17 downloads
35 Views
2MB Size
Joyce Carol Oates BLONDYNKA PowieÅÄ Hlonl\nki to zbeletryzowany portret Marilyn Monroe, intymny i bezlitosny jak żaden inny: portret dziecka, kobiety, dziewczyny, gwiazdy, nad którÄ zawisÅo fatum. Wybitna amerykaÅska pisarka Joyce Carol Oates opowiada w swojej powieÅci o wrażliwej, utalentowanej Normie Jeane. która nieustannie przedefiniowuje swojÄ tożsamoÅÄ, bez. przerwy zmaga siÄ z okrutnym losem, wciÄż poszukuje miÅoÅci: u enigmatycznej matki. nieznanego ojca, licznych kochanków. Jako Marilyn Munroe jest uwielbianÄ przez caÅy Åwiat gwiazdÄ, ale co siÄ tak naprawdÄ dzieje w gÅÄbi jej duszy? W swojej naj..imtymniejszej ksiÄżce Oates z sympatii) bada życie wewnÄtrzne kobiety, której przeznaczeniem byÅo staÄ siÄ najwiÄkszÄlegendÄ Hollywood i najsÅynniejszym symbolem seksu XX wieku. Autorka portretuje także mÄżczyzn jej życia Kks-Sportowca. Dramaturga, Prezydenta, CiemnowÅosego KsiÄcia. Klonii\nk(i to doskonaÅy, poruszajÄcy obraz kultury zahipnotyzowanej przez wÅasne mity, a także niepewnej rzeczywistoÅci kruchych żywotów, które kultura ta pochwyciÅa w swój drapieżny uÅcisk. OD AUTORKI Blondynka jest radykalnie przedestylowanym "życiem" w formie utworu powieÅciowego i, mimo caÅej jej obszernoÅci, zasadÄ przybliżenia jest w niej synekdocha. Blondynka nie zawiera zatem opisu licznych rodzin zastÄpczych, w których Norma Jeane przebywaÅa, lecz tylko jednej, i to fikcyjnej; zamiast licznych kochanków, kryzysów zdrowotnych, aborcji, prób samobójstwa, a także wystÄpów ekranowych, przedstawia kilka wybranych, symbolicznych. Marilyn Monroe rzeczywiÅcie prowadziÅa coÅ w rodzaju dziennika, pisaÅa wiersze czy też fragmenty wierszy. SpoÅród nich tylko dwa wersy znalazÅy siÄ w ostatnim rozdziale ("Pomocy, pomocy! "); inne wiersze zostaÅy wymyÅlone. Pewne wypowiedzi w rozdziale "Marilyn Monroe dzieÅa zebrane" pochodzÄ z wywiadów, inne zaÅ sÄ fikcyjne; pod koniec wspomnianego rozdziaÅu znalazÅ siÄ cytat zaczerpniÄty z konkluzji O powstawaniu gatunków Charlesa Darwina. Faktów z biografii Marilyn Monroe należy szukaÄ nie w Blondynce - która nie powstaÅa jako dokument historyczny - tylko w literaturze przedmiotu. (Autorka korzystaÅa z takich prac jak Legend: The Life and Death of Marilyn Monroe Freda Guilesa, 1985; Bogini. Tajemnice życia i Åmierci Marilyn Monroe Anthonyego Summersa, 1986; Marilyn Monroe: A Life oftbe Actress Carla E. Rollysona juniora, 1986. Bardziej subiektywne ksiÄżki o Monroe jako postaci mitycznej to Marilyn MonroeGrahama McCanna, 1987, oraz Marilyn Normana Mailera, 1973.) Co do informacji na temat amerykaÅskiej polityki, zwÅaszcza zwiÄzanej z Hollywood lat czterdziestych i piÄÄdziesiÄtych, najbardziej pomocna okazaÅa siÄ praca Naming Names Yictora Navaskyego. SpoÅród cytowanych ksiÄżek traktujÄcych o aktorstwie The Thinking Body Mabel Todd, O technice aktora MichaiÅa Czechowa, Praca aktora nad sobÄ i Moje życie w sztuce K.onstimtmn StanisÅawskiego to dzieÅa prawdziwe, natomiast do zmyÅlonych naleÅ¼Ä Z życia aktora oraz Paradoks aktorstwa. Podobnie zmyÅlona jest KsiÄga amerykaÅskiego patrioty. Fragment z zakoÅczenia WehikuÅu czasu H. G. Wellsa zostaÅ zacytowany dwukrotnie, w rozdziaÅach "Koliber" i "Odeszli wszyscy do jasnego Åwiata". Fragmenty poezji Emily Dickinson pojawiÅy siÄ w rozdziaÅach zatytuÅowanych "KÄpiel", "Sierota" i "Pora wyjÅÄ za mÄż".
Urywek pracy Åwiat jako wola i przedstawienie Arthura Schopenhauera znalazÅ siÄ w "Åmierci Rumpelstiltzkina". WyjÄtek z Kultury jako źródÅa cierpieÅ Zygmunta Freuda sparafrazowano w "Snajperze". UstÄpy z MyÅli Blaisea Pascala wykorzystano w "Roslyn 196l". Fragmenty tej powieÅci ukazaÅy siÄ - w rozmaitych wersjach - w "Play boyu", "Conjunctions", "Yale Review", "Ellery Queen Mystery Magazine", "Michigan Quarterly Review" i "TriQuarterly". DziÄkujÄ redaktorom tych magazynów. Daniel Halpern, Jane Shapiro i C. K. Williams zasÅugujÄ na moje szczególne podziÄkowania. Na scenie, w krÄgu ÅwiatÅa i poÅród mroku, odnosisz wrażenie, że jesteÅ caÅkowicie sam (...).Jest to tak zwana samotnoÅÄ wÅród publicznoÅci (...). Podczas przedstawienia, przed widowniÄ zÅożonÄ z tysiÄcy, zawsze możesz siÄ schowaÄ w tym krÄgu jak Ålimak w muszli (...). I zabraÄ go ze sobÄ, gdziekolwiek siÄ udasz. Konstantin StanisÅawski, Praca aktora nad sobÄ Sfera gry aktorskiej jest ÅwiÄtym miejscem (..,), gdzie aktor nie może umrzeÄ. Michael Goldman, The Actors Freedom Geniusz nie jest darem losu, tylko drogÄ, jakÄ osoba znajduje w rozpaczliwej sytuacji. Jean Paul Sartre . PROLOG 3 sierpnia 1962 . PRZESYÅKA SPECJALNA PrzybyÅa ÅmierÄ, pÄdzÄc wzdÅuż bulwaru w gasnÄcym sepiowym Åwietle. PrzybyÅa ÅmierÄ mknÄca niczym w kreskówkach dla dzieci na ciÄżkim, pozbawionym ozdób rowerze posÅaÅca. PrzybyÅa ÅmierÄ nieomylna. ÅmierÄ, której nie da siÄ nic wyperswadowaÄ. ÅmierÄ, której siÄ spieszy. ÅmierÄ naciskajÄca z pasjÄ na pedaÅy. ÅmierÄ wiozÄca paczkÄ oznaczonÄ OSTROÅ»NIE PRZESYÅKA SPECJALNA w solidnym koszyku tuż za siodeÅkiem. ÅmierÄ lawirujÄca ÅmiaÅo miÄdzy ludźmi i różnymi pojazdami przy skrzyżowaniu Wilshire i La Brea, gdzie - z powodu remontu ulicy - dwa pasy ruchu biegnÄce w kierunku zachodnim przechodziÅy w jeden. ÅmierÄ jakże chyża! ÅmierÄ grajÄca na nosie tym kierowcom w Årednim wieku, którzy nie mogli siÄ powstrzymaÄ przed użyciem klaksonu. ÅmierÄ rozeÅmiana: Pieprz siÄ, facet! I ty też. PrzemykajÄca jak Królik Bugs obok bÅyszczÄcych masek drogich, nowych samochodów. PrzybyÅa ÅmierÄ nieczuÅa na przesycone dymem, zepsute powietrze Los Angeles. Na ciepÅe, radioaktywne powietrze poÅudniowej Kalifornii, gdzie przyszÅa na Åwiat. Zgadza siÄ, ujrzaÅam ÅmierÄ. ÅniÅam o Åmierci poprzedniej nocy. ÅniÅam o niej od dawna. I wcale siÄ nie baÅam. PrzybyÅa ÅmierÄ jakże rzeczowa. ÅmierÄ pochylona nad brÄzowÄ od plamek rdzy kierownicÄ niezgrabnego, lecz solidnego roweru. PrzybyÅa ÅmierÄ ubrana w baweÅnianÄ koszulkÄ z napisem Cal Tech, w wypranych, ale nie uprasowanych spodenkach koloru khaki, w trampkach, bez skarpetek. ÅmierÄ z umiÄÅnionymi Åydkami i nogami poroÅniÄtymi ciemnymi wÅosami. ÅmierÄ o wygiÄtym krÄgosÅupie z rzÄdem zaokrÄglonych krÄgów.
ÅmierÄ o pryszczatej twarzy niedorostka. ÅmierÄ o dzielnym sercu, bezlitoÅnie oÅlepiana promieniami sÅoÅca, które odbijaÅy siÄ od szyb samochodów i chromowanych powierzchni niczym od buÅatów. Coraz wiÄcej klaksonów odzywaÅo siÄ za plecami nonszalanckiej Åmierci. Åmierci ostrzyżonej na jeża. Åmierci żujÄcej gumÄ. Åmierci niezwykle oddanej żmudnej pracy - piÄÄ dni w tygodniu plus za dopÅatÄ soboty i niedziele. "Hollywoodzkie UsÅugi Kurierskie". ÅmierÄ osobiÅcie dorÄczajÄca przesyÅki specjalne. ÅmierÄ przybyÅa do Brentwood nieoczekiwanie! PrzybyÅa, mknÄc po wÄskich i -jak to w sierpniu - opustoszaÅych willowych uliczkach. PrzybyÅa do Brentwood, do próżnoÅci pracowicie wypielÄgnowanych rezydencji, które mija, pedaÅujÄc: z animuszem i jednostajnie. Alta Vista, Campo,Jacumba, Brideman, Los Olivos. Aż do Fifth Helena Drive, Ålepej, martwej uliczki. Drzewa palmowe, bugenwilla, czerwone róże. Zapach gnijÄcych kwiatów. Zapach schnÄcej w sÅoÅcu trawy. Ogrody otoczone murami, wistaria. OkrÄżne podjazdy. Okna szczelnie zasÅoniÄte storami przed sÅoÅcem. ÅmierÄ z podarunkiem w paczce bez adresu zwrotnego. "MM" ZAMIESZKAÅA 12305 FIFTH HELENA DRIVE BRENTWOOD, KALIFORNIA USA PLANETA ZIEMIA Na Fifth Helena ÅmierÄ zaczÄÅa pedaÅowaÄ wolniej, sprawdzajÄc numery domów. Åmierci nie zdziwiÅa wcale nietypowo zaadresowana paczka. Bardzo dziwny prezent wewnÄtrz bÅyszczÄcej, cukierkowej bibuÅki, która wyglÄdaÅa na używanÄ. Z biaÅÄ satynowÄ kokardÄ przyklejonÄ przezroczystÄ taÅmÄ. Paczka o wymiarach osiem na dziesiÄÄ cali. WażÄca zaledwie kilka uncji. Pusta? WypeÅniona papierem? Nie. Gdyby niÄ potrzÄsnÄÄ, okazaÅoby siÄ, że w Årodku coÅ jednak jest. JakiÅ miÄkki przedmiot, może z materiaÅu. ÅmierÄ przybyÅa wczesnym popoÅudniem trzeciego sierpnia 1962 roku. ÅmierÄ zadzwoniÅa do drzwi przy 12505 Fifth Helena Drive. ÅmierÄ otarÅa spocone czoÅo baseballowÄ czapeczkÄ. ÅmierÄ Å¼uÅa gumÄ szybko i niecierpliwie. Nie sÅyszaÅa odgÅosu kroków. Nie mogÅa zostawiÄ tej cholernej paczuszki na stopniu schodów, musiaÅa zdobyÄ pokwitowanie. SÅyszaÅa jedynie buczenie wmontowanej w okno klimatyzacji. A może radia? To byÅ maÅy domek w hiszpaÅskim stylu, parterowa "hacjenda". O Åcianach, które wyglÄdaÅy, jakby je wzniesiono z cegÅy suszonej na sÅoÅcu, o dachu z jaskrawopomaraÅczowej dachówki, z zasÅoniÄtymi oknami. Skurczony, maÅy niczym domek dla lalek, nic szczególnego jak na tÄ dzielnicÄ. ÅmierÄ za dzwoniÅa po raz drugi, naciskajÄc mocno przycisk dzwonka. Tym razem drzwi otworzyÅy siÄ. PrzyjÄÅam podarunek z rÄk Åmierci. PomyÅlaÅam, że wiem, co to jest. Kto mi to przesÅaÅ. Na widok adresu na paczuszce rozeÅmiaÅam siÄ i bez wahania podpisaÅam potwierdzenie odbioru.
DZIECKO 1932-1938 . POCAÅUNEK Ten film oglÄdaÅam przez caÅe życie, choÄ nigdy do koÅca. MogÅaby niemal rzec: Ten film jest moim życiem! MiaÅa dwa, może trzy lata, gdy Matka zabraÅa jÄ tam po raz pierwszy. To jej najwczeÅniejsze wspomnienie, i jakże ekscytujÄce! Graumans Egyptian Theatre przy Hollywood Boulevard. Wiele lat wczeÅniej, nim mogÅa pojÄÄ chociażby najbardziej podstawowe zasady, jakimi siÄ rzÄdzi opowieÅÄ filmowa. ChÅonÄÅa jak zaczarowana ruch, bezustanne falowanie pÅynnego ruchu na olbrzymim ekranie nad gÅowÄ. Jeszcze nie mogÅa pomyÅleÄ: To jest ten sam wszechÅwiat, w którym odbywa siÄ projekcja niezliczonych i niemożliwych do nazwania form życia. Ileż to razy w latach straconego dzieciÅstwa i w latach dojrzewania bÄdzie wracaÅa do tego filmu z tÄsknotÄ, rozpoznajÄc go od razu, mimo rozmaitoÅci tytuÅów i wieloÅci aktorów. Zawsze bowiem pojawiaÅa siÄ w nim JasnowÅosa KsiÄżniczka. I zawsze zjawiaÅ siÄ CiemnowÅosy KsiÄżÄ. Splot okolicznoÅci popychaÅ ich ku sobie i rozÅÄczaÅ, znowu zbliżaÅ i ponownie rozÅÄczaÅ, póki - gdy film zbliżaÅ siÄ do koÅca, a muzyka osiÄ gaÅa punkt kulminacyjny - nie padli sobie namiÄtnie w ramiona. Co jednak nie zawsze byÅo równoznaczne ze szczÄÅliwym zakoÅczeniem. ZakoÅczenie bywaÅo niewiadomÄ. ZdarzaÅo siÄ, że jedno klÄkaÅo przy Åożu drugiego i pocaÅunek kochanków zwiastowaÅ ÅmierÄ. Nawet jeÅli on (lub ona) przeżywaÅ ÅmierÄ ukochanej (ukochanego), czÅowiek wiedziaÅ już, że życie przestaÅo mieÄ jakikolwiek sens. Bo tylko film nadaje życiu znaczenie. I nie istnieje opowieÅÄ filmowa bez zaciemnionej sali kinowej. Ależ to denerwujÄce, nigdy nie obejrzeÄ zakoÅczenia! Gdyż zawsze coÅ przeszkadzaÅo, ukÅadaÅo siÄ nie tak. A to powstawaÅo jakieÅ zamieszanie i zapalano ÅwiatÅa; a to odzywaÅ siÄ alarm przeciwpożarowy (bez żadnego ognia? czy może byÅ ogieÅ? pewnego razu wydawaÅo siÄ jej, że czuje zapach dymu) i wszystkich proszono do wyjÅcia; kiedy indziej sama byÅa już spóźniona na spotkanie i musiaÅa wyjÅÄ; albo zasypiaÅa w fotelu i traciÅa zakoÅczenie, budziÅa siÄ oÅlepiona jaskrawymi ÅwiatÅami, wokóŠzaÅ nieznajomi podnosili siÄ i kierowali do drzwi. Już koniec? Jak to możliwe? Nawet jako dojrzaÅa kobieta wciÄż poszukiwaÅa tego filmu. WchodziÅa ukradkiem do kina w jakiejÅ podrzÄdnej dzielnicy lub w nie znanym jej miasteczku. CierpiaÅa na bezsennoÅÄ, zdarzaÅo siÄ wiÄc, że kupowaÅa bilet na seans nocny. ZdarzaÅo siÄ też, iż kupowaÅa bilet na pierwszy seans danego dnia, czyli przed poÅudniem. Nie uciekaÅa od wÅasnego życia (choÄ to życie przysparzaÅo jej coraz wiÄcej kÅopotów, tak jak każde dorosÅe życie), ale znajdowaÅa chwilÄ wytchnienia, umieszczajÄc siÄ niejako w nawiasie owego życia, zatrzymujÄc czas w taki sposób, w jaki dziecko może po wstrzymaÄ ruch wskazówek zegarka: siÅÄ. WchodziÅa do mrocznej sali kinowej (czÄsto pachnÄcej zatÄchÅym popcornem, pÅynem do wÅosów, Årodkami do dezynfekcji), podniecona jak mÅoda dziewczyna pragnÄca ujrzeÄ na ekranie jeszcze raz Och, kolejny raz! jeszcze jeden raz! ÅlicznÄ kobietÄ o blond wÅosach, która wyglÄda, jakby siÄ w ogóle nie starzaÅa, która ma ciaÅo jak każda inna kobieta, ale posiada także niepowtarzalny wdziÄk, jakiego żadna zwyczajna kobieta nie ma, która promienieje blaskiem po chodzÄcym nie tylko z jej lÅniÄcych oczu, ale z każdego kawaÅeczka skóry.
DuszÄ mojÄ jest skóra. Inna dusza nie istnieje. Dostrzegacie we mnie obietnicÄ ludzkiej radoÅci. Ona, która wÅlizguje siÄ do kina, wybiera fotel w rzÄdzie blisko ekranu i bez reszty poÅwiÄca uwagÄ filmowi, który sprawia wrażenie jednoczeÅnie znanego i nieznanego, jak niezbyt dobrze zapamiÄtany, lecz uporczywie powracajÄcy sen. Wraz z upÅywem lat zmieniajÄ siÄ kostiumy aktorów, fryzury, nawet twarze i gÅosy, ale jest w stanie przypomnieÄ sobie - niezbyt wyraźnie, tylko we fragmentach - utracone emocje, samotnoÅÄ dzieciÄcego wieku, którÄ tylko czÄÅciowo ÅagodziÅ olbrzymi ekran. Inny Åwiat do zamieszkania. Gdzie? NadszedÅ taki dzieÅ, nadeszÅa taka godzina, kiedy uÅwiadomiÅa sobie, że JasnowÅosa KsiÄżniczka - która jest taka piÄkna, ponieważ jest taka piÄkna i ponieważ jest JasnowÅosÄ KsiÄżniczkÄ - zmuszona jest szukaÄ w oczach innych potwierdzenia swego istnienia. Nie możemy byÄ tacy, jakimi nas widzÄ, jeżeli nikt nas nie widzi. Prawda? Niepokój dorosÅoÅci i rosnÄce przerażenie. Ta opowieÅÄ filmowa jest skomplikowana i pogmatwana, choÄ zarazem znajoma albo prawie znajoma. Może zostaÅa źle zmontowana. Może ma drażniÄ. Może retrospekcje mieszajÄ siÄ z teraźniejszoÅciÄ. Albo z przyszÅoÅciÄ! Zbliżenia JasnowÅosej KsiÄżniczki wydajÄ siÄ zbyt intymne. Pragniemy obserwowaÄ innych z zewnÄtrz, nie chcemy, aby nas wciÄgano do Årodka. Gdybym tak mogÅa powiedzieÄ: ProszÄ bardzo, oto ja! Ta kobieta, stworzenie na ekranie, oto kim jestem. Ale ona nie zna zakoÅczenia. Nigdy nie widziaÅa ostatniej sceny, nigdy nie obejrzaÅa, jak na ekranie przesuwajÄ siÄ napisy koÅcowe. W tym wÅaÅnie, w momencie wykraczajÄcym poza ostatni pocaÅunek, tkwi klucz do tajemnicy filmu - wie o tym. Tak samo klucz do tajemnicy życia stanowiÄ organy ludzkiego ciaÅa, usuniÄte podczas sekcji zwÅok. Lecz nadejdzie taki czas, może to siÄ zdarzy tego wÅaÅnie wieczoru, gdy nieco zadyszana sadowi siÄ w obitym pluszem, starym, przybrudzonym fotelu w drugim rzÄdzie starego kina w zrujnowanej dzielnicy miasta, pod stopami czuje wybrzuszonÄ niczym kula ziemska lepkÄ podÅogÄ, do której przyklejajÄ siÄ podeszwy jej drogich butów; publicznoÅÄ jest nieliczna, rozproszona, zÅożona przeważnie z samotnych osób; z ulgÄ sobie uÅwiadamia, że w przebraniu (ciemne okulary, porzÄdna peruka, pÅaszcz przeciwdesz czowy) nikt jej tam nie rozpozna i że nikt z jej znajomych nie domyÅla siÄ, gdzie jest ani gdzie mogÅaby byÄ. Tym razem obejrzÄ to do samego koÅca. WÅaÅnie tym razem Dlaczego? Nie miaÅa pojÄcia. Bo akurat naprawdÄ ktoÅ gdzieÅ na niÄ czeka, już siÄ spóźniÅa o parÄ godzin, niewykluczone, że jakiÅ samochód miaÅ jÄ zawieÅºÄ na lotnisko, chyba że spóźniÅa siÄ już o parÄ dni albo nawet tygodni; bo jako osoba dorosÅa buntuje siÄ przeciwko czasowi Czymże jest czas, jak nie tym, czego oczekujÄ od nas inni? GrÄ, w którÄ graÄ nie chcemy. O, wÅaÅnie zauważyÅa, że także JasnowÅosÄ KsiÄżniczkÄ czas zbiÅ z tropu. ZbiÅa jÄ z tropu fabuÅa filmu. CzÅowiek otrzymuje sygnaÅy od innych. Co siÄ dzieje, jeÅli nikt z otoczenia ich nie wysyÅa? JasnowÅosa KsiÄżniczka w tym filmie nie jest już Åwieża jak wiosenny kwiat, ale oczywiÅcie wciÄż piÄkna, bladolica i promienna, kiedy wychodzi z taksówki wprost w otwartÄ przestrzeÅ ulicy; dla niepoznaki wÅożyÅa duże
przeciwsÅoneczne okulary, perukÄ z gÅadkimi ciemnymi wÅosami i pÅaszcz, który mocno ÅcisnÄÅa paskiem; kamera Åledzi jÄ z bliska: ukradkowe wejÅcie do kina, zakup biletu, zajÄcie miejsca w drugim rzÄdzie. Ponieważ jest JasnowÅosÄ KsiÄżniczkÄ, inni widzowie oczywiÅcie zerkajÄ na niÄ, lecz jej nie rozpoznajÄ; może jest zwyczajnÄ kobietÄ, wprawdzie piÄknÄ, ale nieznajomÄ. Po rozpoczÄciu seansu zdejmuje okulary przeciwsÅoneczne i bez reszty pogrÄża siÄ w filmie. Musi odchyliÄ gÅowÄ do tyÅu, aby dobrze widzieÄ ekran. Patrzy do góry z minÄ wystraszonego dziecka. ÅwiatÅo z ekranu koÅysze siÄ na jej twarzy jak refleksy sÅoÅca na wodzie. Zapatrzona, zupeÅnie nie wie, że CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä szedÅ za niÄ do kina; kamera zajmuje siÄ nim przez kilka dÅugich, peÅnych napiÄcia minut; mÄżczyzna stoi za postrzÄpionÄ aksamitnÄ zasÅonÄ przy bocznym rzÄdzie krzeseÅ. Jego przystojna twarz ginie w cieniu. Jej wyraz podpowiada, że w koÅcu musi siÄ coÅ wydarzyÄ. MÄżczyzna ma na sobie ciemny garnitur, ale nie wÅożyÅ krawata, na gÅowie zaÅ lekko przekrzywiony filcowy kapelusz. Na sygnaÅ muzyczny szybko podchodzi i pochyla siÄ nad niÄ, nad samotnÄ kobietÄ w drugim rzÄdzie. Szepcze coÅ do niej, ona odwraca siÄ przejÄta. Wydaje siÄ rzeczywiÅcie zdziwiona, choÄ na pewno zna scenariusz: w każdym razie do tej chwili i może nieco w przyszÅoÅÄ. Ukochany! To ty. Nigdy nie byÅo nikogo prócz ciebie. W migoczÄcym Åwietle bijÄcym od olbrzymiego ekranu twarze kochanków sÄ peÅne wyrazu - kochanków, którzy sÄ posÅaÅcami z minionych bezpowrotnie czasów wspaniaÅoÅci. Jakby, choÄ pomniejszeni i Åmiertelni, musieli graÄ tÄ scenÄ do koÅca. BÄdÄ graÄ tÄ scenÄ do koÅca. On ÅmiaÅo chwyta jÄ za szyjÄ, unieruchamia. Panuje nad niÄ, bierze jÄ w posiadanie. Jakże silne sÄ jego palce, jakże zimne; dziwne i szkliste lÅnienie jego oczu, nigdy nie widziaÅa ich z bliska. Ale ona kolejny raz wzdycha i podnosi swÄ doskonaÅÄ twarz w oczekiwaniu na pocaÅunek CiemnowÅosego KsiÄcia. HPIEL Cechy urodzonego aktora pojawiajÄ siÄ w dzieciÅstwie, bo wÅaÅnie wówczas Åwiat postrzegany jest zrazu jako Tajemnica. ŹródÅem gry aktorskiej jest improwizacja w obliczu Tajemnicy. T. Navarro, Paradoks aktorstwa Widzisz? Ten mÄżczyzna jest twoim ojcem. ByÅ taki dzieÅ, dzieÅ szóstych urodzin Normy Jeane, pierwszy dzieÅ czerwca 1932 roku, magiczny poranek, oÅlepiajÄcy, zapierajÄcy dech w piersiach, porażajÄcy bielÄ w Venice Beach w Kalifornii. Od Pacyfiku wiaÅ wiatr, Åwieży, chÅodny i orzeźwiajÄcy, niósÅ powietrze tylko odrobinÄ zepsute przez zwyczajnÄ woÅ wodnej zgnilizny i Åmieci. MogÅo siÄ zdawaÄ, że ten sam wiatr przywiaÅ MatkÄ, kobietÄ o wychudzonej twarzy, zmysÅowych ustach i cienkich brwiach. PrzyszÅa po NormÄ Jeane, która mieszkaÅa z dziadkami przy Venice Boulevard w dziobatej ruinie o beżowych stiukach. "Normo Jeane, chodź! " I Norma Jeane pobiegÅa, pobiegÅa do Matki! PulchnÄ rÄczkÄ chwyciÅa za szczupÅÄ dÅoÅ w czarnej ażurowej rÄkawiczce - jakież to byÅo dziwne i zarazem cudowne uczucie. DÅonie babki byÅy spracowanymi dÅoÅmi starszej kobiety, tak jak zapach babki byÅ zapachem starszej kobiety, za to zapach Matki wydawaÅ siÄ sÅodki, miÅy i lekko oszaÅamiajÄcy, niczym smak gorÄcej lemoniady. "Normo Jeane, moja kochana... Chodź." Matka miaÅa na imiÄ Gladys, Gladys byÅa prawdziwÄ matkÄ tego
dziecka. Kiedy już zdecydowaÅa siÄ niÄ byÄ. Kiedy miaÅa doÅÄ siÅy. Kiedy nie staÅy na przeszkodzie obowiÄzki w Wytwórni. Å»ycie Gladys to czyÅo siÄ w "trzech wymiarach przechodzÄcych w cztery" i nie byÅo "pÅaskie niczym plansza do ludo", jak w wypadku wiÄkszoÅci ludzi. Na oczach roztrzÄsionej babci Delii Matka triumfalnie wyprowadziÅa NormÄ Jeane z mieszkania na trzecim piÄtrze, gdzie cuchnÄÅo cebulÄ, szarym mydÅem, maÅciÄ na odciski i tytoniem fajkowym dziadka, ignorujÄc gniew starszej kobiety, jakby byÅ to komicznie rozgorÄczkowany gÅos dochodzÄcy z radia: "Gladys, czyim samochodem teraz jeździsz? Spójrz na mnie, dziewczyno. BraÅaÅ coÅ? PiÅaÅ? Kiedy mi oddasz wnuczkÄ? Ażeby ciÄ! Poczekaj, muszÄ naÅożyÄ buty, ja też schodzÄ! Gladys! " A Matka nuciÅa tylko spokojnym, doprowadzajÄcym do pasji sopranem: Quesera, sera. ÅmiejÄc siÄ jak dzieci, które wÅaÅnie coÅ zbroiÅy i uciekajÄ, Matka z CórkÄ pomknÄÅy w dóŠpo schodach niczym po zboczu góry, zadyszane, zÅÄ czone dÅoÅmi, byle na dwór! pod otwarte niebo! na Venice Boulevard, do zaparkowanego przy krawÄżniku samochodu Gladys, który za każdym razem mógÅ byÄ inny; tego zaÅ jasnego, lÅniÄcego ranka pierwszego czerwca 1932 roku Norma Jeane zatrzymaÅa siÄ z uÅmiechem przed garbatym nashem w odcieniu wody, jaka pozostaje po zmywaniu naczyÅ, gdy piana już siÄ caÅkiem rozejdzie; okno pasażera z nitkami zabezpieczonych taÅmÄ klejÄcÄ pÄkniÄÄ przypominaÅo pajÄczynÄ. Mimo wszystko byÅ to cudowny samochód, a Gladys wyglÄdaÅa piÄknie i mÅodo. Gladys, która w ogóle rzadko dotykaÅa Normy Jeane, teraz podnosiÅa jÄ obiema dÅoÅmi w rÄkawiczkach i pomagaÅa usiÄÅÄ na miejscu pasażera: "Hej-ho, i już, kochane maleÅstwo!", jak gdyby podnosiÅa jÄ do wielkiego mÅyna na molo w Santa Monica, by córka poszybowaÅa, zdumiona i oczarowana, w niebo. I z gÅoÅnym trzaskiem zamknÄÅa drzwi. I sprawdziÅa, czy rzeczywiÅcie sÄ zamkniÄte. (IstniaÅa stara obawa, strach Matki o CórkÄ, że podczas tego rodzaju wycieczek drzwi samochodu mogÄ siÄ otworzyÄ, niczym zapadnia puÅapki w którymÅ z niemych filmów, i Córka zginie! ) I wspiÄÅa siÄ na miejsce za kierownicÄ jak Lindbergh do kokpitu Spirit ofSt. Louis. ZwiÄkszyÅa obroty silnika, zmieniÅa biegi i wÅÄczyÅa siÄ do ruchu, nie reagujÄc na to, że biedna babcia Delia, zażywna kobieta o nakrapianej cÄtkami twarzy, ubrana w wyblakÅy baweÅniany fartuch, zwiniÄte skarpety i buty staruszki, wypadÅa przed budynek jak Charlie Chaplin, komicznie rozgorÄ czkowany MaÅy Tramp. - Poczekaj! Och, poczekaj! Pomylona kobieto! Äpunko! Zabraniam! We zwÄ policjÄ! Nie byÅo czasu do stracenia, oj, nie. Ani nawet żeby porzÄdnie odetchnÄÄ. -Nie przejmuj siÄ babciÄ, kochanie. Ona jest z niemego filmu, a my z dźwiÄkowego. Bo Gladys, jedyna prawdziwa matka tej dziewczynki, owego szczególnego dnia nie da siÄ nabraÄ na MatczynÄ MiÅoÅÄ. Tak oto, czujÄc siÄ "nareszcie pewniej", z kilkoma dolarami w kieszeni, Gladys przyjechaÅa po NormÄ Jeane w dniu jej urodzin (szóstych? już?
och, Chryste, to przygnÄbiajÄce), tak jak obiecaÅa. - Czy wiatr wieje, czy sÅonko Åwieci, nic nas nie rozdzieli, aż po Åmierci dzieÅ. PrzysiÄgam. - Teraz nawet trzÄsienie ziemi nie zmieniÅoby nastroju KÄpiel Gladys. - Należysz do mnie. JesteÅ do mnie podobna. Nikt mi ciÄ nie ukradnie, Normo Jeane, jak moich innych córek. Tych triumfalnych, okropnych sÅów Norma Jeane nie sÅyszaÅa, nie sÅyszaÅa, nie, nie, poniósÅ je hen, daleko porywisty wiatr. Ãw dzieÅ, dzieÅ urodzin, bÄdzie pierwszym, jaki Norma Jeane zapamiÄta wyraźnie. Ten cudowny dzieÅ spÄdzony z Gladys, która bywaÅa MatkÄ, albo z MatkÄ, która bywaÅa Gladys. KobietÄ niczym ruchliwy i smukÅy ptak o bystrym, czujnym spojrzeniu, uÅmiechu, jak to sama okreÅlaÅa, drapieżcy i ostrych Åokciach, którymi dźgaÅa ciÄ w żebra, jeÅli zbytnio siÄ do niej zbliżyÅaÅ. WypuszczaÅa przez nos ÅwiecÄcy dym, który przypominaÅ zakrzywione sÅoniowe kÅy, i wtedy w ogóle nie miaÅaÅ odwagi zwróciÄ siÄ do niej, a już na pewno nie sÅowami "mamusiu" czy "mamciu" - używajÄc tych "do porzygania sÅodziutkich zwrotów", o których Gladys już dawno temu zapomniaÅa - ani nawet patrzeÄ na niÄ zbyt natarczywie. "PrzestaÅ na mnie zerkaÄ! Å»adnych zbliżeÅ, póki nie bÄdÄ gotowa". W takich chwilach ostry, ÅamiÄcy siÄ Åmiech Gladys brzmiaÅ dokÅadnie tak, jak odgÅos wbijania szpikulca w bryÅÄ lodu. Ten dzieÅ objawienia Norma Jeane bÄdzie wspominaÅa przez resztÄ swojego życia, które potrwa trzydzieÅci szeÅÄ lat, szeÅÄdziesiÄt trzy dni i zakoÅczy siÄ przed ÅmierciÄ Gladys, jedno życie zmieÅci siÄ w drugim jak maÅa laleczka, którÄ można schowaÄ wewnÄtrz wiÄkszej lali. Czy pragnÄÅam innego szczÄÅcia? Nie. Nie chciaÅam niczego, tylko byÄ z niÄ. Może trochÄ siÄ poprzytulaÄ, zasnÄÄ z niÄ w jej Åóżku, gdyby mi pozwoliÅa. Tak bardzo jÄ kochaÅam. W istocie istniaÅy dowody na to, że Norma Jeane spÄdzaÅa z matkÄ jeszcze inne dni swych urodzin, w każdym razie na pewno pierwsze urodziny, choÄ nie mogÅa niczego sobie przypomnieÄ, chyba że braÅa do rÄki zdjÄcia - NORMIE JEANE WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO W PIERWSZÄ ROCZNICÄ URODZIN! - odrÄczny napis na papierowym transparencie udrapowanym - niczym szarfa jakiejÅ piÄknoÅci w stroju kÄpielowym - na zaÅzawionym berbeciu o pucoÅowatej, krÄgÅej jak ksiÄżyc w peÅni twarzy z doÅkami w policzkach, z krÄconymi ciemnoblond wÅosami i wplecionymi w nie satynowymi wstÄżkami; jak stare marzenia owe zdjÄcia byÅy rozmazane i porysowane, widocznie ich autorem byÅ jakiÅ "przyjaciel"; widaÄ na nich bardzo mÅodÄ, ÅadnÄ Gladys, niezwykle ożywionÄ, w poskrÄcanych loczkach, o wydÄtych ustach jak u Clary Bow, trzymajÄcÄ swe dwunastomiesiÄczne dziecko - NormÄ Jeane - sztywno na kolanach, tak jak można by trzymaÄ przedmiot kruchy i cenny, z obawÄ, jeÅli nie z widocznÄ przyjemnoÅciÄ, z surowÄ dumÄ, jeÅli nie z miÅoÅciÄ; na odwrocie wszystkich tych zdjÄÄ widniaÅa data zapisana niezgrabnym pismem, 1 czerwca 1927. Ale szeÅcioletnia Norma Jeane zapamiÄtaÅa z tego tyle samo, co z chwili narodzin - chciaÅa zapytaÄ Gladys albo babciÄ, jak przychodzi siÄ na Åwiat, czy trzeba zrobiÄ coÅ samemu? - na oddziale poÅożniczym Los Angeles County General Hospital po dwudziestu dwóch godzinach "nie ustannego piekÅa" (jak mawiaÅa Gladys o tej ciÄżkiej próbie) albo z czasów, gdy przez osiem miesiÄcy i jedenaÅcie dni tkwiÅa w "specjalnym worku" pod jej sercem. Nie mogÅa pamiÄtaÄ! Mimo wszystko, ilekroÄ z przejÄciem patrzyÅa na te zdjÄcia, które Gladys
zgadzaÅa siÄ rozÅożyÄ na Åóżku w jakiejÅ wynajmowanej "rezydencji", nigdy nie wÄtpiÅa, że niemowlÄ na zdjÄciach to ona, ponieważ wszystko w swoim życiu bÄdÄ poznawaÅa poprzez Åwiadectwa i nazwy używane przez inne osoby. Tak jak Jezus w ewangeliach jest postaciÄ, o której piszÄ, rozprawiajÄ i opowiadajÄ inni. Poznam swÄ egzystencjÄ oraz jej wartoÅÄ innymi oczami, którym, jak wierzyÅam, mogÄ zaufaÄ, podczas gdy nie mogÄ zaufaÄ moim wÅasnym. Gladys patrzyÅa na córkÄ, której nie widziaÅa od - cóż, od miesiÄcy. PowiedziaÅa podniesionym gÅosem: - Nie denerwuj siÄ. Nie zerkaj na mnie tak, jakbym w każdej chwili mogÅa rozbiÄ ten samochód. Oczy sobie popsujesz, dorobisz siÄ okularów i tak siÄ to wszystko skoÅczy. I postaraj siÄ nie wierciÄ jak maÅy wÄż, któremu chce siÄ siku. Nigdy nie uczyÅam ciÄ takich obyczajów. Wcale nie za mierzam rozbiÄ tego samochodu, jeÅli siÄ tego obawiasz, tak jak twoja żaÅosna stara babka. Przyrzekam! Gladys spoglÄda z ukosa na dziecko, niby to nerwowo, lecz zarazem kuszÄ co, co u niej nigdy nie powinno dziwiÄ: przyciÄgaÅa ciÄ do siebie, potem odpychaÅa; teraz zaÅ dodaÅa niskim, ochrypÅym gÅosem: - Z okazji urodzin Mama ma dla ciebie niespodziankÄ. Która już czeka specjalnie na ciebie. - N...niespodziankÄ? Gladys zasysa policzki i uÅmiecha siÄ podczas jazdy. - D...dokÄd jedziemy, Mamo? SzczÄÅcie przeszywa NormÄ Jeane niczym ostre kawaÅeczki szkÅa w ustach. ChoÄ jest ciepÅo i wilgotno, Gladys nosi modne ażurowe rÄkawiczki w czarnym kolorze, aby chroniÄ delikatnÄ skórÄ. Bezwiednie zaciska obie dÅonie na kierownicy. - Pytasz, dokÄd jedziemy? Jakby ciÄ tak posÅuchaÄ, można by odnieÅÄ wrażenie, że nigdy wczeÅniej nie byÅaÅ w hollywoodzkiej rezydencji swojej matki. Norma Jeane jest zmieszana, uÅmiecha siÄ. Stara siÄ myÅleÄ. Czy rzeczywiÅcie? Zdaje siÄ, że zapomniaÅa o czymÅ bardzo istotnym, dopuÅciÅa siÄ czegoÅ w rodzaju zdrady, rozczarowaÅa. Mimo wszystko wydaje siÄ, że Gladys czÄsto siÄ przeprowadzaÅa. Czasami informowaÅa o tym DeliÄ, czasem nie. Jej życie byÅo skomplikowane i owiane tajemnicÄ. MiaÅa jakieÅ problemy z wÅaÅcicielami lokali do wynajÄcia i sÄsiadami; popadaÅa w kÅopoty z "pieniÄdzmi" i ze "Årodkami utrzymania". Poprzedniej zimy krótkie i gwaÅtowne trzÄsienie ziemi uczyniÅo z niej na dwa tygodnie osobÄ bezdomnÄ, zmuszonÄ do mieszkania u przyjacióÅ, bez jakiegokolwiek kontaktu z DeliÄ. Jednakże Gladys zawsze mieszkaÅa w Hollywood. Albo w West Hollywood. WymagaÅa tego od niej praca w Wytwórni. Ponieważ należaÅa do "pracownic kontraktowych" (Wytwórnia byÅa najwiÄkszym przedsiÄbiorstwem filmowym w Hollywood, a tym samym na Åwiecie; szczyciÅa siÄ, że zwiÄzaÅa kontraktami "wiÄcej gwiazd, niż ich bÅyszczy w konstelacjach"), jej życie wÅaÅciwie do niej nie należaÅo: "Tak samo jak katolickie zakonnice sÄ poÅlubione Chrystusowi". Gladys musiaÅa oddawaÄ na wychowanie NormÄ Jeane, odkÄd ukoÅczyÅa ona zaledwie dwanaÅcie dni, zazwyczaj babce, za piÄÄ dolarów tygodniowo plus wydatki, takie to już byÅo to cholernie ciÄżkie życie, takie wyczerpujÄce, smutne, ale jaki miaÅa wybór, skoro caÅymi godzinami pracowaÅa w Wytwórni, czasem dwie zmiany pod rzÄd, na "jedno skinienie" szefa - jak mogÅa jednoczeÅnie podjÄÄ siÄ opieki nad maÅym dzieckiem? "Niech nikt siÄ nie waży mnie osÄdzaÄ.
Póki nie znajdzie siÄ na moim miejscu. Nieważne, czy to bÄdzie mÄżczyzna, czy kobieta. Ale zwÅaszcza kobieta niech siÄ nie waży. Tak, zwÅaszcza kobieta! " Gladys wyrzucaÅa te sÅowa z tajemniczym gniewem. Może chodziÅo jej o matkÄ. O DeliÄ, z którÄ prowadziÅa wojnÄ. Kiedy siÄ kÅóciÅy, Delia twierdziÅa, że Gladys jest "walniÄta" czy raczej "nawalona"? - a Gladys natychmiast protestowaÅa, mówiÄc, że to jawne kÅamstwo, oszczerstwo; w żadnym razie, nigdy nawet nie czuÅa zapachu marihuany, a cóż dopiero mówiÄ o paleniu. "A tym bardziej opium. Nigdy! " Delia sÅyszaÅa zbyt wiele niesamowitych i nieprawdopodobnych opowieÅci na temat ludzi filmu. To prawda, Gladys czasami popadaÅa w stan nadmiernej ekscytacji. OgieÅ pÅonie we mnie! Cudowny ogieÅ. To prawda, innym razem robiÅa siÄ smÄtna, ogarniaÅa jÄ "czarna rozpacz", wpadaÅa w "doÅek". Jak gdyby moja dusza stawaÅa siÄ roztopionym oÅowiem, wyciekaÅa i twardniaÅa. Mimo wszystko Gladys byÅa atrakcyjnÄ mÅodÄ kobietÄ, miaÅa wielu przyjacióÅ. MÄżczyzn. Którzy komplikowali jej życie uczuciowe. "Gdyby ci faceci zostawili mnie w spokoju, z Gladys wszystko byÅoby w porzÄ dku". Ale oni rzecz jasna nie zostawili jej w spokoju, wiÄc Gladys ratowaÅa siÄ regularnym przyjmowaniem leków. Medykamentów przepisanych przez lekarza albo może też Årodków podawanych jej przez tychże facetów. Å»yÅa na aspirynie Bayera i w znacznym stopniu uodporniÅa siÄ na jej dziaÅanie: rozpuszczaÅa tabletki w czarnej kawie niczym maÅe kostki cukru, mówiÄ c: "Nie czujÄ ich smaku! " Tego ranka Norma Jeane zorientowaÅa siÄ natychmiast, że Gladys ma swój "wzlot": jest rozkojarzona, ożywiona, nieprzewidywalna, chwiejna jak pÅomieÅ Åwiecy w przeciÄgu. Jej woskowoblada skóra wydzielaÅa fale ciepÅa jak ulice w letnim sÅoÅcu, a jej oczy! - ruchliwe, bÅÄdzÄce, o rozszerzonych źrenicach. Oczy, które kochaÅam. Nie mogÅam na nie patrzeÄ. Gladys prowadziÅa samochód beztrosko i szybko. Z Gladys jeździÅo siÄ tak jak samochodzikami w wesoÅym miasteczku: trzeba siÄ byÅo mocno trzymaÄ. JechaÅy w gÅÄb lÄdu, oddalajÄc siÄ od Venice Beach i oceanu. Na póÅnoc, w kierunku La Cienega i Sunset Boulevard, mijajÄc znajome ulice, które Norma Jeane pamiÄtaÅa z wczeÅniejszych przejażdżek w towarzystwie matki. Ależ grzechotaÅ stary nash, mknÄc naprzód, reagujÄc na niecierpliwe przyciskanie pedaÅu gazu. PodskoczyÅy na torach tramwajowych, zatrzymaÅy siÄ w ostatniej chwili przed czerwonymi ÅwiatÅami, aż Norma Jeane zaczÄÅa dzwoniÄ zÄbami, choÄ jednoczeÅnie chichotaÅa nerwowo. Czasami samochód Gladys wpadaÅ w poÅlizg na Årodku skrzyżowania i momentalnie stawaÅ siÄ elementem sceny jakby żywcem wyjÄtej z filmu: koncert klaksonów, krzyki, wymachiwanie piÄÅciami; chyba że kierowcami byli samotni mÄżczyźni, wówczas wszelkie gesty wydawaÅy siÄ Åagodniejsze.
Kilka razy Gladys zignorowaÅa gwizdek policjanta i uciekÅa. "Wiesz, nie zrobiÅam niczego zÅego! Nie chcÄ, aby wygrażaÅy mi jakieÅ Åobuzy". Delia lubiÅa narzekaÄ ni to żartobliwie, ni to gniewnie, że Gladys "straciÅa" swoje prawo jazdy, co oznaczaÅo... No wÅaÅnie, co? StraciÅa je tak, jak ludzie gubiÄ różne przedmioty? ZawieruszyÅa je? Czy może ten dokument zabraÅ jej policjant, aby jÄ ukaraÄ, a Normy Jeane przy tym nie byÅo? Jedno Norma Jeane wiedziaÅa na pewno: nie odważy siÄ zapytaÄ o to Gladys. Z Sunset Boulevard wjechaÅy w bocznÄ ulicÄ, potem skrÄciÅy w nastÄpnÄ i wreszcie w La Mesa, nieefektownÄ uliczkÄ peÅnÄ maÅych przedsiÄbiorstw, bistr, koktajlbarów i bloków mieszkalnych; Gladys wyjaÅniÅa, że to jest jej "nowe sÄsiedztwo, które wÅaÅnie poznajÄ, a musisz wiedzieÄ, że przyjÄto mnie tu bardzo serdecznie". DodaÅa, że do Wytwórni "można stÄd dojechaÄ w szeÅÄ minut". IstniaÅy "osobiste powody", które przemawiaÅy za zamieszkaniem w tym miejscu, ale sÄ one zbyt skomplikowane, by siÄ nad nimi rozwodziÄ. Ale Norma Jeane sama zobaczy. "To czÄÅÄ niespodzianki". Gladys zaparkowaÅa samochód przed frontem mizernego hiszpaÅskiego domu z biaÅymi stiukami, zniszczonymi zielonymi markizami i znieksztaÅconymi schodami przeciwpożarowymi. HACJENDA. DO WYNAJÄCIA POKOJE I MAÅE MIESZKANIA NA TYGODNIE I MIESIÄCE. INFORMACJA WEWNÄTRZ. Dom oznaczono numerem 387. Norma Jeane patrzyÅa, zapisujÄc w pamiÄci to, co widziaÅa; byÅa jak aparat fotograficzny rejestrujÄcy obrazy na kliszy; gdyby któregoÅ dnia zgubiÅa siÄ, wtedy bÄdzie musiaÅa znaleÅºÄ drogÄ do tego miejsca, którego nigdy wczeÅniej nie widziaÅa, ale z Gladys takie chwile byÅy bardzo ważne, tajemnicze i peÅne emocji, aż czÅowiekowi serce siÄ w piersiach tÅukÅo jak po zażyciu jakiegoÅ lekarstwa. JakpoprzyjÄciu amfetaminy- ten sam ciÄżar gatunkowy. Przez caÅe życie tam wracaÅam. Niczym lunatyk wychodziÅam z życia i wracaÅam na La Mesa, do Hacjendy i do miejsca na HighlandAvenue, gdzie znowu byÅam dzieckiem, znowu pod jej opiekÄ, pod jej urokiem, a ten koszmar jeszcze siÄ nie zaczÄÅ. Gladys dostrzegÅa wyraz twarzy Normy Jeane, którego sama dziewczynka nie mogÅa zobaczyÄ, i rozeÅmiaÅa siÄ. - MaÅa jubilatko! BÄdź co bÄdź, szeÅÄ lat ma siÄ tylko raz w życiu. Do siedmiu możesz nawet nie dożyÄ. Chodźmy. DÅoÅ Normy Jeane byÅa mokra od potu, wiÄc Gladys nie chwyciÅa jej. SzturchnÄÅa dziewczynkÄ - piÄÅciÄ w rÄkawiczce, lekko, rzecz jasna żartobliwie, kierujÄc jÄ do góry po nieco wyszczerbionych stopniach zewnÄtrznych schodów Hacjendy, do nagrzanego wnÄtrza z zapiaszczonÄ klatkÄ schodowÄ i linoleum na wewnÄtrznych schodach. "KtoÅ na nas czeka i pewnie już siÄ zaczyna niecierpliwiÄ. No, dalej". SpieszyÅy siÄ. BiegÅy. GalopowaÅy coraz wyżej. Gladys, w swych wspaniaÅych butach na wysokich obcasach, nagle wpadÅa w panikÄ; czy może udawaÅa, że w niÄ wpadÅa? czy byÅa to jedna z jej scen? Na górze matka i córka nie mogÅy zÅapaÄ tchu. Gladys otworzyÅa drzwi do swojej obecnej "rezydencji", niewiele różniÄcej siÄ od poprzedniej, którÄ Norma Jeane ledwie pamiÄtaÅa. Trzy ciasne izby z poplamionymi tapetami, poplamiony sufit, wÄskie okna, pÅaszczyzny luźnego linoleum na nagich deskach, kilka meksykaÅskich
chodników, nie szczelna, trochÄ cuchnÄca lodówka, kuchenka dwupalnikowa, naczynia w zlewie i uciekajÄce w popÅochu czarne karaluchy, które bÅyszczaÅy niczym nasiona arbuza. Na Åcianie kuchni wisiaÅy przypiÄte pinezkami plakaty do filmów, w których produkcjÄ Gladys byÅa zaangażowana i z których byÅa dumna: Kiki z Mary Pickford, Na Zachodzie bez zmian z Lew Ayresem, ÅwiatÅa wielkiego miasta z Charliem Chaplinem, w którego peÅne uczucia oczy Norma Jeane mogÅa patrzeÄ i patrzeÄ, przekonana, że Chaplin jÄ widzi. Niejasne byÅo, co Gladys miaÅa wspólnego z tymi sÅawnymi filmami, ale NormÄ Jeane oczarowaÅy twarze aktorów. Oto, co znaczy dom. To miejsce pamiÄtam. Znajomy byÅ również ciepÅy zaduch mieszkania - Gladys nie miaÅa w zwyczaju uchylaÄ okien na czas swojej nieobecnoÅci - ostra woÅ potraw, zmielonej kawy, papierosowego popioÅu, spalenizny, perfum i tego tajemniczego, ostrego, chemicznego zapachu, którego Gladys nigdy nie mogÅa caÅkowicie zmyÄ, choÄ nieustannie szorowaÅa dÅonie mydÅem leczniczym, aż byÅy poobcierane do krwi. Mimo wszystko owe zapachy uspokajaÅy NormÄ Jeane, bo przywodziÅy na myÅl dom. Miejsce, gdzie byÅa Matka. Nowe mieszkanie! ByÅo jakieÅ dziwne. PanowaÅa tu wiÄksza ciasnota i nieporzÄdek niż w poprzednich mieszkaniach. Albo może Norma Jeane byÅa teraz starsza i wiÄcej dostrzegaÅa? Kiedy znalazÅa siÄ wreszcie w Årodku, nastÄpiÅ ten okropny moment zawieszenia miÄdzy pierwszym poruszeniem ziemi i nastÄpnym, naprawdÄ silnym drżeniem, którego nie da siÄ zignorowaÄ ani zakwestionowaÄ. CzekaÅa, nie majÄc odwagi odetchnÄÄ. StaÅo tu wiele otwartych, ale nie rozpakowanych pudeÅ, na których odciÅniÄto napis WÅASNOÅÄ WYTWÃRNI. Stosy ubraÅ leżaÅy na kuchennym blacie i wisiaÅy na drucianych wieszakach na sznurze rozwieszonym w kuchni, tak że na pierwszy rzut oka można by odnieÅÄ wrażenie, że tÅoczÄ siÄ w niej ludzie, kobiety w "kostiumach" - Norma Jeane wiedziaÅa, co to sÄ kostiumy, że to coÅ innego niż "ubrania", choÄ nie potrafiÅa wyjaÅniÄ, na czym polega różnica. WÅród tych kostiumów znajdowaÅy siÄ efektowne i olÅniewajÄce krótkie sukienki z wÄskimi ramiÄczkami. Inne, te z dÅugimi mankietami, byÅy poważniejsze. Majtki, staniki i poÅczochy suszyÅy siÄ na sznurze. Gladys przyglÄdaÅa siÄ Normie Jeane, jak ta z otwartÄ buziÄ wpatruje siÄ w ubrania koÅyszÄce siÄ nad jej gÅowÄ. Na widok jej zmieszania wybuchnÄÅa Åmiechem. - CoÅ nie tak? Nie pochwalasz tego? Delia tego nie pochwala? KazaÅa ci mnie szpiegowaÄ? Teraz idziemy tu. TÄdy. No, dalej. DźgnÄÅa NormÄ Jeane Åokciem i skierowaÅa jÄ do nastÄpnego pokoju, do sypialni. MaÅe pomieszczenie, z okropnymi zaciekami na Åcianach i suficie, z pojedynczym oknem czÄÅciowo zasÅoniÄtym spÄkanymi i poplamionymi żaluzjami. ByÅo też znajome Åóżko z bÅyszczÄcymi, choÄ nieco wytartymi gaÅkami i puchowymi poduchami, biurko z sosnowego drewna, nocny stolik z buteleczkami na tabletki, magazyny ilustrowane, ksiÄżki w miÄkkich okÅadkach, peÅna popielniczka na egzemplarzu "Hollywood Tatier"; wokoÅo wisiaÅo jeszcze wiÄcej ubraÅ i staÅo tu wiÄcej otwartych, lecz nie rozpakowanych pudeÅ; nad Åóżkiem wielkie, jaskrawe zdjÄcie z "The Hollywood Revue" z 1929 roku przedstawiajÄce Marie Dressler w biaÅej przejrzystej sukni. Gladys wyglÄdaÅa na podnieconÄ, oddychaÅa szybko i przyglÄdaÅa siÄ, jak Norma Jeane rozglÄda siÄ wokoÅo z niepokojem - no bo gdzie siÄ podziaÅa "niespodzianka"? SchowaÅa siÄ?
Pod Åóżkiem? W garderobie? (Lecz garderoby tu nie byÅo, tylko stojÄca pod ÅcianÄ szafa z pÅyty pilÅniowej.) BrzÄczaÅa samotna mucha. Przez okno w pokoju widaÄ byÅo jedynie pustÄ, brudnÄ ÅcianÄ sÄsiedniego budynku. Norma Jeane zachodziÅa w gÅowÄ: Gdzie? Kto to taki? , nawet wówczas gdy Gladys ukÅuÅa jÄ lekko miÄdzy Åopatkami, upominajÄc trochÄ gniewnie: -Normo Jeane, dajÄ sÅowo, czasem jesteÅ nierozgarniÄta jak... jak nie przymierzajÄc póÅgÅówek. NaprawdÄ nie widzisz? Otwórz oczy i popatrz. Ten mÄżczyzna jest twoim ojcem. Wreszcie Norma Jeane zorientowaÅa siÄ, na co wskazuje Gladys. To nie mÄżczyzna. To zdjÄcie mÄżczyzny, wiszÄce na Åcianie obok lustra na komodzie. W dniu szóstych urodzin poraz pierwszy ujrzaÅam jego twarz. WczeÅniej nic o tym nie wiedziaÅam- miaÅam ojca! Ojca jak inne dzieci. Zawsze podejrzewaÅam, że jego nieobecnoÅÄ ma coÅ wspólnego ze mnÄ. Z czymÅ zÅym, nieodpowiednim, co tkwiÅo we mnie. Dlaczego nikt mi wczeÅniej nie powiedziaÅ? Ani matka, ani babcia, ani dziadek. Nikt. A jednak nigdy nie spojrzÄ na jego prawdziwÄ twarz. I umrÄ przed nim. - I co, Normo Jeane? Nie uważasz, że jest przystojny? Twój ojciec. GÅos Gladys, który czasem wydawaÅ siÄ beznamiÄtny, bezbarwny, odrobinÄ drwiÄcy, drżaÅ teraz jak u niedoÅwiadczonej dziewczyny. Norma Jeane bez sÅowa wpatrywaÅa siÄ w mÄżczyznÄ, który byÅ podobno jej ojcem. W mÄżczyznÄ z fotografii. MÄżczyznÄ na Åcianie obok lustra na komodzie. Ojciec? CaÅe jej ciaÅo wydawaÅo siÄ rozpalone i pulsujÄce jak skaleczony kciuk. - O, proszÄ. Ale uważaj. Nie wolno go dotykaÄ lepkimi palcami. Uroczystym gestem Gladys zdjÄÅa ze Åciany oprawionÄ fotografiÄ. PrawdziwÄ fotografiÄ. Norma Jeane dostrzegÅa poÅysk charakterystyczny dla prawdziwego zdjÄcia, a nie plakatu czy strony wyrwanej z jakiegoÅ pisma. Gladys z namaszczeniem trzymaÅa fotografiÄ w dÅoniach obciÄgniÄtych wspaniaÅymi rÄkawiczkami. Norma Jeane wprawdzie miaÅa zdjÄcie na po ziomie oczu, ale nie mogÅaby go dotknÄÄ bez wysiÅku. A jakże bardzo w takiej chwili pragnÄÅa go dotknÄÄ! WiedziaÅa jednak z doÅwiadczenia, że nie należy dotykaÄ specjalnych rzeczy Gladys. - On... On jest moim ojcem? - Z caÅÄ pewnoÅciÄ. Masz jego seksowne, niebieskie oczy. - A gdzie...
gdzie on... - Sza! Patrz. To byÅa scena z jakiegoÅ filmu. Norma Jeane niemal sÅyszaÅa skocznÄ melodiÄ. Jakże dÅugo obie patrzyÅy! W ciszy peÅnej uszanowania kontemplowaÅy "mÄżczyznÄ w ramkach", "mÄżczyznÄ na zdjÄciu", "mÄżczyznÄ, który byÅ ojcem Normy Jeane", mÄżczyznÄ zÅowrogo przystojnego, mÄżczyznÄ o gÅadkich, pokrytych brylantynÄ gÄstych wÅosach, mÄżczyznÄ z cieniutkÄ liniÄ wÄsów na górnej wardze, mÄżczyznÄ o bladych, niemal niedostrzegalnie opadajÄcych powiekach nad przenikliwymi oczami. MÄżczyznÄ o miÄsistych, lekko rozchylonych w uÅmiechu ustach, mÄżczyznÄ, który zdawaÅ siÄ wstydliwie unikaÄ ich spojrzeÅ, mÄżczyznÄ o uniesionym podbródku, o dumnym, orlim nosie i z wgÅÄbieniem w lewym policzku, doÅkiem jak u Normy Jeane. Albo bliznÄ. ByÅ starszy od Gladys, ale tylko trochÄ. MiaÅ trzydzieÅci kilka lat, twarz aktora z wystudiowanym wyrazem ÅwiadczÄcym o dużej pewnoÅci siebie. Filcowy kapelusz przechylony z fantazjÄ na dumnie uniesionej gÅowie i biaÅa koszula z miÄkkim, falbaniastym koÅnierzykiem sprawiaÅy wrażenie kostiumu filmowego z minionych czasów. MÄżczyzna, jak siÄ wydawaÅo Normie Jeane, już, już miaÅ siÄ odezwaÄ, ale w koÅcu nie zrobiÅ tego. Tak usilnie nasÅuchiwaÅam. Jakbym wczeÅniej ogÅuchÅa. Serce trzepotaÅo w piersi Normy Jeane jak skrzydÅa kolibra. BiÅo gÅoÅno, rozbrzmiewaÅo w caÅym pokoju. Lecz Gladys niczego nie zauważyÅa i nie odezwaÅa siÄ. Sama wpatrywaÅa siÄ w mÄżczyznÄ na zdjÄciu żarliwie i z za chwytem, powtarzajÄc w uniesieniu niczym natchniona piosenkarka: - Twój ojciec. Nosi piÄkne nazwisko, nazwisko kogoÅ ważnego, ale nie mogÄ go ujawniÄ. Nawet Delia go nie zna. Delii może siÄ zdawaÄ, że jest inaczej, ale ona naprawdÄ nic nie wie. I nie może siÄ dowiedzieÄ! Nawet o tym, że ty go widziaÅaÅ. Nasza sytuacja jest bardzo skomplikowana, rozumiesz. Kiedy siÄ urodziÅaÅ, twój ojciec przebywaÅ daleko stÄd; nawet teraz jest daleko i niepokoi siÄ o swoje bezpieczeÅstwo. Uwielbia po dróże i gdyby żyÅ w dawnych czasach, pewnie zostaÅby wojownikiem. Tak siÄ zÅożyÅo, że narażaŠżycie w sÅużbie demokracji. GÅÄboko w naszych sercach on i ja należymy do siebie... jesteÅmy mÄżem i żonÄ. Chociaż gardzimy konwencjami i nie przystajemy na nie. "Kocham ciÄ, kocham naszÄ córkÄ, a pewnego dnia wrócÄ po was do Los Angeles"... oto, co mi obiecaÅ twój ojciec, Normo Jeane. ObiecaÅ nam obu. Gladys zamilkÅa na chwilÄ, zwilżyÅa usta. ChoÄ mówiÅa do Normy Jeane, sprawiaÅa wrażenie, jakby nie do koÅca miaÅa ÅwiadomoÅÄ jej obecnoÅci. WpatrywaÅa siÄ w fotografiÄ, od której zdawaÅy siÄ odbijaÄ wiÄzki rozszczepionego ÅwiatÅa. Jej pokryta potem skóra pÅonÄÅa rumieÅcem, usta wyglÄdaÅy na opuchniÄte, jakby otarte pod warstwÄ jasnoczerwonej szminki; dÅonie w ażurowych rÄkawiczkach nie znacznie drżaÅy. Norma Jeane zapamiÄta, że próbowaÅa siÄ skoncentrowaÄ na sÅowach matki, a nie na szumie w uszach i nieprzyjemnym ucisku gÅÄboko w brzuchu, jakby musiaÅa koniecznie iÅÄ do toalety, ale nie ÅmiaÅa siÄ odezwaÄ ani nawet poruszyÄ. - Twój ojciec miaÅ kontrakt z WytwórniÄ, kiedy siÄ spotkaliÅmy,
przed oÅmiu laty, w dzieÅ po Niedzieli Palmowej; zawsze bÄdÄ pamiÄtaÅa! NależaÅ do najbardziej obiecujÄcych mÅodych aktorów, lecz... Cóż, mimo naturalnego talentu i znakomitej prezencji - drugi Valentino, jak powiadaÅ sam pan Thalberg - brakowaÅo mu dyscypliny, cierpliwoÅci i powagi. WyglÄd, styl i osobowoÅÄ, Normo Jeane, to nie wszystko, trzeba jeszcze przestrzegaÄ pewnych zasad. OkazywaÄ pokorÄ. UkrywaÄ wÅasnÄ dumÄ i harowaÄ jak koÅ. Kobietom to wszystko przychodzi Åatwiej. Ja także podpisaÅam kiedyÅ umowÄ, na krótko. Jako mÅoda aktorka. Ale zmieniÅam dziaÅkÄ. Z wÅasnej woli! Bo zrozumiaÅam, że nic z tego nie bÄdzie. Ale on byÅ oczywiÅcie typem buntownika. Przez pewien czas pracowaÅ jako dubler Chestera Morrisa i Donalda Reeda. W koÅcu jednak odszedÅ. "MajÄc do wyboru duszÄ i karierÄ, wybieram duszÄ", powiedziaÅ. W podnieceniu Gladys dostaÅa ataku kaszlu. NiósÅ siÄ od niej silny zapach perfum, zmieszany z nikÅÄ, kwaÅnocytrynowÄ woniÄ chemikaliów, którymi wydawaÅa siÄ nasiÄkniÄta jej skóra. Norma Jeane zapytaÅa, gdzie jest ojciec. Gladys odpowiedziaÅa ze zÅoÅciÄ: - Daleko, gÅuptasie. Już ci mówiÅam. Nastrój Gladys ulegaÅ zmianom. CzÄsto tak bywaÅo. PodkÅad muzyczny też siÄ gwaÅtownie zmieniÅ. Teraz przypominaÅ zgrzyt piÅy albo szum fal, które bezlitoÅnie wdzierajÄ siÄ na plażÄ, gdzie Delia, utyskujÄca i zadyszana z powodu "wysokiego ciÅnienia", chodziÅa "dla zdrowia" z NormÄ Jeane po ubitym piasku. Nigdy nie zapytaÅabym dlaczego. Dlaczego nikt mi nie powiedziaÅ aż do tamtej chwili. Dlaczego dowiedziaÅam siÄ o tym teraz. Gladys powiesiÅa fotografiÄ z powrotem. Tylko że gwóźdź nie trzymaÅ siÄ już tak pewnie w gipsowej Åcianie. Samotna mucha nadal brzÄczaÅa, uderzajÄc ustawicznie i z nadziejÄ o szybÄ. - PrzeklÄta mucha, której brzÄk "przez ÅmierÄ sÅyszaÅam"" zauważyÅa tajemniczo Gladys. Taka wÅaÅnie byÅa Gladys. WyrażaÅa siÄ tajemniczo w obecnoÅci Normy Jeane, choÄ niekoniecznie zwracaÅa siÄ do niej. Córka byÅa Åwiadkiem, uprzywilejowanym obserwatorem, jak stróż w kinie szefowie udajÄ, że go nie dostrzegajÄ albo naprawdÄ go nie dostrzegajÄ. UpÅynÄÅo trochÄ czasu, nim gwóźdź znowu mocno utkwiÅ w Åcianie i nim ramka zawisÅa równo. JeÅli chodziÅo o tego rodzaju drobiazgi, Gladys byÅa perfekcjonistkÄ, upominaÅa NormÄ Jeane, gdy ta krzywo powiesiÅa rÄcznik albo niestarannie po ustawiaÅa ksiÄżki na póÅkach. Kiedy mÄżczyzna na fotografii wróciÅ bez piecznie na ÅcianÄ przy lustrze komody, Gladys postÄpiÅa kilka kroków w tyÅ i odprÄżyÅa siÄ nieco. Norma Jeane wciÄż patrzyÅa na zdjÄcie jak zaczarowana. Oto twój ojciec. Ale to nasza tajemnica, Normo Jeane. Narazie wystarczy, jak bÄdziesz wiedziaÅa, że jest daleko. Ale pewnego dnia - może już wkrótce - wróci do Los Angeles. ObiecaÅ. BÄdzie siÄ mówiÅo, że nie byÅam szczÄÅliwa jako dziecko, że moje dzieciÅstwo byÅo okresem rozpaczy, lecz ja wam powiem: nigdy nie byÅam nie szczÄÅliwa. Nigdy nie byÅam nieszczÄÅliwa, póki miaÅam matkÄ, a pewnego dnia pojawiÅ siÄ także ojciec. I jego też mogÅam kochaÄ. ByÅa jeszcze babcia Delia, matka matki Normy Jeane.
Silna kobieta o brwiach gÄstych niczym szczotki i Åobuzerskim wÄsiku pod nosem. Delia w swoisty sposób stawaÅa w drzwiach wejÅciowych albo na werandzie budynku. Z rÄkoma opartymi na biodrach wyglÄdaÅa jak kufel z dwoma uchami. Sklepikarze bali siÄ jej groźnego wzroku i ciÄtego jÄzyka. PrzepadaÅa za kowbojem Williamem S. Hartem, uwielbiaÅa Charliego Chaplina, geniusza mimiki, i cheÅpiÅa siÄ, że pochodzi "z dobrego rodu amerykaÅskich pionierów"; przyszÅa na Åwiat w Kansas, przeniosÅa siÄ do Nevady, potem do poÅudniowej Kalifornii, gdzie spotkaÅa i poÅlubiÅa ojca Gladys, który zostaÅ podtruty, jak powiadaÅa Delia z wyrzutem, w Argonne okoÅo roku 1918... "Przynajmniej żyje. Nareszcie za coÅ można byÄ wdziÄcznym rzÄdowi Stanów, nie? " Tak, byÅ jeszcze dziadek Monroe, mÄż Delii, który z nimi mieszkaÅ. Norma Jeane żyÅa w przekonaniu, że jej nie lubi, ale wÅaÅciwie dziadka i tak jakby tam nie byÅo. Na pytanie o niego Delia niezmiennie odpowiadaÅa wzruszeniem ramion i sÅowami: "Przynajmniej żyje". Babcia Delia! PostaÄ znana w caÅym sÄsiedztwie. Babcia Delia byÅa źródÅem wszystkiego, co Norma Jeane wiedziaÅa albo co wydawaÅo siÄ jej, że wie o Gladys. Najważniejszy fakt dotyczÄcy Gladys byÅ też jej gÅównÄ tajemnicÄ: nie mogÅa byÄ prawdziwÄ matkÄ dla Normy Jeane. Nie teraz. - Nie obwiniajcie mnie - oÅwiadczyÅa Gladys, nerwowo zapalajÄc papierosa. - Niech nikt z was mnie nie obwinia. Bóg wystarczajÄco mnie ukaraÅ. UkaraÅ? W jaki sposób? Gdy Norma Jeane miaÅa odwagÄ zadaÄ takie pytanie, Gladys przymykaÅa powieki nad swymi Ålicznymi, choÄ nieco przekrwionymi szarobÅÄkitnymi oczyma, w których ciÄgle bÅyszczaÅa wilgoÄ. Nawet nie pytaj. Po tym wszystkim, co uczyniÅ Bóg. Rozumiesz? Norma Jeane uÅmiechnÄÅa siÄ. UÅmiech nie oznaczaÅ wcale, że rozumie, ale że jest szczÄÅliwa, nie rozumiejÄc. Niemniej: wiadomo byÅo, że przed NormÄ Jeane Gladys miaÅa "inne dziewczynki" - "dwie dziewczynki". Ale gdzie siÄ one podziaÅy? - Niech mnie nikt z was nie obwinia, do licha! Zdaje siÄ, że Gladys, choÄ w wieku trzydziestu jeden lat wyglÄdaÅa bardzo mÅodo, miaÅa za sobÄ dwa maÅżeÅstwa. Pewne natomiast byÅo - co Gladys potwierdzaÅa doÅÄ pogodnie, w sposób charakterystyczny dla postaci filmowej z komicznymi nawykami albo tikiem - że jej nazwisko czÄsto siÄ zmieniaÅo. Delia opowiadaÅa historiÄ, jednÄ z jej najbardziej bolesnych matczynych historii, o tym, jak Gladys urodziÅa siÄ i zostaÅa ochrzczona jako Gladys Pearl Monroe w Hawthorne, hrabstwo Los Angeles, w roku 1902. Jako siedemnastolatka poÅlubiÅa (wbrew woli Delii) mÄżczyznÄ o nazwisku Baker, zatem zostaÅa paniÄ Gladys Baker, lecz (oczywiÅcie! ) ten zwiÄzek nie przetrwaÅ nawet roku, wiÄc siÄ rozwiodÅa i wyszÅa za "parkingowego Mortensena" (ojca dwóch zaginionych, nieobecnych starszych sióstr? ), ale i to nie wypaliÅo (oczywiÅcie! ) i Mortensen odszedÅ z życia Gladys - chwaÅa Bogu. Tyle że nazwisko Gladys nadal brzmiaÅo Mortensen na pewnych dokumentach, których nie zmieniÅa i nie chciaÅa zmieniaÄ, ponieważ przerażaÅo jÄ wszystko, co wiÄzaÅo siÄ z papierami i prawem.
Mortensen nie byÅ rzecz jasna ojcem Normy Jeane, ale jego nazwiskiem Gladys posÅugiwaÅa siÄ od pierwszego dnia życia dziewczynki. A jednak - oto fakt, który najbardziej wÅciekaÅ DeliÄ, taki byÅ perwersyjny - oficjalne nazwisko Normy Jeane brzmiaÅo Baker, nie Mortensen. - Wiesz dlaczego? - Delia mogÅa zapytaÄ kogoÅ z sÄsiedztwa, jeÅli tylko ten ktoÅ miaÅ doÅÄ cierpliwoÅci, by wysÅuchiwaÄ tego rodzaju gÅupot. - Ponieważ moja zwariowana córka "mniej nienawidziÅa" Bakera. - Delia mówiÅa dalej, wprawiajÄc siÄ w nastrój szczerego przygnÄbienia: W nocy nie mogÄ zasnÄÄ. Å»al mi tego biedactwa, które nie wie, kim jest. Powinnam zaadoptowaÄ NormÄ Jeane i daÄ jej wÅasne nazwisko, skromne i niezbrukane - Monroe. - Nikt nie zaadoptuje mojego maleÅstwa - oÅwiadczyÅa zdecydowanie Gladys - póki żyjÄ i mogÄ temu zapobiec. Póki żyjÄ. Norma Jeane dobrze wiedziaÅa, jakie to byÅo ważne, pozostaÄ przy życiu. Zatem Norma Jeane oficjalnie byÅa NormÄ Jeane Baker. W wieku siedmiu miesiÄcy zostaÅa ochrzczona przez sÅawnÄ ewangelizatorkÄ Aimee Semple McPherson w ÅwiÄtyni MiÄdzynarodowego KoÅcioÅa Otwartej Ewangelii (do którego wówczas należaÅa Delia) i miaÅa nosiÄ to nazwisko, póki nie zmieni go za sprawÄ mÄżczyzny, który weźmie sobie NormÄ Jeane za "żonÄ", póki jej imiÄ i nazwisko nie zmieni siÄ na mocy pewnej decyzji mÄżczyzn. ZrobiÅam to, czego ode mnie wymagano. A wymagano ode mnie, żebym pozostaÅa przy życiu. W osobliwym przypÅywie macierzyÅskich uczuÄ Gladys wyjaÅniÅa Nor mie Jeane, że jej imiona zostaÅy starannie dobrane. - Norma - to na czeÅÄ wielkiej Normy Talmadge, a Jeane - kogóż by innego, jak nie Harlow? - Nazwiska te niewiele znaczyÅy dla dziecka, ale Norma Jeane widziaÅa, jak Gladys drży na sam ich dźwiÄk. - Ty, Normo Jeane, poÅÄczysz w sobie obydwie, rozumiesz? PoÅÄczysz je w swoim losie. - No, wiÄc, Normo Jeane, teraz wiesz! To byÅa wiedza olÅniewajÄca jak sÅoÅce. PorażajÄca jak uderzenie w twarz. Uszminkowane na czerwono usta Gladys, na których rzadko goÅciÅ uÅmiech, teraz wÅaÅnie rozchylaÅy siÄ radoÅnie. Gladys oddychaÅa szybko, jakby przed chwilÄ biegÅa. - ZobaczyÅaÅ wÅaÅnie jego twarz. Twarz twojego prawdziwego ojca, który nie nazywa siÄ Baker. Tylko nie mów o tym nikomu, sÅyszysz? ZwÅaszcza Delii. - T...tak, Mamo. MiÄdzy starannie wyregulowanymi brwiami Gladys pojawiÅa siÄ gÅÄboka zmarszczka. - Co takiego, Normo Jeane? - Tak, Mamo. - No, to rozumiem! Norma Jeane nie mogÅa wyzbyÄ siÄ jÄkania, tylko że tym razem przesunÄÅo siÄ ono z jÄzyka do kolibrowego serca, gdzie pozostanie ukryte. W kuchni Gladys zdjÄÅa jednÄ ze swych cudownych ażurowych rÄkawiczek i w formie pieszczoty przesunÄÅa niÄ po karku Normy Jeane. Co za dzieÅ! SzczÄÅcie niczym wilgotna mgÅa spowiÅo pÅaski krajobraz miasta. SzczÄÅcie wdychane z każdym oddechem. Gladys mruknÄÅa: - Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin, Normo Jeane! - i: - Czy ci nie mówiÅam, że to twój specjalny dzieÅ? ZadzwoniÅ telefon. Gladys uÅmiechnÄÅa siÄ do siebie, ale nie podniosÅa sÅuchawki. Å»aluzje w oknach byÅy opuszczone aż po parapety. Gladys wspominaÅa coÅ o "ciekawskich" sÄsiadach.
Gladys zdjÄÅa tylko lewÄ rÄkawiczkÄ. MogÅo siÄ zdawaÄ, że o prawej zupeÅnie zapomniaÅa. Norma Jeane zwróciÅa uwagÄ, że na lekko zaczerwienionej skórze lewej dÅoni odcisnÄÅy siÄ maÅe romby. Gladys miaÅa na sobie sukienkÄ z krepy w kolorze kasztanowym, dopasowanÄ w talii, z wysokim koÅnierzykiem i obszernym doÅem, który przy poruszaniu siÄ wydawaÅ odgÅos przypominajÄcy oddech. Norma Jeane nigdy wczeÅniej tej sukni nie widziaÅa. Każda chwila byÅa brzemienna w znaczenie. Każda chwila, jak każde uderzenie serca, to sygnaÅ ostrzegawczy. W niszy kuchennej Gladys nalewa do wyszczerbionych filiżanek sok winogronowy dla Normy Jeane i intensywnie pachnÄcÄ "wodÄ z medykamentami" dla siebie. NiespodziankÄ jest ciasto urodzinowe! Waniliowa polewa, szeÅÄ malutkich różowych Åwieczek i napis z gÄstego czerwonego syropu: NORMIEJEAN SZCZÄÅCIA W DNIU URODZIN Sam widok, no i ten cudowny zapach, sprawiÅ, że Normie Jeane Ålinka napÅynÄÅa do ust. Ale Gladys byÅa najwyraźniej rozzÅoszczona. - Zakuta paÅa z tego piekarza, zrobiÅ bÅÄd w sÅowie "szczÄÅcia" i w twoim imieniu, a przecież powiedziaÅam mu. Z drobnymi problemami, drżÄcymi rÄkoma, choÄ może to pokój wibrowaÅ albo górna warstwa ziemi (w Kalifornii czÅowiek nigdy nie wie, co jest rzeczywiste, a co jest tylko wytworem wyobraźni), Gladys zdoÅaÅa zapaliÄ szeÅÄ Åwieczek. Zadaniem Normy Jeane byÅo zdmuchniÄcie bladych, migoczÄcych nerwowo pÅomyków. - A teraz, Normo Jeane, musisz sobie pomyÅleÄ Å¼yczenie - oÅwiadczyÅa z zapaÅem Gladys, pochylajÄc siÄ do przodu w taki sposób, że niemal do tknÄÅa ciepÅej twarzy dziecka. - Å»yczenie, by pewien mÄżczyzna, wiadomo kto, wkrótce do nas wróciÅ. No, dalej! ZamknÄwszy oczy, Norma Jeane pomyÅlaÅa o życzeniu i jednym dmuch niÄciem zgasiÅa wszystkie maÅe Åwieczki z wyjÄtkiem jednej. TÄ ostatniÄ zdmuchnÄÅa Gladys. - ProszÄ bardzo. Dobre to jak modlitwa. Przez chwilÄ Gladys szperaÅa w szufladzie, starajÄc siÄ zlokalizowaÄ nóż nadajÄcy siÄ do ukrojenia tortu; w koÅcu znalazÅa "rzeźnicki nóż tylko siÄ nie bój! ", a jego dÅugie ostrze bÅyszczaÅo jak sÅoÅce odbite od przybrzeżnych fal w Venice Beach, raziÅo w oczy, lecz nie można byÅo nie patrzeÄ. Gladys wtopiÅa ostrze w ciasto, marszczÄc w skupieniu czoÅo i przytrzymujÄc dÅoÅ w rÄkawiczce dÅoniÄ bez rÄkawiczki, odkroiÅa po jednym kawaÅku dla każdej z nich; ciasto byÅo nieco wilgotne i kleiÅo siÄ w Årodku, a kawaÅki wystawaÅy poza brzegi podstawek pod filiżanki, których Gladys użyÅa w charakterze talerzyków. Ależ byÅo dobre! Tamto ciasto smakowaÅo wybornie. Już nigdy wiÄcej nie skosztowaÅam czegoÅ tak smacznego. Matka i córka jadÅy z apetytem; dla każdej z nich ciasto byÅo pierwszym posiÅkiem tego dnia, którego minÄÅa już wiÄcej niż poÅowa. - A teraz, Normo Jeane, czas na prezenty. i Po raz drugi odezwaÅ siÄ dzwonek telefonu. A Gladys tylko siÄ uÅmiechaÅa promiennie, jakby w ogóle nic nie sÅyszaÅa. WyjaÅniaÅa wÅaÅnie, że zabrakÅo jej czasu, aby prezenty odpowiednio zapakowaÄ. Pierwszym byÅ zrobiony szydeÅkiem Åadny różowy sweterek z baweÅny, który w miejscu guzików miaÅ wyszyte pÄki róż, sweterek raczej dla mÅodszego dziecka, ponieważ byÅ za ciasny na NormÄ Jeane, dziewczynkÄ i tak doÅÄ maÅÄ jak na swój wiek, lecz Gladys, zachwycona, sprawiaÅa wrażenie, że niczego nie zauważa: - Czyż nie jest czarujÄcy!
JesteÅ maÅÄ ksiÄżniczkÄ. Potem przyszÅa kolej na mniejsze sztuki garderoby: biaÅe baweÅniane skarpety, bieliznÄ (zachowaÅy siÄ metki ze sklepu z przecenionymi rzeczami). Już od miesiÄcy Gladys nie kupowaÅa córce tego rodzaju drobiazgów; poza tym od kilku tygodni spóźniaÅa siÄ z przekazywaniem Delii pieniÄdzy, wiÄc Norma Jeane z radoÅciÄ pomyÅlaÅa, że Delia siÄ z tego ucieszy. PodziÄkowaÅa matce, a Gladys strzeliÅa palcami i powiedziaÅa: - Och, nie ma za co, to zaledwie wstÄp. Chodź. Z wyraźnym talentem dramatycznym zaprowadziÅa dziewczynkÄ do sypialni, gdzie na honorowym miejscu wisiaÅa fotografia przystojnego mÄżczyzny, i gwaÅtownym szarpniÄciem wysunÄÅa z komody górnÄ szufladÄ. - Presto, Normo Jeane! Oto coÅ dla ciebie. Lalka? Norma Jeane stanÄÅa na palcach i z zapaÅem, nieporadnie wyciÄgaÅa lalkÄ o zÅocistych wÅosach, okrÄgÅych, niebieskich szklanych oczach i ustach jak pÄczek róży, kiedy Gladys zapytaÅa: - Czy pamiÄtasz, Normo Jeane, kto tutaj sypiaÅ, w tej szufladzie? - Norma Jeane potrzÄsnÄÅa gÅowÄ. - Nie w tym mieszkaniu, ale w tej szufladzie. WÅaÅnie tej. Nie pamiÄtasz, kto tu sypiaÅ? - Norma Jeane znowu potrzÄsnÄÅa gÅowÄ. ZaczÄÅa czuÄ siÄ nieswojo. Gladys tak dziwnie na niÄ patrzyÅa, miaÅa oczy szeroko otwarte, jakby naÅladowaÅa lalkÄ, tylko że oczy Gladys byÅy bladoniebieskie, a usta jasnoczerwone. Wreszcie Gladys ze Åmiechem zdradziÅa, o co jej chodzi: - Ty, ty, Normo Jeane. SypiaÅaÅ wÅaÅnie w tej szufladzie! ByÅam tak biedna, że nie mogÅam sobie pozwoliÄ na Åóżeczko dla ciebie. Ale ta szuflada byÅa twoim Åóżeczkiem, kiedy byÅaÅ maleÅkim niemowlÄciem; nic innego wcale nie byÅo nam potrzebne, prawda? W gÅosie Gladys wyczuwaÅo siÄ lekkie drżenie. Gdyby do tej sceny dopasowaÄ muzykÄ, musiaÅoby to byÄ szybkie staccato. Norma Jeane potrzÄsnÄÅa gÅowÄ, nie, nie pamiÄtaÅa tego, tak jak nie pamiÄtaÅa pieluch oraz tego, jak ciÄżko byÅo Delii i Gladys nauczyÄ jÄ korzystaÄ z nocnika. Gdyby miaÅa czas dokÅadnie przyjrzeÄ siÄ najwyższej szufladzie w sosnowej komodzie i zobaczyÄ, w jaki sposób można jÄ zamknÄÄ, zebraÅoby siÄ jej na mdÅoÅci, zupeÅnie tak samo, jakby staÅa na samym szczycie schodów albo wyjrzaÅa przez poÅożone wysoko okno, albo wbiegÅa do wody wprost pod wysokÄ, przeÅamujÄcÄ siÄ falÄ, bo niby jak ona mogÅa, duża szeÅcioletnia dziewczynka, zmieÅciÄ siÄ kiedykolwiek w tak ciasnym miejscu? - i czy ktoÅ zamykaÅ tÄ szufladÄ, aby stÅumiÄ jej pÅacz? Ale Norma Jeane nie miaÅa czasu myÅleÄ o tym, skoro w ramionach trzymaÅa urodzinowÄ lalkÄ, najpiÄkniejszÄ lalkÄ, jakÄ kiedykolwiek widziaÅa z bliska, tak piÄknÄ jak ÅpiÄca Królewna w ksiÄżce z obrazkami, lalkÄ z falami zÅocistych wÅosów siÄgajÄcych ramion, miÄkkich i jedwabistych jak prawdziwe wÅosy, Åadniejszych niż jasnobrÄzowe wÅosy Normy Jeane i caÅkowicie niepodobnych do syntetycznych wÅosów wiÄkszoÅci lalek. Ta lalka nosiÅa maÅÄ szlafmycÄ i flanelowÄ koszulÄ nocnÄ w kwiaty, jej skóra byÅa gÅadka, miÄkka, doskonaÅa, a jej paluszki uksztaÅtowane idealnie! MaleÅkie stopy ginÄÅy w biaÅych baweÅnianych bucikach zwiÄzanych różowymi wstÄżkami! Norma Jeane pisnÄÅa z zachwytu i chciaÅa przytuliÄ siÄ do matki, aby jej podziÄkowaÄ, ale Gladys zesztywniaÅa tak wyraźnie, że dziecko zorientowaÅo siÄ, iż lepiej tego nie robiÄ. Gladys zapaliÅa papierosa i z rozkoszÄ wypuÅciÅa dym; paliÅa chesterfieldy, ulubionÄ markÄ Delii (choÄ Delia byÅa przeÅwiadczona, że palenie jest fatalnym nawykiem i oznakÄ sÅaboÅci, którÄ zdecydowana byÅa zwalczyÄ). OdezwaÅa siÄ z nutÄ zÅoÅliwoÅci w gÅosie:
- MusiaÅam zadaÄ sobie dużo trudu, aby jÄ zdobyÄ dla ciebie, Normo Jeane. Spodziewam siÄ, że przejmiesz odpowiedzialnoÅÄ za tÄ lalkÄ. - SÅowa "odpowiedzialnoÅÄ za tÄ lalkÄ" dziwnie zawisÅy w powietrzu. Norma Jeane z caÅego serca pokocha blondwÅosÄ lalkÄ! JednÄ z najwiÄkszych miÅoÅci jej dzieciÅstwa. Z jednym wyjÄtkiem: niepokoiÅo jÄ, że koÅczyny lalki sÄ w tak oczywisty sposób pozbawione koÅci, luźne; bez trudu można sprawiÄ, iż bÄdÄ siÄ koÅysaÅy na wszystkie strony. Kiedy siÄ poÅożyÅo lalkÄ na plecach, jej stopy po prostu opadaÅy. Norma Jeane wyjÄkaÅa: -J...jak ona siÄ nazywa, Mamo? Gladys znalazÅa buteleczkÄ z aspirynÄ, wytrzÄsnÄÅa kilka tabletek na dÅoÅ i poÅknÄÅa je bez popijania. PowiedziaÅa gÅoÅno, tym swoim wyzywajÄcym tonem charakterystycznym dla Harlow, poruszajÄc zabawnie cienkimi kreskami brwi: - To zależy od ciebie, dzieciaku. Norma Jeane staraÅa siÄ ze wszystkich siÅ wymyÅliÄ imiÄ dla lalki. StaraÅa siÄ bardzo, ale w myÅlach też jakby siÄ jÄkaÅa: w ogóle nic nie przychodziÅo jej do gÅowy. ZaczÄÅa siÄ martwiÄ i ssaÄ kciuk. Imiona sÄ takie ważne! - jak siÄ nie zna czyjegoÅ imienia, to nie da siÄ o tej osobie myÅleÄ, a z kolei innym potrzebne jest twoje imiÄ - bo inaczej gdzie byÅ byÅa? Norma Jeane wykrzyknÄÅa: - Mamo, jak siÄ n...nazywa ta lalka? Powiedz, proszÄ. Bardziej rozbawiona niż zdenerwowana, a przynajmniej tak siÄ wydawaÅo, Gladys zawoÅaÅa z drugiego pokoju: - Do licha, nazwij jÄ Norma Jeane: czasem jest prawie tak samo rozgarniÄta jak ty. SÅowo dajÄ. Tyle przeżyÄ, dziecko byÅo zmÄczone. Pora, by Norma Jeane przespaÅa siÄ trochÄ. Ale zadzwoniÅ telefon. Kiedy popoÅudnie przechodziÅo w wieczór. Dziecko pomyÅlaÅo niespokojnie: "Dlaczego Matka nie podnosi sÅuchawki. A jeÅli to Ojciec? Albo może ona wie, że to nie Ojciec, a jeÅli tak, to skÄd? " W bajkach braci Grimm, czytanych Normie Jeane przez babciÄ DeliÄ, dziaÅy siÄ rzeczy, które normalnie mogÄ siÄ tylko przyÅniÄ, które sÄ dziwne i straszne jak sny, ale nimi nie sÄ. ChciaÅbyÅ siÄ z nich obudziÄ, lecz nie możesz. Normie Jeane zachciaÅo siÄ spaÄ. WczeÅniej byÅa bardzo gÅodna, wiÄc zjadÅa dużo ciasta, jak Åwinka zjadÅa na Åniadanie mnóstwo urodzinowego tortu, dostaÅa mdÅoÅci, rozbolaÅy jÄ zÄby, może też Gladys dolaÅa odrobiny swego bezbarwnego napoju do soku Normy Jeane - "kapkÄ, dla zabawy" - w każdym razie dziewczynka nie mogÅa otworzyÄ oczu, gÅowa jej siÄ kiwaÅa na ramionach jak idiotce; Gladys musiaÅa zawlec jÄ do nagrzanej, dusznej sypialni i choÄ wolaÅaby, aby dziewczynka tu nie spaÅa, poÅożyÅa jÄ na zapadniÄtym, przykrytym kordonkowÄ narzutÄ Åóżku, ÅciÄgnÄÅa jej buty i - zawsze wrażliwa, gdy chodziÅo o tego rodzaju sprawy - podÅożyÅa rÄcznik pod gÅowÄ. "Nie oÅlinisz mi poduszki". Kordonkowa narzuta w kolorze dyni, teraz już wyblakÅa, należaÅa do przedmiotów, które Norma Jeane za pamiÄtaÅa z poprzednich wizyt w "rezydencjach" matki; tu i ówdzie widaÄ byÅo miejsca nadpalone papierosami oraz dziwne smugi i plamy w odcieniu rdzy albo zakrzepÅej krwi. Ze Åciany przy komodzie-ojciec Normy Jeane spoglÄdaÅ na swojÄ córkÄ. Ona patrzyÅa na niego przez zmrużone powieki. SzepnÄÅa: - Tato. Pierwszy raz!
W szóste urodziny. Pierwszy raz wypowiedziaÅa sÅowo "tato". Gladys opuÅciÅa żaluzje aż po parapet, ale stare, popÄkane listewki nie mogÅy powstrzymaÄ ostrych promieni popoÅudniowego sÅoÅca. PalÄcego oka Boga. Bożego gniewu. Babcia Delia byÅa gorzko rozczarowana Aimee Semple McPherson i KoÅcioÅem Otwartej Ewangelii, lecz mimo wszystko zachowaÅa wiarÄ w to, co nazywaÅa SÅowem Bożym, w ÅwiÄtÄ BibliÄ: "Trudna to nauka, a my jesteÅmy przeważnie gÅusi na jej mÄdroÅci, lecz nic innego nie mamy". (Ale czy tak byÅo? Gladys miaÅa wÅasne ksiÄżki i nigdy nie wspominaÅa o Biblii. Jedynie o filmach Gladys rozprawiaÅa z prawdziwÄ pasjÄ.) SÅoÅce opuÅciÅo siÄ nad horyzont, kiedy NormÄ Jeane wytrÄciÅ ze snu dzwonek telefonu w sÄsiednim pokoju. Zgrzytliwy dźwiÄk, szyderstwo, dźwiÄk rozgniewanego dorosÅego, zapowiedź mÄskich wyrzutów. "Wiem, że tam jesteÅ, Gladys, wiem, że sÅyszysz; nie możesz ukryÄ siÄ przede mnÄ". Aż wreszcie Gladys chwyciÅa za sÅuchawkÄ i odezwaÅa siÄ piskliwym, nie wyraźnym gÅosem, tonem prawie bÅagalnym. - Nie! Nie mogÄ, nie dzisiaj, przecież mówiÅam, mówiÅam, że moja córka ma urodziny, chcÄ ten dzieÅ spÄdziÄ tylko z niÄ. - Kolejne sÅowa brzmiaÅy bardziej natarczywie, jak piski i krzyki rannego zwierzÄcia: - Ależ tak, przecież mówiÅam ci, mam dziewczynkÄ, nie dbam o to, co ci siÄ wydaje, jestem normalnÄ osobÄ, a przy tym matkÄ, mam dzieci, jestem normalnÄ kobietÄ i nie chcÄ tych twoich brudnych pieniÄdzy, nie, powiedziaÅam, że nie mogÄ siÄ z tobÄ dzisiaj spotkaÄ, ani dzisiaj, ani jutro, zostaw mnie w spokoju albo pożaÅujesz, a jeÅli przywleczesz siÄ tutaj i zrobisz użytek z klucza, wtedy wezwÄ policjÄ, ty gnoju! Kiedy przyszÅam na Åwiat pierwszego czerwca 1926 roku w Los Angeles County GeneraÅ Hospital, moja matka zaginÄÅa. Gdzie siÄ podziaÅa? Tego nikt nie wiedziaÅ! Potem znaleźli miejsce, gdzie siÄ ukrywaÅa, byli wstrzÄÅniÄci, wyrażali dezaprobatÄ, mówili: "Ma pani piÄkne dziecko, pani Mortensen, nie chce pani potrzymaÄ swego piÄknego dziecka? To dziewczynka, pora na karmienie". Lecz matka odwróciÅa siÄ twarzÄ do Åciany. Z jej piersi mleko wyciekaÅo jak ropa z wrzodu, ale nie dla mnie. JakaÅ obca osoba, pielÄgniarka, nauczyÅa matkÄ, jak mnie podnosiÄ i trzymaÄ. Jak jednÄ dÅoniÄ ujÄÄ delikatny tyÅ dzieciÄcej gÅówki i drugÄ podtrzymywaÄ krÄgosÅup. "A jeÅli jÄ upuszczÄ? " "Nie upuÅci pani! " Jest taka ciÄżka i rozpalona. Kopie". Jest normalnym, zdrowym dzieckiem. ÅlicznotkÄ. ProszÄ spojrzeÄ na te oczy! " W Wytwórni, gdzie Gladys Mortensen pracowaÅa od dziewiÄtnastego roku życia, istniaÅ Åwiat, który widziaÅo siÄ na wÅasne oczy, i Åwiat, który widziaÅo siÄ okiem kamery. Pierwszy nie liczyÅ siÄ wcale, drugi byÅ wszystkim. Nic zatem dziwnego, że po jakimÅ czasie matka zaczÄÅa na mnie patrzeÄ za poÅrednictwem zwierciadÅa. W taki sam sposób siÄ do mnie uÅmiechaÅa. (Nigdy bezpoÅrednio, twarzÄ w twarz.) Poprzez lustro, które jest jak oko kamery, można prawie kochaÄ.
KochaÅam ojca tego dziecka. Nazwisko, które mi zdradziÅ, nie istnieje. DaÅ mi 225 dolarów i jakiÅ numer telefonu, abym SIÄ DZIECKA POZBYÅA. Czyja naprawdÄ jestem matka? Czasami w to nie wierzÄ. NauczyÅyÅmy siÄ patrzeÄ w lustrzane odbicia. W lustrze widziaÅam mojÄ PrzyjacióÅkÄ. Kiedy tylko staÅam siÄ wystarczajÄco dorosÅa. MagicznÄ PrzyjacióÅkÄ. ByÅa w tym jakaÅ czystoÅÄ. Nigdy nie doÅwiadczaÅam swej twarzy i ciaÅa od Årodka (gdzie panowaÅo senne odrÄtwienie), lecz jedynie poprzez lustro, synonim wyrazistoÅci i czystoÅci. Tak wÅaÅnie widziaÅam siebie. Gladys rozeÅmiaÅa siÄ. "Do licha, ten dzieciak wyglÄda caÅkiem nieźle, prawda? Chyba jÄ zatrzymam". Nie byÅa to decyzja na zawsze. Jedynie na dzieÅ, na chwilÄ. W smudze bÅÄkitnego dymu przekazywano mnie z rÄk do rÄk. Trzytygodniowe niemowlÄ w kocyku. JakaÅ kobieta zawoÅaÅa pijackim gÅosem: "Och, gÅówka! Ostrożnie, podÅóż rÄkÄ pod jej gÅówkÄ". Inna kobieta powiedziaÅa: "Chryste, ale tu dymu, gdzie siÄ podziaÅa Gladys? " ZaglÄdali mÄżczyźni. UÅmiechali siÄ. "To maÅa dziewczynka, co? Tam, w dole, wyglÄda jak jedwabna torebka. Jest taka gÅadziutka". Później jeden z nich pomagaÅ matce mnie kÄpaÄ. A potem sami siÄ kÄpali! Piski i Åmiech, Åciany wyÅożone biaÅymi kaflami. Na podÅodze kaÅuże wody. Perfumowane sole do kÄpieli. Pan Eddy byÅ bogaty! MiaÅ trzy modne knajpki w Los Angeles, gdzie gwiazdy jadÅy posiÅki i taÅczyÅy. Pan Eddy wystÄpowaÅ w radiu. Pan Eddy potrafiŠżartowaÄ, zostawiaÅ dwudziestodolarówki w zabawnych miejscach: na bloku lodu w lodówce, zwiniÄte i wsuniÄte w zasÅonÄ okna, miÄdzy powydzieranymi kartkami Skarbczyka amerykaÅskiej poezji, przyklejone po wewnÄtrznej stronie opuszczonego sedesu. Åmiech matki byÅ przenikliwy i ostry jak kawaÅeczki rozbitego szkÅa. - Ale najpierw musisz siÄ wykÄpaÄ. SÅowo "wykÄpaÄ" zostaÅo wypowiedziane wolno, zmysÅowo. Gladys piÅa swojÄ wodÄ z dodatkiem medykamentów. Nie byÅa w stanie spokojnie usiedzieÄ. Na talerzu gramofonu Moodlndigo. Palce i twarz Normy Jeane kleiÅy siÄ od urodzinowego tortu. Noc prawie zapadÅa, w tym dniu jej szóstych urodzin. A potem już naprawdÄ byÅa noc. Woda z obu kranów wpadaÅa haÅaÅliwie do pordzewiaÅej starej wanny w maleÅkiej Åazience. A ze szczytu lodówki spoglÄdaÅa Åliczna lalka o blond wÅosach. Szkliste niebieskie oczy byÅy szeroko otwarte, a usta niczym pÄczek róży zawsze gotowe do uÅmiechu. Kiedy siÄ lalkÄ potrzÄsnÄÅo, jej oczy otwieraÅy siÄ szerzej. Usta jak pÄczek róży nie zmieniaÅy siÄ nigdy. MaleÅkie stopki w przybrudzonych biaÅych bucikach wyglÄdaÅy dziwnie, wykrÄcone na zewnÄtrz pod osobliwym kÄtem! Matka nauczyÅa NormÄ Jeane sÅów. MruczÄc i koÅyszÄc siÄ. Nie jesteÅ smutna Nie nie nie
Nie jesteÅ smutna JeÅli nie jest to smutek w kolorze indygo Potem MatkÄ znudziÅa muzyka, wiÄc zajÄÅa siÄ szukaniem jednej ze swoich ksiÄżek. Jednej spoÅród wielu jeszcze nie rozpakowanych ksiÄżek. Gladys braÅa kiedyÅ lekcje wymowy w Wytwórni. Norma Jeane uwielbiaÅa sÅuchaÄ, jak Gladys jej czyta, ponieważ oznaczaÅo to wiÄcej spokoju. Nie zdarzaÅy siÄ wtedy żadne nagÅe wybuchy Åmiechu, nie byÅo przekleÅstw ani Åez. A muzyka mogÅa to wszystko wywoÅywaÄ. Teraz Gladys z namaszczeniem przeglÄdaÅa Skarbczyk amerykaÅskiej poezji, swÄ ulubionÄ ksiÄżkÄ. TrzymaÅa jÄ w wyprostowanych, szczupÅych rÄkach i z podniesionÄ gÅowÄ niczym aktorka filmowa. Nie mogÅam stanÄÄ i czekaÄ na ÅmierÄ - Ona sama mnie podwiozÅa uprzejma - Bryczka mieÅciÅa nas dwie - I jeszcze - NieÅmiertelnoÅÄ Norma Jeane sÅuchaÅa uważnie. Kiedy Gladys skoÅczyÅa wiersz, odwróciÅa siÄ do niej z bÅyszczÄcymi oczami. - O czym to jest, Normo Jeane? - Dziewczynka nie wiedziaÅa. Gladys rzekÅa: -powiesz siÄ pewnego dnia, kiedy nie bÄdzie przy tobie matki. - DolaÅa do filiżanki mocnego napoju i wypiÅa. Norma Jeane miaÅa nadziejÄ, że matka przeczyta jej jeszcze inne wiersze, wiersze rymowane, wiersze, które zdoÅa zrozumieÄ, ale wyglÄdaÅo na to, że Gladys tego wieczoru już do wierszy nie wróci. Nie przeczyta też nic z WehikuÅu czasu czy Wojny Åwiatów, tych "profetycznych ksiÄżek" - "ksiÄżek, które wkrótce siÄ urzeczywistniÄ" co czasami czyniÅa swym intensywnym, wibrujÄcym gÅosem. - Pora na kÄpiel. To nic innego, tylko scena z filmu. OdgÅos wody tryskajÄcej z kranów miesza siÄ z muzykÄ, którÄ siÄ niemal sÅyszaÅo. Gladys pochyliÅa siÄ nad NormÄ Jeane, aby jÄ rozebraÄ. Ale przecież Norma Jeane sama umiaÅa siÄ rozebraÄ! MiaÅa szeÅÄ lat. Gladys spieszyÅa siÄ, odsunÄÅa na bok rÄce Normy Jeane. - Ale wstyd. CaÅa siÄ wysmarowaÅaÅ ciastem. SpieszyÅa siÄ, chociaż wanna dopiero siÄ napeÅniaÅa. DÅugo to trwaÅo, wanna byÅa taka duża. Gladys zdjÄÅa też swojÄ sukienkÄ z krepy, ÅciÄgnÄÅa jÄ przez gÅowÄ, aż jej wÅosy podniosÅy siÄ w zygzakowatych pasmach. Blada skóra pokryÅa siÄ warstewkÄ potu. Nie wolno gapiÄ siÄ na ciaÅo Matki, które byÅo wielkÄ tajemnicÄ: blada, piegowata skóra, sterczÄce koÅci, maÅe i twarde piersi niczym zaciÅniÄte piÄÅci wypychajÄce koronkowÄ koszulkÄ. Norma Jeane niemal dostrzegaÅa ogieÅ w naelektryzowanych wÅosach Gladys. W bÅyszczÄcych, lekko wytrzeszczonych oczach. Za oknem wiatr graÅ w drzewach palmowych. To gÅosy umarÅych, powiedziaÅa Gladys. PragnÄcych dostaÄ siÄ do Årodka. - Do naszego wnÄtrza wyjaÅniÅa. Ponieważ ciaÅ jest za maÅo. W każdym momencie historii nigdy nie jest dosyÄ Å¼ycia. A od wojny - nie pamiÄtasz wojny, nie byÅo ciÄ jeszcze na Åwiecie, ale ja pamiÄtam, jestem twojÄ matkÄ i urodziÅam siÄ przed tobÄ - od wojny, kiedy zginÄÅo wielu mÄżczyzn, wiele kobiet i dzieci, doprawdy brakuje ciaÅ. Wszystkie te biedne dusze zmarÅych chcÄ siÄ wcisnÄÄ. Norma Jeane przestraszyÅa siÄ. Niby gdzie wcisnÄÄ? Gladys zaczÄÅa siÄ przechadzaÄ tam i z powrotem, czekajÄc, aż wanna siÄ napeÅni.
Nie byÅa pijana ani odurzona. ZdjÄÅa rÄkawiczkÄ z prawej dÅoni i teraz obie szczupÅe rÄce byÅy nagie, miejscami zÅuszczone i pokryte czerwonymi plackami; nie chciaÅa siÄ do tego przyznaÄ, ale praca w Wytwórni, czasem nawet po szeÅÄdziesiÄt godzin na tydzieÅ, zabijaÅa jÄ. Chemikalia przenikaÅy przez skórÄ, choÄ nakÅadaÅa lateksowe rÄkawiczki, tak jest, przez wÅosy, przez wszystkie cebulki, pÅuca, och tak, umieraÅa! ZabijaÅa jÄ Ameryka! Kiedy zaczynaÅa kaszleÄ, nie mogÅa przestaÄ. No tak, ale dlaczego paliÅa? Jak to, wszyscy w Hollywood palili, paliÅy postacie z filmów, papieros uspokajaÅ nerwy, pewnie, lecz Gladys nie wykraczaÅa poza marihuanÄ, poza, jak to okreÅlaÅa prasa, "skrÄty", do licha, chciaÅa, aby Delia wiedziaÅa, że nie jest ÄpunkÄ, nie jest narkomankÄ, nie jest puszczalskÄ, a niech to szlag, i nigdy by tego nie zrobiÅa za pieniÄdze, albo prawie nigdy. A jeÅli już, to tylko w czasie tych oÅmiu tygodni, gdy nie pracowaÅa w Wytwórni. Po Wielkim Krachu w październiku 1929 roku. - Wiesz, co to byÅo? Krach? Norma Jeane zdziwiÅa siÄ; potrzÄsnÄÅa gÅowÄ. Nie. A co? - MiaÅaÅ wtedy trzy lata, dziecko. ZnalazÅam siÄ w rozpaczliwym poÅożeniu. ZależaÅo mi tylko na jednym: oszczÄdziÄ ciebie. DźwignÄÅa NormÄ Jeane w chudych, żylastych ramionach, uniosÅa ze siekniÄciem, a potem opuÅciÅa przerażone, kopiÄce i wyrywajÄce siÄ dziecko w parujÄcÄ wodÄ. Norma Jeane jÄknÄÅa, nie odważyÅa siÄ jednak krzyknÄÄ, woda byÅa gorÄ ca! bardzo gorÄca! istny wrzÄtek laÅ siÄ z kranu, który Gladys zapomniaÅa zakrÄciÄ, zresztÄ zapomniaÅa zakrÄciÄ oba krany, tak samo jak zapomniaÅa sprawdziÄ temperaturÄ wody. Norma Jeane chciaÅa wyskoczyÄ z wanny, ale Gladys pchnÄÅa jÄ z powrotem. - Siedź spokojnie. UmyÄ siÄ trzeba. Ja też wchodzÄ do Årodka. Gdzie jest mydÅo? No, no, brudasek z ciebie. Gladys odwróciÅa siÄ plecami do pojÄkujÄcej Normy Jeane i szybko po zbyÅa siÄ reszty ubrania: koszulki, biustonosza, majteczek, zrzucajÄc je radoÅnie na podÅogÄ niczym tancerka. Naga, bez żenady wskoczyÅa do dużej, starej wanny stojÄcej na żeliwnych nóżkach, poÅlizgnÄÅa siÄ, odzyskaÅa równowagÄ i zanurzyÅa siÄ po biodra w wodzie z solÄ do kÄpieli o zapachu wrzosów, usiadÅa twarzÄ do przestraszonego dziecka, z nogami rozchylonymi jakby chciaÅa objÄÄ albo przytrzymaÄ dziecko, które przed szeÅciu laty wydaÅa na Åwiat w udrÄce rozpaczy i zÅorzeczeÅ - "Gdzie jesteÅ? Dlaczego mnie porzuciÅeÅ? " - pod adresem mÄżczyzny, który byÅ jej kochankiem, którego imienia ani nazwiska nie wymieniÅa nawet podczas najtrudniejszych chwil porodu. Ależ to pokraczne, matka i córka w tej wannie z wodÄ wylewajÄcÄ siÄ od czasu do czasu na podÅogÄ; Norma Jeane, dźgniÄta kolanem matki, zanurzyÅa siÄ w wodzie po usta, zaczÄÅa krztusiÄ siÄ i kaszleÄ, ale Gladys szybko wyciÄgnÄÅa jÄ za wÅosy. - Natychmiast przestaÅ, Normo Jeane! - zbesztaÅa córkÄ. - PrzestaÅ. Gladys chwyciÅa kawaÅek mydÅa i zaczÄÅa go szybko obracaÄ w dÅoniach. Dziwne. Przecież aż siÄ kurczyÅa, kiedy córka jej dotykaÅa, a teraz byÅa naga, ÅciÅniÄta z niÄ w wannie; i do tego wydawaÅa siÄ skupiona, miaÅa ekstatyczny, nawiedzony wyraz twarzy, zarumienionej i różowej od ciepÅa.
Norma Jeane znowu jÄknÄÅa, że woda jest zbyt gorÄca, Mamo, proszÄ, woda jest za gorÄca, tak gorÄca, że prawie straciÅa czucie. Gladys odpowiedziaÅa surowo: - O tak, ma byÄ gorÄca, tyle jest brudu. Na Åwiecie i w nas. To nie byÅ pierwszy raz. I nie miaÅ byÄ ostatni. MIASTO Z PIASKU - Normo Jeane, obudź siÄ! Szybko. Sezon pożarów. JesieÅ 1934. W gÅosie Gladys pobrzmiewaÅ strach i podniecenie. NocÄ rozeszÅa siÄ woÅ dymu - popioÅu! - przypominajÄca zapach Åmieci i odpadków palonych w piecach za starym budynkiem, w którym mieszkaÅa Delia Monroe. Tylko że to nie byÅo Venice Beach, lecz Hollywood, Highland Avenue w Hollywood, gdzie wreszcie matka i córka zamieszkaÅy razem, we dwie tak jak to miaÅo byÄ, póki on po nas nie przyjedzie, i nagle zawyÅy syreny i pojawiÅ siÄ ten odór, jakby palonych wÅosów, jakby tÅuszczu pÅonÄcego na patelni, jakby wilgotnych ubraÅ niedbale przypalonych gorÄcym żelazkiem. Pozostawienie w sypialni otwartego okna okazaÅo siÄ bÅÄdem, ponieważ ów zapach wypeÅniÅ pokój: zapach duszÄcy, gryzÄcy, drażniÄcy oczy jak niesiony wiatrem piasek. Zapach jak z rozgrzanej pÅyty kuchennej, kiedy wtopiÅ siÄ w niÄ czajnik, z którego wyparowaÅa woda, a Gladys tego nie zauważyÅa. Zapach jak z wszÄdobylskich niedopaÅków i powypalanych dziur w linoleum, w dywanie w różyczki, w podwójnym Åóżku z mosiÄżnymi gaÅkami przy wezgÅowiu, i puchowymi poduchami dzielonymi przez matkÄ i córkÄ, zapach spalonej bielizny, rozpoznany natychmiast przez dziecko pogrÄżone we Ånie; zdarzaÅo siÄ, że kopcÄcy chesterfield wypadaÅ z dÅoni Gladys, cierpiÄcej na bezsennoÅÄ namiÄtnej czytelniczki, Gladys zapadaÅa w lekkÄ drzemkÄ, z której budziÅa jÄ nagle i gwaÅtownie, w sposób zupeÅnie dla niej niepojÄty i tajemniczy, strzelajÄca iskrami po duszka, przeÅcieradÅa, szal, czÄsto najprawdziwsze pÅomienie, które tÅumiÅa uderzeniami ksiÄżki, czasopisma, raz nawet kalendarza zerwanego w po Åpiechu ze Åciany, albo wÅasnymi piÄÅciami; jeÅli ogieÅ utrzymywaÅ siÄ, Gladys, zÅorzeczÄc na czym Åwiat stoi, biegÅa do Åazienki, przynosiÅa w szklance wodÄ i wylewaÅa jÄ na pÅomienie, moczÄc poÅciel i materac. "Do licha! Co jeszcze siÄ stanie? " Owe epizody rozgrywaÅy siÄ w slapstickowym tempie niemych filmów. Norma Jeane, która spaÅa z Gladys, budziÅa siÄ natychmiast, zrywaÅa z Åóżka skupiona i czujna jak każde zwierzÄ walczÄce o przeżycie; i czÄsto to wÅaÅnie ona przynosiÅa wodÄ. I choÄ teraz byÅ to prawdziwy alarm, rzeczywisty niepokój w Årodku nocy, sytuacja wydawaÅa siÄ wystarczajÄco znajoma, aby wywoÅaÄ ÅaÅcuch rutynowych dziaÅaÅ w sytuacji krytycznej, coÅ w rodzaju praktycznej metodologii. PrzyzwyczaiÅyÅmy siÄ chroniÄ siebie przed spÅoniÄciem żywcem w Åóżku. NauczyÅyÅmy siÄ radziÄ sobie. - Jeszcze nawet nie zasnÄÅam! CiÄgle o czymÅ myÅlÄ. W mojej gÅowie panuje peÅnia dnia. Zdaje siÄ, że nagle zdrÄtwiaÅy mi palce. To mi siÄ ostatnio zdarza. Niedawno graÅam na fortepianie i nic nie wychodziÅo. Nigdy nie biorÄ siÄ do roboty bez gumowych rÄkawiczek, ale Årodki chemiczne używane w laboratorium sÄ obecnie bardzo silne. Szkody mogÅy już siÄ dokonaÄ. Popatrz, zakoÅczenia nerwowe w moich palcach sÄ wÅaÅciwie martwe, moja dÅoÅ nawet nie drży. Gladys wyciÄgnÄÅa niesprawnÄ rÄkÄ w stronÄ córki.
I rzeczywiÅcie, chyba miaÅa racjÄ; dziwne, po nocnym niepokoju z powodu tlÄ cej siÄ poÅcieli, po niebezpiecznej chwili, jej szczupÅa dÅoÅ nie drżaÅa, tylko zwisaÅa bez wÅadnie z nadgarstka, jakby w ogóle nie należaÅa do niej, nie poddawaÅa siÄ woli, byÅa czymÅ, za co jej wÅaÅcicielka nie ponosiÅa odpowiedzialnoÅci, dÅoÅ z delikatnymi liniami papilarnymi, otwarta, wygiÄta, blada, choÄ o po drażnionej i zaczerwienionej skórze, dÅoÅ o piÄknym ksztaÅcie, pusta. IstniaÅo wiele innych tego rodzaju tajemnic w życiu Gladys, zbyt wiele, aby je wyliczyÄ. Kontrolowanie ich wymagaÅo nieustannej uwagi i, paradoksalnie, niemal caÅkowitej obojÄtnoÅci. - Każdy filozof, od Platona pojohna Deweya, uczyÅ: nie odejdziesz, póki nie wypadnie na ciebie, a kiedy wypadnie na ciebie, odejdź. Gladys strzeliÅa palcami, uÅmiechnÄÅa siÄ. WedÅug niej na tym polegaÅ optymizm. Dlatego wÅaÅnie jestem fatalistkÄ. Logiki nie da siÄ podważyÄ! i dlatego jestem dobra w sytuacjach krytycznych. Czy też byÅam. Nie potrafiÅam graÄ jedynie normalnego, codziennego życia. Lecz tej nocy pÅomienie byÅy rzeczywiste. To nie żadne miniaturowe ogniki w Åóżku, które można zgasiÄ uderzeniem gazety albo szklankÄ wody, tylko prawdziwy pożar szalejÄcy w po Åudniowej Kalifornii po piÄciu miesiÄcach suszy i wysokich temperatur. Lokalne pożary poszycia stanowiÅy "poważne zagrożenie dla życia i wÅasnoÅci" nawet w obrÄbie granic Los Angeles. Winne bÄdÄ wiatry Santa Ana: z poczÄtku Åagodne jak pieszczota, potem bardziej uporczywe, intensywne, gorÄce; wystarczyÅo kilka godzin, aby pożoga, która wybuchÅa u podnóży i w dolinach San Gabriel Mountains, przesunÄÅa siÄ w stronÄ Pacyfiku. W ciÄgu dwudziestu czterech godzin powstaÅy setki pożarów, odosobnionych i bardzo do siebie podobnych. W dolinach San Fernando i Simi gorÄce wiatry osiÄgaÅy prÄdkoÅÄ stu mil na godzinÄ. Åciany ognia wysokie na dwadzieÅcia stóp przeskakiwaÅy na drugÄ stronÄ autostrad niczym drapieżne stworzenia. Zaledwie kilka mil od Santa Monica pojawiÅy siÄ pola ognia, kaniony ognia, ogniste kule jak komety. Wiatr niósÅ iskry niczym nasiona, z których wystrzeliÅy pÅomienie w dzielnicach mieszkalnych Thousand Oaks, Malibu, Pacific Palisades, Topanga. KrÄżyÅy opowieÅci o tym, jak ptaki wybuchaÅy ogniem w powietrzu, jak przerażone bydÅo z rykiem gnaÅo przed sie bie, pÅonÄc jak pochodnie, póki nie padÅo. PotÄżne, kilkusetletnie drzewa stawaÅy w pÅomieniach i ginÄÅy w ciÄgu paru minut. Nawet nasÄczone wodÄ dachy zajmowaÅy siÄ ogniem, a budynki eksplodowaÅy pÅomieniami jak bomby. Mimo wysiÅków tysiÄcy osób pochód ognia "wymykaÅ siÄ spod kontroli", a siarkowy, biaÅoszary dym przysÅoniÅ niebo na obszarze setek mil we wszystkich kierunkach. Na widok ciemniejÄcego za dnia nieba można by pomyÅleÄ, że sÅoÅce zamieniÅo siÄ w chorowite, cienkie póÅkole, że nastÄpiÅo jego trwaÅe zaÄmienie. Można by pomyÅleÄ, powiedziaÅa matka do przestraszonej córki, że to koniec Åwiata przepowiedziany w biblijnej Apokalipsie: - "I ludzie zostali dotkniÄci upaÅem nie do zniesienia, i bluźnili imieniu Boga". Ale to Bóg bluźniÅ nam. ZÅowieszcze wiatry Santa Ana bÄdÄ wiaÅy przez dwadzieÅcia dni i dwadzieÅcia nocy, niosÄc drobne kamyki, piasek, popióŠi duszÄcy dym, a kiedy w koÅcu z poczÄtkiem deszczy ogieÅ siÄ zatrzyma, okaże siÄ, iż siedem dziesiÄt tysiÄcy akrów hrabstwa Los Angeles ulegÅo zniszczeniu. Ale wtedy Gladys Mortensen już od blisko trzech tygodni bÄdzie
przebywaÅa w szpitalu psychiatrycznym w Norwalk. ByÅa maÅÄ dziewczynkÄ, a maÅe dziewczynki nie powinny za dużo myÅleÄ. ZwÅaszcza Åliczne dziewczynki o krÄconych wÅosach nie powinny martwiÄ siÄ, niepokoiÄ, kalkulowaÄ; a jednak ona miaÅa zwyczaj marszczyÄ czoÅo jak dorosÅy karzeÅ, rozważajÄc nastÄpujÄce kwestie: SkÄd siÄ bierze ogieÅ? Czy istnieje jakaÅ pojedyncza iskra, która jest pierwszÄ iskrÄ, poprzedzajÄ cÄ wszystkie inne, takÄ znikÄd? Nie pochodzÄcÄ z zapaÅki ani z zapalniczki, tylko wÅaÅnie znikÄd? Ze sÅoÅca. OgieÅ pochodzi ze sÅoÅca. SÅoÅce jest ogniem. Oto, czym jest Bóg: ogniem. Zawierz Mu, a spÅoniesz na popióÅ. WyciÄgnij do niego rÄkÄ, spróbuj Go dotknÄÄ, a twoja rÄka spali siÄ na popióÅ. Nie istnieje żaden "Bóg Ojciec"; prÄdzej uwierzyÅabym w W. C. Fieldsa. On istnieje. ZostaÅam ochrzczona, ponieważ moja matka byÅa Åatwowierna, ale ja nie jestem gÅupia. Jestem agnostyczkÄ. WierzÄ, że nauka może ocaliÄ ludzkoÅÄ. Lekarstwo na raka, lekarstwo na gruźlicÄ, eugenika dla poprawienia rasy, eutanazja dla beznadziejnych przypadków. Ale moja wiara nie jest zbyt silna. I twoja taka bÄdzie, Normo Jeane. Tak naprawdÄ nie miaÅyÅmy żyÄ w tej czÄÅci Åwiata. W poÅudniowej Kalifornii. Osiedlenie siÄ tutaj byÅo bÅÄdem. Twój ojciec - w tym miejscu ochrypÅy gÅos Gladys staÅ siÄ Åagodny i miÄkki, jak to zwykle bywaÅo, gdy mówiÅa o nieobecnym ojcu Normy Jeane, jakby ów mÄżczyzna krÄciÅ siÄ gdzieÅ w pobliżu - nazywa Los Angeles Miastem z Piasku. Wybudowano je na piasku i ono samo jest piaskiem. Jest pustyniÄ. Opady wynoszÄ tu poniżej dwudziestu cali rocznie. O ile nie spadnie zbyt dużo deszczu i nie bÄdzie lokalnych powodzi. LudzkoÅÄ nie powinna mieszkaÄ w takich miejscach. Dlatego ponosimy karÄ. Za naszÄ dumÄ i gÅupotÄ. Musimy ÅcierpieÄ trzÄsienia ziemi, pożary i powietrze, które nas dusi. Niektórzy z nas tutaj siÄ urodzili i niektórzy z nas tutaj umrÄ. To pakt, który zawarliÅmy z szatanem. Gladys zamilkÅa na chwilÄ, bo nie mogÅa zÅapaÄ tchu. ProwadzÄc samochód, tak jak w tej chwili, szybko siÄ mÄczyÅa, jak gdyby jazda wymagaÅa od niej fizycznego wysiÅku. Mimo to mówiÅa spokojnie, a jej gÅos brzmiaÅ nawet miÅo. JechaÅy po ciemnej Coldwater Canyon Drive nad Sunset Boulevard, byÅa 1.35 w nocy po pierwszym dniu pożarów w Los Angeles. Przed tem Gladys krzykiem obudziÅa NormÄ Jeane, wyciÄgnÄÅa jÄ w piżamie i boso z bungalowu, po czym wepchnÄÅa do swego forda, rocznik 1929, polecajÄc jej spieszyÄ siÄ i zachowywaÄ cicho, aby inni mieszkaÅcy ich nie sÅyszeli. Gladys miaÅa na sobie czarnÄ koronkowÄ koszulÄ nocnÄ, na ramionach zarzucone w poÅpiechu postrzÄpione jedwabne kimono, prezent od pana Eddyego sprzed wielu lat; ona też nie miaÅa niczego na nogach i stopach, nie rozczesane wÅosy zwiÄzaÅa z tyÅu przepaskÄ; jej pociÄgÅa, blada twarz, nasmarowana na noc kremem, zaczÄÅa wÅaÅnie traciÄ swÄ do skonaÅoÅÄ w kontakcie z wszechobecnym w powietrzu kurzem i popioÅem. Ależ wiatr, ależ suche, nagrzane, szkodliwe powietrze napÅywa kanionem! Norma Jeane byÅa zbyt przestraszona, aby pÅakaÄ. Wycie syren! Krzyki ludzi! PrzerażajÄce, piskliwe wrzaski, które nie wydajÄ siÄ ludzkie, tylko
zwierzÄce, na przykÅad ptasie. (A może tak wyjÄ kojoty?) Norma Jeane widziaÅa już wczeÅniej niesamowite ÅwiatÅa pożaru odbite od chmur, na horyzoncie za Sunset Strip, na niebie nad czymÅ, co Gladys nazywaÅa "uzdrawiajÄcymi wodami Pacyfiku"; na niebie, na tle którego odcinaÅy siÄ sylwetki rozkoÅysanych palm, wyschniÄtych drzew, na których strzÄpiÅy siÄ pożóÅkÅe liÅcie; od kilku godzin czuÅa zapach dymu (a nie spalenizny, jak w Åóżku Gladys), ale jeszcze nie docieraÅo do niej - bo nie byÅam dzieckiem zadajÄcym pytania, można powiedzieÄ, że byÅam dzieckiem ufnym, to znaczy dzieckiem, które w gÅÄbi serca żywi rozpaczliwÄ nadziejÄ- że jej matka jedzie fordem w zÅym kierunku. Nie oddalaÅa siÄ od nakrapianych ogniem wzgórz, tylko siÄ do nich zbliżaÅa. Nie oddalaÅa siÄ od źródÅa gryzÄcego, duszÄcego dymu, tylko siÄ do niego zbliżaÅa. Mimo wszystko Norma Jeane powinna byÅa rozpoznaÄ sygnaÅy: Gladys mówiÅa spokojnie. Tym swoim gÅosem, który byÅ miÅy i logiczny. Kiedy Gladys byÅa sobÄ, naprawdÄ sobÄ, jej gÅos byÅ beznamiÄtny, matowy, caÅkowicie wyzuty z rozkoszy i emocji, jakby na siÅÄ wyciÅniÄto ostatniÄ kroplÄ wilgoci z upranej bielizny; w takich chwilach nie patrzyÅa nikomu w oczy; miaÅa zdolnoÅÄ patrzenia przez ciebie; gdyby maszyna do liczenia miaÅa oczy, patrzyÅaby wÅaÅnie w taki sposób. Kiedy zaÅ Gladys nie byÅa sobÄ albo wÅaÅnie wchodziÅa w tÄ fazÄ odmiennoÅci, zaczynaÅa mówiÄ szybko, wyrzucaÅa z siebie strzÄpy sÅów tak, że nie sposób byÅo nadÄżyÄ za jej rozgorÄczkowanym umysÅem; albo wypowiadaÅa siÄ spokojnie, logicznie, jak jedna z nauczycielek Normy Jeane, która mówi o tym, o czym wszyscy i tak wiedzÄ. - To pakt, który zawarliÅmy z szatanem. Nawet ci, którzy w szatana nie wierzÄ. Gladys gwaÅtownie odwróciÅa siÄ do Normy Jeane, aby zapytaÄ, czy jej sÅucha. - T...tak, Mamo. Szatan? Pakt? Jak to? Na poboczu leżaÅ blady, bÅyszczÄcy przedmiot, nie niemowlÄ, raczej lalka, którÄ ktoÅ wyrzuciÅ, choÄ najpierw pojawiÅa siÄ niespokojna myÅl, że to dziecko porzucone w caÅym tym zamieszaniu, ale rzecz jasna to musiaÅa byÄ lalka. WyglÄdaÅo na to, że Gladys jej nie zauważyÅa, kiedy przemknÄÅa obok samochodem, lecz Norma Jeane poczuÅa nagÅy przypÅyw przerażenia - zostawiÅa lalkÄ na Åóżku! Tam, w domu, panowaÅ taki zamÄt, Norma Jeane zerwaÅa siÄ z Åóżka, obudzona przez roztrzÄsionÄ matkÄ, pobiegÅa do samochodu, wyÅy syreny, migotaÅy ÅwiatÅa, czuÄ byÅo dym; zostawiÅa lalkÄ o zÅocistych wÅosach na pastwÄ pÅomieni; lalka nie miaÅa już takich zÅocistych wÅosów jak dawniej, a jej gÅadka skóra z jasnej gumy przestaÅa byÄ nieskazitelna, koronkowy czepek dawno już zszarzaÅ, nocna koszulka w kwiaty i maleÅkie, miÄkkie stopy w biaÅych bucikach ubrudziÅy siÄ już nieodwracalnie, ale Norma Jeane kochaÅa swojÄ lalkÄ, swojÄ jedynÄ lalkÄ, lalkÄ bez imienia, swojÄ urodzinowÄ lalkÄ, której nigdy nie nadaÅa żadnego imienia, nazywajÄ c jÄ po prostu LalkÄ, choÄ czÄÅciej jednak zwracaÅa siÄ do niej czule per "ty", tak jak siÄ przemawia do wÅasnego odbicia w lustrze. Teraz Norma Jeane rozpÅakaÅa siÄ. - Och, co ja zrobiÄ, jak siÄ spali dom, M...Mamo? ZapomniaÅam o lalce! Gladys prychnÄÅa pogardliwie. - Co tam lalka! BÄdziesz miaÅa szczÄÅcie, jak siÄ spali. To niezdrowe przywiÄzanie. Gladys musiaÅa siÄ skoncentrowaÄ na kierowaniu. Odrapany zielony ford, pochodziÅ z drugiej albo trzeciej rÄki, zostaÅ kupiony za siedemdziesiÄt piÄÄ dolarów od przyjaciela, w którym Gladys wzbudziÅa
"wspóÅczucie" jako samotna, rozwiedziona matka; nie można byÅo polegaÄ na tym samochodzie, zwÅaszcza na hamulcach; trzeba byÅo mocno trzymaÄ kierownicÄ obiema rÄkami i pochylaÄ siÄ do przodu, aby coÅ zobaczyÄ ponad maskÄ i przez przedniÄ szybÄ, pokrytÄ pajÄczÄ sieciÄ pÄkniÄÄ. Gladys byÅa spokojna, zatopiona w myÅlach, wczeÅniej wypiÅa póŠszklanki mocnego drinka, drinka na uspokojenie, na zwiÄkszenie pewnoÅci siebie - nie dżin, nie whisky, nie wódkÄ - ale jazda Strip Drive w stronÄ wzniesieÅ rzeczywiÅcie byÅa tej nocy wyzwaniem; samochody najrozmaitszych sÅużb ogÅuszaÅy sygnaÅami, bÅyskaÅy ÅwiatÅami, a na wÄskiej Coldwater Canyon Drive pojawiÅy siÄ jeszcze inne pojazdy, jadÄce w przeciwnym kierunku, ich reflektory oÅlepiaÅy do tego stopnia, że Gladys przeklinaÅa, żaÅujÄc, że nie naÅożyÅa ciemnych okularów, a Norma Jeane, zerkajÄc przez palce, od czasu do czasu dostrzegaÅa blade, przejÄte twarze za szybami aut. Dlaczego jedziemy iv górÄ, dlaczego miÄdzy wzgórza, dlaczego w tÄ noc pożarów? - oto byÅy pytania, których dziecko nie zadawaÅo, choÄ byÄ może myÅlaÅo o tym, że babcia Delia, kiedy jeszcze żyÅa, kazaÅa jej uważaÄ na "zmiany nastroju" Gladys i kazaÅa przy rzec Normie Jeane, że w razie "niebezpieczeÅstwa" dziewczynka zadzwoni od razu do niej; Delia powiedziaÅa z ponurÄ minÄ: "PrzyjadÄ wtedy taksówkÄ, nawet gdybym musiaÅa wydaÄ piÄÄ dolarów". WÅaÅciwie nie podaÅa Normie Jeane numeru telefonu do swojego mieszkania, tylko numer dozorcy budynku, w którym mieszkaÅa, i ten numer Norma Jeane pamiÄtaÅa, odkÄd przyszÅo jej zamieszkaÄ z Gladys, odkÄd zostaÅa triumfalnie zabrana i przed ponad rokiem zamieszkaÅa z Gladys w jej nowym mieszkaniu przy Highland Avenue, w pobliżu Hollywood Bowl. Ten numer Norma Jeane zapamiÄtaÅa na caÅe życie - VB 3-2993 - choÄ w istocie nigdy nie oÅmieliÅa siÄ tam zadzwoniÄ; tÄ październikowÄ noc 1934 roku dzieliÅo od Åmierci jej babki już kilka miesiÄcy, dziadek Monroe rozstaÅ siÄ z tym Åwiatem jeszcze wczeÅniej, wiÄc nie miaÅa do kogo zadzwoniÄ, gdyby nawet odważyÅa siÄ to uczyniÄ. Nie byÅo nikogo, pod żadnym numerem, do kogo Norma Jeane mogÅaby zadzwoniÄ. Do ojca! Gdybym miaÅa jego numer, nieważne, gdzie on by przebywaÅ, zadzwoniÅabym, aby powiedzieÄ: Matka ciÄ potrzebuje, proszÄ, pomóż nam, przyjedź. WierzyÅam, że przyjechaÅby, naprawdÄ wierzyÅam. Z przodu, przy wjeździe na Mulholland Drive, znajdowaÅa siÄ barykada przeciwogniowa. Gladys zaklÄÅa mocno i przycisnÄÅa pedaÅ hamulca, aż samochód zatrzÄsÅ siÄ parÄ razy i stanÄÅ. ZamierzaÅa pojechaÄ na wzgórza, wysoko ponad miasto, bez wzglÄdu na ryzyko, na syreny, na sporadyczne wybuchy pÅomieni, ÅwiszczÄce uderzenia huraganu Santa Ana, który rzucaÅ samochodem nawet na osÅoniÄtych odcinkach Coldwater Canyon Drive. Na tych szacownych, odosobnionych wzgórzach, Beverly Hills, Bel Air i Los Feliz, znajdowaÅy siÄ rezydencje gwiazd filmowych. W niedzielne poranki, jeÅli Gladys mogÅa sobie pozwoliÄ na benzynÄ, przejeżdżaÅa z NormÄ Jeane przed bramami tych domów - szczÄÅliwe chwile matki i córki, to ivÅaÅnie robiÅyÅmy, zamiast pójÅÄ do koÅcioÅa, ale teraz byÅ Årodek nocy, w powietrzu unosiÅ siÄ dym i żadnego domu nie byÅo widaÄ, wiÄc możliwe, że prywatne rezydencje filmowych gwiazd pÅonÄÅy i dlatego zabarykadowano drogÄ. I wÅaÅnie dlatego kilka minut później, gdy Gladys próbowaÅa skrÄciÄ w Laurel Canyon Drive, gdzie staÅy migajÄce ÅwiatÅa i parkowaÅy pojazdy sÅużb ratowniczych, zostaÅa zatrzymana przez umundurowanych funkcjonariuszy. Na obcesowe pytanie, dokÄd siÄ, do licha, wybiera, Gladys odpowiedziaÅa, że mieszka w Laurel Canyon, tam siÄ znajduje jej rezydencja, i że ma prawo jechaÄ do domu, wtedy umundurowani mÄżczyźni zapragnÄli wiedzieÄ, gdzie wÅaÅciwie mieszka, wiÄc Gladys odparÅa: - To moja sprawa. Wówczas podeszli bliżej, poÅwiecili latarkami prosto w jej twarz; byli podejrzliwi, sceptyczni, zapytali, kto jest z niÄ w samochodzie, na co odpowiedziaÅa ze Åmiechem:
- No cóż, nie Shirley Tempie. Jeden z mÄżczyzn wdaÅ siÄ z niÄ w rozmowÄ. ByÅ zastÄpcÄ szeryfa hrabstwa Los Angeles, wpatrywaÅ siÄ w Gladys, która nawet w masce z tÅustego kremu byÅa kobietÄ o dobrej prezencji, ÅadnÄ kobietÄ w klasycznym stylu Grety Garbo - o ile czÅowiek zbytnio siÄ jej nie przyglÄdaÅ; jej ciemne, powiÄkszone oczy wydawaÅy siÄ ogromne w proporcji do caÅej twarzy, nos byÅ dÅugi, delikatny i na koniuszku bÅyszczÄcy, usta miaÅa obrzmiaÅe, pociÄgniÄte czerwonÄ szminkÄ; nim zaczÄÅa uciekaÄ w tÄ wyjÄtkowÄ noc, znalazÅa czas, aby użyÄ szminki, bo nigdy nie wiadomo, kiedy ci siÄ przyjrzÄ i kiedy ciÄ oceniÄ; zastÄpca szeryfa zorientowaÅ siÄ, że coÅ tutaj nie gra, widziaÅ mÅodÄ kobietÄ tylko czÄÅciowo ubranÄ w opadajÄce z ramion zielone jedwabne kimono i coÅ, co najwyraźniej byÅo zniszczonÄ, czarnÄ koszulÄ nocnÄ, maÅe piersi zwisaÅy luźno i bezwÅadnie, obok siedziaÅo przestraszone dziecko o rozwichrzonych wÅosach, bose, ubrane tylko w piżamÄ; drobnokoÅciste, pyzate, rozgorÄczkowane dziecko, z ciemnymi smugami po Åzach na policzkach. Obu, dziecku i kobiecie, dokuczaÅ kaszel, kobieta mruczaÅa coÅ do siebie byÅa oburzona, peÅna zÅoÅci, kokieteryjna, niekon sekwentna, wÅaÅnie upieraÅa siÄ, że zostaÅa zaproszona do prywatnej rezydencji poÅożonej na samym szczycie Laurel Canyon Drive. - WÅaÅciciel ma ognioodporny budynek. BÄdziemy tam bezpieczne. Nie mogÄ wyjawiÄ nazwiska tego mÄżczyzny, proszÄ pana, ale chodzi o nazwisko powszechnie znane. Znane zwÅaszcza w przemyÅle filmowym. Dziewczynka jest jego córkÄ. To jest miasto z piasku i nic tu dÅugo nie przetrwa, ale my jedziemy. - W ochrypÅym gÅosie Gladys zabrzmiaÅa agresja. ZastÄpca szeryfa poinformowaÅ Gladys, że jest mu przykro, ale bÄdzie musiaÅa zawróciÄ; nikomu nie pozwala siÄ jechaÄ w stronÄ wzgórz, caÅe rodziny sÄ ewakuowane na niższe obszary, ona i córka bÄdÄ bezpieczniejsze w mieÅcie. - ProszÄ jechaÄ do domu, szanowna pani, uspokoiÄ siÄ, poÅożyÄ dziecko do Åóżka. Jest późno. Gladys wpadÅa w furiÄ. - Nie życzÄ sobie, aby ktoÅ mnie traktowaÅ w taki sposób. Sama wiem, co mam robiÄ. ZastÄpca zażÄdaÅ od Gladys prawa jazdy i dowodu rejestracyjnego pojazdu, na co kobieta odrzekÅa, że nie ma tych dokumentów przy sobie - czego siÄ spodziewaÄ w sytuacji zagrożenia pożarem? - ale wrÄczyÅa mu przepustkÄ do swojego studia, na którÄ on rzuciÅ pobieżnie okiem i zaraz oddaÅ, twierdzÄc, że Highland Avenue leży w bezpiecznej czÄÅci miasta, przynajmniej na razie, że ma szczÄÅcie i powinna natychmiast wracaÄ do domu; Gladys uÅmiechnÄÅa siÄ do niego ze zÅoÅciÄ i powiedziaÅa: - W rzeczywistoÅci, panie wÅadzo, chcÄ siÄ przyjrzeÄ PiekÅu z bliska. Tak zawczasu. PosÅużyÅa siÄ zmysÅowym akcentem Harlow; nagÅa zmiana w jej zachowaniu byÅa niepokojÄca. ZastÄpca szeryfa zmarszczyÅ czoÅo, kiedy uÅmiechnÄÅa siÄ kuszÄco i ÅciÄgnÄÅa przepaskÄ z wÅosów, strzÄsajÄc je na ramiona. NiegdyÅ dbajÄca o wÅosy Gladys teraz od miesiÄcy ich nie podcinaÅa ani nie ukÅadaÅa; nad jej prawÄ skroniÄ widaÄ byÅo wyraźnie ÅnieżnobiaÅy zygzak, postrzÄpiony jak bÅyskawica z filmów rysunkowych. Zażenowany zastÄpca szeryfa poleciÅ Gladys zawróciÄ, obiecaÅ eskortÄ, gdyby sobie tego życzyÅa, ale tym razem to jest rozkaz, a za jego niewykonanie grozi aresztowanie. Gladys rozeÅmiaÅa siÄ. - Mam byÄ aresztowana? Za prowadzenie wÅasnego samochodu! - Po chwili dodaÅa nieco trzeźwiej: - Panie wÅadzo, przepraszam.
ProszÄ mnie nie aresztowaÄ. - I nastÄpnie szeptem, tak aby Norma Jeane jej nie usÅyszaÅa: - Niech mnie pan zastrzeli. ZastÄpca najwyraźniej straciÅ cierpliwoÅÄ. - ProszÄ natychmiast wracaÄ do domu, szanowna pani. Jest pani pijana albo naÄpana, a dzisiejszej nocy nikt nie ma na to czasu. Kto wygaduje takie rzeczy, nabawi siÄ kÅopotów. Gladys chwyciÅa zastÄpcÄ szeryfa za ramiÄ, widaÄ byÅo, że to zwykÅy czÅowiek w mundurze, mÄżczyzna w Årednim wieku o zmÄczonej twarzy, podpuchniÄtych, smutnych oczach; w mundurze ze zÅotymi guzikami, z pistoletem w kaburze; żal mu byÅo tej kobiety i jej córki, przykro mu byÅo z powodu tej wysmarowanej kremem twarzy, szeroko otwartych oczu, rozszerzonych źrenic; wyczuwaÅ jakiÅ dziwny zapach z jej ust, ni to alkoholu, ni to lekarstw, lecz chciaÅ, aby odjechaÅy, inni zastÄpcy szeryfa czekali na niego, wszyscy bez przerwy byli na nogach. MÄżczyzna delikatnie oswobodziÅ siÄ z uchwytu Gladys i usÅyszaÅ: - Nawet jeÅli pan mnie zastrzeli, gdy bÄdÄ przejeżdżaÅa przez barykadÄ, nie zastrzeli pan mojej córki. ZostaÅaby sierotÄ. ZresztÄ ona jest sierotÄ. Ale nie chcÄ, aby o tym wiedziaÅa, nawet gdybym jÄ kochaÅa. To znaczy, nawet gdybym jej nie kochaÅa. To nie nasza wina, że przychodzimy na Åwiat. - Ma pani caÅkowitÄ racjÄ. A teraz proszÄ jechaÄ do domu, okej? Funkcjonariusze z biura szeryfa przyglÄdali siÄ, jak Gladys stara siÄ za wróciÄ odrapanego zielonego forda na wÄskiej, górskiej drodze, potrzÄsali gÅowami, jednoczeÅnie rozbawieni i peÅni litoÅci, jakby oglÄdali striptiz; Gladys gotowaÅa siÄ ze zÅoÅci, a owi dziwni mÄżczyźni ciÄgle patrzyli, w ich gÅowach kÅÄbiÅy siÄ "brudne, nieprzyzwoite myÅli". Gladys jakoÅ zawróciÅa i pojechaÅa z powrotem na poÅudnie, z powrotem w stronÄ Sunset i miasta. Jej twarz bÅyszczaÅa od tÅustego kremu, uszminkowane usta drżaÅy z oburzenia. Obok niej siedziaÅa Norma Jeane, ogarniÄta prawdziwym wstydem dorosÅych. SÅyszaÅa, ale wÅaÅciwie nie caÅkiem, co Gladys powiedziaÅa mÄżczyźnie w mundurze. WierzyÅa, ale pewnoÅci nie miaÅa, że Gladys "gra" - czyniÅa to czÄsto w owych stanach rozkojarzenia, kiedy nie byÅa sobÄ. Lecz byÅo prawdÄ, prawdÄ niekwestionowanÄ niczym scena filmowa, i widzieli to inni, że jej matka, Gladys Mortensen, kobieta dumna, niezależna i lojalna wobec Wytwórni, zdecydowana "zrobiÄ karierÄ", nie przyjmujÄca litoÅci od nikogo, wÅaÅnie przed chwilÄ pozwoliÅa, aby spoglÄdano na niÄ z politowaniem, aby gapiono siÄ na niÄ jak na wariatkÄ. Tak byÅo! Norma Jeane przetarÅa oczy, które piekÅy jÄ od dymu i nie przestawaÅy ÅzawiÄ, lecz nie pÅakaÅa; czuÅa siÄ upokorzona, doskwieraÅo jej uczucie wykraczajÄce poza jej wiek; staraÅa siÄ myÅleÄ: Czy to prawda, że ojciec zaprosiÅ je do swojego domu? Przez te wszystkie lata mieszkaÅ tak blisko? W najwyższym miejscu Laurel Canyon Drive? Tylko dlaczego Gladys chciaÅa później skrÄciÄ na Mulholland Drive? ChciaÅa zwieÅÄ tamtych mÄżczyzn w mundurach, zmyliÄ trop? (Gladys lubiÅa używaÄ tego okreÅlenia: "ZmyliÄ trop".) Kiedy podczas niedzielnych przejażdżek Gladys jechaÅa z NormÄ Jeane przed posiadÅoÅciami gwiazd filmowych i innych "tuzów przemysÅu filmowego", napomykaÅa czasem: "Twój ojciec może mieszka tu gdzieÅ w okolicy, twój ojciec może zostaÅ tu gdzieÅ zaproszony na przyjÄcie", ale nie chciaÅa dodaÄ nic wiÄcej; pewnie należaÅo to traktowaÄ lekko jak niektóre z ostrzeżeÅ i przepowiedni babci Delii - jeÅli zaÅ nie lekko, to przynajmniej nie dosÅownie - to byÅy napomykania, mrugniÄcia okiem; chodziÅo o odrobinÄ ekscytacji, ale nic ponadto. Zatem Norma Jeane sama musiaÅa rozstrzygaÄ, co jest, a co nie jest prawdÄ i czy w ogóle "prawda" istnieje, ponieważ życie wcale nie jest gigantycznÄ
ukÅadankÄ; w ukÅadance wszystkie czÄÅci sÄ dopasowane do siebie, dokÅadnie i Åadnie; zresz tÄ nawet nie to siÄ liczy, że obrazek w ukÅadance jest Åliczny jak kraina z bajki, tylko to, że on jest kompletny, zupeÅny, możesz go zobaczyÄ, możesz siÄ nim zachwycaÄ, możesz go nawet zniszczyÄ, ale on i tak istnieje. W życiu, zaczÄÅa to zauważaÄ jako oÅmiolatka, nie istniaÅo nic. Mimo wszystko Norma Jeane pamiÄtaÅa, jak ojciec pochyla siÄ nad jej Åóżeczkiem. Nad wiklinowym Åóżeczkiem z różowymi wstÄżeczkami. Gladys wskazaÅa je kiedyÅ na wystawie sklepowej: "Widzisz? MiaÅaÅ takie samo, kiedy byÅaÅ niemowlÄciem. PamiÄtasz? " Norma Jeane potrzÄsnÄÅa wtedy gÅowÄ; nie, nie pamiÄtaÅa. Później zaczÄÅo siÄ jej wydawaÄ w marzeniach - ÅniÄc na jawie w szkole i ryzykujÄc naganÄ, co zdarzaÅo siÄ jej czÄsto (w tej nowej szkole w Hollywood, gdzie nikt jej nie lubiÅ) - że pamiÄta Åóżeczko, ale przede wszystkim, że pamiÄta ojca, jak pochyla siÄ nad niÄ obok Gladys i uÅmiecha siÄ. Twarz ojca byÅa szeroka, ze zdecydowanie zaznaczonymi koÅÄmi, przystojna i zdolna do wyrażania delikatnej ironii, podobna do twarzy Clarka Gablea. GÄste wÅosy, zaczesane do tyÅu i uÅożone w falÄ nad odsÅoniÄtym czoÅem jak u Clarka Gablea, cienki, elegancki wÄsik i gÅÄboki gÅos, wspaniaÅy baryton. MówiÅ: Kocham ciÄ, Normo Jeane, i pewnego dnia wrócÄ po ciebie do Los Angeles. Potem caÅowaÅ jÄ delikatnie w czoÅo. A Gladys przyglÄdaÅa siÄ temu i uÅmiechaÅa. Ten obraz wyraźnie zaznaczyÅ siÄ w jej pamiÄci! WydawaÅ siÄ znacznie bardziej "rzeczywisty" niż wszystko, co jÄ otaczaÅo. Norma Jeane wyjÄkaÅa: - Ci...czy on tutaj byÅ? Ojciec? Przez caÅy czas? Dlaczego nigdy nas nie odwiedziÅ? Dlaczego nie jesteÅmy razem z nim? Gladys zdawaÅa siÄ nie sÅyszeÄ. TraciÅa dotychczasowÄ energiÄ, wygasaÅ w niej caÅy wewnÄtrzny żar. Bardzo siÄ pociÅa i wydzielaÅa silny zapach. I coÅ zÅego siÄ dziaÅo z reflektorami, ÅwiatÅo osÅabÅo albo szklane powierzchnie siÄ zabrudziÅy. Przednia szyba także byÅa pokryta cienkÄ warstwÄ po pielatej substancji. GorÄce podmuchy wiatru uderzaÅy w samochód, obok przelatywaÅy wirujÄce kÅÄby kurzu. Na póÅnoc od miasta wisiaÅy pod niebem ciÄżkie chmury, rozjaÅnione od doÅu blaskiem pÅomieni. SpaleniznÄ czuÅo siÄ wszÄdzie: palone wÅosy, palony cukier, palone nadgniÅe, zepsute owoce, Åmieci. Gladys byÅa bliska pÅaczu. Nie mogÅa tego znieÅÄ! WÅaÅnie wtedy Norma Jeane powtórzyÅa swoje pytania gÅoÅniej, gÅosem niespokojnego dziecka, gÅosem o barwie, która - powinna o tym pamiÄtaÄ byÅa dla jej matki nie do wytrzymania. ZapytaÅa, gdzie jest jej ojciec. Czy przez caÅy czas mieszka gdzieÅ niedaleko? Dlaczego... - Zamknij siÄ, ty...! - DÅoÅ szybka jak grzechotnik oderwaÅa siÄ od kierownicy i wierzchem trafiÅa w rozpalonÄ twarz Normy Jeane. Dziewczynka pisnÄÅa i skuliÅa siÄ w kÄcie siedzenia, podciÄgnÄwszy kolana pod brodÄ. U podnóża Laurel Canyon Drive byÅ objazd, kiedy zaÅ Gladys przejechaÅa kilka przecznic, trafiÅa na kolejny objazd, a gdy wreszcie wzburzona i roz szlochana wyjechaÅa na szerszÄ ulicÄ, nie rozpoznaÅa jej,
nie wiedziaÅa, czy to Sunset Boulevard, a jeÅli tak, to która jego czÄÅÄ; w którym miejscu powinna skrÄciÄ, aby siÄ dostaÄ na Highland Avenue? DochodziÅa druga w nocy. Nieznanej nocy, nocy rozpaczy. Obok Gladys zapÅakane dziecko. MiaÅa trzydzieÅci cztery lata. Å»aden mÄżczyzna już nigdy nie spojrzy na niÄ z tÄsknotÄ. PoÅwiÄciÅa mÅodoÅÄ Wytwórni i za to spotkaÅa jÄ okrutna zapÅata! Wjechawszy na skrzyżowanie, spoglÄdaÅa to w lewo, to w prawo, strużki potu spÅywaÅy jej po twarzy. - Och, Boże, którÄdy mam jechaÄ do domu? Pewnego razu. Na piaszczystym brzegu wielkiego Oceanu Spokojnego. ByÅa sobie osada, tajemnicze miejsce. Gdzie na powierzchni morza ÅwiatÅo byÅo zÅociste. Gdzie nocÄ niebo miaÅo kolor atramentowej czerni i mrugaÅy gwiazdy. Gdzie wiatr byÅ ciepÅy i delikatny jak pieszczota. MaÅa dziewczynka podeszÅa do otoczonego murem Ogrodu. Mur powstaÅ z kamieni, miaÅ dwadzieÅcia stóp wysokoÅci i byÅ poroÅniÄty piÄknym ognistoczerwonym pnÄczem. Zza muru dobiegaÅ Åpiew ptaków, muzyka, szmer fontanny. SÅychaÄ byÅo gÅosy nieznanych osób, Åmiech. Tego muru nigdy nie zdoÅasz przeskoczyÄ, nie jesteÅ na to dostatecznie silna; dziewczÄta nie sÄ doÅÄ silne; dziewczÄta nie sÄ doÅÄ duże; masz delikatne, podatne na zranienia ciaÅo, jak lalka; twoje ciaÅo jest lalkÄ; twoje ciaÅo inni majÄ podziwiaÄ i pieÅciÄ; twoje ciaÅo sÅużyÄ ma innym, nie tobie; twoje ciaÅo jest dla innych sÅodkim owocem, którego kÄs mogÄ odgryÅºÄ i zachwycaÄ siÄ jego smakiem; twoje ciaÅo jest dla innych, nie dla ciebie. MaÅa dziewczynka zaczÄÅa pÅakaÄ. Jej serce zostaÅo zÅamane. Wtedy zjawiÅa siÄ dobra wróżka i powiedziaÅa: Istnieje sekretne wejÅcie do Ogrodu! W murze znajdujÄ siÄ ukryte drzwi; należy tylko poczekaÄ, jak na dobrÄ dziewczynkÄ przystaÅo, aż te drzwi siÄ otworzÄ. Musisz czekaÄ cierpliwie, musisz czekaÄ spokojnie. Nie wolno ci pukaÄ, jak by zapukaÅ niegrzeczny chÅopiec. Nie wolno ci krzyczeÄ ani pÅakaÄ. Musisz zyskaÄ przychylnoÅÄ klucznika, starego, ohydnego, zielonego gnoma. Musisz jakoÅ zwróciÄ na siebie jego uwagÄ. Musisz sprawiÄ, że klucznik zachwyci siÄ tobÄ. Musisz sprawiÄ, że klucznik bÄdzie ciebie pożÄdaÅ. Wtedy on ciÄ pokocha i zrobi dla ciebie wszystko, o co poprosisz. UÅmiechaj siÄ! UÅmiechaj siÄ i bÄdź szczÄÅliwa! UÅmiechaj siÄ i zdejmij ubranie! Pomoże ci Magiczna PrzyjacióÅka z drugiej strony lustra. Magiczna PrzyjacióÅka z lustra to szczególna osoba. Stary, ohydny gnom o zielonej skórze zakocha siÄ w tobie i ukryte drzwi do otoczonego murem Ogrodu otworzÄ siÄ dla ciebie, tylko dla cie bie, wówczas wejdziesz tam, ÅmiejÄc siÄ ze szczÄÅcia; w Årodku Ogrodu bÄdÄ przepiÄkne kwitnÄce róże, kolibry, sierpotki, muzyka, szemrzÄce fontanny, otworzysz szeroko oczy ze zdumienia, bo stary, ohydny, zielony gnom bÄdzie w rzeczywistoÅci ksiÄciem zaklÄtym w potwora. KsiÄÅ¼Ä klÄknie przed tobÄ i poprosi o twojÄ rÄkÄ, a ty bÄdziesz z nim żyÅa dÅugo i szczÄÅliwie w królestwie Ogrodu; nigdy już nie bÄdziesz samotnÄ, nieszczÄÅliwÄ dziewczynkÄ. Póki zostaniesz ze swoim KsiÄciem w otoczonym murem Ogrodzie. - Normo Jeane? Wracaj już do domu. Minionego lata babcia Delia woÅaÅa NormÄ Jeane bardzo czÄsto, zbyt czÄsto, z frontowych schodów budynku, w którym mieszkaÅa. SkÅadaÅa dÅonie i przystawiaÅa je do ust, wÅaÅciwie wydzieraÅa siÄ.
Starsza kobieta zdawaÅa siÄ coraz bardziej martwiÄ o wnuczkÄ, jak gdyby tylko ona jedna znaÅa prawdÄ o przyszÅoÅci. Ale schowaÅam siÄ. ByÅam niegrzecznÄ dziewczynkÄ. Tamtego dnia, kiedy babcia woÅaÅa mnie po raz ostatni. To byÅ dzieÅ jak każdy inny. Prawie. Norma Jeane bawiÅa siÄ na plaży z dwiema koleżankami; naraz rozlegÅ siÄ gÅos jak wrzask atakujÄcego ptaka: - Normo Jeane! NORMO JEANE! Dwie dziewczynki spojrzaÅy na NormÄ Jeane i rozeÅmiaÅy siÄ, byÄ może ze wspóÅczuciem. Norma Jeane wysunÄÅa dolnÄ wargÄ i dalej kopaÅa w piasku. Nie pójdÄ. Nie może mi rozkazywaÄ. Delia Monroe, typ Tugboat Annie z komiksów, byÅa postaciÄ dobrze znanÄ w sÄsiedztwie. Widywano jÄ w ChrzeÅcijaÅskim KoÅciele Odrodzonym, gdzie (Åwiadkowie przysiÄgali! ) jej okulary o dwóch ogniskowych parowaÅy, gdy ÅpiewaÅa. A potem Delia wypychaÅa bezwstydnie wnuczkÄ do przodu, przed wszystkich, aby mÅodziutki duchowny o blond wÅosach mógÅ podziwiaÄ NormÄ Jeane w lokach jak u Shirley Tempie i jej nieskazitelnÄ niedzielnÄ sukienkÄ, co nieodmiennie czyniÅ, i mówiÅ z uÅmiechem: - Bóg ci sprzyja, Delio Monroe! Musisz mu za to podziÄkowaÄ. Delia odpowiadaÅa Åmiechem, potem wzdychaÅa. Nie potrafiÅa przyjÄÄ nawet szczerego komplementu, by siÄ faÅszywie nie krygowaÄ. - DziÄkujÄ. Skoro nie robi tego mamusia Normy Jeane. Babcia Delia nie wierzyÅa w psucie dzieci. UważaÅa, że należy je jak najwczeÅniej przyzwyczajaÄ do pracy, ponieważ ona sama pracowaÅa przez caÅe życie. Teraz, kiedy umarÅ jej mÄż i jej emerytura byÅa "mizerna" - wynosiÅa "tyle, co nic" - Delia musiaÅa dalej pracowaÄ. "Grzesznicy nie zaznajÄ spokoju! " BraÅa do prasowania bieliznÄ z pralni przy Ocean Avenue i podejmowaÅa siÄ szycia dla miejscowych szwaczek, a kiedy nie mogÅa tego uniknÄÄ, zajmowaÅa siÄ pilnowaniem dzieci w swoim mieszkaniu: jakoÅ sobie radziÅa. UrodziÅa siÄ w pobliżu granicy i nie byÅa gÅupiutkÄ omdlewajÄcÄ liliÄ jak niektóre z tych żaÅosnych kobiet w filmach i jej wÅasna neurotyczna córka. Och, Delia Monroe nie cierpiaÅa "ulubienicy Ameryki", Mary Pickford. DÅugo popieraÅa dziewiÄtnastÄ poprawkÄ przyznajÄcÄ kobietom prawo do gÅosowania i sama braÅa udziaÅ we wszystkich wyborach, po czÄwszy od jesieni 1920 roku. ByÅa sprytna, miaÅa ciÄty jÄzyk i szybko wpadaÅa w gniew; choÄ zasadniczo nie lubiÅa kina, bo byÅo tyle warte, co bÅyszczÄca piÄciocentówka, podziwiaÅa Jamesa Cagneya we Wrogu publicznym - film ten obejrzaÅa trzykrotnie - podziwiaÅa tego twardego kogucika, gotowego zniszczyÄ swoich wrogów, ale godzÄcego siÄ z losem, z tym, że go zabandażujÄ jak mumiÄ i porzucÄ na progu domu. Podobnie podziwiaÅa morderczego "MaÅego Cezara", Edwarda G. Robinsona, który gÅadko wypowiadaÅ kÅamstwa swoimi dziewczÄcymi ustami. Obaj byli wystarczajÄco mÄscy, by zaakceptowaÄ ÅmierÄ, kiedy na nich wypadÅo. Kiedy na ciebie wypadnie, to już wypadnie. Babcia Delia zdawaÅa siÄ myÅleÄ o tym jak o czymÅ radosnym. Czasem, po poranku wypeÅnionym pracÄ, sprzÄtaniem mieszkania, zmywaniem i wycieraniem naczyÅ, Norma Jeane szÅa z DeliÄ na szczególny spacer poÅÄ czony z karmieniem dzikich ptaków. Dla Normy Jeane byÅ to czas najwiÄkszego szczÄÅcia!
Razem rozsypywaÅy okruchy chleba na piaszczystÄ ziemiÄ na pustym placu, stawaÅy w pobliżu i przyglÄdaÅy siÄ, jak ptaki nadlatujÄ, gÅodne, lecz ostrożne, turkoczÄ skrzydÅami, szybko uderzajÄ maÅymi dziobami. GoÅÄbie, wilgi, haÅaÅliwe sójki. Hordy wróbli o czarnych Åebkach. A w krzewach krÄżyÅy kolibry nie wiÄksze od trzmieli. Delia rozpoznawaÅa te maleÅstwa po tym, że potrafiÅy lataÄ w tyÅ i na boki, inaczej niż pozostaÅe ptaki, "sprytne, maÅe szatany", niemal oswojone, choÄ nie jadaÅy ani okruchów, ani nasion. Norma Jeane byÅa oczarowana tymi ptaszkami o opalizujÄcych purpurowych i zielonych piórach bÅyszczÄcych jak w sÅoÅcu metal; kolibry uderzaÅy skrzydÅami tak szybko, że widziaÅo siÄ tylko rozmazanÄ plamÄ; wsuwaÅy cienkie jak igÅy dzioby do cylindrycznych kwiatów, aby wyssaÄ nektar, wiszÄc caÅy czas w powietrzu. OdlatywaÅy niezwykle szybko! - Och, babciu, gdzie one siÄ podziaÅy? Babcia Delia wzruszaÅa ramionami. ChÄÄ bycia babciÄ mijaÅa. MijaÅa ochota na sprawianie dziecku przyjemnoÅci. - Kto wie? Tam, gdzie jest ich miejsce. Po Åmierci Delii Monroe bÄdzie siÄ mówiÅo, że starsza kobieta postarzaÅa siÄ po odejÅciu mÄża. Kiedy żyÅ, narzekaÅa na niego w rozmowie z każdym, kto tylko chciaÅ sÅuchaÄ: na jego picie, "kiepskie pÅuca", "zÅe nawyki". Delia dużo ważyÅa, twarz miaÅa czerwonÄ, bo cierpiaÅa na nadciÅnienie, ale nie dbaÅa dostatecznie o swoje zdrowie. Niczym gnany wiatrem żaglowiec krÄżyÅa po okolicy, rozglÄdajÄc siÄ za wnuczkÄ. Ledwie pozwoliÅa jej wyjÅÄ na dwór, a już pragnÄÅa, by Norma Jeane wróciÅa do domu. MówiÅa, że chroni dziewczynkÄ przed matkÄ, "TÄ, która zÅamaÅa serce swojej matce". Sierpniowe popoÅudnie - oÅlepiajÄce sÅoÅce, upaÅ i nikogo na dworze poza kilkorgiem dzieci za budynkiem. Babcia Delia miaÅa przeczucie, że coÅ siÄ wydarzy, coÅ niedobrego, wiÄc wyszÅa na zewnÄtrz, nie zważajÄc na upaÅ, i zawoÅaÅa: - Normo Jeane! Normo Jeane! KrzyczaÅa w taki sposób, w jaki rzeźnik mógÅby rÄbaÄ toporem miÄso: raz-dwa-trzy, raz-dwa-trzy. KrzyczaÅa, idÄc alejkÄ od frontu, krzyczaÅa, idÄc dróżkÄ przy budynku, krzyczaÅa, stojÄc na pustym placu, a dziewczÄta uciekÅy z chichotem, aby siÄ schowaÄ, a ja nie odpowiadaÅam, nie mogÅa mi rozkazywaÄ/Chociaż Norma Jeane kochaÅa swojÄ babciÄ, jedynÄ Å¼yjÄcÄ osobÄ, która szczerze jÄ kochaÅa, jedynÄ Å¼yjÄcÄ osobÄ, która jÄ kochaÅa, nie pragnÄc jej raniÄ, tylko jÄ chroniÄ. Tylko że chÅopcy z sÄsiedztwa mówili o Delii Monroe "ta stara, tÅusta sÅonica! " i Normie Jeane byÅo wtedy wstyd. Tak wiÄc Norma Jeane schowaÅa siÄ. Potem, po chwili, nie sÅyszÄc nawoÅywania Delii, zdecydowaÅa, że mimo wszystko lepiej bÄdzie wróciÄ do domu; podchodziÅa od strony plaży, wyglÄ daÅa jak dzikuska, w uszach czuÅa pulsowanie krwi, a jakaÅ starsza kobieta w wieku jej babci krzyknÄÅa: - Ej! Babcia ciÄ szukaÅa, mÅoda panno! Norma Jeane wpadÅa do budynku i wbiegÅa na trzecie piÄtro, jak to już wielokrotnie robiÅa, a jednak wiedziaÅa, że tym razem bÄdzie inaczej, wszystko wydawaÅo siÄ dziwnie spokojne, taki sam spokój panuje w filmach tuż przed niespodziankÄ, a czÄsto bywa to niespodzianka, która zmusza do krzyku, na którÄ nie można siÄ przygotowaÄ. Och, patrzcie tylko!
- drzwi do mieszkania babci byÅy otwarte. Niedobrze. Norma Jeane wiedziaÅa, że to zÅy znak. DomyÅlaÅa siÄ, co zastanie wewnÄtrz. Bo Babcia przewracaÅa siÄ już wczeÅniej, gdy byÅam w domu. TraciÅa równowagÄ po nagÅych zawrotach gÅowy. ZastawaÅam jÄ na podÅodze w kuchni, oszoÅomionÄ, pojÄkujÄcÄ i z trudem chwytajÄcÄ oddech; nie wiedziaÅa, co siÄ staÅo. PomagaÅam jej siÄ podnieÅÄ i usiÄÅÄ na krzeÅle, potem przynosiÅam tabletki i kawaÅki lodu zawiniÄte w pÅótno, które przykÅadaÅa sobie do rozgrzanej twarzy. To byÅo straszne, ale po chwili ona siÄ ÅmiaÅa i wiedziaÅam już, że wszystko jest w porzÄdku. Ale tym razem nic nie byÅo w porzÄdku. Babcia leżaÅa na posadzce w Åazience, spocone, zwaliste ciaÅo zakleszczyÅo siÄ miÄdzy wannÄ a muszlÄ klozetowÄ, jedno i drugie zostaÅo wczeÅniej wyczyszczone tamtego ranka, zapach Årodka czyszczÄcego to reprymenda za ludzkÄ sÅaboÅÄ; babcia Delia tkwiÅa na boku jak wyrzucona na brzeg ryba, na jej twarz wystÄpiÅy czerwone placki, powieki miaÅa czÄÅciowo otwarte, ale wzrok nieobecny, oddech ÅwiszczÄcy. - Babciu! Babciu! To byÅa scena z jakiegoÅ filmu, tylko że rozgrywaÅa siÄ naprawdÄ. Babcia Delia wyciÄgnÄÅa rÄkÄ w kierunku Normy Jeane, jak gdyby chciaÅa, aby jÄ podnieÅÄ. WydaÅa z siebie jakiÅ gardÅowy odgÅos, z poczÄtku niezrozumiaÅy - nie byÅ ani wyrazem zÅoÅci, ani skargi. Och, nie byÅo dobrze! Norma Jeane wiedziaÅa o tym. PrzyklÄkÅa obok babki, wyczuwajÄc woÅ chorego ciaÅa, potu, gazów jelitowych i odchodów, rozpoznajÄc na tychmiast odór Åmierci. KrzyknÄÅa: - Babciu, nie umieraj! Te sÅowa powtarzaÅa nawet wówczas, gdy starsza kobieta chwyciÅa jÄ za rÄkÄ w ostatnim spazmie, niemal ÅamiÄc jej palce, i powiedziaÅa z nieprawdopodobnym wysiÅkiem: -Niech ciÄ Bóg bÅogosÅawi moje dziecko kocham ciÄ. "To byÅa moja wina! Przeze mnie babcia umarÅa". "Nie bÄdź Åmieszna, to nie byÅa niczyja wina". "Nie chciaÅam pójÅÄ do domu, kiedy mnie woÅaÅa! ByÅam niegrzeczna". "Nieprawda, to wina Boga. Spróbuj znowu zasnÄÄ". "Mamo, czy ona nas sÅyszy? Czy babcia nas sÅyszy? " "Chryste, mam nadziejÄ, że nie! " "To siÄ babci staÅo przeze mnie. Och, Mamusiu..." "Nie jestem MamusiÄ, ty okropna maÅa idiotko! Akurat na niÄ wypadÅo, to wszystko". Åokciami odepchnÄÅa dziecko. Nie chciaÅa dawaÄ jej klapsa, bo nie chciaÅa robiÄ użytku ze swych popÄkanych, podrażnionych dÅoni. (DÅonie Gladys! PrzeÅladowaÅa jÄ myÅl, że do jej koÅci przeniknÄÅ rak ze Årodków chemicznych.) "I nie dotykaj mnie, niech ciÄ licho. Przecież wiesz, że tego nie znoszÄ". Niespokojny czas dla tych, którzy siÄ urodzili pod znakiem BliźniÄt. Tragicznych bliźniaków. Kiedy w laboratorium obróbki negatywów zadzwoniÅ do niej telefon,
Gladys Mortensen tak siÄ przestraszyÅa, że trzeba jÄ byÅo podprowadziÄ do aparatu. Kierownik, pan X - kiedyÅ kochaÅ siÄ w niej; tak jest, bÅagaÅ, żeby za niego wyszÅa, porzuciÅ dla niej rodzinÄ, kiedy zostaÅa jego asystentkÄ w 1929 roku; ale potem ona przeszÅa na niższe stanowisko z powodu choroby, to nie byÅa jej wina-bez sÅowa wrÄczyÅ jej sÅuchawkÄ. Gumowy przewód byÅ poskrÄcany jak wÄż. Ta rzecz najwyraźniej żyÅa, ale Gladys nie miaÅa zamiaru przyjÄÄ tego do wiadomoÅci. Oczy miaÅa zaÅzawione od silnych chemikaliów, z którymi pracowaÅa (nad pewnym drobiazgiem, który powinna przekazaÄ innemu, niższemu rangÄ pracownikowi laboratorium, ale nie chciaÅa dawaÄ panu X satysfakcji swoim narzekaniem) i w uszach lekko jej szumiaÅo, jakby gÅosy z taÅmy filmowej powtarzaÅy bez ustanku "Teraz! teraz! teraz! teraz! " to również zignorowaÅa. Od kiedy w wieku dwudziestu szeÅciu lat wydaÅa na Åwiat ostatniÄ z córek, nauczyÅa siÄ ignorowaÄ i filtrowaÄ liczne niepokojÄce gÅosy w swojej gÅowie, bo wiedziaÅa, że nie sÄ rzeczywiste; czasami jednak byÅa zmÄczona i wtedy któryÅ z gÅosów wybijaÅ siÄ ponad inne, tak jak stacja radiowa, którÄ nagle ktoÅ dobrze dostroiÅ. Gdyby jÄ zapytano, odpowiedziaÅaby, że ów pilny telefon dotyczy jej córki Normy Jeane. (Dwie pozostaÅe mieszkaÅy w Kentucky ze swoim ojcem i praktycznie zniknÄÅy z jej życia. Ojciec po prostu zabraÅ je. PowiedziaÅ, że jest "chorÄ kobietÄ", i pewnie miaÅ racjÄ.) CoÅ siÄ staÅo. Pani dziecku. Bardzo mi przykro. To byÅ wypadek. Tymczasem wiadomoÅÄ dotyczyÅa matki Gladys! Delii! Delii Monroe! "CoÅ siÄ staÅo. Pani matce. Bardzo mi przykro. Czy mogÅaby pani przyjechaÄ najszybciej, jak siÄ da? " Gladys pozwoliÅa sÅuchawce zawisnÄÄ na koÅcu poskrÄcanego kabla. Pan X musiaÅ podtrzymaÄ Gladys, żeby siÄ nie przewróciÅa. Mój Boże, zapomniaÅa o Delii. O wÅasnej matce, Delii Monroe. DopuÅciÅa do tego, że Delii coÅ siÄ staÅo, bo wyparÅa jÄ ze swoich myÅli. DeliÄ Monroe, urodzonÄ pod znakiem Byka. (Ojciec Gladys umarÅ poprzedniej zimy. Gladys cierpiaÅa wtedy na jeden z tych swoich gwaÅtownych napadów migreny i nie byÅa w stanie pójÅÄ na pogrzeb ani nawet odwiedziÄ matki na Venice Beach. W jakiÅ sposób zdoÅaÅa zapomnieÄ o ojcu, tÅumaczÄc sobie, że Delia bÄdzie lamentowaÅa za nie obie. Im bardziej Delia bÄdzie na niÄ zÅa, tym mniej bÄdzie rozmyÅlaÅa o tym, że jest wdowÄ. "Mój biedny ojciec zginÄÅ w Argonne. Zagazowany w Argonne - opowiadaÅa Gladys wszystkim. - WÅaÅciwie nie zdÄżyÅam go poznaÄ".) Przez ostatnie lata Gladys nie byÅa w stanie kochaÄ Delii, miÅoÅÄ byÅa wyczerpujÄca i wymagaÅa zbyt wiele siÅy, uważaÅa jednak, że Delia, jak to Delia, przeżyje jÄ. Przeżyje także NormÄ Jeane, którÄ siÄ zaopiekowaÅa. Gladys nie kochaÅa Delii, ponieważ baÅa siÄ jej osÄdu. Oko za oko, zÄb za zÄb.
Å»adna matka nie może bezkarnie opuÅciÄ swoich dzieci. JeÅli jÄ kochaÅa, to jakimÅ przewrotnym rodzajem miÅoÅci, która nie zapewnia matce ochrony przed krzywdÄ. Bo chyba wÅaÅnie tym jest miÅoÅÄ. OchronÄ przed krzywdÄ. Gdzie pojawia siÄ krzywda, tam miÅoÅÄ jest niepeÅna. Normie Jeane, której nie można nie winiÄ, która znalazÅa swojÄ babkÄ na podÅodze w agonii, nie staÅa siÄ najmniejsza krzywda. To byÅo tak, jakby babciÄ "trafiÅ piorun", powtarzaÅa Norma Jeane. Ale piorun ominÄÅ NormÄ Jeane i za to Gladys postanowiÅa byÄ wdziÄcz na losowi. PrzyjÄÅa, że to byÅ omen; tak jak omenem byÅo to, że ona i Norma Jeane urodziÅy siÄ pod znakiem BliźniÄt, w czerwcu, podczas gdy Delia, za którÄ nie można byÅo nadÄżyÄ, przyszÅa na Åwiat pod znakiem Byka, najbardziej oddalonego od BliźniÄt. PrzeciwieÅstwa siÄ przyciÄgajÄ, przeciwieÅstwa siÄ odpychajÄ. PozostaÅe jej córki urodziÅy siÄ pod innymi znakami. Gladys odczuwaÅa ulgÄ na myÅl, że oddalone o mniej wiÄcej tysiÄc mil, zamieszkaÅe w Kentucky, znalazÅy siÄ poza zasiÄgiem chorobliwych wpÅywów swej matki; należaÅy teraz caÅkowicie do ojca. ZostanÄ oszczÄdzone! OczywiÅcie Gladys zabraÅa NormÄ Jeane do swojego domu. Nie miaÅa zamiaru powierzaÄ istoty ze swego ciaÅa i krwi opiece miejscowego sierociÅca, na co, jak zawsze powtarzaÅa ponuro Delia, maÅa dziewczynka byÅaby skazana, gdyby nie miaÅa jej. Gladys chÄtnie uwierzyÅaby w niebo chrzeÅcijan i w to, że Delia spoglÄda z wysokoÅci na niÄ i NormÄ Jeane, mieszkajÄce w bungalowie przy Highland Avenue, niezadowolona, bo nie sprawdziÅa siÄ jej przepowiednia. "Widzisz? Nie jestem zÅÄ matkÄ. KiedyÅ byÅam sÅaba. ByÅam chora. MÄżczyźni źle mnie traktowali. Ale teraz mam siÄ caÅkiem dobrze. Jestem silna! " Ale pierwszy tydzieÅ z NormÄ Jeane okazaÅ siÄ koszmarem. Takie ciasne pokoje na tyÅach pachnÄcego pleÅniÄ bungalowu! Spanie na tym samym zapadniÄtym Åóżku. Jakie spanie? WysiÅek, by zasnÄÄ. Do pasji doprowadzaÅo Gladys to, że wÅasna córka wyraźnie siÄ jej boi. Wzdraga siÄ przed niÄ i kuli jak skopany pies. "To nie moja wina, że umarÅa twoja ukochana babcia. Ja jej nie zabiÅam!". Nie mogÅa ÅcierpieÄ pÅaczu Normy Jeane, pociÄgania nosem i sposobu, w jaki, niczym filmowa sierota, tuliÅa do siebie lalkÄ, teraz starÄ i brudnÄ. - Ta rzecz! Masz jÄ jeszcze! Zabraniam ci mówiÄ do tego czegoÅ! To pierwszy krok do... Gladys nagle zamilkÅa i zadrżaÅa, nie chcÄc nazwaÄ po imieniu swych obaw. (ZaczÄÅa siÄ zastanawiaÄ, dlaczego tak bardzo nienawidzi tej lalki? Przecież sama podarowaÅa jÄ córce na urodziny. ByÅa zazdrosna o to, że Norma Jeane poÅwiÄca jej tyle uwagi? ZÅocistowÅosa lalka o pustych oczach i zastygÅym uÅmiechu byÅa NormÄ Jeane - o to chodziÅo? PodarowaÅa córce lalkÄ, traktujÄc to niemal jako żart; sama dostaÅa jÄ od przyjaciela, który powiedziaÅ, że gdzieÅ poderwaÅ tÄ laleczkÄ, choÄ najprawdopodobniej, bo przecież dobrze wiedziaÅa, że jest Äpunem, zabraÅ jÄ z czyjegoÅ samochodu albo werandy, odmaszerowaÅ z ulubionÄ zabawkÄ jakiejÅ dziewczynki, ÅamiÄc jej serce, zdeprawowany jak Peter Lorre w MMordercy\) Nie mogÅa jednak odebraÄ tej przeklÄtej rzeczy Normie Jeane.
Przynajmniej jeszcze nie teraz. Å»yÅy ze sobÄ dzielnie, matka i córka. W okresie szalejÄcych wiatrów Santa Ana, gorÄcego, nasyconego dymem powietrza i piekielnych pożarów jesieniÄ 1934 roku. MieszkaÅy razem w trzech wynajÄtych izbach bungalowu na 828 High land Avenue w Hollywood, "piÄÄ minut drogi spacerkiem do Hollywood Bowl", jak to czÄsto opisywaÅa Gladys. ChoÄ tak naprawdÄ nigdy nie spacerowaÅy do Hollywood Bowl. Matka miaÅa trzydzieÅci cztery lata, córka osiem. ByÅo w tym pewne znieksztaÅcenie jak w krzywym zwierciadle w wesoÅym miasteczku: niby to caÅkiem zwyczajne lustro, wiÄc wierzysz jego odbiciu, a wierzyÄ nie powinnaÅ. Gladys miaÅa trzydzieÅci cztery lata! - ale jej życie jeszcze siÄ wÅaÅciwie nie rozpoczÄÅo. UrodziÅa troje dzieci, które zabrano od niej, czyli w pewnym sensie usuniÄto, a teraz ta oÅmiolatka o przerażajÄco smutnych oczach, staromÅoda dusza, chodzÄcy wyrzut sumienia, którego nie mogÅa znieÅÄ, ale znosiÄ musiaÅa, ponieważ "mamy tylko siebie", jak czÄsto przy pominaÅa córce Gladys - "póki mam doÅÄ siÅy, aby nad tym panowaÄ". Sezon pożarów nie nastaÅ nieoczekiwanie. Stosowne kary nigdy nie sÄ nieoczekiwane. Na dÅugo przed pożarami w Los Angeles w 1934 roku w powietrzu poÅudniowej czÄÅci Kalifornii wyczuwaÅo siÄ zagrożenie. Aby zrozumieÄ, że wkrótce zapanuje niekontrolowany chaos, wcale nie trzeba byÅo czekaÄ na wiatry znad pustyni Mojave. WystarczyÅo wyjÅÄ na ulicÄ i przyjrzeÄ siÄ znisz czonym twarzom zbitych z tropu wÅóczÄgów. WystarczyÅo spojrzeÄ o za chodzie sÅoÅca na demoniczne formacje chmur nad Pacyfikiem. OdczytaÄ zawoalowane wskazówki z niewyraźnych uÅmiechów i hamowanych chichotów pewnych osób z Wytwórni, osób, którym siÄ wczeÅniej ufaÅo. Najlepiej nie sÅuchaÄ wiadomoÅci radiowych. Najlepiej unikaÄ doniesieÅ za mieszczanych w prasie - także w "Los Angeles Timesie" - pozostawianej czÄsto w pobliżu bungalowu (rozmyÅlnie? aby sprowokowaÄ co bardziej wrażliwych mieszkaÅców, takich jak Gladys? ), bo przecież nie chciaÅo siÄ znaÄ alarmujÄcych statystyk informujÄcych o bezrobociu, o bÅÄkajÄcych siÄ po caÅym kraju, wypÄdzonych i bezdomnych rodzinach, o samobójstwach bankrutów, o weteranach pierwszej wojny Åwiatowej, których zdemobilizowano, nie dajÄc w zamian ani pracy, ani "nadziei". Nie chciaÅo siÄ czytaÄ o wydarzeniach w Europie. W Niemczech. "Podczas kolejnej wojny bÄdziemy walczyÄ tutaj. Tym razem nie uciekniemy". Gladys zamknÄÅa oczy w udrÄce. Szybkie jak pierwszy atak migreny. Nie ona wyraziÅa to przekonanie, tylko pewien wÅadczy, mÄski gÅos w radiu. Dlatego wÅaÅnie Gladys zabraÅa NormÄ Jeane do bungalowu przy Highland Avenue, aby z niÄ zamieszkaÅa. Chociaż w dalszym ciÄgu wiele godzin pracowaÅa w Wytwórni i ustawicznie siÄ baÅa, że zostanie zwolniona z pracy (w caÅym Hollywood zwalniano pracowników na jakiÅ czas bÄdź na staÅe), chociaż czasami ledwie mogÅa zwlec siÄ z Åóżka, sprawy Åwiata przy tÅaczaÅy jej duszÄ. PostanowiÅa byÄ "dobrÄ matkÄ" dla swojego dziecka, tym bardziej że pozostaÅo jej niewiele czasu. Bo jeżeli wojna nie rozpocznie siÄ w Europie i nie przeskoczy Pacyfiku, to może spaÅÄ z nieba: H. G. Wells przepowiedziaÅ taki rozwój wypadków w Wojnie szmalów, powieÅci, którÄ Gladys wziÄÅa sobie bardzo do serca, tak samo jak niektóre fragmenty WehikuÅu czasu. (MiaÅa mgliste wrażenie, że to ojciec Normy Jeane podarowaÅ jej zbiór zawierajÄcy tÄ i inne powieÅci Wellsa wraz z kilkoma tomikami poezji, ale w rzeczywistoÅci otrzymaÅa te ksiÄżki "dla nabrania ogÅady" od pewnego pracownika Wytwórni, który byÅ przyjacielem ojca Normy Jeane, także przez krótki czas - w poÅowie lat dwudziestych - zatrudnionego w Wytwórni.) Inwazja
Marsjan: czemu nie? Gladys w chwilach "pobudliwoÅci" wierzyÅa w znaki astrologiczne i silny wpÅyw gwiazd czy planet na ludzkoÅÄ. WydawaÅo siÄ caÅkiem logiczne, że istniejÄ we wszechÅwiecie inne istoty i że zgodnie z wolÄ ich Stwórcy przejawiajÄ okrutne, typowe dla drapieżników zainteresowanie ludzkoÅciÄ. Taka inwazja pasowaÅaby do Apokalipsy, zdaniem Gladys, jedynej przekonujÄcej ksiÄgi Biblii, i do poÅudniowej Kalifornii. Czemu w roli gniewnych anioÅów z pÅonÄcymi mieczami nie mieliby wystÄpiÄ ohydni, grzybowaci Marsjanie miotajÄcy niewidoczne snopy gorÄca, które po trafieniu w ludzkie cele przeradzajÄ siÄ w pÅomienie? Ale czy Gladys rzeczywiÅcie wierzyÅa w Marsjan? W możliwoÅÄ inwazji z nieba? "Mamy dwudziesty wiek. Od czasów panowania Jahwe wiele siÄ zmieniÅo, także rodzaje kataklizmów". Nikt nie wiedziaÅ, czy Gladys żartuje i prowokuje, czy jest Åmiertelnie poważna. Tego rodzaju kwestie wygÅaszaÅa zmysÅowym gÅosem Jean Harlow, opierajÄc grzbiet dÅoni o szczupÅe biodro. PatrzyÅa przed siebie bÅyszczÄcymi, szeroko otwartymi oczami. Usta, wilgotne, czerwone, wyglÄdaÅy na lekko nabrzmiaÅe. Norma Jeane dostrzegaÅa z niepokojem, że inni doroÅli, zwÅaszcza mÄżczyźni, sÄ zafascynowani jej matkÄ, tak samo jak można byÄ zafascynowanym kimÅ, kto zbytnio siÄ wychyla z okna na górnych piÄtrach budynku albo prawie dotyka wÅosami pÅomienia Åwiecy. Nie szkodzi, że Gladys miaÅa odgarniÄte z czoÅa pasmo siwizny (gardziÅa farbowaniem wÅosów), krepowe cienie pod oczami, że dygotaÅa jak w gorÄczce. Na werandzie bungalowu, przed wejÅciem, na ulicy, gdziekolwiek znalazÅa sÅuchaczy, odgrywaÅa sceny. JeÅli ktoÅ widziaÅ w życiu choÄ parÄ filmów, to od razu mógÅ siÄ zorientowaÄ, że Gladys odgrywa sceny. Odgrywanie scen, nawet tych, które nie miaÅy wyraźnego sensu, przykuwaÅo uwagÄ, a to pomagaÅo uspokoiÄ umysÅ. EkscytujÄce byÅo to, że uwaga, którÄ przykuwaÅa Gladys, miaÅa charakter erotyczny. Erotyczny: to znaczy, że ciÄ ktoÅ "pożÄda". Bo szaleÅstwo jest pociÄgajÄce, seksowne. Kobiece szaleÅstim. Póki kobieta jest w miarÄ mÅoda i atrakcyjna. Normie Jeane, dziecku wstydliwemu, dziecku czÄsto niewidzialnemu, po dobaÅo siÄ, że inni doroÅli, zwÅaszcza mÄżczyźni, z takim zainteresowaniem spoglÄdajÄ na kobietÄ, która jest jej matkÄ. Gdyby nerwowy Åmiech i nie ustanne gestykulowanie Gladys nie odstrÄczaÅo mÄżczyzn tak szybko po tym pierwszym zainteresowaniu, byÄ może któryÅ z nich pokochaÅby jÄ i poÅlubiÅ. ByÅybyÅmy uratowane! Norma Jeane przeżyÅa bardzo nieprzyjemne chwile, gdy po jednym z tych radosnych publicznych wystÄpów Gladys wróciÅa do domu, poÅknÄÅa chyba caÅÄ garÅÄ piguÅek i opadÅa na Åóżko, gdzie godzinami leżaÅa, dygoczÄc bez czucia; wprawdzie nie spaÅa, ale wydawaÅo siÄ, że oczy ma sklejone Åluzem. Gdyby Norma Jeane próbowaÅa rozluźniÄ na niej ubranie, Gladys zaklÄÅaby i machnÄÅa rÄkÄ. Gdyby Norma Jeane usiÅowaÅa ÅciÄgnÄÄ z jej nóg ciasne pantofelki, Gladys mogÅaby odpowiedzieÄ kopniakiem. - Nie, nie dotykaj mnie! Bo siÄ zarazisz trÄdem! Zostaw mnie w spokoju. Gdyby siÄ tylko bardziej postaraÅa z tymi mÄżczyznami. Może. Może by siÄ udaÅo. Gdziekolwiek jesteÅ, tam i ja jestem. Nim dotrzesz do miejsca, do którego zmierzasz, ja już bÄdÄ tam na ciebie czekaÄ.
Jestem w twoich myÅlach, Normo Jeane. I zawsze bÄdÄ. WspaniaÅe wspomnienia! CzuÅa siÄ uprzywilejowana. ByÅa jedynym dzieckiem w miejscowej szkole podstawowej, które miaÅo "kieszonkowe" - w maleÅkiej satynowej portmonetce w kolorze truskawki - i w porze lunchu mogÅa coÅ sobie kupiÄ do jedzenia. KawaÅek szarlotki, oranżadÄ. Czasem paczuszkÄ krakersów z masÅem orzechowym. Palce lizaÄ! Po latach na wspomnienie tych pysznoÅci Ålinka napÅywaÅa jej do ust. W niektóre dni po szkole, nawet zimÄ, kiedy wczeÅniej zapadaÅ zmierzch, Normie Jeane wolno byÅo przejÅÄ samej dwie i póŠmili do Graumans Egyptian Theatre przy Hollywood Boulevard, gdzie za jedyne dziesiÄÄ centów mogÅa obejrzeÄ dwa filmy. JasnowÅosa KsiÄżniczka i CiemnowÅosy KsiÄżÄ! Jak Gladys zawsze przy nosili pocieszenie. - Te dni, kiedy chodzisz do kina... Nie mów o nich nikomu. - Gladys przestrzegaÅa NormÄ Jeane, by nikomu siÄ nie zwierzaÅa: nikomu nie można ufaÄ, nawet przyjacioÅom. Jeszcze ktoÅ coŠźle zrozumie i niesprawiedliwie osÄdzi Gladys. Gladys czÄsto pracowaÅa do późna. Niektóre prace zwiÄzane z technicznÄ obróbkÄ filmu wyÅÄcznie Gladys Mortensen potrafiÅa dobrze wykonaÄ, szef na niej polegaÅ. Bez Gladys takie przeboje kinowe jak Happy Days z Dixie Lee albo Kiki z Mary Pickford na pewno okazaÅyby siÄ katastrofami. W każdym razie Gladys uważaÅa, że Egyptian Theatre to miejsce bezpieczne. - Siadaj z tyÅu, blisko przejÅcia. Patrz tylko na ekran. JeÅli ktoÅ bÄdzie ciÄ zaczepiaÅ, poskarż siÄ bileterce. I nie rozmawiaj z nie znajomymi. WracajÄc do domu o zmierzchu po podwójnym seansie, nieco zdezorientowana, jakby siÄ jeszcze znajdowaÅa w Årodku filmowej opowieÅci, Norma Jeane przestrzegaÅa wskazówek matki, by iÅÄ szybko i zdecydowanie, blisko krawÄżnika i pod ÅwiatÅami latarni. Nie patrzeÄ nikomu w oczy i nie zgadzaÄ siÄ na żadne propozycje podwiezienia, nigdy. I nigdy nic misie nie przy darzyÅo. To doskonale pamiÄtam. Bo ona zawsze byÅa ze mnÄ. I on też. CiemnowÅosy KsiÄżÄ. JeÅli w ogóle istniaÅ, to tylko w Åwiecie filmowych marzeÅ. Serce biÅo jej coraz szybciej, gdy zbliżaÅa siÄ do przypominajÄcego katedrÄ kina. Najpierw dostrzegaÅa go na plakatach, na bÅyszczÄcych fotografiach umieszczonych za szybÄ niczym wystawione na pokaz dzieÅa sztuki. Fred Astaire, Gary Cooper, Cary Grant, Charles Boyer, Paul Muni, Fredric March, Lew Ayres, Clark Gable. Na ekranie w Årodku przybieraÅ gigantyczne rozmiary, ale mimo wszystko wydawaÅ siÄ bliski, tak niedaleki, jakby wystarczyÅo wyciÄgniÄcie rÄki, by go dotknÄÄ - prawie! MówiÄc do innych, obejmujÄc i caÅujÄc piÄkne kobiety, dawaÅ siÄ poznaÄ widzom. A te kobiety - i one byÅy blisko, też na wyciÄgniÄcie rÄki, wÅaÅciwie byÅy tobÄ w czarodziejskim zwierciadle, Magiczne PrzyjacióÅki w innych ciaÅach, o twarzach, które w tajemniczy sposób należaÅy do ciebie. Albo bÄdÄ należaÅy do ciebie. Ginger Rogers, Joan Crawford, Katherine Hepburn, Jean Harlow, Marlena Dietrich, Greta Garbo, Constance Bennett, Joan Blondell, Claudette Colbert, Gloria Swanson. Ich historie zlewaÅy siÄ i ÅÄczyÅy jak sny. HaÅaÅliwe musicale, poważne dramaty, zwariowane komedie, opowieÅci
przygodowe i wojenne, sagi o starożytnych czasach - wizje, w których te same znakomite twarze pojawiaÅy siÄ ciÄgle na nowo. W innych przebraniach i kostiumach, uwikÅane w rozmaite losy. Oto i on! CiemnowÅosy KsiÄżÄ. I jego KsiÄżniczka. Gdziekolwiek jesteÅ, tam i ja jestem. Ale w szkole to siÄ nie zawsze sprawdzaÅo. W wynajÄtym bungalowie przy Highland Avenue byli sami doroÅli z wyjÄ tkiem maÅej Normy Jeane, dziewczynki o krÄconych wÅosach, która byÅa ulubienicÄ mieszkaÅców. ("Niezbyt to odpowiednia atmosfera dla dzieci, z tymi typkami waÅÄsajÄcymi siÄ tu i tam" - zauważyÅa jedna z lokatorek w rozmowie z Gladys. "Jakie znowu typki? - zapytaÅa rozdrażniona Gladys. - Wszyscy pracujemy dla Wytwórni". "WÅaÅnie o to mi chodzi - odparÅa kobieta ze Åmiechem. - Wszyscy pracujemy dla Wytwórni".) A w szkole byÅy dzieci. BaÅam siÄ ich/MaÅych ludzi o silnej woli, których należaÅo szybko pokonaÄ. Nie miaÅaÅ drugiej szansy. Bez braci i sióstr czuÅam siÄ samotna. By Åam inna niż oni. Chyba za bardzo chciaÅam, aby mnie polubili. WoÅali na mnie Wielkie GaÅy albo MÄdraliÅska, nigdy nie wiedziaÅam dlaczego. Gladys powiedziaÅa przyjacioÅom, że ciÄgle jÄ "przeÅladuje" myÅl o "kiep skim systemie nauczania", jakiemu podlegaÅa jej córka, ale w ciÄgu jedenastu miesiÄcy tylko raz odwiedziÅa szkoÅÄ podstawowÄ w Highland, i to tylko dlatego, że jÄ wezwano. A CiemnowÅosego KsiÄcia wcale tam nie byÅo. Nawet w marzeniach na jawie, nawet z zaciÅniÄtymi powiekami, Norma Jeane nie potrafiÅa go sobie wyobraziÄ. Zawsze bÄdzie na niÄ czekaÅ w marzeniu filmowym; na tym polegaÅo jej sekretne szczÄÅcie. 7 - Mam co do ciebie pewne plany, Normo Jeane. WÅaÅciwie co do nas. BiaÅy, pokojowy steinway, tak piÄkny, że Norma Jeane gapiÅa siÄ na niego z otwartymi ustami, zdumiona dotykaÅa jego gÅadkiej powierzchni opuszkami palców: ojej, czyżby naprawdÄ byÅ dla niej? - BÄdziesz braÅa lekcje gry na fortepianie. Tak jak chciaÅam. Salon w trzypokojowym mieszkaniu Gladys byÅ maÅy i już bardzo ciasny, ale udaÅo im siÄ wygospodarowaÄ miejsce na ten fortepian, "dawniej należÄcy do Fredrica Marcha", jak siÄ czÄsto chwaliÅa Gladys. Znakomity pan March, który wyrobiÅ sobie nazwisko w niemych filmach, byÅ zwiÄzany z WytwórniÄ kontraktem. Podobno pewnego dnia, w barku, okazaÅ Gladys życzliwoÅÄ; sprzedaÅ jej uprzejmie fortepian po "znacznie obniżonej cenie", wiedzÄc, że nie ma zbyt wiele pieniÄdzy; w innej wersji opowieÅci o nabyciu tego szczególnego fortepianu pan March po prostu podarowaÅ go Gladys "jako symbol swego szacunku". (Gladys zabraÅa NormÄ Jeane do kina, aby jej pokazaÄ Fredrica Marcha w filmie ILoue You Truty z udziaÅem Carole Lombard; w sumie matka i córka widziaÅy ten film trzy razy. "Twój ojciec byÅby zazdrosny, gdyby siÄ dowiedziaÅ" - zauważyÅa tajemniczo Gladys.) Ponieważ Gladys na razie nie mogÅa sobie pozwoliÄ na zawodowego nauczyciela dla Normy Jeane, zorganizowaÅa kilka doraźnych lekcji u jednego z mieszkaÅców bungalowu, Anglika o nazwisku Pearce, który dublowaÅ już kilka prawdziwych gwiazd, w tym Charlesa Boyera i Clarka Gablea. ByÅ mÄżczyznÄ Åredniego wzrostu, przystojnym, z cienkim wÄsikiem. Jednak nie emanowaÅ ciepÅem - nie miaÅ wystarczajÄcej "prezencji".
Norma Jeane próbowaÅa go zadowoliÄ, ÄwiczÄc bardzo pilnie; uwielbiaÅa graÄ na "magicznym fortepianie", kiedy byÅa sama, ale westchnienia i grymasy pana Pearcea sprawiaÅy, że czuÅa siÄ skrÄpowana. Szybko nabraÅa fatalnego zwyczaju uporczywego powtarzania nut. "Moja droga, przestaÅ siÄ jÄkaÄ w grze - powiadaÅ pan Pearce z tym swoim ironicznym akcentem. - Wystarczy, że siÄ jÄkasz w mowie". Gladys, która kiedyÅ liznÄÅa trochÄ gry na fortepianie, staraÅa siÄ przekazaÄ Normie Jeane to, czego siÄ sama nauczyÅa, ale sesje z niÄ byÅy jeszcze bardziej wyczerpujÄce niż lekcje z panem Pearceem. Gladys krzyczaÅa, doprowadzona do wÅciekÅoÅci: "Nie sÅyszysz, że uderzasz niewÅaÅciwÄ nutÄ? Krzyżyk, bemol? JesteÅ pozbawiona sÅuchu czy po prostu gÅucha? " Mimo wszystko lekcje Normy Jeane wciÄż siÄ odbywaÅy. Do tego doszÅy sporadyczne lekcje Åpiewu z przyjacióÅkÄ Gladys, również mieszkankÄ tego samego bungalowu, pracujÄcÄ w dziale muzycznym Wytwórni. Panna Flynn powiedziaÅa Normie: - Twoja dziewczynka jest sÅodkÄ, szczerÄ osóbkÄ. Bardzo siÄ stara, bardziej niż niektóre z mÅodszych Åpiewaczek, które majÄ kontrakt! Ale istnieje pewien problem. - Jess Flynn mówiÅa cicho, aby Norma Jeane nie sÅyszaÅa. - Ona zupeÅnie nie ma gÅosu. - Ale bÄdzie miaÅa - odparÅa Gladys. RobiÅyÅmy to, zamiast pójÅÄ do koÅcioÅa. To byÅo nasze nabożeÅstwo. W niedziele, jeÅli Gladys miaÅa pieniÄdze na benzynÄ albo mÄżczyznÄ, który pożyczyÅ jej samochód, jechaÅa z NormÄ Jeane obejrzeÄ domy "gwiazd". W Beverly Hills, Bel Air, Los Feliz i na Hollywood Hills. WiosnÄ i latem 1934 roku oraz wyjÄtkowo suchÄ jesieniÄ. Mezzosopran Gladys pobrzmiewaÅ dumÄ. Oto wspaniaÅy dom Douglasa Fairbanksa. WspaniaÅy dom Mary Pickford. WspaniaÅy dom Poli Negri. WspaniaÅe domy Toma Mixa i Thedy Bary - "Bara wyszÅa za multimilionera, przedsiÄbiorcÄ, i wycofaÅa siÄ z interesu. Sprytnie". Norma Jeane wytrzeszczaÅa oczy. Ależ cudowne domy! WyglÄdaÅy naprawdÄ jak paÅace albo zamki z ilustracji do bajek. Matka i córka nigdy nie bywaÅy bardziej szczÄÅliwe niż wtedy, gdy przeżywaÅy te magiczne chwile, zwiedzajÄc lÅniÄce ulice. Norma Jeane nie musiaÅa siÄ wcale obawiaÄ, że bÄdzie siÄ jÄkaÅa i zdenerwuje matkÄ, bo Gladys mówiÅa na okrÄgÅo. - Dom Barbary La Marr, Dziewczyny, Która ByÅa Zbyt PiÄkna. (To taki żart, kochanie. Nie można byÄ zbyt piÄknym, tak samo jak nie można byÄ zbyt bogatym.) Dom W. C. Fieldsa. Oto dawny dom Grety Garbo, piÄkny, ale mniejszy, niżby siÄ czÅowiek spodziewaÅ. A tam, za tÄ bramÄ, rezydencja w hiszpaÅskim stylu niezrównanej Glorii Swanson. Tam zaÅ dom Normy Talmadge, "naszej" Normy. W Los Feliz Gladys zaparkowaÅa samochód, wiÄc razem z córkÄ mogÅa siÄ dobrze przyjrzeÄ eleganckiej, kamiennej rezydencji, w której Norma Talmadge mieszkaÅa ze swoim mÄżem producentem. Osiem dostojnych granitowych lwów, symboli wytwórni Metro-Goldwyn-Mayer, strzegÅo wejÅcia! Norma Jeane nie mogÅa oderwaÄ wzroku. Trawa, jaka zielona i bujna.
JeÅli prawdÄ byÅo, że Los Angeles jest miastem z piasku, nigdy byÅ siÄ tego nie domyÅliÅa, bÄdÄc w Beverly Hills, Bel Air, Los Feliz czy na Hollywood Hills. Deszcz nie padaÅ od tygodni i trawa prawie wszÄdzie pożóÅkÅa albo powysychaÅa, ale w tych bajecznych miejscach pozostaÅa jednolicie zielona. Karmazynowe i purpurowe pnÄcza kwitÅy bez przerwy. RosÅy tu drzewa, których Norma Jeane nie widziaÅa nigdzie indziej - Gladys nazywaÅa je cyprysami. Nie skarÅowaciaÅe, nÄdzne drzewa palmowe, które rosÅy wszÄdzie, tylko dostojne palmy, wyższe niż dachy najwyższych domów. - Dawny dom Bustera Keatona. Tam Helen Chandler. Za tÄ bramÄ Mabel Normand. I Harold Lloyd. John Barrymore. Joan Crawford. I Jean Harlow, "nasza" Jean. Normie Jeane bardzo przypadÅo do gustu, że Jean Harlow, podobnie jak Norma Talmadge, mieszka wÅród zieleni. Nad tymi domami sÅoÅce ÅwieciÅo Åagodnie, nie wysyÅaÅo palÄcych promieni. JeÅli pojawiaÅy siÄ chmury, to wisiaÅy wysoko i byÅy puszystymi kÅÄbami na doskonale wymalowanym, bÅÄkitnym niebie. - Oto Cary Grant! Niedawno postawiony. A tam John Gilbert. Lillian Gish - to tylko jedna z jej wczeÅniejszych rezydencji. A tam, w tym domu na rogu, mieszkaÅa Jeanne Eagels, nie żyje, biedactwo. Norma Jeane natychmiast zapytaÅa, co siÄ przydarzyÅo Jeanne Eagels. Dawniej Gladys jedynie odpowiadaÅa ze smutkiem: "UmarÅa". Tym razem powiedziaÅa z pogardÄ: - Eagels! Narkomanka. W koÅcu wyschÅa na wiór, jak twierdzÄ ci, co jÄ widzieli. Skóra i koÅci. TrzydzieÅci piÄÄ lat. I wyglÄdaÅa bardzo staro. Gladys pojechaÅa dalej. Na tym przejażdżka siÄ nie koÅczyÅa. Czasami Gladys rozpoczynaÅa wycieczkÄ w Beverly Hills i robiÅa peÅnÄ pÄtlÄ, wracajÄc do Highland Avenue późnym popoÅudniem; czasami jechaÅa prosto do Los Feliz i zawracaÅa do Beverly Hills; czasem zaÅ wjeżdżaÅa na Hollywood Hills, gdzie mieszkaÅy mÅodsze gwiazdy albo talenty, które miaÅy dopiero zabÅysnÄÄ. Czasami, jakby coÅ jÄ ciÄgnÄÅo wbrew woli, jak lunatyka, skrÄcaÅa w uliczkÄ, którÄ już tego dnia odwiedziÅy, i powtarzaÅa swoje komentarze: "Widzisz? Za tamtÄ bramÄ hiszpaÅski dom Glorii Swanson. A tam Myrny Loy. Przed nami - Conrad Nagel". Wycieczka przysparzaÅa coraz intensywniejszych przeżyÄ, także wtedy, gdy Gladys zwalniaÅa, usiÅujÄc coÅ dojrzeÄ przez szybÄ odrapanego, zielonego forda, która zawsze wymagaÅa umycia. Albo może szkÅo byÅo trwale pokryte cienkÄ warstewkÄ brudu. MogÅo siÄ zdawaÄ, że istnieje jakiÅ cel tych wypraw, który, jak w filmie o skomplikowanej fabule, wkrótce wyjdzie na jaw. GÅos Gladys jak zawsze zdradzaÅ podziw i entuzjazm, ale w istocie ukrywaÅ spokojny, nieugiÄty gniew. - Oto dom najsÅawniejszy ze wszystkich: SOKOLE GNIAZDO. NależaÅ do Rudolfa Yalentino. Facet nie miaÅ talentu do aktorstwa. Nie miaÅ talentu do życia. Ale byÅ fotogeniczny i zmarÅ we wÅaÅciwym czasie. PamiÄtaj, Normo Jeane-musisz umrzeÄ we wÅaÅciwym czasie.
Matka i córka siedziaÅy w odrapanym zielonym fordzie, rocznik 1929, gapiÄc siÄ na barokowÄ rezydencjÄ wielkiej gwiazdy niemego kina, i w ogóle nie chciaÅy opuÅciÄ tego miejsca, nigdy. 8 Zarówno Gladys, jak i Norma Jeane ubraÅy siÄ na pogrzeb nadzwyczaj starannie i ze smakiem, chociaż musiaÅy staÄ wÅród siedmiu tysiÄcy żaÅobników szczelnie wypeÅniajÄcych Wilshire Boulevard w bezpoÅrednim sÄ siedztwie synagogi. Synagoga to "taki żydowski koÅcióÅ", wyjaÅniÅa Gladys Normie Jeane. Natomiast Å»ydzi to tacy niby-chrzeÅcijanie, tylko że wywodzÄ siÄ ze starszej, mÄdrzejszej i bardziej tragicznej rasy. Kiedy chrzeÅcijanie zapoczÄtkowali uprawÄ ziemi na Zachodzie, Å»ydzi byli pionierami przemysÅu filmowego i w tej dziedzinie przeprowadzili rewolucjÄ. Norma Jeane zapytaÅa: - Czy możemy byÄ Å»ydami, Mamo? Gladys chciaÅa zaprzeczyÄ, ale potem siÄ zawahaÅa i odparÅa: - Gdyby nas chcieli. GdybyÅmy zasÅugiwaÅy. GdybyÅmy urodziÅy siÄ po raz drugi. Gladys, która dÅugo powtarzaÅa, że znaÅa pana Thalberga, "choÄ niezbyt dobrze, peÅna podziwu dla jego geniuszu filmowego", wystÄpiÅa w olÅniewajÄcej sukni z czarnej krepy w stylu lat dwudziestych, luźnej w talii, z siÄgajÄcym do poÅowy Åydki szeleszczÄcym doÅem i misternym koronkowym koÅnierzykiem. Na gÅowie miaÅa czarny toczek z woalkÄ, która podnosiÅa siÄ lekko i opadaÅa, podnosiÅa i opadaÅa, poruszana szybkim, pÅytkim oddechem. SiÄgajÄce Åokci satynowe rÄkawiczki wyglÄdaÅy na nowe. Na nogach szare poÅczochy i skórzane pantofelki na wysokim obcasie. Twarz Gladys byÅa woskowobladÄ, bÅyszczÄcÄ od kosmetyków maskÄ przypominajÄcÄ oblicze manekina, z podkreÅlonymi rysami w przebrzmiaÅym stylu Poli Negri. Perfumy miaÅy sÅodkawy zapach pomaraÅczy gnijÄcych w zepsutej lodówce. Nigdy nie bój siÄ zadÅużyÄ, jeÅli cel jest szlachetny. ÅmierÄ wielkiego czÅowieka to zawsze szlachetny cel. (WÅaÅciwie Gladys kupiÅa jedynie dodatki. SukniÄ z czarnej krepy "pożyczyÅa" sobie bez upoważnienia z garderoby w Wytwórni.) Norma Jeane, wystraszona z powodu tego caÅego tÅumu nieznajomych ludzi, umundurowanych policjantów na koniach, korowodu smutnych czarnych limuzyn wzdÅuż ulicy, fal krzyków, pÅaczu, nawet oklasków, miaÅa na sobie granatowÄ sukienkÄ z koronkowym koÅnierzykiem i mankietami, szkocki beret z pomponem, biaÅe rÄkawiczki, czarne, przewiÄzane wstÄż kami poÅczochy i bÅyszczÄce pantofelki. Tego dnia niemal tÄskniÅa za szkoÅÄ. StaÅa siÄ obiektem niebywaÅych zabiegów, nasÅuchaÅa siÄ wyrzutów i pogróżek. Umyto jej wÅosy (zrobiÅa to Gladys, bezlitoÅnie i dokÅadnie) bardzo wczesnym rankiem, jeszcze przed Åwitem, Gladys bowiem miaÅa jednÄ z tych swoich trudnych nocy: przepisane lekarstwo fatalnie podziaÅaÅo na żoÅÄdek, jej myÅli "skÅÄbiÅy siÄ jak taÅma telegraficzna", wiÄc splÄtane, gÄste wÅosy Normy Jeane najpierw zostaÅy na siÅÄ rozczesane grzebieniem o ksztaÅcie szczurzego ogona, a potem byÅy szczotkowane, szczotkowane, szczotkowane, aż w koÅcu zaczÄÅy bÅyszczeÄ. Wreszcie Jess Flynn (która o piÄtej rano usÅyszaÅa pÅacz) zaplotÅa je w warkocze i uÅożyÅa wokóŠgÅowy tak, że choÄ dziewczynka miaÅa zaÅzawione oczy i pokaleczone usta, wyglÄdaÅa jak ksiÄżniczka z bajki. On tam bÄdzie, na pogrzebie. WÅród niosÄcych trumnÄ i osób towarzyszÄcych. Nie odezwie siÄ do nas. Nie przy ludziach. Ale bÄdzie nas widziaÅ. Zobaczy ciebie, swojÄ córkÄ. Nie wiadomo kiedy, ale musisz byÄ przygotowana. PrzecznicÄ przed synagogÄ tÅum widzów zaczÄÅ siÄ zbieraÄ po obu
stronach ulicy. Nie szkodzi, że byÅa dopiero 7.30, a pogrzeb zaplanowano na 9.00. PorzÄdku pilnowaÅa policja, pieszo i na koniach; wszÄdzie krÄcili siÄ fotoreporterzy gotowi do uwieczniania tego historycznego wydarzenia. Na ulicy i przy chodnikach poustawiano barierki; za nimi ogromny tÅum mÄżczyzn i kobiet chciwie wyczekiwaÅ, z dziwnÄ cierpliwoÅciÄ, w skupieniu, na gwiazdy filmowe i inne sÅawy, które pojawiÅy siÄ w szeregu wspaniaÅych limuzyn, weszÅy do ÅwiÄtyni, wyszÅy z niej po upÅywie dÅugich dziewiÄÄdziesiÄciu minut; w tym czasie szemrzÄcy tÅum - odgrodzony od prywatnego nabożeÅstwa tak samo jak od bezpoÅredniej komunikacji, nie mówiÄ c już o poufaÅoÅci, z tymi osobistoÅciami - ciÄgle przybieraÅ na obrzeżach; Gladys i Norma Jeane, przyparte do jednego z drewnianych kozÅów, trzymaÅy siÄ belki i siebie. Wreszcie w gÅównym wejÅciu do synagogi pojawiÅa siÄ bÅyszczÄca czarna trumna, niesiona przez wytwornie ubranych żaÅobników - rozpoznawano ich i kolejno w podnieceniu wykrzykiwano nazwiska: "Ronald Colman! Adolphe Menjou! Nelson Eddy! Clark Gable! Douglas Fairbanks! Al Jolson! John Barrymore! Basil Rathbone! " Potem wyszÅa przy bita bólem wdowa po zmarÅym, Norma Shearer, gwiazda filmowa, odziana od stóp do gÅów w eleganckÄ czerÅ, z twarzÄ ukrytÄ za woalkÄ; za paniÄ Shearer strumieÅ sÅaw zaczÄÅ wypÅywaÄ ze ÅwiÄtyni niczym zÅocista lawa, wszyscy jednakowo poważni, a ich nazwiska Gladys powtarzaÅa ze wzglÄdu na NormÄ Jeane, co brzmiaÅo tak, jakby odmawiaÅa litaniÄ, tymczasem dziewczynka siedziaÅa w kucki przy drewnianym koźle, podekscytowana i wystraszona, majÄc nadziejÄ, że nie zostanie stratowana: "Leslie Howard! Erich von Stroheim! Greta Garbo! Joel McCrea! Wallace Beery! Clara Bow! Helen Twelvetrees! Spencer TrÄcy! Raoul Walsh! Edward G. Robinson! Charlie Chaplin! Lionel Barrymore! Jean Harlow! Groucho, Harpo i Chico Mane, Mary Pickford! Jane Withers! Irvin S. Cobb! Shirley Tempie! Jackie Coogan! Bela Lugosi! Mickey Rooney! Freddie Bartholomew w aksamitnym garniturze z MaÅego lorda. Busby Berkeley! Bing Crosby! Åon Chaney! Marie Dressler! Mae West! " - i w tym momencie sfora fotoreporterów i Åowców autografów przedarÅa siÄ przez zapory, podczas gdy policja na koniach, przeklinajÄc, używajÄc paÅek, staraÅa siÄ zapÄdziÄ ich z powrotem. WywiÄzaÅa siÄ bijatyka. RozlegÅy siÄ krzyki, wrzaski.
KtoÅ siÄ może przewróciÅ. KtoÅ dostaÅ bolesny cios paÅkÄ policyjnÄ albo dostaÅ siÄ pod kopyta. Policjanci krzyczeli coÅ przez tuby. SÅychaÄ byÅo warkot silników samochodowych, coraz gÅoÅniejszy ryk. Ale ten tumult szybko ucichÅ. Norma Jeane, zbyt przestraszona, by siÄ rozpÅakaÄ, przywarÅa do sztywnego ramienia Gladys i Matka mnie nie odtrÄciÅa, pozwoliÅa na to. Stopniowo sÅabÅ napór tÅumu. Elegancki czarny karawan jak rydwan Åmierci i liczne limuzyny prowadzone przez wytwornych szoferów już odjechaÅy; zostali tylko widzowie, zwykli ludzie nie bardziej zainteresowani sobÄ niż stadem wróbli. Wszyscy zaczÄli siÄ rozchodziÄ, mogli już swobodnie wybraÄ, w którÄ uliczkÄ skrÄciÄ. Nie byÅo dokÄd iÅÄ, ale pozostanie tutaj też nie miaÅo sensu. Historyczne wydarzenie - pogrzeb wielkiego hollywoodzkiego pioniera Irvinga G. Thalberga - dobiegÅo koÅca. Tu i ówdzie kobiety ocieraÅy oczy. Wielu widzów sprawiaÅo wrażenie zdezorientowanych, jak gdyby ponieÅli znacznÄ stratÄ, tylko nie wiedzieli dokÅadnie jakÄ. Matka Normy Jeane byÅa jednym z nich. Jej twarz wydawaÅa siÄ rozmazana za wilgotnÄ, lepkÄ woalkÄ, oczy zaÅzawione, rozbiegane jak miniaturowe rybki pÅynÄce w rozbieżnych kierunkach. SzeptaÅa do siebie, uÅmiechaÅa siÄ nerwowo. Niby patrzyÅa na NormÄ Jeane, ale wydawaÅo siÄ, że jej jednak nie widzi. Potem ruszyÅa przed siebie, stÄpajÄc niepewnie w pantofelkach na wysokich obcasach. Norma Jeane zauważyÅa dwóch mÄżczyzn, nie stali razem, ale przyglÄdali siÄ jej matce. Jeden z nich gwizdnÄÅ pytajÄco; wyglÄdaÅo to jak wstÄp do sceny tanecznej w filmie z Ginger Rogers i Fredem Astaireem z tÄ różnicÄ, że nie byÅo muzyki i Gladys zdawaÅa siÄ nie zauważaÄ tego mÄżczyzny, on zaÅ niemal natychmiast straciÅ niÄ zainteresowanie, ziewnÄÅ i odszedÅ. Drugi mÄżczyzna bezwiednie podrapaÅ siÄ w okolicy krocza, jakby byÅ sam i nikt go nie widziaÅ, po czym ruszyÅ w innym kierunku. Stukot podków! Norma Jeane zdziwiÅa siÄ, szybko podniosÅa gÅowÄ i ujrzaÅa mÄżczyznÄ w mundurze, dosiadajÄcego wysokiego konia kasztanowatej maÅci o ogromnych wyÅupiastych oczach. Policjant patrzyÅ wprost na niÄ. - Dziewczynko, gdzie twoja mama? Nie jesteÅ tu przecież sama, prawda? - zapytaÅ. OnieÅmielona Norma Jeane potrzÄsnÄÅa gÅowÄ. PobiegÅa za Gladys, chwyciÅa jej dÅoÅ w rÄkawiczce i znowu byÅa wdziÄczna, że matka jej nie odtrÄciÅa, bo policjant na koniu bacznie siÄ im przyglÄdaÅ. Owszem, to wkrótce siÄ zdarzy, ale jeszcze nie teraz. Gladys, rozkojarzona, w żaden sposób nie mogÅa sobie przypomnieÄ, gdzie zaparkowaÅa samochód, za to Norma Jeane zapamiÄtaÅa to miejsce, no, prawie, w każdym razie odnalazÅy wóz, matowozielonego forda, na handlowej ulicy prostopadÅej do Wilshire. Norma Jeane pomyÅlaÅa, że to bardzo dziwne i takie jak w filmie - masz klucz do samochodu, do jednego spoÅród setek, tysiÄcy samochodów; klucz do czegoÅ, co Gladys nazywa zapÅonem; jeÅli wÅożysz klucz i przekrÄcisz, zapÅon uruchomi silnik; i już nie jesteÅ zagubiona i opuszczona, daleko od domu. W samochodzie byÅo gorÄco jak w piecu. Norma Jeane zaczÄÅa siÄ wierciÄ. MusiaÅa koniecznie pójÅÄ do toalety. Gladys powiedziaÅa w rozdrażnieniu, ocierajÄc oczy: . - Po prostu nie chcÄ odczuwaÄ Å¼alu. Swoje myÅli zachowujÄ dla siebie.
- Do Normy Jeane odezwaÅa siÄ niespodziewanie ostro: - Do diabÅa, co siÄ staÅo z twojÄ sukienkÄ? - Dziewczynka rozdarÅa sukienkÄ, zaczepiwszy brzegiem o drzazgÄ przy drewnianym koźle. - N...nie wiem. Ja tego nie zrobiÅam. - A niby kto? ÅwiÄty MikoÅaj? Gladys chciaÅa pojechaÄ na cmentarz żydowski, ale nie wiedziaÅa, gdzie to jest. Na Wilshire zatrzymaÅa siÄ parÄ razy, aby zapytaÄ o drogÄ, ale niczego siÄ nie dowiedziaÅa. PojechaÅa wiÄc dalej, palÄc chesterfielda. Już wczeÅniej zdjÄÅa toczek z zawilgoconÄ woalkÄ i cisnÄÅa go na tylne siedzenie, gdzie znajdowaÅ siÄ wielomiesiÄczny zbiór gazet, magazynów filmowych, ksiÄżek w miÄkkich okÅadkach, zużytych chusteczek do nosa i pomniejszych sztuk garderoby. Norma Jeane nie przestawaÅa siÄ wierciÄ, a Gladys mówiÅa w zamyÅleniu: -Jeżeli jesteÅ Å»ydem, jak Thalberg, jest inaczej. OtwierajÄ siÄ przed tobÄ zupeÅnie inne perspektywy. Oni nawet kalendarz majÄ inny od naszego. To, co nas nieustannie dziwi, co wydaje siÄ nowe, nie jest nowe dla nich. Å»yjÄ czÄÅciowo w Starym Testamencie, z tymi wszystkimi plagami i proroctwami. - ZamilkÅa. ZerknÄÅa z ukosa na córkÄ, która ze wszystkich siÅ staraÅa siÄ nie zsiusiaÄ, ale parcie byÅo tak silne, że miÄdzy nogami czuÅa ból ostry jak ukÅucie igÅy. - Musisz wiedzieÄ, że on ma domieszkÄ Å¼ydowskiej krwi. To jest czÄÅÄ bariery, która nas dzieli. Ale widziaÅ nas dzisiaj. Nie mógÅ mówiÄ, ale przemówiÅy jego oczy. Normo Jeane, on ciÄ widziaÅ. WÅaÅnie wtedy, mniej wiÄcej milÄ od Highland Avenue, Norma Jeane zsikaÅa siÄ w majtki - czujÄc upokorzenie i udrÄkÄ - ale nic nie mogÅa zrobiÄ. Gladys od razu wyczuÅa zapach moczu i ze zÅoÅciÄ zaczÄÅa biÄ NormÄ Jeane gdzie popadÅo. - Åwinia! MaÅy potwór! ZniszczyÅaÅ takÄ piÄknÄ sukienkÄ, która na dodatek wcale do nas nie należy! Ty mi to chyba wszystko robisz specjalnie! Cztery dni później nadciÄgnÄÅy wiatry Santa Ana. 9 Bo kochaÅa to dziecko i pragnÄÅa oszczÄdziÄ mu cierpieÅ. Bo zostaÅa otruta. I jej dziewczynka zostaÅa otruta. Bo miasto z piasku pÅonÄÅo. Bo w powietrzu unosiÅa siÄ woÅ spalenizny. Bo wedÅug kalendarza urodzeni pod znakiem BliźniÄt powinni teraz "po stÄpowaÄ zdecydowanie", "przejawiaÄ odwagÄ w kierowaniu swoim życiem". Bo minÄÅ już jej najgorszy czas w miesiÄcu i krew przestaÅa z niej wypÅywaÄ. Już nie bÄdzie kobietÄ pożÄdanÄ przez mÄżczyzn. Bo przez trzynaÅcie lat pracowaÅa w laboratorium Wytwórni jako lojalny, peÅen poÅwiÄcenia pracownik, pomagajÄcy opracowaÄ wielkie filmy nakrÄcone dla Wytwórni, które lansowaÅy wielkie gwiazdy amerykaÅskiego ekranu i ksztaÅtowaÅy ducha Ameryki, a teraz wreszcie odkryÅa, że skoÅczyÅa siÄ jej mÅodoÅÄ i że ma Åmiertelnie chorÄ duszÄ. OkÅamali jÄ w izbie chorych. PozostajÄcy na usÅugach Wytwórni lekarz upieraÅ siÄ, że we krwi nie ma trucizny, podczas gdy w rzeczywistoÅci byÅo odwrotnie. Chemiczna trucizna przenikaÅa przez podwójnej gruboÅci gumowe rÄkawiczki,
przedostaÅa siÄ do koÅci dÅoni, tych dÅoni, które jej kochanek niegdyÅ caÅowaÅ, mówiÄc, że sÄ cudowne i delikatne, że sÄ "dÅoÅmi pocieszenia" - potem do szpiku w jej szkielecie, wraz z krwiÄ do mózgu, podczas gdy opary trucizny zaatakowaÅy bezbronne pÅuca. I jeszcze jej oczy, nie widziaÅy wyraźnie. BolaÅy jÄ nawet podczas snu. Inni pracownicy bali siÄ przyznaÄ do swoich chorób, aby ich nie zwolniono, aby nie stali siÄ "bezrobotnymi". Bo byÅ to czas piekielny - rok 1934 w Stanach Zjednoczonych - czas haÅby. Bo miaÅa zwolnienie lekarskie, i miaÅa zwolnienie lekarskie, i miaÅa zwolnienie lekarskie, aż wreszcie usÅyszaÅa przez telefon, że nie znajduje siÄ już "na liÅcie pÅac, przepustka zostaÅa anulowana i wejÅcie na teren Wytwórni nie bÄdzie możliwe". Po trzynastu latach. Bo nigdy nie bÄdzie pracowaÄ dla Wytwórni. Nie zaprzeda duszy za nÄdznÄ pÅacÄ na zwykÅe wegetowanie. Bo musiaÅa oczyÅciÄ siebie i skażone dziecko. Bo dziecko byÅo zewnÄtrznym przejawem jej tajemnej osobowoÅci. Bo dziecko okazaÅo siÄ zdeformowanym dziwadÅem, ukrytym pod postaciÄ Ålicznej dziewczynki o krÄconych wÅosach. Bo wszystko byÅo oszustwem. Bo ojciec dziecka nie chciaÅ, aby przyszÅo ono na Åwiat. Bo miaÅ wÄtpliwoÅci, czy byÅo naprawdÄ jego. Bo daÅ jej pieniÄdze, rzuciÅ banknoty na Åóżko. Bo banknoty skÅadaÅy siÄ na sumÄ 225 dolarów, równowartoÅÄ ich miÅoÅci. Bo powiedziaÅ, że nigdy jej nie kochaÅ; że opacznie to zrozumiaÅa. Bo powiedziaÅ, żeby nigdy do niego nie dzwoniÅa ani nie chodziÅa za nim po ulicy. Bo wszystko byÅo oszustwem. Bo zanim zaszÅa w ciÄżÄ, kochaÅ jÄ, a potem nie. Bo ożeniÅby siÄ z niÄ. Na pewno. Bo dziecko urodziÅo siÄ trzy tygodnie przed oczekiwanym terminem, czyli pod znakiem BliźniÄt, pod jej znakiem. I byÅo tak samo przeklÄte jak ona. Bo nikt nigdy nie pokocha przeklÄtego dziecka. Bo pożar na wzgórzach byÅ wyraźnym wezwaniem i znakiem. To nie CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä przybÄdzie po mojÄ matkÄ. Przez resztÄ Å¼ycia przeÅladowaÅa mnie obawa, że pewnego dnia zjawiÄ siÄ obcy, aby i mnie zabraÄ, nagÄ, beÅkoczÄcÄ, robiÄcÄ z siebie żaÅosne widowisko. Norma Jeane musiaÅa zostaÄ w domu. Matka nie pozwalaÅa jej iÅÄ miÄdzy wrogów. Czasem Gladys nie ufaÅa nawet Jess Flynn. Bojess Flynn pracowaÅa w Wytwórni i mogÅa byÄ szpiegiem. Mimo wszystko Jess Flynn przynosiÅa im jedzenie. WpadaÅa z uÅmiechem na twarzy "zobaczyÄ, co sÅychaÄ". ProponowaÅa, że pożyczy Gladys pieniÄdze, jeżeli Gladys ich potrzebuje, albo maszynkÄ do odkurzania dywanów. Gladys zazwyczaj leżaÅa w Åóżku naga, pod brudnym przeÅcieradÅem, w zaciemnionym pokoju. Na nocnym stoliku leżaÅa latarka sÅużÄca do ewentualnego wyszukiwania skorpionów, których Gladys bardzo siÄ baÅa. Opuszczone żaluzje we wszystkich pomieszczeniach sprawiaÅy, że noc nie różniÅa siÄ tu od dnia, zmierzch nie różniÅ siÄ od brzasku. Dymna mgieÅka unosiÅa siÄ nawet wtedy, gdy na zewnÄtrz ÅwieciÅo sÅoÅce. PachniaÅo chorobÄ. BrudnÄ bieliznÄ i poÅcielÄ. ZatÄchÅymi ziarnami kawy, kwaÅnym mlekiem, pomaraÅczami gnijÄcymi w lodówce bez lodu. Dżinem, papierosami, ludzkim potem, zÅoÅciÄ i rozpaczÄ. Jess Flynn robiÅa "maÅe po rzÄdki", jeÅli jej pozwolono.
A jak nie pozwolono, to nie. Od czasu do czasu pukaÅ do drzwi Clive Pearce. PrzemawiaÅ przez drzwi do Gladys albo do dziewczynki. Nie byÅo sÅychaÄ wyraźnie, co mówi. W przeciwieÅstwie do Jess Flynn nie wchodziÅ do Årodka. Lekcje gry na fortepianie skoÅczyÅy siÄ latem. Clive powtarzaÅ, że to jest "tragedia", ale "istniejÄ gorsze tragedie". Inni mieszkaÅcy bungalowu rozprawiali: co poczÄÄ? Wszyscy pracowali w Wytwórni. Dublerzy i statyÅci, ale także pomocnik operatora kamery, masażysta, kostiumolog, dwóch korektorów scenariuszy, instruktor gimnastyki, technik z laboratorium, stenografistka, konstruktorzy planu, kilku muzyków. Wszyscy orientowali siÄ, że Gladys Mortensen jest "psychicznie niezrównoważona" - a przynajmniej "temperamentna i ekscentryczna". WiÄkszoÅÄ wiedziaÅa, że pani Mortensen mieszka z maÅÄ dziewczynkÄ, która, jeÅli nie braÄ pod uwagÄ loków, wyglÄdaÅa na tak samo "nierozgarniÄtÄ". Nikt nie wiedziaÅ, co robiÄ, i czy w ogóle coÅ robiÄ. Nikt nie chciaÅ siÄ mieszaÄ. ChodziÅo o to, by nie wywoÅywaÄ gniewu tej Mortensen. SÄdzono powszechnie, że Jess Flynn jest przyjacióÅkÄ Gladys, że to ona powinna podejmowaÄ decyzje. Dziecko, nagie i szlochajÄce, ukryÅo siÄ za fortepianem, przeciwstawiajÄc siÄ matce. ChowaÅo siÄ przed matkÄ. GramoliÅo siÄ po dywanie jak przestraszone zwierzÄtko. Matka uderzaÅa w klawisze piÄÅciami, wywoÅujÄc wysoki, dysonansowy wrzask instrumentu, wibrujÄcy odgÅos rozdygotanych nerwów. To też slapstick. W duchu Macka Sennetta. Mabel Normand w A Displaced Foot, filmie, który Gladys widziaÅa w dzieciÅstwie. JeÅli coÅ jest Åmieszne, to jest to komedia. Nawet gdy sprawia ból. Do wanny laÅa siÄ oczyszczajÄca woda, niemal wrzÄtek. Gladys rozebraÅa dziecko do naga i sama byÅa naga. Już prawie siÄ jej udaÅo wciÄgnÄÄ dziecko do wanny. PróbowaÅa unieÅÄ je i zanurzyÄ w wodzie, ale dziewczynka opieraÅa siÄ i krzyczaÅa. W chaosie myÅli, zmieszanych z gorzkim smakiem dymu i drwiÄcych gÅosów w gÅowie - niezbyt wyraźnych z powodu otÄpiajÄcego dziaÅania leków - Gladys sÄdziÅa, że wszystko rozgrywa siÄ znacznie wczeÅniej, dziecko jest znacznie mÅodsze, ma dwa albo trzy lata i waży - ile? - ze trzydzieÅci funtów. To natomiast dziecko nie ufaÅo matce, kuliÅo siÄ, odsuwaÅo, krzyczaÅo "Nie! Nie!", byÅo bardzo duże, silne i uparte; sprzeciwiaÅo siÄ woli matki, nie dawaÅo siÄ przyprowadziÄ, unieÅÄ i wÅożyÄ do oczyszczajÄcego ukropu, walczyÅo i uciekaÅo z zaparowanej Åazienki i z nagich ramion matki. - To ty. To twoja wina. OdszedÅ ode mnie, bo nie chciaÅ ciebie. - Te sÅowa, wypowiedziane prawie spokojnie, poleciaÅy za przestraszonym dzieckiem jak garÅÄ ostrych kamieni. A dziecko, nagie, pobiegÅo na oÅlep korytarzem i zapukaÅo do sÄ siednich drzwi, krzyczÄc: - Pomocy, pomocy! Nie usÅyszaÅo żadnej odpowiedzi. Wtedy zatrzymaÅo siÄ przy drugich drzwiach, zastukaÅo, i tym razem także nie doczekaÅo siÄ Å¼adnej reakcji. OtworzyÅy siÄ dopiero trzecie drzwi, w progu pojawiÅ siÄ zdziwiony mÅody mÄżczyzna, opalony i muskularny, w podkoszulku i spodniach bez paska. PopatrzyÅ z góry, miaÅ twarz aktora, ale zamrugaÅ w autentycznym zdumieniu
na widok dziewczynki, która byÅa zupeÅnie naga, rozdygotana i zapÅakana. -P...pan nam pomoże, mama zachorowaÅa. ProszÄ pomóc, mama jest chora. MÄżczyzna przede wszystkim zdjÄÅ z krzesÅa swojÄ koszulÄ i okryÅ niÄ dziecko. -Już dobrze, maÅa, mówisz, że twoja mama jest chora? A co jej dolega? CIOTKA JESS I WUJ CLIVE ` KochaÅa mnie; zabrano jÄ ode mnie, ale zawsze mnie kochaÅa. - Twoja mamusia czuje siÄ już doÅÄ dobrze, aby siÄ z tobÄ zobaczyÄ, Normo Jeane. -To mówiÅa panna Flynn. Pan Pearce staÅ za niÄ w drzwiach. WyglÄdali jak żaÅobnicy. PrzyjacióÅka Gladys, Jess Flynn, z zaczerwienionymi powiekami i drgajÄcym nerwowo nosem królika, oraz przyjaciel Gladys, Clive Pearce, który gÅaskaÅ siÄ po brodzie i ssaÅ miÄtówkÄ. - Mama pytaÅa o ciebie, Normo Jeane! - powiedziaÅa panna Flynn. - Zdaniem lekarzy, może zobaczyÄ siÄ z tobÄ. Jedziemy? Jedziemy? Tak mówiÄ w filmach; dziecko zaczÄÅo siÄ niepokoiÄ. I tak samo jak w filmie trzeba odegraÄ odpowiedniÄ scenÄ. Nie wolno okazywaÄ podejrzliwoÅci. Przecież niczego z góry nie wiadomo. Dopiero gdy obejrzysz film po raz drugi, zorientujesz siÄ, co oznaczajÄ wymuszone uÅmiechy, uciekajÄce spojrzenia, nieporadne dialogi. Dziecko uÅmiechnÄÅo siÄ radoÅnie. Dziecko byÅo ufne i chciaÅo, byÅcie to widzieli. MinÄÅo dziesiÄÄ dni, odkÄd zabrano Gladys Mortensen. Umieszczono jÄ w stanowym szpitalu w Norwalk, na poÅudnie od Los Angeles. Nad miastem wciÄż unosiÅa siÄ mgieÅka, wszystkim ÅzawiÅy oczy, ale pożary w kanionach zaczÄÅy zanikaÄ. NocÄ wyÅo mniej syren. Rodzinom ewakuowanym z póÅnocy pozwolono wróciÄ do domów. WiÄkszoÅÄ szkóŠpodjÄÅa zajÄcia. Ale Norma Jeane nie wróciÅa do szkoÅy i już nie wróci do miejscowej szkoÅy podstawowej, do czwartej klasy. PÅakaÅa z byle powodu i byÅa "nerwowa". SpaÅa w saloniku panny Flynn, na rozkÅadanej sofie, w poÅcieli przeniesionej z mieszkania Gladys. Czasami byÅa w stanie przespaÄ bez przerwy szeÅÄ albo siedem godzin. Kiedy panna Flynn daÅa jej biaÅÄ piguÅkÄ, która miaÅa smak gorzkiej mÄ ki, dziewczynka zapadÅa w gÅÄboki, otÄpiajÄcy sen, jej maÅe serce biÅo powoli i miarowo jak kowalski mÅot, a jej skóra zrobiÅa siÄ mokra i Åliska jak u Ålimaka. A kiedy siÄ obudziÅa z tego snu, nie mogÅa sobie przypomnieÄ, gdzie siÄ znajduje. Nie byÅam wtedy z niÄ. Nie widziaÅam, jak jÄ zabierajÄ. Babcia Delia czÄsto opowiadaÅa Normie Jeane pewnÄ bajkÄ; może nawet sama jÄ wymyÅliÅa: o dziewczynce, która widzi za dużo, o dziewczynce, która sÅyszy za dużo; przylatuje wrona, która wydziobuje jej oczy; pojawia siÄ duża ryba "chodzÄca na wÅasnym ogonie", która pożera jej uszy, a na dokÅadkÄ rudy lis odgryza jej zadarty nosek! Widzisz, co siÄ dzieje, moja panno? Oto dzieÅ speÅnienia obietnicy, który mimo wszystko byÅ niespodziankÄ . Panna Flynn trzymaÅa NormÄ Jeane za rÄkÄ, uÅmiechaÅa siÄ ustami i zÄbami, które nie caÅkiem do tych ust pasowaÅy, wyjaÅniaÅa, że Gladys "pytaÅa o niÄ". KiedyÅ Gladys bezlitoÅnie nazwaÅa Jess Flynn trzydziestopiÄcioletniÄ
dziewicÄ. Jess byÅa nauczycielkÄ dykcji i asystentkÄ muzycznÄ w Wytwórni. Zwerbowano jÄ przed laty jako absolwentkÄ San Francisco Choir School, obdarzonÄ Ålicznym sopranem przypominajÄcym gÅos Lily Pons. Gladys stwierdziÅa: "Jess ma pecha! W Hollywood jest tyle Ålicznych sopranów, ile karaluchów. I kutasów". Ale tobie nie wolno byÅo siÄ ÅmiaÄ, nie wolno ci byÅo nawet siÄ uÅmiechaÄ, gdy Gladys "ÅwintuszyÅa" i wprawiaÅa w zakÅopotanie swoich przyjacióÅ. Nie wolno ci byÅo nawet siÄ zdradziÄ, że sÅyszysz, póki Gladys do ciebie nie mrugnÄÅa. Zatem wreszcie nadszedÅ ten ranek. Jess Flynn uÅmiechaÅa siÄ ustami, wilgotnymi, smutnymi oczami i drgajÄcym nosem. Tego dnia musiaÅa siÄ zwolniÄ z pracy. PowiedziaÅa, że rozmawiaÅa przez telefon z lekarzami: "mamusia" Normy Jeane czuje siÄ dobrze i może siÄ zobaczyÄ z córkÄ. Ona i Clive Pearce zawiozÄ dziewczynkÄ i zabiorÄ też trochÄ rzeczy w walizkach, które Jess spakuje. Na razie Norma Jeane mogÅa wyjÅÄ na podwórze i pobawiÄ siÄ; nie musiaÅa pomagaÄ. (Ale jak tu siÄ bawiÄ, kiedy twoja matka jest chora i przebywa w szpitalu?) StojÄc na podwórzu i trÄc szczypiÄce oczy, Norma Jeane nie dopuszczaÅa do siebie myÅli, że coÅ nie jest w porzÄdku; lecz sÅowo mamusia niezbyt pasowaÅo do Gladys, Jess Flynn powinna o tym wiedzieÄ. Nie widziaÅam, jak jÄ zabierali. RÄce miaÅa zwiÄzane za plecami. Przy troczono jÄ do noszy, nagÄ pod cienkim kocem. PluÅa, krzyczaÅa, próbowaÅa siÄ uwolniÄ. Spoceni sanitariusze, wynoszÄc jÄ, odpowiadali przekleÅstwami. Normie Jeane wmówili, że niczego nie widziaÅa, w ogóle nie byÅo jej w pobliżu. Może panna Flynn zasÅoniÅa dÅoÅmi twarz Normy Jeane? To bez wÄtpienia byÅo znacznie milsze niż wrona, która wydziobuje ci oczy! Panna Flynn, pan Pearce. Nie byli parÄ, chyba że parÄ z komedii. Gladys nie miaÅa bliższych przyjacióŠw caÅym domu czynszowym. Oboje przepadali za NormÄ Jeane! Pan Pearce byÅ wytrÄcony z równowagi tym, co siÄ wydarzyÅo, a panna Flynn obiecaÅa "zaopiekowaÄ siÄ" NormÄ Jeane, z czego przez dziesiÄÄ trudnych dni wywiÄzywaÅa siÄ bez zarzutu. Ale teraz postawiono oficjalnÄ diagnozÄ, teraz powziÄto jakÄÅ decyzjÄ. Norma Jeane sÅyszaÅa, że Jess szlocha i pociÄga nosem, rozmawiajÄc bez koÅca przez telefon z sÄsiedniego pokoju. "CzujÄ siÄ okropnie! Ale nie mogÅabym tego ciÄgnÄÄ bez koÅca. Niech mi Bóg wybaczy, wiem, że obiecaÅam. Tak, obiecaÅam i naprawdÄ zamierzaÅam siÄ wywiÄzaÄ. Kocham tÄ dziewczynkÄ jak wÅasne dziecko, to znaczy - gdybym miaÅa wÅasne dziecko. Ale muszÄ pracowaÄ, Bóg wie, że muszÄ, nie mam żadnych oszczÄdnoÅci i nic wiÄcej nie mogÄ zrobiÄ". StaÅa w beżowej pÅóciennej sukience z póÅksiÄżycami potu pod pachami. WypÅakawszy siÄ w Åazience, energicznie umyÅa zÄby, jak to zwykle robiÅa, gdy byÅa zdenerwowana; poraniÅa sobie przy tym blade dziÄsÅa. Lokatorzy domu nazywali Clivea Pearcea "Angolem dżentelmenem". Clive Pearce byÅ aktorem zwiÄzanym z WytwórniÄ kontraktem, mÄżczyznÄ przed czterdziestkÄ Å¼yjÄcym nadziejÄ na jakiÅ przeÅom, ale jak stwierdziÅa Gladys, zabawnie wykrzywiajÄc usta: "WiÄkszoÅÄ naszych przeÅomów należy do przeszÅoÅci". Clive Pearce miaÅ na sobie czarny garnitur, biaÅÄ baweÅnianÄ koszulÄ i krawat. WyglÄdaÅ elegancko, ale zaciÄÅ siÄ przy goleniu.
Jego oddech pachniaÅ alkoholem i miÄtowymi czekoladkami, woniÄ, którÄ Norma Jeane rozpoznawaÅa z zamkniÄtymi oczami. Oto "wuj Clive", jak chciaÅ byÄ nazywany, lecz te sÅowa nigdy nie przeszÅy jej przez gardÅo, bo wydawaÅy siÄ niewÅaÅciwe, bo nie byÅ moim prawdziwym wujkiem. Norma Jeane lubiÅa pana Pearcea, lubiÅa go bardzo! Nauczyciela gry na fortepianie, którego tak trudno byÅo zadowoliÄ. CzuÅa siÄ szczÄÅliwa, gdy zdoÅaÅa sprowokowaÄ pana Pearcea do uÅmiechu. PannÄ Flynn też bardzo lubiÅa, pannÄ Flynn, która przez ostatnie dni nalegaÅa, aby zwracaÄ siÄ do niej "ciociu Jess", lecz te sÅowa również wiÄzÅy Normie Jeane w gardle, bo nie byÅa mojÄ prawdziwÄ ciociÄ. Panna Flynn odchrzÄknÄÅa. - Jedziemy? - I ten nikÅy uÅmiech. PrzytÅoczony poczuciem winy pan Pearce, gÅoÅno ssÄc miÄtówkÄ, podniósÅ walizki Gladys, dwie mniejsze w jednej wielkiej dÅoni, trzeciÄ w drugiej. Nie patrzÄc na Jeane, mruknÄÅ: "Co robiÄ, co robiÄ, nic wiÄcej siÄ nie da zrobiÄ. Niech Bóg nam dopomoże". IstniaÅ film, w którym ciotka Jess i wuj Clive byli maÅżeÅstwem, a Norma Jeane zostawaÅa ich córeczkÄ. Ale ten akurat film byÅ inny. Barczysty pan Pearce przeniósÅ walizki do stojÄcego przy krawÄżniku samochodu, swego wÅasnego. Nie przerywajÄc nerwowej paplaniny, panna Flynn prowadziÅa NormÄ Jeane za rÄkÄ. ByÅo gorÄco jak w piecu, a sÅoÅce, schowane za skÅÄbionymi jak dym chmurami, zdawaÅo siÄ byÄ wszÄdzie. ProwadziÄ miaÅ pan Pearce, bo zazwyczaj to mÄżczyźni prowadzÄ samochód. Norma Jeane bÅagaÅa pannÄ Flynn, aby usiadÅa na tylnym siedzeniu razem z niÄ i lalkÄ, ale panna Flynn usiadÅa z przodu, obok pana Pearcea. Podróż trwaÅa mniej wiÄcej godzinÄ i niewiele sÅów wymieniono miÄdzy siedzeniami na przedzie i z tyÅu. TurkoczÄcy dźwiÄk silnika, powietrze Åwisz czÄce przez otwarte okna. Panna Flynn pociÄgaÅa nosem, odczytujÄc z kartki wskazówki dla pana Pearcea. Tym razem celem tej jazdy byÅo "odwiedzenie Matki w szpitalu"; w przyszÅoÅci, z perspektywy czasu, cel okaże siÄ inny. To znaczy, jeÅli bÄdziesz miaÅa okazjÄ obejrzeÄ ten film dwa razy. Do każdej sceny zawsze trzeba dobraÄ odpowiednie kostiumy. Norma Jeane miaÅa na sobie swój jedyny porzÄdny szkolny strój: plisowanÄ spódnicÄ z materiaÅu w kratÄ, biaÅÄ baweÅnianÄ bluzkÄ (wyprasowanÄ tego ranka przez Jess Flynn), wzglÄdnie czyste, pocerowane biaÅe podkolanówki i najnowszÄ bieliznÄ. KrÄcone wÅosy miaÅa wyszczotkowane, ale nie rozczesane. ("To na nic! - westchnÄÅa panna Flynn, upuszczajÄc szczotkÄ na Åóżko. - Gdybym siÄ uparÅa, wyrwaÅabym ci z gÅowy co najmniej poÅowÄ wÅosów".) Panna Flynn i pan Pearce czuli siÄ zażenowani, że Norma Jeane tak kurczowo i desperacko Åciska swojÄ lalkÄ. Lalka byÅa bardzo sfatygowana, skóra i wÅosy - ponadpalane, szklane niebieskie oczy zdawaÅy siÄ patrzeÄ w wyrazie idiotycznego przerażenia. Panna Flynn obiecaÅa Normie Jeane, że kupi jej innÄ lalkÄ, ale jakoÅ nie byÅo na to czasu, czy też panna Flynn o tym zapomniaÅa. Norma Jeane gotowa byÅa tuliÄ lalkÄ mocno i nie po zwoliÄ, by ktokolwiek jÄ jej odebraÅ: "To moja lalka. DaÅa mi jÄ mama". LalkÄ oszczÄdziÅ ogieÅ, który pojawiÅ siÄ w sypialni Gladys. W napadzie furii Gladys wywoÅaÅa pożar na Åóżku, w poÅcieli, po tym, jak Norma Jeane uciekÅa z kÄpieli w ukropie i wezwaÅa sÄsiadów na pomoc. Norma Jeane wiedziaÅa, że źle jest robiÄ coÅ "za plecami swojej matki", jak to okreÅlaÅa Gladys; ale przecież Norma Jeane musiaÅa tak postÄpiÄ. Gladys zamknÄÅa za niÄ drzwi, po czym spaliÅa na Åóżku wiÄkszÄ czÄÅÄ szykownej sukienki z czarnej krepy i granatowej aksamitnej sukienki, którÄ
Norma Jeane musiaÅa wÅożyÄ na pogrzeb na Wilshire Boulevard, oprócz tego kilka podartych fotografii (wÅród nich tÄ z ojcem Normy Jeane? Norma Jeane już nigdy wiÄcej jej nie zobaczy), buty, kosmetyki. W zÅoÅci zamierzaÅa spaliÄ wszystko, co do niej należaÅo, wÅÄcznie z fortepianem, który niegdyÅ byÅ wÅasnoÅciÄ Fredrica Marcha i z którego byÅa tak dumna, na koÅcu spaliÅaby samÄ siebie, ale sanitariusze z pogotowia zdÄżyli temu zapobiec, wyważajÄc drzwi. Dym wydobywaÅ siÄ z mieszkania kÅÄbami - w Årodku byÅa Gladys Mortensen, naga kobieta o ziemistej skórze, tak chuda, że koÅci niemal przebijaÅy jej skórÄ; twarz miaÅa pooranÄ bruzdami, wykrzywionÄ nieprzyjemnym grymasem; przeklinaÅa, drapaÅa i kopaÅa swych wybawców, wiÄc w koÅcu musieli użyÄ wobec niej siÅy, "unieruchomiÄ jÄ dla jej wÅasnego dobra", jak wiele razy Norma Jeane sÅyszaÅa z ust panny Flynn i innych mieszkaÅców domu, nieustannie opisujÄcych scenÄ, której Norma Jeane nie widziaÅa, po nieważ jej tam nie byÅo albo ponieważ ktoÅ zasÅoniÅ jej oczy. - Przecież wiesz, że ciÄ tam nie byÅo, Normo Jeane. ByÅaÅ ze mnÄ, caÅa i zdrowa. To kara byÄ kobietÄ. KobietÄ nie doÅÄ kochanÄ. Tego dnia Norma Jeane jechaÅa do szpitala "odwiedziÄ mamusiÄ". Tylko gdzie jest Narwalk? Na poÅudnie od Los Angeles, padÅa odpowiedź. Panna Flynn odchrzÄknÄÅa i odczytaÅa wskazówki dla pana Pearcea, który wydawaÅ siÄ niespokojny i strapiony. Teraz nie byÅ wujkiem Cliveem. Podczas lekcji gry na fortepianie pan Pearce czasem wzdychaÅ ze smutkiem i sprawiaÅ wrażenie spokojnego, innym razem bywaÅ ożywiony i zabawny. To miaÅo coÅ wspólnego z zapachem z jego ust; jeÅli pachniaÅo mu z nich jak należy, Norma Jeane wiedziaÅa, że przyjemnie spÄdzÄ czas, choÄby graÅa wprost okropnie. Pan Pearce wystukiwaÅ rytm, uderzajÄc oÅówkiem o fortepian raz-dwa, raz-dwa, raz-dwa, czasem zaÅ o gÅowÄ swej uczennicy, czym skÅaniaÅ jÄ do Åmiechu. KierujÄc swój ciepÅy oddech z oparami whisky w stronÄ ucha Normy Jeane, gÅoÅno buczaÅ jak trzmiel i wystukiwaÅ rytm oÅówkiem coraz gÅoÅniej razdwa, raz-dwa, raz-dwa, zdarzaÅo siÄ też, że dla zabawy wsuwaÅ wÄżowy jÄzyk wprost do jej ucha! - piszczaÅa i chichotaÅa, uciekaÅa, by siÄ ukryÄ, ale pan Pearce karciÅ jÄ i mówiÅ, żeby nie byÅa gÅupia - wiÄc wracaÅa do fortepianu, drżÄca i rozbawiona, a lekcja trwaÅa dalej. UwielbiaÅam, kiedy mnie ktoÅ ÅaskotaÅ. Nawet jeÅli to czasem bolaÅo. LubiÅam, jak babcia Delia trzymaÅa mnie pod pachami i krÄciÅa dookoÅa; bardzo mi babci brakowaÅo. Nigdy nie przejmowaÅam siÄ, że mam podrapanÄ twarz. BywaÅy też takie lekcje gry na fortepianie, kiedy pan Pearce, bardzo niespokojny, z trudem ÅapiÄcy oddech, nagle zamykaÅ pokrywÄ klawiatury (której Gladys nigdy nie opuszczaÅa i która opuszczona wyglÄdaÅa dziwnie), oÅwiadczaÅ surowo: "Na dzisiaj dosyÄ! " i opuszczaÅ mieszkanie, nie obejrzawszy siÄ ani razu. Tak samo dziwny byÅ pewien letni wieczór, kiedy Norma Jeane nie poszÅa spaÄ o zwykÅej porze i uparcie dokuczaÅa panu Pearceowi, który wpadÅ na drinka do Gladys; wpeÅzÅa miÄdzy matkÄ i jej goÅcia, usiÅujÄc niczym szczeniak dostaÄ siÄ na jego kolana. Gladys w którymÅ momencie nie wytrzymaÅa i powiedziaÅa ostrym gÅosem: "Normo Jeane, bÄdź grzeczna. Za chowujesz siÄ obrzydliwie. - Po czym zwróciÅa siÄ cicho do pana Pearcea: - Clive, co to ma znaczyÄ? " I niegrzeczna, chichoczÄca dziewczynka zostaÅa wygnana do sypialni, skÄd nie mogÅa podsÅuchaÄ rozmowy dorosÅych, którzy po kilku minutach napiÄcia znowu zdawali siÄ byÄ w jak najlepszej komitywie; potwierdziÅo to donoÅne dzyÅ! kieliszka o butelkÄ. Od tamtej chwili Norma Jeane rozumiaÅa, że pan Pearce nie zawsze jest tÄ samÄ osobÄ i tylko gÅupek spodziewaÅby siÄ czegoÅ innego; tak samo jak Gladys nie zawsze byÅa taka sama.
W samej rzeczy Norma Jeane bywaÅa zadziwiona nawet samÄ sobÄ: czasem czuÅa siÄ szczÄÅliwa jak idiotka, czasem bez powodu chciaÅo siÄ jej pÅakaÄ, czasem nie przejmowaÅa siÄ niczym i odgrywaÅa kogoÅ innego, czasem byÅa "spanikowana", jak okreÅlaÅa ów stan Gladys, i "baÅa siÄ wÅasnego cienia, jakby to byÅ jakiÅ wÄż". I zawsze znajdowaÅa w lustrze swojÄ MagicznÄ PrzyjacióÅkÄ, która zerkaÅa z rogu albo ÅmiaÅo patrzyÅa prosto w oczy. Lustro przypominaÅo film; może byÅo filmem. I ta Åliczna dziewczynka o dÅugich krÄconych wÅosach, czyli ona. TrzymajÄc kurczowo swojÄ lalkÄ, Norma Jeane spoglÄdaÅa na tyÅ gÅów dorosÅych, zajmujÄcych przednie siedzenia samochodu pana Pearcea. "Angol dżentelmen" w szykownym ciemnym garniturze i krawacie byÅ kimÅ innym niż pan Pearce siedzÄcy przy fortepianie i grajÄcy w natchnieniu krótkie, porywajÄce Dla Elizy Beethovena - utwór, którego "każda nuta stanowiÅa najwyborniejszÄ muzykÄ, jakÄ kiedykolwiek napisano", twierdziÅa pretensjonalnie Gladys - nie byÅ to też pan Pearce buczÄcy gÅoÅno jak trzmiel i ÅaskoczÄcy siedzÄcÄ przy fortepianie NormÄ Jeane, "grajÄcy" pajÄczymi palcami na jej rozdygotanym ciele. Także panna Flynn, osÅaniajÄca oczy, bo mÄczyÅa jÄ migrena, nie byÅa tÄ samÄ pannÄ Flynn, która tuliÅa NormÄ Jeane, pÅakaÅa z żalu nad niÄ i prosiÅa, żeby zwracaÄ siÄ do niej "ciociu Jess" - "cioteczko Jess". A jednak Norma Jeane nie wierzyÅa, że ci doroÅli oszukiwali jÄ bardziej niż Gladys. IstniaÅy rozmaite chwile i rozmaite sceny. W filmie nie ma sekwencji nieuniknionej, bo wszystko rozgrywa siÄ w czasie teraźniejszym. Film można odtwarzaÄ do przodu i do tyÅu. Film można dowolnie zmontowaÄ. Film można wybieliÄ. Film jest skÅadnicÄ tego, czego siÄ nie pamiÄta, lecz co jest nieÅmiertelne. Pewnego dnia, kiedy Norma Jeane na staÅe zamieszka w Królestwie SzaleÅstwa, przypomni sobie, że ów dzieÅ, choÄ bolesny, byÅ nieunikniony. Przypomni sobie, mylnie, że przed wyruszeniem w drogÄ pan Pearce zagraÅ Dla Elizy. "Ostatni raz, moja droga". Wkrótce pozna zasady Christian Science i wyjaÅni siÄ wiele z tego, co byÅo tego dnia niejasne. Rozum jest wszystkim, prawda nas wyzwala, a oszustwa, kÅamstwa, cierpienie i zÅo sÄ tylko ludzkimi iluzjami, sami je stwarzamy, aby siÄ ukaraÄ, nie sÄ rzeczywiste; ulegamy im ze sÅaboÅci lub ignorancji. Zawsze istnieje droga do wybaczenia, poprzez Jezusa Chrystusa. Jeżeli zrozumiesz, na czym polega krzywda, wtedy musisz wybaczyÄ. Tego dnia Norma Jeane wyruszyÅa do szpitala w Norwalk "odwiedziÄ mamusiÄ", ale w rzeczywistoÅci dojechaÅa do ceglanego budynku przy El Centro Avenue. Nad frontowym wejÅciem znajdowaÅ siÄ napis, który na zawsze miaÅ siÄ wyryÄ w pamiÄci Normy Jeane, choÄ nie od razu pojÄÅa ona jego treÅÄ. MIEJSKI DOM DZIECKA W LOS ANGELES ROK Å»AL. 1921 Nie szpital? W takim razie gdzie byÅ ten szpital? Gdzie byÅa Matka? Panna Flynn, pociÄgajÄc nosem i krzyczÄc - Norma Jeane nie widziaÅa jeszcze, aby byÅa aż tak rozdrażniona - musiaÅa wypchnÄÄ przerażone dziecko z tylnego siedzenia samochodu Clivea Pearcea. - Normo Jeane, proszÄ. BÄdź dobrÄ dziewczynkÄ, Normo Jeane. Nie kop mnie, Normo Jeane! Odwróciwszy siÄ plecami do pola walki, pan Pearce szybko odmaszerowaÅ na papierosa pod goÅym niebem. Przez wiele lat graÅ tylko niewielkie role - czÄsto ustawiano go z profilu, aby zaprezentowaÅ tajemniczy brytyjski uÅmiech - i nie miaÅ pojÄcia, jak sobie poradziÄ z prawdziwÄ scenÄ; jego klasyczne wyksztaÅcenie w Royal
Academy nie obejmowaÅo improwizacji. Panna Flynn zawoÅaÅa do niego: - Przynajmniej wnieÅ do Årodka walizki, Clive, niech ciÄ licho! Panna Flynn bÄdzie później opowiadaÄ, że tego nieprzyjemnego ranka musiaÅa na poÅy wlec, na poÅy nieÅÄ córkÄ Gladys Mortensen do sierociÅca. Na przemian to prosiÅa, to ÅajaÅa dziewczynkÄ. - ProszÄ, wybacz mi, Normo Jeane. Nie ma teraz dla ciebie innego miejsca. Twoja matka jest chora. Lekarze mówiÄ, że jest bardzo chora... chciaÅa ci zrobiÄ krzywdÄ, wiesz... nie możesz byÄ teraz z matkÄ... a ja nie mogÄ byÄ dla ciebie matkÄ, och, Normo Jeane! Niedobra dziewczynka! To boli. WewnÄtrz przejmujÄco wilgotnego, zatÄchÅego domu Norma Jeane za czÄÅa drżeÄ bez opamiÄtania, a w biurze dyrektorki wybuchÅa pÅaczem. JÄkaÅa siÄ, usiÅujÄc wytÅumaczyÄ tÄgiej kobiecie o kamiennej twarzy, że nie jest sierotÄ, ma matkÄ. Nie byÅa sierotÄ. MiaÅa matkÄ. Panna Flynn czym prÄdzej odeszÅa, wydmuchujÄc nos w chusteczkÄ. Pan Pearce wniósÅ walizki Gladys do korytarza i też pospiesznie odszedÅ. ZapÅakana, pociÄgajÄca nosem Norma Jeane Baker (tak gÅosiÅy dokumenty: urodzona 1 czerwca 1926 roku w Los Angeles County General Hospital) zostaÅa sam na sam z doktor Mittelstadt, która wezwaÅa do swojego biura nieco mÅodszÄ pielÄgniarkÄ w poplamionym fartuchu. Dziecko ciÄgle protestowaÅo. Nie byÅa sierotÄ. MiaÅa matkÄ. Jej ojciec mieszkaÅ w wielkiej rezydencji w Bewerly Hills. Doktor Mittelstadt przyjrzaÅa siÄ oÅmioletniej podopiecznej przez zakrzywione okulary o dwuogniskowych szkÅach. PowiedziaÅa - prawdopodobnie nie chciaÅa byÄ okrutna, tylko życzliwa - z westchnieniem, które uniosÅo na moment jej potÄżny biust: - Dziecko, oszczÄdzaj Åzy! Pewnie bÄdÄ ci jeszcze potrzebne. OPUSZCZONA Gdybym byÅa wystarczajÄco Åadna, mój ojciec pojawiÅby siÄ i mnie zabraÅ. Cztery lata, dziewiÄÄ miesiÄcy, jedenaÅcie dni. Jak Ameryka dÅuga i szeroka, byÅ to czas opuszczonych dzieci. I nigdzie nie byÅo ich wiÄcej niż w poÅudniowej Kalifornii. Przez wiele dni bez ustanku i bez litoÅci wiaÅy od pustyni suche, gorÄ ce wiatry. Potem ludzie zaczÄli znajdowaÄ dzieci, które wiatr przywiaÅ wraz z piaskiem i pyÅem zwietrzelin. W wyschniÄtych rowach, przepustach, przy nasypach kolejowych; na granitowych stopniach koÅcioÅów, szpitali i budynków urzÄdów miejskich. Noworodki z zakrwawionymi pÄpowinami wciÄż przytwierdzonymi do brzuchów odkrywano w publicznych poczekalniach, na Åawkach, w koÅcioÅach, w pojemnikach na Åmieci i odpadki. Ależ zawodziÅ wiatr, a potem, po wielu dniach, kiedy ustaÅ, okazaÅo siÄ, że to zawodziÅy niemowlÄta. I ich oszoÅomione rodzeÅstwo, starsi bracia i siostry: dzieci chodzÄce po ulicach dwójkami, trójkami, niektóre z dymiÄcymi ubraniami albo wÅosami. Dzieci bez imion; nie umiaÅy mówiÄ, nic nie rozumiaÅy. Dzieci pokaleczone, poparzone. Ale inne miaÅy jeszcze mniej szczÄÅcia, umarÅy albo zostaÅy zabite; ich maÅe zwÅoki, czÄsto zwÄglone i nie do rozpoznania, sÅużby sanitarne Los Angeles pospiesznie usuwaÅy z ulic, ÅadowaÅy na ciÄżarówki i wywoziÅy, aby je pogrzebaÄ w nie oznaczonych masowych grobach w kanionach.
Ani sÅowa w prasie czy radiu! Nikt nie może siÄ dowiedzieÄ. Nazywa siÄ ich zaginionymi. Tymi, którym nie możemy pomóc. Piorun uderzyÅ we wzgórza Hollywood. Ognista burza spadÅa niczym gniew Jahwe i w Åóżku, które Norma Jeane dzieliÅa z matkÄ, nastÄpiÅa potÄżna eksplozja. W nastÄpnej chwili dziewczynka - z przypalonymi wÅosami i rzÄsami, piekÄcymi oczami, jakby zmuszono jÄ do patrzenia na oÅlepiajÄce ÅwiatÅo - znalazÅa siÄ sama, bez matki, w tym miejscu, które potrafiÅa nazwaÄ tylko tym miejscem. JeÅli stanÄÅa na swoim Åóżku (na bosaka, w koszuli nocnej, nocÄ), to przez wÄskie okno tuż pod okapem widziaÅa pulsujÄce w oddali, nie wiadomo, ile mil stÄd, neonowe ÅwiatÅo wieży RKO Motion Pictures w Hollywood: RKO RKO RKO Pewnego dnia. Nie potrafiÅa sobie przypomnieÄ, kto jÄ przywiózÅ do tego miejsca. Nie byÅa w stanie wydobyÄ z pamiÄci ani wyraźnych twarzy, ani imion. Przez wiele dni milczaÅa. GardÅo miaÅa poranione i wysuszone, jakby ktoÅ jÄ zmusiÅ do wdychania ognia. Kiedy jadÅa, zbieraÅo jej siÄ na mdÅoÅci, czÄsto wymiotowaÅa. WyglÄdaÅa na chorÄ i byÅa chora. MiaÅa nadziejÄ, że umrze. ByÅa doÅÄ dojrzaÅa, aby sprecyzowaÄ to swoje życzenie: Tak mi wstyd, nikt mnie nie chce, chcÄ umrzeÄ. BrakowaÅo jej dojrzaÅoÅci, aby zrozumieÄ wÅciekÅoÅÄ tkwiÄcÄ w tego rodzaju pragnieniu. Aby pojÄÄ ekstatyczne szaleÅstwo, jakie pewnego dnia ta wÅciekÅoÅÄ w niej rozpali, szaleÅstwo wziÄcia odwetu na Åwiecie przez podbicie go w jakikolwiek sposób, jak siÄ da - jakby "Åwiat" mogÅa "podbiÄ" byle jednostka, w dodatku kobieta, sierota, na pierwszy rzut oka warta tyle, co samotny robak wÅród mnóstwa innych robaków. Mimo wszystko sprawiÄ, że wszyscy mnie pokochacie i ukarzÄ siÄ, odrzucajÄc waszÄ miÅoÅÄ- to nie byÅa wtedy groźba Normy Jeane, bo ona znaÅa siebie, wprawdzie miaÅa zranionÄ duszÄ, ale szczÄÅliwie znalazÅa siÄ w tym miejscu, nie poparzyÅa jej na ÅmierÄ ani nie spaliÅa żywcem do prowadzona do wÅciekÅoÅci matka w bungalowie na 828 Highland Avenue. W sierociÅcu w Los Angeles mieszkaÅy dzieci, które doznaÅy gorszych krzywd niż Norma Jeane. Nawet wÅasne cierpienie nie przysÅoniÅo jej tego faktu. Dzieci opóźnione w rozwoju, dzieci z uszkodzonym mózgiem, dzieci upoÅledzone w inny sposób - na pierwszy rzut oka można siÄ byÅo zorientowaÄ, dlaczego je porzuciÅy ich matki - dzieci odstrÄczajÄce, dzieci zagniewane, dzieci zwierzÄta, dzieci pokonane, których nie chciaÅbyÅ nawet dotknÄÄ ze strachu, że lepkoÅÄ i chÅód ich skóry mogÅyby przejÅÄ na ciebie. ByÅa tam dziesiÄcioletnia dziewczynka, której prycza staÅa najbliżej Åóżka Normy Jeane, nazywaÅa siÄ Debra Mae - zostaÅa zgwaÅcona i pobita ("gwaÅt", jakież to bezlitosne, ostre sÅowo dorosÅych; Norma Jeane wiedziaÅa instynktownie, co oznacza, albo niemal wiedziaÅa: sÅowo ostre jak brzytwa, majÄce zwiÄzek z czymÅ, co jest miÄdzy nogami dziewczynek, a czego nigdy nie powinnaÅ pokazywaÄ, tam, gdzie ciaÅo jest takie delikatne, wrażliwe i podatne na zranienie; Normie Jeane robiÅo siÄ sÅabo na samÄ myÅl, że ktoÅ mógÅby jÄ tam uderzyÄ, nie mówiÄc już o wpychaniu w to miejsce czegoÅ ostrego i twardego). ByÅy tam piÄcioletnie bliźniaki, chÅopcy, którzy niemal zmarli z gÅodu w górach Santa Monica; matka zwiÄzaÅa ich, aby zÅożyÄ "ofiarÄ jak Abraham w Biblii" (co wyjaÅniÅa w liÅcie). I byÅa starsza dziewczynka, która zaprzyjaźniÅa siÄ z NormÄ Jeane, jedenastoletnia Fleece, naprawdÄ nazywajÄca siÄ prawdopodobnie Felice, która opowiadaÅa ciÄgle od poczÄtku, z ponurÄ fascynacjÄ, historiÄ rocznej siostry, której gÅówkÄ przyjaciel matki "tak dÅugo uderzaÅ o ÅcianÄ, aż mózg siÄ rozprysÅ jak nasiona melona".
Norma Jeane, ocierajÄc oczy, przyznaÅa, że jej nikt nie zraniÅ. W każdym razie nie pamiÄtaÅa, aby byÅo inaczej. Gdybym byÅa wystarczajÄco Åadna, mój ojciec pojawiÅby siÄ i mnie zabraÅ miaÅo coÅ wspólnego z migajÄcym neonowym ÅwiatÅem w Hollywood, ze znakiem RKO, który Norma Jeane widywaÅa z okna nad swoim Åóżkiem, a innym razem z dachu sierociÅca; chciaÅa wierzyÄ, że to sekretny znak, ale inni także go widzieli i pewnie interpretowali tak samo jak ona. Jako obietnicÄ, tylko czego? CzekaÅa na wyjÅcie Gladys ze szpitala, aby mogÅy znowu zamieszkaÄ razem. CzekaÅa z dzieciÄcÄ, rozpaczliwÄ nadziejÄ przytÅoczonÄ bardziej dorosÅÄ , fatalistycznÄ ÅwiadomoÅciÄ, ona nigdy nie wróci, porzuciÅa mnie, nienawidzÄ jej; tak samo przeÅladowaÅa jÄ obawa, że Gladys nie dowie siÄ, gdzie jej szukaÄ, gdzie jest ten budynek z czerwonej cegÅy, otoczony wysokim na osiem stóp ogrodzeniem z drucianej siatki - okratowane okna, strome schody, dÅugie korytarze; sale, w których prycze (zwane "Åóżkami") staÅy stÅoczone wÅród zapachów, w których dominowaÅa kwaÅna woÅ sików; sala jadalna, w której unosiÅa siÄ mieszanina równie ostrych odorów (zjeÅczaÅe mleko, przypalony tÅuszcz i kuchenne Årodki czyszczÄce) i gdzie milczÄca, skromna i wystraszona miaÅa jeÅÄ, nie chichotaÄ, nie wymiotowaÄ, aby "nabraÄ siÅ", aby nie zachorowaÄ i nie trafiÄ do izby chorych. El Centro Avenue: gdzie to jest? Jak daleko od Highland? Gdybym siÄ tam dostaÅa. Może ona czekaÅaby na mnie. W ciÄgu pierwszych kilku dni spÄdzonych pod opiekÄ sÅużb socjalnych hrabstwa Los Angeles Norma Jeane wypÅakaÅa wszystkie Åzy, jakie miaÅa. ZrobiÅa to zbyt szybko. Nie mogÅa już wiÄcej pÅakaÄ, tak jak jej niebiesko oka lalka, nie posiadajÄca imienia innego niż Lalka. Ohydnie przyjazna kobieta, która byÅa dyrektorkÄ sierociÅca i do której należaÅo siÄ zwracaÄ "doktor Mittelstadt", ostrzegÅa jÄ. OstrzegÅa jÄ też tÄga, rumiana pielÄgniarka w fartuchu. OstrzegÅy jÄ starsze dziewczynki - Fleece, Lois, Debra Mae, Janette. "Nie bÄdź beksÄ! Wcale nie jesteÅ wyjÄtkowa". Można by rzec, jak mówiÅ pogodny duchowny z koÅcioÅa babci Delii, że dzieci w sierociÅcu, których baÅa siÄ i nie lubiÅa, w rzeczywistoÅci byÅy jej siostrami i braÄmi, tylko nie miaÅa okazji poznaÄ ich wczeÅniej, ale w szerokim Åwiecie żyÅo ich znacznie wiÄcej, byÅy liczne jak ziarna piasku, miaÅy dusze i Bóg kochaÅ je wszystkie jednakowo. CzekaÅa, kiedy Gladys zostanie zwolniona ze szpitala i przyjedzie, aby jÄ zabraÄ, ale póki co byÅa jednÄ spoÅród stu czterdziestu sierot. ZostaÅa przy pisana do sali na drugim piÄtrze (wiek dzieci od szeÅciu do jedenastu lat), gdzie miaÅa wÅasnÄ stalowÄ pryczÄ i cienki, grudkowaty materac pod poplamionÄ, cuchnÄcÄ moczem ceratÄ, miaÅa swoje miejsce pod okapem starego ceglanego budynku, w dużej prostokÄtnej i zatÅoczonej izbie, gdzie nawet w dni sÅoneczne panowaÅ póÅmrok, gdzie byÅo duszno, przejmujÄ co zimno i wietrznie w dni dżdżyste, które skÅadaÅy siÄ na zimy w Los Angeles; dzieliÅa komódkÄ z DebrÄ Mae i jeszcze jednÄ dziewczynkÄ; dostaÅa dwie zmiany ubrania - dwie granatowe sukienki, dwie batystowe koszulki - i mocno spranÄ bieliznÄ. OtrzymaÅa rÄczniki, skarpety, buty, kalosze. PÅaszcz przeciwdeszczowy i pÅaszcz z weÅny. WzbudziÅa ogromne zainteresowanie, ale zainteresowanie poÅÄczone z obawÄ, kiedy tamtego okropnego dnia wprowadziÅa jÄ do sali potÄżna matrona, dźwigajÄca eleganckie (jeÅli nie przyglÄdaÄ siÄ im zbyt dokÅadnie) walizki Gladys, zawierajÄce dziwaczne, fantazyjne czÄÅci garderoby: jedwabne sukienki, fartuszek z koronkÄ, spódnicÄ z tafty, szkocki szal, obszyty satynÄ pÅaszcz w kratÄ, maÅe biaÅe rÄkawiczki i bÅyszczÄce czarne lakierki. Także inne drobiazgi, zebrane w poÅpiechu, powodowanym poczuciem winy, przez kobietÄ, która chciaÅa, aby Norma Jeane zwracaÅa siÄ do niej "ciociu Jess"
- czy też "cioteczko jess". WiÄkszoÅÄ z tych ÅmierdzÄcych dymem rzeczy ukradziono nowej sierocie w ciÄ gu paru dni, przywÅaszczyÅy je sobie nawet te dziewczÄta, które zdawaÅy siÄ odnosiÄ do Normy Jeane z sympatiÄ i które miaÅy z czasem siÄ z niÄ zaprzyjaźniÄ. (Jak wyjaÅniÅa Fleece, bynajmniej nie na usprawiedliwienie, w sierociÅcu "każdy musi dbaÄ przede wszystkim o siebie".) Nie znalazÅ siÄ jedynie amator na lalkÄ Normy Jeane, teraz ÅysÄ, nagÄ i brudnÄ, której szeroko otwarte szklane oczy i usta jak pÄczek róży zastygÅy w wyrazie rozpaczliwej kokieterii; na "dziwadÅo" (jak orzekÅa Fleece, wcale nie zÅoÅliwie), z którym Norma Jeane spaÅa każdej nocy i które codziennie ukrywaÅa w Åóżku niczym jakÄÅ czÄstkÄ wÅasnej stÄsknionej duszy, przedziwnie piÄknÄ wedÅug niej, choÄ oÅmieszanÄ i wyszydzanÄ przez innych. - Poczekajcie na Mysz! - Tak Fleece woÅaÅa do przyjacióÅek i wszystkie czekaÅy wyrozumiale na NormÄ Jeane, najmÅodszÄ, najmniejszÄ i najbardziej nieÅmiaÅÄ w ich krÄgu. - No dalej, Myszko. Rusz ten swój maÅy tyÅek. DÅugonoga Fleece, dziewczynka o twarzy zeszpeconej bliznÄ, o ciemnych, zmierzwionych wÅosach, oliwkowej skórze, niespokojnych, przenikliwych zielonych oczach i rÄkach, którymi potrafiÅa zadawaÄ ból, zaopiekowaÅa siÄ NormÄ Jeane może z litoÅci, może powodowana siostrzanymi uczuciami, jeÅli nie napadami niepokoju, bo na pewno Norma Jeane przy pominaÅa jej utraconÄ siostrÄ, której mózg efektownie siÄ rozprysÅ "po Åcianie jak nasiona melona". Fleece byÅa pierwszÄ z opiekunek Normy Jeane w sierociÅcu. Razem z DebrÄ Mae najmocniej zapisaÅa siÄ w jej pamiÄci; wzbudzaÅa najwiÄcej emocji, rodzaj peÅnego niepokoju zauroczenia, ponieważ z Fleece nigdy nic nie byÅo wiadomo, jej reakcje zawsze byÅy nieprzewidywalne. Nigdy nie byÅo wiadomo, jakie okrutne, ostre sÅowa Fleece wypowie, i czy jej rÄce, szybkie jak u boksera, nie wystrzelÄ przed siebie, aby uderzyÄ albo zwróciÄ uwagÄ, niczym wykrzyknik na koÅcu zdania. KiedyÅ Fleece wydobyÅa w koÅcu z Normy Jeane kilka wymamrotanych, wydukanych sÅów i nakÅoniÅa jÄ do odrobiny zaufania: - Tak naprawdÄ, to ja wcale nie jestem sierotÄ, m...mama jest w szpitalu, mam mamÄ i mam o...ojca, mieszka w dużej rezydencji w Beverly Hills. RozeÅmiaÅa siÄ jej prosto w twarz i uszczypnÄÅa w ramiÄ, tak mocno, że czerwony Ålad przez wiele godzin utrzymywaÅ siÄ jak zÅoÅliwy pocaÅunek na woskowobladej skórze Normy Jeane. - Bzdury! KÅam-czu-cha! Twoja matka i ojciec nie żyjÄ, jak inni rodzice. Wszyscy nie żyjÄ. DOBRODZIEJE Z PREZENTAMI Przybyli wieczorem, dwa dni przed WigiliÄ. PrzynieÅli dary dla dzieci z sierociÅca. Dwa tuziny przyrzÄdzonych indyków na bożonarodzeniowy obiad i wspaniaÅÄ, wysokÄ na dwanaÅcie stóp choinkÄ, którÄ elfy ÅwiÄtego MikoÅaja ustawiÅy w pokoju goÅcinnym, zmieniajÄc zatÄchÅÄ przestrzeÅ w ÅwiÄ tyniÄ cudu i piÄkna. Drzewko wysokie, pyszne, rozÅwietlone i żywe; pachnÄce odlegÅym lasem, wydzielajÄce woÅ ciemnoÅci i tajemnicy; mrugajÄce iskierkami szklanych ozdób, z wiszÄcym na najwyższej gaÅÄzi anioÅem o promiennych zÅotych wÅosach, oczach zwróconych ku niebu i dÅoniach zÅożonych do modlitwy. A pod tym drzewkiem - pryzmy wesoÅo opakowanych prezentów. Wszystko to skÄpane w powodzi ÅwiateÅ. W tle kolÄdy, dochodzÄce z podjazdu od frontu: Cicha noc. Trzej Królowie, Strójcie domy. Muzyka tak gÅoÅna, że siÄ czuÅo, jak serce bije w jej rytmie. Starsze dzieci wiedziaÅy, o co chodzi, przeżyÅy to bÅogosÅawieÅstwo w minionych latach.
MÅodsze i nowe w sierociÅcu dzieci byÅy przejÄte i przestraszone. "Spokój! Cisza! Nie wychodziÄ z szeregu! " Dzieci szybko wyprowadzono z jadalni, gdzie musiaÅy bez wyjaÅnienia czekaÄ po kolacji ponad godzinÄ. PrzemaszerowaÅy w dwóch kolumnach. Mimo wszystko wyglÄdaÅo na to, że nie sÄ to Äwiczenia na wypadek pożaru, a na zabawy na podwórku byÅo już zbyt późno. Norma Jeane czuÅa siÄ zagubiona, z tyÅu popychaÅy jÄ dzieci - co siÄ dzieje? kto tam jest? - aż w koÅcu dostrzegÅa i na ten widok wprost osÅupiaÅa, na podwyższeniu po przeciwnej stronie sali ciemnowÅosego, przystojnego KsiÄcia i piÄknÄ KsiÄżniczkÄ o blond wÅosach! Tutaj, w domu dziecka w Los Angeles! Najpierw pomyÅlaÅam, że przyszli dla mnie. WyÅÄcznie dla mnie. Teraz wybuchÅ prawdziwy zgieÅk, dzieci krzyczaÅy i ÅmiaÅy siÄ, brzmiaÅa bożonarodzeniowa muzyka, radosne staccato, wiÄc aby nadÄżyÄ, trzeba byÅo szybciej oddychaÄ. WszÄdzie jarzyÅy siÄ oÅlepiajÄce ÅwiatÅa, bo ksiÄżÄcej parze rozdajÄ cej prezenty towarzyszyÅa ekipa filmowa, fotoreporterzy bÅyskali fleszami, przepychajÄc siÄ w walce o najlepsze miejsca. Mocno zbudowana dyrektorka sierociÅca, doktor Edith Mittelstadt, przyjmowaÅa od KsiÄcia i KsiÄżniczki akt przekazania prezentów. Na kliszach aparatów fotograficznych uwieczniano jej pooranÄ zmarszczkami twarz, wykrzywionÄ w surowym, nie wyÄwiczonym uÅmiechu, podczas gdy KsiÄÅ¼Ä i KsiÄżniczka, którzy stali po obu stronach starszej kobiety, promienieli piÄknymi, wystudiowanymi uÅmiechami, wiÄc chciaÅo siÄ na nich patrzeÄ i patrzeÄ bez koÅca. - Witajcie! WesoÅych ÅwiÄt, dzieci! - zawoÅaÅ CiemnowÅosy KsiÄżÄ, unoszÄc dÅoÅ w rÄkawiczce niczym kapÅan udzielajÄcy bÅogosÅawieÅstwa. NastÄpnie odezwaÅa siÄ KsiÄżniczka. - WesoÅych ÅwiÄt, drogie dzieci! Kochamy was! W odpowiedzi daÅ siÄ sÅyszeÄ grzmiÄcy wodospad uwielbienia, jeden wielki wrzask szczÄÅcia, jakby te sÅowa byÅy prawdziwe. ChoÄ CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä i JasnowÅosa KsiÄżniczka wyglÄdali tak znajomo, Norma Jeane nie potrafiÅa ich rozpoznaÄ. CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä przypominaÅ Ronalda Colmana, Johna Gilberta, Douglasa Fairbanksa, ale nie byŠżadnym z nich. JasnowÅosa KsiÄżniczka przypominaÅa Dixie Lee, Joan Blondell, Ginger Rogers z wiÄkszym biustem, ale nie byÅa żadnÄ z nich. KsiÄÅ¼Ä miaÅ na sobie smoking i biaÅÄ jedwabnÄ koszulÄ, na klapach wyszytÄ gaÅÄzkÄ z czerwonymi jagodami, na gÅowie pokrytej czarnymi, sztywnymi od lakieru wÅosami lekkÄ czapeczkÄ MikoÅaja: czerwony aksamit obszyty puszystym biaÅym futerkiem. - Chodźcie po prezenty, dzieci! ÅmiaÅo. - (Czy CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä chciaÅ byÄ zÅoÅliwy? Bo dzieci, zwÅaszcza te starsze, które przepychaÅy siÄ do przodu, zdecydowane odebraÄ swoje prezenty, nim ich zabraknie, wcale nie byÅy nieÅmiaÅe.) - Tak, chodźcie! Bardzo proszÄ! Dzieci, niechże was Bóg bÅogosÅawi. - (Czy JasnowÅosa KsiÄżniczka miaÅa lada moment wybuchnÄÄ pÅaczem? Jej umalowane oczy nie mogÅy bÅyszczeÄ szczerzej, a na purpurowych, poÅyskliwych ustach uÅmiech to pojawiaÅ siÄ, to znikaÅ, niczym jakieÅ stworzenie o wÅasnym, krnÄbrnym życiu.) KsiÄżniczka wÅożyÅa na tÄ okazjÄ lÅniÄcÄ sukienkÄ z czerwonej
tafty, z luźnÄ migotliwÄ spódnicÄ, wÄskÄ w talii, oraz czerwony staniczek haftowany cekinami, który jak obcisÅa rÄkawiczka okrywaÅ peÅne piersi; do sztywnych, lakierowanych blond wÅosów miaÅa przypiÄty diadem - z brylantami? - to wszystko z okazji wizyty w sierociÅcu? KsiÄÅ¼Ä nosiÅ krótkie biaÅe rÄkawiczki, rÄkawiczki jego partnerki siÄgaÅy Åokci. WokóŠksiÄżÄcej pary staÅa grupa elfów, pomocników ÅwiÄtego MikoÅaja; niektóre z nich miaÅy biaÅe baki i szczeciniaste brwi z biaÅej pasty; ci pomocnicy przekazywali ksiÄżÄcej parze prezenty, które pÅynÄÅy ciÄgÅym strumieniem spod choinki; to byÅo cudowne, magiczne, sposób, w jaki KsiÄÅ¼Ä i KsiÄżniczka chwytali prezenty w powietrzu, prawie nie patrzÄc na nie ani nawet nie pochylajÄc siÄ, by je podnieÅÄ. W sali panowaÅa radosna, lecz zarazem gorÄczkowa atmosfera. KolÄdy rozbrzmiewaÅy gÅoÅno; mikrofon KsiÄcia wydawaÅ trzaski, co siÄ KsiÄciu nie podobaÅo. KsiÄżniczka i KsiÄÅ¼Ä doÅÄczali do prezentów cukrowe laski i kandyzowane jabÅka na patykach, ale zapas tych ostatnich powoli siÄ zmniejszaÅ. Chyba przed rokiem nie starczyÅo prezentów dla wszystkich, co by wyjaÅniaÅo, dlaczego starsze dzieci tak siÄ pchaÅy do przodu. "Na miejsca! PozostaÅcie na swoich miejscach! " Umundurowane pielÄgniarki szybko wyciÄgaÅy z szeregów dzieci najbardziej aktywne, potrzÄsaÅy nimi i po kilku kuksaÅcach odsyÅaÅy na górÄ do sypialni; na szczÄÅcie ksiÄżÄca para niczego nie widziaÅa, tak jak ekipa filmowa i fotoreporterzy, a jeÅli coÅ dostrzegli, nie dali tego po sobie poznaÄ: nie dostrzega siÄ niczego, co nie znajduje siÄ w Åwietle reflektorów. Wreszcie przyszÅa kolej na NormÄ Jeane! StaÅa w kolejce po prezent od CiemnowÅosego KsiÄcia, który z bliska wyglÄ daÅ starzej niż z daleka, miaÅ dziwnie rumianÄ, gÅadkÄ skórÄ, jakÄ niegdyÅ miaÅa lalka Normy Jeane; jego usta zdawaÅy siÄ pokryte różem; oczy byÅy jasne i bÅyszczÄce jak u JasnowÅosej KsiÄżniczki. Ale Norma Jeane nie miaÅa czasu siÄ skoncentrowaÄ, bo z przejÄcia potknÄÅa siÄ, panowaÅ ogólny wrzask, ktoÅ dźgnÄÅ jÄ Åokciem w bok; nieÅmiaÅo wyciÄgnÄÅa rÄce po prezent, a CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä krzyknÄÅ: - MaleÅka! Skarbie! Zanim siÄ zorientowaÅa, co siÄ dzieje, jak w jednej z bajek babci Delii KsiÄÅ¼Ä chwyciÅ NormÄ Jeane za rÄce, wciÄgnÄÅ na podwyższenie i ustawiÅ obok siebie! W strudze oÅlepiajÄcego ÅwiatÅa. Niczego stÄd nie można byÅo zobaczyÄ; gromada dzieci i personelu stanowiÅa zaledwie rozmazanÄ plamÄ, odbicie w poruszonej wodzie. CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä z udawanÄ galanteriÄ wrÄczyÅ Normie Jeane laskÄ w czerwone pasy, kandyzowane jabÅko - jedno i drugie okropnie siÄ kleiÅo - oraz podarunek owiniÄty w czerwony papier, a nastÄpnie odwróciÅ jÄ twarzÄ w kierunku zapory ze ÅwiateÅ, uÅmiechajÄc siÄ swym doskonaÅym, wyÄwiczonym uÅmiechem. - WesoÅych ÅwiÄt, dziewczynko! Z najlepszymi życzeniami od MikoÅaja! DziewiÄcioletnia Norma Jeane zapewne otworzyÅa usta, w najwyższym stopniu przerażona, ponieważ fotoreporterzy, sami mÄżczyźni, Åmiali siÄ serdecznie; jeden z nich zawoÅaÅ: - Nie ruszaj siÄ, serduszko! I wtedy bÅysk! bÅysk! bÅysk! Norma Jeane musiaÅa zmrużyÄ oczy i już nie bÄdzie miaÅa drugiej szansy, aby dla fotoreporterów ("Variety", "Los Angeles Times", "Screen World", "Photoplay", "ParadÄ", "Pageant", "Pix", serwis Associated Press) uÅmiechnÄÄ siÄ tak, jak mogÅa siÄ uÅmiechnÄÄ, jak w tajemnicy i na dziesiÄtki sposobów uÅmiechaÅa siÄ, patrzÄc w lustro na MagicznÄ PrzyjacióÅkÄ, ale
Magiczna PrzyjacióÅka z lustra opuÅciÅa jÄ teraz, wszystko przez to zaskoczenie / wtedy daÅam sobie sÅowo, że już nigdy siÄ nie zdziwiÄ. W nastÄpnej chwili ktoÅ jÄ ÅciÄgnÄÅ z podwyższenia, jedynego honorowego miejsca, i znowu byÅa tylko jednÄ z sierot, jednÄ z mÅodszych, mniejszych sierot, a któraÅ z pielÄgniarek popychaÅa jÄ przed siebie razem z nierównÄ kolumnÄ dzieci zmierzajÄcych po schodach na górÄ. Już otwieraÅy gwiazdkowe prezenty, rozrzucaÅy po drodze kolorowÄ bibuÅkÄ. ByÅa to pluszowa zabawka dla dwuletniego lub niewiele starszego dziecka. Norma Jeane już dawno wyrosÅa z tego wieku, a jednak bardzo siÄ jej spodobaÅ "pasiasty tygrysek" wielkoÅci kociaka, zrobiony z miÄkkiego, puszystego materiaÅu. ChciaÅo siÄ go przyÅożyÄ do policzka i tuliÄ, tuliÄ, tuliÄ w Åóżku. Tygrysek miaÅ oczy ze zÅocistych guzików, zabawny pÅaski nosek, sprÄżyste, ÅaskoczÄce wÄsy, pomaraÅczowo-czarne paski i zakrÄcony ogonek z drutem w Årodku, który można byÅo podnieÅÄ, opuÅciÄ albo wygiÄÄ w znak zapytania. Mój pasiasty tygrysek! Gwiazdkowy podarunek od niego. CukrowÄ laseczkÄ i kandyzowane jabÅko Normy Jeane zabraÅy dziewczÄta z sali. ZjadÅy je kilkoma szybkimi kÄsami. Nie szkodzi: kochaÅa przede wszystkim tygryska. Jednak po kilku dniach przepadÅ także tygrysek. ZadbaÅa o to, aby go ukryÄ gÅÄboko w Åóżku, razem z lalkÄ, ale kiedy pewnego dnia wróciÅa z dyżuru, zastaÅa Åóżko w nieÅadzie, a tygryska nie byÅo. (Lalki nikt nie tknÄÅ.) W caÅym budynku byÅo po Bożym Narodzeniu dużo pasiastych tygrysków - tak samo jak pand, króliczków, piesków, lalek - tego rodzaju prezenty przeznaczono dla mÅodszych sierot, podczas gdy starsze otrzymaÅy oÅówki, temperówki, gry, ale nawet gdyby potrafiÅa rozpoznaÄ swojego tygryska, nie oÅmieliÅaby siÄ go odebraÄ z cudzych rÄk, tak samo jak nie odważyÅaby siÄ go ukraÅÄ. Po co kogoÅ raniÄ? DoÅÄ, że cierpi siÄ samemu. SIEROTA Tym zaÅ, którzy uwierzÄ, te znaki towarzyszyÄ bÄdÄ: w imiÄ moje zÅe duchy bÄdÄ wyrzucaÄ, nowymi jÄzykami mówiÄ bÄdÄ; wÄże braÄ bÄdÄ do rÄk, i jeÅliby co za trutego wypili, nie bÄdzie im szkodziÄ. Na chorych rÄce kÅaÅÄ bÄdÄ, i ci odzyskajÄ zdrowie. Jezus Chrystus Boska MiÅoÅÄ zawsze wychodziÅa naprzeciw i zawsze wychodziÄ bÄdzie naprzeciw każdej ludzkiej potrzebie. Mary Baker Eddy, Science and Health with Key to the Scriptures - Normo Jeane, twoja matka poprosiÅa o jeszcze jeden dzieÅ do namysÅu. Jeszcze jeden dzieÅ! Ale przecież doktor Mittelstadt mówiÅa w sposób pozwalajÄcy mieÄ nadziejÄ. Nie okazywaÅa zwÄtpienia, sÅaboÅci, zatroskania; w jej obecnoÅci należaÅo przejawiaÄ optymizm. NależaÅo zwalczaÄ negatywne myÅli. Norma Jeane uÅmiechaÅa siÄ, kiedy doktor Mittelstadt przekazywaÅa wieÅci otrzymane od gÅównego psychiatry z Norwalk, że Gladys Mortensen nie jest już tak skÅonna "ulegaÄ iluzjom i obsesjom przeÅladowczym" jak dawniej; tym razem istniaÅa nadzieja - to byÅ już trzeci raz, kiedy pojawiÅa siÄ możliwoÅÄ adopcji Normy Jeane - że pani Mortensen okaże siÄ rozsÄdna i udzieli pozwolenia. - Bo oczywiÅcie twoja matka ciÄ kocha i chce, żebyÅ byÅa szczÄÅliwa. Å»yczy ci wszystkiego najlepszego, tak jak my wszyscy. - Doktor Mittelstadt urwaÅa i westchnÄÅa.
- Zatem, moje dziecko, pomodlimy siÄ wspólnie? Doktor Mittelstadt należaÅa do oddanych wyznawców ruchu Christian Science, ale nie staraÅa siÄ przekazywaÄ prawd swej wiary nikomu z wyjÄtkiem ulubionych wychowanek, i to raczej delikatnie, na podobieÅstwo kogoÅ, kto drobnymi kÄsami próbuje nakarmiÄ wycieÅczonego z gÅodu czÅowieka. Przed czterema miesiÄcami, na jedenaste urodziny Normy Jeane, doktor Mittelstadt wezwaÅa dziewczynkÄ do gabinetu i podarowaÅa jej ksiÄżkÄ Mary Baker Eddy Science and Health with Key to the Scriptures. Na wewnÄtrznej stronie okÅadki doktor Mittelstadt wpisaÅa pewnÄ rÄkÄ: Normie Jeane z okazji urodzin! "Chociażbym chodziÅ ciemnÄ dolinÄ, zÅa siÄ nie ulÄknÄ" Psalm 23,4. Ta wspaniaÅa AmerykaÅska KsiÄga MÄdroÅci zmieni twoje życie tak, jak zmieniÅa moje! doktor Edith Mittelstadt 1 czerwca 1937 r. Co wieczór przed zaÅniÄciem Norma Jeane czytaÅa ksiÄżkÄ i co wieczór wypowiadaÅa gÅoÅnym szeptem tekst dedykacji. KochampaniÄ, doktor Mit telstadt. ZwykÅa myÅleÄ o tej ksiÄżce jako o pierwszym w życiu prawdziwym prezencie. A o tamtych urodzinach jako o najszczÄÅliwszym dniu swojego życia, odkÄd zamieszkaÅa w sierociÅcu. - BÄdziemy siÄ modliÄ o wÅaÅciwÄ decyzjÄ, dziecko. I o siÅÄ, aby zaakceptowaÄ decyzjÄ, jakÄ zeÅle nam Bóg Ojciec. Norma Jeane uklÄkÅa na dywanie. Doktor Mittelstadt pozostaÅa za biurkiem - artretyzm usztywniÅ jej stawy pochyliÅa gÅowÄ i zÅożyÅa dÅonie w żarliwej modlitwie. MiaÅa tylko piÄÄdziesiÄt lat, ale przypominaÅa Normie Jeane babciÄ DeliÄ: podejrzanie tÄga kobieca sylwetka, bezksztaÅtna, gdyby nie gorset, duży, ukryty biust, poorana zmarszczkami miÅa twarz, posiwiaÅe wÅosy, na otyÅych nogach pod grubymi poÅczochami plamy żyÅ. Mimo to tÄsknota i nadzieja w oczach. Kocham ciÄ, Normo Jeane. Jak wÅasnÄ córkÄ. Czy wypowiedziaÅa te sÅowa gÅoÅno? Nie. Czy objÄÅa NormÄ Jeane i pocaÅowaÅa jÄ? Nie. Doktor Mittelstadt pochyliÅa siÄ do przodu na skrzypiÄcym krzeÅle, aby rozpoczÄÄ modlitwÄ, która byÅa jej najwiÄkszym darem dla tego dziecka, tak jak dla niej byÅo ono darem od Boga. Ojcze nasz, któryÅ jest w niebie, Ojcze Matko Boże, doskonaÅoÅci, ÅwiÄÄsiÄ imiÄ Twoje. UmiÅowany. Przyjdź Królestwo Twoje. Twoje Królestwo przyszÅo, Twoje Królestwo jest wieczne. BÄdź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi. Spraw, byÅmy wiedzieli - tak na ziemi, jak w niebie - że Bóg jest wszechmogÄcy, doskonaÅy. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj, ZeÅlij nam swojÄ laskÄ, speÅnij nasze pragnienia. I odpuÅÄ nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. A MiÅoÅÄ niech siÄ przeglÄda w miÅoÅci. I nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode zÅego. Bóg nie wystawia nas na pokusy, lecz chroni nas przed grzechem, chorobami, ÅmierciÄ. Bo Twoje jest królestwo i chwaÅa na wieki wieków. Bo Bóg jest wszechmocny, nieskoÅczony, jest Å»yciem, PrawdÄ, MiÅoÅciÄ ponad wszystko i jest Wszystkim. Amen! Norma Jeane oÅmieliÅa siÄ powtórzyÄ niczym ciche echo: - Amen. Gdzie siÄ podziewasz, kiedy znikasz? Czy tam, gdzie jesteÅ, ktoÅ jest z tobÄ? Trzy dni czekania na podjÄcie decyzji przez Gladys Mortensen, czy ze
zwoliÄ na adopcjÄ córki. Dni, które można podzieliÄ na godziny, nawet minuty, aby je przetrzymaÄ jak powietrze w pÅucach. Mary BakÄ r Eddy, Norma Jeane BakÄ r. Och, to byÅ wyraźny znak! Fleece i Debra Mae, wiedzÄc, jak przerażona jest Norma Jeane, przepowiedziaÅy jej los za pomocÄ skradzionej talii kart. W sierociÅcu wolno byÅo graÄ w kierki, remika, rybki, ale nie w pokera i oczko, bo byÅy to hazardowe gry mÄżczyzn, zabraniano też wróżb, bo za liczaÅo siÄ to do praktyk magicznych i obrażaÅo Pana Boga. Dlatego owe przepowiednie dziewczÄta przedstawiÅy, kiedy zgaszono ÅwiatÅa, po kryjomu. Norma Jeane wÅaÅciwie nie chciaÅa, aby przyjacióÅki przepowiedziaÅy jej przyszÅoÅÄ, bo karty mogÅy zaszkodziÄ modlitwom, poza tym gdyby jej wywróźyÅy coÅ zÅego, wolaÅaby o tym nie wiedzieÄ, dopóki nie bÄdzie musiaÅa. Ale Fleece i Debra Mae nalegaÅy. WierzyÅy w magiÄ kart znacznie bardziej niż w magiÄ Jezusa Chrystusa. Fleece potasowaÅa karty, podaÅa Debrze do przeÅożenia, potem znowu je potasowaÅa i rozÅożyÅa przed NormÄ Jeane, która czekaÅa, wstrzymujÄc oddech: dama karo, siódemka kier, as kier, czwórka karo. - Wszystkie sÄ czerwone, widzisz? A to oznacza dobrÄ wiadomoÅÄ dla Myszy. Czy Fleece kÅamaÅa? Norma Jeane przepadaÅa za koleżankÄ, która jej do kuczaÅa, czÄsto jÄ drÄczyÅa, ale też broniÅa w sierociÅcu i w szkole, gdzie mÅodsze sieroty wymagaÅy opieki. Mimo to nie ufaÅa jej. Fleece chce, abym zostaÅa z niÄ iv tym wiÄzieniu. Bo jej nikt nigdy nie zaadoptuje. To prawda, smutna prawda. Å»adne maÅżeÅstwo nie zaadoptuje Fleece ani Janette, ani Jewell, ani Lindy, ani nawet Debry Mae, która byÅa ÅlicznÄ dwunastolatkÄ o piegowatej twarzy i rudych wÅosach, ponieważ nie mogÅy już uchodziÄ za dzieci, tylko za dziewczÄta; dziewczÄta, które sÄ zbyt doj rzaÅe, dziewczÄta o spojrzeniu zdradzajÄcym, że zranili je doroÅli i że nie zamierzajÄ o tym zapomnieÄ. Ale gÅównie chodziÅo o to, że sÄ po prostu zbyt dojrzaÅe. PrzebywaÅy już w rodzinach zastÄpczych i niestety szybko wracaÅy do sierociÅca, gdzie miaÅy pozostawaÄ pod opiekÄ hrabstwa do szesnastego roku życia, kiedy bÄdÄ mogÅy utrzymywaÄ siÄ samodzielnie. W sierociÅcu dziewczynki majÄce wiÄcej niż trzy, cztery lata byÅy już za stare. MaÅżeÅstwa przyjmowaÅy do adopcji niemowlÄta albo dzieci tak maÅe, że nie miaÅy jeszcze wyraźnie uksztaÅtowanej osobowoÅci, rozwiniÄtej umiejÄtnoÅci mowy, a zatem i wspomnieÅ. To, że ktoÅ chciaÅ zaadoptowaÄ NormÄ Jeane, w istocie graniczyÅo z cudem. A jednak, odkÄd trafiÅa pod kuratelÄ opieki spoÅecznej, prosiÅy o niÄ trzy maÅżeÅstwa. Owe trzy pary zakochaÅy siÄ w niej, jak twierdziÅy, i byÅy gotowe zignorowaÄ fakt, że miaÅa dziewiÄÄ lat, potem dziesiÄÄ, teraz jedenaÅcie, że jej rzeczywista matka żyje i pozostaje pod opiekÄ szpitala psychiatrycznego w Norwalk, gdzie postawiono oficjalnÄ diagnozÄ: "Ostra, chroniczna schizofrenia paranoidalna zwiÄzana z zaÅamaniem nerwowym pogÅÄbionym przez nadużywanie alkoholu i leków" (co przekazywano przyszÅym rodzicom, gdy sobie tego zażyczyli). To wyglÄdaÅo na prawdziwy cud. Chyba że siÄ byÅo Åwiadkiem, tak jak personel, w jaki sposób maleÅka myszka Norma Jeane rozjaÅniaÅa pokój goÅcinny! Nawet jeÅli wczeÅniej miaÅa smutnÄ twarz, w jednej chwili zapalaÅa siÄ jak żarówka, wystarczyÅa obecnoÅÄ ważnych goÅci. Ze sÅodkÄ, idealnie krÄgÅÄ twarzÄ i peÅnymi entuzjazmu niebieskimi oczami, szybko siÄ pojawiajÄcym nieÅmiaÅym uÅmiechem oraz manierami mogÅaby uchodziÄ za spokojniejszÄ odmianÄ Shirley Tempie. Cóż za anioÅek!
W jej oczach pojawiaÅo siÄ bÅaganie: Kochajcie mnie! Ja już was kocham. Pierwsza para, która miaÅa ochotÄ zaadoptowaÄ NormÄ Jeane Baker, pochodziÅa z Burbank, gdzie posiadaÅa tysiÄc akrowy sad; podobno zakochali siÄ w tej dziewczynce, bo wyglÄdaÅa jak ich córka Cynthia RosÄ, która umarÅa w wieku oÅmiu lat na polio. (Pokazali stare fotografie swego dziecka i Norma Jeane zaczÄÅa wierzyÄ, że może ona stanie siÄ ich maÅÄ córeczkÄ, może to bÄdzie możliwe; gdyby zamieszkaÅa z tym maÅżeÅstwem, zmieniono by jej imiÄ na Cynthia RosÄ już nie mogÅa siÄ tego doczekaÄ! Cynthia RosÄ, czyż to nie brzmiaÅo magicznie? ) Para liczyÅa wczeÅniej na zaadoptowanie mÅodszego dziecka, ale kiedy tylko ujrzeli NormÄ Jeane, "Jakby Cynthia RosÄ siÄ odrodziÅa, wróciÅa do nas. To jakiÅ cud! " Ale z Norwalk nadeszÅa wiadomoÅÄ, że Gladys Mortensen odmówiÅa podpisania do kumentów dopuszczajÄcych adopcjÄ jej córki. Zainteresowane maÅżeÅstwo byÅo zdruzgotane, "Jakby Cynthia RosÄ opuszczaÅa nas po raz drugi", ale nic nie daÅo siÄ zrobiÄ. Norma Jeane schowaÅa siÄ, aby siÄ wypÅakaÄ. Tak bardzo pragnÄÅa zostaÄ Cynthia RosÄ! I mieszkaÄ przy tysiÄcakrowym sadzie w miejscu zwanym Burbank z matkÄ i ojcem, którzy by jÄ kochali. Drugie maÅżeÅstwo, z Torrance - ludzie, którzy byli dumni, że sÄ "dobrze urzÄdzeni" w tej paskudnej sytuacji ekonomicznej, ponieważ pan domu byÅ dealerem Forda - miaÅo dużo wÅasnych dzieci, piÄciu chÅopców, ale żona tÄskniÅa za jeszcze jednym dzieckiem, dziewczynkÄ. Oni także chcieli za adoptowaÄ mÅodsze dziecko, lecz kiedy tylko ujrzeli NormÄ Jeane, okazaÅo siÄ, że to już to. "Co za anioÅek! " Kobieta poprosiÅa NormÄ Jeane, aby ta nazywaÅa jÄ MamitÄ - może to po hiszpaÅsku "Mamusia"? - i dziewczynka siÄ zgodziÅa. To sÅowo wydawaÅo siÄ jej magiczne: MamitÄ! Teraz bÄdÄ miaÅa prawdziwÄ mamÄ. MamitÄ. Norma Jeane pokochaÅa tÄ doÅÄ otyÅÄ kobietÄ po czterdziestce, która szukaÅa jej, jak siÄ wyraziÅa, z powodu osamotnienia, bo prowadziÅa dom peÅen mÄżczyzn; miaÅa ogorzaÅÄ, porytÄ zmarszczkami twarz, ale za to promienny, wyrażajÄcy nadziejÄ uÅmiech jak u Normy Jeane; ciÄgle dotykaÅa dziewczynki, ÅciskaÅa jej maÅÄ dÅoÅ, dawaÅa prezenty, chusteczkÄ do nosa z wyhaftowanymi inicjaÅami NJ, pudeÅko kredek, drobne pieniÄdze, czekoladowe pocaÅunki zawiniÄte w foliÄ aluminiowÄ - Norma Jeane nie mogÅa siÄ doczekaÄ, kiedy podzieli siÄ nimi z Fleece i innymi koleżankami, aby byÅy o niÄ mniej zazdrosne. Ale na tÄ adopcjÄ, wiosnÄ 1936 roku, Gladys także nie wyraziÅa zgody. Nie osobiÅcie, ale za poÅrednictwem administratora Norwalk, który zawiadomiÅ doktor Mittelstadt, że pani Mortensen jest bardzo chora, doznaje okresowych halucynacji. WydawaÅo siÄ jej, że na pokÅadach statków kosmicznych przylecieli Marsjanie i chcÄ zabraÄ ludzkie dzieci; albo że ojciec jej wÅasnego dziecka chce je zabraÄ do jakiegoÅ sekretnego miejsca i na zawsze przed niÄ ukryÄ. Pani Mortensen "nie zapomina tylko o tym, że jest matkÄ Normy Jeane, i ma dosyÄ siÅy, żeby tego broniÄ". Znowu Norma Jeane ukryÅa siÄ przed wszystkimi i pÅakaÅa. ByÅo w tym coÅ wiÄcej niż tylko zÅamane serce! MiaÅa dziesiÄÄ lat, doÅÄ, aby zgorzknieÄ, wpaÅÄ w gniew i odczuÄ niesprawiedliwoÅÄ losu. Okrutna, zimna kobieta, która sama nie pozwalaÅa nazywaÄ siÄ MamusiÄ, pozbawiÅa jÄ Mamity, która jÄ kochaÅa. Sama nie bÄdzie mojÄ matkÄ. I nie pozwoli mi mieÄ prawdziwej matki. Nie pozwoli mi mieÄ matki, ojca, rodziny, prawdziwego domu. IstniaÅo tajne przejÅcie na dach sierociÅca - przez toaletÄ dla dziewczÄt na drugim piÄtrze - a tam można siÄ byÅo schowaÄ za brudnym
ceglanym kominem. NocÄ ÅwiatÅo neonowych liter RKO padaÅo dokÅadnie w to miejsce; wyczuwaÅo siÄ jego pulsujÄce ciepÅo na wyciÄgniÄtych dÅoniach i za mkniÄtych powiekach. PrzybiegÅa zadyszana Fleece, aby wziÄÄ jÄ w szczupÅe ramiona, silne jak u chÅopca. Fleece, której pachy i przetÅuszczone wÅosy zawsze brzydko pachniaÅy, Fleece, która pocieszaÅa niezdarnie niczym duży pies. Norma Jeane zaczÄÅa bezradnie pÅakaÄ. - Szkoda, że wciÄż żyje! Tak jej nienawidzÄ. Fleece otarÅa siÄ policzkiem o policzek Normy Jeane. - Aha! Ja też tej suki nienawidzÄ. Czy tej wÅaÅnie nocy uknuÅy spisek: pojadÄ autostopem do Norwalk i podpalÄ szpital? Czy może Normie Jeane coÅ siÄ pomyliÅo? A może to byÅ sen. ByÅa tam przecież: pÅomienie, krzyki, biegnÄca naga kobieta, wÅosy w ogniu, oczy szalone, ale Åwiadome. Krzyki! Ja tylko zakryÅam uszy dÅoÅmi. ZamknÄÅam oczy. Po latach, kiedy odwiedzi Gladys w Norwalk i porozmawia z pielÄgniarkÄ oddziaÅowÄ, dowie siÄ, że wiosnÄ 1936 roku jej matka próbowaÅa po peÅniÄ samobójstwo, raniÄc sobie nadgarstki i gardÅo spinkami do wÅosów; "straciÅa dużo krwi", nim znaleziono jÄ w kotÅowni szpitala. 3 11 października 1937 r. Kochana Mamo, Jestem Nikim! A ty? Czy jesteÅ - Nikim - Też? Zatem jest nas aż dwoje? Pst! rozejdzie siÄ - wiesz! To mój ulubiony wiersz z twojej ksiÄżki, pamiÄtasz Skarbczyk amerykaÅskiej poezji. Ciotka Jess mi jÄ przyniosÅa, czytam te wiersze na okrÄgÅo i myÅlÄ o tym, jak ty mi je czytaÅaÅ i tak je lubiÅam. Kiedy je czytam, myÅlÄ o Tobie, Mamo. Jak siÄ masz? Bez przerwy o Tobie myÅlÄ i mam nadziejÄ, że czujesz siÄ znacznie lepiej. U mnie wszystko w porzÄdku. ZdziwiÅabyÅ siÄ, jaka jestem wysoka! Mam dużo przyjacióÅek, tu w sierociÅcu i w szkole. ChodzÄ do szóstej klasy i jestem najwyższa z dziewczynek. W naszym sierociÅcu jest bardzo miÅa pani dyrektor i miÅa obsÅuga. Czasami traktujÄ nas surowo, ale to jest konieczne, bo jest nas dużo. Chodzimy do koÅcioÅa, a ja zaczÄÅam ÅpiewaÄ w chórze. Wiesz przecież, że jestem bardzo muzykalna! Odwiedza mnie czasem ciotka Jess, zabiera do kina, a szkoÅa jest trochÄ dla mnie za trudna, zwÅaszcza artmetyka [sic! ], ale jest zabawnie. Poza artmetykÄ ze wszystkich przedmiotów mam same czwórki; wstyd mi siÄ przyznaÄ, jakÄ ocenÄ mam z artmetyki. Wydaje mi siÄ, że pan Pearce też mnie odwiedziÅ. Jest pewne maÅżeÅstwo, panjosiah Mount z żonÄ. MieszkajÄ w Pasadenie, gdzie pan Mount pracuje jako prawnik, a pani Mount ma duży ogród, w którym hoduje same róże. Zabrali mnie na niedzielnÄ przejażdżkÄ do swojego domu z widokiem na staw. PytajÄ, czy zamieszkam z nimi jako córka. MajÄ nadziejÄ, że siÄ zgodzisz, i ja też mam takÄ nadziejÄ. Norma Jeane nie wiedziaÅa, co jeszcze można napisaÄ do Gladys. Nie ÅmiaÅo daÅa swój list pani Mittelstadt do przejrzenia.
Dyrektorka sierociÅca pochwaliÅa jÄ, powiedziaÅa, że to "bardzo miÅy list", wprawdzie zawiera kilka bÅÄdów, ale ona je poprawi, i poza tym sÄdzi, że trzeba go zakoÅczyÄ jakÄÅ modlitwÄ. Zatem Norma Jeane dodaÅa: ModlÄ siÄ za nas obie, majÄc nadziejÄ, że wyrazisz zgodÄ na mojÄ adopcjÄ. DziÄkujÄ Ci z gÅÄbi serca i modlÄ siÄ do Boga, aby CiÄ bÅogosÅawiÅ, amen. Twoja kochajÄca córka Norma Jeane DwanaÅcie dni później nadeszÅa odpowiedź, pierwszy i ostatni list, jaki Gladys napisaÅa do Normy Jeane w domu dziecka. List na rozdartym żóÅtym papierze, napisany pochyÅym, chwiejnym pismem, które wyglÄdaÅo jak procesja pijanych mrówek: Droga Normo Jeane, jeÅli nie wstydzisz siÄ mówiÄ tego wszystkiego, to kimże ty jesteÅ w oczach Åwiata... DostaÅam twój obrzydliwy list i jak dÅugo bÄdÄ Å¼yÅa i bÄdÄ w stanie walczyÄ, nie pozwolÄ, aby moja córka zostaÅa "adoptowana" - przecież ma MATKÄ, która żyje, wyzdrowieje i nabierze doÅÄ siÅ, aby jÄ wziÄÄ do domu. ProszÄ, nie obrażaj mnie tymi pytaniami, bo one raniÄ i sÄ okropne. Nie potrzebujÄ twojego zasranego Boga ani jego bÅogosÅawieÅstw czy klÄtw. W nosie go mam! O ile wiem, mam jeszcze nos! WynajmÄ Prawnika, aby dbaÅ o moje interesy, wiÄc możesz byÄ pewna, że do Åmierci zachowam to, co do mnie należy. Twoja kochajÄca matka WIESZ KTÃRA KLÄTWA - Popatrz na pupÄ tej maÅej blondyneczki! UsÅyszaÅa, zarumieniÅa siÄ oburzona i ostentacyjnie "nie usÅyszaÅa". WracaÅa ze szkoÅy do domu na El Centro Avenue. W biaÅej bluzce, niebieskim fartuszku (który nagle staÅ siÄ obcisÅy na wysokoÅci biustu i bioder) i biaÅych skarpetkach do kostek. Dwunastolatka. Ale w sercu zaledwie oÅmio albo dziewiÄciolatka, jakby rzeczywisty rozwój zatrzymaÅ siÄ w chwili, kiedy musiaÅa uciekaÄ z sypialni Gladys, biec nago i prosiÄ o pomoc nieznajomych. UciekajÄc przed parÄ, ukropem i pÅonÄcym Åóżkiem, które miaÅo siÄ staÄ jej stosem pogrzebowym. Wstyd, wstyd. Wreszcie nadszedÅ ten dzieÅ. Drugi tydzieÅ wrzeÅnia, kiedy wÅaÅnie za czÄÅa siódmÄ klasÄ. Nie byÅa caÅkiem nieprzygotowana, ale wciÄż nie do wierzaÅa. Czyż nie sÅyszaÅa rozmów starszych dziewczÄt i ordynarnych żartów chÅopców? Czyż nie wzbudzaÅ w niej wstrÄtu, nie fascynowaÅ widok poplamionych krwiÄ "podpasek", owiniÄtych albo nie owiniÄtych papierem toaletowym, w pojemnikach na Åmieci w toaletach dla dziewczÄt? Czy nie zbieraÅo siÄ jej na mdÅoÅci, kiedy wynosiÅa Åmieci w sierociÅcu i czuÅa zapach stÄchÅej krwi? KlÄtwa krwi, powtarzaÅa Fleece z gÅupim uÅmiechem, przed którÄ nie możesz uciec. Jednak w gÅÄbi serca Norma Jeane czuÅa radoÅÄ, bo o czymÅ wiedziaÅa. Przecież można uciec. Istnieje na to pewien sposób! Ani w domu dziecka, ani w szkole (bo miaÅa przyjacióŠtakże wÅród dzieci posiadajÄcych rodziny i "prawdziwe" domy) Norma Jeane nie mówiÅa o drodze Christian Science, o mÄdroÅciach, jakie odkryÅa przed niÄ Edith Mittelstadt. Å»e Bóg jest Rozumem, Rozum jest wszystkim, zwykÅa "materia" nie istnieje. Å»e Bóg uzdrawia nas za poÅrednictwem Jezusa Chrystusa. JeÅli siÄ tylko bezgranicznie w Niego wierzy. Jednakże tego dnia w Årodku wrzeÅnia poczuÅa dziwny, tÄpy ból w dole
brzucha, akurat na lekcji gimnastyki, kiedy w koszulce i niebieskich spodenkach graÅa w siatkówkÄ - Norma Jeane należaÅa do wiÄkszych dziewczÄt wÅród siódmoklasistek, dobrze sobie radziÅa ze sportem, chociaż czasem z powodu nadmiernej nieÅmiaÅoÅci byÅa trochÄ niepewna i nieporadna, psuÅa piÅki i inne dziewczÄta traciÅy cierpliwoÅÄ: nie można byÅo polegaÄ na Normie Jeane, ale jakże ona siÄ staraÅa, aby zmieniÄ tÄ opiniÄ o sobie, z jakÄż determinacjÄ o to zabiegaÅa - w każdym razie tego popoÅudnia w wilgotnym zaduchu sali gimnastycznej zrezygnowaÅa z gry, kiedy jakaÅ gorÄca ciecz zaczÄÅa wsiÄkaÄ w jej majteczki; nagle rozbolaÅa jÄ gÅowa i później, przebierajÄc siÄ w szatni, postanowiÅa to za wszelkÄ cenÄ zignorowaÄ; byÅa wstrzÄÅniÄta, upokorzona; nie, to siÄ nie dziaÅo naprawdÄ. - Normo Jeane, co siÄ staÅo? - SÅucham? Nic takiego. - WyglÄdasz, jakbyÅ... - Dziewczyna usiÅowaÅa siÄ uÅmiechnÄÄ, okazaÄ wspóÅczucie, ale mimo wszystko jej próby wydawaÅy siÄ wymuszone, sztuczne. -JakbyÅ byÅa chora. - Nic mi nie jest, może tobie coÅ dolega? WyszÅa z szatni, trzÄsÄc siÄ z oburzenia. Wstyd, wstyd! Ale w Bogu wstyd nie istnieje. Do domu wracaÅa w poÅpiechu, unikajÄc przyjacióÅek. Zazwyczaj szÅa w grupce dziewczÄt z Fleece i DebrÄ Mae, dzisiaj jednak byÅa sama, stawiaÅa szybkie kroczki, ÅciskajÄc uda, koÅyszÄc siÄ jak kaczka, czuÅa w kroczu wilgoÄ, ale wydawaÅo siÄ, że krwawienie w dole brzucha ustaÅo, powstrzymaÅa je siÅa woli, nie zamierzaÅa siÄ poddaÄ.Wzrok miaÅa wbity w chodnik, "nie sÅyszaÅa" gwizdów i okrzyków chÅopców, ze szkoÅy Åredniej i starszych, dwudziestolatków, krÄżÄcych po El Centro Avenue. "Normo Jeane, tak siÄ nazywasz, prawda, kochanie? Hej, Normo Jeane! " Szczerze żaÅowaÅa, że fartuszek staÅ siÄ tak obcisÅy. PrzysiÄgaÅa sobie, że straci na wadze. PiÄÄ funtów! Nigdy nie bÄdzie tak gruba jak niektóre dziewczÄta z jej klasy, nigdy tak ciÄżka jak doktor Mittelstadt, ale dato nie jest prawdziwe. Normo Jeane. Materia nie jest Rozumem, jedynym Rozumem jest Bóg. Kiedy doktor Mittelstadt szczegóÅowo wyjaÅniÅa tÄ prawdÄ, Norma Jeane zrozumiaÅa wszystko. Kiedy czytaÅa ksiÄżkÄ pani Eddy, zwÅaszcza rozdziaÅ pod tytuÅem "Modlitwa", rozumiaÅa jÄ czÄÅciowo. Ale kiedy byÅa sama, jej myÅli mieszaÅy siÄ jak porozrzucane na podÅodze elementy ukÅadanki. Niby istniaÅ w tym porzÄdek, ale jak go znaleźÄ? Teraz, tego popoÅudnia, myÅli w jej gÅowie najbardziej przypominaÅy deszcz drobnego szkÅa. To, co zwyczajni, proÅci ludzie nazywajÄ bólem gÅowy, jest niczym wiÄcej niż iluzjÄ, sÅaboÅciÄ; zanim jednak Norma Jeane przeszÅa dziewiÄÄ przecznic dzielÄcych Hurst Junior High School od sierociÅca, dopadÅ jÄ tak ostry ból gÅowy, że niemal nic nie widziaÅa. PotrzebowaÅa aspiryny. Jednej jedynej tabletki aspiryny. JeÅli zachorowaÅaÅ, pielÄgniarka z izby chorych rutynowo podawaÅa ci aspirynÄ. No, kiedy dziewczÄta miaÅy te swoje "okresy". Tylko że Norma Jeane powiedziaÅa sobie, że siÄ nie podda. To byÅ sprawdzian jej wiary, próba. Bo czyż Jezus Chrystus nie powiedziaÅ: Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, zanim Go poprosicie PrzypominaÅa sobie z odrazÄ, jak matka rozdrabniaÅa aspirynÄ, aby jÄ dodaÄ do soku owocowego, kiedy Norma Jeane byÅa zupeÅnie maÅÄ dziewczynkÄ. I ze zwyczajnej butelki bez żadnej naklejki dolewaÅa ÅyżeczkÄ lub dwie "wody leczniczej", zapewne wódki, do szklanki Normy Jeane, która miaÅa trzy
lata - albo mniej! - i byÅa zbyt maÅa, aby broniÄ siÄ przed tego rodzaju truciznÄ. Przed narkotykami, alkoholem. Zgodnie z zasadami Christian Science, należaÅo odrzuciÄ wszystkie nieczyste obyczaje. Pewnego dnia Norma Jeane potÄpi Gladys za wszystkie te okrutne praktyki przeciwko nieÅwiadomemu niczego dziecku. ChciaÅa mnie otruÄ, tak jak otruÅa siebie. Nigdy nie bÄdÄ braÅa narkotyków ani nie bÄdÄ piÅa alkoholu. Przy kolacji byÅa niemal bliska omdlenia z gÅodu, lecz zbieraÅo siÄ jej na mdÅoÅci, kiedy próbowaÅa jeÅÄ; makaron z zakrzepÅym serem, spalone resztki zeskrobane z patelni; zmusiÅa siÄ jedynie do biaÅego, niedopieczonego chleba, który powoli żuÅa i przeÅykaÅa. SprzÄtajÄc ze stoÅu, upuÅciÅaby na podÅogÄ tacÄ z naczyniami i sztuÄcami, gdyby jakaÅ dziewczyna nie podbiegÅa i nie podtrzymaÅa jej. A potem w dusznej kuchni jeszcze to czyszczenie garnków i zatÅuszczonych patelni pod surowym nadzorem kucharki - obowiÄzek najbardziej odstrÄczajÄcy ze wszystkich, obrzydliwy jak sprzÄtanie toalet. Za dziesiÄÄ centów tygodniowo. Wstyd, wstyd/Lecz zatriumfujesz nad wstydem. Kiedy wreszcie odejdzie z sierociÅca, aby zamieszkaÄ z rodzinÄ zastÄpczÄ w Van Nuys, w listopadzie tegoż 1938 roku, bÄdzie miaÅa na swoim "koncie" dwadzieÅcia dolarów i szeÅÄdziesiÄt centów. Edith Mittelstadt na pożegnanie podwoi tÄ sumÄ. - Wspominaj nas dobrze, Normo Jeane. BywaÅo różnie, raz tak, raz owak. Pewnego dnia spisze swoje wspomnienia z sierociÅca. Swej dumy nie sprzeda tak tanio. WÅaÅciwie w ogóle nie miaÅam dumy! Ani wstydu! ByÅam wdziÄczna za każde miÅe sÅowo i spojrzenie faceta. Moje mÅode ciaÅo wydawaÅo siÄ tak dziwne i obce jak cebulka zakopana w ziemi, która powiÄksza siÄ, aby wystrzeliÄ na powierzchniÄ. pewno byÅa w peÅni Åwiadoma wspaniale przy bierajÄcych piersi i powiÄkszania siÄ obwodu ud, biustu i "pupy" - jak okreÅlano z przymrużeniem oka i aprobatÄ tÄ czÄÅÄ kobiecej anatomii. "Ale urocza pupa. Spójrz na tÄ uroczÄ pupÄ. Och, dziecino, dziecino! Kto to? MaÅolata. Można przez niÄ trafiÄ do pudÅa". BaÅa siÄ tych cielesnych przemian, bo gdyby Gladys siÄ dowiedziaÅa, odniosÅaby siÄ do tego z pogardÄ; Gladys, która sama byÅa szczupÅa i wiotka, Gladys, która najbardziej podziwiaÅa delikatne sylwetki "kobiecych" gwiazd filmowych, takich jak Norma Talmadge, Greta Garbo, mÅoda Joan Crawford i Gloria Swanson, a nie krÄgÅe, pucoÅowate kobiety jak Mae West, Mae Murray, Margaret Dumont. Po nieważ bardzo dÅugo Normy Jeane nie widziaÅa, na pewno nie spodobaÅa by siÄ jej figura córki. Norma Jeane nie zastanawiaÅa siÄ, jak wyglÄda Gladys po latach przymusowego pobytu w szpitalu. Po liÅcie z odmowÄ podpisania zgody na adopcjÄ Gladys nie napisaÅa już nic wiÄcej. Norma Jeane też do niej nie pisaÅa, wysyÅaÅa jedynie kartki na ÅwiÄta i urodziny. (OczywiÅcie niczego nie dostaÅa w zamian! Ale jak na uczaÅ Chrystus, lepiej dawaÄ, niż braÄ.) Norma Jeane, zazwyczaj spokojna i Åagodna, zaskoczyÅa Edith Mittel stadt Åzami wÅciekÅoÅci. Dlaczego jej okropnej matce, jej chorej matce, jej okropnej chorej szalonej matce wolno niszczyÄ jej życie? Dlaczego prawo jest takie niemÄdre i uzależnia jej losy od kobiety umieszczonej w szpitalu dla psychicznie chorych, którego najprawdopodobniej
nigdy nie opuÅci? To nie jest w porzÄdku, to niesprawiedliwe, i to tylko dlatego, że Gladys byÅa zazdrosna o paÅstwa Mount i nienawidziÅa jej. - Tyle siÄ modliÅam - szlochaÅa Norma Jeane. - ZrobiÅam tak, jak mi pani kazaÅa, modliÅam siÄ i modliÅam. Doktor Mittelstadt odpowiedziaÅa surowo, jakby przemawiaÅa do innej wychowanki sierociÅca. SkarciÅa NormÄ Jeane za "Ålepe, egoistyczne" uleganie emocjom; za niezrozumienie, że zgodnie ze sÅowami pani Eddy, modlitwa nie może zmieniÄ Nauki istnienia, lecz jedynie sprawiÄ, że bÄdziemy żyli w lepszej z niÄ harmonii. W gÅÄbi Norma Jeane byÅa wÅciekÅa: czemu wiÄc sÅużyÅa modlitwa? - Wiem, że jesteÅ rozczarowana, Normo Jeane, i bardzo zraniona - po wiedziaÅa z westchnieniem Edith Mittelstadt. - Sama jestem rozczarowana. PaÅstwo Mount sÄ dobrymi ludźmi, dobrymi chrzeÅcijanami, choÄ nie wyznawcami Christian Science, i przepadajÄ za tobÄ. Ale rozumiesz, twoja matka nadal nie myÅli jasno. Najwyraźniej jest tym "nowoczesnym" typem, "neurotyczkÄ", kobietÄ chorÄ, bo doprowadza siÄ do choroby z powodu negatywnych myÅli. Ty możesz odrzucaÄ takie myÅli i w każdej sekundzie swego cennego życia dziÄkowaÄ Bogu za to, że jesteÅ. Nie potrzebowaÅa tego zasranego Boga, jego bÅogosÅawieÅstw czy klÄtw. Ale tarÅa oczy jak dziecko pod wpÅywem emocji, potakiwaÅa, gdy doktor Mittelstadt mówiÅa z przekonaniem. Tak! Zgadza siÄ. Zdecydowany, choÄ ciepÅy gÅos dyrektorki. Badawcze spojrzenie. Dusza bÅyszczÄca w jej oczach. Ledwo można byÅo zauważyÄ, że starsza kobieta ma zwiotczaÅÄ i pooranÄ zmarszczkami twarz; jednakże z bliska widaÄ byÅo wÄtrobowe plamy na sflaczaÅej skórze rÄk, których doktor Mittelstadt nie próbowaÅa ukrywaÄ ani pod mankietami, ani pod pudrem, jak to czyniÅy powodowane próżnoÅciÄ inne kobiety; sztywne wÅoski sterczaÅy z jej po liczka. Filmowymi oczami Norma Jeane dostrzegÅa te jaskrawe niedoskonaÅoÅci. W filmowej logice estetyka ma moc etyki: bycie mniej niż piÄknÄ jest żaÅosne, ale dobrowolne bycie mniej niż piÄknÄ jest niemoralne. PatrzÄc na doktor Mittelstadt, Gladys by siÄ wzdrygnÄÅa. Gladys szydziÅaby za jej plecami, a byÅy to bardzo szerokie plecy pod granatowÄ serźÄ. Ale Norma Jeane podziwiaÅa doktor Mittelstadt. Ona jest silna. Nie obchodzi jej, co myÅlÄ inni ludzie. Dlaczego miaÅoby jÄ to obchodziÄ Doktor Mittelstadt mówiÅa: - Mnie także wprowadzono w bÅÄd. Personel w Norwalk i mnie oszukaÅ. ByÄ może nie jest to niczyja wina. Tak czy inaczej, Normo Jeane, mogÄ ciÄ oddaÄ na wychowanie do jakiejÅ porzÄ dnej rodziny; do tego wcale nam nie jest potrzebna zgoda twojej matki. ZnajdÄ ci dom wyznawców Christian Science, obiecujÄ, moja droga. Nieważne, jaki dom. Jakikolwiek. Norma Jeane mruknÄÅa cicho: - DziÄkujÄ, pani Mittelstadt. WytarÅa zaczerwienione oczy chusteczkÄ, którÄ kobieta jej podaÅa. MogÅo siÄ zdawaÄ, że fizycznie zmalaÅa; znowu byÅa potulna, powróciÅ jej dzieciÄcy gÅos i dzieciÄca postawa. -Jeszcze w tym roku - dodaÅa doktor Mittelstadt - przed ÅwiÄtami Bożego Narodzenia. Z BoÅ¼Ä pomocÄ, Normo Jeane! ObiecujÄ. PocieszaÅa siÄ przekonaniem, że to nie może byÄ przypadek, iż drugie imiÄ Mary Baker Eddy brzmi Baker, tak jak nazwisko Normy Jeane.
W szkolnej encyklopedii Norma Jeane znalazÅa hasÅo MARY BAKER EDDY i dowiedziaÅa siÄ, że zaÅożycielka kongregacji Christian Science urodziÅa siÄ w 1821 roku, umarÅa w 1910. Nie w Kalifornii, ale to nie miaÅo znaczenia: ludzie ciÄgle przemierzali kontynent pociÄgiem albo samolotem. Baker, pierwszy mÄż Gladys, opuÅciÅ jÄ, i wydawaÅo siÄ możliwe prawdopodobne? - że należaÅ do krewnych pani Eddy, bo dlaczego pani Eddy nosiÅaby imiÄ "Baker", gdyby nie byÅa pod jakimÅ wzglÄdem "Bakerem"? W boskim wszechÅwiecie, jak w każdej ukÅadance, nie zdarzajÄ siÄ przy padki. Moja babcia nazywaÅa siÄ Mary Baker Eddy. To znaczy moja przyrodnia babcia. Ponieważ moja matka wyszÅa za syna pani Eddy. Nie byÅ moim prawdziwym "ojcem", ale mnie adoptowaÅ. Mary Baker Eddy byÅa matkÄ mojego ojczyma i teÅciowÄ mojej matki, która jednak nie znaÅa pani Eddy. To znaczy osobiÅcie. Ja nie poznaÅam pani Eddy, która zaÅożyÅa koÅcióŠChristian Science. UmarÅa w 1910 roku. Ja siÄ urodziÅam 1 czerwca 1926 roku. Tyle wiem. KurczyÅa siÄ pod spojrzeniami starszych chÅopców. Tyle spojrzeÅ! Zawsze wyczekujÄcych. Teraz chodzenie do szkoÅy zupeÅnie nie przypominaÅo tego, co siÄ dziaÅo w szóstej klasie. Norma Jeane kryÅa siÄ w gromadzie innych dziewczÄt. To byÅo jedyne wyjÅcie. ChodziÅa w fartuszku ciasno opinajÄcym biust i biodra. KrÄciÅa biodrami tak, że spódnica podwijaÅa siÄ do góry. A jeÅli byÅo widaÄ halkÄ? HalkÄ trzeba byÅo wkÅadaÄ, a ramiÄczka skrÄcaÅy siÄ i brudziÅy. Pod pachami trzeba byÅo siÄ myÄ dwa razy dziennie. Czasem i to nie wystarczaÅo. W szkole dzieci ciÄgle siÄ ÅmiaÅy, że sieroty ÅmierdzÄ! Widok żartownisia zatykajÄcego nos niezmiennie wywoÅywaÅ Åmiech. ÅmiaÅy siÄ nawet dzieci z sierociÅca. Te, które wiedziaÅy, że ich akurat to nie dotyczy. Paskudne dowcipy o dziewczÄtach. Ich specyficzna woÅ. KlÄtwa. KlÄtwa krwi. Nie chciaÅa o tym myÅleÄ, nikt nie mógÅ jej do tego zmusiÄ. Od dawna myÅlaÅa o zmianie fartuszka na wiÄkszy rozmiar, ale odkÅadaÅa ten moment z tygodnia na tydzieÅ; nie chciaÅa siÄ narażaÄ na niewybredne uwagi ze strony intendentki. "BÄdziesz duÅ¼Ä dziewczynkÄ, nie? To cecha rodzinna, mogÄ siÄ zaÅożyÄ". Po "podpaski" chodziÅo siÄ do pielÄgniarki. ChodziÅy do niej wszystkie starsze dziewczÄta. Ale Norma Jeane nie zamierzaÅa tam iÅÄ. Tak samo nie bÄdzie prosiÅa o aspirynÄ. Tego rodzaju Årodki w jej wypadku nie znajdowaÅy zastosowania. Jedno wiem: byÅem niewidomy, a teraz widzÄ. Te sÅowa z Nowego Testamentu, z Ewangelii wedÅug Åw. Jana, Norma Jeane czÄsto powtarzaÅa sobie szeptem. W zaciszu swego gabinetu doktor Mittelstadt po raz pierwszy przeczytaÅa jej fragment o tym, jak Jezus uzdrowiÅ niewidomego - co wydawaÅo siÄ niezwykle proste. Jezus splunÄÅ na ziemiÄ, uczyniÅ bÅoto ze Åliny i naÅożyÅ je na oczy niewidomego, a tamten przejrzaÅ.
Proste. JeÅli siÄ tylko wierzy. Bóg jest Rozumem. Sam Rozum uzdrawia. JeÅli wierzysz, możesz uzyskaÄ wszystko. Niemniej - nigdy o tym nie powie doktor Mittelstadt ani nawet przyjacióÅkom - istniaÅo pewne marzenie na jawie, hoÅubione przez niÄ marzenie odtwarzane nieustannie w jej gÅowie jak film, który nigdy siÄ nie koÅczy. Drze na sobie ubranie, żeby wszyscy jÄ zobaczyli. W koÅciele, w jadalni, w szkole, na El Centro Avenue wÅród ulicznego haÅasu. Spójrzcie na mnie, spójrzcie na mnie, spójrzcie na mnie! Jej Magiczna PrzyjacióÅka nie baÅa siÄ. BaÅa siÄ tylko Norma Jeane. Jej PrzyjacióÅka z Lustra wirowaÅa nago, taÅczyÅa hula, krÄcÄc biodrami i poruszajÄc piersiami, uÅmiechaÅa siÄ uÅmiechaÅa uÅmiechaÅa, radowaÅa na goÅciÄ w obliczu Boga, jak wÄż triumfujÄcy w zygzakowatej, bÅyszczÄcej skórze. Bo wtedy byÅabym mniej samotna. Nawet jeÅlibyÅcie wszyscy mnie znienawidzili. Nie moglibyÅcie patrzeÄ na nikogo prócz MNIE. - Hej, spójrzcie na Mysz. Jaka Ålicznotka! Jedna z dziewczÄt znalazÅa pudeÅko z pudrem w kolorze brzoskwini i z okropnie brudnym puszkiem. Inna znalazÅa jasnoróżowÄ szminkÄ. Tego rodzaju cenne drobiazgi "znajdowano" w szkole albo u Woolwortha, to jest tam, gdzie chciaÅ przypadek. Używanie kosmetyków przez dziewczÄta po niżej szesnastego roku życia byÅo w sierociÅcu zabronione, ale te dziewczÄta ukryÅy siÄ, aby naÅożyÄ puder na swoje wyszorowane, bÅyszczÄce twarze i pomalowaÄ usta szminkÄ. Norma Jeane przeglÄdaÅa siÄ w malutkim, po szarzaÅym lusterku. OdczuwaÅa wyrzuty sumienia, albo może ekscytacjÄ, ukÅucia ostre jak ból miÄdzy nogami. Nie o to chodziÅo, że jako jedyna miaÅa ÅlicznÄ twarz, ale o to, że jej twarz byÅa Åliczna. DziewczÄta żartowaÅy z niej, a ona pÅonÄÅa rumieÅcem, bo nie cierpiaÅa, gdy ktoÅ z niej żartowaÅ. To znaczy uwielbiaÅa, kiedy z niej żartowano, tym razem jednak byÅo to coÅ nowego, coÅ strasznego, choÄ nie wiedziaÅa do kÅadnie co. PowiedziaÅa, zdumiewajÄc koleżanki, które nigdy nie podejrzewaÅy, że Mysz może siÄ zÅoÅciÄ: - Obrzydliwe. Nie znoszÄ tego, tyle w tym faÅszu. Nie ÅcierpiÄ tego smaku. OdepchnÄÅa puderniczkÄ i zaczÄÅa ÅcieraÄ z ust koralowy kolor. Ale woskowy, sÅodkawy smak utrzymywaÅ siÄ dÅugo, do późnej nocy. ModliÅa siÄ, modliÅa, modliÅa, modliÅa. Aby ból pod oczami i miÄdzy nogami ustÄpiÅ. Aby krwawienie (jeÅli to byÅo krwawienie) ustaÅo. Nie chciaÅa siÄ poÅożyÄ do Åóżka, bo jeszcze nie nadeszÅa pora snu, bo to by oznaczaÅo poddanie siÄ. Bo dziewczÄta wszystkiego by siÄ domyÅliÅy. Bo potraktowaÅyby jÄ jako jednÄ z nich. A ona nie byÅa jednÄ z nich. Bo miaÅa swojÄ wiarÄ, a ta wiara byÅa wszystkim, co miaÅa. Ponieważ musiaÅa odrobiÄ pracÄ domowÄ. Sporo jej zadano! A ona byÅa uczennicÄ niezbyt lotnÄ. UÅmiechaÅa siÄ z obawÄ nawet wówczas, kiedy byÅa sama i nie byÅo w pobliżu nauczycielki, aby jÄ uspokoiÄ. ByÅa w siódmej klasie. ZabraÅa siÄ do odrabiania rachunków. Na pracÄ domowÄ skÅadaÅ siÄ kÅÄbek supÅów do rozplatania.
Kiedy udaÅo ci siÄ rozwiÄzaÄ jeden, trafiaÅaÅ na nastÄpny, potem jeszcze na kolejny. Każdy problem wydawaÅ siÄ trudniejszy od poprzedniego. "Niech to szlag". Gladys radziÅa sobie z wÄzÅami w ten sposób, że je rozrywaÅa albo chwytaÅa za nożyczki i ciach! ciach! i przecinaÅa sznurek. Tak samo postÄpowaÅa przy czesaniu wÅosów swojej córeczki, niech to szlag, czasem dużo proÅciej po prostu wziÄÄ nożyczki i uciÄÄ co trzeba. Do dziewiÄtej i wyÅÄczenia ÅwiateÅ zostaÅo tylko dwadzieÅcia minut! Och, jakże siÄ baÅa. Po umyciu w kuchni tych zatÅuszczonych garów schowaÅa siÄ w toalecie i bez patrzenia napchaÅa sobie do majtek papieru toaletowego. Ale teraz papier przesiÄknÄÅ czymÅ - nie chciaÅa myÅleÄ, że to krew. WÅożyÄ sobie palec do Årodka, o nie, nigdy by tego nie zrobiÅa! To wstrÄtne. Fleece, beztroska, efekciarska, nieznoÅna Fleece potrafiÅa przystanÄÄ na klatce schodowej, gdy zbiegaÅ z góry tabun chÅopców, odwróciÄ siÄ do kÄ ta, wsunÄÄ palec pod spódnicÄ i do majtek. - "Hej, Abbott! " - SprawdzaÅa, czy zaczÄÅ siÄ u niej okres. PodnosiÅa do góry palec poÅyskujÄcy na czerwono, aby mogÅy to widzieÄ inne dziewczÄta. Niektóre z nich ÅmiaÅy siÄ, inne wyglÄdaÅy na oburzone. Norma Jeane zamykaÅa oczy, bliska omdlenia. Aleja nie jestem Fleece. Nie jestem jednÄ z was. Norma Jeane czÄsto w sekrecie przemykaÅa siÄ do toalety w Årodku nocy. DziewczÄta spaÅy w swojej sali. To byÅo ekscytujÄce, nie spaÄ o tej porze. Nie spaÄ i pozostawaÄ w samotnoÅci. Przed laty i Gladys grasowaÅa w nocy niczym duża kotka, bo nie mogÅa albo nie chciaÅa spaÄ. Papieros w dÅoni, może drink, czÄsto sÅuchawka telefonu. To byÅa jakaÅ scena filmowa, przefiltrowana przez baweÅnianÄ koÅderkÄ dzieciÄcego snu. "CzeÅÄ, siÄ masz. MyÅlisz o mnie? Tak, pewnie. Tak? Chcesz coÅ z tym zrobiÄ? Aha. Gdzie jest ochota, tam sposób siÄ znajdzie. Ale z Dzieckiem bÄdzie nas troje, jeÅli wiesz, co mam na myÅli". WystarczyÅo, że Norma Jeane upewniÅa siÄ, że jest sama, a obskurna, cuchnÄ ca toaleta stawaÅa siÄ miejscem ekscytujÄcych doznaÅ, jak sala kinowa, nim zgasnÄ ÅwiatÅa, kurtyna rozsunie siÄ na boki i rozpocznie siÄ film. ZdejmowaÅa koszulÄ nocnÄ, tak jak zdejmuje siÄ w filmach czepki, pÅaszcze i obcisÅÄ odzież, subtelna muzyka pulsowaÅa w tle i pojawiaÅa siÄ Magiczna PrzyjacióÅka, jakby ukrywaÅa siÄ pod Åachami i tylko czekaÅa, aby siÄ odsÅoniÄ. Ta dziewczyna, która byÅa NormÄ Jeane, a jednoczeÅnie niÄ nie byÅa, tylko nieznajomÄ. Dziewczyna znacznie bardziej osobliwa od tej, którÄ Norma Jeane kiedykolwiek mogÅaby byÄ. Dawniej miaÅa szczupÅe ramiona, piersi maÅe i pÅaskie jak u chÅopca, teraz "zaokrÄgliÅa siÄ", jak mówiono z aprobatÄ, twarde, maÅe piersi po wiÄkszaÅy siÄ stopniowo, stawaÅy bardziej sprÄżyste, a kremowoblada skóra robiÅa siÄ przedziwnie miÄkka. Norma Jeane braÅa piersi w dÅonie, wpatrywaÅa siÄ i zachwycaÅa: jakie to dziwne, sutki i lekko brÄzowy krÄżek dookoÅa; sposób, w jaki sutki twardniaÅy - niczym gÄsia skórka; jakie osobliwe byÅo to, że chÅopcy także mieli sutki; nie piersi, ale sutki (których nigdy nie użyjÄ, bo tylko kobiety karmiÄ dzieci); Norma Jeane dobrze wiedziaÅa (zbyt wiele razy jÄ
zmuszano do patrzenia! ), że chÅopcy majÄ miÄdzy nogami penisy - zwane "interesami", "kutasami", "chujami" - oplecione żyÅkami maÅe kieÅbaski, dlatego wÅaÅnie byli chÅopcami i dlatego byli ważni, pod czas gdy dziewczÄta nie mogÅy byÄ ważne; i czy nie zmuszano jej do patrzenia (ale to byÅo jakieÅ niewyraźne wspomnienie, nie mogÅa mu ufaÄ) na grube, obrzmiaÅe "interesy" dorosÅych mÄżczyzn, którzy dawno temu zaliczali siÄ do przyjacióŠGladys? Chcesz tego dotknÄÄ, maleÅka? To nie ugryzie. - Norma Jeane? CzeÅÄ. Debra Mae dźgnÄÅa jÄ Åokciem w żebra, gdy Norma Jeane kuliÅa siÄ nad odrapanym blatem stoÅu, oddychajÄc z trudem. Może straciÅa przytomnoÅÄ, ale tylko na chwilÄ. Przez ten ból, którego nie czuÅa, przez upÅyw krwi, która nie byÅa jej. Z wysiÅkiem odepchnÄÅa rÄkÄ dziewczyny, ale Debra Mae powiedziaÅa ostro: - OszalaÅaÅ? Przecież leci ci krew, nie wiesz o tym? Wszystko na tym krzeÅle. Jezu! RumieniÄc siÄ ze wstydu, Norma Jeane podniosÅa siÄ. Zeszyt do rachunków spadÅ na podÅogÄ. - Odejdź. Zostaw mnie w spokoju. - SÅuchaj, to wszystko dzieje siÄ naprawdÄ - mówiÅa Debra Mae. - Masz prawdziwe skurcze. Prawdziwy okres. Ta krew jest prawdziwa. Norma Jeane niepewnie wyszÅa z pokoju nauki. SÅabo widziaÅa, przed oczami lataÅy jej plamki. Wilgotna strużka pÅynÄÅa po wewnÄtrznej stronie nogi. Dziewczyna modliÅa siÄ, przygryzaÅa dolnÄ wargÄ i byÅa zdecydowana siÄ nie poddawaÄ. Nie daÄ siÄ dotknÄÄ, uciekaÄ od litoÅci. Za sobÄ sÅyszaÅa gÅosy. SchowaÅa siÄ na klatce schodowej, w toalecie. Kiedy nikt nie widziaÅ, wyszÅa przez okno. Na czworakach wspiÄÅa siÄ na sam szczyt dachu. Nocne niebo przysÅoniÄte grzbietami chmur, za nimi blada Äwiartka ksiÄżyca, Åwieże, chÅodne powietrze, a kilka mil dalej migajÄce ÅwiatÅa RKO. Rozum to jedyna Prawda. Bóg jest Rozumem. Bóg jest MiÅoÅciÄ. Boska MiÅoÅÄ zawsze wychodziÅa naprzeciw i zawsze bÄdzie wychodziÄ naprzeciw każdej ludzkiej potrzebie. Czy ktoÅ jÄ woÅaÅ? Nie sÅyszaÅa. PrzepeÅniaÅa jÄ radoÅÄ i pewnoÅÄ. ByÅa silna, a bÄdzie silniejsza. WiedziaÅa, że ma doÅÄ siÅy, aby wytrzymaÄ caÅy ból i strach. WiedziaÅa, że pozostaje w stanie Åaski, że ma serce peÅne Boskiej MiÅoÅci. PulsujÄcy ból w jej ciele stawaÅ siÄ odlegÅy, jakby cierpiaÅa inna, sÅabsza dziewczyna. WychodziÅa z tego wysiÅkiem woli. WspinaÅa siÄ ponad stromy dach i pod niebo, gdzie chmury przypominaÅy schody, schody prowadzÄce do góry, obrysowane ÅwiatÅem sÅoÅca, które ginÄÅo przy samym horyzoncie. Jeden faÅszywy krok, chwila zwÄtpienia, i mogÅa spaÅÄ na ziemiÄ bez wÅadnie jak poÅamana lalka, ale to siÄ nie zdarzy, to zależaÅo od mojej woli. wiÄc do tego nie doszÅo. PrzewidywaÅa, że od tej chwili bÄdzie sama kierowaÅa wÅasnym życiem, póki Boskiej MiÅoÅci nie zabraknie w jej sercu.
Do Bożego Narodzenia, miaÅa to obiecane. Gdzie jest nowy dom Normy Jeane? DZIEWCZYNA 1942-1947 . REKIN
Nim przypÅynÄÅ rekin, w ciszy ciemnozielonej wody pojawiÅ siÄ najpierw jego cieÅ. Rekin ÅlizgaÅ siÄ w ciemnozielonej wodzie. Pewnie byÅam pod wodÄ i pod falami, choÄ nie pÅynÄÅam, oczy miaÅam otwarte, piekÅy mnie od soli - byÅam w tamtych czasach caÅkiem dobrÄ pÅywaczkÄ, moi chÅopcy zabierali mnie na Tobanga Beach, do Will Rogers, Las Tunas, Redondo, ale najbardziej lubiÅam Santa Monica i Venice Beach, "plaże peÅne miÄÅni", po których krÄcili siÄ przystojni kulturyÅci i amatorzy surfingu - gapiÅam siÄ na niego, tego rekina, na ksztaÅt gotowego do ataku rekina pÅynÄcego w ciemnoÅci, z którego to powodu nie mogÅam okreÅliÄ ani jego rozmiarów, ani nawet tego, czym wÅaÅciwie jest. Rekin atakuje w najmniej oczekiwanym momencie. Bóg wyposażyÅ go w olbrzymie szczÄki i rzÄdy przypominajÄcych pÅomienie, ostrych jak brzytwy zÄbów. i KiedyÅ widzieliÅmy rekina zawieszonego na molo w Hermosa, wciÄż żywego i broczÄcego krwiÄ. Mój narzeczony i ja. WÅaÅnie siÄ zarÄczyliÅmy, miaÅam piÄtnaÅcie lat, byÅam mÅodÄ dziewczynÄ. Boże, jaka byÅam szczÄÅliwa! No tak, ale jej matka... wiesz, że jest v Norwalk. Nie żeniÄ siÄ z matkÄ, żeniÄ siÄ z NormÄ Jeane. To dobra dziewczyna. Taka siÄ wydaje. Ale w tak mÅodym wieku prawda nie zawsze wychodzi na jaw. Jaka prawda? To, co siÄ może staÄ później. Z niÄ. Nie sÅyszaÅam! Nie sÅuchaÅam. ByÅam w siódmym niebie: zarÄczona jako piÄtnastolatka, zazdroÅciÅy mi wszystkie dziewczÄta, jakie znaÅam. WyszÅam za mÄż zaraz po swoich szesnastych urodzinach, zamiast wracaÄ do szkoÅy i na dwa kolejne lata. Stany Zjednoczone braÅy udziaÅ w wojnie, wiÄc przyszÅoÅÄ, jak w Wojnie Åwiatów, nie byÅa pewna. PORA WYJÅÄ ZA MÄÅ» - Normo Jeane, wiesz, co sobie myÅlÄ? NadeszÅa pora, abyÅ wyszÅa za mÄż. Te radosne, zaskakujÄce sÅowa pojawiÅy siÄ niespodziewanie, niczym piosenka zaraz po wÅÄczeniu radia. WÅaÅciwie nie zamierzaÅa ich wypowiedzieÄ. Nie należaÅa do kobiet, które planujÄ wypowiedzi. O tym, co zamierzaÅa powiedzieÄ, dowiadywaÅa siÄ dopiero wtedy, gdy usÅyszaÅa swój gÅos. Prawie nigdy nie żaÅowaÅa tego, co powiedziaÅa, ponieważ zawsze mówiÅa to, co chciaÅa powiedzieÄ. Jakżeby inaczej! Skoro coÅ powiedziaÅa, to po wiedziaÅa - otwierajÄc zabezpieczone siatkÄ drzwi wychodzÄce na podwórze, gdzie ustawiÅy deskÄ do prasowania i gdzie Norma Jeane od dÅuższego czasu prasowaÅa. WiÄkszoÅÄ bielizny ubyÅa z koszyka - koszule Warrena zawisÅy na drucianych wieszakach nad jej gÅowÄ. UÅmiechnÄÅa siÄ do Elsie, nie usÅyszaÅa dokÅadnie jej sÅów albo jeÅli je usÅyszaÅa, to one do niej nie dotarÅy, jeÅli zaÅ dotarÅy, to
przypuszczaÅa, że chodzi o jeden z żartów Elsie. Norma Jeane w krótkich spodenkach, w koszulce w kropki odsÅaniajÄcej górnÄ czÄÅÄ jej peÅnych piersi, bosa, z bÅyszczÄcÄ warstewkÄ potu na skórze, blond puszkiem na nogach, gÄstszymi kÄpkami pod pachami i silnie poskrÄcanymi wÅosami w przybrudzonym kolorze blond, zwiÄzanymi z tyÅu gÅowy jakÄÅ starÄ chustkÄ Elsie. Ta dziewczyna miaÅa cudownie pogodne usposobienie, inaczej niż inne dzieci, które nawet gdy siÄ do nich podchodziÅo ze stanowczym uÅmiechem na twarzy wytrzeszczaÅy oczy i kuliÅy siÄ, jakby siÄ spodziewaÅy kary cielesnej. Tak jest, zdarzaÅy siÄ takie dzieci, przeważnie mÅodsze, zarówno chÅopcy, jak i dziewczÄta, które natychmiast moczyÅy siÄ, gdy podeszÅo siÄ do nich znienacka. Norma Jeane nie byÅa taka. W ogóle nie przypominaÅa żadnego dziecka, które kiedykolwiek wziÄli pod swój dach. Na tym polegaÅ problem. Norma Jeane byÅa kimÅ zupeÅnie wyjÄtkowym. Od osiemnastu miesiÄcy mieszkaÅa u nich, w pokoju na poddaszu, który dzieliÅa z kuzynkÄ Warrena, pracownicÄ Radio PianÄ Aircraft. Polubili jÄ od samego poczÄtku. Można byÅo niemal powiedzieÄ, byÄ może z przesadÄ, że jÄ kochali. Taka byÅa inna od typowych dzieci oddawanych im pod opiekÄ. Spokojna, choÄ uważna. UÅmiechaÅa siÄ chÄtnie, ÅmiaÅa siÄ z żartów (a żartów byÅo w domu Pirigów co niemiara, och, nie ma co!) i nigdy nie zaniedbywaÅa swoich obowiÄzków, czasami pomagaÅa siÄ z nich wywiÄzaÄ też innym dzieciom. UtrzymywaÅa we wzorowym porzÄdku swojÄ poÅowÄ pokoju na poddaszu, Åóżko ÅcieliÅa tak, jak siÄ tego nauczyÅa w sierociÅcu. Skromnie spuszczaÅa oczy, by przed posiÅkami odmówiÄ modlitwÄ, jeżeli nikt tego wczeÅniej nie zrobiÅ. Liz, kuzynka Warrena, ÅmiaÅa siÄ z niej, po wiadajÄc, że ciÄgle jÄ widzi klÄczÄcÄ przy Åóżku i zatopionÄ w modlitwie, można by pomyÅleÄ, że to, o co dziewczyna siÄ modli, jeszcze siÄ nie speÅniÅo. Lecz Elsie nigdy siÄ nie ÅmiaÅa z Normy Jeane. Dziewczyna byÅa taka strachliwa, nieważne, czy chodziÅo o mysz, która wpadÅa w puÅapkÄ w kuchni i popeÅzÅa po podÅodze, czy o karalucha, którego Warren zmiażdżyÅ podeszwÄ buta, czy o muchÄ, którÄ Elsie rozgniotÅa packÄ. WyglÄdaÅa wtedy, jakby nastÄpiÅ koniec Åwiata. Gdy rozmawiano o czyimÅ cierpieniu (na przykÅad o jakichÅ szczegóÅach wydarzeÅ wojennych, ludziach grzebanych żywcem podczas marszu Åmierci po bitwie na Korrehidor), natychmiast wybiegaÅa z pokoju. Kiedy pomagaÅa Elsie skubaÄ i patroszyÄ kurczaki, byÅa bliska omdlenia lecz Elsie wcale siÄ z niej nie ÅmiaÅa. Bo to Elsie bardzo zależaÅo na córce, a Warren nigdy by siÄ nie daÅ przekonaÄ do opieki nad cudzymi dzieÄmi, gdyby nie dostawaÅo siÄ za to pieniÄdzy do rÄki. Warren należaÅ do mÄżczyzn, którzy pragnÄli albo dzieci wÅasnych, albo żadnych, ale nawet on nie mógÅ rzec o Normie Jeane niczego zÅego. Jak wiÄc jej to teraz powiedzieÄ? Szybko i zdecydowanie, tak jak ukrÄca siÄ gÅowÄ kotu. Bóg jeden wie, że trzeba to zrobiÄ. - Taaa... WÅaÅnie sobie pomyÅlaÅam. NadeszÅa pora, abyÅ wyszÅa za mÄż. - SÅucham, ciociu Elsie? Co takiego? KtoÅ siÄ wydzieraÅ z maÅego plastikowego radia ustawionego na porÄczy, brzmiaÅ jak ten, no, jak mu tam, Caruso. Elsie zrobiÅa coÅ, czego nie robiÅa nigdy: wyÅÄczyÅa radio. - MyÅlaÅaÅ już o tym? O wyjÅciu za mÄż? W czerwcu skoÅczysz szesnaÅcie lat.
Norma Jeane uÅmiechaÅa siÄ do Elsie zmieszana, żelazko trzymaÅa podniesione. Nawet zaskoczona pamiÄtaÅa, że nie można zostawiÄ gorÄcego żelazka na desce do prasowania. - Sama byÅam mniej wiÄcej w tym wieku, kiedy wyszÅam za mÄż. Wówczas też istniaÅy pewne wyjÄtkowe okolicznoÅci. - W...wyjÅÄ za mÄż - wyjÄkaÅa Norma Jeane. -Ja? - Ano pewnie - rozeÅmiaÅa siÄ Elsie. - ToÄ przecież nie ja. Nie rozmawiamy o mnie. - Ale ja nie mam staÅego chÅopca. jafc.-... - Masz aż nazbyt wielu chÅopców. - Tylko nie staÅych. Nie jestem z...zakochana. - Zakochana? - Elsie znowu siÄ rozeÅmiaÅa. - Możesz siÄ zakochaÄ w każdej chwili. W twoim wieku wcale o to nietrudno. - To sÄ Å¼arty, prawda? Ciociu Elsie? Å»artujesz? Elsie zmarszczyÅa czoÅo. Nerwowo siÄgnÄÅa do kieszeni po papierosa. Nie miaÅa na sobie poÅczoch; na bladej skórze nóg, doÅÄ grubych przy kolanach, ale niżej wciÄż ksztaÅtnych, widaÄ byÅo plamy żyÅ; nagie stopy tonÄÅy w kapciach. Niezbyt czystÄ domowÄ sukienkÄ, uszytÄ z taniej baweÅny, zapinaÅo siÄ z przodu, przy guzikach materiaÅ byÅ mocno napiÄty. PociÅa siÄ obficie, a spod jej pach rozchodziÅa siÄ niezbyt miÅa woÅ. Nie byÅa przyzwyczajona, aby ktokolwiek w tym domu kwestionowaÅ jej sÅowa, chyba że byÅ to Warren Pirig, wiÄc teraz jej palce drgaÅy nerwowo. A co byÅ zrobiÅa, gdybym ciÄ trzasnÄÅa w twarz, ty maÅa, przebiegÅa, tak niewinnie wyglÄdajÄca suko? Naraz pojawiÅ siÄ w niej ogrom zÅoÅci. Chociaż wiedziaÅa, oczywiÅcie, wiedziaÅa, że Normy Jeane nie należy winiÄ. Elsie wiedziaÅa, kogo winiÄ - swego mÄża, ale nawet ten sukinsyn też byÅ winny jedynie w poÅowie. W to przynajmniej wierzyÅa. WyrobiÅa swój sÄd na podstawie tego, co widziaÅa. Ale może nie widziaÅa wszystkiego? A oto, co widziaÅa, co dostrzegaÅa przez miesiÄce, póki nie mogÅa już dÅużej na to patrzeÄ, nie tracÄc godnoÅci: Warren wodziÅ oczami za dziewczynÄ. A Warren Pirig nigdy nie należaÅ do obserwatorów. Kiedy do ciebie mówiÅ, uciekaÅ wzrokiem w bok, jakbyÅ nie byÅa warta spojrzenia, bo przecież widziaÅ ciÄ już przedtem i wiedziaÅ, kim jesteÅ. Nawet w towarzystwie przyjacióŠod butelki, których lubiÅ i poważaÅ, najczÄÅciej gapiÅ siÄ gdzie indziej, jakby nie byÅo tam na co patrzeÄ, to znaczy na co warto by patrzeÄ. A mówimy o czÅowieku, który podczas sÅużby wojskowej na Filipinach uczestniczyÅ w amatorskich walkach bokserskich i od tamtej pory niedowidziaÅ na lewe oko, za to na prawe widziaÅ doskonale, wiÄc nie chciaÅ nosiÄ okularów, twierdzÄc, że "przeszkadzajÄ". Aby oddaÄ sprawiedliwoÅÄ Warrenowi, trzeba koniecznie dodaÄ, że na siebie także nie patrzyÅ, w każdym razie niezbyt uważnie. Za bardzo siÄ ÅpieszyÅ, żeby siÄ na czas ogoliÄ albo zmieniaÄ koszule, wiÄc Elsie je wykradaÅa i zabieraÅa do pralni, skÄd już nie mógÅ ich wyÅowiÄ. Jako sprzedawca - nie szkodzi, że handlowaÅ tylko zÅomem, używanymi oponami i samochodami - zadziwiajÄco maÅo dbaÅ o to, by wywieraÄ dobre wrażenie na klientach.
Warren wyglÄdaÅ doskonale, kiedy byÅ mÅody, szczupÅy i umundurowany, kiedy siedemnastoletnia Elsie po raz pierwszy zatrzymaÅa na nim wzrok w San Fernando, ale teraz nie byÅ mÅody, szczupÅy i już od dawna nie nosiÅ munduru. Może joe Louis albo prezydent Roosevelt skupiliby na sobie uwagÄ Warrena Piriga, gdyby przed nim stanÄli. Ale na pewno żadna tam zwykÅa osoba ani tym bardziej piÄtnastoletnie dziecko. Elsie widziaÅa, jak oczy tego mÄżczyzny, poruszajÄ siÄ za dziewczynÄ niczym kulki w Åożysku. Warren patrzyÅ na NormÄ Jeane tak, jak nie patrzyÅ nigdy na żadnego osieroconego dzieciaka z wyjÄtkiem sytuacji, gdy któryÅ sprawiaÅ kÅopot lub wydawaÅo siÄ, że zamierza kÅopotu narobiÄ. Ale z Nor mÄ Jeane byÅo inaczej. On patrzyÅ na niÄ. Lecz nie przy posiÅkach. Elsie zwróciÅa na to uwagÄ. Czy robiÅ to Åwiadomie? W tych jedynych chwilach, kiedy wszyscy siedzieli razem, zwróceni do siebie twarzami. Warren byÅ potÄżnym mÄżczyznÄ, uwielbiaÅ jeÅÄ i po wtarzaÅ ciÄgle, że podczas posiÅków należy wÅaÅnie jeÅÄ, nie gadaÄ. Norma Jeane zachowywaÅa siÄ spokojnie, chichotaÅa, kiedy Elsie żartowaÅa, ale sama nigdy wiele nie mówiÅa. MiaÅa maniery maÅej damy, których wyuczyÅa siÄ w sierociÅcu - zdaniem Elsie w domu Pirigów byÅy one nieco komiczne - zatem siedziaÅa raczej skromnie, nie zwracajÄc na siebie uwagi, chociaż jadÅa wiÄcej niż ktokolwiek z wyjÄtkiem Warrena. No wiÄc w takich chwilach bliskoÅci Warren zdawaÅ siÄ w ogóle nie patrzeÄ na NormÄ Jeane, tak samo jak nie patrzyÅ na nikogo, czÄsto czytaÅ gazetÄ, którÄ zwijaÅ w wÄski pasek; to nie byÅa opryskliwoÅÄ, tylko po prostu jego sposób bycia. Przy innych okazjach - nieważne, czy Elsie byÅa blisko - Warren wodziÅ wzrokiem za tÄ dziewczynÄ, jakby sam nie wiedziaÅ, co robi, i wÅaÅnie ta jego bezsilnoÅÄ, rodzaj jakiegoÅ gÅÄbokiego zamyÅlenia widocznego w wyrazie twarzy - twarzy potÅuczonej, twarzy niczym górzysty teren na mapie tak jest, ta bezsilnoÅÄ niepokoiÅa Elsie do tego stopnia, iż przyÅapywaÅa siÄ ona na rozmyÅlaniu nad tym, kiedy nawet nie uÅwiadamiaÅa sobie, że o czymÅ w ogóle myÅli; Elsie nie należaÅa do ludzi rozmyÅlajÄcych wprawdzie istnieli krewni, z którymi walczyÅa od dwudziestu lat, i dawne przyjacióÅki, które zabiÅaby od razu na ulicy, ale mimo wszystko prawdÄ byÅo, że nigdy nie rozmyÅlaÅa o żadnej z tych osób; po prostu w ogóle o nich nie myÅlaÅa. Teraz jednak istniaÅo bliżej nieokreÅlone miejsce w jej mózgu, które zajÄli jej mÄż i ta dziewczyna, co siÄ jej bardzo nie podobaÅo, gdyż Elsie Pirig nie byÅa także typem zazdroÅnicy ani teraz, ani wczeÅniej, na to miaÅa w sobie zbyt wiele dumy, a tu raptem zorientowaÅa siÄ, że przeszukuje rzeczy dziewczyny w pokoju na poddaszu, już teraz - w kwietniu - nagrzanym jak piekarnik, przy wtórze os krÄżÄcych pod okapem, ale nie znalazÅa nic prócz dziennika Normy Jeane w okÅadce z czerwonej skóry, tego samego, który dziewczyna sama zdÄżyÅa jej pokazaÄ, dumna z tego prezentu otrzymanego od dyrektorki sierociÅca; Elsie przewertowaÅa dziennik drżÄcymi dÅoÅmi (Elsie Pirig drżaÅy dÅonie - to byÅo do niej zupeÅnie niepodobne!) ze strachu, że zobaczy coÅ, czego nie chciaÅa zobaczyÄ, lecz nie odkryÅa niczego szczególnie interesujÄcego, w każdym razie niczego, co mogÅoby daÄ jej do myÅlenia. ByÅy tam jakieÅ wiersze, prawdopodobnie przepisane z ksiÄżek albo podrÄczników szkolnych starannym pismem Normy Jeane: ByÅ sobie ptak, co siÄ wzbiÅ tak wysoko, Å»e "To jest niebo" już nie mógÅ rzec. I byÅa ryba w morzu tak gÅÄboko, Å»e powiedzieÄ nie mogÅa: "Mam dokÄd zbiec". JeÅli Ålepiec widzieÄ może, To co mogÄ ja, niebożÄ? Ten bardzo siÄ Elsie podobaÅ, ale nie mogÅa zrozumieÄ innych, zwÅaszcza gdy siÄ nie rymowaÅy, bo przecież wiersze powinny siÄ rymowaÄ. Nie mogÅam stanÄÄ i czekaÄ na ÅmierÄ - Ona sama mnie podwiozÅa -
uprzejma - Bryczka mieÅciÅa nas dwie - I jeszcze - NieÅmiertelnoÅÄ Jeszcze mniej zrozumiaÅe byÅy modlitwy Christian Science, Elsie domyÅliÅa siÄ, że to wÅaÅnie one. Biedny dzieciak chyba naprawdÄ wierzyÅ w to wszystko, co przepisaÅ, jednÄ modlitwÄ na stronÄ: Ojcze w Niebiesiech Pozwól mi poÅÄczyÄ siÄ z TwÄ doskonaÅÄ istotÄ Z tym, co jest WiecznoÅciÄ - DuchowoÅciÄ - HarmoniÄ Niechaj Boska MiÅoÅÄ zÅu siÄ opiera Bo Boska MiÅoÅÄ jest Wieczna Pomóż mi kochaÄ jak Ty kochasz Nie istnieje BÃL Nie istnieje CHOROBA Nie istnieje ÅMIERÄ Nie istnieje SMUTEK Istnieje tylko BOSKA MIÅOÅÄ NA WIEKI Jak można byÅo to zrozumieÄ, a tym bardziej w to wierzyÄ? Może psychicznie chora matka Normy Jeane byÅa wyznawczyniÄ Christian Science i stÄd dziewczynka zaczerpnÄÅa to wszystko. NależaÅo siÄ zastanowiÄ, czy tego rodzaju bzdury nie zepchnÄÅy biednej kobiety w przepaÅÄ. Albo czy stojÄc nad przepaÅciÄ, nie siÄga siÄ po nie, aby ocaliÄ Å¼ycie. Elsie odwróciÅa nastÄpnÄ stronÄ i przeczytaÅa: Ojcze w Niebiesiech DziÄkujÄ Ci za nowÄ RodzinÄ! DziÄkujÄ za ciociÄ Elsie, którÄ tak bardzo kocham! DziÄkujÄ za pana Piriga, który jest dla mnie miÅy! DziÄkujÄ za nowy Dom! DziÄkujÄ za nowÄ szkoÅÄ! DziÄkujÄ za nowych przyjacióÅ! DziÄkujÄ za nowe życie! Pomóż mojej Matce powróciÄ do zdrowia Niechaj zawsze bÄdzie w krÄgu Wiecznego ÅwiatÅa Przez wszystkie dni swego życia I pomóż Matce mnie KochaÄ Tak, aby nie chciaÅa mnie zraniÄ! DziÄki Ci Ojcze w Niebiesiech AMEN. Elsie szybko zamknÄÅa dziennik i schowaÅa go do szuflady na bieliznÄ. CzuÅa siÄ tak, jakby ktoÅ jÄ nagle kopnÄÅ w brzuch. Przecież nie byÅa kobietÄ, która szpera w cudzych rzeczach, nie znosiÅa wÅcibstwa i, niech to szlag, braÅa jÄ zÅoÅÄ, że Warren i dziewczyna popchnÄli jÄ do tego czynu. Kiedy zeszÅa po schodach, tak dygotaÅa, że w każdej chwili mogÅa siÄ przewróciÄ. WczeÅniej postanowiÅa powiedzieÄ Warrenowi, że dziewczyna musi odejÅÄ. DokÄd odejÅÄ? Wszystko mi jedno, do diabÅa. Nieważne. Wystarczy, że opuÅci nasz dom. WysÅaÄ jÄ z powrotem do sierociÅca wÅaÅciwie bez żadnego powodu? Każesz mi czekaÄ, aż siÄ znajdzie powód, ty sukinsynu? Nazwij Warrena Piriga sukinsynem, nawet jeÅli masz oczy peÅne Åez i czujesz siÄ skrzywdzona, a natychmiast pojawi siÄ groźba, że dostaniesz piÄÅciÄ prosto w twarz; widziaÅa raz (Warren byÅ wtedy pijany i zostaÅ sprowokowany, te szczególne okolicznoÅci przemawiaÅy za puszczeniem tego w niepamiÄÄ), jak piÄÅciÄ przebiÅ zamkniÄte przed nim drzwi. Kiedy ostatnio doktor postawiÅ go na wagÄ, Warren ważyÅ dwieÅcie trzydzieÅci funtów, a Elsie, piÄÄ stóp i dwa cale wzrostu - zaledwie sto czterdzieÅci funtów. ImponujÄca różnica! Jak to okreÅlajÄ w Åwiecie boksu: pomieszanie kategorii. Tak wiÄc Elsie postanowiÅa o niczym nie mówiÄ Warrenowi. ObchodziÄ go z daleka niczym kobieta, która już teraz ma coÅ na sumieniu. Jak w tej piosence Franka Sinatry, którÄ ciÄgle puszczajÄ w radiu.
Już siÄ nigdy nie uÅmiechnÄ. Ale Warren pracowaÅ dwanaÅcie godzin na dobÄ, transportujÄc zniszczone opony do wschodniego Los Angeles, do zakÅadów Goodyear, gdzie skupowali tego rodzaju odpady, które tego dnia, 6 grudnia 1941 roku, tuż przed atakiem JapoÅczyków na Pearl Harbor, nie byÅy warte nawet piÄciu centów za funt. ("No to ile ci oni teraz dajÄ?" - zapytaÅa podekscytowana Elsie, a Warren spojrzaÅ trochÄ ponad jej gÅowÄ i odpowiedziaÅ: "WystarczajÄco, aby siÄ jeszcze opÅacaÅo". Pobrali siÄ przed dwudziestu szeÅciu laty, a Elsie jeszcze nie zdÄżyÅa siÄ dowiedzieÄ, ile pieniÄdzy przynosi rocznie Warrenowi jego praca.) To oznaczaÅo, że Warren przebywaÅ poza domem caÅy dzieÅ, kiedy zaÅ wracaÅ na kolacjÄ, nie miaÅ w ogóle chÄci na żadne pogaduszki, jak je nazywaÅ, myÅ twarz, dÅonie i rÄce po Åokcie, braÅ z kuchni piwo, siadaÅ do posiÅku, jadÅ, potem wstawaÅ od stoÅu i po kilku minutach sÅychaÄ byÅo jego chrapanie - spaÅ rozciÄgniÄty na ich wspólnym Åóżku, zdjÄwszy jedynie robocze buty. Kiedy Elsie zachowywaÅa dystans wobec Warrena i urażona zaciskaÅa usta, Warren wcale tego nie dostrzegaÅ. Nazajutrz przypadaÅ dzieÅ prania. OznaczaÅo to, że Norma Jeane spÄdzi czÄÅÄ przedpoÅudnia poza szkoÅÄ i pomoże Elsie w obsÅudze przeciekajÄcej pralki kelvinator i wyżymaczki urzÄdzeÅ, które bez przerwy dostarczaÅy koszy ubraÅ do rozwieszenia na sznurach na podwórzu z tyÅu domu (co prawda praktyka niewysyÅania dzieci do szkoÅy z podobnych powodów pozostawaÅa w sprzecznoÅci z miejscowym prawem, ale Elsie wiedziaÅa, że Norma Jeane nie puÅci pary z gÄby na ten temat, że można jej ufaÄ, inaczej niż kilku innym maÅym sukom, które w minionych latach wypaplaÅy to wÅadzom); nie byÅ to chyba najwÅaÅciwszy moment, żeby rozmawiaÄ o takich poważnych sprawach - kiedy Norma Jeane, radosna, spocona, jak zwykle bez sÅowa skargi wykonywaÅa wiÄkszÄ czÄÅÄ pracy. Nawet sobie podÅpiewywaÅa, tym swoim sÅodkim, lekkim gÅosem, najlepsze kawaÅki z Parady przebojów. To Norma Jeane podnosiÅa wilgotne przeÅcieradÅa szczupÅymi, zadziwiajÄco umiÄÅnionymi rÄkami i przypinaÅa je do sznura, podczas gdy Elsie, okryta przed sÅoÅcem sÅomkowym kapeluszem, z nie odÅÄcznym camelem w ustach, dyszaÅa jak wycieÅczony muÅ. Kilka razy Elsie musiaÅa zostawiÄ dziewczynÄ, pójÅÄ do domu i wziÄÄ kÄ piel, napiÄ siÄ kawy albo zadzwoniÄ; oparta na kuchennym blacie obserwowaÅa, jak piÄtnastolatka wiesza bieliznÄ, podnoszÄc siÄ na palce jak tancerka: taka urocza maÅa pupcia, potrafiÅa to doceniÄ nawet Elsie, która przecież nie byÅa lesbÄ. MówiÅo siÄ, że Marlena Dietrich jest lesbÄ. Greta Garbo. Mae West? Na podwórku Norma Jeane zmaga siÄ z wypranÄ bieliznÄ. W tle niezbyt zdrowe palmy i paskudztwo z opadÅych liÅci u ich podnóża. Dziewczyna uważnie podnosi i wiesza sportowe koszule Warrena. Wieje wiatr, wielkie koszule wydymajÄ siÄ, w pewnym momencie niemal owijajÄ wokóŠgÅowy dziewczyny. A niech licho weźmie Warrena Piriga! Co siÄ dzieje miÄdzy nim a NormÄ Jeane? Czy może to wszystko kryje siÄ w gÅowie Warrena, w tÄsknym spojrzeniu tÄpego osÅa? Od dwudziestu lat ani on, ani żaden inny mÄżczyzna nie patrzyÅ w ten sposób na Elsie. To czysta natura, taki facet sterowany nieÅwiadomoÅciÄ. Nie można go obwiniaÄ. Nie można siebie obwiniaÄ. A jednak: byÅa żonÄ tego mÄżczyzny, powinna siÄ broniÄ. Kobieta musi siÄ broniÄ przed takÄ dziewczynÄ jak Norma Jeane. Warren zbliżaÅ siÄ do niej od tyÅu w ten swój dziwny, peÅen wdziÄku sposób, którego nikt siÄ nie spodziewa po mÄżczyźnie tej tuszy, chyba że pamiÄta, iż chodzi o boksera, a bokserzy muszÄ byÄ szybcy. Warren obejmuje tyÅek dziewczyny, te bliźniacze melony w jego potÄżnych
dÅoniach, Norma Jeane odwraca siÄ zdumiona, on wtula twarz w jej szyjÄ, jej dÅugie, krÄcone blond wÅosy opadajÄ niczym kurtyna na jego gÅowÄ. Elsie poczuÅa skurcz w żoÅÄdku. -Jak mogÄ jÄ odesÅaÄ? - powiedziaÅa na gÅos. - Nigdy nie dostaniemy kogoÅ takiego jak ona. Kiedy okoÅo 10.30 caÅe pranie zawisÅo na sznurach, Elsie wysÅaÅa NormÄ Jeane do szkoÅy, dajÄc jej pisemne usprawiedliwienie spóźnienia. ProszÄ usprawiedliwiÄ mojÄ córkÄ NormÄ Jeane. ByÅa potrzebna matce na czas wizyty u Lekarza. Nie czuÅam siÄ wystarczajÄco silna, aby samodzielnie odbyÄ podróż w obie strony. ByÅo to nowe, caÅkiem oryginalne usprawiedliwienie, z którego Elsie jeszcze nigdy nie skorzystaÅa. Nie chciaÅa zwracaÄ uwagi na problemy zdrowotne Normy Jeane; ktoÅ w szkole mógÅby siÄ okazaÄ wÅcibski, gdyby Norma Jeane czÄsto nie przychodziÅa do szkoÅy z powodu dolegliwoÅci, które Elsie opisywaÅa jako "silny ból gÅowy" czy "dokuczliwe skurcze". (Ból gÅowy i skurcze byÅy zazwyczaj uzasadnione. Biedna Norma Jeane cierpiaÅa podczas miesiÄczek znacznie bardziej niż Elsie w jej wieku - zresztÄ w każdym wieku. NależaÅo pójÅÄ z niÄ do lekarza. Gdyby siÄ zgodziÅa. LeżaÅa na Åóżku w pokoju na poddaszu albo na wyplatanej sofie obok Elsie, stÄkaÅa i jÄczaÅa, czasem nawet cicho pÅakaÅa, biedactwo, z butelkÄ gorÄ cej wody na brzuchu - na co najwidoczniej Christian Science zezwalaÅa - ale w tajemnicy przed podopiecznÄ Elsie kruszyÅa aspirynÄ i dodawaÅa do jej soku pomaraÅczowego, tyle aspiryny, ile siÄ tylko daÅo bez wzbudzania podejrzeÅ; biednemu, gÅupiutkiemu i skoÅowanemu dziecku wmówiono, że medycyna jest "nienaturalna" i że Chrystus "wyleczyÅby" jÄ, gdyby miaÅa w sobie doÅÄ wiary. Pewnie, tak jak Chrystus wyleczyÅby raka albo sprawiÅ, że wyroÅnie ci nowa noga, gdyby urwaÅo starÄ, albo przywróciÅ zdolnoÅÄ widzenia oku z uszkodzonÄ siatkówkÄ, takiemu jak ma Warren. Jakby uleczyÅ okaleczone dzieci z "Life", ofiary hitlerowskiej Luftwaffe! ) Zatem Norma Jeane wróciÅa do szkoÅy, a bielizna suszyÅa siÄ na sznurze. Wprawdzie nie byÅo wiatru, ale wystarczaÅy gorÄce promienie sÅoÅca. Nigdy nie przestawaÅo dziwiÄ Elsie, że ledwo Norma Jeane koÅczyÅa domowe obowiÄzki, natychmiast pojawiaÅ siÄ przy krawÄżniku w samochodzie jeden z jej chÅopców, naciskaÅ klakson, a dziewczyna wychodziÅa do niego caÅa w uÅmiechach i lokach. SkÄd ten chÅopak w rzÄżÄcym gruchocie (chyba zbyt stary jak na szkoÅÄ ÅredniÄ, zastanawiaÅa siÄ Elsie, patrzÄc przez żaluzje) wiedziaÅ, że tego ranka Norma Jeane zostaÅa w domu, zamiast pójÅÄ do szkoÅy? Czy dziewczyna wysyÅaÅa sygnaÅy telepatyczne? Czy to byÅo coÅ w rodzaju seksualnego radaru? Czy może (Elsie wolaÅa tak nie myÅleÄ) byÅ to jakiÅ rzeczywisty zapach, jak u psów, jak u majÄcej cieczkÄ suki, kiedy każdy pieprzony pies w sÄ siedztwie dyszy i kopie ziemiÄ pod pÅotem? MÄżczyźni potykajÄ siÄ nieÅwiadomie. Czy można ich za to winiÄ? Czasem wiÄcej niż jeden chÅopak przyjeżdżaÅ po NormÄ Jeane, aby podwieÅºÄ jÄ do szkoÅy. Ona ÅmiaÅa siÄ jak maÅa dziewczynka i rzucaÅa monetÄ, aby zobaczyÄ, czyj samochód, którego faceta wybraÄ. Tajemnica dziennika Normy Jeane polegaÅa na tym, że nie byÅo w nim wzmianki o jakimkolwiek chÅopcu. W ogóle nie byÅo w nim żadnych imion poza "Elsie" i "Warren", i co to wszystko miaÅo znaczyÄ? Wiersze, modlitwy. Bzdury, których nie można byÅo zÅożyÄ w sensownÄ caÅoÅÄ. To chyba nie byÅo normalne w wypadku piÄtnastoletniej dziewczyny?
Tak, teraz bÄdÄ siÄ musiaÅy rozmówiÄ. Nie sposób dÅużej tego unikaÄ. Elsie Pirig na zawsze zapamiÄta tÄ rozmowÄ. Do licha, poczuÅa odrazÄ do Warrena; cóż w tym mÄskim Åwiecie może zrobiÄ kobieta, która jest realistkÄ? Norma Jeane powiedziaÅa nieÅmiaÅo, w sposób, który pozwalaÅ przy puszczaÄ, że myÅlaÅa o tym od tamtego ranka: - Å»artowaÅaÅ z tym moim zamÄżpójÅciem, ciociu Elsie... prawda? A na to Elsie, zdejmujÄc z jÄzyka drobinkÄ tytoniu: - Nigdy nie żartujÄ, gdy chodzi o takie sprawy. Norma Jeane odezwaÅa siÄ zakÅopotana: - BaÅabym siÄ poÅlubiÄ kogokolwiek, ciociu Elsie. Trzeba naprawdÄ kogoÅ kochaÄ, aby to zrobiÄ. Elsie zachowaÅa beztroski ton: - Na pewno znajdzie siÄ jakiÅ chÅopiec, którego mogÅabyÅ pokochaÄ, chyba nie zaprzeczysz? SÅyszaÅam już co nieco o tobie, moja droga. - Masz na myÅli pana Haringa? - zapytaÅa szybko Norma Jeane, a ponieważ Elsie nie zareagowaÅa, dodaÅa: Ach, chodzi o pana Widdoesa? - Elsie wciÄż patrzyÅa na niÄ obojÄtnie. Norma Jeane zaczerwieniÅa siÄ. - Już siÄ z nimi nie spotykam! Nie wiedziaÅam, że sÄ Å¼onaci, ciociu Elsie, przy siÄgam. Elsie paliÅa papierosa i musiaÅa siÄ uÅmiechnÄÄ, sÅyszÄc te rewelacje. Wystarczy dostatecznie dÅugo trzymaÄ jÄzyk za zÄbami, a Norma Jeane opowie jej wszystko ze szczegóÅami. PatrzyÅa na niÄ tymi swoimi sÅodkimi oczami maÅej dziewczynki, ciemnoniebieskimi, wilgotnymi oczami, gÅos miaÅa drżÄcy, jakby próbowaÅa siÄ nie jÄkaÄ. "Ciociu Elsie" - jakże miÅo to brzmiaÅo w wykonaniu Normy Jeane. Elsie prosiÅa wszystkie dzieci pozostajÄce pod jej opiekÄ, aby zwracaÅy siÄ do niej "ciociu Elsie", co wiÄkszoÅÄ z nich robiÅa, ale Norma Jeane zdobyÅa siÄ na to niemal po roku; bardzo siÄ staraÅa, ale ciÄgle siÄ jÄkaÅa i jakoÅ nie mogÅa wykrztusiÄ tych sÅów. Nic dziwnego, że dziewczyny nie obsadzono w szkolnym przedstawieniu, pomyÅlaÅa Elsie. ByÅa taka prostoduszna - ni cholery nie umiaÅa graÄ! Ale od Bożego Narodzenia, kiedy Elsie podarowaÅa jej kilka sympatycznych prezentów, w tym lusterko z plastikowÄ rÄczkÄ i z profilem jakiejÅ kobiety na odwrocie, Norma Jeane nareszcie zaczÄÅa zwracaÄ siÄ do niej "ciociu Elsie", jak gdyby byli rzeczywiÅcie rodzinÄ. I dlatego to, co siÄ dziaÅo teraz, byÅo tym bardziej bolesne. I dlatego Elsie byÅa teraz jeszcze bardziej zÅa na Warrena. - To siÄ stanie wczeÅniej lub później - powiedziaÅa ostrożnie. - WiÄc im wczeÅniej, tym lepiej. Jest wojna, mÅodzi chÅopcy wstÄpujÄ do wojska, wiÄc lepiej szybko Åap mÄża, póki chÅopaki sÄ tutaj, i to w jednym kawaÅku. Norma zaprotestowaÅa: - Mówisz poważnie, ciociu Elsie? Nie żartujesz? Elsie straciÅa cierpliwoÅÄ. - Czy ja wyglÄdam na kogoÅ, kto żartuje, panienko? Czy żartuje Hitler? Tojo? Norma Jeane powiedziaÅa, potrzÄsajÄc gÅowÄ, jakby chciaÅa pozbieraÄ myÅli: - Po prostu tego nie rozumiem, ciociu Elsie. Dlaczego miaÅabym wychodziÄ za mÄż? SkoÅczyÅam dopiero piÄtnaÅcie lat, przede mnÄ jeszcze dwa lata nauki w Åredniej szkole. ChcÄ zostaÄ...
Doprowadzona do ostatecznoÅci Elsie nie pozwoliÅa jej dokoÅczyÄ. - Årednia szkoÅa! Ja wyszÅam za mÄż, zanim przeszÅam do dziesiÄtej klasy, a moja matka w ogóle poprzestaÅa na oÅmiu. Do maÅżeÅstwa szkoÅa nie jest potrzebna. Norma Jeane przeszÅa na ton bÅagalny. - Ale jestem za m...mÅoda, ciociu Elsie. - WÅaÅnie, w tym caÅy szkopuÅ - odparÅa Elsie. - Masz piÄtnaÅcie lat, spotykasz siÄ z chÅopcami i mÄżczyznami, wiÄc kÅopoty mogÄ siÄ pojawiÄ szybciej, niż siÄ dowiemy, Warren zaÅ wspominaÅ mi któregoÅ ranka, że musimy dbaÄ o reputacjÄ w Van Nuys. Od dwudziestu lat opiekujemy siÄ dzieÄmi z sierociÅca, a przecież zdarzaÅo siÄ, że dziewczÄta, które mieszkaÅy pod naszym dachem, popadaÅy w kÅopoty, w dodatku nie zawsze zÅe dziewczÄta, czasem nawet caÅkiem dobre, dziewczÄta zadajÄce siÄ z chÅopcami. To stawia nas w niekorzystnym Åwietle. Warren powiada do mnie: Co siÄ dzieje? DoszÅy mnie sÅuchy, że Norma Jeane prowadza siÄ z żonatymi mÄżczyznami. Ja mu na to, że pierwszy raz o czymÅ takim sÅyszÄ, a on mówi: Elsie, na wszelki wypadek lepiej siÄ zabezpieczmy, i to szybko. - Pan P...Pirig tak powiedziaÅ? - zapytaÅa niepewnie Norma Jeane. - I miaÅ mnie na myÅli? Och! MyÅlaÅam, że pan Pirig mnie lubi! - Tu nie chodzi o lubienie czy nielubienie. Chodzi o to, co hrabstwo nazywa Årodkami zaradczymi. - Jakimi Årodkami zaradczymi? - zapytaÅa dziewczyna. - Nie mam kÅopotów, ciociu Elsie! Ja... Elsie znowu jej przerwaÅa, chcÄc z tym skoÅczyÄ jak najszybciej, wyrzuciÄ to z siebie tak, jak siÄ wypluwa z ust coÅ zgniÅego: - Problem polega na tym, że masz piÄtnaÅcie lat. MÄżczyźni mogÄ ciÄ uznaÄ za osiemnastolatkÄ, ale jesteÅ pod opiekÄ hrabstwa, dopóki naprawdÄ nie ukoÅczysz osiemnastu lat. Jeżeli nie wyjdziesz za mÄż, zgodnie z prawem stanowym, możesz w każdej chwili zostaÄ odesÅana do sierociÅca. Norma Jeane wydawaÅa siÄ oszoÅomiona potokiem sÅów, który na niÄ spadÅ, jak ktoÅ, kto ma kÅopoty ze sÅuchem. Elsie sama byÅa bliska omdlenia, odczuwaÅa te dziwne mdÅoÅci, które wznoszÄ siÄ od stóp, kiedy drży ziemia. Trzeba to zrobiÄ. Boże, dopomóż! Norma Jeane powiedziaÅa przestraszona: - Ale d...dlaczego miaÅabym wracaÄ do sierociÅca? Niby dlaczego mam zostaÄ odesÅana? Przecież przysÅano mnie tutaj. Elsie staraÅa siÄ uniknÄÄ spojrzenia dziewczyny. - To byÅo osiemnaÅcie miesiÄcy temu i od tamtej pory wiele siÄ zmieniÅo. Sama wiesz, że teraz sprawy wyglÄdajÄ inaczej. Kiedy u nas zamieszkaÅaÅ, byÅaÅ jeszcze dzieckiem, teraz jesteÅ... no cóż, dziewczynÄ. Czasem zachowujesz siÄ jak dorosÅa kobieta. Nasze zachowania pociÄgajÄ za sobÄ okreÅlone konsekwencje, zwÅaszcza te szczególne zachowania, zwiÄzane z mÄżczyznami. - Nie zrobiÅam nic zÅego - powiedziaÅa rozpaczliwie Norma Jeane. - PrzysiÄgam, ciociu Elsie! Nic zÅego! Oni sÄ dla mnie naprawdÄ mili, ciociu Elsie, wiÄkszoÅÄ z nich! MówiÄ, że lubiÄ byÄ ze mnÄ, to wszystko! Ale od dzisiaj mogÄ im odmawiaÄ; mogÄ im mówiÄ, że ty i pan Pirig nie pozwalacie mi wychodziÄ.
Powiem im to! Nie przygotowana na to Elsie wyjÄkaÅa: - Ale... nam jest potrzebny pokój. Ten na poddaszu. Moja siostra przy jeżdża do nas z Sacramento. BÄdÄ z nami mieszkaÄ... -Ja wÅaÅciwie nie potrzebujÄ pokoju, ciociu Elsie - szybko odpowiedziaÅa Norma Jeane. - MogÄ spaÄ na sofie na dole albo w pralni, gdziekolwiek. MogÄ spaÄ w jednym z samochodów pana Piriga, które trzyma na sprzedaż. Niektóre z nich sÄ bardzo przytulne, majÄ poduszki na tylnych siedzeniach... Elsie ze ÅmiertelnÄ powagÄ potrzÄsnÄÅa gÅowÄ. - Normo Jeane, hrabstwo na to nie pozwoli. Wiesz, że wysyÅajÄ inspektorów. Dziewczyna dotknÄÅa ramienia Elsie. - Chyba nie zamierzasz odesÅaÄ mnie z powrotem do sierociÅca, prawda? Ciociu Elsie? MyÅlaÅam, że mnie lubisz! MyÅlaÅam, że jesteÅmy jak rodzina! Och, ciociu Elsie, proszÄ, mnie siÄ w tym domu bardzo podoba! Kocham ciÄ! - ZamilkÅa zdyszana. Jej przerażona twarz byÅa wilgotna od Åez, szeroko otwarte oczy wyrażaÅy zwierzÄcÄ wprost trwogÄ. - Nie pozbywaj siÄ mnie, proszÄ! ObiecujÄ, że bÄdÄ dobra! BÄdÄ ciÄżej pracowaÅa! Nie bÄdÄ siÄ umawiaÅa z chÅopcami! PorzucÄ szkoÅÄ, zostanÄ w domu i bÄdÄ ci pomagaÅa, bÄdÄ pomagaÅa panu Pirigowi w prowadzeniu interesu! UmarÅabym, gdybyÅ mnie oddaÅa z powrotem do sierociÅca. Nie mogÄ tam wróciÄ. Za bijÄ siÄ, jeżeli siÄ tam znajdÄ. Ciociu Elsie, proszÄ! W tej chwili Norma Jeane byÅa już w ramionach Elsie. DygotaÅa, z trudem chwytaÅa powietrze, zanosiÅa siÄ szlochem i od tego wszystkiego dostaÅa chyba gorÄczki. Elsie przytuliÅa jÄ mocno, czuÅa, jak drÅ¼Ä Åopatki dziewczyny, jak napiÄte sÄ jej plecy. Norma Jeane przerosÅa Elsie o cal lub dwa i garbiÅa siÄ, aby sprawiaÄ wrażenie mniejszej. Elsie pomyÅlaÅa, że w caÅym swoim dorosÅym życiu nigdy jeszcze nie czuÅa siÄ tak podle. Cholera, jakże kurewsko siÄ czuÅa! Gdyby tak mogÅa kopnÄÄ Warrena w sam Årodek siedzenia i zatrzymaÄ NormÄ Jeane, ale rzecz jasna nie mogÅa tego zrobiÄ. Ten Åwiat należy do mÄżczyzn i aby przeżyÄ, kobieta musi zdradziÄ wÅasnÄ pÅeÄ. Elsie obejmowaÅa szlochajÄcÄ dziewczynÄ i przygryzaÅa wargÄ, aby siÄ nie rozpÅakaÄ. - Normo Jeane, przestaÅ. PÅacz nie pomoże. Gdyby pomagaÅ, nam wszystkim żyÅoby siÄ teraz znacznie lepiej. Nie wyjdÄ za mÄż, jestem za mÅoda! ChcÄ byÄ pielÄgniarkÄ w kobiecym korpusie armii. ChcÄ pojechaÄ do Europy. ChcÄ pomagaÄ cierpiÄcym. Te angielskie maleÅstwa, ranne, okaleczone, niektóre pogrzebane w rumowiskach. Ich rodzice nie żyjÄ. I nie ma nikogo, kto by je kochaÅ. ChcÄ byÄ naczyniem Boskiej MiÅoÅci. PragnÄ, aby Bóg mnie przenikaÅ.
ChcÄ pomagaÄ leczyÄ rannych, chcÄ pokazaÄ im, czym jest wiara. MogÄ uciec. MogÄ siÄ zaciÄgnÄÄ w Los Angeles. Bóg wysÅucha mych modlitw. ZastygÅa z przerażenia, z ustami otwartymi i nieruchomymi, oddechem szybkim i pÅytkim jak u zdyszanego psa, ze strasznym rykiem i okropnym dudnieniem w uszach. PatrzyÅa na zdjÄcia w numerze "Lifeu" na kuchennym stole: na dziecko tak szczelnie owiniÄte zakrwawionym bandażem, że widaÄ byÅo jedynie jego wybaÅuszone oczy i fragment nosa; na maÅÄ dziewczynkÄ w wieku dwóch lat z opuchniÄtymi oczami i otÄpiaÅÄ, wychudÅÄ twarzyczkÄ. Co ta dziewczynka trzyma tak kurczowo - lalkÄ? PoplamionÄ krwiÄ lalkÄ? NadszedÅ Warren Pirig, aby odebraÄ swoje czasopismo. WyciÄgnÄÅ je spomiÄdzy nieruchomych palców dziewczyny. MiaÅ niski gÅos, który brzmiaÅ zarazem groźnie i pobÅażliwie, tak jak to siÄ czÄsto zdarzaÅo, gdy zostawali sami. - Przecież nie chcesz na to patrzeÄ - powiedziaÅ. - Nawet nie wiesz, na co patrzysz. Nigdy nie nazwaÅ jej NormÄ Jeane. Hawkeye, Cadwaller, Dwayne, Ryan, Jake, Fiske, 0Hara, Skokie, Clarence, Simon, Lyle, Rób, Dale, Jimmy, Carlos, Esdras, Fulmer, Marvin, Gruner, Price, Salvatore, Santos, Porter, Haring, Widdoes. Å»oÅnierze, marynarz, komandos, farmer, malarz pokojowy, tragarz, kierowca ciÄżarówki, syn wÅaÅciciela parku rozrywki na Redondo Beach, syn bankiera z Van Nuys, robotnik z zakÅadów lotniczych, sportowcy ze szkoÅy Åredniej w Van Nuys, wykÅadowca z Burbank Bibie College, urzÄdnik z wydziaÅu karnego hrabstwa Los Angeles, mechanik motocyklowy, specjalista od oprysków, po mocnik rzeźnika, pracownik poczty, syn i prawa rÄka ksiÄgarza z Van Nuys, nauczyciel z Van Nuys, detektyw z policji w Culver City. Zabierali jÄ do Topanga Beach, Will Rogers Beach, Las Tunas, Santa Monica i Venice Beach. Zabierali do kina. Zabierali na taÅce. (Norma Jeane wstydziÅa siÄ "przy tulanych" taÅców, wolaÅa cudownego jitterbuga, którego taÅczyÅa z za mkniÄtymi oczami, jakby byÅa zahipnotyzowana, a jej skóra bÅyszczaÅa jak powierzchnia diamentu. TaÅczyÅa hula, jakby siÄ urodziÅa na Hawajach! ) Zabierali jÄ na msze do koÅcioÅa i na tor wyÅcigowy w Casa GrandÄ. Zabierali jÄ na wrotki. Zabierali jÄ na kajaki i Åódki, byli zdumieni, że choÄ jest dziewczynÄ, bardzo chce wiosÅowaÄ i ma do tego talent. Zabierali jÄ na krÄgle. Na bingo i bilard. Na mecze baseballa. Na niedzielne przejażdżki w San Gabriel Mountains. Na przejażdżki po autostradzie biegnÄcej wzdÅuż wybrzeża, czasem na póÅnoc aż po Santa Barbara, czasem na poÅudnie aż po brzeg oceanu. Zabierali jÄ na romantyczne przejażdżki przy ksiÄżycu, miÄdzy poÅyskujÄ cym Oceanem Spokojnym a zadrzewionymi wzgórzami; podczas tych przejażdżek wiatr rozwiewaÅ wÅosy Normy Jeane, iskry z papierosa kierowcy ulatywaÅy w ciemnÄ noc, po latach jednak przestaÅa odróżniaÄ wspomnienia z tych wypraw od scen filmowych, które widziaÅa albo zdawaÅo siÄ jej, że widziaÅa. Nie dotykali mnie, jeÅli tego nie chciaÅam. Nie zmuszali dopicia. Szanowali mnie. Moje biaÅe buciki byÅy Åvieżo wypastowane, wÅosy pachniaÅy szamponem, ubrania niedawnym prasowaniem. Jeżeli mnie caÅowali, nie otwieraÅam ust. PamiÄtaÅam, żeby mieÄ wargi za ciÅniÄte. ZamykaÅam oczy, kiedy siÄ caÅowaliÅmy. Prawie siÄ nie poruszaÅam. OddychaÅam szybciej, ale nigdy nie dyszaÅam.
DÅonie trzymaÅam na kolanach, chociaż zdarzaÅo siÄ, że unosiÅam rÄkÄ, aby go delikatnie odepchnÄÄ. NajmÅodszy byÅ szesnastoletnim futbolistÄ z Van Nuys High School, najstarszy byÅ trzydziestoczteroletnim detektywem z Culver City, który, jak siÄ poniewczasie okazaÅo, byŠżonaty. Detektyw Frank Widdoes! Gliniarz z Culver City, późnym latem 1941 roku poszukujÄcy sprawcy morderstwa, do którego doszÅo w Van Nuys. Poprzeszywane pociskami ciaÅo mÄżczyzny znaleziono niedaleko torów kolejowych na obrzeżach miasteczka, a ofiarÄ zidentyfikowano jako Åwiadka w procesie o morderstwo toczÄcym siÄ w Culver City. Widdoes przyjechaÅ przesÅuchaÄ mieszkaÅców; kiedy oglÄdaÅ scenÄ zbrodni, polnÄ drogÄ nadjechaÅa rowerem dziewczyna o wÅosach ciemnoblond, obracaÅa pedaÅami powoli, jakby w rozmarzeniu, on zaÅ, w cywilnym ubraniu, popatrzyÅ na niÄ i z poczÄtku oceniÅ jÄ na dwanaÅcie lat. Potem, przyjrzawszy siÄ jej z bliska, doszedÅ do wniosku, że jest starsza, ma może siedemnaÅcie lat i piersi jak u dojrzaÅej kobiety. UbraÅa siÄ w obcisÅÄ, musztardowoźóÅtÄ dżersejowÄ bluzkÄ i krótkie spodenki z biaÅego sztruksu, w których jej pupa miaÅa ksztaÅt serca, tak jak pupa ubranej w strój kÄpielowy Betty Grabie na jednym z plakatów. Gdy zatrzymaÅ jÄ i zapytaÅ, czy nie zauważyÅa w okolicy nikogo albo niczego "podejrzanego", ujrzaÅ niesamowite niebieskie oczy, piÄkne, wilgotne, rozmarzone oczy, które zdawaÅy siÄ dostrzegaÄ nie jego, ale coÅ wewnÄtrz niego, jakby już jÄ znaÅ i chociaż ona go nie znaÅa, rozumiaÅa, że on już jÄ zna, wiÄc ma prawo zadawaÄ pytania, zatrzymaÄ jÄ i siedzieÄ z niÄ w nieoznakowanym policyjnym samochodzie tak dÅugo, jak mu siÄ spodoba, ile czasu bÄdzie trzeba, żeby przeprowadziÄ przesÅuchanie. MiaÅa twarz, której chyba nigdy nie zapomni - także w ksztaÅ cie serca, z liniÄ wÅosów w szpic nad czoÅem, nosem może nieco zbyt dÅugim, odrobinÄ krzywymi zÄbami. DziÄki tym drobnym usterkom jej rysy wydawaÅy siÄ bardziej pogodne i normalne, bo przecież mimo wszystko byÅa tylko dzieckiem, nawet jeÅli także kobietÄ, dzieckiem ubranym w kobiece ciaÅo jak dziewczynka przymierzajÄca stroje dorosÅej kobiety, która wie, co robi, bawi siÄ tym (obcisÅa dżersejowa bluzka, sposób, w jaki siedziaÅa, jakby pozowaÅa do plakatu, oddychajÄc gÅÄboko, aby rozciÄgnÄÄ klatkÄ piersiowÄ; te doskonaÅe nogi, opalone i Åniade, w krótkich szortach, które nie osÅaniaÅy ich prawie po same krocze) i jednoczeÅnie nie wie niczego. Gdyby jej kazaÅ zdjÄÄ ubranie, uczyniÅaby to z uÅmiechem i chÄciÄ, aby mu sprawiÄ przyjemnoÅÄ, a jednak byÅaby jeszcze bardziej niewinna, bardziej piÄkna; gdyby siÄ na to zdobyÅ - czego oczywiÅcie nie uczyni - niemniej gdyby siÄ na to zdobyÅ i za karÄ zostaÅ zamieniony w kamieÅ albo rozszarpany przez wilki, nie miaÅby czego żaÅowaÄ. SpotkaÅ siÄ wiÄc z niÄ kilka razy. JechaÅ do Van Nuys i widywaÅ siÄ z niÄ niedaleko szkoÅy. Nie dotknÄÅ jej! Nie w taki sposób. PrawdÄ mówiÄc, wÅaÅciwie w ogóle jej nie dotknÄÅ. WiedziaÅ, co grozi za zadawanie siÄ z nieletniÄ i w jakie zawodowe kÅopoty może siÄ wplÄtaÄ, nie wspominajÄc o dalszych kÅopotach maÅżeÅskich, bo kiedyÅ już oszukiwaŠżonÄ i zostaÅ przyÅapany, to znaczy w gniewie sam siÄ przyznaÅ i w ten wÅaÅnie sposób zostaÅ "przyÅapany". WyprowadziÅ siÄ i mieszkaÅ teraz sam, co mu siÄ bardzo podobaÅo. DowiedziaÅ siÄ, że Norma Jeane jest na utrzymaniu podatników. Pod opiekÄ hrabstwa Los Angeles. Oddano jÄ do rodziny zastÄpczej mieszkajÄcej przy Reseda Street w Van Nuys, ulicy obskurnych bungalowów i podwórzy, gdzie nie rosÅa ani jedna kÄpka trawy, gdzie jej opiekun miaÅ póŠakra używanych samochodów, ciÄżarówek, motocykli i innego zÅomu na sprzedaż, gdzie wiecznie unosiÅ siÄ w powietrzu odór palonej gumy, a okolicÄ spowijaÅa niebieskawa mgÅa. Widdoes z ÅatwoÅciÄ wyobraziÅby sobie, jak wyglÄda wnÄtrze tego domu, ale postanowiÅ nie wgÅÄbiaÄ siÄ w to, lepiej nie, bo mogÅoby siÄ to obróciÄ przeciwko niemu i co wtedy by zrobiÅ - adoptowaÅ dziecko? Już wÅasne dzieci sporo go kosztowaÅy.
ByÅo mu żal dziewczyny. DawaÅ jej pieniÄdze, jedno- i piÄciodolarowe banknoty, żeby sobie "kupiÅa coÅ fajnego". Nie byÅo w tym nic zÅego. Ona byÅa typem dziewczyny posÅusznej, czy takiej, która bardzo chce byÄ posÅuszna, wiÄc jeżeli jesteÅ osobÄ odpowiedzialnÄ, bÄdziesz uważaÅ na to, co jej każesz robiÄ. JeÅli taka dziewczyna ci zaufa, wtedy rodzi siÄ znacznie wiÄksza pokusa, niż gdyby ci nie ufaÅa. Do tego jej wiek. CiaÅo. Nie chodziÅo tylko o jego policyjnÄ odznakÄ (podziwiaÅa odznakÄ, "uwielbiaÅa" jÄ, ciÄgle chciaÅa oglÄdaÄ jÄ i pistolet; zapytaÅa, czy może dotknÄÄ pistoletu, wtedy Widdoes rozeÅmiaÅ siÄ i powiedziaÅ, że pewnie, dlaczego nie, póki broÅ pozostanie w kaburze i zostanÄ zachowane warunki bezpieczeÅstwa), raczej o zwiÄzek z wÅadzÄ, którÄ emanowaÅ policjant z jedenastoletnim stażem nasiÄka wÅadzÄ - przesÅuchujÄc ludzi, traktujÄc ich z góry, dajÄc im do zrozumienia, że jeÅli bÄdÄ siÄ przeciwstawiaÄ, to pożaÅujÄ, i że powinni o tym wiedzieÄ - tak samo wyczuwamy instynktownie u innych potencjaÅ dominacji, który może zadaÄ nam ból, gdy osiÄgnie pewnÄ nieprzekraczalnÄ granicÄ. W każdym razie wszystko to byÅo naprawdÄ niewinne. Nigdy sprawy nie sÄ takie, jakie siÄ wydajÄ komuÅ z zewnÄtrz. Widdoes, jako detektyw, bardzo dobrze o tym wiedziaÅ. Norma Jeane byÅa zaledwie o trzy lata starsza od jego córki. Ale owe trzy lata miaÅy decydujÄce znaczenie. ByÅa znacznie bardziej rozgarniÄta, niż można by siÄ po niej na pierwszy rzut oka spodziewaÄ. W istocie kilka razy go zadziwiÅa. Oczy i dzieciÄcy gÅos wprowadzaÅy w bÅÄd. Dziewczyna potrafiÅa rozmawiaÄ o różnych sprawach (wojnie, "sensie życia") nie gorzej niż doroÅli znajomi Widdoesa. MiaÅa poczucie humoru. ÅmiaÅa siÄ z siebie - chciaÅa "ÅpiewaÄ z orkiestrÄ Tommyego Dorseya". ChciaÅa byÄ oficerem kobiecego korpusu armii. ChciaÅa wstÄpiÄ do kobiecego oddziaÅu pomocniczego siÅ powietrznych, o którym przeczytaÅa w gazecie. ChciaÅa zostaÄ lekarzem. PowiedziaÅa mu, że jest "jedynÄ Å¼yjÄcÄ wnuczkÄ" kobiety, która zaÅożyÅa koÅcióŠChristian Science, a jej matka, która zginÄÅa w katastrofie lotniczej nad Atlantykiem w 1934 roku, byÅa hollywoodzkÄ aktorkÄ filmowÄ zwiÄzanÄ z WytwórniÄ, dublerkÄ Joan Crawford i Glorii Swanson, a ojciec, którego nie widziaÅa od lat, byÅ hollywoodzkim producentem, obecnie dowódcÄ okrÄtu wojennego na poÅudniowym Pacyfiku. Widdoes nie wierzyÅ w ani jedno sÅowo z tych rewelacji, ale sÅuchaÅ, jakby w nie wierzyÅ, jakby staraÅ siÄ wierzyÄ, ona zaÅ byÅa chyba wdziÄczna za tÄ uprzejmoÅÄ. PozwalaÅa mu siÄ caÅowaÄ, jeÅli nie próbowaÅ zmuszaÄ jÄ jÄzykiem do otwarcia ust, wiÄc nie próbowaÅ. PozwalaÅa siÄ caÅowaÄ w usta, szyjÄ i ramiona - ale tylko wtedy, gdy miaÅa je obnażone. ZaczynaÅa siÄ niepokoiÄ, kiedy odgarniaÅ jej ubranie albo usiÅowaÅ rozpiÄ Ä to czy owo. Tego rodzaju dzieciÄce fochy rozbrajaÅy go, bo rozpoznawaÅ w nich coÅ charakterystycznego dla wÅasnej córki. Pewne rzeczy wolno, pewnych rzeczy nie wolno. Norma Jeane pozwalaÅa mu gÅadziÄ pokryte meszkiem, jedwabiste ramiona i nawet nogi do poÅowy ud; pozwalaÅa mu gÅadziÄ dÅugie krÄcone wÅosy, a nawet je szczotkowaÄ. (Szczotka należaÅa do Normy Jeane, która opowiadaÅa, że kiedy byÅa maÅÄ dziewczynkÄ, matka szczotkowaÅa jej wÅosy, i że bardzo za niÄ tÄskni). W ciÄgu tych miesiÄcy Widdoes spotykaÅ siÄ z mnóstwem kobiet. Nie myÅlaÅ o Normie Jeane jako o kobiecie. ByÄ może to seks go do niej przy ciÄgaÅ, ale nie seks od niej otrzymaÅ.
W każdym razie nie taki, którego byÅa Åwiadoma czy który powinna sobie uÅwiadamiaÄ. Jak doszÅo do zerwania? Nieoczekiwanie. Nagle. Nie byÅ to incydent, o którym Widdoes komukolwiek by opowiedziaÅ, zwÅaszcza przeÅożonym z policji w Culver City, gdzie teczka z dokumentami na jego temat zawieraÅa miÄdzy innymi kilka skarg obywateli na "nadużywanie siÅy" podczas aresztowaÅ. Ale tym razem nie chodziÅo o aresztowanie. Pewnego marcowego wieczoru 1942 roku Widdoes przyjechaÅ po NormÄ Jeane, która miaÅa czekaÄ na rogu, kilka przecznic od Reseda Street, i po raz pierwszy dziewczyna nie byÅa sama. ByÅ z niÄ jakiÅ facet. Rozmawiali, wyglÄdaÅo na to, że siÄ kÅócÄ. Facet miaÅ może dwadzieÅcia piÄÄ lat, byÅ dobrze zbudowany. W tanich kolorowych ciuchach wyglÄdaÅ na mechanika samochodowego. Norma Jeane krzyczaÅa, bo ten "Clarence" chodziÅ za niÄ i nie chciaÅ zostawiÄ jej w spokoju, choÄ go bÅagaÅa. Widdoes wrzasnÄÅ na Clarencea, żeby siÄ odpieprzyÅ od niej, na co tamten wypowiedziaÅ sÅowa, których nie powinien byÅ wypowiedzieÄ i może wcale by tego nie zrobiÅ, gdyby byÅ trzeźwy i gdyby zdoÅaÅ siÄ dobrze przyjrzeÄ Widdoesowi. Nie dodajÄc już nic wiÄcej, Widdoes wyskoczyÅ z samochodu i na oczach przerażonej Normy Jeane spokojnie rozpiÄÅ kaburÄ, wyjÄÅ rewolwer Smith Wesson i trzasnÄÅ nim skurwysyna w twarz, ÅamiÄc mu jednym ciosem nos i rozlewajÄc krew. Clarence osunÄÅ siÄ na kolana i otrzymaÅ kolejny cios od Widdoesa, tym razem w kark, i już pada, skurwysyn, jak rażony piorunem, bez przytomnoÅci, tylko jeszcze wierzga nogami. Widdoes wciÄga dziewczynÄ do samochodu i odjeżdża, lecz dziewczyna jest sparaliżowana strachem, sparaliżowana tak, że niemal nie może mówiÄ i zdaje siÄ w ogóle nie sÅyszeÄ jego sÅów, które powinny jÄ uspokoiÄ, ale byÄ może brzmiÄ gniewnie, groźnie. Później też nie pozwoli mu siÄ dotknÄÄ, nawet rÄki. Widdoes musi przyznaÄ, że sam też siÄ boi, teraz, gdy miaÅ czas, aby wszystko przemyÅleÄ. Rzeczy, które wolno i których nie wolno, to, że w miejscu publicznym straciÅ panowanie nad sobÄ. A jeÅli znajdÄ siÄ Åwiadkowie? JeÅli chÅopak zmarÅ? ByÅ pewien jak wszyscy diabli, że nie chce, aby coÅ takiego wydarzyÅo siÄ po raz drugi. Zatem nie spotkaÅ siÄ już wiÄcej z maÅÄ NormÄ Jeane. Nie spotkaÅ siÄ z niÄ nawet, aby siÄ pożegnaÄ. ZaczynaÅa zapominaÄ. W pewien magiczny sposób ÅÄczyÅa "zapominanie" z miesiÄczkÄ, o której nie myÅlaÅa jako o krwawieniu, tylko o pozbywaniu siÄ trucizny. PrzytrafiaÅo siÄ to jej co kilka tygodni i byÅo dobre, konieczne, a ból gÅowy, rozpalona skóra, mdÅoÅci i skurcze stanowiÅy oznaki jej sÅaboÅci i nie byÅy rzeczywiste. Ciotka Elsie wyjaÅniÅa jej, że to naturalne i że każda dziewczyna, każda kobieta musi to znieÅÄ. Nazywano to klÄtwÄ, ale Norma Jeane nigdy tak tego nie okreÅlaÅa. Bo pochodziÅo od Boga i nie mogÅo byÄ niczym innym niż bÅogosÅawieÅstwem. Imienia Gladys nie wypowiadaÅa już na gÅos, nawet do siebie. JeÅli mówiÅa o niej w tym nowym miejscu (co czyniÅa rzadko i tylko przy ciotce Elsie), posÅugiwaÅa siÄ okreÅleniem "moja matka". UżywaÅa spokojnego, neutral nego tonu, jakby mówiÅa, powiedzmy, "mój nauczyciel od angielskiego", "mój nowy sweter" albo "moja kostka". Nie inaczej. NiedÅugo, któregoÅ ranka, obudzi siÄ ze snu i odkryje, że wszystkie wspomnienia o "mojej matce" zniknÄÅy. Tak samo miesiÄczka ustawaÅa po trzech, czterech dniach, równie tajemniczo,
jak siÄ zaczynaÅa. Nie ma już trucizny. Znowu jestem szczÄÅliwa. Taka szczÄÅliwa! Norma Jeane byÅa szczÄÅliwÄ dziewczynÄ, zawsze siÄ uÅmiechaÅa. ChoÄ jej Åmiech byÅ dziwny, niekoniecznie miÅy dla ucha, przybieraÅ wysokie tony, brzmiaÅ jak pisk myszy (tak mówiÅy Normie Jeane koleżanki, kiedy chciaÅy jej dokuczyÄ), którÄ siÄ przydepnie. Nieważne. CzÄsto siÄ ÅmiaÅa, ponieważ byÅa szczÄÅliwa i ponieważ Åmiali siÄ inni, wiÄc i ona musiaÅa. W szkole w Van Nuys byÅa przeciÄtnÄ uczennicÄ. PrzeciÄtnÄ, jeÅli nie braÄ pod uwagÄ wyglÄdu. PrzeciÄtnÄ, jeÅli nie braÄ pod uwagÄ pewnego nadmiernego napiÄcia, nerwowoÅci, pobudliwoÅci, pÅomiennoÅci widocznej na twarzy. ChciaÅa zostaÄ cheerleaderkÄ. Tylko najÅadniejsze, najbardziej lubiane dziewczÄta o dobrych figurach i z niezÅym przygotowaniem gimnastycznym przyjmowano do zespoÅu. Na sali Norma Jeane pociÅa siÄ i zbieraÅo siÄ jej na mdÅoÅci. Nawet siÄ nie modliÅam, ponieważ wierzyÅam, że Boga nie da siÄ przekonaÄ w sytuacjach beznadziejnych. W ciÄgu wielu tygodni przeÄwiczyÅa caÅy repertuar, wszystkie skoki, skrÄty ciaÅa, ruchy rÄk i nóg. UważaÅa siÄ za przygotowanÄ nie gorzej niż którakolwiek z jej szkolnych koleżanek, jednakże im bliżej egzaminu, tym bardziej sÅabÅa, tym wiÄksza ogarniaÅa jÄ panika, gÅos wiÄzÅ jej w gardle, tak że w koÅcu nie mogÅa wykrztusiÄ ani sÅowa, a kolana miaÅa tak sÅabe, iż niewiele brakowaÅo, a przewróciÅaby siÄ na matÄ. WÅród czterdziestu zakÅopotanych dziewczÄt, które zebraÅy siÄ w sali gimnastycznej, zapadÅa nieprzyjemna cisza. Kapitan drużyny cheerleaderek powiedziaÅa silnym, pogodnym gÅosem: - DziÄkujemy, Normo Jeane. Kto nastÄpny? ChciaÅa wstÄpiÄ do kóÅka dramatycznego. WziÄÅa udziaÅ w przesÅuchaniu do roli w sztuce Thorntona Wildera Nasze miasto. Dlaczego? Z pewnoÅciÄ byÅa w tym rozpaczliwa potrzeba bycia normalnÄ, wiÄcej niż normalnÄ; potrzeba bycia wybranÄ. SpodziewaÅa siÄ, że kiedy ona, Norma Jeane, zagra w sztuce, która wydawaÅa siÄ jej tak piÄkna, odnajdzie dom; zostanie "Emily" i inni tak bÄdÄ siÄ do niej zwracaÄ. PrzeczytaÅa tekst kilka razy i nabraÅa przekonania, że go rozumie; że rozumie go jakÄÅ czÄstkÄ swej duszy. Chociaż lata dzieliÅy jÄ od spostrzeżenia: UmieÅciÅam siebie w centrum wymyÅlonych okolicznoÅci, istniejÄ w centrum wymyÅlonego życia, . w Åwiecie nierzeczywistych przedmiotów i na tym polega moje wybawienie. Ale stojÄc na scenie w oÅlepiajÄcym Åwietle reflektorów, mrugajÄc i zerkajÄc nerwowo w stronÄ pierwszego rzÄdu krzeseÅ, gdzie siedziaÅa komisja, wpadÅa w panikÄ. Instruktor zawoÅaÅ: - NastÄpny, kto nastÄpny? Normo Jeane, zacznij, proszÄ. Ale ona nie mogÅa zaczÄÄ. TrzymaÅa tekst w drżÄcych dÅoniach, sÅowa rozmazywaÅy siÄ na kartce papieru, gardÅo miaÅa ÅciÅniÄte. Wersy, które jeszcze poprzedniego wieczoru bez problemu powtarzaÅa z pamiÄci, teraz kÅÄbiÅy siÄ w jej gÅowie niczym oszalaÅe muchy. Wreszcie zaczÄÅa czytaÄ zaÅamujÄcym siÄ gÅosem i w nadmiernym poÅpiechu. MiaÅa wrażenie, że jÄzyk nie mieÅci siÄ jej w ustach. JÄkaÅa siÄ, milkÅa, gubiÅa wÄtek. - DziÄkujemy, kochanie - powiedziaÅ instruktor. Norma Jeane popatrzyÅa znad tekstu.
- P...proszÄ, czy nie mogÅabym zaczÄÄ jeszcze raz? - ZapadÅa niezrÄczna cisza. Potem daÅo siÄ sÅyszeÄ pomruki i tÅumione Åmiechy. - MyÅlÄ, że mogÅabym byÄ Emily. W...wiem to, jestem Emily. - Gdybym mogÅa zdjÄÄ ubranie. Gdybym mogÅa stanÄÄ przed wami, jak mnie Pan Bóg stworzyÅ, wtedy... wtedy byÅcie zobaczyli! Ale instruktor pozostaÅ niewzruszony. PowiedziaÅ, doprawiajÄc gÅos daw kÄ ironii, tak aby inni, faworyzowani przez niego uczniowie mogli siÄ ÅmiaÄ i z jego dowcipu, i z przedmiotu jego dowcipu: - Hmm. Doprawdy, Normo Jeane? DziÄkujÄ. WÄtpiÄ jednak, czy pan Thornton Wilder zgodziÅby siÄ z tobÄ. ZeszÅa ze sceny. Twarz jej pÅonÄÅa rumieÅcem, ale postanowiÅa zachowaÄ godnoÅÄ. Cóż, w filmie mogÄ ci kazaÄ nawet umrzeÄ. Ale póki inni patrzÄ, musisz zachowaÄ godnoÅÄ. UsÅyszaÅa za sobÄ pojedynczy, przeciÄgÅy gwizd. ChciaÅa ÅpiewaÄ w chórze dziewczÄcym. WiedziaÅa, że potrafi ÅpiewaÄ, wiedziaÅa! -w domu ÅpiewaÅa zawsze, uwielbiaÅa ÅpiewaÄ, uważaÅa, że ma gÅos doÅÄ melodyjny, a czyżjess Flynn nie twierdziÅa, że gÅos można wyÄwiczyÄ? ByÅa sopranem, z caÅÄ pewnoÅciÄ. These Foolish Thingsb-yfy jej ulubionÄ piosenkÄ. Niestety, kierowniczka chóru poprosiÅa jÄ o wykonanie Spring Song Josepha Reislera, utworu, którego Norma Jeane w ogóle nie znaÅa i gapiÅa siÄ na kartkÄ z nutami, nie mogÄc ich odczytaÄ. Kiedy kobieta usiadÅa przy fortepianie, zagraÅa melodiÄ i poprosiÅa NormÄ Jeane o Åpiew przy akompaniamencie, dziewczyna straciÅa caÅÄ pewnoÅÄ siebie i zaÅpiewaÅa lekko zadyszanym, chwiejnym, rozczarowujÄcym gÅosem... zupeÅnie nie swoim! ZapytaÅa grzecznie, czy mogÅaby spróbowaÄ jeszcze raz. Drugim razem jej gÅos zabrzmiaÅ nieco pewniej. Ale w dalszym ciÄgu nie doÅÄ pewnie. Kierowniczka chóru pozbyÅa siÄ jej uprzejmie. - Może w przyszÅym roku, Normo Jeane. Na lekcje angielskiego z panem Haringiem pisaÅa wypracowania o Mary Baker Eddy, zaÅożycielce Christian Science, o Abrahamie Lincolnie, "najwiÄkszym amerykaÅskim prezydencie", i o Krzysztofie Kolumbie, "czÅowieku, który nie baÅ siÄ wyruszyÄ w nieznane". PokazaÅa panu Haringowi niektóre swoje wiersze, zapisane starannie niebieskim atramentem w zeszycie bez linii. W niebie, wysoko, bezpiecznie, Wiem, że żyÄ bÄdÄ wiecznie. I siÅa smutku by mnie nie zmogÅa, Gdybym was kochaÄ mogÅa. Gdybym mogÅa siÄ dowiedzieÄ, jak tym na Ziemi powiedzieÄ: "Kocham was! " - i rzeczywiÅcie, kochaÄ wszystkich wiekuiÅcie. Tak jak Bóg mówi: "Kocham was" i naprawdÄ kocha nas, zawsze, przez caÅy czas. Kiedy pan Haring siÄ uÅmiechnÄÅ, jakby zakÅopotany, i powiedziaÅ, że wiersz jest "bardzo dobry", rymy dobrane w sposób "doskonaÅy", Norma Jeane aż siÄ zarumieniÅa z zadowolenia. Przez tydzieÅ zbieraÅa siÄ na odwagÄ, aby przynieÅÄ te wiersze i teraz, proszÄ bardzo, spotkaÅa jÄ taka nagroda! A miaÅa przecież dużo wiÄcej wierszy! Jej notatnik aż kipiaÅ poezjÄ! MiaÅa także wiersze, które napisaÅa jej matka dawno temu w póÅnocnej Kalifornii, jako mÅoda dziewczyna, przed wyjÅciem za mÄż. Ranek czerwieniÄ pÅonie, Zenit barwÄ fioÅka ma. ŻóÅtawy dzieÅ już blednie I wnet zostaje pustka. Lecz moc iskier o zmierzchu OdsÅania obszar spalony, KrainÄ SrebrzystÄ,
która Nigdy nie wygaÅnie. Ten osobliwy wiersz pan Haring odczytaÅ kilka razy ze zmarszczonymi brwiami. Och, może zrobiÅa bÅÄd, pokazujÄc go? Serce zaczÄÅo jej biÄ jak u wystraszonego królika. Pan Haring należaÅ do surowych, dbajÄcych o dyscyplinÄ nauczycieli, choÄ skoÅczyÅ zaledwie dwadzieÅcia dziewiÄÄ lat; byÅ szczupÅy, ale żylasty, miaÅ proste, jasne wÅosy w kolorze piasku, nieco już przerzedzone; lekko utykaÅ z powodu wypadku w dzieciÅstwie - mÅody mÄż, utrzymujÄcy rodzinÄ z pensji nauczyciela w publicznej szkole. WyglÄdaÅ jak sÅabszy, mniej sympatyczny Henry Ponda z Gron gniewu. W klasie nie zawsze prezentowaÅ pogodne usposobienie, czasem pozwalaÅ sobie na sarkazm. Nigdy nie wiedziaÅaÅ, jak pan Haring może siÄ zachowaÄ, jakie dziwne rzeczy może powiedzieÄ, ale zawsze miaÅaÅ nadziejÄ, że siÄ do ciebie przynajmniej uÅmiechnie. Pan Haring zazwyczaj uÅmiechaÅ siÄ do Normy Jeane, która byÅa spokojnÄ, wstydliwÄ dziewczynÄ o uderzajÄcej urodzie, dziewczynÄ, która nosiÅa swetry o numer lub dwa za maÅe i której zachowanie byÅo bezwiednie prowokacyjne - w każdym razie pan Haring za takie je uważaÅ. PiÄtnastoletnia seksbomba zdaje siÄ o tym nawet nie wiedzieÄ. A te jej oczy! Wiersz matki Normy Jeane nie wydaÅ siÄ panu Haringowi "dokoÅczony", pominÄwszy nawet brak tytuÅu. Pan Haring zademonstrowaÅ kawaÅkiem kredy na tablicy (rzecz caÅa odbyÅa siÄ po lekcjach - Norma Jeane przyszÅa po poradÄ), że "ukÅad rymów" jest niewÅaÅciwy. SÅowa "pÅonie" i "blednie" powinny tworzyÄ rym A, ale jak Norma Jeane widzi, wcale siÄ nie rymujÄ. Rym B ("ma", "pustka") jest także fatalny. W drugiej zwrotce w ogóle nie ma rymów ("zmierzchu" - "która", "spalony" "wygaÅnie"). Poezja to mimo wszystko rodzaj muzyki, melodii, coÅ, co sÅyszysz, a nie co widzisz. A czym ma byÄ owa "Kraina Srebrzysta"? Nigdy o takim miejscu nie sÅyszaÅ i w ogóle wÄtpiÅ w jego istnienie. "ZamÄt i nieÅmiaÅoÅÄ", oto typowe cechy poezji kobiecej. Zdecydowanej poezji potrzeba zdecydowanych rymów, inaczej poetycki sens utworu nigdy nie zostanie odkryty. - Czytelnik wzrusza ramionami i mówi: Też coÅ. Sam bym to lepiej napisaÅ. Norma Jeane rozeÅmiaÅa siÄ, ponieważ rozeÅmiaÅ siÄ pan Haring. Bardzo jej byÅo wstyd za bÅÄdy w wierszach matki (chociaż uparcie bÄdzie trwaÅa w przekonaniu, że to piÄkna, dziwna, tajemnicza poezja); ale musiaÅa przyznaÄ, że sama nie wie, co znaczy "Kraina Srebrzysta". Na usprawiedliwienie powiedziaÅa nauczycielowi, że jej matka nie ukoÅczyÅa collegeu. - Mama wyszÅa za mÄż, kiedy miaÅa tylko dziewiÄtnaÅcie lat. Tak na prawdÄ chciaÅa zostaÄ poetkÄ. ChciaÅa byÄ nauczycielem, tak jak pan, panie Haring. Tym go ujÄÅa. Ta dziewczyna byÅa naprawdÄ sÅodka! TrzymaÅ siÄ od niej na szerokoÅÄ biurka. CoÅ w drÄżÄcym gÅosie Normy Jeane skÅoniÅo go do zadania pytania: - Gdzie jest teraz twoja matka, Normo Jeane? Nie mieszkasz z niÄ? PotrzÄsnÄÅa w milczeniu gÅowÄ. Jej oczy wypeÅniÅy siÄ Åzami, mÅoda twarz stÄżaÅa, jakby za chwilÄ miaÅy siÄ na niej pojawiÄ oznaki zaÅamania. WÅaÅnie w tym momencie Haring przypomniaÅ sobie, że ta dziewczyna jest pod kuratelÄ hrabstwa. Mieszka u Pirigów. Pirigów! UczyÅ już wielu podopiecznych tej rodziny.
ByÅ szczerze zdumiony: Norma Jeane byÅa schludna, zdrowa i inteligentna. Jej ciemnoblond wÅosy nie byÅy tÅuste, ubranie wyglÄdaÅo na porzÄdne i czyste, choÄ raczej przyciÄgaÅo wzrok: tani obcisÅy sweter, pod którym rysowaÅy siÄ zdumiewajÄce duże piersi, oraz tania szara spódnica z serźy, która podkreÅlaÅa ksztaÅt poÅladków i zarys linii miÄdzy nimi. Gdyby tylko miaÅ odwagÄ tam spojrzeÄ. Nie spojrzaÅ i wcale nie zamierzaÅ spojrzeÄ. On i jego zmÄczona mÅoda żona mieli czteroletniÄ córkÄ i oÅmiomiesiÄcznego chÅopca, i ten fakt, jaskrawy i bezlitosny jak pustynne sÅoÅce, krÄżyÅ przed jego nabiegÅymi krwiÄ oczami. Mimo to powiedziaÅ szybko: - W porzÄdku, Normo Jeane. PrzynieÅ mi te wiersze, twoje i twojej matki. Z wielkÄ chÄciÄ je przeczytam. Na tym polega moja praca. I w taki wÅaÅnie sposób doszÅo do tego, że zimÄ 1941 roku Sidney Haring, ulubiony nauczyciel Normy Jeane, zaczÄÅ siÄ z niÄ spotykaÄ po lekcjach raz albo dwa razy w tygodniu. SpÄdzali czas na bezustannych rozmowach - och, o czym? - o powieÅciach i wierszach, które dawaÅ jej do przeczytania: Wichrowe wzgórza Emily Bronte, Dziwne losy Jane Eyre ChaÅotte Bronte, ZiemiÄ bÅogosÅawiona Pearl Buck, cienkie tomiki poetyckie Elizabeth Barrett Browning, Sary Teasdale, Edny St. Vincent Millay i swego ukochanego Roberta Browninga. W dalszym ciÄgu "krytykowaÅ" niedojrzaÅe wiersze swej uczennicy. (Już nigdy nie przyniosÅa poezji matki - na caÅe szczÄÅcie.) Pewnego zimowego popoÅudnia Norma Jeane nagle siÄ zorientowaÅa, że już dawno powinna wyruszyÄ do domu, bo miaÅa w czymÅ po móc pani Pirig, wiÄc Haring zaproponowaÅ, że jÄ podwiezie. Od tej pory, ilekroÄ Norma Jeane wpadaÅa do jego gabinetu, on odwoziÅ jÄ do domu poÅożonego w odlegÅoÅci póÅtorej mili od szkoÅy. W ten sposób mogli ze sobÄ dÅużej rozmawiaÄ. Nie przekroczyli granic niewinnoÅci, zapewniÅ pan Haring. W najmniejszym stopniu. Dziewczyna byÅa jego uczennicÄ, on jej nauczycielem. Nie dotknÄÅ jej ani razu. Kiedy otwieraÅ przed niÄ drzwi samochodu, czasem może jego dÅoÅ stykaÅa siÄ przelotnie z jej dÅoniÄ, czasem może ocieraÅ siÄ o jej dÅugie wÅosy. Może bezwiednie wdychaÅ jej zapach. Może wpatrywaÅ siÄ w niÄ nieco zbyt tÄsknie, czasem zaÅ, mówiÄc do niej z ożywieniem, gubiÅ wÄtek, jÄkaÅ siÄ i powtarzaÅ. WolaÅby siÄ do tego nie przyznaÄ, że zabieraÅ do wyczerpujÄcej, nerwowej atmosfery domu, w którym odgrywaÅ rolÄ mÄża i ojca, żywe wspomnienie uÅmiechniÄtej dzieciÄcej twarzy dziewczyny, obietnic jej mÅodego ciaÅa, niepokojÄcego spojrzenia szklistych nie bieskich oczu, które wydawaÅo siÄ trochÄ rozkojarzone, jakby zachÄcaÅo go do wejÅcia do Årodka. Å»yjÄ w twoich marzeniach, prawda? Chodź, zamieszkaj w moich. Mimo wszystko nic, co dziewczyna powiedziaÅa w ciÄgu kilku miesiÄcy trwania ich "przyjaźni", nie stanowiÅo zachÄty do flirtu ani wystÄpku. Można byÅo odnieÅÄ wrażenie, że rzeczywiÅcie chce rozmawiaÄ jedynie o ksiÄżkach, które Haring jej pożyczaÅ, i o jej wierszach, które zdawaÅ siÄ szczerze uważaÄ za obiecujÄce. JeÅli wiersze traktowaÅy o miÅoÅci i ich adresatem byÅ tajemniczy "on", Haring nie miaÅ powodów przypuszczaÄ, że chodziÅo o niego, o Sidneya Haringa. Tylko raz Norma Jeane zadziwiÅa swego nauczyciela, wtedy mianowicie, kiedy oboje zeszli na inny temat. Haringowi zdarzyÅo siÄ stwierdziÄ, że nie ufa Rooseveltowi, że wiadomoÅci wojenne sÄ faÅszowane i że z zasady w ogóle nie ufa politykom. Niespodziewanie dziewczyna rozgniewaÅa siÄ, twierdzÄc, że nie, nie ma racji, prezydent Roosevelt jest inny. - Tak? A skÄd wiesz, że Roosevelt jest "inny"?
- zapytaÅ rozbawiony Haring. - Nie znasz go przecież osobiÅcie, prawda? - OczywiÅcie, że nie, ale wierzÄ mu. Znam jego gÅos z radia. -Ja też znam jego gÅos z radia i uważam, że siÄ mnie oszukuje. Wszystko, co sÅyszysz w radiu czy widzisz w kinie, zostaÅo napisane, wyreżyserowane i odegrane dla publicznoÅci. Nie ma w tym niczego spontanicznego i byÄ nie może. Mamy wrażenie, że te wszystkie wypowiedzi sÄ szczere, lecz to nieprawda. To niemożliwe. - Prezydent Roosevelt jest wielkim czÅowiekiem! - oÅwiadczyÅa z zapaÅem Norma Jeane. - Tak wielkim jak Abraham Lincoln. - SkÄd to wiesz? - W...wierzÄ w niego. Haring rozeÅmiaÅ siÄ. - Chcesz znaÄ mojÄ definicjÄ wiary, Normo Jeane? To byÄ przekonanym o czymÅ, o czym wiadomo, że nie jest prawdÄ. Norma Jeane zmarszczyÅa brwi. - Nie zgadzam siÄ! Wierzysz w coÅ, kiedy wiesz, że to jest prawdÄ, chociaż nie możesz tego dowieÅÄ. - Ale co ty wiesz o Roosevelcie? Tylko to, co przeczytaÅaÅ w gazetach i usÅyszaÅaÅ w radiu. MogÄ siÄ zaÅożyÄ, że nie wiesz, że ten czÅowiek jest kalekÄ. - Co takiego? - KalekÄ. Podobno chorowaÅ kiedyÅ na polio. Ma bezwÅadne nogi. Jeździ na wózku inwalidzkim. ZwrÃ³Ä uwagÄ, na fotografiach widaÄ go tylko od pasa w górÄ. - Och, nieprawda! - Tak siÄ zÅożyÅo, że wiem o tym z wiarygodnego źródÅa. Mój wuj pracuje w Waszyngtonie. NaprawdÄ. - Nie wierzÄ w to. - W takim razie - rozeÅmiaÅ siÄ Haring - nie wierz. Rooseveltowi i tak jest wszystko jedno, w co Norma Jeane, zamieszkaÅa w Van Nuys w Kaliforni, wierzy, a w co nie wierzy. Siedzieli w samochodzie Haringa przy polnej drodze na obrzeżach miasta, piÄÄ minut jazdy od nÄdznego domostwa Pirigów na Reseda Street. W pobliżu przebiegaÅy tory kolejowe, a dalej majaczyÅo podnóże Verdugo Mountains. Pobudzona kÅótniÄ Norma Jeane po raz pierwszy zdawaÅa siÄ naprawdÄ go widzieÄ. OddychaÅa szybko, patrzyÅa mu prosto w oczy, a impuls, żeby jÄ objÄÄ, uspokoiÄ, przyciÄgnÄÄ do siebie i przytrzymaÄ, byÅ niemal nie do odparcia. MiaÅa szeroko otwarte oczy, kiedy szepnÄÅa: - NienawidzÄ pana, panie Haring. Nie lubiÄ pana ani trochÄ. Haring rozeÅmiaÅ siÄ i przekrÄciÅ kluczyk w stacyjce, Po odwiezieniu Normy Jeane do domu odkryje, że okropnie siÄ spociÅ; podkoszulek miaÅ mokry, gÅowÄ rozpalonÄ. Penis mu pulsowaÅ jak zaciÅniÄta ze zÅoÅci piÄÅÄ. Ale jej nie dotknÄÅem. MogÅem dotknÄÄ, ale nie zrobiÅem tego. Kiedy siÄ spotkajÄ nastÄpnym razem, wybuch emocji pójdzie w niepamiÄÄ. OczywiÅcie żadne z nich nie wspomni o nim ani sÅowem. Ich rozmowy bÄdÄ siÄ ograniczaÅy do ksiÄżek, poezji. Dziewczyna byÅa jego uczennicÄ; on byÅ jej nauczycielem. Nigdy wiÄcej nie bÄdÄ rozmawiaÄ ze sobÄ w taki sposób, i bardzo dobrze, pomyÅlaÅ Haring; nie zakochaÅ siÄ w tej piÄtnastoletniej dziewczynie, ale nie byÅo też powodu, aby podejmowaÄ ryzyko.
MógÅby straciÄ pracÄ, zniszczyÄ i tak nadszarpniÄte wiÄzy rodzinne, no i miaÅ też swojÄ godnoÅÄ. A gdybym jej dotknÄÅ. Co wtedy? To jemu poÅwiÄciÅa swoje wiersze, nieprawdaż? Sidney Haring byÅ ich adresatem - czyż mogÅo byÄ inaczej? Pod koniec maja, nie wiadomo dlaczego, nagle i z tajemniczych powodów Norma Jeane przestaÅa przychodziÄ do Van Nuys High School. Na trzy tygodnie przed ukoÅczeniem dziesiÄtej klasy. Ulubiony nauczyciel nie otrzymaÅ od niej żadnej wiadomoÅci. Pewnego dnia po prostu nie przyszÅa na lekcjÄ angielskiego, a nastÄpnego ranka ktoÅ z biura dyrektora poinformowaÅ go, że dziewczyna oficjalnie zrezygnowaÅa ze szkoÅy "z przyczyn osobistych". Haring byÅ oszoÅomiony, lecz nie miaÅ odwagi tego okazaÄ. Co jej siÄ staÅo? Dlaczego zrezygnowaÅa ze szkoÅy wÅaÅnie w tym czasie? I nic mu o tym nie powiedziaÅa? Kilka razy podnosiÅ sÅuchawkÄ telefonu, aby zadzwoniÄ do Pirigów i poprosiÄ dziewczynÄ, lecz ostatecznie nie zdobyÅ siÄ na to. Nie mieszaj siÄ w to. Zachowaj dystans. Chyba że jÄ kochasz. Kochasz jÄ? Aż któregoÅ popoÅudnia nie wytrzymaÅ. ZaprzÄtniÄty myÅlami o nieobecnej już w jego życiu dziewczynie, pojechaÅ na Reseda Street, majÄc nadziejÄ, że jÄ chociażby przelotnie zobaczy, natknie siÄ na jakiÅ jej Ålad. GapiÅ siÄ na obity deskami bungalow, który wymagaÅ natychmiastowego remontu, na pozbawione trawy podwórze, na drażniÄce wzrok zÅomowisko na tyÅach; czuÅ swÄd palonych Åmieci. Jakie dzieci, można by siÄ zastanawiaÄ, da siÄ "otoczyÄ opiekÄ" w takim domu? W jaskrawym Åwietle sÅoÅca dom Pirigów byÅ wyzywajÄcy w swojej brzydocie, a odpadajÄca pÅatami szara farba i butwiejÄcy dach wydawaÅy siÄ Haringowi w jakiÅ sposób znaczÄce, byÅy oznakÄ zdegenerowanego Åwiata, w którym zrzÄ dzeniem losu znalazÅa siÄ ta niewinna dziewczyna i z którego nie mogÅa siÄ wyrwaÄ, chyba że dziÄki bohaterskiej interwencji kogoÅ takiego jak on. Normo jeane? PrzybyÅem po ciebie, przybyÅem ciÄ ocaliÄ. WÅaÅnie wtedy z garażu z boku domu wyszedÅ Warren Pirig i ruszyÅ w stronÄ stojÄcej na podjeździe furgonetki. Haring przycisnÄÅ pedaÅ gazu i szybko odjechaÅ. Takie to byÅo Åatwe jak przebicie gÅowÄ tafli szkÅa. Ale tego popoÅudnia wypiÅa już dwa piwa, a teraz jeszcze sÄczyÅa trzecie. PowiedziaÅa: - Ona musi stÄd odejÅÄ. - Norma Jeane? Dlaczego? Elsie nie odpowiedziaÅa od razu. PaliÅa papierosa, który miaÅ gorzkawy, kojÄcy smak. - Matka jÄ zabiera? Tak? - zapytaÅ Warren. Nie patrzyli na siebie. Nie patrzyli nawet w swojÄ stronÄ. Elsie domyÅliÅa siÄ, że Warren zamknÄÅ zdrowe oko, aby na niÄ nie patrzeÄ, a na lewe i tak niemal nie widziaÅ. SiedziaÅa na krzeÅle przy kuchennym stole z papierosami i butelkÄ letniego piwa, z którego zdrapaÅa wiÄkszÄ czÄÅÄ nalepki Twelve Horse. Warren, który wÅaÅnie wszedÅ do domu, staÅ w roboczych butach. W takich sytuacjach mÄżczyzna może siÄ staÄ rzeczywiÅcie groźny, jak zresz tÄ każdy olbrzymi facet, który znajdzie siÄ w miejscu ciasnym, przegrzanym i pachnÄcym kobietÄ.
Warren zdjÄÅ brudnÄ koszulÄ, cisnÄÅ jÄ na krzesÅo i pozostaÅ w cienkim baweÅnianym podkoszulku. BuchnÄÅo od niego falÄ gorÄca, w powietrzu rozszedÅ siÄ silny zapach potu. Pirig Åwinia. Dawno temu byli ze sobÄ bardzo blisko, lubili siÄ bawiÄ jak dzieci. Warren przemieniaÅ siÄ w Piriga ÅwiniÄ, który uwielbiaÅ ryÄ, grzebaÄ, miotaÄ siÄ, chrzÄkaÄ i kwiczeÄ. Jego otÅuszczone boki w objÄciach mÅodej żony byÅy jak tusze surowego miÄsa. Oj! Oj! Oj! Oj! Warren! Jezu Chryste! Od tamtych czasów upÅynÄÅo wiele lat, Elsie wolaÅa nie pamiÄtaÄ ile. Jej mÄż stawaÅ siÄ coraz wiÄkszym mÄżczyznÄ: przybieraÅ w ramionach, tuÅowiu. Duży brzuch, olbrzymia gÅowa. KÄpki siwiejÄcych czarnych wÅosów wszÄdzie, gdzie spojrzaÅaÅ. Nawet na górnej czÄÅci pleców, po bokach, na grzbietach dużych, zniszczonych dÅoni. Elsie otarÅa oczy, co w ostatniej chwili przeobraziÅo siÄ w niedbaÅy gest pocierania nosa. Warren oÅwiadczyÅ: - MyÅlaÅem, że jej matka to Åwiruska. PolepszyÅo siÄ jej? Od kiedy? -Nie. - Co: nie? - Nie chodzi o jej matkÄ. - To o co? Elsie zastanawiaÅa siÄ, jak to powiedzieÄ. Nie należaÅa do kobiet, które dobierajÄ sÅowa, tym razem jednak przygotowaÅa siÄ. PowtarzaÅa je sobie tyle razy, że teraz wydawaÅy siÄ jej puste i sztuczne. - Norma Jeane musi odejÅÄ. Nim coÅ siÄ stanie. - Co, do diabÅa? Co ma siÄ staÄ? Rozmowa nie ukÅadaÅa siÄ po jej myÅli. StaÅ nad niÄ taki olbrzymi. Jego owÅosione ciaÅo sprawiaÅo wrażenie zbyt dużego na tÄ kuchniÄ. Elsie siÄgnÄÅa po papierosa. Ty sukinsynu. To twoja wina. Tego popoÅudnia poszÅa do miasta i naÅożyÅa na policzki trochÄ różu, wpiÄÅa we wÅosy ozdobny grzebieÅ, ale jak potem popatrzyÅa w lustro, okazaÅo siÄ, że wyglÄda na zmÄczonÄ, jej skóra miaÅa niezdrowy żóÅtawy odcieÅ. A teraz Warren patrzyÅ na niÄ z boku; Jezu, nie cierpiaÅa, kiedy ktoÅ widziaÅ jÄ z profilu, spoglÄdaÅ na tÅusty podbródek i nos przypominajÄcy ÅwiÅski ryjek. - Zadaje siÄ z chÅopcami. I ze starszymi facetami. Ma ich zbyt wielu. - Ze starszymi facetami? Z kim? Elsie wzruszyÅa ramionami. ChciaÅa, aby Warren sÄdziÅ, że jest po jego stronie. - Nie znam nazwisk, kochanie. Z takimi facetami, co to do domu nie wchodzÄ. - Może powinnaÅ zapytaÄ o nazwiska - powiedziaÅ gniewnie Warren. - A może ja powinienem to zrobiÄ. Gdzie ona jest? - Nie w domu.
- No to gdzie? Elsie nie miaÅa odwagi spojrzeÄ na twarz mÄża. Na przekrwione oko. - GdzieÅ pojechaÅa. SkÄd ci faceci majÄ benzynÄ, nie mam pojÄcia. Warren wypuÅciÅ powietrze przez usta. - Dziewczyna w jej wieku - powiedziaÅ, wolno jak mÄżczyzna w pÄdzÄcym samochodzie, który zjeżdża z drogi - powinna mieÄ chÅopców; to chyba naturalne. - Norma Jeane ma ich zbyt wielu. I jest za bardzo ufna. - Niby jak: za bardzo ufna? -Jest zbyt miÅa. Elsie przez moment milczaÅa, aby to ostatnie stwierdzenie do niego do tarÅo. JeÅli on zrobiÅ coÅ Normie Jeane, kiedy byli sami, to tylko dlatego, że Norma Jeane byÅa zbyt miÅa, zbyt sÅodka, zbyt spokojna i zbyt posÅuszna, aby odepchnÄÄ Warrena. - SÅuchaj, ona chyba nie wpadÅa w tarapaty, co? -Jeszcze nie. Przynajmniej nic o tym nie wiem. A jednak Elsie wiedziaÅa, że Norma Jeane miaÅa ostatni okres zaledwie przed tygodniem. Bolesne skurcze, pulsujÄcy ból gÅowy. Biedaczka krwawiÅa jak zarżniÄta Åwinia. ByÅa Åmiertelnie wystraszona, choÄ nie chciaÅa siÄ do tego przyznaÄ; modliÅa siÄ do Jezusa Chrystusa Uzdrowiciela. -Jeszcze nie. Co to, do diabÅa, ma znaczyÄ? - Warren, musimy myÅleÄ o naszej reputacji. Reputacji Pirigów. - Jakby musiaÅa mu przypominaÄ jego wÅasne nazwisko. - Nie możemy ryzykowaÄ. - Reputacji? Niby dlaczego? - Chodzi o hrabstwo. O opiekÄ spoÅecznÄ. - A co, wÄszyli tu? Zadawali pytania? Kiedy? - MiaÅam kilka telefonów. - Telefonów? Od kogo? Elsie denerwowaÅa siÄ coraz bardziej. StrzepnÄÅa popióŠz papierosa do popielniczki w kolorze kitu. NaprawdÄ odebraÅa kilka telefonów, ale nie od wÅadz okrÄgu. I zaczynaÅa siÄ martwiÄ, czy przypadkiem Warren nie potrafi czytaÄ w jej myÅlach. Warren utrzymywaÅ, że znakomity bokser, taki jak Henry Armstrong, którego walkÄ widziaÅ kiedyÅ w Los Angeles, potrafi czytaÄ w myÅlach przeciwnika; Armstrong naprawdÄ wiedziaÅ, co jego przeciwnik zamierza zrobiÄ, albo bÄdzie staraÅ siÄ zrobiÄ, zanim tamten siÄ na to zdecydowaÅ. Elsie dostrzegÅa owo przenikliwe, przebiegÅe spojrzenie zdrowego oka Warrena Piriga, które - jeÅli naprawdÄ już spoczÄÅo na tobie - mogÅo ci uÅwiadomiÄ, że jesteÅ w poważnym niebezpieczeÅstwie. StaÅ nad niÄ, bardzo blisko. PotÄżne cielsko. GryzÄca woÅ potu. I rÄce. PiÄÅci. Doskonale pamiÄtaÅa - wystarczyÅo, że zamknÄÅa oczy - potÄżny cios, jaki kiedyÅ spadÅ na jej prawy policzek. Jej twarz spuchÅa i wykrzywiÅa siÄ. Warto o tym pomyÅleÄ.
ZastanowiÄ siÄ. CzÅowiek nigdy nie jest do tego stopnia samotny. Innym razem uderzyÅ jÄ w brzuch. ZarzygaÅa wtedy caÅÄ podÅogÄ. Dzieci, które mieszkaÅy wtedy z nimi (już ich tu nie byÅo), zmykaÅy jak wszyscy diabli na podwórze, ÅmiejÄc siÄ przy tym. OczywiÅcie Warren uważaÅ, że wÅaÅciwie nigdy Elsie mocno nie uderzyÅ. Gdybym chciaÅ ci zrobiÄ krzywdÄ, to bym to zrobiÅ. Ale nie chciaÅem. SwojÄ drogÄ musiaÅa przyznaÄ, że sama siÄ o to prosiÅa. MówiÅa przenikliwym, piskliwym gÅosem, którego Warren nie znosiÅ, a kiedy wÅaÅnie siÄ zbieraÅ, by jej odpowiedzieÄ, ona ruszyÅa do wyjÅcia z pokoju, co także siÄ Warrenowi nie spodobaÅo. Za to później, no, nie od razu, ale może nastÄpnego dnia, nastÄpnej nocy, byÅ naprawdÄ kochany. Nie przeprosiÅ, ale staraÅ siÄ jej wszystko wynagrodziÄ. DÅoÅmi, ustami. ZwÅaszcza ustami. Nie mówiÅ wiele, no bo co można mówiÄ w takich sytuacjach? Nigdy nie powiedziaÅ, że jÄ kocha. Ale ona wiedziaÅa - miaÅa wrażenie, że wie. Kocham ciÄ powiedziaÅa ta dziewczyna. Te jej wilgotne, przestraszone oczy. Och, ciociu Elsie, kocham ciÄ. Nie odsyÅaj mnie. Elsie powiedziaÅa ostrożnie: - Po prostu musimy myÅleÄ o przyszÅoÅci, kochanie. W przeszÅoÅci po peÅnialiÅmy bÅÄdy. - Bzdury. - To znaczy, zostaÅy popeÅnione bÅÄdy. W przeszÅoÅci. - PieprzyÄ przeszÅoÅÄ. Teraz jest teraz. - Znasz mÅode dziewczÄta - powiedziaÅa Elsie bÅagalnym tonem. - Różne rzeczy im siÄ przydarzajÄ. Warren podszedÅ do lodówki, otworzyÅ jÄ zdecydowanym szarpniÄciem, wyjÄÅ piwo, energicznie zamknÄÅ drzwiczki i pociÄgnÄÅ tÄgi Åyk z butelki. PochyliÅ siÄ nad blatem kuchennym obok brudnego zlewu i dÅubaÅ w materiale uszczelniajÄcym dużym, brudnym kciukiem, który sobie przed laty skaleczyÅ. Uszczelnienie, choÄ sam je zaÅożyÅ ostatniej zimy, niech to licho, wcale siÄ nie trzymaÅo. I te maleÅkie mrówki w szparach. Warren powiedziaÅ z trudem, niczym czÅowiek przymierzajÄcy ubranie, które nie pasuje: - Nie bÄdzie jej Åatwo. Ona nas lubi. Elsie nie mogÅa siÄ powstrzymaÄ. DodaÅa: - Kocha nas. - Cholera. - Sam dobrze wiesz, co siÄ staÅo ostatnim razem. Elsie zaczÄÅa szybko mówiÄ o Lucille, dziewczynie, która mieszkaÅa w pokoju na poddaszu, poszÅa do szkoÅy Åredniej i wpadÅa w "tarapaty", majÄc zaledwie piÄtnaÅcie lat, a w dodatku nawet nie miaÅa pewnoÅci, kto jest ojcem. Jak gdyby tamta Lucille byÅa pod jakimÅ wzglÄdem podobna do Normy Jeane. Warren nie sÅuchaÅ, zaprzÄtniÄty wÅasnymi myÅlami. Elsie też prawie nie sÅuchaÅa. Ale takÄ wÅaÅnie przemowÄ uznaÅa za wskazanÄ w tym momencie. Kiedy Elsie skoÅczyÅa, odezwaÅ siÄ Warren. - Chcesz odesÅaÄ tego biednego dzieciaka z powrotem do... do sierociÅca? - Nie.
- Elsie uÅmiechnÄÅa siÄ. Po raz pierwszy od kilku dni uÅmiechnÄÅa siÄ szczerze. NadeszÅa chwila, aby wyÅożyÄ na stóŠkartÄ, którÄ zachowaÅa sobie na koniec, kartÄ najsilniejszÄ. - ChcÄ wydaÄ tÄ dziewczynÄ za mÄż. Zniknie stÄd i bÄdzie bezpieczna. DrgnÄÅa, kiedy Warren nagle odwróciÅ siÄ od niej bez sÅowa i wyszedÅ z domu, trzaskajÄc drzwiami. Po chwili usÅyszaÅa, że na podjeździe zaczyna pracowaÄ silnik furgonetki. WróciÅ późno, trochÄ po póÅnocy. Elsie już spaÅa, tak jak pozostali mieszkaÅcy domu. Z lekkiego snu obudziÅ jÄ odgÅos ciÄżkich kroków, odsuwanych drzwi do sypialni, gÅoÅny, chrapliwy oddech i zapach alkoholu. W sypialni panowaÅy niemal nieprzeniknione ciemnoÅci; Elsie myÅlaÅa, że mÄ Å¼ szuka po omacku wÅÄcznika na Åcianie, ale on nie szukaÅ wÅÄcznika, wiÄc zanim zdÄżyÅa siÄ wychyliÄ, aby wÅÄczyÄ lampkÄ przy Åóżku, byÅo już za późno. ZnalazÅ siÄ na niej. Nie powiedziaÅ nic na powitanie, nawet siÄ nie odezwaÅ. GorÄcy, ciÄżki, obrzmiaÅy, bo bardzo jej pragnÄÅ - albo w ogóle kobiety stÄkaÅ, manipulujÄc przy niej, starajÄc siÄ zadrzeÄ jej nocnÄ koszulÄ ze sztucznego jedwabiu, ona zaÅ byÅa tak zdumiona, że nawet nie pomyÅlaÅa o obronie (bo przecież byÅa żonÄ tego mÄżczyzny) ani o tym, by uÅożyÄ siÄ w tym obskurnym Åóżku tak, aby mu uÅatwiÄ zadanie. Nie kochali siÄ - jak dÅugo? - od miesiÄcy; wÅaÅciwie nie używaÅa okreÅlenia "kochaÄ siÄ", raczej "robiÄ to"; zawsze panowaÅa miÄdzy nimi dziwna sÅowna wstydliwoÅÄ, choÄ jako mÅody źonkoÅ Warren byÅ seksualnie wymagajÄcy, nienasycony i peÅen uznania. Elsie również byÅa maÅomówna, żartowaÅa i przekomarzaÅa siÄ raczej nieporadnie. Trudno im byÅo wykrztusiÄ "kocham", powiedzieÄ "kocham ciÄ". To dziwne, myÅlaÅa, istniejÄ rzeczy, które robisz codziennie przez caÅe życie, takie jak chodzenie do Åazienki, dÅubanie w nosie, drapanie siÄ, dotykanie siebie i innych ludzi (jeÅli masz ludzi, których możesz dotykaÄ), a mimo to nie rozmawiasz o nich, nie ma na nie odpowiednich sÅów. Jak choÄby to, co Warren robiÅ z niÄ teraz, jak to nazwaÄ: naruszenie nietykalnoÅci cielesnej, naruszenie nietykalnoÅci cielesnej na tle seksualnym, z tym że byÅa żonÄ tego mÄżczyzny, wiÄc niby wszystko byÅo w porzÄdku, no i wczeÅniej sprowokowaÅa go, sÅusznie zatem dostaÅa za swoje, prawda? Przed wejÅciem do Åóżka Warren rozpiÄÅ spodnie i zrzuciÅ je ruchami nóg, ale miaÅ na sobie cuchnÄcy podkoszulek. Elsie miaÅa wciÄż wrażenie, że siÄ udusi w szorstkich wÅosach porastajÄ cych jego ciaÅo, że zostanie zmiażdżona. Nigdy nie byÅ taki ciÄżki i nigdy tak na niÄ nie napieraÅ, z takÄ furiÄ. Grubym, pÄkatym i sterczÄcym penisem trafiaÅ jÄ na oÅlep w brzuch. RozsunÄÅ kolanami jej sflaczaÅe uda i chwyciÅ czÅonek, aby wsunÄÄ go w niÄ; tak samo - tÄ scenÄ widziaÅa wiele razy - atakowaÅ wrak samochodu drÄ giem, czerpiÄc przyjemnoÅÄ z pokonywania oporu. Elsie próbowaÅa protestowaÄ: - Och, Jezu, Warren... Och, poczekaj... ZamilkÅa, Warren zacisnÄÅ przedramieniem jej szczÄki, uciskaÅ jej gardÅo. Rozpaczliwie staraÅa siÄ uwolniÄ, bo co bÄdzie, jeżeli w pijackiej nieÅwiadomoÅci jÄ udusi, zmiażdży tchawicÄ albo kark? Chwyciwszy jÄ za nadgarstki i rozciÄgnÄwszy na boki jej ruchliwe ramiona, jakby chciaÅ jÄ ukrzyżowaÄ, przybiÄ gwoździami do Åóżka, uderzaÅ z furiÄ, metodycznie, i wreszcie zobaczyÅa w ciemnoÅci, jak jego spoconÄ twarz znieksztaÅca grymas, jak usta cofajÄ siÄ znad zÄbów; to mu siÄ czÄsto zdarzaÅo, gdy jÄczaÅ w nocy, ożywiajÄc we Ånie walki mÅodoÅci, kiedy dostawaÅ tÄgie baty, ale też tÅukÅ innych mÄżczyzn. RozdaÅem swojÄ czÄÅÄ cierpienia. Czy byÅa to jakaÅ od miana szczÄÅcia, mÄskiego szczÄÅcia, wiedzieÄ, że
RozdaÅem swojÄ czÄÅÄ cierpienia, wypowiadaÄ coÅ takiego bez dumy w gÅosie, zwyczajnie, rzeczowo? Elsie spróbowaÅa uÅożyÄ siÄ w pozycji, która osÅabi siÅÄ ataku Warrena, lecz on byÅ zbyt silny i zbyt sprytny. Zabije mnie, jeÅli mu siÄ uda. Zerżnie mnie na ÅmierÄ. Nie NormÄ Jeane. MusiaÅa wytrzymaÄ, nie mogÅa pÅakaÄ, woÅaÄ o pomoc ani ÅkaÄ, choÄ z trudem chwytaÅa powietrze, a Ålina i Åzy spÅywaÅy z jej twarzy też wykrzywionej grymasem. MiÄdzy nogami, byÅa pewna, miaÅa jednÄ krwawÄ ranÄ. Nigdy Warren nie byÅ taki wielki, żÄdny krwi, demoniczny. Bum! bum! bum\ Biedna Elsie uderzaÅa gÅowÄ w drewniany bok Åóżka, które należaÅo do nich od pierwszego dnia maÅżeÅskiego życia, Åóżko dudniÅo o ÅcianÄ, a Åciana wibrowaÅa i drżaÅa, jakby siÄ trzÄsÅa ziemia. Z przerażeniem myÅlaÅa, że pÄknie jej szyja, ale to siÄ nie staÅo. - I co, nie mówiÅam, maleÅka? To nasz szczÄÅliwy wieczór. Jakby z góry znaÅa sÅodko-gorzkÄ prawdÄ, że to bÄdzie ich ostatni wspólny filmowy wieczór. Elsie zabraÅa NormÄ Jeane do miasteczka na nocny seans w Sepulveda Theater, gdzie wyÅwietlano Stage Door Canteen i Caughtin the Draftom zwiastun nowego filmu z Hedy Lamarr. Po ostatniej projekcji odbyÅo siÄ losowanie nagród. Ależ okrzyk wydaÅa Elsie Pirig, kiedy podano numer drugiej nagrody i okazaÅo siÄ, że bilet z tym numerem należy do Normy Jeane. - Tutaj! JesteÅmy tutaj! To my mamy ten numer! To bilet mojej córki! Idziemy! NiebywaÅy okrzyk radoÅci kobiety, która w swoim życiu nigdy niczego nie wygraÅa. Elsie byÅa tak bardzo podekscytowana, zachowywaÅa siÄ tak dziecinnie, że publicznoÅÄ ÅmiaÅa siÄ z niej pobÅażliwie i biÅa brawo, daÅo siÄ także sÅyszeÄ kilka przeciÄgÅych gwizdów skierowanych pod adresem córki, kiedy obie zmierzaÅy w stronÄ sceny wraz z innymi laureatami. -Jaka szkoda, że Warren nie może tego zobaczyÄ - szepnÄÅa Normie Jeane do ucha. MiaÅa na sobie ÅadnÄ granatowÄ sukienkÄ w biaÅe kropki z powiÄkszonymi ramionami i ostatniÄ dobrÄ parÄ poÅczoch, róż na policzkach i policzki caÅe w pÅomieniach. Tajemnicze siÅce i prÄgi pod brodÄ zdoÅaÅa ukryÄ lub prawie ukryÄ pod warstwÄ pudru. Norma Jeane o krÄconych ciemnoblond wÅosach zwiÄzanych z tyÅu chustkÄ, ubrana w szkolnÄ plisowanÄ spódnicÄ i czerwony sweter ze sznurem szklanych paciorków, byÅa najmÅodszÄ osobÄ na scenie i osobÄ, w którÄ publicznoÅÄ wpatrywaÅa siÄ w najwiÄkszym skupieniu. Nie miaÅa na policzkach różu, a jej bardzo czerwone usta pasowaÅy do swetra. Paznokcie też miaÅa intensywnie czerwone. ChoÄ serce biÅo jej tak szaleÅczo, jakby jakiÅ ptak uwiÄzÅ w jej klatce piersiowej, zdoÅaÅa stanÄÄ prosto i pewnie, podczas gdy inni, w tym Elsie, kulili siÄ nieÅmiaÅo, nerwowo dotykali wÅosów, twarzy, zasÅaniali dÅoÅmi usta. Norma Jeane przechyliÅa lekko gÅowÄ i uÅmiechaÅa siÄ, jakby wejÅcie na scenÄ kina w weekendowy wieczór, aby wymieniÄ uÅcisk dÅoni z kierownikiem mÄżczyznÄ w Årednim wieku - i przyjÄÄ od niego nagrodÄ, byÅo dla niej najnaturalniejszÄ rzeczÄ pod sÅoÅcem. W sierociÅcu byÅa przed laty przestraszonÄ maÅÄ dziewczynkÄ, którÄ wciÄ gnÄÅ na podwyższenie CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä o dÅoniach w biaÅych rÄkawiczkach, a ona jak gÅupia, gapiÅa siÄ oÅlepiona w stronÄ publicznoÅci.
Teraz nie ulegÅa pokusie, aby popatrzeÄ w jej kierunku, wiedzÄc, że sÄ tam twarze, które by rozpoznaÅa, osoby, które jÄ znajÄ, niektóre z Van Nuys High School. Niech sobie na mnie patrzÄ, niech patrzÄ. Norma Jeane równie dobrze jak zmysÅowa Hedy Lamarr rzuci filmowy czar i nagrodzi tych, których rola sprowadza siÄ do patrzenia na niÄ. Elsie i Norma Jeane dostaÅy wreszcie swojÄ nagrodÄ: komplet plastikowych talerzy w lilie, obiadowych i deserowych, po szeÅÄ każdego rodzaju. PiÄtka laureatów - same kobiety oprócz pyzatego starszego mÄżczyzny w zniszczonym kapeluszu wojskowym - zostaÅa nagrodzona gromkimi brawami. Elsie rzuciÅa siÄ Normie w ramiona i prawie wybuchnÄÅa pÅaczem, taka byÅa szczÄÅliwa. - To nie tylko plastikowe talerze! To znak. Elsie nie powiedziaÅa tego Normie Jeane, ale chÅopiec, którego chciaÅa jej przedstawiÄ, dwudziestojednoletni syn jej przyjacióÅki z Mission Hills, miaÅ byÄ tego wieczoru wÅród publicznoÅci. Plan polegaÅ na tym, że chÅopak miaÅ siÄ przyjrzeÄ Normie z dyskretnego dystansu i zastanowiÄ, czy chciaÅ by siÄ z niÄ umówiÄ na randkÄ. Różnica wieku, jedyne szeÅÄ lat, u dorosÅych nie miaÅaby najmniejszego znaczenia - w istocie na korzyÅÄ dziewczyny przemawiaÅ fakt, że jest o szeÅÄ lat mÅodsza - ale w wieku chÅopca, powiedziaÅa Elsie jego matka, szeÅÄ lat to różnica niemal zbyt duża. - Daj mojej dziewczynie szansÄ. ChoÄ rzuÄ na niÄ okiem - bÅagaÅa Elsie. Nie miaÅa wÄtpliwoÅci, że jeÅli chÅopak jest wÅród publicznoÅci, ulegnie urokowi Normy Jeane, piÄknej na scenie jak królowa. Zatem byÅby to także znak dla niego. Ta dziewczyna przynosi szczÄÅcie! Po wyjÅciu z kina Elsie i Norma Jeane zatrzymaÅy siÄ pod zielonÄ markizÄ. Elsie spodziewaÅa siÄ, że jej przyjacióÅka z synem podejdÄ do nich. Ale tak siÄ nie staÅo. (Elsie ich nie widziaÅa. Niech to szlag, jeÅli nie przyszli! ) Może zbyt wielu ludzi krÄciÅo siÄ obok, czekajÄc na sposobnoÅÄ rozmowy. Niektórzy należeli do grona znajomych i sÄsiadów, ale wiÄkszoÅÄ stanowili ludzie obcy. - Wszyscy kochajÄ zwyciÄzców, no nie? - Elsie trÄciÅa NormÄ Jeane Åokciem. NapiÄcie stopniowo opadaÅo. W foyer wygaszono ÅwiatÅa. Bessie Glazer i jej syn Bucky nie pokazali siÄ. Co to miaÅo znaczyÄ? Elsie byÅa zbyt uradowana, aby o tym rozmyÅlaÄ. PojechaÅa z NormÄ Jeane w stronÄ Roseda Street, wiozÄc plastikowe naczynia na tylnym siedzeniu samochodu Warrena, pontiaca z 1939 roku. - OdkÅadamy to na później, kochanie. A dzisiaj porozmawiamy, sama wiesz o czym. Norma Jeane powiedziaÅa spokojnym, zrezygnowanym gÅosem: - Ciociu, tak bardzo siÄ bojÄ. - Czego? MaÅżeÅstwa? - Elsie rozeÅmiaÅa siÄ. - WiÄkszoÅÄ dziewczÄt w twoim wieku raczej siÄ boi, że nie wyjdzie za mÄ Å¼. Norma nic nie odpowiedziaÅa. ZaczÄÅa przygryzaÄ paznokieÄ u kciuka. Elsie wiedziaÅa, że dziewczyna bardzo chce wstÄpiÄ do kobiecego korpusu piechoty czy też wziÄÄ udziaÅ w szkoleniu dla pielÄgniarek w Los Angeles, ale byÅa na to jeszcze zbyt mÅoda. Nie, nigdzie nie pojedzie, tylko tam, dokÄd zamierzaÅa skierowaÄ jÄ Elsie. - PosÅuchaj, maleÅka.
CoÅ mi siÄ zdaje, że przesadzasz. Chyba widziaÅaÅ już u jakiegoÅ chÅopca - albo mÄżczyzny - to ich narzÄdzie, prawda? Elsie byÅa ordynarna i bezceremonialna. Norma Jeane rozeÅmiaÅa siÄ za skoczona. SkinÄÅa gÅowÄ, prawie niedostrzegalnie. - Wiesz, że to siÄ powiÄksza. Wiesz, prawda? Norma Jeane znowu skinÄÅa gÅowÄ. - To siÄ dzieje, kiedy na ciebie patrzÄ. Wtedy chcÄ... wiesz... kochaÄ siÄ z tobÄ. Norma Jeane powiedziaÅa naiwnie: - Tak naprawdÄ nigdy siÄ temu nie przyjrzaÅam, ciociu Elsie. ChÅopcy w sierociÅcu czÄsto nam to pokazywali, bo chyba chcieli nas przestraszyÄ. I tutaj, w Van Nuys, na randkach. Chcieli chyba, abym tego dotknÄÅa. - Kto chciaÅ? Norma Jeane potrzÄsnÄÅa gÅowÄ. Nie wykrÄtnie, tylko w wyrazie szczerego zażenowania. - Nie jestem pewna. To znaczy, oni mi siÄ mylÄ. W każdym razie wiÄcej niż jeden. Podczas różnych randek. JeÅli któryÅ mnie jeszcze nie zna, przeprasza i prosi, abym mu daÅa kolejnÄ szansÄ, i ja siÄ zawsze zgadzam, a nastÄpnym razem zachowuje siÄ już przyzwoicie. WiÄkszoÅÄ facetów po trafi siÄ porzÄdnie zachowaÄ, jeÅli tego chcesz. To jak ten film z Claudeem Rainsem i LanÄ Tumer: Nie zapomnÄ. Elsie mruknÄÅa: -JeÅli ciÄ szanujÄ. Norma Jeane powiedziaÅa z powagÄ: - Ci, którzy chcieli, abym dotykaÅa ich... interesów... Wcale nie myÅlaÅam, że sÄ wstrÄtni albo że zwariowali, bo przecież rozumiem, chÅopcy już tacy sÄ, tacy siÄ urodzili. Ale zawsze chwytaÅ mnie jakiÅ strach, stawaÅam siÄ pÅochliwa i zaczynaÅam chichotaÄ, tak jak to robiÄ, kiedy ktoÅ mnie Åaskocze! - Norma Jeane zachichotaÅa nienaturalnie. SiedziaÅa na samej krawÄdzi przedniego siedzenia jak na skorupkach po jajkach. - Pewnego razu, byÅo to na plaży w Las Tunas, byÅam w samochodzie jednego takiego faceta, wyskoczyÅam i pobiegÅam do samochodu innego mÄżczyzny, który zatrzymaÅ siÄ tam ze swojÄ dziewczynÄ - wszyscyÅmy siÄ znali, bo razem siÄ tam wybraliÅmy - i poprosiÅam ich, żeby mnie wpuÅcili i odwieźli do Van Nuys, a facet, z którym siÄ umówiÅam na tÄ randkÄ, jechaÅ tuż za nami i staraÅ siÄ trafiÄ zderzakiem w nasz samochód! NarobiÅam chyba wiÄcej zamieszania, niż zamierzaÅam. Elsie uÅmiechnÄÅa siÄ. Bardzo siÄ jej podobaÅo, że z powodu tej nastoletniej seksbomby te napalone sukinsyny aż siÄ skrÄcajÄ. - Dziewczyno! JesteÅ niemożliwa. Kiedy to byÅo? - W ostatniÄ sobotÄ. - W ostatniÄ sobotÄ! - Elsie zachichotaÅa. - Czyli chciaÅ, abyÅ tego do tknÄÅa, hÄ? Sprytna dziewczyna nie zgodzi siÄ na to, bo to prowadzi do nastÄpnego etapu. - Elsie zamilkÅa znaczÄco, ale Norma Jeane nie zapytaÅa o nastÄpny etap. - Nazywa siÄ to "penis", i jak pewnie wiesz, sÅuży do robienia dzieci. To taki wÄż, z którego tryska nasienie. Norma Jeane nagle zachichotaÅa.
Także Elsie siÄ rozeÅmiaÅa. Cóż, jeÅli siÄ mówi o hydraulice, temat wydaje siÄ krótki. W innym ujÄciu jest tego tak dużo, że czÅowiek czuje siÄ zbyt sparaliżowany, aby chociaż zaczÄÄ. Elsie od lat musiaÅa uÅwiadamiaÄ dziewczÄta, które powierzono jej opiece (chÅopców nie uÅwiadamiaÅa, zakÅadajÄc, że o wszystkim dowiedzieli siÄ już wczeÅniej), i za każdym razem nie koÅczyÅa wykÅadu. Niektóre dziewczÄta wyglÄdaÅy na wstrzÄÅniÄte i przestraszone; niektóre zaczynaÅy histerycznie chichotaÄ; niektóre patrzyÅy na Elsie z niedowierzaniem. Inne by waÅy jedynie zażenowane, bo o seksie wiedziaÅy już znacznie wiÄcej, niż chciaÅy wiedzieÄ. Jedna z dziewczÄt, którÄ, jak siÄ później okazaÅo, zgwaÅciÅ jej wÅasny ojciec i stryjowie, pchnÄÅa Elsie i rzuciÅa jej prosto w twarz: - Zamknij siÄ, ty stara nietoperzyco! Jako dociekliwa, bystra piÄtnastolatka Norma Jeane z pewnoÅciÄ wiedziaÅa wiele o seksie. Nawet Christian Science musiaÅa przyznaÄ, że coÅ takiego istnieje. Elsie byÅa za bardzo zdenerwowana, za bardzo przestraszona, aby jechaÄ bezpoÅrednio do domu, dlatego przejechaÅa Reseda Street i ruszyÅa w stronÄ granic miasteczka. Warren najprawdopodobniej jeszcze nie wróciÅ do domu, a kiedy Warrena nie ma w domu, wtedy czekasz na niego, nie wiedzÄc zupeÅnie, w jakim bÄdzie nastroju. Norma Jeane ożywiÅa siÄ jak maÅa dziewczynka, oczekujÄc na ciÄg dalszy. KiedyÅ opowiedziaÅa Elsie, że zanim jej matka zachorowaÅa, zabieraÅa jÄ na dÅugie, fantastyczne wycieczki, po których pozostaÅy jej najszczÄÅliwsze wspomnienia. Elsie mówiÅa dalej: - Kiedy wyjdziesz za mÄż, Normo Jeane, i można bÄdzie to robiÄ, poczujesz siÄ zupeÅnie inaczej. MÄż ci wszystko pokaże. - Na chwilÄ zamilkÅa, niezdolna siÄ powstrzymaÄ. - Sama go wybraÅam, to miÅy chÅopak, miaÅ wiele dziewczÄt, no i jest chrzeÅcijaninem. - W...wybraÅaÅ go, ciociu Elsie? Kto to taki? - Wkrótce go zobaczysz. Partia pewna na sto procent. Jak powiedziaÅam, to normalny, zdrowy dzieciak, dobry sportowiec. Taki, co zna siÄ na rzeczy. - Elsie urwaÅa, ale znowu nie mogÅa siÄ powstrzymaÄ. - Warren też znaÅ siÄ na rzeczy. Albo myÅlaÅ, że siÄ zna. Och, ci chÅopcy, chÅopcy. - Energicznie potrzÄsnÄÅa gÅowÄ. Norma Jeane zobaczyÅa siniaki na podbródku Elsie. Elsie poprosiÅa jÄ o pomoc w ukryciu tej skazy, utrzymujÄc, że w Årodku nocy wpadÅa na drzwi do Åazienki. Norma Jeane mruknÄÅa wtedy: . - Och, ciociu Elsie. To paskudnie. I nie dodaÅa nic wiÄcej. Jakby cholernie dobrze wiedziaÅa, od czego sÄ te siniaki. I dlaczego Elsie porusza siÄ po domu sztywno, jakby ktoÅ jej wsadziÅ w tyÅek kij od szczotki. Jak gdyby wiedziaÅa, obdarzona kobiecÄ mÄdroÅciÄ, że nie należy o tym mówiÄ. Przez ostatnie dni Warren unikaÅ spoglÄdania w kierunku Normy Jeane. JeÅli musiaÅ przebywaÄ z niÄ w jednym pomieszczeniu, odwracaÅ siÄ do niej niewidzÄcym okiem. WyglÄdaÅ na urażonego, kiedy dziewczyna z koniecznoÅci zwracaÅa siÄ do niego, ale nawet wtedy nie patrzyÅ wprost na niÄ, co musiaÅo jÄ raniÄ i dziwiÄ.
Do późna pozostawaÅ poza domem i ostatni posiÅek zjadaÅ w jednej z tawern albo obchodziÅ siÄ bez niego. Elsie mówiÅa: - Może nie byÅoby źle, gdybyÅ w noc poÅlubnÄ wypiÅa sobie trochÄ dla kurażu. Nie o to chodzi, żebyÅ siÄ upiÅa, masz byÄ tylko lekko wciÄta, na przykÅad po szampanie. Zazwyczaj mÄżczyzna leży na kobiecie i wpycha w niÄ swój interes, a ona już jest do tego przygotowana albo przynajmniej powinna byÄ. Wtedy nie boli. Norma Jeane zadygotaÅa. SpojrzaÅa z ukosa na Elsie, jakby nie dowierzaÅa. - Nie boli? - Nie zawsze boli. - Och, ciociu Elsie! Wszyscy mówiÄ, że boli. Elsie ustÄpiÅa: - No, może trochÄ boli. Na poczÄtku. - Ale przecież dziewczyna krwawi, prawda? - Dziewica może krwawiÄ. - WiÄc jednak to boli. Elsie westchnÄÅa. - Zdaje siÄ, że jesteÅ dziewicÄ, co? Norma Jeane z powagÄ skinÄÅa gÅowÄ. Elsie powiedziaÅa z zakÅopotaniem: - No cóż? MÄż ciÄ w pewien sposób przygotuje. Tam na dole. Zrobisz siÄ wilgotna i gotowa na jego przyjÄcie. Nigdy ci siÄ to nie zdarzyÅo? - Co? - GÅos Normy Jeane zadrżaÅ. - MieÄ ochotÄ. "KochaÄ siÄ". Norma rozważyÅa tÄ kwestiÄ. - ChcÄ, żeby mnie caÅowali, i uwielbiam siÄ przytulaÄ. Tak jak z lalkÄ. Tyle że ja jestem lalkÄ. - ZachichotaÅa, jak to ona, wysokim, przenikliwym, piskliwym gÅosem. - Kiedy zamykam oczy, nawet nie wiem, kto to jest. Który z nich. - Normo Jeane, co ty wygadujesz? - A co? JeÅli to tylko caÅowanie i przytulanie. Czy to takie ważne, z którym facetem akurat jestem? Elsie potrzÄsnÄÅa gÅowÄ, odrobinÄ zaszokowana. Czy to takie ważne? Niech jÄ diabli, jeÅli wiedziaÅa. Warren na pewno by jÄ zamordowaÅ. WystarczyÅby pocaÅunek z innym mÄżczyznÄ, o romansie zaÅ w ogóle nie ma co wspominaÄ. OczywiÅcie on bywaÅ niewierny, wiele razy, ona okropnie cierpiaÅa i dawaÅa mu do zrozumienia, co o nim myÅli, okazywaÅa zazdroÅÄ, laÅa Åzy, on wypieraÅ siÄ wszystkiego, ale najwidoczniej podobaÅa mu siÄ reakcja żony. Wszystko to stanowi z pewnoÅciÄ czÄÅÄ maÅżeÅskiego rytuaÅu. W każdym razie póki czÅowiek jest mÅody. Elsie powiedziaÅa, udajÄc oburzenie: - Wszyscy oczekujÄ, że bÄdziesz wierna jednemu mÄżczyźnie. "W szczÄÅciu, w chorobie, póki ÅmierÄ nas nie rozÅÄczy". To sprawa religii, jak mi siÄ zdaje. ChcÄ byÄ pewni, że jeÅli rodzisz dzieciaki, to pochodzÄ one od twojego mÄża, a nie kogoÅ innego. Weźmiesz chrzeÅcijaÅski Ålub, już ja o to zadbam.
Norma Jeane przygryzÅa koniuszek kciuka. Elsie, podczas doÅÄ szybkiej jazdy, wyciÄgnÄÅa rÄkÄ i lekko klepnÄÅa jÄ w dÅoÅ. Norma Jeane natychmiast opuÅciÅa dÅonie na uda i mocno je ze sobÄ zÅÄ czyÅa. - Och, ciociu Elsie! Tak mi przykro. Chyba siÄ... wystraszyÅam. - Wiem, kochanie. Ale na pewno jakoÅ przez to przejdziesz. - A co siÄ stanie, jeÅli bÄdÄ miaÅa dziecko? - No cóż. Na to trzeba bÄdzie trochÄ poczekaÄ. - Wcale nie, jeÅli wyjdÄ za mÄż w przyszÅym miesiÄcu! Może siÄ zdarzyÄ, że urodzÄ dziecko jeszcze w tym roku. Dziewczyna miaÅa racjÄ, ale Elsie nie chciaÅa jeszcze o tym myÅleÄ. - MogÅabyÅ go poprosiÄ, żeby siÄ zabezpieczaÅ. Wiesz, o czym mówiÄ, o tych gumowych drobiazgach. Norma Jeane zmarszczyÅa nos. - O tych, co wyglÄdajÄ jak baloniki? - SÄ okropne - przyznaÅa Elsie - ale to drugie jest jeszcze gorsze. Twój mÄż może zaciÄgnie siÄ do piechoty, marynarki albo jeszcze gdzie indziej, może nawet już siÄ zaciÄgnÄÅ, i nie bÄdzie chciaÅ, abyÅ zaszÅa w ciÄÅ¼Ä wczeÅniej, niż ty zechcesz. A jeÅli popÅynie gdzieÅ daleko, bÄdziesz bezpieczna. Norma Jeane rozpromieniÅa siÄ. - MógÅby popÅynÄÄ? Tak. WalczyÅby na wojnie. - Jak wszyscy mÄżczyźni. - Ojej, ja bym chciaÅa tak popÅynÄÄ! Szkoda, że nie jestem mÄżczyznÄ. Elsie musiaÅa siÄ rozeÅmiaÄ. Norma Jeane, dziewczyna z takim wyglÄdem, o tak Ålicznej twarzy i sposobie bycia dziecka, dziewczyna, którÄ tak Åatwo można byÅo zraniÄ, ta dziewczyna żaÅuje, że nie jest mÄżczyznÄ! Czy nie pragniemy tego wszystkie? Ale nie ma tak dobrze. Trzeba graÄ kartami, które ci przypadÅy! Elsie dojechaÅa do Ålepego kraÅca niewybrukowanej uliczki. W pobliżu, choÄ w ciemnoÅci nie byÅo tego widaÄ, przebiegaÅy tory kolejowe. Przed rokiem gdzieÅ w okolicy znaleziono podziurawione od kul zwÅoki mÄżczyzny z miasteczka. W gazetach pisano o "porachunkach gangów". Teraz wiatr ÅwiszczaÅ w wysokiej trawie niczym duchy umarÅych. MÄżczyźni na wzajem zadajÄ sobie ból. Każdy ma udziaÅ w cierpieniu. Elsie myÅlaÅa, jak by to mogÅo byÄ, gdyby wraz z NormÄ Jeane znalazÅa siÄ raptem w filmie: odosobnione miejsce, obie w samochodzie, jakiÅ sygnaÅ w muzyce filmowej sugeruje, że za chwilÄ coÅ siÄ wydarzy. W prawdziwym życiu nie byÅo muzyki, nie istniaÅy podpowiedzi. Grasz w okreÅlonej scenie, nie wiedzÄc, jaka ona jest, ważna czy nieważna. Czy zapamiÄtasz jÄ na caÅe życie, czy zapomnisz o niej po godzinie. W filmie ukazanie kilku samotnych ludzi oznaczaÅo, że stanie siÄ coÅ bardzo ważnego. Sama obecnoÅÄ kamery zwiastowaÅa, że coÅ siÄ wydarzy. Może pod wpÅywem podniecenia wywoÅanego wygraniem plastikowych talerzyków (które mogÅa wykorzystaÄ i zaimponowaÄ Warrenowi) tej nocy jej myÅli podÄ Å¼aÅy we wszystkich kierunkach i musiaÅa powstrzymywaÄ chÄÄ, by chwyciÄ NormÄ Jeane za rÄkÄ i ÅciskaÄ jÄ, ÅciskaÄ i ÅciskaÄ. PowiedziaÅa, jakby od pewnego czasu tylko o tym rozmawiaÅy:
- Filmy, takie jak te dzisiejsze, sÄ caÅkiem niezÅe, sprawiajÄ, że czujesz siÄ dobrze, ale ostatecznie sÄ stekiem kÅamstw, no nie? Bob Hope wydaje siÄ zabawny jak wszyscy diabli, ale wiesz, nie jest prawdziwy. Moje ulubione filmy to Wróg publiczny. MaÅy Cezar, CzÅowiek z bliznÄ, a aktorzy tojimmy Cagney, Edward Robinson, Paul Muni. Silni, przystojni mÄżczyźni, którzy koniec koÅców dochodzÄ swego. Elsie zawróciÅa i pojechaÅa na Reseda Street. Nie można już byÅo odwlekaÄ powrotu do domu; robiÅo siÄ późno, a ona miaÅa ochotÄ na piwo i chciaÅa je wypiÄ nie w kuchni, ale w sypialni, powoli, by wpaÅÄ w odpowiedni nastrój do snu. OdezwaÅa siÄ pogodniej, jak gdyby naprawdÄ byÅa to scena filmowa, ale jej ton siÄ zmieniÅ: - ByÄ może rzeczywiÅcie polubisz swojego mÄżulka, Normo Jeane! I bÄdziesz chciaÅa mieÄ dzieci. Mnie siÄ w pewnym momencie zachciaÅo. Norma Jeane także siÄ odezwaÅa innym tonem. ZupeÅnie niespodziewanie rzekÅa: - Może i polubiÅabym dzieci. To przecież normalne, prawda? Skoro by siÄ urodziÅo prawdziwe dziecko, pochodzÄce z mojego ciaÅa. Skoro nie mogÅoby mnie skrzywdziÄ. LubiÄ tuliÄ dzieci. Niekoniecznie moje wÅasne. - ZamilkÅa na chwilÄ, gÅÄboko odetchnÄÅa. - Gdyby to jednak byÅo moje dziecko, miaÅabym do tego prawo. Przez dwadzieÅcia cztery godziny na dobÄ. Elsie spojrzaÅa na dziewczynÄ, zdumiona nagÅÄ zmianÄ jej nastroju. Mimo wszystko byÅo to typowe dla Normy Jeane. CzÄsto zastawaÅa jÄ zatopionÄ w myÅlach, skoncentrowanÄ na sobie, ale wystarczyÅo, że na niÄ spojrzaÅa, a Norma Jeane natychmiast siÄ ożywiaÅa, robiÅa pogodna i promieniaÅa do brymi uczuciami, jak gdyby naraz znalazÅa siÄ przed obiektywem kamery filmowej. Dziewczyna oÅwiadczyÅa teraz ze znacznie wiÄkszym naciskiem: - Tak jest! ChciaÅabym mieÄ dz...dziecko. Może tylko jedno? Wtedy już nigdy nie byÅabym samotna, prawda? Elsie odparÅa ze smutkiem: - Może przez jakiÅ czas. - WestchnÄÅa. - Póki twoja córka nie pójdzie swojÄ drogÄ i nie opuÅci ciÄ. - Córka? Ja nie chcÄ dziewczynki. Moja matka miaÅa dziewczynki. Ja chcÄ mieÄ chÅopca. Norma Jeane mówiÅa z takim przekonaniem, że Elsie spojrzaÅa na niÄ zaniepokojona. Dziwna dziewczyna, bardzo dziwna! Czyżbym nie zdÄżyÅa jej poznaÄ? Elsie odetchnÄÅa z ulgÄ, gdy zobaczyÅa, że na podjeździe nie ma furgonetki Warrena; oczywiÅcie oznaczaÅo to, że wróci późno, bez wÄ tpienia pijany, a jeÅli przegra w karty, jak to siÄ ostatnio zdarzaÅo, bÄdzie opryskliwy. Na razie Elsie wolaÅa o tym nie myÅleÄ. Na stole w kuchni porozkÅada żóÅte jak jaskry plastikowe talerzyki. Niech siÄ Warren zdziwi: Co jest, do diabÅa? Z ÅatwoÅciÄ wyobraziÅa sobie wyraz jego twarzy. Warren z przyjemnoÅciÄ wysÅucha dobrej nowiny. Może siÄ uÅmiechnie. Wszystko, co wpada ci w rÄce za darmo, musi ciÄ cieszyÄ. Elsie pocaÅowaÅa NormÄ Jeane na dobranoc. - Wszystko, co ci dzisiaj powiedziaÅam, Normo Jeane - rzekÅa powiedziaÅam dla twojego dobra.
PowinnaÅ wyjÅÄ za mÄż, ponieważ nie możesz z nami zostaÄ i, sam Bóg wie, nie chcesz wracaÄ do... tamtego miejsca. Ta rewelacja, która caÅkowicie sparaliżowaÅa dziewczynÄ zaledwie przed kilkoma dniami, teraz zostaÅa przyjÄta ze spokojem. - Wiem, ciociu Elsie. - Musisz kiedyÅ dorosnÄÄ. Nie unikniemy tego. Norma Jeane rozeÅmiaÅa siÄ piskliwie i smutno. - Zdaje siÄ, że jak na mnie wypadnie, to na mnie wypadnie, ciociu Elsie. CHÅOPAK BALSAMISTY - Kocham ciÄ! Teraz mam już w życiu wszystko. NadszedÅ ten dzieÅ, prawie trzy tygodnie po szesnastych urodzinach Normy Jeane, 19 czerwca 1942 roku. WymieniÅa sakramentalnÄ przysiÄgÄ z chÅopcem, którego pokochaÅa od pierwszego wejrzenia, tak samo jak on jÄ pokochaÅ, wystarczyÅo, że popatrzyli na siebie nieco zdziwieni - CzeÅÄ! Jestem BuckyiA ja N...Norma Jeane- podczas gdy z dyskretnego dystansu Bess Glazer i Elsie Pirig przyglÄdaÅy siÄ temu z uÅmiechami na twarzach i nawet ze Åzami w oczach, przewidziawszy z góry szczÄÅliwe zakoÅczenie. To fakt, wszystkie kobiety na Ålubie w Pierwszym KoÅciele Chrystusowym w Mission Hills w Kalifornii pÅakaÅy tamtego dnia na widok Ålicznej panny mÅodej, która wyglÄdaÅa może na czternaÅcie lat, i górujÄcego nad niÄ pana mÅodego - szeÅÄ stóp i trzy cale wzrostu, sto dziewiÄÄdziesiÄt funtów wagi, wyglÄdajÄcego nie wiÄcej niż na osiemnaÅcie lat, trochÄ niezdarnego, ale eleganckiego mÅodzieÅca, przystojnego jak dorosÅy Jackie Coogan, o sztywnych, czarnych wÅosach, przyciÄtych krótko, aby uwidoczniÄ odstajÄce, zarumienione uszy. ByÅ szkolnym mistrzem zapasów i zawodnikiem drużyny futbolowej, każdy zatem mógÅ siÄ domyÅliÄ, że zdoÅa obroniÄ tÄ maÅÄ dziewczynÄ, która byÅa sierotÄ. Odwzajemniona miÅoÅÄ od pierwszego wejrzenia. Od zarÄczyn upÅynÄÅ miesiÄc. Takie to byÅy czasy: wojna. Wszystko dziaÅo siÄ szybciej. Spójrzcie tylko na ich twarze! Twarz panny mÅodej poÅyskiwaÅa bladym blaskiem masy perÅowej, z wyjÄ tkiem pokrytych delikatnie różem policzków. Jej oczy jak taÅczÄce pÅomienie; bÅyszczÄce ciemnoblond wÅosy niczym promienie sÅoÅca wokóŠdoskonaÅej twarzy lalki, czÄÅciowo w lokach, czÄÅciowo zaplecione z konwaliami w warkoczyki - dzieÅo matki pana mÅodego; nad tym zaÅ lekki jak tchnienie pajÄczy welon. W maÅym koÅciele dominowaÅa sÅodka niewinnoÅÄ konwalii, których zapach bÄdÄ pamiÄtaÅa przez caÅe życie jako woÅ doskonaÅego szczÄÅcia. I obawy, że moje serce siÄ zatrzyma, a Bóg zabierze mnie na swoje Åono. A Ålubna sukienka, jakaż cudowna. Kilka dobrych metrów poÅyskujÄcej biaÅej satyny, dopasowany staniczek, dÅugie, obcisÅe rÄkawy z marszczonymi mankietami; dużo, naprawdÄ dużo metrów oÅlepiajÄcej satyny, biaÅe faÅdy, plisy, wstÄżki, koronki i maleÅkie kokardy, maleÅkie perÅowe guziki i piÄciostopowy tren. Kto nie wiedziaÅ, nie zgadÅby nigdy, że ta suknia pochodzi z drugiej rÄki, należy do siostry Buckyego Lorraine. OczywiÅcie zostaÅa dopasowana do wzrostu i figury Normy Jeane oraz wyprana w pralni chemicznej, wyglÄdaÅa wiÄc nieskazitelnie i Ålicznie. BiaÅe satynowe sandaÅy na wysokim obcasie także byÅy nieskazitelne, choÄ zostaÅy zakupione w sklepie z używanÄ odzieÅ¼Ä w Van Nuys za jedyne piÄÄ dolarów. Wizytowa marynarka przylegaÅa dokÅadnie do ramion pana mÅodego, każdy widziaÅ, że to silny, potÄżny, niegÅupi chÅopak - przepchniÄty z trudem przez Mission Hills High School, matura 1939, choÄ bardzo czÄsto byÅ nieobecny, gdyż nie cierpiaÅ podrÄczników, klas szkolnych, tablic oraz przymusu siedzenia przy zbyt maÅych stolikach i wysÅuchiwania bezustannego
glÄdzenia nauczycieli, najczÄÅciej starych panien i starych kawalerów, którzy dawali do zrozumienia, że znajÄ jakiÅ sekret życia, ale to z pewnoÅciÄ nie byÅa prawda. Bucky Glazer otrzymaÅ oferty stypendium sportowego od kilku uniwersytetów, ale odrzuciÅ je, decydujÄc siÄ na zarabianie wÅasnych pieniÄdzy i na niezależnoÅÄ. DostaÅ pracÄ na póŠetatu - pomagaÅ przy balsamowaniu zwÅok w najstarszym i najbardziej prestiżowym domu pogrzebowym w Mission Hills, wiÄc Glazerowie chwalili siÄ wszem i wobec, że ich chÅopak wkrótce sam zostanie mistrzem balsamowania, a wiadomo, niedaleka stÄd droga, żeby zostaÄ lekarzem, który zajmuje siÄ autopsjami, czyli patologiem. Prócz tego Bucky stawaÅ na nocnej zmianie przy taÅmie produkcyjnej w zakÅadach Lockheed Aviation i uczestniczyÅ w produkcji cudownych bombowców B17, przeznaczonych do zbombardowania w diabÅy wrogów Ameryki. Owszem, Bucky miaÅ zamiar wstÄpiÄ do siÅ zbrojnych Stanów Zjednoczonych, aby walczyÄ za swój kraj; od samego poczÄtku nie kryÅ siÄ z tym zamiarem przed swojÄ narzeczonÄ, NormÄ Jeane. Wszystko dziaÅo siÄ szybciej. Takie to byÅy czasy. Oto, na co zwracano uwagÄ w komentarzach: wiÄkszoÅÄ weselnych goÅci stanowili bliscy pana mÅodego. Glazerowie i ich liczni krewni byli grubokoÅcistymi, zdrowymi Amerykanami o miÅych twarzach, podobnymi do siebie mimo różnic pÅci i wieku. SiedzÄc w Åawkach maÅego, zdobionego stiukami koÅcioÅa, sprawiali wrażenie, jakby ktoÅ ich tu zapÄdziÅ siÅÄ. Na jakiÅ znak podniosÄ siÄ i zostanÄ wyprowadzeni na zewnÄtrz. Wielu z nich należaÅo do Pierwszego KoÅcioÅa Chrystusowego i czuli siÄ tutaj jak w domu, kiwajÄc gÅowami podczas ceremonii Ålubnej. Ze strony panny mÅodej uczestniczyli w ceremonii Pirigowie, czyli jej dotychczasowi opiekunowie, dwaj zupeÅnie do siebie niepodobni chÅopcy, okreÅleni jako przybrani bracia, . gromadka mocno umalowanych dziewczÄt ze szkoÅy Åredniej i jakaÅ korpulentna kobieta o kÄdzierzawych wÅosach i w niebieskiej serży, która przed ceremoniÄ przedstawiÅa siÄ jako "doktor" i która z miejsca zaczÄÅa ochryple ÅkaÄ, kiedy miejscowy kapÅan zwróciÅ siÄ do Normy Jeane z surowym pytaniem: - Normo Jeane, czy chcesz pojÄÄ tego czÅowieka, Buchanana Glazera za prawowitego mÄża, na dobre i na zÅe, byÄ przy nim w zdrowiu i chorobie, póki ÅmierÄ was nie rozÅÄczy, w imiÄ Naszego Pana i Jego Jedynego Syna Jezusa Chrystusa? Panna mÅoda przeÅknÄÅa ÅlinÄ i szepnÄÅa: -Och! Tak. DrżÄcy gÅos sieroty. Na caÅe życie. Doktor Edith Mittelstadt podarowaÅa nowożeÅcom "rodzinnÄ schedÄ", srebrny komplet do herbaty - ciÄżki, zdobiony czajnik, naczynia do Åmietanki i cukru, tacÄ - ten sam, który Bucky zastawi w Santa Monica za marne dwadzieÅcia piÄÄ dolarów. I bÄdzie musiaÅ ÅcierpieÄ upokarzajÄcÄ procedurÄ pobrania odcisków palców, podczas gdy Norma Jeane bÄdzie siÄ przyglÄdaÄ i chichotaÄ, pur purowa z zażenowania. Jakbym byÅ jakimÅ oszustem czy kimÅ takim. Rany, chyba oszalejÄ\ Gdzie byÅa matka panny mÅodej? Dlaczego matka panny mÅodej nie po kazaÅa siÄ na Ålubie wÅasnej córki? I gdzie podziewaÅ siÄ ojciec? Nikt nie chciaÅ dociekaÄ. Czy to prawda, że matka panny mÅodej zostaÅa umieszczona w zakÅadzie dla psychicznie chorych? Czy to prawda, że matka panny mÅodej odbywaÅa karÄ w wiÄzieniu stanowym dla kobiet? Czy to prawda, że kiedy panna mÅoda byÅa dzieckiem, jej matka próbowaÅa jÄ zabiÄ?
Czy to prawda, że matka panny mÅodej popeÅniÅa samobójstwo w szpitalu dla obÅÄkanych albo w wiÄzieniu? Nikt nie chciaÅ tego dociekaÄ podczas tak uroczystej okazji. Czy to prawda, że panna mÅoda nie miaÅa ojca? ByÅa nieÅlubnym dzieckiem? Å»e na jej akcie urodzenia wypisano fatalne sÅowa OJCIEC: NIEZNA NY? Podczas tak uroczystej okazji żaden z tych dobrotliwych Amerykanów nie chciaÅ tego dociekaÄ. W przeddzieÅ Ålubu Bucky oÅwiadczyÅ swojej przyszÅej żonie, że nie ma siÄ czego wstydziÄ. Daj spokój, nie myÅl o tym. Nikt w rodzinie Glazerów nie bÄdzie poniżaÅ nikogo z powodów, którym nie można zapobiec. Masz moje sÅowo. RozkwaszÄ nos każdemu, kto spróbuje. Teraz, kiedy Norma Jeane dostatecznie wypiÄkniaÅa, przyszedÅ po niÄ mÄżczyzna. MiÅoÅci od pierwszego wejrzenia należy strzec przez caÅe życie, ale może nie jest to stuprocentowa prawda? Tak naprawdÄ Bucky Glazer niezbyt chÄtnie siÄ zgodziÅ na spotkanie z tÄ dziewczynÄ, z NormÄ Jeane Baker. WidziaÅ jÄ w kinie, gdy towarzyszyÅa jej ta jÄdzowata Elsie Pirig - obie staÅy na podwyższeniu. WedÅug wymagajÄcego Buckyego wyglÄdaÅa jak jeszcze jedna cizia ze szkoÅy Åredniej - a do tego byÅa za mÅoda - wiÄc zdenerwowaÅ swojÄ mamÄ, wymykajÄc siÄ z kina; czekaÅ na niÄ na parkingu, opierajÄc siÄ niedbale o maskÄ swojego samochodu i palÄc papierosa jak postaÄ z filmu. Biedna pani Glazer przybiegÅa, chwiejÄc siÄ w butach na wysokich obcasach i zÅorzeczÄc, jakby Bucky nie miaÅ dwudziestu jeden lat, ale byÅ dwunastoletnim chÅopcem. - Buchanan! Jak mogÅeÅ! Grubianin! Å»eby tak upokorzyÄ wÅasnÄ matkÄ! Co ja teraz powiem Elsie? Rano do mnie zadzwoni. MusiaÅam siÄ schowaÄ, żeby mnie nie zauważyÅa! A dziewczyna jest naprawdÄ sÅodka. IrytujÄca strategia Buckyego polegaÅa na tym, aby pozwoliÄ matce wyzÅoÅciÄ siÄ, wykrzyczeÄ i wytrzeÄ nos w chusteczkÄ; byÅa pewna, że i tak dopnie swego, jak wiÄkszoÅÄ kobiet w rodzinie Glazerów. UdaÅo siÄ jej ze starszym rodzeÅstwem Buckyego, bratem i dwiema siostrami. ZmusiÅa ich do wczesnego maÅżeÅstwa. Nie istniaÅo mÄdrzejsze postÄpowanie; w przeciwnym razie czÅowiek sam narażaÅby siÄ na kÅopoty. ChÅopcom grozi takie samo niebezpieczeÅstwo jak dziewczÄtom, ale biednej Bess bardziej zależaÅo na tym, aby przerwaÄ skandaliczny romans Buckyego z dwudziestodziewiÄcioletniÄ rozwódkÄ, którÄ poznaÅ na nocnej zmianie w Lockheed, z matkÄ maÅego dziecka, kobietÄ o surowej, zaciÄtej twarzy. "ZawróciÅa w gÅowie mojemu chÅopcu", lamentowaÅa Bessy w obecnoÅci każdego, kto chciaÅ sÅuchaÄ. Bucky umawiaÅ siÄ z dziewczÄtami przez caÅy okres nauki w szkole Åredniej i teraz także chodziÅ na randki z kilkoma dziewczÄtami, w tym z córkÄ kierownika domu pogrzebowego, ale - zdaniem Bess - prawdziwym zagrożeniem byÅa rozwódka. - Czy czegoÅ brakuje dziewczynie Elsie Pirig? Dlaczego ci siÄ nie podoba? Elsie przysiÄga, że to dobra chrzeÅcijanka, nie pali, nie pije, czyta BibliÄ, jest urodzonÄ gospodyniÄ domowÄ, jest nieÅmiaÅa, gdy chodzi o chÅopców. Wiesz co, Bucky, powinieneÅ siÄ ustatkowaÄ. Z dziewczynÄ godnÄ zaufania. JeÅli opuÅcisz AmerykÄ, musisz mieÄ kogoÅ, do kogo bÄdziesz mógÅ wróciÄ.
Musisz mieÄ ukochanÄ, która bÄdzie do ciebie pisaÅa listy. Bucky nie mógÅ siÄ powstrzymaÄ. - Do diabÅa, przecież Carmen może do mnie pisaÄ, mamo. Ona już pisze do paru facetów. Bess zaczÄÅa pÅakaÄ. Carmen byÅa owÄ czarujÄcÄ rozwódkÄ, która zawróciÅa Buckyemu w gÅowie. Bucky rozeÅmiaÅ siÄ, zrobiÅo mu siÄ Å¼al matki. PrzytuliÅ jÄ i powiedziaÅ: - Mamo, przecież wrócÄ do ciebie. A listy? Po co mi ktoÅ inny? JakiÅ czas później podczas rodzinnego spotkania udaÅo siÄ Buckyemu podsÅuchaÄ, jak Bess żaÅobnym gÅosem cierpiÄtnicy mówi: - Mój chÅopiec zasÅuguje co najmniej na dziewicÄ... ZajrzaÅ do pokoju i powiedziaÅ beznamiÄtnie: - Co to znaczy: dziewicÄ? Jak bym jÄ rozpoznaÅ, gdybym jÄ zobaczyÅ? Albo ty, mamo? - i wyszedÅ, pogwizdujÄc. Ten Bucky Glazer, niezÅy z niego scyzoryk, nie? Najostrzejszy w rodzinie. Koniec koÅców jakoÅ do tego doszÅo. Bucky zgodziÅ siÄ na spotkanie z NormÄ Jeane. Åatwiej byÅo ulec Bess, niż znosiÄ jej bezustanne naleganie albo, co jeszcze gorsze, jej westchnienia i natrÄtne spojrzenia. WiedziaÅ, że Norma Jeane jest mÅoda, ale nikt mu nie powiedziaÅ, że ma zaledwie piÄtnaÅcie lat, wiÄc przeżyÅ wstrzÄs, widzÄc jÄ z bliska. PodeszÅa do niego sztywno jak lunatyk, potem zatrzymaÅa siÄ zawstydzona, nieÅmiaÅo uÅmiechnÄÅa i wyjÄkaÅa swoje imiÄ. ZwykÅe dziecko. Ale Chryste, popatrz tylko. Co za figura! Chociaż potem w gronie kumpli bÄdzie gotów żartowaÄ z tej "randki", poczuÅ przemożny pociÄg do tej dziewczyny, wybiegaÅ myÅlami daleko w przyszÅoÅÄ, do czasu, gdy bÄdzie siÄ wszystkim przechwalaÅ. PokazywaÅ zdjÄcia. WiÄcej, bÄdzie siÄ niÄ chwaliÅ. Moja nowa dziewczyna, Norma Jeane. Jest mÅoda, ale doÅÄ dojrzaÅa jak na swój wiek. Wyraz twarzy kolegów. Bucky potrafiÅ to sobie wyobraziÄ. ZabraÅ jÄ do kina. ZabraÅ na taÅce. Na kajaki, autostop i ryby. ZdziwiÅa go, bo okazaÅo siÄ, że lubi przebywaÄ poza domem, choÄ na to nie wyglÄdaÅa. W towarzystwie jego przyjacióÅ, z których wszyscy byli w jego wieku, siedziaÅa spokojnie, podminowana, patrzyÅa uważnie, uÅmiechaÅa siÄ, reagujÄc na ich żarty i zabawy, i byÅo to jasne jak sÅoÅce w Årodku lata, że takiej Åadnej dziewczyny poza filmami jeszcze nie widzieli, z tÄ jej twarzÄ w ksztaÅcie serca, liniÄ wÅosów nad czoÅem i ciemnoblond lokami opadajÄcymi na ramiona, sposobem, w jaki siÄ prezentowaÅa w kusych swetrach, spódnicach, spodniach w kratÄ - teraz kobiety mogÅy nosiÄ "spodnie" w publicznych miejscach. Seksowna jak Rita Hayworth. Ale zarazem taka dziewczyna, którÄ chce siÄ poÅlubiÄ, jak Jeanette MacDonald. ByÅ to czas, kiedy życie toczyÅo siÄ szybko. Przynajmniej od wstrzÄsu wywoÅanego Pearl Harbor. Każdy dzieÅ przypominaÅ dzieÅ trzÄsienia ziemi, kiedy budzisz siÄ z myÅlÄ, że zaraz siÄ stanie coÅ, o czym dowiesz siÄ z gÅównych wiadomoÅci, biuletynów radiowych. Ale to byÅo też ekscytujÄce. Szkoda tych facetów po czterdziestce czy coÅ koÅo tego, którzy kiedyÅ
sÅużyli w wojsku, ale nie zostali powoÅani do prawdziwej walki. Do obrony kraju. A jeÅli zostali powoÅani podczas pierwszej wojny Åwiatowej byÅo to tak dawno i byÅo to takie nudne, że nikt już o tym nie pamiÄtaÅ. Wydarzenia w Europie i na Pacyfiku rozgrywaÅy siÄ teraz. Norma Jeane pochylaÅa siÄ w jego stronÄ, niemal drżaÅa w oczekiwaniu na to, co powie; dotykaÅa jego nadgarstka, patrzyÅa na niego niebieskimi oczami, wzrokiem rozmarzonym i bÅÄdzÄcym, oddech miaÅa przyÅpieszony, jakby wczeÅniej biegÅa, i pytaÅa, co - jego zdaniem - przyniesie przyszÅoÅÄ? Czy Stany wygrajÄ wojnÄ i ocalÄ Åwiat przed Hitlerem i Tojo? Jak dÅugo potrwa wojna i czy bomby spadnÄ kiedyÅ na ten kraj? Na KaliforniÄ? JeÅli tak, to co siÄ z nimi stanie? Jakie bÄdzie ich przeznaczenie? Bucky musiaÅ siÄ uÅmiechnÄÄ; nikt, kogo znaÅ, nie używaÅ takiego dziwacznego sÅowa: przeznaczenie. Ale oto ma do czynienia z dziewczynÄ, która zmusza go do myÅlenia. DoceniaÅ to. DziwiÅ siÄ czasem, sÅyszÄc, że sam przemawia jak ktoÅ z radia. UspokajaÅ, mówiÅ, żeby siÄ nie martwiÅa: jeÅli Japonce spróbujÄ zbombardowaÄ KaliforniÄ albo jakiekolwiek "terytorium Stanów Zjednoczonych", zostanÄ zestrzeleni przez obronÄ przeciwlotniczÄ. ("Tajne pociski, które robimy w Lockheed, jeÅli chcesz wiedzieÄ".) JeÅli kiedykolwiek zdecydujÄ siÄ na desant, natychmiast zostanÄ zepchniÄci z wybrzeża. A jeÅli kiedykolwiek uda im siÄ stanÄÄ na amerykaÅskiej ziemi, wszyscy zdrowi Amerykanie stanÄ do walki na ÅmierÄ i życie. To siÄ po prostu nie może zdarzyÄ. Odbyli pewnÄ dziwnÄ rozmowÄ. Norma Jeane powiedziaÅa o Wojnie Åwiatowej. G. Wellsa, utrzymujÄc, że to ksiÄżka, którÄ przeczytaÅa, a Bucky wyjaÅniÅ jej, że to byÅ program radiowy, i to autorstwa Orsona Wellesa, nadany przed kilku laty. Norma Jeane umilkÅa, wyrażajÄc przypuszczenie, że pewnie coÅ pomyliÅa. Bucky zrozumiaÅ, w jaki sposób musiaÅo siÄ to uÅożyÄ w gÅowie dziewczyny. - Wcale tego nie sÅyszaÅaÅ, prawda? Może byÅaÅ za mÅoda. My sÅuchaliÅmy tego w domu. Jezu, to byÅo coÅ! Dziadek myÅlaÅ, że wszystko siÄ dzieje naprawdÄ, maÅo co nie dostaÅ ataku serca, a mama, wiesz jaka ona jest, sÅuchaÅa, jak Orson Welles mówi, że to "udawana relacja", ale i tak siÄ wystraszyÅa, wszyscy wpadli w panikÄ, byÅem wówczas dzieckiem i myÅlaÅem, że to prawda, choÄ wiedziaÅem, że tak nie jest, że to tylko program radiowy. Ale do licha - Bucky uÅmiechnÄÅ siÄ, widzÄc, że Norma Jeane pogania go wzrokiem, jakby każda nastÄpna sylaba, którÄ wypowiadaÅ, byÅa cenniejsza od poprzedniej - wszyscy, którzy to przeżyli, ten program tamtej nocy, choÄ nie byÅ prawdziwy, pozostali z myÅlÄ, że to mogÅo siÄ zdarzyÄ. WiÄc kiedy kilka lat później JapoÅczycy zbombardowali Pearl Harbor, sprawa nie przedstawiaÅa siÄ tak bardzo odmiennie, no nie? TrochÄ siÄ pogubiÅ w tym, co mówiÅ. MiaÅ powiedzieÄ coÅ istotnego, wierzyÅ, że to bÄdzie coÅ istotnego, ale kiedy Norma Jeane siedziaÅa przy nim tak blisko, pachniaÅa mydÅem albo pudrem, nieważne czym, jakimiÅ kwiatami, nie potrafiÅ siÄ skoncentrowaÄ. Nikogo nie byÅo w pobliżu, wiÄc szybko siÄ pochyliÅ i pocaÅowaÅ jÄ w usta, a jej oczy natychmiast siÄ za mknÄÅy jak u lalki, dreszcz przemknÄÅ przez jego ciaÅo, od tuÅowia po krocze. PrzytrzymaÅ jej odchylonÄ gÅowÄ rozcapierzonÄ dÅoniÄ, zgarniajÄc do góry jej krÄcone wÅosy, pocaÅowaÅ jÄ nieco mocniej i sam też zamknÄÅ oczy; rozmarzyÅ siÄ, wdychajÄc jej zapach; jak dziewczyna w jego wyobraźni Norma Jeane byÅa miÄkka, ulegÅa, potulna, wiÄc pocaÅowaÅ jÄ mocniej, wdarÅ siÄ jÄzykiem miÄdzy jej pruderyjnie zaciÅniÄte usta, wiedzÄc, że
wczeÅniej lub później Norma Jeane je rozchyli i Chryste! miaÅ nadziejÄ, że zaraz nie wytryÅnie w spodnie. MiÅoÅÄ od pierwszego wejrzenia. Bucky Glazer zaczynaÅ powoli w niÄ wierzyÄ. OpowiedziaÅ już kolegom z zakÅadów, że pierwszy raz zobaczyÅ swojÄ dziewczynÄ na scenie w kinie. WygraÅa nagrodÄ, och, mówiÄ wam, chÅopaki, ona sama byÅa jak nagroda, kiedy weszÅa w snop ÅwiatÅa, a publicznoÅÄ klaskaÅa jak szalona. "Facet powinien siÄ ożeniÄ z dziewicÄ. Z szacunku dla samego siebie". Wiele rozmyÅlaÅ o Normie Jeane. Poznali siÄ w maju, a jej urodziny przy padÅy na pierwszy dzieÅ czerwca. MiaÅa skoÅczyÄ szesnaÅcie lat. DziewczÄta mogÅy wychodziÄ za mÄż w wieku szesnastu lat, co w rodzinie Glazerów już siÄ zdarzaÅo. Spokojnie, Bucky, niczego nie rób w poÅpiechu, ostrzegaÅa go matka, ale on traktowaÅ to jako jeden z jej wybiegów; mówiÅa mu, czego ma nie robiÄ, wiedzÄc, że Bucky wÅaÅnie to bÄdzie chciaÅ zrobiÄ. Mimo wszystko myÅlaÅ o Normie Jeane w sposób, w jaki rzadko myÅlaÅ o innych swoich dziewczynach. Nawet kiedy byÅ z Carmen. ZwÅaszcza kiedy byÅ z Carmen i porównywaÅ jednÄ z drugÄ. Spójrz prawdzie w oczy, Carmen to dziwka. Nie można jej zaufaÄ. RozmyÅlaÅ o Normie Jeane popoÅudniami w domu pogrzebowym, pomagajÄc panu Eeleyowi przy balsamowaniu zwÅok przed wystawieniem ich w gÅównej sali. JeÅli zwÅoki należaÅy do kobiety, choÄ trochÄ mÅodej. ZaczÄÅ sobie po raz pierwszy uÅwiadamiaÄ szybkoÅÄ przemijania, ÅmiertelnoÅÄ; to, co w Biblii opisano sÅowami: Z prochu powstaÅeÅ, w proch siÄ obrócisz. Co tydzieÅ w "Lifeie" zamieszczano zdjÄcia rannych i zabitych żoÅnierzy, zwÅoki na poÅy zakopane w piasku na jakiejÅ zapomnianej wyspie na Pacyfiku, o której przeciÄtny czÅowiek nigdy nie sÅyszaÅ, stosy martwych ChiÅczyków zabitych w japoÅskich nalotach bombowych. W obliczu Åmierci każdy jest nagi. Jak wyglÄdaÅaby naga Norma Jeane. BLiski byÅ zaÅamania, pochylaÅ siÄ nagle, opuszczaÅ gÅowÄ miÄdzy kolana, podczas gdy pan Eeley, zabawny kawaler z wÄsami i gÄstymi brwiami Groucho Manca, naigrawaÅ siÄ z niego za okazanÄ sÅaboÅÄ. Podczas nocnej zmiany w Lockheed, w ogÅuszajÄcym haÅasie, rozmyÅlaÅ o Normie Jeane. ZastanawiaÅ siÄ, czy tego wieczoru poszÅa na randkÄ, mimo że obiecaÅa zostaÄ w domu i myÅleÄ o nim. Faceci z tej samej linii produkcyjnej, tylko parÄ lat starsi od Buckyego, nie mogli siÄ doczekaÄ, kiedy wrócÄ do do mów i żon, wskoczÄ do Åóżka o szóstej rano. Wiecie, te rzeczy, mówili, zacierajÄc rÄce. Przewracali oczami i uÅmiechali siÄ znaczÄco. Niektórzy pokazywali fotografie mÅodych, Ålicznych żon, dziewczyn. Jeden z nich puÅciÅ w obieg zdjÄcie żony w pozie Betty Grabie, odwróconej plecami do obiektywu i zerkajÄcej nad ramieniem, majÄcej na sobie jednak nie kostium kÄpielowy w stylu Betty Grabie, lecz tylko koronkowe majteczki i buty na wysokich obcasach. Jezu. Bucky zazgrzytaÅ zÄbami. Dziewczyna nie byÅa nawet w poÅowie tak seksowna jak Norma Jeane, gdyby ta ostatnia przybraÅa tÄ pozÄ. Poczekajcie, pokaÅ¼Ä wam mojÄ dziewczynÄ. ZakochaÅ siÄ? Hm, niech to licho! Chyba tak. Może wÅaÅnie nadszedÅ odpowiedni moment.
Nie mógÅ pozwoliÄ, aby mu jÄ zabraÅ jakiÅ inny facet. Zdaniem Buckyego Glazera istniaÅy dwie kategorie kobiet: kobiety "twarde" i kobiety "miÄkkie". A on byÅ amatorem "miÄkkich", wiedziaÅ o tym. Oto znalazÅa siÄ ta sÅodka dziewczyna, która patrzyÅa na niego szeroko otwartymi oczami i wierzyÅa prawie we wszystko, co mówiÅ; oczywiÅcie wiedziaÅ znacznie wiÄcej od niej, zatem nie miaÅa innego wyjÅcia, tylko siÄ zgadzaÄ, to chyba logiczne, ale on to podziwiaÅ; nie podobaÅy mu siÄ dziewczyny, które myÅlaÅy, że najseksowniejszÄ odmianÄ flirtu jest granie facetowi na nerwach, tak jak Katharine Hepburn w filmach. Może to podkrÄcaÅo Buckyego, lecz "miÄkka", Åagodna, maleÅka Norma Jeane podkrÄcaÅa go w inny sposób, nic wiÄc dziwnego, że szeptaÅ do niej przez sen, otaczaÅ jÄ ramieniem, caÅowaÅ i gÅaskaÅ. To nie bÄdzie bolesne, obiecujÄ! SzalejÄ za tobÄ. BudziÅ siÄ w Årodku nocy, ogarniÄty pożÄdaniem, w Åóżku, w którym sypiaÅ od... Bóg jeden wie, od dwunastego roku życia, dawno już z niego wyrósÅ; kostki i stopy, rozmiar czternaÅcie, wystawaÅy poza krawÄdź materaca. Pora, byÅ dostaÅ wÅasne Åóżko. Podwójne. Tej nocy sprawa zostaÅa rozstrzygniÄta. Trzy tygodnie po dniu, kiedy siÄ poznali. Cóż, byÅy to czasy, kiedy wszystko dziaÅo siÄ szybko. Jeden z mÅodych wujów Buckyego zginÄÅ na wyspie Corregidor. Najbliższy przyjaciel Buckyego z drużyny zapaÅniczej w szkole Åredniej odbywaÅ w poÅudniowej Azji samotne loty bombowcem należÄcym do marynarki wojennej. Norma Jeane szlochaÅa, mówiÄc, że tak, wyjdzie za niego, przyjmie od niego pierÅcionek zarÄczynowy, tak, kocha go. Jakby tego byÅo maÅo, uczyniÅa coÅ bardzo dziwnego, czego nie zrobiÅa żadna dziewczyna, w filmie czy nie: chwyciÅa jego wielkie rÄce o poranionych kostkach w swoje maÅe, miÄkkie dÅonie, nie przejmujÄc siÄ, że pachnÄ (wiedziaÅ o tym; szorowaÅ je jak mógÅ, ale to nic nie pomagaÅo) pÅynami sÅużÄcymi do zabezpieczania zwÅok - formaldehydem, glicerynÄ, boraksem, karbolem - podniosÅa je do twarzy i naprawdÄ wciÄgnÄÅa w nozdrza ich zapach, tak jakby byÅ to dla niej balsam, jakby przypominaÅ jej jakÄÅ cennÄ woÅ, oczy miaÅa zamkniÄte i rozmarzone, a gÅos ÅciszyÅa do szeptu. - Kocham ciÄ! Teraz mam już w życiu wszystko. DziÄki Ci, Boże; o dziÄki Ci, Boże. Już nigdy w życiu w Ciebie nie zwÄtpiÄ, przysiÄgam. Nigdy nie bÄdÄ siÄ chciaÅa ukaraÄ za to, że mnie nikt nie kocha i nie chce. Wreszcie skoÅczyÅa siÄ poważna uroczystoÅÄ w Pierwszym KoÅciele Chrystusowym. Do wszystkich kobiet ocierajÄcych oczy doÅÄczyÅa znaczna grupa mÄżczyzn. Wysoki, rumiany pan mÅody zatrzymaÅ siÄ, aby pocaÅowaÄ pannÄ mÅodÄ, nieco wstydliwie, ale ochoczo jak chÅopiec w bożonarodzeniowy ranek. ObjÄÅ jÄ mocno wokóŠżeber, ÅciÄgajÄc satynowÄ sukienkÄ w faÅdÄ na wysokoÅci pasa, nieelegancko zsuwajÄc welon z jej gÅowy. CaÅowaÅ pannÄ mÅodÄ, która byÅa już teraz paniÄ Glazer, w drÅ¼Ä ce usta, a ona rozchyliÅa je. Nie za mocno. Å»ONKA Å»ona Buckyego Glazera nie bÄdzie pracowaÄ. Nigdy. ChciaÅa byÄ doskonaÅa. Bucky zasÅugiwaÅ na to. W mieszkaniu na parterze, pod adresem 5a Verdugo Gardens, 2881 La Vista Street, Mission Hills, Kalifornia. W pierwszych bajkowych miesiÄcach maÅżeÅstwa. Pierwsze maÅżeÅstwo, nie istnieje nic wspanialszego!
ChoÄ wtedy o tym nie wiesz. Pewnego razu byÅa sobie panna mÅoda. MÅoda żona. TraciÅa czas na pisanie w sekretnym dzienniku. Pani Glazer. Å»ona pana Buckyego Glazera. Å»ona pana Buchanana Glazera. Pani Norma Jeane Glazer. "Baker" zniknÄÅo. Wkrótce zniknie też ze wspomnieÅ. Bucky byÅ tylko o szeÅÄ lat starszy od Normy Jeane, ale od poczÄtku, koÅyszÄc siÄ w jego ramionach, nazywaÅa go TatÄ. Czasami stawaÅ siÄ Dużym TatÄ, dumnym posiadaczem Wielkiego Interesu. Ona przeobrażaÅa siÄ w MaleÅkÄ, czasem w LaleczkÄ, dumnÄ posiadaczkÄ MaÅej Dziurki. ZachowaÅa dziewictwo dla mÄża, bez wÄtpienia. Także to Bucky uważaÅ za powód do dumy. Znakomicie do siebie pasowali! -JakbyÅmy to wynaleźli, MaleÅka. Dziwne. PomyÅleÄ tylko, że szesnastoletnia Norma Jeane odniosÅa sukces tam, gdzie Gladys poniosÅa porażkÄ. ZnalazÅa dobrego, kochajÄcego mÄża, wyszÅa za mÄż, zostaÅa żonÄ. To wÅaÅnie wpÄdziÅo Gladys w chorobÄ, Norma Jeane byÅa tego pewna - brak mÄża, bycie niekochanÄ w jedyny sposób, który siÄ liczyÅ. Im wiÄcej o tym myÅlaÅa, tym bardziej byÅa przekonana, że Gladys najprawdopodobniej w ogóle nigdy nie byÅa mÄżatkÄ, a nazwiska "Baker" czy "Mortensen" stanowiÅy wyÅÄcznie jej wymysÅ; chciaÅa oszczÄdziÄ sobie wstydu. Nawet babciÄ DeliÄ oszukaÅa. Chyba. Dziwne byÅo też wspomnienie tamtego ranka, kiedy Gladys pojechaÅa z niÄ na Wilshire Boulevard, aby obejrzeÄ pogrzeb wybitnego hollywoodz kiego producenta. Potem Norma Jeane czekaÅa, z bijÄcym sercem, aż ojciec po niÄ przyjedzie. Ale do tej chwili minÄ lata. - TatuÅku? Kochasz mnie? MaleÅka, szalejÄ za tobÄ. Sama zobacz. Norma Jeane wysÅaÅa Gladys zaproszenie na Ålub. Przestraszona, podniecona, niespokojna, spragniona widoku kobiety, która byÅa jej matkÄ. I mimo wszystko przerażona, że matka może siÄ pojawiÄ. Kim, do licha, jest ta szalona kobieta? Och, patrzcie.Gapiliby siÄ i gapili. OczywiÅcie Gladys nie przyjechaÅa na Ålub Normy Jeane. Nie przysÅaÅa pozdrowieÅ, nie przysÅaÅa życzeÅ. "Dlaczego miaÅabym siÄ przejmowaÄ? Nie przejmujÄ siÄ". PowiedziaÅa Elsie Pirig, że w zupeÅnoÅci wystarcza jej teÅciowa. Matki nie potrzebuje. Pani Glazer, Bess Glazer. Jeszcze przed Ålubem nalegaÅa, aby Norma Jeane zwracaÅa siÄ do niej "mamo", tylko że to sÅowo wiÄzÅo dziewczynie w gardle. Czasem jednak potrafiÅa nazwaÄ starszÄ kobietÄ "mamÄ", cicho, pospiesznie, gÅosem, którego prawie nie byÅo sÅychaÄ. Ta kobieta byÅa prawdziwÄ chrzeÅcijankÄ. Zatem nie można jej byÅo winiÄ za badawcze przyglÄdanie siÄ synowej. ProszÄ, nie czuj do mnie nienawiÅci za to, że wyszÅam za twojego syna. ProszÄ, pomóż mi byÄ jego żonÄ. MiaÅa odnieÅÄ sukces tam, gdzie Gladys siÄ nie udaÅo. TakÄ zÅożyÅa przy siÄgÄ. UwielbiaÅa, kiedy Bucky kochaÅ siÄ z niÄ krzepko i energicznie,
nazywajÄc jÄ sÅodkim kochaniem, maleÅstwem, LaleczkÄ, stÄkajÄc, dygoczÄc i parskajÄc jak koÅ -"JesteÅ mojÄ maÅÄ amazonkÄ, pa-ta-taj! " - sprÄżyny piszczaÅy jak mordowane myszy. Potem Bucky nieruchomiaÅ w jej ramionach, zdyszany, pokryty szlamowatÄ warstwÄ potu, który lubiÅa wÄchaÄ, Bucky Glazer przygniatajÄcy jÄ do Åóżka jak lawina. Kocha mnie mÄżczyzna. Jestem żonÄ. Nigdy już nie bÄdÄ samotna. Już zapomniaÅa o przedÅlubnych obawach. Ależ kiedyÅ byÅa gÅupia, ja kim byÅa dzieckiem! Teraz zazdroÅciÅy jej niezamÄżne kobiety, nie zarÄczone dziewczÄta. WidaÄ to byÅo w ich oczach. Ale przeżycie! Magiczne pierÅcionki na Årodkowym palcu lewej dÅoni. Nazywano je "dziedzictwem rodzinnym" Glazerów. ZÅoto Ålubnej obrÄczki lÅniÅo przygaszonym blaskiem i byÅo nieco wytarte. Z palca zmarÅej kobiety. PierÅcionek zarÄczynowy miaÅ maleÅkie diamentowe oczko. Ale to byÅy magiczne pierÅcionki, przyciÄgaÅy wzrok Normy Jeane, widzÄcej ich odbicia w lustrach i innych powierzchniach tak, jak widzieli je inni. PierÅcionki! ObrÄczka! MÄżatka. Dziewczyna, którÄ ktoÅ kocha. ByÅa sÅodkÄ, ÅlicznÄ Janet Gaynor w State Fair, Smali Town Girl, Sunny Side Up. MÅodÄ June Haver, mÅodÄ Greer Garson. SiostrÄ Deanny Durbin i Shirley Tempie. Niemal z dnia na dzieÅ straciÅa zainteresowanie gwiazdami czarujÄcymi seksapilem, Crawford, Dietrich, wspomnieniem Harlow z jej platynowoblond wÅosami, krzykliwie rozjaÅnionymi i sztucznymi. Czym że jest splendor, jeÅli nie sztucznoÅciÄ. Hollywoodzkim blichtrem. A Mae West, toż to kpina! Kobieta na niby. OczywiÅcie owe kobiety robiÅy wszystko, aby siÄ sprzedaÄ. StaraÅy siÄ dostosowaÄ do oczekiwaÅ mÄżczyzn. WiÄkszoÅci mÄżczyzn. Niewiele siÄ różniÅy od prostytutek. Tylko że dostawaÅy za to znacznie wiÄkszÄ za pÅatÄ i robiÅy "kariery". Nigdy siÄ nie sprzedam! Dopóki bÄdÄ kochana. JadÄc w Mission Hills tramwajem, Norma Jeane czÄsto zauważaÅa z dreszczem rozkoszy, jak wzrok nieznajomych ludzi, mÄżczyzn i kobiet, zatrzymywaÅ siÄ na jej dÅoni, na jej pierÅcionkach. Ich oczy natychmiast identyfikowaÅy jÄ: zamÄżna kobieta, jaka mÅoda! Nigdy nie pozbÄdzie siÄ swoich dziedzicznych pierÅcionków. Dopiero ÅmierÄ wyznaczy moment zdjÄcia z jej palców dziedzicznej biżuterii. "Jakbym wstÄpiÅa do raju. A jeszcze nawet nie umarÅam". Tylko że akurat wtedy zaczÄÅ jÄ drÄczyÄ koszmar, pierwszy, odkÄd wyszÅa za mÄż: leży w Åóżku, a nad niÄ pochyla siÄ jakaÅ osoba bez twarzy (mÄżczyzna? kobieta? ) i chce ÅciÄgnÄÄ pierÅcionki z jej palców; Norma Jeane jest sparaliżowana, nie może uciec, ale nie chce ich oddaÄ; obca osoba zaczyna odcinaÄ palec nożem tak rzeczywistym, że dziewczyna nie może uwierzyÄ, iż nie krwawi; budzi siÄ z jÄkiem, rzuca na Åóżku. Jeżeli Bucky spaÅ przy jej boku, kiedy akurat nie pracowaÅ na nocnej zmianie, budziÅ siÄ, aby jÄ pocieszyÄ, przytuliÄ i ukoÅysaÄ w silnych ramionach. -Już dobrze, Laleczko. To tylko zÅy sen.
Przy Dużym Tacie nic ci nie bÄdzie, okej? Ale nie zawsze bywaÅo okej, nie od razu. Czasem Norma Jeane byÅa zbyt wystraszona i już nie mogÅa spaÄ przez pozostaÅÄ czÄÅÄ nocy. Bucky staraÅ siÄ jej wspóÅczuÄ, poza tym schlebiaÅo mu, że jego mÅoda żona tak rozpaczliwie go potrzebuje, lecz jednoczeÅnie czuÅ siÄ nieswojo. Sam do niedawna byÅ dzieckiem. MiaÅ dopiero dwadzieÅcia jeden lat! Za czÄÅo do niego docieraÄ, że Norma Jeane jest nieobliczalna. Kiedy umawiali siÄ na randki, byÅa pogodna, pogodna, pogodna, a teraz, w te niepewne noce, widywaÅ jej drugÄ stronÄ. Jak wówczas, gdy miewaÅa "skurcze", jak wstydliwie okreÅlaÅa miesiÄczkÄ, przerażajÄce objawienie dla Buckyego, przed którym kobiece sekrety zazwyczaj ukrywano - dla jego wÅasnego dobra; Norma Jeane nie tylko krwawiÅa (jak zarżniÄte prosiÄ, o czym Bucky nie mógÅ przestaÄ myÅleÄ) z pochwy, miejsca, które sÅużyÅo do miÅoÅci, ale byÅa dosÅownie rozbita, nie nadawaÅa siÄ do niczego przez dwa lub trzy dni i leżaÅa z gorÄcÄ poduszkÄ na brzuchu, z zimnym kompresem na czole (bo miaÅa także "migrenÄ"), lecz, co gorsza, nie stosowaÅa siÄ do zaleceÅ matki Buckyego, nie przyjmowaÅa lekarstw, nawet aspiryny, a to go bardzo zÅoÅciÅo - "bzdur Christian Science nikt nie traktuje poważnie". Ale nie chciaÅ siÄ z niÄ kÅóciÄ, bo to tylko pogarszaÅo sprawÄ. StaraÅ siÄ jej wspóÅczuÄ, naprawdÄ siÄ staraÅ, byŠżonatym mÄżczyznÄ i (jak zauważyÅ oschle jego starszy, żonaty brat) lepiej, aby siÄ do tego przyzwyczaiÅ, także do zapachu. Ale te koszmary! Bucky byÅ wykoÅczony, potrzebowaÅ snu - mógÅ przespaÄ caÅe dziesiÄÄ godzin, jeżeli nikt mu nie przeszkadzaÅ - a tu ona budziÅa go, napÄdzaÅa mu strachu, sama też przerażona, jej kusa koszulka przesiÄkniÄta byÅa potem. Nie byÅ przyzwyczajony do sypiania z kimkolwiek. Nie przez caÅÄ noc. Nie dzieÅ po dniu. Nie z kimÅ tak nieobliczalnym jak Norma Jeane. Można by odnieÅÄ wrażenie, że istniaÅy dwie Normy Jeane, bliźniaczki; nocna bliźniaczka czasem dominowaÅa, bez wzglÄdu na to jak kochana byÅa bliźniaczka dzienna i jak szalaÅ za niÄ Bucky. TuliÅ jÄ i wyczuwaÅ szaleÅcze bicie jej serca. Jakby miaÅ w objÄciach przestraszonego ptaka, kolibra. Och, Boże, ta dziewczyna doprawdy mocno obejmowaÅa. Wystraszona dziewczyna jest prawie tak samo silna jak mÄżczyzna. Zanim siÄ caÅkowicie obudziÅ, wydawaÅo mu siÄ, że znowu jest w szkole, na macie, i walczy z przeciwnikiem, który chce mu zmiażdżyÄ Å¼ebra. - TatuÅku, nie opuÅcisz mnie, prawda? - zapytaÅa Norma Jeane, a Bucky odpowiedziaÅ zaspanym gÅosem: - Mhm. - Obiecaj, Tato. -Jasne, MaleÅka, okej. Norma Jeane nie przestawaÅa nalegaÄ, wiÄc Bucky powiedziaÅ: - Kochana, dlaczego miaÅbym ciÄ zostawiÄ? Przecież dopiero siÄ z tobÄ ożeniÅem? CoÅ zgrzytaÅo w tej odpowiedzi, ale żadne z nich nie potrafiÅoby wskazaÄ co. Norma Jeane przywarÅa do Buckyego, przytulajÄc zapÅakanÄ twarz do jego szyi; pachniaÅa wilgotnymi wÅosami, talkiem, potem spod pach i tym, co wedÅug niego byÅo zwierzÄcym strachem. SzepnÄÅa: - Tato, nigdy mnie nie opuÅcisz, prawda? Bucky mruknÄÅ, że tak, obiecuje, czy nie mogliby już znowu zasnÄÄ? Naraz Norma Jeane zachichotaÅa. - Obiecujesz? Z rÄkÄ na sercu? Kciukiem zrobiÅa znak krzyża nad dudniÄcym, wielkim sercem Buckyego, muskajÄc krÄcone wÅosy na jego piersi, i nagle mÄżczyzna zareagowaÅ
podnieceniem, Wielki Interes drgnÄÅ; Bucky chwyciÅ NormÄ Jeane za palce i udawaÅ, że chce je zjeÅÄ, dziewczyna kopaÅa, ÅmiaÅa siÄ piskliwie, wiÅa siÄ rozgorÄczkowana. - Nie! Tato, nie! Bucky przydusiÅ jÄ do materaca, wgramoliÅ siÄ na jej smukÅe ciaÅo, trÄcaÅ nosem i ustami jej piersi, piersi, które uwielbiaÅ, lizaÅ jÄ i jÄczaÅ. - Tak, tak. TatuÅ zrobi to, co chce zrobiÄ ze swojÄ LaluniÄ, bo Lalunia należy do niego. I to należy do Taty, i to - i to. ByÅam bezpieczna, kiedy on byÅ we mnie. PragnÄÅam, aby to trwaÅo wiecznie. ChciaÅa byÄ doskonaÅa. Bucky zasÅugiwaÅ na to. PrzygotowywaÅa Buckyemu lunche: duże, podwójne sandwicze, takie, jakie lubiÅ najbardziej. KieÅbasa, ser, musztarda na grubych kromkach bia Åego chleba. Ostro przyprawiona szynka. KawaÅki miÄsa z keczupem. Po maraÅcza odmiany Walencja, najsÅodszy gatunek. SÅodki deser: placek wiÅniowy albo piernik z jabÅkami. Zaopatrzenie byÅo coraz gorsze, wiÄc Norma Jeane odkÅadaÅa swoje porcje miÄsa z kolacji na lunche dla Buckyego. Wprawdzie zdawaÅ siÄ tego w ogóle nie dostrzegaÄ, ale wiedziaÅa, że docenia ten gest. Bucky byÅ dużym, silnym chÅopcem, który ciÄgle rósÅ i miaÅ, jak żartowaÅa Norma, apetyt wilka - "naprawdÄ gÅodnego wilka". ByÅo coÅ z rytuaÅu w rannym wstawaniu, aby spakowaÄ Buckyemu lunch, coÅ, co budziÅo emocje, co sprawiaÅo, że do jej oczu napÅywaÅy Åzy. WsuwaÅa do pudeÅka karteczki ozdobione girlandami i czerwonymi serduszkami. Kiedy przeczytasz to, kochany Bucky, ja bÄdÄ myÅlaÅa o TOBIE i o tym, jak CIÄ UWIELBIAM. Oraz: Kiedy to przeczytasz, Duży TatuÅku, pomyÅl o Laleczce i namiÄtnych PIESZCZOTACH, jakimi ciÄ obdarzy, gdy wrócisz do DOMU! A Bucky nie mógÅ siÄ oprzeÄ i pokazywaÅ te liÅciki kumplom ze zmiany. ChciaÅ wywrzeÄ wrażenie na pewnym przystojnym pyszaÅku, niedoszÅym aktorze kilka lat starszym od niego - Bobie Mitchumie. Lecz Bucky miaÅ wÄtpliwoÅci co do osobliwych wierszyków Normy Jeane: Kiedy nasze serca pÅonÄ z miÅoÅci, nie potrafiÄ siÄ oprzeÄ zazdroÅci nawet anioÅy znad chmur. Czy poezjÄ może byÄ coÅ, co siÄ nie rymuje? Albo nie rymuje siÄ tak jak należy? Te wiersze miÅosne Bucky skÅadaÅ starannie i zatrzymywaÅ dla siebie. (Tak naprawdÄ gubiÅ je i czÄsto raniÅ uczucia Normy Jeane, zapominajÄc wspomnieÄ o nich choÄby sÅowem). Do tej dziwnej, marzycielskiej, dziewczÄcej strony Normy Jeane Bucky podchodziÅ nieufnie. Dlaczego nie wystarczaÅo jej, że jest Åliczna i prostolinijna jak inne miÅe dla oka dziewczÄta; dlaczego jeszcze staraÅa siÄ byÄ "gÅÄboka"? Jak wierzyÅ Bucky, miaÅo to jakiÅ zwiÄzek z koszmarami, które jÄ przeÅladowaÅy, oraz "kobiecymi problemami". KochaÅ jÄ za to, że byÅa wyjÄtkowa, ale zarazem nie cierpiaÅ tego. Jak gdyby Norma Jeane jedynie udawaÅa dziewczynÄ, którÄ Bucky znaÅ. Weźmy ten zwyczaj wypowiadania siÄ w sposób caÅkowicie nieoczekiwany, ten piskliwy, niepokojÄcy chichot i to, co nazwaÄ można "niezdrowÄ ciekawoÅciÄ " - na przykÅad kiedy pytaÅa o jego pracÄ w charakterze asystenta pana Eeleya w domu pogrzebowym. Mimo wszystko Glazerowie naprawdÄ lubili NormÄ Jeane, a to dla Buckyego znaczyÅo bardzo wiele. PoÅlubiÅ tÄ dziewczynÄ chyba dlatego, żeby sprawiÄ przyjemnoÅÄ mamie.
Do licha, nie. Przecież szalaÅ na jej punkcie. O, tak! ByÅby nienormalny, gdyby siÄ w niej nie zakochaÅ. I okazaÅa siÄ dobrÄ Å¼onÄ, w ciÄgu tego pierwszego roku i później. MiesiÄc miodowy trwaÅ i trwaÅ. Norma Jeane przygotowywaÅa menu na nadchodzÄcy tydzieÅ i dawaÅa je Buckyemu do zatwierdzenia. ZapisywaÅa przepisy kulinarne pani Glazer i z ochotÄ wycinaÅa nowe z "Ladies Home Journal", "Good Housekeeping", "Family Circle" oraz innych kobiecych czasopism, które od niej dostawaÅa. Nawet kiedy bolaÅa jÄ gÅowa po caÅym dniu sprzÄtania i prania, z uwielbieniem patrzyÅa na swego mÅodego, przystojnego mÄża, jak z apetytem pochÅania przygotowany przez niÄ posiÅek. JeÅli masz mÄża, Bóg już nie jest ci tak bardzo potrzebny. Dania byÅy jak modlitwy, sztuka miÄsa z kawaÅkami czerwonej cebuli, siekanÄ zielonÄ paprykÄ, buÅkÄ tartÄ i grubÄ warstwÄ keczupu na wierzchu, wszystko to mocno zapieczone w piekarniku. MiÄso woÅowe pokrajane w kostkÄ (z tym że w tych trudnych czasach woÅowina bywaÅa tÅusta i żylasta), ciemny sos, pomidory i inne warzywa (należaÅo byÄ ostrożnym z warzywami - Bucky ich nie lubiÅ) lub ciemny sos ("wzbogacony" mÄkÄ) na chlebie kukurydzianym pani Glazer. Panierowany kurczak smażony w dużej iloÅci tÅuszczu. Smażone parówki z musztardÄ na buÅeczkach. OczywiÅcie Bucky przepadaÅ za hamburgerami i cheeseburgerami, a Norma Jeane mogÅa jeÅÄ tylko miÄso z frytkami i olbrzymiÄ iloÅciÄ keczupu. (Mama Glazer ostrzegÅa NormÄ Jeane, że jeÅli nie poÅoży doÅÄ keczupu na jedzenie, trzeba siÄ bÄdzie liczyÄ z tym, że zniecierpliwiony Bucky chwyci za butelkÄ, uderzy w jej dno i opróżni jÄ co najmniej z poÅowy zawartoÅci! ) Za niektórymi potrawami Bucky nie przepadaÅ, ale gÅodny - a Bucky zawsze byÅ gÅodny - pochÅaniaÅ je niemal z takim samym apetytem jak dania ulubione: tuÅczyka, makaron z serem, pastÄ z Åososia i puszkowanÄ kukurydzÄ na toÅcie, kurczaka w sosie Åmietankowym z ziemniakami, cebulÄ i marchewkÄ. Pudding kukurydziany, pudding tapiokowy, pudding czekoladowy. GalaretkÄ z owocami malwy. Ciastka, drożdżówki, szarlotki. Lody. Och, gdyby tak nie byÅo wojny i racjonowania żywnoÅci! Tak niewiele otrzymywaÅo siÄ miÄsa, masÅa i cukru. Bucky wiedziaÅ, że nie byÅa to wina Normy Jeane, ale jak kapryÅne dziecko zdawaÅ siÄ winiÄ jÄ: mÄżczyźni obwiniajÄ kobiety za posiÅki, które nie sÄ w peÅni zadowalajÄce, tak samo jak za nie caÅkiem satysfakcjonujÄcy seks; tak już jest ten Åwiat urzÄdzony, Norma Jeane Glazer, żona od niespeÅna roku, wiedziaÅa o tym instynktownie. Ale kiedy Bucky byÅ zadowolony z posiÅku, objawiaÅ entuzjazm i Norma Jeane patrzyÅa na niego z radosnym przejÄciem, tak jak dawno, dawno temu (pozornie: w rzeczywistoÅci minÄÅo niewiele miesiÄcy) patrzyÅa, jak nauczyciel w szkole Åredniej czytaÅ napisane przez niÄ wiersze, na gÅos albo nawet cicho. Bucky siedziaÅ przy kuchennym stole, przeżuwaÅ, trzymajÄc gÅowÄ pochylonÄ lekko nad talerzem, jego szeroka twarz o silnie zarysowanych koÅciach policzkowych bÅyszczaÅa. Gdy wracaÅ z pracy, myÅ twarz, przedramiona i dÅonie, moczyÅ wÅosy i odgarniaÅ je z czoÅa. ZmieniaÅ przepocone ubrania, wkÅadaÅ czystÄ koszulkÄ i spodnie, albo czasem tylko bokserki. Jakże egzotyczny wydawaÅ siÄ Bucky Glazer w swej mÄskoÅci. I ta gÅowa, która - jeÅli ÅwiatÅo padaÅo w okreÅlony sposób - sprawiaÅa wrażenie wymodelowanej w glinie, i kanciasty podbródek, miażdżÄce pokarm szczÄki, chÅopiÄce usta i szczere piwne oczy - piÄkniejsze, myÅlaÅa oszoÅomiona Norma Jeane, niż oczy wszystkich mÄżczyzn, których kiedykolwiek widziaÅa z bliska, oczywiÅcie nie biorÄc pod uwagÄ filmów. Chociaż pewnego dnia Bucky Glazer powie o niej, o swojej pierwszej żonie: Biedna Norma Jeane bardzo siÄ staraÅa, ale nie potrafiÅa niczego zrobiÄ
dobrze; te wszystkie potrawki peÅne byÅy bryÅ sera i marchwi, na wszystkim keczub? i musztarda. Wyzna otwarcie: Nie kochaliÅmy siÄ; do licha, za mÅodzi by liÅmy na maÅżeÅstwo. ZwÅaszcza ona. Na drugie danie jadÅ wszystko. Ulubione potrawy dostawaÅ dopiero na trzecie. - Kochanie, to jest wy-bor-ne! Znowu ci siÄ udaÅo. Potem podnosiÅ jÄ w pÄkatych, umiÄÅnionych ramionach Popeyea, za nim miaÅa czas opÅukaÄ pod zlewem talerze; piszczaÅa, przewidujÄc, co jÄ czeka, jak gdyby na uÅamek sekundy zapomniaÅa, kim jest ten silny chÅopak o wadze dwustu funtów woÅajÄcy: "A mam ciÄ, MaleÅka! " ZanosiÅ jÄ do Åóżka, stÄpaÅ przy tym tak ciÄżko, że drżaÅa podÅoga - z pewnoÅciÄ sÄsiedzi po obu stronach sÅyszeli to, Harriet i jej koleżanki z sÄsiednich mieszkaÅ na pewno wiedziaÅy, do czego zabierajÄ siÄ ci nowożeÅcy - Norma Jeane obejmowaÅa go za szyjÄ niczym tonÄca dziewczyna, Bucky zaczynaÅ dyszeÄ jak ogier; ÅmiaÅ siÄ, ona wisiaÅa na jego szyi, dusiÅa go jak zapaÅnik; kopaÅa i wiÅa siÄ, kiedy z okrzykiem triumfu przygwaźdżaÅ jej rÄce do Åóżka, rozchylaÅ domowÄ sukienkÄ albo ÅciÄ gaÅ z niej sweter i dotykaÅ twarzÄ jej nagich, Ålicznych piersi, miÄkkich, sprÄżystych piersi o różowobrÄzowych sutkach wyglÄdajÄcych jak galaretka, jej zaokrÄglonego, zawsze bardzo ciepÅego brzuszka pokrytego delikatnym jasnym puszkiem, oraz bÅyszczÄcych kasztanowych wÅosów u podstawy jej brzucha, poskrÄcanych, wilgotnych i wrażliwych na Åaskotki, zadziwiajÄcej gÄstwiny jak na dziewczynÄ w jej wieku. "Och, Laleczko. Oooch". Zazwyczaj Buckyego ogarniaÅo tak duże podniecenie, że spuszczaÅ siÄ na uda Normy Jeane, co należaÅo uznaÄ za sposób kontroli urodzin, gdy nie miaÅ pewnoÅci, iż zdÄży w porÄ naÅożyÄ prezerwatywÄ, bo nawet w chwilach namiÄtnoÅci byÅ wystarczajÄco czujny, aby nie zapoczÄtkowaÄ nowego życia. Lecz jak u ogiera po kilku minutach twardniaÅ mu znowu, krew napÅywaÅa do Wielkiego Interesu, jakby z od krÄconego kurka z gorÄcÄ wodÄ. NauczyÅ swojÄ nastoletniÄ Å¼onÄ, jak siÄ kochaÄ, a ona okazaÅa siÄ pojÄtnÄ, potem gorliwÄ uczennicÄ, czasem zaÅ, Bucky musiaÅ to przyznaÄ, jej namiÄtnoÅÄ trochÄ go przerażaÅa, doprawdy odrobinÄ, tak wiele chciaÅa ode mnie, od tego: miÅoÅci. CaÅowali siÄ, przytulali, Åaskotali, wsuwali sobie jÄzyki do uszu. Przywierali do siebie i siÄgali po siebie. Kiedy Norma Jeane próbowaÅa uciec, gramoliÅa siÄ z Åóżka, Bucky rzucaÅ siÄ za niÄ, podnosiÅ, wydajÄc radosne dźwiÄki: "Znowu ciÄ mam, MaleÅka". Z powrotem kÅadÅ jÄ na Åóżko, w skotÅowanÄ poÅciel, pokrzykujÄc, ÅmiejÄc siÄ, dyszÄc i stÄkajÄc; Norma Jeane też jÄczaÅa i pÅakaÅa, o tak, i do diabÅa tam z wÅcibskimi sÄsiadami zza Åciany czy z górnego piÄtra, albo z ludźmi, którzy przechodzili za oknem, za niedbale opuszczonymi żaluzjami. Czyż nie byli maÅżeÅstwem? W obliczu Boga i KoÅcioÅa? Czyż nie darzyli siÄ miÅoÅciÄ? Czy nie mieli wszelkich praw, aby siÄ kochaÄ, kiedy i jak czÄsto przyszÅa im na to ochota? Ależ tak, do cholery, mieli prawo! ByÅa sÅodkim dzieckiem, tylko bardzo uczuciowym. CiÄgle pragnÄÅa miÅoÅci. WydawaÅa siÄ niedojrzaÅa i nieodpowiedzialna, zresztÄ chyba podobnie jak ja; byliÅmy zbyt mÅodzi. Gdyby okazaÅa siÄ lepszÄ kucharkÄ i byÅa mniej uczuciowa, może by siÄ nam lepiej uÅożyÅo. Mojemu MÄżowi Moja miÅoÅÄ do ciebie jest gÅÄboka, GÅÄbsza niż morze. Bez ciebie, mój ukochany, IstnieÄ nie mogÄ. ZimÄ na przeÅomie lat 1942 i 1943 - wojna na frontach w Europie i na
Pacyfiku przebiegÅa fatalnie - Bucky Glazer staÅ siÄ niespokojny, coraz czÄÅciej wspominaÅ o zaciÄgniÄciu siÄ do marynarki wojennej, piechoty morskiej albo marynarki handlowej. - Bóg nie bez powodu uczyniÅ Stany Zjednoczone numerem jeden. Musimy wziÄÄ na siebie tÄ odpowiedzialnoÅÄ. Norma Jeane patrzyÅa na niego z pogodnym, pustym uÅmiechem na twarzy. Wkrótce potem komisje poborowe zacznÄ powoÅywaÄ do wojska "bez dzietnych" żonatych mÄżczyzn. Sensownie byÅoby zaciÄgnÄÄ siÄ na ochotnika, zanim Bucky zostanie powoÅany. PracowaÅ czterdzieÅci godzin tygodniowo w Lockheed i parÄ przedpoÅudni w domu pogrzebowym McDougala, asystujÄc panu Eeleyowi. ("To niesamowite: ludzie ostatnio nie umierajÄ tak czÄsto. Bardzo wielu mÅodych mÄżczyzn wyjechaÅo z Ameryki, a starsi chcÄ poczekaÄ i zobaczyÄ, jak siÄ rozstrzygnie ta wojna. Przy niedoborze benzyny trudno jechaÄ szybko i spowodowaÄ wypadek".) DoÅwiadczenie w balsamowaniu mogÅo siÄ przydaÄ w sÅużbie wojskowej. Także umiejÄtnoÅci futbolowe, zapaÅnicze, biegowe: Bucky Glazer byÅ szkolnÄ gwiazdÄ sportu, mógÅ trenowaÄ sÅabszych rekrutów. Ponadto miaÅ pewien talent do matematyki, w każdym razie do matematyki w wydaniu Mission Hills High School, potrafiÅ naprawiÄ radio, dobrze czytaÅ mapy. Co wieczór sÅuchaÅ doniesieÅ wojennych i w zamyÅleniu czytaÅ "L.A. Times". Raz na tydzieÅ zabieraÅ NormÄ Jeane do kina, gÅównie, aby obejrzeÄ kronikÄ filmowÄ. Åciany mieszkania wytapetowaÅ mapami Europy i Pacyfiku, kolorowymi pinezkami zaznaczaÅ miejsca, gdzie stacjonowali znajomi: krewni, przyjaciele. Nigdy nie komentowaÅ wiadomoÅci o zabitych, zaginionych czy wziÄtych do niewoli, ale Norma Jeane wiedziaÅa, że dużo o nich myÅli. Na Boże Narodzenie 1942 roku jeden z walczÄcych kuzynów Buckyego przysÅaÅ mu w "prezencie" z jednej z Wysp Aleuckich czaszkÄ JapoÅczyka. Co za niespodzianka! Bucky rozwinÄÅ paczkÄ, uniósÅ czaszkÄ w obu rÄkach Jak piÅkÄ do koszykówki, gwizdnÄÅ przeciÄgle i zawoÅaÅ do Normy Jeane, aby przyszÅa to zobaczyÄ. PrzybiegÅa do kuchni, spojrzaÅa i o maÅo nie zemdlaÅa. Co to za obrzydliwoÅÄ? GÅowa? Ludzka gÅowa? - To czaszka jakiegoÅ JapoÅca. Jest okej - powiedziaÅ Bucky. ChÅopiÄcy rumieniec pokryÅ jego policzki. WsunÄÅ palce do niesamowicie dużych oczodoÅów. Otwory nosowe także wydawaÅy siÄ nadzwyczaj duże i nie równe. W górnej szczÄce pozostaÅy trzy albo cztery odbarwione zÄby, dolnej szczÄki nie byÅo zaÅ wcale. PrzejÄty i peÅen zazdroÅci Bucky rzekÅ kilka razy: -Jezu! Trevowi udaÅo siÄ wreszcie ograÄ starego Buckyego. Norma Jeane uÅmiechnÄÅa siÄ pogodnie, pustym uÅmiechem, jak ktoÅ, kto nie zrozumiaÅ dowcipu albo udaje, że nie zrozumiaÅ; jak po paskudnym dowcipie Pirigów i ich przyjacióÅ, który miaÅ wywoÅaÄ rumieniec na twarzy Normy Jeane, ale go nie wywoÅaÅ. WidziaÅa, jak bardzo jej mÄż jest podekscytowany, i nie chciaÅa psuÄ jego nastroju. "Stary Hirohito" zostaÅ umieszczony na honorowym miejscu, na radiu RCA Victor w salonie. Bucky sprawiaÅ wrażenie tak dumnego, jakby sam zdobyÅ to trofeum na Wyspach Aleuckich. ChciaÅa byÄ doskonaÅa. Bucky zasÅugiwaÅ na to. A miaÅ wysokie wymagania! I bystre oczy. Co rano dokÅadne sprzÄtanie mieszkania w Verdugo Gardens.
Tylko trzy niewielkie pomieszczenia i Åazienka wystarczajÄco duża, aby zmieÅciÄ wannÄ, umywalkÄ, muszlÄ klozetowÄ. MiaÅa sprzÄtaÄ te pokoje w skupieniu i z poÅwiÄceniem religijnego żebraka. Nie uważaÅa za ironiczne sÅów: Å»ona Buckyego Glazera nie bÄdzie pracowaÄ. Nigdy. UważaÅa, że praca kobiety w domu nie jest tak naprawdÄ pracÄ, tylko ÅwiÄtym obowiÄzkiem i przywilejem. "Dom" uÅwiÄcaÅ każde wydatkowanie siÅ duchowych i fizycznych. Glazerowie czÄsto wyrażali przekonanie, które w jakiÅ niejasny sposób wynikaÅo z ich chrzeÅcijaÅskich poglÄdów, że żadna kobieta, zwÅaszcza zamÄżna, nie powinna pracowaÄ poza "domem". Nawet podczas kryzysu, kiedy czÄÅÄ rodziny (Bucky nie znaÅ szczegóÅów, zażenowany i zawstydzony, a Norma Jeane nie chciaÅa niczego od niego wyciÄ gaÄ) mieszkaÅa w samochodzie i namiocie gdzieÅ w San Fernando Yalley, nawet wówczas jedynie mÄscy czÅonkowie rodziny "pracowali", także dzieci, w tym nie speÅna dziesiÄcioletni Bucky. Duma, mÄska duma nie pozwalaÅa, aby kobiety Glazerów pracowaÅy poza "domem". Norma Jeane zapytaÅa niewinnie: - Ale teraz toczy siÄ wojna, czy to wszystkiego nie zmienia? Jej pytanie zawisÅo w powietrzu, nie docierajÄc do nikogo. Nie moja żona. Nigdy! ByÄ obiektem mÄskich pragnieÅ, to wiedzieÄ: Ja istniejÄ! Wyraz oczu. Twardnienie kutasa. ChoÄ jesteÅ nikim, jesteÅ pożÄdana. Chociaż nie chciaÅa ciÄ matka, jesteÅ pożÄdana. Chociaż nie chciaÅ ciÄ ojciec, jesteÅ pożÄdana. Fundamentalna prawda o moim życiu - nieważne, czy to rzeczywiÅcie prawda, czy parodia prawdy: kiedy mÄżczyzna ciÄ pragnie, jesteÅ bez pieczna. Bardziej wyraziÅcie niż gorÄce towarzystwo mÅodego mÄża zapamiÄta miÅe poranki rozciÄgajÄce siÄ po wczesne popoÅudnia w tym ocienionym, niemal sekretnym mieszkaniu, wcale nie spokojnym (bo Verdugo Gardens to miejsce haÅaÅliwe jak koszary: dzieci krzyczÄ na dworze, niemowlÄta pÅaczÄ, radia nastawione gÅoÅniej niż odbiornik Normy Jeane): rytmiczne, powtarzalne, hipnotyzujÄce rozkosze prac domowych. ZdumiewajÄce, jak szybko zwierzÄcy umysÅ przyzwyczajaÅ siÄ do narzÄdzia trzymanego w rÄku: szczotki do dywanów, miotÅy, zmywaka, skrobaka. (MÅodzi Glazerowie nie mogli sobie jeszcze pozwoliÄ na odkurzacz. Ale to siÄ miaÅo wkrótce zmieniÄ, Bucky obiecaÅ! ) W salonie leżaÅ na podÅodze prostokÄtny dywanik, a wÅaÅciwie chodniczek w kolorze purpurowo-niebieskim, o wymiarach szeÅÄ na osiem stóp, resztka kupiona za osiem dolarów dziewiÄÄdziesiÄt osiem centów, i wÅaÅnie po tym dywaniku Norma Jeane jak w transie przesuwaÅa mechanicznÄ szczotkÄ do odkurzania. Pojedyncza nitka pÅótna opatrunkowego wywoÅywaÅa podniecenie: oto byÅa skaza - a teraz już jej nie ma! Norma Jeane uÅmiechnÄÅa siÄ. Może przypomniaÅa sobie Gladys, do brodusznÄ, prawie kochajÄcÄ, zajmujÄcÄ siÄ tym czy tamtym (ale nie pracami domowymi), oszoÅomionÄ, a nawet wiÄcej niż oszoÅomionÄ - Norma Jeane rozumiaÅa teraz, że umysÅ matki wytwarzaÅ wÅasne, niepowtarzalne i celowe substancje chemiczne. O to chodziÅo: roztopiÄ siÄ bez reszty w bieżÄcej chwili. StopiÄ siÄ w jedno z dziaÅaniem. Cokolwiek to jest: ten cud, który jest przede mnÄ. PchaÄ ciÄżkÄ szczotkÄ do dywanów tam i z po wrotem, tam i z powrotem. Potem w Åazience czyÅciÅa jeszcze mniejszy dywanik, o owalnym ksztaÅcie, podÅpiewujÄc do muzyki pÅynÄcej z radia, nadawanej przez popularnÄ w Los Angeles stacjÄ. MiaÅa gÅos miÄkki, nie równy, lekki, radosny. PrzypomniaÅa sobie lekcje u Jess Flynn i uÅmiechnÄÅa siÄ na myÅl o poważnych nadziejach Gladys zwiÄzanych z jej Åpiewaniem, coÅ takiego, Norma
Jeane ÅpiewaczkÄ! ByÅo to zabawne, tak samo jak lekcje gry na fortepianie u Clivea Pearcea. Biedaczek, krzywiÅ siÄ i siliÅ na uÅmiech, kiedy Norma Jeane graÅa albo próbowaÅa graÄ. falÄ wstydu na pÅynÄÅo caÅkiem Åwieże wspomnienie o żenujÄcym wystÄpie podczas przesÅuchania kandydatów do roli w uczniowskim przedstawieniu - co to byÅo? - Nasze miasto. To wspomnienie nie wywoÅaÅo uÅmiechu. Wzrok peÅen szyderstwa, wÅadczy gÅos pewnego siebie nauczyciela. WÄtpiÄ jednak, czy pan Thornton Wilder zgodziÅby siÄ z tobÄ. Ten czÅowiek miaÅ oczywiÅcie te racjÄ! Teraz przepadaÅa za szczotkÄ do dywanów, Ålubnym prezentem od jednej z ciotek Buckyego. Od kogoÅ z jego rodziny dostaÅa mopa z drewnianÄ rÄczkÄ oraz plastikowe zielone wiadro z wyżymaczkÄ. Owe instrumenty miaÅy jej pomóc w osiÄgniÄciu doskonaÅoÅci. WycieraÅa i polerowaÅa strasznie zdeptane linoleum w kuchni. WycieraÅa i polerowaÅa wyblakÅe linoleum w Åazience. SpecjalnÄ gÄbkÄ zrÄcznie i fanatycznie szorowaÅa zlewy, blaty, wannÄ i muszlÄ klozetowÄ. Niektóre z tych rzeczy nigdy nie bÄdÄ czyste ani nawet prawie czyste. Zapuszczone bezpowrotnie przez poprzednich lokatorów. Potem szybko zmieniaÅa poÅciel, wietrzyÅa materac, po duszki. Co tydzieÅ dźwigaÅa pranie do pobliskiej pralni samoobsÅugowej. WracaÅa z transportem wilgotnych rzeczy i rozwieszaÅa je na lince za oknem. UwielbiaÅa prasowaÄ, cerowaÄ. Bucky byÅ "bezwzglÄdny, jeżeli chodzi o ubrania", jak Bess Glazer z powagÄ przestrzegÅa synowÄ, ale temu wyzwaniu Norma Jeane zdecydowana byÅa sprostaÄ z nie sÅabnÄcym zapaÅem i optymizmem: cerowaÅa skarpety, koszule, spodnie, bieliznÄ. W szkole Åredniej nauczyÅa siÄ robiÄ na drutach rzeczy przeznaczone dla uwikÅanych w wojnÄ Brytyjczyków, a teraz, kiedy miaÅa czas, ku zdziwieniu swego mÄża robiÅa wciÄgany przez gÅowÄ sweter wedÅug wzoru, który dostaÅa od pani Glazer. (Tego swetra Norma Jeane nigdy nie skoÅczy, bo ciÄgle bÄdzie pruÅa to, co zrobi, niezadowolona z efektu.) Pod nieobecnoÅÄ Buckyego w domu Norma Jeane przykrywaÅa czaszkÄ JapoÅczyka na radiu jednym ze swoich szali. ZdejmowaÅa go tuż przed powrotem mÄża. Co jest tutaj pod spodem? - zapytaÅa pewnego dnia Harriet i uniosÅa szal, nim Norma Jeane mogÅa jÄ ostrzec. Kiedy Harriet zobaczyÅa czaszkÄ, zmarszczyÅa swój nos mopsa. Ale zaraz opuÅciÅa szal z powrotem na to samo miejsce. - Och, Chryste, to jedna z nich. Z najwiÄkszym oddaniem Norma Jeane odkurzaÅa liczne zdjÄcia i fotki ozdabiajÄce salon. W wiÄkszoÅci byÅy to fotografie Ålubne, bÅyszczÄce, pokolorowane, w mosiÄżnych ramkach. Od Ålubu minÄÅ niespeÅna rok, a Bucky i Norma Jeane zdÄżyli zgromadziÄ wiele szczÄÅliwych wspomnieÅ. Czy to zapowiedź dobrej przyszÅoÅci? NormÄ Jeane uderzyÅo, że fotografie rodzinne w domu Glazerów zajmujÄ dosÅownie każdÄ wolnÄ powierzchniÄ. Prapradziadkowie Buckyego i mnóstwo niemowlÄt! Norma Jeane z zachwytem ujrzaÅa, jak z pyzatego bobasa z otwartÄ buziÄ, trzymanego w mÅodzieÅczych ramionach Bess Glazer w roku 1921, Bucky zmieniÅ siÄ w silnego mÅodego byczka, mÄżczyznÄ, jakim byÅ w roku 1942. Najlepszy dowód, że Bucky Glazer istniaÅ i byÅ hoÅubiony! Norma Jeane po nielicznych wizytach w domach koleżanek ze szkoÅy w Van Nuys zapamiÄtaÅa, że ich rodziny też z dumÄ prezentowaÅy swoje wizerunki na stoÅach, fortepianach, parapetach i Åcianach.
Nawet Elsie miaÅa kilka wybranych zdjÄÄ Pirigów, mÅodszych i pogodniejszych. Norma Jeane byÅa nieprzyjemnie zaskoczona, uÅwiadomiwszy sobie, że tylko Gladys nigdy nie miaÅa żadnej rodzinnej fotografii oprawionej i wystawionej na pokaz, poza tÄ jednÄ z ciemnowÅosym mÄżczyznÄ, który byÅ podobno ojcem Normy Jeane. RozeÅmiaÅa siÄ lekko. Najprawdopodobniej byÅ to zwykÅy fotos reklamowy z Wytwórni. Nikt, kogo Gladys dobrze znaÅa. "Dlaczego miaÅabym siÄ przejmowaÄ? Wcale siÄ nie przejmujÄ". Jako mÄżatka Norma Jeane rzadko myÅlaÅa o ojcu czy o CiemnowÅosym KsiÄciu. JeÅli myÅlaÅa o Gladys, to nie inaczej jak o dalekiej krewnej nieod wracalnie podupadÅej na zdrowiu. A musiaÅa inaczej? DwanaÅcie oprawionych zdjÄÄ. Kilka scen z plaży, Bucky i Norma Jeane w strojach kÄpielowych stojÄ obok siebie i obejmujÄ siÄ w pasie; Bucky i Norma Jeane z przyjacióÅmi Buckyego podczas spotkania przy grillu; Bucky i Norma Jeane opierajÄ siÄ swobodnie o chÅodnicÄ packarda z 1938 roku. Jednakże najbardziej fascynujÄce byÅy zdjÄcia Ålubne. PrzedstawiaÅy olÅniewajÄco uÅmiechniÄtÄ pannÄ mÅodÄ w biaÅej satynowej sukni, z panem mÅodym w wizytowym garniturze i krawacie, o wÅosach wypomadowanych i zaczesanych do tyÅu, o doskonaÅym profilu Jackiego Coogana. Wszyscy siÄ zachwycali, jakÄ to tworzÄ atrakcyjnÄ mÅodÄ parÄ i jak bardzo siÄ kochajÄ. Nawet ksiÄdz ocieraÅ oczy. Mimo wszystko byÅam okropnie przerażona. ChoÄ wcale tego nie widaÄ. Norma Jeane podeszÅa do oÅtarza, odprowadzana przez jednego z przyjacióŠrodziny Glazerów (Warren Pirig nie chciaÅ wziÄÄ udziaÅu w uroczystoÅci), czuÅa w uszach pulsowanie krwi, ciÄżar w żoÅÄdku. Przy oÅtarzu zachwiaÅa siÄ w pantofelkach na wysokich obcasach, które jÄ uciskaÅy (o póŠnumeru za maÅe, ale w sklepie z używanÄ odzieÅ¼Ä cena byÅa nie do odrzucenia); patrzyÅa z tym swoim sÅodkim uÅmiechem - doÅki w policzkach - na duchownego, intonujÄcego przez nos wyuczone na pamiÄÄ sÅowa, i przyszÅo jej do gÅowy, że Groucho Marx odegraÅ by tÄ scenÄ z wiÄkszym polotem, bardziej zabawnie poruszajÄc sztucznymi brwiami i wÄsami. Czy ty, Normo Jeane, chcesz pojÄÄ tego mÄżczyznÄ... Nie wiedziaÅa, co to pytanie znaczy. Potem odwróciÅa siÄ albo zostaÅa do tego zmuszona, bo chyba Bucky trÄciÅ jÄ Åokciem, ujrzaÅa mÄżczyznÄ, który staÅ obok niej, oblizujÄc nerwowo usta jak wspóÅsprawca przestÄpstwa, i jakoÅ zdoÅaÅa wykrztusiÄ szeptem: T...tak, a Bucky odpowiedziaÅ Åmielej, dostatecznie gÅoÅno, aby go sÅyszano w caÅym koÅciele: Pewnie, że tak. Potem chwilÄ trwaÅo wkÅadanie obrÄczki Ålubnej, która jednak doskonale pasowaÅa na jej palec; pani Glazer, która zwykÅa myÅleÄ o wszystkim zawczasu, dopilnowaÅa, aby pierÅcionek zarÄczynowy zostaÅ przeniesiony na prawÄ rÄkÄ, wiÄc ta czÄÅÄ ceremonii przebiegÅa pÅynnie. Taksie baÅam. ChciaÅam uciekaÄ. Ale dokÄd? Inna ulubiona fotografia przedstawiaÅa pana mÅodego i pannÄ mÅodÄ podczas dzielenia trzypoziomowego tortu weselnego. To byÅo na przyjÄciu w restauracji na Beverly Hills. Duża, sprawna dÅoÅ Buckyego nad szczupÅymi palcami Normy Jeane zamkniÄtymi na rÄczce noża o dÅugim ostrzu, para mÅodych ludzi szeroko uÅmiechniÄtych do obiektywu. Do tego momentu Norma Jeane zdÄżyÅa już wypiÄ pierwszy kieliszek szampana możliwe że nawet dwa - natomiast Bucky wypiÅ i szampana, i piwo. ByÅo tu też zdjÄcie ukazujÄce nowożeÅców w taÅcu i zdjÄcie packarda Buckyego ozdobionego kolorowÄ bibuÅkÄ, girlandami i napisem NOWOÅ»EÅCY, para mÅoda machaÅa na pożegnanie przez okno.
Te i inne fotografie Norma Jeane wysÅaÅa Gladys do szpitala w Norwalk. DoÅÄczyÅa do nich pogodny liÅcik: Wszyscy bardzo żaÅujemy, że nie mogÅaÅ byÄ na moim Ålubie, Mamo. Szkoda, ale oczywiÅcie wszyscy rozumiejÄ. To byÅ najcudowniejszy, najcudowniejszy dzieÅ w moim życiu. Gladys nie odpowiedziaÅa, ale Norma Jeane nie liczyÅa na odpowiedź. "Dlaczego miaÅabym siÄ przejmowaÄ? Wcale siÄ nie przejmujÄ". WczeÅniej nigdy nie piÅa szampana. Jako wyznawczyni Christian Science nie aprobowaÅa picia, lecz wesele to szczególna okazja, prawda? WspaniaÅy ten szampan, gaz magicznie uderza w nozdrza, ale nie spodobaÅo jej siÄ, że potem staÅa siÄ beztroska, chichotaÅa i straciÅa panowanie nad sobÄ. Bucky upiÅ siÄ szampanem, piwem i tequilÄ i niespodziewanie zwymiotowaÅ, gdy taÅczyli, ubrudziÅ dóŠjej Ålicznej, biaÅej satynowej sukni. Na szczÄÅcie Norma Jeane i tak miaÅa siÄ przebraÄ przed wyjazdem na noc poÅlubnÄ do hotelu przy Morro Beach. Pani Glazer czym prÄdzej zwilżyÅa serwetki i wytarÅa wiÄkszoÅÄ cuchnÄ cych plam. NarzekaÅa przy tym: "Bucky! Wstydź siÄ. Przecież to sukienka Lorraine". Bucky okazaÅ chÅopiÄcÄ skruchÄ i na tychmiast wszystko zostaÅo mu wybaczone. PrzyjÄcie trwaÅo. WynajÄta orkiestra znowu zaczÄÅa gÅoÅno graÄ. Norma Jeane, teraz boso, taÅczyÅa z mÄ Å¼em ko\e}Tiy raz. DontGetAround Much Anymore, This Cant Be Love, The Girl ThatIMarry. SunÄli w taÅcu po parkiecie, potrÄcajÄc inne pary, wybuchali Åmiechem. BÅyskaÅy flesze. WokóŠwirowaÅo konfetti, krÄciÅy siÄ balony, sypaÅ ryż. Niektórzy szkolni koledzy Buckyego rzucali balony wypeÅnione wodÄ i przód koszuli Buckyego caÅkiem przemókÅ. Podano ciasto z truskawkami i bitÄ ÅmietanÄ. Przez przypadek Buckyemu spadÅy z Åyżeczki truskawki w sÅodkim syropie na rozkloszowany dóŠbiaÅej lnianej sukienki, w którÄ Norma Jeane wÅaÅnie siÄ przebraÅa. "Bucky, ale wstyd". Matka pana mÅodego byÅa zgorszona, lecz pozostali (w tym paÅstwo mÅodzi) Åmiali siÄ. Znowu przystÄpiono do taÅców. W powietrzu unosiÅa siÄ ÅwiÄteczna mieszanina zapachów. Tea for Two, In the Shade of the Old Apple Tree, Begin the Beguinezera - jego twarz bÅyszczaÅa jak bÅotnik motocykla - próbujÄcego taÅczyÄ tango! Szkoda, że nie mogÅaÅ byÄ na moim Ålubie. MyÅlisz, że siÄ przejmujÄ? Akurat, jak jasna cholera. Bucky i jego starszy bratjoe Åmiali siÄ. Elsie Ping, ubrana w jaskrawozielonÄ taftÄ - z rozmazanÄ szminkÄ na ustach ÅcisnÄÅa Normie Jeane rÄkÄ na pożegnanie i wymusiÅa na niej obietnicÄ, że dziewczyna zadzwoni nastÄpnego dnia i że z Buckym odwiedzi Elsie zaraz po powrocie z czterodniowej podróży poÅlubnej. Norma Jeane znowu zapytaÅa, dlaczego Warren nie przyszedÅ na Ålub, choÄ Elsie zdÄżyÅa już wyjaÅniÄ, że zatrzymaÅy go pilne sprawy zwiÄzane z prowadzeniem interesu. "PrzesyÅa ci najlepsze życzenia, sÅodziutka. Na pewno bÄdzie nam ciebie brakowaÅo". Także Elsie, niższa od Normy Jeane o dwa cale, miaÅa za ciasne buty. Nagle wyciÄgnÄÅa szyjÄ i pocaÅowaÅa NormÄ prosto w usta, namiÄtnie. Å»adna kobieta nigdy jej w ten sposób nie caÅowaÅa. Dziewczyna poprosiÅa bÅagalnie: "Ciociu Elsie, mogÅabym pójÅÄ dziÅ na noc do twojego domu? Tylko na jednÄ noc.
PowiedziaÅabym Buckyemu, że nie spakowaÅam wszystkich swoich rzeczy. Okej? Och, proszÄ! " - Elsie rozeÅmiaÅa siÄ, jak gdyby to byÅ tylko żart, i pchnÄÅa NormÄ Jeane w stronÄ pana mÅodego. NadeszÅa chwila, kiedy para nowożeÅców powinna odjechaÄ do hotelu na noc poÅlubnÄ. Bucky nie ÅmiaÅ siÄ z Joe, tylko siÄ z nim kÅóciÅ. Joe próbowaÅ odebraÄ Buckyemu kluczyki od samochodu, a Bucky powtarzaÅ: "MogÄ prowadziÄ, do diabÅa, jestem czÅowiekiem żonatym! " Jazda na wybrzeże trochÄ jÄ przerażaÅa. MgÅa znad oceanu dotarÅa do drogi i packard czÄsto przekraczaÅ ÅrodkowÄ liniÄ szosy. Norma Jeane myÅlaÅa już jasno i oparÅa gÅowÄ na ramieniu Buckyego, gotowa w razie potrzeby chwyciÄ za kierownicÄ. W Loch Raven Motor Court nad zasnutym mgÅÄ oceanem, teraz już w ciemnoÅci, Norma Jeane pomogÅa wysiÄÅÄ Buckyemu z wesoÅo przystrojonego samochodu. Oboje potknÄli siÄ, poÅlizgnÄli, niewiele brakowaÅo, a przewróciliby siÄ w odÅwiÄtnych ubraniach na żużlowym podjeździe. W domku pachniaÅo Årodkiem na insekty, po narzucie biegaÅy dÅugonogie kosarze. - KurczÄ, te sÄ niegroźne - powiedziaÅ pogodnie Bucky, starajÄc siÄ trafiÄ jednego piÄÅciÄ. - Dopiero skorpiony mogÄ ciÄ zabiÄ. Albo brÄzowy pajÄk pustelnik. Ugryzie ciÄ taki w tyÅek i po tobie. - RozeÅmiaÅ siÄ haÅaÅliwie. MusiaÅ skorzystaÄ z Åazienki. ZaprowadziÅa go do toalety, podtrzymujÄc w pasie. CzuÅa siÄ bardzo zażenowana. Pierwszy raz zobaczyÅa mÄżowski penis, który do tej pory tylko czasami czuÅa, kiedy jÄ nim Bucky szturchaÅ, dotykaÅ albo ocieraÅ siÄ. Ten widok byÅ dla niej pewnym wstrzÄsem - penis napÄczniaÅy od moczu, parujÄcego i uderzajÄcego o ÅciankÄ muszli klozetowej. Norma Jeane zamknÄÅa oczy. Tylko Rozum jest rzeczywisty. Bóg jest miÅoÅciÄ. MiÅoÅÄ uzdrawia. Wkrótce potem ten sam penis dźgaÅ NormÄ Jeane, wdzieraÅ siÄ do Årodka przez wÄski otwór miÄdzy jej nogami. Bucky na zmianÄ poczynaÅ sobie to metodycznie, to frenetycznie. Naturalnie Norma Jeane byÅa na to przygotowana, przynajmniej w teorii; rzeczywiÅcie, ból byÅ niewiele wiÄkszy niż przy zwykÅych menstruacyjnych skurczach, tak jak Elsie Pirig przewidywaÅa. Tylko że byÅ ostrzejszy, jak ÅrubokrÄt. Znowu zamknÄÅa oczy. Tylko Rozum jest rzeczywisty. Bóg jest miÅoÅciÄ. MiÅoÅÄ uzdrawia. Nieco krwi znalazÅo siÄ na papierze toaletowym, który Norma Jeane pedantycznie rozÅożyÅa na poÅcieli, ale byÅa to jasna, Åwieża krew, a nie ciemniejsza i bardziej cuchnÄca. Och, gdyby tak mogÅa wziÄÄ kÄpiel! ZanurzyÄ siÄ w gorÄcej, kojÄcej kÄpieli! Ale Buckyemu brakowaÅo cierpliwoÅci, Bucky chciaÅ spróbowaÄ znowu. MiaÅ prezerwatywÄ, z wyglÄdu zleżaÅÄ, którÄ ciÄgle wypuszczaÅ z rÄk, przeklinajÄc: "Cholera". Twarz mu poczerwieniaÅa jak dzieciÄcy balon napompowany do granic możliwoÅci. Norma byÅa zbyt zakÅopotana, aby pomóc mu z prezerwatywÄ, to byÅa dopiero jej noc poÅlubna, nie mogÅa przestaÄ drżeÄ, trzÄÅÄ siÄ, a to dodatkowo jeszcze bardziej wytrÄcaÅo jÄ z równowagi - wszystko byÅo inne niż to, czego siÄ spodziewaÅa: ona i Bucky byli tacy nieporadni wobec wzajemnej
nagoÅci. Nic nie przypominaÅo jej wÅasnej nagoÅci w lustrze. Nic nie przy pominaÅo nagoÅci, jakiej siÄ spodziewaÅa. Ta nagoÅÄ byÅa niezdarna, peÅna mlaskania, zlana potem. TÅoczna. Jak gdyby znalazÅo siÄ w Åóżku wiÄcej osób, nie tylko ona i Bucky. W minionych latach drżaÅa na widok Magicznej PrzyjacióÅki w lustrze, uÅmiechaÅa siÄ, mrugaÅa do niej i poruszaÅa siÄ w rytm odtwarzanej w wyobraźni muzyki jak Ginger Rogers, tylko że nie potrzebowaÅa partnera ani do taÅca, ani do szczÄÅcia. Teraz byÅo inaczej. Wszystko dziaÅo siÄ zbyt szybko. I już nie przypuszczaÅa, że kiedyÅ zacznie nadÄżaÄ za tym, co siÄ dzieje. Och, wolaÅa, żeby już byÅo po wszystkim, mogÅaby siÄ wtuliÄ w ramiona mÄża i spaÄ, spaÄ, spaÄ, może ÅniÄ o dniu Ålubu, o nim. "Kochanie, mogÅabyÅ mi pomóc? ProszÄ ciÄ". Bucky caÅowaÅ jÄ raz po raz, trafiajÄc zÄbami na jej zÄby, jakby chciaÅ czegoÅ dowieÅÄ w sporze. GdzieÅ niedaleko na plaży zaÅamywaÅy siÄ fale, co zabrzmiaÅo jak nieco szyderczy aplauz. "Chryste, kochanie, kocham ciÄ. JesteÅ taka sÅodka, taka dobra, taka piÄkna. No, dalej! " - Åóżko zakoÅysaÅo siÄ. Wyboisty materac zaczÄÅ siÄ niebezpiecznie przesuwaÄ na jednÄ stronÄ. Powinni rozÅożyÄ Åwieży papier toaletowy, ale Bucky nie zwracaÅ na to uwagi. Norma Jeane piszczaÅa, usiÅowaÅa siÄ rozeÅmiaÄ, lecz Bucky nie byÅ w nastroju do Åmiechu. Jedna z ostatnich porad Elsie Pirig brzmiaÅa: Tak naprawdÄ, to musisz siÄ staraÄ o jedno, schodziÄ im z drogi. Norma Jeane powiedziaÅa wtedy, że to nie brzmi zbyt romantycznie, na co Elsie odwarknÄÅa: Kto powiedziaÅ, że takie ma byÄ. Mimo wszystko teraz Norma Jeane zaczynaÅa pojmowaÄ. W natarczywym kochaniu Buckyego byÅo coÅ dziwnie bezosobowego, coÅ zupeÅnie innego niż ich zachÅanne, gorÄczkowe, przedÅużane pieszczoty w minionych miesiÄcach. NormÄ Jeane piekÅo miÄdzy nogami, na udach Buckyego znalazÅa siÄ rozmazana krew; można by pomyÅleÄ, że wystarczy jak na jednÄ noc, lecz Bucky ani myÅlaÅ siÄ poddaÄ. Znowu zdoÅaÅ trafiÄ w kreskÄ miÄdzy jej udami. Z prezerwatywÄ czy bez, dostaÅ siÄ nieco gÅÄbiej niż za pierwszym razem teraz Åóżko trzÄsÅo siÄ pod nimi - pojÄkiwaÅ i nagle wierzgnÄÅ jak koÅ postrzelony w peÅnym galopie. Na jego twarzy pojawiÅ siÄ grymas, oczy przewróciÅy, aż ukazaÅy biaÅka. Bucky ni to parsknÄÅ, ni pisnÄÅ: Jezu"! Po czym osunÄÅ siÄ w ramiona Normy Jeane, zapadÅ w gÅÄboki sen i po chwili zachrapaÅ. Norma Jeane skrzywiÅa siÄ z bólu i staraÅa znaleÅºÄ wygodniejszÄ pozycjÄ. Åóżko byÅo za maÅe, chociaż podwójne. Tkliwie pogÅadziÅa bÅyszczÄce, zroszone potem czoÅo Buckyego, umiÄÅnione ramiona. Lampka nocna byÅa zapalona i ÅwiatÅo raziÅo jÄ w zmÄczone oczy, ale nie mogÅa do niej siÄgnÄÄ, nie niepokojÄc Buckyego. Och, gdyby tak mogÅa wziÄÄ kÄpiel! Oto czego naprawdÄ pragnÄÅa: kÄpieli. I zależaÅo jej, by zrobiÄ coÅ z pogniecionym przeÅcieradÅem, które byÅo bardzo wilgotne. Kilka razy podczas tej dÅugiej nocy - która przeszÅa w inny dzieÅ, 20 czerwca 1942 roku, w zamglony, prawie ciemny ranek - Norma Jeane budziÅa siÄ z bólem gÅowy i zawsze Bucky Glazer, nagi i chrapiÄcy, przygniataÅ jÄ do Åóżka.
PodnosiÅa gÅowÄ, aby zobaczyÄ jego dÅugÄ sylwetkÄ. MÄż. Jej mÄż! ByÅ jak wyrzucony na brzeg wieloryb, nagi, owÅosione nogi rozrzuciÅ w poprzek Åóżka. UsÅyszaÅa swój Åmiech, Åmiech wystraszonej dziewczynki, przypomniaÅa sobie dawno utraconÄ lalkÄ, którÄ tak bardzo kochaÅa, lalkÄ bez imienia, chyba że imiÄ to brzmiaÅo "Norma Jeane", lalkÄ o miÄkkich, pozbawionych koÅci nogach, miÄkkich stopach. Opowiedz mi o swojej pracy. Tato. Ale nie miaÅa na myÅli pracy w zakÅadach Lockheed. UsadowiÅa siÄ wygodnie jak kot na kolanach Buckyego - w krótkiej koszulce, bez majteczek - objÄÅa go za szyjÄ i dmuchajÄc ciepÅym powietrzem wprost do jego ucha, staraÅa siÄ rozproszyÄ jego uwagÄ, skupionÄ dotychczas na nowym wydaniu "Lifeu" ze zdjÄciami zmÄczonych amerykaÅskich żoÅnierzy stacjonujÄcych na Wyspach Salomona; na Nowej Gwinei przebywaÅ generaÅ Eichelberger i jeszcze bardziej udrÄczeni, wychudli, zaroÅniÄci, czasem ranni mÄżczyźni; byÅy tam także fotografie hollywoodz kich artystów "podnoszÄ cych żoÅnierskie morale": Marleny Dietrich, Rity Hayworth, Marie McDonald, Joe E. Browna i Boba Hopea. Norma Jeane wzdrygnÄÅa siÄ, obejrzawszy zdjÄcia wojenne z bliska, inne przestudiowaÅa bardziej starannie, potem zaÅ zaczÄÅa siÄ niecierpliwiÄ, bo Bucky wciÄż czytaÅ magazyn. Opowiedz mi o swojej pracy z panem Eeleyem - szepnÄÅa, a Bucky poczuÅ dreszcz przerażenia i ekscytacji. WÅaÅciwie nie byÅ wstrzÄÅniÄty, nie byÅ też pruderyjny, tak, Bucky Glazer na pewno nie byÅ pruderyjny, wiele razy opowiadaÅ kumplom makabryczne historie zwiÄzane z robotÄ przy balsamowaniu zwÅok; ale żadna dziewczyna ani kobieta nigdy go nie wypytywaÅa o szczegóÅy; w koÅcu czÅowiek zdaje sobie sprawÄ, że wiÄkszoÅÄ ludzi nie chce nic wiedzieÄ - wielkie dziÄki! Ale oto miaÅ tutaj maÅoletniÄ Å¼onÄ, która wierciÅa siÄ na jego kolanach, szeptaÅa: Opowiedz mi. Tato, jakby musiaÅa wiedzieÄ najgorsze, wiÄc Bucky przemówiÅ możliwie lekkim tonem, nie wdajÄc siÄ za bardzo w szczegóÅy; opisaÅ zwÅoki, nad którymi pracowali tego ranka, przygotowujÄc je do wystawienia: zwÅoki kobiety po piÄÄdziesiÄtce, która umarÅa na raka wÄtroby; jej twarz miaÅa chorobliwÄ, intensywnie żóÅtÄ barwÄ; kilka razy musieli wcieraÄ w niÄ krem, rozprowadzaÄ pÄdzelkiem specjalny barwnik, potem jednak poszczególne warstwy wyschÅy nierówno, tak że biedaczka wyglÄdaÅa niczym Åciana, od której odchodzi farba, i musieli zaczynaÄ od nowa; jej policzki byÅy tak zapadniÄte, że dolnÄ czÄÅÄ twarzy musieli wypchaÄ od wewnÄtrz wacikami, zszyÄ kÄciki ust, unieruchomiÄ je i w rezultacie nadaÄ twarzy pozór spokoju. No, może nie wyszedÅ z tego uÅmiech, ale "prawie uÅmiech", jak mawia pan Eeley. UÅmiech w tej sytuacji nie byÅby na miejscu. Norma Jeane zadrżaÅa, ale chciaÅa wiedzieÄ, jak przygotowali oczy zmarÅej, pomalowali je? Bucky wyjaÅniÅ, że przede wszystkim musieli wstrzyknÄÄ pewien roztwór, aby wypeÅniÄ puste przestrzenie i skleiÄ powieki. Nikt przecież nie chce, aby podczas wystawienia otworzyÅy siÄ zmarÅemu powieki. Podstawowe zajÄcie Buckyego polegaÅo na odciÄganiu krwi i wprowadzaniu do żyÅ pÅynu balsamujÄcego. CaÅa czÄÅÄ artystyczna byÅa dzieÅem pana Eeleya, który przystÄpowaÅ do pracy, kiedy ciaÅo zostaÅo już wzmocnione - "odbudowane". Do niego należaÅo podkrÄcenie rzÄs, pomalowanie ust, pielÄgnacja paznokci, które, bywaÅo i tak, nigdy wczeÅniej nie byÅy pielÄgnowane. Norma Jeane zapytaÅa, czy kiedy Bucky zobaczyÅ tamtÄ kobietÄ po raz pierwszy, wyglÄdaÅa ona na przestraszonÄ, smutnÄ czy zbolaÅÄ, a Bucky trochÄ skÅamaÅ, odpowiedziaÅ, że nie, wyglÄdaÅa "jakby spaÅa - zmarli przeważnie tak wyglÄdajÄ".
(W rzeczywistoÅci kobieta wyglÄdaÅa, jakby próbowaÅa krzyczeÄ, spod jej warg wystawaÅy zÄby, twarz miaÅa skrzywionÄ, wykrÄconÄ jak Åcierka; oczy pozostaÅy otwarte, zasnute Åluzem. Już wtedy, zaledwie kilka godzin po Åmierci, zaczÄÅa wydzielaÄ drażniÄcy nozdrza odór zepsutego miÄsa.) Norma Jeane przytuliÅa siÄ do Buckyego tak mocno, że chÅopak ledwo mógÅ oddychaÄ, ale nie miaÅ serca uwolniÄ siÄ od tego uÅcisku. Nie miaÅ serca zepchnÄÄ Normy Jeane z kolan i zanieÅÄ na sofÄ, chociaż ciÄżar jej gorÄcego ciaÅa sprawiÅ, że zdrÄtwiaÅo mu lewe udo. Biedak. Nie mógÅ oddychaÄ. NaprawdÄ jÄ kochaÅ. To uczucie byÅo jak formaldehydowy zapach wchÅoniÄty przez skórÄ, przez cebulki wÅosów. Nawet jeÅli chciaÅby uciec, to dokÄd? Innym razem zapytaÅa go, w jaki sposób umarÅa tamta kobieta, i Bucky jej powiedziaÅ. ZapytaÅa, ile miaÅa lat, i Bucky rzuciÅ jakÄÅ liczbÄ wziÄtÄ z sufitu: "PiÄÄdziesiÄt szeÅÄ". WydawaÅo mu siÄ, że jego mÅoda żona liczy, odejmuje swoje lata od piÄÄdziesiÄciu szeÅciu. Potem trochÄ siÄ odprÄżyÅa, westchnÄÅa i powiedziaÅa, jakby myÅlaÅa na gÅos: "W takim razie zostaÅo jeszcze dużo czasu". RozeÅmiaÅa siÄ, to byÅo takie Åatwe. Zagadka jak z bajki, a ona znaÅa odpowiedź. Kim jestem? KobietÄ zamÄżnÄ. Kim nie jestem? DziewicÄ. PchaÅa popiskujÄcy wózek przez maÅy, zaniedbany park. Możliwe, że nie byÅ to wcale park. Na ziemi leżaÅy kawaÅki palmowego drzewa i inne Åmieci. Ale i tak byÅa bardzo zadowolona! SzczÄÅcie wypeÅniaÅo jÄ po brzegi: oto, kim jestem; to, co robiÄ, jest tym, kim jestem. Coraz bardziej uwielbiaÅa ten rytuaÅ odbywajÄcy siÄ wczesnym popoÅudniem. ÅpiewaÅa przypiÄtej do wózka maÅej Irinie. Popularne piosenki, fragmenty koÅysanek Babci GÄski. Gdzie indziej rozgrywaÅ siÄ przerażajÄcy dramat Stalingradu: luty 1943. Masakra. W poÅudniowej Kalifornii byÅa po prostu zima: chÅodne, suche po wietrze i zazwyczaj sÅoneczna pogoda. Ale Åliczne dziecko! - woÅaÅy twarze. Norma Jeane coÅ mruczaÅa, uÅmiechaÅa siÄ, rumieniÅa. Ojej... dziÄkujÄ. Czasem twarze mówiÅy: Åliczne dziecko, Åliczna matka. Norma Jeane tylko siÄ uÅmiechaÅa. Jak ma na imiÄ twoja dziewczynka? pytano jÄ wiele razy, na co odpowiadaÅa z dumÄ: Irina, prawda, kochanie? PochylaÅa siÄ, aby pocaÅowaÄ dziewczynkÄ w policzek albo dotknÄÄ miÄkkich, pulchnych paluszków, które zamykaÅy siÄ szybko i mocno wokóŠjej palców. Czasami twarze mówiÅy uprzejmie: Irina to takie niespotykane imiÄ; obcego pochodzenia? a Norma Jeane odpowiadaÅa pod nosem: Tak siÄ zdaje. Pytana o wiek dziecka, wyjaÅniaÅa: Prawie dziesiÄÄ miesiÄcy, w kwietniu bÄdzie miaÅa roczek. Twarze rozjaÅniaÅ pogodny uÅmiech. Musisz byÄ bardzo dumna. Norma Jeane potwierdzaÅa: Och, tak, jestem, to znaczy jesteÅmy. ZdarzaÅo siÄ, że wÅcibskie, natrÄtne twarze pytaÅy: Czy twój mÄż...? Wtedy Norma Jeane mówiÅa czym prÄdzej: Jest za oceanem.
Daleko. W Nowej Gwinei. RzeczywiÅcie, ojciec Iriny byÅ w miejscu nazywanym NowÄ GwineÄ. Porucznik armii Stanów Zjednoczonych. WÅaÅciwie "zaginÄÅ". Oficjalnie "za ginÄÅ w akcji" w grudniu zeszÅego roku. Norma Jeane nie mogÅa o tym myÅleÄ. Póki ÅpiewaÅa Irinie Little Baby Bunting i Three Blind Mice, nic innego nie byÅo ważne. Tak dÅugo, jak maleÅka blondyneczka uÅmiechaÅa siÄ do niej, szczebiotaÅa i ÅciskaÅa jej palce, mówiÅa do niej "mama" niczym mÅoda papużka, która wÅaÅnie nauczyÅa siÄ mówiÄ, nie liczyÅo siÄ nic innego. Z tobÄ Åwiat siÄ nowy rodzi. Przed tobÄ nie byÅo nic. Matka patrzyÅa na dziecko. Przez dÅugÄ chwilÄ nie mogÅa wykrztusiÄ sÅowa. BaÅam siÄ, że wybuchnie pÅaczem albo odwróci siÄ i zasÅoni twarz. Potem zobaczyÅam, że jej twarz promienieje szczÄÅciem. Zdumieniem, że szczÄÅcie przyszÅo po tylu latach. WokóŠrosÅa trawa. ByÅyÅmy prawdopodobnie na ÅÄce za szpitalem. Wszystkie barwy stanowiÅy odcienie brÄzu. Z oddali szpitalne zabudowania wydawaÅy siÄ pozbawione ostrych konturów. Nie widziaÅam ich wyraźnie. Matce polepszyÅo siÄ do tego stopnia, że korzystaÅa z podstawowych przy wilejów, poruszaÅa siÄ bez nadzoru. SiadywaÅa na Åawce i czytaÅa poezjÄ, gÅoÅnym szeptem wypowiadaÅa drogocenne sÅowa. Albo wychodziÅa na przechadzkÄ i szÅa przed siebie, póki jej nie zatrzymali. NazywaÅa ich "Åapaczami". Ale nie z nienawiÅciÄ. PotwierdzaÅa, że byÅa chora, że terapia wstrzÄsowa przyniosÅa poprawÄ. ZgadzaÅa siÄ, że potrzebuje czasu, by dojÅÄ do siebie. Naturalnie wokóŠszpitala wznosiÅ siÄ wysoki mur. DzieÅ byÅ zimowy, wietrzny, gdy przyjechaÅam, aby pokazaÄ Matce moje dziecko. Nie obawiaÅam siÄ, że zrobi mu coÅ zÅego. Sama wÅożyÅam je do jej rÄk. W koÅcu Matka zaczÄÅa pÅakaÄ, przyciskajÄc dziecko do spÅaszczonej piersi. Lecz byÅy to Åzy szczÄÅcia, nie żalu. Och, moja najdroższa Normo Jeane -powiedziaÅa Matka - tym razem siÄ uda. W Yerdugo Gardens mieszkaÅo wiele mÅodych kobiet, których mÄżowie popÅynÄli na wojnÄ. Byli w Wielkiej Brytanii, Belgii, Turcji, w póÅnocnej Afryce. Na Guam, na Aleutach, w Australii, w Birmie, w Chinach. O tym, dokÄd mÄżczyzna zostaÅ wysÅany, decydowaÅ czysty przypadek. Nie rzÄdziÅa tym ani logika, ani zasada sÅusznoÅci. Niektórzy mÄżczyźni stale stacjonowali w bazach, zajmowali siÄ wywiadem, ÅÄcznoÅciÄ, pracowali w szpitalach albo zajmowali siÄ zaopatrzeniem. MogÅo siÄ zdarzyÄ, że przydzielono ich do sÅużb kurierskich. Albo do budowania umocnieÅ. Wraz z upÅywem miesiÄcy, a potem lat staÅo siÄ jasne, że żoÅnierze biorÄ cy udziaÅ w drugiej wojnie Åwiatowej dzielÄ siÄ na dwie podstawowe grupy: ci, którzy naprawdÄ walczyli na froncie, i ci, którzy nie walczyli. OkazaÅo siÄ, że sÄ dwie kategorie ludzi zaplÄtanych w wojnÄ: ci, którzy mieli szczÄÅcie, i ci, którzy go nie mieli. JeÅli byÅaÅ jednÄ z pechowych żon, mogÅaÅ nie okazywaÄ zgorzknienia i przygnÄbienia, co wyszÅoby ci na korzyÅÄ. Ludzie mówiliby o tobie: Czyż ona nie jest dzielna? Ale przyjacióÅka Normy Jeane, Harriet, byÅa ponad to wszystko. Harriet nie byÅa dzielna, Harriet w ogóle nie staraÅa siÄ kryÄ zgorzknienia.
Przez wiÄkszoÅÄ czasu, kiedy Norma Jeane spacerowaÅa, wożÄc IrinÄ w wózku, matka Iriny leżaÅa wyczerpana na brudnej sofie w salonie, który dzieliÅa z dwiema innymi żonami żoÅnierzy; żaluzje byÅy tam opuszczone i nie graÅo radio. Nie graÅo radio! Norma Jeane w żaden sposób nie wytrzymaÅaby nawet piÄciu minut bez wÅÄ czonego radia. No, ale Bucky przebywaÅ nie dalej niż w odlegÅoÅci trzech mil, w Lockheed. Zadanie Normy Jeane polegaÅo na tym, aby zawoÅaÄ pogodnie: "Harriet, czeÅÄ! WróciÅyÅmy". Nawet jeżeli Harriet odpowiadaÅa, jej gÅosu nie byÅo sÅychaÄ. "MiaÅyÅmy z IrinÄ wspaniaÅy spacer". NastÄpnie Norma Jeane rozpoczynaÅa opowieÅÄ, utrzymujÄc ten sam pogodny ton, wyjmujÄc IrinÄ z wózka i wnoszÄc jÄ do Årodka. "Chyba siÄ ze mnÄ zgodzisz, serduszko? " PrzynosiÅa IrinÄ do Harriet, która leżaÅa nieruchomo i bezwÅadnie na sofie wilgotnej od Åez wÅciekÅoÅci, jeÅli nie rzeczywistego żalu, bo chyba Harriet byÅa ponad żalem; Harriet, która od grudnia przybraÅa na wadze dwadzieÅcia funtów - jej kredowoblada skóra byÅa spuchniÄta, oczy przekrwione. W niepokojÄcej ciszy Norma Jeane sÅyszaÅa wÅasny szczebiot: "Ależ tak! Prawda, Irino? " Wreszcie Harriet odbieraÅa dziecko (które zaczynaÅo siÄ denerwowaÄ, popiskiwaÄ i kopaÄ) tak, jakby mogÅa odebraÄ narÄcze wilgotnej bielizny i nastÄpnie rzuciÄ je w kÄt. Pozwól mi byÄ mamÄ Iriny, jeÅli ty jej nie chcesz. Och, proszÄ! ByÄ może Harriet nie byÅa już przyjacióÅkÄ Normy Jeane. ByÄ może nigdy nie byÅa jej przyjacióÅkÄ. Norma Jeane zraziÅa siÄ do "niemÄdrej, smutnej" kobiety, z którÄ dzieliÅa mieszkanie, która czÄsto nie chciaÅa rozmawiaÄ przez telefon nawet z wÅasnÄ rodzinÄ albo z rodzinÄ swego mÄża. Harriet nawet siÄ z nimi nie kÅóciÅa. "Niby dlaczego? Przecież nie ma siÄ o co kÅóciÄ". Nie byÅa na nich zÅa, a oni nie sprawiali jej przykroÅci. Po prostu nie miaÅa doÅÄ siÅy, żeby siÄ z nimi zadawaÄ. ZnudziÅy jÄ ich uczucia, twierdziÅa. Norma Jeane martwiÅa siÄ, że Harriet może zrobiÄ coÅ sobie i Irinie, ale kiedy delikatnie, okrÄżnÄ drogÄ, poruszaÅa ten temat z Buckym, ten ledwie jej sÅuchaÅ, bo jego zdaniem byÅy to "babskie sprawy", w ogóle nie dotyczyÅy mÄżczyzn, natomiast z Harriet nie miaÅa odwagi o tym porozmawiaÄ. Szturchanie Harriet nie należaÅo do zajÄÄ bezpiecznych. W "Family Circle" znalazÅa odpowiedni wzór i z pomaraÅczowych baweÅnianych skarpet uszyÅa Irinie maÅego tygryska, prÄgi zrobiÅa z filcowych pasków, a do wypeÅnienia Årodka użyÅa waty. Tygrysi ogon powstaÅ z drucianego wieszaka na pÅaszcze owiniÄtego materiaÅem, oczy - z czarnych guzików, wÄsy - z drucików przeznaczonych do czyszczenia fajek, kupionych u Woolwortha. Irina przepadaÅa za tygryskiem! Norma Jeane ÅmiaÅa siÄ podniecona, gdy Irina przytulaÅa pasiastÄ zabawkÄ i raczkowaÅa z niÄ po podÅodze, piszczÄc, jakby byÅo to żywe stworzenie. Harriet przyglÄdaÅa siÄ temu obojÄtnie, palÄc papierosa. MogÅabyÅ przynajmniej mi podziÄkowaÄ, pomyÅlaÅa Norma Jeane. Zamiast tego Harriet zauważyÅa: "Zobacz, Normo Jeane. Razem tworzymy niezÅÄ rodzinÄ! DoskonaÅa żonka i matka". Norma Jeane rozeÅmiaÅa siÄ, chociaż jÄ to zabolaÅo. Tonem delikatnego upomnienia powiedziaÅa: "Harriet, to grzech byÄ nieszczÄÅliwÄ, majÄc IrinÄ". Harriet odpowiedziaÅa gÅoÅnym Åmiechem. Dotychczas siedziaÅa z przymrużonymi powiekami, teraz otworzyÅa je szeroko i z wyrazem przesadnego zainteresowania gapiÅa siÄ na NormÄ Jeane, jak gdyby
nigdy wczeÅniej jej nie widziaÅa, to zaÅ, co widziaÅa, nie bardzo siÄ jej podobaÅo: "Tak, to grzech, a ja jestem grzesznicÄ. WiÄc dlaczego teraz, moja maÅa panno SÅoneczko, nie pójdziesz sobie prosto do diabÅa"? - Znam faceta, który wywoÅuje filmy. "ÅciÅle tajne", powiada. Mieszka w Sherman Oaks. GorÄcego, dusznego lata 1945 roku Bucky staÅ siÄ niespokojny. Norma Jeane próbowaÅa nie myÅleÄ o tym, co to oznacza. Codziennie pod wielkimi nagÅówkami prasa donosiÅa o nalotach siÅ powietrznych Stanów Zjednoczonych na terytorium wroga. Jeden z kolegów Buckyego ze szkoÅy Åredniej w Mission Hills zostaÅ poÅmiertnie odznaczony za mÄstwo, po locie B-24 Liberatora nad niemieckie rafinerie ropy w Rumunii, gdzie zostaÅ zestrzelony. - RzeczywiÅcie jest bohaterem - przyznaÅa Norma Jeane - ale kochanie, pomyÅl, on nie żyje. Bucky sprawiaÅ wrażenie nieobecnego, gapiÄc siÄ w zamyÅleniu na zdjÄcie w gazecie. ZdumiaŠżonÄ swym dziwnie ochrypÅym Åmiechem. - Do diabÅa, MaleÅka, możesz byÄ tchórzem i też zginÄÄ. Pod koniec tamtego tygodnia Bucky nabyÅ używany skrzynkowy aparat fotograficzny Brownie i zaczÄÅ robiÄ zdjÄcia swej ufnej mÅodej żonie. Z poczÄtku byÅa to Norma Jeane w niedzielnych sukienkach, w biaÅym kapelusiku, biaÅych ażurowych rÄkawiczkach i biaÅych pantofelkach na wysokim obcasie; potem Norma Jeane w koszuli i niebieskich dżinsach, oparta o bramÄ, ze źdźbÅem trawy trzymanym refleksyjnie miÄdzy zÄbami; potem Norma Jeane na plaży w Topanga w dwuczÄÅciowym kostiumie kÄpielowym w kropki. Bucky próbowaÅ sfotografowaÄ NormÄ Jeane w pozie Betty Grabie, zerkajÄcÄ nieÅmiaÅo przez ramiÄ i prezentujÄcÄ uroczy tyÅeczek, ale niestety, Norma Jeane byÅa za bardzo skrÄpowana. (Plaża, nie dzielne poÅudnie, ciekawscy ludzie.) Bucky próbowaÅ uchwyciÄ szeroko uÅmiechniÄtÄ, szczÄÅliwÄ NormÄ Jeane w momencie chwytania piÅki plażowej, ale i ten uÅmiech okazaÅ siÄ wymuszony, nieprzekonujÄcy jak "prawie uÅmiech" autorstwa pana Eeleya. Norma Jeane poprosiÅa Buckyego, aby znalazÅ kogoÅ, kto zrobi im wspólne zdjÄcie. - Samej nie jest zbyt zabawnie. No, Bucky, zrób coÅ. Ale Bucky, wzruszywszy ramionami, odparÅ: - Po co mi moje zdjÄcie? NastÄpnie Bucky zapragnÄÅ mieÄ fotografie Normy Jeane w zaciszu sypialni, fotografie "przed" i fotografie "po". Do zdjÄcia "przed" Norma Jeane pozowaÅa jako Norma Jeane. Najpierw byÅa caÅkowicie ubrana, potem czÄÅciowo rozebrana, wreszcie bez ubrania, "akt", jak to okreÅliÅ Bucky. ByÅa naga w dwuosobowym Åóżku z przeÅcieradÅem podniesionym zalotnie na wysokoÅÄ piersi, ale Bucky stopniowo ÅciÄgaÅ z niej przeÅcieradÅo, robiÄ c zdjÄcia żony w niewygodnych, kocich pozach. - Dalej, MaleÅka. UÅmiechnij siÄ do Tatusia. Wiesz jak. Norma Jeane nie wiedziaÅa, czy ma byÄ dumna, czy zażenowana, przejÄta czy zawstydzona. DostaÅa ataku Åmiechu i musiaÅa zasÅoniÄ twarz. Kiedy siÄ uspokoiÅa, okazaÅo siÄ, że Bucky czeka cierpliwie z obiektywem skierowanym w jej stronÄ: pstryk! pstryk! pstryk! Poprosi: - TatuÅku, daj spokój. Wystarczy. CzujÄ siÄ osamotniona w tym ogromnym starym Åóżku. Kiedy rozÅożyÅa ramiona, aby go do siebie zwabiÄ, on dalej pstrykaÅ zdjÄcia.
Każde pstrykniÄcie byÅo ostrym lodowym soplem wbijanym w jej serce. Jakby patrzÄc przez soczewki aparatu, wcale jej nie widziaÅ. Gorzej byÅo ze zdjÄciami "po". "Po" okazaÅo siÄ upokarzajÄce.1 Do zdjÄÄ "po" Norma Jeane musiaÅa naÅożyÄ seksownÄ rudoblond perukÄ w stylu Rity Hayworth i koronkowÄ czarnÄ bieliznÄ, którÄ Bucky dla niej przyniósÅ. W dodatku użyÅ kosmetyków, podrysowujÄc jej brwi, usta, a nawet po wiÄkszajÄc optycznie jej sutki wiÅnioworóżowym pudrem, naniesionym maÅym, ÅaskoczÄcym pÄdzelkiem. Norma Jeane niespokojnie pociÄgnÄÅa nosem: - Te kosmetyki, przyniosÅeÅ je z domu pogrzebowego? - zapytaÅa z obawÄ. Bucky zmarszczyÅ brwi. - Nie. Ze sklepu z drobiazgami w Hollywood - odparÅ, ale kosmetyki bezsprzecznie wydzielaÅy zapach pÅynów balsamujÄcych i sÅodkawÄ woÅ przejrzaÅych Åliwek. Buckyemu dÅugo nie udawaÅo siÄ zrobiÄ zdjÄÄ "po". Szybko siÄ podnieciÅ, odÅożyÅ aparat fotograficzny i ÅciÄgnÄÅ z siebie ubranie. - Och, Laleczko. Jezu. BrakowaÅo mu powietrza, jakby siÄ przed chwilÄwynurzyÅ spod po wierzchni wody w Topanga. ChciaÅ siÄ kochaÄ i to kochaÄ szybko, szarpaÅ siÄ z prezerwatywÄ, podczas gdy Norma Jeane, rozczarowana, patrzyÅa na to z konsternacjÄ, jak pacjent na chirurga tuż przed zabiegiem. CzuÅa siÄ tak, jakby jÄ paliÅo caÅe ciaÅo - wszystko przez te rude, falujÄce wÅosy, które siÄgaÅy obnażonych ramion, seksowny czarny biustonosz i majteczki, czyli niewiele wiÄcej niż paski materiaÅu. - Tato, to mi siÄ wcale nie podoba. Nie czujÄ siÄ dobrze. Nigdy wczeÅniej nie widziaÅa u mÄża takiej miny. A la Rudolf Valentino w roli szejka. ZaczÄÅa pÅakaÄ, na co Bucky zareagowaÅ zniecierpliwieniem. - Co siÄ dzieje? - To mi siÄ nie podoba, Tato - odpowiedziaÅa. Bucky pogÅaskaÅ rude wÅosy z peruki, przez przezroczystÄ koronkÄ biustonosza uszczypnÄÅ różowe, twarde brodawki. - Ależ podoba ci siÄ, MaleÅka. Bardzo ci siÄ podoba. - Wcale nie. Nie tego chcÄ. - Do licha, zaÅoÅ¼Ä siÄ, że twoja dziurka jest gotowa. ZaÅoÅ¼Ä siÄ, że twoja dziurka jest mokra. WyciÄgnÄÅ rÄkÄ i szorstkim palcem dotknÄÅ jej miÄdzy nogami. Norma Jeane wzdrygnÄÅa siÄ i odepchnÄÅa go. - Bucky, nie. To boli. - Och, przestaÅ. Nigdy wczeÅniej nie bolaÅo, uwielbiasz to! Sama wiesz o tym najlepiej. - Ale nie teraz. Akurat to mi siÄ wcale nie podoba. - Potraktuj to jak zabawÄ. - Nie mogÄ. Jest mi wstyd. Buckyego ogarnÄÅa zÅoÅÄ. - Przecież jesteÅmy maÅżeÅstwem, na Boga. JesteÅmy maÅżeÅstwem od roku. StaliÅmy siÄ maÅżeÅstwem na wieki! Faceci robiÄ mnóstwo rzeczy ze swoimi żonami i nie ma w tym nic zÅego. - Nieprawda.
MyÅlÄ, że w tym jest coÅ zÅego! - Powtarzam - oÅwiadczyÅ Bucky, tracÄc cierpliwoÅÄ - to wÅaÅnie robiÄ ludzie. - Ale my nie jesteÅmy jakimiÅ tam ludźmi. My to my. Z rumieÅcem na twarzy Bucky znowu zaczÄÅ gÅaskaÄ Å¼onÄ, tym razem trochÄ mocniej; dotychczas, ilekroÄ siÄ kÅócili, wystarczyÅo, że Bucky jej dotknÄÅ, a ona natychmiast ÅagodniaÅa i uspokajaÅa siÄ niczym królik, którego można wprowadziÄ w trans, gÅaszczÄc go mocno i miarowo. Bucky pocaÅowaÅ jÄ, a ona odwzajemniÅa pocaÅunek. Ale kiedy pociÄgnÄÅ za biustonosz i majteczki, Norma Jeane odepchnÄÅa go. ZerwaÅa z gÅowy perukÄ cuchnÄcÄ jakimiÅ sztucznymi tworzywami i cisnÄÅa jÄ na podÅogÄ, potem starÅa z twarzy czÄÅÄ makijażu; jej usta zrobiÅy siÄ blade i opuchniÄte. Po jej policzkach popÅynÄÅy cienkie strużki Åez zmieszanych z tuszem. - Och, Bucky. Tak bardzo mi wstyd. Sama już nie wiem, kim jestem. MyÅlaÅam, że mnie kochasz. ZaczÄÅa dygotaÄ. Bucky przykucnÄÅ nad niÄ - Wielki Interes koÅysaÅ siÄ na poÅy wzwiedziony, a cholerna prezerwatywa zatrzymaÅa siÄ na samym koniuszku gapiÅ siÄ, jakby pierwszy raz jÄ widziaÅ. Do jasnej cholery, co ta dziewczyna sobie myÅli? Å»e niby kim jest? W tej chwili nie wydawaÅa siÄ nawet specjalnie Åadna: twarz miaÅa mokrÄ od Åez, rozmazanÄ. Sierota! Wyrzutek! Jeden z dzieciaków Pirigów, czyli poprostu biaÅy ÅmieÄ! Jej matka byÅa patentowanÄ ÅwiruskÄ, co wynika ze wszystkich jej opowieÅci. Ojca w ogóle nie znaÅa. SkÄd wiÄc wziÄÅy siÄ u niej te ksiÄżÄce maniery, dlaczego myÅlaÅa, że jest od niego lepsza? Naraz przypomniaÅ sobie, jak nie podobaÅo mu siÄ jej zachowanie pewnego wieczoru w kinie, kiedy oglÄdali Abbotta i Costello w Pardon My Sarong. Bucky ÅmiaÅ siÄ bez zahamowaÅ, jak szaleniec, niewiele brakowaÅo, a zsikaÅby siÄ w spodnie. TrzÄsÅ siÄ caÅy rzÄd foteli, w którym siedzieli. Przytulona do jego ramienia Norma Jeane zesztywniaÅa i zaprotestowaÅa, stwierdzajÄc, że nie rozumie, co jest Åmiesznego w Abbotcie i Costello: "Czy ten maÅy grubas nie jest niedorozwiniÄty? Czy to można siÄ ÅmiaÄ z chorych psychicznie? " MiaÅ ochotÄ wrzasnÄÄ: Åmieszne w Abbotcie i Costello jest to, że sÄ Åmieszni, do jasnej cholery! PosÅuchaj, publika rży jak hieny! - Może jestem zmÄczona kochaniem ciÄ. Może od czasu do czasu miaÅa bym ochotÄ na jakÄÅ odmianÄ, na odpoczynek od ciebie. W furii zranionej, zdeptanej mÄskiej dumy Bucky pospiesznie wyskoczyÅ z Åóżka, wÅożyÅ spodnie i koszulÄ i wyszedÅ z mieszkania, trzasnÄwszy drzwiami tak, że usÅyszaÅy to wszystkie wÅcibskie sÄsiadki. Obok mieszkaÅy trzy spragnione seksu żony żoÅnierzy, które zawsze wlepiaÅy oczy w Buckyego i które bez wÄtpienia przyciskaÅy w tej chwili uszy do Åcian. Niech wiÄc to usÅyszÄ. Norma Jeane przestraszyÅa siÄ i zawoÅaÅa: - Bucky! Och, kochanie, wracaj! Wybacz! Nim zdÄżyÅa narzuciÄ szlafrok, żeby za nim pobiec, już go nie byÅo. OdjechaÅ swoim packardem. Zbiornik na paliwo byÅ niemal pusty, ale co tam. PojechaÅby do dawnej przyjacióÅki, Carmen, tylko że podobno ona już nie
mieszkaÅa tam, gdzie dawniej, a on nie znaÅ jej nowego adresu. Mimo wszystko zdjÄcia okazaÅy siÄ niespodziankÄ. Bucky patrzyÅ na nie w zdumieniu. Tak wyglÄda Norma Jeane, jego żona? Chociaż skrÄcaÅa siÄ z zażenowania, kiedy Bucky krÄżyÅ nad niÄ i pstrykaÅ zdjÄcia, kilka fotografii sugerowaÅo, że jest zuchwaÅÄ dziewczynÄ o figlarnym, prowokujÄcym uÅmiechu; wiedziaÅ bardzo dobrze, że Norma Jeane byÅa wtedy nieszczÄÅliwa, lecz przekonaÅ siebie, iż wyglÄda przynajmniej na niektórych zdjÄciach - jakby cieszyÅa jÄ skupiona na niej uwaga. Prezentuje wÅasne ciaÅo jak dobrze opÅacana dziwka. Najbardziej zaintrygowaÅy Buckyego pozy "po". W jednej z nich Norma Jeane leżaÅa w poprzek Åóżka, rudoblond wÅosy miaÅa zmysÅowo rozrzucone na poduszce, oczy zmrużone jakby we Ånie, koniuszek jÄzyka widniaÅ miÄdzy wargami, soczystymi i nieco nabrzmiaÅymi dziÄki kosmetycznemu pÄdzelkowi Buckyego. Jak Åechtaczka miÄdzy wargami pochwy. Twarde sutki widoczne przez przezroczysty czarny biustonosz, uniesiona rÄka o rozmazanych konturach przesuwa siÄ nad brzuchem, jak gdyby Norma Jeane miaÅa siÄ sama pieÅciÄ albo wÅaÅnie skoÅczyÅa to robiÄ. CoÅ przypominaÅo Buckyemu, że ta nÄcÄca poza byÅa caÅkowicie przypadkowa, chwilÄ wczeÅniej pchnÄÅ NormÄ Jeane na Åóżko, a ona wÅaÅnie chciaÅa siÄ z niego podnieÅÄ, ale koniec koÅców, jakie to ma znaczenie? - Chryste. Bucky poczuÅ ukÅucie pożÄdania, wyobrażajÄc sobie tÄ egzotycznÄ, Ålicz nÄ dziewczynÄ - nieznajomÄ. WybraÅ tuzin fotografii ukazujÄcych NormÄ Jeane w najbardziej ponÄtnych pozach i z dumÄ puÅciÅ je w obieg wÅród swoich kumpli w Lockheed. W niemal ogÅuszajÄcym haÅasie fabryki musiaÅ mówiÄ bardzo gÅoÅno: "Sprawa jest ÅciÅle poufna, okej? Nic nie wyjdzie poza nasz krÄg". MÄżczyźni wyrazili zgodÄ, kiwajÄc gÅowami. Ależ mieli miny! Byli pod wrażeniem. Wszystkie zdjÄcia przedstawiaÅy NormÄ Jeane w rudoblond peruce Rity Hayworth i czarnej bieliźnie. "To jest twoja żona? Twoja żona? Glazer, szczÄÅciarz z ciebie". Gwizdy i Åmiechy ÅwiadczÄce o zazdroÅci. Tak jak Bucky siÄ spodziewaÅ. Tylko Bob Mitchum w ogóle nie zareagowaÅ w sposób, jakiego Bucky siÄ spodziewaÅ. ChÅopak dosÅownie oniemiaÅ, kiedy Mitchum szybko przerzuciÅ fotografie, marszczÄc gniewnie czoÅo, i powiedziaÅ: "Co za sukinsyn pokazuje takie zdjÄcia swojej żony? " Nim Bucky go powstrzymaÅ, Mitchum podarÅ zdjÄcia na drobne kawaÅeczki. DoszÅoby do bójki, gdyby w pobliżu nie krÄciÅ siÄ brygadzista. Upokorzony Bucky wymknÄÅ siÄ ukradkiem w odosobnione miejsce. Mitchum byÅ po prostu zazdrosny. NiedoszÅy hollywoodzki aktor, który na zawsze bÄdzie skazany na pracÄ przy taÅmie produkcyjnej. Ale mam negatywy- pocieszyÅ siÄ z dumÄ. mam NormÄ Jeane. Nie wspominajÄc o tym Normie Jeane, po drodze z pracy wstÄpowaÅ do rodziców. Jego surowy gÅos obrażonego chÅopca brzmiaÅ swojsko w kuchni, którÄ znaÅ tak dobrze. - Pewnie, że kocham NormÄ Jeane! Przecież siÄ z niÄ ożeniÅem. Ale ona jest taka kapryÅna, jak dziecko, które trzeba koniecznie wziÄÄ na rÄce, bo inaczej bÄdzie pÅakaÄ. Jakbym ja byÅ sÅoÅcem, a ona kwiatem, który nie może żyÄ bez sÅoÅca, to
takie... - Bucky szukaÅ odpowiedniego sÅowa; z wysiÅku zmarszczyÅ czoÅo, -...mÄczÄce. Pani Glazer upomniaÅa go nerwowo: - Ależ Bucky! Norma Jeane to dobra chrzeÅcijanka. Jest po prostu mÅoda. - Do licha, ja też jestem mÅody. Mam dwadzieÅcia dwa lata, na litoÅÄ boskÄ. Ona potrzebuje starszego faceta, ojca. - Bucky popatrzyÅ na zatroskane twarze rodziców, tak jakby to oni ponosili za to odpowiedzialnoÅÄ. - Ona mnie wykoÅczy. Nie daje mi wytchnÄÄ. - ZamilkÅ na chwilÄ, już chciaÅ powiedzieÄ, że Norma Jeane pragnie bez przerwy kochaÄ siÄ i przytulaÄ. CaÅowaÄ i obejmowaÄ przy wszystkich. A to siÄ czasami Buckyemu podobaÅo, czasami nie. Najdziwniejsze, że jeÅli chodzi o ciaÅo, to ona chyba nie wiele czuje. Nie czuje tego, co powinna czuÄ kobieta. Na twarzy pani Glazer pojawiÅ siÄ rumieniec podobny do wysypki. Po wiedziaÅa, jakby potrafiÅa czytaÄ w myÅlach syna: - Bucky, na pewno kochasz NormÄ Jeane. Wszyscy jÄ kochamy. Ona jest dla nas jak córka, nie synowa. A wesele byÅo piÄkne! Czasem mi siÄ zdaje, że uroczystoÅÄ odbyÅa siÄ zaledwie w ubiegÅym tygodniu. Bucky rzekÅ z gniewem: - W dodatku ona marzy o prawdziwej rodzinie. W Årodku wojny. Druga wojna Åwiatowa, Åwiat zmierza do piekÅa, a moja żona pragnie sobie zafundowaÄ dzidziusia! Chryste! - Bucky, nie bluźnij - powiedziaÅa cicho pani Glazer. - Wiesz, jak mnie to wyprowadza z równowagi. - Sam jestem wyprowadzony z równowagi. Kiedy wracam do domu, zastajÄ NormÄ Jeane. Jakby przez caÅy dzieÅ sprzÄtaÅa dom i robiÅa kolacjÄ specjalnie na moje przyjÅcie, jakby beze mnie nie mogÅa istnieÄ. Jakbym byÅ Bogiem czy kimÅ takim. - ZamilkÅ na chwilÄ, dyszaÅ od szybkiego mówienia; pani Glazer naÅożyÅa mu na talerz sÅodkich wiÅni, które zaczÄÅ z apetytem zajadaÄ. Z peÅnymi ustami dodaÅ: - Nie chcÄ byÄ Bogiem, jestem tylko Buckym Glazerem. Pan Glazer, który siedziaÅ bez sÅowa do tej chwili, powiedziaÅ beznamiÄtnie: - W każdym razie zostajesz z tÄ dziewczynÄ. PobraliÅcie siÄ w naszym koÅciele... "Póki ÅmierÄ was nie rozÅÄczy". A myÅlaÅeŠże co? Å»e maÅżeÅstwo to jakaÅ karuzela? Przejedziesz siÄ kilka razy, a potem zejdziesz, aby siÄ pobawiÄ z resztÄ chÅopaków? To sprawa na caÅe życie. JedzÄc deser wiÅniowy, Bucky wydaÅ odgÅos zranionego zwierzÄcia. Może w twoim pokoleniu, staruszku. Ale nie w moim. - MaleÅka, muszÄ iÅÄ. Prawie nie sÅyszaÅa. Terkot broni maszynowej. Muzyka. Kronika filmowa. Byli w kinie. Do kina chodzili w każdy piÄtkowy wieczór.
Nie byÅo taÅszej rozrywki; mogli jeszcze iÅÄ na spacer, trzymajÄc siÄ za rÄce jak zakochana para ze szkoÅy Åredniej. Benzyna byÅa teraz bardzo droga. JeÅli w ogóle można jÄ byÅo kupiÄ. Daleko w górach uderzaÅy pioruny. Suche powietrze wysuszaÅo powieki i nozdrza. Nie chciaÅabyÅ daleko chodziÄ przy suchym powietrzu, które sprawia ból. WystarczyÅo pójÅÄ do Mission Hills Capitol. OglÄdali chyba Zeznanie szpiega- uprzejmego, wyrafinowanego Georgea Sandersa i Edwarda G. Robinsona z tÄ jego nawiedzonÄ, buldogowatÄ twarzÄ. Wodniste, ciemne oczy Robinsona pÅonÄÅy emocjami. Kto inny potrafiÅ przywoÅaÄ uczucia cierpienia, wÅciekÅoÅci, oburzenia, przerażenia i próżnoÅci tak szybko, jak Edward G, Robinson? Tylko że byÅ to raczej drobny mÄżczyzna, nieprzekonujÄcy jako kochanek. Å»aden tam z niego Ciemno wÅosy KsiÄżÄ. Å»aden mÄżczyzna, za którego mogÅabyÅ umrzeÄ. Albo może tamtego wieczoru poszli na dramat wojenny Konwój z Humphreyem Bogartem. Gruboskórnym Bogartem z workami pod oczami. Bogartem z nie odÅÄcznym cygarem, zmÄczonÄ twarzÄ za woalem dymu. Ale jednak Bogart byÅ przystojny. W mundurze na olbrzymim ekranie każdy jest przystojny. Albo może tamtego wieczoru poszli obejrzeÄ The Battle ofthe Beaches czy Hitlers Children. Bucky chciaÅ zobaczyÄ wszystkie te filmy. Albo kolejnÄ komediÄ z Abbottem i Costello, albo Boba Hopea w Caught in the Draft. Norma Jeane wolaÅa musicale: Stage Door Canteen, Spotkajmy siÄ w St. Louis, Ali About Lovin You. ChoÄ Bucky nudziÅ siÄ na musicalach i Norma Jeane musiaÅa siÄ zgodziÄ, że sÄ bÅahe, niemÄdre i sztuczne jak kraina Oz. "W prawdziwym życiu ludzie nigdy tak nie zaczynajÄ ÅpiewaÄ - burczaÅ Bucky. - Nie zaczynajÄ taÅczyÄ ni z tego, ni z owego, nie ma muzyki". Norma Jeane ugryzÅa siÄ w jÄzyk i nie powiedziaÅa, że w filmach zawsze jest muzyka, nawet w wojennych filmach Buckyego, nawet w kronice. Nie chciaÅa spieraÄ siÄ z Buckym, który ostatnio zrobiÅ siÄ bardzo wrażliwy. Nerwowy i rozdrażniony jak wielki, Åadny pies, którego chciaÅabyÅ pogÅaskaÄ, ale nie masz odwagi. WiedziaÅa, ale nie wiedziaÅa. Od dawna. WiedziaÅa przed dniem z perukÄ i czarnÄ koronkowÄ bieliznÄ, przed pstryk/pstryk! aparatu fotograficznego. SÅyszaÅa, co Bucky mruczy, o czym napomyka. Kiedy sÅucha wiadomoÅci wojennych nadawanych przez radio co wieczór podczas kolekcji. Kiedy przeglÄda "Life", "Colliers", "Time" czy lokalne gazety. Bucky, który czytaÅ z trudem, przesuwajÄc palec pod rzÄdem drukowanych liter, czasem poruszaÅ ustami. UsuwaÅ ze Åcian nieaktualne mapy wyciÄte z gazet i zastÄpowaÅ je nowymi. PowstawaÅa nowa konfiguracja kolorowych pinezek. Kiedy siÄ kochaÅ, sprawiaÅ wrażenie rozkojarzonego i niecierpliwego. Ledwie zaczynaÅ, już koÅczyÅ. "Hej, MaleÅka, wybacz! Dobranoc". Norma Jeane obejmowaÅa go, gdy pogrÄżaÅ siÄ we Ånie szybko jak kamieÅ w mulistym dnie jeziora. WiedziaÅa, że wkrótce odejdzie. Ojczyzna krwawiÅa mÄżczyznami. JesieniÄ 1943 roku wydawaÅo siÄ, że wojna trwa już caÅe wieki. ZimÄ 1944 roku uczniowie szkóŠÅrednich zamartwiali siÄ, że wojna siÄ skoÅczy, zanim oni zdÄÅ¼Ä wziÄÄ w niej udziaÅ.
Czasem, choÄ teraz już rzadziej, Norma Jeane wracaÅa do starych marzeÅ, żeby zostaÄ pielÄgniarkÄ Czerwonego Krzyża albo pilotem. Dziewczyna pilotem! Kobietom, które wyszkolono w pilotowaniu bombowców, nie zezwalano na loty bojowe. Kobiet, które zginÄÅy na sÅużbie, nie chowano jak mÄżczyzn z honorami wojskowymi. Norma Jeane rozumiaÅa: mÄżczyźni musieli dostawaÄ nagrody za bycie mÄżczyznami, za narażanie swojego mÄskiego życia, a tymi nagrodami byÅy kobiety. Kobiety oczekujÄce w domu na swoich mÄżczyzn. Kobiety nie mogÅy walczyÄ obok mÄżczyzn na wojnie, nie mogÅo byÄ mÄżczyznokobiet. MÄżczyznokobiety to wybryki natury. MÄżczyznokobiety sÄ obsceniczne. MÄżczyznokobiety sÄ lesbijkami, "lesbami". Normalny mÄżczyzna miaÅ ochotÄ udusiÄ lesbÄ albo pieprzyÄ jÄ, aż z uszu wypÅynie jej mózg, a z cipki krew. Norma Jeane sÅyszaÅa, jak Bucky i jego koledzy wygÅaszali tyrady na temat lesb, które byÅy gorsze - niemal gorsze - od ciot, pedaÅów, zboczeÅców. ByÅo coÅ w tych chorych, smutnych dziwolÄgach, co zmuszaÅo normalnego, zdrowego mÄżczyznÄ do schwytania ich i wymierzenia kary. Bucky, proszÄ, nie raÅ mnie. Och, proszÄ. Bucky już nie dostrzegaÅ "starego Hirohito". CzÄsto - takie Norma Jeane odnosiÅa wrażenie - nie dostrzegaÅ także jej, wÅasnej żony. Ale ona nie mogÅa zapomnieÄ o "prezencie" i przechodziÅ jÄ dreszcz, ilekroÄ zdejmowaÅa szal. Nie zabiÅam ciÄ i nie odciÄÅam ci gÅowy. To nie moja wina. Czasami we Ånie widziaÅa oczodoÅy w czaszce. Ohydny otwór nosowy, wyszczerzonÄ górnÄ szczÄkÄ. CzuÅa zapach papierosowego dymu, sÅyszaÅa odgÅos wody lejÄcej siÄ z kranu silnym strumieniem. Mam ciÄ, MaleÅka. W jednym z ostatnich rzÄdów Mission Hills Capitol Norma Jeane wsunÄÅa rÄkÄ w tÅustÄ od popcornu dÅoÅ Buckyego. Jakby w kinowych fotelach odbywaÅa siÄ jakaÅ szaleÅcza, bardzo niebezpieczna jazda. Dziwne, od czasu, gdy zostaÅa paniÄ Glazer, nie zależaÅo jej tak bardzo na filmach. ByÅo w nich tyle... nadziei. PrzynosiÅy nadziejÄ w taki sam sposób, w jaki przynoszÄ jÄ rzeczy nierealne. KupiÅaÅ bilet, usiadÅaÅ w fotelu i widziaÅaÅ... wÅaÅnie, co? Czasem podczas seansu jej myÅli bÅÄdziÅy. Czy zrobiÄ jutro pranie? Co przygotowaÄ Buckyemu na kolacjÄ? I niedziela: czy zdoÅa wyciÄgnÄÄ Buckyego do koÅcioÅa, zamiast pozwoliÄ mu spaÄ? Bess Glazer zrobiÅa zawoalowanÄ aluzjÄ do "mÅodej pary", która nie chodzi na niedzielne nabożeÅstwa, ale Norma Jeane wiedziaÅa, że teÅciowa jÄ wini za nieobecnoÅÄ Buckyego w koÅciele. Bess Glazer widziaÅa jÄ tamtego popoÅudnia z wózkiem z maÅÄ IrinÄ i zaraz potem za dzwoniÅa, aby wyraziÄ zdziwienie: "Normo Jeane, skÄd ty bierzesz czas? PoÅwiÄcasz czas dziecku innej kobiety? Mam nadziejÄ, że ona ci pÅaci, to tylko chcÄ powiedzieÄ". Tego wieczoru kronika filmowa dudniÅa z ekranu. Muzyka marszowa byÅa tak gÅoÅna i przejmujÄca, że Normie Jeane serce zaczÄÅo tÅuc jak szalone.
W koÅcu byÅy to sceny z prawdziwego życia. ByÅa to rzeczywistoÅÄ. W czasie doniesieÅ wojennych Bucky siedziaÅ nieruchomo i gapiÅ siÄ przed siebie. PrzestaŠżuÄ popcorn. Norma Jeane patrzyÅa zafascynowana i przestraszona. Na ekranie pojawiÅ siÄ odważny, nieprzystÄpny, nieogolony "Yinegarjoe" Stilwell i powtarzaÅ: "SpuÅcimy im tÄgie lanie". Muzyka brzmiaÅa to cicho, to bardzo gÅoÅno. Po ekranie przesuwaÅy siÄ plamy mknÄcych samolotów. Ziarniste, szare chmury, poniżej obca ziemia. Pojedynki powietrzne nad BirmÄ! Niesamowite LatajÄce Tygrysy! Każdy mÄżczyzna i chÅopiec w Capitolu pragnÄÅ byÄ LatajÄcym Tygrysem! Każda kobieta i dziewczyna pragnÄÅa pokochaÄ któregoÅ LatajÄcego Tygrysa. Malowali swoje stare curtissy P-40 tak, że przypominaÅy rekiny z filmów rysunkowych. Byli ÅmiaÅkami, bohaterami wojennymi. Wylatywali do walki przeciwko szybszym, bardziej zaawansowanym technicznie japoÅskim zerom. W bitwie powietrznej nad Rangunem Tygrysy zniszczyÅy dwadzieÅcia z siedemdziesiÄciu japoÅskich myÅliwców i nie straciÅy ani jednego! PublicznoÅÄ kipiaÅa entuzjazmem. RozlegÅy siÄ pojedyncze gwizdy. Oczy Normy Jeane wypeÅniÅy siÄ Åzami. Nawet Bucky ocieraÅ oczy. CzÅowieka ogar niaÅo zdumienie na widok takich podniebnych akcji. Fontanny pocisków obrony przeciwlotniczej, trafione maszyny pikujÄce ku ziemi, za nimi strugi ognia i dymu. Można myÅleÄ, że to zakazana wiedza. Wiedza o czyjejÅ Åmierci. Można myÅleÄ, że ÅmierÄ jest czymÅ ÅwiÄtym i prywatnym, ale wojna zmieniÅa wszystko. Kino zmieniÅo wszystko. Nie chodziÅo o to, że gapisz siÄ obojÄtnie na czyjÄÅ ÅmierÄ, ale że otrzymujesz obraz, jaki nie dotarÅ do samych umierajÄcych. Bóg musi patrzeÄ na nas w taki sposób. JeÅli Bóg patrzy. Bucky ÅciskaÅ dÅoÅ Normy Jeane tak mocno, że jedyne, co mogÅa robiÄ, to powstrzymaÄ siÄ od próby uwolnienia jej. Cichym, napiÄtym gÅosem Bucky powiedziaÅ: - MaleÅka, muszÄ iÅÄ. - IÅÄ, dokÄd? Do toalety? - MuszÄ siÄ zaciÄgnÄÄ. Nim bÄdzie za późno. Norma Jeane rozeÅmiaÅa siÄ, podejrzewajÄc, że żartuje. NamiÄtnie go pocaÅowaÅa. Dawniej na randkach w kinie zawsze siÄ caÅowali, po prostu siÄ poznawali. LatajÄce Tygrysy odleciaÅy z ekranu; teraz pokazywano Åluby żoÅnierzy. RozeÅmianych wojskowych na urlopach i za granicÄ w bazach. GÅoÅno brzmiaÅ Marsz weselny. Ileż Ålubów! Ileż panien mÅodych - w każdym wieku. SzybkoÅÄ, z jakÄ pary mÅode pary przemieszczaÅy siÄ na ekranie, sugerowaÅa komediÄ. Ceremonie koÅcielne, cywilne. Najróżniejsze zestawienia: bogate otoczenie, surowe otoczenie. Promienne uÅmiechy, energiczne uÅciski. Mnóstwo gorÄcych pocaÅunków. Mnóstwo nadziei. PublicznoÅÄ chichotaÅa. Wojna byÅa szlachetna, podniosÅa, dostojna, lecz miÅoÅÄ, maÅżeÅstwo, Åluby byÅy zabawne.
DÅoÅ Normy Jeane staÅa siÄ ruchliwÄ maÅÄ myszkÄ w kroczu Buckyego. Zdziwiony Bucky wymamrotaÅ: - Mmm, MaleÅka, nie teraz. Hej. Ale odwróciÅ siÄ do niej i mocno jÄ pocaÅowaÅ. Rozchyliwszy jej na pozór oporne usta, wsunÄÅ jÄzyk gÅÄboko, ona zaÅ zaczÄÅa go ssaÄ, pojÄkujÄc i tulÄc siÄ do mÄża. UjÄÅ w lewÄ dÅoÅ jej pierÅ, jakby chwyciÅ futbolówkÄ. ZakoÅysaÅy siÄ ich fotele. Dyszeli jak psy. JakaÅ kobieta za nimi uderzyÅa w oparcia ich siedzeÅ. - Wy dwoje, idźcie do domu, jeÅli chcecie to zrobiÄ. Norma Jeane odwróciÅa siÄ gwaÅtownie, wÅciekÅa. -JesteÅmy maÅżeÅstwem, wiÄc zostaw nas w spokoju. Sama idź do domu. Idź do diabÅa. Bucky rozeÅmiaÅ siÄ; ni z tego, ni z owego jego spokojna żona przeksztaÅciÅa siÄ w spitfirea! Ale potem uÅwiadomiÅ sobie: Chyba wtedy to siÄ zaczÄÅo, tamtego wieczoru. - Ale... dokÄd? DokÄd pojechaÅa? Dlaczego nie wiecie? Harriet zniknÄÅa z Verdugo Gardens bez żadnego ostrzeżenia. ByÅ marzec 1944 roku. ZabraÅa ze sobÄ IrinÄ. I pozostawiÅa wiÄkszoÅÄ swoich nÄdznych rzeczy. Norma Jeane wpadÅa w panikÄ: co teraz zrobi bez swego maleÅstwa? WydawaÅo siÄ jej, niezbyt wyraźnie, jakby jej siÄ to ÅniÅo, że zabraÅa dziecko do Gladys i dostaÅa jej bÅogosÅawieÅstwo. Tylko że teraz nie miaÅa dziecka. Nie bÄdzie bÅogosÅawieÅstwa. Kilka razy Norma Jeane pukaÅa do drzwi sÄsiadów. Ale wspóÅlokatorki Harriet także byÅy zbite z tropu. I zmartwione. ZdawaÅo siÄ, że nikt nie wie, dokÄd udaÅa siÄ zaÅamana kobieta ze swojÄ maÅÄ córkÄ. Nie do swojej rodziny w Sacramento, nie do teÅciów w stanie Waszyngton. Znajomi Harriet powiedzieli Normie Jeane, że odeszÅa bez pożegnania, nie pozostawiajÄc żadnego listu. OdeszÅa, zapÅaciwszy swojÄ czÄÅÄ czynszu za marzec. Podobno myÅlaÅa o "znikniÄciu" już od dawna. Nie byÅa "stworzona do wdowieÅstwa" - jak kiedyÅ stwierdziÅa. W dodatku "chorowaÅa". UsiÅowaÅa skrzywdziÄ IrinÄ. Może rzeczywiÅcie krzywdziÅa swoje dziecko w jakiÅ niewidoczny sposób. Norma Jeane cofnÄÅa siÄ, zmrużywszy oczy. - Nie, to nieprawda. CoÅ bym zauważyÅa. Nie powinnyÅcie opowiadaÄ takich rzeczy. Harriet byÅa mojÄ przyjacióÅkÄ. To do Harriet nie pasowaÅo, aby odeszÅa bez pożegnania z NormÄ Jeane. Nie pozwoliwszy pożegnaÄ siÄ Irinie. Nie zrobiÅaby tego. Nie Harriet. Bóg by jej na to nie pozwoliÅ. - Halo? Ch...chciaÅabym zgÅosiÄ z...zaginiÄcie p...pewnej osoby. W...wÅaÅ ciwie matki i dz...dziecka. Norma Jeane zatelefonowaÅa na policjÄ w Mission Hills, ale jÄkaÅa siÄ tak bardzo, że musiaÅa odÅożyÄ sÅuchawkÄ. ZresztÄ wiedziaÅa, że to chyba nie ma wiÄkszego sensu, ponieważ Harriet najprawdopodobniej odeszÅa z wÅasnej woli.
Harriet byÅa dorosÅa. Harriet byÅa matkÄ Iriny. I chociaż Norma Jeane kochaÅa IrinÄ bardziej i wierzyÅa, że miÅoÅÄ ta jest odwzajemniona, nie można byÅo zrobiÄ absolutnie nic. Harriet i Irina zniknÄÅy z życia Normy Jeane, jakby ich nigdy w nim nie byÅo. Ojciec Iriny wciÄż byÅ uważany za "zaginionego w akcji". Jego szczÄtki nigdy nie zostanÄ znalezione. Może JapoÅczycy zabrali jego gÅowÄ? Kiedy Norma Jeane skoncentrowaÅa siÄ ze wszystkich siÅ, zobaczyÅa ciÄg zdarzeÅ rozgrywajÄcych siÄ w odlegÅym pokoju, chyba że byÅ to jakiÅ sen, którego nie mogÅa wyraźnie ujrzeÄ: Harriet kÄpaÅa IrinÄ w wodzie o temperaturze bliskiej wrzÄtku, Irina piszczaÅa z bólu i przerażenia, nie ulegaÅo wÄtpliwoÅci, że nikt, tylko Norma Jeane może jÄ ocaliÄ, lecz ona biegaÅa bezradnie tam i z powrotem po peÅnym pary korytarzu, gdzie nie byÅo drzwi, zaciskajÄc zÄby z rozpaczy i furii. OtrzÄsnÄwszy siÄ ze snu, Norma Jeane wsunÄÅa siÄ do maleÅkiej jak szafa Åazienki z oÅlepiajÄcym ÅwiatÅem u góry. Taka byÅa przerażona, że wpeÅzÅa do wanny. DzwoniÅy jej zÄby. Skóra zaczÄÅa jÄ piec i paliÄ od gorÄcej, bardzo gorÄcej wody. Tam zastaÅ jÄ Bucky o szóstej rano. WyciÄgnÄÅ jÄ na zgiÄciu swej umiÄÅnionej rÄki i przeniósÅ do Åóżka, choÄ patrzyÅa na mnie tak, jakby nie miaÅa tÄczówek, tylko same źrenice, niczym jakieÅ zwierzÄ, i wiedziaÅem, żeby jej nie dotykaÄ. - To historia. Czasy, w których żyjemy. Wreszcie nadszedÅ ten dzieÅ. Norma Jeane byÅa niemal przygotowana. Bucky poinformowaÅ jÄ, że tego ranka zaciÄgnÄÅ siÄ do marynarki handlowej. OÅwiadczyÅ, że prawdopodobnie wypÅynie w ciÄgu najbliższych szeÅciu tygodni. Do Australii, jak sÄdziÅ. Japonia zostanie wkrótce zajÄta i wojna siÄ skoÅczy. CzekaÅ na tÄ chwilÄ bardzo dÅugo, o czym chyba przecież wiedziaÅa. PowiedziaÅ jej, że to nie znaczy, że jej nie kocha, bo kocha jÄ jak wariat. I nie znaczy wcale, że nie jest szczÄÅliwy, bo szczÄÅliwy jest. Nigdy nie byÅ szczÄÅliwszy. Tyle że pragnÄÅ od życia wiÄcej niż tylko miesiÄca miodowego. Tworzymy historiÄ; jeÅli jesteÅ mÄżczyznÄ, musisz zrobiÄ, co do ciebie należy. Musisz sÅużyÄ swemu krajowi. Do diabÅa, Bucky wiedziaÅ, że to brzmi staromodnie. Ale wÅaÅnie coÅ takiego czuÅ. DostrzegaÅ cierpienie na twarzy Normy Jeane. Do oczu dziewczyny na pÅynÄÅy Åzy. CzuÅ siÄ jak winowajca, ale zarazem triumfowaÅ. CieszyÅ siÄ! DokonaÅ tego, wyruszaÅ w drogÄ; byÅ prawie wolny! Nie chodziÅo wÅaÅciwie o NormÄ Jeane, ale o Mission Hills, gdzie mieszkaÅ przez caÅe dotychczasowe życie, a krewni niemal deptali mu po piÄtach, o zakÅady Lockheed, gdzie staÅ przy taÅmie produkcyjnej, o gorzkawÄ woÅ pomieszczenia, w którym balsamowaÅo siÄ zwÅoki. Z pewnoÅciÄ nie chciaÅem skoÅczyÄ jako balsamista! Nie ja. Norma Jeane zaskoczyÅa go opanowaniem. PowiedziaÅa tylko z żalem: - Och, Bucky. Och, TatuÅku. Wszystko rozumiem. WziÄÅ jÄ w ramiona, przytuliÅ i nagle oboje siÄ rozpÅakali. Bucky Glazer, który nigdy nie pÅakaÅ!
Nawet kiedy zÅamaÅ kostkÄ podczas meczu w ostatniej klasie szkoÅy Åredniej. UklÄknÄli w kuchni na wybrzuszonej, przykrytej linoleum podÅodze, którÄ Norma Jeane utrzymywaÅa w doskonaÅej czystoÅci, i pomodlili siÄ wspólnie. Potem Bucky wziÄÅ szlochajÄcÄ NormÄ Jeane na rÄce i zaniósÅ jÄ do Åóżka; ona trzymaÅa go kurczowo za szyjÄ. Taki byÅ dzieÅ pierwszy. Z gÅÄbokiego snu po wyczerpujÄcej zmianie w Lockheed obudziÅo go dziecko pieszczÄce nieporadnie jego fiuta. W tym Ånie dziecko ÅmiaÅo siÄ z Buckyego, patrzyÅo na niego z odrazÄ, bo Bucky miaÅ na sobie tylko futbolowÄ koszulkÄ, goÅy tyÅek, a znajdowali siÄ w miejscu publicznym; przyglÄdaÅo siÄ im mnóstwo ludzi, wiÄc Bucky odsunÄÅ dzieciaka, zdoÅaÅ siÄ od niego uwolniÄ, by ku swojemu zdziwieniu stwierdziÄ, że to Norma Jeane dyszy obok niego w ciemnoÅci, gÅaszcze i szarpie jego Wielki Interes, jej gorÄce uda przywierajÄ do jego ud, napiera brzuchem i kroczem, pojÄkujÄc: "Och, Tato! Och, Tato! " ZależaÅo jej na dziecku - wÅosy zjeżyÅy siÄ Buckyemu na gÅowie: obok niego znajdowaÅa siÄ naga, jÄczÄca kobieta skoncentrowana wyÅÄcznie na jednym pragnieniu, ucieleÅnione pożÄdanie, silne i bezlitosne jak siÅa pchajÄca go ku prawdopodobnej Åmierci w niewyobrażalnie ciemnych wodach tego, czego sam nie umiaÅ nazwaÄ inaczej niż historiÄ. Bucky brutalnie odepchnÄÅ NormÄ Jeane, powiedziaÅ, aby zostawiÅa go w spokoju, pozwoliÅa spaÄ, na litoÅÄ boskÄ, przecież musiaÅ wstaÄ o szóstej. Norma Jeane zdawaÅa siÄ nie sÅyszeÄ. PrzywieraÅa do niego, caÅowaÅa go jak szalona; odtrÄciÅ jÄ jak zwierzÄ w rui, nagie, odstrÄczajÄce zwierzÄ w rui. Jego sterczÄcy podczas snu kutas zdÄżyÅ zwiÄdnÄÄ; Bucky osÅoniÅ krocze, zsunÄÅ nogi z Åóżka i zapaliÅ lampkÄ: 4.40. Jeszcze raz przeklÄŠżonÄ. ÅwiatÅo wydobyÅo z mroku jej skulonÄ sylwetkÄ; lewa pierÅ wystajÄca z koszulki nocnej, twarz zarumieniona, źrenice rozszerzone tak samo jak poprzedniej nocy. DyszaÅa. Jak gdyby ukazywaÅa swojÄ nocnÄ osobowoÅÄ. BliźniaczkÄ, której nie powinienem w ogóle widzieÄ. Której ona nie widziaÅa, o której nic nie wiedziaÅa. ByÅ otÄpiaÅy, rozdygotany, lecz zdoÅaÅ powiedzieÄ niemal rozsÄdnie: - Cholera, Norma Jeane! MyÅlaÅem, że przerobiliÅmy to już wczoraj. PodjÄÅem decyzjÄ. WypÅywam. - Tato, nie! - krzyknÄÅa Norma Jeane. - Nie możesz mnie zostawiÄ. UmrÄ, jeÅli mnie zostawisz. - Masz takie same szansÄ na ÅmierÄ jak każdy inny - oÅwiadczyÅ Bucky, wycierajÄc twarz w przeÅcieradÅo. - Uspokój siÄ, wszystko bÄdzie okej. - Ale Norma Jeane nie sÅuchaÅa. TuliÅa siÄ do niego, jÄczaÅa, jej piersi napieraÅy na jego spocony tors. Bucky zadygotaÅ z obrzydzenia. Nigdy nie przepadaÅ za agresywnymi, uwielbiajÄcymi seks kobietami, nigdy takiej nie poÅlubiÅ; sÄdziÅ, że żeni siÄ z tÄ sÅodkÄ, nieÅmiaÅÄ dziewicÄ. - Tylko spójrz na siebie. Norma Jeane próbowaÅa dosiÄÅÄ go okrakiem, uderzyÅa udami o jego uda; zdawaÅa siÄ niczego nie sÅyszeÄ, a jeÅli coÅ sÅyszaÅa, ignorowaÅa to, wierciÅa siÄ, krÄciÅa, odstrÄczajÄc mÄża jeszcze bardziej. KrzyknÄÅ prosto w jej twarz: - PrzestaÅ! PrzestaÅ! Ty żaÅosna, chora krowo!
Norma Jeane uciekÅa do kuchni; sÅyszaÅ jej szloch, Åoskot różnych przedmiotów; Chryste, nie miaÅ wyboru, musiaÅ pójÅÄ za niÄ i zapaliÄ ÅwiatÅo; staÅa tam z nożem w dÅoni jak obÅÄkana dziewczyna z jakiegoÅ melodramatu, tylko że wcale nie wyglÄdaÅa na postaÄ z filmu; nożem kaleczyÅa siÄ poniżej Åokcia, czego też nie można by zobaczyÄ na żadnym filmie. Bucky podbiegÅ, teraz caÅkowicie przebudzony, i wyrwaÅ jej nóż z dÅoni. - Co ty robisz? Chryste! Nie żartowaÅa: zraniÅa siÄ, rÄka krwawiÅa, powstaÅa jaskrawoczerwona bransoletka z krwi. ZadziwiajÄce, Bucky zapamiÄta to jako najbardziej wstrzÄsajÄce wydarzenie swego cywilnego życia, życia amerykaÅskiego chÅopaka, niewinnego i pozornie nieskalanego. Bucky zatamowaÅ krwotok kuchennÄ ÅciereczkÄ. ZaprowadziÅ NormÄ Jeane do Åazienki, delikatnie obmyÅ pÅytkie, piekÄce rany, które byÅy nie spodziankÄ dla kogoÅ, kto przywykÅ do lodowatych zwÅok, bo z tych nie ciekÅa krew, choÄby nie wiem jak je przebijaÄ, dźgaÄ albo kroiÄ; uspokoiÅ NormÄ Jeane tak, jakby mógÅ uspokoiÄ maÅe, wystraszone dziecko; Norma Jeane pochlipywaÅa cichutko, emocje opadÅy; oparÅa siÄ o Buckyego i za mruczaÅa: - Och, Tato, Tato, kocham ciÄ. Przepraszam. Już zawsze bÄdÄ grzeczna. Tato, obiecujÄ, kochasz mnie? Kochasz? Bucky pocaÅowaÅ jÄ i mruknÄÅ w odpowiedzi: - Pewnie, że kocham, MaleÅka. Przecież o tym wiesz. OżeniÅem siÄ z tobÄ, tak czy nie? PosmarowaÅ ranki jodynÄ i obwiÄzaÅ jej rÄkÄ bandażem. Potem ostrożnie poprowadziÅ jÄ do wspólnego Åóżka ze wzburzonÄ poÅcielÄ i pogniecionymi poduszkami, gdzie trzymaÅ jÄ w ramionach, tuliÅ i koiÅ, aż stopniowo, jak wyczerpane dziecko, przestaÅa szlochaÄ i zapadÅa w sen, Bucky zaÅ leżaÅ z otwartymi oczami, bo nie dawaÅy mu zasnÄÄ skoÅatane nerwy, zarazem jednak odczuwaÅ coÅ w rodzaju radosnego niepokoju; wreszcie zrobiÅa siÄ szósta, należaÅo wyjÅÄ z Åóżka i zostawiÄ w nim NormÄ Jeane... która bÄdzie spaÅa z otwartymi ustami, oddychajÄc ze Åwistem jak czÅowiek w ÅpiÄczce, co za ulga dla Buckyego! co za ulga, wziÄÄ prysznic i zmyÄ z siebie jej zapach, jej pot! umyÄ siÄ, ogoliÄ i wyruszyÄ w orzeźwiajÄcÄ szaroÅÄ wczesnego poranka, do przystani statków handlowych na Catalinie, gdzie miaÅ podjÄÄ obowiÄzki w Åwiecie takich mÄżczyzn jak on. I to byÅ poczÄtek dnia drugiego. - Bucky, kochany... do widzenia! Pewnego spokojnego dnia pod koniec kwietnia Glazerowie i Norma Jeane odprowadzili Buckyego na frachtowiec Liberty pÅynÄcy do Australii. SzczegóÅowe warunki pierwszego przydziaÅu Buckyego byÅy tajne, wiÄc nie byÅo jeszcze wiadomo, kiedy mÅodzieniec wróci na pierwszy urlop do Stanów. NajwczeÅniej za osiem miesiÄcy. MówiÅo siÄ o inwazji na JaponiÄ. Teraz Norma Jeane bÄdzie mogÅa zawiesiÄ w oknie niebieskÄ gwiazdÄ, jak inne żony i matki mÄżczyzn sÅużÄcych ojczyźnie. UÅmiechnÄÅa siÄ i byÅa dzielna. WyglÄdaÅa "bardzo sÅodko i bardzo Åadnie" w niebieskiej baweÅnianej koszuli, w biaÅych pantofelkach na wysokich obcasach, z biaÅÄ gardeniÄ w lokach. TulÄc NormÄ Jeane do siebie - Åzy pÅynÄÅy po jego policzkach - Bucky wdychaÅ sÅodkÄ woÅ kwiatów, by potem wspominaÄ jÄ na pokÅadzie frachtowca wÅród kolegów jako zapach Normy Jeane. Historia.
Nie ominÄÅa nas. Nikt nie jest winny. Tego ranka nie Norma Jeane, ale pani Glazer byÅa najbardziej przejÄta, poÅykaÅa Åzy i szlochaÅa w samochodzie, który pan Glazer prowadziÅ z Mission Hills na prom do Cataliny. Norma Jeane siedziaÅa w Åcisku z tyÅu miÄdzy starszym bratem Buckyego, Joe, a jego mÅodszÄ siostrÄ Lorraine. SÅowa wypowiadane przez Glazerów krÄżyÅy dookoÅa jak komary. Od Normy Jeane, odrÄtwiaÅej, sÅabo uÅmiechniÄtej, nie wymagano, aby sÅuchaÅa wszystkiego, co Glazerowie mówiÄ, i aby sama siÄ odzywaÅa. ByÅa sÅodka, ale przypominaÅa manekin. Gdyby nie jej wyglÄd, nikt by nie zauważyÅ, że tam jest. Norma Jeane sÄdziÅa, że w normalnej rodzinie rzadko siÄ zdarza taki brak komunikacji jak miÄdzy niÄ a Glazerami. MyÅlaÅa spokojnie, że nigdy nie należaÅa do prawdziwej rodziny i okazywaÅo siÄ wÅaÅnie, że nie należy do Glazerów, choÄ tamci zachowywali pozory uprzejmoÅci, ona zaÅ siliÅa siÄ na wzajemnoÅÄ. Glazerowie bez przerwy powtarzali w jej obecnoÅci, że jest "dzielna", "dojrzaÅa", że "dobra z niej żona dla Buckyego". ByÄ może dowiedzieli siÄ od Buckyego o jej niedawnych emocjonalnych wybuchach, nazywanych przez niego kobiecÄ histeriÄ. Ale jako obserwatorzy, przyglÄdajÄcy siÄ uważnie Åwiadkowie, Glazerowie musieli jÄ zaaprobowaÄ. Ta dziewczyna szybko dorosÅa! ZresztÄ doroÅli oboje: ona i Bucky. Na pożegnanie Bucky Glazer wystÄpiÅ w mundurze marynarza statku handlowego; z wÅosami przystrzyżonymi brutalnie krótko jego chÅopiÄca twarz wyglÄdaÅa na chorobliwie wychudÅÄ, w bÅyszczÄcych oczach pojawiÅa siÄ ekscytacja i strach. PozacinaÅ siÄ przy goleniu. Na obozie przygotowawczym przebywaÅ niedÅugo, ale już wydawaÅ siÄ starszy, inny. NieÅmiaÅo objÄÅ szlochajÄcÄ matkÄ, siostry, ojca, brata, ale przede wszystkim uÅciskaÅ NormÄ Jeane. MamrotaÅ niemal w udrÄce: - Kocham ciÄ, MaleÅka. Pisz do mnie codziennie, dobrze? MaleÅka, bÄdÄ za tobÄ tÄskniÅ. - Do ucha szeptaÅ jej jak w gorÄczce: - Mój Wielki Interes bÄdzie tÄskniÅ za twojÄ MaÅÄ DziurkÄ, bez dwóch zdaÅ! - Norma Jeane wydaÅa z siebie odgÅos przypominajÄcy chichot. Och, a jeÅli inni podsÅuchujÄ? Bucky mówiÅ, że po wojnie, kiedy wróci do domu, zostanÄ prawdziwÄ rodzinÄ . - Tyle dzieciaków, ile zechcesz. Ty jesteÅ szefem, Normo Jeane, ty zdecydujesz. ZaczÄÅ jÄ caÅowaÄ, cmok, cmok, jak mógÅby caÅowaÄ wystraszony chÅopiec. Glazerowie odeszli na bok, pozwalajÄc mÅodej parze na odrobinÄ prywatnoÅci, bo ileż prywatnoÅci mogli mieÄ na cataliÅskiej przystani tego cudownego, spokojnego ranka w kwietniu 1944 roku, gdy frachtowiec Z/ feeria przygotowywano do dalekiego rejsu w wielkim konwoju do Australii. Norma Jeane myÅlaÅa, że na szczÄÅcie marynarka handlowa nie jest czÄÅciÄ morskich siÅ zbrojnych Stanów Zjednoczonych, jak najprawdopodobniej uważaÅa wiÄkszoÅÄ ludzi. Frachtowiec Liberty nie byÅ okrÄtem wojennym i nie miaÅ na pokÅadzie bombowców, Bucky nie bÄdzie miaÅ broni, nigdy nie wyÅlÄ go "na akcjÄ" ani "do walki". To, co siÄ przydarzyÅo mÄżowi Harriet oraz wielu innym mÄżom, jemu nie mogÅo siÄ przydarzyÄ. Jakby Norma Jeane nie zdawaÅa sobie sprawy, że statki cywilne byÅy ustawicznie atakowane przez Åodzie podwodne i samoloty wroga. Wszystkim, którzy zahaczali o ten temat, powtarzaÅa: "Mój mÄż nie jest uzbrojony. Marynarka handlowa zajmuje siÄ tylko transportem zaopatrzenia".
W drodze powrotnej do Mission Hills pani Glazer siedziaÅa z tyÅu przy Lorraine i Normie Jeane. ZdjÄÅa kapelusz, rÄkawiczki i chwyciÅa NormÄ Jeane za lodowate palce, rozumiejÄc, że jej synowa przeżywa szok; przestaÅa pÅakaÄ, ale gÅos miaÅa jeszcze zachrypniÄty od natÅoku emocji. - Możesz siÄ wprowadziÄ do nas, moja droga. JesteÅ teraz naszÄ córkÄ. WOJNA
- Nie jestem niczyjÄ córkÄ. SkoÅczyÅam z tym. Nie przeprowadziÅa siÄ do Mission Hills do Glazerów. Nie pozostaÅa w Verdugo Gardens. W tydzieÅ po wypÅyniÄciu Libertyi Buckym na pokÅadzie znalazÅa pracÄ przy taÅmie produkcyjnej w Radio PianÄ Aircraft, piÄtnaÅcie mil na wschód od Burbank. WynajÄÅa umeblowany pokój w domu czynszowym niedaleko linii tramwajowej i mieszkaÅa samotnie aż do dnia osiemnastych urodzin, kiedy przyszÅa jej do gÅowy pewna myÅl. LeżaÅa wtedy wyczerpana, zapadajÄc w pozbawiony wszelkich obrazów sen. Norma Jeane Baker nie jest już pod kuratelÄ hrabstwa Los Angeles. DzieÅ później ta sama myÅl powróciÅa z wiÄkszÄ mocÄ, jak cicha bÅyskawica rozÅwietlajÄca ciemne, burzowe niebo nad San Gabriel Mountains, Czy po to wyszÅam za Buckyego Glazera? W zakÅadach lotniczych przy grzmiÄcym tumulcie maszynerii zaczÄÅa tÅumaczyÄ sobie, dlaczego zarÄczyÅa siÄ jako piÄtnastolatka i zrezygnowaÅa ze szkoÅy, aby wyjÅÄ za mÄż w wieku lat szesnastu. Dlaczego z przerażeniem i radoÅciÄ Å¼yÅa teraz sama po raz pierwszy w swym osiemnastoletnim życiu, dostrzegajÄc, że wszystko dopiero siÄ zaczyna. I wiedziaÅa, że staÅo siÄ tak dziÄki Wojnie. JeÅli ZÅo nie istnieje, to jednak istnieje Wojna Wojna nie jest ZÅem? ZÅo nie jest WojnÄ? NadszedÅ dzieÅ w Radio PianÄ, kiedy Norma Jeane, która nieczÄsto czy taÅa gazety, bo byÅa przesÄdna, podsÅuchaÅa, jak podczas drugiego Åniadania dwie pracownice rozmawiaÅy o pewnym zdarzeniu opisanym w numerze "L.A. Timesa", o wiadomoÅci z pierwszej strony, zapisanej mniejszymi literami niż doniesienia wojenne, zilustrowanej fotografiÄ ekstatycznie rozeÅmianej kobiety w bieli; nagle zatrzymaÅa siÄ i spojrzaÅa na gazetÄ, którÄ trzymaÅa jednak z kobiet; musiaÅa wyglÄdaÄ na poruszonÄ, ponieważ kobiety zapytaÅy, co siÄ staÅo, a ona wyjÄkaÅa niewyraźnie, że nic. Kobiety patrzyÅy na niÄ uważnie, przeszywaÅy jÄ wzrokiem ostrym jak sople lodu, nie podobaÅa im siÄ ta zamÄżna, na pozór bardzo tajemnicza dziewczyna, której wstydliwoÅÄ poczytywano za niedostÄpnoÅÄ, przywiÄzywanie wagi do wyglÄdu wÅosów, makijażu, ubioru - za próżnoÅÄ, a jej nie sÅabnÄcy zapaÅ, aby nie zawieÅÄ w pracy, za chÄÄ przypodobania siÄ brygadziÅcie; Norma Jeane czym prÄdzej wycofaÅa siÄ zmieszana i zakÅopotana, wiedzÄc, że kobiety bÄdÄ siÄ bezlitoÅnie ÅmiaÅy, zacznÄ naÅladowaÄ jej gÅos maÅej dziewczynki; później tego samego wieczoru kupiÅa egzemplarz "Timesa" i przeczytaÅa, przerażona i zafascynowana... EWANGELIZATORKA McPHERSON NIE Å»YJE KORONEK STWIERDZA PRZEDAWKOWANIE NARKOTYKÃW Aimee Semple McPherson nie żyje! ZaÅożycielka MiÄdzynarodowego KoÅcioÅa Otwartej Ewangelii w Los Angeles, dokÄd przed osiemnastu laty babcia Delia zabraÅa maleÅkÄ NormÄ Jeane, by jÄ ochrzciÄ. Aimee Semple McPherson, która już dawno zostaÅa zdemaskowana i upokorzona jako oszustka, bo jej majÄtek idÄcy w miliony dolarów zostaÅ zbudowany na zakÅamaniu i przekupstwie. Aimee Semple McPherson, której nazwisko cieszyÅo siÄ teraz zÅÄ sÅawÄ, dawniej darzona szacunkiem i uwielbieniem jako jedna z najsÅawniejszych kobiet w Ameryce. Aimee Semple McPherson samobójczyniÄ! Normie Jeane zaschÅo w gardle z wrażenia.
StaÅa na przystanku tramwajowym, nie mogÄc siÄ skoncentrowaÄ na artykule. Nie myÅlaÅam wcale, że to coÅ oznacza, że kobieta, która mnie ochrzciÅa, pozbawiÅa siÄ Å¼ycia. Å»e chrzeÅcijaÅska wiara może mieÄ wartoÅÄ sztuki bielizny, którÄ siÄ pospiesznie wkÅada, aby jÄ w poÅpiechu zdjÄÄ i porzuciÄ. -JesteÅ przecież żonÄ Buckyego. Nie możesz mieszkaÄ sama. Glazerowie byli wstrzÄÅniÄci. Wyrażali surowÄ dezaprobatÄ i zÅoÅÄ. Norma Jeane zamknÄÅa oczy, widzÄc w wyobraźni szereg hipnotycznych dni w maÅej kuchni teÅciowej, wÅród bÅyszczÄcych utensyliów, na nieskazitelnie czystej podÅodze wyÅożonej linoleum, w kuchni intensywnie pachnÄcej stojÄ cymi na ogniu potrawkami i zupami, pieczonym miÄsem, pieczonym chlebem i ciastkami. SÅyszaÅa pocieszajÄcy szelest gÅosu starszej kobiety: "Normo Jeane, kochanie, czy mogÅabyÅ mi z tym pomóc? " Cebule do posiekania, formy do posmarowania tÅuszczem. Stosy brudnych naczyÅ do wyszorowania, opÅukania i osuszenia. ZamknÄÅa oczy i zobaczyÅa uÅmiechniÄtÄ dziewczynÄ podczas zmywania naczyÅ, jej rÄce po Åokcie zanurzone w pienistej kÄpieli. DziewczynÄ o zastygÅej w uÅmiechu twarzy, która przesuwa mechanicznÄ szczotkÄ po dywanach w salonie i pokoju stoÅowym, wkÅada kosze brudnej bielizny do pralki ustawionej w cuchnÄcej wilgociÄ piwnicy, pomaga pani Glazer rozwiesiÄ bieliznÄ na sznurze, zdjÄÄ wyschniÄtÄ ze sznura, wyprasowaÄ jÄ , zÅożyÄ, poukÅadaÄ w szufladach, szafach, na póÅkach. DziewczynÄ w Åadnie wykrochmalonej sukience, kapeluszu, biaÅych rÄkawiczkach i pantofelkach na wysokim obcasie, bez jedwabnych poÅczoch, ale ze "szwami" starannie wyrysowanymi kredkÄ do brwi, udajÄcymi prawdziwe szwy w tych czasach wojennego niedostatku. Wchodzili do KoÅcioÅa Chrystusowego z teÅciami, tak dużo ich byÅo. Glazerowie. Czy to...? Tak, żona mÅodszego syna. Mieszka z nimi, bo ich syn wyjechaÅ. "Ale nie jestem waszÄ córkÄ. Teraz nie jestem niczyjÄ córkÄ". Dalej nosiÅa pierÅcionki Glazerów. Najszczerzej pragnÄÅa dochowaÄ wiernoÅci mÄżowi. Ty żaÅosna, chora krowo! Tylko że mieszkajÄc samotnie w umeblowanym pokoju w Burbank, nawet w ciasnym, obskurnym mieszkaniu, dzielÄc ÅazienkÄ z dwoma lokatorami, mieszkajÄc samotnie w tym miejscu nowym i dziwnym, gdzie nikt jej nie znaÅ, czasami w przypÅywie szczÄÅcia gÅoÅno siÄ ÅmiaÅa. ByÅa wolna! ByÅa sama! Po raz pierwszy w życiu byÅa naprawdÄ sama. Nie sierota, nie dziecko, które wymaga opieki. Nie córka, nie synowa, nie żona. ByÅo jej z tym wspaniale. CzuÅa siÄ jak zÅodziejka. Jako pracujÄca kobieta zyskaÅa samodzielnoÅÄ. PrzynosiÅa do domu czek na tygodniowÄ pensjÄ, za mieniaÅa go na gotówkÄ w banku jak każdy dorosÅy czÅowiek. Nim znalazÅa pracÄ w Radio PianÄ Aircraft, szukaÅa jej w innych maÅych zakÅadach, gdzie nie dziaÅaÅy zwiÄzki zawodowe, ale nie przyjÄto jej ze wzglÄdu na brak doÅwiadczenia, na zbyt mÅody wiek, nawet w Radio PianÄ najpierw jÄ od rzucono, ale ona powtarzaÅa: "ProszÄ daÄ mi szansÄ! ProszÄ". ByÅa przerażona, serce waliÅo jej jak mÅotem, ale uparcie nalegaÅa, stanÄÅa wyprostowana na czubkach palców i prezentowaÅa swe zdrowe, mÅode ciaÅo. "W...wiem, że dam radÄ, jestem silna i wcale siÄ nie mÄczÄ. Wcale! " No i zatrudnili jÄ, a wszystko siÄ sprawdziÅo: szybko nauczyÅa siÄ
mechaniki pracy przy taÅmie produkcyjnej, ruchów robota, które bardzo przypominaÅy rutynowe zajÄcia domowe, tyle że tu przebywaÅa w haÅaÅliwym, zewnÄtrznym Åwiecie obcych ludzi, w Åwiecie, w którym jeÅli ciÄżko pracujesz, zostaniesz zauważona jako bardziej sprawna, bardziej inteligentna i dlatego bardziej wartoÅciowa niż wspóÅpracownice; dostrzeże to najpierw badawcze oko brygadzisty, potem szefa zakÅadu, nastÄpnie wyższych kierowników, znanych tylko z nazwiska, ale tych nazwisk nikt z pracowników na linii produkcyjnej, takich jak Norma Jeane, nigdy nie wymieniaÅ. Po powrocie do domu tramwajem po oÅmiogodzinnej zmianie, choÄ powÅóczyÅa nogami ze zmÄczenia, niczym zachÅanne dziecko liczyÅa w gÅowie pieniÄdze, które zarobiÅa - mniej niż siedem dolarów, odliczywszy podatek i ubezpieczenie spoÅeczne, ale te pieniÄdze należaÅy do niej, mogÅa je wydaÄ albo zaoszczÄdziÄ - jeÅli mogÅa. WracaÅa wiÄc do domu, gdzie nikt na niÄ nie czekaÅ poza MagicznÄ PrzyjacióÅkÄ w lustrze i lekkim bólem gÅowy; gÅodna, nie musiaÅa jednak przygotowywaÄ fury żarcia dla gÅodnego jak wilk mÄża, wystarczyÅo na ogóŠpodgrzaÄ zupÄ Campbella z puszki; jakże pyszna byÅa ta gorÄca zupa, kawaÅek biaÅego chleba z dżemem, banan albo pomaraÅcza, szklanka mleka. Wreszcie padaÅa na Åóżko, a wÅaÅciwie na wÄskÄ pryczÄ z materacem o gruboÅci cala, na pojedyncze, znowu dziewczÄce Åóżko. MiaÅa na dziejÄ, że bÄdzie za bardzo zmÄczona, aby ÅniÄ, i czÄsto tak byÅo, albo tak siÄ jej zdawaÅo, niemniej czasem stropiona wÄdrowaÅa zadziwiajÄco dÅugimi, obcymi korytarzami sierociÅca, by nagle ni stÄd, ni zowÄd znaleÅºÄ siÄ na huÅtawce na jakimÅ piaszczystym placu, którego byÅa o tym przekonana - zupeÅnie nie pamiÄtaÅa, i w tym Ånie czuÅa czyjÄ Å obecnoÅÄ daleko po drugiej stronie ogrodzenia z drutu kolczastego; czyżby to byÅ on? Ciemno wÅosy KsiÄÅ¼Ä przybywaÅ po niÄ? Nie widziaÅa go, nie uÅwiadamiaÅa sobie jego obecnoÅci; potem, ubrana tylko w majteczki, wÄdrowaÅa po La Mesa, szukajÄc budynku, w którym mieszkaÅa z MatkÄ, lecz nie mogÅa go znaleźÄ, przypomnieÄ sobie magicznego sÅowa, dziÄki któremu by go odnalazÅa: HACJENDA. ByÅa dzieckiem w fazie "Pewnego razu żyÅ sobie". ByÅa NormÄ Jeane szukajÄcÄ matki, A jednak wÅaÅciwie nie byÅa dzieckiem, tylko zamÄżnÄ kobietÄ. Sekretne miejsce miÄdzy jej nogami zostaÅo wynajÄte, skrwawione i zawÅaszczone przez CiemnowÅosego KsiÄcia. MiaÅam zÅamane serce. PÅakaÅam i pÅakaÅam. Kiedy odszedÅ, zaczÄÅam rozmyÅlaÄ, jakie sobie zadaÄ rany, żeby siÄ ukaraÄ. PociÄta rÄka szybko siÄ zagoiÅa, taka byÅam zdrowa. MieszkajÄc samotnie, odkryÅa, że nie ma po trzeby zmieniaÄ rÄcznika czÄÅciej niż raz na tydzieÅ albo rzadziej. Nie ma potrzeby zmieniaÄ przeÅcieradeÅ czÄÅciej niż raz na tydzieÅ albo rzadziej. Nie byÅo peÅnego wigoru, spoconego mÅodego mÄża, który to wszystko brudziÅ, a Norma Jeane skrupulatnie zachowywaÅa czystoÅÄ, myjÄc siÄ i kÄ piÄc tak czÄsto, jak tylko mogÅa. Systematycznie praÅa koszulkÄ nocnÄ, bieliznÄ i baweÅniane rajstopy. Nie miaÅa dywanu w pokoju, dlatego mechaniczny odkurzacz nie byÅ jej potrzebny; raz na tydzieÅ pożyczaÅa od wÅaÅcicielki domu miotÅÄ i zawsze na czas jÄ zwracaÅa. Nie miaÅa piekarnika ani pieca, nie musiaÅa zatem niczego czyÅciÄ. Niewiele powierzchni, poza parapetami, zatrzymywaÅo kurz, wiÄc nie miaÅa kÅopotu z odkurzaniem. (ÅmiaÅa siÄ na wspomnienie "starego Hirohita". UciekÅa od niego! ) Kiedy opuszczaÅa mieszkanie w Verdugo Gardens, wiÄkszoÅÄ przedmiotów należÄcych do wspólnego gospodarstwa domowego zostawiÅa Glazerom; wierzyÅa, że przechowajÄ je do powrotu Buckyego. Ale wiedziaÅa też, że Bucky nigdy nie wróci. W każdym razie nie do niej.
JeÅli mnie kochasz, nigdy mnie nie opuÅcisz JeÅli mnie opuÅcisz, nigdy mnie nie kochaÅeÅ Gdyby ludzie nie umierali i nie odnosili ran, a Åwiat nie wypeÅniaÅ siÄ dymiÄcymi zgliszczami, Norma Jeane jeszcze bardziej lubiÅaby wojnÄ. Woj na byÅa pewna, niezawodna jak gÅód czy sen. Nie dawaÅa o sobie zapomnieÄ. MogÅaÅ o niej rozmawiaÄ z nieznajomym. Wojna wypeÅniaÅa program radiowy, który trwaÅ bez koÅca. Wojna byÅa koszmarem, który ÅniÅ siÄ wszystkim. Podczas wojny nigdy nie jesteÅ samotna. Od 7 grudnia 1941 roku, kiedy JapoÅczycy zbombardowali Pearl Harbor, przez caÅe lata samotnoÅÄ nie istniaÅa. W tramwaju, na ulicy, w sklepach, pracy, w do wolnym czasie mogÅaÅ zapytaÄ z obawÄ, entuzjazmem albo rzeczowo: "I jak, staÅo siÄ coÅ dzisiaj? ", ponieważ zawsze coÅ już siÄ staÅo lub miaÅo siÄ staÄ. Ustawicznie toczyÅy siÄ bitwy w Europie i w rejonie Pacyfiku. WieÅci byÅy i dobre, i zÅe. Z obcymi ludźmi dzieliÅaÅ radoÅÄ, smutek, nie pokój. Obce osoby wspólnie pÅakaÅy. Wszyscy sÅuchali. Każdy czÅowiek miaÅ jakieÅ zdanie. Po zmroku, jak w zbliżajÄcym siÄ koszmarze, Åwiat ciemniaÅ. Norma Jeane uważaÅa tÄ porÄ za magicznÄ. Reflektory samochodów byÅy zasÅoniÄte, przez okna nie mogÅo przebijaÄ ÅwiatÅo, neony musiaÅy byÄ pogaszone. Przenikliwie brzmiaÅy syreny alarmowe. Syreny faÅszywych alarmów. KrÄżyÅy pogÅoski o rychÅej inwazji. BrakowaÅo żywnoÅci i innych towarów - wszyscy na to narzekali. PojawiÅy siÄ pogÅoski o czarnym rynku. Norma Jeane w roboczym ubraniu, spodniach, koszuli, swetrze, z wÅosami ÅciÄ gniÄtymi do tyÅu i starannie zwiÄzanymi tasiemkÄ, rozmawiaÅa bez trudu z nieznajomymi. Dawniej, w obecnoÅci Glazerów, bywaÅa żaÅoÅnie nieÅmiaÅa i skÅonna do jÄkania siÄ, co zdarzaÅo siÄ także z Buckym, jeÅli akurat nie byÅ w najlepszym humorze; teraz jednak rzadko jÄkaÅa siÄ w rozmowach z przyjaźnie nastawionymi nieznajomymi, a wiÄkszoÅÄ z nich byÅa przyjazna. ZwÅaszcza mÄżczyźni. Norma Jeane dostrzegaÅa, że ich przyciÄga, nawet tych, którzy mogliby byÄ jej dziadkami; rozpoznawaÅa intensywne, gorÄce spojrzenia sygnalizujÄce pożÄdanie i to jÄ podnosiÅo na duchu. JeÅli przebywaÅa w miejscach publicznych. Bo kiedy pytali, czy poszÅaby na obiad? do kina? spokojnie pokazywaÅa obrÄczkÄ. JeÅli pytali jÄ o mÄża, odpowiadaÅa, też spokojnie: Jest za granicÄ. W Australii". Czasem sÅyszaÅa siebie, jak mówi, że "zaginÄÅ w akcji" w Nowej Gwinei, czasem - że "polegÅ w walce" na Iwo Jima. NajczÄÅciej jednak nieznajomi pragnÄli rozmawiaÄ o tym, w jaki sposób wojna wpÅynÄÅa na ich życie. "Å»eby ta cholerna wojna wreszcie siÄ skoÅczyÅa" - mawiali z goryczÄ. Natomiast Norma Jeane myÅlaÅa: Å»eby ta wojna trwaÅa bez koÅca. DostaÅa pracÄ w Radio PianÄ przede wszystkim dlatego, że brakowaÅo mÄżczyzn. Z powodu wojny pojawiÅy siÄ kobiety kierowcy ciÄżarówek, kobiety odbiorcy Åmieci, kobiety operatorzy dźwigów, a nawet dekarze, malarze i stróże. Kobiety w mundurach widaÄ byÅo wszÄdzie. Norma Jeane wyliczyÅa, że w Radio PianÄ na jednego mÄżczyznÄ przypada osiem, dziewiÄÄ kobiet, jeÅli rzecz jasna nie liczyÄ pracowników szczebla kierowniczego, gdzie kobiet w ogóle nie byÅo. ZawdziÄczaÅa pracÄ wojnie i wojnie zawdziÄczaÅa wolnoÅÄ. A także tygodniowÄ pensjÄ, a po trzech miesiÄcach pracy w Radio PianÄ awans
i podwyżkÄ w wysokoÅci dwudziestu piÄciu centów za godzinÄ. OkazaÅo siÄ, że ma tak niezwykÅe umiejÄtnoÅci przy taÅmie produkcyjnej, że wyznaczono jÄ do bardziej wymagajÄcej pracy, która polegaÅa na powlekaniu kadÅubów samolotów warstwÄ plastiku. Silna woÅ wywoÅywaÅa u niej mdÅoÅci. UderzaÅa do mózgu. PowstawaÅy w nim bÄbelki podobne do maleÅkich bÄbelków szampana. Krew odpÅywaÅa z twarzy Normy Jeane, wzrok chwilowo zawodziÅ. "Wyjdź lepiej na Åwieże powietrze" - mówiÅ do niej brygadzista, ale Norma Jeane czym prÄdzej odpowiadaÅa: "Nie mam czasu! Nie mam czasu! - chichoczÄc i trÄc oczy. - Nie mam czasu". MiaÅa kÅopoty z jÄzykiem, który jakby siÄ nie mieÅciÅ jej w ustach. BaÅa siÄ, że może zawieÅÄ na nowym stanowisku i zostanie odesÅana do taÅmy albo zwolniona i odesÅana do domu. Ponieważ nie miaÅa domu. Ponieważ mÄż jÄ porzuciÅ. Ty żaÅosna, gÅupia krowo. Nie miaÅa odwagi przyznaÄ siÄ do sÅaboÅci, wmawiaÅa sobie, że nie zawiedzie. W koÅcu tak siÄ zdarzyÅo, że brygadzista wziÄÅ jÄ za ramiÄ i wyprowadziÅ z komory lakierniczej, Norma Jeane odetchnÄÅa Åwieżym powietrzem przy otwartym oknie, ale prawie natychmiast wróciÅa do pracy, twierdzÄc, że już wszystko jest w porzÄdku. Jej dÅonie poruszaÅy siÄ zwinnie, jakby sterowaÅa nimi ich wÅasna inteligencja, która wzrastaÅa w miarÄ upÅywu godzin, dni, tygodni, podczas gdy Norma Jeane stopniowo uodparniaÅa siÄ na dziaÅanie mieszanki chemicznej. Jak jej powiedziano: "Czasem prawie nie czuje siÄ smrodu". (Chociaż, wiedziaÅa o tym, pachniaÅy jej wÅosy i ubiór. MusiaÅa wiÄc byÄ nadzwyczaj skrupulatna, starannie praÄ i wietrzyÄ ubrania.) WolaÅa nie myÅleÄ, że opary przenikajÄ przez jej skórÄ, przez nos, dostajÄ siÄ do pÅuc, do mózgu. ByÅa dumna z tego, że awansowaÅa tak szybko, otrzymaÅa podwyżkÄ, miaÅa nadziejÄ, że znowu awansuje i otrzyma kolejnÄ podwyżkÄ. WzbudziÅa podziw brygadzisty jako wytrwaÅy pracownik, poważna mÅoda kobieta, której można powierzyÄ poważnÄ pracÄ. ByÅa dziewczÄca, ale nie za chowywaÅa siÄ jak dziewczyna. Nie w Radio PianÄ! BudowaÅa bombowce, które miaÅy polecieÄ nad terytorium wroga. PostrzegaÅa pracÄ w fabryce jak rodzaj wyÅcigu, w którym braÅa udziaÅ, a w szkole Åredniej zaliczaÅa siÄ do najszybszych biegaczek, zdobyÅa medal, z którego byÅa dumna, chociaż kiedy wysÅaÅa ten medal do Gladys w Norwalk, nie otrzymaÅa żadnej odpowiedzi. (W którymÅ ze snów widziaÅa swój medal przypiÄty do koÅnierzyka zielonego szpitalnego kaftana Gladys. Czy to możliwe, żeby ten sen odpowiadaÅ prawdzie? Nie podda siÄ i nigdy siÄ nie poddaÅa.) Tego listopadowego przedpoÅudnia, rozpylajÄc lakier i walczÄc z zawrotami gÅowy, przestraszyÅa siÄ, że zbliża siÄ przedwczesny okres, bo teraz, aby utrzymaÄ pracÄ, musiaÅa poÅykaÄ tyle tabletek aspiryny, na ile starczyÅo jej odwagi, wiedzÄc jednoczeÅnie, że postÄpuje niewÅaÅciwie, że nie wyzdrowieje, jeżeli ulega takiej sÅaboÅci, a potem i tak ze wstydem bÄdzie musiaÅa wziÄÄ jeden lub dwa dni wolnego. Tego listopadowego przedpoÅudnia, rozpylajÄc lakier, postanowiÅa, że siÄ nie rozchoruje, nie zemdleje, choÄ maleÅkie bÄbelki w mózgu rozpraszaÅy jÄ bardziej niż zwykle, i nagle uÅmiechnÄÅa siÄ do oszaÅamiajÄcej, ponÄtnej przyszÅoÅci. CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä w wizytowym czarnym stroju i Norma Jeane - Ja snowÅosa KsiÄżniczka w dÅugiej biaÅej sukni z jakiegoÅ mieniÄcego siÄ materiaÅu. Szli, trzymajÄc siÄ za rÄce, po plaży o zachodzie sÅoÅca. WÅosy Normy Jeane rozwiewaÅ wiatr. ByÅy to platynowe wÅosy Jean Harlow, która, jak po wiadano, umarÅa, bo jej
matka, wyznawczyni Christian Science, odmówiÅa wezwania lekarza do Åmiertelnie chorej dwudziestoszeÅcioletniej córki, ale Norma Jeane miaÅa wiÄcej rozumu w gÅowie, bo czÅowiek umiera jedynie z powodu wÅasnej sÅaboÅci, a ona nie zamierzaÅa byÄ sÅaba. CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä przystanÄÅ, aby zarzuciÄ jej na ramiona swojÄ marynarkÄ. PocaÅowaÅ jÄ delikatnie w usta. ZabrzmiaÅa muzyka, romantyczna muzyka taneczna. CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä i Norma Jeane zaczÄli taÅczyÄ, wkrótce jednak Norma zdumiaÅa swego kochanka. ZrzuciÅa pantofelki i jej nagie stopy zapadÅy siÄ w wilgotny piasek- ależ cudowne odczucie, taÅczyÄ, kiedy fala zatamuje siÄ i rozlewa wokóŠtwoich nóg! CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä gapiÅ siÄ na niÄ zdziwiony: byÅa piÄkniejsza od wszystkich kobiet, które zdÄżyÅ poznaÄ; umknÄÅa mu, choÄ na niÄ patrzyÅ, uniosÅa ramiona, które staÅy siÄ skrzydÅami, po czym przeksztaÅciÅa siÄ w piÄknego biaÅopiórego ptaka, wznosiÅa siÄ wyżej, wyżej i wyżej, aż CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä staÅ siÄ zaledwie figurkÄ na plaży wÅród spienionych fal, wpatrzonÄ w niÄ z oddali z poczuciem straty. Zmrużywszy oczy, Norma Jeane podniosÅa wzrok z dÅoni w rÄkawiczkach, zaciÅniÄtych na karnistrze z lakierem, i ujrzaÅa jakiegoÅ mÄżczyznÄ, który przyglÄdaÅ siÄ jej od drzwi. ByÅ to CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä z aparatem fotograficznym. ÅLICZNOTKA Z OKÅADKI, 1945 Twoje życie poza scenÄ nie jest przypadkowe. OkreÅlimy je jako nieuchronne. Z życia aktora Przez pierwszy rok cudów - uderzajÄcych w niÄ jak w dzieciÅstwie bez litosna i ostra fala na plaży w Santa Monica - bÄdzie sÅyszaÅa ten gÅos, miarowy jak metronom. Gdziekolwiek jesteÅ, tam i ja jestem. Nim dotrzesz do miejsca, do którego zmierzasz, ja już tam bÄdÄ na ciebie czekaÄ. Ależ Glazer miaÅ minÄ! Kumple na Liberty bÄdÄ sobie kpili z niego bez koÅca. To byÅo tak: przerzucaÅ strony numeru "Stars Stripes" z grudnia 1944 roku, z tÄ swojÄ nadÄsanÄ, znudzonÄ minÄ, aż odwróciwszy którÄÅ ze stron, wybaÅuszyÅ oczy, a szczÄka dosÅownie mu opadÅa. Cokolwiek to byÅo, wywarÅo na nim piorunujÄce wrażenie. Potem odezwaÅ siÄ ochrypÅym gÅosem: "Chryste. To przecież moja żona! - Odebrano mu czasopismo. Wszyscy wlepili wzrok w MÅODE ROBOTNICE BRONIÄCE KRAJU NA FRONCIE WEWNÄTRZNYM i na caÅostronicowe zdjÄcie dziewczyny o najsÅodszej twarzy, jakÄ kiedykolwiek widzieli. Na ciemne loki schodzÄce spiralami na ramiona, Åliczne, tÄskne oczy i wilgotne usta uÅożone w skromny, peÅen nadziei uÅmiech, na drelichowy kombinezon doÅÄ napiÄty na sporych, mÅodych piersiach i zachwycajÄcych biodrach. Dziewczyna nieporadnie jak dziecko trzymaÅa w obu rÄkach kanister, jak gdyby chciaÅa pokryÄ sprayem kamerÄ. Norma Jeane pracuje dziewiÄÄ godzin dziennie w Radio PianÄ Aircraft w Burbank w stanie Kalifornia. Jest dumna ze swojego udziaÅu w wojennym wysiÅku: "Praca nie jest lekka, ale uwielbiam jÄ! " Powyżej Norma Jeane przy kadÅubie samolotu w lakierni. Po lewej Norma Jeane rozmyÅla o mÄżu, marynarzu floty handlowej, rekrucie Buchananie Glaserze, przebywajÄcym obecnie na wodach poÅudniowego Pacyfiku. Dokuczali chÅopakowi, kpili: w gazecie napisano Glaser, nie Glazer: skÄd pewnoÅÄ, że dziewczyna jest jego żonÄ? WalczÄ o czasopismo, wyrywajÄ je sobie z rÄk.
WÅciekÅy Glazer gotowy jest biÄ siÄ ze wszystkimi, ma szeroko otwarte oczy... "Skurwysyny! PrzestaÅcie! DawaÄ mi to! To moje! " W marcu 1945 roku na lekcji angielskiego w Van Nuys High School pan Sidney Haring odebraÅ najnowsze wydanie "Pageanta" grupce chichoczÄcych chÅopców i rzuciÅ magazyn niedbale na swoje biurko, nie spojrzawszy na niego nawet przelotnie. Dopiero później tego samego dnia Haring przestudiowaÅ czasopismo na osobnoÅci. PrzerzucaÅ stronice do miejsca, które chÅopcy - nie miaÅ co do tego żadnych wÄtpliwoÅci - na pewno zaznaczyli. Naraz poprawiÅ okulary, aby siÄ lepiej przyjrzeÄ - Norma Jeane! RozpoznaÅ jÄ od razu, pomimo jej prowokujÄcej pozy i mocnego makijażu, gÅowy przechylonej, ust pomalowanych ciemnÄ szminkÄ i lekko rozchylonych w uÅmiechu - jakby trochÄ wypiÅa i rozmarzyÅa siÄ - oczu przymkniÄtych w niedorzecznej ekstazie. MiaÅa na sobie coÅ, co wyglÄdaÅo na niemal przezroczystÄ, obszytÄ koronkÄ koszulkÄ nocnÄ, która siÄgaÅa do poÅowy uda, buty na wysokim obcasie, a pod dziwnie spiczastymi piersiami trzymaÅa gÅupawo uÅmiechniÄtÄ pluszowÄ pandÄ: Potrzebujesz ciepÅej przytulanki na chÅodne zimowe noce? Haring zaczÄÅ oddychaÄ przez usta. Nie widziaÅ wyraźnie, oczy mu wilgotniaÅy. "Norma Jeane Mój Boże". Nie mógÅ siÄ na patrzyÄ. PoczuÅ przypÅyw wstydu. WiedziaÅ, że to jego wina. MógÅ jÄ ocaliÄ. Jak? Powinien chociaż spróbowaÄ. Bardziej spróbowaÄ. CoÅ przecież mógÅ zrobiÄ. Co? ZaprotestowaÄ przeciwko tak wczesnemu maÅżeÅstwu? Może dziewczyna byÅa w ciÄży. Może musiaÅa wziÄÄ Ålub. Sam powinien siÄ z niÄ ożeniÄ? ByÅ już żonaty. Norma Jeane miaÅa wtedy piÄtnaÅcie lat, trzeba byÅo zachowaÄ dystans. PostÄpiÅ najrozsÄdniej. ZrobiÅ mÄdrze. Nawet okaleczenie siÄ byÅo rozsÄdnym posuniÄciem: uniknÄÅ poboru. MiaÅ maÅe dzieci, żonÄ. KochaÅ swojÄ rodzinÄ. UtrzymywaÅ jÄ. A w jego klasach co roku uczyÅy siÄ dziewczÄta. Sieroty pozostajÄce pod opiekÄ rodzin zastÄpczych. DziewczÄta źle traktowane. DziewczÄta o tÄsknych oczach. DziewczÄta oczekujÄce od pana Haringa wskazówek. Akceptacji. MiÅoÅci. Nic na to nie możesz poradziÄ, jeÅli jesteÅ nauczycielem w szkole Åredniej, mÄżczyznÄ, mÄżczyznÄ wzglÄdnie mÅodym. Wojna sprawiÅa, że wszystko przeżywaÅo siÄ bardziej intensywnie. Wojna byÅa dzikim erotycznym snem. JeÅli byÅeÅ mÄżczyznÄ. JeÅli postrzegano ciÄ jako mÄżczyznÄ. Przecież nie mógÅ po móc wszystkim. StraciÅby pracÄ. Norma Jeane byÅa przybranym dzieckiem. Taki już byÅ jej podÅy los.
MiaÅa chorÄ matkÄ... nie pamiÄtaÅ dokÅadnie na co. Ojciec... wÅaÅnie, co z ojcem? Nie żyÅ. No i co można poradziÄ? Nic. To, co uczyniÅ, czyli nic, byÅo wszystkim, co mógÅ uczyniÄ. ChroÅ siebie. Nigdy ich nie dotykaj. Nie byÅ dumny ze swego zachowania, lecz nie miaÅ powodu, aby siÄ wstydziÄ. Niby dlaczego miaÅby siÄ wstydziÄ? WiÄc siÄ nie wstydziÅ. Jednak nie bez poczucia winy zerknÄÅ na drzwi do swojej klasy (lekcje siÄ skoÅczyÅy, ale mogÅo siÄ zdarzyÄ, że jakiemuÅ uczniowi przyszÅo do gÅowy zajrzeÄ przez szybÄ w drzwiach), wydarÅ stronÄ i pozbyÅ siÄ egzemplarza "Pageanta", wsuwajÄc go do używanej szarej koperty (aby dozorca nie zwróciÅ uwagi) i wrzucajÄc do kosza. Potrzebujesz ciepÅej przytulanki na chÅodne zimowe noce? Haring nie zadaÅ sobie trudu zÅożenia caÅostronicowego zdjÄcia swej dawnej uczennicy, wsunÄÅ je tylko do teczki przechowywanej na dnie najniższej szuflady, miÄdzy kilka kartek z wierszami, które ta dziewczyna napisaÅa specjalnie dla niego. I siÅa smutku by mnie nie zmogÅa, Gdybym was kochaÄ mogÅa. W lutym tego samego roku detektyw Frank Widdoes z wydziaÅu policji w Culver City przeszukiwaÅ brudnÄ jak chlew przyczepÄ mieszkalnÄ pewnego podejrzanego o morderstwo czÅowieka, a wÅaÅciwie podejrzanego w sensacyjnej sprawie gwaÅtu-morderstwa, gwaÅtu-okaleczenia-morderstwa, gwaÅtu-okaleczeniamorderstwa-rozczÅonkowania. Widdoes i jego koledzy doskonale wiedzieli, że schwytali wÅaÅciwego czÅowieka, sukinsyn byÅ winny jak jasna cholera; teraz potrzebowali tylko namacalnych dowodów ÅÄczÄcych go z martwÄ dziewczynÄ (przez kilka dni nikt jej nie widziaÅ, potem zostaÅa znaleziona w kilku kawaÅkach na wysypisku Åmieci w Culver City; mieszkaÅa w Hollywood, pracowaÅa jako dublerka Susan Hayward w pewnej wytwórni filmowej, ale ostatnio zostaÅa zwolniona, w jakiÅ sposób zetknÄÅa siÄ z tym psycholem i to byÅ jej koniec). Widdoes zatykaÅ nos jednÄ rÄkÄ, drugÄ zdejmowaÅ ze stosu czasopisma z dziewczynkami. Za uważyÅ jÄ zupeÅnie przypadkowo, kiedy "Pix" otworzyÅ siÄ na jakiejÅ stronie: Jezu Chryste! To ona". Widdoes zaliczaÅ siÄ do tych legendarnych detektywów, którzy nigdy nie zapominajÄ twarzy ujrzanych choÄ raz na ekranie kina i którzy nigdy nie zapominajÄ nazwisk. "Norma Jeane... jak jej tam byÅo? Baker". Dziewczyna miaÅa na sobie obcisÅy jednoczÄÅciowy kostium kÄpielowy, który wÅaÅciwie niczego nie zakrywaÅ, zarazem jednak pozostawiaÅ dostatecznie wiele miejsca dla wyobraźni, i na nogach, zupeÅnie bezsensownie, pantofelki na wysokich obcasach. Jedno zdjÄcie przedstawiaÅo jÄ z przodu, na drugim wystÄpiÅa w pozie Betty Grabie: dziewczyna zerka nieÅmiaÅo przez ramiÄ na widza, trzyma dÅonie na biodrach, po rozumiewawczo mruży oczy. Kokardki zdobiÅy strój kÄpielowy i wÅosy - ciemnÄ masÄ loków w odcieniu szelaku - twarz dziewczyny zaÅ, jeszcze dziecinna, zastygÅa pod makijażem grubym jak skorupa. Na pierwszej fotografii Norma Jeane trzymaÅa piÅkÄ plażowÄ i prowokujÄco wyciÄgaÅa jÄ w stronÄ czytelnika, wykrzywiajÄc twarz w sztucznym uÅmiechu, skÅadajÄc usta do pocaÅunku. Jakie jest najlepsze lekarstwo na zimove smutki? Nasza Miss Lutego na pewno zna odpowiedź. Widdoes poczuÅ tÄpy ból w sercu, jakby je przeszyÅa - nie ostra kula, ale kartonowa przybitka od pocisku.
Partner zapytaÅ go, co znalazÅ, a Widdoes odrzekÅ gniewnie: - A niby co ja twoim zdaniem mogÄ tu znaleźÄ? W sraczu możesz znaleÅºÄ tylko gówno. Egzemplarz "Pixa" dyskretnie zrolowaÅ i wsunÄÅ do kieszeni pÅaszcza. NiedÅugo później w swoim biurze na kóÅkach, z tyÅu dymiÄcej rupieciarni na Reseda, siedziaÅ Warren Pirig - papieros szybko paliÅ siÄ w jego ustach - i gapiÅ siÄ na bÅyszczÄcÄ okÅadkÄ nowego "Swanka ". A na okÅadce! "Norma Jeane? Chryste". Toż to jego dziewczyna. Ta sama, której swego czasu po niechaÅ i której nie dotknÄÅ ani razu. Ta sama, którÄ wciÄż wspominaÅ, rzecz jasna czasami. Tylko że od tamtej pory zmieniÅa siÄ dosyÄ mocno, staÅa dojrzalsza, patrzyÅa na niego, jakby wiedziaÅa, o co w życiu chodzi. No, no, i jeszcze Co lubi. MiaÅa na sobie mokrÄ, biaÅÄ baweÅnianÄ koszulkÄ z napisem USS Swank, czerwone pantofelki na wysokich obcasach i nic wiÄcej. Dopasowana, siÄgajÄca ud koszulka. Ciemnoblond wÅosy zostaÅy zebrane na czubku gÅowy z wyjÄtkiem kilku skrÄconych w spirale pasemek. CzÅowiek od razu siÄ orientowaÅ, że pod koszulkÄ nie ma biustonosza, piersi wyglÄdaÅy na krÄgÅe i sprÄżyste. WystarczyÅo siÄ dobrze przyjrzeÄ koszulce, jak opina biodra i brzuch, aby dojÅÄ do wniosku, że majteczek też dziewczyna na sobie nie ma. Krew napÅynÄÅa do twarzy Warrena Piriga. WyprostowaÅ siÄ nagle przy zniszczonym starym biurku, mocno uderzajÄc stopami o podÅogÄ. WedÅug ostatnich informacji Elsie, Norma Jeane wyszÅa za mÄż, przeniosÅa siÄ do Mission Hills, a jej mÄż popÅynÄÅ na wojnÄ. Nic wiÄcej nie wiedziaÅ. Ani Warren nie wypytywaÅ o NormÄ Jeane, ani Elsie nie przynosiÅa nowych wieÅci. A teraz to! OkÅadka "Swanka" i dwie strony podobnych zdjÄÄ w Årodku, na których Norma Jeane wystÄpowaÅa w tej samej biaÅej koszulce. PokazujÄc cycki i tyÅek jak jakaÅ dziwka. Warren poczuÅ ukÅucie pożÄdania i zarazem gÅÄbokÄ odrazÄ, jakby ugryzÅ coÅ zgniÅego. "Cholera. To jej wina". MiaÅ na myÅli Elsie. Ona rozbiÅa ich rodzinÄ. ZacisnÄÅ dÅonie pod wpÅywem chÄci, aby zaraz, natychmiast zrobiÄ komuÅ krzywdÄ. Mimo wszystko zadbaÅ o to, aby zachowaÄ to specjalne wydanie "Swanka" z marca 1945 roku, wsunÄÅ je do biurka obok starych ksiÄg finansowych. W drogerii Mayera, pewnego kwietniowego przedpoÅudnia, które miaÅa zapamiÄtaÄ na bardzo dÅugo (w przeddzieÅ Åmierci Franklina Delano Roosevelta), Elsie usÅyszaÅa, że woÅa jÄ podekscytowana Irma. PoszÅa wiÄc obejrzeÄ nowe wydanie "ParadÄ", którym machaÅa jej przyjacióÅka: - To ona, prawda? Wasza dziewczyna? Ta, która wyszÅa za mÄż parÄ lat temu? Zobacz! Elsie spojrzaÅa na otwartÄ stronÄ magazynu. Norma Jeane! WÅosy miaÅa zaplecione jak Judy Garland w Czarodzieju z Oz; ubrana byÅa w obcisÅe sztruksowe spodnie i beżowo-niebieski sweter, bujaÅa siÄ na bramie do wiejskiej zagrody i uÅmiechaÅa radoÅnie; w tle pasÅy siÄ na ÅÄce konie. Norma Jeane wyglÄdaÅa bardzo mÅodo i bardzo Åadnie, lecz wystarczyÅo siÄ dobrze przyjrzeÄ, tak jak to zrobiÅa Elsie, żeby dostrzec napiÄcie w tym
pogodnym, szerokim uÅmiechu. DoÅki w policzkach wyrzeźbiÅo przemÄczenie. Wiosna w piÄknej San Fernando Yalley! JeÅli chcesz wiedzieÄ, jak zrobiÄ na drutach ten uroczy sweter, zajrzyj na stronÄ 89. Elsie byÅa tak wstrzÄÅniÄta, że wyszÅa ze sklepu, zapomniawszy zapÅaciÄ za czasopismo. PojechaÅa prosto do Mission Hills zobaczyÄ siÄ z Bess Glazer. Nie traciÅa czasu na uprzedzanie jej o swojej wizycie. "Bess! Zobacz! Spójrz na to! Wiesz coÅ o tym? Widzisz, kto tu jest? " PodsunÄÅa egzemplarz "ParadÄ" pod nos zaciekawionej starszej kobiecie. Bess popatrzyÅa na fotografiÄ i zmarszczyÅa czoÅo; zdziwiÅa siÄ, to prawda, ale bez przesady. "Och, to ona. No cóż". Ku zdumieniu Elsie nie powiedziaÅa nic wiÄcej, tylko zaprowadziÅa jÄ do kuchni, gdzie z szuflady obok kuchenki wyjÄÅa numer "Stars Stripes" z grudnia 1944 roku ze zdjÄciami MÅODYCH ROBOTNIC BRONIÄCYCH KRAJU NA FRONCIE WEWNÄTRZNYM. W Årodku Norma Jeane - znowu! Elsie poczuÅa siÄ tak, jakby ktoÅ jÄ kopnÄÅ w brzuch - znowu! OsunÄÅa siÄ na krzesÅo, wpatrzona w NormÄ Jeane, we wÅasnÄ córkÄ, swojÄ dziewczynÄ! UbranÄ w obcisÅy kombinezon, uÅmiechniÄtÄ do obiektywu w sposób, w jaki, o ile Elsie dobrze pamiÄtaÅa, w prawdziwym życiu nie uÅmiechaÅa siÄ do nikogo. Jakby ten, co trzymaÅ aparat, byÅ jej najbliższym przyjacielem. Albo może aparat byÅ jej najbliższym przyjacielem. Fala uczuÄ przetoczyÅa siÄ przez Elsie: zakÅopotanie, uraza, wstyd, duma. Dlaczego Norma Jeane nie podzieliÅa siÄ z niÄ tÄ szczÄÅliwÄ wiadomoÅciÄ ? Bess po wiedziaÅa z takÄ minÄ, jakby niespodziewanie poÅknÄÅa coÅ gorzkiego: - Bucky przysÅaÅ to do domu. Chyba jest dumny. - Czy to znaczy, że ty nie jesteÅ? - zapytaÅa Elsie. Bess wyglÄdaÅa na dotkniÄtÄ. - Dumna z czegoÅ takiego? OczywiÅcie, że nie. Glazerowie uważajÄ, że to wstyd. Elsie gniewnie potrzÄsnÄÅa gÅowÄ. - Moim zdaniem to cudowne. Jestem dumna. Norma Jeane bÄdzie chyba modelkÄ, może gwiazdÄ filmowÄ! Zobaczysz. Bess odparÅa: - Przede wszystkim miaÅa byÄ Å¼onÄ mojego syna. MaÅżeÅska przysiÄga liczy siÄ najbardziej. Elsie nie obraziÅa siÄ, nie wybiegÅa z tego domu. ZostaÅa, a Bess zaparzyÅa kawÄ. Kobiety porozmawiaÅy i popÅakaÅy sobie nad utraconÄ NormÄ Jeane. DO WYNAJÄCIA Dla prawdziwego aktora każda rola stanowi jakÄÅ okazjÄ. Nie istniejÄ role gorsze. Z życia aktora Podczas pierwszego tygodnia wspóÅpracy z agencjÄ Preene zostaÅa Miss Produktów Aluminiowych 1945 roku. W obcisÅej, biaÅej nylonowej sukience z gÅÄbokim dekoltem, ze sznurami
sztucznych pereÅ i perÅowymi kolczykami, w biaÅych butach na wysokim obcasie i siÄgajÄcych Åokci rÄkawiczkach, z kremowobiaÅÄ gardeniÄ w lÅniÄcych, dÅugich do ramion wÅosach. W czasie czterodniowego konwentu w centrum handlowym Los Angeles. Wymagano od niej, by staÅa przez cztery godziny na wysokiej platformie, wÅród poÅyskujÄcych aluminiowych artykuÅów gospodarstwa domowego, i rozdawaÅa broszury reklamowe zainteresowanym, gÅównie mÄżczyznom. DostawaÅa dwanaÅcie dolarów dziennie, wliczajÄc w to dojazd i (minimalne) wyżywienie. W drugim tygodniu byÅa Miss Wyrobów Papierniczych, W sukni z jasnoróżowej bibuÅy, która strasznie szeleÅciÅa przy każdym poruszeniu i zawijaÅa siÄ od wilgoci pod pachami, w koronie ze zÅoconego papieru na upiÄtych do góry wÅosach. W hali widowiskowej gdzieÅ w centrum miasta. Oprócz broszur rozdawaÅa próbki produktów: serwetki, papier toaletowy, wkÅadki higieniczne (w opakowaniu z szarego papieru). DostawaÅa dziesiÄÄ dolarów dziennie, w tym zwrot kosztów (minimalnego) wyżywienia i dojazdu tramwajem. Zostanie Miss Opieki Medycznej na Targu Instrumentów Chirurgicznych w Santa Monica. Miss Produktów Mlecznych PoÅudniowej Kalifornii, ubranÄ w biaÅy kostium kÄ pielowy w wielkie czarne Åaty, charakterystyczne dla krów rasy Guernsey, i buty na wysokich obcasach. HostessÄ na uroczystoÅci otwarcia hotelu Luxe Arms w Los Angeles. HostessÄ na uroczystoÅci otwarcia Rudys Steakhouse w Bel Air. W marynarskiej bluzie, krótkiej spódniczce, jedwabnych poÅczochach bÄdzie hostessÄ na pokazie jachtów w Rolling Hills. KowbojkÄ - obszyta frÄdzlami kamizelka z surowej skóry, buty na wysokim obcasie, kapelusz z szerokim rondem, pas ze srebrnymi okuciami, do tego szeÅciostrzaÅowy (niezaÅadowany) rewolwer przy ksztaÅtnym biodrze - czyli Miss Rodeo 1945 w Huntington Beach (bÄdzie staÅa pod jasnymi ÅwiatÅami, a uÅmiechniÄty od ucha do ucha mistrz ceremonii bÄdzie jÄ ÅapaÅ na lasso). Nie wolno siÄ umawiaÄ z klientami. Przyjmowanie napiwków jest zabronione. Naruszenie tych zasad spowoduje natychmiastowe zavieszenie wspóÅpracy z AgencjÄ. Na bóle i skurcze zażywaÅa aspirynÄ Bayera. Kiedy to nie pomagaÅo, zaczÄÅa przyjmowaÄ silniejsze tabletki (kodeinÄ? - co to takiego ta "kodeina"?), zalecane przez lekarza agencji Preene. Na wyczerpujÄce, bolesne krwawienia miesiÄczne. Na pulsujÄcy ból gÅowy. Na zanik widzenia w obu oczach. W najgorsze dni nie mogÅa pracowaÄ. Każdorazowa strata przynajmniej dziesiÄciu dolarów bolaÅa jak wyrwany zÄb. Co siÄ stanie, jeÅli straci wzrok? JeÅli bÄdzie musiaÅa chodziÄ po omacku do tramwaju i potykaÄ siÄ jak starsza kobieta? PrzerażaÅo jÄ, że może siÄ staÄ tak zaniedbana jak jej matka. Å»e nie podoÅa najprostszemu zadaniu. Å»e psy bÄdÄ wÄchaÅy jej wilgotne krocze. WkÅadki higieniczne, już i tak wzmocnione kilkoma warstwami chusteczek marki Kleenex, nasiÄkaÅy w ciÄgu godziny. Gdzie mogÅaby je zmieniaÄ? I jak czÄsto? Wszyscy zauważÄ, że idzie sztywno, ma jakÄÅ deskÄ miÄdzy udami. ByÅa w rozpaczy; nie mogÅa zostaÄ w domu i jÄczeÄ w otÄpieniu, tak jak to robiÅa w Verdugo Gardens i u Pirigów, gdzie ciotka Elsie przynosiÅa jej termofor i ciepÅe mleko. "Jak tam, sÅoneczko? Po prostu wytrzymaj". Teraz nie byÅo nikogo, kto by jÄ kochaÅ. MogÅa polegaÄ wyÅÄcznie na sobie. OszczÄdzaÅa, aby kupiÄ używany samochód od przyjacióÅki Ottona OsÄ.
WynajmowaÅa umeblowany pokój w West Hollywood, niedaleko pracowni Ottona. WysyÅaÅa piÄciodolarowe banknoty Gladys przebywajÄcej w stanowym szpitalu dla psychicznie chorych, jak gdyby posyÅaÅa jej po zdrowienia: Jak siÄ masz, Mamo! " WedÅug powszechnej opinii należaÅa do najbardziej "obiecujÄcych" modelek agencji Preene. ByÅa modelkÄ "u progu kariery". Szefowi agencji nie podobaÅ siÄ jej pomyjowaty kolor wÅosów. MusiaÅa zapÅaciÄ za pÅukankÄ w salonie piÄknoÅci, za zrobienie rozjaÅniajÄcych pasemek. A także za lekcje, które siÄ odbyÅy w siedzibie agencji. Czasem dostawaÅa ubrania na wystÄp, czasem musiaÅa mieÄ wÅasne. MusiaÅa mieÄ wÅasne poÅczochy, dezodorant, kosmetyki, bieliznÄ. ZarabiaÅa pieniÄdze, ale wciÄż je pożyczaÅa: od agencji, od Ottona OsÄ i od innych osób. PrzerażaÅa jÄ myÅl, że poleci jej oczko w poÅczosze; widziano jÄ (w tramwaju peÅnym obcych ludzi), jak wybucha pÅaczem na widok maleÅkiego zaciÄ gniÄcia, które byÅo poczÄtkiem katastrofalnego oczka. Och, nie. Och, Ssr... nie. Panie Boże, proszÄ. ByÅa teraz modelkÄ firmy Preene i wszystkie nie szczÄÅcia byÅy sobie równe: okropnoÅÄ spocenia siÄ w gorÄcy, parny dzieÅ, wydzielania przykrego zapachu, przepocenia ubrania. I wszyscy by to zobaczyli. Bo patrzyli wszyscy. Nawet jeÅli jej nie fotografowano w pracowni Ottona, w oÅlepiajÄcych ÅwiatÅach reflektorów, na jego bezlitosnych oczach. Nie miaÅaby siÄ gdzie schowaÄ. W sierociÅcu miaÅa kryjówkÄ w toalecie. Pod poÅcielÄ. MogÅa przecisnÄÄ siÄ przez okno i ukryÄ na skoÅnym dachu. Och, tÄskniÅa za sierociÅcem! TÄskniÅa za Fleece. KochaÅa Fleece jak siostrÄ. Och, tÄskniÅa za wszystkimi siostrami: DebrÄ Mae, Janette, MyszÄ. Przecież to ona byÅa MyszÄ! TÄskniÅa za doktor Mittelstadt, której czasem wysyÅaÅa jakiÅ wiersz. W mroku nocy gwiazdy sÄ jaÅniejsze. WgÅÄbi serca wiemy, co jest sÅuszne. Otto OsÄ, który sfotografowaÅ jÄ w Radio PianÄ Aircraft i poznaÅ jej niektóre sekrety, ÅmiaÅ siÄ z tych sentymentów. Z maÅlanych oczu Little Orphan Annie. Otto OsÄ oÅwiadczyÅ jej otwarcie, że pÅacÄ jej "cholernie dobre pieniÄ dze", aby byÅa kimÅ wyjÄtkowym, niech wiÄc, do cholery, po stara siÄ byÄ kimÅ wyjÄtkowym. "Zejdź wreszcie z nocnika". BÄdzie, bÄdzie kimÅ wyjÄtkowym! Nawet gdyby to jÄ miaÅo zabiÄ. Gladys wierzyÅa w niÄ od samego poczÄtku. StÄd lekcje Åpiewu, gry na fortepianie. Ubrania do szkoÅy piÄkne jak kostiumy filmowe. Otto OsÄ, CiemnowÅosy KsiÄżÄ. RzuciÅ siÄ na niÄ w komorze lakierniczej i zrobiÅ jej mnóstwo zdjÄÄ dla "Stars Stripes". Nie zraziÅo go, że Norma Jeane protestowaÅa, że po sesji zdjÄciowej z Buckym bardzo siÄ wstydziÅa pozowaÄ do zdjÄÄ. Otto chodziÅ za niÄ wokóŠkadÅuba i nie przyjmowaÅ do wiadomoÅci odmowy. PracowaÅ dla oficjalnego czasopisma siÅ zbrojnych Stanów Zjednoczonych, wiÄc sprawa byÅa poważna. Przede wszystkim dla niego, ale oczywiÅcie dla niej też. NależaÅo dbaÄ o morale amerykaÅskich żoÅnierzy walczÄcych na Åwiecie, zamieszczaÄ fotki Ålicznych dziewczÄt w kombinezonach...
"Chyba nie chcesz, aby nasi chÅopcy popadli w rozpacz, nie? Bo to jest równoznaczne ze zdradÄ". Otto OsÄ rozbawiÅ NormÄ Jeane, chociaż byÅ najszkaradniejszym z mÄżczyzn, jakich w życiu widziaÅa. Pstryk, pstryk, pstrykaÅ bez przerwy, pochylajÄc siÄ nad niÄ i gapiÄc jak hipnotyzer. "Masz pojÄcie, kto jest moim szefem w Stars Stripes"? RoÅ Reagan". - Norma Jeane stropiona potrzÄsnÄÅa gÅowÄ. Reagan? Ten aktor, Ronald Re agan? TrzeciorzÄdny Tyrone Powers czy Clark Gable? Norma Jeane zdziwiÅa siÄ, że aktor ma coÅ wspólnego z miesiÄcznikiem wojskowym. Å»e aktor w ogóle może robiÄ coÅ prawdziwego. "Cycki, tyÅek, nogi, OsÄ - tego masz siÄ trzymaÄ, powiada RoÅ Reagan. GÅupi osioÅ, gówno wie o fabrykach, jeÅli myÅli, że mogÄ znaleÅºÄ nogi w takim miejscu jak to". Najbardziej prymitywny, najohydniejszy mÄżczyzna, jakiego Norma Jeane w życiu spotkaÅa! Mimo to Otto miaÅ racjÄ. Zgodnie ze swoimi cheÅpliwymi zapewnieniami, wyciÄgnÄÅ jÄ z zapomnienia i miaÅ racjÄ. Obcy ludzie, którzy jÄ wynajmowali, mieli prawo oczekiwaÄ kogoÅ wyjÄ tkowego, nie jakiejÅ prostaczki z Van Nuys. NauczyÅa siÄ nie chowaÄ urazy, rzadziej wybuchaÄ pÅaczem, kiedy jÄ oglÄ dali, jakby byÅa manekinem. Albo krowÄ. "Ta szminka jest zbyt ciemna. Przez niÄ wyglÄda jak dziwka". "Do diabÅa, Maurie: szminka o tym odcieniu jest ostatnio modna". "Ona ma za duży biust. Przez materiaÅ widaÄ sutki". "Do licha, ma doskonaÅe cycki! WolaÅbyÅ dwa plastikowe kubki? Co jest nie tak z sutkami, masz coÅ przeciwko sutkom? PosÅuchajcie tego komedianta". "Powiedz jej, żeby siÄ nie uÅmiechaÅa tak bardzo, kurczÄ. Krzywi siÄ, jakby miaÅa chorobÄ ÅwiÄtego Wita". "AmerykaÅskie dziewczyny powinny siÄ uÅmiechaÄ, Maurie. Za co my pÅacimy, za smÄty? " "WyglÄda jak Królik Bugs". "Maurie, może ty siÄ znasz na wodewilach, ale nie na pierwszorzÄdnych damskich strojach. Ta dziewczyna caÅa siÄ trzÄsie ze strachu, na miÅoÅÄ boskÄ. To wszystko nas kosztuje". "Ty mi mówisz, że to nas kosztuje". "Maurie, cholera! Chcesz, żebym jÄ odesÅaÅ, przecież ona dopiero zaczÄÅa? TÄ maÅÄ z twarzÄ anioÅa? " "Mel, oszalaÅaÅ? ZapÅaciliÅmy już dwadzieÅcia dolców zaliczki, osiem za samochód, stracilibyÅmy to. Masz nas za milionerów? Dziewczyna zostaje". ByÅa z tego dumna: zawsze pozwalano jej zostaÄ. Na poczÄtku pierwszego tygodnia pracy w agencji Preene natknÄÅa siÄ na olÅniewajÄcÄ rudowÅosÄ dziewczynÄ - schodziÅa po schodach, stukajÄc gniewnie obcasami. Dziewczyna o wÅosach w kolorze oberżyny, opadajÄcych na oczy w stylu Veroniki LakÄ, ubrana w obcisÅÄ, czarnÄ dżersejowÄ sukienkÄ z plamami pod pachami, o ustach umalowanych karmazynowÄ szminkÄ i policzkach ze sztucznym rumieÅcem, wyperfumowana tak intensywnie, że czÅowiekowi wyciskaÅo Åzy z oczu. Dziewczyna byÅa niewiele starsza od niej, ale już zdawaÅa siÄ nie panowaÄ
nad sobÄ, zapatrzyÅa siÄ na NormÄ Jeane, którÄ niemal zepchnÄÅa z drogi, chwyciÅa jÄ za ramiÄ. - Mysz! Dobry Boże! Ty jesteÅ Mysz, prawda? Norma Jane... Jeane? Debra Mae z sierociÅca! Debra Mae, której prycza staÅa obok pryczy Normy Jeane i która codziennie zasypiaÅa z pÅaczem, chyba że (bo w sierociÅcu nigdy to nie byÅo jasne) to Norma Jeane codziennie zasypiaÅa z pÅaczem. Debra Mae nazywaÅa siÄ teraz Lizbeth Short, jak oÅwiadczyÅa z goryczÄ; tego pseudonimu ani nie wymyÅliÅa, ani nie lubiÅa. ByÅa modelkÄ jakiegoÅ fotografa zwolnionego z Preene. Albo też (nie byÅo to jasne, ale Norma Jeane nie chciaÅa pytaÄ) to Debra Mae zostaÅa wyrzucona z agencji. Podobno agencja byÅa jej winna pieniÄdze. Debra Mae ostrzegÅa NormÄ Jeane przed popeÅnieniem bÅÄdu, który ona popeÅniÅa. WidzÄc jej pytajÄce spojrzenie, wyjaÅniÅa: - Przyjmowanie pieniÄdzy od mÄżczyzn. Zrobisz to, a jeÅli agencja siÄ o tym dowie, tylko tego bÄdÄ od ciebie chcieli. Norma Jeane poczuÅa siÄ zagubiona. - Chcieli... czego? MyÅlaÅam, że agencja nie zezwala na to. - Tak wÅaÅnie mówiÄ - rzekÅa Debra Mae z krzywym uÅmiechem. - ChciaÅam zostaÄ prawdziwÄ modelkÄ i dostaÄ siÄ na przesÅuchanie w wytwórni filmowej, ale... - potrzÄsnÄÅa gÅowÄ - nie udaÅo siÄ. Norma Jeane powiedziaÅa, próbujÄc to sobie wyobraziÄ: - Masz na myÅli to, że przyjmowaÅaÅ pieniÄdze od mÄżczyzn? Za randki? Debra Mae wpadÅa w gniew. -To takie odstrÄczajÄce? Czy robiÄ coÅ, o czym Åwiat nie sÅyszaÅ? Dlaczego? Bo nie jestem mÄżatkÄ? - Debra Mae zerknÄÅa wzrokiem na lewÄ dÅoÅ Normy Jeane, ale oczywiÅcie Norma Jeane wczeÅniej zdjÄÅa pierÅcionki i obrÄczkÄ; nikt nie angażuje kobiety zamÄżnej do pracy modelki. - Nie, nie... - Czy tylko mÄżatka może braÄ pieniÄdze od faceta za to, że daje siÄ pieprzyÄ? - Co ty wygadujesz, nie... - Bo potrzebujÄ pieniÄdzy? Dlatego to jest takie odstrÄczajÄce? Idź do diabÅa. Debra Mae ruszyÅa i przecisnÄÅa siÄ ze zÅoÅciÄ obok dawnej przyjacióÅki. GÅowÄ trzymaÅa prosto, gÄstwina ciemnorudych wÅosów sterczaÅa wysoko. Jej wysokie obcasy grzechotaÅy na schodach jak kastaniety. Norma Jeane zamrugaÅa, patrzÄc na siostrÄ z sierociÅca, której nie widziaÅa prawie od oÅmiu lat, oniemiaÅa, jak gdyby Debra Mae uderzyÅa jÄ w twarz. KiedyÅ bÄdzie siÄ jej wydawaÅo, że Debra Mae rzeczywiÅcie tego dnia uderzyÅa jÄ w twarz. Norma Jeane zawoÅaÅa za niÄ bÅagalnie: - Debra Mae, poczekaj... Czy wiesz coÅ o Fleece? Debra Mae rzuciÅa przez ramiÄ, najwyraźniej ze zÅoÅliwÄ satysfakcjÄ : - Fleece nie żyje.
CÃRKA I MATKA Jeszcze nie czuÅam dumy, dopiero na niÄ czekaÅam. Starannie dobraÅa zdjÄcia z "ParadÄ", "Family Circle", "Colliers" i wysÅaÅa je do Gladys Mortensen przebywajÄcej w stanowym szpitalu psychiatrycznym. Nie byÅa na nich póÅnaga jak w "Laff", "Pix", "Swank" i "Peek" - miaÅa na sobie sweter zrobiony na drutach, dżinsy i prostÄ koszulÄ, a wÅosy zaplecione w warkocze jak Judy Garland w Czarodzieju z Oz. KlÄczaÅa obok bliźniaczych owieczek, uÅmiechaÅa siÄ szeroko i gÅaskaÅa ich miÄkkie, guzeikowate futro. W stroju typowym dla dziewczyny ze szkoÅy koedukacyjnej: biaÅy golf z dÅugimi rÄkawami, sandaÅy i dziewczÄce, wywiniÄte biaÅe skarpetki. Jej wÅosy w kolorze miodowoblond zebrane byÅy w koÅski ogon, z uÅmiechem kiwaÅa na powitanie komuÅ po drugiej stronie obiektywu - albo na pożegnanie. Lecz Gladys nie odpowiedziaÅa. "Dlaczego miaÅabym siÄ przejmowaÄ? Wcale siÄ nie przejmujÄ". Regularnie miewaÅa pewien sen. ZresztÄ może nawiedzaÅ jÄ od zawsze, ale tego nie mogÅa sobie przypomnieÄ. MiÄdzy nogami mam jakÄÅ szczelinÄ. GÅÄbokie rozciÄcie. GÅÄbokÄ pustkÄ, z której odpÅynÄÅa krew. WÅaÅnie tak: rozciÄcie. W pewnym wariancie tego snu, który nazywaÅa snem o rozciÄciu, byÅa znowu dzieckiem i Gladys wkÅadaÅa jÄ do gorÄcej, parujÄcej kÄpieli, obiecujÄc, że jÄ oczyÅci i że "zrobi to dobrze". Norma Jeane lgnÄÅa do dÅoni Gladys, pragnÄc, aby Matka jÄ puÅciÅa i zarazem bojÄc siÄ tego. "Ale chyba jednak siÄ przejmujÄ. Lepiej siÄ do tego przyznaÄ! " Teraz, gdy pracowaÅa w agencji Preene i jako aktorka kontraktowa w Wytwórni, zaczÄÅa odwiedzaÄ Gladys w szpitalu w Norwalk. W rozmowie telefonicznej psychiatra zakomunikowaÅ jej, że Gladys Mortensen "osiÄgnÄÅa najlepszy stan, jaki w ogóle w jej sytuacji mogÅa osiÄgnÄÄ". Podczas caÅego okresu hospitalizacji, to znaczy od dziesiÄciu lat, byÅa wielokrotnie poddawana terapii elektrowstrzÄsowej, która znaczÄco ograniczyÅa wystÄpowanie u niej "wybuchów maniakalnych". Obecnie przyjmowaÅa silne lekarstwa powstrzymujÄce napady "ekscytacji" i "depresji". WedÅug zapisów w dokumentacji lekarskiej, nie próbowaÅa siÄ okaleczaÄ - w każdym razie od bardzo dawna. Norma Jeane zapytaÅa z niepokojem, czy spotkanie z Gladys nie bÄdzie nadmiernym wstrzÄsem, na co psychiatra odparÅ: "WstrzÄsem dla matki czy dla pani, panno Baker? " Norma Jeane nie widziaÅa matki od dziesiÄciu lat. Ale rozpoznaÅa jÄ od razu, szczupÅÄ, przygaszonÄ kobietÄ w wyblakÅym zielonym kaftanie z nierówno podszytym brzegiem - czy też może z krzywo zapiÄtymi guzikami. - M...mamo? Och, Mamo! To ja, Norma Jeane. Potem bÄdzie siÄ jej wydawaÅo, że kiedy nieporadnie objÄÅa matkÄ, która ani nie odwzajemniÅa uÅcisku, ani siÄ nie opieraÅa, obie wybuchnÄÅy pÅaczem. W rzeczywistoÅci tylko Norma Jeane siÄ rozpÅakaÅa, zdumiewajÄc samÄ siebie naturalnoÅciÄ wÅasnych emocji. Na pierwszych zajÄciach aktorskich w ogóle nie umiaÅam siÄ rozpÅakaÄ. Po Norwalk nauczÄ siÄ to robiÄ. PrzebywaÅy wÅród obcych w sali odwiedzin. Norma Jeane ciÄgle uÅmiechaÅa siÄ do matki. DygotaÅa bez przerwy i nie mogÅa normalnie oddychaÄ. Ze wstydem zatykaÅa nos, bo Gladys cuchnÄÅa, wydzielaÅa gorzkawy zapach nie
mytego ciaÅa, jakby zepsutych drożdży. Norma Jeane stwierdziÅa, że Gladys jest niższa niż matka z jej wspomnieÅ, ma nie wiÄcej niż piÄÄ stóp i trzy cale wzrostu. Na stopach miaÅa filcowe kapcie i przybrudzone skarpetki. Plamy pod pachami wyblakÅego zielonego kaftana. Na górze brakowaÅo jednego guzika, wiÄc pod luźnÄ krawÄdziÄ koÅnierzyka widaÄ byÅo pÅaskÄ, wklÄsÅÄ pierÅ Gladys i skrawek przybrudzonej biaÅej halki. WÅosy jej wyblakÅy, nabraÅy przygaszonej, szarobrÄzowej barwy, byÅy dziwnie poskrÄcane, jak postrzÄpiona pszenica. Twarz, niegdyÅ niezwykle żywa, teraz byÅa bez wyrazu, skóra woskowa, pokryta drobnymi zmarszczkami jak pognieciony papier. Gladys najprawdopodobniej wyrwaÅa sobie niemal caÅe rzÄsy i brwi, jej oczy wyglÄdaÅy na wstrzÄsajÄco obnażone i wyeksponowane. Bezbarwne, maÅe, szkliste, nieufne. Usta, które dawniej sprawiaÅy wrażenie czarujÄcych, figlarnych, powabnych, byÅy teraz cienkie jak rysa, jak pÄkniÄcie. Gladys mogÅa uchodziÄ równie dobrze za kobietÄ czterdziestoletniÄ, jak i szeÅÄdziesiÄcioletniÄ. Och, mogÅaby byÄ kimÅ zupeÅnie innym! KimÅ zupeÅnie obcym. Ale pielÄgniarki z oddziaÅu porównywaÅy nas. One usiedziaÅy. KtoÅ im powiedziaÅ: córka Gladys Mortensen jest modelkÄ, dziewczynÄ z okÅadek kolorowych czasopism. ChciaÅy zobaczyÄ na wÅasne oczy, jak bardzo sÄ podobne do siebie matka i córka. -M...mamo? PrzyniosÅam ci trochÄ rzeczy. Yincent Millay, Wiersze wybrane w twardej oprawie, tomik, który kupiÅa w jednym z hollywoodzkich antykwariatów. Zrobiony na drutach szal, Åliczny, w goÅÄbim odcieniu szarego, delikatny jak pajÄczyna, prezent od Ottona OsÄ dla Normy Jeane. Puderniczka ze skorupy żóÅwia, w Årodku sprasowany puder. (Co ta Norma Jeane sobie wyobrażaÅa? Puderniczka oczywiÅcie miaÅa w Årodku lusterko. Jedna z bystrookich pielÄgniarek po wiedziaÅa jej, żeby nie zostawiaÄ tego rodzaju prezentów: "Lusterko można stÅuc i nieszczÄÅcie gotowe".) Pozwolono jednakże Normie Jeane wyprowadziÄ matkÄ na zewnÄtrz. Gladys Mortensen czuÅa siÄ wystarczajÄco dobrze, aby korzystaÄ z "przywileju wyjÅcia na dwór". StÄpaÅy powoli i ostrożnie. Gladys szuraÅa opuchniÄtymi stopami w znoszonych kapciach w sposób, który Norma Jeane nie mogÅa siÄ oprzeÄ temu wrażeniu - zbliżaÅ siÄ do granic okrutnej komedii. Kim byÅa ta ponura, przedwczeÅnie podstarzaÅa kobieta odgrywajÄca rolÄ Gladys, matki Normy Jeane? Czy ÅmiaÄ siÄ, czy pÅakaÄ? Czyż kiedyÅ Gladys Mortensen nie byÅa zawsze szybka, niespokojna, nie majÄca zrozumienia dla "Ålamazar"? Norma Jeane chciaÅa wsunÄÄ rÄkÄ pod zwiotczaÅe, szczupÅe ramiÄ matki, lecz zabrakÅo jej odwagi. BaÅa siÄ, że matka jÄ odtrÄci. KiedyÅ Gladys nie znosiÅa, gdy ktoÅ jej dotykaÅ. Gorzkawy zapach drożdży byÅ silniejszy, kiedy Gladys siÄ poruszaÅa. Jej ciaÅo jelczaÅo powoli i stopniowo. BÄdÄ siÄ zawsze kÄpaÅa, szorowaÅa do czysta. Do czysta! To mi siÄ nigdy nie przydarzy. W koÅcu znalazÅy siÄ na Åwieżym powietrzu, w lekkich podmuchach wiatru. Norma Jeane zawoÅaÅa: - Mamo!
Czyż nie jest tu naprawdÄ miÅo? -Jej gÅos wydawaÅ siÄ dziwnie wysoki, dzieciÄcy. MusiaÅa przezwyciÄżyÄ impuls, aby siÄ uwolniÄ od ciÄżaru swej matki i biec, biec, biec przed siebie! Norma Jeane rozglÄdaÅa siÄ dookoÅa, z niepokojem patrzyÅa na zniszczone Åawki, na wypalonÄ, ciemnobrÄzowÄ trawÄ. Nie mogÅa pozbyÄ siÄ przemożnego odczucia, że już tu kiedyÅ byÅa. Ale kiedy? ZnaÅa to miejsce, choÄ nigdy nie odwiedziÅa Gladys w szpitalu. PrzyszÅo jej do gÅowy, że Gladys przekazywaÅa jej swoje myÅli, może w snach. Kiedy byÅa maÅÄ dziewczynkÄ, jej matka posiadaÅa tego rodzaju moc. Norma Jeane nie miaÅa wÄtpliwoÅci, że rozpoznaje otwartÄ przestrzeÅ z tyÅu, za zachodnim, ceglanym skrzydÅem budynku. Wybrukowany plac i napis DOSTAWCY. NiewyroÅniÄte palmy, skarÅowaciaÅe eukaliptusy. Szelest suchych palmowych liÅci. Dusze umarÅych. PragnÄcych powróciÄ. We wspomnieniach Normy Jeane szpitalne otoczenie byÅo wiÄksze i bardziej pagórkowate, poÅożone nie na gÄsto zabudowanym terenie miejskim, ale gdzieÅ daleko na kalifornijskiej prowincji. Za to niebo wyglÄdaÅo identycznie jak we wspomnieniach, jasne plamy chmur pÅynÄÅy na wietrze od oceanu w gÅÄb lÄdu. Norma Jeane wÅaÅnie miaÅa zapytaÄ matkÄ, w którÄ stronÄ chce iÅÄ, ale Gladys już siÄ oddaliÅa bez sÅowa i podreptaÅa do najbliższej Åaweczki. UsiadÅa na niej jak opadajÄcy parasol. ZÅożyÅa ramiona na wÄskiej piersi i skuliÅa siÄ, jakby nagle siÄ oziÄbiÅo albo ona pogniewaÅa siÄ na kogoÅ. Powieki miaÅa ciÄżkie jak u żóÅwia. WÅosy, sterczÄce jak pszeniczne kÅosy, poruszaÅy siÄ sztywno na wietrze. Szybko, czule Norma Jeane przykryÅa matczyne ramiona szarym szalem. - Teraz cieplej ci, mamo? Och, jest ci w nim bardzo do twarzy! Norma Jeane nie bardzo panowaÅa nad swoim gÅosem. UsiadÅa przy Gladys i tylko siÄ uÅmiechaÅa. Powoli narastaÅa w niej panika, bo oto graÅa w filmie, a nie dostarczono jej żadnego tekstu do wygÅoszenia; musiaÅa improwizowaÄ. Nie miaÅa odwagi powiedzieÄ, że dostaÅa szal od mÄżczyzny, któremu nie ufaÅa; podziwiaÅa go, ale zarazem siÄ baÅa. Od mÄżczyzny bÄdÄcego jej wybawcÄ. Który sfotografowaÅ jÄ w "artystycznych pozach": z szalem udrapowanym prowokacyjnie na nagich ramionach; w czerwonej sukience z syntetycznego materiaÅu, bez biustonosza; jej potarte lodem sutki ("stary numer, ale wciÄż dobry", powiedziaÅ OsÄ) wyglÄdaÅy niczym maleÅkie winogrona. ZdjÄcie miaÅo byÄ zamieszczone w nowym, kolorowym czasopiÅmie o nazwie "Sir! ", należÄcym do Howarda Hughesa. Wprawdzie Otto OsÄ oÅwiadczyÅ, że ten szal kupiÅ specjalnie dla Normy Jeane - byÅby to pierwszy i zarazem jedyny prezent od niego - lecz ona wiedziaÅa, że fotograf po prostu znalazÅ gdzieÅ ten szal, może na tylnym siedzeniu jakiegoÅ nie zamkniÄtego samochodu. Albo zabraÅ go jednej ze swoich dziewczÄt. Jako radykalny marksista OsÄ wierzyÅ, że artysta ma prawo nabywaÄ rzeczy w sposób, jaki mu siÄ podoba. Co powiedziaÅby Otto OsÄ, gdyby ujrzaÅ Gladys? MógÅby nas razem sfotografowaÄ. Nie, nie, to siÄ nigdy nie zdarzy. Norma Jeane zapytaÅa Gladys, jak siÄ czuje, na co Gladys mruknÄÅa w odpowiedzi coÅ niezrozumiaÅego. Potem zapytaÅa, czy matka chciaÅaby jÄ kiedyÅ odwiedziÄ. - Twój lekarz powiada, że możesz mnie odwiedziÄ, kiedy tylko zechcesz. Już prawie doszÅaÅ do siebie.
Możesz u mnie zostaÄ na noc albo tylko na popoÅudnie. Norma Jeane wynajmowaÅa maÅe umeblowane mieszkanie z pojedynczym Åóżkiem. Gdzie bÄdzie spaÅa, jeżeli Gladys zajmie jej miejsce? A może obie mogÅyby siÄ poÅożyÄ do jednego Åóżka? Nagle przypomniaÅa sobie, że jej agent, I. E. Shinn, ostrzegÅ, by nikomu nie mówiÅa o "psychicznych przypadÅoÅciach" matki. "OtoczyÅaby ciÄ niekorzystna aura". Lecz Gladys jakoÅ bez entuzjazmu odniosÅa siÄ do zaproszenia córki. MruczaÅa tylko coÅ niewyraźnie. Norma Jeane wyobraziÅa sobie jednak, że chociaż Gladys nie byÅa gotowa siÄ zgodziÄ, to jednak zaproszenie przyjÄÅa z zadowoleniem. ÅcisnÄÅa szczupÅÄ, suchÄ, bezwÅadnÄ dÅoÅ matki. - Och, mamo, to trwaÅo tak dÅugo. Przepraszam. Nie mogÅa siÄ przyznaÄ, że póki byÅa żonÄ Buckyego Glazera, brakowaÅo jej odwagi, by odwiedziÄ matkÄ. Okropnie siÄ baÅa Glazerów. BaÅa siÄ opinii Bess Glazer. Po omacku wyciÄgnÄÅa z torebki chusteczkÄ i otarÅa oczy. Nawet wówczas, kiedy nie pracowaÅa jako modelka, musiaÅa używaÄ ciemnobrÄ zowego tuszu do rzÄs, ponieważ dziewczyny z agencji Preene zawsze i w każdym miejscu musiaÅy wyglÄdaÄ jak najlepiej. CiÄgle siÄ obawiaÅa, że tusz spÅynie jej po policzkach jak atrament. Jej wÅosy miaÅy teraz jasnÄ, miodowobrÄzowÄ barwÄ, ukÅadaÅy siÄ, ale już nie krÄciÅy; dziewczÄce pierÅcionki zostaÅy usuniÄte. UsÅyszaÅa na poczÄtku w agencji, że wyglÄda jak "nie przymierzajÄc, córka farmera", która siÄ wystroiÅa, aby zrobiÄ sobie zdjÄcie u Woolwortha. OczywiÅcie byÅa to prawda. Otto OsÄ powiedziaÅ jej to samo. SkÄpe brwi, sposób trzymania gÅowy, tanie ubranie, nawet sposób, w jaki oddychaÅa - wszystko należaÅo poprawiÄ. ("Co ty z sobÄ zrobiÅaÅ? " - zapytaÅ Bucky Glazer ten jeden raz, kiedy siÄ spotkali po jego zejÅciu na lÄd. "Kim, do diabÅa, próbujesz byÄ? Pozujesz na gwiazdÄ? " ByÅ zraniony i wÅciekÅy. Nikt z Glazerów nigdy siÄ nie rozwiódÅ. Å»ony Glazerów nigdy nie odchodziÅy od mÄżów.) Norma Jeane mówiÅa: - WysÅaÅam ci swoje zdjÄcia Ålubne, Mamo. Chyba... chyba powinnam ci powiedzieÄ... nie jestem już mÄżatkÄ. - WyciÄgnÄÅa nieco drżÄcÄ rÄkÄ, bez pierÅcionków. M...mój mÄż... oboje byliÅmy tacy mÅodzi... on postanowiÅ, nie... nie chciaÅ... - Gdyby to byÅa scena z filmu, mÅoda kobieta Åwieżo po rozwodzie wybuchnÄÅaby pÅaczem, matka by jÄ pocieszaÅa, ale Norma Jeane wiedziaÅa, że to siÄ nie może zdarzyÄ, że nie pozwoli sobie na pÅacz. RozumiaÅa, że Åzy rozstrojÄ albo rozdrażniÄ Gladys. - Nie sposób kochaÄ mÄżczyzny, który nie kocha ciebie, prawda, Mamo? Bo jeÅli naprawdÄ kogoÅ kochasz, to tak, jakby dwie dusze byÅy razem, a Bóg mieszkaÅ w obojgu. Ale gdy on ciÄ nie kocha... Norma Jeane zamilkÅa, niepewna, o co wÅaÅciwie jej chodzi. Och, kiedyÅ kochaÅa Buckyego Glazera bardziej niż samÄ siebie! Jednak w jakiÅ niewytÅumaczalny sposób ta miÅoÅÄ przeminÄÅa. MiaÅa nadziejÄ, że Gladys nie zapyta o Buckyego i rozwód, i rzeczywiÅcie, Gladys nie zapytaÅa.
SiedziaÅy w plamach sÅoÅca, cienie chmur przesuwaÅy siÄ nad nimi jak drapieżne ptaki. Pod goÅym niebem tego jasnego, rzeÅkiego dnia przebywali także inni pacjenci. Norma Jeane zastanawiaÅa siÄ, jak traktowana jest jej matka, która najwyraźniej trzymaÅa siÄ lepiej niż inni pacjenci. Å»aÅowaÅa, że Gladys nie wziÄÅa z sobÄ tomiku poezji, musiaÅa go zostawiÄ w sali odwiedzin. MogÅyby teraz poczytaÄ wiersze! Jakież szczÄÅliwe wspomnienia Norma Jeane miaÅa z czasów, gdy matka czytaÅa jej poezjÄ. Albo razem odbywaÅy bajkowe podróże do Beverly Hills, Hollywood Hills, Bel Air, Los Feliz. Do rezydencji gwiazd. Gladys znaÅa tych mÄżczyzn i te kobiety, wielu z nich. BywaÅa goÅciem w niektórych z tych wielkich domów u boku przy stojnego ojca Normy Jeane, aktora. A teraz moja kolej. A jakże! Matko, daj mi swoje bÅogosÅawieÅstwo. JeÅli jej ojciec wciÄż mieszkaÅ w Hollywood, jeÅli Gladys wyjdzie ze szpitala, co siÄ wydawaÅo prawdopodobne, i zamieszka z NormÄ Jeane... i jeÅli Normie uda siÄ zrobiÄ karierÄ, jak przepowiadaÅ pan Shinn... UmysÅ Normy Jeane pracowaÅ na najwyższych obrotach, tak jak to siÄ czÄsto zdarzaÅo w Årodku nocy, kiedy budziÅa siÄ w przepoconej koszulce, miÄdzy wilgotnymi przeÅcieradÅami. Przeszukawszy po omacku torebkÄ wypeÅnionÄ po brzegi rozmaitymi przedmiotami (podrÄczny zestaw do makijażu, podpaski, dezodorant, agrafki, witaminy w tabletkach, monety luzem i tani notatnik do zapisywania spostrzeżeÅ), Norma Jeane wyciÄgnÄÅa kopertÄ ze swoimi najnowszymi zdjÄciami. Wszystkie zaliczaÅy siÄ do kategorii "niewinnych". Nie byÅo wÅród nich brukowych i wulgarnych. PrzygotowaÅa siÄ na to, że każde zdjÄcie bÄdzie podsuwaÅa kolejno pod oczy podekscytowanej matki, one zaÅ wypeÅniÄ siÄ Åzami i rozbÅysnÄ uczuciem. Ale Gladys mruczaÅa jedynie "mhm", gapiÄc siÄ na zdjÄcia z trudnym do odgadniÄcia wyrazem twarzy. Jej bezkrwiste usta staÅy siÄ jeszcze bardziej wÄskie. Po wizycie Norma Jeane po myÅli sobie: Może z poczÄtku sÄdziÅa, że to ona jako dziewczyna? Och, Mamo, te lata byÅy takie podniecajÄce, [...takie cudowne, jak w bajce babci Delii, dziesiÄÄ lat, czasem aż trudno uwierzyÄ... Jestem modelkÄ. PodpisaÅam kontrakt z WytwórniÄ, tam, gdzie ty kiedyÅ pracowaÅaÅ. Zarabiam na siebie, pozujÄc do zdjÄÄ. Nie ma Åatwiejszej pracy na Åwiecie! Dlaczego mówiÅa to wszystko? Przecież jej życie byÅo ciÄżkÄ, niespokojnÄ pracÄ, a ze zmartwienia nie sypiaÅa po nocach. PracÄ innÄ od wszystkich, jakie wykonywaÅa, wyczerpujÄcÄ nerwowo i fizycznie bardziej niż ta w Radio PianÄ. MiaÅa wrażenie, że bez żadnego zabezpieczenia chodzi po zawieszonej wysoko linie, oczy innych zaÅ - fotografa, klienta, agencji, Wytwórni - bezustannie sÄ w niÄ wpatrzone. Oczy ludzi gotowych bezlitoÅnie ÅmiaÄ siÄ z niej, szydziÄ, odrzuciÄ, zwolniÄ albo odesÅaÄ jak zbitego psa z powrotem w zapomnienie, z którego nie tak dawno siÄ wyrwaÅa. - Możesz to wszystko zatrzymaÄ, jeÅli chcesz. To sÄ k...kopie. Gladys mruknÄÅa coÅ niewyraźnie. Dalej patrzyÅa na zdjÄcia, które jej pokazywaÅa Norma Jeane. Dziwne. Jakże inaczej wyglÄdaÅa na każdym zdjÄciu. A to wydawaÅa siÄ dziewczÄca, a to bardziej dojrzaÅa, piÄkna i
niedostÄpna. Zwyczajna jak dziewczyna z sÄsiedztwa i wyrafinowana. Eteryczna, seksowna. MÅodsza niż w rzeczywistoÅci, starsza niż w rzeczywistoÅci. (Ale ile lat miaÅa naprawdÄ? MusiaÅa siÄ uszczypnÄÄ, aby sobie przypomnieÄ, tak, tylko dwadzieÅcia.) MiaÅa wÅosy zaczesane do góry, wÅosy rozpuszczone. WydawaÅa siÄ zawadiacka, zalotna, zamyÅlona, stÄskniona, melancholijna, nadÄsana, zuchwaÅa, dystyngowana, rozbawiona. ByÅa peÅna wdziÄku. ByÅa Åliczna. ByÅa Åadna. ÅwiatÅo padaÅo bezpoÅrednio na jej twarz, odsÅaniajÄc rysy, albo graÅo subtelnie z cieniem, jak na jakimÅ obrazie. Na zdjÄciu, z którego byÅa najbardziej dumna, nie zrobionym przez Ottona OsÄ, tylko przez fotografa z Wytwórni, Norma Jeane wystÄpowaÅa jako jedna z oÅmiu mÅodych kobiet. Wszystkie podpisaÅy kontrakty z WytwórniÄ w 1946 roku. Ustawiono je w trzech rzÄdach: niektóre staÅy, inne siedziaÅy na sofie, jeszcze inne na podÅodze. Norma Jeane patrzyÅa rozmarzona - usta miaÅa nieco rozchylone - gdzieÅ poza obiektyw, podczas gdy jej rywalki uÅmiechaÅy siÄ do aparatu, jakby prosiÅy: Spójrz na mnie/Spójrz na mnie! Tylko na mnie/ Agentowi Normy Jeane, panu Shinnowi, nie podobaÅo siÄ to zdjÄcie, ponieważ Norma Jeane nie byÅa ubrana równie wspaniale jak jej koleżanki. MiaÅa na sobie biaÅÄ jedwabnÄ bluzkÄ z gÅÄbokim wciÄciem i z kokardÄ, bluzkÄ noszonÄ przez dobrze wychowane dziewczÄta z porzÄdnych rodzin, nie przez ponÄtne dziewczyny z okÅadek kolorowych czasopism. W każdym razie Norma Jeane siedziaÅa po turecku na dywanie zgodnie ze wskazówkami fotografa - kolana szeroko rozchylone, widoczne nogi w jedwabnych poÅczochach; ale ciemna spódnica i luźno zÅożone rÄce zasÅaniaÅy dolnÄ czÄÅÄ jej ciaÅa. Czy na pewno nie byÅo tutaj nic, co by raniÅo wrażliwe oczy Gladys? Kiedy Gladys oglÄdaÅa zdjÄcie, odwracajÄc je do ÅwiatÅa i marszczÄc czoÅo, jakby zastanawiaÅa siÄ nad ÅamigÅówkÄ, Norma Jeane powiedziaÅa jak gdyby na usprawiedliwienie: - Chyba nie ma tam żadnej Normy Jeane, prawda? Kiedy już zostanÄ aktorkÄ, jeżeli mi na to pozwolÄ... BÄdÄ wÅród ludzi. Chyba mogÄ pracowaÄ przez caÅy czas. DziÄki temu nigdy nie bÄdÄ samotna. - ZamilkÅa na chwilÄ, liczÄc na to, że Gladys siÄ odezwie, wypowie sÅowo pochwaÅy bÄdź zachÄty. - M...Mamo? Gladys jeszcze bardziej zmarszczyÅa czoÅo i odwróciÅa siÄ do córki. Przykry, kwaÅny zapach stÄchlizny podrażniÅ nozdrza Normy Jeane. - Tak - mruknÄÅa starsza kobieta, nie patrzÄc w oczy córce. Norma Jeane rzekÅa impulsywnie: - O...ojciec byÅ podobno aktorem kontraktowym w Wytwórni? Tak kiedyÅ powiedziaÅaÅ, prawda? OkoÅo 1925 roku? PomyszkowaÅam trochÄ w archiwum, żeby znaleÅºÄ jego fotografiÄ, ale... Teraz Gladys zareagowaÅa wyraźnie. ZmieniÅ siÄ wyraz jej twarzy. Jakby tymi swymi pozbawionymi rzÄs oczyma widziaÅa NormÄ Jeane po raz pierwszy. Dziewczyna tak siÄ wystraszyÅa, że upuÅciÅa na ziemiÄ poÅowÄ zdjÄÄ. ZaczÄÅa je zbieraÄ z wypiekami na twarzy. GÅos Gladys przypominaÅ pisk starych zawiasów u drzwi. - Gdzie jest moja córka? Powiedzieli, że do mnie przyjdzie. Nie znam ciÄ. Kim ty jesteÅ?
Norma Jeane ukryÅa w dÅoniach zmartwionÄ twarz. Nie miaÅa pojÄcia. Mimo wszystko bÄdzie konsekwentnie jeździÅa do Norwalk. BÄdzie od wiedzaÅa Gladys. Pewnego dnia zabiorÄ MatkÄ do siebie. Na pewno to zrobiÄ! Jasny, wietrzny dzieÅ w październiku 1946 roku. Otto OsÄ siedziaÅ rozparty leniwie w maÅym, czarnym sportowym kabriolecie marki Buick, stojÄcym na parkingu szpitala psychiatrycznego w Norwalk, i czekaÅ na dziewczynÄ, o której rozpowiadaÅ w mieÅcie, że jest jego sÅodkÄ, maÅÄ, gÅupiutkÄ kurÄ z Oklahomy znoszÄcÄ zÅote jajka. Zsumuj jej wymiary w biuÅcie i biodrach, a otrzymasz przybliżony iloraz jej inteligencji. SzalaÅa za nim. Chryste, byÅa sÅodka, chociaż gÅupkowata - czasami próbowaÅa rozmawiaÄ z nim o "marksizmie" (czytywaÅa "Daily Worker", czasopismo, które sam jej dawaÅ) i o "sensie życia" (usiÅowaÅa czytaÄ Schopenhauera i innych "wielkich filozofów") - miaÅa smak rozpÅywajÄcej siÄ na jÄzyku melasy. (Czy OsÄ rzeczywiÅcie spróbowaÅ, jak smakuje ta dziewczyna? WÅród jego przyjacióŠowa kwestia budziÅa poważne wÄtpliwoÅci.) CzekaÅ na niÄ już od godziny, podczas gdy ona skÅadaÅa wizytÄ swojej ÅwirniÄtej matce w Norwalk. W najbardziej przygnÄbiajÄcym miejscu na Åwiecie, czyli w kalifornijskim szpitalu stanowym dla psychicznie chorych. Brrr! Nie chciaÅo siÄ o tym myÅleÄ, w każdym razie nie chciaÅ o tym myÅleÄ Otto OsÄ: szaleÅstwo wchodzi w krew. Tkwi w genach. Biedna, sÅodka, maÅa Norma Jeane Baker. "Lepiej dla niej, żeby w ogóle nie miaÅa dzieci. Ona też o tym wie". Otto OsÄ paliÅ pergaminowe tureckie papierosy i bawiÅ siÄ nerwowo aparatem fotograficznym. O nie, nie pozwoliÅby nikomu dotykaÄ tego aparatu. CzuÅby siÄ wtedy tak, jakby ktoÅ dotykaÅ jego genitaliów. Nie, nie, nie wolno! No, nareszcie pojawiÅa siÄ Norma Jeane. ZbliżaÅa siÄ szybkim krokiem. ZamyÅlona, potykaÅa siÄ, idÄc w butach na wysokich obcasach. - Hej, maleÅka! OsÄ cisnÄÅ na bok papierosa i zaczÄÅ robiÄ zdjÄcia. WyskoczyÅ z samochodu, przykucnÄÅ. Pstryk, pstryk, pstryk. To byÅa radoÅÄ jego życia. Do tego siÄ urodziÅ. PieprzyÄ tego starego piernika Schopenhauera. Wcale niewykluczone, że życie jest ÅlepÄ wolÄ i caÅkowicie bezsensownym cierpieniem, ale czy w takich momentach kogoÅ to w ogóle obchodzi? ObfotografowywaÅ smutnÄ twarz, rozkoÅysane piersi, pupÄ, mÅode stworzenie, dziecko w ciele kobiety, niewinne jak ktoÅ, kogo masz ochotÄ dotknÄÄ kciukiem tylko w jednym celu - aby go ubrudziÄ. Biedactwo pÅakaÅo, z opuchniÄtych oczu jak po twarzy klauna spÅywaÅy po policzkach ciemne strumyczki tuszu do rzÄs. Przód różowego swetra z baweÅny byÅ ciemny od Åez jak od kropel deszczu, a spodnie z biaÅego pÅótna, kupione przed niespeÅna tygodniem w komisie na Vine, gdzie żony i dziewczyny producentów filmowych po zbywaÅy siÄ ubiegÅorocznej garderoby, byÅy beznadziejnie pogniecione w miejscu, gdzie zbiegaÅy siÄ uda. - Twarz Córki - zaintonowaÅ OsÄ nabożnym gÅosem kaznodziei - nie zbyt jest dziÅ seksowna. - WstajÄc z kucek, pociÄgnÄÅ nosem. - I na dodatek cuchniesz.
DZIWADÅO Zapewniali jÄ jakoÅ zbyt skwapliwie: "Wszystko w porzÄdku, Normo Jeane, czeÅÄ, nie denerwuj siÄ", dlatego zorientowaÅa siÄ, że nie mówiÄ prawdy. Jeszcze raz wróciÅa do tego miejsca, gdzie pÅakaÅa jakaÅ dziewczyna, wÅaÅciwie ani siÄ ÅmiaÅa, ani pÅakaÅa - to byÅa ona sama, szÅa w stronÄ fotela, jednego z wielu ustawionych w póÅkolu. OddychaÅa bardzo szybko i dygotaÅa, jakby miaÅa napad konwulsji. To wÅaÅciwie nie byÅo aktorstwo, to, co robiÅa. Tylko coÅ gÅÄbszego. ZachowywaÅa siÄ zbyt topornie, zbyt prymitywnie. Najpierw uczono nas techniki. UmiejÄtnoÅci udawania emocji, a nie ich odczuwania. Aby nie byÄ czymÅ w rodzaju piorunochronu, po którym emocjonalne wyÅadowania rozchodzÄ siÄ po Åwiecie. PrzestraszyÅa nas i trudno nam o tym zapomnieÄ. MówiÅo siÄ o niej, że jest "nieokieÅznana". Ona jedyna nie opuÅciÅa żadnej lekcji. Aktorstwa, taÅca, Åpiewu. I nigdy siÄ nie spóźniÅa. Niejednokrotnie zjawiaÅa siÄ przed otwarciem sali. Ona jedyna zawsze byÅa "doskonale przygotowana". Nie wyglÄdaÅa na aktorkÄ czy modelkÄ (widzieliÅmy już jej okÅadki ze "Swank" i "Sir! "; wszyscy byliÅmy pod wrażeniem), tylko na mÅodÄ, dobrÄ sekretarkÄ. WÅosy uÅożone, wyszczotkowane, poÅyskujÄce. BiaÅa nylonowa bluzka z kokardÄ przy koÅnierzyku, dÅugie rÄkawy i obcisÅe mankiety. Wszystko to schludne, Åwieże, prasowane codziennie rano. I szara flanelowa spódnica, wÄska i dopasowana, którÄ na pewno też prasowaÅa codziennie rano, stojÄc w samych majteczkach. Åatwo jÄ sobie wyobraziÄ, marszczÄcÄ brwi nad żelazkiem! Czasem wkÅadaÅa sweter, oczywiÅcie sweter o dwa numery za maÅy, bo niczego innego nie miaÅa. Czasem spodnie. Ale najczÄÅciej ubrania "ukÅadnej dziewczyny". I poÅczochy o idealnie prostym szwie, i wysokie obcasy. Można by odnieÅÄ wrażenie, że jest niemowÄ, taka byÅa nieÅmiaÅa. NagÅe zamieszanie albo wybuchy Åmiechu niepokoiÅy jÄ. Przed rozpoczÄciem zajÄÄ udawaÅa, że czyta ksiÄżkÄ. Raz byÅa to Å»aÅoba przystoi Elektrze Eugenea ONeilla. Innym razem Trzy siostry Czechowa. Szekspir, Schopenhauer. Nie musiaÅa siÄ staraÄ, żeby nas rozbawiÄ. PobudzaÅ nas do Åmiechu sposób, w jaki siadaÅa gdzieÅ na obrzeżach póÅkola, otwieraÅa notatnik i zaczynaÅa robiÄ notatki niczym jakaÅ uczennica. MyÅmy ubierali siÄ po prostu w dżinsy, w klasyczne spodnie, koszule, swetry i buty na gumowych podeszwach. JeÅli byÅo ciepÅo, chodziliÅmy w sandaÅach albo boso. ZiewaliÅmy. Nasze wÅosy rzadko miaÅy kontakt z grzebieniem, faceci chodzili nie ogoleni. Wszyscy byliÅmy dzieciakami z klasÄ, wiÄkszoÅÄ z nas uczÄszczaÅa do kalifornijskich szkóŠÅrednich, gdzie w każdym szkolnym przedstawieniu byliÅmy gwiazdami, którym już od pierwszego roku nauki zazdroÅcili i schlebiali pozostali uczniowie. Nie którzy z nas mieli rodzinne koneksje z WytwórniÄ. Wszyscy byliÅmy pewni siebie, a maleÅka Norma Jeane, sierotka, dziewczyna znikÄd, pewnoÅci tej nie miaÅa. ZachodziliÅmy w gÅowÄ, czy nie przybyÅa z jakiejÅ strasznej dziury, bo na pewno nie byÅa stÄd. UczyÅa siÄ mówiÄ, tak jak my wszyscy, ale u niej ciÄgle sÅychaÄ byÅo stary akcent. JÄkaÅa siÄ.
No, nie zawsze, czasami. ZdarzaÅo siÄ, że na poczÄtku tego czy innego Äwiczenia aktorskiego trochÄ siÄ jÄkaÅa, by jakoÅ przez to przebrnÄÄ, potem jej wstydliwoÅÄ topniaÅa, a w oczach pojawiaÅ siÄ taki bÅysk, jakby wstÄpiÅa w niÄ inna osoba. Ale przecież wbijano nam do gÅowy: "Nie możesz graÄ, jeÅli nie dysponujesz technikÄ, jeÅli jesteÅ po prostu sobÄ. Nagi". Zatem tylko nas cechowaÅa pewnoÅÄ siebie. Norma Jeane, najmÅodsza w grupie, w ogóle jej nie miaÅa. Jedynie poÅyskujÄcÄ, bladÄ skórÄ, ciemno niebieskie oczy i drzemiÄcy w ciele ów nie sÅabnÄcy, przypominajÄcy prÄd elektryczny zapaÅ, którego nie sposób byÅo wyÅÄczyÄ ani wygasiÄ, a który z pewnoÅciÄ wyczerpywaÅ jej siÅy. Kiedy zakoÅczyÅa siÄ jedna ze scen z jej udziaÅem, ktoÅ zapytaÅ jÄ, co sobie w tym czasie myÅlaÅa - bo nie ma co, oglÄdajÄc jej wystÄp, czuliÅmy siÄ zdruzgotani i w żaden sposób nie daÅo siÄ już ÅmiaÄ z Normy Jeane, tak samo jak nie sposób ÅmiaÄ siÄ ze zdjÄÄ Margaret BourkeWhite z Buchenwaldu - a ona na to odpowiedziaÅa tym swoim lekko zachrypniÄtym gÅosem maÅej dziewczynki: "Och, nic. W ogóle nie m...myÅlaÅam. Może wspominaÅam? ". Tak, mimo wszystko brakowaÅo jej pewnoÅci siebie. Za każdym razem, kiedy miaÅa coÅ odegraÄ, wychodziÅa i drżaÅa, jakby to byÅ jej pierwszy raz, i należaÅo siÄ liczyÄ z oczywistÄ klÄskÄ. MiaÅa dziewiÄtnaÅcie albo dwadzieÅcia lat i już wtedy można byÅo dostrzec ciÄżÄce nad niÄ fatum. ByÅa najÅadniejszÄ dziewczynÄ w grupie, przy tym najmniej utalentowanÄ, mogÅeÅ zdruzgotaÄ jÄ sÅowem, spojrzeniem, odrobinÄ szyderstwa. Albo ignorujÄc jÄ, gdy ona z nadziejÄ rozglÄdaÅa siÄ i uÅmiechaÅa. Nasz instruktor niecierpliwie czekaÅ, kiedy wreszcie wyjÄka odpowiedź na jego pytania, czÄsto zaÅ mijaÅy minuty, nim w ogóle wyszÅa na scenÄ, jakby staÅa na krawÄdzi trampoliny i zbieraÅa siÄ na odwagÄ, aby zanurkowaÄ, a ta odwaga drzemaÅa w niej gdzieÅ bardzo gÅÄboko. KaraliÅmy jÄ w jedyny dostÄpny nam sposób. DawaliÅmy jej do zrozumienia: Nie kochamy ciÄ. Nie należysz do nas. ByÅabyÅ bardziej przekonujÄca jako dziwka, ulicznica. Nie speÅniasz naszych oczekiwaÅ. Nie speÅniasz oczekiwaÅ Wytwórni. To, co masz w Årodku, nie przy staje do tego, jak wyglÄdasz. JesteÅ dziwadÅem, wybrykiem natury. KOLIBER Boska miÅoÅÄ zawsze wychodziÅa naprzeciw i zawsze bÄdzie wychodziÄ naprzeciw każdej ludzkiej potrzebie. Mary Baker Eddy, Science and Health wilh Key to the Scriptures Wrzes. 1947 Hollywood KaÅ. ObudziÅam siÄ bardzo wczeÅnie! nie mogÄ spaÄ dÅużej niż do szóstej a ostatniej nocy wÅaÅciwie nie spaÅam, pociÅam siÄ sÅyszaÅam jakieÅ odgÅosy radoÅci jakieÅ ostrzeżenia Tego dnia miaÅa siÄ rozstrzygnÄÄ moja PRZY SZÅOÅÄ ale już teraz serce trzepotaÅo mi w piersi jakby niespodziewanie znalazÅo siÄ tam coÅ maÅego i opierzonego! Ale to byÅo tylko jakieÅ odczucie szczÄÅcia tak mi siÄ zdaje Za oknem mojego mieszkania w Klubie ÅpiewaÅy ptaki dobry znak schowany w wysokiej trawie i liÅciach bieluniów kacyki, które melodyjnie woÅajÄ krzykliwe czujne sójki jakiÅ zapamiÄtany gÅos ten sen o mÄżczyźnie (nieznajomym) ostrzegajÄcym mnie o czymÅ bardzo ważnym w życiu tak siÄ bojÄ, że nie sÅyszÄ albo nie rozumiem prawdziwych sÅów jakby pochodziÅy z obcego jÄzyka Dzisiaj mam obejrzeÄ sÅynnÄ PTASZARNIÄ pana Z cennÄ kolekcjÄ ptaków
którÄ widzieli tylko uprzywilejowani później odbÄdzie siÄ przesÅuchanie Scudda-Hoo! Scudda Hay! z June Haver pan Shinn mówi że jestem Åadniejsza i bardziej utalentowana od June Haver, chciaÅabym mu wierzyÄ Faktem jest że jako jedyna dziewczyna z naszej grupy zostaÅam zaproszona na casting do tego filmu chodzi rzecz jasna o jakÄÅ podrzÄdnÄ rolÄ ZakrÄciÅam wÅosy na plastikowe waÅki 36 sztuk! UÅożenie siÄ na po duszce to istna tortura skóra boli mnie i piecze, ale nie wezmÄ piguÅek nasennych jak mi doradzano RoztrzÄsam "nowe" wÅosy uÅożone i polakierowane jeszcze siÄ do nich nie przyzwyczaiÅam Ojej co siÄ staÅo? ZrobiÅy siÄ biaÅe jakbym wÅaÅnie przeżyÅa szok Nerwy i zmartwienia nie dajÄ mi odpoczÄÄ nie odwiedziÅam Matki już od 5 miesiÄcy i muszÄ wysÅaÄ jej Bucky biedaczek ciÄgle na mój widok jest zniesmaczony Glazerów nie winie ujrzeÄ mnie bez ostrzeżenia to rzeczywiÅcie musi byÄ wstrzÄs laleczkÄ o puszystych blond wÅosach do tego ta czerwona szminka i obcisÅe ubrania które zdaniem pana Shinna powinnam nosiÄ Matka powiedziaÅa kiedyŠże obawa wyrasta z nadziei jeÅli w jakiÅ sposób usuniesz ze swojego życia nadziejÄ pozbÄdziesz siÄ jednoczeÅnie obawy 20 niespokojnych minut makijażu sknociÅam go starÅam razem z kremem i zaczÄÅam wszystko od nowa Och Chryste te brÄzowe brwi wygiÄte do góry a nie do doÅu jak moje wÅasne nie mogÅabym mieÄ brÄzowych brwi przy tych platynowych wÅosach to takie SZTUCZNE gdyby zobaczyÅa mnie teraz doktor Mittelstadt albo pan Haring Bess Glazer byÅoby mi WSTYD Przy Hollywood Boulevard wyciÄto bardzo dużo drzew to samo przy Wilshire i Sunset L.A. jest teraz nowym miastem od Wojny zmieniÅo siÄ tu bardzo wiele babcia Delia nie rozpoznaÅaby go, nawet Venice Beach Otto twierdzi że po tej Wojnie bÄdÄ nowe wojny w kapitalizmie musi ciÄgle dochodziÄ do wojen zawsze jest Wojna tylko wrogowie siÄ zmieniajÄ Chodzi mi o te wszystkie nowe budynki/ulice/chodniki/nawierzchnie wszÄdzie sÅychaÄ warkot i grzechotanie, ziemia drży jak po wybuchu buldożery/dźwigi/betoniarki/Åwidry wzgórza w Westwood wyrównano, powstaÅy nowe budynki i ulice "Dawniej byÅo to prowincjonalne miasto", mówi Otto mieszkaÅ tam zaraz po przyjeździe do L.A. Niemal sÅychaÄ jak L.A. tÄtni życiem KOCHAM TO MIASTO tu siÄ urodziÅam jestem jego córkÄ tyle wystarczy nikt nie musi wiedzieÄ nic wiÄcej WYNAJDÄ SIEBIE TAK SAMO JAK WYNAJDUJE SIEBIE TO MIASTO żadnego oglÄdania siÄ do tyÅu U Schwaba na Åniadaniu kiedy wchodzÄ od razu czujÄ na sobie ich wzrok w szkole aktorskiej musisz siÄ nauczyÄ nie widzieÄ publicznoÅci choÄ paradoksalnie powinnaÅ patrzeÄ na siebie "widzieÄ siebie" oczyma publicznoÅci nad fontannÄ i grillem dÅugie lustro w nim moje odbicie zawsze wydaje mi siÄ drżÄce jak obraz w niemym filmie Boże nie jest takie peÅne wdziÄku jak dziewczyna w lustrze u Mayera MyÅlÄ o cioci Elsie która mnie kochaÅa i zdradziÅa A jednak ta dziewczyna w lustrze wstydzi siÄ swojego widoku jest peÅna obaw . och Boże życie które przeminÄÅo bezpowrotnie przepadÅo To jakaÅ tajemnica te kolibry na pierwszy rzut oka można je pomyliÄ z trzmielami widzÄc je tego ranka znowu usÅyszaÅam babciÄ DeliÄ chyba mi wybaczyÅa kocha mnie Kolibry sÄ moimi ulubionymi ptakami: takie malutkie takie wytrzymaÅe dzielne nieustraszone (Ale czy nie ginÄ w dziobach sokoÅów? wron? sójek? itd.) wsuwajÄ dÅugi cienki jak igÅa dziób do kielichów i wysysajÄ sÅodki sok możesz je karmiÄ z rÄki jak inne ptaki tak jak dzisiaj rano trzy kolibry Any muszÄ siÄ ciÄgle żywiÄ bo inaczej wypalÄ siÄ zginÄ maleÅkie skrzydÅa tak szybko przecinajÄ powietrze że w ogóle ich nie widaÄ zamiast skrzydeÅ furkot rozmazana plama niesamowicie szybkie bicie serca potrafiÄ lataÄ w bok i do tyÅu powiedziaÅam Babciu to jest jak myÅlenie myÅli mogÄ biec ID dowolnÄ stronÄ Czy kocham Ottona OsÄ czy lubiÄ raniÄ/baÄ siÄ (Chociaż nie skrzywdziÅby mnie jestem pewna no może nie caÅkiem Ostatnio traktuje mnie bardziej delikatnie nic dziwnego pozwalam mu zarobiÄ choÄ to nie jedyny powód!
)
U Schwaba jest scena ciÄgle sobie powtarzaj: jestem aktorkÄ jestem dumna z bycia aktorkÄ bo tajemnica aktorstwa tkwi w opanowaniu i kontroli jestem nieÅmiaÅa waham siÄ ich oczy czujne i peÅne nadziei zatrzymujÄ siÄ na mnie tak samo jak na każdym kto wchodzi kilka uÅmiechów kilka pozdrowieÅ obrót gÅowy aby spojrzeÄ na moje nowe wÅosy oceniÄ figurÄ w tym biaÅym kostiumie z bÅyszczÄcego materiaÅu, który starannie wyprasowaÅam tego ranka Och to ona ta jak jej tam - Norma Jeane aktoreczka na kontrakcie w Wytwórni bez żadnego znaczenia bez żadnych wpÅywów kobiety mruÅ¼Ä powieki dwóch czy trzech mÄżczyzn gapi siÄ otwarcie ale wiÄkszoÅÄ oczu kieruje siÄ w innÄ stronÄ widaÄ rozczarowanie owa iskra nadziei gaÅnie jak zdmuchniÄty pÅomieÅ Åwiecy W ostatni piÄtek przyszÅam do Schwaba po przedpoÅudniowych zajÄciach na twarzy rumieniec czuÅam siÄ znakomicie nie baÅam siÄ i patrz cie kto staÅ przy kontuarze pijÄc kawÄ i palÄc papierosa kto jak nie Richard Widmark gapiÅ siÄ na mnie i uÅmiechaÅ zapytaÅ mnie o imiÄ i czy pracujÄ w Wytwórni może mnie tam widziaÅ zaczÄliÅmy rozmawiaÄ z wrażenia brakowaÅo mi powietrza ale siÄ nie jÄkaÅam przeszywaÅ mnie wzrokiem na wskroÅ tak samo jak w filmach zaczÄÅam siÄ trzÄÅÄ widziaÅam wyraźnie że ten mÄżczyzna chce ode mnie wiÄcej niż mogÄ mu daÄ wycofaÅam siÄ z uÅmiechem a wÅaÅciwie stosujÄc mój nowy Åmiech lekki i dźwiÄczny kiedy o nim pamiÄtam No cóż Normo Jeane! mówi Widmark rozchylajÄc usta w krzywym uÅmiechu może pewnego dnia bÄdziemy razem pracowaÄ a ja na to: Och bardzo bym chciaÅa Richard (poprosiÅ mnie abym go nazywaÅa Richard zapytaÅ też o nazwisko mojego agenta) Tego ranka u Schwaba nie ma nikogo szybko sprawdziÅam przy kontuarzeprzy stolikach i wokóŠw lustrze drżÄca zawstydzona dziewczyna w biaÅym kostiumie nieobecna po prostu duch DziÄki Bogu przyszedÅ pan Shinn i jestem bezpieczna mój agent, przepadam za nim Otto mnie do niego zaprowadziÅ do niedużego garbatego mÄżczyzny gnoma o gÄstych brwiach i wklÄsÅym czole prawie Åysego który tych swoich póŠtuzina farbowanych brÄzowych wÅosów zaczesywaÅ na czubek gÅowy sÅowem Rumpelstiltzkin ze starej bajki opowiedzianej mi przez DeliÄ ohydny karzeÅ który nauczyÅ córkÄ mÅynarza przÄÅÄ zÅoto ze sÅomy Ha! ha! ha! Åmiech pana Shinna brzmi jak uderzenie Åopaty o skaÅÄ mimo to jak na mÄżczyznÄ ma inteligentne i dziwne/piÄkne oczy jest nie spokojny, bÄbni palcami o blat stoÅu zawsze ma czerwony goździk w klapie marynarki (codziennie Åwieży! ) Normo Jeane przyszÅoÅÄ może byÄ bardzo interesujÄca tak dla ciebie jak i dla mnie nie zapomnij o spotkaniu z Z o jedenastej dobrze? jakbym mogÅa zapomnieÄ mój Boże Kim jest ta blondynka co wyglÄda jak dziwka powiedziaÅ podobno o mnie pan Z o czym doniosÅa mi jedna z tak zwanych przyjacióÅek poszÅam wtedy do Wytwórni w spodniach i swetrze i chyba mnie dostrzegÅ oby tylko już zdÄżyÅ zapomnieÄ jak siÄ nazywam W "U.S Camera" zamieszczono moje "artystyczne" zdjÄcie Otto jest z niego bardzo dumny Fotografia to kompozycja, ÅwiatÅo, stopniowanie cienia wcale nie chodzi o ÅlicznÄ twarz Otto daÅ mi do przestudiowania LudzkÄ anatomiÄ rysunki MichaÅa AnioÅa i pewnego artysty z XVI wieku Andreasa Vesaliusa radzi zapamiÄtaÄ MÄżczyźni pożÄdajÄ ciÄ duszÄ dostÄpnÄ jedynie za poÅrednictwem ciaÅa (Otto mnie nie dotyka jedynie jako fotograf ustawiajÄcy swój "model") Pan Z jest w wieku trudnym do okreÅlenia tak jak to bywa ze starszymi emigrantami z Europy nie tak okropnie stary, jak- siÄ zdaje W saloniku zarzÄdu gdzie podawaÅam drinki zerknÄÅam na niego ukradkiem i myÅlaÅam o nim naturalnie różne rzeczy siÄ o nim mówi pewnego razu widziaÅam z nim (tak mi siÄ zdaje) DebrÄ Mae/Lizbeth Short w ciemnych okularach i kapeluszu zakrywajÄ cym poÅowÄ twarzy, siedzieli w alfa romeo pana Z i wyjeżdżali z parkingu Pan Z jest osobÄ popularnÄ w Kalifornii chociaż urodziÅ siÄ w maÅej polskiej wiosce i jako maÅe dziecko wyemigrowaÅ z rodzicami do naszego kraju jego ojciec pracowaÅ w Nowym Jorku jako domokrÄżca mimo to pan Z w wieku dwudziestu lat (byÅ mÅodszy niż ja teraz) wybudowaÅ i prowadziÅ park zabaw na Coney Island potem karnawaÅ Ludzie mówiÄ, że pan Z ma talent do budowania
a także do tworzenia publicznoÅci dla czegoÅ co wczeÅniej nie istniaÅo i czego nic nie zapowiadaÅo W swoim karnawale miaÅ Indianina który poÅykaÅ ogieÅ i "jogina" z Indii który potrafiÅ chodziÄ po rozżarzonych wÄglach i nawet na nich siedzieÄ Tomcia Palucha i Olbrzyma TaÅczÄcego Knura także Murzyna nieszczÄÅnika z wnÄtrznoÅciami na zewnÄtrz ciaÅa Nim skoÅczyÅ dwadzieÅcia dwa lata zostaÅ milionerem i zaczÄÅ robiÄ nieme filmy w domu towarowym przy Lower East Side, w 1928 roku przeniósÅ siÄ do Hollywood, gdzie zaÅożyÅ WytwórniÄ WykreowaÅ takie gwiazdy jak Sonja Henie, mistrzyni jazdy na Åyżwach PiÄcioraczki Dionne niemieckiego psa policyjnego Rin Tin Tina MyrnÄ Loy i Alice Faye Nelsona Eddy i Jeanette MacDonald June Haver i wiele innych byÅam oszoÅomiona gdy mi o tym powiedziano (historie o panu Z oraz innych hollywoodzkich pionierach brzmiaÅy jak bajki jak stare legendy) sekretarka pana Z patrzyÅa na mnie lodowato kazaÅa mi powtórzyÄ nazwisko jÄ kaÅam siÄ w Årodku siedziaÅ pan Z i trzymaÅ w rÄku sÅuchawkÄ zawoÅaÅ Wejdź i zamknij drzwi! gÅosem jakim siÄ zwraca do psa no wiÄc weszÅam drżaÅam ale staraÅam siÄ uÅmiechaÄ Pewna blondynka wchodzi do biura dżentelmena wysokie zasÅoniÄte okna bÅyszczÄce meble z drewna lÄkowego szkÅo Dżentelmen zza biurka podnosi wzrok patrzy podejrzliwie badawczo staraÅam siÄ usÅyszeÄ muzykÄ do tej sceny znaleÅºÄ w niej jakÄÅ podpowiedź nie usÅyszaÅam nic BezpoÅrednio za biurem pana Z które jest tak przestronne jak tylko zdoÅasz sobie wyobraziÄ znajduje siÄ prywatny apartament Niewiele osób tam byÅo (na przykÅad pan Shinn nigdy nie zostaÅ wpuszczony do Årodka spotykaÅ siÄ z tym wielkim czÅowiekiem w biurze albo w stoÅówce kierownictwa Wytwórni) on poprowadziÅ mnie przez próg do tego nowego miejsca i nagle bardzo siÄ wystraszyÅam miaÅam nadziejÄ Å¼e nie zauważy przygotowaÅam sobie wczeÅniej wÅasnÄ kwestiÄ, ale wszystko zapomniaÅam oczywiÅcie w tej sytuacji nie znaÅam kwestii pana Z inaczej niż podczas ÄwiczeÅ wtedy w scenariuszu zawsze sÄ kwestie partnera no wiÄc znajomoÅÄ wÅasnych kwestii nie wystarczy uÅmiechaÅam siÄ na widok blondynki w przyciemnionym lustrze wiszÄcym nad sofÄ ubranÄ w biaÅy, bÅyszczÄcy kostium, który podkreÅlaÅ mÅodÄ zgrabnÄ figurÄ dziewczyna wyglÄdaÅa dobrze to samo widziaÅ pan Z uÅmiechnÄÅam siÄ radoÅnie MiaÅam na dziejÄ, że panika nie pojawi siÄ w moich oczach na brzegu dywanu straciÅam równowagÄ a pan Z rozeÅmiaÅ siÄ Robisz to specjalnie myÅlisz że to jeden z filmów braci Marx zareagowaÅam Åmiechem choÄ nie zrozumiaÅam żartu jeÅli to byŠżart Pan Z cieszyÅ siÄ w Wytwórni takÄ estymÄ Å¼e kiedy czÅowiek widziaÅ go z bliska ogarniaÅo go szczere zdumienie niewysoki mÄżczyzna w drogich luźnych ubraniach za ciemnymi okularami oczy przekrwione i żóÅte jak u chorego na żóÅtaczkÄ pachniaÅ koniakiem i kubaÅskimi cygarami (w prywatnym saloniku niektóre z nas specjalnie dobrane dziewczÄta wrÄczaÅy panu Z jego bliskim wspóÅpracownikom oraz ich goÅciom drinki cygara byÅyÅmy ubrane jak dziewczyny z nocnego klubu to byÅ przywilej, bo dostawaÅyÅmy napiwki i zawsze istniaÅa obawa, że nie odnowiÄ z tobÄ kontraktu no gdybyÅ odmówiÅa wczeÅniej nie wydawaÅo mi siÄ, że pan Z mnie faworyzuje, wolaÅ raczej rude) Ale zaprosiÅ mnie do PTASZARNI, co byÅo jednym z rzadszych przywilejów PchnÄÅ mnie w stronÄ drzwi do sÄsiedniej sali Co sÄdzisz o mojej PTASZARNI To jedynie czÄstka caÅej kolekcji rzecz jasna Co za szok, ptaszarnia pana Z nie skÅadaÅa siÄ z żywych okazów jak siÄ spodziewaÅam tylko z okazów martwych i wypchanych! Jak siÄ mogÅam zorientowaÄ byÅy tam setki okazów gapiÅam siÄ nie wiedzÄc co rzec (choÄ ptaki byÅy chyba piÄkne kiedy siÄ im dobrze przyjrzaÅo przez warstwÄ szkÅa jak w muzeum) Pan Z z dumÄ opowiadaÅ o kolekcji ptaków rozmieszczonych w warunkach symulujÄcych naturalne w gniazdach i formacjach skalnych, na poskrÄcanych gaÅÄziach drzew, na kawaÅkach drewna wyrzuconych przez morze wÅród traw, kwiatów polnych, na piasku, na ziemi w dziwnym sepiowym Åwietle, jakby siÄ oglÄdaÅo przeszÅoÅÄ w PTASZARNI nie byÅo okien, tylko drewniane panele z niewielkich czÄÅci tak pomalowane, aby siÄ myÅlaÅo, że jest siÄ w lesie, w dżungli, na pustyni, w górach a jednoczeÅnie pod ziemiÄ, w jakiejÅ grocie w skrzyni albo w trumnie ale im dÅużej siÄ przyglÄdaÅam, tym bardziej PTASZARNIA wydawaÅa mi siÄ fascynujÄca bo ptaki byÅy piÄkne, autentyczne, jakby nie zauważyÅy, że sÄ martwe wydawaÅo mi siÄ, że sÅyszÄ gÅos podobny do gÅosu mojej matki .
Wszystkie martwe ptaki sÄ samiczkami, istnieje jakiÅ kobiecy element w byciu martwym Pan Z sprawiaÅ wrażenie zadowolonego z mojego zainteresowania i nie okazywaÅ zniecierpliwienia wyjaÅniÅ, że rozpoczÄÅ zbieranie kolekcji jako mÅody czÅowiek, zaraz po tym, jak przeniósÅ siÄ do Kalifornii przez lata szukaÅ swoich ptaków osobiÅcie uczestniczyÅ w wyprawach aby je pochwyciÄ w koÅcu jednak musiaÅ zleciÄ to zadanie innym bo jego życie staÅo siÄ zbyt skomplikowane i tak dalej, mówiÅ doÅÄ szybko, a blondynka sÅuchaÅa z żywÄ uwagÄ uÅmiechaÅa siÄ miaÅa szeroko otwarte oczy. DowiedziaÅam siÄ, że cenne okazy z PTASZARNI naleÅ¼Ä do rzadkich gatunków bliskich wyginiÄcia. AmazoÅskie papugi byÅy duże jak indyki, wystrojone w Åliczne pióra, zielone czerwone żóÅte ich dzioby przypominaÅy zabawne tÄpe nosy z koÅci ptaki ÅpiewajÄce z Ameryki PoÅudniowej miaÅy fantastyczne ubarwienie wczeÅniej tylko na obrazkach widziaÅam bliskie wyginiÄcia jastrzÄbie goÅÄbiarze z Ameryki PóÅnocnej wielkiego orÅa zÅocistego orÅa Åysego i mniejsze sokoÅy ptaki silne i szlachetne Mój wzrok przyciÄgnÄÅy mniejsze ptaki z innej ekspozycji pomiÄdzy polnymi kwiatami i trawami tanagra o upierzeniu w barwach ognia jemioÅuszki i jedwabiste muchoÅówki tanagra przypominaÅa mi jednÄ z gwiazd niemego filmu pana Z kobietÄ bardzo piÄknÄ jej kariera już dawno skoÅczona a teraz nawet o jej nazwisku prawie zapomniano myÅlÄ, że kiedyÅ matka przewiozÅa mnie koÅo jej domu w Beverly Hills tak, KATHRYN MCGUIRE! niesamowite, aż siÄ uÅmiechnÄÅam maÅa sowa o gÅówce jak serduszko, piórach, które wydawaÅy siÄ nakrÄcone i skrzydÅach niczym ramiona tak ten ptak przypominaÅ MAY MCAVOY, innÄ gwiazdÄ niemego kina pana Z zmieszaÅam siÄ i chyba przestraszyÅam, kiedy dostrzegÅam twarz JEAN HARLOW w przedrzeźniaczu zastygÅym z szeroko rozpostartymi jakby do lotu srebrzystoszarymi skrzydÅami Potem pan Z jak magik nacisnÄÅ przeÅÄcznik i naraz cichÄ, przestronnÄ salÄ wypeÅniÅ ptasi Åpiew ÅpiewaÅo wiele tuzinów, setki ptaków każda pieÅÅ urocza, tÄskna, chwytajÄca za serce mimo wszystko w efekcie Åpiewy te skÅadaÅy siÄ na bezÅadny haÅas i gorÄczkowe bÅaganie Spójrz na mnie! PosÅuchaj mojej piosenki! Tutaj jestem! Tutaj! Do oczu napÅynÄÅy mi Åzy żalu i przerażenia Pan Z zaÅmiaÅ siÄ, ale na pewno to mu schlebiaÅo, polubiÅ mnie GÅadzÄc mnie po karku i zjeżonych ze strachu wÅosach przyznaÅ, że nauczyÅ siÄ taksydermii i uważa jÄ za najbardziej relaksujÄce zajÄcie spoÅród wszystkich swoich pasji któregoÅ dnia może pokaże mi swoje laboratorium, nie tutaj w Wytwórni ale gdzieÅ indziej Och z radoÅciÄ panie Z dziÄkujÄ to wszystko jest takie piÄkne i takie tajemnicze Jak dziecko uderzaÅam pomalowanymi na czerwono paznokciami w szkÅo przy akompaniamencie zwariowanych ptasich Åpiewów miaÅam wrażenie, że sójka na wiecznie zielonej gaÅÄzi oddalona ode mnie zaledwie o kilka cali patrzy wzrokiem towarzysza niewoli Pomocy/pomóż mi! odetchnÄÅam z ulgÄ kiedy siÄ zorientowaÅam że nie ma w PTASZARNI chyba ani jednego kolibra Jak dÅugo byliÅmy razem w PTASZARNI nie bÄdÄ mogÅa okreÅliÄ potem Jak dÅugo byÅam z panem Z nie bÄdÄ mogÅa okreÅliÄ potem Jak dÅugo blondynka uÅmiechaÅa siÄ, uÅmiechaÅa, uÅmiechaÅa usta bolaÅy jÄ jak bolaÅaby maska radoÅci, gdyby siÄ skÅadaÅa z ciaÅa i nerwów istnieje coÅ takiego jak obÅÄd masek szczÄÅcia, nikt siÄ do tego nie przyzna (bolaÅy mnie zÄby od aparatu korekcyjnego, który musiaÅam zakÅadaÄ na noc wszystko dlatego, że za bardzo wystawaÅy mi przednie zÄby o jednÄ dziesiÄtÄ jednej dziesiÄtej cala trzeba to byÅo poprawiÄ W Wytwórni po wiedzieli, że na zdjÄciach z profilu byÅabym "do niczego" nie odnowiliby ze mnÄ kontraktu wysÅali mnie do wÅasnego dentysty i wyposażyli w okropny druciany aparat po 8 dolarów mniej z każdej tygodniówki po dobno trudno byÅoby o lepszÄ okazjÄ nie mogÅabym sobie pozwoliÄ na prywatnÄ wizytÄ u dentysty i moja kariera byÅaby skoÅczona) Pan Z rozeÅmiaÅ siÄ mówiÄc DosyÄ już tej ptaszarni, zauważyÅem, że ciÄ to nudzi zdziwiÅam siÄ, bo wcale nie byÅam znudzona ani nawet nie
zachowywaÅam siÄ w ten sposób zastanawiaÅam siÄ czy pan Z zawsze musi zmieniaÄ scenariusz twórcy filmowemu zależy na zaskoczeniu tylko on sam jest w posiadaniu scenariusza KtórÄ z nich jesteÅ blondyneczko tylko nie mów mi jak siÄ nazywasz jaka jest twoja specjalnoÅÄ? PatrzyÅ na mnie teraz z wyraźnÄ niechÄciÄ jakby rozchodziÅ siÄ ode mnie jakiÅ straszliwy odór! ByÅam urażona i zdziwiona chciaÅam protestowaÄ, zapewniaÄ Å¼e przecież tego ranka braÅam prysznic obudziÅam siÄ wczeÅnie zrobiÅam sobie gimnastykÄ wyprasowaÅam ubranie wziÄÅam prysznic i użyÅam Arridu pod pachy, które codziennie golÄ (choÄ wiem że kiedy siÄ denerwujÄ pot spÅywa ze mnie strumieniami) wypudrowaÅam siÄ talkiem o zapachu lilii spÄdziÅam 40 minut na robieniu makijażu, a i mój bÅyszczÄcy kostium nie jest chyba strojem taniej ulicznej dziwki? Jak mogÅeÅ coÅ takiego mówiÄ, jeÅli mnie nie znasz? Używam specjalnego pÅynu i dÅonie mam gÅadkie paznokcie wypielÄgnowane Åadne jeÅli nie efektowne, jak sÄdzÄ Co do perhydrolu to w ogóle nie moja wina Wytwórnia zażÄdaÅa abym rozjaÅniÅa wÅosy staÅa siÄ platynowÄ blondynkÄ decyzja nie należaÅa do mnie tylko że nic nie powiedziaÅam Pan Z popatrzyÅ na mnie ze zdziwieniem tak jak siÄ patrzy na wyÄwiczonego psa, sÅonia albo inny dziw natury zdjÄÅ przy ciemnione okulary odsÅaniajÄc oczy nagle bardzo nagie, bezrzÄse ByÅby mojego wzrostu, gdybym nie wÅożyÅa tych szpilek Ile może mieÄ z piÄÄdziesiÄt lat? nie jest to zbyt dużo jak na mÄżczyznÄ Daj spokój nie bÄdź dzieckiem nie możesz byÄ taka gÅupia na jakÄ wyglÄdasz WyszliÅmy już z PTASZARNI, byliÅmy teraz z powrotem w prywatnym apartamencie pana Z sÄsiadujÄcym z jego biurem wczeÅniej w PTASZARNI wyÅÄczyÅ ÅwiatÅa i ptasi Åpiew natychmiast zamilkÅ zamilkÅ jak gdyby wszystkie gatunki ptaków w jednej chwili wyginÄÅy Pan Z pchnÄÅ mnie w stronÄ leżÄcej na podÅodze skóry jakiegoÅ zwierzaka powiedziaÅ: No dalej, blondyneczko i dopiero wtedy przyszÅo mi do gÅowy Pan Z jest moim ojcem TajemniczÄ przyczynÄ zÅamanego serca Gladys Mortensen ale i jedynego szczÄÅcia w jej życiu Tamtej nocy nie bÄdÄ mogÅa zasnÄÄ nawet po póÅnocy siÄgnÄ po jednÄ z kilkakrotnie zmoczonych w wannie ksiÄżek matki sprzed lat PODRÃÅ»NIK W CZASIE H. G. Wellsa Podróżnik w Czasie, tak siÄ nazywa bohater, odważnie i z obawÄ zajmuje miejsce w Wehikule Czasu wÅasnego pomysÅu przesuwa dźwigniÄ nurkuje w PrzyszÅoÅÄ, widzi wirujÄce nad gÅowÄ sÅoÅca i ksiÄżyce czytaÅam to tak wiele razy, a mimo to wodziÅam palcem wzdÅuż rzÄdów drukowanych liter w obawie przed tym co ani chybi musiaÅo nastÄpiÄ i oczy mi powilgotniaÅy od Åez Tak podróżowaÅem, zatrzymujÄc siÄ w wielkich odstÄpach czasu, przeskakujÄc po tysiÄc i wiÄcej lat, pchany naprzód żÄdzÄ zbadania tajemniczego losu Ziemi, wpatrujÄc siÄ ze szczególnym oczarowaniem, jak na za chodzie roÅnie coraz wiÄksze i posÄpniejsze SÅoÅce - jak na starej Ziemi opada fala życia. Wreszcie, w wiÄcej niż trzydzieÅci milionów lat od dzisiejszych czasów, ogromna, do czerwonoÅci rozżarzona kopuÅa SÅoÅca zajmowaÅa już blisko dziesiÄtÄ czÄÅÄ nieba. Aż w koÅcu nie mogÅam już dÅużej czytaÄ, zaczÄÅam drżeÄ przejmowaÄ siÄ Å¼e może nadejÅÄ czas, kiedy nas nie bÄdzie tak jak byÅ czas, kiedy nas nie byÅo nie przetrwamy nawet w filmach inaczej niżbyÅmy chcieli wierzyÄ. Z ludzkiej pamiÄci zginie Rudolf Valentino! Chaplin, Clark Gable (lubiÅam myÅleÄ Å¼e jest moim Ojcem, co czasem dawaÅa do zrozumienia moja Matka) Pan Z nie miaÅ cierpliwoÅci chyba nie byÅ okrutnym mÄżczyznÄ ale oczywiÅcie przyzwyczaiÅ siÄ postÄpowaÄ wedÅug wÅasnego widzimisiÄ no i otaczali go "mali ludzie" na pewno istnieje pokusa aby takim byÄ kiedy otaczajÄ ciÄ pospolici ludzie: kulÄ siÄ, ÅaszÄ do ciebie, bo siÄ bojÄ baÅam siÄ WczeÅniej jÄkaÅam siÄ a teraz w ogóle nie mogÅam mówiÄ znalazÅam siÄ na czworakach pode mnÄ futrzany dywan (z rosyjskich lisów, bÄdzie siÄ później cheÅpiÅ pan Z) dóŠsukienki mam zadarty po pas i ÅciÄgniÄte majteczki wcale nie muszÄ zamykaÄ powiek aby niczego nie widzieÄ, staÄ siÄ "Ålepa" w sierociÅcu nauczyÅam siÄ kiedy jesteÅ "Ålepa" czas upÅywa inaczej jakoÅ dziwnie bywa pÅynny nieuchwytny w pewnym momencie niesamowicie przyspiesza jak Podróżnik w Czasie dziÄki swej maszynie
później nie bÄdÄ pamiÄtaÅa jak pan Z wtedy wyglÄdaÅ tylko jego maÅe szkliste oczy sztuczne zÄby i zapach czosnku spoconej skóry gÅowy widocznej przez sztywne jak drut wÅosy zapamiÄtam ból od Interesu w powÅoce z twardej gumy, chyba natÅuszczonej i grubszej na koÅcu który najpierw trafiÅ w przeÅÄcz miÄdzy moimi poÅladkami a potem wsunÄÅ siÄ do Årodka niczym mocny dziób Do Årodka, do Årodka, coraz gÅÄbiej, ile tylko zdoÅaÅ wejÅÄ Nie pamiÄtam ile czasu minÄÅo nim pan Z opadÅ na futro niczym pÅywak na brzeg dyszÄc i stÄkajÄc przeraziÅam siÄ starszy czÅowiek mógÅ dostaÄ ataku serca albo udaru i ja byÅabym winna ciÄgle sÅyszy siÄ o czymÅ takim, okrutne grubiaÅskie i jednoczeÅnie zabawne historie czÅowiek siÄ Åmieje póki mu nie uÅwiadomiÄ Å¼e to może dotyczyÄ także jego Mój kontrakt opiewaÅ na 100 dolarów tygodniowo, a wkrótce miaÅam dostawaÄ 110 chyba że kontrakt zostanie uchylony to siÄ przytrafiÅo dziewczynom z naszej grupy teraz muszÄ siÄ wynieÅÄ z Klubu nie bÄdÄ miaÅy do niego wstÄpu ja też bym musiaÅa wynieÅÄ siÄ z Klubu i zamieszkaÄ wÅaÅnie gdzie mogÅabym zamieszkaÄ? Później tego samego dnia kiedy rozpoczÄÅo siÄ moje NOWE Å»YCIE zobaczÄ pana Z i jego przyjaciela Georgea Rafta i jeszcze dwóch innych dżentelmenów w garniturach i drogich krawatach bÄdÄ czekali pod baldachimem na swoje limuzyny w drodze na lunch (w Brown Derby, gdzie pan Z ma stolik?) ja zaÅ bÄdÄ zaÅatwiaÅa sprawunki ich oczy bÄdÄ podÄżaÅy za mnÄ w zdziwieniu Tam w dole jest gÅadka jak jedwabna torebka żadnych wÅosów. MaleÅka Norma Jeane zawiniÄta w różowy baweÅniany kocyk wÄdrowaÅa z rÄk do rÄk kaszlaÅa i krztusiÅa siÄ w zadymionym po mieszczeniu Jakże szczÄÅliwa byÅa mÅoda Matka peÅna nadziei mÄżczyźni obejmowali jÄ i chwalili za Åliczne maleÅstwo. Matka też byÅa piÄkna ale to nie wystarczy nie nosimy tego samego nazwiska wiÄc kto bÄdzie wiedziaŠże Gladys Mortensen jest mojÄ matkÄ? ObiecaÅam panu Shinnowi nie mówiÄ nikomu że mam matkÄ w Norwalk, ale pewnego dnia Matka zamieszka ze mnÄ to też obiecaÅam Aby opuÅciÄ biuro pana Z musiaÅam przejÅÄ obok jego sekretarki bardzo spostrzegawczej patrzÄcej z pogardÄ z bólu szÅam pokracznie jak bym byÅa spÄtana makijaż miaÅam do niczego i ta kobieta zawoÅaÅa do mnie stÅumionym gÅosem tuż za drzwiami jest toaleta podziÄkowaÅam zbyt zawstydzona aby podnieÅÄ na niÄ wzrok Jak dÅugo siedziaÅam schowana w toalecie nie bÄdÄ pamiÄtaÅa potem Już zapominaÅam o panu Z wybÅagaÅam tabletki z kodeinÄ od dziewczyny z obsÅugi zaczÄÅy siÄ moje bolesne skurcze to bardzo nie w po rzÄdku, że to siÄ zdarzyÅo akurat w takiej chwili 8 dni za wczeÅnie i na dodatek tuż przed przesÅuchaniem, ale nie miaÅam wyboru obawiam siÄ kodeiny która dziaÅa przeciwbólowo zabija ból nie wierzyÅam w ból i "uÅmierzanie bólu" pan Shinn wspomniaŠże Norma Talmadge moja imienniczka byÅa znanÄ w Hollywood narkomankÄ (!) dlatego jej kariera skoÅczyÅa siÄ wÅaÅnie tak jak siÄ skoÅczyÅa jeszcze żyÅa chodzÄcy koÅciotrup, jak o niej mówiono mieszkaÅa w stylowej posiadÅoÅci w Beverly Hills ProszÄ nie mówiÄ mi już nic wiÄcej poprosiÅam pana Shinna okrutnika który lubuje siÄ w tego rodzaju opowieÅciach o dawnych gwiazdach Hollywood które nie zaliczaÅy siÄ do jego klienteli Wkrótce miaÅo siÄ odbyÄ przesÅuchanie byÅam zdecydowana powstrzymaÄ wypÅyw obrzydliwie brÄzowej menstruacyjnej krwi schowana w toalecie, drÅ¼Ä cymi dÅoÅmi wkÅadaÅam kotex miÄdzy nogi ale mijaÅo kilka minut i wkÅadki przesiÄkaÅy na wylot z przerażeniem myÅlaÅam, że poplamiÄ biaÅÄ bÅyszczÄcÄ spódnicÄ co ja później zrobiÄ och i jakiÅ ostry ból w odbytnicy, którego nie potrafiÅam pojÄÄ Wreszcie zdoÅaÅam wyjÅÄ z ukrycia i przejÅÄ na przesÅuchanie do innego budynku miaÅam dwadzieÅcia minut spóźnienia ze strachu brakowaÅo mi tchu Nim zdÄżyÅam siÄ odezwaÄ w osÅupienie wprawiÅa mnie infor macja, że w ogóle nie muszÄ braÄ udziaÅu w przesÅuchaniu do Scudda-Hoo! Scudda-Hay! nie musiaÅam przeczytaÄ choÄby linijki tekstu który wypowiada przyjacióÅka June Haver szepnÄÅam że nic nie rozumiem a szef obsady powiedziaÅ wzruszajÄ c ramionami: ZostaÅaÅ przyjÄta-jesteÅ w obsadzie. JeÅli nazywasz siÄ Norma Jeane Baker.
WyjÄkaÅam wÅaÅnie tak siÄ nazywam ale nie mogÅam tego pojÄÄ wiÄc on powtórzyÅ to samo i pokazaÅ mi swój notatnik kazaÅ wziÄÄ scenariusz i wróciÄ o siódmej rano nastÄpnego dnia GapiÅam siÄ na tego obcego mÄżczyznÄ przekaziciela takiej wiadomoÅci Z...zagram w filmie? NaprawdÄ zagram w filmie? W pierwszym moim filmie? NaleÅ¼Ä do obsady, zostaÅam przyjÄta? byÅam wstrzÄÅniÄta ale jednoczeÅnie uradowana, rozpÅakaÅam siÄ, wprawiajÄc w zakÅopotanie szefa castingu i jego asystentów SÅyszaÅam w uszach ryk grzmiÄcy niczym wodospad i w tle gratulacje. PróbowaÅam iÅÄ niewiele brakowaÅo, a zemdlaÅabym krew leciaÅa w bieliznÄ byÅam jakby nieobecna moje ciaÅo zdrÄtwiaÅe i odlegÅe. W toalecie zmieniÅam przesiÄkniÄtÄ krwiÄ podpaskÄ, która wydaÅa mi siÄ bardzo nie na miejscu w takiej chwili szczÄÅcia tak samo bolesne skurcze brzucha. GorÄce Åzy spÅywaÅy mi po twarzy. Do tego czasu zdÄżyÅam zapomnieÄ o panu Z niewiele zapamiÄtam z tej wizyty poza kilkoma migawkami kilka ptasich okazów z PTASZARNI ich oczy wpatrzone we mnie ten ich żaÅosny Åpiew ale nawet o tym zapomnÄ ryk w moich uszach to znak wielkiego szczÄÅcia tak jak po Ålubie, kiedy napiÅam siÄ szampana Jestem taka szczÄÅliwa, że chyba tego nie przeżyjÄ! W oszoÅomieniu chciaÅam zadzwoniÄ do pana Shinna przekazaÄ mu tÄ wiadomoÅÄ Powinnam siÄ domyÅliÄ Å¼e pan Shinn już o wszystkim wie WÅaÅnie pojechaÅ do Wytwórni i rozmawiaÅ z producentem filmu dostaÅam wiadomoÅÄ, że mam natychmiast zjawiÄ siÄ w biurze pana X ZastaÅam tam pana X i pana Shinna próbowali wymyÅliÄ dla mnie pseudonim "Norma Jeane" to prowincjonalne imiona mówili "Norma Jeane" brzmi bardzo nieefektownie maÅo powabnie. PoczuÅam siÄ urażona bo chciaÅam wyjaÅniÄ Å¼e matka nazwaÅa mnie na czeÅÄ Normy Talmadge i Jean Harlow ale oczywiÅcie nie mogÅam pan Shinn uciszyÅ mnie spojrzeniem. MÄżczyźni ignorowali mnie przemawiali do siebie z przesadnÄ powagÄ jak to mÄżczyźni jak gdyby mnie tam nie byÅo. UÅwiadomiÅam sobie wtedy, że to jest tajemniczy gÅos z moich marzeÅ gÅos omen i gÅos zapowiedź wÅaÅciwie dwa gÅosy, gÅosy mÄżczyzn mówiÄcych nie do mnie lecz o mnie. Jedna z asystentek pana X dostarczyÅa mu listÄ Å¼eÅskich imion i teraz on i pan Shinn siÄ naradzali Moira Mona Mignon Marilyn Mavis Miriam Mina Nazwisko miaÅo brzmieÄ "Miller" byÅam zÅa, że nie poradzili siÄ mnie bo przecież byÅam tu siedziaÅam w ich obecnoÅci ale dla nich byÅam prawie niewidzialna nie mogÅam tego znieÅÄ traktowali mnie jak dziecko . PrzypomniaÅam sobie o Debrze Mae której zmieniono imiÄ i nazwisko wbrew jej woli nie podobaÅo mi siÄ imiÄ "Marilyn". W sierociÅcu pracowaÅa pewna starsza kobieta o tym imieniu nienawidziÅam jej a nazwisko "Miller" nie byÅo wcale efektowne Niby dlaczego miaÅo byÄ lepsze od "Baker", ale tego w ogóle nie brali pod uwagÄ. PróbowaÅam im wytÅumaczyÄ, że chciaÅabym zachowaÄ przynajmniej "NormÄ" z tym imieniem do rastaÅam powinnam je zachowaÄ na zawsze Nie chcieli sÅuchaÄ Marilyn Miller Moira Miller Mignon Miller zależaÅo im na gÅoskach MMMMM który wymawiali jakby smakowali wino i mieli wÄtpliwoÅci co do jego jakoÅci. Nagle pan Shinn pchnÄÅ siÄ w czoÅo PrzypomniaÅ sobie że istnieje już w branży Marilyn Miller wystÄpuje na Broadwayu. Pan X zaklÄÅ pod nosem już traciÅ cierpliwoÅÄ. PowiedziaÅam szybko: A może Norma Miller? mÄżczyźni wciÄż nie sÅuchali przeszÅam na bÅagalny ton wspomniaÅam że moja babcia nazywaÅa siÄ Monroe pan X strzeliÅ nagle palcami jakby niemal w tej samej chwili pomyÅlaÅ o tym samym pan Shinn i on powiedzieli unisono jak w filmie Marilyn Mon-roe smakujÄc szemrzÄce seksownie gÅoski! MARI-LYN MON-ROE i jeszcze kilka razy Åmiali siÄ i gratulowali sobie pogratulowali mnie i tyle! MARILYN MONROE tak bÄdÄ siÄ nazywaÅa jako aktorka takie imiÄ i nazwisko pojawi siÄ w napisach w filmie Scudda-Hoo! Scudda-Hay! Teraz jesteÅ prawdziwÄ gwiazdeczkÄ powiedziaÅ pan Shinn mrugajÄc do mnie
jakże byÅam szczÄÅliwa, pocaÅowaÅam go i pana X wszystkich którzy stali w pobliżu Wszyscy wydawali siÄ szczÄÅliwi ze wzglÄdu na mnie GRATULOWALI MI Wrzes. 1947 SpeÅniÅy siÄ wszystkie marzenia Normy Jeane Baker wszyst kie nadzieje każdej sieroty patrzÄcej z dachu sierociÅca na wieÅ¼Ä RKO i oddalone o wiele mil ÅwiatÅa Hollywood Aby uczciÄ ten dzieÅ pan Shinn chciaÅ zabraÄ MARILYN MONROE na kolacjÄ na taÅce (choÄ maÅy gnom ledwie siÄgaÅ mi do ramienia!) czym prÄdzej powiedziaÅam dziÄkujÄ panie Shinn nie czujÄ siÄ najlepiej nadmiar szczÄÅcia sprawiŠże jestem oszoÅomiona krÄci mi siÄ w gÅowie chcÄ byÄ sama taka byÅa prawda potknÄÅam siÄ przewróciÅam zasnÄÅam na sofie na którymÅ z planów obudziÅam siÄ wieczorem i dyskretnie wyszÅam ze studia Na rogu tam gdzie zwykle zÅapaÅam tramwaj uÅmiechaÅam siÄ do siebie i mówiÅam: jestem gwiazdeczkÄ jestem MARILYN MONROE tramwaj grzechotaÅ koÅysaÅ siÄ moje myÅli odpÅynÄÅy ku niebu jak spÅoszone ptaki ku niebu poprzecinanemu plamami ognistej czerwieni ogniom w górach i kanionach rozdmuchanym przez wiatry Santa Ana zapachom spalonego cukru, spalonych wÅosów, popioÅu, uderzajÄcych w nasze nozdrza kiedy matka jechaÅa ze mnÄ na póÅnoc w stronÄ pożarów aż wreszcie musiaÅa siÄ zatrzymaÄ przed policyjnÄ blokadÄ nie pomyÅlÄ o tym co zdarzyÅo siÄ tak dawno i nie pomyÅlÄ nawet o tym co siÄ zdarzyÅo tego ranka w PTASZARNI o mÄżczyźnie który mnie tam zabraÅ powiedziaÅam sobie Nowe życie! ZaczÄÅo siÄ moje nowe życie! ZaczÄÅo siÄ wÅaÅnie dzisiaj! PowtarzaÅam Dopiero teraz siÄ zaczyna, mam dwadzieÅcia jeden lat i jestem MARILYN MONROE w tramwaju zagadnÄÅ mnie pewien mÄżczyzna jak to czasem czyniÄ mÄżczyźni zapytaÅ czy jestem czymÅ zdenerwowana czy mógÅby mi pomóc odparÅam przepraszam ale muszÄ wysiÄÅÄ to mój przystanek poÅpiesznie wysiadÅam naprawdÄ myÅlaÅam że to mój przy stanek w Vine ale mi siÄ pomyliÅo z powodu tego ostrego bólu w oczach w dole brzucha staÅam na chodniku i koÅysaÅam siÄ miaÅam chaos w gÅowie. PopatrzyÅam na wschód na zachód znalazÅam siÄ w L.A gdzieÅ na zachód od Hollywood lecz nie rozpoznaÅam otoczenia nie miaÅam żadnej wskazówki Gdzie jest dom? KOBIETA 1949-1953 Pożytek pÅynÄcy z piÄkna nie jest jasny, koniecznoÅci jego istnienia w kulturze trudno siÄ dopatrzyÄ, a jednak nie można by nie odczuÄ jego w niej braku. Zygmunt Freud, Kultura jako źródÅo cierpieÅ CIEMNOWÅOSY KSIÄÅ»Ä SiÅÄ aktora jest ucieleÅnianie strachu przed duchami. Z życia aktora Chyba nigdy tak naprawdÄ nie uwierzyÅam, że zasÅugujÄ, by żyÄ. Tak jak inni ludzie. W każdej godzinie musiaÅam uzasadniaÄ swoje życie. PotrzebowaÅam twojego pozwolenia. ByÅa to pora roku o nieokreÅlonej pogodzie. Lato dopiero siÄ rozpoczÄÅo, wiÄc nie wiaÅy jeszcze gorÄce wiatry Santa Ana, mimo to powietrze napÅywajÄce znad pustyni miaÅo smak piasku i pożarów. Przez zamkniÄte powieki widaÄ byÅo taÅczÄce pÅomienie. Przez sen daÅo siÄ sÅyszeÄ tupot szczurów uciekajÄcych z Los Angeles przed zwariowanÄ, niebywaÅÄ ÅcianÄ ognia. W kanionach na póÅnocy miasta żaÅoÅnie wyÅy kojoty. Od tygodni nie spadÅa ani kropla deszczu, jednakże każdy dzieÅ wypeÅniaÅo blade, oÅlepiajÄce ÅwiatÅo, ÅwiatÅo wnÄtrza Ålepego oka. Tej nocy naci El Cayon Drive niebo staÅo siÄ na krótko czyste, ukazaÅo sierpowaty ksiÄżyc w czerwonym odcieniu żywej bÅony. Niczego od ciebie nie chcÄ, przysiÄgam! PragnÄ powiedzieÄ tylko: Chyba powinieneÅ mnie poznaÄ. SwojÄ córkÄ.
Tej nocy na poczÄtku czerwca mÅoda blondynka siedziaÅa w pożyczonym jaguarze na poboczu El Cayon Drive. CzekaÅa. Nie sÅuchaÅa radia. Jaguar staÅ przy wÄskiej żwirowej drodze, niedaleko przypominajÄcej fortecÄ posiadÅoÅci, zaprojektowanej jakby w orientalnym stylu, otoczonej wysokim na dziesiÄÄ stóp kamiennym murem i zabezpieczonej żelaznÄ bramÄ. ByÅa tam nawet maÅa stróżówka, ale nikt nie peÅniÅ w niej sÅużby. W posiadÅoÅciach poÅożonych niżej reflektory oÅwietlaÅy budynki, w ciepÅÄ noc odgÅosy rozmów i Åmiechy pÅynÄÅy jak muzyka, lecz ten dom na szczycie El Cayon prawie ginÄÅ w mroku. WokóŠwysokiego muru nie rosÅy drzewa palmowe, tylko wÅoskie cyprysy, powykrÄcane przez wiatr w dziwaczne, jakby rzeźbione ksztaÅty. Nie mam najmniejszego dowodu. Nie jest mi potrzebny dowód. Ojcostwo to sprawa duszy. ChciaÅam tylko zobaczyÄ twojÄ twarz, Ojcze. Blondynce dano imiÄ i nazwisko. DostaÅa je tak, jak żebrak dostaje na wyciÄgniÄtÄ rÄkÄ monetÄ. I przyjÄÅa je jak żebrak, nie kwestionujÄc niczego. Pewne imiÄ i nazwisko. Jego nazwisko! MÄżczyzny, który byÄ może w 1925 roku byÅ kochankiem jej matki. ByÄ może? Prawdopodobnie. SzukaÅa wÅród gruzów przeszÅoÅci. Również tak jak żebracy, przerzucajÄc odpadki, nawet Åmieci, w poszukiwaniu bogactwa. WczeÅniej tego samego wieczoru na przyjÄciu przy basenie zapytaÅa, czy może pożyczyÄ jakiÅ samochód - i kilku mÄżczyzn zaczÄÅo siÄ licytowaÄ, oferujÄc swoje kluczyki. UciekÅa boso i znikÅa im z oczu. Gdyby jaguar nie wróciÅ na czas, o "pożyczeniu" dowiedziaÅaby siÄ policja z Beverly Hills, ale nic na to nie wskazywaÅo, że tak siÄ sprawa zakoÅczy, gdyż blondynka nie byÅa pijana, nie dziaÅaÅa pod wpÅywem narkotyków, a swojÄ determinacjÄ potrafiÅa ukryÄ. Po co? Nie mam pojÄcia po co. Może, aby uÅcisnÄÄ ci dÅoÅ, przywitaÄ siÄ, pożegnaÄ, jeżeli nie bÄdziesz chciaÅ niczego wiÄcej. OczywiÅcie mam wÅasne życie. Nie zamierzam traciÄ niczego, co do mnie rzeczywiÅcie należy. ByÄ może blondynka siedziaÅaby w jaguarze przez caÅÄ noc, ale na El Cayon przyjechaÅa prywatna ochrona w nieoznakowanym samochodzie. KtoÅ z rezydencji na szczycie wzgórza musiaÅ ich zawiadomiÄ. Funkcjonariusz miaÅ na sobie ciemny mundur i w rÄku trzymaÅ latarkÄ, którÄ poÅwieciÅ dziewczynie prosto w twarz. To byÅa scena z filmu! Tylko brakowaÅo tÅa muzycznego, wskazówki, czy powinno siÄ czuÄ niepokój, napiÄcie, rozbawienie. MÄżczyzna wypowiedziaÅ swojÄ kwestiÄ caÅkowicie beznamiÄtnie, wiÄc także on niczego nie podpowiedziaÅ. - Panienko? Można wiedzieÄ, czego panienka tutaj szuka? To droga prywatna. Dziewczyna zamrugaÅa, jakby starajÄc siÄ powstrzymaÄ Åzy (ale nie miaÅa już Åez w zapasie) i szepnÄÅa: - Niczego. Przepraszam. UprzejmoÅÄ i dzieciÄce maniery rozbroiÅy policjanta. No i ujrzaÅ jej twarz. Cóż to byÅa za twarz! WiedziaÅem od razu, że kiedyÅ zostanie kimÅ. Tylko kim?
DrapiÄc siÄ w lekko zaroÅniÄty policzek, trochÄ siÄ jÄkajÄc, rzekÅ: -W takim razie, panienko, proszÄ zawróciÄ i odjechaÄ do domu. JeÅli panienka tutaj nie mieszka. Å»yjÄ tu doÅÄ szczególni ludzie. Panienka jest zbyt mÅoda... - GÅos mu siÄ zaÅamaÅ, choÄ funkcjonariusz w zasadzie powiedziaÅ już wszystko, co musiaÅ powiedzieÄ. Dziewczyna o blond wÅosach przekrÄciÅa kluczyk w stacyjce i zawoÅaÅa: - Nie, nie jestem! MÅoda. NastÄpnego dnia skoÅczyÅa dwadzieÅcia trzy lata. MISS ZÅOTE MARZENIA" 1949 - PrzestaÅ sobie ze mnie żartowaÄ, Otto. BÅagam. RozeÅmiaÅ siÄ. CieszyÅ. To byÅa zemsta, a wiemy przecież, że zemsta jest sÅodka. CzekaÅ, aż Norma Jeane wróci do niego na kolanach. MiaÅ nadziejÄ, że zrobi wreszcie jej akty, czekaÅ na to od pierwszej chwili, kiedy jÄ ujrzaÅ w ubrudzonym kombinezonie, jak siÄ chowaÅa za kadÅubem samolotu ze zbiornikiem na lakier w rÄkach. Jakby w ogóle mogÅa siÄ przed nim ukryÄ. Przed obiektywem Ottona OsÄ, tak jak przed okiem Åmierci, nikt nie może siÄ ukryÄ. Otto OsÄ w swoim życiu wiele kobiet rozebraÅ z bielizny, pretensji i "godnoÅci", każda z nich zaÅ od poczÄtku zarzekaÅa siÄ: "Nigdy tego nie zrobiÄ! " Tak samo ta dziewczyna wyobrażaÅa sobie, że panuje nad swoim losem, i przysiÄgaÅa: Nigdy! Nie zrobiÄ tego za nic! Jakby byÅa dziewicÄ. W gÅÄbi duszy. Jakby byÅa nietykalna. W konsumpcyjnej, kapitalistycznej ekonomii nie tykalne nie jest żadne ciaÅo, żadna dusza! Jakby różnica miÄdzy zdjÄciem w skÄpym stroju a aktem byÅa wszystkim, czego musiaÅa siÄ trzymaÄ dla zachowania szacunku dla samej siebie. "Och, MaleÅka. WczeÅniej lub później i tak do mnie przyjdziesz". Póki miaÅa nadziejÄ na rozpoczÄcie kariery filmowej, odrzucaÅa wszyst kie oferty. Póki byÅa nowÄ, ÅwieÅ¼Ä twarzÄ na scenie. Jego odkryciem. PojawiÅa siÄ w każdym popularnym piÅmie z dziewczynkami, w niektórych ilustrowanych czasopismach ogólnokrajowych i w kilku ambitnych magazynach w rodzaju "U. S. Camera".To wszystko byÅo jego zasÅugÄ. WyÅÄcznie jego, bo gdyby nie Otto OsÄ, dziewczyna nie podpisaÅaby kontraktu z I. E. Shinnem, czoÅowym hollywoodzkim agentem. I z WytwórniÄ jako aktorka i postaÄ w mdÅej "wiejskiej komedii" zjune Haver i parÄ dobranych muÅów w rolach gÅównych. Ale jej czterominutowÄ sekwencjÄ bezlitoÅnie skrócono do paru sekund. Ukazano blondwÅosÄ gwiazdkÄ Marilyn Monroe z takiej odlegÅoÅci - w Åodzi z June Haver - że nikt, w tym byÄ może Norma Jeane Baker, nie mógÅ jej poznaÄ. Taki byÅ filmowy debiut Marilyn Monroe. Scudda-Hoo! Scudda-Hay! 1948. Od tamtej pory minÄÅ rok albo i wiÄcej. Przez ten czas dziewczyna pojawiÅa siÄ w dwóch czy trzech innych niskobudźetowych, kiepskich filmach, grajÄc podrzÄdne, drugoplanowe role,
które sprowadzaÅy siÄ do wizualnych gagów z udziaÅem gÅupiutkich blondynek o ksztaÅtnych figurach. (W najbardziej prymitywnym filmie Marilyn Monroe oddala siÄ od Groucho Marxa, który z zainteresowaniem gapi siÄ na jej poÅladki.) NastÄpnie przestaÅa wspóÅpracowaÄ z WytwórniÄ, która bez skrupuÅów nie przedÅużyÅa z niÄ kontraktu na kolejny rok. Marilyn Monroe w ciÄgu kilku krótkich miesiÄcy nie osiÄgnÄÅa nic. W mieÅcie mówiÅo siÄ (niezgodnie z prawdÄ, Otto o tym wiedziaÅ, ale już to, że rozchodziÅy siÄ takie plotki oraz ich uporczywoÅÄ byÅy zÅowieszczym znakiem), że w desperackim dÄżeniu do przyspieszenia kariery, jak wiele innych gwiazdek, sypiaÅa z producentami z Wytwórni, w tym ze sÅawnym kobieciarzem, wrogiem kobiet, panem Z, oraz z pewnym poważanym reżyserem, którego wpÅywów nie udaÅo siÄ jej wykorzystaÄ dla swoich celów. MówiÅo siÄ o Marilyn Monroe, że sypiaÅa ze swoim agentem, karÅem, panem I. E. Shinnem, a także z tymi jego hollywoodzkimi przyjacióÅmi, którym winien byÅ on przysÅugÄ. KrÄżyÅy plotki, że Marilyn Monroe przynajmniej raz poddaÅa siÄ aborcji, ale najprawdopodobniej wiÄcej niż raz. (Otto z rozbawieniem dowiedziaÅ siÄ, że w jednej z wersji plotki nie tylko zorganizowaÅ nielegalnÄ operacjÄ u jakiegoÅ lekarza z Santa Monica, ale w dodatku sam byÅ ojcem. Jak gdyby Otto OsÄ mniej od innych mÄżczyzn dbaÅ o to, co siÄ dzieje z jego spermÄ! ) Przez trzy lata Norma Jeane grzecznie, lecz stanowczo odrzucaÅa wszyst kie oferty Ottona. Oferty nagich zdjÄÄ dla takich czasopism jak "Yank", "Peek", "Swank", "Sir! " i innych, i to za znacznie wiÄksze pieniÄdze niż te, które miaÅa teraz otrzymaÄ od Ace Hollywood Calendars: mizerne piÄÄdziesiÄt dolarów. (Otto dostanie dziewiÄÄset i zatrzyma negatywy, ale o tym wcale nie musiaÅ Normie mówiÄ.) Nie staÄ jej byÅo na czynsz, bo nie mieszkaÅa teraz w dotowanym przez WytwórniÄ Klubie, tylko w umeblowanym pokoju w zachodniej czÄÅci Hollywood; musiaÅa kupiÄ używany samochód, aby poruszaÄ siÄ po Los Angeles, ale już go zastawiÅa za piÄÄdziesiÄt dolarów, akurat w tym tygodniu. Agencja Preene byÅa bliska wycofania siÄ z kontraktu, ponieważ to samo zrobiÅa Wytwórnia. Otto już od miesiÄcy nie zadzwoniÅ do Normy Jeane, ale czekaÅ na telefon od niej. Niby dlaczego miaÅby do niej dzwoniÄ? Nie potrzebowaÅ jej. W poÅudniowej Kalifornii nie brakuje dziewczÄt. Naraz pewnego ranka w pracowni Ottona odezwaÅ siÄ telefon: Norma Jeane. Serce podskoczyÅo mu do gardÅa z emocji, której wÅaÅciwie nie po trafiÅ zdefiniowaÄ - ekscytacja, zadowolenie, mÅciwoÅÄ? ByÅa lekko zasapana, mówiÅa niepewnie. - Otto? CzeÅÄ, mówi Norma Jeane. MogÅabym siÄ z tobÄ zobaczyÄ? Nie miaÅbyÅ jakiejÅ roboty dla mnie? M...mam nadziejÄ... Otto odpowiedziaÅ, przeciÄgajÄc gÅoski: - Skarbie, niestety, nic nie mogÄ obiecaÄ. ZadzwoniÄ tu i tam. Nie masz pojÄcia, jaki jest w tym roku urodzaj na dziewczyny. Akurat mam sesjÄ; mogÄ siÄ z tobÄ skontaktowaÄ później? - OdÅożyÅ sÅuchawkÄ, uÅmiechajÄc siÄ do siebie z satysfakcjÄ, ale później tego samego dnia ogarnÄÅo go poczucie winy. Norma Jeane byÅa sÅodkÄ, skromnÄ dziewczynÄ, na której zarobiÅ sporo pieniÄdzy, fotografujÄc jÄ z odsÅoniÄtymi ramionami, obnażonÄ szyjÄ, w szortach, obcisÅych sweterkach, kostiumach kÄpielowych. Może przyniesie mu pieniÄdze, pozujÄc nago, prawda?
Nie byÅam zdzirÄ ani dziwkÄ. Mimo to ludzie skÅonni byli postrzegaÄ mnie w ten sposób. Chyba nie można mnie byÅo sprzedaÄ inaczej. WiedziaÅam, że trzeba mnie sprzedaÄ. Bo dopiero wtedy bÄdÄ pożÄdana i kochana. - PiÄÄdziesiÄt dolców, skarbie - powiedziaÅ jej. - Tylko p...piÄÄdziesiÄt? - MiaÅa nadziejÄ na sto. - Tylko piÄÄdziesiÄt. -MyÅlaÅam... KiedyÅ p...powiedziaÅeÅ... - Pewnie. Może później uda nam siÄ wyrwaÄ wiÄcej. Za zdjÄcia do jakiegoÅ czasopisma. Na razie jednak mamy tylko jednÄ ofertÄ, z Ace Hollywood Calendars. Masz wybór: przyjÄÄ jÄ albo odrzuciÄ. DÅuga chwila ciszy. Co siÄ stanie, jeÅli Norma Jeane zaraz wybuchnie pÅaczem? Ostatnio dużo pÅakaÅa. Nie pamiÄtaÅa, czy Gladys kiedykolwiek pÅakaÅa. I baÅa siÄ, że fotograf zareaguje szyderczym Åmiechem. Jej oczy zrobiÄ siÄ czerwone i opuchniÄte, sesjÄ trzeba bÄdzie przeÅożyÄ na inny dzieÅ, a ona potrzebowaÅa pieniÄdzy dzisiaj. - Hm. Niech bÄdzie. Otto miaÅ już gotowy do podpisu egzemplarz umowy. Najprawdopodobniej liczyÅ siÄ z tym, że gdyby zwlekaÅ do koÅca sesji, dziewczyna mogÅaby siÄ jeszcze rozmyÅliÄ z powodu zażenowania, wstydu, zÅoÅci i musiaÅby siÄ pożegnaÄ ze swoim udziaÅem. Szybko podpisaÅa. - Mona Monroe. Któż to jest, do jasnej cholery? -Ja. Otto rozeÅmiaÅ siÄ. - Za tym siÄ nie ukryjesz. - Niewiele bÄdÄ miaÅa do ukrycia. DrżÄcymi rÄkami zdejmowaÅa ubranie za postrzÄpionym chiÅskim parawanem, gdzie dawniej przebieraÅa siÄ w kostiumy do bardziej skromnych zdjÄÄ. W promieniach sÅonecznego ÅwiatÅa przefiltrowanego przez brudnÄ szybÄ. Nie byÅo tu wieszaków na ubrania, które zawsze miaÅa Åwieżo wyprane i wyprasowane: biaÅÄ batystowÄ bluzkÄ i rozkloszowanÄ niebieskÄ spódnicÄ. ZdjÄÅa wszystko i zostaÅa tylko w biaÅych sandaÅach na Årednich obcasach. ZdjÄÅa godnoÅÄ. ChoÄ niewiele tej godnoÅci zostaÅo. Każdej godziny, codziennie od otrzymania tej okropnej wiadomoÅci z Wytwórni kpiÅ z niej jakiÅ wewnÄtrzny gÅos: Porażka! Porażka! Dlaczego nie umrzesz? Po co żyjesz? Temu gÅosowi, którego do koÅca nie rozpoznawaÅa, nie potrafiÅa odpowiedzieÄ. Nie uÅwiadamiaÅa sobie, jak wiele dla niej znaczy Marilyn Monroe. Nie podobaÅo jej siÄ nowe imiÄ, wydumane i cukierkowe, tak samo jak nie lubiÅa sztucznie rozjaÅnionych blond wÅosów, ubraÅ w stylu lalki Kewpie, zachowaÅ zgodnych z manierÄ Marilyn Monroe (drobnych kroczków w obcisÅych krótkich spódnicach podkreÅlajÄcych szczelinÄ miÄdzy poÅladkami, ruchów piersi, podobnych do gestów dÅoni podczas rozmowy) i ról, w których obsadzaÅo jÄ kierownictwo Wytwórni, ale miaÅa nadziejÄ, rozbudzanÄ przez pana Shinna, że pewnego dnia, niedÅugo, otrzyma poważnÄ rolÄ i naprawdÄ zadebiutuje jako aktorka. Jak Jennifer Jones w PieÅni o Bernadetcie, Olivia De Havilland w The Snake Pijane Wyman zagraÅa gÅuchoniemÄ wjohnnym Belindzie\ Norma Jeane wierzyÅa, że może zagraÄ podobne role.
"Gdyby tylko dali mi szansÄ". Nigdy nie powiedziaÅa Gladys o zmianie nazwiska. WyobraziÅa sobie, że kiedy na ekrany kin wejdzie Scudda-Hoo! Scudda-Hay! zabierze jÄ na premierÄ do Graumans Egyptian Theatre, a matka bÄdzie zdumiona, przejÄta i dumna, widzÄc swojÄ córkÄ na ekranie, to nic, że w podrzÄdnej roli; na zakoÅczenie seansu Norma Jeane wyjaÅni, że Marilyn Monroe z napisów koÅcowych to wÅaÅnie ona. Å»e wprawdzie zmiana nazwiska nie dokonaÅa siÄ z jej inicjatywy, ale przynajmniej może używaÄ nazwiska Monroe, bÄdÄcego przecież nazwiskiem panieÅskim Gladys. Ale jej rola w tym gÅupawym filmie zostaÅa okrojona do zaledwie kilkusekundowej migawki, nie byÅo żadnego powodu do dumy. Nie odczuwajÄc dumy, nie mogÄ pójÅÄ do matki. Nie mogÄ siÄ spodziewaÄ bÅogosÅawieÅstwa z jej strony, jeżeli ona nie bÄdzie dumna. Gdyby ojciec Normy Jeane wiedziaÅ o jej przemianie w Marilyn Monroe, z pewnoÅciÄ byÅby zdegustowany. Z Marilyn Monroe nie wiÄzaÅa siÄ Å¼adna duma - jeszcze nie. Otto OsÄ przygotowywaÅ wszystko do sesji, rozprawiajÄc gÅoÅno i z ożywieniem o planach dotyczÄcych bardziej "artystycznych" fotek, jakie zrobi nastÄpnym razem. Podobno zawsze istniaÅo zapotrzebowanie na, hmm, "specjalne" fotografie. Norma Jeane sÅuchaÅa w odrÄtwieniu, jakby jego gÅos dobiegaÅ gdzieÅ z oddali. Bez aparatu fotograficznego Otto OsÄ sprawiaÅ wrażenie ospaÅego i milczÄ cego; kiedy braÅ do rÄki narzÄdzie swej pracy, natychmiast budziÅo siÄ w nim życie. StawaÅ siÄ chÅopiÄcy i dowcipny. Norma Jeane nauczyÅa siÄ nie obrażaÄ za jego żarty. CzuÅa siÄ teraz nieswojo, bo nie widzieli siÄ od kilku miesiÄcy, a ich rozstanie wypadÅo niezrÄcznie. (PowiedziaÅa mu zbyt dużo. O życiu w samotnoÅci, o chÄci zrobienia kariery i o tym, że myÅli o nim "strasznie dużo". Sama nie wierzyÅa, że to mówi. Nie powinna mu o tym mówiÄ. WiedziaÅa, że popeÅnia bÅÄd. Otto z poczÄtku siÄ nie odzywaÅ, odwróciÅ siÄ od niej, palÄc cuchnÄcego papierosa, w koÅcu zaÅ wymamrotaÅ: "ProszÄ, daj spokój, nie chciaÅbym ciÄ zraniÄ". DrżaÅa mu lewa powieka, miaÅ minÄ nadÄsanego chÅopca. DÅugo milczaÅ, aż staÅo siÄ jasne, że powstaÅa szkoda, której nie da siÄ naprawiÄ.) Teraz staÅa za postrzÄpionym chiÅskim parawanem, dygoczÄc, choÄ byÅo tu gorÄco i duszno. KiedyÅ przysiÄgÅa, że nie bÄdzie pozowaÅa nago. UważaÅa, że to jest jak przejÅcie na drugÄ stronÄ jakiejÅ granicy. Å»e przekroczenie tej granicy bÄdzie przypominaÅo przyjÄcie pieniÄdzy za seks. Å»e po czymÅ takim czÅowiek już nigdy nie bÄdzie mógÅ staÄ siÄ osobÄ, którÄ byÅ poprzednio. Ta transakcja byÅa równie nieczysta jak brud, plugastwo. Norma Jeane miaÅa obsesjÄ na punkcie czystoÅci. Paznokci u rÄk, nóg. Nigdy nie bÄdÄ taka jak Matka, nigdy! W studiu filmowym czasami braÅa prysznic zaraz po zajÄciach, jeÅli spociÅa siÄ podczas jakiejÅ sceny. Czy to nie Orson Welles powiedziaÅ: "Albo aktor siÄ poci, albo nie jest aktorem"? Ale żaden aktor nie chce cuchnÄÄ! W Klubie Norma Jeane należaÅa do tych dziewczÄt, które lubiÅy siÄ moczyÄ w gorÄcej kÄpieli tak dÅugo, jak tylko można. Lecz teraz w tanim umeblowanym pokoju nie miaÅa ani wanny, ani prysznica i musiaÅa siÄ myÄ nieporadnie w niewielkiej umywalce.
Niewiele brakowaÅo, a przyjÄÅaby propozycjÄ spÄdzenia weekendu z pewnym producentem, który mieszkaÅ w Malibu, gdyż tÄskniÅa za luksusem kÄpieli. Ten producent byÅ przyjacielem przyjaciela pana Shinna. Jednym z wielu "producentów" w Hollywood. Zamożnym czÅowiekiem, który umożliwiÅ start Lindzie Darnell. A także Jane Wyman. Albo tylko siÄ przechwalaÅ. Gdyby Norma Jeane pojechaÅa do tego mÄżczyzny, to wÅaÅnie przeszÅaby na drugÄ stronÄ granicy. Nie chciaÅa pieniÄdzy, zależaÅo jej na pracy. OdrzuciÅa propozycjÄ producenta, a teraz musiaÅa rozebraÄ siÄ do naga w zagraconej pracowni Ottona OsÄ, gdzie pachniaÅo miedziakami ÅciÅniÄtymi w spoconej dÅoni. Na podÅodze leżaÅy kulki kurzu i wyschniÄte korpusy robaków; widziaÅa je już chyba, bÄdÄc tu przed kilkoma miesiÄcami. Kiedy daÅam sÅowo, że nie wrócÄ tu nigdy. Nigdy! Nie potrafiÅa zinterpretowaÄ spojrzeÅ, jakimi obrzucaÅ jÄ fotograf: pociÄgaÅa go czy budziÅa w nim odrazÄ? Pan Shinn oznajmiÅ kiedyÅ, że Otto jest Å»ydem, a Norma Jeane wÅaÅciwie jeszcze nie zdÄżyÅa poznaÄ Å¼adnego Å»yda. Od czasów Hitlera, obozów koncentracyjnych oraz fotografii Buchenwaldu, Auschwitz i Dachau, zamieszczanych na stronach "Lifeu", w które wpatrywaÅa siÄ w zdumieniu przez dÅugie minuty, interesowaÅa siÄ Å»ydami i judaizmem. Czyż Gladys nie mówiÅa, że Å»ydzi sÄ narodem wybranym, pradawnym i doÅwiadczonym przez los? Norma Jeane czytaÅa o tej religii, która nie szuka nowych wyznawców i o tej "rasie" - ależ to tajemnica: "rasa"! Pochodzenie ludzkich ras - prawdziwa tajemnica. A "bycie wybranym" oznacza bÅogosÅawieÅstwo czy przekleÅstwo? Norma Jeane miaÅa ochotÄ zapytaÄ o to jakiegoÅ Å»yda. Aby siÄ urodziÄ Å»ydem, musiaÅeÅ mieÄ matkÄ Å»ydówkÄ. Lecz jej pytanie byÅo naiwne, a po koszmarze obozów Åmierci na pewno nie zostaÅaby dobrze zrozumiana. W gÅÄboko osadzonych oczach Ottona OsÄ dostrzegaÅa namiÄtnoÅÄ, gÅÄbiÄ i historiÄ, tego nie byÅo w jej oczach, przejrzystych i niesamowicie niebieskich. Jestem tylko AmerykankÄ. Do szpiku koÅci. Tak naprawdÄ nic we mnie nie drzemie. Otto OsÄ nie przypominaŠżadnego innego mÄżczyzny, którego znaÅa Norma Jeane. Nie chodziÅo o to, że byÅ utalentowany i ekscentryczny. Otóż w pewnym sensie nie byÅ mÄżczyznÄ. Nie okreÅlaÅa go mÄskoÅÄ. Jego seksualnoÅÄ również pozostawaÅa dla niej tajemnicÄ. ZdawaÅ siÄ z zasady nie przepadaÄ za kobietami. Norma Jeane, gdyby byÅa mÄżczyznÄ, też z zasady nie przepadaÅaby za kobietami. Tak sÄdziÅa. A jednak przez dÅugi czas staraÅa siÄ wierzyÄ, że Otto OsÄ spoglÄda na niÄ odmiennie niż na inne kobiety i że jÄ kocha. Może byÅo mu jej żal, wiÄc jÄ kochaÅ. Bo czyż czasem nie patrzyÅ na niÄ przez oko obiektywu z tkliwoÅciÄ, zawsze zaÅ z jakimÅ szczególnym natÄżeniem, z jakÄÅ natarczywoÅciÄ? A czy potem, rozÅożywszy w podnieceniu zdjÄcia i odbitki kontaktowe przedstawiajÄce skÄpo ubranÄ NormÄ Jeane, nie mruczaÅ: "Mój Boże. Spójrz tylko. Jakie to piÄkne"? Ale miaÅ na myÅli zdjÄcia, nie NormÄ Jeane. Nie miaÅa na sobie nic prócz butów. Dlaczego to robiÄ? To jakaÅ pomyÅka.
RozglÄdaÅa siÄ z rozpaczÄ za okryciem. Nie byÅo tu jakiegoÅ szlafroka dla nagich modelek? Powinna byÅa przynieÅÄ coÅ ze sobÄ. Wstydliwie wyjrzaÅa zza krawÄdzi parawanu. Serce tÅukÅo jej z niepokoju, ciekawoÅci i radoÅci. Czy Otto bÄdzie jej pożÄdaÅ, jeÅli ujrzy jÄ nagÄ? Czy jÄ pokocha? PrzyjrzaÅa siÄ mu. StaÅ odwrócony do niej plecami, ubrany w bezksztaÅtnÄ trykotowÄ koszulkÄ, spodnie robocze, które podkreÅlaÅy żaÅosnÄ szczupÅoÅÄ jego bioder, poplamione pÅócienne buty. Å»adna z modelek agencji Preene ani z mÅodych aktorek Wytwórni niczego o nim nie wiedziaÅa na pewno- MiaÅ reputacjÄ czÅowieka, który oczekuje wytÄżonej, czÄsto wyczerpujÄcej pracy: "Ale z nim to naprawdÄ warto. Nigdy nie marnuje czasu". TajemnicÄ byÅo jego życie prywatne: "Trudno sobie wyobraziÄ, że Otto to pedaÅ". Norma Jeane zauważyÅa, że wÅosy Ottona nabierajÄ barwy metalicznoszarej i rzednÄ na czubku wÄskiej, szczupÅej gÅowy. Jego twarz przypominaÅa z profilu drapieżnego ptaka, i to bardziej, niż zapamiÄtaÅa z przeszÅoÅci. WygÅodniaÅego ptaka, rozpaczliwie szukajÄcego ofiary. PotrafiÅa wyobraziÄ go sobie, jak wzbija siÄ, a potem pikuje i rzuca na ofiarÄ. WÅaÅnie ukÅadaÅ szeroki kawaÅek materiaÅu z purpurowego aksamitu na chybotliwej kartonowej konstrukcji; nie zauważyÅ, że Norma Jeane siÄ przyglÄda. PogwizdywaÅ, mruczaÅ do siebie, ÅmiaÅ siÄ. OdwróciÅ siÄ, by rzuciÄ okiem na tyÅ studia, gdzie poÅród rupieci staÅy podniszczone meble: chromowany stóŠkuchenny, zakurzone krzesÅa, kuchenka elektryczna, czajniczek do kawy, filiżanki. ZnajdowaÅy siÄ tam szerokie na szeÅÄ stóp pÅyty ze sklejki i tablice korkowe z przypiÄtymi negatywami i odbitkami, czÄsto pożóÅkÅymi ze staroÅci. Obok mieÅciÅa siÄ brudna toaleta z postrzÄpionym kawaÅkiem jutowego pÅótna zamiast drzwi. Norma Jeane z obawÄ myÅlaÅa o koniecznoÅci korzystania z tej toalety i unikaÅa tego, dopóki mogÅa. Teraz odniosÅa wrażenie, że dostrzega jakiÅ ruch za jutowÄ zasÅonÄ czyżby ktoÅ byÅ w Årodku? PrzyprowadziÅ kogoÅ, aby sobie na mnie popatrzyÅ! Dzika, i absurdalna myÅl. Otto nie byÅ taki. GardziÅ strÄczycielami. - I jak, gotowa? Chyba siÄ nie wstydzisz, co? - Otto cisnÄÅ w stronÄ Normy Jeane kawaÅek przejrzystego materiaÅu, dawnÄ firanÄ. OwinÄÅa siÄ tym z wdziÄkiem. - Wykorzystam pognieciony aksamit, żeby osiÄgnÄÄ efekt luksusowego pudeÅka na czekoladki. JesteÅ pralinkÄ, tak ponÄtnÄ, że aż chce siÄ ciebie zjeÅÄ. Otto wypowiadaÅ siÄ rzeczowo, jakby sytuacja byÅa typowa dla obojga. ZajÄÅ siÄ ustawianiem statywu, Åadowaniem i instalowaniem aparatu. Nawet nie patrzyÅ, jak Norma Jeane zbliża siÄ, powoli, sztywno, jakby zatopiona w myÅlach. Purpurowy aksamit byÅ fatalnie postrzÄpiony na brzegach, ale jego barwa w dalszym ciÄgu wydawaÅa siÄ Å¼ywa, pulsujÄca. Otto tak uÅożyÅ materiaÅ, aby brzegi znalazÅy siÄ poza kadrem, a maÅy stoÅek, na którym Norma Jeane miaÅa usiÄÅÄ, otoczona pulsujÄcÄ barwÄ, też przysÅoniÅ tkaninÄ. - Otto, czy mogÄ skorzystaÄ z... z Åazienki? Tylko na...
- Nie, toaleta jest nieczynna. - ChciaÅam tylko umyÄ... - Nie. Zacznijmy od "Miss ZÅote Marzenia". - To niby ja mam niÄ byÄ? Otto nie patrzyÅ teraz bezpoÅrednio na NormÄ Jeane. Może przez delikatnoÅÄ, może obawiaÅ siÄ, że dziewczyna wpadnie w panikÄ i ucieknie. OkrÄcona niezbyt czystÄ firanÄ zbliżyÅa siÄ do brzegu zaaranżowanej sceny i niemal oÅlepiajÄcych ÅwiateÅ, które zawsze onieÅmielaÅy. Dopiero kiedy niepewnie stanÄÅa na purpurowym materiale, Otto popatrzyÅ na niÄ i po wiedziaÅ ostro: - Buty? WÅożyÅaÅ buty? Zdejmij je. Norma Jeane wyjÄkaÅa: - N...nie mogÄ byÄ w butach? PodÅoga jest brudna. - Nie bÄdź gÅupia. WidziaÅaÅ kiedyÅ akt z modelkÄ w butach? - parsknÄÅ pogardliwie Otto. Norma Jeane poczuÅa, że twarz jej pÅonie. Ależ miaÅa ciaÅo, te piersi, z których na co dzieÅ byÅa taka dumna, te uda i poÅladki! Jej gÅadka, kremowa, prÄżna nagoÅÄ byÅa samoistnym bytem, trzeciÄ osobÄ w tym pokoju, krÄpujÄcym intruzem. - Wydaje mi siÄ, że m...moje stopy sÄ jakby bardziej nagie niż... - Norma Jeane rozeÅmiaÅa siÄ, ale nie w nowy sposób, jak siÄ nauczyÅa w Wytwórni, lecz po staremu: niepokojÄco, piskliwie jak zabijana mysz. - Cz...czy możesz mi obiecaÄ, że nie pokażesz podeszew? To znaczy spodów moich stóp? Otto, proszÄ! Dlaczego naraz staÅo siÄ to takie ważne? Spody jej stóp? Bezbronna, pozbawiona ochrony, wystawiona na pokaz. Nie mogÅa znieÅÄ myÅli o mÄżczyznach, którzy patrzyliby na niÄ z poÅ¼Ä daniem, a Åwiadectwem jej bezbronnoÅci byÅyby blade, nagie stopy. PrzypomniaÅo jej siÄ, jak podczas ostatniej sesji zdjÄciowej do rozkÅadówki w "Sir! " - miaÅa na sobie czerwonÄ satynowÄ bluzkÄ z dekoltem w ksztaÅcie litery "V", biaÅe krótkie spodenki i czerwone satynowe pantofelki na wysokich obcasach - Otto powiedziaÅ jej, że uda ma "nieproporcjonalne" w stosunku do tyÅka: zbyt "muskularne". I nie podobaÅy mu siÄ pieprzyki, porozrzucane jak "maleÅkie czarne mrówki" po jej plecach i rÄkach, dlatego kazaÅ je ukryÄ pod grubym podkÅadem. - No, do roboty, skarbie. Zdejmij wszystko. Norma Jeane kopniÄciem pozbyÅa siÄ butów i pozwoliÅa przejrzystej za sÅonie opaÅÄ na podÅogÄ. PaliÅo jÄ caÅe ciaÅo, teraz kiedy byÅa zupeÅnie naga w obecnoÅci tego mÄżczyzny, który jednoczeÅnie byÅ jej przyjacielem i czÅowiekiem caÅkowicie obcym. UsiadÅa na niskim stoÅku wÅród pogniecionego aksamitu, z nogami mocno skrzyżowanymi, skrÄconymi w jednÄ stronÄ. Otto uÅożyÅ materiaÅ w taki sposób, żeby widz nie wiedziaÅ na pewno, czy modelka siedzi, czy leży. Na zdjÄciu miaÅo siÄ znaleÅºÄ tÅo w żywej czerwieni i nagie ciaÅo dziewczyny, a dziÄki zÅudzeniu optycznemu wymiary i dystans nie bÄdÄ wyraźnie okreÅlone. - Nie z...zrobisz tego, prawda? Nie pokażesz spodu moich... Otto powiedziaÅ zirytowany: - Do jasnej cholery, przestaniesz wreszcie bez sensu kÅapaÄ jadaczkÄ?
Staram siÄ skoncentrowaÄ, a ty dziaÅasz mi na nerwy. - Nigdy wczeÅniej nie pozowaÅam n...nago. Ja... - Nie nago, skarbie, do aktu. To sztuka, nie nieprzyzwoitoÅÄ. Taka jest fundamentalna różnica. Norma Jeane, urażona tonem, jakim siÄ posÅugiwaÅ Otto, spróbowaÅa zażartowaÄ w stylu, którego siÄ nauczyÅa podczas ÄwiczeÅ w Wytwórni. -Jak miÄdzy fotografem a pornografem? O to chodzi? ZaczÄÅa siÄ przeraźliwie ÅmiaÄ. Otto potrafiÅ rozpoznaÄ niebezpieczeÅstwo. - Normo Jeane, odprÄż siÄ. Uspokój. To ma byÄ fotografia pralinki w bombonierce, jak już wspomniaÅem. RozÅóż ramiona, czy myÅlisz, że Otto OsÄ cycków w życiu nie widziaÅ, mnóstwa cycków? A twoje sÄ caÅkiem w porzÄdku. I nie krzyżuj nóg. Nie bÄdziemy robiÄ ujÄÄ z przodu, nie pokażemy nawet wÅosów Åonowych, bo czegoÅ takiego nie moglibyÅmy przesÅaÄ amerykaÅskÄ pocztÄ, a nie taki jest nasz cel. Zgadza siÄ? Norma Jeane usiÅowaÅa wyjaÅniÄ jakiÅ bardzo niepokojÄcy fakt dotyczÄcy jej podeszew, jej stóp, tego, jak bÄdÄ one wyglÄdaÄ od spodu. Ale jej jÄzyk powiÄkszyÅ siÄ i zdrÄtwiaÅ. Mowa przychodziÅa jej z takim trudem jak oddychanie pod wodÄ. WiedziaÅa, że ktoÅ siÄ jej przyglÄda z zaplecza pracowni. Poza tym przybrudzone okno wychodziÅo na Hollywood Boulevard; ktoÅ mógÅ patrzeÄ na niÄ przez to okno, zerkajÄc ponad parapetem. KiedyÅ Gladys nie chciaÅa, aby ludzie patrzyli na NormÄ Jeane, ale oni i tak zaglÄdali pod kocyk. Nie można ich byÅo powstrzymaÄ. Otto rzekÅ cierpliwie: - PozowaÅaÅ dla mnie w tym studiu wiele razy. PozowaÅaÅ na plaży. MiaÅaÅ na sobie zaledwie parÄ skrawków materiaÅu wiÄcej. Co to za różnica? Bardziej sugestywnie prezentujesz swój tyÅek w dżinsach albo szortach niż nago, i wiesz o tym. Nie udawaj. Taka gÅupia to ty nie jesteÅ. Norma Jeane zdoÅaÅa wykrztusiÄ: - Nie żartuj sobie ze mnie, Otto. ProszÄ. - Ty już jesteŠżartem! - powiedziaÅ Otto z pogardÄ. - Kobiece ciaÅo jest żartem. CaÅa ta pÅodnoÅÄ. CaÅa uroda. Wszystko polega na tym, by zachÄciÄ mÄżczyzn do dzikiej kopulacji i do reprodukcji gatunku, tak jak to robiÄ modliszki odcinajÄce gÅowy swym mÄskim partnerom seksualnym. A czym jest nasz gatunek? Po nazistach i amerykaÅskiej wspóÅpracy przy zagÅadzie Å»ydów dziewiÄÄdziesiÄt dziewiÄÄ procent ludzkoÅci nie zasÅużyÅo na życie. Norma Jeane zadrżaÅa w obliczu ataku Ottona. W przeszÅoÅci zdarzaÅo mu siÄ wypowiadaÄ na poÅy żartobliwe, na poÅy poważne uwagi na temat nÄdznej kondycji rodzaju ludzkiego, ale teraz po raz pierwszy nawiÄzaÅ do nazistów i ich ofiar. Norma Jeane zaprotestowaÅa: - AmerykaÅskiej w...wspóÅpracy? O czym ty mówisz, Otto? M...myÅlaÅam, że ocaliliÅmy...
- OcaliliÅmy tych, którzy przeżyli obozy koncentracyjne, bo to byÅa nie zÅa propaganda, ale nie udaÅo nam siÄ zapobiec zagÅadzie szeÅciu milionów ludzi. Polityka Stanów, to znaczy Roosevelta, polegaÅa na powstrzymaniu napÅywu żydowskich uciekinierów i skierowaniu ich do komór gazowych. Nie patrz tak na mnie, to nie jest jeden z tych twoich debilnych filmów. Stany Zjednoczone kwitnÄ jako powojenny kraj faszystowski (wÅaÅnie teraz, kiedy pokonano jawnych faszystów), a Komisja Kongresu do spraw Badania DziaÅalnoÅci AntyamerykaÅskiej jest ich gestapo, natomiast dziewczyny takie jak ty sÄ Åakomym kÄskiem dla każdego, kto ma szmal, aby je kupiÄ, wiÄc zamknij siÄ i nie zabieraj gÅosu w sprawach, na których siÄ nie znasz. Otto wyszczerzyÅ siÄ w szerokim uÅmiechu trupiej gÅówki. Norma Jeane uÅmiechnÄÅa siÄ z obawÄ, pragnÄc go udobruchaÄ. W przeszÅoÅci daÅ jej kilka razy do przeczytania "Daily Worker" oraz wykonane doÅÄ prymitywnÄ technikÄ pamflety Partii PostÄpu, AmerykaÅskiego Komitetu Obrony Urodzonych za GranicÄ i innych organizacji. CzytaÅa je albo przynajmniej próbowaÅa to robiÄ. Bardzo chciaÅa wiedzieÄ. Ale kiedy pytaÅa Ottona o marksizm, socjalizm, komunizm, "materializm dialektyczny", "obumieranie paÅstwa", on odpowiadaÅ jedynie wzruszeniem ramion. OkazaÅo siÄ, że Otto OsÄ (chyba) również nie wierzy w "naiwnÄ religijnoÅÄ" marksizmu. Komunizm byÅ "tragicznie bÅÄdnÄ interpretacjÄ" ludzkiej duszy. Albo raczej "bÅÄdnÄ interpretacjÄ" tragicznego ludzkiego ducha. -Skarbie, na litoÅÄ boskÄ, postaraj siÄ wyglÄdaÄ seksownie. Masz do tego talent i Bóg Åwiadkiem, że jest to talent wyjÄtkowy. Wart każdego centa z twojej piÄÄdziesiÄciodolarowej gaży. Norma Jeane rozeÅmiaÅa siÄ. Może rzeczywiÅcie byÅa tylko pralinkÄ. "Ålicz nÄ dupciÄ", zgodnie z komentarzem (Georgea Rafta? ), który kiedyÅ przy padkiem usÅyszaÅa. ByÅo coÅ uspokajajÄcego w pogardzie tego fotografa. A to ÅwiadczyÅo o tym, że Otto miaÅ wyższe wymagania niż ona. Znacznie wyższe niż Bucky Glazer i wyższe nawet niż pan Haring. CzuÅa siÄ, jakby ÅniÅa na jawie, myÅlÄc o tych mÄżczyznach i o Warrenie Pirigu, który mówiÅ do niej niewiele, chyba że oczami, i panu Widdoesie, który zdzieliÅ pistoletem tamtego mÅodzieÅca, sprawiajÄc przy tym wrażenie, że po prostu przywraca Åwiatu wÅaÅciwy porzÄdek, co byÅo mÄskÄ prerogatywÄ nieuchronnÄ jak fala przy pÅywu i odpÅywu. Czasem w jakimÅ Ånie Norma Jeane przypominaÅa sobie, że Widdoes jÄ pobiÅ. Za to jej ojciec byÅ bardzo delikatny! Nigdy na niÄ nie krzyczaÅ. Nigdy jej nie raniÅ. KoÅysaÅ i caÅowaÅ swojÄ maleÅkÄ dziewczynkÄ, podczas gdy Matka przyglÄ daÅa siÄ i uÅmiechaÅa. Pewnego dnia wrócÄ po ciebie do Los Angeles. TÄ sesjÄ zdjÄciowÄ Otto OsÄ miaÅ zapamiÄtaÄ na caÅe życie. DziÄki tej sesji zdjÄciowej staÅ siÄ czÄÅciÄ historii. Wtedy, rzecz jasna, nawet tego nie podejrzewaÅ. WiedziaÅ jedynie, że wykonuje swojÄ pracÄ z przyjemnoÅciÄ, co nie zdarzaÅo siÄ czÄsto. Przeważnie nie cierpiaÅ modelek. Nie znosiÅ ich nagich, rybich ciaÅ, ich niespokojnych oczu, z których wyzieraÅa nadzieja. Gdyby tak można byÅo skleiÄ te oczy. Gdyby można byÅo zakleiÄ usta, żeby, choÄ widoczne, nie wypowiadaÅy sÅów. Kiedy Norma Jeane wpadaÅa w trans, w ogóle siÄ nie odzywaÅa. Nie trzeba byÅo jej dotykaÄ, by przybraÅa odpowiedniÄ pozÄ, chyba że tylko koniuszkami palców. Monroe byÅa naturalna nawet jako dziewczyna. ChoÄ inteligentna, dziaÅaÅa przede wszystkim instynktovnie. SÄdzÄ, że potrafiÅa patrzeÄ na siebie przez obiektyw aparatu
fotograficznego. Takiego mocnego, takiego polnego przeżycia seksualnego nie mógÅ jej daÄ zwiÄzek z żadnym czÅowiekiem. Otto OsÄ ustawiaÅ modelkÄ pionowo jak syrenÄ na dziobie wyobrażonego statku. Nagie piersi, sutki duże jak oczy. Norma Jeane wydawaÅa siÄ nieÅwiadoma wszystkich pozycji, które kazaÅ jej przybieraÄ. Tak dÅugo, póki mruczaÅ: - Wspaniale. Znakomicie. Dobra dziewczyna. SÅowa, które zazwyczaj mruczy siÄ pod nosem w tego rodzaju sytuacjach. ZaczÄÅ podchodziÄ ofiarÄ, ale ofiara nie dostrzegaÅa niczego, co by jÄ niepokoiÅo. NależaÅa caÅkowicie do niego. Dziwne, bo Norma Jeane Baker wyraźnie byÅa najbardziej inteligentna spoÅród jego modelek. Nawet przebiegÅa, w sposób, jakiego oczekuje siÄ zazwyczaj od mÄżczyzny, od gracza pragnÄcego zaryzykowaÄ X w nadziei zdobycia Y, choÄ w istocie nie ma on wiÄkszych szans na zdobycie Y, za to z dużym prawdopodobieÅstwem może utraciÄ X. Jej problem nie polegaÅ na tym, że byÅa gÅupiutkÄ blondynkÄ, lecz na tym, że ani nie byÅa blondynkÄ, ani nie byÅa gÅupia. Od Isaaca Shinna Otto dowiedziaÅ siÄ, że Norma Jeane przeżyÅa wstrzÄ s, kiedy Wytwórnia z niej zrezygnowaÅa; agent baÅ siÄ, że dziewczyna może coÅ sobie zrobiÄ. Otto rozeÅmiaÅ siÄ z niedowierzaniem. - Ona? Ona jest siÅÄ Å¼yciowÄ. Miss Niepohamowany Wigor. Shinn odrzekÅ: - Takie coÅ prowadzi wprost do samobójstwa, o czym biedny dzieciak nie ma pojÄcia. Ja o tym wiem. Otto wiedziaÅ, że Isaac Shinn tylko prawdÄ wypowiada grobowym tonem. RzekÅ, że może to i dobrze, że Wytwórnia zrezygnowaÅa z Marilyn Monroe (absurdalny pseudonim, który trudno traktowaÄ poważnie); teraz dziewczyna mogÅa wróciÄ do normalnego życia, zdobyÄ wyksztaÅcenie, dostaÄ przyzwoitÄ pracÄ, wyjÅÄ powtórnie za mÄż i zaÅożyÄ rodzinÄ. SzczÄÅliwe zakoÅczenie. Shinn odezwaÅ siÄ poruszony: - Nie mów tego, na miÅoÅÄ boskÄ! Nie powinna jeszcze rezygnowaÄ z kariery filmowej. Ma wspaniaÅy talent, jest Åwietna i ciÄgle mÅoda. WierzÄ w niÄ, nawet jeÅli ten jebaka Z w niÄ nie wierzy. Otto ze zdumiewajÄcÄ szczeroÅciÄ zauważyÅ: - Ale dla wÅasnego dobra Norma Jeane powinna wydostaÄ siÄ z tego gówna. Ten Åwiat to nie tylko wytwórnie, ale donoszenie wszystkich na wszystkich, siedlisko wywrotowców i policyjnych szpiegów. Dlaczego sama tego nie dostrzega? Shinn, który Åatwo siÄ pociÅ, szarpnÄÅ za koÅnierzyk szytej na miarÄ, biaÅej jedwabnej koszuli. ByÅ karÅem z garbem, duÅ¼Ä gÅowÄ i osobowoÅciÄ, którÄ można okreÅliÄ jako fosforyzujÄcÄ. KontrowersyjnÄ, ale ogólnie szanowanÄ postaciÄ hollywoodzkiego Åwiata, czÅowiekiem po czterdziestce. O Shinnie powiadaÅo siÄ, że wÅaÅciwie nie dorobiÅ siÄ, pracujÄc jako agent, tylko grajÄc na wyÅcigach; byÅ jednym z pierwszych czÅonków lewicujÄcego Komitetu Obrony WolnoÅci Jednostki, zaÅożonego w 1940 roku jako przeciwwaga prawicowej Komisji do Spraw Badania DziaÅalnoÅci AntyamerykaÅskiej, dziaÅajÄcej przy kalifornijskiej legislaturze. Zatem byÅ odważny i uparty; Otto OsÄ, dawniej czÅonek Partii Komunistycznej
- póki nie otrzÄsnÄÅ siÄ ze zÅudzeÅ - podziwiaÅ go za to. Oczy Shinna, przysÅoniÄte gÄstymi rzÄsami i natarczywe, zdawaÅy siÄ zdradzaÄ wewnÄtrzne cierpienie, stojÄce w sprzecznoÅci z zabawnymi skurczami i tikami różnych czÄÅci jego twarzy. ByÅ nie powtarzalnie brzydki, tak jak niepowtarzalnie brzydki byÅ Otto - w każdym razie za takiego siÄ w swojej próżnoÅci uważaÅ. Para. Bliźniacy. Pigmaliony. Norma Jeane naszym dzieÅem. Otto z ochotÄ sfotografowaÅby Shinna w dramatycznym ÅwiatÅocieniu, stworzyÅby GÅowÄ hollywoodzkiego Å»yda na podobieÅstwo portretu Rembrandta. Tylko że Otto OsÄ zarabiaÅ na fotografowaniu dziewczÄt. Wzruszywszy ramionami, Shinn powiedziaÅ: - Uważa siebie za zbyt gÅupiÄ. MyÅli, że jest kretynkÄ, ponieważ siÄ jÄka. Wierz mi, Otto, szczÄÅcie wystarczajÄco jej sprzyja. Zrobi karierÄ. GwarantujÄ. Otto przysunÄÅ bliżej statyw. Norma Jeane uÅmiechnÄÅa siÄ do niego mechanicznie, tak jak kobieta mogÅaby siÄ uÅmiechnÄÄ do mÄżczyzny, który przewiduje, że bÄdzie siÄ z niÄ kochaÄ. -Wspaniale, skarbie! A teraz koniuszek jÄzyka. Nie ruszaj siÄ. RobiÅa to, co jej kazaÅ. SpaÅa z zamkniÄtymi oczami. Pstryk. Także Otto wpadÅ w trans. FotografowaÅ wiele nagich modelek, ale nigdy takiej jak Norma Jeane. MogÅo siÄ zdawaÄ, że poprzez akt wpatrywania siÄ w niÄ, konsumowaÅ jÄ, ale w tym samym czasie ona konsumowaÅa jego. Å»yjÄ w twoich snach. Chodź, zacznij żyÄ w moich. Upozowana na tle pogniecionego aksamitu, byÅa ponÄtnÄ pralinkÄ, którÄ chciaÅoby siÄ ssaÄ i ssaÄ bez koÅca. Pod wpÅywem jakiegoÅ impulsu Otto daÅ jej niedawno szesnastowieczny wÅoski tekst dotyczÄcy anatomii i zasugerowaÅ jej, że powinna siÄ go nauczyÄ na pamiÄÄ. Ależ siÄ staraÅa! ChciaÅa tego, i to jak! Kochaj mnie. Pokochasz mnie? I ocal mnie. Trudno byÅo uwierzyÄ, że ta mÅoda kobieta, okaz zdrowia i piÄkna, może siÄ kiedyÅ zestarzeÄ, tak jak starzaÅ siÄ Otto OsÄ, z czego bardzo dobrze zdawaÅ sobie sprawÄ. ByÅ chudy jak tyczka, a mimo to wydawaÅo mu siÄ, że jego ciaÅo pod luźnymi ubraniami jest sflaczaÅe. Jego gÅowa to czaszka obciÄgniÄta skórÄ. Nerwy - mocno naciÄgniÄte druty. UÅmiechnÄÅ siÄ, widzÄc, jak Norma Jeane podwija palce u nóg w geÅcie dziecinnej wstydliwoÅci. SkÄd siÄ wziÄÅa ta jej fiksacja, że nie chciaÅa, aby sfotografowaÅ jej stopy od spodu? Nie miaÅ pojÄcia. - Skarbie, spróbujmy teraz inaczej. Zejdź stamtÄd. Norma Jeane posÅuchaÅa bez wahania. Gdyby tylko chciaÅ, mógÅby jÄ sfotografowaÄ z przodu, jej maÅy, zaokrÄ glony brzuch pokryty bladÄ, lekko poÅyskujÄcÄ skórÄ; trójkÄt ciemnoblond wÅosów Åonowych przy rozgaÅÄzieniu nóg, wyglÄdajÄcy tak, jakby je (wstydliwie, przemyÅlnie) przystrzygÅa:
wydawaÅa siÄ tak nieskrÄpowana jak maÅe albo Ålepe dziecko. Jeden z tych niedożywionych meksykaÅskich dzieciaków sikajÄcych w kÄcie podwórza nawet bez przykucniÄcia, nieskrÄpowany jak psiak. Otto niczym w gorÄczce zdjÄÅ aksamitny materiaÅ i rozÅożyÅ go bezpoÅrednio na podÅodze, jakby rozkÅadaÅ koc na pikniku. WyciÄgnÄÅ z kÄta pokrytÄ pajÄczynami drabinÄ, po czym w natchnieniu fotografowaÅ NormÄ Jeane z wysokoÅci kilku stóp, podczas gdy ona leżaÅa na materiale. - Skarbie, przekrÄÄ siÄ na brzuch. Teraz na bok. Teraz przeciÄgnij siÄ! JesteÅ dużÄ, lÅniÄcÄ kotkÄ, dobra? ÅlicznÄ, dużÄ, lÅniÄcÄ kotkÄ. PosÅuchajmy, jak mruczysz. SÅowa Ottona wywoÅaÅy natychmiastowy i zdumiewajÄcy skutek. Norma Jeane sÅuchaÅa go bez sÅowa sprzeciwu, tÅumiÄc Åmiech. Jakby byÅa zahipnotyzowana. Jakby byÅa pannÄ mÅodÄ, która wprawdzie nie ma doÅwiadczenia w kochaniu, ale miÅoÅÄ zaczyna sprawiaÄ jej przyjemnoÅÄ, a ciaÅo reaguje instynktownie. LeżaÅa naga na pogniecionym aksamicie, zmysÅowo wyciÄgniÄta, ramiona, nogi, Åuk pleców i poÅladków, a Otto tylko pstryk, pstryk, wyzwalaÅ migawkÄ aparatu, gapiÄc siÄ przez soczewki. Otto OsÄ, który siÄ cheÅpiÅ, że żadna kobieta, w każdym razie żadna naga kobieta już go nie zdziwi. Otto OsÄ, którego choroba i pozbawiÅa, i wyleczyÅa z mÄskoÅci. Podczas tej sesji zdjÄciowej znajdowaÅ siÄ zaledwie kilka stóp od fotografowanego obiektu, balansowaÅ na drabinie, kierujÄc obiektyw w dóÅ, dziÄki temu na odbitce dziewczyna bÄdzie otoczona aksamitnym materiaÅem i nie zdominuje caÅej przestrzeni, choÄ zostaÅa upozowana do tradycyjnego aktu, tak jak poprzednio. Różnica byÅa doÅÄ subtelna, lecz jednak istotna. Wyprostowana, ponÄtna modelka, spoglÄdajÄca rozmarzonym wzrokiem na widza, to zaproszenie do speÅnienia miÅoÅci na jej warunkach: kobieta otwarcie daje sygnaÅ (niewidocznemu, anonimowemu) mÄżczyźnie. Lecz naga modelka leżÄca na brzuchu z wyciÄgniÄtymi rÄkami postrzegana jest jako fizycznie mniejsza, bardziej bezbronna w swej nagoÅci, sÅabsza niż widz. Ma poddaÄ siÄ dominacji. Jej uroda jest patetyczna. To maÅe zwierzÄtko bez możliwoÅci ucieczki, bezsilne, pochwycone przez badawcze oko aparatu. Zgrabna krzywizna ramion, pleców, ud, wzniesienie po Åladków i piersi, osobliwa zwierzÄca tÄsknota w uniesionej twarzy, bez bronne stopy od spodu... - Fan-tas-tycz-nie! Tak trzymaj! Pstryk, pstryk! Otto oddychaÅ coraz szybciej. Pot wystÄpiÅ mu na czoÅo i pod pachami, wywoÅujÄc pieczenie niczym maÅe czerwone mrówki. ZdÄżyÅ już zapomnieÄ o tym, jak siÄ nazywa ta Åliczna modelka (jeÅli w ogóle jakoÅ siÄ nazywa) i nie potrafiÅby powiedzieÄ, dla kogo robi te nadzwyczajne zdjÄcia; nie bardzo umiaÅby też okreÅliÄ, ile za nie dostanie. DziewiÄÄset. Za sprzedanie jej. Rany, czyżbym jÄ kochaÅ? To raczej dowód na to, że jej nie kocham. WczeÅniej wypiÅ dwie porcje rumu - z dawnym przyjacielem, czÅowiekiem, z którym dzieliÅ kiedyÅ mieszkanie, z dawnym komunistycznym towarzyszem, Charliem Chaplinem juniorem, którego "synowska tożsamoÅÄ okazaÅa siÄ synonimem "synowskiego przekleÅstwa" - aby przygotowaÄ siÄ na sesjÄ, wypiÅ silne uspokajajÄce lekarstwo w brudnych sÅoikach po dżemie. Nie upiÅ siÄ tym rumem, lecz... WÅaÅnie, czym? OÅlepiajÄcym ÅwiatÅem, pul sujÄcym kolorem purpury, sÅodkim jak cukierek
ciaÅem dziewczyny rozciÄgniÄtym tuż przed nim, podrygujÄcym w ferworze stosunku seksualnego z niewidocznym kochankiem. Nie upiÅ siÄ rumem, lecz grzechem, jakiego siÄ dopuszczaÅ, za który nie zostanie ukarany, tylko szczodrze nagrodzony. Ze swojego punktu obserwacyjnego Otto przyglÄdaÅ siÄ, jak przepÅywa przed nim strumieŠżycia dziewczyny, od swych pÅynnych źródeÅ (wyznaÅa, że jest, jak to po staroÅwiecku okreÅliÅa, dzieckiem z nieprawego Åoża, a jej ojciec, który mieszkaÅ gdzieÅ blisko w Hollywood, nigdy nie przyjÄÅ do wiadomoÅci jej istnienia; Otto wiedziaÅ, że jej matka jest wariatkÄ, cierpi na schizofreniÄ paranoidalnÄ, że chciaÅa jÄ, wÅasne dziecko, utopiÄ albo Åmiertelnie poparzyÄ i od dziesiÄciu lat przebywa w Norwalk) aż po nÄdzny koniec (przedwczesna ÅmierÄ dziewczyny po przedawkowaniu narkotyków, alkoholu, wzglÄdnie w wannie z podciÄtymi nadgarstkami, wchodziÅ też w grÄ jakiÅ szalony kochanek). Tragedia anonimowego życia dziewczyny przeszyÅa serce Ottona OsÄ, który pozbawiony byÅ serca. Dziewczyna byÅa w spoÅeczeÅstwie stworzeniem bez ochrony, bez rodziny, bez "dziedzictwa". Ot, kawaÅkiem soczystego miÄsa wystawionego na sprzedaż. PrzeżywaÅa lata rozkwitu. A te nie bÄdÄ trwaÅy wiecznie. Jako dwudziestotrzylatka wyglÄdaÅa o szeÅÄ lat mÅodziej; w zdumiewajÄcy sposób nie dziaÅaÅ na niÄ ani upÅyw czasu, ani to, jak korzystaÅa z życia. Ale niczym proletariusze z przemówieÅ wielkiego mentora Ottona, Walkera Evansa - pozbawieni praw wyborczych dzierżawcy i wÄdrowni robotnicy na poÅudniu Ameryki w latach trzydziestych - pewnego dnia zacznie siÄ starzeÄ nagle i nieodwracalnie. Å»adnej nie zmuszam. PrzychodzÄ do mnie wyÅÄcznie z wÅasnej woli.Ja, czyli Otto OsÄ, pomagam im siÄ sprzedaÄ, bo beze mnie majÄ na rynku miernÄ wartoÅÄ. Dlaczego wiÄc eksploatowaÅ NormÄ Jeane? RzuciÅ jej firanÄ ze sÅowami: - Okej, skarbie. Koniec. ByÅaÅ Åwietna. Fan-tas-tycz-na! Dziewczyna zamrugaÅa, oszoÅomiona popatrzyÅa na niego, jakby przez chwilÄ nie wiedziaÅa, z kim ma do czynienia. Podobnie naÄpana dziewczyna z burdelu nie rozpoznaje faceta, który jÄ jeszcze przed chwilÄ pieprzyÅ, nie pamiÄta nawet samego aktu, choÄ to na pewno trwaÅo dobrÄ chwilÄ. -Już po wszystkim. WypadÅo caÅkiem nieźle. Nie zależaÅo mu wcale na tym, aby dziewczyna zorientowaÅa siÄ, że to naprawdÄ dobrze wypadÅo, że ta sesja w pracowni Ottona OsÄ byÅa rzeczywiÅcie fantastyczna, a może nawet historyczna. Å»e akty Normy Jeane Baker znanej także jako Marilyn Monroe, które wykonaÅ tego dnia, stanÄ siÄ czÄÅciÄ najbardziej sÅawnego bÄdź niesÅawnego kalendarza w historii. Modelka zarobi na nich piÄÄdziesiÄt dolarów, a miliony zarobiÄ inni. MÄżczyźni. I ukazano moje stopy od spodu. Za postrzÄpionym chiÅskim parawanem Norma Jeane staraÅa siÄ szybko ubraÄ, ale niezbyt zrÄcznie jej to wychodziÅo. Ostatnie póÅtorej godziny minÄÅo jak w narkotycznym Ånie. DokuczaÅ jej pulsujÄcy ból gÅowy, koszmar wyczerpania; z Hollywood Boulevard dobiegaÅy dudniÄce odgÅosy ruchu ulicznego. BolaÅy jÄ piersi peÅne urojonego mleka. Och, gdybym miaÅa dziecko z Buckym Glazerem. ByÅabym teraz bezpieczna. UsÅyszaÅa, jak Otto z kimÅ rozmawia. Najprawdopodobniej przez telefon. ÅmiaÅ siÄ cicho.
ÅwiatÅa zostaÅy zgaszone, poszarpany na brzegach purpurowy askamit starannie zÅożony i wsuniÄty na póÅkÄ, wykorzystane rolki z filmem przygotowane do wywoÅania. Normie Jeane zależaÅo tylko na jednym: aby odejÅÄ od Ottona. WychodzÄc z sennego transu pod oÅlepiajÄcymi ÅwiatÅami reflektorów, dostrzegÅa w twarzy fotografa radoÅÄ satysfakcjonujÄcego speÅnienia, ale to nie miaÅo nic wspólnego z niÄ. SÅyszaÅa wesoÅoÅÄ w jego gÅosie, lecz i to nie miaÅo z niÄ Å¼adnego zwiÄzku. Nie, nie odczuwaÅam upokorzenia, obnażywszy siÄ przed mÄżczyznÄ, który mnie nie kocha. Gdybym tak miaÅa dziecko. MusiaÅa przyznaÄ, że rozebraÅa siÄ w pracowni Ottona OsÄ nie tylko dla pieniÄdzy, chociaż rozpaczliwie ich potrzebowaÅa i chciaÅa odwiedziÄ Gladys w tym tygodniu. RozebraÅa siÄ i upokorzyÅa w nadziei, że jeÅli Otto OsÄ ujrzy jÄ nagÄ, ujrzy jej piÄkne, nagie ciaÅo i jej piÄknÄ, stÄsknionÄ twarz, nie bÄdzie siÄ dÅużej opieraÅ, pokocha jÄ, chociaż od trzech lat skutecznie tÅumiÅ to uczucie. Norma Jeane zastanawiaÅa siÄ, czy Otto OsÄ nie jest impotentem. OdkryÅa już, czym jest w Hollywood mÄska niemoc. Ale przecież nawet impotent mógÅ jÄ pokochaÄ. Oboje mogliby nocami caÅowaÄ siÄ, przytulaÄ, ÅciskaÄ. NajszczÄÅliwsza byÅaby z mÄżczyznÄ impotentem. ByÅa tego pewna! ZdÄżyÅa siÄ już ubraÄ. StaÅa w butach na Årednim obcasie. PrzyjrzaÅa siÄ uważnie swojemu odbiciu w maÅym lustrze pokrytym warstewkÄ pudru, przez który jej niebieskie oczy przebijaÅy jak drobne rybki. -Jeszcze tu jestem. RozeÅmiaÅa siÄ gardÅowo. WzbogaciÅa siÄ o piÄÄdziesiÄt dolarów. ByÄ może wreszcie dopisze jej szczÄÅcie, którego brakowaÅo jej już od miesiÄcy. Może to byÅ jakiÅ znak. Kto wie? - akty do kalendarza byÅy anonimowe. Pan Shinn miaÅ nadziejÄ, że zaÅatwi jej przesÅuchanie w Metro-GoldwynMayer. Jeszcze z niej nie zrezygnowaÅ. UÅmiechnÄÅa siÄ do maÅego lusterka trzymanego w otwartej dÅoni. - Skarbie, byÅaÅ Åwietna. Fan-tas-tycz-na. ZamknÄÅa klapkÄ puderniczki i wrzuciÅa pudeÅeczko do torebki. ÄwiczyÅa w myÅlach, jak wyjÅÄ z pracowni z godnoÅciÄ: Otto pewnie sprzÄtaÅ albo nalaÅ sobie rumu do szklaneczki, do dwóch szklaneczek, a wÅaÅciwie niezbyt czystych sÅoiczków po dżemie, aby zgodnie ze swoim zwyczajem uczciÄ sesjÄ, choÄ wiedziaÅ, że Norma Jeane nie pije, w każdym razie nie pije o tej porze dnia. WiÄc mrugnie do niej porozumiewawczo i sam wychyli drugÄ szklaneczkÄ trunku. Ona uÅmiechnie siÄ, machnie rÄkÄ, "Otto, dziÄki! MuszÄ już lecieÄ! ", i wyjdzie, zanim mÄżczyzna zdÄży zaprotestowaÄ. To jasne, ponieważ już jej wrÄczyÅ pieniÄdze, byÅy bezpieczne w jej portfelu. PodpisaÅa zgodÄ na publikacjÄ. Ale Otto zawoÅaÅ do niej, jak zwykle, przeciÄgajÄc gÅoski: -Normo Jeane, serduszko, chciaÅbym, abyÅ poznaÅa mojego przyjaciela. Starego towarzysza z okopów. Cassa. Norma Jeane wyszÅa zza parawanu, zdumiona widokiem nieznajomego mÅodzieÅca stojÄcego obok Ottona OsÄ! ChÅopca o ciemnych, gÄstych wÅosach, czarnych oczach, znacznie niższego fotografa, dobrze zbudowanego, szczupÅego, lecz już na pierwszy rzut oka
silnego, tancerza albo gimnastyka. UÅmiechaÅ siÄ wstydliwie do Normy Jeane. Nie byÅo wÄtpliwoÅci, spodobaÅ siÄ jej! Najprzystojniejszy chÅopak, jakiego Norma Jeane kiedykolwiek widziaÅa poza ekranem. Te jego oczy. KOCHANEK Bo już siÄ wÅaÅciwie znaliÅmy. Bo już wczeÅniej gapiÅ siÄ na mnie tymi swoimi oczami, peÅnymi uczucia, nawiedzonymi, piÄknymi oczami - ze Åciany w dawnym mieszkaniu Gladys. Bo na mój widok powie: I ja ciebie znam. Nie masz ojca jak ja. Moja matka zostaÅa tak samo opuszczona i poniżona jak twoja. Bo byÅ chÅopcem, nie mÄżczyznÄ, choÄ miaÅ tyle lat co ja. Bo nie widziaÅ we mnie zdziry, dziwki, żartu, czyli Marilyn Monroe, lecz peÅnÄ entuzjazmu i nadziei NormÄ Jeane. Bo on także byÅ przeklÄty. Bo w jego przekleÅstwie kryÅo siÄ tak wiele poezji! Bo pokocha mnie tak, jak nie kochaÅ mnie i jak mnie kochaÄ nie mógÅ Otto OsÄ. Bo pokocha mnie tak, jak nie kochali mnie i jak mnie kochaÄ nie mogli inni mÄżczyźni. Bo pokocha mnie jak brat. Brat bliźniak. Z caÅego serca. PRZESÅUCHANIE Wszelka gra aktorska jest agresjÄ w obliczu unicestwienia. Z życia aktora Jak w koÅcu do tego doszÅo? Ano w nastÄpujÄcy sposób. Pewien reżyser filmowy winien byÅ panu Shinnowi przysÅugÄ. Pan Shinn wskazaÅ mu pewniaka, źrebicÄ o imieniu Footloose, biorÄcÄ udziaÅ w gonitwie o nagrodÄ Casa GrandÄ, i reżyser obstawiÅ wygranÄ (11:1) pieniÄdzmi pożyczonymi w tajemnicy od żony jakiegoÅ bogatego producenta; reżyser opuÅciÅ tor z szesnastoma tysiÄcami dolarów, co pozwoliÅo mu spÅaciÄ pewne dÅugi, w żadnym razie nie wszystkie, bo ów reżyser zaliczaÅ siÄ do naÅogowych graczy i hazardzistów, zdaniem niektórych byÅ geniuszem w swoim rzemioÅle, zdaniem innych nieodpowiedzialnym, zapatrzonym w siebie sukinsynem, czÅowiekiem nie do opisania w tradycyjnych kategoriach za chowania, przyzwoitoÅci, zawodowej uprzejmoÅci, stosownoÅci, a nawet zdrowego rozsÄdku - hollywoodzkim oryginaÅem, który nie cierpiaÅ tego miasta, ale potrzebowaÅ go ze wzglÄdu na finansowe zaplecze, niezbÄdne do realizacji jego specyficznych i drogich filmów. Natomiast aktor grajÄcy gÅównÄ rolÄ w kolejnym filmie owego reżysera winien byÅ panu I. E. Shinnowi jeszcze wiÄkszÄ przysÅugÄ. W 1947 roku, krótko po tym, jak prezydent Harry Truman podpisaÅ historyczny dekret numer 9835, zobowiÄzujÄcy wszystkich pracowników federalnych do skÅadania przysiÄgi lojalnoÅci i podporzÄdkowania siÄ programom bezpieczeÅstwa - wkrótce tego samego zażÄda siÄ od pracowników przedsiÄbiorstw prywatnych - aktor okazaÅ siÄ jednym z grupy protestujÄcych w Holly wood, zaczÄÅ podpisywaÄ petycje i wypowiadaÄ siÄ w miejscach publicznych jako osoba wierzÄca w takie konstytucyjne wolnoÅci, jak wolnoÅÄ sÅowa i wolnoÅÄ zgromadzeÅ. Nie minÄÅ rok, a jako wywrotowiec znalazÅ siÄ pod ÅcisÅym nadzorem HUAC, czyli Komisji Kongresu do Spraw Badania DziaÅalnoÅci AntyamerykaÅskiej, ujawniajÄcej komunistów i ich sympatyków w hollywoodzkim przemyÅle filmowym. OkazaÅo siÄ, że w 1945 roku ów aktor zaangażowaÅ siÄ w negocjacje miÄdzy lewicujÄcÄ GildiÄ Aktorów Filmowych a wiÄkszoÅciÄ wytwórni, żÄdajÄc dla czÅonków Gildii programu ochrony zdrowia i zabezpieczenia emerytalnego, lepszych warunków pracy, wyższej pÅacy minimalnej, honorarium autorskiego za nowe kopie filmów; Gildii Aktorów zarzucono, że w jej szeregi przeniknÄli
komuniÅci, ich sympatycy oraz naiwniacy. Co gorsza, jacyÅ bezinteresowni antykomuniÅci donieÅli w sekrecie Komisji, że aktor ten zadawaÅ siÄ z czÅonkami AmerykaÅskiej Partii Komunistycznej, wÅÄczajÄc w to scenarzystów Daltona Trumbo i Kinga Lardnera juniora, figurujÄcych na czarnej liÅcie. Aby mu oszczÄdziÄ pozwania przed komisjÄ i przesÅuchaÅ w Waszyngtonie, a tym samym nieprzychylnych komentarzy w mediach, bojkotu jego filmów przez AmerykaÅski Legion, Katolicki Legion PrzyzwoitoÅci i inne patriotyczne organizacje (zwróÄmy uwagÄ na przypadek uwielbianego nie gdyÅ Charliego Chaplina, przedstawianego obecnie jako "czerwony" i "zdrajca") oraz nieuchronnego wciÄgniÄcia na czarnÄ listÄ (chociaż wytwórnie publicznie zaprzeczaÅy, że istnieje jakakolwiek czarna lista), wezwano go na prywatne spotkanie z kilkoma ważnymi republikaÅskimi kongresmenami. OdbyÅo siÄ ono w Bel Air, w domu pewnego hollywoodzkiego prawnika. OczywiÅcie do spotkania doszÅo z inicjatywy pana Shinna, sprytnego maÅego agenta. Podczas spotkania (w istocie byÅ to wystawny obiad zakrapiany drogimi francuskimi winami) kongresmeni przepytali aktora caÅkowicie nieformalnie, ten zaÅ zauroczyÅ ich wszystkich mÄskÄ otwartoÅciÄ, miÄkkim gÅosem i patriotycznym zapaÅem, ponieważ mimo wszystko byÅ weteranem II wojny Åwiatowej, żoÅnierzem walczÄcym w Niemczech w ostatnich, trudnych miesiÄ cach walki, i jeÅli nawet pociÄgaÅ go rosyjski komunizm, socjalizm czy cokolwiek to byÅo, proszÄ pamiÄtaÄ, że Stalin, obecnie potwór, byÅ wówczas naszym sojusznikiem; Rosja i Stany Zjednoczone nie byÅy jeszcze ideologicznymi wrogami: ta pierwsza byÅa milicyjnym, ateistycznym paÅstwem, pragnÄcym dominowaÄ nad caÅym Åwiatem, jeÅli nie zmierzajÄcym do destrukcji, te drugie uchodziÅy za jedynÄ nadziejÄ chrzeÅcijaÅstwa i demokracji wÅród uciemiÄżonych narodów Åwiata. ProszÄ zwróciÄ uwagÄ, że przed kilku laty każdy rozumiaÅ, że porywczy mÅody czÅowiek, jak ten aktor, mógÅ sympatyzowaÄ z radykalnÄ politykÄ w odpowiedzi na faszyzm. SympatiÄ dla Rosji promowaÅy gazety i niedzielne magazyny, takie jak na przykÅad "Lite"! Aktor wyjaÅniÅ, że nigdy nie byÅ czÅonkiem Partii Komunistycznej, choÄ uczestniczyÅ w zebraniach, i nie bardzo pamiÄtaÅ jakiekolwiek nazwiska, które pragnÄÅa poznaÄ Komisja. RepublikaÅscy biznesmeni polubili go, uwierzyli mu i poinformowali HUAC, że ów czÅowiek jest czysty, w każdym razie nie wrÄczono mu pozwu. JeÅli puszczono w ruch jakieÅ pieniÄdze, byÅa to gotówka wrÄczona dyskretnie prawnikowi przez agenta aktora. Możliwe, że republikaÅscy kongresmeni także otrzymali czÄÅÄ tej sumy. Aktor nie wiedziaÅ albo tylko udawaÅ, że nie wie, o transakcji, poza tym, rzecz jasna, zostaÅ oczyszczony i jego nazwisko usuniÄto z gÅównej listy Komisji. Rola I. E. Shinna w tych i wielu innych negocjacjach prowadzonych w czasach tajnych "czarnych list" i "oczyszczeÅ z zarzutów" pozostanie tajemnicÄ, podobnie jak on sam. "Niby dlaczego nie mogÅem tego zaÅatwiÄ z dobroci swego gnomiego serca? " Zatem dwaj najważniejsi ludzie zaangażowani w produkcjÄ najnowszego filmu wytwórni Metro-Goldwyn-Mayer mieli dÅug wdziÄcznoÅci wobec I. E. Shinna. W dodatku każdy z nich wiedziaÅ zapewne o zobowiÄzaniach drugiego. Sprytny maÅy agent o wybuchowym Åmiechu, chÅodnym, przenikliwym spojrzeniu i z nieodÅÄcznym czerwonym goździkiem w klapie czekaÅ na wÅaÅciwy moment niczym hazardzista, wiedzÄc dokÅadnie, kiedy zadzwoniÄ do reżysera, na dzieÅ przed przesÅuchaniami do jedynej roli w filmie możliwej do zagrania przez jego klientkÄ Marilyn Monroe. Shinn podejrzewaÅ, że na reżyserze, hollywoodzkim indywidualiÅcie, może wywrzeÄ wrażenie to, że dziewczynÄ wyrzucono z Wytwórni. Shinn zadzwoniÅ do niego, przedstawiÅ siÄ, a reżyser zauważyÅ z charakterystycznÄ dla siebie dobrodusznÄ ironiÄ: - Chodzi o jakÄÅ dziewczynÄ, zgadza siÄ?
Shinn odparÅ na to, jak to on, z lodowatym dystansem: - Nie. Chodzi o aktorkÄ. O nadzwyczajny talent, który znakomicie siÄ nadaje do roli "bratanicy" Louisa Calherna. Reżyser jÄknÄÅ, jakby na kacu bolaÅa go gÅowa, i rzekÅ: - Wszystkie one sÄ nadzwyczajne, kiedy je posuwamy. Shinn odparÅ zniecierpliwiony: - Ta dziewczyna jest naprawdÄ wyjÄtkowa. Może zostaÄ wielkÄ gwiazdÄ, ale do tego potrzebuje odpowiedniej roli. Uważam, że Angela to rola w sam raz dla niej, sam siÄ przekonasz, kiedy jÄ zobaczysz. -Jak Hayworth? PierwszorzÄdna wieÅniaczka, nie umie graÄ i jest gówno warta. Dziewucha o dużych, sprÄżystych cyckach, z nadÄsanÄ minÄ, po elektrolizie dla poprawienia linii wÅosów, butelkowy rudzielec albo platynowa blondynka, która chce byÄ gwiazdÄ. - BÄdzie gwiazdÄ - rzuciÅ krótko Shinn. - WÅaÅnie dajÄ ci szansÄ, byÅ to wÅaÅnie ty jÄ odkryÅ. - Okej - westchnÄÅ reżyser. - PrzyÅlij jÄ do mnie. Ustal godzinÄ z moim asystentem. Nie powiedziaÅ Shinnowi, że już zdecydowaÅ, którÄ dziewczynÄ obsadzi w tej roli. Na szczÄÅcie niczego jeszcze nie potwierdziÅ, nie rozmawiaÅ z jej agentem. Tu także w grÄ wchodziÅa wdziÄcznoÅÄ, wiÄź o charakterze seksualnym, w każdym razie dziewczyna byÅa piÄknoÅciÄ o kruczoczarnych wÅosach i egzotycznych rysach, znakomicie pasowaÅa do scenariusza. Reżyser mógÅ zawsze powiedzieÄ Shinnowi, że jego klientka nie jest w odpowiednim typie. WyrównaÅby rachunki przy innej okazji. Jak gÅosi historia, nastÄpnego dnia punktualnie o czwartej Shinn pojawia siÄ u reżysera ze swojÄ dziewczynÄ - Marilyn Monroe. PlatynowÄ blondynkÄ o wystrzaÅowej figurze, w mieniÄcej siÄ biaÅej sukience ze sztucznego jedwabiu. Biedactwo jest tak przerażone, że mówi wyÅÄcznie szeptem. Reżyserowi wystarcza jedno spojrzenie na niÄ. Intuicyjnie przeczuwa, że dziewczyna nie potrafi graÄ, zresztÄ pieprzyÄ siÄ także nie, ale jakiÅ użytek może zrobiÄ z ust. Poza tym nadawaÅa siÄ do wykorzystania w charakterze dekoracji, czegoÅ w rodzaju figurki na dziobie luksusowego jachtu albo srebrnego ornamentu na masce rolls-roycea. Blada, poÅyskujÄca skóra przypomina powÅokÄ drogiej lalki, kobaltowoniebieskie oczy wyrażajÄ panikÄ. DrżÄce dÅonie trzymajÄ ciÄżki scenariusz. Dziewczyna mówi cicho jak zdenerwowana uczennica, reżyser ledwie sÅyszy: przeczytaÅa caÅy tekst, dziwnÄ, nie pokojÄcÄ historiÄ jak z powieÅci Dostojewskiego, gdzie czÅowiek wspóÅczuje postaciom i nie chce, aby zostaÅy ukarane, choÄ to zbrodniarze. Dziewczyna mówi: "Do-sty-jew-ski", akcentujÄc każdÄ sylabÄ z osobna. Reżyser stwierdza ze Åmiechem: "O, czytaÅaÅ Do-sty-jew-skie-go, tak, sÅoneczko? " - a ona rumieni siÄ, wiedzÄc, że to drwina. Shinn stoi, wybaÅusza oczy, ma czerwonÄ twarz, Ålina bÅyszczy na jego wydatnych ustach. Nie sprawiaÅa wrażenia prostaczki. WyglÄdaÅa naprawdÄ nieźle. Na dziewczynÄ z dobrego domu, pochodzÄcÄ, powiedzmy, z Pasadeny- wyższa klasa Årednia, kiepskie wyksztaÅcenie- ale ktoÅ jej nieopatrznie powiedziaÅ, że nadaje siÄ na aktorkÄ. WyglÄdaÅa niemal na uczennicÄ ze szkoÅy katolickiej. Kupa Åmiechu! Shinn kochaÅ siÄ w niej, żaÅosny sukinsyn. Nie wiem, dlaczego wydaÅo mi siÄ to Åmieszne, w każdym razie ÅmiaÅem siÄ.
MiaÅo siÄ wrażenie, że ona góruje nad nim, ale w rzeczywistoÅci niewiele byÅ od niej niższy. Później siÄ dowiem, że miaÅa wtedy romans z Charliem Chaplinem juniorem/Ale wtedy, tamtego dnia, ona i Shinn wyglÄdali na maÅżeÅstwo. MaÅżeÅstwo typowe dla Hollywood. PiÄkna i bestia, a to zawsze Åmieszy, chyba że sam jesteÅ bestiÄ. Reżyser prosi, by Marilyn wygÅosiÅa tekst. W sali jest szeÅÄ, może osiem osób. Sami mÄżczyźni. ZÅożyli krzesÅa, pozasÅaniali okna przed jaskrawymi promieniami sÅoÅca. Na podÅodze nie leży dywan, tylko porozrzucane nie dopaÅki papierosów. Dziewczyna wprawia wszystkich w zdumienie, bo kÅadzie siÄ na tej podÅodze (skrÄpowana w obcisÅej sukience ze sztucznego jedwabiu o wÄskim dole, ÅciÅniÄta paskiem z materiaÅu; spod póÅokrÄgÅego koÅnierzyka wystaje górna czÄÅÄ kremowych piersi), zanim do reżysera dociera, do czego ona zmierza, i zanim ktokolwiek ma możliwoÅÄ jÄ powstrzymaÄ. LeżÄc na wznak z rozÅożonymi ramionami, dziewczyna ze ÅmiertelnÄ powagÄ wyjaÅnia, że postaÄ ze scenariusza w pierwszej scenie Åpi na sofie, wiÄc ona musiaÅa siÄ poÅożyÄ na podÅodze, tym bardziej że w taki wÅaÅnie sposób ÄwiczyÅa. Kiedy po raz pierwszy widzimy AngelÄ, ta Åpi. To bardzo ważne. Widzimy jÄ oczami starszego mÄżczyzny, który jest jej "wujkiem", oczami żonatego mÄżczyzny, prawnika. Widzimy jÄ wyÅÄcznie jego oczami, choÄ potem też oczami policjantów. Czyli tylko oczami mÄżczyzn. Reżyser gapi siÄ zdumiony na platynowÄ blondynkÄ leżÄcÄ na podÅodze tuż przy jego stopach. Reżyserze, proszÄ mi wytÅumaczyÄ charakter postaci. Dziewczyna nie ma żadnych zahamowaÅ, jak samowolne dziecko. Agresywne dziecko. Reżyser zapomina podpaliÄ kubaÅskie cygaro, które rozpakowaÅ i wsunÄÅ sobie miÄdzy zÄby. W sali panuje absolutna cisza, kiedy Marilyn Monroe zaczyna graÄ; zamyka oczy, leży bez ruchu, udajÄc sen, oddycha gÅÄboko, powoli, rytmicznie (jej klatka piersiowa i piersi podnoszÄ siÄ, opadajÄ, podnoszÄ, opadajÄ) - gÅadkie ramiona rozÅożone, tak samo nogi w nylonowych poÅczochach, bezwÅadne, swobodnie rozÅożone we Ånie gÅÄbokim jak hipnoza. Ciekawe, co sobie myÅlÄ mÄżczyźni, gdy tak siÄ gapiÄ z góry na ciaÅo Ålicznej, ÅpiÄcej dziewczyny? Oczy zamkniÄte, usta lekko rozchylone. PoczÄtek sceny nie trwa dÅużej niż kilka sekund, ale wydaje siÄ znacznie dÅuższy. Reżyser myÅli: Ta dziewczyna jest pierwszÄ aktorkÄ z dwudziestu starajÄcych siÄ o rolÄ (w tej liczbie uwzglÄdnia też brunetkÄ, najbardziej prawdopodobnÄ kandydatkÄ do roli), która rozumie znaczenie poczÄtku sceny, pierwszÄ, która poÅwiÄciÅa roli inteligentnÄ myÅl, rzeczywiÅcie przeczytaÅa caÅy scenariusz (tak twierdzi) i wyrobiÅa sobie pewien osÄd na jego temat. Dziewczyna otwiera oczy, powoli siada, mruga i szepcze: - Och, chyba spaÅam. Gra czy rzeczywiÅcie spaÅa? Raptem wszyscy czujÄ siÄ nieswojo. CoÅ tu jest nie tak. Dziewczyna - sprytna czy naiwna? - zwraca siÄ do reżysera, nie do asystenta, który czyta kwestie Louisa Calherna, i w ten sposób czyni z reżysera - który nadal ma nie zapalone cygaro miÄdzy zÄbami - swego kochanka, "wujka". To byÅo szczere i intymne jak jejpalce na moich jajach. Jakby siÄ zdarzyÅo naprawdÄ. Nie byÅa to gra. Ona nie potrafiÅa graÄ. To byÅo rzeczywiste. Sam już nie wiem.
JedenaÅcie lat później ten sam reżyser bÄdzie pracowaÅ z Marilyn Monroe nad ostatnim filmem w jej karierze i przypomni sobie tÄ próbÄ i chwilÄ. Wszystko tam byÅo, od samego poczÄtku. Jej geniusz, trudno to inaczej okreÅliÄ. Jej szaleÅstwo. Przed koÅcem sceny reżyser odzyskuje panowanie nad sobÄ i wreszcie zapala cygaro. Tak naprawdÄ nie sÄdzi, żeby mÅoda klientka Shinna byÅa geniuszem. PrzyglÄda siÄ jej z kamiennym wyrazem twarzy; ten sposób patrzenia opanowaÅ do perfekcji jako osoba, na którÄ inni ciÄgle patrzÄ, starajÄc siÄ odczytaÄ jej myÅli. Nie konsultuje siÄ z asystentami; nie zasiÄga niczyjej rady. Powiada do dziewczyny: - DziÄkujÄ, panno Monroe. Bardzo dobrze. Czyżby przesÅuchanie siÄ skoÅczyÅo? Reżyser ssie cygaro, wertuje leżÄcy na kolanach scenariusz. To moment peÅen napiÄcia. Czy wiÄkszym okrucieÅstwem bÄdzie poprosiÄ jÄ o odczytanie innej sceny, czy już teraz powinien przerwaÄ próbÄ i wyjaÅniÄ Shinnowi (który caÅy czas przyglÄda siÄ z boku - gargulcowata twarz i szkliste oczy), że Marilyn Monroe jest z caÅÄ pewnoÅciÄ piÄknÄ dziewczynÄ, niepospolitym, godnym uwagi talentem, ale niezupeÅnie pasuje do roli, do której bardziej odpowiednia byÅaby czarnowÅosa, egzotyczna piÄknoÅÄ, nie zaÅ klasyczna blondynka? Powinien? może? - rozczarowaÄ Shinna, któremu winien byÅ przysÅugÄ i który umożliwiÅ Sterlingowi Haydenowi ucieczkÄ z czarnej listy? Ciekawe, jakie ukÅady miaÅ Shinn w Komisji i jakie strategie stosowaÅ, żeby "oczyÅciÄ" poszczególne osoby z zarzutu dywersji bez wzywania ich do Waszyngtonu i narażania na szwank ich karier? Nie, nie. Nie należy wchodziÄ w drogÄ I. E. Shinnowi, reżyser doskonale zdaje sobie z tego sprawÄ. Zastanawia siÄ, pogrÄża w zadumie, przyzwyczajony do ÅwiadczÄcej o szacunku ciszy, kiedy nagle dziewczyna mówi tym swoim dziecinnym, szeleszczÄcym gÅosem: - Och, na pewno potrafiÄ zagraÄ to lepiej, spróbujÄ jeszcze raz, dobrze? ProszÄ. Tak go zdumiaÅa jej bezczelnoÅÄ, że cygaro niemal wypadÅo mu z ust. Czy pozwoliÅem jej spróbowaÄ jeszcze raz? Pewnie. ByÅa fascynujÄca. Może jak chory umysÅowo pacjent. Å»adnej gry. Å»adnej techniki. ZasnÄÅa i znowu pojawiÅa siÄ ta inna osobowoÅÄ, niby ona, ale jakby nie ona. Ludziom to siÄ podoba. Åatwo zauważyÄ, dlaczego gra ich pociÄga. Aktorka w swojej roli zawsze wie, kim jest. Potrafi sobie powetowaÄ wszelkie straty. Tak wiÄc po przesÅuchaniu - jak niesie wieÅÄ - reżyser informuje I.E. Shinna, że wkrótce zadzwoni. Podaje mu rÄkÄ, uÅcisk agenta jest mocny, ale palce sÄ lodowate, jakby odpÅynÄÅa z nich krew. Nie ma zamiaru żegnaÄ siÄ z dziewczynÄ, lecz ona wyciÄga rÄkÄ w jego kierunku; jej dÅoÅ jest miÄkka, wilgotna, ciepÅa i zaciska siÄ mocniej, niż siÄ spodziewaÅ. Dziewczyna o żelaznej woli. Gotowa zabiÄ, aby dostaÄ to, czego chce. Tylko czego ona chce?
Jeszcze raz dziÄkuje jej za udziaÅ w przesÅuchaniu i zapewnia, że o wyniku zostanie wkrótce zawiadomiona. Co za ulga, kiedy nie ma już Marilyn i Shinna! Reżyser szybciej pyka z cygara. Nie piÅ niczego od lunchu zakropionego czterema martini, jest spragniony i wÅciekÅy, bo nie bardzo potrafi rozpoznaÄ wÅasne odczucia. Jego asystenci czekajÄ, kiedy wreszcie przemówi, wyda jakiÅ dźwiÄk, zażar tuje. Zrobi jakiÅ gest. Wszyscy wiedzÄ, że pluje na podÅogÄ, gdy żartobliwie chce wyraziÄ odrazÄ. Å»e potrafi naraz wyrzuciÄ z siebie mnóstwo zabawnych, obscenicznych sÅów. Sam jest aktorem, lubi skupiaÄ na sobie uwagÄ. Ale nie wywoÅujÄc zniecierpliwienia. Asystent reżysera odchrzÄkuje, ostrożnie siÄ przysuwa. O czym myÅli reżyser? PrzesÅuchanie nie wypadÅo dobrze, prawda? Seksowna blondynka. Bardzo miÅa dziewczyna, tak na oko. Podobna do Lany Turner, tylko za wyrazista. Może nawet nie panuje nad sobÄ. Nie nadaje siÄ na AngelÄ. A może siÄ jednak nadaje? Brak jej techniki, nie potrafi graÄ. Albo może Angela jest tak bardzo zmieszana, że nie wie, jak graÄ? Reżyser nie odzywa siÄ. Stoi przy oknie; wczeÅniej odsunÄÅ zasÅonÄ. Ssie cygaro. Asystent reżysera podchodzi i staje obok, ale nie caÅkiem blisko. Reżyser na pewno odrzuciÅ dziewczynÄ Shinna. A teraz zastanawia siÄ, jak nie rozczarowaÄ agenta. Czy nie mógÅby zapewniÄ go, że w nastÄpnym filmie znajdzie jakÄÅ rolÄ dla Ålicznej Marilyn? Bo w tym filmie to niemożliwe... prawda? Reżyser trÄca Åokciem swego asystenta w chwili, gdy Shinn i blondynka opuszczajÄ budynek i podchodzÄ do krawÄżnika. Wydmuchuje z trudem dym i mówi: -SÅodki Jezu, spójrz tylko na tyÅek tej maÅej. Tak oto rozstrzygnÄÅa siÄ sprawa przyszÅoÅci Normy Jeane. NARODZINY Narodzi siÄ w Nowym Roku 1950. W porze tajnych radioaktywnych eksplozji. GorÄce wiatry wiaÅy przez sÅone równiny Nevady. Przez pustkowia zachodniego Utah. Zaskoczone w locie ptaki spadaÅy na ziemiÄ jak w kreskówkach. UmieraÅy antylopy, kuguary, kojoty. Przerażenie odbijaÅo siÄ w oczach zajÄcy. Na ranczach w Utah leżÄcych w sÄsiedztwie Great Salt LakÄ City umieraÅo bydÅo, ginÄÅy konie i owce. ByÅ to czas "defensywnej broni jÄdrowej" ByÅ to czas dramatu ustawicznej czujnoÅci. Chociaż wojna skoÅczyÅa siÄ w sierpniu 1945 roku, a teraz byÅ rok 1950, próg nowej dekady. ByÅ to czas "niezidentyfikowanych obiektów latajÄcych" widywanych zwÅaszcza w rejonach zachodniej Ameryki. Ale owe pÅaskie, szybko poruszajÄce siÄ obiekty widywano też na póÅnocnym wschodzie. Mnóstwo mrugajÄcych ÅwiateÅ niemal jednoczeÅnie pojawiaÅo siÄ i znikaÅo. Każdej godziny, każdego dnia, każdej nocy, choÄ przeważnie nocy, mogÅeÅ podnieÅÄ gÅowÄ i zobaczyÄ jedno z nich. MogÅo siÄ zdarzyÄ, że oÅlepiaÅ ciÄ nagÅy rozbÅysk ÅwiatÅa, gwaÅtownie zrywaÅ siÄ ssÄcy podmuch, który nie pozwalaÅ swobodnie oddychaÄ.
RosÅo poczucie zagrożenia, ale o jakimÅ gÅÄbokim znaczeniu. Jak gdyby niebo siÄ otwieraÅo i odsÅaniaÅo to, co do tej pory byÅo ukryte. GdzieÅ w odlegÅej czÄÅci Åwiata, dalekiej jak ksiÄżyc, tajemniczy Sowieci odpalili Åadunki nuklearne. Byli komunistycznymi demonami zmierzajÄcymi do zagÅady chrzeÅcijan. Å»adne ukÅady z nimi nie wchodziÅy w grÄ, tak jak z żadnymi demonami. ByÅo kwestiÄ czasu - miesiÄcy? tygodni? dni? - kiedy zaatakujÄ. BÄdzie to czas pomsty zaintonowaÅ kochanek Normy Jeane swym aksamitnym tenorowym gÅosem. Napisano bowiem: Do mnie należy pomsta. NalegaÅ, aby Norma Jeane pomedytowaÅa razem z nim nad zdjÄciami. Byli przyjacióÅmi, bratem i siostrÄ, jak i kochankami. BliźniÄtami. Urodzili siÄ w tym samym roku, 1926, pod tym samym znakiem. BliźniÄt. Gruboziar niste odbitki tajnych zdjÄÄ zrobionych przez siÅy powietrzne dostaÅ od Ottona OsÄ. PrzedstawiaÅy HiroszimÄ i Nagasaki po wybuchu bomb atomowych zrzuconych 6 i 9 sierpnia 1945 roku. ZdjÄcia te byÅy zakazane i nie znalazÅy siÄ w obiegu aż do 1952 roku. W jaki sposób Otto OsÄ wszedÅ w ich posiadanie, Cass nie wiedziaÅ. "Skrajna pornografia" - powiedziaÅ o tych dokumentach Otto OsÄ. Zgliszcza. Wypalone szkielety domów i pojazdów. Zamglone rumowisko, pustkowie, po którym jednak kuÅtykali ludzie. Zbliżenia, oddane w intensywnych, upiornych barwach niektórych postaci i ich zmartwiaÅych twarzy, unieruchomionych wskazówek zegara: 8.16 jakiegoÅ odlegÅego dnia, oraz ludzkich sylwetek wpieczonych w Åciany. Cass Chaplin powiedziaÅ cicho: - Nikt z nas nie zdawaÅ sobie wtedy sprawy. Z narodzin nowej cywilizacji. Nie wiedzieliÅmy o tym i o obozach Åmierci. Cass piÅ, wyciÄgniÄty nago na swoim Åóżku, które byÅo w istocie Åóżkiem kogoÅ innego, bo w czasie romansu mieszkaÅ z NormÄ Jeane przeważnie poÅród przedmiotów należÄcych do kogoÅ innego, i wodziÅ wrażliwymi opuszkami palców po zdjÄciach (to znaczy tylko reprodukcjach) jak Ålepiec odczytujÄcy brajla. GÅos mu drżaÅ z żalu i satysfakcji. Jego piÄkne ciemno brÄzowe oczy bÅyszczaÅy od emocji. - Od tej chwili, Normo, filmowe fantazje nie bÄdÄ wystarczajÄco potÄżne. Ani koÅcioÅy. Ani Bóg. Norma Jeane, rozkojarzona przez te okropne fotografie, nie zaprzeczyÅa. Rzadko sprzeciwiaÅa siÄ otwarcie kochankowi, w którym byÅo coÅ magicznego, swej bliźniaczej jaźni, o wiele gÅÄbszej i bardziej wartoÅciowej niż jej wÅasna. Synowi Charliego Chaplina! Jego dusza wyzieraÅa przez bÅyszczÄce oczy tak samo jak dawniej przez oczy bohatera ÅwiateÅ wielkiego miasta. Ale myÅlaÅa: O nie! Przecież ludzie muszÄ mieÄ teraz jakieÅ kryjówki. Bardziej niż kiedykolwiek wczeÅniej. ANGELA 1950 "Kim jest ta blondynka? Kim jest ta blondynka? Ta blondynka? " Te gÅosy należaÅy do mÄżczyzn. WiÄkszÄ czÄÅÄ widowni na premierowym pokazie filmu stanowili mÄżczyźni.
" " "
"Ta blondynka, która mówi do Calherna -wujku- - kto to taki? "Ta niebrzydka blondynka, caÅa w bieli, jak siÄ nazywa? "Ta seksowna blondynka, któż to taki, do diabÅa?
Å»adne tam pomruki, szyderstwa i kpiny w wyobraźni, lecz rzeczywiste gÅosy. Gdyż na liÅcie w obsadzie wymienionej w materiaÅach reklamowych wytwórni Metro-Goldwyn-Mayer zabrakÅo Marilyn Monroe. Dwie krótkie scenki w dÅugim filmie nie wydawaÅy siÄ doÅÄ ważne, aby to zapewniÄ. Norma Jeane też siÄ tego nie spodziewaÅa. ByÅa wdziÄczna za to, że w ogóle znalazÅa siÄ (jako Marilyn Monroe) w napisach koÅcowych. Nie byÅo to prawdziwe imiÄ i nazwisko rzeczywistej osoby. To byÅa rola, którÄ miaÅam graÄ, i chciaÅam graÄ jÄ z dumÄ. Ale po pierwszym pokazie Asfaltowej dżungli pytanie siÄ powtarzaÅo: "Kim jest ta blondynka? " Na szczÄÅcie byÅ tam również I. E. Shinn i on mógÅ udzieliÄ odpowiedzi: - Ta blondynka to moja klientka. Marilyn Monroe. Norma Jeane drżaÅa ze strachu. UkryÅa siÄ w toalecie, a wÅaÅciwie w kabinie, gdzie po kilku minutach niepokoju zdoÅaÅa wreszcie wysikaÄ gorÄcÄ ciecz o objÄtoÅci mniej wiÄcej poÅowy szklanki. Nogi miaÅa ÅciÅniÄte w poÅczochach z czystego nylonu, a jej biaÅy satynowy pas poskrÄcaÅ siÄ i gniótÅ jÄ w brzuch. Jedwabna, elegancka, biaÅa koktajlowa sukienka w paski z gÅÄbokim dekoltem i dopasowanÄ spódnicÄ, wczeÅniej zebranÄ nieporadnie wokóŠbioder, opadÅa teraz na podÅogÄ. Norma Jeane jak kiedyÅ przestraszyÅa siÄ, że poplami ubranie: moczem, krwiÄ , potem. PociÅa siÄ i drżaÅa. W sali kinowej musiaÅa wyrwaÄ lodowatÄ dÅoÅ z żelaznego uÅcisku palców I. E. Shinna (maÅy agent trzymaÅ jÄ mocno, wiedzÄc, że denerwuje siÄ niczym mÅoda klacz gotowa zerwaÄ siÄ do biegu) i uciec zaraz po króciutkiej scenie, w której jako Angela rozpÅakaÅa siÄ, ukryÅa w dÅoniach swÄ ÅlicznÄ twarz, zdradziÅa kochanka, "wujka Leona" i spowodowaÅa ciÄg zdażeÅ prowadzÄcych do samobójczej Åmierci starszego mÄżczyzny w nastÄpnej scenie. CzuÅam siÄ winna i zawstydzona. Jakbym naprawdÄ byÅa AngelÄ i zemÅciÅa siÄ na mÄżczyźnie, który mnie kochaÅ. Gdzie siÄ podziaÅ Cass? Dlaczego nie przyszedÅ na seans? Normie Jeane robiÅo siÄ sÅabo z miÅoÅci do niego, potrzebowaÅa go. ObiecaÅ siÄ zjawiÄ, siedzieÄ obok niej i trzymaÄ jÄ za rÄkÄ, wiedzÄc, jak bardzo baÅa siÄ tego wieczoru, a mimo to nie przyszedÅ; nie po raz pierwszy Cass Chaplin obiecaÅ Normie Jeane podarunek w postaci swej nieuchwytnej obecnoÅci w miejscu publicznym, gdzie wszyscy mogli na niego patrzeÄ, w pierwszej chwili rozpoznania podekscytowani: "Czy to możliwe?", ale potem rozczarowani: "Nie, oczywiÅcie, że nie, to zapewne jego syn", po czym nagle zainteresowani na nowo: "WiÄc to jest jednak syn Chaplina! I MaÅej Lity! " - ale on siÄ nigdy nie pojawiaÅ. Później nie przeprosi ani nawet nie usprawiedliwi siÄ, gdy Norma Jeane opowie mu o swoim niepokoju i cierpieniu. PowiedziaÅ jej kiedyÅ, że bycie synem Charliego Chaplina jest przekleÅstwem, które inni w swej gÅupocie uważajÄ za bÅogosÅawieÅstwo: .Jakby to byÅa
jakaÅ bajka, w której jestem synem króla". PowiedziaÅ, że uwielbiany MaÅy Tramp jest wyjÄtkowo zÅoÅliwym egoistÄ, który gardzi dzieÄmi, zwÅaszcza wÅasnymi; przez caÅy rok nie pozwoliÅ nastoletniej żonie nadaÄ dziecku nazwiska, ponieważ przesÄdnie baÅ siÄ dzieliÄ nazwisko z kimkolwiek, nawet jeÅli to byÅ jego syn z krwi i koÅci! Chaplin senior rozwiódÅ siÄ z MaÅÄ LitÄ po dwóch latach maÅżeÅstwa, wyparÅ siÄ syna i wydziedziczyÅ go, bo zależaÅo mu wyÅÄcznie na pochlebstwach obcych ludzi, nie na intymnej miÅoÅci rodziny. "UrodziÅem siÄ już jako pogrobowiec. Bo jeÅli wÅasny ojciec nie pragnie, byÅ istniaÅ, nie masz prawa istnieÄ". Norma Jeane nie oponowaÅa. WiedziaÅa: tak wÅaÅnie jest. Chociaż jednoczeÅnie myÅlaÅa z dzieciÄcÄ logikÄ: Ale mnie by chyba polubiÅ. GdybyÅmy siÄ kiedyÅ spotkali. Babcia Delia uwielbiaÅa MaÅego Trampa, tak jak Gladys. A Norma Jeane dorastaÅa, czujÄc na sobie spojrzenie tych oczu z odrapanej Åciany tej czy innej zapomnianej "rezydencji" swej szalonej matki. Jego oczy. Bratnia dusza. Różnica wieku nieważna. Norma Jeane niezgrabnie poprawiÅa ubranie i opuÅciÅa azyl kabiny w toalecie szczÄÅliwa, że nie byÅo tam nikogo. Jak dziecko, które coÅ zbroiÅo, w lustrze przyjrzaÅa siÄ swojej zarumienionej twarzy, nie wprost, nie en face, lecz z ukosa, obawiajÄc siÄ ujrzeÄ zwyczajnÄ, stÄsknionÄ twarz Normy Jeane w Ålicznej, ucharakteryzowanej twarzy Marilyn Monroe. W starannie umalowanych oczach Marilyn Monroe - wytrzeszczone, po żÄdliwe oczy Normy Jeane. ZdawaÅa siÄ nie pamiÄtaÄ, że Norma Jeane byÅa uderzajÄco Åadna; choÄ jej wÅosy miaÅy barwÄ pomyj, chÅopcy i mÄżczyźni oglÄdali siÄ za niÄ na ulicy, a wszystko to zaczÄÅo siÄ wÅaÅciwie od zdjÄcia w "Stars Stripes". Ta zachwycajÄca Marilyn Monroe o wÅosach blond byÅa rolÄ do zagrania, w każdym razie wieczorami, w każdym razie publicznie, i Norma Jeane przygotowaÅa siÄ gruntownie do tego zadania, i I. E. Shinn też gruntownie siÄ przygotowaÅ, a ona nie zamierzaÅa sprawiÄ mu zawodu. "ZawdziÄczam mu wszystko. Panu Shinnowi. On jest dobrym, miÅym, szczodrym czÅowiekiem" - powiedziaÅa Cassowi, a on rozeÅmiaÅ siÄ i rzekÅ z dezaprobatÄ: "Normo, I. E. jest agentem. Sprzedaje ludzkie ciaÅo. UtraÄ urodÄ, mÅodoÅÄ, seksapil, a zobaczysz, Shinna przy tobie już nie bÄdzie". DotkniÄta Norma Jeane pod wpÅywem nagÅego impulsu chciaÅa zapytaÄ: A ty, Cass. Co z tobÄ? I, E. Shinn i Cass Chaplin nie lubili siÄ. Możliwe, że w przeszÅoÅci Cass byÅ klientem pana Shinna. (Cass byÅ Åpiewakiem-tancerzem-choreografem i miaÅ doÅwiadczenie aktorskie; graÅ wiele maÅych ról w hollywoodzkich filmach, miÄdzy innymi w Cant Stop Louin You i Stage Door Canteen; choÄ Norma Jeane nie przypominaÅa sobie jego z tych filmów, które oglÄdaÅa wieki temu, trzymajÄc siÄ z Buckym Glazerem za rÄce.) Po projekcji goÅcie mieli uczestniczyÄ w prywatnym obiedzie w restauracji w Bel Air, na który Norma Jeane zaprosiÅa także Cassa, ale interweniowaÅ I. E. Shinn, twierdzÄc, że to nie jest zbyt dobry pomysÅ. - Dlaczego? - zapytaÅa Norma Jeane. - Ponieważ twój przyjaciel nie ma w mieÅcie najlepszej reputacji odparÅ agent.
- Reputacji? O co chodzi? - wypytywaÅa Norma Jeane, choÄ już siÄ domyÅlaÅa. - Å»e ma lewicowe poglÄdy? Jest wywrotowcem? - Nie w tym rzecz - rzekÅ Shinn - chociaż dzisiaj i tyle wystarczy, aby siÄ naraziÄ. Przecież wiesz, co siÄ staÅo z Chaplinem seniorem? MusiaÅ siÄ wynieÅÄ z tego kraju, chociaż nie za poglÄdy, tylko za postawÄ. Jest arogantem i gÅupcem. A Chaplin junior pijakiem. Utracjuszem. CzÅowiekiem przy noszÄcym pecha. Jest synem Chaplina, ale nie ma jego talentu. Norma Jeane zaprotestowaÅa: -JesteÅ niesprawiedliwy, wiesz o tym. Charlie Chaplin senior to geniusz. Nie każdy aktor musi byÄ geniuszem. Podobny do gnoma mÄżczyzna nie byÅ przyzwyczajony, aby spieraÅy siÄ z nim mÅode klientki, zwÅaszcza Norma Jeane, która byÅa nieÅmiaÅa i podatna na sugestie. Na pewno psuÅ jÄ Cass Chaplin! Zmartwiony Shinn zmarszczyÅ szerokie czoÅo, wybaÅuszyÅ oczy i znieruchomiaÅ. - Wszystkim winien jest jakieÅ pieniÄdze. Podpisuje kontrakt na rolÄ, a potem siÄ nie pokazuje. Czy też zjawia siÄ, tylko pijany. Albo naÄpany. Pożycza samochody, rozbija je, wykorzystuje kobiety - które, do jasnej cholery, powinny mieÄ odrobinÄ rozumu w gÅowie - i mÄżczyzn. Nie chcÄ ciÄ widzieÄ razem z nim w miejscach publicznych. - W takim razie ja też nie przyjdÄ na ten obiad! - zawoÅaÅa Norma Jeane. -Ależ przyjdziesz. Szefowie wytwórni liczÄ na obecnoÅÄ Marilyn i Marilyn tam bÄdzie. Shinn mówiÅ gÅoÅno. ChwyciÅ NormÄ Jeane za nadgarstek i natychmiast jÄ uspokoiÅ. Naturalnie miaÅ racjÄ. PodpisaÅa kontrakt z Metro-Goldwyn-Mayer. ZobowiÄzaÅa siÄ nie tylko zagraÄ rolÄ Angeli, ale także wypeÅniÄ pewne obowiÄzki reklamowe. Marilyn miaÅa tam byÄ. W sukience za piÄÄdziesiÄt siedem dolarów, oÅlepiajÄco biaÅej sukience z jedwabnego szyfonu, kupionej przez pana Shinna u Bullocka w Beverly Hills, bardzo seksownej sukience z gÅÄbokim dekoltem i wÄskÄ spódnicÄ, która podkreÅlaÅa zalety jej figury. PiÄÄdziesiÄt siedem dolarów za sukienkÄ! Norma Jeane pod wpÅywem dziewczÄcego impulsu chciaÅa zadzwoniÄ do Elsie Pirig. Sukienka byÅa równie wspaniaÅa jak kostium Angeli w filmie, zapewne wÅaÅnie o to chodziÅo. - Och, panie Shinn! Nigdy nie miaÅam na sobie Åadniejszej sukienki! - Norma Jeane krÄciÅa piruety przed trzema lustrami w dziale z najmodniejszÄ odzieżÄ, gdy tymczasem jej agent przyglÄdaÅ siÄ jej i paliÅ spokojnie cygaro. - No cóż. W bieli ci do twarzy, moja droga. - Shinn byÅ zadowolony z wyglÄdu Normy Jeane, jak i z uwagi, jakÄ dziewczyna ÅciÄgaÅa na siebie w sklepie. GapiÅy siÄ na niÄ matrony z Beverly Hills, bogate, zadbane, ubrane w kosztowne rzeczy żony szefów wytwórni, zachodzÄc w gÅowÄ, kim jest ta mÅoda, urodziwa gwiazdeczka, której towarzyszy ten groźny I.
E. Shinn. - Tak jest. W bieli wyglÄdasz bardzo dobrze. Norma Jeane znowu braÅa lekcje wymowy, gry aktorskiej, taÅca, tym razem w Metro-Goldwyn-Mayer. WÅród ludzi zachowywaÅa siÄ Åmielej, choÄ denerwowaÅa siÄ jak zawsze. Prawie sÅyszaÅa fortepianowÄ muzykÄ z oddali, mimo gwaru rozmów, melodyjnÄ muzykÄ tanecznÄ; gdyby to byÅ film, musical, I. E. Shinn w dwurzÄdowej marynarce z czerwonym goździkiem w klapie byÅby Fredem Astaireem, poderwaÅ siÄ na równe nogi, aby wziÄÄ NormÄ Jeane w ramiona i taÅczyÄ, taÅczyÄ, taÅczyÄ, podczas gdy przyglÄdaÅaby siÄ temu podekscytowana publicznoÅÄ zÅożona z ekspedientek i klientów. Po nabyciu koktajlowej sukienki Shinn nalegaÅ na zakup dwóch kostiumów po trzydzieÅci dolarów każdy, też u Bullocka. Oba byÅy stylowe, ze zwÄżanymi ku doÅowi spódnicami i dopasowanymi żakietami. KupiÅ też kilka par skórzanych pantofelków na wysokim obcasie. Norma Jeane wzbraniaÅa siÄ, ale Shinn przerwaÅ jej sÅowami: - No cóż, to jest inwestycja w Marilyn Monroe. Po wejÅciu na ekrany Asfaltowej dżungli staniesz siÄ poszukiwanym towarem. WierzÄ w Marilyn, w przeciwieÅstwie do ciebie. Pan Shinn szydziÅ z niej czy mówiÅ poważnie? ZmarszczyÅ tÄ swojÄ twarz Rumpelstiltzkina i mrugnÄÅ do niej. Norma Jeane powiedziaÅa bez przekonania: -Ja też wierzÄ. Tylko... - Tylko co? - Otto OsÄ powiedziaÅ, że jestem fotogeniczna. Chyba. A to oznacza jakiÅ trik, prawda? JakiÅ chwyt z soczewkami kamery albo nerwem wzrokowym? Nie jestem wcale taka, na jakÄ wyglÄdam. To znaczy... Shinn parsknÄÅ z odrazÄ. - OsÄ. Ten nihilista. Ten pornograf. Mam nadziejÄ, że Otto OsÄ należy w twoim życiu do dalekiej przeszÅoÅci. Norma Jeane czym prÄdzej odpowiedziaÅa: - Och, tak. Nie kÅamaÅa. Od dnia upokorzenia, gdy odbyÅa siÄ naga sesja fotograficzna, nie widziaÅa Ottona OsÄ; kiedy dzwoniÅ do domu, w którym wynajmowaÅa pokój, nie rozmawiaÅa z nim; kiedy zostawiaÅ dla niej wiadomoÅci, darÅa je na drobniutkie kawaÅeczki; sama w ogóle do niego nie dzwoniÅa. Nie widziaÅa stykówek przedstawiajÄcych "Miss ZÅote Marzenia" i zdawaÅa siÄ nie pamiÄtaÄ, że pozowaÅa do kalendarza. (Rzecz jasna nie powiedziaÅa o niczym panu Shinnowi. Nie powiedziaÅa nikomu.) Od zagrania epizodycznej roli w Asfaltowej dżungli skoncentrowaÅa siÄ wyÅÄcznie na aktorstwie i straciÅa wszelkie zainteresowanie pracÄ modelki, chociaż pieniÄdze byÅy jej bardzo potrzebne. - OsÄ i Chaplin junior. Trzymaj siÄ z daleka od nich i od ludzi ich pokroju - powiedziaÅ Shinn podniesionym gÅosem. W takich sytuacjach, kiedy poruszaÅ miÄsistymi ustami, sprawiaÅ wrażenie starego, niemal sÄdziwego czÅowieka; znikaÅa caÅa jego wesoÅoÅÄ. "Ich pokroju? " Co to miaÅo znaczyÄ? Norma Jeane skrzywiÅa siÄ, sÅyszÄc, że jej kochanek zostaÅ tak skrytykowany i w tajemniczy sposób powiÄzany z okrutnym fotografem o jastrzÄbiej twarzy, któremu ze wszechmiar brakowaÅo delikatnoÅci i czystoÅci serca Cassa. -Ale ja k...kocham Cassa - szepnÄÅa Norma Jeane. - Mam nadziejÄ, że wkrótce siÄ ze mnÄ ożeni.
Shinn albo jej nie sÅuchaÅ, albo w ogóle nic nie sÅyszaÅ; dźwignÄÅ siÄ na nogi, machajÄc portfelem z krokodylej skóry, dwukrotnie wiÄkszym od zwykÅego mÄskiego portfela, i daÅ instrukcje ekspedientce. Norma Jeane teraz wyraźnie nad nim górowaÅa w nowych, rdzawoczerwonych skórzanych pantofelkach i z trudem panowaÅa nad impulsem, aby siÄ zgarbiÄ i nie wyglÄdaÄ na tak wysokÄ. Zachowuj siÄ jak ksiÄżniczka, pouczaÅ jÄ gÅos mÄdroÅci. A wkrótce siÄ niÄ staniesz. SzaleÅstwo zakupów odbyÅo siÄ na dwa dni przed premierÄ filmu. Pan Shinn zawiózÅ NormÄ Jeane do jej mieszkania w Buena Vista i pomógÅ jej wnieÅÄ do pokoju liczne paczki. (SzczÄÅliwie Cassa tam nie byÅo; albo póÅnagi leżaÅ w Åóżku Normy Jeane, albo zażywaÅ kÄpieli sÅonecznej, wylegujÄc siÄ w plamie sÅonecznego ÅwiatÅa na maleÅkim balkoniku. Nie wielkie mieszkanko pachniaÅo nim, jego oleista woÅ wisiaÅa w powietrzu: zapach cielesnego uniesienia, potu spod pach, gÄstych, zawsze nieco wil gotnych kruczoczarnych wÅosów. Jeżeli I. E. Shinn wciÄgnÄÅ przez nozdrza ów zapach, to byÅ zbyt taktowny, żeby siÄ z tym zdradziÄ.) Norma Jeane pomyÅlaÅa, że powinna zaproponowaÄ panu Shinnowi drinka, a nie odsyÅaÄ go od razu z powrotem, ale w kuchni nie byÅo niczego poza alkoholem Cassa (Cass lubiÅ whisky, gin, brandy), a ona wolaÅa nie dotykaÄ butelek z tymi trunkami. Nie zaproponowaÅa wiÄc panu Shinnowi drinka ani nawet nie poprosiÅa, aby usiadÅ i poczekaÅ na kawÄ. Nie, nie! ZależaÅo jej przede wszystkim na tym, aby ten brzydki, maÅy mÄżczyzna poszedÅ sobie, mogÅaby wtedy poparadowaÄ przed lustrem w nowych ubraniach, ÄwiczÄc siÄ na wejÅcie Cassa. Spójrz, spójrz na mnie. Czyja ci siÄ podobam? Norma Jeane podziÄkowaÅa I. E. Shinnowi i odprowadziÅa go do drzwi. W tÄsknych oczach niskiego mÄżczyzny dostrzegÅa, że powinna zdobyÄ siÄ na wiÄcej. SzeleszczÄcym gÅosem Marilyn powiedziaÅa: - DziÄkujÄ, TatuÅku. I pochyliÅa siÄ, aby pocaÅowaÄ zdziwionego I. E. Shinna w usta. PocaÅowaÄ go tak lekko, jakby chciaÅa zdmuchnÄÄ drobinÄ puchu. Z telefonu w toalecie wykrÄciÅa numer do Cassa. Numer byÅ nowy, gdyż Cass od kilku tygodni mieszkaÅ w nowej, użyczonej mu rezydencji przy Montezuma Drive w Hollywood Hills. "Cass, proszÄ, podnieÅ sÅuchawkÄ. Kochanie, wiesz, że ciÄ potrzebujÄ. Nie rób mi tego, proszÄ". Projekcja filmu dobiegÅa koÅca; los Normy Jeane zostaÅ przesÄdzony; z foyer dobiegaÅ gwar rozmów. MusiaÅa mieÄ jakieÅ omamy sÅuchowe, bo sÅyszaÅa powtarzane bez koÅca: "Kim jest ta blondynka? Kim jest ta blondynka? Ta blondynka? " Trudno jej byÅo nawet wyobraziÄ sobie podobne zjawisko. A I. E. Shinn chodziÅ i cheÅpiÅ siÄ: "Ta blondynka jest mojÄ klientkÄ, oto, kim jest: pannÄ Marilyn Monroe". Nigdy nie przyszÅoby jej do gÅowy, że po tym legendarnym pokazie wytwórnia natychmiast doda Marilyn Monroe do gÅównych wykonawców ról w Asfaltowej dżungli - Sterlinga Haydena, Louisa Calherna, Jean Hagen i Sama Jaffe - filmu w reżyserii Johna Hustona. SzeptaÅa do sÅuchawki: "Cass, kochanie. ProszÄ". A po drugiej stronie linii telefon dzwoniÅ i dzwoniÅ bez koÅca. MiÅoÅÄ od pierwszego wejrzenia.
SÅaba z miÅoÅci. PrzeklÄta! MiÅoÅÄ wstÄpuje przez oczy. NazywaÅ jÄ NormÄ. ByÅ jedynym spoÅród jej kochanków, który nazywaÅ jÄ NormÄ. Nie NormÄ Jeane ani Marilyn. (Kiedy byÅ chÅopcem, przepadaÅ za NormÄ Shearer. NormÄ Shearer w Marii Antoninie. Za piÄknÄ królowÄ w najznakomitszym stroju, o wÅosach upiÄtych absurdalnie wysoko i przyozdobionych mnóstwem biżuterii, ubranÄ w niezliczone warstwy materiaÅu tak sztywnego, że ledwie mogÅa siÄ poruszaÄ, skazanÄ na okrutnÄ , barbarzyÅskÄ, niesprawiedliwÄ ÅmierÄ na gilotynie! ) Ona nazywaÅa go Cass. "Cass, mój bracie, moje maleÅstwo". Byli dla siebie delikatni jak dzieci, które zraniono podczas zbyt brutalnej zabawy. CaÅowali siÄ powoli, badawczo. Kochali siÄ bez sÅowa caÅymi godzinami, jak we Ånie, zapominajÄc, gdzie sÄ , w czyim Åóżku, kiedy zaczÄli, kiedy skoÅczÄ i gdzie. Przyciskali do siebie rozpalone policzki, aby znaleÅºÄ ulgÄ, aby patrzeÄ na Åwiat jednÄ parÄ oczu. "Kocham kocham kocham ciÄ! Och, Cass, kocham ciÄ". TrzymaÅa mocno w ramionach chÅopca o czarnych, zmierzwionych wÅosach, tak jakby trzymaÅa nagrodÄ wyrwanÄ z rÄk komuÅ zawistnemu. Nigdy wczeÅniej ognista w miÅoÅci, dopiero teraz staÅa siÄ namiÄtna. PrzysiÄgaÅa: "BÄdÄ ciÄ kochaÅa aż do Åmierci. I dÅużej". Cass ÅmiaÅ siÄ i mówiÅ: "Normo, wystarczy do Åmierci. Wystarczy jeden Åwiat na jeden raz". Nie opowie mu o dawnych czasach, o jego oczach, o wpatrzonych w niÄ piÄknych oczach z plakatu do ÅwiateÅ wielkiego miasta. O tym, że już dawno zakochaÅa siÄ w tych oczach. A może byÅy one tymi zamyÅlonymi, a jednoczeÅnie pogodnymi oczami mÄżczyzny z oprawionej fotografii wiszÄcej na Åcianie w sypialni Gladys? Kocham ciÄ. BÄdÄ ciÄ chroniÅ. Nigdy ciÄ nie zawiodÄ: pewnego dnia przybÄdÄ po ciebie. Jeden z najwiÄkszych wstrzÄsów w swoim życiu - które, jak przewidywaÅ Otto OsÄ, nie potrwa dÅugo, bÄdzie powikÅane, nierealne i zagadkowe jak dopasowane na siÅÄ elementy ukÅadanki - przeżyÅa w chwili - w filmie towarzyszyÅaby temu ekstatyczna, żywa muzyka! - gdy wyszÅa zza postrzÄpionego chiÅ skiego parawanu w pracowni Ottona, wiedzÄc, że zostaÅa poniżona, upodlona, upokorzona - i to wszystko za marne piÄÄdziesiÄt dolarów! - i ujrzaÅa Cassa Chaplina, który siÄ do niej uÅmiechaÅ. "Znamy siÄ, Normo. ZnaliÅmy siÄ od zawsze. Uwierz we mnie". Filmowy przeskok w czasie. MijajÄ dni, tygodnie. W koÅcu miesiÄce. Nigdy nie zamieszkajÄ razem (idea prowadzenia wspólnego gospodarstwa niepokoiÅa Cassa i wywoÅywaÅa u niego dusznoÅci; na przykÅad mieszanie ubraÅ w szafie, rzeczy w Åazience, szufladach, wspólne gromadzenie historii; nie mógÅby oddychaÄ! nie mógÅby przeÅykaÄ! Nie w tym rzecz, że byÅ synem Wielkiego Dyktatora niezdolnym do osiÄgniÄcia dojrzaÅoÅci, nawiÄzania odpowiedzialnego zwiÄzku z kobietÄ; nie w tym rzecz, że byÅ okrutnym, mÅciwym, hedonistycznym hipokrytÄ jak ten Wielki CzÅowiek, wcale nie, chodziÅo tak naprawdÄ o symptom fizyczny; przerażona Norma Jeane mogÅa obserwowaÄ to zjawisko w maÅych mieszkaniach, gotowa przy każdej okazji daÄ do zrozumienia Nie przytÅaczam ciÄ, nie ograniczam!
Nie jestem tego rodzaju kobietÄ), ale spÄdzali ze sobÄ każdÄ godzinÄ (albo prawie każdÄ, w zależnoÅci od tajemniczego rozkÅadu prób, rewizyt, dÅugich, medytacyjnych spacerów w deszczu i w sÅoÅcu po plaży w Santa Monica), kiedy Norma Jeane nie byÅa w atelier M-G-M w Culver City. To byÅ mój pierwszy prawdziwy film. ZaangażowaÅam siÄ w niego ze wszystkich siÅ. A tych siÅ dostarczaÅ mi Cass. MÄżczyzna, który mnie kochaÅ. Bo nie byÅam jedna. ByÅo nas dwoje. MiaÅam siÅy dwojga. ChciaÅoby siÄ w to wierzyÄ. ZresztÄ nie istniaÅ powód, by nie wierzyÄ. To brzmiaÅo jak scenariusz filmowy. Jak sÅowa specjalnie przygotowane. Nie spontaniczne. Dlatego można im byÅo ufaÄ. Jak sÅowom ze scenariusza, jeÅli znasz klucz, jeÅli posiadasz sekretnÄ mÄ droÅÄ. Jak sÅowom z wypeÅnionej krzyżówki: każdy element na swoim miejscu, nie brakuje niczego. Jak naturalnie pasowali do siebie w sÅodkim, otÄpiajÄcym omdleniu, w delirium drÄczÄcej fizycznej żÄdzy, jakby dawno temu kochali siÄ jako dzieci. Jakby nie istniaÅo miÄdzy nimi nic takiego jak mÄskoÅÄ i kobiecoÅÄ. ZbÄdna byÅa żenujÄca nieporadnoÅÄ zwiÄzana z używaniem prezerwatyw. CuchnÄcych, poniżajÄcych prezerwatyw. "Gumek", jak je nazywaÅ Bucky Glazer, jak to on - beznamiÄtnie i rzeczowo. A Frank Widdoes, czyż nie powiedziaÅ: "WÅożyÅbym gumkÄ. Nie bój siÄ". Lecz Norma Jeane, patrzÄc z uÅmiechem przez szybÄ, nie usÅyszaÅa tego i miaÅa już nie usÅyszeÄ, bo zdanie nie zostaÅo powtórzone. Taka otwartoÅÄ nie leżaÅa w naturze Normy Jeane. Ona wolaÅa styl romantyczny. Jej kochanek byÅ urodziwy jak dziewczyna. Leżeli obok siebie, jedno odbiciem drugiego, oczy mieli szeroko otwarte z miÅoÅci, oboje Åmiali siÄ, caÅowali, mierzwili sobie nawzajem wÅosy i nie sposób byÅo orzec, kto jest piÄkniejszy i czyje ciaÅo wzbudza wiÄksze pożÄdanie. Cass Chaplin! UwielbiaÅa z nim spacerowaÄ i widzieÄ, jak podÄżajÄ za nim spojrzenia kobiet. (Oczy mÄżczyzn także! Och, widziaÅa.) Nie mogli znieÅÄ dzielÄcych ich ubraÅ i krÄcili siÄ po mieszkaniu nago, kiedy tylko mogli. OżyÅa Magiczna PrzyjacióÅka Normy Jeane z. lustra. Kochanek byÅ od niej zaledwie o jakiÅ cal wyższy, miaÅ gÅadki, umiÄÅniony tors z patynÄ miÄkkich ciemnych wÅosów pokrywajÄcych pÅaskie piersi, zaledwie odrobinÄ gÄstszych niż meszek na przedramionach Normy Jeane. UwielbiaÅa gÅadziÄ jego pierÅ, barki, szczupÅe, sprÄżyste ramiona, uda, nogi, uwielbiaÅa zaczesywaÄ z czoÅa jego gÄste, wilgotne, pokryte brylantynÄ wÅosy i caÅowaÄ, caÅowaÄ, caÅowaÄ czoÅo, powieki, usta, wciÄgaÄ do ust jego jÄzyk; jego penis powiÄkszaÅ siÄ bÅyskawicznie, prÄżyÅ gorÄcy w jej dÅoni jak żywe stworzenie. To nie byÅ okrutny, niegodziwy koszmar o krwawiÄcej ranie miÄdzy nogami; to byÅo zrzÄdzenie losu, nie akt rozpaczy. I te oczy! Zakochujesz siÄ natychmiast, jakbyÅ zawsze byÅa zakochana. Filmowy przeskok w czasie. Clive Pearce! NadszedÅ ranek, kiedy wreszcie zrozumiaÅa. Podczas prób czuÅa siÄ nieswojo i recytowaÅa kwestie zupeÅnie bez wyrazu. Jakaż byÅa nieporadna, pracujÄc ze sÅawnym, starszym aktorem, Louisem Calhernem, który, mogÅo siÄ zdawaÄ, nigdy nie patrzyÅ wprost na niÄ!
PogardzaÅ niÄ jako niedoÅwiadczonÄ mÅodÄ aktorkÄ? Czy otumaniaÅa go swojÄ obecnoÅciÄ? Na przesÅuchaniu Norma Jeane wypowiadaÅa kwestie Angeli spontanicznie, uÅożywszy siÄ naiwnie na podÅodze, teraz staÅa sparaliżowana strachem przed ryzykiem, jakie podejmowaÅa. Co siÄ stanie, jeÅli zawiedziesz? JeÅli zawiedziesz? A zawiedziesz. Wtedy bÄdziesz musiaÅa umrzeÄ. JeÅli zostanie wyrzucona z filmu, bÄdzie musiaÅa siÄ unicestwiÄ, ale kochaÅa Cassa Chaplina i miaÅa nadziejÄ, że urodzi jego dziecko... "Jakże bym mogÅa go zostawiÄ?" MiaÅa też zobowiÄzania wobec Gladys przebywajÄcej w szpitalu w Norwalk. .Jakżebym mogÅa jÄ zostawiÄ? Matka nie ma nikogo prócz mnie". Sceny z Calhernem rozgrywaÅy siÄ wyÅÄcznie we wnÄtrzach. Äwiczono je i krÄcono w Culver City, w studiu wytwórni M-G-M. W filmie Angela i jej wujek Leon byli sami, ale w rzeczywistoÅci, na planie, otaczali ich różni obcy ludzie. ByÅa na to rada: należaÅo odgrodziÄ siÄ od innych. Kamerzystów, asystentów. Samego wielkiego reżysera. Już kiedyÅ w sierociÅcu umiaÅa sobie poradziÄ - bujaÅa siÄ na huÅtawce wysoko, bardzo wysoko, odcinajÄc siÄ od reszty Åwiata. W gwarnej jadalni zmierzaÅa na swoje miejsce, nic nie widzÄc, nic nie sÅyszÄ c. To byÅa sekretna siÅa, której nikt nie mógÅ jej pozbawiÄ. WierzyÅa, że grana przez niÄ postaÄ, Angela, to wÅaÅnie ona, oczywiÅcie wyÅÄczywszy niedorozwój umysÅowy. Czyli ona, Norma Jeane, miaÅa w sobie AngelÄ. A jednak Angela byÅa zbyt ciasna, aby zmie ÅciÄ w sobie NormÄ Jeane. Wszystko polegaÅo na opanowaniu rzemiosÅa! W filmowej opowieÅci Angela jest nieokreÅlona. Norma Jeane trafnie po strzegaÅa tÄ dziewczynÄ jako fantazjÄ wujka Leona. (I fantazjÄ twórców filmu, którzy byli mÄżczyznami.) W piÄknej, pustej, blondwÅosej Angeli nie winnoÅÄ jest tożsama z próżnoÅciÄ. Nie istnieje rzeczywista motywacja wyznaczajÄca jej zachowanie, tylko dzieciÄcy egocentryzm. Angela nie inicjuje ani jednej sceny, żadnych dramatycznych wymian zdaÅ. Odbiera wyÅÄcznie bodźce, sama nie jest aktywna. Wypowiada kwestie jak amatorka, szuka niejako po omacku, czerpie wskazówki od wujka Leona. Sama dla siebie wÅaÅciwie nie istnieje. Każda kobieta w Asfaltowej dżungli istnieje tylko ze wzglÄdu na mÄżczyzn. Angela jest bierna jak staw, w którym przejrzeÄ siÄ mogÄ inni, ale ona sama siebie nie widzi. To nie przypadek, że poznajemy jÄ w scenie, w której Åpi, leży skulona na sofie, a my patrzymy na niÄ oczami jej posiadacza, starszego kochanka. "Och! Chyba zasnÄÅam". Chociaż przebudzona, z oczami szeroko otwartymi w ciÄgÅym zdziwieniu, Angela jest lunatyczkÄ. Norma Jeane drażniÅa Calhema. On niÄ pogardzaÅ! Jego postaÄ to Alonzo Emmerich, któremu los zgotowaÅ strzaÅ w gÅowÄ. Angela byÅa jego nadziejÄ na powtórzenie mÅodoÅci i życia, nadziejÄ próżnÄ. Obwinia mnie. Nie może mnie dotknÄÄ. W jego sercu jest gniew, nie miÅoÅÄ. Nie potrafiÅa znaleÅºÄ klucza, który by do niego pasowaÅ. Klucza do scen z ich udziaÅem. WiedziaÅa, że jeÅli nie uda im siÄ razem dobrze zagraÄ, bÄdzie musiaÅa jÄ zastÄpiÄ inna aktorka.
WrÄcz obsesyjnie ÄwiczyÅa swoje sceny. WypowiadaÅa zaledwie kilka linijek i to w odpowiedzi na sÅowa wujka Leona, potem na pytania policjantów, którzy jÄ przesÅuchiwali. ÄwiczyÅa z Cassem, kiedy tylko mógÅ i byÅ w odpowiednim nastroju. MówiÅ, że chce, aby odniosÅa sukces. WiedziaÅ, ile to dla niej znaczy. ("Sukces" oznaczaÅ wzglÄdnie niewiele dla niego, syna czÅowieka, który odniósÅ najwiÄkszy sukces aktorski wszech czasów.) Ale szybko straciÅ do niej cierpliwoÅÄ. PotrzÄsaÅ niÄ jak szmacianÄ lalkÄ, aby wyprowadziÄ jÄ z transu, aby przestaÅa byÄ Angela. KpiÅ z niej, starajÄc siÄ mówiÄ gÅosem pozbawionym gniewu. - Normo, na miÅoÅÄ boskÄ. Twój reżyser bÄdzie ciÄ prowadziÅ krok po kroku przez wszystkie sceny, na tym polega kino. Nie na prawdziwym graniu jak w teatrze; nie musisz polegaÄ tylko na sobie. Po co pracowaÄ tak ciÄżko? WychodziÄ z siebie? Pocisz siÄ jak koÅ. Dlaczego to znaczy dla ciebie tak wiele? Pytanie zawisÅo w powietrzu. Dlaczego to znaczy tak wiele? Tak wiele! WiedziaÅa, że wyjaÅnienie, którego nie mogÅa wyjawiÄ kochankowi, jest absurdalne - Bo nie chcÄ umieraÄ, panicznie bojÄ siÄ Åmierci. Nie mogÄ ciÄ zostawiÄ. Bo niepowodzenie w jej karierze aktorskiej równaÅo siÄ niepowodzeniu w życiu, jakie zdecydowaÅa siÄ wybraÄ, aby usprawiedliwiÄ swe przyjÅcie na Åwiat. ChoÄ byÅa nieco wytrÄcona z równowagi, dobrze rozumiaÅa niedorzecznoÅÄ takiego oÅwiadczenia. WytarÅa oczy. RozeÅmiaÅa siÄ. - Nie mogÄ siÄ zdecydowaÄ, co jest dla mnie ważne, inaczej niż ty. Nie mam tej siÅy. Pomóż mi, chcÄ mieÄ tÄ siÅÄ. Kochanie, naucz mnie. Normie Jeane coraz bardziej dawaÅa siÄ we znaki bezsennoÅÄ. W gÅowie sÅyszaÅa wrzask i pojedyncze, mrukliwe, kpiÄce gÅosy, drwiny, Åmiechy, niewyraźne, lecz mimo to znajome. Czy to jej sÄdziowie, czy czekajÄce na niÄ duchy potÄpionych? MogÅa im przeciwstawiÄ jedynie AngelÄ. MiaÅa tylko swojÄ pracÄ - swoje osiÄgniÄcia - swojÄ "sztukÄ". Dlaczego to znaczy tak wiele? Nie mogÅa zasnÄÄ, kiedy byÅa sama w swym maleÅkim mieszkaniu, w mosiÄżnym Åóżku z Armii Zbawienia, albo kiedy byÅ z niÄ Cass, w tym czy innym Åóżku. (Nieuchwytny Cass Chaplin! Åliczny chÅopiec miaÅ wielu przyjacióŠw Hollywood, Beverly Hills, Santa Monica, Bel Air, Venice i Venice Beach, Pasadenie, Malibu lub gdzieÅ w Los Angeles, a ci przyjaciele - wiÄkszoÅci Norma Jeane nie znaÅa - mieli mieszkania, bungalowy, domy, posiadÅoÅci, w których Cassa witano o każdej porze dnia i nocy z otwartymi ramionami. WydawaÅo siÄ, że nie ma staÅego adresu. Jego do bytek, gÅównie ubrania - kosztowne podarunki - znajdowaÅy siÄ w różnych domach i wÄdrowaÅy razem z nim w pÅóciennym worku i zniszczonej skórzanej walizce z zamaszystymi, zÅoconymi inicjaÅami CC.) WczeÅnie rano chodziÅa boso po mieszkaniu i dygotaÅa. JeÅli Cassa nie byÅo, boleÅnie za nim tÄskniÅa, jeżeli byÅ, to spaÅ; zazdroÅciÅa mu tego snu, do którego w żaden sposób nie mogÅa przeniknÄÄ i w którym chowaÅ siÄ przed niÄ. WspominaÅa wtedy utraconÄ przyjacióÅkÄ Harriet i jej córeczkÄ IrinÄ, która byÅa też jej dzieckiem. Harriet powiedziaÅa Normie Jeane, że jako dziewczyna przez dÅugi czas także
cierpiaÅa na bezsennoÅÄ, potem zaÅ zaszÅa w ciÄÅ¼Ä i zaczÄÅa zasypiaÄ w każdej sytuacji, a kiedy dziecko przyszÅo na Åwiat i odszedÅ od niej mÄ Å¼, spaÅa, spaÅa tak dÅugo, jak tylko mogÅa, spokojnym snem bez marzeÅ i może pewnego dnia Norma Jeane dowie siÄ, jak to jest, jeÅli szczÄÅcie bÄdzie jej sprzyjaÄ. JeÅli zajdzie w ciÄżÄ. JeÅli zajdÄ w ciÄżÄ. JeÅli bÄdÄ miaÅa dziecko. Ale nie teraz. WiÄc kiedy mogÅa sobie wyobraziÄ Angeli w ciÄży. Nie potrafiÅa sobie wyobraziÄ Angeli poza scenariuszem. WyuczyÅa siÄ na pamiÄÄ kwestii Angeli, aż w koÅcu zatraciÅy dla niej znaczenie, staÅy siÄ niczym powtarzane bez rozumienia sÅowa w obcym jÄzyku. Podczas pierwszego tygodnia pracy na planie zaczÄÅa traciÄ siÅy. Nigdy wczeÅniej nie sÄdziÅa, że aktorstwo może do tego stopnia wyczerpywaÄ fizycznie. Jak dźwiganie wÅasnego ciÄżaru! ZaczynaÅa pÅakaÄ, potem ÅmiaÅa siÄ, wycierajÄc oczy obiema dÅoÅmi. I oto Cass, Åliczny, nagi chÅopiec o zmierzwionych wÅosach, zbliżaÅ siÄ do niej, gdy staÅa na maleÅkim balkonie, wyciÄgaÅ w jej stronÄ otwartÄ dÅoÅ, na której leżaÅy dwie biaÅe kapsuÅki. - Co tam masz? - zapytaÅa ostrożnie Norma Jeane. - MiksturÄ, droga Normo, na sen. Aby Åatwiej nam byÅo zasnÄÄ - powiedziaÅ Cass, caÅujÄc jÄ w wilgotnÄ skórÄ karku. - MagicznÄ? - spytaÅa. Cass odparÅ: - Nie ma magicznych mikstur. Ale jest ta mikstura. Norma Jeane odwróciÅa siÄ z dezaprobatÄ. Nie po raz pierwszy Cass oferowaÅ jej Årodki uspokajajÄce. Barbiturany, jak je nazywaÅ. Albo whisky, gin, rum. Bardzo chciaÅa siÄ poddaÄ. WiedziaÅa, że sprawiÅaby przyjemnoÅÄ kochankowi, który rzadko spaÅ, nie upiwszy siÄ wczeÅniej albo nie poÅknÄwszy jakichÅ medykamentów. ZwykÅe zmÄczenie - cheÅpiÅ siÄ Cass - nie wystarcza, aby go uspokoiÄ. MówiÅ, dmuchajÄc ciepÅym powietrzem prosto do ucha Normy Jeane i jednÄ rÄkÄ gÅadzÄc delikatnie jej piersi: - ByÅ taki grecki filozof, który twierdziÅ, że najcudowniejszy stan to byÄ nie narodzonym. Moim zdaniem najcudowniejszym stanem jest sen. Niby jesteÅ martwy, a jednak żyjesz. Nie istnieje przeżycie równie wyborne. Norma Jeane odepchnÄÅa kochanka. OdepchnÄÅa mocniej, niż zamierzaÅa. W takich chwilach nie kochaÅa Cassa Chaplina! Nie, kochaÅa go, ale siÄ go baÅa. ByÅ samym diabÅem, który jÄ kusiÅ. WiedziaÅa, że doktor Mittelstadt to by siÄ nie spodobaÅo. Szkoda wspominaÄ o prawdach Christian Science. O prababce Mary Baker Eddy. - To nie jest dobre. Dla mnie. JakiÅ sztuczny sen. Cass rozeÅmiaÅ siÄ, ale Norma Jeane odmówiÅa przyjÄcia Årodka nasennego i tej nocy nie spaÅa. On spokojnie przespaÅ noc i ranek, gdy tymczasem ona przygotowywaÅa siÄ do pracy w atelier, a przez caÅy dzieÅ w Culver City byÅa rozdrażniona, nerwowa, mówiÅa piskliwym gÅosem i myliÅa siÄ w każdej kwestii, której nauczyÅa siÄ na pamiÄÄ; widziaÅa, że John Huston uważnie siÄ jej przyglÄda, taksuje jÄ oczyma mÄżczyzny; zastanawia siÄ, czy on, który
nigdy nie popeÅniaÅ bÅÄdów co do obsady, nie pomyliÅ siÄ teraz w stosunku do niej. NastÄpnego dnia przyjÄÅa od Cassa dwie kapsuÅki, chÅopak poÅożyÅ je na jej jÄzyku uroczyÅcie niczym komunikanty. Jakże smacznie, jakże spokojnie Norma Jeane spaÅa tej nocy! Nie pamiÄtaÅa, aby kiedykolwiek spaÅa tak gÅÄboko. Sztuczny, ale zdrowy sen, czyż nie? A jednak rzeczywiÅcie byÅa to magiczna mikstura. NastÄpnego dnia na planie podczas próby z Louisem Calhernem Norma Jeane doznaÅa nagle olÅnienia: Clive Pearce! PrzypisaÅa to spostrzeżenie mocy magicznej mikstury Cassa. ByÅ to sen bez marzeÅ sennych, ale może niezupeÅnie. Może wÅaÅnie we Ånie ukazaÅ siÄ jej ten starszy mÄżczyzna? Bo teraz wydawaÅo siÄ jej oczywiste: Louis Calhern, czyli wujek Leon, to tak naprawdÄ pan Pearce. Tak jest: w roli Alonza Emmericha - pan Pearce. UważaÅa sÅawnego Calherna za nieznajomego, podczas gdy w istocie byÅ on panem Pearceem, który do niej wróciÅ, miaÅ mniej wiÄcej tyle samo lat, mniej wiÄcej tyle samo centymetrów w pasie i takÄ samÄ sylwetkÄ; czyż zniszczona, ale w sumie przystojna twarz Calherna nie byÅa twarzÄ Clivea Pearcea po latach? Ukradkowe spojrzenia, niespokojne usta, mimo to dumna postawa albo zachowujÄca wspomnienie dumy; ponad wszystko zaÅ wyÄwiczony, nieco ironiczny gÅos. Na pewno jakieÅ ÅwiatÅo poraziÅo NormÄ Jeane. PrÄd elektryczny przepÅynÄÅ przez jej prÄżne, żywe ciaÅo. ByÅa Marilyn - nie, byÅa AngelÄ - byÅa NormÄ Jeane grajÄcÄ Marilyn grajÄ cÄ AngelÄ - niczym rosyjska lalka, w której mniejsze laleczki znajdujÄ siÄ wewnÄtrz najwiÄkszej, która jest matkÄ - skoro wiÄc pojÄÅa, kim jest wujek Leon, natychmiast staÅa siÄ Åagodna, ponÄtna jak naiwne i ufne dziecko. Calhern zauważyÅ to od razu. NależaÅ do aktorów o doskonaÅej technice, potrafiÅ oddawaÄ emocje, jakby je sygnalizowaÅ; nie graÅ w sposób naturalny, mimo to natychmiast dostrzegÅ zmianÄ w Angeli. Od razu zauważyÅ to reżyser. Pod koniec próby powie - on, który rzadko chwaliÅ aktorów i który praktycznie nie odzywaÅ siÄ do Normy Jeane aż do tej chwili: - CoÅ siÄ dzisiaj staÅo, hÄ? Co to byÅo? Norma Jeane, teraz bardzo szczÄÅliwa, bez sÅowa potrzÄsnÄÅa gÅowÄ i uÅmiechnÄÅa siÄ, jakby nie wiedziaÅa. Jakżeby miaÅa wytÅumaczyÄ coÅ komuÅ, skoro sobie nie umiaÅa tego wytÅumaczyÄ? PotrafiÅa przyjÄÄ wskazówkÄ, to byÅa czÄÅÄ jej geniuszu. PotrafiÅa czytaÄ w moich myÅlach. OczywiÅcie to siÄ mogÅo nie zdarzyÄ, wydaÅo mi siÄ przy padkowe, jakbym rzuciÅ na glebÄ nasiona i tylko jedno z niich wzeszÅo. Ich jedyny pocaÅunek. Normy Jeane i Clivea Pearcea. Nigdy nie pocaÅowaÅ jej prosto w usta, tak jak miaÅ na to ochotÄ. DotykaÅ jej skulonego z zażenowania ciaÅa, ÅaskotaÅ jÄ i (tak siÄ jej wydawaÅo) kiedy nie widziaÅa, caÅowaÅ, ale nigdy w usta, a teraz topniaÅa w jego objÄciach, wzdychaÅa, mimo wszystko jak dziecko, jak dziewica, bo to jej dusza otwieraÅa siÄ na starszego mÄżczyznÄ, nie ÅciÅniÄte dziewczÄce ciaÅo. Och! Och, kocham ciÄ! nie opuszczaj mnie, wybaczy panu Pearceowi, że jÄ oszukaÅ, odwożÄc jÄ do domu dziecka i porzucajÄc; wiÄc kiedy teraz pan Pearce wróciÅ do niej jako patrycjuszowski prawnik Alonzo Emmerich, wujek Leon, natychmiast mu wybaczyÅa i po tym osobliwym pocaÅunku na bezdechu dalej tuliÅa siÄ do niego, miaÅa zamglone, nasycone uczuciem oczy, rozchylone usta, a Louis Calhern, aktor weteran, wytrzeszczaÅ oczy ze zdumienia. Dziewczyna nie graÅa.
ByÅa sobÄ. StaÅa siÄ AngelÄ, której pragnÄÅa moja postaÄ. Której moja postaÄ pożÄdaÅa. Od tej chwili Norma Jeane przestanie przeżywaÄ niepokoje jako Angela. Na planie Norma Jeane byÅa spokojna, peÅna szacunku dla innych, uważna i przenikliwa. Kiedy wreszcie rozwiÄzaÅa problem swojej roli, z uwagÄ obserwowaÅa, jak inni rozwiÄzywali aktorskie problemy albo jak siÄ z nimi zmagali. Bo gra aktorska polegaÅa na radzeniu sobie z zagadkami, z których żadna nie dawaÅa wiedzy o nastÄpnej. Aktor bowiem to zespóŠjaźni utrzymywanych razem przez oczekiwanie, że podczas gry wszystkie straty można sobie powetowaÄ. MÅoda blondynka, klientka I. E. Shinna, Marilyn Monroe, bÄdzie z uwagÄ oglÄdaÄ na planie sceny z udziaÅem innych aktorów, próby i sam proces filmowania, nawet gdy sama nie miaÅa tam żadnych zajÄÄ. PiÄÅa siÄ poprzez Åóżko. ZaczÄÅa z Z, potem byÅ X. OczywiÅcie Shinn. I Huston, rzecz jasna. I producenci tego filmu. I Widmark. Roy Baker. Soi Siegal, Homara Hawks. W zasadzie każdy, kto by ci przyszedÅ do gÅowy. Norma Jeane wierzyÅa, że w obecnoÅci utalentowanych aktorów nasiÄka mÄdroÅciÄ. W obecnoÅci wielkiego reżysera można siÄ nauczyÄ "reżyserowaÄ" siebie. Huston byÅ geniuszem; od Hustona nauczyÅa siÄ podstawowej prawdy filmowej, że nieważne, co siÄ wkÅada w scenÄ, tylko co z niej wynika. Nieważne, kim jesteÅ albo kim nie jesteÅ, tylko jak wpÅywasz na film. Film ciÄ dopeÅni i przeżyje. Na przykÅad Jean Hagen, która graÅa kochankÄ Sterlinga Haydena, na planie wydawaÅa siÄ indywidualnoÅciÄ i byÅa bardzo lubiana. Jednakże na ekranie jej postaÄ okazaÅa siÄ nadmiernie uczuciowa, kapryÅna, nie doÅÄ ponÄtna. Norma Jeane pomyÅlaÅa: ZagraÅabym tÄ rolÄ spokojniej, gÅÄbiej. Ona nie jest wystarczajÄco tajemnicza. Tymczasem blondwÅosa Angela, choÄ niby powierzchowna, otoczyÅa siÄ aurÄ tajemnicy. Nie mogÅeÅ mieÄ pewnoÅci, czy owa powierzchownoÅÄ nie zastÄpowaÅa bezdennej gÅÄbi. Czy dziewczyna manipulowaÅa otÄpiaÅym starszym mÄżczyznÄ za pomocÄ niewinnoÅci? ChciaÅa zniszczyÄ swojego "wujka"? SygnalizujÄca brak odwagi pustka na jej twarzy byÅa powierzchniÄ stawu, w której inni mogli siÄ przeglÄdaÄ. Norma Jeane czuÅa dreszcz uniesienia, podniecenia. ZostaÅa aktorkÄ! Już nigdy wiÄcej nie bÄdzie w siebie wÄtpiÄ. ZdziwiÅa Johna Hustona, pytajÄc, czy nakrÄciÅby ponownie sceny, do których nie miaÅ zastrzeżeÅ. Kiedy chciaÅ siÄ dowiedzieÄ dlaczego, Norma Jeane odparÅa: - Bo wiem, że potrafiÄ zagraÄ lepiej. DenerwowaÅa siÄ, ale byÅa zdecydowana. I uÅmiechaÅa siÄ. Marilyn uÅmiechaÅa siÄ niemal bez przerwy. Marilyn mówiÅa niskim, szeleszczÄcym, seksownym gÅosem. Marilyn prawie zawsze potrafiÅa dopiÄÄ celu. Louis Calhern chyba byÅ zadowolony ze swojej roli, ale doÅÄ chÄtnie zgodziÅ siÄ na powtórzenie niektórych ujÄÄ, oczarowany Marilyn. RzeczywiÅcie, każdy dubel polepszaÅ jej kreacjÄ. Ostatniego dnia zdjÄÄ John Huston oÅwiadczyÅ kwaÅno:
- No, no, Angelo. Nasza malutka dziewczynka dorosÅa, co? Nigdy wiÄcej wÄtpliwoÅci. Jestem aktorkÄ. MogÄ niÄ byÄ. I bÄdÄ! Kiedy zbliżaÅ siÄ dzieÅ premiery filmu, Norma Jeane zaczÄÅa odczuwaÄ dawny niepokój. Bo nie wystarczaÅa jej satysfakcja z roli, maÅo jej byÅo pochwaÅ wspóÅpracowników. CzekaÅ na niÄ szeroki Åwiat peÅen nieznajomych, którzy bÄdÄ mieli wÅasne opinie, wÅród nich hollywoodzcy znawcy filmu, krytycy, którzy nic nie wiedzieli o Normie Jeane Baker, których obchodziÅa tyle co mrówka na chodniku, gdzie ktoÅ może jÄ przypadkowo, nieÅwiadomie rozgnieÅÄ. I żegnaj, mrówko! Norma Jeane zwierzyÅa siÄ Cassowi, że chyba nie przeżyje tego pokazu. ZwÅaszcza zaÅ późniejszego przyjÄcia. Cass wzruszyÅ ramionami i powiedziaÅ, że powinna tam pójÅÄ. Norma Jeane upieraÅa siÄ: a co siÄ stanie, jeÅli zrobi siÄ jej niedobrze? JeÅli zemdleje? Cass znowu wzruszyÅ ramionami. Nie daÅo siÄ wywnioskowaÄ, czy cieszy siÄ wraz z niÄ, czy jej zazdroÅci; czy zÅoÅci go jej praca z takim sÅawnym reżyserem jak Huston, czy budzi w nim szczery podziw? (A co z karierÄ Cassa Chaplina? Norma Jeane nie pytaÅa go, jak mu siÄ ukÅada, czy dobrze wypadÅy wywiady, przesÅuchania, rozmowy. WiedziaÅa, że jest wrażliwy i bardzo zapalczywy. Jak cierpko wyznaÅ, można go obraziÄ tak samo Åatwo jak Wielkiego Dyktatora. PrzyjÄÅ niewielkÄ rolÄ w musicalu M-G-M i kilka dni później zmieniÅ zdanie, kiedy siÄ dowiedziaÅ, że inny mÅody tancerz, rywal, dostaÅ w tym samym filmie wiÄkszÄ rolÄ.) Norma Jeane przysunÄÅa siÄ do Cassa, przytuliÅa i oparÅa twarz przy jego szyi. Teraz byÅ dla niej bardziej bratem niż kochankiem, bratem bliźniakiem, który mógÅ jÄ obroniÄ przed Åwiatem. Jakżeby chciaÅa ukryÄ siÄ w jego ramionach! W jego ramionach, na zawsze. - Wcale tak nie myÅlisz, Normo - powiedziaÅ Cass, gÅaszczÄc bezwiednie jej wÅosy, przeczesujÄc je paznokciami. -JesteÅ aktorkÄ. JesteÅ prawdopodobnie dobrÄ aktorkÄ. Aktorka pragnie, aby na niÄ patrzono. Aktorka pragnie byÄ kochana. Przez mnóstwo ludzi, nie tylko przez jednego mÄżczyznÄ. Norma Jeane zaprotestowaÅa: - Nie, Cass, wcale tak nie jest! Tak naprawdÄ pragnÄ tylko ciebie. Cass rozeÅmiaÅ siÄ, wodzÄc tÄpymi, obgryzionymi paznokciami po jej wÅosach. Tak, ale ona nie żartowaÅa. Wyjdzie za niego, urodzi jego dziecko, potem bÄdzie żyÄ z nim i dla niego po wsze czasy, na przykÅad w Venice Beach. W maÅym domku zdobionym stiukami, którego okna bÄdÄ wychodziÄ na kanaÅ. Ich dziecko, chÅopiec z czarnymi, zmierzwionymi wÅosami, o piÄknych, czarnych jak tarnina oczach bÄdzie spaÅ w koÅysce tuż przy ich Åóżku. MaÅy ksiÄżÄ. NajpiÄkniejsze dziecko spoÅród wszystkich, jakie Åwiat widziaÅ. Wnuczek Charliego Chaplina! "Babciu Delio, nie uwierzysz. Nie uwierzysz! Moim mÄżem jest syn Charliego Chaplina. Szalejemy za sobÄ, to byÅa miÅoÅÄ od pierwszego wejrzenia. Moje dziecko jest wnukiem Charliego Chaplina. Twoim prawnukiem, babciu!
" GrubokoÅcista starsza kobieta gapiÅa siÄ na NormÄ Jeane z niedowierzaniem. Potem jej twarz rozjaÅniÅ uÅmiech, najpierw zwyczajny, potem szeroki od ucha do ucha. Wreszcie rozeÅmiaÅa siÄ gÅoÅno. Normo Jeane, rzeczywiÅcie zadziwiÅaÅ nas wszystkich. NajsÅodsza, wszyscy jesteÅmy bardzo z ciebie dumni. Gladys zaakceptuje wnuka, choÄ nigdy nie życzyÅaby sobie wnuczki. Dobrze siÄ zÅożyÅo, że utraciÅy IrinÄ. Kiedy na ciebie wypadnie. Przydarza siÄ to szybko albo wcale. Przez wÄskie, przysÅoniÄte żaluzjami okno bungalowu przy Montezuma Drive widziaÅa drobnÄ, gibkÄ, nagÄ sylwetkÄ poruszajÄcÄ siÄ na tle dywanu. Cass Chaplin, który jakby o niej zapomniaÅ. PochyliÅ siÄ nad klawiaturÄ fortepianu i zagraÅ kilka akordów, kaskadÄ cicho brzmiÄcych, pÅynnych nut, dźwiÄków piÄknych jak u Debussyego albo Ravela, jego ulubionych kompozytorów, po czym oÅówkiem zdawaÅ siÄ robiÄ notatki albo zapisywaÅ nuty. ZdjÄcia w Culver City dobiegaÅy koÅca. W ostatnim tygodniu pracy Normy Jeane nad filmem Cass zamknÄÅ siÄ w tym domu, poÅożonym na uboczu przy Olympic Boulevard, aby pracowaÄ nad kompozycjÄ i choreografiÄ baletu. (HiszpaÅski bungalow otoczony trÄdowatymi palmami i poroÅniÄty splÄtanym pnÄczem należaÅ do pewnego scenarzysty, który znalazÅ siÄ na czarnej liÅcie i obecnie przebywaÅ na wygnaniu w Tangerze.) Normie Jeane oÅwiadczyÅ, że muzyka jest jego pierwszÄ miÅoÅciÄ i że chce do niej wróciÄ. "Nie aktorstwo. Nie jestem aktorem. Nie chcÄ siÄ ubieraÄ w inne osobowoÅci. WolÄ sferÄ czystej muzyki". Kiedy miaÅ pod rÄkÄ fortepian, siadaÅ i graÅ Normie Jeane fragmenty swoich kompozycji. Wszystkie bardzo siÄ jej po dobaÅy; taÅczyÅ dla niej, ale tylko dla zabawy i tylko przez kilka minut. Teraz, stojÄc na pokrytym liÅÄmi chodniku wiodÄcym do frontowych drzwi tego domu, Norma Jeane wpatrywaÅa siÄ przez okno w niemal nierzeczywistÄ sylwetkÄ swojego kochanka, a w gÅowie czuÅa pulsowanie krwi. Nie mogÄ mu przeszkadzaÄ. Źle bym zrobiÅa. ZnienawidziÅby mnie za szpiegowanie. Nie mogÄ ryzykowaÄ. OdeszÅa od okna i przez czterdzieÅci minut jak urzeczona sÅuchaÅa frapujÄcych akordów, wznoszÄcych siÄ i opadajÄcych sekwencji dźwiÄków. Przez chwilÄ, która nie miaÅa poczÄtku ni koÅca, która dla niej mogÅaby trwaÄ wiecznie. Kiedy na ciebie wypadnie. WydawaÅo siÄ, że Shinn mówi prawdÄ. ÅciszyÅ swój grobowy gÅos, aby jÄ poinformowaÄ, że w przeciwieÅstwie do tego, co usiÅowaÅ jej wmówiÄ Cass, Chaplin senior zapewniÅ maÅÄ fortunÄ eks-żonie i synowi. Zmusili go do tego prawnicy. - Rzecz jasna - powiedziaÅ Shinn z krzywym uÅmiechem - teraz nic z tego nie zostaÅo. MaÅa Lita wydaÅa wszystko dwadzieÅcia piÄÄ lat temu. Norma Jeane wytrzeszczyÅa oczy na Shinna. Cass jÄ okÅamaÅ? Źle go zrozumiaÅa? ZacinajÄc siÄ, powiedziaÅa: - W takim razie na jedno wychodzi. Ojciec wydziedziczyÅ i wyparÅ siÄ go. Cass jest samotny. Shinn parsknÄÅ pogardliwie. - Nie bardziej samotny niż my wszyscy. - Z...zostaÅ wyklÄty przez ojca. WyklÄty podwójnie, bo ten ojciec to nie kto inny, tylko Chariie Chaplin.
Nie staÄ pana na wspóÅczucie, panie Shinn? - Ależ staÄ! WspóÅczucie siÄ ze mnie wylewa. Kto daje wiÄcej na cele dobroczynne? Na fundusz kalekich dzieciaków, na Czerwony Krzyż? Na obronÄ DziesiÄtki Hollywoodzkiej? Ale Cassowi Chaplinowi nie wspóÅczujÄ nic a nic. - Shinn staraÅ siÄ mówiÄ Å¼artobliwie, ale jego olbrzymi nos z gÅÄbokimi owÅosionymi nozdrzami poruszaÅ siÄ z odrazÄ. - MówiÅem ci, skarbie, nie chcÄ, abyÅ pokazywaÅa siÄ z nim publicznie. - A prywatnie? - Prywatnie staraj siÄ byÄ ostrożna. Dwójka takich jak on to aż za wiele. Norma Jeane musiaÅa pomyÅleÄ przez chwilÄ, nim zrozumiaÅa. - Panie Shinn, to okrutne. Okrutne i grubiaÅskie. -Taki jest I. E., nie? Okrutny i grubiaÅski. Jej oczy wypeÅniÅy siÄ Åzami. MiaÅa ochotÄ uderzyÄ Shinna w twarz. Ale miaÅa również ochotÄ chwyciÄ go za rÄce i bÅagaÄ o wybaczenie, bo co ona by bez niego zrobiÅa? Nie, miaÅa ochotÄ rozeÅmiaÄ mu siÄ w twarz. Prosto w tÄ nalanÄ, ziemistÄ twarz. W jego zranione, dzikie oczy. Jego kocham, nie ciebie. Nie mogÅabym ciÄ pokochaÄ. ZmuÅ mnie tylko, abym wybieraÅa miÄdzy wami dwoma, a pożaÅujesz. Norma Jeane drżaÅa. ByÅa nie mniej oburzona niż Shinn i zaczynaÅa mówiÄ tak samo gwaÅtownie. MÄżczyzna zÅagodniaÅ. - Hej, zrozum, skarbie, chcÄ ci tylko pomóc. ChcÄ byÄ praktyczny. Znasz mnie: jestem I. E. Chodzi mi tylko o ciebie. O twoje dobro i twojÄ karierÄ. - MyÅlisz o Marylin, o jej karierze. - No cóż, Marylin to mój wynalazek. Tak, dbam o jej dobro i karierÄ. Norma Jeane mruknÄÅa coÅ, czego Shinn nie dosÅyszaÅ. PoprosiÅ, żeby powtórzyÅa, wiÄc, pociÄgajÄc nosem, powiedziaÅa: - M...Marilyn to tylko kariera, nie istnieje jej dobro. Shinn rozeÅmiaÅ siÄ, wÅaÅciwie wybuchnÄÅ nienaturalnym Åmiechem. WczeÅniej podniósÅ siÄ z obrotowego fotela, wyszedÅ zza biurka i spacerowaÅ po dywanie, wyÅamujÄc serdelkowate palce. Okna z grubymi szybami za jego plecami wychodziÅy na Sunset Boulevard. Norma Jeane, która siedziaÅa na jednym ze sÅawnych niskich krzeseÅ Shinna, też siÄ podniosÅa, chociaż nie zbyt pewnie. PrzyszÅa do biura agenta bezpoÅrednio po lekcji taÅca, Åydki i uda tak jÄ bolaÅy, jakby je ktoÅ stÅukÅ mÅotkiem. SzepnÄÅa: - On wie, że nie nazywam siÄ Marilyn. Mówi do mnie Norma, Tylko on mnie rozumie. -Ja ciebie rozumiem. Norma opuÅciÅa wzrok na dywan, obgryzajÄc paznokieÄ u kciuka. -Ja ciÄ wymyÅliÅem, ja ciÄ rozumiem. Ja mam na wzglÄdzie twój najlepszy interes, uwierz mi. - N...nie, nie wymyÅliÅeÅ mnie. Sama to zrobiÅam. Shinn znowu siÄ rozeÅmiaÅ. - PrzestaÅ popadaÄ w metafizykÄ, dobra? Mówisz jak twój eks-przyjaciel Otto OsÄ. Wiesz, ma teraz kÅopot... ZnalazÅ siÄ na nowej liÅcie Komisji do Spraw DziaÅalnoÅci Wywrotowej.
WiÄc trzymaj siÄ od niego z daleka. Norma Jeane powiedziaÅa: - Nie mam nic wspólnego z Ottonem OsÄ. Już nie. Co to za Komisja? Shinn ostrzegawczo przyÅożyÅ palec do ust. ByÅ to gest, który on i inni ludzie w Hollywood bardzo czÄsto wykonywali, zarówno publicznie, jak i prywatnie. Ãw gest w poÅÄczeniu z poruszeniem brwi w stylu Groucho Marxa miaÅ byÄ komiczny, ale oczywiÅcie to nie byŠżart; czÅowiek widziaÅ zarazem przestraszone oczy. - Nie przejmuj siÄ, skarbie. Nie rozmawiamy przecież o OsÄ, rozmawiamy o Chaplinie juniorze. Rozmawiamy o Marilyn. O tobie. Norma Jeane poczuÅa siÄ niedobrze. - Otto też jest na cz...czarnej liÅcie? Dlaczego? Shinn wzruszyÅ znieksztaÅconymi ramionami, jakby chciaÅ powiedzieÄ: Kto wie? Kogo to obchodzi? Norma Jeane zawoÅaÅa cicho: - Och, dlaczego ludzie to robiÄ? DonoszÄ na siebie nawzajem. Nawet Sterling Hayden. SÅyszaÅam, że podobno podaÅ Komisji jakieÅ nazwiska. A ja go podziwiaÅam. Ci wszyscy biedni ludzie na czarnej liÅcie, pozbawieni pracy... i DziesiÄtka Hollywoodzka w wiÄzieniu! Jakby to byÅy nazistowskie Niemcy, nie Ameryka. Charlie Chaplin miaÅ odwagÄ odmówiÄ niegodnej wspóÅpracy i opuÅciÄ kraj! Podziwiam go. MyÅlÄ, że Cass też go podziwia, ale nigdy siÄ do tego nie przyzna. A Otto OsÄ nie jest komunistÄ, naprawdÄ! MogÄ zeznawaÄ na jego korzyÅÄ, mogÄ przysiÄc na BibliÄ. On ciÄgle powtarza, że komuniÅci majÄ zÅudzenia. On nie jest marksistÄ. Ja mogÅabym byÄ marksistkÄ. Gdybym rozumiaÅa, o co Marksowi chodzi. To przypomina chrzeÅcijaÅstwo, prawda? Och, ma racjÄ ten Karol Marks, religia jest opium ludu. Jak alkohol i filmy. A komuniÅci sÄ za ludem. Co w tym zÅego? Shinn sÅuchaÅ w zdumieniu tego wybuchu. RzekÅ gÅoÅno: -Wystarczy, Normo Jeane. DoÅÄ. - Ale panie Shinn, to nie jest w porzÄdku! - Chcesz, żebyÅmy oboje znaleźli siÄ na liÅcie? A jeÅli w tym biurze jest podsÅuch? A jeÅli - wskazaÅ pokój przy swoim biurze, gdzie siedziaÅa sekretarka podsÅuchujÄ nas wynajÄci szpiedzy? Do jasnej cholery, przecież nie jesteÅ gÅupiÄ blondynkÄ, wiÄc przestaÅ. - Ale to nie w porzÄdku... - Tak? Å»ycie nie jest w porzÄdku. CzytaÅaÅ Czechowa, co? ONeilla? SÅyszaÅaÅ o Dachau, Auschwitz, co? O Homo sapiens, czyli gatunku, który po żera sam siebie? DoroÅnij. - Panie Shinn, ja już sama nie wiem. Nie ma dorosÅych ludzi, których mogÅabym podziwiaÄ lub choÄby zrozumieÄ.
- Norma Jeane mówiÅa szczerze, jakby rzeczywiÅcie byÅ to gÅówny temat ich rozmowy. WydawaÅo siÄ, że go bÅaga, chce chwyciÄ go za rÄce. - W nocy nie mogÄ czasem zasnÄÄ, taka jestem przejÄta. A Cass, on... - Marilyn - odparÅ Shinn - nie musi rozumieÄ ani myÅleÄ. Chryste. Nie. Wystarczy, że bÄdzie. Zwala z nóg, ma talent, ale nikt nie chce, aby kar miÄ go tym caÅym metafizycznym gównem z tych ponÄtnych ust. Uwierz mi, maleÅka. Norma Jeane krzyknÄÅa, robiÄc krok do tyÅu. Jakby jÄ uderzyÅ. Potem nie bÄdzie pamiÄtaÅa, może jednak jÄ uderzyÅ. -M...może Marilyn umrze nastÄpnym razem - rzekÅa. - Może nic nie wyniknie z debiutu. Krytycy znienawidzÄ mnie albo nawet w ogóle nie zauważÄ, jak po Scudda-Hoo! Scooda Hay! ZrezygnujÄ ze mnie w M-G-M, tak samo jak zrezygnowali w Wytwórni, i może to bÄdzie najlepsze dla nas, dla mnie i Cassa. Norma Jeane uciekÅa. Shinn pobiegÅ za niÄ, dyszÄc i sapiÄc. Przez pokój przyjÄÄ, gdzie sekretarka wybaÅuszyÅa na niego oczy, i na korytarz. WoÅaÅ za niÄ, poruszajÄc nozdrzami jak rozwÅcieczony pies: - Tak myÅlisz, tak? Tylko poczekaj. "Kim jest ta blondynka? " Tamten wieczór w styczniu 1950 roku. UnikajÄc w lustrze widoku swych zrozpaczonych oczu, kolejny raz wykrÄciÅa numer bungalowu przy Montezuma Drive i raz jeszcze z drugiej strony linii dobiegÅ do niej gÅuchy, melancholijny sygnaÅ telefonu dzwoniÄcego w pustym domu. Cass byÅ na niÄ zÅy, dobrze o tym wiedziaÅa. Nie zazdrosny (dlaczego miaÅby byÄ o niÄ zazdrosny syn najwiÄkszej filmowej gwiazdy wszech czasów? ), tylko wÅciekÅy. PeÅen odrazy. WiedziaÅ, że Shinn go nie aprobuje i nie chce, aby zostaÅ zaproszony na obiad u Enrica. DochodziÅa dziewiÄta i w to alecie zaczynaÅo siÄ robiÄ tÅoczno. Podniesione gÅosy, perfumy. Kobiety przy glÄdaÅy siÄ jej. ZerkaÅy. Jedna z nich uÅmiechnÄÅa siÄ i wyciÄgnÄÅa rÄkÄ; palce w pierÅcionkach otoczyÅy dÅoÅ Normy Jeane. -To ty jesteÅ Angela, kochanie? Cudowny debiut. Kobieta byÅa żonÄ jednego z szefów M-G-M, podrzÄdnÄ aktorkÄ z lat trzydziestych. Norma Jeane nie mogÅa wykrztusiÄ sÅowa. -Ojej! Dz...dziÄkujÄ. - Dziwny, poruszajÄcy film. CzÅowiek spodziewa siÄ czegoÅ zupeÅnie innego, prawda? To znaczy... mam na myÅli zakoÅczenie. Chyba nie zrozumiaÅam wszystkiego, a ty? Ginie tylu mÄżczyzn! Ale John Huston jest geniuszem! - O tak! - To wielki zaszczyt pracowaÄ z nim, prawda? Norma Jeane ciÄgle ÅciskaÅa kobiecie dÅoÅ.
Gorliwie skinÄÅa gÅowÄ, do oczu napÅynÄÅy jej Åzy wdziÄcznoÅci. Inne kobiety trzymaÅy siÄ z dala. RzucaÅy okiem na wÅosy Normy Jeane, jej biust, biodra. Biedna maÅa. Ubrali jÄ jak wielkÄ lalkÄ; wyglÄdaÅa wspaniale, seksownie, ale drżaÅa i chowaÅa siÄ w toalecie, pocÄc siÄ, że aż byÅo czuÄ. SÅowo dajÄ, nie chciaÅa puÅciÄ mojej rÄki! ChodziÅaby za mnÄ jak piesek, gdybym jej pozwoliÅa. W koÅcu premierowa projekcja dobiegÅa koÅca. Asfaltowa dżungla okazaÅa siÄ sukcesem. W każdym razie tak mówili ludzie, powtarzali to wÅród uÅcisków dÅoni, objÄÄ, pocaÅunków i wysokich kielichów szampana. A gdzie byÅ I. E. Shinn w smokingu, który miaÅ zachwalaÄ swojÄ klientkÄ? - CzeÅÄ, Angelo. - CzeÅÄ. - Åwietna rola. - DziÄkujÄ. - Poważnie mówiÄ, rola byÅa super ekstra. - DziÄkujÄ. - Znakomita kreacja. -DziÄkujÄ. - KtoÅ powiedziaÅ, że to twój debiut. - Owszem. - A ty nazywasz siÄ... - M...Marilyn Monroe. -W takim razie moje gratulacje, Marilyn Monroe. - DziÄkujÄ. - Mam wrażenie, że jeszcze siÄ kiedyÅ spotkamy, Marilyn Monroe. - DziÄkujÄ. ByÅa szczÄÅliwa. Nigdy nie czuÅa siÄ szczÄÅliwsza. W każdym razie od czasu, kiedy CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä wciÄgnÄÅ jÄ na zalanÄ ÅwiatÅem scenÄ, uniósÅ jÄ wysoko, aby jÄ wszyscy podziwiali i wiwatowali na jej czeÅÄ, oraz pobÅogosÅawiÅ jÄ pocaÅunkiem, namaÅciÅem ciÄ na jasnowÅosÄ KsiÄżniczkÄ, staÅaÅ siÄ mojÄ pannÄ mÅodÄ. SzeptaÅ jej do ucha sekretne upomnienia: Wszystko siÄ uÅożyÅo, teraz czeka ciÄ szczÄÅcie. ZasÅużyÅaÅ sobie. Na jakiÅ czas. Dla uczczenia tego szczÄÅcia w zatÅoczonym foyer bÅyskaÅy flesze fotoreporterów. Z uÅmiechami przeznaczonymi dla fotografów staÅa tam olÅniewajÄca blondynka Angela i jakby trochÄ speszony, naÅogowy palacz "wujek Leon". Angela i odtwórca gÅównej roli mÄskiej, Sterling Hayden, z którym nie zagraÅa ani jednej sceny. Angela i wielki reżyser, który byÅ twórcÄ jej szczÄÅcia. Och, jak bym nie dziÄkowaÅa, i tak zawsze to bÄdzie za maÅo. Norma Jeane rozeÅmiaÅa siÄ zalotnie, dostrzegajÄc kÄtem oka na skraju tÅumu sÄpiÄ twarz Ottona, gapiÄcego siÄ przez obiektyw uniesionego aparatu; Otto OsÄ w czarnym workowatym ubraniu jak strach na wróble, urażony, bo miaÅ tylko podrzÄdnÄ rolÄ do odegrania, ten, który powinien byÅ zostaÄ artystÄ , twórcÄ oryginalnych, frapujÄcych dzieÅ sztuki, twórcÄ sztuki żydowskiej, pierwszym twórcÄ sztuki radykalnej i rewolucyjnej od czasów niemożliwych do opisania tragedii pieców gazowych, ostatecznego rozwiÄzania, bomb atomowych. Norma Jeane chciaÅa zawoÅaÄ do niego: I co, widzisz? Nie potrzebujÄ ciebie. Twoich obskurnych, rozebranych fotek. Twoich kalendarzy z aktami. Jestem aktorkÄ. Nie potrzebujÄ ani ciebie, ani nikogo.
Mam nadziejÄ, że ciÄ aresztujÄ i wyprowadzÄ! Ale kiedy przyjrzaÅa siÄ lepiej, stwierdziÅa, że nie byÅ to wcale Otto OsÄ. Ależ uÅmiech na twarzy Shinna! Niski agent wyglÄdaÅ jak krokodyl. KoÅyszÄcy ogonem beznogi krokodyl. Do tego bÅyszczÄca, rozpalona, nienaturalnie szeroka twarz. ZachichotaÅa, wyobraziwszy sobie, jak by to byÅo kochaÄ siÄ z tego rodzaju stworzeniem. Chyba tylko z zamkniÄtymi oczami i z wyÅÄczonym mózgiem. Och, nie, za mÄż mogÄ wyjÅÄ tylko z miÅoÅci. Nigdy nie byÅa szczÄÅliwsza niż teraz. Shinn ÅciskaÅ jÄ za rÄkÄ, prowadzÄc przez foyer. On jÄ wymyÅliÅ, należaÅa do niego. To nieprawda, ale na razie nie bÄdzie siÄ sprzeciwiaÅa. Nie zbuntuje siÄ, jeszcze nie teraz. Nigdy nie byÅa bardziej szczÄÅliwa niż tego magicznego wieczoru. Wieczoru najwiÄk szego szczÄÅcia. ByÅa Kopciuszkiem, pantofelek pasowaÅ na jej nogÄ. W do datku wyglÄdaÅa lepiej, bardziej seksownie, bardziej ekscytujÄco niż od twórczyni gÅównej roli kobiecej, Jean Hagen, za którÄ podÄżaÅa mniejsza grupa fotografów; mogÅo siÄ wydaÄ Å¼enujÄce, że faworyzowali nieznanÄ, mÅodÄ, czarujÄcÄ blondynkÄ, która przecież nie potrafiÅa graÄ, jak mówili niektórzy, zasÅaniajÄc dÅoniÄ usta, ale Chryste, popatrzcie tylko na jej cycki, tyÅek, Lana Turner niech siÄ schowa. ByÅa szczÄÅliwa, pierwszy raz na rauszu po szampanie od nocy poÅlubnej. Chociaż Cass nie podnosiÅ sÅuchawki. Chociaż wiedziaÅ, jak jÄ ukaraÄ. ZÅy na niÄ, urażony. UkryÅ siÄ gdzieÅ, zasnÄÅ gÅÄboko w luksusowym, użyczonym Åóżku, w którym zaledwie wczoraj kochali siÄ tkliwie, wydÅużali rozkosz, leżÄc przy sobie, ich spragnione ciaÅa doskonale dopasowane, spragnione usta przyciÅniÄte do siebie, oczy przewrócone w tej samej chwili - Och! Och, och! Kochanie! - i nie potrzebowaÅa żadnych magicznych mikstur, aby zasnÄÄ, tak jak przez wiele nocy od czasu, gdy skoÅczyÅa pracÄ nad filmem i nabraÅa przekonania, że już nigdy nie bÄdzie potrzebowaÅa żadnych leków uspokajajÄcych, żeby zasnÄÄ, co za ulga, co za radoÅÄ. Mimo wszystko ci ludzie polubili jÄ! polubili jÄ ci mieszkaÅcy Hollywood! pytali: "Kim jest ta blondynka? Dlaczego nie zostaÅa wymieniona w obsadzie? " A pan Z z Wytwórni zdziwi siÄ i zmartwi, bezlitosny sukinsyn, bo wykorzystaÅ jÄ jako mÅodÄ aktorkÄ i wyrzuciÅ z pracy, ale teraz kierownictwo M-G-M doceni jÄ: po pierwszym oficjalnym pokazie producenci Asfaltowej dżungli umieszczÄ Marilyn Monroe w czoÅówce; zacznÄ siÄ tygodnie i miesiÄce sÅawy, kiedy promieniujÄca seksem blond piÄknoÅÄ Marilyn Monroe pojawi siÄ w dziesiÄtkach gazet i magazynów, zostanie obdarzona takimi tytuÅami jak NajpiÄkniejsza blondynka 1951; Nowa twarz "Screen World", 1951; Najbardziej obiecujÄca mÅoda gwiazda "PhotoLifeu" 1951; Miss kociaków 1952; Miss Bomba 1952; w Palm Springs odbierze z rÄk Franka Sinatry jakÄÅ nagrodÄ. PromieniujÄca seksem blondwÅosa piÄknoÅÄ pojawi siÄ na wszystkich stoiskach z prasÄ, nie na okÅadkach "Sir!" czy "Swanka", które przerosÅa - podobnie wzniosÅa siÄ ponad klasÄ fotografów, którzy pracowali dla tego rodzaju czasopism - lecz na szacownych, luksusowych okÅadkach "Look", "Colliers" i "Lifeu" ("Nowe twarze 1952 roku"). Do tego czasu Marilyn Monroe znowu podpisze kontrakt z WytwórniÄ, a skruszony pan Z podniesie jej gaÅ¼Ä do piÄciuset dolarów tygodniowo. "PiÄÄset!
W Radio PianÄ nie pÅacili mi nawet piÄÄdziesiÄciu na tydzieÅ". Nigdy nie byÅa szczÄÅliwsza. Z wyjÄtkiem tego wieczoru w styczniu 1950 roku, kiedy to siÄ zaczÄÅo, kiedy przyszÅa na Åwiat Marilyn Monroe. Kiedy byÅa chora z miÅoÅci do Cassa Chaplina, on zaÅ nie pojawiÅ siÄ ani na premierze filmu, ani później u Enrica. Swoje szczÄÅcie musiaÅa uczciÄ z tÅumem elegancko ubranych nieznajomych osób, wychylajÄc kieliszki szampana - Marilyn Monroe, olÅniewajÄca w kupionej u Bullocka, biaÅej jak do Ålubu koktajlowej sukni z jedwabiu i szyfonu o tak gÅÄbokim dekolcie, że jej piersi byÅy niemal gotowe wyskoczyÄ spod naciÄgniÄtego materiaÅu. Tego wieczoru sprytny agent Shinn przedstawiÅ swÄ gorÄcÄ klientkÄ panom B, J, P i R, producentom i szefom studia, których nazwisk nie zdoÅaÅa zapamiÄtaÄ; każdy z tych uÅmiechniÄtych mÄżczyzn uÅcisnÄÅ jej dÅoÅ, albo obie, i pogratulowaÅ udanego "debiutu". Wtedy zjawiÅ siÄ V, sÅawny, przystojny, piegowaty gwiazdor futbolu amerykaÅskiego, kiedyÅ nawet wybrany do zÅotej drużyny Stanów. PochodziÅ z Kansas i wystÄpowaÅ w filmach wojennych krÄconych przez Paramount, miÄdzy innymi w przeboju kasowym The Young Aces, na którym pÅakaÅ nawet Bucky Glazer; Norma Jeane pamiÄtaÅa, jak ÅciskaÅa swego mÅodego mÄża za rÄkÄ podczas przerażajÄcych scen podniebnych walk. Poza tym byÅy tam tkliwe sceny miÅosne z udziaÅem V i piÄknej Maureen 0Hary, które oglÄdaÅa z bijÄcym sercem, wyobrażajÄc sobie siebie na miejscu Mau reen, chociaż jednoczeÅnie zÅoÅciÅa siÄ na gÅupie fantazje, niestosowne dla mÅodej, szczÄÅliwej żony, dziecinne i próżne. A teraz, szeÅÄ lat później, zmierzaÅ ku niej, przepychajÄc siÄ przez tÅum, V we wÅasnej osobie! V cywilnym ubraniu, nie w mundurze siÅ powietrznych! V tak chÅopiÄcy, tak piegowaty, że nikt by nie zgadÅ, iż nie miaÅ dwudziestu dziewiÄciu lat, tylko trzydzieÅci dziewiÄÄ; jedynie przerzedzone wÅosy sugerowaÅy, że nie byÅ już impulsywnym mÅodym pilotem z The Young Aces, który zostaÅ ze strzelony nad terytorium wroga w jednym z najdÅuższych ujÄÄ spiralnego spadania w historii filmu, tak pomyÅlanym, że krzyczÄca i mdlejÄca publicznoÅÄ opada razem z nim w pÅonÄcym samolocie, póki mu siÄ nie udaje, rannemu, wyskoczyÄ ze spadochronem niczym w jakimÅ koszmarze; wiÄc Norma Jeane gapiÅa siÄ teraz, wytrzeszczajÄc oczy, na mÄżczyznÄ wysokiego na szeÅÄ stóp, o potÄżnych ramionach i torsie, o bardziej masywnej szczÄce, ale wciÄż tak samo piegowatego, patrzÄcego ciepÅo i w skupieniu, tak jak zapamiÄtaÅa. Kiedy raz ujrzysz mÄżczyznÄ z bliska, w sytuacji bardzo intymnej, zachowasz w pamiÄci jego wizerunek niczym marzenie. Kiedy wymyÅlisz w szczegóÅach scenÄ miÅosnÄ z mÄżczyznÄ, pielÄgnujesz wspomnienie o jego pocaÅunkach. - Ty! Och, to ty? Norma Jeane mówiÅa tak cicho, że w ogólnym gwarze nikt jej nie usÅyszaÅ i chyba wcale nie miaÅ sÅyszeÄ. Jakże gorÄco pragnÄÅa chwyciÄ V za duże, wyÄwiczone dÅonie i powiedzieÄ mu, jak siÄ w nim kochaÅa, jak pÅakaÅa, kiedy zostaÅ ranny i wziÄty do niewoli, jak pÅakaÅa, kiedy w koÅcu spotkaÅ siÄ z narzeczonÄ; jak po seansie wracaÅa do Verdugo Gardens, gdzie na odbiorniku radiowym czekaÅ uÅmiechniÄty stary Hirohito... WiodÅam wtedy inne życie, wÅaÅciwie nie wiedziaÅam, kim jestem. Ale nie chwyciÅa go za rÄce i nic nie powiedziaÅa o Verdugo Gardens. MusiaÅa jedynie podnieÅÄ gÅowÄ i uÅmiechnÄÄ siÄ do V, kiedy on pochyliÅ siÄ nad niÄ (jakby oboje już tworzyli parÄ kochanków), gratulujÄ c jej filmowego debiutu. Cóż innego mogÅa szepnÄÄ Norma Jeane, która byÅa Marilyn Monroe, poza: "DziÄkujÄ, och, dziÄkujÄ", czerwieniÄc siÄ jak uczennica? V zaprowadziÅ jÄ do wzglÄdnie spokojnego kÄta restauracji, aby szczerze porozmawiaÄ o jej filmie, omówiÄ subtelnoÅci scenariusza, charakteryzacji i niezwykÅego zakoÅczenia. ZapytaÅ też, jak spodobaÅa jej siÄ praca z takim skrupulatnym reżyserem jak Huston?
- On sprawia, że czÅowiek czuje siÄ pewniej w swoim zawodzie, prawda? W życiu, które ludzie naszego pokroju zdecydowali siÄ wybraÄ. ZakÅopotana Norma Jeane odparÅa: -W,..wybraÄ? MyÅmy wybrali? To znaczy aktorstwo? Och, nigdy nie myÅlaÅam o tym w taki sposób. V rozeÅmiaÅ siÄ zaskoczony. Norma Jeane zaczÄÅa siÄ zastanawiaÄ, czy nie powiedziaÅa czegoÅ niewÅaÅciwego. Trudno byÅo odgadnÄÄ, kiedy zachowuje siÄ serio. Weźmy to wszystko, co z niej wyskakiwaÅo. V, gwiazda kasowego filmu wkraczajÄca w wiek Åredni, uchodzÄcy na co dzieÅ za dobrego, skromnego czÅowieka, paskudnie traktowanego przez żonÄ, podrzÄdnÄ aktoreczkÄ, która uzyskaÅa opiekÄ nad ich wspólnymi dzieÄmi i znacznÄ sumkÄ w rozliczeniu rozwodowym zaledwie po kilku latach maÅżeÅstwa, oraz Marilyn Monroe, wspaniaÅa mÅoda gwiazdeczka. Z bliska, z perspektywy zaborczego ojca, przyglÄdaÅ siÄ im I. E. Shinn. Naraz do atrakcyjnej pary zbliżyÅ siÄ prawie Åysy mÄżczyzna w Årednim wieku o workowatych oczach żóÅwia i gÅÄbokich zmarszczkach wokóŠust. MiaÅ na sobie wygnieciony gabardynowy garnitur. Nie należaÅ do uczestników przyjÄcia, ale byÅo jasne, że ktoÅ z goÅci go zna, tak jak V. ZachowywaÅ siÄ z rezerwÄ, byÅ onieÅmielony, marszczyÅ czoÅo. - Przepraszam. Przepraszam bardzo. Czy mogÄ prosiÄ o podpis? V patrzyÅ w innÄ stronÄ, ale Norma Jeane byÅa rozradowana, w dobrym nastroju, przyjazna. MÄżczyzna o żóÅwich oczach zbliżyÅ siÄ niezgrabnie. PodsunÄÅ jej przed oczy petycjÄ. Norma Jeane zmrużyÅa powieki, zauważyÅa, że pismo zostaÅo przygotowane przez Narodowy Komitet Obrony Pierwszej Poprawki do Konstytucji; coÅ o tym sÅyszaÅa albo przynajmniej tak siÄ jej zdawaÅo. W rozproszonym Åwietle restauracji zdoÅaÅa odczytaÄ duży nagÅówek: MY, NIÅ»EJ PODPISANI, PROTESTUJEMY PRZECIWKO BEZWZGLÄDNEMU I ANTYAMERYKAÅSKIEMU TRAKTOWANIU, niżej zaÅ zamieszczono dwie kolumny imion i nazwisk. Na pierwszym miejscu lewej kolumny znalazÅ siÄ Charlie Chaplin, na pierwszym miejscu prawej kolumny-Paul Robeson. Pod kolumnami pozostaÅo sporo wolnego miejsca, ale podpisów byÅo nie wiÄcej niż póŠtuzina. MÄżczyzna o żóÅwich oczach przedstawiÅ siÄ z imienia i nazwiska, które Normie Jeane nic nie mówiÅy; dodaÅ, że napisaÅ scenariusz do Å»oÅnierzy, The Young Aces oraz wielu innych filmów, póki w 1949 roku nie znalazÅ siÄ na czarnej liÅcie. Norma Jeane, ostrzeżona przez swojego agenta, aby nie podpisywaÄ Å¼adnych dokumentów krÄżÄcych w Hollywood, powiedziaÅa zdecydowanie: - Och tak, podpiszÄ! PodpiszÄ. - PrysnÄÅ jej beztroski nastrój. W jednej chwili ogarnÄÅa jÄ wÅciekÅoÅÄ. ZamrugaÅa, aby odeprzeÄ Åzy urazy i oburzenia. - Charlie Chaplin i Paul Robeson sÄ wybitnymi artystami. Nic mnie nie obchodzi, czy sÄ komunistami, czy... czym tam sami chcÄ! To okropne, co taki wielki kraj jak Ameryka wyczynia ze swoimi n...najwiÄkszymi artystami! WziÄÅa dÅugopis od mÄżczyzny o żóÅwich oczach i byÅaby podpisaÅa pismo od razu, gdyby V, który teraz próbowaÅ odciÄgnÄÄ jÄ od nieznajomego mÄżczyzny, nie powiedziaÅ: - Marilyn, sÄdzÄ, że nie powinnaÅ tego robiÄ. Wtedy mÄżczyzna o żóÅwich oczach powiedziaÅ gÅoÅno:
- Hej, niech ciÄ szlag! To sprawa pomiÄdzy mnÄ i tÄ mÅodÄ damÄ. Norma Jeane powiedziaÅa do obydwu: -Ale jak ja siÄ nazywam? Monroe...? ZapomniaÅam, jak siÄ nazywam. - PodeszÅa do najbliższego stoÅu i tam, ku zdziwieniu goÅci, próbowaÅa podpisaÄ kÅopotliwÄ petycjÄ, ale poÅożyÅa jÄ na srebrnych sztuÄcach. ÅmiaÅa siÄ, chociaż wciÄż byÅa oburzona. - Och, tak, Marilyn Monroe. Dwa razy podpisaÅa siÄ zamaszyÅcie, jako Marilyn Monroe i jako Mona Monroe. ZaczÄÅa siÄ podpisywaÄ jako Norma Jeane Glazer, ale I. E. Shinn, ziejÄc przez nozdrza ogniem, odebraÅ jej pióro i skreÅliÅ podpisy. -Marilyn, na miÅoÅÄ boskÄ! JesteÅ pijana. - Nie jestem! Nikt tutaj nie jest bardziej trzeźwy ode mnie. Tamtego wieczoru u Enrica spotkaÅa V. Tamtego wieczoru utraciÅa kochanka, Cassa. UciekÅa z przyjÄcia. MiaÅa ich wszystkich dosyÄ. Cass miaÅ racjÄ. Wszyscy oni sÄ handlarzami ludzkim ciaÅem. Gdy próbowaÅa zatrzymaÄ taksówkÄ, zebraÅ siÄ maÅy tÅum. - Kto to? Ta blondynka. - Lana Turner? Nie, za mÅoda. Norma Jeane rozeÅmiaÅa siÄ z zakÅopotaniem. W biaÅej, szyfonowo-jedwabnej sukience z gÅÄbokim dekoltem. W wysokich szpilkach. Przysadzisty, uÅmiechniÄty mÄżczyzna w plastikowym pÅaszczu przeciwdeszczowym zderzyÅ siÄ z niÄ, wydawaÅo siÄ, że umyÅlnie. Znowu chodziÅo o petycjÄ? Nie, tym razem miaÅa przed sobÄ ksiÄżeczkÄ z autografami. - ProszÄ podpisaÄ! MruknÄÅa: - N...nie mogÄ. Jestem nikim. MusiaÅa uciec! Inny mÄżczyzna przyszedÅ jej na pomoc, otworzyÅ tylne drzwi taksówki i pomógÅ jej wejÅÄ do Årodka. Przelotnie ujrzaÅa przerażajÄcÄ i sponiewieranÄ twarz, jak gdyby ulepionÄ z kitu. Nos byÅ spÅaszczony i szeroki na czubku jak kielnia; skóra wokóŠoczu opuchÅa, opadÅy powieki; brwi wydawaÅy siÄ dorysowane; brakowaÅo jednego ucha, jakby skorodowaÅo. PoczuÅa kwaÅnÄ woÅ drożdży, woÅ Gladys w Norwalk. Ãw zapach miaÅ jej towarzyszyÄ przez resztÄ nocy, aż do rana, kiedy umyÅa siÄ z rozpaczliwÄ furiÄ. Może to mój wÅasny zapach. Może tak to siÄ zaczyna. Shinn obraziÅ jÄ. V dyskretnie siÄ wycofaÅ. MÄżczyzna o żóÅwich oczach zostaÅ wyrzucony z lokalu. Norma Jeane przycisnÄÅa opuszki palców do powiek, pragnÄc usunÄÄ z pamiÄci obraz ich wszystkich. WyniosÅa taki zwyczaj z sierociÅca. StosowaÅa strategiÄ Podróżnika w Czasie, który przesuwaÅ dźwigniÄ magicznej machiny, aby szybko przenieÅÄ siÄ w przyszÅoÅÄ. Kiedy wiÄc otworzyÅa oczy po mniej wiÄcej piÄtnastu minutach, byÅa koÅo
bungalowu przy Montezuma Drive, wynajÄtego domu u stóp góry, nie na szczycie, gdzie staÅy domy milionerów. DrżaÅa przejÄta, nie jadÅa nic od poÅudnia, jeÅli nie liczyÄ kilku Åapczywie i bezwiednie pochÅoniÄtych kanapek podanych na przyjÄciu. ZostawiÅa tam etolÄ z biaÅego lisa, pożyczonÄ dla niej z garderoby wytwórni M-G-M, ale pan Shinn miaÅ pokwitowanie. Zwróci jÄ. Och, jakże go nienawidziÅa! Przestanie byÄ jego klientkÄ i jeÅli to bÄdzie oznaczaÅo, że w Hollywood nigdy już nie dostanie pracy, to niech tak bÄdzie. ZabraÅa ze sobÄ maÅÄ biaÅÄ portmonetkÄ z ponaszywanymi cekinami i koralikami, ale nie miaÅa wiÄcej niż piÄÄ dolarów drobnych. Na szczÄÅcie tyle wystarczyÅo kierowcy taksówki, który zapytaÅ, czy jest pewna, że przybyli pod wÅaÅciwy adres, bo okolica tonÄÅa w mroku. - Mam poczekaÄ, panienko? Może trzeba jechaÄ w inne miejsce? Jej natychmiastowa odpowiedź byÅa krótka: - Nie, nie chcÄ nigdzie jechaÄ. - Po chwili dodaÅa jednak bardziej praktycznie: - W porzÄdku, proszÄ poczekaÄ, ale tylko chwilÄ. DziÄkujÄ. Nie miaÅa trudnoÅci z przejÅciem w szpilkach po stromym, popÄkanym chodniku, co znaczyÅo, że nie upiÅa siÄ szampanem, o co jÄ oskarżaÅ ten bezwzglÄdny karzeÅ. Och, Cass, kocham ciÄ, bardzo za tobÄ tÄskniÅam, to chyba byÅ sukces, odniosÅam sukces. ChoÄ to dopiero poczÄtek. PodrzÄdna rola. Ale zawsze jakiÅ poczÄtek. Nie muszÄ siÄ wstydziÄ. O nic wiÄcej nie proszÄ, tylko żeby siÄ nie wstydziÄ. Nie spodziewam siÄ szczÄÅcia. Moje jedyne szczÄÅcie pochodzi od ciebie. Cass... MaÅy bungalow, zasÅoniÄty chorymi drzewami palmowymi i bezlistnym, pozbawionym kwiatów pnÄczem, wyglÄdaÅ na opuszczony, ale Norma Jeane zajrzaÅa przez frontowe drzwi i dostrzegÅa przygaszone ÅwiatÅo z tyÅu budynku. Frontowe drzwi byÅy zamkniÄte. MiaÅa klucz, tylko gdzie on siÄ podziaÅ - nie byÅo go w maÅej biaÅej portmonetce z koralikami. A może jednak nie miaÅa klucza? ZawoÅaÅa cicho: - Cass? Kochanie? PrzypuszczaÅa, że Åpi. MiaÅa nadziejÄ, że nie jest to ciÄżki sen po narkotykach, z którego nie zdoÅa go obudziÄ. Taksówka staÅa na żwirowej drodze; Norma Jeane ÅciÄgnÄÅa sandaÅy na wysokich obcasach i po omacku ruszyÅa na tyÅy domu. Cass nigdy nie pamiÄtaÅ o zamykaniu tylnych drzwi. W ciemnoÅci widziaÅa pustÄ sadzawkÄ zaÅmieconÄ palmowymi liÅÄmi. Kiedy po raz pierwszy ujrzaÅa tÄ brudnÄ sadzawkÄ, miaÅa dziwnÄ wizjÄ, halucynacjÄ: w Årodku brodziÅa maÅa Irina, w jasnej wodzie. Cass zauważyÅ, że coÅ siÄ dzieje. WidziaÅ jej pobladÅÄ twarz, zapytaÅ, o co chodzi, ale ona mu nie odpowiedziaÅa. WiedziaÅ o pierwszym maÅżeÅstwie, rozwodzie, wiedziaÅ o Gladys, która podobno byÅa poetkÄ, póki nie zachorowaÅa, wiedziaÅ o ojcu Normy Jeane, który byÅ wybitnym hollywoodzkim producentem i nigdy nie przyznaÅ siÄ do córki z nieprawego Åoża. Ale nie wiedziaÅ nic wiÄcej. - Cass, to ja, Norma. W Årodku domu unosiÅy siÄ opary whisky.
Å»arówka u sufitu rozjaÅniaÅa kuchniÄ, ale w korytarzu panowaÅa ciemnoÅÄ. Norma Jeane nie zobaczyÅa ÅwiatÅa pod drzwiami sypialni, które byÅy lekko uchylone. Jeszcze raz za woÅaÅa cicho: - Cass? Åpisz? Ja jestem bardzo ÅpiÄca! Nagle poczuÅa siÄ jak duży, rozpieszczony kociak. PchnÄÅa drzwi. ÅwiatÅo z kuchni wpadÅo ukosem do Årodka. ByÅo tam Åóżko, wspaniaÅe podwójne Åóżko, zbyt duże jak na taki ciasny pokój, i w tym Åóżku leżaÅ Cass, nagi, jeÅli nie liczyÄ przeÅcieradÅa okrywajÄcego go do pasa. Norma Jeane odkryÅa z niejakim zdziwieniem, że dostrzega na jego piersi ciemne, splÄtane wÅosy, których nigdy wczeÅniej nie zauważyÅa, że jej kochanek ma jakby bardziej umiÄÅnione barki i tors, inaczej niż to zapamiÄtaÅa. - Cass? - szepnÄÅa, chociaż już siÄ zorientowaÅa, że w Åóżku znajdujÄ siÄ dwie osoby, dwóch mÅodych mÄżczyzn. Nieznajomy pozostaÅ w pozycji na wznak, teraz przeÅcieradÅo ledwo przy sÅaniaÅo mu owÅosione krocze i ramiona nad gÅowÄ. Tymczasem drugi mÅodzieniec, Cass, podparÅ siÄ na Åokciu i uÅmiechnÄÅ. Obu mÄżczyzn pokrywaÅa warstwa potu. MÅode, piÄkne ciaÅa poÅyskiwaÅy. Nim Norma Jeane zdoÅaÅa uciec, Cass nago wyskoczyÅ z Åóżka, pÅynnie jak tancerz, chwyciÅ jÄ za nadgarstek, a drugÄ rÄkÄ szarpnÄÅ za udo swojego towarzysza. - Normo, kochanie! Nie uciekaj. Poznaj Eddyego G, to mój bliźniak numer dwa. TEN OTO OÅTARZ Sekretareczka, powiedzmy z Westwood, która wymyÅliÅa sobie, że siÄ trochÄ poduczy. Religijna fanatyczka. Albo córka kogoÅ takiego. Typ, który spotyka siÄ w poÅudniowej Kalifornii. Zazwyczaj nie zwracaliÅmy na niÄ uwagi. Profesor Dietrich powie nam później, że aż do listopada nie opuÅciÅa ani jednej lekcji. Ale w klasie za chowywaÅa siÄ tak spokojnie, jakby jej w ogóle nie byÅo. Co tydzieÅ wÅlizgiwaÅa siÄ na swoje miejsce i pochylaÅa nad ksiÄżkÄ, po raz kolejny powtarzajÄc zadane Äwiczenie, wiÄc kiedy zerknÄÅeÅ w jej kierunku, odbieraÅeÅ wyraźny sygnaÅ: Nie odzywaj siÄ do mnie, proszÄ, nawet na mnie nie patrz. Zatem Åatwo byÅo jej nie zauważyÄ. ByÅa poważna, sztywna, zwykle patrzyÅa w dóÅ; nie miaÅa makijażu, a jej blada skóra lekko bÅyszczaÅa, jasnopopielate wÅosy upinaÅa do tyÅu w stylu kobiet, które podczas wojny pracowaÅy w fabryce. WyglÄd z lat czterdziestych. Czasami przewiÄzywaÅa wÅosy chust kÄ. NosiÅa najzwyklejsze spódnice, bluzki, rozpinane swetry, pÅaskie buty, i poÅczochy. Nic z biżuterii, żadnych pierÅcionków na rÄkach. Paznokcie bez lakieru. Na oko miaÅa jakieÅ dwadzieÅcia jeden lat, ale nie miaÅa stosownego do tego wieku doÅwiadczenia. Zapewne mieszkaÅa z rodzicami w jakimÅ niewielkim, eleganckim bungalowie. Albo z owdowiaÅÄ matkÄ. W niedziele rano obie ÅpiewaÅy hymny w szarym, maÅym koÅcióÅku. I z pewnoÅciÄ byÅa dziewicÄ. Kiedy pozdrowiÅeÅ jÄ albo rzuciÅeÅ pod jej adresem jakÄÅ przyjacielskÄ uwagÄ, co byÅo u nas czÄste, kiedy wszyscy wparowywali do
klasy, chÄtni do rozmów, żartów i wymiany wieÅci, szybko podnosiÅa niebieskie, przerażone oczy i zarazem jakby siÄ kuliÅa. WÅaÅnie wtedy do ciebie docieraÅo, jak po niespodziewanym kopniaku w krocze, że ta maÅa dziewczyna wyglÄda Åadnie, lub wyglÄdaÅaby Åadnie, gdyby o tym wiedziaÅa. Ale ona nie wiedziaÅa. OpuszczaÅa wzrok albo odwracaÅa siÄ i zaczynaÅa szukaÄ chusteczki w torebce. MruknÄÅa coÅ grzecznie i to wszystko. Nawet na mnie nie patrz, proszÄ! Kto by tam patrzyÅ? W klasie byÅy inne dziewczÄta i kobiety, w dodatku zupeÅnie niewstydliwe. Nawet nazywaÅa siÄ tak jakoÅ nijako. ZapominaÅeÅ o jej imieniu i nazwisku w tej samej chwili, kiedy je usÅyszaÅeÅ. "Gladys Pirig" - przeczytaÅ profesor Dietrich na pierwszym spotkaniu w klasie. OdczytywaÅ listÄ niskim, donoÅnym gÅosem i komentowaÅ nasze nazwiska. PodnosiÅ wzrok i patrzyÅ na nas ponad oprawkami okularów, ÅciÄgaÅ usta w grymasie, który miaÅ byÄ uÅmiechem. Niektórzy z nas znali profesora Dietricha z poprzednich zajÄÄ w szkole wieczorowej i lubili go, dlatego zapisali siÄ na nastÄpne, wiedzieliÅmy wiÄc, że jest dobrotliwym, szczodrym, optymistycznie nastawionym czÅowiekiem, ale surowym w ocenach nawet w szkole wieczorowej dla dorosÅych. ZwracaliÅmy siÄ do niego "profesorze Dietrich" albo po prostu "psorze". WiedzieliÅmy z katalogu Uniwersytetu Kalifornijskiego, że wÅaÅciwie nie jest profesorem, tylko adiunktem, ale i tak tytuÅowaliÅmy go "psorze", on zaÅ czerwieniÅ siÄ trochÄ, lecz nie poprawiaÅ nas. Jakby to byÅa jakaÅ gra: my, uczniowie szkoÅy wieczorowej, byliÅmy na tyle ważni, że zasÅużyliÅmy na profesora, a on nie zamierzaÅ wyprowadzaÄ nas z bÅÄdu. Przedmiotem zajÄÄ byÅa poezja renesansowa. W szkole wieczorowej przy Uniwersytecie Kalifornijskim, jesieniÄ 1951 roku. Nasze spotkania odbywaÅy siÄ w czwartki, miÄdzy siódmÄ a dziewiÄtÄ wieczorem. ZapisaÅo siÄ nas trzydzieÅci dwoje i, o dziwo, niemal wszyscy pojawiali siÄ na wiÄkszoÅci zajÄÄ, nawet kiedy zaczÄÅa siÄ pora zimowych deszczy. Byli wÅród nas weterani wojenni, którym naukÄ finansowaÅ rzÄd, emeryci, gospodynie domowe w Årednim wieku, którym nie zostaÅy do wychowania żadne dzieci, pracownicy biur, dwaj mÅodzi studenci seminarium teologicznego w Westwood, kilku niedoszÅych poetów. W grupie dominowaÅo - nie liczÄc kilku milczÄcych weteranów - jakieÅ póŠdziesiÄtki nauczycielek, kobiet trzydziesto- i czterdziestoletnich, pragnÄcych poprawiÄ swoje referencje. WiÄkszoÅÄ z nas w dzieÅ pracowaÅa. A byÅy to dÅugie dni. Trzeba byÅo kochaÄ poezjÄ i trzeba byÅo wierzyÄ, że poezja jest warta twojej miÅoÅci, aby spÄdzaÄ dwie godziny w klasie po pracy. Psor Dietrich byÅ wykÅadowcÄ peÅnym pasji i energii, wiÄc Åatwo udzielaÅ ci siÄ jego entuzjazm, chociaż nie zawsze rozumiaÅeÅ zdania, które wygÅaszaÅ. Przy tego rodzaju nauczycielach wystarczyÅo wiedzieÄ, że oni je rozumiejÄ. Tak jak w pierwszym okresie nauki, kiedy po odczytaniu listy obecnoÅci psor Dietrich stanÄÅ przed nami, zaÅożywszy masywne rÄce, i powiedziaÅ: - Poezja. Poezja jest transcendentalnym jÄzykiem ludzkoÅci. ZamilkÅ na chwilÄ, a my zadrżeliÅmy, dochodzÄc do wniosku, że cokolwiek ma on na myÅli, warto byÅo zapÅaciÄ czesne. Nikt nie zwróciÅ uwagi, jak przyjÄÅa te sÅowa Gladys Pirig. Najprawdopodobniej zapisaÅa je w notatniku, po uczniowsku, jak to miaÅa w zwyczaju. ZaczÄliÅmy semestr od czytania Roberta Herricka, Richarda Lovelacea, Andrew Marvella, Richarda Crashawa, Henryego Vaughana. ByÅa to rozgrzewka przed Donneem i Milionem, zapowiedziaÅ profesor Dietrich. GrzmiÄcym i dramatycznym gÅosem Lionela Barrymore wyrecytowaÅ O maÅych
mÄczennikach Richarda Crashawa: Kiedy widzÄ, jak mleko matek W jedno miesza siÄ z krwiÄ ich dziatek, Bardzo wÄtpiÄ, czy zbierzesz, Boże, Róże w plonie - czy lilie może. I Henryego Vaughana Odeszli wszyscy do jasnego Åwiata: Odeszli wszyscy do jasnego Åwiata! A ja, samotny, wciÄż tu stojÄ! Sama ich pamiÄÄ pasma ÅwiatÅa wplata W posÄpne dumania moje. AnalizowaliÅmy te zawiÅe wiersze. Zawsze byÅo w nich wiÄcej treÅci, niż siÄ czÅowiek spodziewaÅ. Jeden wers przechodziÅ w drugi, jedno sÅowo zapowiadaÅo inne, jak gdyby chodziÅo o zaklÄcia, które w bajkach pozwalaÅy ci otworzyÄ tajemne wrota i przejÅÄ dalej, coraz dalej. Dla niektórych z nas byÅo to objawienie. - Poezja! Poezja polega na zwiÄzÅoÅci - powiedziaÅ psor Dietrich, do strzegajÄc dezorientacjÄ na niektórych twarzach. Jego oczy bÅyszczaÅy za niezbyt czystymi szkÅami okularów w drucianych oprawkach, które podczas zajÄÄ kilkanaÅcie razy zdejmowaÅ i zakÅadaÅ z powrotem. - Poezja jest skrótowym jÄzykiem duszy. Alfabetem Morsea. - OpowiadaÅ niezdarne dowcipy z brodÄ, ale wszyscyÅmy siÄ Åmiali, nawet Gladys Ping, który miaÅa piskliwy Åmiech, w którym bardziej pobrzmiewaÅo zdziwienie niż wesoÅoÅÄ. Psor Dietrich wygÅaszaÅ wykÅady zdecydowanie lekkim tonem. ChciaÅ uchodziÄ za zabawnego, elokwentnego. Jakby nosiÅ w sobie jakiÅ ciÄżar, coÅ mrocznego i warczÄcego, a jego żarty byÅy sposobem odwrócenia na szej uwagi od tego albo od niego samego. MiaÅ okoÅo czterdziestu lat i zaczynaÅ tyÄ - grubokoÅcisty facet niczym niedźwiedź stojÄcy na tylnych Åapach - miaÅ okoÅo szeÅciu stóp wzrostu i ważyÅ dwieÅcie dwadzieÅcia funtów. Dobry materiaÅ na obroÅcÄ w drużynie baseballowej; mimo że miaÅ wrażliwÄ , pryszczatÄ twarz, na którÄ czÄsto wypÅywaÅ rumieniec, kobiety na kursie uważaÅy go za przystojnego, w stylu sponiewieranego Bogarta, twierdziÅy, że jego oczy krótkowidza sÄ "wrażliwe". NosiÅ niedopasowane marynarki, spodnie, kamizelki i krawaty w szkockÄ kratÄ. Z pewnych uwag, jakie bezwiednie wygÅaszaÅ na temat wojennego Londynu, odnosiÅeÅ wrażenie, że byÅ w nim wtedy, prawdopodobnie stacjonowaÅ tam przez jakiÅ czas, niemal widziaÅeÅ go w mundurze, nigdy nie mówiÅ o sobie, nawet po lekcjach. - Poezja to sposób wyjÅcia z jaźni - oÅwiadczyÅ nam - i sposób powrotu do jaźni. Ale poezja nie jest jaźniÄ. Zdaniem psora Dietricha, najlepszymi poetami byli twórcy renesansowi nawet jeÅli nie bÄdzie siÄ braÅo pod uwagÄ Szekspira (Szekspir to zupeÅnie inna sprawa). Psor prowadziÅ wykÅady na temat form poetyckich, zwÅaszcza sonetów sonetów angielskich, sonetów Petrarki, sonetów wÅoskich. WspominaÅ o "niestaÅoÅci", o "próżnoÅci ludzkich pragnieÅ", o "strachu przed staroÅciÄ i ÅmierciÄ". Poezja renesansu zajmowaÅa siÄ tym z takÄ konsekwencjÄ i uporem, że można by to nazwaÄ "kulturowÄ obsesjÄ", "pandemicznÄ neurozÄ". Jeden ze studentów teologii zapytaÅ: - Ale dlaczego? Skoro ci poeci wierzyli w Boga? Psor Dietrich rozeÅmiaÅ siÄ, podciÄgnÄÅ spodnie i rzekÅ: - No cóż, wierzyli albo i nie. Istnieje poważna różnica miÄdzy deklaracjami, w co ludzie wierzÄ, a tym, w co wierzÄ gÅÄboko w swoich trzewiach. Poezja jest lancetem, która rozcina martwÄ tkankÄ, by dotrzeÄ do prawdy. KtoÅ stwierdziÅ, że w tamtych czasach ludzie w sumie nie żyli dÅugo; przy odrobinie szczÄÅcia mÄżczyźni dożywali czterdziestki, a kobiety czÄsto umieraÅy mÅodo przy porodzie, wiÄc to wszystko miaÅo jakiÅ sens,
nie?
- Ustawicznie przeÅladowaÅa ich myÅl o umieraniu. To siÄ mogÅo zdarzyÄ w każdej chwili. Jedna z nauczycielek, wyÄwiczona w mówieniu, powiedziaÅa rzeczowo: - Och, bzdury! Prawdopodobnie "niestaÅoÅÄ" to tylko kolejny temat, który w swej poezji poruszali mÄżczyźni, tak jak "miÅoÅÄ". Chcieli byÄ poetami i przecież musieli o czymÅ pisaÄ. RozeÅmialiÅmy siÄ. Nie wszyscy siÄ z tym zgadzali. ZaczÄliÅmy rozmawiaÄ z ożywieniem, tak jak zawsze, stÄsknieni w prywatnym życiu za po ważnÄ intelektualnÄ konwersacjÄ albo za tym, co uchodziÅo za intelektualnÄ konwersacjÄ. PrzerywaliÅmy sobie nawzajem. - Wiersze miÅosne, liryka miÅosna, tak jak nasze dzisiejsze piosenki i filmy... sÄ na jeden temat, rozumiecie? Jakby w życiu nie byÅo nic ważniejszego. Ale może jednoczeÅnie temat to tylko... "temat". Może nie jest rzeczywisty. - Ale kiedyÅ byÅ rzeczywisty, prawda? - Kto wie? Co, do diabÅa, jest "rzeczywiste"? - Mówisz, że miÅoÅÄ nie jest rzeczywista? Å»e ÅmierÄ nie jest rzeczywista? Tak? - Chyba wszystko kiedyÅ byÅo rzeczywiste! Czy w przeciwnym razie mie libyÅmy odpowiednie sÅowa na te wszystkie rzeczy? Podczas tych kÅótni, którym niczym nauczyciel gimnastyki przewodniczyÅ psor Dietrich, zadowolony z ożywionej aktywnoÅci swych podopiecznych, lecz chyba trochÄ przestraszony, że coÅ może mu siÄ wymknÄÄ spod kontroli, blondynka Gladys Pirig siedziaÅa w milczeniu i gapiÅa siÄ na nas. W trakcie wykÅadu robiÅa notatki, ale na czas dyskusji odkÅadaÅa pióro. WidaÄ byÅo, że sÅucha bardzo uważnie. Skupiona i drżÄca, prosta jak wycior, widaÄ byÅo, że ta dziewczyna ma skÅonnoÅÄ do wyolbrzymiania rzeczy, jakby każda chwila byÅa samochodem, który przejeżdża z warkotem obok niej, a ona wie, że musi go zatrzymaÄ, i bardzo siÄ boi, że go przegapi. MaÅa urzÄdniczka z Westwood, którÄ kiedyÅ nauczycielka ze szkoÅy Åredniej zachÄciÅa, by postaraÅa siÄ osiÄgnÄÄ coÅ wiÄcej, i która przy aprobacie tej nauczycielki wziÄÅa siÄ do pisania wierszy. Chwalona za poetyckie próby, dalej zajmowaÅa siÄ poezjÄ, w sekrecie i bez strachu, że to na nic. Jej blade usta poruszaÅy siÄ bezgÅoÅnie. Nawet jej stopy nie tkwiÅy nieruchomo w miejscu. Czasem zauważaliÅmy, że bezwiednie drapie siÄ po nogach, Åydkach, jakby jÄ bolaÅy miÄÅnie, albo porusza stopami, jak gdyby cisnÄÅy jÄ buty. (Ale chyba nikomu nie przyszÅoby do gÅowy, że braÅa lekcje taÅca. Nikomu nie przyszÅoby do gÅowy skojarzyÄ Gladys Pirig z jakÄÅ aktywnoÅciÄ fizycznÄ.) Psor Dietrich nie należaÅ do nauczycieli nachalnych, nie wywoÅywaÅ spokojnych lub wstydliwych uczniów, ale rzecz jasna byÅ Åwiadom obecnoÅci tej skromnej, dobrze wychowanej, okropnie nieÅmiaÅej dziewczyny siedzÄcej tuż przed nim, tak samo jak byÅ Åwiadom naszej obecnoÅci; pewnego wieczoru zapytaÅ, kto zechciaÅby przeczytaÄ na gÅos OÅtarz Georgea Herberta; z pewnoÅciÄ dojrzaÅ jakiÅ przelotny wyraz pragnienia na twarzy dziewczyny, wiÄc zamiast poprosiÄ kogokolwiek z nas, bo mógÅ wybieraÄ z lasu podniesionych rÄk, zapytaÅ uprzejmie: - Gladys? Na chwilÄ zapadÅa cisza, prawie daÅo siÄ sÅyszeÄ westchnienie dziewczyny, która po chwili, niczym zbierajÄce siÄ na odwagÄ, lekkomyÅlne, nawet uÅmiechajÄce siÄ dziecko, szepnÄÅa w odpowiedzi: - SpróbujÄ.
Ten wiersz. Wiersz religijny, można siÄ byÅo domyÅliÄ, ale wydrukowany w specyficzny sposób. Gruba pozioma belka druku na samej górze, cieÅsza kolumna i odpowiednio dopasowana gruba podstawa. ByÅ to wiersz "metafizyczny" (jak nam wyjaÅniÅ nauczyciel), co zapowiadaÅo twardy do zgryzie nia orzech, ale można siÄ byÅo wsÅuchaÄ w piÄkny jÄzyk, tak jak siÄ sÅucha muzyki. WidzieliÅmy wyraźnie, że Gladys siÄ denerwuje. OdwróciÅa siÄ trochÄ w Åawce, żeby byÅo jÄ lepiej widaÄ, poprawiÅa ksiÄżkÄ, wziÄÅa gÅÄboki oddech i zaczÄÅa czytaÄ... Cóż, tego siÄ nikt nie spodziewaÅ. Nie chodziÅo tylko o chrapliwy, dramatyczny gÅos, który brzmiaÅ zarazem lekko i potÄżnie, wydawaÅ siÄ uduchowiony i seksowny jak wszyscy diabli. PiorunujÄce wrażenie wywarÅ na nas sam fakt, że w ogóle czyta, że nie odmówiÅa ani nie wybiegÅa z sali, gdy psor skierowaÅ do niej swojÄ proÅbÄ. OÅtarz stanowiÅ na karcie ksiÄżki rodzaj ÅamigÅówki, ale kiedy ta maÅa blondynka przeczytaÅa go, raptem wszystko nabraÅo sensu. Ten oto oÅtarz, Panie, sÅuga Twój muruje Z odÅamków serca, które Åzami cementuje: Lecz jego zarys Twoja rÄka stwarza; Ludzkie narzÄdzie nie tknÄÅo oÅtarza. Bo serc marmury To kamieÅ, który CiÄÄ tylko może Moc Twoja, Boże. Każda czÄÅÄ mego Serca twardego Tworzy zrÄb trwaÅy Dla Twojej chwaÅy: Nawet gdy wieczne zachowam milczenie, Wiecznie CiÄ bÄdÄ sÅawiÄ te kamienie. O, niech Twoja Ofiara bÄdzie czynem moim, PoÅwiÄÄ oto ten oÅtarz, aby staÅ siÄ Twoim. Kiedy Gladys skoÅczyÅa, rozlegÅ siÄ grzmot oklasków. KlaskaliÅmy wszyscy. Nawet nauczycielki, które można by podejrzewaÄ o zazdroÅÄ z racji tak znakomitego wystÄpu. Psor Dietrich gapiÅ siÄ na dziewczynÄ, którÄ braliÅmy za pracownicÄ jakiegoÅ biura, jakby nie dowierzaÅ wÅasnym uszom. PodpieraÅ siÄ na biurku, pochylony nad tekstem, a kiedy Gladys skoÅczyÅa, przyÅÄczyÅ siÄ do owacji i na koniec powiedziaÅ: - MÅoda panno, z pewnoÅciÄ jesteÅ poetkÄ! Zgadza siÄ? Gladys gwaÅtownie poczerwieniaÅa, skuliÅa siÄ i wymamrotaÅa coÅ, czego nie dosÅyszeliÅmy. Psor Dietrich ciÄgnÄÅ dalej, w ten swój na poÅy dokuczliwy, na poÅy życzliwy sposób, jak gdyby ów epizod także nieco wymknÄÅ mu siÄ spod kontroli i musiaÅ siÄ posÅużyÄ odpowiednio dobranymi sÅowami: - Panno Pirig? Jest pani poetkÄ... bardzo rzadkiego rodzaju! ZapytaÅ Gladys, dlaczego ten wiersz zostaÅ wydrukowany w dziwnej typografii, Gladys coÅ odpowiedziaÅa, ale zupeÅnie niedosÅyszalnie, i psor rzekÅ: ProszÄ gÅoÅniej, panno Pirig. Wtedy Gladys odchrzÄknÄÅa i powiedziaÅa doÅÄ wyraźnie, choÄ wciÄ Å¼ cicho: -To m...ma byÄ oÅtarz, ten wiersz ma wyglÄdaÄ jak oÅtarz? Ale tym razem mówiÅa szybko i bezbarwnie, wydawaÅo siÄ, że lada moment wybiegnie z pokoju jak spÅoszone zwierzÄ. Psor wtrÄciÅ czym prÄdzej: - DziÄkujÄ, Gladys. Masz racjÄ. ZauważyliÅcie to wszyscy? OÅtarz to oÅtarz. Do licha ciÄżkiego! Kiedy już raz to zauważyÅeÅ, nie dostrzegaÅeÅ już niczego innego. Tak jakby to byÅa jedna z tych atramentowych plam
w teÅcie Rorschacha. "Bo serc marmury". DziewczÄcy gÅos intonujÄcy te sÅowa. "Bo serc marmury to kamieÅ". BÄdziemy sÅyszeli je przez caÅe życie. Wszyscy, którzy tamtego wieczoru byli w klasie. W listopadzie 1951 roku. Dawno temu. Chryste! Nie chce siÄ myÅleÄ, jak maÅo nas zostaÅo przy życiu. Pewnie, potem obserwowaliÅmy jÄ bardzo uważnie. MówiliÅmy do niej wiÄcej albo przynajmniej bardziej siÄ staraliÅmy. Nie byÅa już anonimowa. Gladys Pirig - tajemnicza i pociÄgajÄca. TajemniczoÅÄ jest seksowna. Te jasnopopielate wÅosy, ten niski, zadyszany gÅos. Może niejeden z nas próbowaÅ znaleÅºÄ jej numer w ksiÄżce telefonicznej, ale nie figurowaÅ tam nikt o imieniu i nazwisku Gladys Pirig. Psor jeszcze raz czy dwa zapytaÅ jÄ o coÅ, ona sztywniaÅa i nie odpowiadaÅa, ale byÅo już za późno. I zaczÄliÅmy jÄ rozpoznawaÄ. Nie wszyscy w klasie, tylko kilka osób. Nieważne, że jej ubrania coraz bardziej przypominaÅy strój sekretarki, że upinaÅa falujÄce wÅosy jak IrenÄ Dunne i że kiedy staraÅeÅ siÄ podjÄÄ z niÄ dyskusjÄ, wycofywaÅa siÄ jak wystraszony królik. SprawiaÅa wrażenie - jeÅli trzeba byÅo to jakoÅ nazwaÄ dziewczyny, którÄ w przeszÅoÅci mÄżczyźni potraktowali podle. Aż w koÅcu nadszedÅ czwartkowy wieczór, kiedy ktoÅ z naszej klasy przyszedÅ wczeÅniej na zajÄcia z egzemplarzem "Hollywood Reporter" i puÅciÅ go w obieg, a my gapiliÅmy siÄ z niedowierzaniem, choÄ tym razem byÄ może nie caÅkiem zdumieni. -Marilyn Monroe, Chryste. - Czy to ona? Ta maÅa dziewczyna? - Ona nie jest jakÄÅ tam dziewczynÄ, ona nie jest maÅa. Zobaczcie. ZobaczyliÅmy. Niektórzy chcieli zachowaÄ w sekrecie nasze odkrycie, ale musieliÅmy to pokazaÄ psorowi, musieliÅmy zobaczyÄ wyraz jego twarzy, on zaÅ patrzyÅ i patrzyÅ na pierwszorzÄdne zdjÄcie w "Hollywood Reporter". PrzyglÄdaÅ siÄ i w okularach, i bez nich. Bo byÅa to duża fotografia - na cztery kolumny - olÅniewajÄcej blondwÅosej hollywoodzkiej aktorki, jeszcze nie gwiazdy, ale już można byÅo dostrzec, że wkrótce niÄ bÄdzie; jakby lada moment miaÅa wyskoczyÄ z obszytej cekinami sukienki o bardzo gÅÄbokim dekolcie; jej twarz byÅa ucharakteryzowana w taki sposób, że wyglÄdaÅa jak namalowana: MARILYN MONROE, NAJPIÄKNIEJSZA BLONDYNKA 1951. Do tego fotosy z Asfaltowej dżungli i notka o filmie: Wszystko o Ewie. Psor powiedziaÅ ochrypÅym gÅosem: -Ta gwiazdka, Marilyn Monroe. To Gladys? PowiedzieliÅmy mu, że tak, jesteÅmy pewni. Kiedy raz siÄ powiÄzaÅo jedno z drugim, wszystko byÅo jasne. - Ale przecież ja widziaÅem AsfaltowÄ dżunglÄ. PamiÄtam tamtÄ dziewczynÄ, nasza Gladys w ogóle jej nie przypomina. Jeden z seminarzystów, który przyglÄdaÅ siÄ zdjÄciom, rzekÅ: - WÅaÅnie widziaÅem Wszystko o Ewie i ona w nim graÅa! NiewielkÄ rolÄ, ale zapamiÄtaÅem jÄ. To znaczy zapamiÄtaÅem blondynkÄ, którÄ ona musiaÅa byÄ. RozeÅmiaÅ siÄ. WszyscyÅmy siÄ rozeÅmiali, podekscytowani i przejÄci. Niektórzy z nas przeżyli kiedyÅ coÅ, co można by nazwaÄ "zdziwieniem wojennym": to, co wydawaÅo ci siÄ okreÅlone i niezmienne, nagle i na zawsze okazuje siÄ zupeÅnie inne, a twoja wÅasna egzystencja zaczyna przy pominaÄ
pasmo pajÄczyny; bieżÄca chwila byÅa podobna, byÅo w niej zdziwienie, nieodwracalnoÅÄ objawienia, z tym że mieliÅmy teraz do czynienia z chwilÄ szczÄÅliwÄ, chwilÄ radosnÄ, jakbyÅmy trafili wygranÄ na loterii i ÅwiÄtowali. CieszÄc siÄ, że jest oÅrodkiem zainteresowania, seminarzysta dodaÅ: - Marilyn Monroe nie jest kimÅ, o kim można zapomnieÄ. Na kolejne spotkanie w nowym semestrze wiÄcej osób przyszÅo wczeÅniej. PrzynieÅliÅmy egzemplarze "Screen World", "Modern Screen", "PhotoLife" z "Najbardziej obiecujÄcÄ mÅodÄ gwiazdÄ 1951 roku". Inny numer "Holly wood Reporter" zawieraÅ zdjÄcie "Marilyn Monroe na premierze filmowej, w towarzystwie przystojnego mÅodego aktora Johnnyego Sandsa". MieliÅmy ze sobÄ dawne wydania "Swank", "Sir! " i "Peek". W "Look" zamieszczono duÅ¼Ä fotografiÄ zrobionÄ zeszÅej jesieni: "Sensacja o wÅosach blond: MARILYN MONROE". WÅaÅnie przekazywaliÅmy sobie czasopisma z rÄk do rÄk, kiedy weszÅa Gladys Pirig w pÅaszczu przeciwdeszczowym w kolorze khaki i kapeluszu - mysz, na którÄ nikt nie chciaÅby spojrzeÄ drugi raz. PopatrzyÅa na nas, na magazyny, i od razu musiaÅa siÄ zorientowaÄ. ZdradziÅy nas oczy! ChcieliÅmy zachowaÄ wszystko w sekrecie, ale to byÅo tak, jakby przystawiÄ zapalonÄ zapaÅkÄ do wyschniÄtej turzycy. Jeden ze Åmielszych facetów od razu do niej podszedÅ i oÅwiadczyÅ: - Hej. Wcale siÄ nie nazywasz Gladys Pirig, prawda? JesteÅ Marilyn Monroe. ByÅ na tyle nieokrzesany, że trzymaÅ w rÄku "Swanka" z niÄ na okÅadce: byÅa w czerwonej, przejrzystej koszulce nocnej i czerwonych pantofelkach na wysokich obcasach, wÅosy miaÅa zmierzwione, bÅyszczÄce, czerwone usta zÅożone jak do pocaÅunku. Gladys popatrzyÅa na niego, jakby uderzyÅ jÄ w twarz. Czym prÄdzej powiedziaÅa: - N...nie. To nie ja. To znaczy, nie jestem niÄ. Na jej twarzy pojawiÅa siÄ panika zmieszana z przerażeniem. Nie, nie byÅa hollywoodzkÄ aktorkÄ, tylko przestraszonÄ dziewczynÄ. Na pewno by uciekÅa, ale ktoÅ zagradzaÅ jej drogÄ, bynajmniej nie specjalnie, tak po prostu staliÅmy. Do sali napÅywaÅy inne osoby. MiÄdzy innymi pododdziaÅ bystrookich nauczycielek, do których dotarÅy nowe wieÅci. Także psor Dietrich pospieszyÅ siÄ z nadejÅciem przynajmniej o piÄÄ minut. A ten bardzo bezpoÅredni facet ciÄgnÄÅ: - Marilyn, jesteÅ wspaniaÅa. Czy mogÄ dostaÄ twój autograf? Nie żartowaÅ. PodsuwaÅ jej do podpisania skrypt z renesansowymi tekstami. Inny goÅÄ, jeden z weteranów wojennych, powiedziaÅ: -To ja myÅlÄ, że jesteÅ wspaniaÅa. Nie pozwalaj tym gburowatym dupkom ciÄ denerwowaÄ. Inny facet sparodiowaÅ kwestiÄ Angeli z Asfaltowej dżungli: - Wujku Leonie, zamówiÅam ci na Åniadanie solone Åledzie, wiem, jak za nimi przepadasz. Ona nawet siÄ z tego rozeÅmiaÅa, cicho i piskliwie. - No, cóż. Chyba mnie zdemaskowaliÅcie. Wtedy wystÄpiÅ psor Dietrich, onieÅmielony, ale zarazem podekscytowany, z wypiekami na twarzy, tym razem w skromnej granatowej marynarce, w której nie brakowaÅo żadnego guzika, w wyprasowanych spodniach i jasnym krawacie w szkockÄ kratÄ.
Z zakÅopotaniem powiedziaÅ: - Hm... Gladys... panno Pirig... DowiedziaÅem siÄ... Chyba mamy wschodzÄcÄ gwiazdÄ w naszym gronie. Gratulacje, panno Monroe! Dziewczyna uÅmiechaÅa siÄ, albo staraÅa siÄ uÅmiechaÄ, i jakoÅ zdoÅaÅa wykrztusiÄ: - Dz...dziÄkujÄ, profesorze Dietrich. PowiedziaÅ jej, że widziaÅ AsfaltowÄ dżunglÄ i uważa ten film za "niezwykle gÅÄboki" jak na Hollywood, a jej rolÄ za "wspaniaÅÄ". Trzeba byÅo widzieÄ, jak zrobiÅo siÄ jej nieswojo, gdy usÅyszaÅa te sÅowa z jego ust. Trzeba byÅo widzieÄ roziskrzone oczy tego potÄżnego mÄżczyzny, szeroki, entuzjastyczny uÅmiech. Gladys Pirig nie miaÅa zamiaru jak zwykle usiÄÅÄ w Åawce, tylko chciaÅa jak najszybciej od nas uciec. Jakby ziemia drżaÅa pod jej stopami, jakby dÅugo ÅudziÅa siÄ, że nie zadrży, choÄ to przecież poÅudniowa Kalifornia i czego innego można siÄ byÅo spodziewaÄ? CofaÅa siÄ do drzwi, my tÅoczyliÅmy siÄ i przepychaliÅmy wokóŠniej, mówiÄc gÅoÅno, aby ÅciÄgnÄÄ na siebie jej uwagÄ, walczÄc ze sobÄ, nawet z nauczycielkami, aby przyciÄgnÄÄ jej uwagÄ, aż podrÄcznik literatury renesansowej, ciÄżka, duża ksiÄga, wyÅlizgnÄÅ siÄ jej z palców i upadÅ na podÅogÄ, ktoÅ z nas schyliÅ siÄ, podniósÅ tom i wrÄczyÅ go jej, ale nie puÅciÅ ksiÄżki, wiÄc dziewczyna nie mogÅa uciec i powiedziaÅa, a wÅaÅciwie zaczÄÅa bÅagaÄ: - Z...zostawcie mnie w spokoju, proszÄ. Jestem inna, niż m...myÅlicie. Och, ten wyraz jej twarzy. Wyraz cierpienia, bÅagania, przerażenia i kobiecej rezygnacji. Wszystko to niektórzy z nas ujrzÄ poruszeni za dwa lata, gdy w kulminacyjnej scenie Niagary wiaroÅomna RosÄ bÄdzie miaÅa lada chwila zginÄÄ, uduszona przez oszalaÅego mÄża; ów wyraz twarzy Marilyn Monroe - naszym zdaniem widzieliÅmy po raz pierwszy pewnego czwartkowego wieczoru w listopadzie 1951 roku, kiedy Gladys Pirig zdoÅaÅa siÄ wymknÄÄ, zostawiajÄc nam swojÄ ksiÄ Å¼kÄ, a psor Dietrich woÅaÅ za niÄ z żalem: - Panno Monroe! Niech pani zostanie. Już nie bÄdziemy pani dokuczaÄ, obiecujemy. Ale nic z tego. OdeszÅa. Kilku nas odprowadziÅo jÄ do schodów. ZerwaÅa siÄ do biegu i uciekÅa. PomknÄÅa po schodach tak szybko, jak mógÅby biec jakiÅ chÅopiec albo przerażone zwierzÄ. Nawet siÄ nie obejrzaÅa. - Marilyn! - woÅaliÅmy za niÄ. - Marilyn, wracaj! Ale ona nigdy nie wróciÅa. RUMPELSTILTZKIN Co to za zaklÄcie? Jak dÅugo zachowuje moc? Kto mi to zrobiÅ? Ani CiemnowÅosy KsiÄżÄ, ani nawet jej sekretny kochanek nie poprosili jej o rÄkÄ. ZrobiÅ to skrzat Rumpelstiltzkin. Nie dostarczono jej tekstu. Nie oÅmieliÅa siÄ rozeÅmiaÄ. ZaprotestowaÅa, powiedziaÅa miÄkko i cicho:
- Och, nie mówi pan tego poważnie, panie Shinn! I. E. Shinn uÅmiechnÄÅ siÄ - jak to kiedyÅ Hollywood o nim żartowaÅo - niczym dziadek do orzechów, gdyby dziadek do orzechów mógÅ siÄ uÅmiechaÄ. RzekÅ: - ProszÄ ciÄ. Znamy siÄ już dobrze, kochanie. Nazywam siÄ Isaac, nie pan Shinn. Znasz mnie i znasz moje serce. Nazwij mnie panem Shinnem, a rozpÅynÄ siÄ w mroku jak Bela Lugosi w roli hrabiego Draculi. Norma Jeane zwilżyÅa usta i wyszeptaÅa: -Isaac. - Czy to wszystko, czego nauczyÅ ciÄ doÅÄ kosztowny nauczyciel gry aktorskiej? Spróbuj jeszcze raz. Norma Jeane rozeÅmiaÅa siÄ. Nie chciaÅa patrzeÄ w bÅyszczÄce, przenikliwe oczy Shinna. - Isaac. Isaac? - BrzmiaÅo to bardziej jak proÅba, a nie odpowiedź. W istocie groźny Rumpelstiltzkin nie po raz pierwszy zaproponowaÅ JasnowÅosej KsiÄżniczce maÅżeÅstwo, lecz ona zapominaÅa o tym miÄdzy jednÄ propozycjÄ a drugÄ. Amnezja przysÅaniaÅa tego rodzaju epizody jak po ranna mgÅa. Scena miaÅa wypaÅÄ romantycznie, ale przeszkadzaÅa w tym ostra, haÅaÅliwa muzyka. Ileż do przemyÅlenia miaÅa JasnowÅosa KsiÄżniczka! Ale jej życiem rzÄdziÅ kalendarz ÅciÅle zaplanowanych dni i godzin. Å»ebraczka przebrana za JasnowÅosÄ KsiÄżniczkÄ. Zaczarowano jÄ, wiÄc przynajmniej zwykÅym ludziom, takim jak ona, wydawaÅa siÄ tak jaÅniejÄca blaskiem i oszaÅamiajÄca jak JasnowÅosa KsiÄżniczka. Granie tej roli byÅo wyczerpujÄce, ale obecnie nie miaÅa wyboru ("z twoim wyglÄdem, z twoim talentem"), musiaÅa jÄ graÄ, jak cierpliwie wyjaÅniaÅ pan Shinn. W każdej dekadzie musi siÄ znaleÅºÄ JasnowÅosa KsiÄżniczka, osoba wyniesiona ponad resztÄ; rola ta nie wymaga tylko szczególnych darów fizycznych, lecz także wewnÄtrznego geniuszu, co pan Shinn wyjaÅniaÅ jeszcze bardziej cierpliwie. ("Nie wierzysz, że piÄkno wymaga geniuszu, moja droga? Uwierzysz pewnego dnia, gdy stracisz i jedno, i drugie".) A jednak w lustrze widziaÅa nie JasnowÅosÄ KsiÄżniczkÄ, którÄ oglÄdaÅ i zachwycaÅ siÄ Åwiat, lecz starÄ, znajomÄ Å¹ebraczkÄ. Wystraszone niebieskie oczy, lekko rozchylone, zalÄknione usta. Tak żywo, jakby to byÅo w zeszÅym tygodniu, pamiÄtaÅa wygnanie ze sceny w Van Nuys High School. PamiÄtaÅa sarkazm nauczyciela oraz towarzyszÄce temu pomruki i wybuchy wesoÅoÅci. Stan upokorzenia wydawaÅ siÄ jej zupeÅnie naturalny, stanowiÅ potwierdzenie jej wartoÅci. A jednak w jakiÅ sposób zostaÅa JasnowÅosÄ KsiÄżniczkÄ! Co to za zaklÄcie? Jak dÅugo zachowuje moc? Kto mi to zrobiÅ? Przygotowywano jÄ do "gwiazdorstwa". ByÅa to odmiana chowu zwierzÄt, swoista hodowla. Naturalnie Rumpelstiltzkin caÅÄ zasÅugÄ przypisywaÅ sobie, sam bowiem posiadaÅ moc rzucania zaklÄÄ. Norma Jeane stopniowo zaczynaÅa wierzyÄ, że to on za wszystko ponosi odpowiedzialnoÅÄ: I. E. Shinn, gnom i magik, który otwarcie twierdziÅ, że jÄ wielbi. (Otto OsÄ już dawno zniknÄÅ z jej życia. Rzadko o nim myÅlaÅa. Doprawdy bardzo to dziwne, że kiedyÅ braÅa Ottona OsÄ za CiemnowÅosego
KsiÄcia! Nie byÅ z niego żaden ksiÄżÄ, raczej zaprzÄtniÄty pornografiÄ strÄczyciel. PatrzyÅ na jej nagie, spragnione ciaÅo bez czuÅoÅci. ZdradziÅ jÄ. Norma Jeane Baker nic dla niego nie znaczyÅa, chociaż wyciÄgnÄÅ jÄ ze Åmietnika i ocaliÅ jej życie. ZniknÄÅ z Hollywood w marcu 1951 roku, kiedy otrzymaÅ wezwanie do zÅożenia zeznaÅ przed kalifornijskÄ KomisjÄ do Spraw Badania DziaÅalnoÅci AntyamerykaÅskiej.) Niedawno Shinn zaprosiÅ NormÄ Jeane do swojego biura przy Sunset Boulevard, gdzie rozÅożyÅ na stole promocyjny egzemplarz kolorowego magazynu przedstawiajÄcego Marilyn Monroe w pozach, o których caÅkowicie zapomniaÅa. - Kochanie, spójrz, co robi twój sobowtór. Ma co pokazaÄ, nie? To po winno zwróciÄ uwagÄ paru goÅci z Wytwórni. CzÄsto telefonowaÅ do niej późno w nocy, aby siÄ pochwaliÄ posianÄ tu i ówdzie wzmiankÄ w plotkarskiej kolumnie; Åmiali siÄ we dwoje do rozpuku jak ludzie, którzy wygrali loteriÄ losem znalezionym na ulicy. Nie zasÅużyÅaÅ, aby wygraÄ. Ale kto tak naprawdÄ zasÅużyÅ? Tego wieczoru doszÅo do zwykÅych oÅwiadczyn w zaskakujÄcym wariancie: Isaac Shinn podpisze umowÄ przedÅlubnÄ z NormÄ Jeane vel Marilyn Monroe, zgodnie z którÄ po jego Åmierci caÅy majÄtek odziedziczy ona, a nie jego dzieci i inni spadkobiercy. Firma I. E. Shinn, Inc. warta byÅa miliony, a ona miaÅa odziedziczyÄ wszystko! ZaoferowaÅ jej to jak magik, z przesÄdnym gestem - cóż za fantasmagoryczne widowisko dla Åatwowiernej publicznoÅci. Mimo to Norma Jeane tylko skuliÅa siÄ na krzeÅle i mruknÄÅa z zakÅopotaniem: - Och, dziÄkujÄ, panie Shinn, to znaczy dziÄkujÄ, Isaac. Ale przecież wiesz, że nie mogÄ. Po prostu nie m...mogÄ. - Ale dlaczego? - Och, nie mogÅabym, nie mogÅa... No wiesz, nie mogÅabym zraniÄ twojej r...rodziny. Prawdziwej rodziny. - Dlaczego nie? Wobec takiej agresji Norma Jeane nagle wybuchÅa Åmiechem. Potem za czerwieniÅa siÄ po same uszy. Wreszcie powiedziaÅa, ale zupeÅnie przytomnie: - K...kocham ciÄ, ale nie... Nie jestem w tobie zakochana. ProszÄ bardzo. PadÅy te sÅowa. W scenie filmowej zostaÅyby wypowiedziane ze smutkiem, lecz i przekonaniem. W biurze pana Shinna zostaÅy wplecione w niezrÄcznÄ rozmowÄ. Shinn odparÅ: - Do diabÅa, mogÄ kochaÄ za nas dwoje, moja droga. Spróbuj. MówiŠżartobliwie, ale oboje wiedzieli, że jest Åmiertelnie poważny. Norma Jeane wypaliÅa z nieÅwiadomym okrucieÅstwem: - Och, ale... To nadal nie wystarczy, panie Shinn. - Trafiony! - zażartowaÅ Shinn, przyciskajÄc rÄkÄ do piersi, jakby miaÅ atak serca. Norma Jeane skrzywiÅa siÄ. To w ogóle nie byÅo zabawne! Ale caÅkowicie na miejscu w wypadku ludzi z Hollywood, grajÄcych emocje, które na prawdÄ odczuwali. Czy też może emocje, które naprawdÄ odczuwali, mogÅy zostaÄ wyrażone
tylko poprzez grÄ? Wszyscy wiedzieli, że I. E. Shinn cierpi na chorobÄ serca. Nie mogÄ wyjÅÄ za ciebie tylko po to, aby utrzymaÄ ciÄ przy życiu, prawda? Czy muszÄ to zrobiÄ? JasnowÅosa KsiÄżniczka byÅa teraz tylko Å»ebraczkÄ. Wystarczy, że Rum pelstiltzkin klaÅnie w dÅonie, a ona w jednej chwili zniknie. Podczas rozmowy ani Norma Jeane, ani Shinn nie napomknÄli o jej tajemniczym kochanku, V. Norma miaÅa nadziejÄ, że go wkrótce poÅlubi. Och, wkrótce! To prawda, że Norma Jeane nie kochaÅa V z takim desperackim oddaniem jak Cassa Chaplina. Ale to siÄ może dobrze skÅadaÅo. KochaÅa V w rozsÄdniejszy sposób. Kiedy tylko V siÄ rozwiedzie. Kiedy tylko jego ziejÄca nienawiÅciÄ Å¼ona ostatecznie zdecyduje, że doÅÄ krwi z niego wyssaÅa. Norma Jeane nie miaÅa pojÄcia, co wÅaÅciwie Shinn wie o niej i V. WczeÅniej zdradzaÅa mu swoje sekrety jako agentowi i przyjacielowi - do pewnych granic. (Nie przyznaÅa siÄ do tego, że poÅknÄÅa prawie caÅÄ buteleczkÄ barbituranów otrzymanÄ od Cassa, że zrobiÅo jej siÄ niedobrze i zwymiotowaÅa je w postaci żóÅtawej papki. Rankiem po nocy zdrady Cassa). Norma Jeane miaÅa niemiÅe wrażenie, że pan Shinn wie wiÄcej, o V i o niej, niż ona sama wiedziaÅa, bo przecież miaÅ swoich szpiegów, którzy dostarczali mu informacji na temat wybranych klientów. Mimo wszystko nie wypowiadaÅ siÄ o V tak lekceważÄco jak o Charliem Chaplinie juniorze, przeciwnie, lubiÅ go i podziwiaÅ jako "dobrego, skromnego obywatela Hoolywood, faceta, który wypeÅnia swoje zobowiÄzania". V byÅ kasowÄ atrakcjÄ lat czterdziestych i wciÄż utrzymywaÅ siÄ na szczycie w latach piÄÄdziesiÄtych, przy najmniej dla niektórych. V nie byÅ Tyroneem Powerem ani Robertem Taylorem, z pewnoÅciÄ nie byÅ też Clarkiem Gableem czyjohnem Garfieldem, lecz należaÅ do ustabilizowanych, pewnych talentów i byÅ doÅÄ przystojnym, piegowatym chÅopcem znanym milionom kinomanów w Ameryce. Kocham go. ChcÄ za niego wyjÅÄ. PowiedziaÅ, że mnie uwielbia. Shinn uderzyÅ pulchnymi dÅoÅmi o biurko. - Normo Jeane, jesteÅ rozkojarzona. MówiÄ do ciebie. - P...przepraszam. -Rozumiem, że nie "k...kochasz" mnie, moja droga, nie w ten sposób. Ale kochaÄ można inaczej. - Shinn mówiÅ teraz Åagodnie, starannie dobierajÄc sÅowa. - Dopóki bÄdziesz mnie szanowaÅa, tak jak sÄdzÄ, że mnie szanujesz... - Och, panie Shinn! OczywiÅcie. - ufaÅa mi... - Och, tak! -Dopóki bÄdziesz przekonana, że na sercu leży mi twoje dobro... - Och, tak. - BÄdziemy mieli solidnÄ podstawÄ maÅżeÅstwa. A do tego umowÄ przed maÅżeÅskÄ. Norma Jeane zawahaÅa siÄ. ByÅa jak zdezorientowana owieczka fachowo zapÄdzana do zagrody. StojÄca tuż przed bramÄ. - Ale ja m...mogÄ wyjÅÄ za mÄż tylko z m...miÅoÅci. Nie dla pieniÄdzy. Shinn rzuciÅ ostro:
- Normo Jeane! Niech to szlag, w ogóle mnie nie sÅuchaÅaÅ. Huston nie nauczyÅ ciÄ sÅuchaÄ innych aktorów? KoncentrowaÄ siÄ? Wyraz twarzy, twoja postawa sygnalizujÄ, że tylko udajesz uczucia, wcale ich nie przeżywasz. W takim razie jak, do diabÅa, można siÄ dowiedzieÄ, co na prawdÄ czujesz? Co za pytanie! Shinn czÄsto uciekaÅ siÄ do tego rodzaju taktyki w swoich stosunkach z klientami. WcielaÅ siÄ w rolÄ reżysera, analizowaÅ, przypisywaÅ motywy. Nie można byÅo siÄ z nim spieraÄ. Jego oczy byÅy jak gorejÄce wÄgle. Norma Jeane poczuÅa, że uginajÄ siÄ pod niÄ kolana, zakrÄciÅo jej siÄ w gÅowie. Lepiej siÄ poddaÄ. ZgodziÄ siÄ. Na wszystko, czego żÄda. On posiada wiedzÄ magicznÄ. Jest twoim prawdziwym ojcem. Norma Jeane wypytywaÅa o prywatne życie I. E. Shinna i wiedziaÅa, że ożeniÅ siÄ dwa razy. Jego pierwsze maÅżeÅstwo przetrwaÅo szesnaÅcie lat. RozwiódÅ siÄ i doÅÄ szybko poÅlubiÅ mÅodÄ aktorkÄ z wytwórni RKO, z którÄ rozwiódÅ siÄ w 1944 roku. MiaÅ piÄÄdziesiÄt jeden lat i dwoje dorosÅych dzieci z pierwszego maÅżeÅstwa. Norma Jeane z ulgÄ przyjÄÅa wiadomoÅÄ, że Shinn ma opiniÄ dobrego, przyzwoitego ojca, który z matkÄ swoich dzieci rozstaÅ siÄ w przyjaźni. MogÅabym poÅlubiÄ tylko mÄżczyznÄ, który kocha dzieci. Który pragnie dzieci. Shinn dziwnie patrzyÅ na NormÄ Jeane. Czyżby mówiÅa na gÅos? RobiÅa miny? - Nie jesteÅ religijna, moja droga, co? Bo ja nie. Może jestem Å»ydem, ale... -Och, jesteÅ Å»ydem? - OczywiÅcie. - Shinn rozeÅmiaÅ siÄ na widok wyrazu twarzy dziewczyny. Oto miaÅ przed sobÄ AngelÄ z krwi i koÅci! - A co myÅlaÅaÅ? BraÅaÅ mnie za Irlandczyka? Hindusa? CzÅonka mormoÅskiej starszyzny? Norma Jeane rozeÅmiaÅa siÄ zażenowana. - Ojej, wiedziaÅam, że coÅ ciÄ ÅÄczy z Å»ydami, ale tak jakoÅ... - ZamilkÅa na chwilÄ, potrzÄsnÄÅa gÅowÄ. To byÅa zdumiewajÄca rola filmowa: gÅupia blondynka. I jakże zachwycajÄca. - Co powiedziaÅeÅ? JesteÅ Å»ydem? Shinn znowu siÄ zaÅmiaÅ. - A skÄd siÄ wziÄÅo imiÄ Isaac, moja droga? Prosto z hebrajskiej Biblii. Shinn trzymaÅ NormÄ Jeane za rÄce. Dziewczyna pod wpÅywem impulsu podniosÅa jego dÅonie do swoich ust i pokryÅa je pocaÅunkami. W ekstazie samowyrzeczenia szepnÄÅa: - Też jestem Å»ydówkÄ. W gÅÄbi duszy. Moja matka bardzo podziwiaÅa Å»ydów. WspaniaÅa rasa!
NaprawdÄ wydaje mi siÄ, że rzeczywiÅcie jestem czÄÅciowo Å»ydówkÄ. Chyba jeszcze o tym nie mówiÅam, prawda? Mary Baker Eddy byÅa mojÄ prababkÄ. SÅyszaÅeÅ o pani Eddy? SÅawna z niej kobieta! Jej matka byÅa Å»ydówkÄ. Nie praktykowaÅy żydowskiej religii, bo miaÅy wizjÄ Chrystusa Uzdrowiciela. Jestem jej potomkiem, panie Shinn. Ta sama krew krÄży w moich żyÅach. Te sÅowa mÅodej KsiÄżniczki miaÅy takÄ wagÄ, że Rumpelstiltzkin nie potrafiÅ wymyÅliÄ odpowiedzi. TRANSAKCJA Nie byÅam sobÄ. Ileż razy. KierowaÅo mnÄ przeznaczenie. Jak kometÄ ÅciÄganÄ ku Ziemi. ByÅam poddana koniecznoÅci jak sile ciÄżenia. Nie można siÄ temu oprzeÄ. Próbujesz, lecz nie możesz. Nareszcie W wezwaÅ do siebie NormÄ Jeane. Dopiero teraz, kiedy byÅa Marilyn. Po latach. WiedziaÅa dlaczego. W Wytwórni rozważano pomysÅ wypożyczenia jej do filmu Don t Bother to Knock. PrzyszÅa na próbne zdjÄcia i usÅyszaÅa, że jest "Åwietna". Teraz czekaÅa. I. E. Shinn czekaÅ. W kazaÅ jej przyjÅÄ do siebie - odtwórca gÅównej roli mÄskiej. Dlaczego przez ostatnie czterdzieÅci osiem godzin obsesyjnie myÅlaÅa o Debrze Mae? To nie miaÅo sensu. Nie istnieje "ÅmierÄ", a martwi pozostajÄ martwi. MyÅlenie o nich niczemu nie sÅuży. Oni nie życzyliby sobie naszej litoÅci. WczeÅniej zastanawiaÅa siÄ, czy W kazaÅ przyjÅÄ Debrze Mae. Czy kazali jej przyjÅÄ N, D i B. WiedziaÅa o tym, że Z rzeczywiÅcie wezwaÅ nieżyjÄcÄ już dziewczynÄ. Z kazaÅ przyjÅÄ także jej, a ona żyje. - Witaj, Marilyn. Otwarcie siÄ na niÄ gapiÅ. UÅmiechaÅ siÄ tym swoim krzywym uÅmiechem. Filmowe zbliżenie na żywo zawsze zadziwia. Oto W znany z okrutnego uÅmiechu psa na kobiety. WyobrażaÅaÅ sobie ostre kÅy. WyobrażaÅaÅ sobie gorÄcy oddech, który może poparzyÄ. Tak naprawdÄ mÄżczyzna ten miaÅ twarz wÄskÄ jak topór i ÅwidrujÄce, drwiÄce oczy. Nienawidzi kobiet. Ale ty potrafisz sprawiÄ, że CIEBIE pokocha. Norma Jeane wyglÄdaÅa Ålicznie, miÅo, sÅowem jak cukiereczek. Ciastko z kremem. CoÅ do polizania, nie do żucia i gryzienia. Może siÄ nad niÄ zlituje? Albo może sam bÄdzie liczyÅ na litoÅÄ? Może nie. W nie traciÅ czasu, otoczyÅ jej drżÄce nagie ramiÄ - jej skóra byÅa kremowoblada, jego zaÅ znacznie ciemniejsza - silnymi palcami z plamami nikotyny. ZadrżaÅa, dreszcz przebiegÅ po jej caÅym ciele. CoÅ zakÅuÅo jÄ w doÅku pod żebrami. I pojawiÅa siÄ tam jakaÅ wilgoÄ. MÄżczyźni sÄ wrogami, ale musisz sprawiÄ, aby ciÄ pragnÄli.
Oto mÄżczyzna nie tak delikatny jak V, jej tajemny kochanek. Nie jej bliźniak jak Cass Chaplin. - KupÄ lat siÄ nie widzieliÅmy, co? JeÅli nie liczyÄ gazet. W czÄsto graÅ morderców. FetowaÅo siÄ go jako mordercÄ. Bo zabijanie sprawiaÅo mu przyjemnoÅÄ. PrzeroÅniÄty, wychudzony chÅopak o Åobuzerskich oczach i krzywym, seksownym uÅmiechu. ÅmiaÅ siÄ gÅupawo i piskliwie. W debiutanckiej roli spycha ze schodów uÅomnÄ kobietÄ w wózku inwalidzkim. Åmieje siÄ, kiedy wózek stacza siÄ po stopniach, stacza siÄ i rozbija, kobieta krzyczy, kamera siÄ przyglÄda, niby przerażona. Do licha, przyznaj siÄ, że zawsze chciaÅeÅ zepchnÄÄ ze schodów starÄ, unieruchomio nÄ damÄ; ileż to razy miaÅeÅ ochotÄ zepchnÄÄ ze schodów jakÄÅ jÄdzÄ, na przykÅad swojÄ starÄ matkÄ, i zÅamaÄ jej kark? Byli w mieszkaniu na parterze budynku opodal La Brea, niedaleko Slauson. Poza granicami Los Angeles, tyle Norma Jeane wiedziaÅa. Zawstydzona i zraniona nie zapamiÄta tego dokÅadnie. WidziaÅa tak dużo mieszkaÅ, bungalowów, apartamentów hotelowych, "cabanas" i posiadÅoÅci weekendowych w Malibu, że nie bÄdzie ich wyraźnie pamiÄtaÅa po tych pierwszych latach tego, co, jak przypuszczaÅa, bÄdzie jej karierÄ albo przynajmniej jej życiem. MÄżczyźni rzÄdzili Hollywood i należaÅo ich sobie zjednaÄ. Nie byÅa to gÅÄboka prawda, lecz banaÅ, czyli prawda, na której można polegaÄ. Jak i na tym, że nie istnieje zÅo, nie istnieje grzech ani ÅmierÄ. Nie istnieje ból. Mieszkanie z oknami, na które kÅadÅy siÄ cienie ostrolistnych palm, zostaÅo umeblowane skromnie, jak we Ånie, w którym krawÄdzie nie sÄ wypeÅnione. WynajÄte mieszkanie. Mieszkanie dla dwóch osób. Na zniszczonej drewnianej podÅodze nie byÅo dywanów. Kilka krzeseÅ, samotny telefon na parapecie zasianym korpusami owadów. Pojedyncza kartka z "Yariety" i niewyraźny tytuÅ ze sÅowami "Red Skelton" czy może "Dead Skeleton". W zacienionym koÅcu pokoju staÅo Åóżko. Satynowy materac wyglÄdaÅ na nowy, na nim leżaÅo nierówno przeÅcieradÅo, co wskazywaÅo na poÅpiech, ale mogÅo też oznaczaÄ rozmarzenie, zamyÅlenie. Jakież pocieszenie znajdujemy w gorÄczkowych operacjach umysÅu usiÅujÄcego uchwyciÄ znaczenie i motyw. Åwiat jest - zaczynaÅa rozumieÄ - olbrzymim metafizycznym poematem, którego niewidzialny, wewnÄtrzny ksztaÅt jest identyczny z jego ksztaÅtem widzialnym i ma takie same wymiary. Norma Jeane, w szpilkach i letniej sukience w kwiaty jakby wziÄtej z okÅadki "Family Circle", myÅlaÅa, że byÄ może przeÅcieradÅo jest czyste, ale prawdopodobnie (jeÅli wyszÅaÅ za mÄż jako szesnastolatka, to w wieku lat dwudziestu szeÅciu musisz byÄ realistkÄ) nie. W maleÅkiej, cuchnÄcej Åazience powinny byÄ czyste rÄczniki, ale najprawdopodobniej nie byÅy czyste. LeżaÅy w wiklinowym koszyku, skrÄcone razem i zastygÅe jak szczÄtki Ålimaków. WiedziaÅaÅ, co zobaczysz, wiÄc po co patrzeÄ? RozeÅmiaÅa siÄ, odwróciÅa z czarujÄcÄ niezdarnoÅciÄ. -Och! Co to...? W miaÅ okazjÄ jÄ podtrzymaÄ, uspokoiÄ w geÅcie mÄskiej opiekuÅczoÅci. -Nic, nic, maleÅka. To... No wiesz... Robaki. KÄtem oka zauważyÅa rozbiegajÄce siÄ karaluchy, poÅyskujÄce jak kawaÅki czarnego plastiku.
To tylko karaluchy (miaÅa ich mnóstwo u siebie w domu), ale jej serce zabiÅo na alarm. W strzeliÅ palcami przed jej twarzÄ. - Åpisz, maleÅka? Norma Jeane rozeÅmiaÅa siÄ zaskoczona. W pierwszym odruchu zawsze wybuchaÅa Åmiechem albo uÅmiechaÅa siÄ. Przynajmniej miaÅa ten swój nowy, seksowny i chrapliwy Åmiech, a nie ów absurdalny pisk. - Och... Nie, nie, nie, nie. - PróbowaÅa coÅ wymyÅliÄ, zaimprowizowaÄ, jak na zajÄciach z aktorstwa Tak sobie wÅaÅnie pomyÅlaÅam, że nie ma tu grzechotników. To coÅ, z czego zawsze można siÄ cieszyÄ, naprawdÄ nie ma w twoim pokoju grzechotników? Nie budzÄ ciÄ w Åóżku? BrzmiaÅo to bardziej jak pytania niż stwierdzenia. W obecnoÅci W, tak samo jak w obecnoÅci jakiegokolwiek innego mÄżczyzny u wÅadzy, niczego nie oznajmiasz, chyba że w formie pytaÅ. Tylko takie obyczaje uchodzÄ za przejaw dobrych manier, kobiecego taktu. ZostaÅa nagrodzona, W siÄ rozeÅmiaÅ. Dobrodusznie, gÅoÅno, z gÅÄbi serca. - NiezÅa jesteÅ, Marilyn. Czy... Jak no tam... Normo? Normo...? PomiÄdzy nimi narastaÅo seksualne napiÄcie. Jego drwiÄce spojrzenie na jej piersiach, na jej brzuchu, nogach, szczupÅych, nagich kostkach, stopach w sandaÅach na wysokim obcasie. DrwiÄce spojrzenie na jej ustach. W po lubiÅ jej poczucie humoru, zauważyÅa to. CzÄsto mÄżczyźni ze zdziwieniem odbierali osobliwe poczucie humoru Normy Jeane, nie spodziewali siÄ tego po "Marilyn", która byÅa gÅupiÄ blondynkÄ o inteligencji Åagodnie opóźnionego w rozwoju jedenastolatka. Ponieważ to poczucie humoru przypominaÅo ich wÅasne. ByÅo okrutne, zgrzytliwe - jakby wgryÅºÄ siÄ w ptysia i natrafiÄ na drobne kawaÅki szkÅa. W z polotem opowiadaÅ pewnÄ historiÄ o grzechotniku. W sezonie grzechotnikowym każdy znaÅ jakÄÅ grzechotnikowÄ opowieÅÄ. MÄżczyźni rywalizowali ze sobÄ. Kobiety przeważnie tylko sÅuchaÅy. W ogóle kobiety po to byÅy, aby sÅuchaÄ. Norma Jeane nie myÅlaÅa już o Debrze Mae. MusiaÅa sobie radziÄ z obrazem grzechotnika poruszajÄcego piÄknÄ, maczugowatÄ gÅówkÄ, jÄzykiem i jadowitymi zÄbami, sunÄcego w kierunku tego, co siÄ nazywa pochwÄ, jej pochwÄ, co byÅo jedynie pustym rozciÄciem, nicoÅciÄ, a macica - pustym balonem wymagajÄcym napeÅnienia, aby speÅniÅo siÄ jego przeznaczenie. Wcale nie staraÅa siÄ sÅuchaÄ W, który bÄdzie jej partnerem filmowym, jeÅli zostanie wypożyczona. JeÅli zostanie wypożyczona. UsiÅowaÅa uÅożyÄ swÄ piÄknÄ, lalkowatÄ twarz w taki wyraz, który pozwoliÅ by temu dupkowi myÅleÄ, że sÅucha i nie bÅÄdzi gdzieÅ daleko myÅlami. ChcÄ graÄ Nell. Jestem Nell. Nie możesz mnie od niej oddzieliÄ. WykradnÄ ten film sprzed twoich oczu. W pytaÅ, przeciÄgajÄc gÅoski, czy pamiÄta, jak spotkali siÄ u Schwaba. Norma Jeane odpowiedziaÅa sÅodko, że oczywiÅcie pamiÄta. Jakżeby mogÅa nie zapamiÄtaÄ? -Czy tamtego ranka byÅa ze m...mnÄ Debra Mae? Tamtego czy innego?
Te sÅowa same jej siÄ wymknÄÅy. Nie mogÅa ich powstrzymaÄ. W wzruszyÅ ramionami. - Kto taki? Nie. - StaÅ tak blisko, że czuÅa jego zapach. WoÅ potu. I tytoniu. - Hm, wiÄc myÅlisz, że moglibyÅmy razem pracowaÄ? Norma Jeane odrzekÅa: - Och, tak, moglibyÅmy. Ja bym mogÅa. - WidziaÅem ciÄ w Asfaltowej dżungli i jeszcze w czymÅ? W Ewie? No, byÅem pod wrażeniem. Norma uÅmiechaÅa siÄ, najwyższym wysiÅkiem woli, zaczÄÅa siÄ jej trzÄÅÄ broda. Wymienili dÅugie spojrzenia. Nie byÅo muzyki, tylko odgÅosy ruchu ulicznego z ulicy i ucieczki karaluchów, co brzmiaÅo jak miniaturowe, zduszone wybuchy Åmiechu. Chyba że to wszystko sobie wyobraża? Ale nie, wiedziaÅa. To siÄ zazwyczaj wie. To wymowne spojrzenie: ChcÄ ciÄ zerżnÄÄ. Nie jesteÅ puszczalska, prawda. Jedynym kasowym aktorem w filmie bÄdzie W, a przy najmniej jedynym aktorem, który w przeszÅoÅci zdoÅaÅ już zapewniÄ producentowi sukces kasowy. W miaÅ prawo dobraÄ sobie partnerów. Norma Jeane dowie siÄ od producenta D, czy podoba siÄ W. Wtedy W przekaże jÄ D. A może nie? OczywiÅcie byÅ jeszcze reżyser N, ale on pozostawaÅ na usÅugach D, wiÄc najprawdopodobniej jego można byÅo pominÄÄ w rachubach. W grÄ wchodziÅ też szef studia, B. JeÅli czÅowiek dowiedziaÅ siÄ czegokolwiek o B, to już nie chciaÅ wiedzieÄ nic wiÄcej. Nie istnieje zÅo, nie istnieje grzech ani ÅmierÄ. Nie istnieje brzydota, z wyjÄtkiem chwil, gdy nas oczy zawodzÄ. Co bÄdzie, jeÅli pan Shinn dowie siÄ o tym spotkaniu z W? (Czy to możliwe, żeby I. E. Shinn wiedziaÅ? ) Norma Jeane wstydziÅa siÄ przed sobÄ, że odrzuciÅa jego oÅwiadczyny po tym, jak zdawaÅa siÄ je zaakceptowaÄ. ByÅa szalona! Od tamtego okropnego dnia Isaac Shinn zachowywaÅ siÄ doÅÄ obcesowo i zachowywaÅ dystans, komunikujÄc siÄ z niÄ gÅównie przez asystentkÄ i telefon. Już nigdy nie zabraÅ jej na obiad do Chasena albo do Brown Derby. Nigdy też nie "wpadaÅ" pod uroczo niewyszukanym pretekstem do jej mieszkania przy Ventura. Och, Boże, pÅakaÅ jak żaden mÄżczyzna w jej obecnoÅci. ZÅamaÅa mu serce. Tylko raz możesz zÅamaÄ serce mÄżczyźnie. Nie zamierzaÅa go oszukiwaÄ, z zażenowaniem wysÅuchaÅa jego sÅów o tym, że jest Å»ydem. ZrobiÅo siÄ jej niedobrze na widok I. E. Shinna pomniejszonego do Åez. Oto, co robi z ciebie miÅoÅÄ. Nawet jeÅli jesteÅ mÄżczyznÄ. Nawet jeÅli jesteÅ Å»ydem. Mimo wszystko przysÅaÅ jej scenariusz Don t Bother to Knock. Nadal akceptowaÅ Marilyn Monroe jako swojÄ klientkÄ. Za najlepszy element scenariusza uznaÅ jego tytuÅ. Intryga byÅa wydumana, melodramatyczna, wystÄpowaÅy strasznie mÄczÄce
"komiczne" interludia, ale gdyby udaÅo siÄ jej zdobyÄ rolÄ Nell, Marilyn po raz pierwszy wystÄpiÅaby jako gwiazda. PartnerowaÅaby Richardowi Widmarkowi. Widmarkowi! DostaÅaby poważnÄ, dramatycznÄ rolÄ. CoÅ innego niż tradycyjne gówno o gÅupiej blondynce. - ZagraÅabyÅ psychotycznÄ opiekunkÄ do dziecka - oÅwiadczyÅ Shinn. - Co takiego? Kogo...? - zapytaÅa Norma Jeane. - ÅwirniÄtÄ opiekunkÄ do dziecka, która niemal wyrzuca z okna maÅÄ dziewczynkÄ - powiedziaÅ ze Åmiechem. - WiÄże i knebluje brzdÄca. Ryzykowna sprawa. WÅaÅciwie nie jest zainteresowana Widmarkiem, jego postaÄ to niedoÅÄga, ale raz zdarzy ci siÄ go pocaÅowaÄ. Jest trochÄ seksu i Widmark nie bÄdzie zÅy. Ta Nell, opiekunka do dziecka, usiÅuje go uwieÅÄ, myli go z narzeczonym, pilotem zestrzelonym nad Pacyfikiem podczas wojny. Sam smutek. BanaÅ jak jasna cholera, ale może nikt tego nie zauważy. W koÅcu Nell grozi, że brzytwÄ poderżnie maÅej gardÅo. Gliniarze zabierajÄ jÄ do wariatkowa. Widmark zostaje z innÄ kobietÄ. No, ale miaÅabyÅ wiÄcej scen niż ktokolwiek inny i sposobnoÅÄ, aby wreszcie graÄ. Shinn staraÅ siÄ mówiÄ z entuzjazmem, ale przez telefon jego gÅos nie brzmiaÅ zbyt autentycznie, raczej rzeczowo, rozsÄdnie. Ot, skrzekliwy gÅos mÄżczyzny w Årednim wieku. GÅos przytwierdzony do szyi w swetrze rozpinanym na guziki. GÅos niepewny. Co siÄ staÅo ze zdecydowanym Rumpelstiltzkinem? Czyżby Norma Jeane wyobraziÅa sobie tylko jego magicznÄ moc? Co siÄ stanie z JasnowÅosÄ KsiÄżniczkÄ - jego kreacjÄ - jeżeli Rumpelstiltzkin traci swÄ moc? ZnaÅ mnie: Å»ebraczka. Wszyscy mnie znali. MówiÅ pogodnie: "Możesz opuÅciÄ mnie w każdej chwili". - Serduszko, dostaliÅmy tÄ rolÄ. I. E. Shinn zadzwoniÅ do niej po trzech dniach, caÅy dumny. Norma Jeane ÅciskaÅa mocno sÅuchawkÄ. Nie czuÅa siÄ dobrze. WÅaÅnie czytaÅa ksiÄżkÄ, którÄ zostawiÅ jej Cass, Z życia aktora, peÅnÄ odrÄcznych zapisków. DziennikNiiyÅskiego. Kiedy chciaÅa siÄ odezwaÄ do Shinna, zawiódÅ jÄ gÅos. Agent rzekÅ zniecierpliwiony: - Nie Åpisz, maÅa? Dziewczyna do dziecka. Przecież mówiÄ ci, dostaÅaÅ gÅównÄ rolÄ. Widmark poprosiÅ o ciebie. DostaÅaÅ tÄ rolÄ! Jedna z ksiÄżek zeÅlizgnÄÅa siÄ na podÅogÄ. Starannie zatemperowany oÅówek poturlaÅ siÄ po dywanie. Norma Jeane próbowaÅa odchrzÄknÄÄ, usunÄÄ jakÄÅ przeszkodÄ w gardle, nieważne jakÄ. - To d...dobra nowina - wykrztusiÅa ochryple. - Dobra nowina? To fantastyczna nowina - oÅwiadczyÅ Shinn tonem oskarżyciela. -Jest tam ktoÅ z tobÄ? CoÅ nie bardzo jesteÅ zachwycona. ByÅa sama w tym wynajÄtym mieszkaniu. Od kilku dni V nie dawaÅ znaku życia.
- Ależ jestem, jestem zachwycona. - Norma Jeane zaczÄÅa kaszleÄ. Shinn mówiÅ w podnieceniu, kiedy ona kaszlaÅa. Można by pomyÅleÄ, że zapomniaÅ o swoim zÅamanym sercu. O zranionych uczuciach. Nie odnosiÅo siÄ wrażenia, że ma piÄÄdziesiÄt dwa lata i wkrótce umrze. Normie Jeane udaÅo siÄ w koÅcu odchrzÄknÄÄ i wypluÄ w chusteczkÄ grudkÄ zielonkawej flegmy. Podobna kleista substancja piekÅa jÄ w oczy. Od paru dni zalegaÅa w jej zatokach, wdzieraÅa siÄ w szczeliny jej mózgu, twardniaÅa miÄdzy zÄbami. Shinn narzekaÅ: - CoÅ nie bardzo jesteÅ zachwycona. Do diabÅa, chciaÅbym wiedzieÄ dlaczego. TyÅek mnie boli od siedzenia w Wytwórni i rozmów z D, a ty mówisz: "A-leż jes-tem za-chwy-co-na". - StaraÅ siÄ naÅladowaÄ jej gÅos, nosowy, jÄkliwy gÅos niemowlÄcia. ZamilkÅ na chwilÄ, z trudem ÅykaÅ powietrze. Norma Jeane zmrużyÅa oczy i zobaczyÅa go po drugiej stronie linii: oczy rozjarzone jak rubiny, wydatny nos z rozwartymi nozdrzami, bolÄce, jakby zmiażdżone usta. Usta, których nie mogÅa pocaÅowaÄ. Kiedy chciaÅ jÄ pocaÅowaÄ, ona wzdrygnÄÅa siÄ i odwróciÅa z krzykiem. Przepraszam! Po prostu nie mogÄ! Nie mogÄ ciÄ kochaÄ! Wybacz. - Zrozum, Nell to bÄdzie dynamit. Zgoda, rola nie ma wiÄkszego sensu, a zakoÅczenie filmu jest do bani, ale to twoja pierwsza gÅówna rola. Poważny film z prawdziwego zdarzenia. Nareszcie Marilyn zmierza swojÄ drogÄ. WÄtpisz we mnie, co? W jedynego swojego przyjaciela, Isaaca? - Och, nie! Nie. - Norma Jeane znowu splunÄÅa w chusteczkÄ i szybko zwinÄÅa jÄ, nawet na niÄ nie patrzÄc. - Panie Shinn, n...nigdy bym w pana nie zwÄtpiÅa. NELL 1952 Transformacja -oto, za czym, Åwiadomie bÄdź nie Åwiadomie, tÄskni natura aktora. MichaiÅ Czechow, O technice aktora ZnaÅam jÄ. ByÅam niÄ. WÅaÅciwie to nie kochanek, lecz ojciec jÄ opuÅciÅ. Powiedzieli jej, że zginÄÅ na wojnie. SkÅamali: zginÄÅ, ale tylko dla niej. Frank Widdoes. Detektyw z wydziaÅu zabójstw w Culver City, Frank Widdoes! Na pierwszej próbie do Don t Bother to Knock uÅwiadomiÅa sobie, kim jest Jed Towers. Wcale nie znanym aktorem (który nie wzbudzaÅ w niej żadnych szczególnych emocji, nawet pogardy), tylko utraconym kochankiem Frankiem Widdoesem, którego nie widziaÅa od jedenastu lat. Jed To wers miaÅ oczy detektywa Widdoesa, bezwzglÄdne, ale stÄsknione i zdradzajÄce poczucie winy. Ten mÄżczyzna nie pasowaÅ do roli gburowatego faceta o zÅotym sercu. To byÅa rola dla V, nie dla W z tym jego krzywym uÅmiechem i drwiÄcymi oczami. W gruncie rzeczy W byÅ bandytÄ, zabójcÄ. PrzeÅladowcÄ seksualnym. Mimo to wystarczyÅo, że dotknÄÅ Nell, by ta omdlewaÅa w jego ramionach.
Należy użyÄ tego staromodnego sÅowa: "omdlewaÅa". Ta szaleÅcza pewnoÅÄ bÅyszczÄca w jej szeroko otwartych oczach. ZuchwaÅoÅÄ ciaÅa maÅej kobietki. (Norma Jeane uparÅa siÄ, żeby Nell miaÅa na sobie obcisÅy stanik. Jej piersi zmieniÅy ksztaÅt pod naporem sztywnego materiaÅu. Już niedÅugo znakiem rozpoznawczym Marilyn bÄdzie chodzenie bez bielizny, ale w roli Nell bielizna byÅa konieczna. "Paski biustonosza powinny przebijaÄ przez materiaÅ, kiedy ktoÅ bÄdzie patrzyÅ na mnie od tyÅu. Ona stara siÄ zachowaÄ rozsÄdek. Stara siÄ jak może"). Kocham ciÄ, zrobiÄ dla ciebie wszystko. Nie ma mnie, jesteÅ tylko TY. BÄdzie caÅowaÅa Jeda Towersa. NamiÄtnie, żarliwie. Richard Widmark bardzo siÄ zdziwi, że partnerka tak ochoczo rzuci mu siÄ w ramiona. Przestraszy siÄ. Czy to aktorstwo? Czy Marilyn Monroe gra Nell, czy Marilyn Monroe tak bardzo go pożÄda? Ale czymże w ogóle jest aktorstwo? Norma Jeane nigdy nie pocaÅowaÅa Franka Widdoesa. Nie tak, jak on chciaÅ. WiedziaÅa jak i odmówiÅa. WystraszyÅa siÄ go. DorosÅy mÄżczyzna potrafi dostaÄ siÄ do twojej duszy. Jej chÅopcy byli tylko chÅopcami. A chÅopak, póki jest chÅopcem, nic nie potrafi. ChÅopak może ciÄ wprawdzie zraniÄ, ale nie ma dostÄpu do twojej duszy. "Normo Jeane. CzeÅÄ. Wskakuj". Nie miaÅa wyboru, musiaÅa zajÄÄ miejsce w jego samochodzie; jej dÅugie, krÄcone wÅosy koÅysaÅy siÄ wokóŠgÅowy. Co Widmark mógÅ wiedzieÄ o Widdoesie? Nic a nic. Nie miaÅ o nim zielonego pojÄcia. ZmusiÅ jÄ, by klÄknÄÅa przed nim, ale przecież nie kochaÅa go. Nie kochaÅa jego pewnoÅci siebie, seksualnej arogancji, penisa, z którego byÅ bardzo dumny; to nie byÅo dla niej rzeczywiste. Frank Widdoes gÅaskaÅ jÄ po wÅosach i ta pieszczota byÅa realna. MruczaÅ jej imiÄ. ImiÄ, które brzmiaÅo magicznie w jej uszach, w jego ustach. SÅowa "Norma Jeane" nie brzmiaÅy magicznie, chyba że wypowiadaÅ je Frank Widdoes; wtedy wiedziaÅa, że jest piÄkna i pożÄdana. ByÄ pożÄdana znaczy tyle samo, co byÄ piÄkna. Przecież ukrywaÅ jÄ, woÅaÅ jÄ po imieniu, a ona wskakiwaÅa do jego samochodu. Do nieoznakowanego samochodu policyjnego. SÅużyÅ prawu. SÅużyÅ paÅstwu. PeÅniÄc sÅużbÄ, mógÅ nawet zabiÄ. WidziaÅa na wÅasne oczy, jak uderzyÅ pistoletem jakiegoÅ chÅopca, powaliÅ go na kolana, na splamionÄ krwiÄ ulicÄ. NosiÅ rewolwer w kaburze przytroczonej do lewego ramienia i pewnego dżdżystego, mglistego popoÅudnia, niedaleko kolejowego nasypu, gdzie znaleziono jakieÅ zwÅoki, chwyciÅ jÄ za rÄkÄ, za delikatnÄ, maÅÄ dÅoÅ i zamknÄÅ jej palce wokóŠnagrzanej od jego ciaÅa lufy rewolweru. Och, kochaÅa go! Dlaczego go nie pocaÅowaÅa? Dlaczego nie pozwoliÅa mu siÄ rozebraÄ, caÅowaÄ do woli, jak chciaÅ, nie pozwoliÅa kochaÄ siÄ ustami, dÅoÅmi, ciaÅem? MiaÅ w portfelu "zabezpieczenie", w aluminiowym opakowaniu.
"Normo Jeane? DajÄ sÅowo. Nie bÄdzie bolaÅo". Za to pozwalaÅa mu siÄ gÅaskaÄ po wÅosach. ByÅ dla niej prawdziwym ojcem. Dla jej dobra mógÅ zrobiÄ komuÅ krzywdÄ, ale jej nie skrzywdziÅby nigdy. StraciÅa Franka Widdoesa. ZniknÄÅ z jej życia tak samo jak Pirigowie, pan Haring, jej dÅugie, krÄcone wÅosy w kolorze ciemnoblond i lekko krzywe przednie zÄby. Niemniej teraz miaÅa przy sobie postaÄ filmowÄ, Jeda To wersa. Ten aktor nazywaÅ siÄ Richard Widmark. Nie widziaÅam Widmarka- który dla mnie znaczyÅ wtedy niewiele wiÄcej niż plakat filmowy sÅawnego aktora - tylko Franka Widdoesa, który wstÄpiÅ do mojej duszy. Ileż namiÄtnoÅci byÅo w Nell! Jej skóra pÅonÄÅa, ciaÅo pragnÄÅo miÅoÅci! ZachowywaÅa siÄ nierozważnie, nadajÄc sygnaÅy nieznajomemu poruszeniem żaluzji. OpiekowaÅa siÄ dzieckiem w wielkomiejskim hotelu. ChÄtnie wchodziÅa w Åwiat fantazji. Luksusowe, pożyczone ubrania, pożyczone perfumy, biżuteria, makijaż przeksztaÅcaÅy myszowatÄ, szarÄ Nell w powabnÄ blondwÅosÄ piÄknoÅÄ, która zaczynaÅa niepokoiÄ Jeda To wersa swym mÅodym, chÄtnym ciaÅem. Każde dziaÅanie wymaga motywacji. Musisz znaleÅºÄ uzasadnienie dla każdego zachowania na scenie. Nell dopiero niedawno wyszÅa ze szpitala dla psychicznie chorych. PróbowaÅa popeÅniÄ samobójstwo. PozostaÅy jej blizny na nadgarstkach. ObawiaÅa siÄ wolnoÅci. Tak samo Gladys ogarniaÅo przerażenie na myÅl o opuszczeniu Norwalk. DÅonie Gladys zaciskaÅy siÄ niczym szpony. SzczupÅe ciaÅo Gladys sztywniaÅo, kiedy Norma Jeane prosiÅa: "Może przyjechaÅabyÅ do mnie na jakiÅ weekend? NiedÅugo ÅwiÄto DziÄkczynienia. Och, Mamo". Przybywa nieznajomy, stuka do drzwi Nell. Jego drwiÄce oczy wÄdrujÄ po jej ciele; bez wÄtpienia jego lustracja ma podÅoże seksualne. PrzyniósÅ butelkÄ whisky, on także jest podekscytowany i zdenerwowany. DrÅ¼Ä jej powieki, jakby jÄ gÅaskaÅ po brzuchu; jej dzieciÄcy gÅos jest jakby niższy. "Podoba ci siÄ to, jak wyglÄdam? " Potem siÄ caÅujÄ. Nell zabiera siÄ do pocaÅunku jak wygÅodniaÅa żmija. Jed Towers zostaÅ zaskoczony. Widmark zostaÅ zaskoczony. Nie dowie siÄ już nigdy, kiedy miaÅ do czy nienia z Marilyn, kiedy z Nell. Widmark miaÅ zupeÅnie inny styl grania. Jako aktor byÅ zawodowcem. Precyzyjnie wypeÅniaÅ polecenia reżysera. CzÄsto bÅÄdziÅ myÅlami gdzieÅ daleko. Na pewno byÅo coÅ upokarzajÄcego w byciu aktorem, zwÅaszcza aktorem mÄżczyznÄ. W każdym aktorze jest coÅ z kobiety. Makijaż, przygotowywanie kostiumu. Nacisk na wyglÄd, atrakcyjnoÅÄ. Bo w koÅcu kto by tam patrzyÅ, jak wyglÄda mÄżczyzna? Lecz mimo wszystko spodziewaÅ siÄ, że ten film bÄdzie jego osobistym sukcesem. To wÅaÅciwie melodramat, który powinien siÄ rozgrywaÄ na deskach teatru, statyczny, z mnóstwem sÅów, ot, taka sobie jednoaktówka. Richard Widmark byÅ jedynÄ gwiazdÄ w obsadzie i jak sÄdziÅ, od niego zależaÅ ewentualny sukces kasowy. UważaÅ za oczywiste, że zdominuje film.
Przemaszeruje przez Don t Bother to Knock jako obiekt westchnieÅ dwóch Åadnych kobiet, które siÄ nigdy nie spotykajÄ. (Ta druga to AnnÄ Bancroft w hollywoodzkim debiucie.) Każda pieprzona scena z Nell okazaÅa siÄ nie lada przeprawÄ. MógÅby przysiÄc, że dziewczyna nie graÅa. Do tego stopnia utożsamiaÅa siÄ z odtwarzanÄ postaciÄ, że nawiÄzanie z niÄ kontaktu wydawaÅo siÄ niemożliwe, jak z lunatyczkÄ. Szeroko otwarte oczy, niby widzÄce, ale tylko marÄ sennÄ. OczywiÅcie opiekunka do dziecka o imieniu Nell byÅa przypadkiem lunatyczkÄ; scenariusz tak jÄ definiowaÅ. Niby patrzy na Jeda Towersa, ale nie widzi go, tylko nieżyjÄcego narzeczonego; porusza siÄ w puÅapce iluzji. Scenariusz wcale nie wyjaÅnia psychologicznych podstaw problemu, z którego rodzi siÄ melodramat. Gdzie koÅczy siÄ sen, a zaczyna szaleÅstwo? Czy caÅa "miÅoÅÄ" opiera siÄ na iluzji? Później Widmark bÄdzie opowiadaÅ historiÄ o tym, jak ta sprytna maÅa suka, Marilyn Monroe, kradÅa mu wszystkie sceny, w których razem wystÄpowali! Wszystkie sceny! Z poczÄtku nie byÅo to oczywiste, dopiero wtedy, gdy oglÄdali nakrÄcony w danym dniu materiaÅ. Ale nawet wówczas nie byÅo to tak jasne, jak podczas projekcji w kinie, kiedy zobaczyli film w caÅoÅci. Tak naprawdÄ Marilyn Monroe udaÅo siÄ ukraÅÄ każdÄ scenÄ, w której wystÄpowaÅa. A kiedy Nell wychodziÅa z kadru, film zamieraÅ. Widmark nie znosiÅ Jeda Towersa - samo gadanie. Nikogo nie zabiÅ, nie rÄbnÄÅ w szczÄkÄ, nie kopnÄÅ, nie zraniÅ; jedynie ÅwirniÄta blondynka, to znaczy opiekunka do dziecka, miaÅa soczyste sceny akcji. WiÄzaÅa i kneblowaÅa krnÄbrnÄ maÅÄ dziewczynkÄ, wyrzucaÅa jÄ niemal z wysokiego okna. (Podczas pokazu nawet wÅród weteranów Hol lywood poÅowa wzdychaÅa i woÅaÅa bÅagalnie: "Nie, nie! ") Najgorsze zaÅ byÅo to, że na planie Marilyn Monroe wydawaÅa siÄ sztywna z przerażenia. Jakby miaÅa w tyÅku pogrzebacz. "Co za kukÅa. Åliczna twarz, wspaniaÅa figura, a ty miaÅeÅ ochotÄ unikaÄ jej, jakby roznosiÅa zarazÄ. W naszych scenach "miÅosnych- miaÅem wrażenie, że wypruwa ze mnie flaki, a nie mam ich za dużo. Ona albo w ogóle nie potrafi graÄ, albo gra bez wytchnienia. "CaÅe jej życie jest grÄ, czymÅ tak dla niej naturalnym jak oddychanie". Do biaÅej gorÄczki doprowadzaÅo Widmarka to, że Nell musiaÅa wielokrotnie powtarzaÄ wszystkie pieprzone sceny. Ten w uszach lekki jak tchnienie, uparty gÅos: "ProszÄ. PotrafiÄ zagraÄ lepiej, wiem o tym". WiÄc powtarzaliÅmy sceny, które reżyser już wczeÅniej uznaÅ za dobre. Pewnie, powtórzona scena okazywaÅa siÄ lepsza, za każdym razem odrobinÄ lepsza, ale co z tego? Czy mierny melodramat byÅ tego wart? ByÄ może ona walczyÅa o życie, lecz nie on. Dziwne. WÅaÅnie tego ranka uÅwiadomiÅa to sobie. Ludzie znali jedynie Marilyn Monroe, nie NormÄ Jeane. Wcale nie chciaÅam zabiÄ tego dziecka! Dziewczynka wyrosÅa, przestaÅa byÄ dzieckiem. UtraciÅa wszystkie wyjÄtkowe cechy. PowiedziaÅa reżyserowi: - Dlatego chce je zabiÄ: dziecko jest niÄ. Dziecko to Nell. Chce popeÅniÄ samobójstwo. Nie chce dorosnÄÄ, a jeÅli nie chcesz dorosnÄÄ, to musisz umrzeÄ.
Mam nadziejÄ, że wolno mi bÄdzie dodaÄ trochÄ tekstu od siebie! Wiem, że poradzÄ sobie lepiej. Nell jest poetkÄ. Nell chodziÅa na zajÄcia z poezji i napisaÅa wiersz o miÅoÅci i Åmierci. ÅmierÄ zabraÅa jej miÅoÅÄ. Dlaczego patrzy pan na mnie w ten sposób? To wszystko jest jasne jak sÅoÅce. Oczywiste. Zagram Nell po swojemu. ProszÄ mi tylko pozwoliÄ. Wiem, jak to zrobiÄ. NiżyÅski też byÅ dzieckiem opuszczonym przez ojca, przystojnego tancerza. Opuszczonym i cudownym. TaÅczyÄ, taÅczyÄ! ZadebiutowaÅ jako oÅmiolatek, by zakoÅczyÄ karierÄ dwadzieÅcia lat później. Co możesz robiÄ, jeÅli nie taÅczyÄ, taÅczyÄ bez koÅca? TaÅczyÄ! TaÅczysz na rozżarzonych wÄglach i publicznoÅÄ szaleje, ale kiedy przestaniesz, ogieÅ ciÄ strawi. Jestem Bogiem, jestem ÅmierciÄ, jestem miÅoÅciÄ, jestem Bogiem, ÅmierciÄ i miÅoÅciÄ. Jestem twoim bratem. Spokojna jak nakrÄcana lalka. Ale w duchu drżaÅa. NapiÄcie narastaÅo w niej powoli i niewidocznie. Jej blada skóra byÅa lepka od potu (skóra Nell byÅa lepka od potu), a jednoczeÅnie gorÄca w dotyku. Kiedy siÄ caÅowaliÅmy, wessaÅam w siebie jego duszÄ jak jÄzyk. ÅmiaÅam siÄ. Ależ on siÄ mnie wystraszyÅ byÅa szalona (szalona byÅa Nell), ale patrzyÅa przenikliwymi oczami szaleÅca. OczywiÅcie nie utożsamiÅa siÄ z Nell, byÅa mÅodÄ, utalentowanÄ aktorkÄ, "grajÄcÄ" Nell. Tak jak ktoÅ mógÅby "graÄ" na fortepianie, A jednak miaÅa w sobie coÅ z Nell. Aktor jest wiÄkszy niż role, które w nim tkwiÄ, zatem Norma Jeane byÅa kimÅ wiÄcej niż Nell. Nell byÅa ziarnkiem szaleÅstwa w jej gÅowie. Nell obiecaÅa szeptem: "BÄdÄ taka, jak zechcesz". Na koniec, kiedy jÄ zabierali, szepnÄÅa: "Ludzie, którzy siÄ kochajÄ..." Nell Å»ebraczka. Nell bez nazwiska. OÅmieliÅa siÄ przeksztaÅciÄ w ksiÄżniczkÄ, przywÅaszczyÄ sobie przedmioty należÄce do pewnej zamożnej kobiety: czarnÄ eleganckÄ sukniÄ koktajlowÄ, diamentowe kolczyki, perfumy i szminkÄ. Lecz ŹebraczkÄ zdemaskowano i poniżono. Udaremniono nawet jej próbÄ popeÅnienia samobójstwa. W miejscu publicznym, w foyer hotelu. Gapili siÄ na niÄ obcy ludzie. Nigdy nie byÅam bardziej szczÄÅliwa niż wtedy, gdy podniosÅam ostrze brzytwy do swojego gardÅa. GÅos Matki nalegaÅ: . Tnij! Nie bÄdź tchórzem jak ja. Ale Norma Jeane odpowiedziaÅa spokojnie: We. Jestem aktorkÄ. To moja praca. RobiÄ to, co robiÄ, bo udajÄ, sama taka nie jestem. Póki mam w sobie Nell, Nell nie ma w sobie mnie. ByÅ to czas samodyscypliny. GÅodowaÅa i piÅa wodÄ z lodem.
Co rano biegaÅa ulicami West Hollywood aż po Laurel Canyon Drive, póki jej mÅode ciaÅo nie zaczÄÅo tÄtniÄ energiÄ. Nie odczuwaÅa potrzeby snu. Nie potrzebowaÅa magicznych mikstur na sen. Nocami z wigorem przygotowywaÅa siÄ do roli albo czytaÅa ksiÄżki, w wiÄkszoÅci pożyczone lub kupione w antykwariacie. FascynowaÅ jÄ NiżyÅski. W jego szaleÅstwie dostrzegaÅa piÄkno i pewnoÅÄ. ZaczÄÅo jej siÄ wydawaÄ, że zna NiżyÅskiego już od wielu lat. ÅniÅo jej siÄ kilka jego snów. Norma Jeane miaÅa w sobie coÅ z Nell, lecz z pewnoÅciÄ niÄ nie byÅa. Bo Nell nie dojrzaÅa caÅkowicie, cierpiaÅa na niedorozwój emocjonalny. Nie potrafiÅa żyÄ bez ukochanego, który by jÄ chroniÅ przed szaleÅstwem i samozniszczeniem. NależaÅo jÄ pokonaÄ, wygnaÄ. Dlaczego nie zemÅciÅa siÄ? NormÄ Jeane kusiÅo, aby wypchnÄÄ z okna rozkapryszone dziecko - w peÅnej napiÄcia, emocjonujÄcej scenie. Jak jej MatkÄ kusiÅo, aby upuÅciÄ niemowlÄ na podÅogÄ. WoÅaÄ potem do opiekunki: Boże, wyÅlizgnÄÅa misie z rÄk! To nie moja wina. Norma Jeane wstrzymaÅa produkcjÄ, zapytaÅa reżysera N, czy nie mogÅaby napisaÄ tej sceny na nowo? DopisaÄ zaledwie kilka kwestii. - Wiem, co powiedziaÅaby Nell. Tego na pewno nie. - Ale N siÄ nie zgodziÅ. WprawiÅa go w osÅupienie. Co by byÅo, gdyby każda aktorka żÄdaÅa zmiany tekstu? - Ja nie jestem każdÄ aktorkÄ! - zaprotestowaÅa Norma Jeane. Nie wyjaÅniÅa N, że jest poetkÄ i wolno jej dodawaÄ wÅasne sÅowa. Do furii doprowadziÅa jÄ niesprawiedliwoÅÄ losu Nell. Bo szaleÅstwo należaÅo ukaraÄ w Åwiecie, w którym nagradzano rozsÄdek. Zwyczajni mÅcili siÄ na wyjÄtkowych i nawiedzonych. Nawet I. E. Shinn zaczÄÅ zauważaÄ zmiany zachowania swojej klientki. Kilka razy zajrzaÅ na plan filmu Don t Bother to Knock. Trzeba byÅo zobaczyÄ wyraz twarzy Rumpelstiltzkina! Norma Jeane tak gÅÄboko weszÅa w postaÄ Nell, że ledwo go dostrzegaÅa, zresztÄ tak samo jak innych obserwatorów. MiÄdzy ujÄciami uciekaÅa i chowaÅa siÄ. Nie byÅa towarzyska. UnikaÅa wywiadów. Inni aktorzy nie rozumieli jej zachowania. Bancroft podziwiaÅa jej zaangażowanie, ale wystrzegaÅa siÄ jej. Tak jest, to siÄ mogÅo udzieliÄ! Widmarka pociÄgaÅa seksualnie, ale stopniowo przestaÅ NormÄ Jeane lubiÄ. Nie ufaÅ jej. Pan Shinn ostrzegÅ jÄ, aby siÄ nadmiernie nie eksploatowaÅa - aż tak nie angażowaÅa. MiaÅa ochotÄ rozeÅmiaÄ mu siÄ w twarz. Daleko za sobÄ zostawiÅa Rumpelstiltzkina. Niech rzuca te swoje zaklÄcia. Jak gdyby Marilyn byÅa jego wynalazkiem. Jego! ByÅ to czas samodyscypliny. Zachowa wspomnienie tego okresu jako rzeczywistych narodzin swego aktorskiego życia. Wtedy uÅwiadomiÅa sobie, czym może byÄ aktorstwo: powoÅaniem, przeznaczeniem. Jej "kariera" zostaÅa w wulgarny sposób rozreklamowana przez WytwórniÄ. I miaÅa siÄ nijak do jej bogatego życia wewnÄtrznego. W samotnoÅci przeżywaÅa wciÄż na nowo życie Nell.
UczyÅa siÄ na pamiÄÄ jej sÅów. SzukaÅa dla niej ciaÅa, rytmu mowy. Nocami, zbyt podekscytowana, aby spaÄ po intensywnie przepracowanym dniu, czytaÅa O technice aktora MichaiÅa Czechowa, Prace aktora nad sobÄ Konstantina StanisÅawskiego i ksiÄżkÄ, którÄ poleciÅa jej nauczycielka dramatu, The Thinking Body Mabel Todd. CiaÅo jest chwiejne, wÅaÅnie dlatego przetrwaÅo. OdbieraÅa to jak poezjÄ, paradoks, który jest prawdÄ. WiedziaÅa, że gra wyÅÄcznie intuicyjnie, a może w ogóle nie gra, i że ten wysiÅek ducha wypali jÄ okoÅo trzydziestki. OstrzegaÅ jÄ przed tym pan Shinn. Norma Jeane byÅa jak mÅody sportowiec, który chce bardzo szybko osiÄgnÄÄ wyznaczone sobie granice i natychmiast je przekroczyÄ, przehandlowujÄc mÅodoÅÄ za oklaski i uznanie tÅumu. CoÅ podobnego spotkaÅo NiżyÅskiego. Geniusz obywa siÄ bez techniki. Lecz technika oznacza zdrowie psychiczne. Nauczyciele mówili, że brak jej techniki. Czymże jest jednak ta, jeÅli nie brakiem namiÄtnoÅci? Do Nell dawaÅo siÄ dotrzeÄ nie za poÅrednictwem techniki, lecz jedynie, zanurzajÄc siÄ w jej duszy. Nell byÅa porywcza i przeklÄta. Nell należaÅo pokonaÄ, zaprzeczyÄ jej seksualnoÅci. Na czym polegaÅ sekret Nell? Norma Jeane zbliżyÅa siÄ do niego, ale nie mogÅa go przeniknÄÄ. PotrafiÅa byÄ Nell jedynie do pewnego stopnia. RozmawiaÅa z N, który nie miaÅ pojÄcia, o czym ona mówi. RozmawiaÅa z V, powiedziaÅa mu, że nigdy nie przy puszczaÅa, że aktorstwo może czyniÄ tak samotnym. - Aktorstwo to najsamotniejsze zajÄcie, jakie znam - powiedziaÅ V. Nigdy jej nie wykorzystywaÅam, nie. Nie naÅladowaÅam jej. DostaÅam to od niej w prezencie. DajÄ sÅowo! To byÅ dla niej bardzo ważny ranek. Pożyczonym buickiem ze skÅadanym dachem pojechaÅa do stanowego szpitala w Norwalk. MiaÅa wolne. Tego dnia mogÅa zapomnieÄ o Nell. Na ten ranek nie przewidziano żadnych prób, żadnych zdjÄÄ. Jak zwykle Norma Jeane przywiozÅa Gladys prezenty: cienki tomik poezji Louise Bogan, maÅy wiklinowy koszyk peÅen Åliwek i gruszek. Mimo że miaÅa powody sÄdziÄ, iż Gladys rzadko czyta . podarowane jej ksiÄżki z wierszami i podejrzliwie traktuje prezenty żywnoÅciowe. "Ale kto by jÄ otruÅ? Kto oprócz niej samej? Norma Jeane jak zwykle zostawi Gladys pieniÄdze. ByÅo jej wstyd, bo nie odwiedziÅa Gladys od Wielkanocy, a teraz byÅ wrzesieÅ. Wprawdzie wysÅaÅa matce czek na dwadzieÅcia piÄÄ dolarów, jednakże nie zdÄżyÅa jej przekazaÄ dobrej wieÅci o Don t Bother to Knock. Norma Jeane tak dÅugo nie przekazywaÅa Gladys wieÅci o swoim życiu i karierze, bo myÅlaÅa sobie: Może to nieprawda: Może to sen? Może wszystko mi odbiorÄ? Na odwiedziny w szpitalu wÅożyÅa stylowe biaÅe nylonowe spodnie, czar nÄ bluzkÄ z jedwabiu, zwiÄzaÅa poÅyskujÄce platynowoblond wÅosy przejrzystÄ czarnÄ chustkÄ, na nogi wÅożyÅa czarne pantofelki na Årednim obcasie. PoruszaÅa siÄ z gracjÄ, mówiÅa Åagodnie. Nie okazywaÅa żalu, zdenerwowania, rozdrażnienia; wyszÅa z roli Nell, zostawiÅa jÄ za sobÄ; Nell byÅaby przerażona, gdyby musiaÅa pójÅÄ do szpitala dla psychicznie chorych, zdrÄtwiaÅaby już przy wejÅciu, nie zdoÅaÅaby wejÅÄ do Årodka.
Jakie to oczywiste: nie jestem Nell". WmawiaÅa sobie: To tylko rola. CzÄÅÄ filmu. CzÄÅÄ caÅoÅci. Nell nie istnieje, nie jest tobÄ. Nie jest twoim życiem. Nie jest nawet twojÄ karierÄ. Nell jest chora, a ty jesteÅ zdrowa. Nell to jedynie rola, ty zaÅ jesteÅ aktorkÄ. To prawda. To prawda! Tego ranka staÅa siÄ JasnowÅosÄ KsiÄżniczkÄ odwiedzajÄcÄ w Norwalk swojÄ matkÄ. CierpiÄcÄ na "zaburzenia psychiczne" matkÄ, którÄ kochaÅa i której nie opuÅciÅa. MatkÄ, Gladys Mortensen, której nie zostawi nigdy, inaczej niż mnóstwo córek, synów, sióstr i braci, którzy zapomnieli o czÅonkach swoich rodzin przebywajÄcych w Norwalk. ByÅa teraz JasnowÅosÄ KsiÄżniczkÄ, której inni przyglÄdali siÄ podekscytowani, z nadziejÄ i podziwem, oceniajÄc dystans miÄdzy nimi a niÄ i starajÄc siÄ, aby ten dystans byÅ odpowiedni. ByÅa JasnowÅosÄ KsiÄżniczkÄ zobowiÄzanÄ przez WytwórniÄ, tak jak wczeÅniej przez agencjÄ Preene, aby w miejscach publicznych pokazywaÄ siÄ w nienagannym stroju i nienagannym makijażu; każdy wÅos musiaÅ siÄ znajdowaÄ na swoim miejscu, bo wÅaÅnie w takich chwilach jak ta przyglÄdajÄ ci siÄ bez przerwy - oczy i uszy caÅego Åwiata skierowane sÄ w twojÄ stronÄ. Norma Jeane natychmiast uÅwiadomiÅa sobie, że recepcjonistka i pielÄgniarki przyglÄdajÄ siÄ jej z życzliwym zainteresowaniem. Jak gdyby w tym ponurym szpitalu pojawiÅ siÄ jasny pÅomieÅ. Doktor K nie kazaÅ na siebie czekaÄ, przyszedÅ szybko jak nigdy dotÄd. Ze swoim kolegÄ, doktorem S, którego nigdy wczeÅniej nie widziaÅa. UÅmiechy, uÅciski dÅoni! Wszyscy chcieli zobaczyÄ aktorkÄ filmowÄ, córkÄ Gladys Mortensen. Nikt z nich nie widziaÅ Asfaltowej dżungli ani Wszystkiego o Ewie, ale widzieli, albo im siÄ zdawaÅo, zdjÄcia czarujÄcej gwiazdki Marilyn Monroe w gazetach i magazynach. Nawet ci, którzy nie wiedzieli wiÄcej o Marilyn Monroe niż o Normie Jeane Baker, chcieli rzuciÄ na niÄ okiem, kiedy prowadzili jÄ labiryntem korytarzy do odlegÅego skrzydÅa C. ("C" jak "Chroniczne przypadki"? ) "Jest Åadna, prawda? Åliczna! Te wÅosy! OczywiÅcie sztuczne. Spójrzcie tylko na biednÄ Gladys i jej wÅosy. Ale sÄ do siebie bardzo podobne, nie? Córka i matka. To oczywiste". Jednak Gladys zdawaÅa siÄ nie poznawaÄ Normy Jeane. W ten swój chytry, uparty sposób odwlekaÅa moment rozpoznania córki. SiedziaÅa na za padniÄtej sofie w mrocznym kÄcie cuchnÄcej sali i wyglÄ daÅa jak worek z brudnÄ bieliznÄ. ByÄ może byÅa to matka czekajÄca na wizytÄ córki, byÄ może nie. Norma Jeane poczuÅa ukÅucie rozczarowania, zrobiÅo jej siÄ przykro: Gladys miaÅa na sobie bezksztaÅtnÄ, szarÄ sukienkÄ z baweÅny, bardzo podobnÄ do tej, którÄ wÅożyÅa w niedzielÄ wielkanocnÄ, chociaż Norma Jeane zapowiedziaÅa jej wtedy, że zjedzÄ Åniadanie poza terenem szpitala. Dzisiaj też miaÅy pojechaÄ do miasteczka. Czyżby Gladys zapomniaÅa? Jej wÅosy wyglÄdaÅy tak, jakby nie czesaÅa ich od wielu dni. ByÅy wilgotne, tÅuste, miaÅy dziwny, szarobrÄzowy, metaliczny odcieÅ. Jej oczy byÅy zapadniÄte, ale czujne; wciÄż piÄkne, lecz mniejsze od tych, które Norma Jeane zachowaÅa w pamiÄci.
Tak samo jak usta Gladys byÅy mniejsze, otoczone gÅÄbokimi zmarszczkami, które wyglÄdaÅy jak naciÄcia. - Och, M...mamo! Tu jesteÅ! Ależ to gÅupio zabrzmiaÅo. Norma Jeane pocaÅowaÅa Gladys w policzek, odruchowo wstrzymujÄc oddech przed zatÄchÅÄ woniÄ drożdży. Gladys podniosÅa na NormÄ Jeane twarz przypominajÄcÄ maskÄ i powiedziaÅa lodowato: - Czy my siÄ znamy, panienko? Åmierdzisz. Norma Jeane rozeÅmiaÅa siÄ i zarumieniÅa. (W pobliżu byli pracownicy szpitala. Specjalnie krÄcili siÄ przy drzwiach. ZachÅannie przyswajali wszystko, co widzieli i sÅyszeli, a co dotyczyÅo wizyty Marylin Monroe u jej matki.) To byÅ naturalnie żart: Gladys nie lubiÅa chemicznego zapachu rozjaÅnionych wÅosów Normy Jeane zmieszanego z woniÄ drogich perfum marki Chanel, prezentu od V. ZakÅopotana Norma Jeane wymamrotaÅa sÅowa przeprosin, a Gladys wzruszeniem ramion wyraziÅa przebaczenie - lub obojÄtnoÅÄ. ZdawaÅa siÄ powoli wychodziÄ z transu. Tak jak Nell. Ale nie naÅladowaÅam jej, dajÄ sÅowo. NadeszÅa pora na krótki rytuaÅ wrÄczania prezentów. Norma Jeane usiadÅa obok Gladys na zapadniÄtej sofie i wrÄczyÅa jej tomik poezji oraz koszyk z owocami, mówiÄc o tych darach z emfazÄ, jak gdyby byÅy to rzeczy wyjÄtkowo wartoÅciowe, a nie rekwizyty sceniczne, coÅ, czym można zajÄÄ rÄce. Gladys wykrztusiÅa podziÄkowanie. RzeczywiÅcie sprawiaÅa wrażenie, że odbieranie prezentów sprawia jej radoÅÄ, choÄ nie miaÅa z nich pożytku i najprawdopodobniej pozbÄdzie siÄ ich, od razu gdy Norma Jeane odejdzie, albo ukradnÄ jej wszystko inni pacjenci, a ona w ogóle nie bÄdzie siÄ przed tym broniÄ. Nie naÅladowaÅam tej kobiety. DajÄ sÅowo! Norma Jeane jak zwykle mówiÅa najwiÄcej. UważaÅa, że Gladys nie może siÄ dowiedzieÄ o Nell; Gladys nie powinna wiedzieÄ o ponurym melodramacie Dont Bother to Knock, ukazujÄcym psychicznie chorÄ kobietÄ, która mÄczy maÅÄ dziewczynkÄ i jest bliska jej uÅmiercenia. Gladys nie powinna oglÄdaÄ tego rodzaju filmów, tak jak inni pacjenci szpitala w Norwalk. Jednak Norma Jeane nie mogÅa siÄ powstrzymaÄ i napomknÄÅa Gladys, że ostatnio pracuje jako aktorka: "poważna, wymagajÄca praca"; dalej miaÅa kontrakt z WytwórniÄ; "Esquire" opublikowaÅ artykuÅ o niej, przedstawicielce nowej fali hollywoodzkich gwiazdek. Gladys sÅuchaÅa tego wszystkiego w swój zwykÅy sposób, czyli jak somnambulik, ale kiedy Norma Jeane otworzyÅa jedno z czasopism i pokazaÅa jej caÅostronicowe zdjÄcie Marilyn Monroe w biaÅej sukience z cekinami i gÅÄbokim dekoltem, uÅmiechniÄtej radoÅnie do obiektywu, Gladys zamrugaÅa i wytrzeszczyÅa oczy. Norma Jeane powiedziaÅa na usprawiedliwienie: -TÄ sukienkÄ dostaÅam z Wytwórni. Nie jest moja. Gladys skrzywiÅa siÄ. - Nosisz nie swoje sukienki? Czy ona aby jest czysta? Czy to czysta sukienka? Norma Jeane rozeÅmiaÅa siÄ zakÅopotana. -Wiem, że to wyglÄda, jakby nie mnie sfotografowano. Ludzie mówiÄ, że Marilyn jest fotogeniczna. - Aha - mruknÄÅa Gladys. - Czy twój ojciec wie? -M...mój ojciec?
Co wie? - O tej Marilyn. - SkÄd miaÅby znaÄ mój pseudonim artystyczny? Lecz Gladys najwyraźniej siÄ ożywiÅa. PatrzyÅa z dumÄ, macierzyÅskÄ dumÄ, przebudzona z wieloletniego transu, kontemplujÄc wspaniaÅy widok - jak dojrzewajÄce owoce - szeÅciu piÄknych mÅodych gwiazdek, z których każda mogÅa byÄ jej córkÄ. Norma Jeane czuÅa siÄ tak, jakby zostaÅa skarcona. WykorzystaÅaby mnie, aby nawiÄzaÄ z nim kontakt. Oto, co dla niej znaczÄ. Jego kocha, nie mnie. Norma Jeane sprytnie zapytaÅa: - GdybyÅ podaÅa mi nazwisko ojca, wysÅaÅabym mu to czasopismo. Ojej, mogÅabym kiedyÅ do niego... zadzwoniÄ. Czy on jeszcze żyje? Jest w Holly wood? - WahaÅa siÄ, czy powiedzieÄ matce, że od lat próbuje ustaliÄ tożsamoÅÄ ojca i uczynni ludzie, zwykle mÄżczyźni, podawali jej jakieÅ nazwiska, lecz żadne z nich nie okazaÅo siÄ wÅaÅciwe. StarajÄ siÄ sprawiÄ mi przyjemnoÅÄ. Wiem. Aleja siÄ nie poddam! (Clark Gable? FlirtowaÅa z nim nerwowo, na rauszu, podczas bankietu. ZażartowaÅa, że mogÄ byÄ spokrewnieni, ale ten sÅawny czÅowiek zupeÅnie nie wiedziaÅ, o co jej chodzi.) PowtórzyÅa: -JeÅli powiesz, jak siÄ nazywa mój ojciec. JeÅli... Gladys najwidoczniej straciÅa entuzjazm. ZamknÄÅa czasopismo. PowiedziaÅa gÅucho i beznamiÄtnie: - Nie. Norma Jeane uczesaÅa jej wÅosy, uÅożyÅa je trochÄ, i pod wpÅywem impulsu zawiÄzaÅa wokóŠjej pomarszczonej szyi przejrzystÄ czarnÄ chustkÄ, którÄ sama dostaÅa od V. NastÄpnie wyprowadziÅa matkÄ pod rÄkÄ ze szpitala. UstaliÅa to już wczeÅniej z odpowiednimi osobami; Gladys Mortensen należaÅa do pacjentek korzystajÄcych z tego rodzaju przywilejów. To byÅa bardzo dÅuga panorama kamery, której w tle towarzyszyÅa pogodna muzyka. Na trasie staÅ uÅmiechniÄty personel szpitalny, pielÄgniarki i lekarze, w tym także doktor X. Recepcjonistka powiedziaÅa Gladys: Jakże piÄknie pani dzisiaj wyglÄda, pani Mortensen! " Z powiewajÄcÄ chustkÄ wokóŠszyi Gladys staÅa siÄ kobietÄ peÅnÄ godnoÅci. Nie daÅa po sobie poznaÄ, że usÅyszaÅa tÄ uwagÄ. Norma Jeane zabraÅa jÄ do salonu piÄknoÅci w Norwalk, gdzie dużym nakÅadem pracy umyto i uÅożono Gladys wÅosy. Gladys nie opieraÅa siÄ, ale też i niezbyt wspóÅpracowaÅa. Potem Norma Jeane zaprowadziÅa jÄ na wczesny lunch do herbaciarni. Klientela skÅadaÅa siÄ tu przeważnie z kobiet, a i tych byÅo niewiele. Otwarcie spoglÄdaÅy na zachwycajÄcÄ mÅodÄ blondynkÄ i towarzyszÄcÄ jej kruchÄ kobietÄ w Årednim wieku, która mogÅa byÄ - musiaÅa byÄ? - jej matkÄ. WÅosy Gladys wreszcie dobrze siÄ prezentowaÅy, a chustka przysÅoniÅa poplamionÄ i wygniecionÄ górnÄ czÄÅÄ sukni. Z dala od przytÅaczajÄcej atmosfery szpitala psychiatrycznego Gladys mogÅa uchodziÄ za zupeÅnie normalnÄ. Norma Jeane zamówiÅa lunch. PomogÅa matce napeÅniÄ filiżankÄ herbatÄ. PowiedziaÅa figlarnie: - Co za ulga wyjÅÄ stamtÄd!
Z tego okropnego miejsca! MogÅybyÅmy po prostu jechaÄ i jechaÄ przed siebie, prawda, Mamo? Po prostu jechaÄ! JesteÅ mojÄ matkÄ, byÅoby to caÅkiem legalne. JechaÄ wzdÅuż wybrzeża do San Francisco. Do Portland, Oregonu. Na... AlaskÄ. - Ileż to razy Norma Jeane napomykaÅa, że Gladys może spÄdziÄ kilka dni w jej hollywoodzkim apartamencie; spokojny weekend: "Tylko my dwie". Teraz Norma Jeane pracowaÅa na planie filmu po dwanaÅcie godzin dziennie, wiÄc nie byÅo to zbyt realne; ale propozycja byÅa aktualna. Gladys wzruszyÅa ramionami i chrzÄknÄÅa zdezorientowana. Å»uÅa jedzenie. NapiÅa siÄ herbaty, nie baczÄc na to, że parujÄcy napój parzy jej usta. Norma Jeane powiedziaÅa kokieteryjnie: . - PowinnaÅ wiÄcej wychodziÄ, Mamo. Tak naprawdÄ nie dolega ci nic poważnego. Nerwy, hm, wszyscy siÄ denerwujemy. W Wytwórni pracuje lekarz, który przepisuje aktorom piguÅki na uspokojenie. Ja ich nie biorÄ. WolÄ siÄ denerwowaÄ. - Norma Jeane sÅyszaÅa swój prowokacyjny, dziewczÄcy gÅos. GÅos, którego wyuczyÅa siÄ do roli Nell. Dlaczego w ogóle wypowiada te sÅowa? FascynowaÅo jÄ samo sÅuchanie. - Czasem przychodzi mi do gÅowy myÅl, że ty w ogóle nie chcesz wyzdrowieÄ. Ukrywasz siÄ w tym strasznym miejscu. Tam cuchnie. Twarz Gladys stÄżaÅa. GÅÄboko osadzone oczy zdawaÅy siÄ zapadaÄ. Za drżaÅa jej dÅoÅ trzymajÄca filiżankÄ, odrobina herbaty mimochodem wylaÅa siÄ na czarnÄ chustkÄ. Norma Jeane mówiÅa dalej przyciszonym, dziewczÄcym gÅosem. MogÅyby zawiÄzaÄ spisek, matka i córka! MogÅyby zaplanowaÄ ucieczkÄ. Norma Jeane nie byÅa Nell, ale mówiÅa gÅosem Nell, jej zmrużone oczy bÅyszczaÅy jak oczy Nell w tych ekstatycznych scenach, w których ujarzmiaÅa Jeda Towersa, tak jak Marilyn Monroe ujarzmiaÅa Widmarka. Gladys nigdy nie spotkaÅa Nell. Gladys nigdy Nell nie spotka. ByÅoby to zbyt okrutne, byÅoby to jak zerkniÄcie w znieksztaÅcajÄce lustro: lustro, które zmienia starzejÄcÄ siÄ kobietÄ w dziewczynÄ promieniejÄcÄ urodÄ. Norma Jeane nie byÅa Nell, ponieważ Nell nie istniaÅa. Odebrali jej ukochanego, odebrali ojca, twierdzili, że jest szalona, i dlatego Nell nie istniaÅa. - To zagadka, której nie potrafiÄ rozwiÄzaÄ, Mamo, najtrudniejsza z zagadek - powiedziaÅa w zamyÅleniu Norma Jeane. - Å»e niektórzy z nas istniejÄ, ale wiÄkszoÅÄ nie. W starożytnej Grecji żyÅ pewien filozof, który twierdziÅ, że najprzyjemniejszy stan polegaÄ bÄdzie na nieistnieniu, ale ja siÄ z nim nie zgadzam, a ty? Bo wtedy brakowaÅoby nam wiedzy. UrodziliÅmy siÄ, a to musi coÅ oznaczaÄ. Gdzie byliÅmy wczeÅniej, zanim przyszliÅmy na Åwiat? Mam przyjacióÅkÄ, która ma na imiÄ Nell. Tak samo jak ja ma podpisany kontrakt z WytwórniÄ. PowiedziaÅa mi, że w nocy leży bezsennie i zadrÄcza siÄ takimi pytaniami: Czym jest przyjÅcie na Åwiat? Czy po Åmierci wszystko bÄdzie takie samo jak przed urodzeniem? Czy znajdziemy siÄ w innej odmianie nicoÅci? Bo może jest tam jakiÅ rodzaj wiedzy. PamiÄÄ.
Gladys poruszyÅa siÄ niespokojnie na prostym krzeÅle, ale nic nie odpowiedziaÅa. Gladys ssaÅa bezkrwiste usta. Gladys, strażniczka sekretów. Wtedy wÅaÅnie Norma Jeane zwróciÅa uwagÄ na jej poranione dÅonie. PrzypomniaÅa sobie, że w sali odwiedzin Gladys siedziaÅa z dÅoÅmi zÅożonymi na kolanach, a potem splotÅa je na podoÅku. ZaciskaÅa w piÄÅci. Albo miaÅa je otwarte i szczupÅe palce niespokojnie ocieraÅy siÄ o siebie. ZÅamane i pogryzione, nasiÄkniÄte krwiÄ paznokcie drapaÅy siÄ nawzajem. Czasami palce Gladys zdawaÅy siÄ walczyÄ o dominacjÄ. Nawet kiedy starsza kobieta okazywaÅa obojÄtnoÅÄ lunatyczki wobec wszystkiego, co siÄ do niej mówi, palce byÅy Åwiadectwem jej trwogi, poruszenia. DÅonie stanowiÅy jej sekret. I wÅaÅnie zdradziÅa ów sekret. JasnowÅosa KsiÄżniczka odprowadziÅa matkÄ do stanowego szpitala psychiatrycznego w Norwalk, do skrzydÅa C, w bezpieczne miejsce. OtarÅa z oczu Åzy, kiedy pocaÅowaÅa matkÄ na pożegnanie. Delikatnie odebraÅa starzejÄcej siÄ kobiecie przejrzystÄ czarnÄ chustÄ i przewiÄzaÅa jÄ wokóŠswojej Ålicznej, gÅadkiej szyi. - Mamo, wybacz! Kocham ciÄ. Nie miaÅa zamiaru tego robiÄ. Nie bÄdzie wykorzystywaÅa matki. Może tak naprawdÄ nie byÅa tego Åwiadoma. DÅonie! Niespokojne, poszukujÄce dÅonie Nell. DÅonie szaleÅstwa. Don tBother to Knock pojawiÅa siÄ Norma Jeane jako Nell z dÅoÅmi Gladys Mortensen i hipnotyzujÄcym spojrzeniem. Dusza Gladys Mortensen w mÅodym ciele Normy Jeane. Cass Chaplin oraz jego przyjaciel Eddy G zobaczyli ten film w luksusowym kinie w Brentwood, poÅożonym niedaleko domu, którym siÄ opiekowali. Dom należaÅ do pewnej "eks" jednego z szefów studia Paramount, kobiety zakochanej kiedyÅ po uszy w Eddym G. Norma Jeane wypadÅa fantastycznie, byÅa obÅÄdnÄ, szalonÄ, seksownÄ blondynkÄ - z widocznymi pod ubraniem paskami biustonosza! - wiÄc wrócili na kolejny seans, jeszcze bardziej niÄ zauroczeni. KONIEC jest nieuchronny jak ÅmierÄ. Cass trÄca Eddyego. Wiesz co? Nadal kocham NormÄ. Eddy G potrzÄsa gÅowÄ, jakby siÄ staraÅ wszystko w niej uÅożyÄ. -Wiesz co? To ja kocham NormÄ. ÅMIERÄ RUMPELTILTZKINA Jednego dnia krzyczaÅ na niÄ przez telefon, nastÄpnego już nie żyÅ. Jednego dnia owÅadnÄÅ niÄ wstyd, nastÄpnego przejÄÅ jÄ ból i ogarnÄÅy wyrzuty sumienia. Nie dosyÄ go kochaÅam. ZdradziÅam go. ZostaÅ ukarany zamiast mnie, Boże, wybacz! Co za skandal! ZÅote marzenia, zdjÄcie nagiej Normy Jeane wykonane przed laty przez Ottona OsÄ, zostaÅo poniewczasie, sensacyjnie, rozpoznane i zamieszczone na pierwszej stronie brukowca "Hollywood Tatler": NAGIE ZDJÄCIE DO KALENDARZA MARILYN MONROE? Studio wypiera siÄ "Nic o tym nie wiedzieliÅmy" - utrzymuje kierownictwo SzokujÄcÄ historiÄ natychmiast zajÄÅy siÄ takie czasopisma jak "Yariety", "Los Angeles Times", "Hollywood Reporter" oraz ogólnokrajowe serwisy informacyjne. ZdjÄcie reprodukowano albo zaczerniajÄc strategiczne czÄÅci ponÄtnego ciaÅa modelki, albo ubierajÄc je sugestywnie w coÅ, co wyglÄdaÅo jak
nieprzezroczysta czarna koronka. ("Och, co oni ze mnÄ zrobili? To jest dopiero pornografia".) Ta fotografia stanie siÄ pożywkÄ dla kolumn z plotkami dla audycji radiowych o wielkim Åwiecie, nawet dla wstÄpniaków w gazetach. Wytwórnie zabraniaÅy swoim aktorkom pozowania nago do zdjÄÄ; "pornografia" byÅa zakazana. Wytwórnie chciaÅy, aby ich gÅówny towar byÅ "nieskażony". Czy Norma Jeane podpisaÅa klauzulÄ, że zachowa nie sprzeczne z moralnoÅciÄ spoÅecznoÅci Hollywood spowoduje zawieszenie jej kontraktu albo jego wygaÅniÄcie? Bystrooki dziennikarz "Tatlera" (kolekcjonujÄcy z upodobaniem zdjÄcia nagich dziewczÄt) natknÄÅ siÄ na tÄ fotografiÄ w starym kalendarzu, przyjrzaÅ siÄ dokÅadnie twarzy i doszedÅ do przekonania, że modelka jest wschodzÄcÄ gwiazdÄ, znanÄ jako Marilyn Monroe; przeprowadziÅ prywatne Åledztwo i dowiedziaÅ siÄ, że w kontrakcie z 1949 roku modelka wystÄpiÅa jako Mona Monroe. Ale bomba! Ale skandal! Co za kÅopot dla Wytwórni! "Miss ZÅote Marzenia" pojawiÅa siÄ w kalendarzu na 1950 rok zatytuÅowanym PiÄknoÅci na wszystkie pory roku, opublikowanym przez Ace Hollywood Calendars. Produkt ten można byÅo znaleÅºÄ na stacjach benzynowych, w tawernach, fabrykach, siedzibach policji, posterunkach straży pożarnej, klubach dla mÄżczyzn, koszarach i akademikach. Beztroski, bezbronny uÅmiech, gÅadkie, nagie pachy, Åliczne piersi, brzuch, uda, nogi, opadajÄce na plecy zÅociste wÅosy pojawiaÅy siÄ w tysiÄcach, dziesiÄtkach tysiÄcy mÄskich marzeÅ i w żadnym razie nie byÅy bardziej szkodliwe niż jakikolwiek przelotny obraz wywoÅujÄcy orgazm we Ånie i zapominany zaraz po przebudzeniu. Ta dziewczyna byÅa jednÄ z dwunastu nagich Ålicznotek, których nazwisk nie wymieniono w kalendarzu. Tak naprawdÄ nie przypominaÅa zbytnio żadnego z licznych reklamowych wizerunków Marilyn Monroe, które weszÅy w obieg w 1950 roku, przygotowane do rozpowszechniania przez WytwórniÄ, tak jak każdy inny producent dóbr konsumpcyjnych mógÅ rozsyÅaÄ swoje znaki firmowe, przyciÄgajÄce wzrok reklamy. "Miss ZÅote Marzenia" mogÅaby uchodziÄ za mÅodszÄ siostrÄ Marilyn Monroe: byÅa mniej czarujÄca, mniej wystylizowana, miaÅa sÅabszy makijaż i brakowaÅo jej pieprzyka na lewym policzku. W jaki sposób ów dziennikarz dokonaÅ odkrycia? Czyżby ktoÅ daÅ mu jakÄÅ wskazówkÄ? WczeÅniej Norma Jeane nie widziaÅa negatywu ani żadnych odbitek znanego teraz zdjÄcia, za które Otto OsÄ wrÄczyÅ jej piÄÄdziesiÄt dolarów w gotówce. Gdyby jÄ o to zapytaÄ, odpowiedziaÅaby, że caÅkowicie zapomniaÅa o tej sesji fotograficznej, tak samo jak niemal zapomniaÅa o drapieżnym fotografie. Nikt nie miaÅ pojÄcia, gdzie siÄ podziaÅ Otto OsÄ. Przed miesiÄcami, podczas przerwy w krÄceniu Don t Bother to Knock, Norma Jeane pod wpÅywem impulsu poszÅa do dawnej pracowni Ottona OsÄ, myÅlÄc... Hm, może jej potrzebuje? Może tÄskni za niÄ? Może potrzebuje pieniÄdzy? (Sama nie miaÅa ich teraz zbyt wiele. Każdy czek od razu zamieniaÅa na gotówkÄ, pieniÄdze wydawaÅa szybko i wÅaÅciwie nic jej nie zostawaÅo.) Lecz stara, obskurna pracownia Ottona OsÄ już nie istniaÅa. W tym samym miejscu przyjmowaÅ wróżbita. W Åwiatku Hollywood krÄżyÅa okrutna plotka, że Otto OsÄ zmarÅ z nie dożywienia i przedawkowania heroiny w brudnym hotelu w San Diego. Albo że, zawiedziony, powróciÅ do miejscowoÅci rodzinnej gdzieÅ w Nebrasce. Chory, zÅamany, umierajÄcy. Zaduszony przez peÅne szlamu morze przeznaczenia. BezdusznÄ falÄ Woli.
PrzeciwstawiÅ swój kruchy ludzki statek - "przedstawienie" indywidualnoÅci żarÅocznej Woli i przegraÅ. W ksiÄżce Schopenhauera Åwiat jako wola i przedstawienie, którÄ jej pożyczyÅ, na tknÄÅa siÄ na sÅowa: "Samobójca pragnie życia, niezadowolony zaÅ jest tylko z jego warunków, jakie przypadÅy mu w udziale". Mam nadziejÄ, że nie żyje. ZdradziÅ mnie. Nigdy mnie nie kochaÅ. Norma Jeane rozpÅakaÅa siÄ gorzko. Dlaczego Otto OsÄ ÅcigaÅ jÄ ze swoim obiektywem? Dlaczego nie pozwoliÅ jej ukryÄ siÄ przed nim w Radio PianÄ? Wtedy byÅa jeszcze dziewczynÄ, bardzo mÅodÄ Å¼onÄ, prawie dzieckiem; wystawiÅ jÄ na pokaz. Na spojrzenia mÄżczyzn. JastrzÄb wbijajÄcy dziób w pierÅ ÅpiewajÄcego ptaka. Dla czego? Gdyby Otto OsÄ nie pojawiÅ siÄ na jej drodze i nie zniszczyÅ jej życia, Norma Jeane i Bucky nadal byliby maÅżeÅstwem. Do tej pory mieliby kilkoro dzieci. Dwóch synów, córkÄ! Byliby szczÄÅliwi! A pani Glazer byÅaby kochajÄcÄ babkÄ. Ależ szczÄÅcie! Bo czyż Bucky przed podrÃ³Å¼Ä do Australii nie szepnÄÅ: "Tyle dzieciaków, ile zechcesz, Normo Jeane. Ty jesteÅ szefem". Skandal w bardzo zÅym guÅcie! Wulgarne i bezwstydne zdarzenie obok wiadomoÅci o rannych w Korei, obok fotografii "szpiegów od bomby atomowej", Juliusa i Ethel Rosenbergów skazanych na ÅmierÄ na krzeÅle elektrycznym, obok doniesieÅ o testach z bombÄ wodorowÄ w Rosji. Najpierw I. E. Shinn zatelefonowaÅ do Normy Jeane, aby jej pogratulowaÄ kolejnych dobrych recenzji Don t Bother to Knock. Trzeba przyznaÄ, że agent nie oczekiwaÅ takich reakcji, bo wiÄkszoÅÄ recenzji - jak rzekÅ - byÅa poważna, inteligentna i peÅna wyrazów uznania. "Co do innych dupków, niech idÄ do diabÅa. Co oni tam wiedzÄ? " Norma Jeane zadrżaÅa. MiaÅa ochotÄ jak najszybciej odÅożyÄ sÅuchawkÄ. Od dnia premiery czuÅa siÄ jak ptak w sidÅach: narażona na uderzenie kamieniem, pociskiem. Koliber uchwycony w celowniku karabinu. Shinn chciaÅ dobrze, tak jak dobrze chcieli V i inni przy jaciele, broniÄc jÄ przed krytykami, o których nic nie wiedziaÅa i o których niczego siÄ nie dowie. Shinn odczytaÅ fragmenty recenzji z rozmaitych czasopism z caÅego kraju swoim szybkostrzelnym gÅosem ala Walter Winchell, a Norma Jeane staraÅa siÄ sÅuchaÄ, choÄ w uszach jej szumiaÅo. "Marilyn Monroe, nowy hollywoodzki talent u progu kariery, okazuje siÄ silnÄ, dynamicznÄ osobowoÅciÄ w tym mrocznym i niepokojÄcym thrillerze, w którym gra także Richard Widmark. Sposób, w jaki sportretowaÅa niezrównoważonÄ psychicznie opiekunkÄ do dziecka, jest tak przejmujÄco prawdziwy, że widz gotowy jest wierzyÄ..." Norma Jeane ÅciskaÅa sÅuchawkÄ. PróbowaÅa odczuÄ dreszcz szczÄÅcia. Satysfakcji. Och tak, byÅa szczÄÅliwa... prawda? WiedziaÅa, że zagraÅa dobrze, a nawet bardziej niż dobrze. NastÄpnym razem lepiej siÄ postara. NiepokoiÅa jÄ tylko jedna myÅl: co bÄdzie, jeÅli Gladys zobaczy Don t Bother to Knock. Co bÄdzie, jeÅli zauważy, w jaki sposób Norma Jeane przywÅaszczyÅa sobie jej szponiaste dÅonie, jej somnambuliczne maniery?
Norma Jeane przerwaÅa agentowi: - Och, panie Shinn! Niech siÄ pan na mnie nie gniewa. Wiem, że t...to gÅupie, ale wydaje mi siÄ, jakby to byÅo rzeczywiste wspomnienie, że w tym filmie pojawiÅam siÄ nago? - RozeÅmiaÅa siÄ z zakÅopotaniem. - Tak nie byÅo, prawda? Nie mogÄ sobie przypomnieÄ. Nie wiadomo dlaczego przyszÅo jej do gÅowy, że w którejÅ ze scen zdjÄÅa ubranie. Nell musiaÅa zdjÄÄ koktajlowÄ sukienkÄ bogatej kobiety, ponieważ nie należaÅa do niej. Shinn wybuchnÄÅ. - PrzestaÅ! PrzestaÅ pleÅÄ bzdury. Norma Jeane powiedziaÅa na usprawiedliwienie: - Wiem, że to gÅupio brzmi. Ja tylko tak... pomyÅlaÅam. Podczas premiery czÄsto zamykaÅam oczy. Nie mogÅam uwierzyÄ, że tamta dziewczyna to ja. Ale teraz... wie pan, w miarÄ upÅywu czasu, czas jest jak rwÄca rzeka, która przez nas przepÅywa... już nie jest mnÄ, prawda? Ale każda osoba z publicznoÅci może sobie pomyÅleÄ, że ja to Nell. A potem na tym przyjÄciu: Marilyn. Shinn zapytaÅ: - BraÅaÅ jakieÅ Årodki przeciwbólowe? Masz okres? Norma Jeane odparÅa: - N...nie, nie mam. To nie twoja sprawa! Nie jestem na Årodkach przeciw bólowych, nie. PrzypomniaÅo jej to o tej beznadziejnej rozmowie z I. E. Shinnem, kiedy ostatni raz zwracaÅ siÄ do niej delikatnie, z miÅoÅciÄ. Teraz zaczÄÅ mówiÄ o interesach. W Wytwórni rozważali powierzenie jej nowej roli, miaÅa partnerowaÄ Josephowi Cottenowi. TytuÅ filmu brzmiaÅ Niagara, miejscem akcji rzeczywiÅcie byÅy okolice wodospadu Niagara; Norma Jeane miaÅa zagraÄ spiskujÄcÄ cudzoÅożnicÄ, niedoszÅÄ morderczyniÄ o imieniu RosÄ. - MaleÅka, RosÄ bÄdzie cudowna, masz moje sÅowo. Ten film jest o nie bo lepszy od Dont Bother, który, mogÄ powiedzieÄ ci miÄdzy nami, ale mnie nie cytuj, byÅby szmirÄ, gdyby nie ty. Teraz mogÄ z tymi sukinsynami ustaliÄ znacznie lepsze warunki... Po kilku godzinach Shinn oddzwoniÅ. KrzyczaÅ na NormÄ Jeane, ledwie ta podniosÅa sÅuchawkÄ - ...nigdy mi o tym nie mówiÅaÅ! Kiedy to byÅo, w czterdziestym dziewiÄtym? Kiedy w czterdziestym dziewiÄtym? MiaÅaÅ wówczas podpisany kontrakt, prawda? Ty idiotko! Ty kretynko! Ci z Wytwórni najprawdopodobniej ciÄ zawieszÄ i to w najgorszym momencie! "Miss ZÅote Marzenia". Co to byÅo, soft-core porno? Kto maczaÅ w tym palce? Ten skurwysyn Otto OsÄ? Ażeby skonaÅ w piekle! - Shinn zamilkÅ na chwilÄ, aby zÅapaÄ oddech, prychaÅ jak smok. Potem Norma Jeane niemal dojdzie do przekonania, że Rumpelstiltzkin byÅ wtedy razem z niÄ w pokoju.
StaÅa otÄpiaÅa, ÅciskajÄc sÅuchawkÄ. O czym ten czÅowiek mówi? Dlaczego siÄ wÅcieka? "Miss ZÅote Marzenia"... co to znaczy? Otto OsÄ? Otto nie żyje? Shinn rzuciÅ: - Marilyn byÅa moja, ty gÅupia pindo. Marilyn byÅa piÄkna i należaÅa do mnie; Nie miaÅaÅ prawa jej zniszczyÄ! Ostatnie sÅowa I. E. Shinna do Normy Jeane. Nigdy już go nie zobaczyÅa, jedynie w trumnie. - Jakbym byÅa komuchem, prawda? Wszystkie gazety urzÄdziÅy nagonkÄ na mnie. Norma Jeane próbowaÅa zażartowaÄ. Dlaczego to takie ważne? Dlaczego to nie byÅo zabawne? Wszyscy siÄ na niÄ wÅciekali! Nienawidzili jej! Jak gdyby byÅa kryminalistkÄ, osobÄ wykolejonÄ! WyjaÅniÅa już, że pozowaÅa nago do zdjÄÄ jeden jedyny raz w życiu i zrobiÅa to jedynie dla pieniÄdzy. "ByÅam w rozpaczy. ZarobiÅam piÄÄdziesiÄt dolarów! Na moim miejscu też bylibyÅcie w rozpaczy". Kiedy pokazaliÅmy jej kalendarz, nie rozpoznaÅa siebie. WydawaÅo siÄ, że nie udaje. UÅmiechaÅa siÄ, pociÅa. PrzerzuciÅa kilka stron, aby odnaleÅºÄ "Miss ZÅote Marzenia", aż ktoÅ z nas wskazaÅ jej wÅaÅciwe zdjÄcie. Wtedy gapiÅa siÄ i gapiÅa, na jej twarzy zaczÄÅa siÄ pojawiaÄ panika. Jakby udawaÅa, że rozpoznaje siebie, że sobie przypomina. Ale tak naprawdÄ nie może sobie przypomnieÄ. Już teraz brakowaÅo jej I. E. Shinna! Nie pozwolono mu przyjÅÄ razem z niÄ do Wytwórni na nadzwyczajne spotkanie w biurze pana Z. Przez caÅe popoÅudnie siedziaÅa zamkniÄta z tymi wÅciekajÄcymi siÄ, oburzonymi mÄżczyznami. Ani razu nie rozeÅmiali siÄ z jej żartów! A zdÄżyÅa już siÄ przy zwyczaiÄ do mÄżczyzn reagujÄcych gromkim Åmiechem na każdÄ jej żartobliwÄ uwagÄ. Marilyn Monroe miaÅa zostaÄ natchnionÄ komediantkÄ. Ale jeszcze nie teraz. Nie z tymi ludźmi. ByÅ tam pan Z o twarzy nietoperza; ledwo mógÅ na niÄ patrzeÄ. ByÅ tam pan S o wÅosach poskrÄcanych jak korkociÄg; gapiÅ siÄ na niÄ, jakby wczeÅniej nigdy nie widziaÅ kobiety do tego stopnia upadÅej i zasÅugujÄcej na pogardÄ, i nie potrafiÅ oderwaÄ od niej wzroku. ByÅ tam pan D, wspóÅproducent Don t Bother to Knock, który wezwaÅ do siebie NormÄ Jeane w wie czór poprzedzajÄcy jej spotkanie z W; na jego twarzy malowaÅa siÄ troska. ByÅ tam ponury pan F, szef dziaÅu public relations. Byli panowie A i T, adwokaci. Od czasu do czasu pojawiali siÄ inni ludzie, bez wyjÄtku mÄżczyźni. BÄdÄca w stanie jakiegoÅ otÄpienia Norma Jeane nie zapamiÄta wszystkiego dokÅadnie. Pan Shinn na niÄ wrzeszczaÅ! W sÅuchawce telefonu odzywaÅy siÄ inne wrzaski! Co ona takiego zrobiÅa? PobiegÅa do Åazienki w swoim mieszkaniu, po omacku otworzyÅa apteczkÄ i chwyciÅa za brzytwÄ, tak jak za brzytwÄ chwyciÅa Nell, ale drżaÅy jej palce, znowu rozdzwoniÅ siÄ telefon, i cienkie ostrze wyÅlizgnÄÅo siÄ z jej palców.
Już wczeÅniej zrozumiaÅa, że przez ten kryzys musi przejÅÄ, pomagajÄc sobie lekarstwami. Taka byÅa jej pierwsza, intuicyjna reakcja, tak samo jak niegdyÅ jej pierwsza reakcja polegaÅa na modlitwie. Akt. Marilyn Monroe. Zdemaskowana. "Hollywood Tatler". Depesze agencyjne. WÅciekÅoÅÄ Wytwórni. Skandal. Katolicki Legion PrzyzwoitoÅci, ChrzeÅcijaÅski Przewodnik Po Rozrywkach Rodzinnych. Pogróżki cenzury, bojkot. Szybko poÅknÄÅa dwie tabletki kodeiny, te same, które lekarz zatrudniony w Wytwórni przepisywaÅ jej na bóle menstruacyjne i migrenÄ. Kiedy nie zadziaÅaÅy na tychmiast, wpadÅa w panikÄ i poÅknÄÅa trzeciÄ tabletkÄ. Teraz mogÅa przez teleskop przyglÄdaÄ siÄ mrugajÄcej powiekami blondynce otoczonej przez rozwÅcieczonych mÄżczyzn. Blondynka uÅmiechaÅa siÄ w taki sposób, w jaki mógÅby siÄ uÅmiechaÄ ktoÅ stojÄcy na pochyÅej powierzchni, aby pokazaÄ otoczeniu, że nic nie wie o przechyle. I myÅlaÅa sobie, że sytuacja jest poważna. W filmie braci Man; byÅaby to scena komediowa. GÅupia pinda. Å»aÅosna, szurniÄta krowa. Kierownictwo Wytwórni zamierzaÅo handlowaÄ ciaÅem blondynki, lecz wyÅÄ cznie na wÅasnych, ÅciÅle okreÅlonych zasadach. Na dole czekaÅa banda dziennikarzy i fotoreporterów. Ekipy radiowe i telewizyjne. Otrzymali informacjÄ, że Marilyn Monroe i rzecznik Wytwórni wkrótce wydadzÄ oÅwiadczenie dotyczÄce nagiego zdjÄcia w kalendarzu. MÄżczyźni ciÄgle gapili siÄ na niÄ. PoÅród nich pan Z, który nie zamieniÅ z NormÄ Jeane ani jednego sÅowa od czasu, kiedy prawie przed piÄcioma laty przyszÅa obejrzeÄ jego ptaszarniÄ. Jakże wówczas byÅa mÅoda! W tym czasie pan Z awansowaÅ na szefa produkcji. Pan Z, który pragnÄÅ zniweczyÄ karierÄ Marilyn Monroe, aby jÄ ukaraÄ za to, że jest zdzirÄ i że poplamiÅa mu krwiÄ piÄkny, biaÅy futrzany dywan. Chyba że to siÄ w ogóle nie wydarzyÅo? Ale czy wtedy pamiÄtaÅabym to tak wyraźnie? Pan Z nigdy nie wybaczy Marilyn, chociaż miaÅa podpisany kontrakt z WytwórniÄ; pan Z nie mógÅ siÄ jej pozbyÄ, bo siÄ obawiaÅ, że przygarnie jÄ jakiÅ konkurent. ByÅ rozzÅoszczonym ojcem, a ona skruszonÄ, choÄ zachowujÄcÄ siÄ prowokacyjnie córkÄ. Norma Jeane przekonywaÅa bÅagalnym tonem: -Dlaczego to jest takie ważne? Nagie zdjÄcie? Moje nagie zdjÄcie? Nie widzieliÅcie zdjÄÄ nazistowskich obozów koncentracyjnych? Hiroszimy i Na gasaki? Stosów zwÅok leżÄcych jak kÅody? W tym dzieci i niemowlÄta. - Norma Jeane zadrżaÅa. WÅasne sÅowa wytrÄciÅy jÄ z równowagi bardziej, niż zamierzaÅa. WykroczyÅa już znacznie poza scenariusz, zaczynaÅa improwizowaÄ. - CzymÅ takim należy siÄ przejmowaÄ. Bo to dopiero jest pornografia. A nie jakaŠżaÅosna, gÅupia pinda, której rozpaczliwie zależy na piÄÄdziesiÄciu dolarach. Dlatego nigdy jej nie ufaliÅmy. Nie potrafiÅa trzymaÄ siÄ scenariusza. Z tych ust mogÅeÅ usÅyszeÄ wszystko.
NastÄpnego ranka telefon, którego sÅuchawkÄ celowo zdjÄÅa z wideÅek, wytrÄciÅ jÄ ze snu. Gotowa byÅa przysiÄgaÄ, że sÅyszaÅa wibracje! Serce skoczyÅo jej do gardÅa, pomyÅlaÅa, że to bÄdzie pan Shinn, że wybaczyÅ jej. Czyż nie powinien byÅ jej wybaczyÄ, skoro uczyniÅa to Wytwórnia? Skoro Wytwórnia postanowiÅa nie zrywaÄ z niÄ kontraktu? Na konferencji prasowej bÅyskotliwie zagraÅa Marilyn Monroe. PowiedziaÅa dziennikarzom prawdÄ. W 1949 roku byÅam bardzo biedna, strasznie zależaÅo mi na zarobieniu tych piÄÄdziesiÄciu dolarów. Nie pozowaÅam do aktów ani wczeÅniej, ani później i jest mi teraz bardzo przykro, ale nie wstydzÄ siÄ tego. Nigdy nie wstydziÅam siÄ swoich czynów, to wynik mojego chrzeÅcijaÅskiego wychowania. Norma Jeane na oÅlep odÅożyÅa sÅuchawkÄ, dostrzegajÄc, że dochodzi dziesiÄta rano. Natychmiast zadzwoniÅ telefon. Szybko go odebraÅa. - Halo, Isaac? Ale to nie byÅ pan Shinn, tylko jego asystentka Betty (która - Norma Jeane miaÅa powody podejrzewaÄ - byÅa agentkÄ FBI; chociaż trudno byÅo by wskazaÄ motyw, który by niÄ powodowaÅ, ani nie wydawaÅo siÄ to prawdopodobne, gdy wziÄÅo siÄ pod uwagÄ wielkie oddanie, z jakim po magaÅa swojemu szefowi). -Och, Normo Jeane! Siedzisz? Bo jak nie, to lepiej usiÄdź. GÅos Betty ÅamaÅ siÄ i rwaÅ. Norma Jeane leżaÅa wyciÄgniÄta nago na cuchnÄcym Åóżku i myÅlaÅa: Pan Shinn nie żyje. Serce. Jago zabiÅam. JakiÅ czas później tego samego przedpoÅudnia Norma Jeane poÅknÄÅa resztÄ silnych kodeinowych tabletek, w przybliżeniu piÄtnaÅcie sztuk. PopiÅa je lekko zatÄchÅÄ maÅlankÄ. Naga i drżÄca leżaÅa na Åóżku, czekajÄc na ÅmierÄ, gapiÅa siÄ w popÄkany, zacieniony sufit. StraciliÅmy już nasze Dziecko, oboje straciliÅmy je. Czy byÅoby to dziecko z krzywym krÄgosÅupem? ByÅoby to dziecko o piÄknych oczach i piÄknej duszy. Po kilku minutach zwymiotowaÅa wszystko - szlamiastÄ, kredowÄ masÄ, która stwardniaÅa jak cement miÄdzy jej zÄbami, chociaż szczotkowaÅa je i szczotkowaÅa, póki wrażliwe dziÄsÅa nie zaczÄÅy krwawiÄ. RATUNEK ByÅ kwiecieÅ 1953 roku, kiedy BliźniÄta staÅy siÄ czÄÅciÄ Å¼ycia Normy Jeane. Gdybym wiedziaÅa, że opiekujÄ siÄ mnÄ, byÅabym silniejsza. DziaÅy siÄ różne dziwne rzeczy. I miaÅy siÄ dziaÄ. PodjechaÅa Åmieciarka wyÅadowana mieniÄcymi siÄ bożonarodzeniowymi prezentami, których nigdy nie dostaÅa w sierociÅcu, zatrzymaÅa siÄ i zrzuciÅa swój Åadunek wprost na niÄ. "Och... czy to mnie spotyka naprawdÄ? Jak wytÅumaczyÄ to, co mi siÄ przydarza? " Å»ycie, które toczyÅo siÄ w jej myÅlach, w wyobraźni dziecka ÄwiczÄcego gamy na fortepianie, teraz jÄ otaczaÅo, wydawaÅo siÄ wesoÅe jak muzyka do musicalu, o takim natÄżeniu, że nie sÅyszysz sÅów, jedynie strzÄpy melodii. ZgieÅk. - Przeraża mnie to, wiesz? Bo nie jestem niÄ.
W żadnym razie nie jestem RosÄ. - Nie jestem dziwkÄ. KochaÅabym mÄżczyznÄ takiego jakjoseph Cotten, na pewno! Na wojnie nabawiÅ siÄ urazu psychicznego. Może też cielesnego. Jest chyba, jak to siÄ mówi: impotentem? Nie wiadomo. Tylko w tej jednej jedynej scenie... kochamy siÄ. RosÄ manipuluje nim, ale on siÄ niczego nie domyÅla; Åmieje siÄ, zdaje siÄ, że szaleje za niÄ. W tej scenie zagram zwyczajnie. Tak jak RosÄ by to z nim rozegraÅa. Ona udaje, ale ja zagram jÄ w taki sposób, jak gdyby ona wcale nie udawaÅa. Przede wszystkim baÅa bym siÄ jak wszyscy diabli oszukiwaÄ w żywe oczy mÄżczyznÄ, który, no... nie może... nie jest mÄżczyznÄ. O, wÅaÅnie tak. Wytwórnia ("po tym, jak obciÄgnÄÅam kutasy wszystkim siedzÄcym wokóŠstoÅu") wybaczyÅa jej skandal z fotografiÄ z kalendarza i podniosÅa jej gaÅ¼Ä do tysiÄca dolarów tygodniowo plus uboczne wydatki. Norma Jeane natychmiast poczyniÅa starania, aby przenieÅÄ Gladys Mortensen z Norwalk do znacznie mniejszego, prywatnego szpitala w Lakewood. Jej nowy agent (który przejÄÅ interes po Åmierci I. E. Shinna) poradziÅ jej: - Nie rób wokóŠtego żadnego szumu, maleÅka, okej? Nikt nie musi wiedzieÄ, że także Marilyn Monroe ma matkÄ, która leczy siÄ w szpitalu dla psychicznie chorych. Monterey, oÅrodek wypoczynkowy, do którego przyjechali po sezonie. Okna apartamentu wychodzÄ na Pacyfik, na klify. Olbrzymie gÅazy niczym szaleÅstwo oplatajÄce mózg. OÅlepiajÄco jaskrawy zachód sÅoÅca. Odzywa siÄ V: - Przynajmniej teraz wiemy, jak wyglÄda piekÅo. Norma Jeane, pogodna i pewna siebie jak Marilyn Monroe, dowcipkuje: - Hola! Raczej wiemy, co siÄ w piekle czuje. O to chodzi. V Åmieje siÄ, sÄczy drinka. Co tam mruczy? Norma Jeane nie sÅyszy wyraźnie. - O to też. Kochankowie przyjechali do pensjonatu w Monterey, aby uczciÄ podpisanie przez Marilyn nowego kontraktu z WytwórniÄ. UczciÄ to, że na afiszach figuruje jej nazwisko znalazÅo siÄ nad tytuÅem. I co ważniejsze: przy znanie V opieki nad jego dzieckiem. Poza tym byÅa jeszcze gÅówna rola V w Philco Playhouse, za którÄ otrzymaÅ przyzwoite recenzje w caÅym kraju. Dlatego V mówi: - Do licha, przecież to tylko telewizja. Chyba jesteÅ zbyt Åaskawa. Norma Jeane odpowiada poważnym, ochrypÅym gÅosem Marilyn: - Tylko telewizja? RzekÅabym raczej, że telewizja jest przyszÅoÅciÄ Ameryki. V wzdryga siÄ. - Chryste, oby nie. To jarmarczne czarno-biaÅe pudÅo. - Pierwsze filmy też byÅy czarno-biaÅe. Poczekaj, kochanie. - Nie. Kochanie nie może czekaÄ. Kochanie nie jest już takie mÅode. Norma Jeane protestuje:
-Hola... cooo takiego? JesteÅ mÅody! JesteÅ najmÅodszym facetem, jakiego znam. V koÅczy drinka. UÅmiecha siÄ do wnÄtrza kieliszka. Jego szeroka, pie gowata twarz wyglÄda, jakby byÅa zrobiona z masy celulozowej. -To ty jesteÅ mÅoda, maleÅka. Cóż, ja swojÄ karierÄ mam już może za sobÄ. Do Hollywood wrócÄ o póÅnocy w niedzielÄ, każde do swojego mieszkania. Te wymyÅlone sceny. Zaimprowizowane już po fakcie. BÄdÄ przeÅladowaÅy jÄ przez resztÄ Å¼ycia. To znaczy dziewiÄÄ lat i piÄÄ miesiÄcy. A minuty upÅywajÄ szybko. Czy mogÅaby istnieÄ klepsydra, w której czas biegÅby w przeciwnym kierunku? Czy Einstein odkryÅ, że czas może siÄ cofnÄÄ, jeÅli da siÄ zawróciÄ wiÄzkÄ ÅwiatÅa? - Czemu nie? Trzeba pomyÅleÄ. Einstein marzyÅ z otwartymi oczami. PrzeprowadzaÅ "eksperymenty myÅlowe". Ani trochÄ siÄ to nie różni od aktorskiej improwizacji, jakÄ stosuje po fakcie Norma Jeane. WÅaÅnie dlatego Marilyn Monroe bÄdzie siÄ coraz bardziej spóźniaÅa na umówione spotkania. Nie w tym rzecz, że NormÄ Jeane Baker paraliżowaÅy wstydliwoÅÄ, niezdecydowanie, zwÄtpienie gapiÄce siÄ na jej bÅyszczÄcÄ, lalkowatÄ twarz w każdym zwierciadle nadziei i rozpaczy; nie - absorbowaÅy jÄ wymyÅlone, improwizowane sceny. Jakby byÅ przy tym reżyser, który moim: Okej, spróbujmy zrobiÄ to jeszcze raz, dobra? Jeszcze raz i jeszcze, ile bÄdzie trzeba, aby osiÄgnÄÄ doskonaÅoÅÄ. Kiedy brakuje reżysera, sama musisz nim zostaÄ. Brak ci scenariusza? - musisz stworzyÄ wÅasny. Tak oto, w sposób niezwykle prosty i jasny, zdajesz siÄ wnikaÄ w prawdziwe znaczenie danej sceny, co sprawia, że ulegasz zÅudzeniu co do jej realnoÅci. "Podczas tych wszystkich poszukiwaÅ", zwraca uwagÄ Konstantin StanisÅawski, "aktorowi nie wolno zatraciÄ wÅasnej tożsamoÅci". - Nigdy nie zostanÄ dziwkÄ jak RosÄ! Co nie oznacza, że nie szanujÄ mÄżczyzn, przeciwnie, przepadam za nimi. Kocham ich. To, jak na mnie patrzÄ, mówiÄ... pachnÄ. Powiedzmy... mÄżczyznÄ w biaÅej koszuli z dÅugimi rÄkawami, no wiesz? - w wizytowej koszuli? - tak, z mankietami i dziurkami do spinek. To mnie doprowadza do szaleÅstwa. Nie potrafiÅabym oszukaÄ Å¼adnego z nich. ZwÅaszcza weterana, takiego, jakim byÅ mÄż RosÄ! OsobÄ "niepeÅnosprawnÄ" umysÅowo. Nie istnieje nic podlejszego, okrutniejszego... Tak, trochÄ siÄ martwiÄ, co pomyÅli sobie publicznoÅÄ? Marilyn Monroe jest takÄ dziwkÄ, a dopiero co graÅa chorÄ psychicznie opiekunkÄ do dziecka? Ta RosÄ nie tylko zdradza mÄża, ale oszukuje go w żywe oczy i spiskuje, żeby go zgÅadziÄ? Jasny gwint.
WymyÅlone sceny, improwizacje. Wkrótce bÄdÄ jÄ przeÅladowaÄ, nie bÄdzie mogÅa przypomnieÄ sobie chwili, kiedy ich nie byÅo. -Sprawa jest prosta. Chcesz to jak najlepiej zrozumieÄ. Czy zasÅugujesz na to, by żyÄ? Ty? Å»aÅosna, gÅupia krowa. Dziwka! Nie powinna pytaÄ V o radÄ. Nie powinna okazywaÄ tego rodzaju sÅaboÅci, nie przy kochanku. Ale musiaÅa pomyÅleÄ: Czy Nell miaÅa z tym coÅ wspólnego? Nell i Gladys. Ponieważ Gladys byÅa Nell. W przebraniu. Norma Jeane przywÅaszczyÅa sobie dÅonie Gladys, nie zorientowawszy siÄ, że Gladys za wÅadnÄÅa niÄ tak, jak demon może zawÅadnÄÄ duszÄ. (JeÅli jest siÄ przesÄdnym. Norma Jeane taka nie byÅa.) Tamtego ranka w Norwalk weszÅa w jakÄÅ skażonÄ strefÄ. Mówi siÄ, że w szpitalach roi siÄ od (niewidocznych) zarazków, dlaczego zatem w szpitalach dla psychicznie chorych miaÅoby byÄ inaczej? Tam zarazki byÅy jeszcze gorsze. Bardziej Åmiertelne. Norma Jeane czytaÅa u fryzjera Marzenia senne Zygmunta Freuda, ksiÄżkÄ o stronach poplamionych i wyblakÅych od Årodków utleniajÄcych wÅosy. O tym, jak wiele w życiu ludzkim zależy od okresu dzieciÅstwa. Mimo to trzeba siÄ zastanowiÄ: co z prawdziwymi zarazkami? co z wirusami? z rakiem? z atakiem serca? - one sÄ prawdziwe. Może po zamieszkaniu w Lakewood Gladys jej wybaczy? PrzyjÄcie gdzieÅ w Bel Air, taras nad rozkrzyczanymi pawiami. Ciemno (chybotliwie migoczÄ pÅomyki Åwiec), twarze widaÄ tylko z bliska. Tak jak tÄ gumowÄ maskÄ Roberta Mitchuma. Zaspane oczy o ciÄżkich, opadajÄcych powiekach, krzywy uÅmiech, kÄciki ust skrzywione ku doÅowi. Osobliwy sposób mówienia. JakbyÅcie leżeli razem w Åóżku i byÅo to jakieÅ zbliżenie zupeÅnie nie z tej ziemi. Wysoki z niego facet, nie jakiÅ tam karzeÅ. Norma Jeane osÅupiaÅa, widzÄc twarz idola filmowego, czujÄc na uchu jego pijacki oddech; tym razem ucieszyÅa siÄ, że V gdzieÅ od niej odszedÅ. Robert Mitchum! ÅwidrowaÅ jÄ wzrokiem. CieszyÅ siÄ w Hollywood opiniÄ, która w wypadku kogoÅ innego mogÅaby siÄ przyczyniÄ do zawieszenia kontraktu z macierzystym studiem. Nikt nie miaÅ pojÄcia, w jaki sposób ten czÅowiek uniknÄÅ zainteresowania ze strony Komisji do Spraw Badania DziaÅalnoÅci AntyamerykaÅskiej. Norma Jeane niczym nagranÄ piosenkÄ bÄdzie odtwarzaÅa tÄ konwersacjÄ, która siÄ odbyÅa przy akompaniamencie maniakalnego wrzasku pawi. MITCHUM: SiÄ masz, Normo Jeane. Nie wstydź siÄ, kwiatuszku, znam ciÄ z czasów, kiedy nie byÅaÅ Marilyn. NORMA JEANE: Nie rozumiem. MITCHUM: I miaÅo jeszcze sporo czasu upÅynÄÄ, nim siÄ niÄ staÅaÅ. MieszkaÅaÅ w Mission Hills. NORMA JEANE: Ty jesteÅ Robert M...Mitchum? MITCHUM: Mów do mnie Bob, kwiatuszku. NORMA JEANE: Twierdzisz, że mnie znasz? MITCHUM: TwierdzÄ, że poznaÅem NormÄ Jeane Glazer na dÅugo przed Marilyn. W czterdziestym czwartym albo piÄtym. Tak siÄ zÅożyÅo, że pracowaÅem z Buckym przy taÅmie produkcyjnej w Lockheed. NORMA JEANE: B...Buckym?
ZnaÅeÅ Buckyego? MITCHUM: Nieee, nie znaÅem Buckyego. Ja jedynie z nim pracowaÅem. Nie podobaÅ mi siÄ. NORMA JEANE: Nie podobaÅ... Dlaczego? MITCHUM: Bo ten przygÅupi sukinsyn przyniósÅ kiedyÅ zdjÄcia swojej Ålicznej żony i cheÅpiÅ siÄ nimi, póki nie daÅem mu do wiwatu. NORMA JEANE: Nie rozumiem. MITCHUM: Do diabÅa, to byÅo dawno. Facet wypadÅ z obiegu, co? NORMA JEANE: ZdjÄcia? Jakie zdjÄcia? MITCHUM: Postaw wszystko na jednÄ kartÄ, Marilyn. Wytwórnia gówno ci pÅaci, posÅuchaj Boba Mitchuma i odpÅaÄ im czymÅ jeszcze gorszym. Powodzenia. NORMA JEANE: Niechże pan poczeka, panie Mitchum... Bob... V obserwowaÅ jÄ. PodchodziÅ do niej ostrożnie. W rozpiÄtej koszuli; pÅóciennÄ, sportowÄ marynarkÄ zapiÄÅ na jeden guzik. V - amerykaÅski chÅopak o piegowatej twarzy, doprowadzony do ostatecznoÅci przez nazistowskiego wroga, wyrywajÄcy bagnet z dÅoni Niemca i dźgajÄcy go w brzuch przy aplauzie znakomitej amerykaÅskiej publicznoÅci, jakby przyÅożyÅ mu podczas szkolnych rozgrywek. V chwyciÅ NormÄ Jeane za obnażone ramiona i zapytaÅ, co mówiÅ do niej Robert Mitchum, bo wyglÄdaÅa na bardzo zaintrygowanÄ, prawie rzuciÅa siÄ sukinsynowi w ramiona, na co Norma Jeane odparÅa, że Mitchum byÅ niegdyÅ przyjacielem jej byÅego mÄża. "Dawno temu. Byli chÅopakami z San Fernando Valley". Na tym przyjÄciu u teksaÅskiego multimilionera, nafciarza z przepaskÄ na jednym oku, pragnÄcego zainwestowaÄ w WytwórniÄ, na tym przyjÄciu, gdzie pod goÅym niebem wÅród Åwieczników na sÅupkach zebraÅa siÄ zdumiewajÄca ptasia i zwierzÄca menażeria, gdzie nad palmami ÅwieciÅ póŠprzeźroczysty papierowy ksiÄżyc - goÅcie myÅleli, że na niebie pojawiÅy siÄ dwa ksiÄżyce! - na tym przyjÄciu BliźniÄta (zjawiÅy siÄ nie zaproszone, za to przyjechaÅy pożyczonym rollsem) przyglÄdaÅy siÄ z daleka Normie Jeane. WidziaÅy Mitchuma, nie sÅyszaÅy jednak, co mówi. WidziaÅy V, lecz też go nie sÅyszaÅy. - Czasami wydaje mi siÄ, że nie mam skóry. Å»e brakuje jakiejÅ warstwy. Wszystko może mnie zraniÄ. Jak promienie sÅoÅca. OdkÄd umarÅ pan Shinn. Bardzo mi go brakuje. Tylko on wierzyÅ w Marilyn Monroe. Na pewno nie wierzyli w niÄ szefowie studia. Mówili o niej: "Ta dziwka". I ja nie za bardzo wierzyÅam. Na Åwiecie jest mnóstwo blondynek... Kiedy umarÅ pan Shinn, ja też chciaÅam umrzeÄ. DoprowadziÅam go do Åmierci, zÅamaÅam mu serce. Ale wiedziaÅam, że muszÄ Å¼yÄ. MówiÅ, że Marilyn jest jego wynalazkiem... Może i rzeczywiÅcie. BÄdÄ musiaÅa żyÄ dla Marilyn. Nie w tym rzecz, że jestem religijna. KiedyÅ byÅam. Teraz zupeÅnie nie wiem, kim jestem. Nie wierzÄ, że ktokolwiek wie na pewno, w co wierzy.
A co mówiÄ ludzie? To, czego siÄ od nich oczekuje. Tak samo jest z deklaracjami lojalnoÅci, które musimy podpisywaÄ. Wszyscy musimy je podpisywaÄ. Komunista skÅamie, prawda? WiÄc, o co chodzi? Chociaż... Wyobrażam sobie, że istnieje pewne zobowiÄzanie. OdpowiedzialnoÅÄ? Ta historia H. G. Wellsa, nazywaÅa siÄ... WehikuÅ czasu? Podróżnik w Czasie dziÄki maszynie, nad którÄ zupeÅnie nie panuje, przenosi siÄ w przyszÅoÅÄ, przenosi siÄ w dalekÄ przyszÅoÅÄ, i oto zjawia siÄ ta wizja: przyszÅoÅÄ już tam jest, caÅkowicie gotowa, czeka na nas. W gwiazdach. Nie myÅlÄ wcale o przesÄdnych bzdurach takich jak ta, jak jej tam, astrologia? Wróżenie z rÄki? Niby chodzi o przewidywanie przyszÅoÅci, a zawsze wychodzÄ z tego tylko jakieÅ bÅahostki! Gdybym po trafiÅa zajrzeÄ w przyszÅoÅÄ, zapytaÅabym o lekarstwo na raka. Albo na choroby umysÅowe. MyÅlÄ, że przyszÅoÅÄ rozciÄga siÄ przed nami jak autostrada, którÄ jeszcze nie przejechaŠżaden samochód albo której jeszcze nie pokryto asfaltem. To, że pozostaniesz żywa, zawdziÄczasz ludziom, którzy bÄdÄ twoim potomstwem, potomstwem twoich dzieci. Którzy zapewniÄ narodziny kolejnych dzieci. Czy to ma jakiÅ sens? WierzÄ, że tak. Mam taki swój sen o dziecku... Sen bardzo piÄkny. Cóż, nie bÄdÄ już wiÄcej o tym mówiÅa, to zbyt osobiste. Szkoda, że w tym Ånie nie znajdujÄ Å¼adnej podpowiedzi, kto jest ojcem dziecka. KwiecieÅ 1953. Norma Jeane byÅa sama, schowaÅa siÄ w toalecie, pÅakaÅa. Na zewnÄtrz gÅoÅna muzyka, wybuchy Åmiechu. Och, jakże jÄ to zabolaÅo. UpokorzyÅo. TeksaÅski nafciarz dotykaÅ jej, aby siÄ przekonaÄ, czy jest "prawdziwa". ChciaÅ z niÄ taÅczyÄ boogie. Nie miaÅ prawa. Nie taki taniec. I jeÅli to wszystko widziaÅ V? A przez caÅy czas przyglÄdali siÄ temu pan Z o twarzy nietoperza i pan D z tym swoim ÅwidrujÄcym wzrokiem. Nie jestem dziwkÄ do wynajÄcia. Jestem aktorkÄ! Nigdy Norma Jeane nie tÄskniÅa za Shinnem bardziej niż wÅaÅnie w takich chwilach. V wprawdzie jÄ kochaÅ, ale nie bardzo lubiÅ. Taka byÅa prawda. Poza tym ostatnio sprawiaÅ wrażenie zazdrosnego, zwÅaszcza o jej karierÄ! V, który zyskaÅ rozgÅos już wówczas, kiedy Norma Jeane chodziÅa do szkoÅy Åredniej i w kinie gapiÅa siÄ wniebowziÄta na jego piegowatÄ, chÅopiÄcÄ twarz. A może V wcale jej nie kochaÅ. Może jedynie lubiÅ siÄ z niÄ pieprzyÄ. DziesiÄÄ minut zajÄÅo jej doprowadzenie do porzÄdku samego rozmazanego tuszu do rzÄs. DziesiÄÄ minut, aby namówiÄ ÅlicznÄ, dziarskÄ, blondwÅosÄ Marilyn,
duszÄ przyjÄcia, na powrót. "Och, w samÄ porÄ". Elegia dla I. E. Shinna. Fale niebiaÅskich mórz SÄ koÅyskÄ zmarÅych. Lecz my siÄ oszukujemy, Å»e na zawsze odchodzÄ, przyznaÄ nie chcemy! Jedyny wiersz, jaki Norma Jeane napisaÅa od lat. W dodatku beznadziejny. Czasem tuli siÄ w Åóżku do mÄżczyzny, którego boi siÄ straciÄ. Jej myÅli skaczÄ to tu, to tam, jak pchÅy na rozgrzanej pÅycie! Wzdycha, jÄczy, postÄkuje, przesuwajÄc palcami miÄdzy jego krÄconymi, ciÄ gle gÄstymi wÅosami. SzczÄÅliwa, wplÄtana niczym wÄgorz w jego muskularne ramiona. (ChÄtnie caÅuje tatuaż, maÅÄ amerykaÅskÄ flagÄ na jego lewym bicepsie!) On wtacza siÄ na niÄ, namiÄtnie jÄ caÅuje, wsuwa jÄzyk najgÅÄbiej jak może i jeÅli erekcja siÄ utrzymuje (wstrzymujesz oddech z nadziejÄ, z nadziejÄ, z nadziejÄ!), kocha siÄ z niÄ, dyszÄc, poruszajÄc miarowo jak ramiÄ pompy; kiedy zbliża siÄ do finiszu, przyspiesza, wreszcie dygocze, podskakuje, skrÄca siÄ i skamle - każdy mÄżczyzna ma swój szczególny styl uprawiania miÅoÅci w przeciwieÅstwie do wszystkich mÄżczyzn, którym trzeba obciÄgnÄÄ: to zawsze bywa takie samo, nieważne, czy masz do czynienia z kutasem chudym czy grubym, krótkim czy dÅugim, gÅadkim czy pokrytym sznurami żyÅ, kutasem w kolorze smalcu czy kutasem typu krwistoczerwona kieÅbaska, kutasem umytym dokÅadnie mydÅem czy kutasem pokrytym Åluzem, kutasem letnim czy gorÄcym, kutasem gÅadkim czy pomarszczonym, kutasem mÅodzieÅczym czy zramolaÅym, w sumie kutasem niezmiennie takim samym, a to jest odpychajÄce. Kiedy Norma Jeane kocha mÄżczyznÄ, tak jak kocha V, wtedy daje wystÄp wart Oscara. PrawdÄ jest, że zawsze miaÅa trudnoÅci, by przy V odbieraÄ autentyczne fizyczne wrażenia. Takie same kÅopoty miaÅa przy Buckym Glazerze, prychajÄcym i dyszÄcym jak zagoniony koÅ, aby wresz cie wytrysnÄÄ na jej brzuch, co wyglÄdaÅo, jakby obrzydliwie na niÄ nakichaÅ, jeżeli tylko zdÄżyÅ siÄ w porÄ wycofaÄ. Och, jakże pragnÄÅa zadowoliÄ V! Jak gdyby zawczasu wiedziaÅa - zgodnie z tym, co ujawniaÅy na swych Åamach takie czasopisma jak "Screen", "PhotoLife", "Modern Screen" - że tylko miÅoÅÄ siÄ liczy, prawdziwa miÅoÅÄ, nie kariera. No tak, Norma Jeane już o tym wie. To sprawa zdrowego rozsÄdku. Przy V symuluje rozkosz seksualnÄ, tak jak jÄ sobie wyobraża powolny, a potem szybki jak bÅyskawica wzlot w orgazm; wspomina tamte dÅugie, nużÄce, ale przyjemne chwile z Cassem Chaplinem, kiedy otÄpiaÅa z rozkoszy nie wiedziaÅa, czy jest noc, czy dzieÅ, ranek czy późne popoÅudnie, a Cass nigdy nie nosiÅ zegarka, rzadko zaÅ ubranie, ciÄgle miaÅ zaÅzawione oczy i byÅ nieobliczalny jak dzikie stworzenie; kiedy siÄ kochali, stykaÅy siÄ wszystkie czÄÅci ich spoconych ciaÅ, nawet rzÄsy! paznokcie rÄk i nóg! Och, Norma Jeane kocha V bardziej, niż kiedykolwiek kochaÅa Cassa. Wierzy w to. V jest mÄżczyznÄ z krwi i koÅci, dojrzaÅym obywatelem. V byÅ już mÄżem. Dlatego Norma Jeane chce sprawiÄ, aby V, dumny jak wszyscy mÄżczyźni, których miaÅa okazjÄ poznaÄ, czuÅ siÄ jak król tego Åwiata. Chce, aby czuÅ siÄ jak ktoÅ zupeÅnie wyjÄtkowy. Po obejrzeniu kilku filmów porno Norma Jeane zawsze czuje siÄ gÅupio na myÅl o dziewczÄtach, które mogÅy siÄ bardziej postaraÄ, aby to wyglÄdaÅo autentycznie. Czasami naprawdÄ przeżywa orgazm. Albo rejestruje coÅ w dole brzucha. Piskliwie drżÄce wrażenia wznoszÄce siÄ do oszaÅamiajÄcego, niewiarygodnego przesilenia, po którym nastÄpuje jakby wyÅÄczenie ÅwiatÅa. Czy to jest orgazm? CoÅ w tym rodzaju, zdÄżyÅa już zapomnieÄ. Ale mruczy: "Och, kochanie, kocham ciÄ.
Kocham kocham kocham". I to jest prawda! Zachwycona myÅli, jak kiedyÅ, jako mÅoda żona, chwyciÅa w kinie mÄża za rÄkÄ, patrzÄc na tego mÄżczyznÄ, jej obecnego kochanka, w roli zuchwaÅego asa podniebnych przestworzy: jak skoczyÅ ze spadochronem, powoli opadaÅ na ziemiÄ, skÄd unosiÅ siÄ dym i gdzie strzelano z karabinów przy wzmagajÄcej napiÄcie muzyce filmowej; Norma Jeane nigdy by nie przy puszczaÅa, że pewnego dnia bÄdzie siÄ kochaÅa z tym samym mÄżczyznÄ. Niesamowite! "OczywiÅcie nie jest to ten sam mÄżczyzna. Chyba. Nigdy nie jest". Za oÅlepiajÄcymi reflektorami, schowany z tyÅu w strategicznym cieniu Snajper. Zwinny jak jaszczurka przyczajona na murze ogrodu, ubrany w barwy nocy: zapinany na zamek bÅyskawiczny kombinezon surfera. W sferze domysÅów pozostaje kwestia - nawet wÅród osób dobrze poinformowanych - czy na poÅudniu Kalifornii jest tylko jeden, czy kilku Snajperów? RozsÄdek (zdrowy rozsÄdek!) każe skÅaniaÄ siÄ bardziej do tezy, że to raczej pewna liczba Snajperów byÅaby przypisana do okreÅlonych rejonów Stanów Zjednoczonych, koncentrujÄc siÄ w tradycyjnie żydowskich regionach, takich jak Nowy Jork, Chicago i Los Angeles/Hollywood. W precyzyjnym noktowizorze dalekosiÄżnego karabinu Snajper spokojnie obserwuje goÅci naftowego multimilionera. Na razie jest to wczesna, caÅkowicie niewinna era obserwacji, Snajper nie może zrozumieÄ poszczególnych sÅów, nawet tych wykrzyczanych, taka tu panuje radoÅÄ. Czy waha siÄ, widzÄc wÅród innych znajome twarze gwiazd? Na widok twarzy gwiazdy czÅowiek zawsze odczuwa odrobinÄ niechÄci, ukÅucie rozczarowania, jakby marzenie speÅniÅo siÄ zbyt Åatwo. Poza tym ileż tu piÄknych twarzy! I twarzy silnych mÄżczyzn o tÄpych, wysuniÄtych czoÅach, czaszkach dużych i zaokrÄglonych na ksztaÅt kuÅ do krÄgli, ileż bÅyszczÄcych owadzich oczu. Czarnych krawatów, smokingów. Wykrochmalonych koszul z falbanami. Ci wszyscy ludzie tworzÄ dystyngowanÄ, mieniÄcÄ siÄ kolorami grupÄ. Ale Snajper jest zawodowcem z krwi i koÅci, ma duże doÅwiadczenie, nie wzrusza go ani piÄkno, ani siÅa. Snajper pozostaje na usÅugach Stanów Zjednoczonych. Ponadto sÅuży SprawiedliwoÅci, ObyczajnoÅci, MoralnoÅci. Można by rzec: jest na sÅużbie u Boga. Wietrzny, kojÄcy wieczór przed NiedzielÄ PalmowÄ, ostatniÄ niedzielÄ przed WielkanocÄ w posiadÅoÅci bajecznie bogatego nafciarza, zbudowanej w normandzkim stylu na wzgórzach prestiżowego Bel Air. Norma Jeane myÅli: Dlaczego jestem tutaj, poÅród obcych ludzi?, ale też: Pewnego dnia zamieszkam w takiej rezydencji.] jej nieswojo, wyczuwa, że jÄ obserwujÄ. Nieuchronnie przyciÄga wzrok jak ÅwiatÅo Ämy. Ma na sobie czerwonÄ jak szminka sukienkÄ z gÅÄbokim dekoltem, która nie osÅania zbytnio jej piersi, jest obcisÅa w biodrach i wÄskiej talii. Przypomina wyrzeźbionÄ lalkÄ, ale jednak siÄ porusza. UÅmiecha siÄ, jest ożywiona i najwyraźniej szczÄÅliwa, że znalazÅa siÄ w takim doborowym towarzystwie! Do tego te starannie uczesane platynowe wÅosy, które wyglÄdajÄ jak cukrowa wata. I te póÅprzeźroczyste niebieskie oczy. Snajperowi wydaje siÄ, że widziaÅ jÄ już wczeÅniej. Przecież to ta ponÄtna blondynka podpisaÅa petycjÄ w obronie komuchów i ich sympatyków, w obronie takich zdrajców jak Charlie Chaplin i Paul Robeson (nie doÅÄ Å¼e komuch, to jeszcze przemÄdrzaÅy czarnuch); nazwisko tej dziewczyny jest w aktach bez wzglÄdu na jej liczne nazwiska
i pseudonimy - paÅstwo jest w stanie jÄ ÅledziÄ. PaÅstwo jÄ zna. Snajper zatrzymuje siÄ dÅużej na Marilyn Monroe, umieszcza jÄ bezpoÅrednio w celowniku swego karabinu. ZÅo może przybraÄ dowolnÄ postaÄ. Absolutnie każdÄ. Nawet postaÄ dziecka. Oto diabelska moc dwudziestego wieku. Należy jÄ rozpoznaÄ i usunÄÄ jak każde źródÅo zarazy. Obok wschodzÄcej gwiazdki Marilyn Monroe stoi V, aktor weteran, bo hater wojenny z The Young Aces i Yictory Over Tokyo, filmów, za którymi Snajper przepadaÅ w latach mÅodoÅci. Czy tych dwoje jest parÄ? Gdybym naprawdÄ byÅa dziwkÄ jak RosÄ, pożÄdaÅabym wszystkich tych mÄżczyzn. Może nie? W pewnej mierze przyjÄcie urzÄdzono dla uczczenia Hollywoodzkich Bohaterów. Norma Jeane nic o tym wczeÅniej nie wiedziaÅa. Nie wiedziaÅa, że bÄdÄ tu pan Z, pan D, pan S i inni. I że bÄdÄ siÄ do niej uÅmiechaÄ, odsÅaniajÄc zÄby wÅciekÅych hien. Hollywoodzcy Bohaterzy: patrioci, którzy ocalili wytwórnie przed gniewem Ameryki i bankructwem. "Å»yczliwi" Åwiadkowie, którzy zÅożyli stosowne oÅwiadczenia przed KomisjÄ Kongresu do Spraw Badania DziaÅalnoÅci AntyamerykaÅskiej, sÅusznie demaskujÄc komunistów, ich sympatyków i innych "podżegaczy" zwiÄzkowych. W Hollywood zwiÄzki zawodowe rosÅy w siÅÄ, co byÅo winÄ komuchów. PojawiÅ siÄ przystojny gwiazdor Robert Taylor. Elegancki, choÄ niski Adolphe Menjou. ZÅotousty, wiecznie uÅmiechniÄty Ronald Reagan. I swojsko przystojny Humphrey Bogart, który z poczÄtku sprzeciwiaÅ siÄ wszelkim przesÅuchaniom, ale potem nagle zmieniÅ zdanie. Dlaczego? Ponieważ Bogie wie, co jest dla niego dobre, tak samo jak my wszyscy. DonieÅÄ na przyjacióÅ, oto próba godna prawdziwego patrioty. DonieÅÄ na wroga każdy może. Norma Jeane zadrżaÅa. SzepnÄÅa do V: - Może już pójdziemy? BojÄ siÄ niektórych spoÅród tych ludzi. - Boisz siÄ? Dlaczego? PrzeÅladujÄ ciÄ niedobre wspomnienia? Norma Jeane rozeÅmiaÅa siÄ, wsparÅa o V. MÄżczyźni sÄ tacy niepoważni! -P... powiedziaÅam ci już: nie mam żadnych wspomnieÅ. Marilyn przyszÅa na Åwiat wczoraj. Co za wrzask! Jakby zarzynano dzieci. Pawie. WspaniaÅe, mieniÄce siÄ, zielono-niebieskie, paradujÄce i potrzÄsajÄce gÅówkami szybkimi, urywanymi ruchami, jakby coÅ sygnalizowaÅy alfabetem Morsea. GoÅcie gdakali i gruchali do nich. Klaskali w dÅonie, aby pawie siÄ poruszyÅy. Norma Jeane dziwiÅa siÄ, że rozÅożone pawie ogony nie sterczÄ dumnie, tylko zwisajÄ wstydliwie ku ziemi. -Jakby im ciÄżyÅy, prawda? MuszÄ nosiÄ takie wielkie ciÄżkie, piÄkne ogony. Z braku scenariusza caÅy wieczór Norma Jeane musiaÅa sÅuchaÄ beznamiÄtnych banaÅów, które sama wypowiadaÅa. Kiedy przychodziÅy jej do gÅowy oderwane wyrażenia takie jak "pożegnanie", "ekstaza", "oÅtarz", nie potrafiÅa ich wypowiedzieÄ, bo cóż znaczyÅy wobec
majÄtku bajecznie bo gatego teksaÅskiego nafciarza? Norma Jeane nie miaÅa pojÄcia. A w ogólnym zgieÅku V i tak prawie by jej nie sÅyszaÅ. Szli krÄtÄ ÅcieżkÄ wzdÅuż sztucznego strumyka. Na drugim brzegu chodziÅo jeszcze wiÄcej pawi, byÅy też kroczÄce dostojnie ptaki ze zmysÅowym, neonoworóżowym upierzeniem - flamingi? Norma Jeane jeszcze nigdy z bliska nie widziaÅa flamingów. - PiÄkne ptaki! Zdaje siÄ, że wszystkie sÄ Å¼ywe, prawda? Bajecznie bogaty nafciarz byÅ sÅawnym kolekcjonerem egzotycznych ptaków i innych zwierzÄt. Frontowej bramy do jego posesji strzegÅy wypchane sÅonie z zakrzywionymi kÅami. Oczy miaÅy zrobione z maÅych reflektorów. WyglÄdaÅy jak żywe! Na dachach normandzkiej rezydencji staÅy w rzÄdach wypchane afrykaÅskie sÄpy, wyglÄdaÅy niczym zÅowieszcze, rozÅożone czarne parasole. Tutaj blisko strumienia trzymano w klatce cÄtkowanÄ pumÄ z Ameryki PoÅudniowej, a za obszernÄ drucianÄ siatkÄ wyjce, maÅpy szerokonose, jasno upierzone papugi i kakadu. GoÅcie podziwiali olbrzymiego boa dusiciela w szklanej klatce, który wyglÄ daÅ jak dÅugi banan. Norma Jeane krzyknÄÅa: - Och, nie chciaÅabym, aby ten facet przytuliÅ mnie do siebie, nie, dziÄkujÄ bardzo. To byÅa zachÄta, aby V objÄÅ jÄ i przytuliÅ. Ale V gapiÅ siÄ na wielkiego wÄża, ignorujÄc jej uwagÄ. - Och, a to co? Taka duża, dziwna Åwinia! V rzuciÅ okiem na tabliczkÄ przymocowanÄ do pobliskiej palmy. - Tapir. -Co? - Tapir. Należy do kopytnych, żeruje nocÄ, wystÄpuje w tropikach Ameryki. - Należy do...? - Kopytnych. - Boże ÅwiÄty! Co tutaj robi tropikalny kopytny? BlondwÅosa Norma Jeane krzyczaÅa, aby ukryÄ rosnÄcy niepokój. KtoÅ jÄ obserwowaÅ? Z ukrycia? Zza niespokojnych reflektorów omiatajÄcych tÅum? Widoczna od czasu do czasu w Åwietle twarz V wydawaÅa siÄ ogorzaÅa, pokryta pergaminowÄ maskÄ peÅnÄ delikatnych zmarszczek. Na miejscu oczu byÅy po prostu oczodoÅy. Dlaczego siÄ tutaj znaleźli? Kropla potu z domieszkÄ pudru stoczyÅa siÄ miÄdzy duże, piÄkne piersi Normy Jeane ubranej w obcisÅÄ sukienkÄ. Zawsze istnieje jakiÅ scenariusz. Ale ty nie zawsze go znasz. Wreszcie do niej podeszli. CzekaÅa na tÄ chwilÄ. SpodziewaÅa siÄ jej. Utworzyli coÅ na ksztaÅt krÄgu hien. Szczerzyli zÄby. George Raft! Cichy, wyraźny gÅos. - CzeÅÄ, Marilyn. Pan Z o twarzy nietoperza, szef produkcji Wytwórni. - Marilyn, czeÅÄ. Pan S, pan D, pan T. Inni, których Norma Jeane nie znaÅa. Oraz TeksaÅczyk, nafciarz multimilioner, gÅówny sponsor Niagary. Gargulcowate twarze w jednym kadrze z cieniami jak w jakimÅ niemieckim, niemym
ekspresjonistycznym filmie. V przyglÄdaÅ siÄ z bliska, jak dotykali Normy Jeane, przesuwali kieÅbaskowatymi palcami po niej, po jej nagich ramionach, na gich rÄkach, piersiach, biodrach, brzuchu, przysuwali siÄ i cichutko Åmiali, mrugali przy tym do V. MieliÅmy jÄ. Wszyscy jÄ mieliÅmy. Kiedy Norma Jeane uwolniÅa siÄ od nich i chciaÅa wróciÄ do V, jego już nie byÅo. PobiegÅa za nim. Już wczeÅniej mieli wyjÅÄ z przyjÄcia; nie byÅo jeszcze póÅnocy. - Poczekaj! Och, proszÄ... W panice caÅkowicie zapomniaÅa, jak ma na imiÄ. DogoniÅa go, chwyciÅa za ramiÄ; odtrÄciÅ jÄ, rzucajÄc jakieÅ przekleÅstwo. ByÄ może mruknÄÅ coÅ przez ramiÄ: "Dobranoc! " albo: "Å»egnaj! ". Norma Jeane rzekÅa bÅagalnym tonem: - Nie byÅam z żadnym z nich. W każdym razie na poważnie. UtknÄÅa. JakÄż byÅa nÄdznÄ aktorkÄ. Åzy znowu zmyÅy jej tusz do rzÄs. Zbyt wiele wysiÅku kosztowaÅo jÄ byÄ piÄknÄ, byÄ kobietÄ! Naraz poczuÅa, że ktoÅ chwyta jÄ za rÄkÄ. OdwróciÅa siÄ zaniepokojona i zobaczyÅa... Cass Chaplin? PoczuÅa, że ktoÅ Åapie jÄ za drugÄ rÄkÄ, silne palce splatajÄ siÄ z jej palcami; odwróciÅa siÄ, by ujrzeÄ... Kochanek Cassa, Eddy G? Przystojni, ubrani na czarno mÅodzi mÄżczyźni szybko i bezgÅoÅnie jak pumy pokonali odlegÅoÅÄ dzielÄcÄ ich od Normy Jeane, która staÅa na krawÄdzi tarasu, koÅyszÄc siÄ na wysokich obcasach, otÄpiaÅa od upokorzenia i bólu. Cass mruknÄÅ jej do ucha swym miÅym, chÅopiÄcym gÅosem: - Nie pasujesz do towarzystwa ludzi, którzy ciÄ nie kochajÄ, Normo. Chodź z nami. TAMTA NOC... Tamta noc, pierwsza spoÅród wielu ich wspólnych nocy! Tamta noc, pierwsza noc nowego życia Normy Jeane! Tamtej nocy pojechali pożyczonym czarnym rolls-royceem nad ocean za Santa Monica. Szeroka, zniszczona przez wiatr plaża, opustoszaÅa o tej porze roku. Na niebie jasny, perÅowy ksiÄżyc, wstÄgi chmur. Krzyki i Åpiew. ByÅo zbyt zimno, aby siÄ rozebraÄ i popÅywaÄ lub choÄby pobrodziÄ w wodzie, ale oni siÄ nie przejmowali, biegali wzdÅuż brzegu, ÅmiejÄc siÄ i krzyczÄc jak zwariowane dzieciaki, obejmujÄc siÄ w pasie. Jakże byli nie poradni, a mimo to ileż mieli wdziÄku, troje piÄknych, mÅodych ludzi w rozkwicie beztroskiej mÅodoÅci, dwóch mÅodych mÄżczyzn w czerni i dziewczyna o blond wÅosach w czerwonej koktajlowej sukience - troje zakochanych ludzi? Czy troje może siÄ kochaÄ równie nieszczÄÅliwie jak dwoje? Norma Jeane zrzuciÅa z nóg pantofelki i biegÅa, aż jej poÅczochy zamieniÅy siÄ w strzÄpy, lecz mimo to biegÅa dalej, trzymajÄc mÄżczyzn za rÄce, popychajÄc ich, bo chcieli siÄ zatrzymaÄ i caÅowaÄ, i wiÄcej niż caÅowaÄ, byli podnieceni, pobudzeni jak zdrowe, mÅode zwierzÄta, a Norma Jeane drażniÅa ich, zwodziÅa, jakże byÅa szybka bez butów, jakże narwana, ta urocza blondynka, ÅmiejÄca siÄ w delirium szczÄÅcia. ZdÄżyÅa zapomnieÄ o przyjÄciu w Bel Air. ZapomniaÅa, jak odchodziÅ kochanek - usuwaÅ siÄ z jej życia - zapomniaÅa o jego sztywnych, nieugiÄtych plecach. ZapomniaÅa o potwornej myÅli, która przemknÄÅa jej przez gÅowÄ w uÅamku
sekundy: Nigdy nie zasÅużyÅaÅ, by żyÄ, oto dowód. W podnieceniu mogÅa pomyÅleÄ, że ci mÅodzi ksiÄżÄta przyszli po niÄ, uwolnili jÄ z zamkniÄcia, gdzie umieÅciÅa jÄ niegodziwa macocha. A prawie nie mogÅa rozpoznaÄ tych mÄżczyzn. OczywiÅcie wiedziaÅa, kim sÄ: Cass Chaplin junior i Eddy G. Robinson junior, odrzuceni synowie sÅawnych ojców, wygnani ksiÄżÄta. Nie mieli grosza przy duszy, ale chodzili w drogich ubraniach. Nie mieli domów, a mimo to mieszkali z klasÄ. MówiÅo siÄ o nich, że zbyt wiele pijÄ, zażywajÄ niebezpieczne narkotyki ale tylko na nich popatrzcie: doskonaÅy przykÅad mÅodych amerykaÅskich mÄżczyzn. Cass Chaplin, Eddy G - przyszli po niÄ! Kochali jÄ! JÄ, którÄ inni pogardzali, wykorzystywali i wyrzucali jak papierowÄ serwetkÄ. Kiedy ci dwaj mÄżczyźni bÄdÄ opowiadaÄ i powtarzaÄ tÄ historiÄ, szybko zrodzi siÄ w niej przekonanie, że wtargnÄli na przyjÄcie wyÅÄcznie dla niej. Nie mogÅam usiedzieÄ, że umożliwiÄ mi dalsze życie. SprawiÄ, że RosÄ stanie siÄ realna i wiele wiÄcej. Jeden z nich przewróciÅ jÄ na mokry piasek, ubity jak zwykÅa ziemia. WalczyÅa, ÅmiaÅa siÄ. Czerwona sukienka podarta, pas do poÅczoch i czarne koronkowe majteczki przekrÄcone. Wiatr we wÅosach, oczy zaÅzawione tak, że prawie nie widziaÅa. Cass opadÅ na jej usta, zaczÄÅ jÄ caÅowaÄ delikatnie, potem coraz mocniej, z jÄzykiem, jak od dawna jej nie caÅowaÅ. Norma Jeane rozpaczliwie chwyciÅa go za gÅowÄ. Eddy G zaÅ opadÅ obok nich na kolana i mocowaÅ siÄ z jej majtkami, by wreszcie je rozerwaÄ. PogÅaskaÅ jÄ wprawnymi palcami, potem zaÅ umiejÄtnie caÅowaÅ miÄdzy nogami, ocieraÅ siÄ, trÄcaÅ, zagÅÄbiaÅ, wszystko w rytm przypominajÄcy gigantyczne pulsowanie; Norma Jeane otoczyÅa nogami jego gÅowÄ i ramiona, zaczynaÅa koÅysaÄ biodrami, dochodziÄ, wiÄc Eddy czym prÄdzej, tak sprawnie, jakby robiÅ to już wiele razy, przesunÄÅ siÄ, aby nad niÄ przykucnÄÄ, podczas gdy Cass już klÄczaÅ nad jej gÅowÄ; wchodzili w niÄ obaj, szczupÅy penis Cassa znalazÅ siÄ w jej ustach, grubszy Eddyego w pochwie, poruszaÅy siÄ ryt micznie, szybko, nieomylnie, póki Norma Jeane nie zaczÄÅa krzyczeÄ tak, jak jeszcze nigdy dotÄd nie krzyczaÅa, krzyczaÅa na czeÅÄ Å¼ycia, ÅciskajÄc kochanków w takich paroksyzmach ekstazy, że potem bÄdÄ siÄ z tego smutno Åmiali. Cass bÄdzie pokazywaÅ dÅugie na trzy cale zadrapania na poÅladkach, prÄgi, siÅce. ParodiujÄc plażowych kulturystów, chodzÄc nago, aby mogli go podziwiaÄ, Eddy zaprezentuje Åliwkowe siÅce na poÅladkach i udach. - To siÄ musiaÅo staÄ, Normo. CzekaÅaÅ na nas? - To siÄ musiaÅo staÄ, Normo. TÄskniÅaÅ za nami? Tak. ROSÄ 1953 - UrodziÅam siÄ, aby zagraÄ RosÄ. Jestem niÄ od urodzenia. Sezon nowych poczÄtków. ByÅa teraz RosÄ Loomis z Niagary, najgÅoÅniejszej nowej produkcji Wytwórni; poza tym byÅa NormÄ, kochankÄ Cassa Chaplina i Eddyego G. Nie, trudno w to uwierzyÄ! I Gladys w prywatnym szpitalu. Å»eby wiedzieÄ, że zrobiÅam choÄ jednÄ dobrÄ rzecz. Chyba jej nie kocham. Och, kocham! OtrzÄsnÄÅa siÄ z letargu, jakby jÄ obudziÅo trzÄsienie ziemi.
Ta krucha, wierzchnia warstwa poÅudniowej Kalifornii. Nigdy nie czuÅa siÄ do tego stopnia żywa. Nigdy od czasu najszczÄÅliwszych dni w Van Nuy High School, kiedy byÅa gwiazdÄ szkolnej drużyny i biegÅa po gratulacje, pochwaÅy i srebrny medal. Å»eby przekonaÄ siÄ, że jestem potrzebna. Å»e ktoÅ mnie po trzebuje. Gdy nie byÅa z Cassem i Eddym G, marzyÅa o nich; kiedy nie kochaÅa siÄ z Cassem i Eddym G, wspominaÅa ostatni raz, kiedy siÄ kochali, choÄ od tego momentu mogÅo minÄÄ zaledwie kilka godzin, a jej ciaÅo nadal peÅne byÅo żaru i cudu seksualnej rozkoszy. Jak po terapii wstrzÄsowej mózgu. Czasem piÄkni chÅopcy Cass Chaplin i Eddy G zaglÄdali do Wytwórni, aby siÄ zobaczyÄ z NormÄ Jeane na planie. Przynosili RosÄ ÅlicznÄ rÃ³Å¼Ä na dÅugiej Åodydze. Jeżeli Norma Jeane miaÅa przerwÄ i sprzyjaÅy okolicznoÅci, we trójkÄ przechodzili do garderoby, gdzie spÄdzali jakiÅ czas na osobnoÅci. (Jaka to różnica, jeÅli warunki nie zawsze sÄ idealne? ) MiaÅa szkliste spojrzenie, jakby akurat przed chwilÄ skoÅczyÅa siÄ pieprzyÄ. I pachniaÅo od niej tak, że nie mogÅeÅ mieÄ wÄtpliwoÅci. To byÅa RosÄ! Teraz, gdy V zniknÄÅ z jej życia, ileż przybyÅo jej energii. Teraz, kiedy zniknÄÅa z jej życia okrutna, faÅszywa nadzieja. - PragnÄ tylko wiedzieÄ, co jest realne. Co jest prawdziwe. Nikt już nie bÄdzie mnie wiÄcej okÅamywaÅ. Nie byÅ to najlepszy czas, ale symptomatyczny dla jej życia, bo to życie nabieraÅo tempa i poszczególne zdarzenia zaczynaÅy na siebie zachodziÄ: spotkania, rozmowy telefoniczne, wywiady, zebrania. Marilyn Monroe czÄsto nie mogÅa na nic zdÄżyÄ, jeÅli zaÅ nadÄżaÅa, to po upÅywie godzin, zadyszana i skruszona; niemniej na tydzieÅ przed rozpoczÄciem pracy nad NiagarÄ pozwoliÅa siÄ namówiÄ na przeprowadzkÄ do nowego mieszkania, bardziej przestronnego niż stare, nieco wiÄkszego, w domu w hiszpaÅskim stylu, niedaleko Beverly Boulevard. Wyraźny krok naprzód w stosunku do jej poprzedniego sÄsiedztwa. ChoÄ Norma Jeane nie mogÅa sobie pozwoliÄ na droższe mieszkanie (gdzie siÄ podziewaÅa jej gaża? bywaÅy tygodnie, że spóźniaÅa siÄ nawet z wysÅaniem czeku do szpitala w Lakewood) i musiaÅa pożyczaÄ pieniÄdze na czynsz czy meble, zdecydowaÅa siÄ na przenosiny, ulegajÄc namowom kochanków. Eddy G powiedziaÅ: - Marilyn najpewniej zostanie gwiazdÄ. Marilyn zasÅuguje na coÅ lepszego. Cass prychnÄÅ z pogardÄ. - Co za miejsce! Wiesz, czym tu cuchnie? PonurÄ miÅoÅciÄ. Kiedy on i Eddy zostawali na noc w starym mieszkaniu Normy Jeane, caÅa trójka spaÅa skulona jak szczeniÄta w mosiÄżnym Åóżku z Armii Zbawienia, mÄżczyźni nalegali, aby otwieraÄ wszystkie okna i wpuÅciÄ do Årodka Åwieże powietrze, na dodatek nie godzili siÄ na opuszczanie żaluzji. Niech Åwiat siÄ przyglÄda, nie dbali o to. Cass i Eddy mieli w dzieciÅstwie aktorskie doÅwiadczenia, przyzwyczaili siÄ, że ktoÅ na nich patrzy i nie obchodziÅo ich, kto to jest. Obaj przechwalali siÄ, że jako nastolatkowie wystÄpowali w filmach pornograficznych. - Dla draki - powiedziaÅ Cass - wcale nie dla forsy. Eddy mrugnÄÅ do Normy Jeane: -Ja nie wybrzydzaÅem na kasÄ. Z zasady tego nie robiÄ. Norma Jeane zupeÅnie nie wiedziaÅa, czy ma wierzyÄ w tego rodzaju opowieÅci. MÅodzi mÄżczyźni byli niepoprawnymi kÅamcami, choÄ w wiÄkszoÅci ich
kÅamstw zawsze tkwiÅo ziarno prawdy, tak samo jak sÅodki deser może zawieraÄ odrobinÄ cyjanku; raz zachÄcali ciÄ, byÅ uwierzyÅa, innym razem, byÅ nie wierzyÅa. (Ależ historie opowiadali o swoich sÅawnych nie sÅawnych ojcach. Niczym rywalizujÄcy bracia walczyli o to, który bardziej zaszokuje NormÄ Jeane: który mÄżczyzna byÅ bardziej potworny, smutny MaÅy Tramp czy twardy MaÅy Cezar?) W każdym razie Åliczni mÅodzieÅcy krÄżyli nadzy po mieszkaniu Normy Jeane, niewinni i beztroscy jak rozpieszczone dzieciaki. Cass twierdziÅ, że nie chodzi wcale o niechlujstwo, lecz o zasadÄ. - Ludzkie ciaÅo zostaÅo stworzone po to, aby je pokazywaÄ, podziwiaÄ, pożÄdaÄ, nie ukrywaÄ jak ohydnÄ, zaropiaÅÄ ranÄ. Eddy G, bardziej próżny, bo nieco mÅodszy i mniej dojrzaÅy, powiedziaÅ: - Fakt, mnóstwo jest ciaÅ, które wyglÄdajÄ jak ropiejÄce rany i powinno siÄ je zasÅaniaÄ. Ale nie należy do nich twoje, Cass, ani moje, a już na pewno nie naszej maleÅkiej Normy. Sprawa przedstawiaÅa siÄ tak samo jak z MagicznÄ PrzyjacióÅkÄ z dzieciÅstwa Normy Jeane. Magiczna PrzyjacióÅka z lustra, jej tajemnica, wydawaÅa siÄ znacznie piÄkniejsza, gdy byÅa naga. Pewnego wieczoru opowiedziaÅa Cassowi i Eddyemu G o Magicznej PrzyjacióÅce. Eddy G rozeÅmiaÅ siÄ i rzekÅ: -Ja też kogoÅ takiego miaÅem! Nawet w ustÄpie ustawiÅem lustro, żeby siÄ widzieÄ. Po wszystkim, co robiÅem w lustrze, sÅyszaÅem okrzyki zachwytu. Cass rzekÅ: - W naszym domu, który byÅ z natury zaklÄty, caÅÄ magiÄ dysponowaÅ ojciec, Chaplin. Ten wielki czÅowiek absorbowaÅ czary, jakby pochÅaniaÅ ÅwiatÅo. Nie starczaÅo ich dla nikogo wiÄcej. Nowe mieszkanie Normy Jeane mieÅciÅo siÄ na samej górze, na siódmym piÄtrze. Najprawdopodobniej nikt ich tam nie obserwowaÅ. Ale gdy Norma Jeane spÄdzaÅa noc z Cassem i Eddym G gdzieÅ w innym miejscu, w jednej z "użyczonych" rezydencji, nie mieli pojÄcia, kto mógÅby siÄ im przyglÄdaÄ z zewnÄtrz. Tylko wtedy gdy dom otaczaÅy drzewa albo chroniÅo wysokie ogrodzenie, Norma Jeane czuÅa siÄ caÅkowicie bezpieczna. Jej kochankowie prowokowali jÄ, twierdzili, że jest pruderyjna: - I to akurat Miss ZÅote Marzenia. Norma Jeane zaprotestowaÅa: - Najbardziej siÄ obawiam jednego: że ktoÅ robi zdjÄcia. Gdyby tylko patrzyÅ, nie miaÅabym nic przeciwko temu. Oczy i uszy Åwiata. Pewnego dnia bÄdzie to jedyne miejsce twojej ucieczki, ale jeszcze nie teraz. Mniej wiÄcej w tym samym czasie Norma Jeane kupiÅa nowy samochód: cadillaca w kolorze zielonej cytryny, kabriolet z szerokÄ chromowanÄ kratÄ, która wyglÄdaÅa jak wyszczerzone zÄby, tylnymi bÅotnikami w ksztaÅcie rozszerzonych pÅetw, antenÄ wysokÄ na szeÅÄ stóp, pokryciami przednich i tylnych siedzeÅ z prawdziwej skóry w kolorze żóÅtawobrÄzowym. Zakupu dokonaÅa za poÅrednictwem przyjaciela Eddyego G i kosztowaÅo jÄ to jedynie siedemset dolarów. PrzyjrzaÅa siÄ pojazdowi na ulicy wyglÄdajÄcemu jak koszmarny, tropikalny drink w szklano-metalowej mutacji chÅodnym okiem Warrena Piriga. - Dlaczego wyceniono go tak nisko? Eddy G wyjaÅniÅ: - Dlaczego? Bo Beau, mój dobry przyjaciel, podziwia z oddali Marilyn Monroe. Powiada, że zauroczyÅ siÄ tobÄ -w Asfaltowej dżungli, ale dostrzegÅ ciÄ już wczeÅniej, jako Miss Wyrobów Papierniczych czy coÅ takiego. To ty byÅaÅ tÄ szaÅowÄ blondynkÄ w papierowym stroju kÄpielowym i butach
na wysokim obcasie, której zapaliÅ siÄ kostium? Przypominasz sobie? Norma Jeane rozeÅmiaÅa siÄ, ale pytaÅa dalej. (Norma Jeane potrafiÅa siÄ czasem uczepiÄ czegoÅ jak zawziÄty proletariusz! Jakby wyszÅa prosto z Gron gniewu). - Gdzie jest teraz ten twój przyjaciel Beau? Dlaczego nie mogÄ siÄ z nim spotkaÄ? Eddy G wzruszyÅ ramionami, po czym powiedziaÅ wymijajÄco: - Gdzie jest Beau? W tej chwili? Tam, gdzie nie czuje siÄ spoÅecznie zażenowany brakiem kóÅ. Tam, gdzie, że tak siÄ wyrażÄ, uwiÅ sobie gniazdko. Norma Jeane miaÅa kolejne pytania, ale Eddy G zamknÄÅ jej usta, przy wierajÄc do nich wÅasnymi. Byli sami w jej nowym, skÄpo umeblowanym mieszkaniu. Rzadko siÄ zdarzaÅo, aby Norma Jeane byÅa sama z jednym ze swych kochanków. Rzadko widywaÅo siÄ Eddyego G bez Cassa albo Cassa bez Eddyego G. W takich przypadkach brak jednego z nich wyczuwaÅo siÄ tak namacalnie jak czyjÄÅ obecnoÅÄ, albo jeszcze wyraziÅciej, bo czekaÅaÅ z niepokojem, kiedy nieobecny wreszcie wkroczy do pokoju. To przypominaÅo nasÅuchiwanie kroków ludzi idÄcych po schodach - i nie wchodzÄcych na górÄ. NasÅuchiwanie cichutkiego dzwonienia, które czasem po przedza wÅaÅciwy dzwonek telefonu, z tym że tym razem ten wÅaÅciwy dzwonek nie nastÄpiÅ. Eddy G objÄÅ NormÄ Jeane w talii i zamknÄÅ w uÅcisku tak mocnym, że ledwo mogÅa oddychaÄ. JÄzyk Eddyego znalazÅ siÄ w ustach Normy Jeane, wiÄc siÅÄ rzeczy przestaÅa protestowaÄ. To nie byÅo fair kochaÄ siÄ bez Cassa, no nie? Jak oni mogli siÄ nawet dotknÄÄ, jeżeli nie byÅo tam Cassa? Eddy byÅ najwyraźniej zÅy. Taki autorytet rozgniewany! Eddy G, który sabotowaÅ wÅasnÄ karierÄ aktorskÄ, kpiÅ z tekstów na przesÅuchaniach, spóźniaÅ siÄ na nie i przychodziÅ pijany, a gdy go zaangażowano, albo spóźniaÅ siÄ na plan, pijany, albo w ogóle nie przychodziÅ - Eddy G rzuciÅ siÄ na NormÄ Jeane jak anioÅ zemsty. Jego jasnobrÄzowe oczy, ciemne, sterczÄce wÅosy i blada cera wydawaÅy siÄ jej piÄkne. Eddy G pchnÄÅ NormÄ Jeane na podÅogÄ - nieważne, że podÅoga byÅa twarda - ogarnÄÅa go zwierzÄca żÄdza, pragnÄÅ jÄ mieÄ, i to mieÄ natychmiast; rozÅożyÅ jej kolana, uda, a kiedy wszedÅ w niÄ, poczuÅa ukÅucie wstydu, żalu, urazy: kochaÅa Cassa Chaplina, Cassa Chaplina pragnÄÅa poÅlubiÄ, Cass Chaplin miaÅ zostaÄ ojcem jej dziecka; tak, ale kochaÅa także Eddyego G, szeÅÄ stóp wzrostu, sylwetka doÅÄ krÄpa, jak u jego sÅawnego ojca, twarde miÄÅnie, twarz rozpuszczonego chÅopca, blada, skwaszona i niemal przystojna, usta miÄsiste, wydÄte, stworzone do ssania. Norma Jeane bezwiednie przywarÅa do Eddyego. Ramionami, nogami, boleÅnie otartymi udami. Otartymi od kochania. Spragnionymi miÅoÅci i kochania. I zaczÄÅa siÄ w Årodku powiÄkszaÄ jak ciepÅy, sÅodki balon, co wprawiÅo jÄ w zdumienie, bo zawsze byÅa tam bardzo ciasna - gderliwa konwulsja niewÅaÅciwych myÅli, myÅli, których nie wolno byÅo wyraziÄ - tam w dole brzucha, w tych sekretnych miejscach, na oznaczenie których zupeÅnie nie pasowaÅy takie sÅowa jak "pochwa", "Åono", "macica", a z kolei takie sÅowo jak "pizda" miaÅo komiksowe znaczenie, ukute przez wroga. Balon siÄ rozwinÄÅ i otworzyÅ. Norma Jeane wygiÄÅa ciaÅo w Åuk. WiÅa siÄ na twardej podÅodze, krÄcÄc gÅowÄ z jednej strony na drugÄ, zaciskajÄc oczy. Oto, co uwielbia RosÄ. RosÄ uwielbia siÄ pieprzyÄ i uwielbia, jak siÄ jÄ pieprzy. Pod warunkiem, rzecz jasna, że mÄżczyzna zna siÄ na rzeczy. Norma Jeane krzyknÄÅa i o maÅo co nie odgryzÅa Eddyemu kawaÅka dolnej
wargi. Ale na szczÄÅcie wyczuÅ skurcze, wiedziaÅ, jak potÄżne sÄ orgazmy tej wygÅodniaÅej dziewczyny, wiedziaÅ, że ona zaraz dojdzie, dlatego w porÄ uniósÅ gÅowÄ i uniknÄÅ pochwycenia zÄbami. W żadnym razie nie da siÄ powiedzieÄ, że Åwietnie siÄ rżnÄÅa. Ani że jakoÅ nadzwyczajnie robiÅa laskÄ; po prostu pieprzyÅeÅ jÄ w usta, a wiesz, usta miaÅa sÅodkie, wiÄc niby nie byÅo źle, ale byÅo trochÄ tak, jakbyÅ sam sobie dogadzaÅ, jakbyÅ sobie sam trzepaÅ. Co wydaje siÄ dziwne, zważywszy, kim byÅa albo kim siÄ stanie: symbolem seksu dwudziestego wieku! W tamtych czasach mówiÅo siÄ o niej, że tylko leży z rÄkoma zÅożonymi na piersi i pozwala, żeby to z niÄ robiÄ, jakby byÅa martwa. Ale ze mnÄ i Cassem byÅo dokÅadnie na odwrót; niesamowicie siÄ podniecaÅa, doprowadzaÅa do szaleÅstwa; nie byÅo w tym żadnego rytmu; przyznaÅa siÄ nam, że jako dziewczynka nie masturbowaÅa siÄ (musieliÅmy jÄ tego nauczyÄ!), wiÄc może dla tego jej ciaÅo byÅo tym cudownym stworzeniem, które widziaÅa w lustrze, ale z którym siÄ nie utożsamiaÅa, i nie wiedziaÅa, jak je obsÅugiwaÄ, żeby byÅo coÅ warte. Zabawne! Orgazm Normy Jeane byÅ jak rzucanie siÄ do wyjÅcia w panice. Wszyscy krzyczÄ i jednoczeÅnie starajÄ siÄ wyważyÄ drzwi. Kiedy oboje obudzili siÄ godzinÄ później, wybici z otÄpienia przez kroki Cassa, Norma Jeane już nie pamiÄtaÅa, o co chciaÅa zapytaÄ w sprawie zielonego cadillaca, choÄ może wczeÅniej wydawaÅo siÄ jej to bardzo ważne. Cass uÅmiechnÄÅ siÄ do nich. WestchnÄÅ. -Wy dwoje! Tacy spokojni. Tak wyglÄdaÅaby grupa Laokoona, gdyby wÄże pieprzyÅy siÄ z chÅopcami, a nie zadusiÅy ich na ÅmierÄ. I gdyby wszyscy poszli potem spaÄ, spleceni w uÅcisku. I gdyby w ten sposób, a nie inny, stali siÄ nieÅmiertelni. Pod przybrudzonym pokryciem tylnego siedzenia w swoim nowym samochodzie Norma Jeane miaÅa odkryÄ rozproszone ciemne plamki, jakby kleiste krople deszczu. Krew? Pod spodem brudnej plastikowej maty na podÅodze samochodu Norma Jeane miaÅa znaleÅºÄ szarÄ kopertÄ z czterema uncjami biaÅego, drobnego proszku. Opium? ZlizaÅa z rÄki kilka ziarenek. Bez smaku. Kiedy pokazaÅa paczuszkÄ Eddyemu, szybko jÄ od niej odebraÅ. MrugnÄÅ do niej porozumiewawczo i rzekÅ: - DziÄki, Normo! Niech to bÄdzie nasza tajemnica. -MyÅlÄ, że RosÄ miaÅa dziecko. To dziecko umarÅo. ByÅa uparta, lecz uÅmiechaÅa siÄ. Podczas mówienia nieÅwiadomie (Åwiadomie?) gÅadziÅa swoje piersi, jak gdyby ów gest byÅ czÄÅciÄ myÅlenia, opuszczaÅa dÅoÅ w dóŠbrzucha, pachwinÄ miaÅa prawie zarysowanÄ pod obcisÅymi kostiumami. Jakby kochaÅa siÄ sama ze sobÄ na twoich oczach. Tak siÄ może zachowywaÄ maÅe dziecko albo drapiÄce siÄ zwierzÄ. Na planie Wagary, jak w caÅym Hollywood, walczyÅy ze sobÄ sprzeczne teorie. Pierwsza gÅosiÅa, że odtwórczyni gÅównej roli żeÅskiej, Marilyn Monroe, nie umie graÄ i wcale graÄ nie musi, bo jako rozpustna RosÄ Loomis jest tylko sobÄ i wÅaÅnie dlatego szefowie studia jÄ zaangażowali (w Hollywood wszyscy doskonale wiedzieli, że szefowie Wytwórni, od Z poczynajÄc, po gardzali Marilyn Monroe jako dziwkÄ, może odrobinÄ tylko lepszÄ od prostytutki albo aktorki porno); druga teoria byÅa bardziej radykalna, wypracowana przez reżyserów i kolegów aktorów. WedÅug niej byÅa urodzonÄ aktorkÄ o naturalnym talencie, swego rodzaju
geniuszem, cokolwiek sÅowo "geniusz" znaczy, a "aktorstwo" odkrywaÅa tak, jak tonÄca kobieta może odkryÄ umiejÄtnoÅÄ pÅywania - rozpaczliwie wymachujÄ c rÄkami, kopiÄc nogami. PÅywanie "przyszÅo do niej" naturalnie! Aktor wykorzystuje w swojej sztuce twarz, gÅos, ciaÅo. Nie dysponuje innymi narzÄdziami. Jego sztuka to on sam. Zaledwie po tygodniu krÄcenia zdjÄÄ reżyser H zaczÄÅ zwracaÄ siÄ do Normy Jeane per RosÄ, jakby zapomniaÅ o jej pseudonimie artystycznym. To jej schlebiaÅo, bawiÅo jÄ. Nie byÅo to dla niej obraźliwe. Zarówno H, jak jej partner, Joseph Cotten, aktor dżentelmen niepewny w swojej roli, gwiazda tego samego pokolenia co V, poprzedni kochanek Normy Jeane, pod wieloma wzglÄdami do niego podobny, zachowywali siÄ, jakby byli zakochani w RosÄ albo byli niÄ zafascynowani do tego stopnia, że nie potrafili patrzeÄ nigdzie indziej, tylko na niÄ. Czy też tak bardzo siÄ niÄ brzydzili, jej skandalicznym kobiecym ciaÅem i rażÄcÄ seksualnoÅciÄ, tak bardzo bali siÄ jej i nienawidzili, że nie mogli patrzeÄ gdzie indziej? Aktor, który graÅ kochanka RosÄ i który caÅowaÅ jÄ w wydÅużonych scenach miÅosnych, byÅ tak podniecony, że Norma Jeane musiaÅa go wyÅmiaÄ; gdyby nie należaÅa do BliźniÄt (jak żartobliwie nazywali siebie Cass i Eddy G), z pewnoÅciÄ zaprosiÅaby go do swojego domu. Albo na seks do garderoby, czemu nie? Aktorów irytowaÅo to, że RosÄ pochÅania wiÄkszoÅÄ ÅwiatÅa w każdej scenie, niezależnie od najbardziej skrupulatnego oÅwietlenia. IrytowaÅo to, że bez widocznego wysiÅku pochÅania wiÄkszoÅÄ Å¼ycia w każdej scenie, niezależnie od tego, jak pozostali uwydatniali swe aktorskie osobowoÅci. W nakrÄconych materiaÅach wszyscy inni okazywali siÄ dwuwymiarowymi, schematycznymi postaciami, podczas gdy RosÄ Loomis byÅa żywÄ osobÄ. Blada, poÅyskujÄca skóra, która sprawiaÅa wrażenie rozpalonej, niesamowite, póŠprzeźroczyste niebieskie oczy w kolorze wzburzonego oceanu zmieszanego z kawaÅkami lodu, powolny, somnambuliczny chód. Kiedy przed obiektywem kamery zaczÄÅa gÅadziÄ swoje piersi, zahipnotyzowany H miaÅ trudnoÅci z przerwaniem sceny, choÄ tego rodzaju rzeczy cenzor nigdy by nie przepuÅciÅ i trzeba by je wyciÄÄ. W kluczowej scenie, kiedy wyÅmiewaÅa zrozpaczonego mÄża, kpiÅa z jego impotencji i oÅwiadczyÅa, że bÄdzie siÄ kochaÅa z pierwszym mÄżczyznÄ, którego napotka, RosÄ przesunÄÅa otwartÄ dÅoniÄ po kroczu w geÅcie nie pozwalajÄcym na domysÅy. Dlaczego? To chyba oczywiste. Nie mógÅ jej daÄ tego, czego chciaÅa, wiÄc zdecydowaÅa siÄ daÄ to sobie sama. Dziwne. CzÄsto o tym mówiono i uznano to za dziwne. Na planie Dont Botherto Knock- od tamtej pory nie upÅynÄÅ rok - mÅoda blondwÅosa aktorka Marilyn Monroe miaÅa reputacjÄ osoby pruderyjnej, sztywnej, chorobliwie nieÅmiaÅej, unikajÄcej fizycznego kontaktu, a nawet kontaktu wzrokowego; uciekaÅa do garderoby i wychodziÅa stamtÄd dopiero na wezwanie, ale też jakby niechÄtnie, z panikÄ w oczach, jak jej filmowa postaÄ. Na bardziej otwartym, czÄÅciej odwiedzanym i opisywanym planie Niagary ta sama blond wÅosa aktorka zdradzaÅa tyle nieÅmiaÅoÅci, co pierwszy lepszy pawian. PrzeszÅaby nago na miejsce krÄcenia sceny pod prysznicem, gdyby garderobiana nie podaÅa jej szlafroka kÄpielowego; odrzuciÅa rÄcznik, którym siÄ owinÄÅa po kÄpieli, lecz ta sama garderobiana znów ubraÅa jÄ w szlafrok. Norma Jeane sama rozstrzygnÄÅa, że siÄ rozbierze do naga w scenach Åóżkowych, podczas gdy inne aktorki, nawet takie ekranowe syreny jak Rita Hayworth czy Susan Hayward, wkÅadaÅy bieliznÄ w kolorze skóry i nie dostrzegaÅo siÄ jej pod biaÅym przeÅcieradÅem. Norma Jeane sama, spontanicznie, zdecydowaÅa siÄ unieÅÄ kolana pod przeÅcieradÅem i rozchyliÄ nogi, zachowaÄ siÄ nieprzyzwoicie jednoznacznie,
w każdym razie bez szacunku dla "kobiecoÅci". Oto kobieta, która nie bÄdzie spolegliwa i bierna w Åóżku! Podczas filmowania przeÅcieradÅo czÄsto siÄ zsuwaÅo, odsÅaniajÄc sutkÄ albo nawet caÅÄ perÅowÄ pierÅ. H nie miaÅ wyboru, musiaÅ zatrzymaÄ scenÄ, urzeczony, jak to on. - RosÄ! Nigdy nam siÄ nie uda przepchnÄÄ tego przez cenzurÄ. H peÅniÅ funkcjÄ uważnego ojca, on ponosiÅ moralnÄ odpowiedzialnoÅÄ. RosÄ byÅa zmiennÄ, seksualnie nieokieÅznanÄ córkÄ. Cholerna kobieta. Taka piÄkna, że nie mogÅeÅ od niej oczu oderwaÄ. Kiedy Cotten wreszcie jÄ udusiÅ, niektórzy zareagowali spontanicznymi oklaskami. CzÄÅÄ Niagary sfilmowano w Hollywood, w atelier Wytwórni; czÄÅÄ przy wodospadzie Niagara w stanie Nowy Jork. WÅaÅnie w plenerze postaÄ RosÄ Loomis staÅa siÄ bardziej przekonujÄca i nieobliczalna. Aktorka domagaÅa siÄ mocniejszych kwestii. ProtestowaÅa przeciwko używaniu pustych, wytartych zwrotów. Sama chciaÅa pisaÄ dialogi; kiedy spotkaÅa siÄ z odmowÄ, upieraÅa siÄ, że odegra niektóre sceny samym gestem, bez sÅów. NabraÅa przekonania, że rola RosÄ Loomis zostaÅa napisana schematycznie, byÅa nieprzekonujÄcÄ, nieudolnÄ kopiÄ kreacji Lany Turner - kelnerki, uwodzicielki, morderczyni - z filmu Listonosz dzwoni zawsze dwa razy. WydawaÅo siÄ jej, że dostaÅa tÄ rolÄ od szefów studia, bo chciano jÄ upokorzyÄ. Ale nie miaÅa zamiaru siÄ poddaÄ, już ona im pokaże, sukinsynom. CiÄgle nalegaÅa, żeby powtarzaÄ poszczególne sceny. Po szeÅÄ razy. Po dwanaÅcie. "MuszÄ byÄ idealne". Wszelkie niedoskonaÅoÅci sprawiaÅy, że wpadaÅa w panikÄ. Pewnego dnia podczas przygotowaÅ do dÅugiej, denerwujÄcej sceny, w której RosÄ Loomis odchodzi - żwawo, lecz ponÄtnie - od kamery, Norma Jeane nagle odwróciÅa siÄ do H i jego asystenta, po czym odezwaÅa rzeczowo, beznamiÄtnie, wcale nie gÅosem swojej postaci: -PrzyszÅo mi to do gÅowy ostatniej nocy. MyÅlÄ, że RosÄ miaÅa dziecko. To dziecko umarÅo. Nie uÅwiadamiaÅam sobie tego do koÅca, ale dlatego gram RosÄ w taki wÅaÅnie sposób. Ta postaÄ musi byÄ bardziej skomplikowana, niż to wynika ze scenariusza; ona jest kobietÄ z tajemnicÄ. PamiÄtam, jak do tego doszÅo. Reżyser zapytaÅ bez przekonania: - Co? Niby do czego doszÅo? ZnalazÅ siÄ w kÅopocie, jak niemal bez przerwy, kiedy miaÅ do czynienia z RosÄ Loomis. Albo z Marilyn Monroe, albo... ObojÄtnie, kim byÅa! Nie miaÅ pojÄcia, czy powinien tÄ kobietÄ traktowaÄ serio, czy jÄ bagatelizowaÄ. Ona zaÅ mówiÅa, jakby nikt jej w ogóle nie przerwaÅ. - Dziecko. RosÄ zamknÄÅa je w szufladzie biurka, udusiÅo siÄ. Nie tutaj, rzecz jasna. W pokoju hotelowym. GdzieÅ na zachodzie. Tam, gdzie kiedyÅ mieszkaÅa, nim wyszÅa za tego mÄżczyznÄ. ByÅa z kimÅ w Åóżku i nie sÅyszaÅa pÅaczu dziecka dobiegajÄcego z szuflady, a kiedy skoÅczyli, nawet nie wiedzieli, że dziecko nie żyje.
- ZmrużyÅa oczy, patrzÄc gdzieÅ poza zalany ÅwiatÅem plan, gdzieÅ w mroczne obszary przeszÅoÅci. - Później RosÄ wyjÄÅa dziecko z szuflady, owinÄÅa je w rÄcznik i pogrzebaÅa w jakimÅ tajemniczym miejscu. Nikt siÄ nigdy nie dowiedziaÅ. H rozeÅmiaÅ siÄ sztucznie. - Do licha, skÄd to wiesz? ChciaÅ nazwaÄ jÄ pokrÄconÄ blondynkÄ. PosÅużyÄ siÄ najprostszÄ technikÄ lekceważenia. Czy baÅ siÄ, że dziewczyna podkopie jego autorytet reżysera, tak jak RosÄ Loomis podkopaÅa autorytet i mÄskÄ dumÄ swego mÄża? - Hej, po prostu wiem! - odparÅa Norma Jeane, zdziwiona, że H może wÄtpiÄ w jej sÅowa. - Dobrze znam RosÄ. Olbrzymia kobieta! I to ona niÄ byÅa. Przy wodospadzie Niagara zaczÄÅa mieÄ sny, jakich nigdy nie miaÅa w Kalifornii. ByÅy to marzenia na jawie, żywe jak fragmenty filmu. WidziaÅa kobietÄ olbrzymkÄ, rozeÅmianÄ kobietÄ o żóÅtych wÅosach. Nie NormÄ Jeane, nie Marilyn, nie RosÄ: "To ja. Jestem w niej". Zamiast wstydliwej, krwawiÄcej rany miaÅa miÄdzy nogami wybrzuszenie, jakby powiÄkszone, opuchniÄte narzÄdy pÅciowe. Ãw organ pulsowaÅ pragnieniem i żÄdzÄ. Czasami wystarczyÅo, by Norma Jeane przesunÄÅa po nim dÅoniÄ albo jedynie o tym pomyÅlaÅa, a prawie w tej samej chwili - gwaÅtownie jak zapalana zapaÅka - dochodziÅa do orgazmu i z jÄkiem budziÅa siÄ w Åóżku. Dziwka. RosÄ dokucza mÄżowi, bo nie jest dla niej dobry, nie jest mÄżczyznÄ. Å»yczy mu Åmierci, chce, żeby zniknÄÅ z jej życia. Nie jest mÄżczyznÄ, a kobieta potrzebuje mÄżczyzny. JeÅli mÄżczyzna nie wypeÅnia powinnoÅci mÄża, kobieta ma prawo uwolniÄ siÄ od niego. Intryga RosÄ polega na tym, że jej kochanek ma zrzuciÄ mÄża do rzeki Niagara, aby spadÅ z wodami wodospadu. W 1953 roku taka jest nieprzyjemna prawda: kobieta może byÄ Å¼onÄ, ale nie musi należeÄ do mÄża. Ani duszÄ, ani ciaÅem. Kobieta może byÄ Å¼onÄ i nie kochaÄ mÄża, sama wybiera, z kim chce siÄ kochaÄ. Jej życie jest jej życiem, nawet jeÅli ma je roztrwoniÄ. KochaÅam RosÄ. Może byÅam jedynÄ kobietÄ wÅród publicznoÅci, ale chyba nie; film byÅ przebojem, dÅugie kolejki ludzi pragnÄÅy dostaÄ siÄ na seans, niczym dzieciaki na niedzielny poranek filmowy. RosÄ byÅa taka piÄkna i seksowna, że aż siÄ pragnÄÅo, aby znalazÅa jakieÅ wyjÅcie z sytuacji. Może wszystkie kobiety powinny znaleÅºÄ swojÄ drogÄ. Niedobrze nam siÄ robi od wspóÅczucia i zrozumienia. Mamy dosyÄ wybaczania. Mamy doÅÄ bycia dobrymi! -W każdej chwili mogÄ siÄ natknÄÄ na jakieÅ przesÅanie. Zrozumiem jego znaczenie albo i nie. To zawsze byÅo kredo Normy Jeane jako czytelniczki. Otwierasz ksiÄżkÄ na chybiÅ trafiÅ, przerzucasz kilka stron i zaczynasz czytaÄ. SzukajÄc znaku, prawdy, która może odmieniÄ twoje życie. ZabraÅa w plenery walizkÄ ksiÄżek. BÅagaÅa Cassa Chaplina i Eddyego G, aby jej towarzyszyli, a kiedy odmówili, zmusiÅa ich do zÅożenia obietnicy, że przylecÄ do niej w odwiedziny, wiedziaÅa jednak, iż nie dotrzymajÄ sÅowa. Zbyt gÅÄboko byÅy w nich zakorzenione obyczaje Hollywood. - ZadzwoÅ, Normo.
BÄdziemy w kontakcie. Obiecaj, ZdarzaÅo siÄ, że realizacja Wagary postÄpowaÅa pomyÅlnie, zdarzaÅo siÄ, że nic im nie wychodziÅo, a wtedy zazwyczaj winna byÅa RosÄ Loomis, w każdym razie jÄ obwiniano. MiaÅa obsesjÄ i byÅa niepoprawna. Niczego nie potrafiÅa zrobiÄ od razu. Strach przed niepowodzeniem, oto jej tajemnica. W takich dniach Norma Jeane nie siadaÅa do obiadu z innymi. Ona miaÅa ich dosyÄ, oni mieli dosyÄ jej. Ona miaÅa dosyÄ RosÄ Loomis. BraÅa dÅugÄ kÄpiel i kÅadÅa siÄ na podwójnym Åóżku w apartamencie motelu Starlite. Nie oglÄdaÅa telewizji i nie sÅuchaÅa radia. Za to ciÄgle czytaÅa chaotyczny i szalony pamiÄtnik NiźyÅskiego. To jÄ zainspirowaÅo do stworzenia poezji na wzór jego marzycielskich, magicznych linijek. ChcÄ powiedzieÄ, że kocham ciÄ ciÄ ChcÄ powiedzieÄ, że kocham ciÄ ciÄ ChcÄ powiedzieÄ, że kocham kocham kocham. Kocham, choÄ ty nie. Ty nie kochasz kochasz. Jestem życiem, ty jesteÅ ÅmierciÄ. Jestem ÅmierciÄ, ty nie jesteŠżyciem. Norma Jeane pisaÅa gorÄczkowo. Co miaÅy znaczyÄ te wersy? Nie potrafiÅaby powiedzieÄ, czy zwracaÅa siÄ do Cassa Chaplina, czy do Eddyego G, do Gladys czy nieobecnego ojca. Po raz pierwszy w życiu dzieliÅy jÄ od Kalifornii tysiÄce mil i uÅwiadamiaÅa to sobie niezwykle wyraźnie i boleÅnie. PotrzebujÄ ciÄ, byÅ mnie kochaÅ. Nie mogÄ znieÅÄ, że mnie nie kochasz. Przez dwa, trzy dni, kiedy jej okres siÄ opóźniaÅ, nabraÅa przekonania, że jest w ciÄży. W ciÄży! BolaÅy jÄ sutki, opuchÅy jej piersi; brzuch zdawaÅ siÄ zaokrÄglony, skóra byÅa bÅyszczÄca i blada, utlenione wÅosy Åonowe - sztywne, jakby naelektryzowane. Nie miaÅo to nic wspólnego z RosÄ, która po zwoliÅa, aby jej bezbronne dziecko udusiÅo siÄ w szufladzie, która usunÄÅa by każdÄ ciÄÅ¼Ä i wszystkie przeszkody uniemożliwiajÄce speÅnienie siÄ jej pragnieÅ. Åatwo sobie wyobraziÄ RosÄ, jak wchodzi na specjalny stóÅ, rozchyla nogi i powiada do lekarza: "ProszÄ zrobiÄ to szybko. Nie jestem sentymentalna". Podczas seksu ci beztroscy chÅopcy, Cass Chaplin i Eddy G, nigdy nie używali prezerwatyw. Chyba że, jak twierdzili, mieli jakieÅ podejrzenia co do "stanu zdrowia" partnerki. ZaplÄtana w sprÄżyste, pokryte meszkiem ramiona mÄżczyzn, w odrÄtwieniu erotycznej rozkoszy czujÄca siÄ jak syte niemowlÄ przy piersi, myÅlÄc o przyszÅoÅci tak samo jak to dziecko, Norma Jeane zasnÄÅa i w snach leżaÅa w objÄciach swych kochanków, w stanie najwyższej bÅogoÅci. Co siÄ zdarza, miaÅo siÄ zdarzyÄ. JednÄ czÄÅciÄ swego umysÅu pragnÄÅa mieÄ dziecko - byÅoby to dziecko ich obu, Cassa i Eddyego G - druga zaÅ czÄÅÄ, bardziej rozsÄdna, podpowiadaÅa jej, że to byÅaby pomyÅka. Podobnie Gladys popeÅniÅa pomyÅkÄ, majÄc kolejnÄ córkÄ. ÄwiczyÅa rozmowÄ telefonicznÄ z Cassem i Eddym G. "Wiecie co? Mam dobrÄ nowinÄ! Cass, Eddy! BÄdziecie ojcami". Cisza! Wyraz ich twarzy! - Norma Jeane rozeÅmiaÅa siÄ, widzÄc swoich mÄżczyzn tak wyraźnie, jakby
byli z niÄ tutaj w pokoju. OczywiÅcie nie byÅa w ciÄży. Jak w nieprzyjemnych bajkach, w których nigdy nie speÅniajÄ siÄ prawdziwe życzenia, tylko jakieÅ faÅszywe, nie tak Åatwo jest zajÅÄ w ciÄ Å¼Ä, jeÅli ciÄża jest czymÅ, na czym ci akurat zależy. Tak siÄ zÅożyÅo, że w Årodku sceny, w której RosÄ Loomis idzie do kostnicy zidentyfikowaÄ zwÅoki utopionego mÄża, ale pokazujÄ jej utopionego kochanka, wiÄc mdleje i traci przytomnoÅÄ, Norma Jeane zaczÄÅa krwawiÄ. Co za okrutne zrzÄdzenie losu! RosÄ Loomis w spódnicy tak obcisÅej, że na wysokich obcasach może iÅÄ tylko z trudem, ÅciÅniÄta paskiem w wÄskiej talii. RosÄ Loomis noszÄca najbardziej skÄpÄ koronkowÄ bieliznÄ, która szybko przesiÄknÄÅa krwiÄ. Omdlenie jest niemal autentyczne. Trzeba jej pomóc przejÅÄ do czekajÄcego samochodu. Norma Jeane dostaÅa trzy smutne dni wolnego. LeciaÅa jej nieczysta, krzepnÄca, cuchnÄca krew, gÅowa pÄkaÅa jej od oÅlepiajÄcej migreny. Taka jest kara RosÄ! Zatrudniony przez WytwórniÄ lekarz zaopatrzyÅ NormÄ Jeane w znacznÄ iloÅÄ kodeinowych tabletek przeciwbólowych. "Tylko nie pij alkoholu. SÅowo?" Zatrudniani przez wytwórnie lekarze niewiele dbali o przyszÅoÅÄ pacjenta, jeÅli nie wykraczaÅa ona poza najbliższe plany zwiÄzane z realizacjÄ konkretnego filmu. Kiedy Norma Jeane leżaÅa w Åóżku, praca nad realizacjÄ Niagary musiaÅa trwaÄ. DochodziÅy do niej gÅosy, że bez RosÄ codzienne zajÄcia sÄ nudne, nieciekawe, pozbawione wyrazu. Po raz pierwszy przyszÅo Normie Jeane do gÅowy, że w tym filmie jest osobÄ najważniejszÄ, ona wÅaÅnie, niejoseph Cotten ani tym bardziej Jean Peters. Także po raz pierwszy zaczÄÅa siÄ zastanawiaÄ, ile dostajÄ pieniÄdzy pozostali gÅówni aktorzy. W motelu Starlite czytaÅa NiżyÅskiego i Moje życie w sztuce StanisÅawskiego, ksiÄżkÄ, którÄ Cass Chaplin daÅ jej w przeddzieÅ jej wyjazdu. Drogie wydanie w twardej oprawie z odrÄcznymi adnotacjami Cassa. CzytaÅa Zżycia aktora, Freuda Marzenia senne, od czego sama robiÅa siÄ senna, bo ta pozycja byÅa niesamowicie dogmatyczna i nudna - gÅos autora monotonny jak uderzenia metronomu. Ale czy Freud nie byÅ geniuszem? Jak Einstein czy Darwin? Otto OsÄ chÄtnie wspominaÅ Freuda, podobnie I. E. Shinn. PoÅowa elity Hollywood poddawaÅa siÄ "terapii". Freud wierzyÅ, że sny stanowiÄ "królewskÄ drogÄ do nieÅwiadomoÅci", a Norma Jeane chÄtnie podÄżyÅaby tÄ drogÄ, aby zapanowaÄ nad emocjami. Abym mogÅa siÄ uwolniÄ nie od miÅoÅci, ale od potrzeby miÅoÅci. Abym mogÅa uwolniÄ siÄ od życzenia sobie Åmierci, gdyby mnie nikt nie kochaÅ. CzytaÅa ÅmierÄ Iwana Ilicza ToÅstoja. RosÄ nie miaÅaby cierpliwoÅci ani temperamentu do przeczytania tej noweli. Abym potrafiÅa przyjrzeÄ siÄ Åmierci. Niejako RosÄ, tylko jako ja. W przyszÅoÅci po Hollywood bÄdzie krÄżyÅa historyjka o tym, jak przyszedÅ po Marilyn sam H, rozdrażniony i niespokojny, ponieważ nie pojawiÅa siÄ na planie po kilku wezwaniach. ZastaÅ jÄ ubranÄ w przylegajÄcÄ do skóry sukienkÄ; na twarzy miaÅa krzykliwy makijaż do kulminacyjnej sceny Åmierci, kiedy miaÅa zostaÄ uduszona przez żÄdnego zemsty mÄża. PatrzyÅa w lustrze na H, jakby przez chwilÄ w ogóle go nie poznawaÅa. Jakby przez chwilÄ H byÅ uosobieniem Åmierci. Ten jej nawiedzony uÅmiech.
I cichy chichot! Bo wÅaÅnie pÅakaÅa nad przerażajÄcÄ ÅmierciÄ Iwana Ilicza, prawda? PÅakaÅa nad ÅmierciÄ fikcyjnej postaci, dziewiÄtnastowiecznego urzÄdnika w carskiej Rosji, który na dodatek wcale nie byÅ specjalnie dobiym czy wartoÅciowym czÅowiekiem. MiaÅa atramentowy Ålad po tuszu do rzÄs i Åzach na uróźowionym policzku. Szybko, skruszonym gÅosem powiedziaÅa: -Już idÄ! RosÄ jest g...gotowa umrzeÄ. UmarÅa przerażona. ZasÅużyÅa sobie na takÄ karÄ. Tyle że powinna cierpieÄ trochÄ dÅużej, suka. I powinniÅmy przyglÄdaÄ siÄ jej z bliska, widzieÄ jej twarz w peÅnym zbliżeniu. A nie patrzeÄ na niÄ z góry. Gra ÅwiatÅa sprawiÅa, że ta ÅmierÄ byÅa piÄkna jak malowidÅo. RosÄ na ziemi, martwa. CiaÅo rozciÄgniÄte, nieruchome. Nagle RosÄ przestaÅa byÄ RosÄ, byÅa tylko martwym kobiecym ciaÅem. Dlaczego nie podnosicie sÅuchawki? Gdzie jesteÅcie? Samotna w motelu Starlite w Niagara Falls, Norma Jeane okropnie tÄskniÅa za Cassem Chaplinem i Eddym G, których rzadko zastawaÅa pod numerami podanymi jej przy okazji jednej z ostatnich rozmów z nimi; w tajemniczych rezydencjach telefony dzwoniÅy, dzwoniÅy i dzwoniÅy, albo też sÅuchawkÄ podnosiÅy hiszpaÅskie czy filipiÅskie pokojówki, z którymi nie daÅo siÄ porozumieÄ. Tak strasznie za nimi tÄskniÅa, że wreszcie "pokochaÅa siÄ" ze sobÄ, tak jak jÄ oni nauczyli; wyobrażajÄc sobie Cassa i Eddyego G, obu kochanków, których reprezentowaÅy coraz szybsze i gwaÅtowniejsze ruchy palców, doprowadziÅa siÄ do orgazmu tak potÄżnego, tak wstrzÄsajÄcego, że chyba straciÅa ÅwiadomoÅÄ, a kiedy siÄ otrzÄsnÄÅa, nadal oszoÅomiona, na brodzie miaÅa ÅlinÄ, serce zaÅ biÅo jej jak oszalaÅe. Gdybym byÅa RosÄ, uwielbiaÅabym to. Ale chyba nie jestem RosÄ. RozpÅakaÅa siÄ nad beznadziejnoÅciÄ tego wszystkiego, rozpÅakaÅa siÄ ze wstydu. Tak rozpaczliwie tÄskniÅa za swoimi kochankami, że niemal wÄtpiÅa, czy w ogóle istniejÄ. A jeÅli istniejÄ, to czy naprawdÄ kochajÄ swojÄ NormÄ, tak jak twierdzili. Nie miaÅaby nic przeciwko temu, powiedziaÅa sobie, gdyby Cass i Eddy zwiÄzali siÄ, razem albo pojedynczo, z innymi mÄżczyznami. (WydawaÅo siÄ jej, że taki byÅ sposób życia homoseksualistów: szybki i przypadkowy seks. StaraÅa siÄ o tym nie myÅleÄ.) Ale tak, tak, byÅaby zdruzgotana, gdyby wziÄli sobie jakÄÅ kochankÄ na jej miejsce. Jej siÅa polegaÅa na tym, że byÅa KobietÄ. Ich dwóch byÅo MÄżczyznami, ona byÅa KobietÄ. Tworzyli "magiczny i nierozdzielny triumwirat", . wedÅug egzaltowanych sÅów Cassa- Och, przepadali za niÄ! Kochali jÄ. ByÅa pewna. Promienieli dumÄ i poczuciem posiadania, gdy pokazywali siÄ z niÄ publicznie. Marilyn Monroe, wynalazek Wytwórni, staÅa u progu sÅawy, a Cass i Eddy G, urodzeni w Hollywood spryciarze, wiedzieli, co to może oznaczaÄ, nawet jeÅli nie wiedziaÅa tego ich dziewczyna. ("Och - to siÄ nie zdarzy, nie bÄdźcie gÅupi. Jak Jean Harlow? Joan Crawford? Nie jestem aż tak ważna. Wiem, kim jestem. Jak ciÄżko pracujÄ. Jak bardzo siÄ bojÄ. To zasÅuga kamery, że czasami wyglÄdam tak, jak wyglÄdam".) Nawet kiedy Cass i Eddy naÅmiewali siÄ z niej, wiedziaÅa, że jÄ kochajÄ.
Bo Åmiali siÄ tak, jak można by siÄ wyÅmiewaÄ z mÅodszej, gÅupiutkiej siostry. Czasem jednak... No cóż, czasem ich Åmiech wydawaÅ siÄ trochÄ okrutny. Norma Jeane staraÅa siÄ nie wspominaÄ takich chwil. Kiedy chÅopcy spiskowali przeciwko niej, można by rzec. Kiedy kochali siÄ z niÄ tak, że aż jÄ bolaÅo. W ten sposób, jakiego nie lubiÅa. BolaÅo jÄ, bolaÅo jÄ dÅugo później, tak że prawie nie mogÅa siedzieÄ, a i spaÄ musiaÅa na brzuchu po zażyciu tabletki przeciwbólowej albo jednej z magicznych piguÅek Cassa; nie mogÅa zrozumieÄ, dlaczego lubiÄ to robiÄ w ten sposób. - Przecież to chyba sprzeczne z naturÄ, prawda? To znaczy: na pewno. Åmiech, Åmiech. Z maÅej Normy strzÄsajÄcej Åzy z bÅyszczÄcych, niebieskich, dzieciÄcych oczu. Czasami ranili uczucia Normy Jeane, rozmawiajÄc o niej tak, jakby jej z nimi nie byÅo. Ona, ona, ona/Czasami zwracali siÄ do niej per "Rybo". Na przykÅad: - Hej, Rybo, pożyczysz nam dwudziestkÄ? Na przykÅad: CzeÅÄ, Rybko, pożyczysz piÄÄdziesiÄtkÄ? (Norma Jeane przypomniaÅa sobie, że raz albo dwa Otto OsÄ przez telefon nazywaÅ "rybÄ" jÄ albo innÄ ze swoich modelek. Ale kiedy zapytaÅa Cassa, co to sÅowo oznacza, wzruszyÅ ramionami i wyszedÅ z pokoju. ZapytaÅa wiÄc Eddyego G, który powiedziaÅ jej wszystko bez ogródek, bo w ich trójce Eddy G byÅ mÅodszym, mniej doÅwiadczonym bratem. - Ryba? No cóż, jesteÅ rybÄ, Normo. Nic na to nie poradzisz. - Ale dlaczego? Co znaczy sÅowo "ryba"? - pytaÅa Norma Jeane i uÅmiechaÅa siÄ przy tym. Eddy G też siÄ uÅmiechnÄÅ, gdy rzekÅ Åagodnie: - "Ryba" to znaczy: kobieta. Lepka Åuska, klasyczny zapach. Ryba jest Åluzowata, kapujesz? Ryba jest rodzajem kobiety, choÄ w konkretnym przy padku może byÄ to nawet mÄżczyzna, zwÅaszcza gdy widzisz rybÄ wypatroszonÄ i rozÅożonÄ, pojmujesz, o co mi chodzi? Nie bierz tego do siebie.) SiÅÄ Normy Jeane byÅa jednak kobiecoÅÄ. Jak kobiecoÅÄ byÅa siÅÄ Marilyn Monroe i RosÄ Loomis. Bez nas nie mogÄ mieÄ dzieci. Nie mogÄ mieÄ synów. Bez nas Åwiat by siÄ skoÅczyÅ! Bez kobiet. Kolejny raz wykrÄcaÅa jeden z ich hollywoodzkich numerów. Ile jeszcze razy tego wieczoru. Tej nocy. Jaka to pora dnia w Los Angeles? Trzy godziny później czy trzy godziny wczeÅniej? Nigdy nie wiedziaÅa tego od razu. "Pierwsza tutaj, czyli dziesiÄta wieczór tam? Albo jedenasta? " Z zapaÅem wykrÄciÅa numer do wÅasnego, nowego, nadal skÄpo umeblowanego mieszkania w pobliżu Beverly Boulevard. Tym razem ktoÅ podniósÅ sÅuchawkÄ. - Halo? - GÅos należaÅ do kobiety, mÅodej kobiety. BLIŹNIÄTA Witamy.
Byli tam, czekali na swojÄ ukochanÄ przy bramie! Kontynentalne Linie Lotnicze, MiÄdzynarodowy Port Lotniczy w Los Angeles. W nowych, modnych ubraniach - marynarki, kamizelki, krawaty, jedwabne koszule z dużymi spinkami - i dopasowanych do reszty kapeluszach. ZamyÅlony, ciemnooki mÅodzieniec o czarnych wÅosach, ponurym, chaplinowskim spojrzeniu kochanka i czarnych wÄsach. Obok niego odrobinÄ wyższy, mocniej zbudowany mÅody czÅowiek z zawadiackimi, choÄ nieco Åagodniejszymi rysami Edwarda G. Robinsona, miÄsistymi, wydÄtymi ustami i o namiÄtnym spojrzeniu. Ten, który przypominaÅ Chaplina, trzymaÅ szeÅÄ dÅugich biaÅych róż, a ten, który przypominaÅ Robinsona, przyniósÅ siedem róż, także dÅugich, ale czerwonych. Kiedy mÅoda blondynka w ciemnych okularach pojawiÅa siÄ w rzÄdzie pasażerów opuszczajÄcych samolot, w obcisÅym, bÅyszczÄcym kostiumie, wygniecionym podczas lotu w poprzek kraju, z puszystymi, biaÅymi jak cukrowa wata wÅosami niemal zupeÅnie przykrytymi sÅomkowym kapeluszem, ci eleganccy mÄżczyźni patrzyli na niÄ obojÄtnie. - CoÅ nie tak? N...nie znacie mnie? Norma Jeane wprowadziÅa do tej peÅnej napiÄcia chwili lekkoÅÄ komediowego musicalu. MiaÅa prawdziwy dar, talent do szalonych improwizacji. RozeÅmiaÅa siÄ wesoÅo i uÅmiechnÄÅa wartym miliony dolarów uÅmiechem. PomachaÅa rÄkÄ przed twarzami mÅodzieÅców, aby siÄ przebudzili. - Norma! Pozostali pasażerowie patrzyli, jak mÅodzi mÄżczyźni ruszajÄ, aby powitaÄ NormÄ Jeane. Eddy G mocno jÄ ÅcisnÄÅ i uniósÅ w zgiÄciu prawego ramienia, niemal miażdżÄc jej żebra. Potem Cass z dyskretnym wdziÄkiem tancerza objÄÅ jÄ i pocaÅowaÅ w usta, mocno i namiÄtnie. Kim byli? Aktorami? Modelami? Każde z nich wyglÄdaÅo niepokojÄco znajomo, każde kogoÅ przypominaÅo. - Och, Cass. Norma Jeane rozpÅakaÅa siÄ, chowajÄc twarz w biaÅe róże. PrzerwaÅ im Eddy G, podszedÅ do niej i także pocaÅowaÅ namiÄtnie w usta. - Moja kolej. Norma Jeane byÅa zbyt wstrzÄÅniÄta, aby odpowiedzieÄ na pocaÅunek albo zamknÄÄ oczy. Z trudem chwytaÅa oddech. PokÅuÅy jÄ róże. Niektóre spadÅy na ziemiÄ. LÄdowanie samolotu wystraszyÅo jÄ, nierówne lÄdowanie w siarkowej, kÅÄbiÄcej siÄ mgle, a to powitanie przeraziÅo jÄ jeszcze bardziej. Cass byÅ gÅÄboko poruszony, wpatrywaÅ siÄ w jej oczy. - Normo, jesteÅ taka... taka piÄkna. Chyba... Eddy G bÅysnÄÅ swym chÅopiÄcym uÅmiechem. Jak potrafiÅ zmusiÄ przyjacióŠdo niepohamowanego Åmiechu, naÅladujÄc MaÅego Cezara, tak teraz naÅladowaÅ swego ojca, sprawiajÄc wrażenie, że w ogóle nie zdaje sobie sprawy z tego, co robi; uÅmiechaÅ siÄ kÄÅliwie i mówiÅ kÄcikiem ust. Eddy G robiÅ to zawsze, kiedy chciaÅ ukryÄ zażenowanie. -Jasne! Ha, Åatwo to zapomnieÄ. Jak piÄkna jest Marilyn. MÅodzieÅcy rozeÅmiali siÄ. Norma Jeane niepewnie siÄ do nich przyÅÄczyÅa. Cass i Eddy G też siÄ bardzo zmienili! Norma Jeane prawie ich nie poznaÅa. Nie chodziÅo o stylowe ubrania.
(Mieli jakiegoÅ nowego przyjaciela, nowego, szczodrego "dobroczyÅcÄ"? Jednego z tych "starszych, nieszczÄÅliwie zakochanych typów", którym nie mogli siÄ oprzeÄ? ) Cass pozwoliÅ, aby wÅosy mu zgÄstniaÅy, bardziej siÄ poskrÄcaÅy, poza tym zapuÅciÅ czarne, jedwabiste wÄsy. PrzypominaÅ MaÅego Trampa do tego stopnia, że musiaÅaÅ przyjrzeÄ mu siÄ z bliska, aby stwierdziÄ, że to nie byÅ oryginaÅ. Eddy G byÅ zdenerwowany i podniecony (obecnie zażywaÅ deksamyl, lepszy od benzedryny pod każdym wzglÄdem i nie uzależniajÄcy); jego ciemne oczy bÅyszczaÅy, chociaż powieki miaÅ lekko spuchniÄte, poza tym w lewym oku pÄkÅo mu naczynie krwionoÅne, tworzÄc delikatnÄ krwawÄ siateczkÄ. - Normo. Witamy z powrotem w Los Angeles. - Boże, tÄskniliÅmy za tobÄ. Nie opuszczaj nas już nigdy wiÄcej. Obiecasz nam? Norma Jeane niosÅa cierniste róże, a Cass i Eddy G maszerowali obok niej, rozprawiajÄc i ÅmiejÄc siÄ. Mówili o planach na wieczór. O planach na jutrzejszy wieczór. O dobrych zapowiedziach dotyczÄcych Niagary. "Walter Winchell uważa, że to bÄdzie bomba". Szli przez zatÅoczony terminal, barwni i pyszaÅkowaci jak pawie. Norma Jeane staraÅa siÄ nie dostrzegaÄ skierowanych na nich ciekawskich spojrzeÅ. Nieznajomi przystawali i oglÄdali siÄ za nimi. Na czas wyjazdu Norma Jeane zostawiÅa kluczyki od swojego samochodu Cassowi i Eddyemu G, toteż obaj przyjechali na lotnisko zielonym cadillakiem. Od razu zauważyÅa gÅÄbokÄ rysÄ na prawym tylnym bÅotniku. Za gÅÄbienia w chromowanej kracie. RozeÅmiaÅa siÄ i nic na to nie powiedziaÅa. Eddy G prowadziÅ. Norma Jeane siedziaÅa ÅciÅniÄta miÄdzy kochankami na przednim siedzeniu. Dach mieli opuszczony. Powietrze zaprawione siarkÄ smagaÅo NormÄ Jeane w oczy. Eddy G, mknÄc ulicami miasta, chwyciÅ jej dÅoÅ i przycisnÄÅ sobie do nabrzmiewajÄcej pachwiny. Cass chwyciÅ drugÄ dÅoÅ Normy Jeane i przycisnÄÅ do nabrzmiewajÄcej pachwiny. Ale tak naprawdÄ wcale mnie nie znajÄ. Nie rozpoznali mnie. PrzysiÄga. Nie wiadomo, jak do tego doszÅo: Chateau Mouton-Rothschild, rocznik 1931 wyÅlizgnÄÅ mu siÄ z rÄk. To on zdobyÅ butelkÄ od przyjaciela przyjaciela czyjegoÅ przyjaciela, którego przepastne piwnice przy Laurel Canyon Drive mogÅy jakoÅ znieÅÄ tego rodzaju tajemnicze ubytki. I niech to szlag, butelka byÅa jeszcze w dwóch trzecich peÅna. SzkÅo trzasnÄÅo. KawaÅki rozsypaÅy siÄ po podÅodze jak demoniczne myÅli. Cierpki, ostry zapach drogiego wina bÄdzie siÄ utrzymywaÅ miesiÄcami. "Och, Boże! Wybacz mi". Cokolwiek to byÅo, zostaÅo wybaczone. Senne i lepkie pocaÅunki. Smutne oczy zakochanego. ÅmiaÅaÅ siÄ z takich oczu, takiego piÄkna. OgarnÄÅ ciÄ zachwyt, który trwaÅ i trwaÅ. Byli mÅodzi, dziÄki deksamylowi kochali siÄ bez ustanku. Uprawianie miÅoÅci byÅo najsÅodszÄ odmianÄ ekstazy. Inne jej odmiany, wewnÄtrzne, rodziÅy siÄ w mózgu, ale miÅoÅÄ dzieliÅo siÄ z innymi, prawda? W każdym razie zazwyczaj. - Och!
To boli. Przepraszam. N...nic nie mogÄ na to poradziÄ! W oknach nie byÅo żaluzji. W oknach otwartych na niebo. Przez zaciÅniÄte powieki można byÅo okreÅliÄ, co byÅo na dworze: peÅnia sÅonecznego, poÅudniowo kalifornijskiego dnia czy niebo zasnute chmurami, poranek czy zmierzch, gÅÄboka, gwiaździsta noc, noc bezgwiezdna czy "przypÅyw sÅonecznego ÅwiatÅa", jak zaintonowaÅ Cass, cytujÄc ZaratustrÄ, swÄ wczesnÄ, mÅodzieÅczÄ miÅoÅÄ. ("Kim jest Zaratustra? - zapytaÅa Norma Jeane Eddyego G. - Czy to jest ktoÅ, kogo powinniÅmy znaÄ? " Eddy G wzruszyÅ ramionami: "Pewnie, tak mi siÄ zdaje. To znaczy... W koÅcu znasz tutaj wszystkich. Czasem zmieniajÄ siÄ imiona i nazwiska, ale jak kogoÅ spotkaÅaÅ, to już go znasz".) W "Hollywood Tatler", "Hollywood Reporter", "L. A. Confidential" i "Hollywood Confidential" pojawiÅy siÄ zdjÄcia tych wspaniaÅych mÅodych ludzi. W plotkarskich kolumnach. MÅODZI UTRACJUSZE CHARLIE CHAPLINJR I EDWARD G. ROBINSON JR ORAZ BLOND SEKSBOMBA MARILYN MONROE: TRÃJKÄT? Wulgarne, oceniÅ Cass. Tanie, oceniÅ Eddy G. Marilyn jest poważnÄ aktorkÄ, oÅwiadczyÅ Cass. Eddyemu G nie spodobaÅo siÄ jedno ze zdjÄÄ, uważaÅ, że wyglÄda na nim jak skoÅczony dupek, miaÅ usta otwarte, jakby dyszaÅ. Mimo wszystko wydzierali najbardziej sensacyjne zdjÄcia i przyklejali je taÅmÄ do Åcian. W tygodniu, kiedy pojawili siÄ na okÅadce "Hollywood Confidential" - zdjÄcie zrobiono im w chwili, gdy caÅa trójka taÅczyÅa ze sobÄ w barze na Strip Cass i Eddy G kupili kilkanaÅcie egzemplarzy pisma, aby oderwaÄ okÅadki i wytapetowaÄ nimi drzwi do sypialni Normy Jeane. Ona ÅmiaÅa siÄ z nich, tacy byli próżni. Natomiast oni drwili z niej bezlitoÅnie: "Czy to seksbomba? A to? " Chwytali jÄ przy tym za poÅladki albo cipÄ. Norma Jeane piszczaÅa i odpychaÅa ich dÅonie. PocieszaÅa chÅopców, kiedy potrzebowali pocieszenia, co byÅo czÄstym zjawiskiem po ich dÅugich, bÅazeÅskich i obÅÄdnych nocach. Po wypadku, jaki przydarzyÅ siÄ Eddyemu G, gdy jechaÅ pożyczonym jaguarem. Albo gdy liczba pÅytek krwi spadÅa Cassowi do alarmujÄco niskiego poziomu i chÅopak musiaÅ przebywaÄ w szpitalu przez trzy doprawdy piekielne dni. Po tym jak Eddy G, obsadzony jako Horacy w inscenizacji Hamleta, bardzo chwalony przez prasÄ Los Angeles, obudziÅ siÄ pewnego popoÅudnia i stwierdziÅ, że nic nie pamiÄta, "jakby nagle ktoÅ wymazaÅ mu wszystko z pamiÄci". Po tym jak Cass, obsadzony w jednym z musicali M-G-M jako tancerz, zÅamaÅ nogÄ w kostce podczas pierwszego tygodnia prób. "PrzestaÅcie wciskaÄ mi te freudowskie brednie, to byÅ wypadek". Norma Jeane pielÄgnowaÅa ich, Norma Jeane sÅuchaÅa, co majÄ do powiedzenia. Czasem nie sÅuchaÅa. Bo wypowiadali zasmucajÄce, obraźliwe sÅowa. Bo może mniejszÄ wagÄ należaÅo przywiÄzywaÄ do tego, co ludzie mówiÄ, niż do tego, że przemawiajÄ do ciebie poważnie i szczerze, trzymajÄ ciÄ za rÄkÄ i patrzÄ ci prosto w oczy. - Och, Normo, chyba ciÄ naprawdÄ kocham. - To Eddy G, jego twarz rozpuszczonego chÅopca nagle skrzywiÅa siÄ jak twarz doprowadzonego do Åez niemowlÄcia. - Jestem zazdrosny o ciebie i Cassa. Jestem zazdrosny o ciebie i wszystkich, którzy na ciebie patrzÄ. Gdybym w ogóle mógÅ siÄ zakochaÄ w jakiejÅ kobiecie, ty byÅ niÄ byÅa. Cass o rozmarzonym spojrzeniu byÅ pierwszÄ prawdziwÄ miÅoÅciÄ Normy
Jeane. Te jego oczy. NajpiÄkniejsze mÄskie oczy, jakie widziaÅam. Pierwszy raz dostrzegÅa je jeszcze jako dziecko, jako dawna, nie istniejÄca już Norma Jeane zdumiona wszystkim, co jÄ spotyka, a czego nie umie nazwaÄ w czarujÄcym i tajemniczym życiu swojej matki. - Normo? Kiedy mówisz, że mnie kochasz, kiedy patrzysz na mnie, kogo tak naprawdÄ widzisz? Jego? - Nie! Och, nie! WidzÄ tylko ciebie. JacyÅ byli elokwentni, zabawni, natchnieni, jakże bÅyskotliwie siÄ wyrażali - Cass Chaplin i Eddy G - opowiadajÄc o swoich sÅawnych niesÅawnych ojcach. Cass, blady z nienawiÅci, nazywaÅ obu Kronosami. "PożerajÄcymi wÅasne dzieci". ("Kto to: Kronos? " - zapytaÅa Eddyego G Norma Jeane, nie chcÄc, aby Cass siÄ dowiedziaÅ, że ma poważne braki w wyksztaÅceniu. Eddy G odpowiedziaÅ ogólnikowo: "Zdaje siÄ, że to jakiÅ król z dawnych czasów. Albo poczekaj, to po grecku Jehowa. Tak jest, to Bóg po grecku. Jestem prawie pewny".) W Hollywood żyÅo wiele dzieci aktorskich sÅaw, a nad wiÄkszoÅciÄ z nich krÄżyÅo jakieÅ okrutne fatum. Cass i Eddy G zdawali siÄ znaÄ wszystkie te dzieci. NosiÅy wspaniaÅe nazwiska (Flynn, Garfield, Barrymore, Swanson, Talmadge) ciÄ Å¼Äce im jak fizyczne niedoÅÄstwo. OkazywaÅy siÄ niedorozwiniÄte, niedojrzaÅe, chociaż oczy miaÅy stare. Już jako dzieci znaÅy siÄ na ironii. Nie dziwiÅo ich okrucieÅstwo, także wÅasne, lecz rozczulaÅy do Åez najzwyklejsze akty uprzejmoÅci, szczodroÅci. - Ale nie bÄdź dla nas miÅa - ostrzegÅ Cass. Eddy zdecydowanie go poparÅ: -Jasne! Wyobraź sobie, że karmisz kobrÄ. Sam bym siebie praÅ dÅugim kijem. Norma Jeane zauważyÅa: -Wy przynajmniej macie ojców. Wiecie, kim jesteÅcie. - W tym wÅaÅnie kÅopot - odparÅ rozdrażniony Cass. - WiedzieliÅmy, kim jesteÅmy, zanim przyszliÅmy na Åwiat. Eddy G rzekÅ: - Cass i ja jesteÅmy podwójnie przeklÄci, jesteÅmy juniorami. Synami mÄżczyzn, którzy nigdy nie chcieli, byÅmy przyszli na Åwiat. Norma Jeane odparÅa: - SkÄd możecie wiedzieÄ, że nie chcieli, abyÅcie siÄ urodzili? Nie możecie mieÄ pewnoÅci, że matki powiedziaÅy wam absolutnÄ prawdÄ. Kiedy miÅoÅÄ przemija i maÅżeÅstwo siÄ rozpada... Obaj, Cass i Eddy G, prychnÄli z drwinÄ. - MiÅoÅÄ! Mówisz poważnie? Nasza Rybka opowiada nam jakieÅ pieprzone bzdury o miÅoÅci. Norma Jeane powiedziaÅa urażona: -Nie podoba mi siÄ, kiedy mówicie o mnie Ryba. Nie cierpiÄ tego. Cass zauważyÅ z pasjÄ: - Nigdy nie znaÅaÅ swojego ojca, wiÄc jesteÅ wolna. Sama możesz siÄ okreÅliÄ. No i wÅaÅnie robisz z tego niezÅy użytek: Marilyn Monroe. Eddy rzekÅ podniecony: - Racja!
JesteÅ wolna. - ChwyciÅ NormÄ Jeane za rÄkÄ w gorÄczkowy, chÅopiÄcy sposób i niemal zgniótÅ jej palce. - Nie nosisz nazwiska jebaki, który wyjebaÅ ciÄ do życia. Nosisz nazwisko caÅkowicie wymyÅlone. Marilyn Monroe. Podoba mi siÄ. JakbyÅ sama sobie daÅa życie. Niby zwracali siÄ do niej, ale wÅaÅciwie jÄ ignorowali; Norma Jeane rozumiaÅa jednak, że gdyby jej tu nie byÅo, nie rozmawialiby tak poważnie, tylko piliby i palili trawÄ. Cass oÅwiadczyÅ: - Gdybym mógÅ sam daÄ sobie życie, wtedy bym siÄ odrodziÅ. ByÅbym oczyszczony. Dzieci "wielkich" nie mogÄ zadziwiÄ, bo wszystko, czego mogÄ dokonaÄ, zostaÅo już dokonane, i to lepiej, niż my byÅmy to zrobili. - MówiÅ bez goryczy w gÅosie, ale tonem peÅnej godnoÅci rezygnacji, jakby recytowaÅ Szekspira. - Racja! - poparÅ go Eddy G. -JeÅli mamy jakiÅ talent, staruszek i tak nas przerasta. - RozeÅmiaÅ siÄ i dźgnÄÅ Cassa w żebra. - OczywiÅcie mój stary przy twoim jest nikim. GwiazdÄ byle jakich filmów gangsterskich. Każdy potrafi naÅladowaÄ jego pogardliwy Åmiech. Ale Charlie Chaplin. ByÅ taki czas, że na dobrÄ sprawÄ ten facet byÅ tutaj królem. Do tego zrobiÅ niezÅÄ kasÄ. - ProsiÅem, żebyÅ nie mówiÅ o moim ojcu - odparÅ Cass. - Niech ciÄ szlag. Gówno o nim wiesz i tyle samo wiesz o mnie. - Pieprz siÄ, Cass, wielkie mi rzeczy! Mój stary wydzieraÅ siÄ na mnie, kiedy pÅakaÅem i moczyÅem siÄ; wrzeszczaÅ na mojÄ matkÄ i kiedyÅ rzuciÅem siÄ na niego; miaÅem piÄÄ lat i już pokrÄcone w gÅowie. DostaÅem takiego kopa, że przeleciaÅem przez póŠpokoju. Matka zeznawaÅa o tym na rozprawie rozwodowej, a jej Åwiadectwo potwierdziÅo szpitalne zdjÄcie rentgenowskie. -Ja musiaÅem sam zeznawaÄ w sÄdzie na rozprawie rozwodowej. Matka za bardzo siÄ upiÅa. - Twoja matka? A co z mojÄ matkÄ? - Twoja matka przynajmniej nie byÅa szalona. - iMówisz poważnie? Gówno wiesz o mojej matce. KÅócili siÄ rozdrażnieni, zapalczywi, jak bracia; Norma Jeane próbowaÅa przemówiÄ im do rozsÄdku jak June Allyson w jednym z gÅoÅnych filmów z lat czterdziestych, w których rozum mógÅ zwyciÄżyÄ, jeżeli byÅa piÄkna i wÅciekÅa. - Cass, Eddy! Nie rozumiem was. Ani jednego, ani drugiego. Eddy, jesteÅ wspaniaÅym aktorem, widziaÅam ciÄ. InspirujÄ ciÄ poważne role, poetycki jÄzyk: Szekspir, Czechow. Nie film, tylko scena. Scena jest prawdziwÄ aktorskÄ próbÄ. Tylko że za szybko siÄ poddajesz. Zbyt wiele od siebie wymagasz i poddajesz siÄ. A ty, Cass, jesteÅ wspaniaÅym tancerzem. - Norma Jeane mówiÅa coraz szybciej, podczas gdy mÄżczyźni gapili siÄ z milczÄcÄ pogardÄ. Mieli twarze bez wyrazu, jak twarze kamiennych postaci na grobowcach. JesteÅ jak muzyka w ruchu, Cass! Jak Fred Astaire.
A taÅce, które skomponowaÅeÅ, sÄ piÄkne. Obaj jesteÅcie... NormÄ Jeane przeraziÅo puste brzmienie tych sÅów, choÄ wiedziaÅa, że nie sÄ one bezpodstawne. Nie przesadzaÅa! W niektórych krÄgach synowie Charliego Chaplina i Edwarda G. Robinsona uchodzili za utalentowanych, lecz "przeklÄtych". Sam talent niewiele znaczyÅ bez innych przymiotów charakteru, takich jak odwaga, ambicja, upór, wiara w siebie. Niestety, obu mÄżczyznom brakowaÅo tych cech. Eddy G prychnÄÅ: . - Zatem mam aktorski talent? Czymże jest aktorstwo, maleÅka? To wielkie gówno. Oni wszyscy sÄ do dupy. Mój stary i jego stary, pieprzeni Barrymoreowie, pieprzona Garbo. To tylko twarze, nic wiÄcej. Gówniana publika patrzy na te twarze i rodzi siÄ jakaÅ gówniana magia. Każdy, kto ma normalny krÄgosÅup, może graÄ. - Gówno prawda, Eddy - wtrÄciÅ Cass: - Gówno jak jasna cholera - rzekÅ porywczo Eddy G. - Każdy może graÄ. To oszustwo. To żart. Przebierasz siÄ, reżyser ciÄ prowadzi, wypowiadasz parÄ kwestii. Każdy to może zrobiÄ. - No pewnie - powiedziaÅ Cass. - Każdy może zrobiÄ wszystko. Ale niezbyt dobrze. Eddy G odwróciÅ siÄ nagle do Normy Jeane, na jego twarzy malowaÅo siÄ okrucieÅstwo. - Powiedz mu, maleÅka. JesteÅ aktorkÄ, prawda? Wszystko to bzdura, nie? Bez sÅodziutkiego tyÅka i cycków byÅabyÅ nikim i dobrze o tym wiesz. Tamto byÅo dawniej. Tego wieczoru witali NormÄ Jeane w domu po powrocie znad wodospadu Niagara. W tym, co byÅo jej "nowym" mieszkaniem, zdewastowanym i cuchnÄcym już znacznie wczeÅniej, nim butelka Chateau Mouton-Rothschild rozbiÅa siÄ o podÅogÄ i, jak siÄ okazaÅo, nieÅatwo byÅo po niej posprzÄtaÄ. Na szczÄÅcie ocalaÅa jeszcze butelka szampana i tym razem to Cass uparÅ siÄ, aby jÄ otworzyÄ. NapeÅniÅ kieliszki po brzegi; bÄbelki pÄkaÅy nad palcami. ÅaskotaÅo! Cass i Eddy G z galanteriÄ unieÅli kieliszki. - Nasza Norma znów jest z nami. Tu, gdzie jest jej miejsce. - Nasza Marilyn, która jest niesamowita. - która potrafi graÄ. - O tak! Jak umie siÄ pieprzyÄ. MÄżczyźni rozeÅmiali siÄ, chociaż nie zÅoÅliwie. Norma Jeane piÅa i ÅmiaÅa siÄ z nimi. Z ich niezbyt zawoalowanych aluzji wnioskowaÅa, że jeÅli chodzi o seks, nie byÅa najlepsza. Może wiÄkszoÅÄ mÄżczyzn wolaÅa innych mÄżczyzn, lub wolaÅaby, gdyby miaÅa takÄ możliwoÅÄ; najwidoczniej mÄżczyzna wie, czego pragnie drugi mÄżczyzna, a Norma Jeane nie miaÅa pojÄcia. Zatem ÅmiaÅa siÄ i piÅa. MÄdrzej byÅo ÅmiaÄ siÄ, niż pÅakaÄ. ÅmiaÄ siÄ, niż myÅleÄ. ÅmiaÄ siÄ, niż siÄ nie ÅmiaÄ. MÄżczyźni uwielbiali, kiedy siÄ ÅmiaÅa, nawet Cass i Eddy G, którzy
widzieli jÄ z bliska, bez makijażu. Szampan byÅ jej ulubionym trunkiem. Od wina bolaÅa jÄ gÅowa, ale szampan przewietrzaÅ jej umysÅ, wzmacniaÅ serce. Czasami byÅo jej tak smutno! Chociaż tak wiele wÅożyÅa w RosÄ Loomis i zdawaÅa siÄ wiedzieÄ (bez próżnoÅci, bez radoÅci), że Niagara bÄdzie hitem dziÄki niej i że jej kariera rozwinie siÄ, jeÅli bÄdzie tego chciaÅa, czasem byÅo jej bardzo smutno... Cóż, szampana piÅa na swoim weselu. OpowiedziaÅa Cassowi i Eddyemu G o tym Ålubie; sÅuchali jej i Åmiali siÄ. Byli przeciwnikami Ålubów, przeciwnikami wesel; to byÅo w nich najcudowniejsze. OpowiedziaÅa o pożyczonych Ålubnych ubraniach z dwiema plamami. O bólu, jaki musiaÅa znieÅÄ podczas pierwszego stosunku. O ochoczym mÅodym mÄżu, jego ruchach do góry i w dóÅ, tam i z powrotem, dyszeniu, stÄkaniu, prychaniu, pocie. O towarzyszÄcym ich krótkiemu maÅżeÅstwu aptecznym zapachu kondomów. I o uÅmiechniÄtym starym Hirohito na obudowie radia. "Czasem tylko z nim mogÅam rozmawiaÄ przez caÅy dzieÅ". Poza tym wyglÄdaÅo na to, że Norma Jeane ma bez przerwy okres. Biedny Bucky Glazer! ZasÅużyÅ sobie na lepszÄ Å¼onÄ niż Norma Jeane. MiaÅa nadziejÄ, że teraz, kiedy powtórnie siÄ ożeniÅ, znalazÅ kobietÄ, która nie bÄdzie przechodziÅa przez poronienie przy każdym okresie. Dlaczego wygadujÄ takie okropne rzeczy? Aby rozÅmieszyÄ mÄżczyzn. Cass wyprowadziÅ ich na balkon. Kiedy sÅoÅce zdÄżyÅo zniknÄÄ? Noc byÅa jasna, wilgotna, ale która to byÅa noc? Los Angeles rozciÄgaÅo siÄ poniżej. Na póÅnocy wznosiÅy siÄ góry, sÅabiej oÅwietlone. CzÄÅÄ nieba zasnuÅy skÅÄbione chmury, czÄÅÄ pozostaÅa otwarta, powstaÅa gigantyczna szpara, w którÄ mogÅaÅ wpatrywaÄ siÄ i wpatrywaÄ bez koÅca. Norma Jeane przeczytaÅa, że wszechÅwiat ma miliardy lat; astrofizycy jedno wiedzieli na pewno: wiek wszechÅwiata ciÄgle ocenia siÄ na nowo, jego poczÄ tek przesuwa w coraz odleglejsze czasy. WszechÅwiat rozpoczÄÅ siÄ od pojedynczej eksplozji trwajÄcej nanosekundÄ, eksplozji, wÅaÅnie... czego? CzÄstki tak maÅej, że oko ludzkie nie mogÅoby jej dojrzeÄ. A jednak, patrzÄc w niebo, "do strzegasz" w gwiazdach piÄkno. "Dostrzegasz" konstelacje z sylwetkami ludzi i zwierzÄt, jak gdyby gwiazdy, rozproszone w czasie i przestrzeni, znajdowaÅy siÄ na pojedynczej pÅaskiej powierzchni, jak komiksy. Cass po wiedziaÅ: -Tam sÄ BliźniÄta. Widzisz? Norma i ja jesteÅmy BliźniÄtami. ZÅÄczonymi przeznaczeniem bliźniakami. - Och, gdzie? WskazaÅ palcem. Norma Jeane nie byÅa pewna, czy dobrze widzi, ani nawet, czy ma widzieÄ. Niebo byÅo olbrzymiÄ ukÅadankÄ, a jej brakowaÅo zbyt wielu elementów. Eddy G powiedziaÅ zniecierpliwiony: - Nie widzÄ go, gdzie? - Ich. Ich nie widzisz. - Co za bliźniaki? To takie dziwaczne. ParÄ miesiÄcy wczeÅniej Eddy G powiedziaÅ Normie Jeane i Cassowi, że on także jest spod znaku BliźniÄt, urodziÅ siÄ w czerwcu.
PragnÄÅ byÄ taki jak oni. Teraz jakby o tym zapomniaÅ. Cass jeszcze raz wskazaÅ trudno uchwytnÄ konstelacjÄ i tym razem Norma Jeane i Eddy dojrzeli jÄ, w każdym razie tak siÄ im wydawaÅo. Eddy rzekÅ: - Gwiazdy! SÄ przeceniane. Takie dalekie, że trudno je traktowaÄ poważnie. Poza tym ich ÅwiatÅo wyczerpuje siÄ, nim dotrze do Ziemi. - Nie ÅwiatÅo - poprawiÅ go Cass. - To same gwiazdy siÄ wyczerpujÄ. - Gwiazdy sÄ ÅwiatÅem. SÄ tylko tym. - Nie, gwiazdy posiadajÄ pierwotnÄ substancjÄ. ÅwiatÅa nie można otrzymaÄ z niczego. MÄżczyźni nie zgadzali siÄ ze sobÄ. Eddy G nie lubiÅ, gdy ktoÅ go poprawiaÅ. - Podobnie jest z ludzkimi gwiazdami - wtrÄciÅa Norma Jeane. - MuszÄ byÄ kimÅ, nie niczym. MuszÄ siÄ skÅadaÄ z jakiejÅ substancji. Biedna Norma Jeane popeÅniÅa gafÄ! ZrobiÅa aluzjÄ - choÄ niebezpoÅredniÄ i bez zÅych intencji - do potwornych ojców jej obu kochanków. Cass odezwaÅ siÄ z dzikÄ satysfakcjÄ: - Prawda jest taka, że gwiazdy siÄ wypalajÄ. Nieważne, czy mówimy o gwiazdach niebiaÅskich, czy ludzkich. Eddy zachichotaÅ. - Za to pijÄ, kochanie. WczeÅniej Eddy G wyniósÅ na zewnÄtrz butelkÄ szampana i postawiÅ jÄ ostrożnie na wÄskiej porÄczy. Teraz napeÅniÅ kieliszki. W bardziej orzeźwiajÄcym powietrzu zdawaÅ siÄ odżywaÄ, co byÅo dla niego typowe. W tych czasach. - O co, kurwa, chodzi z tymi BliźniÄtami, Cass? - KwestiÄ zasadniczÄ w tej sprawie jest to, że wÅaÅciwie nie ma ich dwóch. SÄ identycznymi bliźniakami, których ÅÄczy dziwny stosunek do Åmierci. - ZamilkÅ na chwilÄ. Jak każdy aktor wiedziaÅ, kiedy zrobiÄ przerwÄ. Cass byÅ bardziej wyksztaÅcony od Eddyego: zostaÅ wysÅany przez bliskÄ szaleÅstwa matkÄ do jezuickiej szkoÅy z internatem, gdzie studiowaÅ ÅredniowiecznÄ teologiÄ, ÅacinÄ, grekÄ. ZrezygnowaÅ z nauki przed ukoÅczeniem ostatniej klasy, albo zostaÅ wyrzucony, albo przeżyÅ jedno z kilku zaÅamaÅ nerwowych. W czasach ich pierwszego zwiÄzku, kiedy Norma Jeane kochaÅa go z takÄ namiÄtnoÅciÄ, przeszukaÅa w tajemnicy wszystkie jego rzeczy, jakie wpadÅy jej w rÄce; odkryÅa w jednym z przybrudzonych bajowych worków dziennik zÅożony z luźnych kartek zatytuÅowany BliźniÄta: moje życie w czÄÅci. Zbiór skÅadaÅ siÄ z kompozycji muzycznych, wierszy, uderzajÄco realistycznych rysunków ludzkich twarzy i postaci. Erotycznych studiów nagich sylwetek, mÄżczyzn i kobiet, uprawiajÄcych ze sobÄ miÅoÅÄ, o twarzach wykrzywionych udrÄkÄ lub wstydem. Przecież to ja\ - pomyÅlaÅa Norma Jeane. OdkÄd przed kilku laty Charlie Chaplin senior zostaÅ przesÅuchany przez KomisjÄ do Spraw Badania DziaÅalnoÅci AntyamerykaÅskiej, a prasa postawiÅa go pod prÄgierzem opinii publicznej, nazywajÄc "komunistycznym zdrajcÄ", odkÄd musiaÅ siÄ udaÄ na wygnanie do Szwajcarii, Norma Jeane odnosiÅa wrażenie, że Cass staÅ siÄ bardziej chaotyczny w wydatkowaniu swojej energii. Nadmiernie siÄ podniecaÅ, potem zaÅ na dÅugie dni popadaÅ w depresjÄ; cierpiaÅ na bezsennoÅÄ tak samo jak ona i aby zasnÄÄ, musiaÅ zażywaÄ nembutal; wiÄcej piÅ. (Przynajmniej pod jednym wzglÄdem różniÅ siÄ od Eddyego G, nie paliÅ
bardzo ostatnio modnego w Hollywood haszyszu.) MinÄÅo parÄ miesiÄcy od czasu, gdy po raz ostatni staraÅ siÄ o jakÄÅ rolÄ. PisaÅ muzykÄ, a potem niszczyÅ swojÄ pracÄ. Norma Jeane miaÅa siÄ o tym nie dowiedzieÄ, ale zÅoÅliwi znajomi, w tym jej agent, postarali siÄ, aby dotarÅa do niej nowina, że Cass Chaplin zostaÅ aresztowany i zatrzymany na noc przez policjÄ z Westwood za pijackie ekscesy i zakÅócanie porzÄdku publicznego. Czasami nie mógÅ kochaÄ siÄ z niÄ; w takich chwilach, jak powiadaÅ Cass, Eddy G miaÅ jÄ obsÅużyÄ za dwóch. Co Eddy G o niewyczerpanych - albo tylko pozornie niewyczerpanych siÅach z ochotÄ czyniÅ, a jego kutas stanowiÅ wieczne źródÅo zdumienia przyjacióÅ. Cass ciÄgnÄÅ dalej: - BliźniÄta to bracia o imionach Kastor i Polluks. Obaj byli wojownikami. Jeden z nich, Kastor, zginÄÅ. Polluks tÄskniÅ za bratem tak bardzo, że bÅagaÅ Jowisza, króla bogów, aby mu pozwoliÅ oddaÄ wÅasne życie w zamian za życie brata. Jowisz poczuÅ litoÅÄ - czasem, jeÅli siÄ wystarczajÄco upokorzysz i trafisz na odpowiedni humor, te boskie sukinsyny potrafiÄ zachowaÄ siÄ przyzwoicie - i zgodziÅ siÄ, by obaj bracia pozostali przy życiu, ale nie w tym samym czasie. Kastor żyÅ jednego dnia w niebiosach, a Polluks w Hadesie, czyli w piekle; potem Polluks przebywaÅ jeden dzieÅ w niebie, Kastor zaÅ w piekle; dzielili na zmianÄ Å¼ycie i ÅmierÄ, ale jeden drugiego nie widziaÅ. Eddy G prychnÄÅ z odrazÄ. - Boże, co za bzdura! GÅupie to i banalne jak jasna cholera. Bez przerwy zdarza siÄ coÅ takiego. Cass ciÄgnÄÅ opowieÅÄ, zwracajÄc siÄ do Normy Jeane: - Potem jeszcze raz Jowiszowi zrobiÅo siÄ ich żal. W nagrodÄ umieÅciÅ ich obu poÅród gwiazd. Rozumiesz? BliźniÄta. Na zawsze. Norma Jeane jeszcze nie rozpoznaÅa ukÅadu gwiazd, ale podniosÅa do góry gÅowÄ i uÅmiechnÄÅa siÄ. WystarczyÅo wiedzieÄ, że BliźniÄta tam sÄ, prawda? Czy naprawdÄ musiaÅa je zobaczyÄ? - Zatem BliźniÄta sÄ prawdziwymi bliźniakami na niebie i sÄ nieÅmiertelne! A ja zawsze... WtrÄciÅ siÄ Eddy: - Co to ma wspólnego ze ÅmierciÄ? Albo z nami? Ja czujÄ siÄ cholernie Åmiertelny i ludzki. Nie jak jakaÅ tam pieprzona gwiazda na niebie. Butelka z szampanem spadÅa z porÄczy i rozbiÅa siÄ. Nie potÅukÅa siÄ tak doszczÄtnie jak butelka z winem, poza tym i tak niewiele pozostaÅo w niej pÅynu. - Chryste! Znowu? Cass ÅmiaÅ siÄ, Eddy G siÄ ÅmiaÅ. Przez moment byli Abbottem i Costello. Eddy G zebraÅ kilka kawaÅków szkÅa i ryknÄÅ po pijacku, radoÅnie: - PrzysiÄga krwi. Chodźcie, zÅożymy Åluby krwi! JesteÅmy BliźniÄtami, nasza trójka. Jak bliźniaki, tylko że jest nas troje. Cass powiedziaÅ z ożywieniem, choÄ niewyraźnie: -Tworzymy... Jak to siÄ nazywa... TrójkÄt. TrójkÄta nie można podzieliÄ na dwoje, a dwoje można.
- Nie zapominajmy o sobie, okej? - rzekÅ Eddy G. - O naszej trójce? Kochajmy siÄ zawsze tak jak teraz. Cass dodaÅ podniecony: - I umrzyjmy za siebie, jeÅli bÄdzie trzeba! Nim Norma Jeane zdÄżyÅa go powstrzymaÄ, Eddy G przeciÄgnÄÅ sobie ostrym kawaÅkiem szkÅa po wewnÄtrznej stronie przedramienia. Natychmiast trysnÄÅa krew. Cass odebraÅ od niego szkÅo i przeciÄgnÄÅ krawÄdziÄ po wewnÄtrznej stronie swojego przedramienia; jeszcze wiÄcej krwi trysnÄÅo. Norma Jeane, gÅÄboko poruszona, bez wahania wziÄÅa szkÅo od Cassa i drÅ¼Ä cymi palcami przeciÄgnÄÅa nim po przedramieniu. Ból trwaÅ krótko, byÅ ostry i dotkliwy. - Zawsze bÄdziemy siÄ kochaÄ! - BliźniÄta na zawsze! -W chorobie i zdrowiu... -W biedzie i dostatku... - Póki ÅmierÄ nas nie rozÅÄczy. PrzycisnÄli do siebie swe zakrwawione ramiona niczym pijane dzieciaki. BrakowaÅo im tchu, Åmiali siÄ. Norma Jeane nie widziaÅa nigdy równie uroczego aktu miÅosnego! - Póki ÅmierÄ? I po Åmierci nic nas nie rozÅÄczy. Potykali siÄ o siebie, caÅowali. Szarpali za wymiÄte i ubrudzone ubrania. Podpierali siÄ na kolanach i pewnie zaczÄliby siÄ nieporadnie kochaÄ na balkonie, gdyby kawaÅek szkÅa nie wbiÅ siÄ Cassowi w udo. - Chryste! PodtrzymujÄc siÄ wzajemnie, weszli do mieszkania. Upadli jak stÄsknione, spragnione uczucia psiaki na dawno nie Åcielone Åóżko Normy Jeane, gdzie w delirium namiÄtnego uniesienia bÄdÄ siÄ kochaÄ caÅÄ noc bez przerwy. WierzyÅam, że tej nocy pocznie siÄ moje Dziecko. Ale tak siÄ nie staÅo. Ocalona. Premiera Niagary\ Dla niektórych historyczny wieczór. Wszyscy wiedzieli o tym jeszcze przed zaciemnieniem ÅwiateÅ. Cass i ja nie mogliÅmy usiÄÅÄ z NormÄ; ona byÅa gdzieÅ z przodu w towarzystwie szefów Wytwórni. Nie znosili jej, ona też ich nie cierpiaÅa. Takie to byÅy wtedy czasy w Hollywood. Podpisali z niÄ kontrakt zapewniajÄcy jej gaÅ¼Ä w wysokoÅci tysiÄca dolarów tygodniowo. ZgodziÅa siÄ, bo nie miaÅa wyjÅcia, ale bÄdzie walczyÅa z nimi przez lata. W koÅcu szefowie zwyciÄżyli. W noc premiery Niagary okrutny sukinsyn Z siedzi obok Normy, ale wstaje, żeby siÄ przywitaÄ z ludźmi, uÅcisnÄÄ czyjeÅ dÅonie, mruga, jakby nic nie rozumiaÅ, jakby chciaÅ, ale nic nie rozumiaÅ. Jest jak czÅowiek, który wie, że trzyma ÅwiÅskie ucho, ale inni zachowujÄ siÄ tak, jakby to byÅa jedwabna torebka! Nie wiadomo, o co chodzi! Wszystko dziÄki karierze Marilyn Monroe, na której Wytwórnia zarobi miliony, jej zaÅ przypadnie z tego zaledwie drobna czÄstka - ci faceci nie mogÄ tego pojÄÄ. Tej nocy Marilyn Monroe wystÄpiÅa w czerwonej sukience z naszytymi cekinami, bez ramiÄczek, z gÅÄbokim dekoltem, sÅowem zaszyta w kostium. WeszÅa do kina i szÅa wzdÅuż rzÄdów siedzeÅ, drobiÄc tymi maleÅkimi, dzieciÄcymi kroczkami; wszyscy wytrzeszczyli oczy i rozdziawili usta, jakby zobaczyli dziwadÅo. Przed tego rodzaju wydarzeniem ludzie od makijażu spÄdzali przy niej minimum piÄÄ godzin. Jakby przygotowywali zwÅoki, mawiaÅa Norma.
WidzÄ, że rozglÄda siÄ za mnÄ i Cassem (szuka nas wzrokiem na balkonie) i nie może nas znaleźÄ. I jest tÄ zagubionÄ dziewczynkÄ w stroju dziwki. Ale i tak wyglÄda Åwietnie. SzturchnÄÅem Cassa i powiedziaÅem: "Oto nasza Norma". Niewykluczone, że krzyczeliÅmy. ÅwiatÅa gasnÄ, rozpoczyna siÄ Niagara - od widoku wodospadu. CzÅowiek wydaje siÄ maÅy i bezsilny na widok tej prÄcej naprzód, grzmiÄcej wody. Potem nastÄpuje przeskok na NormÄ, to znaczy RosÄ. Jest w Åóżku, gdzież by miaÅa byÄ? Naga pod przeÅcieradÅem. Nie Åpi, ale udaje że Åpi. W filmie ta RosÄ Loomis robi jedno, a udaje drugie, publicznoÅÄ wie, o co chodzi, ale na pewno nie ten jej zÅamas, mÄż. Facet jest kimÅ w rodzaju kombatanta i wojennego Åwira - wzruszajÄcy przypadek, tylko że publicznoÅÄ ma go w gÅÄbokim poważaniu. Przez caÅy czas wszyscy czekajÄ, kiedy na ekranie znowu pojawi siÄ RosÄ. Jest po prostu pociÄgajÄca i ponad wszelkÄ miarÄ zÅa. Znacznie bardziej niż Lana Turner. WspominajÄc ten film, mógÅbyÅ przysiÄc, że byÅa w nim przynajmniej jedna naga scena. W 1953 roku? Od RosÄ nie można oderwaÄ wzroku. NiagarÄ obejrzymy, Cass i ja, z tuzin razy... Bo RosÄ to my. Ona jest czÄstkÄ naszych dusz. JesteÅmy okrutni w taki sposób, w jaki ona jest. Brak jej wartoÅci moralnych, jak dziecku. Zawsze przeglÄda siÄ w lustrze, tak samo jak my byÅmy patrzyli, gdybyÅmy wyglÄdali jak ona. To niesamowite, ona jest sobÄ, kocha siÄ w sobie. Jak my wszyscy! Ale to akurat ma uchodziÄ za godne potÄpienia. OglÄdajÄc sceny Åóżkowe, zachodzisz w gÅowÄ, w jaki sposób uchroniÅy siÄ przed cenzurÄ. RosÄ ma rozchylone nogi, gotowy jesteÅ przysiÄc, że przez przeÅcieradÅo widaÄ jej blondwÅosÄ cipkÄ. Gapisz siÄ jak urzeczony. I jej twarz to osobliwa odmiana piczki. Wilgotne, czerwone usta, jÄzyk. Kiedy RosÄ umiera, także film zamiera. Ale jej umieranie jest tak piÄkne, że prawie siÄ spuÅciÅem w spodnie. A trzeba pamiÄtaÄ, że w koÅcu chodzi o dziewczynÄ, NormÄ, która jest taka marna w Åóżku, ty musisz wÅożyÄ w to mniej wiÄcej dziewiÄÄdziesiÄt piÄÄ procent pracy, ona natomiast woÅa te swoje "och, och, och", jakby byÅo to Äwiczenie aktorskie, parÄ linijek tekstu. Za to w filmie Marilyn wiedziaÅa, o co chodzi. Jakby jedynie kamera wiedziaÅa, jak trzeba siÄ z niÄ kochaÄ, a my byliÅmy urzeczonymi podglÄdaczami. Mniej wiÄcej w poÅowie filmu, kiedy RosÄ drwi i wyÅmiewa siÄ z mÄża, że mu nie staje, Cass powiada: "To nie Norma. To nie nasza maleÅka Rybka". I rzeczywiÅcie, niech to szlag, ma racjÄ. Tej RosÄ w ogóle nie znaliÅmy. WczeÅniej na nikim takim nie zatrzymaÅy siÄ nasze spojrzenia. Ludzie obok nas myÅleli, że Marilyn Monroe gra siebie. Podobnie bywaÅo po każdym filmie, nieważne jak bardzo odmiennym od pozostaÅych. Ludzie znajdowali sposób, by go pomniejszyÄ. "Ta dupa nie potrafi graÄ. Po prostu gra siebie". Ale ona byÅa urodzonÄ aktorkÄ. ByÅa geniuszem, jeÅli ktoÅ wierzy w geniusz. Bo Norma Jeane nie miaÅa zielonego pojÄcia, kim jest, byÅa w niej pustka.
IlekroÄ wychodziÅa na zewnÄtrz, musiaÅa wynaleÅºÄ sobie duszÄ. Inni ludzie - my - sÄ tak samo puÅci; może rzeczywiÅcie dusze nas wszyst kich sÄ puste, ale Norma Jeane doskonale o tym wiedziaÅa. Taka byÅa Norma Jeane, takÄ NormÄ Jeane znaliÅmy. Kiedy byliÅmy "BliźniÄtami". Nim nas zdradziÅa lub może my jÄ zdradziliÅmy. Dawno temu, kiedy byliÅmy mÅodzi. SzczÄÅcie! Nie ranek po wejÅciu na ekrany Niagary, ale kilka ranków później. Norma Jeane, która od miesiÄcy miaÅa kÅopoty ze spaniem, obudziÅa siÄ po nocy gÅÄbokiego, pokrzepiajÄcego snu. Po nocy bez magicznych tabletek Cassa. MiaÅa zdumiewajÄce sny. Kosmiczne! W tym Ånie RosÄ umarÅa, ale żyÅa Norma Jeane. "Obiecano mi, że bÄdÄ Å¼yÅa zawsze". ByÅa zdrowÄ, żywÄ kobietÄ, wysokÄ, silnÄ i szybkÄ jak sportowiec. Nie miaÅa żadnego poniżajÄcego rozciÄcia miÄdzy nogami, tylko osobliwy, wychodzÄcy na zewnÄtrz narzÄd pÅciowy. "Co to jest? Kim jestem? Jakże jestem szczÄÅliwa". We Ånie wolno jej byÅo siÄ ÅmiaÄ. Biec boso brzegiem morza i ÅmiaÄ siÄ. (W Venice Beach? Ale nie w Venice Beach dzisiaj, tylko w Venice Beach przed laty.) Babcia Delia też tam byÅa, wiatr rozwiewaÅ jej wÅosy. Ależ Åmiech miaÅa babcia Delia: gÅoÅny, przeponowy, Norma Jeane prawie zapomniaÅa. I ta rzecz miÄdzy nogami Normy Jeane, może babcia Delia też coÅ takiego miaÅa? Nie byÅ to mÄski kutas ani kobieca pochwa. Tylko po prostu to... "Kim jestem. Norma Jeane". ObudziÅa siÄ ze Åmiechem. ByÅo jeszcze wczeÅnie: 6.20. Tej nocy spaÅa samotnie. Sama we wÅasnym Åóżku. TÄskniÅa za mÄżczyznami, póki nie zasnÄÅa, a wówczas nie byli już jej do niczego potrzebni. Cass i Eddy G nie wrócili do domu z... no, skÄd? Z jakiegoÅ przyjÄcia w Malibu albo Pacific Palisades. Normy Jeane nie zaproszono. Możliwe, że dostaÅa zaproszenie, ale odmówiÅa. Nie, nie, nie! ChciaÅa spaÄ i to bez magicznych tabletek, spaÅa, teraz obudziÅa siÄ wczeÅnie, moce namiÄtnoÅci wypeÅniÅy jej ciaÅo. Jakaż byÅa szczÄÅliwa! SpryskaÅa twarz zimnÄ wodÄ i przeprowadziÅa rozgrzewkÄ jak na zajÄciach aktorskich. Potem rozgrzewkÄ jak przed naukÄ taÅca. Jej ciaÅo byÅo ciaÅem spragnionej ruchu źrebicy! WÅożyÅa spodnie siÄgajÄce poÅowy Åydek, skarpety, luźnÄ koszulkÄ. WÅosy zwiÄzaÅa w dwa sztywne, krótkie warkocze. (Czy ciotka Elsie nie zwiÄzaÅa jej kiedyÅ wÅosów przed jednym z biegów w szkole w Van Nuys? Aby dÅugie, mocno skrÄcone kosmyki nie wpadaÅy do oczu.) WyszÅa pobiegaÄ. WÄskie uliczki obsadzone drzewami palmowymi byÅy prawie puste, chociaż na Beverly Boulevard ruch zaczynaÅ siÄ wzmagaÄ. Od wejÅcia na ekrany Niagary jej agent dzwoniÅ do niej bez ustanku. Ustawicznie dzwoniÅ ktoÅ z Wytwórni: wywiady, sesje fotograficzne, reklamy. W caÅej Ameryce pojawiÅy siÄ plakaty filmowe z RosÄ Loomis.
Jej zdjÄcia byÅy na okÅadkach w najnowszych wydaniach "PhotoLife" i "Inside Hollywood". Przez telefon wysÅuchiwaÅa czytanych w podnieceniu recenzji, a pseudonim "Marilyn Monroe", ciÄgle powtarzany, zaczÄÅ brzmieÄ nierealnie, jak nazwisko jakiejÅ osoby nie z tego Åwiata, nazwisko, z którym ÅÄczÄ siÄ inne absurdalne sÅowa, a te sÅowa też nie pochodzÄ z tego Åwiata. WystrzaÅowa kreacja. Surowy, niepokojÄcy, naturalny talent. Kobieta prawdziwie seksowna, pozbawiona zahamowaÅ jak żadna inna kobieta od czasów Jean Harlow. Najpierwotniejsza moc natury. ZÅożona kreacja. Nienawidzicie Marilyn Monroe, ale jÄ podziwiacie. OlÅniewajÄca, oszaÅamiajÄca! Seksowna, ponÄtna! Lano Turner, twój czas minÄÅ! SzokujÄca i prawie naga. WyzywajÄca. OdpychajÄca. Bardziej zmysÅowa niż Hedy Lamarr. ThedaBara. JeÅli wodospad Niagara jest jednym z siedmiu cudów Åwiata, to Marilyn Monroe jest cudem ósmym. SÅuchajÄc tego, Norma Jeane zaczÄÅa siÄ niecierpliwiÄ. SpacerowaÅa w kóÅko, trzymajÄc sÅuchawkÄ niedbale przy uchu. ÅmiaÅa siÄ nerwowo. WolnÄ rÄkÄ podnosiÅa dziesiÄciofuntowe hantle. PrzystawaÅa przed lustrem, z którego patrzyÅa na niÄ nieÅmiaÅa, zdezorientowana dziewczyna z dÅugiego, piÄknego lustra o zaokrÄglonych rogach w aptece Meyera. Albo nagle pochylaÅa siÄ, koÅysaÅa, szybko dotykaÅa palców u nóg, po dziesiÄÄ razy z rzÄdu. Po dwadzieÅcia razy. Te wszystkie pochwaÅy! I bez przerwy Marilyn Monroe, jak litania. Norma Jeane czuÅa siÄ nieswojo, wiedzÄc, że te sÅowa, triumfalnie powtarzane przez jej agenta i ludzi ze studia, mogÄ byÄ jakimikolwiek sÅowami. Owe sÅowa nieznajomych posiadaÅy moc okreÅlajÄcÄ jej życie. PrzypominaÅy bezlitoÅnie dmÄcy wiatr. Wiatr Santa Ana. Jednak musiaÅa nadejÅÄ chwila, że wiatr przestanie wiaÄ i te sÅowa zniknÄ , a potem... WÅaÅnie, co potem? Norma Jeane powiedziaÅa agentowi: - Ale przecież nikt taki nie istnieje. Marilyn Monroe. Czy oni nie wiedzÄ? IstniaÅa RosÄ Loomis, ale tylko na ekranie. Teraz n...nie żyje. I to wszystko. Agent zazwyczaj ÅmiaÅ siÄ z naiwnoÅci Normy Jeane, jakby przyjmowaÅ, że próbuje byÄ dowcipna. PowiedziaÅ tonem upomnienia: - Marilyn. Moja droga. To nie wszystko. BiegÅa przez czterdzieÅci upojnych minut. Kiedy zadyszana, z twarzÄ zlanÄ potem, skrÄciÅa na podjazd do budynku, w którym mieszkaÅa, zauważyÅa dwóch mÄżczyzn zmierzajÄcych niepewnie do frontowych drzwi. - Cass! Eddy G! Mieli wygniecione ubrania, byli nieogoleni, bladzi.
Koszula Cassa - droga jedwabna koszula w goÅÄbim kolorze - byÅa do poÅowy rozpiÄta i poplamiona czymÅ o barwie moczu. WÅosy Eddyego G posklejaÅy siÄ w sterczÄce kÄdziory. MÅodzieniec miaÅ Åwieże zadrapanie za uchem, które wyglÄdaÅo jak czerwony hak w ciele. MÄżczyźni patrzyli przerażeni na NormÄ Jeane w swetrze z emblematem Uniwersytetu Kalifornijskiego, w obcisÅych spodniach do poÅowy Åydek, z wÅosami zaplecionymi w warkocze, ze zdrowÄ warstewkÄ potu na twarzy. Eddy G jÄknÄÅ: -Norma? WstaÅaÅ? O tej godzinie? Cass skrzywiÅ siÄ, jakby mu zadudniÅo w gÅowie. Tonem reprymendy rzekÅ: - Rany! JesteÅ szczÄÅliwa. Norma Jeane rozeÅmiaÅa siÄ, kochaÅa ich. UÅciskaÅa obu, ucaÅowaÅa w nie ogolone policzki, ignorujÄc paskudny zapach. PowiedziaÅa: - Och, jestem szczÄÅliwa! Nie macie pojÄcia jak! Zaraz serce mi pÄknie z radoÅci. Wiecie dlaczego? Bo teraz, kiedy istnieje RosÄ, ludzie zauważÄ, że to nie ja. Ludzie w Hollywood. Może powiedzÄ: "StworzyÅa RosÄ, spójrzcie, jest zupeÅnie inna. Jest aktorkÄ!" W ciÄży! Jako "Gladys Pirig" daÅa siÄ zbadaÄ ginekologowi poÅożnikowi prowadzÄcemu praktykÄ w czÄÅci Los Angeles tak dalekiej od Hollywood, że mogÅoby to byÄ inne miasto. Kiedy jej powiedziaÅ, że tak, jest w ciÄży, zaczÄÅa pÅakaÄ. - Och, wiedziaÅam. WydawaÅo mi siÄ, że wiem. Jestem taka opuchniÄta. I taka szczÄÅliwa. Lekarz, który źle jÄ zrozumiaÅ, chwyciÅ jej dÅoÅ, spojrzaÅ i nie zobaczyÅ obrÄczki. - Moja droga. JesteÅ zdrowa. Wszystko bÄdzie dobrze. Urażona Norma Jeane zabraÅa rÄkÄ. - PowiedziaÅam, że jestem szczÄÅliwa! ChcÄ urodziÄ to dziecko. MÄż i ja s...staraliÅmy siÄ o to od lat... Natychmiast zadzwoniÅa do Cassa Chaplina i Eddyego G. PoÅwiÄciÅa wiÄkszÄ czÄÅÄ popoÅudnia, aby ich wytropiÄ. Tak bardzo byÅa podniecona, że zapomniaÅa o umówionym lunchu z pewnym producentem i o wywiadzie z dziennikarzem "New Yorkera", Nie wystÄpi w nastÄpnym filmie, który miaÅ byÄ musicalem. Przez jakiÅ czas mogÅa zarabiaÄ, pozujÄc do zdjÄÄ dla czasopism. Ile miesiÄcy upÅynie, zanim ciÄÅ¼Ä bÄdzie widaÄ? Trzy? Cztery? ZgÅosiÅa siÄ do niej redakcja "Sir!", bÅagajÄc o zdjÄcie na okÅadkÄ za bardzo przyzwoitÄ sumÄ tysiÄca dolarów. ByÅ też "Swank" i "Esquire". ByÅo jeszcze to nowe czasopismo, "Playboy"; wydawca chciaÅ mieÄ Marilyn na okÅadce pierwszego numeru. Potem Norma Jeane pozwoli, aby wÅosy jej odrosÅy i nabraÅy naturalnego koloru. "JeÅli bÄdÄ je ciÄgle tleniÅa, to caÅkiem je zniszczÄ". PrzyszÅa jej do gÅowy szalona myÅl: zadzwoni do paÅstwa Glazerów!
Och, tÄskniÅa do matki Buckyego! WÅaÅciwie przepadaÅa za paniÄ Glazer, nie za Buckym. I za Elsie Pirig. "Ciociu Elsie, wiesz co? Jestem w ciÄży". Ta kobieta zdradziÅa jÄ, ale Norma Jeane tÄskniÅa za niÄ i już zdÄżyÅa jej wybaczyÄ. "Kiedy urodzisz dziecko, stajesz siÄ kobietÄ na zawsze. Stajesz siÄ jednÄ z nich, nie mogÄ ciÄ odrzuciÄ". MyÅli przelatywaÅy przez jej gÅowÄ niczym nietoperze. Nie potrafiÅa ich uporzÄdkowaÄ. Gotowa byÅa uwierzyÄ, że nie powstajÄ w jej umyÅle. Czy nie byÅo jeszcze kogoÅ, o kim nie pamiÄtaÅa? Do kogo powinna zatelefonowaÄ? "Ale do kogo? Prawie widzÄ jej twarz". ÅwiÄtowanie. Tego wieczoru spotkaÅa siÄ z Cassem i Eddym G. w restauracji wÅoskiej przy Beverly Boulevard. Rzadko rozpoznawano tutaj Marilyn Monroe. W niedbaÅym ubraniu, z wÅosami schowanymi pod chustkÄ, bez makijażu i w gruncie rzeczy bez brwi Norma Jeane czuÅa siÄ bezpieczna. Eddy G wÅlizgnÄÅ siÄ na miejsce obok niej, pocaÅowaÅ jÄ w policzek i zrobiÅ wielkie oczy. - Hej, Normo, co to ma znaczyÄ? WyglÄdasz... Cass natomiast usiadÅ na Åawie po przeciwnej stronie stolika, uÅmiechnÄÅ siÄ i dokoÅczyÅ: - ...na spiÄtÄ. Norma Jeane zamierzaÅa szepnÄÄ im do uszu, każdemu z osobna: Nie zgadniecie! Dobra nowina! BÄdziecie ojcami. Zamiast tego wybuchÅa pÅaczem. ChwyciÅa ich bezwÅadne, nieruchome dÅonie i ucaÅowaÅa je kolejno, bez sÅowa. MÄżczyźni wystraszyli siÄ, popatrzyli na siebie. Cass powie później, że oczywiÅcie wiedziaÅ, wiedziaÅ, że Norma musi byÄ w ciÄży, ostatnio nie miaÅa miesiÄczki, a jej okresy byÅy bardzo bolesne, dotkliwie dawaÅy siÄ we znaki biednej dziewczynie i przy okazji kochankowi; jasne, wiedziaÅ - albo musiaÅ wiedzieÄ. Eddy G przyzna siÄ, że przeżyÅ absolutny szok. Ale... zaskoczenie? Jakże mógÅ byÄ zaskoczony? Po tych nieustannych igrzyskach miÅosnych, zwÅaszcza z tym jego niezmordowanym kutasem? Bez wÄtpienia on byÅ ojcem. Wprawdzie nie pragnÄÅ podobnego wyróżnienia, nie na sto procent, ale poczuÅ dreszcz dumy, nie mógÅ zaprzeczyÄ. Dziecko Edwarda G. Robinsona juniora i jednej z najpiÄkniejszych kobiet Hollywood! Obaj mÄżczyźni dobrze wiedzieli, jak Normie zależy na dziecku; to jeden z jej bardziej ujmujÄcych rysów, odkÄd jÄ znali, nieważne jak naiwna, jak piÄkna byÅa jej wiara w odkupicielskÄ moc "bycia matkÄ", choÄ jej wÅasna matka okazaÅa siÄ patentowanÄ ÅwiruskÄ, która jÄ opuÅciÅa i (zgodnie z krÄżÄcÄ w Hollywood plotkÄ) nawet usiÅowaÅa jÄ kiedyÅ zabiÄ. Obaj mÄżczyźni wiedzieli, jak bardzo Norma tÄskni za tym, co w jej poczuciu byÅo normalne. JeÅli dziecko nie sprawi, że staniesz siÄ normalna, to nie sprawi tego chyba już nic. Zatem tego wieczoru, kiedy Norma zaczÄÅa pÅakaÄ i ucaÅowaÅa ich dÅonie, zwilżajÄc je Åzami, Cass powiedziaÅ szybko z takÄ dozÄ wspóÅczucia, na jakÄ go byÅo staÄ:
- Och, Normo. MyÅlisz, że jesteÅ...? Eddy G rzekÅ ÅamiÄcym siÄ gÅosem nastolatka: - Czy o to chodzi, co mam na myÅli? Ooo, ludzie! Obaj wyszczerzyli zÄby w uÅmiechu. Panika ÅcisnÄÅa ich serca. Nie mieli jeszcze trzydziestki, wciÄż byli chÅopcami. Tak dÅugo pozostawali bez pracy jako aktorzy, że nawet udawanie emocji wyszÅo im nieporadnie. Wymienili spojrzenia, przekazali sobie informacjÄ, że z tÄ dziwacznÄ dziewczynÄ o aborcji nie może byÄ mowy, że nie ma co liczyÄ na Åatwe rozwiÄzanie. Nie tylko dlatego, że Norma Jeane chciaÅa mieÄ dziecko; wiele razy z przerażeniem mówiÅa o aborcji. W gÅÄbi swej gÅupiej duszy pozostaÅa wierna Christian Science. WierzyÅa w sporo tych bzdur albo też chciaÅa w nie wierzyÄ. W każdym razie aborcja nie wchodziÅa w grÄ; nie byÅo sensu o niej wspominaÄ. JeÅli jej kochankowie spodziewali siÄ, że Marilyn Monroe już wkrótce zacznie zarabiaÄ duże pieniÄdze, to siÄ przeliczyli. W fantastycznych podróżach, w zdolnoÅciach przewidywania. Ale jeÅli rozegrajÄ tÄ partiÄ jak na leży, to wszystko odwlecze siÄ jedynie chwilowo. Norma Jeane utkwiÅa spojrzenie swych Ålicznych, wystraszonych, lÅniÄ cych oczu w ich oczach. -JesteÅcie sz...szczÄÅliwi z mojego powodu? To znaczy: ze wzglÄdu na nas? Na BliźniÄta? Nie mogli zrobiÄ nic innego, tylko potwierdziÄ. Pluszowy tygrysek. Epizod, który mógÅby uchodziÄ za sen. Ale to siÄ wydarzyÅo naprawdÄ. WydarzyÅo siÄ naprawdÄ i uczestniczyÅy w tym BliźniÄta. Norma Jeane, choÄ na rauszu po czerwonym winie (wypiÅa tylko dwa albo trzy kieliszki, podczas gdy mÄżczyźni opróżnili dwie butelki), bÄdzie potem wyraźnie pamiÄtaÅa te wydarzenia. Ona, Cass i Eddy G ÅwiÄtowali radosnÄ wiadomoÅÄ, trzpiotowaci, podekscytowani, skÅonni do Åez. Z restauracji wyszli okoÅo póÅnocy, ruszyli ulicÄ, skrÄcili na pierwszym skrzyżowaniu, mijajÄc sÅabo oÅwietlony sklep z zabawkami, obok którego musieli przechodziÄ wiele razy, w ogóle go nie dostrzegajÄc. Norma Jeane przystanÄÅa przed szybÄ wystawowÄ i spojrzaÅa na cudowne, rÄcznie wykonane pluszowe zwierzaki, duÅ¼Ä rodzinÄ lalek, klocki z wyżÅobionymi literami alfabetu, ciÄżarówki, samochody. Tak Cass, jak i Eddy G stwierdzili, że nigdy wczeÅniej nie widzieli tego sklepu, mogli przysiÄc; co za zbieg okolicznoÅci, zauważyÅ Cass, co za noc, inna niż wszystkie... -To jest film. CoÅ takiego zdarza siÄ tylko w filmach. Alkohol nie stÄpiÅ Cassowi umysÅu, wyostrzyÅ go, usprawniÅ; byÅ tego pewny. Eddy powiedziaÅ niewyraźnie, kÄcikiem ust: - Film! Wszystko, co przeżywamy, te skurwysyny majÄ wczeÅniej! Norma Jeane, która rzadko piÅa i przysiÄgÅa nie piÄ przez okres ciÄży, zachwiaÅa siÄ i oparÅa o okno. Od jej oddechu szyba zaparowaÅa, powstaÅo "o" niczym usta zÅożone do okrzyku. Czy to możliwe, że naprawdÄ widzi to, co siÄ jej zdaje, że widzi? - Och, ten maleÅki tygrys. MiaÅam kiedyÅ podobnego. Bardzo dawno temu, kiedy byÅam dziewczynkÄ. (Czyżby?
Pluszowego tygryska, którego dostaÅa w sierociÅcu jako prezent ÅwiÄteczny i zaraz go utraciÅa? Może ten tygrys byÅ wiÄkszy, droższy, bardziej puchaty? KiedyÅ byÅ jeszcze tygrysek, którego sama uszyÅa dla maÅej Iriny ze skrawków materiaÅu kupionych w sklepie z tanimi resztkami.) Z brutalnÄ sprawnoÅciÄ, z której syn Edwarda G. Robinsona znany byÅ w hollywoodzkim póŠÅwiatku, Eddy G uderzyÅ piÄÅciÄ w szybÄ, rozbiÅ jÄ, a kiedy opadÅ deszcz szkÅa - Norma Jeane i Cass stali oniemiali - spokojnie siÄgnÄÅ po zabawkÄ. - Pierwsza zabawka dzieciÄtka. Åliczna! ZadoÅÄuczynienie. NastÄpnego dnia późnym rankiem, ogarniÄta poczuciem winy, z bólem gÅowy i mdÅoÅciami, Norma Jeane wróciÅa do sklepu z zabawkami. "Może to byÅ tylko sen? Ta sytuacja nie wydawaÅa siÄ realna". W torbie na ramiÄ miaÅa pluszowego tygryska. Nie chciaÅa myÅleÄ, że szyba w sklepie zostaÅa rozbita po jej przypadkowej uwadze. Ale nie ulegaÅo wÄtpliwoÅci, że Eddy G wrÄczyÅ jej zabawkÄ, a ona wÅożyÅa jÄ sobie na noc pod poduszkÄ, teraz zaÅ tygrysek znajdowaÅ siÄ w jej torebce. "Co robiÄ? Przecież nie mogÄ tego tak zwyczajnie oddaÄ". No i oto ten sklep z zabawkami! ZABAWKI HENRIEGO. Mniejszymi literami: "SpecjalnoÅÄ - zabawki wykonane rÄcznie". Sklep byÅ prawie miniaturowy, fasada mierzyÅa nie wiÄcej niż dwanaÅcie stóp szerokoÅci. A w niej fatalna rana, zamiast czÄÅci szyby pÅyta ze sklejki. Norma Jeane zerknÄÅa do Årodka i zobaczyÅa z niepokojem, że owszem, sklep jest otwarty. W Årodku przy ladzie staÅ Herm. NieÅmiaÅo pchnÄÅa drzwi, nad jej gÅowÄ rozlegÅ siÄ dźwiÄk dzwonka. Henri spojrzaÅ na niÄ oczyma żaÅobnika. W sklepie ÅwiatÅa byÅo mniej wiÄcej tyle, co w komnacie starego zamku. W powietrzu unosiÅ siÄ zapach zamierzchÅych czasów. W pobliżu na Beverly Boulevard panowaÅ ożywiony ruch, ale w sklepie z zabawkami Henriego byÅo cicho i spokojnie. - Tak, proszÄ pani? Czym mogÄ sÅużyÄ? - Tenorowy gÅos, melancholijny, lecz nie oskarżycielski. Nie bÄdzie mnie obwiniaÅ. Nie bÄdzie osÄdzaÅ. Norma Jeane byÅa przejÄta jak uczennica, jÄkaÅa siÄ. -B...bardzo mi przykro, panie Henri! Zdaje siÄ, że ktoÅ rozbiÅ paÅskie okno? Czyżby wÅamanie? Czy to siÄ staÅo ostatniej nocy? Mieszkam niedaleko... i wczeÅniej nie widziaÅam tu rozbitego okna. Smutnooki Henri, mÄżczyzna w wieku nieokreÅlonym, lecz na pewno niemÅody, uÅmiechnÄÅ siÄ lekko i gorzko. - Owszem, panienko. To byÅo ostatniej nocy. Nie mam alarmu. Zawsze sobie myÅlaÅem: Kto by tam kradÅ zabawki? Norma Jeane zacisnÄÅa dÅoÅ na torbie. ZadrżaÅa. - Mam nadziejÄ, że dużo nie wziÄli. - Niestety, wprost przeciwnie - odparÅ Henri, tÅumiÄc gniew. - Przykro mi. - Tyle zabawek, ile zdoÅali unieÅÄ, w dodatku te najdroższe. RÄcznie wyrzeźbionÄ kolejkÄ, lalkÄ wielkoÅci dziecka.
RÄcznie malowanÄ lalkÄ z ludz kimi wÅosami. - Och! Bardzo mi przykro. - trochÄ drobniejszych przedmiotów, pluszowe zwierzÄtka, które szyje moja siostra. Moja niewidoma siostra. - Henri mówiÅ spokojnie, ale dobitnie, zerkaÅ na NormÄ Jeane, jak aktor zerka na publicznoÅÄ za rzÄdem ÅwiateÅ. - Ooo? Niewidoma? Ma pan niewidomÄ siostrÄ? - Tak, utalentowanÄ szwaczkÄ, szyje zwierzÄtka wyÅÄcznie na dotyk. - także je ukradziono? - PiÄÄ sztuk. Plus kilka innych drobiazgów. Do tego dochodzi rozbita szyba. WyjaÅniÅem to wszystko policji. Ale nie spodziewam siÄ, że kiedy kolwiek schwytajÄ sprawców. Tchórze! Norma nie potrafiÅa rozstrzygnÄÄ, czy Henri ma na myÅli zÅodziei, czy policjÄ. PowiedziaÅa z wahaniem: - Ale ma pan polisÄ? Henri obruszyÅ siÄ. - Ano, mam nadziejÄ, że rzeczywiÅcie mam coÅ takiego jak ubezpieczenie. Kompletnym gÅupcem nie jestem. - No to dobrze. -Tak. Dobrze. Ale ona mi nie zrekompensuje urazów psychicznych u mnie i siostry ani nie odbuduje wiary w ludzkÄ naturÄ. Norma Jeane wyjÄÅa z torby maÅego pasiastego tygryska. StarajÄc siÄ nie widzieÄ, w jaki sposób Henri na niÄ patrzy, powiedziaÅa szybko: - ZnalazÅam to na dróżce za moim domem. Mieszkam tu zaraz za rogiem. Zabawka chyba należy do pana. -A jakże, tak... Henri gapiÅ siÄ na niÄ, mrugajÄc. Twarz, dotychczas blada jak pergamin, wyraźnie pociemniaÅa od napÅywu krwi. - Z...znalazÅam go. Na ziemi. PomyÅlaÅam, że n...należy do pana. Ale chciaÅabym go kupiÄ? To znaczy... jeÅli nie jest zbyt drogi? Henri gapiÅ siÄ na NormÄ Jeane przez dÅugÄ chwilÄ, nie mówiÄc przy tym ani sÅowa. Nie miaÅa pojÄcia, co on myÅli, tak samo jak on nie miaÅ pojÄcia, co ona myÅli- Pasiasty tygrys? - powiedziaÅ. - Pasiaste tygryski to jedna ze specjalnoÅci siostry. - TrochÄ siÄ ubrudziÅ. Dlatego chciaÅabym go kupiÄ. To znaczy - Norma Jeane rozeÅmiaÅa siÄ nerwowo - prawdopodobnie teraz nie bÄdzie mógÅ go pan sprzedaÄ. A on jest taki Åliczny. TrzymaÅa maÅego pasiastego tygryska w obu dÅoniach, aby Henri mógÅ siÄ mu przyjrzeÄ. Norma Jeane staÅa przed ladÄ, na odlegÅoÅÄ wyciÄgniÄtej rÄki, ale on ani drgnÄÅ. PoruszaÅ tylko ustami, namyÅlajÄc siÄ. ByÅ niższy kilka cali od Normy Jeane, wyglÄdaÅ jak posÄg z czarnymi jak
guziki oczami, o sterczÄcych uszach i Åokciach. -Panienko, jest pani dobrym czÅowiekiem. Ma panienka dobre serce. Sprzedam panience tego tygryska za... - Henri zamilkÅ, uÅmiechaÅ siÄ teraz jakby bardziej szczerze. MogÅo mu siÄ wydawaÄ, że Norma Jeane jest mÅodsza niż w rzeczywistoÅci, ma mniej niż dwadzieÅcia piÄÄ lat, może studiuje aktorstwo albo taniec, jest ÅlicznÄ, ale nie nadzwyczajnÄ dziewczynÄ o okrÄgÅej, niewinnej twarzy, bladej twarzy bez makijażu. Na pÅaskich obcasach wyglÄdaÅaby trochÄ na chÅopca, gdyby nie duże piersi. Do tego stopnia brakowaÅo jej pewnoÅci siebie, prezencji, że nigdy nie zrobi kariery w showbiznesie. - ...dziesiÄÄ dolarów. Cena wyjÅciowa to piÄtnaÅcie. Na maleÅkiej karteczce doczepionej do tygryska - o czym Henry zdawaÅ siÄ nie pamiÄtaÄ - widniaÅa cena wypisana oÅówkiem: 8,98 dol. Norma Jeane odetchnÄÅa z ulgÄ. Szybko wyciÄgnÄÅa portfel. - Nie, panie Henri! DziÄkujÄ. Musi pan wiedzieÄ, że ta zabawka przeznaczona jest dla mojego pierwszego dziecka, chcÄ za niÄ zapÅaciÄ peÅnÄ cenÄ. WIZJA Norma Jeane zawsze bÄdzie to wspominaÅa. Udali siÄ na jednÄ ze swoich nocnych przejażdżek. Na romantycznÄ, nocnÄ przejażdżkÄ w Årodku poÅudniowokalifornijskiego lata. Zielonym cadillakiem z szerokim chromowanym uÅmiechem i rowkowatymi pÅetwami. Chromowana krata i przednie zderzaki przecinaÅy fale ÅwiatÅa i cienia jak dziób statku. Cass Chaplin, Eddy G i Norma. Zakochani! CiÄża sprawiÅa, że Norma staÅa siÄ jeszcze piÄkniejsza; jaÅniaÅa jej Åliczna skóra, bÅyszczaÅy oczy - wyraziste, trzeźwe, inteligentne. Jej ciÄża dodaÅa urody także mÄżczyznom. Może tylko bardziej tajemniczo, dyskretnie. Nikt nie dowie siÄ o ich tajemnicy, póki sami nie zdecydujÄ siÄ na jej ujawnienie. Póki nie zdecyduje siÄ Norma. CaÅa trójka, kontemplujÄc majÄce nastÄpiÄ narodziny, przejawiaÅa skÅonnoÅÄ do marzycielstwa i tracenia gÅowy. Åmiali siÄ gÅoÅno, wymieniali spojrzenia. Czy to prawda? Tak, prawda. Prawda, prawda, prawda. - To nie film - ostrzegÅ ich Cass - ale prawdziwe życie. Eddy G przystÄpiÅ do anonimowych alkoholików, Cass siÄ nad tym zastanawiaÅ. To byÅ poważny krok, zrezygnowaÄ z picia! Ale gdyby tak pozostaÄ przy narkotykach? Czy byÅoby to jakieÅ oszustwo? Eddy G rozsÄdnie oceniÅ, że jeÅli kiedykolwiek bÄdzie odpowiednia chwila na porzucenie picia - jak rzucaÅ je jego ojciec, i to nie jeden raz - to wÅaÅnie teraz nadeszÅa. Z zaskoczeniem oÅwiadczyÅ: - Ani trochÄ nie mÅodniejÄ. I nie stajÄ siÄ zdrowszy. Lekarz wyliczyÅ, że Norma Jeane jest w piÄtym tygodniu ciÄży; dziecko powinno siÄ urodziÄ w Årodku kwietnia. JeÅli w życiu cierpiaÅa na jakieÅ dolegliwoÅci, to tylko na obfite krwawienia menstruacyjne i towarzyszÄcy temu ból, ale teraz ów problem miaÅ zniknÄÄ. Co za szczÄÅcie! "Warto chociażby dlatego.
Nic dziwnego, że taka jestem szczÄÅliwa". SpaÅa doÅÄ dobrze i nie zażywaÅa barbituranów. ÄwiczyÅa. Z apetytem zjadaÅa szeÅÄ lekkich posiÅków dziennie, na które skÅadaÅy siÄ przeważnie produkty zbożowe i owoce. Rzadko zbieraÅo siÄ jej na mdÅoÅci. Nie mogÅa jeÅÄ miÄsa i nie znosiÅa tÅuszczu. Nie nazywali już jej MaÅÄ RybkÄ, tylko żartobliwie MaÅÄ MamÄ (przynajmniej kiedy sÅuchaÅa). Tak naprawdÄ budziÅa w nich respekt! Przepadali za niÄ. Za żeÅskim wierzchoÅkiem nierozerwalnego trójkÄta. WczeÅniej baÅa siÄ. OczywiÅcie, przyszÅo jej do gÅowy, że obaj mÅodzi kochankowie mogÄ jÄ opuÅciÄ, ale nie zrobili tego i prawdopodobnie tego nie zrobiÄ. Nie zdarzaÅo siÄ bowiem, żeby ci mÄżczyźni naprawdÄ kochali dziewczynÄ lub mÅodÄ kobietÄ, którÄ zapÅodnili, albo uwierzyli w to, że zapÅodnili; nie zdarzyÅo siÄ, żeby jakaÅ ich znajoma dziewczyna lub kobieta odrzuciÅa możliwoÅÄ aborcji. Norma byÅa inna; nie byÅo takiej drugiej jak ona. Może my też siÄ jej baliÅmy. ZaczynaliÅmy rozumieÄ, że jej nie znamy. Cass prowadziÅ rozkoÅysanego cadillaka po prawie pustych ulicach; na niebie ÅwieciÅ ksiÄżyc. Norma Jeane, wciÅniÄta miÄdzy przystojnych, mÅodych kochanków, byÅa zadowolona jak nigdy przedtem. Nigdy nie byÅa taka szczÄÅliwa. ChwyciÅa za rÄkÄ Cassa i Eddyego G, po czym przycisnÄÅa ich wilgotne dÅonie do brzucha, gdzie dojrzewaÅo dziecko. - Pewnego dnia, wkrótce, wyczujemy bicie jego serca. Tylko poczekajcie! MknÄli na póÅnoc La Cienega. MinÄli Olympic Boulevard, Wilshire. Norma Jeane przypuszczaÅa, że w Beverly Cass skrÄci na wschód i pojedzie do domu. Ale on pojechaÅ dalej w stronÄ Sunset Boulevard. Z radia pÅynÄÅa romantyczna muzyka z lat czterdziestych. / Can Dream, Cant P, Ill Be Louing You Always. PiÄciominutowa przerwa na wiadomoÅci z informacjÄ gÅównÄ o kolejnej dziewczynie, którÄ zamordowano na tle seksualnym, o nagich zwÅokach, "dobrze zapowiadajÄca siÄ aktorka i modelka" z Venice zaginÄÅa przed kilkoma dniami i ostatnio znaleziono jÄ, zawiniÄtÄ w brezent na plaży za molem w Santa Monica. Norma Jeane struchlaÅa. Eddy G czym prÄdzej zmieniÅ stacjÄ. Ta wiadomoÅÄ nie byÅa nowa - weszÅa do obiegu poprzedniego dnia. Norma Jeane nie znaÅa ofiary. Nie sÅyszaÅa wczeÅniej jej nazwiska. Eddy G znalazÅ innÄ stacjÄ z Perrym Como ÅpiewajÄcym The Object of My Ajfection. ZaczÄÅ pogwizdywaÄ, przytulajÄc siÄ do ciaÅa Normy Jeane, które wydawaÅo mu siÄ teraz bardzo kojÄce i ciepÅe. Dziwne: Norma Jeane nigdy nie opowiedziaÅa Cassowi i Eddyemu G o zabawce Henriego. Mimo że BliźniÄta przysiÄgÅy, że mówiÄ bÄdÄ sobie wszystko i nie bÄdÄ miaÅy przed sobÄ tajemnic. - Cass, dokÄd nas wieziesz? ChcÄ do domu. MaleÅstwo jest takie ÅpiÄce. - MaleÅstwo ujrzy pewnÄ wizjÄ. Już za chwilÄ. WydawaÅo siÄ, że Cass i Eddy G sÄ w jakiejÅ zmowie. Norma Jeane zaczynaÅa czuÄ siÄ nieswojo. I miaÅa ochotÄ zasnÄÄ.
Jakby jÄ Dziecko wciÄgaÅo w siebie, w swÄ pozbawionÄ ÅwiatÅa przestrzeÅ, która poprzedzaÅa wszelki czas. IstniaÅam, zanim zaczai siÄ wszechÅwiat. I ty ze mnÄ. Znaleźli siÄ na Sunset i skrÄcili na wschód. Tej czÄÅci miasta Norma Jeane baÅa siÄ od czasów tramwajowych podróży do Wytwórni na Äwiczenia i przesÅuchania, a także od pewnego ranka, kiedy siÄ dowiedziaÅa, że kontrakt z niÄ nie zostanie przedÅużony. Na Sunset Boulevard ruch uliczny nie zamieraÅ. Samochody pÅynÄÅy niczym Åodzie po Styksie. (Jak wymawiasz sÅowo Styks? - pytaÅa czasem Cassa. - Po prostu: Styks"?) Zaczai siÄ rzÄd jasno oÅwietlonych billboardów, migajÄcych im nad gÅowami. Filmy! Twarze gwiazd filmowych! WÅród nich plakat inny niż pozostaÅe, wyższy, do filmu Niagara. CaÅÄ jego szerokoÅÄ, okoÅo trzydziestu stóp, zajmowaÅ wizerunek platynowej blondynki o zmysÅowym ciele, o Ålicznej, drwiÄcej twarzy i zmysÅowo rozchylonych, bÅyszczÄcych czerwieniÄ ustach. W Los Angeles żartowano, że w tym miejscu ruch uliczny powolnieje, a niektóre samochody wrÄcz siÄ zatrzymujÄ. Norma Jeane oczywiÅcie widziaÅa plakaty do Niagary. UnikaÅa jednak widoku tego niesÅawnego billboardu. Eddy G powiedziaÅ z przejÄciem: -Normo! Chcesz, to patrz, nie chcesz, nie patrz, ale... WtrÄciÅ siÄ Cass: - Oto ona. Marilyn. MARILYN 1953-1958 Pożytek pÅynÄcy z piÄkna nie jest jasny, koniecznoÅci jego istnienia w kulturze trudno siÄ dopatrzyÄ, a jednak nie można by nie odczuÄ jego w niej braku. Zygmunt Freud, Kultura jako źródÅo cierpieÅ W myÅlach musisz zbudowaÄ krÄg, krÄg ÅwiatÅa i skupienia. Koncentruj siÄ tylko na nim. JeÅli twoje skupienie osÅabnie, musisz siÄ szybko wycofaÄ do mniejszego krÄgu. Konstantin StanisÅawski, Praca aktora nad sobÄ 1953, nowy rok cudów. Norma Jeane nigdy by w to nie uwierzyÅa. Rok, w którym Marilyn Monroe staÅa siÄ gwiazdÄ, rok, w którym Norma Jeane zaszÅa w ciÄżÄ. -Jestem taka szczÄÅliwa! SpeÅniÅy siÄ wszystkie moje marzenia. UderzaÅo to w niÄ jak przybrzeżna fala, która smagaÅa jÄ boleÅnie piaskiem na plaży w Santa Monica, kiedy byÅa dzieckiem. PamiÄtaÅa wszystko bardzo wyraźnie, jakby to byÅo wczoraj. Ale wkrótce sama zostanie matkÄ i jej dusza ozdrowieje. NiedÅugo uciszy ten miarowy gÅos. Gdziekolwiek jesteÅ, tam i ja jestem. Nim dotrzesz do miejsca, do którego zmierzasz, ja już tam bÄdÄ na ciebie czekaÄ. - Nie mogÄ przyjÄÄ tej roli. Przepraszam... Wiem, że taka okazja zdarza siÄ raz w życiu. Ale tak samo dzieje siÄ ze wszystkim. Rola Lorelei Lee w komedii muzycznej MÄżczyźni wolÄ blondynki Anity Loos. Popularny broadwayowski musical, który Wytwórnia zakupiÅa dla Marilyn Monroe,
od czasu Niagary swej najbardziej kasowej aktorki. - Odrzucasz takÄ propozycjÄ? z niedowierzaniem zapytaÅ jej agent. - Marilyn, nie wierzÄ ci. Marilyn, nie wierzÄ ci. Norma Jeane w ciszy smakowaÅa te afektowane sÅowa. Szkoda, że byÅa sama, bez Cassa, bez Eddyego G, nie miaÅa siÄ z kim poÅmiaÄ. Nie odpowiedziaÅa. Agent mówiÅ szybko. ByÅ jednym z ludzi, którzy znali jÄ wyÅÄcznie jako Marilyn. BaÅ siÄ jej i nie przepadaÅ za niÄ. Nie kochaÅ jej jak pan I. E. Shinn. Za jego plecami nazywaÅa go Rin Tin Tinem, bo byÅ zapalczywy, Åatwo wpadaÅ w gniew i dosÅownie warczaÅ na ludzi, stary czÅowiek, choÄ jeszcze mÅody wiekiem, chorobliwie ambitny i sprytny, ale maÅo inteligentny. Rin Tin Tin zachowywaÅ siÄ sÅużalczo w stosunku do ludzi posiadajÄcych wÅadzÄ, za to jak pan i wÅadca zachowywaÅ siÄ wobec innych: kobiet w swoim biurze, urzÄdników, pokojówek, kierowców taksówek. Jak do tego doszÅo, że odszedÅ potÄżny I. E. Shinn i zastÄpiÅ go... Rin Tin Tin? Jakże mogÄ ci ufaÄ? Ty mnie nie kochasz. Obecnie Marilyn Monroe staÅa siÄ, jak to mówiÄ, "sÅawna". Norma Jeane nie mogÅa ufaÄ nikomu, kto dawniej jÄ znaÅ i jej nie kochaÅ. Cass Chaplin ostrzegÅ jÄ kiedyÅ, że ludzie bÄdÄ jÄ obÅaziÄ jak wszy. PowiedziaÅ: "Ulubione powiedzenie mojego ojca brzmi: JeÅli masz miliony dolarów, to masz także miliony przyjacióÅ". Norma Jeane nigdy nie bÄdzie miaÅa milionów dolarów, ale sÅawÄ postrzegano jako fortunÄ, którÄ można dowolnie na życzenie dysponowaÄ. SÅawa byÅa jak pożar, którego nikt nie jest w stanie opanowaÄ, nawet szefowie studia, którzy sobie przypisywali najwiÄksze zasÅugi. Te bukiety kwiatów od nich! Zaproszenia na lunch, na obiad. PrzyjÄcia w ich ogromnych domach w Beverly Hills. Ale wciÄż uważajÄ mnie za dziwkÄ. Na przyjÄciu po premierze Niagary Norma Jeane, która z pewnoÅciÄ nie byÅa RosÄ, ale wypiÅa kilka kieliszków szampana, kpiÄcym szeptem RosÄ odezwaÅa siÄ do Z, mÄżczyzny o twarzy nietoperza: PamiÄta pan tamten dzieÅ we wrzeÅniu 1947 roku? ByÅam jeszcze dziewczynÄ. I tak siÄ baÅam! Jeszcze siÄ nie nazywaÅam tak jak teraz. ZaprosiÅ mnie pan do apartamentu przy biurze, aby mi pokazaÄ kolekcjÄ wypchanych, martwych ptaków - "ptaszarniÄ". PamiÄta pan, jak zadaÅ mi pan ból? PamiÄta pan, jak krwawiÅam? StaÅam wtedy na czworakach, panie Z. PamiÄta pan, jak pan na mnie wrzeszczaÅ? Przed laty. A potem zerwaÅ kontrakt ze mnÄ? PamiÄta pan? Z popatrzyÅ na NormÄ Jeane i zakÅopotany potrzÄsnÄÅ gÅowÄ. Nie pamiÄtaÅ. OblizaÅ usta; bÅysnÄÅy sztuczne zÄby. ChoÄ miaÅ twarz nietoperza, dziwnie ziarnista powierzchnia skóry, zwÅaszcza na czaszce, należaÅa do jaszczurki. PotrzÄsaÅ gÅowÄ: nie, nie. Okrutne, żóÅtawe oczy byÅy nieprzeniknione. Nie? Nie pamiÄta pan? Niestety nie, panno Monroe. Krwi na paÅskim biaÅym futrzanym dywaniku nie pamiÄta pan?
Niestety nie. Nie mam biaÅego futrzanego dywanika. Czy zabiÅ pan DebrÄ Mae? A potem pociÄÅ jej ciaÅo? Ale on już siÄ odwróciÅ. Inna potÄżna jaszczurka przyciÄgnÄÅa jego uwagÄ. Nie sÅyszaÅ sÅów Normy Jeane wypowiedzianych namiÄtnym, wÅciekÅym gÅosem RosÄ Loomis. A przyjÄcie przebiegaÅo zbyt wesoÅo. Gwar, Åmiech. MurzyÅskie jazzowe combo. Nie byÅo teraz czasu, aby wyrównaÄ rachunki z wrogiem. Podchodzili inni ludzie, pragnÄli pogratulowaÄ sukcesu Normie Jeane. Niagara byÅa. filmem klasy B, niskobudżetowym i poÅpiesznie zreali zowanym, ale miaÅa przynieÅÄ mnóstwo pieniÄdzy, wiÄc Norma Jeane zrobiÅaby dobrze, gdyby przeÅknÄÅa gorycz i uÅmiechaÅa siÄ, uÅmiechaÅa Ålicz nie jak Marilyn. ChoÄ tak mocno pragnÄÅa chwyciÄ Z za rÄkaw smokingu i wyrzuciÄ z siebie wszystko. Tyle że usÅyszaÅa trzeźwe ostrzeżenie. Nie/Nie rób tego. Tak postÄpiÅaby Gladys. Przy takiej okazji, przy Åwiadkach. JesteÅ Marilyn Monroe, a Marilyn nie jest taka. Nie jesteÅ chora jak ja. W ten sposób umknÄÅa najbardziej niebezpieczna chwila. Norma Jeane zaczÄÅa oddychaÄ spokojniej. Potem bÄdzie wspominaÅa zdziwienie i ulgÄ, że Gladys daÅa jej takÄ radÄ. Z pewnoÅciÄ byÅ to punkt zwrotny w ich życiu! WiedzieÄ, że życzy mi dobrze. WiedzieÄ, że podziela moje szczÄÅcie. StaÅ przy niej Rin Tin Tin. Dumny jak paw, jakby to on jÄ stworzyÅ. Rin Tin Tin byÅ wyższy o kilka cali od Rumpelstiltzkina, nie miaÅ zdeformowanych pleców, a jego gÅadka, wypomadowana gÅowa wyglÄdaÅa jak gÅowa zwykÅego mÄżczyzny, nie byÅa nieproporcjonalnie duża ani lekko znieksztaÅcona. MiaÅ oczy przeciÄtnego, skÄpego czÅowieka; czasem okazywaÅ uprzejmoÅÄ, dobroÄ, ale zazwyczaj trwaÅo to krótko jak kichniÄcie, jak chÅopiÄcy uÅmiech nadziei. ZdawaÅo siÄ, że boi siÄ blondwÅosej klientki, która staÅa siÄ sÅawna niemal z dnia na dzieÅ. Jak wszyscy wspóÅpracownicy aktorów, którzy nagle odnieÅli sukces, Rin Tin Tin obawiaÅ siÄ, że klientkÄ może mu podkraÅÄ typ taki jak on, tylko jeszcze gorszy. Normie Jeane trudno siÄ Å¼yÅo bez I. E. Shinna! Przy takich publicznych okazjach jego brak docieraÅ do niej jak zapach oskrobanych z resztek talerzy, wilgotnych Åmieci z kuchni niewidocznej dla goÅci. WydawaÅo siÄ niemożliwe, że I. E. od szedÅ na zawsze, a te inne karty żyÅy nadal. Dalej żyÅa Norma Jeane. Gdyby Isaac tu byÅ, zauważyÅby, że Norma Jeane czuje siÄ coraz bardziej nieswojo, denerwuje siÄ koniecznoÅciÄ szczerzenia zÄbów do obcych ludzi; piÅa zbyt dużo - z nadmiaru emocji a mnóstwo przesadnych komplementów i gratulacji wprawiaÅo jÄ w zakÅopotanie, bo potrzebowaÅa raczej upomnienia, że nie zrobiÅa wszystkiego, na co jÄ byÅo staÄ. Wystrzegaj siÄ pochlebców! Rozmawiaj o swojej sztuce wyÅÄcznie z tymi, którzy mówiÄ prawdÄ. Tak ostrzegaÅ wielki StanisÅawski. A teraz otaczali jÄ pochlebcy. Na to przynajmniej wyglÄdaÅo. Pan Shinn staÅby z NormÄ Jeane w kÄcie, inteligentny, mÄdry
Rumpelstiltzkin. RozÅmieszaÅby jÄ szelmowskim sarkazmem i zabawnymi komentarzami. PrzeżyÅby szok, dowiadujÄc siÄ o ciÄży, z poczÄtku wpadÅby we wÅciekÅoÅÄ, bo jeÅli nie cierpiaÅ kogoÅ bardziej niż Cassa Chaplina, to wÅaÅnie Eddyego G. Robinsona juniora; nie wiedziaÅ, że BliźniÄta ocaliÅy życie Normie Jeane; ale nie minÄÅoby kilka dni - Norma Jeane byÅa tego pewna - a byÅby szczÄÅliwy, gdyż ona byÅa szczÄÅliwa. Czego zapragnie JasnowÅosa KsiÄżniczka, to dostanie. - ...na linii? Marilyn? Norma Jeane otrzÄsnÄÅa siÄ z zamyÅlenia, bo rozlegÅ siÄ jakiÅ cichy gÅos z radia. Nie, z telefonu. SpoczywaÅa na sofie w pozycji póÅleżÄcej, sÅuchawka leżaÅa przy niej. CiepÅe, wilgotne dÅonie przyciskaÅa do brzucha, gdzie spokojnie spaÅo DzieciÄtko. Norma Jeane zmieszana podniosÅa sÅuchawkÄ. - T...tak? SÅucham. - Rin Tin Tin. ZapomniaÅa o nim. Kiedy zadzwoniÅ? Å»e nujÄca sytuacja! Rin Tin Tin pytaÅ, czy coÅ siÄ staÅo, i zwracaÅ siÄ do niej "Marilyn", tak jakby miaÅ do tego prawo. - Nic siÄ nie staÅo. Czego pan chce? - WysÅuchaj mnie, proszÄ. Jeszcze nigdy nie wystÄpiÅaÅ w komedii muzycznej, a to jest fantastyczna okazja. Umowa jest... - W komedii muzycznej? Nie umiem ÅpiewaÄ ani taÅczyÄ. Rin Tin Tin szczeknÄÅ, czyli zaÅmiaÅ siÄ. Czyż jego klientka nie jest za bawna? Druga Carole Lombard. - BraÅaÅ lekcje, poza tym wszyscy ludzie w Wytwórni, z którymi rozmawiaÅem, twierdzÄ, że jesteÅ... - zamilkÅ na chwilÄ, szukajÄc odpowiedniego sÅowa - obiecujÄca. Masz naturalny talent. MówiÅ prawdÄ: zdawaÅa siÄ tryskaÄ radosnÄ energiÄ dziecka, kiedy przestawaÅa byÄ sobÄ i dawaÅa siÄ ponieÅÄ muzyce. ÅpiewaÅa, taÅczyÅa! Ale teraz miaÅa inny powód do szczÄÅcia. - Przepraszam. Nie mogÄ. Nie teraz. Ostre zaczerpniÄcie powietrza przez wÅciekÅego psa. Dyszenie. - Nie teraz? Jak to: nie teraz? Marilyn Monroe to obecnie najbardziej kasowa gwiazda Wytwórni. - Ze wzglÄdu na moje życie prywatne. - Marilyn, co mówisz? Nie dosÅyszaÅem. - Ze wzglÄdu na moje p...prywatne życie! Nie jestem... nie jestem stworzona wyÅÄcznie do filmu. Rin Tin Tin wolaÅ tego nie sÅyszeÄ. (Rumpelstiltzkin też stosowaÅ ten podstÄp.) RzekÅ z zapaÅem, jakby czytaÅ gÅoÅno telegram, który wÅaÅnie mu dorÄczono: - MÄżczyźni wolÄ blondynki to film dla ciebie. Z kupiÅ prawa do sfilmowania musicalu z myÅlÄ o tobie.
Nie chce angażowaÄ Carol Channing z przedstawienia broadwayowskiego, chociaż dziÄki niej musical staÅ siÄ przebojem sezonu. On chce, żeby ten film staÅ siÄ twojÄ wizytówkÄ, Marilyn. WizytówkÄ! Czego? ZapytaÅa od niechcenia, gÅaszczÄc siÄ po brzuchu tak, jakby to robiÅa RosÄ, po ledwie wyczuwalnym wybrzuszeniu, pod którym tkwiÅo Dziecko. - Ile bym dostaÅa? Rin Tin Tin zamilkÅ. - GaÅ¼Ä kontraktowÄ. TysiÄc piÄÄset tygodniowo. - Przez ile tygodni? - Mniej wiÄcej przez dwanaÅcie, tak to oceniajÄ. - A ile dostaÅaby Jane Russell? Rin Tin Tin znowu nie odpowiedziaÅ od razu. Na pewno zdziwiÅ siÄ, że Norma Jeane która wydawaÅa siÄ zagubiona, roztargniona, nieobecna, nie zainteresowana plotkami zwiÄzanymi z hollywoodzkimi przetargami, która twierdziÅa, że nawet nie czyta wiÄkszoÅci reklamowych rewelacji na temat Marilyn Monroe - nie tylko bÄdzie wiedziaÅa, że Jane Russell ma wystÄpiÄ w tym filmie, ale że pytanie o jej pÅacÄ bÄdzie dla niego niewygodne. - Nic jeszcze nie jest przesÄdzone powiedziaÅ wymijajÄco. Russell trzeba wypożyczyÄ z innego studia. - Rozumiem, ale ile? - Nie ma zgody co do sumy. -Ile? - Å»ÄdajÄ stu tysiÄcy. - Stu tysiÄcy! - Norma Jeane poczuÅa ukÅucie bólu w dole brzucha. Dziecko także obrażono. Ale sen Dziecka nie zostanie zakÅócony. Norma Jeane odczuÅa coÅ w rodzaju ulgi. PowiedziaÅa ze Åmiechem: -JeÅli realizacja filmu potrwa dwanaÅcie tygodni, to moja gaża wyniesie osiemnaÅcie tysiÄcy. A Jane dostaje sto tysiÄcy? Marilyn Monroe musi mieÄ swojÄ dumÄ, prawda? To zniewaga. Jane Russell i ja chodziÅyÅmy do tej samej szkoÅy Åredniej w Van Nuys. Jest starsza ode mnie o rok, dostawaÅa wiÄcej ról w szkolnych przedstawieniach, ale zawsze byÅyÅmy przyjacióÅkami. BÄdzie jej gÅupio z mojego powodu! - ZawiesiÅa gÅos. WypowiadaÅa sÅowa bardzo szybko; chociaż nie byÅa wyprowadzona z równowagi, mówiÅa jak w gniewie: KoÅczÄ tÄ rozmowÄ. Do widzenia. -Marilyn, poczekaj... - PieprzyÄ Marilyn. Tu jej nie ma. KtoÅ zadzwoniÅ z Lakewood. Gladys Mortensen zaginÄÅa! W nocy wymknÄÅa siÄ z pokoju, potem ze szpitala i (po dokÅadnym przeszukaniu wszystkiego musieli dojÅÄ do tego wniosku) w ogóle z jego terenu. Czy Norma Jeane mogÅaby przyjechaÄ możliwie jak najszybciej? "Och, tak. Och, tak". Nie powie nikomu. Ani swojemu agentowi, ani Cassowi Chaplinowi, ani Eddyemu G. Może uda mi siÄ oszczÄdziÄ im tego. To wyÅÄcznie mój kÅopot. ObawiaÅa siÄ oczywistego braku zainteresowania w oczach swych kochanków, kiedy napomykaÅa, choÄby najbardziej mgliÅcie, o swojej matce. ("Wszyscy mamy chore matki - zauważyÅ beztrosko Cass.
-Ja ci oszczÄdzÄ opowieÅci o mojej, ty zaoszczÄdzisz mi opowieÅci o twojej. Umowa stoi?") Norma Jeane ubraÅa siÄ, wÅożyÅa jeden z kapeluszy Cassa i ciemne okulary. ChoÄ przez chwilÄ o tym myÅlaÅa, ostatecznie nie zdecydowaÅa siÄ na poÅkniÄcie niebieskiej tabletki benzedryny ze zgromadzonych w Åazience zapasów Cassa. SypiaÅa po szeÅÄ godzin na dobÄ, gÅÄboki, pokrzepiajÄcy sen. Najwidoczniej ciÄża jej sÅuży, zapewniÅ jÄ lekarz, uÅmiechajÄc siÄ szeroko niczym przyszÅy ojciec, aż Norma Jeane przestraszyÅa siÄ, że jÄ rozpoznaÅ. Co siÄ stanie, jeÅli zrobi jej zdjÄcia, kiedy ona bÄdzie rodziÄ pod narkozÄ? PojechaÅa do Lakewood rano. Niespokojna o Gladys, bo co bÄdzie, jeżeli matka zrobiÅa sobie jakÄÅ krzywdÄ? A może w jakiÅ sposób dowiedziaÅa siÄ o dziecku? Czy to w ogóle możliwe? ZdawaÅa sobie sprawÄ, że musi siÄ broniÄ przed przypisywaniem Gladys wszechwiedzy; nie byÅa już maÅÄ dziewczynkÄ, a Gladys nie byÅa już silnÄ , zorientowanÄ we wszystkim matkÄ. Ale może jakoÅ siÄ tego dowiedziaÅa. I dlatego wÅaÅnie uciekÅa. Po drodze do Lakewood Norma Jeane minÄÅa kilka kin, w których grano NiagarÄ. Na fasadzie każdego z nich widniaÅa MARILYN MONROE o jasnej, bÅyszczÄcej skórze, MARILYN MONROE ubrana w czerwonÄ, gÅÄboko wyciÄtÄ sukienkÄ, która ledwo mieÅciÅa krÄgÅe piersi. MARILYN MONROE uÅmiechaÅa siÄ prowokacyjnie, rozchylajÄc bÅyszczÄce, seksowne usta, na które Norma Jeane zerkaÅa nieÅmiaÅo. JasnowÅosa KsiÄżniczka! WÅaÅciwie nigdy wczeÅniej Norma Jeane nie uÅwiadamiaÅa sobie do koÅca, że JasnowÅosa KsiÄżniczka równoczeÅnie kpiÅa ze swoich wielbicieli i dodawaÅa im siÅ. Ona byÅa taka piÄkna, oni tacy zwyczajni. Ona byÅa źródÅem emocji, oni tym emocjom ulegali. Kto na niÄ zasÅugiwaÅ, kto byÅ CiemnowÅosym KsiÄciem? Owszem, jestem dumna! PrzyznajÄ. PracowaÅam bardzo ciÄżko i zamierzam pracowaÄ jeszcze ciÄżej. Nie jestem kobietÄ z tych plakatów. Lecz ona jest moim dzieÅem. ZasÅużyÅam na wÅasne szczÄÅcie. ZasÅużyÅam na dziecko. NadszedÅ mój czas! Kiedy Norma Jeane przyjechaÅa do prywatnego szpitala w Lakewood, okazaÅo siÄ Å¼e Gladys wróciÅa, jakby dziÄki interwencji magicznych siÅ. Zauważono jÄ w katolickim koÅciele przy Bellflower Boulevard, mniej niż trzy mile od szpitala. SpaÅa w Åawce. SpeszonÄ i zdezorientowanÄ, ale caÅkowicie spokojnÄ Gladys miejscowa policja odwiozÅa do szpitala. Kiedy Norma Jeane jÄ ujrzaÅa, wybuchnÄÅa pÅaczem i przytuliÅa siÄ do matki, od której rozchodziÅa siÄ woÅ mokrego popioÅu, wilgotnego ubrania, moczu. Matka nie jest katoliczkÄ. Na Boga, dlaczego ona tam poszÅa? Dyrektor szpitala przepraszaÅ NormÄ Jeane ponad miarÄ. PamiÄtaÅ, aby zwracaÄ siÄ do niej "panno Baker". (ÅcisÅÄ tajemnicÄ otoczony byÅ fakt, że Gladys Mortensen jest matkÄ pewnej aktorki filmowej. "ProszÄ mnie nie zdradziÄ" - poprosiÅa kiedyÅ Norma Jeane.) TwierdziÅ, że obecnoÅÄ pacjentów w pokojach jest sprawdzana codziennie o dziewiÄtej wieczorem; kontroluje siÄ zamkniÄcie drzwi i okien; sÅużba ochrony pracuje na okrÄgÅo.
Norma Jeane zapewniÅa czym prÄdzej: - Och, nie gniewam siÄ. CieszÄ siÄ tylko, że Matka jest bezpieczna. PozostaÅÄ czÄÅÄ dnia Norma Jeane spÄdziÅa w Lakewood. W koÅcu byÅ to wspaniaÅy dzieÅ! RozmyÅlaÅa, w jaki sposób przekazaÄ Gladys najnowszÄ wieÅÄ. Matki nie zawsze sÄ gotowe na przyjÄcie od córek radosnych nowin, ponieważ matki sÄ najbardziej sobÄ, gdy matkujÄ swoim córkom. Obecnie jednak to Norma Jeane matkowaÅa Gladys, która wydawaÅa siÄ nie w peÅni panowaÄ nad ruchami swojego ciaÅa, mrugaÅa i zerkaÅa na NormÄ Jeane, jak gdyby nie byÅa pewna, kim ona jest. Kilka razy powiedziaÅa, z troskÄ raczej niż z pretensjÄ: - Masz biaÅe wÅosy. Czy jesteÅ stara, tak jak ja? Norma Jeane pomogÅa wykÄpaÄ matkÄ, umyÅa jej posklejane wÅosy i starannie je rozczesaÅa. PrzemawiaÅa do Gladys pogodnie, mruczaÅa i ÅpiewaÅa, jakby miaÅa doczynienia z maÅym dzieckiem. - Wszyscy bardzo siÄ o ciebie martwili, Mamo. Już nigdy nie bÄdziesz uciekaÅa, prawda? Wczesnym rankiem Gladys zdoÅaÅa otworzyÄ kilka par drzwi (ale chyba nie zamkniÄto ich dokÅadnie, choÄ personel stanowczo temu zaprzeczaÅ) i przejÅÄ niezauważenie po trawniku od frontowej strony budynku; znalazÅszy siÄ na ulicy, przeszÅa dwie i póŠmili do koÅcioÅa Åw. Elżbiety, w którym znaleziono jÄ nastÄpnego ranka, kiedy parafianie weszli do koÅcioÅa na porannÄ mszÄ. Na nagim ciele miaÅa jedynie luźnÄ beżowÄ sukienkÄ; ze szpitala wyszÅa w sztruksowych kapciach, ale widocznie zgubiÅa je w trakcie ucieczki; koÅciste stopy peÅne byÅy pÅytkich zadrapaÅ. Norma Jeane delikatnie umyÅa matce nogi i posmarowaÅa ranki jodynÄ. - Mamo, dokÄd siÄ wybieraÅaÅ? PowinnaÅ porozmawiaÄ najpierw ze mnÄ, wiesz przecież. GdybyÅ chciaÅa dokÄdÅ pójÅÄ. Na przykÅad do koÅcioÅa. Gladys wzruszyÅa ramionami. - Wiem, dokÄd szÅam. - MogÅaÅ zrobiÄ sobie krzywdÄ. WpaÅÄ pod samochód albo... zaginÄÄ. -Jeszcze nigdy siÄ nie zgubiÅam. Wiem, dokÄd szÅam. - DokÄd? - Do domu. Ostatnie sÅowo zawisÅo w powietrzu, dziwne i cudowne jak robaczek ÅwiÄtojaÅski. WstrzÄÅniÄta Norma Jeane nie miaÅa pojÄcia, co odpowiedzieÄ. WidziaÅa, że Gladys siÄ uÅmiecha. Kobieta i jej sekret. Wiele lat temu, w innym życiu, byÅa poetkÄ. PiÄknÄ kobietÄ, która podobaÅa siÄ mÄżczyznom, miÄdzy innymi wpÅywowym mÄżczyznom z Hollywood, takim jak ojciec Normy Jeane. Nim Norma Jeane zjawiÅa siÄ w szpitalu, podano Gladys jakiÅ lek, "aby ukoiÄ jej nerwy". Starsza kobieta nie okazywaÅa wzburzenia ani nawet wstydu, że spowodowaÅa tyle zamieszania. ÅpiÄc na twardej drewnianej Åawie, zmoczyÅa ubranie, ale tym też siÄ nie przejmowaÅa. Jest dzieckiem. Okrutnym dzieckiem. ZajÄÅa miejsce Normy Jeane. NiegdyÅ piÄkne oczy Gladys przygasÅy, miaÅy tyle poÅysku co kamienie, a jej skóra nabraÅa szaro-zielonkawego odcienia; dziwne jednak, że choÄ wÅaÅnie odbyÅa nocnÄ wÄdrówkÄ bez butów, nie wyglÄdaÅa starzej niż ostatnim razem, kiedy Norma Jeane jÄ widziaÅa.
Jak gdyby przed laty ktoÅ rzuciÅ na niÄ urok: wszyscy wokóŠstarzeli siÄ, tylko nie Gladys. Norma Jeane upomniaÅa jÄ delikatnie: - Kiedy tylko zechcesz, Mamo, możesz zamieszkaÄ ze mnÄ. Wiesz przecież. - NastÄpiÅa chwila ciszy. Gladys wciÄgnÄÅa powietrze i potarÅa nos. Norma Jeane wyobraziÅa sobie, że sÅyszy szyderczy Åmiech. Dom! Z tobÄ? Gdzie? - Nie jesteÅ stara. Nie powinnaÅ tak o sobie mówiÄ. Masz dopiero piÄÄdziesiÄt trzy lata. - dodaÅa podstÄpnie: - ChciaÅabyÅ zostaÄ babciÄ? Nareszcie. PowiedziaÅa to. BabciÄ! Gladys ziewnÄÅa. ZiewniÄcie gÅÄbokie jak krater. Norma Jeane byÅa rozczarowana. Powinna powtórzyÄ pytanie? PomogÅa matce wejÅÄ do Åóżka; starsza kobieta uÅożyÅa siÄ w czystej baweÅnianej koszuli nocnej, miÄdzy czystymi baweÅnianymi przeÅcieradÅami. KwaÅna, ponura woÅ moczu opuÅciÅa Gladys, ale pozostaÅa w pokoju, choÄ sÅaba jak echo. Prywatny pokój Gladys, za który "panna Baker" pÅaciÅa co miesiÄc poważnÄ sumkÄ, miaÅ rozmiary dużej szafy Åciennej, posiadaÅ pojedyncze, mansardowe okno wychodzÄce na parking. Stolik nocny, lampka, winylowe krzesÅo, wÄskie szpitalne Åóżko. Na aluminiowym biurku wÅród kosmetyków i przyborów toaletowych leżaÅo kilkanaÅcie ksiÄżek, gromadzonych już od lat podarunków od Normy Jeane. WiÄkszoÅÄ z nich stanowiÅy tomiki poetyckie, Åadne, cienkie ksiÄżki, zapewne rzadko otwierane. Wygodnie uÅożona w Åóżku Gladys wyglÄdaÅa, jakby miaÅa zapaÅÄ w sen. Jej metalicznobrÄzowe wÅosy wyschÅy w poskrÄcane pÄczki. Powieki jej opadÅy, wargi obwisÅy. Norma Jeane zauważyÅa ze smutkiem, że zniszczone, pokryte żyÅami dÅonie jej matki, dÅonie Nell, dawniej drżÄce i żywe, jakby obdarzone wÅasnÄ wolÄ, teraz byÅy bezwÅadne. UjÄÅa je w swoje dÅonie. - Och, Mamo, masz takie zimne palce. BÄdÄ musiaÅa je rozgrzaÄ. Ale dÅonie Gladys wcale siÄ nie rozgrzewaÅy. Przeciwnie, to Norma Jeane zaczÄÅa siÄ trzÄÅÄ. PróbowaÅa wytÅumaczyÄ, dlaczego nie przyniosÅa dzisiaj prezentu. Dla czego nie pójdÄ do miasta, do zakÅadu fryzjerskiego i do przyjemnej kawiarni na lunch. PróbowaÅa wyjaÅniÄ, dlaczego nie może zostawiÄ matce pieniÄdzy. - Mam teraz w portfelu osiemnaÅcie dolarów! Tak mi wstyd. PÅacÄ mi tysiÄc piÄÄset dolarów tygodniowo, ale mam tak dużo wydatków... Taka byÅa prawda. Norma Jeane czÄsto musiaÅa pożyczaÄ pieniÄdze, piÄÄ dziesiÄt, sto, dwieÅcie dolarów od przyjacióŠalbo od przyjacióŠprzyjacióÅ. Niektórzy mÄżczyźni bardzo chÄtnie pożyczali pieniÄdze Marilyn Monroe. OczywiÅcie bez żadnych zobowiÄzaÅ. Norma Jeane dostawaÅa też biżuteriÄ choÄ raczej jej nie nosiÅa. Cass Chaplin i Eddy G, praktycznie nastawieni mÅodzi mÄżczyźni, nie mieli nic przeciwko prezentom. Jako przyszli ojcowie musieli myÅleÄ o przyszÅoÅci, a jak można myÅleÄ o przyszÅoÅci, nie myÅlÄc o pieniÄdzach. Każdy z nich zostaÅ wydziedziczony przez ojca, wiÄc wydawaÅo siÄ logiczne,
iż inni starsi mÄżczyźni, ojcowie innych dzieci, po winni ich wspieraÄ. Zawsze starali siÄ przekonaÄ NormÄ Jeane, że tak samo jest w jej wypadku. Też zostaÅa pozbawiona rodzinnej schedy. To oni wpadli na pomysÅ, aby na czas ciÄży przenieÅÄ siÄ do Hollywood Hills. Gdyby nie znaleźli odpowiedniego lokum, za który nie musieliby pÅaciÄ czynszu, musieliby zdobyÄ pieniÄdze na czynsz. Oni wpadli na pomysÅ, że każde z nich ubezpieczy siÄ na sto, nawet dwieÅcie tysiÄcy dolarów, wskazujÄc pozostaÅÄ dwójkÄ jako uprawnionych do odszkodowania. "Tak na wszelki wypadek. CzÅowiek nigdy nie jest doÅÄ przygotowany, kiedy dziecko ma przyjÅÄ na Åwiat. OczywiÅcie BliźniÄtom nic siÄ nigdy nie stanie! " Norma Jeane nie wiedziaÅa, jak na to zareagowaÄ. UbezpieczyÄ siÄ? Ta perspektywa jÄ przerażaÅa, bo przypominaÅa jej dobitnie, że pewnego dnia bÄdzie musiaÅa umrzeÄ. Ale Marilyn nie umrze. ByÅa na taÅmie filmowej i fotosach. WszÄdzie. Naraz Gladys otworzyÅa szeroko oczy, usiÅujÄc zobaczyÄ wszystko wyraźnie. Norma Jeane miaÅa nieprzyjemne odczucie, że nie jest to reakcja na jej sÅowa. Gladys powiedziaÅa ożywiona: - Który mamy rok? Ile czasu zajÄÅa nam podróż? Norma Jeane powiedziaÅa uspokajajÄco: - Mamo, mamy maj tysiÄc dziewiÄÄset piÄÄdziesiÄtego trzeciego roku. To ja, Norma Jeane, opiekujÄ siÄ tobÄ. Gladys zerknÄÅa na niÄ podejrzliwie. - Ale masz bardzo biaÅe wÅosy. ZamknÄÅa oczy. ÅciskajÄc jej wiotkie palce, Norma Jeane myÅlaÅa, jak przekazaÄ jej dobrÄ wiadomoÅÄ i nie zburzyÄ jej spokoju. Dziecko. Ma już prawie szeÅÄ tygodni. Nie jesteÅszczÄÅliwa? Nie wiadomo dlaczego odnosiÅa wrażenie, że Gladys już o tym wie - dlatego byÅa nieuchwytna, zdecydowana uciec w sen. Norma Jeane powiedziaÅa z wahaniem: - Kiedy m...mnie urodziÅaÅ, Mamo, nie byÅaÅ chyba mÄżatkÄ? Nie miaÅaÅ mÄżczyzny, który by ciÄ wspieraÅ. A jednak wydaÅaÅ na Åwiat dziecko. To byÅ odważny krok, Mamo! Inna dziewczyna... No wiesz, co by zrobiÅa. Po zbyÅaby siÄ go. PozbyÅaby siÄ mnie. - Norma Jeane rozeÅmiaÅa siÄ gÅoÅno i piskliwie. - Nie byÅoby mnie tu, w ogóle by mnie nie byÅo. Nie byÅoby żadnej Marilyn. A ona robi siÄ teraz coraz bardziej sÅawna. Dostaje listy od wielbicieli! telegramy! kwiaty od nieznajomych! To takie, takie... dziwne. Gladys nie otwieraÅa oczu. Jej twarz wygÅadziÅa siÄ jak rozgrzany wosk. Ålina bÅyszczaÅa w kÄciku ust. Norma Jeane mówiÅa, nie zdajÄc sobie sprawy z tego, co mówi. CzÄÅciÄ ÅwiadomoÅci zdawaÅa siÄ rozumieÄ, jak nieroz sÄdne, jak niedorzeczne sÄ jej plany posiadania dziecka. Dziecka, bez mÄża?
Gdyby tak wyszÅa za pana Shinna. Gdyby tak V kochaÅ jÄ odrobinÄ bardziej, wtedy może by jÄ poÅlubiÅ. To bÄdzie koniec jej kariery. Absolutny koniec kariery. Nawet jeÅli pospiesznie wyjdzie za jednego z BliźniÄt, zniszczy jÄ skandal. Marilyn Monroe, nowa sÅawa, balon nadmuchany przez media, zostanie z radoÅciÄ przez te media zniszczona. ByÅaÅ bardzo odważna. PostÄpiÅaÅ sÅusznie. UrodziÅaÅ dziecko. UrodziÅaÅ... mnie. Ale Gladys nie otworzyÅa oczu. Jej bezkrwiste wargi pozostaÅy wiotkie. ZapadÅa w sen jak w ciemne, tajemnicze wody, w które Norma Jeane nie mogÅa za niÄ podÄżyÄ. Mimo że sÅyszaÅa plusk fal przy Åóżku. Ze szpitala w Lakewood Norma Jeane zadzwoniÅa pod pewien hollywoodzki numer. Po drugiej stronie linii aparat dzwoniÅ i dzwoniÅ. Pomóżcie mi, proszÄ! Bardzo potrzebujÄ pomocy. Norma Jeane chÄtnie opuÅciÅaby prywatny szpital jak najszybciej, bo pÅakaÅa, wokóŠoczu miaÅa podrażnionÄ i zaczerwienionÄ skórÄ. ByÅa Nell, byÅa zdezorientowana i spanikowana, ale przy innych ludziach musiaÅa zachowywaÄ siÄ tak, jakby wszystko byÅo w porzÄdku. Jednakże dyrektor szpitala koniecznie chciaÅ z niÄ porozmawiaÄ na osobnoÅci. ByÅ mÄżczyznÄ w Årednim wieku, o okrÄgÅej jak ostryga twarzy w powiÄkszajÄcych okularach, oprawionych w masywny czarny plastik. UsÅyszawszy jego podniecony gÅos, Norma Jeane pojÄÅa, że widzi nie jÄ, córkÄ psychicznie chorej pacjentki Gladys Mortensen, tylko aktorkÄ. Może "blondwÅosÄ, peÅnÄ seksu aktorkÄ". Czy oÅmieli siÄ poprosiÄ o autograf? W takiej chwili? Norma Jeane obrzuci go wyzwiskami, jeÅli to zrobi. RozpÅacze siÄ. Nie zniesie tego. Doktor Bender chciaÅ porozmawiaÄ o Gladys Mortensen. W zasadzie nie byÅo powodów do niepokoju. Stan chorej od pierwszego dnia pobytu w Lakewood stale siÄ polepszaÅ. Czasami jednak, tak jak w wypadku innych pacjentów, okresy remisji przeplataÅy siÄ u niej z nawrotami choroby, wtedy Gladys zachowywaÅa siÄ w sposób niemożliwy do przewidzenia i niebezpieczny. Schizofrenia paranoidalna, jak wyjaÅniÅ doktor Bender gÅosem uprzejmym, jakby pochodzÄcym z jakiegoÅ urzÄdzenia odtwarzajÄcego nagranie, jest chorobÄ bardzo tajemniczÄ. - Zawsze przypomina mi stwardnienie rozsiane. Istoty tajemniczych chorób nikt nie rozumie. To tylko zespóŠsymptomów. Niektórzy teoretycy wierzÄ, że przyczynÄ schizofrenii paranoidalnej sÄ interakcje pacjenta z otoczeniem i innymi ludźmi; inni, freudyÅci, próbujÄ tÅumaczyÄ tÄ chorobÄ przeżyciami z czasów dzieciÅstwa; jeszcze inni natomiast utrzymujÄ, że ma ona czysto fizjologiczne, biochemiczne pochodzenie. Norma Jeane kiwaÅa gÅowÄ, aby pokazaÄ, że sÅucha. UÅmiechaÅa siÄ. Nawet w takim momencie, kiedy byÅa wyczerpana i przybita, z dzieckiem w obolaÅej macicy, kiedy zaczynaÅa myÅleÄ o licznych spotkaniach, na które umówiÅa siÄ tego dnia w Wytwórni, a o których caÅkiem zapomniaÅa; w dodatku nie zadzwoniÅa, aby je poprzekÅadaÄ lub usprawiedliwiÄ swÄ nieobecnoÅÄ - nawet w takiej wÅaÅnie chwili pamiÄtaÅa o koniecznoÅci uÅmiechania siÄ. Od kobiety oczekiwano uÅmiechu, zwÅaszcza zaÅ od niej.
PowiedziaÅa ze smutkiem: - Nie pytam już, czy moja matka bÄdzie w stanie opuÅciÄ szpital. DomyÅlam siÄ, że nie nastÄpi to już nigdy. Wystarczy, że bÄdzie b...bezpieczna i szczÄÅliwa, chyba na nic wiÄcej nie możemy liczyÄ? Doktor Bender odparÅ ponuro: - W Lakewood nigdy nie tracimy nadziei. Nigdy! Ale owszem... JesteÅmy też realistami. - Czy to dziedziczne? - ProszÄ? - Choroba mojej matki? CzÅowiek siÄ z tym rodzi, ma to we krwi? - We krwi? - Doktor Bender powtórzyÅ te sÅowa, jakby ich nigdy wczeÅniej nie sÅyszaÅ. OdparÅ wymijajÄco: W pewnych rodzinach dostrzeżono jakby pewnÄ tendencjÄ, zgadza siÄ, ale w innych niczego nie stwierdzono. Norma Jeane rzekÅa z nadziejÄ: -Mój ojciec jest bardzo normalnym czÅowiekiem. Pod każdym wzglÄdem. Znam go jedynie z fotografii. Wiele o nim sÅyszaÅam. UmarÅ w -...Hiszpanii w trzydziestym szóstym roku. Chyba zostaÅ zabity. Na wojnie. Kiedy Norma Jeane wstaÅa, by odejÅÄ, doktor Bender poprosiÅ jÄ o autograf. Pospiesznie wyjaÅniÅ, że nie należy do osób, które zabiegajÄ o autografy, miaÅ jednak nadziejÄ, że Norma Jeane nie pomyÅli sobie o nim nic zÅego. - To dla mojej trzynastoletniej Sashy. Też chce byÄ gwiazdÄ filmowÄ, to znaczy myÅli o tym! Norma Jeane poczuÅa, że jej usta rozchylajÄ siÄ w serdecznym uÅmiechu, jakby automatycznie. Chociaż czuÅa, że zbliża siÄ migrena. Od zajÅcia w ciÄżÄ, bez okresów, nie dokuczaÅy jej trudne do zniesienia bóle gÅowy, tak samo jak paraliżujÄce skurcze, teraz jednak najwyraźniej atakowaÅa jÄ migrena. W panice zastanawiaÅa siÄ, jak dowiezie do domu siebie i dziecko. Mimo wszystko z wdziÄkiem odtworzyÅa na okÅadce magazynu "Photoplay" zamaszysty, wymyÅlony przez WytwórniÄ podpis Marilyn Monroe (Jej wÅasny, "Norma Jeane Baker", skÅadaÅ siÄ z maÅych, pochyÅych liter.) "Photoplay" przedstawiaÅ Marilyn jako RosÄ, zmysÅowÄ, seksownÄ, z gÅowÄ przechylonÄ do tyÅu, zmrużonymi, rozmarzonymi oczami, prowokacyjnie uÅożonymi ustami. Jej peÅne piersi niemal gotowe byÅy wyskoczyÄ z jaskrawoniebieskiej sukienki na ramiÄczkach, której - Norma Jeane mogÅaby przysiÄc - nigdy na sobie nie miaÅa. Tak naprawdÄ zapomniaÅa o tej okÅadce. ZapomniaÅa o tamtej sesji zdjÄciowej. Może to siÄ nigdy nie wydarzyÅo? A jednak miaÅa przed sobÄ dowód. Mojemu Dziecku Z tobÄ Åwiat siÄ nowy rodzi. Przed tobÄ - nie byÅo nic. MAGOWIE MiÄdzy innymi Hedda Hopper, P. Pukham ("Hollywood po zmroku"), G. Belcher, Max-the-Man Mercer, Dorothy Kilgallen, H. Salop, Skid "Dziurka od klucza" Skolsky (który polowaÅ na hollywoodzkie plotki ze swojej grzÄdy w antresoli u Schwaba), Gloria Grahame, V. Venell, "Buck" Holster, WesoÅy Jack, Lex Aise, Cramme, Pease, Coker, Crudloe, Gagge, Gargoie, Scudd, Chytry Goldblatt, Pett, Trott, Leviticus, BRZÄCZYK, M. Mudd, Wali Reese, Walter Winchell, Louella Parsons i HOLLYWOODZKIE RUCHOME OKO.
Ich sensacyjne doniesienia pojawiaÅy siÄ w "L.A. Times", "L.A. Beacon", "L.A. Confidential", "Variety", "Hollywood Reporter", "Hollywood Tatler", "Hollywood Confidential", "Hollywood Diary", "Photoplay", "PhotoLife", "Screen World", "Screen Romance", "Screen Secrets", "Modern Screen", "Screenland", "Screen Album", "Movie Stories", "Movieland", "New York Post", "Filmland Tell-All", "Scoop! " i innych publikacjach. Rozpowszechniali informacje przez agencje United Press i American Press. Ich rola polegaÅa na dystrybucji sÅowa. Na poruszaniu przeÅcieradÅami i podsycaniu ognia. MknÄli przed siebie, rzucajÄc w krzewy strzÄpy materiaÅu nasÄczonego benzynÄ, aby przyspieszyÄ postÄp pÅomieni. OgÅaszali, zapowiadali, uderzali w werble. Ze wzniesieÅ dÄli w fanfary, trÄby i tuby. Bili w dzwony, woÅali na alarm. Razem i osobno, chóralnie i pojedynczo proklamowali, oklaskiwali, informowali i zapowiadali. Robili wiele haÅasu. Ujawniali i podkreÅlali. Chwalili, ganili, obwieszczali, rozpowszechniali. Byli wulkanami sÅów. WywoÅywali wielkie fale i powodzie sÅów. Nadawali ton, wybiegali w przyszÅoÅÄ, reklamowali i tÄpili. Wydobywali z cienia. Stawiali w centrum zainteresowania. Polecali, rekomendowali, próbowali cyrkowych sztuczek, poddawali pod publicznÄ dyskusjÄ, zapamiÄtywali siÄ w mówieniu. Przewidywali i nie zgadzali siÄ. Wieszczyli "chwilowy" wzlot, wieszczyli "tragiczny" upadek. Byli astronomami wyznaczajÄcymi trajektorie gwiazd. Bezustannie przeszukiwali nocne niebo. Trwali na stanowiskach podczas narodzin gwiazdy i byli przy jej Åmierci. Zachwycali siÄ ciaÅem i krzywili nad koÅÄmi. Åakomie lizali piÄknÄ skórÄ i wysysali szpik. W latach piÄÄdziesiÄtych ogÅaszali wielkimi literami MARILYN MONROE MARILYN MONROE MARILYN MONROE. ZÅoty medal najlepszej nowej gwiazdy czasopisma "Photoplay" . w 1953 roku. Dziewczyna listopada w "Playboyu" z 1953 roku. NajpiÄkniejsza blondynka "Screen World", 1953 rok. ZdjÄcia w luksusowych magazynach: "Life", "Colliers", "Saturday", "Evening Post", "Esquire". Plakat z siedzÄcÄ na wózku inwalidzkim uÅomnÄ dziewczynkÄ, która wpatruje siÄ w wyprostowanÄ, blondwÅosÄ piÄknoÅÄ: PAMIÄTAJ, WESPRZYJ SZCZODRZE CHORYCH. MARILYN MONROE. ÅmiejÄc siÄ niespokojnie, powiedziaÅa do Cassa: - Och, ona jest naprawdÄ Åadna. To zdjÄcie. Ta sukienka. Jejku! Ale to nie jestem ja, prawda? Co bÄdzie, kiedy ludzie d...dowiedzÄ siÄ prawdy? Dziwna, poÅyskujÄca nieprzejrzystoÅÄ niebieskich, lalkowatych oczu, z których potrafiÅ cokolwiek odczytaÄ jedynie w przeszÅoÅci, ale i wówczas bez absolutnej pewnoÅci. Nie sÅuchaÅ zbyt uważnie. Normy rzadko siÄ sÅuchaÅo. Dziewczyna mówiÅa do siebie, myÅli kÅÄbiÅy siÄ w jej gÅowie i wychodziÅy na zewnÄtrz. I to jej Åciskanie wÅasnych dÅoni, wyginanie palców, bezwiedne dotykanie ust, jakby chciaÅa sprawdziÄ...
No wÅaÅnie, co? Å»e ma usta? Å»e jej usta sÄ mÅode, miÄsiste, twarde? Cass miaÅ mnóstwo wÅasnych smutnych myÅli. OdparÅ w roztargnieniu, gÅaszczÄc dÅoÅ Normy, którÄ ona jak zwykle odwróciÅa, aby chwyciÄ go za rÄkÄ i ÅcisnÄÄ zdumiewajÄco silnymi palcami: - Do licha, maleÅka: my dowiedzieliÅmy siÄ prawdy, a i tak ciÄ kochamy. Prawda? DoszedÅ do wniosku, że ma to coÅ wspólnego z jej ciÄżÄ, i przestraszyÅ siÄ. "NIGDY NIE MA DOÅÄ POLSKIEJ KIEÅBASY Kochanki i kochankowie! Z opasÅego tomu akt FBI podpisanego MARILYN MONROE ALIAS NORMA JEANE BAKER. Z, D, S oraz kilka innych osób z Wytwórni. Komuch fotograf Otto OsÄ, komuch scenarzysta Dalton Trumbo, komuch aktor Robert Mitchum. Howard Hughes, George Raft, I. E. Shinn, Ben Hecht, John Huston, Louis Calhern, Pat 0Brien, Mickey Rooney, Richard Widmark, Ricardo Montalban, George Sanders, Eddie Fischer, Robert Fischer, Paul Robeson, Chanie Chaplin (senior), Charlie Chaplin (junior), Stewart Granger, Joseph Mankiewicz, Roy Baker, Howard Hawks, Joseph Cotten, Elisha Cook jr, Sterling Hayden, Humphrey Bogart, Hoagy Carmichael, Robert Taylor, Tyrone Power, Fred Allen, Hopalong Cassidy, Tom Mix, Otto Preminger, Cary Grant,. Clark Gable, Skid Skolsky, Samuel Goldwyn, Edward G. Robinson (senior), Edward G. Robinson (junior), Van Heflin, Vanjohnson, Tonto,Johnny "Tarzan" Weissmuller, Gene Autry, Bela Lugosi, Boris Karloff, Åon Chaney, Fred Astaire, Leviticus, Roy Rogers i Trigger, Groucho Marx, Harpo Marx, Chico Marx, Bud Abbott i Lou Costello, John Wayne, Charles Coburn, Rory Calhoun, Clifton Webb, Ronald Reagan, James Mason, Monty Woolley, W. C. Fields, Red Skelton, Jimmy Durante, Errol Flynn, Keenan Wynn, Walter Pidgeon, Fredric March, Mae West, Gloria Swanson, Joan Crawford, Shelley Winters, Ava Gardner, BRZÄCZYK, Lassie, Jimmy Stewart, Dana Andrews, Frank Sinatra, Peter Lawford, Cecil B. De Mille i wielu, wielu innych. A to tylko do roku 1953, kiedy miaÅa dwadzieÅcia siedem lat! NajwiÄksze skandale byÅy jeszcze przed niÄ. EKSSPORTOWIEC: CELOWANIE ChcÄ siÄ z niÄ umówiÄ. Eks-Sportowiec zbliżaÅ siÄ do czterdziestki. UpÅynÄÅy już lata, odkÄd ostatni raz machnÄÅ kijem baseballowym w gÅównej lidze, dobiegÅ do bazy i uÅmiechnÄÅ siÄ wstydliwie, kiedy siedemdziesiÄt piÄÄ tysiÄcy widzów eksplodowaÅo nie kontrolowanym entuzjazmem. W swoim czasie pobiÅ baseballowe rekordy aż z 1922 roku. ChÄtnie porównywano go do Babea Rutha. StaÅ siÄ amerykaÅskÄ legendÄ. Symbolem Ameryki. KiedyÅ już byŠżonaty, spÅodziÅ dzieci i rozwiódÅ siÄ z powództwa żony, która oskarżyÅa go o "okrucieÅstwo". No cóż, miaÅ charakter! Nie można winiÄ normalnego, peÅnego wigoru mÄżczyzny, że ma charakter. Prócz tego byÅ "WÅochem i zazdroÅnikiem". ByÅ "WÅochem i nigdy nie zapominaÅ urazy, nigdy nie wybaczaÅ wrogowi". MiaÅ nos WÅocha, ÅniadÄ cerÄ i dobrotliwe rysy. Publicznie zachowywaÅ siÄ nienagannie. Publicznie byÅ spokojny, pogodnego usposobienia. UchodziÅ za nieÅmiaÅego.
UchodziÅ za rycerskiego. Na nieformalne okazje ubieraÅ siÄ w sportowe koszule, na spotkania oficjalne przywdziewaÅ szyte na miarÄ garnitury. UrodziÅ siÄ w San Francisco w rodzinie rybaków. Katolik. Typ silnego mÄżczyzny. Wielbiciel życia rodzinnego. Tylko gdzie byÅa ta jego rodzina? SpotykaÅ siÄ z "modelkami". UmawiaÅ siÄ z "gwiazdkami". Jego nazwisko drukowano czasem wielkimi literami w kronikach towarzyskich. Kiedy żegnaÅ siÄ z baseballem, zarabiaÅ sto tysiÄcy dolarów rocznie. PrzesyÅaÅ pieniÄdze rodzicom, kupowaÅ nieruchomoÅci, inwestowaÅ. Podobno "wspóÅpracowaÅ" z pewnymi wÅoskimi biznesmenami z San Francisco, Los Angeles i Las Vegas. Nic dziwnego, że faworyzowaÅ wÅoskie restauracje: cielÄcina, krewetki, makaron, czasem risotto. Risotto musiaÅo byÄ starannie przygotowane. Zazwyczaj dawaÅ duże napiwki. JeÅli obsÅużono go źle, Åmiertelnie bladÅ na twarzy. Nie chciaÅbyÅ obraziÄ tego mÄżczyzny, ani umyÅlnie, ani w żaden inny sposób. JeÅli znalazÅ siÄ na pokÅadzie, do niego należaÅo dowodzenie okrÄtem. W tajemnicy kobiety nazywaÅy go "jankeskÄ wyrzutniÄ". PiÅ. PaliÅ. RozmyÅlaÅ. ByÅ uzależniony od sportu. MiaÅ bardzo wielu przyjacióÅ, w tym licznych eks-sportowców, też uzależnionych od sportu. Mimo to czuÅ siÄ samotny. TÄskniÅ za "normalnym życiem". W telewizji oglÄdaÅ baseball, futbol amerykaÅski, boks. Kiedy zasiadaÅ na stadionie, pragnÄc obejrzeÄ bezpoÅrednio rozgrywki baseballu, wszyscy zwracali na niego uwagÄ, zawsze spotykaÅ siÄ z aplauzem. TÅum uwielbiaÅ sposób, w jaki siÄ podnosiÅ i prostowaÅ - nieÅmiaÅy uÅmiech, machniÄcie rÄkÄ - a potem szybko siadaÅ, czerwony na twarzy. SpotykaÅ siÄ z przyjacióÅmi w restauracjach i klubach nocnych. CzÄsto zachowywali siÄ haÅaÅliwie, narzekali na jedzenie i obsÅugÄ, wychodzili na samym koÅcu. Ale dawali duże napiwki. W miejscach publicznych Eks-Sportowiec chÄtnie rozdawaÅ autografy, ale nie cierpiaÅ byÄ potrÄcany czy broniÄ siÄ przed naporem tÅumu. LubiÅ mieÄ atrakcyjnÄ kobietÄ przy swoim boku. UÅmiechniÄtÄ, rozpromienionÄ. CzÄsto stykaÅ siÄ z fotografami. LubiÅ, kiedy kobieta tuliÅa siÄ do jego ramienia, ale nie do niego. Nie przepadaÅ za kobietami, które "próbowaÅy byÄ mÄżczyznami". OburzaÅ siÄ i reagowaÅ odrazÄ na myÅl o "nienormalnych" kobietach, które nie chcÄ mieÄ dzieci. PotÄpiaÅ aborcjÄ. GodziÅ siÄ na regulacjÄ urodzin, choÄ KoÅcióŠnie godziÅ siÄ na żadnÄ z metod antykoncepcyjnych poza obserwacjÄ cyklu. PotÄpiaÅ komunistów i ich sympatyków, "czerwonych" i "różowych". Nie przeczytaÅ ani jednej ksiÄżki, może nawet nie otworzyÅ ani jednej ksiÄ Å¼ki, od czasów nauki w szkole Åredniej w San Francisco. MiaÅ tam zresztÄ bardzo przeciÄtne wyniki. Nim skoÅczyÅ dziewiÄtnaÅcie lat, zostaÅ zawodowym baseballistÄ. PrzepadaÅ za filmami, zwÅaszcza za komediami i filmami wojennymi. ByÅ potÄżnym mÄżczyznÄ, niespokojnym, zwÅaszcza gdy musiaÅ siedzieÄ zbyt dÅugo w jednym miejscu. ChodziÅ do koÅcioÅa sporadycznie, ale zawsze wypeÅniaÅ obowiÄzek wielkanocnej pokuty. Kiedy na klÄczkach czekaÅ na komuniÄ ÅwiÄtÄ, zamykaÅ oczy, bo tak go
nauczono w dzieciÅstwie. Nie żuÅ hostii, czekaÅ, aż rozpuÅci siÄ na jÄzyku, tak jak to robiÅ jako chÅopiec. Raczej przystÄpiÅby do komunii, nie wyznawszy wczeÅniej grzechów, niż podniósÅ siÄ w trakcie mszy i obrzuciÅ ksiÄdza wyzwiskami. WierzyÅ w Boga, ale wierzyÅ też w wolnÄ wolÄ. Przypadkiem ujrzaÅ Marilyn Monroe na zdjÄciu w "L.A. Times". Hollywoodzka aktorka, blondynka, wyglÄdaÅa Åadnie miÄdzy dwoma graczami baseballu. PoczÄtek nowego sezonu. Do boju,! Eks-Sportowiec patrzyÅ przez dÅuższy czas na tÄ fotografiÄ. PiÅeczka do baseballu, kij, olÅniewajÄco Åliczna, promiennie uÅmiechniÄta dziewczyna o najsÅodszej z możliwych twarzy, sylwetka uksztaÅtowana na wzór Wenus z Milo, i te wÅosy jak cukrowa wata. Oto ujrzaÅ anioÅa, anioÅa z piersiami i biodrami. Eks-Sportowiec natychmiast skontaktowaÅ siÄ z przyjacielem w Hollywood, wÅaÅcicielem znanej w Beverly Hills restauracji. - Ta blondynka, Marilyn Monroe. Przyjaciel odparÅ: - SÅucham. O co chodzi? - ChcÄ siÄ z niÄ umówiÄ. - Poważnie? - rozeÅmiaÅ siÄ Ã³w przyjaciel. - Ta damulka jest zwyczajnÄ dziwkÄ. Zawsze byÅa dziwkÄ, jednorazówkÄ. Farbowana blondynka. WywÅoka. Nie nosi bielizny. Zadaje siÄ z Å»ydami i mieszka z dwoma pedalskimi Äpunami. ObciÄgnÄÅa gnata wszystkim w mieÅcie i daleko poza jego granicami. Weekendy spÄdza w Vegas, robiÄc facetom dobrze. Nigdy nie wychodzi z pokoju. Nigdy nie ma doÅÄ polskiej kieÅbasy. Cisza. Hollywoodzki przyjaciel myÅlaÅ, że Eks-Sportowiec cichutko odÅożyÅ sÅuchawkÄ, bo czasami tak robiÅ. Ale nie. Zamiast tego Eks-Sportowiec powiedziaÅ: - ChcÄ siÄ z niÄ umówiÄ. Musisz mi to zaÅatwiÄ. CYPRYSY W tygodniu, w którym przypadaÅy urodziny Normy Jeane, dziecko miaÅo już szeÅÄ tygodni. DwadzieÅcia siedem! Niemal za stara na matkÄ pierwszego dziecka, jak mówiono. To byÅ czas niespodziewanych odkryÄ. - Heeej, wiecie co? WÅaÅnie przyszÅa mi do gÅowy nastÄpujÄca myÅl. BliźniÄta, piÄkna trójca, wyruszyÅy, aby obejrzeÄ posiadÅoÅÄ do wynajÄcia. Cyprysy w Hollywood Hills, na szczycie Laurel Canyon Drive. Szósty czy siódmy dom w wiejskim stylu, który im pokazano od poczÄtku "epickich poszukiwaÅ". (To sÅowa Cassa, który byÅ ich mistrzem sÅów.) Szukali idealnego Årodowiska na okres ciÄży Normy Jeane i na pierwsze miesiÄce życia dziecka. -JesteÅmy wytworami naszego czasu i miejsca - ciÄgnÄÅ Cass. - Nie jesteÅmy czystymi duchami. PowstaliÅmy z prochu i cennych metali po chodzÄcych z odlegÅych gwiazd. Musimy siÄ wznieÅÄ ponad zasnute smogiem Miasto AnioÅów tak jak ponad historiÄ...?
Hej, sÅuchacie mnie czy nie? - (Tak, tak! - Norma Jeane, dziewczyna o oczach bÅyszczÄcych miÅoÅciÄ, sÅuchaÅa zawsze; Eddy G, ten wzruszy ramionami i przytaknie: pewnie.) - Poprzez narodziny każdej istoty Åwiat odradza siÄ na nowo. Nie inaczej bÄdzie z tymi narodzinami! PrzyszÅoÅÄ cywilizacji może zależeÄ od jednych jedynych narodzin. Mesjasza. Możecie rzec, że rachunek prawdopodobieÅstwa przemawia przeciwko Mesjaszowi, ale co z tego? KoÅci zostaÅy rzucone. Kiedy Cass Chaplin wypowiadaÅ siÄ w sposób tak niebywale elokwentny, z takim niebywaÅym zaciÄciem, kimże byÅa Norma Jeane, kimże byÅ Eddy G, by w to wszystko wÄtpiÄ? Norma Jeane byÅa ŹebraczkÄ kochanÄ przez dwóch gorliwych ksiÄżÄt. Jeden dawaÅ jej ksiÄżki do przeczytania, ksiÄżki, które "dla niego wiele znaczyÅy", drugi dawaÅ jej kwiaty, pojedyncze kwiaty, sÄdzÄc z wyglÄdu, zerwane pod wpÅywem nagÅego impulsu i w poÅpiechu, z krótkÄ ÅodygÄ, z przekwitÅymi pÅatkami, o liÅciach skropionych czarnymi plamkami. - Åliczna Normo, kochamy ciÄ. Ależ szczÄÅliwa. I nigdy nie byÅo w moim ciele tak dużo zdrowia, wiÄc zrozumiaÅam, że wielbienie Boga jest wyrazem ducha Boskiego Zdrowia (albo Ozdrowienia). Nie istnieje DiabeÅ. DiabeÅ jest chorobÄ umysÅu. Tamtego dnia Eddy G zawiózÅ ich do Hollywood Hills ponad pogrÄżone w smogu niegodziwe miasto. Niebo nad ich gÅowami miaÅo barwÄ czystego, przygaszonego bÅÄkitu. WiaÅ ciepÅy, suchy wiatr. Gniecione kamyki grzechotaÅy pod koÅami zielonego cadillaca prowadzonego wprawnÄ jak zawsze rÄkÄ Eddyego, który jak zwykle sprawiaÅ wrażenie, że dopiero przed chwilÄ zdoÅaÅ ochÅonÄÄ po jakimÅ wybryku, i którego najczÄÅciej obsadzano w filmach w rolach mÅodych, przystojnych, pewnych siebie facetów, zmierzajÄcych ku Åmierci, zwykle gwaÅtownej. Norma Jeane usiadÅa obok Eddyego G, obok Normy Jeane usadowiÅ siÄ Cass Chaplin. (Biedny Cass! "Nie jestem dzisiaj sobÄ, ale kim, do diabÅa, jestem, pojÄcia nie mam".) Norma Jeane, w rozkwicie swego mÅodzieÅczego piÄkna, uÅmiechaÅa siÄ, siedzÄc miÄdzy kochankami BliźniÄtami i trzymajÄc prawÄ dÅoÅ obronnym gestem na brzuchu. CiepÅÄ, wilgotnÄ dÅoÅ na powiÄkszajÄcym siÄ brzuchu. Szósty tydzieÅ dziecka. Czy to możliwe? BliźniÄta, piÄkna trójca, tego jasnego, sÅonecznego ranka w poÅudniowej Kalifornii jechaÅy Laurel Canyon Drive na spotkanie z agentkÄ obrotu nieruchomoÅciami, która potraktowaÅa ich "epickie poszukiwania" niczym swoje wÅasne i postanowiÅa możliwie najszybciej doprowadziÄ do zawarcia umowy. MiÄdzy sobÄ nazywali tÄ kobietÄ ThedÄ BarÄ, ponieważ malowaÅa siÄ w kretyÅskim, pseudoseksownym stylu minionej ery; szkoda byÅo kobiety (to zdanie Normy Jeane), ale chciaÅo siÄ też wybuchnÄÄ Åmiechem prosto w jej twarz (Cass i Eddy G). I nagle, tak spontanicznie, że można by przy puszczaÄ, że wÅaÅnie w tej chwili o tym pomyÅlaÅ, Eddy G uderzyÅ piÄÅciÄ w kierownicÄ. - Heeej, wiecie co? WÅaÅnie przyszÅa mi do gÅowy nastÄpujÄca myÅl. Norma Jeane zapytaÅa, jaka myÅl przyszÅa mu wÅaÅnie do gÅowy, Cass zaÅ mruknÄÅ coÅ niezrozumiale (och, Cassa tak roznosiÅa wÅciekÅoÅÄ, że Norma Jeane niemal sama jÄ czuÅa; niedawno poczuÅa siÄ z jego powodu odrobinÄ winna, bo stwierdziÅ, że ze wspóÅczucia do niej też ma "poranne mdÅoÅci", a przecież ona tak naprawdÄ Å¼adnych porannych mdÅoÅci nie miewaÅa). Eddy G ciÄgnÄÅ podekscytowany:
Jakby mnie olÅniÅo, wiecie? Musimy coÅ zrobiÄ, caÅa nasza trójka, zanim Norma Jeane urodzi dziecko. Każde z nas przygotuje testament i polisÄ ubezpieczeniowÄ. JeÅli coÅ siÄ komuÅ przydarzy, odszkodowanie odbierze pozostaÅa dwójka oraz dziecko. - Eddy zamilkÅ na chwilÄ. KipiaÅ chÅopiÄcym entuzjazmem, żywioÅowÄ, nieobecnÄ w scenariuszu energiÄ. - Znam pewnego prawnika. To znaczy kogoÅ, komu można zaufaÄ. Kapujecie? No, co wy na to? Hej, sÅuchacie? W ten sposób dziecko bÄdzie bezpieczne. Cisza. Norma Jeane pozostaÅa zatopiona w myÅlach. W snach z po przedniej nocy. W halucynacyjnych, dziwnie wyrazistych marzeniach! Flotylli marzeÅ, typowych dla ciÄży marzeÅ, które opisaÅa Cassowi, i dodaÅa, że nigdy wczeÅniej takich snów nie miaÅa, och, nigdy! BezsennoÅÄ jÄ opuÅciÅa, jak gdyby nigdy jej nie dokuczaÅa. Wcale nie kusiÅo jej, by zażyÄ tabletki z domowych zapasów. Rzadko miaÅa ochotÄ na drinka. ZasypiaÅa od razu, ledwie jej gÅowa zetknÄÅa siÄ z poduszkÄ, chociaż piÄkni chÅopcy pieÅcili jÄ, ssali, gryźli i szturchali, ÅmiejÄc siÄ i walczÄc ze sobÄ jak dzieciaki po obu stronach albo na wierzchu jej uÅpionego kobiecego ciaÅa. Nazwali jÄ ÅpiÄcÄ KrólewnÄ. PrzysiÄgali, że jej piersi wypeÅniÅy siÄ ÅmietanÄ. Pycha! Mimo to rzeka nocy unosiÅa jÄ niewinnie na swojej powierzchni, rzeka jÄ Å¼ywiÅa. Nigdy nie byÅam zdrowsza, Mamo/Dlaczego nie powiedziaÅaÅ mi, że po siadanie dziecka bÄdzie wÅaÅnie takie! Cass odchrzÄknÄÅ. ByÅ trochÄ rozdrażniony, jak aktor, któremu nie bardzo odpowiada jakaÅ scena. - Hej, niezÅa myÅl, Eddy. Aha! Czasami martwiÄ siÄ o dzieciaka. O ten Uskok ÅwiÄtego Andrzeja. - OdwróciÅ siÄ do Normy Jeane i zapytaÅ Åagodnie: Jak to ci siÄ podoba, MaÅa Mamusiu? WciÄż cisza. Norma Jeane zdawaÅa siÄ nie reagowaÄ na ten dialog tak, jakby sobie tego życzyÅy mÄskie BliźniÄta. Później bÄdzie to wspominaÅa jako coÅ dziwnego: jak podczas ujÄcia filmowego, widzisz, czego oczekuje od ciebie twój partner; masz siÄ zachowaÄ w okreÅlony sposób, masz stworzyÄ przejÅcie do kolejnego fragmentu dialogu, ale ty niespodziewanie siÄ wstrzymujesz, jakiÅ instynkt w twojej aktorskiej duszy nakazuje ci siÄ wstrzymaÄ, opieraÄ, nie podÄżaÄ zgodnie z logikÄ. - Normo? Co o tym myÅlisz? Eddy G otworzyÅ przepustnicÄ w silniku samochodu. MknÄli wÄskÄ drogÄ po dnie kanionu. Jest wÅciekÅy, pomyÅlaÅa Norma Jeane. Eddy G gmeraÅ przy radiu wbudowanym w tablicÄ rozdzielczÄ - niebezpieczny zwyczaj, gdy siÄ prowadzi. Z gÅoÅnika zabrzmiaÅy nieprzyjemnie gÅoÅne dźwiÄki The Songfrom Moulin Rouge. Droga byÅa wÄska i krÄta. Norma Jeane postanowiÅa nie przypominaÄ sobie sceny z policyjnÄ blokadÄ i Gladys w nocnej koszuli. ByÅam wówczas dziewczynkÄ.
Spójrzcie na mnie teraz! Cass przyciskaÅ dÅoÅ do dÅoni Normy Jeane, którÄ ona trzymaÅa na brzuchu nad MaleÅstwem. Cass chÄtniej niż Eddy G okazywaÅ serdecznoÅÄ; Cass mógÅ uchodziÄ za mistrza romantycznego nastroju, nie w komicznym stylu Chaplina seniora, ale w poważnym stylu Rudolfa Yalentino, czemu niemogÅa siÄ oprzeÄ Å¼adna kobieta. Od poczÄtku ciÄży Eddy G czÄÅciej drażniÅ NormÄ Jeane, nerwowo z niej żartowaÅ i unikaÅ jej dotykania. -Najważniejsze jest to, kochanie, że dziecku należy zapewniÄ ochronÄ. Przed zÅoÅliwoÅciÄ losu. Bo co bÄdzie w razie kolejnego krachu? A to siÄ może zdarzyÄ! Przecież pierwszego nikt siÄ nie spodziewaÅ. Co bÄdzie, jeÅli kino pójdzie w odstawkÄ? To też może siÄ zdarzyÄ! Wkrótce wszyscy w caÅych Stanach bÄdÄ mieli telewizjÄ. "Każdy, kto żywi jakieÅ zÅudzenie, nie jest Åwiadom, że to zÅudzenie", powiada Freud. W Kalifornii samo powietrze, którym oddychamy, jest iluzjÄ. WiÄc myÅlÄ sobie, że jeÅli chodzi o finanse, dobrze byÅoby zapewniÄ Dziecku przyszÅoÅÄ. Norma Jeane poruszyÅa siÄ niespokojnie. Teraz ona powinna przemówiÄ. To byÅy Äwiczenia aktorskie; wczeÅniej przygotowana scena, w której ona musi improwizowaÄ. To jedno z tych ÄwiczeÅ, kiedy wypraszajÄ ciÄ z sali, potem wprowadzajÄ z powrotem, aby odegraÄ scenÄ z udziaÅem dwóch, trzech aktorów, którzy znajÄ scenariusz na pamiÄÄ. Cass ocieraÅ siÄ policzkiem o twarz Normy Jeane. MiaÅ nieÅwieży, poranny oddech zmieszany ze sÅodkawÄ stÄchliznÄ gnijÄcej wistarii. - Nic nam siÄ nie stanie, MaÅa Mamusiu. Sami jesteÅmy naszymi szczÄÅliwymi gwiazdami. Nareszcie przypomniaÅa sobie! Ãw sen, w którym bardzo siÄ staraÅa karmiÄ dziecko, ale ono nie ssaÅo. Czy noworodek ssie automatycznie? Odruchowo? Musi to byÄ instynkt, natura, jak u ptaka budujÄcego gniazdo, pszczóŠzabudowujÄcych ul. Dziwne w tym Ånie byÅo to, że dziecko nie miaÅo twarzy (jeszcze! ), jedynie coÅ w rodzaju lekko migoczÄcej aureoli. PowiedziaÅa: - Ojej, pomyÅlcie tylko? Może tak zwany Bóg jest tak naprawdÄ tylko instynktem? SkÄd wiecie, jak siÄ zachowaÄ w nowej sytuacji, nie wiedzÄc, dlaczego to wiecie? Jak zwierzÄta wrzucone do wody, które wiedzÄ, jak pÅywaÄ? Nawet zupeÅnie maÅe? MÄskie BliźniÄta patrzyÅy przed siebie na drogÄ na dnie kanionu. Theda Bara już na nich czekaÅa. Przy otwartej bramie do Cyprysów. ZmuszaÅa siÄ do uÅmiechu, wykrzywiaÅa pomalowane ciemnÄ szminkÄ, uÅ¼Ä dlone przez pszczoÅÄ usta i machaÅa radoÅnie rÄkÄ niczym przebojowa dziewczyna z lat dwudziestych. Jej seksualna atrakcyjnoÅÄ należaÅa do minionej ery; mogÅa byÄ w każdym wieku miÄdzy trzydziestym piÄtym a czterdziestym piÄtym rokiem życia, jeÅli nie byÅa starsza. Ta ziemista skóra, na piÄta i bÅyszczÄca w okolicach oczu. Normie Jeane zrobiÅo siÄ jej szkoda. Zarazem jednak czuÅa jakÄÅ zÅoÅÄ. DoroÅnij. Daj spokój! Eddy G zawoÅaÅ, na pozór szczerze: -Hej, przepraszamy!
SpóźniliÅmy siÄ? Jaki potÄżny i przystojny chÅopiec; choÄ byÅ nie ogolony, ubrany w pogniecione spodnie koloru khaki i cuchnÄÅ czymÅ, co reklamy dezodorantów nazywaÅy zapachem ciaÅa, niemal wszystko można mu byÅo wybaczyÄ. I Cass Chaplin z nadÄsanÄ twarzÄ lalki i rozwichrzonymi wÅosami MaÅego Trampa, w które kobiety pragnÄÅy zanurzyÄ palce. Wstydliwa, spokojna, zamyÅlona blondynka, którÄ agentka natychmiast rozpoznaÅa jako Marilyn Monroe, najnowsze objawienie Hollywood, ale której prywatnoÅÄ z pewnoÅciÄ zamierzaÅa respektowaÄ. SÅynna trójca! OczywiÅcie, spóźnili siÄ po nad godzinÄ, BliźniÄta zawsze siÄ spóźniaÅy. ZresztÄ cudem byÅo, jeżeli to trio w ogóle pojawiaÅo siÄ gdzieÅ o jakiejkolwiek porze. Theda Bara, o twarzy z mocnym, przesadnym makijażem, ubrana w bÅyszczÄ cy rdzawy kostium i buty na wysokich obcasach z krokodylej skóry, wymieniÅa z klientami energiczne uÅciski dÅoni. Jakże siÄ pospieszyÅa, aby uspokoiÄ tych czarujÄcych mÅodych ludzi z Hoollywood. PrzyjechaliÅcie paÅstwo w samÄ porÄ! Nie myÅlcie już o tym. PiÄknie tu, w Hills. Cyprysy teraz sÄ mojÄ ulubionÄ posesjÄ, chociażby z uwagi na sam widok. W pogodny dzieÅ wprost zapiera dech w piersiach. Pod warunkiem, że nad Santa Monica i oceanem nie unosi siÄ mgÅa czy co to tam jest. - ZrobiÅa pauzÄ na jeszcze bardziej wymuszony uÅmiech. - Mam nadziejÄ, że jako mÅodzi ludzie nie wydacie sÄdu o Cyprysach nazbyt pospiesznie? To bardzo szczególny dom. Cass gwizdnÄÅ. WidzÄ to, proszÄ pani. WidzÄ to i jestem oszoÅomiony dodaÅ Eddy G. OczywiÅcie żartowaÅ, bo o tej porze dnia nie bywaÅ jeszcze oszoÅomiony. MÅoda blondynka, która wczeÅniej przedstawiÅa siÄ agentce jako Norma Jeane Baker, patrzyÅa teraz przez ciemne okulary na dom z zachwytem i powagÄ jak maÅa dziewczynka. MogÅo siÄ wydawaÄ, że nie ma makijażu, ale jej skóra bÅyszczaÅa. Platynowoblond wÅosy prawie zupeÅnie ginÄÅy pod purpurowym turbanem w stylu tych, które nosiÅa Betty Grabie w latach czterdziestych. Piersi schowane pod luźnÄ tunikÄ z biaÅego jedwabiu. MiaÅa biaÅe jedwabne spodnie, wymiÄte w kroku, i sÅomkowe sandaÅy na nagich stopach. Jej zachrypniÄty gÅos wyrażaÅ niedowierzanie. Och, piÄkny dom. Jak z bajki, tylko z której? Theda Bara uÅmiechnÄÅa siÄ niepewnie. UznaÅa, że to pytanie nie wymaga odpowiedzi. ZaproponowaÅa przechadzkÄ po okolicy. DziÄki temu uzyskamy lepszÄ orientacjÄ. - Energicznie poprowadziÅa ich wybrukowanÄ alejkÄ, przez wyÅożone kamiennymi pÅytami tarasy, obok basenu o ksztaÅcie nerki - na drżÄcej powierzchni wody unosiÅy siÄ wyschniÄte palmowe liÅcie, martwe owady i kilka mniejszych ptaków. - Basen jest czyszczony w każdy poniedziaÅek rano - powiedziaÅa na usprawiedliwienie. -Jestem pewna, że w tym tygodniu byÅ czyszczony. Norma Jeane odniosÅa wrażenie, że nad dnem dostrzega poruszajÄce siÄ cienie widmowych pÅywaków; nie chciaÅa siÄ wpatrywaÄ zbyt uważnie. Eddy G wgramoliÅ siÄ na trampolinÄ i ugiÄÅ kolana, jakby zamierzaÅ skoczyÄ. Cass zwróciÅ siÄ do kobiety, cedzÄc sÅowa: - Niech go pani nie zachÄca, bardzo proszÄ. Niech pani nawet nie patrzy w jego stronÄ.
Nie zamierzam siÄ utopiÄ, kiedy go bÄdÄ ratowaÅ. - Pieprz siÄ, Å»ydzino odparÅ Eddy G. ZaÅmiaÅ siÄ, ale wydawaÅ siÄ wkurzony. Theda Bara czym prÄdzej ruszyÅa dalej. Norma Jeane szepnÄÅa do Eddyego G: - To byÅo niegrzeczne. A jeÅli ona jest Å»ydówkÄ? - Ona wie, że tylko żartujÄ. Nawet jeżeli ty nie wiesz. Tak wysoko nad miastem ciÄgle wiaÅo. Norma Jeane zaczÄÅa siÄ zastanawiaÄ, jak by siÄ tu żyÅo w sezonie najsilniejszych wiatrów. Może nie byÅaby to najlepsza atmosfera dla kobiety w ciÄży i niemowlÄcia. Ale Cassowi i Eddyemu G, którzy jako dzieci mieszkali w eleganckich rezydencjach, zależaÅo na domu w górach, na czymÅ "egzotycznym", "szczególnym". PieniÄdze zdawaÅy siÄ nie stanowiÄ dla nich problemu, ale skÄd mieli je wziÄÄ na opÅacenie czynszu? Ponadto do obsÅugi takiego domu jak ten należaÅo zatrudniÄ sÅużbÄ. Norma Jeane nie miaÅa prawa do zysków z Niagary, choÄ film okazaÅ siÄ kasowym przebojem; byÅa kontraktowÄ aktorkÄ Wytwórni i dostaÅa swoje honorarium. Cass i Eddy G wiedzieli o tym! Teraz byÅa w ciÄży, wiÄc przez caÅy rok nie może zagraÄ w żadnym filmie. JeÅli nie dÅużej. (Niewykluczone, że w ogóle zakoÅczy siÄ jej kariera.) Lecz kiedy próbowaÅa wypytaÄ mÄżczyzn, ile wynosi miesiÄczny czynsz, zbyli jÄ, oÅwiadczajÄc, że to kwota umiarkowana. Podobno niepotrzebnie siÄ martwiÅa. "CoÅ wykombinujemy. We trójkÄ damy sobie radÄ". Norma Jeane przyglÄdaÅa siÄ kolejnemu pÄkniÄciu, tym razem szczelinie w stiukowej Åcianie ozdobionej piÄknÄ meksykaÅskÄ mozaikÄ. WewnÄtrz uwijaÅy siÄ czarne mrówki. PosiadÅoÅÄ nazwano Cyprysami ze wzglÄdu na te wÅoskie drzewka, które zamiast palm posadzono wokóŠdomu. Kilka zachowaÅo peÅne, miÅe dla oka ksztaÅty, ale wiÄkszoÅÄ skarlaÅa w reakcji na ustawiczne wiatry i wyglÄdaÅa pokracznie, jak udrÄczone torturami stworzenia. Niewiele wyobraźni byÅo trzeba, by zobaczyÄ, jak siÄ wijÄ. Gnomy, elfy, czarownice. Ale Rumpelstiltzkin nie byÅ zÅy. Jedyny przyjaciel Normy Jeane. KochaÅ jÄ bez zastrzeżeÅ. Szkoda, że za niego nie wyszÅa! wtedy by nie umarÅ. Teraz nosiÅaby w sobie dziecko I. E. Shinna, miaÅaby piÄkny, wÅasny dom i szanowaliby jÄ wszyscy w Hollywood, nawet szefowie Wytwórni. (Ale Isaac zdradziÅ jÄ, choÄ tak wiele mówiÅ o miÅoÅci. Niczego jej nie zapisaÅ w testamencie. Ani centa! ZwiÄzaÅ jÄ z WytwórniÄ kontraktem na siedem filmów, czyniÄc z niej niewolnicÄ.) Theda Bara wprowadzaÅa ich do domu. Przez wielkopaÅskie foyer. WnÄtrze przypominaÅo muzeum: marmurowa podÅoga, mosiÄżno-krysztaÅowe żyrandole, jedwabne tapety, lustrzane panele i szerokie schody. Salon znajdowaÅ siÄ w gÅÄbi i byÅ tak przestronny, że Norma Jeane musiaÅa zmrużyÄ oczy, aby zobaczyÄ przeciwlegÅÄ ÅcianÄ. Na meblach leżaÅo biaÅe pÅótno, ale parkiet nie byÅ przykryty. Nad olbrzymim kominkiem wisiaÅy skrzyżowane szpady. Obok staÅa kompletna, chyba Åredniowieczna zbroja. Cass gwizdnÄÅ.
- D. W. Griffith. Jeden z jego dziwacznych eposów. Owalne lustra oprawione w misterne zÅote ramy odbijaÅy w nieskoÅczonoÅÄ owalne lustra oprawione w misterne zÅote ramy - z wrażenia Normie Jeane zatrzepotaÅo serce. Tu mieszka szaleÅstwo. Nie wchodź do Årodka! Ale już byÅo za późno, nie mogÅa zawróciÄ. DoprowadziÅaby Cassa i Eddyego G do szaÅu. Obecnym wÅaÅcicielem posesji byÅ Bank PoÅudniowej Kalifornii. Od kilku lat nikt nie mieszkaÅ na staÅe w Cyprysach. PoprzedniÄ wÅaÅcicielkÄ byÅa piÄknoÅÄ lat trzydziestych, podrzÄdna aktorka, która przeżyÅa swego mÄża, zamożnego producenta, o kilka dziesiÄcioleci. Kobieta ta, miejscowa legenda, nie miaÅa wÅasnych dzieci, ale adoptowaÅa kilkoro sierot z Meksyku. ParÄ tych dzieci umarÅo "ÅmierciÄ naturalnÄ", inne zniknÄÅy albo rozeszÅy siÄ po Åwiecie. Kobieta ta wprowadziÅa do swojego domu licznych "krewnych" i "pomocników", którzy na przemian okradali jÄ i drÄczyli. Opowiadano szokujÄce historie o jej skÅonnoÅci do alkoholu, narkotyków, o próbach samobójczych. Jednak przekazywaÅa poważne sumy lokalnym organizacjom charytatywnym, w tym Siostrom NieustajÄcego MiÅosierdzia, czyli zakonowi katolickiemu, którego reguÅa nakazywaÅa ÅcisÅe posty, modlitwy i milczenie. Norma Jeane nie chciaÅa sÅuchaÄ najgorszej z tych opowieÅci. WiedziaÅa, że podobne opowieÅci mogÄ byÄ zwodnicze. Jeżeli nawet po czÄtek daje im prawda, ludzkie gadanie zmienia je w kÅamstwa". Serce Normy Jeane biÅo szybciej nad niesprawiedliwoÅciÄ, nad okropieÅstwami, które wygadywano o kobiecie mieszkajÄcej samotnie w tym domu i w koÅcu znalezionej w Åazience przez dozorcÄ. Koroner stwierdziÅ przypadkowÄ ÅmierÄ na skutek niedożywienia, nadużywania barbituranów i alkoholu. Norma Jeane szepnÄÅa: -To nie w porzÄdku. SÄpy! Z przodu Theda Bara, w szpilkach, rozmawiaÅa i ÅmiaÅa siÄ z mÄżczyznami. MiaÅa nadziejÄ, że rzeczywiÅcie wynajmÄ Cyprysy. PowiedziaÅa do Normy Jeane: - Fantastyczny dom, prawda, moja droga? Jest taki oryginalny, niepowtarzalny. Pani przyjaciele mówili mi, że szukajÄ paÅstwo odosobnienia? Trudno o lepsze miejsce, dajÄ sÅowo. Obchód posiadÅoÅci trwaÅ już doÅÄ dÅugo. Norma Jeane zaczynaÅa odczuwaÄ zmÄczenie. Ten dom! Iluzja splendoru! Osiem sypialni, dziesiÄÄ Åazienek, kilka salonów, ogromny pokój stoÅowy z krysztaÅowymi żyrandolami, które drżaÅy i koÅysaÅy siÄ, jakby siÄ sufit unosiÅ; w pokoju do ÅniadaÅ zasiÄÅÄ mogÅo ÄwierÄ setki goÅci. WszÄdzie trzeba byÅo wchodziÄ po kilku schodkach, żeby zaraz zejÅÄ po innych. W czÄÅci poÅożonej w gÅÄbi budynku, której okna wychodziÅy na basen, urzÄdzono coÅ w rodzaju sali klubowej z dużym, zakrzywionym barem, stolikami, skórzanymi Åawami, parkietem do taÅca i szafÄ grajÄcÄ. Norma Jeane od razu podeszÅa do szafy, ale urzÄdzenie nie tylko nie byÅo podÅÄczone do prÄdu, ciemne, ale nie zawieraÅo pÅyt. Do licha, nie ma na Åwiecie nic bardziej żaÅosnego niż milczÄca szafa grajÄca. OdwróciÅa siÄ rozdrażniona i nadÄsana. ChÄtnie puÅciÅaby jakÄÅ pÅytÄ i potaÅczyÅa.
Jitterbuga! Od lat nie taÅczyÅa jitterbuga. Albo hula: Åwietnie byÅoby zataÅczyÄ hula, od czternastego roku życia należaÅa do entuzjastek hula. Teraz miaÅa dwadzieÅcia siedem lat, byÅa w ciÄży i ruch dobrze by jej zrobiÅ; niby dlaczego nie powinna taÅczyÄ? Gdyby Marilyn zagraÅa w filmie MÄżczyźni wolÄ blondynki czego uczyniÄ nie zamierzaÅa - taÅczyÅaby we wspaniaÅych, drogich kostiumach, w starannie opracowanych choreograficznie numerach muzycznych, jak Ginger Rogers i Fred Astaire. Nie przepadaÅa za tego rodzaju rzeczami, wymyÅlnymi i efekciarskimi. WolaÅa swobodny taniec. Pierwsza rzecz do zrobienia, Normo: uruchomiÄ szafÄ grajÄcÄ - obiecaÅ Eddy G. Czyżby już ktoÅ o czymÅ zdecydowaÅ? Bez jej zgody? Theda Bara nie skoÅczyÅa jeszcze ich oprowadzaÄ. Zalotnie ÅmiaÅa siÄ i rozmawiaÅa z mÄżczyznami, którzy w stylowych, ale wygniecionych i nie zbyt czystych ubraniach wyglÄdali na siebie, na odrzuconych potomków hollywoodzkiego rodu królewskiego. Norma Jeane szÅa za nimi, przygryzajÄc dolnÄ wargÄ. Och, nie ufaÅa swym kochankom! Dziecko też im nie ufaÅo. Aktor to instynkt. Bez instynktu aktor nie istnieje. Norma Jeane usiÅowaÅa przypomnieÄ sobie wyrazisty, niepokojÄcy sen, który miaÅa tuż przed przebudzeniem siÄ tego ranka. TrzymaÅa Dziecko przy nabrzmiaÅych, obolaÅych piersiach, pragnÄc je nakarmiÄ, ale chyba ktoÅ za nie szarpaÅ... Norma Jeane krzyknÄÅa: Nie, nie! , lecz jakieÅ dÅonie dalej trzymaÅy Dziecko, wiÄc żeby uciec, musiaÅa siÄ obudziÄ. Normo Jeane - powiedziaÅa uprzejmie agentka - czy coÅ jest nie tak? MyÅlaÅam, że pokaÅ¼Ä paÅstwu... Norma Jeane osÅoniÅa oczy przed tymi wszystkimi cholernymi zwierciadÅami. ZwierciadÅami owalnymi, prostokÄtnymi, wysokimi, pionowymi, zwierciadlanymi panelami na prawie każdej Åcianie tego domu. Jedna z Åazienek na parterze miaÅa przymocowane do sufitu lustro z cynowymi obwódkami. Gdziekolwiek siÄ weszÅo, od razu pojawiaÅo siÄ twoje odbicie, twoja twarz wyÅaniaÅa siÄ jak balon, oczy wpatrzone w oczy. Oto, kim siÄ staÅa dziewczyna z lustra u Mayera! W purpurowym turbanie i ciemnych okularach Norma Jeane wyglÄdaÅa jak cycata i dÅugonoga statystka z filmu Road to Rio, ta, do której Bob Hope szczerzyÅ zÄby. Norma Jeane uważaÅa, że istotÄ jej Magicznej PrzyjacióÅki jest egzystencja w tajemnicy. Jeżeli stykasz siÄ z MagicznÄ PrzyjacióÅkÄ na co dzieÅ, wyjÄtkowoÅÄ znika. Cass chyba czytaÅ w jej myÅlach; powiedziaÅ, że zdejmÄ wiÄkszoÅÄ luster, jeÅli Norma Jeane ich sobie nie życzy. - BliźniÄta mogÄ siÄ obyÄ bez luster, ponieważ "odzwierciedlajÄ" siÄ na wzajem, zgadza siÄ? - Cass, nie wiem. ChcÄ wracaÄ do domu. KochaÅa go, nie ufaÅa mu. Nie ufaÅa obu mÄżczyznom, których kochaÅa. Jeden z nich byÅ ojcem maleÅstwa możliwe, żeby dziecko spÅodzili obaj? Tego dnia nie po raz pierwszy rozmawiali o polisach ubezpieczeniowych, nowoÅciÄ byÅy zaÅ testamenty. Czyżby spodziewali siÄ, że umrze, na przykÅad podczas porodu? A może liczyli na jej ÅmierÄ? (Ale kochali jÄ.
To jedno wiedziaÅa! ) Gdyby tak mogÅa poradziÄ siÄ pana Shinna. A może... Eks-Sportowca, który chciaÅ siÄ z niÄ "umówiÄ"? Poprzedniego dnia Norma Jeane powiedziaÅa Cassowi o sÅawnym eksbaseballiÅcie. ZrobiÅo to na nim chyba wiÄksze wrażenie niż z poczÄtku na Normie Jeane. Cass oÅwiadczyÅ, że Eks-Sportowiec jest bohaterem dla wielu Amerykanów w takim samym albo i wiÄkszym stopniu niż którakolwiek z gwiazd filmowych, wiÄc może Norma Jeane powinna siÄ z nim umówiÄ. ZaprotestowaÅa, mówiÄc, że o baseballu wie bardzo niewiele, nic jÄ to nie obchodzi, a poza tym jest w ciÄży. Mówi, że chce siÄ ze mnÄ "umówiÄ"! Wiemy, co to oznacza. Potrafisz graÄ trudne role. OsiÄgaÄ coÅ dużym nakÅadem siÅ. To wielka rola dla Marilyn. -Jest sÅawny. Musi byÄ bogaty. - Marilyn jest sÅawna. Ale nie bogata. Och, nie jestem sÅawna jak on. Nim siÄ wycofaÅ, przez wiele lat odnosiÅ sukcesy. Wszyscy go kochajÄ. Dlaczego wiÄc nie ty? Norma Jeane zerknÄÅa z obawÄ na Cassa, aby zobaczyÄ, czy jest zazdrosny, ale nic na to nie wskazywaÅo. Lecz Cassa, w przeciwieÅstwie do Eddyego G, trudno byÅo przejrzeÄ. Norma Jeane nie powiedziaÅa Cassowi, że odprawiÅa sÅawnego EksSportowca, ale nie osobiÅcie, bo ten mÄżczyzna nie zadzwoniÅ do niej sam, tylko przez kogoÅ, kto skontaktowaÅ siÄ z jej agentem. Co za tupet! Jak gdyby Marilyn Monroe byÅa towarem handlowym. Widzisz billboard, wiÄc dzwonisz z ofertÄ. Ile kosztuje Marilyn? Na pierwszym piÄtrze Cyprysów w starej, francuskiej czÄÅci domu brÄ zowe i krysztaÅowe żyrandole bardziej rzucaÅy siÄ w oczy. SÅabe, zÅowieszcze, zÅociste ÅwiatÅo wpadaÅo do Årodka tak, jakby jego źródÅem byÅo coÅ innego niż sÅoÅce. UnosiÅa siÄ woŠźle funkcjonujÄcej kanalizacji, Årodków na owady, zwietrzaÅych perfum. Nieustannie ÅwiszczaÅ wiatr... Norma Jeane miaÅa wrażenie, że sÅyszy gÅosy, stÅumiony dzieciÄcy Åmiech. To musiaÅ byÄ wiatr, grzechoczÄce szybki okienne albo żyrandole. ZauważyÅa, że Cass jest po irytowany i także rozglÄda siÄ niespokojnie. Pewnie też sÅyszy te dźwiÄki. Tego ranka nie czuÅ siÄ dobrze, krÄciÅo mu siÄ w gÅowie. Kiedy wówczas na niego zerknÄÅa, w jego oczach dostrzegÅa alarmujÄcÄ nieobecnoÅÄ. Gdy Theda Bara wyjaÅniaÅa skomplikowany system wewnÄtrznej komunikacji w domu, Cass staÅ, trÄc oczy i poruszajÄc ustami tak, jakby wpadÅo mu do Årodka coÅ, czego nie mógÅ poÅknÄÄ. Norma Jeane próbowaÅa go objÄÄ, ale odtrÄciÅ jÄ, zmieszany. - Nie jestem twoim dzieckiem. PrzestaÅ. Dlaczego przyjechaliÅmy do tego okropnego miejsca? Czy szukamy jakiejÅ zjawy? Theda Bara poÅwiÄciÅa trochÄ czasu na opisanie instalacji antywÅamaniowej, reflektorów i systemu monitoringu. Wszystko to musiaÅo kosztowaÄ okoÅo miliona dolarów. Podobno poprzednia wÅaÅcicielka rezydencji "nie samowicie siÄ baÅa", że ktoÅ siÄ wÅamie do domu i zamorduje jÄ. Jak moja matka - mruknÄÅ przybity Eddy G. - To byÅ pierwszy symptom.
Ale nie ostatni. Norma Jeane postanowiÅa trochÄ poprawiÄ ogólny nastrój. -Dlaczego ktoÅ miaÅby chcieÄ mnie zamordowaÄ? Zawsze o to pytam. Bo, wiecie... czy ktoÅ jest aż tak ważny? Theda Bara uÅmiechnÄÅa siÄ lodowato i powiedziaÅa: Wielu ludzi w tej czÄÅci Åwiata jest wystarczajÄco ważnych, by ich za mordowaÄ. A jeszcze wiÄcej jest bogatych. Norma Jeane miaÅa wrażenie, że to niegrzeczna odpowiedź, chociaż nie zrozumiaÅa jej do koÅca. ZastanawiaÅa siÄ z uÅmiechem na ustach: Co by sobie pomyÅlaÅ EksSportowiec, gdyby wiedziaÅ, że ona jest w ciÄży? I że kocha siÄ nie z jednym przystojnym, seksownym mÅodzieÅcem, tylko z dwoma? Może jestem dziwkÄ. Rany, jest na to caÅe mnóstwo dowodów! WÅaÅnie wtedy zaczÄÅy siÄ dziaÄ dziwne rzeczy. Kiedy Eddy G zadawaÅ kobiecie pytania. Norma Jeane sÅuchaÅa jednym uchem, a Cass w ogóle siÄ wyÅÄczyÅ, popielaty na twarzy i rozdygotany. PoruszaÅ ustami, jakby chciaÅ coÅ przeÅknÄÄ. Powietrze byÅo tu suche, odnosiÅo siÄ wrażenie, że do ust dostaÅ siÄ piasek. Norma Jeane miaÅa ochotÄ wziÄÄ Cassa w ramiona, pocaÅowaÄ go i uspokoiÄ. KÄtem oka dostrzegÅa jakiÅ ruch coÅ tam przemknÄÅo, przebiegÅo. CieÅ w locie. Przez jedno z luster? Ani Theda Bara, ani Eddy G niczego nie zauważyli, ale Cass wytrzeszczyÅ oczy z przerażenia. Jednak niczego tam nie byÅo. Kiedy Theda Bara wprowadziÅa ich do jeszcze jednej sypialni, za brokatem zasÅony znów coÅ jakby siÄ poruszyÅo, przerażone. - Och, spójrzcie - Norma Jeane powiedziaÅa bez namysÅu. Theda Bara odparÅa niepewnie: -To... nic. Jestem pewna. Pracownica agencji obrotu nieruchomoÅciami podeszÅaby tam odważnie i sprawdziÅa, ale Cass powstrzymaÅ jÄ. - Nie. PieprzyÄ to; zamknijmy tylko drzwi. Wyszli, zamknÄli drzwi. Norma Jeane i Eddy G wymienili zaniepokojeni spojrzenia. Co siÄ dziaÅo z Cassem? On miaÅ panowaÄ nad caÅÄ ich trójkÄ. Norma Jeane sÅyszaÅa wczeÅniej stÅumiony sopran, dzieciÄce krzyki i Åmiech, choÄ naturalnie to byÅ wiatr, tylko wiatr, rozbudzona wyobraźnia. Gdy Theda Bara zaprowadziÅa ich do pokoju dziecinnego, Norma Jeane z ulgÄ stwierdziÅa, że jest pusty; panowaÅa tu cisza, jeÅli nie liczyÄ pomruków wiatru. Dlaczego jestem taka gÅupia? Nikt by tu dziecka nie zamordowaÅ. - Åliczny p...pokój! Norma Jeane musiaÅa to powiedzieÄ. Lecz pokój dziecinny bynajmniej nie byÅ Åliczny, tylko duży. I dÅugi. ZewnÄtrzna Åciana skÅadaÅa siÄ gÅównie z okien z przyciemnionego szkÅa wychodzÄcych na pustÄ przestrzeÅ, jakby w nieskoÅczonoÅÄ; pozostaÅe Åciany pomalowano na różowo i ozdobiono rysunkowymi figurkami o rozmiarach dorosÅego czÅowieka. Byiy wÅród nich niezwykÅe, staromodne postacie z bajek Babci GÄski i amerykaÅskich fil mów rysunkowych: Myszka Miki, Kaczor Donald, Królik Bugs,
Goofy. PÅaskie, puste oczy. Ludzkie uÅmiechy. Zamiast pazurów dÅonie w biaÅych rÄkawiczkach. Dlaczego te postaci sÄ takie duże? Norma Jeane stanÄÅa oko w oko z Goofym i zaraz siÄ wycofaÅa. ZamieniÅa to w żart. - Na takim typku dziewczyna w swetrze nie zrobi wrażenia. Gdy Cass dostaÅ czasem zbyt mocnego kopa w gÅowÄ (zgodnie z do brotliwym okreÅleniem jego przyjacióŠod kieliszka i narkotyków) pod czas jakiegoÅ przyjÄcia, rozpoczynaÅ krytycznÄ przemowÄ - na przykÅad o filozofii tomistycznej, linii uskoków geologicznych w hrabstwie Los Angeles albo sekretnej amerykaÅskiej skÅonnoÅci do linczu, która, jego zdaniem, nie zostaÅa przeniesiona do Nowego Åwiata ze Starego, lecz tak naprawdÄ czekaÅa już na amerykaÅskich purytanów, kiedy przybyli i osiedlili siÄ w tej dziczy. Tak samo teraz - niespodziewanie, jak lunatyk budzÄcy siÄ z transu, Cass zaczÄÅ mówiÄ o postaciach zwierzÄt w dzieciÄcych ksiÄżkach i filmach. -Chryste! To byÅoby przerażajÄce, gdyby zwierzÄta potrafiÅy mówiÄ. Gdyby naprawdÄ byÅy nami. Ale w dzieciÄcym Åwiecie zawsze mówiÄ. Dlaczego? Norma Jeane zdziwiÅa go, odpowiadajÄc: - Ponieważ zwierzÄta sÄ jak ludzie! Nie potrafiÄ rozmawiaÄ tak jak my, ale z pewnoÅciÄ siÄ komunikujÄ. Jak my majÄ uczucia: ból, nadziejÄ, strach, miÅoÅÄ. Matki zwierzÄt... - Ale nie zwierzÄta rysunkowe, kochanie. One nie majÄ miotów - wtrÄciÅ Eddy G. Cass rzekÅ z zadziwiajÄcÄ zÅoÅliwoÅciÄ: - Nasza Norma kocha zwierzaki. A to dlatego, że żadnego nie zna. Ona wyobraziÅa sobie, że odpowiedziaÅyby miÅoÅciÄ bez żadnych zastrzeżeÅ. Norma Jeane odparÅa urażona: - Hej, nie rozmawiajcie o mnie tak, jakby mnie tutaj nie byÅo. I nie poniżajcie mnie. MÄżczyźni rozeÅmiali siÄ. Możliwe, że byli z niej dumni, kiedy gniewaÅa siÄ w ten sposób, a nawet kiedy zdejmowaÅa okulary przeciwsÅoneczne jak Bette Davis albo Joan Crawford w melodramatach, aby spojrzeÄ zdrajcom prosto w oczy. - Norma Jeane mówi: "Nie poniżajcie mnie". - Nawet Rybka ma swojÄ dumÄ. - ZwÅaszcza Rybka. Theda Bara przenosiÅa wzrok kolejno od twarzy do twarzy, rozchyliÅa w zdumieniu opuchniÄte, jakby ukÄszone przez pszczoÅÄ usta. Co siÄ tu dzieje? Kim sÄ ci beztroscy mÅodzi ludzie? Wyrachowani jak cios nożem w serce. Cios nożem w brzuch. Ona. Norma Jeane to ona. Nigdy nie mogÅa byÄ nikim innym. Tylko trzecim punktem BliźniÄt. OdlegÅym trzecim wierzchoÅkiem odwiecznego trójkÄta, wierzchoÅkiem, który Cass okreÅliÅ jako ÅmierÄ. Norma Jeane uÅwiadomiÅa sobie, że tym mÄżczyznom bÄdzie zupeÅnie bez różnicy, jak bardzo ich kocha, poÅwiÄca siÄ dla nich, jak czczona jest przez nieznajomych i jakÄ jest utalentowanÄ aktorkÄ - zawsze bÄdÄ o niej mówiÄ ona. ByÅa ich Ryb kÄ, byÅa RybÄ. Åmiech mÄżczyzn ucichÅ. ZrobiÅo siÄ bardzo spokojnie, tylko wiatr wiaÅ. Powinni już wyjÅÄ z upiornie różowego pokoju dziecinnego.
Theda Bara odchrzÄknÄÅa, aby powiedzieÄ na koniec kilka pogodnych sÅów, kiedy nagle usÅyszeli szelest. Tuż przy jej stopach, czÄÅciowo zakrytych przez kojec, poruszyÅ siÄ jakiÅ cieÅ. - Grzechotnik! - krzyknÄÅa kobieta. Eddy G w panice wskoczyÅ na stóÅ. Na plastikowy ogrodowy stolik ustawiony na maleÅkiej wyspie ze sztucznÄ trawÄ i miniaturowymi palmami. ChwyciÅ NormÄ Jeane za ramiÄ i pomógÅ jej stanÄÄ obok siebie, pomógÅ Thedzie Barze i biednemu, roztrzÄsionemu Cassowi, który pobladÅ Åmiertelnie na twarzy; czwórka dorosÅych ludzi dyszaÅa i chwiaÅa siÄ. - WÄż! To byÅ on - powiedziaÅ Cass. Jego zniszczona, chÅopiÄca i lalkowata twarz pokryÅa siÄ potem, miaÅ wybaÅuszone oczy. - To moja wina. Ja jestem winien. Nie powinienem was tutaj przywoziÄ. Norma Jeane postanowiÅa myÅleÄ praktycznie, ponieważ Cass najwidoczniej straciÅ gÅowÄ. PowiedziaÅa: - Czy grzechotniki naprawdÄ atakujÄ? CzÅowieka? Zdaje siÄ, że one nas bardziej siÄ bojÄ. Theda Bara pojÄkiwaÅa: -Och, och, och! -Jak gdyby miaÅa zemdleÄ; Eddy G musiaÅ jÄ podtrzymywaÄ. - ProszÄ pani, wszystko bÄdzie dobrze. Nie widzÄ skurwiela. KtoÅ widzi skurwiela? -Jeszcze nigdy nie widziaÅam wÄża - powiedziaÅa Norma Jeane. - Ale chyba go sÅyszaÅam. Cass staÅ skulony i drżÄcy. - To moja wina. Przeze mnie to siÄ dzieje, zaczÄÅem widzieÄ je w Åazienkach, toaletach i nie mogÄ przestaÄ. Wszystko dlatego, że ja tutaj jestem. Wszystko wskazywaÅo na to, że w pokoju dzieciÄcym nie ma wÄża. Norma Jeane i Eddy G pomogli uspokoiÄ siÄ Thedzie Barze, która przeżywaÅa okropne chwile i obecnie pragnÄÅa tylko wynieÅÄ siÄ z tego miejsca, oddaliÄ siÄ od Cyprysów i Cassa, który zachowywaÅ siÄ jak czÅowiek cierpiÄcy na zaniki pamiÄci. WypowiadaÅ sÅowa bez Åadu i skÅadu, bez przerwy siÄ obwiniaÅ. WszÄdzie ciÄgnÄÅ za sobÄ rzeczy, one go w koÅcu zabijÄ i nic nie bÄdzie można na to poradziÄ. Norma Jeane chciaÅa zabraÄ Cassa do Åazienki, obmyÄ mu twarz zimnÄ wodÄ, ale Eddy G poradziÅ jej, żeby tego nie robiÅa, wody nigdzie nie bÄdzie, a jeÅli bÄdzie, to rdzawa i ciepÅa jak krew. -To by go przeraziÅo jeszcze bardziej. Zabierzmy go do domu. - WiedziaÅeÅ o tym, Eddy? - zapytaÅa Norma Jeane. - O tych jego zwidach? Eddy odpowiedziaÅ wymijajÄco: - Nie byÅem pewien, czyje one sÄ. Moje czy jego? Z powrotem do miasta, zamyÅlony Eddy G przy kierownicy, obok niego Norma Jeane, drżÄca i wystraszona. PrzyciskaÅa obie dÅonie do brzucha, aby uspokoiÄ Dziecko; Cass z koszulÄ rozdartÄ, aby uÅatwiÄ mu oddychanie, leżaÅ, pojÄkiwaÅ i trzÄsÅ siÄ na tylnym siedzeniu. Norma Jeane powiedziaÅa szeptem do Eddyego G:
- O Boże. PowinniÅmy zabraÄ go do lekarza. To nie jest delirium tremens, prawda? Do Cedars of Lebanon. Na pogotowie. - Eddy potrzÄsnÄÅ gÅowÄ. Norma Jeane dodaÅa bÅagalnie: - Nie możemy udawaÄ, że nie jest chory, że nic mu nie dolega. - Dlaczego nie? - odparÅ Eddy G. Kiedy wyjechali z Laurel Canyon Drive i znowu znaleźli siÄ na Sunset Boulevard, Cass zdumiaÅ wszystkich, bo usiadÅ, westchnÄÅ, uderzyÅ siÄ w po liczki i rozeÅmiaÅ zmieszany: - Chryste. Wybaczcie. Nie pamiÄtam, co to byÅo, ale proszÄ, nie mówcie mi, okej? - ÅcisnÄÅ za szyjÄ Eddyego G, ÅcisnÄÅ za szyjÄ NormÄ Jeane. Dotyk miaÅ lodowaty, ale kojÄcy. Zarówno Eddyego G, jak i NormÄ Jeane ogarnÄÅo dziwne, nagÅe pożÄdanie. - Wiecie, co sobie pomyÅlaÅem? Jak to tÅumaczÄ? To coÅ w rodzaju urojonej ciÄży wynikajÄcej z poczucia utożsamienia. Norma Jeane jest do tego stopnia zdrowa na ciele i umyÅle, że chyba nie ma rady, jedno z BliźniÄt musi siÄ zaÅamaÄ? Trudno, na ten okres mogÄ to byÄ ja. ZabrzmiaÅo to bardzo przekonywajÄco, jak osobliwa odmiana poematu - nie pozostawaÅo nic innego, tylko uwierzyÄ. Ten sen. PrzykucnÄÅa przed niÄ piÄkna blondynka i niecierpliwie szarpaÅa jÄ za dÅonie. Blondynka byÅa tak urzekajÄco piÄkna, że nie mogÅaÅ spoj rzeÄ jej prosto w twarz. SkuliÅaÅ siÄ, aby jej nie widzieÄ. WÅaÅnie wyszÅa z lustra. Zamiast nóg miaÅa nożyce, zamiast oczu - pÅomienie. WÅosy wyglÄdaÅy niczym falujÄce pÄdy. Oddaj mi je! Ty żaÅosna, gÅupia krowo. UsiÅowaÅa wyrwaÄ zapÅakane niemowlÄ ze sÅabnÄcych dÅoni Normy Jeane. Nie. To nie jest odpowiedni moment. To mój czas. Nie możesz mi odmówiÄ! "GDZIE SIÄ PODZIEWASZ, KIEDY ZNIKASZ? Å»ycie i marzenia to kartki tej samej ksiÄżki. Arthur Schopenhauer Dopiero rano nabraÅa przekonania, że wie, co zrobi. Rankiem po wizycie w Cyprysach i Lakewood. Rankiem po przebudzeniu siÄ z niespokojnych snów, które niczym gÅazy stoczyÅy siÄ na jej miÄkkie, bezsilne ciaÅo. ZadzwoniÅa do Z, z którym nie rozmawiaÅa od wieczoru ostatniej premiery. PowiedziaÅa, jak siÄ przedstawia jej sytuacja. ZaczÄÅa pÅakaÄ. Z mógÅ sobie pomyÅleÄ, że ten pÅacz byÅ wyÄwiczony, ale może tak sobie nie po myÅlaÅ. SÅuchaÅ w milczeniu. Prawdopodobnie wyobrażaÅa sobie, że ta cisza oznacza, iż jest wstrzÄ ÅniÄty, ale tak naprawdÄ oznaczaÅa jego praktyczne podejÅcie do sprawy Z zapewne nie raz byÅ w podobnej sytuacji, wielo krotnie wysÅuchiwaÅ podobnych sÅów, dobrze znanych, wyÅwiechtanych tekstów ze scenariusza anonimowego autora. Wiesz, co teraz zrobiÄ, Marilyn?
PrzeÅÄczÄ ciÄ do Yvet. "lii-wej": tak wymówiÅ to imiÄ. Norma Jeane nigdy siÄ z nim nie zetknÄÅa. - Znasz Yvet. Ona ci pomoże. Yvet pracowaÅa jako asystentka i sekretarka Z. Norma Jeane zapamiÄtaÅa jÄ z owego skandalicznego ranka w Ptaszarni. Tyle już lat minÄÅo! Nie miaÅa wtedy jeszcze nawet imienia i nazwiska. Czasy, zdawaÅoby siÄ, tak odlegÅe, że nie potrafiÅa przypomnieÄ sobie dziewczyny, którÄ sama byÅa. Groźne z wyglÄdu, wypchane ptaki z Ptaszarni wydawaÅy siÄ jej teraz jakby prowizoryczne; nie w tym rzecz, że ich nie widziaÅa, nie patrzyÅa na nie, nie sÅyszaÅa krzyków bólu i przerażenia; byÅo tak, jakby to wszystko przytrafiÅo siÄ komu innemu albo wydarzyÅo siÄ w filmie, który Cass mógÅby zidentyfikowaÄ: coÅ w reżyserii D. W. Griffitha. Yvet, która odwróciÅa oczy z wyrazem litoÅci i pogardy. "Za drzwiami jest toaleta". Po drugiej stronie sÅuchawki odezwaÅa siÄ Yvet; mówiÅa ze wspóÅczuciem, ale rzeczowo; jej gÅos brzmiaÅ dojrzalej, niż spodziewaÅa siÄ tego Norma Jeane. ZwracaÅa siÄ do niej Marilyn. No cóż, czemu nie? W Wytwórni byÅa Marilyn. Jako Marilyn wystÄpowaÅa w czoÅówkach filmów. Yvet mówiÅa: - Marilyn? Postaram siÄ wszystko zaÅatwiÄ. I bÄdÄ ci towarzyszyÄ. Za planuj to sobie na jutro, ósma rano. ZabiorÄ ciÄ z domu. Pojedziemy do Wilshire. Jest tam klinika z prawdziwego zdarzenia, żadne tam znachorstwo. Bezpieczne miejsce. Zajmie siÄ tobÄ lekarz o uznanej renomie. I jego pielÄgniarka. Nie zostaniesz tam dÅugo. JeÅli jednak zechcesz, bÄdziesz mogÅa zostaÄ caÅy dzieÅ. PrzespaÄ siÄ, wypoczÄÄ. BÄdziesz pod narkozÄ. Nie bÄdziesz czuÅa... To znaczy, nie bÄdzie tak, że niczego nie poczujesz, coÅ bÄdziesz czuÅa. Kiedy narkoza przestanie dziaÅaÄ. Ale to bÄdzie ból fizyczny i przejdzie, a potem poczujesz siÄ po prostu dobrze. Zaufaj mi. JesteÅ tam, Marilyn? -T...tak. - Zatem bÄdÄ u ciebie o ósmej rano. Chyba że mnie niedobrze zrozumiaÅaÅ. ZrozumiaÅa jÄ dobrze. EKS-SPORTOWIEC I BLONDWÅOSA AKTORKA: RANDKA Kiedy uwierzysz, że grasz, nagle odkryjesz swÄ najprawdziwszÄ istotÄ. Paradoks aktorstwa Na pierwszÄ randkÄ Eks-Sportowiec zabraÅ BlondwÅosÄ AktorkÄ do Villars Steakhouse w Beverly Hills. Pozostali tam od 20.10 do 25.00. WokóŠich stoÅu krÄżyÅo migoczÄce ÅwiatÅo. WspaniaÅÄ parÄ obserwowali w lustrach dyskretni goÅcie, którzy w Villars, jednej z najbardziej ekskluzywnych restauracji w Beverly Hills, nie powinni tego robiÄ.
Zauważono, że Eks-Sportowiec, znany tak ze swej maÅomównoÅci, jak i z niesÅychanego talentu do baseballa, z poczÄtku mówiÅ wzglÄdnie niewiele, lecz komunikowaÅ wszystko spojrzeniami. W jego oczach tliÅ siÄ ogieÅ: intensywny, jak to u WÅocha. Jego doÅÄ Åadna, koÅska twarz byÅa dokÅadnie wygolona, gÅadka i mÅodzieÅcza jak na jego wiek. Niemal czarne wÅosy, przerzedzone przy skroniach, w lustrzanych odbiciach wydawaÅy siÄ gÄste i nieprzyprószone siwiznÄ. Niczym prawnik albo bankier nosiÅ granatowy garnitur w prÄżki, wykrochmalonÄ biaÅÄ koszulÄ i idealnie wyczyszczone, bÅyszczÄce czarne pantofle. Niebiesko-purpurowy krawat z jedwabiu miaÅ lekko wypukÅy wzór: miniaturowe kije baseballowe w kremowej bieli. Kiedy Eks-Sportowiec skÅadaÅ u kelnera zamówienie dla towarzyszki i siebie, sÅyszaÅo siÄ dziwnie odmierzane sÅowa. Dla pani bÄdzie... i dla siebie wezmÄ... Pani życzy sobie... ja poproszÄ... Pani życzy sobie... ja zjem... BlondwÅosa Aktorka byÅa bardzo Åadna, ale nerwowa. Jak niewinna dziewczyna podczas pierwszych wystÄpów na scenie. Czasami podczas tego wieczoru niepokoiÅa siÄ tak bardzo, że jej odbicie w lustrze rozmazywaÅo siÄ, jakby ginÄÅo za mgÅÄ albo parÄ i wtedy jej nie widzieliÅmy. Czasami znikaÅa caÅkowicie! Innym razem, kiedy siÄ ÅmiaÅa, jej bÅyszczÄce czerwone usta jarzyÅy siÄ, wtedy widzieliÅmy tylko je. Usta jak cipa. Oto jej sekret. Jest za gÅupia, aby o tym wiedzieÄ? WedÅug niektórych obserwatorów w Villars BlondwÅosa Aktorka wyglÄdaÅa tak samo jak na fotografiach. WedÅug innych "w żadnym razie" nie przypominaÅa swego wizerunku ze zdjÄÄ. BlondwÅosa Aktorka - co zapewne miaÅo zaskakiwaÄ - nie miaÅa na sobie swojej sÅynnej sukienki z niezwykle gÅÄbokim dekoltem, jaskrawoczerwonej, jaskrawobiaÅej, wzglÄdnie czarnej, tylko jedwabno-baweÅnianÄ, koktajlowÄ, pasteloworóżowÄ sukienkÄ z plisowanÄ, "dziewczÄcÄ" spódnicÄ, staniczkiem z koralikami i koÅnierzykiem pod samÄ szyjÄ, za który bezwiednie szarpaÅa starannie wypielÄgnowanymi paznokciami. Nad lewÄ piersiÄ miaÅa przypiÄtÄ kremowobiaÅÄ gardeniÄ - niczym bukiecik kwiatów na balu absolwentów - którÄ, uÅmiechajÄc siÄ nieÅmiaÅo do EksSportowca, co pewien czas wÄchaÅa. Jaka sÅodka! Bardzo dziÄkujÄ! Gardenie sÄ moimi ulubionymi kwiatami". Eks-Sportowiec zarumieniÅ siÄ po same uszy z radoÅci. WydawaÅo siÄ, że coÅ powie, ale nie odezwaÅ siÄ. UÅmiechnÄÅ siÄ, zmarszczyÅ brwi. Lekko drgaÅa mu lewa powieka. ÅwiatÅo od stolika tej pary rozchodziÅo siÄ w plamach i falowaÅo jak odbite w wodzie. Eks-Sportowiec pozostawaÅ pod ogromnym wrażeniem urody BlondwÅosej Aktorki albo byÅ wrÄcz onieÅmielony. WedÅug niektórych obserwatorów Eks-Sportowca drażniÅa uroda BlondwÅosej Aktorki; od czasu do czasu rozglÄdaÅ siÄ z irytacjÄ po oÅwietlonej pÅomykami Åwiec, szemrzÄcej restauracji, jak gdyby wyczuwaÅ, że patrzymy, choÄ w takich chwilach wszyscyÅmy odwracali oczy. Z pewnym wyjÄtkiem. Ubranego po cywilnemu Snajpera, który zajÄÅ stanowisko w zacienionej alkowie miÄdzy jasno oÅwietlonÄ, gwarnÄ kuchniÄ i biurem kierownika, ani razu nie odwróciÅ oczu i nie pozwoliÅ sobie na dekoncentracjÄ. Bo dla niego obserwacja nie byÅa formÄ rozrywki, tylko bardzo istotnym epizodem w narracji, której - jako zwykÅy agent na usÅugach agencji - nie
miaÅby odwagi ani chÄci nazwaÄ. Eks-Sportowiec wÅaÅnie dopiero siÄ zakochiwaÅ! Wszystko należaÅo do przyszÅoÅci. Nie. TeraźniejszoÅÄ byÅa przyszÅoÅciÄ. Wszystko, co siÄ ma wydarzyÄ, wynika z "teraz". To prawda. Kilka razy, wstydliwie, zarazem zdecydowanie jakby zdobywaÅ bazÄ, pozwoliÅ sobie poÅożyÄ dÅoÅ na dÅoni swej partnerki. ZaiskrzyÅo w oÅwietlonym ÅwiatÅem Åwiec, szemrzÄcym wnÄtrzu. DaÅo siÄ zauważyÄ, że dÅoÅ Eks-Sportowca byÅa dwa razy wiÄksza niż dÅoÅ BlondwÅosej Aktorki. DaÅo siÄ zauważyÄ, że Eks-Sportowiec nie miaÅ na palcach pierÅcieni i obrÄczek, tak samo jak BlondwÅosa Aktorka. DaÅo siÄ zauważyÄ, że dÅoÅ Eks-Sportowca byÅa opalona, a dÅoÅ Blond wÅosej Aktorki - blada i gÅadka. Eks-Sportowiec zaczÄÅ siÄ nieco odprÄżaÄ. PiÅ szkockÄ, a do posiÅku czerwone wino. BlondwÅosa Aktorka zachÄciÅa go, aby powiedziaÅ jej coÅ o sobie. OpowiedziaÅ jej kilka anegdot zwiÄzanych z baseballem, które najprawdopodobniej już wczeÅniej opowiadaÅ różnym osobom. Faktem jest jednak, że znana, lubiana anegdota opowiedziana w innym to warzystwie staje siÄ odmiennÄ anegdotÄ. MówiÄc jÄ, stajemy siÄ innymi ludźmi. BlondwÅosa Aktorka wydawaÅa siÄ urzeczona. SÅuchaÅa z uwagÄ, pijÄc powoli przez sÅomkÄ napój z wysokiej szklanki z ocukrzonym brzegiem - gazowany, owocowy napój stosowny dla dziewczÄt na balu absolwentów; opieraÅa ÅokieÄ na krawÄdzi stoÅu, prezentujÄc EksSportowcowi swe cudowne ciaÅo. CzÄsto otwieraÅa szerzej swe smutne, nie bieskie oczy. Nie Åmiej siÄ, uwielbiaÅam softball! W szkole Åredniej grywaÅam w to, jeÅli tylko chÅopcy mi pozwolili. Jaka byÅa twoja pozycja? Chyba- obroÅcy? Kiedy mi pozwolili. Eks-Sportowiec miaÅ dwie odmiany Åmiechu, Åmiech spokojny, powstrzymywany i Åmiech wybuchowy, gÅÄboki. Pierwszemu towarzyszyÅ grymas, drugi, zaskakujÄcy nawet dla niego, byÅ wyrazem czystej wesoÅoÅci. Blond wÅosÄ AktorkÄ rozbawiÅ wybuch Åmiechu czÅowieka tak ponurego i w za sadzie milczÄcego. Och, mój tata wÅaÅnie tak siÄ kiedyÅ ÅmiaÅ. Tata potrafiÅ zaraziÄ Åmiechem każdÄ istotÄ, z którÄ siÄ zetknÄÅ. Eks-Sportowiec nie wypytywaÅ o "TatÄ". WystarczyÅo, że siÄ dowiedziaÅ - okazaÅ przy tym żal i wspóÅczucie - że ojciec BlondwÅosej Aktorki zmarÅ i nie bÄdzie mu wchodziÅ w drogÄ. Kiedy BlondwÅosa Aktorka znikaÅa z pola widzenia lub raczej kiedy otaczaÅa jÄ aura migajÄcego ÅwiatÅa, także jej Åmiechu nie sÅyszaÅo siÄ wyraźnie. WedÅug niektórych obserwatorów jej Åmiech byÅ "piskliwy, brzmiaÅ jak dźwiÄczÄce szkÅo, Åadnie, ale nerwowo". WedÅug innych brzmiaÅ "ostro, jakby paznokciami drapaÄ po tablicy". WedÅug jeszcze innych jej Åmiech byÅ "zdÅawionym, żaÅosnym piskiem mordowanej myszy". A wedle jeszcze innej opinii byÅ "gardÅowy, chrapliwy i niezwykle seksowny". Swobodny w stroju baseballisty, Eks-Sportowiec w ubraniu cywilnym czuÅ siÄ niezrÄcznie. W poÅowie wieczoru rozpiÄÅ marynarkÄ. Drogi, szyty na miarÄ garnitur w prÄżki wydawaÅ siÄ bardzo dopasowany do jego ramion; może po zakoÅczeniu kariery przytyÅ dziesiÄÄ, piÄtnaÅcie funtów w torsie i na brzuchu? BlondwÅosa Aktorka też sprawiaÅa wrażenie zagubionej. Marilyn Monroe istniaÅa w filmach jako pÅynna, magiczna obecnoÅÄ. Jak muzyka, niepowtarzalna, niewÄtpliwa. W czymÅ, co siÄ okreÅla mianem "rzeczywistego życia" (jeÅli wieczór w
Villars Steakhouse w towarzystwie najsÅawniejszego byÅego gracza w baseball można nazwaÄ "rzeczywistym życiem") byÅa dziewczynkÄ wtÅoczonÄ w ciaÅo w peÅni dojrzaÅej kobiety. CiÄżar jej dużych piersi ciÄgnÄÅ jÄ do doÅu, tak że ustawicznie musiaÅa odchylaÄ siÄ do tyÅu; nacisk na jej krÄgosÅup musiaÅ byÄ znaczny. NosiÅa biustonosz? WyglÄdaÅo na to, że nie. Ani majtek. Za to pas do poÅczoch i gÅadkie poÅczochy z seksownym, ciemnym szwem. Eks-Sportowiec Åapczywie pochÅaniaÅ jedzenie z talerza. BlondwÅosa Aktorka niemrawo grzebaÅa w swoim. Eks-Sportowiec jadÅ ważÄcy dwanaÅcie uncji stek z polÄdwicy woÅowej, smażonÄ cebulkÄ, pieczone ziemniaki i zielonÄ fasolkÄ. SprzÄtnÄÅ wszystko z wyjÄtkiem zielonej fasolki. ZjadÅ dużo kawaÅków francuskiego chleba z masÅem. Na deser orzeszki i lody. BlondwÅosa Aktorka siedziaÅa nad solÄ w lekkim sosie winnym, mÅodymi ziemniakami i szparagami. Na deser zamówiÅa ugotowanÄ gruszkÄ. CzÄsto podnosiÅa widelec do ust, czÄsto go opuszczaÅa, sÅuchajÄc uważnie Eks-Sportowca opowiadajÄcego jednÄ ze swoich anegdot. W Paradoksie aktorstwa przeczytaÅa kiedyÅ: Wszyscy aktorzy to kurwy. Zależy im tylko na jednym: aby ciÄ oczarowaÄ. PomyÅlaÅa: Jeżeli jestem kurwÄ, to mnie tÅumaczy! BlondwÅosa Aktorka uÅmiechaÅa siÄ entuzjastycznie, sÅuchajÄc historyjek Eks-Sportowca. ÅmiaÅa siÄ tak czÄsto, jak nadarzaÅa siÄ okazja. Eks-Sportowiec stopniowo przysuwaÅ do niej krzesÅo. Jego spragnione ciaÅo znalazÅo siÄ blisko jej ciaÅa. Kiedy zjadÅ poÅowÄ soczystego steku, wstaÅ i powiedziaÅ, że musi pójÅÄ do toalety. WróciÅ i przesunÄÅ krzesÅo bliżej swej towarzyszki. Gdy szedÅ przez oÅwietlone pÅomieniami Åwiec wnÄtrze restauracji, wydzielaÅ intensywnÄ woÅ wody toaletowej, whisky i tytoniu. WÅosy pachniaÅy mu brylantynÄ, oddech - miÄsem. PrzepadaÅ za cygarami. KubaÅskimi. PrzechowywaÅ jedno w celofanowym opakowaniu w kieszeni pÅaszcza. Jego zÅote spinki miaÅy ksztaÅt piÅek do baseballu i jak jedwabny krawat stanowiÅy prezent od jakiegoÅ wielbiciela. Kiedy jesteÅ znakomitoÅciÄ sportowÄ, caÅy Åwiat ciÄ podziwia. Jednakże tego wieczoru Eks-Sportowiec czuÅ siÄ odrobinÄ nieswojo. Dziwnie siÄ uÅmiechaÅ, ÅciÄgaÅ brwi. Z nadmiaru emocji marszczyÅ czoÅo. Krew pulsowaÅa w obu jego skroniach. StaÅ na pozycji obroÅcy, musiaÅ patrzeÄ pod niegodziwe sÅoÅce. Strasznie siÄ baÅ, bo siÄ zakochiwaÅ w tej Marilyn Monroe. I to tak szybko! Wspomnienie o okropnym rozwodzie nadal tÅukÅo siÄ w jego gÅowie niczym krÄgle trafione bez litoÅnie kulÄ. Wobec kobiet, które na to zasÅugiwaÅy, Eks-Sportowiec byÅ dżentelmenem. Jak wszyscy WÅosi. W wypadku kobiet, które dowiodÅy, że na nic nie zasÅugujÄ, tak jak ta suka, jego eks-żona, nie można go winiÄ za sporadyczne wypadki utraty panowania nad sobÄ. Exs-Sportowiec i BlondwÅosa Aktorka: Randka 431 WykrzywiajÄc z goiyczÄ usta, Eks-Sportowiec szybko opowiedziaÅ o swo im krótkim maÅżeÅstwie, rozwodzie, dziesiÄcioletnim synu. BlondwÅosa Aktorka natychmiast wypytaÅa go o syna, za którym najwyraźniej Eks-Sportowiec przepadaÅ w ów sentymentalny, zwariowany sposób rozwiedzionych tatusiów, których pozbawiono prawa opieki nad dzieÄmi i którym zezwalano na
widzenia w ÅciÅle okreÅlonych przez sÄd terminach. BlondwÅosa Aktorka przebiegle nie wypytywaÅa o byÅÄ Å¼onÄ EksSportowca. MyÅlaÅa sobie: JeÅli jÄ nienawidzi, znienawidzi także nastÄpnÄ kobietÄ. Czy ja jestem jego nastÄpnÄ kobietÄ? Åwietlna aura pojaÅniaÅa, zadrgaÅa, niemal przysÅaniajÄc parÄ. Eks-Sportowiec zapytaÅ BlondwÅosÄ AktorkÄ, w jaki sposób wystartowaÅa. BlondwÅosa Aktorka wyglÄdaÅa na zakÅopotanÄ. WystartowaÅa? ZadebiutowaÅa. W filmie. BlondwÅosa Aktorka spróbowaÅa siÄ uÅmiechnÄÄ. OnieÅmielona, niepewna, w tym momencie przedzierzgnÄÅa siÄ w aktorkÄ improwizujÄcÄ. Nie wiem. Chyba... ktoÅ mnie "odkryÅ". W jaki sposób ciÄ odkryÅ? UÅmiechnÄÅa siÄ, a wÅaÅciwie tylko skrzywiÅa. Towarzysz bardziej wrażliwy niż Eks-Sportowiec nie podtrzymywaÅby tej linii pytaÅ. BlondwÅosa Aktorka zaczÄÅa mówiÄ, najpierw powoli, z przerwami, potem z coraz wiÄkszÄ pewnoÅciÄ siebie. GraÅam już w szkole Åredniej. ByÅam Emily w Naszym mieÅcie i zauważyÅ mnie pewien Åowca talentów. W Van Nuys mieliÅmy znakomitego instruktora; daÅ mi wiarÄ w siebie. NauczyÅ w siebie wierzyÄ. Zanim Eks-Sportowiec zdoÅaÅ zadaÄ kolejne pytanie, opisaÅa radoÅnie, na jednym wydechu, próby do swojej pierwszej komedii muzycznej, wysokobudźetowej produkcji MÄżczyźni wolÄ blondynki. Och, jakże siÄ baÅa! - oczy caÅego Åwiata bÄdÄ skierowane na niÄ. PrzygotowywaÅa siÄ bardzo starannie, taÅczyÅa, ÅpiewaÅa. ZnalazÅa siÄ w rÄkach bÅyskotliwego choreografa. Bardzo siÄ cieszyÅa, że bierze udziaÅ w tej cudownej produkcji. Zawsze kochaÅam muzykÄ. Taniec. Podnoszenie ludzi na duchu? PragnÄ, by wszyscy czuli siÄ szczÄÅliwi, mieli chÄÄ do życia. Czasami sobie myÅlÄ, że Bóg stworzyÅ mnie dziewczynÄ, a nie, och... naukowcem? ... filozofem? wyÅÄcznie z tego powodu. Eks-Sportowiec gapiÅ siÄ na BlondwÅosÄ AktorkÄ bez sÅowa. JeÅli istniaÅ scenariusz dla nich obojga, dla niego nie przewidziano kwestii. Niewiele byÅoby przesady w stwierdzeniu, że go caÅkowicie zamurowaÅo. A teraz BlondwÅosa Aktorka narzekaÅa ze smutkiem i nadÄsanÄ minÄ na poocierane stopy, obolaÅe miÄÅnie nóg po nieustannych próbach, które od bywaÅy siÄ przez szeÅÄ dni w tygodniu i trwaÅy od dziesiÄtej rano do osiemnastej. Bezwiednym, dzieciÄcym gestem wyciÄgnÄÅa ksztaÅtnÄ nogÄ i zadarÅa spódnicÄ do kolana, gÅaszczÄc siÄ po Åydce. CiÄgle mam skurcze. Oj! Wszyscy obecni w Villars zauważyli, że dÅoÅ Eks-Sportowca niezgrabnie niczym zranione zwierzÄ przesunÄÅa siÄ, aby zaledwie opuszkami palców dotknÄÄ nogi BlondwÅosej Aktorki. Å»e lekko zmieszany Eks-Sportowiec ze wspóÅczuciem mruknÄÅ: Może naciÄ gnÄÅaÅ to ÅciÄgno. Potrzebny ci masaż. Jakby dotknÄÅ rozgrzanego pieca, ta jej skóra; Przez gÅadkie nylonowe poÅczochy. DrżÄcymi palcami Eks-Sportowiec podpaliÅ cygaro.
PojawiÅ siÄ ubrany na biaÅo kelner, aby zabraÄ ich puste talerze. Eks-Sportowiec, oÅmielony po alkoholu, zaczÄÅ opowiadaÄ o tym, jak jest na emeryturze po wypadniÄciu z gry. BlondwÅosa Aktorka sÅuchaÅa z takÄ samÄ uwagÄ jak poprzednio. ChÄtniej i z wiÄkszÄ ÅatwoÅciÄ sÅuchaÅa, niż mówiÅa; kiedy siÄ sÅucha, nie trzeba improwizowaÄ. SiedziaÅa pochylona, podparta na Åokciach, jej piersi dokÅadnie wypeÅniaÅy różowy staniczek ozdobiony koralikami, unoszÄc siÄ i opadajÄc zgodnie z rytmem jej oddechu, obie jej nogi zaÅ powróciÅy na poprzednie miejsce pod stoÅem. Eks-Sportowiec, wypuszczajÄc dym z cygara, opowiedziaÅ o swojej miÅoÅci do baseballu; o tym, że od dzieciÅstwa baseball byÅ jego wybawieniem, rodzajem religii, a drużyna - bliskÄ rodzinÄ, zresztÄ tak jak fani. Fani! Fani mieli swoje kaprysy, ale zarazem byli cudowni. PowiedziaÅ, że baseball przywróciÅ mu jego wÅasnÄ rodzinÄ, szacunek ojca i starszych braci. Bo Eks -Sportowiec nie byÅ szanowany, dopóki nie zaczÄÅ odnosiÄ sukcesów w baseballu. Nawet sam nie uważaÅ siÄ za mÄżczyznÄ. W San Francisco mieszkali zawodowi rybacy, a on nie byÅ zbyt dobry w Åowieniu i odczuwaÅ wstrÄt do Åodzi, morza, umierajÄcych ryb; na szczÄÅcie miaÅ smykaÅkÄ do sportu; zwÅaszcza do baseballu, który okazaÅ siÄ jego przepustkÄ do wielkiego Åwiata i kariery. ZaliczaÅ siÄ do zwyciÄzców w wielkiej amerykaÅskiej loterii, wiedziaÅ o tym i byÅ wdziÄczny losowi; nigdy nie uważaÅ tego za oczywiste; a teraz, no cóż, przeszedÅ w stan spoczynku. PrzestaÅ uprawiaÄ sport zawodowo, ale miaÅ jeszcze przed sobÄ swoje życie, caÅe życie, wÅasnÄ tożsamoÅÄ. MiaÅ wiele do roboty - pojawianie siÄ w miejscach publicznych, reklamowanie różnych produktów w radiu, telewizji, udziaÅ w komisjach doradczych, ale do licha, w rzeczywistoÅci byÅ samotny, tak, musiaÅ przyznaÄ, że jest samotny - mimo mnóstwa przyjacióÅ, cudownych przyjacióÅ, szczególnie w Nowym Jorku - w gÅÄbi duszy byÅ naprawdÄ samotny, trzeba to przyznaÄ. ZbliżaÅ siÄ do czterdziestki i musiaÅ siÄ ustatkowaÄ. Tym razem na dobre. BlondwÅosa Aktorka otarÅa z oczu Åzy - skutek tych pÅynÄcych z gÅÄbi serca sÅów i gryzÄcego dymu cygara, który pÅynÄÅ w jej kierunku. DotknÄÅa lekko nadgarstka Eks-Sportowca. Jego nadgarstek i wierzch dÅoni porastaÅy sztywne, ciemne wÅosy; zadrżaÅa, widzÄc, jak kontrastujÄ z olÅniewajÄco biaÅymi mankietami koszuli i zÅotymi spinkami. RzekÅa, jak gdyby byÅa to odpowiednia reakcja na wszystko, z czego siÄ jej zwierzyÅ, i jakby nie miaÅa nic wiÄcej do powiedzenia: Och, ale ciÄgle widzÄ ciÄ w czasopismach! Nic na to nie wskazuje, że zakoÅczyÅeÅ karierÄ. Eks-Sportowiec rozeÅmiaÅ siÄ. PochlebiÅo mu to, ale i rozbawiÅo. Daj spokój, nie pojawiam siÄ w czasopismach tak czÄsto jak ty, Marilyn. Znowu ni to siÄ uÅmiechnÄÅa, ni to skrzywiÅa, pochyliÅa gÅowÄ i bezwiednie szarpnÄÅa za koÅnierzyk sukienki. Och, ja? To kampania reklamowa Wytwórni. Och, nie znoszÄ tego! I podpisywania tych moich sztucznych wizerunków, "caÅusy, Marilyn". Tych wszystkich listów, które przychodzÄ do Marilyn. TysiÄc tygodniowo albo wiÄcej. W każdym razie potrwa to jakiÅ czas, póki nie zaoszczÄdzÄ trochÄ pieniÄdzy i nie dostanÄ propozycji zagrania poważnej roli, może na scenie? W prawdziwym teatrze? MogÅabym pracowaÄ z prawdziwym mistrzem dramatu. MogÅabym pracowaÄ w teatrze staÅym. MogÅabym na nowo opracowaÄ rolÄ Naszym mieÅcie.
MogÅabym zagraÄ IrinÄ w Trzech siostrach albo MaszÄ? Kiedy byÅam RosÄ wNiagarze, wiesz, co sobie pomyÅlaÅam? Nie Åmiej siÄ ze mnie, pomyÅlaÅam, że pewnego dnia zagram Lady Macbeth... BlondwÅosa Aktorka przerwaÅa. Eks-Sportowiec nie ÅmiaÅ siÄ z niej, ale chyba niewiele do niego docieraÅo. PatrzyÅ na niÄ wzrokiem zamglonym i czuÅym, jakby leżeli bok przy boku na poduszkach. SsaÅ koniec cygara. BlondwÅosa Aktorka, skruszona, dokoÅczyÅa: W każdym razie nie bÄdzie trwaÅo wiecznie to, czym siÄ zajmujÄ. Ale ty, mistrz baseballu, którego wszyscy kochajÄ - bÄdziesz trwaÅ wiecznie. Eks-Sportowiec zamyÅliÅ siÄ. WydawaÅ siÄ gÅÄboko poruszony, ale nie bardzo wiedziaÅ, jak siÄ ma zachowaÄ. WzruszyÅ masywnymi ramionami. Okej, powiedziaÅ. Tak, chyba. ByÅa to improwizowana scena na Äwiczeniach aktorskich. WyczuwaÅaÅ instynktownie, że sytuacja wymaga czegoÅ wiÄcej, dramatycznego zwrotu, zamkniÄcia. Blond wÅosa Aktorka rzekÅa z pasjÄ, zaczerpnÄwszy gwaÅtownie powietrza: Och, ale na niczym nie zależy mi bardziej jak na stabilizacji. Tak jak tobie. Jak każdej dziewczynie. I na rodzinie. Och, bardzo kocham dzieci/Przepadam za nimi. WÅaÅnie wtedy, ni z tego, ni z owego, jakby wyskoczyÅ z zapadni w nie mym filmie, osobnik zidentyfikowany jako M. Classen, lat czterdzieÅci trzy, farmer, wÅaÅciciel Eagle Bluffs w stanie Utah, podszedÅ do stolika tej pary. Wszyscy obserwatorzy patrzyli. Snajper gapiÅ siÄ z zaplecza restauracji, miaÅ zmysÅy wyostrzone jak nóż brzytwy. Co to byÅo? Kto to byÅ? GórowaÅ sylwetkÄ nad Eks-Sportowcem i BlondwÅosÄ AktorkÄ, która w niesamowitym zdumieniu tylko mrugaÅa. M. Classen otworzyÅ portfel, aby pokazaÄ im kolorowe zdjÄcie swego jedenastoletniego syna Ikea, uÅmiechniÄtego piegusa o kasztanowych wÅosach, który byÅ "urodzonym baseballistÄ", póki przed oÅmioma miesiÄcami nie zaczÄÅ traciÄ na wadze i Åatwo siÄ kaleczyÅ, zawsze byÅ zmÄczony, wiÄc zawieźli go do lekarza w Salt LakÄ City, który stwierdziÅ biaÅaczkÄ. Rak krwi. Od rzÄdowych prób z broniÄ nuklearnÄ! Wiemy to na pewno! Wszyscy to wiedzÄ! Po tym, jak zatruÅo siÄ bydÅo. Moje ranczo styka siÄ ze strefÄ prób. WSTÄP WZBRONIONY - WÅASNOÅÄ RZÄDU STANÃW ZJEDNOCZONYCH. Posiadam szeÅÄ tysiÄcy akrów ziemi, mam swoje prawa. RzÄd nie zapÅaci za transfuzje krwi Ikea; sukinsyny nawet nie chcÄ przyznaÄ, że ponoszÄ odpowiedzialnoÅÄ. Nie jestem komuchem, tylko stuprocentowym Amerykaninem! Podczas ostatniej wojny sÅużyÅem w wojsku! ProszÄ o wstawienie siÄ za mnÄ w rzÄdzie... Jak szybko M. Classen siÄ pojawiÅ, tak szybko zniknÄÅ. Ledwie ta upiorna scena nabraÅa jako takiego wyrazu w poÅwiacie otaczajÄcej parÄ przy stoliku, już siÄ skoÅczyÅa. Wkrótce nadszedÅ z przeprosinami czerwony na twarzy kierownik sali. Nieoczekiwanie BlondwÅosa Aktorka ukryÅa twarz w dÅoniach i rozpÅakaÅa siÄ. Åzy skrzÄce siÄ jak kamienie szlachetne potoczyÅy siÄ po jej policzkach.
Eks-Sportowiec patrzyÅ na niÄ, wstrzÄÅniÄty i zmieszany. WidzieliÅmy, jak bardzo chciaÅ chwyciÄ jÄ za dÅonie i pocieszyÄ, ale byÅ na to zbyt nie ÅmiaÅy. (Te spojrzenia dziesiÄtków nieznajomych! WiÄkszoÅÄ z nas przestaÅa podglÄdaÄ dyskretnie za poÅrednictwem luster i teraz patrzyÅa otwarcie na dramat rozgrywajÄcy siÄ przy stoliku sÅaw.) Do twarzy Eks-Sportowca na pÅynÄÅa krew. MÄżczyzna byÅ bezradny i wÅciekÅy. Kierownik kontynuowaÅ nieskÅadne przeprosiny, wiÄc Eks-Sportowiec przerwaÅ mu jakimÅ obscenicznym sÅowem. Nie! Och, p...proszÄ! To niczyja wina. BlondwÅosa Aktorka zwracaÅa siÄ bÅagalnym tonem do Eks-Sportowca, nie przestajÄc pÅakaÄ - chusteczka przy oczach w koÅcu stwierdziÅa, że musi pójÅÄ do toalety. Co za scena: szÅa szybkim, choÄ lunatycznym krokiem miÄdzy stolikami, eskortowana przez roztrzÄsionego kierownika sali; faliste platynowoblond wÅosy, kobieca sylwetka o krÄgÅych ksztaÅtach w dopasowanej dźersejowej sukience z licznymi falujÄcymi plisami, oczy wszystkich skoncentrowane na jej tyÅku, osobliwych poruszeniach dolnej czÄÅci jej ciaÅa, niczym w filmowej panoramie, kiedy kamera z dyskretnej odlegÅoÅci spoglÄda na Åwiat stÄsknionym okiem niewidocznego i anonimowego podglÄdacza. Wszystkim, którzy patrzyli nawet Snajperowi, dla którego gwiazdy filmowe i mistrzowie sportu mieli w gruncie rzeczy takie samo znaczenie jak Årodek tarczy strzelniczej wydawaÅo siÄ, że tajemnicza aura otaczajÄca wczeÅniej stolik intrygujÄcej pary podÄżyÅa za BlondwÅosÄ AktorkÄ, póki kobieta niemal nie wbiegÅa do damskiej toalety i nie zniknÄÅa nam z oczu. BlondwÅosa Aktorka osuszyÅa oczy papierowÄ chusteczkÄ i doprowadziÅa do porzÄdku makijaż. Twarz jej pÅonÄÅa, jak gdyby ktoÅ uderzyÅ jÄ w policzek. Okropna scena! Kiedy czÅowiek nie jest przygotowany na wzruszenia, pÅacz boli. Poza tym koÅnierzyk wpijaÅ siÄ jej w szyjÄ jak palce mÄskiej dÅoni, jak palce Cassa, gdyby kiedykolwiek mógÅ jÄ chwyciÄ. PociÄgaÅa nosem, byÅa podekscytowana i w pewnym momencie uÅwiadomiÅa sobie, że przyglÄda siÄ jej kobieta z obsÅugi, wytrÄcona z transu charakterystycznego dla tego rodzaju personelu przez stan emocjonalny BlondwÅosej Aktorki. Kobieta byÅa kilka lat starsza od BlondwÅosej Aktorki, miaÅa ciemnooliwkowÄ skórÄ. ZacinajÄc siÄ lekko, zapytaÅa: ProszÄ pani? Czy wszystko jest w porzÄdku? BlondwÅosa Aktorka zapewniÅa: - Tak, tak. W stanie wzburzenia nie życzyÅa sobie, aby ktoÅ przyglÄdaÅ siÄ jej z bliska. Niezgrabnie siÄgnÄÅa po obszytÄ koralikami torebkÄ. Potrzebna jej byÅa kolejna chusteczka, którÄ kobieta z obsÅugi dyskretnie jej wrÄczyÅa. DziÄkujÄ! WnÄtrze toalety utrzymane byÅo w jasnym, schlebiajÄcym różu poprzetykanym zÅotem. Å»arówki zainstalowane w niszach dawaÅy Åagodne ÅwiatÅo. W lustrze BlondwÅosa Aktorka widziaÅa, że oczy kobiety z obsÅugi spoczywajÄ na niej; widziaÅa jej twarz o niskim czole, wÅosy zaczesane do tyÅu i zebrane na karku, skÄpe brwi, cofniÄtÄ brodÄ i niewyraźny, krzywy uÅmiech. JesteÅ piÄkna, ja jestem brzydka i nienawidzÄ ciÄ. Chociaż nie, mÅoda kobieta wydawaÅa siÄ szczerze zatroskana. - ProszÄ pani, jeÅli mogÅabym coÅ zrobiÄ...? BlondwÅosa Aktorka przyglÄdaÅa siÄ lustrzanemu odbiciu kobiety z obsÅugi: czy ta mÅoda kobieta jest kimÅ, kogo powinna znaÄ? MusiaÅa za dużo wypiÄ, szampan momentalnie uderzaÅ do gÅowy i sprawiaÅ,
że chciaÅo siÄ jej pÅakaÄ albo ÅmiaÄ; w jej życiu z szampanem ÅÄczyÅo siÄ zbyt wiele wspomnieÅ, ale nie umiaÅa siÄ powstrzymaÄ, aby siÄ go nie napiÄ, tak samo jak czerwonego wina, a obecnoÅÄ Eks-Sportowca wprowadzaÅa jeszcze dodatkowe zamieszanie, bo oto miaÅa do czynienia z mÄżczyznÄ, którego atrakcyjnoÅÄ onieÅmielaÅa jÄ i nie chroniÅa jej przed samÄ sobÄ . Oto mÄżczyzna, który jest dżentelmenem, czy naprawdÄ liczy siÄ coÅ wiÄcej? WÅaÅnie wtedy BlondwÅosa Aktorka uÅwiadomiÅa sobie, że zna tÄ kobietÄ o oliwkowej skórze. Jewell! Siostra Normy Jeane z sierociÅca przed piÄtnastu laty. Jewell, która zabawnie wymawiaÅa sÅowa, co prowokowaÅo okrutnych chÅopców do bezlitosnych kpin. Czasami kpiÅa z niej też Fleece, za którÄ Jewell przepadaÅa. Jewell wpatrywaÅa siÄ w lustrzane odbicie Blond wÅosej Aktorki. Twoje miejsce jest tutaj, razem ze mnÄ. BlondwÅosa Aktorka już miaÅa zawoÅaÄ z uÅmiechem: Och, czy to ty, Jewell? Czy my siÄ znamy? Ale ostrzegÅ jÄ jakiÅ gÅos: Nie. Lepiej nie. Inna elegancko ubrana kobieta otworzyÅa drzwi do toalety. BlondwÅosa Aktorka weszÅa do jednej z kabin. Aby zagÅuszyÄ dźwiÄczny odgÅos sikania - podczas którego od czasu Operacji (tak o tym myÅlaÅa) odczuwaÅa gorÄco, pieczenie i ból - spuÅciÅa wodÄ jeden raz, po chwili drugi. Ależ żenujÄca sytuacja! Ciekawe, czyjewell jÄ rozpoznaÅa; czy rozpoznajÄc Marilyn Monroe,Jewell rozpoznaÅa równoczeÅnie jÄ. Bo jedna tkwiÅa w drugiej, odgrywajÄc wynalezionÄ dla niej rolÄ. Kiedy Cass dowiedziaÅ siÄ o aborcji, rzekÅ do niej przez telefon: Daj spokój. Nie obwiniaj jej! Ona to też ty. Gdy BlondwÅosa Aktorka podeszÅa do umywalki, aby umyÄ dÅonie, ta druga kobieta weszÅa do kabiny - Bogu dziÄki. Ponieważ nie byÅo pojemnika z papierowymi rÄcznikami, BlondwÅosa Aktorka musiaÅa poczekaÄ, aż kobieta z obsÅugi poda jej rÄcznik; podziÄkowaÅa i wrzuciÅa piÄÄdziesiÄt centów do stojÄcej na póÅce miseczki z monetami i banknotami. OdwróciÅa siÄ, aby odejÅÄ, kiedy mÅoda kobieta powiedziaÅa ostro: - Przepraszam paniÄ? BlondwÅosa Aktorka uÅmiechnÄÅa siÄ do niej, zakÅopotana. CzegoÅ zapomniaÅa? Ale przecież trzymaÅa w rÄku swojÄ biaÅÄ torebkÄ. - Tak, sÅucham? Kobieta uÅmiechnÄÅa siÄ dziwnie. TrzymaÅa przed sobÄ jakiÅ przedmiot zawiniÄty w rÄcznik. BlondwÅosa Aktorka zajrzaÅa do Årodka i zobaczyÅa pokaleczonÄ kulkÄ ludzkiego ciaÅa wielkoÅci gruszki, bÅyszczÄcÄ ÅwieÅ¼Ä krwiÄ. Nieruchomy, miniaturowy ludzki tors bez nóg; bez twarzy, ale z za wiÄzkami oczu, nosa i maleÅkimi ustami otwartymi do wrzasku cierpienia. - Panno Monroe, tego pani zapomniaÅa. Eks-Sportowiec wyjÄÅ nowy, bÅyszczÄcy skórzany portfel i rzuciÅ go na stóÅ. Å»yÅki na jego skroniach pulsowaÅy zÅowieszczo. PiÄkna kobieta pÅakaÅa; jeÅli jej Åzy nie okrywaÅy go haÅbÄ, to po prostu go wzruszaÅy. DLA ELIZY Zawsze musisz graÄ siebie. Lecz bÄdzie to nieskoÅczona różnorodnoÅÄ. Konstantin StanisÅawski, Praca aktora nad sobÄ To nie mógÅ byÄ przypadek.
Bo nie istniaÅy przypadki w tym miejscu, w którym bÄdzie mieszkaÅa jedynie tymczasowo przez resztÄ swego blondwÅosego życia. Tutaj odkryÅam, że wszystko jest koniecznoÅciÄ, jak haczyki wÄdki, które tkwiÄ mocno w ciele, choÄ je kaleczÄ. Dla Elizy, piÄkna, smutna melodia. DlaElizy, utwór, który graÅa kiedyÅ, dawno temu, w każdym razie próbowaÅa go graÄ. Na poÅyskujÄcym biaÅym fortepianie Gladys, należÄcym wczeÅniej do Fredrica Marcha. Kiedy mieszkaÅy przy Highland Avenue w Hollywood. Gladys poÅwiÄciÅa siÄ, aby zapewniÄ Normie Jeane lekcje fortepianu i Åpiewu, wiedzÄc, że któregoÅ dnia jej córka zostanie artystkÄ. Zawsze we mnie wierzyÅa. A ja tak niewiele wiedziaÅam. Pan Pearce, którego uwielbiaÅa i zarazem siÄ baÅa, uczyÅ jÄ sztuki prowadzenia palców po klawiaturze. "Normo Jeane, nie bÄdź gÅupia. Spróbuj". ByÅa sama, kiedy usÅyszaÅa tÄ muzykÄ. Rozmarzona jechaÅa do góry na ruchomych schodach u Bullocka w Beverly Hills. MusiaÅ byÄ poniedziaÅek, dzieÅ wolny od prób. Nie ubraÅa siÄ jak Lorelei Lee ("Rola, dla której Marilyn Monroe siÄ urodziÅa! "), ale jak zwyczajna kobieta z Beverly Hills robiÄca zakupy. Nikt jej nie poznawaÅ, tego byÅa pewna. PrzyszÅa do Bullocka kupiÄ prezenty dla swojego specjalisty od makijażu Whiteya, który byÅ prawdziwym dziwakiem i czÄsto jÄ rozÅmieszaÅ; i dla Yvet, asystentki pana Z, która byÅa dla niej bardzo uprzejma, pomocna, cierpliwa, a przede wszystkim dyskretna; i Åadny szlafrok dla Gladys, który przeÅle do Lakewood z kartkÄ: UÅciski, Twoja córka Norma Jeane. NosiÅa okulary tak ciemne, że miaÅa kÅopoty z odczytywaniem cen na etykietach, luźny lniany żakiet w kolorze piasku i lniane spodnie. Buty z żaglowego pÅótna na korkowej podeszwie, aby daÄ odpoczÄÄ zmÄczonym, obolaÅym stopom. WÅosy blond, nadal odrobinÄ splÄtane po nocy, zwiÄzaÅa lekko bÅÄkitnÄ chustÄ, którÄ prawdopodobnie dostaÅa od kogoÅ w prezencie albo komuÅ zabraÅa. W obecnej fazie jej życia ludzie ciÄgle wciskali jej jakieÅ rzeczy, ubrania, nawet biżuteriÄ i spinki do wÅosów, jeÅli z uprzejmoÅci albo ze zwyczajnej potrzeby powiedzenia czegokolwiek w odpowiedzi na intymne pytanie sprzedawcy wyraziÅa choÄ by najÅagodniejszy podziw wobec tychże rzeczy. Marilyn, przymierz! Ojej, bardzo ci w tym do twarzy! Zatrzymaj to sobie. ProszÄ. Kiedy na ruchomych schodach wjeżdżaÅa na pierwsze piÄtro domu towarowego Bullocka, usÅyszaÅa dźwiÄki fortepianu, chociaż w pierwszej chwili nie wiedziaÅa, co to jest. W jej gÅowie kÅÄbiÅo siÄ niczym w jakiejÅ zwariowanej szafie grajÄcej mnóstwo żywych, musicalowych melodii, ostrej, synkopowanej muzyki tanecznej. GwaÅtownej, wulgarnej. Ale tym razem byÅa to klasyczna muzyka pÅynÄca w dóŠz wyższego piÄtra. Nie z taÅmy ani z pÅyty, tego byÅa pewna, lecz grana na żywo. Przez pianistÄ z krwi i koÅci? Dla Elizy Beethovena! DźwiÄki przeszywaÅy jej serce niczym odÅamki czystego szkÅa. Dla Elizy, utwór, który Clive Pearce grywaÅ dla Normy Jeane, powoli, delikatnie, ze smutkiem, na magicznym biaÅym fortepianie, zanim zawiózÅ jÄ do sierociÅca. Jej wujek Clive. "Ostatni raz, moja droga. Czy mi wybaczysz? "
ChciaÅa mu wybaczyÄ! I wybaczyÅa. Sto, tysiÄc razy wybaczyÅa im wszystkim. W rzeczywistoÅci Marilyn jest inna niż na zdjÄciach. WyglÄda mÅodziej, jest Åliczna, ma sÅodkÄ twarz. Nie jest piÄknoÅciÄ. KtóregoÅ dnia widzieliÅmy jÄ w domu towarowym Bullocka, robiÅa zakupy. WyglÄdaÅa jak wszyscy. No, prawie. Jak zauroczona podÄżaÅa do źródÅa tych dźwiÄków na ostatnie, czwarte piÄtro. Emocje wypeÅniaÅy jÄ do tego stopnia, że nie potrafiÅaby wyjaÅniÄ, skÄd siÄ wziÄÅa tu, w tym sklepie; tak naprawdÄ nie cierpiaÅa robienia zakupów; obecnoÅÄ w miejscu publicznym niepokoiÅa jÄ. Nawet gdy wystÄpowaÅa w przebraniu, istniaÅa możliwoÅÄ, że czyjeÅ uważne, bystre oczy wypatrzÄ co trzeba, ponieważ byÅ to czas informatorów, Åwiadków. (Nawet V, którego w czasach wojny uważano za bardzo popularnÄ gwiazdÄ i stuprocentowego patriotÄ, przesÅuchiwaÅa niedawno stanowa komisja tropiÄca komunistów i dywersantów w przemyÅle rozrywkowym. Och, a jeÅli V wymieniÅ jej nazwisko! Czy nie powiedziaÅa czegoÅ przy nim w obronie komunizmu? Nie, V chybaby jej nie zdradziÅ, prawda? Po tym, ile dla siebie kiedyÅ znaczyli? ) DźwiÄki fortepianu wabiÅy jÄ, nie mogÅa siÄ im oprzeÄ. Do jej oczu napÅynÄÅy Åzy. ByÅa taka szczÄÅliwa! Wszystko ukÅadaÅo siÄ dobrze, jej życie, kariera, i miaÅa myÅleÄ o przyszÅoÅci, nie o przeszÅoÅci. W Wytwórni dostaÅa duÅ¼Ä garderobÄ, która niegdyÅ należaÅa do Marleny Dietrich, i choÄby tylko dlatego nie mogÅa sobie pozwoliÄ na myÅli, które by jÄ nadmiernie podnieciÅy i przepeÅniÅy lÄkiem. Bo ostatnio znowu cierpiaÅa na bezsennoÅÄ. Chyba że pracowaÅa, pracowaÅa, pracowaÅa, ÄwiczyÅa i taÅczyÅa, czytaÅa i prowadziÅa dziennik. Ale u Bullocka zabronili jej przymierzaÄ ubrania. W każdym dobrym sklepie. PlamiÅa rzeczy. Nie nosi bielizny. Nie jest czysta. Szprycuje siÄ benzedrynÄ, poci siÄ. Czwarte piÄtro Bullocka uchodziÅo za prestiżowe. Sprzedawano tu ubrania drogich projektantów, mieÅciÅ siÄ salon z futrami. Na podÅodze leżaÅa ciÄżka wykÅadzina dywanowa w przygaszonym różu. Nawet oÅwietlenie byÅo nieziemskie. Na tym poziomie Norma Jeane przymierzaÅa ubrania pod okiem pana I. E. Shinna; na tym poziomie dawny agent kupiÅ jej biaÅÄ koktajlowÄ sukienkÄ na premierÄ Asfaltowej dżungli. Jakże Åatwe byÅo jej życie jako Angeli! Wtedy nikt niczego na Marilyn Monroe nie wymuszaÅ; Marilyn Monroe istniaÅa od zaledwie trzech lat. WierzyÅ w niÄ tylko I. E. Shinn. "Mój Isaac. Mój Å»yd". A jednak zdradziÅa go. To ona spowodowaÅa jego ÅmierÄ na atak serca. Å»yli w Hollywood ludzie, bliscy krewni pana Shinna, którzy pogardzali niÄ jako obÅudnÄ dziwkÄ. Co takiego zrobiÅa? Czym zawiniÅa? "Nie wyszÅam za niego i nie przyjÄÅam jego pieniÄdzy. MogÄ wyjÅÄ za mÄż wyÅÄcznie z miÅoÅci".
KochaÅa Cassa Chaplina i Eddyego G, choÄ w zbyt gorÄcym okresie życia wyprowadziÅa siÄ z ich wspólnego mieszkania. BliźniÄta. Z BliźniÄtami przyszÅoÅÄ nie istniaÅa; musiaÅa uciekaÄ. MiaÅa zaledwie tyle czasu, aby zabraÄ najważniejsze ubrania i ulubione ksiÄ Å¼ki. PozostawiÅa za sobÄ wszystko, w tym także maÅego pasiastego tygryska. Yvet nadzorowaÅa także i tÄ operacjÄ. I wynajÄcie przez NormÄ Jeane nowego mieszkania na Fountain Avenue. (Yvet postÄpowaÅa zgodnie ze wskazówkami Z, rzecz jasna. Obecnie Z, który kierowaÅ produkcjÄ w Wytwórni, gorliwie angażowaÅ siÄ w jej życie, byÅ serdeczny i wyrozumiaÅy dla niej, bÄdź co bÄdź inwestycji wartej miliony.) A teraz także Eks-Sportowiec twierdziÅ, że jÄ kocha; nigdy tak nie kochaŠżadnej kobiety, i chce siÄ z niÄ ożeniÄ. PowiedziaÅ to już na drugiej randce, jeszcze zanim zostali kochankami. Czy to możliwe? CzÅowiek taki sÅawny, uprzejmy, szczodry i taktowny chce siÄ z niÄ ożeniÄ? MiaÅa ochotÄ wyjawiÄ mu, że byÅa fatalnÄ Å¼onÄ dla Buckyego Glazera. Ale okazaÅa sÅaboÅÄ i obawÄ przed utratÄ wzglÄdów Eks-Sportowca: usÅyszaÅa wÅasny, dziewczÄcy gÅos, który oÅwiadczyÅ, że ona także go kocha i wkrótce za niego wyjdzie. MiaÅa rozczarowaÄ tego dobrego czÅowieka? ZÅamaÄ mu serce? Zdaje siÄ, że jestem dziwkÄ... Nie chcÄ niÄ byÄ! Norma Jeane zbliżaÅa siÄ do pianisty od tyÅu. SzÅa powoli i ostrożnie. Nie chciaÅa go rozpraszaÄ. SiedziaÅ przy eleganckim, koncertowym steinwayu blisko schodów, starszy pan w biaÅym fraku i krawacie, jego palce bezbÅÄdnie poruszaÅy siÄ po lÅniÄcej klawiaturze. Nie miaÅ przed sobÄ nut; graÅ z pamiÄci. "To on, pan Pearce! " OczywiÅcie Clive Pearce znacznie siÄ postarzaÅ. MinÄÅo osiemnaÅcie lat. ZeszczuplaÅ i caÅkiem posiwiaÅ; skóra wokóŠjego inteligentnych oczu pomarszczyÅa siÄ i odbarwiÅa; niegdyÅ Åadna twarz pokryÅa siÄ siateczkÄ zmarszczek i obwisÅe faÅdy otaczaÅy brodÄ. Mimo to jakże piÄknie ukazywaÅ przeważnie obojÄtnym, zamożnym klientkom niepokojÄcÄ sÅodycz Dla Elizy, ignorujÄc gwar rozmów ekspedientek i kupujÄ cych. Norma Jeane chciaÅa krzyknÄÄ:/ możecie byÄ tacy nieczuli? Gra tutaj prawdziwy artysta. PosÅuchajcie! Nikt spoÅród obecnych na tym piÄtrze nie sÅuchaÅ gry Clivea Pearcea poza jego dawnÄ uczennicÄ NormÄ Jeane, teraz już dojrzaÅÄ kobietÄ. PrzygryzaÅa wargi i ocieraÅa oczy za ciemnymi szkÅami okularów. Marilyn na pewno lubi muzykÄ fortepianowÄ! WidzieliÅmy, jak sÅuchaÅa gry pewnego starszego goÅcia na ostatnim piÄtrze u Bullocka. Może udawaÅa, ale ja tak nie uważam. MiaÅa w oczach Åzy. Każdy by dostrzegÅ, że nie wÅożyÅa stanika, pod cienkim biaÅym materiaÅem sterczaÅy sutki. W nowym, bardzo skromnie umeblowanym apartamencie przy Fountain Avenue urzÄdziÅa obok Åóżka panteon wielkich ludzi, których podobizny wyciÄÅa z ksiÄżek albo czasopism. WÅród innych wyróżniaÅo siÄ artystyczne przedstawienie Beethovena: masywne czoÅo, ognisty wyraz twarzy i wÅosy w caÅkowitym nieÅadzie. Beethoven, geniusz muzyczny, który Dla Elizy zakwalifikowaÅ do drobiazgów, muzycznych żartów. W panteonie znaleźli siÄ również: Sokrates, Szekspir, Abraham Lincoln, WacÅaw NiźyÅski, Clark Gable, Albert Schweitzer oraz amerykaÅski dramaturg, który ostatnio otrzymaÅ nagrodÄ Pulitzera.
Po miniaturze Dla Elizy pianista zagraÅ kilka preludiów Chopina, potem marzycielski utwór Hoagyego Carmichaela Stardust. Nie mógÅ to byÄ czysty przypadek, ponieważ jedyna Åadna piosenka w musicalu MÄżczyźni wolÄ blondynki byÅa autorstwa Carmichaela: Wben Love Goes Wrong, Nothing Goes Right w wykonaniu Lorelei Lee. Norma Jeane sÅuchaÅa w zauroczeniu. Tego popoÅudnia spóźni siÄ na kilka spotkaÅ, w tym na jedno ważne, z projektantem kostiumów. A jeszcze obiecaÅa Eks-Sportowcowi, który przebywaÅ w Nowym Jorku, że wróci do domu o czwartej, aby odebraÄ telefon od niego. StaraÅa siÄ przypomnieÄ sobie, czy ostatnio widziaÅa Clivea Pearcea w jakimÅ filmie. ChoÄ Ã³w czÅowiek niewÄtpliwie miaÅ talent, znalazÅ siÄ na marginesie; jego kontrakt z WytwórniÄ pewnie wygasÅ już przed laty. Teraz musiaÅ podejmowaÄ siÄ takich zajÄÄ! WystÄpowaÄ w domu towarowym. Pomoże mu, jeÅli tylko bÄdzie mogÅa. Może da siÄ zaÅatwiÄ jakÄÅ niewielkÄ rolÄ w filmie MÄżczyźni wolÄ blondynki, może mógÅby graÄ na fortepianie. "Tyle przynajmniej mogÄ zrobiÄ. Wiele temu czÅowiekowi za wdziÄczam". Wreszcie pianista zrobiÅ sobie przerwÄ. Norma Jeane, klaszczÄc entuzjastycznie, podeszÅa, aby siÄ przedstawiÄ. - Pan Pearce? Czy pan mnie pamiÄta? Norma Jeane. Clive Pearce podniósÅ siÄ ze stoÅka i przez dÅuższÄ chwilÄ patrzyÅ na niÄ zdumiony. - Marilyn Monroe? Czy jesteÅ...? -T...tak. Teraz tak. Ale byÅam... NormÄ Jeane. PamiÄta pan? Highland Avenue? Gladys Mortensen? MieszkaliÅmy po sÄsiedzku? Panu Pearceowi opadÅa jedna z powiek. W obwisÅych policzkach widaÄ byÅo sieÄ drobnych żyÅek. Ale artysta uÅmiechaÅ siÄ szeroko, mrugajÄc, jak by ostre ÅwiatÅo padaÅo mu prosto w twarz. - Marilyn Monroe, jestem zaszczycony. W przepisowym stroju, fraku, biaÅym krawacie i lakierkach Clive Pearce wyglÄdaÅ jak manekin, tylko czÄÅciowo ożywiony. Norma Jeane serdecznie ÅcisnÄÅa mu dÅoÅ, co w ogóle robiÅa z coraz wiÄkszÄ pewnoÅciÄ siebie; obecnie należaÅa do osób, których dÅoÅ ludzie bardzo chÄtnie Åciskali i nie spieszyli siÄ z puszczeniem, pan Pearce natomiast ÅcisnÄÅ jej obie dÅonie, wpatrujÄc siÄ w niÄ ze zdumieniem. - Pan siÄ nazywa Clive Pearce, prawda? - Zgadza siÄ. SkÄd mnie pani zna? - NaprawdÄ nazywam siÄ Norma Jeane Baker. Powinnam wÅaÅciwie po wiedzieÄ: Norma Jeane Mortensen. ZnaÅ pan mojÄ matkÄ, Gladys Mortensen, przyjaźniÅ siÄ pan z niÄ. To byÅo okoÅo roku 1935. Clive Pearce rozeÅmiaÅ siÄ. Z ust pachniaÅo mu miedzianymi monetami trzymanymi zbyt dÅugo w wilgotnej dÅoni. - MinÄÅo tyle lat. Ojej, wtedy chyba jeszcze pani nie byÅo na tym Åwiecie, panno Monroe. - Z pewnoÅciÄ byÅam, panie Pearce. MiaÅam dziewiÄÄ lat.
UczyÅ mnie pan graÄ na fortepianie. - Norma Jeane staraÅa siÄ nie byÄ zbyt natarczywa. PóÅÅwiadomie zdawaÅa sobie sprawÄ, że wokóŠzebraÅa siÄ pewna liczba nieznajomych, którzy przyglÄdali siÄ im z dyskretnej odlegÅoÅci. - Nie pamiÄta mnie pan? ByÅam maÅÄ dziewczynkÄ. UczyÅ mnie pan graÄ Dla Elizy. - MaÅa dziewczynka graÅa Dla Elizy? Droga pani, bardzo w to wÄtpiÄ. Pan Pearce wyglÄdaÅ jak ktoÅ, kto podejrzewa, że jest nabijany w butelkÄ. -MojÄ matkÄ byÅa... jest... Gladys Mortensen. Nie pamiÄta jej pan? - Gladys? -Chyba byliÅcie kochankami. To znaczy, pan kochaÅ mojÄ m...matkÄ... Ona byÅa taka piÄkna i... SrebrzystowÅosy starszy dżentelmen uÅmiechnÄÅ siÄ do Normy Jeane i tylko mrugaÅ. TwojÄ matkÄ? KobietÄ? Nie. - Moja droga, chyba mylisz mnie z kimÅ innym. W tym mieÅcie blichtru wszyscy Brytyjczycy sÄ do siebie podobni. - WynajmowaliÅmy mieszkania w tym samym domu, panie PearceHighland Avenue 28 w Hollywood. PiÄÄ minut drogi od Hollywood Bowl. - Od Hollywood Bowl! Tak, teraz chyba coÅ sobie przypominam, jakieÅ okropne, zrujnowane miejsce peÅne karaluchów. DziÄki Bogu mieszkaÅem tam bardzo krótko. - Z matkÄ nie byÅo dobrze, musiaÅa iÅÄ do szpitala. ByÅ pan moim wujkiem Cliveem. Pan i cioteczka Jessie zawieźliÅcie mnie do siÄ... siÄ...siero ciÅca. Pan Pearce zrobiÅ siÄ czujny. SkrzywiÅ siÄ i nachmurzyÅ. - Cioteczka Jessie? Czy ktoÅ twierdzi, że byÅa mojÄ Å¼onÄ? - Och, nie. Tak wÅaÅnie siÄ do was zwracaÅam. To znaczy, wy chcieliÅcie, abym tak was nazywaÅa, pan i ona, ale ja nie mogÅam. NaprawdÄ pan nie pamiÄta? - Dopiero teraz gÅos Normy Jeane zaczÄÅ brzmieÄ bÅagalnie. StaÅa blisko tego starszego mÄżczyzny, który byÅ niższy o kilka cali od swego pierwowzoru przechowywanego w jej pamiÄci, wiÄc krÄg obserwatorów nie mógÅ ich dobrze sÅyszeÄ. - UczyÅ mnie pan gry na maÅym steinwayu, takim w kolorze koÅci sÅoniowej, mama dostaÅa go od Fredrica Marcha... W tym momencie Clive Pearce pstryknÄÅ palcami. - Fortepian! OczywiÅcie. Mam ten fortepian w swoim posiadaniu. - Ma pan fortepian mojej matki? - To mój fortepian, moja droga. - Ale... w jaki sposób pan go dostaÅ? -W jaki sposób go dostaÅem? Niechże no siÄ zastanowiÄ. - Clive Pearce ÅciÄgnÄÅ brwi i uszczypnÄÅ siÄ w dolnÄ wargÄ. - Zdaje siÄ, że wÅaÅciciel domu staÅ siÄ wÅaÅcicielem czÄÅci rzeczy należÄcych do pani matki w zamian za zalegÅy czynsz.
Tak, to chyba byÅo wÅaÅnie tak. Fortepian trochÄ ucierpiaÅ w ogniu... pamiÄtam jakiÅ pożar... zaproponowano mi jego kupno, NaprawiÅem instrument i od tamtej pory mam go u siebie. Uroczy maÅy fortepian, z którym nie potrafiÅbym siÄ rozstaÄ. Nigdy. - Nawet za... wysokÄ cenÄ? WydÄwszy wargi, Clive Pearce pomyÅlaÅ nad tym. UÅmiechnÄÅ siÄ jak kiedyÅ. Norma Jeane pamiÄtaÅa ten uÅmiech, wywoÅujÄcy u niej dreszcze, przebiegÅy uÅmiech niegodnego zaufania wujka Clivea. - Moja droga, Åliczna Marilyn, może dla ciebie mógÅbym siÄ zgodziÄ na szczególne ustÄpstwa. W ten oto magiczny sposób Clive Pearce dostaÅ epizodycznÄ rólkÄ w filmie MÄżczyźni wolÄ blondynki. ZagraÅ na fortepianie w tle sceny rozgrywajÄcej siÄ w luksusowym salonie na transatlantyku parowym, a pokojowy steinway, niegdyÅ należÄcy do Fredrica Marcha, przeszedÅ na wÅasnoÅÄ Normy Jeane za tysiÄc szeÅÄset dolarów pożyczonych od Eks-Sportowca. KRZYK. PIOSENKA PowinieneÅ sobie wyobraziÄ, że w tej samej przestrzeni, którÄ zajmujesz wraz ze swoim rzeczywistym ciaÅem, istnieje inna postaÄ, wymyÅlone ciaÅo twojego bohatera, którego stworzyÅeÅ we wÅasnej wyobraźni. MichaiÅ Czechow, O technice aktora Nie byÅ to smukÅy, elegancki samochód Wytwórni, odpowiedni dla czÅonków rodziny królewskiej, tylko brzydki, garbaty nash w melancholijnym kolorze wody, jaka zostaje po zmywaniu naczyÅ, kiedy siÄ rozejdzie piana. Kierowca w uniformie i czapce z daszkiem byÅ stworzeniem o ciemnym odcieniu skóry, trochÄ Å¼abÄ, trochÄ czÅowiekiem z ogromnymi, szklistymi i bÅyszczÄcymi oczami, których siÄ baÅa. "Och, nie patrz tak na mnie. To nie ja". PrzeÅknÄÅa piasek, w ustach pozostaÅa suchoÅÄ. A może wÅożyli jej do ust baweÅniany knebel, żeby nie krzyczaÅa? StaraÅa siÄ wytÅumaczyÄ kobiecie o uÅmiechu zarysowanym jaskrawÄ szminkÄ, kobiecie, która dÅoÅmi w czarnych ażurowych rÄkawiczkach wpychaÅa jÄ na tylne siedzenie nasha, że siÄ rozmyÅliÅa, ale ta kobieta nie chciaÅa jej sÅuchaÄ. RÄce miaÅa bardzo silne, sprawne, wyÄwiczone. - Nie, proszÄ, ch.-.chcÄ wracaÄ. To jakieÅ... DziewczÄcy gÅos przerażonej kobiety. Miss ZÅote Marzenia? Å»abi Szofer kierowaÅ garbatym pojazdem z podziwu godnÄ szybkoÅciÄ i wprawÄ po bijÄcych sÅonecznym blaskiem ulicach Miasta z Piasku. Nie byÅa to noc, ale sÅoÅce raziÅo jÄ w oczy do tego stopnia, że niczego nie widziaÅa wyraźniej niż w nocy. - Hej! ZmieniÅam zdanie, rozumiecie? Mam wÅasne z...zdanie i mogÄ je zmieniaÄ. Tak! Ziarna piasku znalazÅy siÄ nie tylko w jej ustach, ale i w oczach. Kobieta z dÅoÅmi w ażurowych rÄkawiczkach zrobiÅa minÄ, którÄ można by okreÅliÄ jako marsowy uÅmiech. NastÄpiÅo jakieÅ gwaÅtowniejsze zatrzymanie. Normie Jeane przyszÅo do gÅowy, że odbyli podróż w Czasie. Każda rola dla aktora jest podrÃ³Å¼Ä w Czasie. Oddalasz siÄ na zawsze od poprzedniej tożsamoÅci. Nagle krawÄżnik! Betonowe schody!
Korytarz i ostry zapach medycznych chemikaliów, taki, jaki przenosiÅ na swoich dÅoniach dużego chÅopca Bucky Glazer. I niespodzianka (jak w filmie, w którym nieoczekiwanie otwierajÄ siÄ drzwi i gÅoÅniej rozbrzmiewa muzyka): elegancko umeblowany pokój. Poczekalnia. Åciany wyÅożone lakierowanym drewnem, reprodukcje Normana Rockwella z "The Saturday Evening Post". "Nowoczesne" krzesÅa o nogach z rur. Szerokie, bÅyszczÄce biurko i... czaszka? PożóÅkÅa czaszka z delikatnymi pÄkniÄciami, jakby polakierowana, z niepokojÄcÄ dziurÄ na górze (rezultat autopsji? wyciÄli ci pokiywÄ czaszki?), wypeÅniona dÅugopisami, oÅówkami, drogimi fajkami Doktora. Oficjalnie Doktor miaÅ tego dnia wolne. Później tego ranka on i jego przyjaciel Bing Crosby bÄdÄ grali w golfa w Wilshire Country Club. Teraz widziaÅa jakÄÅ ÅwietlnÄ zÅudÄ, którÄ braÅa za ÅwietnÄ obÅudÄ. O brzasku wypeÅzÅa ze swojego przepoconego Åóżka, aby wziÄÄ kilka tabletek kodeiny. - ProszÄ mnie wysÅuchaÄ, zmieniÅam zdanie. Ale nie mogÅa niczego zmieniaÄ. PostanowiÅa siÄ rozpogodziÄ. To ÅwiatÅo sterylizuje. NiebezpieczeÅstwo zakażenia siÄ drobnoustrojami i wirusami bÄdzie minimalne. (Takie osobliwe i komiczne myÅli czÄsto przychodziÅy jej do gÅowy na planie filmu. Nadmiar ÅwiateÅ, intensywnoÅÄ spojrzenia szklanego oka kamery, wiedza, że kiedy zaczynasz graÄ, kiedy wyÅania siÄ twoje filmowe "ja" - bez wysiÅku, jak mrugniÄcie okiem - wtedy ty i Magiczna PrzyjacióÅka stanowicie jedno, jesteÅcie absolutnie bezpieczne i szczÄÅliwe.) Mimo wszystko dalej staraÅa siÄ wytÅumaczyÄ, że popeÅniÅa bÅÄd, że nie chce Operacji; tak, ale znajdowaÅa siÄ w "dobrych rÄkach"; pan Z obiecaÅ. Nie wolno ryzykowaÄ inwestycji wartej miliony dolarów. Nic jej nie grozi. Marilyn Monroe nigdy nic nie bÄdzie groziÄ, Wytwórnia już siÄ o to postara. Aby jej dodaÄ otuchy, Yvet nuciÅa: Te dobre rÄce uleczÄ twój smutek, te dobre rÄce wyczyszczÄ ci buty. Dobre rÄce od rana do nocy. PojÄwszy, że nie wysÅuchajÄ jej bÅagaÅ, Norma Jeane powiedziaÅa gÅosem Lorelei Lee, sÅodkim, seksownym, zabawnym gÅosem maÅej dziewczynki: - Ojej, wy wszyscy! Wiecie co? Wcale bym siÄ nie zdziwiÅa, gdybyÅcie zaczÄli ÅpiewaÄ i taÅczyÄ. Doktora jakoÅ nie rozbawiÅa ta uwaga, chociaż rzeczywiÅcie siÄ uÅmiechnÄÅ. Jego twarz kojarzyÅa siÄ z grzybem, miaÅ gruby nos ze sterczÄcymi wÅoskami. ZwracaÅ siÄ do niej "Moja droga", byÄ może po to, by zaznaczyÄ, że nie zna jej imienia ani nazwiska i nigdy jej nie zdradzi. Co za ulga. Doktor nie rozpoznaÅ sÅawnej pacjentki. Nikt z nich jej nie znaÅ. DrżaÅa, naga pod cienkÄ koszulÄ. Bucky nigdy nie pozwoliÅ jej zobaczyÄ trupa, ale w jakiÅ sposób zobaczyÅa go, dowiedziaÅa siÄ. Szara skóra, oczy zapadniÄte w oczodoÅach. Naciskasz palcem gÄbczastÄ skórÄ nieboszczyka, a ona nie powraca sprÄżyÅcie na poprzednie miejsce. Norma Jeane kuliÅa siÄ i przy gryzaÅa dolnÄ wargÄ, aby siÄ powstrzymaÄ od histerycznego Åmiechu; przenieÅli jÄ na stóÅ; pod niÄ gniótÅ siÄ i szeleÅciÅ cienki papier, zsiusiaÅa siÄ ze strachu, ale wytarli to bez sÅowa i umieÅcili jej nogi w kabÅÄkach. Nagie stopy!
A stopy sÄ takie wrażliwe! - ProszÄ na mnie nie patrzeÄ? Nie robiÄ zdjÄÄ? Ciotka Elsie udzieliÅa jej kiedyÅ rady: Po prostu staraj siÄ nie wchodziÄ im w drogÄ, to proste. Norma Jeane zazwyczaj stosowaÅa siÄ do tej rady i wÅaÅnie w ten sposób siÄ kochaÅa: leżaÅa bardzo spokojnie, uÅmiechaÅa siÄ, sprawiaÅa wrażenie szczÄÅliwej, wyczekujÄcej, sÅodkiej, spolegliwej i peÅnej nadziei, otwieraÅa siÄ przed kochankiem, dawaÅa siÄ kochankowi w prezencie; czy tego mÄżczyźni pragnÄ naprawdÄ? Dziwne, ale Eks-Sportowiec okazaÅ siÄ delikatnym, chociaż namiÄtnym kochankiem, kochankiem w stylu starszego mÄżczyzny, tak jak V, sapiÄcym, pocÄcym siÄ i wdziÄcznym. Eks-Sportowiec, który byÅ dżentelmenem, nigdy siÄ z niej nie ÅmiaÅ, tak jak to niewybaczalnie robiÅy BliźniÄta. NagÅówek do "Tatlera": SZOKUJÄCA WYPOWIEDŹ. MARILYN, SYMBOL SEKSU ZADAJE PYTANIE: "CZY PIEPRZYÄ TO CZASOWNIK? " Åmiech, Åmiech. Cóż, ona także siÄ ÅmiaÅa. A Doktor ÅaskotaÅ jÄ gumowymi palcami. Palcami, które wciskaÅy siÄ wszÄdzie. Jak palce wujka Clivea, które czuÅa to w górze, to w dole, także w rozstÄpie miÄdzy jej maÅymi poÅladkami niczym maÅÄ, figlarnÄ myszkÄ. Po chwili wyszÅa, tak że już sama nie wiedziaÅaÅ, czy myszka tam byÅa. Kodeina wprawiÅa jÄ w stan odrÄtwienia. Norma Jeane czuÅa ból jakby z daleka. Tak jak siÄ sÅyszy krzyki z sÄsiedniego pokoju. Doktor mówiÅ: "Nie opieraj siÄ, proszÄ. Ból bÄdzie minimalny. Ten zastrzyk sprawi, że zapadniesz w lekki sen. Nie chcemy robiÄ niczego na siÅÄ". - ChwileczkÄ. ZaszÅa jakaÅ pomyÅka. Ja... OdsunÄÅa czyjeÅ rÄce. Gumowe rÄce. Nie widziaÅa żadnych twarzy. ÅwiatÅa z góry oÅlepiaÅy. Możliwe, że zapÄdziÅa siÄ daleko w przyszÅoÅÄ i sÅoÅce rozlaÅo siÄ, wypeÅniajÄc caÅe niebo. - Nie! To nie miaÅam byÄ ja! DziÄki Bogu zdoÅaÅa zeÅlizgnÄÄ siÄ ze stoÅu. Krzyczeli za niÄ, ale uciekÅa. Bosa, zdyszana. Och, a jednak zdoÅaÅa uciec! Nie byÅo za późno. PobiegÅa po schodach do góry, drzwi nie byÅy zamkniÄte, pchnÄÅa je. A tam znajome twarze: Mary Pickford, Lew Ayres, Charlie Chaplin. O, MaÅy Tramp! Charlie byÅ jej prawdziwym tatÄ. Te oczy! Z sÄsiedniego pokoju dobiegÅ jakiÅ stÅumiony dźwiÄk. Tak, z pokoju Gladys. Dawniej byÅo to miejsce zakazane, niedostÄpne, ale teraz Gladys wyjechaÅa. Norma Jeane wbiegÅa do Årodka, zobaczyÅa biurko. W biurku szufladÄ, którÄ musiaÅa otworzyÄ. Nie mogÅa daÄ rady. Czy starczy jej siÅ? W koÅcu udaÅo jej siÄ wysunÄÄ szufladÄ; dziecko machaÅo rozpaczliwie maleÅkimi rÄczkami, nóżkami, krztusiÅo siÄ. PrychaÅo i staraÅo siÄ zaczerpnÄÄ powietrza, by wreszcie zapÅakaÄ. Akurat wówczas, gdy chÅodny wziernik znalazÅ siÄ w jej ciele miÄdzy nogami. Gdy Åyżeczkowali jÄ tak, jak siÄ patroszy ryby.
WnÄtrznoÅci ocieraÅy siÄ o brzegi narzÄdzia. RzucaÅa gÅowÄ z jednej strony na drugÄ, krzyczÄc, póki nie zacisnÄÅy siÄ ÅciÄgna w jej gardle. Dziecko krzyknÄÅo. Jeden jedyny raz. - Panna Monroe? ProszÄ. Już czas. WiÄcej niż czas. Jak dÅugo jÄ woÅali? Pukali delikatnie do drzwi garderoby? Już od czterdziestu minut siedziaÅa tu w nienagannej fryzurze, idealnej maseczce kosmetycznej, pogrÄżona w transie, wpatrzona nieruchomo przed siebie, we wspaniaÅej, podniecajÄco różowej sukni z jedwabiu, rÄkawiczkach siÄgajÄcych Åokci, z odsÅoniÄtym skrawkiem imponujÄcych piersi, z poÅyskujÄcÄ biżuteriÄ, przyczepionÄ do uszu, owiniÄtÄ wokóŠÅlicznej szyi. Do tego poÅyskujÄca doskonaÅoÅÄ cipowatych ust. Czas zaÅpiewaÄ Diamonds ArÄ a Girl s Best Friend. Monroe nie miaÅa sÅabych punktów. Prawdziwa profesjonalistka. ZapamiÄtawszy raz sÅowo, sylabÄ, nutÄ, rytm, bywaÅa później precyzyjna jak szwajcarski zegarek. Nie daÅo siÄ jej sprowadziÄ do "postaci", " roli". Z caÅÄ pewnoÅciÄ musiaÅa posiÄÅÄ umiejÄtnoÅÄ widzenia siebie w filmie, zdolnoÅÄ do czegoÅ w rodzaju animacji. Nad tÄ animacjÄ potrafiÅa panowaÄ od wewnÄtrz. PanowaÅa nad tym, jak owa animacja bÄdzie postrzegana przez nieznajomych ludzi w zaciemnionej sali kinowej. Taka wÅaÅnie byÅa Marilyn Monroe w filmie: animowana, żywa postaÄ, którÄ nieznajomi pewnego dnia ujrzÄ i pokochajÄ. Kiedy po raz pierwszy mnie po niÄ wysÅano, zapukaÅem do drzwi, przyÅożyÅem do nich ucho i przysiÄgam, że usÅyszaÅem ze Årodka krzyk niemowlÄcia. Krzyk niezbyt gÅoÅny, nie taki, jakby jakieÅ dziecko rzeczywiÅcie byÅo w tym pokoju, ale z pewnoÅciÄ byÅ to krzyk dziecka. Jeden jedyny krzyk. EKS-SPORTOWIEC I BLONDWÅOSA AKTORKA: PROPOZYCJA MAÅÅ»EÅSTWA Pewni obserwatorzy, analizujÄc z perspektywy czasu ten skazany na klÄskÄ mariaż, tak jak można by badaÄ anatomiÄ ciaÅa, bÄdÄ siÄ zastanawiaÄ, czy to w ogóle byÅa propozycja maÅżeÅstwa, czy raczej bezwzglÄdne stwierdzenie faktu. Eks-Sportowiec powiedziaÅ spokojnie do BlondwÅosej Aktorki: "Kochamy siÄ, pora siÄ pobraÄ". Chwila ciszy. W koÅcu wylÄkniona BlondwÅosa Aktorka szepnÄÅa: "Och, tak! Tak, kochany". I dodaÅa zmieszana, chichocÄc piskliwie: "Chyba tak". (Czy Eks-Sportowiec usÅyszaÅ te ostatnie, wymamrotane sÅowa? Dowody wskazujÄ na to, że nie. Czy Eks-Sportowiec sÅyszaÅ z ust BlondwÅosej Aktorki jakiekolwiek sÅowa, wymamrotane lub nie, które rzuciÅyby wyzwanie jego dumie? Dowody wskazujÄ na to, że nie.) PocaÅowali siÄ. I dokoÅczyli butelkÄ szampana. A potem kochali siÄ kolejny raz, tkliwie i z dzieciÄcÄ nadziejÄ. (W stosownie nazwanym Apartamencie Cesarskim w Beverly Wilshire, gdzie Wytwórnia umieÅciÅa Marilyn Monroe po uroczystym przyjÄciu z udziaÅem piÄciuset goÅci, którzy siÄ zebrali, aby ÅwiÄtowaÄ premierÄ filmu MÄżczyźni wolÄ blondynki. Och, co za noc! ) BlondwÅosa Aktorka nagle siÄ rozpÅakaÅa.
Eks-Sportowiec byÅ tym gÅÄboko poruszony i zrobiÅ to, co robili kochankowie w idiotycznych romansach albo w filmach z lat czterdziestych: scaÅowaÅ Åzy ukochanej. MówiÅ: "Tak bardzo ciÄ kocham. ChcÄ tylko ciÄ chroniÄ przed tymi szakalami". MówiÅ to z chÅopiÄcÄ agresjÄ, podpierajÄc siÄ na Åokciu i patrzÄ c na niÄ z góry, jak można spoglÄdaÄ na zdradliwy krajobraz w miÅym zÅudzeniu, że pójÅcie przed siebie bÄdzie nie tylko możliwe, lecz okaże siÄ prawdziwÄ przygodÄ. "ChcÄ ciÄ stÄd zabraÄ. ChcÄ, żebyÅ byÅa szczÄÅliwa". W najważniejszym momencie film traci ostroÅÄ. To jedyna istniejÄca kopia; Åatwo sobie wyobraziÄ jej wartoÅÄ dla kolekcjonerów. OczywiÅcie dźwiÄk nie jest najlepszy. Ci, którzy potrafiÄ czytaÄ z ruchu warg (to bardzo przydatna umiejÄtnoÅÄ dla wielbiciela), majÄ pewnÄ oczywistÄ przewagÄ, mimo to nie aż tak wielkÄ , ponieważ Eks-Sportowiec nie należaÅ do rozmownych ludzi, a kiedy mówiÅ, to dziwnie poruszaÅ wargami, jak gdyby mowa byÅa czymÅ krÄpujÄcym, tak samo jak jego nagÅe i nieopanowane uczucie; natomiast BlondwÅosa Aktorka, kiedy nie przemawiaÅa specjalnie do kamery (z którÄ potrafiÅa siÄ "komunikowaÄ" jak z żadnÄ Å¼ywÄ osobÄ), miaÅa denerwujÄcÄ tendencjÄ do mamrotania i poÅykania sÅów. ChcieliÅmy na niÄ nakrzyczeÄ. Marilyn! Spójrz na nas! UÅmiechnij siÄ! Naturalnie. BÄdź szczÄÅliwa. BÄdź sobÄ! Kiedy Eks-Sportowiec mówiÅ o "szakalach" i o tym, że chce "zabraÄ stÄ d" BlondwÅosÄ AktorkÄ, robiÅ aluzjÄ do Wytwórni (wiedziaÅ, jak bardzo szefowie jÄ eksploatujÄ, jak maÅo pÅacÄ w zamian za wiele milionów dolarów, które dla nich zarobiÅa), do Hollywood i byÄ może do szerokiego Åwiata, który - jak mu podpowiadaÅ instynkt - mimo jego wÅasnej sÅawy nie życzyÅ jej dobrze. (Jemu zresztÄ też. Czyż kibice nie wygwizdywali Eks-Sportowca, kiedy utykajÄc na nogÄ, nie speÅniaÅ ich oczekiwaÅ?) Jego wszechogarniajÄca mÄska niechÄÄ obejmowaÅa także grupÄ kilkunastu fanów, którzy w tym samym momencie niezmordowanie czekali na wspaniaÅÄ parÄ na zmytym deszczem Wilshire Boulevard po przeciwnej stronie hotelu (bo sprzed wspaniaÅego wejÅcia usunÄli ich odźwierni) - z notesami na autografy w plastikowych okÅadkach i tanimi aparatami Kodaka; chyba że owej grupie fanów wystarczaÅa rozgrzewajÄca ÅwiadomoÅÄ, że byÄ może - choÄ niewidoczni i w ogóle dla nich niedostÄpni - przystojny Eks-Sportowiec i piÄkna Blond wÅosa Aktorka wÅaÅnie spóÅkujÄ niczym Siwa i Åakti, niweczÄc i na nowo powoÅujÄc do istnienia Åwiat? Tyle zaÅ wiadomo. Eks-Sportowiec mówi namiÄtnie: "ChcÄ, żebyÅ byÅa szczÄÅliwa", a BlondwÅosa Aktorka uÅmiecha siÄ zmieszana i coÅ odpowiada, ale jej gÅos ginie w trzaskach. Pewien niestrudzony mistrz czytania z warg, przestudiowawszy kilkakrotnie ten film, postawiÅ hipotezÄ, że BlondwÅosa Aktorka mówi: "Och, ależ ja jestem szczÄÅliwa, caÅe ż...życie byÅam szczÄÅliwa". Potem Eks-Sportowiec i BlondwÅosa Aktorka w rozpaczliwym uÅcisku, miÄdzy zmiÄtymi jedwabnymi przeÅcieradÅami na Åożu godnym faraona, skwierczÄ i pÅonÄ jak eksplodujÄca supernowa, zmieniajÄ siÄ w bezcielesne ÅwiatÅo - i sam film siÄ topi. To fakt historyczny. Stosowny, choÄ ironiczny. NauczyliÅmy siÄ z nim żyÄ, jak z każdym niepodważalnym faktem. Chcemy natychmiast przewinÄÄ film i odtworzyÄ go ponownie, majÄc nadziejÄ, że tym razem okaże siÄ inny i wyraźniej usÅyszymy sÅowa wypowiedziane
przez jÄkajÄcÄ siÄ BlondwÅosÄ AktorkÄ... Ale nie, nigdy ich nie usÅyszymy. Na haÅaÅliwej premierze filmu MÄżczyźni wolÄ blondynki w odremontowanym Graumans Egyptian Theatre przy Hollywood Boulevard, w Åwietle silnych reflektorów i bÅysków fleszy, wÅród gwizdów, pohukiwaÅ i wiwatów, Yvet, asystentka pana Z, podeszÅa ukradkowo jak lwica, by szepnÄÄ BlondwÅosej Aktorce do ucha: - Marilyn. WÅaÅnie siÄ dowiedziaÅam. WrÃ³Ä sama do swojego apartamentu. KtoÅ szczególny bÄdzie tam na ciebie czekaÅ. BlondwÅosa Aktorka podniosÅa dÅoÅ do obciÄżonego diamentem ucha. - KtoÅ sz...szczególny? Och. Och! Szklany odÅamek w sercu. Kiedy odczuwasz cudowne podniecenie po benzedrynie, prawie każda uwaga, którÄ sÅyszysz, niesie przeznaczenie, wbija siÄ boleÅnie w serce. Benzedryna i szampan, cóż za kombinacja! Blond wÅosa Aktorka wÅaÅnie odkrywaÅa to, o czym wiedzieli wszyscy w Hollywood. - Czy to m...mój ojciec? -Kto? OgÅuszajÄca muzyka ze Åcieżki dźwiÄkowej. A Little GirlFrom LittleRock. HaÅaÅliwy tÅum, wzmocniony gÅos spikera - Yvet chyba nie dosÅyszaÅa, zresz tÄ BlondwÅosej Aktorce nie zależaÅo, by dosÅyszaÅa. (Benzedrynowa logika podpowiadaÅa, że jeÅli owym tajemniczym goÅciem jest rzeczywiÅcie ojciec Normy Jeane Baker/Marilyn Monroe, to ukrywa on swÄ tożsamoÅÄ przed nieznajomymi; ujawni jÄ tylko i wyÅÄcznie BlondwÅosej Aktorce.) Yvet: wÄska czarna sukienka, sznur pereÅ, cynowe wÅosy, przygaszone cynowe oczy ÅwidrujÄce spojrzeniem duszÄ BlondwÅosej Aktorki. Znam ciÄ. WidziaÅam twojÄ zakrwawionÄ cipÄ. Twoje wnÄtrznoÅci wyprute z ciebie jak z ryby. Wiem o wszystkim. Yvet przystawiÅa palec wskazujÄcy do ust. Tajemnica! Masz milczeÄ. BlondwÅosa Aktorka - która bezwiednie chwyciÅa starszÄ kobietÄ za nadgarstek jak przerażona nastolatka w stanie euforii - postanowiÅa nie czuÄ siÄ dotkniÄta tym ostrzeżeniem i wyraziÅa wdziÄcznoÅÄ, tak jak mogÅaby to zrobiÄ Lorelei Lee. - DziÄkujÄ! Zatem nie przyprowadzÄ ze sobÄ mÄżczyzny. Nie upijÄ siÄ, nie poderwÄ nikogo. Oto, co sobie myÅlÄ o Marilyn. Eks-Sportowiec, ku najwyższemu rozczarowaniu specjalistów Wytwórni od promocji, nie towarzyszyÅ BlondwÅosej Aktorce na premierze. Mieli jÄ, w jej caÅej blond krasie, eskortowaÄ szefowie wytwórni, jej mentorzy, pan Z i pan D. Eks-Sportowiec przebywaÅ na Wschodnim Wybrzeżu, pojechaÅ tam na uroczystoÅÄ wprowadzenia go do Galerii SÅaw Baseballa. Czy też wybraÅ siÄ ÅowiÄ marliny z PapÄ Hemingwayem, jednym z najwiÄkszych jego fanów? Może też spÄdzaÅ czas w Nowym Jorku, swoim ulubionym mieÅcie, gdzie można siÄ poruszaÄ prawie incognito. Niewykluczone, iż jadÅ obiad z Frankiem SinatrÄ w Stork Club albo siedziaÅ w restauracji Jacka Dempseya na Times Square, przy stoliku dawnego mistrza wagi ciÄżkiej, pijÄc, palÄc cygara i skÅadajÄc autografy u boku samego Dempseya. "Wiesz, na czym polega sÅawa? Na tym, że pÅacÄ ci za pieprzenie w bambus przez resztÄ twego życia". Gdy Dempsey zdobyÅ pierwszy tytuÅ w wadze ciÄżkiej w 1919 roku, zaraz
straciÅ zapaÅ do boksu. StraciÅ serce do ringu, do fanów. Nawet do zwyciÄstw. "ZwyciÄżanie jest dla gÅupców". Eks-Sportowiec podziwiaÅ jak jasna cholera swego kumpla, eks-mistrza w sporcie bardziej mÄskim i niebezpiecznym - i dlatego bardziej gÅÄbokim niż baseball - tego Demp seya w wygarbowanej sÅoniowej skórze, grubego, mrugajÄcego porozumiewawczo i skorego do Åmiechu. "Hej, udaÅo mi siÄ. Jestem wielki Demp sey! " BlondwÅosa Aktorka nie byÅa zazdrosna o potrzebÄ Eks-Sportowca braterskiego obcowania z silnymi mÄżczyznami. Sama mogÅaby z nim jÄ dzieliÄ. Ileż nudnych, niemożliwych do zniesienia godzin BlondwÅosa Aktorka musiaÅa poÅwiÄciÄ, aby siÄ przygotowaÄ na ten uroczysty wieczór! PojawiÅa siÄ w Wytwórni o czternastej, czyli z godzinnym opóźnieniem, w spodniach, żakiecie, sandaÅach z drelichu na pÅaskim obcasie. PojawiÅa siÄ w Wytwórni bez makijażu, jeÅli nie liczyÄ szminki na ustach. Bez brwi! Nie poÅknÄÅa jeszcze przepisanej benzedryny, wiÄc byÅa zgryźliwa i myÅlaÅa jasno. Z platynowoblond wÅosami zebranymi w koÅski ogon wyglÄdaÅa na szesnasto letniÄ, ÅadnÄ, ale nienadzwyczajnÄ uczennicÄ szkoÅy Åredniej w poÅudniowej Kalifornii, cheerleaderkÄ o niezwykle dorodnym biuÅcie. "Dlaczego, do licha, nie mogÄ byÄ sobÄ? - pomyÅlaÅa. - Przynajmniej raz". LubiÅa korzystaÄ z pomocy Wytwórni. LubiÅa Åmiech pracujÄcych tu ludzi i podobaÅo siÄ jej, że jÄ lubiÄ. "Marilyn jest jednÄ z nas. Jest wspaniaÅa". Czasem dostrzegano w niej gorÄczkowÄ potrzebÄ zdobycia przychylnoÅci fryzjerów, artystów od makijażu, garderobianych, kamerzystów, specjalistów od ÅwiatÅa, armii pracowników Wytwórni majÄcych jedynie krótkie przydomki: Dee-Dee, TrÄcy, Whitey, Fats. Jaka naprawdÄ jest Marilyn Monroe? Cudowna! " ObdarowywaÅa ich prezentami. Niektóre z tych prezentów na pewno sama od kogoÅ dostaÅa, inne kupowaÅa. DawaÅa im bileciki z komplementami. PamiÄtaÅa, aby zapytaÄ o choroby ich matek, o kÅopoty z wyrastaniem zÄbów mÄdroÅci, o szczeniaki rasy cocker-spaniel, o burzliwe życie miÅosne, które wydawaÅo siÄ jej znacznie bardziej absorbujÄce niż jej wÅasne. Tylko nie mówcie źle o Marilyn. Bo wepchnÄ wam wasze jebane zÄby do waszych jebanych gardeÅ. Ona jedna z nich wszystkich przypomina czÅowieka. W dniu premiery Blondynek kilka wprawnych rÄk zabraÅo siÄ do Blond wÅosej Aktorki jak do skubania martwych kurczaków. Jej wÅosy zostaÅy umyte, uÅożone w trwaÅÄ, odrosty zaÅ rozjaÅniono tak silnym barwnikiem, że musiano wÅÄczyÄ wentylator, aby BlondwÅosa Aktorka siÄ nie udusiÅa. Po spÅukaniu wÅosy nakrÄcone na wyjÄtkowo duże, różowe plastikowe waÅki zniknÄÅy pod ryczÄcÄ suszarkÄ, która wyglÄdaÅa jak maszyna zaprojektowana do rażenia prÄdem. Twarz i szyjÄ BlondwÅosej Aktorki poddano dziaÅaniu pary, potem je schÅodzono i nakremowano. CiaÅo po kÄpieli natarto olejkiem, usuniÄto szpecÄce owÅosienie. Marylin Monroe zostaÅa wypudrowana, wyperfumowana, pomalowana i odstawiona do wyschniÄcia. Paznokcie u rÄk i nóg polakierowano jaskrawopurpurowÄ emaliÄ, która pasowaÅa do lÅniÄcych ust. Whitey, specjalista od makijażu, pracowaÅ już ponad godzinÄ, kiedy dostrzegÅ drobnÄ asymetriÄ w linii brwi, wiÄc wszystko usunÄÅ i zaczÄÅ
od poczÄtku. Sztuczny pieprzyk zmieniÅ poÅożenie o blisko cal, po czym wróciÅ na pierwotne miejsce. Sztuczne rzÄsy przytwierdzono klejem. Zniecierpliwiony Whitey rzekÅ Åpiewnym gÅosem: "Panno Monroe, proszÄ podnieÅÄ wzrok. ProszÄ siÄ nie ruszaÄ. Czy kiedykolwiek ukÅuÅem paniÄ w oko? ". Koniec kredki do rzÄs przesuwaÅ siÄ niebezpiecznie blisko oka BlondwÅosej Aktorki, ale rzeczywiÅcie ani razu go nie tknÄÅ. Do tej pory BlondwÅosa Aktorka zdÄżyÅa już zażyÄ tabletkÄ nembutalu, aby uspokoiÄ nerwy; nie baÅa siÄ premiery (po wielu pokazach przedpremierowych i pierwszych recenzjach przepowiadajÄcych filmowi sukces i uznajÄcych Marilyn Monroe za doskonaÅÄ Lorelei Lee), czuÅa tylko dziwnÄ zÅoÅÄ i niepokój. A może tÄskniÅa za Eks-Sportowcem? MartwiÅa siÄ, że nie bierze udziaÅu w premierze, gdyż nie znosi, że poÅwiÄca siÄ jej tak wiele uwagi. Kiedy Eks-Sportowca przy niej nie byÅo, tÄskniÅa za nim. Gdy przebywaÅ w zasiÄgu rÄki, nie miaÅa mu wiele do powiedzenia, zresztÄ on jej też nie. "Ale byÄ może wÅaÅnie tak powinno wyglÄdaÄ maÅżeÅstwo? Dwie dusze. Spokój". Eks-Sportowiec promieniaÅ dumÄ, kiedy widziano go w publicznych miejscach z BlondwÅosÄ AktorkÄ. ZbliżaÅ siÄ do czterdziestki; ona byÅa znacznie mÅodsza, a wyglÄdaÅa jeszcze mÅodziej. Po takich wyprawach Eks-Sportowiec mógÅ kochaÄ siÄ z wigorem o poÅowÄ od siebie mÅodszego mÅodzieÅca. Mimo to wpadaÅ w gniew, kiedy inni mÄżczyźni patrzyli na BlondwÅosÄ AktorkÄ nazbyt natarczywie. Albo gdy w jego obecnoÅci padaÅy wulgarne uwagi. Zazwyczaj nie aprobowaÅ publicznych wystÄpów BlondwÅosej Aktorki, jej ego wystÄpujÄcego jako Marilyn. ChciaÅ, aby siÄ ubieraÅa prowokacyjnie, ale dla niego, nie dla innych. ZaszokowaÅa go i zniesmaczyÅa Niagara, i film, i lubieżne i wszechobecne plakaty. Czy kontrakt nie za pewniaÅ jej kontroli nad tym, w jaki sposób jÄ promowano? Nie przeszkadzaÅo jej, że sprzedawali jÄ jak miÄso? Gdy "Miss ZÅote Marzenia" zostaÅa wskrzeszona i znalazÅa siÄ na rozkÅadówce "Playboya", Eks-Sportowiec wpadÅ w furiÄ. BlondwÅosa Aktorka próbowaÅa wyjaÅniÄ, że nie panuje nad tym, co siÄ dzieje z jej aktem; zdjÄcie zostaÅo wykupione przez magazyn od wydawcy kalendarzy bez jej zgody i bez żadnego dla niej wynagrodzenia. Eks-Sportowiec krzyczaÅ, że pozabija sukinsynów, wszystkich co do jednego. PopatrzyÅa sobie w oczy w lustrze. "A może i takie powinno byÄ maÅżeÅstwo? MÄżczyzna, który dba o mnie. I nigdy by mnie nie wykorzystaÅ". Przed wyjÅciem do kina BlondwÅosa Aktorka poÅknÄÅa jednÄ, może dwie tabletki benzedryny, aby przeciwdziaÅaÄ skutkom zażycia nembutalu. Od nosiÅa wrażenie, że jej serce bije coraz wolniej. Och, miaÅa przemożnÄ chÄÄ, aby poÅożyÄ siÄ na podÅodze, skuliÄ i zasnÄÄ. Tego najszczÄÅliwszego, triumfalnego wieczoru niczego bardziej nie pragnÄÅa, tylko spaÄ, spaÄ, spaÄ na wieki. Benzedryna miaÅa to zmieniÄ. Och, tak! MogÅaÅ liczyÄ, że prochy przy spieszÄ rytm twojego serca i dostarczÄ krwi, a potem umysÅowi delirycznego kopa. SÅodko-gorÄcy prÄd trafia w mózg niczym piorun z nieba. Ale nie istniaÅo żadne niebezpieczeÅstwo, bo wszystkie Årodki, jakie zażywaÅa Blond wÅosa Aktorka, byÅy legalne. Uniknie podÅego losu Jeanne Eagels, Normy Talmadge, Aimee Semple McPherson. Nigdy nie odstÄpi od zaleceÅ lekarza.
ByÅa inteligentnÄ, bystrÄ mÅodÄ kobietÄ, odstajÄcÄ od typowego wizerunku hollywoodzkiej gwiazdy. Ci, którzy jÄ dobrze znali, znali jÄ jako NormÄ Jeane Baker, dziewczynÄ urodzonÄ w Los Angeles, która wyczoÅgaÅa siÄ z rynsztoka. Zatrudniony przez WytwórniÄ lekarz dostarczaÅ jej tylko stosowne lekarstwa. WiedziaÅa, że może mu zaufaÄ, ponieważ Wytwórnia nie narażaÅaby na ryzyko milionowej inwestycji. Benzedryna, w iloÅci umiarkowanej, aby "rozpÄdziÄ ponure myÅli", "dostarczyÄ cennej energii", nie zwykle potrzebnej wyczerpanej aktorce. Nembutal, w iloÅci umiarkowanej, aby "ukoiÄ nerwy", zapewniÄ "krzepiÄcy, gÅÄboki sen", niezwykle potrzebny wyczerpanej, cierpiÄcej na bezsennoÅÄ aktorce. BlondwÅosa Aktorka zapytaÅa z niepokojem, czy od tych Årodków można siÄ uzależniÄ, a doktor Bob po ojcowsku poÅożyÅ dÅoÅ na jej pulchnym kolanie i rzekÅ: - Dziewczyno! Uzależnieni to jesteÅmy od życia. A jednak musimy żyÄ. PiÄÄ godzin i czterdzieÅci trudnych do zniesienia, nudnych minut zajÄÅo tworzenie z BlondwÅosej Aktorki wiernej kopii ekranowej Lorelei Lee z filmu MÄżczyźni wolÄ blondynki. Na szczÄÅcie byÅ ten wiwatujÄcy tÅum wzdÅuż Hollywood Boulevard! SkandujÄcy "Marilyn! Marilyn! " I kto by siÄ odważyÅ powiedzieÄ, że nie byÅo warto? WÅaÅciwie zaszyto jÄ w sukienkÄ. Sama ta czynnoÅÄ trwaÅa dÅużej niż godzinÄ. W dopasowanÄ jak kaftan bezpieczeÅstwa sukienkÄ Lorelei Lee, bez ramiÄczek, z jaskraworóżowego jedwabiu, z dużym dekoltem odsÅaniajÄcym górnÄ czÄÅÄ kremowych piersi. Poradzono jej, aby oddychaÅa miarowo i pÅytko. Na rÄkach miaÅa siÄgajÄce Åokci rÄkawiczki, obcisÅe jak opaska zaciskowa. Diamenty mieniÅy siÄ w delikatnych uszach, wokóŠwypudrowanej szyi i na rÄkach (w rzeczywistoÅci byÅy to cyrkonie, wÅasnoÅÄ Wytwórni), w platynowe wyglÄdajÄce jak wata cukrowa wÅosy wpiÄty byÅ "diamentowy" diadem, który zdobiÅ czoÅo Lorelei Lee przez moment w filmie. Na nagich ramionach etola z biaÅego lisa. Wysokie szpilki z satyny w żywym, różowym kolorze na obolaÅych nogach, tak ciasne i niestabilne, że BlondwÅosa Aktorka mogÅa iÅÄ jedynie drobnymi, dzieciÄcymi kroczkami, uÅmiechajÄc siÄ, chwytajÄc za rÄkawy smokingów pana Z i pana D, dostojnych jak przedsiÄbiorcy pogrzebowi. Wstrzymano ruch na Hollywood Boulevard, a tysiÄce gapiów - dziesiÄtki tysiÄcy? setki tysiÄcy? - zebraÅy siÄ na podwyższeniach wzdÅuż bulwaru i napieraÅy haÅaÅliwie na policyjne za pory. Kiedy przejeżdżaÅ z Wytwórni konwój limuzyn, na ulicy rozrzucono Åwieże pÄki czerwonych róż. TÅum skandowaÅ szaleÅczo: "Marilyn! Marilyn!" I kto odważyÅby siÄ powiedzieÄ, że nie byÅo warto? OÅlepiÅy jÄ punktowe reflektory, rozlegÅy siÄ radosne krzyki, gwizdy, podsuniÄto jej mikrofon. - Marilyn! Powiedz naszym sÅuchaczom: Czy nie czujesz siÄ dzisiaj samotna? Kiedy zamierzacie siÄ pobraÄ? BlondwÅosa Aktorka odpowiedziaÅa dowcipnie: -Kiedy siÄ na to zdecydujÄ, pan pierwszy siÄ dowie. - MrugniÄcie. - Przed nim. Åmiech, okrzyki radoÅci, gwizdy, aplauz! ZamieÄ z czerwonych pÅatków róży niczym nawaÅnica maleÅkich, szalonych ptaków. Przy boku wspaniaÅej ciemnowÅosej Jane Russell BlondwÅosa Aktorka sÅaÅa caÅusy i machaÅa rÄkÄ w snopie ÅwiatÅa, jej oczy byÅy teraz
ożywione, uróżowione policzki pÅonÄÅy. Och, byÅa szczÄÅliwa! ByÅa szczÄÅliwa! BLIŹNIÄTA (film) zachowujÄ to szczÄÅcie na wiecznoÅÄ. JeÅli Cass Chaplin i Eddy G byli gdzieÅ w tym tÅumie, patrzyli na BlondwÅosÄ AktorkÄ - nienawidzili jej, swojej Normy, swojej MaÅej Mamy, swojej Rybki; co za suka, zdradziÅa ich; wmanewrowaÅa w ojcostwo, które na poczÄtku wydawaÅo siÄ im niedorzeczne, potworne, ale w koÅcu jednak do przyjÄcia jako nadzwyczajne, nieuchronne zrzÄdzenie losu - cóż, nawet ci piÄkni chÅopcy spod znaku BliźniÄt nie mogli odebraÄ szczÄÅcia BlondwÅosej Aktorce, która byÅa taka nieÅmiaÅa, stawiajÄc po raz pierwszy czoÅo takiemu wielkiemu tÅumowi. Wielbiciele! Benzedrynowy kop w najczystszej postaci. Hollywood przypadÅo do gustu (przynajmniej tak mówiono), że na planie filmu brunetka Jane Russell i blondynka Marilyn Monroe nie byÅy rywalkami, tylko przyjacióÅkami. DziewczÄta chodziÅy do tej samej szkoÅy Åredniej! "Co za zdumiewajÄcy zbieg okolicznoÅci. CoÅ takiego może siÄ zdarzyÄ tylko w Ameryce". W towarzystwie Jane Russell BlondwÅosa Aktorka miaÅa skÅonnoÅÄ do sardonicznego dowcipu, byÅa odrobinÄ nieprzyzwoita, podczas gdy Jane, szczera chrzeÅcijanka, wydawaÅa siÄ naiwna i Åatwo siÄ bulwersowaÅa. Inaczej niż w filmie. Kiedy obie wspaniale ubrane dziewczÄta stanÄÅy na podwyższeniu, uÅmiechajÄ c siÄ promiennie i pozdrawiajÄc tÅum machaniem rÄk, obie zaszyte w krÄpujÄ ce ruchy suknie z dużymi dekoltami, obie oddychajÄce miarowo i pÅytko, BlondwÅosa Aktorka odezwaÅa siÄ kÄcikiem umalowanych ust: -Jane! Możemy wykrÄciÄ niezÅy numer, wiesz jaki? Jane zachichotaÅa. - Striptiz? BlondwÅosa Aktorka zerknÄÅa na niÄ zalotnie z ukosa i lekko jÄ trÄ ciÅa Åokciem, tuż poniżej dużej, sterczÄcej piersi. - Nie, maleÅka. Buziak. Trzeba byÅo widzieÄ wyraz twarzy Jane Russell! Tego rodzaju wyborne momenty, nie znane biografom i historykom Hollywood, zachowujÄ BLIŹNIÄTA (film). - Czyżbym umarÅa? Co siÄ dzieje? Bukiety kwiatów już siÄ nie mieÅciÅy w jej garderobie. Stosy telegramów i listów. Nieporadnie zapakowane prezenty od wielbicieli. Od pozbawionych twarzy, anonimowych, oddanych osobników, którzy kupowali bilety w caÅej Ameryce PóÅnocnej, którzy przyczyniali siÄ do egzystencji Wytwórni i BlondwÅosej Aktorki. Z poczÄtku bardzo jej to schlebiaÅo, rzecz jasna - w tych pierwszych, oszaÅamiajÄcych tygodniach sÅawy. CzytaÅa korespon dencjÄ od wielbicieli i pÅakaÅa nad niÄ. Och, niektóre listy byÅy takie szczere, takie serdeczne! WzruszajÄce! Listy, które Norma Jeane mogÅaby sama napisaÄ jako dorastajÄca panna uwielbiajÄca jakÄÅ gwiazdÄ filmowÄ. TrafiaÅy siÄ listy od ludzi upoÅledzonych, chorych, niepeÅnosprawnych pacjentów szpitali dla weteranów, od ludzi starszych albo pozornie starszych, i od tych, którzy podpisywali siÄ jak poeci: "Zranione serce, "Oddany Marilyn na wieki", "Na zawsze wierny La Belle DamÄ Sans Merci". Na te ostatnie BlondwÅosa Aktorka odpowiadaÅa osobiÅcie, korzystajÄc oczywiÅcie z po mocy asystentek. "Przynajmniej tyle mogÄ zrobiÄ. Ci biedni, nieszczÄÅliwi ludzie piszÄ do Marilyn, jakby zwracali siÄ do Matki Boskiej".
(Już nawet przed sukcesem Blondynek otrzymywaÅa tyle samo korespondencji od wielbicieli, co Betty Grabie u szczytu kariery, i znacznie wiÄcej niż postarzaÅa Grabie otrzymywaÅa obecnie.) To, że poÅwiÄcano jej tyle uwagi, byÅo ekscytujÄce, ale zarazem kÅopotliwe. OznaczaÅo odpowiedzialnoÅÄ. BlondwÅosa Aktorka powiedziaÅa sobie ze ÅmiertelnÄ powagÄ: WÅaÅnie dlatego jestem aktorkÄ - by poruszaÄ serca. PodpisywaÅa setki bÅyszczÄcych fotografii, stworzonych w Wytwórni wizerunków blondwÅosej Marilyn (dziewczyna w stylu bebop z wÅosami zaplecionymi w warkocze; atrakcyjna, czarujÄca dziewczyna z wÅosami Veroniki LakÄ; zabójczo seksowna RosÄ, niedwuznacznie gÅaszczÄca nagie ramiona; Lorelei Lee, tancerka o twarzy dziecka) z przyklejonym do twarzy uÅmiechem i wytrwaÅoÅciÄ osoby, która bez sÅowa skargi pracuje na oÅmiogodzinnej zmianie w Radio PianÄ. Czy to także nie byÅa pewna odmiana patriotyzmu? Czy to także nie wymagaÅo poÅwiÄcenia? Już w dzieciÅstwie, gdy oglÄdaÅa pierwsze filmy w Egyptian Theatre, zauroczona JasnowÅosÄ KsiÄżniczkÄ i CiemnowÅosym KsiÄciem, rozumiaÅa, że filmy sÄ religiÄ Ameryki. Och, wcale nie byÅa MatkÄ BoskÄ! Nie wierzyÅa w MatkÄ BoskÄ. Ale mogÅa uwierzyÄ w Marilyn - do pewnego stopnia. Chociażby ze wzglÄdu na fanów. Czasami skÅadaÅa na fotografii szminkowy pocaÅunek i zamaszysty podpis, który nauczyÅa siÄ powtarzaÄ: póki nie rozbolaÅ jej nadgarstek i obraz przed oczami nie zaczÄÅ siÄ rozmazywaÄ. WpadaÅa w panikÄ, potem uÅwiadamiaÅa sobie: Apetyty nieznajomych nie majÄ granic i nigdy nie da siÄ ich nasyciÄ. Pod koniec Roku Cudów 1953 BlondwÅosa Aktorka staÅa siÄ sceptyczna. ByÄ sceptycznym oznacza tyle samo, co popaÅÄ w melancholiÄ. PopaÅÄ w melancholiÄ znaczy tyle, co zabawiaÄ publicznoÅÄ. BlondwÅosa Aktorka nauczyÅa siÄ niczym komik rozÅmieszaÄ swoich asystentów. - Och, te kwiaty! Czy jestem trupem, czy to dom pogrzebowy? Czy trzeba mi zrobiÄ poÅmiertny makijaż! Whitey! Im bardziej siÄ Åmiali, tym bardziej bÅaznowaÅa. KrzyczaÅa: "Whi-tiiiii", przeciÄgajÄc gÅoski jak Lou Costello woÅajÄcy: "Ab-bott!" NarzekaÅa, wymachujÄc rÄkoma, jakby odgrywaÅa na scenie cierpienie: -Jestem niewolnicÄ tej Marilyn Monroe. ZgodziÅam siÄ na luksusowy rejs jak Lorelei Lee, a wylÄdowaÅam na pieprzonym pokÅadzie trzeciej klasy. W swoich komicznych numerach BlondwÅosa Aktorka przemawiaÅa jak nigdzie indziej: dotykaÅ jej jakiÅ cudowny, demoniczny pÅomieÅ; potrafiÅa byÄ bluźniercza, potrafiÅa byÄ wulgarna; pracownicy Wytwórni byli czasami zaszokowani, ale Åmiali siÄ, Åmiali, aż Åzy pÅynÄÅy im po policzkach. Whitey rzekÅ tonem przygany niczym wiekowy wuj: - Ależ panno Monroe. Co pani mówi? Jeżeli pani nie jest Marilyn, to kim? Dee-Dee powiedziaÅa, ocierajÄc Åzy: - Panno Monroe! Pani jest okrutna. My wszyscy, wszyscy na caÅym tym Åwiecie, oddalibyÅmy prawe rÄce, aby byÄ paniÄ. I pani o tym wie. Straciwszy rezon, BlondwÅosa Aktorka wyjÄkaÅa: -Och! W...wiem? BÅyskawicznie zmieniaÅa nastrój! Nie sposób byÅo go przewidzieÄ.
Jak motyl albo koliber. Nie, to nie byÅy narkotyki! W każdym razie nie na poczÄtku. Niektóre z listów zaadresowanych do Marilyn Monroe bynajmniej nie wydawaÅy siÄ miÅe. ByÅy agresywne, nawet obrzydliwe, nawiÄzujÄce do cielesnoÅci aktorki. Niektóre z nich pochodziÅy od osób psychicznie chorych. WspóÅpracownicy ukrywali je przed niÄ. Kiedy siÄ o tym dowiedziaÅa, chciaÅa zobaczyÄ te listy w pierwszej kolejnoÅci. - Może jest w nich coÅ ciekawego? Może lepiej je przeczytaÄ? - Nie, panno Monroe - rzekÅa rozsÄdnie Dee-Dee - podobne listy nie sÄ o pani. SÄ o osobie, za którÄ paniÄ biorÄ nadawcy. Jednak byÅo coÅ przyjemnie rzeczywistego w tym, że nazywano jÄ sukÄ, kurwÄ, blondwÅosÄ dziwkÄ. W otÄpiajÄcym Åwiecie marzeÅ wszystko, co tchnÄÅo rzeczywistoÅciÄ, miaÅo ożywczÄ moc. Wkrótce jednak nawet poczta z pogróżkami staÅa siÄ Åatwa do przewidzenia i schematyczna. Jak zauważyÅa Dee-Dee, przeÅladowcy BlondwÅosej Aktorki wyÅadowywali nienawiÅÄ na istocie bÄdÄcej tworem ich wyobraźni. -Jak krytycy filmowi. Niektórzy z nich uwielbiajÄ Marilyn, niektórzy jej nie cierpiÄ. Co to ma wspólnego ze mnÄ? BlondwÅosa Aktorka nie powiedziaÅa tego nikomu, tylko Eks-Sportowcowi, kiedy ten zostaÅ jej kochankiem i (jak lubiÅa o tym myÅleÄ) najlepszym przyjacielem, ponieważ Eks-Sportowiec to rozumiaÅ: przerzucaÅa stosy korespondencji od nieznajomych z nadziejÄ, że znajdzie nazwiska znajomych osób, nazwiska z przeszÅoÅci, nazwiska ÅÄczÄce jÄ z przeszÅoÅciÄ. Naturalnie niektórzy dawni znajomi do niej pisali, gÅównie kobiety, już dojrzaÅe, które uczyÅy siÄ z niÄ w szkole Åredniej na El Centro Avenue, a nawet w szkole podstawowej w Highland ("Zawsze byÅaÅ dobrze ubrana, wiedzieliÅmy, że twoja matka pracuje w przemyÅle filmowym i że pewnego dnia zostaniesz aktorkÄ."); stare sÄsiadki z Verdugo Gardens (ale, niestety, nie utracona Harriet); kobiety, które twierdziÅy, że umawiaÅy siÄ z Buckym Glazerem w tym samym czasie, kiedy on chodziÅ z NormÄ Jeane - jeszcze nim wziÄli Ålub; ich nazwiska nic jej nie mówiÅy ("NazywaÅaÅ siÄ wtedy Norma Jeane. Ty i Bucky stanowiliÅcie dobranÄ parÄ, aż nie mogliÅmy siÄ nadziwiÄ, że doszÅo do rozwodu. Czy to z powodu wojny? "). NapisaÅa też Elsie Pirig, i to kilka razy. Droga Normo Jeane, mam nadziejÄ, że mnie pamiÄtasz. Chyba nie jesteÅ na mnie zÅa? Ale raczej musisz byÄ na mnie zÅa, bo nie odzywasz siÄ już od lat, chociaż wiesz, gdzie mieszkam, a numer telefonu wcale siÄ nie zmieniÅ. BlondwÅosa Aktorka podarÅa ten list na drobniutkie kawaÅeczki. WczeÅniej nie zdawaÅa sobie sprawy, jak bardzo nienawidzi ciotki Elsie. Kiedy nadszedÅ list drugi, potem trzeci, BlondwÅosa Aktorka zgniotÅa je triumfalnie i cisnÄÅa na podÅogÄ. Dee-Dee zapytaÅa zdziwiona. - Co siÄ staÅo, panno Monroe? Od kogo to byÅo, że tak siÄ pani zdenerwowaÅa? BlondwÅosa Aktorka czÄsto bezwiednie dotykaÅa ust, jakby - powiadali obserwatorzy - sprawdzaÅa, czy je ma. Mruganiem staraÅa siÄ powstrzymaÄ Åzy. - Od mojej przybranej matki. ByÅam wtedy jeszcze dziewczynÄ. SierotÄ. Ona chciaÅa zniszczyÄ moje życie. Z zazdroÅci. Gdy miaÅam piÄtnaÅcie lat, wydaÅa mnie za mÄż, aby siÄ mnie pozbyÄ.
Jej mÄż kochaÅ siÄ we mnie, ona byÅa z...zazdrosna. - Och, panno Monroe! Ależ to smutna historia. - To wszystko byÅo dawno temu. Warren Pirig oczywiÅcie do niej nie napisaÅ. Tak jak detektyw Frank Widdoes. SpoÅród licznych facetów, z którymi umawiaÅa siÄ w Van Nuys, miaÅa wieÅci jedynie odjoe Santosa, Buda Skokie i od niejakiego Martina Fulmera, którego w ogóle nie pamiÄtaÅa. Nie napisaÅ pan Haring. Nauczyciel, za którym przepadaÅa i który sprawiaÅ wrażenie, że jÄ lubi. "Przypuszczam, że budzÄ w nim niechÄÄ. Moje życie jest takie odlegÅe od tego, czego mnie nauczyÅ". Przez rok czy dwa po opuszczeniu sierociÅca Norma Jeane prowadziÅa korespondencjÄ z doktor Mittelstadt. Starsza kobieta przysyÅaÅa jej publikacje Christian Science i prezenty urodzinowe. Potem z jakiegoÅ powodu przestaÅy do siebie pisywaÄ. Norma jeane domyÅlaÅa siÄ, że sama byÅa temu winna, bo wyszÅa za mÄż: - Ale dlaczego teraz do mnie nie pisze? Nawet jeÅli nie oglÄdaÅa filmów, to na pewno widziaÅa gdzieÅ Marilyn. Czy nie rozpoznaÅaby mnie? Czy ona też jest na mnie zÅa? Czy też czuje do mnie odrazÄ? Och, nienawidzÄ jej! Kolejna osoba, która mnie zostawiÅa. ZabolaÅo jÄ również, że nigdy nie napisaÅa pani Glazer. OczywiÅcie nie byÅo dnia, aby nie weszÅa do garderoby i nie przeglÄ daÅa poczty od wielbicieli w nadziei, że: Może ojciec napisaÅ! Na pewno wszystko o mnie wie. O mojej karierze. Nie byÅo jasne, w jaki sposób ojciec Normy Jeane miaÅby siÄ dowiedzieÄ o jej karierze. Albo skÄd Norma Jeane wiedziaÅa, że tak wÅaÅnie jest. MijaÅy tygodnie i miesiÄce Roku Cudów. Ojciec Normy Jeane nadal nie pisaÅ. Chociaż Marylin Monroe stawaÅa siÄ bardzo sÅawna, jej nazwisko i zdjÄcia widywaÅo siÄ wszÄdzie i zarazem byle gdzie. W gazetach codziennych, w kronikach towarzyskich, na plakatach, afiszach. Promocja filmu MÄżczyźni wolÄ blondynki. Gigantyczny billboard na Sunset Boulevard! Kiedy "Miss ZÅote Marzenia 1949" pojawiÅa siÄ w pierwszym wydaniu "Play boya", na rozkÅadówce tego ÅmiaÅego, prowokujÄcego czasopisma dla mÄżczyzn, rozwiÄzaÅ siÄ worek z korespondencjÄ i nasiliÅo siÄ zainteresowanie dziennikarzy. W wywiadach BlondwÅosa Aktorka oburzaÅa siÄ, że nie wyraziÅa zgody na publikacjÄ tego zdjÄcia w "Playboyu" ani w żadnym innym magazynie, ale co mogÅa zrobiÄ? Negatyw nie należaÅ do niej. ZrezygnowaÅa z praw do niego. A wszystko za piÄÄdziesiÄt dolarów w czasach, gdy znalazÅa siÄ w rozpaczliwej sytuacji, pozbawiona pieniÄdzy. Leviticus, spec od kronik towarzyskich, znany z okrutnego dowcipu i skandalizujÄcych rewelacji w "Hollywood Confidential", zadziwiÅ czytelników otwartym listem, który siÄ zaczynaÅ od nastÄpujÄcych sÅów: Droga "Miss ZÅote Marzenia 1949", RzeczywiÅcie, jesteÅ "DziewczynÄ MiesiÄca". Każdego miesiÄca. RzeczywiÅcie jesteÅ ofiarÄ charakterystycznej dla naszej kultury za chÅannoÅci, która polega na eksploatowaniu kobiecej niewinnoÅci. JesteÅ szczÄÅciarÄ: zrobisz oszaÅamiajÄcÄ karierÄ filmowÄ. Wszyst kiego dobrego! Ale pamiÄtaj, że jesteÅ piÄkniejsza i bardziej godna pożÄdania niż "Miss Marilyn Monroe" - i to jest najważniejsze!
BlondwÅosa Aktorka byÅa tak gÅÄboko poruszona czuÅÄ galanteriÄ Leviticusa, że pod wpÅywem impulsu wysÅaÅa mu odbitkÄ kontrowersyjnej fotografii z podpisem: Twoja przyjacióÅka na zawsze, Mona/Marilyn Monroe. Wytwórnia przygotowaÅa caÅy zapas tych zdjÄÄ na podobne okazje. "Czemu nie? Przecież mimo wszystko to ja na nich jestem. Niech ci ludzie od kalendarza nas skarżÄ". Pewnego dnia, na tydzieÅ przed premierÄ filmu MÄżczyźni wolÄ blondynki, Dee-Dee wrÄczyÅa BlondwÅosej Aktorce list od jakiegoÅ wielbiciela i miaÅa przy tym bardzo dziwny wyraz twarzy. - Panno Monroe? Ten list jest chyba poufny. BlondwÅosa Aktorka, wyczuwajÄc, co to może byÄ za list (napisany na maszynie), szybko go wziÄÅa i przeczytaÅa: Droga Normo Jeane, Chyba nigdy nie pisaÅem trudniejszego listu. WÅaÅciwie nie wiem, dlaczego kontaktujÄ siÄ z TobÄ teraz, po tylu latach. Nie o to chodzi, że Marilyn Monroe jest osobÄ takÄ, jakÄ jest. W koÅcu ja mam caÅkowicie odmienne życie. WÅasnÄ karierÄ (niedawno z przyjemnoÅciÄ przeszedÅem na emeryturÄ) i rodzinÄ. Normo Jeane, jestem Twoim ojcem. OkolicznoÅci ÅÄczÄcej nas wiÄzi wyjaÅniÄ może dopiero wówczas, gdy spotkamy siÄ twarzÄ w twarz. Na razie Moja ukochana żona, chora od lat, nie wie, że to piszÄ. Gdyby siÄ dowiedziaÅa, bardzo by siÄ zdenerwowaÅa, tak Nie widziaÅem jeszcze żadnego filmu z Marilyn Monroe i chyba go nie zobaczÄ. Powinienem wyjaÅniÄ, dlaczego nie oglÄdam filmów. WolÄ sÅuchaÄ radia, wolÄ wyobraźniÄ. W Wytwórni pracowaÅem krótko, zapowiadaÅem siÄ na gwiazdÄ, ale to otworzyÅo mi oczy na bez dennÄ gÅupotÄ tego Åwiata. Nie, bardzo dziÄkujÄ! BÄdÄ szczery, Normo Jeane. Nie chciaÅem oglÄdaÄ filmów z Twoim udziaÅem, ponieważ nie aprobujÄ rozpasania, jakie panuje w Hollywood. Jestem dobrze wyksztaÅconym czÅowiekiem, demokratÄ. CaÅkowicie popieram senatora McCarthyego i jego krucjatÄ przeciwko komunistom. Jestem chrzeÅcijaninem, tak jak moja żona z obu stron swojej rodziny. Nie istnieje sensowny powód, aby Hollywood, siedlisko Å»ydów, tolerowaÄ tak dÅugo, skoro gnieżdÅ¼Ä siÄ w nim takie indywidua jak Charlie Chaplin, którego filmy, muszÄ to ze wstydem wyznaÄ, nie gdyÅ oglÄdaÅem. A istniejÄ . BÄdziesz siÄ zastanawiaÅa, Normo Jeane, dlaczego kontaktujÄ siÄ z TobÄ po upÅywie ponad dwudziestu siedmiu lat. PrawdÄ powiedziawszy, przeżyÅem atak serca, rozmyÅlaÅem z powagÄ o swoim życiu: nie ze wszystkich swoich czynów jestem dumny. Moja żona nie wie Twoje urodziny przypadajÄ, zdaje siÄ, pierwszego czerwca, moje zaŠósmego, jestem spod znaku BliźniÄt. Jako chrzeÅcijanin nie traktujÄ po ważnie tych starych pogaÅskich wierzeÅ, ale niewykluczone, że istnieje pewien rys charakteru ÅÄczÄcy ludzi takich jak my. Nie twierdzÄ, że wiem coÅ wiÄcej na ten temat, bo nie czytam kobiecych magazynów. Mam przed sobÄ wywiad z Marilyn Monroe w nowym numerze "Pageanta". Kiedy go czytam, do oczu napÅywajÄ mi Åzy. PowiedziaÅaÅ dziennikarzowi, że Twoja matka przebywa w szpitalu i że nie znasz ojca, ale czekasz na niego "bez przerwy". Biedactwo, nie wiedziaÅem. WiedziaÅem tylko, że istniejesz. Twoja zaborcza matka rozdzielaÅa nas.
UpÅynÄÅy lata i byliÅmy coraz bardziej od siebie oddaleni. WysyÅaÅem Twojej matce czeki i przekazy pieniÄżne na Twoje utrzymanie. Nie liczyÅem na podziÄkowania ani ich nie otrzymaÅem. O nie! Wiem, że Twoja matka choruje. Ale nawet zanim zachorowaÅa, miaÅa zÅe serce. UsunÄÅa mnie z Twojego życia. ByÅa okrutna [wiem to bardzo dobrze], bo pozwoliÅa Ci wierzyÄ, że to moja wina. Nie powinienem dopuÅciÄ, aby to trwaÅo tak dÅugo. Wybacz starzejÄcemu siÄ czÅowiekowi. Chociaż teraz nie jestem już chory i dochodzÄ do siebie, jak twierdzi mój doktor. ByÅ tym zdziwiony i powiedziaÅ, że biorÄc pod uwagÄ... Mam nadziejÄ, że wkrótce zobaczÄ siÄ z TobÄ osobiÅcie, Normo Jeane. Czekaj na mnie, moja droga Córko, na szczególnÄ chwilÄ w Twoim życiu, kiedy Córka i Ojciec bÄdÄ mogli razem pielÄgnowaÄ dÅugo uÅpionÄ miÅoÅÄ. Twój zapÅakany Ojciec Adresu zwrotnego nie byÅo. List nadano w Los Angeles. BlondwÅosa Aktorka szepnÄÅa triumfalnie: - To on. - RozÅożyÅa przed sobÄ zapisane po amatorsku kartki listowego papieru i bezwiednie wygÅadziÅa zagiÄcia. Przez kilka peÅnych napiÄcia minut - jak dyskretnie obserwowaÅa Dee-Dee powtarzaÅa ów gest, potem jeszcze raz przeczytaÅa list i powiedziaÅa znowu, nie do Dee-Dee, tylko w powietrze, jakby gÅoÅno myÅlaÅa: - To on. WiedziaÅam. Nigdy nie wÄtpiÅam. ByÅ tutaj, blisko. Przez wszystkie te lata. ObserwowaÅ mnie. CzuÅam to. WiedziaÅam. "Tyle szczÄÅcia na tej Ålicznej twarzy - bÄdzie siÄ później dziwiÅa Dee -Dee - niemal nie można byÅo jej rozpoznaÄ". Po tym, jak Yvet wyszeptaÅa do ucha BlondwÅosej Aktorki sekretne sÅowa, wieczór premiery przeminÄÅ w otumanieniu wzmocnionym benzedrynÄ i szampanem: rozkoÅysany krajobraz w technikolorze widziany ze zwariowanej kolejki w wesoÅym miasteczku. WrÃ³Ä sama do swojego apartamentu. KtoÅ szczególny bÄdzie tam na ciebie czekaÅ. Mimo uwagi ojca o jego namiÄtnoÅci do radia i niechÄci do Hollywood, BlondwÅosa Aktorka byÅa przekonana, że jednak obejrzaÅ on premierowy pokaz filmu MÄżczyźni wolÄ blondynki; miaÅ znajomoÅci w Wytwórni i mógÅ siÄ postaraÄ o darmowy bilet. "Gdyby tylko zdradziÅ mi, jak siÄ nazywa, sama mogÅabym go zaprosiÄ". ByÅ tam gdzieÅ miÄdzy zaproszonymi, zamożnymi goÅÄmi. Och, wiedziaÅa! WiedziaÅa. Pan w starszym wieku; ale nie tak strasznie stary, powiedzmy, po szeÅÄdziesiÄ tce. MÄżczyzna szeÅÄdziesiÄcioletni nie jest stary! Wystarczy spojrzeÄ na sÅawnego pana Z. Ojciec jest zapewne przystojnym, siwowÅosym dżentelmenem, samotnym i peÅnym godnoÅci. Czuje siÄ niezbyt swobodnie w smokingu, ponieważ tego typu pretensjonalne okazje odstrÄczajÄ go. Mimo to przyszedÅ, dla niej: bo rzeczywiÅcie byÅa to doniosÅa chwila w życiu jego córki. Kiedy BlondwÅosÄ AktorkÄ oglÄdano sobie dokÅadnie ze wszystkich stron - jÄ, którÄ strategicznie zaszyto w wieczorowÄ różowÄ sukniÄ bez ramiÄ czek, podkreÅlajÄcÄ każde sÅodkie zaokrÄglenie, każdy ponÄtny wystÄp jej do skonaÅego ciaÅa ssaka - ona promieniaÅa uÅmiechem niczym żarówka o
dużej mocy ÅwiatÅem i rozglÄdaÅa siÄ w tÅumie, szukajÄc go wzrokiem. JeÅli spotkajÄ siÄ ich oczy, bÄdzie wiedziaÅa! Prawdopodobnie mieli identyczne oczy. Na pewno bardziej przypominaÅa ojca niż matkÄ. Zawsze tak byÅo. Och, miaÅa nadziejÄ, że nie bÄdzie siÄ wstydziÅ córki, wystrojonej, wymalowanej i wystylizowanej na dużÄ, żywÄ lalkÄ. "Niesamowita nastÄpczyni Betty Grabie. W samÄ porÄ". MiaÅa nadziejÄ, że ojciec siÄ nie rozmyÅli i nie wycofa z odrazÄ. Czyż nie powiedziaÅ, że nie widziaŠżadnego z jej filmów i najpewniej żadnego nie zobaczy? "Nie aprobuje rozpasania". Blond wÅosa Aktorka, przeÅknÄwszy Åyk szampana, rozeÅmiaÅa siÄ, bÄbelki poszÅy jej w nozdrza. "Och, rozpasanie... Szkoda, że nie mogÄ opowiedzieÄ tego Cassowi". Cass byÅ jedynym czÅowiekiem w Hollywood, któremu BlondwÅosa Aktorka mogÅa siÄ zwierzyÄ. Tylko on znaÅ jej "nÄdznÄ, brukowÄ przeszÅoÅÄ", jak mawiaÅ. Przynajmniej tyle rzeczy, ile chciaÅa mu zdradziÄ. Kiedy BlondwÅosa Aktorka postanowiÅa ostatecznie zerwaÄ z BliźniÄtami, poddaÄ siÄ Operacji, przyjÄÄ rolÄ Lorelei Lee w filmie MÄżczyźni wolÄ blondynki pomimo umiarkowanej gaży (nieco mniej niż jedna dziesiÄta tego, co otrzymaÅa Jane Russell), agent przysÅaÅ jej tuzin czerwonych róż i gratulacje. MARILYN, ISAAC BYÅBY Z CIEBIE DUMNY. I rzeczywiÅcie. WÅaÅciwie wszyscy byli z niej dumni. Ci weterani Hollywood, szefowie studia, producenci, sponsorzy oraz ich bystrookie żony - uÅmiechali siÄ do BlondwÅosej Aktorki, jak gdyby nareszcie staÅa siÄ jednÄ z nich. Podczas projekcji filmu, który BlondwÅosa Aktorka widziaÅa już w caÅoÅci kilka razy, a znacznie czÄÅciej we fragmentach (nawet jako Lorelei Lee dÄżyÅa na planie do doskonaÅoÅci, dawaÅa siÄ we znaki partnerom i reżyserowi), miaÅa trudnoÅci z koncentracjÄ. Krew krÄżyÅa w niej znacznie szybciej niż normalnie! Ze szczÄÅcia trzepotaÅo jej serce. KtoÅ szczególny bÄdzie tam na ciebie czekaÅ. CieszyÅa siÄ, że nie ma przy niej Eks-Sportowca; ani V (który przyszedÅ na premierÄ ze swojÄ nowÄ przyjacióÅkÄ, Arlene Dahl), ani pana Shinna. CieszyÅa siÄ, że jest sama, byÅo jej to bardzo na rÄkÄ. KtoÅ szczególny w twoim apartamencie. Z pewnoÅciÄ przygotowania poczyniono za poÅrednictwem Wytwórni, która opÅaciÅa wynajÄcie apartamentu; za poÅrednictwem pana Z albo kogoÅ z jego biura, kogoÅ o wystarczajÄcej wÅadzy, aby nakazaÄ personelowi Beveriy Wilshire wpuszczenie go Åcia do apartamentu Marilyn Monroe. PodniecaÅa jÄ myÅl, że Z, który jeszcze do niedawna byÅ jej wrogiem, który wypowiadaÅ siÄ o niej obcesowo i nazywaÅ zwykÅÄ zdzirÄ, musiaÅ wiedzieÄ o tym rychÅym spotkaniu i życzyÅ im obojgu, ojcu i córce, wszystkiego dobrego. "To jest jak szczÄÅliwe zakoÅczenie dÅugiego, pogmatwanego filmu". Zanim zgasÅy ÅwiatÅa i zabrzmiaÅy pierwsze dźwiÄki muzyki, BlondwÅosa Aktorka rzekÅa do pana Z, który siedziaÅ obok niej: - Rozumiem, że po dzisiejszej premierze i przyjÄciu czeka mnie w hotelu wyjÄtkowa randka. PrzebiegÅy pan Z o twarzy nietoperza uÅmiechnÄÅ siÄ dyskretnie i podniósÅ do ust miÄsisty palec, podobnie jak wczeÅniej Yvet. Może wiedzieli wszyscy w Wytwórni? Może wiedziaÅo caÅe Hollywood? Dobrze mi życzÄ. Jestem jedna z nich. Kocham ich! Dziwne, znaleÅºÄ siÄ znowu w Egyptian Theatre.
Jakby to także byÅa scena z filmu: BlondwÅosa Aktorka powraca do tego samego kina, w którym jako samotna dziewczynka podziwiaÅa takie same blondwÅose aktorki jak ona. Od tamtej pory obiekt odnowiono dużym nakÅadem Årodków. NastaÅa nowa era powojennej prosperity. Serce nowego Åwiata tÄtniÅo życiem na zgliszczach Europy, na gruzach Hiroszimy i Nagasaki. BlondwÅosa Aktorka znana jako Marilyn Monroe należaÅa do tego Åwiata. BlondwÅosa Aktorka ciÄgle siÄ uÅmiechaÅa, ale bez wewnÄtrznego ciepÅa, sentymentu, tej zÅożonoÅci duszy, którÄ nazywa siÄ "gÅÄbiÄ". W kinie panowaÅa serdeczna, uroczysta atmosfera. Wszyscy wiedzieli, że MÄżczyźni wolÄ blondynki jest filmem udanym. Ta premiera różniÅa siÄ od premier Asfaltowej dżungli, Dont Bother to Knock czy Niagary, filmów, które mogÅy obrażaÄ uczucia niektórych widzów - i je obrażaÅy. Ten film byÅ syntetyczny, haÅaÅliwy, dopieszczony i okazaÅ siÄ triumfem ekscytujÄcej wulgarnoÅci, technikolorowÄ, typowo amerykaÅskÄ kreskówkÄ o zwyciÄżaniu. NiewÄtpliwy sukces. Film zamówiono do natychmiastowej dystrybucji w tysiÄcach sal kinowych Stanów Zjednoczonych i spodziewano siÄ, że przyniesie miliony zysku w kraju i za granicÄ. "Rany, czy to ja? " - pisnÄÅa BlondwÅosa Aktorka, wpatrujÄc siÄ w olbrzymiÄ przepiÄknÄ kobietÄ-lalkÄ majaczÄcÄ nad publicznoÅciÄ i ÅciskajÄc w dziewczÄcym podnieceniu dÅonie panów Z i D. Och, magiczna mikstura pulsowaÅa w jej krwi! WÅaÅciwie nie potrafiÅa okreÅliÄ tego, co czuje, może nawet niczego nie czuÅa. Broadwayowski spektakl MÄżczyźni wolÄ blondynki skÅadaÅ siÄ z samych utworów muzycznych, nie byÅ muzycznÄ komediÄ. Nie istniaÅy w nim "po stacie" ani "fabuÅa". Film byÅ tylko odrobinÄ bardziej spójny, ale wcale nie o spójnoÅÄ chodziÅo. Kiedy Norma Jeane dostaÅa scenariusz, byÅa zaskoczona tym, jak prosta i pozbawiona wyrazu jest jej postaÄ; zażÄdaÅa wiÄcej dialogów dla Lorelei Lee, pragnÄÅa jakiejÅ przemiany swojej postaci, jakiegoÅ nagÅego zwrotu, tÅa, gÅÄbi, ale rzecz jasna spotkaÅa siÄ z odmowÄ. WolaÅa bardziej dojrzaÅÄ, bardziej inteligentnÄ rolÄ Dorothy, ale usÅyszaÅa: "Za uważ, że jesteÅ blondynkÄ, Marilyn. JesteÅ Lorelei". UÅmiech na twarzy BlondwÅosej Aktorki gasÅ w miarÄ projekcji filmu. Podobnie euforia. Nie chciaÅa siÄ zastanawiaÄ, o czym może myÅleÄ teraz jej ojciec, jeÅli jest na tej sali. Lorelei o wÅosach jak guma piankowa i Dorothy, bliźniaczy przykÅad dorodnego ssaka, wyÅpiewywaÅy gÅupawe teksty piosenek i niedwuznacznie poruszaÅy ciaÅami. A Little Girlfrom Little Rock. Och, co bÄdzie, jeÅli Tata wymknie siÄ z kina, nie zamieniwszy z niÄ ani jednego sÅowa? Co bÄdzie, jeÅli zdegustowany (i wyraźnie widaÄ dlaczego) rozmyÅli siÄ i nie zechce siÄ spotkaÄ z NormÄ Jeane, bÄdź co bÄdź swojÄ córkÄ? "Och, Tato, ta dziewczyna na ekranie to nie ja". Niesamowite! PublicznoÅÄ przepadaÅa za Lorelei Lee. Dorothy też lubiÅa... Jane Russell wydawaÅa siÄ cudownie ciepÅa, atrakcyjna, wrażliwa i za bawna, ale publicznoÅÄ najwyraźniej wolaÅa Lorelei Lee. Dlaczego? Te za patrzone, uÅmiechniÄte twarze. Marylin Monroe byÅa mistrzyniÄ, a któż nie kocha mistrza? O ironio, wszyscy ci ludzie na pewno zdawali sobie sprawÄ, że Marilyn nie istnieje.
Nie może mi siÄ nie powieÅÄ. JeÅli zawiodÄ, umrÄ. Tego sekretu Marilyn nie znaÅ nikt inny. To siÄ staÅo po Operacji. Po tym, jak odebrano jej Dziecko. KarÄ byÅ pulsujÄcy ból macicy. Z poczÄtku obfite krwawienia (nie protestowaÅa, zasÅużyÅa na to), potem wolniejszy upÅyw krwi, wilgoÄ gorÄca niczym Åzy spÅywajÄce z jej Åona. Nikt tego nie widziaÅ. Kara. SpryskaÅa siÄ drogimi francuskimi perfumami, które dostaÅa od kogoÅ w prezencie. Nie zdarnie zeszÅa z planu, aby siÄ ukryÄ w garderobie, przerażona, że siÄ wykrwawi na ÅmierÄ. ChciaÅa, aby sobie pomyÅleli, że ma swoje humory; miaÅy je wszystkie gwiazdy pierwszej wielkoÅci, mÄżczyźni i kobiety. Ale nie przeżywaÅy tak wielkiego przerażenia. ObudziÅa siÄ nocÄ (sama, Eks-Sportowiec wyjechaÅ), gdy kodeina przestaÅa dziaÅaÄ. StworzÄ Lorelei z tej dolegliwoÅci. To byÅo jedno z wiÄkszych osiÄgniÄÄ Normy Jeane, tyle że nikt spoÅród premierowej publicznoÅci o tym nie wiedziaÅ ani siÄ nawet tego nie domyÅlaÅ; i nie chciaÅby wiedzieÄ. Doktor Bob, który znaÅ najdrobniejsze szczegóÅy Operacji i wiedziaÅ o histerii pacjentki, która później nastÄpiÅa, przepisaÅ jej kodeinÄ na "rzeczywisty albo urojony" ból, benzedrynÄ na "ożywienie", nembutal na "gÅÄboki sen bez snów (i ÅwiadomoÅci)". RzekÅ przy tym niczym Jimmy Stewart: "Uważaj mnie za swojego najbliższego przyjaciela, Marilyn. W tym Åwiecie i nastÄpnym". BlondwÅosa Aktorka rozeÅmiaÅa siÄ przerażona. Zna mnie. Zna moje wnÄtrze. Oto triumfujÄca Lorelei Lee zmysÅowo poruszaÅa nagimi ramionami, przechylaÅa gÅowÄ wyÄwiczonym do perfekcji ruchem i gruchaÅa seksownym, dzieciÄcym gÅosikiem: MÄżczyźni chÅodniejÄ, gdy dziewczÄta siÄ starzejÄ. W koÅcu wszyscy tracimy nasze uroki. Jakże uroczo Lorelei Lee ÅpiewaÅa owe prymitywne teksty! Jakże promienny byÅ jej uÅmiech! ChoÄ nie miaÅa gÅosu, ÅpiewaÅa zadziwiajÄco sÅodko i pewnie; Lorelei taÅczyÅa, a jej ciaÅo, które nie byÅo przecież ciaÅem tancerki zaczÄÅa ÄwiczyÄ zbyt późno - wydawaÅo siÄ zdumiewajÄco sprawne. Kto wiedziaÅ o dÅugich godzinach ÄwiczeÅ? O zakrwawionych palcach u nóg i bolesnym pulsowaniu w macicy? Lorelei ÅpiewaÅa jak mÅodsza siostra Peggy Lee. Ale oczywiÅcie byÅa znacznie od niej Åadniejsza. Jestem z siebie dumna. Nie powinnam? " SzeptaÅa do pana Shinna, którego miejsce byÅo przy niej. Który powinien trzymaÄ jÄ za rÄkÄ. Och, jemu by ufaÅa! KoÅczyÅa siÄ projekcja filmu. Nareszcie odbyÅy siÄ dwa triumfalne Åluby. Dwie Åliczne panny mÅode, Lorelei Lee i Dorothy, w dziewiczej bieli. (Czy te dziewczÄta byÅy dziewicami? To szokujÄce, ale tak.) Natychmiastowe oklaski. PublicznoÅci to siÄ podobaÅo, każda efektowna, faÅszywa chwila. BlondwÅosa Aktorka, podniesiona na nogi przez dwie rÄce wystajÄce z rÄkawów smokingu, pÅakaÅa. Niesamowite! Marilyn Monroe pÅakaÅa prawdziwymi Åzami. WzruszyÅa siÄ do gÅÄbi! Gwizdy, okrzyki zachwytu, owacja na stojÄco. Po to zabiÅaÅ swoje dziecko.
Apartament Cesarski znajdowaÅ siÄ na ostatnim piÄtrze hotelu Beverly Wilshire. BlondwÅosa Aktorka, oszoÅomiona i podniecona, niecaÅÄ godzinÄ wytrzymaÅa na bankiecie wydanym na jej czeÅÄ, powiedziaÅa kilka sÅów na usprawiedliwienie i wymknÄÅa siÄ. KtoÅ szczególny. Przyjdź sama. Do hotelu dotarÅa po jedenastej. Jej serce biÅo jak serce maÅego ptaka, tak szybko, że byÅa bliska omdlenia. W kinie, po ciepÅej i haÅaÅliwej owacji, jakÄ nagrodzono jÄ ijane Russell, musiaÅa ukradkiem przeÅknÄÄ kilka kolejnych tabletek doktora Boba, aby nagle nie przewróciÄ siÄ z wyczerpania. Aby guma piankowa Lorelei Lee nie oklapÅa jak zużyty balon, zdeptany na brudnej podÅodze. "To ostatni raz. Tylko tego wieczoru". ObiecaÅa to sobie! Po omacku trafiÅa kluczem do zamka. Palce miaÅa lodowate i zdrÄtwiaÅe. Jej gÅos zdradzaÅ przestrach: - Cz...czeÅÄ? Kto tu jest? SiedziaÅ na aksamitnej sofie w swobodnej pozie czÅowieka pewnego siebie. Niczym Fred Astaire, chociaż bez jego smokingu i sylwetki. Na niskim stoliku staÅ wazon z rżniÄtego szkÅa, a w nim tuzin czerwonych róż o dÅugich Åodygach, obok srebrne wiaderko z lodem i butelka szampana. ByÅ tak samo podekscytowany jak ona. SÅyszaÅa jego niespokojny oddech. ByÄ może piÅ, czekajÄc na niÄ. Etola z biaÅego lisa opadÅa z jej ramion. Jak dziecko przeraziÅa siÄ, że pokaże siÄ tylko czÄÅciowo ubrana. PodniósÅ siÄ niezdarnie - wysoka, muskularna postaÄ o zadziwiajÄco ciemnych wÅosach. PowiedziaÅ: "Marilyn?" - dokÅadnie wtedy, kiedy BlondwÅosa Aktorka zapytaÅa: "T...tata"? Ruszyli ku sobie. Jej oczy zaszÅy Åzami. ZachwiaÅa siÄ, zaczepiÅa szpilkÄ o dywan, ale mÄżczyzna zÅapaÅ jÄ natychmiast. WyciÄgnÄÅa rÄce; od razu je pochwyciÅ w swoje. Jakże silne byÅy jego palce, jakie ciepÅe. ÅmiaÅa siÄ przejÄta. ZaczÄÅ jÄ caÅowaÄ w usta, namiÄtnie. OczywiÅcie byÅ to Eks-Sportowiec. OczywiÅcie ten mÄżczyzna byÅ jej kochankiem. ÅmiaÅa siÄ i pÅakaÅa. -Jestem taka sz...szczÄÅliwa, kochanie. WiÄc jednak przyjechaÅeÅ. CaÅowali siÄ Å¼arliwie, gÅadzili swoje ramiona. Och, oto speÅniÅo siÄ marzenie. WyjaÅniÅ jej, że postanowiÅ wróciÄ dzieÅ wczeÅniej; miaÅ nadziejÄ, że obejrzy premierowy pokaz, ale nie zdÄżyÅ na samolot. StÄskniÅ siÄ za niÄ. PowiedziaÅa: -Och, kochanie. Tak mi ciebie brakowaÅo. Wszyscy o ciebie pytali. Wypili szampana i zjedli późnÄ kolacjÄ. Eks-Sportowiec oÅwiadczyÅ, że nie jadÅ niczego od lunchu i że jest potwornie gÅodny. BlondwÅosa Aktorka grzebaÅa zamyÅlona w swoim talerzu. Nie przeÅknÄÅaby niczego na bankiecie, który wydano na jej czeÅÄ. Wtedy myÅlaÅa o tym, co siÄ miaÅo wkrótce wydarzyÄ; teraz, przejÄta szczÄÅciem, u boku Eks-Sportowca, także nie miaÅa apetytu.
Jej umysÅ przypominaÅ dom, w którym we wszystkich pokojach pÅonÄ ÅwiatÅa, ale żaluzje sÄ szczelnie zaciÄgniÄte. Eks-Sportowiec zamówiÅ dla niej gotowane gruszki w brandy z cynamonem i goździkami. Od pierwszej randki w Villars wierzyÅ, że gotowane gruszki w brandy sÄ ulubionym deserem BlondwÅosej Aktorki. Tak samo uważaÅ, że szampan jest jej ulubionym alkoholem, a krwistoczerwone róże jej ulubionymi kwiatami. MówiÅa do niego "Tato". NazywaÅa go "TatÄ", od miesiÄcy, to znaczy odkÄd zostali kochankami. Eks-Sportowiec nazywaÅ jÄ "DziecinÄ". InnÄ niespodziankÄ byÅ pierÅcionek. Czy to byÅo zaplanowane od dawna? Duży diament otoczony diamencikami. RozeÅmiaÅa siÄ nerwowo, gdy jej pomagaÅ wÅożyÄ pierÅcionek na palec. Kiedy podjÄÅ tÄ decyzjÄ? Eks -Sportowiec mówiÅ niskim, zduszonym gÅosem, jakby siÄ kÅócili: - Kochamy siÄ, pora siÄ pobraÄ. MusiaÅa siÄ zgodziÄ. UsÅyszaÅa swój szept wystraszonej dziewczyny: - Och, tak! Tak, kochany. - GwaÅtownie uniosÅa jego dÅonie i przytuliÅa do policzków - Twoje dÅonie! Twoje silne, piÄkne dÅonie. Kocham ciÄ. - To chyba byÅa czÄÅÄ jakiegoÅ scenariusza, którego nauczyÅa siÄ na pamiÄÄ, zupeÅnie nie zdajÄc sobie z tego sprawy. Eks-Sportowiec spaÅ. ChrapaÅ. ChichotaÅ do siebie. LeżaÅ na plecach w bokserkach (wÅożyÅ je, kiedy wyszedÅ spod prysznica po akcie miÅosnym), z obnażonym torsem. NależaÅ do mÄżczyzn, którzy pocÄ siÄ pod czas snu, wiercÄ, nerwowo dygoczÄ i zgrzytajÄ zÄbami. Teraz z duÅ¼Ä wprawÄ staraÅ siÄ uniknÄÄ widmowych piÅek, które zmierzaÅy w kierunku jego gÅowy. Czasem w takich chwilach BlondwÅosa Aktorka uspokajaÅa swego kochanka, ale tym razem zeszÅa z Åóżka i przeszÅa nago po dywanie. SkorzystaÅa z Åazienki, starannie zamknÄÅa drzwi i dopiero wtedy zapaliÅa ÅwiatÅo. OÅlepiajÄco biaÅe kafle, lustra odbijajÄce lustra. Magiczna PrzyjacióÅka patrzyÅa na niÄ, ale jej nie poznawaÅa. Przecież nie pozostaÅ po tym żaden widoczny Ålad. To nie byÅo ani wyciÄcie wyrostka robaczkowego, ani cesarskie ciÄcie. PrzeszÅa do sÄsiedniego, przestronnego, konwencjonalnie umeblowanego pokoju, gdzie zjedli romantycznÄ kolacjÄ, upili siÄ szampanem, caÅowali i zarÄczyli. Aby ciÄ broniÄ. Przed tymi szakalami. ChcÄ, abyÅ byÅa szczÄÅliwa. UwierzyÅa, że to może siÄ udaÄ: oto byÅ z niÄ mÄżczyzna, który kochaÅ jÄ bardziej, niż ona kochaÅa siebie. Dla niego znaczyÅa wiÄcej, niż znaczyÅa dla siebie. Może mimo wszystko klucz do szczÄÅcia nie znajduje siÄ w twoich rÄkach, tylko w innych. Za to ona bÄdzie kluczem do szczÄÅcia tego mÄżczyzny. Eks-Sportowiec i BlondwÅosa Aktorka. "MogÄ to zrobiÄ. I zrobiÄ to". PrzepeÅniona radoÅciÄ stanÄÅa przy oknie. Przy wysokim, wÄskim oknie, które przypominaÅo drzwi z jakiegoÅ snu. ZasÅony uszyto z delikatnego, przejrzystego materiaÅu. Naga kobieta na piÄtym piÄtrze hotelu Wilshire. OddychaÅa z ulgÄ, jakże byÅa lekka, teraz jej życie siÄ uÅożyÅo!
PobiorÄ siÄ; postanowione. PobiorÄ siÄ w styczniu 1954 roku i rozwiodÄ w październiku 1954. Ich miÅoÅÄ bÄdzie gÅÄboka, ale Ålepa i bezÅadna. Oboje bÄdÄ sobie zadawaÄ rany jak zwierzÄta, które w rozpaczliwej determinacji machajÄ na oÅlep pazurami i gryzÄ. Może wiedziaÅa o tym wczeÅniej. ByÄ może zawczasu nauczyÅa siÄ na pamiÄÄ scenariusza. Po drugiej stronie bulwaru, naprzeciw Wilshire, wciÄż czekaÅ tÅum najbardziej zagorzaÅych wielbicieli. Na co czekaÅ, na kogo? ZbliżaÅa siÄ druga. Grupa skÅadaÅa siÄ z dwunastu czy piÄtnastu osób, w wiÄkszoÅci mÄżczyzn. PÅci jednej albo dwóch osób nie daÅo siÄ okreÅliÄ. Ruch na piÄtym piÄtrze hotelu wytrÄciÅ ich z odrÄtwienia. BlondwÅosa Aktorka wpatrywaÅa siÄ z dzieciÄcÄ ciekawoÅciÄ w owe pÅomienne twarze, zarazem znajome i nieznajome, jak twarze w snach, o których mamy powody przypuszczaÄ, że nie sÄ naszymi wÅasnymi snami, lecz sennymi pejzażami, przez które bezsilni i zauroczeni jak niemowlÄta podróżujemy w ramionach naszych matek. DokÄd nas zabierajÄ nasze matki, tam i my musimy iÅÄ. BlondwÅosa Aktorka zobaczyÅa wysokiego, otyÅego albinosa, którego ostatniego wieczoru do strzegÅa na schodku przy Egyptian Theatre. MiaÅ na gÅowie czapkÄ zrobionÄ na drutach, a na jego pociÄgÅej twarzy malowaÅ siÄ wyraz najwyższego zachwytu. ZauważyÅa niższego mÄżczyznÄ o sylwetce niczym hydrant, mÅodzieÅczej, gÅadkiej twarzy i zezowatych oczach schowanych za okularami. TrzymaÅ coÅ cennego na wysokoÅci piersi: kamerÄ wideo? DostrzegÅa chudÄ kobietÄ z duÅ¼Ä szczÄkÄ, koÅcistymi dÅoÅmi i dÅugimi, wÄskimi stopami w kowbojskich butach, w dżinsach i kapeluszu z miÄkkim rondem; miaÅa przy sobie bajowy worek peÅen jakichÅ drobiazgów. (Czy to byÅa Fleece? Ale Fleece podobno nie żyje.) Ci ludzie, tak jak pozostali, trzymali zeszyty w plastikowych okÅadkach, zeszyty na autografy, oraz aparaty fotograficzne. PotykajÄc siÄ, ruszyli przed siebie, jakby nie dowierzali wÅasnym oczom. Gapili siÄ na okno na piÄtym piÄtrze, gdzie BlondwÅosa Aktorka rozsunÄÅa przejrzyste zasÅony. - Marilyn! Marilyn! Niektórzy wyciÄgnÄli w jej kierunku dÅonie, inni gorÄczkowo zwalniali migawki tanich aparatów fotograficznych. MÅody mÄżczyzna z kamerÄ wideo uniósÅ jÄ wyżej nad swojÄ gÅowÄ. Ale jaka kamera mogÅa uchwyciÄ obraz z takiej odlegÅoÅci, przy takim Åwietle? Cóż takiego widzieli? NagÄ kobietÄ, spokojnÄ, olÅniewajÄco piÄknÄ i nieruchomÄ jak pomnik? WÅosy platynowoblond zmierzwione po akcie miÅosnym. Usta zwilżone, lekko rozchylone. Te jedyne w swoim rodzaju usta. Blade, nagie piersi, ciemniejsze sutki. Sutki niczym oczy. I ginÄca w cie niu szczelinka miÄdzy udami. - Marilyn! W ten sposób ciÄgnÄÅa siÄ dÅuga noc. PO ÅLUBIE: MONTAÅ» ÄwiczyÅa pantomimÄ: prymat ciaÅa i jego naturalnej inteligencji. StudiowaÅa jogÄ: panowanie nad oddechem. CzytaÅa AutobiografiÄ jogina. CzytaÅa ÅcieżkÄ zeÅ, KsiÄgÄ tao i pisaÅa w dzienniku: Jestem naivnÄ osobÄ! Każdy dzieÅ jest najszczÄÅliwszy w moim życiu.
PisaÅa haiku: Rzeka Nocy PÅynie bez koÅca. PatrzÄ na to. Otwarta. (ChoÄ tak naprawdÄ bezsennoÅÄ jej nie doskwieraÅa, w każdym razie nie za bardzo.) UczyÅa siÄ gry na fortepianie. Przez dÅugie, senne, magiczne godziny przesiadywaÅa przy biaÅym steinwayu, który kupiÅa od Clivea Pearcea, poleciÅa naprawiÄ, nastroiÄ i przywieÅºÄ do swojego mieszkania. Fortepian wÅaÅciwie nie byÅ już biaÅy, miaÅ kolor lekko odbarwionej koÅci sÅoniowej. WydawaÅ tony na przemian ostre i stÅumione, w zależnoÅci od tego, w którÄ partiÄ klawiszy siÄ uderzaÅo. Pan Pearce miaÅ racjÄ: nigdy nie graÅa Dla Elizy/Beethovena i już nigdy nie zagra. Nie tak jak powinno siÄ to graÄ. Tak czy inaczej, lubiÅa siedzieÄ przy fortepianie, uderzaÄ delikatnie w klawisze, przechodziÄ palcami do dźwiÄków wysokich, potem wracaÄ do basów. JeÅli uderzyÅa w klawisze basowe zbyt mocno, sÅyszaÅa mÄski, gÅÄboki, barytonowy gÅos, jakby dochodzÄcy z wodnistych gÅÄbin; gdy uderzaÅa klawisze z rejestru wysokiego - kÅótliwy, kobiecy sopran. Nie powiedziaÅaÅ mi, że miaÅaÅ dziecko. Nie powiedziaÅaÅ mi, że miaÅaÅ to dziecko. I sÅowa Gladys, które przeÅladowaÅy NormÄ Jeane za każdym razem, kiedy je usÅyszaÅa: Nikt nie zaadoptuje mojego dziecka! Dopóki żyjÄ i mogÄ temu zapobiec. MÄż, który jÄ kochaÅ, trzymaÅ jÄ czÄsto w ramionach. TrzymaÅ w silnych, muskularnych ramionach. Silne, muskularne byÅy jego dÅonie. ChÄt nie by go narysowaÅa, tego przystojnego, umiÄÅnionego mÄżczyznÄ! Tego uprzejmego tatusia. Z ochotÄ by go "wyrzeźbiÅa". ZajÄÅa siÄ jednak rysunkiem, w czwartkowe wieczory chodziÅa na West Hollywood Academy of Art, choÄ bez peÅnej aprobaty mÄża. UczyÅa siÄ przygotowywaÄ wÅoskie potrawy: kiedy odwiedzali jego rodzinÄ w San Francisco, co siÄ zdarzaÅo czÄsto, teÅciowa pouczaÅa jÄ, jakie sÄ ulubione dania Eks-Sportowca, jak siÄ przyrzÄdza wÅoskie sosy i risotto. Nie czytaÅa codziennej prasy, w każdym razie niewiele. Nie czytaÅa prasy filmowej ani magazynów dla miÅoÅników kina. Nie czytaÅa prasy brukowej. Z ludźmi z Hollywood spotykaÅa siÄ rzadko. MiaÅa nowy numer telefonu oraz nowy adres. JakiÅ czas temu posÅaÅa swojemu agentowi butelkÄ szampana i krótki liÅcik: Marilyn przeżywa nieustanny miesiÄc miodowy. ProszÄ jej nie szukaÄ i nie przeszkadzaÄ! CzytaÅa Nauki Nostradamusa. CzytaÅa Science and Health with Key to the Scriptures Mary Baker Eddy. CieszyÅa siÄ doskonaÅym zdrowiem, dobrze spaÅa i miaÅa nadziejÄ, że po raz pierwszy zajdzie w ciÄżÄ, jak powiedziaÅa Eks-Sportowcowi, który byÅ jej mÄżem, który byÅ jej TatÄ i który za niÄ przepadaÅ. WynajÄÅ dla niej przestronnÄ hacjendÄ, dom poÅożony na póÅnoc od Bel Air i na poÅudnie od zbiornika wodnego w Stone Canyon. Dom staÅ za wysokim murem, gÄsto poroÅniÄtym czerwonym pnÄczem. NocÄ sÅyszaÅa dziwne odgÅosy, jakby coÅ drapaÅo w dach albo okna. PrzyszÅa jej do gÅowy myÅl: maÅpy! choÄ wiedziaÅa, że w tych okolicach na pewno nie ma maÅp. Jej mÄż miaÅ twardy sen i nie sÅyszaÅ podobnych haÅasów, zresztÄ innych także nie. SpaÅ w szortach, a nocÄ jego poskrÄcane, siwiejÄce wÅosy na piersi, brzuchu i kroczu stawaÅy siÄ wilgotne, lekko oleista wydzielina wystÄpowaÅa przez pory w jego skórze. Zapach Taty. UwielbiaÅa go. TÄ jego woÅ!
Zapach mÄżczyzny. Sama pilnowaÅa siÄ, aby możliwie czÄsto braÄ prysznic, myÄ wÅosy szamponem, moczyÄ siÄ dÅugo w leczniczych kÄpielach. ZdawaÅa siÄ ciÄgle pamiÄtaÄ, że w sierociÅcu, a może w domu Pirigów, musiaÅa siÄ kÄpaÄ w wodzie używanej wczeÅniej przez innych, czasem nawet po piÄciu albo szeÅciu osobach, a teraz mogÅa przesiadywaÄ w wyÅÄcznie swojej wodzie nasyconej aromatycznymi solami, ÄwiczÄc jogÄ. Zrób gÅÄboki wdech. ChwilÄ poczekaj. Obserwuj, jak wolno uchodzi z ciebie powietrze. Mów do siebie JESTEM ODDECHEM. JESTEM ODDECHEM. Nie byÅa Lolerei Lee i prawie już o niej zapomniaÅa. Film przyniósÅ Wytwórni miliony dolarów i miaÅ wciÄż je przynosiÄ, tymczasem ona dostaÅa za swój wysiÅek niespeÅna dwadzieÅcia tysiÄcy. Nie przygnÄbiaÅo jej to, bo nie byÅa Lorelei Lee, która żyÅa wyÅÄcznie dla pieniÄdzy i diamentów. Nie byÅa RosÄ, która dÄżyÅa do zamordowania kochajÄcego mÄża, i nie byÅa Nell, która usiÅowaÅa zabiÄ niewinnÄ dziewczynkÄ. Gdyby miaÅa wróciÄ do filmu, to tylko dla jakiejÅ poważnej roli. Gdyby miaÅa wróciÄ do aktorstwa, zapewne wybraÅaby karierÄ teatralnÄ. NajwiÄkszym podziwem darzyÅa artystów sceny teatralnej, ponieważ uważaÅa ich za jedynych prawdziwych aktorów. CzÄsto wychodziÅa na spacer lub biegaÅa wzdÅuż zbiornika. DostrzegaÅa, że czasami ludzie przyglÄdajÄ siÄ jej uważnie. SÄsiedzi, którzy wiedzieli, kim jest ona, kim jest Eks-Sportowiec, jednakże nie wkraczali w ich prywatnoÅÄ. NiezwykÅe! Lecz byli też inni, ludzie spacerujÄcy z psami, przyczajeni w domach, ludzie z ukrytymi aparatami fotograficznymi. Niektórzy byli widzialni, inni niewidzialni. ByÅa przekonana, że Otto OsÄ ciÄgle żyje. Å»e potÄpia jej maÅżeÅstwo z Eks-Sportowcem. Podobnie BliźniÄta, jej kochankowie, którzy poprzysiÄgli (och, wiedziaÅa o tym! ) zemstÄ. Jak gdyby nie chcieli Åmierci Dziecka. Jak gdyby ich wola nie wpÅynÄÅa na jej decyzjÄ. W tym okresie szczÄÅcia zaczÄÅa akceptowaÄ to, że życie polega na oddychaniu. Jeden oddech nastÄpuje po drugim. To takie proste! ByÅa szczÄÅliwa. Inaczej niż NiżyÅski, który oszalaÅ. Wielki tancerz NiżyÅski, którego podziwiali wszyscy. NiżyÅski, który taÅczyÅ, bo takie byÅo jego przeznaczenie, tak samo jak przeznaczeniem jego byÅo oszaleÄ; który powiedziaÅ: Szlocham z żalu. Szlocham, bo jestem szczÄÅliwy. Bo jestem Bogiem. PróbowaÅa oglÄdaÄ telewizjÄ z mÄżem, wielkim miÅoÅnikiem telewizyjnego sportu, ale jej myÅli odpÅywaÅy, widziaÅa siebie w obcisÅej, obszytej cekinami, purpurowej sukni, opuszczano jÄ w dóŠz helikoptera niczym pomnik, widziaÅa swoje uniesione do góry ramiona i wÅosy, najwyraźniej biaÅe, które ÅopotaÅy na wietrze. Potem podejmowaÅa próbÄ skomentowania tego, co siÄ dzieje na ekranie telewizora, albo pytaÅa mÄża, co siÄ staÅo. WygÅaszaÅa wtedy pytanie typu: Och, o co tutaj chodzi? Chyba coÅ przegapiÅam. Podczas przerwy na reklamy jej mÄż wszystko wyjaÅniaÅ. WiadomoÅci prawie nie oglÄdaÅa; baÅa siÄ, że za bardzo przygnÄbi jÄ zÅo tego Åwiata. ZakoÅczyÅ siÄ holokaust w Europie, by teraz niepostrzeżenie rozprzestrzeniÄ siÄ na caÅy Åwiat.
NaziÅci przenieÅli siÄ do innych krajów. Wielu osiedliÅo siÄ w Ameryce PoÅudniowej, w tym także (podobno) sam Hitler. Nazistowscy dygnitarze żyli incognito w Argentynie, Meksyku i Kalifornii. Plotkowano albo potwierdzano, że pewien wysokiej rangi nazista poddaÅ siÄ operacji plastycznej i transplantacji wÅosów, caÅkowicie zmieniÅ tożsamoÅÄ, a obecnie zajmuje siÄ interesami w Los Angeles, bankowoÅciÄ i handlem miÄdzynarodowym. Jeden z najbardziej bÅyskotliwych autorów przemówieÅ Hitlera pracowaÅ incognito dla kongresmena z Kalifornii, prowadzÄcego ostrÄ antykomunistycznÄ kampaniÄ i dlatego stale pokazywanego w telewizyjnych wiadomoÅciach. Przy biaÅym steinwayu, który Gladys dostaÅa od Fredrica Marcha, Norma Jeane byÅa po prostu NormÄ Jeane i graÅa dzieciÄce utwory, powoli, spokojnie. Pan Pearce podarowaÅ jej Wieczory na wsiBe\\ Bartoka. Do Eks-Sportowca zadzwoniÅ jego prawnik z ostrzeżeniem, że Norma Jeane otrzyma pozew. Nie myÅlaÅa o tym. WiedziaÅa, że X, Y i Z zostali przesÅuchani przez polujÄcÄ na komunistów komisjÄ i podobno "podali na zwiska", a jednym z ludzi, których skrzywdzono, byÅ dramatopisarz Clifford Odets, ale pan Odets nie pisaÅ dla niej scenariuszy. Nie myÅlaÅa o polityce, lecz o oddychaniu, co byÅo sposobem rozmyÅlania o duszy i sposobem niemyÅlenia o polityce ani o dziecku wyskrobanym z macicy i wrzuconym do wiadra, potraktowanym jak zwykÅy ÅmieÄ; nie zastanawiaÅa siÄ nad tym, czy dziecko żyÅo poza jej organizmem chociażby przez jedno uderzenie serca, czy może zginÄÅo natychmiast (jak zapewniÅa jÄ Yvet: To zawsze przychodzi natychmiast, jest miÅosierne i caÅkowicie legalne w cywilizowanych krajach, jak naprzykÅad w póÅnocnej Europie). Ale zwykle nie myÅlaÅa o tym wszystkim, tak samo jak nie czytaÅa codziennych gazet i nie oglÄdaÅa telewizyjnych wiadomoÅci. Po drugiej stronie Åwiata oddziaÅy Narodów Zjednoczonych okupowaÅy KoreÄ, ale bynajmniej nie pragnÄÅa poznaÄ bolesnych szczegóÅów. WolaÅa nie wiedzieÄ o rzÄdowych próbach nuklearnych, przeprowadzanych kilkaset mil na wschód, w Nevadzie i Utah. ByÄ może byÅa Åwiadoma, że przyglÄdajÄ siÄ jej rzÄdowi informatorzy i że jako Monroe znajduje siÄ "na liÅcie", lecz nie zaprzÄtaÅa sobie tym gÅowy, bo przecież w 1954 roku istniaÅo mnóstwo rozmaitych list i mnóstwo nazwisk na tych listach. Nie mamy na to wpÅywu, musimy to ominÄÄ w ciszy jak owe wirujÄce sfery Niebios. To rzekÅ Nostradamus. CzytaÅa Braci Karamazow Dostojewskiego. Bardzo jÄ poruszyÅa postaÄ GruszeÅki, pulchnej, dziewczÄcej, okrutnej dwudziestodwulatki, której chÅopska uroda zwiÄdnie szybko jak kwiat, ale zajadÅoÅÄ bÄdzie kipiaÅa przez caÅe życie. Och, w innym życiu Norma Jeane byÅa GruszeÅkÄ! CzytaÅa opowiadania Antoniego Czechowa, z fanatycznÄ pasjÄ poÅwiÄcaÅa na to noce, ledwie zdajÄc sobie sprawÄ z tego, gdzie i kim jest; niczym Ålimak bez muszli kuliÅa siÄ i krzywiÅa, gdy ktoÅ jej dotknÄÅ (na przykÅad zniecierpliwiony mÄż). PrzeczytaÅa opowiadanie Duszka byÅa OleÅkÄ! RozpÅakaÅa siÄ nad KobietÄ z pieskiem - byÅa mÅodÄ mÄżatkÄ, która zakochuje siÄ w żonatym mÄżczyźnie i której życie odmieniÅo siÄ na zawsze! PrzeczytaÅa WotodiÄ dużego i WotodiÄ maÅego - i staÅa siÄ mÅodÄ mÄżatkÄ, która najpierw zakochuje siÄ w swoim mÄżu uwodzicielu, a potem siÄ odkochuje! Ale Sali nr 6 nie mogÅa skoÅczyÄ. "To najszczÄÅliwszy dzieÅ w moim życiu". Zabierze do Tokio purpurowÄ sukniÄ na ramiÄczkach szerokoÅci spaghetti, wyszywanÄ cekinami, i broszkÄ z krysztaÅu górskiego, która bÄdzie poruszaÅa siÄ na szczycie jej prawej piersi jak sutek; sukniÄ, w której uwielbiaÅ widzieÄ jÄ mÄż, Eks-Sportowiec; ciasnÄ jak skórka kieÅbasy, siÄgajÄcÄ trochÄ poniżej kolan, sprawiajÄcÄ wrażenie taniej. Strój, zdawaÅoby siÄ, w zÅym guÅcie.
WyglÄdaÅa w nim na umiarkowanie drogÄ prostytutkÄ, co czasem podobaÅo siÄ Eks-Sportowcowi, a czasem nie. Zabierze tÄ sukienkÄ w tajemnicy, ale nie w Tokio siÄ w niÄ ubierze. Czy na lekcjach rysunku pozujÄ mÄżczyźni? - zażartowaÅ, spoglÄdajÄc na niÄ z ukosa, co oznaczaÅo, że to jednak nie byŠżart; niech ciÄ nie kusi pospieszna, nierozważna odpowiedź. ZareagowaÅa w czystym stylu Lorelei Lee, co niemal doceniÅ; w każdym razie rozeÅmiaÅ siÄ szczekliwym, gÅÄbokim Åmiechem. "Rany, Tato! Nawet tego nie zauważyÅam". WÅaÅciwie tylko modelki fascynowaÅy jÄ i przerażaÅy. ZdarzaÅo siÄ czÄsto, że gapiÅa siÄ na nie i zapominaÅa rysowaÄ. KawaÅek wÄgla nieruchomiaÅ, przestawaÅ muskaÄ papier. Przynajmniej raz kruchy prÄcik zÅamaÅ siÄ na póŠw jej palcach! Modelki byÅy czasem mÅode, lecz czÄÅciej nie. Jedna z nich z pewnoÅciÄ zbliżaÅa siÄ do piÄÄdziesiÄtki. Å»adna nie byÅa Åadna. Å»adnej nie daÅo siÄ okreÅliÄ sÅowem "Åliczna". Nie miaÅy makijażu; ich wÅosy nie byÅy uÅożone ani uczesane. PatrzyÅy bez blasku w oczach, obojÄtne na dziesiÄtki uczniów w klasie, "uczniów" wchodzÄcych dopiero w wiek dojrzaÅy i zbliżajÄcych siÄ do późnego wieku Åredniego, siedzÄcych w krÄgu wokóŠmodelki i intensywnie w niÄ wpatrzonych z powagÄ ludzi pozbawionych talentu. Jakby nas tutaj nie byÅo. A jeÅli jesteÅmy, nie ma to najmniejszego znaczenia". Jedna z modelek miaÅa wystajÄcy brzuch i obwisÅe piersi, sine, nie ogolone nogi. Inna miaÅa twarz o ostrych rysach, peÅnÄ kantów i zmarszczek niczym dynia na Halloween, marchewkowy poÅysk skóry i krzaczaste wÅosy sterczÄce spod pach i z krocza. ZdarzaÅy siÄ modelki o obrzydliwych stopach, o brudnych paznokciach. Pewna modelka (która Normie Jeane przypominaÅa Linde, zadziornÄ dziewczynÄ z sierociÅca) miaÅa upiornÄ szramÄ na lewym udzie, dÅugÄ może na osiem cali. To fascynujÄce, że takie nieatrakcyjne kobiety nie tylko majÄ czelnoÅÄ zdejmowaÄ ubranie w obecnoÅci nieznajomych, lecz nie okazywaÄ przy tym choÄby najdrobniejszych oznak zakÅopotania. Norma Jeane podziwiaÅa je. Szczerze! Rzadko jednak któraÅ z modelek zdobywaÅa siÄ na rozmowÄ z kimkolwiek oprócz instruktora. Przez caÅy czas unikaÅy kontaktu wzrokowego. Bez patrzenia na zegarek dokÅadnie wiedziaÅy, kiedy wypada przerwa na odpoczynek i papierosa, wtedy bÅyskawicznie wÅlizgiwaÅy siÄ w mizerne, postrzÄpione szlafroki, szybkimi ruchami wkÅadaÅy postrzÄpione sandaÅy i wybiegaÅy po wariacku z sali. Jeżeli któraÅ z nich wiedziaÅa, tak jak pozostali uczniowie, że wstydliwa, poważna mÅoda blondynka, którÄ instruktor przedstawiÅ wszystkim jako NormÄ Jeane, byÅa w istocie Marilyn Monroe, absolutnie nie dawaÅa tego po sobie poznaÄ. Nie robiÅo to na nich wrażenia! (Aha, czasem jednak na niÄ zerkaÅy. ZauważyÅa. Ukradkowe, przeszywajÄce spojrzenia, którymi siÄ nie przejmowaÅa. Spojrzenia tak lodowate, że Norma Jeane nie miaÅa odwagi siÄ uÅmiechnÄÄ.) Pewnego wieczoru po zajÄciach Norma Jeane oÅmieliÅa siÄ podejÅÄ do oszpeconej bliznÄ mÅodej kobiety (która nie miaÅa na imiÄ Linda) i zapytaÅa, czy ta nie chciaÅaby pójÅÄ na kawÄ. - DziÄkujÄ, ale muszÄ jechaÄ do domu - mruknÄÅa modelka, nie patrzÄ c Normie Jeane w oczy. ZmierzaÅa w kierunku drzwi, trzymajÄc w rÄku zapalonego papierosa. W takim razie może daÅaby siÄ odwieÅºÄ do domu? DziÄkujÄ, ale już siÄ z kimÅ umówiÅam. Norma Jeane uÅmiechnÄÅa siÄ olÅniewajÄcym uÅmiechem Marilyn, który
zazwyczaj przykuwaÅ uwagÄ, lecz tym razem zawiódÅ caÅkowicie. PomyÅlaÅa: Tak naprawdÄ to Linda. Wie aż nadto dobrze, kim jestem. Kim jestem i kim byÅam kiedyÅ. StarajÄc siÄ nie okazywaÄ zniecierpliwienia ani zÅoÅci, Norma Jeane powiedziaÅa: - ChciaÅam tylko powiedzieÄ, że szczerze ciÄ podziwiam. Za bycie m...modelkÄ. Modelka wypuÅciÅa dym. Na jej nieprzeniknionej twarzy nie pojawiÅ siÄ nawet cieÅ ironii, chociaż widaÄ byÅo, że zamiast dymu wypuÅciÅa z siebie najczystszÄ ironiÄ. - Tak? To miÅe. - Bo jesteÅ taka odważna. - Odważna? Dlaczego? Norma Jeane zawahaÅa siÄ, ale nie przestaÅa siÄ uÅmiechaÄ. Ten odruch byÅ u niej instynktowny - zmysÅowe rozciÄgniÄcie ust - tak naprawdÄ byÅ to tylko najbardziej pierwotny, genetycznie zaprogramowany, niemowlÄcy instynkt (niedawno gdzieÅ o tym przeczytaÅa), uÅmiech sÅodki, peÅen na dziei, uÅmiech majÄcy zjednaÄ sympatiÄ. - Ponieważ nie jesteÅ Åadna. Wcale. JesteÅ brzydka. Mimo to zdejmujesz ubranie przed obcymi ludźmi. Modelka rozeÅmiaÅa siÄ. Może Norma Jeane nie wypowiedziaÅa tych sÅów na gÅos? Może jednak nie byÅa to Linda, ale podobna do niej aktorka, nie wykluczone, że uzależniona od narkotyków i bita przez kochanka? Norma Jeane rzekÅa: - Bo, och, sama nie wiem... Ja bym chyba tak nie mogÅa. Gdybym byÅa tobÄ. Modelka rozeÅmiaÅa siÄ. - GdybyÅ potrzebowaÅa pieniÄdzy, Normo Jeane, wtedy na pewno byÅ mogÅa. Możesz postawiÄ na to swojÄ ÅlicznÄ pupÄ. -To najszczÄÅliwszy dzieÅ w moim życiu. WprawiaÅa go w zakÅopotanie podczas miesiÄca miodowego, wykrzykiwaÅa owe pÅynÄce z gÅÄbi serca sÅowa do kelnerów, portierów, sprzedawców, a nawet meksykaÅskich pokojówek, które uÅmiechaÅy siÄ do blondwÅosej gringa, nie pojmujÄc, o co jej chodzi. "To najszczÄÅliwszy dzieÅ w moim życiu". Bez wÄtpienia naprawdÄ tak myÅlaÅa. Bo przecież Biblia gÅosi, że każdy dzieÅ jest dniem bÅogosÅawionym, każdy dzieÅ jest najszczÄÅliwszy w życiu. GÅaskaÅa Eks-Sportowca po twarzy, która wydawaÅa siÄ jej piÄkna, nawet kiedy nie byÅa ogolona. PatrzyÅa na niego z zachwytem. Jak nieletnia żona muskaÅa szorstkie, siwiejÄce wÅosy na jego piersi i przedramionach, dla zabawy ÅciskaÅa miÄkkie faÅdy jego ciaÅa wokóŠpasa, którymi - w swej mÄskiej próżnoÅci sportowca - byÅ zażenowany. CaÅowaÅa jego dÅonie, co go też wprawiaÅo w zażenowanie. Czasami schylaÅa gÅowÄ miÄdzy jego nogi, co z kolei szalenie go podniecaÅo. Grzeczne dziewczÄta nie caÅujÄ tam mÄżczyzn, wiedziaÅa o tym. Ale czy on wiedziaÅ, że ona wie? Przecież mogÅa byÄ po prostu naiwna/Wczesnym rankiem biegaÅa z nim po plaży, tuż przy zielonkawych wodach oceanu. Eks-Sportowiec dziwiÅ siÄ, że kobieta może biegaÄ tak dobrze i tak dÅugo. "Kochanie, jestem tancerkÄ, wiesz o tym? " Zawsze jednak mÄczyÅa siÄ wczeÅniej niż on, przystawaÅa i patrzyÅa za nim, jak biegÅ dalej. Ale nie uprawiali seksu oralnego. On nie robiÅ podobnych rzeczy z kobietÄ, która byÅa teraz jego prawowitÄ
żonÄ. Przez wiele pokoleÅ w Hollywood bÄdzie siÄ opowiadaÅo historyjkÄ, jak to z korytarza przed salÄ Ålubów w ratuszu w San Francisco, gdzie za chwilÄ miaÅa nastÄpiÄ krótka uroczystoÅÄ zaÅlubin, Norma Jeane zadzwoniÅa po kryjomu do swojego przyjaciela Leviticusa z nie nadajÄcym siÄ do druku doniesieniem: Marilyn Monroe obciÄgnÄÅa ostatniego kutasa. Z czego zdumiony dziennikarz wywnioskowaÅ, że BlondwÅosa Aktorka i EksSportowiec wziÄli wÅaÅnie cichy Ålub po trwajÄcych od miesiÄcy spekulacjach prasowych. Kolejny smakowity kÄsek dla Leviticusa! ÅpiewaÅa mÄżowi: / Wanna Be Loved by You. ChcÄ, żebyÅ mnie kochaÅ. PowtarzaÅa, że to najszczÄÅliwszy dzieÅ w jej życiu, a on tak byÅ tym poruszony, że tylko mruczaÅ prawie niedosÅyszalnie: "Mój też". DostaÅa wezwanie do stawienia siÄ przed KomisjÄ do Spraw Kontroli DziaÅalnoÅci Wywrotowej w Sacramento. Eks-Sportowiec poradziÅ jej, aby mówiÅa prawdÄ. OdpowiedziaÅa: Ci ludzie nie majÄ prawa żÄdaÄ ode mnie prawdy. JeÅli znasz komunistów, rzekÅ, wymieÅ ich. OdparÅa: Nie zrobiÄ tego. ZdziwiÅ siÄ: Chyba nie masz nic do ukrycia, co? PowiedziaÅa: To moja prywatna sprawa, co chcÄ ukryÄ, a co chcÄ wyjawiÄ. ZauważyÅa, że chce jÄ uderzyÄ, ale nie robi tego, bo jÄ kocha; nie należaÅ do ludzi, którzy uderzyliby sÅabszego od siebie, zwÅaszcza kobietÄ, bÄdź kobietÄ, którÄ kochaÅ. Norma Jeane sÅyszaÅa okropnÄ opowieÅÄ o tym, że Eks-Sportowiec biÅ swojÄ pierwszÄ Å¼onÄ, ale przecież to byÅo dawno temu, on byÅ wtedy mÅody i popÄdliwy, a żona go "prowokowaÅa". OÅwiadczyÅ spokojnie: Nie rozumiem tego i wcale mi siÄ to nie podoba. Na co ona odrzekÅa: Mnie siÄ to także nie podoba. Możliwe, że nazwaÅa go TatÄ. Możliwe, że pocaÅowaÅa go. Możliwe, że ÅcierpiaŠów pocaÅunek w peÅnej godnoÅci ciszy. Jednakże w rezultacie, dziÄki negocjacjom prawników Wytwórni, diametralnie zmie niÅ siÄ charakter spotkania z KomisjÄ. Publiczne przesÅuchanie na którymÅ z piÄter siedziby kalifornijskiej legislatury staÅo siÄ prywatnÄ rozprawÄ, czyli, tak naprawdÄ eleganckim, obiadem w odosobnionej jadalni. ObyÅo siÄ bez przesÅuchania. ObyÅo siÄ bez konfrontacji. ObyÅo siÄ bez ludzi z prasy i innych mediów. Na zakoÅczenie trwajÄcego trzy godziny obiadu BlondwÅosa Aktorka daÅa autografy czÅonkom Komisji i podpisaÅa tyle studyjnych fotografii Marilyn Monroe, ile od niej zażÄdano. Czysta dusza. Na zajÄciach z pantomimy dowiedzieliÅmy siÄ, że ciaÅo ma swój naturalny, subtelny, muzyczny jÄzyk. CiaÅo poprzedza mowÄ. I czÄsto żyje niezależnie od mowy. Polecono nam za pomocÄ pantomimy wyraziÄ najgÅÄbsze pokÅady naszych osobowoÅci. MÅoda blondynka z poczÄtku tak siÄ skuliÅa, jakby chciaÅa zniknÄÄ nam z oczu. PodciÄgnÄÅa nogi i objÄÅa rÄkoma kolana. MiaÅa na sobie wypchane spodnie i mÄskÄ koszulÄ; tlenione wÅosy zwiÄzane starannie z tyÅu gÅowy chustkÄ, twarz bez makijażu (ale znaliÅmy tÄ twarz). PrzykucnÄÅa w kÄcie, patrzyÅa na niewidzialny horyzont. RuszyÅa przed siebie, nieporadnie ciÄgnÄc za sobÄ nogi. PodniosÅa siÄ powoli niczym promieÅ ÅwiatÅa. RozÅożyÅa rÄce i staÅa na palcach, póki jej ciaÅo nie zaczÄÅo drżeÄ. Potem przeszÅa bez poÅpiechu po sali, wpatrujÄc siÄ w jeden punkt. ZaczÄÅa bezszelestnie taÅczyÄ. MogÅo siÄ wydawaÄ, że wpadÅa w trans, wolno wirowaÅa, wyginaÅa boleÅnie
ciaÅo. ZdjÄÅa koszulÄ, nie zdajÄc sobie sprawy z tego, co robi. SkrzyżowaÅa ramiona na nagich, rozkoÅysanych piersiach. Niczym zaczarowana poÅożyÅa siÄ na podÅodze, skuliÅa jak dziecko i natychmiast zasnÄÅa albo udawaÅa, że Åpi. MinÄÅa dÅuga, magiczna minuta. Nie sposób byÅo orzec, czy w dalszym ciÄgu mamy do czynienia z grÄ, czy z autentycznym, niespodziewanym zaÅniÄciem. OczywiÅcie mogÅo siÄ zdarzyÄ i jedno, i drugie. Po upÅywie kolejnej minuty zaniepokojony instruktor klÄknÄÅ przy niej i wymówiÅ imiona, które nam podaÅa: "Normo Jeane? " MÅoda blondynka, Norma Jeane, gÅÄboko spaÅa. Nie daÅa siÄ Åatwo obudziÄ. OczywiÅcie wiedzieliÅmy, kim naprawdÄ jest. ZnaliÅmy jej hollywoodzki pseudonim. Ale najgÅÄbsze pokÅady jej osobowoÅci przedarÅy siÄ na zewnÄtrz. Czysta dusza. PiÄkna i bezimienna. Wszystko przez to, że tak bardzo jÄ kochaÅ. Nie mógÅ znieÅÄ, że pomniejszaÅa swojÄ wartoÅÄ. PoniżaÅa siÄ i degradowaÅa. SzargaÅa swoje i jego imiÄ. Te zdjÄcia i fotosy. Ci szakale. A pÅacili jej tak niewiele, tyle tylko, ile wynikaÅo z kontraktu. Każdy wie, że Hollywood jest normalnym burdelem. Ukazywali jÄ jak zwykÅÄ kurwÄ! UlicznÄ dziwkÄ. Norma Jeane byÅa teraz żonÄ Eks-Sportowca. Co z jego rodzinÄ i krewnymi w San Francisco? Co z zażenowaniem? Jego wielbicielami? OżeniÅ siÄ z niÄ z miÅoÅci, a we wszystkich gazetach podkreÅlano wstydliwy fakt, że zostaÅ ekskomunikowany z KoÅcioÅa. Z powodu niedawnego rozwodu. KoÅcióŠzabrania rozwodów. Ale zrobiÅ to dla niej! Z miÅoÅci. Wystawia siÄ na pokaz jak miÄso. Zaszyta w te swoje sukienki. KoÅysze biodrami, kiedy chodzi. Nie mówcie, że to żart. Jeżeli żart, to bardzo wulgarny. Piersi prawie wyskakujÄ z ubrania. Bankiet po rozdaniu nagród czasopisma "Photoplay". Rozdanie Oscarów. PowiedziaÅa, że nie pójdzie, ale poszÅa. Tym wÅaÅnie jesteÅ? MiÄsem? Wszyscy wiedzÄ, czym jest Hollywood. Jej nazwisko w gazetach. Jego zresztÄ też. NowożeÅcy siÄ kÅócÄ? Publicznie? Ohydne kÅamstwa. KÅamliwa suka. Eks-Sportowiec nigdy nie podniesie rÄki na kobietÄ. Jak ona Åmie go prowokowaÄ. ByÅa naga, senna. Årodek popoÅudnia, a ona jeszcze nie caÅkiem siÄ przebudziÅa. Wczoraj na zajÄciach z pantomimy (chyba że to już kilka dni temu) zapadÅa w gÅÄboki sen i nie mogÅa siÄ jeszcze z niego otrzÄsnÄÄ. Gdyby tylko miaÅa te pobudzajÄce piguÅki doktora Boba - ale ich nie miaÅa.
RozwÅcieczony mÄż wyrwaÅ wszystkie z jej dÅoni i wyrzuciÅ do muszli klozetowej. Czy tym wÅaÅnie jesteÅ? MiÄsem? Tato, nie! Wcale nie chcÄ taka byÄ. Powiedz, że siÄ nie zgadzasz. Na ten nowy film. Nie podpisuj umowy. Tato, przecież muszÄ pracowaÄ. Takie jest moje życie. WytÅumacz im, że przyjmujesz tylko dobre role. Poważne. Powiedz im, że rezygnujesz. Twój mÄż każe ci zrezygnowaÄ. Dobrze. Tak powiem. ZaczÄÅa pÅakaÄ. Ale nic siÄ nie zdarzyÅo. PrzestraszyÅa siÄ, bo nie miaÅa w oczach Åez. Nie miaÅa jeszcze trzydziestu lat i już wyschÅy jej Åzy! Za biÅam moje dziecko! PopÅynÄÅa Åza, może dwie. Moje dziecko? Dlaczego? Nie potrafiÅa pÅakaÄ. KtoÅ nasypaÅ piasku do jej oczu i ust. Tam, gdzie miaÅa kiedyÅ serce, znajdowaÅa siÄ klepsydra z przesypujÄcym siÄ piaskiem. NaprawdÄ zachorowaÅa. MusiaÅa siÄ poddaÄ operacji usuniÄcia wyrostka. W panice pomyÅlaÅa, że to poród; jednak urodzi dziecko. WÅciekÅy niemowlÄcy demon krÄciÅ i poruszaÅ gÅowÄ tak wielkÄ, że mógÅ rozerwaÄ jej Åono na dwoje. Jej mÄż nie byÅ ojcem i udusi jÄ swymi silnymi, piÄknymi dÅoÅmi. GryzÅo jÄ sumienie, baÅa siÄ, przeszywaÅ jÄ dojmujÄcy ból, jej skóra pÅonÄÅa. OtrzÄsnÄÅa siÄ w trwodze, by odkryÄ, że jest w Åazience, obnażonymi poÅladkami opiera siÄ o krawÄdź biaÅej porcelanowej wanny i koÅysze z jednej strony na drugÄ w paroksyzmach cierpienia, naga, spocona i cuchnÄca jak przerażone zwierzÄ. Eks-Sportowiec rozpoznaÅ te objawy. W zasadzie zidentyfikowaÅ je z ulgÄ. Jako mÅodzieniec przeszedÅ ostre zapalenie wyrostka i nawet otarÅ siÄ wtedy o ÅmierÄ. Teraz wezwaÅ karetkÄ i NormÄ Jeane przewieziono do Cedars of Lebanon Hospital. Z tego chaosu i zamieszania narodzi siÄ pewna hollywoodzka opowieÅÄ, którÄ z ożywieniem bÄdzie siÄ powtarzaÅo przez lata. Szpitalny chirurg, dowiedziawszy siÄ o tożsamoÅci pacjentki, odkryÅ przyklejonÄ taÅmÄ do jej brzucha kartkÄ zapisanÄ rozchwianymi literami. WAÅ»NE! PRZECZYTAÄ PRZED OPERACJÄ Szanowny Doktorze, niech Pan zrobi jak najmniejsze ciÄcie. Wiem, że to siÄ może wydaÄ Panu próżne, ale nie o to tutaj chodzi. Liczy siÄ fakt, że jestem kobietÄ - wÅaÅnie to znaczy dla mnie tak wiele. Pan ma dzieci i dlatego musi wiedzieÄ, o co mi chodzi - bÅagam, Doktorze wiem, że mogÄ na Pana liczyÄ! dziÄkujÄ - na miÅoÅÄ boskÄ, drogi Panie Doktorze. ProszÄ nie usuwaÄ jajników. I jeszcze raz proszÄ, niech zrobi Pan wszystko, co w Pana mocy, aby zapobiec dużym bliznom. Z caÅego serca dziÄkujÄ.
Marilyn Monroe Od dnia premiery filmu MÄżczyźni wolÄ blondynki, kiedy postanowiÅa wyjÅÄ za Eks-Sportowca, nie miaÅa wiadomoÅci od mÄżczyzny, który przedstawiÅ siÄ jako jej ojciec. Twój zapÅakany Ojciec. Nie powiedziaÅa o nim nikomu. CzekaÅa. PojechaÅa do Lakewood odwiedziÄ Gladys. Nikt jej nie towarzyszyÅ. MiaÅa poÅyskujÄcego studebakera w kolorze Åliwkowym, z rozkÅadanym dachem i biaÅymi oponami. Jej stosunki z WytwórniÄ nie ukÅadaÅy siÄ dobrze, ponieważ nie chciaÅa wystÄpiÄ w kolejnym filmie. Nie mogÅa zatem liczyÄ na to, że ma w każdej chwili do dyspozycji sÅużbowy samochód. Eks-Sportowiec zaproponowaÅ, że pojedzie z niÄ, ale ona siÄ nie zgodziÅa. - Wizyta u matki podziaÅa na ciebie przygnÄbiajÄco. To chora kobieta. Eks-Sportowiec nigdy nie spotkaÅ siÄ z Gladys Mortensen i nigdy siÄ nie spotka. WidziaÅ za to jej zdjÄcie z grudnia 1926 roku. Gladys z maleÅkÄ NormÄ Jeane w ramionach. Eks-Sportowiec patrzyÅ na eterycznÄ mÅodÄ kobietÄ o wychudÅej twarzy, oczach Grety Garbo i wÄskiej linii brwi, trzymajÄcÄ na rÄku niczym jakÄÅ osobliwoÅÄ pulchne dziecko O wilgotnych ustach i ze znakiem zapytania ze skrÄconych wÅosów na czubku gÅowy. BlondwÅosa Aktorka niepewnie spoglÄdaÅa na mÄża, którego pod wieloma wzglÄdami nie znaÅa. Bo kochaÄ mÄżczyznÄ to nie znaczy tyle, co go znaÄ, wprost przeciwnie. ByÄ kochanÄ przez mÄżczyznÄ to tyle samo, co stworzyÄ obiekt jego miÅoÅci, który nigdy nie może zostaÄ narażony na szwank. -Tak! Matka i ja. Dawno, dawno temu. Eks-Sportowiec skrzywiÅ siÄ, tylko dlaczego? Przez kilka minut studiowaÅ sepiowÄ fotografiÄ. JeÅli miaÅ chÄÄ wypowiedzieÄ jakiekolwiek sÅowa wyrażajÄce litoÅÄ, wspóÅczucie, zakÅopotanÄ miÅoÅÄ albo nawet ból, nie mógÅ ich sformuÅowaÄ. W Lakewood BlondwÅosa Aktorka staÅa siÄ NormÄ Jeane Baker, której pojawienie siÄ przyjÄto z takim samym jak zazwyczaj, stonowanym, peÅnym szacunku aplauzem. MiaÅa na nogach buty na Årednim obcasie i gustowny, fioÅkowo-szary gabardynowy kostium z luźnym żakietem. Nie byÅa Marilyn Monroe - to siÄ rzucaÅo w oczy. Mimo wszystko niczym zapach dobrych perfum otaczaÅa jÄ blond aura Marilyn. PamiÄtaÅa o prezencie dla personelu: dziesiÄciofuntowym walentynkowym pudeÅku ze szwajcarskimi czekoladkami. "Och, panno Baker! DziÄkujemy", "Panno Baker, nie powinna pani! " Spojrzenia rozeÅmianych oczu schodzÄ na jej palec ze ÅlubnÄ obrÄczkÄ. Bo przecież po ostatniej wizycie w Lakewood poÅlubiÅa sÅawnego na caÅym Åwiecie Eks-Sportowca. "Ależ Åliczny mamy dzieÅ, prawda? Wyjdzie pani z mamÄ na spacer? " "Pani pozwoli za mnÄ, panno Baker. Pani matka nie Åpi i wrÄcz nie może siÄ doczekaÄ, kiedy paniÄ zobaczy". Tak naprawdÄ Gladys Mortensen wcale nie wyglÄdaÅa na stÄsknionÄ matkÄ i najprawdopodobniej nawet nie wiedziaÅa, że Norma Jeane ma przyjechaÄ. JeÅli ktoÅ jej powiedziaÅ, to i tak zapomniaÅa. Norma Jeane także dla niej miaÅa prezenty, ale raczej owoce, nie sÅodycze, koszyczek mandarynek i bÅyszczÄce, purpurowe winogrona; egzemplarz "National Geographic", ponieważ zawieraÅ piÄkne fotografie, które mogÅy siÄ Gladys spodobaÄ, do tego ostatnie wydanie "Screenlandu" z BlondwÅosÄ AktorkÄ na
okÅadce, przedstawionÄ w spokojnej pozie, z podpisem pod zdjÄciem: MARILYN MONROE, MAÅÅ»EÅSTWO Z MIÅOÅCI. Gladys zerknÄÅa na to wszystko i zmarszczyÅa nos. Czyż by spodziewaÅa siÄ sÅodyczy? Norma Jeane delikatnie objÄÅa matkÄ, nie tak serdecznie, jak by chciaÅa, ponieważ wiedziaÅa, że wtedy Gladys natychmiast zesztywnieje. ZÅożyÅa lekki pocaÅunek na policzku starszej kobiety, która najwyraźniej byÅa w dobrej formie. Kiedy zadzwoniÅa, aby uprzedziÄ o swej wizycie, dowiedziaÅa siÄ, że jej matka ostatnio nie miaÅa siÄ najlepiej, ale już niemal z tego wyszÅa. Tego ranka umyto Gladys wÅosy i ubrano w Åadny, różowy pikowany szlafrok, który córka kupiÅa dla niej u Bullocka; byÅ trochÄ poplamiony, ale Norma Jeane nie chciaÅa zwracaÄ na to uwagi. Dobrane kolorem kapcie staÅy pod Åóżkiem. Na Åcianie obok biurka byÅo coÅ nowego: wizerunek Jezusa Chrystusa z obnażonym sercem, aureolÄ ÅwiÄtoÅci wokóŠprzystojnej, filmowej gÅowy. Katolicki obrazek? MusiaÅ go jej podarowaÄ jeden z pacjentów. Norma Jeane westchnÄÅa, jak gdyby patrzyÅa w otchÅaÅ, na dnie której staÅa maleÅka postaÄ, prawdopodobnie jej matka. Natomiast przyjemnie siÄ zdziwiÅa, zauważywszy oparte o lustro Ålubne zdjÄcie jej i Eks-Sportowca, które niedawno wysÅaÅa Gladys. Panna mÅoda w bieli, z radosnym uÅmiechem. Przystojny pan mÅody o mocno zarysowanych brwiach. Norma Jeane pomyÅlaÅa: Nie wyrzuciÅa tego! Na pewno mnie kocha. Gladys zachichotaÅa, jedzÄc winogrona. - Ten mÄżczyzna jest twoim mÄżem? Czy on wie o tobie? -Nie. - To dobrze. - Gladys z powagÄ skinÄÅa gÅowÄ. Norma Jeane zauważyÅa z ulgÄ, że czas jakby siÄ zatrzymaÅ dla Gladys. JeÅli matka siÄ zmieniÅa, to chyba na korzyÅÄ, odmÅodniaÅa. RoztaczaÅa wokóŠsiebie aurÄ figlarnej dziewczyny. Kiedy Norma Jeane objÄÅa jÄ, wyczuÅa, kruche, ptasie koÅci. Jakże delikatne byÅy koÅci jej twarzy. Tajemnicze oczy Garbo. Ãw eteryczny wyraz, jaki obiektyw aparatu fotograficznego uchwyciÅ przed wielu laty. Norma Jeane ucieszyÅa siÄ, gdy Eks-Sportowiec, patrzÄc na zdjÄcie z 1926 roku, ulegÅ urokowi Gladys, choÄ tylko na moment. A wtedy Gladys miaÅa mniej lat niż ona teraz. Ze starannie wyregulowanych i pomalowanych brwi Gladys pozostaÅo kilka pojedynczych siwych wÅosków. Norma Jeane dowiedziaÅa siÄ od personelu, że w pogodne dni Gladys bez przerwy spaceruje po terenach szpitala. Należy do najbardziej aktywnych starszych pacjentów. Pod wzglÄdem fizycznym jest w zasadzie zdrowa. Podczas rozmowy Norma Jeane zachwycaÅa siÄ pogodÄ ducha matki. Może to nie miaÅo trwaÄ dÅugo, może byÅo powierzchowne i bezwiedne, ale przynajmniej Gladys nie popadaÅa w gÅÄbokie zamyÅlenie tak jak kiedyÅ. Norma Jeane mimochodem porównywaÅa swojÄ matkÄ z nowÄ teÅciowÄ: niskÄ, mocno zbudowanÄ WÅoszkÄ z wydatnym nosem, drobnym wÄsikiem, wielkim, obwisÅym biustem i krÄgÅym, maÅym brzuszkiem. TeÅciowa chciaÅa, aby zwracaÄ siÄ do niej "mamo". Mamo! Drobna jak ptaszek Gladys siedziaÅa na skraju Åóżka i koÅysaÅa nagimi nogami. GÅoÅno smakowaÅa winogrona i wypluwaÅa pestki w dÅoÅ. Od czasu do czasu Norma Jeane wyciÄgaÅa rÄkÄ z papierowÄ chusteczkÄ i bez sÅowa zabieraÅa pestki. Gdyby od czasu do czasu Gladys nie krzywiÅa twarzy i nie poruszaÅa dziwnie
oczami, można by siÄ nie domyÅliÄ, że jest pacjentkÄ szpitala psychiatrycznego. ByÅa ożywiona i uprzejma. Tak jak ożywiona i uprzejma byÅa Norma Jeane, wspomagana benzedrynÄ doktorka Boba. Gladys wspomniaÅa coÅ o "wiadomoÅciach ze Åwiata", "problemach w Korei". Czyżby czytaÅa gazety? Czyli robiÅa wiÄcej niż ostatnio Norma Jeane. Ta kobieta nie jest bardziej szalona niż ja. Ale ukrywa siÄ. PozwoliÅa Åwiatu siÄ pokonaÄ. A to nie przytrafi siÄ Normie Jeane. Gladys przebraÅa siÄ w spodnie i koszulÄ, Norma Jeane zabraÅa jÄ na spacer. W powietrzu wisiaÅa mgÅa, dzieÅ byÅ przyjemnie chÅodny. Eks-Sportowiec mówiÅ o takich dniach, że "sÄ poza miejscem i czasem". Na takie dni niczego nie planowaÅ. Å»adnych meczy baseballowych, żadnego skupiania uwagi. JeÅli jesteÅ na emeryturze, masz zawieszony kontrakt, nie pracujesz, chorujesz na umyÅle, to twoje życie wykracza poza miejsce i czas. - Chyba rzucÄ kino. U szczytu sÅawy. Mój mÄż tego chce. Pragnie żony i matki. To znaczy... Matki swoich dzieci. I ja też tego pragnÄ. ByÄ może Gladys jej sÅuchaÅa, ale nie odpowiedziaÅa nic. OdeszÅa od Normy Jeane jak zniecierpliwione dziecko, które woli iÅÄ samo. - TÄdy skracam sobie drogÄ. PoprowadziÅa NormÄ Jeane po rozrzuconych cegÅach, dróżkÄ zbyt wÄ skÄ, aby jÄ nazywaÄ alejkÄ, miÄdzy zabudowaniami szpitala. Nad ich gÅowami huczaÅy wentylatory. GryzÄca woÅ rozgrzanego tÅuszczu opadÅa na nie jak cios zadany otwartÄ dÅoniÄ. PrzeszÅy z szerokiej, wysypanej żwirem Åcieżki na teren poroÅniÄty trawÄ. Norma Jeane rozeÅmiaÅa siÄ sztucznie, zastanawiajÄc siÄ, czy ktoÅ siÄ im nie przyglÄda. ObawiaÅa siÄ, że jakaÅ osoba z personelu, nawet lekarz, bez jej wiedzy od czasu do czasu robi zdjÄcia; aby ich zadowoliÄ, pozwoliÅa siÄ sfotografowaÄ z dyrektorem szpitala w jego biurze, a potem też z innymi pracownikami, uÅmiechajÄc siÄ promiennym uÅmiechem Marilyn. Czy to wystarczy? Oby tak byÅo. Ale kiedy w zasiÄgu jej wzroku nie pojawiaÅ siÄ nikt z aparatem fotograficznym, nikt, kto by siÄ natarczywie im przyglÄdaÅ, kiedy nad gÅowami otwieraÅa siÄ szeroka przestrzeÅ nieba bez sÅoÅca, to czy wtedy takie chwile nie ginÄÅy bezpowrotnie? Nie marnowaÅo siÄ pulsowanie życia? Czy wiÄkszoÅÄ Å¼ycia nie jest poza miejscem i czasem i nie ginie nieodwracalnie, nie zarejestrowane na taÅmie filmowej? - Wytwórnia proponuje mi role z seksualnym podtekstem. JeÅli mam mówiÄ szczerze! Takie one sÄ. Weźmy sam tytuÅ: SÅomiany wdowiec. Mój mÄż mówi, że to wstrÄtne i upokarzajÄce. Marilyn Monroe jest gumowÄ laleczkÄ, którÄ kaÅ¼Ä mi byÄ. ChcÄ jÄ eksploatowaÄ, aż siÄ zużyje; potem wyrzucÄ jÄ na Åmietnik. Ale mój mÄż ich przejrzaÅ. Mnóstwo ludzi usiÅowaÅo go wykorzystaÄ. Przyznaje, że popeÅniÅ kilka bÅÄdów. Jego zdaniem mogÅabym siÄ czegoÅ od niego nauczyÄ. Twierdzi, że ludzie z Hollywood sÄ szakalami. WÅÄczajÄc mojego agenta i tych, którzy mówiÄ, że stojÄ po mojej stronie
przeciwko Wytwórni. "Oni wszyscy chcÄ ciÄ wykorzystaÄ", mówi. "A ja chcÄ ciÄ po prostu kochaÄ". - SÅowa te dziwnie wibrowaÅy w powietrzu, jak wykrzywione kuranty. Norma Jeane sÅyszaÅa swój gÅos, który brzmiaÅ tak, jakby Gladys zaoponowaÅa. - ChodzÄ na zajÄcia z pantomimy. ChcÄ zaczÄÄ od poczÄtku, od zera. Może przeniosÄ siÄ do Nowego Jorku i tam bÄdÄ studiowaÅa aktorstwo. Poważne aktorstwo. Na scenie, nie w filmach. Mój mÄż może nie bÄdzie siÄ temu sprzeciwiaÅ. ChcÄ Å¼yÄ w innym Åwiecie. Nie w Hollywood. ChciaÅabym żyÄ w... Och, Czechow! Oneill. Anna Christie. MogÅabym zagraÄ NorÄ w Domu lalki. Czy Marilyn nie byÅaby znakomita jako Nora? Tylko grÄ na żywo można nazwaÄ prawdziwÄ grÄ. W filmach sklejajÄ ciÄ po kawaÅku, ÅÄczÄ setki różnych scen. To jak ukÅadanka, ale nie ty jÄ skÅadasz. Gladys odezwaÅa siÄ zupeÅnie nieoczekiwanie: - Ta Åawka. Dawniej tu siadywaÅam. Ale kogoÅ na niej zabili. - Zabili? -JeÅli jesteÅ nieposÅuszna, robiÄ ci krzywdÄ. JeÅli nie poÅykasz trucizny, którÄ ci dajÄ. JeÅli trzymasz jÄ w ustach i nie chcesz poÅknÄÄ. To zabronione. Gladys mówiÅa z przejÄciem. ByÅa wyraźnie podniecona. Och, nie. ProszÄ, nie. ZasÅaniajÄc oczy i popiskujÄc, Gladys czym prÄdzej ominÄÅa ÅawkÄ. TÄ samÄ ÅawkÄ, na której we dwie wiele razy siadaÅy, ÅawkÄ przy pÅytkim strumyku. Teraz Gladys mówiÅa o trzÄsieniu ziemi. O uskoku ÅwiÄtego Andrzeja. RzeczywiÅcie ostatnio w Los Angeles miaÅy miejsce niewielkie drgania ziemi, ale trudno mówiÄ o trzÄsieniu z prawdziwego zdarzenia. NocÄ przychodzili do niej jacyÅ ludzie, ciÄgnÄÅa Gladys. KrÄcili o niej film. I coÅ jej robili instrumentami chirurgicznymi. Innych pacjentów zachÄcano, aby jÄ okradali. Podczas trzÄsienia ziemi tego rodzaju rzeczy zdarzajÄ siÄ, bo nie ma kto nad tym zapanowaÄ. Ale Gladys miaÅa szczÄÅcie: nikt jej nie zabiÅ. Nikt nie zadusiÅ poduszkÄ. - SzanujÄ pacjentów, którzy majÄ rodzinÄ, takich jak ja. Ja jestem tutaj bardzo ważnÄ osobÄ. PielÄgniarki zawsze gruchajÄ: "Och, kiedy Marilyn zamierza ciÄ odwiedziÄ, Gladys? " Odpowiadam: "SkÄd mam wiedzieÄ? Je stem tylko jej matkÄ". Dużo wypytywaÅy o tego baseballistÄ, czy Marilyn wyjdzie za niego. W koÅcu powiedziaÅam im: "Idźcie i same jÄ zapytajcie, skoro to dla was takie ważne. Może zaproponuje wam, żebyÅcie zostaÅy jej druhnami". Norma Jeane niemrawo siÄ rozeÅmiaÅa. Jej matka mówiÅa niskim gÅosem, coraz szybciej, co sygnalizowaÅo kÅopoty. ByÅ to gÅos z Highland Avenue wybijajÄcy siÄ ponad Åoskot lejÄcej siÄ z
kranu masy wrzÄtku. MogÅo siÄ zdawaÄ, że opuszczenie cuchnÄcego korytarza oznacza wyj Åcie poza zasiÄg wpÅywów wÅadz szpitala. - Mamo, usiÄdźmy. Jest tutaj caÅkiem przyjemna Åawka. - Przyjemna Åawka! - prychnÄÅa Gladys. - Czasami, Normo Jeane, wyrażasz siÄ jak idiotka. Jak pozostali. - Mamo, tak siÄ tylko m...mówi. - Zatem naucz siÄ mówiÄ mÄdrzej. Nie jesteÅ idiotkÄ. W chÅodnym, zamglonym powietrzu, które pachniaÅo lekko siarkÄ, przeszÅy w najodleglejszy zakÄtek przyszpitalnego podwórza, gdzie wznosiÅo siÄ ogrodzenie wysokie na dwanaÅcie stóp i rósŠżywopÅot z ligustru. Gladys przesunÄÅa palcami po ogrodzeniu i mocno nim potrzÄsnÄÅa. RozumiaÅo siÄ samo przez siÄ, że byÅ to cel jej szybkiego marszu. NormÄ Jeane ogarnÄÅa panika, że obie sÄ pacjentkami w Lakewood. PodstÄpem zwabiono jÄ do szpitala i teraz byÅo za późno. RównoczeÅnie jednak byÅa Åwiadoma tego, jak siÄ rzeczy majÄ. WedÅug kalifornijskiego prawa jej mÄż musiaÅby wyraziÄ na to zgodÄ. A Eks-Sportowiec kochaÅ jÄ, nigdy by czegoÅ takiego nie zrobiÅ. Może jÄ zabije! Swymi silnymi, piÄknymi dÅoÅmi. Ale nie, nigdy by siÄ nie posunÄÅ do takiego okrutnego, zdradzieckiego czynu. - Mam teraz mÄża, który mnie kocha, mamo. DziÄki temu Åwiat siÄ caÅkiem odmieniÅ. Och, mam nadziejÄ, że któregoÅ dnia bÄdziesz mogÅa go zobaczyÄ! Jest cudownym, serdecznym czÅowiekiem, który szanuje kobiety... Gladys oddychaÅa szybko, ożywiona pospiesznym marszem. W ciÄgu kilku ostatnich lat staÅa siÄ niższa o cal lub dwa od Normy Jeane, mimo to córce wydawaÅo siÄ, że musi spojrzeÄ w górÄ, aby napotkaÄ chÅodny, nie zÅomny wzrok matki. Mocno wyciÄgnÄÅa szyjÄ. - Nie miaÅaÅ dziecka, prawda? ÅniÅo mi siÄ, że umarÅo. - UmarÅo, mamo. - Dziewczynka? Powiedzieli ci? - PoroniÅam, mamo. W szóstym tygodniu. ByÅam strasznie chora. Gladys z-powagÄ skinÄÅa gÅowÄ. Wcale nie sprawiaÅa wrażenia zdziwionej tÄ rewelacjÄ, choÄ wyraźnie nie wierzyÅa w niÄ. - MojÄ matkÄ byÅa Delia, potem Delia zostaÅa babciÄ i taka byÅa jej nagroda. MiaÅa ciÄżkie życie, a ja przysporzyÅam jej tylu cierpieÅ. Ale przynajmniej pod koniec byÅa szczÄÅliwa. - W oczach Gladys zapaliÅy siÄ ogniki przebiegÅej wiedźmy. -Ale jeÅli robisz to dla mnie, Normo Jeane, ja ci tego obiecaÄ nie mogÄ. Norma Jeane zapytaÅa stropiona: - Czego nie możesz mi obiecaÄ? Nie rozumiem. - Nie mogÄ byÄ jednÄ z nich. BabciÄ. Jak ona. To dla mnie kara. - Och, Mamo, co ty opowiadasz? Kara za co? - Za porzucenie moich piÄknych córek. Za to, że pozwoliÅam im umrzeÄ. Norma Jeane odwróciÅa siÄ od matki, pchajÄc dÅoÅmi powietrze tak, jak by odpychaÅa siÄ od Åciany.
To niemożliwe! Nie da siÄ rozmawiaÄ z chorym psychicznie. Z paranoidalnÄ schizofreniczkÄ. PrzypominaÅo to jednÄ z tych onieÅmielajÄcych improwizacji, podczas których instruktor objaÅniaÅ jednemu aktorowi fakty nie znane drugiemu aktorowi i ten drugi musiaÅ potem na oÅlep wÅÄczyÄ siÄ do sceny. NależaÅo zaaranżowaÄ jakÄÅ nowÄ scenÄ. Aby zaczÄÄ nowÄ scenÄ, wystarczy przejÅÄ z jednej przestrzeni do drugiej. SamÄ siÅÄ woli. ChwyciÅa Gladys za żylaste, cienkie jak drut ramiÄ i pociÄgnÄÅa jÄ z po wrotem na ÅcieżkÄ. DosyÄ! Norma Jeane tu decydowaÅa. Ona przekazywaÅa szpitalowi w Lakewood wygórowane opÅaty, ona byÅa opiekunkÄ i najbliższÄ krewnÄ Gladys Mortensen. Córki! IstniaÅa tylko jedna córka i byÅa niÄ Norma Jeane. GÅoÅno powiedziaÅa: - Mamo, kocham ciÄ, ale tak bardzo mnie ranisz! ProszÄ, nie rób tego. Wiem, że nie czujesz siÄ najlepiej, jednak mogÅabyÅ siÄ postaraÄ. SpróbowaÄ byÄ miÅa. Kiedy bÄdÄ miaÅa wÅasne dzieci, nigdy ich nie zraniÄ. BÄdÄ je kochaÅa, aby zachowaÄ je przy życiu. Ty jesteÅ jak pajÄk w sieci. Jeden z tych maÅych brÄzowych pajÄków. Z najbardziej niebezpiecznego gatunku! Wszyscy myÅlÄ, że Marilyn Monroe na pewno ma pieniÄdze, ale to nieprawda. CiÄgle muszÄ pożyczaÄ. PÅacÄ za twój pobyt, za ten prywatny szpital, a ty sÄczysz we mnie truciznÄ. Pożerasz moje serce. Mój mÄż i ja chcemy mieÄ dzieci. On tÄskni za duÅ¼Ä rodzinÄ. Tak jak ja. ChcÄ mieÄ szeÅcioro dzieci. Gladys zażartowaÅa: -Jak wykarmisz szóstkÄ dzieci? Nawet jako Marilyn? Norma Jeane rozeÅmiaÅa siÄ, albo przynajmniej próbowaÅa siÄ rozeÅmiaÄ. To akurat byÅo bardzo zabawne! W torebce miaÅa drogocenny list od swojego ojca. - UsiÄdź, Mamo. Mam dla ciebie niespodziankÄ. MuszÄ ci coÅ przeczytaÄ i proszÄ, nie przerywaj mi. Eks-Sportowiec wyjechaÅ w interesach. BlondwÅosa Aktorka wybraÅa siÄ na inscenizacjÄ sztuki wspóÅczesnego dramaturga amerykaÅskiego w Pasadena Playhouse. ZabraÅa jÄ grupa przyjacióÅ. Każdego wieczoru, kiedy Eks-Sportowca nie byÅo w domu, chodziÅa na przedstawienia w miejscowym teatrze. W tej fazie życia BlondwÅosa Aktorka miaÅa licznych przyjacióŠw różnych krÄgach. W tym przypadku chodziÅo o mÅodszych przyjacióÅ, których Eks-Sportowiec nie znaÅ: pisarzy, aktorów, tancerzy. Jeden z nich byÅ instruktorem BlondwÅosej Aktorki na zajÄciach z pantomimy. PublicznoÅÄ dyskretnie obserwowaÅa jÄ. BlondwÅosa Aktorka wydawaÅa siÄ szczerze poruszona spektaklem. Nie ubraÅa siÄ zbyt wytwornie i nie zwracaÅa na siebie uwagi. Przyjaciele niczym ochrona usiedli z obu jej stron. BÄdzie siÄ opowiadaÄ, że po zakoÅczeniu sztuki, kiedy publicznoÅÄ za czÄÅa siÄ rozchodziÄ, BlondwÅosa Aktorka siedziaÅa w fotelu jak sparaliżowana.
W koÅcu wykrztusiÅa: "To prawdziwa tragedia. Serce czÅowiekowi pÄka". Potem, przy drinku, rzuciÅa: "Wiecie co? WyjdÄ za tego dramaturga". - MiaÅa szalone poczucie humoru! WyglÄdaÅa na poważne dziecko, a wygadywaÅa rzeczy wprost niesamowite. Kiedy widzisz nabzdryngolonego mopsa w rodzaju W. C. Fieldsa, spodziewasz siÄ, że facet bÄdzie sardoniczny. JeÅli widzisz brwi i wÄsy Groucho Marxa, spodziewasz siÄ czegoÅ surrealistycznego. Ale w przypadku Marilyn żadne reguÅy nie obowiÄzywaÅy. U niej wszystko rodziÅo siÄ spontanicznie. Jakby jakiÅ wewnÄtrzny gÅos jÄ prowokowaÅ: "Zaszokuj sukinsynów. WstrzÄÅnij nimi". I robiÅa to. ZdarzaÅo siÄ, że wypowiedziane przez niÄ sÅowa wracaÅy do niej, przeÅladowaÅy jÄ i raniÅy; może od poczÄtku wiedziaÅa, że tak siÄ stanie. Ale co tam, do jasnej cholery? Po powrocie do swojego pokoju w szpitalu Gladys wdrapaÅa siÄ na Åóżko. Pomoc Normy Jeane nie byÅa jej potrzebna. UmilkÅa, odkÄd córka przeczytaÅa jej list spokojnym, dźwiÄcznym, pozbawionym emocji gÅosem, i milczaÅa nadal. Norma Jeane pocaÅowaÅa jÄ w policzek i powiedziaÅa cicho: - Do widzenia, Mamo. Kocham ciÄ. Gladys nie odpowiedziaÅa. Nie spojrzaÅa na niÄ. Norma Jeane otworzyÅa drzwi i przystanÄÅa, aby zobaczyÄ, że jej matka odwróciÅa siÄ twarzÄ do Åciany. PatrzyÅa na upiorne, jaskrawe barwy NajÅwiÄtszego Serca Jezusa. MiaÅo to coÅ wspólnego z WielkanocÄ. BlondwÅosa Aktorka przyjechaÅa do Miejskiego Domu Dziecka w Los Angeles czarnÄ limuzynÄ z tapicerkÄ pluszowÄ i wspaniaÅÄ jak wyÅożone poduszkami wnÄtrze trumny. Za kierownicÄ siedziaÅ w uniformie i czapce Å»abi Szofer. Od kilku dni BlondwÅosa Aktorka byÅa podniecona i przejÄta. Jakby miaÅ to byÄ sceniczny debiut. Od dawna zamierzaÅa wróciÄ do sierociÅca i odwiedziÄ doktor Mittelstadt, która zmieniÅa bieg jej życia. PodziÄkowaÄ jej. ByÄ może (BlondwÅosa Aktorka miaÅa nadziejÄ, że to wypadnie naturalnie, w sposób caÅkowicie niewymuszony) razem siÄ pomodlÄ w zaciszu biura doktor Mittelstadt. Razem uklÄknÄ na dywanie! Eks-Sportowiec zazwyczaj nie pochwalaÅ publicznych wystÄpieÅ BlondwÅosej Aktorki. WedÅug jego mÄżowskiej oceny podobne wystÄpienia byÅy "pospolite", "poniżajÄce", "nieprzystajÄce do twojej godnoÅci jako mojej żony". Tym razem jednak Eks-Sportowiec nie miaŠżadnych zastrzeżeÅ. Przez lata, jako aktywny baseballista, ale też po ukoÅczeniu kariery sportowej, czÄsto odwiedzaÅ domy dla sierot, szpitale i inne instytucje. Niektóre z tych dzieciaków, zwÅaszcza chore, kalekie, mogÄ ci zÅamaÄ serce - ostrzegÅ. Ale jednoczeÅnie daÄ powód do radoÅci. CzÅowiek czuje, że robi coÅ dobrego. Wywiera jakiÅ wpÅyw. Tworzy pozytywne wspomnienia. W dawnych czasach królowie i królowe odwiedzali podobne miejsca, aby pocieszyÄ chorych, chromych, porzuconych, wyklÄtych; obecnie w Stanach Zjednoczonych jedynie takie osobistoÅci jak Eks-Sportowiec i Blond wÅosa Aktorka odgrywali ich role. Nie pozwól siÄ tylko osaczyÄ reporterom, ostrzegÅ Eks-Sportowiec.
Och, jasne, zgodziÅa siÄ BlondwÅosa Aktorka. Wiele hollywoodzkich znakomitoÅci zgÅaszaÅo siÄ do podobnych rzeczy na ochotnika. NależaÅa do nich BlondwÅosa Aktorka, choÄ oficjalnie byÅa w nieÅasce, zawieszona przez WytwórniÄ za naruszenie kontraktu. PoprosiÅa, aby jÄ zabrano do Miejskiego Domu Dziecka przy El Centro Avenue. "KiedyÅ tam mieszkaÅam. Mam stamtÄd sporo wspomnieÅ". GÅównie dobrych wspomnieÅ. OczywiÅcie. BlondwÅosa Aktorka wierzyÅa w dobre wspomnienia. To prawda, że byÅa sierotÄ - Jak wielu ludzi! " - to prawda, że matka musiaÅa jÄ zostawiÄ - "ByÅ kryzys. DotknÄÅ wielu ludzi! " - ale w sierociÅcu dbano o niÄ. BlondwÅosa Aktorka nie czuÅa goryczy z tego powodu, że byÅa sierotÄ w kraju dobrobytu - "Hej, przecież przeżyÅam. Nie jak w niektórych krajach, takich jak Chiny, gdzie niemowlÄta pÅci żeÅskiej topiÄ jak kociÄta". We wszystkich gazetach ogromne nagÅówki. Specjalne artykuÅy Louelli Parsons, Waltera Winchella, Sida Skolskyego i Leviticusa. GÅówny artykuÅ w "Hollywood Reporter" i w "L.A. Times Sunday Magazine". Drobniejsze wzmianki w prasie caÅego kraju oraz w czasopismach "Time", "Newsweek", "Life". TÅumy fotoreporterów, ekipy telewizyjne. ParÄ zdaÅ w wieczornych wiadomoÅciach. MARILYN MONROE PO LATACH WRACA DO SIEROCIÅCA MARILYN MONROE NA NOWO ODKRYWA SIEROCÄ PRZESZÅOÅÄ NA WIELKANOC MARILYN MONROE ZAPRZYJAŹNIA SIÄ Z SIEROTAMI BlondwÅosa Aktorka powie Eks-Sportowcowi, że nie ma pojÄcia, w jaki sposób to wydarzenie zyskaÅo tak niesamowity rozgÅos. Innymi hollywoodzkimi sÅawami odwiedzajÄcymi domy, szpitale i instytucje media w ogóle siÄ nie interesowaÅy! BlondwÅosa Aktorka byÅa podniecona i wystraszona jak dziewczynka. Ile minÄÅo lat? SzesnaÅcie! "Ale od tamtej pory nie żyÅam tylko jednym życiem". Podczas gdy Å»abi Szofer umiejÄtnie prowadziÅ czarnÄ limuzynÄ z zamożnej dzielnicy Beverly Hills, poprzez Hollywood, na zachód, w gÅÄb Los Angeles, BlondwÅosa Aktorka zaczÄÅa traciÄ zimnÄ krew. Lekki, pulsujÄcy ból miÄdzy jej oczami wyraźnie siÄ wzmógÅ. PoÅknÄÅa aspirynÄ (czego siÄ w gÅÄbi duszy wstydziÅa), ponieważ znacznie wykroczyÅa poza przepisanÄ przez lekarza dawkÄ "cudownego Årodka uspokajajÄcego", demerolu, ale postanowiÅa, że nie weźmie już ani tabletki wiÄcej. ZbliżajÄc siÄ do doktor Mittel stadt (jakby zbliżaÅa siÄ do gorÄcego, ozdrawiajÄcego sÅoÅca), zdawaÅa sobie sprawÄ, że moc uzdrowienia może pochodziÄ jedynie od wewnÄtrz. Nie istniaÅ ból i w pewnym sensie nie istniaÅo "ozdrowienie". Boska MiÅoÅÄ zawsze wychodziÅa naprzeciw i zawsze bÄdzie wychodziÄ naprzeciw każdej ludzkiej potrzebie. BlondwÅosej Aktorce towarzyszyÅa w osobnym samochodzie grupa po mocników. Furgon z Åadunkiem wielkanocnych koszyków - owiniÄtych w kolorowy papier z czekoladowymi zajÄcami, Ålazowymi kogucikami, barwnymi galaretkami, pieczonÄ szynkÄ z Wirginii i Åwieżymi ananasami, które przyleciaÅy wprost z Hawajów. BlondwÅosa Aktorka wyÅożyÅa piÄÄset dolarów z wÅasnych pieniÄdzy (czy może z zasobów Eks-Sportowca? ), za tem mogÅa wrÄczyÄ czek doktor Mittelstadt "w geÅcie wdziÄcznoÅci". SwojÄ drogÄ, czy dyrektorka sierociÅca nie zdradziÅa w jakiÅ sposób Normy Jeane?
PrzestaÅa pisaÄ do niej listy po upÅywie jakichÅ paru lat. Blond wÅosa Aktorka odepchnÄÅa tÄ myÅl. "To zapracowana kobieta. Tak samo jak ja". Å»abi Szofer skrÄciÅ na podwórze sierociÅca i BlondwÅosa Aktorka zaczÄÅa siÄ trzÄÅÄ. Och, ale to chyba jakieÅ inne miejsce, czyż nie? Brudna ceglana fasada zostaÅa oczyszczona i wyglÄdaÅa teraz jak surowe miÄso po zdarciu skóry. Tam, gdzie kiedyÅ byÅ otwarty teren, teraz staÅy brzydkie domki. Tam, gdzie kiedyÅ byÅ mizerny plac zabaw, teraz urzÄdzono asfaltowy parking. Å»abi Szofer podjechaÅ bezgÅoÅnie pod wejÅcie, gdzie zgromadziÅa siÄ nieokieÅznana banda reporterów, fotografów i kamerzystów. BlondwÅosa Aktorka miaÅa spotkaÄ siÄ z nimi później, ale oczywiÅcie oni chcieli zadaÄ pytania już teraz, krzyczeli do niej, kiedy w poÅpiechu prowadzono jÄ do wnÄtrza budynku, aparaty fotograficzne strzelaÅy niczym karabiny maszynowe. W Årodku wymieniÅa uÅciski dÅoni z jakimiÅ obcymi ludźmi. Doktor Mittelstadt nigdzie nie byÅo. Co siÄ staÅo z foyer? Co to za miejsce? MÄżczyzna w Årednim wieku o wygolonej twarzy prosiaczka Porkyego zaprowadziÅ BlondwÅosÄ AktorkÄ do sali odwiedzin, mówiÄc szybko i radoÅnie. -Ale gdzie jest doktor M...Mittelstadt? - zapytaÅa BlondwÅosa Aktorka. WydawaÅo siÄ, że nikt jej nie sÅyszy. Grupa pomocników wnosiÅa do budynku wielkanocne koszyki, szynki i ananasy w kartonach. Testowano system nagÅaÅniajÄcy. BlondwÅosa Aktorka nie widziaÅa wyraźnie przez ciemne szkÅa okularów, ale nie chciaÅa ich zdjÄÄ, aby ci ożywieni nieznajomi nie dostrzegli w jej oczach paniki. Kilka razy zawoÅaÅa z olÅniewajÄcym uÅmiechem: - Ojej, byÄ tutaj to dla mnie wielki zaszczyt! Wielkanoc to takie szczególne ÅwiÄto. DziÄkujÄ za zaproszenie. Jakże siÄ cieszÄ, że tu jestem! CaÅa uroczystoÅÄ zbiÅa siÄ w niewyraźnÄ plamÄ, choÄ bynajmniej nie minÄÅa szybko. Zanim rozpoczÄÅa siÄ wÅaÅciwa ceremonia, BlondwÅosej Aktorce zrobiono zdjÄcia do "archiwum" sierociÅca. Z promieniejÄcym uÅmiechem prosiaczkiem Porkym, który przed aparatem zdjÄÅ okulary. Z przedstawicielami personelu i kilkorgiem dzieci. Jedna z dziewczÄt byÅa bardzo podobna do Debry Mae w wieku dziesiÄciu, jedenastu lat... BlondwÅosa Aktorka miaÅa ochotÄ pogÅaskaÄ dziewczynkÄ po niesfornych, marchewkowych wÅosach. -Jak ci na imiÄ, kochanie? zapytaÅa. Dziewczynka z oporem wymamrotaÅa parÄ sylab. BlondwÅosa Aktorka nie usÅyszaÅa ich dokÅadnie. Donna? Dunna? Ceremonia odbyÅa siÄ w jadalni. BlondwÅosa Aktorka pamiÄtaÅa, że byÅo to bardzo nieprzyjemne miejsce. Dzieci weszÅy do Årodka parami i usiadÅy przy stoÅach. PatrzyÅy stamtÄd na niÄ, jakby byÅa animowanÄ postaciÄ z filmów Disneya. Kiedy BlondwÅosa Aktorka staÅa przy mikrofonie i wygÅaszaÅa przygotowanÄ mowÄ, równoczeÅnie rozglÄdaÅa siÄ po sali w poszukiwaniu znajomych twarzy. Gdzie siÄ podziaÅa Debra Mae? Gdzie jest Norma Jeane? Czy to może Fleece? Chude, posÄpne dziecko - nie, to jakiÅ chÅopiec.
BÄdzie siÄ potem mówiÅo, że BlondwÅosa Aktorka, w przeciwieÅstwie do tego, czego spodziewaÅa siÄ wiÄkszoÅÄ personelu, okazaÅa siÄ "sÅodkÄ , miÅÄ, uprzejmÄ" kobietÄ. Wielu twierdziÅo, że zachowywaÅa siÄ "niemal jak prawdziwa dama". "Nie byÅa olÅniewajÄca, ale bardzo Åadna. I jak zbudowana". Zauważono, że jest "trochÄ nerwowa, chyba siÄ nawet jÄkaÅa. (MieliÅmy nadziejÄ, że nie sÅyszaÅa, jak niektóre dzieciaki jÄ przedrzeźniajÄ!) "WzbudziÅa podziw okazanÄ cierpliwoÅciÄ: dzieci nie mogÅy siÄ doczekaÄ rozdania prezentów, krÄciÅy siÄ i haÅasowaÅy, "zwÅaszcza dzieci latynoskie, które nie znajÄ angielskiego". Starsi chÅopcy rzucali znaczÄce spojrzenia, poruszajÄc wulgarnie jÄzykiem. BlondwÅosa Aktorka, jak wierzono, "bardzo mÄdrze ich zignorowaÅa. A może to siÄ jej podobaÅo, kto wie". Mimo pulsujÄcego w gÅowie bólu BlondwÅosa Aktorka odczuwaÅa radoÅÄ, wrÄczajÄc wielkanocne koszyki dzieciom, które kolejno do niej podchodziÅy. NieskoÅczonoÅÄ sierot. WiecznoÅÄ sierot. Och, mogÅa to robiÄ przez wieki! Weź magiczny Årodek doktora Boba i wszystko możesz robiÄ bez koÅca! BÄdziesz w tym lepsza niż w seksie. (ZresztÄ wszystko jest lepsze od seksu. Ha, ha, żartujÄ tylko! ) Och, to byÅo satysfakcjonujÄce, od prÄżajÄce i radosne doÅwiadczenie, co BlondwÅosa Aktorka ogÅosi Åwiatu na wypadek, gdyby ktoÅ wÄtpiÅ. A ludzie rzecz jasna bÄdÄ wÄtpili. BÄdÄ pytali w wywiadach. Każda wypowiedziana przez niÄ sylaba warta byÅa notki w prasie lub migawki w telewizji. Nie powie im jednak, że osierocone dziewczÄta interesowaÅy jÄ bardziej niż osieroceni chÅopcy. ChÅopcy jej nie potrzebowali. Im mogÅa pomóc każda kobieta, każde kobiece ciaÅo - jeÅli pragnÄli okreÅliÄ siÄ jako mÄscy i dlatego lepsi - wszystkie ciaÅa sÄ podobne. Ale osierocone dziewczÄta wpatrywaÅy siÄ w niÄ, zapamiÄtywaÅy jÄ, bÄdÄ jÄ wspominaÄ. Osierocone dziewczÄta, tak zranione jak Norma Jeane. DostrzegaÅa to. PotrzebowaÅy dotyku, pogÅaskania po gÅowie i policzku, pocaÅunku. SÅów: "Ależ jesteÅ urocza! Bardzo mi siÄ podobajÄ twoje warkocze". Jak ci na imiÄ? Och, jak Åadnie! " PowiedziaÅa im cicho, jakby zdradzaÅa sekret: - Kiedy tutaj mieszkaÅam, nazywaÅam siÄ Norma Jeane. Jedna z dziewczÄt odparÅa: - Ojej, szkoda, że ja siÄ nie nazywam Norma Jeane. BlondwÅosa Aktorka ujÄÅa twarzyczkÄ dziewczynki w obie dÅonie i ku zdumieniu wszystkich wybuchnÄÅa pÅaczem. Zapyta później o imiÄ i nazwisko tej dziewczynki. WyÅle czek do sierociÅca na "ubrania i ksiÄżki" dla tej dziewczynki. Nie dowie siÄ nigdy, czy czek na dwieÅcie dolarów rzeczywiÅcie zostaÅ wykorzystany na okreÅlone przez niÄ cele, czy rozpÅynÄÅ siÄ w budżecie domu dziecka. Bo o wszystkim zapomni. To zÅa, ale zarazem dobra strona SÅawy: tak wiele siÄ zapomina. A co z czekiem na piÄÄset dolarów, który pod wpÅywem impulsu wypisaÅa dla doktor Mittelstadt? Nawet go nie wyciÄgnie z torebki. Nowym dyrektorem byÅ nie kto inny, tylko ów mÄżczyzna w Årednim wieku o-twarzy prosiaczka Porkyego. CzÅowiek miÅy, lecz zanadto gadatliwy i zarozumiaÅy. BlondwÅosa Aktorka sÅuchaÅa go cierpliwie przez kilka minut, po czym mu
przerwaÅa, aby zapytaÄ, tym razem stanowczo, co siÄ staÅo z doktor Mittelstadt. ZobaczyÅa trzepoczÄce rzÄsy i wydÄte usta. - Doktor Mittelstadt byÅa mojÄ poprzedniczkÄ - odparÅ prosiaczek Porky obojÄtnym gÅosem. - W ogóle nie miaÅem z niÄ do czynienia. Nigdy nie wypowiadam uwag na temat moich poprzedników. WierzÄ, że wszyscy staraliÅmy siÄ jak najlepiej. Nie bawiÄ siÄ w osÄdzanie innych. BlondwÅosa Aktorka odszukaÅa jakÄÅ starszÄ opiekunkÄ, znajomÄ twarz. Dawniej mÅodÄ kobietÄ, teraz raczej otyÅÄ, z obwisÅym podbródkiem, lecz mimo wszystko szczerze uÅmiechniÄtÄ. - Norma Jeane. Pewnie, że pamiÄtam! Najbardziej nieÅmiaÅa, najsÅodsza dziewczynka. CoÅ ci dolegaÅo... Alergia? Astma? Nie. MiaÅaÅ polio i kulaÅaÅ? Nie? (OczywiÅcie, teraz już nie utykasz. W tym ostatnim filmie taÅczyÅaÅ jak Ginger Rogers! ) PrzyjaźniÅaÅ siÄ z tÄ zwariowanÄ Fleece? Prawda? Doktor Mittelstadt bardzo ciÄ lubiÅa. NależaÅaÅ do jej krÄgu. Kobieta chichotaÅa i krÄciÅa gÅowÄ. ByÅa to scena z jakiegoÅ filmu, Blond wÅosa Aktorka powraca do sierociÅca, w którym byÅa wiÄziona przez sporÄ czÄÅÄ swojego dzieciÅstwa, i odsÅania rozmaite rewelacje, jakby odkrywaÅa karty; nie mogÅa siÄ tylko zdecydowaÄ, jaki nastrój ma mieÄ podkÅad muzyczny. Podczas ceremonii rozdawania wielkanocnych koszyków puszczono w jadalni Raster ParadÄ Binga Crosbyego. Teraz jednak nie byÅo sÅychaÄ Å¼adnej muzyki. - A doktor Mittelstadt? Chyba odeszÅa na emeryturÄ? -Tak, na emeryturÄ. SpÅoszone spojrzenie opiekunki. Lepiej nie pytaÄ. gdzie ona jest? Spojrzenie peÅne smutku. - Niestety, biedna pani Edith nie żyje. - Nie żyje! - Edith Mittelstadt byÅa mojÄ przyjacióÅkÄ. PracowaÅam z niÄ dwadzieÅcia szeÅÄ lat. Nigdy nikogo nie szanowaÅam bardziej. Nigdy nie próbowaÅa mi narzucaÄ swojej religii. ByÅa dobrÄ, troskliwÄ kobietÄ. - Wydatne usta wygiÄÅy siÄ w podkówkÄ. - Nie tak jak ci z mÅodszego pokolenia. Obchodzi ich tylko budżet. WydajÄ nam rozkazy jak gestapo. -W jaki s...sposób doktor Mittelstadt umarÅa? - Na raka piersi. Tak nam powiedziano. Oczy kobiety powilgotniaÅy. JeÅli to scena filmowa, a przecież inaczej byÄ nie mogÅo, to byÅa ona bardzo realistyczna, przejmujÄca; BlondwÅosa Aktorka bÄdzie musiaÅa poleciÄ Å»abiemu Szoferowi, aby siÄ zatrzymaÅ przy aptece na El Centro, czym prÄdzej wpadnie do Årodka i poprosi aptekarza, żeby pozwoliÅ jej zadzwoniÄ do doktora Boba i wydaÅ jej awaryjnÄ kapsuÅkÄ demerolu, którÄ ona od razu poÅknie.
Takie to byÅo realistyczne, z muzykÄ czy bez niej. BlondwÅosa Aktorka skrzywiÅa siÄ. - Och, jakże mi przykro. Na raka piersi. O Boże. Bezwiednie skrzyżowaÅa rÄce. Na sÅawnych, sterczÄcych piersiach Marilyn Monroe. Tego dnia w sierociÅcu oczywiÅcie nie prezentowaÅa swoich piersi w jakikolwiek podejrzany sposób. MiaÅa na sobie stonowany kostium w dobrym guÅcie, a na gÅowie wielkanocny kapelusz z bÅawatkami i woalkÄ. PrzypiÄtÄ do klapy konwaliÄ. Doktor Mittelstadt miaÅa wiÄksze piersi od niej, ale rzecz jasna byÅy one innego rodzaju, bo piersi BlondwÅosej Aktorki byÅy, lub staÅy siÄ, dzieÅami sztuki. Na moim nagrobku, żartowaÅa Blond wÅosa Aktorka, powinny zostaÄ wyryte moje wymiary: 38-24-38. - Biedna Edith! WiedzieliÅmy, że jest chora, bardzo traciÅa na wadze. Wyobraź sobie szczupÅÄ doktor Mittelstadt. Biedaczka straciÅa piÄÄdziesiÄt funtów jeszcze w sierociÅcu. A skórÄ miaÅa jak wosk. Cienie pod oczami. NalegaliÅmy, aby poszÅa do lekarza. Ale wiesz, jaka byÅa uparta i jaka dzielna. "Nie mam po co iÅÄ do lekarza". BaÅa siÄ, lecz nigdy siÄ do tego nie przyznaÅa. Wiesz chyba, że kiedy wyznawcy Christian Science sÄ chorzy, proszÄ znajomych, aby siÄ za nich modlili. ChoÄ oczywiÅcie oni nigdy o sobie nie myÅlÄ, że sÄ "chorzy". Ci znajomi siÄ modlÄ i oni siÄ modlÄ. Jeżeli wierzÄ, to zostanÄ uzdrowieni. I tak samo byÅo z Edith. Kiedy wresz cie zrozumieliÅmy, w jakim znajduje siÄ stanie, niewiele zostaÅo jej czasu i wtedy dopiero poszÅa na zwolnienie lekarskie. Nie godziÅa siÄ na pobyt w szpitalu aż do koÅca. Nawet wówczas tego nie chciaÅa. Tragedia polegaÅa na tym, że Edith uważaÅa swojÄ wiarÄ za zbyt sÅabÄ. Rak pożeraÅ jej ciaÅo, pożeraÅ koÅci, a ta biedna kobieta nadal myÅlaÅa, że to jej wina. SÅowo "rak" nigdy nie wyszÅo z jej ust. - Opiekunka wziÄÅa gÅÄboki oddech, wytarÅa chusteczkÄ oczy. - Oni nie wierzÄ w ÅmierÄ, rozumiesz. Ci z Christian Science. WiÄc kiedy ÅmierÄ po nich przychodzi, myÅlÄ, że to wyÅÄcznie ich wina. BlondwÅosa Aktorka zdobyÅa siÄ na odwagÄ i zapytaÅa: - A Fleece? Co siÄ z niÄ staÅo? Kobieta uÅmiechnÄÅa siÄ. - Och, ta Fleece. SÅyszeliÅmy, że poszÅa do wojska. ChciaÅa zostaÄ co najmniej sierżantem. - Och, Tato. Obejmij mnie. TkwiÅa w jego silnych ramionach. ByÅ zaskoczony, czuÅ siÄ odrobinÄ nieswojo, ale na pewno jÄ kochaÅ. SzalaÅ za niÄ. Teraz jeszcze bardziej niż na poczÄtku. -Jestem taka... sÅaba. Och, Tato! Nie miaÅ pojÄcia, co odpowiedzieÄ. MruknÄÅ: - Co ci jest, Marilyn?
Nic nie rozumiem. DrżaÅa i tuliÅa siÄ do niego. CzuÅ, że jej serce bije szybko jak u ptaka. Jak jÄ zrozumieÄ? Ta wspaniaÅa, seksowna kobieta, która publicznie wypowiadaÅa siÄ znacznie lepiej od niego, jedna z najsÅawniejszych kobiet w Stanach Zjednoczonych, ba, może na caÅym Åwiecie... szukaÅa schronienia w ramionach mÄża? KochaÅ jÄ, to pewne. DbaÅ o niÄ. OczywiÅcie. ChoÄ zaskakiwaÅo go takie zachowanie, które powtarzaÅo siÄ coraz czÄÅciej. - Kochanie, o co chodzi? Nic nie rozumiem. CzytaÅa mu fragmenty Biblii. PodniosÅym, stÄsknionym gÅosem. DomyÅlaÅ siÄ, że byÅ to jej dziewczÄcy gÅos. Rzadko miaÅ okazjÄ go sÅyszeÄ. - "To powiedziawszy, splunÄÅ na ziemiÄ, uczyniÅ bÅoto ze Åliny i naÅożyÅ je na oczy niewidomego, który przejrzaÅ". - SpojrzaÅa na niego, jej oczy pÅonÄÅy dziwnym blaskiem. Co miaÅ powiedzieÄ? Co, do licha? PrzeczytaÅa mu kilka swoich wierszy. NapisaÅa je dla niego. Tak powiedziaÅa. Z zapaÅem, dziewczÄcym gÅosem peÅnym entuzjazmu. Od jakiegoÅ czasu przeziÄbiona, miaÅa podrażnione, zaczerwienione nozdrza i pociÄgaÅa nosem; z typowÄ dla dziecka otwartoÅciÄ otarÅa nos palcami, dyszÄc tak dziwnie, jakby staÅa nad krawÄdziÄ przepaÅci. Z tobÄ Åwiat siÄ nowy rodzi. Podwójny. Przed tobÄ byÅ tylko jeden. Co miaÅ powiedzieÄ? Co, do licha? UczyÅa siÄ robiÄ sosy. Sosy! Puttanesca( sardelami), carbonarafj. boczkiem, jajkami, gÄstÄ ÅmietanÄ), bolognesed siekanÄ woÅowinÄ i wieprzowinÄ, grzybami, ÅmietanÄ), gorgonzolaserf, gaÅka muszkatoÅowa, Åmietana). PoznawaÅa makarony, sÅowa, które brzmiaÅy jak poezja i skÅaniaÅy jÄ do uÅmiechu: ravioli, penne, fettuccine, linguine, fusilli, conchigli, bucatini, tagliatelle. Och, byÅa szczÄÅliwa! Czy to siÄ jej ÅniÅo? A jeÅli tak, czy to byÅ dobry sen, czy nie? Sen tego rodzaju, który niepostrzeżenie przechodzi w koszmar? Popychasz nie domkniÄte drzwi windy i wpadasz do gÅÄbokiego szybu? WeszÅa do nagrzanej, obcej kuchni. Strumyczki lepkiego potu na jej twarzy, miÄdzy piersiami. Nieporadnie siekaÅa cebulÄ, podczas gdy ktoÅ bez przerwy do niej trajkotaÅ. Oczy szczypaÅy jÄ i ÅzawiÅy. WyciÄgnÄÅa z kredensu duÅ¼Ä patelniÄ. Dzieci biegaÅy z wrzaskiem tam i z powrotem po kuchni: bratankowie i bratanice, siostrzeÅcy i siostrzenice jej mÄża. Nie mogÅa zapamiÄtaÄ ich twarzy ani imion. Posiekany czosnek i olej dymiÅy na patelni! NastawiÅa zbyt duży ogieÅ. Albo zbÅÄdziÅa myÅlami pod niebo za oknem i nie patrzyÅa na kuchenkÄ.
Czosnek! Tyle czosnku. Ich jedzenie byÅo nim przesycone. Zapach czosnku wydzielali z oddechem jej teÅciowie. Jej teÅciowa. Z zepsutymi zÄbami. Mama pochylaÅa siÄ ku niej. Mama byÅa wszechobecna. Niska, nieustannie dreptajÄca kobieta, która przypominaÅa parówkÄ. MiaÅa nos czarownicy i mocny podbródek. Piersi opadajÄce na brzuch. NosiÅa czarne sukienki z koÅnierzykami. W przekÅutych uszach obowiÄzkowo kolczyki. WokóŠkrótkiej szyi - zÅoty krzyżyk na zÅotym ÅaÅcuszku. Zawsze nosiÅa poÅczochy. BaweÅniane, jak babcia Delia. BlondwÅosa Aktorka widziaÅa zdjÄcia teÅciowej jako mÅodej kobiety we WÅoszech, nie piÄknej, ale doÅÄ Åadnej, o seksualnym wdziÄku Cyganki. Już jako dziewczyna byÅa krÄpa. Ile dzieci wydaÅo na Åwiat to gumiaste, maÅe ciaÅo? Teraz zajmowaÅa siÄ wyÅÄcznie przygotowywaniem jedzenia. Które pochÅaniali mÄżczyźni. Och, jak je pochÅaniali! Ta kobieta staÅa siÄ jedzeniem i sama uwielbiaÅa jeÅÄ! W kuchni pani Glazer, przed wielu laty, byÅa szczÄÅliwa. Norma Jeane Glazer. Å»ona Buckyego. Rodzina Glazerów przyjÄÅa jÄ jak córkÄ. Norma Jeane przepadaÅa za matkÄ Buckyego i poÅlubiÅa jej syna, by zyskaÄ jednoczeÅnie mÄża i matkÄ. Och, kiedy to byÅo? ZÅamano jej serce, ale jakoÅ to przeżyÅa. Teraz byÅa dojrzaÅa i nie potrzebowaÅa matki. Nie takiej matki! NiedÅugo miaÅa skoÅczyÄ dwadzieÅcia osiem lat i już nie byÅa sierotÄ. Eks-Sportowiec pragnÄÅ, aby wypeÅniaÅa rolÄ Å¼ony i synowej. PragnÄÅ, aby publicznie byÅa olÅniewajÄcÄ kobietÄ, oczywiÅcie u jego boku, w żadnym razie bez niego, bez jego ÅcisÅego nadzoru. Ale przecież byÅa dorosÅa; miaÅa wÅasnÄ karierÄ, jeÅli nie tożsamoÅÄ; chyba że Marilyn Monroe byÅa jej caÅÄ karierÄ. W dodatku ta kariera najprawdopodobniej nie miaÅa potrwaÄ dÅugo. ZdarzaÅy siÄ dni, które upÅywaÅy straszliwie wolno (na przykÅad podczas pobytu w San Francisco, w domu rodziny mÄża), jednak caÅe lata mijaÅy szybko jak krajobraz za oknem mknÄcego samochodu. Nikt, żaden mÄżczyzna nie miaÅ prawa jej poÅlubiÄ i zmuszaÄ, aby siÄ zmieniÅa! Jak gdyby twierdzenie "Kocham ciÄ" znaczyÅo tyle samo, co "Mam prawo ciÄ zmieniÄ". "Czy ja siÄ różniÄ od niego, gdy byÅ u szczytu kariery? Gdy byÅ sportowcem? Mamy tak maÅo czasu". ZobaczyÅa, że nóż wymyka siÄ z jej wilgotnych palców i spada na podÅogÄ. "Och, przepraszam, Mamo". Kobiety w kuchni gapiÅy siÄ na niÄ. Czy one myÅlÄ, że chciaÅa pokaleczyÄ im stopy? TÅuste kostki? Przez chwilÄ przytrzymaÅa nóż pod strumieniem bieżÄcej wody, wytarÅa go ÅciereczkÄ i wróciÅa do siekania. Och, ależ byÅa znudzona! Jej dusza GruszeÅki umieraÅa z nudów. Pora smażenia drobiowych wÄtróbek. Intensywny zapach, który jÄ przy prawiaÅ o mdÅoÅci. ZazdroÅciÅa jej każda dziewczyna i każda kobieta w Stanach! Tak samo jak każdy mÄżczyzna zazdroÅciÅ PaÅkarzowi Yankeesów.
W Pasadena Playhouse uÅwiadomiÅa sobie, że zetknÄÅa siÄ z talentem wielkiej miary. Z Dramaturgiem, którego sztuka wniknÄÅa gÅÄboko do jej serca. Który miaÅ wizjÄ tragicznego, ludzkiego cierpienia. Zwyczajnego życia. Podaruj serce Åwiatu, to wszystko, co masz. Potem i tego już nie bÄdzie. Owe sÅowa wypowiedziane nad grobem na samym koÅcu inscenizacji, na scenie skÄ panej w upiornym, niebieskawym Åwietle, które powoli gasÅo, przeÅladowaÅy BlondwÅosÄ AktorkÄ od tygodni. "MogÅabym zagraÄ w jego sztukach. Tylko że nie ma tam ról dla Marilyn". UÅmiechnÄÅa siÄ. RozeÅmiaÅa. "To dobrze. W takim razie bÄdÄ dla niego kimÅ innym". Kobiety patrzyÅy na niÄ, smażÄc drobiowe wÄtróbki. Ostatnio z jej winy kuchnia o maÅo co nie stanÄÅa w ogniu. MówiÅa do siebie? UÅmiechaÅa siÄ? ByÅa jak trzylatek pogrÄżona we wÅasnym Åwiecie. Niemal nie chciaÅo siÄ jej przeszkadzaÄ. JeÅli siÄ przestraszy, upuÅci rozgrzany widelec na stopÄ. OdkÄd przestaÅa zażywaÄ leki przepisane jej przez doktora Boba, czuÅa siÄ rozgorÄczkowana i ociÄżaÅa. PrzysiÄgÅa sobie, że już nigdy nie weźmie do ust niczego silniejszego od aspiryny; raz nie można jej byÅo dobudziÄ, obudziÅa siÄ po piÄtnastu godzinach letargu, kiedy jej zdesperowany mÄż byÅ już bliski wezwania karetki; zmusiÅ jÄ wtedy do zÅożenia obietnicy: nigdy wiÄcej! ZgodziÅa siÄ i zamierzaÅa tej obietnicy dotrzymaÄ. Eks-Sportowiec przekona siÄ, że jest osobÄ poważnÄ. Nie tylko odmawia Wytwórni, nie tylko nie zgadza siÄ na kolejne seks-filmy z Marilyn Monroe, ale jest też oddanÄ Å¼onÄ i dobrÄ kobietÄ. Eks-Sportowiec zobaczy, jak dobrze siÄ spisze w ten weekend. Nawet poszÅa z nimi na mszÄ. Z kobietami. Och, NajÅwiÄtsze Serce Jezusa! Na bocznym oÅtarzu przepastnego, pachnÄcego kadzidÅem, starego koÅcioÅa. Nieprzyjemnie obnażone serce niczym czÄÅÄ ciaÅa, której nie powinno siÄ oglÄdaÄ. Weźcie moje serce i zjedzcie je. Eks-Sportowiec, znakomity baseballista, zostaÅ ekskomunikowany za po Ålubienie BlondwÅosej Aktorki, lecz arcybiskup San Francisco byÅ przyjacielem rodziny i miÅoÅnikiem baseballu, wiÄc "może, w jakiÅ sposób" sprawy daÅyby siÄ naprawiÄ. (Jak? Poprzez unieważnienie tego maÅżeÅstwa?) PoszÅa na mszÄ z kobietami. Chyba byÅy zadowolone, że majÄ jÄ przy sobie, ÅlicznÄ Marilyn. JedynÄ blondynkÄ w grupie czarnowÅosych ludzi o oliwkowej cerze. WyższÄ o gÅowÄ od Mamy. Nie miaÅa odpowiedniego kapelusza, wiÄc Mama daÅa jej czarnÄ koronkowÄ mantylÄ do okrycia gÅowy. Wiele gorÄcych spojrzeÅ ciemnych wÅoskich oczu wÄdrowaÅo ku niej i zatrzymywaÅo siÄ, choÄ nie miaÅa na sobie nic prowokujÄcego, wÅaÅciwie ubraÅa siÄ jak zakonnica. Och, nudno byÅo w tym koÅciele! MszÄ odprawiano po Åacinie, wysoki gÅos ksiÄdza brzmiaÅ monotonnie, od czasu do czasu dźwiÄczaÅy dzwonki (żebyÅ siÄ obudziÅa? ), no i trwaÅo to niezwykle dÅugo. Ale miaÅa siÄ dobrze spisaÄ, mÄż to docenia. PrzygotowywaÅa w kuchni gigantyczne posiÅki i sprzÄtaÅa po nich, podczas gdy on pÅywaÅ ÅodziÄ z braÄmi albo graÅ w baseball w starej szkole z facetami
z sÄsiedztwa, bo musiaÅ udawaÄ, że oni wszyscy sÄ jego kumplami. RozdawaÅ autografy dzieciom albo ich ojcom, uÅmiechaÅ siÄ przy tym nieÅmiaÅo, wstydliwie, w sposób, który sprawiaÅ, że siÄ go kochaÅo, choÄ Ã³w uÅmiech wydawaÅ siÄ zbyt znany, wcale nie taki spontaniczny, za jaki mógÅby uchodziÄ. W filmie albo przedstawieniu teatralnym byÄ może powiedziaÅby: Wiem, że jest ci ciÄżko, kochanie. Moja rodzina potrafi byÄ apodyktyczna. ZwÅaszcza matka. MógÅby rzuciÄ po prostu: DziÄki. Kocham ciÄ. Nie oczekiwanie od mÄżczyzny, który jest twoim mÄżem, podobnych wypowiedzi, Åwiadczy tylko o braku realizmu. BrakowaÅo mu wÅaÅciwych sÅów, nigdy na nie nie wpadnie, a ona zaÅ nie miaÅa odwagi mu ich dostarczyÄ. "Nie zachowuj siÄ wobec mnie protekcjonalnie! " KtóregoÅ dnia odwróciÅ siÄ do niej z furiÄ, aż siÄ skuliÅa. Ale jakże byÅ pociÄgajÄcy, kiedy siÄ wÅciekaÅ. Och, kochaÅa go! Z miÅoÅci do niego gotowa byÅa oszaleÄ. ChciaÅa urodziÄ mu dzieci, pragnÄÅa byÄ szczÄÅliwa z nim i dla niego. ObiecaÅ, że jÄ uszczÄÅliwi. ChciaÅa mu wierzyÄ. Nie miaÅa klucza do wÅasnego szczÄÅcia, on go miaÅ. Bo co by siÄ staÅo, gdyby przestaÅ jÄ kochaÄ? Zapach smażonych wÄtróbek przyprawiaÅ jÄ o zawroty gÅowy. WczeÅniej zaczesaÅa wÅosy do tyÅu, aby je odsunÄÄ od spoconej twarzy. WyczuwaÅa, że teÅciowa i pozostaÅe starsze kobiety z rodziny patrzÄ na niÄ z aprobatÄ. Uczy siÄ/ - mówiÅy po wÅosku, jest dobrÄ dziewczynÄ, dobrÄ Å¼onÄ. ByÅa to scena z takiego filmu, który nieuchronnie zmierza do szczÄÅliwego zakoÅczenia. Wiele razy oglÄdaÅa ten film. W tym domu, wÅród licznych czÅonków rodziny mÄża, nie byÅa BlondwÅosÄ AktorkÄ i z pewnoÅciÄ nie byÅa Marilyn Monroe, po nieważ nikt nie może byÄ Marilyn bez wÅÄczonej kamery. Nie byÅa też NormÄ Jeane. ByÅa tylko żonÄ Eks-Sportowca. Nie w tajemnicy zapakowaÅa purpurowÄ sukienkÄ z cekinami na podróż do Tokio, choÄ on jÄ o to oskarżyÅ. PrzysiÄgaÅa, że nie! JeÅli tak byÅo, jeÅli celowo jÄ przed nim schowaÅa, to tylko dlatego, że chciaÅa mu sprawiÄ przyjemnoÅÄ. To samo dotyczyÅo srebrnych pantofelków na szpilkach, z odkrytÄ piÄtÄ i odkrytymi palcami. I kilku sztuk czarnej koronkowej bielizny, które jej kupiÅ. Zabierze też blond perukÄ, niemal kopiÄ jej platynowoblond wÅosów wyglÄ dajÄcych jak wata cukrowa, ale pozbÄdzie siÄ jej w pierwszy wieczór po przylocie do Tokio. Och, skÄd miaÅa wiedzieÄ, że zostanie poproszona przez puÅkownika armii Stanów Zjednoczonych o "podniesienie morale żoÅnierzy amerykaÅskich stacjonujÄcych w Korei"? PrzysiÄgÅaby, że wtedy nawet nie miaÅa pojÄcia, gdzie leży ów nieszczÄsny kraj. W swoim egzemplarzu klasycznego Paradoksu aktorstwa, który dostaÅa od kogoÅ w prezencie, podkreÅliÅa czerwonym atramentem nastÄpujÄce sÅowa: Tak jak wiecznoÅÄ jest sferÄ, której centrum znajduje siÄ wszÄdzie, a otoczenie nigdzie, tak prawdziwy aktor odkrywa, że scena jest zarazem wszÄdzie i nigdzie. W przeddzieÅ ich odlotu do Japonii. Eks-Sportowiec niewiele mówiÅ, wiÄc w pewnym sensie także byÅ mimem. Na ostatnich zajÄciach z pantomimy (tylko ona wiedziaÅa, że sÄ ostatnie) sportretowaÅa starÄ kobietÄ na Åożu Åmierci. Inni uczniowie byli oczarowani jej boleÅnie realistycznÄ kreacjÄ, tak odmiennÄ od ich pogodnych, stylizowanych pantomim.
BlondwÅosa Aktorka poÅożyÅa siÄ na plecach, odziana w czarnÄ, siÄgajÄcÄ kostek szatÄ, bosa, i przeszÅa kolejno mÄczarniÄ, zwÄtpienie, rozpacz, w koÅcu zaÅ akceptacjÄ swego losu i wreszcie radosne przebudzenie do... Åmierci? PodnosiÅa siÄ, podnosiÅa, aż w koÅcu stanÄÅa na drżÄcych czubkach palców, wyciÄgnÄwszy do góry rÄce. Przez dÅugÄ, ekstatycznÄ chwilÄ utrzymaÅa tÄ pozÄ, caÅa rozdygotana. WidziaÅeÅ, jak bije jej serce. Jak uderza o mostek. WidaÄ byÅo pulsujÄce w Årodku życie, które miaÅo za chwilÄ ulecieÄ. Niektórzy przysiÄgali, że jej skóra byÅa przezroczysta! Nie chodzi o to, że kochaÅem tÄ kobietÄ, bo nie jestem pewien, czyja kiedy kolwiek kochaÅem. Nie powiedziaÅ jej jednego: nie mógÅ jej wybaczyÄ, że znudziÅa jÄ jego rodzina. Jego rodzina! DÅawiÅo go to. To, czego nie powiedziaÅ. Nie powiedziaÅ i nie wybaczyÅ. Jego żonÄ nudziÅa jego rodzina i nudziÅ on. Czy uważa siÄ za lepszÄ od nich? Ona? Pojechali tam na Boże Narodzenie. ByÅa spokojna, uważna, życzliwa, uprzejma. Prawie nic nie mówiÅa. ÅmiaÅa siÄ tylko wtedy, gdy Åmiali siÄ inni. ByÅa kobietÄ o twarzy dziecka, której mÄżczyźni i kobiety opowiadali rozmaite historie, a ona zdawaÅa siÄ ich sÅuchaÄ z otwartymi szeroko oczami, poruszona, lecz on, mÄż, znaÅ jÄ lepiej, dostrzegaÅ, że jej uwaga jest wymuszona, uÅmiech gaÅnie, pozostawiajÄc jedynie bruzdy wokóŠust. WiedziaÅa, że trzeba zgadzaÄ siÄ z jego ojcem i starszymi krewnymi pÅci mÄskiej. WiedziaÅa, że trzeba siÄ zgadzaÄ z jego matkÄ i starszymi krewnymi pÅci żeÅskiej. WiedziaÅa, że dużo uwagi należy poÅwiÄcaÄ dzieciom i prawiÄ komplementy ich matkom. "Pewnie jesteÅ bardzo szczÄÅliwa! I taka dumna". GraÅa bez zarzutu, tylko że on dostrzegaÅ jej aktorstwo i to doprowadzaÅo go do szaÅu. BraÅa do ust kilka kÄsów drobiowej wÄtróbki, nerkówki, marynowanego Åososia w cienkich plasterkach, pasty sardelowej i niemal ze Åzami w oczach mówiÅa, że jej smakuje, ale akurat teraz nie jest zbyt gÅodna. W jej oczach pojawiaÅa siÄ panika wywoÅana krzykami, Åmiechem, krÄceniem siÄ ludzi, przepychankami, bieganiem dzieci tam i z powrotem, meczami piÅki nożnej w telewizorze nastawionym tak gÅoÅno, że nawet mÄżczyźni z trudem siebie sÅyszeli. Potem przepraszaÅa go, tuliÅa siÄ do niego i mówiÅa, że jako osoba dorosÅa wÅaÅciwie nie miaÅa prawdziwej gwiazdki. Jak gdyby na tym polegaÅ problem. - Chyba muszÄ siÄ jeszcze dużo nauczyÄ, Tatusiu? Prawda? Po Ålubie, kiedy należaÅo oczekiwaÄ, że nie bÄdzie taka spiÄta wobec jego rodziny, odwiedzi jÄ z radoÅciÄ, uÅożyÅo siÄ inaczej. OczywiÅcie na pozór wszystko byÅo w porzÄdku, przynajmniej siÄ staraÅa, aby tak byÅo. Lecz on, mÄż - sportowiec nauczony odczytywaÄ wyraz twarzy przeciwników, wyÄwiczony nie tylko w odszyfrowywaniu każdego drżenia policzka miotacza, ale także w jednoczesnym rejestrowaniu dokÅadnej pozycji wszystkich graczy wrogiej drużyny w stosunku do jego kolegów w bazie (jeÅli tam byli) i do niego samego - dostrzegaÅ takie rzeczy. Czy ona myÅlaÅa, że jest Ålepy? Czy myÅlaÅa, że jest takim dupkiem jak ci, z którymi siÄ umawiaÅa od czasów szkoÅy Åredniej?
Czy myÅlaÅa, że obojÄtnie potraktuje jej niby to żartobliwe opowieÅci o tym, jak to caÅÄ noc wymiotowaÅa po maratonie treÅciwych daÅ jego matki? WiedziaÅa, zawsze go o tym zapewniaÅa, że jego rodzina "trochÄ" jÄ obwinia za usuniÄcie go z Åona KoÅcioÅa. Jasne, rozwiódÅ siÄ, a KoÅcióŠtego nie przyjÄÅ do wiadomoÅci, dopiero jednak powtórne maÅżeÅstwo (z rozwiedzionÄ kobietÄ!) stanowiÅo naruszenie prawa kanonicznego i musiaÅo wywoÅaÄ reakcjÄ w postaci ekskomuniki. MusiaÅa im to jakoÅ wynagrodziÄ, jeżeli w niÄ wÄtpili. JeÅli wÄtpili w jej szczeroÅÄ. Jej uczciwoÅÄ. PowagÄ w odniesieniu do spraw życia i religii. "Może siÄ na wrócÄ? Na katolicyzm? ZgodziÅbyÅ siÄ, Tato? Moja m...matka jest swego rodzaju katoliczkÄ". Zatem poszÅa z nimi na mszÄ. Z kobietami. Z jego matkÄ, babkÄ i ciotkami. I dzieÄmi. Matka i ciotka narzekaÅy, że "ciÄgle wyciÄgaÅa szyjÄ", "uÅmiechaÅa siÄ". Nikt tak siÄ nie zachowuje w koÅciele. Tam nie ma nic zabawnego. PokazaÅa na jakÄÅ figurkÄ przy bocznym oÅtarzu i szepnÄÅa: "Dlaczego to serce znajduje siÄ na zewnÄtrz ciaÅa? " I uÅmiechnÄÅa siÄ, jakby wszystko byÅo żartem. "Ojciec powiada, że to nerwowy uÅmiech, ona zaÅ jest maÅym, wystraszonym ptakiem. Zatem jest nerwowa? Ludzie patrzÄ na niÄ. Bo patrzÄ. WiedzÄ, że jest twojÄ Å¼onÄ, wiedzÄ, kim jest. PrzysÅoniÅa gÅowÄ szalem, który ciÄgle siÄ zsuwaÅ, jakby przypadkowo, i podczas mszy przeraźliwie ziewaÅa, myÅlaÅyÅmy, że pÄknie jej szczÄka. Potem byÅa komunia, a ona siÄ szykuje, żeby iÅÄ z nami! Nie powinnam? - zapytaÅa. PowiedziaÅyÅmy, że nie, nie jesteÅ katoliczkÄ, prawda, Marilyn? A ona zrobiÅa minkÄ urażonego dziecka: - Och, przecież wiecie, że nie jestem. - MusiaÅa zdawaÄ sobie sprawÄ, że patrzÄ na niÄ mÄżczyźni. Ten jej sposób chodzenia. I gÅowÄ trzymaÅa niby opuszczonÄ, ale strzelaÅa oczami na wszystkie strony. Kiedy wracaÅyÅmy do domu, powiedziaÅa w samochodzie, że nabożeÅstwo byÅo bardzo interesujÄce, jakbyÅmy znaÅy sÅowo "nabożeÅstwo". I jeszcze wypowiada to sÅowo: "kat-ol-i-cyzm", jakby wszyscy wiedzieli, co to jest. Chichocze beztrosko i mówi: - Och, trochÄ dÅugo to trwaÅo, prawda? - Dzieciaki ÅmiejÄ siÄ z niej - DÅugo? Dlatego jeździmy na mszÄ o dziewiÄtej: ten ksiÄdz jest najszybszy. - DÅugo? Poczekaj, jeszcze ciÄ zabierzemy na jakÄÅ uroczystÄ mszÄ, wtedy to dopiero bÄdzie dÅugo. - Albo na mszÄ Å¼aÅobnÄ! - I znowu wszyscy siÄ z niej ÅmiejÄ, szalik zsuwa siÄ jej z wÅosów, które sÄ tak Åliskie i bÅyszczÄce jak u manekina w domu towarowym, dlatego szalik siÄ nie trzyma. W kuchni naprawdÄ bardzo siÄ staraÅa. MiaÅa dobre intencje, ale byÅa niezdarna. Znacznie lepiej byÅo za niÄ zrobiÄ to, do czego siÄ wziÄÅa, niż pozwoliÄ jej skoÅczyÄ. StawaÅa siÄ nerwowa, jeÅli ktoÅ do niej podchodziÅ. Jeżeli siÄ jej nie przypilnowaÅo, rozgotowywaÅa makaron.
Bez przerwy upuszczaÅa różne przedmioty, na przykÅad duży nóż. Nie potrafiÅa przyrzÄdziÄ risotta, bo ciÄgle bÅÄdziÅa gdzieÅ myÅlami. KosztowaÅa czegoÅ, lecz nie wiedziaÅa, jak to smakuje. - Czy nie za dużo w tym soli? Powinnam dosoliÄ? - Nie odróżniaÅa cebuli od czosnku! MyÅlaÅa, że oliwa z oliwek niczym siÄ nie różni od roztopionego masÅa! PowiedziaÅa: -To ludzie robiÄ makaron? To znaczy... nie kupuje siÄ go w sklepie? - Twoja ciotka podaje jej ugotowane na twardo jajko z lodówki, a ona mówi: Och, to siÄ je? Takie... caÅe? " Eks-Sportowiec cierpliwie wysÅuchiwaÅ utyskiwaÅ matki, caÅej litanii poprzetykanej refrenem: "No cóż, wprawdzie to nie jest moja sprawa". SÅuchaÅ i sam nie mówiÅ ani sÅowa. Tylko twarz mu ciemniaÅa od napÅywu krwi, gapiÅ siÄ w podÅogÄ, a kiedy Mama skoÅczyÅa, wyszedÅ z pokoju, sÅyszÄc za sobÄ wÅoskie sÅowa peÅne urazy: Widzicie? On uważa, że to moja mina. Jeszcze bardziej obrażaÅo go, a raczej obrażaÅo jego kawalerskie poczucie przyzwoitoÅci, że jego żona pozostawiaÅa w każdym pokoju, w którym mieszkaÅa, wprost niewyobrażalny baÅagan. Nie sprzÄtaÅa po sobie, a tym bardziej nie sprzÄtaÅa po nim. Nawet w domu jego rodziców. PrzysiÄgÅby, że nie byÅa taka roztargniona, zanim siÄ pobrali. Przeciwnie, wydawaÅa siÄ schludna, czysta i rozkosznie zawstydzona, kiedy siÄ miaÅa rozebraÄ w jego obecnoÅci. Teraz natykaÅ siÄ na jej ubrania i nie byÅ pewny, czy rzeczywiÅcie do niej należÄ, a tym bardziej, czy miaÅa je ostatnio na sobie. Serwetki ubrudzone szminkÄ! W umywalce byÅy okropne plamy po kosmetykach, tubka z pastÄ do zÄbów nie miaÅa nakrÄtki, jasne wÅosy zostawaÅy w grzebieniach i szczotkach, w wannie osad. Po to chyba, żeby Mama sama to odkryÅa, choÄ czasem zdÄżyÅ wszystko posprzÄtaÄ. Niech to licho! ZdarzaÅo siÄ, że zapominaÅa spuÅciÄ wodÄ w toalecie. Nie braÅa leków, byÅ pewien. UsunÄÅ jej zapasy i postawiÅ ultimatum. DaÅa sÅowo, że już nigdy nie poÅknie żadnej piguÅki. "Och Tato! Uwierz mi". Nie potrafiÅ sobie tego wytÅumaczyÄ: skoro nie krÄciÅa filmu, dlaczego po trzebowaÅa zastrzyku dodatkowej energii lub odwagi? MogÅo siÄ zdawaÄ, że najbardziej jÄ przytÅacza codzienne życie. Podobnie bywaÅo w przypadku niektórych jego kolegów z drużyny, dobrych podczas gry, ale beznadziejnych pierdoÅów poza boiskiem. Tak poważnie mówiÅa: "Tato, to takie straszne. Dlaczego scena z rzeczywistymi ludźmi trwa i trwa bez koÅca? Jak w autobusie? Jak to zatrzymaÄ? " I ten smutny, dziewczÄcy wyraz jej twarzy: "Przy chodzi ci czasem do gÅowy, Tato, jak trudno sobie wyobraziÄ, co ludzie myÅlÄ, kiedy najpewniej niczego nie myÅlÄ? Inaczej niż w scenariuszu. Albo pojÄÄ sens jakiegoÅ zdarzenia, kiedy nie ma ono sensu, po prostu siÄ zdarza? Jak pogoda? " PotrzÄsnÄÅ gÅowÄ, nie wiedzÄc, co, do licha ciÄżkiego, odpowiedzieÄ. UmawiaÅ siÄ na randki z aktorkami, modelkami, dziewczynami do towarzystwa i byÅby przysiÄgÅ, że zna ten typ osobowoÅci, ale Marilyn byÅa kimÅ
zupeÅnie innym. To samo mówili jego kumple, trÄcajÄc go porozumiewawczo Åokciem w żebra i wywoÅujÄc rumieniec na jego twarzy: "Z Marilyn jest zupeÅnie inaczej, co? " Dupki, nie znali nawet poÅowy prawdy. Czasami przerażaÅa go. W pewnym sensie. Jak gdyby prawdziwa lalka otworzyÅa niebieskie, szklane oczy, ty spodziewasz siÄ dzieciÄcego szczebiotu, a ona mówi coÅ tak niesamowitego, tak gÅÄbokiego, na przykÅad jednÄ z tych zagadek zeÅ, że nie mogÅeÅ tego pojÄÄ. I powiedziaÅa to, używajÄc sÅownictwa dziesiÄcioletniego dziecka. ZapewniaÅ, że jÄ mniej wiÄcej rozumie. "PosÅuchaj, Marilyn, przez dziesiÄÄ lat krÄciÅaÅ filmy, pracowaÅaÅ bez przerwy, tak jak ja, jesteÅ zawodowcem; teraz odpoczywasz, masz martwy sezon, tak jak ja przeszedÅem na emeryturÄ, prawda? " Ale tym razem straciÅ wÄtek, zapomniaÅ, do czego zmierzaÅ. Nie byÅ zbyt dobry we wstawianiu kitu. MógÅ jedynie wskazaÄ podobieÅstwa miÄdzy nimi. Kiedy jesteÅ zawodowym sportowcem u szczytu kariery i spoczywajÄ na tobie oczy Åwiata, terminarz jest wypeÅniony, liga i baraże, wtedy w ogóle nie masz wolnej chwili, aby siÄ dobrze rozejrzeÄ dookoÅa siebie, pomyÅleÄ o czymÅ, a tym bardziej coÅ zrobiÄ. Mecz pochÅania godziny jak nic innego, chyba że ewentualnie walka na ÅmierÄ i życie w prawdziwej wojnie. "Podczas walki bokserskiej czÄsto siÄ mówi: O, to napewno zwróciÅo jego uwagÄ. Rozumiesz, kiedy facet mocno oberwaÅ". ChciaÅ, aby to zabrzmiaÅo przyjaźnie, ale ona spojrzaÅa na niego i uÅmiechnÄÅa siÄ tak, jakby mówiÅ obcym jÄzykiem. "MówiÄ o zwracaniu uwagi - rzekÅ po przerwie. - O koncentracji. Jeżeli tego nie masz..." Jego sÅowa uleciaÅy jak dzieciÄcy balon, znacznie lżejszy od powietrza. Pewnego razu natknÄÅ siÄ na niÄ w sypialni ich mieszkania w Bel Air. GorÄczkowo sprzÄtaÅa porozrzucane po caÅym pokoju ubrania, chociaż pokojówka (którÄ on wynajÄÅ) miaÅa siÄ pojawiÄ za kilka godzin. WczeÅniej wziÄÅa prysznic i byÅa caÅkiem naga, jedynie na gÅowie miaÅa turban z rÄcznika. Ujrzawszy mÄża, stanÄÅa skruszona i wyjÄkaÅa: "N...nie mam pojÄcia, jak to siÄ staÅo, że ten pokój tak wyglÄda. Chyba byÅam chora". PomyÅlaÅ, że skÅadajÄ siÄ na niÄ dwie osoby: pierwsza niemal zaÅlepiona, zaabsorbowana sobÄ, zostawiaÅa za sobÄ niesamowity baÅagan; druga zaÅ byÅa czujnÄ, inteligentnÄ, natchnionÄ kobietÄ, niemal dziewczynÄ. PatrzyÅa na niego, jakby oboje byli tak naprawdÄ dzieÄmi w tarapatach, mieli może po piÄtnaÅcie lat i obudzili siÄ ze ÅwiadomoÅciÄ, że sÄ maÅżeÅstwem. W tamtym momencie jej ciaÅo wcale nie wydaÅo mu siÄ ciaÅem ponÄtnej, piÄknej kobiety, tylko odpowiedzialnoÅciÄ, której oboje musieli podoÅaÄ, czymÅ w rodzaju olbrzymiego niemowlÄcia. Lecz w domu jego rodziców na Beach Street w San Francisco nie czuÅ siÄ z niÄ zwiÄzany. Nawet wówczas, kiedy patrzyÅa na niego ze smutnÄ minÄ winowajczyni. Nawet kiedy, poza zasiÄgiem wzroku czÅonków rodziny, czepiaÅa siÄ go palcami. Pomóż mi. Ja tonÄ. Nie wiadomo dlaczego, ale to jeszcze bardziej zniechÄcaÅo go do niej. Jego pierwsza żona dobrze sobie radziÅa z tÄ rodzinÄ, w każdym razie umiarkowanie dobrze. Marilyn byÅa dziewczynÄ z marzeÅ, którÄ należaÅo adorowaÄ. Mimo to trzymaÅa buziÄ na kÅódkÄ, jeÅli ktoÅ wypytywaÅ jÄ o życie "gwiazdy filmowej", jak gdyby pierwszy raz o czymÅ takim usÅyszaÅa. RumieniÅa siÄ i jÄkaÅa, gdy ktoÅ wspomniaÅ, że widziaÅ jej filmy.
Jakby siÄ ich wstydziÅa i pewnie zresztÄ tak byÅo. Zanie mówiÅa, kiedy jedna z siostrzenic Eks-Sportowca zapytaÅa niewinnie: "Czy twoje wÅosy sÄ prawdziwe? ". ChwilÄ później dostrzegÅ dzikoÅÄ w jej twarzy: byÅa to RosÄ, ta suka. NiedostÄpna. WyniosÅa. Cóż, RosÄ byÅa tylko kelnerkÄ w tym marnym filmie. I dziwkÄ. A Marilyn Monroe - modelkÄ z okÅadek i plakatów, gwiazdkÄ i Bóg wie kim jeszcze. MiaÅ ochotÄ wyÅoiÄ jej skórÄ pasem. Co ona sobie myÅli? Å»e może w taki sposób patrzeÄ na jego rodzinÄ? Tego oczywiÅcie nigdy jej nie powiedziaÅ: bliski byÅ odwoÅania ich pierwszej randki, kiedy jeden z przyjacióŠpowiedziaÅ mu, że Monroe zaangażowaÅa siÄ kiedyÅ w zwiÄzek z Bobem Mitchumem, znanym konsumentem koki i podejrzanym komuchem; podobno zaszÅa w ciÄżÄ, a rozwÅcieczony Mitchum stÅukÅ jÄ tak, że poroniÅa. (Czy to byÅa prawda? ZnaÅ mechanizm plotki, wiedziaÅ, jak ludzie potrafiÄ kÅamaÄ. WynajÄÅ prywatnego detektywa poleconego mu przez przyjaciela, Franka SinatrÄ, który korzystaÅ z jego usÅug do szpiegowania swej ukochanej Avy Gardner, lecz poza wydatkiem w kwocie szeÅciuset dolarów nic z tego nie wynikÅo.) Jedno byÅo pewne. Wiele lat przed tym, zanim jÄ poznaÅ, pozowaÅa nago do zdjÄÄ. MówiÅo siÄ też, że przed ukoÅczeniem dwudziestu lat Marilyn Monroe nakrÄciÅa kilka filmów pornograficznych, ale nikt ich nigdy nie widziaÅ. Wkrótce po Ålubie z Eks-Sportowcem skontaktowaÅ siÄ ktoÅ przedstawiajÄcy siÄ jako "handlarz fotografii" i oÅwiadczyÅ, że ma negatywy, które, jak mu siÄ wydaje, "mÄż pani Monroe zechciaÅby nabyÄ". Eks-Sportowiec zadzwoniÅ do niego i zapytaÅ wprost, czy to szantaż. Wymuszenie? Handlarz zaprotestowaÅ, twierdzÄc, że to tylko zwyczajny interes. - Ty pÅacisz, PaÅkarzu. Ja dostarczam towar. Eks-Sportowiec zapytaÅ o cenÄ. Handlarz podaÅ sumÄ. - Nic nie jest warte takich pieniÄdzy. -JeÅli kochasz swojÄ paniÄ, bÄdziesz innego zdania. Eks-Sportowiec rzekÅ spokojnie: - MogÄ ciÄ skrzywdziÄ, ty skurwysynie. - No, no. To nie jest odpowiednia postawa. - Eks-Sportowiec nie odpowiedziaÅ. Handlarz czym prÄdzej dodaÅ: - Jestem po twojej stronie. Podziwiam ciÄ od dawna. TwojÄ paniÄ również. Ma dziewczyna klasÄ, co prawda, to prawda. Nie znam drugiej z takim charakterem. Drugiej kobiety, rzecz jasna. - ZamilkÅ na chwilÄ. Eks-Sportowiec sÅyszaÅ jego oddech. - OdnoszÄ wrażenie, że te negatywy nie powinny wchodziÄ na rynek, bo Åatwo mogÄ siÄ znaleÅºÄ w nieodpowiednich rÄkach. DoszÅo do spotkania. Eks-Sportowiec poszedÅ na nie sam. DÅugo oglÄdaÅ odbitki. Jakże byÅa wtedy mÅoda! WyglÄdaÅa bardziej na dziewczynÄ niż kobietÄ. ByÅy to akty zrobione do kalendarza, do tej wÅaÅnie serii należaÅa Miss ZÅote Marzenia 1949, którÄ widziaÅ już w "Playboyu". Niektóre zdjÄcia, wykonane od przodu, ukazywaÅy trochÄ wiÄcej. KÄpkÄ ciemnoblond wÅosów Åonowych, delikatne spody nagich stóp.
Jej stóp! ZapragnÄÅ caÅowaÄ te stopy. UjrzaÅ kobietÄ, którÄ kochaÅ, zanim staÅa siÄ tÄ innÄ kobietÄ. Wtedy nie byÅa jeszcze Marilyn Monroe. Jej wÅosy nie miaÅy barwy platynowoblond, tylko zÅocistobrÄzowÄ, ukÅadaÅy siÄ w fale i siÄgaÅy ramion. Ufna, dziewczÄca twarz. Nawet jej piersi wyglÄdaÅy inaczej. Nos, oczy. KsztaÅt gÅowy. Nie nauczyÅa siÄ jeszcze byÄ Marilyn Monroe. Tak, uÅwiadomiÅ sobie, że to jest dziewczyna, którÄ naprawdÄ kochaÅ. Za tÄ drugÄ, Marilyn, szalaÅ albo przepadaÅ, ale ufaÄ jej nie mógÅ. Eks-Sportowiec kupiÅ odbitki i negatywy, zapÅaciÅ handlarzowi gotówkÄ , z takÄ odrazÄ, że prawie nie mógÅ spojrzeÄ kontrahentowi w oczy. Nie o to chodziÅo, że Eks-Sportowiec byÅ mÄżem tej dziewczyny, tylko o to, że byÅ czÅowiekiem prawym. Powszechna wiedza o nim, jego mÄskoÅci, dumie, a nawet maÅomównoÅci, odpowiadaÅa prawdzie. -DziÄki, PaÅkarzu. PostÄpiÅeÅ wÅaÅciwie. UsÅyszawszy tÄ uwagÄ, Eks-Sportowiec szybko podniósÅ gÅowÄ, niczym bokser wyÄwiczony w ataku z kontry, i spojrzaÅ swemu drÄczycielowi prosto w oczy. UjrzaÅ miÄczakowatÄ, aryjskÄ twarz mÄżczyzny w nieokreÅlonym wieku, przetÅuszczone wÅosy, rzÄd odsÅoniÄtych w uÅmiechu, przykrytych koronkami zÄbów. Bez jednego sÅowa zacisnÄÅ palce w piÄÅÄ i wyprowadziÅ cios miÄdzy te zÄby, cios z ramienia, cholernie dobry cios jak na faceta bliskiego czterdziestki, który bynajmniej nie byÅ już w szczytowej kondycji, w zasadzie dobrodusznego i wcale nie boksera. Handlarz zatoczyÅ siÄ i runÄÅ na podÅogÄ. Wszystko odbyÅo siÄ szybko i gÅadko jak podczas ostatecznego wybicia w baseballu. Nawet odgÅos ciosu wypadÅ piÄknie. Eks-Sportowiec, dyszÄc, rozcierajÄc zranione kostki, nadal nie mówiÄc ani sÅowa, czym prÄdzej wyszedÅ z lokalu. ZniszczyÅ dowody. Odbitki, negatywy. PuÅciÅ je z dymem. Miss ZÅote Marzenia 1949. Gdybym ciÄ wtedy spotkaÅ. Ten epizod Eks-Sportowiec ciÄgle odtwarzaÅ w gÅowie jak film. To byÅ wyÅÄcznie jego film, nikt wiÄcej o nim nie wiedziaÅ. Nie powiedziaÅ o niczym BlondwÅosej Aktorce. Kiedy obserwowaÅ jÄ wÅród czÅonków swojej rodziny, jej wymuszone, gasnÄce uÅmiechy, wyraz znudzenia w oczach, zmuszony byÅ uznaÄ, że jego wspaniaÅomyÅlnoÅÄ, zdolnoÅÄ do wybaczania, serdecznoÅÄ rodziny, wysiÅek matki nie zostaÅy przez niÄ docenione. ByÄ może nie byÅa pod wpÅywem narkotyków, ale mimo to wydawaÅa siÄ cholernie zaabsorbowana sobÄ, samolubna. Przed koÅcem niedzielnego obiadu znowu zniknÄÅa. Gdzie, do licha? Eks-Sportowiec czuÅ na sobie spojrzenia rodziny, kiedy wstaÅ od stoÅu, aby jej poszukaÄ. SÅyszaÅ za sobÄ cichy gwar wÅoskich sÅów, gdy wychodziÅ z pokoju. To sprawa miÄdzy nim i niÄ, nikomu nic do tego. MyÅlicie, że może byÄ w ciÄży? WykonywaÅa w sypialni jakieÅ Äwiczenia taneczne. PodnosiÅa nogi, ciÄgnÄÅa za palce u nóg. MiaÅa na sobie jedwabnÄ sukienkÄ w pomaraÅczowym kolorze, którÄ kupiÅa w Nowym Jorku i która nie nadawaÅa siÄ zbytnio na kostium do tego rodzaju ÄwiczeÅ. W jej rajstopach pojawiÅy siÄ liczne dziury i oczka. Na nie zasÅanym Åóżku, krzesÅach, nawet na dywanie, leżaÅy czÄÅci ich
garderoby, wilgotne rÄczniki, ksiÄżki - do licha, miaÅ doÅÄ jej ksiÄżek, jedna z walizek byÅa ich peÅna, musiaÅ dźwigaÄ ten ciÄżar i zupeÅnie mu siÄ to nie podobaÅo. W Hollywood żartowano, że Marilyn Monroe uważa siÄ za intelektualistkÄ, choÄ nigdy nie ukoÅczyÅa nawet szkoÅy Åredniej, w dodatku co drugie sÅowo wymawiaÅa niepoprawnie. - Czemu tak szybko uciekÅaÅ? Co robisz? OdwróciÅa siÄ z promiennym, nieszczerym, aktorskim uÅmiechem. UderzyÅ jÄ szybko w szczÄkÄ. Nie piÄÅciÄ. OtwartÄ dÅoniÄ. - Och! ProszÄ. ZatoczyÅa siÄ i usiadÅa sztywno na Åóżku. Poza ustami, pomalowanymi szminkÄ na czerwono, jej twarz byÅa Åmiertelnie blada i wyglÄdaÅa jak po wierzchnia porcelanowego naczynia tuż przed rozsypaniem siÄ na drobne kawaÅeczki. Pojedyncza Åza stoczyÅa siÄ po jej policzku. DoskoczyÅ do niej, objÄÅ jÄ. - Nie, Tato. To moja wina. Och, Tato, przepraszam. - RozpÅakaÅa siÄ, on jÄ tuliÅ, a po chwili zaczÄli siÄ kochaÄ, w każdym razie usiÅowali to robiÄ, bo zza okna, zza zamkniÄtych drzwi, dobiegaÅy do niej stÅumione gÅosy, niczym chlupot przybrzeżnej fali. W koÅcu dali spokój i tylko siÄ obejmowali. - Tato, wybaczysz mi? Już nigdy tego nie zrobiÄ. To Eks-Sportowiec otrzymaÅ oficjalne zaproszenie do Japonii, aby dokonaÄ tam otwarcia sezonu baseballowego 1954. Ale dziennikarze, fotoreporterzy i ekipy telewizyjne pragnÄli ujrzeÄ przede wszystkim BlondwÅosÄ AktorkÄ. Ogromne tÅumy pragnÄÅy jÄ ujrzeÄ. Na lotnisku w Tokio policja powstrzymywaÅa napór setek dziwnie milczÄcych, nie zdradzajÄcych żadnych uczuÄ JapoÅczyków. Jedynie kilku z nich krzyczaÅo, w niesamowity sposób skandowaÅo: Monczan! Monczan! MÅodsi wielbiciele oÅmielili siÄ rzuciÄ kwiaty, które upadÅy na brudny beton niczym zestrzelone ptaki. Blond wÅosa Aktorka, która nigdy wczeÅniej nie byÅa za granicÄ, tym bardziej na antypodach, trzymaÅa siÄ ramienia Eks-Sportowca. Ochrona czym prÄdzej odprowadziÅa ich do limuzyny. Wtedy jeszcze nie dotarÅo do BlondwÅosej Aktorki, choÄ przeczuwaÅ to urażony Eks-Sportowiec, że tÅumy pojawiÅy siÄ ze wzglÄdu na niÄ. "Co to jest mon-czan? " - zapytaÅa, a ktoÅ z eskorty zachichotaÅ i odpowiedziaÅ nieÅmiaÅo, że to ona. Ja? Przecież to mojego mÄża zaprosiÅ wasz kraj, nie mnie". OgarnÄÅa jÄ zÅoÅÄ; obrażona chwyciÅa go za rÄkÄ. Po drugiej stronie wjazdu na lotnisko zebraÅ siÄ jeszcze wiÄkszy tÅum JapoÅczyków, którzy chcieli na wÅasne oczy zobaczyÄ monczan siedzÄcÄ sztywno na tylnym siedzeniu samochodu za ciemnÄ ochronnÄ szybÄ. Machali do niej z wiÄkszym wigorem niż JapoÅczycy z terminalu i energiczniej rzucali kwiaty, wiÄcej kwiatów, wiÄksze kwiaty, które z dudnieniem opadaÅy na dach i przedniÄ szybÄ pojazdu. Niesamowicie, niemal unisono skandowali niczym roboty: "Mon -czan! Mon-czan! Mon-czan! " BlondwÅosa Aktorka rozeÅmiaÅa siÄ nerwowo. Czy oni starali siÄ powiedzieÄ "Marilyn"? Czy sÅowo "Marilyn" tak wÅaÅnie brzmi po japoÅsku? Na ulicy w pobliżu eleganckiego hotelu Imperial zebraÅy siÄ jeszcze
wiÄksze tÅumy. Ruch uliczny zostaÅ sparaliżowany. Nad gÅowami ludzi huczaÅ helikopter. "Och, czego oni chcÄ? " - szepnÄÅa BlondwÅosa Aktorka. ByÅa to szalona scena z filmu Charliego Chaplina. Z niemej komedii. Z tym jednak wyjÄtkiem, że tÅum nie byÅ cichy, tylko zniecierpliwiony, rozwrzeszczany. BlondwÅosa Aktorka chciaÅa protestowaÄ; bo czy JapoÅczycy nie uchodzili powszechnie za ludzi powÅciÄgliwych? PodporzÄdkowanych tradycji i wyjÄtkowo uprzejmych? Poza czasem wojny, o czym BlondwÅosa Aktorka przy pomniaÅa sobie z przerażeniem, och, Pearl Harbour! japoÅskie obozy jenieckie! japoÅskie okrucieÅstwa! MyÅlaÅa też o czaszce starego Hirohito na obudowie radia. O tych pustych oczodoÅach wpatrujÄcych siÄ w jej oczy, gdy zachowywaÅa siÄ zbyt beztrosko. "Mon-CZAN! Mon-CZAN! " brzmiaÅo niczym dudnienie nadciÄgajÄcej burzy. BlondwÅosa Aktorka i Eks-Sportowiec, oboje wyraźnie rozdygotani, przeszli pod eskortÄ do hotelu, podczas gdy setki tokijskich policjantów staraÅy siÄ wytrzymaÄ napór kÅÄbiÄcego siÄ tÅumu. "Och, czego ci ludzie ode mnie chcÄ? MyÅlaÅam, że ich cywilizacja przewyższa naszÄ. MiaÅam nadziejÄ". BlondwÅosa Aktorka powiedziaÅa to z najwyższÄ powagÄ, ale nikt jej nie sÅyszaÅ. Nikt jej nie sÅuchaÅ. Twarz Eks-Sportowca, nabiegÅa krwiÄ, nabraÅa ponurego wyrazu. OcieniaÅ jÄ zarost, bo podróż trwaÅa dÅugo. Pospiesznie zaÅatwiono formalnoÅci w holu hotelu i w luksusowym apartamencie na siódmym piÄtrze, zarezerwowanym dla Eks-Sportowca i jego żony. Najpierw uroczyÅcie powitaÅ ich jeden zespóŠgospodarzy, potem drugi. Przez caÅy ten czas skandowanie Mon-czan! Mon-czan! Mon-czan! za oknami byÅo coraz gÅoÅniejsze. WzmagaÅo siÄ jak przybrzeżne fale, poruszone nagÅym podmuchem wiatru. BlondwÅosa Aktorka próbowaÅa porozmawiaÄ z przedstawicielem gospodarzy o poezji zeÅ, o "spokoju w samym sercu poruszenia", ale mÄżczyzna uÅmiechnÄÅ siÄ do niej i pokiwaÅ gÅowÄ z takim zapaÅem, mruczÄc coÅ potakujÄco, że szybko zrezygnowaÅa. KusiÅo jÄ, aby wyjrzeÄ przez okno, ale nie miaÅa odwagi. Eks-Sportowiec ignorowaÅ tÅum za oknem tak samo jak jÄ. Czy znaleźli siÄ w potrzasku? W jaki sposób zdoÅajÄ wyjÅÄ na ulicÄ? Teraz zaczÄÅa siÄ moja kara. PozwoliÅam zabiÄ moje dziecko. PrzywÄdrowaÅo tu za mnÄ. Chce mnie zniszczyÄ. ByÅa jedynÄ kobietÄ w pokoju. Nagle rozeÅmiaÅa siÄ, pobiegÅa do Åazienki i zamknÄÅa za sobÄ drzwi. JakiÅ czas później wyszÅa stamtÄd woniejÄca wymiocinami, rozdygotana i blada, tylko usta miaÅa pomalowane czerwonÄ szminkÄ. Eks-Sportowiec, który w intymnych chwilach byÅ TatÄ, ale teraz nim nie byÅ, rozmawiaÅ z niÄ spokojnie, obejmowaÅ jÄ w pasie. JapoÅscy gospodarze zasugerowali mu przez tÅumacza, że gdyby jego żona zgodziÅa siÄ wyjÅÄ na balkon choÄby na kilka sekund, aby uznaÄ obecnoÅÄ wielbicieli i przyjÄÄ ich hoÅd, tÅum siÄ uspokoi i prawdopodobnie rozejdzie.
BlondwÅosa Aktorka zadrżaÅa. - Nie m...mogÄ tego zrobiÄ. Eks-Sportowiec, wielce zakÅopotany, chwyciÅ jÄ mocniej w pasie. PowiedziaÅ z wahaniem, że wyjdzie z niÄ. Szef tokijskiej policji pokaże siÄ pierwszy i przez megafon wyjaÅni zgromadzonym, że pani Marilyn Monroe jest bardzo zmÄczona po podróży i obecnie nie może z nimi dÅużej porozmawiaÄ, ale podziÄkujÄ im za przybycie. Szef policji doda, że pani Monroe czuje siÄ zaszczycona okazjÄ odwiedzenia ich ojczyzny. Wtedy ona spokojnie wyjdzie na kilka sekund, powie parÄ sÅów, uÅmiechnie siÄ i pomacha przyjaźnie, ale oficjalnie, na czym siÄ caÅa sprawa zakoÅczy. - Och, Tato, nie zmuszaj mnie do tego - powiedziaÅa BlondwÅosa Aktorka, pociÄgajÄc nosem. - Nie każ mi tam iÅÄ. Eks-Sportowiec zapewniÅ jÄ, że bÄdzie przy niej. Nie potrwa to dÅużej niż minutÄ. - Pozwól im zachowaÄ twarz. PójdÄ sobie do domu, a my zjemy obiad. Wiesz, ile to dla nich znaczy "zachowaÄ twarz"? BlondwÅosa Aktorka wyswobodziÅa siÄ z objÄÄ mÄża. - CzyjÄ twarz? - zapytaÅa. Eks-Sportowiec rozeÅmiaÅ siÄ, jakby to miaÅo jakiÅ sens i byÅo zabawne. Powoli zrelacjonowaÅ propozycje JapoÅczyków. BlondwÅosa Aktorka patrzyÅa na niego, jakby byÅa gÅucha i Ålepa, wiÄc rzekÅ z wiÄkszym naciskiem: - PosÅuchaj. StanÄ bardzo blisko ciebie. Zrozum, na tym polega japoÅski protokóÅ. Marilyn Monroe ich tutaj przywiodÅa i tylko Marilyn Monroe może sprawiÄ, że siÄ stÄd ruszÄ. Wreszcie chyba go usÅyszaÅa i w koÅcu zgodziÅa siÄ. Eks-Sportowiec, z twarzÄ wykrzywionÄ ze wstydu, podziÄkowaÅ jej. WycofaÅa siÄ do Åazienki, aby zmieniÄ strój, i zdziwiÅa mÄża, pojawiajÄ c już po chwili w szytym na miarÄ weÅnianym kostiumie i szalu owiniÄtym wokóŠszyi. WtarÅa w policzki trochÄ różu, przypudrowaÅa twarz i zrobiÅa coÅ z wÅosami, aby wyglÄdaÅy na bardziej puszyste i bÅyszczÄce niż wczeÅniej, kiedy byÅy zgniecione i po targane po dÅugim locie samolotem. Tymczasem tÅum nie ustawaÅ w żaÅobnym zawodzeniu: "Mon-czan! Mon-czan! " WyÅy syreny. Wysoko ÅopotaÅy ÅmigÅa helikopterów. Z korytarza przed ich apartamentem dobiegaÅ odgÅos kroków, ktoÅ podniesionym gÅosem wydawaÅ rozkazy. Czyżby ten hotel okupowaÅa armia cesarstwa japoÅskiego? Ale chyba japoÅska armia już nie istniaÅa, rozbili jÄ alianci? BlondwÅosa Aktorka nie czekaÅa, aż ktoÅ jÄ wyprowadzi na balkon, tylko sama ruszyÅa do przodu, za niÄ podÄżyÅ Eks-Sportowiec. Siedem piÄter niżej przed hotelem Imperial, zajÄwszy uprzywilejowanÄ pozycjÄ na wybrukowanym placu, zgromadzili siÄ fotoreporterzy, ekipa telewizyjna rejestrowaÅa tÄ scenÄ dla potomnoÅci. Z ciemnoÅci reflektory raziÅy oÅlepiajÄcym blaskiem niczym zwariowane ksiÄżyce. Szef tokijskiej policji zwróciÅ siÄ przez megafon do tÅumu, który posÅusznie ucichÅ. Wtedy wystÄpiÅa Blond wÅosa Aktorka, eskortowana przez Eks-Sportowca. NieÅmiaÅo podniosÅa rÄkÄ. Przez zgromadzenie przetoczyÅ siÄ szmer. Ludzie znowu zaczÄli skandowaÄ, teraz bardziej melodyjnie, z uczuciem: "Monczan, mon-czan". UÅmiechnÄwszy siÄ, przejÄta zaprawionym goryczÄ szczÄÅciem, chwyciÅa
obiema dÅoÅmi za barierkÄ i spojrzaÅa w dóÅ. Tam, gdzie nie widaÄ twarzy, jest Bóg. TÅum rozciÄgaÅ siÄ daleko jak okiem siÄgnÄÄ - wielka wielogÅowa bestia, urzeczona i wyczekujÄca. -Jestem mon-czan. Kocham was. - Wiatr porwaÅ i poniósÅ gdzieÅ jej sÅowa, mimo to tÅum sÅuchaÅ w milczeniu i ciszy. - Jestem mon-czan. Wybaczcie nam Nagasaki! HiroszimÄ! Kocham was. - Nie mówiÅa przez megafon, zatem jej zmysÅowy szept nie byÅ sÅyszalny. Po chwili wszystko zagÅuszyÅ helikopter, przelatujÄc zaledwie kilka jardów ponad dachem. Widowiskowym gestem BlondwÅosa Aktorka podniosÅa obie dÅonie do wÅosów, chwyciÅa za wspaniaÅÄ platynowoblond perukÄ, zdjÄÅa jÄ z gÅowy (odsÅaniajÄc naturalne wÅosy, gÅadko zaczesane do tyÅu i spiÄte) i cisnÄÅa w powietrze. - Mon-czan kocha was! I was! I was! W dole zachwycone twarze JapoÅczyków, oniemiaÅe z powodu wÅosów jasnoblond wirujÄcych na wietrze przez dobrych parÄ sekund - a byÅ to zimny póÅnocny wiatr - które nastÄpnie zaczÄÅy opadaÄ, dryfowaÄ spiralnie, wreszcie pikowaÅy jak sokóŠi ostatecznie zniknÄÅy w chaosie uniesionych rÄk. Tamtej nocy, kiedy wreszcie zostali sami, BlondwÅosa Aktorka odwróciÅa siÄ plecami do Eks-Sportowca, gdy ten jej dotknÄÅ. PowiedziaÅa z goryczÄ: - Nie odpowiedziaÅeÅ mi... CzyjÄ twarz? WÅród zapisków z Tokio ta krótka notatka. JapoÅczycy majÄ dla mnie imiÄ. ImiÄ to brzmi monczan. "Droga, maÅa dziewczynka", wÅaÅnie tak. Kiedy uleciaÅa ze mnie moja dusza. Nie chciaÅ na to pozwoliÄ. UważaÅ, że w tym momencie to nie jest najlepszy pomysÅ. ZapytaÅa, co to znaczy "w tym momencie". Czym różni siÄ "ten moment" od innych. Nie potrafiÅ jej odpowiedzieÄ. Jego smutna twarz przypominaÅa jego po kryte bliznami kostki u rÄk. Potem BlondwÅosa Aktorka bÄdzie powtarzaÅa: To byÅ czysty przypadek, nieprawdaż? Czyż mogÅa to byÄ jej wina? Å»e na przyjÄciu w ambasadzie amerykaÅskiej w Tokio spotka tego puÅkownika amerykaÅskiej armii. Szarmanckiego! Z mnóstwem przyczepionych do munduru medali! PuÅkownik krÄżyÅ w pobliżu BlondwÅosej Aktorki jak każdy obecny tam mÄżczyzna. ZapytaÅ, czy nie zechciaÅaby odwiedziÄ oddziaÅów wojskowych stacjonujÄcych w Korei? Od dawien dawna pielÄgnowano w armii amerykaÅskiej zwyczaj "podnoszenia morale" żoÅnierzy. Od dawien dawna pielÄgnowano zwyczaj, że hollywoodzkie gwiazdy wystÄpujÄ za darmo przed olbrzymiÄ publicznoÅciÄ zÅożonÄ z żoÅnierzy; potem zdjÄcia z tych wystÄpów zamieszcza siÄ w "Lifeu". Jakże BlondwÅosa Aktorka mogÅa odmówiÄ? Podniecona przypominaÅa sobie kroniki filmowe z lat czterdziestych: olÅniewajÄca Rita Hayworth, Betty Grabie, Marlena Dietrich, Bob Hobe, Bing Crosby i Dorothy Lamour bawiÄcy oddziaÅy wojskowe za granicÄ. BlondwÅosa Aktorka odpowiedziaÅa wiÄc swym gÅosikiem maÅej
dziewczynki: "Och, tak, proszÄ pana, dziÄkujÄ! Przynajmniej tyle mogÄ zrobiÄ". Tylko nie bardzo wiedziaÅa, dlaczego oddziaÅy amerykaÅskie stacjonujÄ w Korei. Czy w ubiegÅym roku nie doszÅo tam do zawieszenia broni? (Na czym wÅaÅciwie polegaÅo "zawieszenie broni"?) BlondwÅosa Aktorka oÅwiadczyÅa puÅkownikowi, że nie pochwala imperialistycznej interwencji militarnej Ameryki w obcych krajach, rozumie jednak, co czujÄ Å¼oÅnierze z dala od domu, z dala od rodzin i narzeczonych, jacy sÄ okropnie samotni. Nie odpowiadajÄ za politykÄ. Ja także nie odpowiadam! Na szczÄÅcie zabraÅa ze sobÄ obszytÄ cekinami, purpurowÄ sukienkÄ na ramiÄczkach, tÄ samÄ, w której bardzo siÄ podobaÅa Eks-Sportowcowi. I srebrne pantofelki na szpilkach, z odkrytÄ piÄtÄ. Na szczÄÅcie potrafiÅa ÅpiewaÄ z pamiÄci, niczym ożywiona lalka, piosenki z filmu MÄżczyźni wolÄ blondynki. Ileż to razy ÅpiewaÅa Diamonds ArÄ a Girls Best Friend, When Love Goes Wrong, A Litte Girlfrom Little Rock. MiaÅa w zanadrzu niepokojÄcy, buchajÄcy erotyzmem Kiss z Niagary. Oraz / Wanna Be Loved by You, wreszcie My Heart Belongs to Daddy. IstniaÅy znakomite nagrania, dokonane przez niÄ jako Marilyn Monroe, na które skÅadaÅy siÄ fragmenty pochodzÄce z dwudziestu piÄciu różnych sesji, opracowanych nastÄpnie przez zdolnego realizatora, który powycinaÅ kawaÅki taÅmy magnetofonowej i tak je zmontowaÅ, że powstaÅo dzieÅo jednolite i doskonaÅe. Wszystko to przemknÄÅo przez gÅowÄ BlondwÅosej Aktorki w chwili, gdy puÅkownik mówiÅ. I pomyÅlaÅa jeszcze, że chociaż byÅ to jej miodowy miesiÄc, może mÄż pokochaÅby jÄ bardziej, gdyby przestaÅa bez przerwy grzaÄ ÅawÄ. Z kamiennym wyrazem twarzy powiedziaÅa do puÅkownika: "Och, wie pan co? MogÄ zaprezentowaÄ kilka szekspirowskich monologów. A także pantomimÄ! Stara kobieta na Åożu Åmierci, którÄ graÅam w zeszÅym miesiÄcu. Jak pan to widzi?" . PuÅkownik zrobiÅ niewyraźnÄ minÄ. BlondwÅosa Aktorka uÅcisnÄÅa mu dÅoÅ, gotowa niemal go ucaÅowaÄ. Już dobrze, dobrze, żartowaÅam". W ten sposób wyszÅo na to, że Eks-Sportowiec miaÅ zostaÄ w Japonii sam. W zasadzie byÅ z BlondwÅosÄ AktorkÄ w podróży poÅlubnej, lecz istniaÅy ponadto pewne zawodowe obowiÄzki - wyjaÅniÅ cholernym reporterom podÄżajÄ cym za nim jak cienie we wszystkich miejscach publicznych - którym muszÄ sprostaÄ. Eks-Sportowiec podróżowaÅ w Japonii od miasta do miasta i braÅ udziaÅ w grach pokazowych. Nie towarzyszyÅa mu żona, tylko osobista Åwita. Wysoki, uprzejmy, wszÄdzie byÅ przyjmowany z honorami jako Wielki AmerykaÅski Baseballista. DzieÅ po dniu podejmowano go uroczystym lunchem, wydawano na jego czeÅÄ trwajÄce bez koÅca sute bankiety. (Gotowy byÅby przysiÄc, że niektóre z odrażajÄcych przysmaków, które miaÅ ponoÄ zjeÅÄ, wyraźnie siÄ ruszajÄ. Chryste, jakże tÄskniÅ za po czciwym hamburgerem z frytkami, spaghetti i mielonymi, nawet za kleistym risottem! ) A może pijacki wieczór z gejszami? Przynajmniej na tyle zasÅuguje mÄżczyzna w Japonii. MÄżczyzna podróżujÄcy bez żony, z temperamentem kawalera, wÅciekÅy na żonÄ, o którÄ wszyscy pytali, jakby siÄ zmówili: Gdzie jest Marilyn? Przecież to jego, Eks-Sportowca, zaproszono do Japonii. IlekroÄ o tym myÅlaÅ, wÅciekaÅ siÄ na niÄ jeszcze bardziej. UciekÅa i zostawiÅa go. WczeÅniej, nim siÄ pobrali, tylko udawaÅa, że lubi baseball! PrzeżyÅ wstrzÄs, kiedy podsÅuchaÅ, jak mówi któremuÅ z japoÅskich
dziennikarzy: "Każdy baseballowy mecz do zÅudzenia przypomina inny, zachodzÄ jedynie drobne zmiany. Tak samo jest z pogodÄ? Tak samo jeden dzieÅ różni siÄ od drugiego? " Nie, nigdy jej nie wybaczy. MusiaÅaby bardzo, ale to bardzo siÄ postaraÄ. Wraz z rozgorÄczkowanymi fotoreporterami i ekipami telewizyjnymi Blond wÅosa Aktorka odbyÅa pod eskortÄ wojska niezbyt wygodny lot do Seulu, stolicy Korei PoÅudniowej, a nastÄpnie w jeszcze gorszych warunkach poleciaÅa helikopterem do obozów wojskowych marynarzy i żoÅnierzy piechoty stacjonujÄ cych w terenie. MiaÅa na sobie szaro-zielonkawe wojskowe kalesony, spodnie, koszulÄ, wiatrówkÄ i ciÄżkie, sznurowane buty. OsÅoniÅa gÅowÄ przed lodowatym wiatrem, wkÅadajÄc wojskowÄ czapkÄ i zapinajÄc pasek pod brodÄ. (Wprawdzie byÅ kwiecieÅ, ale nie byÅo to Los Angeles! ) PrzypominaÅaby dwunastoletniÄ dziewczynkÄ, gdyby nie dÅugie, wywiniÄte rzÄsy dookoÅa szeroko otwartych niebieskich oczu i umalowane czerwonÄ szminkÄ usta. Czy Marilyn siÄ baÅa? Do licha, nie. Wcale siÄ nie baÅa. Może nigdy nie sÅyszaÅa, że helikoptery ulegajÄ wypadkom, zwÅaszcza przy silnym wietrze, a wÅaÅnie taki wiaÅ. Prawdopodobnie uważaÅa nawet, że póki znajduje siÄ w helikopterze, to maszyna nie może siÄ rozbiÄ. Albo, jak nas zapewniÅa tym swoim zabójczym gÅosem maÅej dziewczynki: JeÅli wypadnie na mnie, to wypadnie. JeÅli nie, to nie. Pewien kapral, reporter "Stars Stripes", zostaÅ wyznaczony do towarzyszenia Marilyn Monroe w obozowisku. W gÅównym artykule numeru opisze, jak BlondwÅosa Aktorka zdumiaÅa wszystkich obecnych w helikopterze - szczególnie zaÅ pilota! - pytajÄc, czy przed wylÄdowaniem nie mogliby zatoczyÄ krÄgu nad obozem, możliwie nisko, tak aby mogÅa z powietrza pomachaÄ na powitanie żoÅnierzom. Pilot wiÄc leci nad obozem, a Blond wÅosa Aktorka opiera siÄ o szybÄ, macha energicznie niczym maÅa dziewczynka do kilku stojÄcych to tu, to tam żoÅnierzy, którzy przypadkiem znaleźli siÄ na dworze, popatrzyli w górÄ i rozpoznali jÄ. (OczywiÅcie wszyscy w obozie wiedzieli, że odwiedzi ich Marilyn Monroe. Nie wiedzieli tylko kiedy.) Jeszcze raz, bÅaga BlondwÅosa Aktorka, proszÄ. Pilot Åmieje siÄ jak dzieciak i helikopter zawraca nad obozem niczym wahadeÅko, wiatr uderza w maszynÄ, a BlondwÅosa Aktorka znów macha do mÄżczyzn, ale teraz jest ich wiÄcej i tym razem sami odpowiadajÄ machaniem i coÅ krzyczÄ, zaczynajÄ biec za helikopterem jak podekscytowane dzieciaki. MyÅlimy sobie: Teraz na pewno wylÄdujemy, ale BlondwÅosa Aktorka zadziwia nas jeszcze bardziej. Powiada: Co nam szkodzi, zróbmy im niespodziankÄ, dobrze? Otworzycie drzwi i bÄdziecie mnie trzymaÄ. Nie mogliÅmy uwierzyÄ, że szaÅowa, zwariowana dziewczyna chce to zrobiÄ, ale wymyÅliÅa sobie, że musi to zrobiÄ, jak gdyby byÅa to scena z filmu; potrafiÅa wyobraziÄ sobie, jak to bÄdzie siÄ rozgrywaÄ; jak bÄdÄ wyglÄdaÅy ujÄcia z ziemi i z powietrza, jak potoczy siÄ trzymajÄca w napiÄciu scena; kÅadzie siÄ wiÄc na podÅodze helikoptera i każe nam chwyciÄ za jej nogi; naraz wszyscy gramy w tym filmie; odsuwamy czÄÅciowo drzwi, wiatr nami koÅysze, ale Marilyn już podjÄÅa decyzjÄ, już nawet zdjÄÅa czapkÄ - aby nikt nie miaÅ wÄ tpliwoÅci, kim jest! Wychyla siÄ na zewnÄtrz, prawie wypada, wcale siÄ nie boi, Åmieje siÄ z nas, bo my mamy peÅne spodnie strachu, trzymamy jÄ za nogi tak mocno, że na pewno bÄdzie miaÅa siÅce, to musiaÅo jÄ boleÄ, do tego ten lodowaty wiatr,
co tu dużo mówiÄ, smaga jej wÅosy, ale pilot wykonuje wszyst kie jej polecenia, bo pewnie dochodzi do przekonania, tak samo jak my wszyscy, że co ma byÄ, to bÄdzie, na kogo wypadnie, na tego wypadnie. No wiÄc gramy sobie w tÄ ruletkÄ, krÄżymy nad obozem z Marilyn Monroe, która wychyla siÄ z maszyny, macha rÄkami, posyÅa żoÅnierzom caÅusy, woÅa: Och, kocham was, amerykaÅscy żoÅnierze! \ to wszystko nie raz, nie dwa razy, tylko trzy! Trzy razy! Wreszcie chyba już nikt nie zostaÅ w namiocie: ani oficerowie, ani komendant; wszyscy powychodzili. Faceci z kuchni, faceci z lazaretu, w piżamach, faceci z latryn, podtrzymujÄcy spodnie. Każdy woÅa: Marilyn! Marilyn! ChÅopaki wspinajÄ siÄ na dachy i cysterny z wodÄ, niektórzy spadajÄ i ÅamiÄ sobie koÅci, biedaczyska. Jeden goÅÄ z lazaretu potyka siÄ, upada, inni po nim depczÄ. Niesamowita scena. Pora karmienia maÅp w zoo. Bardziej beztroskich żoÅnierzy żandarmeria musi przemocÄ zepchnÄÄ z lÄ dowiska. Helikopter osiada na ziemi, Marilyn wyskakuje na zewnÄtrz, my stajemy po obu stronach; wyglÄdamy, jakby nas poraziÅ prÄd elektryczny. Ona ma blade, odmrożone policzki, odmrożony nos i te wielkie, jasne, niebieskie oczy z dÅugimi rzÄsami, wÅosy posklejane w kÄpki, wÅosy, które widywaliÅmy jedynie w kinie, czÅowiek gotowy byÅ myÅleÄ, że nie sÄ prawdziwe, ale nie, sÄ prawdziwe, najprawdziwsze. Z oczu Marilyn spÅywajÄ Åzy, Marilyn pÅacze. Och! och! to n...najszczÄÅliwszy dzieÅ w moim życiu. I gdybyÅmy jej nie powstrzymali, pobiegÅaby przed siebie ÅciskaÄ chÅopakom rÄce, które do niej wyciÄgali, obejmowaÅaby ich i caÅowaÅa, jak gdyby byÅa narzeczonÄ, która po dalekiej podróży z rodzinnego kraju przybyÅa wreszcie do każdego z nich w odwiedziny. TÅum rozerwaÅby jÄ na kawaÅki z uwielbienia, a już napewno powyrywaÅby jej wÅosy z gÅowy, caÅkowicie oszalaÅy na punkcie Marilyn, wiÄc musieliÅmy jÄ powstrzymaÄ, ale nie walczyÅa z nami, tylko powtarzaÅa, jakby to byÅa gÅÄboka prawda zeÅ, którÄ dostaÅa mocno miÄdzy oczy: To jest najszczÄÅliwszy dzieÅ mojego życia, och, dziÄkujÄ! MówiÅa poważnie, nie byÅo żadnych wÄtpliwoÅci. AMERYKAÅSKA BOGINI MIÅOÅCI NA KRACIE OD WENTYLATORA NOWY JORK, 1954 - Oooch! Dziewczyna o bujnych ksztaÅtach, w kwiecie urody. Ma na sobie letniÄ sukienkÄ z żorżety w kolorze koÅci sÅoniowej, góra trzyma siÄ na ramiÄczkach i osÅania piersi dwiema Åagodnymi faÅdami materiaÅu. Dziewczyna stoi, rozstawiwszy obnażone nogi, na kracie wentylatora nowojorskiego metra. PodniosÅa gÅowÄ w zachwycie, pÄd powietrza unosi wysoko brzeg ÅopoczÄcej spódnicy, odsÅaniajÄc biaÅe baweÅniane majteczki. BiaÅe majteczki! Sukienka z żorżety kÅÄbi siÄ, wypeÅnia powietrzem, jest zwiewna i mglista jak magia. Magiczna jest sukienka. Bez sukienki dziewczyna wyglÄdaÅaby na kawaÅ kobiecego miÄsa, surowego i wystawionego na pokaz. Ona niczego podobnego nie myÅli! Nie ona. Jest amerykaÅskÄ dziewczynÄ, zdrowÄ i czystÄ jak plaster opatrunkowy. Nie ma zdrożnych, mrocznych myÅli. W ogóle nie poddaje siÄ melancholii.
Brzydzi siÄ okrucieÅstwem. Nie ulega rozpaczy. MyÅli zawsze po amerykaÅsku. W cienkiej jak papier, letniej sukience jest pielÄgniarkÄ o delikatnych dÅoniach. PielÄgniarkÄ o soczystych ustach. O masywnych udach, wydatnych piersiach, pulchnych, dzieciÄcych waÅeczkach tÅuszczu przy ramionach. Åmieje siÄ i piszczy jak czterolatka - kolejny podmuch unosi jej sukienkÄ. WidaÄ kolana z doÅkami, silne nogi tancerki. Zdrowa dziewucha o ochrypÅym gÅosie. Ramiona, rÄce, piersi naleÅ¼Ä do dojrzaÅej kobiety, lecz twarz do mÅodej dziewczyny. Jest Årodek lata w Nowym Jorku, a ona drży, kiedy strumieÅ powietrza z metra unosi jej sukienkÄ niczym przyspieszony oddech kochanka. - Oooch! Noc. Manhattan, Lexington Avenue przy PiÄÄdziesiÄtej Pierwszej Ulicy. BiaÅe ÅwiatÅa wydzielajÄ ciepÅo poÅudnia. Bogini miÅoÅci od kilku godzin staÅa z rozstawionymi nogami w pantofelkach na szpilkach, tak wysokich i ciasnych, że na trwaÅe zdeformowaÅy jej maÅe stopy. PiszczaÅa i ÅmiaÅa siÄ, wiÄc bolÄ jÄ usta. Za jej gÅowÄ rozciÄga siÄ czarna jak smoÅa kaÅuża ciemnoÅci. WÅosy na jej gÅowie i Åonie pÅonÄ po porannej porcji perhydrolu. Oto Dziewczyna bez Imienia. Dziewczyna nad Wentylatorem. Dziewczyna Twoich MarzeÅ. Druga czterdzieÅci w nocy, oÅlepiajÄco blade ÅwiatÅo reflektorów skupione na niej, tylko na niej, na blond pisku, blond Åmiechu, blond Wenus, blond bezsennoÅci, gÅadko ogolonych, rozstawionych blond nogach, blond rÄkach trzepoczÄcych w daremnej próbie powstrzymania spódnicy, aby ciÄgle nie wÄdrowaÅa do góry i nie odsÅaniaÅa biaÅych baweÅnianych majteczek amerykaÅskiej dziewczyny i cienia, zaledwie cienia tlenionego krocza. - Oooch. Teraz podtrzymywaÅa swe duże, bujne piersi. TrzepotaÅa rzÄsami. MiÄdzy nogami, można jej ufaÄ, jest czysta. Nie należy do brudnych dziewczÄt, nie ma w niej nic obcego ani egzotycznego. AmerykaÅska szczelina. Ta pustka. Gwarantowana. DaÅa siÄ wyÅyżeczkowaÄ, caÅkowicie wysterylizowaÄ, żadna niepotrzebna tkanka nie popsuje ci przyjemnoÅci. Ani żadna woÅ. ZwÅaszcza woÅ. Dziewczyna bez Imienia, Dziewczyna bez WspomnieÅ. Nie żyÅa dÅugo i dÅugo nie pożyje. Kochaj mnie! Nie bij. Poza krawÄdziÄ biaÅych ÅwiateÅ jak poza granicÄ cywilizacji zgromadziÅ siÄ tÅum zÅożony przeważnie z mÄżczyzn, tÅum niespokojny i podniecony jak narowisty sÅoÅ, zgromadzony za zaporami ustawionymi przez nowojorskÄ policjÄ, bo zdjÄcia rozpoczÄÅy siÄ o 22.30. Wstrzymano ruch uliczny, można by pomyÅleÄ, że chodzi o jakÄÅ sprawÄ oficjalnÄ: Co takiego? Film krÄcÄ? Z Marilyn Monroe? WÅród innych mÄżczyzn, anonimowy jak oni, stoi Eks-Sportowiec, mÄż. PrzyglÄda siÄ tak jak inni. Podnieceni, zagapieni mÄżczyźni. MÄżczyźni w stadzie. MÄżczyźni, których ogarnia masowe pożÄdanie, przechodzi po nich niczym fala po przepÅyniÄciu statku. CoÅ siÄ w nich gotuje.
GdzieÅ rodzi siÄ zÅoÅÄ. ChÄÄ, by wyrzÄdziÄ krzywdÄ. ZÅapaÄ, pozdzieraÄ co siÄ da, zerżnÄÄ. Wszystkim udziela siÄ ÅwiÄteczny nastrój, taki jakiÅ uroczysty. Wszyscy coÅ pijÄ! On, mÄż, jest jednym z nich. W gÅowie gorÄczka. W rozporku to samo- ZÅoÅÄ, smutek i ogieÅ. ZwÅaszcza gdy siÄ wie, jak ta kobieta potrafi dotykaÄ, caÅowaÄ i gÅadziÄ palcami. Jej Åagodny, zmysÅowy gÅos winowajczyni: Oooch, Tato, ojej, przepraszam, że kazaÅam ci czekaÄ tak dÅugo, dlaczego nie czekaÅeÅ na mnie w hotelu, ojej, dlaczego? Póki nie zgasnÄ jaskrawe ÅwiatÅa i nie zniknÄ mÄżczyźni bez twarzy, a oni jak po filmowym ciÄciu nie znajdÄ siÄ sami w apartamencie Waldorf-Astorii z drÅ¼Ä cymi żyrandolami pod sufitem i gwarancjÄ prywatnoÅci; wtedy skuli siÄ przed nim i bÄdzie bÅagaÅa. BÄdzie oddychaÅa jak dziecko. W oczach lalki pojawi siÄ bÅysk przerażenia. Nie, Tato, nie. Nie rozumiesz, że ja pracujÄ? Jutro? Wszyscy siÄ dowiedzÄ, jeÅli... Ale jego dÅoÅ, mÄżowska dÅoÅ, poruszy siÄ. PoruszÄ siÄ obie dÅonie, poroÅniÄte delikatnymi, czarnymi wÅosami. ZwinÄ siÄ w piÄÅci. Bo mu siÄ opieraÅa. ProwokowaÅa. OsÅaniaÅa twarz przed jego sÅusznymi ciosami. Dziwka! JesteÅ z siebie dumna? Z wystawiania ludziom na pokaz, na ulicy! i to moja żona! rzuciÅ z mocÄ ostatniego ciosu, po którym Dziewczyna bez Imienia zatrzymaÅa siÄ na Åcianie wytapetowanej jedwabiem, co byÅo równie cudowne jak osiÄ gniÄcie ostatniej bazy. "MOJA PIÄKNA, UTRACONA CÃRKO" Nim jÄ otworzy, przez dÅuższÄ chwilÄ bÄdzie jÄ trzymaÅa w drÅ¼Ä cej dÅoni. KartkÄ z czerwonÄ rÃ³Å¼Ä wytÅoczonÄ na okÅadce i sÅowami WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO Z OKAZJI URODZIN. WewnÄtrz pojedyncza kartka papieru, zapisana pismem maszynowym. 1 czerwca, 1955 r. Moja Droga Córko Normo Jeane, piszÄ do Ciebie w dniu Twoich urodzin, aby życzyÄ ci szczÄÅcia i wyjaÅniÄ, że chorowaÅem, ale bez przerwy o Tobie myÅlÄ. Obchodzisz dwudzieste dziewiÄte urodziny! JesteÅ już dorosÅÄ kobietÄ, już nie dziewczynÄ. Kariera Marilyn Monroe nie potrwa dÅugo. SkoÅczy siÄ chyba niedÅugo po trzydziestce? Nie widziaÅem Twojego "nowego filmu" - wulgarny tytuÅ, reklamy, gigantyczne billboardy i plakaty, Twoja ordynarna podobizna z sukienkÄ zadartÄ po to, żeby caÅy Åwiat mógÅ zobaczyÄ intymne czÄÅci twojego ciaÅa, nie zachÄciÅy mnie do kupna biletu. Ale nie bÄdÄ CiÄ krytykowaÅ, Normo Jeane, bo przecież masz wÅasne życie. Należysz do pokolenia powojennego. UdaÅo Ci siÄ przetrwaÄ klÄtwÄ chorej matki, aby samej zrobiÄ karierÄ, należy CiÄ za to pochwaliÄ. Przyznam, że miaÅem nadziejÄ, iż poznam twego mÄża! Podziwiam go od wielu lat. Chociaż nie naleÅ¼Ä do zagorzaÅych wielbicieli base ballu jak niektórzy. Normo Jeane, byÅem bardzo rozczarowany (ale nie zdziwiÅem siÄ zbytnio), że
Twoje maÅżeÅstwo z gwiazdÄ sportu skoÅczyÅo siÄ rozwodem i niesmacznym rozgÅosem. Na szczÄÅcie nie macie dzieci, które musiaÅyby siÄ za was wstydziÄ. Nadal mam nadziejÄ, że doczekam siÄ wnuka. Pewnego dnia! Za nim bÄdzie za późno. Mówi siÄ, że Marilyn Monroe przesÅuchiwano z powodu jej kontaktów z komunistami i ich sympatykami. PokÅadam nadziejÄ w Bogu, "Moja piÄkna, utracona Córko" moja droga Córko, że w Twojej przeszÅoÅci nie można siÄ doszukaÄ niczego obciÄżajÄcego. Twoje życie w Hollywood z pewnoÅciÄ za wiera wiele chwil pozostajÄcych w mroku. "Obalenie amerykaÅskiego rzÄdu" jest poważnÄ groźbÄ. JeÅli Czerwoni KomuniÅci dokonajÄ uderzenia nuklearnego, zanim zdoÅamy użyÄ naszej broni, to w jaki sposób przetrwa nasza cywilizacja? Å»ydowscy szpiedzy tacy jak Rosenbergowie sprzedajÄ nas wrogowi i na pewno zasÅugujÄ na krzesÅo elektryczne. Nie należy broniÄ "wolnoÅci sÅowa", tak jak Ty to robiÅaÅ, nie wiedzÄc nic o twardych realiach życia. Wszyscy byli Åwiadkami, jak siÄ zachowywali podobni zdrajcy, niegdyÅ uznani za ludzi "wielkich" - Charlie Chaplin i czarnuch Paul Robeson sÄ przykÅadami kiedy ich przyparto do muru. Ale dosyÄ, już ani sÅowa o tym! Córko moja, kiedy porozmawiamy osobiÅcie, może zdoÅam CiÄ namówiÄ do porzucenia gÅupoty. Już wkrótce skontaktujÄ siÄ z TobÄ, obiecujÄ. Zbyt wiele lat zdÄżyÅo upÅynÄÄ. Nawet Twoja matka zaczyna mi siÄ jawiÄ jako osoba bardziej chora niż zÅa. Po mojej ostatniej chorobie zaczÄÅem rozumieÄ, że powinienem jej wybaczyÄ. I muszÄ siÄ z TobÄ zobaczyÄ, moja piÄkna, utracona Córko Normo. Zanim "udam siÄ w dÅugÄ podróż" za morze. Twój zapÅakany Ojciec . PO ROZWODZIE -Jeden bilet. Sprzedawca biletów w budce przy Sepulveda Theater w Van Nuys żuÅ miÄtowÄ gumÄ - krÄpy blondyn z jednym zezowatym okiem, jak u lalki, którÄ ktoŠżartobliwie potrzÄsnÄÅ. PchnÄÅ bilet w stronÄ Normy Jeane i drugi raz nawet na niÄ nie spojrzaÅ. - Ten film ma chyba powodzenie, prawda? Å»ujÄc miÄtowÄ gumÄ, chÅopak zdawkowo skinÄÅ gÅowÄ. - Marilyn Monroe mieszkaÅa w Van Nuys, nie? KtoÅ mi mówiÅ. ChodziÅa do tutejszej szkoÅy? Sprzedawca biletów, nie przestajÄc żuÄ gumy, wzruszyÅ ramionami. Od parÅ znudzony: - Na to wyglÄda. Sam zdaÅem maturÄ w 1953 roku. Ona jest dużo starsza ode mnie. Wieczór, lipiec 1955. Podmiejskie kino, gdzie czternaÅcie lat temu, w czasach utraconej mÅodoÅci, umówiÅa siÄ z Buckym Glazerem na pierwszÄ randkÄ. Trzymali siÄ za spocone rÄce i caÅowali w ostatnim rzÄdzie, a wokóŠnich rozchodziÅ siÄ zapach brylantyny i lakieru do wÅosów. Gdzie Norma Jeane i Elsie Pirig wygraÅy zÅożony z dwunastu czÄÅci serwis obiadowy z zielonego plastiku i salaterki w delikatne lilie. Ależ przeżyÅy szok, kiedy siÄ okazaÅo, że majÄ szczÄÅliwy los! WeszÅy na scenÄ i wszyscy bili brawo. "I co, nie mówiÅam, maleÅka? To nasz szczÄÅliwy wieczór". Ciotka Elsie tak siÄ wówczas przejÄÅa, że objÄÅa NormÄ Jeane i zostawiÅa na jej policzku Ålad szminki, ale obie już nigdy razem do kina nie
poszÅy. ZÅamaÅaÅ moje serce. Å»aden mÄż nie skrzywdziÅ mnie równie mocno. Ile to razy w tym samym kinie sama albo w towarzystwie patrzyÅa za uroczona na JasnowÅosÄ KsiÄżniczkÄ i CiemnowÅosego KsiÄcia. Jej serce wyrywaÅo siÄ do tej piÄknej, dotkniÄtej przez los pary. PragnÄÅa siÄ utożsamiÄ z nimi. Ale równoczeÅnie byÄ przez nich kochanÄ. ZnaleÅºÄ siÄ w ich idealnym Åwiecie. KÄpaÄ siÄ w ich piÄknie i miÅoÅci; w tym Åwiecie nigdy nie panowaÅa cisza, tylko rozbrzmiewaÅa nastrojowa muzyka; nigdy nie trzeba byÅo machaÄ rÄkoma jak w spienionym morzu i obawiaÄ siÄ utoniÄcia. Nad wejÅciem do kina, na wysokim na dziesiÄÄ stóp plakacie przyklejonym do gipsowej pÅyty majaczyÅa Marilyn Monroe w sÅawnej pozie ze SÅomianego wdowca. RozeÅmiana blondwÅosa Marilyn staÅa na rozstawionych nogach, jej plisowana spódnica unosiÅa siÄ, odsÅaniajÄc nogi, uda, biaÅe baweÅniane majteczki. "Wystarczy na ciebie spojrzeÄ! Krowa. Wszystkich kÅujesz w oczy tymi swoimi cycami i cipÄ". Nawet Norma Jeane zerknÄÅa na plakat. W tej samej chwili widziaÅa go i nie widziaÅa. "Nie jesteÅ mojÄ Å¼onÄ. SÅyszysz? " SÅyszaÅa. DzwoniÅo jej w uchu, w które jÄ uderzyÅ, i to dzwonienie, nikÅe, sÅyszaÅa nadal. Zmieszane z nierównym pulsowaniem krwi. Ale już mnie wiÄcej nie uderzy. Nikt mnie nie bÄdzie biÅ. To byÅ dobry okres dla niej. Ten miesiÄc. Poprzedni nie byÅ zbyt dobry, tak samo jak wczeÅniejsze. Od separacji i rozwodu w październiku. Kilka razy siÄ przeprowadziÅa. Jeszcze czÄÅciej zmieniaÅa numer telefonu. Dawny mÄż groziÅ jej. ÅledziÅ jÄ. TelefonowaÅ. Nikomu o tym nie mówiÅa. Nie mogÅa go zdradzaÄ jeszcze bardziej. ROZCZAROWANIE DZIEWIÄCIOMIESIÄCZNYM MAÅÅ»EÅSTWEM. PRAWDZIWA HISTORIA MARILYN. Nikomu nie opowiedziaÅa, jak byÅo naprawdÄ. Nie posiadaÅa prawa do prawdziwej historii. RELACJA NAOCZNEGO ÅWIADKA: CIÄÅ»KO POBITA MARILYN W NOWOJORSKIM SZPITALU. Nie byÅo żadnych naocznych Åwiadków. Nawet dotkniÄtej przez los pary. Nie zabrano jej do nowojorskiego szpitala ani nigdzie indziej. OpatrzyÅ jÄ hotelowy lekarz. PóÅtorej godziny później, o piÄtej rano, Whitey wszedÅ cicho do luksusowego apartamentu, z którego Eks-Sportowiec zdÄżyÅ siÄ już wynieÅÄ, i swymi magicznymi dÅoÅmi zamaskowaÅ siÅce, a nawet ukryÅ opuchliznÄ nad lewym okiem. Z wdziÄcznoÅci ucaÅowaÅa Whiteyowi dÅonie. Kiedy w lustrze ujrzaÅa odzyskanÄ blond urodÄ. JeÅli nie w sercu, to w lustrze. A oto jej Magiczna PrzyjacióÅka o blond wÅosach, triumfalnie górujÄca nad wejÅciem do Sepulveda Theater, rozeÅmiana, jak gdyby nic strasznego siÄ nie wydarzyÅo i nigdy nie miaÅo siÄ wydarzyÄ. - ...chodziÅa do Van Nuys High School. Matura 1947. -Jest pani pewna? SÅyszaÅem, że to byÅo później.
Ale nie zdaÅam matury. WyszÅam za mÄż. PrzeszÅa przez foyer, może zerkano na niÄ, ale mimo wszystko uchodziÅa za nieznajomÄ; Van Nuys byÅo maÅym miastem, lecz nikt jej nie rozpoznaÅ i nie rozpozna. Nikt nie rozpoznawaÅ Normy Jeane, jeÅli sobie tego nie życzyÅa, czasami nawet nie wkÅadaÅa peruki, bo gdy nie byÅa Marilyn, to niÄ nie byÅa i już. Tego dnia jednak naÅożyÅa perukÄ z czarnych, jak u pudla silnie skrÄconych wÅosów, przeciwsÅoneczne okulary w różowych plastikowych oprawkach; nie zrobiÅa sobie makijażu, a nawet nie pomalowaÅa ust; miaÅa na sobie granatowÄ sukienkÄ ze sztucznego jedwabiu, w stylu gospodyni domowej - z pÅóciennym paskiem i guzikami - nagie stopy w tanich sÅomkowych pantofelkach. SzÅa, napinajÄc poÅladki, jakby przed chwilÄ dostaÅa zastrzyk z nowokainy. Nie rozpoznaÅ jej żaden z kinomanów, którzy gapili siÄ na Marilyn Monroe na licznych plakatach i fotosach w foyer, którzy rozmawiali o niej, uczennicy Van Nuys High School w poÅowie lat czterdziestych. - Tak, zgadza siÄ, ale nie nazywaÅa siÄ wtedy Marilyn Monroe, tylko jak? - AdoptowaÅo jÄ jedno maÅżeÅstwo. Facet prowadzi zÅomowisko na Reseda. Pisig? Ale uciekÅa z domu. Pisig chyba jÄ zgwaÅciÅ, ale wszystko zatuszowano. Norma Jeane miaÅa ochotÄ odwróciÄ siÄ do tych nieznajomych i zaprotestowaÄ: Nie wiecie nic ani o mnie, ani o panu Pirigu. Zostawcie nas w spokoju! W gruncie rzeczy Normie Jeane nic nie byÅo do tego, o czym rozmawiali nieznajomi. Nie bardziej niż do tego, co mówili o kimkolwiek czy czymkolwiek. Foyer w Sepulveda prawie siÄ nie zmieniÅo. Doskonale pamiÄtaÅa niby aksamitne Åciany, lustra w zÅoconych ramach, czerwone chodniki na po sadzce, brudnÄ plastikowÄ wykÅadzinÄ rozÅożonÄ od wejÅcia do kasy. Tablice "program bieżÄcy" i "wkrótce" z fotosami i plakatami znajdowaÅy siÄ w tym samym miejscu co dawniej. ZdarzaÅo siÄ kiedyÅ, że Norma Jeane wchodziÅa do foyer tylko po to, aby jedynie przestudiowaÄ fotosy zapowiedzi. Åwiat wydawaÅ siÄ taki obiecujÄcy! Zawsze nowe filmy, zawsze seans. JeÅli film nie byÅ olbrzymim przebojem (jak SÅomiany wdowiec), w każdy czwartek wprowadzano nowÄ pozycjÄ. ByÅo na co czekaÄ. Nigdy byÅ nie pomyÅlaÅa o samobójstwie! Bilety sprawdzaÅ ubrany w mundur pryszczaty, nastoletni chÅopak o smutnym spojrzeniu. Normie Jeane zrobiÅo siÄ go żal: żadna dziewczyna nie zechce go pocaÅowaÄ. - Spory ruch jak na powszedni dzieÅ, co? - powiedziaÅa z uÅmiechem. Bileter wzruszyÅ ramionami, przedarÅ bilet na dwie czÄÅci i oddaÅ jej od cinek. MruknÄÅ w odpowiedzi coÅ w rodzaju: - No. Chyba tak. PracowaÅ w kinie. Wiele razy obejrzaÅ SÅomianego wdowca. Film leciaÅ tu od poÅowy czerwca. ZerknÄwszy na NormÄ Jeane, zobaczyÅ kobietÄ, która, jak mu siÄ wydawaÅo, mogÅa byÄ jego matkÄ. Niby dlaczego miaÅaby siÄ poczuÄ dotkniÄta jego obojÄtnoÅciÄ? Nie byÅo żadnego powodu. ByÅa szczÄÅliwa! OdczuÅa ulgÄ. Bo nikt jej nie rozpoznaÅ.
Bo mogÅa siÄ poruszaÄ samotnie w tym Åwiecie. Jako kobieta niezamÄżna. Kobieta samotna. Na lewej dÅoni nie miaÅa pierÅcionków. ZniknÄÅy Ålady po pierÅcionku zarÄczynowym i obrÄczka z jej serdecznego palca. Jedno i drugie zdjÄÅa tamtej nocy w hotelu Waldorf-Astoria za pomocÄ kremu. Tak dÅugo krÄciÅa pierÅcionkiem i obrÄczkÄ, aż zdoÅaÅa je przeciÄgnÄ Ä przez kostkÄ. Palce spuchÅy jak jej twarz. Jakby dostaÅa alergii. Hotelowy lekarz wstrzyknÄÅ jej dawkÄ seconalu "na uspokojenie", bo zachowywaÅa siÄ histerycznie, krzyczaÅa, że zrobi sobie krzywdÄ. Wczesnym popoÅudniem nastÄpnego dnia drogi doktor Bob zaaplikowaÅ jej kolejnÄ dawkÄ seconalu. Od tamtej pory upÅynÄÅo parÄ miesiÄcy. Od listopada nie wstrzykiwano już jej seconalu. Nie potrzebowaÅa leków! No, może czasem, aby zasnÄÄ. PrzeżywaÅa dobre chwile. ZaczynaÅa rozumieÄ, że w życiu zawsze muszÄ siÄ pojawiÄ dobre chwile dla zrównoważenia zÅych. A teraz miaÅa w życiu dobry okres, bo wreszcie osiadÅa na staÅe w wynajÄtym domu na poÅudniowo-wschodnim kraÅcu Westwood. MiaÅa przyjacióŠ(nie zwiÄzanych z filmem), którym na niej zależaÅo i którym mogÅa ufaÄ. Och, wierzyÅa w to! Kierownictwo Wytwórni znowu odnosiÅo siÄ do niej z uznaniem. Wybaczyli jej. Nowy film zarobiÅ dla nich wiÄcej pieniÄdzy niż MÄżczyźni wolÄ blondynki. Lecz jej gaża zatrzymaÅa siÄ na poziomie tysiÄca piÄciuset dolarów. Na razie przyj dzie siÄ jej z tym pogodziÄ. Na razie cieszyÅa siÄ, że żyje. "Może powinienem zabiÄ nas oboje. Tak byÅoby lepiej". Nie zabiÅ jej i nie zabije. UwolniÅa siÄ od niego. KochaÅa go, ale byÅa od niego wolna. Nie zaszÅa z nim w ciÄżÄ. Niczego siÄ nie dowiedziaÅ o Dziecku. Nie dowiedziaÅ siÄ, nawet jeÅli pÅakaÅa przez sen. TrzymaÅ jÄ w ramionach, ona nazywaÅa go TatÄ, uspokajaÅ jÄ, ale nigdy siÄ nie dowiedziaÅ. W październiku nareszcie przystaÅ na warunki rozwodu, zobowiÄzaÅ siÄ, że nie bÄdzie jej niepokoiÅ, ale miaÅa powody podejrzewaÄ, że czasem jÄ Åledzi. ObserwowaÅ jej dom w Westwood. Albo w tym celu kogoÅ wynajÄÅ. Może nawet dwie osoby. Chyba że miaÅa jakieÅ przywidzenia! Na pewno jednak nie wyobraziÅa sobie mÄżczyzny bez twarzy, siedzÄcego w metalicznoszarym chevrolecie coupe, jadÄcego za niÄ przez dzielnicÄ domów mieszkalnych w Westwood, który potem, na Wilshire, przyspieszyÅ, aby nadal jÄ mieÄ w zasiÄgu wzroku, ona zaÅ staraÅa siÄ zachowaÄ spokój, oddychaÅa gÅÄboko i liczyÅa oddechy, manewrujÄc w ruchu ulicznym, wreszcie dostrzegÅa okazjÄ i wjechaÅa w wolne miejsce na parkingu przed jakimÅ bankiem, a kilka sekund później gwaÅtownie zawróciÅa w bocznej uliczce, przycisnÄÅa pedaÅ gazu i już po chwili nie dostrzegaÅa metalicznego chevroleta we wstecznym lusterku, przemknÄÅa przez skrzyżowanie w chwili, kiedy ÅwiatÅa zmieniaÅy siÄ z żóÅtych na czerwone, potem ze Åmiechem, uradowana jak maÅa dziewczynka, po mknÄÅa na póÅnoc obwodnicÄ San Diego w stronÄ Van Nuys. "Nie zÅapiecie mnie. Å»aden z was".
Do Van Nuys dojechaÅa w stanie radosnego uniesienia. ZjechaÅa z obwodnicy, przejechaÅa niedaleko Van Nuys High School, rozbudowanej po wojnie, ale nie poczuÅa nic szczególnego, żadnych emocji, może odrobinÄ Å¼alu, że pan Haring nie skontaktowaÅ siÄ z niÄ od czasu, gdy opuÅciÅa szkoÅÄ. CzÄsto wyobrażaÅa sobie, że nauczyciel angielskiego przybywa do domu Pirigów i pyta zdumionÄ Elsie, czy mógÅby porozmawiaÄ z NormÄ Jeane, po czym surowo upomina dziewczynÄ, chce wiedzieÄ, dlaczego odeszÅa ze szkoÅy bez sÅowa? taka mÅoda? taka obiecujÄca: Jedna z najlepszych uczennic w caÅej mojej nauczycielskiej karierze". Ale pan Haring nie przybyÅ jej ocaliÄ. Nie napisaÅ do niej, kiedy staÅa siÄ Marilyn Monroe. Nie byÅ z niej dumny? A może wstydziÅ siÄ jej tak samo jak jej byÅy mÄż? "KochaÅam pana, panie Haring. Zdaje siÄ jednak, że bez wzajemnoÅci!" Ta scena filmowa nie byÅa ani oryginalna, ani przekonujÄca, ponieważ brakowaÅo w niej wÅaÅciwych sÅów, a Norma Jeane w mÅodzieÅczej rozpaczy nie potrafiÅa ich odkryÄ. PojechaÅa dalej. OtarÅa z oczu Åzy; serce biÅo jej mocno. Van Nuys. Miasteczko wyglÄdaÅo lepiej niż w czasach wojny, przybyÅo tu zabudowaÅ mieszkalnych, zakÅadów usÅugowych, przedsiÄbiorstw - na Van Nuys Boulevard i Burbank - apteka Mayera otrzymaÅa nowÄ fasadÄ z biaÅych pÅytek (ciekawe, czy w Årodku nadal byÅo sÅynne lustro ze zdobieniami w rogach? ). Wreszcie, niespokojna i wystraszona, przejechaÅa obok domu Pirigów - tego domu! - obÅożonego teraz tynkiem, który miaÅ przypominaÄ surowÄ cegÅÄ, lecz poza tym nie zmienionego. U góry okno pokoju na poddaszu, tam mieszkaÅa Norma Jeane! ByÅa ciekawa, czy Pirigowie opiekowali siÄ dalej sierotami. PochwyciÅa w nozdrza znajomy zapach; w po wietrzu rozchodziÅa siÄ woÅ palonej gumy. UnosiÅa siÄ lekka mgieÅka. UÅmiechnÄÅa siÄ, widzÄc, że zÅomowisko Piriga rozrosÅo siÄ, zajmowaÅo czÄÅÄ sÄsiedniego podwórza. Rozbite samochody, furgon i trzy motocykle NA SPRZEDAÅ». Norma Jeane uważaÅa, że Pirigowie też jÄ opuÅcili, lecz tak naprawdÄ Elsie pisaÅa do niej na adres Wytwórni, ale listy od niej, podarte w zÅoÅci i gniewie na drobne kawaÅeczki, niezmiennie lÄdowaÅy w koszu. Zemsta jest sÅodka. "Przejeżdżam obok waszego ohydnego domu. Nazywam siÄ teraz Marilyn Monroe. Wy siedzicie w Årodku, jecie kolacjÄ, a ja wcale nie mam ochoty na odwiedziny u was. ChÄtnie byÅcie siÄ ze mnÄ spotkali, na pewno! Teraz byÅ na mnie spojrzaÅ, Warren, prawda? SiÄgnÄÅ byÅ do lodówki i zaproponowaÅ piwo, jak dorosÅy dorosÅemu. OkazaÅbyÅ szacunek. PoprosiÅbyÅ uprzejmie, żebym usiadÅa, i gapiÅ siÄ na mnie, a ja bym zapytaÅa: Nie kochaÅeÅ mnie, Warren? Ani trochÄ? Pewnie zauważyÅeÅ, jak bardzo ciÄ kochaÅam. Dla Elsie również byÅabym uprzejma. WspaniaÅomyÅlna! SÅodka jak Dziewczyna z Góry w SÅomianym wdowcu. Jakby miÄdzy nami nic nie byÅo. Nie zostaÅabym dÅugo. PowiedziaÅabym, że spieszÄ siÄ na umówione spotkanie. Na koniec obiecaÅabym przysÅaÄ wam bilety na najbliższÄ premierÄ w Hollywood i już bym siÄ do was nie odezwaÅa.
Zemsta! " Ale wybuchnÄÅa pÅaczem. Åzy wsiÄkÅy w granatowÄ sukienkÄ ze sztucznego jedwabiu, w strój gospodyni domowej. Aktorka czerpie ze wszystkich swoich przeżyÄ. Z doÅwiadczeÅ caÅego życia. ChoÄ przecież nie pamiÄta siÄ dzieciÅstwa. Ma siÄ wrażenie, że siÄ pamiÄta, ale to nieprawda! Nie pamiÄta siÄ nawet okresu dojrzewania. WiÄkszoÅÄ wspomnieÅ to, jak sÄdzÄ, marzenia. Improwizacja. Powroty do przeszÅoÅci, by jÄ zmieniÄ. Ależ tak! ByÅam szczÄÅliwa. Ludzie byli dla mnie dobrzy. Nawet moja matka, która zachorowaÅa i nie mogÅa byÄ dla mnie matkÄ, i przybrana matka w Van Nuys. Pewnego dnia, kiedy zostanÄ poważnÄ aktorkÄ grajÄcÄ w sztukach Clifforda Odetsa, Tennessee Williamsa, Arthura Millera, zÅoÅ¼Ä hoÅd tym ludziom. Ich czÅowieczeÅstwu. -Och. To jestem ja? NiespodziankÄ byÅo to, że SÅomiany wdowiec okazaÅ siÄ niezwykle za bawny. Dziewczyna z Góry, letnia fantazja Toma Ewella, byÅa zabawna. Norma Jeane zaczÄÅa siÄ odprÄżaÄ. PrzycisnÄÅa palce do ust i ÅmiaÅa siÄ. Ojej, a tak siÄ baÅa, baÅa siÄ o swój wyglÄd, a tu prawdziwa rewelacja: ludzie z Hollywood i krytycy mówili prawdÄ. Marilyn Monroe jest naturalnÄ aktorkÄ komediowÄ. Jakjean Harlow w rolach eksponujÄcych jej seksapil. Jak maÅa dziewczynka Mae West. SÅomianego wdowca widziaÅa po raz pierwszy od czerwca, czyli od dnia hollywoodzkiej premiery. Wtedy jednak wpadÅa w panikÄ jeszcze przed projekcjÄ. ZresztÄ, kto wie, może ulegÅa melancholii, mieszaninie nembutalu, szampana i stresu zwiÄzanego z rozwodem; olbrzymi ekran w technikolorze wydawaÅ siÄ jej przymglony, jakby byÅ pod wodÄ, Åmiech ludzi sÅyszaÅa jako jednolite buczenie, musiaÅa walczyÄ z sennoÅciÄ narastajÄcÄ w jej cudownym ciele zaszytym w wieczorowÄ sukniÄ bez ramiÄczek i tak obcisÅÄ, że mogÅa oddychaÄ tylko z najwyższym trudem, do jej mózgu nie docieraÅ tlen, oczy bÅyszczaÅy wewnÄtrz ceramicznej maski Marilyn, którÄ Whitey wyrzeźbiÅ na jej chorej, żóÅtawej skórze i okaleczonej duszy. Po zakoÅczonym seansie musiaÅa siÄ podnieÅÄ. Ona i jej partner, Tom Ewell, mrugali i uÅmiechali siÄ do wiwatujÄcej publicznoÅci. JakoÅ zdoÅaÅa utrzymaÄ siÄ na nogach i nie zemdlaÅa, ale niewiele zapamiÄtaÅa z caÅego wieczoru poza tym, że jakoÅ przez to przeszÅa. Podczas krÄcenia zdjÄÄ w Nowym Jorku, potem zaÅ w hollywoodzkim studio, nie chodziÅa oglÄdaÄ materiaÅów z kolejnych dni, obawiajÄc siÄ, że ujrzy coÅ, co uniemożliwi jej dalszÄ grÄ. Wszystko przez gorzkie sÅowa Eks-Sportowca, które dźwiÄczaÅy jej w uszach: "Å»eby siÄ tak pokazywaÄ. Swoje ciaÅo. ObiecaÅaÅ, że ten film bÄdzie inny. JesteÅ wstrÄtna". Ale nie! Dziewczyna z Góry nie byÅa wstrÄtna. Nie byÅ wstrÄtny Tom Ewell. Ich udawana historia miÅosna byÅa jedynie... komediÄ. Czymże jest komedia, jeÅli nie życiem rozumianym jako zabawa, nie Åzy? Czymże jest komedia, jeÅli nie powstrzymaniem siÄ od pÅaczu i Åmiechem? Czy Åmiech ma byÄ zawsze gorszy od Åez?
Czy komedia zawsze ma ustÄpowaÄ przed tragediÄ? Może już jestem aktorkÄ? AktorkÄ komediowÄ? WidzÄc Marilyn na ekranie w tym szampaÅskim filmie, nie możesz powstrzymaÄ myÅli, że masz do czynienia ze znakomitÄ aktorkÄ, panujÄcÄ caÅkowicie nad rolÄ, przykuwajÄcÄ uwagÄ w wiÄkszoÅci scen szeleszczÄcym, dzieciÄcym gÅosem, poruszeniami ponÄtnego ciaÅa, twarzyczkÄ niewinnej nastoletniej dziewczyny. DziewczynÄ z Góry postrzegamy tÄsknymi oczami Toma Ewella, wiÄc Åmiejemy siÄ z jego nieudacznych, chÅopiÄcych wizji Dziewczyny, zdobyczy niby Åatwej, a jednak trudnej; pozornie gotowej na przygodÄ, a jednak nie uchwytnej. I to byÅo zabawne! Hamowanie pożÄdania u dorosÅego mÄżczyzny, żonatego mÄżczyzny, niedoszÅego cudzoÅożnika, byÅo zabawne. PublicznoÅÄ Sepulveda Theater siÄ ÅmiaÅa, ÅmiaÅa siÄ Norma Jeane. Jakże dobrze ÅmiaÄ siÄ z innymi. To nas wspólnie uczÅowiecza. Nie chcÄ byÄ sama. Norma Jeane czuÅa niemal dreszcz dumy. To jej blondwÅose aktorskie wcielenie bawiÅo nieznajomych, skÅaniaÅo ich do Åmiechu, pomagaÅo im dobrze przyjmowaÄ ludzkie szaleÅstwo i siebie. Dlaczego jej byÅy mÄż od nosiÅ siÄ z pogardÄ do jej talentu? I do niej? MyliÅ siÄ. Wcale nie jestem wstrÄtna. To jest komedia. To jest sztuka. Mimo to nie wszyscy widzowie siÄ Åmiali. Tu i ówdzie siedzieli samotni mÄżczyźni, patrzyli w ekran z wyszczerzonymi zÄbami. Jeden z nich, w Årednim wieku, grubawy, faÅda tÅuszczu na jego karku wyglÄ daÅa jak przesuniÄta broda, wbiÅ siÄ w fotel obok Normy Jeane i zerkaÅ na niÄ, choÄ koncentrowaÅ uwagÄ na filmie i Marilyn Monroe; nie poznawaÅ jej, może nawet jej nie widziaÅ, dostrzegaÅ jedynie mÅodÄ kobietÄ siedzÄcÄ po sÄsiedzku zaledwie kilka stóp od niego w ciemnej sali kinowej. Wprowadza mnie do swojej fantazji o Marilyn. Chce, abym zobaczyÅa, co robi ze swoimi dÅoÅmi. Norma Jeane czym prÄdzej wstaÅa i usiadÅa w innym fotelu, kilka rzÄdów za samotnym mÄżczyznÄ. W pobliżu mÅodej pary, która ÅmiaÅa siÄ z filmu. Och, czuÅa siÄ zdruzgotana! RzeczywiÅcie to byÅo wstrÄtne. Albo po prostu żaÅosne. Samotny mÄżczyzna o grubym karku nie odwróciÅ siÄ do Normy Jeane, tylko dalej zajmowaÅ siÄ tym samym, chytrze, ukradkiem, skulony w fotelu. Norma Jeane zignorowaÅa go i skupiÅa uwagÄ na filmie. StaraÅa siÄ przywoÅaÄ poprzednie odczucia: dumy? sukcesu? Może w pozytywnych recenzjach nie byÅo przesady, Marilyn Monroe rzeczywiÅcie jest utalentowanÄ aktorkÄ komediowÄ? Może nie jestem nieudacznikiem. Nie ma powodu siÄ poddawaÄ. Ani karaÄ. Ale nawet kiedy siÄ uÅmiechaÅa do Dziewczyny z Góry, obserwowanej przez spragnionego seksu Toma Ewella, sÅomianego wdowca, nie mogÅa siÄ skoncentrowaÄ. MyÅlaÅa o tym, jak w czasach szkolnych. gdy byÅa w kinie sama, czÄsto musiaÅa siÄ przesiadaÄ. Kiedy patrzyÅa zachwycona na JasnowÅosÄ KsiÄżniczkÄ i CiemnowÅosego KsiÄcia, co pewien czas uÅwiadamiaÅa sobie, że gapiÄ siÄ na niÄ samotni mÄżczyźni. Tutaj, w Sepulve da Theater, i gdzie indziej. Och, najgorzej byÅo w Egyptian Theatre przy Hollywood Boulevard! Gdy jako maÅa dziewczynka mieszkaÅa na Highland Avenue.
Samotni mÄżczyźni na popoÅudniowym seansie wyÅawiali jÄ w ciemnoÅci pożÄdliwym wzrokiem. Jak gdyby nie mogli uwierzyÄ wÅasnemu szczÄÅciu: samotna dziewczynka w kinie. Gladys ostrzegaÅa jÄ, aby nie siadaÅa w ki nie "zbyt blisko" mÄżczyzn; problem polegaÅ na tym, że to nie ona, tylko mÄżczyźni przesiadali siÄ, aby byÄ bliżej niej. Ile razy jako dziecko mogÅa zmieniÄ miejsce? Pewnego razu w Egyptian Theatre bileter oÅwietliÅ jej twarz latarkÄ i zÅajaÅ jÄ. Gladys ostrzegaÅa, aby nigdy nie rozmawiaÄ z mÄżczyznami, ale co miaÅa robiÄ, jeżeli to mÄżczyźni zaczynali rozmowÄ? PouczaÅa jÄ, żeby w drodze powrotnej do domu szÅa blisko krawÄżnika. WzdÅuż lamp ulicznych. Abym byÅa widoczna. Gdyby ktoÅ próbowaÅ mnie pochwyciÄ. O to chodziÅo? Norma Jeane oswoiÅa siÄ z nowym miejscem, ÅmiaÅa siÄ z resztÄ publicznoÅci, chociaż uÅwiadomiÅa sobie obecnoÅÄ innego samotnego mÄżczyzny, oddalonego od niej o dwa fotele. Jak to siÄ staÅo, że nie dostrzegÅa go wczeÅniej, zanim tu usiadÅa? Naraz mÄżczyzna wychyliÅ siÄ, aby na niÄ po patrzeÄ. Osobnik raczej w Årednim wieku, w okrÄgÅych przyciemnionych okularach i z cofniÄtÄ brodÄ. MiaÅ mÅodzieÅcze rysy i przypominaÅ jej... pana Haringa? Nauczyciela angielskiego? Tylko że straciÅ wiÄkszoÅÄ swych miÄkkich, jasnych wÅosów. Norma Jeane nie miaÅa odwagi przyglÄdaÄ mu siÄ zbyt natarczywie. JeÅli to byÅ pan Haring, rozpoznajÄ siÄ przed wyjÅciem z kina, jeÅli nie, to nie. Norma Jeane zmusiÅa siÄ do uÅmiechu w oczekiwaniu na kolejnÄ scenÄ. NajsÅynniejszÄ scenÄ filmu. Dziewczyna z Góry idzie ulicÄ w letniej sukience w kolorze koÅci sÅoniowej obcisÅa góra na pasku wokóŠszyi, nagie stopy, buciki na wysokich obcasach wchodzi na kratÄ szybu wentylacyjnego metra przy Lexington Avenue, podmuch powietrza unosi spódnicÄ i ruch uliczny niemal zamiera. Jednakże owa scena z filmu bardzo siÄ różni od fotosów reklamowych. Aby nie narażaÄ siÄ Katolickiemu Legionowi PrzyzwoitoÅci, Wytwórnia ocenzurowaÅa scenÄ. Spódnica dziewczyny unosi siÄ zaledwie do poziomu kolan i nie widaÄ sÅawetnych biaÅych majteczek. Na tÄ jednÄ scenÄ czekaÅa publicznoÅÄ w każdym kinie. Kto nie widziaÅ publikowanych na caÅym Åwiecie sensacyjnych fotografii falujÄcej na wietrze spódnicy, gÅowy blondynki odrzuconej w bok, uÅmiechu szczÄÅcia na jej ekstatycznie rozmarzonej twarzy, jakby pieÅciÅ jÄ prÄd powietrza albo - jej dÅonie znikaÅy pod faÅdami materiaÅu - robiÅa to sobie sama? Kto nie widziaÅ tej pozy w ujÄciu z przodu, z boku, z tyÅu, z trzech czwartych profilu, pod każdym kÄtem, jakby z każdego miejsca spoglÄdaÅy na Marylin Monroe jakieÅ oczy? Norma Jeane czekaÅa na tÄ scenÄ, nie zapominajÄc o samotnym mÄżczyźnie siedzÄcym blisko niej. Czy mógÅ to byÄ pan Haring? Ale czy pan Haring nie byŠżonaty? (Może siÄ rozwiódÅ i mieszkaÅ samotnie w Van Nuys? ) Czy jÄ rozpozna? Na pewno rozpoznaje Marilyn w filmie, swojÄ dawnÄ uczennicÄ, ale czy pozna jÄ? MinÄÅo tyle lat. Nie byÅa już dziewczynÄ. Dziwne! Dziewczyna z Góry byÅa istotÄ niezależnÄ od straszliwie zmartwionej, wystraszonej aktorki, która jÄ sportretowaÅa.
Norma Jeane pamiÄtaÅa noce nie przespane nawet po zażyciu nembutalu. A doktor Bob przepisywaÅ jej benzedrynÄ na przebudzenie. ZamartwiaÅa siÄ swoim maÅżeÅstwem. Eks-Sportowiec chciaÅ koniecznie przebywaÄ na planie, chociaż nie znosiÅ krÄcenia filmów, monotonii caÅego procesu, co wyrażaÅ z rozbrajajÄcÄ do sÅownoÅciÄ: "Ależ to sztuczne". Czy wczeÅniej uważaÅ, że filmy sÄ rzeczywiste? Å»e aktorzy spontanicznie wypowiadajÄ wÅasne kwestie i nie korzystajÄ ze scenariusza? Norma Jeane nie chciaÅa myÅleÄ, że prawdopodobnie wyszÅa za ignoranta, zresztÄ nie tylko ignoranta i czÅowieka niedoinformowanego, ale za kompletnego gÅupca; nie, szczerze kochaÅa mÄża i on na pewno też jÄ kochaÅ. StanowiÅa centrum jego uczuciowego życia. Poczucie mÄskoÅci także budowaÅ wokóŠjej osoby. Zatem musiaÅa graÄ DziewczynÄ, musiaÅa odgrywaÄ komediÄ szampaÅskÄ i bÅyskotliwÄ, nawet gdy jej mÄż staÅ w pobliżu i gapiÅ siÄ na niÄ w milczeniu, ciskajÄc oczami pioruny. SprawiaÅ, że wszyscy czuli siÄ nieswojo. Na dodatek rzadko opuszczaÅ dzieÅ zdjÄciowy, chociaż niby powinien mieÄ dużo pracy jako promotor baseballu i tak zwany doradca producentów sprzÄtu sportowego. Nerwowa w jego obecnoÅci Marilyn ciÄgle prosiÅa o powtórzenie kolejnych ujÄÄ. "ChcÄ, aby to wypadÅo jak należy. Wiem, że mogÄ to zrobiÄ lepiej". Reżyser miaÅ jej czasami doÅÄ, ale z reguÅy ustÄpowaÅ. ChoÄby scena wypadÅa dobrze, to czy nie można zawsze czegoÅ poprawiÄ? Owszem! Eks-Sportowiec gapiÅ siÄ na wszystko z wyrazem dezaprobaty na ponurej twarzy - niczym stary Hirohito na obudowie odbiornika radiowego. ZgrzytaÅ zÄbami na myÅl o rodzinie z San Francisco, o ukochanej Mamie, gdy bÄdzie to oglÄdaÅa. "Te Åmieci! Te ÅwiÅskie Åmieci! Po tym filmie już nigdy wiÄcej, sÅyszysz? " Do biaÅej gorÄczki rozpalaÅa go ÅatwoÅÄ, z jakÄ Marilyn i jej partner Ewell nawiÄzali przyjazne stosunki. Åmiali siÄ razem! Kiedy Eks-Sportowiec i Marilyn byli sam na sam, ona wcale nie byÅa zabawna; rzadko siÄ ÅmiaÅa; on siÄ rzadko ÅmiaÅ; próbowaÅa z nim rozmawiaÄ, potem poddawaÅa siÄ i siedzieli, na przykÅad przy obiedzie, w milczeniu. Czasami nawet pytaÅa, czy może poczytaÄ scenariusz albo ksiÄżkÄ! ZachÄcaÅa go do oglÄdania telewizji, programów i wiadomoÅci sportowych. Och, nigdy jej nie wybaczyÅ, że zostawiÅa go w Japonii, aby dostarczyÄ rozrywki żoÅnierzom w Korei. Zainteresowanie mediów jej obecnoÅciÄ w Korei byÅo tak wielkie, że przyÄmiÅo doniesienia o wszystkim, co robiÅ Eks-Sportowiec w Japonii. PrzyciÄgaÅ wprawdzie tÅumy, ale nie mogÅy one siÄ równaÄ z masami, które wiwatowaÅy na czeÅÄ Marilyn Monroe. W sumie wiÄcej niż sto tysiÄcy amerykaÅskich żoÅnierzy widziaÅo jej wystÄp, gdy ubrana w purpurowÄ, mieniÄcÄ siÄ cekinami sukienkÄ i pantofelki na wysokich obcasach ÅpiewaÅa DiamondsAre a Girls Best Friend i / Wanna Be Loved by You w przenikliwym chÅodzie, wydychajÄc parÄ. PodejrzewaÅ jÄ o przelotny romans z mÅodym kapralem ze "Stars Stripes", który towarzyszyÅ jej w Korei. PodejrzewaÅ jÄ o jeszcze krótszy romans lub tylko jednorazowe pieprzonko z mÅodym japoÅskim tÅumaczem z uniwersytetu w Tokio, który wedÅug EksSportowca wyglÄdaÅ jak wyprostowany wÄgorz. Na planie filmu w Nowym Jorku miaÅ podstawy przypuszczaÄ, że Marilyn i Tom Ewell wymykali siÄ ukradkiem w przerwach, aby kochaÄ siÄ w jego garderobie. Ta para utworzyÅa radosny zwiÄzek seksualny! Eks-Sportowiec nie byÅ zazdrosny, ale wiedzieli o tym wszyscy na planie, jeÅli nie caÅe Hollywood.
Åmiali siÄ z niego, z oszukanego mÄża! Ojciec i bracia byli z nim szczerzy. Nie możesz nad niÄ zapanowaÄ? Co to jest za maÅżeÅstwo, ty i ona? W koÅcu nie mógÅ już jej kochaÄ. KochaÄ siÄ z niÄ. Jako mÄżczyzna. Jako mÄżczyzna byÅ... PaÅkarzem Yankeesów. Za to też jej nienawidziÅ. Przede wszystkim za to. "ObciÄgasz facetom jak należy. A w Årodku jesteÅ martwa. Nie jesteÅ normalnÄ kobietÄ. Mam nadziejÄ, że nigdy nie urodzisz dzieci". KÅóciÅa siÄ z nim. Dlaczego nienawidzi Marilyn, skoro wczeÅniej jÄ kochaÅ? Dlaczego nienawidzi Dziewczyny z Góry? Dziewczyna wydawaÅa siÄ taka urocza, serdeczna, uprzejma, miÅa. OczywiÅcie byÅa jedynie wymysÅem mÄżczyzny, jego seksualnÄ fantazjÄ, seksualnym anioÅem, w koÅcu chodziÅo jedynie o zabawÄ, prawda? Czy seks nie jest zabawny? JeÅli ciÄ nie zabija? Dziewczyna z Góry zapraszaÅa ciÄ do Åmiechu. ÅmiaÅeÅ siÄ z niej i z niÄ, ale nie byÅ to Åmiech okrutny. LubiÄ mnie, bo nie jestem ironiczna. Nikt mnie nie uraziÅ, wiÄc i ja nie mogÄ nikogo zraniÄ. DorosÅy czÅowiek uczy siÄ ironii tak samo, jak uczy siÄ cierpienia, rozczarowania i wstydu, ale Dziewczyna z Góry potrafi wymazaÄ tÄ wiedzÄ. JasnowÅosa KsiÄżniczka jako nowojorska dziewczyna sukcesu poÅowy lat piÄÄdziesiÄtych. JasnowÅosa KsiÄżniczka bez CiemnowÅosego KsiÄcia. Bo żaden mÄżczyzna jej nie dorównuje. JasnowÅosa KsiÄżniczka reklamujÄca pastÄ do zÄbów, szampon, dobra konsumpcyjne. To zabawne, nie tragiczne, że Åliczne dziewczyny wykorzystuje siÄ do zwiÄkszenia sprzedaży towarów: dlaczego Otto OsÄ nie potrafiÅ dostrzec w tym komizmu? "Nie wszystko jest holocaustem". W samej rzeczy doszÅo tu (jak powiedziaÅa panu Wilderowi, reżyserowi) do cudownego odwrócenia: w SÅomianym wdowcu, dziÄki wymyÅlonej osobie - Marilyn Monroe - Norma Jeane powinna mieÄ okazjÄ przeżycia na nowo pewnych upokorzeÅ z mÅodoÅci nie jako tragedii, lecz komedii. Teraz nastÄpiÅa scena z uniesionÄ pÄdem powietrza spódnicÄ! Ponad cztery godziny filmowania na nowojorskiej ulicy, z czego nie wykorzystano nawet sekundy. Ostatecznie scenÄ nakrÄcono w zaciszu hollywoodzkiego studia. Bez ciekawskich mÄżczyzn tÅoczÄcych siÄ za policyjnymi zaporami. Scena ze spódnicÄ okazaÅa siÄ krótka i zaledwie zabawna. W żaden sposób nie szokowaÅa. Nie ekscytowaÅa. Eks-Sportowiec nigdy nie zobaczyÅ tej sceny w filmie. Dziewczyna piszczy, Åmieje siÄ, stara siÄ utrzymaÄ brzeg spódnicy w dole, majteczek w ogóle nie widaÄ... i to wszystko. - ProszÄ pani, proszÄ pani! - Samotny mÄżczyzna siedzÄcy w pobliżu Normy Jeane szeptaÅ do niej natarczywie, wychyliwszy siÄ z fotela. Norma Jeane wiedziaÅa, że powinna go zignorowaÄ, ale musiaÅa popatrzeÄ w jego kierunku niemal wbrew sobie, bo przypuszczaÅa chyba, że to jednak pan Haring, choÄ zarazem zdawaÅa sobie sprawÄ - widzÄc mÅodzieÅcze, osobliwie wytrawione rysy, powilgotniaÅe, mrugajÄce oczy za okrÄgÅymi szkÅami okularów, pokryte oleistym potem czoÅo - że nie zna tego mÄżczyzny.
- ProszÄ pani, proszÄ pani! DyszaÅ podniecony. UniósÅ dolnÄ czÄÅÄ ciaÅa i obiema dÅoÅmi manipulowaÅ przy kroczu przysÅoniÄtym czÄÅciowo pÅóciennÄ torbÄ albo zwiniÄtÄ marynarkÄ, a kiedy Norma Jeane popatrzyÅa na niego wstrzÄÅniÄta i zniesmaczona, jÄknÄÅ cicho i przewróciÅ oczami, odsÅaniajÄc biaÅka, a caÅy rzÄd siedzeÅ zadygotaÅ, jakby ktoÅ je kopnÄÅ. Norma Jeane siedziaÅa zdrÄtwiaÅa z zażenowania. Czy coÅ podobnego nie przydarzyÅo siÄ jej w przeszÅoÅci, dawno temu? Albo nawet nie raz? I myÅlaÅa: Czy to on? Pan Haring? Och, czy to prawda? Skulony w fotelu niczym gnom, oÅmieliÅ siÄ pokazaÄ jej dÅoÅ z kleistÄ maziÄ na drżÄcych palcach. Norma Jeane wydaÅa cichy okrzyk bólu i obrzydzenia. PoderwaÅa siÄ i już szÅa w stronÄ wyjÅcia, a mÄżczyzna podobny do pana Haringa spokojnie siÄ ÅmiaÅ, co brzmiaÅo jak grzechot drobnych kamyków na tle gÅoÅniejszego Åmiechu reszty publicznoÅci. Bileter z pryszczami na policzkach, który w niedbaÅej pozie siedziaÅ z tyÅu sali, na widok Normy Jeane pomaszerowaÅ do wyjÅcia, spojrzaÅ jej w twarz i powiedziaÅ zdziwiony: - ProszÄ pani, czy wszystko w porzÄdku? Norma Jeane minÄÅa go, nawet na niego nie zerknÄwszy. - Tak. ZrobiÅo siÄ późno. TOPIELICA Czyżby trafiÅa na Venice Beach? Nawet nie patrzÄc, wiedziaÅa, że tak. CoÅ byÅo nie tak z jej oczami. TarÅa je dÅoÅmi zwiniÄtymi w piÄÅci. MiaÅa w oczach peÅno piasku. Poranne niebo pÄkaÅo na drobne kawaÅeczki niczym puzzle. Raz rozsypane, już nigdy nie da siÄ poskÅadaÄ. Dlaczego krew pulsowaÅa w niej tak mocno! tak mocno! tak mocno tÅukÅo serce! mogÅaby je chwyciÄ w dÅoÅ jak kolibra. Nie chciaÅam umrzeÄ, jedynie prowokowaÅam ÅmierÄ. Nie otruÅam siÄ. Bóg umiera, jeÅli go nie kochamy, aleja nie umarÅam, choÄ nikt mnie nie kochaÅ. Venice Beach, falbanki ubitego piasku, wstÄgi mgÅy jak firany, wodorosty niczym ÅniÄte wÄgorze. GapiÅ siÄ na niÄ jeden z uprawiajÄcych surfing mÄżczyzn, jakiÅ dziwny, milczÄcy; ociekaÅ wodÄ i wyglÄdaÅ jak morski stwór. MiaÅa rozerwany przód wiÅniowej szyfonowej sukienki, jej piersi byÅy niczym nie osÅoniÄte. Sutki twarde jak kamyki. WÅosy splÄtane, usta opuchniÄte, rozchylone w niby-uÅmiechu, oleisty, benzedrynowy pot na caÅym ciele. CzeÅÄ, jak siÄ nazywasz? Ja jestem Miss ZÅote Marzenia. MyÅlisz, że jestem Åadna? pociÄgajÄca? miÅa? Jak sÄdzisz, mógÅbyÅ mnie pokochaÄ? Wiem, że ja bym ciebie mogÅa. Najpierw pojechaÅa na molo w Santa Monica. ParÄ godzin temu. W szyfonach, bez butów i majtek. OdbyÅa przejażdżkÄ na diabelskim mÅynie. KupiÅa bilet jakiemuÅ dziecku i zabraÅa ze sobÄ maÅÄ dziewczynkÄ; jej rodzice, uÅmiechniÄci i zakÅopotani, zdawali siÄ jÄ rozpoznawaÄ, choÄ nie
byli do koÅca pewni, kim jest (w Hollywood roiÅo siÄ od blondynek); rozbujaÅa wózek, a dziewczynka piszczaÅa w jej ramionach: Och! och! och! , kiedy szybowaÅy ku niebu. Nie byÅa pijana. Oddech miaÅa Åwieży, można rzec sÅodki, cytrusowy! JeÅli na jej rÄkach pozostaÅy Ålady po ukÅuciach, Ålady w miÄkkim ciele po wewnÄtrznej stronie Åokcia, to nie byÅy one jej dzieÅem. Niektóre czÄÅci jej ciaÅa zwiotczaÅy i obumarÅy. Miejsca, gdzie ÅcisnÄÅ jÄ silny eks-mÄż: nadgarstek, ramiÄ, szyja. PiÄknymi palcami. Dawno temu znaÅa mÄżczyznÄ, który mógÅ siÄ kochaÄ jedynie z jej piersiami, poruszaÅ sterczÄcym penisem miÄdzy nimi i gniótÅ je w drżÄcych dÅoniach, póki ze szlochem cierpienia nie doszedÅ do orgazmu, pryskajÄc na niÄ nasieniem, ale Normy Jeane tak naprawdÄ tam nie byÅo, patrzyÅa, ale nic nie widziaÅa, jakby zamiast oczu miaÅa kamienie. To nie boli. Szybko jest po wszystkim. Wystarczy chwila i już o tym nie pamiÄtasz. ZapytaÅa, czy Åliczna maÅa dziewczynka nie zamieszkaÅaby z niÄ na jakiÅ czas. UsiÅowaÅa wytÅumaczyÄ rodzicom, którzy po przejażdżce diabelskim mÅynem sprawiali wrażenie zdenerwowanych, że oni też mogÄ swojÄ córkÄ odwiedziÄ. Dlaczego operator diabelskiego koÅa siÄ wÅciekaÅ? Przecież nikomu nic siÄ nie staÅo. Tylko żartowaÅa! DaÅa mÄżczyźnie dwudziestodolarowy banknot, co go na tychmiast uspokoiÅo. A dziewczynka trzymaÅa za rÄkÄ ÅadnÄ, blondwÅosÄ kobietÄ i ani myÅlaÅa odejÅÄ. Tak samo jak niegdyÅ inna dziewczynka trzymaÅa jÄ za rÄkÄ. Wypchany tygrysek, którego uszyÅam dla Iriny. ZniknÄÅ razem z niÄ. Gdzie w hrabstwie Los Angeles ciÄgle dochodziÅo do jakichÅ morderstw, w zeszÅym miesiÄcu zabito "rudowÅosÄ modelkÄ", jak o niej napisano w gazetach, zaledwie siedemnastolatkÄ. ZdarzaÅo siÄ, że morderca grzebaÅ ofiarÄ w "pÅytkim grobie" i deszcz zmywaÅ piaszczystÄ ziemiÄ, odsÅaniajÄc ciaÅo lub to, co z niego zostaÅo. Ale nic siÄ nigdy nie przydarzyÅo Normie Jeane. KażdÄ z tych oÅmiu, dziewiÄciu, wzglÄdnie dziesiÄciu zgwaÅconych i okaleczonych dziewczÄt albo znaÅa, albo mogÅaby znaÄ, bo byÅy jej bliźniaczymi gwiazdkami w Wytwórni, modelkami w agencji Preene, wzglÄdnie modelkami u Ottona OsÄ, lecz nigdy morderca nie trafiÅ na niÄ. Cóż to miaÅo znaczyÄ? Czyżby byÅo jej pisane dÅuższe życie? Å»ycie trwajÄce wiÄcej niż trzydzieÅci lat i dÅużej niż życie Marilyn? PrzyjechaÅa do Santa Monica z zamożnego Bel Air, ze wzgórz peÅnych reprezentacyjnych rezydencji. Z bajkowego domu poÅożonego w pobliżu klubu golfowego. ZaproponowaÅ, że pokryje koszty jej rozwodu z Eks-Sportowcem. "Psychiczne znÄcanie siÄ". "NiezgodnoÅÄ charakterów". "Niedopasowanie". Topielica WybraÅa siÄ w podróż butelkowozielonym bentleyem, lekko porysowanym na lewym przednim bÅotniku, którym otarÅa siÄ o barierkÄ na Santa Monica Freeway. Czy Gladys wÅaÅnie poddawano terapii elektrowstrzÄsowej? Bo sama czuÅa siÄ tak, jakby jej gÅowa byÅa poraniona, po szarpana. CzÄsto nie panowaÅa nad myÅlami. Możesz siÄ ÅmiaÄ z Dziewczyny z Góry. Ale ona przynajmniej miaÅa scenariusz i nigdy nie bÅÄdziÅa. To ona wywoÅywaÅa wybuchy wesoÅoÅci.
Terapia elektrowstrzÄsowa, tak to siÄ nazywa. Zapytali NormÄ Jeane, najbliższÄ krewnÄ, prawnÄ opiekunkÄ chorej kobiety, o pozwolenie na przeprowadzenie leukotomii. OdmówiÅa. Lekarz zapewniÅ jÄ, że leukotomia czasem przynosi zbawienne skutki, zwÅaszcza u pacjentów niezrównoważonych i cierpiÄcych na halucynacje. Nie, nie w wypadku mojej matki. Ona jest poetkÄ, inteligentnÄ, skomplikowanÄ istotÄ. Tak, matka jest postaciÄ tragicznÄ, tak samo jak ja! Zatem Gladys zostaÅa poddana jedynie elektrowstrzÄsom. Och, ale to przecież wydarzyÅo siÄ przed laty w Norwalk. Nie w znacznie milszym Lakewood, gdzie Gladys obecnie przebywaÅa. Mamo, on chce ciÄ zobaczyÄ! Już niedÅugo. Mówi, że ci wybaczy. Kocha nas obie. CoÅ w tym musi byÄ, że ojciec nazwaÅ jÄ "NormÄ". Na poczÄtku zwracaÅ siÄ do niej "Normo Jeane", ale pod sam koniec listu napisaÅ "Normo". Tak bÄdzie jÄ nazywaÅ, kiedy siÄ spotkajÄ i później. Nie "NormÄ Jeane", nie "Marilyn". No i rzecz jasna: "CórkÄ". W koÅcu wziÄÅa kluczyki do bentleya i odjechaÅa. Ale on nie zawiadomi policji. Jego sÅaboÅÄ polegaÅa na tym, że jÄ kochaÅ. PÅaszczÄcy siÄ, pomrukujÄcy prosiaczek Porky, maÅy mÄżczyzna u jej stóp. U bosych stóp Marilyn. SsaÅ jej brudne palce u nóg! PiszczaÅa, tak jÄ ÅaskotaÅo. ByÅ dobrym czÅowiekiem, taktownym, bogatym. MiaÅ udziaÅy w 20th Century Fox. Nie tylko pragnÄÅ zapÅaciÄ za jej rozwód, ale ponadto chciaÅ wynajÄÄ twardego detektywa (tak naprawdÄ dorabiajÄcego na boku policjanta z wydziaÅu zabójstw z pewnÄ liczbÄ "usprawiedliwionych" morderstw na koncie), aby odstraszyÄ detektywa zatrudnionego przez Eks-Sportowca. ChciaÅ przedstawiÄ jÄ zaprzyjaźnionemu prawnikowi, aby pomóc jej zaÅożyÄ prywatnÄ firmÄ. Marilyn Monroe Productions, Inc. DziÄki temu ucieknie z Wytwórni i pozbÄdzie siÄ krÄpujÄcych wiÄzów. PostÄpi tak, jak przed kilku laty Olivia De Havilland, która odważyÅa siÄ zerwaÄ kontrakt z innÄ wytwórniÄ i wygraÅa sprawÄ w sÄdzie. PodarowaÅ jej parÄ szafirowych kolczyków z Madrytu; powiedziaÅa, że nie nosi drogiej biżuterii! To wina mojego marnego pochodzenia, przyznaÅa. BÄdzie przechowywaÅa szafirowe kolczyki i pozostaÅÄ czÄÅÄ cennej biżuterii w noskach kapci i butów. Po jej Åmierci znajdÄ je w szafie wÅród kulek kurzu. Ale niezbyt szybko. Jeszcze dÅugo nie zamierzaÅa umieraÄ! Jestem Miss ZÅote Marzenia. Czy chciaÅbyÅ mnie pocaÅowaÄ? WszÄdzie? Oto jestem, czekam. KochaÅy mnie już setki tysiÄcy mÄżczyzn. A moje panowanie dopiero siÄ rozpoczyna! Tego wieczoru obejrzaÅa SÅomianego wdowca w Sepulveda Theatre. Buckyemu na pewno spodobaÅby siÄ ten film, ÅmiaÅby siÄ i trzymaÅ NormÄ Jeane za rÄkÄ. A potem kazaÅby jej ubraÄ jednÄ z seksownych koronkowych koszulek i kochaÅby siÄ z niÄ naprawdÄ, tak jak przystaÅo na zdrowego, mÅodego, żonatego faceta, który jest napalony jak wszyscy diabli. Tylko że już do przeszÅoÅci należaÅa ta istota z ekranu, która nie jest mnÄ. PostanowiÅa zniknÄÄ.
Jak Harriet z IrinÄ. To siÄ może staÄ w ciÄgu godziny. W ciÄgu minuty! Zniknie z Hollywood, spod nadzoru Eks-Sportowca, przeniesie siÄ do Nowego Jorku i zamieszka samotnie w wynajÄtym mieszkaniu. BÄdzie studiowaÅa aktorstwo. Na to jeszcze nie jest za późno! Nikt jej nie pozna. Zacznie od nowa, z pokorÄ, jako studentka. BÄdzie studiowaÅa grÄ na scenie. W prawdziwym teatrze. Zagra Czechowa, Ibsena, Oneilla. Filmy sÄ martwym medium, żywym jedynie z punktu widzenia publicznoÅci. Uwielbianym wyÅÄcznie przez publicznoÅÄ, która skÅada siÄ przeważnie z ignorantów o okreÅlonych pragnieniach. Ale przecież JasnowÅosa KsiÄżniczka nie istniaÅa, prawda? Nie istniaÅ CiemnowÅosy KsiÄżÄ, który mógÅby ciÄ ocaliÄ. Później pojechaÅa na Venice Beach. BÄdzie pamiÄtaÅa nagÄ stopÄ na pedale gazu i szukanie hamulca. Gdzie siÄ podziaÅo sprzÄgÅo? PorzuciÅa odrapanego i przegrzanego bentleya przy Venice Boulevard, zostawiwszy kluczyki w stacyjce. Potem już pieszo. Boso. BiegÅa. Nie baÅa siÄ. BiegnÄc, czuÅa radoÅÄ. Przód jej Ålicznej sukni zostaÅ rozdarty. Szorstkimi dÅoÅmi brodatego odludka. Teraz, o Åwicie, ów pas plaży byÅ jej domem. Bo babcia Delia mieszkaÅa niedaleko stÄd. Niedaleko znajdowaÅ siÄ jej grób. Wraz z NormÄ Jeane spacerowaÅa wzdÅuż plaży, osÅaniaÅa oczy przed mieniÄ cymi siÄ, jasnymi falami. OczywiÅcie babcia Delia byÅaby z niej dumna; ale po wiedziaÅaby: Sama podejmuj decyzje, kochanie. JeÅli ci zbrzydnie życie. Mewy, ptaki wodne. Z krzykiem krÄżyÅy nad jej gÅowÄ. WbiegÅa w falÄ, pierwszÄ z fal, niezmiennie dziwi ciÄ jej siÅa, jej chÅód. Woda jest taka rozrzedzona, przelewa siÄ przez palce, skÄd wiÄc bierze siÄ jej siÅa, jej niszczÄca moc? Ależ to dziwne. Daleko na falach zauważyÅa coŠżywego, jakÄÅ bezbronnÄ istotÄ; musiaÅa jÄ ocaliÄ. Och, wiedziaÅa, że coÅ byÅo nie tak: to siÄ jej ÅniÅo, miaÅa jakieÅ halucynacje albo ktoÅ niegodziwy rzuciÅ na niÄ zÅy urok, niby wiedziaÅa o tym, ale w jakiÅ niezrozumiaÅy sposób nie czuÅa, że wie, zatem musiaÅa dziaÅaÄ szybko. Czyżby to... Dziecko? Albo dziecko innej kobiety? Å»ywa, bezbronna istota, tylko Norma Jeane jÄ widziaÅa, tylko ona mogÅa jÄ ocaliÄ. PotykajÄc siÄ i zataczajÄc, wbiegÅa do wody, fale uderzaÅy w jej Åydki, uda, brzuch. Nie byÅy to pieszczoty kochanka, lecz silne ciosy. TrafiajÄce w gÅÄbokie rozciÄcie miÄdzy jej nogami- StraciÅa równowagÄ, przewróciÅa siÄ i zaraz niezgrabnie podniosÅa. WidziaÅa to maÅe, bez bronne stworzenie. UniosÅo siÄ wysoko na szczycie spienionej fali, wpadÅo na mieliznÄ; uniosÅo siÄ z powrotem, znowu runÄÅo w dóÅ. TrzepotaÅo maÅymi koÅczynami!
ZaczÄÅa siÄ dusiÄ. BrakowaÅo jej powietrza. PoÅykaÅa wodÄ. MiaÅa wodÄ w nosie. JakaÅ dÅoÅ zacisnÄÅa siÄ na jej szyi. PiÄkne, silne dÅonie. BÄdzie lepiej, jeÅli zginiemy oboje. A mimo to pozwoliÅ jej odejÅÄ: dlaczego? Zawsze pozwalaÅ jej odejÅÄ, na tym polegaÅa sÅaboÅÄ tego mÄżczyzny: on jÄ kochaÅ. Od utoniÄcia uratowali jÄ mÄżczyźni, którzy pÅywali na deskach surfingowych. I zachowali ten fakt w tajemnicy, bo ich o to poprosiÅa. MiaÅa szczÄÅcie. ZnalazÅa siÄ na skrawku Venice Beach, gdzie krÄciÅo siÄ kilku amatorów surfingu. Niektórzy z nas nawet sypiali na plaży, bo noce byÅy bardzo ciepÅe. Nikt wtedy nie spaÅ, sunÄliÅmy po wodzie, ujarzmiajÄc doÅÄ duże, ostre fale. Naraz na brzegu pojawiÅa siÄ ta rozkojarzona blondynka w podartej sukience. PotykaÅa siÄ. SzÅa boso, wiatr rozwiewaÅ jej wÅosy. Z poczÄtku przyszÅo nam do gÅowy, że ktoÅ jÄ goni, ale nie, byÅa sama. Nagle weszÅa do oceanu! A bujaÅo dosyÄ ostro. PrzypominaÅa jasnowÅosÄ lalkÄ wrzuconÄ do wody i targanÄ falami. UtonÄÅaby w ciÄgu kilku minut, ale jeden z chÅopaków dotarÅ do niej w samÄ porÄ, zeskoczyÅ z deski, wyciÄgnÄÅ jÄ na piasek, uÅożyÅ na wznak i zrobiÅ jej sztuczne oddychanie, tak jak siÄ tego nauczyÅ w drużynie skautów; dosyÄ szybko zaczÄÅa kaszleÄ, krztusiÄ siÄ, wymiotowaÄ i z powrotem normalnie oddychaÄ; wróciÅa do życia, na caÅe szczÄÅcie nie poÅknÄÅa wiÄcej wody ani nie wciÄgnÄÅa jej do pÅuc. NastÄpiÅa kapitalna scena filmowa, którÄ mieliÅmy zapamiÄtaÄ na caÅe życie: blondynka otwiera zdziwione oczy - szklistoniebieskie, nabiegÅe krwiÄ - i widzi kilku facetów, którzy siÄ na niÄ gapiÄ, rozpoznajÄ jÄ albo przynajmniej podejrzewajÄ, kim jest. Och, dlaczego? -mówi tym nawiedzonym, cichym gÅosikiem. Ale też stara siÄ uÅmiechnÄÄ. I znowu wymiotuje, a chÅopak, który jÄ uratowaÅ, gÅadkolicy student collegeu w Oxnard, szybko ociera jej usta wierzchem dÅoni, delikatnym tkliwym gestem, którego z niczym nie można porównaÄ w caÅym jego krótkim, dziewiÄtnastoletnim życiu, zresztÄ także w późniejszym; chyba na resztÄ Å¼ycia zapamiÄta, jak niedoszÅa topielica, sÅynna blondwÅosa aktorka chwyta go za rÄkÄ i próbuje jÄ pocaÅowaÄ, szepczÄc coÅ, co brzmiaÅo jak "DziÄkujÄ! ", ale szlocha zbyt gÅoÅno, żeby byÄ tego pewnym, poza tym morze też szumi haÅaÅliwie, a chÅopak z Oxnard klÄczy obok niej na mokrym piasku i zachodzi w gÅowÄ, czy dobrze postÄpiÅ. Jakby chciaÅa umrzeÄ. A ja jej przeszkodziÅem. Ale gdybym tego nie zrobiÅ, pomógÅby jej któryÅ z pozostaÅych chÅopaków, zgadza siÄ? Nie, to nie moja wina". DRAMATURG I BLONDWÅOSA AKTORKA: UWIEDZENIE W procesie tworzenia istnieje ojciec, czyli autor sztuki; matka - aktor brzemienny rolÄ; oraz dziecko - rola do urodzenia. Konstantin StanisÅawski, Praca aktora nad sobÄ Nigdy nie bÄdziesz pisaÄ o mnie, prawda? O nas.
Kochanie! OczywiÅcie, że nie. Bo jesteÅmy nadzwyczajni, prawda? Tak bardzo siÄ kochamy. Nigdy byÅ nie mógÅ sprawiÄ, aby ktokolwiek zrozumiaÅ... jak to jest miÄdzy nami. Kochanie, nawet bym nie próbowaÅ. NapisaÅ sztukÄ i ta sztuka staÅa siÄ jego życiem. Nie byÅa to dobra rzecz. Dramaturg miaÅ tego ÅwiadomoÅÄ. Twór ze sÅów, naczynie czystego jÄzyka, w jakiÅ sposób owiniÄte jego trzewiami, doprawione arteriami jego żywego ciaÅa. ObojÄtnym gÅosem powiedziaÅ o tym swoim nowym dziele, pierwszym od kilku lat: -Wiele siÄ po nim spodziewam. Ale praca jeszcze nie jest skoÅczona. Wiele siÄ spodziewam. Praca jeszcze nie jest skoÅczona. WiedziaÅ to! Å»adna sztuka nie jest życiem autora, jak żadna ksiÄżka nie jest życiem pisarza. SÄ jedynie przerwami w życiu, jak plusk, jak fala, jak drżenie przebiegajÄce przez taki żywioÅ, jak woda, która siÄ wprawdzie porusza, lecz wcale nie zmienia. WiedziaÅ o tym. Ale mimo to tyle lat pracowaÅ nad DziewczynÄ o wÅosach jak len. ZaczÄÅ już w collegeu, wtedy to powstaÅa pierwotna, najbardziej niedojrzaÅa, "epicka" wersja dzieÅa. Potem zarzuciÅ pracÄ nad nim w rozpaczy i uniesieniach pierwszej miÅoÅci, nastÄpnie napisaÅ kilka innych sztuk i w powojennych latach czterdziestych zostaÅ Dramaturgiem! Dopiero jako dorosÅy mÄżczyzna odkurzyÅ pierwsze próby, przenoszÄc DziewczynÄ o wÅosach jak len odrÄczne notatki, koÅlawe zapiski, nieudane sceny, przydÅugie sceny, zbyt rozwlekÅe opisy postaci, powyginane, coraz bardziej pożóÅkÅe fotografie z lat dwudziestych; a przede wszystkim przenoszÄc chimerycznÄ odmianÄ nadziei - z jednego życia do drugiego, z pojedynczych pokoi i ciasnych mieszkaÅ w New Brunswick, New Jersey, Brooklynie, Nowym Jorku, do swojego obecnego, szeÅciopokojowego mieszkania w domu z piaskowca, poÅożonego przy SiedemdziesiÄtej Drugiej Zachodniej Ulicy w pobliżu Central Parku, i do letnich domków w Adirondacks i na wybrzeżu Maine, nawet do Rzymu, Paryża, Amsterdamu, Maroka. PrzeniósÅ jÄ z kawalerskiego życia do życia skomplikowanego w sposób zupeÅnie nieoczekiwany przez maÅżeÅstwo i dzieci, życia rodzinnego, którym z poczÄtku bardzo siÄ cieszyÅ, traktujÄc je jako antidotum na obsesyjny Åwiat wnÄtrza swojej gÅowy; przeniósÅ jÄ z żywioÅowej, odkrywczej seksualnoÅci mÅodzieÅca do gasnÄcej i niepewnej seksualnoÅci piÄtej dekady życia. Bohaterka Dziewczyny o wÅosach jak len byÅa jego pierwszÄ miÅoÅciÄ, nigdy nie skonsumowanÄ. Nie ujawnionÄ nawet. Teraz miaÅ czterdzieÅci osiem lat. Dziewczyna, gdyby jeszcze żyÅa, miaÅa by ich czterdzieÅci kilka. Åliczna Magda w Årednim wieku! Nie widziaÅ jej od przeszÅo dwudziestu lat. NapisaÅ sztukÄ i ta sztuka staÅa siÄ jego życiem. ZniknÄ! WycofaÅa zaoszczÄdzone pieniÄdze z trzech rachunków w trzech bankach. ZamknÄÅa wynajÄty dom i zostawiÅa wiadomoÅÄ zaledwie dla kilku osób z wyjaÅnieniem, że znika z Hollywood, i proÅbÄ, aby za niÄ nie tÄsknili. I nie szukali jej. Nawet oszoÅomionemu agentowi nie pozostawiÅa żadnego adresu, ponieważ podczas przelotu żadnego adresu nie miaÅa. KsiÄżki, gazety i trochÄ ubraÅ spakowaÅa pospiesznie w pudÅa i wysÅaÅa do Nowego Jorku na poste restante. Babcia Delia powiedziaÅa, żebym sama podjÄÅa decyzjÄ, jeÅli mi
zbrzydnie życie. Ale to nie życie mi zbrzydÅo. Sen o Powrocie. Ostatniej nocy przed poznaniem BlondwÅosej Aktorki w Nowym Jorku, wczesnÄ zimÄ 1955 roku, Dramaturg miaÅ jeden ze swoich powtarzajÄcych siÄ snów o upokorzeniu. Jeden z tych snów, o których nie opowiadaÅ nikomu. Snów, które staraÅ siÄ wymazaÄ z pamiÄci zaraz po przebudzeniu! W sztuce- myÅli Dramaturg - sny majÄ gÅÄbokie znaczenie, odmieniajÄ Å¼ycie, czÄsto bywajÄ piÄkne. Wżyciu sny nie znaczÄ wiÄcej niż rozmazany widok Rahway w stanie New Jersey, oglÄdanego przez pokryte kroplami deszczu szyby autobusu dalekobieżnego, wypuszczajÄcego spaliny na drodze nr 1. Dramaturg urodziÅ siÄ w rodzinie robotniczej w Rahway, w póÅnocnowschodniej czÄÅci New Jersey. W grudniu 1908 roku. Jego rodzice byli niemieckimi Å»ydami z Berlina, którzy pod koniec lat dziewiÄÄdziesiÄtych dziewiÄtnastego wieku wyemigrowali z nadziejÄ zasymilowania siÄ w Stanach Zjednoczonych, amerykanizujÄc specyficzne żydowskie nazwisko, wykorzeniajÄc Ålady żydowskiego pochodzenia. Byli Å»ydami, którym za brakÅo cierpliwoÅci do bycia Å»ydami, nawet jeÅli z goryczÄ uÅwiadamiali sobie, że sÄ przedmiotem pogardy ze strony nie-Å»ydów, z których wiÄkszoÅÄ byÅa, ich zdaniem, gorsza od nich. W Ameryce ojciec Dramaturga znajdzie pracÄ przy taÅmie produkcyjnej w Nowym Jorku wÅród innych cudzoziemców, znajdzie pracÄ w sklepie rzeźniczym w Hoboken i jako sprzedawca butów w Rahway, wreszcie zaÅ w najÅmielszym czynie swych lat dojrzaÅych nabÄdzie prawo sprzedaży pralek i suszarek marki Kelvinator w sklepie przy Main Street w Rahway; sklep stanie siÄ jego wÅasnoÅciÄ w 1925 roku i bÄdzie przynosiÅ coraz wiÄksze zyski aż do bankructwa w 1931 roku, kiedy to Dramaturg skoÅczy studia na Rutgers University w pobliskim New Brunswick. Bankructwo! NÄdza! Rodzina Dramaturga straci swój wiktoriaÅski dom w zamożnej dzielnicy i zamieszka nad sklepem, w którym sprzedawano pralki oraz suszarki, nieruchomoÅci poÅożonej w wymarÅej czÄÅci Rahway. Ojciec Dramaturga bÄdzie cierpiaÅ na nadciÅnienie, zapalenie okrÄżnicy, choroby serca i "nerwy" przez resztÄ swojego dÅugiego życia (wytrwa do 1961 roku); matka Dramaturga najpierw zacznie pracowaÄ w restauracji, a potem jako dietetyk w szkole publicznej, aż do roku cudów 1949, kiedy jej syn Dramaturg odniesie na Broadwayu pierwszy sukces, zdobÄdzie pierwszÄ nagrodÄ Pulitzera i na zawsze zabierze rodziców z Rahway. To baÅniowa opowieÅÄ ze szczÄÅliwym zakoÅczeniem. Sen Dramaturga dotyczy tamtych lat w Rahway. MÄżczyzna otwiera oczy i z przerażeniem stwierdza, że jest w kuchni ciasnego mieszkania nad sklepem przy Main Street. W jakiÅ sposób kuchnia też jest czÄÅciÄ sklepu. StojÄ tu pralki. Nie wiadomo, jakie to czasy. Nie jest jasne, czy Dramaturg jest chÅopcem wystarczajÄco dojrzaÅym, aby wstydziÄ siÄ swojej rodziny, czy może rozpoczÄÅ już studia i marzy mu siÄ zostanie drugim Eugeneem Oneillem, czy też ma czterdzieÅci osiem lat, jego mÅodoÅÄ w tajemniczy sposób przeminÄÅa, jego zaÅ ogarnia przerażenie, że niedÅugo skoÅczy lat piÄÄdziesiÄt i od blisko dekady nie udaÅo mu siÄ stworzyÄ Å¼adnej przejmujÄcej, elektryzujÄcej sztuki. W tym Ånie gapi siÄ w kuchni na rzÄd haÅaÅliwie pracujÄcych pralek. W każdej z nich pieni siÄ brudna woda. Towarzyszy temu zapach Åcieków i kanalizacji. Dramaturgowi robi siÄ niedobrze. DomyÅla siÄ, że to sen. RównoczeÅnie jednak wszystko przedstawia siÄ tak realistycznie, że bÄdzie przekonany - rozdygotany - iż to siÄ musiaÅo naprawdÄ zdarzyÄ w życiu. Zapiski handlowe ojca i jego wÅasne pisma pomieszaÅy siÄ i leÅ¼Ä beztrosko na podÅodze pod pralkami, woda wylewa siÄ na papiery.
Dramaturg powinien je stamtÄd zabraÄ. O tym prostym zadaniu myÅli z odrazÄ i strachem. ChoÄ istnieje w tym perwersyjna duma, bo każdy syn musi przecież pomagaÄ sÅabemu, cierpiÄcemu ojcu. Pochyla siÄ, usiÅuje powstrzymaÄ wymioty. Stara siÄ nie oddychaÄ. Widzi swojÄ rÄkÄ siÄgajÄcÄ po plik kartek, po tekturowÄ teczkÄ. Zanim podniesie papier do ÅwiatÅa, dostrzega, że wszystko jest przesiÄ kniÄte wodÄ, zasmarowane atramentem, sÅowem dokumenty sÄ niszczone. Czy wÅród nich znajduje siÄ Dziewczyna o wÅosach jak len? "Och, Boże, pomocy". To nie modlitwa - Dramaturg nie jest czÅowiekiem religijnym - to przekleÅstwo. Naraz Dramaturg budzi siÄ. Ze snu wytrÄciÅ go wÅasny chrapliwy oddech. ZaschÅo mu w gardle, czuje w ustach kwaÅny smak, zaciska zÄby z żalu i napiÄcia. Cieszy siÄ, że Åpi samotnie we wÅasnym Åóżku, we wÅasnym mieszkaniu w budynku z piaskowca przy SiedemdziesiÄtej Drugiej Zachodniej, a nie w Rahway, stan New Jersey. Jego żona jest w Miami, w odwiedzinach u krewnych. Przez caÅy dzieÅ bÄdzie go przeÅladowaÅ sen o Powrocie. Jak niesmaczny, nie strawiony pokarm. ZnaÅam tÄ dziewczynÄ/MagdÄ. Ona nie byÅa mnÄ, ale byÅa we mnie. Jak Nell, tyle że byÅa silniejsza niż Nell. UrodziÅaby dziecko; nikt by jej nie zdeprawowaÅ. UrodziÅaby dziecko na nagiej podÅodze w nie ogrzewanym pokoju i zdusiÅa wÅasny krzyk jakÄÅ szmatÄ. TÄ samÄ szmatÄ zatamowaÅaby upÅyw krwi. Potem zajÄÅaby siÄ karmieniem. MiaÅa piersi duże, nabrzmiaÅe jak u krowy, ciepÅe i tryskajÄce mlekiem. Dramaturg podszedÅ do biurka i przejrzaÅ papiery. OczywiÅcie Dziewczyna o wÅosach jak len byÅa dokÅadnie tam, gdzie jÄ zostawiÅ. Ponad trzysta stron odrÄcznego tekstu, poprawek, notatek. Kiedy wziÄÅ wszystko do rÄki, . ze Årodka wypadÅa jedna z pożóÅkÅych fotografii. Magda, czerwiec 1930. Czarno-biaÅe zdjÄcie przedstawiajÄce atrakcyjnÄ blondynkÄ o dużych oczach zmrużonych w promieniach sÅoÅca, gÄstych wÅosach zaplecionych w war kocz i owiniÄtych wokóŠgÅowy. Magda miaÅa dziecko, ale nie z nim. Jednak w sztuce dziecko jest jego. z zapaÅem mÅodego kochanka, choÄ przecież nie byÅ już mÅody, Dramaturg w poÅpiechu pokonaÅ cztery kondygnacje stromych, metalowych, za chlapanych farbÄ schodów dzielÄcych go od nawiedzanego przeciÄgami pomieszczenia, gdzie odbywaÅy siÄ próby; róg Jedenastej Alei i PiÄÄdziesiÄtej Pierwszej Ulicy. Podekscytowany! zdyszany! Jakże niespokojny! Kiedy wszedÅ na poddasze w szmer gÅosów, w mgÅÄ twarzy, musiaÅ siÄ zatrzymaÄ, aby daÄ sercu odpoczÄÄ. UspokoiÄ siÄ. Nie miaÅ siÅy wbiegaÄ po schodach tak jak kiedyÅ. BaÅam siÄ. Nie byÅam przygotowana. Prawie caÅÄ noc nie spaÅam. CiÄgle chodziÅam robiÄ siku! Nie braÅam narkotyków, tylko aspirynÄ. I tabletkÄ antyhistaminowÄ, którÄ dostaÅam od asystenta pana Pearlmana na ból gardÅa. ByÅam przekonana, że Dramaturg tylko raz spojrzy na mnie, porozmawia z panem Pearlmanem i na tym siÄ skoÅczy, bÄdÄ wyÅÄczona z obsady.
Nie zasÅużyÅam sobie, aby w niej byÄ, wiedziaÅam. Chyba wiedziaÅam o tym zawczasu. WidziaÅam siebie, jak schodzÄ po schodach. TrzymaÅam scenariusz i próbowaÅam czytaÄ zdania, które zaznaczyÅam na czerwono, ale miaÅam wrażenie, że nigdy ich wczeÅniej nie widziaÅam. PogÅowie krÄżyÅa mi jedna wyraźna mysi: JeÅli teraz zawiodÄ... Jest zima, mróz. Nie byÅoby trudno umrzeÄ, prawda? Dramaturg nie bÄdzie zadowolony, wszyscy to wiedzieli. Tylko on nie wiedziaÅ. Z BlondwÅosej Aktorki, która na próbie zostaÅa obsadzona jako Magda. Jego Magda. Owszem, podano mu nazwisko. Niewyraźnie. Przez telefon. PodaÅ je dyrektor artystyczny, Max Pearlman, który powiedziaÅ w typowym dla siebie poÅpiechu, że Dramaturg zna wszystkich z obsady, "może z wyjÄtkiem aktorki czytajÄcej rolÄ Magdy. Niedawno wstÄpiÅa do ZespoÅu. W ogóle dopiero od niedawna jest w Nowym Jorku. Nigdy jej wczeÅniej nie widziaÅem, pierwszy raz dopiero przed paroma tygodniami, kiedy weszÅa do mojego biura. WystÄpiÅa w kilku filmach, ale przejadÅ siÄ jej ten hollywoodzki chÅam, zapragnÄÅa uczyÄ siÄ prawdziwego aktorstwa, no i zaczÄÅa studiowaÄ z nami". Pearlman na chwilÄ zawiesiÅ gÅos. W teatralnym stylu, gdzie pauzy majÄ takie samo znaczenie jak dla pisarza znaki przestankowe. "Wiesz, nie jest zÅa". Dramaturg, który i tak miaÅ zbyt wiele na gÅowie, bo myÅli o upokarzajÄcym Ånie o Powrocie mocno zaciÄżyÅy na jego nastroju, nie poprosiÅ o powtórzenie nazwiska tej kobiety ani o dodatkowe informacje na jej temat. W koÅcu chodziÅo jedynie o odczytanie sztuki w Nowojorskim Zespole Artystów Teatralnych, z którym Dramaturg byÅ zwiÄzany od dwudziestu lat; czytanie miaÅo siÄ odbyÄ bez udziaÅu publicznoÅci i nie na scenie. Za proszono jedynie czÅonków ZespoÅu. Nie zezwalano na oklaski. Dlaczego zatem Dramaturg miaÅby prosiÄ starego przyjaciela Pearlmana, który budziÅ w nim niewiele serdecznych uczuÄ, ale któremu jednak bezgranicznie ufaÅ we wszystkich sprawach zwiÄzanych z teatrem, aby powtórzyÅ nazwisko maÅo znanej aktorki? ZwÅaszcza aktorki, która nie mieszkaÅa w Nowym Jorku? Dramaturg znaÅ jedynie miejscowe Årodowisko. Zbyt wiele miaÅ na gÅowie! Chmara komarów, chmara komarowych myÅli brzÄczaÅa wokóŠgÅowy Dramaturga tak na jawie, jak i poza niÄ. W wielu swoich snach nadal pracowaÅ. Praca, praca! Å»adna kobieta nie mogÅa z tym konkurowaÄ. Paru kobietom udaÅo siÄ zdobyÄ jego ciaÅo, lecz w żadnym razie duszÄ. Jego żona przestaÅa już byÄ zazdrosna. Prawie nie zauważyÅ spadku jej uczuciowego zaangażowania, tak jak tylko przelotnie dostrzegaÅ, że czÄsto przebywa poza domem i odwiedza krewnych. W obsesyjnych snach o pracy Dramaturg wystukiwaÅ palcami sÅowa nie napisane jeszcze na przenoÅnej maszynie olivetti; w snach nadstawiaÅ uszu, by usÅyszeÄ niezwykle piÄkny i poruszajÄcy dialog, nie wyartykuÅowany jeszcze w rzeczywistych dźwiÄkach. Jego życie polegaÅo na pracy, ponieważ tylko praca uzasadniaÅa istnienie; w każdej godzinie życia przyczyniaÅ siÄ, choÄ może czÄÅciej wcale mu to nie wychodziÅo, do ukoÅczenia swej pracy. Sumienie Ameryki poÅowy stulecia. Ameryki merkantylno-konsumpcyjnej. Ameryki tragicznej.
Bowiem podkopy Tragedii siÄgajÄ gÅÄbiej niż tanie, szyb kie zastrzyki Komedii. Na poddaszu rozpoczÄÅo siÄ czytanie sztuki. Szóstka aktorów siedziaÅa na skÅadanych krzesÅach na podwyższeniu, w póÅkolu pod ÅwiatÅem nagich żarówek. W pobliskiej toalecie bez przerwy kapaÅa woda. W powietrzu wisiaÅ papierosowy dym, bo niektórzy aktorzy palili, tak samo jak wielu ludzi spoÅród czterdziestoosobowej publicznoÅci. Wszyscy aktorzy wyraźnie zdradzali zdenerwowanie, z wyjÄtkiem dwóch najstarszych, weteranów ZespoÅu i sztuk autorstwa Dramaturga. Mimo intelektualnej, kapÅaÅskiej rezerwy Dramaturg znany byÅ z krytycznego nastawienia do aktorów, denerwowaÅy go ich ograniczenia. PamiÄtano jego sÅynne zdanie, które wypowiedziaÅ wiÄcej niż raz: "Nie próbujcie zrozumieÄ mnie zbyt szybko". Dramaturg usiadÅ w pierwszym rzÄdzie, zaledwie kilka metrów od aktorów. Natychmiast zaczÄÅ siÄ gapiÄ na BlondwÅosÄ AktorkÄ. Przez doÅÄ dÅugÄ pierwszÄ scenÄ, w której BlondwÅosa Aktorka jako Magda nie odzywaÅa siÄ ani razu, gapiÅ siÄ na niÄ i teraz już jÄ rozpoznaÅ, na jego policzki wystÄpiÅ silny rumieniec. Marilyn Monroe? Tutaj, w Nowym Jorku? Pod opiekÄ sprytnego promotora, zwÅaszcza wÅasnej osoby, Pearlmana? To wyjaÅniaÅo podekscytowane pomruki wÅród publicznoÅci, które rozlegaÅy siÄ, zanim jeszcze zaczÄÅo siÄ czytanie; Dramaturg nie oÅmielaÅ siÄ sÄ dziÄ, że atmosfera peÅnego napiÄcia oczekiwania miaÅa coÅ wspólnego z jego osobÄ. I wÅaÅnie sobie przypomniaÅ, że niedawno w rubryce Waltera Winchella przeczytaÅ o "tajemniczym znikniÄciu" Marilyn Monroe. BlondwÅosa Aktorka uciekÅa z Hollywood i naruszyÅa kontrakt zobowiÄzujÄcy jÄ do rozpoczÄcia pracy nad kolejnym filmem. Pod zamieszczonÄ tam fotografiÄ Monroe znalazÅ siÄ podpis: PRZEPROWADZIÅA SIÄ DO NOWEGO JORKU? ZdjÄcie przypominaÅo reklamowe logo, ludzkÄ twarz zredukowanÄ do dominujÄ cych rysów, wyrazistych, ciÄżkich powiek i ust rozchylonych w parodii erotycznego bÅagania. Ona? MojÄ MagdÄ? Ale BlondwÅosa Aktorka, która trzymaÅa w drżÄcych dÅoniach tekst sztuki Dramaturga, nie bardzo przypominaÅa Marilyn Monroe. MinÄÅo kilka chwil i ucichÅ gwar zainteresowania, wygasÅo ekscytujÄce wrażenie nowoÅci. CzÅonkowie ZespoÅu byli aktorami i ludźmi zwiÄzanymi zawodowo z teatrem, dla nich sÅawa byÅa czymÅ powszednim. Podobnie talent, nawet geniusz. Ich osÄd miaÅ byÄ bezstronny i pozbawiony sentymentów. BlondwÅosa Aktorka siedziaÅa w centrum póÅkola, jak gdyby Pearlman umieÅciÅ jÄ tam ze wzglÄdu na bezpieczeÅstwo. DaÅo siÄ zauważyÄ, że w przeciwieÅstwie do starszych, bardziej doÅwiadczonych aktorów scenicznych, zachowywaÅa siÄ nienaturalnie spokojnie, plecy miaÅa wyprostowane, gÅowÄ, która wydawaÅa siÄ trochÄ zbyt duża w porównaniu do szczupÅej sylwetki, trzymaÅa wysuniÄtÄ do przodu. DenerwowaÅa siÄ, bezwiednie oblizywaÅa usta. W oczach bÅyszczaÅy powstrzymywane Åzy. Jej twarz byÅa twarzÄ dziewczyny; miaÅa wyjÄtkowo bladÄ cerÄ i cienie pod oczami, podkreÅlone padajÄcym z góry ÅwiatÅem. UbraÅa siÄ w robiony na drutach sweter, pozbawiony wszelkich barw przez jaskrawe żarówki, i ciemne weÅniane spodnie z nogawkami wpuszczonymi w siÄgajÄce kostek buty. WÅosy blond zaplotÅa w krótki warkocz. Nie nosiÅa biżuterii ani nie miaÅa makijażu. Można by jej nie poznaÄ. ByÅa nikim. Dramaturg poczuÅ siÄ urażony: Pearlman oÅmieliÅ siÄ obsadziÄ BlondwÅosÄ AktorkÄ w jego sztuce bez
konsultacji. W jego sztuce! Tak osobistej sztuce. A BlondwÅosa Aktorka - nieważne czy to dobrze, czy źle - przyciÄgnie uwagÄ caÅej publicznoÅci. Lecz kiedy BlondwÅosa Aktorka wreszcie przemówiÅa jako Magda, zaraz na poczÄtku drugiej sceny, ostrożnie, jakby na próbÄ, natychmiast staÅo siÄ jasne, że nie dysponuje odpowiednio silnym gÅosem jak na tÄ przestrzeÅ. To nie byÅo hollywoodzkie atelier z mikrofonami, wzmacniaczami, zbliżeniami. PublicznoÅÄ daÅa siÄ zahipnotyzowaÄ jej podnieceniem, jej przerażeniem, jak gdyby ukazaÅa im siÄ nago. PomyÅka, nie pasuje do tej roli- po myÅlaÅ Dramaturg. Nie nadaje siÄ na mojÄ MagdÄ. OgarnÄÅa go wÅciekÅoÅÄ na Pearlmana, który staÅ niedaleko oparty o ÅcianÄ, żuÅ koniuszek nie podpalonego cygara i obserwowaÅ scenÄ z wyrazem zachwytu na twarzy. Kocha siÄ w niej. Sukinsyn. Jednak BlondwÅosa Aktorka w roli Magdy byÅa niezwykle ponÄtna! Jej gÅos drżaÅ niczym pÅomieÅ Åwiecy na wietrze. Każdy niepewny gest sprawiaÅ, że siÄ jej gÅÄboko wspóÅczuÅo: w jej poÅożeniu jako Magdy, dziewiÄtnastoletniej córki wÄgierskich imigrantów, zatrudnionych okoÅo roku 1926 w New Jersey do pracy w podmiejskim gospodarstwie domowym pewnych Å»ydów; i w jej poÅożeniu jako BlondwÅosej Aktorki, tworu Hollywood, po Åmiewiska caÅej Ameryki, stawiajÄcej czoÅo nowojorskim aktorom teatralnym w otoczeniu, w którym nie mogÅa liczyÄ na litoÅÄ. - Och, przepraszam? Panie Pearlman? Cz...czy mogÅabym spróbowaÄ jeszcze raz? ProszÄ. PoprosiÅa w naiwnoÅci i rozpaczy. Jej gÅos drżaÅ. Nawet Dramaturg siÄ skrzywiÅ, choÄ do spraw teatru podchodziÅ zazwyczaj ze stoickim spokojem. Bo w Zespole żadnemu aktorowi nawet nie przyszÅo do gÅowy, aby przerwaÄ scenÄ i zwróciÄ siÄ do Pearlmana czy kogokolwiek innego; jedynie reżyser miaÅ prawo siÄ wtrÄcaÄ, prawo, z którego korzystaÅ powÅciÄgliwie jak król. Tylko że BlondwÅosa Aktorka nie miaÅa pojÄcia o obowiÄzujÄcym protokole. Jej koledzy i koleżanki z nowojorskiej grupy przyglÄdali siÄ jej tak, jak widzowie w zoo mogliby patrzeÄ na jakiÅ rzadki, wspaniaÅy, prymitywny okaz maÅpiego przodka, obdarzonego wprawdzie zdolnoÅciÄ mowy, lecz pozbawionego inteligencji, by mówiÄ, poprawnie. Wszyscy poczuli siÄ nieswojo. W ciszy BlondwÅosa Aktorka zerknÄÅa na Pearlmana, skrzywiÅa siÄ, co miaÅo wyglÄdaÄ jak uÅmiech, zatrzepotaÅa powiekami, jak pewnie sÄdziÅa, uwodzicielsko, i powiedziaÅa zdyszanym, lekko chrypliwym gÅosem: . -Och, wiem, że potrafiÄ to zrobiÄ lepiej. Och, proszÄ! Ta proÅba zabrzmiaÅa tak surowo, tak szczerze, jakby jÄ wypowiedziaÅa sama Magda. Kobiety siedzÄce wÅród publicznoÅci, które studiowaÅy aktorstwo u Pearlmana, nierozważnie kochaÅy siÄ w nim i czasem pozwalaÅy mu siÄ "kochaÄ", choÄ krótko i sporadycznie, w tym momencie nie czuÅy siÄ rywalkami BlondwÅosej Aktorki, wspóÅczuÅy jej i obawiaÅy siÄ o niÄ, osobÄ tak bezbronnÄ, ryzykujÄcÄ publiczne upomnienie; mÄżczyźni zdrÄtwieli z zażenowania. Pearlman wsunÄÅ cygaro gÅÄbiej do ust i zacisnÄÅ szczÄki. Pozostali aktorzy patrzyli na swoje teksty. Kto widziaÅ, ten może potwierdziÄ, że Pearlman już byÅ gotów powiedzieÄ coÅ druzgoczÄcego, lodowato, szybko jak żmija wysuwajÄca jÄzyk. A mimo to mruknÄÅ tylko: - Pewnie. Pearlman!
Dramaturg od ÄwierÄ wiecza znaÅ kontrowersyjnego zaÅożyciela Nowojorskiego ZespoÅu Aktorów Teatralnych i zawsze w gÅÄbi duszy siÄ go obawiaÅ. Otóż jeÅli Pearlman darzyÅ kogoÅ najwyższym szacunkiem, podziwem i zainteresowaniem w danym dniu, tygodniu, sezonie, to tylko dramaturgów już nieżyjÄcych i "klasycznych". Na jego konto należaÅo zapisaÄ wprowadzenie do artystycznego obiegu w powojennym Nowym Jorku radykalnych, upolitycznionych inscenizacji Domu Bernardy Alba Garcii Lorki, Å»ycie jest snem Calderona, Budowniczego Solnessa i Gdy wstaniemy z martwych Ibsena. Nie tylko reżyserowaÅ, ale także tÅumaczyÅ dzieÅa Czechowa i miaÅ odwagÄ prezentowaÄ je zgodnie z życzeniami autora, nie w żaÅobnych tonach tragedii, lecz jako sÅodko-gorzkie komedie. TwierdziÅ, że "odkryÅ" Dramaturga, choÄ obaj należeli do tego samego pokolenia i obaj wywodzili siÄ z imigracyjnego Årodowiska niemieckich Å»ydów. W wywiadach, które najbardziej drażniÅy Dramaturga, Pearlman wypowiadaÅ siÄ o "tajemniczym i mistycznym" procesie wspóÅtworzenia teatru, gdy talenty wyÅaniajÄ siÄ, splatajÄ, odrzucajÄ i - w sposób zgodny z darwinowskÄ teoriÄ ewolucji - poprzez modyfikacje kreujÄ niepowtarzalne dzieÅo sztuki. "Jakbym bez niego nie mógÅ napisaÄ dramatu". Jednakże praw dÄ byÅo to, że wczesne sztuki Dramaturga zostaÅy wystawione przez ZespóÅ, a Pearlman wyreżyserowaÅ premierowÄ inscenizacjÄ najambitniejszego dzieÅa Dramaturga, tego, które przyniosÅo mu sÅawÄ i z którym jego nazwisko miaÅo byÄ zwiÄzane już na zawsze. Pearlman ogÅosiÅ siÄ duchowym bratem Dramaturga, nie rywalem; skÅadaÅ Dramaturgowi gratulacje z okazji otrzymania przez niego każdej nagrody, z okazji każdego zaszczytu, jakiego Dramaturg dostÄpowaÅ, zarazem jednak rzucaÅ jakÄÅ tajemniczÄ uwagÄ gdzieÅ na stronie, ale w zasiÄgu sÅuchu Dramaturga: "Geniusz jest tym, co pozostaje, kiedy zginie sÅawa". Nieoczekiwanie, bo sam byÅ miernym aktorem, Pearlman okazaÅ siÄ najbardziej bÅyskotliwy jako nauczyciel. Nowojorski ZespóŠArtystów Teatralnych zyskaÅ miÄdzynarodowÄ sÅawÄ dziÄki pearlmanowskim, intymnym warsztatom i Äwiczeniom; uczyÅ zarówno poczÄtkujÄcych aktorów, jeÅli mieli doÅÄ talentu, jak i aktorów z pewnym dorobkiem. ZespóŠstaÅ siÄ szybko przystaniÄ dla wziÄtych aktorów broadwayowskich i telewizyjnych, którzy albo chcieli wróciÄ do swoich korzeni, albo pragnÄli je w ogóle mieÄ. Tania w utrzymaniu siedziba ZespoÅu, poÅożona poza centrum miasta, staÅa siÄ miejscem ucieczki, wcale nie tak odmiennym od religijnych miejsc odosobnienia. Kontakt z Pearlmanem zmieniÅ losy wielu aktorów i ożywiÅ ich kariery, choÄ nie zawsze pod wzglÄdem komercyjnym. Pearlman obiecywaÅ: "Tu, w moim teatrze, czÅowiek sukcesu może zawieÅÄ. CzÅowiek sukcesu może paÅÄ na twarz, na tyÅek i żaden dziennikarz tego nie zauważy. CzÅowiek sukcesu może przyznaÄ, że gówno wie o swoim zawodzie. Może zaczÄÄ od zera. Może mieÄ dwanaÅcie lat lub cztery. Może byÄ niemowlakiem. JeÅli nie potrafisz peÅzaÄ, przyjacielu, to nie potrafisz iÅÄ. JeÅli nie nauczysz siÄ chodziÄ, nie pobiegniesz. JeÅli nie pobiegniesz, to i nie poszybujesz. Zacznij od rzeczy podstawowych. W teatrze chodzi o to, aby zÅamaÄ widzowi serce, nie aby go zabawiÄ. Od zabawy jest telewizja, od zabawy sÄ brukowce. Teatr ma widza zmieniaÄ. JeÅli nie potrafisz zmie niÄ widza, to daj sobie spokój. Teatr ma - co pierwszy stwierdziÅ Arystoteles, w dodatku najlepiej - wywoÅaÄ najgÅÄbsze przeżycia i w ten sposób oczyÅciÄ duszÄ, dokonaÄ katharsis. Gdzie nie ma katharsis, tam nie ma teatru. W Zespole nikogo nie rozpieszczamy, ale możesz liczyÄ na nasz szacunek. Jeżeli pokażesz nam, że potrafisz sobie otworzyÄ Å¼yÅy, bÄdziemy ciÄ
szanowali. Jeżeli pragniesz wiÄcej beÅkotliwych pochwaÅ ze strony dupkowatych krytyków i dziennikarzy, to znaczy, że znalazÅeÅ siÄ w niewÅaÅciwym miejscu. Nie wymagam wiele od swoich aktorów: tyle jedynie, żeby dali z siebie wszystko". Dla Pearlmana najbardziej tragicznym ze wszystkich wykonawców byÅ odmieniec, który jak NiźyÅski osiÄga szczyt geniuszu przed osiÄgniÄciem dojrzaÅoÅci i jest tak samo skazany na przedwczesny schyÅek kariery. "Prawdziwy aktor - powiedziaÅ Pearlman - bÄdzie coraz lepszy, aż do dnia swojej Åmierci. ÅmierÄ jest po prostu ostatniÄ scenÄ ostatniego aktu. A my odbywamy próby! " Dramaturg, który miaÅ mnóstwo wÅasnych wÄtpliwoÅci, dotkniÄty innym rodzajem próżnoÅci niż Pearlman, musiaÅ podziwiaÄ tego mÄżczyznÄ. Ileż energii! Co za ogromna pewnoÅÄ siebie! Pearlman przypominaÅ Dramaturgowi matadora. ByÅ niski, niespeÅna piÄÄ stóp i siedem cali wzrostu; niezbyt przystojny dandys, dobrze wychowany, dobrze ubrany; miaÅ szorstkÄ skórÄ i pociÅ siÄ, jakby miaÅ gorÄczkÄ; zaczesywaÅ gÅadko na bok rzadkie, rude wÅosy wyrastajÄce z rumianej skóry; tuż po czterdziestce nieoczekiwanie przykryÅ koronkami pociemniaÅe przednie zÄby, wiÄc teraz jarzyÅ siÄ w uÅmiechu jak reflektor. Pearlman byÅ znany z tego, że przetrzymywaÅ aktorów na próbach jeszcze dÅugo po póÅnocy, zwÅaszcza nim zaczÄÅy obowiÄzywaÄ porozumienia ze zwiÄzkami zawodowymi; niemniej darzono go podziwem albo przynajmniej szacunkiem, bo nigdy nie wymagaÅ od innych wiÄcej niż od samego siebie. PracowaÅ po dwanaÅcie, piÄtnaÅcie godzin dziennie. Bez żenady przyznawaÅ, że ma obsesjÄ; cheÅpiÅ siÄ, że jest "pozytywnie psychotyczny". ByÅ trzykrotnie żonaty i z tych zwiÄzków miaÅ piÄcioro dzieci. PrzeżyÅ wiele romansów, w tym kilka (jak gÅosiÅa plotka) z mÅodymi mÄżczyznami; najbardziej pociÄgaÅa go "ta iskra w Årodku", nie zależna od wyglÄdu. (UpieraÅ siÄ zatem w wywiadach, że jego zainteresowanie BlondwÅosÄ AktorkÄ nie miaÅo nic wspólnego z jej urodÄ, lecz wyÅÄcznie z jej "darem duchowym".) Pewni uznani aktorzy Pearlmana mieli twarze, które można okreÅliÄ jako "specyficzne"; tylko on jeden spoÅród sÅawnych amerykaÅskich reżyserów teatralnych miaÅ odwagÄ obsadzaÄ w swoich produkcjach zwalistych mÄżczyzn i przysadziste kobiety, jeÅli tylko miaÅy kwalifikacje; zyskaÅ sobie pewien podziw, ale gÅównie naraziÅ siÄ na drwiny za obsadzenie potÄżnej Heddy Gabler, szeÅÄ stóp wzrostu, w sztuce Ibsena. "WedÅug mojej koncepcji Hedda jest samotnÄ AmazonkÄ w Åwiecie mÄżczyzn pigmejów". Można byÅo szydziÄ z Pearlmana, lecz Pearlman nigdy siÄ nie myliÅ. "To prawda. Wiele mu zawdziÄczam. Ale na pewno nie wszystko". Dramaturg byÅ wysokim, koÅcistym, bocianowatym mÄżczyznÄ. W życiu zachowywaÅ siÄ przezornie, z rezerwÄ, patrzyÅ na wszystko obojÄtnie i nie byÅ skory do uÅmiechu. W teatralnym Åwiecie Nowego Jorku nie byŠżadnÄ "osobowoÅciÄ", tylko "obywatelem". CzÅowiekiem ciÄżkiej pracy, uczciwym i odpowiedzialnym. Może nie poetÄ (jak jego rywal Tennessee Williams), ale rzemieÅlnikiem. Do nielicznych jego dziwactw należaÅo przychodzenie na próby w biaÅej koszuli i krawacie, jak gdyby próby byÅy pracÄ od dziewiÄtej do piÄtej, takÄ samÄ, jakÄ wykonywaÅ jego ojciec, sprzedawca pralek firmy Kelvinator w Rahway. W przeciwieÅstwie do niego Max Pearlman byÅ niski, beczuÅkowaty i gadatliwy, ubieraÅ siÄ niechlujnie w swetry i spodnie bez paska, na gÅowie nosiÅ czapkÄ greckiego rybaka albo wesoÅÄ fedorÄ, zimÄ zaÅ swój firmowy, astrachaÅski kapelusz z weÅny, który dodawaÅ mu kilka cali wzrostu.
Na próbach albo po czytaniu ról Dramaturg rozdawaÅ aktorom skrupulatnie spisane uwagi, natomiast Pearlman angażowaÅ siÄ w godzinne monologi, w równej mierze fascynujÄc i wyczerpujÄc sÅuchaczy. Dramaturg miaÅ pociÄgÅÄ, surowÄ twarz jak zwietrzaÅy rzymski posÄg, twarz, którÄ niektóre kobiety uważaÅy za atrakcyjnÄ, twarzy Pearlmana zaÅ - nalanej, o pÄkatym nosie i takich samych ustach - nawet jego kochanki nie mogÅy nazwaÄ ÅadnÄ. Wszystkie te braki rekompensowaÅy czujne, rozumne oczy! Dramaturg ÅmiaÅ siÄ Åagodnie i cicho, jak gdyby byÅ chÅopcem, a za bawna sytuacja zaskoczyÅa go w jakimÅ miejscu (szkole, synagodze? ), gdzie ÅmiaÄ siÄ nie wypada, tymczasem Pearlman ÅmiaÅ siÄ na caÅe gardÅo, jakby Åmiech miaÅ takÄ samÄ wartoÅÄ terapeutycznÄ jak zdrowe kichniÄcie. Åmiech Pearlmana! DaÅ siÄ sÅyszeÄ przez Åciany. Na haÅaÅliwej ulicy. Aktorzy przepadali za Pearlmanem, bo ÅmiaÅ siÄ z ich komicznych kwestii, choÄ sÅyszaÅ je może z setkÄ razy; podczas spektaklu Pearlman miaÅ w zwyczaju staÄ dÅugo na tyÅach teatru niczym wszyscy peÅni poÅwiÄcenia, monomaniakalni reżyserzy, i tak bardzo przejmowaÅ siÄ wystÄpami swoich aktorów, że jego twarz i ciaÅo reagowaÅy skurczami, odczuwaÅ to samo co oni i ÅmiaÅ siÄ najgÅoÅniejszym, najbardziej zaraźliwym Åmiechem w caÅym budynku. Pearlman mówiÅ o teatrze tak, jak siÄ mówi o Bogu. Albo jeszcze poważniej, bo teatr jest czymÅ, w czym uczestniczysz i czym żyjesz. "Umrzyjcie dla niego! Dla talentu! Pokażcie, jacy jesteÅcie naprawdÄ! BÄdźcie surowi dla siebie, zniesiecie to. Scena, moi przyjaciele, to sprawa życia i Åmierci. JeÅli tak nie jest, to jest niczym". To wÅaÅnie w nim podziwiaÅam. Och, on potrafiÅ dotrzeÄ tam, gdzie trzeba... Ale ciÄ wykorzystaÅ, prawda? Jako kobietÄ. Jako kobietÄ? Co ja siebie obchodzÄ jako kobieta? Nigdy nie... PrzyjechaÅam do Nowego Jorku, aby siÄ uczyÄ aktorstwa. Dlaczego darzysz Pearlmana tak dużym zaufaniem? Nie mogÄ ÅcierpieÄ, kiedy w wywiadach wyolbrzymiasz jego rolÄ w swoim życiu. On siÄ tym karmi, to dla niego wielka reklama. Och, ale to przecież prawda... nie? Chcesz po prostu odwróciÄ uwagÄ od siebie. Tak postÄpujÄ kobiety. Pod porzÄdkowujÄ siÄ silniejszym. WiedziaÅaÅ, jak graÄ, kiedy siÄ tu przeniosÅaÅ. WiedziaÅam? Nie. Pewnie że tak. I tego też nie cierpiÄ: sposobu, w jaki siÄ oszukujesz. Doprawdy? Ojej... ByÅaÅ doskonaÅÄ aktorkÄ, kiedy przeniosÅaÅ siÄ do Nowego Jorku. On cie bie nie stworzyÅ. Ty mnie stworzyÅeÅ. Nikt ciÄ nie stworzyÅ, zawsze byÅaÅ sobÄ. Hm, chyba... coÅ wiedziaÅam. Kiedy graÅam w filmach.
CzytaÅam StanisÅawskiego. [pamiÄtniki tego... NiżyÅskiego. NiÅ»YÅskiego. NiÅ»YÅskiego. Nie wiedziaÅam, co wiem. W praktyce. To siÄ... po prostu dziaÅo, kiedy musiaÅam wystÄpowaÄ. MusiaÅam improwizowaÄ. To jakby zapaliÄ zapaÅkÄ... Do diabÅa z tym. Od poczÄtku byÅaÅ urodzonÄ, naturalnÄ aktorkÄ. Hola! Dlaczego siÄ wÅciekasz. TatuÅku? Nie rozumiem. MówiÄ tylko, kochanie, że przyszÅaÅ na Åwiat z wrodzonym talentem. JesteÅ swego rodzaju geniuszem. Niepotrzebna ci teoria. Zapomnij o StanisÅawskim! NiżyÅskim! I o nim. W ogóle o nim nie myÅlÄ. On ciÄ psuje... twój umysÅ, talent... tak jakby ktoÅ zÅapaÅ motyla, rozgniataÅ go kciukiem i obrywaÅ skrzydeÅka. Hej, nie jestem żadnym motylem. Dotknij moich muskuÅów. Dotknij mojej nogi, o, tu. Jestem tancerkÄ. Bzdurna teoria potrzebna jest komuÅ takiemu jak on: nie potrafi graÄ, nie potrafi pisaÄ. Buzi, buzi. TatuÅku? No chodź. Hej, posÅuchaj: pan Pearlman naprawdÄ nie byÅ moim kochankiem. Co to znaczy: naprawdÄ? Och, może coÅ tam robiÅ, ale to nie byÅo... Nie patrz tak na mnie, TatuÅku. To mnie przeraża. Co robiÅ? Nic poważnego. DotknÄÅ ciÄ? Chyba tak. Ale co masz na myÅli? Chodzi mi o to, czy dotknÄÅ ciÄ tak, jak mÄżczyzna dotyka kobietÄ. Mmmmmm! W ten sposób...? Na przykÅad tak? ... Albo tak? Ale TatuÅku, tak jak powiedziaÅam: to nie byÅo nic poważnego, rozumiesz? To znaczy...? CoÅ w jego biurze? Jakby... chciaÅam mu daÄ coÅ w rodzaju prezentu. ZaprosiÅ mnie na rozmowÄ. Mnie! Jak oÅwiadczyÅ, podszedÅ do tego sceptycznie. Niby dlaczego sÅawna gwiazda filmowa chce siÄ uczyÄ w jego teatrze? SÄdziÅ, że chodzi mi o coÅ w rodzaju... reklamy?
Jakby kogoÅ obchodziÅo, gdzie siÄ podziewam, co robiÄ? Teraz, gdy skoÅczyÅam z filmem? Za dawaÅ mi mnóstwo pytaÅ. WydawaÅ siÄ podejrzliwy, nieufny, nie winie go za to. Chyba pÅakaÅam. SpodziewaÅ siÄ, że Marilyn Monroe jest kimÅ rzeczywistym? Jej oczekiwaÅ, tymczasem zjawiÅam sieja. Jakie pytania ci zadawaÅ? PytaÅ o... mojÄ motywacjÄ. I co mu powiedziaÅaÅ? Å»e... nie chcÄ umrzeÄ. Co? Nie chcÄ umrzeÄ. TrzymaÄ siÄ... Nie cierpiÄ, kiedy mówisz takie rzeczy. Ranisz moje serce. Och, wcale tego nie chcÄ! Przepraszam! KochaÅ siÄ z tobÄ. Ile razy? To nie byÅo k... kochanie! Nie wiem. TatuÅku, rany, czy ty wiesz, jak ja siÄ czujÄ? ZÅoÅcisz siÄ na mnie. Skarbie, nie zÅoszczÄ siÄ. Po prostu staram siÄ zrozumieÄ. Niby co zrozumieÄ? Ciebie jeszcze nie znaÅam. ByÅam... po rozwodzie. Gdzie siÄ spotykaliÅcie, ty i Pearlman? Chyba nie zawsze w jego cuchnÄcym biurze. Och, gÅównie tam! Późno, po zajÄciach. MyÅlaÅam... hmm... schlebiaÅo mi to. Tyle ksiÄżek! Niektóre, jak zauważyÅam, miaÅy tytuÅy po niemiecku? Rosyjsku? ZauważyÅam fotografiÄ pana Pearlmana z Eugeneem 0Neillem. Z tymi wszystkimi znakomitymi aktorami: Marianem Brando, Rodem Steigerem... ZauważyÅam ksiÄżkÄ w jÄzyku niemieckim, którÄ czytaÅam po angielsku to znaczy zobaczyÅam nazwisko "Schopenhauer" - zdjÄÅam jÄ z póÅki i udaÅam, że czytam. PowiedziaÅam: Lepiej czyta mi siÄ Schopenhauera, kiedy pisze po angielsku. I co ci odpowiedziaÅ? PoprawiÅ mojÄ wymowÄ: Schopenhauer. Nie uwierzyÅ, że przeczytaÅam tÄ ksiÄżkÄ. W jakimkolwiek jÄzyku. Ale ja jÄ przeczytaÅam. PodarowaÅ mi jÄ pewien fotograf , którego kiedyÅ znaÅam. Åwiat jako wola i przedstawienie. CzytaÅam jÄ, póki nie zrobiÅo mi siÄ zbyt smutno. Pearlman ciÄgle opowiadaÅ, jak bardzo go zadziwiÅaÅ. O tym, jaka na prawdÄ jesteÅ. Ale... co mówiÅ? Jaka naprawdÄ jestem? JesteÅ po prostu sobÄ. Ale to nie wystarczy, prawda?
Wystarczy w zupeÅnoÅci. Nie, nigdy. O co ci chodzi? JesteÅ pisarzem, bo nie wystarcza ci byÄ sobÄ. MuszÄ byÄ aktorkÄ, ponieważ nie wystarcza mi bycie sobÄ. Hej, nigdy nie opowiesz o tym ludziom, prawda? Nigdy o tobie nie opowiem. To byÅoby coÅ w rodzaju samobiczowania. I nie bÄdziesz o mnie pisaÅ... prawda, TatuÅku? OczywiÅcie, że nie! To... no wiesz, z panem Pearlmanem... po prostu siÄ staÅo. ChciaÅam mu podziÄkowaÄ, podarowaÄ coÅ... Jako... Marilyn Monroe? Przez parÄ chwil? PozwoliÅaÅ Pearlmanowi kochaÄ siÄ z Marilyn Monroe. Chyba można to tak okreÅliÄ... Och, nie spodobaÅoby mu siÄ to! Å»e ci mówiÄ. Co dokÅadnie robiÅ? GÅównie... caÅowaÅ. W rozmaite miejsca. MiaÅaÅ na sobie ubranie czy nie? WiÄkszoÅÄ miaÅam. Nie wiem. A on? MiaÅ na sobie ubranie? TatuÅku, nie wiem. Nie patrzyÅam. Czy wzbudziÅ w tobie... jakÄÅ seksualnÄ reakcjÄ? Raczej nie. Rzadko coÅ czuje... Chyba że jestem z kimÅ, kogo kocham. Tak jak ciebie. Mnie do tego nie mieszaj! Ta sprawa dotyczy ciebie i tej Åwini. On nie byÅ ÅwiniÄ! Tylko po prostu mÄżczyznÄ. Jednym z wielu, co? Jednym z wielu mÄżczyzn Marilyn. SÅuchaj, przepraszam. Staram siÄ tylko jakoÅ sobie z tym poradziÄ. TatuÅku, już sobie przypomniaÅam! MyÅlaÅam o Magdzie. z twojej sztuki. To byÅ prezent, który daÅ mi pan Pearlman. PozwoliÅ mi przeczytaÄ twojÄ sztukÄ... z prawdziwymi aktorami teatralnymi. To byÅ prezent, który ty mi daÅeÅ. On nie konsultuje siÄ ze mnÄ w sprawie obsady. Nigdy nie wiem, co mu przyjdzie do gÅowy. Kiedy reżyseruje, sam decyduje o obsadzie. No tak, nic mi o tobie nie powiedziaÅ! Nie masz pojÄcia, jak siÄ baÅam... darzyÅam ciÄ takim szacunkiem. PowiedziaÅ: Zaufaj mi. ZnalazÅem już twojÄ MagdÄ. ZaufaÅeÅ mu?
Tak. Dlaczego nie potrafiÄ wszystkiego lepiej zapamiÄtywaÄ, zawsze skupiam siÄ tylko na roli, nad którÄ pracujÄ... jakbym znajdowaÅa siÄ w dwóch miejscach naraz? Niby z innymi ludźmi... ale bez nich. Dlatego lubiÄ graÄ. Nawet kiedy jestem sama, to wÅaÅciwie sama nie jestem. Masz naturalny talent, ty nie grasz. Niepotrzebna ci technika. JakbyÅ za palaÅa zapaÅkÄ. Nagle pojawia siÄ pÅomieÅ.... Ale ja bardzo lubiÄ czytaÄ, TatuÅku. W szkole miaÅam dobre oceny. LubiÄ... myÅleÄ. To tak jakbym z kimÅ rozmawiaÅa. W Hollywood, na planie, musiaÅam chowaÄ ksiÄżkÄ, jeżeli akurat czytaÅam... Ludzie myÅleli, że jestem dziwna. Åatwo zbiÄ ciÄ z tropu. Åatwo na ciebie wpÅynÄÄ. Tylko ludzie, którym ufam, wpÅywajÄ na mnie. Wiele razy widziaÅem to biuro. SofÄ... Brudna jest, co? Cuchnie brylantynÄ, dymem z papierosów, wÄdzonÄ woÅowinÄ... Plugastwo tworzy atmosferÄ, w której Pearlman rozkwita, plugastwo stanowi skÅadnik jego wizerunku. Na broadwayowskim targu tÄpoty i ignorancji. "Bezkompromisowy". " Nieprzekupny". Och... naprawdÄ? MyÅlaÅam, że jesteÅ jego p.. .przyjacielem. Kiedy wezwano nas na przesÅuchanie-przed KomisjÄ do spraw Badania DziaÅalnoÅci AntyamerykaÅskiej w 1953 roku- wynajÄÅ drogiego prawnika po Harwardzie. Nie Å»yda. Natomiast ja zatrudniÅem pewnego goÅcia stÄd, przyjaciela. MówiÅo siÄ o nim "obroÅca komuchów". ByÅem wiÄc idealistÄ. Pearlman okazaÅ siÄ pragmatykiem. MiaÅem cholerne szczÄÅcie, że nie wylÄdowaÅem w wiÄzieniu. Och, TatuÅku! To siÄ drugi raz nie zdarzy. Mamy rok 1956. PoszliÅmy z postÄpem. No wiÄc, jak tam byÅo z jego reakcjÄ seksualnÄ? Dlaczego jego nie zapytasz? Od dawna jest już twoim przyjacielem. Pearlman nie jest moim przyjacielem. Od samego poczÄtku czegoÅ mi zazdroÅci. WydawaÅo mi siÄ, że Pearlman umożliwiÅ ci s.. .start. Jakbym nie mógÅ zrobiÄ kariery bez niego? Mówi coÅ takiego? Bzdury. Nie wiem, co mówi. WÅaÅciwie nie znam Pearlmana. Wiem, że w Nowym Jorku ma setki przyjacióÅ... Wy wszyscy znacie go lepiej ode mnie. A czy teraz siÄ z nim spotykasz?
Co takiego? Och, TatuÅku. Ty i on, jesteÅcie razem... on patrzy na ciebie. WidziaÅem. I ty patrzysz na niego. PatrzÄ? W ten swój sposób. Jaki sposób? Sposób Marilyn. Może to... objaw nerwowoÅci. Nie musisz mi mówiÄ, kochanie, jeÅli to jest zbyt bolesne. MówiÄ... co? Ile razy... ty i on. TatuÅku, nie wiem. Nie mam w gÅowie... maszyny liczÄcej. ChciaÅaÅ okazaÄ mu wdziÄcznoÅÄ. O to chodziÅo? Prawdopodobnie. Zanim siÄ poznaliÅmy. Och, TatuÅku! Tak. No wiÄc. Ile to byÅo razy? PiÄÄ, szeÅÄ? DwadzieÅcia? PiÄÄdziesiÄt? Co? Wiesz co. Ile? Ze cztery... albo piÄÄ. StaÅam siÄ MagdÄ. Mnie tam nie byÅo. Jest żonaty. Chyba tak. Do diabÅa. Też jestem żonaty, nie? Czy kiedyÅ doszÅaÅ? Nie rozumiem. Czy miaÅaÅ orgazm? Z nim? Czy miaÅam... o rany, przecież wtedy ciebie jeszcze nie znaÅam. To znaczy osobiÅcie. ZnaÅam twoje sztuki. SzanowaÅam ciÄ. Czy kiedykolwiek przeżyÅaÅ orgazm z Pearlmanem? Kiedy on ciÄ " caÅowaÅ". Och, TatuÅku, gdybym kiedykolwiek miaÅa ten... no wiesz... to tylko dlatego, że jest potrzebny w scenie. Ale każda scena siÄ koÅczy. JesteÅ na mnie zÅy? Nie kochasz mnie? Kocham. Nie kochasz! Nie mnie. Ależ ciebie, rzecz jasna. ChciaÅbym ciÄ ocaliÄ przed samÄ sobÄ, nic wiÄcej. Å»ebyÅ odpowiednio siÄ ceniÅa. Och, ależ ja już jestem ocalona.
W tej chwili mam nowe życie z tobÄ. Och, TatuÅku, nie napiszesz o mnie, prawda? O tym, jak rozmawiamy w ten sposób? Kiedy... kiedy nie bÄdziesz mnie już kochaÅ? Kochanie, nie opowiadaj takich rzeczy. PowinnaÅ wiedzieÄ, że zavsze ciÄ bÄdÄ kochaÅ. Ta sztuka byÅa jego życiem. Ale czytajÄc rolÄ Magdy swoim zdyszanym, cichym, beznamiÄtnym gÅosikiem, BlondwÅosa Aktorka staÅa siÄ czÄÅciÄ tej sztuki i jego życia. BlondwÅosa Aktorka ofiarowaÅa swoje przerażenie Mag dzie i dosÅownie ożywiÅa postaÄ. Kiedy Magda rozmawiaÅa z rodzicami Isaaca, jÄkaÅa siÄ i zacinaÅa, ledwie sÅyszaÅo siÄ jej gÅos, czÅowiek czuÅ siÄ zażenowany, sÄdziÅ, że BlondwÅosa Aktorka nie sprosta wyzwaniu i lada chwila podda siÄ; ale już po chwili, w nastÄpnej scenie, kiedy Magda przemawiaÅa z wiÄkszÄ pewnoÅciÄ , uÅwiadamiaÅeÅ sobie, że BlondwÅosa Aktorka po prostu gra i to gra w natchnieniu - byÅa to tak intensywna mimesis życia, że doÅwiadczaÅeÅ tego do gÅÄbi, wÅaÅnie jako życia. W scenach z Isaakiem Magda ożywiaÅa siÄ, a nawet podniecaÅa; co byÅo rzadkie w tej obskurnej sali prób, BlondwÅosa Aktorka niespodziewanie zaczÄÅa emanowaÄ jakÄÅ seksualnÄ energiÄ, która zdumiaÅa zarówno publicznoÅÄ, jak i innych aktorów. Z caÅÄ pewnoÅciÄ zdziwiony byÅ Isaac. MÅody aktor, którego Dramaturg lubiÅ - utalentowany, bystry przystojniak o oliwkowej cerze, w okularach, w roli mÅodego Å»yda - nie bardzo wiedziaÅ, w jaki sposób graÄ przy Magdzie w wykonaniu BlondwÅosej Aktorki; wkrótce zaczÄÅ reagowaÄ jak Isaac, byÅ niezrÄczny i podniecony jak niedorostek w podobnych okolicznoÅciach. CzuÅo siÄ, jakby miÄdzy tÄ parÄ miaÅa przeskoczyÄ iskra elektryczna, miÄdzy praktycznÄ, wiejskÄ dziewczynÄ, nie mal bez żadnego wyksztaÅcenia, a żydowskim chÅopcem z przedmieÅcia, który miaÅ wkrótce wyjechaÄ do collegeu. PublicznoÅÄ odprÄżyÅa siÄ i zaczÄÅa ÅmiaÄ, bo scena byÅa subtelnie komiczna w sposób, jakiego Dramaturg, znany i szanowany ze wzglÄdu na powagÄ, nigdy by siÄ nie spodziewaÅ. Ta scena skoÅczyÅa siÄ srebrzystym Åmiechem Magdy. Dramaturg także siÄ ÅmiaÅ, poruszony i mile zaskoczony. PrzestaÅ robiÄ notatki na swoim egzemplarzu scenariusza. WydawaÅo siÄ, że odebrano mu sztukÄ, jego sztukÄ. Å»e Magda, Magda BlondwÅosej Aktorki, prowadzi jÄ we wÅasnym kierunku. Ale czy na pewno? Czytanie objÄÅo trzy akty. Isaac i Magda szybko i dramatycznie przenieÅli siÄ w dorosÅoÅÄ i każde wiodÅo osobne życie. Dramaturg myÅlaÅ sobie, co za ironia! lecz z drugiej strony znakomicie! wÄgierskÄ dziewczynÄ o wÅosach jak len, tÄ ze wspomnieÅ, zastÄpiÅa wrażliwa i krucha Magda z warkoczem platynowoblond wÅosów i niebieskimi oczami. Magda tak bezbronna, tak bezradna, że caÅy czas niepokoiÅeÅ siÄ, że ktoÅ może jÄ skrzywdziÄ. Å»e ktoÅ może jÄ wykorzystaÄ. Isaac i jego rodzice, Å»ydzi z New Jersey, uprzywilejowani i zamożni, w przeciwieÅstwie do ubogiej rodziny Magdy, nie okazali siÄ tak wspóÅczujÄcy, jak to zamierzaÅ Dramaturg. I caÅa bajkowa intryga, którÄ Dramaturg wymyÅliÅ, aby ukazaÄ dystans miÄdzy Åwiatami Isaaca i Magdy - Magda zachodzi w ciÄÅ¼Ä z Isaakiem; Magda ukrywa swój sekret przed Isaakiem i jego rodzicami; Isaac wyjeżdża do collegeu, zaczyna bÅyskotliwÄ karierÄ; Magda wychodzi za mÄż za farmera, wychowuje dziecko Isaaca i kolejne swoje dzieci; Isaac zostaje pisarzem, odnosi sukces jeszcze przed trzydziestkÄ; Isaac i Magda widujÄ siÄ od czasu do czasu, w koÅcu spotykajÄ siÄ na pogrzebie ojca Isaaca; Isaac, choÄ pozornie bÅyskotliwy, w ogóle nie wpada na to, co Magda przed nim ukryÅa - ta intryga
wydaÅa mu siÄ teraz niezbyt satysfakcjonujÄca, niekompletna. Ostatnie sÅowa sztuki naleÅ¼Ä do Isaaca. Wypowiada je, zwrócony twarzÄ do Magdy stojÄcej po drugiej stronie grobu jego ojca. "Nigdy o tobie nie zapomnÄ, Magdo". Postaci nieruchomiejÄ, ÅwiatÅa blednÄ, wreszcie gasnÄ... ZakoÅczenie, które dawniej wydawaÅo siÄ odpowiednie, teraz sprawiaÅo wrażenie niewÅaÅciwego, niekompletnego, bo niby co nas obchodzi, że Isaac nigdy nie zapomni Magdy? Próba dobiegÅa koÅca. Dla wszystkich byÅo to wydarzenie ogromnie wyczerpujÄce. Wiele osób pogwaÅciÅo zasady obowiÄzujÄce w Zespole i nie mogÅo siÄ powstrzymaÄ od oklasków. Kilku widzów wstaÅo. Dramaturgowi skÅadano gratulacje. Co za gÅupota! ZdjÄÅ okulary i otarÅ oczy rÄkawem, stropiony, oszoÅomiony, uÅmiechniÄty, zażenowany i zdjÄty panikÄ. Przecież nie udaÅo siÄ. Dlaczego klaszczÄ? KpiÄ sobie? Bez okularów widziaÅ poddasze jako wir pulsujÄcych ÅwiateÅ z kosmosu, zamazany ruch i plamy ciemnoÅci. Nie widziaÅ twarzy, nie rozpoznawaŠżadnej z nich. UsÅyszaÅ gÅos Pearlmana. Reżyser wypowiadaÅ jego imiÄ. Dramaturg od wróciÅ siÄ. MusiaÅ uciekaÄ! MruknÄÅ kilka sÅów na pożegnanie, na usprawiedliwienie. Nie mógÅ z nikim rozmawiaÄ, Ani nawet podziÄkowaÄ aktorom. Ani nawet podziÄkowaÄ jej. UciekÅ. Szybko zbiegÅ po stalowych schodach. W uderzajÄcy chÅód PiÄÄdziesiÄtej Pierwszej Ulicy. PobiegÅ na JedenastÄ AlejÄ do metra. MusiaÅ uciec! MusiaÅ iÅÄ do domu. Gdziekolwiek. Gdzie nikt go nie znaÅ. "Ale kochaÅem jÄ. Wspomnienie o niej. MojÄ MagdÄ!" UciekÅeÅ ode mnie! Kiedy już ciÄ pokochaÅam. Kiedy przebyÅam taki szmat drogi. Dla ciebie. Kiedy moje życie należaÅo już do ciebie. GdybyÅ tylko chciaÅ. jakże wiÄc później mogÅam ci zaufaÄ? Mimo to pokochaÅam ciÄ. A dopiero potem zaczÄÅam nienawidziÄ. Spotkanie wyznaczyli na wieczór nastÄpnego dnia. W restauracji przy SiedemdziesiÄtej Zachodniej na Broadwayu. PropozycjÄ zÅożyÅa BlondwÅosa Aktorka. ZdawaÅ sobie sprawÄ! Å»onaty mÄżczyzna. Å»onaty, ale w maÅżeÅstwie niezbyt szczÄÅliwy. I już (wstydziÅ siÄ o tym myÅleÄ, ale taka byÅa prawda) zaczÄÅ siÄ w niej zakochiwaÄ. Moja Magda. JakoÅ zdoÅaÅ dojÅÄ do siebie po szoku doznanym poprzedniego wieczoru. ObojÄtnym gÅosem powiedziaÅ: - Ta sztuka. StaÅa siÄ dla mnie zbyt ważna.
StaÅa siÄ moim życiem. To fatalna sprawa dla artysty. BlondwÅosa Aktorka sÅuchaÅa uważnie. ZachowywaÅa powagÄ. TrzymaÅa w rezerwie swój olÅniewajÄcy uÅmiech? PrzyszÅa, aby pocieszyÄ zasÄpionego Dramaturga- Oto blond obietnica bezgranicznej otuchy. Tyle że on byÅ starszym, żonatym mÄżczyznÄ. Wrakiem! WÅosy na gÅowie miaÅ sÅabe i przerzedzone, wokóŠoczu fakturÄ postrzÄpionego materiaÅu, na policzkach zmarszczki gÅÄbokie niczym blizny po naciÄciach nożem. Jego wstydliwy sekret byÅ taki, że Magda nigdy nie gÅaskaÅa tych policzków. Nigdy ich nie pocaÅowaÅa. Tym bardziej nigdy go nie uwodziÅa. MiaÅ dwanaÅcie lat, kiedy Magda, peÅna blond wigoru i zdrowia siedemnastolatka, przyszÅa pracowaÄ do domu jego rodziców; nim wyjechaÅ do Rutgers, Magda zdÄżyÅa już odejÅÄ, wyjÅÄ za mÄż i przeprowadziÄ siÄ. Wszystko rozegraÅo siÄ w mÅodzieÅczej fantazji Dramaturga o dziewczynie z wÅosami jak len tak różniÄcej siÄ od niego samego i jego bliskich, jak gdyby należaÅa do innego gatunku. A teraz, po upÅywie ponad trzydziestu lat, Magda w osobie BlondwÅosej Aktorki siedziaÅa ponuro po drugiej stronie stolika w restauracji na Manhattanie i upomniaÅa go z powagÄ: - Nie powinieneÅ mówiÄ takich rzeczy! O swojej piÄknej sztuce. Nie widziaÅeÅ, że ludzie pÅakali? To musiaÅo byÄ twoje życie. Inaczej nie byÅbyÅ do tego tak przywiÄzany. Nawet jeÅli ciÄ to niszczy... BlondwÅosa Aktorka zamilkÅa. PowiedziaÅa tak wiele! Dramaturg zauważyÅ, jak sprawnie pracuje jej umysÅ. ZastanawiaÅa siÄ, czy należy do mÄżczyzn, którzy nienawidzÄ wypowiadajÄ cych siÄ mÄdrze kobiet. Albo w ogóle takich, które dużo mówiÄ? - Po prostu wydaje mi siÄ, że w ogóle tej sztuki nie skoÅczÄ. Niektóre z tych scen napisaÅem póŠwieku temu. Niemalże zanim przyszÅaÅ na Åwiat. WypowiedziaÅ te sÅowa lekko i na pewno bez cienia przygany. Lecz Blond wÅosa Aktorka naprawdÄ wyglÄdaÅa niepokojÄco mÅodo. A jej reakcje psychiczne, sposób bycia, samoÅwiadomoÅÄ też wydawaÅy siÄ mÅode, nawet dzieciÄce. Zatem Åwiat nie skrzywdziÅ jej tak bardzo, jak to mogÅo siÄ zdarzyÄ. Dramaturg szybko obliczyÅ, że jest o dwadzieÅcia lat starszy od tej kobiety i na tyle wyglÄda. - Magda jest dla mnie żywÄ postaciÄ, ale dla publicznoÅci z pewnoÅciÄ niezbyt spójnÄ. A Isaac, to prawda, ma trochÄ ze mnie. W istocie niewiele. CaÅy materiaÅ jest zbyt autobiograficzny. Rodzice... - Dramaturg potarÅ bolÄce oczy. Nie spaÅ dobrze tej nocy. RozmyÅlaÅ o gÅupocie swoich dÅugotrwaÅych wysiÅków i niedorzecznoÅci ostatniego sukcesu. Brakuje mi talentu. Mam zapaÅ konia pociÄgowego. Ale nawet koÅ pociÄgowy w koÅcu siÄ mÄczy. Podczas próby, kiedy podniósÅ siÄ i szykowaÅ do ucieczki, dostrzegÅ, że BlondwÅosa Aktorka patrzy na niego tÄsknym wzrokiem. MiaÅ ochotÄ krzyknÄÄ: Dajcie mi wszyscy ÅwiÄty spokój! Już za późno! BlondwÅosa Aktorka mówiÅa niepewnie:
-Mam kilka pomysÅów dotyczÄcych M...Magdy? GdybyÅ byÅ zainteresowany? PomysÅy? Od aktorki? Dramaturg rozeÅmiaÅ siÄ. Ze zdumieniem i z wdziÄcznoÅciÄ. - OczywiÅcie, jestem zainteresowany. To miÅe, że poÅwiÄciÅaÅ temu trochÄ uwagi. Dramaturg nie zorganizowaÅby tego spotkania. A spotkanie okazaÅo siÄ romantyczne, obie strony byÅy podekscytowane, spiÄte i nieco przerażone. Siedzieli w sÅabo oÅwietlonym, zadymionym barze. MurzyÅskie combo graÅo Mood Indigo. Smutek barwy indygo. WÅaÅnie. Muzyka doskonale odpowiadaÅa nastrojowi Dramaturga. Nim poszedÅ na spotkanie z BlondwÅosÄ AktorkÄ, odebraÅ telefon od żony z Miami. WÅaÅnie wyszedÅ spod prysznica, broda przyjemnie piekÅa go po goleniu. RzuciÅ siÄ w poÅpiechu, aby podnieÅÄ sÅuchawkÄ, bo spodziewaÅ siÄ, że... Å»e BlondwÅosa Aktorka odwoÅa randkÄ? ChoÄ przecież umówili siÄ dopiero przed kilkoma godzinami? Å»ona Dramaturga zdawaÅa siÄ dzwoniÄ z samego kraÅca Åwiata, jej gÅos brzmiaÅ niewyraźnie, znieksztaÅcony przez trzaski. Niemal go nie rozpoznaÅ. Co miaÅ z nim wspólnego ten gÅos, zawsze peÅen wyrzutów? BlondwÅosa Aktorka nadal miaÅa wÅosy zaplecione w warkocz z tyÅu gÅowy. Nigdy wczeÅniej nie widziaÅ jej, na żadnej fotografii, z zaplecionymi w warkocz wÅosami. Zatem to byÅa Magda! Jej Magda. Jego Magda miaÅa o wiele dÅuższe wÅosy, zaplataÅa je w warkocze i ukÅadaÅa w staromodny sposób wokóŠgÅowy, dlatego wyglÄdaÅa dojrzalej niż na swoje lata i znacznie skromniej. WÅosy jego Magdy byÅy szorstkie niczym koÅska grzywa. WÅosy tej Magdy byÅy jak syntetyczna, delikatna przÄdza, jak wÅosy lalki; mÄżczyzna w naturalny sposób miaÅ ochotÄ przytuliÄ twarz do szyi tej kobiety; objÄÄ tÄ kobietÄ mocno, i... chroniÄ jÄ? Przed kim? Przed sobÄ? WydawaÅa siÄ taka bezbronna, podatna na zranienie. RyzykowaÅa, że zostanie odrzucona przez Dramaturga. Tak jak ostatniego wieczoru ryzykowaÅa, że zostanie publicznie odrzucona przez Pearlmana. Dramaturg sÅyszaÅ, że Blond wÅosa Aktorka "chodziÅa wszÄdzie sama" w Nowym Jorku. Uważano to za ekscentryczne, jeÅli nie ryzykowne. Mimo wszystko ze schowanymi wÅosami, w przeciwsÅonecznych okularach, w zwyczajnym ubraniu wÅaÅciwie nie narażaÅa siÄ na rozpoznanie. Tego wieczoru miaÅa na sobie luźny sweter z angory, szyte na miarÄ spodnie, buty na Årednim obcasie; na gÅowie mÄski kapelusz przysÅaniajÄcy wiÄkszÄ czÄÅÄ jej twarzy przed wzrokiem ciekawskich nieznajomych. Dramaturg dostrzegÅ jÄ, kiedy weszÅa do zatÅoczonego baru i zobaczyÅa go siedzÄcego z tyÅu sali; uÅmiechnÄÅa siÄ, zdjÄÅa okulary w rogowych oprawkach i wsunÄÅa je do torebki. ZostaÅa w kapeluszu, póki kelner nie przyjÄÅ od nich zamówienia. WydawaÅa siÄ radosna, peÅna nadziei. Czy ta blondynka to Marilyn Monroe? Czy tylko przypominaÅa, niczym mÅodsza, niedoÅwiadczona siostra, owÄ sÅawnÄ/niesÅawnÄ hollywoodzkÄ aktorkÄ? Kiedy Dramaturg pozna lepiej BlondwÅosÄ AktorkÄ, zdziwi siÄ, jak
rzadko jÄ rozpoznawano, gdy nie chciaÅa byÄ rozpoznana, bo Marilyn Monroe byÅa zaledwie jednÄ z jej ról, w dodatku wcale nie najbardziej absorbujÄcÄ. Tymczasem on, Dramaturg, zawsze i wiecznie byÅ sobÄ. Nie, nie mógÅby zorganizowaÄ tego spotkania. Nie postaraÅby siÄ o numer telefonu BlondwÅosej Aktorki, tak jak ona postaraÅa siÄ o numer do niego i zadzwoniÅa. WiedziaÅ o jej maÅżeÅstwie z Eks-Sportowcem. CaÅy Åwiat o tym wiedziaÅ, w każdym razie o sprawach podstawowych. O bajkowym maÅżeÅstwie, które trwaÅo krócej niż rok. Upadek tego zwiÄzku skrupulatnie odnotowaÅa prasa. Dramaturg przypomniaÅ sobie, że widziaÅ w jednym z czasopism zadziwiajÄce zdjÄcie, zrobione z okna jakiegoÅ budynku, zdjÄcie przedstawiajÄce tÅum w Tokio, tysiÄce fanów kÅÄbiÄcych siÄ na placu w nadziei ujrzenia sylwetki BlondwÅosej Aktorki. Nigdy by nie przypuszczaÅ, że JapoÅczycy cokolwiek wiedzÄ o Marilyn Monroe albo że im na niej zależy. Czyżby to byÅa jakaÅ nowa, szokujÄca tendencja w rozwoju ludzkoÅci? Powszechna histeria w obecnoÅci osoby uznanej za sÅawÄ? Marks w swoim sÅawnym stwierdzeniu uznaÅ religiÄ za opium ludu, wspóÅczeÅnie to SÅawa byÅa tym opium; tyle że KoÅcióŠSÅawy nie obiecuje ani zbawienia, ani nieba. Jego panteonem jest salon krzywych zwierciadeÅ. BlondwÅosa Aktorka uÅmiechnÄÅa siÄ nieÅmiaÅo. Och, byÅa Åliczna! Ta jej uroda amerykaÅskiej dziewczyny podbiÅa mu serce. Z jakÄ powagÄ mówiÅa Dramaturgowi, że podziwia jego dzieÅa. I jaki to dla niej zaszczyt spotykaÄ siÄ z nim, czytaÄ rolÄ Magdy. WidywaÅa jego sztuki w Los Angeles. CzytaÅa je. Dramaturga mile ÅechtaÅy jej sÅowa, ale czuÅ siÄ nieswojo. PiÅ szkockÄ i sÅuchaÅ. W karnawaÅowych, barowych lustrach widziaÅ swoje odbicie, postaÄ wysokiego upiora. OsobÄ dystyngowanÄ, ale zranionÄ i przybitÄ, co zdradzaÅ wyraz twarzy. O szczupÅych, spadzistych ramionach. Urodzony w New Jersey, wiÄkszoÅÄ swojego życia przeżyÅ w Nowym Jorku i mimo wszystko sprawiaÅ wrażenie, że pochodzi z Zachodu. WyglÄdaÅ jak mÄżczyzna samotny: bez rodziny, bez rodziców. MÄżczyzna niemÅody, stateczny. o toporowatej twarzy poprzecinanej gÅÄbokimi zmarszczkami, z cofniÄtÄ liniÄ wÅosów i czujnym spojrzeniem. Rzadko siÄ uÅmiechaÅ. Wtedy wydawaÅ siÄ chÅopiÄcy! Przyjazny. MÄżczyzna skÅonny do gÅÄbokiej refleksji, lecz zarazem taki, któremu można zaufaÄ. Prawdopodobnie. Z dużej torebki BlondwÅosa Aktorka wyjÄÅa egzemplarz Dziewczyny o wÅosach jak len i poÅożyÅa go na stoliku miÄdzy nimi jak talizman. - Magda przypomina jednÄ dziewczynÄ z Trzech sióstr. TÄ, która wychodzi za brata? - Dramaturg spojrzaÅ na niÄ, wtedy dodaÅa niepewnie: - ÅmiejÄ siÄ z niej? Szarfa jej sukienki ma nieodpowiedni kolor? Tyle że w wypadku Magdy chodzi o to, jak ona mówi po angielsku. - Kto ci to powiedziaÅ? -Co? - O Trzech siostrach i o mojej sztuce. - Nikt. - Pearlman? Å»e stÄd pochodziÅa inspiracja? - Och, nie, sama cz...czytaÅam tÄ sztukÄ Czechowa. Dawno temu. ChciaÅam wystÄpowaÄ na scenie, ale potrzebowaÅam pieniÄdzy, dlatego zajÄÅam siÄ filmami.
Zawsze mi siÄ wydawaÅo, że mogÅabym zagraÄ NataszÄ? To znaczy, że ktoÅ taki jak ja mógÅby jÄ zagraÄ. Bo ona nie należy do porzÄdnej rodziny i ludzie siÄ z niej ÅmiejÄ. Dramaturg nic nie powiedziaÅ. Jego obrażone serce biÅo mocniej. Naraz, zorientowawszy siÄ w jego reakcji, spróbowaÅa naprawiÄ bÅÄd, mówiÄc z zapaÅem uczennicy: - MyÅlaÅam, że to, co Czechow robi z NataszÄ, jest doprawdy dziwne, bo ona okazuje siÄ bardzo silna i przebiegÅa. I okrutna. A Magda, przecież wiesz, Magda jest zawsze dobra. Czy byÅaby taka w rzeczywistoÅci? To znaczy przez caÅy czas? To znaczy... - Dramaturg widziaÅ wyraźnie, jak Blond wÅosa Aktorka wchodzi w scenÄ: uduchowiona twarz, zmrużone oczy. - Gdybym ja byÅa na jej miejscu, byÅa takÄ, no, pomywaczkÄ, zresztÄ w sierociÅcu zajmowaÅam siÄ praniem, zmywaniem, czyszczeniem toalet, byÅabym na pewno urażona, zÅa, że życie jest tak niesprawiedliwe, różne dla różnych ludzi. Twoja Magda... niewiele siÄ zmienia. Jest dobra. - Zgadza siÄ. Magda jest dobra. ByÅa dobra. W rzeczywistoÅci. Nie potrafiÅa siÄ gniewaÄ. - Czyżby? WypowiadaÅ krótkie zdania, lecz musiaÅ siÄ za stanawiaÄ. - Ona i jej rodzina byli wdziÄczni, że majÄ pracÄ. PÅaca wynosiÅa niewiele, ale zawsze byÅa. Upomniana, BlondwÅosa Aktorka mogÅa siÄ tylko zgodziÄ. Och, teraz wszystko byÅo jasne! Po prostu Magda byÅa od niej lepsza, stanowiÅa wyższÄ formÄ jej samej. Och, tak. Dramaturg gestem wezwaÅ kelnera i zamówiÅ szkockÄ dla siebie i wodÄ sodowÄ dla niej. Nie byÅ pewien, czy w ogóle nie pije, czy nie miaÅa odwagi. SÅyszaÅ plotki... W niezrÄcznej ciszy, próbujÄc ukryÄ ironiÄ, Dramaturg zapytaÅ: - A jakie sÄ inne twoje przemyÅlenia na temat Magdy? BlondwÅosa Aktorka siedziaÅa skromnie, dotykajÄc ust. WydawaÅo siÄ, że już ma coÅ powiedzieÄ, ale zawahaÅa siÄ. WiedziaÅa, że Dramaturg jest na niÄ zÅy i że w mgnieniu oka doszedÅ do wniosku, iż ma jej doÅÄ. JeÅli wczeÅniej pociÄgaÅa go seksualnie, teraz to musiaÅo przerodziÄ siÄ w gniew. WiedziaÅa to! ByÅa doÅwiadczona (co Dramaturg wyczuwaÅ) jak prostytutka, która od dziecka stoi na ulicy i jest wrażliwa na najdrobniejsze wahania nastrojowi pragnieÅ mÄżczyzn. Bo od tego zależy jej życie. Jej życie kobiety. - Wydaje mi siÄ... PowiedziaÅam coÅ nie tak? O Nataszy? - W żadnym razie. To mi pomoże. - Twoja sztuka w ogóle nie przypomina... tamtej. - Nie przypomina. Nigdy nie byÅem nadmiernie przywiÄzany do Czechowa. Dramaturg wypowiadaÅ siÄ ostrożnie.
ZmusiÅ siÄ do uÅmiechu. UÅmiechaÅ siÄ! MusiaÅ stawiÄ czoÅo kobiecemu uporowi, jak w wypadku swojej żony, jak dawno temu - matki. Kobiety, które znaÅ, ulegaÅy pojedynczym, prostym ideom, które tkwiÅy w ich mózgach niczym kulki i nie można ich byÅo usunÄÄ, posÅugujÄc siÄ argumentacjÄ, zdrowym rozsÄdkiem, logikÄ. Jestem zupeÅnie inny niż ten poeta Czechow. Jestem rzemieÅlnikiem ze szkoÅy Ibsena. StojÄ pewnie na ziemi. A ziemia pod moimi stopami jest twarda. Ale o jednym BlondwÅosa Aktorka musi powiedzieÄ. Tylko czy starczy jej odwagi? RozeÅmiaÅa siÄ nerwowo i pochyliÅa w kierunku Dramaturga, jakby chciaÅa mu powierzyÄ jakÄÅ tajemnicÄ. PatrzyÅ na jej usta. Nie mógÅ nie myÅleÄ, jakich beznadziejnie plugawych czynów dokonywaÅa tymi ustami. - CoÅ mi nie daje spokoju. Magda nie umie czytaÄ, prawda? Isaac pokazuje jej w...wiersz, który dla niej napisaÅ, a ona udaje, że go rozumie? Dramaturg poczuÅ w skroniach pulsowanie krwi. WÅaÅnie! Magda byÅa niepiÅmienna. Rzeczywista Magda prawdopodobnie nie byÅa analfabetkÄ. No pewnie. Dramaturg czym prÄdzej powiedziaÅ z uÅmiechem: - Nie musimy przecież rozmawiaÄ o mojej sztuce, Marilyn. Powiedz mi coÅ o sobie, proszÄ. - BlondwÅosa Aktorka uÅmiechnÄÅa siÄ nieÅmiaÅo. Jak by pomyÅlaÅa: "O którym wcieleniu?" - BÄdÄ do ciebie mówiÅ Marilyn, dobrze? Czy może to tylko twój pseudonim? - Nazywaj mnie NormÄ. Tak siÄ naprawdÄ nazywam. Dramaturg zastanowiÅ siÄ chwilÄ. - Nie wiem dlaczego, ale Norma jakoÅ do ciebie nie pasuje. BlondwÅosa Aktorka wydawaÅa siÄ dotkniÄta. - Nie pasuje? - Norma to imiÄ starszej kobiety, z minionych czasów. Norma Talmadge. Norma Shearer. BlondwÅosa Aktorka rozpromieniÅa siÄ. - Norma Shearer jest mojÄ matkÄ chrzestnÄ! Moja matka byÅa jej bliskÄ przyjacióÅkÄ. Natomiast ojciec przyjaźniÅ siÄ z panem Thalbergiem. ByÅam jeszcze maÅÄ dziewczynkÄ, kiedy zmarÅ, ale pamiÄtam jego pogrzeb. JechaliÅmy jednÄ z limuzyn, z rodzinÄ. Nie byÅo wiÄkszego pogrzebu w historii Hollywood. Dramaturg niewiele wiedziaÅ o pochodzeniu BlondwÅosej Aktorki, ale to, co usÅyszaÅ, nie brzmiaÅo zbyt wiarygodnie. Czy przed chwilÄ nie powiedziaÅa, że byÅa sierotÄ, że mieszkaÅa w domu dziecka? PostanowiÅ, że nie bÄdzie jej wypytywaÅ. UÅmiechaÅa siÄ z takÄ dumÄ. - Irving Thalberg! Å»ydowski chÅopak, geniusz z Nowego Jorku. BlondwÅosa Aktorka uÅmiechnÄÅa siÄ niepewnie. To jakiŠżart? Czy w ten sposób Å»ydzi mówiÄ o innych Å»ydach, familiarnie, serdecznie, nawet z po gardÄ, tak jak nie-Źydzi nie majÄ ÅmiaÅoÅci? Na widok jej zmieszania Dramaturg dodaÅ: - Thalberg to żywa legenda.
Cudowne dziecko. MÅody nawet w chwili swojej Åmierci. -Och, czyżby? W chwili Å...Åmierci? - Na pewno dziecku nie wydaÅby siÄ mÅody. Ale owszem, dla Åwiata byÅ mÅody. BlondwÅosa Aktorka rzekÅa z zapaÅem: - Pogrzeb odbyÅ siÄ w piÄknej synagodze... ÅwiÄtyni? ... na Wilshire Boulevard.Jako dziecko niewiele z tego rozumiaÅam. Mówiono po... hebrajsku? To byÅo takie dziwne i piÄkne. Może mi siÄ wydawaÅo, że sÅyszÄ gÅos Boga. Nigdy tam nie wróciÅam. To znaczy, nie byÅam w żadnej synagodze. Dramaturg poruszyÅ niespokojnie ramionami. Religia niewiele znaczyÅa w jego życiu. Chyba że jako odmiana szacunku dla przodków, a i to przyjmowaÅ z rezerwÄ. Nie należaÅ do Å»ydów, którzy wierzyli, że holocaust byÅ poczÄtkiem albo koÅcem historii, ani że holocaust "zdefiniowaÅ" Å»ydów. ByÅ liberaÅem, socjalistÄ i racjonalistÄ. Ale nie syjonistÄ. Prywatnie rzeczywiÅcie uważaÅ, że Å»ydzi sÄ najbardziej oÅwieconymi, najbardziej utalentowanymi, najlepiej wyksztaÅconymi i najbardziej pokojowymi ludźmi wÅród Åwiatowej kÅótliwej tÅuszczy, ale do tej wiary nie odnosiÅ siÄ z żadnym szczególnym sentymentem ani pietyzmem; to byÅa sprawa zdrowego rozsÄdku. - Nie mam skÅonnoÅci do mistycyzmu. Hebrajski nie brzmi w moich uszach jak gÅos Boga. - Och, naprawdÄ? - Co innego grzmot piorunu. TrzÄsienie ziemi, fala przypÅywu. GÅos Boga nie ograniczony zasadami skÅadni. BlondwÅosa Aktorka gapiÅa siÄ na Dramaturga szeroko otwartymi oczami. PiÄknymi oczami o dÅugich rzÄsach. JeÅli raz w nie wpadÅeÅ, mogÅeÅ lecieÄ, lecieÄ bez koÅca. Dramaturg poprosiÅ o kolejnego drinka, dla siebie. MyÅlaÅ sobie, że jak wiÄkszoÅÄ aktorów i aktorek, BlondwÅosa Aktorka w rzeczywistoÅci wyglÄda mÅodziej niż na zdjÄciach. I jest niższa. A jej gÅowa, jej piÄkna, ksztaÅtna gÅowa wydaje siÄ za duża. Tego rodzaju wybryki natury dobrze wychodziÅy na zdjÄciach; na ekranie takie osoby wyglÄdaÅy na bogów, nie wiadomo dlaczego. PiÄkno jest sprawÄ optyki. Wizja iluzji. Nie chciaÅ kochaÄ tej kobiety. PowiedziaÅ sobie, że nie może siÄ angażowaÄ w zwiÄzek z aktorkÄ. AktorkÄ! HollywoodzkÄ aktorkÄ! Inaczej niż aktorzy teatralni, którzy skrupulatnie uczÄ siÄ swego rzemiosÅa i muszÄ zapamiÄtaÄ swoje kwestie, aktorzy filmowi nie zadajÄ sobie wiele trudu - krótkie próby, przeprowadzane przez pobÅażliwych reżyserów, żeby wypowiedzieÄ kilka linijek tekstu, które i tak można powtarzaÄ i powtarzaÄ bez koÅca - mogÄ czytaÄ swoje kwestie z tablic umieszczonych poza kadrem. I niektórzy z tych "aktorów" dostajÄ Oscary. Ależ to kpiny ze sztuki aktorskiej! A to ich życie prywatne. Dramaturg przypomniaÅ sobie, że sÅyszaÅ jakieÅ plotki na temat BlondwÅosej Aktorki, o jej rozwiÄzÅoÅci w okresie poprzedzajÄcym jej burzliwe maÅżeÅstwo (i podczas niego?), o nadużywaniu narkotyków, o próbie samobójczej (albo próbach), o jej zwiÄ zku z typami z dekadenckiego marginesu Holly wood, w tym z alkoholikiem i heroinistÄ, synem wpisanego na czarnÄ listÄ Charliego Chaplina.
Teraz, kiedy spotkaÅ BlondwÅosÄ AktorkÄ, w nic z tego już nie wierzyÅ. Teraz, kiedy wreszcie spotkaÅ swojÄ MagdÄ, nie bÄdzie wierzyÅ w nic na jej temat, czego sam nie odkryje. Niczym uczennica zdradzajÄca sekret BlondwÅosa Aktorka mówiÅa nie ÅmiaÅo: - Najbardziej podoba mi siÄ w Magdzie to, że urodziÅa dziecko, bo je kochaÅa. KochaÅa, nim siÄ jeszcze urodziÅo! Mówi o tym w jednej króciutkiej scenie, w monologu... Isaac o niczym nie wie, nikt nie wie. Magda znajduje sobie kandydata na mÄża, aby dziecko mogÅo siÄ urodziÄ... nie zostaÅo porzucone, nie żyÅo w pogardzie. Inna dziewczyna urodziÅaby dziecko w jakimÅ odosobnieniu i zabiÅa je. Wiesz, kiedyÅ tak wÅaÅnie zaÅatwiaÅy tego rodzaju sprawy dziewczÄta biedne i niezamÄżne. Na przykÅad moja najlepsza przyjacióÅka z sierociÅca... jej matka próbowaÅa jÄ zabiÄ... utopiÄ. We wnÄtrzu. Dziewczynce na rÄkach, od góry do doÅu, zostaÅy blizny, które wyglÄdaÅy jak koronkowe Åuski. Do oczu BlondwÅosej Aktorki napÅynÄÅy Åzy. Dramaturg instynktownie dotknÄÅ jej rÄki, grzbietu dÅoni. Od nowa napiszÄ tÄ historiÄ. Mam doÅÄ siÅy. BlondwÅosa Aktorka otarÅa oczy, wydmuchaÅa nos i powiedziaÅa: - Mama nadaÅa mi imiona: Norma Jeane. To znaczy mama i tata mi je nadali. Czy to ci siÄ bardziej podoba niż Norma? Dramaturg uÅmiechnÄÅ siÄ. - Nieco bardziej. WczeÅniej puÅciÅ jej rÄkÄ. Teraz jednak pragnÄÅ chwyciÄ jÄ znowu, po chyliÄ siÄ nad stolikiem i pocaÅowaÄ. Ta scena filmowa nie byÅa oryginalna, jednak stanowiÅa wyzwanie! Gdyby przechyliÅ siÄ nad stoÅem, mÅoda blondynka podniosÅaby gÅowÄ, spojrzaÅa wyczekujÄco szeroko otwartymi oczami, a on, kochanek, otoczyÅ jej twarz dÅoÅmi i przycisnÄÅ usta do jej ust. Oto poczÄtek wszystkiego. Koniec jego dÅugiego maÅżeÅstwa. BlondwÅosa Aktorka rzekÅa jakby na usprawiedliwienie: - Nie przepadam za M...Marilyn. Ale mogÄ siÄ podporzÄdkowaÄ. WiÄkszoÅÄ ludzi tak siÄ do mnie teraz zwraca. Ci, którzy mnie nie znajÄ. - MogÄ mówiÄ do ciebie Norma Jeane, jeÅli wolisz. MógÅbym nazywaÄ ciÄ... - w tym momencie gÅos Dramaturga zadrżaÅ ze wzglÄdu na ÅmiaÅoÅÄ sÅów, które chciaÅ wypowiedzieÄ: - ...mojÄ MagdÄ. - Och, byÅoby miÅo. - MojÄ TajemniczÄ MagdÄ. -Tak! - Ale może przy innych niech bÄdzie Marilyn. Å»eby nie byÅo nieporozumieÅ. - Nieważne, jak mnie bÄdziesz nazywaÅ przy innych. Możesz na mnie gwizdaÄ. Możesz woÅaÄ: "Hej, ty! " - BlondwÅosa Aktorka rozeÅmiaÅa siÄ, odsÅaniajÄc piÄkne biaÅe zÄby. ByÅ poruszony do gÅÄbi, że tak szybko zdoÅaÅ jÄ uszczÄÅliwiÄ. - Hej, ty. -Hej, ty. RozeÅmiali siÄ jak rozradowane dzieci. Nagle zawstydzone i wystraszone.
Jeszcze siÄ wÅaÅciwie nie dotknÄli. Ot, jedynie otarli dÅoÅmi. Nie pocaÅowali. WyjdÄ z baru o póÅnocy, Dramaturg odprowadzi BlondwÅosÄ AktorkÄ do taksówki i wtedy siÄ pocaÅujÄ, szybko, namiÄtnie, ale zarazem skromnie, ÅcisnÄ siÄ za rÄce i popatrzÄ na siebie tÄsknie. I nic wiÄcej. Nie tej nocy. W delirium emocji Dramaturg piechotÄ pokona odlegÅoÅÄ do tonÄcego w mroku mieszkania. SzczÄÅliwy, bo zakochany, i szczÄÅliwy, bo sam. Dziewczyna z ludu, tak samo jak moja Magda. Nie ma blizn na ramionach. Nie ma blizn na ciele. Z niÄ rozpocznie siÄ moje nowe życie. Å»ycie Isaaca! ChÅopaka, któremu Åwiat wydaje siÄ nowy. Sprzed historii i holocaustu, nowy. Nawet jak już zostanÄ kochankami, Dramaturg rzadko bÄdzie publicznie nazywaÅ BlondwÅosÄ AktorkÄ Marilyn, ponieważ pod tym imieniem znaÅ jÄ Åwiat; a on, jej kochanek i obroÅca, nie byÅ Åwiatem. Na osobnoÅci nie nazywaÅ jej MagdÄ ani MojÄ MagdÄ. Zamiast tego zwracaÅ siÄ do niej: kochanie, moja droga, najdroższa, ukochana. Bowiem tych tkliwych sÅów Åwiat nie miaÅ prawa wobec niej używaÄ. Tylko on miaÅ prawo. Kiedy byli sami, ona nazywaÅa go TatuÅkiem. Z poczÄtku dla żartu, może aby siÄ z nim podrÄczyÄ (w porzÄdku, byÅ od niej starszy prawie o dwadzieÅcia lat, niby dlaczego nie zrobiÄ z tego żartu?), potem na serio i z szacunkiem widocznym w jej oczach. Przy obcych zwracaÅa siÄ do niego "kochanie", czasem zaÅ "mój drogi". Rzadko nazywaÅa go po imieniu, a nigdy zdrobniale. Bo z kolei pod tym imieniem znaÅ go caÅy Åwiat. WymyÅlamy nasz prywatny jÄzyk, zawsze, kiedy siÄ kochamy. Skodyfikowanq mowÄ kochankóiu. Och, ale TatuÅku! nigdy nie bÄdziesz o mnie opowiadaÅ, prawda? Nikomu. Nigdy. Ani o mnie nie napiszesz? TatuÅku? Kochanie, nigdy. Jeszcze ci nie mówiÅem? AmerykaÅska epopeja. W koÅcu Pearlman zadzwoniÅ. WyczuwaÅ, że coÅ musi byÄ nie w porzÄdku (bo jego stary przyjaciel Dramaturg unikaÅ go od dnia czytanej próby), ale postanowiÅ, że nie da tego po sobie poznaÄ. MówiÅ caÅÄ godzinÄ bez przerwy, chwalÄc i analizujÄc DziewczynÄ o wÅosach jak len; wyraziÅ nadziejÄ, że w przyszÅym sezonie ZespóŠwystawi tÄ sztukÄ, ale potem jakby trochÄ straciÅ pewnoÅÄ siebie (tak jak przewidywaÅ Dramaturg w tej scenie) i rzekÅ: - A co z mojÄ MagdÄ? Co o niej myÅlisz? NiezÅa jest, nie? Dramaturg zadygotaÅ ze zÅoÅci. ZdobyÅ siÄ jednak tylko na zdawkowe potwierdzenie. Pearlman kontynuowaÅ: -Jak na hollywoodzkÄ aktorkÄ. KlasycznÄ gÅupiÄ blondynkÄ bez scenicznego doÅwiadczenia. NiezwykÅe, jak sÄdzÄ. -Tak jest, niezwykÅe. Cisza. Scena byÅa improwizowana, ale Dramaturg jakoÅ nie chciaÅ siÄ podjÄÄ swojej roli.
Pearlman odezwaÅ siÄ teraz tak, jakby siÄ kÅócili. -MogÅoby powstaÄ z tego arcydzieÅo, przyjacielu. JeÅli siÄ obaj do tego weźmiemy. - Kolejna przerwa. Chwila krÄpujÄcej ciszy. - Gdyby... Marilyn mogÅa zagraÄ MagdÄ. - SÅowo "Marilyn" wymówiÅ delikatnie, tkliwie. - Za uważyÅeÅ, jak jest przerażona. Boi siÄ "aktorstwa na żywo", jak to sama okreÅla. Obawia siÄ, że zapomni tekstu. Å»e bÄdzie bezbronna na scenie, wystawiona na widok jak zwierzÄ w klatce. Wszystko jest dla niej sprawÄ Å¼ycia i Åmierci. Musi siÄ jej udaÄ. Porażka oznacza dla niej ÅmierÄ. SzanujÄ takie podejÅcie, bo jestem taki sam, albo byÅbym taki, tyle że jestem najbardziej praktycznym czÅowiekiem na Åwiecie. Uczysz siÄ na swoich bÅÄdach, Marilyn, powiedziaÅem, a ona odparÅa: Ludzie czekajÄ na moje bÅÄdy, żeby siÄ ze mnie ÅmiaÄ. Tak siÄ baÅa przed naszÄ próbÄ tamtego popoÅudnia, że musiaÅa ciÄgle wychodziÄ do toalety. PowiedziaÅem: Marilyn, moja droga, zainstalujemy nocnik pod twoim krzesÅem, i to jÄ rozbawiÅo; trochÄ siÄ odprÄżyÅa. MieliÅmy dwie próby. Dwie! W naszym mniemaniu to niewiele, ale wedÅug niej dużo. "Powinnam siÄ poprawiÄ - powtarzaÅa. - Mój gÅos powinien brzmieÄ gÅoÅniej". Co prawda, to prawda, rzeczywiÅcie ma cichy gÅos. W każdym teatrze jest wiÄcej niż sto piÄÄdziesiÄt miejsc, powinno byÄ jÄ sÅychaÄ z najodleglejszego kÄta. Ale możemy popracowaÄ nad tym gÅosem. Możemy popracowaÄ nad niÄ. CaÅy ten interes ja prowadzÄ, oÅwiadczyÅem jej. Podaruj mi swój talent, jestem jak Herkules. Podaruj mi rzadki talent, jestem JehowÄ. "Ale autor bÄdzie tam obecny, usÅyszy mnie" - powtarzaÅa. O to chodzi, Marilyn, powiedziaÅem. Na tym polegajÄ wspóÅczesne sztuki: dramaturg pracuje z tobÄ nad rolÄ. DziÄki nam ta kobieta uÅwiadomi sobie swój prawdziwy talent. W twojej sztuce, w tej roli. Jest dla niej stworzona. Ona jest kobietÄ z ludu jak Magda. Jest kimÅ wiÄcej niż gwiazdÄ filmowÄ. To urodzona aktorka sceniczna. Nie przypomina nikogo, z kim pracowaÅem, poza może Marlonem Brando, oboje sÄ do siebie w gÅÄbi duszy podobni. Nasza Magda, hm? Co za zbieg okolicznoÅci? No, co powiesz? Dramaturg dawno przestaÅ sÅuchaÄ. StaÅ w swojej pracowni na drugim piÄtrze i gapiÅ siÄ przez okno na przykryte chmurami zimowe niebo. Årodek tygodnia. DzieÅ niezdecydowania. Niby tak, ale przecież podjÄÅ decyzjÄ, prawda? Nie mógÅ zraniÄ swojej żony ani jej upokorzyÄ. Swojej rodziny. Nie mógÅ byÄ cudzoÅożnikiem. Ze wzglÄdu na moje wÅasnÄ dobro. IzÄ wzglÄdu na jej dobro. Tak samo przed piÄcioma dniami Dramaturg byÅ jednÄ z osób, które spokojnie odmówiÅy pomocy Komisji Kongresu do Spraw Badania DziaÅalnoÅci
AntyamerykaÅskiej w Åciganiu komunistów, ich sympatyków oraz politycznych odszczepieÅców. Nie mógÅ donieÅÄ na znajomych, z którymi tak naprawdÄ siÄ nie zgadzaÅ, na ludzi beztroskich i skÅonnych do samozniszczenia, sympatyków stalinizmu, którzy wieÅcili nadejÅcie krwawej apokalipsy. Nie potrafiÅ donieÅÄ na znajomych, którzy bÄdÄc na jego miejscu (och, nie chciaÅ o tym myÅleÄ!), prawdopodobnie dopuÅciliby siÄ zdrady. Bo reprezentowaÅ bezkompromisowoÅÄ ascetów, mnichów, uparciuchów i mÄczenników. Także Pearlman spotkaÅ siÄ z KomisjÄ. On również zachowaÅ siÄ godnie. NależaÅo mu ufaÄ. PieprzyÅeÅ jÄ, Max? Czy masz to jeszcze w planach? Taki jest podtekst? -JeÅli zrobimy tÄ sztukÄ, Marilyn bÄdzie sensacjÄ. W razie potrzeby przez parÄ miesiÄcy mógÅbym z niÄ prywatnie popracowaÄ. Już teraz podczas zwykÅych zajÄÄ zaczyna reagowaÄ jak należy. Dziewczyna, jak każdy z nas, wytworzyÅa wokóŠsiebie pewnÄ skorupÄ i trzeba jÄ pokonaÄ; wewnÄtrz bulgocze wrzÄca lawa. Wszyscy w mieÅcie powtarzaliby, jakie to ryzyko dla naszego teatru, dla reputacji Pearlmana, ale w razie czego Pearlman im pokaże, Marilyn im pokaże, byÅby to sceniczny debiut stulecia. - Mistrzowskie posuniÄcie - rzekÅ ironicznie Dramaturg. - OczywiÅcie - ciÄgnÄÅ Pearlman - może wróciÄ do Hollywood. - Skarży jÄ Wytwórnia. Ona nie chce o tym rozmawiaÄ, ale zadzwoniÅem do jej agenta i facet okazaÅ siÄ doÅÄ otwarty i szczery: Marilyn naruszyÅa postanowienia kontraktu. Powinna nakrÄciÄ dla Wytwórni jeszcze ze cztery, piÄÄ filmów, zawieszono jÄ bez prawa do pensji, a ona nie ma żadnych oszczÄdnoÅci. ZapytaÅem go, czy Marilyn może pracowaÄ dla mnie, facet rozeÅmiaÅ siÄ i powiedziaÅ: "Może, jeżeli chce i staÄ jÄ na to. Chyba że pan wyÅoży pieniÄdze". Pytam wiÄc: "O jakiej kwocie rozmawiamy? Sto tysiÄcy? DwieÅcie? " I sÅyszÄ: "WiÄcej niż milion. To jest Hollywood, a nie Great White Way". Skurwysyn. WydawaÅ siÄ mÅody, mÅodszy ode mnie, ÅmiaÅ siÄ. OdÅożyÅem sÅuchawkÄ. Dramaturg znowu nie odpowiedziaÅ. PoczuÅ lekki przypÅyw pogardy. Od tamtego pierwszego wieczoru dwukrotnie spotkaÅ siÄ z BlondwÅosÄ AktorkÄ. Rozmawiali ze sobÄ szczerze. Zgadza siÄ, trzymali siÄ za rÄce. Dramaturg musiaÅ jeszcze powiedzieÄ: Kocham ciÄ, uwielbiam. I jeszcze musiaÅ dodaÄ: Nie mogÄ siÄ z tobÄ spotykaÄ. BlondwÅosa Aktorka miaÅa tyle do powiedzenia, ale nie o hollywoodzkiej przeszÅoÅci czy obecnych kÅopotach finansowych. Mimo to Dramaturg wiedziaÅ albo przeczytaÅ, że Marilyn Monroe zostaÅa pozwana przez WytwórniÄ. Jak niewiele ta osoba, ta obecnoÅÄ, musi mieÄ z niÄ wspólnego. Albo z nami. Great White Way - teatralne centrum Broadwayu Max Pearlman mówiÅ jeszcze przez dziesiÄÄ minut, jego nastrój od ekstazy i optymizmu opadÅ ku przejÄciu i zwÄtpieniu. Dramaturg bez trudu wyobrażaÅ sobie starego przyjaciela: wyciÄgniÄty w starym obrotowym fotelu unosi grube, umiÄÅnione ramiona i drapie siÄ po owÅosionym brzuchu, a brzeg jego poplamionego swetra siÄga torsu; na Åcianie zagraconego i cuchnÄcego biura wiszÄ fotografie takich zwiÄzanych z ZespoÅem aktorów jak Marlon Brando, Rod Steiger, Geraldine Page, Kim Stanley, Julie Harris, Montgomery Clift,James Dean, Paul Newman, Shelley Winters, Viveca
Lindfors i Eli Waliach, którzy uÅmiechali siÄ z nadziejÄ do swojego Maxa Pearlmana; wkrótce wÅród tych zdjÄÄ zawiÅnie wizerunek Ålicznej twarzy Marilyn Monroe, najcenniejsze z jego trofeów. Wreszcie Pearlman rzekÅ: - Zabierasz swojÄ sztukÄ do innego teatru, tak? O to chodzi? Dramaturg odparÅ: - Nie, Max. Nie mam takiego zamiaru. Uważam tylko, że jej nie skoÅczyÅem, nie nadaje siÄ jeszcze do wystawienia, to wszystko. Pearlman wybuchnÄÅ: -Pieprzysz! SkoÅczmy jÄ razem, popracujmy obaj, na miÅoÅÄ boskÄ, ty i ja, i nadajmy temu realny ksztaÅt przed koÅcem tego roku. Dla niej. Dramaturg powiedziaÅ cicho: - Max, dobranoc. Potem szybko odÅożyÅ sÅuchawkÄ. I zaraz zdjÄÅ jÄ z wideÅek. Pearlman czÄsto dzwoniÅ ponownie i wtedy pozwalaÅ brzÄczeÄ telefonowi bez koÅca. Oszustwo. Ona także do niego dzwoniÅa. Znajomy dzwonek dźwiÄczaÅ niczym ostrze noża w sercu. CzeÅÄ/ To ja. Twoja Magda? Jakby rzeczywiÅcie musiaÅa siÄ przedstawiaÄ. Pewnego popoÅudnia podniósÅ sÅuchawkÄ w oczekiwaniu na cudownie niski, gardÅowy, kobiecy gÅos i bez zapowiedzi usÅyszaÅ piosenkÄ w jej wykonaniu: Nie jesteÅ smutna Nie nie nie Nie jesteÅ smutna JeÅli nie jest to smutek w kolorze indygo Jego żona, Esther, wróciÅa, skÄd miaÅa wróciÄ. Z Miami. DostrzegÅa to w wyrazie jego twarzy, w oczach peÅnych cierpienia i po czucia winy. Å»enujÄca, improwizowana scena: sÅowa BlondwÅosej Aktorki wibrujÄce w jego uszach, w kroczu, duszy, zapamiÄtany zapach, zapowiedź i obietnica, jej sekret - w komicznym zderzeniu z marsowÄ twarzÄ Esther i jej walizkÄ dudniÄ cÄ w przedpokoju, przedpokoju niezwykle ciasnym, bo mnóstwo postrzÄpionych ksiÄżek staÅo tu na sosnowych póÅkach, zresztÄ jak w caÅym mieszkaniu, nie wyÅÄczajÄc Åazienek; do tego przedpokoju wkroczyÅ Dramaturg, aby przenieÅÄ walizki, i z jakiegoÅ powodu wokóŠjego stóp rozsypaÅa siÄ zawartoÅÄ torby reklamowej z napisem Neiman-Marcus. "Och, nie zdara! Spójrz, co narobiÅeÅ". Fakt! ByÅ niezdarÄ. Nie miaÅ w sobie uroku. Nie byÅ typem romantyka. Ani kochanka. ZaczÄÅ siÄ do niej zwracaÄ: Moja droga.Jeszcze nie: Kochanie. Och, jeszcze nie! Trzymali siÄ i Åciskali za rÄce. Na randce w mroku klubu jazzowego. Gdzie nikt ich nie rozpoznaÅ. (Czyżby? NaprawdÄ nikt? Wysokiego bociana w okularach i atrakcyjnej mÅodej kobiety patrzÄcej na niego z uwielbieniem?) Wymienili kilka pocaÅunków.
WÅród nich ani jednego namiÄtnego i żarliwego. Å»adnego pocaÅunku, który byÅ wstÄpem do miÅosnego aktu. ProszÄ, zrozum: nie dysponujÄ swoim życiem. Mam żonÄ, dzieci, rodzinÄ. MógÅbym kogoÅ zraniÄ, kochajÄc ciÄ. Ale nie wolno mi raniÄ innych! WolÄ zraniÄ siebie. BlondwÅosa Aktorka uÅmiechnÄÅa siÄ, westchnÄÅa i bardzo piÄknie zaimprowizowaÅa swojÄ czÄÅÄ sceny. O, rany. Chyba rozumiem! Jego żona mówiÅa pogodnie: - TÄskniÅeÅ za mnÄ? - Naturalnie. - Aha. - RozeÅmiaÅa siÄ. - WÅaÅnie widzÄ. Od dnia czytanej próby, kiedy Dramaturg zdaÅ sobie sprawÄ ze swojej gÅupoty i daremnoÅci swoich wysiÅków, nie mógÅ siÄ skoncentrowaÄ na pracy. Z trudem udawaÅo mu siÄ spokojnie wysiedzieÄ. Rankami wychodziÅ na dÅugie spacery, a wÅaÅciwie kÄpiele powietrzne, szedÅ na skraj parku i z po wrotem; byÅ rozgorÄczkowany i chÅód dobrze mu robiÅ. WÄdrowaÅ po peÅnych przeciÄgów korytarzach Muzeum Historii Naturalnej, gdzie jako chÅopiec w typie Isaaca oddawaÅ siÄ marzeniom, rozmyÅlaÅ i gubiÅ w surowej, bezosobowej przeszÅoÅci. Niesamowite, że Åwiat wyprzedza nas, rodzi, przez krótkÄ chwilÄ zdaje siÄ nas pieÅciÄ, a potem pozbywa siÄ nas jak zbyt dużej skóry. Koniec! PomyÅlaÅ z pasjÄ: ChcÄ coÅ tutaj po sobie zostawiÄ. CoÅ, o czym warto pamiÄtaÄ. Dramaturg rozumiaÅ, że BlondwÅosa Aktorka nie chce byÄ jego równorzÄdnÄ partnerkÄ. DomyÅliÅ siÄ, że wskrzesza rolÄ, którÄ niegdyÅ graÅa, może nawet niejeden raz, i byÅa za niÄ nagradzana; graÅa maÅÄ dziewczynkÄ, on miaÅ byÄ starszym mentorem. Ale czy chciaÅ byÄ mentorem/ojcem tej kobiety, czy może chciaÅ zostaÄ jej kochankiem? Dla niej prawdopodobnie jedno nie różniÅo siÄ od drugiego. Dla Dramaturga byÅo coÅ perwersyjnego w obu tych rolach. Ona może kochaÄ wyÅÄcznie mÄżczyznÄ, którego uważa za lepszego od siebie. Czy rzeczywiÅcie jestem tym mÄżczyznÄ. ZnaÅ swoje sÅaboÅci! ByÅ najsurowszym ze swoich krytyków. Przecież sam wiedziaÅ najlepiej, z jakim trudem przychodzi mu tworzenie; jak bardzo brakuje mu po etyckiego talentu, bÅyskotliwego, magicznego, bezwiednego. Czechowowskich chwil tworzonych z pozornej pospolitoÅci, z niczego. Z nagÅego wybuchu Åmiechu, chrapania starszego mÄżczyzny, Åmiertelnego smrodu dÅoni Solonego. OdgÅosu pÄkniÄtej struny, której dźwiÄk smÄtnie zamiera. Nie umiaÅby stworzyÄ Nataszy Czechowa. Nie, nie potrafiÅby pojÄÄ, że jego "dziewczyna z ludu" jest zbyt dobra i dlatego niewiarygodna, co Blond wÅosa Aktorka zauważyÅa instynktownie. W jego wypracowanych sztukach nie byÅo bÅysków geniuszu Czechowa, bo wyobraźnia Dramaturga byÅa dosÅowna, czasem nieporadna; tak, przyznawaÅ siÄ do nieporadnoÅci, co byÅo formÄ uczciwoÅci. Dramaturg nie przekrÄcaÅ prawdy nawet w sÅuż bie sztuki! Mimo wszystko nagradzano go za jego pracÄ; otrzymaÅ nagrodÄ Pulitzera (co sprawiÅo, że jego żona jednoczeÅnie byÅa z niego dumna i go nienawidziÅa) i inne nagrody; zostanie uznany za jednego z czoÅowych amerykaÅskich dramatopisarzy. Jego dzieÅa poruszaÅy serca, podobnie jak dzieÅa Czechowa. Jak dzieÅa Ibsena, Oneilla, Williamsa. ByÄ może ich prostota i brak wdziÄku tak silnie oddziaÅywaÅy na
Amerykanów. Kiedy Dramaturg odczuwaÅ przypÅyw nadziei, mówiÅ sobie, że jest uczciwym rzemieÅlnikiem, który buduje mocne, zdatne do żeglugi statki. Lżejsze, zgrabniejsze, bardziej olÅniewajÄce twory innych dramatopisarzy wprawdzie wyprzedzajÄ te statki, ale one i tak ostatecznie zawijajÄ do tego samego portu. WierzyÅ w to. ChciaÅ w to wierzyÄ! "Twoje cudowne sztuki. Twoje cudowne sztuki. Jestem nimi zachwycona!" SÅyszaÅ te sÅowa od piÄknej mÅodej kobiety. WypowiadaÅa je szczerze, z powagÄ, jakby powtarzaÅa oczywistÄ prawdÄ. Podobno poszÅa do antykwariatu, aby kupiÄ jego dramaty, których jeszcze, w "starym życiu", nie przeczytaÅa, a których nakÅad już siÄ wyczerpaÅ. MieszkaÅa w Village. PodnajmowaÅa mieszkanie na Jedenastej Wschodniej Ulicy. Od przyjacióÅki Maxa Pearlmana. Nigdy nie mówiÅa o swoim "starym życiu". Dramaturg chÄtnie by zapytaÅ: CierpiaÅaÅ, kiedy rozpadÅo siÄ twoje maÅżeÅstwo? Kiedy nagle wygasÅa twoja miÅoÅÄ? Czy może miÅoÅÄ nigdy nie wygasa nagle? SzanujÄ maÅżeÅstwo. WiÄź miÄdzy mÄżczyznÄ i kobietÄ. WierzÄ, że to rzecz ÅwiÄta. Nigdy bym czegoÅ takiego nie pogwaÅciÅa. I patrzyÅa na niego z tÄsknym uÅmiechem w oczach. PoruszyÅa go niczym zagubione dziecko. Dziecko opuszczone. W ponÄtnym ciele. Jej ciele! Kiedy zaczynaÅeÅ poznawaÄ NormÄ Jeane (jak Dramaturg chÄtnie o niej myÅlaÅ, choÄ rzadko tak siÄ do niej zwracaÅ: w jakiÅ sposób nie byÅo to jego przywilejem), dostrzegaÅeÅ, że dla tej kobiety jej wÅasne ciaÅo jest przedmiotem ciekawoÅci. Czasem sprawiaÅa wrażenie, że próbuje wciÄgnÄÄ Dramaturga w jakiÅ sekretny ukÅad, dojÅÄ z nim do porozumienia. Innych mÄżczyzn pociÄgaÅa seksualnie, bo dostrzegali wyÅÄcznie jej ciaÅo; on, Dramaturg, czÅowiek z piedestaÅu, znaÅ jÄ z innej strony i nie daÅby siÄ zwieÅÄ. MówiÅa poważnie? Dramaturg rozeÅmiaÅ siÄ, nie za gÅoÅno. - Na pewno wiesz, że jesteÅ uroczÄ kobietÄ. A to trudno uznaÄ za debet. - Co takiego? - Debet. Niedobór, strata. BlondwÅosa Aktorka trÄciÅa go Åokciem. -Nie musisz mi schlebiaÄ. - Schlebiam ci, sugerujÄc, z caÅÄ szczeroÅciÄ, że jesteÅ piÄknÄ kobietÄ? I że to nie stawia ciÄ w niekorzystnej sytuacji? - Dramaturg rozeÅmiaÅ siÄ, pragnÄc ÅcisnÄÄ jÄ za ramiÄ, za nadgarstek; pragnÄc, aby siÄ odrobinÄ skrzywiÅa, potwierdziÅa prostÄ prawdÄ zawartÄ w jego sÅowach. Przecież na pewno nie chciaÅaby, żeby nie byÅ sobÄ, mÄżczyznÄ! ChoÄ przedstawiaÅa mu siÄ w okreÅlony sposób - sprawiaÅa wrażenie dziecinnej, stÄsknionej, zasÄpionej, kuszÄcej - najwyraźniej staraÅa siÄ go podnieciÄ seksualnie. Chyba że sobie to wyobrażaÅ. Jej kampaniÄ, aby jÄ pokochaÅ. OdszedÅ od żony i jÄ pokochaÅ. Z niÄ siÄ ożeniÅ.
Czy BlondwÅosa Aktorka nie powiedziaÅa, że żyje dla swojej pracy, żyje dla miÅoÅci? A obecnie nie ma pracy. Nie ma w jej życiu miÅoÅci. (OpuÅciÅa gÅowÄ, trzepoczÄc powiekami. Och, ale bardzo jej na miÅoÅci zależaÅo!) Z poruszajÄcÄ powagÄ powiedziaÅa: - Prawdziwym sensem życia jest c...coÅ wiÄcej niż to, kim jesteÅ? W swojej gÅowie? W swoim szkielecie? W swojej historii? DziÄki pracy zostawiasz Åwiatu coÅ z siebie; poprzez miÅoÅÄ wznosisz siÄ na wyższy poziom istnienia, już nie jesteÅ tylko tobÄ. MówiÅa tak żarliwie, że Dramaturg zaczÄÅ siÄ zastanawiaÄ, czy nie na uczyÅa siÄ tych sÅów na pamiÄÄ. Ależ naiwnoÅÄ, jakiż idealizm. Może powtarzaÅa za jednÄ z postaci Czechowa, za którÄÅ z jego obdarzonych przenikliwÄ inteligencjÄ, choÄ fatalnie oszukanych kobiet. Za NinÄ z MewyaYoo IrinÄ z Trzech sióstr? A może cytowaÅa z bliższego źródÅa, tekst, który sam Dramaturg napisaÅ przed wielu laty? Ale nie byÅo powodu wÄtpiÄ w jej szczeroÅÄ. Siedzieli przy stoliku, w mroku klubu jazzowego przy Szóstej Alei w West Willage, i trzymali siÄ za rÄce. Dramaturg byÅ nieco wstawiony, a BlondwÅosa Aktorka wypiÅa dwa kieliszki czerwonego wina, choÄ w ogóle rzadko piÅa. Jej oczy wypeÅniÅy siÄ Åzami. Najwidoczniej z powodu kryzysu, który nieuchronnie siÄ zbliżaÅ, gdyż nastÄpnego dnia żona Dramaturga wracaÅa do domu. -JeÅli jesteÅ kobietÄ i kochasz mÄżczyznÄ, chcesz temu mÄżczyźnie urodziÄ dziecko. A dziecko oznacza... Och, jesteÅ ojcem, wiesz, co znaczy dziecko! Już nie jesteÅ tylko tobÄ. - Zgadza siÄ, ale dziecko też nie jest tobÄ. BlondwÅosa Aktorka byÅa do tego stopnia zmieszana i urażona, jakby ktoÅ jÄ zÅajaÅ, że Dramaturg otoczyÅ jÄ ramieniem i przytuliÅ, bo oboje zajÄli miejsce po tej samej stronie stolika; nie pozwalali, aby dzieliÅ ich ten bez duszny przedmiot. Dramaturg pragnÄÅ trzymaÄ jÄ w ramionach. Ona oprze gÅowÄ na jego torsie, wtuli twarz w jego ramiÄ, on bÄdzie jÄ pocieszaÅ i chroniÅ. BÄdzie jÄ broniÅ przed jej wÅasnymi iluzjami. Czym bowiem jest iluzja, jeÅli nie wstÄpem do rozczarowania i cierpienia? Czym jest cierpienie, jeÅli nie wstÄpem do gniewu? WiedziaÅ jako ojciec, że dziecko może wkroczyÄ w twoje życie i rozdzieliÄ je na dwoje, a nie dopeÅniÄ go; wiedziaÅ jako mÄżczyzna, że dziecko może okazaÄ siÄ intruzem w pozornie szczÄÅliwym maÅżeÅstwie, dziecko może zmieniÄ lub nawet nieodwracalnie zniszczyÄ miÅoÅÄ miÄdzy mÄżczyznÄ i kobietÄ; jako czÅowiek dorosÅy wiedziaÅ, że tak w rodzicielstwie, jak i macierzyÅstwie próżno by szukaÄ romantyzmu, jedynie podkreÅlenia sensu życia. Kiedy zostajesz rodzicem, nadal jesteÅ sobÄ, tyle że teraz dźwigasz przerażajÄce brzemiÄ rodzicielstwa. MiaÅ ochotÄ pocaÅowaÄ powieki tej Ålicznej mÅodej kobiety, kobiety magicznej, ulotnej, i powiedzieÄ: OczywiÅcie, że ciÄ kocham. Moja Magdo. Moja Normo Jeane. Jak jakiÅ mÄżczyzna mógÅby ciÄ nie kochaÄ? Ja bym nie mógÅ... Nie mogÄ daÄ ci tego, czego potrzebujesz. Nie jestem mÄżczyznÄ, którego szukasz. Jestem mÄżczyznÄ uÅomnym, mÄżczyznÄ, którego ojcostwo prawie nie zmieniÅo; mÄżczyznÄ drżÄcym z obawy przed cierpieniem, upokorzeniem,
gniewem mojej żony. Nie ocalÄ twoich marzeÅ, nie jestem ksiÄciem. BlondwÅosa Aktorka zaprotestowaÅa: -Matka i ja, kiedy byÅam maÅa, stanowiÅyÅmy prawie jednÄ osobÄ... Nie musiaÅyÅmy nawet ze sobÄ rozmawiaÄ. Po prostu niemal wysyÅaÅa mi swoje myÅli. Nigdy nie byÅam sama. Taka już jest miÅoÅÄ matki i dziecka. Przestajesz byÄ sobÄ, naprawdÄ. Wiem, że byÅabym dobrÄ matkÄ, bo... nie Åmiej siÄ ze mnie... bo kiedy widzÄ niemowlÄ w wózku, nie mogÄ siÄ powstrzymaÄ, aby go nie pocaÅowaÄ! "O rany! - woÅam - czy mogÄ potrzymaÄ pani dziecko? Och, jakie Åliczne! " I natychmiast zaczynam pÅakaÄ. Nic na to nie mogÄ poradziÄ. Åmiejesz siÄ ze mnie? Taka już jestem. Zawsze uwielbiaÅam dzieci. Kiedy przebywaÅam w rodzinach zastÄpczych, opiekowaÅam siÄ maluchami. ÅpiewaÅam im piosenki i koÅysaÅam je, wiesz? Póki nie zasnÄÅy. ByÅa tam taka maÅa dziewczynka, której matka nie kochaÅa, czÄsto siÄ niÄ zajmowaÅam, woziÅam jÄ w wózku na spacery do parku. MiaÅam wtedy może z szesnaÅcie lat, gdy z resztek materiaÅu uszyÅam jej tygryska, tak jÄ kochaÅam. Ale sama chciaÅabym mieÄ chÅopca, wiesz dlaczego? Dramaturg usÅyszaÅ wÅasny gÅos: - Dlaczego? - Bo przypominaÅby ojca. I szalaÅabym za nim jak za jego ojcem. Możesz byÄ pewien. Nie zakochujÄ siÄ w byle kim, wiesz? - BlondwÅosa Aktorka rozeÅmiaÅa siÄ. - O wiÄkszoÅci mÄżczyzn nie mogÄ nawet powiedzieÄ, że ich lubiÄ. GdybyÅ byÅ kobietÄ, czuÅbyÅ to samo na moim miejscu. RozeÅmiali siÄ razem. Dramaturg pÅonÄÅ z pożÄdania. Znowu jakby z zewnÄtrz usÅyszaÅ wÅasny gÅos: - ByÅabyÅ cudownÄ matkÄ. UrodzonÄ matkÄ. Dlaczego, dlaczego to mówiÅ? W tej improwizowanej scenie samochód mknÄÅ naprzód z zawrotnÄ szybkoÅciÄ i nie miaÅ kto chwyciÄ za kierownicÄ. Jazda po pijanemu! Lekko, ale kuszÄco BlondwÅosa Aktorka pocaÅowaÅa Dramaturga w usta. Fala radosnego podniecenia wypeÅniÅa jego krocze, dóŠbrzucha, caÅe ciaÅo. I znowu usÅyszaÅ wÅasny gÅos: - DziÄkujÄ. Moja ukochana. WiaroÅomny mÄż. Nie chciaÅ wykorzystywaÄ BlondwÅosej Aktorki. ByÅo z niej ufne dziecko. ChciaÅ jÄ ostrzec: Uważaj na nas! Nie kochaj mnie. MówiÄc "nas", miaÅ na myÅli siebie i Maxa Pearlmana. CaÅÄ spoÅecznoÅÄ teatralnÄ Nowego Jorku. BlondwÅosa Aktorka przyjechaÅa tutaj jak do ÅwiÄtyni, aby odrodziÄ siÄ poprzez sztukÄ. PoÅwiÄciÄ siÄ dla sztuki. Dramaturg miaÅ nadziejÄ, że nie przywÄdrowaÅa tutaj, aby siÄ poÅwiÄciÄ dla niego.
TrudnoÅÄ polegaÅa na tym, że nie przestaÅ kochaÄ Å¼ony. Nie ożeniÅ siÄ przypadkowo, jak wielu jego znajomych. MÄżczyzn z tego samego pokolenia co on, pochodzÄcych z żydowskiego, liberalnego, prorodzinnego Årodowiska. Nie podobaÅy mu siÄ beztroskie, lekkie romanse Pearlmana; nie podobaÅo mu siÄ, że kobiety, które traktowaÅ tak podle, chÄtnie i szybko mu wybaczaÅy, nie wyÅÄczajÄc jego atrakcyjnej, choÄ już niemÅodej żony. Dramaturg nie zdradziÅ Esther ani razu. Nawet gdy po 1948 roku staÅ siÄ wzglÄdnie sÅawny. Kiedy ku swojemu zdumieniu, rozdrażnieniu, zażenowaniu doÅwiadczyÅ wzmożonego zainteresowania ze strony kobiet: intelektualistek, dam z towarzystwa, rozwódek, a nawet żon przyjacióŠz teatralnego krÄgu. Na uniwersytetach, gdzie goÅcinnie wykÅadaÅ, w lokalnych teatrach, gdzie wystawiano jego sztuki, nie odmiennie pojawiaÅy siÄ te kobiety, rozpromienione, żywe, atrakcyjne, wyksztaÅcone, Å»ydówki i nie-żydówki, wykÅadowczynie, literatki, żony za możnych biznesmenów, wiele w Årednim wieku, wzruszone albo zachwycone mÄskim geniuszem. Możliwe, że niektóre z tych kobiet pociÄgaÅy go - z nudy, samotnoÅci albo z typowej dla niego frustracji wÅasnÄ pracÄ - lecz nigdy żony nie zdradziÅ; wszystko przez to, że w pewnym sensie miaÅ charakter ksiÄgowego i wielkÄ wagÄ przykÅadaÅ do faktów. Nie zdradziÅ Esther, z pewnoÅciÄ musiaÅo to coÅ dla niej znaczyÄ? Moja drogocenna wiernoÅÄ. Co za hipokryzja! Nie przestaÅ kochaÄ Esther i wierzyÅ, mimo jej gniewu i niechÄci, że ona także nie przestaÅa go kochaÄ. RzeczywiÅcie, nie przeżywali już burzy na miÄtnoÅci. Nawet wzmożonego zainteresowania sobÄ! Już od lat. Dramaturg wiódÅ prawdziwe życie w myÅlach, ludzie z krwi i koÅci czasem wydawali mu siÄ nierzeczywiÅci. Im bardziej bliscy, tym bardziej nierzeczywiÅci. Å»ona, dzieci. DorosÅe dzieci. DorosÅe, dalekie dzieci. I żona, na którÄ - naprawdÄ! - zdarzaÅo mu siÄ nie spojrzeÄ podczas rozmowy ani razu. ("TÄskniÅeÅ za mnÄ? " "Naturalnie". "Aha. WÅaÅnie widzÄ".) Å»yciem Dramaturga byÅy sÅowa, z trudem dobierane sÅowa, a jeÅli nie sÅowa - pisane szybkimi uderzeniami palców wskazujÄcych na przenoÅnej maszynie marki Olivetti - to spotkania z producentami, reżyserami i aktorami, przesÅuchania, próby czytane, warsztaty, próby zwykÅe (na koÅcu kostiumowe i "techniczne"), spektakle przedpremierowe i premiery, dobre recenzje, niezbyt dobre recenzje, sukcesy kasowe, brak sukcesów kasowych, nagrody i rozczarowania, chaotyczne zestawienie ciÄgÅych kryzysów niczym zygzakowaty kurs narciarza sunÄcego w dóŠpo nieznanym terenie, po Åniegu miÄdzy skaÅami. I albo urodziÅeÅ siÄ do takiego życia, ono ciÄ podnieca, choÄ zarazem wyczerpuje, albo nie urodziÅeÅ siÄ do takiego życia, masz wszystkiego doÅÄ i w koÅcu nie chcesz już nic odczuwaÄ. Dramaturg nie chciaŠżeniÄ siÄ z aktorkÄ ani pisarkÄ, ani w ogóle z kobietÄ o artystycznych ambicjach, zatem ożeniÅ siÄ z ÅadnÄ, energicznÄ, ÅagodnÄ mÅodÄ kobietÄ, pochodzÄcÄ z rodziny podobnej do jego rodziny, absolwentkÄ Columbia Teachers College. Kiedy siÄ poznali, Esther od niedawna uczyÅa matematyki w mÅodszych klasach szkoÅy Åredniej. Pobrali siÄ bez szczególnego entuzjazmu; ona pragnÄÅa szybko wyjÅÄ za mÄż i mieÄ dzieci. Wszystko to we wczesnych latach trzydziestych, sÅowem dawno temu. Obecnie Dramaturg byÅ czÅowiekiem wybitnym, a Esther byÅa jednÄ z owych żon ludzi wybitnych, o których bezstronni obserwatorzy mówiÄ: Dlaczego? Co on w ogóle w niej widziaÅ?
Na spotkaniach towarzyskich Dramaturg i jego żona na pewno nie zeszliby siÄ razem i nie zaczÄli rozmawiaÄ, byÄ może zerknÄliby na siebie, uÅmiechnÄli siÄ i poszli dalej. Nikt z ich wspólnych przyjacióŠnie przedstawiÅby ich sobie. To nie byÅa tragedia! Jedynie, jak chciaÅ wierzyÄ Dramaturg, zwyczajne życie. Å»adne tam życie udramatyzowane na scenie. Dramaturg nie próbowaÅ przypomnieÄ sobie, ile czasu minÄÅo, odkÄd on i jego żona ostatni raz kochali siÄ lub choÄby pocaÅowali. Gdzie nie ma Erosa, pocaÅunek jest najdziwniejszym z gestów: usta siÄ dotykajÄ, przyciskajÄ do siebie, ale po co? Dramaturg wiedziaÅ, że gdyby objÄÅ Esther, ona natychmiast by zesztywniaÅa i powiedziaÅa: "Dlaczego? Dlaczego akurat teraz? " Przecież nie mógÅ odpowiedzieÄ: Bo zakochujÄ siÄ w innej kobiecie. Po móż mi! Mimo wszystko wierzyÅ, że ich miÅoÅÄ nie wygasÅa, lecz tylko przyblakÅa. Jak obwoluta pierwszej ksiÄżki Dramaturga, cienkiego zbioru wierszy, który wydaÅ w wieku dwudziestu czterech lat; otrzymaÅ pochwalne i przychylne recenzje, sprzedaÅ 640 egzemplarzy. Niejasno pamiÄtaÅ, że okÅadka The Liberation miaÅa piÄknÄ, kobaltowoniebieskÄ barwÄ, a litery - żywy, kanarkowy kolor. Tak naprawdÄ jednak od czasu do czasu spostrzegaÅ ze zdziwieniem, że pod wpÅywem sÅoÅca obwoluta zrobiÅa siÄ niemal caÅkiem biaÅa, a liter prawie siÄ nie daÅo odczytaÄ. Jest póÅka z ksiÄżkami w wyobraźni i póÅka z ksiÄżkami kilka stóp od biurka Dramaturga. Można dowodziÄ, że obie sÄ realne. Tylko że istniejÄ w różnych czasach. Dramaturg powiedziaÅ ostrożnie do kobiety, z którÄ mieszkaÅ w Åadnym starym domu z piaskowca przy SiedemdziesiÄtej Drugiej Zachodniej wÅród póÅek peÅnych ksiÄżek: - Nie rozmawiamy już zbyt wiele, moja droga. Mam nadziejÄ, że teraz, gdy... - A kiedy dużo rozmawialiÅmy? GÅównie ty mówiÅeÅ. Nie, to nie byÅo w porzÄdku. To nieprawda. Ale Dramaturg postanowiÅ pominÄÄ to milczeniem. Innego dnia zapytaÅ: -Jak byÅo w Petersburgu? Esther popatrzyÅa na niego, jakby mówiÅ szyfrem. Na scenie jÄzyk jest szyfrem. Prawdziwe znaczenie tekstu kryje siÄ pod warstwÄ bezpoÅrednich znaczeÅ. A w życiu? Dramaturg w gÅÄbokim poczuciu winy zadzwoniÅ do BlondwÅosej Aktorki, aby odwoÅaÄ spotkanie zaplanowane na najbliższe popoÅudnie. Po raz pierwszy miaÅ zobaczyÄ jej mieszkanie w Village. W pamiÄci odtwarzaÅ sobie te niesamowite, póÅpornograficzne sceny z Niagary. Rozchylone nogi blondynki, wyraźne V Åona niemal widocznego przez podciÄ gniÄte na wysokoÅÄ piersi przeÅcieradÅo. W jaki sposób filmowcom udaÅo siÄ przemyciÄ takie sceny przez cenzurÄ? OszukaÄ Legion PrzyzwoitoÅci? Dramaturg samotnie obejrzaÅ NiagarÄ w kinie przy Times Square. ChciaÅ zaspokoiÄ ciekawoÅÄ. Nie widziaÅ filmu MÄżczyźni wolÄ blondynki ani SÅomianego wdowca. Nie miaÅ ochoty oglÄdaÄ Marilyn Monroe w rolach komediowych. Nie po Niagarze. WyjaÅniÅ BlondwÅosej Aktorce, że przez jakiÅ czas nie może siÄ z niÄ widywaÄ. Może dopiero za tydzieÅ, dwa.
ProsiÅ o wyrozumiaÅoÅÄ. OchrypÅym, pogodnym gÅosem Magdy BlondwÅosa Aktorka odparÅa, że tak, wszystko rozumie. Sonata widm. Dramaturg i Esther poszli na premierÄ Sonaty widm Strindberga w Circle in the Square przy Bleecker Street. WÅród publicznoÅci znaleźli siÄ przyjaciele, znajomi i wspóÅpracownicy Dramaturga; reżyser przedstawienia należaÅ do jego starych przyjacióÅ. W teatrze byÅo okoÅo dwustu miejsc. Ledwie zgasÅy ÅwiatÅa, w sali daÅo siÄ sÅyszeÄ pomruk ekscytacji. Dramaturg odwróciÅ siÄ i ujrzaÅ BlondwÅosÄ AktorkÄ schodzÄcÄ Årodkowym przejÅciem miÄdzy fotelami. Z poczÄtku pomyÅlaÅ, że jest sama, bo zawsze mu siÄ wydawaÅo, iż ta kobieta jest sama, takÄ jÄ zapamiÄtaÅ. BiÅ od niej blask samotnoÅci, uÅmiechaÅa siÄ tajemniczo i niepewnie, powieki jej drżaÅy, sprawiaÅa wrażenie, że zjawiÅa siÄ tu przypadkowo. Potem dostrzegÅ, że przyszÅa z Maxem Pearlmanem i jego żonÄ oraz ich przyjacielem, Marlonem Brando; Brando peÅniÅ funkcjÄ jej partnera, rozmawiaÅ z niÄ i ÅmiaÅ siÄ, kiedy zajmowali miejsca w drugim rzÄdzie. Co za widok: Marilyn Monroe i Marlon Brando. Oboje nie mieli na sobie strojów wizytowych. Brando, w znoszonej skórzanej kurtce i spodniach koloru khaki, byÅ nie ogolony, niesforne wÅosy zasÅaniaÅy mu uszy; BlondwÅosa Aktorka owinÄÅa siÄ w weÅniany pÅaszcz, kupiony w sklepie z artykuÅami wojskowymi na Broadwayu. PrzyszÅa z goÅÄ gÅowÄ; jej platynowe wÅosy bÅyszczaÅy, ale widaÄ byÅo ciemne odrosty. Dramaturg, wysoki na szeÅÄ stóp i dwa cale, skuliÅ siÄ w fotelu, majÄc nadziejÄ, że go nie widaÄ. Å»ona trÄciÅa go Åokciem w bok i powiedziaÅa: - Czy to Marilyn Monroe? Przedstawisz mi jÄ? POSÅANIEC BliźniÄta powiedziaÅy, że tÄskniÄ za swojÄ NormÄ i dzieckiem. W wannie z mosiÄżnÄ armaturÄ, na nóżkach w ksztaÅcie Åap z pazurami - CiemnowÅosy KsiÄżÄ. Nagi. W parujÄcej kÄpieli z obfitym dodatkiem aromatycznych soli. TakÄ kÄpiel przygotowuje siÄ bogom. ChciaÅa godnie przyjÄÄ CiemnowÅosego KsiÄcia. Odpowiednio go uhonorowaÄ. Kocham kogoÅ, zwierzyÅa mu siÄ nagle. Pierwszy raz w życiu jestem tak bardzo zakochana. Czasem mam ochotÄ umrzeÄ! Nie, chcÄ Å¼yÄ. CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä pocaÅowaÅ jÄ delikatnie w czoÅo. Nie jako kochanek. CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä nie mógÅby siÄ z niÄ kochaÄ. KochaÅ zbyt wiele kobiet i miaÅ już doÅÄ ich miÅoÅci, nie chciaÅ ich nawet dotykaÄ. WierzyÅa, że tym pocaÅunkiem daÅ jej swoje bÅogosÅawieÅstwo. Po prostu żyÄ ciÄgnÄÅa - i wiedzieÄ, że on też żyje. Å»e pewnego dnia byÄ może bÄdziemy siÄ kochaÄ jak mÄż i żona. CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä z zasady nie ufaÅ kobietom typu aryjskiego, ale nazywaÅ jÄ AnioÅem. Od poczÄtku tak siÄ do niej zwracaÅ. Inne imiona nawet nie wchodziÅy w grÄ. Teraz mówiÅ do niej, niewyraźnie wypowiadajÄc sÅowa, patrzÄc z bliska prosto w jej oczy: Aniele, nie mówisz chyba, że wierzysz w miÅoÅÄ? Jak w życie po życiu? Zbita z tropu, odpowiedziaÅa szybko: Ach, nie wiesz, że Å»ydzi nie wierzÄ w życie po życiu jak chrzeÅcijanie? Ja dowiedziaÅam siÄ o tym dopiero dzisiaj.
CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä rzekÅ: Twój ukochany jest Å»ydem, tak? co czym prÄdzej odparÅa: Nie jesteÅmy kochankami. Kochamy siÄ na odlegÅoÅÄ. CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä wybuchnÄÅ Åmiechem. PowiedziaÅ: Zachowaj ten dystans, Aniele. I zachowaj waszÄ miÅoÅÄ. StwierdziÅa z powagÄ: ChcÄ zostaÄ wielkÄ aktorkÄ. Dla niego. Aby mógÅ byÄ ze mnie dumny. CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä zakoÅysaÅ siÄ na stopach. SzarpnÄÅ za przepoconÄ koszulÄ. WczeÅniej zdjÄÅ zniszczonÄ skórzanÄ kurtkÄ i upuÅciÅ jÄ na podÅogÄ jej mieszkania przy Jedenastej Wschodniej Ulicy. CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä chyba nie wiedziaÅ dokÅadnie gdzie. NależaÅ do gatunku ludzi, o których dbajÄ inni, pokojówki i sÅużÄcy. ManipulowaÅ na oÅlep przy pasku i rozporku, który byÅ już czÄÅciowo rozpiÄty. MuszÄ wziÄÄ kÄpiel, oÅwiadczyÅ. MuszÄ siÄ umyÄ. Nieoczekiwanie i nagle, ale byÅa przygotowana na nieoczekiwane i nagÅe wymagania mÄżczyzn. PomogÅa mu przejÅÄ do Åazienki poÅożonej na tyÅach mieszkania, od krÄciÅa bÅyszczÄce mosiÄżne kurki i nasypaÅa soli kÄpielowych do wanny i parujÄcej wody, tryskajÄcej silnym strumieniem - aby go powitaÄ jak należy, aby go uhonorowaÄ. CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä byÅ posÅaÅcem z przeszÅoÅci. BaÅa siÄ wiadomoÅci, którÄ prawdopodobnie przyniósÅ. Bo pierwszy raz spotkaÅa siÄ z nim dawno temu, kiedy byÅa jeszcze NormÄ mieszkajÄcÄ z BliźniÄtami, zanim wystÄpiÅa w Niagarze i staÅa siÄ Marilyn Monroe; o tej erze nawet nie chciaÅa myÅleÄ albo nie mogÅa jasno myÅleÄ, szczebiotaÅa do CiemnowÅosego KsiÄcia, jak to czyniÄ czasem kobiety, aby stworzyÄ swoistÄ muzykÄ filmowÄ dla rozproszenia swych obaw. Kiedy siÄ odwróciÅa, ze zdumieniem stwierdziÅa, że CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä rozebraÅ siÄ nieporadnie do naga. Nie zdjÄÅ jedynie skarpetek. DyszaÅ po tym wysiÅku. PiÅ od wielu godzin i paliÅ pergaminowe papierosy, wydmuchujÄc gryzÄcy, sÅodkawy dym - czÄstowaÅ jÄ nimi (odmawiaÅa) - a teraz dyszaÅ i miaÅ zamglony wzrok. Spodnie, brudne slipy i przepoconÄ koszulÄ kopnÄÅ na bok. UÅmiechnÄÅa siÄ wystraszona. Tego siÄ nie spodziewaÅa. CiaÅo Ciemno wÅosego KsiÄcia byÅo takie... mocne! Osiem znaczÄcych filmów, w których wystÄpiÅ, najbardziej ceniony aktor epoki, ukazaÅo je tylko czÄÅciowo, na zachÄtÄ: cudownie wyrzeźbione mÄskie ciaÅo z wyraźnie zaznaczonymi miÄÅniami klatki piersiowej, doskonale uksztaÅtowanymi mÄskimi piersiami i brodawkami jak miniaturowe winogrona, podobne do sierÅci owÅosienie, ukÅadajÄce siÄ w wir na torsie, bardziej gÄste w okolicach krocza. Ciemno wÅosy KsiÄÅ¼Ä miaÅ trzydzieÅci dwa lata i przeżywaÅ szczyt swojej mÄskiej urody: w ciÄgu kilku najbliższych lat jego skóra straci swój arogancki blask, ciaÅo sflaczeje; po upÅywie dekady nabierze nadwagi, pojawi siÄ wydatny brzuch i dodatkowy podbródek; kiedy minÄ dwie dekady, bÄdzie znanym tÅuÅciochem. W przyszÅoÅci CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä bÄdzie gruby niczym gumowy manekin nadmuchany motocyklowÄ pompkÄ, Åwiadome szyderstwo z jego mÅodzieÅczego wizerunku. PatrzÄc na niego, myÅlaÅa: Gdybym tylko mogÅa go kochaÄ/ Gdybym mogÅa. Możemy siÄ kochaÄ i ocaliÄ siebie. Penis CiemnowÅosego KsiÄcia bujaÅ siÄ gruby i posÄpny wÅród kÄdzierzawych wÅosów krocza, w póÅerekcji, pobudzony; na jego koniuszku bÅyszczaÅa pojedyncza kropla wilgoci. CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä potknÄÅ siÄ, zatoczyÅ do tyÅu i uderzyÅ w wieszak z
rÄcznikami. Z kranów silnym strumieniem leciaÅa woda, z parÄ rozchodziÅ siÄ aromatyczny zapach. Ona nadal siÄ uÅmiechaÅa, ale już w panice. ZnaÅa scenariusz, z którego pochodziÅa ta scena. BÄdzie chciaÅ, żeby mu to obcaÅowaÄ. Na tym im zależy. Chwyci mnie za kark. Bo gdzie jest jej Matka? W pokoju. W Åóżku. Åpi i pojÄkuje przez sen. Tutaj jest tylko Norma Jeane i ten pijany, chwiejÄcy siÄ mÄżczyzna ze sterczÄcym, drgajÄcym penisem, o dobrotliwie zmrużonych oczach i stworzonych do caÅowania ustach; jak to zauważyÅa Gladys z krzywym uÅmiechem: Póki dostaje to, o co mu chodzi, wtedy tak, owszem, jest jak ksiÄżÄ. Ale CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä na nic nie czekaÅ. PrzecisnÄÅ siÄ obok Normy Jeane i oparÅ nagimi poÅladkami o brzeg wanny. W wonnych oparach rozkapryszony i bezradny jak dziecko. Aniele, możesz mi pomóc z tymi pierdolonymi... ChodziÅo mu o skarpety, nie mógÅ siÄ schyliÄ, aby je zdjÄÄ. (Tego rodzaju żaÅosne epizody bÄdzie rejestrowaÅ Snajper. Snajper nie bÄdzie wdawaÅ siÄ w moralne oceny, sporzÄdzajÄc bardzo drobiazgowe raporty, bo to siÄ absolutnie nie mieÅciÅo w zakresie zadaÅ Snajpera. PeÅniÅ sÅużbÄ w Agencji. RozpracowywaÅ podejrzanÄ dziaÅalnoÅÄ wywrotowÄ i za grożenia bezpieczeÅstwa narodowego Stanów Zjednoczonych. Bo niewinni obywatele nie bÄdÄ mieli nic do ukrycia. Nie bÄdzie winowajców. Wszyscy bÄdÄ informatorami i zawodowi Snajperzy iv ogóle nie bÄdÄ potrzebni.) ByÅa jego MagdÄ! Zadzwoni do kochanka. BÄdzie pÅakaÅa do sÅuchawki: ProszÄ, przyjedź do mnie, natychmiast, teraz w nocy. Å»ydzi sÄ starożytnym ludem wÄdrownym, bÅogosÅawionym i przeklÄtym przez Boga. Mimo wszystko ich historia jest historiÄ boskich ludzi: Adama, Noego, Abrahama, ojca wszystkich. Rodu mÄżczyzn. MÄżczyzn, którzy rozumieli sÅaboÅci kobiet i umieli wybaczaÄ. Wybaczam ci! Tchórzostwo. Å»e nie masz odwagi kochaÄ mnie tak mocno, jak ja ciÄ kocham. Och tak, widziaÅa Dramaturga w teatrze przy Bleecker Street. Pewnie, że go widziaÅa. WiedziaÅa wczeÅniej, że tam bÄdzie. Bo wiedziaÅa dużo jak na nowÄ kobietÄ w tym mieÅcie; dowiadywaÅa siÄ wszystkiego od swych nowych przyjacióÅ; iluż nieznajomych pragnÄÅo siÄ z niÄ zaprzyjaźniÄ; przy zwoitych mÄżczyzn i kobiet, majÄcych ochotÄ przejÅÄ siÄ publicznie u boku Marilyn Monroe i daÄ siÄ z niÄ sfotografowaÄ. Tak, widziaÅam ciÄ. WidziaÅam, jak patrzyÅeÅ w drugÄ stronÄ i udawaÅeÅ, że nie masz nic wspólnego ze swojÄ MagdÄ. W maÅym, zatÄchÅym teatrze przy Bleecker Street siedziaÅ sztywno po chylony obok żony. Taka kobieta jest jego żonÄ! A ja jestem Miss ZÅote Marzenia. Ten mÄżczyzna zasÅuguje na mnie. Nigdy nie zadzwoni do kochanka! Nie do Dramaturga, którego podziwiaÅa najbardziej ze wszystkich mÄżczyzn. On byÅ jej Abrahamem: zaprowadzi jÄ do Ziemi Obiecanej.
ZostaÅa wprawdzie ochrzczona, ale siÄ odchrzci i zostanie żydówkÄ. W gÅÄbi duszy jestem żydówkÄ. WÄdrowcem szukajÄcym prawdziwego domu. Dramaturg przekona siÄ, jaka jest poważna, jaka oddana swej profesji. Ponieważ gra aktorska jest jednoczeÅnie sztukÄ i rzemiosÅem, zamierzaÅa po mistrzowsku opanowaÄ jedno i drugie. ByÅa inteligentnÄ mÅodÄ kobietÄ, dumnÄ i rozsÄdnÄ. Gdyby byÅo inaczej, Dramaturg by jej nie kochaÅ. ProszÄ, jaka zrównoważona byÅa jego Magda, daleka od rozgoryczenia i kobiecej histerii, no wiÄc spokojnie przebraÅa siÄ w pikowany szlafrok i kiedy CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä kÄpaÅ siÄ na tyÅach jej mieszkania w wiekowej porcelanowej wannie z bÅyszczÄcymi mosiÄżnymi dodatkami, ona skuliÅa siÄ na sofie, aby przepisaÄ do swojego dziennika strofy PieÅni nad pieÅniami. W antykwariacie kupiÅa hebrajskÄ BibliÄ, potem zaÅ ze zdziwieniem i ulgÄ stwierdziÅa, że to Stary Testament, tylko pod innÄ nazwÄ. Niech mnie ucaÅuje pocaÅunkami swych ust! Bo miÅoÅÄ twa przedniejsza od wina. O jak piÄkna jesteÅ, przyjacióÅko moja, jak piÄkna, oczy twe jak goÅÄbice! Cicho! Ukochany mój! Oto on! Oto nadchodzi. Biegnie przez góry, skacze po pagórkach. Bo oto minÄÅa już zima, deszcz ustaÅ i przeszedÅ. Na ziemi widaÄ już kwiaty; i gÅos synogarlicy już sÅychaÄ w naszej krainie. Ja ÅpiÄ, lecz serce me czuwa: Cicho! Oto miÅy mój puka! "Otwórz mi, siostro moja, przyjacióÅko moja, goÅÄbko moja, ty moja nieskalana..." OtworzyÅam ukochanemu memu, lecz ukochany mój już odszedÅ i znikÅ; życie miÄ odeszÅo, iż siÄ oddaliÅ. SzukaÅam go, lecz nie znalazÅam; woÅaÅam go, lecz mi nie odpowiedziaÅ. Chyba zasnÄÅa. GÅowÄ miaÅa ciÄżkÄ! Wszystko byÅo jeszcze przed niÄ, wysiÅek reszty jej życia. Tak, wróci do Hollywood; podpisze kontrakt na nastÄpny film. Nie mogÅa tego uniknÄÄ, nie miaÅa pieniÄdzy, potrzebowaÅa ich na rozwód Dramaturga i na wspólne życie, a najÅatwiej mogÅa je zdobyÄ jako Marilyn Monroe. Zatem jako Marilyn wróci do Miasta z Piasku. WiedziaÅam o tym od samego poczÄtku. WiedziaÅam, choÄ nie wiedziaÅam, że wiem. A jednak wróci, wiedzÄc o sztuce aktorskiej wiÄcej niż kiedyÅ. Po miesiÄcach ÄwiczeÅ u Maxa Pearlmana, surowego nauczyciela. Gdy pracowaÅa pokorna i peÅna zapaÅu jak dziecko, które uczy siÄ podstaw czytania, pisania i mówienia. Zapowiadasz siÄ na wielkÄ aktorkÄ, powiedziaÅ. JeÅli to nie byÅa prawda, ona sprawi, że to bÄdzie prawda. CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä byÅ najwiÄkszym amerykaÅskim aktorem swoich czasów, tak jak Laurence Olivier - brytyjskim. Dla CiemnowÅosego KsiÄcia jego geniusz zdawaÅ siÄ znaczyÄ bardzo niewiele; sukces budziÅ w nim pogardÄ, nie wdziÄcznoÅÄ. Ja taka nie bÄdÄ. Odpowiem bÅogosÅawieÅstwem na bÅogosÅawieÅstwo. Chyba spaÅa, bo teraz nagle siÄ przebudziÅa. OgarnÄÅ jÄ chorobliwy lÄk. Trzecia czterdzieÅci. CoÅ byÅo nie tak. CiemnowÅosy KsiÄżÄ! Nie wyszedÅ z kÄpieli od wielu godzin. LeżaÅ w wannie w letniej wodzie, trzymajÄc bezwÅadnÄ gÅowÄ na porcelanowej krawÄdzi; CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä o obwisÅych ustach, ze ÅlinÄ
na brodzie, spod przymkniÄtych powiek wyÅaniaÅy siÄ póÅkola szaroÅci, niczym Åluz. WÅosy mokre i gÅadkie jak u foki. CiaÅo, które zaledwie przed kilkoma godzinami wydawaÅo siÄ jej doskonale uksztaÅtowane, teraz byÅo dziwnie powykrzywiane - ramiona okrÄgÅe, pierÅ zapadniÄta, na wysokoÅci pasa waÅek, skurczony, zwrócony ku górze penis koÅysaÅ siÄ luźno w pienistej wodzie. Och, CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä zwymiotowaÅ do wody! Rzygowiny unosiÅy siÄ na powierzchni. Mimo wszystko oddychaÅ, żyÅ. To byÅo dla mnie najważniejsze. ZdoÅaÅa go obudziÄ. OdtrÄciÅ jej rÄce i sklÄÅ jÄ. DźwignÄÅ siÄ na nogi, wylewajÄc wodÄ na wyÅożonÄ terakotÄ podÅogÄ; przeklÄÅ znowu i straciÅ równowagÄ; byÅby siÄ wywróciÅ w porcelanowej wannie, gdyby nie zdÄżyÅa go podtrzymaÄ i uratowaÄ przed rozbiciem gÅowy; z wysiÅku drżaÅy jej ramiona; CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä byÅ ciÄżkim mÄżczyznÄ, niewysokim, ale masywnym i umiÄÅnionym. BÅagaÅa go, prosiÅa, aby uważaÅ; nazwaÅ jÄ "piz dÄ" (choÄ skoro jej nie znaÅ, może wcale nie miaÅ zamiaru jej obraziÄ), lecz mimo wszystko przytrzymaÅ siÄ jej mocno i po kilku minutach daÅ siÄ wyprowadziÄ z wanny; znowu siedziaÅ na porcelanowym brzegu, koÅysaÅ siÄ i coÅ mamrotaÅ, choÄ oczy miaÅ zamkniÄte; zanurzyÅa gÄbkÄ w zimnej wodzie i delikatnie wytarÅa mu twarz, po czym zrobiÅa wszystko, co siÄ daÅo, aby z ciaÅa usunÄÄ pozostaÅoÅci wymiocin; ciÄgle siÄ jednak baÅa, że znowu dostanie torsji, że siÄ przewróci i umrze, tak nierówno oddychaÅ, usta miaÅ obwisÅe, sflaczaÅe. ZdawaÅ siÄ nie wiedzieÄ, gdzie siÄ znajduje; po kilkakrotnym przejechaniu myjkÄ ożywiÅ siÄ do pewnego stopnia i dźwignÄÅ na nogi; owinÄÅa go rÄcznikiem i podtrzymujÄc w pasie, zaprowadziÅa do sypialni; po jego owÅosionych, bladych nogach i stopach ÅciekaÅa woda; ÅmiaÅa siÄ cicho, aby go upewniÄ, że wszystko jest w porzÄdku, że jest z niÄ bezpieczny, ona siÄ nim zaopiekuje; potknÄÅ siÄ i znowu jÄ wyzwaÅ: "pizda! gÅupia pizda!" RunÄÅ bokiem na Åóżko, aż sprÄżyny gÅoÅno jÄknÄÅy, wystraszyÅa siÄ, że zniszczyÅ Åóżko, które do niej nie należaÅo, zgrabne, stare mosiÄżne Åóżko zamożnej przyjacióÅki Maxa Pearlmana, która przebywaÅa w Paryżu. Po tem podniosÅa jego nogi, nogi ciÄżkie jak betonowe cegÅy, i poprawiÅa na poduszce wilgotnÄ gÅowÄ, caÅy czas szepczÄc coÅ do niego, pocieszajÄc, tak jak to robiÅa kiedyÅ z Eks-Sportowcem i innymi obywatelami Miasta z Piasku. CzuÅa siÄ teraz znacznie lepiej, miaÅa w sobie wiÄcej optymizmu, Norma Jeane Baker byÅa optymistkÄ z natury, czyż nie przysiÄgaÅa sobie, że bÄdzie zawsze zachowywaÅa optymizm - wówczas, gdy siadywaÅa w kucki na dachu sierociÅca i patrzyÅa w stronÄ Hollywood, na oÅwietlonÄ wieÅ¼Ä RKO, BÅagam/ObiecujÄ! PrzysiÄgam! Nigdy siÄ nie poddam. DotarÅo do niej, że obecna haniebna scena tak naprawdÄ pochodzi z filmu; jej ogólne zarysy, jeÅli już nie szczegóÅy, wydawaÅy siÄ znajome i miaÅy romantycznÄ otoczkÄ; ona byÅa Claudette Colbert, on Clarkiem Gableem; nie, ona byÅa Carole Lombard, on Clarkiem Gableem; ta sytuacja byÅa w scenariuszu, nawet jeÅli oboje go nie znali, to przecież jako utalentowani aktorzy mogli improwizowaÄ. CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä w moim Åóżku. Och, mój bliski przyjaciel. KazaÅ siÄ nazywaÄ Carlo. Ale czy byliÅmy kochankami? Nie sÄdzÄ. ByliÅmy? Natychmiast zaczÄÅ chrapaÄ. PrzykryÅa go przeÅcieradÅem i sama skuliÅa siÄ obok. Reszta tej koszmarnej nocy staÅa pod znakiem gwaÅtownych skurczów miÄÅni i przewracania siÄ z boku na bok.
WyczerpaÅo jÄ Å¼ycie w Nowym Jorku, wypeÅnione nadziejami i ciÄżkÄ pracÄ. Å»ycie, które dawniej wyobrażaÅa sobie jako wyzwolenie. PiÄciogodzinne zajÄcia w Zespole i jeszcze wiele godzin prywatnych lekcji z Maxem Pearlmanem lub jednym z jego agresywnych asystentów; miÅoÅÄ do Dramaturga i obawa, że jej ukochany od niej ucieknie, a ona bÄdzie musiaÅa umrzeÄ; tego rodzaju porażka mogÅaby skazaÄ jÄ na ÅmierÄ, bo czyż babcia Delia nie powtarzaÅa podobnych rzeczy swojej córce Gladys, która nie zdoÅaÅa zatrzymaÄ przy sobie mÄża ani nawet zdobyÄ podtatusiaÅego kochanka jako źródÅa finansowego wsparcia? Delia sapaÅa i ÅmiaÅa siÄ: Co w tym dobrego, że jesteÅ kobietÄ upadÅÄ i dziwkÄ, jeÅli w wieku trzydziestu lat nie dorobiÅaÅ siÄ niczego? A za kilka miesiÄcy Norma Jeane skoÅczy trzydziestkÄ. Ostrożnie poÅożyÅa gÅowÄ na ramieniu CiemnowÅosego KsiÄcia. Nie odepchnÄÅ jej. SpaÅ niespokojnie, lecz gÅÄboko, jak to mÄżczyźni. ZgrzytaÅ zÄbami, dygotaÅ, kopaÅ i pociÅ siÄ, aż tuż przed Åwitem zmoczyÅ siÄ i zaczÄÅ cuchnÄÄ, jakby siÄ w ogóle nie kÄpaÅ. Norma Jeane uÅmiechnÄÅa siÄ i pomyÅlaÅa o Buckym Glazerze, o jego bagnistych pachach i stopach okrytych pajÄczynami brudu. Tym razem, kiedy bÄdzie miaÅa nowego mÄża, nie popeÅni żadnego z bÅÄdów, które popeÅniaÅa w przeszÅoÅci. Sprawi, że Dramaturg bÄdzie dumny z niej jako aktorki i tym bardziej pokocha jÄ jako żonÄ. BÄdÄ mieli dzieci. Już teraz bardzo Åatwo wyobrażaÅa sobie siebie w ciÄży. W spokoju tej nocy, tuż przed Åwitem, MaleÅstwo znowu przyszÅo i wybaczyÅo mi. Otto OsÄ cynicznie przewidziaÅ dla niej ÅmierÄ Äpunki w Hollywood, ale z pewnoÅciÄ nie takie byÅo jej przeznaczenie. Rankiem obudziÅa siÄ, ubraÅa możliwie najciszej - CiemnowÅosy KsiÄ Å¼Ä wciÄż spaÅ - i poszÅa do sklepu spożywczego przy PiÄtej Alei po Åwieże jajka, pÅatki, owoce i kawÄ w ziarnach, a kiedy wróciÅa, CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä wÅaÅnie siÄ budziÅ; skrzywiÅ siÄ, kiedy ÅwiatÅo uderzyÅo w jego przekrwione oczy, ale poza tym byÅ w stosunkowo dobrej formie, zadziwiÅ jÄ humorem, dowcipem; powiedziaÅ, że odór wÅasnego ciaÅa budzi w nim wstrÄt, wiÄc musi wziÄÄ prysznic; idÄc chwiejnym krokiem do Åazienki, rozeÅmiaÅ siÄ po raz drugi z jej przejÄcia; stanÄÅa przy drzwiach, nasÅuchujÄc, czy nie dojdzie do nastÄpnej katastrofy, ale usÅyszaÅa tylko pac\ mydÅa, które CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä wypuÅciÅ kilka razy z nieporadnych dÅoni. Potem, osuszajÄc rÄcznikiem wÅosy, przejrzaÅ zawartoÅÄ jej szafy i komody w poszukiwaniu mÄskich ubraÅ, bielizny czy chociaż skarpet. Nie znalazÅ niczego. W kuchni przyjÄÅ od niej jedynie szklankÄ wody z lodem, którÄ opróżniÅ ostrożnie niczym czÅowiek idÄcy po linie bez siatki zabezpieczajÄcej. Nie chciaÅ niczego zjeÅÄ. Norma Jeane byÅa rozczarowana. Nie dawaÅ jej szansy! Bucky Glazer i Eks-Sportowiec należeli do wybitnych pożeraczy ÅniadaÅ. Sama wypiÅa tylko filiżankÄ kawy dla pobudzenia nerwów. Ależ CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä byÅ przystojny, nawet z przekrwionymi oczami, wykrzywiajÄcym twarz bólem gÅowy i tym, co nazywaÅ "grypÄ jelitowÄ"; w brudnym ubraniu z poprzedniego dnia, nie ogolony, z niedbale zaczesanymi do tyÅu wilgotnymi wÅosami. NazywaÅ jÄ czÄsto AnioÅem i dziÄkowaÅ jej. GÅaskaÅ jÄ po grzbiecie dÅoni i smutno siÄ uÅmiechaÅ, rozprawiajÄc z faÅszywym zapaÅem, niczym któraÅ z postaci w sztuce Odetsa, że pewnego dnia zrobiÄ sztukÄ pod auspicjami Pearlmana lub może film, jeżeli tylko uda im siÄ zdobyÄ odpowiedni scenariusz (on także gardziÅ Åwiatkiem Hollywood, ale cóż, potrzebowaÅ hollywoodzkich pieniÄdzy); myÅlaÅa: jaka to ironia, że ani on, ani ona nie bÄdÄ wyraźnie pamiÄtali niczego z poprzedniego wieczoru, tyle tylko, że okazali sobie odrobinÄ czuÅoÅci. Niewykluczone, że ocaliÅa mu życie; a może on jej ocaliŠżycie? Oto poÅÄczyli siÄ, choÄ tylko jak brat i siostra, na caÅe życie.
Po mojej Åmierci Brando nie udzieli żadnego wywiadu na mój temat. Jako jedyny spoÅród hollywoodzkich szakali. Dopiero gdy zabieraÅ siÄ do odejÅcia, przypomniaÅ sobie o wiadomoÅci, którÄ miaÅ jej przekazaÄ. -Aniele, posÅuchaj. Ostatnio zupeÅnie przypadkiem spotkaÅem Cassa Chaplina. - Norma Jeane uÅmiechnÄÅa siÄ niewyraźnie. Nic nie powiedziaÅa. DrżaÅa, ale miaÅa nadziejÄ, że jej przyjaciel tego nie zauważy. - Nie widziaÅem go ani Eddyego G może od roku. Tylko co nieco o nich sÅyszaÅem, wiesz? A tu nagle wpadÅem na Cassa w czyimÅ domu i on powiedziaÅ mi, żebym przy najbliższej okazji przekazaÅ ci pewnÄ wiadomoÅÄ. Norma Jeane nic nie odpowiedziaÅa. Pewnie powinna rozsÄdnie zauważyÄ: JeÅli Cass ma dla mnie jakÄÅ wiadomoÅÄ, to dlaczego sam mi jej nie przekaże? - PowiedziaÅ: Przekaż jej, że BliźniÄta tÄskniÄ za swojÄ NormÄ i dzieckiem. - CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä dostrzegÅ wyraz jej twarzy i rzekÅ: - Może nie powinienem byÅ przekazywaÄ ci tej wiadomoÅci? Od tego skurwiela. Norma Jeane pożegnaÅa go i czym prÄdzej wyszÅa do innego pokoju. SÅyszaÅa, jak towarzysz jej ostatniej nocy woÅa za niÄ, choÄ bez wiÄkszego przekonania: - Hej, Aniele? Ale nie ruszyÅ za niÄ. WiedziaÅ tak samo jak ona, że ta scena siÄ skoÅczyÅa. Brando i ja nigdy nie nakrÄciliÅmy filmu. ByÅ zbyt potÄżnym aktorem dla Monroe. PÄkÅaby przy nim jak tania lalka. A jednak jej scena z CiemnowÅosym KsiÄciem jeszcze siÄ nie skoÅczyÅa. Późnym popoÅudniem wróci z zajÄÄ w Zespole, wejdzie do mieszkania i stanie jak wryta na widok czegoÅ, co wyda siÄ jej grobowcem peÅnym kwiatów. Kilka ukÅadów, gÅównie biaÅych kwiatów: lilii, róż, goździków, gardenii. Åliczne! I tak ich dużo. Zapach gardenii dominowaÅ. Do jej oczu napÅynÄÅy Åzy. ZaczÄÅo jej siÄ robiÄ niedobrze. WolaÅa myÅleÄ, że kwiaty dostaÅa od Dramaturga, od kochanka bÅagajÄ cego o przebaczenie. WiedziaÅa jednak, że nie byÅy od niego. DostaÅa je, rzecz jasna, od CiemnowÅosego KsiÄcia. Od kochanka, który nie mógÅ jej kochaÄ. Który na kartce w ksztaÅcie serca starannie wypisaÅ czerwonym atramentem: ANIELE, MAM NADZIEJÄ, Å»E JEÅLI UDA SIÄ KOMUÅ Z NAS, BÄDZIESZ TO TY. TWÃJ PRZYJACIEL CARLO DANCING IN THE DARK StarzejÄcy siÄ, podniszczony pÅaszcz na kiju. Boże, do tego doszÅo, że sobÄ pogardzaÅ! A jednak: zaciskajÄc piÄÅci, gapiÅ siÄ na przyprószone Ånieżnym pyÅem lodowisko. Tam, jak w komedii muzycznej, w której dominuje dźwiÄk, kolor i ruch, BlondwÅosa Aktorka jeździÅa na Åyżwach w towarzystwie mÅodego aktora z ZespoÅu. WÅaÅciwie byÅ to aktor, który graÅ jego Isaaca. Isaac, jeżdżÄcy po lodzie z jego MagdÄ. Czyli wiÄcej, niż jakikolwiek dramatopisarz mógÅby znieÅÄ. A jeÅli siÄ pocaÅujÄ? Na jego oczach?
Jakby tego byÅo maÅo, krÄżyÅy plotki o niej i o Marlonie Brando. Ale o tym nawet nie pozwalaÅ sobie myÅleÄ. MiaÅa tak wielu mÄżczyzn. Tak wielu mÄżczyzn jÄ miaÅo. Od wspólnych przyjacióŠDramaturg dowiedziaÅ siÄ, że BlondwÅosa Aktorka wkrótce opuÅci Nowy Jork i wróci do Los Angeles; silniejsza po miesiÄcach intensywnej pracy w Zespole, wróci do kariery aktorki filmowej. OczywiÅcie nie na starych warunkach. Wytwórnia nie tylko wybaczyÅa Marilyn Monroe, ale uwzglÄdniÅa szereg jej żÄdaÅ. Wszystko to przej dzie do historii Hollywood. Marilyn Monroe, tak dÅugo lekceważona przez przemysÅ filmowy, wreszcie pokonaÅa WytwórniÄ! Ma prawo do akceptacji projektu, scenariusza, reżysera. Podniesiono jej gaÅ¼Ä do 100 000 dolarów za film. Dlaczego? Bo nie istniaÅa żadna blondynka, która by mogÅa zajÄÄ jej miejsce. Która zarobiÅa dla nich tyle milionów dolarów tak niskim kosztem. Nie byÅ zazdrosny o BlondwÅosÄ AktorkÄ, życzyÅ jej jak najlepiej. Ãw gÅÄboki smutek w jej oczach. Taki sam dostrzegaÅ przed trzydziestu laty w oczach Magdy, ale wówczas jako zadurzony chÅopak jeszcze nie potrafiÅ tego zrozumieÄ. Na lodowisku w Central Parku miÄdzy tuzinami barw nie odzianych Åyżwiarzy w każdym wieku jeździÅa BlondwÅosa Aktorka - w ciemnych okularach, biaÅej czapce z angory naciÄgniÄtej ciasno na uszy, aby ukryÄ każde pasemko wÅosów, i biaÅym szaliku wokóŠszyi. Podobno wczeÅniej nigdy nie jeździÅa na Åyżwach, jedynie na wrotkach, jeszcze jako dziewczyna, w poÅudniowej Kalifornii. Tam, skÄd pochodzi, wyjaÅniÅa BlondwÅosa Aktorka, trzepoczÄc powiekami, nie ma lodu. Nigdy. DostrzegaÅ jednak, że na Åyżwach zachowuje siÄ ostrożnie. Tymczasem inni, bardziej doÅwiadczeni Åyżwiarze mknÄli obok niej jak wiatr. MiaÅa sÅabe kostki; co rusz bliska byÅa utraty równowagi. MachaÅa rÄkami, ÅmiaÅa siÄ, koÅysaÅa i niemal przewracaÅa, ale za każdym razem jej towarzysz - rÄka wokóŠjej pasa - ratowaÅ jÄ z opresji. Raz albo dwa, mimo caÅej jego galanterii, wylÄdowaÅa twardo na lodzie, ale rozeÅmiaÅa siÄ tylko i przy jego pomocy podnosiÅa siÄ znowu. OtrzepywaÅa siedzenie ze Åniegu i jeździÅa dalej. Åyżwiarze krÄcili siÄ wokóŠniej; jeÅli ktoÅ na niÄ zerknÄÅ, widziaÅ tylko ÅlicznÄ dziewczynÄ o bladej cerze prawie bez makijażu i w bardzo ciemnych okularach. Może w ogóle nie zrobiÅa sobie makijażu. UbraÅa siÄ w zrobiony na drutach sweter, ciemne spodnie z ciepÅego aksamitu, których Dramaturg wczeÅniej nie widziaÅ, i biaÅe buty Åyżwiarskie. JeÅli byÅ to debiut tej dziewczyny na lodzie, to należaÅo przyznaÄ, że ma naturalny talent, może taneczny. Ta gibkoÅÄ. Ta energia! W jednej chwili bÅaznowaÅa, udawaÅa nieporadnoÅÄ, zaraz potem nabieraÅa wdziÄku, poruszajÄc siÄ ramiÄ w ramiÄ ze swoim towarzyszem. MÅody mÄżczyzna byÅ dobrym Åyżwiarzem, odbijaÅ siÄ dÅugimi, sprÄżystymi nogami i pewnie utrzymywaÅ równowagÄ; nosiÅ okulary w drucianych oprawkach, które nadawaÅy mu, tak jak Dramaturgowi, gdy byÅ w jego wieku, wyglÄd mÅodego żydowskiego studenta, na swój tajemniczy sposób atrakcyjnego. Na gÅowie miaÅ tylko nauszniki. Marzec w Nowym Jorku byÅ w tym roku wyjÄtkowo chÅodny. Pod oÅlepiajÄco bÅÄkitnym niebem wiaÅ póÅnocno-wschodni wiatr. Dramaturg, zrozpaczony, chory z miÅoÅci, przyglÄdaÅ siÄ im uważnie. Nie potrafiÅ trzymaÄ siÄ z daleka. Nie mógÅ wysiedzieÄ w pracowni przy biurku. ByÅ chory z tÄsknoty. (Czy miaÅ prawo wplÄtaÄ BlondwÅosÄ AktorkÄ w swoje życie?
Znowu przesÅuchiwaÅa go Komisja Kongresu do Spraw Badania DziaÅalnoÅci AntyamerykaÅskiej; może nie tyle chodziÅo tu o przesÅuchanie, ile o przeÅladowanie, drÄczenie; musiaÅ wynajÄÄ prawnika i ponieÅÄ koszty sÄ dowe, które byÅy równoznaczne z grzywnÄ; nowy przewodniczÄcy komisji czuÅ szczególnÄ niechÄÄ do Dramaturga, odkÄd obejrzaÅ jego sztukÄ, rzekomo "krytykujÄcÄ amerykaÅskie spoÅeczeÅstwo i kapitalizm". Nie byÅo tajemnicÄ, że FBI gromadziÅo przeciwko Dramaturgowi materiaÅy obciÄżajÄce. Dramaturg należaÅ do "nowojorskich intelektualistów o poglÄdach lewicowych".) BlondwÅosa Aktorka jeździÅa na Åyżwach, a Dramaturg patrzyÅ. Nie próbowaÅ siÄ chowaÄ, bo uważaÅ to za niehonorowe. Nie należaÅ do kategorii ludzi, którzy siÄ ukrywajÄ. Poza tym, czy ukrywanie siÄ miaÅo jakiÅ sens? SiedemdziesiÄta Druga Ulica biegÅa niedaleko, tuż-tuż, czÄsto tÄdy przechodziÅ; spacerowaÅ po Åniegu, pragnÄc dotleniÄ i rozjaÅniÄ umysÅ, zwÅaszcza że w parku byÅo pustawo. Widok Åyżwiarzy wywoÅaÅ na jego twarzy uÅmiech. Jako chÅopiec uwielbiaÅ Åyżwy. I jeździÅ na nich zadziwiajÄco dobrze. Jako mÅody ojciec mieszkajÄcy w mieÅcie nauczyÅ dzieci jeździÄ na Åyżwach wiele lat temu, na tym samym lodowisku. Naraz wydaÅo mu siÄ, że wcale nie byÅo to bardzo dawno temu. Na mieniÄcym siÄ w Åwietle lodzie rozeÅmiana i bÅyszczÄca w sÅoÅcu jeździÅa BlondwÅosa Aktorka. BlondwÅosa Aktorka, która kochaÅa go tak, jak nie kochaÅa go nigdy żadna inna kobieta. KtórÄ on kochaÅ tak, jak nie kochaŠżadnej innej kobiety. Monroe! Nimfomanka. Kto tak mówi? SÅyszaÅem, że robi to dla pieniÄdzy. Jest w rozpaczliwej sytuacji. Jest oziÄbÅa, nie znosi mÄżczyzn. To lesba. Ale owszem, robi to za pieniÄdze, kiedy dostaje tyle, ile chce. Dramaturg spoglÄdaÅ z uÅmiechem na swojÄ MagdÄ na lodzie i na ÅciskajÄcego jej dÅoÅ Isaaca. Serce zabiÅo mu mocniej z dumy. DziwiÅ siÄ, że pozostali Åyżwiarze i gromada gapiów nie rozpoznali jej. Nie gapili siÄ, nie pokazywali jej palcami i nie bili brawa. Sam miaÅ ochotÄ podnieÅÄ rÄce i biÄ brawo. Czy już go zauważyÅa? Czy dostrzegÅ go Isaac? Dramaturg staÅ na widoku, byÅ znajomÄ postaciÄ dla nich obojga. Dramaturg, który ich stworzyÅ. MagdÄ, Isaaca. Ona byÅa dziewczynÄ z ludu; on - mÅodym europejskim Å»ydem, który pragnÄÅ zostaÄ obywatelem Åwiata, pragnÄÅ wymazaÄ wszelkie sny o Powrocie. Może tak naprawdÄ Dramaturg uratowaÅ siÄ od holocaustu. Może ocaleli od holocaustu wszyscy żyjÄcy Å»ydzi. Dramaturg jednak nie chciaÅ o tym myÅleÄ w olÅniewajÄcych promieniach popoÅudniowego sÅoÅca w takim miejscu jak Central Park. StaÅ wysoki jak indiaÅski totem przy skraju tarasu z piaskowca, obok którego Ålizgali siÄ Åyżwiarze, zataczajÄc krÄgi po lodzie. Ożywione figurki z pozytywki! Dramaturg, którego na Manhattanie czÄsto rozpoznawali nie znajomi ludzie. W ciÄżkim pÅaszczu przeciwdeszczowym, w ciemnym kapeluszu z lamiej weÅny. W okularach o grubych szkÅach. Kiedy BlondwÅosa Aktorka i jej towarzysz przejeżdżali obok niego, rozeÅmiani i zajÄci rozmowÄ, Dramaturg nie odwracaÅ siÄ, nie uciekaÅ wzrokiem. Na tym tarasie znajdowaÅa siÄ kawiarenka, którÄ Dramaturg czÄsto odwiedzaÅ wczesnym popoÅudniem, kiedy robiÅ sobie przerwÄ w pracy.
Na zimÄ nie chowano stolików i krzeseÅ z giÄtego metalu. PrzeniósÅby krzesÅo na skraj tarasu i usiadÅ, ale na to byÅ zbyt niespokojny. Ta muzyka! Walc Åyżwiarza. A jednak ożeni siÄ z niÄ. Jeżeli tylko ona go zechce. Nie może pozwoliÄ jej odejÅÄ. Rozwiedzie siÄ. W gÅÄbi duszy już rozstaÅ siÄ z żonÄ. Już nigdy jej nie dotknie, nie pocaÅuje. MyÅl o porytym zmarszczkami ciele tej kobiety odstrÄczaÅa go. OdstrÄczaÅy oczy, w których pÅonÄÅa zÅoÅÄ, skrzywione usta wyrażajÄce pretensjÄ. Przy niej umarÅa jego mÄskoÅÄ, ale teraz siÄ odrodzi. Podzieli swoje życie na dwie czÄÅci dla BlondwÅosej Aktorki. NapiszÄ na nowo historiÄ naszego życia. Nie bÄdzie to tragedia, ale amerykaÅski epos! WierzÄ, że starczy mi siÅ. WypożyczyÅ Åyżwy! To Åatwe. WsunÄÅ stopy w buty, mocno zwiÄzaÅ sznurowadÅa. I stanÄÅ na lodzie. Z poczÄtku czuÅ sÅaboÅÄ w kostkach, sztywnoÅÄ w kolanach, ale dawne umiejÄtnoÅci szybko wróciÅy; poczuÅ dreszcz chÅopiÄcej radoÅci z najprostszego fizycznego wysiÅku. JechaÅ ÅmiaÅo pod prÄd, przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. SprawiaÅ wrażenie czÅowieka, który dobrze wie, co robi, nie starszego, zagubionego mÄżczyzny, który macha rÄkami, aby utrzymaÄ równowagÄ. Z gÅoÅników pÅynÄÅ utwór Dancing in theDark. Piosenka napisana przez Å»yda, ale niezwykle amerykaÅska, jak zresztÄ wszystkie wielkie melodie z Tin Pan Alley. Piosenka o romansie i tajemnicy, jeżeli wsÅuchaÄ siÄ uważnie w sÅowa. JadÄc w kierunku BlondwÅosej Aktorki, Dramaturg uÅmiechaÅ siÄ radoÅnie. Nie miaÅ wÄtpliwoÅci. Podobnej sceny Dramaturg nie napisaÅby dawniej tylko ze wzglÄdu na to, że nie byÅo w niej ironii i wyrafinowania. Ta kobieta wyciÄgnÄÅa go z ciasnego, dusznego gabinetu przy SiedemdziesiÄtej Drugiej Ulicy. PrzyciÄgaÅa go. Nie miaÅ wyboru. UÅmiechaÅ siÄ jak mÄżczyzna obudzony przez promieÅ ÅwiatÅa, który zasnÄÅ wczeÅniej w mroku. -Ojej! Och, popatrz. BlondwÅosa Aktorka wÅaÅnie go zauważyÅa i już sunÄÅa ku niemu rozpromieniona. Pierwszy raz od czasów, kiedy byÅ mÅodym ojcem i dzieci witaÅy go z takim wyrazem zachwytu, jakby nigdy nie widziaÅy nikogo równie wspaniaÅego i nieoczekiwanego, poczuÅ siÄ aż tak uprzywilejowany i aż tak szczÄÅliwy. BlondwÅosa Aktorka byÅaby siÄ z nim zderzyÅa, gdyby jej nie zÅapaÅ i nie podtrzymaÅ. Ålizgali siÄ razem po skrzÄcym siÄ lodzie. Kochankowie. Trzymali siÄ za rÄce i Åmiali radoÅnie. MÅody Aktor, który graÅ rolÄ Isaaca, trzymaÅ siÄ dyskretnie z tyÅu, ponury, ale też i uÅmiechniÄty. WiedziaÅ, że jego przywilej polega na możliwoÅci obserwowania tego spotkania, a potem przedstawienia innym swoich spostrzeżeÅ, opowiadania i po wtarzania historyjki o Dramaturgu i BlondwÅosej Aktorce, publicznie afiszujÄ cych siÄ ze swojÄ miÅoÅciÄ na lodowisku w Central Parku tamtego marcowego dnia. - Och!
Kocham ciÄ. -Najdroższa, i ja ciÄ kocham. BlondwÅosa Aktorka brawurowo i ÅmiaÅo stanÄÅa na czubkach Åyżew i po caÅowaÅa Dramaturga prosto w usta. Tej nocy w mieszkaniu na Jedenastej Wschodniej Ulicy naga BlondwÅosa Aktorka, rozdygotana po akcie miÅosnym - policzki bÅyszczÄce od Åez chwyciÅa obie dÅonie Dramaturga, pogÅaskaÅa je, uniosÅa do ust i obsypaÅa pocaÅunkami. Dramaturg byÅ gÅÄboko poruszony, przejÄty do gÅÄbi. PobiorÄ siÄ w czerwcu, krótko po jego rozwodzie i po trzydziestych urodzinach BlondwÅosej Aktorki. TAJEMNICA. NIEPRZYZWOITOÅÄ Skrzyżowanie indywidualnej patologii i nienasyconego apetytu kapitalistyczno-konsumpcyjnej kultury. Jak pojÄÄ tÄ tajemnicÄ? TÄ nieprzyzwoitoÅÄ. SÅowa te napisze pewnego dnia zasmucony Dramaturg. Ale nie wczeÅniej niż za jakieÅ dziesiÄÄ lat. CHERIE 1956 Uwielbiam Cherie! Cherie jest taka dzielna. Cherie nigdy nie pije, gdy siÄ boi. Nie poÅyka piguÅek. Kiedy Cherie coÅ zaczyna, wie od razu, jak to siÄ skoÅczy. I gdzie siÄ skoÅczy. Cherie pochodzi z miejsca, do którego Åmiertelnie boi siÄ wróciÄ. Za mknÄÅam oczy i zobaczyÅam piaszczysty brzeg, pÅytki, bagnisty strumyk i rachityczne drzewo z odsÅoniÄtymi korzeniami, które wyglÄdaÅy jak żyÅy. CaÅa rodzina mieszkaÅa w starej zniszczonej przyczepie, w kopcu zardzewiaÅych puszek i kÅujÄcych pnÄczy. Cherie, jej bracia i siostry. Cherie byÅa "maÅÄ mamÄ". ÅpiewaÅa dzieciakom, bawiÅa siÄ z nimi. MusiaÅa zrezygnowaÄ ze szkoÅy, gdy miaÅa piÄtnaÅcie lat, aby pomóc w domu. ByÄ może miaÅa sympatiÄ, starszego faceta, dwudziestokilkuletniego. Który zÅamaÅ jej serce, ale nie dumÄ. Nie ducha. Cherie szyje zabawki dla braci i sióstr, ceruje ubrania. Widok jej kostiumów do taÅca zÅamaÅby ci serce, tak nie zdarnie byÅy pocerowane. Nawet czarne poÅczochy miaÅy Åaty! Cherie nie byÅa platynowÄ blondynkÄ, jej wÅosy miaÅy kolor pomyj. KiedyÅ miaÅa zdrowÄ cerÄ, teraz jednak jej skóra zrobiÅa siÄ chorobliwie blada. Blada jak ksiÄżyc. Może anemiczna? Wystarczy, że kowboj Bo raz tylko rzuci na niÄ wzrokiem i już wie, że ona jest jego AnioÅem. Jego AnioÅem! ByÄ może zawsze miaÅa skÅonnoÅÄ do anemii, tak samo jak bracia i siostry. Brak witamin. Jeden z braci byÅ opóźniony w rozwoju. Jedna z sióstr urodziÅa siÄ z rozszczepionym podniebieniem, a nie byÅo pieniÄdzy, żeby ten bÅÄd na tury poprawiÄ. Cherie czÄsto sÅuchaÅa radia. ÅpiewaÅa z radiem. Przeważnie piosenki country. Czasami pÅakaÅa, bo wzruszaÅ jÄ wÅasny Åpiew. WidziaÅam jÄ, jak podnosiÅa dziecko z mokrÄ pieluchÄ i niosÅa do przyczepy, by je przewinÄÄ. Jej matka oglÄdaÅa telewizjÄ, kiedy dziaÅaÅ odbiornik.
Matka byÅa ociÄżaÅÄ, czterdziestokilkuletniÄ kobietÄ o niezdrowej, żóÅtawej cerze, pijaczkÄ o twarzy opuchniÄtej jak surowy pÄczek. Ojciec Cherie gdzieÅ zniknÄÅ. Nikt nie wiedziaÅ gdzie. Cherie pojechaÅa autostopem do Memphis. ByÅa tam stacja radiowa, której Cherie sÅuchaÅa, i wÅaÅnie pragnÄÅa poznaÄ jednego z dyskdżokejów. MiaÅa do przejechania dwieÅcie mil. ChciaÅa za oszczÄdziÄ pieniÄdze, jadÄc ciÄżarówkÄ, nie autobusem. Kierowca powiedziaÅ, że jest piÄknÄ dziewczynÄ. NajÅadniejszÄ spoÅród tych, które kiedykolwiek weszÅy do jego kabiny. Cherie udawaÅa, że jest gÅucha, gÅupia, opóźniona w rozwoju. W rÄku ÅciskaÅa BibliÄ. SpojrzaÅ na niÄ tak jakoÅ dziwnie, wystraszyÅa siÄ i zaczÄÅa ÅpiewaÄ biblijne pieÅni. To go otrzeźwiÅo, szybko i skutecznie. Nie wiadomo, jak doszÅo do tego, że Cherie obchodzi trzydzieste urodziny w arizoÅskim barze, faÅszujÄc Old Black Magie kowbojom, którzy i tak jej nie sÅuchajÄ. Åcigana przez pewnego kowboja, który zwariowaÅ na jej punkcie. Który uważaÅ jÄ za swojego anioÅa. Przez kowboja ryczÄcego, niezgrabnego jak mÅody byk. I choÄ baÅa siÄ go, pokocha go, wyjdzie za niego. Urodzi mu dzieci, którym bÄdzie ÅpiewaÅa, z którymi bÄdzie siÄ bawiÅa. Uszyje im trochÄ zabawek i ubranek. TatuÅku, tÄskniÄ za tobÄ. Jestem tak daleko od ciebie. Kochanie, w przyszÅym tygodniu przylecÄ do ciebie. Mam nadziejÄ, że ci siÄ tam podoba? Góry... BojÄ siÄ gór. Nie mówiÅaÅ, że sÄ piÄkne? CoÅ siÄ staÅo, TatuÅku. Kochanie, co? Co siÄ staÅo? Nie... nie wiem. CoÅ na planie? Chodzi o reżysera, aktorów? Nie. Kochanie, niepokoisz mnie. Dobrze siÄ czujesz? Nie wiem. Nie pamiÄtam... co znaczy czuÄ siÄ dobrze. Kochana Normo, najdroższa dziewczyno, powiedz, co siÄ staÅo? Kochanie, pÅaczesz? O co chodzi? Brak mi sÅów. TatuÅku. Szkoda, że ciÄ tu nie ma. KtoÅ zrobiÅ ci krzywdÄ? W czym rzecz? Szkoda, że nie jesteÅmy maÅżeÅstwem. Szkoda, że ciÄ tu nie ma. Już wkrótce tam bÄdÄ, kochanie. Nie możesz mi powiedzieÄ, co siÄ staÅo? Chyba... BojÄ siÄ. Boisz siÄ, czego? Kochanie, nie masz pojÄcia, jak siÄ denerwujÄ. Tak ciÄ kocham. ChciaÅ bym ci pomóc.
Pomagasz, TatuÅku. Wystarczy, że jesteÅ przy mnie. Chyba nie... zażywasz zbyt wielu lekarstw, co? Nie. Bo lepiej trochÄ pocierpieÄ na bezsennoÅÄ niż... Wiem/Już mi to mówiÅeÅ, TatuÅku. Na pewno nikt ciÄ nie skrzywdziÅ? Nie obraziÅ? Nie, ja... ja siÄ tylko bojÄ. Czasem serce mi bije tak mocno. JesteÅ podekscytowana, kochanie. WÅaÅnie dlatego jesteÅ też znakomitÄ aktorkÄ. Bardzo siÄ zanurzasz w rolÄ. Szkoda, że siÄ jeszcze nie pobraliÅmy! MógÅbyÅ mnie pocieszaÄ. Kochanie, Åamiesz mi serce. Co mogÄ dla ciebie zrobiÄ? Czego siÄ obawiasz, kochana moja? CzegoÅ konkretnego? Nigdy niczego o mnie nie napiszesz, prawda? Kochanie, oczywiÅcie, że nie. Dlaczego miaÅbym zrobiÄ coÅ takiego? Ludzie czasem to robiÄ. Pisarze. Ja to nie ludzie. Ty i ja nie jesteÅmy zwykÅymi ludźmi. Wiem, że nie jesteÅmy, TatuÅku. Ale czasem bardzo siÄ bojÄ. Nie chcÄ zasnÄÄ... Nie pijesz, prawda? Nie. Pytam, bo ty nie tolerujesz alkoholu, kochanie. JesteÅ zbyt wrażliwa. Twój metabolizm, nerwy... Nie pijÄ. Tylko szampana, od ÅwiÄta. Wkrótce bÄdziemy ÅwiÄtowaÄ, kochanie. Mamy tak wiele do uczczenia. Szkoda, że nie jesteÅmy jeszcze maÅżeÅstwem. GdybyÅmy byli, pewnie bym siÄ nie baÅa. Ale czego siÄ boisz, kochanie? Spróbuj mi poviedzieÄ. BO Nie sÅyszÄ ciÄ, kochanie. ProszÄ. Chyba... bojÄ siÄ Cherie. Co takiego? Cherie? BojÄ siÄ jej. Kochanie, myÅlaÅem, że lubisz tÄ rolÄ. Bo lubiÄ/Kocham Cherie. Cherie... to ja. Kochanie, Cherie może byÄ czÄÅciÄ ciebie, ale tylko czÄÅciÄ. JesteÅ osobÄ pod każdym wzglÄdem bardziej zÅożonÄ, niż Cherie w ogóle mogÅaby byÄ. ja... Mówisz poważnie? Ja tak nie myÅlÄ. Nie bÄdź Åmieszna. Cherie to postaÄ komiczna i żaÅosna.
Jest sÅodkÄ i naiwnÄ dziewczynÄ z Ozark. CaÅkowicie pozbawionÄ talentu. Åpiewa, choÄ nie umie ÅpiewaÄ, taÅczy, choÄ nie umie taÅczyÄ. Jest ode mnie znacznie odważniejsza. TatuÅku. Nie rozpacza. Kochanie, co ty mówisz? Przecież nie rozpaczasz! Należysz do najszczÄÅliwszych ludzi, jakich znam. NaprawdÄ, TatuÅku? Z caÅÄ pewnoÅciÄ. PotrafiÄ ciÄ rozbawiÄ, co? I innych ludzi. Z caÅÄ pewnoÅciÄ. Pewnego dnia wszyscy poznajÄ siÄ na tobie jako wspaniaÅej aktorce komediowej. PoznajÄ siÄ. Na pewno. LubiÅeÅ mnie jako MagdÄ, prawda? RozÅmieszaÅam ciÄ i może doprowadzaÅam do pÅaczu? Nie zepsuÅam tamtej roli. Kochanie, byÅaÅ znakomita jako Magda. Znacznie jÄ wzbogaciÅaÅ w stosunku do pierwowzoru, który ja stworzyÅem. A Cherie bÄdzie jeszcze znakomitszÄ kreacjÄ. Czasami nie wiem, co znaczy "kreacja". JesteÅ doskonaÅÄ aktorkÄ, kreujesz postaÄ. Tak jak tancerka taÅczy na scenie i odchodzi. Jak wystÄpuje pianista, mówca. Zawsze jesteÅ wiÄksza niż twoje role. Ludzie ÅmiejÄ siÄ z Cherie. Nie rozumiejÄ. ÅmiejÄ siÄ, bo jesteÅ zabawna. Twoja Cherie jest zabawna. Ten Åmiech nie boli, nie jest okrutny, tylko sympatyczny. Oni przeglÄdajÄ siÄ w tobie. Ich Åmiech nie jest okrutny? A może jest. Ale nie wtedy, kiedy wykonawca go kontroluje. JesteÅ wykonawcÄ i panujesz nad wszystkim. Ale Cherie nie wie, że jest zabawna. Wydaje siÄ jej, że zostanie gwiazdÄ. WÅaÅnie dlatego jest zabawna. Bo jest... nieÅwiadoma. Czy to wypada ÅmiaÄ siÄ z Cherie, ponieważ ona jest nieÅwiadoma? Kochanie, o co my siÄ kÅócimy? Dlaczego tak siÄ przejmujesz? OczywiÅcie, Cherie jest zabawna, ale też wzruszajÄca.Przystanek autobusowy to sztuka zabawna i wzruszajÄca. Ale to komedia, nie tragedia. ZakoÅczenie... ZakoÅczenie jest szczÄÅliwe, nieprawdaż? PobierajÄ siÄ. Cherie nie ma wyboru. Nikt inny jej nie kocha. Kochanie. Cherie jest postaciÄ w pewnej sztuce! Autorstwa Williama Ingea! Nie. Nie rozumiem. Jak to: nie? Cherie, Magda... inne. To nie sÄ tylko role. Ależ sÄ.
One sÄ we mnie. Ja jestem nimi. SÄ rzeczywistymi ludźmi. O czym ty mówisz, kochanie? Wiem, że sama w to wszystko nie wierzysz. Gdyby nie istniaÅy gdzieÅ naprawdÄ, nie pisalibyÅcie o nich. I nikt by ich nie rozpoznawaÅ. Nawet gdyby wyglÄdaÅy inaczej. Kochanie, w porzÄdku. Chyba już wiem, o co ci chodzi. Masz wrażliwoÅÄ poety. Czy to znaczy, że jestem gÅupiÄ blondynkÄ? GÅupiÄ ciziÄ? Kochanie, proszÄ! KtoÅ mnie nazwaÅ gÅupiÄ pizdÄ. Kochanie... Kocham Cherie! Nie kocham Marilyn. Kochanie, rozmawialiÅmy już o tym. Nie denerwuj siÄ. Ludzie ÅmiejÄ siÄ z Cherie, jakby mieli racjÄ. Bo jest kiepska. Nie umie ÅpiewaÄ, nie umie taÅczyÄ. Nie dlatego, że jest kiepska. Bo ma aspiracje. Å»yje nadziejÄ. Kochanie, nie powinniÅmy rozmawiaÄ w ten sposób. JesteÅmy od siebie tak daleko. Gdybym tam byÅ... Åmiejecie siÄ z Cherie, ludzie tacy jak ty. Bo żyÅa nadziejÄ i nie miaÅa talentu. Bo byÅa kiepska. ...lepiej bym ci to wytÅumaczyÅ. Tak bardzo ciÄ kocham, nie mogÄ znieÅÄ, kiedy siÄ nie rozumiemy. Chodzi o to, że kocham Cherie i chcÄ jej broniÄ. Przed kobietÄ podobnÄ do Marilyn, do której bÄdÄ jÄ porównywaÄ, wiesz? Tak siÄ wÅaÅnie dzieje, kiedy ludzie siÄ ÅmiejÄ. Kochanie, Marilyn to twoje imiÄ sceniczne, zawodowe, nie osoba. Mówisz, jak gdyby... Czasami w nocy, kiedy nie mogÄ zasnÄÄ, to jest dla mnie jasne. Gdzie popeÅniÅam pierwszy bÅÄd. Na czym polegaÅ. Jaki bÅÄd? Kiedy? KsiÄżyc Åwieci tu tak jasno, aż razi w oczy. Powietrze jest zimne. Chociaż opuszczÄ Å¼aluzje i zasÅoniÄ oczy, wiem, że jestem w dziwnej okolicy, nawet w nocy. ChciaÅabyÅ, żebym przyleciaÅ wczeÅniej, kochanie? MogÄ to zrobiÄ. MówiÅam ci, że pojechaliÅmy do Sedony? Na póÅnoc odPhoenix. Tak mógÅ by wyglÄdaÄ poczÄtek Åwiata. Te czerwone góry. Tak tam pusto. I spokojnie. Albo może koniec Åwiata. ByliÅmy podróżnikami w czasie, zapÄdziliÅmy siÄ i nie mogliÅmy wróciÄ. PowiedziaÅaÅ, że byÅo piÄknie... Koniec Åwiata musi byÄ piÄkny. SÅonce bÄdzie caÅe czerwone i przysÅoni wiÄkszÄ czÄÅÄ nieba, jak mówiÄ. MówiÅaÅ coÅ o biedzie... Nieważne, TatuÅku.
Wtedy ciÄ jeszcze nie znaÅam. Każdemu zdarzajÄ siÄ biedy, kochanie. Ale liczy siÄ tylko to, co robimy dobrze. Wierz mi, skarbie, już wiele, bardzo wiele rzeczy zrobiÅaÅdobrze. NaprawdÄ, TatuÅku? OczywiÅcie. JesteÅ sÅawna, to musi coÅ znaczyÄ. Co to znaczy, TatuÅku? Å»e jestem dobrÄ aktorkÄ? Tak sÄdzÄ. A teraz jestem lepszÄ aktorkÄ. Od powrotu z Nowego Jorku. Tak. Zgadza siÄ. I powinnam byÄ z siebie dumna? Uważam, że powinnaÅ byÄ z siebie dumna, owszem. A czy ty jesteÅ z siebie dumny. TatuÅku? Ze swoich sztuk? Tak. Czasami. Staram siÄ. I ja siÄ staram. TatuÅku, staram siÄ! Wiem, kochanie. Nie ma w tym nic zÅego. Wprost przeciwnie. Tylko że wszyscy mnie obserwujÄ, czekajÄ, kiedy siÄ pomylÄ. KiedyÅ tego nie robili. Ale wtedy byÅam nikim. Teraz jestem Marilyn i oni czekajÄ. Jak w Nowym Jorku... Kochanie, w Nowym Jorku wypadÅaÅ nieźle. Po raz pierwszy wystÄpiÅaÅ przed prawdziwÄ publicznoÅciÄ, zrobiÅaÅ wrażenie na wszystkich. PrzyjÄli ciÄ entuzjastycznie. Wiesz przecież. Tak siÄ baÅam. Och, Boże, jak ja siÄ baÅam. MiaÅaÅ tremÄ. Wszyscy przeżywamy czasem coÅ takiego. Nie sÄdzÄ, abym mogÅa z tym żyÄ. Bardzo mnie to mÄczy. Przed wystÄpem na scenie Äwiczy siÄ tygodniami. Co najmniej szeÅÄ tygodni. Nie da siÄ tego porównaÄ do zwykÅego czytania roli. TatuÅku, wolaÅabym spaÄ w nocy... ale bojÄ siÄ koszmarów. KsiÄżyc Åwieci tak jasno. I gwiazdy. PrzywykÅam do miasta. Gdybym byÅa na twoim miejscu, TatuÅku, mogÅabym spaÄ, dobrze wiem! MogÅabym kochaÄ kochaÄ kochaÄ ciebie! I spaÄ. Już wkrótce, kochanie, wkrótce tam bÄdÄ. Może bym siÄ nigdy nie obudziÅa, zasnÄÅabym tak gÅÄboko. Chyba nie mówisz poważnie, kochanie? Nie, nie mówiÄ, bo nie mogÄ ciÄ zostawiÄ. Kiedy siÄ pobierzemy, nigdy nie zechcÄ spÄdziÄ nocy bez ciebie. Nie bÄdziesz musiaÅa. Już ja tego dopilnujÄ. TatuÅku, mówiÅam ci już, że w filmie jest ta scena na rodeo? Cherie stoi wÅród widowni. Ma bardzo bladÄ skórÄ. WybieliliÅmy jÄ. ZastosowaliÅmy specjalny, kredowobialy makijaż, nie tylko na twarz, ale także
na wszystko, co widaÄ. Tylko ona w caÅym tÅumie wyglÄda jak... dziwne, smutne, blade jak ksiÄżyc stworzenie. Kobieta. Inne kobiety miaÅy na sobie normalne spodnie albo dżinsy, jak mÄżczyźni. Dobrze siÄ bawiÅy. Cherie dobrze siÄ bawiÅa? Ona jest dziwolÄgiem, nie może siÄ dobrze bawiÄ. WspinaÅam siÄ po tych stopniach, sÅoÅce ÅwieciÅo tak jasno, zrobiÅo mi siÄ niedobrze i zaczÄÅam wymiotowaÄ. Nie przed kamerÄ! Boli ciÄ Å¼oÅÄdek? Kochanie, jesteÅ chora? To Cherie, żyje v napiÄciu. Wie, że ludzie ÅmiejÄ siÄ z niej, nawet jeÅli - tak jak powiedziaÅeÅ jest " nieÅwiadoma". Nie użyÅem sÅowa " nieÅwiadoma" w negatywnym sensie, kochanie. StaraÅem siÄ jedynie wyjaÅniÄ... Nie chcÄ czuÄ siÄ winna przez caÅe życie. SÄ ludzie, którzy siÄ ze mnie ÅmiejÄ... Do diabÅa z nimi. Co za ludzie? Z Hollywood. ZewszÄd. PosÅuchaj, na miÅoÅÄ boskÄ, "Time" przygotowuje wielki artykuÅ o Marilyn Monroe. Ile aktorek, ilu aktorów byÅo na okÅadce " Timea"? TatuÅku, dlaczego to mówisz? Co? CoÅ nie tak? Och, powiedziaÅam im, że to za szybko. PowiedziaÅam! Jeszcze tego nie chcÄ. Nie jestem jeszcze taka stara... Pewnie, że nie. W ogóle nie jesteÅ stara. ...przyjdzie na to czas, kiedy bÄdÄ gotowa. Kiedy sobie zasÅużÄ. Kochanie, potraktuj to jako wyróżnienie. Nie bierz tego zbyt poważnie. Wiesz, czym jest reklama. To reklama Przystanku autobusowego. Twojego powrotu do Hollywood. To może tylko pomóc, nie zaszkodziÄ. TatuÅku, dlaczego zaczÄÅeÅ o tym mówiÄ? Nie chcÄ teraz o tym myÅleÄ. Przeczytam ten artykuÅ przed tobÄ, obiecujÄ. Nie musisz nawet oglÄdaÄ okÅadki, jeÅli nie chcesz. Ale ludzie bÄdÄ jÄ oglÄdaÄ. Na caÅym Åwiecie. MojÄ twarz na okÅadce! Zobaczy jÄ moja matka; och, a co bÄdzie, jeÅli dziennikarz napisze o mnie coÅ paskudnego? O mojej rodzinie? O... o tobie? Kochanie, zapewniam ciÄ, że nic takiego siÄ nie wydarzy. To bÄdzie po chwalny artykuÅ: "Powrót Marilyn Monroe do Hollywood". TatuÅku, tak siÄ bojÄ! Szkoda, że mi o tym powiedziaÅeÅ. Kochanie, przepraszam. Wybacz. Wiesz, jak za tobÄ przepadam. Teraz nie zasnÄ. Tak siÄ bojÄ.
Kochanie, przylecÄ najszybciej, jak tylko siÄ da. Jutro rano postaram siÄ wszystko zaÅatwiÄ. Teraz jest gorzej. Gorzej niż byÅo. Za szeÅÄ godzin znowu bÄdÄ Cherie. KoÅczmy już, TatuÅku. Och, kocham ciÄ! Kochanie, poczekaj... WzywaÅa doktora Fella do pokoju hotelowego. O każdej porze nocy. Doktor zjawiaÅ siÄ z podrÄcznÄ torbÄ lekarskÄ. I uÅmiechaÅ siÄ. Czerwony, pustynny krajobraz. Za dnia przeÅwietlona fotografia. NocÄ niebo skropione ÅwiateÅkami niczym krzykami z oddali. Zamiast zakryÄ oczy, chciaÅo siÄ przycisnÄÄ dÅonie do uszu. To, co siÄ dziaÅo w Arizonie podczas zdjÄÄ do Przystanku autobusowego, co siÄ wydarzyÅo wczeÅniej w Los Angeles, czego nie mogÅa powiedzieÄ kochankowi, byÅo dziwne i zbyt nieuchwytne, aby ujÄÄ to w sÅowa. ZaczÄÅo siÄ od dÅugiego lotu na zachód. Po tym, jak na lotnisku La Guardia pożegnaÅa siÄ z Dramaturgiem i caÅowaÅa, caÅowaÅa, caÅowaÅa go, póki oboje nie poranili sobie warg. GÅównym jego zadaniem byÅ rozwód. Ona miaÅa powróciÄ do Marilyn Monroe. Ale zaczÄÅo siÄ podczas dÅugiego lotu na zachód. Samolot leciaÅ, wyprzedzajÄc sÅoÅce. Kilka razy zapytaÅa stewardesÄ podajÄcÄ drinki, która godzina jest w Los Angeles, kiedy przybÄdÄ na miejsce i jak ma przestawiÄ zegarek? Chyba nie zaprzÄtaÅa sobie gÅowy myÅlami, czy podróżujÄ w czasie do przyszÅoÅci, czy do przeszÅoÅci. StudiowaÅa scenariusz Przystanku autobusowego z licznymi poprawkami, wstawkami i skreÅleniami. TÄ sztukÄ widziaÅa na Broadwayu z Kim Stanley w roli gÅównej i skrycie wierzyÅa, że w roli Cherie sama okaże siÄ znacznie bardziej przekonujÄca. Ale jeÅli zawiodÄ. Oni czekajÄ. MiaÅa ze sobÄ także nabytÄ w antykwariacie, ogromnÄ, ilustrowanÄ wersjÄ O powstawaniu gatunków Charlesa Darwina. ZnalazÅa w tym dziele szereg gÅÄbokich prawd! PragnÄÅa siÄ uczyÄ. ZadziwiaÅa Dramaturga znajomoÅciÄ ksiÄżek, lecz czasem dostrzegaÅa na jego twarzy uÅmiech, który ÅwiadczyÅ o tym, że powiedziaÅa coÅ nie tak albo bÅÄdnie wymówiÅa jakieÅ sÅowo. Ale skÄd miaÅa wiedzieÄ, jak brzmiÄ sÅowa, chyba nie z samego czytania? Imiona i nazwiska z dzieÅ Dostojewskiego! Czechowa! BrzmiÄ tak dostojnie, gdy wymawia siÄ je litera po literze. ByÅa JasnowÅosÄ KsiÄżniczkÄ powracajÄcÄ do okrutnego królestwa, które skazaÅo jÄ na wygnanie. Naturalnie jako JasnowÅosa KsiÄżniczka wszystko wybaczyÅa. "Bardzo szczÄÅliwa. Bardzo wdziÄczna. NadeszÅa pora, by Marilyn wróciÅa do pracy". "Jaka wojna? Och, nie może byÄ mowy o wojnie! Kocham Hollywood i mam nadziejÄ, że z wzajemnoÅciÄ". "Jednostka, tak samo jak gatunek, musi siÄ zaadaptowaÄ albo zginÄÄ. ZaadaptowaÄ siÄ do zmieniajÄcego siÄ Årodowiska. Bo Årodowisko stale siÄ zmienia! W demokracji takiej jak nasza... ile jest odkryÄ choÄby w samej nauce. Pewnego dnia, wkrótce, czÅowiek znajdzie siÄ na KsiÄżycu". RozeÅmiaÅa siÄ, zabrakÅo jej tchu, bo pytano jÄ o wszystko, podsuniÄto jej
gÄszcz mikrofonów. "Pewnego dnia odkryjÄ tajemnicÄ tajemnic, źródÅo życia. Dla tego jestem z natury optymistkÄ". "Och tak, jak Cherie, postaÄ filmowa, którÄ gram. Urocza piosenkarka country, która utknÄÅa na Dzikim Zachodzie. Urodzona optymistka. Urodzona Amerykanka. Uwielbiam jÄ! " MiÄdzynarodowe lotnisko w Los Angeles. Może wpadÅa w panikÄ i nie chciaÅa wyjÅÄ z samolotu. Na pokÅad weszli wysÅannicy Wytwórni. Na przy bycie Marilyn czekaÅo mnóstwo ludzi: fotografowie, reporterzy, ekipy telewizyjne, wielbiciele. Ryk tÅumu dźwiÄczaÅ w jej uszach jak grzmot wodospadu. Jak w Honolulu, jak w Tokio. MinÄ dwie godziny i czterdzieÅci minut, zanim w ogóle da siÄ zaprowadziÄ BlondwÅosÄ AktorkÄ do limuzyny i w poÅpiechu odjechaÄ. Z tyÅu, miÄdzy stÅoczonymi ludźmi, za policyjnymi zaporami, mignÄ zdziwione twarze zwyczajnych podróżnych. TrzÄsienie ziemi? Wypadek samolotowy? Bomba atomowa? To jakieÅ kpiny, pomyÅlaÅa. W porannych gazetach na pierwszych stronach pojawiÅy siÄ zdjÄcia, artykuÅy. MARILYN MONROE POWRACA DO HOLLYWOOD TÅUMY NA LOTNISKU MARILYN MONROE WRACA DO KINA MARILYN "ZNOWU W DOMU, SZCZÄÅLIWA" ZdjÄcia przedstawiaÅy BlondwÅosÄ AktorkÄ w rozmaitych ujÄciach. WyglÄdaÅa jak figurka odbita wielekroÄ w mnóstwie zwierciadeÅek. Od przodu, z profilu, z lewej, z prawej, uÅmiechniÄta, bardziej promiennie uÅmiechniÄta, przesyÅajÄca caÅusy, z ustami zÅożonymi do caÅusa. W obu rÄkach olbrzymi bukiet kwiatów. Na pierwszej stronie "Los Angeles Times" znalazÅy siÄ też artykuÅy donoszÄ ce o spotkaniu brytyjskiego premiera Anthonyego Edena i sowieckiego premiera MikoÅaja BuÅganina oraz o spotkaniu prezydenta Eisenhowera z przedstawicielami powstaÅej niedawno Niemieckiej Republiki Federalnej. Wydrukowano także materiaÅ o rodzinach najwybitniejszych naukowców zaangażowanych w ostatnie próby z bombÄ wodorowÄ (ekwiwalent dziesiÄciu milionów ton trotylu! ) na atolu Bikini na poÅudniowym Pacyfiku. Lawiny bÅota w Malibu pochÅonÄÅy trzy ofiary. Wielebny Martin Luther King przeprowadziÅ pokojowÄ pikietÄ w Pasadenie. KpiÄ sobie ze mnie, pomyÅlaÅa. Z tego, kim jestem. Marilyn Monroe miaÅa nowego agenta, Bixa Holyroda ze Swanson Agency. Do swej dyspozycji miaÅa zespóŠprawników. MiaÅa buchaltera. Z zaliczki otrzymanej po podpisaniu kontraktu na Przystanek autobusowy wpÅaciÅa pierwszÄ ratÄ funduszu powierniczego na rzecz swojej matki Gladys Mortensen, który z czasem uroÅnie do kwoty 100 000 dolarów. MiaÅa wynajÄtÄ przez WytwórniÄ rzeczniczkÄ prasowÄ. KosmetyczkÄ, fryzjera, manikiurzystkÄ, eksperta od zdrowej skóry i wÅosów (z dyplomem Uniwersytetu Kalifor nijskiego), masażystÄ, specjalistÄ od kostiumów, kierowcÄ i osobistÄ asystentkÄ. Na razie zamieszkaÅa w Bel Air Towers przy Beverly Boulevard, gdzie czÄsto bÄdzie siÄ bÅÄkaÄ, nie mogÄc odnaleÅºÄ wejÅcia do budynku B. MiaÅa kÅopoty z kluczami, które czÄsto jej siÄ myliÅy. W oddanym do jej dyspozycji umeblowanym apartamencie peÅniÅa sÅużbÄ gospodyni oraz niepeÅnoetatowy kucharz, który nabożnym szeptem nazywaÅ jÄ "paniÄ Monroe". Mimo zapachu kwiatów (w apartamencie zawsze staÅo kilka kompozycji) wyczuwaÅo siÄ subtelnÄ woÅ stÄchlizny. Nie stawiaÅa kwiatów w sypialni, bo wiedziaÅa, że nocÄ zużywajÄ tlen. Zainstalowano w apartamencie kilka telefonów, ale rzadko siÄ któryÅ odzywaÅ.
Nie można siÄ z niÄ byÅo poÅÄczyÄ bezpoÅrednio. Kiedy podnosiÅa sÅuchawkÄ, aby zadzwoniÄ do miasta, czÄsto linia byÅa gÅucha albo sÅyszaÅo siÄ trzaski, co oznaczaÅo (jak jej wyjaÅniÅ Dramaturg), że podÅÄczono podsÅuch. PamiÄtaÅa, żeby opuszczaÄ Å¼aluzje we wszystkich oknach. Apartament znajdowaÅ siÄ na drugim piÄtrze, wiÄc nie wydawaÅ siÄ bezpieczny. PoprosiÅa gospodyniÄ o przyszycie do wszystkich jej ubraÅ etykietek i prowadzenie szczegóÅowego rejestru rzeczy oddawanych do pralni, ponieważ dowiedziaÅa siÄ (od Bixa Holyroda, wedÅug którego byÅo to zabawne), że istniaÅ lukratywny czarny rynek jej bielizny. ChodziÅa na obiady i kolacje wydawane na jej czeÅÄ. WymykaÅa siÄ z nich pod jakimÅ pretekstem, aby zadzwoniÄ do nowego, nowojorskiego mieszkanka Dramaturga w wysokim budynku bez windy. Gospodarzem jednego z obfitszych obiadów byÅ pan Z, który w Bel Air miaÅ teraz nowÄ, wspaniaÅÄ, ÅródziemnomorskÄ posiadÅoÅÄ oraz nowÄ, mÅodÄ Å¼onÄ o kasztanowych wÅosach i piersiach niczym przód zbroi. Pan Z zestarzaÅ siÄ zadziwiajÄco korzystnie. Tak naprawdÄ wydawaÅ siÄ mÅodszy niż mÄżczyzna, którego zapamiÄtaÅa. ChoÄ niższy od Marilyn ("Marilyn, mój najcenniejszy skarb") o kilka cali, z maÅym garbem miÄdzy Åopatkami, pan Z rozprawiaÅ teraz z dumÄ, poruszajÄc siwymi wÅosami przypominajÄcymi lwiÄ grzywÄ, a jego oczy byÅy oczami starego mÄdrca. Pan Z byÅ hollywoodzkim pionierem, żyjÄcym "kawaÅem historii". Jak zwykle pan Z i Marilyn Monroe wdali siÄ w zabawnÄ konwersacjÄ, podczas gdy reszta sÅuchaÅa zazdroÅnie. - Nadal ma pan PtaszarniÄ, panie Z? Owe nieszczÄsne martwe ptaki? - Zbieram antyki, moja droga. Chyba pomyliÅaÅ mnie z kimÅ innym. -WypychaÅ pan ptaki, panie Z. Wielu z nas drżaÅo ze strachu przed paÅskimi dÅoÅmi. - Posiadam niezwykle wyszukanÄ kolekcjÄ rzymskich popiersi i gÅów. Mam ci pokazaÄ? Limuzyna woziÅa jÄ na podobne kolacje w bogatych rezydencjach oraz na spotkania za dnia. Na wywiady, sesje zdjÄciowe, narady w Wytwórni. Ze zdumieniem zorientowaÅa siÄ, że jej kierowcÄ jest Å»abi Szofer. Zatem nie wymyÅliÅam go sobie. Wszystko dziaÅo siÄ naprawdÄ. Å»abi Szofer też jakby wcale siÄ nie postarzaÅ. Ta sama sztywna, doskonaÅa postawa, ta sama po marszczona, poznaczona cÄtkami ciemnawa skóra, bÅyszczÄce, wybaÅuszone oczy. Oczy nieprzeniknione. Czapka naciÅniÄta na czoÅo, ciemnozielony uniform ze zÅotymi guzikami jak u Johnnyego od Philipa Morrisa. Inaczej niż tamten szelmowski Johnny, który przez ÄwierÄ wieku wysokim falsetem zwracaÅ siÄ do milionów uzależnionych od nikotyny Amerykanów, Å»abi Szofer byÅ milczkiem. BlondwÅosa Aktorka uÅmiechnÄÅa siÄ do niego szczerze. "Hej, jak siÄ masz! PamiÄtasz mnie? " DrżaÅa, ale postanowiÅa byÄ po godna i bezpoÅrednia, bo przecież wszyscy życzymy sobie, aby po naszej Åmierci tacy osobnicy jak Å»abi Szofer mówili o nas dobrze. "Pewnego razu zawiozÅeÅ mnie do domu dziecka. Co to byÅ za dzieÅ! I jeszcze do innych miejsc". Za ciemnÄ szybÄ na tylnym siedzeniu limuzyny BlondwÅosa Aktorka jechaÅa po MieÅcie z Piasku, podczas gdy moje serce byÅo w Nowym Jorku z ukochanym, wkrótce moim mÄżem, autorem prawdziwej historii mojego życia, w której bÄdÄ zwykÅÄ, amerykaÅskÄ dziewczynÄ z ludu, bohaterkÄ. W tym samym czasie, lekko wstawiona (Marilyn Monroe piÅa tylko szampana i tylko Dom Perignona), uÅmiechnÄÅa siÄ do swoich myÅli: Pewnego razu żyÅ sobie
przystojny mÅody ksiÄÅ¼Ä zaklÄty w żabÄ. Tylko wtedy, gdy ksiÄżniczka o jasnych wÅosach pocaÅuje go, okrutny czar pryÅnie, a przystojny mÅody ksiÄÅ¼Ä i ksiÄżniczka pobiorÄ siÄ, po czym bÄdÄ Å¼yli dÅugo i szczÄÅliwie. W oparach takich bajkowych opowieÅci zasypiaÅa. Na miejscu przeznaczenia Å»abi Szofer stukaÅ w szklanÄ przegrodÄ, aby jÄ obudziÄ, zawsze niechÄtny, by wypowiedzieÄ choÄby jedno sÅowo. - Pani Monroe? JesteÅmy. NajczÄÅciej przywoziÅ jÄ do Wytwórni. Do olbrzymiego imperium za murami; za strzeżonÄ przez wartowników bramÄ. Gdzie zaledwie przed dekadÄ narodziÅa siÄ Marilyn Monroe. Gdzie wykuto los Marilyn Monroe. Gdzie przed kilkoma dziesiÄtkami lat przypuszczalnie spotkali siÄ przeznaczeni sobie kochankowie, rodzice Marilyn Monroe. Matka, Gladys Mortensen, pracownica laboratorium, lecz wyjÄtkowo atrakcyjna mÅoda kobieta. I ojciec... (BlondwÅosa Aktorka z caÅym przekonaniem opowiadaÅa dziennikarzom, którzy uparcie pytali o jej tajemniczego ojca, że ów czÅowiek nadal żyje, tak; utrzymuje z niÄ kontakt, tak; ona zna jego tożsamoÅÄ, tak; ale on nie życzyÅby sobie, aby dowiedziaÅ siÄ o tym Åwiat, "a ja szanujÄ jego życzenia".) Dawna jej garderoba - niegdyÅ należÄca do Marleny Dietrich - byÅa gotowa na jej przybycie. CzekaÅy bukiety kwiatów. Stosy listów, telegramów, wzruszajÄce maÅe podarunki. OtworzyÅa drzwi i zamknÄÅa je, czujÄc przypÅyw torsji. Doktor Bob nie pracowaÅ już w Wytwórni. ZniknÄÅ, jakby nigdy nie istniaÅ. Podobno odsiadywaÅ wyrok w San Ouentin za nieumyÅlne spowodowanie Åmierci. ("Pewna dziewczyna zmarÅa za jego sprawÄ, a on nie chciaÅ pozbyÄ siÄ jej ciaÅa, tak jak mu kazano".) Jego gabinet zajÄÅ nowy lekarz, doktor Fell. Doktor Fell byÅ wysoki, miaÅ ostro zarysowane brwi, urodÄ Caryego Granta i emanowaÅ lekarskim autorytetem. ImponowaÅ pacjentom znajomoÅciÄ Freuda; ze znawstwem rozprawiaÅ o libido, powstrzymywaniu dzieciÄcej agresji i rozczarowaniu kulturÄ: "Wszyscy podtrzymujemy jej istnienie i z jej powodu cierpimy". Doktor Fell bÄdzie czuwaÅ na planie Przy stanku autobusowego i później poleci do Arizony w plener. CzÄsto w jasne, ksiÄżycowe, bezsenne noce Cherie bÄdzie wzywaÅa doktora Fella - w piżamie i szlafroku Caryego Granta - do swego pokoju w motelu, gdyż rozpaczliwie pragnÄÅa zasnÄÄ. Tylko ten jeden raz. Ten kolejny raz. Nie przyzwyczajÄ siÄ, dajÄ sÅowo/Doktor Fell byÅ kapÅanem, który w razie potrzeby mógÅ wstrzyknÄÄ pÅynny nembutal bezpoÅrednio do żyÅy; już sam dotyk doktora, jego kciuk szukajÄcy żyÅy w delikatnym przedramieniu Cherie, przynosiÅ ulgÄ. Och, Boże/DziÄkujÄ. Z poczÄtku na planie Przystanku autobusowego panowaÅa magiczna atmosfera dobrej woli. Norma Jeane byÅa Marilyn, która byÅa Cherie po same koniuszki palców. ByÅa aktorkÄ wyszkolonÄ w Nowojorskim Zespole, zwolenniczkÄ Metody, ucieleÅnieniem kunsztu scenicznego i mÄdroÅci StanisÅawskiego- Zawsze musisz graÄ siebie. PostaÄ wytopiona w piecu pamiÄci. ZnaÅa Cherie od podszewki, znaÅa każdÄ ÅatÄ i każde rozdarcie w jej żaÅosnych, niby-olÅniewajÄcych kostiumach szansonistki. ZnaÅa Cherie tak dobrze, jak znaÅa NormÄ Jeane Baker z agencji Preene, Miss Produktów Aluminiowych 1945, Miss Produktów Mlecznych PoÅudniowej Kalifornii 1945, Miss GoÅcinnoÅci za dziesiÄÄ dolarów dziennie, ciÄgle uÅmiechniÄta, próbujÄca siÄ przypodobaÄ. Och, spójrz na mnie!
Wynajmij mnie! Rola Cherie odpowiadaÅa jej jak żadna inna. Bo nigdy wczeÅniej nie mogÅa sobie wybraÄ roli. Jak dziewczyna w burdelu, która musi przyjÄÄ każdego klienta, bo inaczej zostanie pobita, musiaÅa przyjmowaÄ każdÄ bez wyjÄtku rolÄ narzucanÄ jej przez WytwórniÄ. Do teraz. SprawiÄ, że pokochacie Cherie. Cherie zÅamie wam serca. WierzyÅa w siebie, byÅa skupiona jak nigdy wczeÅniej. Uwagi Pearlmana dźwiÄczaÅy jej w uszach jak nakazy Jehowy. GÅÄbiej! Za nurz siÄ gÅÄbiej. SiÄgnij do samych korzeni motywacji. Do wspomnieÅ ukrytych jak skarb. W jej uszach brzmiaÅ uprzejmy, zdecydowany, ojcowski gÅos Dramaturga. Nie możesz wÄtpiÄ w swój talent, kochanie. Twój olÅniewajÄcy dar. Nie możesz wÄtpiÄ w mojÄ miÅoÅÄ do ciebie. Och, nie wÄtpiÅa. Reżyser byÅ artystÄ wybitnym, którego Wytwórnia zaangażowaÅa, ponieważ ona sobie tego zażyczyÅa. Nie byÅ byle jakim wyrobnikiem. ByÅ twórcÄ teatralnym, wysoko cenionym przez Dramaturga, nieco dziwacznym i nie zależnie myÅlÄcym. WysÅuchaÅ uważnie propozycji swojej gwiazdy. WywarÅa na nim niemaÅe wrażenie inteligencjÄ, psychologicznÄ wnikliwoÅciÄ i aktorskim doÅwiadczeniem, gdy przeanalizowaÅa obszernie postaÄ Cherie. MówiÅa o kostiumach, oÅwietleniu, makijażu, wÅosach, odcieniu skóry. ("MyÅlaÅam o pelagrze, o nieziemskiej bladoÅci. Taka moja maÅa sugestia. To musi byÄ subtelne jak wiersz".) OczywiÅcie reżyser zawdziÄczaÅ jej pracÄ i to może zÅagodziÅo jego nastawienie; nie spojrzaÅ w bok z uÅmiechem ani nie zbyÅ dowcipem jej uwag, jak robili to inni reżyserzy. A jednak jego grzecznoÅÄ byÅa niepokojÄca. WydawaÅ siÄ jej zbyt uprzejmy; za bardzo jÄ szanowaÅ albo za bardzo siÄ jej baÅ. Ten sposób, w jaki na niÄ patrzyÅ, kiedy pojawiÅa siÄ na planie jako Cherie, w stroju tancerki, z odsÅoniÄtymi czÄÅciowo piersiami, z nogami w czarnych poÅczochach - jak rozmarzony mÄżczyzna. MiaÅa nadziejÄ, że siÄ w niej nie kocha. Jednak miaÅa trochÄ szczÄÅcia! WiÄcej, niż zasÅużyÅa. ArtykuÅ w "Timesie" dotyczyÅ wyÅÄcznie Marilyn, nie jej. Chryste, nie miaÅem pojÄcia, że Marilyn jest taka... charyzmatyczna. Ta kobieta fascynowaÅa jak taÅczÄcy pÅomieÅ. Na planie i poza nim. Czasami gapiÅem siÄ na niÄ i nie wiedziaÅem, gdzie, do licha, jestem. Od dawna już reżyserujÄ i myÅlaÅem, że jestem odporny na kobiecÄ urodÄ, a już z pewnoÅciÄ na seksualne wdziÄki, alezMonroe to byÅa caÅkowicie odmienna sprawa, wykraczajÄca poza urodÄ i seks. BywaÅy dni, że eksplodowaÅa talentem. MiaÅa w sobie gwaÅtowny ogieÅ, szukajÄcy ujÅcia. WiedziaÅeÅ, że obcujesz z geniuszem; byÄ może geniusz przechodzi w szaleÅstwo, jeÅli nie znajdzie ujÅcia; i tak siÄ w koÅcu stanie, w ostatnich latach życia w ogóle nie bÄdzie siÄ mogÅa pozbieraÄ. Aleja miaÅem Monroe u szczytu jej możliwoÅci. ByÅa jedyna w swoim rodzaju. Wszystko, co robiÅa jako postaÄ filmowa, byÅo na tchnione. BrakowaÅo jej pewnoÅci siebie do tego stopnia, że prosiÅa o powtarzanie danej sceny tak dÅugo, aż zrobiÅa jÄ doskonale. Kiedy zagraÅa doskonale, sama o tym wiedziaÅa. UÅmiechaÅa siÄ do mnie i ja już wiedziaÅem.
Czasami ogarniaÅo jÄ takie przerażenie, że spóźniaÅa siÄ z wyjÅciem na plan o kilka godzin. Albo w ogóle nie potrafiÅa sobie z tym poradziÄ. ChorowaÅa dosÅownie na wszystko: grypÄ, anginÄ, zapalenie gardÅa, bronchit. Znacznie przekroczyliÅmy budżet. Moim zdaniem warto byÅo wydaÄ każdego centa. Kiedy Monroe byÅa w swoim żywiole, przypominaÅa nurka opadajÄcego na samo dno morza; gdyby zatrzymaÅa siÄ dla zaczerpniÄcia oddechu, utopiÅaby siÄ. Chyba siÄ w niej kochaÅem. NaprawdÄ, szalaÅem za niÄ. PrzeżyÅem prawdziwy wstrzÄs, bo myÅlaÅem, że okaże siÄ prymitywnÄ, gÅupiÄ ciziÄ z rozbujanymi cycami i tyÅkiem. A tu wpada anioÅ, Marilyn Monroe, chwyta mnie za rÄkÄ i mówi, że ten caÅy scenariusz nie jest najlepszy: efekciarski, pÅytki i oklepany, ona postanowiÅa naprawiÄ, co siÄ tylko da, pewnie zÅamie mi serce i, na Boga, rzeczywiÅcie zÅamaÅa. Tamtego roku nawet nie otrzymaÅa nominacji do Oscara. Wszyscy wiedzieli, że w peÅni na niÄ zasÅużyÅa za Przystanek autobusowy. Skurwysyny! CoÅ siÄ dzieje, oÅwiadczyÅa kochankowi, ale nie miaÅa odwagi powiedzieÄ mu, że coraz dÅużej i dÅużej trwa każdego ranka wywoÅanie z lustra Magicznej PrzyjacióÅki. Dawniej wystarczyÅo, że tylko zerknÄÅa w szklanÄ gÅÄbinÄ, a pojawiaÅa siÄ Ålicznie uÅmiechniÄta PrzyjacióÅka z Lustra, spragniona, by jÄ objÄÄ i po caÅowaÄ. Dawniej, gdy byÅa modelkÄ, wystarczyÅo, że przybraÅa odpowiedniÄ pozÄ. WchodziÅa w trans, a wtedy od razu wyÅaniaÅa siÄ Magiczna PrzyjacióÅka. Dawniej, gdy już byÅa aktorkÄ filmowÄ, wystarczyÅo, że pojawiÅa siÄ na planie, weszÅa do garderoby i przygotowaÅa siÄ, a przed kamerami dochodziÅo do niewytÅumaczalnej, magicznej przemiany, krew zaczynaÅa w niej krÄżyÄ gwaÅtowniej niż podczas seksu. Kiedy wypowiadaÅa tekst, który za pamiÄtywaÅa bez wysiÅku, czÄsto nawet nie wiedzÄc, że go zapamiÄtuje, podniecona i przestraszona zaczynaÅa żyÄ w wypożyczonym ciele, byÅa AngelÄ, Nell, RosÄ, Lorelei Lee, DziewczynÄ z Góry. Nawet stojÄc na kracie wentylatora - Eks-Sportowiec Åwiadkiem jej degradacji byÅa caÅkowicie i bez reszty DziewczynÄ z Góry, rozkoszujÄcÄ siÄ swym istnieniem. Spójrz cie na mnie! Jestem, kim jestem. To takie dziwne, że w chwili, kiedy miaÅa zagraÄ rolÄ Å¼ycia, rozpoczÄÄ nowy rozdziaÅ w karierze jako poważna aktorka filmowa, ogarnÄÅy jÄ wÄtpliwoÅci. BaÅa siÄ. ZwlekaÅa siÄ z Åóżka dopiero wtedy, gdy dobijano siÄ do jej drzwi, kiedy już byÅa spóźniona na poranne zdjÄcia. GapiÅa siÄ na swoje odbicie w lustrze i widziaÅa NormÄ Jeane, nie Marilyn. ŻóÅtawÄ skórÄ, przekrwione oczy i coÅ tragicznie podpuchniÄtego wokóŠust. Dlaczego tutaj jesteÅ? Kim jesteÅ UsÅyszaÅa cichy, zduszony chichot. Szyderczy Åmiech mÄżczyzny. Ty żaÅosna, chora krowo. Coraz dÅużej trwaÅo wywoÅanie z lustra Marilyn. Cherie 196 599 WyznaÅa Whiteyowi, specjaliÅcie od makijażu, któiy znaÅ jÄ bliżej niż jakikolwiek kochanek czy mÄż: - StraciÅam odwagÄ. OdwagÄ bycia mÅodÄ. Whitey odpowiedziaÅ na to z wyrzutem: - Pani Monroe! Pani jest mÅodÄ, mÅodÄ kobietÄ. - Z takimi oczami?
Nie, Whitey, już nie. Whitey popatrzyÅ na lustrzane odbicie jej oczu i lekko wzruszyÅ ramionami. - Kiedy skoÅczÄ swojÄ pracÄ, pani Monroe, wtedy zobaczymy. Czasem sztuczki Whiteya dziaÅaÅy i byÅo dobrze. Czasem zaÅ nie. Z poczÄtku na planie Przystanku autobusowego BlondwÅosa Aktorka potrzebowaÅa niewiele wiÄcej czasu, niż to siÄ mieÅciÅo w granicach rozsÄdku, aby przygotowaÄ siÄ do wyjÅcia przed kamerÄ. Ta mÅoda kobieta byÅa piÄkna w sposób naturalny, miaÅa lekko bÅyszczÄcÄ skórÄ, przenikliwe spojrzenie; by mogÅa stanÄÄ przed kamerÄ, wystarczyÅo użyÄ odrobiny pudru, szminki, różu. Potem stopniowo potrzebowaÅa na to coraz wiÄcej czasu. Czyżby Whitey traciÅ talent? Jeżeli ze skórÄ aktorki coÅ byÅo nie w porzÄdku, należaÅo za pomocÄ kremu delikatnie usunÄÄ makijaż i zrobiÄ nowy. Czasem coÅ byÅo nie tak z wÅosami. (Co może byÄ nie tak z wÅosami?) MusiaÅy byÄ zwilżone, uÅożone na nowo i wysuszone rÄcznÄ suszarkÄ. Tymczasem Norma Jeane siedziaÅa bez ruchu przed lustrem, z oczami opuszczonymi do modlitwy. ProszÄ, przyjdź. ProszÄ! Nie opuszczaj mnie. ProszÄ! Ta wÅaÅnie kobieta, którÄ pogardzaÅa. Marilyn, z której szydziÅa. Dramaturg przyleciaÅ do niej do Arizony. Mimo że jego życie byÅo w rozsypce. Mimo że (baÅ siÄ jej to powiedzieÄ) znowu otrzymaÅ wezwanie do stawienia siÄ w Waszyngtonie, gdzie miaÅ siÄ wytÅumaczyÄ z mÅodzieÅczego zaangażowania w "wywrotowÄ" i "tajnÄ" dziaÅalnoÅÄ politycznÄ. Nie spodziewaÅ siÄ, że znajdzie BlondwÅosÄ AktorkÄ w takim stanie, takÄ rozkojarzonÄ, takÄ... zupeÅnie do siebie niepodobnÄ. Teraz już nie byÅo w niej ani odrobiny dziewczyny o wÅosach jak len i dźwiÄcznym Åmiechu. Och, pomóż mi. Pomożesz mi? Najdroższa, co siÄ dzieje? Kocham ciÄ. Nie wiem. Tak bardzo pragnÄ, żeby Cherie żyÅa. Nie chcÄ, żeby umarÅa. Serce przepeÅniaÅa mu miÅoÅÄ do niej. Przecież byÅa jeszcze dzieckiem! ByÅa od niego zależna jak przed laty jego wÅasne dzieci. Nawet bardziej zależna, bo dzieci miaÅy również Esther, a Esther zawsze byÅa im bliższa. W zacienionym pokoju godzinami leżeli w Åóżku. Szeptali, caÅowali siÄ i kochali. Wzajemnie siÄ pocieszali. Ona też go pocieszaÅa, bo bez niej cierpiaÅa jego dusza, on też baÅ siÄ Åwiata. Godzinami potrafili leżeÄ w sennym odrÄtwieniu. Wyobrażali sobie (ale może to nie byÅa wyobraźnia), że wchodzÄ nawzajem do swoich snów, tak jakby wkraczali w swoje dusze. Przytul mnie. Kochaj. Nie puszczaj mnie. WokóŠsurrealistyczny, pustynny pejzaż, czerwone skaliste góry i grzbiety jak ksiÄżycowe kratery. Nocne niebo, niezmierne, przytÅaczajÄce, a jednoczeÅnie upajajÄce, tak jak opisaÅa je BlondwÅosa Aktorka.
Wydaje mi siÄ, że przy tobie wszystko by siÄ uÅożyÅo. GdybyÅ byÅ tu ze mnÄ. GdybyÅmy byli maÅżeÅstwem. Och, kiedy bÄdziemy maÅżeÅstwem! BojÄ siÄ, że coÅ nam przeszkodzi. OtoczyÅ jÄ ramieniem, opowiedziaÅ o nocnym niebie. O tym, co przyszÅo mu do gÅowy. O równolegÅym Åwiecie, gdzie już byli maÅżeÅstwem i mieli dwanaÅcioro dzieci. RozbawiÅ jÄ. UcaÅowaÅ jej powieki. PocaÅowaÅ piersi. PodniósÅ jej dÅoÅ do swoich ust i pocaÅowaÅ palce. PowiedziaÅ jej wszystko, co wiedziaÅ na temat konstelacji BliźniÄt - bo wczeÅniej powiedziaÅa mu, że taki jest jej znak zodiaku - te BliźniÄta nie walczÄ, tylko kochajÄ siÄ, sÄ lojalne i sobie oddane. Nawet po Åmierci. Nie uszedÅ uwagi otoczenia fakt, że nie minÄÅ dzieÅ od przybycia Dramaturga, a BlondwÅosa Aktorka zaczÄÅa wracaÄ do życia. Dramaturg, dla niektórych już wczeÅniej bohater, staÅ siÄ teraz bohaterem jeszcze wiÄkszym. Jakby BlondwÅosa Aktorka przeszÅa transfuzjÄ krwi. A jednak Dramaturg nie utraciÅ wszystkich siÅ, też sprawiaÅ wrażenie ożywionego, odmÅodzonego. Cud! Byli w sobie bardzo zakochani. Trzeba ich byÅo widzieÄ... Jak ona trzymaÅa siÄ jego ramienia, jak na niego patrzyÅa. Jak on na niÄpatrzyÅ. Na czym polegaÅ jego sekret? Dramaturg potrafiÅ rozmawiaÄ z BlondwÅosÄ AktorkÄ jak nikt inny. Owszem, przytulaÅ jÄ i pocieszaÅ; owszem, niaÅczyÅ jÄ jak inni mÄżczyźni; ale prócz tego rozmawiaÅ z niÄ szczerze i otwarcie. Jej to odpowiadaÅo! OÅwiadczyÅ surowo, że powinna patrzeÄ na Åwiat realistycznie. MusiaÅa byÄ profesjonalistkÄ. ByÅa jednÄ z najlepiej opÅacanych aktorek na Åwiecie i podjÄÅa siÄ wykonania pewnej pracy. Co majÄ do tego emocje? Co majÄ do tego wÄtpliwoÅci? "JesteÅ odpowiedzialnym, dorosÅym czÅowiekiem, Normo. Musisz siÄ odpowiedzialnie zachowywaÄ". W odpowiedzi pocaÅowaÅa go w usta. Och, tak. MiaÅ racjÄ. Niemal żaÅowaÅa, że nie chwyciÅ jej za ramiÄ i nie potrzÄsnÄÅ. Tak jak by to zrobiÅ Eks-Sportowiec. Dramaturg podjÄÅ swój ulubiony temat. KarierÄ rozpoczÄÅ od pisania monologów i uważaÅ monolog za najbardziej naturalnÄ formÄ wypowiedzi. Czyż nie ostrzegaÅ jej przed nadmiarem teorii? - Zawsze uważaÅem, że jesteÅ urodzonÄ aktorkÄ. Intelektualizowanie może ciÄ tylko sparaliżowaÄ. W Nowym Jorku przygotowywaÅaÅ siÄ do zajÄÄ i po paru tygodniach byÅaÅ wyczerpana. To charakterystyczne dla amatora. Nie sÄdzÄ, aby akurat w tym przejawiaÅ siÄ talent. Moim zdaniem znacznie korzystniejsze dla aktora jest pozostawienie w postaci marginesu czegoÅ surowego, niezbadanego. Na tym polega tajemnica Johna Barrymorea. Przyjaźnisz siÄ z Brando? Brando także to robi. Można nawet nie znaÄ do koÅca swego tekstu, improwizowaÄ w stylu swojej postaci.
Znakomity aktor sceniczny nigdy nie zagra tak samo dwa razy. Nie recytuje tekstu, tylko tak go wypowiada, jakby go wczeÅniej nie znaÅ. Tej rady powinien byÅ ci udzieliÄ Pearlman, ale przecież znasz Maxa: ta jego pretensjonalna Metoda StanisÅawskiego. MówiÄc wprost, to bzdura. Czy koliber poleci, jeżeli stanie siÄ Åwiadomy wÅasnych skrzydeÅ, toru lotu? Czy przemówimy, jeÅli staniemy siÄ Åwiadomi każdego wypowiadanego sÅowa? Zapomnij o Pearlmanie. Zapomnij o StanisÅawskim. Zapomnij o tej bzdurnej teorii. Aktor jednego tylko może siÄ obawiaÄ: że siÄ zmÄczy nadmiarem prób i wypali. PamiÄtam inscenizacje moich sztuk, przy których reżyser zmuszaÅ aktorów do nadmiernego wysiÅku; szczyt ich możliwoÅci przypadÅ na wiele dni przed premierÄ, tracili zapaÅ i wypadali blado. To siÄ zdarzyÅo Pearlmanowi. Ludzie go chwalÄ, mówiÄ, że w sali po jego próbach zostaje krew... kolejne bzdury. Powtarzasz, kochanie, że poznaÅaÅ Cherie od Årodka? Jak siostrÄ? Może to wcale nie jest dobre. Może to nawet nie jest prawda. PowinnaÅ zaÅożyÄ, że nie znasz Cherie. O, kiedyÅ mi powiedziaÅaÅ, że Magda jest kimÅ wiÄcej, niż mi siÄ wydaje. Dlaczego nie pozwoliÄ Cherie odetchnÄÄ? Przyjmij, że Cherie może ciÄ zadziwiÄ. Kolejny raz, bez sÅowa, drżÄc z wdziÄcznoÅci, BlondwÅosa Aktorka podniosÅa siÄ na palcach, aby pocaÅowaÄ Dramaturga w usta. Och, tak. DziÄki Bogu. MiaÅ racjÄ. NastÄpnego dnia rano pelagrowoblada, platynowoblond Cherie pojawiÅa siÄ na planie, ubrana w czarnÄ koronkowÄ bluzkÄ, obcisÅÄ, czarnÄ satynowÄ spódnicÄ z czarnym paskiem, czarne siatkowe poÅczochy, czarne sandaÅy na wysokim obcasie. MiaÅa podkrÄżone oczy, przesÅodzone, dzieciÄce usta, drżÄce i skruszone. Marylin przybyÅa punktualnie! Nie, nie Marilyn - Cherie. PatrzyliÅmy na tÄ niesamowitÄ kobietÄ, obgryzajÄcÄ paznokieÄ kciuka jak uczennica w szkole aktorskiej albo jak rzeczywista, prosta dziewczyna, która doskonale wie, że jest zÅa, i spodziewa siÄ nagany. PrzyciÄgnÄÅa po podÅodze sponiewierane boa tak jak Cherie. MówiÅa jak Cherie, z najprawdziwszym akcentem dziewczyny z Ozark. Tak cicho, że ledwie jÄ sÅyszeliÅmy: - Rany, przepraszam. BÅagam was o wybaczenie. ZrobiÅam coÅ, czego Cherie by nie zrobiÅa, wpadÅam w rozpacz. Nie byÅam odpowiedzialnym czÅonkiem tego zespoÅu. Nie macie pojÄcia, jak bardzo jest mi wstyd. O, do diabÅa. W jednej chwili zapomnieliÅmy o naszych urazach, gniewie, kÅopotach, jakie z niÄ mieliÅmy. ZaczÄliÅmy spontanicznie klaskaÄ. KochaliÅmy naszÄ Marilyn. Po pewnych zawirowaniach na starcie teraz wszystko siÄ jakoÅ po ukÅadaÅo. TytuÅ nowego filmu brzmi: Przystanek autobusowy. Mam nadziejÄ, że ci siÄ spodoba. MiaÅa zwyczaj wysyÅania kartek pocztowych do Lakewood, do Gladys. WysyÅaÅa kartki z Nowego Jorku. Kocham to miasto. Bo to jest prawdziwe miasto, nie Miasto z Piasku. GdybyÅ miaÅa ochotÄ odwiedziÄ mnie, Mamo, mogÅabym to zaÅatwiÄ.
Samoloty bez przerwy latajÄ tam i z powrotem. CzuÅa siÄ nieswojo, kiedy zadzwoniÅa do Gladys po wyjeździe z Los Angeles. MyÅlaÅa, że Gladys ma do niej pretensje, iż zostaÅa sama. Jednakże w rozmowie telefonicznej nie odniosÅa takiego wrażenia. Norma Jeane za dzwoniÅa do niej z Nowego Jorku, kiedy zakochaÅa siÄ w Dramaturgu i wiedziaÅa już, że za niego wyjdzie i że to on zostanie ojcem jej dzieci. Mam nowych, wspaniaÅych przyjacióÅ; jeden z nich jest znanym w Åwiecie nauczycielem gry aktorskiej, drugi - wybitnym amerykaÅskim dramaturgiem, zdobywcÄ nagrody Pulitzera. SpotkaÅam znajomego z Hollywood, Mariana Brando. OpowiedziaÅa Gladys o kupowaniu ksiÄżek w antykwariacie. SzukaÅa tytuÅów, które kiedyÅ miaÅa Gladys, ale ich nie znalazÅa. Skarbczyk poezji amerykaÅskiej. Tak to chyba siÄ nazywaÅo. PrzepadaÅa za tÄ ksiÄżkÄ! UwielbiaÅa chwile, kiedy Gladys czytaÅa jej wiersze. Teraz sama czytaÅa wiersze, ale gÅosem Gladys. Na podobne uwagi Gladys odpowiadaÅa niemal bez gÅoÅnie: To miÅo, kochanie. Zatem już wiÄcej nie zadzwoniÅa do Gladys, z Arizony wysyÅaÅa jedynie pocztówki. Pewnego dnia, kiedy bÄdÄ bogata, razem tu przyjedziemy. To, z caÅÄ pewnoÅciÄ, koniec Åwiata! Norma Jeane tak bardzo siÄ baÅa oglÄdania nakrÄconego materiaÅu, przerażona, iż Marilyn jÄ zdradziÅa, że w ogóle przestaÅa siÄ orientowaÄ, jaki ksztaÅt przybiera Przystanek autobusowy - nie liczÄc scen, w których wystÄpowaÅa. A jej sceny powtarzano tyle razy, w obawie o swojÄ rolÄ Norma Jeane żyÅa w takim napiÄciu, serce waliÅo jej w piersi tak mocno, że nie miaÅa pojÄcia, jak mogÅy one wypaÅÄ w oczach neutralnego obserwatora. Niczym Cherie parÅa do przodu, Ålepa i peÅna wiary. ZaufaÅa instynktowi, tak jak jej doradziÅ kochanek. Norma Jeane nie widziaÅa wiÄc caÅego Przystanku autobusowego, od haÅaÅliwego, komicznego wstÄpu po sentymentalno-romantyczne zakoÅczenie, aż do pierwszego pokazu w Wytwórni na poczÄtku wrzeÅnia. Nie zobaczy, jak wyÅmienicie sportretowaÅa Cherie, aż do tamtego dnia. BÄdzie już wtedy kobietÄ zamÄżnÄ. W salce kinowej Wytwórni usiÄdzie obok mÄża w pierwszym rzÄdzie pluszowych foteli; w mroku oboje bÄdÄ trzymali siÄ za rÄce. Nieco odurzona dziaÅaniem miltownu i szampana Dom Perignon. Norma Jeane byÅa Marilyn, ale bardzo spokojnÄ. Kryzys, jaki przeszÅa wio snÄ w Arizonie, wydawaÅ siÄ tak odlegÅy, jakby dotyczyÅ kogoÅ caÅkiem innego. Nie spodziewaÅa siÄ, że Przystanek autobusowy wypadnie tak dobrze. ZagraÅa najbardziej porywajÄcÄ rolÄ w swojej karierze. Na poczÄtku byÅa przerażona, ale zdobyÅa siÄ na wyczyn, którego nie musiaÅa siÄ wstydziÄ; mogÅa byÄ z niego dumna. A jednak ów sukces wydawaÅ siÄ jej przewrotnym zwyciÄstwem, czuÅa siÄ jak pÅywak, któremu ledwo udaÅo siÄ po konaÄ rwÄcy nurt rzeki. PÅywak z trudem wydostaje siÄ na brzeg; publicznoÅÄ, która nic nie ryzykuje, wiwatuje, bije brawo. Tak samo publicznoÅÄ na pokazie wiwatowaÅa, biÅa brawo. Dramaturg objÄÅ jÄ obronnym gestem; czuÅ drżenie jej ramion. - Kochanie, dlaczego pÅaczesz? - szepnÄÅ. - ByÅaÅ cudowna. JesteÅ cudowna. PosÅuchaj ich. Hollywood ciÄ uwielbia. Dlaczego pÅakaÅam? Może dlatego, że w prawdziwym życiu Cherie piÅa by dużo. BrakowaÅoby jej poÅowy zÄbów. MusiaÅaby sypiaÄ z najgorszymi typami.
Przecież bez sensu jest sÄdziÄ, że mogÅaby tego uniknÄÄ. Po prostu scenariusz byÅ sentymentalny i sztampowy. W 1956 roku nie można byÅo ryzykowaÄ ÅmiaÅych scen ze wzglÄdu na Legion PrzyzwoitoÅci. W prawdziwym życiu Cherie zostaÅaby pobita i prawdopodobnie zgwaÅcona. PrzechodziÅaby z rÄk do rÄk. Tylko mi nie mówcie, że na Dzikim Zachodzie jest inaczej, znam mÄżczyzn. Wykorzystywaliby jÄ, póki ktoÅ by jej nie zmajstrowaÅ dzieciaka albo póki by nie zbrzydÅa, albo jedno i drugie. Nie byÅoby żadnego przystojnego kowboja Bo, który by jÄ przerzuciÅ przez ramiÄ i zabraÅ na swoje ranczo o powierzchni dziesiÄciu tysiÄcy akrów. PiÅaby i braÅa narkotyki, aby przetrwaÄ dzieÅ, aż wreszcie nie mogÅaby zwlec siÄ z Åóżka ani nawet otworzyÄ oczu, a potem by umarÅa. (AMERYKAÅSKA) AKTORECZKA 1957 Pani Monroe! Po raz pierwszy jest pani w Anglii. Jakie sÄ pani wrażenia? Królestwo Åmierci. Jego mieszkaÅcy snujÄ siÄ bezgÅoÅnie niczym duchy. Twarze blade jak opalizujÄce niebo i mgliste powietrze bez cieni. MiÄdzy nimi ona, (amerykaÅska) BlondwÅosa Aktorka, pod tym samym urokiem. Na tych wyspach na Morzu PóÅnocnym równie dobrze mogÅa byÄ zima, jak i wiosna. Nie daÅo siÄ przewidzieÄ kolejnego dnia na podstawie poprzedniego. Krokusy i żonkile kwitÅy w ÅmiaÅych barwach, chociaż byÅo przenikliwie zimno. Na zamglonym niebie sÅoÅce byÅo widoczne jako nikÅy sierp. Szybko przestaje ci na czymkolwiek zależeÄ. - Kochanie, co siÄ staÅo? Chodź do mnie. - Och, TatuÅku. Nawet nie wiesz, jak tÄskniÄ za domem. KsiÄÅ¼Ä i aktoreczka. Za partnera miaÅa sÅynnego angielskiego aktora O. ByÅa (amerykaÅskÄ) aktoreczkÄ wystÄpujÄcÄ w wÄdrownej grupie w mitycznym kraju na BaÅkanach. PiersiastÄ, krÄcÄcÄ tyÅeczkiem w poÅyskujÄcych satynach. Kiedy po raz pierwszy widzimy, jak Aktoreczka staje w szeregu, aby siÄ ukÅoniÄ Wielkiemu KsiÄciu z monoklem, jedno z jej ramiÄczek pÄka i niemal odsÅania cudowne, sterczÄce piersi. - To tandeta. Wodewil. Bracia Mara. - Kochanie, to komedia. BlondwÅosa Aktorka byÅa dzielnÄ AmerykankÄ irlandzkiego pochodzenia, dziewczynÄ z Milwaukee w stanie Wisconsin. ByÅa Kopciuszkiem, Å»ebraczkÄ. Której nieprawdopodobna znajomoÅÄ niemieckiego komplikuje mizernÄ intrygÄ. On natomiast byÅ pedantycznym KsiÄciem Regentem. SÅawny brytyjski aktor graÅ go z temperamentem i wyrafinowaniem nakrÄcanej zabawki. - Co to jest? Jak on gra? To parodia? Nie rozumiem. - Nie sÄdzÄ, żeby mu chodziÅo o parodiÄ. Interpretuje scenariusz jako salonowÄ komediÄ, co oznacza sceniczny styl z pewnÄ dozÄ sztucznoÅci. Nie należy do zwolenników Metody... - Sabotuje film? Ale dlaczego? Przecież jest reżyserem! - Kochanie, nie "sabotuje" tego filmu. Po prostu stosuje innÄ technikÄ niż twoja.
Historia jest bajkowa, a mocÄ scenariusza KsiÄÅ¼Ä i Aktoreczka majÄ siÄ w sobie zakochaÄ. Tyle że owo uczucie nie jest bardziej wiarygodne niż miÅoÅÄ miÄdzy dużymi lalkami. - Odnosi siÄ z lekceważeniem do swojej roli. I do mnie. - Nie bardzo w to wierzÄ. - Przyjrzyj siÄ! ZwÅaszcza jego oczom. Zmuszona byÅa spojrzeÄ na siebie matowym, przysÅoniÄtym monoklem okiem O: wiecznie roztrzÄsiona, cycata amerykaÅska aktorka o delikatnych, platynowoblond wÅosach przypominajÄcych watÄ cukrowÄ, o bÅyszczÄcych czerwonych ustach. Aktoreczka byÅa otwartÄ mÅodÄ kobietÄ z (amerykaÅskiego) ludu, KsiÄÅ¼Ä powÅciÄgliwym, przywiÄzanym do (europejskiej) tradycji arystokratÄ. Poza planem O demonstrowaÅ chÅodnÄ uprzejmoÅÄ, czasem ÅaskawoÅÄ, lecz na planie, przed kamerami, gardziÅ niÄ. WydawaÅa siÄ nie na miejscu wÅród tych wyksztaÅconych w Akademii, szekspirowskich aktorów, tak samo jak by to mogÅo byÄ w podobnej sytuacji z biednÄ szansonistkÄ Cherie. Marilyn Monroe byÅa (amerykaÅskÄ) dojnÄ krowÄ w brytyjskiej fantazji po zdobyciu bogactwa v Hollywood. Pogarda O dla Hollywood i dla Marilyn cuchnÄÅa do tego stopnia, że nawet jej perfumy rozpaczy nie mogÅy tego zamaskowaÄ. Sposób, w jaki O wymawiaÅ "Marilyn". O jako reżyser skazanego na porażkÄ filmu i jako odtwórca gÅównej roli. Jego angielski akcent byÅ jak nóż uderzajÄcy w porcelanÄ. ZwracaÅ siÄ do niej jak do opóźnionego w rozwoju dziecka. Tyle że siÄ nie uÅmiechaÅ. - Mari-lyn. Moja droga, czy mogÅabyÅ mówiÄ wyraźniej? Bardziej zrozumiale? CzÄsto nie odpowiadaÅa. Równie dobrze mógÅby siÄ nad niÄ pochyliÄ i napluÄ jej w twarz. ByÅa NormÄ Jeane Baker unieruchomionÄ w sukience odsÅaniajÄcej znacznÄ czÄÅÄ jej piersi, gÅowa piekÅa jÄ po zabiegu tlenienia wÅosów, umysÅ pracowaÅ wolno jak mechanizm tradycyjnego budzika. Nagle pogrÄżyÅa siÄ w jakimÅ Ånie. Cztery godziny i czterdzieÅci minut spóźnienia tego dnia. KaszlaÅa, wiÄc sceny trzeba byÅo powtarzaÄ. MyliÅa siÄ; nie mogÅa zapamiÄtaÄ najprostszych dialogów. Dawniej uczyÅa siÄ ich z nie zwykÅÄ ÅatwoÅciÄ. Dawniej pamiÄtaÅa także dialogi innych aktorów. Z porów na jej czole i nosie poprzez naleÅnikowaty makijaż wydzielaÅ siÄ tÅuszcz. O gapiÅ siÄ na niÄ przez monokl. ZdjÄÅ go i skrzywiÅ siÄ w uÅmiechu. WidaÄ byÅo, że chce byÄ dowcipny. W salonowym stylu. - Mari-lyn, moja droga. BÄdź seksowna. W zeszÅym tygodniu bolaÅ jÄ Å¼oÅÄdek. CaÅÄ noc wymiotowaÅa. Roli pielÄgniarki podjÄÅ siÄ Dramaturg, oddany, wiecznie niespokojny mÄż. StraciÅa na wadze szeÅÄ funtów. Kostiumy należaÅo poprawiÄ i dopasowaÄ. Ze szczuplaÅa na twarzy. Czy sceny, które już nakrÄcili, zostanÄ powtórzone? Na siedem dni tygodnia w peÅni przepracowaÅa tylko jeden, od rana do późnego popoÅudnia. Pozostali aktorzy traktowali jÄ z ostrożnÄ sympatiÄ. Jak gdyby mogli siÄ ode mnie zaraziÄ. Och, zależaÅo mi, aby mnie polubili!
Zemsta byÅa wyborna. Zemsta amerykaÅskiej dziewczyny. SÅawny brytyjski aktor O spodziewaÅ siÄ emocjonalnych wybuchów, prymitywnej histerii; ostrzeżono go, że BlondwÅosa Aktorka jest "trudna". Nie spodziewaÅ siÄ zemsty tak pasywnej i zabójczej. MyÅlaÅ sobie, że jestem gÅupiÄ blondynkÄ DesdemonÄ. Oto moja tajemnica: Marilyn to Jago! OdpeÅzÅa, żeby siÄ ukryÄ. RozeÅmiaÅa siÄ. Nie, wÅciekÅa siÄ, zraniona i zmieszana. - ChorujÄ przez O. MusiaÅ rzuciÄ na mnie jakiÅ zÅy urok. -Nie myÅl tak, kochanie. On ciÄ naprawdÄ podziwia... - Kiedy musi mnie dotknÄÄ, dostaje gÄsiej skórki. Porusza nozdrzami. Dostrzegam to. -Normo, przesadzasz. Musisz wiedzieÄ... - Powiedz, czy ja ÅmierdzÄ? O co chodzi? To prawda, Marilyn, że spotkaÅaÅ faceta, który ciÄ nie pożÄda. Faceta, którego nie uwiodÅaÅ. Który wolaÅby wydymaÄ krowÄ niż ciebie. MÄżczyzna jeden na milion. Dramaturg! Co miaÅ myÅleÄ, co miaÅ robiÄ? Ta kobieta byÅa jego żonÄ. BlondwÅosa Aktorka byÅa jego żonÄ. W Anglii zaczÄÅ pojmowaÄ naturÄ zadania, które musiaÅ wykonaÄ. Jak pieszy zdobywca, który - gdy teren wznosi siÄ i nagle odsÅania siÄ widok, który zapiera dech w piersiach - zaczyna pojmowaÄ skalÄ wyzwania, jakiemu musi sprostaÄ. I tak oto szybko zostaÅ jej pielÄgniarzem. Jedynym jej przyjacielem. ChoÄ przyjaźniÅ siÄ także z O. Od dawna podziwiaÅ O. Nie pisaÅ sztuk stosownych dla aktora o doÅwiadczeniu i umiejÄtnoÅciach O; jednakże szanowaÅ O i chÄtnie przebywaÅ w jego towarzystwie. PrzypuszczaÅ, że pierwotnie O zgodziÅ siÄ zrealizowaÄ ten projekt gÅównie dla pieniÄdzy; wierzyÅ jednak, że O jest zawodowcem, osobÄ zbyt uczciwÄ, by nie pokazaÄ maksimum swoich możliwoÅci. Jako czÅowiek teatru Dramaturg byÅ przygotowany, by ulec fascynacji procesem krÄcenia filmu i nauczyÄ siÄ wszystkiego, czego byÅo można. Tak naprawdÄ zaczÄÅ już pisaÄ swój pierwszy scenariusz filmowy. Scenariusz dla żony, BlondwÅosej Aktorki. Ale praca nad filmem zaszokowaÅa go i wprawiÅa w zakÅopotanie. Nie byÅ przygotowany na taki ruch, nieustannÄ krzÄtaninÄ. Tyle ludzi! Jasno oÅwietlona przestrzeÅ, w której wystÄpujÄ aktorzy, jest otoczona gromadÄ techników, operatorów, asystentów reżysera. Rozpoczyna siÄ krÄcenie sceny, przerywa jÄ, rozpoczyna znowu, przerywa i znowu rozpoczyna; krÄci siÄ raz, potem powtarza. WÅosy i makijaż traktuje siÄ z fanatycznÄ uwagÄ; w caÅym przedsiÄwziÄciu istniaÅa pewna sztuczna, nierzeczywista jakoÅÄ, prymitywizm i tandeta ducha, która gÅÄboko go obrażaÅa. ZaczÄÅ rozumieÄ, dlaczego O, wyksztaÅcony jako aktor teatralny, przed kamerÄ gra tak dziwnie, archaicznie. KsiÄÅ¼Ä byÅ caÅkowicie sztuczny, podczas gdy Aktoreczka byÅa naturalna. Czasami wydawaÅo siÄ, że tych dwoje mówi zupeÅnie innymi jÄzykami albo że poÅÄczono ze sobÄ dwa skrajnie odmienne gatunki, komediÄ salonowÄ i pewien rodzaj realizmu. W istocie spoÅród caÅej obsady jedynie BlondwÅosa Aktorka wiedziaÅa, jak graÄ do kamery i jednoczeÅnie tak siÄ zachowywaÄ, jakby siÄ graÅo z innymi
aktorami; ale jej pewnoÅciÄ siebie zachwiano już na samym poczÄtku produkcji, jej dziewczÄcy entuzjazm zgasÅ w chÅodzie O; ona także zaczÄÅa siÄ gubiÄ. -TatuÅku, nie rozumiesz. Przecież to nie teatr. To... BlondwÅosa Aktorka zamilkÅa. Bo niby co chciaÅa powiedzieÄ? Później tamtego wieczoru przyszÅa do niego i pociÄgnÄÅa go za ramiÄ, jakby wczeÅniej przygotowywaÅa tÄ kwestiÄ do wygÅoszenia. - TatuÅku, posÅuchaj! Wiesz, co ja robiÄ? MówiÄ sobie, że jestem sama. I że jest ze mnÄ jakaÅ inna osoba, może wiÄcej niż jedna? Nie wiem, kim one sÄ, ale istnieje pewien cel. Tego, że tam jesteÅmy. Istnieje pewna logika w tym, że jesteÅmy w miejscu, które ma byÄ pokojem, albo na dworze, albo w samochodzie? Zaczynamy rozumieÄ, dlaczego tam jesteÅmy i co znaczymy dla siebie, grajÄc tÄ scenÄ. - UÅmiechnÄÅa siÄ niespokojnie. Jakże jej zależaÅo, aby jÄ zrozumiaÅ; wzruszyÅa go. PogÅadziÅ jej rozpalony policzek. - Widzisz, TatuÅku, tak jak teraz ty i ja? JesteÅmy tu sami i tworzymy sens tej sytuacji. ZakochaliÅmy siÄ w sobie... i zeszliÅmy siÄ razem, aby znaleÅºÄ w tym sens. Niczego nie wiemy z góry. Niczego nie możemy wiedzieÄ z góry! Znajdujemy siÄ w krÄgu ÅwiatÅa, poza nami jest mrok; ty i ja na oceanie ciemnoÅci, jakby w Åodzi, rozumiesz? BylibyÅmy przerażeni, ale jest w tym logika. Jest! WiÄc nawet kiedy jestem przerażona, tak jak mi siÄ zdaje, że jestem przerażona tutaj, w Anglii, wÅród ludzi, którzy mnie nienawidzÄ... StanisÅawski mówi: "Oto jest samotnoÅÄ wÅród ludzi". Dramaturga zdumiaÅy peÅne pasji sÅowa żony, choÄ niewiele zrozumiaÅ z tego, co powiedziaÅa. Mocno jÄ przytuliÅ. Rano utleniÅa odrosty wÅosów, teraz unosiÅ siÄ od nich ostry, mdlÄcy zapach chemikaliów, który drażniÅ Dramaturga w nozdrza. Tego zapachu BlondwÅosa Aktorka nie wyczuwaÅa już od dawna. W Królestwie Åmierci zaczÄÅa tonÄÄ. Szpik jej koÅci zamieniÅ siÄ w oÅów. W tym podwodnym królestwie, gdzie mieszkaÅy ryby, które byÅy jej wstrÄtne. NienawidzÄ mnie. Te ich oczy! Dramaturg byÅ emisariuszem O, tak samo jak byÅ, albo tylko chciaÅ byÄ, jego przyjacielem. Zarówno Dramaturg, jak i O, sÅynny brytyjski aktor, ożenili siÄ z kapryÅnymi aktorkami. UsÅyszaÅa szyderczy Åmiech. Dramaturg oÅwiadczyÅ jak jakiÅ jedyny po ważny mÄżczyzna w filmie braci Mara: - Kochanie, to nic. CoÅ w rurach. W rurach! MusiaÅa siÄ rozeÅmiaÄ. - Kochanie, co siÄ dzieje? Zaczynam siÄ o ciebie baÄ. BlondwÅosa Aktorka ÅniÅa o oÅowianych pytonach budzÄcych siÄ do życia tuż przy jej Åóżku. W tym okazaÅym mieszkaniu w starym kamiennym domu w królestwie bezustannej wilgoci.
Wiekowe rzeczywiÅcie rury stÄkaÅy, spazmowaÅy, prychaÅy. Szyderczy Åmiech dochodziÅ przez rury jak przez tubÄ reżysera. Dramaturg na przemian niepokoiÅ siÄ, staraÅ siÄ Å¼onie schlebiaÄ, okazywaÅ niecierpliwoÅÄ, okazywaÅ cierpliwoÅÄ, niemal rozpaczliwie bÅagaÅ. Normo, kochanie samochód czeka na ciebie już od godziny Dlaczego nie wstajesz. Weź prysznic i ubierz siÄ. Czy mam ci pomóc? kochanie proszÄ obudź siÄ. OdepchnÄÅa go z jÄkiem. Nie otworzyÅa powiek. GÅos dochodziÅ do niej zduszony, jakby przez wypeÅnienie koÅdry. GÅos, który - o ile pamiÄta - niegdyÅ kochaÅa. W podobny sposób, sÅuchajÄc starego nagrania, przypominasz sobie tajemnicze emocje, które to nagranie dawniej w tobie budziÅo. Później, w miarÄ jak upÅywaÅo popoÅudnie, gÅos stawaÅ siÄ bardziej natarczywy: Kochanie sprawa jest poważna, niepokoisz mnie, wszyscy na ciebie liczÄ. Chyba nie chcesz ich zawieÅÄ. Zatopiona we Ånie. Och, już przestaÅa siÄ niepokoiÄ! Nowe lekarstwo przeniknÄÅo do koÅci i wzmocniÅo jÄ. Dramaturg byÅ rozgorÄczkowany: Co robiÄ? Co robiÄ? W tym chÅodnym, niegoÅcinnym miejscu z dala od domu. W tym wynajÄtym, starym kamiennym domu, gdzie instalacja wodociÄgowa piszczy, a po oknach ciÄgle spÅywa wilgoÄ. Te Åatwe do rozpoznania objawy: szkliste, przekrwione oczy. Kiedy od sÅoniÅ kciukiem jednÄ z powiek, przekonaÅ siÄ, że ona nic nie widzi. Po kciuku pozostaÅo wgÅÄbienie, które siÄ powoli wypeÅniaÅo. Jak w ciele nie boszczyka. Gdy wreszcie zdoÅaÅa podnieÅÄ siÄ z Åóżka, poruszaÅa siÄ niezgrabnie i nie mogÅa zÅapaÄ równowagi. PociÅa siÄ, chociaż dygotaÅa, jakby jej byÅo zimno. Jej oddech pachniaÅ jak miedziane monety rozgrzane w dÅoni. Dlaczego w panice myÅlaÅ o umieraniu pani Bovary? O ohydnej, dÅugiej agonii. WystajÄcy jÄzyk, kobieta o Ålicznej, bladej skórze, poskrÄcana w objÄciach Åmierci. Kiedy umarÅa, czarna ciecz wypÅynÄÅa z jej ust. Dramaturg wstydziÅ siÄ samego siebie, że takie myÅli przychodzÄ mu do gÅowy. Dlaczego siÄ z niÄ ożeniÅem? Dlaczego myÅlaÅem, że wystarczy mi siÅy? Dramaturg wstydziÅ siÄ samego siebie, że takie myÅli przychodzÄ mu do gÅowy. Tak bardzo kocham tÄ kobietÄ. MuszÄ jej pomóc. WstydzÄc siÄ samego siebie, zaglÄdaÅ kolejno do przegródek jej kosmetyczki w poszukiwaniu piguÅek. Tych jej dodatkowych piguÅek. Ãw maÅy arsenaÅ, o którym miaÅ siÄ nie dowiedzieÄ, przeszmuglowaÅa do Anglii w sekrecie. KopnÄÅa go z furiÄ. PÅakaÅa. Dlaczego nie zostawi jej samej, na miÅoÅÄ boskÄ? Pozwól mi umrzeÄ! Przecież wszyscy tego chcecie, prawda? Z najdrobniejszych spraw robisz testy na mojÄ lojalnoÅÄ. NaszÄ miÅoÅÄ. Z najdrobniejszych spraw/Nie broniÅeÅ mnie przed tym sukinsynem. Nie zawsze wiadomo, kto siÄ myli. On gardzi Marilyn! Nie. To ty gardzisz Marilyn. Gdyby mogÅa zajÅÄ w ciÄÅ¼Ä z TatuÅkiem, pokochaÅaby go jeszcze raz. Niczego nie pragnÄÅa bardziej niż dziecka.
W jej najsÅodszych snach zwiniÄta poduszka byÅa dzieckiem, miÄkkim i miÅym. Jej piersi, peÅne mleka, obrzmiewaÅy boleÅnie. Dziecko znajdowaÅo siÄ tuż za krÄgiem ÅwiatÅa. Dziecko miaÅo bÅyszczÄce oczy. Dziecko uÅmiechaÅo siÄ, rozpoznajÄc matkÄ. Dziecko potrzebowaÅo jej miÅoÅci, tylko jej miÅoÅci. Przed laty popeÅniÅa bÅÄd. StraciÅa Dziecko. StraciÅa też IrinÄ. Nie ocaliÅa Iriny przed jej MatkÄ ÅmierciÄ. Å»adnej z tych rzeczy nie potrafiÅa wyjaÅniÄ mÄżowi ani jakiemukolwiek innemu mÄżczyźnie. Ile to razy kuliÅa siÄ w ramionach mÄża, zdjÄwszy mu okulary (jak w scenie z filmu, z Carym Grantem), potem caÅowaÅa go, przytulaÅa siÄ, z dziewczÄcÄ zuchwaÅoÅciÄ gÅaskaÅa go przez spodnie, aby stwardniaÅ bardziej niż przy jakiejkolwiek innej dziewczynie (czy to możliwe? ) w tej samej sytuacji. Och, TatuÅku/Och... Tak, gdyby zaszÅa w ciÄżÄ, mogÅaby mu wybaczyÄ. WyszÅa za niego, bo chciaÅa zajÅÄ w ciÄżÄ, urodziÄ jego dziecko, syna amerykaÅskiego Dramaturga, którego szanowaÅa. (Opublikowane sztuki jego autorstwa staÅy wksiÄgarniach na póÅkach. Nawet w Londynie! Jakże go kiedyÅ kochaÅa. ByÅa z niego dumna. Z szeroko otwartymi oczami pytaÅa, co czÅowiek czuje, kiedy widzi swoje nazwisko na obwolucie? Gdy zerka na póÅkÄ w ksiÄgarni, nie oczekujÄc, że zobaczy swoje nazwisko na grzbiecie ksiÄżki, a potem je ujrzy; co wtedy czuje? Wiem, że ja czuÅabym dumÄ i już nigdy w życiu nie byÅabym nieszczÄÅliwa, nie myÅlaÅabym, że nie jestem nic warta.) Tak, wybaczyÅaby mu. To, że byÅ po stronie Angola O, który jej nienawidziÅ, i caÅej tej cholernej gromady angolskich aktorów, którzy patrzyli na niÄ z góry. Nie przestawaÅ jednak bÅagaÄ. TÅumaczyÄ. Jak gdyby byÅa to kwestia logiki. Kochanie masz gorÄczkÄ nie jadÅaÅ Kochanie zadzwoniÄ po lekarza Zatem wróciÅa na plan. W koÅcu to byÅa jej praca. Taki miaÅa obowiÄzek, takie zobowiÄzanie, takÄ pokutÄ. Kiedy weszÅa - cisza! Jak po katastrofie albo w oczekiwaniu na kataklizm. GdzieÅ z tyÅu ktoÅ zaczÄÅ klaskaÄ, opryskliwie, z ironiÄ. Jakże dÅugo, jakże boleÅnie dÅugo trwaÅo wywoÅanie z lustra czarujÄcej Marilyn, nie jednÄ godzinÄ, lecz dwie. Wprawne, magiczne rÄce Whiteya w koÅcu dokonaÅy cudu. RzeczywiÅcie nas zadziwiÅa. Ta niby sÅaba, niepewna osoba. My wszyscy byliÅmy tacy silni, a ona nie miaÅa nic poza swoim wyglÄdem. Potem, oglÄdajÄc nakrÄcony materiaÅ, oglÄdajÄc gotowy film, zobaczyliÅmy kogoÅ caÅkiem innego. Skóra Monroe, oczy, wÅosy, ekspresja twarzy, ciaÅo, wszystko takie żywe... UczyniÅa z Aktoreczki żyjÄcÄ osobÄ, a przecież scenariusz za wieraÅ tak niewiele wskazówek. Ona jedyna spoÅród nas miaÅa doÅwiadczenie w tej pracy, przy niej byliÅmy niedoÅÄgami. Krawieckimi manekinami wypowiadajÄcymi z doskonaÅÄ dykcjÄ doskonaÅe puste angielskie kwestie. Och tak, z pewnoÅciÄ nie cierpieliÅmy Marilyn wtedy, kiedy z niÄ byliÅmy, ale potem, widzÄc film, nie mogliÅmy jej nie kochaÄ. Nawet O musiaÅ przyznaÄ, że siÄ kompletnie co do niej pomyliÅ. Praktycznie przyÄmiÅa go w każdej scenie, w której wystÄpili razem! Monroe ocaliÅa absurdalny film, a po myÅleÄ, sÄdziliÅmy, że doprowadzi do
jego klapy. Czy to nie ironia losu? Czy to nie dziwne? Znowu przeklÄte wnÄtrze salonu. Prawdziwe piekÅo dla niej, ta scenografia. ZarozumiaÅy KsiÄÅ¼Ä i Aktoreczka sÄ w koÅcu sami i zarozumiaÅy KsiÄÅ¼Ä ma nadziejÄ, że uwiedzie AktoreczkÄ, ale Aktoreczka broni siÄ przed tym, no i sÄ te cholernie krÄte schody, po których trzeba wchodziÄ, schodziÄ, wchodziÄ i znowu schodziÄ w obcisÅej satynowej sukience z dużym dekoltem. W takim stroju wystÄpiÅa w wiÄkszoÅci scen tej doÅÄ smutnej bajkowej opowieÅci, którÄ znienawidziÅa. Aktoreczka jako Å»ebraczka. Aktoreczka jako Kobiece CiaÅo. A najgorsze, że Aktoreczce nie pozwolono taÅczyÄ! Dlaczego? - scenariusz tego nie przewidywaÅ. Dlaczego? - naucz siÄ najlepiej swojej roli, Marilyn. Dlaczego? - w oiyginalnej sztuce też nie byÅo taÅca. Dlaczego? - za późno już, koszty byÅyby zbyt duże. Dlaczego? - przygotowanie tych scen zajÄÅoby ci wiecznoÅÄ, Marilyn. Dlaczego? - bo ciÄ nie lubimy. Dlaczego? - bo chcemy twoich amerykaÅskich pieniÄdzy. W tym Królestwie Åmierci, gdzie rzucono na niÄ urok. TÄskniÄ za domem! ChcÄ wróciÄ do domu. Naraz Aktoreczka przewróciÅa siÄ na schodach. ZaczepiÅa pantofelkiem na wysokim obcasie o brzeg sukni. JÄknÄÅa. Tego dnia poÅknÄÅa kilka tabletek benzedryny, aby zrównoważyÄ dziaÅanie nembutalu i miltownu, wypiÅa też dźin w gorÄcej herbacie, o czym Dramaturg nie wiedziaÅ (jak bÄdzie później utrzymywaÅ). PrzewróciÅa siÄ na krÄtych schodach, ludzie zaczÄli krzyczeÄ i na pomoc ruszyÅ jej mÅody kamerzysta. Dramaturg, który przez caÅy czas obserwowaÅ jÄ z niepokojem, też ruszyÅ na pomoc i w udrÄce miÅoÅci przyklÄknÄÅ nad niÄ. Puls! Gdzie jest jej puls? Na schodach, kilka jardów wyżej, staÅ przemÄdrzaÅy KsiÄÅ¼Ä i gapiÅ siÄ przez monokl. - To narkotyki. Zróbcie jej pÅukanie żoÅÄdka. Nigdy mu tego nie wybaczÄ. KRÃLESTWO NAD BRZEGIEM MORZA ZabraÅ jÄ na zaczarowanÄ wyspÄ, do Galapagos Cove na wybrzeżu stanu Maine, czterdzieÅci mil na póÅnoc od Brunswick. Wprawdzie już od ponad roku byli maÅżeÅstwem i mieszkali w wielu miejscach, nadal jednak zachowywaÅa siÄ jak panna mÅoda. Do koÅca jeszcze nie zdobyta. KochaÅ to w niej, owÄ nerwowÄ aurÄ, gdy coÅ odkrywaÅa, dziwiÅa siÄ, cieszyÅa. Nie obawiaÅ siÄ jej nastrojów, bo staÅ siÄ ich mistrzem. Kiedy oglÄdaÅa dom, który dla nich wynajÄÅ na lato, i okolice, w tym widok na morze, cieszyÅa siÄ jak dziecko. "Och! Jakże tu piÄknie. Och, TatuÅku, chcÄ tu zostaÄ na zawsze". W jej gÅosie pobrzmiewaÅ dziwny, dziecinny bÅagalny ton.
ObjÄÅa go i mocno pocaÅowaÅa. CzuÅ w niej gorÄce pragnienie życia, tak samo jak przed laty wyczuwaÅ je w swoich dzieciach, gdy tuliÅ je do siebie. Czasem miÅoÅÄ stawaÅa siÄ tak silna, poczucie odpowiedzialnoÅci tak duże, że byÅ rozdygotany. WydawaÅo mu siÄ, że zatraca wÅasnÄ tożsamoÅÄ. StaÅ wyprostowany i dumnie siÄ uÅmiechaÅ nad skalistym brzegiem poniżej klifu i nad otwartymi wodami Atlantyku, jak gdyby wszystko to do niego należaÅo. DaÅ to żonie w prezencie. PrzyjÄÅa ten dar, zagarnÄÅa jako miÅosnÄ ofiarÄ. Tego popoÅudnia silny wiatr wzburzyÅ morskie fale. ÅwiatÅo odbijaÅo siÄ od powierzchni jak od metalu. Woda to miaÅa barwÄ ciemno szarÄ, a to brudnoniebieskÄ, a to ciemnozielonÄ, ciÄgle rozkoÅysana, niosÅa wodorosty i szumowiny. Powietrze byÅo rzeÅkie, sÅonawe i wilgotne, takie je zapamiÄtaÅ, niebo miaÅo kolor przygasÅego bÅÄkitu, akwareli z plamami szybko mknÄcych, mglistych chmur. Tak, byÅo piÄknie; to jego zasÅuga; jego serce rozpieraÅo szczÄÅcie i radoÅÄ oczekiwania. Drżeli w chÅodnym czerwcowym wietrze znad oceanu, obejmujÄc siÄ w pasie. Nad ich gÅowami krÄżyÅy mewy, trzepoczÄc skrzydÅami i przeraźliwie wrzeszczÄc, jakby ogarnÄÅa je wÅciekÅoÅÄ, że ktoÅ wkroczyÅ na ich terytorium. Mewy z czarnym paskiem na dziobach. Mewy z Galapagos Cove niczym stare myÅli. -Och, kocham ciÄ. PowiedziaÅa te sÅowa z caÅÄ mocÄ, uÅmiechajÄc siÄ do niego, do swego mÄża. Można by pomyÅleÄ, że wypowiedziaÅa je po raz pierwszy. - Oboje ciÄ kochamy. ChwyciÅa go za rÄkÄ i przyÅożyÅa jÄ sobie do brzucha. Do ciepÅego, zaokrÄglonego brzucha; zaczÄÅa przybieraÄ na wadze. Dziecko w jej Åonie miaÅo dwa miesiÄce i szeÅÄ dni. W Åóżku pogÅaskaÅ i pocaÅowaÅ jej nagi brzuch, przyÅożyÅ do niego policzek. ByÅ zdumiony, że jej blada skóra jest tak napiÄta, choÄ ciÄża nie trwaÅa dÅugo. Jakaż byÅa zdrowa, jaka peÅna życia! MiaÅa zamiar dobrze karmiÄ Dziecko w swoim Åonie, przestrzegaÄ ÅcisÅej diety. Nie przyjmowaÅa żadnych tabletek prócz witamin. ZawiesiÅa karierÄ "w Åwiecie" (jak mówiÅa bez pogardy, żalu i gniewu, ale rzeczowo, tak jak zakonnica mogÅaby mówiÄ o swoim dawnym, Åwiadomie odrzuconym Åwieckim życiu - "w Åwiecie"), aby kultywowaÄ Å¼ycie maÅżeÅskie i macierzyÅstwo. PocaÅowaÅ jÄ, udaÅ, że sÅyszy Dziecko, zÅudne bicie serca. Nie? Tak? WodziÅ dÅoniÄ po jej brzuchu, dotknÄÅ lekko blizny pozostaÅej po operacji usuniÄcia wyrostka, którÄ przeszÅa kilka lat temu. A ile miaÅa aborcji! Plotki podajÄ niesamowite liczby! Nie chciaÅem ich sÅuchaÄ, nawet nim siÄ w niej zakochaÅem. SÅowo. Musi jÄ chroniÄ, a to oznacza, że musi jÄ chroniÄ także przed jej wÅasnymi wspomnieniami, przed przeszÅoÅciÄ poplÄtanÄ, beztroskÄ, bezÅadnÄ, a mimo to nie winnÄ jak przeszÅoÅÄ krnÄbrnego dziecka. ZatraciÅ siÄ w transie zachwytu nad piÄknem jej ciaÅa. Ta kobieta jego żonÄ.Jego! Cudownie sprÄżysta skóra, żywa koperta jej piÄkna. To piÄkno zmieniaÅo siÄ ustawicznie jak morze. Jak ÅwiatÅo, jak stopnie jasnoÅci.
Albo przyciÄganie grawitacyjne ksiÄżyca. Jej dusza, tajemnicza i nie pokojÄca, byÅa jak kula balansujÄca niepewnie na powierzchni rwÄcego strumienia wody: drżaÅa, nieustannie poruszaÅa siÄ, podnosiÅa, zapadaÅa, znowu podnosiÅa... W Anglii chciaÅa umrzeÄ. Gdyby nie wezwaÅ lekarza, wiÄcej niż raz... Kiedy siÄ przewróciÅa, zaraz po ukoÅczeniu filmu, byÅa wychudzona, wyniszczona, wyglÄdaÅa na swoje lata i jeszcze wiÄcej; ale w Stanach doszÅa do siebie w ciÄgu kilku tygodni. Obecnie zaÅ, po dwóch miesiÄcach ciÄży, wyglÄdaÅa wprost znakomicie, jeszcze jej takiej nie widziaÅ. Nawet poranne mdÅoÅci nie psuÅy jej humoru. Jaka byÅa normalna! Jak to dobrze, że jest normalna! CechowaÅa jÄ prostota i bezpoÅrednioÅÄ; coÅ podobnego zaobserwowaÅ u niej tylko raz: kiedy czytaÅa rolÄ Magdy w jego sztuce. Z dala od miasta. Z dala od cudzych oczekiwaÅ. Nieustannego zainteresowania innych. Ze swoim maleÅstwem. UczyniÅem to dla niej. PrzywróciÅem jÄ do życia. Å»ebym tylko teraz sam jakoÅ sobie z tym poradziÅ. Znowu zostaÄ ojcem, po tylu latach. DobiegajÄc piÄÄdziesiÄtki. Dawniej Dramaturg czÄsto odwiedzaÅ latem Galapagos Cove. Z innÄ kobietÄ. Z pierwszÄ Å¼onÄ. Kiedy byÅ mÅodszy. ZmarszczyÅ brwi, przypominajÄc sobie tamte czasy. Ale co sobie przypomniaÅ? Niewiele. Jakby przerzucaÅ stare, pożóÅkÅe kartki, szkice sztuk, które zapisaÅ szybko w gorÄczce na tchnienia, a potem je odÅożyÅ i zapomniaÅ o nich. PiszÄc w takim uniesieniu, zwykle nie wierzysz, że kiedykolwiek bÄdziesz czuÅ siÄ inaczej albo że o wszystkim zapomnisz. WestchnÄÅ. ZrobiÅo mu siÄ trochÄ nieswojo. ZadrżaÅ w podmuchach wilgotnego morskiego powietrza. Nie - byÅ szczÄÅliwy. Jego mÅoda żona schodziÅa na kamienisty brzeg, lekko i pÅynnie, choÄ odrobinÄ beztrosko, jak sprytne dziecko. Nigdy nie byÅ szczÄÅliwszy, wiedziaÅ na pewno. Krzyki mew. Co pobudziÅo w nim te niechciane myÅli? - TatuÅku, chodź tutaj! ZeszÅa w dóŠklifu miÄdzy Åliskie, omszaÅe skaÅy i morskie odpadki. Podniecona jak maÅa dziewczynka. Na plaży byÅo wiÄcej kamieni niż piasku. Spienione fale zaÅamywaÅy siÄ u jej stóp. W ogóle nie przejmowaÅa siÄ, że ma mokre nogi. ZmoczyÅa nogawki spodni w kolorze khaki i ubrudziÅa je bÅotem. Wiatr smagaÅ jej jasne wÅosy. Na jej policzkach bÅyszczaÅy Åzy; jej wrażliwe oczy czÄsto ÅzawiÅy. - TatuÅku, hej! - W tym haÅasie prawie nie byÅo sÅychaÄ jej sÅów. Nie spodobaÅo mu siÄ, że zeszÅa na brzeg, ale wolaÅ jej nie przestrzegaÄ. WolaÅ nie przywracaÄ niezdrowych wiÄzi miÄdzy nimi, nie wracaÄ do jej masochistycznych, upartych zachowaÅ i wÅasnych ojcowskich reprymend, pogróżek, niepokojów. Nigdy wiÄcej! Na to Dramaturg byÅ zbyt sprytny. RozeÅmiaÅ siÄ i ruszyÅ za niÄ.
Mokre, Åliskie skaÅy byÅy zdradliwe. Wiatr uderzaÅ go w twarz wodnym pyÅem; okulary zaszÅy warstwÄ wilgoci. Klif wznosiÅ siÄ na wysokoÅÄ okoÅo piÄtnastu stóp, nie byÅ wysoki, ale nieÅatwy do pokonania. DziwiÅ siÄ, że ona zeszÅa na dóŠtak szybko, zwinnie jak maÅpka. PomyÅlaÅ: Chyba jej nie znam/Ta, myÅl nawiedzaÅa go nagle i niespodziewanie kilkanaÅcie razy w ciÄgu dnia, także w nocy, kiedy zdarzyÅo mu siÄ obudziÄ i sÅyszeÄ jej ciche jÄki, popiskiwania, nawet Åmiech, wszystko to przez sen. MiaÅ zesztywniaÅe kolana i prawie zwichnÄÅ nadgarstek, próbujÄc siÄ utrzymaÄ po straceniu równowagi. DyszaÅ., serce tÅukÅo jak oszalaÅe w jego piersi, ale uÅmiechaÅ siÄ radoÅnie. On także byÅ sprawny jak na swój wiek. W Galapagos Cove ludzie bÄdÄ ich brali za ojca i córkÄ, oczywiÅcie póki ich nie rozpoznajÄ. W Whalers Inn poÅożonej na póÅnocy, gdzie zabierze jÄ tego wieczoru na kolacjÄ. I gdzie przy pÅomykach Åwiec bÄdÄ trzymali siÄ za rÄce. Åadna blondynka o delikatnych rysach, ubrana w biaÅÄ letniÄ sukienkÄ; wysoki, starszy mÄżczyzna o spadzistych ramionach, pobrużdżonej twarzy, uprzejmy, doÅÄ cichy. Topora. Kobieta wyglÄda jakoÅ znajomo... ZeskoczyÅ tuż przy niej, obcasy utonÄÅy w piasku. Ryk morza byÅ ogÅuszajÄcy. ObjÄÅa go mocno w pasie; wsunÄÅa dÅonie pod sweter i koszulÄ, dotknÄÅa jego skóry. Oboje mieli na sobie identyczne, zrobione na drutach swetry, które ona zamówiÅa z jakiegoÅ katalogu L. L. Beana. Dyszeli i Åmiali siÄ, czujÄc osobliwÄ ulgÄ, jak gdyby każde z nich ledwie uniknÄÅo szkody: ale jakiej szkody? PodniosÅa siÄ na palcach i pocaÅowaÅa go mocno w usta. TatuÅku! DziÄkujÄ! To najszczÄÅliwszy dzieÅ w moim życiu. Z caÅÄ pewnoÅciÄ. ByÅo po niej widaÄ, że mówi szczerze. Budynek znano w okolicy jako Dom Kapitana, czasem zaÅ jako Dom Yeagera. Wybudowano go w 1790 roku na samym szczycie klifu nad oceanem dla pewnego kapitana żeglugi. Wysoki lilakowy żywopÅot osÅaniaÅ dom od strony zatÅoczonej latem drogi szybkiego ruchu numer 130. Dom Kapitana byÅ starÄ, nowoangielskÄ solniczkÄ ze zwietrzaÅego drewna i zwietrzaÅych kamieni, o stromym dachu, oknach dzielonych kamiennymi sÅupkami, o dziwnie ciasnych, niskich, prostokÄtnych pomieszczeniach; po pokojach na górze hulaÅ wiatr; byÅy tam ceglane piece i kamienne kominki, wewnÄtrz których można byÅo swobodnie stanÄÄ; na surowych deskach podÅogi leżaÅy obszyte sznurem chodniki, uroczo stare i spÅowiaÅe, jakby stanowiÅy Åwiadectwo upÅywu czasu. Listwy przy podÅodze i porÄcze przy schodach zostaÅy wykonane rÄcznie. Na wyposażenie skÅadaÅy siÄ osiemnastowieczne, nowoangielskie, rÄcznie wykonane krzesÅa, stoÅy i komody - pÅaskie powierzchnie, proste, zwyczajne brzegi - zgodne z duchem protestanckiej oszczÄdnoÅci i powÅciÄgliwoÅci. W pomieszczeniach na dole wisiaÅy obrazy marynistyczne, portrety mÄżczyzn i kobiet tak nieudolne, że musiaÅy byÄ dzieÅem amatora; byÅy tu rÄcznie szyte koÅdry i wyszywane poduszki. StaÅo mnóstwo antycznych zegarów: duże szafkowe, okrÄtowe, obudowane szkÅem, wykoÅczone porcelanÄ i zmatowiaÅÄ od staroÅci czarnÄ emaliÄ. ("Och, zobacz! Każdy zatrzymaÅ siÄ o innej porze" - zauważyÅa Norma Jeane.) Kuchnia, Åazienka i instalacja elektryczna należaÅy do nowych czasów, gdyż posesjÄ
wiele razy odnawiano i to niemaÅym nakÅadem kosztów; lecz Dom Kapitana nadal pachniaÅ staroÅciÄ, zniszczeniami i mÄdroÅciÄ Czasu. ZwÅaszcza niska, pozbawiona okien piwnica. SchodziÅeÅ do niej po drewnianych stopniach, które chwiaÅy siÄ pod tobÄ, a ÅwiatÅo latarki ginÄÅo wÅród firan pajÄczyn. ByÅ tam piec olejowy, na szczÄÅcie bezużyteczny podczas letnich miesiÄcy. W powietrzu unosiÅ siÄ silny zapach czegoÅ sÅodkiego i wilgotnego, jakby zgniÅych jabÅek. Ale po co w ogóle schodziÄ do piwnicy? Nie schodzili. Posiedzieli przez chwilÄ na osÅoniÄtej werandzie z widokiem na niedaleki ocean; pili wodÄ sodowÄ z cytrynÄ, trzymali siÄ za rÄce i rozmawiali o najbliższych miesiÄcach. W domu panowaÅ spokój: telefonu jeszcze nie podÅÄczono, wiÄc fantazjowali, że nie majÄ telefonu. "Po co? Dla innych ludzi pragnÄcych do nas zadzwoniÄ? " Ale oczywiÅcie bÄdÄ mieli telefon. Telefonu nie mogli uniknÄÄ: Dramaturg bardzo poważnie traktowaÅ swojÄ karierÄ. Potem poszli na górÄ i rozpakowali swoje rzeczy w najwiÄkszej, najbardziej przestronnej sypialni z kamiennym kominkiem, niedawno przeczyszczonym ceglanym piecem, z wyglÄdajÄcÄ na nowÄ tapetÄ w kwiaty i widokiem na ocean ponad wierzchoÅkami jaÅowców. Åoże zdobiÅy cztery kolumny i rzeźbione wezgÅowie z drzewa orzechowego. W krawieckiem, owalnym lustrze uÅmiechniÄte twarze. Jego czoÅo, nos, policzki opaliÅy siÄ w promieniach sÅoÅca; jej twarz byÅa blada, ponieważ wrażliwÄ skórÄ osÅaniaÅ sÅomkowy kapelusz z szerokim rondem. Delikatnie wtarÅa noxzemÄ w przedramiona. Czy on też opaliÅ sobie rÄce? WtarÅa noxzemÄ w jego przedramiona i pocaÅowaÅa grzbiety jego dÅoni. WskazaÅa ich twarze w owalnym lustrze i rozeÅmiaÅa siÄ. SÄ szczÄÅliwÄ parÄ. Wiesz dlaczego? MajÄ pewnÄ tajemnicÄ. - MiaÅa na myÅli Dziecko. W rzeczywistoÅci Dziecko nie byÅo caÅkowitÄ tajemnicÄ. Dramaturg po wiedziaÅ o nim rodzicom i kilku starym przyjacioÅom z Manhattanu. StaraÅ siÄ, by nie pobrzmiewaÅa w jego gÅosie nuta dumy; tak samo jak nuta zaniepokojenia i zażenowania. WiedziaÅ, co ludzie bÄdÄ mówili, nawet ci, którzy go lubiÄ i życzÄ mu wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia. Dziecko! W jego wieku! To ci dopiero mÄżczyzna. MÄżczyzna z cudownÄ, mÅodÄ Å¼onÄ. Norma Jeane nie powiedziaÅa jeszcze nikomu. Jakby uważaÅa tÄ wiadomoÅÄ za zbyt cennÄ, by siÄ niÄ dzieliÄ. Możliwe, że byÅa przesÄdna. ("Od pukaj w niemalowane" - powtarzaÅa czÄsto z nerwowym uÅmiechem.) Norma powiedziaÅa, że wkrótce powiadomi o wszystkim matkÄ w Los Angeles. I może Gladys bÄdzie mogÅa wkrótce ich odwiedziÄ. W późniejszym okresie ciÄży albo kiedy Dziecko siÄ urodzi. Dramaturg nigdy jeszcze nie widziaÅ teÅciowej. CzuÅ siÄ onieÅmielony, widzÄc w wyobraźni kobietÄ niewiele starszÄ od siebie. Późnym popoÅudniem poÅożyli siÄ w ubraniach na wiekowym Åożu; zdjÄli tylko buty. Leżeli w ulubionej pozycji: jego lewa rÄka pod jej ramionami i jej gÅowa na jego ramieniu. CzÄsto leżeli w ten sposób, kiedy Norma Jeane czuÅa siÄ sÅaba, samotna lub byÅa spragniona czuÅoÅci.
Czasem zasypiali, czasem kochali siÄ, czasem i zasypiali, i kochali siÄ. Teraz leżeli wsÅuchani w spokój domu, spokój, który wydawaÅ siÄ im wielowarstwowy, zÅożony, tajemniczy i cichy; spokój, który zaczynaÅ siÄ w brudnej piwnicy, gdzie pachniaÅo zgniÅymi jabÅkami, i unosiÅ siÄ miÄdzy deskami podÅogi poprzez różne pomieszczenia domu, siÄgajÄc wykoÅczonego czÄÅciowo poddasza nad ich gÅowami, wyÅożonego dziwnie metalicznÄ izolacjÄ przypominajÄcÄ ozdobny papier do zawijania prezentów na ÅwiÄta. Dramaturg wyobraziÅ sobie, że kiedy Czas unosi siÄ z ziemi, staje siÄ bardziej zwiewny, mniej nieprzyjazny. Poza tajemniczym spokojem Domu Kapitana, który należaÅ do nich aż do poczÄtku wrzeÅnia, fale uderzaÅy miarowo, niczym olbrzymie serce. Czasami gdzieÅ w oddali przejechaÅ samochód. MyÅlaÅ, że zasnÄÅa, ale nagle odezwaÅa siÄ gÅosem caÅkowicie trzeźwym i podekscytowanym: -Wiesz co, TatuÅku? ChcÄ urodziÄ dziecko tutaj. W tym domu. UÅmiechnÄÅ siÄ. Dziecko powinno siÄ urodziÄ w poÅowie grudnia, kiedy bÄdÄ na Manhattanie w wynajÄtym domu przy Dwunastej Zachodniej Ulicy. Ale nie chciaÅ siÄ jej sprzeciwiaÄ. OdrzekÅa, jakby wypowiedziaÅ te myÅli na gÅos: - Nie bÄdÄ siÄ baÅa. Ból fizyczny mnie nie przeraża. Czasami myÅlÄ, że on tak naprawdÄ nie istnieje, tylko my siÄ go spodziewamy, stajemy siÄ spiÄci i przerażeni. Możemy wynajÄÄ akuszerkÄ. MówiÄ poważnie. - AkuszerkÄ? - Nie znoszÄ szpitali. Nie chcÄ umrzeÄ w szpitalu, TatuÅku! OdwróciÅ gÅowÄ, aby na niÄ popatrzeÄ, jakoÅ tak dziwnie. Co ona powiedziaÅa? Tak, ale zabiÅaÅ Dziecko. Nie, nie zabiÅa! Nie chciaÅa. Owszem, chciaÅaÅ je zabiÄ. Ty podjÄÅaÅ decyzjÄ. Ale to byÅo inne dziecko. Nie to dziecko... To byÅem ja. Zawsze to jestem ja. WiedziaÅa, że musi unikaÄ piwnicy, gdzie nie byÅo posadzki i gdzie unosiÅ siÄ zapach zgniÅych jabÅek. Dziecko już tam byÅo, czekaÅo na niÄ. Jaka byÅa szczÄÅliwa! Jaka zdrowa. W Domu Kapitana Dramaturg nabraÅ otuchy. W tym letnim domu nad morzem kochaŠżonÄ bardziej niż kiedy kolwiek wczeÅniej. ByÅ wdziÄczny losowi. -Jest cudowna. CiÄża jej sÅuży. Nawet poranne mdÅoÅci przyjmuje po godnie. Mówi: "Zdaje siÄ, że tak powinno byÄ! " - RozeÅmiaÅ siÄ. PrzepadaÅ za żonÄ do tego stopnia, że nabraÅ skÅonnoÅci do naÅladowania jej lekkiego, wesoÅego, lirycznego gÅosu. ByÅ Dramaturgiem: subtelne i niesubtelne różnice miÄdzy gÅosami bardzo go fascynowaÅy. -JeÅli czegoŠżaÅujÄ, to tylko jednego: czas ucieka zbyt szybko. RozmawiaÅ przez telefon. W innym pokoju przestronnego domu, albo z tyÅu na podwórzu, ona ÅpiewaÅa do siebie, caÅkowicie pogrÄżona we wÅasnym Åwiecie; niczego nie mogÅa
sÅyszeÄ. OczywiÅcie martwiÅ siÄ. JeÅli nie martwiÅ, to "niepokoiÅ". Jej emocjami, nastrojami. KruchoÅciÄ. Obawami przed wyÅmianiem. Obawami, że ktoÅ bÄdzie jÄ ÅledziÅ, że sfotografuje jÄ bez jej wiedzy i zgody. Jej zachowanie w Anglii byÅo dla niego koszmarem. Zachowanie, którego siÄ nie spodziewaÅ, na które byÅ tak nieprzygotowany, jak badacz Antarktydy wyposażony na letni spacer w Central Parku. NaprawdÄ blisko znaÅ zaledwie kilka kobiet: matkÄ, pierwszÄ Å¼onÄ i dorosÅÄ córkÄ. OczywiÅcie wszyst kie przeżywaÅy od czasu do czasu emocjonalne kryzysy, ale ich zachowanie zamykaÅo siÄ w pewnych granicach, które okreÅliÄ można mianem fair play albo zdrowego rozsÄdku. Norma byÅa caÅkowicie inna, jakby należaÅa do odmiennego gatunku. AtakowaÅa Dramaturga na oÅlep, ale potrafiÅa go zraniÄ. Pozwól mi umrzeÄ! Tego wszyscy chcecie, prawda? Dramaturg bÄdzie siÄ zastanawiaÅ, w jakim stopniu prawdziwie tego rodzaju oskarżenia zabrzmiaÅyby w sztuce. Nawet jeÅli oskarżenie zostanie stanowczo zakwestionowane, publicznoÅÄ zrozumie. Tak, zgadza siÄ. Do codziennego życia nie da siÄ zastosowaÄ strategii dramatu. Gdy siÄ przeżywa skrajne emocje, padajÄ sÅowa okropne, ale nieprawdziwe i nikt ich nawet nie wypowiada na serio; one tylko wyrażajÄ urazÄ, wÅciekÅoÅÄ, zmieszanie, strach; przelotne, nie odwieczne prawdy. ZostaÅ gÅÄboko zraniony i musiaÅ siÄ zastanowiÄ: czy Norma naprawdÄ wierzy, że ktoŠżyczyÅ by jej Åmierci? Czy wierzy, że on, jej mÄż, mógÅby jej życzyÄ Åmierci? Czy chce w to wierzyÄ? OburzaÅ siÄ, gdy myÅlaÅ, że jego żona, którÄ kochaÅ nad życie, mogÅa albo chciaÅa posÄdzaÄ go o coÅ takiego. Jednakże tutaj, na Galapagos Cove, daleko od Anglii, owe okropne wspomnienia nie powracaÅy. Rzadko rozmawiali o karierze Normy. O Marilyn. Tutaj byÅa NormÄ, i pod tym imieniem bÄdzie znana w okolicy. Nie widziaÅ jej szczÄÅliwszej i w lepszej formie niż teraz; nie chciaÅ jej denerwowaÄ rozmowami o finansach, interesach, Hollywood i pracy. ZadziwiÅa go, że miaÅa siÅÄ, aby caÅkowicie odciÄÄ siÄ od tej czÄÅci swojego życia. Nie wierzyÅ, że jakikolwiek mÄżczyzna na jej miejscu byÅby zdolny do tego samego bÄdź w ogóle coÅ takiego rozważaÅ. Rzecz jasna, on też by siÄ na to nie zdobyÅ. OczywiÅcie Dramaturg nie miaÅ powodu, żeby siÄ baÄ o wÅasnÄ karierÄ. ByÅ zadowolony z publicznego wizerunku swojej osoby. OdczuwaÅ dumÄ ze swojej pracy i z nadziejÄ patrzyÅ w przyszÅoÅÄ. Mimo caÅej rezerwy, caÅej ironii, przyznawaÅ, że jest osobÄ ambitnÄ. Owszem, gotowy byÅ także przyznaÄ z uÅmiechem, że bez trudu przyzwyczaiÅby siÄ do wiÄkszej sÅawy i nie co wiÄkszych pieniÄdzy. W minionym roku dziÄki sztuce na Broadwayu i regionalnym inscenizacjom jego wczeÅniejszych sztuk zarobiÅ niecaÅe 40 000 dolarów. Przed odliczeniem podatku. Podczas ostatniego przesÅuchania przed KomisjÄ Kongresu do Spraw Badania DziaÅalnoÅci AntyamerykaÅskiej nie chciaÅ udzielaÄ odpowiedzi na żadne pytania. Nie chciaÅ siÄ zgodziÄ, aby Marilyn Monroe sfotografowaÅa siÄ z przewodniczÄcym komisji. (Chociaż powiedziano mu, że komisja po traktuje go "Åagodnie", jeżeli do
takiej sesji zdjÄciowej dojdzie. Co za szantaż!) Uznano go za winnego obrazy Kongresu i skazano na rok wiÄzienia i grzywnÄ w wysokoÅci 1000 dolarów; zÅożyÅ apelacjÄ i spodziewaÅ siÄ - zgodnie z opiniÄ adwokatów - wygranej; tymczasem musiaÅ ponieÅÄ pewne koszty procesu i koÅca sprawy nie byÅo widaÄ. Komisja nÄkaÅa go już od szeÅciu lat. Nieprzypadkowo Izba Skarbowa sprawdzaÅa jego finanse. MusiaÅ też wypÅacaÄ Esther alimenty, a chciaÅ uchodziÄ za przyzwoitego, szczodrego eks-maÅżonka. Nawet po uwzglÄdnieniu dochodów Marilyn Monroe nie mieli dużo pieniÄdzy. Musieli ponosiÄ wydatki na lekarza, a w zwiÄzku z ciÄÅ¼Ä i rychÅym przyjÅciem na Åwiat dziecka należaÅo siÄ spodziewaÄ na stÄpnych kosztów. - Cóż, taki jest chyba motyw przewodni moich sztuk, prawda? "Ekonomia jest przeznaczeniem ludzkoÅci". RzeczywiÅcie wyglÄdaÅo na to, że Norma zrezygnowaÅa z kariery. Może i ma talent do aktorstwa, powiedziaÅa, lecz brakuje jej temperamentu i nerwów. Po ukoÅczeniu KsiÄcia i aktoreczki nawet nie chciaÅa myÅleÄ o kolejnym filmie. WyszÅa z tego z życiem, oÅwiadczyÅa - "ale chyba przez przy padek". Koszmar pobytu w Anglii obróciÅa w żart. Chytrze, eliptycznie, sprawiajÄc wrażenie, że nie rozpamiÄtuje albo nie dopuszcza do ÅwiadomoÅci powagi tego, co siÄ naprawdÄ staÅo. Zrobiono jej pÅukanie żoÅÄdka. We krwi krÄżyÅa Åmiertelna dawka Årodków farmaceutycznych. Angielski doktor wypytywaÅ go, czy jego żona nie chciaÅa popeÅniÄ samobójstwa. Nie, Norma nie zrobiÅa tego Åwiadomie. A on ani nie miaÅ serca, ani odwagi, aby jej o tym powiedzieÄ. BaÅ siÄ, że przeszkodzi jej w powrocie do zdrowia. Zniszczy jej nowe szczÄÅcie. Kiedy siÄ dowiedziaÅa, że jest w ciÄży, wróciÅa od lekarza, odszukaÅa mÄża (w jego gabinecie, w domu, gdzie pracowaÅ przez wiÄkszoÅÄ dni) i szepnÄÅa mu do ucha: "TatuÅku, staÅo siÄ. Nareszcie siÄ staÅo. BÄdÄ miaÅa dziecko". PrzytuliÅa siÄ do niego, szlochajÄc. Z radoÅci; bo poczuÅa ogromnÄ ulgÄ. ByÅ wstrzÄÅniÄty, a jednak szczÄÅliwy. Ze wzglÄdu na niÄ. OczywiÅcie, że ze wzglÄdu na niÄ. Dziecko! Jego trzecie dziecko, w piÄÄdziesiÄtym roku życia; urodzone akurat w takim momencie jego kariery, kiedy czuÅ, że utknÄÅ, nie miaÅ natchnienia... Ale oczywiÅcie byÅ szczÄÅliwy. Nigdy by nie pozwoliÅ podejrzewaÄ Å¼onie, że nie jest tak szczÄÅliwy jak ona. Norma tak bardzo siÄ staraÅa zajÅÄ w ciÄżÄ. O niczym innym prawie nie mówiÅa; jak zauroczona patrzyÅa na niemowlÄta i maÅe dzieci, które mijaÅa na ulicy; niemal zaczÄÅ siÄ nad niÄ licowaÄ i baÄ jej frenetycznego seksu. Ale wszystko uÅożyÅo siÄ dobrze, prawda? Jak w starannie skonstruowanej sztuce o życiu rodzinnym. Przynajmniej wedÅug stanu na koniec drugiego aktu. Jako żona i przyszÅa matka, Norma odnalazÅa swojÄ najpiÄkniejszÄ rolÄ. Nie byÅa to rola nieziemskiej Marilyn Monroe. ByÅa to jednak rola, do której wydawaÅa siÄ, fizycznie, wrÄcz przeznaczona. ChodziÅa po mieszkaniu naga i cheÅpiÅa siÄ, że jej piersi stajÄ siÄ jeszcze wiÄksze i twardsze. PuchÅa z dumy, że jej brzuch robi siÄ duży "jak melon". Od przyjazdu do Maine ÅmiaÅa siÄ szczerze bez żadnego szczególnego powodu poza jednym: byÅa szczÄÅliwa.
WiÄkszoÅÄ posiÅków przygotowywaÅa dla siebie w domu. Późnym rankiem zanosiÅa Dramaturgowi Åwieżo zaparzonÄ kawÄ i pojedynczÄ rÃ³Å¼Ä w wazonie, na piÄtro Domu Kapitana, do sypialni z widokiem na morze, w której pracowaÅ. W towarzystwie jego przyjacióÅ, którzy go od wiedzali, zachowywaÅa siÄ z wdziÄkiem, a nawet z dziwnÄ wstydliwoÅciÄ; sÅuchaÅa z niezwykÅÄ uwagÄ kobiet opowiadajÄcych o wÅasnych ciÄ Å¼ach i doÅwiadczeniach zwiÄzanych z porodem, którymi dzieliÅy siÄ z ochotÄ i nie szczÄdziÅy szczegóÅów; Dramaturg usÅyszaÅ, jak jego żona powiedziaÅa do jednej z tych kobiet, że jej matka bardzo sobie chwaliÅa okres ciÄży, że to jedyny okres, kiedy kobieta czuje siÄ swojsko we wÅasnym ciele i w Åwiecie... "Czy to prawda? " Dramaturg nie czekaÅ na odpowiedź; cóż takie rewelacje mogÅy znaczyÄ dla mÄżczyzny? Czyż nigdy nie czujemy siÄ swojsko w naszych ciaÅach? W Åwiecie? Z wyjÄtkiem aktu seksualnego, gdy przekazujemy kobiecie nasienie? ByÅa to ponura, okrojona tożsamoÅÄ! Ani przez chwilÄ nie wierzyÅ w taki upiorny mistycyzm seksualny. Norma byÅa najbardziej oddanÄ matkÄ dla Dziecka, które jeszcze nie przyszÅo na Åwiat. Nikomu nie pozwoli paliÄ w jego pobliżu. Zawsze podrywaÅa siÄ, aby otworzyÄ okna albo je zamknÄÄ, gdy zrobiÅ siÄ przeciÄg. ÅmiaÅa siÄ z siebie, ale to byÅo silniejsze od niej. "Dziecko pokazuje, co jest dla niego dobre. Norma jest tylko narzÄdziem". WierzyÅa w to? WalczÄc z mdÅoÅciami, jadÅa szeÅÄ albo siedem razy dziennie niewielkie, ale pożywne posiÅki. Starannie przeżuwaÅa kÄsy pokarmu na miazgÄ. PiÅa dużo mleka, którego dawniej podobno nie znosiÅa. MiaÅa apetyt na owsiankÄ z nierafinowanym, brÄ zowym cukrem, gruboziarnisty chleb, krwiste steki, surowe jajka, surowÄ marchew, surowe ostrygi, kantalupy, które zjadaÅa z twardÄ skórkÄ. PochÅaniaÅa tÅuczone ziemniaki z kawaÅkami zmrożonego, niesolonego masÅa duÅ¼Ä ÅyżkÄ prosto z misy do mieszania. Podczas posiÅków zjadaÅa do czysta swojÄ, a czasami i jego porcjÄ. -Jestem grzecznÄ dziewczynkÄ, TatuÅku? - pytaÅa ze smutkiem. ÅmiaÅ siÄ i caÅowaÅ jÄ. PrzypomniaÅo mu siÄ, jak dawniej caÅowaÅ córkÄ za opróżnienie talerza. Kiedy jego córka miaÅa dwa, trzy latka. JesteÅ grzecznÄ dziewczynkÄ, kochanie. MojÄ jedynÄ miÅoÅciÄ. Mniej mu siÄ podobaÅo, choÄ te uczucia zachowaÅ dla siebie,, że Norma wypożyczyÅa z czytelni Christian Science przy PiÄtej Alei na Manhattanie mnóstwo materiaÅów, miÄdzy innymi ksiÄżki Mary Baker Eddy oraz pismo "The Sentinel", w której wierni czÅonkowie KoÅcioÅa dzielili siÄ doÅwiadczeniami zwiÄzanymi z uzdrawianiem poprzez modlitwÄ. Jako racjonalista, liberaÅ i żydowski polemista, Dramaturg czuÅ wyÅÄcznie pogardÄ dla takiej "religii", pozostawaÅa mu tylko nadzieja, że Norma potraktuje to lekko; w podobny sposób wertowaÅa sÅowniki, encyklopedie, ksiÄżki z antykwariatu, a nawet katalogi odzieżowe i rolnicze, jakby szukaÅa... czego? JakiejÅ konkretnej mÄdroÅci, która mogÅaby siÄ przyczyniÄ do pomyÅlnoÅci dziecka? Szczególnie poruszaÅy go dÅugie listy sÅówek Normy, które czÄsto znajdowaÅ w bardzo dziwnych miejscach, takich jak Åazienka, spÄkany porcelanowy brzeg starej wanny, lodówka, pierwszy schodek do piwnicy; sÅowa absurdalne, czasem archaiczne, starannie wypisane uczniowskim pismem: obelisk, obligacja, obliteracja, obÅapiaÄ, obol, obskurant.
("Nie ukoÅczyÅam szkoÅy Åredniej, TatuÅku, tak jak ty i twoi znajomi! Nie wspomnÄ o studiach. To, co robiÄ, można potraktowaÄ jako... coÅ w rodzaju przygotowaÅ do gÅównego egzaminu"). PisaÅa wiersze, skulona i zamyÅlona, siedzÄc dÅugimi godzinami na Åawie pod oknem Domu Kapitana. Bez jej pozwolenia nie wolno mu bÄdzie nawet rzuciÄ na nie okiem. (ChoÄ zachodziÅ w gÅowÄ, co jego Norma, jego ledwie piÅmienna Magda, mogÅa tam wypisywaÄ! ) Jego Norma, jego Magda, jego czarujÄca żona. Syntetyczne wÅosy Marilyn odrastaÅy od cebulek; jej prawdziwe wÅosy miaÅy miodowobrÄzowÄ barwÄ i ukÅadaÅy siÄ w fale. I te jej wspaniaÅe piersi o dużych sutkach, powiÄkszone do karmienia dziecka. GorÄczka pocaÅunków i dÅonie pieszczÄce go, mÄżczyznÄ, ojca dziecka, w ekstazie wdziÄcznoÅci. Przez ubranie pod spodem. DÅonie wÄdrujÄce w górÄ pod jego koszulÄ, w dóŠpod spodniami, gdy caÅowaÅa go pochylona. "Och, TatuÅku, och". ByÅa jego gejszÄ. ("WidziaÅam je raz w Tokio, te gejsze. MajÄ klasÄ! ") ByÅa jego szyksÄ. (W jej ustach to sÅowo brzmiaÅo niepewnie i zarazem lubieżnie. "Chyba dlatego mnie kochasz, TatuÅku? Bo jestem twojÄ blondwÅosÄ szyk-stÄ? ") On, jej mÄż, byÅ jednoczeÅnie uprzywilejowany i przytÅoczony. BÅogosÅawiony i przestraszony. Od pierwszego dotyku, od ich pierwszego, niewÄt pliwie seksualnego dotyku, pierwszego prawdziwego pocaÅunku, czuÅ, że w tej kobiecie drzemie potÄżna siÅa szukajÄca ujÅcia. ByÅa jego MagdÄ, jego natchnieniem, ale i kimÅ wiÄcej... o wiele wiÄcej! PotÄżna jak bÅyskawica! MogÅa usprawiedliwiÄ jego istnienie jako dramaturga, jako mÄżczyzny, albo go zniszczyÄ. Pewnego ranka pod koniec czerwca, po trzech idyllicznych tygodniach w Domu Kapitana, Dramaturg zszedÅ znacznie wczeÅniej niż zazwyczaj. O Åwicie, obudzony burzÄ z piorunami, która wstrzÄsnÄÅa domem. Ale już po kilku minutach wydawaÅo siÄ, że najgorsze minÄÅo; okna zalaÅo jaÅniejÄce, przymglone ÅwiatÅo znad oceanu. Norma już wczeÅniej zsunÄÅa siÄ z Åoża o czterech kolumnach. Na przeÅcieradÅach pozostaÅ jedynie jej zapach. Kilka bÅyszczÄcych wÅosów. CiÄża sprawiaÅa, że sennoÅÄ ogarniaÅa jÄ o rozmaitych, najmniej oczekiwanych porach; drzemaÅa jak kot tam, gdzie zaskoczyÅ jÄ sen; ale zawsze budziÅa siÄ o Åwicie, a nawet wczeÅniej, kiedy ptaki rozpoczynaÅy Åpiew, pobudzona do dziaÅania przez Dziecko. "Wiesz co? Dziecko jest gÅodne. Chce, żeby mamusia coÅ zjadÅa". Dramaturg zszedÅ po schodach starego domu. Nagie stopy na nagich deskach podÅogi. "Kochanie, gdzie jesteÅ? " CzÅowiek z miasta, przyzwyczajony do zepsutego miejskiego powietrza i nieustannego miejskiego gwaru Manhattanu, odetchnÄÅ z satysfakcjÄ i gÅÄbokÄ radoÅciÄ wÅaÅciciela rzeÅkim, oceanicznym powietrzem. Oto Ocean Atlantycki! Jego ocean. ByÅ pierwszÄ osobÄ (tak sÄdziÅ), która pokazaÅa Normie Atlantyk. Ile to razy szeptaÅa mu do ucha, kiedy byli zÅÄczeni w najbardziej intymnym
uÅcisku, a jej po liczki byÅy mokre od Åez: Och, TatuÅku. Przed tobÄ byÅam nikim. Nie narodziÅam siÄ! Gdzie byÅa teraz? PrzystanÄÅ w salonie, dÅugim, wÄskim pomieszczeniu o dziwnie nierównej podÅodze, i spojrzaÅ na jaÅniejÄce niebo. Podobne widoki musiaÅy potÄżnie oddziaÅywaÄ na czÅowieka pierwotnego, któremu mogÅo siÄ zdawaÄ, że za chwilÄ pojawi siÄ jakiÅ bóg, pokaże siÄ ludzkoÅci. Niebo o Åwicie, nad brzegiem oceanu. Blask niesamowitego ÅwiatÅa. Ognistego i zÅocistego, przechodzÄcego na póÅnocno-zachodnim kraÅcu nieba w siny mrok burzowych chmur. Ale chmury rozwiewaÅ wiatr. Dramaturg nie mógÅ oderwaÄ oczu od tego widoku, zastanawiaÅ siÄ tylko, czy Norma też zwróciÅa na niego uwagÄ. PoczuÅ przypÅyw dumy, że on, mÄż, mógÅ jej zaoferowaÄ tego rodzaju dary. Zdaje siÄ, że nie miaÅa wÅasnych pomysÅów, gdzie pojechaÄ. Takich chmur o poranku nie byÅo na Manhattanie. Takich chmur o poranku nie byÅo w Rahway ani w New Jersey, ani nawet w nie winnoÅci dzieciÅstwa. Po przejÅciu przez zachlapane deszczem szyby ÅwiatÅo rozchodziÅo siÄ we wnÄtrzu, tworzÄc wstÄgi i spirale rozproszonego ognia. Jakby ÅwiatÅo byÅo życiem; jakby żyÅo. Jedyny zegar, który udaÅo siÄ Normie uruchomiÄ - duży, szafkowy, z rzeźbionego mahoniu - tykaÅ cicho, duże i gÅadkie zÅote wahadÅo poruszaÅo siÄ wolno i miarowo. Dom Kapitana byÅ przytulnym statkiem utrzymujÄcym siÄ na trawiastozielonym morzu, a Dramaturg, czÅowiek miasta, peÅniÅ funkcjÄ Kapitana. Zawijam z rodzinÄ do bezpiecznego portu. Nareszcie! Dramaturg w niewinnoÅci mÄskiej próżnoÅci. OÅlepiony nadziejÄ. CzuÅ siÄ w tej chwili, jak gdyby udaÅo mu siÄ przeniknÄÄ nieprzejrzyste warstwy Czasu, by uÅwiadomiÄ sobie jednoÅÄ z pokoleniami mÄżczyzn, którzy przez dziesiÄciolecia mieszkali w tym domu, mÄżami i ojcami takimi jak on sam. - Normo, kochanie? Gdzie jesteÅ? Niewyraźna myÅl, że poszÅa do kuchni; wczeÅniej wydawaÅo mu siÄ, że sÅyszy odgÅos otwierania i zamykania drzwi lodówki. Nie zastaÅ jej tam. ByÅa na dworze? WyszedÅ na taras, podÅogowa mata z plecionego bambusa byÅa mokra; kropelki wody bÅyszczaÅy jak diamenty na zielonych ogrodowych meblach. WyszÅa tak wczeÅnie? Na chÅód i wiatr? Burzowe chmury opuÅciÅy niebo na póÅnocy. WiÄksza czÄÅÄ nieba miaÅa teraz jaskrawÄ, brÄzowozÅocistÄ barwÄ i byÅa pokryta pajÄczynÄ ognistej, pomaraÅczowej czerwieni. Och, a byÅ "czÅowiekiem pióra", dlaczego nie artystÄ malarzem? Fotografikiem? KimÅ, kto skÅada hoÅd piÄknu naturalnego Åwiata, nie tym, kto krÄci siÄ i krzÄta wokóŠludzkiej gÅupoty i kruchoÅci. Dlaczego jako wierzÄcy w ludz koÅÄ liberaÅ zawsze eksponowaÅ ludzkie sÅaboÅci, oskarżajÄc rzÄdy i "kapitalizm" za zÅo tkwiÄce w duszy czÅowieka? Ale w naturze nie istnieje żadne zÅo, nie istnieje brzydota. Norma to czysta natura. Nie ma w niej zÅa ani brzydoty. "Normo? Chodź, popatrz. Niebo...! " WróciÅ do ciemnej kuchni.
Przez kuchniÄ i pralniÄ przeszedÅ w stronÄ garażu, przed drzwiami do garażu znajdowaÅo siÄ wejÅcie do piwnicy, otwarte na oÅcież; jakaÅ kobieca postaÄ w bieli siedziaÅa na najwyższym stopniu; ÅwiatÅo wÅÄczane przyciskiem sÅabo rozpraszaÅo mrok; idÄc do piwnicy, powinieneÅ zabraÄ latarkÄ. Ale Norma nie miaÅa latarki i najwidoczniej nie chciaÅa wchodziÄ do piwnicy. RozmawiaÅa tam z kimÅ? MówiÅa do siebie? MiaÅa na sobie przezroczystÄ biaÅÄ koszulÄ nocnÄ, a jej wÅosy, ciemne przy skórze gÅowy, byÅy w nieÅadzie. Już otworzyÅ usta, aby znowu wypowiedzieÄ jej imiÄ, ale zawahaÅ siÄ, nie chciaÅ jej wystraszyÄ, i w tej samej chwili ona odwróciÅa siÄ do niego, szeroko otworzyÅa lazurowe oczy, choÄ Åºrenice miaÅa rozszerzone, niewidzÄ ce. ZauważyÅ, że w dÅoniach trzyma talerz, a na talerzu leży kawaÅek surowego, ociekajÄcego krwiÄ steku; jadÅa stek z talerzyka niczym kot i zlizywaÅa krew. ZobaczyÅa patrzÄcego na niÄ mÄża. RozeÅmiaÅa siÄ. - Och, TatuÅku! WystraszyÅeÅ mnie. Dziecko znajdowaÅo siÄ w jej Åonie od bez maÅa trzech miesiÄcy. Ależ byÅa podniecona! Wkrótce mieli przyjechaÄ goÅcie. Grupa jego przyjacióÅ, intelektualistów z Manhattanu: pisarze, dramaturgowie, reżyserzy, znawcy teatru, poeci, wydawcy. CzuÅa (och, chyba byÅo to gÅupie! ), że sama obecnoÅÄ znakomitych ludzi bÄdzie miaÅa dobroczynny wpÅyw na dziecko w jej Åonie. Jak recytowanie z peÅnÄ powagÄ sÅów, które zamierzaÅa zapamiÄtaÄ. Fragmentów z Czechowa, Dostojewskiego, Darwina, Freuda. (W antykwariacie w Galapagos Cove, to znaczy w czyjejÅ zagraconej, zatÄchÅej piwnicy, znalazÅa i kupiÅa za piÄÄdziesiÄt centów tanie wydanie Kultury jako źródÅa cierpieÅ Freuda. "Och, to jakiÅ cud. WÅaÅnie tego szukaÅam".) IstniaÅa strawa dla ciaÅa, lecz istniaÅa także strawa dla ducha i intelektu. Matka wychowaÅa jÄ w atmosferze literatury, muzyki, nietuzinkowych ludzi, choÄ byli to jedynie niezbyt dobrze zarabiajÄcy pracownicy Wytwórni, ludzie tacy jak ciotka Jess albo wujek Clive; jej wÅasne dziecko otrzyma znacznie lepszÄ strawÄ, już ona tego dopilnuje. "PoÅlubiÅam czÅowieka genialnego. Dziecko odziedziczy ten geniusz. Dożyje dwudziestego pierwszego wieku, bez wspomnieÅ o wojnie". Dom Kapitana, postawiony na dwóch akrach ziemi nad oceanem. Dom na miesiÄc miodowy. WiedziaÅa, że tak na pewno nie bÄdzie, lecz fantazjowaÅa, iż dziecko urodzi siÄ w tym domu, w Åożu o czterech kolumnach, a Norma nie krzyknie ani razu. DrzemaÅo w jej gÅowie niezbyt przyjemne wspomnienie (powiedziaÅa o tym jedynie Carlowi, który chyba jej uwierzyÅ, bo wspomniaÅ, że sam przeżyÅ coÅ podobnego) matki, która krzyczy, krzyczy w udrÄce porodu, przeżywa fizyczny horror jak walczÄce ze sobÄ oszalaÅe pytony; chciaÅa oszczÄdziÄ Dziecku takiego doÅwiadczenia, okropnego wspomnienia, z którym musiaÅoby żyÄ. Wkrótce mieli przybyÄ goÅcie. Na weekend! Norma Jeane staÅa siÄ domatorkÄ; bardzo siÄ z tego cieszyÅa; nigdy podobnej roli nie graÅa, ale byÅa do niej stworzona. ByÅa lepszÄ gospodyniÄ domowÄ niż pierwsza żona Dramaturga (tak jej powiedziaÅ). PodobaÅo jej siÄ to, co go pozytywnie zaskoczyÅo. PoÅlubiÅ znanÄ z kaprysów aktorkÄ, co za ryzyko! BlondwÅosÄ seksbombÄ i dziewczynÄ z okÅadek - co za ryzyko! ChciaÅa, żeby zrozumiaÅ, że o ryzyku nie może byÄ mowy, i z satysfakcjÄ
stwierdziÅa, że zaczÄÅ to rozumieÄ. WiedziaÅa, że jego przyjaciele odciÄgajÄ go na bok i mówiÄ: "Nie ma co, Marilyn jest urocza! Marilyn jest godna podziwu. I w ogóle jest inna, niż można by oczekiwaÄ". Niektórzy piali z zachwytu: "Nie ma co, Marilyn jest inteligentna. I oczytana. WÅaÅnie z niÄ rozmawiaÅem o..." BywaÅo, że nazywali jÄ teraz NormÄ, nie Marilyn. "Popatrzcie, Norma jest naprawdÄ oczytana! PrzeczytaÅa nawet mojÄ ostatniÄ ksiÄżkÄ". PrzepadaÅa za nimi, za przyjacióÅmi mÄża. Rzadko z nimi rozmawiaÅa, chyba że oni odzywali siÄ do niej pierwsi i zachÄcili jÄ. MówiÅa cicho, z wahaniem, czasem nie wiedziaÅa, jak wymówiÄ najprostsze sÅowa! Za wstydzona, milczÄca, jakby byÅa zdjÄta tremÄ. Może byÅa trochÄ wystraszona i spiÄta. Na dodatek Dziecko w jej Åonie ÅciskaÅo jÄ mocno. Tym razem nie sprawisz mi przykroÅci. Nie zrobisz tego, co ostatnio? StaÅa boso na trawniku. W niezbyt czystych spodniach z pÅótna żaglowego i jednej z mÄżowskich koszul zwiÄzanej ciasno poniżej piersi nad obnażonym brzuchem; jej sÅomkowy kapelusz przytrzymywaÅa przeciÄgniÄta pod brodÄ tasiemka. MiaÅa dziwne, niepokojÄce wrażenie, że (byÄ może) ktoÅ jÄ obserwuje. Fikcyjny strzelec, z pierwszego piÄtra Domu Kapitana. Z pracowni Dramaturga, który ustawiÅ biurko przy oknie. Kocha mnie. NaprawdÄ. Dla mnie oddaÅby swoje życie. Tak powiedziaÅ. Nawet siÄ jej podobaÅo, że mÄż jÄ obserwuje, ale wcale siÄ jej nie podobaÅo, że mógÅby o niej pisaÄ, co uzasadniaÅa nastÄpujÄco: Pisarz najpierw patrzy, a potem pisze. Jak pajÄk pustelnik wstrzykuje jad, bo taka jego natura. ÅcinaÅa kwiaty do wazonu. Ostrożnie stÄpaÅa bosymi stopami, aby nie natrafiÄ przypadkiem na jakieÅ przedmioty w wysokiej trawie: czÄÅci dzieciÄcych zabawek, kawaÅki plastiku albo metalu. WÅaÅciciele Domu Kapitana byli dobrymi, uprzejmymi ludźmi - starsze maÅżeÅstwo mieszkajÄce w Bostonie wynajmowaÅo swój dom, ale poprzedni lokatorzy byli beztroscy, niechlujni, może nawet zÅoÅliwi - z werandy rzucali koÅci wprost na trawnik, bosonoga Norma niejeden raz boleÅnie na nie nastÄ piÅa. Mimo wszystko uwielbiaÅa to miejsce! Stary dom, niczym budowla z jakiejÅ powieÅci, wznosiÅ siÄ teraz nad niÄ wysoko, bo z kolei trawnik stromo opadaÅ; posesja siÄgaÅa skraju klifu, ciÄ gnÄÅa siÄ po kamienistÄ plażÄ. UwielbiaÅa panujÄcy tu spokój. SÅyszaÅo siÄ fale oceanu, sÅyszaÅo ruch uliczny od frontu, ale wszystkie te dźwiÄki byÅy stÅumione, jakby dochodziÅy spoza jakiejÅ bariery ochronnej. Nie panowaÅa tu ani surowa, ani oÅlepiajÄco biaÅa cisza. Jak w szpitalu, kiedy odzyskaÅa przytomnoÅÄ w tamtej Krainie Åmierci tysiÄ ce mil stÄd. A lekarz, Brytyjczyk w biaÅym fartuchu, czÅowiek obcy, wpatrywaÅ siÄ w niÄ, jakby byÅa kawaÅkiem miÄsa na kromce chleba. Potem zapyta jÄ niezwykle spokojnym gÅosem, czy jest Åwiadoma tego, co siÄ staÅo, czy przypomina sobie, jakÄ dawkÄ barbituranów poÅknÄÅa; czy naprawdÄ zamierzaÅa wyrzÄdziÄ sobie krzywdÄ. BÄdzie siÄ zwracaÅ do niej "pani Monroe". ZdobÄdzie siÄ na uwagÄ, że podobaÅy mu siÄ "niektóre jej filmy". W milczeniu potrzÄsnÄÅa gÅowÄ. Nie nie nie.
Jakżeby miaÅa umrzeÄ, nie urodziwszy dziecka, nie dopeÅniwszy życia. Kiedy ostatni raz rozmawiaÅ z niÄ przez telefon, Carlo wymusiÅ na niej obietnicÄ, że zadzwoni do niego, tak jak on zadzwoniÅby do niej. Gdyby któreÅ z nich poważnie myÅlaÅo o tym, co Carlo nazywaÅ "wielkim, dziecinnym krokiem w Nieznane". Carlo! Jedyny mÄżczyzna, który naprawdÄ jÄ rozÅmieszyÅ. OdkÄd zniknÄli z jej życia Cass i Eddy G. (Nie, Carlo nie byÅ kochankiem Normy. Chociaż hollywoodzcy dziennikarze próbowali ich ÅÄczyÄ i zamieszczali zdjÄcia, na których uÅmiechali siÄ razem i trzymali za rÄce. Monroe i Brando: Najbardziej oryginalna para Hollywood? czy "najzwyklejsza para przyjacióÅ" kochali siÄ tamtej nocy w Åóżku Normy, ale owo zaniedbanie miaÅo charakter czysto techniczny, tak jakby przed nadaniem listu zapomniaÅo siÄ zakleiÄ kopertÄ.) Norma przyniosÅa motykÄ z garażu i okropnie zardzewiaÅy, oblepiony pajÄczynami sekator, który wisiaÅ w piwnicy na haku. GoÅcie mieli siÄ pojawiÄ dopiero wczesnym wieczorem. Jeszcze nie byÅo poÅudnia, zatem miaÅa mnóstwo czasu. Kiedy przenieÅli siÄ do Domu Kapitana, postanowiÅa, że utrzyma klomby w doskonaÅym stanie, ale, do licha! - chwasty tak szybko rosÅy. Podczas rytmicznej pracy w jej gÅowie dojrzaÅ wiersz, bÅyskawiczny jak chwast. CHWASTY AMERYKI My, chwasty Ameryki, nie umrzemy Åopiany trawy osty mlecze NIE UMRZEMY, gdy nas wyrwÄ z korzeniami NIE UMRZEMY, gdy nas wytrujÄ NIE UMRZEMY, gdy nas przeklnÄ Chwasty Ameryki, wiecie co? MY JESTEÅMY AMERYKÄ! RozeÅmiaÅa siÄ. MaleÅstwu spodobaÅby siÄ ten wiersz. Prosty i bÅahy. SiÄdzie do fortepianu i uÅoży do niego melodiÄ. Na pozarastanych klombach rosÅo kilka kwitnÄcych hortensji. Ulubionych kwiatów Normy Jeane! Jak żywo pamiÄtaÅa hortensje kwitnÄce na podwórzu za domem Glazerów. Bladoniebieskie, takie jak te, ale także różowe i biaÅe. I paniÄ Glazer, która mawiaÅa z takÄ osobliwÄ powagÄ, z jakÄ powszechnie mówimy, tak jakby banalnoÅÄ naszych sÅów miaÅa ÅwiadczyÄ o naszej autentycznoÅci i sprawiÄ, by przetrwaÅy dÅużej niż nasze kruche, zawodne życie: "Hortensje to najÅadniejsze kwiaty, Normo Jeane". Nic nie jest tak dramatyczne jak duch. Dramaturg od niepamiÄtnych czasów zastanawiaÅ siÄ, co T. S. Eliot miaÅ na myÅli. Raczej nie podobaÅa mu siÄ ta uwaga, w jego sztukach bowiem nie byÅo duchów. PrzyglÄdaÅ siÄ Normie ÅcinajÄcej sekatorem kwiaty na trawniku z tyÅu budynku. Swojej piÄknej, brzemiennej żonie. Kilka razy dziennie zatapiaÅ siÄ w rozmyÅlaniach na jej temat. IstniaÅa Norma, która z nim rozmawiaÅa, i Norma, która znajdowaÅa siÄ w pewnej odlegÅoÅci od niego. Pierwsza byÅa przedmiotem emocji, druga - estetycznego podziwu. Co naturalnie też jest odmianÄ emocji i to nie mniej intensywnÄ. Moja piÄkna, brzemienna żona. MiaÅa na gÅowie sÅomkowy kapelusz z szerokim rondem, który chroniÅ jej wrażliwÄ skórÄ przed sÅoÅcem, spodnie i jego koszulÄ, ale nie wÅożyÅa butów, co mu siÄ nie podobaÅo, ani rÄkawic ogrodniczych, co mu siÄ także nie podobaÅo. Na jej gÅadkich rÄkach pojawiÄ siÄ odciski! Dramaturg nie przyglÄdaÅ siÄ jedynie Normie. PatrzyÅ na ocean, niebo wybrukowane chmurami o rozmaitych stopniach przejrzystoÅci; byÅ mile podekscytowany pracÄ, oderwanymi scenami i szkicami nowej sztuki, które byÄ może mogÅyby też przerodziÄ siÄ w scenariusz filmowy (dotychczas nigdy nie próbowaÅ napisaÄ scenariusza), powstaÅy jakby
specjalnie dla jego żony. Norma pojawiÅa siÄ na dole, na trawniku. Z motykÄ i sekatorem. PracowaÅa nieporadnie, ale metodycznie. Praca pochÅonÄÅa jÄ caÅkowicie. Zawsze tak byÅo. Tak samo byÅa zaabsorbowana ciÄżÄ; pewnoÅÄ szczÄÅcia przeniknÄÅa jej ciaÅo jak potÄżne wewnÄtrzne ÅwiatÅo. BaÅ siÄ, że coÅ siÄ może przydarzyÄ jej albo dziecku. Nie mógÅ znieÅÄ samej myÅli o takiej możliwoÅci. WyglÄdaÅa na wyjÄtkowo zdrowÄ, niczym któraÅ z kobiet z obrazów Renoira przeżywajÄca rozkwit swej kobiecej urody. Ale tak naprawdÄ wcale nie byÅa silna: Åatwo ÅapaÅa infekcje, miewaÅa kÅopoty z oddychaniem, do kuczaÅa jej okropna migrena i czÄsto cierpiaÅa na rozstrój żoÅÄdka. I te nerwy! "Ale nie tutaj, TatuÅku. Tutaj czujÄ siÄ bardzo dobrze". "Tak, kochanie. Ja też". PrzyglÄdaÅ siÄ jej, podpierajÄc siÄ na Åokciach. Na scenie każdy jej nieporadny, rozbrajajÄcy gest miaÅby jakieÅ znaczenie; poza scenÄ podobne gesty idÄ w zapomnienie, ponieważ nie ma publicznoÅci. Jak dÅugo Norma mogÅa wytrzymaÄ jako nieaktorka? ZrezygnowaÅa z hollywoodzkich filmów, ale pozostawaÅa jeszcze scena, a do niej miaÅa wrodzony talent; a i sÅowo "geniusz" byÅoby chyba na miejscu. ("Nie zmuszaj mnie do powrotu. TatuÅku - prosiÅa, przytulajÄc siÄ do jego ramienia, naga u jego boku w Åóżku. -Już nigdy niÄ nie bÄdÄ".) Dramaturga od dawna fascynowaÅa dziwna, zmienna natura Aktora. Co to jest "aktorstwo" i dlaczego na "wspaniaÅe aktorstwo" reagujemy tak, jak reagujemy? Wiemy, że aktor "gra", a mimo to... chÄtnie zapominamy, że aktor "gra", a w wypadku utalentowanych aktorów zapominamy o tym bardzo szybko. To tajemnica, zagadka. Jak możemy zapomnieÄ, że aktor "gra"? Czy aktor "gra" w naszym imieniu? Czy podtekstem "aktorstwa" jest zawsze i wyÅÄcznie nasze wÅasne, ukryte (i tÅumione) "aktorstwo"? WÅród licznych ksiÄżek, które Norma Jeane zabraÅa ze sobÄ z Kalifornii, byÅo dzieÅko Z życia aktora (Dramaturg nigdy wczeÅniej o nim nie sÅyszaÅ), a każda strona tego osobliwego kompendium z pozoru anonimowych epigramatów i aforyzmów zostaÅa zaopatrzona w komentarze Normy Jeane. Najwyraźniej ta ksiÄżka byÅa BibliÄ Normy! Poszczególne strony miaÅy pozaginane rogi, byÅy poplamione, wypadaÅy z obwoluty. Data publikacji: 1948, nie znane wydawnictwo z Los Angeles. Norma dostaÅa tÄ ksiÄżkÄ od kogoÅ o imieniu "Cass": PiÄknej Bliźniaczce Normie z promiennÄ, wiecznÄ miÅoÅciÄ. Na stronie tytuÅowej znajdowaÅ siÄ przepisany przez NormÄ, teraz już wyblakÅy aforyzm. Aktor jest najszczÄÅliwszy jedynie w ÅwiÄtym dla siebie miejscu: na scenie. Czy to prawda? Czy to prawda w wypadku Normy? Taka prawda byÅaby gorzkim objawieniem dla kochanka. ByÅaby gorzkim objawieniem dla mÄża. "Ale prawda o aktorze jest zaledwie prawdÄ o ulotnej chwili. PrawdÄ o aktorze jest dialog". Dramaturg byÅ pewny, że tak jest. Norma skoÅczyÅa Åcinanie kwiatów i ruszyÅa do domu. ByÅ ciekaw, czy spojrzy do góry i zauważy go, nastÄpiÅa jedna, krótka
chwila, kiedy mógÅ jeszcze zniknÄÄ z pola widzenia, ale tak, ona spojrzaÅa do góry, pomachaÅa, on uÅmiechnÄÅ siÄ i pomachaÅ w odpowiedzi. "Moja kochana". Dziwne, że przyszÅa mu do gÅowy ta uwaga T. S. Eliota. Nic nie jest tak dramatyczne jak duch. "W naszym życiu nie ma duchów". Dramaturg od czasu pobytu w Anglii zastanawiaÅ siÄ, jaka bÄdzie przyszÅoÅÄ Normy. OdrzuciÅa aktorstwo, ale: jak dÅugo bez tego wytrzyma? Jako gospodyni domowa, matka, na marginesie życia? Przy swoim talencie nie mogÅa siÄ zadowoliÄ prywatnym życiem, tyle wiedziaÅ. ByÅ tego pewien. Mimo to uważaÅ, że nie powinna wracaÄ do Marilyn Monroe; pewnego dnia Marilyn jÄ zabije. A jednak pisaÅ scenariusz. Dla niej. I potrzebowali pieniÄdzy. Albo bÄdÄ ich potrzebowali. NiedÅugo. ZszedÅ na dóÅ, aby jej pomóc w kuchni. WÅaÅnie ukÅadaÅa bukiet; na twarzy miaÅa warstwÄ potu. WybraÅa bladoniebieskÄ hortensjÄ i kilka Åodyg czerwonych, pnÄcych róż z liÅÄmi skropionymi czarnym grzybicowym nalotem. - Zobacz, TatuÅku! Zobacz, co mam. Grupa jego przyjacióŠz Manhattanu przyjeżdżaÅa z wizytÄ. Drinki na werandzie, potem późny obiad w Whalers Inn. Skromna, wdziÄczna żona Dramaturga porozstawia po domu wazony z kwiatami, nie zapominajÄc o pokojach goÅci. - Kwiaty sprawiajÄ, że ludzie czujÄ siÄ serdecznie witani. NalewaÅ wody do wazonów, Norma ukÅadaÅa kwiaty, tyle że coÅ byÅo nie tak, hortensje wpadÅy do naczyÅ. - Kochanie, Åodygi sÄ trochÄ za krótkie. Rozumiesz? - Nie upominaÅ jej, na pewno nie krytykowaÅ, ale przygasÅa od razu. StraciÅa dobry nastrój. - Och, co ja zrobiÅam... Co? - Spójrz, chyba możemy naprawiÄ szkodÄ, o tak. Do diabÅa! Nie powinien byÅ używaÄ sÅowa "szkoda". To przybiÅo jÄ jeszcze bardziej, skuliÅa siÄ jak uderzone dziecko. Dramaturg poukÅadaÅ kwiaty w pÅytkich misach. GÅówki kwiatów pÅywaÅy. (Nie byÅy już Åwieże. PrzetrwajÄ może jeden dzieÅ. Ale Norma jakby tego nie zauważyÅa.) PnÄce róże bez liÅci umieÅciÅ miÄdzy hortensjami. - Kochanie, wypadÅo prawie tak samo piÄknie. Takie to trochÄ japoÅskie. Norma w milczeniu przyglÄdaÅa siÄ zrÄcznym dÅoniom mÄża. GÅaskaÅa siÄ po brzuchu, przygryzajÄc dolnÄ wargÄ. DyszaÅa i zdawaÅa siÄ nie sÅyszeÄ jego sÅów. W koÅcu powiedziaÅa z wahaniem: - Uważasz, że to jest w porzÄdku, tak jak teraz? Takie kwiaty? Takie krótkie? Nikt nie bÄdzie siÄ z tego s...ÅmiaÅ? Dramaturg odwróciÅ siÄ do niej. - ÅmiaÅ?
Kto miaÅby siÄ ÅmiaÄ? PatrzyÅ z niedowierzaniem. KtoÅ miaÅby siÄ ÅmiaÄ ze mnie? BÄdzie jej szukaÅ we wnÄce kuchennej, gdzie siÄ czasami chowaÅa. JeÅli nie w kuchni, to w garażu. JeÅli nie w garażu, to na schodkach do piwnicy. (Też miejsce na kryjówkÄ! Wilgotne i cuchnÄce. Chociaż Norma nie przyzna, że tam siÄ chowa.) - Kochanie, nie zamierzasz siÄ do nas przyÅÄczyÄ? JesteÅmy na werandzie. Dlaczego tu siedzisz? - Och, już idÄ, TatuÅku! Ja tylko... PrzywitaÅa siÄ z goÅÄmi i czym prÄdzej zostawiÅa go z nimi samego. Jak dzika kotka. Czyżby to byÅa jakaÅ trema? Nie bÄdzie mówiÅ: Normo, nie daj im powodu, aby nas obgadywali! MajÄc na myÅli: By ciebie obgadywali. Nie, byÅ miÅy, wyrozumiaÅy, uÅmiechniÄty, sprawny w roli gospodarza. SÅynnÄ nieÅmiaÅoÅÄ Marilyn zamieniÅ w delikatny, swojski żart. ZnalazÅ jÄ we wnÄce kuchennej, zajÄtÄ skÅadaniem toreb do pakowania zakupów. GoÅcie oglÄdali dom, wÅaÅnie wychodzili na werandÄ. Dramaturg pocaÅowaŠżonÄ w czoÅo, aby jÄ uspokoiÄ. NikÅy zapach chemikaliów unosiÅ siÄ z jej wÅosów, kiedy siÄ pociÅa, choÄ nie rozjaÅniaÅa wÅosów już od miesiÄcy. StaraÅ siÄ mówiÄ Åagodnie. Nie krytykowaÄ. Dialog, który prowadzili, brzmiaÅ w jego uszach tak, jakby on sam go napisaÅ. - Kochanie, nie musisz siÄ tak przejmowaÄ tÄ wizytÄ. JesteÅ chyba bardzo niespokojna. Znasz Rudyego ijean, mówiÅaÅ, że ich lubisz... - Ale oni mnie nie lubiÄ, TatuÅku. Przyjechali zobaczyÄ siÄ z tobÄ. - Normo, nie wygÅupiaj siÄ. Przyjechali zobaczyÄ siÄ z nami. (Nie: musiaÅ usunÄÄ z gÅosu tony niedowierzania. MusiaÅ przemawiaÄ do tej kobiety tak, jak przed wielu laty mówiÅ do swych bardzo maÅych, bardzo bezbronnych dzieci, które tatÄ podziwiaÅy, ale też siÄ go baÅy.) - Och, nie winie ich za to! Nie winie ich. Przecież jesteÅ ich przyjacielem. - OczywiÅcie, znam ich dÅużej niż ty, wÅaÅciwie już poÅowÄ mojego życia. Ale... RozeÅmiaÅa siÄ, potrzÄsajÄc gÅowÄ. PodniosÅa rÄce, rozÅożyÅa dÅonie. W geÅ cie bÅagania i bezsilnoÅci. - Och, ale... dlaczego ci ludzie, ci twoi eleganccy przyjaciele, on pisarz, ona wydawca, dlaczego mieliby ochotÄ spotkaÄ siÄ ze mnÄ? - Kochanie, po prostu chodź, dobrze? Oni czekajÄ. Znowu potrzÄsnÄÅa gÅowÄ. RozeÅmiaÅa siÄ. PopatrzyÅa na niego z ukosa. Jak wystraszona kotka, wystraszona bez widocznej przyczyny, gotowa czmychnÄÄ; ale i niebezpieczna. Dramaturg nie miaÅ zamiaru potwierdzaÄ jej absurdalnych podejrzeÅ i poprosiÅ jÄ spokojnie, uprzejmie, gÅadzÄc kciukiem jej czoÅo, pochylajÄc siÄ, aby spojrzeÄ jej w oczy w sposób, który czasami dziaÅaÅ na niÄ jakby hipnotycznie:
- Kochanie, po prostu chodź ze mnÄ, dobrze? WyglÄdasz bardzo piÄknie. ByÅa piÄknÄ kobietÄ, przerażonÄ wÅasnÄ urodÄ. ByÅa oburzona tym, że jej uroda może mieÄ coÅ wspólnego z kimÅ takim jak ona. Ale równoczeÅnie nie znaÅ kobiety bardziej niespokojnej o swój wyglÄd, gdy w grÄ wchodziÅo spotkanie z nieznajomymi. Norma Jeane sÅuchaÅa i rozważaÅa coÅ w myÅlach. W koÅcu zadygotaÅa, rozeÅmiaÅa siÄ, potarÅa czoÅem o jego brodÄ, zdjÄÅa z lodówki duÅ¼Ä paterÄ ze Åwieżymi warzywami, uÅożonymi geometrycznie wedle koloru, i dip z kwaÅnej Åmietany, który sama przygotowaÅa. Patera wyglÄdaÅa imponujÄco i po wiedziaÅ jej o tym. Dramaturg wziÄÅ tacÄ z drinkami. Naraz znowu wszystko byÅo w porzÄdku. Znowu zmierzaÅo ku dobremu. Jak na planie Przystanku autobusowego, kiedy widziaÅ, jak wpadÅa w panikÄ, zamarÅa, wycofaÅa siÄ, ale po jakimÅ czasie powróciÅa, jako Cherie peÅniejsza, żywsza, ognistsza i bardziej przekonujÄca niż kiedykolwiek wczeÅniej. Ich przyjaciele, Rudy i Jean, podziwiali widok oceanu, teraz zaÅ odwrócili siÄ, by zobaczyÄ, że zbliża siÄ do nich przystojna para. Dramaturg i BlondwÅosa Aktorka. Kobieta, która życzyÅa sobie, aby zwracaÄ siÄ do niej "Norma", byÅa porażajÄco piÄkna (trudno uniknÄÄ wyÅwiechtanych okreÅleÅ, jak oboje później powiedzÄ), miaÅa ÅwieżÄ, przejrzystÄ kremowÄ cerÄ charakterystycznÄ dla pierwszych miesiÄcy ciÄży; ciemnoblond wÅosy bÅyszczaÅy i ukÅadaÅy siÄ w fale; nosiÅa letniÄ sukienkÄ w duże pomaraÅczowe maki, rozkloszowanÄ przy biodrach, z dużym dekoltem odsÅaniajÄ cym górnÄ czÄÅÄ wezbranych piersi; na stopach miaÅa lekkie pantofelki na szpilkach; uÅmiechnÄÅa siÄ, jakby nagle oÅlepiÅo jÄ sztuczne ÅwiatÅo żarówek, i w tej samej chwili potknÄÅa siÄ na doÅÄ wysokim stopniu, po którym schodziÅo siÄ na werandÄ; patera wyÅlizgnÄÅa siÄ jej z rÄk i uderzyÅa o podÅogÄ, do góry podskoczyÅy warzywa, dip i potÅuczona porcelana. Z drobiazgów robiÅaÅ testy na mojÄ lojalnoÅÄ. Na naszÄ miÅoÅÄ. Z drobiazgów! Te drobiazgi to moje życie. Twoje życie też staÅo siÄ problemem. Szantażem. Nie broniÅeÅ mnie, mój panie. Nie broniÅeÅ mnie przed tymi sukinsynami. To nie byÅo takie oczywiste, kto potrzebuje obrony. Zawsze ty? Pogardzali mnÄ! Ci tak zwani twoi przyjaciele. Nie. To ty sama pogardzasz sobÄ. PrzepadaÅa za jego rodzicami. Ku jego zdziwieniu rodzice też za niÄ przepadali. Podczas pierwszego spotkania na Manhattanie matka Dramaturga, Miriam, odciÄgnÄÅa go na bok, ÅcisnÄÅa za nadgarstek i szepnÄÅa mu triumfalnie do ucha: Ta dziewczyna jest zupeÅnie taka sama jak ja, gdy byÅam w jej wieku. Taka peÅna nadziei. Ta dziewczyna! Marilyn Monroe! Okaże siÄ - ku zdziwieniu i ku spóźnionemu żalowi Dramaturga - że żadne z jego rodziców nigdy nie przepadaÅo za Esther. Ponad dwadzieÅcia lat życia z biednÄ Esther, która daÅa im ukochane wnuki. Esther, która byÅa Å»ydówkÄ i pochodziÅa z takiego samego Årodowiska jak oni. Tymczasem Norma - Marilyn Monroe - byÅa typowÄ, blondwÅosÄ szyksÄ. Tylko że teraz byÅ rok 1956, nie 1926.
W tym okresie wiele siÄ zmieniÅo w żydowskiej kulturze i na Åwiecie. Dramaturg zauważyÅ, podobnie jak Max Pearlman, że kobiety traktujÄ NormÄ serdecznie, zupeÅnie inaczej, niż można siÄ byÅo spodziewaÄ. Zamiast oczekiwanej zazdroÅci, zawiÅci, niechÄci, odczuwaÅy osobliwÄ wiÄź z NormÄ albo Marilyn; czy to możliwe, że patrzyÅy na niÄ i widziaÅy siebie? WyidealizowanÄ wÅasnÄ postaÄ? MÄżczyzna skwitowaÅby uÅmiechem tego rodzaju nieporozumienie. IluzjÄ czy też pomieszanie. Ale co tam wiedzÄ mÄżczyźni? JeÅli ktokolwiek odrzucaÅ NormÄ, to najprawdopodobniej pewnego rodzaju mÄżczyzna; mÄżczyzna, którego seksualnie pociÄgaÅa, lecz który miaÅ doÅÄ rozumu, aby przewidzieÄ, że go odtrÄci. Dramaturg doskonale wiedziaÅ, jakie zjadliwe strategie zrodziÄ siÄ mogÄ z urażonej mÄskiej dumy. Czy nie byÅo prawdÄ, że gdyby dawniej BlondwÅosa Aktorka nie okazywaÅa tak jawnie swojej fascynacji jego osobÄ, to Dramaturg mógÅby mówiÄ o niej z lekceważeniem? NiezÅa jako aktorka filmowa. Ale zbyt kiepska na prawdziwej scenie. W każdym razie matka Dramaturga przepadaÅa za jego drugÄ Å¼onÄ. Bo nieÅmiaÅo uÅmiechajÄca siÄ Norma, dziewczyna najwyraźniej doÅÄ mÅoda, a wyglÄdajÄca na jeszcze mÅodszÄ budziÅa w siedemdziesiÄciopiÄcioletniej kobiecie nostalgiczne wspomnienia o wÅasnej mÅodoÅci. Dramaturg sÅyszaÅ, jak jego matka zwierza siÄ Normie, że w jej wieku miaÅa identyczne wÅosy jak ona. "MiaÅy dokÅadnie taki sam odcieÅ i tak samo siÄ ukÅadaÅy". SÅyszaÅ, jak zwierza siÄ Normie, że podczas swojej pierwszej ciÄży też "czuÅa siÄ jak królowa; och, jeden jedyny raz!" Norma nigdy siÄ nie martwiÅa, że jej teÅciowie, którzy nie byli intelektualistami, bÄdÄ siÄ z niej Åmiali. W kuchni na Manhattanie i w Domu Kapitana. Miriam trajkotaÅa, a Norma mruczaÅa na znak zgody. Miriam poinstruowaÅa NormÄ, jak siÄ przygotowuje rosóŠz kulkami macy i siekanÄ wÄtróbkÄ z cebulÄ. Dramaturg nie bardzo tÄskniÅ za chaÅÄ i Åososiem po żydowsku, ale te jego "ulubione" potrawy czÄsto siÄ pojawiaÅy na sobotnich lunchach. I barszcz. Miriam przyrzÄdzaÅa barszcz z buraczków, a czasem z kapusty. Miriam przygotowywaÅa wÅasny bulion woÅowy. TwierdziÅa przy tym, że jest to "tak samo proste" jak otworzenie tuzina puszek z zupami Campbella. Miriam podawaÅa barszcz na gorÄco lub na zimno. W zależnoÅci od pory roku. Miriam znaÅa przepis na "bÅyskawiczny barszcz", do którego potrzebne byÅy przetarte buraczki dla dzieci z puszek Gerbera. "TrochÄ cukru. Sok z cytryny. Ocet. Kto siÄ zorientuje? " Ich barszcz smakowaÅ równie dobrze jak każdy inny barszcz. OCEAN StÅukÅam lustro, A kawaÅeczki PopÅynÄÅy do Chin. Å»egnajcie! NadszedÅ ten okropny lipcowy wieczór, kiedy Norma wróciÅa z wyprawy do miasta i on, jej mÄż, zamiast niej ujrzaÅ RosÄ. RosÄ, wiaroÅomnÄ Å¼onÄ z Niagary. OczywiÅcie on tylko to sobie wyobrażaÅ! PojechaÅa furgonetkÄ do Galapagos Cove, czy też może do Brunswicku. ZamierzaÅa kupiÄ coÅ do jedzenia, miÄdzy innymi Åwieże owoce, i parÄ rzeczy w aptece.
Witaminy. Tran w kapsuÅkach. Na wzmocnienie biaÅych ciaÅek we krwi. O ile pamiÄtaÅ, wÅaÅnie tak siÄ wyraziÅa. Ustawicznie mówiÅa o swoim stanie; w pewnym sensie wÅaÅciwie nie poruszaÅa innych tematów. Wzrastanie dziecka w Åonie. Przygotowanie do porodu. Co za szczÄÅcie! W Brunswicku prowadziÅ praktykÄ lekarz poÅożnik, znajomy jej lekarza z Manhattanu. OdwiedzaÅa go raz na dwa tygodnie. Albo może pojechaÅa "zrobiÄ" sobie wÅosy albo paznokcie. Rzadko chodziÅa po sklepach (na Manhattanie zawsze jÄ rozpoznawano i wtedy wolaÅa uciekaÄ), teraz jednak jej ciÄża coraz bardziej rzucaÅa siÄ w oczy i Norma mówiÅa ze smutkiem, że potrzebuje trochÄ nowych ubraÅ. Luźnych koszul, sukienek. "BojÄ siÄ, że nie bÄdziesz mnie kochaÅ, TatuÅku, jeżeli przestanÄ Åadnie wyglÄdaÄ. Prawda? " PrzygotowaÅa dla niego lunch, potem wyjechaÅa i do trzeciej nie wróciÅa. Dramaturg, pochÅoniÄty pisaniem, w transie tworzenia (on, który rzadko pisaÅ dziennie wiÄcej niż jednÄ stronÄ dialogu, w dodatku i tak tylko prowizorycznie) prawie nie dostrzegaÅ nieobecnoÅci żony, póki nie zadzwoniÅ telefon. -TatuÅku? Wiem, że siÄ s...spóźniÅam. Ale już wracam. - WydawaÅa siÄ skruszona i peÅna poczucia winy. BrakowaÅo jej tchu. Nie spiesz siÄ, najdroższa. OczywiÅcie trochÄ siÄ o ciebie martwiÅem. Ale jedź ostrożnie. Droga wzdÅuż wybrzeża byÅa wÄska, krÄta, nawet w ciÄgu dnia czasem snuÅy siÄ po niej leniwie pasma mgÅy. Gdyby akurat teraz Norma miaÅa wypadek! O ile Dramaturg siÄ orientowaÅ, należaÅa do ostrożnych kierowców. Za kierownicÄ starego plymoutha (który wydawaÅ siÄ jej duży i trudny do prowadzenia jak autobus) pochylaÅa siÄ do przodu, marszczyÅa czoÅo i przygryzaÅa dolnÄ wargÄ. Zbyt szybko i gwaÅtownie naciskaÅa pedaÅ hamulca. Zbyt przejmowaÅa siÄ obecnoÅciÄ innych samochodów na drodze. Zanim dojechaÅa do skrzyżowania, zatrzymywaÅa siÄ daleko przed ÅwiatÅami, jakby baÅa siÄ, że potrÄci przechodniów nawet wtedy, gdy jej samochód stoi w miejscu. Nigdy nie przekraczaÅa szybkoÅci czterdziestu mil na godzinÄ, nawet na autostradzie; inaczej niż Dramaturg, który prowadziÅ znacznie szybciej, z nowojorskÄ brawurÄ, rozmawiajÄc podczas jazdy, czasem unoszÄc rÄce znad kierownicy i gestykulujÄc. WierzyÅ jednak, że Norma zasÅuguje na wiÄksze zaufanie jako kierowca niż on! Teraz zaczÄÅ na niÄ czekaÄ zupeÅnie Åwiadomie. Nie potrafiÅ już wróciÄ do pracy. BÄdzie czekaÅ przez kolejne dwie godziny i dwadzieÅcia minut. Jazda z Galapagos Cove do Domu Kapitana zajmuje nie wiÄcej niż dziesiÄÄ minut. Ale czy Norma dzwoniÅa z Brunswicku? W caÅym tym zamieszaniu nie mógÅ sobie przypomnieÄ. Kilka razy wydawaÅo mu siÄ, że sÅyszy samochód na ostrym, wysypanym żwirem podjeździe do domu. Wjeżdżanie do garażu, w ten jej bardzo ostrożny sposób. ChrzÄst żwiru. Zatrzaskiwanie drzwi. Kroki.
Szept. GÅos odbity od podÅogi: "TatuÅku? WróciÅam". Nie mógÅ siÄ powstrzymaÄ. ZbiegÅ po schodach i sprawdziÅ garaż. OczywiÅcie samochodu w nim nie byÅo. W drodze powrotnej minÄÅ szeroko otwarte drzwi do piwnicy. ZatrzasnÄÅ je gwaÅtownie. Dlaczego te cholerne drzwi sÄ zawsze otwarte? Klamka trzyma dobrze. Pewnie Norma zapomniaÅa je zamknÄÄ. Z piwnicy unosiÅa siÄ intensywna, mdÅawa woÅ zgnilizny; ziemi, rozkÅadu i Czasu. ZadrżaÅ. Norma oÅwiadczyÅa, że nie cierpi piwnicy: Jest taka wstrÄtna". Tylko tej jednej rzeczy nie lubiÅa w Domu Kapitana. Jednak Dramaturg już dawniej odniósÅ wrażenie, że obejrzaÅa jÄ dokÅadnie, z latarkÄ, jak dziecko zdecydowane zbadaÄ to, co je przeraża. Tylko że Norma byÅa kobietÄ trzydziestodwuletniÄ. Po co wiÄc napÄdzaÅa sobie strachu? W jej stanie. Nie wybaczy jej, myÅlaÅ. JeÅli zniweczy ich szczÄÅcie. W koÅcu po szóstej telefon zadzwoniÅ ponownie. Natychmiast siÄgnÄÅ po sÅuchawkÄ. Ten sam sÅaby, zadyszany gÅos: - Och, TatuÅku. JesteÅ na mnie w...wÅciekÅy? - Normo, co siÄ dzieje? Gdzie jesteÅ? Nie panowaÅ nad swoim gÅosem. Nie mógÅ ukryÄ niepokoju. - MiaÅam pewien kÅopot z tymi ludźmi...? - Z jakimi ludźmi? Gdzie? - WÅaÅciwie to żaden kÅopot, TatuÅku. Tylko, no sama nie wiem... - KtoÅ coÅ do niej mówiÅ, i ona odpowiedziaÅa, przykrywajÄc dÅoniÄ mikrofon. RoztrzÄsiony Dramaturg sÅyszaÅ w tle podniesione gÅosy. I gÅoÅne dudnienie rock and roiÅa. Po chwili Norma znowu siÄ odezwaÅa: - Oooj, prawdziwe szaleÅstwo. Ale to sÄ naprawdÄ mili ludzie, TatuÅku. MówiÄ, zdaje siÄ, po francusku. Dwie dziewczyny? Siostry? Identyczne bliźniaczki. - Normo, co mówisz? Nie sÅyszÄ ciÄ. Bliźniaczki? -Ale teraz już wracam. ZrobiÄ kolacjÄ. SÅowo! - Normo... - TatuÅku, kochasz mnie, co? Nie jesteÅ na mnie wÅciekÅy? - Normo, na miÅoÅÄ boskÄ... W koÅcu o szóstej czterdzieÅci Norma wjechaÅa na podjazd. MachajÄc do niego przez szybÄ. CzekaÅ na niÄ, aż mu twarz stÄżaÅa od tego czekania. BÄdzie mu siÄ wydawaÅo, że czekaÅ caÅy dzieÅ. Ale niebo byÅo jeszcze jasne, letnie. Tylko na wschodzie, powyżej linii horyzontu, na dalekiej krawÄdzi oceanu zaczynaÅ siÄ zmierzch niczym ciemna plama przechodzÄca w gruby trójkÄt
chmur. NadeszÅa Norma. Dziewczyna z Góry. Albo RosÄ przebrana za DziewczynÄ z Góry. W sÅomkowym kapeluszu o szerokim rondzie, zawiÄzanym skromnie pod brodÄ . W luźnej bluzce z wyszytymi różowymi pÄczkami róż i biaÅych, trochÄ przybrudzonych krótkich spodenkach. ObjÄÅa Dramaturga za szyjÄ i pocaÅowaÅa go namiÄtnie i gÅÄboko w usta. - O rany, TatuÅku. Przepraszam. WyczuÅ coÅ sÅodkiego i cierpkiego. W kÄcikach ust miaÅa maleÅkie plamki. PiÅa coÅ? SiÄgnÄÅa do tyÅu samochodu po zakupy. Dramaturg bez sÅowa odebraÅ od niej torby. Serce tÅukÅo mu w piersi ze zÅoÅci, co byÅo w istocie pokÅosiem niepokoju. JeÅli tylko Normie coÅ siÄ staÅo! I dziecku! StaÅa siÄ oÅrodkiem jego życia, a on nawet o tym nie wiedziaÅ. Ależ byÅ otumaniony, peÅen wspóÅczucia. Kiedy wysÅuchaÅ opowieÅci o poprzednim mÄżu Normy. O Eks-Sportowcu, który wynajÄÅ prywatnych detektywów, aby jÄ Åledzili. Ale teraz byÅa w domu, nic siÄ jej nie staÅo, rozeÅmiana, skruszona. KÄtem oka patrzyÅa na niego, na swego mÄża stojÄcego z pochmurnÄ minÄ. Bez Åadu i skÅadu opowiadaÅa mu jakÄÅ historiÄ, której zapewne nie mógÅ rozwikÅaÄ, o podwiezieniu dwóch autostopowiczek do Galapagos Cove, a potem do czyjegoÅ domu, gdzie te bliźniaczki namówiÅy jÄ, aby tam na chwilÄ zostaÅa. Wiesz, one wiedziaÅy, kim jestem, mówiÅy do mnie Marilyn, ale ja po wtarzaÅam: "Nie, nie, ja niÄ nie jestem, nazywam siÄ Norma". Jakby to byÅa zabawa, gra, ÅmiaÅyÅmy siÄ... Jakbym siÄ znalazÅa wÅród koleżanek ze szkoÅy w Van Nuys, za którymi tÄskniÄ. - Te siostry bliźniaczki byÅy "naprawdÄ Åadne" i mieszkaÅy ze swojÄ rozwiedzionÄ matkÄ w "smutnej, rozklekotanej starej przyczepie" gdzieÅ na wsi, a jedna z nich, Janice, miaÅa trzymiesiÄczne dziecko o imieniu Cody. - Ojciec, marynarz na statku handlowym, nie chciaÅ siÄ z niÄ ożeniÄ, po prostu odpÅynÄÅ w sinÄ dal. - Norma spÄdziÅa trochÄ czasu w przyczepie, później zaÅ wszystkie pojechaÅy gdzieÅ furgonetkÄ, a potem... - TatuÅku, wiesz co? PojechaÅyÅmy do sklepu Safaway, wiesz? My wszystkie i dziecko. Nie masz pojÄcia, ile potrzebowaÅy rzeczy, to znaczy tylko do jedzenia. WydaÅam wszystko do ostatniego centa. - OpowiadaÅa tÄ historiÄ z pokorÄ; a jednak zachowywaÅa siÄ wyzywajÄco. ByÅa skruszonÄ dziewczynkÄ, ale tak naprawdÄ wcale nie byÅa skruszona, raczej dumna ze swojej maÅej eskapady. Nie mówiÅa: To byÅy pieniÄdze Marilyn. MogÅam z nimi zrobiÄ, co mi siÄ podoba. WestchnÄÅa tylko, jakby nie mogÅa wyjÅÄ z podziwu. -WydaÅam wszystko do ostatniego centa. Rany! Dramaturg uÅwiadomiÅ sobie, jak gÅÄboko i beznadziejnie jest zakochany w tej kobiecie. W tej dziwnej, zmiennej kobiecie. Teraz nosiÅa w Åonie jego dziecko. W gÅÄbi duszy wcale nie pragnÄÅ kolejnego dziecka. Na Manhattanie, w Zespole i w teatralnych krÄgach miaÅ wrażenie, że jÄ zna; teraz już nie byÅ pewny. Na poczÄtku ich zwiÄzku zdawaÅa siÄ kochaÄ go bardziej, niż on gotowy byÅ kochaÄ jÄ; poziom uczucia po obu stronach chyba siÄ wyrównaÅ; kochali siÄ z przerażajÄcÄ ÅapczywoÅciÄ.
Ale dopiero dzisiaj, po raz pierwszy przyszÅo Dramaturgowi do gÅowy, że może teraz kocha NormÄ bardziej, niż ona kocha jego. Jak mógÅby to znieÅÄ! RozstawiajÄc w kuchni naczynia, Norma obserwowaÅa go z ukosa. W sztuce, tak jak w filmie, podobna scena zawiera silny podtekst. Ale życie rzadko dopasowuje siÄ do sztuki, zwÅaszcza do jej form i konwencji. ChoÄ Norma boleÅnie przypominaÅa mu RosÄ z Niagary, wodzÄcÄ za nos otÄpiaÅego mÄża Josepha Cottena. (Lub za innÄ czÄÅÄ jego mÄskiej anatomii.) Norma opowiedziaÅa swojÄ wersjÄ wydarzeÅ, jej Åagodny gÅos drżaÅ z emocji. KÅamaÅa? Nie sÄdziÅ. Historyjka byÅa niewinna, nie zawieraÅa nic obciÄżajÄcego. A jednak okazywaÅa takie emocje, że równie dobrze mogÅaby kÅamaÄ. MogÅa tak samo to przeżywaÄ. Nie jest mi wierna. WykroczyÅa poza granice maÅżeÅstwa. Nagle z przerażeniem zauważyÅ, że jej biaÅe szorty sÄ poplamione, wymazane... chyba krwiÄ menstruacyjnÄ? Och, Boże, czy to poczÄtek poronienia? - a Norma niczego nie wie? - ale dostrzegÅszy wyraz jego twarzy, spojrzaÅa w dóŠi rozeÅmiaÅa siÄ zażenowana. - O, rany! JedliÅmy maliny. PoplamiliÅmy siÄ jak prosiaki. Dramaturg jeszcze siÄ nie otrzÄsnÄÅ. Jego szczupÅa, ogorzaÅa od sÅoÅca twarz spopielaÅa. Okulary o grubych szkÅach zsunÄÅy siÄ na nos. Norma wyjÄÅa z torby sÅoik z malinami i teraz podaÅa kilka owoców Dramaturgowi prosto do ust. -Och, TatuÅku, nie patrz tak na mnie, tylko spróbuj. SÄ wyÅmienite, prawda? MiaÅa racjÄ. Maliny byÅy wyÅmienite. Nie wystarczyÅo, że Norma podkreÅliÅa owe prorocze sÅowa w ksiÄżce Kultura jako źródÅo cierpieÅ. MusiaÅa je jeszcze przepisaÄ do notatnika. Nigdy nie jesteÅmy bardziej bezbronni wobec cierpienia niż wtedy, kiedy kochamy; nigdy nie jesteÅmy bardziej nieszczÄÅliwi niż wtedy, kiedy utraciliÅmy ukochanego czÅowieka lub jego miÅoÅÄ. W Królestwie nad Brzegiem Morza. Å»ebraczka mÅodziutka żyÅa. W KsiÄżniczkÄ o jasnych wÅosach Okrutna jÄ moc zmieniÅa. Jakaż to straszna klÄtwa!" - Å»ebraczka zapÅakaÅa. "PoczÄtek wielkiej udrÄki" - ZÅa wróżka z niej siÄ ÅmiaÅa. Raz KsiÄÅ¼Ä ujrzaÅ KsiÄżniczkÄ, Gdy wyszÅa na spacer z rana. "Czy czujesz siÄ samotna Czy pragniesz mieÄ kompana? " KsiÄÅ¼Ä rozpoczÄÅ zaloty. Od jego miÅoÅci trudno zbiec. PokochaÅa go KsiÄżniczka, Lecz cóż mu mogÅa rzec? "Nie jestem żadnÄ KsiÄżniczkÄ, Lecz Å»ebraczkÄ, nikim wiÄcej. "Czy wciÄż mnie bÄdziesz kochaÅ? " On chwyta jÄ za rÄce... Skulona we wnÄce okiennej w pokoju dzieciÄcym na piÄtrze, rozmarzona, szczÄÅliwa, ocieraÅa z oczu Åzy. Nad niÄ przepastne niebo, pod niÄ piwnica o brudnej podÅodze, tak daleko, że nie sÅyszaÅa jej szemrzÄcej, stÅumionej mowy. Norma Jeane staraÅa siÄ, och, jakże siÄ staraÅa! - ale już nigdy nie poprawiÅa rymów.
Pokój dzieciÄcy. WiedziaÅa, rzecz jasna, że dziecko urodzi siÄ na Manhattanie. W Columbia Presbyterian Hospital. Pod warunkiem, że wszystko siÄ uÅoży bez niespodzianek. (Magiczna data: 4 grudnia!) Tu, w Domu Kapitana, w pobliżu Galapagos Cove w stanie Maine, byÅo latem tyle samotnoÅci i sennego poczucia szczÄÅcia, pewnie dlatego urzÄdziÅa baÅniowy pokój dziecinny, w którym umieszczaÅa przedmioty kupowane w miejscowych sklepach z antykami i na ulicznych pchlich targach. WiklinowÄ koÅyskÄ na biegunach, kremowobiaÅÄ, przybranÄ wspaniaÅym, porannym bÅÄkitem. (Czy koÅyska, którÄ Gladys nabyÅa dla niej, nie byÅa przypadkiem prawie identyczna? ) MaÅe, rÄcznie szyte pluszowe zabawki. DzieciÄcÄ grzechotkÄ. Stare ksiÄżki dla dzieci, bajki, BabciÄ GÄskÄ, gadajÄce zwierzÄta, których jak nawiedzona mogÅa sÅuchaÄ godzinami. Dawno, dawno temu... W pokoju dzieciÄcym Norma Jeane siedziaÅa skulona we wnÄce okiennej i marzyÅa o życiu. On napisze dla mnie piÄkne sztuki. Zagram w nich. DojrzejÄ do tych ról. Ludzie bÄdÄ mnie szanowali. Kiedy umrÄ, nikt siÄ nie bÄdzie ÅmiaÅ. Czasami sÅyszaÅa pukanie do drzwi. Nie miaÅa wyjÅcia, musiaÅa pozwoliÄ mu wejÅÄ. ZresztÄ i tak otwieraÅ drzwi i zaglÄdaÅ do Årodka. UÅmiechaÅ siÄ. Ileż miÅoÅci w tych oczach! To mój mÄż. W pokoju dzieciÄcym pisaÅa w uczniowskim dzienniku, co byÅo czÄÅciÄ jej sekretnego życia. RobiÅa notatki, zapisywaÅa fragmenty wierszy, listy sÅówek. W pokoju dzieciÄcym Norma Jeane siedziaÅa skulona pod oknem i czytaÅa Science and Health Mary Baker Eddy, fascynujÄce (jeżeli prawdziwe! ) Åwiadectwa zamieszczone w "The Sentinel", ksiÄżki, które zabraÅa do Maine z Manhattanu, chociaż wiedziaÅa, że Dramaturgowi nie wszystkie siÄ podobajÄ . Dramaturg wierzyÅ, że umysÅ Normy Jeane (otwarty, wrażliwy, podatny na wpÅywy) jest jak studnia. PeÅna cennej, czystej wody. Nie powinno siÄ jej zanieczyszczaÄ trujÄcÄ substancjÄ. W żadnym razie! PukaÅ do drzwi i od razu je otwieraÅ, uÅmiechajÄc siÄ do niej, ale ten uÅmiech gasÅ, kiedy Dramaturg widziaÅ (nie miaÅa odwagi tego ukrywaÄ), co czyta. Pewnego popoÅudnia byÅa to HaÅba Europy: historia europejskich Å»ydów. (Przynajmniej nie byÅa to jedna z publikacji Christian Science, do których odnosiÅ siÄ ze szczerÄ odrazÄ!) Reakcja Dramaturga na takie ksiÄżki, jej "żydowskie" ksiÄżki, byÅa zÅożona. WykrzywiaÅ twarz w bezwiednym uÅmiechu, w grymasie niepokoju. W uÅmiechu zniecierpliwienia. Bólu. Jak gdyby niechcÄcy (och, nie miaÅa takiego zamiaru! byÅo jej bardzo przykro) kopnÄÅa go w brzuch. PrzyklÄknie przy niej, aby przekartkowaÄ ksiÄżkÄ, zatrzyma siÄ przy niektórych fotografiach. Jej serce bÄdzie biÅo szybko, znacznie szybciej niż zwykle. W twarzach zmarÅych na zdjÄciach dostrzegaÅa rysy swojego żyjÄcego mÄża; czasem nawet jego spojrzenie kpiarza. Cokolwiek czuÅ ten mÄżczyzna, czego w ogóle nie potrafiÅa sobie wyobraziÄ (co czuÅaby w takich sytuacjach, gdyby byÅa Å»ydówkÄ?
- chyba nie mogÅaby tego znieÅÄ), bÄdzie to przed niÄ ukrywaÅ. To prawda, że jego gÅos może drżeÄ. DrżeÄ mogÄ jego dÅonie. Ale Dramaturg przemówi do niej tonem mÄżczyzny, który jÄ kocha i jak najlepiej życzy jej oraz ich dziecku. Powie: - Normo, sÄdzisz, że w twoim stanie dobrze jest denerwowaÄ siÄ tymi okropnoÅciami? BÄdzie protestowaÅa, ale bez przekonania. - Och, ale ja chcÄ w...wiedzieÄ, TatuÅku. Czy to źle? CaÅujÄc jÄ, powie: - Kochanie, oczywiÅcie nie ma nic zÅego w zdobywaniu wiedzy. Ale przecież ty to wszystko wiesz. SÅyszaÅaÅ o holocauÅcie, o pogromach i wiesz co nieco o nasiÄkniÄtej krwiÄ ziemi "cywilizowanej", chrzeÅcijaÅskiej Europy. SÅyszaÅaÅ o nazistowskich Niemcach, a nawet o obojÄtnoÅci Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych wobec kwestii ocalenia Å»ydów. Wiesz o tym, choÄ nie znasz wszystkich szczegóÅów. Ty już to wszystko wiesz, Normo. Prawda? Prawda. Dramaturg byÅ mistrzem sÅowa. Kiedy tu wchodziÅ, natychmiast przyciÄgaÅ sÅowa jak magnes opiÅki żelaza. Norma Jeane, jÄkajÄc siÄ i plÄczÄc, nie miaÅa szans. Potem mógÅ wspomnieÄ o "makabrycznej pornografii". PowiedzieÄ coÅ o "pÅawieniu siÄ w cierpieniu", "pÅawieniu siÄ w smutku". Z pewnÄ dozÄ okrucieÅstwa nadmieniÄ o "pÅawieniu siÄ w smutku innych". Och, aleja też jestem Å»ydówkÄ. Czyja nie mogÄ byÄ Å»ydówkÄ? W gÅÄbi duszy? Czy to tylko kwestia urodzenia? SÅuchaÅa. SÅuchaÅa z powagÄ. Nigdy siÄ nie wtrÄcaÅa. Gdyby to byÅy zajÄcia z aktorstwa, trzymaÅaby gorszÄcÄ ksiÄżkÄ przyciÅniÄtÄ do piersi i bijÄcego szybciej serca; nie byÅy to zajÄcia z aktorstwa, ale przecież i tak mogÅa trzymaÄ tÄ ksiÄżkÄ przyciÅniÄtÄ do piersi i bijÄcego szybciej serca; albo inaczej - mogÅa zamknÄÄ ksiÄżkÄ i odsunÄÄ jÄ od siebie po wytartej, pluszowej wyÅcióÅce podokiennego siedzenia. Pokorna, dotkniÄta, ale nie urażona, bo przecież wiedziaÅa, że nie ma prawa byÄ urażona. Nie, chyba nie jestem Å»ydówkÄ. Wszystko przez to, że mÄż jÄ kochaÅ. Bardziej niż kochaÅ. UwielbiaÅ jÄ. BaÅ siÄ o niÄ. Coraz bardziej staraÅ siÄ zawÅadnÄÄ jej emocjami. ZapanowaÄ nad jej wrażliwoÅciÄ. (PamiÄtasz, do czego niemal doszÅo w Anglii? ) ByÅ od niej starszy o osiemnaÅcie lat i oczywiÅcie powinien jÄ chroniÄ. W takich chwilach ujmowaÅa go potÄga wÅasnych uczuÄ. DostrzegaÅ Åzy bÅyszczÄce w jej Ålicznych, szaroniebieskich oczach. Drżenie jej ust. Nawet w tej intymnej chwili nie zapominaÅ, jak reżysera Przystanku autobusowego, który siÄ w niej kochaÅ, zdumiewaÅa zdolnoÅÄ Marilyn Monroe do spontanicznego pÅaczu. Monroe nigdy nie prosi o glicerynÄ. Åzy zawsze tam sÄ. DosyÄ szybko scena ta staÅa siÄ improwizacjÄ. Norma mówiÅa, jÄkajÄc siÄ: -Ale...
TatuÅku... jeÅli nikt tego nie robi? To znaczy w tej chwili? Czy wtedy nie powinnam? - Czego nie powinnaÅ? - WiedzieÄ o tym? MyÅleÄ o tym. W taki Åadny, letni dzieÅ? Tutaj, nad oceanem? Nie powinni tego robiÄ ludzie tacy jak my? Nie powinnam przynajmniej p...patrzeÄ na zdjÄcia? - Nie bÄdź Åmieszna, Normo. Niczego nie musisz robiÄ. - MyÅlÄ, że ciÄgle ktoÅ powinien patrzeÄ na te zdjÄcia, wiesz? KtoÅ na tym Åwiecie. Bez przerwy, w każdej minucie. Bo co siÄ stanie, jeÅli... siÄ o nich zapomni? - Kochanie, holocaust nie może byÄ zapomniany. Nie na tobie spoczywa odpowiedzialnoÅÄ, aby o tym pamiÄtaÄ. RozeÅmiaÅ siÄ chrapliwie. Twarz mu pÅonÄÅa. - Och, wiem! To brzmi beznadziejnie. ChcÄ powiedzieÄ - przepraszaÅa i jednoczeÅnie nie przepraszaÅa - chyba chcÄ powiedzieÄ... Co powiedziaÅ Freud? "Nikt, kto żywi iluzjÄ, nie postrzega jej jako iluzji"? Możesz mieÄ zÅudzenie, że inni ludzie robiÄ to, co ty powinieneÅ robiÄ, wiÄc ty nie po trzebujesz tego robiÄ? Akurat teraz? Rozumiesz, o co mi chodzi? - Nie, nie rozumiem. PÅawisz siÄ w cudzym smutku, co wiÄcej dodaÄ? - Tak to widzisz? -Jest w tym coÅ upiornego, kochanie. Znam mnóstwo Å»ydów, którzy siÄ w tym pÅawiÄ. Dziadowski los, pech historii w kosmologicznym wirze. Bzdury! Ale ja nie ożeniÅem siÄ z upiorem. - Podekscytowany bardziej, niżby siÄ o to podejrzewaÅ, Dramaturg nagle wyszczerzyÅ zÄby w okropnym uÅmiechu. - Nie ożeniÅem siÄ z upiorem, ożeniÅem siÄ z dziewczynÄ. Norma Jeane rozeÅmiaÅa siÄ. - Z dziewczynÄ, nie z upiorem. - Z ÅadnÄ dziewczynÄ, nie z upiorem. - Och... czy upiór nie może byÄ Åadny? - Nie. Upiór nie może byÄ Åadny. Tylko dziewczyna. -Tylko dziewczyna. Okej! PodniosÅa twarz w oczekiwaniu na pocaÅunek. W idealne usta. Podczas improwizacji nie wiesz, dokÄd zmierzasz. Ale czasem na dobre to wychodzi. "Nie kocha mnie. Kocha jakieÅ stworzenie o blond wÅosach, które sobie wymyÅliÅ. Nie mnie". Tak naprawdÄ to odpeÅzÅa jak kopniÄty pies. Dziecko w jej Åonie skuliÅo siÄ ze wstydu do wielkoÅci kciuka. Potem zawsze rekompensowali sobie te chwile. ParÄ godzin później w Åożu z czterema kolumnami.
Na dziwnie twardym materacu z koÅskiego wÅosia, skrzypiÄcych sprÄżynach. ByÅy to cudowne chwile, które Dramaturg bÄdzie wspominaÅ przez resztÄ swojego życia, oszoÅomiony potÄgÄ fizycznej miÅoÅci, seksualnej rozkoszy, rozedrganej jeszcze dÅugo po tym, jak osoby, które wytworzyÅy tÄ miÅoÅÄ w swych spragnionych, udrÄczonych ciaÅach, odeszÅy z tego Åwiata. BÄdzie dla niego RosÄ, jeÅli sobie jej życzy. Och, byÅa jego żonÄ, wiÄc mogÅa byÄ kimkolwiek! Dla niego. CaÅowaÅa go, caÅowaÅa, caÅowaÅa do utraty tchu. WessaÅa jego jÄzyk gÅÄboko do swoich ust. WÄdrowaÅa dÅoÅmi po jego ciele, po jego szczupÅym, kanciastym ciele, które zaczynaÅo flaczeÄ w okolicach brzucha. CaÅowaÅa zuchwale jego tors, poskrÄcane wÅosy, caÅowaÅa i ssaÅa brodawki, ÅmiaÅa siÄ, ÅaskotaÅa go i mocno gÅadziÅa. Wprawnymi dÅoÅmi. WyÄwiczonymi (podniecaÅo go myÅlenie o tym, nieważne, czy to byÅa prawda) jak u pianisty wirtuoza, który przebiega palcami po klawiaturze, grajÄc gamy. ByÅa RosÄ z Niagary. WiaroÅomnÄ Å¼onÄ, żonÄ morderczyniÄ. BlondynkÄ o nie zrównanej urodzie i seksualnych wdziÄkach, które zauważyÅ przed laty, znacznie wczeÅniej, niż mieli okazjÄ siÄ poznaÄ. Niesamowita sprawa, wyobrażaÄ sobie, że jÄ znaÅ! Kiedy już siÄ utożsamiÅ ze zdradzonym, dotkniÄtym impotencjÄ mÄżem Josephem Cottenem. Nawet pod koniec filmu utożsamiaÅ siÄ z Cottenem. Kiedy Cotten dusi RosÄ. Co za upiorna scena, niczym żywcem wyjÄta z koszmaru: bezgÅoÅne uduszenie. Taniec Åmierci. Wyraz nieskazitelnej twarzy Monroe, kiedy sobie uÅwiadamia najgorsze. Zaraz umrze! Jej mÄż byÅ ÅmierciÄ! Nigdy żaden film bardziej nie poruszyÅ Dramaturga, który w ciszy przyglÄdaÅ siÄ migajÄcym na ekranie obrazom. (O filmie jako medium wypowiadaÅ siÄ zazwyczaj z lekceważeniem.) Nigdy nie widziaÅ kobiety podobnej do RosÄ. ObejrzaÅ ten film samotnie w kinie przy Times Square i nabraÅ przekonania, że wÅród publicznoÅci nie znajdzie siÄ ani jeden mÄżczyzna, który by czuÅ coÅ innego niż on. Å»aden mÄżczyzna nie może jej sprostaÄ. Ona musi umrzeÄ. W Åożu, w letnim domu nad oceanem, w Galapagos Cove, ona leżaÅa na nim, jego żona, jego ciÄżarna żona, i dopasowywaÅa siÄ do niego. Ten jej sÅodki, dzieciÄcy oddech. Jej sÅodkie, ostre, zduszone krzyki: "Och, TatuÅku! Och, Boże! " Nie bÄdzie wiedziaÅ, czy byÅy prawdziwe, czy udawane. Nigdy siÄ nie dowie. PchnÄÅ drzwi od Åazienki, nie wiedzÄc, że jest w Årodku. StaÅa naga, z wÅosami owiniÄtymi rÄcznikiem, sterczÄcym brzuchem. Od wróciÅa siÄ, zaskoczona. "Och, hej! " W jednej dÅoni miaÅa kilka tabletek, w drugiej plastikowy kubek. Szybko wrzuciÅa tabletki do ust, popiÅa je wodÄ. PowiedziaÅ: - Kochanie, sÄdziÅem, że jednak niczego nie bierzesz? Å»e już nie bierzesz? Na co odparÅa: - TatuÅku, to witaminy. I kapsuÅki z tranem. ZadzwoniÅ telefon. MaÅo kto wiedziaÅ, jaki jest numer ich telefonu w Galapagos Cove. Dzwonek telefonu nieprzyjemnie zaskakiwaÅ. Norma podniosÅa sÅuchawkÄ. PrzejÄta twarz.
Milczenie. PodaÅa sÅuchawkÄ Dramaturgowi i szybko wyszÅa z pokoju. DzwoniÅ Holyrod, hollywoodzki agent Normy. PrzepraszaÅ, że dzwoni. Wie, stwierdziÅ, że Marilyn nie myÅli obecnie o krÄceniu filmów. Jednakże tym razem chodziÅo o coÅ specjalnego! TytuÅ: PóŠżartem, póŠserio, zwariowana komedia o mÄżczyznach przebranych za kobiety, z gÅównÄ kobiecÄ rolÄ napisanÄ specjalnie dla Marilyn Monroe. Wytwórnia gotowa byÅa sfinansowaÄ projekt i zapÅaciÅaby Marilyn minimum 100 000 dolarów... - DziÄkujÄ. Ale czy nie wspominaliÅmy przypadkiem, że obecnie mojÄ Å¼onÄ Hollywood nie interesuje? Oczekujemy w grudniu naszego pierwszego dziecka. Ileż rozkoszy w tych sÅowach. Dramaturg uÅmiechnÄÅ siÄ. Nasze pierwsze dziecko. Nasze! Czysta rozkosz, choÄ niedÅugo pieniÄdze bÄdÄ im bardzo potrzebne. POÅ»ÄDANIE Ponieważ mnie pożÄdasz Nie jestem . PokazaÅa to nieÅmiaÅo mÄżowi, bo czÄsto powtarzaÅ, że chÄtnie zobaczyÅ by jej poezjÄ. PrzeczytaŠów krótki wiersz raz, potem drugi, wreszcie uÅmiechnÄÅ siÄ zakÅopotany, ponieważ spodziewaÅ siÄ czegoÅ zupeÅnie innego. CzegoÅ z rymem zapewne! Co miaÅ teraz powiedzieÄ? ChciaÅ jÄ natchnÄÄ otuchÄ; wiedziaÅ, jak bardzo jest wrażliwa, jak Åatwo zraniÄ jej uczucia. -Kochanie, to mocny, dramatyczny poczÄtek. Bardzo... obiecujÄcy. Ale co bÄdzie dalej? Norma szybko pokiwaÅa gÅowÄ, jak gdyby spodziewaÅa siÄ tego rodzaju krytyki. Nie, to nie byÅa krytyka, rzecz jasna, to byÅa zachÄta. WziÄÅa od niego wiersz, zÅożyÅa w maÅy prostokÄt i rozeÅmiaÅa siÄ w stylu Dziewczyny z Góry. - Co bÄdzie dalej? Och, TatuÅku. Masz caÅkowitÄ racjÄ. Chyba zagadka naszego życia! GdzieÅ blisko, może spod podÅogi tego starego domu, dochodziÅy nikÅe, żaÅosne dźwiÄki, coÅ jak miauczenie, popiskiwanie. SÅowa: Pomocy! Po móżcie mi. "Niczego tam nie ma. Niczego nie sÅyszÄ. Przecież wiem". Koniec lipca, późne popoÅudnie. Dramaturga odwiedziÅ przyjaciel z miasta i obaj wybrali siÄ na poÅów wÄ tÅuszy. Norma zostaÅa sama w Domu Kapitana. Sama z MaleÅstwem: tylko my dwoje. Nastrój jej dopisywaÅ, nigdy nie czuÅa siÄ lepiej, nigdy nie czuÅa siÄ silniejsza. Od wielu dni nie chodziÅa do piwnicy ani nawet nie patrzyÅa w jej kierunku. Niczego tam nie ma. Jestem pewna! "Wszystko przez to, że tam, skÄd pochodzÄ, nie ma piwnic. Nie sÄ potrzebne". Kiedy zostawaÅa w domu sama, mówiÅa na gÅos. WÅaÅciwie zwracaÅa siÄ do Dziecka.
Najbliższego przyjaciela! Oto, czego brakowaÅo Nell, opiekunce do dziecka: dziecka. "Dlatego chciaÅa wypchnÄÄ z okna tÄ maÅÄ dziewczynkÄ. Gdyby miaÅa wÅasne dziecko..." (Ale co siÄ staÅo z Nell? Nie udaÅo siÄ jej poderżnÄÄ sobie gardÅa. Zabrali jÄ do wiÄzienia. PoddaÅa siÄ bez oporu.) Koniec lipca, późne popoÅudnie. CiepÅy, duszny dzieÅ. Bezwietrznie. Norma Jeane weszÅa do gabinetu Dramaturga, czuÅa dreszcz emocji, jakby dopuszczaÅa siÄ przestÄpstwa. Przecież na pewno by nie zabroniÅ jej skorzystaÄ z maszyny do pisania. Dlaczego miaÅby siÄ na to nie zgodziÄ? Ta scena nie należaÅa do improwizowanych, bo zostaÅa zaplanowana. Norma chciaÅa napisaÄ przez kalkÄ list do Gladys. Tego rana obudziÅa siÄ z silnym poczuciem, że Gladys bardzo za niÄ tÄskni! Tak dÅugo byÅa tutaj, na wschodzie Stanów. Zaprosi Gladys do Galapagos Cove! ByÅa przekonana, że Gladys na tyle dobrze siÄ czuje, że może podróżowaÄ, jeżeli tylko ma na to ochotÄ. TÄ opiniÄ przedstawiÅa mÄżowi, uważajÄc, że brzmi to rozsÄdnie. Dramaturg stwierdziÅ, że to dobry pomysÅ, że chciaÅby zobaczyÄ jej matkÄ. Norma Jeane napisze dwa listy, każdy w dwóch egzemplarzach. Jeden do Gladys, drugi do dyrektora szpitala w Lakewood. OczywiÅcie tylko matce powie, że w grudniu spodziewa siÄ przyjÅcia na Åwiat dziecka. "Wreszcie bÄdziesz babciÄ. Och, nie mogÄ siÄ doczekaÄ". Norma Jeane usiadÅa przy biurku Dramaturga - kamera bÄdzie jÄ ukazywaÅa z góry. UwielbiaÅa starÄ maszynÄ marki Olivetti z postrzÄpionÄ taÅmÄ. Kartki papieru leżaÅy porozrzucane na biurku tak realistycznie, jak gdyby byÅy rozproszonymi myÅlami Dramaturga. Chyba byÅy to notatki, szkice? Fragmenty dialogu? Dramaturg rzadko mówiÅ o postÄpach w pracy. PrzesÄd? Ale Norma Jeane wiedziaÅa, że eksperymentowaÅ jednoczeÅnie z dwoma, trzema projektami, w tym także z pierwszym swoim scenariuszem. (Dla niego mogÅa to zrobiÄ, byÅa taka zadowolona i dumna.) RozglÄdaÅa siÄ za czystÄ kartkÄ papieru, kiedy przypadkiem jej wzrok zatrzymaÅ siÄ na... Wiesz co, TatuÅku? ChcÄ, żeby Dziecko urodziÅo siÄ tutaj. W tym domu. y.: Ależ kochanie, ustaliliÅmy... x.: Przecież możemy zatrudniÄ akuszerkÄ! MówiÄ poważnie. (x.: jest podekscytowana, ma szeroko otwarte oczy; trzyma rÄce na brzuchu, jak gdyby już siÄ powiÄkszyÅ) Na drugiej stronie z licznymi poprawkami: X.(gniewnie): Nie broniÅeÅ mnie! Nigdy. Y.: Nie byÅo jasne, kto siÄ myli. X.: On mnÄ pogardzaÅ! Y.: Nie. To ty sobÄ pogardzasz. X.: Nie. To ty sobÄ pogardzasz. (X. nie może znieÅÄ, że mÄżczyźni mogÄ patrzeÄ na niÄ bez poÅ¼Ä dania. Ma 32 lata i boi siÄ, że jej mÅodoÅÄ przemija) . Gdzie siÄ podziewasz, kiedy znikasz SÅuchaÅ tych dźwiÄków w piwnicy. PowiedziaÅa mu to, uciekajÄc spojrzeniem w bok, wiedzÄc, że jej nie wierzy,
że nie chce jej wierzyÄ. DotknÄÅ jej, by siÄ uspokoiÅa, ale ona w jednej chwili zesztywniaÅa. "Normo, o co chodzi? " Nie mogÅa mówiÄ. PoszedÅ sprawdziÄ, z latarkÄ, lecz nie znalazÅ nic. Mimo to ona nadal sÅyszaÅa dźwiÄki. Å»aÅosne miauczenie, skomlenie. Czasami kroki. Czasami odgÅos drapania, jakby coÅ siÄ ruszaÅo. PrzypominaÅa sobie (czy to byÅ sen? scena z filmu? ) jakiÅ pojedynczy krzyk dziecka. WczeÅnie rano, ale także w ciÄgu dnia, kiedy byÅa sama na parterze, i czÄsto w Årodku w zasadzie spokojnej nocy, kiedy budziÅa siÄ spocona i natychmiast musiaÅa iÅÄ do Åazienki. PrzyszÅo jej do gÅowy, że może to zabÅÄkany kot albo szop... JakieÅ uwiÄzione stworzenie. Które zdycha z gÅodu". PrzerażaÅa jÄ myÅl, że jakieÅ zwierzÄ mogÅoby utknÄÄ w tej ohydnej piwnicy jak w potrzasku. Dramaturg widziaÅ, że jest naprawdÄ wstrzÄÅniÄta, i chciaÅ jÄ uspokoiÄ. WolaÅ, aby sama nie myszkowaÅa w piwnicy, w tym przygnÄbiajÄcym, mrocznym miejscu. "Za braniam ci tam chodziÄ, kochanie! " OdkryÅ, że żartowanie z żonÄ byÅo najsprytniejszÄ strategiÄ; w ten sposób przeciwstawiaÅ jej zdroworozsÄdkowÄ jaźŠNormy irracjonalnej jaźni Marilyn. Zatkawszy nos przed smrodem (nie byÅa to już przede wszystkim woÅ gnijÄcych jabÅek, raczej zepsutego miÄsa zmieszana z zapachami ziemi i Czasu), znowu zszedÅ do piwnicy i skierowaÅ snop ÅwiatÅa kolejno we wszystkie kÄty pomieszczenia, do żony wróciÅ poirytowany, zadyszany (jak na wybrzeże stanu Maine dzieÅ byÅ nieprzyzwoicie gorÄcy i duszny), z pajÄczynami na twarzy, ale mimo to uprzejmy; nie, niczego tam nie byÅo, niczego nie odkryÅ; nie sÅyszaŠżadnych dźwiÄków, o których wspominaÅa. Norma sprawiaÅa wrażenie uspokojonej jego sÅowami. Jakby zrzuciÅa z serca dokuczliwy ciÄżar. Impulsywnie podniosÅa do ust jego rÄkÄ i ucaÅowaÅa jÄ, wprawiajÄc go w zakÅopotanie. RÄkÄ miaÅ niezbyt czystÄ! - Och, TatuÅku. Chyba powinieneÅ zaspokajaÄ zachcianki kobiety w ciÄży, co? Tak naprawdÄ już od drugiego tygodnia pobytu w tym miejscu Norma dokarmiaÅa zdziczaÅe koty. Wbrew poglÄdowi Dramaturga. Z poczÄtku tylko jednego kota, chudego, czarnego kocura z pogryzionymi uszami; potem także drugiego, który przyÅÄczyÅ siÄ do tamtego, wÅaÅciwie rudawÄ , brzemiennÄ kotkÄ; wkrótce co najmniej póŠtuzina kotów czekaÅo cierpliwie na posiÅek przy tylnych drzwiach. ZachowywaÅy siÄ dziwnie cicho. SiedziaÅy każdy osobno; trzymaÅy siÄ z dala, gdy Norma rozstawiaÅa miski, potem szybko podbiegaÅy do jedzenia, chyże jak maÅe maszyny, i ledwie koÅczyÅy posiÅek, odchodziÅy dumnym krokiem, nie oglÄdajÄc siÄ za siebie. Z poczÄtku Norma usiÅowaÅa zaprzyjaźniÄ siÄ z nimi, a nawet je gÅaskaÄ, ale syczaÅy na niÄ, stroszyÅy sierÅÄ i odsÅaniaÅy zÄby. Ponieważ od podwórza można byÅo wejÅÄ do piwnicy, sensowne byÅo przypuszczenie, że któryÅ z kotów dostaÅ siÄ do Årodka i znalazÅ siÄ w puÅapce. JeÅli tak, stworzenie zdoÅaÅo ukryÄ siÄ przed Dramaturgiem, który przybyÅ mu na ratunek. - Kochanie, może powinnaÅ przestaÄ dokarmiaÄ te koty - zasugerowaÅ Dramaturg. - Och, przestanÄ! Już niedÅugo.
- BÄdzie siÄ ich pojawiaÅo coraz wiÄcej. Nie możesz karmiÄ kotów z caÅego wybrzeża. -Wiem, TatuÅku. Masz racjÄ. Ale karmiÅa je nadal, tak jak siÄ spodziewaÅ. Nie chciaÅ wiedzieÄ, ile wychudÅych, gÅodujÄcych kotów pojawia siÄ każdego ranka w oczekiwaniu na posiÅek. Jej dziwny upór. PotÄżna wola. Ten mÄżczyzna zdawaÅ sobie sprawÄ, że ona go wymazaÅa z pamiÄci w najbardziej podstawowych sprawach. TriumfowaÅ jedynie na powierzchni rzeczy. SiedziaÅ na górze, piszÄc te sÅowa lub sÅowa bardzo do nich podobne, kiedy usÅyszaÅ krzyk. "WiedziaÅem. WiedziaÅem, co to bÄdzie". ZbiegÅ na dóÅ, leżaÅa przy najniższym stopniu schodów do piwnicy; jÄczaÅa i wiÅa siÄ z bólu. Latarka wypadÅa jej z rÄki; snop ÅwiatÅa ginÄÅ w gÅÄbinach pomieszczenia, w zapomnieniu bezksztaÅtnej, nieokreÅlonej ciemnoÅci. WoÅaÅa o pomoc. ProsiÅa, aby ratowaÅ dziecko. Kiedy siÄ nad niÄ pochyliÅ, chwyciÅa go kurczowo za dÅonie i pociÄgnÄÅa do siebie. Jak gdyby chciaÅa, żeby odebraÅ poród. ZadzwoniÅ po ambulans. Zabrano jÄ do szpitala w Brunswicku. Poronienie w piÄtnastym tygodniu ciÄży. 1 sierpnia. POÅ»EGNANIE Wtedy zaczÄliÅmy umieraÄ, prawda? Uważasz, że to moja wina? Nie. Nie twoja. Ponieważ nie udaÅo mi siÄ ocaliÄ ciebie i dziecka. Nie twoja. Ponieważ nie ja cierpiaÅem. Nie ja krwawiÅem. Nie twoja. To moja wina. Na wszystko zasÅużyÅam. Już raz zabiÅam Dziecko. Ono już byÅo martwe. CaÅkowicie przybita, zostaÅa w szpitalu przez tydzieÅ. W sali zabiegowej dostaÅa tak silnego krwotoku, że otarÅa siÄ prawie o ÅmierÄ. MiaÅa matowÄ, woskowobiaÅÄ skórÄ, duże siÅce pod oczami, zadrapania i skaleczenia na twarzy i ramionach, rÄkÄ wykrÄconÄ w nadgarstku. WstrzÄs mózgu. Kilka zÅamanych żeber. WidaÄ byÅo kilka wyraźnych, pÅytkich linii obok nieruchomych oczu i wiotkich ust. Kiedy przerażony mÄż pierwszy raz ujrzaÅ jÄ na noszach w izbie pogotowia, przyszÅo mu do gÅowy, że na pewno jest martwa; że widzi trupa. Teraz, w szpitalnej sali, zamkniÄtej przed wszystkimi poza nim, wsparta na poduszkach w oÅlepiajÄcej bieli - rurka przy każdej rÄce, przewód z tlenem i maseczka przy ustach - wyglÄdaÅa jak ktoÅ wydobyty z gruzów po trzÄsieniu ziemi, po nalocie bombowym. WyglÄdaÅa jak ktoÅ ocalaÅy z katastrofy, komu brakuje sÅów, aby opisaÄ to, co przeżyÅ. PostarzaÅa siÄ. Jej mÅodoÅÄ w koÅcu przygasÅa. PozostawaÅa "pod obserwacjÄ", ponieważ - poinformowano Dramaturga - w
delirium ciÄgle powtarzaÅa, że siÄ zabije. Jakżeż odÅwiÄtnie wyglÄdaÅ pokój tej pacjentki! WszÄdzie staÅy kwiaty. Chociaż przebywaÅa tu pod przybranym nazwiskiem. Pod nazwiskiem niepodobnym do żadnego, pod którym kiedykolwiek wystÄpowaÅa. Takich piÄknych bukietów personel szpitala nigdy w życiu nie widziaÅ. Nie mieÅciÅy siÄ w sali pacjentki, znalazÅy siÄ wiÄc także w pokoju wizyt i w gabinecie pielÄgniarek. OczywiÅcie szpital w Brunswicku pierwszy raz miaÅ okazjÄ zajmowaÄ siÄ hollywoodzkÄ gwiazdÄ. OczywiÅcie dziennikarze i fotoreporterzy nie mogli tam wchodziÄ. Mimo to zdjÄcie Marilyn Monroe ukaże siÄ na okÅadce "The National Enquirer", zdjÄcie chorej kobiety w szpitalnym Åóżku, widzianej z odlegÅoÅci okoÅo piÄtnastu stóp. MARILYN MONROE PORONIÅA W CZWARTYM MIESIÄCU CIÄÅ»Y. GROŹBA SAMOBÃJSTWA. Podobna fotografia pojawiÅa siÄ w "Hollywood Tatler" razem z "udzielonym specjalnie dla pisma wywiadem telefonicznym" z Monroe, pod którym dziennikarz podpisaÅ siÄ pseudonimem Keyhole - "Dziurka od klucza". Tych i innych okropieÅstw Dramaturg jej nie pokaże. Podczas telefonicznych rozmów z nowojorskimi przyjacióÅmi bÄdzie po wtarzaÅ jak w gorÄczce: - BagatelizowaÅem strach Normy. Tego nie mogÄ sobie wybaczyÄ. Nie, to nie dotyczyÅo ciÄży: w ogóle nie baÅa siÄ porodu. MówiÄ o fascynacji holocaustem, "byciem Å»ydem". Fascynacji historiÄ. Teraz wiem, że ten strach nie byÅ ani wymyÅlony, ani przesadzony. Jej strach jest inteligentnÄ obawÄ o... - UmilkÅ, zmieszany. OddychaÅ szybko, nie mogÄc znaleÅºÄ wÅaÅciwego sÅowa, bliski zaÅamania, bliski pÅaczu, którego kilka razy po tej katastrofie nie zdoÅaÅ powstrzymaÄ. W tym samym czasie Dramaturg, mistrz sÅowa, straciÅ swÄ moc; postrzegaÅ siebie jako maÅe dziecko, które z trudem wyraża idee krÄżÄce w jego gÅowie jak wielkie, bÅyszczÄce balony - kiedy po nie siÄgasz, okazujÄ siÄ zÅudzeniem. - Niektórzy z nas nauczyli siÄ ignorowaÄ ten strach. Ten tragiczny sens historii. JesteÅmy powierzchowni, jesteÅmy ocaleni! Ale Marilyn... To znaczy Norma... Och, Boże, o czym on wÅaÅciwie mówi? W szpitalu przeważnie panowaÅa cisza. Norma leżaÅa z przymkniÄtymi, podkrÄżonymi oczami, jakby unosiÅa siÄ tuż pod powierzchniÄ wody. Tajemnicza mikstura sÄczyÅa siÄ po kropelce do jej żyÅy, z żyÅy zaÅ wÄdrowaÅa do serca. Norma oddychaÅa tak pÅytko, że nie byÅ pewien, czy w ogóle oddycha, a gdy zapadaÅ w lekkÄ, hipnotycznÄ drzemkÄ, welon bieli zasnuwaÅ jego umysÅ, ponieważ Dramaturg byÅ wyczerpanym mÄżczyznÄ. MÄżczyznÄ niemÅodym, mÄżczyznÄ, który straci wiÄkszoÅÄ z dodatkowych piÄtnastu funtów, bo tyle przytyÅ podczas maÅżeÅstwa. BudziÅ siÄ w strachu, że jego żona przestaÅa oddychaÄ. ChwytaÅ i gÅaskaÅ jej bezwÅadne, ulegÅe rÄce. Jej biedne, pokaleczone dÅonie! Z przerażeniem zauważyÅ, że jej dÅonie sÄ maÅe i żylaste, pospolite, z poÅamanymi, brudnymi paznokciami. Jej wÅosy, jej sÅawne wÅosy, ciemniejsze przy skórze gÅowy, suche i kruche, zaczynaÅy rzednÄÄ. Cicho mruknÄÅ, jakby siedziaÅ przy dzieciÄcej koÅysce: "Kocham ciÄ. Normo, kochanie. Kocham ciÄ". I wiedziaÅ na pewno, że ona go sÅyszy.
Na pewno i ona go kocha. Wybaczy mu. A potem, niespodziewanie, wieczorem trzeciego dnia, zaczÄÅa siÄ do niego uÅmiechaÄ. ChwyciÅa go za rÄce. Jakby naraz odżyÅa. Geniusz aktora! ZaczerpnÄÄ energii z niewypowiedzianej gÅÄbi duszy. Nie możemy ciÄ pojÄÄ. Nic dziwnego, że siÄ ciebie boimy. Stoimy na odlegÅym brzegu i z podziwem wyciÄgamy ku tobie ramiona. Spróbujemy jeszcze raz, prawda, TatuÅku? A potem jeszcze raz i jeszcze. - ZaczÄÅa mówiÄ szybko, po kilku dniach milczenia. ByÅa rozgorÄczkowana i bezlitosna. Chore oczy pÅonÄÅy. On, jej mÄż, miaÅ ochotÄ uciec od niej wzrokiem. - Nigdy siÄ nie poddamy, TatuÅku? Prawda? Nigdy? Obiecujesz? Å»YCIE PO Å»YCIU 1959-1962 ÅmierÄ przyszÅa nieoczekiwanie, bo jej pragnÄÅem. WacÅaw NiźyÅski, Dziennik . WYRAZY WSPÃÅCZUCIA Moja piÄkna, utracona Córko... Dowiedziawszy siÄ o Twojej tragedii, pragnÄ Ci zÅożyÄ najszczersze kondolencje. ÅmierÄ nie narodzonej duszy odczuwamy bardziej boleÅnie niż jakÄ kolwiek innÄ ÅmierÄ, bo niewinnoÅÄ jest nieskazitelna. Droga Normo, dowiedziaÅem siÄ o Twoim ostatnim smutku, kiedy sam opÅakujÄ odejÅcie mojej ukochanej żony. MuszÄ trochÄ odetchnÄÄ, nim zdecydujÄ, jak pokierowaÄ swoim życiem. Nie jestem już mÅody (ani zdrowy). Prawdopodobnie sprzedam dom i resztÄ nieruchomoÅci (zbyt dużo tego jak na samotnego, dobiegajÄcego siedemdziesiÄtki wdowca o bardzo skromnych potrzebach). Mieszkam niedaleko Griffith Park, skÄd mam widok na cmentarz Forest Lawn, miejsce pochówku mojej ukochanej Agnes, a pewnego dnia także i mojego. Zbyt smutno i samotnie Droga Córko, przyszÅa mi do gÅowy taka myÅl: Może twoje życie zmieniÅo siÄ do tego stopnia, że chciaÅabyÅ zamieszkaÄ ze mnÄ. Zapewniam CiÄ, mam przestronny dom. PoÅrednicy w sprzedaży nieruchomoÅci nazywajÄ go rezydencjÄ. DowiedziaÅem siÄ o twoim cierpieniu w doÅÄ wulgarny sposób, niestety. Z kroniki towarzyskiej w "Hollywood Tatler". (U fryzjera.) OczywiÅcie prasa podjÄÅa wÄtek. No i zainteresowaÅa siÄ Twoim ostatnim "maÅżeÅskim kryzysem". Zdaje siÄ, że jednak masz wiÄkszy talent do ekranu, droga Córko, niż do życia. Twoja nieszczÄÅliwa matka, o której zaczÄÅem sÄdziÄ, że nosi truciznÄ w lÄdźwiach jak brÄzowy pajÄk Ale wysyÅam tÄ kartkÄ, aby wyraziÄ wspóÅczucie, a nie upominaÄ CiÄ. Wybacz, moja droga! Niech CiÄ Bóg bÅogosÅawi. Nie oglÄdam Twoich filmów, czÄsto jednak widzÄ TwojÄ piÄknÄ buziÄ i dziwiÄ siÄ, że wydajesz siÄ taka niewinna, ale jak sÄdzÄ, czÄsto nie widzi siÄ duszy, patrzÄc tylko na twarz. Mam nadziejÄ, że wkrótce siÄ spotkamy, droga Normo.
Wybacz starzejÄcemu siÄ mÄżczyźnie uparte powracanie do zadawnionych urazów. Twój skruszony i kochajÄcy Ojciec . SIGAR KANE 1959 ChcÄ, byÅ mnie kochaÅ nikt inny, tylko ty chcÄ, byÅ mnie kochaÅ nikt inny, tylko ty chcÄ, byÅ mnie kochaÅ nikt inny, tylko ty wpadÅa w te sidÅa! wpadÅa w chcÄ, byÅ mnie kochaÅ nikt inny, tylko ty chcÄ, byÅ mnie kochaÅ tylko ty tonÄÅa! dusiÅa siÄ! byÅa Sugar Kane Kowalczyk z ze spoÅu swingowego SÅodkiej Sue byÅa olÅniewajÄcÄ blondwÅosÄ dziewczynÄ Sugar Kane grajÄcÄ na ukulele byÅa kobiecym ciaÅem kobiecymi poÅladkami piersiami byÅa Sugar Kane olÅniewajÄ cÄ dziewczynÄ o blond wÅosach grajÄcÄ na ukulele, umykajÄcÄ saksofonistom za jej ukulele bie gaÅy mÄskie saksofony nie bÄdzie siÄ im mogÅa oprzeÄ! znowu, jak zawsze, kochali jÄ za to chcÄ, byÅ mnie kochaÅ tylko ty znowu to siÄ dziaÅo, zdarzaÅo siÄ teraz i na wieki chcÄ, byÅ mnie kochaÅ nikt inny, tylko ty gruchaÅa i uÅmiechaÅa siÄ do publicznoÅci, przebierajÄc palcami po strunach ukulele zdumiewajÄco sprawnie jak na kogoÅ tak naÄpanego, tak przerażonego, poruszajÄc uÅożonymi do pocaÅunku, wspaniaÅymi ustami, jÄkajÄc siÄ chcÄ! chcÄ! chcÄ, byÅ mnie kochaÅ! po prostu kolejny wariant żaÅosnej, chorej krowy, ale wielbili jÄ, na ekranie zaÅ zakochiwaÅ siÄ w niej pewien facet chcÄ, byÅ mnie caÅowaÅ tylko ty ale czy to byÅo zabawne? byÅo zabawne? byÅo zabawne? dlaczego byÅo zabawne? dlaczego zabawna byÅa Sugar Kane? dlaczego zabawni byli mÄżczyźni przebrani za kobiety? dlaczego zabawni byli mÄżczyźni umalowani jak kobiety? dla czego zabawna byÅa Sugar Kane? czy ucieleÅniaÅa doskonaÅÄ kobiecoÅÄ? czy to byÅo zabawne? dlaczego to byÅo zabawne? dlaczego kobiecoÅÄ jest zabawna? dlaczego ludzie chcÄ siÄ ÅmiaÄ z Sugar Kane i zakochujÄ siÄ w Sugar Kane? znowu? dlaczego Sugar Kane Kowalczyk, ukulelistka, za pewni filmowi tak wielki sukces kasowy w Ameryce? dlaczego sukces od niesie Sugar Kane Kowalczyk, olÅniewajÄca blondynka, ukulelistka i alkoholiczka? dlaczego PóŠżartem, póŠserio okaże siÄ arcydzieÅem? arcydzieÅem Marilyn Monroe? najbardziej komercyjnym filmem Monroe? dlaczego jÄ kochano? dlaczego wÅaÅnie teraz, gdy jej życie byÅo w strzÄpach jak rozdarty jedwab? dlaczego teraz, gdy jej życie byÅo w kawaÅeczkach jak rozbite szkÅo? gdy w gÅÄbi duszy krwawiÅa? gdy jej wnÄtrznoÅci wyÅyżeczkowano? gdy w Åonie nosiÅa truciznÄ? gdy gÅowa pÄkaÅa jej z bólu? gdy jej usta piekÅy jak po ukÄszeniu czerwonych mrówek? gdy na planie znienawidzili jÄ prawie wszyscy? gardzili niÄ? dlaczego akurat teraz, gdy tonÄÅa na ich oczach? chcÄ, byÅ mnie kochaÅ pup! puppidu! dlaczego Sugar Kane z zespoÅu SÅodkiej Sue byÅa taka ponÄtna? ChcÄ, byÅ mnie caÅowaÅ nikt inny, tylko ty chcÄ! chcÄ! chcÄ! chcÄ, byÅ mnie kochaÅ tylko ty ale dlaczego?
dlaczego Marilyn byÅa taka zabawna? dlaczego Åwiat jÄ uwielbiaÅ? choÄ pogardzaÅa sobÄ? wÅaÅnie dlatego? dlaczego Åwiat pokochaÅ Marilyn? dlaczego teraz, gdy zabiÅa swoje dziecko? zabiÅa swoje dzieci? dlaczego Åwiat chciaÅ zerżnÄÄ Marilyn? dlaczego Åwiat chciaÅ zerżnÄÄ zerżnÄÄ zerżnÄÄ Marilyn? dlaczego Åwiat chciaÅ wbiÄ w niÄ aż po zakrwawionÄ rÄkojeÅÄ swój wielki, nabrzmiewajÄcy miecz? to jakaÅ zagadka? ostrzeżenie? kolejny żart? chcÄ, byÅ mnie kochaÅ pu puppi du nikt inny, tylko ty nikt inny, tylko ty nikt inny PrzekleÅstwo przymusu! To kara żebraczki. Na planie podniósÅ siÄ spontaniczny aplauz. Marilyn po raz pierwszy przepracowaÅa caÅy dzieÅ. WczeÅniej chorowaÅa, byÅa nieobecna i krÄżyÅy plotki, że wszÄdzie chodzi z niÄ mÄż, wysoki mÄżczyzna w okularach, który wyglÄda jak żaÅobnik. Mimo wszystko tak zaÅpiewaÅa ChcÄ, byÅ mnie kochaÅ, że podbiÅa ich serca, kochali swojÄ Marilyn, nie ma co. PragnÄli kochaÄ Marilyn! Aplauz zainicjowaÅ W, co byÅo jego przywilejem jako reżysera; inni przyÅÄ czyli siÄ, chwalili z zapaÅem BlondwÅosÄ AktorkÄ, która wbiÅa wzrok w podÅogÄ, przygryzaÅa dolnÄ wargÄ prawie do krwi, jej nie mrawe serce biÅo jednak mocno i staraÅo siÄ odkryÄ, czy ci ludzie celowo jÄ oszukujÄ, czy też dali siÄ zwieÅÄ w swej naiwnoÅci, w koÅcu po ustaniu oklasków powiedziaÅa spokojnie: "Nie. ChcÄ spróbowaÄ jeszcze raz". I znowu to absurdalne, maÅe ukulele, instrument-zabawka, symbol jej życia zabawki. Znowu zmysÅowe i ponÄtne ruchy dużej lalki, coÅ jak niesamowite poÅÄczenie Mae West i sierotki Marysi. Kamera byÅa jak podglÄdacz podziwiajÄcy tÅustawe ciaÅo Sugar Kane, na pewno istnieje jakieÅ porozumienie miÄdzy kamerÄ i publicznoÅciÄ, które opiera siÄ na tym, że Sugar Kane jest zbyt gÅupia, aby pojÄÄ Å¼art na swój temat, Sugar Kane musi to wszystko odgrywaÄ poważnie aż do Åmierci chcÄ, byÅ mnie kochaÅ nikt inny, tylko ty chcÄ, byÅ mnie kochaÅ widzi wybaÅuszone, wszechwiedzÄce oczy Å»abiego Szofera w lusterku sÅużbowej limuzyny, tego, który byÅ krewnym żebraczki i dobrze jÄ znaÅ chcÄ, byÅ mnie kochaÅ nikt inny, tylko ty chcÄ, byÅ mnie kochaÅ chcÄ, byÅ mnie kochaÅ, chcÄ pup puppi du! pup puppi du! chcÄ "Nie. ChcÄ spróbowaÄ jeszcze raz". I stopniowo Sugar Kane nabraÅa wyrazu; Marilyn musiaÅa wyczuwaÄ, że stopniowo ulepsza rolÄ, chociaż postaÄ byÅa zaledwie seksownÄ karykaturÄ w kolejnej seksownej farsie wymyÅlonej przez mÄżczyzn dla dobrej zabawy mÄżczyzn Sugar Kane, "galaretka na sprÄżynkach" ta rola to obraza i gÅÄbokie upokorzenie dla Monroe, a jednak Sugar Kane zostaÅa wymyÅlona dla niej, w koÅcu kimże jest Sugar Kane, jeÅli nie BlondwÅosÄ AktorkÄ? "Nie. ChcÄ spróbowaÄ jeszcze raz". ChcÄ, byÅ mnie kochaÅ kochaÅ kochaÅ Nie ostro! Nie mówiÅa ostro, byÅa pewna. Fryzjerka i Whitey byli Åwiadkami. SÅuchaÅa siebie i sÅyszaÅa gardÅowy szept Marilyn jakby z oddali, jak przez telefon i wiedziaÅa, że nie odezwaÅa siÄ ostro do W, trzymaÅa "ostroÅÄ" w rezerwie.
Owszem, pojawiÅa siÄ groźba "ostroÅci". OdkÄd Marilyn wróciÅa do Wytwórni, tak gÅosiÅa plotka. Obietnica "ostroÅci". Jak bÅyszczÄce, nieskazitelnie czyste ostrze jest obietnicÄ i groźbÄ "ostroÅci". PowiedziaÅa do W, wybitnego reżysera, którego Wytwórnia wynajÄÅa, aby jÄ zadowoliÄ: - SÅuchaj pan. Masz Marilyn Monroe w tym idiotycznym filmie i możesz to wykorzystaÄ, ale nie spierdol tego. I nie próbuj z niÄ zadzieraÄ. Jakby umarÅa i wróciÅa do nas jako ta inna osoba. Ludzie mówiÄ, że straciÅa dziecko, chÅopca. I że próbowaÅa siÄ zabiÄ. UtopiÄ w Atlantyku! Monroe zawsze miaÅa charakter. Po nie chcianym i denerwujÄcym aplauzie nastÄpiÅo nieszczÄÅcie, zapomniaÅa tekstu i zagraÅa kilka faÅszywych nut na ukulele; rozpÅakaÅa siÄ, ale w jej oczach nie pojawiÅy siÄ Åzy, uderzyÅa piÄÅciami w uda przysÅoniÄte jedwabnym kostiumem Sugar Kane (tak obcisÅym, że na planie nie mogÅa nawet usiÄÅÄ, jedynie "odpoczÄÄ" w specjalnym urzÄdzeniu wymyÅlonym na tÄ okolicznoÅÄ) i zaczÄÅa krzyczeÄ jak mordowane zwierzÄ, wydzieraÄ sobie z gÅowy Åwieżo utlenione, starannie uÅożone, kruche jak wata szklana wÅosy, i zdrapaÅaby paznokciami swojÄ kosmetycznÄ maskÄ sÅodkiego dziecka, gdyby W osobiÅcie jej nie powstrzymaÅ. "Nie! Marilyn, na miÅoÅÄ boskÄ!" DostrzegÅ w jej szalonych oczach przebÅysk wÅasnego losu. Wezwano doktora Fella, zatrudnionego przez WytwórniÄ lekarza, który zawsze dyżurowaÅ gdzieÅ w pobliżu Monroe; pojawiÅ siÄ dosyÄ szybko i przy pomocy pielÄgniarki zabraÅ rozhisteryzowanÄ pacjentkÄ z planu. Nie wiadomo, jaki magiczny Årodek zaaplikowaÅ jej w zaciszu garderoby, należÄcej niegdyÅ do Marleny Dietrich. Obecnie żyjÄ dla pracy. Å»yjÄ dla pracy. Å»yjÄ tylko dla mojej pracy. Pewnego dnia bÄdÄ pracowaÅa na miarÄ swojego talentu i swoich pragnieÅ. Pewnego dnia. DajÄ sÅowo. PrzysiÄgam. ChcÄ, byÅ kochaÅ mnie ze wzglÄdu na mojÄ pracÄ. Nie mogÄ pracowaÄ, jeÅli mnie nie kochasz. ProszÄ wiÄc, kochaj mnie! Jestem uwiÄziona/Jestem uwiÄziona w tym blondwÅosym manekinie z żywÄ twarzÄ. MogÄ oddychaÄ tylko tÄ twarzÄ! Przez te nozdrza! Przez te usta! Pomóż mi w osiÄgniÄciu doskonaÅoÅci. Gdyby byÅ w nas Bóg, bylibyÅmy doskonali. Nie ma w nas Boga, wiemy o tym, bo nie jesteÅmy doskonali. Nie zależy mi na pieniÄdzach i sÅawie, chcÄ byÄ tylko doskonaÅÄ. BlondwÅosy manekin Monroe to ja i nie ja. Ona nie jest mnÄ. Ja jÄ urodziÅam. Tak, chcÄ, byÅ jÄ pokochaÅ. Wtedy bÄdziesz kochaÅ mnie. Och, chcÄ ciebie kochaÄ! Gdzie jesteÅ? PatrzÄ, patrzÄ, i nikogo nie widzÄ. Pożyczonym samochodem pojechaÅa Ventura Freeway do Griffith Park i na cmentarz Forest Lawn (pochowano tam I. E. Shinna, ale ku swojemu za wstydzeniu zapomniaÅa, w którym miejscu! ), zniknÄÅa na wiele godzin, nie zawiadamiajÄc nikogo, dokuczaÅ jej
niesamowity ból gÅowy, ciÄgle jechaÅa przed siebie, mijaÅa dzielnice peÅne okazaÅych rezydencji, myÅlaÅa: Tylu ludzi! tak ich dużo! dlaczego Bóg tylu ich stworzyÅ! nie wiedzÄc do kÅadnie, czego szukaÅa, kogo szukaÅa, ale byÅa pewna, że rozpozna ojca, jeÅli go tylko zobaczy. Widzisz? Ten mÄżczyzna jest twoim ojcem. Normo Jeane. Bardziej wyrazisty w jej umyÅle - który ÅlizgaÅ siÄ i podskakiwaÅ jak kostki losu rzucone na gÅadkÄ podÅogÄ - niż jakakolwiek osoba z jej obecnego życia: ojciec. Nie dopuszczaÅa do siebie myÅli, że może on jÄ drÄczy. Å»e jego listy nie sÄ wyrazem miÅoÅci, tylko okrucieÅstwa; że bawi siÄ jej uczuciami. Moja piÄkna, utracona Córko. Twój skruszony i kochajÄcy Ojciec. Å»e bawi siÄ z NormÄ Jeane, jak - czemu siÄ przyglÄdaÅa z przerażeniem przez okno Domu Kapitana - chuda, choÄ ciÄżarna, rudowÅosa kotka bawiÅa siÄ na trawniku z mÅodym zajÄcem; pozwalaÅa oszoÅomionemu, krwawiÄcemu zwierzÄciu przeczoÅgaÄ siÄ odrobinÄ w trawie, a potem rzucaÅa siÄ na nie, szarpaÅa i gryzÅa zÄbami drapieżnika; potem znowu pozwoliÅa ogÅupiaÅemu, krwawiÄcemu zwierzÄciu przepeÅznÄÄ kilka cali, by nastÄpnie po nownie siÄ na nie rzuciÄ; wreszcie z zajÄca pozostaÅ tylko fragment korpusu i drgajÄce nogi. (MÄż nie pozwoliÅ jej siÄ wtrÄciÄ. Taka jest natura. Natura kota. To tylko jÄ zdenerwuje. I tak byÅo już za późno, zajÄc zdychaÅ.) Nie, nie - nie mogÅa znieÅÄ tej myÅli. Nie bÄdzie myÅlaÅa w taki sposób. "Ojciec jest starzejÄcym siÄ, schorowanym czÅowiekiem. Wcale nie chce byÄ okrutny. Wstydzi siÄ, że mnie opuÅciÅ, kiedy byÅam dzieckiem. ZostawiÅ z Gladys. Chce naprawiÄ swój bÅÄd. MogÅabym zamieszkaÄ z nim i dotrzymywaÄ mu towarzystwa. Dystyngowany starszy pan. SiwowÅosy. Dobrze sytuowany, jak sÄdzÄ; ale w razie czego mogÅabym utrzymywaÄ nas oboje. MARILYN MONROE I JEJ OJCIEC ChodziÅby ze mnÄ na premiery. Tylko dlaczego siÄ nie ujawnia? Na co czeka? " MiaÅa trzydzieÅci trzy lata! PrzemknÄÅo jej przez myÅl, że ojciec wstydzi siÄ Marilyn Monroe i nie ma ochoty przyznaÄ siÄ publicznie, jaka ÅÄczy ich wiÄź. Nazywa jÄ wyÅÄcznie NormÄ. Twierdzi, że nie oglÄda filmów Monroe. PrzemknÄÅo jej przez myÅl, że może ojciec czeka na ÅmierÄ Gladys. "Nie mogÄ wybieraÄ miÄdzy nimi! Oboje kocham". Od dnia powrotu do Los Angeles i rozpoczÄcia pracy nad PóŠżartem, póŠserio tylko raz odwiedziÅa matkÄ. Gladys przypuszczalnie wiedziaÅa o ciÄży, ale Norma Jeane jej nie powiedziaÅa o poronieniu. ZresztÄ Gladys o nic nie pytaÅa. Podczas wizyty przeważnie spacerowaÅy po szpitalnym podwórzu do ogrodzenia i z powrotem. "MuszÄ byÄ lojalna wobec Matki. Ale moje serce jest z nim".
W takim stanie zgubiÅa siÄ poÅród wzgórz niedaleko miasta. ZgubiÅa siÄ na cmentarzu Forest Lawn i zgubiÅa w Griffith Park, na koniec zgubiÅa siÄ w Glendale, i nawet kiedy wróciÅa do Hollywood i Beverly Hills, nie pamiÄtaÅa dokÅadnie, gdzie mieszka. Mieszkanie zawdziÄczaÅa uprzejmoÅci pana Z i Wytwórni. MiÅy, umeblowany domek poÅożony niedaleko Wytwórni, tylko gdzie? Z drogerii w Glendale (gdzie jÄ rozpoznano, nie miaÅa wÄtpliwoÅci, te wymowne spojrzenia, szepty, szczerzenie zÄbów, a ona byÅa wyczerpana, niedbale ubrana, bez makijażu, z przekrwionymi oczami za ciemnymi okularami) zadzwoniÅa do biura pana Z i gÅosem Sugar Kane poprosiÅa, aby przyjechaÅ kierowca i zabraÅ jÄ do domu, którego z poczÄtku nie rozpoznaÅa, przy Whittier Drive, poroÅniÄtego ognistym pnÄczem, otoczonego palmowymi drzewami. Kierowca musiaÅ jÄ podprowadziÄ do drzwi, które otworzyÅy siÄ gwaÅtownie, stanÄÅ w nich mÄżczyzna w Årednim wieku, wysoki, wystraszony, o pooranej zmarszczkami twarzy, w grubych okularach. -Kochanie, na miÅoÅÄ boskÄ. Jestem twoim mÄżem. TrzydzieÅci siedem dubli ChcÄ, byÅ mnie kochaÅ, nim Monroe uznaÅa, że nie zaÅpiewa tego już lepiej. Pewna liczba ujÄÄ byÅa zdaniem W prawie identyczna, jednakże wedÅug Monroe istniaÅy maÅe różnice i te maÅe różnice byÅy ponoÄ najistotniejsze, jak gdyby od tego zależaÅo jej życie, jak gdyby sprzeciwianie siÄ jej byÅo równoznaczne z zamachem na niÄ, ta kobieta mogÅa zareagowaÄ panikÄ i wybuchem wÅciekÅoÅci. Wszyscy byli wykoÅczeni. I ona byÅa wyczerpana, ale zadowolona, uÅmiechaÅa siÄ. W jÄ po chwaliÅ. Bardzo ostrożnie. SwojÄ Sugar Kane! Delikatnie wziÄÅ jÄ za rÄce, podziÄkowaÅ jej, jak to czÄsto robiÅ podczas krÄcenia SÅomianego wdowca, ona zaÅ wówczas odpowiadaÅa uÅmiechami i chichotami wdziÄcznoÅci; tym razem jednak Monroe zesztywniaÅa i cofnÄÅa siÄ jak kotka, nie chciaÅa, żeby jÄ w tym momencie dotykaÄ, albo nie chciaÅa, by akurat on jÄ dotknÄÅ. OddychaÅa szybko i pÅytko. W bÄdzie utrzymywaÅ, że jej oddech byÅ Åatwo palny! W, wybitny hollywoodzki reżyser, w 1955 roku nakrÄciÅ komediÄ z udziaÅem tej trudnej aktorki, film, który spotkaÅ siÄ z uznaniem widzów i krytyki. Dziewczyna z Góry okazaÅa siÄ udanÄ i zabawnÄ rolÄ, ale Monroe wciÄż mu nie ufaÅa. W ciÄgu zaledwie trzech lat zmieniÅa siÄ do tego stopnia, że W już jej nie poznawaÅ. Nie byÅa już teraz DziewczynÄ. Nie patrzyÅa w jego stronÄ, oczekujÄc pochwaÅy bÄdź uznania. Nie byÅa już żonÄ Eks-Sportowca, nie ukrywaÅa siniaków; pewnego razu w Nowym Jorku rozkleiÅa siÄ caÅkowicie i wypÅakaÅa na ramieniu reżysera; W trzymaÅ jÄ jak ojciec trzyma dziecko i nigdy nie zapomniaÅ tamtej chwili jej bezradnoÅci, tkliwoÅci - ale Monroe najwidoczniej zapomniaÅa. Prawda byÅa taka, że teraz nie ufaÅa nikomu. Bo jakże bym mogÅa? Przecież jest tylko jedna Monroe? Ludzie nie mogÄ siÄ doczekaÄ, kiedy zostanie upokorzona. Czasem zasypiaÅa w garderobie; zamknÄwszy drzwi i wywiesiwszy tabliczkÄ z napisem NIE PRZESZKADZAÄ; na straży stawaÅ ktoÅ spoÅród jej wielbicieli, czÄsto Whitey; spaÅa tylko w majteczkach, piersi miaÅa nagie, byÅa zlana potem, cuchnÄÅa po napadach paniki, wyczerpana po wymiotach, potÄżna dawka pÅynnego nembutalu pulsowaÅa w jej sercu. ChroniÅa siÄ w bÅotnistym, pozbawionym marzeÅ Ånie, kojÄcym i ÅagodzÄcym przerażajÄcy napór paniki; muszÄ zaakceptowaÄ ryzyko, że pewnego dnia moje serce siÄ zatrzyma; jej postrzÄpiona dusza dochodziÅa do siebie podczas snu, który trwaÅ czasem czternaÅcie godzin, czasem tylko dwie lub trzy; tyle że potem Norma Jeane budziÅa siÄ zdezorientowana i przestraszona, nie wiedziaÅa, gdzie jest, wcale nie w garderobie w Wytwórni, tylko w dzieciÄcym pokoju w letnim domu, do którego już nigdy nie weszÅa po poronieniu, albo w jakimÅ
nieznanym pokoju w czyimÅ domu lub hotelu; byÅa NormÄ Jeane, która siÄ otrzÄsa ze snu na zdewastowanej scenie, dziele nieznajomej kobiety, która pozrzucaÅa na podÅogÄ sÅoiczki i tubki, puder i talk, pozrywaÅa z wieszaków kostiumy, czasami powywracaÅa jej ulubione ksiÄżki, powyrywaÅa z nich niektóre strony, stÅukÅa lustro - najprawdopodobniej uderzeniem piÄÅci (zgadza siÄ, piÄÅÄ Normy Jeane bywaÅa posiniaczona); raz caÅe lustro zostaÅo zasmarowane szminkÄ; Norma Jeane czuÅa tylko, że musi uprzÄtnÄÄ zniszczenia, nie chciaÅa, aby inni to widzieli, co za wstyd, wstyd bycia NormÄ Jeane, córkÄ matki odesÅanej do Norwalk; wstyd, gdyby siÄ wszyscy dowiedzieli, gdyby dowiedziaÅy siÄ inne dzieci, ta trwoga i litoÅÄ w ich oczach. W zamkniÄtej Åazience na tyÅach domu przy Whittier Drive pewien mÄżczyzna mówiÅ czule: Normo, wiesz przecież, jak bardzo mi na tobie zależy. OdpowiedziaÅa: Wiem - ale jej myÅli krÄżyÅy wokóŠSugar Kane i zdjÄÄ zaplanowanych na nastÄpny dzieÅ, wokóŠsceny miÅosnej miÄdzy Sugar Kane i mÄżczyznÄ, który siÄ w niej kochaÅ (w filmie), granym przez C, który (w życiu) zaczÄÅ gardziÄ Marilyn Monroe. Z powodu jej samolubnego za chowania, niepunktualnego przychodzenia na plan, niezdolnoÅci do zapamiÄtywania tekstu, czego przyczynÄ mogÅy byÄ zÅoÅliwoÅÄ, gÅupota albo Årodki narkotyczne niszczÄce jej mózg. C wraz z innymi musiaÅ uczestniczyÄ w nieustannych dublach i czuÅ, że z każdym dniem wypada coraz gorzej, a przy montażu reżyser W bÄdzie faworyzowaÅ Monroe, ponieważ ona byÅa najwiÄkszÄ atrakcjÄ, chora suka. Zatem gardziÅ niÄ i podczas kulminacyjnej sceny pocaÅunku z ochotÄ napluÅby w sztucznÄ, prostackÄ twarz Sugar Kane, bo w tym czasie już samo dotkniÄcie legendarnej skóry Marilyn Monroe byÅo dla niego obrzydliwe. C pozostanie jej wrogiem do koÅca jej życia, po jej Åmierci bÄdzie o niej opowiadaÅ niesamowite historie! Zatem nastÄpnego dnia rano ta para musiaÅa siÄ caÅowaÄ przed kamerÄ i udawaÄ namiÄtnoÅÄ, a nawet serdecznoÅÄ, publicznoÅÄ miaÅa w to uwierzyÄ i wÅaÅnie o tym Norma Jeane rozmyÅlaÅa wówczas, gdy ten mÄżczyzna mówiÅ: Co mogÄ zrobiÄ, aby ci pomóc, kochanie? Wystarczy, że mi powiesz. PrzypomniaÅa sobie z pewnym poczuciem winy, że ten spokojny, skromny, ÅysiejÄcy mÄżczyzna jest jej mÄżem. Co mogÄ zrobiÄ, aby ci pomóc, kochanie? Tylko mi powiedz. PróbowaÅa siÄ odezwaÄ, ale miaÅa w ustach baweÅnianÄ watÄ. MówiÅ, gÅaszczÄc jÄ po ramieniu: Z każdym dniem po powrocie z Maine oddalamy siÄ od siebie. MruknÄÅa coÅ niewyraźnie w odpowiedzi, wiÄc dodaÅ z udrÄkÄ w gÅosie: Tak siÄ o ciebie martwiÄ, kochanie. O twoje zdrowie. Te wszystkie leki. Chcesz siebie zniszczyÄ, Normo? Co ty wyrabiasz ze swoim życiem? W koÅcu odepchnÄÅa go i powiedziaÅa lodowato: Moje życie to nie twój interes. Kimże ty jesteÅ? Trema. PrzekleÅstwo Å»ebraczki! Powtarzanie, powtarzanie, jÄkanie siÄ i powtarzanie, zaczynanie od poczÄtku, jÄkanie i powtarzanie i zamykanie siÄ w garderobie, wracanie, by powtarzaÄ i powtarzaÄ, osiÄgnÄÄ doskonaÅoÅÄ, osiÄgnÄÄ doskonaÅoÅÄ, której nie sposób doskonale powtórzyÄ, i po wtarzaÄ, póki nie zostanie powtórzone bez zarzutu, kiedy wiÄc bÄdÄ siÄ ÅmiaÄ, ÅmiaÄ siÄ bÄdÄ z doskonaÅego komicznego wystÄpu, nie z Normy Jeane, zapomnÄ, że jakaÅ Norma Jeane w ogóle istnieje. Trema.Ta. najpierwotniejsza panika. Koszmar aktora. Adrenalina wydziela siÄ w takiej iloÅci, że może ciÄ zbiÄ z nóg; i serce
tÅucze ci jak zwariowane; tak dużo krwi musi przepompowaÄ, że siÄ obawiasz, czy ci nie pÄknie, a palce u twoich rÄk i nóg nie zamieniÄ siÄ w lód; nie masz siÅy ustaÄ na nogach, jÄzyk ci drÄtwieje, tracisz gÅos. Aktor to tyle co jego gÅos, nie ma gÅosu, nie ma aktora. CzÄsto nastÄpujÄ wymioty. Nie do powstrzymania, spazmatyczne. Trema jest tajemniczym zjawiskiem, który może dopaÅÄ aktora w każdej chwili. Nawet aktora doÅwiadczonego, weterana. SÅawÄ. Na przykÅad Laurencea Oliviera. U szczytu kariery Olivier przez piÄÄ lat nie mógÅ wystÄpiÄ na scenie. Olivier! A Monroe: sparaliżowana tremÄ jako trzydziestolatka, naprawdÄ sparaliżowana, w dodatku przed obiektywem kamery, a nie przed żywÄ publicznoÅciÄ. Dlaczego? NajczÄÅciej powiada siÄ, że trema jest zwykÅym strachem przed ÅmierciÄ i unicestwieniem, ale dla czego? dlaczego taki powszechny strach uderza nagle i przypadkowo? dla czego dotyka zwÅaszcza aktorów? dlaczego tak paraliżuje? skÄd ta panika i to w tym momencie, dlaczego? rozszarpiÄ ciÄ na kawaÅki, dlaczego? wyÅupiÄ oczy, dlaczego? przebijÄ brzuch, dlaczego? jesteÅ dzieckiem, niemowlÄciem skazanym na pożarcie, dlaczego, dlaczego, dlaczego? Trema. Bo nie potrafiÅa wyraziÄ gniewu. Bo mogÅa wyraziÄ piÄknie i subtelnie wszelkie uczucia z wyjÄtkiem gniewu. Bo potrafiÅa wyraziÄ cierpienie, zakÅopotanie, lÄk i ból, ale nie mogÅa przekonujÄco wywoÅywaÄ po dobnych reakcji u innych. Nie na scenie. Jej sÅaboÅÄ, jej drżÄcy gÅos, gdy unosiÅa siÄ gniewem. Gdy protestowaÅa, gdy siÄ zÅoÅciÅa. Nie potrafiÅa wyraziÄ gniewu! KtoÅ woÅaÅ podczas prób z widowni (na Manhattanie, w Nowojorskim Zespole; nie mówiÅa do mikrofonu): Przepraszam, Marilyn, ale ciÄ nie sÅyszÄ. MÄżczyzna, który byÅ jej kochankiem lub który chciaÅ byÄ jej kochankiem jak wszyscy jej kochankowie byÅ pewien, że zna rozwiÄzanie ÅamigÅówki, zagadki, sekret klÄtwy wiszÄcej nad Monroe - powiedziaÅ, że musi siÄ nauczyÄ wyrażaÄ wÅciekÅoÅÄ jako aktorka, wtedy zostanie naprawdÄ wielkÄ aktorkÄ lub przynajmniej bÄdzie miaÅa szansÄ zostaÄ wielkÄ aktorkÄ, a on pokieruje jej karierÄ, wybierze dla niej role, poprowadzi jÄ, przemieni w wybitnÄ aktorkÄ teatralnÄ; drażniÅ i krytykowaÅ jÄ, nawet wtedy, kiedy siÄ z niÄ kochaÅ (w osobliwy, powolny, otÄpiaÅy, niemal abstrakcyjny sposób, nie przestajÄc mówiÄ nawet na chwilÄ, chyba że w samym momencie szczytowania, ale i to na krótko, jakby w nawiasie), utrzymywaÅ, że wie, dlaczego ona nie potrafi wyraziÄ gniewu, bo nie potrafi, prawda? potrzÄsnÄÅa gÅowÄ bez sÅowa: nie, nie potrafi; a on rzekÅ: Ponieważ Å¼Ä dasz od nas, byÅmy ciÄ kochali, Marilyn, chcesz, aby Åwiat ciÄ kochaÅ, a nie zniszczyÅ, jakbyÅ ty sama pragnÄÅa zniszczyÄ Åwiat; boisz siÄ nas, boisz siÄ, że poznamy twój sekret, prawda? uciekÅa od niego i kochaÅa jego przyjaciela Dramaturga; poÅlubi Dramaturga, który znaÅ jÄ jako MagdÄ, który w ogóle jej nie pozna. Trema. Kiedy siÄ przewróciÅa, uderzajÄc brzuchem w stopnie, kiedy za czÄÅo siÄ krwawienie i skurcze macicy, kiedy leżaÅa gÅowÄ w dóŠze skrÄconymi nogami, krzyczÄc z bólu i przerażenia, a jej przechwaÅki o braku obaw przed fizycznym bólem okazaÅy siÄ lekkomyÅlnymi przechwaÅkami niedouczonego i przeklÄtego dziecka, jej niegodziwoÅÄ zostaÅa ukarana stratÄ Dziecka, które kochaÅa, och, kochaÅa bardziej niż siebie, tylko nie miaÅa doÅÄ siÅy, aby je ocaliÄ. O tym sobie przypomina Sugar Kane i nieruchomieje w Årodku komicznej sceny
rozpoznania, caÅowana przez kobiece wcielenie C na oczach kawiarnianej publicznoÅci. ZamieraÅa schodziÅa z planu, potykajÄc siÄ jak pijana, czasem tak mocno potrzÄsaÅa rÄkoma w nadgarstkach, jak gdyby byÅa zranionym ptakiem, który próbuje siÄ poderwaÄ do lotu nie pozwalaÅa siÄ dotknÄÄ nikomu z nas, a jeÅli mÄż byÅ w pobliżu, nie pozwalaÅa siÄ dotykaÄ także jemu biedna pinda zaszyta w tÄ bÅyszczÄcÄ, prawie przezroczystÄ sukienkÄ, aby uwydatniÄ te jej mamucie cycki i bliźniacze policzki fantastycznego tyÅka, w sukienkÄ tak gÅÄboko wyciÄtÄ z tyÅu, że ukazywaÅa praktycznie caÅe plecy aż po koÅÄ ogonowÄ. W jakiÅ sposób z Sugar Kane wyÅaniaÅa siÄ ta tragicznie przerażona kobieta jak gdyby siÄ stopiÅa maska z cukru, odsÅaniajÄc twarz Medei to byÅ otrzeźwiajÄcy widok Monroe. PrzyciskaÅa rÄce do brzucha, czasami do gÅowy, uszu, jakby jej mózg miaÅ eksplodowaÄ. WczeÅniej powiedziaÅa mi, że obawia siÄ krwotoku. Latem poroniÅa, w Maine, powiedziaÅa wtedy: Wiesz, że istnieje taka sieÄ Å¼yÅ? tÄtnic? i dziÄki niej żyjemy? co siÄ może zdarzyÄ, kiedy zacznÄ pÄkaÄ i krwawiÄ? Na ekranie pojawiaÅa siÄ jako caÅkiem inna osoba prawdziwa Monroe, dla której przeznaczona byÅa rola Suger Kane Gdyby pozwoliÅa sobie byÄ po prostu Marilyn, wszystko byÅoby w porzÄdku Tak jest, nie znosiÅem jej wtedy w wyobraźni dusiÅem sukÄ jak w Niagarze, ale z perspektywy czasu mam inne odczucia. Po tych wszystkich latach reżyserowania dochodzÄ do wniosku, że nigdy nie pracowaÅem z kimÅ takim jak Marilyn byÅa zagadkÄ, której nie potrafiÅem rozwiÄzaÄ nie wiem, ale w jakiÅ sposób potrafiÅa nawiÄzaÄ kontakt z kamerÄ, nie z nami. PatrzyÅa przez nas, jakbyÅmy byli duchami może Sugar Kane dlatego staÅa siÄ wyjÄtkowa, że pod spodem byÅa Monroe. Ona musiaÅa przejÅÄ przez Monroe, aby dotrzeÄ do Sugar Kane. Może takÄ powierzchownoÅÄ osiÄga siÄ przez wnikniÄcie gÅÄboko dajÄc siÄ raniÄ i raniÄc innych. KrÄżyÅa plotka, że Marilyn i doktor Fell krÄcili ze sobÄ. UsÅyszeliÅmy chichot w garderobie, potem drzwi siÄ zatrzasnÄÅy. NIE PRZESZKADZAÄ KrÄżyÅa plotka, że Marilyn i W krÄcili ze sobÄ i coÅ siÄ nie udaÅo. SÅyszeliÅmy, jak W wyzywa jÄ, nie w jej obecnoÅci, ale za jej plecami. PróbowaÅ siÄ do niej dodzwoniÄ, kiedy spóźniaÅa siÄ do pracy albo nie przychodziÅa na plan, ale nic z tego nie wychodziÅo; spóźniaÅa siÄ czasem o piÄÄ godzin, o szeÅÄ, czasem nie przychodziÅa wcale. Problemy W z PóŠżartem, póŠserio przerodziÅy siÄ w spazmy. Jednego z nas, asystentów W, posÅano po niÄ do przyczepy (byliÅmy w plenerze na Coronado Beach, gdzie krÄciliÅmy sekwencje z "FlorydÄ"); Sugar Kane byÅa umalowana, ubrana w kostium kÄpielowy; gotowa od godziny albo dÅużej; po prostu staÅa w tej swojej dziwnej, niespokojnej pozie i czytaÅa chyba ksiÄ Å¼kÄ science fiction pod tytuÅem O powstawaniu gatunków, asystent powiedziaÅ: "Pani Monroe? W czeka", Ona zaÅ wypaliÅa natychmiast, bez zastanowienia: "Powiedz W, żeby poszedÅ siÄ pieprzyÄ". PoczÄtki kariery. Monroe byÅa sprytna i praktyczna. RozdzielaÅa liczne recepty (benzedryna, deksedryna, miltown, deksamyl, seconal, nembutal itd.) pomiÄdzy kilka aptek w Hollywood i Beverly Hills, tak samo jak jednoczeÅnie odwiedzaÅa kilku lekarzy, którzy nic o tym nie wiedzieli ani nawet tego nie podejrzewali (w każdym razie tak bÄdÄ twierdzili po jej Åmierci). Lecz jej ulubionÄ aptekÄ, tak powtarzaÅa w wywiadach, pozostanie drugstore Schwaba. "Gdzie Marilyn zaczÄÅa karierÄ z Richardem Widmarkiem, który gapiÅ siÄ na jej tyÅek". Nie sÅodka Sugar Kane, lecz ta wywÅoka Rose leżaÅa bezwÅadnie bez ubrania na Åóżku, miÄdzy rozgrzebanymi przeÅcieradÅami w motelu Sunset Honeymoon, niedaleko Ventura Freeway. RosÄ ziewaÅa i odsuwaÅa z czoÅa tlenione, platynowoblond wÅosy. Na twarzy miaÅa ów rozmarzony wyraz kobiety, która byÅa z mÄżczyznÄ,
nieważne, co ten mÄżczyzna jej zrobiÅ lub z niÄ zrobiÅ, nieważne, co rzeczywiÅcie z nim czuÅa albo co udawaÅa, że czuje, albo co mogÅa czuÄ po upÅywie kilku godzin gdzieÅ w swoim Åóżku, wspominajÄc przez sen tamte chwile. W Åazience za lekko uchylonymi drzwiami mÄżczyzna, także nagi, sikaÅ haÅaÅliwie do muszli klozetowej. Ale RosÄ wÅÄczyÅa wczeÅniej telewizor i teraz patrzyÅa na podobiznÄ uÅmiechniÄtej blondynki, dwudziestodwuletniej modelki mieszkajÄcej w West Hollywood; jej ciaÅo znaleziono w przepuÅcie niedaleko linii kolejowej we wschodniej czÄÅci Los Angeles; zostaÅa zgwaÅcona i okaleczona, usuniÄto jej pewne czÄÅci ciaÅa. RosÄ patrzyÅa na uÅmiechniÄtÄ blondynkÄ i sama siÄ uÅmiechnÄÅa. Kiedy RosÄ miaÅa powód do zdenerwowania czy zmieszania, uÅmiechaÅa siÄ. To daje czas na myÅlenie. Wprowadza faceta w bÅÄd. Ale co to? JakiÅ ohydny żart? Ta blondynka to Norma Jeane. Kiedy miaÅa dwadzieÅcia dwa lata. Otto OsÄ musiaÅ im daÄ zdjÄcie Normy Jeane. Powiedzieli, że ta martwa dziewczyna ma inne imiÄ i nazwisko. Norma Jeane nigdy pod takim imieniem i nazwiskiem nie wystÄpowaÅa. - Och, Boże, ratunku. A jednak ta myÅl przyszÅa jej do gÅowy. WiedziaÅa już, kim teraz jest. CiaÅem w kostnicy. Z sikajÄcym mÄżczyznÄ, kimkolwiek on byÅ, nie chciaÅa siÄ podzieliÄ ani wiadomoÅciÄ o morderstwie, ani o swoim objawieniu. PoderwaÅa go u Schwaba w porze Åniadania, z powodów caÅkowicie sentymentalnych, choÄ mimo tej twarzy i potÄżnej sylwetki nie byÅ aktorem. Nie wiedziaÅa, jak siÄ nazywa. Nie rozpoznaÅ w niej RosÄ Loomis ani nawet Monroe, ale tego dnia rzeczywiÅcie nie byÅa Monroe. StaÅ teraz nad umywalkÄ, puÅciwszy wodÄ z obu kranów, i mówiÅ coÅ do niej gÅoÅno niczym ktoÅ w telewizji. Nie sÅuchaÅa. To byÅa czÄÅÄ pustego dialogu filmowego, sposób doprowadzenia sceny do koÅca. Albo też już rozstaÅa siÄ z tym facetem, a Åazienkowe odgÅosy dochodziÅy z sÄsiedniego pomieszczenia. Nie, nadal tam byÅ, barczysty, piegi na jego plecach przypominaÅy plamy suchego piasku. Zapyta o jego imiÄ, on jej powie, ona zapomni i zmieszana zapyta go o to nastÄpnym razem; nie bÄdzie mogÅa sobie przypomnieÄ, czy mu powiedziaÅa: Nazywam siÄ RosÄ Loomis, czy też może Norma Jeane, albo nawet Elsie Pirig. To ostatnie nazwisko brzmiaÅo wedÅug niej komicznie, ale jeszcze żaden mÄżczyzna siÄ nie rozeÅmiaÅ. Martwa dziewczyna mogÅa byÄ MonÄ Monroe. W samochodzie zauważyÅ u niej obrÄczkÄ ÅlubnÄ, wypowiedziaÅ jakÄÅ smÄtnÄ uwagÄ, ona zaÅ szybko wyjaÅniÅa, że poÅlubiÅa WytwórniÄ, pracuje w laboratorium, co mu zaimponowaÅo, wiÄc zapytaÅ, czy w zwiÄzku z pracÄ miaÅa kontakt z jakimiÅ "gwiazdami filmowymi"; odpowiedziaÅa, że nie, nigdy; tylko z obrazkami na celuloidowej taÅmie, tnie i klei film. TrochÄ później. MÄżczyzna z piegami zniknÄÅ. Na ekranie telewizora pojawiÅy siÄ krzywe, migajÄce pasy, a kiedy zmieniÅy siÄ w ludzkie twarze, zniknÄÅa już Mona Monroe, a zaczai siÄ wÅaÅnie jakiÅ haÅaÅliwy teleturniej. "Może to siÄ jeszcze nie zdarzyÅo? " Nagle poczuÅa siÄ znowu szczÄÅliwa i peÅna nadziei. Skrzywdzony mÄż. WróciÅa do niego wczesnym wieczorem, nieważne, kim byÅ ten mÄżczyzna, z
jej cipy wypÅywaÅo nasienie tamtego, w jej wÅosach zachowaÅ siÄ zapach dymu papierosowego (camele) - sama nie paliÅa - gdyby to byÅa scena filmowa, mogÅaby siÄ spodziewaÄ - w tle zÅowieszcza muzyka - że nastÄpi dramatyczna wymiana zdaÅ, konfrontacja; a za czasów Eks-Sportowca - bestialskie lanie albo może coÅ jeszcze gorszego. Ale to nie byÅ film. Nic z tego nie przypominaÅo filmu. To byÅ zaledwie wynajÄty dom z okiennicami pozamykanymi przed bezlitosnymi promieniami sÅoÅca i milczÄca, zraniona postaÄ z twarzÄ wyrzeźbionÄ w drewnie, osoba, którÄ dawniej tak bardzo podziwiaÅa, teraz jednak z trudem tolerowaÅa, czÅowiek tak samo nie pasujÄcy do poÅudniowej Kalifornii jak nowojorski Å»yd do Krainy Oz; partner w jakiejÅ przydÅugiej scenie zasÅugujÄ cy na tyle samo uwagi, co każdy inny aktor w każdej podobnej scenie, która musiaÅa trwaÄ i umożliwiÄ przejÅcie do kolejnej sceny, bardziej ekscytujÄ cej: w tym wypadku chodziÅo o dÅugÄ kÄpiel w gorÄcej, parujÄcej wodzie za drzwiami zamkniÄtymi przed mÄżem, bo byÅa okropnie zmÄczona, taka zmÄczona! przeszÅa obok niego z odwróconÄ twarzÄ, pragnÄc tylko omdleÄ w marmurowej wannie, sÄczÄc gin (z piersiówki Sugar Kane, którÄ przyniosÅa do domu); wykrÄciÅa domowy numer Carla (ale Carlo krÄciÅ gdzieÅ w plenerze nowy film, no i znowu byÅ zakochany), bez powodzenia, potem popadÅa w zamyÅlenie, szukajÄc wizji, która by jÄ skÅoniÅa do uÅmiechu, do Åmiechu, bo byÅa Miss ZÅote Marzenia, bo byÅa niezdolna do chorobliwych myÅli, gdyż nie pasowaÅy one do amerykaÅskiej dziewczyny; myÅlaÅa też o tym, jak tego ranka w Wytwórni czekali na niÄ - na Marilyn Monroe - jak zwykle dzwonili gorÄ czkowo, aż w pewnym momencie staÅo siÄ jasne, nawet dla najwiÄkszych optymistów, że Marilyn Monroe nie pojawi siÄ tego dnia, aby udawaÄ kogoÅ innego i poniżaÄ siÄ; W bÄdzie musiaÅ nakrÄciÄ z niÄ sceny nastÄpnym razem. W, który oÅmiela siÄ dawaÄ jej wskazówki! Och, to byÅo zabawne! RozeÅmiaÅa siÄ w gÅos, wyobraziwszy sobie udrÄki Ålicznego chÅopca z Brooklynu, czyli C, który nie ukrywaÅ, że z caÅego serca nienawidzi Monroe, zmuszonego do chodzenia w makijażu, w butach na wysokim obcasie, kobiecych ciuchach, prawdziwe skrzyżowanie Frankensteina z Joan Crawford; a jeÅli skrzywdzony mÄż krÄżÄcy niespokojnie po drugiej stronie drzwi usÅyszy ów przenikliwy, dziewczÄcy Åmiech, byÄ może zinterpretuje go jako objaw szczÄÅcia? Skrzywdzony mÄż. "Niczego innego nie pragnÄÅem, tylko jej ocalenia. Nie myÅlaÅem wtedy o sobie. Nie liczyÅa siÄ moja duma". Magiczna PrzyjacióÅka. W Wytwórni, mniej wiÄcej w odlegÅoÅci trzech mil, rozpoczynaÅo siÄ kolejne czekanie na Monroe, która zapewniÅa za po Årednictwem agenta, że z caÅÄ pewnoÅciÄ tego dnia przyjdzie do pracy. Wprawdzie cierpiaÅa na jakÄÅ "dolegliwoÅÄ wirusowÄ", ale już prawie doszÅa do siebie; poczÄtek zdjÄÄ planowano dopiero na dziesiÄtÄ, nie wczeÅniej, ze wzglÄdu na Monroe, która nie sypiaÅa po nocach i czÄsto zapadaÅa w sen po czwartej albo nawet po piÄtej rano; minÄÅa jedenasta, zbliżaÅo siÄ poÅudnie; oÅlepiajÄce sÅoÅce zawisÅo nad domkiem z zamkniÄtymi żaluzjami, zaczÄÅ dzwoniÄ telefon, ale sÅuchawka pozostaÅa na wideÅkach; w sypialni na tyÅach domu aktorka wstaÅa, usiadÅa, przeszÅa siÄ, popatrzyÅa w lustro, oczekujÄc na MagicznÄ PrzyjacióÅkÄ; nie miaÅa w sobie aż tyle dumy, by nie szepnÄÄ: "Przyjdź. ProszÄ, przyjdź". Już o ósmej zaczÄÅa na niÄ czekaÄ, budziÅa siÄ to otÄpiaÅa, to trzeźwa, nie pamiÄtaÅa wyraźnie wydarzeÅ z poprzedniego dnia, pobytu w motelu z gazobetonu, zdecydowana siÄ poprawiÄ; z poczÄtku byÅa cierpliwa, wcale nie zaniepokojona ani za trwożona, spokojnie oczyÅciÅa twarz mleczkiem i wklepaÅa krem nawilżajÄcy. "ProszÄ, przyjdź. ProszÄ". Minuty mijaÅy, a Magiczna PrzyjacióÅka siÄ nie pojawiaÅa.
Wkrótce bÄdzie godzinÄ spóźniona, wkrótce bÄdzie dwie godziny spóźniona, minuty upÅywaÅy bezlitoÅnie, tak samo tykaÅ duży zegar szafkowy w Domu Kapitana, wybijajÄc kwadranse, nawet kiedy jej żywe dziecko wypÅynÄÅo z niej w postaci grud i skrzepów jak czÄÅciowo przetrawiony pokarm; znaÅa prawdÄ: miaÅa zniszczonÄ macicÄ, zniszczonÄ duszÄ. WiedziaÅa, że nie zasÅuguje na życie, tak jak zasÅugujÄ inni, i chociaż siÄ staraÅa, nie udaÅo siÄ jej znaleÅºÄ sensu; mimo to musi próbowaÄ, ponieważ w sercu byÅa peÅna nadziei, chciaÅa byÄ dobra! podpisaÅa kontrakt, miaÅa zagraÄ Sugar Kane i wykona swojÄ pracÄ cholernie dobrze! Mniej wiÄcej koÅo poÅudnia wpadÅa w popÅoch i w koÅcu ustalono telefonicznie, że Whitey, jej osobisty charakteryzator, przyjedzie do jej domu przy Whittier Drive i wykona wstÄpny makijaż, nim aktorka opuÅci ÅwiÄte zacisze swojego domu, skoro nie można inaczej; co za ulga widzieÄ Whiteya w tym miejscu nieÅadu i beznadziei; niewiele brakowaÅo, a chwyciÅaby Whiteya za rÄce i ucaÅowaÅa je, wiedziaÅa jednak, że wierny krÄg personelu Monroe woli, gdy ich pani utrzymuje wobec nich dystans, niczym ktoÅ sÅusznie od nich lepszy. WidzÄc jej rozpacz i brak wszelkiej magii na jej zmÄczonej, żóÅtawej, przerażonej twarzy, Whitey mruknÄÅ: "Pani Monroe, niech siÄ pani nie martwi. Wszystko bÄdzie dobrze, dajÄ sÅowo". MówiÅo siÄ na planie, że Marilyn czasami miaÅa kÅopoty z jasnym wypowiadaniem siÄ, jakby sÅowa wprawiaÅy jÄ w zakÅopotanie; Whitey sÅyszaÅ teraz, jak jego pani z trudem mówi: "Och, Whitey! MuszÄ, Sugar Kane chce siÄ tam znaleźÄ, to jest ważniejsze niż życie!" - i wiedziaÅ dokÅadnie, co jego pani ma na myÅli; kazaÅ jej poÅożyÄ siÄ na zasÅanym Åóżku i zaczÄÄ Äwiczenia oddechowe (Whitey też praktykowaÅ jogÄ, jej odmianÄ zwanÄ hatha-jogÄ), nastÄpnie poleciÅ jej caÅkowicie rozluźniÄ miÄÅnie twarzy, ciaÅa; przyrzekÅ, że w ciÄgu godziny wyczaruje Marilyn; z zapaÅem wziÄli siÄ do dzieÅa, ale Norma Jeane uznaÅa, że jest jej niewygodnie na Åóżku z pogniecionymi przeÅcieradÅami, pachnÄcymi panikÄ pod ciÄżkÄ, brokatowÄ narzutÄ, za bardzo przypominaÅo jej to rytuaÅ Åmierci, jakby umarÅa i balsamista wyposażony w maÅci, pudry, kredki, tubki z farbÄ przygotowywaÅ jÄ do pochówku; kochanek balsamista, jej pierwszy mÄż, który zÅamaÅ jej serce, nie chciaÅ daÄ jej Dziecka, dlaczego wiÄc wini siÄ jÄ za to, że Dziecko odeszÅo; Åzy zaczÄÅy wypÅywaÄ z kÄcików jej oczu i Whitey cmoknÄÅ: "Pst! Pani Monroe". MiaÅa okropne wrażenie, że jej skóra caÅkowicie zwiotczaÅa, policzki sÄ z gumy i zapadajÄ siÄ pod wpÅywem ciÄżenia - Otto OsÄ kiedyŠżartowaÅ, że Norma Jeane ma pozbawionÄ koÅci, owalnÄ twarz dziecka, której skóra wkrótce zacznie obwisaÄ - i w koÅcu sam Whitey przyznaÅ, że jego magia nie dziaÅa, jeszcze nie. ZaprowadziÅ wiÄc roztrzÄsionÄ Å»ebraczkÄ do toaletki z triumwiratem luster, biaÅymi ÅwiatÅami; skuliÅa siÄ w czarnym, koronkowym biustonoszu i czarnych, jedwabnych majteczkach niczym w bÅagalnej modlitwie; Whitey delikatnie, ale sprawnie usunÄÅ nieudany makijaż pÅatkami baweÅny i specjalnym mleczkiem, zastosowaÅ ciepÅe, wilgotne okÅady z gazy, aby daÄ odpoczÄÄ skórze, która zaróżowiÅa siÄ i zrobiÅa chropawa, jakby w wyniku jakiegoÅ okrutnego kaprysu po ostatniej nocy (albo winny byÅ potÄżny, piegowaty kochanek, olbrzymi troll, który podrapaÅ jej wrażliwÄ skórÄ nie ogolonÄ brodÄ?); Whithey beznamiÄtnie i bez poÅpiechu ponownie rozpoczÄÅ swój rytuaÅ, stosujÄc Årodki ÅciÄgajÄce, nawilżacze, podkÅad, róż, puder, cieÅ do oczu, oÅówek do oczu, tusz, niebiesko-czerwonÄ szminkÄ wymyÅlonÄ specjalnie dla Sugar Kane, choÄ film byÅ czarno-biaÅy, wiÄc nie mógÅ ukazaÄ peÅnego efektu; w miarÄ upÅywu czasu z luster zaczÄÅa siÄ wyÅaniaÄ znana, choÄ nieuchwytna istota, z poczÄtku byÅ to zaledwie bÅysk mrugajÄcych oczu, potem ÅciÄgniÄcie ust w tym kuszÄcym, seksownym uÅmiechu; pieprzyk powstaÅ już nie w lewym kÄciku pomalowanych warg, ale mniej wiÄcej cal niżej; bo tak wymyÅlono twarz Sugar Kane, aby siÄ nieco różniÅa od twarzy Monroe w innych filmach; zarówno pani, jak i sÅuga zaczÄli odczuwaÄ dreszcz emocji.
"Zbliża siÄ! Już prawie tu jest! Marilyn!" CoÅ podobnego do napiÄcia przed burzÄ albo po trzÄsieniu ziemi, gdy w każdej chwili może nastÄpiÄ kolejny wstrzÄs; kiedy wreszcie Whitey starannie usunÄÅ i ponownie wykonaÅ Åukowate brwi, kontrastujÄce ÅmiaÅo z jasnymi wÅosami, wyÅoniÅa siÄ rozbawiona obawami Å»ebraczki najpiÄkniejsza twarz, jakÄ aktorka kiedykolwiek widziaÅa, cudowna twarz JasnowÅosej KsiÄżniczki. Legendarnemu Whiteyowi Monroe wrÄczy mnóstwo prezentów, z których najcenniejsza bÄdzie zÅota spinka do krawatu w ksztaÅcie serca z wyrytym napisem: WHITEYOWI Z WYRAZAMI SYMPATII PÃKI JESZCZE JESTEM GORÄCA! MARILYN Jak muchy peÅzajÄ po czymÅ sÅodkim i kleistym, tak oczy kobiet peÅzaÅy po C. Bardzo przystojny aktor, przebrany za kobietÄ do PóŠżartem, póŠserio, nadal wyglÄdaÅ atrakcyjnie, nie szokujÄco, nie idiotycznie, jak mógÅbyÅ siÄ spodziewaÄ. NadÄsany C, nemezis Sugar Kane. C miaÅ zbyt wiele kobiet. PrzejadÅy mu siÄ, rzygaÄ mu siÄ chciaÅo. Monroe stanowiÅa dla niego nie wiÄkszÄ pokusÄ niż kaÅuża Åwieżych wymiocin. Gdy C pocaÅowaÅ Monroe, jego usta miaÅy smak gorzkich migdaÅów, wiÄc ona wyrwaÅa siÄ z jego objÄÄ w panice i uciekÅa z planu, oskarżajÄc go o posmarowanie ust truciznÄ! - tak bÄdzie brzmiaÅa plotka. C opowie ponurÄ historiÄ o tym, jak podczas pierwszych prób żartowaÅ i przekomarzaÅ siÄ z Monroe na temat czekajÄcych ich scen miÅosnych, których przewidywano wiele; chodziÅo zwÅaszcza o dÅugÄ scenÄ na pokÅadzie jachtu, w której C miaÅ leżeÄ na wznak, symulujÄc impotencjÄ, podczas gdy Sugar Kane miaÅa poÅożyÄ siÄ na nim, caÅowaÄ go i pieÅciÄ w próbie "wyleczenia"; scenÄ, która mogÅa przejÅÄ przez cenzurÄ pod pretekstem, że jest zabawna i groteskowa; wówczas C jeszcze lubiÅ Monroe i w ogóle nie przypuszczaÅ, co za bieda go czeka. JednÄ ze wspólnych scen, nie tak skomplikowanÄ, bÄdÄ powtarzaÄ szeÅÄdziesiÄt piÄÄ razy. DzieÅ po dniu C i inni bÄdÄ godzinami czekaÄ na pojawienie siÄ Monroe, a ona czasem wcale siÄ nie pojawi. DzieÅ zdjÄciowy miaÅ siÄ rozpoczynaÄ o dziesiÄtej rano, a rozpoczynaÅ siÄ o czwartej i szóstej po poÅudniu. C byÅ czÅowiekiem dumnym, ambitnym, dbaÅ o swojÄ karierÄ, nie mógÅ sobie pozwoliÄ na rezygnacjÄ z tej pereÅki wÅród ról (w filmie, który okaże siÄ jego najlepszym dzieÅem i przyniesie mu najwiÄcej pieniÄdzy); stÄd jego wÅciekÅoÅÄ na Monroe. Owszem, mógÅ siÄ zgodziÄ, że Monroe jest rozkojarzona i trochÄ szalona (poroniÅa, jej maÅżeÅstwo siÄ rozpadaÅo), ale co to miaÅo wspólnego z nim, czÅowiekiem walczÄcym o życie? Z kobietÄ takÄ jak ona można tylko prowadziÄ wojnÄ- wyznaÅby jej mÄżowi, gdyby obaj panowie byli przyjacióÅmi. C ze szczególnym okrucieÅstwem maÅpowaÅ sposób wysÅawiania siÄ Monroe, jej jÄkanie i przekrÄcanie sÅów; gdy pewnego dnia po piÄciogodzinnym oczekiwaniu piÄcio godzinnym! - Monroe siÄ w koÅcu pojawiÅa, drżÄca, zadyszana i bez sÅowa usprawiedliwienia, odwróciÅa siÄ do niego i W z gorzkim uÅmiechem i powiedziaÅa: "Teraz już wiecie, jak to kobietÄ! WyÅmiewanÄ". Zawsze bÄdÄ pytali W, jak mu siÄ pracowaÅo z Monroe w tym ostatnim okresie jej krótkiej kariery, a W bÄdzie po prostu odpowiadaÅ: "W życiu ta kobieta tworzyÅa piekÅo w piekle; na ekranie byÅa boska. MiÄdzy jednym a drugim nie byÅo żadnego zwiÄzku. Oto caÅa tajemnica". Tego dnia Sugar Kane przybyÅa na plan triumfalnie, spóźniajÄc siÄ nie
wiÄcej niż cztery godziny; oto Sugar Kane sÅodka, zadyszana, tym razem skÅonna do przeprosin, skruszona, bÅagajÄca, aby jej wybaczyli, zwÅaszcza C, którego dÅonie ÅcisnÄÅa palcami tak lodowatymi, że aktor musiaÅ po wstrzymaÄ dygot; nieoczekiwanie Sugar Kane przez cztery albo piÄÄ stron tekstu nie zajÄknie siÄ ani razu; podczas tej szczególnej, dÅugiej i żenujÄco intymnej sceny na jachcie. Z tyloma pocaÅunkami! Sugar Kane w najbardziej zmysÅowej, przejrzystej sukience, wyciÄtej z tyÅu tak gÅÄboko i tak luźnej, że widaÄ byÅo górnÄ czÄÅÄ poÅladków aktorki. GruchajÄca, szczerzÄca zÄby laleczka leżaÅa na C i wiÅa siÄ; C byÅ bardzo zdziwiony, że ta trudna scena z aktorami, którzy siÄ nienawidzÄ, da siÄ odegraÄ przekonujÄco i gÅadko; nie mógÅ uwierzyÄ, kiedy na koniec Monroe nie powiedziaÅa: "Nie. ChcÄ spróbowaÄ jeszcze raz". Zamiast tego uÅmiechnÄÅa siÄ. UÅmiechnÄÅa! Tej sceny nie bÄdzie siÄ poprawiaÄ, nakrÄcono jÄ za pierwszym razem! Po koszmarze dubli z poprzedniego dnia i minionych tygodni! C bÄdzie zachodziÅ w gÅowÄ, czy ten cud należy potraktowaÄ jako sygnaÅ, że Monroe z dnia na dzieÅ wyzdrowiaÅa z jakiejÅ poważnej choroby; czy też, co bardziej prawdopodobne, odegraÅa tÄ scenÄ bÅyskotliwie, w jednym ujÄciu, aby dowieÅÄ, że owszem, może czegoÅ podobnego dokonaÄ. JeÅli chce. Nawet C i inni, którzy nie cierpieli Monroe, musieli przyznaÄ, że tego dnia byÅa niesamowita. BiliÅmy brawo, wdziÄczni, że wróciÅa, choÄby na krótkÄ chwilÄ. UwielbialiÅmy jÄ i tÄskniliÅmy do niej. Do naszej Marilyn! CiÄgle mnie ÅledziÅeÅ. Tchórz! Po wypisaniu jej ze szpitala w Brunswicku przewiózÅ jÄ do Domu Kapitana, który nie byÅ ich domem. Już nigdy nie weszÅa do pokoju dzieciÄcego. Drogocenne przedmioty MaleÅstwa dostaÅa Janice dla swojego dziecka. Już nigdy nie przejdzie obok otwartych drzwi do piwnicy, ale bÄdzie uporczywie powtarzaÅa, że czuje siÄ dobrze, że nic jej nie jest, doszÅa do siebie i nie ma już chorobliwych myÅli; uwierzyÅ jej tak samo, jak zapewne ona uwierzyÅa wÅasnym, stanowczym zapewnieniom; pewnej parnej nocy w sierpniu obudziÅ go ze snu odgÅos pÅynÄcej wody w tym starym domu; jego mÅodej żony nie byÅo w Åóżku ani w sÄsiedniej Åazience; zastaÅ jÄ w Åazience na górze - do wanny laÅa siÄ niemal wrzÄ ca woda; ona przykucnÄÅa obok naga i drżÄca - muskularne biodra i poÅladki, bÅyszczÄce oczy - musiaÅ chwyciÄ jÄ w ramiona i przytrzymaÄ, bo inaczej wskoczyÅaby do tej wody, wody tak gorÄcej, że para skraplaÅa siÄ na lustrach i metalowych czÄÅciach; walczyÅa z nim, tÅumaczyÅa, że lekarz ze szpitala w Brunswicku kazaÅ jej braÄ "gorÄce tusze" dla oczyszczenia siÄ i wÅaÅ nie to zamierzaÅa zrobiÄ; widziaÅ w jej oczach bÅysk szaleÅstwa, nie poznawaÅ jej i znowu wdali siÄ w walkÄ, jakże silna byÅa ta kobieta, nawet osÅabiona, jego Magda! OczywiÅcie nie byÅa jego MagdÄ, byÅa kimÅ, kogo nie znaÅ. Później powie do niego z goryczÄ: "Tego chcesz, prawda? Å»ebym odeszÅa", wtedy on, jej mÄż, zaprotestuje, a ona wzruszy ramionami i rozeÅmieje siÄ: "Ojej, TatuÅku - po poronieniu ten czuÅy zwrot zabrzmi w jej ustach jak kpina - czemu przynajmniej raz nie powiesz mi prawdy? " Nie da siÄ poznaÄ najprostszych prawd. Poza jednÄ: ÅmierÄ nie jest rozwiÄzaniem zagadki życia. (NapisaÅ te sÅowa i bÄdzie je pisaÅ; sÅowa na pocieszenie i sÅowa w charakterze skruchy; w swoim czasie sÅowa egzorcyzmów; już nigdy nie bÄdzie żÄdaÅa, patrzÄc na niego bÅagalnie: TatuÅku, nie napiszesz o mnie, prawda? Już nigdy.) Wieczór premiery/MÄdroÅÄ zeÅ dotarÅa do niej w przesÅodzonych kadencjach Sugar Kane, zaprawionych Dom Perignonem.
"O mój Boże. Och, rozumiem! Te koty! To one". Nie przed premierÄ PóŠżartem, póŠserio. Nie wczeÅniej, niż upÅynÄÅy bezsenne, narkotyczne noce; dni i tygodnie ÅwiadomoÅci postrzÄpionej i brudnej jak papierowy rÄcznik w rozbitym pojemniku na Åmieci; po udarze serca (na Coronado Beach, gdzie dostaÅa ataku i to C, który nie znosiÅ nawet dotykaÄ skóry MM, wÅaÅnie on podniósÅ jÄ z nagrzanego piasku). W eleganckim, czarnym, bÅyszczÄcym cadillacu z panem Z, legendarnym hollywoodzkim pionierem filmu i filantropem, siedzÄcym po jej prawej stronie i wychudÅym mÄżczyznÄ z porytym zmarszczkami czoÅem, który byÅ jej mÄżem, po lewej. "Te koty, które k...karmiÅam, och! " MówiÅa gÅoÅno, lecz nikt jej nie sÅuchaÅ. WeszÅa w takÄ fazÄ Å¼ycia, że czÄsto mówiÅa i nikt nie sÅuchaÅ. Makijaż i wÅożenie kostiumu trwaÅo szeÅÄ godzin i czterdzieÅci minut. Do Wytwórni dowieziono jÄ o jedenastej, póÅprzytomnÄ. Doktor Fell zajÄÅ siÄ niÄ w zaciszu garderoby; piski, zduszone okrzyki bólu brzmiaÅy zwyczajnie, ale osoby obce mogÅy je braÄ za odgÅosy radoÅci, wesoÅej zabawy. ZamknÄÅa oczy, a dÅuga, ostra igÅa wbiÅa siÄ w tÄtnicÄ po wewnÄtrznej stronie ramienia; czasami byÅa to wewnÄtrzna strona uda, czasami tÄtnica pod uchem, przysÅoniÄta puszystymi platynowymi wÅosami; czasami, co byÅo poÅÄczone z wiÄkszym ryzykiem, tÄtnica nad sercem. "Panno Monroe, proszÄ siÄ tylko nie ruszaÄ. Dobrze". Przyjazny, sokoli wzrok, nos niczym dziób. Doktor Fell. W kolejnym filmie doktor Fell bÄdzie adoratorem Marilyn i w koÅcu jej mÄżem; w tym filmie doktor Fell byÅ rywalem jej prawdziwego mÄża, który nieugiÄcie potÄpiaÅ używanie przez niÄ narkotyków i nie wiedziaÅ nic, albo bardzo maÅo, o rywalu. Doktor Fell byÅ jednym z tych ludzi, którzy jak Whitey z zapaÅem angażowali siÄ w publiczne prezentacje MARILYN MONROE i przypuszczalnie byli hojnie opÅacani przez WytwórniÄ. Ona baÅa siÄ go - tak jak nigdy nie bÄdzie siÄ baÅa Whiteya - bo nad swoimi pacjentami miaÅ wÅadzÄ Å¼ycia i Åmierci. "Pewnego dnia, już niedÅugo, zerwÄ z nim. ZerwÄ z wami wszystkimi, dajÄ sÅowo". Taki byÅ jej najszczerszy zamiar. ZapisaÅa go w dzienniku Normy Jeane. Ta wspaniaÅa hollywoodzka premiera! Na miarÄ cudownego, zÅotego wieku Hollywood! Wytwórnia nie szczÄdziÅa grosza, by uhonorowaÄ PóŠżartem, póŠserio, film, który - ku zdumieniu wszystkich osób w przemyÅle - osiÄgnÄÅ sukces. Mówiono, że dziÄki MARYLIN MONROE Wytwórnia wypuÅciÅa kolejny wielki przebój. Bardzo siÄ podobaÅ publicznoÅci na po kazach przedpremierowych. PodobaÅ siÄ recenzentom. Walczyli o niego dystrybutorzy w caÅych Stanach Zjednoczonych. Jednak BlondwÅosa Aktorka zapamiÄtaÅa ten film niczym sen, który jej ciÄgle przerywano. Å»adna kwestia Sugar Kane nie zachowaÅa siÄ w jej pamiÄci poza, co za ironia, tÄ jedynÄ, z którÄ nie mogÅa sobie poradziÄ przez szeÅÄdziesiÄt piÄÄ legendarnych dubli. "To ja, Sugar". PrzerabiaÅa to na: "To, Sugar, ja", "Sugar to ja". "S...Sugar, to ja? ", "Sugar! To ja", "To Sugar, ja" "To j...ja? Sugar?" Teraz wszystko poszÅo w niepamiÄÄ.
Wszyscy pragnÄli kochaÄ swojÄ Marilyn i Marilyn znowu byÅa kochana. Po trzech latach z dala od Hollywood MARILYN MONROE WRÃCIÅA! Magowie już od miesiÄcy zapowiadali szumnie jej powrót. TRAGEDIA I TRIUMF. PORONIENIE W MAINE. (W poÅudniowej Kalifornii poronienie w Maine rzeczywiÅcie robiÅo wrażenie.) TRIUMF W HOLLYWOOD. (Hollywood to miejsce triumfów! ). Pytana, jak siÄ czuje, Marilyn odpowiadaÅa sÅodkim, seksownym szeptem: "Och, czujÄ siÄ taka zaszczycona? Å»e żyjÄ? " ByÅo to jej najszczersze przekonanie. ZapisaÅa je w dzienniku Normy Jeane. WzdÅuż jasno oÅwietlonego bulwaru procesja bÅyszczÄcych czarnych limuzyn. Kawalkada samochodów hollywoodzkiego królestwa. Policjanci na koniach. Policyjne zapory, bÅyski fleszów, ÅwiatÅo odbite od szkieÅ lornetek, a nawet teleskopów wycelowanych w jej stronÄ. PomiÄdzy nimi Snajper, niewidoczny w czarnej koszuli, spodniach i marynarce, skulony cierpliwie za oknem wynajÄtego pokoju w budynku o stiukowej fasadzie, na usÅugach Agencji, obserwujÄcy jÄ. (i jej mÄża komucha) przez celownik swego karabinu o dużym zasiÄgu, o czym, w swym radosnym nastroju, zdecydowanie nie zamierzaÅa myÅleÄ. Dlaczego? "Niektóre rzeczy tkwiÄ wyÅÄcznie w twojej wyobraźni. CoÅ takiego nazywa siÄ paranojÄ. Och, przecież wiesz". TÄ mÄdroÅÄ zapisaÅa w dzienniku Normy Jeane. TysiÄce ludzi staÅo wzdÅuż bulwaru tego Åagodnego dnia w poÅudniowej Kalifornii, napieraÅo na policyjne zapory, aby popatrzeÄ w zdumieniu na kawalkadÄ samochodów! kotÅujÄc siÄ, pomrukujÄc i wiwatujÄc w ekstatycznych porywach! Czekali na sÅawne twarze, najbardziej zaÅ na twarz (i ciaÅo) MARILYN MONROE. "Mari-lyn! Mari-lyn! Mari-LYN! - skandowaÅ tÅum. Gdyby tylko limuzyna miaÅa otwarty dach, BlondwÅosa Aktorka mogÅaby staÄ, widziana wyraźnie przez tysiÄce, setki tysiÄcy wielbicieli! Ale wychudÅy mÄżczyzna o pooranym zmarszczkami czole, który wciÄż byÅ jej mÄżem, nie pozwoliÅby na takÄ gÅupotÄ, nie pozwoliÅby chyba na niÄ nawet pan Z, jak i inni szefowie Wytwórni, obawiajÄc siÄ zagrożenia swojej kruchej wÅasnoÅci. Monroe nie utrzyma siÄ na szczycie zbyt dÅugo. To oczywiste. Grabie przetrwaÅa dwadzieÅcia lat, Monroe nie przetrwa dziesiÄciu. Kurwa maÄ! PatrzyÅa na wielbicieli zdumiona. Tak ich dużo! CzÅowiekowi do gÅowy by nie przyszÅo, że Bóg tylu ich stworzyÅ. Nagle ujrzaÅa pyszczki zdziczaÅych kotów, szczerzÄcych ostre zÄby. Za darte kocie nosy i sterczÄce, spiczaste uszy. Te koty! Z Domu Kapitana. OgarnÄÅo jÄ przerażenie. "To one, one chciaÅy Åmierci MaleÅstwa. Te same koty, które karmiÅam". OdwróciÅa siÄ do wychudzonego mÄżczyzny z porytym zmarszczkami czoÅem, który czuÅ siÄ nieswojo we fraku, i może powiedziaÅaby mu o swoim odkryciu, lecz nie potrafiÅa siÄ zdecydowaÄ, w jaki sposób to wyraziÄ. Przecież on pozostaÅ mistrzem sÅów. Ona byÅa intruzem w jego wyobraźni.
Jest na mnie zÅy. Gniewa siÄ na mnie i jednoczeÅnie kocha. Biedny frajer. RozeÅmiaÅa siÄ. Sugar Kane byÅa dziewczynÄ grajÄcÄ na ukulele, dziewczynÄ ÅpiewajÄcÄ, a jej prostota na ekranie przynosiÅa radoÅÄ, podczas gdy w "prawdziwym życiu" taka prostota byÅaby objawem upoÅledzenia umysÅowego; o ileż bardziej by ciÄ kochali, gdybyÅ byÅa Sugar Kane zupeÅnie pozbawionÄ ironii. "MogÄ to zrobiÄ. Popatrzcie. Oto Sugar Kane pozbawiona ironii. Marilyn bez Åez". MÄżczyzna o pooranym zmarszczkami czole, uwiÄziony we fraku, nachyliÅ siÄ do niej, dajÄc do zrozumienia, że nie usÅyszaÅ, co powiedziaÅa wÅród tych krzyków, wiwatów, odgÅosów policyjnych megafonów, wobec tego szybko mruknÄÅa coÅ, co zrozumiaÅ jako: Nie mówiÅam do ciebie. Już nie zwracaÅa siÄ do tego mÄżczyzny którego żonÄ byÅa od tak dawna, że wÅaÅciwie nie pamiÄtaÅa już, ile to lat minÄÅo "TatuÅku!" I wciÄż wydawaÅa siÄ niezdolna do wymyÅlenia dla niego innego imienia. BywaÅy takie chwile, kiedy nie mogÅa sobie przypomnieÄ, jak on siÄ nazywa; zaczynaÅa przywoÅywaÄ w pamiÄci "żydowskie" imiona, ale bez powodzenia. Teraz znacznie rzadziej on zwracaÅ siÄ do niej per "najdroższa", "moja droga", "kochanie", a jej najprawdziwsze imiÄ brzmiaÅo w jego ustach obco "Norma". ZdarzaÅo siÄ jej podsÅuchaÄ, jak w rozmowie telefonicznej mówi o niej z troskÄ "Marilyn"; rozumiaÅa to, dla niego staÅa siÄ Marilyn; nic nie zostaÅo z Normy; możliwe, że zawsze byÅa dla niego Marilyn. "Mari-lyn! " "Mari-lyn! " "Mari-LYN! " Oto jej krewniacy! Och, Boże, tak ciasno zostaÅa zaszyta w sukniÄ Sugar Kane, że ledwo mogÅa oddychaÄ, ÅciÅniÄta niczym kieÅbaska we flaku, jej piersi sterczaÅy, jakby zaraz miaÅo z nich trysnÄÄ mleko; jej poduchowate poÅladki opieraÅy siÄ na krawÄdzi siedzenia limuzyny, na której zostaÅa umieszczona (nie mogÅa usiÄ ÅÄ zwyczajnie, jak mÄżczyźni, bo caÅa sukienka popÄkaÅaby na biodrach). Tego dnia nie mogÅa nic zjeÅÄ, toteż niczego nie zjadÅa, wypiÅa tylko czarnÄ kawÄ, przeÅknÄÅa lekarstwa i kilka Åyków szampana przemyconego do limuzyny. "CaÅkiem jak Sugar Kane, co? Ot, maÅa sÅabostka". CzuÅa siÄ teraz dobrze. Lekka i peÅna życia. Jeszcze dÅugo nie zamierzaÅa umieraÄ. ObiecaÅa to Carlowi, Carlo obiecaÅ jej. JeÅli kiedykolwiek pomyÅlisz o tym zupeÅnie serio. ZadzwoÅ do mnie natychmiast. ZapamiÄtaÅa domowy numer Brando. Nie bÄdzie mogÅa zapamiÄtaÄ Å¼adnego numeru telefonicznego, nawet wÅasnego, ale do koÅca życia zapamiÄta numer do Brando. "Tylko Carlo mnie rozumie. ÅÄczy nas pokrewieÅstwo dusz". Jednakże nie spodobaÅo siÄ jej, że Brando zostaÅ emisariuszem BliźniÄt. Nie spodobaÅo siÄ jej, że Carlo należaÅ w Hollywood do ich zwariowanego krÄgu. Cass Chaplin! Eddy G junior. ByÅo coÅ zÅowieszczego w tym, że nie wiedziaÅa, co siÄ z nimi dzieje. Nikt w jej obecnoÅci o nich nie wspominaÅ. Ilu ludzi wie? O BliźniÄtach. O Dziecku. Ale po co myÅleÄ o tych okropnych sprawach? Jej mÄż, intelektualista i Å»yd, radziÅ jej, żeby nie byÅa upiorem.
Å»eby nie byÅa upiorem, tylko dziewczynÄ! A teraz nadeszÅa pora ÅwiÄtowania. Noc triumfu Sugar Kane. Noc zemsty Sugar Kane. TÅumy nie zebraÅy siÄ przy Hollywood Boollevard, żeby patrzeÄ na mÄskich partnerów Marilyn, C i L, z podziwem godnym ich wystÄpu w filmie; nie, zebraÅy siÄ tutaj, aby zobaczyÄ MARILYN. W miarÄ jak limuzyny zbliżaÅy siÄ do Egyptian Theatre, miejsca premiery, w powietrzu wyczuwaÅo siÄ coraz szybsze pulsowanie, haÅas stawaÅ siÄ ogÅuszajÄcy, mocniej biÅo gigantyczne serce tÅumu. Tu i tam zaczÄÅa odróżniaÄ poszczególne osoby. Trolle, owe stworzenia spod ziemi. Garbate gnomy i żebraczki; bezdomne kobiety o szalonych oczach i wÅosach jak sÅoma. Tych spoÅród nas, których skrzywdziÅo życie. ZnieksztaÅcone twarze, nie w peÅni rozwiniÄte koÅczyny, wybaÅuszone, bÅyszczÄce oczy, otwory zamiast ust. DostrzegÅa wielkiego, zwalistego albinosa w zrobionej na drutach, mocno naciÄ gniÄtej na prostokÄtnÄ gÅowÄ czapce; dostrzegÅa niższego, brodatego mÄżczyznÄ z mÅodzieÅczÄ twarzÄ, w mieniÄcych siÄ okularach, trzymajÄ cego w drżÄcych, wyciÄgniÄtych rÄkach kamerÄ. Przy krawÄżniku zauważyÅa niewyroÅniÄtÄ kobietÄ w szykownej sukience - o unoszÄcych siÄ na wietrze marchewkowych wÅosach, wodnistych, wyÅupiastych oczach - która robiÅa zdjÄcia aparatem skrzynkowym. Tuż obok twarz wymodelowana byle jak z gliny albo kitu, krzywa, z pÅytkimi wgÅÄbieniami na miejscu oczu i maÅymi, haczykowatymi ustami. Mnóstwo ludzi! I nagle, ni z tego, ni z owego, kobieta trzydziestokilkuletnia, która uÅmiechnÄÅa siÄ tak jakoÅ znajomo, chuda, atrakcyjna, ubrana po mÄsku, z bÅyszczÄcymi oczami w kolorze agatu, krÄconymi brÄzowymi wÅosami pod kowbojskim kapeluszem, zaczÄÅa do niej energicznie machaÄ. Czyżby to byÅa... Fleece? Po tylu latach, Fleece? Å»ywa? Norma Jeane natychmiast otrzeźwiaÅa. "Fleece? Och, Fleece! Poczekaj..." SzarpnÄÅa za drzwi, które byÅy zamkniÄte; spróbowaÅa opuÅciÄ szybÄ, choÄ pan Z protestowaÅ. W gorÄczce otarÅa siÄ o koÅciste kolana Z. "Fleece! Fleece. Znajdź mnie w kinie..." Ale limuzyna już przejechaÅa. Przewieziono jÄ na premierÄ wzdÅuż bulwaru jak czÅonka rodziny królewskiej. Do miejsca, gdzie na jej powitanie rozbÅysÅ kataklizm ÅwiateÅ. Gdzie na chodniku rozÅożono purpurowy dywan. Oklaski brzmiaÅy jak przybrzeżne fale w sztormowy dzieÅ, kiedy machajÄc rÄkÄ, wyszÅa z limuzyny. UÅmiechaÅa siÄ, aż w policzkach zrobiÅy siÄ jej doÅki. TÅum skandowaÅ coraz gÅoÅniej: "Mari-lyn! Mari-lyn! " Uwielbiali jÄ! SwojÄ JasnowÅosÄ KsiÄżniczkÄ, która pewnego dnia dla nich umrze. - Och, hej! Och, kocham was! Kocham, kocham, kocham was wszystkich! W sali kina aplauz byÅ jeszcze wiÄkszy, Marilyn machaÅa dÅoniÄ i rozsyÅaÅa pocaÅunki. Nie opieraÅa siÄ na ramieniu ochroniarza, szÅa w szpilkach, za szyta w dopasowanÄ do ciaÅa sukienkÄ Sugar Kane. Pan Z we fraku i w po ÅyskujÄcych butach z jaszczurczej skóry obserwowaÅ rozradowanÄ blondynkÄ i byÅ pozytywnie zaskoczony; wysoki, wychudÅy
mÄżczyzna o pooranej zmarszczkami twarzy, który pozostawaÅ jej mÄżem, patrzyÅ na niÄ z trwogÄ. Gdzie siÄ podziaÅa spiÄta, nieobecna, gÅÄboko nieszczÄÅliwa kobieta, o którÄ wszyscy tak bardzo siÄ martwili? O której w Hollywood rozpowiadano tak dużo plotek? ZniknÄÅa! PojawiÅa siÄ Sugar Kane, esencja Marilyn. W i C i inni czÅonkowie zespoÅu wyczerpanego nieustannÄ wojnÄ przy produkcji filmu patrzyli ze zdumieniem, jak aktorka wymienia uÅciski dÅoni, przytula siÄ, pozwala caÅowaÄ, uÅmiecha siÄ sÅodko i radoÅnie, wdaje siÄ we wzglÄdnie spójne rozmowy, bo oto mieli przed oczami Marilyn Monroe, jakiej, gotowi byli przysiÄc, ani razu nie widzieli podczas krÄcenia filmu. Chryste, czyż ta kobieta nie byÅa sÅodka/ i wspaniaÅa! A ja, stary gÅupiec, caÅowaÅem kogoÅ zupeÅnie innego. Film widziaÅa jak przez mgÅÄ. Chociaż reagowano naÅ entuzjastycznie, ciÄgÅymi wybuchami Åmiechu. Od zwariowanego poczÄtku w stylu Keystone Cops do ostatniej, legendarnej kwestii Joe E. Browna: "Nikt nie jest doskonaÅy". PublicznoÅci spodobaÅo siÄ PóŠżartem, póŠserio i to, że MARILYN MONROE wróciÅa do nich w najlepszym stylu (tak, na to wyglÄdaÅo! wbrew plotkom). Widzowie gotowi byli wszystko wybaczyÄ swojej kapryÅnej gwieździe, tak samo jak MARILYN MONROE pragnÄÅa wybaczenia. Na zakoÅczenie filmu wybuchÅ kolejny aplauz. W dużej sali Egyptian Theatre burza wiwatów. Cherie, tej poważnej szansonistki, nigdy nie przyjmowano takimi brawami. W, wybitny reżyser (jak siÄ zdawaÅo, wyczerpany, ale jednoczeÅnie rozpromieniony) i troje jego wybitnych aktorów zostali przez tÅum uhonorowani oklaskami, ale najbardziej MARILYN MONROE. Prawda byÅa taka, że nie spojrzaÅeÅ już na nikogo wiÄcej, jeÅli mogÅeÅ patrzeÄ na Monroe. Aktorka podniosÅa siÄ z radoÅciÄ i przyjÄÅa aplauz z wdziÄkiem, jak gdyby to byÅy obmywajÄce jÄ fale. -Och, to takie c...cudowne. Ojej, dziÄkujÄ! Czy to siÄ jeszcze nie zdarzyÅo? WciÄż żyjÄ. OczywiÅcie, to my wymyÅliliÅmy MARILYN MONROE. Platynowe wÅosy byÅy pomysÅem Wytwórni. InicjaÅy Mmmm! Debilny szczebiot maÅej dziewczynki. Pewnego dnia zobaczyÅem na planie gwiazdkÄ wyglÄdajÄcÄ jak maÅoletnia prostytutka. Brak jakiegokolwiek stylu, ale Boże, jak ona byÅa zbudowana! Twarz nie byÅa doskonaÅa, musieliÅmy trochÄ poprawiÄ zÄby nos. Z nosem coÅ byÅo nie tak. Może też miaÅa nierównÄ liniÄ wÅosów i trzeba byÅo zastosowaÄ elektrolizÄ, chyba że mylÄ jÄ z Hayworth. MARILYN MONROE byÅa robotem zaprojektowanym przez WytwórniÄ. Niedobrze, kurwa, że nie mogliÅmy tego opatentowaÄ. - Gratulacje. - Marilyn, gratulacje. -Marilyn, maleÅka! Gra-tu-la-cje! ZapamiÄtaÅa PóŠżartem, póŠserio tak, jak morski stwór - który zamiast oczu ma wrażliwe na ÅwiatÅo wypustki - mógÅby zapamiÄtaÄ dno morza, po którym bÅyskawicznie siÄ przemieszcza, gnany rozpaczliwym pragnieniem. Jestem tu. WciÄż żyjÄ. ÅmiaÅa siÄ tak radoÅnie, ludzie nieruchomieli, patrzyli na niÄ, uÅmiechali siÄ. Jej mÄż patrzyÅ z powagÄ.
BlondwÅosa Aktorka przeÅknÄÅa tyle szampana, że trochÄ wypÅynÄÅo jej nosem. Och, jakże byÅa szczÄÅliwa! Później tego samego wieczoru ludzie zauważÄ, że rozmawia z Clarkiem Gable, przystojnym i "dojrzaÅym" we fraku, ÅmiejÄcym siÄ za zasÅonÄ dżentelmena z jej dziewczÄcego jÄkania: - Och, panie G."Gable. Tak siÄ wstydzÄ. WidziaÅ pan film? TÄ grubawÄ blondynÄ na ekranie. To nie byÅam ja. NastÄpnym razem, dajÄ sÅowo, lepiej siÄ postaram. SZCZURZA PIÄKNOÅÄ TryskajÄca energiÄ Ålicznotka o urodzie mÅodej szczurzycy. Nie byÅo drugiej takiej w caÅym Hollywood. Och, Boże. BlondwÅosa Aktorka nie mogÅa siÄ napatrzeÄ. Esencja Brunetki. Nie musiaÅa farbowaÄ wÅosów Åonowych, co? Ciemno wÅosa siostra BlondwÅosej Aktorki. A jednak w jej obecnoÅci BlondwÅosa Aktorka czuÅa siÄ niepewnie. To Brunetka podeszÅa do niej z uÅmiechem, taka... powabna. Obie kobiety przyszÅy na przyjÄcie (w domu o wyglÄdzie weneckiego paÅacu z oknami wychodzÄcymi na jakiÅ kanion w Bel Air; w pobliżu unosiÅy siÄ mgÅy Shangri-La) bez mÄżczyzn. (Obie byÅy mÄżatkami, ale czy miaÅo to jakieÅ znaczenie? ) Energiczna szczurza piÄknoÅÄ z zapadÅej Karoliny PóÅnocnej. Urodzona w Los Angeles prosta, beżowa Ålicznotka. Pierwsza rozmawiaÅa, paliÅa papierosy i ÅmiaÅa siÄ z gÅÄbi trzewi jak mÄżczyzna; druga chichotaÅa cicho i lekko, jak gdyby w ogóle nie wiedziaÅa, co robi i co to znaczy. Och, BlondwÅosa Aktorka wysÅawiaÅa siÄ z trudem, jÄkaÅa siÄ i byÅa zbyt wysoka; ciÄższa od Brunetki o dwadzieÅcia funtów. Ale ze mnie żaÅosna, tÅusta krowa. StaÅy na balkonie. Noc, Åwieże powietrze, mgÅa. Brunetka mówiÅa: - Dlaczego traktowaÄ to tak poważnie? Aktorstwo. Czy o tym wÅaÅnie rozmawiaÅy? To znaczy o czym? BlondwÅosa Aktorka nie byÅa pewna. UpiÅa siÄ? W ciÄgu dÅugiego obiadu wzniesiono mnóstwo toastów, bo PóŠżartem, póŠserio okazaÅo siÄ przebojem. Kolejnym przebojem z udziaÅem MM. ArcydzieÅem MM i najlepszÄ kreacjÄ. Nie byÅa pijana, chociaż tego wieczoru piÅa szampana (ile kieliszków? ). I chyba przed obiadem, w czyimÅ domu? Nie zażywaÅa leków, to pamiÄtaÅa. W każdym razie nie od tego ostatniego razu w czyimÅ samochodzie. Brunetka osiÄgnÄÅa szczyt uznania i sÅawy, zanim jeszcze rozpoczÄÅa karierÄ Marilyn Monroe, ale byÅa niewiele od niej starsza. MówiÅa: - Aktorstwo, filmy, wszystko to przeważnie gówno. BlondwÅosa Aktorka zaprotestowaÅa: - Och, ale to przecież... m...moje życie. Brunetka stwierdziÅa z drwinÄ: - Bzdury, Marilyn. Twoim życiem jest tylko twoje życie... Nie ujdzie uwagi BlondwÅosej Aktorki, że jej ciemnowÅosa siostra pojawiÅa
siÄ jako emisariusz, aby przekazaÄ jej jakÄÅ gÅÄbokÄ prawdÄ; nie byÅa to wszakże prawda, którÄ BlondwÅosa Aktorka gotowa byÅa zaakceptowaÄ. SkrzywiÅa siÄ i powiedziaÅa niemal bÅagalnie: - ProszÄ, nie nazywaj mnie M...Marilyn? Kpisz sobie ze mnie? Brunetka patrzyÅa na niÄ uważnie, jakby to byÅ jakiÅ wzruszajÄcy fragment filmu, jakby myÅlaÅa: Czy ona nie popada w obÅÄd? a może jest tylko pijana? Różne plotki o MM krÄżyÅy w Hollywood. W koÅcu odezwaÅa siÄ: - Dlaczego zapytaÅaÅ, czy kpiÄ z ciebie? Nie rozumiem. BlondwÅosa Aktorka szybko odparÅa: - Mów do mnie "Norma". MogÅybyÅmy siÄ zaprzyjaźniÄ. - Ileż smutku w jej gÅosie. - Pewnie, że mogÅybyÅmy. Ale Norma to imiÄ, które przynosi pecha. (A to w zwiÄzku z NormÄ Talmadge, która niedawno umarÅa po przedawkowaniu narkotyków.) BlondwÅosa Aktorka urażona powiedziaÅa: - MyÅlÄ, że to Åadne imiÄ. Po Normie Shearer, która byÅa mojÄ matkÄ chrzestnÄ. Tak siÄ nazywam. - W porzÄdku, Norma. Jak sobie życzysz. - Ale naprawdÄ tak mam na imiÄ. - Rozumiem. Tak masz na imiÄ. Przez caÅy wieczór spoglÄdaÅy na siebie przy kolacji, oceniaÅy siÄ. Gospodarz, bajecznie bogaty producent, posadziÅ je po przeciwnych stronach stoÅu - dla ozdoby i urozmaicenia. BlondwÅosa Aktorka w seksownej jedwabnej sukience z dekoltem po sam pÄpek i Brunetka spowita w eleganckÄ purpurÄ. BlondwÅosa Aktorka powÅciÄgliwa, Brunetka gadatliwa niczym mÄżczyzna. Gdyby nie drobna budowa, figura i twarz, byÅaby mÄżczyznÄ. Och, Boże. W Hollywood mówiono, że ta aktorka pieprzyÅa siÄ jak mÄżczyzna. UprawiaÅa seks, gdzie i kiedy jej przyszÅa na to ochota, jak mÄżczyzna. (Tylko który mÄżczyzna?) WyszÅa za mÄż bardzo mÅodo, rozwiodÅa siÄ, po nownie wyszÅa za mÄż, ponownie siÄ rozwiodÅa; wychodziÅa za bogatych, sÅawnych ludzi i porzucaÅa życie maÅżeÅskie, jakby bez wiÄkszego trudu wymykaÅa siÄ z domu tylnym wyjÅciem, bez żalu, nie oglÄdajÄc siÄ wstecz. Kobiety nie zachowujÄ siÄ w taki sposób! Spekulowano, ile miaÅa aborcji. CheÅpiÅa siÄ, że nie ma instynktu macierzyÅskiego. Czyżby skrycie byÅa lesbijkÄ? - a może wcale nie skrycie. StaÅa siÄ jednÄ z najlepiej opÅacanych aktorek w historii kina, choÄ lubiÅa szokowaÄ, twierdzÄc otwarcie: "Wiecie co, prawdÄ mówiÄc, gówno wiem o aktorstwie. Niczego nie wniosÅam do tego fachu. Nie szanujÄ go. DostajÄ forsÄ, to siÄ liczy. CzÅowiek nie musi siÄ zniżaÄ i wchodziÄ w prawdziwe bagno pornosów albo za forsÄ robiÄ numerki". Opowiadano o Brunetce, że pracuje nad filmami, odgrywajÄc scenÄ za scenÄ w takim porzÄdku, jaki ustali reżyser, z niewieloma dublami. To, co odpowiadaÅo reżyserowi, i jej odpowiadaÅo. Rzadko czytaÅa caÅy scenariusz, rzadko znaÅa role partnerów i wÅaÅciwie niewiele jÄ one obchodziÅy. UczyÅa siÄ tekstu na pamiÄÄ, kiedy robiono jej makijaż i wkÅadano kostium. UwielbiaÅa hazard i miaÅa do niego smykaÅkÄ.
MiaÅa też doskonaÅe ciaÅo, piersi nie tak duże i sterczÄce jak u BlondwÅosej Aktorki i nie tak odstajÄcy tyÅek, idealnÄ twarz z wyraźnie zarysowanymi koÅÄmi policzkowymi, subtelny zarys podbródka w ksztaÅcie serca, bÅyszczÄce, przejrzyste, ciemne oczy. Taka twarz przywodziÅa na myÅl Botticellego. Klasyczne greckie po sÄgi. Z pewnoÅciÄ nie Hollywood w roku 1960, a tym bardziej nie Grabtown z wczesnych lat dwudziestych. Gdybym tak mogÅa byÄ tÄ kobietÄ/ Ale wgÅÄbi ducha pozostaÄ sobÄ. BlondwÅosa Aktorka usÅyszaÅa wÅasny, chropawy gÅos niedojrzaÅej dziewczyny. - Widzisz, jestem aktorkÄ? To moje życie! Dlatego staram siÄ, jak mogÄ. AktorkÄ jest najlepsza czÄÅÄ mojej osoby. Brunetka powoli niedbale podpaliÅa papierosa, tak jakby to mógÅ zrobiÄ mÄżczyzna, jednÄ rÄkÄ, nie używajÄc zapalniczki, tylko zapalonej z wprawÄ zapaÅki; wypuÅciÅa dym tak, że w oczach BlondwÅosej Aktorki pojawiÅy siÄ Åzy, i rzekÅa, nie silÄc siÄ na uprzejmoÅÄ, niczym starsza siostra: - Dla kogo siÄ starasz, Normo? Dla wielbicieli? Dla szefów Wytwórni? Dla Hollywood? BlondwÅosa Aktorka odpowiedziaÅa: - Nie! Dla... -Dla swata. Dla czasu. ChcÄ przeżyÄ siebie. UrwaÅa, szerzej otworzyÅa powieki, zmieszana. - Dla... PiÄkne, ocienione dÅugimi rzÄsami oczy Brunetki byÅy w niÄ tak wpatrzone, tak kuszÄce. HipnotyzujÄce. BlondwÅosa Aktorka drżaÅa i w ogóle nie mogÅa myÅleÄ. W nagÅym przypÅywie wspomnieÅ, wraz z uderzeniem benzedryny, zobaczyÅa mroczne spojrzenie Harriet, wstÄżki papierosowego dymu unoszÄce siÄ przed tamtÄ twarzÄ. Moja ciemnowÅosa, kuszÄca siostra. Moja szczurza siostra. Brunetka rzekÅa: - Dlaczego jesteÅ tak przejÄta? JesteÅ MONROE. Wszystko, co robisz, to MONROE. Każdy film, który jeszcze nakrÄcisz, może zrobiÄ klapÄ, ale do koÅca życia bÄdziesz MONROE. BÄdziesz MONROE po życiu. Hej. - Za uważyÅa wyraz twarzy BlondwÅosej Aktorki. Aleja żyjÄ. Jestem żywÄ kobietÄ. - Nikt nie potrafi tak zagraÄ blondynki jak ty. Zawsze jest jakaÅ blondynka. ByÅa Harlow, byÅa Lombard, byÅa Turner i byÅa Grabie; teraz jest Monroe. Może bÄdziesz ostatnia? BlondwÅosa Aktorka zmieszaÅa siÄ. KryÅ siÄ w tym jakiÅ podtekst? Czy żadnego podtekstu nie byÅo? Czasem wieczorem, kiedy dÅugo nie mogÅa zasnÄÄ - jej mÄż dramaturg (gdy Hollywood już zaakceptowaÅo tego tajemniczego mÄżczyznÄ, poszÅo z nim na ustÄpstwa) na jej usilnÄ proÅbÄ wyjechaÅ do Nowego Jorku i znowu mieszkaÅa sama w Holywood jak ktoÅ dryfujÄcy na górze lodowej poÅrodku wzburzonego,
lodowatego morza - mieszaÅy siÄ jej nie tyle wypowiadane sÅowa, lecz raczej myÅli. CzuÅa wrÄcz, jak te myÅli pÄkajÄ i rozpadajÄ siÄ. UdrÄka spowodowana nieustannym myÅleniem, obwinianiem siÄ, zrodziÅa antidotum - dezintegracjÄ, szaleÅstwo, jasne, niszczÄce spojrzenie Gladys Mortensen; Norma Jeane jednoczeÅnie o tym wiedziaÅa i nie przyjmowaÅa tego do wiadomoÅci; na tym polegaÅ tajemniczy podtekst jej życia. Brunetka czegoÅ siÄ może domyÅlaÅa. Brunetka czuÅa niezwykÅÄ sympatiÄ dla BlondwÅosej Aktorki. Wychowana na mizernej farmie w Karolinie PóÅnocnej, zawsze darzyÅa sympatiÄ upoÅledzone zwierzÄta; kurczaka, dawniej piÄknie upierzonego, potem pozbawionego piór, podziobanego, skrwawionego i żaÅosnego, bo w jakiÅ tajemniczy sposób wzbudziÅ wÅciekÅoÅÄ innych kurczaków; najmniejsze prosiÄ, niezdolne do przeżycia, bo nie mogÅo przecisnÄÄ siÄ do matki, tratowane, odpychane, a nawet pogryzione przez inne Åwinie... I wiele innych, podobnie skrzywdzonych stworzeÅ. ChciaÅaÅ ocaliÄ je wszystkie. Jako dziecko chciaÅaÅ ocaliÄ je wszystkie. - Hollywood pÅaci - powiedziaÅa Brunetka. - Dlatego tu jesteÅmy. JesteÅmy dziwkami z klasÄ. Dziwka nie widzi niczego romantycznego w swoim zajÄciu. Kiedy zaoszczÄdzi wystarczajÄco dużo, przechodzi na emeryturÄ. Kino to nie operacja na otwartym mózgu, moja droga. Ani rodzenie dzieci. Dzieci? Co majÄ z tym wspólnego dzieci? BlondwÅosa Aktorka wyjÄkaÅa zmieszana: - Och, ja bym siÄ... ja bym siÄ wstydziÅa mówiÄ w ten sposób. Brunetka rozeÅmiaÅa siÄ. - Mnie niewiele rzeczy może zawstydziÄ. Ale BlondwÅosa Aktorka ciÄgnÄÅa: -Aktorstwo to samo ż...życie. Tego siÄ nie robi tylko dla pieniÄdzy. Aktorstwo jest... wiesz, sztukÄ. CzuÅa siÄ zażenowana, że przemawia z takÄ pasjÄ. Brunetka odparÅa ostro: - Bzdury. Aktorstwo to tylko aktorstwo. Aleja chcÄ byÄ wielkÄ aktorkÄ. BÄdÄ wielkÄ aktorkÄ! Może Brunetce byÅo jej szkoda. To byÅo widaÄ w jej oczach. ZmieniÅa temat, zaczÄÅa mówiÄ o mÄżczyznach. Dowcipnie i bez sentymentów. ZnaÅy tych samych mÄżczyzn. Szefów wytwórni, producentów. Aktorów, reżyserów, scenarzystów, agentów, tajemnicze, zjawiskowe postaci kultury marginesu. Jasne, pieprzyÅa siÄ z Z "na poczÄtku kariery. Kto tego nie robiÅ?" . PieprzyÅa siÄ, dawno temu, "z tym seksownym żydowskim pokurczem Shinnem" i nawet teraz za nim tÄskniÅa. Z Chaplinem. Prawda, byÅ Charlie senior i byÅ Charlie junior. Z Edwardem G. Robinsonem. To znaczy z Edwardem G. Robinsonem seniorem i Edwardem G. Robinsonem juniorem. "Ci dwaj, Cass i Eddy G, byli twoimi kumplami, co, Norma? " Z SinatrÄ, przez parÄ wyboistych lat byÅa nawet jego żonÄ.
Frankie straciÅ jej szacunek po tym, jak próbowaÅ popeÅniÄ samobójstwo, zażywajÄc tabletki nasenne. - Z miÅoÅci. Przeze mnie. KtoÅ wezwaÅ karetkÄ, nie ja, odratowali go. PowiedziaÅam mu: "Ty idioto. To kobiety ÅykajÄ piguÅki nasenne. MÄżczyźni siÄ wieszajÄ albo strzelajÄ sobie w gÅowÄ". Nigdy mi nie wybaczyÅ, ale innym kobietom nie wybaczy tym bardziej. BlondwÅosa Aktorka powiedziaÅa z wahaniem, że uwielbia Åpiew Sinatry. Brunetka wzruszyÅa ramionami. - Frankie jest niezÅy. JeÅli podoba ci siÄ jÄkliwe zawodzenie biaÅasów. Mnie znacznie bardziej krÄci nieprzyzwoita muzyka Murzynów, jazz i rock. W Åóżku Frankie byÅ okej. Jeżeli nie byÅ pijany ani naÄpany. Silny, żylasty facet. DrżÄcy szkielet z rozpalonym kutasem. Ale to naprawdÄ nic w po równaniu z jego kumplem, makaroniarzem, jak mu tam... Normo, przez jakiÅ czas byÅaÅ jego żonÄ. W każdej gazecie można byÅo znaleÅºÄ coÅ o was obojgu. - TrÄciÅa BlondwÅosÄ AktorkÄ Åokciem w bok i mrugnÄÅa. - PaÅkarz Yankees, lubiÅ, kiedy tak siÄ do niego zwracaÅam. Trzeba oddaÄ makaroniarzom, że znajÄ siÄ na rzeczy, co? Przynajmniej sÄ mÄżczyznami. Ten wyraz twarzy BlondwÅosej Aktorki. Wszystko to z pewnego dystansu obserwowano i rejestrowano. Wszystko to pewnego dnia zostanie odtworzone w klasycznych, czarno-biaÅych barwach. Seksowna, szczurza piÄknoÅÄ, Brunetka w purpurowych jedwabiach Åmieje siÄ, ujmuje w dÅonie zaskoczonÄ, dziewczÄcÄ twarz BlondwÅosej Aktorki i caÅuje jÄ mocno w usta. Esencja Brunetki, esencja Blondynki. Monroe chciaÅa byÄ artystkÄ. SpotkaÅam w życiu bardzo niewielu ludzi, którzy traktowali poważnie ten chÅam. WÅaÅciwie to jÄ zabito, nic innego. ChciaÅa zdobyÄ uznanie jako wielka aktorka i byÄ kochana jak dziecko, a naprawdÄ nie możesz mieÄ jednoczeÅnie jednego i drugiego. Musisz wybraÄ, na czym ci najbardziej zależy. Ja nie wybraÅam niczego. MARILYN MONROE DZIEÅA ZEBRANE SEKS to NATURA, a ja z caÅego serca jestem za NATURÄ Jestem MARILYN Jestem MISS ZÅOTE MARZENIA Uważam, że SEKS oparty na MIÅOÅCI nie jest niczym zÅym SEKS oparty na SZACUNKU nie jest niczym zÅym SEKS oparty na SEKSIE nie jest niczym zÅym od RAKA nie nabawicie siÄ SEKSU to znaczy od SEKSU nie nabawicie siÄ RAKA CiaÅo ludzkie, nagie ciaÅo, jest PIÄKNE Nigdy nie wstydziÅam siÄ pozowaÄ NAGO Ludzie próbowali mnie zawstydziÄ, ale ja siÄ nie wstydzÄ i nie bÄdÄ siÄ wstydziÅa Kiedy zdejmowaÅam ubranie, przestawaÅam siÄ baÄ opuszczaÅ mnie wstyd Z pewnoÅciÄ wiecie, jaka jest MARILYN kiedy MARILYN zdejmuje ubranie Szkoda, że nie mogÄ biegaÄ nago po koÅciele przed Bogiem i ludźmi Widzicie, nie mogÅabym siÄ wstydziÄ, skoro Bóg stworzyÅ mnie takÄ, jaka jestem Bóg stworzyÅ nas takimi, jacy JESTEÅMY WidzÄ, jak patrzycie na moje doskonaÅe ciaÅo. WidzÄ, jak uwielbiacie moje ciaÅo jakby należaÅo do was. Przychodzi mi do gÅowy, że we mnie kochacie swoje IDEALNE CIAÅO że po to MARILYN przyszÅa na ten Åwiat że dlatego MARILYN istnieje Jestem Miss ZÅote Marzenia najsÅawniejsze zdjÄcie w Historii LudzkoÅci muszÄ przyznaÄ, że to jest pewien zaszczyt uwielbiam, jak na mnie patrzycie mam nadziejÄ, że nigdy nie przestaniecie wierzÄ, że ludzkie ciaÅo
jest PIÄKNE nie ma siÄ czego wstydziÄ w każdym razie póki jesteÅ piÄknÄ, godnÄ pożÄdania kobietÄ i MÅODÄ Jestem Miss ZÅote Marzenia a ty jak siÄ nazywasz? Jestem Miss ZÅote Marzenia powiedziaÅabym, że to poniekÄd zobowiÄ zuje, no nie Jestem Miss ZÅote Marzenia powiedzcie, co lubicie najbardziej i ja to zrobiÄ zachowam każdy wasz sekret bÄdÄ was wielbiÅa kochajcie mnie tylko i czasem pomyÅlcie o MARILYN? obiecujecie? żaÅosna, chora krowa, kawaÅ miÄsa, pizda, martwa w Årodku . Nie jestem zgorzkniaÅa. Ludzie mówiÄ, że jestem czÄÅciÄ HISTORII. Nie bylibyÅcie zgorzkniali, gdybyÅcie siÄ stali czÄÅciÄ HISTORII nikt z was. MÄÅ»CZYZNA nie czuÅby goryczy, gdyby przechodziÅ do Historii! wiÄc KOBIETA też nie powinna. Lepiej zÅamcie mi serce niż nos (wy sukinsyny) Zemsta jest SÅODKA (i muszÄ poznaÄ jej smak) Och, hej! proszÄ, BÄDŹMY SZCZÄÅLIWI RAZEM po to ISTNIEJEMY MiaÅam takÄ wizjÄ, że wÅaÅnie dlatego ISTNIEJEMY SEKS to NATURA, a ja z caÅego serca jestem za NATURÄ a wy nie To prawda, że nie możecie nabawiÄ siÄ seksu od raka to znaczy nie możecie umrzeÄ od raka to znaczy umrzeÄ od seksu nie MOÅ»ECIE inaczej tacy jacy jesteÅmy bylibyÅmy tworzeni w piekle NATURA jest jedynym Bogiem taka jaka jestem, zostaÅam stworzona przez NATURÄ zostaÅam uksztaÅtowana stforzona ztworzona ztfożona stfożona jako MARILYN od poczÄtku Czasu nie mogÅabym byÄ nikim innym wierzÄ w NATURÄ To znaczy wierzÄ, że jestem NATURÄ Wszyscy jesteÅmy NATURÄ I wy też jesteÅcie MARILYN, jeÅli jesteÅcie NATURÄ WierzÄ w to Dlatego też możemy z caÅym zaufaniem patrzeÄ w bardzo odlegÅÄ przyszÅoÅÄ bo DOBÃR NATURALNY dziaÅa tylko dla dobra każdej istoty żywej, wszelkie dalsze cielesne i duchowe przymioty dÄżyÄ bÄdÄ do doskonaÅoÅci z tak prostego poczÄtku zdoÅaÅ siÄ rozwinÄÄ i wciÄż siÄ jeszcze rozwija nieskoÅczony szereg form najpiÄkniejszych i najbardziej godnych podziwu WiodÄ teraz tak wspaniaÅe życie, że chyba powinna mnie spotkaÄ jakaÅ kara! SNAJPER Sekretne znaczenie postÄpu cywilizacji jest już jasne dla tych, którzy poÅwiÄcili siÄ walce Dobra ze ZÅem; instynktu Å»ycia z instynktem Åmierci; walce, która siÄ toczy wewnÄtrz gatunku ludzkiego. Zatem przysiÄgajmy! Przedmowa, KsiÄga amerykaÅskiego patrioty Tak brzmiaÅa pionierska mÄdroÅÄ mojego Taty: Zawsze istnieje jakiÅ powód, żeby zginÄÄ z rÄki prawego czÅowieka. Kiedy miaÅem jedenaÅcie lat, Ojciec po raz pierwszy zabraÅ mnie ze sobÄ na polowanie na miÄsojady. WÅaÅnie wtedy zaczÄÅem szanowaÄ broÅ i wtedy narodziÅ siÄ we mnie talent Snajpera. MiÄsojadami Ojciec nazywaÅ jastrzÄbie, sokoÅy, kondory kalifornijskie (teraz już niemal wytrzebione) i orÅy przednie (to samo), które zestrzeliwaliÅmy z nieba. Podobnie, chociaż byÅy to stworzenia padlinoźerne (nie drapieżniki zagrażajÄce ptactwu domowemu i owcom), Tata traktowaÅ sÄpy; uważaÅ je za ptaki nieczyste, odstrÄczajÄce - nie byÅo usprawiedliwienia dla ich istnienia; także te niezgrabne ptaszyska strÄ caliÅmy z drzew i z ogrodzeÅ, na których tkwiÅy niczym stare parasole. Tata nie byÅ dobrym czÅowiekiem - czego siÄ spodziewaÄ po czÅowieku, który straciÅ lewe oko i "piÄÄdziesiÄt jardów" (jak mawiaÅ) owrzodziaÅej okrÄżnicy w wyniku odniesionych na wojnie ran - dlatego aż kipiaÅ ze zÅoÅci, że wszystkie te drapieżniki uderzajÄ z powietrza na nasz żywy inwentarz niczym latajÄce diabÅy. ZabijaliÅmy też wrony. TysiÄce wron krakaÅo i wrzeszczaÅo, przesÅaniajÄc niebo w lotach
migracyjnych. Nie ma doÅÄ pocisków, aby zestrzeliÄ wszystkie cele, które na to zasÅugu jÄ, oto kolejne ze zdecydowanych przekonaÅ Taty. PrzejÄÅem je wszystkie oraz jego patriotycznÄ dumÄ. W tamtych latach utrzymywaliÅmy siÄ z tego, co zostaÅo z naszej owczej farmy. Z piÄÄdziesiÄciu akrów przeważnie zakrzaczonej ziemi w San Joaquin Valley, w poÅowie drogi miÄdzy Salinas na zachodzie i Bakersfield na poÅudniu. Tata, jego starszy brat okulaÅy na wojnie, choÄ nie na wojnie Taty, i ja. Inni nas opuÅcili. Nigdy o nich nie rozmawialiÅmy. Godzinami jeździliÅmy naszym fordem pikapem. Czasami konno. Tata podarowaÅ mi swój karabin, remington kaliber .22, i nauczyÅ, jak go ÅadowaÄ i jak bezpiecznie strzelaÄ, nigdy w poÅpiechu. Przez dÅugi czas jako chÅopiec strzelaÅem do celów nieruchomych. Tata ostrzegaÅ, że cele żywe i ruchome to caÅkiem inna para kaloszy. Wymierz bardzo ostrożnie, nim pociÄgniesz za spust, pamiÄtaj, że któregoÅ dnia trafi siÄ cel, który - jeÅli chybisz - strzeli do ciebie bez litoÅci. MÄdroÅci Taty pielÄgnujÄ w swoim sercu. Niektórzy myÅlÄ, że jestem zbyt ostrożny jak na Snajpera. Jednak uważam, że jeÅli chodzi o cel, to druga okazja może ci siÄ nie trafiÄ. Ptactwo domowe, kury, perliczki i mÅode owieczki, oto, co z upodobaniem atakowaÅy miÄsojady. ByÅy też inne drapieżniki, kojoty, zdziczaÅe psy i rzadziej pumy, ale najgorsze z powodu liczby i szybkoÅci ataku byÅy miÄsojady. Mimo wszystko trzeba przyznaÄ, że byÅy piÄknymi ptakami. SokoÅy z czerwonymi ogonami, jastrzÄbie, orÅy. WzbijaÅy siÄ, pÅynÄÅy na wietrze, pikowaÅy i wreszcie rzucaÅy siÄ do ataku jak pociski, by chwyciÄ w szpony maÅe stworzenie i ponieÅÄ je w górÄ, żywe, krzyczÄce, walczÄce. MiÄsojady atakowaÅy i kaleczyÅy pasÄce siÄ, ÅpiÄce zwierzÄta. Owce beczaÅy. WidziaÅem ich Åcierwa w trawie. WydÅubane oczy, wnÄtrznoÅci rozwÅóczone po ziemi jak lÅniÄce, mokre wstÄ Å¼ki. WskazywaÅy je roje much. Strzelaj! Zabij skurwysyna! Tata wydawaÅ komendy i w tym samym momencie obaj strzelaliÅmy. Chwalili mnie. Wszyscy, którzy mnie znali. ZwÅaszcza ze wzglÄdu na mÅody wiek. WoÅali na mnie Snajper, czasem zaÅ MaÅy Å»oÅnierz. Trudno dziÅ spotkaÄ orÅa przedniego i kondora kalifornijskiego, ale w okresie mojego dzieciÅstwa zestrzeliliÅmy ich niemaÅo, a martwe korpusy wieszaliÅmy na postrach! Teraz wiesz. JesteÅ kawaÅkiem miÄsa z piórami, jesteÅ niczym. Ale w powietrzu te potÄżne stworzenia wyglÄdaÅy piÄknie, z tym twierdzeniem musiaÅbym siÄ zgodziÄ. Zwalenie orÅa na ziemiÄ, jak powiadaÅ Tata, jest zadaniem godnym mÄżczyzny - tak samo jak przyjrzenie siÄ z bliska jego zÅocistym piórom na szyi. (Do dzisiaj na pamiÄtkÄ dzieciÅstwa noszÄ przy sercu szeÅciocalowe orle pióro.) Kondor jest nawet wiÄkszym ptakiem, sprawia wrażenie, że ma dwie pary skrzydeÅ, bo pióra na wierzchu sÄ czarne (kiedyÅ zmierzyliÅmy ich rozpiÄtoÅÄ i wyszÅo dziesiÄÄ stóp), pod spodem biaÅe. A jak wrzeszczÄ te wielkie ptaszyska! SzybujÄ, zataczajÄ obszerne krÄgi, przechylajÄ siÄ z jednej strony na drugÄ; najdziwniejsze, że podczas uczty doÅÄczajÄ do nich inne osobniki, pojawiajÄ siÄ szybko, wyÅaniajÄc siÄ spoza zasiÄgu wzroku czÅowieka. SpoÅród miÄsojadów w dzieciÅstwie najwiÄcej zestrzeliÅem jastrzÄbi goÅÄbiarzy.
Bo wystÄpowaÅy najliczniej, a kiedy w naszym sÄsiedztwie ich liczba zmniejszyÅa siÄ, musiaÅem odchodziÄ od domu coraz dalej i dalej. Potem zaczÄÅem jeździÄ po okolicy, najpierw konno. Kiedy dostaÅem prawo jazdy, a cena benzyny nie byÅa zbyt wysoka, jeździÅem samochodem. JastrzÄb jest szary i niebieski, jego pióra sÄ jak para, wiÄc unoszÄc siÄ na tle przymglonego nieba, znikajÄ, pojawiajÄ siÄ, znowu znikajÄ i pojawiajÄ siÄ, co mnie bardzo podniecaÅo, bo wiedziaÅem, że trafiÄ muszÄ nie tylko cel ruchomy, ale na dodatek niezbyt widoczny, i robiÅem to instynktownie, czasem pudÅowaÅem (przyznajÄ), ale czÄsto pocisk siÄgaÅ celu i strÄcaÅ z nieba wzbijajÄcego siÄ ptaka, jakbym trzymaÅ w rÄku przywiÄzanÄ do niego linkÄ i miaÅ nad nim takÄ potÄżnÄ wÅadzÄ - o której nie wiedziaÅ i której nie przeczuwaÅ - że w jednej chwili mogÅem go strÄciÄ na ziemiÄ. LeżaÅy nieruchome na ziemi - piÄkne pióra skÄpane we krwi, oczy otwarte - jakby nigdy nie byÅy żywe. "No i co, miÄsojadzie, teraz już wiesz" - mówiÅem do nich spokojnie. "No i co, miÄsojadzie, teraz już wiesz, kto ma nad tobÄ wÅadzÄ, ten, który nie umie lataÄ tak jak ty". Nigdy siÄ nie cheÅpiÅem, w moich sÅowach brzmiaÅ niemal smutek i żal. Na co siÄ komu zda melancholia Snajpera, kiedy jego Åliczna ofiara leży skulona u jego stóp? Jeszcze żaden poeta siÄ o tym nie wypowiedziaÅ; i obawiam siÄ, że nie wypowie. Owe czasy. MieszkaÅem tam i caÅymi dniami tÅukÅem siÄ pikapem po okolicy, czÄsto spaÅem w samochodzie, gnany jakimÅ nieuchwytnym pragnieniem, zapÄdzaÅem siÄ aż w San Bernardino Mountains i na pustynne tereny Nevady. ByÅem żoÅnierzem, który szuka swojej armii. Snajperem, który szuka powoÅania. We wstecznym lusterku pikapu chmura jasnego pyÅu, przede mnÄ wodniste miraże, które wzywaÅy i kusiÅy. Twoje przeznaczenie! Tam jest twoje przeznaczenie. Obok mnie na siedzeniu pasażera karabin, czasami dwa karabiny i dwururka, zaÅadowana, gotowa do strzaÅu. Czasem na pustynnym pustkowiu jeździÅem z mÅodzieÅczÄ brawurÄ, z karabinem opartym o kierownicÄ, abym mógÅ strzeliÄ przez przedniÄ szybÄ, gdyby zaszÅa taka potrzeba. (OczywiÅcie, nigdy bym nie zrobiÅ czegoÅ, co obróciÅoby siÄ przeciwko mnie!) CzÄsto nie wracaÅem przez kilka dni, kilka tygodni, Tata już wtedy nie żyÅ, wuj chorowaÅ, nikt siÄ mnÄ nie interesowaÅ. PolowaÅem nie tylko na miÄsojady, ale także na inne ptaki, najpierw wrony, bo byÅo ich zbyt dużo, na takie dzikie ptaki jak bażanty, przepiórki i gÄsi, do których strzelaÅem, ale nie szukaÅem potem ich martwych korpusów. StrzelaÅem czasem do jeleni i innych zwierzÄt, ale nie jako myÅliwy. Snajper nie jest myÅliwym. ObserwowaÅem przez lornetkÄ okolicÄ, pustyniÄ, szukaÅem życia i ruchu. Pewnego razu na zboczu wzniesienia w Big Maria Mountains (w pobliżu granicy z ArizonÄ) zobaczyÅem coÅ, co wyglÄdaÅo jak twarz - twarz kobiety: wÅosy ufarbowane na blond, nienaturalnie czerwone usta uÅożone do ponÄtnego pocaÅunku - i chociaż staraÅem siÄ nie zatrzymywaÄ na niej wzroku, nic z tego nie wyszÅo, serce zaczÄÅo mi biÄ szybciej, krew pulsowaÅa w skroniach; usiÅowaÅem wytÅumaczyÄ sobie, że to tylko billboard, że to nie jest prawdziwa twarz, a jednak ten wizerunek drażniÅ, kusiÅ, kpiÅ, w koÅcu już nie mogÅem wytrzymaÄ, powoli podniosÅem karabin, wycelowaÅem i wystrzeliÅem kilka razy, aż okropne napiÄcie ustÄpiÅo i mogÅem pojechaÄ dalej; nikt tego nie widziaÅ. No i co, teraz już wiesz. Teraz już wiesz. Teraz już wiesz. Wkrótce to wszystko przestaÅo mi wystarczaÄ. Podniecenie kazaÅo mi strzelaÄ do owiec i bydÅa, a raz nawet do pasÄcego
siÄ konia - pod warunkiem że nie byÅo żadnych Åwiadków. PociÄgnÄÄ za spust, to takie Åatwe - powiedzÄ mi pewnego dnia w Agencji. Jest w tym jakaÅ gÅÄboka i ÅwiÄta mÄdroÅÄ, mÄdroÅÄ pionierska, jak sÄdzÄ. Tam, dokÄd leci kula, cel umiera. To subtelne jak poezja: Nieważne, co jest celem, ważne, gdzie cel siÄ znajduje. Czasami w oddali na drodze widziaÅem samochód, drobinkÄ, która szybko siÄ powiÄkszaÅa i jeÅli nie byÅo Åwiadków - na pustkowiach Nevady o to nietrudno - unosiÅem karabin i celowaÅem przez opuszczone okno, biorÄc pod uwagÄ przypuszczalnÄ prÄdkoÅÄ obu pojazdów, i w strategicznym momencie pociÄgaÅem za spust; niezwykle opanowany, jak na Snajpera przystaÅo, nawet nie mrugnÄÅem powiekÄ, chociaż, zdarzaÅo siÄ, że ten drugi kierowca przejeżdżaÅ tak blisko, że mogÅem zobaczyÄ wyraz jego (jej) twarzy; jechaÅem dalej, nie zmniejszajÄc szybkoÅci ani jej nie zwiÄkszajÄc, obserwujÄc spokojnie we wstecznym lusterku, jak namierzony pojazd zjeżdża z drogi i rozbija siÄ na poboczu. JeÅli trafili siÄ Åwiadkowie, to cóż, mogli byÄ jedynie miÄsojadami gapiÄcymi siÄ na podobny spektakl z wyżyn swego lotu; miÄsojady, choÄ wzrok majÄ przenikliwy, nie mogÄ byÄ Åwiadkami. To nie byÅy akty osobistej zemsty, to byÅ tylko instynkt Snajpera. Strzelaj! Zabij skurwysynów! Tata wydawaÅ komendy, a co ma poczÄÄ syn, jak nie posÅuchaÄ. W 1946 roku znajdÄ siÄ na usÅugach Agencji. WczeÅniej byÅem zbyt mÅody, aby sÅużyÄ krajowi na wojnie, mogÅem mu sÅużyÄ teraz, w okresie udawanego pokoju. Bo w Ameryce zalÄgÅo siÄ ZÅo. Już nie można przypisaÄ go Europie ani nawet wyÅÄcznie Sowietom; przybyÅo na nasz kontynent, aby osÅabiÄ i zniszczyÄ amerykaÅskie dziedzictwo. Komunistyczny Wróg jest zarazem obcy i bliski jak każdy sÄsiad. Wrogiem rzeczywiÅcie może byÄ sÄsiad. "ZÅo znaczy tyle samo, co cel" - mawiano w Agencji. - "ZÅo jest tym, co rozumiemy przez cel". ROSLYN 1961 Nie mogÄ nauczyÄ siÄ na pamiÄÄ samych sÅów. MuszÄ zapamiÄtaÄ uczucia. Z życia aktora SkÅóceni z życiem to ostatni film BlondwÅosej Aktorki. SÄ tacy, którzy twierdzÄ, że musiaÅa o tym wiedzieÄ, że można to wyczytaÄ z jej twarzy. Roslyn Tabor bÄdzie najbardziej wyrazistÄ z jej ekranowych postaci. Å»adnÄ tam blondyneczkÄ! Nareszcie kobietÄ. Roslyn zwierza siÄ przyjacióÅce, że zawsze koÅczy w tym miejscu swojego życia, w którym zaczÄÅa; Roslyn opowiada ze smutkiem o matce, której "już nie ma", o ojcu, którego "już nie ma", o przystojnym mÄżu, którego "już nie ma"; Roslyn, która jest dorosÅÄ kobietÄ po trzydziestce, już nie dziewczynÄ, zwierza siÄ niemal ze Åzami w oczach: TÄskniÄ za matkÄ i wiemy, że to mówi BlondwÅosa Aktorka. Opowiada o tym, że nie ma dzieci, i wiemy, że to mówi BlondwÅosa Aktorka. Nigdy nie skoÅczyÅa szkoÅy Åredniej. Karmi wygÅodniaÅego psa i karmi gÅodnych mÄżczyzn. PielÄgnuje mÄżczyzn. Okaleczonych, starzejÄcych siÄ, cierpiÄcych. Roni Åzy za mÄżczyzn, którzy sami nie potrafiÄ pÅakaÄ. Na pustyni Nevada krzyczy na mÄżczyzn: KÅamcy! Mordercy/Przekonuje ich, aby wypuÅcili dzikie konie, które zÅapali na lasso. Dzikie mustangi, jakimi sami sÄ - zranionymi mÄskimi duszami. Och, Roslyn, ich promienna madonna. Silna, zadyszana, rzucajÄca siÄ w oczy jak ktoÅ stojÄcy na skraju przepaÅci. Mówi: Wszyscy umieramy, prawda?
Ale nie uczymy siÄ nawzajem tego, co wiemy. Roslyn jest dzieÅem BlondwÅosej Aktorki, wysÅawia siÄ jak w życiu prywatnym BlondwÅosa Aktorka i jeÅli mÄż dramatopisarz, autor scenariusza, który zawÅaszczyÅ jej sposób wysÅawiania siÄ i wykorzystaÅ pewne bo lesne fakty z jej życia, zechce jeszcze zawÅaszczyÄ jej duszÄ, BlondwÅosa Aktorka nie bÄdzie miaÅa nic przeciwko temu: Nie. Istniejemy dla siebie nawzajem i w sobie nawzajem. Roslyn jest twoim podarunkiem dla mnie, tak jak Roslyn jest moim podarunkiem dla ciebie. Teraz, kiedy już go nie kochaÅa. Teraz, kiedy ÅÄczyÅa ich tylko poezja. Poezja mowy czy - bardziej wymowna - poezja gestu. ZdradzaÅa go, domyÅlaÅ siÄ tego. Nie bÄdzie chciaÅ wiedzieÄ z kim, ile razy, gdzie, kiedy, z jakim natÄżeniem emocji, namiÄtnoÅci czy nawet szczeroÅci. ByÅ teraz mÄżem stróżem, pielÄgniarzem sÅawnej aktorki. (Tak, wyczuwaÅ tÄ ironiÄ: w SkÅóconych z życiem promienna Roslyn opiekowaÅa siÄ wszystkimi.) Nie narzekaÅ, za chowywaÅ stoicki spokój, byÅ peÅen rezygnacji, a gdy już nie mógÅ sobie pomóc, miaÅ jeszcze nadziejÄ. Tyle zostaÅo z jego mÅodzieÅczej, ambitnej osobowoÅci. BÄdzie wierny żonie, póki ona caÅkowicie go nie odtrÄci. BÄdzie jÄ kochaÅ jeszcze bardzo dÅugo. Bo czy nie nosiÅa w sobie jego dziecka, nie byli zÅÄczeni ze sobÄ na caÅe życie w sposób zbyt gÅÄboki, znaczÄcy, ÅwiÄty, aby to siÄ daÅo opisaÄ sÅowami? Już nie byÅa jego MagdÄ, nie byÅa jego Roslyn, tyle wiedziaÅ! - ale bÄdzie siÄ o niÄ troszczyÅ, wybaczy jej (jeÅli oczekiwaÅa wybaczenia; to nie byÅo pewne). Na wszelki wypadek zapytaÅ: JesteÅ pewna, że zależy ci na tym filmie, Normo? Masz doÅÄ siÅy? " MiaÅ na myÅli to, czy tym razem nie bÄdzie braÅa narkotyków, nie bÄdzie chciaÅa siÄ zabiÄ, a on nie bÄdzie musiaÅ na to bezradnie patrzeÄ. OdpowiedziaÅa mu z zÅoÅciÄ: "Zawsze jestem doÅÄ silna. Nikt z was mnie nie zna". Bieżymy bez troski w przepaÅÄ, pomieÅciwszy przed sobÄ coÅ, co nam nie pozwala jej spostrzec. Te sÅowa znalazÅy siÄ w dzienniku Normy Jeane. Nie byÅa pewna, czy je rozumie. Czyżby Carlo uważaÅ, że odnoszÄ siÄ do niej? PodarowaÅ jej MyÅli Pascala, nim wyjechaÅa do Reno, na zdjÄcia plenerowe do SkÅóconych zżyciem. - Moja maÅa Angela, ale wyrosÅaÅ, co? Któż to zostaÅ reżyserem SkÅóconych z życiem, jak nie H! H, wybitny reżyser Asfaltowej dżungli. BlondwÅosa Aktorka ceniÅa H, którego nie widziaÅa od lat. ZapoczÄtkowaÅ mojÄ karierÄ. DaÅ mi szansÄ. ZamierzaÅa uÅciskaÄ starszego mÄżczyznÄ, gdy siÄ spotkajÄ, lecz teraz zniechÄciÅa jÄ jego pomarszczona twarz, odór whisky z ust i wielki brzuch; oczy, wpatrujÄce siÄ zwykle bezczelnie w rozmówcÄ, byÅy bardziej przekrwione niż jej wÅasne. H obserwowaÅ rozwój kariery BlondwÅosej Aktorki ze sceptycznym zainteresowaniem, jak ojciec mógÅby obserwowaÄ z pewnego dystansu życie nieÅlubnej córki albo syna: potomstwa, za które nie musiaÅ ponosiÄ rodzicielskiej odpowiedzialnoÅci, choÄ czuÅ siÄ z nim zwiÄzany w trudny do okreÅlenia sposób. Podczas wstÄpnego spotkania w Hollywood BlondwÅosa Aktorka nie czuÅa siÄ zbyt pewnie i chyba siÄ nawet wzdrygnÄÅa, gdy H chwyciÅ jÄ za obie dÅonie i mocno je ÅcisnÄÅ. Pogodny, zachrypniÄty gÅos, zachowanie, nie wiadomo, serdeczne czy kpiÄce, a może jedno i drugie? Aby mu okazaÄ szacunek, bÄdzie siÄ zwracaÅa do niego per "pan". On bÄdzie mówiÅ do niej "kochanie", jakby nie mógÅ sobie przypomnieÄ jej
imienia. Z wiÄkszym szacunkiem potraktuje jej mÄża dramatopisarza. Blon dwÅosa Aktorka poczuje siÄ nieswojo, gdy bÄdzie na niÄ znaczÄco zerkaÅ, jako czÅowiek bywaÅy w Åwiecie, znany z umiejÄtnoÅci oceny koni i kobiet. Wprawi jÄ w jeszcze wiÄksze zakÅopotanie, przypominajÄc casting do Asfaltowej dżungli: "ZostaÅaÅ AngelÄ, bo miaÅaÅ najlepsze wyjÅcie". BlondwÅosa Aktorka zapytaÅa, co to wÅaÅciwie znaczy, przecież miaÅa przesÅuchanie tak jak konkurentki, tyle że mówiÅa kwestiÄ Angeli, leżÄc na podÅodze, gdyż w tej scenie Angela miaÅa spoczywaÄ na sofie; H rozeÅmiaÅ siÄ, mrugnÄÅ do Z (byli w bogato umeblowanym biurze Z, podpisywali kontrakt) i powtórzyÅ: "Nie, kochanie. ZostaÅaÅ AngelÄ, bo miaÅaÅ najlepsze wyjÅcie". Fala upokorzenia zalaÅa BlondwÅosÄ AktorkÄ. Ma na myÅli mój tyÅek. Sukinsyn. BlondwÅosa Aktorka nie mogÅa sobie w tej chwili wyraźnie przypomnieÄ postaci Angeli. Aby to zrobiÄ, bÄdzie musiaÅa najpierw przypomnieÄ sobie pana Shinna, którego zdradziÅa, chyba że to on jÄ zdradziÅ. Aby to zrobiÄ, bÄdzie musiaÅa przypomnieÄ sobie Cassa Chaplina z czasów, kiedy zostali mÅodymi kochankami. Cass nazywaÅ jÄ bratniÄ duszÄ. ÅlicznÄ bliźniaczkÄ. Zrezygnuje z siÄgania pamiÄciÄ do czasów sprzed Angeli, gdy jako bez imienna gwiazdka poszÅa do pana Z obejrzeÄ PtaszarniÄ. Biuro Z mieÅciÅo siÄ teraz w innym budynku na terenie Wytwórni. Wyposażenie byÅo azjatyckie: grube chiÅskie dywaniki, obite brokatem sofy i krzesÅa, na Åcianach pergaminy i akwarele znakomicie przedstawiajÄce sceny z natury. Z znano w przemyÅle jako czÅowieka, który wykreowaÅ MARILYN MONROE. W wywiadach ze spokojem opowiadaÅ, jak to podpisaÅ ze "swojÄ dziewczynÄ" kontrakt, podczas gdy inni szefowie, w tym również ówczesny prezes kompanii, chcieli jÄ zwolniÄ. ("Dlaczego? Nie uwierzycie: uważali, że nie potrafi graÄ; uważali, że nie jest pociÄ gajÄca".) BlondwÅosa Aktorka usÅyszaÅa swój Åmiech, uwodzicielski i przyjazny. Tego dnia czuÅa siÄ doskonale. ByÅ to jeden z jej dobrych dni. I wyglÄdaÅa dobrze. GorÄco wierzyÅa, że SkÅóceni z życiem stanÄ siÄ wybitnym, klasycznym filmem i że rola Roslyn stanie siÄ jej wybawieniem. Ludzie zapomnÄ o Sugar Kane, o Dziewczynie z Góry, o Lorelei Lee i innych. Å»adna tam blondyneczka! Nareszcie kobieta. - Cóż. Nie jestem już Angela, panie H. Nie jestem też Marilyn Monroe, nie w tym filmie. - Nie? A wyglÄdasz caÅkiem jak Marilyn Monroe, kochanie. -Jestem Roslyn Tabor. To byÅa dobra odpowiedź. WidziaÅa, że przypadÅa H do gustu. Jest taki rodzaj konia, może nawet czystej krwi, którego trzeba smagaÄ batem, aby daÅ z siebie wszystko. To wÅaÅnie ja. TkwiÅem po uszy w dÅugach, potrzebowaÅem porÄczyciela, pojawiÅ siÄ ten interes, a Marilyn byÅa jego czÄÅciÄ. Nie ceniÄ jej jako aktorki. Nie widziaÅem wiÄkszoÅci jej filmów. Nie sÄdzÄ, abym mógÅ jej zaufaÄ albo jÄ polubiÄ. Nigdy nie miaÅem doÅÄ cierpliwoÅci do neurotyków o skÅonnoÅciach samobójczych.
Zabij siÄ, jeÅli masz chÄÄ, tylko nie knoÄ Å¼ycia innym ludziom. Taki jest mój poglÄd. Ludzie mówili, że szalaÅem za niÄ; mówili też, że źle jÄ traktujÄ i że zaÅamaÅa siÄ przeze mnie. Do diabÅa z tym. SpojrzelibyÅcie jej w oczy, a poznalibyÅcie prawdÄ. Wiecznie przekrwione biaÅka, popÄkane żyÅki. Nie mogliÅmy nakrÄciÄ SkÅóconych z życiem w kolorze, jak zamierzaliÅmy. Reno. Stan Nevada. Film jest czarno-biaÅy jak pamiÄÄ. Film o latach czterdziestych, nie szeÅÄdziesiÄtych. Z martwymi aktorami! Pogrobowcami już w samej opowieÅci. BlondwÅosa Aktorka powiedziaÅa sobie: BÄdÄ profesjonalistkÄ w każdym calu. BlondwÅosa Aktorka i jej mÄż dramaturg, którego już nie kochaÅa, a który mimo to uparcie (co zauwaÅ¼Ä Åwiadkowie) jÄ kochaÅ, mieszkali w Reno w czymÅ, co stanie siÄ "piekÅem skÅóconych z życiem", w apartamencie na dziewiÄtym (najwyższym) piÄtrze hotelu Zephyr, nazwanego tak z powodu zatoczki o tej samej nazwie. Pierwszego dnia BlondwÅosa Aktorka miaÅa siÄ pojawiÄ na planie o dziesiÄ tej, ale już przed dziewiÄtÄ zamknÄÅa siÄ w Åazience, bo nie mogÅa spojrzeÄ na wÅasne odbicie w lustrze; nie wpuÅci do Årodka nawet wiernego Whiteya, który bÅagaÅ paniÄ Monroe, aby pozwoliÅa mu chociaż spróbowaÄ. CaÅkowicie poddaÅa siÄ emocjom. ByÅa kÅÄbkiem nerwów. W jej umyÅle nie rodziÅa siÄ Å¼adna spójna myÅl! W nocy nie spaÅa; jeÅli od czasu do czasu spaÅa, to spaÅa także teraz, jej otÄpiaÅy od barbituranów umysÅ spaÅ nadal, choÄ oczy miaÅa szeroko otwarte; jakoÅ zdoÅaÅa zwlec siÄ z Åóżka i dotrzeÄ do Åazienki. Nie chciaÅa otworzyÄ drzwi. MÄż dramatopisarz bÅagaÅ. MÄż dramatopisarz groziÅ, że zadzwoni na recepcjÄ i poprosi o wyważenie drzwi. BlondwÅosa Aktorka krzyknÄÅa, żeby sobie poszli i zostawili jÄ; a kilka przecznic dalej, przybywszy na plan o 11.15, mÄż dramaturg staraÅ siÄ Å¼onÄ usprawiedliwiÄ - Marilyn ma migrenÄ Marilyn ma temperaturÄ Marilyn pojawi siÄ po poÅudniu, obiecuje- wybitny reżyser H chrzÄknÄÅ i nic nie powiedziaÅ, tyle tylko, że miaÅ tu rano krÄciÄ scenÄ z Roslyn; w rozmowie prywatnej wyraziÅ nadziejÄ, że jeÅli Monroe ma zwariowaÄ, to lepiej niech to siÄ stanie wczeÅniej. ZamkniÄta w pokoju hotelu Zephyr w Reno. Z widokiem na zalane sÅoÅcem ulice i neonowe szyldy kasyna - S - w oddali ÅaÅcuch górski Virginias, lekko przykurzony jak wyblakÅe teatralne rekwizyty. ByÅy to czasy, kiedy Reno w stanie Nevada peÅniÅo funkcjÄ rozwodowej stolicy Stanów Zjednoczonych, wiÄc nic dziwnego, że Roslyn znalazÅa siÄ tu i rozwiedzie siÄ - "uwolni" - w tym pustynnym mieÅcie. Och, byÅa Roslyn! BÄdzie Roslyn do szpiku koÅci. To rola mojego życia. Teraz wszyscy siÄ przekonajÄ, na co mnie staÄ. Lecz na razie byÅa roztrzÄsiona. PróbowaÅa czytaÄ scenariusz, ale widziaÅa wszystko jak przez mgÅÄ. Już byÅo poÅudnie, a ona powinna stawiÄ siÄ na planie o dziesiÄtej; wierzyÅa, że może siÄ przygotowaÄ, aby pojawiÄ siÄ tam po poÅudniu, a w każdym razie przed wieczorem, i miaÅa nadziejÄ, że H to zrozumie. Na pewno, lubi mnie! Jest dla mnie jak ojciec. Jemu za wdziÄczam poczÄtek kariery. W prażÄcym bezlitoÅnie sÅoÅcu chodziÅa wszÄdzie w ciemnych okularach, starajÄc siÄ unikaÄ fotografów i reporterów, którzy czaili siÄ
jak sÄpy w holu hotelu lub na ulicy. Na plan nie mieli wstÄpu, ale to nie dotyczyÅo miejsc publicznych. H narzekaÅ, że Monroe ciÄgnie za sobÄ sforÄ psów niczym suka w rui i że im mniej im daje, tym wiÄcej od niej chcieli, niepokojÄc innych, w tym także jego. Jak siÄ ma Marilyn? Co siÄ dzieje z jej maÅżeÅstwem? Drobne linie pojawiÅy siÄ w kÄcikach jej oczu i wokóŠust, a owe oczy, dawniej takie niebieskie, byÅy teraz sieciÄ popÄkanych żyÅek, gaÅki oczne straciÅy żywÄ barwÄ jakby na skutek żóÅtaczki, czego nawet dwunastogodzinny sen by nie uleczyÅ. CaÅe szczÄÅcie, że nie krÄcimy tego filmu w technikolorze, co? Nie Åatwiej daÅo siÄ przewidzieÄ, co wyjdzie z ponÄtnych ust Marilyn, niż odgadnÄÄ, choÄby w przybliżeniu, wszystko, co do nich weszÅo. Już na poczÄtku oÅwiadczyÅa H i reszcie, samym mÄżczyznom, że jest Roslyn Tabor. "Znam Roslyn. Kocham jÄ". ByÅa to prawda i nieprawda. Bo mÄżczyźni widzieli jedynie Roslyn. A co z Roslyn, której mÄżczyźni nigdy nie widzieli? PowiedziaÅa H, że dialogi Roslyn sÄ poetyckie i piÄkne, jednakże wolaÅaby, żeby Roslyn miaÅa w filmie coÅ wiÄcej do roboty niż tylko pocieszanie mÄżczyzn i wycieranie im nosów, dbanie o to, by czuli siÄ podziwiani i kochani; dlaczego Roslyn nie mogÅa byÄ pierwszÄ osobÄ, którÄ publicznoÅÄ zobaczy w filmie; Roslyn wychodzi z pociÄgu, Roslyn wjeżdża samochodem do Reno, Roslyn w ruchu, aktywna - nie, jak to byÅo przewidziane, prawie niewidoczna za oknem na piÄtrze, kiedy jakiÅ mÄżczyzna, który jej szuka, spoglÄda do góry; zaraz w nastÄpnej scenie Roslyn z obawÄ patrzy w lustro, nakÅada makijaż. "Do diabÅa z oknami, z lustrami. Makijażem! Pokażmy Marilyn, to znaczy R...Roslyn". Im wiÄcej o tym myÅlaÅa, tym bardziej zależaÅo jej na usuniÄciu kilku banalnych kwestii Roslyn, nieważne, że napisaÅ je zdobywca nagrody Pulitzera. ChciaÅa mieÄ nowe dialogi. No i dlaczego pod koniec filmu Roslyn nie mogÅa sama uwolniÄ schwytanych koni? "Roslyn mogÅa to zrobiÄ równie dobrze jak kowboj. Monroe, nie Gable. Albo oboje, Monroe i Gable? Co?" PodniecaÅa siÄ coraz bardziej, usiÅujÄc wytÅumaczyÄ rozsÄdnie i zgodnie z logikÄ filmu, dlaczego ostatecznie JasnowÅosa KsiÄżniczka i CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä zjednoczÄ siÄ, aby uwolniÄ mustangi; oczywiÅcie, Gable może sam uwolniÄ ogiera, ona wypuÅci pozostaÅe konie. "Do diabÅa, dlaczego nie? " H patrzyÅ na niÄ jak na wariatkÄ, ale powiedziaÅ do niej "kochanie", aby jÄ uspokoiÄ. - Po prostu dajcie Roslyn wiÄcej do roboty - poprosiÅa. Zdezorientowani mÄżczyźni milczeli. Do prasy dotarÅ przeciek, że Marilyn już "stwarza problemy", choÄ realizacja SkÅóconych z życiem jeszcze siÄ nie rozpoczÄÅa. Marilyn "jak zawsze wysuwa niezwykÅe żÄdania". Nikt jej nie odbierze Roslyn i najlepszej kreacji w karierze. Roslyn byÅa starszÄ siostrÄ Sugar Kane, oczywiÅcie, nie mogÅo byÄ mowy o zwariowanej komedii, o rozedrganych numerach muzycznych. Å»adnego ukulele, żadnych ckliwych scen miÅosnych. Roslyn niepokoiÅa, bo byÅa "prawdziwa", choÄ zarazem (jak szybko siÄ zorientuje kobieca publicznoÅÄ) byÅa jedynie "prawdziwym marzeniem" (marzeniem mÄżczyzny). Aby staÄ siÄ Roslyn, Norma Jeane nie mogÅa pozostaÄ NormÄ Jeane; Norma Jeane byÅa bystrzejsza, sprytniejsza, bardziej doÅwiadczona niż Roslyn; lepiej wyksztaÅcona, choÄ wyksztaÅciÅa siÄ sama. Kochanek Roslyn, Gay Langland, chwali jÄ: "Nie lubiÄ wyksztaÅconych kobiet;
miÅo spotkaÄ kobietÄ, która szanuje mÄżczyznÄ". Norma Jeane rozeÅmiaÅaby mu siÄ na to prosto w twarz, ale Roslyn sÅucha i to, co sÅyszy, pochlebia jej. Och, to mÄskie gadanie, wszystko po to, by schlebiÄ Roslyn, uwieÅÄ, zmieszaÄ! "Roslyn, masz talent do życia". "Roslyn, wypijmy za twoje życie, mam nadziejÄ, że nie skoÅczy siÄ nigdy". "Roslyn, czemu jesteÅ taka smutna? " "Roslyn, jaÅniejesz w moich oczach". "Roslyn, musisz przestaÄ myÅleÄ, że coÅ możesz zmieniÄ". Och, oczywiÅcie, że mogÄ coÅ zmieniÄ. PrzyglÄdajcie siÄ uważnie! DzwoniÅ telefon. Niedoczekanie, żeby podniosÅa sÅuchawkÄ. Umyje twarz i skropi powieki zimnÄ wodÄ, Åyknie tabletkÄ przeciwbólowÄ albo dwie, zrobi makijaż, wÅoży bluzkÄ, spodnie, ciemne okulary, wyjdzie z hotelu tylnym wyjÅciem przez kuchniÄ; miaÅa jakÄÅ przyjacióÅkÄ w kuchni (byÅa dziewczynÄ, która zawsze miaÅa przyjacióÅkÄ w hotelowej kuchni); zupeÅnie nieoczekiwanie pojawi siÄ na planie o trzeciej dwadzieÅcia, bo czuÅa siÄ teraz znacznie lepiej; powróciÅy jej siÅy, gdy wyobraziÅa sobie miny, jakie zrobiÄ na jej widok, sukinsyny. (Nie miaÅa tu na myÅli Clarka Gablea, jego szanowaÅa.) Stanie siÄ Roslyn ze Åwieżo umytymi i uÅożonymi, bÅyszczÄcymi blond wÅosami, makijażem akcentujÄcym jej ksiÄźycowobladÄ twarz, w obcisÅej sukience z dużym dekoltem, ozdobionej wisienkami. BÄdzie JasnowÅosÄ KsiÄżniczkÄ w pustynnym mieÅcie stanu Nevada! Ku zaskoczeniu ekipy realizujÄcej SkÅóconych z życiem zjawi siÄ na tych parÄ godzin, które pozostaÅy do koÅca dnia zdjÄciowego, i bÄdzie żÄdaÅa tyle dubli, ile bÄdzie trzeba, do swej poczÄtkowej sceny (smutna rozmowa o rychÅym rozwodzie, którÄ prowadziÅa przy toaletce z pewnÄ starszÄ kobietÄ ), czyli póki nie odrzuci ostatniego elementu powierzchownoÅci Normy Jeane i nie wcieli siÄ organicznie w wystraszonÄ, drżÄcÄ, skÅonnÄ do wybaczania Roslyn. Zaskoczy H, wywrze na nim korzystne wrażenie, a przecież nie należaÅ on do ludzi, którzy Åatwo ulegajÄ wrażeniom; H, który przed dziesiÄciu laty patrzyÅ na niÄ z góry, H, który jej nie szanowaÅ, H - uznany reżyser, który miaÅ nadziejÄ, wiedziaÅa o tym cholernie dobrze, że Marilyn zaÅamie siÄ w miarÄ wczeÅnie, aby mógÅ zaangażowaÄ na jej miejsce mniej kÅopotliwÄ aktorkÄ. "Ale Monroe jest tylko jedna. Ten skurwiel musi o tym wiedzieÄ". Czasem nastÄpowaÅ cud. Brzmi to jak frazes, ale tak byÅo. Monroe zjawiaÅa siÄ spóźniona o parÄ godzin, mogÅa już nawet krÄżyÄ plotka, że przebywa w szpitalu (bo wczorajszego wieczoru usiÅowaÅa siÄ zabiÄ!), ale gdy wreszcie siÄ pokazywaÅa, sÅodka, zawstydzona, ze sÅowami przeprosin, rozlegaÅy siÄ oklaski i okrzyki radoÅci, chociaż wczeÅniej przeklinaliÅmy sukÄ na czym Åwiat stoi. PatrzyÅeÅ na Monroe i nie widziaÅeÅ suki, tylko siÅÄ natury, jakby silny wiatr albo burzÄ z piorunami, dostrzegaÅeÅ, że ona znajduje siÄ w mocy tej siÅy i miaÅeÅ chÄÄ jej wybaczyÄ; nawet jej partner Gable, chory na serce, mówiÅ, że nic nie może poradziÄ, nie podoba mu siÄ to, lecz to rozumie. Whitey i ekipa Monroe przystÄpowali do pracy nad niÄ, jakby ożywiali trupa, i przeksztaÅcali kobietÄ o blond wÅosach, której praktycznie mogÅeÅ nie poznaÄ, w anielskÄ piÄknoÅÄ Roslyn; tak bÄdzie wiele razy podczas krÄcenia filmu, może nawet zbyt wiele; i nie zawsze zabrzmiÄ oklaski, nie zawsze suka zamieni siÄ w anioÅa, lecz zazwyczaj tak. Monroe wyrażaÅa siÄ poprzez kamerÄ - nikt z nas nie mógÅ tego zrozumieÄ. WidzieliÅmy wiele aktorów i aktorek, ale nigdy nikogo takiego jak Monroe. BywaÅy dni, że wydawaÅa siÄ zupeÅnie bezbarwna i niemal pospolita, jeÅli nie liczyÄ ksiÄźycowobladej skóry; przerywaÅa scenÄ, proszÄc jak amatorka o jej po wtórzenie; zresztÄ wiÄkszoÅÄ scen i tak powtarzano po dwanaÅcie, dwadzieÅcia, trzydzieÅci razy, dostrzegaÅeÅ jedynie niewielkie zmiany
miÄdzy jednym ujÄciem a drugim, ale one w jakiÅ dziwny sposób nakÅadaÅy siÄ na siebie, Monroe wyraźnie siÄ rozwijaÅa, robiÅa postÄpy, podczas gdy jej partnerzy sÅabli; Clark Gable nie byÅ już mÅody, miaÅ nadciÅnienie i sÅabe serce, ale Monroe byÅa nieczuÅa na podobne wyczerpanie; byÅa nieczuÅa na innych ludzi; byÅa nieczuÅa na H, który jej nie cierpiaÅ; albo wierzyÅa, byÄ może Marilyn zawsze w to wierzyÅa, że wszyscy muszÄ jÄ kochaÄ, bo jest bardzo Åadna; że takiego rozbitka życiowego, sierotÄ, musisz bezwzglÄdnie pokochaÄ. Marilyn zaraziÅa nas sloganem, który czÄsto powtarzaÅa: JeÅli wypadnie na ciebie, to wypadnie, jeÅli nie, to nie. Dobrze to brzmiaÅo tu, w Reno, myÅleliÅmy. Zatem nieważne, jak późno Monroe przychodziÅa do pracy, jak bardzo byÅa rozkojarzona i otÄpiaÅa, wystarczyÅo, że wyszÅa z garderoby, ubrana w kostium, umalowana, a natychmiast zaczynaÅeÅ wierzyÄ, że wstÄpiÅa w niÄ inna osoba, że staÅa siÄ Roslyn, a jak mogÅeÅ winiÄ Roslyn za coÅ, co zrobiÅa Monroe? Nie mogÅeÅ. Nawet nie chciaÅeÅ. Bez wzglÄdu na to, jak zachowywaÅa siÄ na planie, patrzyÅeÅ na gotowy materiaÅ filmowy z niedowierzaniem, myÅlÄc: Kto to jest, do jasnej cholery? Kim jest ta nieznajoma? Nie ma wÄtpliwoÅci, Monroe byÅa jedyna w swoim rodzaju. To byÅo przedtem. Co siÄ miaÅo wydarzyÄ, jeszcze siÄ nie wydarzyÅo. W Ånie na jawie, podniecona i peÅna nadziei, ÅlizgaÅa siÄ po podÅodze na piÄtrze Domu Kapitana. Niedopasowane deski, krzywe okna, za nimi niebo zasnute nieprzejrzystÄ mgÅÄ. WiedziaÅa, że to siÄ jeszcze nie staÅo, ponieważ Dziecko mieszkaÅo sobie spokojnie pod jej sercem. W specjalnej otoczce - worku? - pod sercem. Dziecko jeszcze nie odeszÅo. Pewnego dnia (wyobraziÅa to sobie ze wszystkimi szczegóÅami!) Dziecko zostanie aktorem; wyruszy w tajemnicze aktorskie podróże, przestanie byÄ tym, kim byÅo wczeÅniej, ale to byÅa odlegÅa przyszÅoÅÄ, a ten sen miaÅ jÄ pocieszyÄ, nie prawdaż? Dziecko jeszcze nie odeszÅo w postaci grud i zakrzepÅej krwi. ByÅo wielkoÅci Åredniego kantalupa; z upodobaniem gÅaskaÅa siÄ po za okrÄ glonym brzuchu. W jakiÅ sposób ÅÄczyÅo siÄ to z moimi dobrymi uczuciami zwiÄzanymi z Roslyn i tym filmem; teraz, kiedy byliÅmy w trzecim tygodniu zdjÄÄ. I możliwe (trudno siÄ w tym poÅapaÄ), że byÅ to sen Dziecka, nie jej wÅasny (bo dzieci także ÅniÄ w Åonie kobiety; Norma Jeane wyÅniÅa kiedyÅ caÅe swoje życie w Åonie Gladys!); oto weszÅa boso do wÄskiej, chÅodnej pracowni mÄżczyzny, z którym mieszkaÅa, mÄżczyzny, za którego wyszÅa, najprawdopodobniej ojca Dziecka, i zobaczyÅa papiery rozrzucone w nieÅadzie na blacie biurka; wiedziaÅa wiedziaÅa! - że nie powinna ich przeglÄdaÄ, zakazano jej tego; mimo to jak krnÄbrne, nieposÅuszne dziecko wziÄÅa je do rÄki i przeczytaÅa; w jej Ånie te sÅowa nie byÅy widoczne, wypowiadaÅy je mÄskie gÅosy. LEKARZ: Panie wieÅci. obawiam siÄ, że nie mam dla pana dobrych Y: Co... siÄ staÅo? LEKARZ: PaÅska żona dojdzie do siebie po poronieniu, chociaż od czasu do czasu może odczuwaÄ ból i krwawiÄ. Ale... Y (usiÅujÄc zachowaÄ spokój): Tak, panie doktorze? LEKARZ: Obawiam siÄ, że jej organy reprodukcyjne macica jest za bardzo uszkodzona. MiaÅa zbyt wiele aborcji... Y: Aborcji?
LEKARZ (zakÅopotany, szczery): PaÅska żona... wielokrotnie poddawaÅa siÄ prymitywnym aborcjom. Szczerze mówiÄc, to cud, że w ogóle zaszÅa w ciÄżÄ. Y: Nie wierzÄ. Moja żona nigdy nie... LEKARZ: Bardzo mi przykro, panie . Y wychodzi (szybko? powoli? zamyÅlony) GASNÄ ÅWIATÅA (nie zaciemnienie) KONIEC SCENY Marilyn zachowywaÅa siÄ skandalicznie! Jakie rzeczy wygadywaÅa. WiedziaÅa, że nie możemy jej cytowaÄ w pruderyjnych publikacjach, wiÄc pozwalaÅa sobie na najokropniejsze uwagi. Kiedy na przykÅad pracowaÅa z Gableem nad SkÅóconymi z życiem, prasa bardzo siÄ tym interesowaÅa. Na zamówienie "Lifeu" poleciaÅam do Reno, aby przeprowadziÄ wywiad z niÄ, z jej partnerami, reżyserem, mÄżem, no, sÅowem ze wszystkimi. UmówiÅyÅmy siÄ, że do spotkania dojdzie w barze w Reno. PozwoliÅam sobie na żart, jak to czasem bywa, kiedy czÅowiek jest zdenerwowany, mianowicie zapytaÅam, jak jÄ poznam, w co bÄdzie ubrana; Marilyn nie straciÅa okazji; sÅodkim, zadyszanym gÅosem szepnÄÅa do sÅuchawki: "Och, spokojnie! Nie możesz nie poznaÄ Marilyn, to bÄdzie ta z pochwÄ". ByÄ może wszystko, co siÄ naprawdÄ w życiu liczy, jest dopiero przede mnÄ może wszystko, co siÄ naprawdÄ w życiu liczy, jest dopiero prze de mnÄ może wszystko, co siÄ naprawdÄ w życiu liczy dopiero przede mnÄ może wszystko, co siÄ naprawdÄ w życiu liczy liczy dopiero do piero przede mnÄ MiaÅa gÅowÄ nabitÄ sÅowami Roslyn i nie mogÅa siÄ po wstrzymaÄ przed ich powtarzaniem ByÄ może wszystko, co siÄ naprawdÄ w życiu liczy, jest dopiero przede mnÄ coÅ jak mantra, byÅa joginem mruczÄcym tajemnÄ modlitwÄ ByÄ może wszystko, co siÄ naprawdÄ w życiu liczy, jest dopiero przede mnÄ PomyÅlaÅa: Jakie to pocieszajÄce! Jadowite czerwone mrówki wpeÅzÅy do jej ust, kiedy leżaÅa sparaliżowana w fenobarbitalowym Ånie. Usta miaÅa lekko otwarte. ByÅy to pewnie czerwone mrówki z pustyÅ Nevady. UgryzÅy, pozbyÅy siÄ trucizny i odeszÅy. Później Whitey zapytaÅ z troskÄ w gÅosie: "Panno Monroe, czy coÅ siÄ staÅo?", bo podczas charakteryzacji BlondwÅosa Aktorka skrzywiÅa siÄ, kiedy wypiÅa Åyk gorÄcej czarnej kawy z rozpuszczonymi w niej paroma tabletkami kodeiny; szepnÄÅa do Whiteya tak cicho, że niemal jej nie sÅyszaÅ, do Whiteya, który mógÅ usÅyszeÄ ochrypÅe sÅowa swej pani nie tylko z drugiego koÅca pokoju, ale z odlegÅoÅci wielu mil, a potem nawet lat: - Och, Whitey, n...nie wiem. RozeÅmiaÅa siÄ, a nastÄpnie bez ostrzeżenia zaczÄÅa pÅakaÄ. ChwilÄ potem przestaÅa. ZabrakÅo jej Åez! Åzy jej wyschÅy jak piasek! Ostrożnie wÅożyÅa palce do ust i dotknÄÅa piekÄcych ranek. Niektóre byÅy twarde, inne pokryte bÄblami. - Panno Monroe, proszÄ otworzyÄ usta - powiedziaÅ surowo Whitey. - Niech spojrzÄ. PosÅuchaÅa. Whitey popatrzyÅ. DziesiÄtka stuwatowych żarówek dookoÅa lustra sprawiÅa, że byÅo jasno jak na planie filmowym. Biedny Whitey! NależaÅ do plemienia trolli zatrudnionych przez WytwórniÄ, istot żyjÄcych pod ziemiÄ, ale osiÄgnÄÅ niezwykÅy jak na trolla wzrost ponad szeÅciu stóp; miaÅ masywne ramiona i barki, miÅÄ, miÄsistÄ twarz. BiaÅawy puch pokrywaÅ jego gÅowÄ w ksztaÅcie futbolówki.
CierpiaÅ na krótkowzrocznoÅÄ, ale jego bezbarwne oczy byÅy żywe i ruchliwe, dodawaÅy otuchy. Gdyby nie te oczy, nie pomyÅlaÅbyÅ, że Whitey jest artystÄ. Z bÅota i kolorowych cieni potrafiÅ wymodelowaÄ twarz. Czasami. W sÅużbie BlondwÅosej Aktorki ten znakomity fachowiec od makijażu nauczyÅ siÄ cierpliwoÅci; zawsze byÅ dżentelmenem, ukrywaÅ przed niÄ troskÄ, każdy objaw zaniepokojenia, trwogi, potÄpienia. Tym razem rzekÅ spokojnie: - Panno Monroe, musi paniÄ obejrzeÄ lekarz. -Nie. - Tak, panno Monroe. ZadzwoniÄ po doktora Fella. - Nie chcÄ Fella! Ja siÄ go bojÄ. -No to po innego lekarza. Nie ma wyjÅcia, panno Monroe. - Czy... wyglÄdajÄ okropnie? Moje usta? Whitey potrzÄsnÄÅ gÅowÄ w milczeniu. - CoÅ pogryzÅo moje usta. Od Årodka. Chyba wtedy, gdy spaÅam! Whitey potrzÄsnÄÅ gÅowÄ w milczeniu. - Czy może coÅ siÄ dzieje z mojÄ krwiÄ? Alergia? Reakcja na lekarstwa? Whitey staÅ w milczeniu, spuÅciÅ gÅowÄ. Nie podniósÅ oczu, by w jasno oÅwietlonym lustrze nie napotkaÄ wzroku swej pani. - Od dawna nikt mnie nie caÅowaÅ. W każdym razie nie gÅÄboko, nie jak kochanek. Nie mogÄ nikogo podejrzewaÄ, że mnie ktoÅ otruÅ pocaÅunkiem, prawda? - RozeÅmiaÅa siÄ. PotarÅa oczy piÄÅciami, choÄ nie byÅo w nich ani jednej Åzy. Whitey wymknÄÅ siÄ po cichu, aby przyprowadziÄ doktora Fella. Kiedy mÄżczyźni wrócili, BlondwÅosa Aktorka trzymaÅa gÅowÄ opartÄ na zÅożonych ramionach. SiedziaÅa pochylona do przodu, jakby bez ÅwiadomoÅci, oddychaÅa pÅytko. Srebrzyste wÅosy miaÅa umyte i uczesane na Roslyn. Nie zdÄżyÅa jeszcze wÅożyÄ kostiumu, byÅa w przybrudzonym fartuchu i spodniach, jej umiÄÅnione biaÅe nogi tancerki byÅy pod niÄ jakoÅ dziwnie wygiÄte. Tak pÅytki i nierówny byÅ jej oddech, że doktor Fell przeżyje chwilÄ paniki. Ona umiera. OskarÅ¼Ä mnie. Ale na szczÄÅcie mógÅ jÄ ożywiÄ; zbada jej usta, zÅaja jÄ za mieszanie leków wbrew jego wyraźnym zaleceniom i za zdradzanie go z innymi lekarzami, potem poda jej lekarstwo na bolesne ranki, które byÄ może byÅy objawem ustÄpujÄcej choroby. NastÄpnie powróci do pracy Whitey. Usunie poprzedni makijaż, delikatnie zmyje twarz i zacznie caÅÄ operacjÄ od poczÄtku. BÄdzie jÄ upominaÅ: "Panno Monroe! " - kiedy zauważy, że BlondwÅosa Aktorka nie patrzy trzeźwo albo rozluźnia wargi, które on malowaÅ jasnÄ szminkÄ. Na planie czekano na Marilyn od dwóch godzin i czterdziestu minut. H uparcie, z masochistycznÄ zÅoÅciÄ, wysyÅaÅ asystenta do garderoby BlondwÅosej Aktorki, aby doniósÅ mu, jak dÅugo to jeszcze potrwa.
Whitey mruknÄÅ dyplomatycznie: "Wkrótce. Nie możemy tego przyspieszyÄ, wiesz". Najbliższa scena byÅa bardziej skomplikowana od poprzednich, ponieważ wymagaÅa wielu zabezpieczeÅ, braÅa w niej udziaÅ czwórka aktorów, pojawiaÅ siÄ taniec i muzyka. MÄżczyźni mieli patrzeÄ na Roslyn, trawieni intensywnÄ namiÄtnoÅciÄ zrodzonÄ z frustracji, niedoli, zÅoÅci; kamera uchwyci oddanie, nadziejÄ, miÅoÅÄ bÅyszczÄcÄ w jej oczach jak ÅwiatÅa reflektorów. Ta scena należaÅa do Roslyn. Roslyn wypije zbyt dużo i bÄdzie taÅczyÅa sama, prezentujÄc piÄkne, ale osierocone ciaÅo, wybiegnie z sali w romantycznÄ ciemnoÅÄ i w "poetyckim" momencie obejmie drzewo, a CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä oÅwiadczy: Roslyn, tkwi w tobie prawdziwy dar życia, wypijmy za twoje życie, niech trwa wiecznie. MÄż w separacji. -Wiesz co, facet? Nikt nie lubi byÄ szpiegowany. KochaÄ jÄ byÅo zadaniem jego życia, ale w tym sÅonecznym, pustynnym mieÅcie zaczÄÅ odczuwaÄ, że byÄ może, mimo wysiÅku i poÅwiÄcenia, nie sprosta temu zadaniu. SkÅóceni z życiem mieli byÄ walentynkowym podarunkiem dla niej, a stali siÄ grobowcem ich maÅżeÅstwa. PragnÄÅ uwieczniÄ jej promiennÄ urodÄ w Roslyn i nie rozumiaÅ, na czym polegaÅ bÅÄd albo dlaczego musi ponieÅÄ porażkÄ; traciÅa przy nim cierpliwoÅÄ i odnosiÅa siÄ do niego coraz bardziej opryskliwie, w miarÄ jak pogÅÄbiaÅa siÄ jej wspóÅpraca z ekranowym kochankiem, Gableem. Czy ja jestem zazdrosny? JeÅli tylko o to chodzi, o uczucie tak niegodziwe, może mógÅbym z tym żyÄ. Jednak w dalszym ciÄgu braÅa narkotyki. Zbyt wiele narkotyków. CiÄgle go okÅamywaÅa, kÅamaÅa prosto w oczy. ZapewniÅa sobie tolerancjÄ otoczenia, mogÅa wziÄÄ do ust i poÅknÄÄ tabletki kodeiny, nawet kiedy rozmawiaÅa i ÅmiaÅa siÄ, "odgrywaÅa Marilyn" w towarzystwie innych osób. Mówili: "Marilyn jest taka... żywa! " Tymczasem on, trzeźwy mÄż, mÄż od czterech lat, mÄż, który wydawaÅ siÄ dla Marilyn zbyt stary, mÄż cenzor, staÅ z boku i przyglÄdaÅ siÄ. -Kurwa, już ci mówiÅam: nie lubiÄ byÄ szpiegowana. MyÅlisz, facet, że jesteÅ doskonaÅy. Spójrz w lustro. Jej umysÅ rozsypywaÅ siÄ jak mechanizm taniego budzika, ale rozpaczliwie próbowaÅa siÄ poprawiÄ. Rozpaczliwie! Nie tylko O powstawaniu gatunków czytywaÅa miesiÄcami, robiÄc przy tym notatki. Teraz także tÄ ksiÄżkÄ, którÄ podarowaÅ jej Carlo. Och, Pascal naprawdÄ jÄ poruszaÅ! Tyle lat temu, takie myÅli, to siÄ wydawaÅo niemożliwe, O powstawaniu gatunków opowiadaÅo o postÄpie, ulepszaniu rzeczy, wiÄkszym wyrafinowaniu w miarÄ upÅywu czasu, "rozmnażaniu i modyfikacji"; ale Pascal! W siedemnastym wieku! Chory czÅowiek, który umrze mÅodo, w wieku trzydziestu dziewiÄciu lat. SpisaÅ swoje najgÅÄbsze myÅli, których ona nie potrafiÅaby wyraziÄ nawet w najbardziej prymitywnej formie. Natura nasza jest w ruchu; zupeÅny odpoczynek to ÅmierÄ. (...) SÅodycz chwaÅy jest tak wielka, że do jakiegokolwiek przedmiotu siÄ jÄ przywiÄże, nawet do Åmierci, kocha siÄ jÄ. Owe sÅowa Pascala zostaÅy zapisane czerwonym atramentem w dzienniku Normy Jeane. Carlo napisaÅ w ksiÄżeczce dedykacjÄ: AnioÅowi z wyrazami miÅoÅci od Carla. JeÅli uda siÄ komuÅ z nas... "Może któregoÅ dnia mogÅabym urodziÄ jego dziecko?
Marlona Brando? " RozeÅmiaÅa siÄ. MyÅl byÅa szalona, ale... czemu nie? Nie muszÄ braÄ Ålubu. Gladys nie byÅa mÄżatkÄ. CiemnowÅosemu KsiÄciu lepiej siÄ wiodÅo, kiedy nie byŠżonaty. MiaÅa trzydzieÅci cztery lata. Jeszcze przez dwa, trzy lata może mieÄ dzieci. Kochankowie pocaÅowali siÄ! Roslyn i kowboj Gay Langland. - Nie. ChcÄ spróbowaÄ jeszcze raz. Kochankowie znowu siÄ pocaÅowali. Roslyn i kowboj Gay Langland. - Nie. ChcÄ spróbowaÄ jeszcze raz. Kochankowie znowu siÄ pocaÅowali. Roslyn i kowboj Gay Langland. - Nie. ChcÄ spróbowaÄ jeszcze raz. Byli nowymi kochankami. Clark Gable, który byÅ Gayem Langlandem, który nie byÅ mÅody, i Marilyn Monroe, która byÅa Roslyn, która byÅa starzejÄcÄ siÄ rozwódkÄ. Dawno temu w zaciemnionej sali kinowej. ByÅam dzieckiem, uwielbiaÅam ciÄ. CiemnowÅosego KsiÄcia w MusisAa. tylko zamknÄÄ oczy i już byÅa jak kiedyÅ w kinie przy Highland Avenue, do którego zawsze chodziÅa po szkole, pÅaciÅa za jeden bilet; Gladys ostrzegaÅa jÄ: "Nie siadaj"! Podekscytowana Norma Jeane podnosiÅa wzrok na ekran, aby ujrzeÄ CiemnowÅosego KsiÄcia; byÅ tym samym mÄżczyznÄ, którego caÅowaÅa teraz, którego caÅowaÅa tak namiÄtnie, że zapomniaÅa o bolÄcych ustach; tego przystojnego, ciemnowÅosego mÄżczyznÄ z cienkim, przystrzyżonym wÄsikiem, teraz już po szeÅÄdziesiÄtce, teraz z twarzÄ peÅnÄ zmarszczek, rzednÄ cymi wÅosami i oczami Åmiertelnika. KiedyÅ wierzyÅam, że jesteÅ moim ojcem. Och, powiedz mi, powiedz, że jesteÅ moim ojcem\ Ten film, który jest jej życiem. Byli nowymi kochankami; ÅÄczyÅo ich uczucie delikatne i ulotne jak pajÄcza sieÄ. Roslyn spaÅa w Åóżku, jej piÄkne ciaÅo przykryte byÅo przeÅcieradÅem; Gay pochyliÅ siÄ ostrożnie, aby jÄ obudziÄ pocaÅunkiem, Roslyn szybko siÄ podniosÅa, objÄÅa go za szyjÄ nagim ramieniem, pocaÅowaÅa w odpowiedzi tak namiÄtnie, że przez chwilÄ zapomniaÅa o okropnym bólu ust, o strachu, o niedoli swego życia. Och, kocham ciÄ! Zawsze ciÄ kochaÅam! Znowu zobaczyÅa oprawionÄ fotografiÄ przystojnego mÄżczyzny, wiszÄcÄ na Åcianie w sypialni Gladys. Tyle lat minÄÅo, ale ten obraz nadal byÅ bardzo wyraźny! Budynek nazywaÅ siÄ Hacjenda. Ulica: La Mesa. Szóste urodziny Normy Jeane. "Normo Jeane, widzisz? Ten mÄżczyzna jest twoim ojcem". Roslyn byÅa naga pod przeÅcieradÅem, Gay miaÅ na sobie ubranie. ByÄ nagÄ na ekranie i na tle pofaÅdowanego, purpurowego aksamitu, jeÅli masz przy tym odkryte spody stóp - to wielki wstyd. Towarzyszy mu mroczny, erotyczny dreszcz. Kiedy siÄ pocaÅowali, Roslyn zadrżaÅa; trzeba byÅo widzieÄ, jak jej blada skóra pokrywa siÄ gÄsiÄ skórkÄ. Jadowite czerwone mrówki!
MaleÅkie wrzody mogÅy popÅynÄÄ Å¼yÅami do mózgu i tam siÄ rozwinÄÄ, zniszczyÄ jÄ pewnego dnia, ale jeszcze nie teraz. PocaÅunek powinien boleÄ. Uwielbiam twoje pocaÅunki, które bolÄ. Monroe byÅa przesÄdna i rzadko oglÄdaÅa materiaÅ nakrÄcony danego dnia, ale tego wieczoru przyszÅa z Gableem; byliÅmy zdumieni ich scenÄ. H wziÄÅ Monroe na stronÄ, pochyliÅ siÄ, chwyciÅ jÄ za dÅonie i podziÄkowaÅ za pracÄ tego dnia. Chryste, to byÅo dobre, powiedziaÅ. Niezwykle subtelne. WykraczaÅo poza seks. Monroe byÅa w tej scenie prawdziwÄ kobietÄ, a Gable mÄżczyznÄ z krwi i koÅci. DziÄki nim przeżyliÅmy coÅ gÅÄbokiego. Nie byÅ to zwykÅy, filmowy szajs. H wypiÅ trochÄ wiÄcej whisky i byÅ skruszony, ponieważ od dawna przeklinaÅ Monroe za jej plecami i rozbawiaÅ nas opisami, w jaki sposób dokona na niej mordu. -JeÅli kiedykolwiek jeszcze raz w ciebie zwÄtpiÄ, kochanie, kopnij mnie porzÄdnie w tyÅek, dobrze? Monroe rozeÅmiaÅa siÄ figlarnie. - A nie wolaÅbyÅ przypadkiem porzÄdnego kopa w jaja? JesteÅ mojÄ przyjacióÅkÄ, Fleece - prawda? Normo Jeane, przecież wiesz, kim jestem. Z jakiegoÅ powodu wróciÅaÅ do mojego życia. Zawsze ciÄ rozumiaÅam. Pewnie! Tak ciÄ kocham. I ja ciÄ kocham, Myszko. MiaÅyÅmy uciec razem, Fleece. UciekÅyÅmy! Nie pamiÄtasz? BaÅam siÄ. Ale ufaÅam ci. Och, Myszko, nie powinnaÅ mi ufaÄ. Nigdy nie byÅam dobra. Ależ byÅaÅ, Fleece, byÅaÅ! Może dla ciebie. Ale nie w gÅÄbi serca. ByÅaÅ dla mnie miÅa. Nigdy o tym nie zapomniaÅam. Dlatego teraz chcÄ ci coÅ podarowaÄ. I uwzglÄdniÄ ciÄ w moim testamencie. Hej, nie mów tak. Nie lubiÄ, kurwa, takich gadek. TrochÄ realizmu, Fleece. W filmie, w którym teraz wystÄpujÄ, pewien kowboj mówi do mnie: Wszyscy musimy kiedyÅ odejÅÄ. Cholera! Niby dlaczego to jest zabawne? Nie chciaÅam siÄ ÅmiaÄ, Fleece. Czasami ÅmiejÄ siÄ... ale nie chcÄ. Nie chwytam, dlaczego to jest zabawne. Widujesz martwych ludzi? Ja tak. WidziaÅam ich z bliska. CzuÅam ich zapach. Oni nie sÄ zabawni, Normo Jeane. Och, Fleece, wiem. Wszyscy musimy kiedyÅ odejÅÄ to taki frazes. Co? CoÅ, co zostaÅo już powiedziane. Mnóstwo razy.
Dlaczego jest to zabawne? Tak naprawdÄ to siÄ nie ÅmiaÅam, Fleece. Nie wÅciekaj siÄ. Wszystko już ktoÅ wczeÅniej powiedziaÅ, ale to nie znaczy, że można siÄ z tego ÅmiaÄ. Fleece, przepraszam. ByÅaÅ najsmutniejszym dzieckiem w sierociÅcu. Każdej nocy pÅakaÅaÅ, jakby pÄkÅo ci serce, i sikaÅaÅ do Åóżka. Wcale nie. DziewczÄta, które sikaÅy do Åóżka, musiaÅy mieÄ ceratÄ zamiast przeÅcieradÅa. Nie pachniaÅo to najlepiej. Taka byÅa nasza maÅa Myszka. Fleece, to nieprawda! Cholera, byÅam wobec ciebie zÅoÅliwa. Niepotrzebnie. Fleece, nie byÅaÅ wobec mnie zÅoÅliwa. OpiekowaÅaÅ siÄ mnÄ. OpiekowaÅam siÄ tobÄ. Ale byÅam wobec ciebie zÅoÅliwa. LubiÅam rozÅmieszaÄ inne dziewczÄta. Mnie rozÅmieszaÅaÅ. Bardzo mi gÅupio, Normo Jeane. ZabraÅam twój gwiazdkowy prezent, a ty pÅakaÅaÅ. Nie. Tak, to byÅam ja. UrwaÅam mu cholerny ogon. Chyba dlatego, że zazdroÅciÅam ci tego prezentu. Nie wierzÄ ci, Fleece. UrwaÅam ogon temu pasiastemu tygryskowi. SchowaÅam go na jakiÅ czas w swoim Åóżku, a potem wyrzuciÅam. Chyba mi byÅo wstyd. Och, Fleece, myÅlaÅam, że mnie l.-.lubisz. LubiÅam, bardzo ciÄ lubiÅam. ByÅaÅ mojÄ MyszkÄ. Tak mi przykro, że ciÄ opuÅciÅam. Nie miaÅam wyjÅcia. Czy twoja matka wciÄż żyje? Och, tak! Dużo pÅakaÅaÅ. Matka ciÄ porzuciÅa. Moja matka byÅa chora. ByÅa wariatkÄ, a ty jej nienawidziÅaÅ. PamiÄtasz, miaÅyÅmy zamiar jÄ zabiÄ w tym jej szpitalu w Norwalk. Fleece, to nieprawda! Jak możesz coÅ takiego mówiÄ! MiaÅyÅmy spaliÄ ten szpital. NaprawdÄ. Wcale nie! Nie pozwalaÅa na twojÄ adopcjÄ. Dlatego jej nienawidziÅaÅ. Nie nienawidziÅam matki. K...kochaÅam jÄ. Nie martw siÄ, Marilyn- Nikomu o tym nie powiem. To nasza tajemnica. To nie jest nasza tajemnica, Fleece. To nieprawda. Zawsze kochaÅam matkÄ. NienawidziÅaÅ jej, bo nie pozwalaÅa na twojÄ adopcjÄ. PamiÄtasz? Stara wiedźma nie chciaÅa podpisaÄ dokumentów. Fleece, nigdy nie chciaÅam, aby mnie adoptowano! MiaÅam m...matkÄ. Hej, sama byÅam w Norwalk przez jakiÅ czas.
W Norwalk? Dlaczego? Jak myÅlisz, Åwirusko? ByÅaÅ... chora? Ich zapytaj. RobiÄ, co im siÄ, kurwa, podoba, nie dasz rady ich powstrzymaÄ. Skurwysyny. ByÅaÅ w... Norwalk? Kiedy? A skÄd do diabÅa mam wiedzieÄ? Dawno temu. ByÅa wojna, wstÄpiÅam do kobiecego korpusu. SzkoliÅam siÄ w San Diego. WysÅano mnie do Anglii. Wyobraź sobie, ja, Fleece, w Anglii! Ale zachorowaÅam. MusiaÅam wracaÄ do Stanów. Fleece, jakże mi przykro. Do diabÅa tam. Nie oglÄdam siÄ wstecz. UbieraÅam siÄ jak mÄżczyzna, nikt mnie specjalnie nie drÄczyÅ. Póki coÅ siÄ nie spierdoliÅo. Åadnie wyglÄdasz. Podoba mi siÄ, Fleece. Od razu zauważyÅam ciÄ w tym tÅumie. MogÅabyÅ byÄ przystojnym facetem. Podobasz mi siÄ, naprawdÄ. Mhm, tylko nie mam kutasa, widzisz? Jeżeli masz cipÄ, a nie kutasa, to musisz robiÄ to, czego chce kutas. ZaÅatwiÅabym ich nożem, gdybym mogÅa. Nie jestem nieÅmiaÅa. Dawniej nie baÅam siÄ tylu rzeczy, co teraz. ZależaÅo mi na piÄknie w moim życiu. MieszkaÅam w Monterey, w San Diego, w Los Angeles. ÅledziÅam twojÄ karierÄ. MiaÅam takÄ nadziejÄ. Ty i wszystkie dziewczÄta. PoznaÅam ciÄ od razu. Marilyn. WidziaÅam Dont Botber to Knock i chciaÅam, żebyÅ zepchnÄÅa tego bachora z okna. Nie cierpiÄ dzieci! Kiedy oglÄdaÅam NiagarÄ, byÅam zaskoczona, że tak wyrosÅaÅ, wyÅadniaÅaÅ. Ale podnieciÅ mnie moment, kiedy on ciÄ dusi. Fleece! Daj spokój. PrzestaÅ wygadywaÄ takie rzeczy. Ja tylko mówiÄ prawdÄ, Normo Jeane. Znasz Fleece. Dlatego ciÄ kocham, Fleece. PotrzebujÄ ciÄ. Rozumiesz? MogÅybyÅmy pogadaÄ od czasu do czasu. MogÄ byÄ twoim kierowcÄ. Umiem prowadziÄ samochód. Teraz jestem Roslyn. KobietÄ z filmu, w którym wystÄpujÄ. Nie jestem aktorkÄ, tylko po prostu kobietÄ. PróbujÄ byÄ dobra. MÄżczyźni mnie zranili. RozwiodÅam siÄ.
Ale nie jestem zgorzkniaÅa. ZnajdÄ sposób na życie. Mieszkam w Reno, to znaczy jako Roslyn. Ale nie grywam w kasynie, gdybym graÅa, na pewno bym przegrywaÅa. PowiedziaÅam, że mogÅabym byÄ twoim kierowcÄ. Wytwórnia zatrudnia już kierowcÄ. MogÄ byÄ ochroniarzem Marilyn. Ochroniarzem? MyÅlisz może, że nie jestem silna? Jestem. Nie doceniasz mnie, Normo Jeane. Niedobrze. Wcale nie... Nóż. NoszÄ ze sobÄ nóż. Jestem bezpieczna. Nic mi nie zrobi żaden skurwysyn, który siÄ do mnie dopieprza. Och, Fleece. Co? To ciÄ niepokoi? Och, Fleece, po prostu nie lubiÄ noży. To jest mój nóż. Moja ochrona. Fleece, powinnaÅ go odÅożyÄ. Tak? A gdzie? Gdzie mam go odÅożyÄ? Do... tam, skÄd go wyjÄÅaÅ. Ostrze? Gdzie powinnam umieÅciÄ ostrze, gdzie? Fleece, nie strasz mnie. N...nigdy nie myÅlaÅam... WyglÄdasz na wystraszonÄ, Marilyn. Chryste. Nie. Nie wystraszyÅam siÄ. Tylko... Jakbym mogÅa ciÄ skrzywdziÄ? Normo Jeane, ciebie? Nigdy nie zrobiÅa bym ci krzywdy. Och, wiem. Fleece. Mam nadziejÄ. Nie bojÄ siÄ tego użyÄ, aby obroniÄ siebie. MogÅabym chroniÄ ciebie. Wiem. Doceniam to. ZaÅóżmy, że ktoÅ podchodzi do Marilyn, mówi coÅ obraźliwego, popycha. BÄdÄ twoim ochroniarzem. Sama nie wiem, Fleece. SÄ ludzie, którzy chcÄ skrzywdziÄ Marilyn. MogÄ jÄ chroniÄ. Nie wiem, Fleece. Do diabÅa, nie wiesz, nie wiesz! WÅaÅnie mówiÅaÅ, że chcesz mieÄ mnie przy sobie. Fleece, proszÄ... Okej, chowam nóż. Okej, nie ma noża. Nigdy go nie byÅo. Widzisz? DziÄkujÄ, Fleece. Zawsze ciÄ rozumiaÅam, Normo Jeane. Nigdy o tobie nie zapomniaÅam. WiedziaÅam, że staÅaÅ siÄ Marilyn za nas wszystkie. PocaÅunek z Fleece - czy oÅmieliÅam siÄ jÄ pocaÅowaÄ, czy może mi
siÄ ÅniÅo, że jÄ caÅujÄ; kiedy Fleece mnie pocaÅowaÅa (ugryzÅa!), rozbolaÅy i spuchÅy mi usta. PocaÅowaÄ siÄ z Fleece to jak zaciÄgnÄÄ siÄ eterem. Tak intensywnie pachniaÅa pomaraÅczami. I serce maÅo co mi nie pÄkÅo. Och, dziÄki Ci, Boże. Rocznica. Ich czwarta rocznica. PrzeminÄÅa bez fanfar. MÄż w separacji. OdkryÅ, że nie tylko Gable jÄ oczarowaÅ (i prawdopodobnie pieprzyÅ), ale także bardziej enigmatyczny Montgomery Clift. Alkoholik, mÄżczyzna czarujÄco obÅÄkany, o niebrzydkiej twarzy peÅnej blizn po wypadku motocyklowym, w którym niemal zginÄÅ przed rokiem; Äpun za żywajÄcy benzedrynÄ/amital (dożylnie?); samotnik w przyczepie pustelni, Åwiadomie nieobecny Dionizos, ukrywajÄcy siÄ z nieodÅÄcznym drinkiem (wódka plus sok grapefruitowy), mÅody, zuchwaÅy kochanek, niechÄtnie udzielajÄcy wywiadów i wychodzÄcy na "upiorne" sÅoÅce Nevady przed zmierzchem. Wielu czÅonków ekipy pracujÄcej nad SkÅóconymi z życiem poszÅoby o zakÅad, że Clift nie dokoÅczy filmu i stanowi wiÄksze ryzyko niż Monroe. "Wiesz, dlaczego kocham Montyego Clifta? On jest Bliźniakiem". "Kim? " "Bliźniakiem, tak jak ja". MÄż nie bÄdzie zazdrosny o dotkniÄtego przez fatum homoseksualistÄ, byÅ na to zbyt dumny. DostrzegÅa ból w jego oczach i dotknÄÅa jego ramienia. (Po raz pierwszy od wielu dni.) Nagle staÅa siÄ Roslyn, uzdrawiajÄcÄ piÄknoÅciÄ o nieco rozmytych na ekranie rysach. "Hej, oto, co miaÅam na myÅli: Nie wiem, czy Monty urodziÅ siÄ pod tym samym znakiem co ja, sÄdzÄ tylko, że jest jak mój brat bliźniak? Spotyka siÄ czasem ludzi, którzy mogliby byÄ twoimi bliźniakami? Dla mnie takim bliźniakiem jest Montgomery Clift". MÄż już od dawna uważaÅ Clifta za wiÄkszÄ zagadkÄ niż jego żona, której samobójcze skÅonnoÅci wiÄzaÅy siÄ prawdopodobnie z utratÄ dziecka. Tamten okropny dzieÅ w Maine na zawsze zmieniÅ ich życie. Nie ustÄpowaÅa jej wyczerpujÄca rozpacz. Kobieta to macica, prawda? JeÅli nie macicÄ, to czym jest kobieta? Od powrotu z Maine ich życie diametralnie siÄ zmieniÅo. Od przyjazdu do Nevady nie przyjmowaÅa go w swoim Åóżku. WiedziaÅ jednak, że pragnÄÅa dziecka rozpaczliwie jak zawsze; może nawet bardziej rozpaczliwie, bo miaÅa coraz wiÄcej lat i jej zdrowie coraz bardziej szwankowaÅo. Jak przewidziaÅ lekarz, miaÅa czÄste bóle macicy, które jÄ przerażaÅy. Krwawienia miesiÄczne miaÅa jak zawsze bolesne i nieregularne. OczywiÅcie nigdy jej nie powtórzyÅ tego, co powiedziaÅ lekarz. O pokrytej bliznami macicy. O prymitywnych aborcjach. Pozostanie to jego tajemnicÄ. Å»e wie i że ona mogÅa nie wiedzieÄ, że on wie. JeÅli nie macicÄ, to czym jest kobieta? W szczÄÅliwym finale SkÅóconych z życiem Roslyn i kowboj Gay Langland rozmawiajÄ o przyszÅych dzieciach. (Nieważne, że miÄdzy nimi jest znaczna różnica wieku.) Po urazach zwiÄ zanych ze schwytanymi i w koÅcu uwolnionymi mustangami jadÄ do "domu". Prowadzi ich "gwiazda polarna". Gdybym nie mógÅ ciÄ obdarzyÄ dzieckiem wżyciu, Normo, podarujÄ ci je w tym marzeniu o tobie. Czy miaÅo jakiekolwiek znaczenie, że BlondwÅosa Aktorka odnosiÅa siÄ do niego, mistrza sÅowa, z pogardÄ? Na taÅmie filmowej Roslyn promieniaÅa wrażliwoÅciÄ.
Ci, których BlondwÅosa Aktorka odstrÄczaÅa, dali siÄ uwieÅÄ Roslyn. Okaże siÄ, że Roslyn jest najbardziej wyrafinowanÄ, najbardziej zÅożonÄ, najbardziej bÅyskotliwÄ spoÅród filmowych kreacji Marilyn Monroe; prawdÄ tÄ poznano już podczas realizacji, która odbywaÅa siÄ w atmosferze ciÄgÅego zagrożenia klÄskÄ. Roslyn byÅa niczym piÄkny wazon, który siÄ kiedyÅ stÅukÅ, ale dziÄki ludzkiej cierpliwoÅci, talentowi, umiejÄtnoÅciom zostaÅ dokÅadnie odtworzony, kawaÅek po kawaÅeczku, fragment po fragmencie, za pomocÄ pesety i kleju; teraz widzisz tylko efekt i nie znasz losów wazonu, nie wiesz, ile wysiÅku kosztowaÅo nadanie mu obecnego wyglÄdu. Iluzja spójnoÅci, piÄkna. ZÅudzenie? TracÄ jÄ. MuszÄ jÄ ocaliÄ. ZniechÄcony mÄż nawet przed sobÄ by siÄ nie przyznaÅ, że porzuciÅ karierÄ dramatopisarza. PorzuciÅ istotÄ swej jaźni. Å»ycie w Nowym Jorku wÅród przyjacióŠzwiÄzanych z teatrem, których ceniÅ tak, jak nie mógÅ ceniÄ filmowców. UważaÅ H za swoistego geniusza. Sam potrzebowaÅ samotnoÅci, zatopienia siÄ w sobie, myÅlowych eksperymentów, nie agresywnej aktywnoÅci. Tu, na zachodzie Stanów, byÅ na usÅugach nie tylko BlondwÅosej Aktorki, która niszczyÅa czÅonków swego personelu z zawziÄtoÅciÄ wiecznie gÅodnego drapieżnika, lecz także Wytwórni; on także byÅ na liÅcie pÅac, także "do wynajÄcia". PowiedziaÅ sobie, że to tylko na pewien czas. PowiedziaÅ sobie, że SkÅóceni z życiem bÄdÄ arcydzieÅem, które zrekompensuje mu wszystko. Aktem mÄżowskiej miÅoÅci, który ocali jego maÅżeÅstwo. Jednakże sercem byÅ gdzie indziej: na wschodzie. TÄskniÅ za wypeÅnionym ksiÄżkami, ciepÅym mieszkaniem przy SiedemdziesiÄ tej Drugiej Ulicy, tÄskniÅ za codziennymi spacerami do Central Parku, tÄskniÅ za towarzystwem kÅótliwego Pearlmana. TÄskniÅ za swoim mÅodszym ego! Dziwne, nadal grali jego sztuki, ale napisane przed laty; nie uczestniczyÅ w ich przy gotowaniu i nawet nie miaÅby na to czasu, gdyby go poproszono. StaÅ siÄ Å¼yjÄcym klasykiem: alarmujÄcy ukÅad zdarzeÅ. Marilyn Monroe idealizowaÅy miliony nieznajomych ludzi nawet wtedy, kiedy ta kobieta wymiotowaÅa w Åazience, przy drzwiach szeroko otwartych, tak że on, zrozpaczony mÄż, wstrzÄÅniÄty mÄż, musiaÅ to sÅyszeÄ i jeszcze nie mógÅ nic powiedzieÄ. "Nikt nie lubi byÄ szpiegowany, facet, jasne? " Innym razem zastaÅ jÄ w zaparowanej Åazience, goliÅa sobie nogi; rÄce drżaÅy jej tak bardzo, tak źle widziaÅa, że pozacinaÅa siÄ i pokaleczyÅa; Åmiertelnie biaÅe nogi, szczupÅe, Åliczne nogi krwawiÅy z tuzina miniaturowych ranek. WÅciekÅa siÄ na widok troski, samego wyrazu jego twarzy, zaczÄÅa szlochaÄ. - WynoÅ siÄ! Kto ciÄ tu prosiÅ! Idź do diabÅa! Taka jestem ohydna? Taka odstrÄczajÄca? Å»ydzi gardzÄ kobietami, ale to już twój problem, nie mój, szanowny panie. WyszedÅ, sÅyszÄc za sobÄ jej krzyki. ZamknÄÅ drzwi. Może rzeczywiÅcie zobaczyÅa na jego twarzy coÅ wiÄcej niż tylko mÄżowskÄ troskÄ. Od tamtej pory obserwowaÅ jÄ ukradkiem, bez żadnych komentarzy. ChciaÅby jej powiedzieÄ: Nie bÄdÄ ciÄ osÄdzaÅ. ChcÄ ciÄ jedynie uratowaÄ. Na trwaÅe porzuciÅ pracÄ dramatopisarza. Wszystko, co mu zostaÅo po latach pisania, to fragmenty, szkice.
Sceny, które zaczynaÅy siÄ i koÅczyÅy na pojedynczej kartce papieru. ZostawiÅ DziewczynÄ o wÅosach jak len. Już nie miaÅ przekonania do swojej naiwnej wizji Magdy, "dziewczyny z ludu". Jak BlondwÅosa Aktorka sÅusznie zauważyÅa, Magda miaÅaby w sobie wiÄcej gniewu, niż mu siÄ wydawaÅo. Ale nie potrafiÅ nakreÅliÄ jej obrazu z tÄ poprawkÄ. Nie potrafiÅ nakreÅliÄ mÅodocianego Isaaca. Dawno opuÅciÅ go sen o Powrocie. Powrót oznaczaÅ niegdyÅ emocjonalny niepokój, inspiracjÄ do pisania; od dnia Ålubu z BlondwÅosÄ AktorkÄ niewiele pozostaÅo z jego poprzedniego życia. Rahway w stanie New Jersey wydawaÅo mu siÄ bardziej odlegÅe niż londyÅskie niedole podczas krÄcenia KsiÄcia i aktoreczki, kiedy zrezygnowaÅ nawet z prób pisania, aby siÄ zaopiekowaÄ coraz bardziej niezrównoważonÄ Å¼onÄ. (Nie mógÅ jej pozazdroÅciÄ zadziwiajÄco udanej roli Marilyn w tym kojarzÄ cym siÄ z muzeum figur woskowych filmie. Krytycy chwalili jÄ. DostaÅa nawet nagrodÄ wÅoskiego przemysÅu filmowego! On nie dostaÅ nawet nagrody pocieszenia.) Na dodatek nie wolno mu byÅo pisaÄ o niej ani o ich maÅżeÅstwie. Chyba że dla celów prywatnych, w tajemnicy. Nigdy bym jej nie zdemaskowaÅ. Nie zdradziÅ. Nigdy tego nie zrobiÄ. Nadal jÄ kochaÅ. CzekaÅ na odpowiedni czas, aby jÄ znowu kochaÄ. Nawet gdyby go publicznie odrzuciÅa. Nawet gdyby zÅożyÅa pozew o rozwód. Ukradkiem jÄ obserwowaÅ, niczego nie komentujÄc, niczego nie osÄdzajÄ c. OszukiwaÅa siebie. Nie byÅa Roslyn. WalczyÅa ze wszystkich siÅ, aby odebraÄ ten film partnerom. Rywalom. BlondwÅosa Aktorka uważaÅa siÄ i uważana byÅa za ofiarÄ Åwiata, jednakże w gÅÄbi serca byÅa zachÅanna, bezlitosna. WidziaÅ, że czyta O powstawaniu gatunków Darwin tak chciwie, jakby czytaÅa o wÅasnej przyszÅoÅci. Marilyn Monroe czyta Darwina! Nikt by w to nie uwierzyÅ. Teraz czytaÅa MyÅli Pascala. Pascal! (SkÄd ona wziÄÅa tÄ ksiÄżkÄ? Ze zdumieniem przyglÄdaÅ siÄ, jak z chaosu walizki wyjmuje tomik, przerzuca kilka stron i zaczyna czytaÄ tam, gdzie wczeÅniej skoÅczyÅa, marszczÄc brwi i poruszajÄc ustami.) Ale teraz rzadko rozmawiaÅa z nim na temat swoich lektur, a jeÅli napisaÅa wiersz, już mu go nie dawaÅa do przeczytania. Nie czytaÅa materiaÅów Christian Science. KsiÄżki dotyczÄce historii Å»ydów i holocaustu zostawiÅa w Domu Kapitana. Krwawa miazga wsiÄkajÄca w klepisko piwnicy. W Reno jej najpoważniejszym rywalem byÅ H. Ponieważ H należaÅ do mÄżczyzn, którzy najwyraźniej nie pożÄdali Marilyn Monroe. WypowiedziaÅa pod jego adresem nastÄpujÄcÄ uwagÄ: - Wszyscy mówiÄ, że jest geniuszem. Też mi geniusz! Jego najwiÄkszÄ pasjÄ sÄ konie i hazard. ZnalazÅ siÄ tutaj dla pieniÄdzy. Nie szanuje aktorów. MÄż dramatopisarz zapytaÅ: - A z jakiego powodu my tu jesteÅmy? - Ty byÄ może dla pieniÄdzy. Ja walczÄ o życie. Na aktorze ciÄży przekleÅstwo: nieustanne poszukiwanie publicznoÅci.
A kiedy publicznoÅÄ zauważy twoje pragnienie, to jakby zwietrzyÅa krew. Zaczyna byÄ okrutna. H pewnego dnia zawoÅaÅ: "Marilyn, spójrz na mnie". Nie posÅuchaÅa. "Spójrz na mnie". Byli poza Reno, w plenerze na pustyni, gdzie mieli nakrÄciÄ scenÄ rodeo. W jasny, upalny dzieÅ. H opuchniÄty, spocony, miaÅ wytrzeszczone oczy szalonego Nerona, wyrzeźbionego przez zdezorientowanego artystÄ z szacunkiem zaprawionym szyderstwem. DźwignÄÅ siÄ z krzesÅa, poderwaÅ do biegu jak mÅody wóŠi na naszych oczach chwyciÅ jÄ za nadgarstek; chÄtnie byÅmy zobaczyli, jak Monroe lÄduje na rozgrzanym piasku, tak nam daÅa do wiwatu przez te wszystkie dni, dni w piekle prażÄcego sÅoÅca (późny październik), ale ona po prostu siÄ odwróciÅa i rzuciÅa na niego z pazurami jak kotka. H powie później: Ta kobieta wÅcieka siÄ jak zwierzÄ! Przez niÄ miaÅem peÅne gacie strachu. ByÅ od Monroe ciÄższy o jakieÅ sto funtów, ale nie mógÅ siÄ z niÄ równaÄ. WyrwaÅa siÄ, uciekÅa, zatrzasnÄÅa drzwi do swojej przyczepy (z klimatyzacjÄ); potem, po paru minutach, zdumiaÅa nas, wróciÅa - makijaż poprawiony, wÅosy uczesane, bo Whitey i caÅy personel zawsze byli do dyspozycji; pojawiÅa siÄ Roslyn, uÅmiechniÄta jak kociak, który najadÅ siÄ Åmietanki. UdowodniÅa mi, że nie jest Roslyn. Nie miaÅa nic wspólnego z Roslyn. Roslyn, która kochaÅa tych mÄżczyzn, rozbitków życiowych, która o nich dbaÅa. PotrafiÅa zagraÄ Roslyn jak wirtuoz. Nic wiÄcej. ChciaÅa, żebym o tym wiedziaÅ. Dopiero wtedy mogÅa dokoÅczyÄ tÄ scenÄ. Fleece! WiedziaÅa, że może popeÅnia bÅÄd, ale co tam, to tak jak patrzeÄ na swojÄ dÅoÅ wyrzucajÄcÄ parÄ przegrywajÄcych kostek. Po prostu musisz na to patrzeÄ. KupiÅa dla Fleece najtaÅsze bilety lotnicze. ChciaÅa, aby dawna przyjacióÅka zostaÅa w hotelu Zephyr przez tydzieÅ, dotrzymywaÅa jej towarzystwa w tym trudnym dla niej okresie i mogÅa popatrzeÄ na realizacjÄ SkÅóconych z życiem. WymieniÄ uÅcisk dÅoni z legendarnym Clarkiem Gableem! Montgomerym Cliftem! Jej mÄż wyraziÅ dezaprobatÄ. Fleece jest "niezrównoważona", powiedziaÅ, to siÄ rzuca w oczy już z odlegÅoÅci trzydziestu stóp; a ona na to: - Czy ja jestem zrównoważona? Czy Marilyn jest zrównoważona? - Nie rozmawiamy o tobie - odparÅ. - Rozmawiamy o osobie, którÄ nazywasz "Flee". - Fleece! (MiaÅ okazjÄ zobaczyÄ Fleece w Hollywood, na chodniku. PosÄpnÄ Fleece w przybrudzonym zamszowym kowbojskim kapeluszu, jaskrawej koszuli z niebieskiej satyny, obcisÅych dżinsach, ukazujÄcych trójkÄt jej chudego krocza, i butach ze sztucznej skóry. PotrzÄsnÄÅa dÅoniÄ dramatopisarza z przesadnÄ kurtuazjÄ i zwróciÅa siÄ do niego per "sir".) Norma Jeane oÅwiadczyÅa: - Fleece jest jedynÄ osobÄ, która mnie naprawdÄ zna. Która pamiÄta NormÄ Jeane jeszcze z sierociÅca. MÄż powiedziaÅ spokojnie: - Ale dlaczego to ma byÄ dobrze, kochanie? Norma Jeane utkwiÅa w nim wzrok, niezdolna wykrztusiÄ sÅowa. Kochanie. Czy jeszcze nie zabiÅa miÅoÅci tego mÄżczyzny?
Fleece nie mogÅa siÄ doczekaÄ, kiedy przybÄdzie do Reno jako specjalny goÅÄ Marilyn Monroe. Ale zwróciÅa bilet lotniczy i odbyÅa podróż liniÄ autobusowÄ. W hotelu Zephyr w ciÄgu trzech dni nabije rachunek w wysokoÅci ponad trzystu dolarów, przeważnie za alkohol- Zaplami dywan, powypala dziury niedopaÅkami; zaÅnie w wannie z odkrÄconÄ wodÄ, zaleje podÅogÄ w swoim pokoju i pokój piÄtro niżej. (Za te szkody zapÅaci Norma Jeane.) Zastawi zÅoty zegarek marki Bulova, który Norma Jeane podaruje jej pod wpÅywem impulsu, zdjÄwszy go z wÅasnego nadgarstka. (Prezent od Z z inskrypcjÄ Dla mojej SugarKane). Zastawi kilka przedmiotów zabranych z hotelowego pokoju, w tym mosiÄżnÄ lampÄ w ksztaÅcie konia stajÄcego dÄba, przeszmuglowanÄ w zasÅonce spod prysznica. Straci w kasynach studolarowÄ pulÄ, w którÄ zaopatrzy jÄ Norma Jeane. Nie przyjdzie na plan SkÅuconych z życiem ani razu. PocaÅuje NormÄ Jeane namiÄtnie w usta na oczach jej mÄża dramatopisarza, który sam bÄdzie nieco pijany albo bÄdzie takiego udawaÅ. Zostawi tÄ maÅżeÅskÄ parÄ w restauracji w Reno podczas obiadu i nastÄpnego dnia rano zostanie aresztowana w barze przy kasynie za zakÅócanie porzÄdku oraz zranienie nożem krupiera rozdajÄcego karty do gry w oczko i ochroniarza; zamknÄ jÄ w areszcie pod kilkoma zarzutami, w tym za czynnÄ napaÅÄ z użyciem szczególnie niebezpiecznego narzÄdzia, aż Marilyn Monroe - któż inny (w "National Enquirer" opublikujÄ sensacyjnÄ wiadomoÅÄ i duże zdjÄcie przedstawiajÄce oszoÅomionÄ Marilyn w ciemnych okularach, z rozmazanÄ szminkÄ, usiÅujÄcÄ zasÅoniÄ oczy przed bÅys kami fleszy) przyjdzie zÅożyÄ tysiÄcdolarowÄ kaucjÄ. Wkrótce potem Fleece zniknie z Reno, prawdopodobnie tÄ samÄ liniÄ autobusowÄ, którÄ przyjechaÅa, zostawiwszy pod drzwiami pokoju Normy Jeane zapisanÄ kartkÄ. DROGA MYSZKO Å»YJ NAM WIECZNIE JAKO MARILYN! FLEECE KOCHA CIÄ MÄż w separacji. UsÅyszaÅ drapanie do drzwi. W nocy. Byli w różnych pomieszczeniach apartamentu, on na sofie, ona w sypialni, nie zmrużywszy oka, popijaÅa Dom Perignon, czytaÅa, zapisywaÅa drżÄcÄ rÄkÄ w dzienniku: MiÄdzy nami, niebem i piekÅem jest tylko życie, najbardziej krucha rzecz na Åwiecie, póki obraz przed jej oczami nie staÅ siÄ zbyt rozmazany; później bÄdzie chciaÅa zejÅÄ z Åóżka, ale Åóżko okaże siÄ wysokie, jej nogi sÅabe; zatem bÄdzie musiaÅa jak dziecko podpeÅznÄÄ do drzwi, ale jak siÄ okaże nie bÄdÄ to wÅaÅciwe drzwi, nie drzwi do Åazienki; znajdzie jÄ nagÄ (zawsze spaÅa nago), pojÄkujÄcÄ, drapiÄcÄ paznokciami w drewno; ku swemu przerażeniu i obrzydzeniu odkryje, że zanieczyÅciÅa siebie i dywan. Nie po raz pierwszy zresztÄ. ByÄ może wszystko, co siÄ naprawdÄ w życiu liczy, jest dopiero przede mnÄ Tym razem na wyprawÄ po barach i kasynach Marilyn poszÅa z nami sama. W Horseshoe Casino przy stoliku do gry w koÅci siedziaÅ H; przywoÅaÅ nas do siebie. H byÅ namiÄtnym graczem, wiÄc nie tyle baÅ siÄ przegranej, ile wypadniÄcia z gry, koniecznoÅci opuszczenia kasyna i samotnego powrotu do hotelu. H sporo już wypiÅ i zdÄżyÅ wpaÅÄ w rzewny nastrój - zdjÄcia w plenerze do SkÅóconych z życiem miaÅy potrwaÄ jeszcze tylko okoÅo tygodnia, a on powtarzaÅ sobie, że ten film może byÄ albo arcydzieÅem, albo caÅkowitÄ klapÄ. H podniósÅ do ust dÅoÅ Marilyn i pocaÅowaÅ jÄ. Co za para! Na planie zażarcie ze sobÄ walczyli, a teraz żaden z nas nie mógÅ sobie przypomnieÄ, czyje byÅo tego dnia na wierzchu, kto komu winien byÅ przeprosiny albo czy może choÄ raz wypadÅo po równo. H byÅ parÄ setek do przodu po grze w koÅci, wiÄc daÅ Monroe piÄÄdziesiÄt dolców, Monroe powiedziaÅa tym swoim dzieciÄcym gÅosikiem, że w ogóle nie
gra, bo zawsze przegrywa, wie, że wiÄksze szansÄ sÄ po stronie krupiera, wtedy H jej przerwaÅ, jak to reżyser - nawet nie zauważyÅ, że jest opryskliwy: "Kochanie, po prostu rzuÄ tymi pieprzonymi koÅÄmi". Monroe za chichotaÅa cicho, nerwowo, piskliwie, jak gdyby od tego pojedynczego rzutu koÅÄmi zależaÅo jej życie, rzuciÅa i wygraÅa; trzeba jej byÅo wyjaÅniÄ, dlaczego wygraÅa (ta gra jest doÅÄ zawiÅa); Monroe uÅmiechnÄÅa siÄ do ludzi, którzy zaczÄli biÄ jej brawo, ale powiedziaÅa H, że chce przestaÄ, póki wygrywa, bo jeÅli spróbuje znowu, na pewno przegra; H spojrzaÅ na niÄ zdziwiony: "Kochanie, to do Marilyn niepodobne. Nie do Marilyn, którÄ znam. Przecież dopiero zaczynamy poznawaÄ, na czym polega duch tej żaÅosnej gry". Monroe wyglÄdaÅa na wystraszonÄ. (Mnóstwo ludzi siÄ gapiÅo, niektórzy pstrykali zdjÄcia, ale nie tych ludzi siÄ baÅa. Wgapieni w niÄ nieznajomi szepczÄcy miÄdzy sobÄ To jest Marilyn Monroe! sprawiali, że czuÅa siÄ bezpieczna, chroniona.) OdparÅa: "Co? Pan gra, póki nie przegra? Nie podoba mi siÄ to". A na to H: "Zgadza siÄ, kochanie. Grasz do momentu, gdy nie masz już nic do stracenia". Oto, co robili wówczas oboje, ta para, tej nocy, w Horseshoe Casino, Reno, Nevada, na tydzieÅ przed zakoÅczeniem zdjÄÄ. MÄż w separacji. Wypowie te sÅowa, pozwoli - zrozpaczony, dlatego niebaczny - żeby je cytowano: "DaÅem jej SkÅóconych zżyciem, a ona i tak ode mnie odeszÅa, kocham jÄ i nic nie rozumiem". Bajka. KrÄcisz filmy i o niektórych zapominasz już wówczas, kiedy je krÄcisz, nie chcesz nawet oglÄdaÄ zdjÄÄ przed montażem; sÄ też filmy takie, które bardzo ciÄ niepokojÄ, nigdy ich nie zapomnisz, bÄdziesz je oglÄdaÅ mnóstwo razy, pokochasz je i przekonasz sam siebie, że w przeszÅoÅci podobaÅa ci siÄ każda godzina poÅwiÄcona ich tworzeniu - tak jak u progu Åmierci mógÅbyÅ siebie przekonywaÄ, że cieszyÅa ciÄ każda godzina twego tajemniczego życia. Zatem pokochaliÅmy bajkowych SkÅóconych zżyciem. PokochaliÅmy kochajÄcych siÄ Monroe i Gablea. JasnowÅosa KsiÄżniczka i CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä przechadzali siÄ w pustynnym mroku, szepczÄc i ÅmiejÄc siÄ. Monroe trzymaÅa siÄ mocno ramienia Gablea. ByÅa ÅmiaÅÄ, maÅÄ dziewczynkÄ, przytulaÅa siÄ do niego. On dobiegaÅ szeÅÄdziesiÄtki, ale okazaÅ siÄ twardy. MiaÅ szerokÄ, duÅ¼Ä twarz, poprzecinanÄ zmarszczkami i peÅnÄ wystÄpów niczym zwietrzaÅa skaÅa. Cienki wÄsik. Figlarny uÅmiech. MyÅleliÅcie, że Gable jest nie z tego Åwiata? Å»e Gable nie może umrzeÄ jak każdy z nas, na atak serca po upÅywie kilku tygodni? Monroe wkroczyÅa w trzydziesty piÄty rok życia, rozumiaÅeÅ, że już nigdy nie bÄdzie TÄ DziewczynÄ, jej wÅosy wydawaÅy siÄ przedwczeÅnie siwe, poprzetykane biaÅymi pasemkami; jej oczy byÅy nadal piÄkne, bez przerwy ÅzawiÅy, sprawiaÅy wrażenie nieco rozbieganych (tego kamera nie ujawniÅa; kamera zawsze byÅa Marilyn życzliwa), jakby w trakcie rozmowy z tobÄ Monroe w ogóle ciÄ nie dostrzegaÅa, jakbyÅ dla niej nie istniaÅ, niczym we Ånie, w którym poszczególne obrazy nakÅadajÄ siÄ na inne, blaknÄ, ginÄ, nie zaznaczajÄc siÄ w pamiÄci; a jednak przez wiÄkszoÅÄ czasu Monroe mogÅa udzielaÄ spójnych odpowiedzi, czÄsto odgrywaÅa dowcipnÄ, pogodnÄ Marilyn, abyÅ siÄ zwyczajnie uÅmiechnÄÅ. W tej scenie JasnowÅosa KsiÄżniczka, w koszuli, spodniach i butach, oraz CiemnowÅosy KsiÄżÄ, w kowbojskim ubraniu i kapeluszu, spacerowali wÅród wonnej bylicy. Noc byÅa jasna, bezchmurna. Muzyka filmowa wyciszona, prawie jej nie sÅyszysz. W oddali widzisz ÅunÄ nad Reno niczym jakÄÅ dziwnÄ, podwodnÄ poÅwiatÄ.
- Zabawne, jak koÅczymy! - mówiÅa ona. - Kochanie, daj spokój - on na to. -Jeszcze dużo ci zostaÅo do koÅca. - Chodzi mi o to miejsce. PustyniÄ Nevada, panie Gable... - Czy nie mówiÅem, żebyÅ nazywaÅa mnie "Clark", Marilyn. Ile to już razy? - C...Clark! Kiedy moja matka byÅa maÅÄ dziewczynkÄ, lubiÅa udawaÄ, że jesteÅ moim ojcem - powiedziaÅa z przejÄciem i uÅwiadomiÅa sobie, że siÄ przejÄzyczyÅa. - To znaczy, kiedy ja byÅam maÅÄ dziewczynkÄ, matka udawaÅa, że jesteÅ moim ojcem. Gable parsknÄÅ Åmiechem, który wydawaÅ siÄ szczery. - Tak dawno temu! - powiedziaÅ. - Wcale nie - zaprotestowaÅa, ciÄgnÄc go za ramiÄ. - MaÅÄ dziewczynkÄ byÅam caÅkiem niedawno, Clark. Dobrodusznie przyznaÅ: - Do licha, Marilyn, jestem starym czÅowiekiem. Wiesz o tym dobrze. - Och, panie G...Gable, pan nigdy nie bÄdzie stary. Inni przychodzÄ i od chodzÄ. Ja jestem tylko blondynkÄ. Na Åwiecie istnieje mnóstwo blondynek. Ale pan, panie Gable, pan bÄdzie wieczny. MówiÅa bÅagalnym tonem, wiÄc Clark Gable jako dżentelmen nie wdaÅ siÄ w spór. - Kochanie, jeÅli tak mówisz. Kilka wczeÅniejszych ataków serca dostatecznie wyraźnie przypomniaÅo mu, że jest Åmiertelny, ale nie protestowaÅ tak jak inni przeciwko opóźnieniom w krÄceniu filmu i ciÄgÅemu napiÄciu, wywoÅywanemu nieprzewidywalnym zachowaniem Monroe. Ona nie jest zdrowa. ByÅaby zdrowa, gdyby to od niej zależaÅo. Nie bÄdzie narzekaÅ na pracÄ w skrajnie wysokich temperaturach i jako Gay Langland zdecyduje siÄ na osobisty udziaÅ w niebezpiecznych scenach; pewnego razu samochód bÄdzie go wlókÅ przypadkowo za sobÄ, jadÄc z szybkoÅciÄ trzydziestu piÄciu mil na godzinÄ. Och, Gable doskonale wiedziaÅ, że jest Åmiertelny! Ale miaÅ mÅodÄ Å¼onÄ w ciÄży. Czyż to nie oznaczaÅo, że bÄdzie żyÅ jeszcze wiele lat, aby zobaczyÄ, jak dorasta jego dziecko? BÄdzie żyÅ, w starym Hollywood. Bajka. BlondwÅosa Aktorka sama zacznie wierzyÄ w tÄ bajkÄ, którÄ pewien mÄżczyzna napisaÅ z miÅoÅci dla niej. Uwierzy nie tyle w to, że promienna Roslyn może uratowaÄ stado dzikich mustangów, ile raczej, że dzikie mustangi można ocaliÄ. Konie, szeÅÄ spoÅród wielu setek, i jeden źrebak. Źrebak galopujÄcy niespokojnie przy matce. Schwytane na lasso, spÄtane przez zdesperowanych mÄżczyzn konie mogÄ uniknÄ Ä Åmierci. UniknÄÄ rzeźnickiego noża i przerobienia na konserwy dla psów. To nie romans o Dzikim Zachodzie ani nawet o mÄskich ideaÅach i odwadze, tylko melancholijny "realizm", drażniÄcy oczy amerykaÅskiej publicznoÅci! Roslyn samotnie uwolni mustangi, ogarniÄta dÅugo narastajÄcÄ furiÄ. Roslyn samotnie pobiegnie na pustyniÄ, dziaÅajÄc zgodnie z planem obmyÅlonym starannie przez niÄ i reżysera, który pozwoliÅ jej wyraziÄ, jak mogÅa najgÅoÅniej, zÅoÅÄ na mÄskie okrucieÅstwo. ("Ale nie życzÄ sobie zbliżeÅ. Nie w chwili, kiedy krzyczÄ".) BÄdzie wrzeszczaÅa do mÄżczyzn: KÅamcy! Mordercy!
Dlaczego siebie nie zabijecie? BÄdzie wrzeszczaÅa w pustynnÄ próżniÄ, aż zedrze sobie gardÅo. Aż wewnÄtrz podrażnionych ust odezwie siÄ pulsujÄcy ból. Aż wiÄcej żyÅek pÄknie w jej napiÄtych oczach. Aż serce bÄdzie siÄ tÅukÅo w jej piersi tak szybko, że niemal pÄknie. NienawidzÄ was. Dlaczego wy nie umrzecie? "byÄ może krzyczaÅa na tych wszystkich mÄżczyzn swego życia, których twarze zachowaÅa w pamiÄci, albo może krzyczaÅa na owych mÄżczyzn bez twarzy, skÅadajÄcych siÄ na szeroki Åwiat poza granicami purpurowego aksamitnego tÅa i oÅlepiajÄcego ÅwiatÅa fotograficznych reflektorów. Może krzyczaÅa na H, który nie ulegÅ jej urokom. Może krzyczaÅa do lustra. PowiedziaÅa doktorowi Fellowi, że tego dnia nie bÄdzie potrzebowaÅa żadnych lekarstw (mimo utrzymujÄcych siÄ po nocy skutków otÄpieÅczego dziaÅania fenobarbitalu); ogarniÄta litoÅciÄ, przerażeniem, wÅciekÅoÅciÄ na widok spÄtanych koni, nie potrzebowaÅa dodatkowego pobudzenia. WierzyÅa, że już nigdy nie bÄdzie potrzebowaÅa żadnych lekarstw. Co za siÅa! jaka radoÅÄ! Wróci do Hollywood sama, kupi dom, swój pierwszy dom i zamieszka w nim samotnie, bÄdzie robiÅa tylko to, na co jej przyjdzie ochota; bÄdzie wielkÄ aktorkÄ, którÄ miaÅa obecnie szansÄ zostaÄ; już nigdy nie da siÄ oszukiwaÄ mÄżczyznom; już zawsze bÄdzie tylko sobÄ. BlondwÅosa Aktorka wyrażaÅa gniew, wÅciekÅoÅÄ. Nareszcie. Tylko że (wszyscy Åwiadkowie potwierdzÄ) nie byÅ to symulowany gniew, wÅciekÅoÅÄ, lecz najprawdziwsza pasja, wstrzÄsajÄca ciaÅem tej kobiety niczym prÄd elektryczny. "KÅamcy! Mordercy! NienawidzÄ was". Harmonogram wydÅużony o kilka tygodni. Budżet przekroczony o setki tysiÄcy dolarów. Najdroższy czarno-biaÅy film fabularny, jaki kiedykolwiek nakrÄcono. "To wszystko zawdziÄczamy naszej Marilyn. Wielkie dziÄki". Tym razem film Monroe nie bÄdzie miaÅ wystawnej premiery. IÅcie królewska kawalkada samochodów nie przetoczy siÄ po Hollywood Boulevard, mijajÄc tysiÄce wrzeszczÄcych wielbicieli. Nie odbÄdzie siÄ uroczysta gala w Egyptian Theatre. Dom Perignon nie spieni siÄ zanadto i nie zwilży nagich ramion BlondwÅosej Aktorki. Kiedy film wejdzie do rozpowszechniania, Clarka Gablea od kilku miesiÄcy nie bÄdzie już na tym Åwiecie. Mniej wiÄcej tyle samo czasu upÅynie od rozwodu Marilyn. SkÅóceni z życiem bÄdÄ finansowÄ klapÄ. Film źle przyjÄÅa Wytwórnia, która go wyprodukowaÅa, ale autorzy wyważonych, inteligentnych recenzji doceniÄ kreacje Gablea, Monroe i Clifta. Film przepadnie jako "artystyczny". Konsekwentnie spójny. Postacie przypominaÅy zaÅamanych psychicznie aktorów, którzy je grali. Niby znajome twarze, ale jakby nieznajome. PatrzyÅeÅ na Roslyn 1961 713 Gaya Langlanda i myÅlaÅeÅ: Czy to nie jest przypadkiem Clark GablePPatr-iyÅeÅ na blondwÅosÄ Roslyn i myÅlaÅeÅ: Czy to nie jest przypadkiem Marilyn Monroe? PatrzyÅeÅ na kowboja z rodeo Percea Howlanda i myÅlaÅeÅ: Mój Boże! Przecież to dawny Montgomery Clift. Byli to ludzie, których znaÅeÅ jako dziecko.
Gay Langland byÅ twoim wujkiem; Roslyn Tabor byÅa przyjacióÅkÄ twojej matki, rozwódkÄ z maÅego miasteczka. Prowincjonalna posÄpnoÅÄ i utracony blask. Możliwe, że twój ojciec kochaÅ siÄ w Roslyn Tabor! Kto wie? Mistrz rodeo byÅ chudym wÅóczÄgÄ, miaÅ smutne oczy i zniszczonÄ twarz. WidywaÅeÅ go wczesnym wieczorem za przystankiem autobusowym, gdzie paliÅ papierosa i zerkaÅ od czasu do czasu w twoim kierunku. Hej, czy my siÄ znamy? Byli to zwyczajni Amerykanie z lat piÄÄdziesiÄtych, może trochÄ owiani tajemnicÄ, bo znaÅeÅ ich od dawna, znaÅeÅ ich w czasach, gdy Åwiat byÅ tajemniczy; nawet twoja twarz widziana w lustrze - na przykÅad wbudowanym w automat z papierosami przy tym samym przystanku autobusowym albo wiszÄcym nad zlewem w toalecie i spryskanym wodÄ - także byÅa tajemnicÄ, która nigdy nie zostanie wyjaÅniona. MieszkajÄc w domu na 12305 Fifth Helena Drive w Brentwood, Norma Jeane uÅwiadomi sobie pewnego dnia: "Ta Roslyn byÅa caÅym moim życiem". KLUB ZUMA Hej? Co takiego? Ze zdumieniem dostrzega MagicznÄ PrzyjacióÅkÄ na scenie, taÅczÄcÄ przed lustrami. PoÅród bÅyskajÄcych, wirujÄcych ÅwiateÅ. ChcÄ, byÅ mnie kochaÅ. MARILYN MONROE w biaÅej letniej sukience bez ramion i szyi. Wiruje plisowana spódnica, widaÄ biaÅe majteczki spod materiaÅu uniesionego podmuchem powietrza. PublicznoÅÄ wyje. Marilyn rozchyla nogi, z radosnym piskiem wygina siÄ, tÅum gwiżdże, wiwatuje, dudni piÄÅciami i stopami we mgle bÅÄkitnego dymu; rozbrzmiewa ogÅuszajÄca muzyka. Och, dlaczego mnie tu przyprowadzili? Nie chcÄ tu byÄ. PoÅyskujÄce platynowe wÅosy podskakujÄ na gÅowie tancerki. Sobowtór MARILYN MONROE, tyle że jej biaÅa jak u klauna twarz jest bardziej pociÄgÅa, szczÄka bardziej wystajÄca i nos wiÄkszy. Ale czerwone, soczyste usta i ocienione na niebiesko oczy mieniÄ siÄ jak krysztaÅ górski. Duże piersi. Tancerka zaczyna krÄżyÄ, stÄpaÄ, podrygiwaÄ na wysokich obcasach, krÄciÄ dużymi cyckami i tyÅkiem. Mari-lyn! Mari-lyn! TÅum jÄ uwielbia. Och, proszÄ, nie powinniÅcie tego robiÄ. JesteÅmy czymÅ wiÄcej niż Åmiechu godnym miÄsem. Ten wieczór pachnie jaÅminem i wodÄ koloÅskÄ Jockey Club; Norma Jeane kuli siÄ; ma ciemne okulary, zakrywajÄcy wÅosy biaÅy jedwabny turban, biaÅe jedwabne spodnie i mÄskÄ marynarkÄ w paski, należÄcÄ do Carla. Och, dlaczego on to zrobiÅ. Dlaczego mnie tu przyprowadziÅ? MyÅlaÅam, że mnie kocha. Tancerka zna siÄ na rzeczy, nadaje swemu samiczemu ciaÅu przyspieszony rytm kopulacji. Jej biodra sÄ niczym hydrauliczny mÅot. Wilgotny koniuszek jÄzyka miÄdzy zÄbami. Sapanie, dyszenie, jÄki. PieÅci duże, podskakujÄce piersi. PublicznoÅÄ za tym przepada! Nie ma doÅÄ! Och, dlaczego? Dlaczego siÄ z nas ÅmiejÄ. Tancerka ma w sobie kokÄ po same dziurki w nosie, widaÄ jej biaÅe gaÅki oczne, pot bÅyszczÄcy na piersi, który żÅobi w makijażu korytarze przypominajÄce odsÅoniÄte nerwy.
Poddaje siÄ ryt mowi! TÅum jest nienasycony. Wielkie rżniÄcie. Rytm rozwija siÄ, porywa. Tancerka w lustrach ÅciÄga siÄgajÄce Åokci rÄkawiczki, ciska je w rozgorÄ czkowany tÅum. ChcÄ, byÅ mnie kochaÅ, mnie kochaÅ, nikt inny, tylko ty. Zdejmuje poÅczochy i je także rzuca w tÅum. Zdejmuje górÄ sukienki - OoooocA! - tÅum w klubie Zuma ogarnia caÅkowite szaleÅstwo. Klub Zuma tonie w niebieskawej, papierosowej mgle. To marokaÅskie papierosy Carla. Carlo Åmie je siÄ jak caÅa reszta. Tancerka krÄży w spiralach dymu przy dźwiÄkach ogÅuszajÄcej muzyki, trzyma w dÅoniach piersi, podrygujÄce jak guma piankowa; neonowe, różowe sutki sÄ wielkoÅci winogron, po chwili plisowana spódnica zostaje zerwana i odrzucona; tancerka trzÄsie pulchnym tyÅkiem, odwraca siÄ do rozwrzeszczanej publicznoÅci, pochyla siÄ i rozwiera po Åladki - Ooooochf- publicznoÅÄ wyje i stÄka; teraz nagoÅÄ tancerki podkreÅla warstwa oleistobiaÅego potu na krostowatych plecach - wreszcie striptizerka odwraca siÄ, by triumfalnie pokazaÄ publicznoÅci dÅugi, smukÅy penis przyklejony taÅmÄ w kolorze skóry do wygolonego podbrzusza, i tÄ taÅmÄ zrywa ze sÅowami chcÄ, byÅ mnie kochaÅ, mnie kochaÅ, mnie kochaÅ i teraz tÅum w klubie Zuma naprawdÄ oszalaÅ, wrzeszczÄc do tancerza z penisem w póÅerekcji MARI-LYN! MARI-LYN! MARI-LYN! ROZWÃD (DUBEL) JeÅli rola zostaÅa dopracowana we wszystkich szczegóÅach (...), to aktor zawsze odegra jÄ wÅaÅciwie, nawet jeÅli zabraknie mu natchnienia. MichaiÅ Czechow, O technice aktora - Przepraszam. Wybaczcie! N...nie mogÄ powiedzieÄ nic wiÄcej. W tej migawce znanej jako "Rozwodowa konferencja prasowa", BlondwÅosa Aktorka, ubrana ze smakiem w czerÅ, jest blada jak gejsza. Wydaje siÄ bardziej blada niż otaczajÄcy jÄ ludzie, jak Cherie w Przystanku autobusowym, jak manekin lub klaun. Usta ma podkreÅlone purpurowoczerwonÄ obwódkÄ, aby wydawaÅy siÄ wiÄksze, peÅniejsze. Oczy, chyba zaczerwienione od pÅaczu, zostaÅy starannie podmalowane bÅÄkitnym cieniem i ciemnobrÄzowym tuszem do rzÄs pasujÄcym do brwi. WÅosy platynowoblond jak zwykle bardzo bÅyszczÄ. To MARILYN MONROE, ale też zraniona, zagubiona kobieta. Wydaje siÄ wzburzona i jednoczeÅnie chÄtna do ugody. Jak by pragnÄÅa powiedzieÄ coÅ ważnego, aby mogÅy jÄ nagraÄ dziesiÄtki dziennikarzy, ale zapomniaÅa tekstu. ZapomniaÅa, kim jest: MARILYN MONROE. MiaÅa na sobie elegancki czarny kostium ze zrobionym na drutach przejrzystym szalikiem wokóŠszyi, na nogach ciemne poÅczochy i czarne buty na wysokim obcasie. Å»adnej biżuterii. Å»adnych pierÅcionków: podejrzane, nie miaÅa na dÅoniach pierÅcionków. (Tak: wrzuciÅa obrÄczkÄ do rzeki Truckee w Reno, jak rozwódka Roslyn Tabor. Zgodnie ze starym, szacownym obyczajem Reno!) PoruszajÄcy jest widok Marilyn, która wydaje siÄ krucha i wcale nie obdarzona dużym biustem; zgromadzonych dziennikarzy poinformowano, że w ostatnim czasie aktorka straciÅa na wadze przynajmniej dziesiÄÄ funtów. "Przeżywa kryzys psychiczny", którego przyczynÄ jest po pierwsze, rozwód w Meksyku, po czterech latach maÅżeÅstwa, z mÄżem dramaturgiem, po drugie zaÅ "tragiczna ÅmierÄ" przyjaciela i ekranowego partnera, Clarka Gablea. Jak wdowa. ChciaÅaÅ, aby ci cynicy odnieÅli wrażenie, że widzÄ wdowÄ, która
przeżywa nieopisanÄ stratÄ, nie rozwódkÄ oddychajÄcÄ z ulgÄ po zrzuceniu jarzma martwego maÅżeÅstwa. ChoÄ potrafi wyjÄkaÄ mniej lub bardziej spójne odpowiedzi na pytania do tyczÄce Clarka Gablea - jak zażyÅe stosunki ich ÅÄczyÅy, co może powiedzieÄ na temat wysuwanych przez wdowÄ po aktorze oskarżeÅ, że MARILYN MONROE bezpoÅrednio odpowiada za atak serca Gablea, bo przedÅużaÅa i komplikowaÅa realizacjÄ SkÅóconych z życiem, wywoÅywaÅa stres itd. - ale nie chce rozmawiaÄ o byÅym mÄżu. O żadnym ze swoich byÅych mÄżów. O Dramaturgu i Eks-Sportowcu. Wspomni tylko szeptem tak sÅabym, że jej sÅowa bÄdzie musiaÅ powtórzyÄ adwokat zaangażowany do sprawy rozwodowej, na którego ramieniu siÄ wspieraÅa, iż "bezgranicznie ich szanuje". BÄdź naturalna. Mów to, co czujesz. JeÅli niczego nie czujesz, mów to, co, jak sÄdzisz, czuÅabyÅ, gdybyÅ nie zażyÅa demerolu. - SÄ w...wspaniaÅymi ludźmi, wspaniaÅymi Amerykanami. SzanujÄ ich jako mÄżczyzn cieszÄcych siÄ zasÅużonÄ sÅawÄ, mÄżczyzn wybitnych w swoich dziedzinach, choÄ jako kobieta n...nie mogÅam byÄ dÅużej ich żonÄ. - Za czyna pÅakaÄ. Åciska w dÅoni biaÅÄ chusteczkÄ do nosa, podnosi jÄ do oczu. Pewna siebie reporterka z jakiegoÅ brukowca oÅmiela siÄ zapytaÄ, czy MARILYN MONROE ma wrażenie, że "poniosÅa porażkÄ jako żona, kobieta, matka"; wywoÅuje westchnienie oburzenia na takÄ bezczelnoÅÄ (choÄ przecież wszyscy pragnÄli o to zapytaÄ!); marszczy brwi adwokat BlondwÅosej Aktorki, marszczy brwi rzecznik prasowy Wytwórni, najwidoczniej BlondwÅosa Aktorka nie musi odpowiadaÄ na podobne pytania; ale ÅmiaÅo, podniósÅszy zasmucony wzrok na dziennikarkÄ, odpowiada: - CaÅe życie s..-staraÅam siÄ nie popeÅniÄ bÅÄdu. Tak, bardzo siÄ staraÅam! ZależaÅo mi, aby ktoÅ mnie zabraÅ z sierociÅca i adoptowaÅ. Z domu dziecka przy El Centro Avenue. StaraÅam siÄ byÄ najlepsza na zajÄciach sportowych w szkole Åredniej. StaraÅam siÄ byÄ dobrÄ Å¼onÄ dla mojego pierwszego mÄża, który mnie zostawiÅ, gdy miaÅam siedemnaÅcie lat. Bardzo siÄ staraÅam byÄ dobrÄ aktorkÄ, nie tylko kolejnÄ blondynkÄ. Och, wiecie przecież, że siÄ staraÅam, prawda? Marilyn Monroe byÅa dziewczynÄ z rozkÅadówek, p...pamiÄtacie, że pozowaÅam do kalendarza, miaÅam wtedy dziewiÄtnaÅcie lat, za Miss ZÅote Marzenia zapÅacono mi piÄÄdziesiÄt dolarów, i to później niemal zrujnowaÅo mojÄ karierÄ, podobno nie byÅo nigdy lepiej sprzedajÄcego siÄ kalendarza, a modelka otrzymaÅa mizerne piÄÄdziesiÄt dolarów, wtedy, w 1949 roku, ale ja nie czujÄ Å¼...żalu. Jestem chyba zdenerwowana, ale ź...żalu nie czujÄ, nie czujÄ zÅoÅci... Och, pan Gable zmarÅ, a Marilyn Monroe również o to jest obwiniana! Chociaż kochaÅam go... jako przyjaciela, chociaż miaÅ już wczeÅniej ataki serca, och, bardzo mi go brakuje, brakuje mi go bardziej niż mojego maÅżeÅstwa... moich maÅżeÅstw... DosyÄ. Zależy nam na nastroju elegijnym, nie melodramatycznym. Tragedia przywodzi na myÅl greckÄ klasykÄ: krwawe jatki rozgrywajÄ siÄ poza scenÄ, widoczne sÄ jedynie odbicia. Przepraszam. Wybaczcie. N...nie mogÄ powiedzieÄ nic wiÄcej. NaprawdÄ pÅacze. ZasÅania twarz. Lampy aparatów fotograficznych bÅyskaÅy ustawicznie podczas konferencji prasowej, teraz jednoczeÅnie bÅyskajÄ ich dziesiÄtki - coÅ jak miniaturowa bomba atomowa.
Dwóch mÄżczyzn eskortuje BlondwÅosÄ AktorkÄ w drodze do limuzyny ("Rozwodowa konferencja prasowa" odbyÅa siÄ na trawniku w Beverly Hills, przed rezydencjÄ, w której BlondwÅosa Aktorka teraz mieszka, dziÄki uprzejmoÅci jej agenta Holyroda, Z albo jakiegoÅ "miÅoÅnika filmów Marilyn"), a zebrani, rozczarowani zdawkowoÅciÄ konferencji, ruszajÄ bez opamiÄtania naprzód jak wÅciekÅe psy: sfora dziennikarzy, felietonistów, radiowców, fotografów, ekip telewizyjnych, ich iloÅÄ znacznie przekracza szczupÅe grono osób specjalnie zaproszonych na tÄ wyjÄt kowÄ okazjÄ; sÅychaÄ rozgorÄczkowane gÅosy: "Pani Monroe, jeszcze jedno pytanie! " "Marilyn, poczekaj! " "Marilyn, powiedz naszym sÅuchaczom przed odbiornikami: czy nastÄpny bÄdzie Marlon Brando? " - i choÄ kilku ochroniarzy z Wytwórni próbuje powstrzymaÄ tÅum, jednemu sprytnemu dziennikarzowi o uszach satyra i wyglÄdzie WÅocha udaje siÄ przeÅlizgnÄÄ pod ramieniem prawnika i z takÄ siÅÄ machnÄÄ mikrofonem w kierunku twarzy BlondwÅosej Aktorki, że trafia jÄ w usta (ukruszony przedni siekacz! - do naprawienia przez dentystÄ Wytwórni), krzyczÄc przy tym fatalnÄ angielszczyznÄ: "Marilyn? Czi prawda, że jusz wielokrotnie próbowaÅa samobójstwo?" Inny zuchwaÅy osobnik, dziennikarz najwyraźniej bez uczciwych zamiarów, silny, bÅyszczÄcy od potu, o sterczÄcych wÅosach i twarzy, która na taÅmie filmowej bÄdzie wyglÄdaÄ jak ugotowana, przedziera siÄ w stronÄ wystraszonej BlondwÅosej Aktorki i daje jej kopertÄ zaadresowanÄ czerwonym atramentem: PANI MARILYN MONROE, i ozdobionÄ walentynkowymi serduszkami. W koÅcu BlondwÅosa Aktorka jest już w limuzynie. ZamykajÄ siÄ tylne drzwi. Szyby sÄ ciemne. Nie da siÄ przez nie zajrzeÄ do Årodka. TowarzyszÄcy jej mÄżczyźni przemawiajÄ zdecydowanie do tÅumu: "Dajcie dziewczynie odetchnÄÄ, dobrze? Nie widzicie, że cierpi?", po czym wskakujÄ do limuzyny, która odjeżdża, z poczÄtku powoli, bo fotoreporterzy blokujÄ ulicÄ, potem szybciej, i już jej nie ma. TÅum nadal domaga siÄ uwagi, nadal bÅyskajÄ flesze, wreszcie film siÄ koÅczy. R... rozwiodÅam siÄ? Już po wszystkim? Marilyn, rozwiedliÅcie siÄ przed tygodniem. Nie pamiÄtasz? W Meksyku. Razem tam polecieliÅmy. - Och, rozumiem. Zatem już po wszystkim? Po wszystkim, kochanie. Na razie. MÄżczyźni wybuchnÄli Åmiechem, jakby BlondwÅosa Aktorka wypowiedziaÅa jakÄÅ bardzo zabawnÄ kwestiÄ. Siedzieli z tyÅu pÄdzÄcej limuzyny, ukryci za ciemnymi szybami. Z dala od obiektywów kamer i aparatów fotograficznych. Prawdopodobnie to wszystko dziaÅo siÄ naprawdÄ, ale nie wydawaÅo siÄ realne. Wcale nie byÅo teraz Åatwiej oddychaÄ ani nie widziaÅo siÄ wyraźniej. BolaÅy jÄ przednie zÄby, uderzone jakimÅ twardym przedmiotem, ale powiedziaÅa sobie, że to byÅ wypadek, reporter nie chciaÅ zrobiÄ jej krzywdy. Adwokat - nie mogÅa w tej chwili sobie przypomnieÄ, jak siÄ nazywa - i specjalista Wytwórni od public relations, RoiÅo Freund, pogratulowali jej; wypadÅa naprawdÄ doskonale w stresujÄcej sytuacji. To byÅo moje prawdziwe życie. Lecz tak, oczywiÅcie, również przedstawienie. Przepraszam? Czy już jestem r... rozwiedziona?
PoznaÅa po wyrazie ich twarzy, że już o to pytaÅa i że zna odpowiedź. - Pytam o to, czy bÄdÄ musiaÅa podpisywaÄ jeszcze jakieÅ papiery? Zawsze byÅo wiele dokumentów do podpisania. W obecnoÅci notariusza. MARILYN MONROE podpisywaÅa podobne dokumenty, odwracajÄc wzrok. Lepiej nic nie wiedzieÄ! SiedziaÅa w pÄdzÄcej limuzynie, która byÅa czymÅ w rodzaju WehikuÅu Czasu. Już zapomniaÅa, gdzie przed chwilÄ byÅa. Nie miaÅa pojÄcia, dokÄd jÄ zabierajÄ. Niewykluczone, że chodziÅo o jakÄÅ promocjÄ SkÅóconych z życiem. RoiÅo Freund to tak naprawdÄ Otto OsÄ, byÄ może nadal fotografuje dziewczynki? ByÅa zbyt zmÄczona, aby to wszystko jakoÅ uporzÄdkowaÄ. SiÄgnÄÅa po omacku do torebki po tabletkÄ benzedryny, chciaÅa dojÅÄ do siebie, jednakże nie znalazÅa ani jednej. Albo jej palce byÅy zbyt niezgrabne. Och, brakowaÅo jej doktora Fella, teraz, gdy odszedÅ z jej życia! (Doktor Fell, lekarz Wytwórni, nagle zniknÄÅ. Lekarz, który go zastÄpiÅ, przypominaÅ Mickeya Rooneya. W Hollywood krÄżyÅa plotka, że podobno doktora Fella znaleziono martwego w jego wÅasnym domu bungalowie w Topanga Canyon siedziaÅ na sedesie, miaÅ spodnie opuszczone do kostek i strzykawkÄ w pokÅutym ramieniu; w niektórych wersjach opowieÅci umarÅ po przedawkowaniu morfiny, w innych wersjach po przedawkowaniu heroiny. Tragiczny koniec jak na lekarza, który przypominaÅ zdrowego jak ryba Caryego Granta! ) TrzymaÅa w rÄku walentynkowÄ kopertÄ. Od miesiÄcy czekaÅa niecierpliwie na kolejny list od ojca, ale akurat ten na niego nie wyglÄdaÅ. -Jestem taka samotna. Nie rozumiem, dlaczego jestem taka samotna, skoro kocham tak wielu ludzi. KochaÅam dziewczÄta w sierociÅcu, moje siostry! ... jedyne przyjacióÅki. StraciÅam je. Matka zdaje siÄ mnie ledwie poznawaÄ. Ojciec wprawdzie pisze, ale trzyma siÄ z daleka. Jestem trÄdowata, wyklÄta? JakieÅ ze mnie straszydÅo? Kocham zwierzÄta, zwÅaszcza konie. Pomagam pewnym ludziom w Reno stworzyÄ fundusz ochrony dzikich mustangów, żyjÄcych na poÅudniowym zachodzie. Szkoda, że zwierzÄta muszÄ umieraÄ. Chyba że ÅmierciÄ naturalnÄ! Jeden z mÄżczyzn odchrzÄknÄÅ i rzekÅ: -Już po wywiadzie. Spróbuj siÄ odprÄżyÄ, Marilyn. StaraÅa siÄ wytÅumaczyÄ, jak niesÅuszne, jak niesprawiedliwe byÅo obarczanie jej winÄ za ÅmierÄ Clarka Gablea. - KochaÅam go. Tak bardzo! Nigdy żadnego mÄżczyzny nie podziwiaÅam tak jak jego. Moja m...matka, Gladys Mortensen, znaÅa pana Gablea dawno temu, kiedy oboje byli mÅodzi, dopiero co przyjechali do Hollywood. Kolejny raz usÅyszaÅa: -Już po wywiadzie, Marilyn. PowiedziaÅa, jakby o coÅ bÅagaÅa: - To tajemnica, dlaczego miÅoÅÄ wciÄż siÄ psuje. Nie ja wymyÅliÅam tÄ tajemnicÄ, prawda? Dlaczego mnie siÄ obwinia? Wiem, że należy rzucaÄ koÅÄmi, póki nie straci siÄ wszystkiego. Ludzie oczekujÄ, że bÄdziesz dzielna, bÄdziesz wygrywaÄ. Postaram siÄ.
NastÄpnym razem bÄdÄ lepszÄ aktorkÄ, obiecujÄ. FascynowaÅa ich ta sÅawna aktorka. Z bliska jej twarz byÅa twarzÄ niewinnej dziewczyny pod skorupÄ teatralnego makijażu. Podobny makijaż jest idealny do zdjÄÄ, ale drażni nieuzbrojone oko. MÄżczyźni zauważyli, jak kurczowo Åciska walentynkowÄ kopertÄ, tak jakby przesÅanie od anonimowego wielbiciela, deklaracja miÅoÅci ze strony nieznajomego, mogÅo ocaliÄ jej życie. - ProszÄ, nie gapcie siÄ na mnie! Nie jestem dziwolÄgiem. Nie obchodzi mnie, że zostanÄ zapamiÄtana jako przedmiot anegdot. I nie chcÄ już podpisywaÄ kolejnych dokumentów. Z wyjÄtkiem papierów dotyczÄcych funduszu powierniczego mojej matki. Aby miaÅa Årodki na utrzymanie w Lakewood, gdy mnie już... ZamilkÅa zmieszana: co chciaÅa powiedzieÄ? - Gdyby przy darzyÅo mi siÄ coÅ nieoczekiwanego. - RozeÅmiaÅa siÄ. - Albo oczekiwanego. Obaj mÄżczyźni szybko zaprotestowali. Nie powinna mówiÄ takich rzeczy. MARILYN MONROE ciÄgle byÅa mÅodÄ kobietÄ i bÄdzie żyÅa dÅugo, bardzo dÅugo. Dziwna sprawa! Szkoda, że nie mogÄ komuÅ o tym powiedzieÄ. RoiÅo Freund, wynajÄty przez WytwórniÄ rzecznik prasowy i specjalista do spraw promocji, do którego zadaÅ należaÅa opieka nad MARILYN MONROE, to nie byÅ nikt inny, tylko Otto OsÄ! WróciÅ do niej po ponad dziesiÄciu latach. Jednakże ów mÄżczyzna nie chciaÅ przyznaÄ, że dawniej nazywaÅ siÄ Otto OsÄ. TwierdziÅ, że urodziÅ siÄ jako RoiÅo Freund w Nowym Jorku, przeprowadziÅ do Los Angeles pod koniec lat piÄÄdziesiÄtych i byÅ jednym z pierwszych konsultantów do spraw kontaktów z mediami. W ciÄgu kilku lat tak szeroko rozwinÄÅ skrzydÅa, że wytwórnie filmowe rywalizowaÅy o jego usÅugi. Megagwiazdy (takie jak MARILYN MONROE), które zawsze wplÄtywaÅy siÄ w sensacyjne wydarzenia i skandale, byÅy skÅonne do samodestrukcji, nie mogÅy siÄ obyÄ bez kogoÅ takiego. Otto OsÄ, czy też RoiÅo Freund, byÅ tak wysoki i posÄpny, jak zapamiÄtaÅa go Norma Jeane, miaÅ pociÄgÅÄ, jastrzÄbiÄ twarz, dziobatÄ cerÄ, opadajÄ cÄ lewÄ powiekÄ, której zawdziÄczaÅ ironiczne spojrzenie, i owe osobliwe blizny na czole, jakby po skaleczeniu cierniami. Jego korona cierniowa. Jego, Judasza.NiegdyÅ czarne wÅosy wyblakÅy, przybraÅy barwÄ zleżaÅej weÅny i okrywaÅy teraz jego koÅcistÄ czaszkÄ niczym tÅusty puch. Z pewnoÅciÄ już dawno przekroczyÅ piÄÄdziesiÄtkÄ. Nie tyle siÄ postarzaÅ, ile zakonserwowaÅ, stÄżaÅ. PatrzyÅ na ciebie tymi swoimi szklistymi, czujnymi oczkami z za beznamiÄtnej gipsowej maski. Na zÄbach miaÅ doskonaÅe koronki, jak na Hollywood przystaÅo. Najbrzydszy mÄżczyzna, jakiego kiedykolwiek widziaÅam. A jednak żyt! RoiÅo Freund jeździÅ butelkowozielonym jaguarem i nosiÅ drogie, stalowoszare garnitury, szyte na miarÄ przez (jak siÄ cheÅpiÅ) "mojego krawca z Bond Street w Londynie". Owe garnitury tak ciasno opinaÅy jego ciaÅo, że musiaÅ siedzieÄ sztywny jak oÅówek, w postawie doskonale znanej BlondwÅosej Aktorce, zaszywanej w ciasne, przypominajÄce kaftan bezpieczeÅstwa sukienki. Kiedy ich sobie przedstawiono, byÅa bystrÄ NormÄ Jeane, nie rozkosznie krótkowzrocznÄ i zatopionÄ w sobie BlondwÅosÄ AktorkÄ; na tychmiast rozpoznaÅa Ottona OsÄ, chociaż zapuÅciÅ koziÄ bródkÄ, na nosie miaÅ okulary w stalowych, wysadzanych bursztynami oprawkach, a na sobie jeden z uszytych na miarÄ garniturów. Zdumiona wytrzeszczyÅa oczy na tego mÄżczyznÄ.
WyjÄkaÅa: - Czy my siÄ nie znamy? Otto OsÄ? Jestem Norma Jeane, pamiÄtasz? RoiÅo Freund, jak każdy doÅwiadczony kÅamca albo aktor, przyjÄÅ tÄ uwagÄ ze spokojem. Nie należaÅ do ludzi, którzy tracÄ kontrolÄ nad sytuacjÄ. UÅmiechnÄÅ siÄ uprzejmie do wyraźnie zmieszanej kobiety. - Oz? Przykro mi, ale chyba nie znam żadnego Oza. MusiaÅa mnie pani z kimÅ pomyliÄ, pani Monroe. Norma Jeane rozeÅmiaÅa siÄ. -Och, Otto, daj spokój. Nie mów do mnie "pani Monroe". Znasz mnie. Nazywam siÄ Norma Jeane. JesteÅ fotografem, który zrobiÅ mi zdjÄcie do "Stars Stripes" i stworzyÅ Miss ZÅote Marzenia. ZapÅaciÅeÅ mi piÄÄdziesiÄt dolarów! Nie zmieniÅeÅ siÄ do tego stopnia, żebym ciÄ nie mogÅa rozpoznaÄ. MusiaÅoby ci siÄ przydarzyÄ coÅ wiÄcej niż ÅmierÄ, wtedy może bym ciÄ nie poznaÅa. - Otto OsÄ, czy też RoiÅo Freund, rozeÅmiaÅ siÄ w gÅos, jakby BlondwÅosa Aktorka rzuciÅa jedno ze swoich dowcipnych powiedzonek. PowtórzyÅa bÅagalnym tonem: - ProszÄ, Otto. Na pewno pamiÄtasz. Wtedy byÅam paniÄ Glazer, żonÄ Buckyego Glazera. ByÅa wojna. OdkryÅeÅ mnie i zmieniÅeÅ moje ż...życie. - ZrujnowaÅeÅ moje życie, sukinsynu. Ale Otto OsÄ alias Roilo Freund, jak uparcie kazaÅ siÄ nazywaÄ, byÅ zbyt sprytny, aby go uwiodÅa nawet BlondwÅosa Aktorka. PodziwiaÅa go. Co za charakter! ByÅ rok 1961 i w Hollywood, tak jak w caÅych Stanach, nie uchodzili już za zdrajców ludzie, którzy byli Å»ydami lub na nich wyglÄdali. SkoÅczyÅa siÄ era antysemityzmu napÄdzanego strachem przed komunizmem; nienawiÅÄ do Å»ydów zeszÅa do podziemia i zostaÅa subtelnie przytÅumiona, staÅa siÄ kwestiÄ czÅonkostwa w elitarnych klubach, restrykcji sÄsiedzkich, a nie kwestiÄ czarnych list i przeÅladowania komuchów; Rosenbergowie już dawno zginÄli na krzeÅle elektrycznym, a ich martyrologiczny zapaÅ w popióŠsiÄ obróciÅ; senator Joe McCarthy, "Attyla prawicy", zmarÅ i diabli go zaciÄgnÄli prosto do katolickiego piekÅa, które chciaÅ urzÄdziÄ dla innych na ziemi. Otto czy RoiÅo nie ukrywaŠżydowskiego pochodzenia; mówiÅ z nowojorskim akcentem, który w uszach Normy Jeane, mieszkajÄcej w Nowym Jorku przez cztery lata, nie brzmiaÅ caÅkowicie przekonujÄco. Gdy jednak byli sam na sam, Otto, czy też nieustraszony RoiÅo, nie przyznaÅ, że majÄ wspólne wspomnienia. Norma Jeane powiedziaÅa: - Rozumiem. Otto OsÄ znalazÅ siÄ na czarnej liÅcie, wiÄc zmieniÅeÅ nazwisko? MÄżczyzna nadal potrzÄsaÅ gÅowÄ, jakby nic nie rozumiaÅ. - UrodziÅem siÄ jako RoiÅo Freund. Gdybym miaÅ przy sobie metrykÄ, tobym jÄ pani pokazaÅ, pani Monroe. Zawsze zwracaÅ siÄ do niej "pani Monroe" albo, po pewnym czasie "Marilyn". Jedno i drugie brzmiaÅo w jego ustach jak kpina. Ale czy nie oskarżyÅ jej swego czasu o sprzedawanie siebie? Czy nie przewidywaÅ, że zginie w samotnoÅci ÅmierciÄ Äpunki? Czy nie powiedziaÅ, że ciaÅo kobiety jest żartem? Nie znosiÅ kobiet. Mimo to zapoznaÅ jÄ z pismami Schopenhauera, dawaÅ jej do przeczytania "The Daily Worker".
PoznaÅ jÄ z Cassem Chaplinem, który uczyniÅ z niej na pewien czas szczÄÅliwÄ osobÄ. - Och, Otto, to znaczy RoiÅo. Nie bÄdÄ ciÄ drÄczyÄ. BÄdÄ Marilyn. ByÅa peÅna uznania dla niego za talent, z jakim zorganizowaÅ konferencjÄ prasowÄ dotyczÄcÄ rozwodu, za wyreżyserowanie jej w wynajÄtym domu. Starannie opracowaÅ nie tylko wszystkie poczynania MARILYN MONROE po wyjÅciu z domu do dziennikarzy, ale także prawnika i wÅasne. Przeszkoleni zostali nawet ochroniarze. "Postaramy siÄ nie wpaÅÄ w melodramatyczne tony. Ubierzesz siÄ w czarnÄ pÅóciennÄ sukienkÄ. WÅaÅnie zamówiÅem dla ciebie idealny kostium. BÄdziesz w nim wyglÄdaÅa jak wdowa. Pokażesz siÄ tym cynikom jako wdowa cierpiÄca z powodu nieodwracalnej straty, nie jako rozwódka, szczÄÅliwa, że uwolniÅa siÄ od martwego maÅżeÅstwa". RoiÅo Freund wystÄpiÅ z tÄ przemowÄ w biurze Z. BlondwÅosa Aktorka wypiÅa trochÄ wódki i rozeÅmiaÅa siÄ swoim nowym Åmiechem z gÅÄbi trzewi, Åmiechem dziewczyny wychowanej na farmie w Karolinie PoÅudniowej, która miaÅa w dupie przemysÅ filmowy, wÅasnÄ urodÄ i talent. "Ty to powiedziaÅeÅ, RoiÅo. Martwe maÅżeÅstwo. Nudne, stare martwe maÅżeÅstwo z nudnym, starym i martwym (chociaż uprzejmym, skromnym i utalentowanym) mÄżem. Pomocy! " Kiedy BlondwÅosa Aktorka zaczÄÅa jeden ze swoich riffów, niczym Fred Allen, Groucho Marx, nieżyjÄcy W. C. Fields, nieco zaszokowani Åwiadkowie wytrzeszczyli na niÄ oczy. RoiÅo Freund i towarzyszÄcy mu mÄżczyźni rozeÅmiali siÄ nerwowo. MARILYN MONROE czÄsto bywaÅa jedynÄ kobietÄ na takich spotkaniach, jeÅli nie liczyÄ sekretarek i "asystentek"; jak sama mówiÅa, jedynÄ "rzeczywiÅcie pracujÄcÄ pochwÄ"; mÄżczyźni starali siÄ nie zachÄcaÄ jej do wÅÄ czania siÄ do rozmów, chociaż z pewnoÅciÄ przyglÄdali siÄ jej uważnie, zapamiÄtywali i gromadzili anegdoty; czy to prawda, że MARILYN MONROE nigdy nie nosi bielizny? (prawda! wystarczy siÄ przyjrzeÄ!); że po kilka dni z rzÄdu w ogóle siÄ nie kÄpie? (prawda! czuÅo siÄ jej pot zmieszany z talkiem); ale mÄżczyźni nigdy nie Åmiali siÄ zbyt dÅugo. Nie wolno prowokowaÄ Monroe. Historyczka może wybuchnÄÄ niemal w każdej chwili. Podchodź do niej w rÄkawiczkach. Nigdy nie zapominaj, że ta Åliczna, puszysta kotka ma pazury. Tamtego popoÅudnia siedziaÅa na sofie Z; pochylona do przodu, obejmowaÅa rÄkoma skrzyżowane kolana. ZachowywaÅa siÄ jak poważna uczennica, czyli gwiazdka zwiÄzana z WytwórniÄ kontraktem. MówiÅa spokojnie. - Kiedy ja siÄ zgodziÅam na "rozwodowÄ konferencjÄ prasowÄ"? Rozwód nie jest chyba tragediÄ, najwyżej osobistym smutkiem. Po czterech latach maÅżeÅstwa nie mogÄ... - UrwaÅa, usiÅujÄc myÅleÄ. Czego nie może? Nie może sobie przypomnieÄ, dlaczego, do diabÅa, w ogóle wyszÅa za tego dramaturga? Za czÅowieka, który mógÅ byÄ jej ojcem, a gdy weźmiemy pod uwagÄ temperament, to może i dziadkiem? Nie za rubasznego, pogodnego Å»yda (jak Max Pearlman, którego podziwiaÅa), ale za Å»yda jajogÅowego? Który w ogóle nie byÅ w jej typie? Nie może przypomnieÄ sobie jego nazwiska?
Nie mogÄ zrozumieÄ, gdzie p...popeÅniÅam bÅÄd. Jak mam go drugi raz nie popeÅniÄ? Pewien francuski filozof mówi: Serce, instynkt, zasady. Czy nie powinnam kierowaÄ siÄ wÅasnym sercem, wÅasnym instynktem, wÅasnymi zasadami? Jestem poważnym czÅowiekiem. Dlaczego tego nie odwoÅamy? Jestem taka smutna i, sama nie wiem, zamkniÄta w sobie. Z i pozostali mÄżczyźni wytrzeszczyli oczy na BlondwÅosÄ AktorkÄ, jak gdyby przemówiÅa jÄzykiem demonów, którego ich uszy nie znaÅy. RoiÅo rzekÅ, na pozór pojednawczo: . Odczuwa pani prawdziwe emocje, pani Monroe. Dlatego jest pani znakomitÄ aktorkÄ. Dlatego ludzie widzÄ w pani wyolbrzymiony obraz siebie. To naturalnie zÅudzenie, ale oczywiÅcie szczÄÅcie karmi siÄ zÅudzeniami! Å»yje pani w naszej amerykaÅskiej duszy. ProszÄ siÄ nie uÅmiechaÄ, pani Monroe. MówiÄ poważnie. MówiÄ mianowicie, że jest pani inteligentnÄ kobietÄ, wcale nie wyÅÄcznie kobietÄ uczuÄ; jest pani artystkÄ i jak wszyscy artyÅci wie pani, że życie jest materiÄ, z której powstaje sztuka. Å»ycie przemija, ale sztuka pozostaje. Pani emocje, pani cierpienie wywoÅane rozwodem lub ÅmierciÄ pana Gablea, czymkolwiek... W szerokim, kolistym geÅcie zniecierpliwienia ujÄÅ caÅy Åwiat, w którym żyÅa od trzydziestu piÄciu lat i który nawet potrafiÅa sobie wyobraziÄ: obraz holocaustu uksztaÅtowany na podstawie zniszczonych od czÄstego kartkowania ksiÄżek przyniesionych z antykwariatu; skÅadnice żydowskiego hartu, cierpienia i elokwencji nawet w cierpieniu; zatÄchÅy, kwaÅny odór szpitali dla psychicznie chorych, które wiÄziÅy jej matkÄ; jakby wszystkie te wspomnienia z jej życia nie znaczyÅy wiÄcej niż byle scenariusz. Może pani równie dobrze zobaczyÄ swój ból jako fragment kroniki filmowej, bo inni tak wÅaÅnie je zobaczÄ. Kroniki? Jakiej kroniki? Konferencja prasowa bÄdzie filmowana. Nie przez nas, tylko oczywiÅcie przez media. CzÄÅÄ z tego bÄdzie wielokrotnie pokazywana. To bÄdzie cenny dokument. - WidzÄc, że BlondwÅosa Aktorka potrzÄsa gÅowÄ, RoiÅo Freund dodaÅ z wiÄkszym naciskiem: Pani Monroe. Równie dobrze może pani ulec skrajnym formom swych bolesnych uczuÄ. Prawdziwe życie jest tylko sposobem przyjÄcia formy. Norma Jeane byÅa zbyt roztrzÄsiona, aby protestowaÄ. PatrzyÅa na starego przyjaciela Ottona, który nigdy nie byÅ jej kochankiem ani, tak naprawdÄ, przyjacielem. Poza nim nic już jej nie zostaÅo z lat mÅodoÅci. GÅosem Marilyn, miÄkkim, cichym, ledwie sÅyszalnym powiedziaÅa: Och. No cóż. Pana argumentacja jest taka przekonujÄca. Zgoda. A co zawieraÅa walentynkowa koperta? Na widok struchlaÅej twarzy Marilyn RoiÅo Freund szybko odebraÅ jej kopertÄ. -Och, pani Monroe. Tak mi przykro. Na prostokÄtnym kawaÅku biaÅego papieru toaletowego ktoÅ napisaÅ, najwyraźniej prawdziwymi ekskrementami: KURWA MÃJ DOM. MOJA PODRÃÅ» Scena musi byÄ wÅaÅciwie oÅwietlona.
Poza niÄ jest tylko nierozpoznany mrok. Z życia aktora 12305 Fifth Helena Drive, Brentwood, Kalifornia DzieÅ Åw. Walentego, 1962 r. Droga Mamo, WÅaÅnie przeprowadziÅam siÄ do wÅasnego domu! Teraz go urzÄdzam i jestem TAKA SZCZÄÅLIWA. To maÅy dom w meksykaÅskim stylu. I taki czarujÄcy. PoÅożony nieco na uboczu przy samym koÅcu ulicy, ogrodzony czÄÅciowo murem. Ma stropy z drewnianych belek, duży salon (z kamiennym kominkiem). Kuchnia nie jest zbyt nowoczesna, ale znasz mnie, na pewno nie zostanÄ mistrzyniÄ domowych wypieków! Można siÄ bardzo zdziwiÄ, bo za moim domem jest basen. Duży. Kiedy mieszkaÅyÅmy w Hacjendzie, na Highland Avenue, nigdy byÅmy nie uwierzyÅy, że pewnego dnia bÄdziemy miaÅy w Brentwood dom z basenem. RozwiodÅam siÄ. Nie zapytaÅaÅ o dziecko. Niestety, straciÅam je. Powinnam raczej powiedzieÄ, że mi je odebrano. MiaÅam chyba wypadek Nie byÅo ze mnÄ najlepiej i straciÅam kontakt z ludźmi. Teraz czujÄ siÄ BARDZO DOBRZE. Mam nadziejÄ, że wkrótce odwiedzisz mnie tutaj, wtedy sobie pogawÄdzimy. Uciekam od życia. Pewien francuski filozof mówi, że nieszczÄÅcie ludzi polega na tym, iż nie sÄ w stanie przebywaÄ w jednym maÅym pokoju. Ja chodzÄ przez te pokoje i Åpiewam! MusiaÅam pożyczyÄ trochÄ , aby kupiÄ ten dom. PrzyznajÄ. PÅakaÅam, kiedy podpisywaÅam dokumenty. Bo byÅam TAKA SZCZÄÅLIWA. MiaÅam nareszcie swój pierwszy wÅasny dom. Szkoda, że po tylu latach pracy nie uzbieraÅo mi siÄ wiÄcej . ZaczÄÅam wystÄpowaÄ w filmach w 1948 roku, a od tamtej pory udaÅo mi siÄ zaosz czÄdziÄ zaledwie 5000. Wstyd mi, bo inni ludzie zarobili na Marilyn tak dużo. PoÅrednik obrotu nieruchomoÅciami, który sprzedawaÅ mi dom, byÅ zdziwiony, zauważyÅam to. Hej, oczywiÅcie wcale nie jestem rozgoryczona! To nie w moim stylu. Mamo, nie mogÄ siÄ doczekaÄ, kiedy zobaczysz niespodziankÄ, jakÄ mam dla ciebie. Nasz fortepian! Nasz biaÅy, gabinetowy steinway, pamiÄtasz? NależaÅ kiedyÅ do Fredrica Marcha. KiedyÅ, po rozpadzie mojego pierwszego maÅżeÅstwa, oddaÅam go na przechowanie, ale teraz jest tutaj. W salonie. PróbujÄ graÄ, codziennie, ale palce mam sztywne. Wkrótce zagram ci Dla Elizy. Jest tutaj jeden pokój dla ciebie, Mamo. Czeka. MyÅlÄ, że musi nadejÅÄ chwila MyÅlÄ o wyposażeniu domu w prawdziwe meksykaÅskie rzeczy, także w kafelki. NiedÅugo pojadÄ do Meksyku z pewnym przyjacielem. Może z TobÄ, Mamo? Mam także innÄ wiadomoÅÄ. Mam nadziejÄ, że siÄ nie zdenerwujesz. Jestem w kontakcie z Ojcem. Wyobraź sobie, po tych wszystkich latach. Sama jestem najbardziej zdziwiona. Ojciec mieszka niedaleko Griffith Park.
Jeszcze nie widziaÅam jego domu, ale to siÄ już wkrótce stanie, mam nadziejÄ. Od lat Åledzi mojÄ karierÄ i podziwia to, co robiÄ, zwÅaszcza ostatniÄ rolÄ w SkÅóconych z życiem. Ojciec jest teraz wdowcem. Mówi o sprzedaniu swego dużego domu. Kto wie, jak siÄ uÅoży nasza przyszÅoÅÄ! Czasami mam wrażenie, że jestem wdowÄ. Dziwne, matkÄ, która straciÅa dziecko, powinno siÄ okreÅlaÄ jakimÅ specjalnym sÅowem. W angielskim nie ma takiego sÅowa. (A w Åacinie?) Ta strata jest na pewno poważniejsza niż rozwód. Czasami mam wrażenie, że podróżujÄ WehikuÅem Czasu, tobie siÄ to nie zdarza? PamiÄtam tÄ przerażajÄcÄ opowieÅÄ, którÄ mi czytaÅaÅ. Och, Mamo, nie chciaÅabym CiÄ krytykowaÄ, ale... Czasem trudno z tobÄ rozmawiaÄ. MyÅlÄ o telefonie. Nie starasz siÄ mówiÄ gÅoÅniej, abym mogÅa CiÄ sÅyszeÄ. Chyba w tym tkwi problem? W ostatniÄ niedzielÄ zraniÅaÅ moje uczucia; odÅożyÅaÅ sÅuchawkÄ i poszÅaÅ sobie. PielÄgniarka przepraszaÅa. PowiedziaÅam jej, żeby przestaÅa, bo ja siÄ tylko martwiÄ, czy nie jesteÅ na mnie zÅa i czy nie czujesz siÄ gorzej. PamiÄtaj, Mamo, że możesz tu zostaÄ, jak dÅugo zechcesz. DziÄki lekom, wiele można zrobiÄ. Mam tu nowego lekarza i nowe lekarstwa. DostajÄ "wodzian chloralu" na nerwy i dobry sen. i kiedy sÅyszÄ gÅosy Ten lekarz mówi, że istniejÄ cudowne Årodki, które rozpraszajÄ "smutki". PowiedziaÅam: Och, jeÅli smutki odejdÄ, to co siÄ stanie ze smutnÄ muzykÄ? ZapytaÅ, czy muzyka warta jest udrÄki, na co odparÅam, że to zależy od muzyki, a on stwierdziÅ, że życie jest cenniejsze od muzyki, gdy jakaÅ osoba popada w depresjÄ zagrażajÄcÄ jej życiu, a ja na to, że musi byÄ jakaÅ droga poÅrednia i że odnajdÄ tÄ drogÄ. W tym domu na Helena Drive zamieszkajÄ pewnego dnia Twoje wnuki, Mamo, obiecujÄ. BÄdÄ taka jak inni Amerykanie! Ludzie z "Lifeu" zapytali mnie, czy mogliby sfotografowaÄ MARILYN MONROE w jej nowym domu, ale nie zgodziÅam siÄ, jeszcze nie teraz, powiedziaÅam, jeszcze nie w peÅni dotarÅo do mnie, że ten dom jest mój. Mam niespodzianki dla was wszystkich! (Kto wie, może Ojciec siÄ do nas przyÅÄczy. Mam takie sekretne marzenie. Cóż, "życie jest piÄkne", jak mówiÄ.) Mamo, jestem TAKA SZCZÄÅLIWA. Czasami pÅaczÄ, jestem samotna i taka szczÄÅliwa. MyÅlÄ o wszystkich, którzy kiedykolwiek mnie skrzywdzili, i wybaczam im. Na pÅytce po zewnÄtrznej stronie drzwi znajduje siÄ ÅaciÅski napis CURSUM PERFICIO (co można przetÅumaczyÄ jako: "KoÅczÄ swojÄ podróż"). Mamo, kocham CiÄ, Twoja kochajÄca córka . PREZYDENCKI STRÄCZYCIEL Pewnie, że byÅ strÄczycielem. Ale nie takim zwykÅym strÄczycielem. Nie on! ByÅ strÄczycielem par excellence. StrÄczycielem wybitnym. StrÄczycielem suigeneris. StrÄczycielem z garderobÄ i klasÄ.
StrÄczycielem ze znakomitym brytyjskim akcentem. PrzyszÅoÅÄ uczci go jako Prezydenckiego StrÄczyciela. CzÅowiek honoru, czÅowiek dużego formatu: Prezydencki StrÄczyciel. Na ranczo Mirage w Palm Springs, w marcu 1962 roku, Prezydent szturchnÄÅ go Åokciem miÄdzy żebra i cicho gwizdnÄÅ. Ta blondynka. To Marilyn Monroe? PotwierdziÅ. Monroe, przyjacióÅka jego przyjacióÅki. NiezÅa, co? Ale trochÄ wariatka. Prezydent zapytaÅ zamyÅlony. - Czy ja siÄ już z niÄ nie spotykaÅem? Prezydent byÅ dowcipny. Å»artowniÅ. MiaÅ talent. Z dala od BiaÅego Domu i wymogów urzÄdu Prezydent uwielbiaÅ siÄ bawiÄ. -Jeżeli nie, to wszystko przygotuj. Migiem. Prezydencki StrÄczyciel rozeÅmiaÅ siÄ niepewnie. OczywiÅcie nie byÅ je dynym strÄczycielem Prezydenta, ale miaÅ powody przypuszczaÄ, że byÅ jego strÄczycielem ulubionym. A z caÅÄ pewnoÅciÄ byÅ strÄczycielem najlepiej poinformowanym. Czym prÄdzej uÅwiadomiÅ krewkiemu Prezydentowi, że z tÄ seksownÄ blondynkÄ raczej nie należy ryzykowaÄ trwalszego zwiÄzku. Znana jest z tego... Kto mówi o zwiÄzku? Chodzi o randkÄ pod jakÄÅ budÄ. Jeżeli bÄdzie czas, to dwie randki. Zażenowany, Åwiadomy, że kiedy tak spacerowali obok basenu i palili poobiednie papierosy, obserwowaÅo ich z podziwem wiele par oczu, Prezydencki StrÄczyciel Åciszonym gÅosem poinformowaÅ Prezydenta - tak jak poinformowaÅoby go FBI, bo ich akta na temat MARILYN MONROE, znanej też jako NORMA JEANE BAKER, pÄkaÅy w szwach - że Monroe miaÅa dziesiÄtki aborcji, wciÄgaÅa nosem kokÄ, wstrzykiwaÅa sobie dożylnie benzedrynÄ i fenobarbital; kilkanaÅcie razy pÅukano jej żoÅÄdek w samym tylko szpitalu Cedars of Lebanon. Wszyscy o tym wiedzieli. PisaÅy o tym brukowce. W Nowym Jorku przewieziono jÄ na noszach do Bellevue z podciÄtymi żyÅami na obu rÄkach, nagÄ i majaczÄcÄ. Można byÅo o tym przeczytaÄ w artykule Winchella. W Maine poroniÅa przed kilku laty albo próbowaÅa sama pozbyÄ siÄ pÅodu i siÄ jej nie udaÅo, w każdym razie wyÅowiÅ jÄ z Atlantyku zespóŠratowników. Poza tym zadawaÅa siÄ ze znanymi i podejrzanymi komuchami. Dlatego nie należy ryzykowaÄ z niÄ zwiÄzku. - Dobrze jÄ znasz, co? - Prezydent byÅ pod wrażeniem. Cóż mógÅ zrobiÄ Prezydencki StrÄczyciel? SkinÄÅ z powagÄ gÅowÄ. W filmowym stylu szarpnÄÅ za koÅnierzyk koszuli, aby pokazaÄ, że poci siÄ ze zdenerwowania, co zresztÄ byÅo zgodne z prawdÄ. Ulubiony strÄczyciel Prezydenta byÅ jednoczeÅnie jego szwagrem, żona mogÅa mu zrobiÄ piekÅo w domu i ograniczyÄ dostÄp do pieniÄdzy, jeÅli oÅmieli siÄ przedstawiÄ Prezydenta bogini seksu Marilyn Monroe, narkomance, nimfomance, samobójczyni i Åwirusce. Ale tylko poÅrednio, szefie. Kto by tam chciaÅ mieÄ z niÄ bliski kontakt? Monroe utrzymywaÅa stosunki z każdym hollywoodzkim Å»ydem. WyszÅa z rynsztoka przez Åóżko. Å»yÅa z dwoma ÄpuÅskimi pedaÅami i obsÅugiwaÅa ich bogatych znajomych. To za sprawÄ Monroe narodziÅ siÄ Å¼art o polskiej kieÅbasie, wiesz o tym, szefie?
Ale Prezydent o twarzy piegowatego chÅopca, najmÅodszy i najbardziej mÄski w historii tego kraju, ledwo sÅuchaÅ. GapiÅ siÄ na kobietÄ znanÄ jako Marilyn Monroe, która krÄżyÅa po tarasie niepewnie jak lunatyczka, niewyraźnie siÄ uÅmiechaÅa, wytwarzaÅa wokóŠsiebie aurÄ skrajnej bezbronnoÅci, oderwania, do tego stopnia, że inni też zachowywali wobec niej dystans, przyglÄdali siÄ jej z dala. Chyba że to jest mój sen, który oni widzÄ? W Åwietle ksiÄżyca BlondwÅosa Aktorka koÅysaÅa siÄ na tarasie tuż przy mieniÄcej siÄ powierzchni wody - oczy miaÅa zamkniÄte - nuciÅa piosenkÄ Sinatry Ali the Way. Platynowe wÅosy bÅyszczaÅy jak fosfor. Pomalowane na czerwono usta ukÅadaÅy siÄ w doskonaÅe, ssÄce O. MiaÅa na sobie kuszÄco krótki, mocno ÅciÄgniÄty w pasie szlafrok kÄ pielowy, pożyczony od gospodyni, której nazwiska prawdopodobnie nie pamiÄtaÅa, wyglÄdaÅo na to, że jest pod spodem naga. Jej nogi, szczupÅe i umiÄÅnione, byÅy nogami tancerki, ale w górnej czÄÅci ud zaczynaÅy siÄ pojawiaÄ nieprzyjemne biaÅe paski. Jej skóra byÅa biaÅa, bezkrwista jak u zabalsamowanych zwÅok. Mimo to Prezydent uparcie krÄżyÅ za niÄ, a wyraz jego oczu mówiÅ wszystko. WyglÄdaÅ jak chÅopiec z katolickiej szkoÅy, który zamierza coÅ zbroiÄ. CzarujÄcy irlandzki buldog rodem z Bostonu. CaÅkowicie lojalny wobec rodziny i przyjacióÅ, nieustÄpliwy wobec wrogów i wszystkich, którzy wchodzili mu w drogÄ. Prezydent odgrywaÅ gÅównÄ rolÄ w każdej scenie, byÅ aktorem znajÄcym scenariusz; pozostali improwizowali pÅywanie bÄdź to niÄcie. Prezydencki StrÄczyciel mógÅ jedynie powiedzieÄ, porywczo i bÅagalnie: Monroe! PieprzyÅa siÄ z SinatrÄ, Mitchumem, Brando, Jimmym HoffÄ, Skinnym DAmato, Mickeyem Cohenem, Johnnym Rosellim, tym komuchem "KsiÄciem" Sukarno... Z Sukarno? Teraz Prezydent znów byÅ pod wrażeniem. Prezydencki StrÄczyciel nie miaÅ wÄtpliwoÅci, że sprawy zaszÅy zbyt daleko, aby jakakolwiek interwencja przyniosÅa skutek. CzÄsto tak bywaÅo. Co mógÅ zrobiÄ? Jedynie pokrÄciÄ gÅowÄ i mruknÄÄ, niezbyt zresztÄ elegancko, że jeżeli Prezydent zada siÄ z Monroe, rozsÄdnie bÄdzie siÄ zabezpieczyÄ, ponieważ ta kobieta podobno zaraziÅa siÄ najgorszÄ z chorób wenerycznych, gdy pragnÄ c zdjÄÄ mÄża z haczyka komisji badajÄcej dziaÅalnoÅÄ antyamerykaÅskÄ, poleciaÅa do Waszyngtonu dymaÄ siÄ z McCarthym; pisaÅy o tym wszystkie brukowce... Prezydencki StrÄczyciel sam byÅ przystojnym mÄżczyznÄ w Årednim wieku, o skroniach przyprószonych siwiznÄ, inteligentnych, choÄ patrzÄcych z rezerwÄ oczach i nalanych policzkach. Jego twarz wyglÄdaÅa, jakby zostaÅa wyparzona w gÄstym sosie. Na uczcie u Trymalchiona odgrywaÅby Bachusa Biesiadnika wieniec z latoroÅli i pnÄczy dookoÅa gÅowy, gÅupawy uÅmieszek na twarzy chociaż wÅaÅciwie na tÄ rolÄ (wiedziaÅ o tym) byÅ już trochÄ za stary. Po upÅywie najbliższych dziesiÄciu lat bÄdzie miaÅ przekrwione oczy Äpuna, jego rÄce bÄdÄ drżaÅy jak u chorego na parkinsonizm, ale jeszcze nie teraz. Och, ulubiony Prezydencki StrÄczyciel miaÅ swojÄ dumÄ! Nie zniży siÄ do kÅamstwa nawet z obawy przed wÅasnÄ Å¼onÄ. Co do kwestii, czy umówiÄ siÄ z niÄ, czy nie, szefie, doradzaÅbym nie umawiaÄ siÄ. W tym momencie, jakby na zawoÅanie, Marilyn Monroe zerknÄÅa nerwowo w ich kierunku. NieÅmiaÅo jak dziewczyna, która nie wie, czy jÄ lubiÄ - uÅmiechnÄÅa siÄ. Ta anielska twarz! Prezydent, wstrzÄÅniÄty, zaczÄÅ siÄ nie cierpliwiÄ, szepnÄÅ StrÄczycielowi do ucha: ZaÅatw wszystko, mówiÅem już. Migiem.
Migiem! W jÄzyku BiaÅego Domu znaczy to: w ciÄgu godziny. KSIÄÅ»Ä I żEBRACZKA Czy wciÄż mnie bÄdziesz kochaÅ? On chwytajÄ za rÄce... I mówi, że wie. Wie, co to znaczy byÄ biednym! ByÄ biednym aż do bólu i drżeÄ z obawy przed przyszÅoÅciÄ! - oczywiÅcie nie z wÅasnego doÅwiadczenia, jego rodzina jest zamożna, wszyscy o tym wiedzÄ, lecz z doÅwiadczenia jego irlandzkich przodków, którzy cierpieli ucisk ze strony angielskich najeźdźców. Zmuszali nas do pracy jak zwierzÄta pociÄgowe, powiedziaÅ. GÅodzili na ÅmierÄ. GÅos mu drżaÅ. TuliÅam siÄ do niego mocno. Cudowna chwila. SzepnÄÅ: PiÄkna Marilyn! W gÅÄbi serca jesteÅmy tacy sami. Jego skóra jest chropawa, piegowata, gorÄca pod moimi palcami, jakby spalona na sÅoÅcu. Moja skóra jest gÅadka, cienka, blada i zsiniaÅa tam, gdzie w chwili uniesienia ÅciÅnie mnie mÄżczyzna. Te siÅce bÄdÄ nosiÅa z dumÄ niczym zgniecione pÅatki róży. Nasz sekret. Nigdy nie zdradzÄ imienia mojego kochanka. ZapewniÅ, że wie, co znaczy byÄ samotnym. W jego licznej rodzinie narasta samotnoÅÄ. PÅakaÅam na myÅl, że mnie rozumie! Bo mnie rozumiaÅ. On. CzÅowiek o takim nazwisku. Z rodu szczÄÅciarzy. PowiedziaÅam mu, że bardzo go szanujÄ i nigdy go o nic nie poproszÄ po tej nocy, poza jednym: żeby czasem pomyÅlaÅ o mnie dobrze. PomyÅlaÅ o MARILYN z uÅmiechem. DodaÅam, że szanujÄ jego rodzinÄ. Tak, i żonÄ, ÅadnÄ, spokojnÄ, peÅnÄ wdziÄku. RozeÅmiaÅ siÄ ze smutkiem i powiedziaÅ: Ale ona nie potrafi otworzyÄ serca tak jak ty, Marilyn. Nie umie siÄ ÅmiaÄ, nie ma w niej takiego ciepÅa, jakie jest w tobie, droga Marilyn. Tak szybko zakochaliÅmy siÄ w sobie! Czasami tak bywa. Nie trzeba wielu sÅów. PowiedziaÅam: Możesz nazywaÄ mnie NormÄ Jeane. OdparÅ: Ale dla mnie jesteÅ MARILYN. ZapytaÅam: Och, znasz MARILYN? OdpowiedziaÅ: Już od dawna chciaÅem jÄ poznaÄ. TuliliÅmy siÄ do siebie na rÄcznikach kÄpielowych - wilgotnych i pachnÄcych chlorem - rozÅożonych wprost na posadzce w przebieralni. ÅmialiÅmy siÄ jak psocÄce dzieci. MieliÅmy butelkÄ whisky, którÄ przyniósÅ tutaj ze sobÄ. PrzyjÄcie odbywaÅo siÄ też na tarasie, tuż przy basenie, kilka jardów od nas. Ależ byÅam szczÄÅliwa! a zaledwie przed godzinÄ trawiÅ mnie wielki smutek! żaÅowaÅam, że daÅam siÄ namówiÄ na to weekendowe przy jÄcie, zamiast zostaÄ w domu, który uwielbiam, w moim meksykaÅskim domu przy Fifth Helena Drive. Teraz przepeÅniaÅo mnie szczÄÅcie i chichotaÅam jak maÅa dziewczynka. On jest mÄżczyznÄ, przy którym kobieta czuje siÄ jak prawdziwa kobieta. Nie przypomina żadnego z mÄżczyzn, z którymi miaÅam do czynienia. Jest czÅowiekiem, który przejdzie do Historii.
KochaÅam siÄ z nim, z moim KsiÄciem. Szybkim, twardym, podnieconym jak chÅopak. Chociaż, przyznaÅ, coÅ nie byÅo w porzÄdku z jego plecami, miewaÅ od czasu do czasu bóle karku, och, ale jesteÅ bohaterem wojennym, powiedziaÅam, och, Boże, nie wyobrażasz sobie, jak bardzo ciÄ podziwiam! Mój KsiÄciu. PiliÅmy, on podnosiÅ butelkÄ do moich ust i chociaż wiedziaÅam, że ze wzglÄdu na to, że biorÄ leki, nie powinnam piÄ, nie mogÅam siÄ oprzeÄ, tak jak nie mogÅam nie ulec jego pocaÅunkom; jaka kobieta mogÅaby siÄ oprzeÄ temu mÄżczyźnie, wielkiemu czÅowiekowi, bohaterowi wojennemu, postaci historycznej. KsiÄciu. I jego natarczywym dÅoniom! Znowu za czÄliÅmy siÄ kochaÄ. Potem znowu. OgarnÄÅo mnie jakieÅ szaleÅstwo. Na prawdÄ coÅ czuÅam, namiastkÄ rozkoszy: pÅomieÅ, który rozbÅyska, gdy potrzeÄ zapaÅkÄ o draskÄ, krótkotrwaÅy, ulotny, przygasajÄcy niemal na tychmiast, ale ty wiesz, że on tam jest i może wróciÄ. Nie mam pojÄcia, jak dÅugo ukrywaliÅmy siÄ w przebieralni. Nie wiem, czy ktoÅ zauważyÅ, że ulotniliÅmy siÄ z przyjÄcia. PrzedstawiÅ nas sobie szwagier Prezydenta; Marilyn, powiedziaÅ, chciaÅbym ci przedstawiÄ twojego wielbiciela; i zobaczyÅam go, mojego KsiÄcia, wpatrywaÅ siÄ we mnie z uÅmiechem, mÄżczyzna, za którym kobiety przepadaÅy, którego namiÄtnoÅÄ rozpalaÅy, gasiÅy, rozpalaÅy, gasiÅy. RozeÅmiaÅam siÄ; nagle staÅam siÄ DziewczynÄ z Góry. Nie by Åam Roslyn Tabor, nie byÅam rozwódkÄ. Nie byÅam wdowÄ. Nie byÅam po grÄżonÄ w żalu matkÄ, która straciÅa dziecko po upadku z piwnicznych schodów. Dawno już nie byÅam DziewczynÄ z Góry, ale w szlafroku kÄpie lowym i z nagimi nogami znowu staÅam siÄ DziewczynÄ z Góry stojÄcÄ na kracie wentylacyjnej nad metrem. (Nie, nie chciaÅabym, aby Prezydent do wiedziaÅ siÄ, ile naprawdÄ mam lat: niedÅugo trzydzieÅci Nie jestem dziewczynÄ.) SkrzywiÅ siÄ, bolaÅy go plecy. UdaÅam, że tego nie zauważam, po prostu go dosiadÅam, dopasowaÅam siÄ do niego mojÄ lekko obolaÅÄ dziurkÄ, mojÄ pustÄ macicÄ, którÄ mógÅ wypeÅniÄ ten mÄżczyzna, jego penis taki twardy i spragniony; zachowywaÅam siÄ najdelikatniej jak mogÅam, ale pod koniec on chwyciÅ mnie za biodra i tak na mnie napieraÅ, jÄczÄc i stÄkajÄc, prawie tracÄc panowanie nad sobÄ, że siÄ wystraszyÅam, bo sam sobie mógÅ sprawiÄ ból, coÅ sobie zrobiÄ w plecy, zresztÄ mnie też bolaÅo; ÅciskaÅ moje biodra, a ja szeptaÅam: Tak, tak, wÅaÅnie tak, strumyczki potu spÅywaÅy mi po twarzy i piersiach, a on przygryzaÅ moje piersi, kÄsaÅ sutki; Rozpustna dziewczyno - mówiÅ, jÄczaÅ, rozpustna cipo, kocham ciÄ, rozpustna cipo-, po chwili byÅo już po wszystkim, brakowaÅo mi tchu, bolaÅo mnie i próbowaÅam siÄ rozeÅmiaÄ, bo oczywiÅcie Dziewczyna z Góry by siÄ rozeÅmiaÅa, bez dwóch zdaÅ, i usÅyszaÅam wÅasny gÅos: Oooj! Nieźle mnie wystraszyÅeÅ! sÅowa, których mÄżczyźni lubiÄ sÅuchaÄ; odetchnÄÅam gÅÄboko i powiedziaÅam: Gdybym byÅa Castro, oooch! ależ bym siÄ ciebie baÅa; mówiÅam w stylu gÅupiej blondynki: Hej, gdzie siÄ podziali twoi ludzie z ubezpieczeÅ spoÅecznych, którzy ciÄgle siÄ wokóŠciebie krÄcÄ? (bo nagle uÅwiadomiÅam sobie, że ci ludzie, ubrani po cywilnemu funkcjonariusze, muszÄ byÄ niedaleko, pilnowaÄ wejÅcia do przebieralni, i zalaÅa mnie fala wstydu; miaÅam tylko nadziejÄ, że nie podsÅuchiwali nas ani, co gorsza, nie prowadzili obserwacji za pomocÄ jakiegoÅ szpiegowskiego urzÄdzenia; czasem nawet w domu z pozasÅanianymi oknami, w sypialni za gÄstym, grubym materiaÅem odnosiÅam wrażenie, że ktoÅ mnie szpieguje i mam aparat telefoniczny na podsÅuch), on siÄ rozeÅmiaÅ i powiedziaÅ: Mówisz o ludziach z tajnych sÅużb, z Secret Service, MARILYN, i oboje wybuchnÄliÅmy
Åmiechem; Åmiechem po whisky; byÅam dziewczynÄ z Karoliny PoÅudniowej, która niczym siÄ nie przejmuje i Åmieje siÄ peÅnÄ piersiÄ jak mÄżczyzna. Och, coÅ wspaniaÅego. Nerwowe chwile nie trwaÅy dÅugo, przeminÄÅy, jakby ich w ogóle nie byÅo, już zaczynaÅam zapominaÄ o jego wyzwiskach, okropnych sÅowach, jakimi mnie nazywaÅ mój KsiÄżÄ, wkrótce zapomnÄ, że zapomniaÅam o wszystkim i do nastÄpnego ranka bÄdÄ pamiÄtaÅa tylko pocaÅunki, zapaÅczany bÅysk rozkoszy seksualnej, obietnicÄ przyszÅoÅci. Mój KsiÄÅ¼Ä mówiÅ: Marilyn, ty jesteÅ naprawdÄ zabawnÄ kobietÄ, sÅyszaÅem, że jesteÅ bystra bÅyskotliwa inteligentna fan-tas-tycz-na (dotykaÅ jÄzykiem moich piersi, ÅaskotaÅ mnie), a ja na to: Och, panie Prezydencie, pewnie pan jeszcze nie wie? PiszÄ też wÅasne kwestie. MruknÄÅ: Mmmm! To jest najlepsza poezja w showbiznesie, MARILYN. PogÅaskaÅam go po gÄstych wÅosach i powiedziaÅam: Możesz zwracaÄ siÄ do mnie "Normo Jeane", tak mnie nazywajÄ ci, którzy mnie znajÄ, na co on rzekÅ: MaleÅka, bÄdÄ zwracaÄ siÄ do ciebie, ilekroÄ bÄdÄ miaÅ okazjÄ. Migiem! OdparÅam: Mój Migiem! Tak chyba powinno brzmieÄ twoje imiÄ. W przebieralni paliÅo siÄ pojedyncze ÅwiatÅo. Zawilgocone, cuchnÄce miejsce. Przez żaluzjÄ w maÅym oknie widziaÅam pod ostrym kÄtem pustynny ksiÄżyc. Albo jakieÅ rozmazane ÅwiatÅo miÄdzy drzewami za basenem. Pustynna noc! Jakbym znowu siÄ znalazÅa w Nevadzie, byÅa Roslyn Tabor zakochanÄ w Clarku Gableu, który miaÅ wkrótce umrzeÄ, i doskwieraÅo mi poczucie winy, że nadal jestem żonÄ mÄżczyzny, którego nie kocham. Nie byÅam pijana, ale nie umiaÅabym okreÅliÄ, gdzie dokÅadnie jestem. Gdzie bÄdÄ spaÅa w nocy i z kim. Albo czy bÄdÄ sama? I w jaki sposób wrócÄ do domu. Do Los Angeles, Miasta z Piasku, na 12305 Fifth Helena Drive. Bo zawsze przeÅladuje ciÄ okropny strach, jak wróciÄ do domu? nawet jeÅli wiesz, gdzie ten dom jest. KsiÄÅ¼Ä energicznie wycieraÅ siÄ rÄcznikiem miÄdzy nogami i mówiÅ, że może niedÅugo, takÄ ma nadziejÄ, znowu siÄ ze mnÄ zobaczy, wyjeżdża z Palm Springs migiem rano, wraca do Waszyngtonu, ale bÄdzie w kontakcie, zapytaÅam: Czy daÄ panu zastrzeżony numer mojego telefonu, panie Prezydencie? on siÄ rozeÅmiaÅ i powiedziaÅ: Nie istniejÄ zastrzeżone numery telefonów, MARILYN, wówczas ja cicho, szeptem, jak nieÅmiaÅa uczennica zaproponowaÅam, że polecÄ na wschód, jeÅli on tego zapragnie, paÅskie życzenie jest dla mnie rozkazem, panie Prezydencie, powiedziaÅam żartem, caÅujÄc jego zarumienionÄ twarz i to mu siÄ spodobaÅo, zauważyÅam; odparÅ, że w odpowiednim czasie dostanÄ bilet pierwszej klasy i bÄdziemy mogli siÄ spotkaÄ w pewnym hotelu na Manhattanie; poza tym miaÅ przylecieÄ do Kalifornii na spotkanie z zaÅożycielami jakiegoÅ funduszu i tak dalej, jego siostra i szwagier mieli dom przy plaży w Malibu. PowiedziaÅam: Tak, byÅoby m...miÅo. A raczej bardzo miÅo. SÅowa mojego KsiÄcia pozostanÄ tajemnicÄ, której nie zdradzÄ nikomu. UjÄÅ mojÄ twarz w swoje dÅonie, och, mam nadziejÄ, że byÅam dla niego piÄkna, nie spocona, z rozmazanym makijażem, wÅosami przyklejonymi do czoÅa; ale mówiÅ szczerze, od serca, tak samo jak czasami wypowiadaÅ siÄ publicznie, a my wszyscy uwielbialiÅmy go za to: Jest w tobie coÅ, czego żadna z nich nie ma, MARILYN. Å»adna kobieta, którÄ znam. UrodziÅaÅ siÄ po to, by ciÄ dotykaÄ. By tobÄ oddychaÄ. Nawet by ciÄ raniÄ! To do ciebie podobne, wystawiaÄ siÄ na zranienie, żadna kobieta nie jest taka jak ty, MARILYN.
Å»adna postaÄ na ekranie, żadna fotografia nie ukaże twojej duszy, MARILYN, nie ukaże tego, co widziaÅem tej nocy. Ostatni pocaÅunek i mój KsiÄÅ¼Ä odszedÅ. KsiÄÅ¼Ä wyjdzie z przebieralni caÅkowicie ubrany. BlondwÅosa Å»ebraczka, z którÄ spÄdziÅ sporo czasu, zgodnie z jego sugestiÄ pozostaÅa w Årodku dziesiÄÄ minut, ale jego ochroniarze nie czekali na niÄ, czekaÅ jedynie Prezydencki StrÄczyciel, stojÄc w dyskretnej odlegÅoÅci po drugiej stronie basenu; kiedy wreszcie wyszÅa, wyglÄdaÅa na otÄpiaÅÄ, potykaÅa siÄ, szlafrok kÄpielowy niedbale przewiÄzaÅa paskiem; Prezydencki StrÄczyciel podszedÅ do niej z gracjÄ i powiedziaÅ z uÅmiechem: "Pani Monroe! Prezydent życzyÅ sobie, aby przyjÄÅa pani ten niewielki wyraz uznania". RÃ³Å¼Ä ze srebrnej folii (którÄ StrÄczyciel znalazÅ porzuconÄ na stole; dekoracyjny element na butelce wina, który zabraÅ i umieÅciÅ w klapie swojej marynarki). Później bÄdzie siÄ opowiadaÄ, jak znana na caÅym Åwiecie MARILYN MONROE zamrugaÅa oszoÅomiona, wziÄÅa sztucznÄ rÃ³Å¼Ä z dÅoni Prezydenckiego StrÄczyciela i uÅmiechnÄÅa siÄ. "Och, jest piÄkna". WciÄgnÄÅa w nozdrza metaliczny zapach i byÅa szczÄÅliwa. ZAKOCHANA Å»EBRACZKA A jeÅli KsiÄÅ¼Ä nie zadzwoni, jak obiecaÅ? Jeżeli bÄdzie czekaÅa, czekaÅa bez koÅca, a on nie zadzwoni? BÄdÄ dzwonili inni w tym jej poplÄtanym i zamglonym życiu, nigdy zaÅ on? Wreszcie, kiedy prawie straciÅa nadziejÄ, w sÅuchawce odezwaÅ siÄ jakiÅ tajemniczy (nazwisko, które nic jej nie mówiÅo) z (jak skÅonna byÅa przypuszczaÄ) samego BiaÅego Domu. (Jeden z asystentów Prezydenta? ) Wkrótce potem szwagier Prezydenta, który mieszkaÅ w Malibu, zadzwoniÅ, aby zaprosiÄ jÄ na weekend. Kameralne spotkanie w gronie paru osób, Marilyn. Sama elita. Zaufani ludzie. ZapytaÅa ostrożnie: A on... czy on tam bÄdzie? Przystojny, elegancki szwagier Prezydenta odpowiedziaÅ, także ostrożnie: Hmm. Mówi, że spróbuje stanÄÄ na gÅowie. Marilyn rozeÅmiaÅa siÄ podekscytowana. Och, wiem, co to oznacza. Wiem, że miaÅ wiele kobiet. Jest czÅowiekiem doÅwiadczonym. Ja jestem doÅwiadczonÄ kobietÄ. Nie jestem dzieckiem! NadszedÅ weekend, zawirowaÅ, minÄÅ. ZapamiÄtaÅa tylko fragmenty, jak w kolażu filmowym. Czy to mi siÄ przydarza? Albo przydarzyÅo? Inaczej niż w filmach, w życiu nie byÅo dubli. MiaÅo siÄ tylko jednÄ szansÄ. W tych rozkoÅysanych czasach dzwoniÅ aparat telefoniczny, podÅÄczony do jej osobistej, nieoficjalnej linii; tajemniczy ===-= (w Waszyngtonie) pytaÅ, czy bÄdzie w domu o dziesiÄtej dwadzieÅcia piÄÄ wieczorem, aby odebraÄ telefon? OdpowiadaÅa Åmiechem, musiaÅa usiÄÅÄ, czuÅa siÄ taka sÅaba. "Czy b...bÄdÄ w domu? Hmm! " ByÅa naiwnÄ, zabawnÄ DziewczynÄ. CzarujÄcÄ, sÅodkÄ, dowcipnÄ DziewczynÄ z Góry, która sama napisaÅa swoje kwestie. "SkÄd mam wiedzieÄ, póki nie bÄdzie dziesiÄtej dwadzieÅcia piÄÄ?
"
Z drugiej strony pomruk zdziwienia. (Czy może jej siÄ zdawaÅo?) A potem bÄdzie czekaÅa, czekaÅa. Ale nie byÅo to czekanie, które wyczerpywaÅo, byÅo to czekanie z dreszczem emocji. Czekanie, które sprawia, że czujesz siÄ szczÄÅliwa, radosna, chce ci siÄ uÅmiechaÄ, ÅpiewaÄ i taÅczyÄ caÅy dzieÅ. Punktualnie o dziesiÄtej dwadzieÅcia piÄÄ dzwoniÅ telefon, podnosiÅa sÅuchawkÄ, aby powiedzieÄ zadyszanym gÅosem dziecka: Halo? SÅyszaÅa niski, gÅÄboki gÅos, nie byÅo wÄtpliwoÅci. Jej KsiÄżÄ. Halo? Marilyn? MyÅlaÅem o tobie. I ja myÅlaÅam o tobie, panie M-jak-Migiem! RozbawiÅa go. Boże, jak dobrze sÅyszeÄ Åmiech mÄżczyzny. PotÄga kobiety nie tkwi w seksie, tylko w umiejÄtnoÅci sprawiania, by mÄżczyzna siÄ ÅmiaÅ. Gdybym tam mógÅ byÄ z tobÄ, najdroższa, jak sÄdzisz, co bym robiÅ? Oooch. Nie wiem. A co? Czasem szwagier Prezydenta telefonowaÅ z propozycjÄ, że wpadnie do niej na drinka, wzglÄdnie zabierze jÄ na drinka albo na obiad; mieli "poufne sprawy do omówienia", mówiÅ; odmawiaÅa szybko, prawie bez namysÅu. PamiÄtaÅa spojrzenie tego mÄżczyzny z Palm Springs, to taksujÄce spojrzenie. To nie jest najlepszy pomysÅ, odpowiedziaÅa teraz. Szwagier Prezydenta odrzekÅ uprzejmym tonem czÅowieka, dla którego seksualne podboje i odmowy majÄ mniej wiÄcej tÄ samÄ wagÄ emocjonalnÄ: W takim razie może innym razem, kochanie. Tego wieczoru nie wydarzyÅo siÄ nic nadzwyczajnego. SÅyszaÅa, że wymieniajÄ siÄ kobietami. Albo należaÅoby powiedzieÄ bardziej ÅciÅle: przekazujÄ je w dóÅ. Modelki, gwiazdki. Które wÄdrujÄ od KsiÄcia/Prezydenta do jego kilku braci, szwagrów i przyjacióÅ. MyÅlaÅa sobie: Nie ze mnÄ. Ze mnÄ tak nie postÄpi. Kiedy zadzwoniÅ ostatnim razem - krótka, pospieszna rozmowa; jego gÅos byÅ zaspany i seksowny - powtórzyÅ tamte magiczne sÅowa - a już nie byÅa pewna, czy wyobraziÅa je sobie, czy usÅyszaÅa w jakimÅ dawno zapomnianym filmie. Jest w tobie coÅ, czego żadna z nich nie ma. Å»adna kobieta. UrodziÅaÅ siÄ po to, by ciÄ dotykaÄ. By tobÄ oddychaÄ. Å»adna kobieta, którÄ znam, nie jest taka jak ty, Marilyn. WierzyÅa, że to może byÄ prawda. Och, wierzyÅa też, że on naprawdÄ tak myÅli! Jakby powiedziaÅ, że mnie kocha. Tylko innymi sÅowami. Å»ebraczka czekaÅa. Wiernie czekaÅa. DowiedziaÅa siÄ, że podobno Cass Chaplin trafiÅ do szpitala. Przechodzi detoksykacjÄ w jednej z klinik w Los Angeles. Przez godzinÄ biÅa siÄ z myÅlami, skÅonna zadzwoniÄ, aby siÄ upewniÄ. WpadÅa w panikÄ. MyÅlaÅa: Nie. Nie mogÄ. Nie mogÄ siÄ w to mieszaÄ. Nie teraz.
ZastanawiaÅa siÄ, czy Cass i Eddy G nadal byli kochankami. Boże, tÄskniÅa za nimi. Za BliźniÄtami. Po dwóch nudnych maÅżeÅstwach z dobrymi, przyzwoitymi heteroseksualistami. PiÄkni chÅopcy, Cass i Eddy G! ByÅa ich NormÄ, ich dziewczynÄ. RobiÅa to, co jej kazali. Może jÄ hipnotyzowali. A gdyby z nimi zostaÅa i urodziÅa im dziecko? MogÅaby nadal robiÄ karierÄ jako Marilyn Monroe. Ale to byÅo dawno temu. Dziecko miaÅoby osiem lat. Nasze dziecko. Tyle że przeklÄte. Nie mogÅa sobie dokÅadnie przypomnieÄ, dlaczego MaleÅstwo umarÅo, dla czego musiaÅo umrzeÄ, dlaczego Marilyn je zabiÅa. Przed kilkoma miesiÄcami zobaczyÅa zdjÄcie Cassa Chaplina w "Tatlerze" i przeżyÅa szok - jakże postarzaÅ siÄ jej dawny kochanek, oczy miaÅ podpuchniÄte, zmarszczki po obu stronach ust. Zniszczona uroda. Flesz aparatu uchwyciÅ go w chwili gniewu: uniesiona piÄÅÄ, obscenicznie wykrzywione usta. Teraz mam godziwego kochanka. MÄżczyznÄ, który docenia mojÄ wartoÅÄ. PrawdziwÄ bratniÄ duszÄ. Och, nawet jeÅli to byÅy irlandzkie pochlebstwa, a na dziewiÄÄdziesiÄ t procent sÄdziÅa, że nie, to i tak byÅy to pochlebstwa KsiÄcia, a nie hollywoodzkiego narkomana. Dziwne! W odpowiedzi na napisany z uczuciem list do Gladys otrzymaÅa parÄ napisanych pismem maszynowym sÅów poÅrodku wielokrotnie zÅożonej kartki. Czy siÄ nie wstydzisz Normo Jeane, przeczytaÅam o Clarku Gableu napisali, że zabiÅaÅ go, przyczyniÅaÅ siÄ do "Åmiertelnego ataku serca". Nawet pielÄgniarki sÄ tutaj oburzone. Od nich siÄ tego dowiedziaÅam. Pewnego dnia, kiedy zostanÄ zaproszona do BiaÅego Domu. Matka mogÅaby pojechaÄ ze mnÄ. Na pewno zależaÅoby jej na tym, jak każdej amerykaÅskiej matce. ChodziÅa do psychiatry. ChodziÅa do psychoanalityka. SpotykaÅa siÄ z "do radcÄ do spraw zdrowia psychicznego". Znowu ÄwiczyÅa jogÄ. Czasami, podczas tych dÅugich, nie koÅczÄcych siÄ nocy, kiedy nie pozwalaÅa sobie na poÅkniÄcie dostatecznej iloÅci wodzianu chloralu, aby zasnÄÄ choÄby na kilka godzin, wzywaÅa masażystÄ, który mieszkaÅ w Venice Beach. WyobrażaÅa sobie, że jest jednym z tamtych chÅopców na plaży, którzy uratowali NormÄ Jeane od utoniÄcia. UmiÄÅniony olbrzym. Ale miÅy. Tak samo jak Whitey, Nieco adorowaÅ jÄ, ale jej nie pożÄdaÅ; jej ciaÅo byÅo dla niego jedynie materiaÅem, czymÅ w rodzaju gliny do ugniatania, czymÅ do obsÅugi za opÅatÄ. - Å»aÅujÄ, że jednego nie mogÄ zrobiÄ, Nico, wiesz czego? Å»e nie mogÄ zostawiÄ z tobÄ swojego ciaÅa, a sama polecieÄ... och, sama nie wiem gdzie! WciÄgnÄÅa w nozdrza metaliczny zapach i byÅa szczÄÅliwa. WróciÅa z Palm Springs do Brentwood, do stojÄcej na uboczu hacjendy przy Fifth Helena Drive (dziwna nazwa! kiedyÅ zapytaÅa poÅrednika obrotu nieruchomoÅciami, co oznacza, ale nie uzyskaÅa odpowiedzi), umieÅciÅa srebrzystÄ rÃ³Å¼Ä w krysztaÅowym wazonie, a wazon ustawiÅa na biaÅym fortepianie, gdzie sztuczny kwiat bÅyszczaÅ nawet w mroku. Róża. Od niego!
Ponieważ zostaÅa zrobiona ze srebrzystej folii, nie zwiÄdnie nigdy, nigdy nie umrze; zatrzyma jÄ jako Åwiadectwo uczucia tego wielkiego czÅowieka. OczywiÅcie on nigdy nie opuÅci swojej żony. WychowaÅ siÄ w katolickiej rodzinie. OtrzymaÅ katolickie wychowanie. Nie powinnam siÄ tego spodziewaÄ. On jest po staciÄ, która przejdzie do historii. Uznany przywódca wolnego Åwiata. Inicjator wojny w Wietnamie. (Tak blisko Korei! Tam doszÅo do sÅawetnego spotkania Marilyn Monroe z oddziaÅami amerykaÅskich żoÅnierzy.) Bliski inwazji na komunistycznÄ KubÄ. Och, Prezydent jako wróg byÅ niebezpiecznym czÅowiekiem. ByÅa z niego dumna, byÅa przejÄta. Bez przerwy pisaÅa o nim prasa i pokazywano go w telewizji. Å»yÅ w mÄskim Åwiecie historii i polityki, w Åwiecie nieustannych konfliktów. I radoÅci z tych konfliktów. Czymże jest polityka, jak nie wojnÄ prowadzonÄ innymi Årodkami. Celem jest pokonanie wroga. Przetrwanie najlepiej przystosowanych. Do bór naturalny. MiÅoÅÄ jest ludzkÄ sÅaboÅciÄ. BlondwÅosa Aktorka chciaÅa zapewniÄ swego Migiem, że hej, rozumiaÅa. PodeszÅa do fortepianu, przyciÄgnÄÅa jÄ srebrzysta róża. UsiadÅa przy klawiaturze w cichym domu, osÅoniÄta przed bezlitosnym sÅoÅcem. PrzyciskaÅa klawisze niepewnie, wstydliwie. Jak ktoÅ, kto boi siÄ zagraÄ po dÅugiej przerwie, bo wie, że jego skromne umiejÄtnoÅci zaczÄÅy zanikaÄ. WÅaÅciwie nigdy nie zagraÅa caÅego utworu Dla Elizy i już go nigdy nie zagra. Jeszcze bardziej siÄ baÅa, że opuszkami palców uruchomi strumieÅ wspomnieÅ o utraconym czasie, o chwilach zbyt bolesnych, by je teraz wywoÅywaÄ. Mamo? Czy chciaÅaÅ ode mnie czegoÅ, czego nigdy nie mogÅam ci daÄ? Gdzie popeÅniÅam bÅÄd? Tak bardzo siÄ staraÅam. ZastanawiaÅa siÄ, czy gdyby lepiej graÅa na fortepianie u pana Pearcea i lepiej ÅpiewaÅa dla biednej Jess Flynn, to jej dzieciÅstwo okazaÅoby siÄ inne. Może to, że nie miaÅa talentu, byÅo tak bolesne dla Gladys Mortensen, że przyczyniÅo siÄ do jej szaleÅstwa. Może po prostu coÅ w Gladys pÄkÅo. Ale wydawaÅo siÄ teraz, że Gladys przestaÅa jÄ winiÄ. Nikt siÄ na Åwiat nie prosi, prawda? Mimo wszystko czuÅa siÄ optymistkÄ. W tym domu, jej pierwszym domu, znowu zacznie graÄ na fortepianie. Wkrótce weźmie parÄ lekcji. Kiedy w jej życiu zapanuje wiÄkszy Åad. CzekaÅa na wezwanie od KsiÄcia. Cóż, czemu nie? Niemal nie wiedzÄc, co czyni, jakby dziaÅaÅa pod wpÅywem jakiegoÅ impulsu, zgodziÅa siÄ na nowy film. Wytwórnia naciskaÅa. NaciskaÅ agent. A mniej wiÄcej w okresie zaÅatwiania spraw rozwodowych rozmawiaÅa z Maxem Pearlmanem o możliwoÅci wystÄpu w sztuce wystawianej przez Nowojorski ZespóÅ, nie bÄdzie to już Dziewczyna o wÅosach jak len, ale raczej Dom lalek Ibsena albo Wujaszek Wania Czechowa. Ku rozczarowaniu Pearlmana wyglÄdaÅo na to, że nie może podaÄ Å¼adnego dogodnego terminu. Do caÅej sprawy podchodziÅa na pozór z entuzjazmem mÅodej dziewczyny,
mówiÅa o niej z zapaÅem, ale tygodnie upÅywaÅy i ani ona, ani Holyrod nie dawali znaku życia; jeÅli Pearlman telefonowaÅ, rzadko oddzwaniali z jakÄÅ propozycjÄ. Projekt wygasÅ. Za bardzo siÄ bojÄ. Nie mam odwagi na spotkanie z żywÄ publicznoÅciÄ. Gdy w snach graÅa na scenie, strach paraliżowaÅ jÄ do tego stopnia, że traciÅa kontrolÄ nad pÄcherzem i budziÅa siÄ w zmoczonym Åóżku. "Och, mój Boże, tylko nie to". PamiÄtaÅa odór moczu z materaca Gladys w Lakewood. I bÄdzie sobie przypominaÅa, jakby to siÄ zdarzyÅo naprawdÄ, chwilÄ, kiedy siÄ zmoczyÅa w nowojorskiej sali prób. "Rany, w...wstaÅam, a caÅy tyÅ sukienki miaÅam mokry, kleiÅ mi siÄ do nóg. Och". Tej historii o Dziewczynie nie opowie w BiaÅym Domu. Schadzka. To takie romantyczne:Nie w Kalifornii, ale w Nowym Jorku, kiedy Prezydent bÄdzie tam z wizytÄ. W najwiÄkszej tajemnicy, jak rozumiaÅa. Tak, ale musiaÅa pracowaÄ. Nigdy nie poÅlubiÅa zamożnego czÅowieka, wychodziÅa za mÄż z miÅoÅci. W każdym przypadku z miÅoÅci. Ale nie tracÄ nadziei. Och, tak, spróbujÄ ponownie! MusiaÅa pracowaÄ i w obecnej sytuacji nie do niej należaÅo dyktowanie warunków. Po klÄsce kasowej SkÅóconych zżyciem nie mogÅa przebieraÄ w scenariuszach. Agentowi powiedziaÅa: "Och, Roslyn Tabor to mimo wszystko moja najlepsza rola, no nie? Wszyscy sÄ tego zdania". Rin Tin Tin zaczÄÅ na niÄ warczeÄ w taki sposób, że gdybyÅ nie znaÅ Hollywood, wziÄÅbyÅ to za objaw rozbawienia, lecz po chwili oÅwiadczyÅ rozsÄdnie: "Zgoda, Marilyn. Wszyscy to potwierdzajÄ". WiÄc zapytaÅa: "Ale ty tak nie uważasz? Nie uważasz? " Na co odparÅ w stylu, jakim posÅugiwaÅ siÄ coraz czÄÅciej po SkÅóconych z życiem: Jakie ma znaczenie to, co ja myÅlÄ? Ważne, co myÅlÄ miliony Amerykanów, którzy tÅoczÄ siÄ jak barany w kolejce do kasy, żeby kupiÄ bilety na przebój. Albo siÄ nie tÅoczÄ". PoczuÅa siÄ urażona jego sÅowami. "Ale SkÅóceni z życiem nie wypadli źle, prawda? Wiesz, kto obejrzaÅ ten film? I komu bardzo siÄ s...spodobaÅ? Prezydent Stanów Zjednoczonych! Tylko sobie wyobraź". Rin Tin Tin mruknÄÅ: "Prezydent powinien byÅ zabraÄ ze sobÄ paru przyjacióÅ". OdrzekÅa: "O co ci chodzi? O czym m...mówisz? " Rin Tin Tin zÅagodniaÅ, jego gÅos zaczÄÅ brzmieÄ mniej wiÄcej po ludzku. "Droga Marilyn, SkÅóceni z życiem nie wypadli źle. Nie. Jak na film bez Marilyn Monroe, wypadliby zupeÅnie przyzwoicie". Już nie zapytaÅa: O co ci chodzi? , bo doskonale wiedziaÅa o co. Jej policzki pÅonÄÅy, zaczÄÅa obgryzaÄ paznokieÄ u kciuka. "Zatem to nie ma znaczenia, tak? PotrafiÄ graÄ i ludzie już to zauważyli. Ale to nie ma znaczenia.
Przez te wszystkie lata gardzili Marilyn, bo byÅa gÅupiÄ, seksownÄ blondynkÄ i nie umiaÅa graÄ; teraz gardzÄ Marilyn, bo nie zrobiÅa tÅoku przed kasÄ, co? Teraz Marilyn odstrasza od kasy". Zaalarmowany Rin Tin Tin wtrÄciÅ czym prÄdzej: "Marilyn, nie. OczywiÅcie, że nie. Nie opowiadaj takich rzeczy, bo ktoÅ może podsÅuchaÄ". (Rozmawiali przez telefon. Marilyn siedziaÅa w swojej ustronnej hacjendzie, wszystkie żaluzje miaÅa pozaciÄgane.) "Marilyn Monroe nikogo od kasy nie odstrasza". Rin Tin Tin od czekaÅ chwilÄ i usÅyszaÅ wibrujÄcy sygnaÅ przerwanego poÅÄczenia. Jeszcze nie. Na kominku w ciemnym pokoju staÅy dwie smukÅe statuetki. Jedna od francuskiego przemysÅu filmowego, druga od wÅoskiego. Nagrody dla MARILYN MONROE za wybitnÄ kreacjÄ w KsiÄciu i aktoreczce. ("Och, dlaczego nagradzajÄ mnie akurat za to. Dlaczego nie za Przystanek autobusowy Cholera! ") Nigdy nie otrzymaÅa żadnej nagrody w Stanach Zjednoczonych, nie dostaÅa nawet nominacji do Oscara za Przystanek autobusowy za PóŠżartem, póŠserio. Wytwórnia żÄdaÅa rzeczy rozsÄdnej (jak wyjaÅniÅ Rin Tin Tin, chyba że byÅ to nietoperzowaty pan Z), mianowicie powrotu do przesiÄkniÄtych erotykÄ komedii z MARILYN MONROE, takich jak PóŠżartem, póŠserio albo SÅomiany wdowiec, bo niby dlaczego Amerykanie mieliby wysupÅywaÄ ciÄżko zarobione pieniÄdze, aby zobaczyÄ drÄtwy film, który ich przygnÄbia? Film taki jak to ich caÅe popieprzone życie? Czy serdeczny, szczery Åmiech to coÅ zÅego? Albo poruszenie w spodniach? Co? Do tego wystarczy cudowna blondynka, sceny, w których ubranie opada na podÅogÄ, podmuchy powietrza unoszÄce spódniczkÄ do wysokoÅci bioder? W nowym, cudownym filmie, Somethings Got to Give, bÄdÄ obcisÅe kostiumy i beztroska blondynka, którÄ pokaÅ¼Ä nagÄ w basenie. Fan-tas-tycz-nie! Hej, uwielbiam graÄ. Aktorstwo jest naprawdÄ moim żywioÅem! Å»yjÄc zwyczajnie, nie bywam taka szczÄÅliwa jak wtedy, gdy gram. Och, co to ja chciaÅam powiedzieÄ? Cóż, wiesz, co mam na myÅli. (Dlaczego wiÄc tak siÄ bojÄ? nie bÄdÄ siÄ baÅa.) PrzyjÄÅa wiÄc tÄ rolÄ. Wytwórnia natychmiast podaÅa tÄ wiadomoÅÄ do wszystkich gazet. Niesamowite, Marilyn Monroe wraca, znowu bÄdzie pracowaÅa. I dopiero wówczas przeczytaÅa scenariusz Somethings Got to Give, dostarczony przez spoconego, wÄsatego chÅopca na rowerze. UsiadÅa przy basenie (w którym pÅywaÅy palmowe liÅcie, owadzie pancerzyki i coÅ, co wyglÄdaÅo jak nitki ludzkiej spermy), przeczytaÅa tekst, ale już po godzinie nie mogÅa sobie przypomnieÄ ani sÅowa. ZnalazÅa masÄ banaÅów, wyÅwiechtanych frazesów. I zupeÅnie idiotyczne dialogi. Nie bardzo wiedziaÅa, która rola należy do niej. Nazwisko zmieniaÅo siÄ co parÄ stron. "Chyba M...Marilyn ma posÅużyÄ za dojnÄ krowÄ? ZachÄtÄ dla inwestorów? " RozmawiaÅa teraz z Rin Tin Tinem osobiÅcie, agent niedawno wkroczyÅ w Åredni wiek, miaÅ brzuszek, obwisÅe, rybie policzki i patrzyÅ, tak jak ona, mrużÄc oczy. PouczyÅ jÄ, że powinna jedynie przychodziÄ na plan, wypowiadaÄ dostarczane jej kwestie, zapomnieÄ o wszelkich przygotowaniach, nie doprowadzaÄ siÄ do szaleÅstwa i nie robiÄ innym piekÅa z życia. "Pokaż siÄ tylko, bÄdź seksowna i zabawna, bÄdź typowÄ Marilyn, zabaw siÄ trochÄ dla od miany, czy jest w tym coÅ zÅego? " UsÅyszaÅa swój bezkrompromisowy gÅos:
"Ach, tak? Przecież to jest gówno, którego nawet Marilyn nie zje". NastÄpnego ranka, po wykrÄceniu numeru agenta, usÅyszaÅa swój gÅos: "No cóż, zgoda. Chyba potrzebujÄ pieniÄdzy? " Ten film nigdy nie wyda siÄ jej realny. Ostatni film, z którym bÄdzie kojarzona MARILYN MONROE. PREZYDENT I BLONDWÅOSA AKTORKA; SCHADZKA W pierwszym tygodniu po Wielkanocy 1962 roku przyszÅo wezwanie! "Czy wÄtpiÅam w niego? Nie". ProszÄ siÄ ubraÄ w sposób nie zwracajÄcy uwagi, pani Monroe. JakiÅ mÄski gÅos w sÅuchawce. Tych wiadomoÅci byÅa caÅa seria, niektóre bezpoÅrednie, inne zakodowane. PrzeczuwaÅa, że rozpoczyna siÄ najbardziej ekscytujÄca i istotna przygoda jej życia jako kobiety. Do tego doÅwiadczenia przygotowywaÅa siÄ osobiÅcie. MusiaÅa siÄ obyÄ bez profesjonalnego makijażu, bez pomocy garderobianego. KupiÅa nowe ubrania (na kredyt, w Saks Beverly Hills) w skromnych kremowowrzosowych barwach; platynowe wÅosy, niedawno rozjaÅnione, czÄÅciowo ukryÅa pod stylowym, kloszowym kapeluszem. Tylko szminka byÅa jaskrawa, ale czyż nie takie majÄ byÄ szminki? WyglÄdaÅa w sumie jak Lorelei Lee, tylko że zachowywaÄ siÄ miaÅa z wdziÄkiem i powÅciÄgliwie, jak na przyjacióÅkÄ prezydenta przy staÅo, prezydenta i osobÄ z wyższych sfer. Mimo to ludzie z Secret Service stanowiÄcy jej eskortÄ spojrzeli na niÄ najpierw ze zdziwieniem i dezaprobatÄ, potem z pogardÄ i wyraźnÄ niechÄciÄ . "SpodziewaliÅcie siÄ może Matki Teresy?" ByÅa DziewczynÄ, która pisze wÅasne kwestie. Czasami nikt siÄ nie ÅmiaÅ ani nawet nie udawaÅ, że jÄ sÅyszy. Agentami Secret Service byli Dick TrÄcy i taki drobny mÄżczyzna, jak on siÄ nazywaÅ, jego żona miaÅa na imiÄ Maggie... Och, tak: Jiggs. Osobliwa eskorta, która towarzyszyÅa jej do miejsca tajnej schadzki w eleganckim hotelu C przy Fifth Avenue na Manhattanie! Spokojnie tÅumaczyÅa sobie: Ci ludzie oddali do dyspozycji Prezydenta swoje życie. Gdyby byÅo trzeba, osÅoniliby sobÄ jego ciaÅo przed pociskami. Kilkugodzinny lot z Los Angeles do Nowego Jorku oznaczaÅ gwaÅtowny postÄp w czasie. Jednakże przybywajÄc na miejsce, odniosÅa wrażenie, że cofnÄÅa siÄ w przeszÅoÅÄ. O caÅe lata? Moje życie na Manhattanie. Å»ycie maÅżeÅskie. Kiedy to byÅo? Nigdy nie myÅlaÅa o Dramaturgu. O mÄżczyźnie, z którym żyÅa przez piÄÄ lat. KiedyÅ agent przysÅaÅ jej kartkÄ wyrwanÄ z "Variety" - pozytywnÄ, ale doÅÄ powÅciÄgliwÄ recenzjÄ Dziewczyny o wÅosach jak len. DoczytaÅa jÄ do sÅów: "n...na pewno zabrakÅo w tej poważnej inscenizacji jednego, mianowicie prawdziwie urzekajÄcej Magdy. Aby ta rola wypadÅa wiarygodnie, należaÅoby..." Na Manhattanie miÅorzÄby staÅy w pÄkach, przy Park Avenue piÄknie kwitÅy tulipany i żonkile, chociaż byÅo bardzo zimno! BlondwÅosa Aktorka odczuÅa wstrzÄs, przybywszy z gorÄcej Kalifornii; nie zabraÅa ze sobÄ ciepÅych ubraÅ. Nawet ÅwiatÅo wyglÄdaÅo tu inaczej. CzuÅa siÄ niepewnie, byÅa zdezorientowana. Ale wiosna to kwiecieÅ, prawda?
UzmysÅowiÅa sobie, że pokrÄciÅa skÅadniÄ: To znaczy, kwiecieÅ to wiosna, prawda? BezgÅoÅnie jechali na póÅnoc Park Avenue kuloodpornÄ limuzynÄ i ten wiÄkszy z dwójki mÄżczyzn, ten o kanciastej szczÄce, pozbawiony poczucia humoru, którego nazywaÅa w myÅli Dick TrÄcy, mruknÄÅ: "To jest wiosna, pani Monroe". Czyżby mówiÅa na gÅos? Wcale nie chciaÅa. Drugi mÄżczyzna z eskorty, przysadzisty, blady, o twarzy jak ziemniak, o pustych biaÅych oczach, wykapany Jiggs, ssaÅ dolnÄ wargÄ i gapiÅ siÄ po nuro przed siebie. Byli zwykÅymi funkcjonariuszami w cywilu. Prawdopodobnie nie bardzo im siÄ podobaÅo zadanie, jakie mieli do wykonania dla Prezydenta. BlondwÅosa Aktorka miaÅa ochotÄ siÄ wytÅumaczyÄ: "Nie chodzi o seks. MiÄdzy Prezydentem i mnÄ. W każdym razie ma to niewiele wspólnego z seksem. To spotkanie naszych dusz". Kierowca limuzyny na pewno też pracowaÅ w ochronie, miaÅ ponurÄ twarz jak pozostali, na gÅowie kapelusz. Na lotnisku ledwie raczyÅ skinÄÄ gÅowÄ w stronÄ pani Monroe. Dziwnie przypominaÅ Jugheada, postaÄ z komiksów. Rany, to czasem przeraża. Komiksowi ludzie zaludniajÄ Åwiat. Poprzedniego dnia specjalny kurier, posÅaniec na rowerze, dostarczyÅ BlondwÅosej Aktorce bilety lotnicze pierwszej klasy (kupione oficjalnie dla "P. Belle", czyli dla - dowiedziaÅa siÄ o tym od szwagra Prezydenta "Prezydenckiej Ålicznotki"), a podczas lotu z Zachodniego na Wschodnie Wybrzeże miaÅa powody podejrzewaÄ, że pilot i zaÅoga wiedzieli coÅ o jej zwiÄzku z BiaÅym Domem. "Tym razem nie o to chodzi, że jestem Marilyn. To dla nich szczególny dzieÅ, szczególny lot". CzuÅa siÄ szczÄÅliwa i jakby na przekór wydawaÅo siÄ jej, że samolot musi siÄ rozbiÄ! Ale siÄ nie rozbiÅ. Kilka razy wpadÅ w turbulencje, lecz poza tym nic szczególnego siÄ nie wydarzyÅo. Och, jest Dom Perignon, proszÄ, panno Belle. Specjalnie dla pani, panno Belle. MiaÅa dla siebie dwa miejsca z przodu kabiny pierwszej klasy. Traktowano jÄ jak czÅonka rodziny królewskiej. Å»ebraczka wystÄpowaÅa tu jako JasnowÅosa KsiÄżniczka. Och, byÅa poruszona do gÅÄbi. OpiekowaÅa siÄ niÄ jedna ze stewardes, dbaÅa, aby nikt BlondwÅosej Aktorce nie przeszkadzaÅ, aby pozostajÄc incognito, mogÅa zatopiÄ siÄ w marzeniach o schadzce. Jedynie trzy razy rozmawiali przez telefon, ale i tak bardzo krótko. Gdyby nie podobizny Prezydenta w prasie i wtelewizji (którÄ oglÄdaÅa nocami), prawdopodobnie już by nie pamiÄtaÅa, jak on wyglÄda; w sÅabym Åwietle przebieralni (u Binga Crosbyego w Palm Springs, niedaleko pola golfowego - czy nie tam siÄ spotkali?) mógÅby byÄ każdym mÄżczyznÄ w Årednim wieku, o temperamencie mÅodzieÅca, Åadnej twarzy amerykaÅskiego chÅopca i potÄżnym, nienasyconym popÄdzie seksualnym. Tamtego ranka poÅknÄÅa w rozsÄdnych dawkach miltown, amytal i kodeinÄ (jednÄ tabletkÄ, bo chyba miaÅa lekkÄ gorÄczkÄ). W tym okresie swego życia - gotowa byÅa przysiÄc, że to stan przejÅciowy odwiedzaÅa dwóch, trzech, może czterech lekarzy i każdy z nich, nie wiedzÄc o innych, wystawiaÅ jej recepty na leki. Å»ebym tylko mogÅa zasnÄÄ, doktorze! Och, że bym tylko mogÅa siÄ przebudziÄ. I uspokoiÄ nerwy, które sÄ jak poszarpany jedwab. Doktorze, ależ nie, oczywiÅcie nie pijÄ. Nie jem czerwonego miÄsa; mój żoÅÄdek miaÅby kÅopoty z jego strawieniem.
Na lotnisku La Guardia pierwsza stanÄÅa do wyjÅcia, na drżÄcych nogach. "Panno Belle? OdprowadzÄ paniÄ". Stewardesa przeprowadziÅa jÄ wÄskim tunelem od samolotu do bramy, gdzie czekaÅo dwóch ponurych mÄżczyzn w popielatych garniturach i kapeluszach. Na chwilÄ ogarnÄÅa jÄ panika. Jestem aresztowana? Co siÄ ze mnÄ stanie? ByÅa DziewczynÄ, która gÅupio siÄ uÅmiechaÅa. TrzÄsÅy siÄ jej dÅonie, niemal upuÅciÅa niewielki bagaż, ale wiÄkszy z agentów odebraÅ go jej. Zwracali siÄ do niej "pani Monroe", wzglÄdnie "proszÄ pani", jakby byli zawstydzeni i udrÄczeni, że sÅyszy ich nawet ona, ich podopieczna. ZnaczÄco odwrócili policyjny wzrok od jej ust w kolorze fuksji, od obfitych piersi, które im siÄ nie podobaÅy, zimnokrwistym skubaÅcom. Nie jesteÅcie przypadkiem zazdroÅni? O swego szefa. Bo jest normalnym facetem, nie? Ale postanowiÅa byÄ dla nich sÅodka. SzczebiotaÅa pogodnie, przyjaźnie, jak na DziewczynÄ przystaÅo, podczas gdy milczÄcy mÄżczyźni przeprowadzili jÄ sprawnie przez lotnisko (ÅciÄgajÄc na siebie kilka zdumionych spojrzeÅ, ale nie zwalniajÄc) do podstawionej limuzyny. Pojazd byÅ smukÅy, czarny, bÅyszczÄcy i mógÅby pomieÅciÄ z tuzin osób. "Ooo, mam nadziejÄ, że jest kuloodporny". RozeÅmiaÅa siÄ nerwowo. UsiadÅa z tyÅu na pluszowym siedzeniu, obciÄgnÄÅa brzeg spódnicy poniżej kolan, rozsiewajÄc zapach ekscytujÄcych kobiecych perfum, a eskortujÄcy jÄ mÄżczyźni zajÄli miejsca po bokach, przy oknach. Czy Prezydent poinstruowaÅ ich, że majÄ także jÄ osÅaniaÄ przed pociskami? Czy automatycznie byÅo to zwiÄzane z wezwaniami Prezydenta? "Rany, czujÄ siÄ jak RIP". Roze ÅmiaÅa siÄ nerwowo w reakcji na milczenie mÄżczyzn. "Nie, to znaczy jak VIP. O to mi chodzi? " MÄżczyzna o ziemistej cerze, czyli Jiggs, mruknÄÅ coÅ pod nosem. ByÅ rozbawiony? Chyba nie. Dick TrÄcy, widziany z profilu, nie zdradzaŠżadnych oznak, że w ogóle sÅucha. PomyÅlaÅa: Ci mÄżczyźni. Ta trójka. NoszÄ pistolety! Cóż, poczuÅa siÄ urażona. OdrobinÄ. Najwidoczniej nie podobaÅ im siÄ jej kremowo-wrzosowy kostium z dzianiny, kupiony w Saks Beverly Hills - duży dekolt, sterczÄce piersi, ksztaÅtne biodra. Nogi tancerki. Stopy w od krytych pantofelkach z krokodylej skóry i obcasy wysokie na cztery cale. Paznokcie u nóg i rÄk pomalowaÅa na gustowny, matowy kolor. Usta w kolorze fuksji, wÅosy blond i - bez wÄtpienia - blask Marilyn odwracaÅy uwagÄ od jej nienaturalnie biaÅej skóry, która wyglÄdaÅa niczym pomalowany na biaÅo stiuk w tropikalnym upale. Ci mÄżczyźni odrzucali jÄ jako kobietÄ, jako osobÄ, jako historyczny fakt. MiaÅa nadziejÄ, że nie popeÅni bÅÄdu, a oni nie wyciÄgnÄ pistoletów i nie zabijÄ jej. Jakże fatalnie dziaÅali na BlondwÅosÄ AktorkÄ w trzydziestym siódmym roku życia, kobietÄ u szczytu sÅawy, mÄżczyźni, którzy patrzyli na niÄ bez pożÄdania.
Dlaczego? Bo ja potrafiÅam tak was kochaÄ. Dick TrÄcy, odwróciwszy od niej wzrok z wyrazem ponurej, koÅtuÅskiej satysfakcji, mówiÅ BlondwÅosej Aktorce, że plany Prezydenta niespodziewanie siÄ zmieniÅy, zmieniÄ siÄ zatem także jej plany. Pewna nie cierpiÄca zwÅoki sprawa wzywaÅa go z powrotem do BiaÅego Domu, w zwiÄzku z czym ona odleci samolotem jeszcze tego popoÅudnia. Nie spÄdzi nocy w Nowym Jorku. "Oto pani bilety na powrót do Los Angeles na dzisiejszy wieczór. Z hotelu do La Guardia pojedzie pani taksówkÄ". Mimo szumu w uszach BlondwÅosa Aktorka myÅlaÅa z zadziwiajÄcÄ jasnoÅciÄ, pocieszaÅa siÄ: Mój kochanek nie jest zwyczajnÄ osobÄ, jest postaciÄ z Historii. GÅoÅno mruknÄÅa: "Och, rozumiem". Nie mogÅa ukryÄ, że jest zdziwiona, urażona. Rozczarowana. Dziewczyna byÅa tylko czÅowiekiem, jak wszyscy, prawda? Ale nie chciaÅa daÄ satysfakcji Dickowi TrÄcy, nie chciaÅa zapytaÄ, o jakiej pilnej sprawie mowa, by nie otrzymaÄ odpowiedzi, że to informacja ÅciÅle tajna. Samochód skrÄciÅ w bocznÄ uliczkÄ. JechaÅ w stronÄ Central Parku. UsÅyszaÅa swój dzieciÄcy gÅos i pytanie: - R...raczej nie może mi pan powiedzieÄ, o co chodzi? Co to za pilna sprawa? Mam nadziejÄ, że nie chodzi o wojnÄ n...nuklearnÄ! Ani o nic okropnego w ZwiÄzku Radzieckim! I jakby na zawoÅanie, chociaż spokojnie, nie okazujÄc satysfakcji, Dick TrÄcy odparÅ: - Pani Monroe. Przykro mi. To informacja ÅciÅle tajna. Kolejne rozczarowanie: limuzyna nie podjechaÅa od frontu do sÅynnego starego hotelu C przy Fifth Avenue, tylko wÄskÄ uliczkÄ pod tylne wejÅcie do tego charakterystycznego, masywnego budynku. BlondwÅosa Aktorka dostaÅa pÅaszcz przeciwdeszczowy, czarnÄ plastikowÄ pelerynÄ z kapturem . co miaÅo przypominaÄ znajomÄ scenÄ z filmu, z Åagodnej slapstickowej komedii, w której każda scena nie trwa dÅużej niż kilka minut. Och, z jakim zapaÅem miaÅa uciec tym zimnokrwistym mÄżczyznom i rzuciÄ siÄ w ramiona kochanka! Po chwili Jiggs oÅmieliÅ siÄ wrÄczyÄ jej papierowÄ chusteczkÄ i poprosiÄ, aby uprzejmie zechciaÅa zetrzeÄ z ust "czerwonÄ szminkÄ", ale ona siÄ oburzyÅa i odmówiÅa. - ProszÄ pani, może siÄ pani umalowaÄ jeszcze raz w Årodku. JeÅli bÄdzie pani chciaÅa. - Nie zrobiÄ tego - odparÅa. - ProszÄ mnie wypuÅciÄ z samochodu. WyjÄÅa z torebki bardzo ciemne okulary i przysÅoniÅa nimi poÅowÄ twarzy. Jiggs i Dick TrÄcy poszeptali miÄdzy sobÄ i zapewne uznali, że zostaÅa odpowiednio przygotowana do pokonania incognito odlegÅoÅci okoÅo dwudziestu stóp, bo wreszcie otworzyli drzwi limuzyny, wyszli ostrożnie na zewnÄtrz i wprowadzili BlondwÅosÄ AktorkÄ - w absurdalnym pÅaszczu z kapturem - przez tylne wejÅcie w powiew nieÅwieżych, kuchennych zapachów i czym prÄdzej do skrzypiÄcej windy towarowej, którÄ pojechali na szesnastÄ, ostatniÄ kondygnacjÄ budynku; tam drzwi siÄ otworzyÅy, a oni ponaglili jÄ do szybszego wyjÅcia. - Pani Monroe... proszÄ mi podaÄ rÄkÄ. OdparÅa: - Sama potrafiÄ chodziÄ. Nie jestem kulawa. - Chociaż potykaÅa siÄ trochÄ w swoich pantofelkach na wysokim obcasie. Produkcji wÅoskiej, najdroższych butach, jakie kiedykolwiek miaÅa, z noskami
w ksztaÅcie litery V. Agenci zapukali do drzwi ze stosownym napisem: Apartament Prezydencki. BlondwÅosa Aktorka raptem poczuÅa siÄ nieswojo. Czy ja jestem towarem, żeÅskim miÄsem, żeby mnie tak dostarczaÄ? Co to niby jest? ObsÅuga hotelowa? Ale zdjÄÅa pelerynÄ i wrÄczyÅa jÄ eskorcie; scena komediowa dobiegÅa koÅca. Drzwi otworzyÅy siÄ i stanÄÅ w nich kolejny ponury funkcjonariusz Secret Service, który ledwie skinÄÅ gÅowÄ w kierunku BlondwÅosej Aktorki i bÄ knÄÅ: "Psze pani! " Od tego momentu wszystko bÄdzie siÄ koÅysaÄ, jakby scenÄ krÄcono kamerÄ , którÄ ciÄgle ktoÅ trÄca. BlondwÅosej Aktorce pozwolono skorzystaÄ z Åazienki: "Gdyby miaÅa pani ochotÄ siÄ odÅwieżyÄ, pani Monroe". W maÅym, wyÅożonym marmurem pomieszczeniu sprawdziÅa makijaż, który zachowaÅ siÄ zdumiewajÄco dobrze, i oczy, duże, krysztaÅowoniebieskie, z wyrazem szczerego zdziwienia; biaÅka nadal byÅy trochÄ przebarwione od mnóstwa popÄkanych mikroskopijnych naczyÅ, które wolno siÄ goiÅy; miaÅa nadziejÄ, że w Åagodnym Åwietle sypialni biaÅe linie wokóŠjej oczu ujdÄ uwagi kochanka. 29 maja 1962 roku Prezydent miaÅ skoÅczyÄ czterdzieÅci piÄÄ lat, ona zaÅ, 1 czerwca 1962 roku, trzydzieÅci szeÅÄ; jak dla niego byÅa nieco za stara, ale może on o tym nie wiedziaÅ? Bo Marilyn wyglÄdaÅa doskonale! znakomicie pasowaÅa do roli! Wyperfumowana, wystrojona, wygolona, ze Åwieżo utlenionymi wÅosami na gÅowie i wzgórku Åonowym - purpurowa pasta nieprzyjemnie podrażniÅa jej wrażliwÄ skórÄ - wiÄc na pewno byÅa do roli przygotowana: Marilyn, laleczka o platynowych wÅosach, sekretna kochanka Prezydenta. (Chociaż na pokÅadzie samolotu przeżyÅa trudne chwile. WymiotowaÅa w miniaturowej toalecie, mimo że od dwudziestu czterech godzin nie mogÅa nic zjeÅÄ. I drżÄcymi dÅoÅmi przy sÅabym Åwietle poprawiÅa makijaż.) Tak, musiaÅa przyznaÄ, że "czuÅa siÄ trochÄ smutna" po tym, jak jej powiedziano doÅÄ obcesowo, iż jej schadzka z Prezydentem zostanie drastycznie skrócona; przecież ich randka miaÅa trwaÄ caÅÄ noc i caÅy dzieÅ. BlondwÅosa Aktorka poÅknÄÅa tabletkÄ miltown na uspokojenie oraz benzedrynÄ, aby nabraÄ energii i odwagi. SkorzystaÅa z toalety i umyÅa siÄ miÄdzy nogami (w Palm Springs roznamiÄtniony prezydent nie szczÄdziÅ jej tam pocaÅunków, zresz tÄ caÅowaÅ jÄ chyba wszÄdzie); nie zwróci uwagi na zgniecione wilgotne kawaÅki papieru toaletowego w koszu przy umywalce, na chusteczki po plamione szykownÄ szminkÄ w Åliwkowym kolorze. Nie! Nie zwróci uwagi. - TÄdy, proszÄ pani. - Agent, którego wczeÅniej nie widziaÅa, z górnÄ szczÄkÄ wystajÄcÄ jeszcze bardziej niż u Królika Bugsa, poruszajÄcy siÄ równie sprÄżystym krokiem jak owa postaÄ z kreskówek, poprowadziÅ jÄ dÅugim korytarzem. - Tutaj, proszÄ pani. Z zapartym tchem BlondwÅosa Aktorka weszÅa do przestronnego, ale sÅabo oÅwietlonego pokoju, którego Åciany tonÄÅy w mroku. Ten pokój byÅ tak samo duży jak jej salon w Brentwood i umeblowany, jeÅli potrafiÅa to trafnie oceniÄ, autentycznymi francuskimi antykami. W każdym razie jakimiÅ tam antykami. Ależ luksus! Ale romantycznie! Pod stopami miaÅa gruby orientalny dywan. CiÄżkie zasÅony z brokatu wisiaÅy w wysokich, wÄskich oknach, chroniÄc pomieszczenie przed ostrymi promieniami kwietniowego sÅoÅca, tak jak zasÅony w oknach jej sypialni nie wpuszczaÅy do Årodka jeszcze cieplejszych promieni kalifornijskiego sÅoÅca. W powietrzu unosiÅa siÄ mieszanina zapachów: papierosowego dymu, przypalonych
tostów, nie Åwieżej bielizny, ciaÅ. Na Åożu pod baldachimem spoczywaÅ nagi Prezydent, mówiÅ coÅ szybko do sÅuchawki, trzymajÄc aparat na torsie; leżaÅ w zmiÄtej poÅcieli, miÄdzy rozrzuconymi bezÅadnie poduchami, jej KsiÄżÄ, nadÄsany, zarumieniony, jakże przystojny! Jak to możliwe, że Pierwsza Dama byÅa wobec niego oziÄbÅa? BlondwÅosa Aktorka wchodziÅa na scenÄ, gdzie czekaÅ na niÄ jedyny partner, z którym miaÅa zagraÄ. Nie byÅo wiadomo, gdzie za czynajÄ siÄ kulisy, a gdzie znajdowaÅa siÄ publicznoÅÄ. WchodzÄ do Historii! Z tym tylko, że sztuka już siÄ rozpoczÄÅa. Obok Prezydenta, na Åóżku, staÅa srebrna taca z porcelanowymi talerzykami, ubrudzonymi stÄżaÅym żóÅtkiem i okruchami tostów, z filiżankami, kieliszkami do wina i napoczÄtÄ butelkÄ burgunda. Prezydent: nad jednym okiem loczek siwiejÄcych wÅosów. Atrakcyjne mÄskie ciaÅo pokryte bÅyszczÄcym, brÄzowawym runem, bardziej gÄstym na torsie i nogach; mogÅo siÄ zdawaÄ, że wÅożyÅ kamizelkÄ. Kartki "New York Timesa" i "Washington Post" leżaÅy porozrzucane po caÅym prawdziwie królewskim Åożu; otwarta butelka szkockiej koÅysaÅa siÄ niebezpiecznie na ustawionej pionowo poduszce. Ujrzawszy BlondwÅosÄ AktorkÄ, zjawisko w kremowych odcieniach i promiennym uÅmiechu w kolorze fuksji, Prezydent ciÄżko przeÅknÄÅ ÅlinÄ, uÅmiechnÄ Å siÄ promiennie i skinÄÅ gÅowÄ, aby podeszÅa do niego, choÄ nadal trzymaÅ przy uchu sÅuchawkÄ. W uznaniu dla jej urody nawet jego penis poruszyÅ siÄ wÅród plÄtaniny sztywnych wÅosów, niczym duży, przyjaźnie nastawiony Ålimak, który bez trudu potrafi siÄ powiÄkszaÄ. Oto byÅo powitanie warte pielgrzymki na odlegÅoÅÄ trzech tysiÄcy mil. - Migiem. SiÄ masz. BlondwÅosa Aktorka zdjÄÅa kapelusz w ksztaÅcie klosza, potrzÄsnÄÅa platynowymi wÅosami i rozeÅmiaÅa siÄ radoÅnie. Och, to byÅa scena! CzuÅa, że siÄ odprÄża, że strach jÄ opuszcza. JeÅli byÅa tu jakaÅ publicznoÅÄ, to niewidoczna. Pokój koÅysaÅ siÄ w mroku; oÅwietlona przestrzeÅ należaÅa wyÅÄcznie do niej i Prezydenta. Najbardziej zadziwiajÄca byÅa atmosfera - zabawnego, Åmiesznego, wolnego od napiÄÄ spotkania; erotycznej schadzki tak swobodnej, że postronny obserwator byÅby skÅonny wierzyÄ, że BlondwÅosa Aktorka i Prezydent wiele razy spotykali siÄ w podobnych okolicznoÅciach, że od lat byli kochankami. BlondwÅosa Aktorka, która niemal nie odczuwaÅa seksualnego pożÄdania, drzemiÄcego w jej zmysÅowym ciele jak dziecko wtÅoczone w manekina, patrzyÅa w zdumieniu na Prezydenta. Najbardziej atrakcyjny mÄżczyzna spoÅród tych, których kochaÅam! Może z wyjÄtkiem Carla. PochyliÅaby siÄ z gracjÄ, aby pocaÅowaÄ Prezydenta na powitanie, tylko że mÄżczyzna trzymaÅ przy ustach ten cholerny mikrofon i mruczaÅ: "Aha! No. Jasne. Okej. Cholera". Gestem pokazaÅ, aby usiadÅa przy nim na Åóżku, co też zrobiÅa; z wyrazem twarzy przerażonego niedorostka żartobliwie objÄÅ jÄ obnażonÄ, umiÄÅnionÄ nogÄ i wolnÄ rÄkÄ pogÅadziÅ jej wÅosy, ramiona, piersi, ksztaÅtnÄ krÄgÅoÅÄ biodra. SzepnÄÅ, na poÅy boleÅnie: - Marilyn. To ty. Witaj. SzepnÄÅa w odpowiedzi: - Migiem. Witaj.
JÄknÄÅ cicho: - MiÅo ciÄ widzieÄ, maleÅka. MówiÄ ci, co ja mam dzisiaj za dzieÅ. OdparÅa z pasjÄ, jakiej, nie miaÅa wÄtpliwoÅci, Pierwsza Dama nie mogÅaby powtórzyÄ: - O rany, wÅaÅnie siÄ dowiedziaÅam. Jak mogÄ ci pomóc? Wyszczerzony w uÅmiechu Prezydent chwyciÅ jej dÅoÅ, którÄ muskaÅa jego nie ogolonÄ szczÄkÄ, i zamknÄÅ jej palce wokóŠsterczÄcego pionowo czÅonka; byÅ to doÅÄ nagÅy ruch, ale nie zaskakujÄcy; w Palm Springs byÅa nieco zaszokowana ÅmiaÅoÅciÄ tego mÄżczyzny, choÄ istniaÅo coÅ kojÄ cego w podobnie nagÅej zażyÅoÅci, na pewno; wiele siÄ wyzbywasz, lecz w zamian otrzymujesz równie dużo i to bardzo szybko. BlondwÅosa Aktorka zaczÄÅa ochoczo gÅaskaÄ penis Prezydenta, jakby gÅaskaÅa urocze, choÄ nie sforne zwierzÄtko na oczach dumnego wÅaÅciciela. Jednakże, ku jej irytacji, Prezydent nie odÅożyÅ sÅuchawki. Rozmowa nie tylko trwaÅa, ale staÅa siÄ znacznie poważniejsza; pewnie po drugiej stronie linii podeszÅa do telefonu inna osoba, argumentujÄca z wiÄkszym przekonaniem - jakiÅ doradca BiaÅego Domu albo czÅonek gabinetu (Rusk? McNamara? ). Przedmiotem dyskusji byÅa Kuba. PadÅo na zwisko Castro, wspaniaÅego rywala Prezydenta! BlondwÅosa Aktorka po czuÅa dreszcz wyzwania, chociaż nie znaÅa faktów. PamiÄtaÅa przystojnego, brodatego kubaÅskiego rewolucjonistÄ ze zdjÄcia zamieszczonego jakieÅ dziesiÄÄ lat temu na okÅadce "Timea"; dawniej, dla wielu obywateli amerykaÅskich, Castro byÅ prawdziwym bohaterem. OczywiÅcie od tego czasu jego wizerunek zmieniÅ siÄ radykalnie i Castro należaÅ obecnie do komunistycznych wrogów. DziewiÄÄdziesiÄt mil od terytorium Stanów! Zarówno mÅody Prezydent, jak i jeszcze mÅodszy Castro byli aktorami w romantycznym, heroicznym stylu; obaj sami zapewnili sobie start jako "ludzie z ludu", próżni, efektowni, bezlitoÅni dla przeciwników, wielbieni przez zwolenni ków, którzy wybaczyliby im wszystko; jeden z nich, amerykaÅski prezydent, obiecaÅ globalnÄ obronÄ "demokracji"; drugi, kubaÅski dyktator, poÅwiÄciÅ siÄ owej skrajnej formie politycznej i ekonomicznej demokracji zwanej komunizmem, który byÅ tak naprawdÄ totalitaryzmem. Każdy pochodziÅ z zamożnej rodziny, jednakże publicznie swoje losy zwiÄÅ¼Ä z "ludem"; jeden z nich bÄdzie elokwentnie krytykowaÅ "republikaÅskie ukÅady gospodarcze", drugi przeprowadzi krwawÄ rewoltÄ przeciwko kapitalizmowi, w tym przeciwko kapitalizmowi amerykaÅskiemu. CzÄÅciÄ legendy Castro byÅo to, że pewny siebie KubaÅczyk, w znoszonym wojskowym mundurze i butach, lekceważyÅ Årodki bezpieczeÅstwa, choÄ ciÄgle wisiaÅa nad nim groźba zamachu, czÄsto uciekaÅ ochronie, mieszajÄc siÄ z rozentuzjazmowanymi "masami". AmerykaÅski Prezydent pragnÄÅ byÄ równie odważny albo przynajmniej tak samo postrzegany! Obaj mÄżczyźni zostali wychowani w tradycyjnej wierze katolickiej, wyÄwiczeni przez jezuitów i może od lat chÅopiÄcych nasiÄkali jezuickim poczuciem bycia ponad prawem, może nie ponad boskim, ale ludzkim, a jeÅli Bóg nie istnieje, to cóż jest warte ludzkie prawo? Przystojna twarz Prezydenta zmieniÅa siÄ nie do poznania, staÅa siÄ odstrÄczajÄca. Prezydent obrzuciÅ obelgami Castro w sposób szokujÄcy dla BlondwÅosej Aktorki: czy wolno jej jako zwykÅej obywatelce i lojalnej demokratce sÅuchaÄ takich uwag? Czy może one tak brzmiaÅy, ponieważ ich sÅuchaÅa? Scena pulsowaÅa seksem. BlondwÅosa Aktorka stopniowo przestaÅa pieÅciÄ Prezydenta, uÅwiadomiwszy sobie, że w ogóle nie zaprzÄta jego myÅli. Tylko Castro. Jego rywal. Z przerażeniem zauważyÅa brudne talerze i ÅliwkowÄ szminkÄ na poduszce. Czym prÄdzej zaczÄÅa sprzÄtaÄ.
Marilyn staÅa siÄ kociakiem w stylu June Allyson. OdstawiÅa tacÄ, starajÄc siÄ nie przyglÄdaÄ zbyt dokÅadnie kieliszkom. PrzeniosÅa butelkÄ ze szkockÄ na nocny stolik i zanim zdÄżyÅa siÄ zastanowiÄ, co robi - choÄ w gÅowie dzwoniÅo jej od mieszaniny Dom Peringnona i leków - wypiÅa duży Åyk whisky. ZaczÄÅo jÄ paliÄ w przeÅyku! Co za okropny smak! ZakrztusiÅa siÄ, prychnÄÅa. I pociÄgnÄÅa drugi Åyk. MinÄÅa trzecia! - wkrótce Prezydent bÄdzie musiaÅ zakoÅczyÄ schadzkÄ. Nikt jej nie powiedziaÅ dokÅadnie, o której godzinie. Rozmowa telefoniczna trwaÅa w najlepsze. BlondwÅosa Aktorka zrozumiaÅa, że Rosjanie i KubaÅczycy wspólnie coÅ knujÄ. "Rewanż za ZatokÄ ÅwiÅ, co? Zobaczymy!" Blond wÅosa Aktorka zaczÄÅa siÄ w gÅÄbi duszy trzÄÅÄ, ponieważ Prezydent mówiÅ o... pociskach nuklearnych? O sowieckich pociskach? Na Kubie? MiaÅa ochotÄ zakryÄ sobie uszy. Nie chciaÅa podsÅuchiwaÄ; nie chciaÅa narażaÄ siÄ na gniew Prezydenta; zorientowaÅa siÄ, że Prezydent jest porywczy jak Eks-Sportowiec, podobnie reaguje. Gniew pobudzaÅ go seksualnie i sprawiaÅ mu przyjemnoÅÄ. ZauważyÅ, że ona patrzy na niego - jego penis koÅysaÅ siÄ jak gÅowa w gniewie - i rzuciÅ: "Chodź, maleÅka". ChwyciÅ jÄ za wÅosy, przyciÄgnÄÅ i gwaÅtownie pocaÅowaÅ, mimo że caÅy czas trzymaÅ sÅuchawkÄ miÄdzy ramieniem a uchem. Z wnÄtrza plastikowej sÅuchawki dobiegaÅ zminiaturyzowany mÄski gÅos. "Nie wstydź siÄ" - szepnÄÅ Prezydent. Jak w pospiesznie wyÄwiczonej scenie BlondwÅosa Aktorka pocaÅowaÅa go, delikatnie pogÅaskaÅa i pogÅadziÅa wÅosy; chociaż dobrze wiedziaÅa, czego siÄ od niej oczekuje, czego żÄda od niej scenariusz, nie podporzÄdkowaÅa siÄ. "Kochanie...? " Z poczÄtku Åagodnie, potem z determinacjÄ czÅowieka przyzwyczajonego do osiÄgania wyznaczonych celów, Prezydent chwyciÅ BlondwÅosÄ AktorkÄ za kark i skierowaÅ jej gÅowÄ do swojego krocza. Nie chcÄ. Nie jestem dziewczynÄ na telefon. Jestem... Tak naprawdÄ byÅa NormÄ Jeane, zażenowanÄ i wystraszonÄ. Nie mogÅa sobie przypomnieÄ, w jaki sposób znalazÅa siÄ w tym miejscu, kto jÄ tu przyprowadziÅ. Czy to Marilyn? Ale dlaczego Marilyn robiÅa takie rzeczy? Czego Marilyn chciaÅa? Czy to byÅa scena z filmu? Soft porno? OdrzucaÅa konsekwentnie wszystkie oferty, ale może to byÅ znowu rok 1948, nie miaÅa pracy, wyrzucili jÄ z Wytwórni. ZamknÄÅa oczy, próbujÄc wyobraziÄ sobie pokój hotelowy, w którym siÄ znajdowaÅa; luksusowy pokój, graÅa w nim rolÄ sÅawnej blondwÅosej aktorki spotykajÄcej siÄ z mÄżczyznÄ o chÅopiÄcej urodzie, przywódcÄ Åwiata, Prezydentem Stanów Zjednoczonych na romantycznej randce. ByÅa Dziewczyna z Góry w filmie porno, ten jeden raz, czemu nie? Po omacku poszukaÅa butelki z whisky, Prezydent litoÅciwie pozwoliÅ jej przeÅknÄÄ trunek. Ognisty napój paliÅ w Årodku, ale też i uspokajaÅ. KażdÄ scenÄ (na tyle dÅuga, że jest scenÄ, nie życiem) można odegraÄ.
OdegraÄ lepiej albo gorzej. I nie potrwa to dÅużej niż kilka minut. Å»adnych kÅótni! Kochankowie nigdy siÄ nie kÅócÄ. BlondwÅosa Aktorka leżaÅa nago w objÄciach mÄżczyzny. Nareszcie mogÅa oddychaÄ. W jakiÅ sposób zdoÅaÅa powstrzymaÄ potÄżnÄ falÄ mdÅoÅci. PrzerażaÅa jÄ myÅl, że mogÅaby zwymiotowaÄ, krztusiÄ siÄ - nie ma nic gorszego - akurat w tym Åóżku! w ramionach tego mÄżczyzny. PrzeprosiÅa, że kaszle, ale wyglÄdaÅo na to, że nie może przestaÄ. PoÅykanie nasienia mÄżczyzny jest wyrazem hoÅdu, ale za każdym razem wydaje siÄ bardziej obrzydliwe; no tak, ale czy powinno takie byÄ, jeÅli mÄżczyznÄ kochasz? kochasz jego kutasa? jego nasienie? BolaÅy jÄ szczÄki, szyja, za którÄ jÄ trzymaÅ, trzymaÅ tak mocno, podrygujÄc biodrami, iż pod koniec obawiaÅa siÄ, że zÅamie jej kark. Rozpustna dziewczyna. Rozpustna cipa. Och, maleÅka. JesteÅ fan-tas-tycz-na. W filmach soft porno poszczególne sceny sÄ zÅożone bez Åadu i skÅadu, nikt siÄ nie troszczy o ciÄgÅoÅÄ, o narracyjnÄ logikÄ, lecz w prawdziwym życiu scena erotyczna przechodzi w innÄ pÅynnie i naturalnie; teraz byÅo już po rozmowie telefonicznej z BiaÅym Domem, sÅuchawka leżaÅa na wideÅkach; teraz Prezydent mógÅ mówiÄ do BlondwÅosej Aktorki i ona oczekiwaÅa, że Prezydent odezwie siÄ do niej, a kiedy tego nie zrobiÅ, kiedy po prostu leżaÅ i dyszaÅ, zakrywajÄc ramieniem spocone czoÅo, usÅyszaÅa wÅasny gÅos, choÄ przecież brakowaÅo jej tekstu, rozpaczliwie brakowaÅo jej jakiegokolwiek tekstu. - C...Castro? Jest dyktatorem? Ale, Migiem, czy powinno siÄ karaÄ kubaÅski lud? To embargo? Rany, czy przez to nie znienawidzÄ nas jeszcze bardziej? A potem... - ZaskakujÄce sÅowa, wypowiedziane na sejsmicznym wypiÄtrzeniu królewskiego Åoża. Prezydent nie daÅ po sobie poznaÄ, że ich sÅucha, tak samo jak nie daÅ po sobie poznaÄ, że sÅyszy odgÅosy z wiekowej instalacji kanalizacyjnej, na przykÅad szum wody spuszczanej w toalecie. Po gwaÅtownym orgazmie Prezydent nie dotknÄÅ BlondwÅosej Aktorki; jego zwiotczaÅy penis leżaÅ w szczeciniastym runie krocza i wyglÄdaÅ jak stary Ålimak; twarz Prezydenta przybraÅa wyraz ponurej dojrzaÅoÅci; nie byÅ już amerykaÅskim chÅopcem, ale patrycjuszowskim patriarchÄ; ponieważ jednak nadal byÅ nagi, ona pozostanie DziewczynÄ. Znowu próbowaÅa coÅ powiedzieÄ, może usprawiedliwiÄ siÄ, że wyraziÅa nieuzasadnionÄ opiniÄ, a może w kokieteryjnym, dziewczÄcym stylu po wtórzyÄ tych parÄ zdaÅ, gdy nagle ujrzaÅa siebie na ruchomych schodach, . niespodziewanie leciaÅa w dóÅ. Albo niewykluczone, że to on uciskaÅ jej tchawicÄ. SÅona dÅoÅ przysÅaniaÅa jej usta, ÅokieÄ gniótÅ kark. Nie miaÅa siÅy, aby siÄ opieraÄ. StraciÅa ÅwiadomoÅÄ, a kiedy oprzytomniaÅa jakiÅ czas później (oceniÅa, że mniej wiÄcej po dwudziestu minutach; kleista substancja na przeÅcieradle zdÄżyÅa stÄżeÄ), dobieraÅ siÄ do niej ochoczo inny mÄżczyzna, nieznajomy; dosiadaÅ jej jak dżokej mÅodÄ klacz; mÄżczyzna w biaÅej koszuli pachnÄcej krochmalem; mÄżczyzna nagi poniżej pasa; jego penis uderzaÅ w niÄ na oÅlep, czasem do Årodka, w rozciÄcie miÄdzy nogami, w pustkÄ miÄdzy jej nogami, skÄd rozchodziÅ siÄ ból; odepchnÄÅa go sÅabo, próbowaÅa powiedzieÄ: Nie! proszÄ!
to nie w porzÄdku. KochaÅa Prezydenta, a nie kogoÅ innego, nie powinno siÄ tak wykorzystywaÄ jej miÅoÅci. MÄżczyzna wierciÅ siÄ w niej, a ona nie mogÅa siÄ obudziÄ (czy to możliwe, że byÅ to gÅadko wygolony Prezydent? ), wdzieraÅ siÄ w niÄ uporczywie, z niepojÄtÄ zawziÄtoÅciÄ czÅowieka kopiÄcego twardo ubity piasek. Znowu upÅynÄÅo trochÄ czasu i teraz ktoÅ staraÅ siÄ jej pomóc wróciÄ do przytomnoÅci. PotrzÄsaÅ niÄ. GÅowa kiwaÅa siÄ jej bezwÅadnie na boki. Przekrwione oczy obracaÅy do wnÄtrza czaszki. GdzieÅ zabrzmiaÅ lodowaty gÅos jej rozwÅcieczonego kochanka: -Na miÅoÅÄ boskÄ, zabierzcie jÄ stÄd. Znowu upÅynÄÅo trochÄ czasu. Bogato zdobiony, maÅy zegar wybijaÅ czwartÄ trzydzieÅci. Nad jej gÅowÄ gÅosy: "Pani Monroe. TÄdy. Czy potrzebuje pani pomocy? " Nie potrzebowaÅa! Cholera jasna, czuÅa siÄ dobrze. Nie pewnie trzymaÅa siÄ na nogach, to prawda, ubranie miaÅa w nieÅadzie, ale czuÅa siÄ dobrze, może byÅa trochÄ oszoÅomiona, ale odtrÄciÅa od siebie niepożÄdane rÄce. W zÅocistomarmurowej Åazience. W lustrze tak bÅyszczÄcym od ÅwiatÅa, że aż bolaÅy jÄ oczy. Tak, to Magiczna PrzyjacióÅka. ZmÄczona, o żóÅtawej skórze, z zaschniÄtymi wymiocinami wokóŠust. PochyliÅa siÄ, by opÅukaÄ twarz, prawie zaczÄÅa mdleÄ, ale ożywiÅa jÄ zimna woda. Teraz mogÅa siÄ wysikaÄ. PÅynÄcy mocz paliÅ jÄ gorÄcym pÅomieniem, jÄknÄÅa tak gÅoÅno, że natychmiast rozlegÅo siÄ pukanie do drzwi. "ProszÄ pani? " Czym prÄdzej odpowiedziaÅa, że wszystko jest w porzÄdku, proszÄ nie wchodziÄ. Z tych drzwi usuniÄto zamek, ale po co? Na póÅce pod ÅcianÄ dostrzegÅa torebkÄ i podrÄczny bagaż. DrżÄcymi dÅoÅmi zdjÄÅa poplamione ubranie, w które wczeÅniej pospiesznie siÄ wbiÅa, sÄdzÄc, że wyprowadzÄ jÄ od razu na ulicÄ, i przebraÅa siÄ w jedwabnÄ sukienkÄ w odcieniu intensywnej, królewskiej purpury, podobnÄ do tej, w której CiemnowÅosa Aktorka z Karoliny PoÅudniowej wyglÄdaÅa tak elegancko. PoÅczochami postanowiÅa siÄ nie martwiÄ. Pewnie pas zostawiÅa w sypialni. Co tam, najważniejsze, że miaÅa swoje drogie wÅoskie buty z ostrymi noskami. Szybko zrobiÅa sobie makijaż, pomalowaÅa opuchniÄte usta szminkÄ w kolorze pÅatków fuksji, wyciÄgnÄÅa kapelusz w ksztaÅcie kosza i nacisnÄÅa go na gÅowÄ, aby schowaÄ zbite wÅosy. Dziewczyna gÅupawa jak Sugar Kane zasÅuguje na lanie. Kiedy wychodziÅa z apartamentu bocznym wyjÅciem - Dick TrÄcy z lewej strony, Królik Bugs z prawej, obaj mÄżczyźni trzymali jÄ za ramiona - przez uchylone drzwi zobaczyÅa Prezydenta! swego kochanka! a miaÅa powody przypuszczaÄ, że już opuÅciÅ apartament. ByÅ ubrany w doskonale skrojony garnitur z materiaÅu w prÄżki, biaÅÄ koszulÄ, stalowy krawat w paski; miaÅ Åwieżo ogolonÄ twarz i wÅosy jeszcze mokre po kÄpieli; rozmawiaÅ i ÅmiaÅ siÄ do mÅodej dziewczyny o rudych wÅosach, ubranej w coÅ, co wyglÄdaÅo na bryczesy; czyż nie tak siÄ nazywa strój do konnej jazdy - bryczesy? Prezydent i ruda dziewczyna mówili z identycznym bostoÅskim akcentem, BlondwÅosa Aktorka gapiÅa siÄ na nich, jej serce tÅukÅo siÄ w piersi. Och, chyba nie byÅa zazdrosna! Ta dziewczyna mogÅa byÄ jego krewnÄ, przyjacióÅkÄ rodziny.
BlondwÅosa Aktorka zawoÅaÅa cicho: "Och, przepraszam! ", pragnÄÅa wÅlizgnÄÄ siÄ do po koju, pożegnaÄ z Prezydentem i poznaÄ rudowÅosÄ dziewczynÄ, ale Dick TrÄcy i Królik Bugs nie pozwolili na to. GwaÅtownie jÄ szarpnÄli; przestraszyÅa siÄ, że wyrwali jej rÄce ze stawów. Prezydent spojrzaÅ w jej stronÄ. PodszedÅ do drzwi i zamknÄÅ je tuż przed jej twarzÄ. PróbowaÅa broniÄ siÄ przed przeÅladowcami. Jeden z nich potrzÄsnÄÅ niÄ, drugi uderzyÅ jÄ otwartÄ dÅoniÄ w twarz, usta zaczÄÅy jej krwawiÄ. "Och, moja nowa sukienka". To byÅ Dick TrÄcy z wykrzywionÄ, kanciastÄ szczÄkÄ. "Nie jest pani ranna. To jedynie czerwona szminka z ust". ZaczÄÅa krzyczeÄ. KrwawiÅa przez palce. Jeden z nich wcisnÄÅ jej do rÄki - z odrazÄ - papier toaletowy. Nie dali siÄ jej zatrzymaÄ. KrzyczaÅa, groziÅa, że powie, jak jÄ traktujÄ, powie Prezydentowi, Prezydent każe ich zwolniÄ, wtedy pojawiÅ siÄ jiggs o ziemistej cerze, o wpatrzonych w niÄ oczach, które już nie wydawaÅy siÄ wygasÅe ani pozbawione źrenic, i powiedziaÅ ostrzegawczo, pogardliwie: "Nikt nie bÄdzie groziÅ prezydentowi Stanów Zjednoczonych, droga pani. To zdrada stanu". Obudzi siÄ, kiedy samolot wylÄduje na miÄdzynarodowym lotnisku w Los Angeles. PomyÅli: Przynajmniej mnie nie zastrzelili. Przynajmniej. OPOWIEÅCI WHITEYA WidziaÅa w lustrze, Whitey pÅakaÅ! WyjÄkaÅa: -Whitey, o co... chodzi? CzuÅa siÄ winna, wiedziaÅa, że musi mu byÄ jej żal. Jej charakteryzator pÅakaÅ, bo byÅo mu jej żal. ZrobiÅo siÄ późno. ByÅ kwietniowy ranek, chyba że majowy. W trzecim tygodniu pracy nad filmem. Nie, to musiaÅo byÄ później, parÄ tygodni później. Z poczÄtku myÅlaÅa, że ma dzieÅ wolny, potem uÅwiadomiÅa sobie swój bÅÄd, kiedy dzielny Whitey przybyÅ punktualnie o siódmej trzydzieÅci, jak najprawdopodobniej zaplanowali. Masażysta Nico odszedÅ nieco wczeÅniej. Przypadek, albo może żaden przypadek, zważywszy, że obaj byli spod znaku BliźniÄt; masażysta Nico też cierpiaÅ na bezsennoÅÄ. Nico nocÄ, Whitey o Åwicie. Nigdy ich nie poprosi: Nie zdradzajcie moich tajemnic, proszÄ? Znali jÄ nagÄ, ale nie goÅÄ. Teraz Whitey pÅakaÅ, och, dlaczego? Och, to byÅa jej wina - na pewno. WiedziaÅa. ByÅo późno! Późno jak zawsze. WiedziaÅa, nie patrzÄc na zegarek. Chociaż zasÅony byÅy zaciÄgniÄte, przymocowane do parapetu, nie dopuszczaÅy sÅoÅca. KrzyczaÅaby w udrÄce, gdyby odpÅynÄwszy wreszcie w namiastkÄ snu, musiaÅa znieÅÄ choÄby jeden promyk sÅonecznego ÅwiatÅa, który by siÄ jakoÅ przedarÅ do sypialni, kÅuÅ jÄ w oczy jak igieÅki, zbudziÅ jÄ i przyspieszyÅ bicie jej serca. Nico odchodziÅ w mrok, dobroduszny i trochÄ nieporadny; Whitey, którego przybycie sygnalizowaÅo koniec nocy, zapalaÅ sÅabÄ Å¼arówkÄ przy nocnej lampce, oczywiÅcie po uzyskaniu pozwolenia swej pani.
NajwczeÅniejszym Åwitem Whitey przynosiÅ swój zestaw do jej Åóżka i delikatnie rozpoczynaÅ przygotowania (Årodek ÅciÄgajÄcy, nawilżajÄcy, maÅci), tymczasem ona leżaÅa pÅasko na plecach, z zamkniÄtymi oczami, zatopiona w sennym mroku. Tym razem nie byÅ to chyba jeden z jej zÅych poranków. A jednak Whitey pÅakaÅ. Chociaż zupeÅnie spokojnie, tak jak pÅaczÄ mÄżczyźni; staraÅ siÄ nie krzywiÄ, nie robiÄ grymasów, jedynie Åzy toczyÅy siÄ po jego policzkach i zdradzaÅy wewnÄtrzny smutek. - Whitey? Co siÄ s... staÅo? - Pani Monroe, to nic. Wcale nie pÅaczÄ. -Och, Whitey... oszukujesz. PÅaczesz. -Nie, pani Monroe. Nie pÅaczÄ. Whitey, taki uparty. Whitey, nieustraszony charakteryzator. Nie mogÅa sobie przypomnieÄ, jak dawno temu rozpoczÄÅ pracÄ, wiedziaÅa tylko, że minÄÅy przynajmniej dwie godziny, ponieważ zdÄżyÅa wypiÄ szeÅÄ filiżanek gorÄcej kawy zaprawionej Årodkiem przeciwbólowym i odrobinÄ dżinu (zwyczaj nabyty w Anglii podczas krÄcenia kolejnego marnego filmu), a sam Whitey wypiÅ już okoÅo litra soku grapefruitowego (jak to Whitey, pijackim sposobem bezpoÅrednio z butelki). Whitey, który nigdy nie zapyta swojej pani: Pani Monroe, co siÄ z paniÄ staÅo, od czasu pani podróży do Nowego Jorku w kwietniu? Och, co siÄ staÅo? Whitey, który niewiele mówiÅ o sobie, niewiele mówiÅ o innych. Wprawne dÅonie Whiteya i pÅatki baweÅniane nasÄczone Årodkiem ÅciÄ gajÄcym. KojÄce maÅci, waÅki, pesety, szczoteczki, kredki, pasty, róże - to wszystko pozwalaÅo osiÄgnÄÄ magiczny skutek. W każdym razie prawie pozwalaÅo. Tego ranka Whitey pracowaÅ godzinami i nie przywoÅaÅ w lustrze peÅnej MARILYN MONROE. W takie fatalne dni nie mogÅa wyjÅÄ z domu, nie oÅmielaÅa siÄ opuszczaÄ bezpiecznej sypialni, póki nie pojawiÅa siÄ MARILYN MONROE. Nie musiaÅa to byÄ koniecznie MARILYN MONROE doskonaÅa, lecz chociaż MARILYN MONROE rozpoznawalna i w miarÄ po rzÄdna. Kobieta, o której przypadkowy przechodzieÅ na ulicy nie bÄdzie mógÅ powiedzieÄ oszoÅomiony: O Boże, to naprawdÄ jest Marilyn Monroe? Nie poznaÅem jej! Aktorka miaÅa gorÄczkÄ i cierpiaÅa na infekcjÄ wirusowÄ. CzuÅa siÄ tak, jakby gÅowÄ wypeÅniaÅ jej hel. ZażyÅa dużo silnych lekarstw, mimo to gorÄczka siÄ utrzymywaÅa. Może miaÅa malariÄ? Może zaraziÅa siÄ od Prezydenta jakÄÅ rzadkÄ chorobÄ? (Może byÅa w ciÄży?) Jeden z lekarzy w Brentwood oÅwiadczyÅ, że powinna poÅożyÄ siÄ do szpitala - ma za maÅo biaÅych ciaÅek krwi - wiÄc przestaÅa do niego chodziÄ. WolaÅa psychiatrów, którzy nigdy jej nie badali, jedynie przepisywali leki: ich interpretacja problemu miaÅa charakter teoretyczny, freudowski. To znaczy mityczny, legendarny. Osoba tak piÄkna jak pani, pani Monroe, niema najmniejszego po wodu do zmartwieÅ. Osoba, która ma taki talent. SÄdzÄ, że pani o tym wie, prawda? Przez dwa dni minionego tygodnia i kolejno przez trzy dni w tym tygodniu Whitey dzwoniÅ do Wytwórni, aby poinformowaÄ reżysera C, że pani Monroe jest chora i nie może przybyÄ do pracy; w inne dni pojawiaÅa siÄ spóźniona o kilka
godzin, kaszlÄca, z zaczerwienionymi oczyma i katarem, albo, co zadziwiajÄce, jako promiennie piÄkna MARILYN MONROE. Sam widok MARILYN MONROE na planie wywoÅywaÅ kiedyÅ w ekipie filmowej uczucie ulgi, aplauz, okrzyki radoÅci. Ostatnio jednak witaÅa jÄ martwa cisza. C, szanowany hollywoodzki wyrobnik. C, który pogardzaÅ MARILYN MONROE i baÅ siÄ jej. C, który podpisaÅ kontrakt z peÅnÄ ÅwiadomoÅciÄ tego, w co siÄ pakuje, lecz bardzo potrzebowaÅ tej pracy, tych pieniÄdzy. Nie bez podstaw Norma Jeane bÄdzie twierdziÅa, że C karaÅ jÄ nieustannym usuwaniem scen, wyrzucaniem caÅych czÄÅci z banalnego scenariusza Somethings Got to Give i żÄdaniem natychmiastowych przeróbek. Za każdym razem, kiedy MARILYN MONROE byÅa przygotowana do sceny, dostawaÅa na powitanie nowy dialog. ZmieniaÅo siÄ imiÄ jej filmowej postaci, od Roxanne, poprzez Phyllis i Ouinnie, do Roxanne. PowiedziaÅa któregoÅ razu do C z drżÄcym chichotem MARILYN (wtedy jeszcze rozmawiali ze sobÄ): "O, rany! Wiecie, do czego to jest cholernie podobne? Do życia". Tego ranka MARILYN pojawiÅa siÄ w lustrze tylko na chwilÄ i natychmiast wycofaÅa siÄ niczym rozbawione dziecko. PojawiÅa siÄ i cofnÄÅa. ZakrÄciÅa siÄ i uciekÅa. MieszkaÅa gdzieÅ w szklanych gÅÄbinach lustra i należaÅo jÄ zwabiÄ. Magiczna PrzyjacióÅka Normy Jeane, ta sama, którÄ kiedyÅ podziwiaÅa, lecz której teraz nie mogÅa ufaÄ. Nie mógÅ jej zaufaÄ biedny Whitey. Whitey, który byÅ znacznie bardziej cierpliwy niż Norma Jeane i nie znie chÄcaÅ siÄ tak Åatwo. Bo gdy Whithey malowaÅ jej rzÄsy, mogÅa siÄ nagle pojawiÄ figlarna MARILYN o oczach skrzÄcych siÄ Å¼yciem, która ÅmiaÅa siÄ i mrugaÅa do nich obojga; jednak po kilku minutach, po ataku kaszlu, oczy MARILYN znikaÅy. Norma Jeane patrzyÅa na to z niepokojem i odrazÄ. "Och, Whitey. Dajmy spokój". Whitey ignorowaÅ tego typu uwagi jako niegodne ani jego, ani jej. Norma Jeane zawsze staraÅa siÄ ukrywaÄ rozpacz. Tyle mogÅa zrobiÄ dla Whiteya, który jÄ kochaÅ. Biedny Whitey, w ciÄżkiej sÅużbie u MARYLIN MONROE przytyÅ, poszarzaÅ i posiwiaÅ. Jego obojnacze, miÄkkie ciaÅo miaÅo ksztaÅt gruszki, gÅowa, ksztaÅtna gÅowa o szlachetnych rysach, byÅa nieproporcjonalnie maÅa, ustawiona na masywnych, spadzistych ramionach. Jego oczy coraz bardziej przypominaÅy oczy jego pani, oczy starego dziecka. NależaÅ do plemienia trolli, byÅ dumny, uparty i lojalny. JeÅli czasem potknÄÅ siÄ o coÅ leżÄcego na podÅodze (zasÅanej niczym plaża po sztormie ubraniami, rÄcznikami, papierowymi talerzykami, pojemnikami z jedzeniem, ksiÄżkami, gazetami i nie chcianymi scenariuszami, które przysyÅaÅ agent), sÅyszaÅa, jak klnie cicho do siebie - nie inaczej niż normalna osoba - ale nigdy jej nie upominaÅ, i jak sÄdziÅa, nie oceniaÅ. (NormÄ Jeane z czasem zmÄczyÅo ciÄgÅe sprzÄtanie po Marilyn.Jej fatalne nawyki byÅy najwidoczniej podstawowymi wadami charakteru; nie do usuniÄcia! Wytwórnia zaangażowaÅa sprzÄtaczkÄ do dbania o dom pani Monroe i o paniÄ Monroe, inwestycjÄ Wytwórni, ale Norma Jeane poprosiÅa tÄ kobietÄ, żeby wróciÅa najwczeÅniej za tydzieÅ. "Możesz nadal dostawaÄ pensjÄ. Ale ja potrzebujÄ samotnoÅci". OdkryÅa, że kobieta zaglÄda do jej szaf i szuflad, czyta jej dziennik, oglÄ da srebrzystÄ rÃ³Å¼Ä stojÄcÄ w wazonie na fortepianie.) Whitey byÅ jej przyjacielem, droższym jej sercu niż nocny Nico. ZostawiaÅa Whiteyowi niespodziankÄ w swoim testamencie: procent od przyszÅych tantiem Monroe, gdyby w przyszÅoÅci byÅy jakieÅ tantiemy. A jednak z oczu Whiteya nadal pÅynÄÅy Åzy.
To byÅ niepokojÄcy widok. - Whitey, co siÄ dzieje? ProszÄ, powiedz? - Pani Monroe. ProszÄ spojrzeÄ na sufit. Uparty Whitey pochyliÅ siÄ nad jej twarzÄ, marszczÄc brwi. MalowaÅ na powiece ciemnobrÄzowÄ kreskÄ zdradliwie ostrym oÅówkiem, szczoteczkÄ nakÅadaÅ tusz na podwiniÄte rzÄsy. MiaÅ oddech pachnÄcy owocami, ciepÅy jak u dziecka. Kiedy w koÅcu skoÅczyÅ niezwykle absorbujÄce zadanie, wyprostowaÅ siÄ i przyjrzaÅ siÄ swojej pracy z pewnej odlegÅoÅci od lustra. - Pani Monroe, proszÄ mi wybaczyÄ mojÄ sÅaboÅÄ, ale ostatniej nocy zmarÅa moja kotka, Marigold. - Och, Whitey. Jakże mi przykro. Marigold? - MiaÅa siedemnaÅcie lat, pani Monroe. ByÅa stara jak na kota, wiem o tym, ale nigdy nie wyglÄdaÅa staro! Dopiero w godzinie swojej Åmierci, na moich rÄkach. MiaÅa dÅugÄ, jedwabiÅcie gÅadkÄ sierÅÄ, ÅaciatÄ. ByÅa przybÅÄdÄ, pewnego razu pojawiÅa siÄ przy tylnych drzwiach mojego domu osierocona, opuszczona i gÅodna. Marigold wiÄkszoÅÄ nocy przesypiaÅa na mojej piersi, towarzyszyÅa mi zawsze, kiedy byÅem w domu. MiaÅa takÄ wÅaÅnie ujmujÄcÄ cechÄ charakteru, pani Monroe. A jak miÅo mruczaÅa! Nie wiem, jak bÄdÄ bez niej żyÅ. Ta dÅuga przemowa Whiteya, który rzadko wypowiadaÅ wiÄcej niż kilka sÅów, zdziwiÅa NormÄ Jeane. Pod makijażem Marilyn Monroe i platynowymi wÅosami poczuÅa wstyd. ChwyciÅaby Whiteya za rÄce, gdyby mÄżczyzna nie odsunÄÅ siÄ i nie schowaÅ twarzy w dÅoniach. - OdeszÅa tak nagle. Już jej nie ma. Nie mogÄ w to uwierzyÄ. A jeszcze rok nie minÄÅ, jak umarÅa moja matka. Norma Jeane widziaÅa odwróconÄ twarz Whiteya w lustrze. Za bardzo siÄ zdziwiÅa, aby zareagowaÄ. Matka? Matka Whiteya? Nie wiedziaÅa, że Whiteyowi zmarÅa matka; nie wiedziaÅa nawet, że Whitey miaÅ matkÄ. Norma Jeane pochlebiaÅa sobie, że troszczy siÄ o swoich asystentów. PamiÄtaÅa, kiedy przypadaÅy ich urodziny, dawaÅa im prezenty i sÅuchaÅa ich opowieÅci. Niewiele one znaczyÅy dla szerokiego Åwiata, ale dla niej znaczyÅy wiÄcej niż jej wÅasne, które zresztÄ ten szeroki Åwiat skwapliwie wyolbrzymiaÅ. Jakże miaÅa teraz zareagowaÄ na cierpienie Whiteya? Najwidoczniej ÅmierÄ Marigold zaprzÄtaÅa wiÄkszoÅÄ jego myÅli; spaÅ z Marigold, opÅakiwaÅ Marigold; jednakże Norma Jeane musiaÅa porozmawiaÄ o jego matce. Dziwne, że wtedy Whitey nie wspomniaÅ o tym ani sÅowem. Ani sÅowem. Nic a nic! W ogóle nigdy nic nie powiedziaÅ o swojej matce, dopiero teraz. WspóÅczuÄ mu teraz z powodu obu Åmierci znaczyÅo trywializowaÄ ÅmierÄ jego matki. Lecz mimo wszystko Whitey pÅakaÅ wÅaÅnie po Åmierci Marigold. W koÅcu Norma Jeane powiedziaÅa ogólnikowo: - Och, Whitey. Nawet nie wiesz, jak mi przykro. - Tyle musiaÅo wystarczyÄ w obu wypadkach. - Pani Monroe oÅwiadczyÅ Whitey obiecujÄ, że to siÄ wiÄcej nie po wtórzy.
WytarÅ twarz i wróciÅ do pracy. Wreszcie sprawi, że oszaÅamiajÄca, mÅoda Marilyn Monroe pojawi siÄ na planie przeklÄtego filmu Somethings Got to Giwe, wprawdzie z kilkugodzinnym opóźnieniem, ale pojawi siÄ! Kiedy sprawnie koÅczyÅ pudrowanie i nadawaÅ ostatni szlif fryzurze, Norma Jeane myÅlaÅa zaniepokojona: ByÅa już taka historia. To rosyjska opowieÅÄ. Woźnica zaczyna pÅakaÄ, bo umarÅ mu syn, a nikt nie chce sÅuchaÄ? Och, dla czego nie mogÄ sobie przypomnieÄ. OÅwieciÅo jÄ, że od kiedy jej rozzÅoszczony kochanek zamknÄÅ jej drzwi przed nosem, zapomniaÅa tak wiele. Inna opowieÅÄ Whiteya. KtóregoÅ dnia Whitey zrobiÅ swojej pani maseczkÄ. Na terenie Wytwórni, a dokÅadniej w garderobie. Szlam na maseczkÄ pachniaÅ okropnie nawozem, rowem z nieczystoÅciami, ale ona lubiÅa ten zapach, uważaÅa, że pasuje do Normy Jeane. Kiedy maseczka schÅa, ÅciÄgajÄc skórÄ, dziaÅaÅo to na niÄ kojÄco, hipnotyzujÄco i uspokajajÄco. LeżaÅa na wyÅcieÅanej kanapce, przykryta rÄcznikami, na oczach miaÅa wilgotne pÅatki baweÅny. Tego dnia dotarÅa do Wytwórni osÅabiona i spokojna. Oddano jÄ pod opiekÄ asystentów jak inwalidkÄ, bo tak naprawdÄ MARILYN MONROE wÅaÅnie opuÅciÅa szpital Cedars of Lebanon (zapalenie pÄcherza, zapalenie pÅuc, wyczerpanie, anemia?) i tego dnia planowano wykonanie w Wytwórni zdjÄÄ dla prasy - żadnych tekstów, żadnego grania, żadnego powodu do obaw. Zatem leżaÅa na plecach, a Whitey nakÅadaÅ szlam na jej twarz; szybko odpÅynÄÅa w sen, jak ktoÅ, kogo pozbawiono kÅopotliwych zmysÅów; do dziewczynki, która za dużo widzi, przyleci wrona i wydziobie jej oczy; do dziewczynki, która za dużo sÅyszy, przyjdzie na ogonie duża ryba i pożre jej uszy, po chwili jednak obudziÅa siÄ, usiadÅa podniecona i zmieszana, zdjÄÅa z oczu pÅatki baweÅny, zobaczyÅa siebie w lustrze - twarz w szlamie, szeroko otwarte oczy - i przeraźliwie wrzasnÄÅa. Whitey podbiegÅ czym prÄdzej z rÄkÄ na sercu, zapytaÅ, co siÄ staÅo, pani Monroe, a ona rozeÅmiaÅa siÄ: "Rany, myÅlaÅam, że nie żyjÄ. Przez krótkÄ chwilÄ". Åmiali siÄ wiÄc oboje, bo mieli z czego. WÅród mnóstwa prezentów w tej garderobie MARILYN MONROE, dawniej należÄcej do Marleny Dietrich, staÅa otwarta butelka z likierem czekoladowo-wiÅniowym; wypili po kilka Åyków i znowu zaczÄli siÄ ÅmiaÄ, do Åez, bo kobieta w maseczce z borowiny to widok naprawdÄ komiczny, usta i oczy bez szlamu, ale otoczone szlamem, i naraz Norma Jeane powiedziaÅa drżÄcym gÅosem Marilyn, a to oznaczaÅo, że mówi poważnie, nie żartuje i nie flirtuje, i zależy jej, aby tego nie powtarzaÄ: -Whitey? Musisz mi obiecaÄ jedno. Kiedy... - zawahaÅa siÄ, czy powiedzieÄ "umrÄ" czy "odejdÄ", przez wzglÄd na Whiteya - Czy zrobisz Marilyn makijaż? Ostatni raz? Whitey odparÅ: - Tak, pani Monroe. HAPPY BIRTHDAY, MR. PRESYDENT ÅniÅo siÄ jej, że jest w ciÄży, ma dziecko z Prezydentem, ale z tym dzieckiem coÅ byÅo nie tak, oskarÅ¼Ä jÄ o zabójstwo, bo narkotyki, które przyjmowaÅa, znieksztaÅciÅy pÅód, nie wiÄkszy niż konik morski unoszÄcy siÄ w pÅynnej ciemnoÅci, w każdym razie Prezydent, choÄ wierny katolik, choÄ aborcja przerażaÅa go tak samo jak antykoncepcja, pragnÄÅ zapobiec narodowemu skandalowi i dlatego pÅód miaÅ zostaÄ usuniÄty chirurgicznie, Hej, wiem, że to zwariowany sen, budziÅa siÄ co póŠgodziny, rozdygotana i spocona, serce tÅukÅo siÄ jej ze strachu, że jeden z nich (Dick TrÄcy, Jiggs, Królik Bugs, Snajper) dostaÅ siÄ po kryjomu do jej domu, aby jÄ uÅpiÄ chloroformem (tak jak jÄ uÅpili w hotelu C i pogrÄżonÄ we Ånie, przykrytÄ pogniecionym czarnym pÅaszczem przeciwdeszczowym z kapturem, do
starczyli do samolotu na lot powrotny do Los Angeles), wiÄc wykrÄcaÅa numer do Carla, choÄ wiedziaÅa, że Carlo nie podniesie sÅuchawki, cóż, samo wykrÄcanie numeru do Carla uspokajaÅo jak modlitwa, duma nie po zwoli jej zastanawiaÄ siÄ, czy dużo kobiet - i mÄżczyzn - dzwoni do Carla ze strachu zbyt banalnego, by go jednoznacznie okreÅliÄ, ale później tego dnia, kiedy caÅkowicie siÄ obudziÅa, wiedziaÅa, gdzie siÄ znajduje: To jest prawdziwe życie! Nie scena, zadzwoniÅ telefon, a kiedy podniosÅa sÅuchawkÄ, mówiÄc gÅosem Dziewczyny, jakby z zadyszkÄ: "CzeÅÄ! Halo? Kto mówi?" (miaÅa zastrzeżony numer, znaÅy go tylko osoby drogie jej sercu albo zwiÄ zane z jej karierÄ), usÅyszaÅa trzaski, które oznaczaÅy, że telefon jest na podsÅuchu; samochód z odpowiednim wyposażeniem staÅ gdzieÅ dyskretnie na sÄsiednim podjeździe, ale oczywiÅcie nie miaÅa na to żadnych dowodów, nie chciaÅa przesadzaÄ, bo zdawaÅa sobie sprawÄ, że narkotyki pogar szajÄ stan nerwów, nasilajÄ podejrzliwoÅÄ, wywoÅujÄ biegunkÄ, beztroskÄ, wymioty, paranoiczne myÅli i emocje. Ale przecież to, co przedstawia wyobraźnia, mogÅo siÄ już wydarzyÄ. DzieÅ później, kiedy pod niebem w akwarelowo-apokaliptycznych barwach mrok ÅagodziÅ zarysy przedmiotów, leżaÅa na plastikowym fotelu przy basenie (w którym nigdy nie bÄdzie pÅywaÅa) i podniosÅa wzrok, aby go ujrzeÄ, nie Prezydenta, ale jego szwagra, który Prezydenta przypominaÅ - zresztÄ obaj wyglÄdali, jakby byli blisko spokrewnieni - i który powiedziaÅ: "Marilyn. Znowu siÄ spotykamy". Ten genialny, obÅudny eks-aktor, którego (jak siÄ ku swemu zażenowaniu dowiedziaÅa) w pewnych krÄgach znano z sympatiÄ, w innych z pogardÄ, jako Prezydenckiego StrÄczyciela. To diabeÅ. Ale przecież nie wierzÄ w diabÅa? Tego dnia Åatwo jÄ byÅo zraniÄ. CzytaÅa Trzy siostry Czechowa i wyobrażaÅa sobie, że może zagraÄ MaszÄ; niedawno skontaktowaÅ siÄ z niÄ pewien bardzo ceniony reżyser z Nowego Jorku i zapytaÅ wprost, czy nie wystÄpiÅaby w przedstawieniu o ograniczonym do szeÅciu tygodni okresie wystawiania. UsÅyszaÅa w sobie gÅos optymistki: Czemu nie? Umiem gwizdaÄ jak Masza, ponieważ dojrzaÅa do Maszy, dojrzaÅa do tragedii; dusza pesymistki przemawiaÅa innym gÅosem: Znowu ci siÄ nie powiedzie, nie ryzykuj. Sukces MARILYN MONROE miaÅ smak nie powodzenia w jej ustach, smak wilgotnego popioÅu, ale tu nagle stanÄÅ nad niÄ wysÅannik Prezydenta i "pożeraÅ jÄ oczami", MARILYN MONROE w czarnym bikini, czytajÄcÄ Dramaty wybrane Czechowa, co na pewno byÅoby jeszcze bardziej zabawne, gdyby miaÅ przy sobie aparat fotograficzny, Chryste! Bez trudu potrafiÅ sobie wyobraziÄ, co przeżyÅ z niÄ Prezydent, jego kumpel od kieliszka i jebania. PoprosiÅ Marilyn o drinka i poszÅa, aby mu go przygotowaÄ (boso, jej tyÅeczek podrygiwaÅ przykryty cieniutkÄ czarnÄ skórÄ, a cycki, no cóż, byÅy najbardziej niesamowite spoÅród tych, które w życiu widziaÅ u samicy Homo sapiens), a kiedy wróciÅa, wyskoczyÅ z niespodziankÄ: zapraszano MARILYN MONROE do zaÅpiewania Prezydentowi Happy Birthday na. uroczystej gali urodzinowej, która odbÄdzie siÄ w Madison Square Garden pod koniec tego miesiÄca, a przy tej okazji Partia Demokratyczna, partia ludu, przeprowadzi najwiÄkszÄ akcjÄ zbierania funduszy w historii, zbierze okoÅo miliona dolarów od piÄtnastu tysiÄcy pÅacÄcych za bilety goÅci, sumÄ potrzebnÄ na listopadowe wybory; zapraszano wyÅÄcznie specjalnych, wybitnie utalentowanych artystów i tylko dobrych przyjacióŠPrezydenta, w tym MARILYN MONROE. WytrzeszczyÅa oczy. Twarz bez makijażu, zwyczajna i Åadna, wÅosy zaplecione w dwa warkocze - w żadnym razie nie wyglÄdaÅa na swoje prawie trzydzieÅci szeÅÄ lat; byÅa smutna, bliska pÅaczu, jakby zawstydzona: - Och, ale on już mnie chyba nie l...lubi?
Prezydent? Szwagier Prezydenta wydawaÅ siÄ zdumiony. -Nie lubi ciÄ? Mówisz serio, Marilyn? - Ponieważ nie odpowiedziaÅa, obgryzaÅa postrzÄpiony paznokieÄ u kciuka, zaprotestowaÅ: - Kochanie, musisz wiedzieÄ, że wszyscy za tobÄ przepadamy. Za Marilyn. Niepewnie, jak gdyby myÅlaÅa, że jest oszukiwana, zapytaÅa: -Ty... ty też? - BezwzglÄdnie. Nawet Pierwsza Dama, Królowa Åniegu, jak jÄ pieszczotliwie nazywajÄ. Uwielbia twoje filmy. - NaprawdÄ. O, rany! RozeÅmiaÅ siÄ, dopiÅ drinka, szkockÄ z wodÄ sodowÄ, przygotowanego tak nieumiejÄtnie, że tylko dziecko mogÅoby coÅ takiego przyrzÄdziÄ, rodzaj naczynia też nie byÅ odpowiedni, w dodatku z wyszczerbionym brzegiem. "Nie widzieÄ niczego zÅego, nie sÅyszeÄ niczego zÅego. To także moja strategia". PowiedziaÅa, że nie może polecieÄ do Nowego Jorku podczas realizacji filmu. WyjaÅniÅa, że i tak niewiele brakuje do odsuniÄcia jej od tego projektu. Och, byÅo jej przykro, wiedziaÅa, że to zaszczyt, honor, okazja jedyna na caÅe życie, ale nie mogÅa ryzykowaÄ zwolnienia i naprawdÄ nie mogÅa sobie na to pozwoliÄ. Nie byÅa Elizabeth Taylor, która na swoich filmach zarobiÅa milion dolarów; jej udaÅo siÄ zarobiÄ zaledwie sto tysiÄcy, a z tego, po odliczeniu wydatków, udziaÅu agenta i Bóg jeden wie czego jeszcze zostaÅo jej bardzo niewiele. Och, prawie byÅo jej wstyd, że nie ma zbyt dużo pieniÄdzy. Może zechciaÅby jÄ wytÅumaczyÄ przed Prezydentem? Ten dom, za którym przepadaÅa, też trochÄ jÄ kosztowaÅ, wÅaÅciwie nie byÅo jej na niego staÄ. A bilety lotnicze, wydatki hotelowe, nowa sukienka, o rany, przecież musiaÅaby wÅożyÄ jakÄÅ specjalnÄ sukienkÄ na tÄ okazjÄ, a to znowu koszt kilku tysiÄcy dolarów; gdyby zaÅ poleciaÅa do Nowego Jorku i naruszyÅa postanowienia kontraktu, wtedy Wytwórnia z pewnoÅciÄ nie zapÅaciÅaby za sukienkÄ i nie pokryÅa jej wydatków; byÅaby zdana wyÅÄcznie na siebie; nie, nie może sobie na to pozwoliÄ, spotkaÅ jÄ ogromny zaszczyt, ale nie. I tak wiem, że on mnie nienawidzi. Nie szanuje mnie. Dlaczego ma mnie eksploatowaÄ ta banda! Prezydencki StrÄczyciel pocaÅowaÅ jÄ w rÄkÄ. - Marilyn. Do zobaczenia. BÄdzie kosztowaÄ piÄÄ tysiÄcy dolarów. Nie miaÅa piÄciu tysiÄcy dolarów, ale (zgodnie z obietnicÄ!) organizatorzy urodzinowej fety Prezydenta pokryjÄ wydatki, w tym cenÄ sukienki, wiÄc chodziÅa do miary, podekscytowana, zdenerwowana, oszoÅomiona niczym amerykaÅska uczennica szykujÄca sukienkÄ na bal maturalny. I to jakÄ sukienkÄ! Z cienkiego jak pajÄczyna materiaÅu w kolorze cielistym, pokrytego magicznie setkami - tysiÄcami? - krysztaÅków, zatem MARILYN MONROE bÄdzie bÅyszczaÅa, jarzyÅa siÄ, mieniÅa, zdawaÅa eksplodowaÄ w delirycznie wirujÄcych ÅwiatÅach reflektorów Madison Square Garden. Rzecz jasna pod sukienkÄ nie bÄdzie miaÅa nic. Absolutnie nic. MARILYN MONROE to gwarantuje. Starannie zgoliÅa wÅosy na caÅym ciele, staÅa siÄ gÅadka jak laleczka. Och, jak tamta Åysa lalka o wiotkich nogach z jej dzieciÅstwa! Z tym że u MARILYN MONROE nic nie byÅo zwiotczaÅe, jeszcze nie. WiwatujÄcy tÅum bÄdzie gapiÅ siÄ na niÄ, na nakrÄcanÄ sekslalÄ
Prezydenta, na nadmuchiwanÄ platynowoblond lalÄ, jakÄ siÄ wydawaÅa; wszyscy bÄdÄ siÄ gapili i wyobrażali sobie to, czego w istocie nie bÄdÄ mogli zobaczyÄ, ocienionÄ cipÄ! ocienionÄ szparÄ! ocienione wciÄcie miÄdzy ponÄtnymi kremowobiaÅymi udami tej kobiety! jak gdyby ów cieÅ byÅ sakramentem. Tak siÄ zÅożyÅo, że mistrzem ceremonii zostaÅ nie kto inny, tylko przystojny szwagier Prezydenta, zwany wÅród bliskich StrÄczycielem; ubrany w smoking, jowialny, uÅmiechniÄty od ucha do ucha sprawiÅ, że rozgrzana do czerwonoÅci publicznoÅÄ ryczaÅa, gwizdaÅa, tupaÅa i klaskaÅa, wyrażajÄc entuzjazm dla MARILYN MONROE, dziwki Prezydenta. ByÅa tak pijana, że mistrz ceremonii musiaÅ jÄ odnaleÅºÄ za scenÄ, chwyciÄ pod ramiona i ani na chwilÄ nie przestajÄc siÄ uÅmiechaÄ, wypchnÄ Ä do mikrofonu. W butach na wysokim obcasie i zaszyta ciasno w sukienkÄ, ledwo mogÅa iÅÄ, stawiaÅa drobne, dzieciÄce kroki. ByÅa taka przerażona, choÄ miaÅa w sobie narkotyki i alkohol po same dziurki w nosie, że niemal nie widziaÅa na oczy. Co za spektakl. Co za widowisko. PublicznoÅÄ zÅożona z piÄtnastu tysiÄcy wpÅywowych demokratów rykiem wyraziÅa swojÄ aprobatÄ. Chyba że siÄ tylko dobrodusznie wyÅmiewaÅa. Mari-lyn! Mari-lyn! WystÄp tej niesamowitej kobiety stanowiÅ wielki finaÅ urodzinowej fety i wydarzenie, na które warto byÅo czekaÄ. OtrzÄsnÄÅ siÄ nawet Prezydent, który wczeÅniej przespaÅ niektóre popisy, w tym pieÅni gospels odÅpiewane a cappella przez murzyÅski chór mieszany z Alabamy. Prezydent siedziaÅ sobie wygodnie w loży nad scenÄ - czarny krawat, nogi na porÄczy, miÄdzy zÄbami duże cygaro (kubaÅskie, najlepsze). Co za piÄkne, mlecznobiaÅe, mocne zÄby. PatrzyÅ w dóŠna MARILYN MONROE, widowisko w ciele kobiety, na mieniÄcÄ siÄ, "nagÄ" sukienkÄ. Czy Marilyn miaÅa czas, aby siÄ zastanowiÄ, czy Prezydent przyjedzie do Los Angeles na skromnÄ uroczystoÅÄ jej urodzin pierwszego czerwca, nie, chyba nie miaÅa czasu, bo nagle znalazÅa siÄ przed mikrofonem, oÅlepiona, z tÄpym uÅmiechem na twarzy; oblizywaÅa nerwowo usta, jakby rozpaczliwie usiÅowaÅa sobie przy pomnieÄ, gdzie siÄ znajduje, co tu siÄ dzieje; jej oczy bÅyszczaÅy, chwiaÅa siÄ w butach na wysokim obcasie i w koÅcu, po niepokojÄco dÅugiej przerwie, zaczÄÅa ÅpiewaÄ sÅabym, zadyszanym, gardÅowym i seksownym gÅosem MARILYN: HAP py birth day to YOU Happy birth dayyyy to YOU H-bap py bir th day mis ter PRES i dent Happy BIRTH day TO YOU Te wysapane sylaby jakoÅ pojawiÅy siÄ, mimo okropnej suchoÅci w jej ustach, ryku w uszach i oÅlepiajÄcych, wirujÄcych reflektorów; trzymaÅa mikrofon, trzymaÅa go kurczowo, aby nie upaÅÄ, za niÄ staÅ mistrz ceremonii, klaskaÅ energicznie w dÅonie i uÅmiechaÅ siÄ jak lis, zerkajÄc na jej po Åladki w mieniÄcej siÄ sukience; znajdÄ siÄ tacy wÅród obecnych, którzy bÄdÄ twierdziÄ, że MARILYN rzucaÅa tÄskne spojrzenie w stronÄ Prezydenta, rozpartego niczym zepsuty mÅody ksiÄÅ¼Ä w loży u góry, że wyÅÄcznie on byÅ adresatem tej ni to koÅysanki, ni to miÅosnej piosenki, ale Prezydent nie byÅ w nastroju sentymentalnym, raczej w towarzyskim, otoczony przez gromadÄ najbliższych towarzyszy, w tym przez rywalizujÄcych z nim braci, natomiast Pierwsza Dama - co znaczÄce - nie zaszczyciÅa swojÄ obecnoÅciÄ tej wulgarnej uroczystoÅci w Madison Square Garden, bo z reguÅy lekceważyÅa haÅaÅliwe imprezy, bardziej ceniÅa ludzi Åagodniejszego usposobienia niż ten tÅum dziaÅaczy partyjnych, banda prymitywów! Kiedy Prezydent patrzyÅ na MARILYN MONROE gruchajÄcÄ do niego zmysÅowo, jeden z jego sÄsiadów trÄciÅ go Åokciem: "Mam nadziejÄ, że lepiej siÄ pieprzy, niż Åpiewa, PrÄż", na co dowcipny PrÄż odparÅ, nie wyjmujÄc cygara spomiÄdzy zÄbów: "Nie, ale jak jÄ pieprzysz, to nie musisz sÅuchaÄ,
jak Åpiewa" - czym wywoÅaÅ wybuch wesoÅoÅci w loży. Tak naprawdÄ Marilyn udaÅo siÄ jakoÅ przebrnÄÄ nie tylko przez jednÄ, ale nawet przez dwie zwrotki Happy Birthday, chociaż wszyscy jÄ obserwowali tak uważnie, jak publicznoÅÄ lino skoczka, który nagle dostaÅ zawrotów gÅowy i wszyscy w Åmiertelnej ciszy czekajÄ, kiedy spadnie; a jednak zaÅpiewaÅa, nie mylÄc siÄ ani razu (jak siÄ zdawaÅo), nie jÄkajÄc siÄ i nie gubiÄc; w koÅcu skÅoniÅa tÅum, by w radosnym finale przyÅÄczyÅ siÄ do niej. Tej nocy Marilyn byÅa niesamowita, to fantastyczna artystka, nikt inny nie miaÅby doÅÄ odwagi, aby stanÄÄ przed gromadÄ piÄtnastu tysiÄcy ludzi, wiedzÄc, że nie ma talentu, przy tym wyglÄdaÅa na pijanÄ, choÄ piÄknÄ w ten swój trupioblady sposób, wyglÄdaÅa na zwÅoki unoszÄce siÄ tuż pod powierzchniÄ wody, byÅa taka sÅodka, że tej nocy wszyscy zakochaliÅmy siÄ w niej znowu, w Marilyn zaszytej w prze dziwnÄ, lÅniÄcÄ sukienkÄ, nie ubranej, raczej zaszytej jak kieÅbasa i jedno nas zdziwiÅo, ona niemal potrafiÅa ÅpiewaÄ tym smÄtnym gÅosem ducha. I naraz już byÅo po wszystkim. PopatrzyÅa na nich spod zmrużonych powiek, na tych nieznajomych, którzy jÄ wielbili. Klaskali, domagali siÄ bisu. Z ożywieniem klaskaÅ Prezydent oraz jego kompani. Åmiali siÄ i klaskali. Och, lubili jÄ! Szanowali. Nie przyjechaÅa chora i przerażona na darmo. To jest najszczÄÅliwszy dzieÅ mojego życia - próbowaÅa im wyjaÅniÄ teraz mogÄ umrzeÄ szczÄÅliwa, taka jestem szczÄÅliwa, och, dziÄkujÄ. PróbowaÅa to wyjaÅniÄ, ale rozeÅmiany mistrz ceremonii w smokingu ponagliÅ jÄ do odejÅcia: "DziÄkujÄ, dziÄkujÄ, pani Monroe". - KtoÅ z obsÅugi wyszedÅ zza kulis, aby pomóc jej zejÅÄ ze sceny. Biedna, otÄpiaÅa kobieta wsparÅa siÄ na ramieniu nieznajomego WidaÄ byÅo, że jest chora, wyczerpana, daÅa z siebie wszystko, co miaÅa, przykro byÅo na niÄ patrzeÄ, wspieraÅa siÄ na ramieniu nieznajomego i prawdopodobnie osunÄÅaby siÄ na podÅogÄ, zasnÄÅa, gdyby nie powiedziaÅ do niej Åagodnie: Pani Monroe? przecież nie chce pani tutaj leżeÄ i oto ciÄżko oddychaÅa, trzymaÅa siÄ framugi, potem pochyliÅa nad póÅkÄ w Åazience, byÅa sama, walczyÅa z napadami mdÅoÅci, w swojej Åazience przy 12305 Helena Drive, gapiÄc siÄ na jÄdzowatÄ twarz w lustrze, w ogóle nie opuszczaÅa domu? nie poleciaÅa do Nowego Jorku, aby zaÅpiewaÄ Prezydentowi Happy Birth day? poleciaÅa, tylko że od tamtej pory minÄÅo kilka dni, wyrzucili jÄ z Wytwórni i wezwali do zapÅacenia miliona dolarów odszkodowania (wedÅug "Variety"), ale miaÅa swój moment w historii, w szafie wisiaÅa niezwykÅa, "naga" sukienka z mnóstwem krysztaÅków, taka piÄkna sukienka nie powinna wisieÄ na wieszaku metalowym, tylko obszytym materiaÅem, ale nie byÅo takiego w domu, jeÅli zaÅ byÅ, to nie wiadomo gdzie, och, Boże, co przeżyÅa, widzÄc, że wiele krysztaÅków odpadÅo, poza tym ta sukienka kosztowaÅa tak dużo, a "zwrotu" wydatku nie należaÅo siÄ spodziewaÄ. Och, wiedziaÅa to! PRZESYÅKA SPECJALNA 3 SIERPNIA 1962 PrzybyÅa ÅmierÄ, pÄdzÄc do niej, choÄ nie mogÅa wiedzieÄ, w jakiej for mie i kiedy. Wieczorem tego dnia, kiedy nadeszÅa wiadomoÅÄ o Åmierci Cassa Chaplina. OdÅożywszy w odrÄtwieniu sÅuchawkÄ telefonu, siedziaÅa dÅugo bez ruchu, czujÄc w ustach coÅ sÅonawego i chÅodnego. Cass nie żyje! Nie pożegnaliÅmy siÄ. MiaÅ trzydzieÅci szeÅÄ lat, tyle samo co ona. Jej brat bliźniak. Wzmianki poÅmiertne w prasie nie bÄdÄ Å¼yczliwe dla Charliego Chaplina juniora, syna MaÅego Trampa. "Czy to moja wina?
Tyle minÄÅo lat". MieÄ teraz poczucie winy byÅoby luksusem. MieÄ poczucie, że siÄ Å¼yje! ZadzwoniÅ Eddy G, jak siÄ zdawaÅo podpity i rozdrażniony. RozpoznaÅa go natychmiast. W pierwszej chwili chciaÅa zażÄdaÄ wyjaÅnieÅ, w jaki sposób zdobyÅ jej numer, ale przypomniaÅa sobie sÅowa Prezydenta, że nie istniejÄ zastrzeżone numery. SÅuchaÅa jak sparaliżowana, wiedzÄc, że Eddy G zadzwoniÅby tylko w jednym celu - aby donieÅÄ o Åmierci Cassa Chaplina, tak samo jak Cass zadzwoniÅby jedynie po to, aby jej donieÅÄ o Åmierci Eddyego G. A wiÄc to Cass jest pierwszym z nas, BliźniÄt! Zawsze uważaÅa Cassa za ojca MaleÅstwa, chociaż nigdy nie mówiÅa o tym gÅoÅno. Ponieważ kochaÅa go bardziej, niż mogÅa pokochaÄ Eddyego G. Ponieważ wkroczyÅ w jej życie przed Marilyn. Kiedy zostaÅa Miss ZÅote Marzenia i Åwiat siÄ przed niÄ otworzyÅ. Czy to moja wina? Wszyscy chcieliÅmy Åmierci MaleÅstwa. Cass zmarÅ, mówiÅ Eddy G, wczeÅnie rano. Zdaniem lekarza, pomiÄdzy trzeciÄ a piÄtÄ nad ranem. GdzieÅ przy Topanga Drive, gdzie czasowo mieszkaÅ i gdzie odwiedzaÅ go Eddy G. ZmarÅ ÅmierciÄ moczymordy, nie Äpuna, usÅyszaÅa. Norma Jeane ciÄżko przeÅknÄÅa ÅlinÄ. Och, wcale nie chciaÅa tego wiedzieÄ! Eddy G ciÄgnÄÅ opowieÅÄ drżÄcym gÅosem; można byÅo sobie wyobraziÄ aktora docierajÄcego do tkwiÄcych w nim gÅÄboko emocji, do gniewu; poczÄtek spokojny, choÄ to zdradliwy spokój, potem zaciskanie szczÄk, na piÄcie w gÅosie. - LeżaÅ na wznak w Åóżku, zimny, wczeÅniej piÅ wódkÄ, jadÅ jajka, buÅkÄ i jakÄÅ chiÅszczyznÄ, zaczÄÅ rzygaÄ, nie miaÅ doÅÄ siÅy, aby siÄ odwróciÄ na bok, nikogo przy tym nie byÅo, zadÅawiÅ siÄ wymiocinami i udusiÅ. Klasyczna ÅmierÄ drinkera, co? ZaszedÅem tam i znalazÅem go okoÅo poÅudnia. Norma Jeane sÅuchaÅa. Ale nie byÅa pewna tego, co usÅyszaÅa. SiedziaÅa teraz skulona, trzymajÄc piÄÅÄ w otwartych ustach. Z chÅopiÄcym zapaÅem Eddy G. powiedziaÅ (jakby wÅaÅnie dlatego za dzwoniÅ, nie po to, aby jÄ zraniÄ czy zdenerwowaÄ): - Cass zostawiÅ ci pamiÄtkÄ, Normo. WiÄkszoÅÄ rzeczy mnie przypadnie, rozumiesz, byliÅmy dobrymi kumplami, nigdy go nie opuÅciÅem, no wiÄc wiÄkszoÅÄ rzeczy zostaÅa dla mnie, prócz tej pamiÄtki. "Pewnego dnia od dasz to Normie", powiedziaÅ. Wiele to musiaÅo dla niego znaczyÄ. "Moje serce zawsze należaÅo do niej", mówiÅ. - Nie - szepnÄÅa Norma. - Co: nie? -Wcale (...tego nie chcÄ, Eddy. - SkÄd wiesz, że tego nie chcesz, Normo? Jeżeli nie wiesz, co to jest? Nie odpowiedziaÅa. - Okej, maleÅka. WyÅlÄ to. Spodziewaj siÄ przesyÅki specjalnej. PrzybyÅa ÅmierÄ, pÄdzÄc do niej, wreszcie w gasnÄcym Åwietle tego (jak przypuszczaÅa, bo ani nie podchodziÅa do drzwi, ani nie odsÅaniaÅa wiÄkszoÅci okien) upalnego dnia ÅmierÄ dzwoniÅa do drzwi, koÅczyÅa siÄ udrÄka czekania albo wkrótce siÄ skoÅczy. ÅmierÄ odsÅaniajÄca w uÅmiechu biaÅe, pieÅkowate zÄby, rÄkawem ocierajÄca z potu czoÅo - wysoki, wychudÅy latynoski chÅopak w baweÅnianej
koszulce z napisem Cal Tech. "Psze pani? Paczka". MiaÅ brzydki, odrapany rower, jeździÅ nim po zatÅoczonych ulicach, omijaÅ korki; uÅmiechnÄÅa siÄ na myÅl o tym nieznajomym chÅopcu, który dostarczyÅ jej ÅmierÄ i nie miaÅ pojÄcia, co przywiózÅ. PracowaÅ w "Hollywoodzkich UsÅugach Kurierskich", uÅmiechaÅ siÄ, liczÄc na suty napiwek pod tym adresem w Brentwood, a ona nie chciaÅa go rozczarowaÄ. OdebraÅa od niego lekkÄ paczuszkÄ, zawiniÄtÄ w barwnÄ bibuÅkÄ z satynowÄ kokardÄ. "MM" ZAMIESZKAÅA 12305 FIFTH HELENA DRIVE BRENTWOOD, KALIFORNIA USA PLANETA ZIEMIA . UsÅyszaÅa swój Åmiech. Na dowodzie dorÄczenia napisaÅa "MM". PosÅaniec nie zapytaÅ: tak siÄ pani nazywa? tak dziwnie? Najwidoczniej nie rozpoznaÅ "MM". "MM" w ubraniu czystym, ale nie wyprasowanym, boso, z zaniedbanymi paznokciami u nóg, z których tu i ówdzie zÅuszczyÅ siÄ różowy lakier, ze zbitymi wÅosami z ciemnymi odroÅlami przy skórze, ukrytymi pod turbanem z rÄcznika. W bardzo ciemnych okularach przeciwsÅonecznych, których szkÅa pozbawiaÅy Åwiat barw jak negatyw. PowiedziaÅa: - ProszÄ poczekaÄ. JednÄ ch... chwileczkÄ. PoszÅa poszukaÄ torebki, znalazÅa jÄ, ale gdzie jest portfel, och, gdzie go zostawiÅa; miaÅa nadziejÄ, że nikt go nie ukradÅ, tak wiele w życiu jej odebrano, tyle zgubiÅa, źle ulokowaÅa, zniszczyÅa; nosiÅa ze sobÄ paczuszkÄ z satynowÄ kokardÄ, jakby nie byÅo to nic nadzwyczajnego, ot, przesyÅka, której nadejÅcia siÄ spodziewaÅa, której zawartoÅÄ znaÅa; przygryzaÅa dolnÄ wargÄ, zaczÄÅa siÄ pociÄ, szukaÅa tego przeklÄtego portfela wÅród rozmaitych przedmiotów w zacienionym salonie: koÅo abażuru leżÄcego na sofie, z którego jeszcze nie zdjÄÅa celofanu, wÅród wzorzystych, meksykaÅskich zasÅon kupionych tego lata, a jeszcze nie powieszonych, wÅród ceramicznych wazonów w barwach ziemi, och, gdzież byÅ jej portfel? z prawem jazdy stanu Kalifornia, z kartami kredytowymi, z resztÄ gotówki; szukaÅa w sypialni, gdzie unosiÅ siÄ ostry zapach medykamentów, perfum, rozsypanego talku, zgniÅego ogryzka jabÅka, który musiaÅ siÄ niedawno potoczyÄ pod Åóżko, i w koÅcu znalazÅa to, czego szukaÅa, w kuchni; przeszukaÅa drogi portfel, prezent od zapomnianego przyjaciela, znalazÅa ostatni bank not i pobiegÅa z powrotem do frontowych drzwi, ale... - Och, przepraszam. Latynoski mÅodzian zniknÄÅ na swoim odrapanym rowerze. ZostaÅa z dwudziestodolarowym banknotem w dÅoni. MaÅy pasiasty tygrysek. DzieciÄca pluszowa zabawka. Ta sama, którÄ kiedyÅ Eddy ukradÅ dla Dziecka. - Och, mój Boże. Tyle minÄÅo lat! Kiedy z poczÄtku drżÄcymi palcami ÅciÄgnÄÅa papier, pomyÅlaÅa - och, to byÅa szaleÅcza myÅl - że tego tygryska ukradziono jej w sierociÅcu, wprawdzie Fleece przyznaÅa siÄ do kradzieży, ale może (może!) Fleece kÅamaÅa; potem pomyÅlaÅa, że to jest tygrysek, którego sama uszyÅa dla Iriny z resztek materiaÅów, a Harriet nigdy jej za to nie po dziÄkowaÅa; ale oczywiÅcie wiedziaÅa, że to byÅ ten tygrysek, którego Eddy G ukradÅ z wystawy w sklepie. PamiÄtaÅa ten sklep bardzo dokÅadnie: ZABAWKI HENRIEGO. SPECJALNOÅÄ ZABAWKI WYKONANE RÄCZNIE. Eddy G przestraszyÅ jÄ, rozbijajÄc szybÄ i kradnÄc maÅego pasiastego tygryska, kiedy Norma Jeane wspomniaÅa, że chciaÅaby go mieÄ dla siebie i
Dziecka. Kiedy patrzyÅa na tÄ zabawkÄ, serce biÅo jej w piersi tak mocno, że caÅe jej ciaÅo drżaÅo. Dlaczego Cass chciaÅ, aby to do niej trafiÅo? ChoÄ minÄÅo dziesiÄÄ lat, tygrysek wyglÄdaÅ jak nowy. Nigdy nie poszarpaÅo go ani nie ubrudziÅo żadne dziecko. Pewnie Cass wrzuciÅ zabawkÄ do szuflady jako pamiÄtkÄ po Normie i MaleÅstwie, ale nigdy o niej nie zapomniaÅ. - Ale ty też życzyÅeÅ MaleÅstwu Åmierci. Wiesz, że tak. PrzyjrzaÅa siÄ kartce, którÄ Eddy G doÅÄczyÅ do zabawki. Chyba że byÅy to sÅowa, które Cass napisaÅ na wypadek swojej Åmierci. DLA MM ZA JEJ Å»YCIA - TWÃJ ZAPÅAKANY OJCIEC "ODESZLI WSZYSCY DO JASNEGO ÅWIATA" Fortepian widmo. PotrafiÅa dziaÅaÄ szybko, kiedy zaszÅa taka potrzeba. Kiedy czas uciekaÅ. Dwie czy trzy rozmowy telefoniczne wystarczyÅy, aby steinwaya dostarczono do szpitala w Lakewood, do sali odwiedzin na na zwisko GLADYS MORTENSEN. Gladys wydawaÅa siÄ zakÅopotana, kiedy jej wytÅumaczono, jaki spotkaÅ jÄ zaszczyt, ale w tej nowej fazie swego życia (miaÅa szeÅÄdziesiÄt dwa lata, nie próbowaÅa uciekaÄ ze szpitala, nie niepokoiÅa innych pacjentów ani personelu, już od lat nie próbowaÅa siÄ zabiÄ, staÅa siÄ wzorowÄ,ustabilizowanÄ pacjentkÄ) pragnÄÅa byÄ szczÄÅliwa albo przynajmniej stwarzaÅa takie pozory, jak dziecko, które reaguje uÅmiechem na oczekiwania dorosÅych; mimo zachÄt nie chciaÅa usiÄÅÄ za klawiaturÄ, wstydliwie dotknÄÅa klawiszy i zagraÅa kilka akordów w poważny, nabożny sposób, jak to zwykÅa czyniÄ jej córka. Norma Jeane wyjaÅniÅa Dyrektorowi i patrzÄcemu z podziwem personelowi, że to cenny instrument, który staraÅam siÄ utrzymywaÄ w jak najlepszym stanie, czyż nie ma piÄknego tonu? wiÄc zapewnili jÄ, że rzeczywiÅcie, dźwiÄk jest doprawdy piÄkny i że to doceniajÄ. Ta scena zostaÅa odegrana bez jakichkolwiek wczeÅniejszych prób, ale wypadÅa caÅkiem dobrze. ZadziwiajÄco dobrze. Dyrektor wyraziÅ wdziÄcznoÅÄ, a reszta personelu i kilkoro przyjacióŠGladys, uÅmiechniÄtych i doÅÄ przytomnych, gapiÅa siÄ na swojego goÅcia o blond wÅosach, którego otwarcie nazywali "pani Monroe"; Norma Jeane uznaÅa, że upieranie siÄ przy prawdziwym nazwisku nie ma sensu i byÅoby po prostu niemÄdre. W sali odwiedzin maÅy fortepian bÅyszczaÅ upiornie miÄdzy ciÄżkimi meblami jak fortepian ze wspomnieÅ. PowiedziaÅa: Muzyka jest ważna dla dusz wrażliwych i samotnych, och, muzyka tyle dla mnie znaczyÅa banalne i dodajÄce otuchy sÅowa, Dyrektor z sympatiÄ chwyciÅ jÄ za rÄkÄ po raz drugi czy trzeci, najwyraźniej nie chcÄc, aby jego wspaniaÅy goÅÄ już ich opuÅciÅ. Ale byÅa umówiona, jak wyjaÅniÅa, miaÅa w planach inne spotkanie, pożegnaÅa siÄ z matkÄ, pocaÅowaÅa jÄ, lecz Gladys nie odpowiedziaÅa ani pocaÅunkiem, ani uÅciskiem, uÅmiechaÅa siÄ tylko, pozwalaÅa siÄ córce caÅowaÄ i ÅciskaÄ - Tak siÄ czasem matka zachowuje, wiem - tak, prawdopodobnie pod wpÅywem leku, jednak o ileż bardziej litoÅciwe i ludzkie jest stosowanie tych silnych Årodków uspokajajÄcych w porównaniu z lobotomiÄ czy elektrowstrzÄsami, o ileż korzystniejsze w odniesieniu do pierwotnych, bezpoÅrednich emocji; Norma Jeane obiecaÅa zadzwoniÄ wkrótce, nastÄpnym razem zostaÄ dÅużej, i szybko odeszÅa, wÅożywszy z powrotem ciemne okulary, wiÄc nie mogli zobaczyÄ jej oczu, ale jedna z mÅodszych pielÄgniarek oÅmieliÅa siÄ pójÅÄ z niÄ aż na parking, blondynka o nerwowym uÅmiechu, podobna do mÅodej June Haver, zbyt nieÅmiaÅa, aby porozmawiaÄ o Marilyn Monroe, ale powiedziaÅa, że przez piÄÄ lat uczyÅa siÄ graÄ na fortepianie i że bÄdzie dawaÅa lekcje pacjentom. BiaÅy fortepian, rany! MyÅlaÅam, że takie instrumenty można zobaczyÄ tylko w kinie.
Norma Jeane powiedziaÅa: To pamiÄtka rodowa. Ten fortepian na leżaÅ kiedyÅ do Fredrica Marcha, mÅoda pielÄgniarka zmarszczyÅa nos i zapytaÅa: Do kogo? Kominek. NienawidziÅ jej, wiÄc przyjmie jego nienawiÅÄ tak, jak kiedyÅ przyjÄÅa jego miÅoÅÄ, bÄdzie siÄ w niej pÅawiÅa. ZdradziÅa go i dlatego rozumiaÅa, że to byÅo sprawiedliwe, może należaÅo w tym dostrzegaÄ kpinÄ, żart, ale gdyby nieżyczliwi ludzie dowiedzieli siÄ o tym, mieliby powód do Åmiechu: Cass Chaplin pisaÅ do Monroe dziwaczne listy i udawaÅ, że jest jej ojczulkiem, a ona mu uwierzyÅa; trwaÅo to latami. Te listy, tak jej drogie, trzymaÅa w sejfie, zabezpieczone przed ogniem, powodziÄ, trzÄsieniem ziemi i zÄbem czasu. Nie spojrzawszy na nie już ani razu wiÄcej, na te listy pisane na maszynie i podpisane Twój zapÅakany Ojciec, spaliÅa je w kamiennym kominku w domu na 12305 Fifth Helena Drive. Taki użytek, pierwszy i ostatni, zrobi Marilyn ze swego kominka. Plac zabaw. W istocie byÅo to kilka placów zabaw, jeden poÅożony zupeÅnie niedaleko w Brentwood, inne w West Hollywood i w centrum Los Angeles, ponieważ nie chciaÅa, żeby ktoÅ jÄ zauważyÅ, ktoÅ jÄ obserwowaÅ i rozpoznawaÅ, jak to siÄ zdarzyÅo dawno temu w Washington Square Park na Manhattanie, kiedy przyglÄdaÅa siÄ dzieciom pochÅoniÄtym zabawÄ, rozeÅmianym, pytaÅa o ich imiona; wówczas wszystko byÅo w porzÄdku, byÅo to przed wyprawÄ do Galapagos Cove i upadkiem ze schodów w piwnicy; teraz jednak trochÄ wody w rzekach upÅynÄÅo, teraz byÅa mÄdra i przezorna, rzadko wracaÅa na plac zabaw czÄÅciej niż raz na dwa tygodnie czy dziesiÄÄ dni. Do dzieci, które rozpoznawaÅa, choÄ nie przyglÄdaÅa im siÄ zbyt natarczywie. MiaÅa ze sobÄ ksiÄżkÄ, czasopismo albo swój dziennik. SiadaÅa przy karuzeli, naprzeciwko zjeżdżalni, drabinek. GodziÅa siÄ na to, gdy ktoÅ jÄ z bliska obserwowaÅ (nie matka, nie niania), ÄwiczyÅ na niej swój wzrok, dyskretnie jÄ fotografowaÅ albo filmowaÅ, Snajper lub jakiÅ prywatny detektyw (wynajÄty przez nadal zakochanego w niej i zazdrosnego Eks-Sportowca?), nie potrafiÅa siÄ broniÄ, chyba że schowaÅaby siÄ na zawsze w domu, lecz tego nie chciaÅa. PrzyciÄgaÅy jÄ place zabaw, dzieci. UwielbiaÅa ich podniecone krzyki, Åmiechy, imiona ustawicznie powtarzane przez ich matki, tak jak my wymawiamy imiona ukochanych, aby tylko usÅyszeÄ ich brzmienie; jeÅli siÄ zdarzyÅo, że ktoÅ niespodziewanie siÄ do niej odezwaÅ, dziecko przebiegÅo tuż obok, piÅka potoczyÅa blisko niej, podnosiÅa gÅowÄ i uÅmiechaÅa siÄ; nie chciaÅa jednak nawiÄzywaÄ kontaktu, nawet wzrokowego, z żadnym dorosÅym, nawet jeÅli ze strachu wystÄpowaÅa w przebraniu. Ta kobieta wyglÄda caÅkiem jak Marilyn Monroe, dajÄ sÅowo, tylko jest starsza, chudsza i wydaje siÄ samotna! JeÅli w sprzyjajÄcych okolicznoÅciach dziecko podbiegÅo bliżej, matka czy niania znajdowaÅa siÄ w bezpiecznej odlegÅoÅci, mówiÅa niekiedy: CzeÅÄ! Jak masz na imiÄ? czasem dziecko zatrzymywaÅo siÄ, żeby jej odpowiedzieÄ, ponieważ niektóre dzieci sÄ ufne i lgnÄ do ludzi, za to inne bojÄ siÄ ich jak maÅe myszki. Nie podaruje nikomu pasiastego tygryska. Nie podejdzie do matki, niani, opiekunki i nie powie: ProszÄ mi wybaczyÄ, on należaÅ do pewnej maÅej dziewczynki, która już dorosÅa, może pani chciaÅaby go wziÄÄ? Jest czysty! nieskazitelnie czysty, uszyty rÄcznie. Nie powie nawet w gorÄczkowym Ånie: Przepraszam, ta zabawka należaÅa do maÅej dziewczynki, która umarÅa, czy chciaÅaby pani to sobie wziÄÄ? Och, proszÄ go wziÄÄ. ByÅa zbyt dumna i baÅa siÄ, że zostanie zignorowana. Nie potrafiÅaby tego znieÅÄ. Zatem pojechaÅa na plac zabaw do Los Angeles, gdzie biegaÅy dzieci latynoskie,
murzyÅskie i biaÅe, zostawiÅa tygryska na stoliku, niedaleko piaskownicy, w której bawiÅy siÄ najmÅodsze dzieci, i odeszÅa, nie oglÄdajÄc siÄ za siebie, czujÄc niesamowitÄ ulgÄ, oddychaÅa swobodnie, gÅÄboko, uÅmiechaÅa siÄ na myÅl, że jakaÅ maÅa dziewczynka znajdzie zabawkÄ... Mamo, popatrz! a matka odpowie: Ale czyje to jest, ta zabawka do kogoÅ należy, dziewczynka zawoÅa.: Ja go znalazÅam, mamo, jest mój, matka zapyta wszystkich wokoÅo: Czy to twoje? Czy to należy do ciebie? czyli ta scena rozegra siÄ tak, jak rozgrywajÄ siÄ podobne sceny pod naszÄ nieobecnoÅÄ. Podróżnik w Czasie. ByÅ to czas dyscypliny. ByÅ to czas, którego nie mogÅa powtórzyÄ, czas ÅwiÄty we wszystkich szczegóÅach. PisaÅa w dzienniku wiersz i bajkÄ. Jej uczniowski notatnik zapeÅniÅ siÄ już dawno temu, maÅy, czerwony diariusz, który dostaÅa od kochajÄcej jÄ kobiety, każda strona pokryta byÅa pismem Normy Jeane, a kolejne, luźne kartki wkÅadaÅa do Årodka. Na jednej z tych nowych kartek starannie napisaÅa, kopiujÄc wyblakÅy tekst ze starszej strony: Tak podróżowaÅem, zatrzymujÄc siÄ w wielkich odstÄpach czasu, przeskakujÄc po tysiÄc i wiÄcej lat, pchany naprzód żÄdzÄ zbadania tajemniczego losu Ziemi, wpatrujÄc siÄ ze szczególnym oczarowaniem, jak na zachodzie roÅnie coraz wiÄksze i posÄpniejsze sÅoÅce- jak na starej Ziemi opada fala życia. Wreszcie, w wiÄcej niż trzydzieÅci milionów lat od dzisiejszych czasów, ogromna, do czerwonoÅci rozżarzona kopuÅa SÅoÅca zajmowaÅa już blisko dziesiÄtÄ czÄÅÄ nieba. (...) PrzejÄÅo mnie ostre zimno. Mimo wszystko żyÅa. Chloroform. To byÅ sen, nie rzeczywistoÅÄ. Tyle wiedziaÅa. Jedyny jej dowód. Nie miaÅa halucynacji. Wodzian chloralu byÅ bezpiecznym Årodkiem. Nie byÅa w tym stanie umysÅu. OdstawiÅa telefon tak, jakby chciaÅa odsunÄÄ pokusÄ. ZamknÄÅa aparat w szufladzie komody. Jego dzwonek przypominaÅ pÅacz dziecka. Nie kusiÅo jej, żeby podnieÅÄ sÅuchawkÄ, ponieważ z nikim nie chciaÅaby rozmawiaÄ prócz niego, ale on nigdy do niej nie zadzwoni. A byÅa zbyt dumna, aby zadzwoniÄ pod pewien numer, skoro obiecaÅa, że nigdy tego nie zrobi. Do poÅowy czerwca nie miaÅa miesiÄczki, ale przyczyna tego byÅa na pewno inna i ona musiaÅa tÄ przyczynÄ poznaÄ. ZbadaÅa piersi: byÅy/nie byÅy to piersi kobiety w pierwszym okresie ciÄży. Takie piersi kojarzyÅy jej siÄ z zapachem Atlantyku. Wspomnienia z Galapagos Cove żywe, odlegÅe jak film, który obejrzaÅa dawno temu w stanie niepokoju, podniecenia. PoszÅa do lekarza, który jej powiedziaÅ. BÄdziemy musieli zrobiÄ badanie okolic miednicy, pani Monroe, i oczywiÅcie przeprowadziÄ próbÄ ciÄżowÄ, jego sÅowa brzmiaÅy tak poważnie, że szybko odpowiedziaÅa: "Och, ale dzisiaj nie mam na to czasu". Nigdy do niego nie wróciÅa. (BaÅa siÄ tych wszystkich lekarzy i psychologów! Pewnego dnia zdradzÄ mnie. SwojÄ pacjentkÄ. ZdradzÄ sekrety Marilyn Monroe, a jeÅli czegoÅ nie bÄdÄ wiedzieÄ, to sobie wymyÅlÄ.) WiedziaÅa, co to jest menopauza, i rozmyÅlaÅa o tym z klinicznÄ fascynacjÄ. ZaczÄÅo siÄ? Tak prÄdko?
Mylili jej wiek (trzydzieÅci szeÅÄ lat) z wiekiem jej matki (szeÅÄdziesiÄt dwa lata). Z poczÄtku mógÅbyÅ pomyÅleÄ, że jedna liczba jest poÅowÄ drugiej, ale tak nie byÅo. Obie urodziÅy siÄ pod znakiem BliźniÄt, fatalny zwiÄzek. A tej nocy przyszedÅ ktoÅ, musiaÅo ich byÄ wiÄcej, chociaż tylko jednego widziaÅa na pewno, ten mÄżczyzna wszedÅ do domu tylnym wejÅciem i kiedy leżaÅa naga w Åóżku pod pojedynczym przeÅcieradÅem, nie mogÄc poruszyÄ miÄÅniami, sparaliżowana zwierzÄcym strachem, przyÅożyÅ jej do nosa i ust szmatkÄ nasÄczonÄ chloroformem; nie mogÅa nic zrobiÄ, aby siÄ oswobodziÄ czy uratowaÄ, nie mogÅa nabraÄ powietrza do pÅuc, krzyknÄÄ; wyniesiono jÄ z domu do stojÄcego w pobliżu samochodu, odtransportowano do sali operacyjnej, gdzie jakiÅ chirurg usunÄÅ dziecko Prezydenta (pod pretekstem, że byÅo zdeformowane i mogÅo nie przeżyÄ), kiedy obudziÅa siÄ wyczerpana piÄtnaÅcie godzin później, czuÅa w dole brzucha bolesne skurcze, leciaÅa jej z macicy gÄsta, brudna krew, która wsiÄkaÅa w przeÅcieradÅo i materac. PomyÅlaÅa sobie: Och, Chryste, co za upiorny sen, potem zaÅ przyszÅo jej do gÅowy: To równie dobrze mógÅ byÄ sen. I tak nikt by mi nie uwierzyÅ. BiaÅy strójkÄpielowy, 1941. "Biedny, sÅodki dzieciak. OczywiÅcie wszyscy jÄ znaliÅmy. MiaÅa nowy strój kÄpielowy, biaÅy, naprawdÄ Åwietny, jednoczÄÅciowy, z paskami na krzyż z przodu i bez pleców; ta dziewczyna miaÅa pysznÄ figurÄ, krÄcone wÅosy, które opadaÅy jej na plecy, a strój uszyto z taniego materiaÅu, wiÄc kiedy weszÅa do wody (byÅo to na Will Rogers Beach), strój zrobiÅ siÄ caÅkiem przezroczysty, wszyscy widzieliÅmy jej wÅosy Åonowe, sutki, a ona zdawaÅa siÄ tego w ogóle nie dostrzegaÄ, skakaÅa przez fale i piszczaÅa, aż Buckyemu krew napÅynÄÅa do twarzy, facet zrobiÅ siÄ purpurowoczerwony i w koÅcu musiaÅ jej coÅ powiedzieÄ, bo przygasÅa, obwiÄ zaÅa siÄ rÄcznikiem w pasie i wÅożyÅa jednÄ z jego koszul, która na wietrze wypeÅniaÅa siÄ powietrzem niczym namiot. ByÅa zażenowana i tego dnia nie powiedziaÅa już ani jednego sÅowa. Nigdy nie ÅmialiÅmy siÄ jej w twarz, ale naprawdÄ siÄ z niej ÅmialiÅmy; kiedy nie byÅo w pobliżu Buckyego i jego dziewczyny Normy Jeane, ÅmialiÅmy siÄ dosÅownie jak hieny". Wiersz. Rzeka Nocy PatrzÄ na to. Otwarta. U Schwaba. Od miesiÄcy nie zażywaÅa nembutalu. PrzyjmowaÅa umiarkowane iloÅci wodzianu chloralu przepisywanego jej przez dwóch lekarzy i miaÅa go w domu spory zapas, przynajmniej piÄÄdziesiÄt kapsuÅek. Na nembutal miaÅa nowÄ receptÄ od nowego lekarza; zabraÅa jÄ tego wieczoru do Schwaba i kiedy czekaÅa na odbiór leku, siedemdziesiÄt piÄÄ tabletek zamierzaÅa wyjechaÄ na kilka tygodni - chodziÅa niespokojnie po jasno oÅwietlonym pomieszczeniu, omijajÄc kontuar z prasÄ i upiornÄ wystawÄ ze "Screen World", "Hollywood Tatler", "Movie Romance", "Photoplay", "Cue", "Swank", "Sir"! "Peek", "ParadÄ" i tak dalej, w których MARILYN MONROE wiodÅa swoje komiksowe życie; mÅoda kasjerka bÄdzie wspominaÅa: Pewnie, wszyscy znaliÅmy paniÄ Monroe. PrzyszÅa późnym wieczorem. PowiedziaÅa, że Schwab to jej ulubione miejsce na zakupy, tutaj zaczynaÅa karierÄ, zapytaÅa: wiesz jak? WiÄc zapytaÅam jak, wtedy powiedziaÅa: Niektórzy mÄżczyźni zwracali uwagÄ na mój tyÅek, jakże inaczej? i rozeÅmiaÅa siÄ. Nie byÅa jak inne gwiazdy, których nigdy nie widujesz, które wysyÅajÄ sÅużbÄ. PrzychodziÅa osobiÅcie i zawsze sama. Bez makijażu można jej byÅo nie poznaÄ. Nie znaÅam nigdy bardziej samotnej osoby.
Wtedy brakowaÅo póÅtorej godziny do póÅnocy. ZapÅaciÅa gotówkÄ, wyjÄwszy banknoty i drobne z portfela. Zawsze siÄ do mnie uÅmiechaÅa i miaÅa coÅ miÅego do powiedzenia, jakbyÅmy obie byÅy dziewczÄtami, a ta noc nie byÅa wyjÄtkiem. Masażysta. O póÅnocy przyszedÅ Nico; prawie o nim zapomniaÅa; otworzyÅa mu drzwi i przeprosiÅa, że wczeÅniej nie zadzwoniÅa, ale nie bÄdzie go potrzebowaÅa tej nocy, nalegaÅa, by przyjÄÅ zapÅatÄ, garÅÄ banknotów, które przeliczy później i ku swojemu zdziwieniu odkryje, że byÅo to prawie sto dolarów, wiÄcej niż zwykÅa zapÅata za usÅugÄ, zapytaÅ jeszcze, czy ma przyjÅÄ nastÄpnego dnia, odparÅa, że raczej nie, nie, przez jakiÅ czas nie; zapytaÅ dlaczego, na co odpowiedziaÅa: Och, Nico, sprawiÅeÅ, że moje ciaÅo jest w doskonaÅym stanie. Eliksir. Z tych tajemniczych proszków i pÅynów przyrzÄdziÅa sobie eliksir tak wyborny jak Dom Perignon, i równie upajajÄcy. Bajka. PÅONÄCA KSIÄÅ»NICZKA CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä wziÄÅ Å»ebraczkÄ za rÄkÄ i rozkazaÅ: Chodź ze mnÄ! żebraczka musiaÅa posÅuchaÄ, oszoÅomiona piÄknem czerwonego sÅoÅca jaÅniejÄcego ponad wodami Åwiata. Zaufaj mi! - powiedziaÅ CiemnowÅosy KsiÄżÄ, wiÄc mu zaufaÅa. SÅuchaj mnie! - powiedziaÅ CiemnowÅosy KsiÄżÄ, wiÄc go sÅuchaÅa. Kochaj mnie - powiedziaÅ CiemnowÅosy KsiÄżÄ, wiÄc go kochaÅa. Idź za mnÄ - powiedziaÅ CiemnowÅosy KsiÄżÄ, wiÄc za nim poszÅam. Z zapaÅem, choÄ bojÄ siÄ wysokoÅci, wspiÄÅam siÄ po sÅawetnej drabinie, która ma 1001 szczebli, A wokóŠkażdego z nich strzelaÅy pÅomienie. StaÅ przy mnie! - powiedziaÅ CiemnowÅosy KsiÄżÄ, wiÄc stanÄÅam przy nim, chociaż teraz już siÄ baÅam i żaÅowaÅam, że nie zostaÅam w domu. Na platformie rozkoÅysanej na wietrze, wysoko nad wiwatujÄcym tÅumem, CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä podniósÅ czarodziejskÄ różdżkÄ Impresaria. ZapytaÅam: Kim jesteÅ? OdrzekÅ: Twoim ukochanym. WykÄpaÅam siÄ w perfumowanych wodach, wszelkie nieczystoÅci spÅynÄÅy ze mnie, zakamarki mego ciaÅa byÅy czyste. Tlenione wÅosy na gÅowie delikatne jak jedwab, wÅosy na caÅym ciele usuniÄte, ciaÅo me namaszczono wonnym olejkiem, bym miaÅa siÅÄ znieÅÄ ból, którego inni znieÅÄ by nie zdoÅali. To magiczny olejek, obiecaÅ Impresario. Roztarty na skórze zmiesza siÄ z olejem ciaÅa, utworzy warstwÄ niewrażliwoÅci podobnÄ do skorupki, cienkÄ jak przezroczysta powÅoczka jajka, wypali siÄ, wypali i nie sprawi bólu. RzekÅ Impresario: Oto jest Eliksir, należy go wypiÄ. PodniosÅam puchar w drżÄcej dÅoni. ZawahaÅam siÄ wysoko nad wiwatujÄcym tÅumem. CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä rozkazaÅ: Pij! ZadrżaÅam ze strachu. PróbowaÅam coÅ powiedzieÄ, ale wiatr porwaÅ sÅowa z mych ust. Tutaj.
Na krawÄdzi tej platformy - rzekÅ Impresario. Wypij Eliksir, rozkazujÄ ci. ChcÄ wróciÄ, powiedziaÅam. Wiatr zwiaÅ sÅowa z mych ust. Wypij, a staniesz siÄ JasnowÅosÄ KsiÄżniczkÄ! Wypij, a staniesz siÄ nieÅmiertelna. WypiÅam Eliksir. ByÅ gorzki, zaczÄÅam siÄ krztusiÄ, Do dna - powiedziaÅ Impresario. Do ostatniej kropli. Zatem wypiÅam Eliksir do ostatniej kropli. Teraz zanurkujesz - powiedziaÅ Impresario. Teraz jesteÅ JasnowÅosÄ KsiÄżniczkÄ i jesteÅ nieÅmiertelna. Impresario doprowadziÅ tÅum do szaleÅstwa. Daleko w dole staÅ zbiornik z wodÄ, do którego miaÅam skoczyÄ. Daleko w dole graÅa orkiestra cyrkowa. TÅum zaczynaÅ siÄ niecierpliwiÄ. Impresario zapaliÅ pochodniÄ. Impresario doprowadziÅ tÅum do szaleÅstwa. Nie poczujesz bólu - powiedziaÅ. ZahipnotyzowaÅy mnie pÅomienie. Nie mogÅam oderwaÄ od nich wzroku. Impresario podniósÅ pochodniÄ do mojej gÅowy i moje wÅosy natychmiast stanÄÅy w ogniu, zapaliÅo siÄ moje nagie ciaÅo. PodniosÅam rÄce, gÅowÄ w pÅomieniach, spirale ognia. TÅum umilkÅ, wielka bestia siÄ gapiÅa. CzuÅam ból tak ogromny, że wiÄkszego czuÄ bym już nie mogÅa. Co za ból! WÅosy w ogniu, brzuch w ogniu, oczy w ogniu, zostawiÄ za sobÄ swe pÅonÄce ciaÅo. Skacz do wody! rozkazaÅ Impresario. PosÅuchaj mnie! SkoczyÅam do odlegÅego zbiornika z wodÄ, byÅam pÅonÄcym kamieniem, kometÄ zmierzajÄcÄ ku ziemi, pÅonÄcÄ KsiÄżniczkÄ, nieÅmiertelnÄ. SkoczyÅam w ciemnoÅÄ, w noc. Na koniec usÅyszaÅam jedynie wrzask tÅumu. BiegÅam boso wzdÅuż plaży i moje wÅosy smagaÅ wiatr. Po Venice Beach wczesnym rankiem; byÅam sama, pÅonÄca KsiÄżniczka umarÅa. A ja żyÅam. Snajper. W ciemnym ubraniu, z maskÄ na twarzy, Snajper wszedÅ tylnymi drzwiami do odosobnionego domku przy 12305 Fifth Helena Drive, zbudowanego w meksykaÅskim stylu. MiaÅ klucz, który dostaÅ od R.F., informatora. Snajper wykonywaÅ rozkazy, które wynikaÅy z konkretnych faktów i dowodów. Nie do niego należaÅa interpretacja. Nie siliÅ siÄ na rozumienie wÅasnych zadaÅ. DziaÅaÅ beznamiÄtnie, bez żalu. PrzesuwaÅ siÄ bezszelestnie po tonÄcym w mroku domu jak miÄsojad w powietrzu. W lustrze nie dostrzeże swego odbicia. Snop jego maÅej latarki nie byÅ szerszy od oÅówka, za to silny. ZÅo jest sÅowem oznaczajÄcym cel. ZÅo jest tym, co rozumiemy przez cel. Snajper nie dowie siÄ, czy Agencja zleciÅa mu tÄ misjÄ, aby uwolniÄ Prezydenta od jego blondwÅosej dziwki, która mu zagraża, a przez to rzecz jasna zagraża także "bezpieczeÅstwu narodowemu"; czy może tej nocy podejmuje dziaÅanie, które - po ujawnieniu - zniszczy Prezydenta ze wzglÄdu na jego zwiÄzek z tÄ blondwÅosÄ dziwkÄ. Prezydent i Agencja nie zawsze byli sojusznikami; prezydentura to potÄga efemeryczna, Agencja - wieczna. Snajper wiedziaÅ o dÅugotrwaÅych powiÄzaniach tej kobiety z wywrotowymi
organizacjami w Ameryce i poza niÄ, o jej maÅżeÅstwie z żydowskim wywrotowcem, o romansie z indonezyjskim komunistÄ Sukarno (spotkanie w hotelu Beveriy Hills, kwiecieÅ 1956) oraz o jej publicznej obronie chociażby takich komunistycznych dyktatorów jak Castro; wiedziaÅ, co doprowadziÅoby go do biaÅej gorÄczki, gdyby byÅ czÅowiekiem skÅonnym do gwaÅtownych reakcji, nie do chÅodnej kalkulacji, że ta kobieta podpisywaÅa wszelkie możliwe petycje wymierzone w PaÅstwo, któremu po wierzyÅa wÅasne życie. Ale nie, nie bÄdzie siÄ nad tym zastanawiaÅ. Schowa dowody do walizki i dostarczy je do przejrzenia, ewentualnie do zniszczenia swoim mocodawcom. Sam nie zniszczy niczego. ChodziÅo o zapiski w dzienniku, dokumenty i materiaÅy nadajÄce siÄ do ewentualnego (lub faktycznego) szantażu, o których znaczeniu Snajper niczego siÄ nie dowie. Pierwszym z tych przedmiotów byÅa pokryta warstwÄ kurzu srebrzysta róża, stojÄca dotychczas w wazonie w salonie. Snajper wÅożyÅ jÄ do walizki. Drugim byÅ dziennik czy pamiÄtnik z wsuniÄtymi do Årodka licznymi kartkami papieru, znaleziony w salonie na maÅym stoliku wÅród ksiÄżek, scenariuszy, gazet, brudnych filiżanek, kieliszków i talerzy. PrzerzuciÅ szybko dziennik, wiedzÄc, że jako potencjalny dowód musi byÄ skonfiskowany. SÅowa byÅy rozmieszczone na papierze jak "poezja", zapisane starannÄ, uczniowskÄ rÄkÄByÅ sobie ptak, co siÄ wzbiÅ tak wysoko, Å»e "To jest niebo" już nie mógÅ rzec. JeÅli Ålepiec widzieÄ może To co mogÄ ja, niebożÄ? Dla mojego Dziecka Z tobÄ Åwiat siÄ nowy rodzi. Przed tobÄ nie byÅo nic. Dziecko! To brzmi dla kogoÅ niebezpiecznie. JapoÅczycy majÄ dla mnie imiÄ. ImiÄ to brzmi monczan. "Droga, maÅa dziewczynka", wÅaÅnie tak. Kiedy uleciaÅa ze mnie moja dusza. Japonce! Wcale go to nie zdziwiÅo. Pomocy, pomocy! Pomocy, czujÄ, że zbliża siÄ Å»ycie. UÅmiechnÄÅ siÄ. WsunÄÅ rÄkÄ do wewnÄtrznej kieszeni kurtki, by dotknÄÄ szeÅciocalowego orlego pióra, które nosiÅ na sercu. NastÄpnie natknÄÅ siÄ w dzienniku na listy sÅówek, najwidoczniej użytych do szyfrowania wiadomoÅci, zapisanych takim samym starannym, uczniowskim pismem. Konfuzja, zgieÅk, opornoÅÄ, odcieleÅnienie, palingeneza/metempsycboza. Te materiaÅy Snajper umieÅciÅ starannie w walizce, eksperci to później rozszyfrujÄ, przeanalizujÄ i w odpowiednim czasie zniszczÄ. Ponieważ wszystko, co trafiaÅo do Agencji jako dowód, ostatecznie ginÄÅo zmielone w niszczarce albo spalone w piecu. (Czy ta zasada miaÅa zastosowanie także w odniesieniu do agentów, czy pewnego dnia zniknÄ po nich wszelkie Ålady w aktach? Hm, niezbyt patriotyczne pytanie.) Z tego wszystkiego w aktach pozostanÄ jedynie tajemnicze, zdawkowe zapisy, których wiÄkszoÅÄ agentów nie bÄdzie nawet mogÅa zrozumieÄ. Snajper przeszedÅ do poÅożonej w gÅÄbi budynku ciemnej sypialni. Tutaj leżaÅ w Åóżku obiekt zainteresowania Agencji, pogrÄżony w czymÅ, co wyglÄdaÅo na gÅÄboki. Chrapliwy i regularny oddech kobiety dawaÅ Snajperowi pewnoÅÄ, że daleko jej do stanu ÅwiadomoÅci. R. R, informator, zapewniaÅ, że ta blondwÅosa aktorka co noc zapada w narkotyczny sen i nie budzi siÄ tak Åatwo. ChoÄ w sierpniu 1962 roku Snajper byÅ już doÅwiadczonym, okrzepÅym
profesjonalistÄ, zupeÅnie nie przypominajÄcym chÅopaka wożÄcego strzelbÄ w pikapie ojca, to na widok ofiary poczuÅ jednak przypÅyw podniecenia. Na widok tej ofiary, sÅawnej BlondwÅosej Aktorki. Bo wszystkie ofiary, tak jak i ta, zawsze byÅy "nieprzytomne": nieÅwiadome i niezorientowane. Cel nie ma nic wspólnego z twoimi sprawami osobistymi. Po dobnie jak zÅo.Prezydencka dziwka byÅa ÄpunkÄ i alkoholiczkÄ, a w Hollywood i okolicy nikogo nie dziwiÅa ÅmierÄ Äpuna czy alkoholika. Na stoliku nocnym przy Åóżku staÅa ohydna bateria buteleczek, fiolek, szklanka czÄÅciowo wypeÅniona ciemnÄ cieczÄ. Zamontowany pod oknem klimatyzator buczaÅ i dygotaÅ, ale nie mógÅ w peÅni oczyÅciÄ powietrza z obrzydliwego zapachu: pudru, perfum, brudnych rÄczników, przeÅcieradeÅ, jakichÅ leków, których smród wyciskaÅ z oczu Åzy; na coÅ przydaÅa siÄ Snajperowi maska z gÄstej dzianiny, przysÅaniajÄ ca usta i nos. Obiekt nie bÄdzie stawiaÅ oporu. PotwierdzaÅy siÄ sÅowa R. F. Kobieta leżaÅa nago pod biaÅym przeÅcieradÅem, jakby już spoczywaÅa na stole u koronera. PrzeÅcieradÅo przylegaÅo do jej rozpalonego ciaÅa, okrywajÄc brzuch, biodra i piersi w sposób zarazem ekscytujÄcy i nieprzyjemny. Pod przeÅcieradÅem lubieżnie rozchylone nogi, jedno kolano trochÄ podniesione. Uniesione kolano w stÄżeniu poÅmiertnym! Jedna z piersi, lewa, byÅa niemal odsÅoniÄta. Snajper wolaÅby jÄ zakryÄ. Na tle biaÅej poduszki prawie nie byÅo widaÄ platynowych wÅosów, zbitych jak u lalki. Skóra wydawaÅa siÄ upiornie blada. Snajper wiele razy widziaÅ tÄ kobietÄ i zawsze uderzaÅa go biel i nadnaturalna gÅadkoÅÄ jej skóry. I to, co Åwiat nazywaÅ poddaÅczo i z ogromnym podziwem "piÄknem". Ale nawet wspaniaÅe ptaki - orÅy, jastrzÄbie i inne - choÄ piÄkne w locie, mogÄ siÄ staÄ zwykÅym miÄsem, Åcierwem do powieszenia na żerdziach. Teraz wiesz, czym jesteÅ. Teraz pojmujesz siÅÄ Snajpera. Jakby usÅyszaÅa jego myÅli, zaczÄÅa trzepotaÄ powiekami, ale Snajper nie czuÅ prawdziwego strachu; w takim stanie obiekt mógÅ wprawdzie otworzyÄ oczy, ale nic nie widzieÄ; otaczaÅy go sny i trzymaÅ siÄ z daleka od Åwiata. Kobieta miaÅa rozluźnione usta - wyglÄdaÅy jak gÅÄboka rana w twarzy miÄÅnie policzków kurczyÅy siÄ, jakby chciaÅa coÅ powiedzieÄ. RzeczywiÅcie nawet cicho jÄknÄÅa. ZadygotaÅa. LeżaÅa, trzymajÄc lewÄ rÄkÄ nad gÅowÄ, otaczajÄc niÄ gÅowÄ. WidaÄ byÅo jej pachÄ; miÄkkie, krÄcone ciemnoblond wÅosy bÅyszczaÅy w Åwietle latarki. OdrażajÄce. Snajper wyjÄÅ z walizki strzykawkÄ. PrzygotowaÅ jÄ dla niego lekarz z Agencji. ZawieraÅa pÅynny nembutal. Snajper naciÄgnÄÅ rÄkawiczki, cienkie rÄkawiczki chirurgiczne. Bez poÅpiechu obszedÅ Åóżko, rozmyÅlajÄc, w które miejsce uderzyÄ. MusiaÅ trafiÄ szybko i bezbÅÄdnie, wedÅug instrukcji. Najlepiej byÅoby usiÄÅÄ okrakiem na ofierze. Ale nie mógÅ ryzykowaÄ, że jÄ obudzi. W koÅcu pochyliÅ siÄ nad nieprzytomnÄ kobietÄ z jej lewej strony i kiedy braÅa gÅÄboki oddech, kiedy uniosÅa siÄ jej klatka piersiowa, wbiÅ szeÅciocalowÄ igÅÄ prosto w jej serce. Hacjenda. Zaciemniona sala kinowa! NajszczÄÅliwsze chwile. RozpoznaÅa Graumans Egyptian Theatre z czasów, kiedy byÅa maÅÄ dziewczynkÄ .
PopoÅudniami - gdy Matka byÅa w pracy - nie czuÅa siÄ samotna, bo siedziaÅa w kinie na podwójnym seansie filmowym i staraÅa siÄ jak najwiÄcej zapamiÄtaÄ, żeby potem opowiedzieÄ wszystko Matce, a Matka jak urzeczona sÅuchaÅa jej relacji o CiemnowÅosym KsiÄciu i czasami prosiÅa, aby opowiedzieÄ jej jeszcze wiÄcej. W kinie nie wolno byÅo Normie Jeane siadaÄ obok mÄżczyzn. Samotnych mÄżczyzn. Tamtego popoÅudnia, siedzÄc przy dwóch starszych kobietach z torbami na zakupy, wiedziaÅa, że jest bezpieczna. I jakże szczÄÅliwa! Chociaż film koÅczyÅ siÄ scenÄ Åmierci JasnowÅosej KsiÄżniczki zÅociste wÅosy rozsypane na poduszce, CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä zasmucony, z pochylonÄ gÅowÄ. Kiedy zapaliÅy siÄ ÅwiatÅa, kobiety wycieraÅy oczy i ona też otarÅa oczy, otarÅa dÅoniÄ nos, chociaż nikÅa już piÄkna i martwa twarz JasnowÅosej KsiÄżniczki - obraz na ekranie bardziej ulotny niż trzepotanie skrzydeÅ kolibra. Z kina wyszÅa szybko, aby nikt nie próbowaÅ jej zagadnÄÄ, jak siÄ czasami zdarzaÅo, zapadaÅ zmierzch, paliÅy siÄ uliczne lampy, byÅo zadziwiajÄco wietrznie i wilgotno, miaÅa na sobie lekkie ubranie - nogi nagie i nie osÅoniÄte - baweÅnianÄ bluzkÄ z krótkimi rÄkawkami, jak gdyby ubraÅa siÄ albo jÄ ubrano na innÄ porÄ roku. SzÅa blisko krawÄżnika, tak jak jej przykazaÅa Matka. Niewiele pojazdów jeździÅo po ulicach; haÅaÅliwie przejechaÅ tramwaj, ale wydawaÅo siÄ, że w Årodku nie ma nikogo. Nie mogÅa zabÅÄdziÄ, znaÅa drogÄ. Gdy dotarÅa do budynku, w którym mieszkaÅa Matka, zorientowaÅa siÄ, że to na pewno jest HACJENDA, nic innego; wiedziaÅa też, że z czasem siÄ w tym wszystkim pogubi. Nie byÅa to Mesa Street, tylko Highland Avenue; a jednak byÅa to Mesa Street, bo budynek miaÅ stiukowe ozdoby w hiszpaÅskim stylu, zielone markizy, które, jak mówiÅa Gladys, aż kÅuÅy w oczy, i zardzewiaÅe schody przeciwpożarowe, które, jak siÄ ÅmiaÅa, zaÅamaÅyby siÄ pod czyimkolwiek ciÄżarem. HACJENDA z tarasem od frontu oÅwietlonym jasno jak plan filmowy i otoczeniem tonÄcym w mroku. Nagle Norma Jeane siÄ wystraszyÅa. Skup siÄ Normo Jeane skoncentruj krÄg ÅwiatÅa należy do ciebie schowasz siÄ w tym krÄgu zabierzesz go ze sobÄ, gdziekolwiek siÄ udasz. Norma Jeane staÅa na schodach, Gladys wyszÅa jej na spotkanie, uÅmiechaÅa siÄ, cieszyÅa. UszminkowaÅa usta na czerwono, na policzkach zrobiÅa sobie sztuczne rumieÅce, pachniaÅa kwiatami. Zatem Gladys byÅa mÅodsza. A co siÄ miaÅo zdarzyÄ, jeszcze siÄ nie zdarzyÅo. Gladys i Norma Jeane chichotaÅy jak rozbawione dziewczÄta. ByÅy podekscytowane! SzczÄÅliwe. W mieszkaniu na NormÄ Jeane czekaÅa niespodzianka. Serce w jej piersi biÅo tak szybko, jak szybko uderza skrzydeÅkami trzymany w dÅoni, spragniony wolnoÅci koliber. Na Åcianach w kuchni plakaty. Charlie Chaplin w ÅwiatÅach wielkiego miasta. PiÄkne, wymowne oczy wpatrzone w NormÄ Jeane. Ale niespodzianka Gladys znajduje siÄ w sypialni; Gladys ciÄgnie NormÄ Jeane za rÄkÄ; podnosi jÄ do góry, aby dziewczynka mogÅa popatrzeÄ na przystojnego mÄżczyznÄ na zdjÄciu oprawionym w ramkÄ, który wÅaÅnie w tej chwili zdawaÅ siÄ do niej uÅmiechaÄ. - Normo Jeane, widzisz? Ten mÄżczyzna jest twoim ojcem. SPIS TREÅCI OD AUTORKI PROLOG, 3 SIERPNIA 1962 PrzesyÅka specjalna
DZIECKO 1932-1938 PocaÅunek KÄpiel Miasto z Piasku Ciotka Jess i wuj Clive Opuszczona Dobrodzieje z prezentami Sierota KlÄtwa DZIEWCZYNA 1942-1947 Rekin "Pora wyjÅÄ za mÄż" ChÅopak balsamisty Å»onka Wojna Ålicznotka z okÅadki, 1945 Do wynajÄcia Córka i matka DziwadÅo Koliber KOBIETA 1949-1953 CiemnowÅosy KsiÄÅ¼Ä "Miss ZÅote Marzenia" 1949 Kochanek PrzesÅuchanie Narodziny Angela 1950 Ten oto oÅtarz Rumpelstiltzkin Transakcja Nell 1952 ÅmierÄ Rumpelstiltzkina Ratunek Tamta noc... RosÄ 1953 BliźniÄta Wizja MARILYN 1953-1958 "SÅawna" Magowie "Nigdy nie ma doÅÄ polskiej kieÅbasy" Eks-Sportowiec: Celowanie Cyprysy "Gdzie siÄ podziewasz, kiedy znikasz? Eks-Sportowiec i BlondwÅosa Aktorka: Randka Dla Elizy Krzyk. Piosenka Eks-Sportowiec i BlondwÅosa Aktorka: Propozycja maÅżeÅstwa Po Ålubie: Montaż AmerykaÅska bogini miÅoÅci na kracie od wentylatora "Moja piÄkna, utracona Córko" Po rozwodzie Topielica Dramaturg i BlondwÅosa Aktorka: Uwiedzenie PosÅaniec Dancing in the Dark Tajemnica. NieprzyzwoitoÅÄ Cherie 1956 (AmerykaÅska) aktoreczka 1957 Królestwo nad brzegiem morza Pożegnanie Å»YCIE PO Å»YCIU 1959-1962
Wyrazy wspóÅczucia Sugar Kane 1959 Szczurza piÄknoÅÄ Marilyn Monroe dzieÅa zebrane Snajper Roslyn 1961 Klub Zuma Rozwód (dubel) Mój dom. Moja podróż Prezydencki StrÄczyciel KsiÄÅ¼Ä i Å»ebraczka Zakochana Å»ebraczka Prezydent i BlondwÅosa Aktorka: Schadzka OpowieÅci Whiteya Happy Birthday, Mr. Prezydent PrzesyÅka specjalna, 3 sierpnia 1962 "Odeszli wszyscy do jasnego Åwiata"