaczego, ale mam przeczucie, że ktoś mi cię odbierze. Roześmiała się. - Wrócę. - Obiecujesz? - Obiecuję. - Na grób króla Artura, gdziekolwiek się znajduje? - Och, Anthony, tak, na jego grób. Udał naburmuszonego. - A może powinienem najpierw obejrzeć tych twoich przy jaciół? - Ani mi się waż! - Zaczekaj jeszcze chwilę. - Sięgnął do kieszeni kamizelki i wyjął z niej małe aksamitne pudełeczko. - Mam dla ciebie prezent urodzinowy. - Pamiętałeś - szepnęła wzruszona. - Oczywiście. Proszę. Był to złoty łańcuszek ozdobiony perłami z maleńką brylan tową różyczką. - Jakie to piękne - westchnęła, kiedy ich oczy się spotkały. - Pozwól, że zapnę ci to na szyi, żebyś o mnie pamiętała.
Serce zabiło jej gorączkowo, kiedy powiesił łańcuszek na jej szyi i poprawił pelerynę. Dotykał jej, nie zważając na to, czy ktoś ich obserwuje. Miał prawo i ją kochał. Ale nawet Anthony nie mógł zrozumieć jej przywiązania do tej wyspy, a ona pragnęła pobyć z dala od niego. Chciała przemyśleć pewne sprawy, odzyskać spokój wewnętrzny. - Spędzę z przyjaciółmi kilka godzin. Anthony spojrzał na stojącą przy drzwiach rozbawioną grupkę młodzieży. Chciał przypomnieć Morwennie, że to ich miesiąc miodowy, ale nie odezwał się ani słowem. Wiedział, jak musiała się czuć, przecież mają przed sobą całe życie, a prawdopodobnie już nigdy nie przydarzy jej się taka magiczna noc świętojańska, przynajmniej nie na Abandonie. - No cóż, dobrze - powiedział. - Ale trzymaj się grupy. Nie chodź nigdzie sama po nocy. - Oczywiście, Anthony. - Uśmiechnęła się rozbawiona jego nadmierną troskliwością. - A ty nie licz, że zaraz wrócę. I jeszcze jedno, pastor oszukuje w karty. Przyjaciele wyciągnęli ją na zewnątrz i wszyscy natychmiast 'zniknęli we mgle. - Kiedy? - zawołał za nią jak zatroskany rodzic. - Jak długo cię nie będzie? - Młodzi dadzą sobie radę, milordzie - odezwał się za jego plecami pastor. - Chłopcy z wyspy to nie ułomki, zaopiekują się dziewczętami. W taką noc jak dziś to nie śmiertelników należy się obawiać. Anthony odwrócił się. Nie podobał mu się pomysł, by chłopcy z wyspy opiekowali się jego żoną. - Co pastor ma na myśli? Tęga i miła żona pastora stanęła między nimi. - Chodzi o wielkie łowy, milordzie. Legenda głosi, że król Artur i jego rycerze co roku właśnie w noc świętojańską budzą się i ruszają w pogoń po wrzosowisku. - A kogo gonią? - Anthony stał w drzwiach, nasłuchując
194
195
JILLIAN HUNTER
dobiegającego z oddali śmiechu żony. Już jej nie widział. Dostrzegał jedynie pochodnie, które nieśli chłopcy, i ogarnęła go bolesna zazdrość. - Nie wiem - odparł pastor. - Podobno tylko Annie Jenkins to widziała. - Ta kobieta ma chyba ze sto lat - dodała z uśmiechem jego żona, zamykając drzwi. - Zimna mgła, prawda, milordzie? Proszę do środka, niech pan usiądzie przy kominku. Pastor zaprowadził ich z powrotem do salonu. - Słyszałem, że właśnie w taką noc znikła żona sir Rolanda. Wtedy jeszcze mnie tu nie było, a poprzedni pastor zmarł pięć lat temu. To on odprawił symboliczny pogrzeb. Jego żona zmarszczyła czoło. - Lady Pentargon nigdzie nie zniknie, więc nie mówmy już o tym. A poza tym to tylko plotka. Miles, ale z ciebie plotkarz. Przecież tak naprawdę nie wiadomo, co stało się z matką lady Pentargon. Pastor chrząknął, przeganiając z korytarza trzy psy, tarasujące drogę. - Dobrze, powiem wam coś, co nie jest plotką. John Hawkey od dziś nie jest już nadzorcą. - Czyżby? - zadziwił się Anthony. - Tak szybko? - Człowiek markiza przyszedł na plac budowy i przy wszystkich wyrzucił go z pracy. - Pastor rozpiął kamizel kę. - Moim zdaniem, dobrze się stało. Krzyżyk na drogę dla łotra. Hawkey z wściekłością cisnął kilof i poprzysiągł zemstę. Żona pastora zadrżała. - I bardzo dobrze. Wreszcie skończą się kradzieże. Podobno Carew wrócił do pracy. - Jakie kradzieże? - A to kura, a to owce. Tu zginęła kołdra, tam lampa. Pastor poklepał się po brzuchu. - Moim zdaniem, to sztuczki Pasco. Wbił sobie do tej swojej 196
KLIFY
pustej głowy, że ma magiczną moc, i teraz próbuje to udo wodnić. A na dodatek pracują dla niego ci dwaj paskudni kuzyni. - A moim zdaniem, to nie była robota Pasco. - Żona pastora postawiła przy karcianym stoliku krzesło dla Anthony'ego. Ale wkrótce się przekonamy, prawda? Kłopoty się skończą albo i nie.
KLIFY
W iększość par małżeńskich wróciła już do domów, na wrzosowisku bawili się ci najbardziej wytrwali i nieostrożni.
Nic nie wskazywało, by szaleństwo sobótkowe miało się ku końcowi. Przycupnięty na kamieniu skrzypek odgrywał skoczne melodie. Tańce stawały się coraz dziksze, tancerze wirowali w zapamiętaniu, niektórzy utworzyli węża, który jak szalony wił się między całującymi się parami. Dziewczęta zmieniały partnerów, chłopcy kradli całusy, dłonie wędrowały tam, gdzie nie powinny. Morwenna wykrzywiła się do Jonathana Illugana, który pobierał u Pasco lekcje czarnej magii. Chłopak chwycił ją w pasie i bezczelnie pocałował w usta. To on pomagał Pasco w rzucaniu najpaskudniejszych uroków. - Ropucha! - Morwenna z obrzydzeniem wycierała usta. Teraz nabawię się brodawek. Chłopak chrząknął, zachwiał się, po czym runął jak długi na plecy, kiedy nad głową Morwenny przemknęła czyjaś pięść, uderzając go prosto w twarz. - Anthony - wyszeptała zdumiona Morwenna, odwracając się do niego. - Spodziewałaś się hiszpańskiego ambasadora? - zapytał z lekką drwiną. Jej przyjaciele rozstąpili się przed nim. Nikt nie zamierzał wchodzić w drogę niebezpiecznemu lordowi, właścicielowi ziemi, po której stąpali. Co gorsza, książę odebrał im ich ukochane magiczne dziecko, urodzoną w burzliwą noc świętojańską dziewczynę, która sprowadziła na wyspę tęcze i lilie. Nagle ktoś, zbyt pijany, by zauważyć groźną minę Pentargona, lekko pchnął Morwennę w jego ramiona. - Zatańcz z mężem! Niewiele brakowało, a Morwenna potknęłaby się o Jonathana Illugana, który właśnie się ocknął i podpierając się na łokciu, zastanawiał się, kto wymierzył ten cios. Na szczęście Anthony chwycił ją w silne ramiona. Jego dłonie zacisnęły się wokół jej talii niczym sznur, a jednak kiedy się odezwał, głos miał
198
199
N
ie minęła jeszcze północ, a Anthony nie mógł już dłużej bez niej wytrzymać. Chciał ją odnaleźć. Zignorował propozycję pastora, by został u nich na noc, nie słuchał jego żony, która ostrzegała, że mgła jest gęstsza niż zazwyczaj, nie przyjmował do wiadomości faktu, że John Hawkey został zwolniony. Dosiadł swojego wierzchowca i ruszył w kierunku wzgórza, gdzie w oddali płonęły ogniska. Mgła snująca się wokół grani przybierała najdziwniejsze kształty. Wrzosowisko wyglądało przepięknie, choć trochę niepokojąco. Nigdy by nie przypuszczał, że jeszcze w trakcie miodowego miesiąca będzie poszukiwał panny młodej. Kiedy w końcu ją odnalazł, przeżył szok, a jednocześnie ogarnęła go radość. Morwenna, lekko pijana, tańczyła boso w kręgu młodych ludzi. Ktoś włożył jej na szyję girlandę z lilii, jej długie złotobrązowe włosy sięgały bioder. Wyglądała jak ofiarna dziewica, tyle że po ostatniej nocy nie była już dziewicą. Była jego żoną, lady Pentargon. Anthony ruszył do przodu, by jej o tym przypomnieć.
JILLIAN HUNTER
KLIFY
czuły. Nie złościł się, nie, był na to zbyt opanowany. Morwenna wiedziała, ze powinna bardziej obawiać się jego delikatności niż gniewu. - Czy jestem ci aż tak niemiły, że wolisz tańczyć z tymi durniami, niż spędzać wieczór w moim towarzystwie? zapytał. Chciała się wyrwać z jego uścisku, ich oczy się spotkały, a ona wiedziała, że przegrała ten pojedynek. - Wiesz, że to nieprawda. - Dlaczego uciekłaś z domu pastora jak zbiegły skazaniec? - Zawsze chodzę na sobótkowe tańce. - Mogłaś tańczyć ze mną. - W jego oczach pojawił się błysk. - Tęskniłem za tobą, panno młoda. Gdyby rozkazał jej wracać, na pewno miałaby do niego pretensje, ale on był na to zbyt przebiegły. Uwodził ją słowami. Domyśliła się, czego chciał, jej serce od razu mocniej zabiło. Nie miała już prawa czegokolwiek mu od mówić. - Chciałabym zaczekać na wróżby. Przyciągnął ją do siebie jeszcze mocniej. - Znasz już swoją przyszłość. To ja jestem twoim prze znaczeniem, Morwenno, od pierwszej chwili, gdy cię ujrzałem. Morwenna westchnęła. Co roku wszystkie dziewczyny zbierały się w chacie Annie Jenkins i błagały staruszkę, by wy wróżyła im przyszłość z płonącej darni. Wszystkie pytały o to samo: za kogo wyjdę za mąż? Kto będzie miłością mojego życia? Czyż w ubiegłym roku płomień nie powiedział, że Morwenna poślubi następnego dziedzica zamku? - Chcę się dowiedzieć, czy odnajdę grotę Artura - powie działa nagle. Uśmiechnął się uwodzicielsko. - Przecież mogę cię tam zabrać. - Jeśli...?
- Jeśli obiecasz, że już nigdy nie zostawisz mnie samego z pastorem i jego żoną. Bez ostrzeżenia pociągnął ją za masywny głaz i zaczął całować jej twarz, ramiona, wypukłość piersi, aż poddała się słodkiej mgle pożądania i odchyliła głowę w tył. - Nigdy więcej mnie nie zostawiaj - powiedział, całując jej szyję. - Nigdy. Nigdy - Delikatnie gryzł jej piersi. Nigdy. Ogarnęło ją tak cudowne upojenie, że nie opierała się, kiedy jego dłonie zaczęły wędrować po jej ciele. - Anthony. - Pragnę cię - wymruczał, wtulając twarz w jej włosy. Tutaj. - Och - westchnęła, zanurzając się w obłoku rozkoszy. Nie tu. Jej przyjaciele ruszyli do ostatniego tańca, zapominając o obecności największego wroga. W oddali słychać było uderzenia piorunów, na pełnym morzu zaczynała się burza. Klify tonęły w srebrzystozielonej mgle. Podobno w mistyczne noce, takie jak ta, ludziom czasami objawiają się najbardziej niezwykłe i tajemnicze zjawiska, których wspomnienie prze śladuje ich potem do końca życia. - Morwenno, dołącz do nas! - zawołał męski głos. Jakiś rybak dopiero teraz zauważył jej zniknięcie. - Zatańcz z nami w kręgu! Nić odpowiedziała, bo nie mogła, uwięziona w ramionach Anthony'ego, który zasypywał jej piersi gorącymi pocałun kami. Czas przestał istnieć. Chwycił ją za rękę i razem zbiegli ze wzgórza, byle dalej od ognisk i rozbawionych tancerzy. Rozpiął jej suknię, a ona modliła się w duchu, by nikt ich nie zobaczył. - Anthony - Spróbowała podnieść głowę. - Ktoś może nadejść. Chyba nie zamierzasz... nie pod gołym niebem wyjąkała, kiedy zdjął płaszcz i rozłożył go na trawie.
200
201
KLIFY
JILLIAN HUNTER
- Tak.
- Oczywiście, że zamierzam - odparł z uśmiechem. - Ktoś może nas zobaczyć. - Wszyscy normalni ludzie wrócili już do domów. Zostałem tylko ja, który nie potrafię oprzeć się własnej żonie. To prawda. Morwenna rozejrzała się po zasnutym mgłą wrzosowisku. Było puste, gdzieniegdzie z oparów mgły wystawały gigantyczne głazy, przypominające zastygłych w bezruchu olbrzymów. Pozostawione bez opieki ogniska dogasały. - Wystraszyłeś wszystkie mniejsze istoty - powiedziała cicho. - I dobrze - Rozpiął spodnie. - Nie chcę, żeby ktoś słyszał, jak krzyczysz. Zadarł jej spódnice w górę i ignorując jej nerwowy śmiech, zaczął ją całować, aż poddała się nastrojowi. Kiedy rozchylił jej uda, poczuła na skórze wilgotną trawę. Położył się na niej, a ona zarzuciła mu ramiona na szyję. Zanim zamknęła oczy, zobaczyła na niebie spadającą gwiazdę. Miała tylko jedno życzenie, by zawsze ją kochał. Wiedziała, że już nigdy nie będzie potrafiła mu się oprzeć. Jej serce należało do niego. W tym momencie poczuła, że zanurzył w niej czubek swojej włóczni. Wyprężyła się, a jej ciało otworzyło się, by go przyjąć. Po wczorajszej nocy była nadal opuchnięta, westchnęła cicho, rozkoszując się tym, jak ją wypełnił. - Błagam - wyszeptała, zagryzając wargi. Uśmiechnął się do niej, wpatrując się w jej lśniące od pocałunków piersi. - O co błagasz? - Anthony. - Chwyciła jego ramiona. - Przestań mnie tor turować. - Kochanie, jesteś taka ciasna. Nie chcę sprawiać ci bólu. - Zrób to. - Jesteś pewna?
Oszołomiona jęknęła, kiedy rozsunął jej szerzej uda i wszedł w nią jednym mocnym pchnięciem. Mgła rozpostarła się nad nimi niczym litościwa zasłona. Przestał się kontrolować, po ruszał się w niej ogarnięty namiętnością. Stali się jednym ciałem. Kobieta i mężczyzna opętani sobótkowym szaleństwem. Po kilku chwilach osiągnęli spełnienie. Kiedy zaczęła drżeć, Anthony osłonił ją własnym ciałem. Płaszcz powoli nasiąkał wilgocią traw. Leżeli w milczeniu, tuląc się do siebie pod rozgwieżdżonym niebem. Anthony westchnął z zadowoleniem i podniósł Morwennę. - Było cudownie. - Zachowaliśmy się zupełnie jak para młokosów - roze śmiała się Morwenna, poprawiając spódnice. - Nie wiem, jak ty to robisz, ale tracę przy tobie zmysły. - Potraktuję to jako komplement. - Przyciągnął ją do siebie, by jeszcze raz ją pocałować. - Chciałbym więcej. - Och, Anthony, wystarczy. Może najpierw wrócimy do domu? - Nie wiem... A kiedy wrócimy do domu? Zerknęła mu przez ramię. - O ile w ogóle wrócimy. Mgła zrobiła się gęsta jak śmietana. Wziął ją za rękę i zaprowadził na miejsce, gdzie czekał jego wierzchowiec. W powietrzu unosił się zapach palonych ziół, zmieszany z wilgotną morską mgłą i czymś, czego nie potrafiła rozpoznać. Z jakąś tajemniczą obecnością. - Spalili w ognisku woskową podobiznę markiza - mruk nęła. Chwycił ją w pasie i przyciągnął do siebie. - Dobrze, że nie moją. Uśmiechnęła się do niego. - Właściwie to miała być była twoja, ale namówiłam ich, żeby ją zmienili. - Och, jesteś bardzo troskliwa.
202
203
JILLIAN HUNTER
KLIFY
- W tej mgle wyczuwam coś dziwnego - wyszeptała. Zabierz mnie do domu, - Oczywiście. - Mam na myśli dom na farmie. Mój dom. Jest bliżej. - Morwenno, teraz twoim domem jest zamek. - Nie na długo. Przed końcem lata będziemy musieli się wyprowadzić. Bez większego wysiłku wsadził ją na siodło, muskając dłonią jej nagą łydkę. - Dziecino, gdzie twoje pończochy? Oj, trzeba cię utemperować - Wskoczył na konia. - Trzymaj się. - Nie muszę. - To się nie trzymaj. Wierzchowiec ostro ruszył. Anthony zrobił to celowo, pomyś lała. Zmusił ją, by przytuliła się do jego muskularnych pleców, inaczej spadłaby z pędzącego konia. - Anthony, czy zmusiłeś konia, by tak szarpnął? - Morwenno, kochanie, przypisujesz mi zbyt wielką moc. - Ależ ty masz zbyt wielką moc. Roześmiał się, a echo poniosło jego donośny śmiech po okolicy. - Po wczorajszej nocy wierzę, że oboje możemy się dzielić mocą. Lady Pentargon, jestem pani oddanym sługą. Oparła głowę na jego ramieniu, zdumiona własną reakcją na jego wyznanie. ~ To noc świętojańska, milordzie. Wiesz, gdzie jesteśmy? - Dojeżdżamy do drogi przy klifie. A gdzie koty spędzają tę noc? - zapytał dla podtrzymania rozmowy. - Zamknięte w zamku, żeby Pasco ich nie ukradł. Jego twarz spochmumiała. - Jego uczeń ukradł ci dziś całusa. - 1 sądząc po sile twojego ciosu, zapłacił za to złamaną szczęką. - Miał szczęście, że nie życiem - odparł bez odrobiny współczucia.
Wiatr zaczął się wzmagać, a powietrze wypełniło się wilgocią. Mgła niebawem miała się podnieść, na razie jed nak jechali przez krainę cieni, zdani wyłącznie na własne instynkty. - Ojciec opowiadał mi, że kiedyś po wyspie wędrował olbrzym Thunderbore i od czasu do czasu rzucał swoim ogrom nym młotem. - Szkoda, że nie rzucił tu kilku znaków drogowych mruknął Anthony. - Przecież tu są znaki - powiedziała cicho. - Chyba że usunęli je twoi ludzie. Chrząknął. - Te dziwaczne granitowe płyty na wprost nas... tak, An thony, te, w które omal nie wjechałeś... to także dzieła olb rzymów. - A więc wiesz, gdzie jesteśmy. - Na Boga, nie mam pojęcia. Olbrzymy zostawiły na wyspie masę podobnych znaków. - Pracowite pszczółki. Morwenna westchnęła. - Rodzi się pytanie, czy Artur odnalazł doskonały świat, którego poszukiwał? Czy on w ogóle istnieje? A może wyprawa była równocześnie celem i końcem? - Rodzi się pytanie, dokąd, do diabła, prowadzi ta droga? Pal licho doskonały świat Przytuliła się do niego. - Jeśli ktoś podczas pełni księżyca trzy razy przejdzie nago przez dziurawy głaz, wyleczy się z kurzajek. - I z nieśmiałości. - Morgan właśnie w taką noc przypłynęła tu z Arturem, teraz wyraźnie to widzę. - A ja nic nie widzę. - Kiedyś podczas mgieł ludzie modlili się o wraki statków. - Teraz to historia. - Zatrzymał konia. - Morwenno, jeśli
204
205
JILLIAN HUNTER
nie przestaniesz tak się o mnie ocierać, znajdziesz się z po wrotem na ziemi. I nie będę patrzył, czy jest mgła, czy nie. - To dziwne. - Nie ma w tym nic dziwnego. Po to cię poślubiłem. Wychyliła się zza niego. - Nie, nie o tym mówię. Chodziło mi o to, że... wydaje mi się, że dojeżdżamy do przylądku Skulla. - Niemożliwe. Przecież to pięć mil od plebanii. - Tak, ale to jedyna cześć wyspy, jakiej nie znam. Tu wszystko wydaje mi się obce. Mgła podniosła się na chwilę. - Spójrz tam, na górę, Morwenno. Tam jest jakiś człowiek. - Wygląda mi to na skarłowaciały dąb - wyjaśniła. - Wiatr wykręca je w przedziwne kształty. Niektóre przypominają tańczące w kręgu elfy. - To kucający człowiek. - Chyba powinieneś nosić okulary - powiedziała łagodnie. Uniósł brwi. - Mówię ci, to pasterz. Minutę temu zdawało mi się, że słyszę beczenie owiec. Zostań tu, zapytam go, gdzie jesteśmy. - Uważaj na siebie, Anthony. Może to Pasco składa ofiarę swojemu panu z piekieł. - Morwenno, a może to po prostu pasterz. Nie przyszło ci to do głowy?
L
edwo zniknął jej z oczu we mgle, Morwenna od razu poczuła się samotna. Bez niego nagle zrobiło się cicho i pus to. W oddali słychać było szum morza, nieco bliżej rozlegało się miarowe kapanie wody skraplającej się na granitowych głazach. Włosy zjeźyły jej się na karku. Nie była sama.
206
KLIFY
Powoli się odwróciła, oddech zamarł jej w gardle. Po prawej wśród głazów coś się poruszyło. Coś ją obserwowało, śledziło ją ukryte w cieniu. - Anthony? - wyszeptała, niczym modlitwę. Wierzchowiec odwrócił się. Morwenna znalazła się tyłem to wzgórza, na którym zniknął jej mąż. Pochyliła się do przodu, a niespokojny koń znów się obrócił. Nagle wydało jej się że dostrzegła jakiś srebrny błysk. Po chwili usłyszała uderzenie metalu o skałę.
KLIFY
K iedy Ambony dotarł na wzniesienie, pasterza już nic było. Rozczarowany odwrócił się, by zawołać Morwennę, ale okazało się, ze mgła jest tak gęsta, że nie widać ani jej, ani konia. - Morwenno, gdzie jesteś? - Niedaleko, prawie tam, gdzie mnie zostawiłeś. - To znaczy gdzie? - Tutaj. Kilka kroków od tego miejsca, w którym byłam. Zdawało mi się, że coś widziałam - dodała zmieszana. - Mgła igra z naszą wyobraźnią. - A możesz mi jakoś pomóc cię odnaleźć? - Mam ci podać dokładną długość i szerokość geogra ficzną? - Może pomachasz swoją małą rączką? - Dobrze. 1 jak? - Co jak? - Macham do ciebie. - Naprawdę? - A teraz? - Co teraz? - Macham obiema rękami jak wiatrak. - Nie widzę cie, Morwenno. Teraz ja macham fularem, widzisz?
- Chyba tak - odparła słabym głosem. - Nie, to znów mgła. Mógłbyś jeszcze raz wspiąć się na wzgórze? Może to coś da. - Mógłbym, gdybym tylko potrafił je znaleźć - mruknął pod nosem. Miał wrażenie, że cały czas rozmawia sam ze sobą. - Morwenno, mów do mnie. Nie zsiadaj z konia. Cisza. Anthony zaklął. Mgła znów się uniosła, odsłaniając wrzosowisko, które wyglądało dokładnie tak jak zawsze, a jednak jakoś inaczej. Nigdzie nie było śladu Morwenny. Zdawało mu się, że gdzieś z oddali doleciało go rżenie konia, po chwili wszystko znikło w miękkiej poświacie. Z niedowierzaniem odwrócił się, kiedy ciszę przerwał sygnał rogu myśliwskiego. Zanim zdążył się otrząsnąć ze zdumienia, usłyszał skrzypienie zardzewiałej bramy i tętent końskich kopyt. Jacyś niewidzialni jeźdźcy przekraczali właśnie most. - Na miłość boską, a to co... Morwenno, gdzie jesteś? Usuń się z drogi! Schowaj się! W dół ze wzgórza pędzili rycerze w lśniących zbrojach. Nie miał pojęcia, kogo ścigali. Nawet na niego nie spojrzeli, Anthony wyczuł jednak ich żądzę krwi i podniecenie. Widział determinację samotnego jeźdźca na siwym rumaku, który odłączył się od grupy, by okrążyć zwierzynę. Rycerze byli półprzezroczyści, promienio wali jednak prawie namacalną energią, pulsującą w powietrzu. Anthony widział, jak samotny jeździec zsiada z konia i trzy mając w dłoni włócznię, ostrożnie wchodzi między drzewa. Anthony gotów był przysiąc, że jeszcze przed chwilą na wrzosowisku nie było żadnych drzew. Choć to wszystko nie miało sensu, ferwor polowania udzielił się i jemu. Przestał się dziwić i szukać w tej iluzji jakiejkolwiek logiki. Kiedy z mgły wyłonił się niedźwiedź i ruszył prosto na rycerza, Anthony nie mógł się powstrzymać. - Uwaga! Z tyłu! - krzyknął. Czy myśliwy go usłyszał, tego Anthony nie wiedział. Rycerz uniósł włócznię i odwrócił się, niestety o kilka sekund za
208
209
JILLIAN HUNTER
późno. Groźny zwierz rzucił się na niego i wbijając kły w jego lewe biodro, przyparł go do głazu. Myśliwy upadł z jękiem agonii. Anthony nie miał pewności, czy ten jęk nie wyrwał się przypadkiem z jego gardłaNagle w boku poczuł przeszywający ból, oddychał tak ciężko, jakby walczył o życie. Powietrze wypełnił zwierzęcy odór. Pociemniało mu w oczach. Po chwili otoczyli go zbrojni rycerze, słyszał ich zatroskane głosy. To on był tym rannym rycerzem. Przyglądał się samemu sobie, jak podczas przedstawienia. Delikatna, ale silna ręka, królewska ręka w rękawicy zdjęła mu hełm i Anthony ujrzał własną twarz, jak gdyby patrzył w lustro. Widział grymas bólu, stoicki spokój i zgodę na śmierć. - Dzielny rycerzu - powiedział król. - Otrzymasz swoją nagrodę w innym świecie. W tym momencie wszystko znikło we mgle. Anthony zrobił krok w tył, odsuwając się od znikającego lustra czasu. Potknął się, upadł i zaczął staczać się ze wznie sienia, zaczepiając po drodze o ostre krzaki i uderzając o ster czące kamienie. Kiedy w końcu się zatrzymał i odwrócił na plecy, ujrzał pochylającą się nad nim Morwennę. Patrzyła na niego z rozbawieniem. - Och, Anthony! - rzuciła się na niego z takim impetem, że aż krzyknął z bólu. - Do diabła! - mruknął. - Co się stało? Roześmiała się. Najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy z jego cierpienia. - Stoczyłeś się ze wzgórza. Co to był za widok! - Ja w ogóle nie byłem na wzgórzu. Nie znalazłem drogi. - Ależ musiałeś tam być. O Boże, ty krwawisz, Anthony, a ja się z ciebie śmiałam. Pokaż. - Nic mi nie jest. - Wstał, tłumiąc jęk. - Dokąd pojechali? - Kto, milordzie? - Ci rycerze z polowania. Nie widziałaś ich?
210
KLIFY
Rozejrzała się wokół siebie. - A ty kogoś widziałeś? - zapytała niepewnie. - Morwenno, nie pora na żarty. Ten róg myśliwski i jeździec na siwym rumaku, zaatakował go... Odsunęła się od niego, blednąc. On mówił poważnie. Dostrzegła to na jego twarzy. - Wielkie łowy. A więc to widziałeś. To niesprawiedliwe. - Był tam niedźwiedź. Ten myśliwy go nie zauważył i... Anthony dotknął biodra. Na palcach miał ślady krwi. Nie pamiętał, by uczestniczył w łowach, nie pamiętał też upadku. Obrazy zaczęły zacierać się w jego pamięci, po chwili nie był pewien, czy miał halucynacje. „Otrzymasz swoją nagrodę w innym świecie". W głowie rozbrzmiewał mu czyjś niski głos. Kto to mógł być? O jaką nagrodę chodziło, bo chyba nie o tę ranę na biodrze? - Anthony, musimy natychmiast wracać do domu. Nie chcę cię tu zostawiać, by szukać pomocy. - Morwenna zagryzła dolną wargę, spoglądając w stronę grani. -Możliwe, że przypad kiem przeszliśmy przez zaczarowaną bramę. - Co takiego? - Zaczarowana brama to takie miejsce, tu, na wrzosowisku. Można przez nią wejść w inny wymiar czasowy i spotkać duchy. Kiwnął głową. Odczuwał zbyt silny ból, by się z nią sprzeczać. Kiedy zrobił kilka kroków w stronę wierzchowca, okazało się, że jego lewa noga jest bezwładna. To było jeszcze gorsze od bólu, nagle z przerażeniem pomyślał, że wróciła jego choroba z dzieciństwa. Modlił się, by żona niczego nie zauważyła.
Markiz Camelbourne zaklął szpetnie, kiedy jego powóz
zatrzymał się nagle na końcu drogi. Dalej były tylko drzewa. Okolica nie wydawała się znajoma, a on wcale nie miał ochoty jej poznawać.
211
JILLIAN HUNTER
KLIFY
Zastukał laską w sufit. - Woźnico, co z tobą? W tej mgle, na jakimś odludziu, jesteśmy łatwym łupem dla rabusiów. Dlaczego jedziemy objazdem? To nie jest droga do Penzance. Nie usłyszawszy odpowiedzi, Camelbourne wysiadł z karety. Woźnica gdzieś zniknął, prawdopodobnie poszedł zapytać o drogę. Markiz zerknął na zegarek z dewizką i jeszcze raz zaklął. Powozu, którym podróżował jego sekretarz, nic było widać, a.... Camelbourne powoli podniósł głowę. Na skraju drogi stała intrygująca kobieta w białej pelerynie. Przestraszył się, bo uzbrojony woźnica gdzieś się oddalił. Sam miał broń, ale pech chciał, że pistolet został w płaszczu, w powozie. Rozejrzał się, szukając lokajów. Nie było po nich nawet śladu. - Niech się pan nie niepokoi, milordzie. - Kobieta podeszła bliżej. Camelbourne nigdy nie słyszał tak pięknego głosu. Czyżby się znali? Stał jak skanieniały, zastanawiając się, czy to przypadkiem... nie, niemożliwe... to nie mogła być żona Pentargona. Kobieta zatrzymała się przed nim. Nie, to nie była Morwenna, choć podobieństwo było ude rzające. Pod kapturem ujrzał twarz o klasycznie pięknych rysach. Z Morwenny biła niewinność, od tej postaci promie niowała mądrość. - Czego pani chce? - Camelbourne był zafascynowany, a nie zaniepokojony. Choć w głębi duszy zdawał sobie sprawę z niezwykłości sytuacji, ciekawość zajęła miejsce zniecierp liwienia. Szaleństwo nocy świętojańskiej, pomyślał. Wzięła go za rękę i przeprowadziła przez zagajnik. Zatrzymali się w szczerym polu, Camelbourne dostrzegł w oddali napis „Kopalnie Barnstaple". To niemożliwe. Okolica przypominała piekło. Klekoczące taczki, stukot kilofów, na tyczkach kołysały się latarki. Półnagie dzieci uwijały się jak w ukropie. łch oczy
były puste. Jak to możliwe, by gdzieś jeszcze pracowano w tak prymitywnych, pożałowania godnych warunkach? Camelbourne zostawił kobietę i podszedł do grupki dzieci siedzących przed namiotem. Jeden z chłopców, na oko sied miolatek, był tak podobny do jego syna, że Camelbourne omal nie zwrócił się do niego jego imieniem. Obojętny na wszystko chłopiec zanurzył palce w misce z jakąś papką i jadł łapczywie, jak gdyby był to jego jedyny posiłek tego dnia. Nagle w głębi namiotu rozległy się krzyki młodej dziewczyny. Camelbourne zauważył cień pochylającego się nad nią męż czyzny. Ich ciała poruszały się gwałtownie, złączone w brutal nym spółkowaniu. Wściekły, krzyknął, by mężczyzna przestał, i już chciał wejść do namiotu, kiedy kobieta powstrzymała go. - Nie słyszą pana i nie widzą - wyjaśniła łagodnie. - Ale jak to... - urwał, uświadomiwszy sobie, że to pytanie nie ma logicznej odpowiedzi. - Tak nie może być - powiedział, potrząsając z niedowierzaniem głową. - Przecież istnieją prawa, które zakazują podobnych praktyk. Dlaczego nikt ich nie przestrzega? Jak można do tego dopuszczać? - Istotnie - odezwała się smutno kobieta. - Jak można do tego dopuszczać, mój wszechmocny lordzie? Odprowadziła go z powrotem na skraj zagajnika, skąd dostrzegł czekających na niego lokajów i woźnicę. Mgła powoli się podnosiła, a odgłosy kopalni cichły w oddali. Szedł w stronę powozu, świadomy tego, że kobieta już mu nie towarzyszy. W połowie drogi odwrócił się i ostatni raz na nią spojrzał. - Kim jesteś? - Przyjacielem, milordzie. Tylko przyjacielem.
212
KLIFY
anim dotarli do pogrążonego w porannej ciszy zamku, Anthony zdołał sam siebie przekonać, że całe polowanie było jedynie przywidzeniem. Morwenna wypytywała o naj drobniejsze szczegóły, w końcu Anthony stracił cierpliwość i przestał odpowiadać na pytania, pogrążając się w mil czeniu. Nie mógł się pogodzić z tym, że on, człowiek tak logiczny, powściągliwy i rzeczowy, uległ tym samym absurdalnym przesądom, które przyczyniły się do śmierci Ethana. - Widziałeś sir Bedivere'a? - podpytywała podniecona Mor wenna. - Podobno sir Galahad jeździ na siwym koniu. Widziałeś króla? - Nie będę dziś więcej o tym rozmawiał. - Ból w biodrze ustępował, ale Anthony obawiał się, że coraz wyraźniej widać, że kuleje. Czyżby znów miał być kaleką? Zastanawiał się, kiedy Morwenna to zauważy i jak się będzie czuła jako żona człowieka fizycznie niepełnosprawnego. Dopilnował, by na górę po schodach weszła pierwsza. W sypialni odczekał, aż się rozbierze, po czym wciągnął ją do łóżka. - Anthony, nie włożyłam jeszcze nocnej koszuli. - Nie kłopocz się. - Jego dłoń pieściła wypukłość jej po-
śladków. Seks wydawał się najlepszym antidotum na zjawiska nadprzyrodzone. Zwykłe ziemskie pieszczoty powinny ukoić jego niespokojną duszę. - Myślałam, że jesteś ranny - powiedziała. - Bo jestem. - Pocałował wgłębienie w jej szyi, rozkoszu jąc się subtelnym zapachem jej perfum. - Ulecz mnie - wy szeptał. Sięgnęła między jego nogi i dotknęła członka. Anthony zmrużył oczy, wzdychając z zadowoleniem. - Niech Bóg ma mnie w swej opiece, lady Pentargon. Chyba będę żył. Nieśmiało zacisnęła palce wokół czubka jego włóczni i zaczeła delikatnie poruszać dłonią. - Jak się teraz czujesz? - Zdecydowanie lepiej. Już prawie jestem zdrowy. - Ob jął ją w pasie i pomógł jej usadowić się na jego biodrach. Kiedy nadział ją na swoją różdżkę, Morwenna westchnęła. Unosiła się i opadała w rytmie, jaki dyktowały jego ręce, aż w końcu wpadła w trans. Jęcząc z rozkoszy, Anthony wsu nął ręce pod głowę i przyglądał się żonie. Jej drobne piersi kołysały się rytmicznie. Po kilku minutach chwycił jej po śladki i wyprężył się ku górze, doprowadzając ich oboje do ekstazy. Chwilę później ułożyła się do snu, wtulona w jego ciało. We włosach wciąż miała płatki lilii. Anthony przykrył ją kołdrą. - Moja pogańska panna młoda - wyszeptał z czułością. Rzuciłaś na mnie urok. - To ty rzuciłeś urok na mnie - powiedziała z westchnieniem i zamknęła oczy. - Moi przyjaciele mieli rację. Anthony, ty masz nadprzyrodzoną moc. To nie przypadek, że wyspa trafiła w twoje ręce. Jutro, zanim zapomnisz, zaczniemy badać groty mruknęła sennie.
214
215
z
JILLIAN HUNTER
KLIFY
- Morwenno, ledwo dwa dni temu wzięliśmy ślub. Chciałbym spędzić nasz pierwszy tydzień na rozkoszach łoza małżeńskiego, a nie wiosłować od brzegu do brzegu, szukając groty Ali Baby. Roześmiała się. - Pomyliły cię się legendy. Ojciec byłby wstrząśnięty. Otworzyła oczy, przypomniawszy sobie o czymś. - Mam nadzieję, że moja wcześniejsza teoria była prawdziwa. - Jaka teoria? - Podejrzewam, że to, co ci się dziś przydarzyło, miało związek z podróżą w czasie. Musiałeś przypadkiem wejść do zaczarowanej bramy i przeniosłeś się w czasie. - Oczywiście - odparł. - Często mi się coś takiego zdarza. W zeszłym tygodniu bytem rzymskim gladiatorem. Kto wie, może jak się jutro obudzisz, będę Joanną d' Arc? Mogę pożyczyć miecz i Biblię? - Och, Anthony. Nieładnie tak kpić z własnych talentów. - Talenty? Morwenno, dzięki tym talentom boli mnie bok. Dosłownie. - Oddałabym życie, żeby móc zobaczyć to co ty - wybuchnęła młodzieńczym entuzjazmem. Przeszły go dreszcze. - Nie mów tak. - Dlaczego? - Nie mogę znieść nawet myśli, że coś mogłoby ci się stać. - Przytul mnie, Anthony - wyszeptała, poruszona jego wy znaniem. Zrobił to, o co prosiła, i kilka minut potem oboje zasnęli. Ich oddechy mieszały się. W pewnej chwili Morwenna krzyk nęła przez sen. Za oknami majaczył blady świt. Anthony zerwał się i spojrzał na nią. - Co się stało? - zapytał z troską. - Śnił mi się Elliott Wołał mnie, Anthony, on potrzebuje mojej pomocy.
- Kochanie, to tylko sen. Nie ma powodu do obaw. - Uważasz, że on nie żyje, prawda? - Wszystko na to wskazuje - odparł cicho. Nie wspomniał o tym, że znalazł u Pasco hełm Elliotta. Morwenna na pewno chciałaby osobiście porozmawiać o tym z Pasco, a na to nie mógł się zgodzić. Rano jak zwykle znów pójdzie z Vincentem przeszukiwać teren wokół domu Pasco na przylądku Skulla. Poprawił się na poduszkach i obserwował śpiącą Morwennę. Odprężyła się, oddychała miarowo i spokojnie. Ledwo i on zamknął oczy, ogarnął go dojmujący chłód. Anthony wyczuł czyjąś obecność. Odwrócił głowę. Na nocnym stoliku stał kielich ze zmatowiałego srebra, na którym wy grawerowana była scenka przedstawiająca średniowieczne łowy. Anthony usiadł ostrożnie, by nie zbudzić żony, i podniósł kielich do nosa. Zawartość pachniała wyjątkowo zachęcająco, jak grzane wino z miodem i ziołami. Przyszło mu na myśl, że takie trunki musieli pijać średniowieczni rycerze wracający do domu po bitwie. Lub łowach. Kielich stał na kawałku zapisanego pergaminu.
216
217
Wino uleczy twe rany. Słodkich snów, młody lordzie. - Młody lordzie - odczytał na głos. W pamięci odżyły wspomnienia z dzieciństwa. Nagle na leśnej polanie zobaczył niezdarnego kalekiego chłopca, tchórzliwego i nie wierzącego we własne siły. Obok niego stała zielonooka kobieta. Dotknęła jego ramienia patykiem, a wtedy w jego nieśmiałej duszy zrodziła się odwaga. - To ty - odezwał się Anthony, wstając nago z łóżka. Rozejrzał się po sypialni, ale nie zauważył nikogo, oprócz żony i trzech kotów drzemiących w koszyku obok ich łóżka. - Jak to być może? To nie jest możliwe.
JILLIAN HUNTER
KLIFY
Nagle poczuł wielką ochotę, by skosztować napoju. Nie wiedział, czy to nie trucizna i czy przypadkiem rano Morwenna nie znajdzie na podłodze jego martwego ciała. Wypił, a wtedy ogarnął go głęboki spokój. Wkrótce zasnął.
rzez kilka godzin śniły mu się przedziwne sny. Większość nie miała sensu, jak choćby trajkocząca żona pastora. Morwenna na wrzosowisku wzywała jego pomocy, ale on nie mógł jej dosięgnąć. Był zdeformowanym kaleką, śmiałaby się z niego jak niegdyś ojciec i koledzy. Kulejąc, włóczył się po wrzosowisku, między rzędami gro bów, nad jego głową krążył ptak, prowadził go, popędzał... Obudziło go poranne słońce. Na stoliku nie było żadnego kielicha ani pergaminu. Nie było też Morwenny. Za oknem rozległo się trzepotanie skrzydeł. Zanim zdążył wstać z łóżka, nie było już na co patrzeć. Na tle błękitnego nieba przesuwał się jakiś cień. Anthony spojrzał przez okno. W zatoce cumował niewielki parostatek. Mężczyźni biegali tam i z powrotem, wyładowując na plażę meble, marmurowe popiersia, kredens, porcelanę. Poszukiwania Elliotta, albo jego ciała, będą musiały poczekać co najmniej kilka godzin. Ubrał się pospiesznie i zszedł na dół. Na szczęście już prawie zupełnie nie kulał, na biodrze nie było śladu obrażeń. Poczuł wielką ulgę. W korytarzu natknął się na panią Treffry. - Gdzie moja żona? - Wyszła z panem Vincentem, milordzie. - Wyszła? - Wyobraził sobie Morwennę i Vincenta polu jących na klifie na motyle. - Dokąd? - Dziecko Lanreathów poważnie zachorowało, milordzie. Poszła pomóc.
- Jest pani pewna, że towarzyszy jej Vincent? - Najzupełniej, milordzie. Nalegał, że ją odwiezie i na nią zaczeka. - To dobrze. Zaraz i ja do nich dołączę. - A śniadanie, milordzie? - Dziękuję, nie jestem głodny. Choć Vincent był dobrym strażnikiem, Anthony'emu nie podobało się, że Morwenna wychodzi z domu bez niego. I nie miało znaczenia, że robiła tak przez całe życie. Te jej tęcze może i były piękne, ale nie chroniły jej przed niebezpieczeń stwami, jakie czyhały w świecie. Magia nie uratowała wyspy. Głośne pukanie w drzwi oznaczało, że przyniesiono meble CameIbourne'a. W ciągu kwadransa powściągliwa elegancja musiała ustąpić miejsca ozdobnym znakom czasu: krzesłom o dziwnych kształtach, barokowym sofom, kredensowi w stylu rokoko wielkości klifu. Kiedy wpadł na chiński stolik, ucieszył się, że nie ma tu Morwenny. Dobrze, że nie widziała tego gwałtu na dobrym smaku. A gdyby... Na stoliku markiza leżała zaginiona książka. Niewiele myśląc, Anthony sięgnął po nią. Nie wziął jej do ręki, bo w ostatniej chwili przypomniał sobie, że przecież może ją dokładniej obejrzeć, kiedy odnajdzie krnąbrną żonę. „Otwórz mnie". „Przeczytaj mnie". Odsunął się od stolika, zastanawiając się, czy przypadkiem nie postradał zmysłów. To pije jakieś dziwne napoje, to znów wydaje mu się, że uczestniczy w łowach. Tym razem odniósł zupełnie irracjonalne wrażenie, że książka wzywała go, by przekazać mu wiadomość, której z uporem do siebie nie dopuszczał. Odwrócił się zdecydowany wyjść. Przy drzwiach siedział biały kot, jak gdyby na coś czekał.
218
219
P
JILLIAN HUNTER
KLIFY
- To znowu ty - mruknął poirytowany. - Do diabła, a co mi tam... Sięgnął po książkę. Welinowe stronice przewracały się pod jego palcami jak gdyby pod wpływem czarów. Włosy zjeżyły mu się ze strachu, kiedy przyjrzał się ostatniej ilustracji. Rysunek przedstawiał kobietę zakutą w łańcuchy w morskiej grocie. Była to Morwenna, woda sięgała jej już do pasa. Obraz tak nim wstrząsnął, że Anthony nie usłyszał zbliża jących się kroków. - Milordzie, dzięki Bogu, że pana znalazłem. Zauważyłem jacht i zastanawiałem się... Anthony odwrócił się, próbując otrząsnąć się z szoku, jaki wywołała ilustracja. Sir Dunstan przeciskał się między greckimi wazami tarasującymi wejście. Anthony zmusił się do uśmiechu. - Sir Dunstanie, czyżby spotkanie z panią Winleigh miało gorszy przebieg, niż się pan spodziewał? Tak czy inaczej będziemy musieli przełożyć tę rozmowę na wieczór. - Lordzie Pentargon... - Niech mnie odprowadzi do stajni. Bardzo się spieszę, jadę szukać pańskiej bratanicy. Sir Dunstan nie odwzajemnił uśmiechu. - Przyjechałem najszybciej jak się dało. Niech pan powie, że nie wyszła z zamku sama.
z piekła przestały do niego mówić. Rankiem Pasco znalazł w klatce martwego jednookiego kruka. Uznał lo za zwiastun tego, co miało nadejść. Przez noc ropuchy mieszkające w jego ogrodzie tak się rozmnożyły, że Pasco ledwo zdołał wydostać się domu. Nagle z rozpaczą uświadomił sobie, że moce ciemności, którym służył przez całe życie, odwróciły się od niego, a lord Pentargon z pewnością już się szykuje, żeby rozszarpać go na strzępy. Dobrze wiedział, że książę go zabije, jeśli Pasco nie odnajdzie ukrytej groty, która niebawem miała się stać grobow cem Morwenny.
Przerażony Pasco, w średniowiecznym hełmie na głowie,
wcisnął się między czarne świece ułożone w trójkąt. Tłumaczył sobie, ze Morwenna zasłużyła na to, co ją spotkało. Chciał, żeby cierpiała za to, że przez tyle lat go odpychała, ale po tym, co zrobił, teraz trząsł się ze strachu. Nie zamierzał karać jej aż tak okrutnie. Nawet duchy
220
KLIFY
ysunek wstrząsnął nim do głębi. Wprawdzie nie wierzył w takie rzeczy, jednak gdy w grę wchodziło życie Morwenny, Anthony nie zamierzał ryzykować. Co więcej, udzielił mu się niepokój Dunstana. Nie pytając stryja żony o zdanie, kazał przygotować dwa wierzchowce i zażądał, by sir Dunstan wyjaśnił mu wszystko po drodze. - Domyślam się, że z żoną Elliotta coś poszło nie tak odezwał się Anthony, kiedy opuścili teren posiadłości. - Jego żona nie żyje - odparł Dunstan zachrypłym ze strachu i zmęczenia głosem. - Kochanka Elliotta twierdzi, że pani Winleigh miała wypadek na łodzi. Któregoś dnia wypłynęła w morze i utonęła. Na dodatek była w ciąży. - Wypadek na łodzi? Jeszcze jeden? - W głowie Anthony'ego kłębiły się czarne myśli. Przeczucia, jakie miał od dawna, zaczęły przybierać przerażająco realne kształty. - Miał kochankę, zanim zmarła mu żona? - On ma kochankę. - Zwolnili, dojechawszy do końca drogi na grobli. Pod nimi fale gniewnie uderzały w klify. Dunstan źle wyglądał, w końcu nie był już taki młody, a poza tym niepokoił się o bratanicę. - EUiott żyje, milordzie. Dlatego tak się spieszyłem z powrotem, żeby panu o tym powiedzieć. - Widział się pan z nim w St. Ives?
- Nie, ale młoda kobieta, którą zastałem w jego domu, była tak pijana i wściekła na jego dziwaczne zachowanie, że wystarczyło kilka funtów, by go zdradziła. Powiedziała, że Elliotta interesuje wyłącznie sztuka, i że ona ma dosyć jego i tej jego chorej obsesji, - Chora obsesja. - W tych dwóch słowach Anthony wy czuwał cały przerażający świat. - Im dłużej się nad tym zastanawiam - mówił dalej Dun stan - tym bardziej jestem pewien, że mój brat na łożu śmierci ostrzegał mnie przed Elliottem. Roland miał wylew, więc to, co mówił, praktycznie było niezrozumiałym bełkotem. Myś lałem, że chodziło mu o to, żebym opiekował się Morwenną i Elliottem, bo Eliiott jest przewrażliwiony na punkcie swojej sztuki. - O Boże - westchnął Anthony. - Teraz wydaje mi się, że Roland chciał powiedzieć, że mam bronić Morwenny przed Elliottem. Jego kochanka wspo mniała, że Eliiott i Roland ciągle się kłócili o ilustracje do tej ostatniej książki. Eliiott odgrażał się, że odda sprawę do sądu. Ani ja, ani Morwenną nic o tym nie wiedzieliśmy. - Ale dlaczego Eliiott miałby zaaranżować własną śmierć? - Nie mam pojęcia. Kochanka uważa, że to część zemsty. Widzi pan, Eliiott niedawno dowiedział się, że Roland zasu gerował Radzie Koronnej, żeby wycofała się kontraktu na pomalowanie królewskiej gotowalni. To dzieło zapewniłoby mu artystyczną nieśmiertelność. Roland podejrzewał, jak widzę słusznie, że sztuka Elliotta odzwierciedla jego szaleństwo. Anthony potrząsnął głową. - A mnie te jego rysunki bardzo się podobały. - Mnie również, dopóki jego kochanka nie pokazała tego, który miał być dziełem jego życia. Przedstawiał młodą kobietę przykutą łańcuchem do Koła Fortuny. Milordzie, tą kobieta była Morwenną. Boję się o nią. Anthony opanował falę paniki.
222
223
R
JILLIAN HUNTER
KLIFY
- Mówił pan, że Elliott jest w St. Ives. - Był w ubiegłym tygodniu. Kochanka podejrzewa, ze wrócił na Abandon i ukrywa się w jakiejś grocie. - Znajdę Morwennę. Niech pan wraca do zamku, na wypadek gdyby się pokazała. I proszę ją tam zatrzymać. - Anthony mówił spokojnie, jak gdyby chciał sam siebie przekonać, ze jeszcze nie jest za późno. - Upewnię się, ze jest bezpieczna, a potem ruszę na poszukiwanie Winleigha. Moi ludzie mi pomogą. Wszystko inne musi zaczekać, aż Morwenna wróci bezpiecznie do zamku. Sir Dunstanie, niech się pan o nią nie martwi. Nie pozwolę, żeby coś jej się stało. - Tak. Tak, oczywiście, milordzie. Nie wątpię, że dotrzyma pan słowa.
pustka i wielki strach. Czy była w innym pokoju? Nie, jasne... była w ogrodzie, z dziećmi. Vincent spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Przecież lady Pentargon jest z panem, milordzie. - Ze mną? Nie, nie, nie! - Przysłał pan wiadomość... - Vincent sięgnął po karteczkę, leżącą na parapecie. - Znam pańskie pismo, milordzie. Naj bardziej nieczytelne w całym królestwie. Anthony rozłożył karteczkę. Rzeczywiście, jego pismo zo stało podrobione idealnie. Morwenno! Chcę pokazać Ci grotę Artura. To mój prezent ślubny. Czekam na drodze przy klifie. Magia będzie tylko dla Ciebie. A.
Anthony odetchnął z ulgą, widząc kolaskę czekającą przy granitowej chacie. Przed domostwem wokół sadzawki biega ły dzieci, goniąc kaczki. Gunther drzemał na plaży. Nad spokojnym gospodarstwem świeciło słońce. Na skałkach w glinianych misach suszyły się kraby, przy drzwiach stały skrzynie na kwiaty, przygotowane do jutrzejszego załadunku na statek. Widok był krzepiący, ale Anthony wiedział, że nie odetchnie spokojnie, dopóki nie zobaczy żony. Zapukał w drzwi. Kiedy usłyszał dobiegający ze środka śmiech Vincenta, poczuł ulgę. Drzwi otworzyła młoda kobieta z niemowlęciem na ręku. - Tak... Och, to pan, milordzie. - Dygnęła grzecznie, ze rkając przez ramię na Vincenta, który zawstydzony poderwał się z dębowej ławy. Dziecko zaczęło płakać. Anthony rozejrzał się po chacie, nie zwracając uwagi na szept kobiety. - Cichutko, Ethanie. Nie bój się. Lord Pentargon to dobry człowiek, jak twój tatuś. To dobry człowiek. - Gdzie moja żona? - zapytał Anthony. Nagle ogarnęła go
Tylko artysta mógł podrobić zawijasy, charakterystyczne dla niecierpliwego pisma Anthony'ego. W tym momencie przy pomniał sobie, jak Elliott ochoczo zbierał z podłogi jego listy, które Morwenna strąciła z sekretarzyka. - Vincencie, miałeś nie spuszczać z niej oka. Jak możesz być tak niewiarygodnie lekkomyślny? Vincent i Jane spojrzeli po sobie ze zdziwieniem. - Ależ, milordzie, widziałem pana na klifie - odparł z nie dowierzaniem Vincent - Machał pan do nas. Rozpoznałem pański płaszcz... Anthony był już przy drzwiach. Jego oczy płonęły z nie pokoju. - Ten, który zgubiłem na plaży? Vincencie, to nie mnie widziałeś. To był Elliott Winleigh. Nie musiał dodawać nic więcej. Vincent natychmiast był przy nim. Widząc zachowanie Anthony'ego, od razu się domyś lił, że Morwennie grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. - Co mam robić?
224
225
JILLIAN HUNTER
- Idź z sir Dunstanem i Danielem Carew na wrzosowisko. Skrzyknijcie trzy ekipy i zacznijcie przeszukiwać klify. Na pewno zabrał ją gdzieś daleko od zabudowań, ale na wszelki wypadek niech ktoś ma oko na zatokę i wypływające łodzie. - Moi bracia pomogą - wtrąciła się Jane. - Niech pan to weźmie ze sobą. Położyła dziecko w kołysce i odsunęła szufladę, z której wyjęła dwa piękne włoskie pistolety. Anthony przyglądał im się ze zdziwieniem, zastanawiając się, dlaczego wydają mu się znajome. Po chwili uświadomił sobie, że przecież dwa lata temu sam przywiózł je dla Ethana z Florencji, - Ethan chciał, żebym trzymała je dla własnego bezpieczeń stwa - wyjaśniła cicho. - Mówiłam mu, te nie będą mi po trzebne. Czekaliśmy na właściwy moment, żeby powiedzieć mojej rodzinie o dziecku. Mieliśmy się pobrać. Ale Ethan zmarł. Anthony spojrzał na leżące w kołysce dziecko, na swojego bratanka. Niestety, nie była to najlepsza pora, żeby się poznawać i zacieśniać więzy rodzinne. - Te pistolety nie są naładowane - powiedział. - Ale przyda mi się łódka. Możesz mi pomóc? - Oczywiście. Niech pan idzie ścieżką, aż do klifu. Moi bracia panu pomogą. Zrobią wszystko, by ratować Morwennę.
M
orwenna stała przykuta do skalnej ściany. Poziom wody w grocie podnosił się bardzo szybko. Jakże była naiw na, wierząc w pokrętne wyjaśnienia Elliotta, kiedy zapytała, dlaczego sfałszował pismo Anthony'ego. Dlaczego nie usłuchała instynktu? Przecież coś jej podpowiadało, że Elliott kłamał, patrząc jej prosto w oczy. Twierdził, że chciał podzielić się z nią tajemnicą groty Artura, nim świat do reszty ją zniszczy. Dlaczego nie uciekła od niego tam, na klifie, kiedy jeszcze miała szansę? Vincent wszystko widział. Tak się ucieszyła, widząc Elliotta całego i zdrowego, że w ogóle nie zastanawiała się nad jego pokrętną opowieścią. - To ta grota? Elliocie, skąd masz pewność? - zapytała, kiedy chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą. - Gdzieś ty był? Wszyscy myśleli, że zginąłeś. Dlaczego nie dawałeś żadnych znaków życia? Gdzie znalazłeś płaszcz Anthony'ego? Gdzie twoje okulary? Powiedział, że ukrył się, by dokończyć dzieło swojego życia. Odkrycie groty zainspirowało go do pracy, nie chciał się rozpraszać. Czyżby nie dostała wiadomości, którą zostawił w dzień zniknięcia? Napisał jej, że wybiera się na poszukiwanie. Zapłacił jednemu z uczniów Pasco, by ten osobiście oddał jej 227
JILLIAN HUNTER
KLIFY
karteczkę, ale pewnie mały złodziejaszek wziął pieniądze i zapomniał. Teraz wiedziała, że to wierutne kłamstwa, zło, od którego nie ma ucieczki. - To nie jest grota Artura - powiedziała do siebie, próbując nie tracić zdrowego rozsądku. Legendarny król nigdy by jej nie zdradził. Morwenna z pogardą rozglądała się wokół siebie. Grota Artura jaśniała świętym światłem. Tu otaczał ją wyłącznie ponury granit. Nie było kryształów rozświetlających mrok ani rzadkich gatunków róż. Twarz Elliotta oświetlało kilka skra dzionych lamp. - Idiotko, nie ma żadnej groty. - Jego głos był obojętny, prawie znudzony. - Nie było żadnego Artura, Merlina ani Camelotu. To wszystko legendy. Twój ojciec zmarnował całe życie, pisząc naukowe rozprawy na temat jakichś bajek. Na dodatek zniszczył też moją karierę. - Nieprawda ... - Prawda. Doniósł komisji królewskiej, że jestem szalony, że moje prace to obraza królowej. Nie chciał, żebym ilustrował jego ostatnią książkę, ale bał się powiedzieć mi to w twarz. Myślał, że mógłbym cię skrzywdzić. Nie przypuszczał, że wiem o jego zdradzie. Pomocy. Pomocy. Niech mi ktoś pomoże, pomyślała roz paczliwie. Zamknęła oczy, żeby nie patrzeć mu w twarz. Jego głos wywoływał w niej zimne dreszcze. Kiedy spojrzała mu w oczy, nie było w nich duszy, człowieczeństwa ani nadziei. Woda sięgała już pasa. Elliott siedział nad nią, na półce skalnej, i w zamyśleniu szkicował jej portret. Po jego notatniku spa cerował krab. Morwenna czuła, że wokół kostek oplatają jej się wodorosty. - Elliott, woda zaraz sięgnie mi do ramion - odezwała się słabym głosem. - I dobrze. Lada chwila skończy się olej w lampach, a w tej
grocie jest ciemno jak... -Podniósł wzrok znad kartki i uśmiech nął się złowieszczo. - Jak w grobie. - Boże, Elliott! Chyba tego nie zrobisz? Proszę, powiedz, że chciałeś mnie tylko nastraszyć. - Przestań kręcić głową - warknął poirytowany. - Jeśli chcesz się uratować, użyj magii. Co, nie działa? A to pech. W takim razie musisz zaczekać na tego swojego kulawego rycerza. Tylko jak on cię tu znajdzie w tej zapomnianej i pełnej wody grocie? Nikt cię nie znajdzie, Morwenno. Dopiero po śmierci. Patrzyła na niekończące się fale oceanu. W oddali na tle szarego nieba majaczył kontur zamku. Widok, który zawsze podnosił ją na duchu, przywoływał marzenia, teraz stał się koszmarem. Umrze przekonana, że magia, w którą całe życie wierzyła, była tylko złudzeniem. Ramiona, wyciągnięte od jakiegoś czasu nad głową, zaczęły boleć. Sznury, którymi była spętana, boleśnie ocierały skórę nadgarstków. Rozpuszczone włosy były całkiem mokre. „Na Abandonie nigdy nie dzieje się nic złego". Trzeba było słuchać męża. Powinna była zrobić to, o co ją od początku prosił, zamiast kierować się własnym uporem. Serce ścisnęło jej się z bólu, kiedy pomyślała jak bardzo będzie rozpaczał po stracie obojga, brata i żony. Był dobrym czło wiekiem, nie miała racji, podważając słuszność jego decyzji. Dlaczego uwierzyła w zwodniczą magię? „Magia. Och, tatusiu, magia nie istnieje". Zamknęła oczy, ale szybko je otworzyła, bo oto w grocie rozległo się stłumione bicie dzwonów kościelnych. Morwenna wzięła głęboki wdech i zerknęła ukradkiem na Elliotta, by przekonać się, czy i on słyszy tajemnicze dźwięki. Jego szczupła twarz pozostała obojętna, skoncentrowana na rysowaniu. Anthony słyszał kiedyś dzwony, podczas gdy do niej ich odgłos nie docierał. Czy teraz... głos dzwonów też do niego dotrze? Czy w ogóle wiedział, co się z nią stało? Przypuszczała,
228
229
JILLIAN HUNTER
ze Vincent wciąż przebywał w domu Jane, nieświadomy oszustwa, jakiego dopuścił się Elliott, a Anthony pewnie uważał, że żona wkrótce wróci do domu. Morwenna wsłuchiwała się w muzykę dzwonów. Tłumaczyła sobie, ze te odległe dźwięki to magiczna lina ratunkowa, znak, że wszystko będzie dobrze. Jeśli na chwilę podda się panice, jeśli uwierzy, że umrze... Walcząc z własnym przerażeniem, wyobrażała sobie twarz. Arithony'ego. Pamiętała, jak opowiadał jej o dzieciach wysy łanych do kopalni, o tym, jak cierpią, zmuszane do niewolniczej pracy. Morwenna nigdy nie spotkała człowieka, który tak bardzo przejmowałby się losem innych. Jeśli robił wrażenie twardego i nieprzejednanego, to tylko dlatego, że życie zmusiło go do takiego zachowania. Anthony będzie cudownym ojcem. Kiedy uświadomiła sobie, że właściwie mogłaby nosić jego dziecko, musiała zagryźć wargi, żeby się nie rozpłakać. Dzwony dodawały jej odwagi. Postanowiła skoncentrować się na ich melodii. Lyonesse istniało naprawdę. Ojciec miał rację. Ta myśl podnosiła ją na duchu, a jednocześnie zasmucała. Na jej twarzy musiały pojawić się jakieś dziwne emocje, bo Elliott odłożył nagle ołówek i zaczął się jej przyglądać. - Nigdy nie widziałem takiego wyrazu twojej twarzy, Morwenno - odezwał się po chwili. - Bardzo ciekawy, ale to jeszcze nic w porównaniu z obliczem kobiety, która wydaje ostatnie tchnienie. Gdybyśmy mieli więcej czasu, pokazałbym ci portrety mojej żony, które sporządziłem, zanim ją zabiłem. Są naprawdę fascynujące.
A nthony energicznie zepchnął łódź na wodę. Fale wściekle
uderzały o burtę, ale Anthony był zadowolony, bo mógł skoncentrować energię i myśli na walce z żywiołem. Zanim wsiadł do łodzi, między jego nogami przesmyknął się węgorz. W oddali słychać było odgłosy burzy, zbliżał się sztorm. Na klifach terkotały bryczki. Mieszkańcy wyspy zaczęli już szukać Morwenny. Nie znał wyspy tak dobrze jak Morwenna, ale wiedział, że do większości szczelin skalnych w klifach można się dostać wyłącznie łodzią w czasie przypływu. - Lordzie Pentargon! Lordzie Pentargon! Anthony już sięgał po wiosła, kiedy ujrzał Pasco zbiegającego na brzeg. W pierwszym odruchu chciał go zignorować. Szkoda czasu na tego małego łajdaka. Pasco nie dawał za wygraną, widząc, że Anthony nie zamierza na niego czekać, wbiegł do wody i zaczął płynąć. - Nie mam czasu na twoje żarty - wycedził przez zęby Anthony. kiedy Pasco był już przy burcie. - Musi mnie pan ze sobą zabrać. - Pasco wgramolił się do łodzi. Determinacja na jego twarzy dała Anthony'emu do myślenia. - Wiesz, gdzie ona jest?
231
JILLIAN HUNTER
KLIFY
- Gdzieś na przylądku Skulla. - Pasco przetarł oczy brudnym rękawem i chwycił za wiosło. Była to łódź rybacka. Na dnie leżały sieci i nóż z rzeźbionym trzonkiem. - Pomogłem mu, milordzie. Wcale nie chciałem jej skrzyw dzić. - Pasco był przerażony. Zdaje się, że bardziej obawiał sic o siebie niż o Morwennę, co było całkiem słuszne. Anthony słuchał jego żałosnej spowiedzi i czuł, że ogarnia go furia. Nie wiedziałem, że on jest szalony. - Pomogłeś mu? Wiesz, dokąd ją zabrał? - Anthony wyrzucał z siebie urywane pytania. Nie przestawał wiosłować, bo obawiał się, że gdyby miał w tej chwili wolne ręce, siłą wydusiłby z Pasco odpowiedź. - Chcesz powiedzieć, że wiedziałeś, że on żyje? Pasco unikał jego wzroku. - Tak. Któregoś ranka, zastawiając sidła, natknąłem się na niego w zatoce. Namówił mnie, żeby dokuczyć panu i Morwennie. 1 tak, kiedy sprowadzi się tu markiz, nie mam na wyspie przyszłości. To ja ukradłem panu płaszcz. Przyniosłem mu rzeczy, o które prosił. - To znaczy? - Jedzenie, koc, węgiel do szkicowania. - Jego głos się załamał. - Kajdanki. Anthony omal nie stracił nad sobą panowania. - Kajdanki? Ty bydlaku! Jeśli ją skrzywdził, jeśli... Pasco zaczął płakać. Anthony przełknął głośno Ślinę i odwrócił głowę w stronę klifów. - Jak myślisz, gdzie ją trzyma? - Nie jestem pewien. - Pasco wytarł oczy. - Powiedział, że znalazł grotę pełną skarbów. Obiecał, że mi wszystko wyna grodzi. - Nie znalazł żadnej groty - Anthony nie potrafił wyjaśnić, skąd miał taką pewność, ale czuł, że w świętej grocie, którą on znalazł, nie mogłoby przydarzyć się nic złego. - Ile tu może być grot?
- Chyba siedem. Większość jest już pod wodą. Nie chciałby pan być w środku. Anthony spojrzał mu z obrzydzeniem w oczy. - A jeśli nie mógłbyś uciec, bo ktoś przykułby cię do ściany?! Daleko jeszcze? - Myślę, że... Obaj równocześnie spojrzeli w górę, na niebo. Nad klifami krążył wielki czarny kruk. Wbrew temu, co twierdzili miesz kańcy, na wyspie musiało mieszkać co najmniej tuzin tych samotnych ptaków, wybrzeże było dla nich doskonałym żero wiskiem. Anthony odnosił dziwne wrażenie, że był to ten sam kruk, który niedawno wskazywał drogę jemu i Morwennie. I tak nie miał zbyt dużego wyboru. Z desperacją wyglądał jakiegokolwiek znaku, wskazującego, gdzie więziono Mor wennę. W swej rozpaczy zaczął nawet wierzyć, że pod postacią ptaka ukrywa się legendarny król. - Czy ten kruk krąży nad przylądkiem Skulla? - zapytał. - Tak, ale wody są tam zbyt niebezpieczne dla łodzi. Podwodne skały są ostre jak brzytwa. Nie wiem, jak blisko uda nam się dotrzeć. Woda i tak zalała już groty. - Możemy podpłynąć? Pasco spojrzał na niego z przerażeniem. - Pan pewnie mógłby, bo ja nie mam tyle siły. - To zacznij jej szukać, Pasco. Będę potrzebował twojej pomocy.
232
233
Morwenna opadała z sił. Było jej zimno i nie mogła się
poruszać. Oczy same jej się zamykały, kiedy nagle u wejścia do groty zauważyła jakiś poruszający się cień. Chwilę później usłyszała chlupot wody, który nie przypominał miarowego uderzania fal o granitowe ściany. Anthony. Widziała go przez ułamek sekundy, gdy wynurzył się, by
JILLIAN HUNTER
KLIFY
zaczerpnąć powietrza- Towarzyszyła mu jakaś szczupła postać. Zniknęli w ciemnozielonym mroku tak nagle, jak się pojawili. Czyżby była to tylko gra jej wyobraźni? Miała halucynacje? Ramiona coraz bardziej ją bolały, straciła czucie w dolnych partiach ciała. Nadzieja podziałała na nią jak elektrowstrząs. W nagłym przypływie energii Morwenna znalazła siłę, by poruszyć głową. - Morwenno - skarcił ją Elliott, marszcząc brwi. - Nie kręć się. Znów go zobaczyła. Jej mąż. Rozpoznała jego profil i tors, gdy przemykał się po skałach. Widząc jego poważną twarz, Morwenna zadrżała z niepokoju. I ulgi. Jego obecność zdawała się wypełniać całą grotę. Czyżby Elliott tego nie wyczuwał? Anthony był już prawie przy półce skalnej. Położył palec na ustach, dając jej sygnał, żeby go nie wydała. Przełknęła ślinę. Gardło miała tak ściśnięte, że i tak nie mogłaby wydusić ani słowa. Jedyne, na co się zdobyła, to westchnienie. Nie odważyła się spojrzeć na Elliotta, - Nudzisz się, Morwenno? - zapytał. - Chciałabyś... Anthony, z nożem w zębach, wynurzył się z wody. niczym mityczny władca mórz. Wskakując na skalną półkę, strącił do wody dwie latarnie. W grocie zapanował półmrok. Światła dziennego docierało tu tak niewiele, że Morwenna prawie nie widziała, co się dzieje. Anthony był taki potężny. Włosy ociekały mu wodą, a mokra koszula i czarne spodnie przylgnęły do jego muskularnego ciała. Rzucił się na Elliotta. Elliott, choć dał się zaskoczyć, zareagował błyskawicznie. Rzucił w Anthony'ego butelką terpentyny, trafiając go w twarz, a jednocześnie sięgnął po średniowieczny miecz, leżący u jego stóp. Morwenna zauważyła, że Anthony upuścił nóż. Ogarnęła ją bezradność i rozpacz. Nie wiedziała, jak pomóc mężowi. Zaczęła machać nogami w wodzie, próbując ochlapać twarz Elliotta i w ten sposób odwrócić jego uwagę. Włożyła w to całą swoją energię.
- Uważaj, Anthony! - zawołała. - On jest silniejszy, niż myślisz. Z mroku wyłoniła się jeszcze jedna postać. Morwenna z początku nie wiedziała kto to. Dopiero po chwili rozpoznała Pasco. Wpadła w panikę. Elliott przechwalał się, jak to sprytnie namówił Pasco do współpracy. Czyżby Pasco śledził An thony'ego aż tutaj, żeby go zabić? Pasco wspiął się na półkę. Morwenna krzyknęła z przerażenia, kiedy sięgnął po leżący na skale nóż. W grocie paliła się tylko jedna latarnia, rzucając na ściany dziwaczne cienie. - Anthony, za tobą jest Pasco! Ma nóż! Rzucił się na Elliotta z taką zaciekłością, że zaczęła wątpić, czy ją usłyszał. Elliott wypuścił z dłoni miecz, który odbił się od ściany. W tym momencie Pasco ruszył do ataku, odpychając An thony'ego. Morwenna usłyszała rozdzierający jęk. Zrobiło jej się słabo, nie widziała, że Pasco dźgnął nożem Elliotta. Onie miała z przerażenia patrzyła, jak Anthony odsuwa się o krok. Spodziewała się, że upadnie. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że nie jest ranny. Wciąż nie mogła uwierzyć, że to Elliott słaniał się na nogach. Nagle, zaciskając dłoń na gardle, zatoczył się i wpadł do wody. - Boże, Pasco! Coś ty narobił? - wykrzyknął Anthony. Morwenna nie słuchała tego, co mówił. Liczyło się tylko to, że żył, że był przy niej. Upadł na kolana, próbując wyciągnąć Elliotta z wody, ale prąd zdążył już porwać ciało. - Miał klucz do kajdanek - powiedział zdesperowany. I jak my ją teraz uwolnimy? - Mam zapasowy - odparł Pasco. - Przy sobie? - Tak, tu, w mankiecie. Zaraz ją uwolnię. Niech pan stanie w wodzie, żeby ją złapać, jeśli zemdleje. Anthony spojrzał na Morwennę.
234
235
JILLIAN HUNTER
- O Boże - usłyszała jego szept. - Pasco, błagam, tylko nie upuść klucza. - W jego głosie wyczuła tyle miłości i troski, ze straciła nad sobą panowanie. Po policzkach płynęły jej łzy, drżała, czuła, ze zaraz całkiem osłabnie. Wdzięczność mieszała się w jej duszy z niepokojem. Wreszcie miała wolne ręce, krew zaczęła żywiej krążyć w żyłach, sprawiając palący ból. Morwenna osunęła się bezwładnie w mrok, w najsilniejsze ramiona na świecie.
KLIFY
niew zapłonął w nim na nowo, gdy wziął ją na ręce. Teraz, kiedy mógł odetchnąć z ulgą, bo była bezpieczna, zaczął żałować, że Pasco zabił Ełliotta, pozbawiając Anthony^ego tego przywileju. Ostrożnie położył Morwennę na skalnej półce i przykrył ją kocem Ełliotta. - Lepiej ci, kochanie? - Tak, nie zostawiaj mnie samej. - Nie. Nigdy. Już po wszystkim... Jesteś ranna? - Moje ramiona. Moje plecy. - Była zbyt zmęczona, żeby mówić. - Piecze, nic więcej. To wystarczy, pomyślał ponuro, wpatrując się z nienawiścią w kołyszące się na wodzie ciało Ełliotta. Niech tu gnije na zawsze. Węgorze będą miały ucztę. Niech jego kości bieleją na słońcu. Przykuł ją do ściany, jak w ofierze, po czym najspokojniej w świecie rysował jej portret, podczas gdy poziom wody cały czas się podnosił. Kiedy Anthony ich znalazł, woda sięgała jej prawie do szyi. Jeszcze kilka minut i byłoby za późno. Zasłonił wolną dłonią oczy, jak gdyby chciał wymazać z pamięci przerażające obrazy. Wiedział jednak, że wspomnienie tej sceny będzie go prześladować do końca życia. Jak to możliwe, żeby ludzki umysł był tak opętany? Czy kiedykolwiek zapomni, co czuł, kiedy nie mógł jej znaleźć? - Słyszałeś dzwony? - zapytała szeptem, walcząc z zamyka jącymi się powiekami. - Wiedziałam, że cię tu przywołają.
Oparła głowę na jego piersi. Jego serce biło w tym samym niespokojnym rytmie, jak wtedy gdy ujrzał ją bladą i bez bronną. - Jakie dzwony? Jej twarz drgnęła w niewidocznym uśmiechu. - Wiec ich nie słyszałeś. Tym razem to ja miałam szczęście. Sprawiedliwości stało się zadość. - Przyprowadził nas kruk - wyjaśnił Pasco drżącym z emocji głosem. Siedział na skraju półki, nie mając pewności, czy wypada się wtrącać. - Kruk? - zapytała ze zdziwieniem. - Wybacz, Morwenno - powiedział cicho. - To ty mi wybacz. Z początku myślałam, że przyszedłeś pomóc Elliottowi. Anthony odwrócił wzrok. Nie chciał jej denerwować, więc nie wspomniał, że Pasco rzeczywiście pomagał Elliottowi, na szczęście w końcu jego sumienie zwyciężyło. Zbyt wiele przeszła, wybaczenie było dla niej lepszym lekarstwem niż gniew. - To Elliott splądrował nasz dom na farmie, żeby zemścić się na papie - powiedziała, tuląc twarz do piersi męża. Nienawidził go nawet po śmierci. Anthony mocno ją przytulił. Wiedział, że powinni wracać. Sądząc po suchych ścianach, poziom wody rzadko sięgał półki, jednak Anthony nie chciał zostawać w grocie przez całą noc. Morwennie potrzeba było ciepła, posiłku i bezpiecznego schro nienia w zamku. - Może uda mi się znaleźć inny sposób, żeby pomóc dzie ciom - odezwał się bez namysłu. - Postaram się przekonać Camelbourne'a, że będzie szczęśliwszy na jakiejś odludnej szkockiej wysepce. - Anthony... - Słucham? - spojrzał na nią niespokojnie. - Czy coś się stało? Zimno ci? Jesteś pewna, że nic ci nie zrobił?
236
237
G
JILLIAN HUNTER
- Nie powinieneś wątpić w swoją decyzję - wyszeptała. Musimy ratować te dzieci, Anthony. Nie możemy ich zawieść. My. Wzruszony Anthony ukrył twarz w jej włosach. Do oczu napłynęły mu łzy. - Morwenno, zrobię dla ciebie wszystko, co zechcesz. - Wszystko? - Tak. - Zabierz mnie do groty Artura. - Dobry Boże - westchnął, zaskoczony jej prośbą. - Mój dobry Boże. I zaczął się śmiać. Pasco poszedł w jego ślady. Żyli, a wokół nich była magia. Postanowili jednak odłożyć tę dyskusję na później. Rybacy wypatrzyli na wodzie łódź Anthony'ego i chwi lę później ekipa ratunkowa z Danielem Carew na czele pojawiła się w grocie z linami i latarniami.
M
orwenna, zatopiona w morzu papierów, dokumentów, rysunków oraz książek, siedziała na podłodze w bibliotece. Anthony, który biegle władał kilkoma językami, obiecał prze tłumaczyć z łaciny co trudniejsze fragmenty dotyczące nie znanych szczegółów na temat dworu króla Artura. Praca nad książką ojca dobiegła już prawie końca. Po długim namyśle Morwenna postanowiła dołączyć rysunek przedsta wiający grotę Artura, wykonany przez Elliotta. Niestety, Anthony'emu nie udało się drugi raz odnaleźć groty, choć oboje szukali jej przez cztery dni. Jutro spróbują jeszcze raz, a potem wyspę przejmie markiz. Morwenna miała złamane serce. Wiedziała, że nic nie zniszczy magii otaczającej Abandon. Może to i lepiej, że groty nie odnaleźli. - Lady Pentargon, jest pani zbyt zadowolona z siebie powiedział Anthony, wchodząc do biblioteki. Zafascynowana, patrzyła, jak zdejmuje płaszcz i rękawiczki. Był taki przystojny, jego obecność dawała jej poczucie bez pieczeństwa. Uśmiechnęła się, przypomniawszy sobie, że kiedyś wydawał jej się arogancki i obojętny. Piękny na zewnątrz, pusty w środku. Jeszcze nigdy się tak nie pomyliła w ocenie. Anthony okazał się najsilniejszym i najmniej samolubnym człowiekiem, 239
JILLIAN HUNTER
KLIFY
jakiego znała. Ucieleśniał wszystkie zalety, cechujące rycerzy z dworu króla Artura. Jakieś cudowne moce sprawiły, ze pojawił się w jej tyciu i Morwenna była za to wdzięczna. Usiadł naprzeciw niej i zaczął przeglądać leżące na podłodze książki. Była tam kopia czternastowiecznej „Księgi Talesina", broszura zatytułowana .Zaginiona sztuka zmieniania postaci" autorstwa sir Rolanda Halliwella. - Zmienianie postaci - mruknął. - Dobry Boże, i co jesz cze? - odpowiedzią na to pytanie była druga broszura z tej samej serii. „Wywoływanie burzy. Celtycki talent" - Dlaczego się uśmiechasz, Morwenno? Skończyłaś książkę? - Och, chciałabym. Stryj Dunstan przez trzy miesiące pro wadził rozmowy z wydawcą książek papy. Obiecali egzemplarze autorskie, sam książę Albert napisze adnotację, a ja tymczasem nie mam jeszcze zakończenia. - Jak to? - Po prostu - odparła z rozdrażnieniem. - Nie ma groty, a bez niej obietnica czy przepowiednia, że Artur... - wypros towała się, marszcząc czoło. - Masz piasek na butach, wybrudzisz mi książki. Gdzie byłeś? - Zapoznawałem się z moim bratankiem, jego matką i jej rodziną. Zdaje się, że są teraz i moją rodziną. Martwią się, co przyniesie przyszłość. - Anthony zapatrzył się na ogień w ko minku. - Ja też. Jeśli Camelbourne zechce zaprosić latem przyjaciół na jacht, trzeba będzie się pożegnać z zyskami z połowu sardynek. - Mówisz jak prawdziwy wyspiarz -powiedziała łagodnie. Jak twoje biodro? Nie słyszałam, żebyś narzekał. Lepiej się czujesz czy jesteś taki dzielny? Wstał, podnosząc ją ze stosu papierzysk. - Czuję się na tyle dobrze, żeby cię zanieść na górę do łóżka. - Naprawdę nic ci nie jest? - Nie. - Wziął ją na ręce i wyszedł z nią na korytarz. - Czy nie przeszkadza ci, że utykam?
- Zauważyłam to, dopiero kiedy powiedziałeś, że w noc świętojańską zaatakował cię rozwścieczony niedźwiedź. Uśmiechnął się do niej, widząc iskierki w jej oczach. - Czyżbyś mi nie wierzyła? Ty, która wciągnęłaś mnie w ten magiczny świat? Oparła głowę na jego silnym ramieniu. - Anthony, trochę trudno uwierzyć w niedźwiedzie biegające po Abandonie. Może jednak potrzebne ci okulary? A tak nawiasem mówiąc, wiesz, że twoja książka znów się gdzieś zapodziała? Otworzył nogą drzwi do sypialni. Ku ich miłemu zaskoczeniu okazało się, że w kominku wesoło trzaskał ogień, a łóżko było rozścielone na noc. - Nie, nie wiedziałem. A poza tym do tego, co będziemy teraz robić, niepotrzebne mi okulary. Spojrzała na niego niewinnie, kiedy ułożył ją na łóżku. - To znaczy? Pochylił się nad nią, rozpiął haftki sukni i zsunął ją z jej ramion. Półnaga uniosła się z poduszki. - Anthony. ktoś jest za drzwiami. Pchnął ją z powrotem na pościel i zdjął spódnice i halki. - Nie martw się, drzwi są zamknięte. Próbowała usiąść, ale on już ją całował. Ten człowiek nie miał wstydu, sprawiał, że zaczęła drzeć z niecierpliwości. - Zdaje mi się, że koty chcą tu wejść. - Niepotrzebna mi widownia. Dziękuję bardzo - powiedział, rozbierając się. Przytrzymał ją za ramiona, choć wcale nie zamierzała mu uciekać. Ani teraz, ani nigdy. Całował ją powoli i namiętnie, aż się rozluźniła i pozwoliła mu robić to, na co miał ochotę. A on chciał ją wielbić, pragnął, by zapomniała o horrorze, przez który przeszła. Ze wzruszającą czułością całował sińce na jej szyi i nadgarst-
240
241
JILLIAN HUNTER
KLIFY
kach. Pieścił całe jej ciało, aź zaczęła błagać o litość, a chwilę potem domagać się więcej. Dżentelmen doskonały, sprawianie przyjemności żonie dawało mu szczęście. Jego palce łagodziły jej niepokój, delikatny dotyk koił skołatane nerwy i rozpalał ogień w jej żyłach. Po chwili zapomniała o gehennie, przez którą przeszła. Jego dłonie miały moc uzdrawiania i dawania rozkoszy. - Anthony -wyszeptała z westchnieniem. - Umieram z roz koszy. Zasypywał pocałunkami jej piersi i brzuch. - Mam przestać? Przygryzła wargi, kiedy podniósł głowę, by się do niej uśmiechnąć. - Ani mi się waż. Ich oczy się spotkały, była w nich miłość, pożądanie i oddanie. Morwenna drżała pod naciskiem jego ciała. Otworzyła się, doceniając jego mistrzostwo. - Moja żona - powiedział zachrypniętym i drżącym z uczu cia głosem. - Uwielbiam dawać ci rozkosz, - Zatopił się w jej ciele i poruszał rytmicznie, aż osiągnęła orgazm. Ukryty w jej jedwabnej miękkości przestał się kontrolować. Jego ciałem wstrząsnął dreszcz ekstazy, czuł, że serce mu się zatrzymało. Kiedy emocje nieco opadły, objął ją i mocno przytulił. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł znaleźć słów, by wyrazić, ile dla niego znaczyła. Wyglądała na wyczerpaną, kiedy chwilę później zaczął rozmowę. Zastanawiał się nawet, czy nie zrobił jej krzywdy. Uśmiechnęła się tylko, gdy zapytał, jak się czuje. Przyciągnął ją do siebie. - A ty jak się czujesz? - zapytała. - Nie nadwerężyłeś drugiego biodra? - Madame, wprawdzie jestem starszy, ale to zupełnie nie przeszkadza w wypełnianiu mężowskich powinności. Oparła głowę na jego piersi. Pod skotłowaną kołdrą ich nogi wciąż były splecione w miłosnym uścisku.
- Muszę przyznać, że to prawda. - Morwenno, jeśli tak dalej pójdzie, będziemy mieć więcej dzieci niż kotów. - Nie miałabym nic przeciwko temu. - Pogładziła jego płaski brzuch, zachwycona jego doskonałą budową. Na biodrze wciąż miał sińce, ale nie było śladu rany. Pewnie zażartował z niej, opowiadając o wielkich łowach. - A ty? - O niczym innym nie marzę. Możliwe, że już jesteś w ciąży. - Tak myślisz? - zapytała z nadzieją. - A jeśli nie, to na pewno będziesz do jutra. - Jutro - nagle posmutniała. ~ Camelbourne ma się tu jutro pojawić, prawda? - Najdalej pojutrze. Ten jego ostatni list był bardzo dziwny powiedział, marszcząc czoło. Morwenna przymknęła oczy, gotowa do snu, a jego głowę znów wypełniły troski. Powinien zapewnić przyszłość bratankowi, synkowi Ethana. Anthony czuł, że jego obowiązkiem jest zadbanie o wszystkie rodziny z wyspy, na wypadek gdyby Camelbourne nie wywiązał się z obietnicy. - Wiedziałaś, że Ethan i Jane mają dziecko? - zapytał, całując czubek jej głowy. - Wszyscy się domyślali - wymruczała. - Oni bardzo się kochali. Annie Jenkins mówiła, że Ethan chciał poślubić Jane, a potem wydarzył się ten straszny wypadek. - A ona, czy ona go kochała? - Dlaczego nie miałaby go kochać? Czy tak trudno to zrozumieć? - Mój brat uważał, że jego kalectwo odstręcza kobiety. - To głupie. - Morwenna prawie zasypiała. Nie mogła sobie wyobrazić, by któryś z Hartstone'ów nie miał powodzenia u kobiet. Byli obdarzeni nieodpartym urokiem. -Och, Anthony, tak bardzo chciałam znaleźć grotę Artura. Co zrobiłeś z naszymi woskowymi podobiznami, które znalazłeś w wieży? - Kilka dni temu znikły z mojego biurka.
242
243
JILLIAN HUNTER
- Znikły? Czy to nie dziwne? Były takie słodkie. Kiedy na nią spojrzał, Morwenna już spała. On jeszcze długo nie mógł się uspokoić. Przez czas swojego pobytu na wyspie zaniedbał obowiązki w domu, a teraz doszedł jeszcze jeden problem. Jak znaleźć pracę dla stu sześćdziesięciu niewy kwalifikowanych ludzi? Ostrożnie wyswobodził się z objęć żony, włożył spodnie i koszulę, po czym podszedł do stolika stojącego w rogu sypialni. Nie mógł się skoncentrować. Wokół małej lampy fruwały dwie ćmy. Anthony już sięgał, żeby je złapać, kiedy nagle rozległ się krzyk rozbudzonej z kamiennego snu Morwenny. - Anthony, nie zabijaj ich! To nasi mniejsi bracia. - Mniejsi bracia? ~ Tak, Anthony. Ćmy mają dusze, tak samo jak ludzie. To okrutne tak je zabijać. A poza tym to przynosi pecha. - Wypuszczę je przez okno, dobrze? - Myślę, że lubią ogród - Czy te ćmy ci to powiedziały, Morwenno? Naprawdę wierzysz, że owady potrafią mówić? - A ty naprawdę wierzysz, że zaatakował cię niedźwiedź? - Czy mam je wypuścić w jakimś konkretnym miejscu w ogrodzie? - zapytał z lekką drwiną. - Czy ćmy mają pod tym względem jakieś upodobania? - Sądzę, ze to bez znaczenia. Najważniejsze, żeby w pobliżu nie było jeży. Ani żab. - O Boże. To wiele ułatwia. - Chyba nie masz nic przeciwko temu? - Dlaczego miałbym mieć coś przeciwko temu? - Niektórzy mężczyźni mają - odparła słodko. Westchnął, tłumacząc sobie, że po prostu do pewnych rzeczy będzie musiał przywyknąć. I tym sposobem, kilka minut po północy znalazł się w korytarzu z owadami w dłoni. Był już prawie w ogrodzie, kiedy dostrzegł jakąś postać
244
KLIFY
przyczajoną za rododendronem. W pierwszej chwili pomyślał, że to Elliott, który jakimś sposobem uniknął śmierci, potem, że Pasco prowadzi tu jakieś podejrzane poszukiwania związane z czarną magią. W każdym razie, gdyby zaszła taka konieczność, Anthony gotów był w obronie Morwenny rozszarpać intruza na kawałki gołymi rękami.
KLIFY
imkolwiek jesteś, wyjdź z ukrycia. Mam pistolet - Oczy wiście Anthony był bez broni, zdążył jedynie chwycić leżący na ławce rydel. Jak większość szlachetnie urodzonych, nie miał zwyczaju spacerować w Środku nocy po domu z pistoletem w ręce. Ani tym bardziej z ćmami, które natychmiast wypuścił. - Wielkie nieba, milordzie - odezwał się wystraszony głos. Niech pan nie strzela. To ja. - Vincent? Co ty tu, u diabła, robisz o tej porze? - Wypuszczam ćmy, które zleciały się do kuchni. Pani Treffry nalegała, żebym zaczekał z tym, aż koty pójdą spać. Zmieszany Vincent wyszedł zza krzaka. - To mój ostatni wieczorny obowiązek. - Rozumiem. - Anthony ukradkiem odłożył rydel. - A pan, milordzie? Meczy pana bezsenność? - Coś w tyra rodzaju. Vincent pokiwał głową. - Ach, a ja myślałem, że rozmawia pan z lordem Camel boume'em w bibliotece. - W bibliotece? - Tak jest, milordzie. To pan nie wie? Przyjechał godzinę temu. Rozgościł się i chyba słusznie, bo zamek jest teraz jego własnością.
- Jest tu jeszcze? - O ile mi wiadomo, tak. Kiedy ostatnio sprawdzałem, jego jacht stał w zatoce. Mam się nim zająć? - Nie, sam to zrobię. Anthony zerknął w stronę wieży, w której spała jego żona, i ruszył z powrotem do pogrążonego w mroku zamku. Obawiał się tego spotkania, ale odkładanie go nie miało sensu. Camelboume siedział w rogu i wpatrywał się w okno. - Lloyd, spodziewałem się ciebie dopiero jutro - powiedział w progu Anthony. Markiz odwrócił głowę. W jego twarzy było coś dziwnego, zmienił się wyraz jego oczu, ale w ciemności Anthony nie potrafił określić, co to było. Zauważył jednak, że na kolanach Camelbourne'a drzemał biały kot, najbardziej nieuchwytne stworzenie, jakie mieszkało w zamku. - Masz coś przeciwko temu? Anthony wzruszył ramionami. - To twoja wyspa. Camelboume w milczeniu głaskał kota. Jego uwagę przyciąg nął jakiś ruch na morzu. - Nie chciałem przeszkadzać twojej żonie. Czy doszła do siebie po tym strasznym zajściu? - Fizycznie chyba tak - wyjaśnił krótko Anthony. Drażniło go, że markiz okazał się tak niecierpliwy i od razu chciał przejąć posiadłość. Mógł pozwolić, by tę ostatnią noc spędzili sami. - Długo nie zapomni tego horroru. - Oczywiście. - Camelboume napił się whiskey. Biblioteka wyglądała tak jak wcześniej, tyle że z półek znikły książki, które Anthony jeszcze raz spakował. - Czy znalazła grotę? - Nie. - Anthony spojrzał znacząco na zegar. - 1 chyba już nie znajdzie. - Dlaczego? - Dlatego, że... do diabła, Lloyd, możemy pomówić o tym jutro?
246
247
K
JILLIAN HUNTER
KLIFY
- Oczywiście, Pentargon. To twój dom, jesteś tu gospo darzem. - Już nie. - Owszem, jesteś. - Camelbourne usiadł prosto. Na jego poważnej twarzy odbijało się światło księżyca. - Nie mam pojęcia, jak czujesz się na tej wyspie. Twoja żona dała mi wyraźnie do zrozumienia, co o tym wszystkim sądzi, więc przynajmniej jedno z was będzie zadowolone. - Zadowolone z czego? - Zmieniłem zdanie. Nie tak wyobrażałem sobie atmosferę na Abandonie. Wiesz, że zanim tu wszedłeś, słyszałem jakieś dzwony? I tak nie potrzebuję tylu zamków. Anthony patrzył na niego z niedowierzaniem. - A co z twoją obietnicą? A poprawki do ustaw, które miałeś wprowadzać? - Twoje dzieci będą chronione - odparł chłodno Camel bourne. - Zamierzam osobiście zająć się tym w przyszłym roku. Napisałem już mowę, którą wygłoszę w parlamencie. Nasze prawo jest lekceważone, należy je tak zreformować, aby można było egzekwować przepisy. Uważam, że to znakomity program. Może nawet dzięki niemu przejdę do historii. - Tak, wierzę, że tak będzie. - Wracaj do łóżka, Pentargon - rzucił z ironią. - Gdybym ja miał taką piękną żonę, nie włóczyłbym się nocami po zamku jak grzeszna dusza. - Nie? - Nie. Jutro, jeśli Morwenna będzie się dobrze czuła, może zechce mi pokazać wyspę, zanim odpłynę. Chętnie opowiedział bym królowej, że to ja znalazłem grotę Artura. Ta legenda wciąż cieszy się popularnością na dworze i w kręgach artys tycznych. - Camelbourne położył dłoń na grubej książce leżącej na stole. - Jeśli ta grota choć trochę przypomina ilustrację, to chciałbym ją zobaczyć na własne oczy. Znów ta przeklęta książka.
- Jaką ilustrację? - zapytał Anthony. - Nazwij to próżnością, Pentargon, ale lubię sobie wy obrażać, że jeden z tych rysunków przedstawia mnie... wiesz, jako tego przystojnego starszego rycerza, który zabija smoka. - Wszyscy jesteśmy próżni... - Anthony urwał, bo oto biały kot nagle zeskoczył z kolan Camelboumeła i wybiegł z biblio teki. - Ten kot jest trochę dziwny. - Rzeczywiście, też to zauważyłem - odparł z uśmiechem Camelbourne.
248
249
A nthony wszedł na górę. Chciał jak najszybciej przekazać
żonie dobre wiadomości. Już miał wejść do sypialni, kiedy nagle usłyszał jakąś cichą melodię. Idąc za dźwiękami muzyki, dotarł do wieży. Przy kominku siedziała kobieta i grała na srebrnej harfie. Kiedy go ujrzała, jej wiotkie palce zastygły w bezruchu na strunach. Uśmiechała się szelmowsko, a jednocześnie w jej oczach dostrzegł wielką mądrość. Była tak podobna do jego żony, że aż wstrzymał oddech. - Koło fortuny obróciło się na twoją korzyść, milordzie. Pamiętał ten głos z dzieciństwa. Głęboki, ironiczny, cierpliwy. - A więc to ty, Morgan, a może Mildred. Moja guwernantka, mój anioł stróż. - Albo morderczyni, jak głosi legenda - dodała z rozba wieniem. - Dlaczego Morwenna cię nie widzi? - zapytał. Odstawiła harfę. Na jej twarzy mignął smutek. - Jeszcze nie teraz. Ona dopiero poznaje swoją moc. Jeszcze nie nauczyła się panować nad emocjami. Chciałaby być ze mną, a to niemożliwe. - A dlaczego ja? - dopytywał się Anthony. - To niespra wiedliwe. Jeśli ona jest twoją córką...
JILLIAN HUNTER
- Zawsze stawiałeś dobro innych nad swoim, milordzie odparła z łagodnym uśmiechem. - Robiłem tylko to, co uważałem za słuszne. To wszystko. - Ale to więcej niż inni. Realizujesz swoje cele z wielkim zapałem. Merlin i ja jesteśmy pod wrażeniem. Nie każdy człowiek potrafi zwalczyć w sobie zło. Patrzył na nią za zdumieniem. - Chyba słyszałeś o Merlinie, prawda? Anthony zamrugał. Tak, to musiał być sen. W rzeczywistości słodko spał u boku żony. To wszystko nigdy się nie wydarzyło. - Merlin, czarownik, o ile mnie pamięć nie myli, twój wróg. - Kolejne łgarstwo. Merlin i ja nie spoczniemy, dopóki na świecie nie zapanuje prawo i dobroć. - W jej oczach pojawił się smutek. - Co stulecie zostawiamy na ziemi potomków, by stali na straży i bronili wartości, jakie wyznawał nasz ukochany król. Ogromu tego poświecenia nie potrafię nawet opisać. Zostawiać co sto lat potomków? Anthony uznał, że tak skomplikowany sen jest oznaką jego wysokiej inteligencji. A ci potomkowie... ależ wyzwanie! Bronić arturianskich wartości to nie takie proste. - Dlatego do pomocy wyznaczamy im ludzi o tak pięknych i potężnych duszach jak twoja - dodała z przebiegłym uśmie chem. Wyprostował się. Czyżby myślał na głos? - Czy napój, który zostawiłam, uleczył twoją ranę? - za pytała z troską. - Tak, tak, ale... - ...nadał lekko utykasz. Mam cię uzdrowić? To sprawiedliwa nagroda za twoje szlachetne czyny. Czy pragniesz fizycznej doskonałości? Roześmiał się. - Kiedyś tak, ale teraz już nie. Jeśli masz moc spełniania życzeń, spraw, żeby nasze dzieci nie odziedziczyły po mnie kalectwa. Ja mam wszystko, czego człowiek może pragnąć 250
KLIFY
do szczęścia. Moja żona uważa, że jestem wystarczająco atrakcyjny. - Dlaczego więc nie jesteś w łóżku obok żony? - zapytał z rozbawieniem głos za jego plecami. Odwrócił się zaskoczony. W drzwiach stała wystraszona i zdumiona Morwenna. Nagle uświadomił sobie, że nie ma żadnego ognia w kominku ani kobiety grającej na srebrnej harfie. Anthony najwyraźniej mówił sam do siebie. Nie był pewien, czy ulotny zapach lilii, unoszący się w powietrzu, to też złudzenie. - Co się stało, Anthony? - zapytała Morwenna. - Dlaczego nie spisz? Boli cię biodro? - Weszła do pokoju, drżąc z zimna w cienkiej jedwabnej koszuli nocnej. - Chłodno tu i wilgotno, a ty mówiłeś tak poważnie. - Uśmiechnęła się z kpiną. Uciąłeś sobie pogawędkę sam ze sobą? Anthony spojrzał na nią. - Och, rozumiem. Znów słyszałeś muzykę, tak? Skierował się do drzwi. - Ja tylko sprawdzałem, czy nasz zamek jest bezpieczny, Morwenno. - Nasz zamek? Najwyżej przez kilka godzin. Prawie słyszę uderzenia katowskiej siekiery. Wziął ją pod ramię i poprowadził do sypialni. - Mam dla ciebie nowinę, która cię uspokoi.
KLIFY
inęło lato. Mieszkańcy wyspy nie pamięta]) tak udanych połowów sardynek jak tego roku. Ryby wprost błagały, żeby je złapać do sieci. Wyspa była w pełnym rozkwicie, kwiaty rosły nawet poza sezonem, a trzej francuscy perfumiarze podpisali kontrakt z rodziną Jane na dostawę destylatu z rzad kiego gatunku lilii, w której zapachu wyczuwali, jak to określili, „nadzieję i niewinność wianka panny młodej". Na wrzosowisko powróciły megalitowe głazy. Pasco Dlugan znów zajął się sprzedażą złych uroków, których całe zapasy nagromadził w swoim domu na przylądku Skulla. Nie wolno mu było jednak wykorzystywać do tego zwierząt. Niektórzy twierdzili, że lord Pentargon powinien raz na zawsze pozbyć się czarownika z wyspy, ale Anthony miał wobec Pasco dług wdzięczności za pomoc w uratowaniu Morwenny, a był przecież człowiekiem honoru. Morwenna nadal przeszukiwała groty i plaże, a Anthony, z odległości, czuwał nad jej bezpieczeństwem. Robił wszystko, byle nie dowiedziała się o jego tajnej misji opiekuna. Obserwował ją, kiedy odwiedzała przyjaciół, zwłaszcza Annie Jenkins. Staruszka podupadła ostatnio na zdrowiu i chcia ła jeszcze przed śmiercią podzielić się z Morwenna swoimi tajemnicami. Większość z nich dotyczyła mikstur na bezpłod-
ność. Domyślał się, że Morwenna co miesiąc przeżywała dramat, kiedy nie pojawiały się żadne oznaki upragnionej ciąży. Uspokoiła się, gdy któregoś dnia Anthony. odnalazł szy tajemniczą książkę Ethana, pokazał jej ostatnią ilus trację. - Spójrz, Morwenno- powiedział, wskazując rysunek, przedstawiający rycerza z damą i pięciorgiem dzieci. Trójka z nich byli to kilkuletni chłopcy, płci pary niemowląt w białych koronkowych becikach nie można było określić. Jak zwykle książka ujawniła tylko jeden rozdział z ich przyszłego życia. Pozostałe stronice nadal były sklejone. An thony zaczął coś podejrzewać. Dziwnym zbiegiem okoliczności, książka znikła z zamku w tym samym czasie co biały kot. Zastanawiał się, czy jeszcze kiedyś wrócą. Perspektywa wychowywania piątki dzieci dała im na jakiś czas sporo do myślenia. Pod koniec października Morwenna zwierzyła się Anthony'emu, że jest w ciąży. Niestety, jej szczęście zmąciła śmierć Annie Jenkins. Anthony i Morwenna wracali razem ścieżką wzdłuż klifu z domku staruszki. Morwenna od godziny nie mogła przestać płakać, ale dla Anthony'ego jej zalana łzami twarz była naj piękniejsza na świecie. - To wszystko było zbyt doskonałe - powiedziała. - Dla czego nie mogła pożyć jeszcze kilku łat? Tak chciałam, żeby zobaczyła nasze dzieci. Och, Anthony, będzie mi jej brakować. Już za nią tęsknię, nie mogę tego znieść. Do kogo będę się teraz zwracać po rady? - Ja będę przy tobie, Morwenno. - Ale nie wtedy, kiedy będę chciała ponarzekać na kobiece problemy. - Zsunęła z głowy słomkowy kapelusz i uśmiechnęła się do niego. - W noc przed śmiercią Annie Jenkins miała straszne wizje. - Mam nadzieję, że nie dotyczyły nas.
252
253
M
JILLIAN HUNTER
- Nie. Pamiętasz, że według legendy, król Artur obudzi się, kiedy Brytania stanie do największej bitwy? - Czy przewidziała wojnę? Za naszych czasów? - Powiedziała, że nasze wnuki będą walczyć w jego armii. Morwenna spojrzała na morze. - Światem wstrząśnie wojna, którą wywoła prawdziwe monstrum. Zapanuje zło, jakiego jeszcze ziemia nie widziała. Wizja była tak okrutna, że złamała serce Annie. Zmarła z rozpaczy nad cierpieniem, jakiego doświadczy świat. - Ale twierdzisz... ona twierdzi... że Artur wróci pod postacią wojownika, żeby walczyć za Brytanię. I wygra. Pokiwała głową. - Powiedziała, że królowa za jego odwagę pasuje go na rycerza. - A czy wspomniała imię tego wojownika? - zapytał Anthony. - Gdzie się urodzi? - Nie wiem. Annie była zbyt zamroczona i słaba, by można zrozumieć jej słowa. Wspominała coś o kościele na wzgórzu. Nie wiem, co by to mogło znaczyć. - Może się myliła - westchnął Anthony. - Może to się nie spełni. Morwenna uniosła brwi. - Annie przewidziała, że będziemy na zawsze razem. - A zatem ta kobieta była prawdziwą mistyczką. Anthony nie chciał myśleć o przyszłości. Wolał cieszyć się chwilą, zatrzymać ten moment na zawsze, a jeśli to niemożliwe, pragnął zatrzymać to. co do siebie czuli. Wiedział, że życie ich zmieni. Choć światem wstrząsną wojny, oni będą się razem starzeć jak splątane wiatrem trawy na kornwalijskim wybrzeżu. Będzie zawsze przy mej, żeby ją chronić. Wziął ją w ramiona i przytulił. - Wracajmy do zamku. - Jeszcze nie. Przejdźmy się kawałek. - Spojrzała na niego z troską. - Chyba że boli cię noga.
254
KLIFY
Pocałował ją czule. - Nie, nie boli. To o ciebie się martwię. Ścieżka jest taka stroma. - To Abandon, Anthony. Ach, tak między nami, zauważy łam, że za mną chodzisz. To takie urocze. Roześmiał się. - Skąd wiedziałaś, że cię śledzę? Przecież byłem ostrożny jak francuski szpieg. - Och, Anthony. Po prostu wiem. Anthony rozumiał, że jeśli chce, by ich życie było szczęśliwe, będzie musiał zaakceptować wiele dziwnych rzeczy, jak choćby kwiaty kwitnące w dziwnych porach roku, całe połacie lilii porastających każdy najbardziej niedostępny zakątek wyspy. Musi przywyknąć do dźwięków harfy słyszanych w środku nocy. Przyzwyczai się do sześciu kotów sypiających w ich łóżku. Uśmiechając się, pokręcił głową i ruszył za nią wąską ścieżką prowadzącą na piaszczystą plażę. Deszcz przestał padać i na niebie, nad ich głowami, pokazała się tęcza. Anthony i Morwenna, trzymając się za ręce, poszli w stronę domu.