Kasia Gašparik
Światło we mgle
Julia siedziała na dachu szarego osiedlowego bloku oparta plecami o masywny komin. Pta...
5 downloads
14 Views
462KB Size
Kasia Gašparik
Światło we mgle
Julia siedziała na dachu szarego osiedlowego bloku oparta plecami o masywny komin. Ptaki darły dzioby na znak, że i one poczuły w powietrzu wiosnę. Ich świergolenie byłoby nawet przyjemne, gdyby nie fakt, że dziewczyna potrzebowała akurat ciszy i spokoju. Ciepły wiatr rozwiewał jej długie włosy i Julka po paru minutach walki z ciemnymi kosmykami smyrającymi ją po twarzy i niepozwalającymi się jej skupić zakręciła je sprytnie wokół ołówka, tworząc na głowie prosty kok, i wtedy ją oświeciło. Korzystając z okazji, zaczęła szybko gryzmolić na papierze, z nadzieją, że skończy nudne zadanie matematyczne, zanim oświecenie ją opuści. Matma nigdy nie była, delikatnie mówiąc, jej mocną stroną, a normalnie mówiąc, często doprowadzała ją do takiego stanu, że przeklinała jak dzika świnia. Nagle podskoczyła jak porażona, gdy ktoś od tyłu pociągnął ją za włosy. W ciągu ostatniej godziny była tak zajęta zadaniami matematycznymi, że kompletnie zapomniała, gdzie jest. Podniosła wzrok i zobaczyła sympatyczną, przystojną twarz Michała. – Cześć. – Cześć – odpowiedziała dziewczyna, gryzmoląc wciąż po kartce. – Byłem u ciebie w domu, a raczej przed drzwiami, bo nikt mi nie otworzył. Mimo to i tak było słychać, że twoi starsi się kłócą, więc pomyślałem, że w takiej sytuacji, jak nie ma cię u mnie, to będziesz tutaj. – Pomyślałeś, przyszedłeś, znalazłeś – powiedziała Julka wciąż zamyślona. – A może ty nie masz teraz ochoty na moje towarzystwo? – Ale Michał, nie bądź durny! Na ciebie zawsze mam ochotę! – Chłopak, słysząc to, uśmiechnął się rozbawiony. – Nie to chciałam powiedzieć. – Zmieszała się, gdy dotarły do niej jej własne słowa. – Miałam na myśli to, że NA TWOJE TOWARZYSTWO zawsze mam ochotę, w końcu znamy się całe życie, jesteś moim najlepszym kumplem i mówiąc, że zawsze mam na ciebie ochotę, myślę tak normalnie o twoim towarzystwie, nie, że mam na ciebie ochotę w sensie fiki-miki… No wiesz – paplała, a jej twarz robiła się coraz bardziej czerwona – fizycznie mnie nie pociągasz, jesteś dla mnie jak brat, zupełnie aseksualny. – Kiedy spojrzała na kumpla, ugryzła się w język i ucichła. Nigdy nie wiedziała, kiedy ma się zamknąć, gdy czuła się niezręcznie. I „fiki-miki”??? Co to do cholery za słowo? Może dziesięcioletnie dziecko by tak powiedziało, a ona była już prawie ryczącą osiemnastką. Jaka siara! Co się z nią, do jasnej dupy, dzieje? To dlatego, że Michał wyskoczył na nią tak znienacka, z tym swoim oszałamiającym uśmiechem i piękną buźką i jeszcze piękniejszym ciałem. – Dzięki, Julka. Wiesz, zawsze strasznie miło usłyszeć coś takiego: aseksualny, nie pociąga nikogo, garb mu sterczy na plecach – zażartował. – Pewnie tak mnie opisujesz wszystkim dziewczynom w ogólniaku i dlatego żadna mnie nie chce. – Oj, Michał. – Przewróciła oczami i puknęła się w czoło na znak, że chłopak ma nierówno pod sufitem. – Po pierwsze, wszystkie babki biegają za tobą z wywieszonymi językami jak psy za kiełbasą – „Boże, znów seksualne podteksty, co się, kuchnia, ze mną dzieje?” – a po drugie, gadam bez sensu, bo najpierw mnie wystraszyłeś, potem zrobiłam z siebie idiotkę, a chwilę później jeszcze większą. Wiesz, jaka jestem, jak wpadnę w słowotok. Więc sprostowanie, OK? – Spojrzała na niego i stwierdziła, że chłopak na pewno garbu nie ma i aseksualny też nie jest. Wprost przeciwnie. Był wysoki i szczupły, wysportowany, gęste włosy koloru piaskowego opadały w nieładzie na ramiona i czoło, a szare oczy nie miały dna, można się było w nich
kompletnie zatracić. Biła od niego też pozytywna energia, siła, charyzma, a kiedy się uśmiechał, Julce zapierało dech w piersiach. – Jesteś całkiem, całkiem – stwierdziła na głos po długiej chwili. – To wszystko? – spytał rozbawiony. – Wpatrywałaś się we mnie dobre dwie minuty, żeby stwierdzić, że jestem całkiem, całkiem? – A czego się spodziewałeś? Że będę smyrać twoją próżność? – Przynajmniej troszeczkę. – Uśmiechnął się, a Julka wymownie i ostentacyjnie pokręciła głową w prawo i lewo, powolnie i przeciągle, dając mu do zrozumienia, żeby nie robił sobie nadziei. – Smyrać nic ci nie będę. – „Cholera i jasna dupa, ja znów z podtekstami jadę”. – Idę do domu, może starzy zmęczyli się już krzykami albo rozdarli sobie twarze i będę miała trochę spokoju. W tej chwili wiatr wyrwał z jej rąk kartkę z drogocennym zadaniem domowym. Julka zerwała się na równe nogi, gotowa do biegu za owocem jej ciężkiej pracy, jednak nie zdążyła zrobić nawet jednego kroku. Nogi zaplątały się jej w ramiączka niedbale rzuconego plecaka i legła jak długa na papę pokrywającą dach, tuż przy nogach Michała. – Ależ nie musisz padać do moich kolan, przecież mnie przeprosiłaś! – zarechotał Michał. Dziewczyna nie bardzo wiedząc, co i jak się stało, zrobiła zaskoczoną, głupkowatą minę i rzuciła przez ramię: – Odpimpkuj się! – Poza tymi słowami było już tylko słychać ogłuszający śmiech Michała i mamrotane przez Julkę przekleństwa skierowane do niewinnie leżącego sobie plecaka. – Wysraj se oko – rzuciła na końcu w kierunku Michała i niezgrabnie wygrzebała nogi z plecaka-pułapki. – Ja się tu prawie zabiłam, a ty sikasz ze śmiechu. Pięknie! Dziękuję bardzo – udawała obrażoną. – Sorry, ale chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak komicznie wyglądasz z tą zaskoczoną miną! – No cóż, nie wiem jak ty, ale ja rzadko się wywracam, więc faktycznie zdziwiłam się, kiedy wstałam tylko po to, żeby zaryć nosem w papę dachową. – Nieprawda, ty często wywijasz coś w tym stylu, żeby mnie posikać… Ha, ha, ha… OK, już się nie śmieję, sorry, masz rację, miałaś prawo wyglądać na zdziwioną. – Nachylił się i podniósł kartkę zapisaną liczbami i wyciągnął rękę do dziewczyny, żeby pomóc jej wstać. – Za tym leciałaś, ptaszynko? – Ryknął znowu śmiechem. – Bardzo śmieszne – rzuciła, ale jej usta drżały, a oczy skrzyły się wesoło. Wyrwała kartkę z rąk przyjaciela i podeszła do drzwi prowadzących na klatkę schodową. – Idziesz czy zostajesz? – Zostaję, mój ptaszku. – Ptaszka masz wiesz gdzie – mruknęła pod nosem, wywołując kolejny uśmiech na twarzy Michała i rumieniec na swojej, znów przeklinając się w myślach za swoje dwuznaczne komentarze. – Naucz się lepiej lądować i nie zapomnij o koncercie. – Serio, Michał, po to tu przyszedłeś? Żeby przypomnieć mi o czymś, czego nie mogę się doczekać? Tak mi ufasz, co? – Oj, ufam, dufam i wierzę jak w święty obrazek z mojej pierwszej komunii. Przyszedłem się trochę z ciebie ponabijać, bo wiedziałem, że twój plecak ma dość tego, jak nim poniewierasz i dziś chciał się zemścić. – Ha, ha, bardzo śmieszne. To ja spadam. Cześć. Patrzył za nią, jak odchodziła. Długie, kasztanowe włosy wiły się w pięknych lokach po jej plecach, sięgając pasa. Jej ruchy były delikatne, płynne, pełne tajemniczości i wdzięku… Poza chwilami, kiedy się wywracała bądź uderzała głową, ręką, łokciem czy czymkolwiek innym w ścianę, znak drogowy, który każdy inny by widział, wieszając się o rękaw na klamkach drzwi,
co zawsze rozbawiało wszystkich do łez. Michał znał Julkę od zawsze. Tak jak od zawsze mieszkał na tym samym co ona osiedlu, w tym samym co ona bloku. Ich mieszkania znajdowały się na tym samym piętrze, a pokoje dwojga przyjaciół były od siebie oddzielone tylko cienką ścianą. Oboje mieli balkony, które dzieliła niska barierka, co było użyteczne, kiedy nie chcieli używać „oficjalnych” drzwi. Było to bardzo pomocne, szczególnie w sytuacjach, gdy rodzice Julki wszczynali późną nocą awantury. Wtedy właśnie dziewczyna korzystała z drzwi balkonowych. Jeden zgrabny skok przez barierkę albo, jak w jej przypadku, nieporadne i powolne przelezienie przez nią i była w pokoju Michała, bez budzenia i martwienia jego rodziców. Michał nigdy nie odmówił jej noclegu czy wsparcia moralnego, a jego pokój był dla niej obietnicą spokoju, bezpieczeństwa i ciepła. Kiedy Julka wróciła do domu, już w przedpokoju dało się zauważyć ślady awantury. Dziewczyna pozbierała z podłogi upomnienia za niezapłacone rachunki i odłożyła je na mały stolik na klucze. Ojciec dziewczyny od wielu lat nie miał stałej pracy. Za każdym razem gdy tylko coś znalazł, zwalniano go po tym, jak stawił się w pracy kompletnie zalany albo tak skacowany, że nie był w stanie pracować. Czasami, chcąc uniknąć pójścia do biura na rauszu, dzwonił i kłamał, że jest chory, ale to długo też nie działało, bo kto by chciał zatrudniać kogoś, kogo częściej w pracy nie ma niż jest. Na wszystko pracowała matka dziewczyny, ale i tak większa cześć jej zarobków szła na alkohol. To Julka musiała się martwić zakupami, opłatami za rachunki, sprzątaniem… Jej rodzice martwili się tylko wtedy, gdy nie mieli już co pić. Dziewczyna zajrzała do pokoju matki. Spała twardo i wyglądała całkiem potulnie i bezbronnie. Patrząc na nią teraz, nikt by nawet nie podejrzewał, że pół godziny wcześniej krzyczała z furią i rzucała czym tylko popadnie, robiąc awanturę o niezapłacone rachunki. Ojciec wziął od niej pieniądze parę tygodni wcześniej i obiecał, że zapłaci za gaz, ale jedyne, co było na gazie, to on sam, przez dwa następne dni. Julka przykryła matkę kocem i zajrzała do pokoju ojca. Ten spał na fotelu, głośno chrapiąc, ale gdy dziewczyna próbowała wyciągnąć pilota z jego ręki, przebudził się i stwierdził że nie śpi, tylko ogląda film. Co prawda w telewizji leciała opera, ale Julka nie miała zamiaru wdawać się w bezsensowne dyskusje i kłótnie. Poszła do kuchni i przygotowała dzban malinowego soku. Ledwie zdążyła usiąść na twardym taborecie, a już podniosła się z niego nerwowo. Ktoś był w łazience i wymiotował. – Matka – pomyślała dziewczyna. – Ale co mnie to obchodzi?! Cierp ciało, skoroś chciało! Pijesz, to rzygasz, proste i logiczne… Cholera, kogo ja oszukuję? Zrobię jej herbaty miętowej, bo mi się jeszcze staruszka na śmierć zarzyga. Czemu mi jest zawsze żal tych, którzy na to nie zasługują? – skarżyła się sama sobie. Kiedy matka wyszła z łazienki, na stole czekał już na nią kubek gorącej herbaty. Kobieta usiadła na krześle obok córki i powoli piła gorący napój. Pijani rodzice byli dla Julki chlebem powszednim, tak jak to, że to ona opiekowała się nimi, a nie oni nią. To ona słała im łóżka, przygotowywała posiłki i pilnowała, żeby nie spóźnili się do pracy, jeśli czasami oboje ją mieli, bo przeważnie to matka dziewczyny zarabiała na chleb, mimo że i ona miała problem z alkoholem, więc może raczej trzeba by było powiedzieć, że to na wódkę, nie na chleb zarabiała. W tym domu to córka przejęła rolę rodzica, wydzwaniała po nocach, że już pora przyjść do domu i spać, bo jest późno, a rano trzeba iść do pracy. Nienawidziła tego z całego serca, ale nie widziała innego wyjścia – gdyby ona nie zarządzała wszystkim, ich życie byłoby sto razy gorsze. Matka dziewczyny dopiła herbatę, posłała córce rozmyty uśmiech i poszła spać. Julka głęboko westchnęła, przeklęła parę razy pod nosem, przysięgła sobie kolejny raz, że nie będzie się sama nad sobą użalać, bo życie to dziwka, i poszła spać. Ewka siedziała w swoim pokoju z kubkiem gorącego kakao i porcją naleśników na kolanach.
Po kolejnej kłótni z ojcem, chcąc się uspokoić, włączyła swoje ulubione CD z polskimi rockowymi klasykami z lat dziewięćdziesiątych i podśpiewywała sobie pod nosem do piosenki Iry. Mogła sobie pozwolić na tę przyjemność tylko dlatego, że jej ojca nie było w domu, inaczej znowu by się czepiał. W domu została z bratem, którego nie mogła strawić, gdyż był stuprocentową kopią ojca: egoistycznym, ograniczonym tyranem, który uwielbiał mieć wszystko pod kontrolą. Jedyną różnicą, jaka była między tymi dwoma neandertalczykami, był wiek i to, że jej młodszy brat zamiast zmarszczek na twarzy miał pryszcze. W chwili, kiedy dziewczyna zaczęła się już powoli uspokajać, Andrzej wpadł do jej pokoju jak burza, wydarł się jej prosto do ucha, krzycząc: „Wyłącz to gówno!”, po czym sam podbiegł do odtwarzacza, wyłączył go i usiadł naprzeciw siostry, patrząc na nią prowokacyjnie. W Ewce wciąż gotowało się po kłótni z ojcem, a tu ten smarkacz wchodzi do jej pokoju, wyłącza jej muzykę i otwarcie prowokuje ją do kłótni!!! To był wielki błąd z jego strony! Dziewczyna była teraz wściekła i niebezpieczna, stanęła przed bratem uzbrojona w gorące kakao w jednej ręce i talerz z naleśnikami w drugiej. Przez jej głowę błyskawicznie przelatywały myśli. – Kakao na niego nie wyleję, w końcu jako jedyna z rodziny nie jestem psychopatką, a naleśników mi szkoda na ten zakuty łeb – pomyślała. Spojrzała na brata z góry i z satysfakcją stwierdziła, że widzi strach w jego oczach – pewnie spodziewał się strasznej zemsty z jej strony. To jej wystarczyło. Postanowiła, że nie będzie zniżać się do jego poziomu i z powrotem usiadła na sofie. Kiedy Andrzej zrozumiał, że wygrał, rzucił do siostry niby od niechcenia: – Dobrze, że się odsunęłaś, bo śmierdzi od ciebie klozetem. Tego już było za wiele! Ewka podbiegła do brata i oszczędzając naleśników i kakao, dokonała zemsty, plując chłopakowi na sam czubek głowy. Kiedy w pełni do niej dotarło, co zrobiła, i zobaczyła jego wściekłe spojrzenie, wzięła nogi za pas i uciekła do łazienki. Mimo że Andrzej był młodszy, był zdecydowanie większy i silniejszy od niej, a ona nie chciała znowu skończyć z siniakami od bójki. Zamknęła drzwi na zasuwkę, usiadła na brzegu wanny i oceniła straty. – Cholera, przez tego gnojka zgubiłam jednego naleśnika – mruknęła sama do siebie. – No cóż, trzema może też się najem. Przynajmniej tu mi nie będzie działać na nerwy ten pryszcz zasmarkany. Dziewczyna przesiedziała w łazience prawie godzinę, ale nie był to czas zmarnowany. Zanim wyszła ze swojego schronu, stworzyła prawdziwe dzieło sztuki na swojej głowie. Zużyła do tego cztery lakiery koloryzujące, pół tubki brokatu i masę żelu do włosów. – Ciekawe, co ojciec by zrobił, gdyby mnie teraz zobaczył. – Uśmiechnęła się złośliwie do lusterka. W tej chwili usłyszała, że brat wychodzi z domu, więc wreszcie mogła wyjść z łazienki i zadzwonić do przyjaciółki. Podeszła do telefonu i wykręciła numer do Julki. – Wpadniesz? – Już chyba późno… – Nie martw się, moich starych nie ma w domu. – OK, będę za pięć minut. Dziewczyny mieszkały w tym samym bloku i widywały się codziennie. Były dla siebie jak siostry i mimo że czasami się kłóciły, na dłuższą metę nie potrafiły bez siebie żyć. Przy tym rozumiały się doskonale, gdyż zarówno Julki jak i Ewki rodzice pili jak wielbłądy i wokół alkoholu obracało się ich życie. Dobrze było wiedzieć, że ma się kogoś, komu można było powiedzieć, że starzy się zalali, a ten ktoś nie spojrzy na ciebie pytająco albo, co gorsza, z zażenowaniem czy politowaniem… Ewka usłyszała ciche stukanie do drzwi. Julka, tak jak obiecała, zjawiła się po kilku minutach. – Właź, kobietko, ojca i juniora z piekła rodem nie ma w domu, moja matka wróciła pięć
minut temu, wyczerpana męczeniem z sąsiadką butelki wódki cytrynowej, więc poszła spać. – Widzę, że się nudziłaś. – Julka uśmiechnęła się, patrząc na kolorowe włosy kumpeli. – Myślisz? Przez tego pryszczatego wyrostka przesiedziałam pół mojego życia w kiblu! Nie dziwota, że dziś do mnie wyjechał z tekstem, że śmierdzi ode mnie klozetem… Julka, czy ode mnie śmierdzi klozetem? Ten mój pryszczaty brat serio zaczyna mi leźć na psychikę. Kropka w kropkę wykapany tatuś. Serio, chyba zacznę sobie szukać nowego miejsca do mieszkania. – Zawsze możesz wpaść do mnie. – Zawsze wpadam, Julka. Do ciebie. Pewnie masz tego już dość. – Spoko, nie przejmuj się. Jak jesteś u nas, moi starzy przynajmniej nie wydzierają się wniebogłosy i wtedy ja nie muszę przenosić się do Michała. Zawsze lepiej rodziców nie słyszeć niż słyszeć. – Głęboka myśl. – Dzięki. – Myślę, że Kogut pochwaliłby cię za to, co masz na głowie. – Kogut! Niech tylko słowo powie, niech się chociaż zmarszczy nie tak jak trzeba, to pożałuje! – Ewa, spokojnie, nie nakręcaj się tak! A w ogóle to i tak wiem, że tak naprawdę go uwielbiasz. Oboje jesteście z tej samej gliny ulepieni. Uparci i rąbnięci za mocno w głowę. – Jak to możliwe, że Michał i Kogut w jednym mieszkali domku, a są tacy inni? Ci sami rodzice, chyba że ich mama kiedyś zaszalała, w co wątpię, bo to porządna kobita, tak samo wychowani, a jaka między nimi różnica! Michał – szare oczy i niemal blond włosy, Kogut – zielone oczy i włosy… Ani już nie pamiętam, jakiego koloru są naprawdę, tak często je zmienia… Michał jest taki normalny, Kogutowi ciągle odwala, Michał jest dobrze wychowany i zawsze pomoże, a Kogut…. – Oj przestań! – wtrąciła się Julka. – To brzmi, jakby Kogut był czarną owcą w rodzinie, a przecież to najzabawniejszy i najbardziej zwariowany człowiek, jakiego znamy! I on też jest dobrze wychowany i miły. Czyżbyś wczoraj przegrała konkurencję doszczypywania i teraz musisz trochę psów na nim powieszać, żeby poczuć się lepiej? – Spadaj, ja nigdy nie przegrywam! – Jasne – mruknęła Julia. Tych dwoje ciągle się sprzeczało i wyglądało na to, że nie mogą się znieść, a tak naprawdę nie mogli bez siebie wytrzymać ani jednego dnia. – Dobra, lepiej mi powiedz, jak ci dziś było. Wydarzyło się coś ciekawego? – A tam, te same nudy, co zwykle. Miałam znów przeszkolenie wojskowe u ojca. Nie podobało mu się jak posprzątałam swój pokój, wiesz, że ma bzika na punkcie czystości, no więc zrobił mi wojskowy nalot, samolot czy jak on to tam nazywa. Pozwalał mi wszystko z półek i kazał sprzątać od nowa. Myślałam, że mnie piorun jasny z nieba trafi, ale posprzątałam, żeby mieć święty spokój. Przyszedł drugi raz na kontrolę i drugi raz wszystko powywalał. Ja nie zapanowałam już nad swoją długo hodowaną nerwicą i mu powiedziałam, co myślę o jego metodach wychowawczych serwowanych po litrze wódki, no i wiadomo, dostałam za to po łbie. Żeby mu nie dawać satysfakcji, uśmiechnęłam się, jakby nic się nie stało, a on wtedy zamachnął się drugi raz. Masochistką jeszcze nie jestem, więc wzięłam nogi za pas, ale w przedpokoju potknęłam się o dywan i resztę drogi przebyłam na czworaka, zaliczając po drodze kopniaka. Potem zamknęłam się w kiblu i medytowałam na sedesie przez godzinę. Czasami naprawdę myślę, że w kiblu spędziłam większość mojego życia. Może powinnam tam sobie powiesić jakieś plakaty Gadowskiego, niech się tam pięknie na mnie uśmiecha i mi humor poprawia… – Oj, Ewe Konewek, lepiej w kiblu niż na psychiatrii. Mazać się nie możesz, bo życie to suka i ty też musisz być suką, żeby przeżyć. Ale dla przyjaciół suką nie bądź, bo przyjaciół mieć nie
będziesz. Widzisz, ja niedawno miałam latające talerze w domu, a nie marudzę. Pamiętaj, że w nocy idziemy na cmentarz. Posiedzimy, pogadamy z duchami, odreagujemy… – Julka zamilkła, bo do pokoju weszła właśnie matka Ewki, „zmęczona” wizytą u sąsiadki. – Cześć, dziewczyny – wybełkotała z rozmazanym uśmiechem na ustach, po czym przeszła pokój wzdłuż i wszerz, rozglądając się nieprzytomnie na boki, potem bąknęła, że idzie gotować i ruszyła niepewnym krokiem do drzwi, już od połowy pokoju próbując sięgnąć klamki. – Nieźle – szepnęła Ewka. – Szukała ćwiartki wódki, którą tu zostawiła, ale chyba było jej głupio wyciągnąć przy tobie. Wiesz, ona nadal się kryje z piciem przed ojcem, a ten palant, fakt, na oczy jeszcze nie przejrzał. Matka się nachmieli, potem prześpi się godzinkę po południu, a jak ojciec wróci z pracy, też podchmielony – ma się rozumieć, matka już jest na chodzie i tylko biega co chwilę do piwnicy, żeby sobie łyknąć. W głowie się nie mieści, ile butelek zawsze znajdę w pralce albo w łóżkach, w szufladzie ze skarpetami, pod zlewem… Matka je chowa, żeby ojciec nie zajarzył. Czasami mi się wydaje, że on wie, tylko się krzywi, jakby nie wiedział, bo nie chce żeby się coś zmieniło i awantur codziennie pewnie nawet jemu się nie chce robić. Matka jest kurą domową, posprząta, popierze, ugotuje, a reszta go nie obchodzi… Czasami normalnie im współczuję bardziej niż sobie. – No, smutne to jest, kurde, ale nie łap dołów, przeżyjemy. Ja już idę, bo zdecydowanie nie mam ochoty na spotkanie z twoim ojcem, bez urazy. – Żadnej urazy, ja to absolutnie rozumiem, też nie mam ochoty widzieć mojego starego, ale niestety jeszcze tu mieszkam. OK, to jesteśmy umówione. Do zobaczenia wieczorem. – Pa. Julka czekała na przyjaciółkę siedząc na balkonie i wpatrując się w gwiazdy. Po chwili zobaczyła na dole Ewkę i migające światło latarki. Wychyliła się przez barierkę, żeby pomachać koleżance, chwyciła w biegu sweter i świeczkę i pobiegła na dół, zeskakując po dwa schody na raz. Noc była ciemna, ale dziewczynom wcale to nie przeszkadzało. Oświetlały sobie drogę starą, metalową latarką, którą Ewka zabrała z piwnicy, i rozmawiając o niewyjaśnionych zjawiskach paranormalnych, ufoludkach i duchach, podążały na cmentarz. Kiedy były już przy cmentarnej bramie, nie miały w sobie tyle odwagi co na początku wyprawy. Historie, które sobie opowiadały, sprawiły, że obie dziewczyny miały gęsią skórkę i czuły się trochę nieswojo. Do tego na cmentarzu nie paliło się tyle zniczy co zwykle i było zupełnie ciemno. Dziewczyny walcząc z wiatrem, zapaliły znicz, przykryły go pokrywką i umiejscowiły pod wielkim krzyżem, po czym obie usiadły na ławce obok. Tego dnia jednak nie czuły spokoju i wyciszenia. Atmosfera była jakaś inna, obca, zimna i niepokojąca. Na dodatek latarka, która dodawała im otuchy, zaczęła niebezpiecznie migać, a po chwili zupełnie zgasła. – Cholera, przecież włożyłam nowe baterie! Co za złom! – denerwowała się Ewka. Julka też mocno przejęła się brakiem światła. Znicz, który przyniosły, nie dodawał za bardzo otuchy. Julia nigdy dotąd nie bała się cmentarza, ale dziś było inaczej… Może dlatego, że było tak strasznie ciemno. Silny wiatr pogasił większość świeczek pozostawionych na grobach. Dziewczyna wpatrywała się w delikatne, czerwone światełko migające kilka metrów od nich. Był to palący się znicz, który stał w okienku kostnicy, znak, że leżą tam czyjeś zwłoki. „Świeże zwłoki, świeże zwłoki” – dudniło w głowie Julki. – Jak to okropnie brzmi, tak nieludzko – myślała, a po jej plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Wiatr hulał po cmentarzu i szarpał korony drzew, wydając dźwięki przypominające wycie i zawodzenie, zupełnie jakby ktoś skarżył się, prosił o pomoc bez nadziei, że ją otrzyma. Wiatr zawsze wywoływał w niej niepokój i strach, tak jakby przed czymś przestrzegał, jakby zapowiadał, że wkrótce stanie się coś złego, jak w momentach, kiedy silny wiatr zbiera się tuż przed wielką burzą – najpierw cisza i spokój, a potem trzask-prask, zrywa się, a później następuje już tylko chaos, błyskawice i gromy z nieba.
– Julka? – szepnęła Ewka. – No? – odpowiedziała szeptem przyjaciółka. – Czujesz to, co ja? – A co, pierdzisz? – próbowała zażartować. – Nie tym razem. – Ewka uśmiechnęła się pod nosem. – Jakoś mi tu dziwnie dzisiaj. – To znaczy? – No… Nie wiem. Dzisiaj jest jakoś inaczej, nigdy przedtem się nie bałam, a dziś mi się aż kolana trzęsą, a serce jakby do wyścigów się przygotowywało. Jest tu jakoś obco i czuję się nieswojo. – Masz rację. Do tego ja mam schizy, że ktoś jest w pobliżu i nas obserwuje. Wiesz, czasami masz takie uczucie, że ktoś gdzieś na ciebie patrzy i ty to czujesz, odwracasz się w tę stronę, z której czujesz te wibracje, a tam ktoś się na ciebie gapi. No i ja czuję, że ktoś gdzieś się na nas gapi, ale jest tak ciemno, że nic nie widzę. – Nie mów takich rzeczy, bo włosy mi się na nogach jeżą! Do tego parę razy zdało mi się, że słyszę jakieś szuranie. – Julka roześmiała się, słysząc te słowa. – Co cię tak bawi?! – Ewka spojrzała na nią ze strachem w oczach. – Przypomniała mi się piosenka Kazika, jak w mordę strzelił na tę okazję, o umarlakach, którzy szurając nogami, przychodzą po ludzi. – Rzeczywiście, piosenka pasuje do sytuacji jak ulał, tylko mam nadzieję, że żadni umarli nie przyjdą, bo bym chyba w stringi narobiła – odpowiedziała Ewka, rozglądając się dookoła. – Boże, Julka! – krzyknęła nagle przerażona. – Ktoś chyba za mną stoi! Czułam klepnięcie w plecy! W tym momencie dziewczyny zaczęły wrzeszczeć wniebogłosy. Momentalnie zerwały się na równe nogi, ale coś szarpnęło je do tyłu, zmusiło, żeby z powrotem usiadły na ławce i zatkało im usta. Teraz jakiś trup będzie chciał nas zabić – myślała przerażona Ewka, próbując się wyswobodzić. Serce waliło jej jak młotem i ledwo nadążała oddychać. Nagle do jej głowy wpadła myśl, jasna i silna: „Broń się, cieniasko! Nie siedź, nie panikuj! Broń siebie i swoją przyjaciółkę!”. W dziewczynę wstąpiły niesamowite siły. Wyrwała się napastnikowi z ucisku i z ogromnym impetem odepchnęła go od siebie. Miała wrażenie, że „to”, co ją trzymało, upadło na ziemię. Miała też wrażenie, że „to” przeklęło całkiem po ludzku, ale w tej chwili nie było czasu na myślenie. Był czas na mordobicie i obronę przyjaciółki! Z krwią buzującą w żyłach podbiegła do Julki z zamiarem powtórzenia poprzedniej akcji, jednak „to” drugie „coś”, co miało być zaatakowane, samo, bez żadnego sprzeciwu odsunęło się w bok i przemówiło znajomym głosem: – Ewka, nie szalej, to tylko my! – Dziewczyna stanęła jak wryta i przez chwilę miała mało inteligentną minę. Julka zaczęła śmiać się nerwowo, a Ewka wciąż próbowała zrozumieć. – Michał? – spytała w końcu, rzucając słowa w gęstą ciemność. – I Kogut – odpowiedział jej ktoś, kto, jak jej się wydawało, leżał na ziemi obok jej nóg i śmiał się pod nosem. Teraz ja oświeciło. „To coś“, co odepchnęła przed chwilą od siebie, to nie był żaden umarlak, tylko Kogut, brat Michała. I wcale jej się nie wydawało, że upadł i zaklął siarczyście, to był fakt. Drugą osobą, od której chciała uwolnić Julkę, był Michał! Teraz wreszcie rozumiała… Chociaż nie, niezupełnie. – Czy was totalnie pogrzało po tych neandertalskich móżdżkach?! – wydarła się. – Myślicie, że to było zabawne?! O mało nie padłam na zawał! Przecież komuś mogło się coś stać! Moje piękne nowe stringi mogły ucierpieć! – Nie chcieliśmy was przestraszyć – zaoponował Michał. – A jeśli komuś miałoby się coś stać, to prędzej nam niż wam – dorzucił Kogut. – Tak mi przyrżnęłaś, że wylądowałem na glebie! Jesteś niebezpieczna dla otoczenia!
– Zaraz mogę zademonstrować, jak bardzo – zagroziła Ewka. – Kretyńskie żarty! – Ewa, ucisz się na chwilę i pozwól nam wytłumaczyć – zaczął Michał. – Wcale nie chcieliśmy was przestraszyć, nie po to się tu ciągnęliśmy za wami. – Jasne – rzuciła Ewka. – Poczekaj, daj mu się wytłumaczyć – odezwała się wreszcie Julka, której przeszła faza nerwowego śmiechu. – Dzięki, Julka, chociaż ty się na nas nie wydzierasz. – Poczekaj, może jeszcze będę miała okazję. Jeżeli twoje wytłumaczenie będzie głupie, lepiej bierz nogi za pas. – Już tłumaczę. Matko, obu wam się chwilowo pogorszyło, wyluzujcie troszkę. Wiemy z Kogutem, że macie tę swoją tradycję chodzenia na cmentarz pod koniec każdego miesiąca. – No i?! – niecierpliwiła się Ewka. – Ewka, spokojna twoja rozczochrana, wdech i wydech, daj mi mówić. Wiem, że teraz adrenalina w tobie buzuje, ale nikogo już bić nie będziesz. Przynajmniej nie dziś. – To się jeszcze zobaczy – zagroziła, ale posłusznie zaczęła głęboko oddychać, przestępując z nogi na nogę. – Ostatnio słyszeliśmy, że włóczy się tu jakaś walnięta grupa satanistów i niszczy nagrobki na tym cmentarzu – próbował kontynuować Michał, ale Ewka znów mu w tym przeszkodziła. – Chyba nie myśleliście, że to my?! – krzyknęła oburzona. – Dasz mi dokończyć? – Zastanowię się. – Nie, Ewa, nie myśleliśmy, że to wy. – Mów za siebie – wtrącił Kogut z zaczepnym uśmieszkiem, masując obolały zad. – Po prostu nie chcieliśmy, żebyście na nich gdzieś tu wpadły – kontynuował Michał, ignorując brata. – Ci debile przychodzą tu totalnie nawaleni i naprawdę im odbija. Gdyby was tu spotkali, nie wiadomo, jak by się to skończyło. Dogadaliśmy się więc z Kogutem, że przyjdziemy sprawdzić, czy wszystko jest OK. – Więc po co się zakradaliście jak te zboki? Po co nas zachodziliście od tyłu i na jaką cholerę zatkaliście nam usta? Naoglądaliście się za dużo filmów czy co? – krzyczała wciąż nabuzowana Ewka. – Wcale się nie zakradaliśmy! Szliśmy normalnie! A usta wam zatkaliśmy, bo zaczęłyście krzyczeć, jakby was ze skóry obdzierali! Gdyby usłyszał was stróż, pewnie by was wziął za satanistki i wylądowałybyście na policji. – Tutaj jest stróż? – zdziwiła się Julka. – Od dwóch tygodni. Jak zaczęły się te satanistyczne obrządki na cmentarzu, burmistrz zatrudnił jakiegoś byłego policjanta, żeby to wszystko kontrolował. – Nic o tym nie wiedziałam – zawyła udobruchana Ewka. – Więc wy tak naprawdę przyszliście tu dlatego, że się o nas martwiliście? To takie słodkie! Kogut, nie wiedziałam, że z ciebie taki dobry chłopiec! – Ja się nie martwiłem, tylko chciałem zobaczyć, jak uciekacie przed stróżem-kapciem. – Jasne, Kogut, nie wykręcisz się z tego. Lubisz nas. Hi, hi. – Nie bądź dziecinna, Ewka! – odpowiedział z lekkim zażenowaniem w głosie. Po krótkiej walce ze starą latarką, Kogutowi wreszcie udało się ją włączyć. – Bateria się przesunęła – bąknął pod nosem, włączając i wyłączając latarkę. – Ewka, ależ ty masz cios! Będę miał ogromnego siniaka na… – Gdzie? – Ewka uśmiechnęła się złośliwie. – Na mojej zgrabnej pupce – roześmiał się poszkodowany. – Musisz pocałować, to przestanie
boleć – zażartował. – No, Ewa, pocałuj mnie w moje cztery zgrabne litery! – Kogut, draniu! Jak możesz się tak odzywać do damy? – wypaliła Ewka. – Damy?! Ha, ha! Czy damy rzucają rosłym facetem o ziemię jak piórkiem, nabijając mu przy tym siniaka na zadzie?! – Kogut!!! – wrzasnęła. – Zamknij się już! – Uuuu, jaka dziś jestem drażliwa – mruknął pod nosem Kogut i skrzywił się. – OK, już nic nie mówię. – Poczekaj, muszę sobie to zapisać w pamiętniku, bo pierwszy raz w życiu słyszę od ciebie taką obietnicę – rzuciła zaczepnie Ewka, spoglądając na Koguta, który bawił się latarką, i chcąc nie chcąc, jak bardzo nie byłaby na niego wkurzona, musiała przyznać, że jest z niego cholernie przystojny chłopak. Wysoki, szczupły, z roztrzepanymi włosami, których kolor co chwilę zmieniał, z zielonymi oczami pełnymi pasji, buntu i żądzy życia oraz kształtnymi ustami wyglądał strasznie pociągająco. Czasami, kiedy był czymś zafascynowany i o tym opowiadał, z jego oczu biły iskry, a jego spojrzenie przyprawiało o zawrót głowy i odbierało dech w piersiach. Tak… Ewka zdecydowanie nie mogła nawet na niego patrzeć… – Chodźmy do domu – zaproponowała Julka. – Na dziś mam dość wrażeń. W drodze do domu wszyscy rozmawiali o koncercie, który Michałowi udało się załatwić dla ich zespołu. Michał był wokalistą i grał na gitarze elektrycznej, na perkusji grał Kogut, a dwaj pozostali członkowie grupy – Radek i Mariusz – grali na klawiszach i drugiej gitarze, ale tylko Radek należał do paczki i był stałym członkiem zespołu. Mariusz był albo go nie było, jak sobie sam zażyczył, i z nim chłopacy spotykali się tylko na próbach lub małych koncertach, które urządzali w garażu dla ludzi z osiedla. To miał być pierwszy koncert chłopaków w pubie, z prawdziwą widownią i prawdziwą sceną i wszyscy byli bardzo podekscytowani. Ewka z Kogutem szli na przedzie, jak zwykle złośliwie sobie docinając i szturchając się co chwilę, a Julia z Michałem szli za nimi. Julka po fazie nerwowego śmiechu przeszła w fazę milczenia. Od pewnego czasu nie czuła się już tak swobodnie w obecności Michała jak niegdyś. Teraz, idąc z nim, rozmyślała czy dobrze wygląda, czy nie sterczą jej włosy, czy z makijażem jest wszystko OK, jak pachnie, czy stąpa krok za krokiem z wystarczającą gracją, czy może idzie jak kobyła. Co chwilę poprawiała włosy i nerwowo dotykała bransoletki. Kiedyś tak nie było. Kiedyś nie obchodziło jej, jak wygląda, kiedy jest z nim, nie martwiła się roztrzepanymi włosami, plamą na dżinsach i tym, jak się porusza. Kiedyś też spała w jego pokoju, w jego łóżku bez skrępowania, bez głupich myśli, po prostu, jak kumpela. Wszystko było czysto platoniczne, kumpelskie, prawie siostrzano-braterskie, ale teraz, za każdym razem, gdy jej rodzice się kłócili, musiała długo się zastanowić, zanim przeszła balkonem do pokoju chłopaka. Teraz wolała, gdy Michał spał na ziemi w śpiworze, bo gdy spał przy niej, gapiła się na niego godzinami, nie mogąc zasnąć. Michał ostatnio jakby to podświadomie wyczuwał i już od jakiegoś miesiąca, za każdym razem, gdy Julka przyszła do niego wieczorem, rozkładał sobie śpiwór na podłodze i właśnie tam spał, nie musiała go nawet o to prosić. Prawda była taka, że głęboka przyjaźń, jaka łączyła ją z Michałem, zmieniała się z jej strony w miłość i bardzo ją to niepokoiło. Długo nie chciała się sama sobie do tego przyznać, ale w końcu poddała się i sama sobie powiedziała, że albo musi go kochać, albo jest z nią coś nie tak. Gdy czuła go blisko siebie, ręce zaczynały się jej pocić, oddech stawał się szybki i płytki i często czuła, że nie może panować nad lekkim drżeniem kolan i uczuciem pustki w żołądku, a ta pustka w żołądku zdecydowanie nie była głodem… a przynajmniej nie takim, który by można było zajeść kanapką. Teraz, gdy był blisko, miała ochotę go dotykać w inny sposób niż dotychczas. Chciała go czuć bliżej, tak blisko, jak tylko się da, całować go do utraty tchu i zatracić się w jego zapachu… To wszystko ją paraliżowało i przerażało, nie wiedziała, jak ma się zachowywać, bała
się, że zdradzi ją jej spojrzenie, jakiś ruch, dotyk, więc próbowała wszystko kontrolować, doprowadzając samą siebie w ten sposób do paranoi. Michał był jedną z niewielu osób, którym bezgranicznie ufała i którego kochała platonicznie… zanim zaczęła go pragnąć fizycznie. Dorastając w domu, w którym nikt nigdy nie nauczył jej, co znaczy słowo „kocham”, myślała że nigdy nie będzie zdolna kogoś tak zwyczajnie pokochać i tak zwyczajnie mu zaufać. Z Michałem było to naturalne, był jej ostoją, jej bohaterem, jej przyjacielem i powiernikiem… A teraz miała tajemnicę, której nie mogła mu wyjawić – kochała go inaczej niż do tej pory. Nie chciała stracić przyjaciela, któremu tak ufała i na którego zawsze mogła liczyć. Nie mogła pozwolić na to, żeby Michał czegokolwiek się domyślił, nic między nimi nie może się zmienić. Gdyby ją odrzucił i straciłaby jego przyjaźń, wszystko by w niej umarło i nigdy by nie znalazła nikogo, kto mógłby jej dać to, co dawał jej Michał. – Julka, jest ci zimno? – Hmmm? – Cała się trzęsiesz, weź mój sweter. Była tak zamyślona, że nie czuła zimna. Michał zdjął sweter i pomógł jej go założyć. Pachniał przepięknie, był wciąż ciepły od jego ciała, co przyprawiło Julkę o zawrót głowy. – Coraz gorzej ze mną – myślała. – Muszę się opanować, bo źle się to skończy, na przykład gwałtem – uśmiechnęła się sama do siebie, próbując sobie wyobrazić, jak ona, drobna i niezbyt silna, próbuje rzucić Michała na łóżko. – Niewykonalne, a szkoda. Dobrze, że już prawie jesteśmy w domu, mogę wziąć zimny prysznic. Jeszcze tylko jedna mała tortura, trzeba się z nim pożegnać – pomyślała. Stanęła naprzeciw Michała, ten nachylił się nad nią i delikatnie musnął ustami jej policzek, niebezpiecznie blisko jej ust. – Dobranoc – szepnął, zaglądając jej głęboko w oczy, co sprawiło, że nogi zaczęły się jej trząść. – Pa – odpowiedziała i ruszyła w stronę klatki schodowej kontrolowanym krokiem, powstrzymując się od biegu. Chciała już być z dala od niego, by nie czuć tego strasznego i cudownego ciepła i pulsowania w jej ciele, a w tej samej chwili chciała zarzucić na niego ramiona, wtulić się w niego i kochać go po raz pierwszy w swoim życiu fizycznie, intensywnie i gorąco. Był środek nocy, a Julka nie mogła zasnąć. Miała wrażenie, że lata całe przewraca się z boku na bok, próbując sobie znaleźć wygodniejszą pozycję, która przyniesie jej sen. Przez kilka minut po tym, jak się położyła słyszała, że Michał obok, w swoim pokoju, gra na gitarze. Sweter, który jej pożyczył, leżał na fotelu koło jej łóżka i roztaczał swą woń po całym pokoju. – Szlag by trafił ciebie i twój sweter – zaklęła pod nosem. – Nic z tego, nie zasnę. Zapaliła nocną lampkę i spojrzała na zegarek, była pierwsza w nocy. Zwlekła się z łóżka i poczłapała do kuchni z zamiarem wypicia kubka ciepłego mleka. Jej ojciec spal ululany butelką wódki, a matki jeszcze nie było, jednak Julka nie martwiła się o nią, bo wiedziała, jaka jest przyczyna jej nieobecności. Imieniny koleżanki i parę butelek wina. Dotarła do lodówki, otworzyła ospale drzwiczki i wyciągnęła karton mleka. Zapalając gaz, oparzyła się i zaklęła znowu pod nosem, potem garnek spadł jej na podłogę, robiąc straszny hałas, a kiedy chciała nalać mleko do garnka, ręce jej się poślizgnęły na mokrym kartoniku i część zawartości wylała się na podłogę. – Ależ ze mnie ślamazara – jęknęła i poszła po szmatkę. Kiedy wycierała kałużę mleka, ze szmatki wylazł okropny, wielki pająk z długimi, cienkimi nogami. Julka odskoczyła z obrzydzeniem i walnęła głowa o stół aż zahuczało. Usiadła rozcierając sobie obolałe miejsce, zdziwiona bliskością mebla. – Przez moje ślamazarstwo w końcu głowę sobie rozbiję – mamrotała pod nosem. – Albo
rękę sobie przysmażę, zapalając gaz, albo się utopię w tym cholernym mleku! Po chwili zastanowienia zrezygnowała z ciepłego napoju i wypiła szklankę wody. Wracając do pokoju, usłyszała, że ktoś majstruje przy drzwiach wejściowych, próbując, jak się mogła domyślać, trafić kluczem w dziurkę od zamka. – Mamusia wróciła – skomentowała uszczypliwie sytuację. Po dość długim zmaganiu się z zamkiem, kobiecie wreszcie udało się otworzyć drzwi. Weszła do przedpokoju chwiejnym krokiem, szepcząc do siebie: – Dylgo nigogo nie obudzić, po dzichutku, po dzichutku. – Starała się wypełnić swoje postanowienie, skradając się na palcach, jednak nic z tego nie wyszło, bo pęk kluczy wypadł jej z rąk, a kiedy próbowała je podnieść, zahaczyła o odstający róg dywanu i z impetem upadła na podłogę. Julka, która obserwowała całą scenę zza wieszaka na kurtki, nie mogła się powstrzymać od śmiechu. Jej matka dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie jest sama w przedpokoju i zaczęła się ślamazarnie podnosić z podłogi z zaskoczoną miną. – Teraz już wiem, po kim jestem taką niezdarą – skwitowała Julia. – Dżeźć, córka, pomóż mi zdjąć płażdż. – Ty znowu jesteś pijana! – Wdzale nie jezdem pijana, tylko zmęczona. Boże, jaka ta Kryśka jest nudna! Mówię ci, Julka, nie miej przyjaciół, co nudzą cię tak, że zasypiasz na fotelu. – Nie pij tyle wina, to nie zaśniesz. – Nie mądruj się, dylko zrób mamie kawę. Jestem zmęczona po pracy i jeszcze ta Kryśka tak mnie wymęczyła tym paplaniem. – Musisz mieć naprawdę ciężką pracę, ledwo trzymasz się na nogach – docinała Julka. Matka zupełnie to zignorowała, poszła do kuchni i czekała, aż córka zrobi jej kawę. Kiedy już wypiła parujący napój, ruszyła do swojego pokoju. W tym momencie do przedpokoju wkroczył ojciec Julki. – Gdzie byłaś?! – wydarł się na powitanie. – W bracy – odkrzyknęła głupio kobieta ze swojego pokoju. – W pracy?! Do drugiej w nocy? No to w tym miesiącu będziesz miała bardzo dobrą wypłatę, bo już czwarty dzień z rzędu masz nadgodziny! Julka nie miała zamiaru słuchać tej głupiej kłótni ani sekundy dłużej. Założyła sweter Michała, który tak nęcąco pachniał i przeszła przez balkon do jego pokoju. Michał spał jak dziecko. Patrzyła na niego przez długą chwilę, zastanawiając się, czy nie powinna wrócić do swojego pokoju. Wodziła oczami po jego zgrabnym ciele, umięśnionych, szczupłych nogach i gładkich plecach. Czarne, krótkie bokserki idealnie opinały jego jędrne pośladki. Po chwili wahania zdjęła z siebie ciepły sweter, położyła się do łóżka i przykryła się szczelnie kołdrą, zmagając się z pokusą wtulenia w jego ciepłe, piękne ciało. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo była zmęczona. Poczucie bezpieczeństwa i bliskość Michała sprawiły, że od razu odpłynęła w krainę snów. Michał obudził się wcześnie rano. Za oknem wciąż było szaro, a powietrze wpływające do pokoju pachniało wilgocią i świeżością. Zanim otworzył oczy, wiedział, że nie jest sam. Mimo że nie czuł jej dotyku, czuł jej obecność, ciepło i zapach. Uwielbiał budzić się przy Julce, a zarazem nienawidził tego. Myśl, że dziewczyna jest tak blisko, a on nie może się w nią wtulić i chłonąć jej bliskości i ciepła, była rozkoszną torturą. Patrzył na nią z troską. Wyglądała tak krucho, bezbronnie i niewinnie, że miał ochotę wziąć ją w ramiona i tulić do końca świata, chronić ją przed całym złem. Gdyby mógł, zamknąłby ją w złotej klatce, z dala od jej rodziców, codzienności, zmartwień i stresów. Przyglądał się jej przez dłuższą chwilę. Delikatna skóra,
długie, zalotne rzęsy, kształtne, wypukłe usta rozchylone zapraszająco… Potrząsnął głową, odganiając namolne myśli, odrzucił delikatnie kołdrę i podniósł się powoli z łóżka tak, żeby nie obudzić Julki. Gdyby został przy niej jeszcze chwilę, nie mógłby się powstrzymać, żeby jej nie dotknąć tak jak przyjaciel nie powinien dotykać przyjaciółki. Miał ochotę wtulić swe ręce w jej włosy i przywrzeć ustami do jej ust. Chciał czuć jej gorące, kruche ciało tuż przy swoim, tak blisko, jak to tylko możliwe, i nie puszczać, nawet gdyby protestowała, nawet gdyby wyzwała go od najgorszych, gdyby tylko mógł przez parę chwil doświadczyć jej fizyczności, ciepła i smaku jej ust. – Znajdź sobie dziewczynę, facet – szepnął sam do siebie, patrząc przez okno na budzący się świat. – Mówiłeś coś? – Michał podskoczył jak porażony. Spojrzał na Julkę, która teraz ziewała i przeciągała się leniwie. – Co? – Czy coś do mnie mówiłeś? – Nie, zdawało ci się, śpij. – Nie chcę… A raczej nie mogę. Muszę… Nie wiem… Coś miałam zrobić, ale mój mózg jeszcze się nie obudził i jakoś się nie mogę dokopać do właściwej szufladki. Co ja miałam zrobić…? Napić się mleka? Nie mogłam spać, bo coś tak pachniało… Wiem! Miałam ci oddać sweter, ten, co mnie wkurzał, ten, który mi dałeś… – Śpij – szepnął Michał. Wiedział, że Julka jest jeszcze w półśnie i to, co mówi, nie ma sensu. Przykrył ją kołdrą po same uszy. – Jest jeszcze noc, śpij. – A ty? – Ziewnęła przeciągle. – Muszę się napić i wracam do łóżka. – Uważaj na pająki – odpowiedziała i odpłynęła w krainę snów. Przyglądał się jej jeszcze chwilę. Wiedział, że nie powinien zostać w tym samym co ona łóżku, ale nie miał też dość sił, żeby do niego nie wrócić. Pomału wsunął się pod kołdrę, odwrócił się na bok i wlepił oczy w ścianę, próbując myśleć o zespole i sobotnim koncercie. Julka przez sen odwróciła się do niego i przytuliła do jego pleców. Czuł na swoich plecach jej płaski brzuch i jędrne piersi opięte cieniutkim materiałem koszulki, jej rękę na swoim sercu. Przez chwilę nie śmiał nawet oddychać, bał się, że łomot jego serca go zdradzi. Nie chciał jej obudzić i stracić chwili w raju. Nie chciał zasnąć… ale tym razem przegrał walkę z uczuciem niesamowitej błogości i lekkości i usnął. Julka otworzyła oczy i spojrzała na pustą poduszkę obok niej. Rozejrzała się sennie po pokoju i zobaczyła Michała stojącego przy oknie, odwróconego do niej plecami. Stał zamyślony, otoczony różową poświatą wschodzącego słońca i spoglądał w dal. Przypominał czarnego anioła, o którym kiedyś czytała. Strącony z nieba za nieposłuszeństwo, zmysłowy, skończenie piękny, doskonały twór boży ubrany w czerń. Sam widok jego silnych, szczupłych ud przyprawiał ją o dreszcze. Silne ramiona kusiły objęciami pełnymi bezpieczeństwa i miłości, obiecywały ciepło i stabilność – coś, czego Julka nigdy nie zaznała, a czego tak bardzo potrzebowała… – Cześć, jak spałeś? – spytała w końcu, bojąc się, że chłopak się odwróci i przyłapie ją na tym, jak wlepia w niego oczy. – Dobrze, a ty? – odpowiedział, odwróciwszy się w jej stronę. Widok jego potarganych włosów sprawił, że serce dziewczyny zrobiło kilka salt. Wyglądał jak mały, zaspany chłopczyk. – Ja bym spała dobrze, tylko… – Zmarzłaś? – Nie. – Chrapałem? – Gorzej. – Dziewczyna uśmiechnęła się, a Michał czuł, że robi mu się gorąco. Co takiego
mógł robić w nocy? Czyżby go przyłapała na tym, że na nią patrzy? – Jak to gorzej? O czym ty mówisz? – No… śpiewałeś. – Śpiewałem? – Kościelne piosenki. – Julka roześmiała się. – Ale ja nie znam żadnych kościelnych piosenek! – Oj, zdziwiłbyś się! Tę zaśpiewałeś od początku do końca, profesjonalnie, z przeciągłym „Ameeeeeeeennnn” na końcu… Wiesz, ja myślę, że minąłeś się z powołaniem i powinieneś być organistą w kościele, a nie wokalistą w rockowym zespole. Powiem o tym Kogutowi. – Michał na te słowa odskoczył od okna i podszedł do niej. – Ani się waż, Julka! Nie dałby mi spokoju do końca życia i wciąż by ze mnie kpił! Ja wiem, że może trochę fiksuję, i obiecuję, że jak mi się pogorszy, to pójdę na jakąś terapię, żeby ci już w nocy nie śpiewać, ale nie mów nic Kogutowi, bo mnie śmiechem zabije i od świętoszków albo nawiedzonych wyzwie – zażartował. – Z jednym się zgadzam – fiksujesz. Najpierw były piosenki dla dzieci, a teraz kościelne hymny. Nie wiem, co mi się bardziej podoba, słuchać w nocy o grzesznikach w piekle czy o kocie Bonifacym… Wyobraź sobie, że w środku nocy budzisz się, gdy ktoś grobowym głosem ci wyśpiewuje: „I zstąpił z niebios, i posiadł dusze, i umrą wszyscy w męczarniach”… – Ja bym pomyślał, że to jakaś metalowa ballada, całkiem dobry tekst. – Michał roześmiał się. – A ja sobie pomyślałam, że jesteś opętany i trzeba z tobą do księdza! – Do księdza tylko w poważnych przypadkach… Ewentualnie mogę się spotkać z waszym batmanem z ogólniaka, ten jest całkiem OK. – Dziś mam religię, więc mogę ci to załatwić. Na kiedy? – Oj, mi się nie śpieszy… Możesz go na nasz koncert zaprosić. Jak by chciał troszkę rozłożyć skrzydła i zapogować, niech przylatuje, będzie mile widziany. A teraz pod prysznic i na śniadanie. Mama pewnie zrobi coś pysznego. Julce nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wyskoczyła żwawo z łóżka i ubrana w opiętą koszulkę na ramiączkach i koronkowe, czarne majteczki podeszła do fotela, na którym leżał sweter Michała. Przeciągnęła się leniwie, prężąc zgrabne ciało i wtedy dotarło do niej, jak skąpo jest ubrana i że Michał ją obserwuje. Poczuła, że jej policzki robią się gorące, naciągnęła na siebie szybko jego sweter i bosa przemknęła przez balkon do swojego pokoju. W domu wzięła szybki prysznic, założyła czarny, obcisły sweter i czarne dżinsy, skropiła się kilkoma kroplami perfum i już była w kuchni rodziny Orzelskich, gdzie przywitała ją mama chłopaków. Pani Orzelska była niesamowicie ciepłą, kochającą, wrażliwą i tolerancyjną kobietą. Julia szanowała i uwielbiała zarówno ją, jak i jej męża. Jej zdaniem byli oni pod każdym względem idealni. Zawsze troszczyli się o swoich synów i o to, żeby atmosfera w domu była ciepła i rodzinna. Byli twardzi i stanowczy, jeśli było trzeba, ale dawali też swoim dzieciom tyle wolności i tolerancji, ile dorastający chłopcy potrzebowali. Pani Orzelska pracowała z niepełnosprawnymi dziećmi, a pan Orzelski był menedżerem w barze. Julia mogła na nich liczyć bardziej niż na swoją własna rodzinę i czuła się u nich lepiej niż we własnym domu. Zawsze miała wrażenie, że jest tu mile widziana, lubiana i potrzebna. Miała tu nawet swoje własne krzesło przy kuchennym stole, jak inni członkowie rodziny, i ten śmieszny, głupi fakt dawał jej poczucie przynależności do rodziny Orzelskich i uczucie posiadania swojego własnego, małego kąta na tym świecie. Państwo Orzelscy znali sytuację rodzinną dziewczyny, lecz nigdy jej nie pouczali i nie doradzali jej, dopóki ona sama nie poprosiła o pomoc. Dzięki temu Julka czuła, że szanują jej
prywatność, nie karzą jej za grzechy rodziców i nie traktują jak kogoś gorszego tylko dlatego, że jej rodzice byli, jacy byli. Julia usiadła przy kuchennym stole i od razu przed nią pojawił się talerz pełen naleśników i kubek kakao. – Wcinaj, jesteś taka chudziutka. – Pani Orzelska uśmiechnęła się. Michał w biegu wypił tylko kilka łyków kawy, chwycił jednego naleśnika i ku wielkiemu zmartwieniu i rozczarowaniu mamy wybiegł z mieszkania z plecakiem na ramieniu. – Michał, kanapki! – krzyknęła za nim. – Dzięki, zjem coś na mieście, już jestem spóźniony – odkrzyknął chłopak i już go nie było. Jego mama usiadła obok Julki i głośno westchnęła. – Te jego studia, koncerty i sporty go kiedyś wykończą. Nie ma ani czasu usiąść przy stole i zjeść jak człowiek. Ciągle w biegu, tylko nauka, biblioteka, kick-boxing, zespół i próby. Za moich czasów tak nie było. Był czas na szkołę, pracę, rodzinę i czas wolny. A wy teraz, biedna młodzieży, za wszystkim gonicie, tyle do roboty, że na nic czasu nie macie, bo wszystkiego dużo i żeby nadążyć, musicie na redbullach fruwać. Wszystkim tylko w głowie samodoskonalenie i sukces, a komu to nie w głowie, ten jest na straconej pozycji. Żeby ten mój Michał przynajmniej śniadanie normalnie jadał z nami, jak człowiek, przy stole, a nie w biegu i stresie. Powiedz mu coś, kurczaczku, ciebie posłucha, Julcia. – Mnie? – Julka wybałuszyła oczy. – Ale on mnie nie słucha nawet wtedy, jak mu mówię, że sznurówki w glanach ma rozwiązane i jak ich nie zawiąże, to się zabije. W ogóle, tylko żarty wciąż ze mnie sobie robi, pani Orzełek. – Orzelska uśmiechnęła się na zdrobnienie nazwiska. Wiele razy nalegała, żeby dziewczyna mówiła jej po imieniu, ale Julka nie mogła się przemóc z szacunku dla osób starszych, więc najczęściej zwracała się do niej „pani Orzełek”, co zawsze wywoływało uśmiech na twarzy kobiety. – I niech się pani o niego nie martwi, on je jak kuń! Co go widzę, to na czymś żeruje i nie, żeby McDonald’s albo frytki czy jakiegoś kebaba! On tylko zdrowe rzeczy je, jogurty i banany albo kanapkę ze sklepu ze zdrową żywnością, albo sałatkę z kiełków z jakimiś zdrowymi serami bez tłuszczu, co brzmi dziwnie, bo ser bez tłuszczu to jak masło bez masła. I mnie też wciąż namawia, żebym tak jadła, ale ja chyba jestem mięsożernym typem, bo owoce mi nie smakują, a jedzenie kiełków to dla mnie jakbym się wody napiła, za pięć minut znowu głodna jestem. – Dziewczyna zrobiła pauzę w wywodzie, dając sobie szanse na porządne przeżucie wielkiego kawałka naleśnika, który wepchnęła sobie do buzi, po czym kontynuowała: – Michał musi być najzdrowszym facetem na uniwerku, a mnie nie będzie słuchał, bo jestem o trzy lata młodsza i moja dieta, w porównaniu do jego diety, jest o wiele uboższa, bo składa się przede wszystkim z mięsa, ziemniaków i czekolady. No, więc, pani Orzełek, jak Pana Boga i panią kocham, nagadałabym Michałowi, co tylko by sobie pani zażyczyła, ale to naprawdę niepotrzebne i nie musi się pani martwić. Michał dba o siebie, mimo że cały czas jest w biegu. On po prostu lubi mieć co robić, a nuda go zabija. No i ma tyle energii, że uszami mu czasem wychodzi, i jak siedzi w jednym miejscu dłużej niż pięć minut, to niemal czerwienieje i zielenieje na buzi, tak go energia rozpiera. Ale ja pani o tym mówić nie muszę, bo pani sama wie, jakich ma nadpobudliwych chłopaków. Ja to się też tylko dziwię, skąd mają tyle tej energii, baterie jakieś podżerają czy co? Na razie, pani Orzełek, dziękuję za pyszne śniadanko, uciekam do siebie, muszę jeszcze iść po Ewkę i idziemy do szkoły, a jak ją znam, pewnie jeszcze jest w łóżku i właśnie przewraca się z jednego boku na drugi. – No to uciekaj, kurczaczku, budzić Ewkę. Weź sobie kanapki, kruszynko, z serem i szynką, i parę naleśników wam spakowałam, na zimno też są dobre. Starczy dla czterech, więc się dziewczynki najecie. Miłego dnia, pa. – Pani Orzełek, jest pani najlepsza na świecie. Dziękuję i do widzenia.
Puk, puk. Nic. Puk, puk. Nic. Julka nacisnęła dzwonek do drzwi i krzyknęła: – Ewka, to ja, otwieraj, sama do szkoły nie idę. – Drzwi się otworzyły z impetem i Ewka wciągnęła Julię do środka. Ukazała się jej zaspana, w piżamie w króliczki, ze strasznie potarganymi włosami i kapciami-króliczkami na nogach. Patrzała na Julkę półprzytomnie, kręcąc się dookoła swojej osi i nie wiedząc, w którą stronę ma najpierw iść i dlaczego. – Królowo królików, znowu zaspałaś? – westchnęła Julka. – Sorry, Juliuś, ja wiem, że to ciągle mówię, ale teraz to już naprawdę ostatni raz, obiecuję, będę wstawać wcześniej, żaden Internet do drugiej rano. – Słyszę to co drugi dzień! Maniaczka komputerowa! Nie możesz wytrzymać jednego wieczora bez Internetu? – Ale jasne, że mogę, tylko, że tam taka fajna muza jest i fotki i gry, no i ten Facebook mnie nie chce puścić spać. – Julka na słowo „Facebook” przewróciła oczami i popukała się w czoło. – Ewka, jak chcesz z kimś pogadać i czegoś prawdziwego się o człowieku dowiedzieć, to w realu się z tym człowiekiem spotkaj, na coca-colę i lody zaproś albo do parku się przejdź i pogadaj normalnie twarzą w twarz, oko w oko, a nie na Facebooku będziesz przesiadywać. Tam ludzie się pokazują od dupy Maryni strony i albo się chwalą, albo wszystko wyolbrzymiają i nic z prawdą to nie ma wspólnego. – Oj, Julka, ty teraz ględzisz, jakby moja matka by ględziła, gdyby ją w ogóle obchodziło, co robię i dlaczego. Dobra, trochę prawdy w tym jest, ale też i z drugiej strony Facebook pomaga ludziom nieśmiałym nawiązać kontakty. – I zbokom też, więc uważaj. – Dobrze, przyjaciółko moja jedyna, najukochańsza, obiecuję, że zbokom żadnym się nie dam i ograniczę się do zerknięcia na FB raz dziennie, i będzie to zerknięcie maksymalnie półgodzinne, nie całodniowe, ciągnące do północy albo i drugiej w nocy. A teraz, po uroczystej obietnicy, bo to nie była przysięga, lecę porobić to, co muszę przed wyjściem do budy. Poczekasz? Bo nawet nie wiem, od czego mam zacząć i jak się nazywam. – Jasne, poczekam. A odpowiedź na drugie i trzecie pytanie to: nazywasz się Ewka Konewka i bujałaś się na drzewkach. Jak nie wiesz, od czego masz zacząć, to najlepiej zacznij od obudzenia się, bo widzę, że jeszcze śpisz, a potem, proszę cię, pośpiesz się ze wszystkim innym, bo znowu się spóźnimy. – To na kupę nie mam czasu? – wyszczerzyła zęby Ewka, rozśmieszając tym Julkę. – Chyba, że to będzie superszybka, minutowa kupa, na taką masz czas. Po dziesięciu minutach Ewka była „gotowa”. Co prawda Julka miała kilka zastrzeżeń względem tego, co przyjaciółka miała na głowie, ale nie było już czasu na rozplątywanie jej pokudłanych włosów, a już tym bardziej na ich przyzwoicie wyglądające uczesanie. – Julia – rzuciła Ewka, robiąc rundę z łazienki do swojego pokoju po plecak. – Tak? – Podzielisz się z koleżanką kanapkami w szkole? – Wiesz, że nie musisz pytać. – Dzięki, bez ciebie bym chyba umarła z głodu. – I przespałabyś wszystkie pierwsze lekcje półrocza. Może następnym razem wstaniesz wcześniej, przygotujesz się normalnie do budy i zjesz w domu śniadanie? – OK, miło by było iść do szkoły z pełnym brzuchem i rozczesanymi włosami. – Ewka uśmiechnęła się z rozmarzeniem, jakby tak prosty plan był dla niej czymś nieosiągalnym, zarzuciła torbę przez ramię i dziewczyny wyszły z mieszkania. Zdążyły zejść ze schodów i przejść kilka kroków przez osiedle, kiedy Julka zatrzymała koleżankę. – Stój.
– Co jest? – Nie zapomniałaś o czymś? Ewa zastanawiała się przez chwilę, patrząc to w niebo, to na Julkę z szeroko otwartą buzią. – Nie, chyba nie. – Ewka, buty!!! – wrzasnęła zniecierpliwiona Julka. Ewa spojrzała na swoje stopy, na których miała swoje mięciutkie, różowiutkie kapciekróliczki. – Rany, Julka, uratowałaś mi życie! Gdybym poszła w tym do szkoły, ludzie zabiliby mnie śmiechem, a ja zapadłabym się pod ziemię ze wstydu i wtedy już nie byłybyśmy sąsiadkami, bo wiodłabym żywot Krecika, tego z bajki, co pięknie mówi „Ahoj”, chyba że byś mnie jakoś stamtąd wygrzebała. Poczekaj, zaraz przyjdę. – Zakończyła swój poranny, skomplikowany wywód, widząc zniecierpliwienie na twarzy Julki i puściła się biegiem do domu. Zdążyła przebiec kilka metrów, nadepnęła kapciowi-królikowi na ucho i wyrżnęła jak długa w niski żywopłot. Przez chwilę leżała oszołomiona, nie wiedząc, co się stało, ale już po chwili pozbierała się z ziemi i ze śmiechem krzyknęła do Julki: – Zemsta królików, chyba chciały iść do szkoły. – I zniknęła na klatce schodowej. Julka wymownie klepnęła się w czoło i po raz kolejny przewróciła oczami, ale nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Po chwili koleżanka była już z powrotem, tym razem w ciężkich, dumnie wyglądających glanach, które trzeba było sznurować, na to jednak dziewczyny nie miały teraz czasu, więc Ewka szła do szkoły skupiona na tym, żeby tym razem nie nadepnąć sobie nie sznurówki i nie zaryć ponownie nosem w jakiś przypadkowy żywopłot. W klasie dziewczyny były pięć minut po dzwonku, ale na szczęście pierwszą lekcją była religia. Wikary prowadzący przedmiot właściwie niczego nie uczył, niczego nie wymuszał i nie straszył piekłem. Był po prostu kimś, z kim zawsze można było normalnie pogadać, a jak się komuś chciało, także i o Bogu. Księdza jeszcze nie było w klasie, a na tablicy ktoś wypisał kolorową kredą: „Nie bójcie się, Jezus i tak przyjdzie w glanach”. Wszyscy rozsiedli się wygodnie, kiedy do klasy wszedł ksiądz. – No to minutka ciszy, moi drodzy. Kto czuje potrzebę, niech się pomodli, kto nie chce, nie zmuszam. Zapanowała cisza. Julka zaczęła stroić głupkowate miny do kumpeli, która się śmiała pod nosem, próbując utrzymać powagę, podczas gdy wszyscy dookoła modlili się albo przynajmniej takie robili wrażenie. Problem był w tym, że za każdym razem, kiedy Ewka miała być cicho, wszystko wydawało się jej dziesięć razy śmieszniejsze, niż było w rzeczywistości. Julka doskonale o tym wiedziała, więc teraz wykorzystywała tą chwilę ciszy na maksa. – Julka, proszę cię, przestań, bo narobisz nam siary – szepnęła Ewka, trzęsąc się ze śmiechu. Po chwili już nie mogła się opanować i zaczęła chichotać półgłosem. W klasie panowała kompletna cisza. Julka wzmocniła atak i zaczęła gilgotać przyjaciółkę i wtedy po klasie rozniósł się dźwięk ogromnego, długiego, głośnego pierdu. Julka nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Wybałuszyła oczy a z nią reszta klasy. Po ułamku sekundy wszyscy ryknęli śmiechem, łącznie z księdzem, który krzyknął: – A ja myślałem, że to woźny włączył wiertarkę. Sorry, Ewa, ale ja na chwilę wyjdę, życie jest cenne, klasa pełna toksycznych gazów, a ja naprawdę nie chciałbym się teraz udusić. Coś ty dziś jadła? Klasa wybuchła jeszcze głośniejszym śmiechem. Julia wprost zwijała się ze śmiechu. Ewka też chichotała, ale jej twarz była czerwona aż po korzonki włosów, a w głowie miała tylko jedną myśl: „Teraz wszyscy będą mnie nazywać pierdzioch, śmierdziuch albo jeszcze gorzej!”! – Wisisz mi za to wagary, Julka!!! – powiedziała po religii. – OK. Tym razem nie będę się sprzeczać, zasłużyłaś sobie. Koleżanko, oficjalnie ci gratuluję,
przeszłaś dziś samą siebie. A jutro możesz powiedzieć wychowawczyni, że miałaś niestrawność i musiałaś iść do domu i wzięłaś mnie ze sobą, bo potrzebowałaś kogoś na wypadek następnego publicznego pierdu i bałaś się, że niezbędne będzie udzielenie pierwszej pomocy ofiarom napotkanym po drodze do domu… – Ha, ha, bardzo śmieszne, mam nadzieję, że teraz będzie dla ciebie jasne, że jak mówię nie gilgocz, bo mi narobisz siary, to znaczy prawdziwej siary! Słuchaj następnym razem. – Och, dobrze, że nie słuchałam, bo już dawno nie miałam takiego ubawu. – Jasne, ubaw moim kosztem, teraz wszyscy będą na mnie wołać pierdzioch! – Lepsze to niż zieleninka… – Rzygać po naci pietruszki to nie wstyd!!! – oburzyła się Ewka. – Wielkie halo, raz się porzygałam po tym, jak się założyłam, że zjem nać z całego pęczka pietruszki! Zakład wygrałam! – I przezwisko zieleninka było nagrodą, hi, hi. – OK. Pierdzioch, zieleninka, I don’t care, chodźmy do tego parku, bo słońca i relaksu potrzebuję po tej całej siarze, której mi narobiłaś. – Siary narobiłaś ty, Ewka, nie ja… A może raczej powinnam powiedzieć, że siarę wyprodukowałaś, bo ten pierd zalatywał prawdziwym piekłem, ha, ha. – Dlatego chyba ksiądz, biedak uciekł, ha! – rozchmurzyła się Ewka. Pogoda była jakby stworzona do wagarowania. Było ciepło, rześko i tak… energetycznie. Powietrze zdawało się być naładowane energią, a z każdym oddechem chciało się bardziej żyć, biegać, śmiać się i krzyczeć. Tak wiosna działała na Julkę. W oczy uderzała soczysta zieleń młodej trawy, niesamowity zapach wiosennych kwiatów odurzał swą wonią, a błękit nieba wręcz oślepiał. Dziewczyny usiadły na ławce i rozejrzały się dookoła. Wokół było wiele znajomych twarzy z ogólniaka, co świadczyło o tym, że nie tylko one będą miały problemy w szkole przez wagary. Ktoś chodził i pytał o składkę dla dziadka, co oznaczało butelkę taniego wina albo – przy dobrych wiatrach – parę flaszek piwa. Dziewczyny sypnęły trochę drobniaków, a zbieracz obiecał, że jak już coś kupi, to wróci i się podzieli. Julka położyła się na ławce i podłożyła pod głowę swój zielony wojskowy plecak. Leżała tak, rozmawiając z koleżanką i wpatrywała się w niebo. Obserwowała ptaki, które lekko, bez żadnego wysiłku wzbijały się w powietrze, obniżały lot, zataczały kręgi. Relaksował ją ten widok i nie mogła oderwać oczu od tańczących w powietrzu gołębi. Jeden ptak zbliżał się w ich kierunku. Był tak olśniewająco biały, że Julka musiała przymrużyć oczy. Nagle, zdając sobie sprawę z zagrożenia, odepchnęła Ewkę, ale nie zdążyła oszukać przeznaczenia i stało się to, co miało się stać… Olśniewająco biały ptak, bezceremonialnie i bez żadnego uprzedzenia, osrał Ewkę w locie. Ta patrzyła na swoje dżinsy z szeroko rozdziawionymi ustami, nie wierząc w to, co widzi. – Kurwa! – wrzasnęła w końcu, a Julka wybuchła śmiechem. – Co za cholerny dzień!!! – kontynuowała. – Nie miał się gdzie zerżnąć, tylko na mnie??? Julka! To nie jest śmieszne!!! Posrane ptaszysko!!! – Posrane, to fakt, ha, ha. Boże, ja się posikam! – A ja się chyba porzygam! Kurwa, jak nie urok… – …to sraczka, ha, ha, ha – dokończyła Julka, wyjąc ze śmiechu. Ewka posłała jej ostrzegawcze spojrzenie. – OK, już się nie śmieję, ale ty dziś naprawdę masz pecha, najpierw potężny pierd palowy na religii, a teraz ptak cię normalnie osrał!!! – Julka ugryzła się w język i próbowała powstrzymać się od rechotu. – Oj, nie martw się Ewka, pójdziemy do domu, ściągniesz spodnie, wrzucimy je do pralki z super pachnącym proszkiem i płynem do płukania „sto w jednym”, wygotujemy na stówce, wypierzemy i będzie spokój.
Odrobina współczucia i troski udobruchała Ewkę. Wstała z ławki i ruszyły w stronę osiedla w milczeniu. Po długiej chwili Julka spojrzała na kumpelę – była cała czerwona i miała łzy w oczach. – Ewcia, no co ty, płaczesz, bo ptaszek cię osrał? – Zdurniałaś? – wykrztusiła Ewka i zaczęła się dziko śmiać. – Chciałam się wkurzyć, bo jestem pokrzywdzona przez los, ale się nie da! To jest zbyt śmieszne! Ptak się na mnie zesrał!!! Normalnie faceci, którzy mi się podobają, srają na mnie, ale to w przenośni, a tu normalnie, literalnie, fizycznie ptak się na mnie wysrał!!! Hahahahaha!!! – zanosiła się śmiechem. – Może się już się uspokój, bo się jeszcze posikasz ze śmiechu na finał, hi, hi. – Julka, niech cię Pan Bóg chroni przed powiedzeniem czegokolwiek o dzisiejszym dniu Kogutowi! Ten by mnie zabił śmiechem, jeśli by miał szansę, bo całkiem możliwe, że ja za chwilę ze śmiechu sama pęknę i Kogut szansy mieć nie będzie! Huhuhu. – Milczę jak grób!!! Ale chodź szybciej, bo nie pachniesz fiołkami i wszyscy się na nas gapią. Do tego parę ptaszków pięknie, choć groźnie, zatacza nad nami koła, a ja nie chcę wyciągać parasola na ochronę, bo jeszcze dziwniej byśmy z nim wyglądały w taki piękny, słoneczny dzień. Dziewczyny poszły do domu Julki. Ewka wzięła prysznic, przebrała się w dżinsy przyjaciółki, a swoje wrzuciła do pralki na program z gotowaniem. Potem w kuchni obie zjadły kanapki i naleśniki przygotowane wcześniej przez panią Orzelską i zapiły zimnym mlekiem. Kiedy pranie się skończyło, Ewka wyciągnęła dżinsy z pralki i przeklęła znowu siarczyście: – Zdecydowanie nie mój, kurwa, dziś dzień! – Dżinsy skurczyły się w praniu i teraz sięgały jej do połowy łydki. – Ewka, tyłek wciąż w nie wciśniesz, a że są krótkie – nie szkodzi, przecież lato idzie, ciepło będzie, kawałek zgrabnej nogi możesz pokazać, a z wysokimi trampkami będą wyglądać cudownie – skomentowała Julka. – Idę szukać swoich dżinsów, tych, co mi na tyłku wisiały, zrobię z nimi to samo co ty i będziemy jak siostry bliźniaczki. – Och, Julka, jakbym cię dzisiaj nie miała, to bym pewnie w depresję popadła. – Jak byś mnie dziś, Ewka, nie miała, to byś się rano w krzaki z pośpiechu nie wypierniczyła, pierd palowy by się nie wydarzył i ptak by cię może nie osrał. – Dokładnie, jak powiedziałam, w depresję bym popadła, bez ciebie dzień byłby tak pospolity i nudny! – Wszystkiego najlepszego, córa – wybełkotała późnym, sobotnim popołudniem mama Ewki. – O, cuda się zdarzają, widzę, że wreszcie sobie przypomniałaś, że dziś twoja córka ma osiemnastkę. Brawo, przebłysk poczucia rodzicielskich obowiązków! A może ty po prostu chcesz, żebym pobiegła do sklepu, żeby ci kupić flaszkę wódki, bo osiemnastolatce już sprzedadzą??? – Ja chciałam być miła, córa. Bo wiesz, ja nie mam dla ciebie prezentu, nie ma pieniążków. Ewce łzy stanęły w oczach i zaczęła krzyczeć: – Pieniążków nie ma??? A na flaszkę wódki dzień w dzień to, kurwa, są?! Mam was wszystkich w dupie, dla mnie możecie się zapić na śmierć, róbcie sobie, co chcecie!!! Na żaden prezent i tak nie czekałam, jestem w szoku, że w ogóle sobie przypomniałaś o moich urodzinach! Na szczęście oprócz tak zwanej rodziny mam jeszcze przyjaciół, którym na mnie naprawdę zależy i którzy pamiętają o takich rzeczach! Dziewczyna wybiegła z domu i trzasnęła drzwiami. Biegnąc po schodach, usłyszała matkę krzyczącą „Przepraszam’’. Po usłyszeniu tego zrobiło się jej jeszcze smutniej. – Czemu świat jest tak kurewsko niesprawiedliwy?! Czemu mimo tego, że rodzice mają mnie totalnie w dupie, wciąż
jest mi ich tak żal??? Co z tego, że powiedziała „Przepraszam”? Pewnie teraz leje krokodyle łzy i użala się sama nad sobą, jaki to ma nieszczęśliwy żywot. Ale za każdy los człowiek sam przed sobą odpowiada. Gdyby tak nie chlali, byłoby nam wszystkim lepiej. Do Julki doszła z czerwonymi oczami, cała w kawałkach i zdała przyjaciółce report z tego, co się przed chwilą stało. – Nie myśl teraz o tym, dziś masz urodziny, więc wszystkie troski precz i wszystkiego naj, naj, naj!!! – Julka wyściskała ją, wycałowała i wcisnęła w ręce malutką paczuszkę. Ewka otworzyła ją z niecierpliwością. – Perfumy! Te, które chciałam! Dziękuję, Julka! Jezus, ale one są strasznie drogie! – Nie martw się, wiem, że je chciałaś, a znając twoją miłość do oszczędzania, pewnie byś sobie je kupiła za jakieś trzy lata. A ja poszłam z matką parę razy do pracy, sprzedałam w biurze kobietom parę kawałków mojej słynnej szarlotki i załatwione. – Dziękuję! Marzyłam o nich, wiesz, są z feromonami, teraz żaden facet mi się nie oprze! – Jasne. Jeśli wszyscy faceci będą padali przed tobą na kolana tylko i wyłącznie z powodu perfum, to sorry, po pierwsze będziesz się musiała ze mną podzielić, a po drugie wara od Michała. – Co, proszę? – Będziesz się musiała ze mną podzielić, głucha jesteś czy sknera? – To słyszałam, ale co to było o Michale? Wara od niego?! – Mówiłam, głucha jesteś, nic takiego nie powiedziałam. – Poczerwieniała Julka. – O, o. – Co „o, o”? – Widzę, że hormony buzują i zbliża się zmiana. Ty się zaświergoliłaś! – Nie bzdurz, Ewka, milcz i pij – odpowiedziała Julka i podetknęła kumpeli butelkę piwa pod nos. – Czekaj, czekaj, nie tak łatwo się z tego wywiniesz. – Chlup, siup w ten głupi dziób i na zdrowie! –powiedziała Julka i na raz opróżniła pół butelki piwa, patrząc wszędzie, tylko nie w oczy Ewki. – Czekaj, czekaj… Ty się NAPRAWDĘ zaświergoliłaś! Mateczko Chrabąszczowa, bo Chrystusowej nie chcę wzywać! Ty się zaświergoliłaś!!! – Nie! Nie zaświergoliłam się, głuptaku! Ja… się zakochałam. Ewka się zakrztusiła, a piwo poszło jej nosem, potem szczęka jej opadła aż po pępek. Patrzyła na Julkę z szeroko rozdziawionymi oczami i ustami, z piwem cieknącym jej po brodzie. – Wytrzyj się, Ewka, bo wyglądasz jak intelektualnie wyzwana. – O kurde! – Nie szkodzi, ja wiem, że twój intelekt można wyzwać i zawsze zdasz. – Kurde! – Jak długo się krztusiłaś? Po trzech minutach bez powietrza mózg ulega uszkodzeniu, ale chyba nie było to tak długo. Nie stać cię na nic innego, tylko na „kurde”? – Julka… – Tak się nazywam. – Ale wiesz, Michał… – No, tak się nazywa ten zabójczo wyglądający facet, o którym teraz mówimy. – Matko, ja się tak cieszę, że się nie zabujałaś w żadnym debilu! Ale Michał… Wiesz, to jest kumpel, nie mogę sobie wyobrazić was razem w inny sposób… – No, a ja mogę i wyobrażam to sobie każdej nocy. – He, he. Kurde.
– Jaką mam elokwentną przyjaciółkę, chyba ocipieję! – Nie mogę sobie wyobrazić… – To sobie nie wyobrażaj, jak ci to nie robi dobrze, ja sobie powyobrażam za nas dwie. Nie bój się, to zostanie na poziomie wyobraźni, bo nie zamierzam mu nic powiedzieć. I tak nie mam u niego żadnych szans, a szkoda by było zmarnować taką przyjaźń. – No, według mnie to szanse masz ogromne. Piękna jesteś, urocza, zabawna, inteligentna i zauważyłam, że Michał czasami tak dziwnie na ciebie patrzy, jak ty nie widzisz… – Upiłaś się, Ewka i strasznie miło bzdurzysz, ale proszę cię, już nie pierdziel. Nie mogę sobie robić żadnych nadziei, bo by mnie szlag musiał trafić, gdybym sobie pomyślała, że mam u niego jakieś szanse, zdobyła się na odwagę i mu powiedziała, co naprawdę do niego czuję, a on by mi powiedział „Sorry, babe”. Także buzia na super glue i nie waż się mu nic powiedzieć! I pij szybciej, bo za chwilę idziemy. Chłopacy dziś grają, musimy być troszkę wcześniej. Po godzinie dziewczyny razem z Michałem, Kogutem, Radkiem, Mal i Mariuszem byli już w pubie o wdzięcznej nazwie „Flower Power”. Radek i Mariusz grali z chłopakami w zespole. Mal była dziewczyną Radka, oboje znali się z paczką dość długo, ale po tym, jak ojciec Mal zarobił trochę pieniędzy, otwierając mały biznes, wyprowadził się z rodziną z osiedla i przeniósł na mała wioskę parę kilometrów od ich miasteczka, co spowodowało, że teraz Mal i Radek widywali się znacznie rzadziej z resztą paczki. Mariusz nie należał do ich grupy, z chłopakami łączyła go tylko pasja do muzyki i choć zacięcie muzyczne mogłoby być dobrym fundamentami pod przyjaźń, chłopacy nie łapali jakoś bliższego kontaktu. Grało im się razem świetnie, komponowali dobrą muzykę, dogadywali się na próbach bez problemów, ale jak tylko próby zespołu się kończyły, Mariusz szedł we własną stronę sam, a reszta chłopaków we trójkę w swoją i wszyscy byli zadowoleni. Pub był już prawie pełny, wszyscy ludzie, którzy znali Michała i Koguta, przyszli, żeby posłuchać ich muzyki i ich wesprzeć. Chłopacy poszli wyładować sprzęt, a dziewczyny usiadły na ciężkiej, zielonej kanapie niedaleko baru. Julka poszła po drinki i po chwili wróciła z trzema kolorowymi, wdzięcznie wyglądającymi napojami. Ewka chwyciła swój i opróżniła jego zawartość w parę sekund. – Czemu, Juliusiu, wytrzeszczasz te swoje piękne, wielkie oczęta? Żeby mnie lepiej widzieć? Dziś piję do upadłego, coś po rodzicach w końcu odziedziczyłam, he, he. – Głupie żarty, Ewka. Chcesz pić, to pij, ale głupot nie opowiadaj. – Tak, tak, dobrze mówisz, wódki ci nalać! Ale że ty już coś do picia masz, wódki MI nalać. – Z tymi słowami na ustach Ewka poszła do baru po kolejne drinki. Po niespełna półgodzinie światła w pubie przygasły, na scenę wszedł Michał, a po nim Kogut, Radek i Mariusz. Na scenę padła smuga żółtego światła i Julkę kompletnie zatkało. Widok Michała na scenie, w świetle reflektorów, z gitarą elektryczną przewieszoną przez ramię, z oszałamiająco pięknym uśmiechem na ustach powalił ją na kolana, przestała na chwilę oddychać, a w brzuchu latało jej tysiące motylków. Michał spojrzał na nią, a ona poczuła, że robi się czerwona i nogi ma miękkie jak wata. W myślach dziękowała Bogu, albo raczej ludziom z obsługi, że w pubie jest ciemno i nikt nie widzi, jaką piwonią się stała. Michał, cały w czerni, promieniował pasją, ciepłem, pozytywną energią i zniewalał uśmiechem. „Boże, jaki on jest fantastyczny!” – krzyczała w myślach Julka. – Fantastycznie wyglądają, co? – spytała Ewka, a Julka automatycznie zakryła usta ręką, myśląc, że wypowiedziała na głos swoje myśli. – Czy ja coś mówiłam? – Nie, nic… Ale miałaś rozdziawioną buzię i wyglądasz jakoś niemądrze… – Dzięks.
– Nie ma za co, od czego są przyjaciele. – Ewka puściła jej oczko i uśmiechnęła się łobuzersko. Chłopacy przywitali się i przedstawili, na co podchmielona Ewka zareagowała piskiem i brawami, naśladując małoletnie fanki na koncercie boysbandu, czym rozbawiła wszystkich i ściągnęła na siebie niechcący całą uwagę. – Dzięki, Ewka – zabrzmiał głos Koguta. – Tydzień ją prosiliśmy, żeby to zrobiła. To nasza najwierniejsza fanka. – Trzy najwierniejsze fanki – odkrzyknęła Julka i razem z Ewką i Mal zaczęły krzyczeć i klaskać. Reszta pubowiczów przyłączyła się i oklaski zachęty posypały się z każdej strony. – Dzięki za ciepłe przyjęcie – przemówił znowu Michał. – Dziewczyny, nie pijcie już – roześmiał się i puścił oczko w kierunku przyjaciółek. – Ewa, wszystkiego naj z okazji urodzin! Ta piosenkę gramy dla ciebie! – Po tym przemówieniu chłopacy zaintonowali początek starej piosenki disco polo „Jesteś szalona” i sala ryknęła śmiechem. – To był żart, a teraz już naprawdę, z dedykacją dla ciebie, nasza pierwsza piosenka. Rozległy się pierwsze dźwięki gitary elektrycznej i mocny, ciepły głos Michała przybrany naturalną chrypką rozbrzmiał z głośników. Głos czarował swoją głębią, ostre dźwięki gitary uderzały niesamowitą mocą i kipiały energią. Teksty napawały optymizmem i chęcią do walki o lepszego siebie i lepszą przyszłość. Julia wiele razy słyszała śpiew Michała, ale nigdy po wielu drinkach, co strasznie osłabiło mur, jaki wokół siebie postawiła. Dziś nie chciała się bronić przed odczuwaniem przyjemności, jaką jej sprawiało patrzenie na niego, wsłuchiwanie się w jego głos, chłonięcie jego zapachu i rozkoszowanie się jego bliskością. Słuchała go więc teraz, wpatrując się w niego, drżąc za każdym razem, kiedy na nią spojrzał. Z jego oczu biła pasja, siła i ciepło, które osłabiały ją i powodowały, że nie mogła oderwać od niego oczu. Przyciągał ją tak, jak ogień przyciąga ćmy. – Wiesz, Julka – krzyknęła jej do ucha mocno wstawiona Ewka, którą męczyła czkawka – z tego Koguta całkiem – czknęła – całkiem przystojna małpa, nie wierz pozo… – czknięcie – … pozorom, cholera, my tak naprawdę to się i lubimy, chociaż ten gamoń jest – czknięcie – niesamowicie intrygujący… Nie intrygujący, irytujący, chciałam… – czknięcie – chciałam powiedzieć. – To żadna tajemnica, że się lubicie, wszyscy was już przejrzeli. – Taaaaaaaaak? – zapiała Ewka i szeroko otworzyła oczy. – Jakie z was cholernie – czknięcie – cholernie inteligentne bestie, cholera. Cholerna cz… – czknięcie – czkawka!!! Strasznie intrygująca… Irytująca! Muszę czymś zapić. Julia, zamów mi drinka. – Ewka, dziś jesteś jak winna muszka, ciągle latasz koło butelki. Nie masz już dość? – Jak znajdziesz mnie śpiącą – czknięcie – pod stolikiem, to znaczy, że mam dość. Wtedy – czknięcie – cholera, nie przeszkadzaj mi, jak do ciebie mówię! – czknięcie. – Wtedy musicie mnie jakoś odholować do domu. Ale – czknięcie – ale do twojego domu, nie do mojego, bo jak mnie starzy zobaczą w takim stanie, to koniec ze mną! – czknięcie. – Cholera. – OK, dziś masz urodziny, muszę robić to, co chcesz. – Tak, tak, i za to cię kocham. I za tego różowego drinka, co mi zaraz przyniesiesz też cię kocham. Widzisz, te nasze chłopaki czasami się na coś przydają – oni grają, a my mamy za to darmowe drinki. Sprytne bestie! Koncert był bardzo udany. Chłopacy dali z siebie wszystko, a pubowiczom tak się podobało, że nie chcieli ich puścić ze sceny. Michał i reszta skończyli grać po niemalże dwóch godzinach. Byli absolutnie wyczerpani, ale szczęśliwi. Do tego, po zejściu ze sceny, właściciel pubu podszedł do nich i spytał, czy nie chcieliby u niego grać raz w tygodniu za niewielkie wynagrodzenie. Szczegóły były jeszcze do omówienia, ale chłopacy i bez tego byli już
wniebowzięci. Myśl, że mogą od teraz grać gdzieś publicznie, regularnie, bez proszenia i kombinowania, była bardzo pocieszająca. Kiedy złożyli i zapakowali sprzęt, dołączyli do dziewczyn. Ewka była już porządnie nabzdryngolona i nie dość, że wciąż męczyła ją okropna czkawka, to jeszcze zaczęła seplenić. Chłopacy jeszcze raz złożyli jej życzenia. Ewka omal się nie popłakała, zapewniła wszystkich, że kocha ich nad życie i poszła do toalety poprawić makijaż. Kiedy wyszła z łazienki, było widać, że zasada Julki „Nigdy nie poprawiaj makijażu, jak masz wypite” była warta przestrzegania. Ewka natapirowała swoje kolorowe włosy, pomalowała usta, wyjeżdżając poza kontury, a maskara była widoczna nie tylko na jej rzęsach, ale też, jakimś cudem, na jej policzkach i czole. Ewka podeszła chwiejnym krokiem do Koguta, a ten zrobił teatralnie przerażona minę. – Matko, żona Frankensteina! She’s alive! Ewka zupełnie zignorowała jego komentarz, chwyciła się jego rękawa i chwiejnym krokiem zaciągnęła go do baru. Kogut usiadł na wysokim barowym krześle i pomógł Ewce wdrapać się na takie samo. Kiedy już oboje siedzieli, Ewka zaczęła usilnie namawiać Koguta, żeby jej kupił coś wysokoprocentowego, najlepiej wódkę z sokiem grejpfrutowym. Kogut, widząc, że solenizantka ma już dość dobrze w czubie, odmawiał na początku, ale kiedy ta nazwała go skąpcem, miarka się przebrała i zamówił jej to, co, jak ona myślała, było wódką z sokiem, ale tak naprawdę było tylko sokiem. Kogut nie chciał, żeby na drugi dzień było jej jeszcze bardziej niedobrze. Ewka poczuła się winna, pożałowała, że go nazwala skąpcem, bo kto jak kto, ale Kogut skąpcem nie był. Patrzyła teraz na niego i widząc, że się trochę zachmurzył, postanowiła to naprawić. – No do… do… Dobra Gogut, już się tak nie bocz jak boczeg. I nie myśl, że jestem ubita, uuupita, pita! Mnie dylgo ta cholerna dżkawka męczy – czknięcie – o, widzisz, o wilku mowa, a wilk z dżkawgą przyszedł. – Próbowała podeprzeć się łokciami o bar, ale nie trafiła i z rozmachem uderzyła brodą o blat. Nie mając siły się podnieść, siedziała tak dość długo z brodą na blacie, czkając co chwila. Kogut patrzył na nią i podśmiewywał się pod nosem. – Dzo się tak na mnie, Kogut, paczysz jak na niewyjaśnione zjawisko? Odpodżywam sobie z brodą na blacie, a co, nie mogę? Kto mi powie, że nie mogę? Kto mi to powie, to świnia będzie! – Chłopak wciąż na nią patrzył i zadecydował, że on tą świnią musi być i stwierdził, że najwyższa pora zaprowadzić przyjaciółkę do domu. – No, Ewik Konewik, pięknie było, idziemy do domku. – Źpię u Julki – krzyknęła Ewka tak głośno, że parę osób odwróciło się w jej kierunku. W uszach jej szumiało, więc chciała przekrzyczeć ten szum, żeby Kogut mógł ją usłyszeć. – Nie rozumiem języka twojego plemienia, Ewka. – ŹPIĘ u Julki – przeliterowała jeszcze głośniej. – Tym razem cię nie usłyszałem, możesz powtórzyć? Ewka nabrała całe płuca powietrza, żeby krzyknąć, ale zaczęła się śmiać. – Gogut, ty głuptasie, dy zobie ze mnie żartujesz. – Ale nie, jakbym mógł… – Oj, mógłbyś, mógł… Jakie dziwne słowo „mógł”, chyba go nigdy nie słyszałam. – A „idziemy do domu” już słyszałaś? – Nie! Proszę, jeżdże dylko ten drink! Drink, drink, drink. Tobie też drinka w uszach? – Ewka podniosła mała szklaneczkę z sokiem, przystawiała do ust i zaczęła pić. Chcąc opróżnić szklankę do dna, odchyliła się do tylu z rozmachem i runęła jak długa z krzesełka na podłogę. Kogut zeskoczył ze swojego krzesła i podbiegł do Ewki przerażony, że coś się jej stało, ta jednak, śmiejąc się i czkając, krzyczała: – Gogut, ale odlot! Batrz, tam w górze wszystko wiruje! Batrz na sufit! O matko, jest was dwóch Gogutów! I każdy ma głupią minę na pięknej twarzy! – Kogut nie wiedział, czy ma się wkurzyć, bać o nią, czy się śmiać. W końcu stwierdził, że najlepiej będzie ją
podnieść i odprowadzić do domu. Nie było to jednak takie łatwe. Kiedy złapał Ewkę za ręce i próbował ją podnieść, ta zaczęła się śmiać i wydurniać. – Ewka, obejmij mnie przynajmniej, to mi będzie łatwiej – powiedział, na co Ewka wytrzeszczyła oczy. – Gogut, no co ty? To ja spadam na głowę z krzesełka, a tobie figle w głowie? – Na te słowa pojawił się Michał i pomógł ją zdrapać z podłogi. – Idziemy, Ewik, do domu. – Idziemy, chłopaki, idziemy, z wami to i na koniec świata pójdę, nawet do Rosji, ale… Znajdźcie najpierw Julkę, bo gdzieś mi się zapodziała. Michał rozejrzał się po sali i zobaczył Julkę w towarzystwie chłopaka, z którym chodziła ogólniaka i za którym uganiały się wszystkie małolaty. Ten perfidnie z nią flirtował i wciąż dotykał jej włosów. Julka się nie broniła i posyłała mu urocze uśmiechy, co w dziwny sposób rozzłościło Michała. Podszedł do Julki, bezceremonialnie chwycił ją za łokieć, przyciągnął do siebie i oznajmił, że muszą iść do domu, bo Ewka nie czuje się najlepiej. Julka wybuchnęła śmiechem, co zupełnie zbiło Michała z tropu, ale po chwili śmiał się i on, podążając wzrokiem w kierunku, w którym patrzyła Julka. Ewka wskoczyła Kogutowi na plecy i ujeżdżała go bez żadnych protestów z jego strony. To był prawdopodobnie jedyny sposób, w jaki udało się ją przekonać do opuszczenia pubu. Kogut miał niełatwe zadanie, ale dotrwał do końca i doniósł Ewkę pod same drzwi mieszkania Julki. Tam wszyscy się pożegnali, Ewka wszystkich wycałowała i zapewniła co najmniej pięć razy, że ich kocha, a kiedy już musiała stanąć na własne nogi, uznała, że najbezpieczniej będzie, jak dojdzie do łóżka na czworaka. Kogut obiecał, że na następne urodziny kupi jej ochraniacze na kolana i kask na głowę, żeby mogła bezpiecznie spadać z krzesełek barowych i chodzić na czworaka bez zdzierania kolan, na co Ewka zupełnie się rozkleiła i prawie zaczęła płakać, wciąż powtarzając, że ma najlepszych przyjaciół na świecie. Kiedy solenizantka dotarła już do łóżka Julki, ta dała jej szklankę wody, otuliła kołdrą i z chwilą, kiedy Ewka przyłożyła głowę do poduszki, zasnęła, pochrapując i czkając cichutko. Julka poszła napić się wody, zmyła makijaż, rozczesała włosy i przebrała się w cieniutką koszulkę nocną. Przed pójściem do łóżka zastukała w ścianę dzielącą pokój jej i Michała, żeby powiedzieć w ten sposób dobranoc, i położyła się obok czkającej Ewki. Zasnęła, myśląc o Michale. Ewka obudziła się w zadziwiająco dobrym humorze. Jeszcze bardziej zadziwiające było to, że nie miała w ogóle kaca. Trzecią dziwną rzeczą było to, że po tylu kolorowych drinkach wszystko pamiętała – łącznie z upadkiem z krzesełka i ujeżdżaniem Koguta przez całą drogę do domu. Mimo tych wszystkich wspomnień tłoczących się jej do głowy, nie czuła ani krzty zażenowania czy wstydu na wspomnienia zeszłej nocy, wręcz przeciwnie, rozpływała się w wychwalaniu Koguta, co mocno zaniepokoiło Julkę. Ta minimalnie trzy razy spytała koleżankę, czy na pewno dobrze się czuje, może jednak naprawdę mocno wczoraj walnęła się w głowę i potrzebuje lekarza. Ewka na to odparła, że musi podziękować Kogutowi, co Julka skwitowała stwierdzeniem: – Po prostu wciąż jesteś pijana od wczoraj. Dziewczyny jeszcze chwilę pogadały, zjadły śniadanie i Ewka poszła do domu. Tam wzięła prysznic, uczesała się i zrobiła sobie delikatny makijaż. Przyjrzała się sobie w lusterku i stwierdziła, że wygląda całkiem cywilizowanie ze swoim naturalnym, mysim kolorem włosów (wszystkie kolory tęczy na jej włosach zmyły się pod prysznicem), lekkim makijażem podkreślającym jej zielone oczy, w czarnej, klasycznie wyciętej koszulce i dżinsach.
Zasznurowała swoje wierne trampy i pobiegła na górę do mieszkania Orzelskich. Kogut leżał na swoim łóżku ze słuchawkami na uszach, podśpiewując coś cicho pod nosem. Nagle zerwał się na równe nogi, zaczął skakać po łóżku i grając na wyimaginowanej gitarze, z zamkniętymi oczami, wrzeszczał wniebogłosy w rytm muzyki: „Nie zabierzesz mi jej, nie, nie, doktorze, nie zabierzesz mi jej, mojej choroby psychicznej… Ona chroni mnie, uuhuuu, przed brutalną rzeczywistością”. Śpiewając, a raczej wyjąc, zaczął odstawiać pogo, wywijając głową na wszystkie możliwe strony, zrzucił z siebie flanelową koszulę i skakał po pokoju w swoim dzikim porywie, obijając się o sprzęty i nie mając zielonego pojęcia, że od dłuższej chwili Ewka jest w pokoju, przygląda mu się i niemiłosiernie się z niego nabija. O jej towarzystwie dowiedział się dopiero wtedy, gdy wpadł na nią i oboje wylądowali na podłodze. Wtedy Ewce już zupełnie puściły tamy i śmiała się jak nienormalna, a z jej oczu płynęły łzy. Kogut wstał, otrząsnął się z szoku, jaki wywołało uderzenie w kogoś ciepłego, miękkiego i żyjącego i z wyrzutem i zażenowaniem zapytał: – Nikt cię nie uczył, że się puka do drzwi przed wejściem?! – Pukałam, ale ty się tak wydzierałeś, że za nic w świecie byś mnie nie usłyszał, nawet jakbym tu czołgiem wjechała. – Wcale się nie wydzierałem, tylko… Śpiewałem… – odpowiedział urażony po dziecinnemu i ciężko zażenowany chłopak, na co Ewka znowu zaczęła wyć ze śmiechu. – Teraz już wiem, dlaczego chłopacy nigdy ci nie pozwalają śpiewać w kapeli! – kontynuowała Ewka. Kogut cały poczerwieniał. Chcąc pokazać swoją dumę i chłód oraz to, że czuje się urażony, wywiesił w stronę Ewy jęzor i ciężko opadł na obrotowe krzesełko. Dumnie to jednak nie wyglądało, bo krzesełko automatycznie się obniżyło do samej ziemi, a chłopak zeskoczył z niego jak oparzony, patrząc na Ewkę z wyrzutem i zaskoczeniem, jakby to była jej wina. Dla niej już było tego za wiele. Tak rechotała, że bała się, że się posika, więc kucnęła na podłodze i wyła ze śmiechu. Zapominając, że ma makijaż, przetarła załzawione oczy rękawem i bezwiednie, totalnie się rozmazała. Kogut wciąż był obrażony, ale kiedy spojrzał na Ewkę, przeszło mu w jednej chwili i teraz on śmiał się jak osiołek Kłapouchy na ekstazie. Ewka wyglądała, jakby ktoś podbił jej oczy, a do tego czarne łzy spływały ciurkiem po jej twarzy, tworząc wokół ust czarne wąsy, do tego co chwila wykrzykiwała, łapiąc oddech: – Kogut, zabiję cię, jak się posikam. – I wybuchała nową salwą śmiechu, co było samo w sobie dość śmieszne. Kogut za to siedział na podłodze naprzeciw niej i wskazując na nią palcem, śmiał się swoim donośnym śmiechem, próbując coś powiedzieć. Do pokoju Koguta weszła jego mama, która wyglądała na zaniepokojoną. – Dzieci, czy coś się stało? – spytała, uchylając drzwi. Nie doczekawszy się żadnej odpowiedzi, weszła do środka i spojrzała na dwójkę przyjaciół, którzy teraz nie wyglądali na zbyt rozgarniętych. – Kogut, czy wy paliliście trawkę?! – zapytała ostrzegawczym głosem, na co dwójka jeszcze bardziej zaczęła się śmiać. Ewka już leżała na ziemi, cała czerwona, ledwo łapiąc powietrze i krzycząc: – Kogut zamknij się już, bo ci dywan osikam!! Kogut puścił mamie oczko i wskazał palcem na Ewkę. Ta popatrzyła pytająco na niego, a potem odwróciła się w stronę jego mamy. Pani Orzelska, widząc teraz twarz Ewki, powiedziała tylko: „Jezus Maria, co on ci zrobił”, po czym śmiejąc się i klepiąc wymownie w czoło, wyszła z pokoju. Wtedy dopiero w Ewce zrodziła się chęć spojrzenia w lusterko. Podniosła się mozolnie z podłogi i wciąż pochlipując pod nosem, zerknęła do lusterka na drzwiach szafy. – Kogut, ty kanalio!!! Zobacz, co mi zrobiłeś, he, he, he. Proszę cię, zamknij się już, bo mam
zakwasy na brzuchu od śmiechu. – Wyglądasz jak Michael Jackson w „Thrillerze”, he, he, he. – A ty tu siedzisz w samych gaciach, mądralo. – Bokserkach – sprostował Kogut, zmierzając w kierunku szafy, odprowadzany przez spojrzenie Ewki. Gdyby mogła, wywiesiłaby język jak pies i śliniła się na widok jego wysportowanego ciała. Jego skóra była gładka, jędrna, koloru oliwek, ramiona były szerokie i umięśnione, a brzuch… Była pewna, że kaloryfer na jego brzuchu będzie teraz prześladować jej sny co najmniej przez tydzień. – Bokserki, niech ci będzie Artur… – powiedziała ze swojego świata erotycznych fantazji. – Przepraszam, czy ja się przesłyszałem? – Co? Czemu? – Potrząsnęła głową, żeby pozbyć się natrętnych myśli przedstawiających ją w jego objęciach, i przy okazji czerwieniąc się jak piwonia, bo nie wiedziała, co powiedziała. – Powiedziałaś do mnie Artur? Nie pamiętam, żebyś kiedykolwiek nazwała mnie po imieniu, oprócz chwili, kiedy jako sześciolatka rozbiłaś sobie kolano, a ja przyprowadziłem cię płaczącą do mnie do domu i poprosiłem mamę, żeby cię opatrzyła. Wtedy spojrzałaś na mnie tymi swoimi wielkimi załzawionymi oczami i powiedziałaś: „Dziękuję, Artur”. Ewka wytrzeszczała teraz na niego te swoje wspomniane wielkie, zielone oczy, nie mogąc uwierzyć, że on to pamięta. – A dziesięć minut potem przyrżnęłam ci szpadelkiem, bo ty rozwaliłeś mój zamek w piaskownicy. Kogut zaczął się śmiać na to wspomnienie, a Ewka w zamyśleniu kontynuowała, jakby sama do siebie: – Nie wiem, czemu nigdy nikt nie nazywa cię Artur, przecież to ładne imię. Już się tak jakoś utarło, że jesteś Kogut i tyle. – Wczoraj to brzmiało jakoś inaczej – powiedział, wciągając na siebie dżinsy – Go… Go… Gogud – zacytował chłopak, naśladując wczorajszy bełkot Ewki przerywany czkawką. – Świetnie, ty się ze mnie nabijasz, a ja przyszłam ci podziękować. – Ty chcesz mi podziękować? Tak normalnie, bez żadnych bomb i docinków… No, no, pozwól dziewczynie ujeżdżać się jedną noc, a od razu zrobi się dla ciebie milsza – powiedział, patrząc na nią w dwuznaczny, jak miał nadzieję, sposób. – No dobra, teraz już zaczynam żałować, że ci dziękuję, ale po to tu przyszłam, więc dzięki, że mnie wczoraj zdrapałeś z parkietu, kiedy spadłam z tego krzesełka i dzięki, że nie wrzuciłeś mnie w jakiś rów po drodze do domu. – To tylko i wyłącznie dlatego, że wczoraj miałaś urodziny, inaczej obudziłabyś się w jakimś rowie, gwarantuję. – Wierzę… Tym bardziej wielkie dzięki. – Podeszła do drzwi. – Ewa… A może byś chciała trochę pofiglować? – Kogut uśmiechnął się szelmowsko. – Słucham??? – Ewkę zatkało. – Wczoraj wyraźnie miałaś na to ochotę – powiedział Kogut i z udawaną powagą zaczął się zbliżać do dziewczyny, cały sexy, z wciąż gołym torsem. – Kogut, no co ty. – Ewka poczerwieniała. – Przecież wczoraj byłam kompletnie zalana, chyba nie wziąłeś mnie na poważnie. – Chętnie bym cię wziął… na poważnie – wyszeptał i przylgnął do niej całym ciałem, przypierając ją do drzwi. Ewce zakręciło się w głowie, po raz pierwszy nie wiedziała, co ma powiedzieć. Czuła tylko oszałamiająco szybkie bicie serca i suchość w ustach. – Zróbmy to, Ewa, no, pofiglujmy. – Podniosła wzrok i wtedy zobaczyła ten szelmowski uśmieszek. On znowu sobie z niej kpił! A ona prawie uwierzyła! Poczuła się jak totalna idiotka.
Odepchnęła go z całej siły i zdzieliła w głowę – Uuuuu, lubisz to na ostro – roześmiał się chłopak. – Kretyn z ciebie, naprawdę, a już zaczynałam myśleć coś innego. – Pociągnęła za klamkę i otworzyła drzwi. – Ewka, poczekaj, nie gniewaj się, tylko żartowałem. I zrób coś z tym makijażem, zanim wyjdziesz, bo ktoś sobie pomyśli, że cię pobiłem albo coś… Dopiero teraz Ewka przypomniała sobie, że wygląda jak idiotka. Podeszła do lusterka, usunęła rękawem maskarę ze swojej twarzy, rzuciła na odchodne „Ciao, kretynie” i wyszła z jego pokoju. Jak piorun zbiegła ze schodów i pobiegła do domu. Kolana wciąż jej drżały, gdy zamknęła drzwi swojego pokoju, a ciało pulsowało w miejscu, o którym nie chciała myśleć w tym samym momencie, w którym myślała o Kogucie. Była wściekła, że tak strasznie podziałała na nią jego bliskość i że dała się nabrać jak ta ostatnia idiotka. Najgorsze było to, że ostatnio cały czas wyobrażała sobie Koguta w TEN właśnie sposób, w który nie powinna. Rozbierała go oczami, godzinami myślała o jego ustach i o tym, jak by to było całować tego idiotę… A on musiał się zorientować i teraz kpi sobie z niej jak z ostatniej debilki. – Cholerny palant – powiedziała sama do siebie. – A niby czego się miałam po nim spodziewać? Zawsze był taki!!! Posrany casanowa. – Rzuciła się na łóżko i głośno westchnęła. – Palant – powtórzyła. – Ale… Dlaczego musi być tak kurewsko przystojny??? Kiedy Ewka opuściła pokój Koguta, ten nie mógł sobie znaleźć miejsca i był zły na samego siebie, że żartował sobie z niej w taki sposób. Był też wkurzony na to, że żarty wymknęły mu się spod kontroli. Kiedy spojrzała na niego tymi wielkimi, zdziwionymi i niewinnymi oczami, niemal stracił panowanie nad sobą i jeszcze sekunda, a by ją pocałował. Chciał wtedy, żeby powiedziała mu coś nieprzyjemnego, żeby wyzwała go od palantów, żeby mógł się pozbyć nagłej chęci przyparcia jej jeszcze mocniej do drzwi i całowania bez tchu, żeby potem przenieść ją do łóżka i kochać się z nią tak namiętnie, jak namiętnie zawsze się z nią kłócił. Zamiast tego wykpił ją i jeszcze bardziej do siebie zniechęcił. Żadna nowość, całe życie mu powtarzała, że jest idiotą i miała rację. Tylko że teraz on nie chciał, żeby o nim myślała jak o idiocie, chciał, żeby myślała o nim… Normalnie, pozytywnie, trochę bardziej przychylnie. Nie chciał już być dla niej tylko błaznem, który doprowadzał ją do szału albo do śmiechu, chciał do tego dodać jeszcze coś… Trochę powagi, dojrzałości i ciepła… – Kretyn! – przemówił do swojego odbicia w lustrze. – Do potęgi entej! Ewka zadzwoniła do Julki i zaprosiła ją do siebie. Po trzech minutach usłyszała dzwonek do drzwi. Natychmiast otworzyła, wciągnęła Julkę do środka i konspiracyjnie pociągnęła ją za sobą do łazienki, tam zamknęła drzwi na klucz. – Siadaj – powiedziała do Julki, wskazując jej klozet. Julka zamknęła klapę i usiadła, wpatrując się w koleżankę. Takie sytuacje były normalne i mówiły Julce, że Ewka wpadła na pomysł, którego jej rodzice by nie pochwalili, dlatego zamykają się w łazience. – Ewka, co kombinujesz tym razem? Znowu „przypadkiem” zgolisz sobie brwi albo spalisz sobie włosy, używając żelazka do ich prostowania? – Ha, ha, ha, bardzo śmieszne. Nie moja wina, że depilowanie brwi pęsetą jest dla mnie zbyt bolesne i zaryzykowałam golenie… Jak mogłam wiedzieć, że całe brwi mi zejdą… I nie moja wina, że moi kochani rodzice nie chcą mi dać pieniędzy na normalną prostownicę do włosów. Człowiek musi kombinować, jak nie ma tego, co potrzebuje. Spójrzmy na przykład na mojego tatusia kochanego. Przepił wszystkie pieniądze i teraz nie ma na wódkę, ale na drożdże i cukier pieniądze miał, także zrzucił się z sąsiadem i postanowili wyprodukować własny bimber. Wiesz, kiedyś znalazł stary przepis mojego dziadka i mu się zdało, że to genialny pomysł. Nie mogli się jednak doczekać, aż bimber się z tych ich ziemniaczków i Bóg wie, z czego jeszcze zrobi, także
wypili tę białą maź, jaka się z tego wyprodukowała po trzech tygodniach i obaj wylądowali w szpitalu! – Twój ojciec jest w szpitalu??? – wykrzyknęła Julka. – A tam, już jest w domu. W szpitalu był wczoraj razem z sąsiadem, bo alkoholicy jedni głupi nachlali się tego domowego, niedorobionego bimbru, czy czego, i obaj się zatruli. Musieli im zrobić płukanie żołądka i wstydu się obaj nażarli jak cholera. Głuptaki, he, he, zasłużyli sobie. Ojciec rzygał jakieś osiem godzin w domu, a matka jak się dowiedziała, co chlali, to go o mało nie zabiła… Bo jej nie powiedział, że to robią, a ona by im w tym „doradziła”, bo nasz dziadunio, a jej ojciec, był kiedyś ekspertem w pędzeniu wina. Ona, jako mała dziewczynka, a potem to już i nastolatka, parę razy w piwnicy przyłapała dziadunia pędzącego bądź pijącego bimber, także na rzeczy się trochę znała. No, także jak mówiłam, jak człowiek nie ma, tego, co potrzebuje, musi kombinować. Jedni przy tym zgolą sobie brwi albo spalą włosy, inni znowu wylądują w szpitalu na płukaniu żołądka… Ale wracając do moich zamiarów – ściszyła głos do szeptu i podeszła do pralki – to jest to, co mam dziś w planie. – Wyciągnęła zza pralki kartonik z farbą do włosów i podała Julce. – Ale przecież to jest zielony kolor! – krzyknęła Julka. – Ciszej, bo starzy cię usłyszą, wszyscy są w domu. – Ewka, przecież oni cię zabiją albo każą ci zgolić włosy, albo… albo sami je zgolą!!! A Sinéad O’Connor już od jakichś dwudziestu lat nie jest w modzie! – Mi nikt głowy golić nie będzie! Leję na ich reakcję. Bez przerwy czepiają się mnie bez żadnego powodu, ciągle obrywam za głupie urojenia ojca, a tak chociaż będzie miał jakiś normalny powód i może wreszcie skupi się na jednej rzeczy, a ja się trochę odkompleksuję w innych sferach, bo nie będę już musiała słuchać, że mam uszy Willa Smitha, jestem głupia jak but i tak dalej, bo może teraz wszystko się skupi tylko i wyłącznie na włosach, a ja włosy mam ładne i zdrowe, więc kompleksów nowych mnie nikt nie nabawi, a te stare się może zagoją. Już miałam farbowane włosy, a teraz chcę je zafarbować na zielono, bo wiosna przyszła i tak świeżo jest, i pięknie, i kolorowo… – Ewka, ty masz zielono w głowie całe życie, nie musisz tego przenosić na świat zewnętrzny. – Ale chcę, Julka, chcę się uzewnętrznić. – A co, jakieś poradniki psychologiczne znowu czytałaś czy jaki struś??? – Nie poradniki… Jeden poradnik. Już nie dam sobie srać na głowę i pomiatać sobą. Będę ze sobą i swoim ciałem robić, co chcę i niech się wszyscy ode mnie odpimpkują. Mam już osiemnaście lat, jestem pełnoletnia i szanuję sama siebie! To mi wystarczy, a jak rodzice mają jakieś bronchy, mnie to nic nie obchodzi. Chcę mieć zielone włosy i będę miała zielone włosy! – No, żeby tylko twój ojciec nie wykorzystał tego faktu i nie wywalił cię z domu… Ale wiesz, zawsze możesz przyjść do mnie… No dobra, farbujemy. Chociaż wiesz, Ewka, pełnoletnia nie zawsze znaczy w pełni władz umysłowych. – W pełni czy nie w pełni, zielony to mój kolor na wiosnę. Koniec, kropka – upierała się dziewczyna. Ewka umyła włosy i z pomocą koleżanki nałożyła na włosy nieciekawie wyglądającą maź. Potem dziewczyny poszły do kuchni i plotkowały chwilę przy gorącym cappuccino, nie zdając sobie sprawy, że w tym czasie łazienkę zajął wredny brat Ewy. Kiedy przyszedł czas na spłukiwanie farby, Andrzej nadal okupował łazienkę i ani prośbą, ani groźbą nie dało się go stamtąd wywabić. Ewka nie mogła już dłużej czekać, więc wpadła na genialny pomysł, żeby spłukać farbę w zlewie w kuchni, i od razu wzięła się do spełnienia tej myśl, która już po paru sekundach okazała się nie tak genialna. Zlew kuchenny był za mały i nie nadawał się do takich operacji. Julka próbowała jakoś pomóc i ścierką zaczęła wycierać jej mokry kark, ale mimo jej
wysiłków Ewka zawyła i zaczęła biegać po kuchni jak bezgłowa kura, wpadając na krzesła, stół, lodówkę… – Ałaaaaaaaa, Julka, farba naleciała mi do oczu, Jezu, jak szczypie!!! Biegała po kuchni, machając rękami i zataczając koła jak błędny motyl, a z włosów kapała jej zielona woda. Wreszcie Andrzej wyszedł z łazienki, Julka chwyciła Ewkę za rękę i zaciągnęła ją do łazienki, obijając oślepioną koleżankę o ściany. Kiedy Julka mocowała się jeszcze z zamkiem, Ewka na ślepo próbowała odkręcić kurek z wodą. Julka podśmiewała się pod nosem z wariackiej sytuacji. Ewka też się śmiała, walcząc wciąż z kurkami i powtarzając w kółko: „Szczypie, kurwa, szczypie”. – Ten szczeniak specjalnie tak mocno zakręcił ten kran! Kurewski pomiot diabła!!! Nie mogę tego za cholerę odkręcić!!! Szczyyyyyyyyyypie, kurwa, szczyyyypie! Co mam robić? Widząc desperację Ewki, Julka nie myśląc dłużej, krzyknęła: – Nurkuj, Ewka. – Jak na komendę dziewczyna zanurzyła głowę w wodzie, która została w wannie po kąpieli Andrzeja, by po chwili wynurzyć się prychając i dławiąc się. Woda wylewała się jej nosem. Ewka machała rękami, jakby próbowała wzbić się w powietrze. – Wariatko, czemu to zrobiłaś? Chciałaś się utopić? – Sama mi kazałaś! – Żartowałam, a ty jak już się na to zdecydowałaś, to mogłaś chociaż zatkać nos! – Julka!!! Ja się porzygam!!! Właśnie się napiłam wody, w której się kąpał mój jebnięty, śmierdzący brat!!! Bleeeeeeech!!! – Ewka… – Co? – No wiesz… Masz zielone włosy… Ewka odwróciła się i spojrzała do lusterka. – O Matko Święta, Jezusie Chrystusie i Keanu Reevesie, ojciec mnie jak karalucha zabije!!! To miała być zgniła zieleń, ciemna, stonowana, nie jaskrawa, oczojebna, jasna zieleń! Kiedy Ewka wysuszyła włosy, efekt był jeszcze silniejszy. – Myślisz, że jak umyję włosy kilka razy, to ten kolor trochę zejdzie? Proszę, pociesz mnie i powiedz, że tak i że na pewno. – Ale jasne, że zejdzie, nie martw się. – Serio??? – Nie. – To czemu kłamiesz? – Nie kłamię, pocieszam! – Kurwa, kurwa, kurwa! – Jak się przy tym pokręcisz do kółeczka, to może z tego wyjdzie jakieś specjalne zaklęcie i zieleń zniknie. – Julka, ty już raczej nie pocieszaj! – OK, ty „kurwa, kurwa, kurwa”, idę do domu, a ty możesz iść zrobić niespodziankę ojcu. Kto wie, może i dziś dzięki temu wyląduje w szpitalu, bo go krew zaleje i będziesz mieć spokój… – Julka, oparów z tej farby się nawdychałaś czy co??? Coś ty z tym sarkazmem, jak ja tu w rozsypce, z zielonymi włosami i ryzykiem morderstwa z ręki własnego ojca!? – Och, sorry, dla mnie to jest jakieś takie śmieszne. No, ale dobra, ja się z nieszczęścia bliźniego swego zielonowłosego śmiać nie będę i serio już pójdę do domu. Spodziewam się ciebie u mnie za jakieś dwadzieścia minut. Mam nadzieję, że w jednym kawałku. Papa. Po dziesięciu minutach Ewka już siedziała u Julki i zdawała relację.
– Pomieszkam u ciebie trochę, dobrze? Przynajmniej dopóki mi ta farba z głowy nie zlezie, albo dopóki się nie przefarbuję na inny kolor. – Dobrze, Aniu z Zielonego Wzgórza. Wiesz, tak naprawdę to ja się dość dziwię, że cię ojciec w ogóle wypuścił z domu. – On mnie nie wypuścił, Julka, to była walka o życie, a potem ucieczka skazańca!!! Kiedy ojciec mnie zobaczył z moim eksperymentem na głowie, darł się i przeklinał, pianę puszczał z ust i tak poczerwieniał, że serio myślałam, że go krew zaleje, jak wcześniej obiecałaś… Znaczy wspomniałaś… Właśnie szkoda, że nie obiecałaś, bo ty zawsze słowa dotrzymujesz i może jakby to była obietnica, to by go szlag trafił i byłby spokój… – Ewka, no mów, co dalej. – Jezus, to już człowiek sobie ani pomarzyć nie może?! No także, w tym przeklinaniu, pienieniu i czerwienieniu udało mu się użyć i normalnych słów, czyli „Ja cię kurwa zabiję!” i „Albo pozbędziesz się tego koloru, albo ja pozbędę się twoich włosów”. Powiedziałam, że ten kolor zejdzie po jakimś miesiącu, a on na to poleciał do kuchni i zaczął z furią przewracać w szufladach. Wrócił z nożem, a ja sobie pomyślałam „O kurnia, kurnia, kurnia” – bo przy starym mam zakazane przeklinać nawet w myślach – „on mnie, kurnia, chce zabić, już mu na serio odwaliło” i zaczęłam uciekać. Ojciec chwycił mnie za włosy i odciął mi całą garść moich zielonych piór, potem powiedział, że nożyczek nie znalazł, ale i bez tego sobie poradzimy, także ja się na to trochę uspokoiłam, że on mnie zabić nie chce, tylko włosy obciąć, ale potem znowu się wkurzyłam, bo mi nikt włosów obcinać, kurnia, nie będzie, no i się wyrwałam i uciekłam. Ale jak widzisz, w walce poległy moje kapcie-króliczki, bo ojciec tak mną majtał, że mi z nóg spadły, no i musiałam uciekać w samych skarpetkach. A tu by pasowało określenie, że mnie puścili w samych skarpetkach czy jakoś tak. No więc potrzebuję pożyczyć od ciebie skarpetki i coś do spania, bo do domu nawet za wór złota nie pójdę. No i trzeba jakoś te włosy tak zaczesać, żebym w szkole mogła wszystkim mówić, że to teraz tak modnie z poszarpanymi włosami i łysiną w jednym miejscu chodzić. No wiesz, jak Britney Spears, chociaż jej fanką nie jestem. No więc, Julka, do akcji! Przynieś mi proszę jakieś skarpetki, uczesz mnie jak człowieka i przenocuj parę dni. – Wiesz, że możesz tu zostać, jak długo chcesz. Tylko jak będziesz chrapać, to ci te twoje zabłocone skarpetki wepchnę do ust. – Ale ja nie chrapię, ja ci… śpiewam. – Śpiewa mi Michał, jak z nim śpię, to mi wystarczy. To znaczy jak U NIEGO śpię, nie Z NIM śpię, przecież ja z nim nie śpię! – Oj, Julka, ty jarasz buraka. No, jakie to masz myśli kosmate w głowie? Gadaj, ale już! Nigdy się tak dotąd nie tłumaczyłaś ze spania z Michałem! – U Michała!!! – Ale byś chciała z NIM! Nieprawdaż? Michał przechadzał się po lesie, myśląc o Julce, gdy nagle z krzaków ktoś wybiegł i skoczył mu na plecy. W odruchu samoobrony chłopak wykonał jeden szybki ruch i zrzucił napastnika na ziemię, tylko po to, żeby zobaczyć twarz własnego brata. – Michał, jebię twój grób, własnym bratem tak o ziemię rzucasz! Pan Bóg ci w złych dzieciach odpłaci! Nie miałbyś już chodzić na te kursy samoobrony i kick-boxingu! – zawył Kogut. – Nie masz się co robić na Tarzana i z krzaków tak na mnie wybiegać. Skąd mogłem wiedzieć, że to ty? Z koniem się zderzyłeś i świrujesz czy co? – Jedyne, z czym się zderzyłem, to z ziemią, o którą mnie właśnie rzuciłeś. Dzięki, wielki
bracie. – Nie ma za co, przynajmniej nauczysz się normalnie zachowywać. Lekcja skończona, możesz iść do domu. – A nie mogę się z tobą trochę po lesie powałęsać? Wiesz, strasznie się nudzę. Dziś nie mamy prób z kapelą, dziewczyny się dotąd nie odezwały, ty się do mnie w ogóle nie odzywasz, więc się zdecydowałem za tobą pociągać, dopóki mi nie powiesz, co cię gryzie, a przy tym zabiję trochę nudę. – Czemu myślisz, że coś mnie gryzie, Artur? Daj spokój i spadaj do domu wyżerać mamie lodówkę. – No, także teraz już wiem na sto procent, że coś jest nie tak. Po pierwsze kochasz bliźniego swego, tu mnie, jak siebie samego i nigdy się mnie nie chcesz pozbyć, a po drugie nigdy nie mówisz na mnie Artur, mimo że to jest moje imię od chrztu. Gadaj, co jest, albo serio pójdę do domu i wyżrę całą lodówkę, a dla ciebie nie zostawię nic, a że jesteś w okresie żerowania, tak samo jak ja, będzie to dla ciebie taka kara jak dla Janosika szubienica. A w ogóle to co wam się teraz wszystkim zebrało na nazywanie mnie po imieniu? – Tak się przecież nazywasz, nie? – Od urodzenia, jednak ludzie nie używają mojego imienia dopóki: a) nie wkurwią się na mnie cholernie jak mama, kiedy wyżrę lodówkę i jej o tym nie powiem, b) ktoś czegoś ode mnie chce – np. głodny brat ostatnią kanapkę z talerza: „Arturku, ty skunksie, podziel się z bratem”, c) ktoś przede mną chce coś ukryć i pozbyć się mnie jak najszybciej. Ale ja wtedy, nazwany po imieniu, robię się podejrzliwy i wiem, że coś tu, kurde, jest nie tak… – Wiesz co, KOGUT? Dobra, możesz się powłóczyć ze mną, ale paszcza na kłódkę, bo mi się nie chce teraz o niczym gadać, a już tym bardziej słuchać tych twoich wywodów. – OK. A Julkę dziś widziałeś? – A czemu się pytasz, czy ją widziałem, co to ma wspólnego z tym, że łażę po lesie? – Jak widzę – wszystko, nawet się nie musiałem wysilać, żeby się dowiedzieć, dlaczego jesteś taki dziwny. Kurde, ja normalnie chyba zostanę psychologiem. – Ja jestem dziwny? Spójrz na siebie! Włosy masz, jakby w ciebie grom z jasnego nieba strzelił, masz sto jeden kolczyków w uchu, brwiach, nosie i Bóg wie gdzie jeszcze, masz na sobie babską koszulkę, a mi mówisz, że ja jestem dziwny! – To nie jest babska koszulka! To, że jest na niej Barbie, nie znaczy, że to babska koszulka, bo jak sam widzisz, ta Barbie jest metalistką, która trzyma w rękach rewolwer i mierzy przed siebie, czyli w każdego, kto na nią patrzy, i mówi: „Precz z image głupich blondynek”. Ale czekaj, czekaj, ja widzę, co ty tu robisz, chcesz mnie podkurwić i w pole wywieść, żebym się rozgadał i więcej nie pytał o Julkę. – Kogut, znowu oglądałeś te hiszpańskie telenowele… – Oglądałem i nie wstydzę się tego! Te telenowele są z życia wzięte i wiele byś się z nich mógł nauczyć o prawdziwej miłości. I o Latynoskach. I o Latynosach. Hiszpanie i Brazylijczycy to chuje, a ich biedne kobiety tylko przez nich cierpią. A wiesz, ten nowy facet, co go teraz wzięli do serialu, wygląda jak źle wysrane gówno, do tego poniża Karlitę i ją bije, a ona i tak lata za nim jak nienormalna… No i widzę, co znowu zrobiłeś. Po raz drugi mnie odwiodłeś od głównego tematu, bo wiesz, o czym niewinnie napomknąć, żebym się rozgadał. Może to ty jednak miałbyś zostać psychologiem. A jak już byś został, to mógłbyś zacząć studiować zachowanie brazylijskich i hiszpańskich facetów i wytłumaczyć mi, czemu zawsze w hiszpańskich telenowelach mają takie powodzenie u płci przeciwnej i tak umieją żonglować kobietami. – I to mówi facet, który zmienia dziewczyny jak rękawiczki. – Michał wymownie puknął się w czoło.
– Ktoś może, inny nie może, a jeszcze inny może, a nie chce, zupełnie tak jak ty. Nawet nie spojrzysz na te dziewczyny, które całe się ślinią na twój widok, bo ty masz w głowie tylko jedną żabkę. Julkę. – Kogut, zamknij dziób i zniknij. – Ani za ciasteczko. – Kupię ci dziesięć snickersów. – Ani za dziesięć snickersów! – To czego chcesz? – Niczego, nie przekupuj mnie, pozwól mi połazić z tobą. – I ponaśmiewać się ze mnie, bo Julka ma mnie głęboko w zadzie, a ja jestem do niej rąbnięty? – Nie będę się śmiać z ciebie, jak ty nie będziesz się śmiać ze mnie… – A co? Ty też jesteś do Julki rąbnięty??? – Jezu, zabierz te pięści sprzed mojego nosa! Nie jestem rąbnięty do Julki… Tylko do Ewki – szepnął. – Co tam seplenisz pod nosem? Ty się zabujałeś w Ewce??? – Nie wytrzeszczaj tak oczu, nie jesteś kobietą, one mają patent na wytrzeszczanie oczu. Ja… Nie wiem, co mi jest. Ostatnio dokuczałem Ewce, przyparłem ją do drzwi, a ona na mnie tak spojrzała… Chłopie, tak na mnie spojrzała, że mi cała krew z mózgu odpłynęła i zacząłem myśleć po neandertalsku… Jedna chwila dłużej i… Nie wypuściłbym jej ot tak. – Kogut, pamiętaj, że to Ewka. To jest kumpela, którą znasz od dawna, nie możesz od tak się z nią przespać, a potem ją zostawić. Wyobraź sobie, jak by potem wyglądało wszystko inne. Zawsze chodzimy wszędzie razem, jak byście się pokłócili, ale tak naprawdę pokłócili, wszystko by się zmieniło. – Ty tego się boisz? Dlatego nie powiedziałeś nic Julce? – Dokładnie. Nie chcę zepsuć tego, co jest teraz między nami, nie umiem sobie wyobrazić, co bym zrobił, gdyby coś się stało i nie mógłbym już spotykać się z Julką… – Więc miejmy nadzieję, że stanie się tylko to, co byś chciał, żeby się stało, i nic poza tym, a ty już sobie wymyśl, co by to miało być i czy warto dla tego ryzykować. – Nawzajem, głuptalu. – Kupisz mi te snickersy, które obiecałeś? – A pozbyłem się ciebie, jak je obiecywałem??? – Nie… – Tak samo brzmi moja odpowiedź. – Jacyż dziś bezwzględni jesteśmy – burknął Kogut pod nosem. – Kogut, przysięgam, że coraz bardziej zachowujesz się jak dziewczyna, na to one też mają patent! – Na co? – Na mruczenie pod nosem takim jak ty właśnie tonem. Lepiej zmień tę koszulkę, bo coś dziwnego się z tobą dzieje i jakoś dziwnie w niej wyglądasz i oczami non stop przewracasz. – Jasne, magiczne koszulki – mruknął Kogut. – Lepiej pozbieraj się do kupy do wieczora, bo mamy koncert i musimy być w pełni władz umysłowych. I przestań mi dogryzać. Wcale nie wyglądam dziwnie w tej koszulce, może mi ten kolor trochę tuszy dodaje, ale to tylko złudzenie optyczne. O kurwa! Ja rzeczywiście jak baba gadam! Co jest, do jasnej dupy? Ja… Ja się chyba rzeczywiście lepiej przebiorę, do zobaczenia w domu. – Kogut pomachał gejowsko ręką i zdawszy sobie z tego sprawę, wydał kobiecy, stłumiony krzyk, wybałuszył oczy, teatralnie zakrył usta ręką i pędem puścił się do domu, pozostawiając za sobą rechocącego Michała. –
Magiczne koszulki, he, he. Tym razem Julka chciała wyglądać wyjątkowo na koncercie chłopaków. Założyła krótką, czarną, przylegającą do ciała sukienkę sięgającą do połowy ud, na czarnych, delikatnych jak pajęczyna ramiączkach. Spojrzała w lusterko, upinając włosy do góry w zgrabny kok i obnażając smukłą, łabędzią szyję, którą ozdobiła misternie, ręcznie zrobionym naszyjnikiem w kształcie purpurowej łezki. Miała delikatny makijaż podkreślający jej wielkie, zielone oczy, kształtne usta przeciągnęła delikatnym błyszczykiem i spojrzała na swoje lustrzane odbicie z zadowoleniem. – Nie jest tak źle – pomyślała, nabierając powietrza w płuca i wypinając kształtne piersi otoczone czarnym, koronkowym stanikiem bez ramiączek. Wyglądała niby normalnie, zawsze ubierała się w czerń, ale dziś delikatne, cienkie ramiączka sukienki przyciągały uwagę do jej gładkiego, delikatnego dekoltu, a naszyjnik, który umiejscowił się w zagłębieniu jej szyi, błyszcząc czerwonym blaskiem, sprawiał, że nie można było oderwać od niego wzroku. Na zgrabne, długie, szczupłe nogi włożyła wysokie, sznurowane glany, przez ramię przerzuciła czarną torebkę i była gotowa do wyjścia. Przedzwoniła do Ewki, spryskała się delikatnymi perfumami i uśmiechając się sama do siebie wyszła z domu. Michał, Kogut i Radek poszli do baru wcześniej przygotować sprzęt, Julka i Ewka miały dołączyć później, co oznaczało, że zobaczą chłopaków dopiero na scenie. Przed tym jednak miały jeszcze czas na parę drinków… Bar był pełny, głośny, co chwilę wszędzie wybuchały salwy śmiechu, ludzie przekrzykiwali zarówno siebie, jak i dźwięki rockowej muzyki płynące z głośników zamontowanych na ścianach przy barze. Ewka i Julka przeciskały się przez tłum, trzymając się za ręce. Wielu chłopaków mierzyło Julkę wzrokiem i uśmiechało się do niej, pozdrawiając skinieniem głowy lub puszczając oczko. – Julka, powinnaś mnie uprzedzić, że się dziś tak wystroisz! Wyglądam przy tobie jak Kopciuch w swoich starych, wytartych dżinsach! – Och, Ewik, wyglądasz super i dobrze o tym wiesz. Tobie jest pięknie i w worku po kartoflach, a ja dziś potrzebuję trochę połechtać swoją próżność, już nie pamiętam, kiedy w ogóle flirtowałam z jakimś facetem. – Nie flirtuj z „jakimś tam facetem”, tylko z Michałem… chociaż… czekaj, może to i dobry pomysł! Poflirtuj sobie z jakimś facetem i zobaczymy, jak Michał na to zareaguje! – Ewka, nie wymyślaj głupot, ja nie chcę tu jakichś telenowel hiszpańskich odgrywać, po prostu chcę się dziś dobrze zabawić i chociaż raz zapomnieć o moich posranych uczuciach do Michała. Chcesz drinka czy piwo? – Piwo, dziś zdecydowanie nie chcę się urżnąć tak jak ostatnio. Siara! – Tak, więc może dziś moja kolej… – Yhm, już ja cię widzę nabzdryngoloną… – Hej, Andrzej – przemówiła Julka, ignorując paplaninę koleżanki. Ewka odwróciła się w kierunku, w którym patrzyła Julka i wytrzeszczyła oczy, widząc najprzystojniejszego chłopaka w ich szkole, który teraz delikatnie pochylał się nad Julką, składając na jej policzku buziaka na powitanie, patrząc przy tym na nią, jakby chciał ją pożreć. – A, hej, Andrzej – krzyknęła mu Ewka prosto do ucha, sprawiając, że chłopak podskoczył jak oparzony. – Cześć, Ewa, nie musisz tak krzyczeć, muzyka już nie gra. – A, sorry, masz rację, nawet nie zauważyłam – odpowiedziała z uśmiechem pod tytułem „odwal się od mojej koleżanki, ty męska dziwko” i wcisnęła się pomiędzy niego a Julkę. Chłopak odsunął się parę centymetrów i zamówił trzy piwa.
– Za zdrowie pięknych pań – powiedział, patrząc pożądliwie na Julkę. Ewka stuknęła wielkim kuflem o jego kufel z taką siłą, że wylała na chłopaka pół piwa. – Co, do diabła, robisz? – wkurzył się chłopak. – Och, sorry, nie wiedziałam, że mam tyle siły, nie chciałam, naprawdę – zapewniała Ewka, próbując wytrzeć piwo z jego koszuli. – OK, spoko, nieważne. Pójdę do łazienki to z siebie zetrzeć. Za chwilę wracam. – Ewka, matko, ty serio subtelna jesteś – skwitowała Julka. – Ktoś tu potrzebował zimnego prysznica, a że miałam tylko piwo pod ręką, dostał piwem. Ten facet najarał się na ciebie jak pies! – Nie bądź obrzydliwa, Ewiku, nikt się na nikogo nie najarał. – Yhmm, zobaczymy jak długo będzie w tej łazience… – Fuj, Ewka, paskudo – roześmiała się Julka. – Ty to zawsze masz kosmate myśli. Teraz nie chcę go już widzieć, bo będę miała twoje sugestie w głowie i nie chcę, żeby mnie po wyjściu z toalety dotykał. Chodź, zaszyjemy się gdzieś, tak żeby nas nie znalazł. Światła w barze przygasły a na scenę powolnym krokiem weszli chłopacy. Michał przebiegł wzrokiem po sali pełnej ludzi i zatrzymał wzrok na Julce. Wyglądała nieziemsko w czarnej, krótkiej sukience. Nie pamiętał, czy kiedykolwiek widział ją w czymś podobnym. Kiedy ich oczy się spotkały, dziewczyna uśmiechnęła się do niego, sprawiając, że serce zaczęło mu bić jak szalone, a on na chwilę zapominał, gdzie jest. Kogut podszedł do niego, wymownie szturchnął go łokciem i podał mu mikrofon. – Stary, zrób coś z tym, bo mózg ci się lasuje, jak ją widzisz – szepnął. – Spadaj i zaczynaj grać – odpowiedział Michał i bez żadnych zbytecznych zapowiedzi zaczął śpiewać. Julka i Ewka podeszły bliżej, żeby lepiej ich widzieć. Michał wbił wzrok w Julkę, a ona w odpowiedzi patrzyła na niego jak zahipnotyzowana. Dla niej teraz istniał tylko Michał, jego niesamowity głos i spojrzenie, które sprawiało, że jej serce biło jak szalone, a oddech stał się szybki i płytki, jakby właśnie przebiegła maraton. Widziała, że Michał przesuwa wzrok z jej oczu na usta, potem na jej szyję i niżej, na piersi. Zadrżała pod jego spojrzeniem, jakby ją właśnie dotykał. Jego oczy powędrowały niżej, na jej odsłonięte uda i z powrotem do jej oczu. Julka czuła, jak jej policzki robią się gorące, a to ciepło rozpływa się po całym jej ciele, pulsując w niej niemal boleśnie. Chciałaby teraz wejść na scenę, przywrzeć do Michała całym ciałem i całować go, dotykać, pieścić… – Julka, Julka, ej, haaaalllllllloooo!!! – Co? Co się stało, Ewka, dlaczego tak się wydzierasz? – Chyba z dziesięć razy się ciebie pytałam, czy chcesz jeszcze piwo. Idę do baru, mogę ci przynieść. A ty tak się gapisz na Michała, że wyglądasz, jakbyś to właśnie z nim robiła w swojej ześwirowanej, napalonej główce. – Bo robiłam – Julka uśmiechnęła się, widząc wyraz twarzy Ewki. – Zamknij usta, Ewik, bo troszkę dziwnie wyglądasz. – No jasne, ty mi tu mówisz, że uprawiasz seks z Michałem w swojej głowie, a potem mi powiesz, że jestem dziwna. – No co? Już i tak wiesz, że ześwirowałam na punkcie Michała. Jesteś moją najlepszą kumpelą, więc nie będę nic przed tobą ukrywać. I jasne, przynieś mi piwo, dziękuję bardzo. No już, hop, hop, nie gap się tak na mnie i serio, proszę cię, zamknij już wreszcie usta, bo zaczynam się o ciebie martwić. – Dobra, idę. Nara. Julka rozejrzała się po wypchanym po brzegi pubie i dopiero teraz zauważyła, ile dziewczyn patrzyło z uwielbieniem w kierunku sceny. Jedna biuściasta blondyna intensywnie teraz wlepiała
oczy w jednego z chłopaków (Julka nie mogła dostrzec, w którego) i bezceremonialnie, seksownie, JEDNOZNACZNIE oblizała usta wywieszonym na maksa, szpiczastym językiem. Julka poczuła, jak krew w niej kipi i rodzi się w niej ogromna żądza walnięcia blondyny między oczy. Już zaciskała pięści, kiedy ktoś wydarł się do jej ucha: – Piwo! – Odwróciła się w mgnieniu oka, a Ewka zapiszczała i prawie wypuściła plastikowy kubek z ręki. – Kurwa, Julka! Ja pierdzielę, gdyby wzrok mógł zabijać, to już leżę tu trupem! Ależ mnie wystraszyłaś! Wyglądałaś, jakbyś mi chciała walnąć. – Przepraszam, Ewik, to nie ciebie chciałam walnąć, tylko tę blondynę z porno wziętą, która mi się na Michała gapi. Rozejrzyj się po sali! Tu jest kupa dziewczyn, które wlepiają oczy w naszych chłopaków! – A coś ty myślała? Tylko na nich spójrz! Wyglądają nieziemsko, grają niesamowicie i są totalnie odjechani! Z koncertu na koncert przychodzi tu coraz więcej panienek, coraz bardziej ślinią się na widok kapeli i będzie gorzej i gorzej, a my musimy sobie z tego zdać wreszcie sprawę. Ja sobie zdałam sprawę na osiemdziesiąt procent na ostatnim koncercie. Już tydzień temu przy naszym stoliku kręciły się wymalowane lale i pożerały chłopaków wzrokiem. – Ja nic nie zauważyłam! Czemu mi nic nie powiedziałaś? Co masz na myśli, mówiąc, że będzie jeszcze gorzej?! – Matko, Julka, ty to czasami naiwniejsza niż ja jesteś. Pomyśl tylko, chłopacy stają się coraz bardziej i bardziej popularni, grają tu coraz częściej. Zawsze znajdą się jakieś lalunie, które będą chciały złowić takie ciacha! – Ale, kurwa, te ciacha są NASZE! I nikt ich nie dostanie!!! – Wypijmy za to! – Dziewczyny stuknęły się plastikowymi kubkami, uśmiechnęły się do siebie i wlepiły oczy w scenę. – No, jest na co popatrzeć, nie dziwię się tej blondynie – westchnęła Ewka. – Ale my się nie damy! Ni chuja!!! – Wypijmy za to! – Na zdrowie!!! Dziewczyny chłonęły fantastyczną atmosferę panującą na sali, wsłuchiwały się we wspaniałą muzykę i mroczny, a za razem pozytywny, ciepły glos Michała. Kiedy występ się skończył, chłopacy poszli spakować swój sprzęt, a Julka z Ewką poszły w kierunku zarezerwowanego dla nich stolika, po drodze zabierając z baru kilka piw dla całej paczki. Kiedy kapela schodziła ze sceny, na ich drodze pojawił się wianuszek dziewczyn zarzucających włosami, uśmiechających się i wypinających piersi. Julka myślała, że ją szlag trafi, gdy na to patrzyła, ale postanowiła, że nie da się wyprowadzić z równowagi. Ona także uśmiechnęła się do Michała i pomachała do niego, robiąc przyzywając gest. Ten natychmiast odwzajemnił uśmiech i ruszył w jej kierunku razem z Radkiem, ignorując wszystkich wokół. Dziewczyny, które próbowały zwrócić na siebie ich uwagę, posyłały teraz Julce zabójcze spojrzenia, na co ona uśmiechnęła się z tryumfem i pozytywną myślą w głowie, że ona nie musiała się wypinać i ośmieszać, zarzucając włosami. Mal już też była przy stoliku i objęła zaborczo Radka, pocałowała go prosto w usta, a gdy usiadł, ona usadowiła się na jego kolanach, znacząc terytorium. Michał uściskał Julkę i usiadł obok niej. Po chwili do stolika podbiegł Mariusz, żeby oznajmić, że wyrwał niezły towar i wróci za pół godzinki. Kogut wciąż stał pod sceną, flirtując z jakąś panienką. – Kogut zaraz się posiusia z wrażenia – szepnęła Ewka złośliwie. – Wygląda jak napalony pies. – To idź po niego, Ewciu, niech się nie zadaje z jakimiś małolatami, bo go zamkną – podpuszczała ją Julka. Ewka, nie myśląc, długo podeszła do dziewczyny flirtującej z Kogutem i ze słodkim
uśmiechem spytała: – Dziecinko, czy ty masz chociaż szesnaście lat? Wiesz, w tym pubie sprzedaje się alkohol, przyjdź tu za dwa lata, kiedy to, że trzymasz w rękach kubeł piwa, będzie już legalne. – Dziewczyna wytrzeszczyła oczy, otworzyła usta, ale Ewka ubiegła ją i dodała: – Słuchaj, znam twojego starszego brata, chyba by się mu nie spodobało, że jego mała siostrzyczka już pije, ale jak będziesz grzeczna i pójdziesz teraz do domku, to nic mu nie powiem. No już, dreptaj. Domek, piżamka, szklanka ciepłego mleczka i do łóżeczka, dobranocka była dobrych parę godzin temu, wszystkie dzieci już dawno śpią. – Dziewczyna zatrzepotała rzęsami, jeszcze raz otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, po czym poczerwieniała jak burak i odeszła. – Boże, Ewka, co to miało być? – roześmiał się Kogut. – Nawiedziło cię znowu czy co? – Ona nie ma nawet szesnastu lat, nie ma tu nic do roboty. – Jasne, a ty jak miałaś szesnastkę, to byłaś święta. – Święta nie byłam, ale po barach też się nie włóczyłam. – Tylko po cmentarzach, a to dużo lepsze! – Zamknij dziób i chodź opijać koncert, nie będziemy czekać na ciebie z piwem, ja bezbąbelkowego nie piję. – Jaka jestem władcza i wkurzona – przyciął Kogut. Ewka na to położyła mu bezceremonialnie rękę na ustach, żeby go uciszyć, druga rękę włożyła w jego dłoń, po czym poprowadziła go do stolika jak małego chłopczyka i pchnęła lekko, żeby usiadł przy Michale. – Mamusiu, kupisz mi teraz oranżadę? – odezwał się Kogut, gdy już mógł otworzyć usta, na co Michał parsknął śmiechem. – Masz piwo, palancie, pij i buzia na kłódkę. – To się nazywa dobra kumpela. Full service, łącznie z ratowaniem mnie przed małolatami. – Raczej to ją uratowałam przed tobą, nie na odwrót. – Serio myślisz, że zadawałbym się z kimś, kto ma mleko pod nosem? Żadnego darmowego piwa już nie dostaniesz, jak nie odszczekasz! – Nie mam czego odszczekiwać, a piwo i tak dostanę, bo właściciel bardziej lubi mnie niż ciebie. – No jasne, bo to ty tu grasz co tydzień za psie pieniądze. – Nie, nie gram, ale umiem się pięknie uśmiechnąć, nabrać powietrza w płuca, wypiąć piersi i puścić oczko, co u ciebie głupio by wyglądało. A teraz możesz się już przestać gapić na mój biust i wytrzyj sobie usta, bo się ośliniłeś. – Co? Sorry, zgubiłaś mnie po tym, jak się wypięłaś. – Dlatego ja mam darmowe piwo i będę je miała bez twojej łaski – odpowiedziała Ewka, próbując ukryć, że w środku poczuła wielką satysfakcje nie tylko z faktu zwycięskiego argumentu, ale z faktu, że Kogut serio wlepiał oczy w jej biust. To znaczyło, że nie wszystko jest jeszcze stracone i mimo tego, że znają się od tylu lat jako kumple, to wciąż istnieje szansa, że mógłby na nią patrzeć jak na kogoś atrakcyjnego fizycznie i nawet czasami się na jej widok zaślinić. No dobra, całe to ślinienie nie było znowu dla niej takie atrakcyjne, ale to tylko przenośnia – pomyślała i przemówiła na głos: – Za naszych chłopaków, za ich zespół, świetną muzykę i teraźniejsze oraz przyszłe sukcesy. Na zdrowie! – Na zdrowie – ryknął tłum ludzi, wprawiając Ewkę w osłupienie, bo myślała, że słuchają jej tylko jej przyjaciele. Tymczasem wokół stolika zebrał się wianuszek dziewczyn, które robiły wszystko, żeby zwrócić na siebie uwagę kapeli. Wymalowane lale zaczęły zadawać pytania i chichotać jak hieny przy każdej odpowiedzi, przy tym potrząsały włosami, oblizywały usta i przeciągały dłońmi po dekoltach bądź wypinały biusty. Ewka myślała, że ją szlag trafi,
a z drugiej strony miała ochotę roześmiać się na widok tych końskich zalotów. Co chwila parskała śmiechem na ostre, flirciarskie i przeważnie głupie teksty sztucznych lal. Dziewczyny wtedy rzucały jej zabójcze spojrzenia, na co ona słodko uśmiechała się z wyrachowaniem. – O matko, czy one wiedza, jak się ośmieszają? – szepnęła do Julki. – Ja myślę, że nie wiedzą ani że się ośmieszają, ani że mam ochotę wyciągnąć je stąd za włosy i walnąć do łazienki pod lodowatą wodę. Ale wiesz co, my tu nie mamy nic do gadania, chłopacy zasłużyli sobie na parę fanek i to nie nasza sprawa, czy te dziewuszki robią z siebie idiotki czy nie. Ja idę na chwilkę na zewnątrz, tłumnie tu jak dla mnie. Muszę się troszkę bezpapierosowego powietrza nawdychać, bo mi się normalnie w głowie już z tego wszystkiego kręci. – Chcesz, żebym dotrzymała ci towarzystwa? – Nie, spoko, zostań tu i od czasu do czasu rzuć okiem na Koguta i kopnij go gdzie trzeba, jak zacznie się za bardzo popisywać. – Nie musisz się bać, jak będzie trzeba, to nie tylko okiem na niego rzucę, ale kubłem zimnej wody też, jak sobie zasłuży, o kopaniu nawet nie wspominając. Julka wyszła przed bar i usiadła na małej, drewnianej ławeczce. Tuż przy niej stała wbita w ziemię płonąca pochodnia. Julka uwielbiała atmosferę tego malutkiego pubu i wszystkiego, co go otaczało. Światło płonącego ognia sprawiło, że poczuła się lepiej, spokojniej, niemal sennie. Zamknęła oczy i wciągnęła w płuca rześkie, wieczorne powietrze. Kiedy otworzyła oczy, stłumiony pisk wydał się z jej ust, a po nim seria przekleństw. – Michał, znowu to zrobiłeś, do jasnej dupy! – Co??? – zapytał Michał, uśmiechając się niewinnie i siadając tak blisko Julki, że jego udo dotykało jej uda. Julka czując jego dotyk i bliskość, zgubiła wątek i zaczęła się nieprzytomnie wgapiać w uda Michała. – Julka? Co znowu zrobiłem? – Yhmyyy… – Yhmyy, co? – Michał położył dłoń na nagim ramieniu Julii i lekko nią potrząsnął. Dziewczyna najpierw spojrzała na jego dłoń na jej ramieniu, potem zatrzepotała rzęsami i patrząc mu w oczy bąknęła: – Gorący jesteś. – Teraz Michał patrzył na nią, nie do końca rozumiejąc sytuację, a iskierki rozbawienia zaczęły mu tańczyć w oczach. Julka, zdawszy sobie sprawę, że może to głupio zabrzmiało, zaczęła się szybko tłumaczyć, próbując brzmieć nonszalancko: – Jak zawsze, masz strasznie ciepłe ręce, a ja tu chwilkę siedziałam na dość rześkim powietrzu i teraz twoja ręka normalnie parzy. – A ja już myślałem, że mi komplementy zaczniesz prawić, jaki to przystojny i seksowny jestem – odpowiedział Michał z zadziornym uśmiechem na twarzy, a Julka znowu miała w głowie monolog i krzyczała sama do siebie: „Jesteś kurewsko seksowny, Michał, i gorący, i nie próbuj ze mnie niczego wyciągnąć, bo się wygadam, a zawsze powiem coś głupiego, jak jestem zdenerwowana”. – Wyglądasz na zdenerwowaną… Julka wytrzeszczyła oczy w szoku, że być może jednak powiedziała to wszystko na głos. – Mówiłam na głos? – Poczerwieniała. – Nie, nic nie mówiłaś, a chyba szkoda, bo sądząc po twoich rumieńcach, masz ciekawy monolog w głowie. – Julka wlepiła teraz oczy w czubki swoich glanów i nerwowo wygładziła sukienkę. – E tam, nic ciekawego, jak zawsze, kiedy mnie zaskoczysz w głowie mi się puści słowotok, nie zawsze najmądrzejszy, i cieszę się, że tym razem udało mi się to zatrzymać dla siebie samej. I więcej mnie tak nie strasz, bardzo cię proszę.
– Hmmm, szkoda, że nie umiem czytać w myślach. Ten twój słowotok jest zawsze taki śmieszny… Julka wreszcie spojrzała mu w oczy i od razu musiała się uśmiechnąć. „Matko Chrystusowa, jaki on jest nieziemski” – pomyślała, patrząc na jego twarz skąpaną w poświacie ognia. Iskierki uśmiechu tańczyły w jego szarych oczach, lekko rozchylone usta kusiły jak zakazany owoc. Gdyby tylko mogła teraz przylgnąć do niego całym ciałem i wpić się w jego usta, byłaby najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Zamknęła oczy i wzięła kilka głębokich oddechów. – Wszystko OK? Nie chcesz wejść do środka? Trochę tu chłodno, a ty nie masz nic ciepłego. Chcesz mój sweter? – Nie – krzyknęła, przypominając sobie, jakie działanie ma na nią coś, co pachnie Michałem, po czym odchrząknęła i już ciszej dodała: – Nie, dzięki, nie jest mi zimno, wyszłam na zewnątrz, bo chciałam się trochę przewietrzyć. – OK, ale jakby coś, nie ma problemu… – Możemy już iść do środka, jak chcesz. Oboje pomału podnieśli się z ławki. Julka szła przodem, a Michał podążał tuż za nią. Kiedy byli przed samymi drzwiami, te otworzyły się z impetem i omal nie uderzyły Julki, po czym wypadł z nich pijany chłopak i zarył nosem w chodnik, omal nie powalając dziewczyny na ziemię. Michał natychmiast chwycił rozchwianą dziewczynę za ramiona i przyparł do muru, przylegając do niej całym ciałem. Julka spojrzała na pijanego chłopaka, który teraz próbował podnieść się z ziemi. – Przepraszam, musiałem kopnąć, żeby otworzyć – rechotał chłopak. – Żebym ja nie musiał kopnąć ciebie – wysyczał przez zęby Michał. – Przepraszam, przepraszam, już idę do domu. Spokojnie, chłopaki. Michał spojrzał na Julkę, złość wciąż grała w jego oczach, co zabrało dziewczynie dech w piersiach. Czuła każdy jego muskuł, ciepło bijące z jego ciała, zniewalający zapach, jego usta były tak blisko jej ust… – Nic ci nie jest? Nie uderzył cię? – Nie, wszystko OK – niemal wychrypiała. Sama nie poznała swojego głosu, serce biło jej w piersiach tak mocno, że była pewna, że Michał to czuje. Zamknęła oczy, żeby się uspokoić. Michał czuł, że cała drży, nie wiedział czy to z zimna, czy dlatego, że się wystraszyła. Wiedział tylko to, że miał ochotę przylgnąć jeszcze mocniej do jej ciała, czuć ją jeszcze bliżej, silniej i całować do utraty tchu. Całe jego ciało pożądało jej jak nigdy przedtem, krew pulsowała w nim tak mocno, że słyszał szum własnej wzburzonej krwi w uszach. Jeszcze jedna sekunda takiej bliskości i nie będzie mógł nad sobą zapanować. Spojrzał na jej zamknięte oczy i rozchylone usta, na jej piersi unoszące się i opadające w regularnym oddechu i wiedział, że już nie ma odwrotu, że musi ją pocałować. Julia otworzyła oczy i niemal krzyknęła z rozkoszy przeszywającej jej ciało. Mogłaby przysiąc, że widzi w oczach Michała to, co sama czuje. Jego oczy pociemniały, była w nich wciąż złość, ale też coś innego, coś, co sprawiło, że jej oddech stał się jeszcze głębszy i szybszy. Michał pochylił się nad nią, a ona nie mogła zapanować nad cichym jęknięciem. – A, tu jesteście!!! – wydarł się Kogut, wypadając z drzwi. Julka i Michał odskoczyli od siebie jak oparzeni. – Wszędzie was szukam, bo Ewka zrzędzi, że już was pół godziny nie ma. A jak Ewka zaczyna zrzędzić, jak wiecie, ja zrobię wszystko, żeby ją zamknąć. Więc mam was. Chodźcie do środka, bo już serio mi się nie chce jej słuchać. Kogut otworzył drzwi, Julka ruszyła pierwsza, wciąż w szoku, nie wiedząc, co się właśnie stało i wyzywając się od debilek, bo dzieliły ją nanosekundy od pocałowania Michała, a ona na sto procent pomyliła jego złość na upitego debila z pożądaniem do niej. „Tak bym się wygłupiła, jak jasna cholera. Dupa, dupa, dupa!!!”.
– Dupa! – to ostatnie słowo wypowiedziała na głos. – Dupa? – spytał Kogut. – Dupa jak jasna cholera! – odpowiedziała Julka. – Jak uważasz, Julciu. Chodźmy po piwo. I dupa! – No, dupa, bo ja nie piję – skomentował Michał. – Ktoś musi prowadzić i dupa. – Amen, bracie. Po paru kolejkach piwa paczka wgramoliła się do auta. Michał najpierw odwiózł Mal i Radka, a potem ruszył na osiedle. Kiedy już zatrzymali się przed blokami, Ewka napadła Koguta i rozwaliła mu jego cudaczną fryzurę, pełną reklamowanego, drogiego wosku do włosów. Wiedząc, że Kogut nie popuści, śmiejąc się jak szalona, wybiegła z busika i wzięła nogi za pas. – Teraz naprawdę wkroczyłaś na wojenną ścieżkę!!! – krzyknął za nią Kogut, przybierając groźną minę i wyciągając ze schowka jogurt. Po Kogucie można się było spodziewać wszystkiego, więc w oczach Ewki pojawiło się zwątpienie. – Kogut, odłóż to! Ani mi się waż! Co chcesz z tym zrobić? – zaczęła panikować Ewka, oczami wyobraźni widząc siebie ze spływającym z twarzy i włosów jogurtem. – Uważaj, Ewka – zagrzmiał złowrogo chłopak. – Uważaj i bierz nogi za pas – powtórzył, idąc w kierunku dziewczyny, na co Ewka cofnęła się kilka kroków z paniką w oczach. – Koguciku, no co ty, ja tylko żartowałam. – Ale ja nie żartowałem! Bój się, bo… – Kogut otworzył jogurt, a Ewka zaczęła uciekać. Krzyknął za nią: – Bój się bo… zamierzam go zjeść!!! Zeżrę twój mózg w sosie jogurtowym, ty tchórzu! – Puścił się w pogoń za chichoczącą Ewką. Ta, jak zwykle niezdarna, potknęła się o własne sznurówki i upadła na ziemię, co Kogut od razu wykorzystał, wciskając trawę w jej sweter, spodnie, uszy i gdzie popadło. Ewka nie pozostawała dłużna – śmiejąc się niemiłosiernie, natarła mu całą twarz mleczem, błotem i wszystkim, co było pod ręką. – Oni chyba do końca ześwirowali – stwierdził Michał, siadając na krawężniku. – Muszę wreszcie zawiadomić rodziców, że jedno z ich dzieci jest zdrowo walnięte i trzeba je gdzieś zamknąć, bo siara i ploty będą. – No co ty, Michał, wtedy i Ewkę byśmy musieli zamknąć, bo bez Koguta to i jej by już kompletnie odbiło. W tej chwili podbiegli do nich oboje, tworząc komiczny obrazek. Byli umorusani błotem. Ewka miała trawę we włosach, a jej twarz była żółta od mleczów, czarna od błota i różową od truskawkowego jogurtu. Kogut wyglądał nie lepiej, a kiedy się uśmiechnął wszyscy parsknęli śmiechem. Chłopak zaczął głośno wypluwać kawałki trawy i wydłubywać je spomiędzy zębów. – Kogut, biedaku, myślałem, że idziesz jeść jogurt, nie trawę! – nabijał się Michał. – Wiesz, Ewka gotowała, a że nie jest zbyt zdolna, skończyło się na jedzeniu trawy. – Kogut, paskudo!!! Zasłużyłeś sobie! To za ten jogurt na mojej głowie! – Przyrzekam na moją zdechłą żabę z dzieciństwa, że ten jogurt chciałem zjeść! Dlatego go odłożyłem na ziemię. Nie moja wina, że na niego spadłaś! – To brzmi jak mało wiarygodne wytłumaczenie przemocy małżeńskiej, Kogut! Mój facet mnie nie oblał jogurtem, ja na niego spadłam, he, he. – No cóż, na swoją obronę mogę powiedzieć, że trawa była za słona! A teraz daj buzi na zgodę, żonko – wystartował Kogut do Ewki, obnażając zęby pełne trawy, na co dziewczyna ze śmiechem i piskiem uciekła do bloku. Po paru sekundach już z okna swojego pokoju krzyknęła,,dobranoc” i zniknęła za zasłoną. Kogut plując trawą stwierdził, że musi wziąć prysznic i zniknął w okamgnieniu. Julka i Michał patrzyli na siebie przez chwilę, śmiejąc się z Koguta, po czym Michał powoli pochylił się nad dziewczyną i musnął ustami jej policzek tuż przy ustach. Ten mały całus sprawił, że Julka zadrżała. Niechętnie odsunęła się od Michała
i rzucając przez ramię,,dobranoc” z poczuciem niespełnienia i smutkiem w oczach ruszyła do domu.
Głośne, nachalne pukanie, a raczej walenie do drzwi obudziło Ewkę. Pierwszą jej myślą było „Kto to, do jasnej dupy?”, a drugą „Komuś ciężko przywalę porannym pierdem palowym!”. Zaspana otworzyła drzwi i w tej samej sekundzie je zatrzasnęła prosto w twarz Koguta. – Spadaj, nie mam makijażu – krzyknęła przez drzwi. – Jakby makijaż miał ci pomóc! – odkrzyknął chłopak. – Też prawda – żachnęła się Ewka. – Ja nie potrzebuję makijażu, jestem naturalnie piękna – odkrzyknęła z rechotem. – I najskromniejsza na świecie! Otwórz wreszcie, toć nie będę tu wykrzykiwać przez drzwi, bo mnie za sekundę sąsiadka przegoni. – Masz pięć sekund – krzyknęła przez drzwi sąsiadka z naprzeciwka, na co Ewka ze śmiechem otworzyła drzwi. – Masz szczęście, że mojego ojca nie ma w domu, bo by cię od razu przegonił, bez żadnego pięciosekundowego limitu. – Widziałem go jakieś pół godziny temu, jak wychodził do pracy. Twój fantastyczny braciszek polazł gdzieś pięć minut temu… Wiedziałem, że mogę ci zrobić porządną pobudkę. Zapomniałaś, że dziś idziemy pomagać twojemu wujkowi? – O matko! To dzisiaj? Przecież tam będzie masa roboty! Nie chce mi się nawet o tym myśleć, a co dopiero to robić! – Nie masz zbyt dużego wyboru. Robimy to już tyle lat, że to już jest tradycja. Spadaj zjeść śniadanko i się ubrać i idziemy. – A ty byś mi nie zrobił śniadanka, jak ja się będę ubierać? – Jasne, nie ma sprawy. – Oj, Kogut, raz na jakiś czas byś mógł być normalny i zrobić coś pożytecznego i miłego, rozumiesz, mały, przyjacielski gest na dzień dobry. – Powiedziałem, że nie ma sprawy. – Jasne, dobra, jak nie to nie, ja cię nie zmuszam. – Ewka, czy ty schizy masz, czy majaczysz?!!! Powiedziałem, że nie ma sprawy i ci to śniadanie zrobię! I tłumaczenie tego brzmi: NIE MA SPRAWY, zrobię CI śniadanie. Ewka wybałuszyła oczy i patrzyła na niego w szoku. – Naprawdę?!!! – zapiała. – Naprawdę. A teraz spadaj robić, co tam potrzebujesz, a ja ci zrobię kanapki. Julka z Michałem już pewnie czekają. Ewka zrobiła dwa kółeczka wokół własnej osi, po czym wskazała kciukiem na drzwi swojego pokoju, mówiąc samej sobie, gdzie ma iść, wciąż w szoku, że Kogut robi jej kanapki, i pobiegła się przebierać. Po pięciu minutach wpadła do kuchni z podejrzliwą miną. – Coś mi tu śmierdzi, Kogut. – Żaden Kogut, jajka na kanapkach. – Dobra, dobra, ty mnie tu teraz nie zwiedziesz. Gadaj, co kombinujesz? – Co??? Robię ci kanapki, żebyśmy jak najszybciej wygramolili się od ciebie i poszli do twojego wujka jeszcze przed północą, bo jak cię znam, samo śniadanie zajmie ci godzinę, jeśli będziesz je sobie robić sama, a ja serio chcę skończyć te wiosenno-letnie porządki przed wieczorem, bo dziś idziemy na zlot harlejów nad jezioro. Dziś nie musimy grać i, dla odmiany, ja mogę posłuchać jakiejś kapeli, zrelaksować się i wypić piwo w spokoju. – Kogut głośno nabrał powietrza w płuca, chcąc kontynuować. – OK, chłopie, oddychaj i nie rób mi tu scen jak baba po terapii hormonalnej, już jarzę. I co to masz za głupią koszulkę z lalką Barbie??? – Ta koszulka wcale nie jest głupia! – krzyknął Kogut wysokim głosem. – Czemu się
wszyscy czepiacie tej koszulki? Moja sprawa, jak się ubieram! – Po chwili w panice pomyślał: „Ta koszulka jest, kurwa, przeklęta! Zmienia mnie w kobietę z okresem! Matko święta!”. – Jedz, Ewka, a ja spadam na chwilę do domu – dodał na głos. – Mam nadzieję, że idziesz się przebrać, bo – nie urażając kobiet – nie dość, że wyglądasz jak baba, to zachowujesz się jak baba. – Jasne, równaj mnie z ziemią po tym, jak zrobiłem ci śniadanie! – Kogut, serio, idź się przebrać. I dzięki za śniadanie. Za dziesięć minut będę gotowa, spotkamy się na dole przed blokiem. Pa. – Pa – mówiąc to, machnął gejowsko Kogut i zniknął za drzwiami. – Cholerna, schizowska koszulka! Po paru minutach cała paczka zebrała się pod blokiem i wszyscy ruszyli do domu wujka Ewki, którego nazywali „Orbitowiec”. Orbitowiec był starym kawalerem, który odziedziczył dom po babci Ewki. Nazywali go „Orbitowiec” z powodu jego ogromnych, wypukłych, niemal wypadających z orbit oczu. Ewka miała teorię, że oczy wujka stawały się coraz większe i większe, co szło w parze z coraz częstszym i większym spożywaniem taniego alkoholu. Orbitowiec nigdy nie miał normalnej pracy, ale zawsze wiedział, jak sobie zarobić parę złotych na flaszkę wina. Latem zbierał jagody i truskawki, po czym sprzedawał je sąsiadom, łowił i sprzedawał ryby, czasami pomalował komuś coś w domu… Zawsze znalazł jakąś małą fuszkę, żeby bez zbytecznego wysiłku coś sobie dorobić do renty. Co najdziwniejsze, Orbitowiec wiedział, że jest alkoholikiem, otwarcie się do tego przyznawał i lubił swoje życie takim, jakie było. Nigdy nie narzekał na samotność czy niedostatek pieniędzy. Chodził na ryby, czytał gazety, rozwiązywał krzyżówki, oglądał w telewizji seriale i z tym było mu w życiu dobrze. Paczka zatrzymała się pod domem wujka (wszyscy nazywali go wujkiem) i Ewka zapukała do drzwi. Zero reakcji. Próbowała zadzwonić – zero dźwięku. – Wujek musiał odłączyć dzwonek od elektryki. Pewnie ktoś go kiedyś wkurzył nachalnym dzwonieniem, kiedy ten miał swoją poobiednią sjestę. Drzwi były zamknięte na klucz, ale ze środka dało się słyszeć muzykę. Paczka wyszła na podwórko i Ewka, podtrzymywana w pasie przez Koguta, zajrzała przez okno do środka. Wujek spał w swoim pokoju i ani drgnął, gdy dziewczyna zapukała w otwarte okno. Ewka spojrzała w dół na Koguta i poinstruowała go, żeby ją podrzucił. – Z koniem się zderzyłaś, czy myślisz, że ja jakimś supermanem jestem? – burknął Kogut, ale bez większego wysiłku złapał ją silniej w pasie i podrzucił do góry, jakby była piórkiem. Ewka pisnęła, wybałuszyła w zaskoczeniu oczy i w nanosekundzie znalazła się na parapecie okna, połową ciała w pokoju i z tyłkiem sterczącym z okna na zewnątrz. – Piękne widoki, Ewka – wyszczerzył zęby Kogut. – Zamknij się i się nie gap! – odkrzyknęła Ewka, gramoląc się niezdarnie przez okno do środka. Teraz była przewieszona przez parapet z większością ciała już w środku. Sapiąc i wiercąc się, próbowała się wciągnąć do środka. Kiedy już myślała, że osiągnęła sukces, straciła równowagę, zaklęła, zamachała nogami, pisnęła ponownie i spadła z hukiem na podłogę w pokoju. Od razu wstała, otrzepała się i wystawiła głowę przez okno: – Nic mi nie jest. Spadajcie do przodu, otworzę wam drzwi. – A pod nosem wymamrotała: – Znowu będą siniaki na dupce. Paczka od razu zabrała się za sprzątanie. Wujek ani drgnął, spał jak zabity, nawet kiedy Ewka podgłośniła kasetę Dżemu, która leciała ze starodawnego sprzętu, tak żeby było słychać muzykę w każdym pokoju. Po całym domu walały się puste butelki po winie, piwie i wódce. – Ewka, twój wujek zarobiłby majątek w czasach, kiedy był jeszcze skup butelek – rzucił
Kogut. – Pewnie dlatego ich nie wywala. On wciąż żyje w tych czasach mlekiem i miodem płynących, w których za dziesięć pustych butelek mógł kupić jedną pełną. – Matko Chrystusowa, zejdzie nam cały dzień! – Julka niemal się przeżegnała, otwierając kuchnię. – Śmierdzi tu jak w szczurzej dupie!!! – To lepiej zabierajmy się do roboty, bo wieczorem idziemy na zlot! – rozkazał Kogut. – Gdzie jest odkurzacz? Ewka parsknęła śmiechem. – Co ci się marzy? Odkurzacz? Nie pamiętasz, że ostatnio wszystko tu zamiataliśmy? Wujek zamienił odkurzasz na gęsiora do pędzenia wina. – O w dupę jeża, wypadło mi to z głowy. Chujnia, panowie i panie. – Oj, nie biadol, pójdę po miotłę. – Niech ci się nawet nie śni, że ty odlecisz, a my tu zostaniemy. – Ha, ha, ha, strasznie śmieszne, Kogut. – Ewka znalazła miotłę i szufelkę i wcisnęła je w ręce Koguta. – Do roboty, nieroby, do roboty – podśpiewywała pod nosem kawałek Kazika. – Skoro tak pięknie prosisz, koleżanko. – Kogut usiadł i skrzyżował ręce na piersi. – Ale toć to nie było do was, tak mi się jakoś zaśpiewało. Czasami mi się coś w głowie zaśpiewa i ja to muszę na głos, no wiesz przecież, że ja w życiu bym cię od nierobów nie wyzwała. Mi się piosenki z głowy na głos same śpiewają… – No dobra, jak bym cię nie znał, to bym pomyślał, że wymyślasz, ale że cię znam, wiem, że szczerze gadasz. Daj worki na śmieci, kobito. Przynajmniej sto worków, z tego, co widzę. I mam nadzieję, że jakiś odświeżacz powietrza też kupiłyście, bo śmierdzi tu dojrzałymi skarpetkami!!! – Powiedział ekspert w hodowaniu skarpetek – docięła Ewka. – Czyżbyś mnie oskarżała o śmierdzące skarpetki? – wykrzyknął Kogut i w nanosekundzie pozbył się trampków, zdjął z lewej nogi czerwoną skarpetkę i wywiesił ją przed nosem Ewki. – Kogut, świniaku, zabieraj to sprzed mojego nosa!!! Ale już!!! – Wąchaj, Ewka, wąchaj! Nikt mnie nie będzie oskarżał o śmierdzące skarpetki! Mamusia w Lenorze płukała! Ewka zarechotała i odtrąciła jego rękę. – Dobra, ty chodząca reklamo, wierzę ci na słowo. A teraz załóż z powrotem na nogę tę twoją sexy czerwoną skarpetkę, potem twojego seksownego trampka i spadajmy sprzątać. – Nie wierzysz, to nie wierz – odburknął chłopak i powąchał skarpetę. – Hmmmmmmm, jaśmin i wanilia, pachnie jak marzenie! – OK, ja ci tam wierzę, albo raczej wierzę w to, że twoja mama Lenora używa – wtrąciła się Julka. – Także odcinek o skarpetkach skończony, a my możemy zabrać się za sprzątanie. Chłopacy, pozbierajcie wszystko co większe do śmieci, a my z Ewką, obawiam się, będziemy musiały się wziąć za kuchnię. – Jak bym nie wiedziała, że się tego nie powinno robić nadaremno, to bym się przeżegnała, tak się boję! – No cóż, chcemy, nie chcemy, trzeba tu posprzątać, bo wujka, jak Popiela czy kogo tam, myszy w tym burdelu zjedzą. Paczka zabrała się za sprzątanie. Dziewczyny musiały w kuchni pootwierać okna, bo zapach zgniłego jedzenia z lodówki przyprawił je niemal o wymioty. Z nosami zababuszonymi w szaliki poperfumowane wodą kolońską Brutal, która z resztą pachniała tylko odrobinę lepiej od gnijącego jedzenia, zaatakowały lodówkę i wyszorowały ją wybielaczem i sodą. Po tym doświadczeniu i smrodzie już wszystko wydawało się sielanką… dopóki Kogut nie poszedł do toalety za potrzebą, a to, co tam zobaczył, zjeżyło mu włosy na karku i rzuciło przyjaciołom
nowe wyzwanie. Kiedy wszystko już była posprzątane i pachnące świeżością i czystością, dziewczyny wypakowały zakupy, które wcześniej zrobiły i wzięły się za gotowanie rosołu. Przy rozpakowywaniu puszek z rybami Ewka przynajmniej piętnaście razy uderzyła się w łokieć, kolano, głowę, kostkę i wszystko inne, co popadło. Po piętnastym razie Kogut już naprawdę nie mógł się powstrzymać i ogłosił Ewkę największą niezdarą i pechowcem świata. Ta o dziwo nie oburzyła się, nie kopnęła go, nie uszczypnęła, nie wykręciła mu ręki, tylko spokojnie odpowiedziała, że w jej rodzinie to normalne, a szczególnie u wujka. – Wujek zimą skończył w szpitalu przez swoją… można by powiedzieć… niezdarność – podsumowała. – Więc nie śmiej się ze mnie, Kogut, bo ja tylko siniaków parę sobie nabiłam, a z tym w szpitalu nie skończę. – Na to stwierdzenie wszyscy wybałuszyli oczy, bo nie wiedzieli, że wujek był w szpitalu. – Nic wam o tym nie mówiłam, bo był tam tylko dwa dni… no i raczej to trochę wstydliwa historia… – Takie lubimy najbardziej! – wrzasnął Kogut i przysunął swoje krzesło do stołu bliżej dziewczyny, podparł głowę na łokciach i wlepiając w nią oczy, zażądał: – Opowiadaj! Ewka przewróciła oczami, lekko poczerwieniała, zachichotała i zaczęła. – W sumie to nic tam poważnego się nie stało… Wiecie, taki mały wypadek. Po prostu głupota, alkohol i wypadki trójkami po ludziach chodzą i na wujka trafiły… W zeszłą zimę wujaszek, jak co roku, odgarniał ludziom śnieg sprzed domów, żeby sobie na flaszkę zarobić. No i jak na jego potrzeby zarobił dość dużo. Oczywiście wszystko poszło na kolegów i tanie wino. Duuuużo taniego wina. O tym oczywiście nie wiedziałam, jak tam szłam, żeby mu powiedzieć, że nasz sąsiad ma dla niego małą robótkę z malowaniem. No, więc poszłam do wujka z ofertą pracy, a go nigdzie w domu nie było, nawet smród po nim nie został, jak się to mówi… No, ale z tym chyba trochę przesadziłam, bo po nim wszędzie i zawsze mały alkoholowo-papierosowoczosnkowy smrodek zostanie… A wracając do wujka, nigdzie go nie było. Ja, ucieszona, że mam dla niego dobre wieści, trochę się wkurzyłam, że mu nie mogę powiedzieć od razu i się przeszłam do sąsiada obok, sprawdzić, czy go tam nie ma, no bo wiecie, ja jak chcę coś dobrego komuś powiedzieć, to muszę od razu, bo inaczej mnie rozsadzi. No to poszłam do tego sąsiada i trafiłam… prawie, bo wujka koledzy powiedzieli mi, że tam był jakieś dwie godziny temu, potem powiedział, że idzie na parę minut do domu po pieniądze na wino i za chwilę wróci. Nie wrócił, a oni pomyśleli, że prawdopodobnie zasnął w domu, bo miał dość dużo wypite. Ale ja wiedziałam, że w domu go nie było, chyba że się schował do szafy, a nie wiem, czemu miałby to robić. Zaczęłam się o niego martwić, bo jedyną kurtkę, jaką miał, zostawił w domu, a na dworze było minus dwadzieścia. Gdzie ta łajza bez kurtki polazła – myślę sobie… Poszłam do drugiego i trzeciego sąsiada – nic, w jego ulubionym sklepie z tanim winem – nic, a ja już z pomysłów się wysypałam, bo wujek światowcem nie był i zawsze go można znaleźć w pięciu miejscach: w domu, u sąsiada, w knajpie, sklepie z winem albo nad jeziorkiem, gdzie łapał ryby. Wszędzie już byłam, oprócz jeziorka, ale w taki trzaskający mróz i tak by tam nie szedł. Postanowiłam jeszcze raz zajrzeć do domu, ale coś mnie tknęło, żeby iść od strony ogródka, nie od strony ulicy. Kiedy już miałam otworzyć tylne drzwi, usłyszałam jakieś dziwne odgłosy od strony szopek. Ciemno było jak w tyłku, żeby nie powiedzieć w dupie, i się, kurde, normalnie zaczęłam bać, że duchy jakieś czy co, a na tę myśl usłyszałam jakieś mamrotanie i jęczenie! Wystraszyłam się jeszcze bardziej, a potem usłyszałam już wyraźnie, a raczej niewyraźnie, bo wujek bełkotał, no więc usłyszałam: „Puść mnie, kurwa” i „Pomocyyyy”. Na to już wiedziałam, że wujek jest w tarapatach i się może z kimś bije czy co i zaczęłam jak dzika świnia wołać sąsiadów. Ci od razu wypadli, gotowi do ratunku, z młotkami i patelnią i zataczając się, pobiegli we wskazanym
przeze mnie kierunku, a ja z nimi. No a nie miałam… – Nie miałaś czego??? – dopytywał się Kogut, gdy Ewka zamilkła. – Nie miałam tam iść – odpowiedziała Ewka, na co Julka wybuchnęła śmiechem. – Julka, to nie jest śmieszne! – Ewka poczerwieniała. – Ty znasz tę historię? Jej powiedziałaś, a nam nie? – oburzył się Kogut. – Ona jest dziewczyną i łatwiej mi jest opowiadać jej takie rzeczy! – Ja nie jestem dziewczyną, to prawda, ale jestem twoim kumplem, tak samo jak Julka kumpelką. Jak jej powiedziałaś, to nam też musisz, także kontynuuj – ponaglał Kogut. – No dobra… Więc lojalni koledzy wujka pobiegli go ratować, a ja za nimi… i… no… on tam był, ale nikt go nie bił. – Ale toć krzyczał: „Puść mnie, ratunku”, nie? – No tak… Ale on nie wiedział, co się stało, bo był pijany i myślał, że go ktoś za tyłek trzyma, a… prawda była taka, że on po drodze do domu, tylko Pan Nasz Bóg wie, czemu poszedł się wysikać koło śmietników, no i musiało to być tak, że jak się wysikał, to się wywalił na to z gołym zadkiem i zasnął. No a na ziemi koło śmietników jest rozłożona metalowa blacha, żeby się lepiej tam sprzątało, no i on… przymarzł gołym zadkiem do tej osikanej blachy! – Buachachachacha!!! – roześmiali się chłopacy, a Ewka poczerwieniała jak piwonia. Kogut ze śmiechu się popłakał, a Michał walczył o oddech. Julka krzyczała na wszystkich, żeby przestali, bo ona się posika, a Ewka jeszcze bardziej czerwieniała, wlepiała oczy w podłogę i mamrotała: – To nie jest śmieszne, musieliśmy dzwonić po pogotowie i strażaków, bo nie wiedzieliśmy, jak go stamtąd odkleić. – Kogut, słysząc to, zaczął wyć ze śmiechu jeszcze głośniej, a Michał omal się nie udusił. – Ale właśnie, jak tak pomyśleć bez martwienia się… to to właściwie jest całkiem śmieszne – kontynuowała swój monolog Ewka i po chwili też już rechotała się razem z resztą paczki. Po pięciu minutach wszyscy już byli czerwoni, spłakani i nie mogli oddychać. – Historia miesiąca, Ewka! – stwierdził Michał. – Będę miał normalnie zakwasy na polikach! Oj, to poleciałaś! Nie mogę uwierzyć, że nam to dopiero teraz mówisz! – Widziałam tam coś, czego w życiu już nie chcę widzieć, nie chce już o tym mówić ani myśleć. Miesiąc mnie ścigał obraz zadu wujaszka i jego wołanie o pomoc. Skończyło się na dwóch dniach w szpitalu i odmrożeniach. Miał wielkie szczęście, że go tam znalazłam, inaczej mógłby zamarznąć! – Ewka, jesteś bohaterką! Jeśli kiedykolwiek odmrożę sobie tyłek, będziesz pierwszą osobą, którą zawołam na pomoc!!! – Ciebie, Kogut, nie będę ratować, nawet jakbyś sobie miał mózg odmrozić, a mówiąc mózg, mam na myśli jajka! – He, he, he – parsknęła Julka. – To był tekst roku! – OK, ludzie, rosół dogotowany, dajmy wujkowi spać i spadajmy stąd, bo wieczorem czeka nas impreza. Ewka, zostaw wujkowi kartkę, że nikt go nie okradł, tylko mu mieszkanie posprzątaliśmy, niech nie panikuje jak ostatnio. A wszystkie butelki ma w szopie, cokolwiek chce z nimi robić. Chodźmy już, bo za parę godzin wszystko się zaczyna, motocykle już na bank tam są, a ja nie chcę przegapić koncertu Iry. – Na słowo „Ira” Julka i Ewka zaczęły piszczeć. Michał z uśmiechem dorzucił: „Artur Gadowski”, na co rozległ się jeszcze głośniejszy pisk dziewczyn. – Baby, całe się ośliniłyście – stwierdził Kogut. – Nie na twój widok, Kogucie! – wypaliła Ewka. – Arturek jest zaczepisty!!! Marzenie po prostu!!! – No, to wszystko, czym dla ciebie będzie, Ewka!!! Marzeniem. Nie myśl, że ci zrobi cokolwiek z tego, co byś chciała, żeby ci zrobił!
– Oj, żebyś się nie zdziwił, Kogut, bo ja myślę, że dziś będzie mój dzień i Arturek zrobi WSZYSTKO, o co go poproszę! – Jasne, a strusiom też się spełnią marzenia i zaczną latać! – Mam w dupie strusie, dziś jest mój dzień i poproszę wszystkich z Iry, żeby spełnili moje marzenia! – Ewka, jak na dziewicę, to dość ostry start!!! – chlapnął Kogut i pożałował tych słów w tej samej sekundzie, w której opuściły jego usta. – Kogut, chamie, zobacz, co leci – krzyknęła Ewka i nim ten zdążył cokolwiek zrobić, jej ręka z głośnym plaśnięciem wylądowała na jego twarzy. – Po pierwsze, nic ci do tego, czy jestem dziewicą, czy nie – cała poczerwieniała – a po drugie, ty neandertalu, ja chcę od nich autografy i zdjęcia. To wszystko, tępaku!!! W życiu bym nie pomyślała, że coś takiego mi powiesz! – A ja w życiu bym nie pomyślał, że masz taką ciężką rękę!!! Moja, kurwa, morda!!! Ałłł! – Dobrze ci tak, masz za swoje chamstwo! Nie odzywam się do ciebie! – Ewka teatralnie zadarła głowę do góry i ostentacyjnie przeszła obok Koguta, potrącając go ramieniem. Ten tylko patrzył na nią z szeroko otwartymi oczami i rozdziawioną buzią. – Masz rację, sorki, Ewa, totalnie sobie zasłużyłem. Nie wiem, co mnie napadło, zazdrość mi chyba padła na mózg. – Co??? – wykrzyknęli wszyscy i wywalili oczy na Koguta i teraz była jego kolej na puszenie kolorów. „O kurwa – pomyślał. – Jak ja się z tego wywinę?”. Ewka teraz podeszła bliżej niego i dziwnie spojrzała mu w oczy. Zrobiło mu się gorąco i nie wiedział, co ma dalej powiedzieć. – Ty zazdrosny??? – Noooooo… wiesz – zaczął Kogut i nagle naszło go oświecenie. – Jestem zazdrosny, bo na nasze koncerty nigdy się tak nie cieszysz, a my też rocka przecież gramy. – Kogut!!! IRA!!! Rozumiesz, kurwa?!!! Żyjąca legenda!!! Wy gracie cztery lata, oni od mojego narodzenia!!! Koniec, kropka, nie będę ci nic tłumaczyć, szczególnie wtedy, gdy NIE GADAM Z TOBĄ!!! Mimo tego, że Ewka była wciąż obrażona, Kogut cieszył się, że się wymotał ze swojej pułapki pełnej kupy. Michał podszedł do niego i półgłosem, tak żeby nikt nie słyszał, spytał: – Ocipiałeś? Padło ci na głowę czy co? – I jedno, i drugie. W życiu jej teraz nie udobrucham. Nie wiem, co mnie kurwa strzeliło! Jak znam życie, będę jej musiał dziesięć litrów piwa kupić, żeby się do mnie odezwała. – Dziesięć litrów piwa??? A co, jakbyś jej jakichś kwiatów nazbierał na łące? – Śmieszne. – Ja serio mówię, Kogut. Jak znam babską solidarność, to oprócz mnie i Radka nawet kiblowy pająk się do ciebie teraz nie odezwie. Tym razem ona się naprawdę obraziła, to nie pic na wodę, o czym świadczy ślad jej ręki na twojej twarzy. – Ałłł, kurwa! Czemu mi w ogóle przypominasz? To tak, jakbyś mi drugi raz plaskacza walnął! – Zasłużyłeś. – Amen. – Ciesz się, że z pięści nie poleciała. He, he, he. – Dzięki Bogu, bo Ewka jak się podkurwi, to idzie jak maszyna, od przedszkola się jej boję, tak mi raz tyłek nakopała za to, że jej lalce głowę urwałem, że tydzień nie mogłem normalnie usiąść. – No i nic się z tej lekcji nie nauczyłeś. – Kwiaty, mówisz???
– Kwiaty. I czekoladki, z domu podwędź, mama ma pełno, może pomoże. Kogut całą drogę do domu próbował rozśmieszyć, udobruchać, pogłaskać, pogilgotać Ewkę, ale nic nie podziałało i oprócz głośnego „Wysraj se oko, Kogut’’ nic innego od niej nie usłyszał. Pomyślał więc, że może kwiaty to nie najgorszy pomysł. Jednak dla Ewki to musiały być specjalne kwiaty, bo ona banałów nie lubiła, a on na czerwony odcisku jej ręki na drugim policzku nie chciał sobie zasłużyć. Poszedł więc do osiedlowego ogródka i ukradł sąsiadowi trzy piękne słoneczniki. Ewka je uwielbiała, więc miał szansę, że nie zatrzaśnie mu drzwi na jego twarzy. Ze słonecznikami pod bluzą pobiegł do domu i wygrzebał z szuflady wstążki, które pani Orłowska zawsze odkładała po świętach i urodzinach. Wybrał grubą, zieloną tasiemkę i zawiązał na słonecznikach ogromną kokardę. Schował słoneczniki znowu pod bluzę i pędem puścił się do domu Ewki. Przesłonił twarz kwiatami i zapukał do jej drzwi. Jak na złość, drzwi otworzyła mama Ewki, która z powodu tego, że było popołudnie, była już wstawiona. Kobieta uśmiechnęła się do niego i zwyczajnie, jakby od niechcenia powiedziała: – Ewa mi powiedziała, że jak przyjdziesz, to mam cię kopnąć w zad, ale nie powiedziała mi, co mam zrobić, jak przyjdziesz z jej ulubionymi kwiatami, także ja cię Arturku wpuszczę, a ona zadecyduje, co ci chce zrobić, bo mi ciebie, chłopaku, szkoda, tak tu ładnie z tymi kwiatkami wyglądasz. – Dziękuję pani, muszę się przyznać, że chlapnąłem coś głupiego i muszę Ewkę przeprosić. – No to wchodź, wchodź, jest u siebie w pokoju i nie chlap nic głupiego więcej, bo potem mi w domu drzwiami trzaska non stop, a mnie już i bez tego głowa porządnie boli. Kogut zapukał do drzwi dziewczyny i po chwili wszedł do jej pokoju. Ewka spojrzała na niego, ale nic nie powiedziała. – To chyba pierwszy raz, kiedy naprawdę cię wkurzyłem… Zachowałem się jak cham, przyznaję. I przepraszam. Naprawdę. Czuję się strasznie głupio. Za cholerę nie wiem, czemu coś takiego powiedziałem. Sorry. – Kupisz mi dziesięć litrów piwa. – Wiedziałem, że to powiesz! A Michał z tekstem poleciał, że kwiatów mam ci nazbierać. – Michał miał rację, osiołku. Gdybyś tych słoneczników w rękach nie trzymał, to by już dawno but w twoim kierunku leciał. – I byłyby to but jak najbardziej zasłużony. Jeszcze raz sorry. – Przeprosiny przyjęte. – Ewka podeszła do niego bliżej i wyciągnęła rękę po kwiaty, a Kogut odskoczył od niej jak poparzony. – Myślałeś, że ci znowu przywalę? – zaśmiała się Ewka z wyraźną satysfakcja na twarzy. – Yhm. – Nie bój się, już nigdy tego nie zrobię, ręka mnie boli jak jasna dupa. I ja też przepraszam, to był odruch i poleciało prosto w ryło. – No, to tak jak u mnie. – Przeprosiny skończone? – I obustronnie zaakceptowane. – Łał, pierwsza prawdziwa kłótnia. – I oby ostatnia. – Amen. – Spadaj, bo muszę się zrobić na bóstwo. – Korcisz, Ewka, korcisz. Ale wstrzymam się z docinkami na parę godzin, bo gęba mnie jeszcze boli. – I dobrze. – Jak komu. Do zobaczenia za godzinę.
Kiedy paczka dotarła już na zlot, który odbywał się nad pięknym jeziorem otoczonym lasem, wszystko szło pełną parą. Namioty harleyowców były rozstawione w niewielkim lasku, kilkaset metrów od sceny. Budki z jedzeniem były rozproszone w małych wysepkach i pachniały smażoną cebulką, kiełbasą, bigosem, gulaszem i wszystkim innym, na co człowiek się ślinił po paru procentach alkoholu. Na samym środku placu ustawiona była scena oświetlona reflektorami, gdzie o północy miała występować Ira. Ewka od razu podbiegła do sceny i zrobiła dwie fotki. – Ewka, halucynacje masz czy co? – spytał Kogut. – Przecież nikogo tam jeszcze nie ma. – Ja wiem, to jest do mojego albumu „Ira. Przed, po i w trakcie”. – Brzmi dwuznacznie, nie chcę słyszeć nic więcej, bo jeszcze skomentuję i znowu z plaskacza dostanę. – Och, Kogucie ty, przecież tu o koncert chodzi. Robię zdjęcia sceny pustej przed koncertem, potem w trakcie koncertu i znowu pustej już po koncercie. No wiesz, to będzie jak z książką: wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Tak to sobie wymyśliłam. No i zobaczysz, jaka będzie różnica w placu przed sceną. Teraz jest czyściutko i porządnie, a po koncercie będzie tam pełno puszek po piwie, zgubionych trampków i leżących na ziemi fanów, którzy, zmęczeni fanieniem, musieli odpocząć i przespać się trochę. – Zmęczeni to oni będą, ale piciem, nie fanieniem. A w ogóle to co to za słowo??? – Moje. Oznacza czynność, którą wykonują fani podczas koncertu ulubionej grupy. Fanienie. – Brzmisz całkiem mądrze, tłumacząc to, ale nie wiem, co by twoja psorka od polskiego na to powiedziała. – Ani ja. I mnie to teraz nie obchodzi, szkoła skończona i mamy wakacje, więc czemu miałabym teraz myśleć o budzie? Idź mi kupić piwo, Kogut. Całe obiecane dziesięć litrów. – Na raz??? – Jasne, że nie na raz. Wiesz, że bezbąbelkowego nie piję. Kupisz mi piwo za każdym razem, jak zobaczysz, że mój kubek jest pusty. I Julki kubeczek też musisz obserwować. Dziesięć litrów to strasznie dużo, a z przyjaciółmi dzielić się trzeba. Więc ja dziś będę udawała, że mam magiczny kubek, który sam się napełnia, tymczasem, w rzeczywistości, będziesz mi go dopełniał ty, ale tak, żebym nie zajarzyła i mogła sobie myśleć, że to magia albo że jestem w Krainie Czarów, jak Alicja. I Julka też niech sobie dziś myśli, że jest w Krainie Czarów, fajnie nam tak razem będzie. – Dobra, jarzę, zaczarowany kubeczek i zdjęcia pustej sceny. Tyś się dziś czegoś napaliła albo wypary z lodówki twojego wujka w połączeniu z wybielaczem i innymi chemikaliami zrobiły swoje. Ale niech ci będzie – co obiecałem, to zrobię. – No to leć po piwo, Kogucie. – OK, Ewka, jak bardzo byś sobie tego życzyła, koguty wciąż nie latają, nawet w twojej Krainie Czarów, także ja się po to piwo raczej przejdę, dobra? – Jasne. Cip, cip, cip. – Co??? – Tak się woła kurczaki, nie zgrywaj się na miastowca, mieszkamy prawie na wsi. – Mieszkamy w małym miasteczku. – Które jest prawie wioską. Wszystko jedno, widzisz, zawołałam cię jak kurczaka, a ty zareagowałeś. Jesteś jeszcze kurczaczkiem, nie kogutem. Cip, cip, cip. – Ewka, serio, załóż kapelusz, bo może masz udar słoneczny czy co. Idę. – Cip, cip, cip. Polana, na której odbywał się co roku „Zlot motorów ciężkich i maszyn starych”, pomału się zapełniała. Harleyowcy rozkładali namioty po stronie biwakowej, która znajdowała się kilkanaście metrów od sceny, inni korzystali z ostatniej godziny słońca i kąpali się w jeziorze
przy polanie. Kilka przyczepek z kuchniami polowymi było już gotowych do sprzedaży frytek i hamburgerów, a co parę kroków rozstawione były ogromne namioty zastawione drewnianymi stołami i ławami. Atmosfera była przepełniona radością, energią i znajomymi zapachami ogniska, smażonych kiełbasek oraz piwa. Julka z Michałem stali przy bramie wejściowej. Umówili się, że Ewka z Kogutem rozłożą koc blisko jeziora, ale też blisko sceny, żeby zarezerwować dobre miejsce, a Julka i Michał poczekają na Mal i Radka, żeby nie musieli się potem wszyscy szukać w tłumie ludzi. Gdy szli przez polanę w kierunku jeziora, przed oczami mignęła im Ewka, która uciekała przed Kogutem, wydzierając się w niebogłosy. – Kogut, przestań, ja się wywalę! – krzyczała, uciekając i oglądając się za siebie. – Ja ci pokażę „cip, cip, cip”!!! – odgrażał się Kogut. Minęli Michała, Julkę i resztę i Ewka z przerażeniem stwierdziła, że nie ma już gdzie uciekać, bo ni stąd ni zowąd wyrósł przed nią płot oddzielający polankę od pola namiotowego harleyowców. Kogut dogonił ją i skoczył jej na barana. Ewka trzymała się dzielnie dziesięć sekund, po czym z małą ilością gracji runęła na ziemię jak kłoda. W tym czasie reszta paczki rozłożyła koc, usiadła obok nich, jakby nic się nie stało. Ewka leżała na ziemi, Kogut siedział na niej okrakiem, trzymając ją za ręce i próbując zamknąć jej usta. Ewka krzyczała na przemian „Cip, cip”, „Puść mnie, cholera” i „Na pomoc, kurczaki atakują”, śmiejąc się przy tym jak nienormalna. – Przestań cipować, Ewka, nie jestem żadnym kurczakiem. – Jak mam przestać cipować??? Jestem kobietą!!! He, he, he, kurwa. Puść mnie, cip, cip! Julka, ratunku!!! Kogut, schudnij natychmiast, bo oddychać nie mogę. Ratunku!!! Do grupy podszedł policjant, który był jednym z wielu „pilnujących porządku” podczas zlotu. – Co się dzieje? Czy ta dziewczyna potrzebuje pomocy? – zapytał sztywno, patrząc podejrzliwie na Koguta. – Psychiatrycznej – odpowiedział chłopak. – Żadna inna nie pomoże. – Kogut, puść ją, Ewka wreszcie ma szansę porozmawiać z policjantem, a zawsze tego chciała – krzyknęła Julka. Policjant wyglądał, jakby posmyrano mu ego, poprawił czapkę i oficjalnie odchrząknął. – Służę, młoda damo. – Na tę komendę Ewka dała z siebie wszystko, podekscytowana myślą rozmowy z młodym policjantem, napięła się z całej siły i zrzuciła z siebie Koguta w okamgnieniu, jak gdyby wstąpiły w nią nadprzyrodzone siły, a on był szmacianą kukiełką, nie osiemdziesięciokilowym dryblasem. Wykorzystując jego zaskoczenie, maznęła mu czoło swoją różową pomadką, którą miała w kieszeni, po czym cała oblepiona trawą i z rozwalonymi włosami podbiegła do policjanta. Usłyszała jeszcze komentarz Koguta: „Coś ty jadła, że masz tyle siły?”. Wyszczerzyła zęby i rzuciła: „Piję mleko” i znowu słodko uśmiechnęła się do policjanta. Kogut wstał, otrzepał się z trawy i dołączył do paczki. Po pięciu minutach odwrócił się, żeby poinformować Ewkę, że wreszcie idzie po jej piwo, i w osłupieniu wybałuszył oczy, bo przy Ewce nie stał już tylko jeden policjant, ale pięciu, a Ewka z zamiłowaniem wymachiwała policyjną pałką i pytała o samoobronę. Policjanci od razu wyczuli, że teraz mają pole do popisu i w odpowiedzi na jej prośbę dwóch młodych funkcjonariuszy zademonstrowało jej parę chwytów. Zaczęło się niewinnie, ale już po paru sekundach w młodych policjantach odezwała się rywalizacja i chęć zaimponowania dziewczynie i niewinny pokaz zaczął się robić coraz mniej niewinny. Młodzi, chcąc jej zaimponować, zaczęli się przepychać i demonstrować ciosy i chwyty z coraz to większą siłą i samozaparciem. Sytuacja zaczęła być dziwna i kłopotliwa i chłopacy zaczęli pomału zapominać, że miała to być tylko niewinna zabawa. Czapki służbowe zaczęły
fruwać, a to, co zaczęło się w koleżeńskim i sportowym duchu, zaczęło pachnieć testosteronem i wyglądać agresywnie. Kogut nie chcąc, żeby sytuacja się pogorszyła (to był jedyny powód, nie żeby był zazdrosny), podszedł do Ewki, chwycił ją pod łokieć i szepnął do ucha: – Teraz ty cip, cip, idziemy ci kupić piwko. – OK, jak mnie tak ładnie wołasz, to idę. Dziękuję, chłopacy – rzuciła do policjantów, którzy teraz byli tak pochłonięci rywalizacją, że prawie nie zauważyli jej odejścia, i z Kogutem trzymającym ją pod łokieć ruszyła po obiecane piwo. – Wiesz, Kogut, że kiedyś chciałam być policjantką? – Wiem. Nigdy nie zapomnę tego koszmarnego dnia, w którym przypięłaś mnie do siebie tymi dziecinnymi, plastikowymi kajdankami, nie myśląc o tym, że nie masz do nich kluczyka. Przez to musiałem spędzić z tobą cały dzień, ponieważ płakałaś, jak powiedziałem, że kajdanki trzeba rozerwać, bo bez kluczyka nie da się ich otworzyć. Miałaś sześć lat, a ja osiem i już wtedy zachowałem się jak prawdziwy gentleman. Musiałem łazić za tobą wszędzie i wyglądało to tak, jakbyśmy trzymali się za ręce, więc dzieciaki potem się ze mnie cały tydzień śmiały i nazywały twoim chłopakiem, co w wieku lat ośmiu było dość dużą dojebką. – Och, nie wiedziałam, że miałeś tak ciężkie dzieciństwo. No i pewnie i tak ściemniasz, bo ja nic z tego nie pamiętam. – Nawet tego, że mnie chciałaś ze sobą ciągnąć do toalety na siusiu? – A zaciągnęłam? – Ewka poczerwieniała. – Nie. W tym momencie powiedziałem, że tego już naprawdę mam dość, znaleźliśmy drucik i jak największy fan MacGyvera otworzyłem nim kajdanki. Umiem to robić do dziś. – Gratuluję, na pewno w życiu ci się to jeszcze przyda. – No, Ewka, możesz mieć rację, ty lubisz policyjne pałki, a ja kajdanki. I włóż tę rękę z powrotem do kieszeni, mówię to bez żadnych podtekstów i mówiąc „policyjna pałka” mam na myśli policyjną pałkę, nic innego. Już wiem, że z tobą nie można żartować na temat seksu. No i jak wiele razy już wspomniałem, z plaskacza nie chcę już od ciebie dostać, bo mimo że nie wyglądasz, rękę masz ciężką jak cholera. – Cip, cip. – Toć stoję przy tobie. – To przestań już zrzędzić jak stara kwoka i kup mi to piwo, które mi wciąż obiecujesz, a na które czekam już od godziny. I Julce też kup. – Kupię wszystkim, a ty mi pomożesz je donieść i obiecasz, że po drodze wszystkiego nie wypijesz. – Taka zdolna jeszcze nie jestem. – Jak już o twoich zdolnościach rozmawiamy, masz na myśli noszenie czy picie? Bo jakby tak pomyśleć, to może nie powinienem ryzykować i ci tych piw do ręki nie dawać, bo z tobą to nigdy nie wiadomo, kiedy się wywalisz. – Na pewno nie wtedy, kiedy niosę piwo. Tego bym sobie nigdy nie wybaczyła. – Zobaczymy. – Nie zobaczymy nic, bo je doniosę bez żadnego widowiska! Jak śmiesz w ogóle myśleć, że wylałabym coś tak wartościowego jak leszek z nalewaka, i to jeszcze po trzeźwemu! Po pijaku, dobra, czasem się zdarzy, ale po trzeźwemu??? To ty mi już w ogóle nie wierzysz i nie ufasz! – zapiała. – Boże, widzisz i nie grzmisz! – Oj dobra, nie wrzeszcz już, bo mi z tym twoim uprzednim cipaniem, zrzędzeniem i wszystkim normalnie kwokę zaczynasz przypominać. Wierzę ci, ufam ci, ale modlić się do twojego obrazka nie będę. Bierz piwo, zamknij dzióbek i uciekaj do Julki, bo ona bezbąbelkowego też nie pije, a ja nie będę jeszcze i jej zrzędzenia potem słuchać, jeden atak
kwoki na dzień absolutnie mi starczy. Na to Ewka rozpostarła szeroko ramiona, przygarbiła się i powiedziała: „Pok, pok, pok, pok”, z głupim uśmiechem naśladując kwokę, na co chłopak z jeszcze głupszym uśmiechem odpowiedział: – Jakem ja Kogut z rodu ptaków domowych, kukurykuuuuu. I ktoś nas powinien teraz ogłosić mężem i żoną, he, he. – Albo parą wariatów – wtrącił Michał, który usłyszał jego ostatnie słowa i ich poprzedzające pianie. – Trawy się napaliliście, czy co z wami jest? Wiesz co, nawet nie chcę wiedzieć. Oboje teraz wyglądacie jak para z IQ konika na biegunach. Rozpędźcie się już i wracajcie do Julki i Mal, bo one czekają na piwo. Was dwoje gdzieś wysłać… Kazał pan, zrobił sam. – Jak byś słyszał całą naszą rozmowę, panie normalny z wysokim IQ, to byś pan nie mówił, że nam odwala. Nasza konwersacja była sensowna, normalna i spójna. – Jestem pewien, że tak właśnie było w waszej małej krainie wariatów. A teraz serio nie dyskutuj, słuchaj starszego brata i spadaj już z tym piwem. – Patrz, jak się rozpędzam – mruknął Kogut pod nosem. – Możesz sobie zapiać, jak ci to pomoże. Ewka, proszę cię, zabierz stąd swojego ptaka i idźcie już. – Pok, pok, pok, pok – zagdakała Ewka. – I nie pijcie już może. Albo nie bierzcie tego, po czym wam tak nieźle odwala. Ja po was jajek zbierać nie będę. – Oj, Michałku, to się dopiero zaczyna, bo my jeszcze nic nie piliśmy, a palić, nie palimy w ogóle, więc bój się. – Strach się bać, Ewka, normalnie. Spadajcie już kurczaki, serio dziewczyny na was czekają. Jak tylko para wróciła do reszty paczki i rozdzieliła piwa, z głośników zaczęły płynąć pierwsze dźwięki „Smells Like Teen Spirit” Nirvany. Kogut podskoczył jak piesek na widok kości i bez jednego słowa pognał pod scenę, niemalże machając ogonkiem, i wskoczył między większą grupkę ludzi, żeby rzucić się w klasyczne pogo. Kogut ze swoim irokezem na głowie skakał jak szalony, przypadkowo wpadając na ludzi w kotle. Druga, trzecia piosenka i wreszcie miał dość. Wrócił do grupki przyjaciół i opadł ciężko na ławce obok Ewki. Był cały czerwony, spocony i ciężko sapał. – Ewka, gdzie jest moje piwo, pijusie? Nie mów, że mi je zdążyłaś wypić! Ewka zaczęła się tłumaczyć, powoli odwracając się w stronę Koguta, że ona to piwo właściwie uratowała od zmarnowania, bo już się pomału wybąbelkowało, a nikt by bezbąbelkowego piwa nie chciał pić i on właściwie powinien jej podziękować, a nie jeszcze na nią szczekać jak ostatnia suka. Kończąc swoją wypowiedź, spojrzała na Koguta i parsknęła śmiechem. Chłopak wyglądał jak dziecko wojny. Irokez, którego tak starannie układał w domu i który jeszcze przed paroma minutami wyglądał tak dumnie, teraz cierpiał na brak koordynacji. Do tego cała jego twarz była niemal czarna od kurzu i Ewkę korciło, żeby palcem napisać mu na czole „Brudas”, jak to czasami robią dzieci na brudnych karoseriach samochodów. Oczywiście Kogut nie miał pojęcia, czemu Ewa tak szczerzy do niego zęby. – Co? Tak cię cieszy ratowanie piwa? Nie do mnie z takimi tekstami. Ja cię znam. – Chłopak potrząsnął głową, co sprawiło, że irokez na jego głowie niebezpiecznie zafalował, na co Ewka jeszcze głośniej i dłużej zarechotała. – Teraz, hi, hi, wyglądasz jak prawdziwy kogut. Grzebień ci tak fajnie przyklapnął na jedną stronę, jak naszemu kogutowi Zenkowi sprzed lat. I umorusany jesteś jak dziecko po murzynku. – Ewka, bez rasistowskich tekstów, dobra? – Oj, toć ja o murzynku-cieście myślałam, nie o Murzynku Bambo, co w Afryce mieszka. Wiesz, jak dzieciaki jedzą murzynka, to całe umorusane są wokół ust. Ty wyglądasz podobnie, tylko, że ty byś prawdopodobnie musiał jeść tego murzynka też czołem i polikami, żeby tak
skończyć, he, he. – I to cię tak bawi? Żadnego murzynka nie żarłem, daj mi spokój. – He, he, napiszę ci na czole „Brudasek”. Czekaj, nachyl się, bo jakiś wysoki dziś jesteś. Kogut wstał urażony i zaczął rozwiązywać glany, potem ściągnął z siebie koszulkę, zaczął pomału ściągać spodnie, sprawiając, że oczy Ewki stawały się coraz większe i większe i wszyscy z jego paczki, jedna głowa po drugiej, zaczęli się odwracać w jego stronę. – Brudasek? – rzucił do Ewki, stojąc przed nią już w samych bokserkach. – Zaraz się pozbędziesz brudaska. Ewka siedziała z rozdziawioną buzią i szeroko otwartymi oczami, z rumieńcami i szokiem wymalowanym na twarzy. Mimo wszelkich prób, nie mogła odwrócić wzroku od jego nagich, szerokich ramion, niesamowicie seksownego i perfekcyjnego kaloryferka na brzuchu i silnych, umięśnionych ud. – Kogut, toć nie musisz od razu iść się topić tylko dlatego, że ci powiedziałam, że murzynka zżarłeś – niemalże wysapała, nie mogąc zapanować nad swoim przyspieszonym oddechem. – No i nie leź do wody, bo nie masz ze sobą żadnych suchych ciuchów na przebranie. – Nie szkodzi. Żadnych nie zamierzam moczyć. Prawdopodobnie teraz jest dobry moment dla dam, żeby odwróciły na chwilę wzrok. – Z tym prostym stwierdzeniem faktu, Kogut pozbył się ostatniej części garderoby i z okrzykiem „Umyć brudasa” wbiegł do wody. Po tym dało się usłyszeć parskanie i „Kurwa, ja pierdolę, jebnie mnie hipotermia i chuj, koniec będzie brudaska”. Po tym orzeczeniu zanurzył się cały w wodzie i po paru sekundach wynurzył się, parskając i piszcząc jak panienka. – Już jestem dla ciebie dość czysty, pijusie? – krzyknął do Ewki i chlapnął ją wodą. – Przestań tu chlapać, bo nam ognisko zgaśnie i nie będziesz się miał gdzie wysuszyć! – W odpowiedzi na to chlapnął Ewkę prosto na biust. – Konkurs mokrych podkoszulków – krzyknął i wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Konkurs gołych pisiorków – odcięła się Ewka, pozbierała ubrania Koguta i odbiegła parę metrów od ogniska. – Ewka, nie drażnij brudaska! Odłóż moje ubrania pomału na ziemię i odsuń się od nich. – Nieee. – To było jedyne, co Ewka zdążyła powiedzieć, po czym zaczęła piszczeć, bo Kogut, szybki jak błyskawica, wybiegł z wody i zupełnie goły i bez żadnej przyzwoitości zaczął biec w jej kierunku. Dziewczyna była tak zaskoczona jego bezwstydnością i przyciągającą wzrok, niesamowitą budową ciała, że jedyne, co mogła zrobić, to stać na miejscu jak wmurowana, krzyczeć wniebogłosy i wlepiać oczy dokładnie tam, gdzie nie powinna. Dopiero po paru sekundach, kiedy Kogut był już bardzo blisko, oprzytomniała, zasłoniła oczy, żeby nie widzieć jego klejnotów i z oczami przesłoniętymi ręką zaczęła uciekać na oślep, śmiejąc się i piszcząc. Jak można się było domyślać, nie udało się jej przebiec nawet paru metrów. Spodnie Koguta, które wciąż ściskała oburącz, zaplątały się jej między nogami i dziewczyna z wyrazem niesamowitego zaskoczenia na twarzy i piskiem na ustach po raz kolejny tego wieczoru wyrżnęła na ziemię jak długa. Chłopak dogonił ją w tej samej chwili i zdyszany stanął nad nią, sapiąc i szczękając z zimna zębami. – Kogut! Zboczona wredoto, przestań sapać i się natychmiast ubieraj! – krzyknęła Ewka z wciąż zasłoniętymi oczami. – Bardzo bym chciał się ubrać, bo zimno mi tak, że sutkami bym szkło mógł ciąć, ale jakaś wariatka tu biegała i ukradła mi moje ubrania. Myślisz, że mogłaby mi je już oddać? – Ani się rusz! Nie podchodź do mnie z tym czymś na wierzchu!!! – To mi coś rzuć, niech się wreszcie mogę ubrać. – Ewka rzuciła pierwszą lepszą rzecz, którą miała w rękach.
– Już się ubrałeś? – No, w to, co mi rzuciłaś. – To otwieram oczy. Kogut, nie rozwalaj mnie! – Znowu wybuchnęła śmiechem. Artur stał przed nią z rękami skrzyżowanymi na swoich klejnotach, a pod nimi wisiała niebieska skarpetka. – Dzięki, że mi rzuciłaś najmniejszą część garderoby. – Najmniejsza część garderoby na najmniejszą część ciała! – A chcesz się przekonać, że nie masz racji? – Kogut, zboku jeden, kurwa, ubieraj się! – To raczej ty się rozbieraj! – Co? – Ewka wybałuszyła oczy i znów jej zaparło dech w piersiach. Patrzyła na jego szerokie ramiona lśniące od kropelek wody, podążając wzrokiem w dół, do jego umięśnionego brzucha i niżej, gdzie nigdy nie powinna patrzeć. Serce waliło jej w piersiach tak mocno, że była pewna, że Kogut to słyszy. – Ale nie bój się, nie wezmę cię tu siłą na oczach wszystkich ludzi, chciałem ci tylko powiedzieć, że idziemy się kąpać. Radek i Mal już siedzą w wodzie. „Obyło by się bez użycia siły” – pomyślała Ewka, komentując w głowie ostatnią uwagę Koguta o „wzięciu jej siłą”, a na głos dodała: – Mowy nie ma, ja sobie tyłka odmrażać nie będę! Kogut, co robisz? Spadaj! Ani się waż! Aaaaaaaaa, ratunku! Chłopak zeskrobał ją z ziemi i przerzucił przez ramię, podążając w kierunku wody. Ewka zaczęła go bić pięściami po plecach, ale szybko zrezygnowała, bo bała się, że przypadkowo klepnie go w jego zgrabny, goły tyłek, a tego by nie przeżyła. – Puść mnie! – Żadnej reakcji. – Ty neandertalu! – Nic. – Kogut, ty fiucie! – Zadziałało. Artur zatrzymał się i zaczął się rechotać. – Że jak, proszę pani? Fiucie? He, he, he!!! W życiu tego nie słyszałem z twoich ust! – Śmiech go totalnie osłabił, musiał usiąść na ziemi, sadzając Ewkę obok siebie i trzymając ją za rękę, żeby mu nie uciekła. Rechotał się jak dziki. – Ty do mnie per fiucie się zwracasz, w sytuacji, gdy nie mam na sobie nic oprócz jednej skarpetki na trzeciej nodze? No ale o czym to myślimy, panno Ewo? – Zamknij się i mnie nie rozśmieszaj, Kogut, bo już i tak prawie się posikałam. I nie ciągnij mnie do wody, bo cię zabiję. Ja się za chuja nie będę nago kąpać! – A za fiuta? – He, he, he, tylko takiego z czerwoną kokardką. – A z niebieską skarpetką nie? – Ani ze złotą skarpetką! Kokardka ma być i koniec. Już, proszę cię, przestań gadać i spadaj się kąpać albo ubierać, bo ludzie już się na nas naprawdę gapią wzrokiem pod tytułem „Ci to są naprawdę rąbnięci” i „Chyba zawołamy policję”. – No dobra, to ja się idę ubierać. Trzęsie mną jak alkoholikiem na delirce. – À propos, ja nie mam już piwa. Ubieraj się i idź po leszka. – A nie mogę się tak przejść, jak mnie pan Bóg stworzył? – Ale jak najbardziej! Proszę bardzo, jak chcesz, żeby cię moi koledzy do kicia zamknęli? Albo właśnie nie, bo byś się wywinął od kupowania mi piwa. Także spadaj się ubierać. Zanim się ubierzesz, unikaj policji, a potem leć po moje piwo. – Jasne, tak jest, już uciekam, więcej niż trzy razy powtarzać mi nie trzeba. Współpraca z kolegami z policji jest baaardzo ważna. Nie chcę, żebyś na mnie z jakąś pożyczoną pałą wyskoczyła. – Kto na kogo dziś z pałą wyskoczył??? – wypaliła Ewka i od razu pożałowała i poczuła, że
się czerwieni. – Ja myślę, że po pierwsze, to, z czym dziś wyskoczyłem, nie było pożyczone, tylko domowej i własnej hodowli, a po drugie, to nie nazywałaś to jakoś trochę inaczej. – Mogłabym zaproponować jeszcze parę nazw, ale jako dama raczej poprzestanę na tej jednej nazwie, której już nie będę wspominać. I jak na razie nie sprawiłeś, że wierzę w magię. – Co??? Magiczne pałki? Nie miałem nawet szansy zaprezentować magii swojej różdżki! – Kogut, buzia w dziób!!! Mi chodzi o magiczny kubeczek, co się sam napełnia!!! Faceci to by tylko o pałach truli! – Ja wolę określenie „różdżka”. I tak będę to chyba od dziś nazywał. Magiczna różdżka. – Magiczna-dupiczna. – Dupiczna raczej nie, preferuję coś innego. Cip, cip. – Spadaaaaaaaaj po piwo!!!!!! Cip, cip. Ja na ciebie tu poczekam. I się w końcu ubierz, bo mam dość widoku tej twojej niebieskiej skarpetki. – Mogę ją zdjąć, jak ci przeszkadza jej widok, nie ma sprawy. – Ani się waż!!! Przynajmniej nie jak ja na ciebie patrzę. Będę mieć dziś koszmary. – Na pewno koszmary? – Spaaaaaadaj! – Ewka poczerwieniała i pod nosem zamruczała sama do siebie: – Koszmary jak jasna cholera. Pewnie w ogóle nie będę spać. Cholerne męskie kaloryferki. Kogut poleciał pędem po ciuchy i w ciągu paru minut już był z powrotem. – Leziemy po leszka. I pamiętaj, że przysięgałaś uroczyście, że mogę ci ufać i wierzyć, że nic nie wylejesz. – Babcia by mnie zabiła, gdyby wiedziała! – Że piwo wylałaś? – Że przez takie durnoty przysięgam. Zlałaby mnie na kwaśne jabłko i w piecu upiekła. – To twoja babcia to Baba Jaga czy Hitler? – Moja babcia to najsłodsza i najlepiej wychowana terrorystka psychiczna. Swoją słodyczą i ciasteczkami wszystko może wytargować, i wszystko jej obiecasz, i wszystko dla niej zrobisz, nawet jak z całego serducha tego nie chcesz. Jabłka w piekarniku piecze, a jak już wspomniałam o zbitym jabłku, to mi od razu te jej pieczone jabłka i piekarnik do głowy wlazły. A za te jabłka to też dla niej wszystko zrobisz, nie musi tylko ciasteczkami domowej roboty przekupywać. – No prawda. I za te jej ręcznie robione na drutach, najcieplejsze skarpety na świecie to też bym wszystko dla niej zrobił i nawet z terroryzmem psychicznym by na mnie wyskakiwać nie musiała… To my już na piwo czy przez piwo raczej nic nie przysięgajmy, niech nas staruszka nasza w piecu piec nie musi. – Za zwykłe picie piwa też by nas upiekła. Babcia mi wciąż pieniądze na lody daje, jakbym ja siedmiolatką niewinną była… a ja, jak ta wyrodna wnuczka, piwo za to żłopię! – Ty wyrodna wnuczko, dziś pijesz za moje pieniądze, nie za babcine. A ja cię za to w piecu piec nie będę, nie musisz się martwić. – Oj, ja się dziś absolutnie o nic nie muszę martwić! Bo dziś mam magiczny kubeczek, co mi się sam napełnia. I ognisko, przy którym za chwileczkę będziemy kiełbaski opiekać i super przyjaciół, którzy czasami są tak samo durni jak ja, i świetną muzykę. Czego jeszcze bym mogła chcieć od życia? – Dobrego seksu na zakończenie tego cudownego dnia. – Kogut wyszczerzył zęby. – I ja ci to mogę zagwarantować, jeśli tylko będziesz chciała. – Spojrzał na nią ze swoim rozbrajającym uśmiechem na ustach i z takim żarem w oczach, że Ewkę zamurowało, zrobiło się jej gorąco i poczuła się tak, jakby żar jego oczu powędrował prosto do najniższej części jej brzucha i jeszcze niżej, powodując tam mały, rozkoszny skurcz. Po paru sekundach otrząsnęła się z tego
obezwładniającego, słodkiego uczucia, oderwała od niego wzrok, wyzywając się w myślach od idiotek i robiąc sobie wytyki, że Kogut znów robi sobie głupie żarty, a ona reaguje jak napalona nastolatka. – Wal się, Kogut – zmusiła swój mózg do elokwentnej i wyszukanej odpowiedzi. – Wolałbym ciebie – jego odpowiedź była natychmiastowa. Ewka otworzyła szeroko oczy i zrobiła urażoną minę. – Spadaj z tymi swoimi blond dziuniami, co się tak ślinią na twój widok, może na nie zadziałają twoje głupie teksty, na mnie to nie działa. – „Dzięki Bogu, że ludzie umieją kłamać” – pomyślała. – I kończę ten temat, bo wiem, że sobie głupie żarty robisz. Nie będę się nawet obrażać, tylko ci powiem, że cymbał jesteś i więcej tak do mnie nie mów, jeśli jeszcze kiedykolwiek będziesz chciał mieć na czym tę swoją niebieską skarpetkę zawiesić. Teraz przeproś, powiedz, że żartowałeś i chodźmy się porządnie upić. – Przepraszam. Nie żartowałem, użyłem tylko złego słownictwa. Chodźmy się upić. Ewka na to poczerwieniała i znów poczuła, że robi się jej gorąco, ale nie chcąc się pogrążać głębiej w tej dziwnej rozmowie, przytaknęła tylko, i zaczęła ciągnąć przyjaciela za rękaw w stronę stoiska z piwem. Kiedy mijali wysoki ceglany murek dzielący stoiska z jedzeniem od pola namiotowego, Kogut złapał ją za ramiona, przyparł do ściany i pocałował tak mocno i tak namiętnie, że pod Ewką ugięły się kolana i jęknęła wprost w jego usta, zaskoczona siłą swojej reakcji na jego ciało. Jego język umiejętne penetrował jej usta, wzbudzając w dziewczynie fale rozkoszy. Kiedy przywarł do niej całym ciałem i poczuła jego udo miedzy swoimi, jęknęła znowu głośno i przeciągle, a jej biodra automatycznie przylgnęły do jego. Kiedy Artur ją puścił, nogi jej drżały i bała się, że upadnie. Nie wiedziała, czy ma go teraz zdzielić w twarz, czy przylgnąć do niego całym ciałem i pozwolić mu zrobić z nią, cokolwiek będzie chciał. Czuła przypływ gorąca do miejsc, o których nie chciała myśleć, jej serce waliło tak mocno, że była pewna, że Kogut słyszy jego dudnienie, a policzki ją wręcz paliły. Gdy próbowała wymyśleć, jak ma zareagować, Kogut uśmiechnął się do niej, puścił oczko i rzucił: – Cena za magiczny kubeczek. Ewka nie mogła się skupić, nie potrafiła też zapanować nad swoim płytkim, szybkim oddechem. Kiedy wreszcie mu odpowiedziała, jej głos był zadyszany i zachrypnięty: – To, że mi dziś kupujesz piwo, jest wynikiem twojej głupiej paplaniny i twoich komentarzy, za które musiałeś przeprosić, ja nie muszę za nic płacić! A już na pewno nie w taki sposób! – Mogę więc przeprosić i za to, co teraz zrobiłem, ale nie mogę powiedzieć, żebym tego żałował. Chodźmy po to piwo. – Chłopak uśmiechnął się, jakby się nic nie stało, obrócił się na pięcie i pomaszerował do stoiska z piwem. – Idziesz? – krzyknął, nawet się nie odwracając. – Chcę iść – bąknęła do siebie Ewka. – Gdyby tylko nogi mi się tak nie trzęsły. Co to, kurwa, miało być? „Co to, kurwa, miało być?” – Kogut walnął się w czoło po tym, jak już odniósł piwo paczce. Musiał im powiedzieć, że idzie po coś do samochodu, bo potrzebował przewietrzyć sobie głowę. Nie mógł uwierzyć, że ot tak pocałował Ewkę. Krew wciąż buzowała w nim niemiłosiernie od tego pocałunku. Wciąż słyszał zdziwione i zadowolone jęknięcie Ewki, kiedy przyparł ją do muru. Wciąż czuł ciepło jej ciała i wilgoć jej ust. Musiał użyć całej siły woli, żeby się od niej oderwać. I to jej zamglone spojrzenie, przepełnione zaskoczeniem i pożądaniem, kiedy się od niej odsunął, jej wciąż rozchylone zapraszająco wargi… Mógł tylko dziękować Bogu za to, że miał na tyle rozumu, żeby ją puścić po jednym pocałunku. Gdyby mógł, przyparłby ją do muru jeszcze silniej, żeby czuć każdy centymetr jej ciała tuż przy swoim, słyszeć jej jęki i smakować jej wilgotnych, gorących ust… Zamiast tego będzie teraz musiał wrócić do przyjaciół i zachowywać się tak, jakby nic się nie stało. Będzie musiał być tak blisko Ewki i oprzeć się
pokusie dotykania jej i całowania. – Osz kurwa, ciężkie jest życie faceta – przeklął na głos, po czym spakował kiełbasę ogniskową z auta i ruszył z powrotem do paczki, rozmyślając o tym, co ma teraz zrobić i powtarzając sobie w koło, że musi trzymać ręce z daleka od Ewki. – No, opijce moje, czas na kiełbaskę – rzucił i pożałował, że mówiąc to, spojrzał akurat na Ewkę, która szybko odwróciła wzrok i cała się zarumieniła. „Teraz pewnie pomyśli, że znowu miałem na myśli coś dwuznacznego” – przeklinał się w duchu, a na głos dodał: – Kijki mamy schowane w trawie. Michał, skoczysz po nie? Ja przygotuję chleb i musztardę. Wszyscy, z wyjątkiem Ewki, rzucili się na kiełbasę ze smakiem. Kogut wziął byka za rogi i usiadł obok niej, wręczył jej kijek i kiełbasę i uśmiechnął się do niej niewinnie. – Jeść też trzeba, pijusie, nie tylko pić. Smacznego. – Nawet nie wiedział, że w napięciu wstrzymywał oddech, dopóki Ewka nie odwzajemniła uśmiechu i podziękowała. Tym razem uszło mu na sucho, musi być pewny, że następnego razu nie będzie. Nie mógł sobie pozwolić na spontaniczne przypieranie jej do muru i całowanie jej, jakby się miał skończyć świat. Nieważne, jak bardzo jej pragnął, najpierw musiał przemyśleć to wszystko, a dopiero potem działać. A działać chciał jak diabli… Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że Ewka to nie pierwsza lepsza panienka i musi ją traktować inaczej niż wszystkie łatwe lalunie, które rzucały się na niego, pozwalając na wszystko. Ewka zasługiwała na coś więcej niż przelotny związek, a on czuł, że wreszcie pomału zaczyna do tego dojrzewać. Przyjaciele bawili się świetnie do białego rana. Koncert Iry był świetny i całej paczce udało się porobić mnóstwo zdjęć z członkami kapeli i Ewka dostała od wszystkich autografy, które tak bardzo chciała. Jej magiczny kubeczek napełnił się tyle razy, że kompletnie ją „zmęczył” i musiała „odpocząć”. Spała na trawie i nie chciała się dać obudzić. Julka musiała opryskać jej twarz zimną wodą i kiedy Ewka się obudziła, było jasne, że na własnych nogach ciężko jej będzie dojść do domu, do którego były prawie trzy kilometry. Niestety wszyscy z paczki pili, więc nie było mowy, żeby ktoś prowadził auto. Chcąc, nie chcąc, Ewka musiała iść pieszo. Droga wydawała się nieskończona, ale paczka uprzyjemniła ją sobie małym skrótem prowadzącym przez pole słonecznikowe. Szli tak wąską dróżką pośrodku pola, ze wszystkich stron otoczoną przepięknymi słonecznikami i mimo zmęczenia wszystkim zrobiło się pięknie w sercach i duszach. Nawet Ewka, która nie miała siły ani chęci wlec się do domu ze strasznym kacem, na chwilę się ożywiła i zmobilizowała do żwawego stawiania nogi za nogą, a w jej głowie wykiełkowała przyjemna myśl o łóżku i ciepłej herbacie czekającej w domu Julki. – Już w życiu nie chcę pić piwa! – skarżyła się, wlekąc się na samym końcu. – W życiu! O matko, głowa mi pęknie. Julka, pomocy. No przysięgam, ostatni raz w życiu tyle wypiłam! – Następnym razem mogłabyś dotrzymać słowa i serio nie pić tyle! Ty się nigdy nie nauczysz! Zawsze to samo z tobą, pijesz jak wielbłąd, a potem, jak masz kaca, przysięgasz, że już nigdy. No i nie pijesz. Aż do następnego razu. Po czym znowu biadolisz, narzekasz i przysięgasz. To się nazywa, Ewka, masochizm. Teraz pewnie będzie tak samo. Pójdziemy do domu, pobiadolisz, zaśniesz i jak się obudzisz po południu, to znowu będziesz przysięgać, że ostatni raz, a w piątek będziemy cię wlec do domu naprutą jak rakieta. – Pierd palowy, nie będę napita jak rakieta. Już nigdy, przenigdy w życiu, przysięgam. A co w tym właśnie złego, że się dziś upiłam, poza dzisiejszym i prawdopodobnie jutrzejszym, czyli dla podsumowania – dwudniowym, kurwa, kacu? Nic innego złego z tego nie wyniknie. I babciu moja kochana, jak będziesz chciała kogoś zbić na kwaśne jabłko i upiec, to nie mnie. Nie moja wina, że mi Kogut wciąż piwo nosił. – Dostała, co chciała – odpowiedział Kogut. – Ja zawsze dotrzymuję obietnicy. A twoja
babcia o niczym nie wie, już się uspokój, nikt cię na kwaśne jabłko z cynamonem piec ani bić nie będzie. – Matko, Kogut, już nie bądź taki honorowy z tym obiecanym piwem. Dobra, moja wina, że się upiłam. Teraz będę za to cierpieć w nieskończoność. Ale od babci pieniędzy na lody nie przepiłam, to by było świętokradztwo i do piekła bym za to poszła. A tam bym się piekła i piekła do nieskończoności, czyli za długo, bo jabłka się pieką tylko godzinkę. A tak w ogóle, to matko, już w życiu nawet czuć piwa nie chcę! Fuj, fuj, fuj! Na samą myśl mi jest niedobrze. To był ostatni raz! W życiu już nic nie piję. – Twoje „nigdy w życiu” znaczy „do następnego tygodnia”, jak cię znam – skwitowała Julka. – Nigdy! Przynajmniej nie aż tyle. – No widzisz, już zaczynasz mięknąć. Przed chwilą było „nigdy”, teraz jest „nie aż tyle”, jutro będzie „jedno malutkie piwko”, a w piątek już będzie „a co mi tam, jak młodo żyć, to pić”. – No tak, ale tylko troszkę. Naprawdę. – Wygląda na to, Ewa, że nie tylko ty masz dziś z tym problem – odezwał się Radek. – Mal dziś puściły wszystkie tamy i piła whisky. I spójrz na nią, nawet nie kontaktuje. – Konta… kontaktuję – odpowiedziała Mal. – Tylko moje nogi z mózgiem nie kontaktują, panie mądraliński. Ale ci udowodnię, że mogę i tak chodzić sama, nawet bez twojego trzymania mnie za rękę. O, widzisz? – zapiała, z dumą puszczając jego rękę i wdrapując się na małe schodki, które potem prowadziły w dół niewysokiej skarpy. – Widzę, kochanie, i jestem z ciebie dumny, ale już mi podaj rękę, bo się boję, że z tych schodów spadniesz i sobie guza na tej swojej upitej główce nabijesz. – Ty mnie tak nie traktuj jak małe dziecko! No! Z niczego nigdzie nie spadnę. Mogę sobie nawet pogiebać, to znaczy pobiegać, o, zobacz – wypowiadając te słowa Mal wzięła rozbieg do szczytu schodów i, mimo sprzeciwu Radka, puściła się schodami w dół. Kilka stopni pokonała w miarę normalnie, ale im niżej była, tym bardziej się rozpędzała. W końcu nie dała już rady przebierać nogami z pożądaną szybkością, straciła równowagę i poleciała głową do przodu, w kupę świeżo skoszonej trawy i chwastów na końcu schodów, które pochłonęły ją jak mętna, zielona woda. Wszystko stało się w okamgnieniu i Radek z resztą przyjaciół wciąż jeszcze stali na szczycie schodów, patrząc ze strachem w oczach na jej upadek. Julka nawet nie chciała myśleć, co mogło się jej stać. Radek zbiegł błyskawicznie na dół i wyciągnął Malwinę z kupy zarośli. – Mój bohater – rozchichotała się Mal. – Ale wiesz, tu by mi się nawet całkiem dobrze spało. Możecie mnie tu dziś zostawić i przyjść mnie pozbierać jutro. – Nic jej nie jest – krzyknął chłopak, uspokajając resztę przyjaciół, która ze strachem spoglądała na nich w dół. – Szczęście pijaka ją chyba trzyma, bo pijanym ludziom nigdy nic złego się nie dzieje – rzuciła z góry Ewka. – Nawet jak z roweru pod samochód wpadną, jak pan Władek z YouTube albo mój wujek-wytrzeszcz, co sobie tyłek w zimę odmroził i miał szczęście, że w ogóle przeżył. – Co tu tak, kurde, nieładnie śmierdzi, Radek? – Mal pociągnęła nosem. – Chyba mi się nie spierdziałeś ze strachu, co? – Noż kurde, Malwina, ty to taka romantyczna jesteś! Ale… czekaj, serio coś tu śmierdzi. Wstawaj, idziemy stąd. Bóg wie, co tu jest w tej kupie trawy, ciemno tu jak cholera, absolutnie nic nie widać. – Och, Radek, nie biadol. Wiesz, jakie to było fajne? Nabrałam takiej prędkości, że prawie leciałam! – Żadne prawie, ty mój oszołomie, ty naprawdę leciałaś. Przeleciałaś jakieś pół metra głową w dół!
– Mal, ale się strachu najedliśmy, wariatko! – krzyknęła Julka stojąca już przy parze przyjaciół. – Mogłaś sobie coś złamać albo głowę rozbić! – Julka usłyszała, że za jej plecami Kogut niemal krztusi się ze śmiechu i na niego też się wydarła: – Ciebie to bawi, Kogut?! Ja wiem, że czasem cię złapie głupawka i się śmiejesz, jak nie ma z czego, ale jej upadek śmiesznie nie wyglądał, tylko groźnie! Mógłbyś czasami i po ludzku zareagować i nie robić z siebie wielkiego twardziela. Kogut próbując zapanować nad śmiechem, wykrztusił: – Ja niczego z siebie nie robię, he, he. Jasne, że się wystraszyłem, ale, he, he, widzisz, że nic się jej nie stało. Prawie nic… Coś ma z czołem, he, he, he. – Teraz i Radek zaczął się śmiać, patrząc na czoło Malwiny. Julka i Ewka podążyły za ich wzrokiem. – Sorry, ale ja nic nie widzę – stwierdziła Julka. – Za ciemno – dodała Ewka. – Widzieć nie musicie, wystarczy czuć, bo czuć to porządnie! – roześmiał się znowu Kogut. – Co jest? Dlaczego się ze mnie śmiejecie? – O matko! – krzyknęła Ewka. – Już wiem, co to jest! – Co??? Jasna dupa, co mi się stało? – Mal otrzeźwiała i spoważniała. – Hmmm, nie wiem, jak mam ci to powiedzieć – zaczęła Ewka. – Normalnie, prosto z mostu, jak człowiekowi i już, teraz, szybko, bo nie wiem, o co chodzi i bać się zaczynam, bo ludzie jak sobie coś poważnego zrobią i są w szoku, to nawet tego nie czują. – No, Mal, ty nic poważnego sobie nie zrobiłaś i w szoku chyba nie jesteś, a poczuć, poczujesz wszystko na pewno, bo… upadłaś głową w psią kupę i masz ją rozsmarowaną na całym czole! – Nie!!! – krzyknęła Malwina i zaczęła wycierać się rękawem, podczas gdy reszta grupy próbowała zapanować nad salwami śmiechu. – O matko, ja się porzygam! Kurwa jasna, o matko, fuj! Mam psią kupę na czole!!! Psią sraczkę! O matko, mam nadzieję, że chociaż psią, bo jak to jest ludzka, to do końca życia będę miała do samej siebie obrzydzenie! Oj, kurwa! Zróbcie coś!!! Radek, kurwa jasna, zrób coś! – Radek zdjął swoją koszulkę, namoczył ją w wodzie mineralnej z butelki, którą podał mu Kogut, i wytarł jej czoło. Julka wyciągnęła z torebki chusteczki do demakijażu i podała je kumpeli, a Ewka wyciągnęła z kieszeni tubkę z żelem dezynfekującym do rąk. – Ewka, nie masz tego więcej? – spytała z nadzieją w głosie Malwina. – Nie martw się, możesz zużyć całą tubę. Ty jesteś w większej potrzebie niż ja – odpowiedziała Ewka, próbując się nie roześmiać. – Ale mi to nie wystarczy! Ja potrzebuje jakieś sześćdziesiąt litrów takiego żelu, żebym się mogła w nim wykąpać!!! W życiu już się tak nie upiję, o matko, będę miała z tego traumę życiową! – Wszyscy znowu się roześmiali. – No chodź, mój śmierdziuszku, zabierzemy cię do domu i porządnie wykąpiemy – uspokajał Radek. – To był pierwszy i ostatni raz! W życiu mnie nikt tak nie nazwie, bo znajdę psią srakę i pierwszej osobie, która to powtórzy, rozsmaruję na głowie! – Usta i broda Mal zaczęły drżeć i Radek w oczekiwaniu na jej łzy przytulił ją mocno i zaczął przepraszać, ale już po momencie zdał sobie sprawę, że jej usta drżą dlatego, że próbuje zapanować nad śmiechem. – Łahahahahaha, hahaha – wybuchnęła Mal – o hahahaha!!! Kupa na głowie, tego jeszcze nie było!!! Ale i tak zabraniam komukolwiek o tym mówić! Bo zabiję! Ha, ha, ha! Mówię serio, kurwa!!! Tego wieczora, po powrocie do domu Kogut opowiedział Michałowi, co się wydarzyło między nim a Ewką i stwierdził, że musi się jeszcze napić, bo robak jeszcze pływa. Michał po
bratersku przyniósł z lodówki butelkę żubrówki i dwie szklanki, co skwitował słowami: „Ja pierdolę, w tym domu kieliszków do wódki nigdy nie można znaleźć, jak są człowiekowi potrzebne”. Chłopacy wypili pół butelki i po paru bełkotach Kogut stwierdził, że zapił robaka i już nie pływa i mu dał spokój, więc mogą iść spać. Rozeszli się do swoich pokoi. Kogut nawet nie zdążył się położyć do łóżka i zasnął na podłodze, ściągnąwszy tylko skarpetki, a Michał walnął się do łóżka w ubraniach i glanach. Nie było nawet mowy, żeby próbował zrobić coś tak skomplikowanego jak rozsznurowywanie wysokich butów. Nawet za snickersa. Michał otworzył oczy i poczuł, że lada chwila zwymiotuje. Jeszcze nigdy nie czuł się tak okropnie. Przez chwilę zastanawiał się, czy zdąży dobiec do toalety, gdy usłyszał, że drzwi pokoju Koguta otwierają się pomału z okropnym zgrzytem. Z myślą, że brat zajmie mu łazienkę, do której on tak bardzo teraz potrzebuje się dostać, wyskoczył z łóżka, jak najszybciej mógł, nie zwracając uwagi na to, że właściwie nie biegnie, tak jakby tego oczekiwał i chciał, tylko się zatacza. Zdeterminowany jednak „gnał” naprzód, odbijając się od jednej ściany do drugiej, podskakując do góry, żeby „przeskoczyć” krawędź dywanu i się nie potknąć. Kogut go dogonił na półmetku i teraz „biegli” łeb w łeb, zataczając się, odpychając od siebie i ledwo utrzymując równowagę. Morderczy wyścig pod tytułem „Kto pierwszy do klozetu” trwał. Chłopacy byli ledwo przytomni, ale w pełni świadomi faktu, że ten, kto dobiegnie do klozetu pierwszy, zatrzaśnie drugiemu drzwi przed nosem. Stawka była wysoka – paw na podłodze przed łazienką, którego potem trzeba będzie posprzątać, inaczej mama zabije, bądź paw w kiblu, którego łatwo da się spłukać. Kogut się zdeterminował, bo sprzątać pawia nie chciał i zaczął przez chwilę prowadzić. Jego krok był niepewny, ruchy chaotyczne i nieskoordynowane, twarz niemal zielona, a na czole krople potu. Podbiegł do drzwi łazienki jako pierwszy i w uniesieniu i poczuciu triumfu, złapał za klamkę i pchnął drzwi z całej siły, po czym odbił się od nich jak piłeczka i wylądował na podłodze. W obłędzie wyścigu, nietrzeźwości i niekoordynowaniu myśli z ciałem zapomniał o fakcie, że drzwi od łazienki nie otwierały się do wewnątrz, ale na zewnątrz, więc siła, z jaką na nie naparł, odrzuciła go na podłogę. Nie miał już nawet siły, by się podnieść i zwymiotował na posadzkę. Michał stał nad nim i choć w sercu wola, żeby przesunąć brata od drzwi i wbiec do łazienki, była silna, samą siłą woli zrobić tego nie mógł i podzielił los brata. – Kogut, menelu, zabiję cię! Zarzygaliśmy cała podłogę. Nie śpij, pijaku, trzeba to posprzątać. Kogut, chuju, mama nas zabije, jak to zobaczy. Wstawaj, do kurwy nędzy!!! – Jedyną odpowiedzią, jaką otrzymał Michał, było tylko głośne beknięcie brata. – Artur, ty świnio, może i jesteś młodszy, ale to nie znaczy, że ja będę sam sprzątał ten bajzel! Gdyby nie ty, zdążyłbym na czas do kibla. Wstawaj do jasnej cholery, bo ci tyłek skopię!!! – Kogut otworzył oczy i spojrzał nieprzytomnie na brata z uniesionymi do brody pięściami. – Ja ci skopię tyłek, Michale ty! I widzisz, ja cię od chujów nie wyzywam, nawet jak tę podłogę zarzygałeś. Matko, jak tu śmierdzi! – Po tej przemowie zamknął oczy i znowu odpłynął. Chcąc nie chcąc, Michał musiał przyznać, że wczoraj wypił mniej niż Kogut i prawdopodobnie czuł się od niego przynajmniej dziesięć razy lepiej. Jak najlepszy brat na świecie, poszedł do kuchni, wziął szmatę i z ogromnym obrzydzeniem umył podłogę, powstrzymując nowe fale mdłości. Mimo że bardzo chciał, nie miał siły przenieść, przeciągnąć ani przeturlać Koguta do jego pokoju, ba, nie miał nawet siły wrócić do swojego. Czując, że świat wiruje mu coraz szybciej przed oczami, usiadł na chwilę obok brata. Gdy chwila minęła, obaj chrapali już na podłodze pod drzwiami łazienki, gdzie po jakimś czasie znalazła ich pani Orzelska. Ani krzykiem, ani plaskaczem w twarz nie dało się ich obudzić, a że potrzebowała iść do łazienki, jedynym wyjściem było zawołać męża i przenieść tych dwóch dryblasów do ich łóżek. Po tych porannych ćwiczeniach pani Orzelska stwierdziła, że nie może chłopaków zostawić w łóżkach w ubraniach w takim stanie, w jakim są, to znaczy: upapranych w błocie, trawie, i Bóg
wie, czym jeszcze (wolała o tym wnikliwiej nie myśleć), ale jak rozebrać dwóch pijanych dryblasów, którzy przerastali nawet jej męża? Jedynym sposobem było więcej porannych ćwiczeń, podnoszenie ręki, grzbietu, tyłka, nogi, żeby wyciągnąć chłopaków głowa po głowie, noga po nodze, zad po zadzie z ciuchów. Z Michałem poszło całkiem łatwo i nawet podczas całego procesu rozbierania przebudził się nieco i współpracował, przy okazji zbierając piekielny opieprz od mamy, ale z Kogutem był mały problem. Mimo że był niemal nieprzytomny i ani razu nie otworzył oczu, z zaciekłością się bronił, kiedy rodzice próbowali mu ściągnąć z zadu spodnie, a że ich syn był już, choć bardzo młodym, to jednak dorosłym mężczyzną, nie dawali mu rady. Pani Orzelska jednak uparła się, że chce czy nie, ufajdane spodnie mu z tyłka zedrze i nie pozwoli mu w nich spać w czystej pościeli. I wtedy się jej przypomniało, że syn ma straszne, obezwładniające łaskotki i to im na końcu pomogło w zwycięstwie. Jednak w jej głowie zrodziło się pytanie, dlaczego, do jasnej cholery, Artur tak strasznie boi się zdjąć spodnie? Obiecała sobie, że się go o to spyta, jak tylko chłopak się obudzi. Gdyby wiedziała o wieczornej akcji Ewki pt. „Ukraść ciuchy Koguta”, wiedziałaby, dlaczego tak o nie walczył. Rodzice przykryli chłopaka kołdrą po same uszy, pocałowali w czółko jak małego bajtla i wyszli z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Po tym mama chłopaków zabrała się za pranie i sprzątanie, żeby pozbyć się okropnego zapachu w przedpokoju, którego nie chciała za bardzo identyfikować, jednak mimo prób wyparcia tej myśli ze świadomości, wiedziała, że jej dom, o który zawsze tak dba i kocha, cuchnął teraz wymiocinami jej dwóch ukochanych synów. – Ja wam kurde dam! – odgrażała się podczas sprzątania, mamrocząc sama do siebie. – Tylko się obudźcie, śmierdziuchy jedne, ja wam dam! Bracia na dobre obudzili się późnym popołudniem. Michał, wściekle głodny, ubłagał mamę, żeby zrobiła kanapki dla niego i Artura, bo oni sami nie czuli się na siłach. Po jękach, prośbach i psychicznym synowskim terroryzowaniu kobieta zgodziła się coś przygotować, więc Michał poczłapał do pokoju brata, żeby przekazać mu dobrą wiadomość. Opadł ciężko na ogromny, stary fotel, wciąż czując, że wszystko wiruje mu lekko przed oczami. Kogut nie miał zamiaru wstawać z łóżka, nie czuł się do tego zdolny i choćby miał umrzeć śmiercią głodową, nie było mowy o doczłapaniu się do kuchni, więc z ogromną radością przyjął wiadomość o nadchodzących kanapkach. Po paru minutach do pokoju weszła ich mama z nieziemsko wyglądającymi kanapkami przybranymi sałatą, pomidorami, ogórkami i szczypiorkiem. Chłopacy rzucili się na talerz i chwycili po kanapce, niestety nie było im dane zatopić w niej zębów, bo obu kanapki wypadły z rąk na dźwięk krzyku matki: – To tak się, dupa jasna, odwdzięczacie za to, że was nosiłam w brzuchu, każdego po dziewięć cholernych, zarzyganych miesięcy?! Potem sranie, przebieranie, pieluchy i papki!!! Tak mi się teraz za to odwdzięczacie, capy jedne?! – Chłopacy spojrzeli na siebie z rozdziawionymi buziami, nieprzyzwyczajeni do dźwięku krzyczącej mamy, a już na pewno nieprzyzwyczajeni do głosu mamy używającej słów „dupa”, „cholera” czy „rzygi”. Zszokowani i przestraszeni bali się cokolwiek powiedzieć. – Menele!!! Meneli, cholera, wychowałam!!! Jednego i drugiego!!! A myślałam, że z was to coś porządnego wyrosło, a nie kapuściane głąby prześmierdnięte wódką! – Ale mamuś, o co chodzi? – niemalże wyszeptał Kogut. – Jesteście moimi dziećmi i zrobiłabym dla was wszystko, ale jeśli jeszcze raz się odważycie przyjść do domu tacy naprani, jeszcze raz zasmrodzicie dom rzygowinami, jeśli jeszcze raz będziemy musieli was z waszym tatą, cholerne byki, do pokoju holować, przyrzekam, że marnie skończycie!!! Żebyście zrozumieli, powiem w języku, który zrozumiecie: jeszcze raz was znajdę tak sponiewieranych, to tak wam tak zakurwię z laczka, że na księżycu wylądujecie i nie będzie „mamuś, zrób nam kanapki”! – Chłopacy jeszcze mocniej rozdziawili buzie, a Kogutowi cały
talerz o mało nie wypadł z rąk na dźwięk jego własnej mamy cytującej Kazika i przeklinającej! Na szczęście Michał w porę chwycił talerz i z tak samo szeroko otwartymi ustami i oczami patrzył niemądrze na brata. Mama kontynuowała: – Myślicie, że ja się z drzewa urwałam i nie wiem, co do czego!? Ja was bardzo dobrze znam! Obu! I wiem, co robicie, z kim robicie i kiedy. I jak na razie wam na wszystko pozwalałam, bo się nigdy za was nie musiałam wstydzić i wolność mieliście, i wszystko, bo się zachowywaliście jak para w pełni umysłowo rozwiniętych młodych mężczyzn, więc pozwalałam, na co pozwalałam. Ale dziś przegięliście! I żeby mi to był pierwszy i ostatni raz! Nie chcecie wiedzieć, co będzie za drugim razem, ostrzegam! Więc żeby mi żadnego drugiego razu nie było!!! Jasne?! – No, to już się nie powtórzy, mamuś – odpowiedział Kogut. – Jak się tak kiedyś znowu upijemy, to nie przyjdziemy do domu. – Plask, mama Koguta walnęła go laczkiem w głowę, a Kogut wywalił oczy, jakby go jasny grom z samego nieba poraził. – Dzieci się, Artur, po głowie nie bije, żeby głupie nie były, ale widzę, że tobie to jakoś specjalnie nie zaszkodzi! – krzyknęła znów pani Orzelska. – W życiu was nie chcę już widzieć takich pijanych!!! Jasne?! – Chłopacy szybko pokiwali głowami, patrząc z przerażeniem na klapek wciąż ściskany w ręce ich mamy. – I Kogut, do jasnej cholery, dlaczego tak wściekle się bronisz, kiedy ktoś próbuje ci ściągnąć spodnie??? – Kobieta uśmiechnęła się ironicznie, a chłopak poczuł, że robi się cały czerwony, nic jednak nie odpowiedział, wciąż zszokowany, że jego mama na niego krzyczy, powtarza w kółko słowa „rzygi” i „cholera” i zdzieliła go laczkiem w głowę. – Następnym razem zostawię cię śpiącego na podłodze w tych twoich zarzyganych spodniach, a potem wypierzesz je sobie sam!!! Ręcznie!!! Jasne?! Aha, tylko że… nie będzie następnego razu!!! Zrozumiano?! – Jasne – odpowiedzieli chórem. – No to smacznego, chłopcy. Przynieście talerz do kuchni, jak skończycie – dodała już swoim normalnym, serdecznym tonem. – I nie zadzierajcie ze mną, chłopaki. Pamiętajcie, że mam czterech braci i wiem, jak zwyciężać wojny damsko-męskie. Chłopacy spoglądali to na siebie, to na talerz z kanapkami, to na dwie kanapki leżące na ziemi. – Zasada dziesięciu minut? – zapytał Kogut. – To chyba było trzydzieści sekund czy jakoś tak… – odpowiedział Michał. – Słuchaj, na talerzu jest jeszcze tylko jakichś sześć kanapek dla nas obu, nie najemy się tym. Obaj dobrze wiemy, że mamine podłogi są czyste jak blat od stołu… jak nikomu nie powiesz, że jedliśmy z podłogi, to i ja nikomu nie powiem… – No dobra, podnosimy i jemy, nie nasza wina, że mama się na nas tak wydarła, że nam kanapki powypadały z rąk… – Ale dała czadu, normalnie się wystraszyłem! – I Kazika jeszcze zna! Wymiękam! Fakt, niezła ta nasza staruszka, trzeba się jej będzie jakoś przymilić, pomóc, dom posprzątać, jak będzie w pracy, czy co. – No, możesz zacząć od mycia tego talerza, jak zjemy. – A niby czemu ja, Kogut? – Bo jesteś starszym, lepszym i mądrzejszym bratem. – Prawda. – A ja za Chiny ani za snickersa nie wylezę dziś z tego łóżka. Na drugi dzień chłopacy czuli się już normalnie, a po całym poprzednim dniu spędzonym w łóżkach energia ich wręcz rozpierała. Stwierdzili więc, że pójdą do miasta wydać trochę pieniędzy, które zarobili dotychczas na koncertach i kupią mamie jakiś drobny prezent, żeby jej
okazać swoją wdzięczność i przypomnieć jej, że nie są z nich takie złe chłopaki. Przy okazji polowania na prezent dla mamy Michał znalazł też niesamowicie klimatyczny wisiorek z czerwonym kamieniem dla Julki, a Kogut zgarnął dla Ewki pasiaste, wielokolorowe skarpetki z palcami. Ewka uwielbiała barwne, dziwne skarpetki, a tych z palcami jeszcze nie miała. Kogut pomyślał, że kupi jej coś, z czego potem będzie się mógł nabijać. Potem chłopacy udali się do domu jednego starszego pana, który od lat zwoził starocie z Niemiec i sprzedawał je za grosze u siebie na podwórku. Chłopacy przechadzali się po małym placyku, oglądając najróżniejsze rzeczy, od starych lamp poczynając, kończąc na wysłużonych starych rowerach i… czymś, co stało dumnie, lśniąc w słońcu, i co zaparło chłopakom dech w piersiach. Stary, wojenny motor z koszem. Chłopacy podbiegli do niego jak para szczeniaków, niemal machając ogonkami z radości, i dotknęli motocykl z taką delikatnością, jakby zaraz miał się rozsypać w pył. – Oryginał!!! – krzyknął Kogut i kolana się pod nim ugięły. Kiedy starszy pan podszedł do chłopaków i ich poinformował, że sprzeda „tego grata za dwieście złotych, bo mu tylko podwórko zagraca”, Kogut zaczął wyć jak pies, a Michał jąkając się jak panienka zapytał tylko: – Co, proszę? Proszę? – Kolega ma coś nie tak z główką? – spytał starszy pan Michała, patrząc na wyjącego Koguta. – Brat – zawył na to Kogut w odpowiedzi i uśmiechnął się durnie całą gębą, na co mężczyzna zrobił nieokreśloną minę, myśląc, że ma do czynienia z parą czubów. – A jak brat, to przepraszam – powiedział pan starszy. – Dwieście złotych! – jąkał się Michał z wypiekami na twarzy. – Dwieście!!! – wył Kogut. – No dobra – pan starszy podrapał się w głowę – jak za drogo, to… a niech tam, dajcie mi chłopcy sto pięćdziesiąt, ale zabierajcie go już dziś, od razu. – Sto pięćdziesiąt i od razu zabieramy!!! – krzyknął Kogut, chwycił motor, walnął wrytego w ziemię Michała po głowie, i dodał: – Zapłać panu – po czym pociągnął zszokowanego Michała za łokieć. Obaj podziękowali i patrząc z niedowierzaniem na swoją zdobycz, skierowali się do bramy wyjściowej. Kiedy dotarli do bramy, zaczęli biec, bo bali się, że pan starszy zmieni zdanie i każe im zapłacić za motor pięćdziesiąt razy tyle, czyli jego prawdziwą wartość. Biegnących chłopaków zobaczył pies z podwórka, a wiadomo, że jak ktoś biegnie, to pies tego kogoś goni. No a ten gonił jak wyścigówka. A jak dogonił, chwycił Koguta za nogawkę i szarpnął z taką siłą, że Kogut stracił równowagę i po paru sekundach walki z grawitacją padł na ziemię, a po dalszych paru sekundach zaczął drzeć się w niebogłosy i wyć jak kojot. – Stary, co się stało, boli cię coś? – wystraszył się Michał, bo nigdy nie widział drącego się Koguta, nawet jak ten raz porządnie walnął na lód podczas meczu hokeja i tak się poobijał, że dwa tygodnie chodził zielono-fioletowy. Nawet wtedy papy nie darł, a teraz drze, więc coś naprawdę musiało być nie tak. – Stary, coś się stało? Boli cię coś? – Mózg, kurwa, mózg!!! – Walnąłeś się w głowę? – Nie, kurwa, w dupę! Ale mózg mnie boli, bo debil jestem! – Znów zaczął wyć jak kojot i wykrzykiwać słowa ostrej samokrytyki, od jełopów począwszy, na kretynach i odmóżdżonych palantach kończąc. – Kogut, kurwa, nie wyj tu jak ciota i mów, o co ci chodzi, bo mi się zdaje, że ty to jednak się w mózg, nie w dupę walnąłeś. – Bo ja debil jestem, to mnie mózg boli. Jak mnie ta podróbka Szarika za nogawkę złapała, to
ja się złapałem pierwszego lepszego, co było pod ręką, żeby na glebę nie walnąć, a i tak walnąłem i to zobacz z czym! – Kogut podniósł w górę rękę z oderwanym bocznym lusterkiem, a Michał od razu trzepnął go w głowę. – A to za co, kurwa, znowu? Co wam teraz wszystkim odbiło, żeby mnie po głowie walić?! Głupi z tego będę! – żalił się Kogut, masując się po głowie i po tyłku, bo teraz i jedno, i drugie go naprawdę bolało. – Głupszy niż teraz nie będziesz, nie grozi ci to. I przestań kurwować. – Tobie, Michał, odbiło, ledwie ten motor kupiłeś i już go kochasz bardziej od bliźniego swego, rodzonego brata. Przecież to lusterko da się z powrotem zamontować! – No i dlatego ci strzeliłem w głowę, bo mi tu wyjesz jak nienormalny. Myślałem, że ci, kurwa, się coś stało, a ty mi się w wilkołaka bawisz, bo się, kurwa, lusterko urwało! – Nie kurwuj, sam przed chwilą powiedziałeś! – Ja mogę, starszy jestem. Wstawaj, baranie, otrzep się i idziemy do domu. I lepiej leć od razu do Ewki, niech ci tę rozerwaną nogawkę zaszyje, bo znowu przez ciebie mama nas opierdzieli. – Na komendę „nogawka” pies znowu podleciał i zaczął szamotać się i ciągnąć rozerwaną już do połowy łydki nogawkę Koguta i ani tak, ani siak nie chciał się odczepić i mimo że był malutki, powalił znów Koguta na glebę. Jakby tego nie było dość, podbiegł i pan starszy i wymachując rękami krzyczał: „Oddajcie mi go!”, na co Michał z desperacją złapał za motor i zaczął biec przed siebie. Kogut natychmiast podniósł się z ziemi i szarpiąc się z psem, krzyknął: – Nie może go nam pan zabrać, jest już nasz! – Jak to wasz, chłopcze, mój jest już od pięciu lat! Na co by ci taki staruszek był? To, że się do ciebie przyczepił, nie znaczy, że jest już twój. – Przyczepił? My za niego zapłaciliśmy! – Czy ci padło na głowę, chłopcze? Ja mówię o psie, nie o tym złomie! Oddaj mi go! Puszek, do nogi! – Pies od razu podleciał do pana starszego, merdając malutkim ogonkiem. Michał przestał uciekać, a Kogut zaczął śmiać się jak osioł. – Pies! Pan chce psa!!! Michał, słyszałeś? Pan chce psa, psa Puszka! Ha, ha, ha, ja bym mu raczej dał imię Morderca albo coś takiego. Michał, pan chce, żebyśmy mu oddali psa. Ha, ha. – No psa! Chłopaki, czy wyście normalni, czy nie? Bo w tych czasach to człowiekowi już ciężko odróżnić. Wyglądacie całkiem normalnie, ale tak nie do końca, jakby coś nie teges pod deklem. Ale to już nie mój problem, ja swoje dzieci odchowałem i też takie nie do końca teges były, ale człowiek się starał, jak mógł. No, Puszek, chodź do domu, nigdzie z nimi nie idziesz. Chodź, żarcia ci damy, tego, co ci się po nim będzie sierść błyszczała – gadał pan starszy do psa, pomału drepcząc w stronę swojego podwórka. – Dam ci dziś to żarcie z kurczakiem. Puszek to lubi. No chodź, chodź, psinko, chodź. – Do widzenia, panie starszy. – Oby nie prędko, kolego młodszy. Chłopacy parsknęli śmiechem, a mężczyzna kiwnął głową na pożegnanie. – Pięknie z twojej strony, Michał, że motor chciałeś ratować i zacząłeś z nim uciekać, ale brata tak zostawić na glebie, z Puszkiem-mordercą?! – Za motor zapłaciłem sto pięćdziesiąt złotych, ciebie dostałem za darmo. Kiedy bracia szli do domu, prowadząc obok siebie ten cudowny antyk i wiedząc, że należy tylko do nich i będzie tylko im służył, wyglądali obaj jak wniebowzięci. Szli tak rozanieleni w milczeniu. Natychmiast po przyprowadzeniu motocyklu pod blok zadzwonili po Radka, bo kto lepiej by się znał na naprawie motorów niż wyuczony mechanik, którego pasją było grzebanie przy starych motorach. Chłopak był na miejscu po dwudziestu minutach, a kiedy zobaczył motocykl, stanął jak wryty i nawet łezka zakręciła mu się w oku. Obszedł maszynę dookoła,
obejrzał, obwąchał, a potem powiedział: „Prawdziwy”, na co chłopacy z dumą i zapałem pokiwali głowami z olbrzymim uśmiechem na twarzach. Wszyscy trzej usiedli na trawie i wpatrywali się w motor jak w dzieło sztuki. Po szczegółowym przeglądzie Radek stwierdził, że maszyna jak na swoje lata jest w świetnym stanie i dobrze się trzyma. Kilka części trzeba będzie wymienić, a że są to stare części, prawdopodobnie nie będzie łatwo je znaleźć i mogą być drogie, ale nie trzeba też zaraz pakować tam wszystkiego, co oryginalne i coś niecoś będzie można znaleźć na szrocie, a szukanie to też część zabawy. Kiedy Julka zobaczyła motor, pisnęła, usiadła przy chłopakach i jak urzeczona wpatrywała się wraz z nimi w motor, czego w ogóle nie mogła zrozumieć Ewka. Kiedy Kogut wyciągnął z kieszeni świeżo zakupione dla niej dziwaczne skarpetki, przymknęła się, stanęła jak wryta i gapiła się na nie, uśmiechając się promiennie. I tak siedzieli tam dalsze pół godziny – Radek, Michał, i Julka, gapiąc się na motor, Kogut z powiewającymi na wietrze skarpetkami w ręku i Ewka z uwielbieniem spoglądająca to na Koguta, to na dziwaczne skarpetki. Wakacje zaczęły się na dobre ku uciesze i uldze całej paczki. Julka, Ewka i Mal skończyły ogólniak i po zakuwaniu do matury i egzaminach zdecydowanie zasłużyły sobie na porządny odpoczynek. Michał i Kogut mieli wolne na studiach już od paru tygodni i większość wolnego czasu spędzali, grając koncerty w pubie bądź grzebiąc przy motorze, dając tym samym dziewczynom czas i przestrzeń do zakuwania do matury. Ale teraz było już po wszystkim i paczka zdecydowała się na wyjazd do Krakowa na parę dni, żeby odpocząć, zaszaleć i zwiedzić miasto. Wszyscy spotkali się pod blokiem, a malutki van w okamgnieniu zapełnił się plecakami, torbami i zapasami jedzenia, mimo że wyjazd był tylko dwudniowy. Droga była długa, szczególnie dla Julki, która cierpiała na chorobę lokomocyjną i musiała wsiąść przeciw temu tabletki. Jednak czytając w pośpiechu ulotkę załączoną do tabletek, zrozumiała wszystko na opak i zamiast jednej tabletki co cztery godziny, wzięła cztery tabletki na raz i miała totalny odlot. Chciało jej się spać, ale robiła wszystko, żeby nie zasnąć i nie stracić nic z wycieczki… Po niecałej godzinie stwierdziła, że chyba śni na jawie, bo świat złapał cudowne kolory i ona sama też czuła się cudownie. Do tego złapała ją straszna brechawa i zaczęła wszędzie widzieć motylki. Próbując odpędzić motyle od Michała, parę razy palnęła go niechcący w głowę, po czym przepraszała go, nazywając swoim „kochanym motylkiem”. Potem próbowała zetrzeć z twarzy Koguta niewidzialny dla innych, ale „świecący dla niej na zielono” napis, którego nie chciała na głos przeczytać, bo podobno się wstydziła, ale zapewniła wszystkich, że napis, mimo że wstydliwy, jest też strasznie śmieszny i dlatego nie może przestać się śmiać. W końcu po następnych dwudziestu minutach głowa opadła jej na ramiona i Julka zasnęła. Głowa bujała się jej na wszystkie strony, więc Michał ułożył ją w wygodniejszej pozycji i wcisnął poduszkę między okno i jej głowę, żeby mogła się wyspać. Po kilkugodzinnej jeździe paczka dotarła do hotelu. Szóstka podzieliła się na dwie grupy według płci i wszyscy rozeszli się do swoich pokoi, które były tuż obok siebie. Oba pokoje wyglądały dokładnie tak samo – stały w nich trzy pojedyncze łóżka, jedna obdrapana szafa, przy każdym łóżku mała szafka nocna z lampką, na środku stół z trzema krzesłami, przy oknie wisiał zaś telewizor, a podłogę pokrywała szara wykładzina poplamiona w wielu miejscach. Szału nie było, ale przynajmniej pościel pachniała proszkiem i wyglądała na nieskazitelnie czystą, tak samo jak ręczniki położone na łóżkach. – Szału nie ma, ale wytrzymać się da – stwierdziła Ewka. – Jak dla mnie też OK. Za te pieniądze nie spodziewałam się niczego innego. Przynajmniej mamy czajnik elektryczny i rano możemy sobie herbatkę zrobić – podsumowała Mal.
– Ale o czym wy gadacie, dziewczyny, tak bez entuzjazmu – wtrąciła się Julka. – Popatrzcie na te wszystkie motylki, co tu tak sobie latają. Tak tu jest, kurwa, pięknie i kolorowo, a wy tak bez krzty entuzjazmu! Grzech normalnie, mówię wam grzeeeeeeeeeeeeeeech. A wy myślicie, że motylki srają? – Julka, ty ciągle na prochach jesteś? Gadasz jak potłuczona. – Ewka uśmiechnęła się. – No ty mi pytaniem na pytanie nie odpowiadaj, tylko normalnie do mnie mów, bo ja chcę wiedzieć, czy motylki srają! – A co ja wiem? Nigdy srającego motylka nie widziałam. Mnie przynajmniej żaden nie osrał. – Ale gołąb owszem. Osrał. Ha, ha, ha. – A to już inna historia, gołębie jedzą, to i srają. – Ale przecież i motele jedzą. Wiecie co, babki, ja to tu to okno otworzę na ościeeeeeeeeeerz i wypędzę te motylki, bo choć są, kurwa, piękne, to nie chcę, żeby nam pokój zasrały – powiedziała Julka, rzuciła swój plecak na podłogę i szeroko otworzyła okno, po czym wzięła ręcznik ze swojego łóżka, rozłożyła go i zaczęła nim delikatnie wymachiwać po pokoju, co chwila podchodząc do okna i wracając z powrotem na środek pomieszczenia. – Przepędzasz motylki? – spytała Ewka. – Yhm – odpowiedziała zadyszana Julka. – Oj, będzie z nimi roboty, bo tu ich cała dupa jest. – Julka, tu żadnych motylków nie ma!!! A ja się zaczynam o ciebie martwić – przemówiła Mal. – Ale co ty, Mal. Ty tak mówisz, bo ty nie widzisz dobrze, ty koleżanko, przyjaciółko moja, ty się nie gniewaj, ale ty tych swoich trójwymiarowych okularów z domu zapomniałaś i ty bez nich nie widzisz kolorów, a te motylki to są takie kolorowe… i dlatego ty ich nie widzisz. Bo nie masz okularów. – Julka, ja widzę te motylki – Ewka puściła znacząco oczko do Mal – i rzeczywiście jest tu ich dużo. A ty zmęczona jesteś po podróży i tych tabletkach, więc się połóż, a ja je powyganiam. – Wiesz, masz rację, ja to taka niewyspana jestem i mi jakoś tak miękko pod nogami i jak pingwin się czuję. – No to idź do łóżka, a ja je przepędzę – odpowiedziała Ewka i wyjęła przyjaciółce ręcznik z rąk, po czym poprowadziła ją do łóżka i zdjęła jej buty. – Ale ty je tak delikatnie wypędź, Ewka, nie jak byki się wypędza, bo to byki nie są. I delikatne są, i jak im tę małą trąbkę gębową złamiesz, to one nie będą miały jak jeść, bo to dla nich jak nóż i widelec, a bez tego nie mają jak jeść i z głodu zdechną. I bądź też delikatna dlatego, że ja nie chcę, żeby się obraziły. Ewka śmiała się pod nosem z wywodów Julki tak, że zrobiła się z tego czerwona. Nie chciała wybuchnąć śmiechem, bo by się prawdopodobnie nie przestała rechotać co najmniej przez godzinę, a Julka naprawdę musiała odespać te tabletki. – Ty się, Julka, o nic nie martw, ty wiesz, że ja dla motylków to zawsze delikatna byłam, trąby gębowej żadnemu nie urwałam i w życiu nie urwę, bo bym sobie nigdy nie wybaczyła, jakby biedak z głodu umarł. Ty śpij, a ja się nimi zajmę. – Ja ci wierzę i ufam, ale jej – łypnęła okiem na Mal – jej to z motylkami nie ufam, bo ona powiedziała, że ich nie widzi. Dobrze, że one latają i ich nie podepta gdzieś na podłodze. Ty, Ewka, jesteś teraz odpowiedzialna za ich życie. Ja idę spać. Powodzenia. Julka zasnęła w tym samym momencie, kiedy jej głowa wylądowała na poduszce, a Ewka z Mal niemal popłakały się ze śmiechu. – Następnym razem to ja nie będę piła, tylko te tabletki na chorobę lokomocyjną sobie zafunduję – stwierdziła Ewka. – Poczekaj z tą obietnicą, aż Julka się obudzi. Po takiej jeździe muszą być efekty uboczne –
podsumowała Mal. – Mam nadzieję, że Julka będzie się czuła na tyle dobrze, żeby mogła z nami wyjść wieczorem, bo to moja jedyna okazja, żeby iść na miasto z samymi kobietkami i się zabawić bez mojego chłopaka. Dziś się dogadaliśmy, że chłopacy szaleją sami i my same. Już ani nie pamiętam, kiedy byłam na piwie bez Radka. Kocham go i w ogóle, ale, kurde, czasami i ja potrzebuję chwili wytchnienia od bycia dla niego wciąż atrakcyjną i spicia się czasami w trzy dupy z moimi kumpelami. – Hmhm – odchrząknęła Ewka. – Co? Coś nie tak powiedziałam? – No… nie, niby nie, ale… myślisz, że byłaś dla niego atrakcyjna z psią kupą na czole? – O Boże, ty mi nawet nie przypominaj! – Byłaś atrakcyjna czy nie byłaś z psią kupą na głowie? – No, byłam odrażająca… ale Radek mi nic nie powiedział. – I wciąż się od siebie nie możecie odkleić, kiedy jesteście sami, tak? – No… tak. – No to nie gadaj, że zawsze musisz być dla niego atrakcyjna i się o to nie bój i się nawet nie wysilaj, bo miałaś psią kupę na głowie i wciąż jesteś dla niego atrakcyjna. Myślę, że Radek był poddany dość ciężkiej próbie, ha, ha, i zdał ją celująco. – No widzisz, ja to o tym w ten sposób nie pomyślałam. Masz rację, Ewka. Dzięki, może w końcu będę mogła się przy nim wyluzować i nie zarzucać non stop włosami i trzepotać rzęsami, bo się czasami czuję z tym jak idiotka! – I czasami wyglądasz – rzuciła Ewka i puściła jej oczko. – Jak „trzepoczesz rzęsami”, to wyglądasz, jakby ci coś wpadło do oka i czasami oczy ci się przewracają do tyłu głowy, tak troszkę, nic poważnego. A jak „zarzucasz włosami”, to wygląda, jakbyś miała jakiś tik i jest to całkiem śmieszne. My się tak po przyjacielsku troszkę z tego nabijamy, ale Radek nas zawsze opierdziela, bo on wie, że ty to robisz dla niego, że chcesz się mu podobać. – A to o tym też nie wiedziałam!!! Ha, ha, ale dzisiejszy dzień jest pouczający. Nie zdawałam sobie sprawy, że się ze mnie nabijacie. A ja się czułam taka sexy z tym wszystkim. – Sexy to ty jesteś sama z siebie, bez żadnego zamiatania włosami. Naprawdę, za dużo o tym wszystkim myślisz. Wyluzuj i będzie OK. – Dziś wyluzuję na pewno i będę się bawić na całego. Julkę obudziła głośna muzyka. Otworzyła oczy i sennie rozejrzała się po pokoju. Trzy łóżka, parę krzeseł, stół, szafa… Wszystko w oczojebnych kolorach. Usiadła i powoli zaczęła przytomnieć, ale nadal było jej jakoś tak błogo, miękko i przyjemnie, jakby nadal spała owinięta mięciutką pierzynką. Tabletki tylko trochę straciły na mocy. – Spójrz, Mal, obudził się nasz ćpunek, motylek kochany – próbowała przekrzyczeć głośną muzykę Ewka, która właśnie suszyła sobie włosy ogromną i ciężko wyglądającą suszarką. – No wstawaj, ćpiąca królewno. – Śpiąca – poprawiła automatycznie Julka i ziewnęła przeciągle. – Dziś jesteś ćpiącą, jutro możesz być śpiącą. Wstawaj, budź się, leć wziąć prysznic, bo wojnę z motylkami przegrałam i cię całą poobsrywały, a potem coś zjesz i idziemy balować. Chłopacy już od godziny gdzieś piją, a my wciąż nieporobione. – Niedorobione? – Znów ziewnęła Julka. – I tak można powiedzieć: niepomalowane, z mokrymi włosami, zababuszone w ręczniki lub kołdrę w twoim wypadku. – Żadnego mojego wypadku nie było, a motylki mają mikrosraczki i srają pyłkiem kwiatowym, więc będę ładnie pachnieć, jak mnie osrały.
– Kurde, Julka, skąd ci się biorą te myśli w głowie, ja nie wiem, ale braku pomysłowości ci nie można zarzucić – skomentowała Ewka. Julka spojrzała na nowy kolor jej włosów, który teraz był wściekłym różem. Cała się rozanieliła i słodko uśmiechnęła do przyjaciółki i z opóźnionym zapałem zareagowała na zaplanowaną imprezę. – Impreza? – zapiszczała. – Zajebiście!!! O, i słuchamy Iry? Zajebiście!!! – Widzę, że jeszcze nie całkiem doszłaś do siebie – powiedziała Mal. – Przecież ty nigdy nie przeklinasz. – Przeklinam, jak się wkurwię, albo jak mi jest tak… zajebiście! O, i pijemy procenty? – Wiesz – zaczęła Ewka – może ty lepiej dzisiaj nie pij? Po tych prochach jakaś dziwna jesteś. – Nie biadol, Ewciu, to żadne prochy, tylko tabletki przeciwwymiotne o lekkim zabarwieniu uspokajającym. Ja też raz na jakiś czas mogę wyluzować i się zabawić, i dać mojemu mózgowi przerwę od myślenia o wszystkim poważnym i lezącym na nerwy, albo psującym nerwy, albo denerwującym. Tym razem to ja będę pilnowana, a nie będę was dziewuch musieć pilnować i do domów odprowadzać czy włosów w ubikacji trzymać, jak się chcecie wielkiemu klozetowemu uchu spowiadać. Dziś być może ja będę się spowiadać, kto wie… a kto nie wie. Ja nie wiem. Wiem za to, jak na lato, że mam zajebisty humor i nikogo dziś nie pilnuję. Więc dajcie mi się napić, moje motylki kochane. Już! Raz dwa. I trzy. – Nadal je widzisz? – Co? – Motylki. – Nie, żadnych motylków, tylko jest jakoś tak intensywnie różowo. Ściany różowe, twoje włosy różowe, różowy krasnoludek właśnie spadł z łóżka… – Widzisz krasnoludki??! – Nie. Tylko jednego krasnoludka. Ka, nie ki. Jest zajebiście różowy. Sturlał się z łóżka i wlazł pod nie, ale tyłek mu wystaje, chyba się zaklinował. – Ewka i Mal podążyły za wzrokiem Julki patrzącej w stronę łóżka. – Julka! To są moje różowe kapcie-króliczki pod łóżkiem! A ty masz halucynacje!!! – roześmiała się Ewka. – Taaaaak, Ewka, kapcie-króliczki. – Julka przewróciła oczami i stuknęła się wymownie w czoło. – Ty myślisz, że ten krasnal taki głupi jest i by się wam pokazał ot tak? Po tym, jak wszystkie motylki przepędziłaś? Może i jest cały różowy, ale głupi to on nie jest. – Jak słowo daję, halucynacje i urojenia! – Ewka wybałuszyła oczy. – Zajebiście! – Zajebiście! – zawtórowała Mel z zazdrością w głosie. – Zajebiście! – jak echo powtórzyła Julka, wyrwała puszkę piwa z rąk Ewki i pociągnęła z niej parę łyków, nim ta zdążyła je zabrać. – Ooo, i leszka pijemy! Zajebiście. A my to ze sobą przywieźliśmy? Ja nawet nie wiedziałam, że ktoś spakował. – Nikt nie spakował, chłopacy kupili w sklepie naprzeciw hotelu i zanim poszli się szlajać, przynieśli nam piwo tutaj, żebyśmy nie musiały dźwigać. – Julia otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale Ewka zakryła jej buzię dłonią i ostrzegła: – Jeśli jeszcze raz powiesz „zajebiście”, to chyba cię strzelę, jak Boga kocham!!! – I zdjęła rękę z jej ust powoli, patrząc na nią w skupieniu. – Fajnie – odpowiedziała Julka pomału, w takim samym skupieniu patrząc na Ewkę. – Ale ty masz, Ewka, fantastyczne oczy, kurde! Nigdy cię z takimi oczami nie widziałam! – Nie będę nawet pytała, co takiego fantastycznego jest dziś z moimi oczami, bo mi jeszcze powiesz, że są różowe – burknęła Ewka.
– Nie są różowe. Są fantastyczne! To co, pijemy? A potem na koncert Iry? No już, dziewczyny, bo się posikam. – Taki jest plan – odpowiedziała z uśmiechem Mal. – Zajebiście! – krzyknęła Julka, a Ewka trzepnęła ją w ucho. – Zajebiście! – zawyła po raz drugi. – Ewka, czekam. – Na co? – Trzepnij mnie w drugie ucho, bo jedno będę miała czerwone, a drugie normalne i będę strasznie dziwnie wyglądać. – Julka, dziwna to ty dziś jesteś, nie tylko tak wyglądasz. Ale u mnie prosisz, masz. – Trzepnęła ją w drugie ucho. – No, a teraz przynieście koleżance, przyjaciółce browarka i idziemy pić. Raz dwa! I trzy. Po godzinie dziewczyny były już gotowe, podchmielone, wesolutkie i różowe na twarzach. Julka zachowywała się co najmniej dziwnie, ale ani Mal, ani Ewka nie martwiły się już tym za bardzo. Za każdym razem, kiedy któraś z dziewczyn wymówiła słowa „Ira” lub „Artur Gadowski”, Julka wyła jak pies i krzyczała: „Zajebiście!”. Koncert miał się odbyć w wielkim parku. Kogut narysował dziewczynom mapę z trasą prowadzącą do niego. Było to jakieś dwa kilometry pieszo, więc nie więcej niż pół godziny drogi, nawet w stanie podchmielenia. Jednak po dwudziestu minutach dziewczyny znalazły się na rzadko uczęszczanej drodze i nie wiedziały, co dalej robić i w jakim kierunku iść. Julka stwierdziła, że nie chce się jej już więcej chodzić, więc dziewczyny jednogłośnie stwierdziły, że trzeba złapać stopa z powrotem do centrum, gdzie był ich hotel, a potem od nowa spróbować pójść według mapy, ale tym razem śledzić ją trochę uważniej. Po dziesiątym samochodzie, który się nie zatrzymał, Julka porządnie się wkurzyła i z buntem w oczach usiadła po turecku na środku jezdni. Przyjaciółki próbowały ściągnąć ją z ulicy, ale ta rozluźniła wszystkie mięśnie i stała się „zdechłym naleśnikiem”, którego w żaden sposób nie dało się zeskrobać z jezdni. W końcu po paru minutach, jak na złość, przed dziewczynami zatrzymała się policja! Ewka i Mel natychmiast stanęły na baczność z przerażeniem w oczach. Z wozu wysiadło dwóch młodych policjantów i powolnym krokiem podeszło do dziewczyn. Mal i Ewka zaczęły się tłumaczyć i przepraszać, próbując w tym samym czasie podnieść z jezdni Julkę. Ta wreszcie wstała, uśmiechnęła się słodko do policjantów i powiedziała: – A wiecie, panowie, że ta moja tu koleżanka z niesamowitymi oczami chce zostać policjantką? – Potem podeszła do ciemnowłosego mężczyzny, ściągnęła mu czapkę z głowy, włożyła czapkę na opak na swoją głowę, daszkiem do tyłu, i przymilnym tonem spytała: – Podwieziecie, panowie, swoją przyszłą koleżankę na koncert? Ewka z desperacją podbiegła do Julki i próbując ratować sytuację, ściągnęła jej czapkę z głowy, oddała policjantowi i zaczęła paplać: – Panie władzo, niech jej pan nie słucha, my przepraszamy i już uciekamy. To znaczy nie uciekamy, bo panowie nas nie chcą chyba zatrzymać, w znaczeniu, że zamknąć w więzieniu, nie, że zatrzymać na własność… mam nadzieję, że nic z tego, ani z jednego, ani z drugiego. – Pani obywatelko, że tak powiem, jak pani mnie panem władzą nazywa, proszę pilnować swojej koleżanki i nie pozwolić jej siadać na jezdni, bo coś się jej może przydarzyć. Ja myślę, i mój kolega pewnie też, że będzie lepiej panie podwieźć tam, gdzie panie się wybierają, niż pozwolić paniom na pieszo gdziekolwiek teraz iść. – O, pan policjant taki mądry, nie jak policja z kawałów! – roześmiała się Julka, a Ewka i Mal rozdziawiły buzie i szeroko otwarły oczy, po czym jednocześnie krzyknęły: – Julka, zamknij się. – To ja się zamykam, ale mam nadzieję, że panowie policjanci mnie nie zamykają. –
Ciemnowłosy policjant parsknął śmiechem i otworzył drzwi do samochodu. – A wy, dziewczyny, na koncert Iry jedziecie, rozumiem? – przemówił drugi policjant, który był krępy i niski. – O, pan to może o parę pączków za dużo zjadł, ale niegłupiś pan – wypaliła znowu Julka, a jej kumpele pobladły. Obaj policjanci się roześmiali. – A młoda pani to ma niewyparzoną buzię! Wsiadajcie dziewczyny i nie bójcie się. Wyglądacie, jakbyście miały za chwilę zemdleć. My to i mieliśmy szkolenie z pierwszej pomocy i wiemy, co i jak, gdy ktoś zemdleje, ale czasu nie mamy, bo też na koncert jedziemy, gdzie będziemy pilnować porządku. – Zajebiście!!! – krzyknęła Julka i po sekundzie siedziała już w samochodzie. Ewka i Mal stały jak wryte i spoglądały to na siebie, to na policjantów. – A ja przepraszam, ale jaką my mamy pewność, że panowie nas odwieziecie na koncert, a nie na komendę? – nieśmiało zapytała Ewka. – Proszę, młoda damo, oto nasza rozpiska pracy na dziś. Widzi pani tutaj? 21.00 do 24.00, park przy centrum miasta, koncert Iry itp., itd. – No widzę – uśmiechnęła się Ewka i odetchnęła z ulgą. – Jak daleko to jest? – Dwie minuty samochodem – odparł ciemnowłosy, a dziewczyny znów wybałuszyły oczy. – Zamiast skręcić w prawo przy tym wielkim kościele, powinnyście skręcić w lewo i tam już jest park. – Zajebiście!!! – krzyknęła znowu Julka. – Zabiję ją jak wysiądziemy z tego radiowozu – szepnęła Ewka do Mal. – O mało się nie posikałam ze strachu. Normalnie policji się nie boję, ale znam tylko naszych policjantów, z naszego zapyziałego miasteczka… Nie wiedziałam, że wszystkie smerfy są takie fajne. Albo to, albo my mamy wielkie szczęście. W niecałe dwie minuty dziewczyny były na miejscu. W parku było już pełno ludzi i namiotów z napojami, jedzeniem, płytami i koszulkami Iry. Julka wyskoczyła z radiowozu i pognała pod scenę, krzycząc przez ramię przeciągłe „dziękuuuuuuuuuuuję, chłopaki”. Przykleiła się do barierki oddzielającej scenę od publiczności i widać było, że nikt nie miałby szansy jej stamtąd przegonić. Na scenie wisiał ogromny plakat Iry. Kiedy Julka go zauważyła, krzyknęła znowu „zajebiścieeeeeeeee” z rozanielonym uśmiechem na twarzy, jakby patrzyła na Artura Gadowskiego we własnej osobie. Ewka i Mal pożegnały się z miłymi policjantami. Malwina poszła w kierunku sceny, żeby pilnować dziwnie zachowującą się przyjaciółkę, a Ewka przewracając oczami na piski podekscytowanej Julki, rzuciła: „To nie jest, kurwa, koncert Biebera” i poszła po piwo. Kiedy różowowłosa wróciła z dwoma butelkami piwa i jedną z nich wręczyła Mel, Julka oburzyła się nie na żarty i strzeliła taką minę, że i Ewka i Mal ryknęły śmiechem, na co i Julka zaczęła się śmiać, choć zaznaczyła, że jest wciąż oburzona, ale śmiać się jej też chce i nie może się powstrzymać. – A dla mnie piwo?! Ewka, taka z ciebie kumpela?! – krzyknęła wkurzona. – Julka, przecież ty i tak świetnie się bawisz i już bardziej ześwirować nie możesz. Nie potrzebujesz już żadnego alkoholu. – Żadna różowa gadzina mi nie będzie mówić, czy mogę pić czy nie! A w ogóle to nieważne, ja dziś i tak nie chcę piwa! – rzuciła Julka, zadarła nos do góry i ruszyła przed siebie stanowczym krokiem. – Od kiedy to ty nie chcesz piwa!? – Od kiedy moja najlepsza kumpela stwierdza, że go nie mogę pić! – A teraz to gdzie idziesz? – Do baru.
– Tu nie ma baru. – No to do tej budki z kolorowymi butelkami, z której przyniosłaś te piwa. – Po paru minutach Julka wróciła z ogromną butelka sangrii i plastikowymi kubeczkami. – Ja się z wami podzielę, bo jestem dobrą kumpelą, a nie różowowłosą gadziną. – Dwulitrowa butelka!!!? – Ewa zdębiała, a w oczach Mal pojawiły się iskierki rozbawienia. – Oj, daj już spokój, Ewa. Rola marudy absolutnie do ciebie nie pasuje. Bawmy się, wyluzuj, widzisz, że nic złego z Julką się nie dzieje, po prostu ma dobry humor. – Zajebisty! – poprawiła Julka. – A, przepraszam. Zajebisty! – No, to rozumiem! – pochwaliła Ewę Julka. – No, Ewciu Konewciu, nie daj się prosić. Przecież to ty zawsze jesteś największym świrem w towarzystwie. Nie pasuje ci skwaszona mina. Żaden motylek do ciebie nie podleci, choć masz włosy koloru kwiatowego. Jesteś okropna, kiedy nie ma obok ciebie Koguta i nie masz się z kim kłócić. O, i widzisz, krasnoludek też cię prosi, żebyś się już nie kwasiła. – Julka uśmiechnęła się, patrząc na buta Ewki i puściła do niego oczko. – To mój but, Julka, nie krasnoludek, a z tobą to trzeba na psychiatrię jechać. – Na psychiatrię to jutro, a dziś to na zdrowie! A krasnal już od hotelu jedzie na twoim bucie, a ty go w ogóle nie zauważyłaś, także nie wiem, kto tu jest nienormalny i na psychiatrię potrzebuje. A teraz mi jeszcze powiedział, że mam rację i ty to się po prostu bawić nie umiesz, jak nie masz komu doszczypywać, a że nie ma tu Koguta, biedaka, to doszczypujesz mi, bo wiesz, że ja jestem twoją najlepszą kumpelą i wszystko ci wybaczę. – Nieprawda – ani jedno, ani drugie! – niemal krzyknęła Ewka. – To pokaż! – Że nieprawda? – Taaa! Tu masz i pij, składam w twoje dłonie butlę najlepszego, czerwonego, pięcioprocentowego, hiszpańskiego wina, na jakie mnie stać, i plastikowy kubeczek – zachęcała Julka. – Kubeczka nie potrzebuję – zdecydowała Ewka i pociągnęła równo z butelki. Zrobiła zadowoloną minę i podała butelkę dziewczynom. – To będzie świetna impreza! – Uśmiechnęła się już pełną gębą. – Zajebista! – poprawiła ją Julka. – Zajebista! – zawtórowała Mal. – Zajebista! – dołączyła Ewka, przewróciła jeszcze raz oczami i roześmiała się głośno. Kiedy dziewczyny opróżniły butelkę, Ewce i Mal dość porządnie szumiało w głowach i były w świetnych humorach. Julka oprócz dobrego nastroju miała pełno energii i czystego zajoba. Wymyśliła sobie, że musi się jakoś przywiązać do barierki, żeby jej, jak stwierdziła: „nawet wołami stąd nie mogli odciągnąć, a co dopiero zwariowanymi fankami, bo ze mnie największa fanka Iry jest na świecie i ani wół, ani inna fanka mnie stąd nie odciągnie. Nie, żebym była złośliwa, że przyrównuje fankę do wołu, bo mi się tak jakoś tylko powiedziało i, krasnoludku, nie patrz na mnie tak jak jakiś brzydki krasnolud”. Po tym obfitym wywodzie bez ładu i składu Julka wyciągnęła ze swoich glanów półmetrową sznurówkę i przywiązała sobie nią lewą rękę do barierki oddzielającej scenę od publiczności. Pilnowała swojego miejsca i nie pozwoliła nikomu przecisnąć się bliżej sceny, niż była ona sama. Stała dokładnie naprzeciwko mikrofonu ustawionego na scenie, co oznaczało, że będzie miała najlepszy widok na wokalistę. W parku zaczęło się robić szarawo, słońce pomału zachodziło. Pod sceną stał już ogromny tłum ludzi, od lat trzech do pięćdziesięciu. Wszyscy weseli i podekscytowani czekali na kapelę. Wreszcie na scenie błysnęły światła i publiczność zaczęła klaskać i krzyczeć. Po chwili jupiter skierował się w prawy róg sceny i oczom tłumu ukazał się perkusista, gitarzyści…
Wokalisty wciąż nie było. Z głośników popłynęły pierwsze dźwięki muzyki i wreszcie oczom tłumu ukazał się lider zespołu, ubrany cały na czarno, ze swoimi seksownie zmierzwionymi blond włosami. Gadowski podszedł do mikrofonu stojącego niecałe pół metra od dziewczyn i wydarł się swoim rasowym, rockowym głosem: „No, jak się macie, ludziska!?”. Julka krzyczała z całych sił i o mało nie padła z wrażenia. Pomyślała, że gdyby w tej chwili umarła i poszła do nieba, to nie ma dupy, że tam by jej było lepiej niż tutaj teraz, bo tu był facet, który ryczał rasowo po rockowemu, aż dostawała gęsiej skórki, a tam u góry to pewnie idylla i nuda. Kapela grała, Gadowski ryczał, a dziewczyny śpiewały razem z nim, skakały i robiły zdjęcia. Muzyka porażała pozytywną energią, która raz za razem eksplodowała w sercach i umysłach. A kiedy doszło do piosenki z albumu „Ogień” i Julka usłyszała słowa jej ulubionego kawałka, łzy stanęły jej w oczach. Oczy Julki zaszkliły się na maksa i wtedy stało się coś, co zapisało się w jej myślach wiecznym piórem pamięci – sam Artur Gadowski podszedł do barierki, uklęknął przed nią, powiedział słodko, patrząc jej w oczy: „Nie płacz, maleńka” i pocałował ją w policzek! Po tym podbiegł do mikrofonu i zaintonował utwór „Bierz mnie”. Julka wiedziała, że gdyby nie była przywiązana do barierki, to w tej właśnie sekundzie by zemdlała, padła na twarz i poszła żywcem do wcześniej wspomnianego nieba. Na świecie nie znalazłyby się słowa, które mogłyby opisać jej radość i czynność, jaką wykonywało serce w jej klatce piersiowej. Wszystkie motylki, które widziała tego popołudnia, znalazły się teraz w jej brzuchu i odstawiały tam pogo. Ewka i Mal patrzyły na nią z rozdziawionymi buziami i jeszcze szerzej otwartymi oczami. – Ty szczęściaro!!! Ja pierdolę!!! Ja pierdolę!!! – darła się Ewka, szczerząc zęby. – Ja pierdolę!!! – zawtórowała Mal. Julka nie mogła nawet mówić, jej uśmiech od ucha do ucha nie pozwoliłby sformułować i wypowiedzieć żadnych słów, jej twarz była maską szczęścia ozdobioną ogromnym uśmiechem, jak u amerykańskich gwiazd zafiksowanych botoksem, u niej zaś był zafiksowany czystym i niezmierzonym szczęściem. Teraz nie mogła przekonać mięśni twarzy nawet do tego, żeby wykrzyczeć jej ostatnio ulubionym słowo „zajebiście”, które skandowało się samo w jej głowie. Najszerszy uśmiech świata pozostał na długo przyklejony do jej twarzy. Na pożegnanie zabrzmiał utwór „Inny wymiar”, po czym kapela zniknęła za kulisami. Julka o mało nie wyszła sama z siebie, bo przecież tak strasznie chciała pobiec za kapelą na tyły sceny, żeby zdobyć wyśniony autograf i trochę z pogadać, tak jak to zrobiła na zlocie. Kto wie, może ją stamtąd pamiętali? Niestety przed koncertem sama siebie uwięziła sznurówką przy balustradzie, o czym teraz sobie przypomniała, próbując biec za zespołem. Ani tak, ani siak nie dało się rozplątać sznurówki. A im bardziej Julka szarpała się z węzłami, tym bardziej sina robiła się jej ręka. Zespół już się więcej nie pojawił, wszyscy ludzie już się rozeszli, a Julka i jej dwie przyjaciółki wciąż sterczały pod sceną. Dziewczyny jedna po drugiej próbowały rozwiązać supły, ale za cholerę się nie dało. Julka zaczęła wierzgać nogami jak młody źrebak i przeklinać ile wlezie. Prawie kopnęła Ewkę, za co przeprosiła, tłumacząc, że za nią stoi obrzydliwy troll, naśmiewa się z niej i stroi głupie miny. Uświadomiła sobie jednak, że chyba coś jest nie tak, bo w życiu żadnego trolla na żywo nie widziała i że właściwie trolle nie istnieją. To był postęp i poprawa w zachowaniu, oznaczające, że Julka nie straciła rozumu na zawsze i tabletki pomału tracą na sile, a taką przynajmniej nadzieję miała Ewka. Po chwili i ją olśniło i poszła do namiotu z alkoholem poprosić o nóż. Chłopak za barem patrzył na nią podejrzliwie, pewnie z racji tego, jak myślała, że może czarny ubiór, glany, kolorowe włosy i prośba o nóż nie budzą zbytniego zaufania u osoby nieznającej klimatów. Ewka postanowiła wytłumaczyć, na co jej nóż, z najpoważniejszą i najdoroślejszą miną, na jaką ją było stać. Po jej tłumaczeniach barman patrzył na nią jeszcze podejrzliwiej i postanowił, że noża jej nie da za Chiny ani za czekoladkę,
którą proponowała w desperackim akcie próby przekupstwa. Powiedział jednak, że może iść z nią i spróbować pomóc. Kiedy Julka została uwolniona z krepujących więzów sznurówkowych z pomocą barmana, który już się wcale nie dziwił, tylko wymownie stukał w czoło, natychmiast pobiegła za scenę, żeby sprawdzić, czy ktoś z kapeli tam jeszcze został. Ku jej wielkiemu rozczarowaniu nie było już tam nikogo. Z rozpaczy dziewczyna poszła do namiotu i kupiła jeszcze jedną butelkę wina. Z głośników popłynęła rockowa muzyka, tym razem jednak z CD. Przyjaciółki usiadły na trawie i całe rozanielone w ciszy pociągały z butelki, która przechodziła z rąk do rąk. – To było… – zaczęła rozmarzonym głosem Ewka. – Dokładnie! – potwierdziła Mal. – Miał nad głową aureolę. To anioł – dodała Julka, a dziewczyny energicznie pokiwały głowami i nawet przez myśl im nie przeszło, żeby powiedzieć Julce, że to halucynacje. Wszystkie jednogłośnie stwierdziły, że Artur Gadowski to wcielenie czarnego anioła i nie myślały tu o Lucyferze, po prostu czarny anioł brzmiał im jakoś pięknie i romantycznie. Po kolejnej butelce wina dziewczyny położyły się na trawie i w ciszy wpatrywały się z rozmarzeniem w gwiazdy. Niestety ta chwila błogiego stanu została brutalnie przerwana słowami: „Takie laseczki to teraz tylko wziąć i przelecieć”. Dziewczyny podniosły głowy, żeby zobaczyć, kto bluzga. Ich oczom ukazało się trzech wyrostków z wyszczerzonymi w głupim uśmiechu zębami. Po jednym porozumiewawczym spojrzeniu dziewczyny podniosły się z trawy i ignorując wyrostków, pozbierały swoje rzeczy i ruszyły przed siebie. – Ej, no gdzie uciekacie, panienki? Drugich takich jak my tu nie znajdziecie. Nie chcecie się trochę zabawić? – Co, maluszku, zgubiłeś mamusię, a chcesz się bawić? – odparowała Ewka. – Maluszka chcesz zobaczyć, kociaku? – odpowiedział wyrostek, a dwóch pozostałych wybuchnęło śmiechem. – Żebyś tylko nie była zaskoczona wielkością – dodał i wystawił łapsko do kolegów, a ci przybili mu piątkę, śmiejąc się wciąż głupkowato. – Poczekaj, jak już chcesz pokazywać, to ja wyciągnę szkło powiększające z torebki, żeby ci twoi koledzy mogli też zobaczyć, bo my nie jesteśmy zainteresowane – skwitowała Ewka. Chłopak tym razem wkurzył się i z groźbą w oczach podszedł bliżej. – Wiecie co, dziewczyny? – przemówiła teraz Julka, patrząc na wyrostków. – Ten troll, co się do nas wcześniej przyczepił, wcale nie jest taki zły, jak myślałyście. To znaczy jest zły, ale nie dla nas, tylko dla tych, co nas teraz wkurzają. Teraz mi powiedział, że za dziesięć sekund kopnie tego małego w jego dzwonki, więc musimy się trochę odsunąć, bo on potrzebuje parę kroków rozbiegu. Dziewczyny cofnęły się parę kroków, a chłopacy automatycznie złożyli ręce na swoich klejnotach, rozglądając się wokół podejrzliwie. – Czegoście się naćpały?! – krzyknął młody, jeszcze raz próbując zaszpanować przed koleżkami, ale w jego oczach widać było strach, a głos nie był już taki pewny. – Nienormalne jesteście?! – Jesteśmy!!! – wydarła się Julka, a chłopaczek aż podskoczył. – Troll, bierz go! – krzyknęła znowu, po czym zaczęła odliczać: – Pięć, cztery, trzy… – chłopacy rozglądali się nerwowo, spoglądając jeden na drugiego – …dwa, jeden, zero!!! – Julka tupnęła nogą, a trójka chłopaczków pognała przed siebie, aż się za nimi kurzyło. – Julka, to ty trolle teraz widzisz? – spytała Mal, kiedy przestała się już rechotać. – Jednego. Biegnie teraz za tymi palantami. Mam nadzieję, że im jajka skopie. Za to krasnoludka już nie ma. A taki był ładny. – Nie wątpię, piękny pewnie był… To co, wracamy już do domu?
– Jasne, dziewczęta moje różowe, kolorowe, ale najpierw muszę gdzieś siusiu. Do tej budki niebieskiej nie pójdę, bo smrodu tam tyle, że wszystkie motylki by popadały, jakby tu były. Chodźmy tam, do tego lasku bliżej rzeczki, jest więcej drzew i mniej ludzi. – Dziewczyny ruszyły w kierunku lasku, zataczając się lekko, a Julka śpiewała sobie pod nosem: – Nad rzeczką, opodal krzaczka, mieszkała Kaczka Dziwaczka – a potem wykrzyknęła z radością: – O, motylki wróciły! Chyba słyszały, że o nich mówiłam. Zajebiście! – Ty się, Julka, pobaw z motylkami, a ja pierwsza idę siku, bo przez szmer tej rzeczki mi się strasznie zachciało. Dziewczyny! – krzyknęła po chwili. – Jaka ta rzeka jest dziwna! Ona jest pomarańczowa! – I ty, Ewka?! – krzyknęła Mal ze strachem w głosie. – Co ja też? Pomarańczowa?! – Nie! Czy ty też masz halucynacje!? Bo jak tak, to ja się boję, bo z dwoma wariatkami ja jedna sobie nie poradzę teraz, bo pijaniuśka jestem. – Ja nie mam halucynacji Mal, chodź tu i sama zobacz. – Mal z Julką podeszły bliżej do małej rzeczki, która teraz, oświetlona tylko światłem księżyca, wydawała się niemal czerwona. – Boję się – mruknęła Mal. – To jak w jakimś horrorze! Trzy dziewczyny w lesie i rzeka krwią płynąca. Ciarki mnie przechodzą. – Ależ z was głuptaski – podsumowała Julka. – To wy nic nie czytacie o miejscach, do których jedziecie? A myślicie, że skąd ja wiedziałam, że w tym lasku będzie rzeczka, skoro ja tu nigdy nie byłam? – Mal i Ewka spojrzały na siebie ze znakiem zapytania w oczach. – No ja wiedziałam, bo to wygooglowałam. – No to co wygooglowałaś o tej rzeczce? – dopytywała się Ewka. – Dlaczego woda jest pomarańczowa? – Bo gleba tu jest pomarańczowa. To znaczy ziemia. Taki rodzaj. Coś z kwasowością czy co. – „Czy co” – powtórzyła Ewka kpiąco. – Masz dar do wygłaszania zawiłych referatów naukowych przeczytanych w sieci. – Bez kpin, proszę! – obraziła się Julka. – Dziewczyny, ratunku!!! – Ewa i Julia usłyszały głos przyjaciółki. – Mal? Gdzie jesteś?! – Wystraszyły się nie na żarty. – Tutaj, ratujcie! Zapadam się! Ewka i Julka zbiegły z małego kopczyka w dół na brzeg rzeczki. Tam zobaczyły komiczny obrazek – Mal ze ściągniętymi spodniami z jedną nogą stała na brzegu, natomiast jej druga noga ugrzęzła w rzeczce. Dopiero teraz dziewczyny zauważyły, że woda ma gęstą konsystencję. – Nie mogę wyjść. Pomóżcie, dziewczyny, bo mnie to bagno wciągnie! – błagała Mal. Ewka powstrzymując się od parsknięcia śmiechem i próbując z całych sił, by jej głos brzmiał współczująco, zapytała: – Jak to się stało? – Przykucnęłam… No wiecie, żeby zrobić siku. I jak się już wysikałam, to nie wzięłam poprawki na to, że pijaniuśka w trzy dupy jestem i kręci mi się w głowie. Za szybko się wyprostowałam. Zachwiało mną, zakręciło i pociągnęło do tyłu. No i zanim podciągnęłam gacie, siedziałam już z tyłkiem w czerwonej wodzie z jedną nogą wciąż suchą na brzegu! Przynajmniej jedna noga i trampek będą suche, więc szklanka do polowy pełna, jak bym to optymistycznie podsumowała, ale druga mokra i prawdopodobnie śmierdząca, więc już nie tak do końca pozytywnie się czuję. Ale co ja tu jakieś wywody robię o szklankach, kiedy mi w tyłek zimno, serio dziewuchy, wyciągnijcie mnie teraz, bo czuję, że się coraz głębiej zapadam w to błoto, a z mokrą dupą tu stać to też nie jest Bóg wie, jaka przyjemność. Chcę już iść do naszego pokoju i się wykąpać, wyszorować i przebrać.
Dziewczyny zaparły się i ciągnęły przyjaciółkę z całych sił bez żadnych rezultatów, ślizgając się na błocie. Na szczęście pomimo halucynacji Julka nie straciła rozsądku i swojej zdolności logicznego myślenia w sytuacjach kryzysowych i wpadła na pomysł, że ona przytrzyma się drzewa, złapie Ewkę za rękę, Ewka złapie za rękę Mal i mogą ciągnąć. Zrobiły właśnie tak i przy podkładzie wiersza Tuwima o rzepce, który recytowała teraz Julka, dziewczyny zaczęły ciągnąć i po paru sekundach zachlupało, zabulgotało i Mal wystrzeliła z rzeczki jak z procy, powalając kumpele na ziemię. – „W dodatku cała w buraczkach, taka to była dziwaczka” – wyrecytowała Julka, patrząc na prawą nogę Mal, która była mokra i powleczona czerwoną mazią i dziewczyny zaczęły się dziko rechotać. Trampek Mal ugrzązł w błocie i mowy nie było o jego wyciągnięciu. Jedna nogawka jej czarnych dżinsów była koloru pomidorowo-buraczkowego, przyozdobiona gdzieniegdzie jakimś zielonym, śliskim świństwem. – Mal, jak ty wrócisz bez buta? – spytała z troską Julka. – Z takimi spodniami stopa nie ma co próbować, nie ma szansy, nikt nas nie zabierze… Do tego, sorry, że muszę to powiedzieć, ale kwiatkami nie pachniesz… Ale co tam! Noc jest piękna, przejdziemy się i może po drodze pozbędziesz się trochę tego smrodku, bo się porządnie przewietrzysz! – Och, ja się nic a nic nie gniewam i wiem, że masz absolutną racje. Tylko mnie się takie rzeczy mogą przydarzyć. Jak nie wpadnę czołem w psie gówno, to się skąpię w śmierdzącej pomidorówce. Wyglądam pewnie i pachnę, jakby mnie obrzygał jakiś złośliwy troll – śmiała się Mal. – Na pewno nie mój troll – broniła się Julka. – Mój pogonił tamtych wyrostków i już nie wrócił. Mam nadzieję, że nic mu się nie stało… Odważny był, choć go na początku nie lubiłam, bo chciał kopnąć Ewkę… – Prawda. – Pokiwały głowami dziewczyny, bo, mimo iż wiedziały, że troll to halucynacja Julki, to wspomnienie o nim i wygrażanie się, że skopie młodym klejnoty podziałało, więc chciał nie chciał to właśnie troll je obronił, wymyślony czy nie. – To co, spadamy do hotelu? – spytała Ewka, szczerząc zęby w ogromnym uśmiechu, wywołanym widokiem trampka znikającego w pomidorówce i wydającego swój ostatni bulgoczący dech. – Jasne, wracajmy, jest już naprawdę późno. Zupełnie nie przejmując się tym, że nocne marki napotkane po drodze gapili się na dziewczyny z otwartymi buziami, szczególnie na Mal, która szła w jednym bucie z nogawką oblepioną pomarańczowo-czerwoną mazią, dziewczyny szły radośnie przez miasto, rozmawiając o wieczornym koncercie. Żeby Mal nie czuła się samotna w swojej inności i żeby nie zwracała uwagi tylko na siebie, Ewka też ściągnęła jednego buta i szła obok przyjaciółki w oczojebnej, rażącej, zielonej skarpetce. Julka natomiast całą drogę „przefrunęła”. Biegała do przodu i tyłu, zataczała koła wokół przyjaciółek, machając energicznie rękami jak skrzydełkami i co chwilę wykrzykiwała: „Jak motylki, jak motylki”. Wracały do hotelu pełne energii, były odurzone klimatem Krakowa, jego pięknem, zapachem, stylem oraz paroma butelkami piwa i wina, nie zapominając o tabletkach na chorobę lokomocyjną, które wywołały u Julki halucynacje. Do hotelu prowadzili je różowy krasnal i troll, który wrócił już bez czapeczki. Pewnie zgubił ją w walce z wyrostkami, jak wydedukowała Julka. Krasnal i troll szli zgodnie noga w nogę i pilnowali, żeby dziewczyny się gdzieś nie zgubiły. Chłopacy wrócili do hotelu nad ranem. Przed pójściem do swojego pokoju wetknęli jeszcze głowy do pokoju dziewczyn, żeby się upewnić, że te wróciły z koncertu całe i zdrowe. Kiedy otworzyli drzwi, natychmiast poczuli zapach alkoholu. – Wygląda na to, że nasze miłe koleżanki nieźle zatankowały – stwierdził Kogut.
– I kto to mówi, ty wychlałeś sam całą butlę wina!!! – kpił Michał. – Ciekawe, co jutro z tobą będzie. Masz szczęście, że do domu nie wracamy, bo mama by cię za jajka na suchym drzewie powiesiła. – Nawet mi o tym nie wspominaj. Do tej pory pamiętam, jak się wydzierała, koszmary normalnie mam. Już w życiu się nie upiję tak jak wtedy, nie ma mowy, aż taki głupi nie jestem i czasami sam się na swoich błędach uczę. A wino, które dziś piłem, miało tylko pięć procent. To tak, jakbym wypił dwa piwa, więc konsekwencji jutro żadnych nie będzie. – No, chodźmy spać, chłopaki, bo serio już mi się gęba rwie – ponaglał kumpli Radek, ziewając szeroko. – Dziewczyny są całe i zdrowe, troszkę śmierdzą alkoholem, ale opary alkoholu jeszcze nikomu nie zaszkodziły. Jutro wskoczą pod prysznic i będą świeżutkie, pachnące i wypoczęte. My natomiast jak nie pójdziemy teraz spać, to jutro będziemy jak zombie, a ja bym chciał jeszcze coś pozwiedzać przed powrotem do domu. – Dobra, już nie gdakaj jak ta kwoka, idziemy chrapać – rzucił Kogut. – Kwoka to twoja żona – odciął się Radek. – Będzie. Kiedyś, w przyszłości – odpowiedział Kogut. – Ale ja będę ją pieszczotliwie nazywać moim kurczaczkiem. Nazajutrz rano Michał obudził się pierwszy. Szybko wskoczył pod prysznic i włączył czajnik elektryczny, który był w pokoju, żeby przygotować herbatę. Korzystając z faktu, że Kogut spał twardo jak kamień, wygrzebał z plecaka flamaster i namalował na czole brata motyla. Potem obudził Radka i poprosił, żeby tamten mu nic nie mówił. Radek, chichocząc jak mała dziewczynka, obiecał, że ani nie mruknie, po czym i on poszedł wziąć prysznic. Herbata była już gotowa, Michał zrobił kanapki z konserwą turystyczną i pomidorami i poszedł obudzić dziewczyny na śniadanie. Pokój dziewczyn śmierdział jak gorzelnia, ale, o dziwo, dziewczyny wyspane, rześkie i bez kaca obiecały, że za piętnaście minut będą na śniadaniu w pokoju chłopaków, co dawało każdej pięć minut w łazience. Po ekspresowym prysznicu, myciu zębów i ubraniu się Ewka sprawdziła, czy Julka czuje się na pewno dobrze i nie ma już halucynacji i dziewczyny zapukały do drzwi pokoju obok. – Wejść – usłyszały głos Michała. – Ewka, jak byś mogła, proszę cię, obudź Koguta, bo ja za Chiny nie mogę – poprosił Michał. – A czemu ja? Jak ty nie możesz, to i ja nie będę mogła. – Ale ty, Ewka, to co innego, bo dziewczyną jesteś. On na mój głos już nie reaguje, tak jak na budzik, przyzwyczaił się, że budzi go jedno albo drugie, więc i na to, i na to się uodpornił. Ale jak budzi go mama, to zawsze wystrzeli z łóżka jak z procy, więc myślę, że ty, jako płeć żeńska będziesz miała na niego taki sam wpływ jak moja mama. – Spróbuj jeszcze raz, a jak ci się nie uda, to ja wkroczę do akcji – zapewniła dziewczyna. Michał podszedł do łóżka Koguta i swoim mocnym głosem powtarzał: – Kogut, wstawaj! Kogut! No już! – Potem krzyknął: – Pali się, Kogut, ratunku!!! – Nic, żadnej reakcji. Brat potrząsnął chłopakiem parę razy, zdzielił go delikatnie w buzię, nadal nic. – No dobra, już widzę, że nie działa – zgodziła się Ewka i podeszła do łóżka. – Artur, obudź się, musisz już wstawać – powiedziała przyciszonym głosem, a Kogut wyskoczył z łóżka jak poparzony i nieprzytomnie zaczął krzyczeć: – Mamuś, ale ja nie piłem, serio, tylko trochę, nie krzycz, ja nic nie zarzygałem. – Paczka ryknęła śmiechem, a Kogut, obudziwszy się już na dobre, pokazał im środkowy palec. – Bardzo śmieszne, ha, ha, kumpla przyprawić o zawał serca – powiedział, ściągając z siebie koszulkę, w której spał, i odsłaniając umięśniony brzuch. Ziewając i dąsając się trochę, poszedł w kierunku łazienki, odprowadzany zachwyconym wzrokiem Ewki, który utknął na owym umięśnionym
brzuszku. Wzrok Julki też go odprowadzał, ten jednak nie wyrażał zachwytu, tylko zwątpienie we własną poczytalność i panikę. Julka nie patrzyła na jego umięśniony, płaski brzuch, tylko na jego twarz, a konkretnie na czoło, i z otwartą buzią i strachem w oczach wyszeptała: – O Boże, Ewka, ja chyba wciąż widzę motylki. On ma jednego na czole! Mimo pięciokrotnego szorowania czoła mydłem, motylek nie dał się zmyć, ponieważ, jak się wtedy okazało, flamaster, którego użył Michał, był markerem, a nie zwyczajnym pisakiem. Wszyscy jednogłośnie stwierdzili, że jeden motylek na środku czoła wygląda dziwnie i samotnie, więc każdy z paczki domalował po jednym motylku na twarzy i szyi Koguta. – To dla ciebie, Julka, żeby ci nie było przykro, że już motylków nie widzisz. – Artur wyszczerzył białe ząbki w uśmiechu i puścił oczko do Julki. – Och, dziękuję ci bardzo, przez chwilę już zaczynałam czuć się normalnie, broń Boże – żachnęła się dziewczyna. Cała paczka gotowa już była do wyjścia. Michał nie mógł spuścić oczu z Julki, która założyła krótką, letnia sukienkę, odsłaniającą je długie, zgrabne nogi. Jej gęste włosy były rozpuszczone, wiły się w pięknych lokach i sięgały pasa, jej oczy lśniły radością i energią, a kształtne usta co chwilę rozciągały się w radosnym uśmiechu. Wypad z domu, z dala od krzyków i stresu, zdecydowanie wpływał na nią pozytywnie. Wyglądała niesamowicie, była bardziej rozluźniona i uśmiechnięta, Michał pragnął z całego serca, żeby już zawsze była taka, żeby nie musiała się martwić awanturami w domu, alkoholem i niezapłaconymi rachunkami. Przysiągł sobie, że jednego dnia, jeśli ona mu na to pozwoli, postara się zrobić wszystko, żeby jej życie było beztroskie, a ona zawsze spokojna, radosna i uśmiechnięta, tak jak dziś. Cała paczka zwiedzała stare miasto, rozglądając się na wszystkie strony, podziwiając stare budynki oraz obrazy miejscowych artystów wystawione na sprzedaż na rynku. Michał i Julka zrobili sobie przerwę i usiedli na brzegu fontanny. Mal z Radkiem poszli do muzeum, a Ewka i Kogut zafundowali sobie lody w pobliskiej restauracji. Kiedy wracali, Kogut leciał za Ewką, krzycząc: „Oddawaj mojego loda”, a Ewka chichocząc dziko, biegła w kierunku Julki i Michała z dwoma lodami, liżąc jednego i drugiego na zmianę. Oglądając się za siebie, żeby zlokalizować biegnącego za nią Koguta, nie spostrzegła, że jest już bardzo blisko fontanny, i z rozmachem wpadła na Michała i Julkę siedzących na brzegu, spychając w rezultacie dwójkę do wody. Michał wynurzył się z wody pierwszy i natychmiast wyciągnął z fontanny prychającą wodą Julkę. Kiedy ta spojrzała na niego, jeszcze bardziej zaparło jej dech w piersiach. Patrzył na nią z taką pasją i z takim pożądaniem, że czuła, jak kolana się pod nią uginają. Dopiero po długiej chwili wpatrywania się w te gorące oczy, a potem umięśniony tors opięty białą mokrą koszulką, uświadomiła sobie, dlaczego on tak na nią patrzy. Ona też była mokra, przez co sukienka oblepiała jej ciało jak druga skóra, a do tego bezwstydnie prześwitywała. Julka czuła, że jej twarz płonie rumieńcem i automatycznie skrzyżowała ręce na piersiach, żeby zasłonić je przed Michałem i spuściła wzrok. – Przepraszam – wyszeptał Michał zachrypniętym głosem, co wywołało u niej przyjemny dreszcz. – Nie chciałem się gapić. Weź to – dokończył, zdejmując z siebie koszulkę i obnażając perfekcyjnie umięśniony tors błyszczący kropelkami wody. – Moja koszulka też jest mokra, ale nie prześwituje. – Odchrząknął, a Julka poczuła, że jej twarz płonie. Naciągnęła na siebie jego mokrą koszulkę i odważyła się spojrzeć mu w oczy. Jego niesamowite spojrzenie sprawiło, że serce łomotało jej w klatce tak mocno, że bała się, iż chłopak może to usłyszeć. Czuła miłe mrowienie w całym ciele i fale gorąca rozlewały się w miejscu, o którym teraz nie chciała ani myśleć. Czuła, że Michał skupia całe swoje jestestwo na niej, jak by próbował wejść do jej głowy, odczytać jej myśli, odgadnąć, co teraz dzieje się w jej głowie. Dziewczyna nerwowo oblizała usta i wzrok Michała automatycznie skierował się
na jej pełne wargi i tam pozostał. Jego wzrok niemal ją palił, miała ochotę podejść do niego, dotknąć jego wspaniale wyrzeźbionego ciała i całować do utraty tchu. Jej sen na jawie przerwał głupi komentarz Ewki: – No to mamy konkurs mokrych podkoszulków! Julka zgromiła kumpelę spojrzeniem i poczuła, że robi się jeszcze bardziej czerwona. Ewka natychmiast przeprosiła, mówiąc, że nie chciała i to ta jej ślamazarność i nieuwaga i żeby Julka się nie gniewała. Nikt się na Ewkę nie gniewał, ale Julka i Michał musieli iść do hotelu się przebrać. Szli w milczeniu, ukradkiem na siebie spoglądając. Julka wiedziała, że jej uczucia do chłopaka już nigdy nie będą czysto platoniczne i nie wiedziała, jak długo jeszcze może ukrywać, co naprawdę do niego czuje. Za każdym razem, kiedy spojrzała na niego, jej ciało drżało w tęsknocie dotyku. Kiedy ich oczy się spotkały, we wzroku Michała było coś dziwnego, jakby gniew… Nie, nie gniew, samozaparcie, determinacja i coś jeszcze… W hotelu Michał uświadomił sobie, że nie wziął od Koguta kluczy do swojego pokoju. Julka otworzyła drzwi do pokoju dziewczyn drżącymi rękami. Michał stał tak blisko, że czuła ciepło jego ciała i jego oddech na swoim karku. Weszli do pokoju i przy drzwiach Julka ściągnęła koszulkę, pozostając w mokrej sukience. Podała koszulkę Michałowi, najpierw patrząc na jego pięknie wyrzeźbiony brzuch, a potem odważnie spojrzała prosto w jego oczy. W nerwowym odruchu przygryzła dolną wargę. Oczy Michała pociemniały, rzucił mokrą koszulkę na ziemię, chwycił Julkę w pasie i pocałował z taką pasją, że cały świat ustąpił jej spod nóg. Chłopak przyparł ją do drzwi swoim ciałem, trzymając w swoich silnych ramionach i całował jej usta, z których co chwila uciekały jęki czystej rozkoszy i zaskoczenia. Jego ręce wsunęły się pod mokrą sukienkę dziewczyny i pieściły jej nagie uda. Julka całą swoją wolą, którą utraciłaby kilka sekund później, odsunęła Michała od siebie na tyle, żeby móc spojrzeć mu w oczy. – Kocham cię – wyszeptał Michał prosto w jej usta, oddychając ciężko. – Kocham i już się tego nie boję. I chcę więcej ciebie, twoich myśli, twojej miłości i twojego ciała. Chcę ciebie tak bardzo, że to aż boli. – Ja ciebie też kocham – odpowiedziała Julka, nie wierząc, że to jawa i nie tracąc już czasu na słowa. Kochali się z pasją i miłością, delikatnością i ogniem i wreszcie czuli, że wszystko jest tak, jak być powinno. Kiedy potem leżeli wtuleni w siebie, nadzy, zaspokojeni i rozluźnieni, nie było już w nich wstydu ani wątpliwości, tylko nieziemskie uczucie spełnienia i miłości. Julka podniosła głowę, oparła brodę na piersiach Michała i patrząc mu w oczy, spytała: – O czym myślałeś, kiedy szliśmy do hotelu? Było w tobie tyle gniewu, determinacji. – Myślałem o tym, że mam świra na twoim punkcie i doprowadzasz mnie do szału. – Uśmiechnął się. – I że jak ci tego nie powiem, to mnie po prostu szlag trafi. I wydawało mi się przez chwilę, że ty może czujesz podobnie… Sposób, w jaki na mnie patrzyłaś… Nawet nie wiesz, ile samokontroli mnie kosztowało powstrzymanie się od tego, żeby cię nie wziąć tam, w tej fontannie i kochać się z tobą na oczach wszystkich ludzi. – Pewnie by nas aresztowali – roześmiała się Julka. – Tak bardzo się bałam tego, co do ciebie czuję, a okazało się, że nie było czego. W życiu bym nie pomyślała, że skończę z tobą w łóżku w Krakowie, po skąpaniu się w fontannie. Michał usiadł i z troską i strachem w oczach zapytał: – Żałujesz? Przepraszam, Julka, nie myślałem, poniosło mnie. – Nie przepraszaj, Michał, nie masz za co. Było cudownie. Jak mogłabym czegokolwiek żałować? Jedyne, co mi się teraz wydaje skomplikowane, to… jak to powiemy pozostałym? – Tak, jak nam to powiedzieli Radek i Mal. „Zrobiliśmy to” – roześmiał się Michał. – Najprostsze rozwiązania są czasami najlepsze – uśmiechnęła się Julka. – Zrobiliśmy to.
– O matko, to ja ostatnią dziewicą w paczce jestem – palnęła Ewka, kiedy Julka opowiedziała wieczorem dziewczynom, co stało się w hotelu tego popołudnia. – Jasne, dziewczyny z kolorowymi skarpetkami nikt nie chce. – Oj, Ewka, przestań. Jasne, że faceci cię chcą, ale chodzi o to, żebyś i ty chciała i żebyś była pewna tego, że chcesz i że ten, kogo chcesz, tak samo chce ciebie, ale przede wszystkim szanuje cię, kocha i nie zrobi ci krzywdy – pouczała przyjaciółkę Julka, a Mal jej przytakiwała. – A mieliście… no wiesz, zabezpieczenie? Bo na ciocię to ja jestem za młoda, a ty to jesteś za młoda na mamę. – Jasne, że mieliśmy zabezpieczenie, noszę gumki wszędzie ze sobą. I Michał też miał. Nie, żebym myślała o stracie dziewictwa albo je planowała, ale tyle się naczytałam o seksie, odpowiedzialności i niechcianych ciążach, że parę miesięcy temu pomaszerowałam do sklepu zainspirowana jednym artykułem o szesnastoletniej, młodej mamie, i kupiłam pudełko prezerwatyw. Uszy mi o mało nie spłonęły ze wstydu, jak płaciłam przy kasie, ale potem poczułam się dobrze, dorośle, odpowiedzialnie. Nie ma to jak odpowiedzialna młodzież – uśmiechnęła się Julka. – No, ciekawe, kiedy na mnie kolej przyjdzie. Na wszelki wypadek możesz mi jedną gumkę dać, niech i ja będę odpowiedzialną członkinią młodzieży. – Parę i ja ci mogę dać, ale nie bój się, Kogut ma pewnie gumek na kartony – roześmiała się Mal i puściła oczko do zaskoczonej Ewki. – A ty to skąd sobie myślisz, że ja mam coś z Kogutem? – zapytała Ewka. – A stąd sobie myślę, że widziałam na zlocie, jak cię Kogut przypierał do muru i całował, jakby się miał skończyć świat, a ty się bynajmniej nie opierałaś – skwitowała Mal. Ewka chciała powiedzieć coś mądrego i uszczypliwego, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Na wspomnienie o tamtej chwili mózg przestał jej pracować i poczuła, że robi się czerwona jak burak. – „W dodatku cała w buraczkach” – zaśpiewała Mal, śmiejąc się, a Ewka rzuciła w nią poduszką. Na drugi dzień rano nikomu nie chciało się wracać do domu. Kraków był tak piękny, czarowny, klimatyczny… Julka i Michał nie odrywali się od siebie ani na sekundę, co chwilę tulili się do siebie, całowali, patrzeli w oczy, na co Ewka z Kogutem reagowali komentarzami, że od całej tej słodyczy ich mdli, że jest im niedobrze i za chwilę będą wymiotować. Prawda była taka, że cieszyli się szczęściem Julki i Michała i miło im było patrzeć na ich miłosne gruchanie, jednak nie mogli sobie odmówić złośliwych komentarzy. Niemało też było gestów polegających na wkładaniu sobie palców do buzi i nadymaniu policzków przy zamkniętych ustach, sugerujących, że lada chwila puszczą pawia. Jedno i drugie było przez Julkę i Michała w pełni ignorowane. Po powrocie na osiedle wszyscy rozeszli się do swoich domów, oprócz Julki, która poszła nie do siebie, a do Michała. Nie chciała sobie psuć dobrego humoru widokiem, jak przewidywała, bałaganu w swoim domu, od dwóch dni nieumytych naczyń i pijanych rodziców wydzierających paszcze w niebogłosy. To ona zawsze sprzątała w domu i jej nieobecność pewnie negatywnie odbiła się na porządku, jaki tam zostawiła, wyjeżdżając na dwa dni. Pani Orzelska powitała ich ciepło i od razu posadziła do stołu w kuchni, na którym po paru minutach pojawił się obiad. Wszyscy zabrali się za wcinanie kotletów mielonych z młodymi ziemniaczkami, posypanych koperkiem i polanych tłuszczem i sałatką z czerwonych buraczków. Pani Orzelska obserwowała trójkę uważnie i jak wszyscy już zjedli obiad, bez ogródek zapytała: – Zabezpieczacie się, dzieci? Julce kompot śliwkowy, który właśnie piła, poszedł nosem i dziewczyna cała poczerwieniała, kaszląc i prychając. Michał uśmiechnął się spokojnie i odpowiedział:
– Oj, mamo, ja wiem, że ty już o wnuczętach myślisz, ale my najpierw szkoły chcemy dokończyć, pracę sobie znaleźć, a potem będziemy myśleć o dzieciach, jak na nasze pokolenie przystało. Do naszej trzydziestki, a swojej pięćdziesiątki nie masz się czym martwić ani o czym marzyć, babcią nie będziesz. – Julciu, ja cię nie chciałam zawstydzać – przepraszała pani Orzelska. – U nas o seksie rozmawia się otwarcie i moi chłopcy wiedzą wszystko, co powinni wiedzieć. Nie myślałam, że tak cię speszę. – Nie, nie, w porządku – odpowiedziała Julka, wycierając rękawem mokrą brodę. – Tylko mnie pani zaskoczyła, tak znienacka z takim tekstem. – Wszyscy przy stole się roześmiali. – Skąd pani wiedziała? – Och, od razu po was widać, dzieciaki. Wpatrujecie się w siebie jak w obrazki. Przedtem też to robiliście, ale tak, żeby jeden nie widział drugiego. Ale ja widziałam i teraz też widzę. Może stara już jestem, ale niegłupia. – Niegłupia ty, mamuś, jesteś, niegłupia – skomentował Kogut. – Ciebie się nikt o nic nie pytał, Artur – odpowiedziała pani Orzelska. – Ale jak się już wtrącasz w rozmowę, to ciebie to też się tyczy – masz zawsze dbać o swoją dziewczynę, traktować ją z szacunkiem i się zawsze zabezpieczać. – Mamuś, ja dziewczyny nie mam. – Bo skaczesz z kwiatka na kwiatek. A tam ktoś na ciebie czeka i czeka, ślepaku. – Mamo, ślepak to w bebechach… Czekaj, ty wiesz o czymś, czego ja nie wiem? – zapytał Kogut, patrząc podejrzliwie na mamę, bo chcąc nie chcąc, musiał przyznać, że mądra kobieta z niej była, więc warto było się troszkę popytać. – Wszyscy wiedzą, Artur, wszyscy i ty pewnie też, ale boisz się przyznać. My poczekamy, bo cierpliwi jesteśmy – odpowiedziała Orzelska, jakby czytając w jego myślach i spojrzała na trójkę przy stole. – My, czyli kto? Normalnie się boję, mamuś. Ty do jakieś sekty wstąpiłaś czy co? – My wszyscy, co tu przy stole siedzimy, i paru innych, których tu nie ma. Ja nie lubię z tobą rozmawiać, jak się na niekumatego robisz. Nic nie szkodzi, synku, co ma być, to będzie, poczekać tylko trzeba. Och, a ja naprawdę myślałam, że inteligentnych synków mam i koleżankom się zawsze tak chwaliłam. Ale nic to, miłość zaślepia, pewnie dlatego cię troszkę przyciemniło. – E, mama, ty już nie oglądaj tych młodzieżowych programów, bo zaczynasz dziwnie mówić – skomentował Kogut. – Będę mówić, jak mi się podoba. Dopóki nie używam wulgaryzmów, synku, i wyrażam się z szacunkiem dla innych, przynajmniej tych, którzy na to zasługują, świat się nie zawali, a ty przywykniesz. Język ewoluuje, zmienia się. Nie myśl sobie, że ja zostanę na tyłach całego tego postępu jak jakiś stary pierd – odpowiedziała z uśmiechem na twarzy. – Jasne, mamuś, ty to zawsze z postępem idziesz – skwitował Michał i puścił jej oczko. – Lizacz tyłków – rzucił Kogut, a mama trzepnęła go w głowę. – Jak już mówiłam, Kogut, dzieci po głowie się nie bije, żeby głupie nie były, ale jak ty głupoty mówisz, to znaczy, że tobie to już nie zaszkodzi. Przy stole masz się wyrażać, OK? I przy mnie też, bo tak nakazuje szacunek. A gdzie indziej to możesz ludzi i dupolizaczami nazywać, wtedy mnie to nie obchodzi, bo nie słyszę. – Mama, matko, ale ty dziś z tekstami jedziesz, już się uspokój. – Oczy Koguta były jak pięciozłotówki. – Ja spokojna jestem, spoko, spoko. No, ale jedzcie dzieci już, bo zbytecznie żuchwy nam chodzą na gadanie, jak tu obiadek stygnie. Smacznego.
– A że ty mama od pierdów starych ludzi wyzywasz przy stole, to nie szkodzi? – Nie wyzywam nikogo. „Stary pierd” to wyrażenie potoczne, a ja nie skierowałam tego w niczyim kierunku, tylko retorycznie w moim własnym, ale powiedziałam, że starym pierdem nie będę, więc nawet samej siebie nie urażam. – Teraz to już, mamuś, dla mnie zbyt skomplikowanie brzmisz. Ja raczej się skupię na tych buraczkach i przeżuwaniu. – To najmądrzejsze postanowienie, jakie od ciebie usłyszałam, od kiedy do domu wróciłeś – uśmiechnęła się Orzelska. – Kogut, my się jeszcze musimy przygotować na dzisiejszy koncert. I nie przewracaj oczami jak Paris Hilton, nie wykręcimy się od tego. Ja też jestem zmęczony, ale obiecaliśmy właścicielowi pubu, to po pierwsze, a po drugie – on nam płaci – przypomniał Michał. – Dobra, dobra, to wcinajmy i chodźmy do garażu wszystko spakować. Teraz mi się nie chce, ale nie bój się, jak zaczniemy grać, to odżyję. I może jakiegoś red bulla sobie walnę, niech mi skrzydeł doda. Będę jak ten motylek. – Puścił oczko do Julki, a ta zakrztusiła się po raz drugi. Julka wróciła do domu i mile się zdziwiła. Wszędzie panował porządek, naczynia były pozmywane, zakupy zrobione. Do kuchni wszedł jej ojciec i ku jej jeszcze większemu zdziwieniu był trzeźwy. – Znalazłem pracę – pochwalił się na powitanie. – I to dobrą pracę, taką, która mnie interesuje i całkiem dobrze mi płacą, nie to, co przedtem – człowiek się narobił jak osioł i nic z tego nie miał. – Super, cieszę się. Ciekawe, jak długo tym razem pociągniesz. – Dziewczyna nie mogła powstrzymać się od złośliwości. – Masz prawo tak myśleć i wiem, że sobie zasłużyłem na takie komentarze, ale, Julka, tym razem będzie inaczej. Ta praca jest naprawdę dobra, mam pod sobą ludzi, tak jak kiedyś, to ja mówię innym, co mają robić, to ja jestem szefem, jak przed dziesięcioma laty. – Przed dziesięcioma laty nie byłeś codziennie pijany… – I o to chodzi, córa. Wiem, że cię nie było tylko dwa dni, ale w ciągu tych dwóch dni wiele się tutaj zmieniło. Tydzień temu miałem rozmowę kwalifikacyjną, ale nie mówiłem o tym ani tobie, ani twojej matce, bo nie myślałem, że coś z tego będzie. Ale dostałem tę posadę i już pierwszego dnia wiedziałem, że to jest coś, co chcę robić, i zrozumiałem, że żebym to miał, wszystko się musi zmienić, bo nasze życie obraca się wokół alkoholu i jest bardzo smutne… Szczególnie dla ciebie. Kiedyś tak nie było. Nie wiem, czy ty to jeszcze pamiętasz, ale kiedyś nam wszystkim było bardzo dobrze. Ja miałem dobrą pracę, a twoja mama nie musiała robić nic, tylko opiekować się tobą i domem. I, Julka, było nam naprawdę dobrze, było nas stać na wszystko, a my z twoją mamą nigdy się nawet nie kłóciliśmy. Więc jak ty wyjechałaś dwa dni temu, a ja dowiedziałem, że dostałem tę pracę, po trzeźwemu poszedłem do twojej mamy, obudziłem ją rano, żeby i ona była trzeźwa i zaczęliśmy rozmawiać, wspominać. Siedliśmy razem z przy stole, piliśmy kawę zamiast wódki i rozmawialiśmy po raz pierwszy od wielu lat normalnie, spokojnie, bez oskarżeń i wyzwisk, tak po prostu, od serca. Ucieszyła się, że dostałem pracę, pochwaliła, a wiesz, że ona mnie już strasznie długo za nic nie chwaliła, ale też ja na żadne pochwały sobie nie zasłużyłem. Więc pogadaliśmy, parę łez nawet było i zrozumieliśmy, gdzie popełniliśmy błąd i dlaczego wszystko poszło nie tak. Ja zacząłem pić dziesięć lat temu, bo straciłem pracę, którą kochałem. A twoja mama zaczęła pić, bo miała dość mojego użalania się nad sobą, wiecznych problemów finansowych i mojego picia, a jak kogoś nie możesz zwyciężyć, to się do niego przyłączasz. No i twoja mama przyłączyła się i piliśmy razem, ale nie trwało to długo, bo nasze popijawy zawsze kończyły się kłótniami, ale o tym sama dobrze wiesz. Jednak i twoja mama zdążyła się już niestety wciągnąć i zaczęła popijać z sąsiadkami, potem po pracy,
a później już i przed. Po całej tej rozmowie, po wspomnieniach oboje stwierdziliśmy, że mamy problem i chcielibyśmy to zmienić, bo życie przed nałogiem było dobre i chcielibyśmy, żeby znowu kiedyś takie było. Jeszcze tego samego dnia poszliśmy do klubu AA i poprosiliśmy o pomoc. Ja ci nie chcę nic obiecywać, Julka, bo wiem, że będzie ciężko, ale my z mamą chcemy się zmienić i chcemy, żeby twoje życie też się zmieniło na lepsze, i mam nadzieję, że nie jest jeszcze za późno… – Nie wierzę ci – odpowiedziała Julka, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że wypowiada te słowa na głos. Czekała na tę rozmowę i na tę obietnicę od dziecka. Niektóre dzieci marzyły o drogich zabawkach, zwierzątkach, wyjazdach do Disneylandu, a ona marzyła tylko o tym, żeby rodzice przestali pić i żeby w domu znów był spokój. Chciała normalnego życia, chciała mieć rodziców w domu, a nie dwóch pijaków, którymi ona musiała się zajmować. Chciała mieć życie bez strachu, bez chodzenia na paluszkach, bo rodzice pijani i jak ich obudzi, to będzie awantura. Chciała mieć pewność, że lodówka zawsze będzie pełna, a ona nie będzie musiała w sklepie prosić o towar na kreskę, nie wiedząc, kiedy będzie mogła te pieniądze oddać. Chciała też chodzić spać z gwarancją, że prześpi całą noc w swoim łóżku i nie będzie musiała uciekać w nocy do Michała, bo matka albo ojciec przyszli pijani nad ranem i zaczęli się awanturować, budząc ją i sąsiadów. Te normalne dla innych rzeczy dla niej były marzeniem, które, jak myślała, nigdy się nie spełni. A teraz ojciec mówi, że będzie próbował spełnić jej marzenie o spokoju i stabilności. – Nie wierzę – powtórzyła, patrząc mu w oczy. – Rozumiem i mogę powiedzieć tylko jedno: zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby przestać pić i zmienić nasze żałosne życie. W tej chwili do domu wróciła mama Julki. Kobieta wyglądała jakoś inaczej, jej uśmiech był wyraźny i serdeczny, kiedy witała Julkę, a jej ruchy płynne i pewne. – Mamo, ty też jesteś trzeźwa – powiedziała dziewczyna i już nie panowała nad emocjami, zaczęła płakać jak małe dziecko i długo nie mogła przestać. Tulona przez matkę i ojca, po raz pierwszy od dziesięciu lat, czuła się zakłopotana, zawstydzona i nie na swoim miejscu, ale pomału zaczęła wierzyć, że być może oni naprawdę wreszcie zrozumieli, że ich życie było piekłem i że może naprawdę będą próbowali je zmienić. Płacz oczyszczał i rozluźniał, a ona z każdą łzą czuła coraz więcej nadziei i siły. Koncert chłopaków był świetny i, ku ich wielkiemu zdziwieniu, po zejściu ze sceny podszedł do nich młody mężczyzna, którego od razu poznali, bo widzieli go parę razy w gazetach, a może nawet i w telewizji. Był menedżerem dwóch popularnych rockowych grup w Polsce. Nie wierzyli własnym uszom, kiedy Robert, bo tak miał na imię menedżer, powiedział, że właściciel baru zadzwonił do niego parę tygodni temu (podobno byli rodziną) i przez telefon umożliwił mu słuchanie ich koncertu. Powiedział też, że mają dobre brzmienie, świetnie wyglądają i chciałby ich zaprosić do swojego studia nagraniowego, żeby zobaczyć, co by się mogło dać z nimi zrobić. Cała paczka stała z rozdziawionymi buziami i nikt nie powiedział ani słowa, nikt nie mógł uwierzyć w to co słyszał. W dobie Idola i innych konkursów odkrywających talenty ktoś taki jak Robert przychodzi do baru, w którym oni grają, żeby ich posłuchać i mówi im, że są dobrzy! To graniczyło niemal z cudem albo wygraną w Lotto. Paczka nie posiadała się ze szczęścia! Po pierwszych emocjach i radosnych okrzykach oraz klepaniu się po plecach Kogut pociągnął Ewkę za rękę i wyprowadził z pubu. Kiedy już byli na zewnątrz, przyciągnął ją do siebie i pocałował tak, że ziemia usunęła się jej spod nóg. – Kogut, co ty robisz, wariacie? – spytała, próbując złapać oddech.
– To, co powinienem zrobić już dawno – odpowiedział i znów przyciągnął ją do siebie.