Kate Quinn
KOCHANICA CESARZA
Tom I
Przełożyła Urszula Gardner
Prolog
Teja
Rzym, wrzesień 81 r. n.e.
Otwarłam sobie żyły jednym zręcznym ruchem noża, p...
2 downloads
5 Views
Kate Quinn
KOCHANICA CESARZA
Tom I
Przełożyła Urszula Gardner
Prolog
Teja
Rzym, wrzesień 81 r. n.e.
Otwarłam sobie żyły jednym zręcznym ruchem noża, po czym
z zainteresowaniem przyglądałam się krwi wypływającej z rany. Choć
nadgarstki miałam poznaczone siateczką blizn po poprzednich
nacięciach, nieodmiennie fascynował mnie widok własnej krwi.
I nieodłącznie towarzyszyło mi poczucie zagrożenia: czy w końcu, po
tylu latach, stanę się nieostrożna i tnę się zbyt głęboko; czy właśnie
tego dnia ujrzę, jak moje młode życie wycieka do błękitnej
ceramicznej misy z biegnącym dookoła uroczym fryzem
przedstawiającym nimfy? Takie myśli znacznie ubarwiały egzystencję
niemal zupełnie pozbawioną wrażeń.
Ale najwyraźniej nie było mi pisane rozstać się z tym światem.
Początkowy strumień krwi wkrótce osłabł, a kiedy wreszcie zamienił
się w wątłą strużkę, mogłam – nie zdejmując z kolan misy – oprzeć się
wygodnie o wykładaną mozaiką kolumnę w atrium. Niebawem wzrok
zasnuje mi przyjemna mgiełka, dzięki której rzeczywistość nabierze
łagodniejszego wyrazu. Tego akurat najbardziej potrzebowałam.
Czekała mnie bowiem wyprawa z moją nową panią do Koloseum,
gdzie odbywały się walki gladiatorów z okazji objęcia władzy przez
nowego cesarza. A z tego, co słyszałam, walki gladiatorów…
– Tejo! – Głos mojej pani wyrwał mnie z rozmyślań.
Odmruknęłam coś niegrzecznie, posiłkując się mieszaniną greki,
hebrajszczyzny i rynsztokowej łaciny, jej całkowicie nieznanych.
Owinęłam nadgarstek pasem lnu, zamotałam węzeł, pomagając
sobie zębami, i opróżniłam zawartość misy do stojącej pośrodku
atrium fontanny. Uważałam przy tym, aby nie poplamić sobie
brązowej wełnianej tuniki. Moja pani miała sokoli wzrok, a mnie
bynajmniej nie uśmiechało się tłumaczenie jej, dlaczego raz czy dwa
razy w miesiącu napełniam własną krwią błękitną misę z biegnącym
dookoła uroczym fryzem przedstawiającym nimfy. Zresztą nie
uśmiechało mi się tłumaczenie mojej pani czegokolwiek. Byłam jej
niewolnicą od bardzo niedawna, tyle jednak zdążyłam się już
nauczyć.
– Tejo!
Obróciłam się zbyt szybko i zaraz musiałam się oprzeć o najbliższą
kolumnę. Może jednak przesadziłam. Gdy upuścić za dużo krwi,
człowieka dopadają zawroty głowy, a nawet mdłości. Z pewnością to
nie najlepszy pomysł w dniu igrzysk, kiedy na arenie na moich oczach
będą ginąć tysiące zwierząt i ludzi.
– Tejo, przestań się guzdrać! – Moja pani wyjrzała z sypialni. Na
szczęście mgiełka przesłaniająca mi oczy złagodziła wyraz jej
wykrzywionej złością twarzy. – Ojciec czeka, a ja wciąż jestem
nieubrana!
Ruszyłam posłusznie za nią, mając wrażenie, że stąpam nie po
podłodze, lecz w powietrzu. Mało gustowna mozaika na posadzce
przedstawiała scenę walki gladiatorów posługujących się trójzębami –
krew tryskała obficie niewielkimi czerwonymi kwadracikami. Choć
było to niesmaczne, wydawało się bardzo odpowiednie: ojciec mojej
pani, Kwintus Pollion, jako jeden z nielicznych Rzymian miał prawo
organizowania igrzysk cesarskich.
– Niebieska stola – instruowała mnie jego córka, Lepida Pollia. –
Z perłowymi zapinkami na ramionach.
– Tak, pani.
Kilka miesięcy wcześniej kupiono mnie dla niej w prezencie
urodzinowym. Jako jej rówieśniczka – obie liczyłyśmy po czternaście
lat – miałam od tej pory czesać ją i nosić za nią wachlarz, skoro była
już niemal dorosłą kobietą. Wartością nie dorównywałam perłowemu
naszyjnikowi, srebrnym bransoletom ani kilku sztukom jedwabiu,
które również otrzymała od swego kochającego ojca, niemniej
sprawdzałam się w roli osobistego cienia, którego posiadanie
niezwykle ją podniecało.
– Znowu skaleczyłaś się przy posiłku? – Opatrunek na nadgarstku
nie uszedł jej uwagi. – Straszna niezdara z ciebie. Bacz, by nie upuścić
mojej szkatułki z klejnotami, gdyż bardzo bym się o to gniewała…
No, upnij mi włosy złotymi przepaskami na grecką modłę. Zamierzam
być dzisiaj Greczynką, tak jak ty. – Powiedziała to, chociaż doskonale
wiedziała, że nie jestem Greczynką, tylko noszę greckie imię nadane
mi przez mojego pierwszego pana, ateńskiego kupca.
– Dobrze, pani – mruknęłam po grecku.
Między cienkimi czarnymi brwiami Lepidy pojawiła się
zmarszczka. Byłam lepiej od niej wykształcona, co niezwykle ją
irytowało. Ja zaś, mając tego pełną świadomość, starałam się
podkreślać swoją wyższość raz na parę dni.
– Nie pusz się tak, Tejo! Nie zapominaj, że jesteś tylko jedną
z wielu żydowskich niewolnic!
– Dobrze, pani – odrzekłam i dalej potulnie upinałam jej włosy, co
nie przeszkodziło jej się rozgadać.
– Mój ojciec mówi, że dziś po południu będzie walczył Bellerofont!
Och, wiem, że to nasz najlepszy gladiator, ale ta jego płaska gęba!
Choćby się wystroił i wypachnił, i tak nie zamieni się w Apolla. To
prawda, że ma wdzięk, nawet gdy przeszywa komuś gardło na
wylot… auć! Ukłułaś mnie!
– Wybacz, pani.
– Coś blada jesteś. Jeszcze nie rozumiesz, że nie należy się tak
przejmować igrzyskami? Oni wszyscy… gladiatorzy, niewolnicy
i jeńcy… i tak by umarli. Dzięki ich walkom mamy z tego
przynajmniej trochę zabawy.
– To pewnie przez moje żydowskie pochodzenie – podsunęłam. –
My, Żydzi, nie uważamy śmierci za zabawną.
– Tak, pewnie tak – potwierdziła z roztargnieniem Lepida. –
Dzisiejsze igrzyska zapowiadają się w każdym razie emocjonująco. Po
tym jak cesarz rozchorował się i umarł w samym środku sezonu,
całymi miesiącami nie było porządnego przedstawienia.
– Cóż za brak wrażliwości z jego strony – powiedziałam, kiwając
głową.
– No, ale wygląda na to, że nowy cesarz uwielbia igrzyska. Cesarz
Domicjan… Tytus Flawiusz Domicjan… Ciekawe, jaki się okaże.
Ojciec zadał sobie mnóstwo trudu, aby zapewnić mu najbardziej
widowiskowe pojedynki. Tejo, perłowe kolczyki!
– Tak, pani.
– I piżmowe pachnidło. Hm… – Lepida zaczęła się przeglądać
w lustrze z polerowanego metalu.
Była za młoda na fałdziste jedwabie, klejnoty i uróżowane policzki,
jednakże odumarła ją matka, a Kwintus Pollion, aczkolwiek umiał
sobie dobrze radzić z handlarzami niewolników i lanistami, w rękach
jedynaczki stawał się miękki jak glina. Zresztą uroda Lepidy nie
ulegała kwestii. Moja pani olśniewała nie tylko błękitnymi oczami,
nie tylko jedwabistymi czarnymi włosami, które były jej dumą
i radością, ale przede wszystkim boską sylwetką. Właśnie dzięki niej
miała nadzieję złowić dobrego męża, patrycjusza, który nareszcie
wprowadziłby cały jej ród do najwyższej warstwy rzymskiego
społeczeństwa.
Przywołała mnie bliżej leniwym ruchem trzymanego w dłoni
wachlarza z pawich piór. Dostrzegłam w lustrze, że gest ten wzburzył
lekko jej loki. Przy okazji zobaczyłam też, że stanowię jakby bledsze
odbicie mojej pani: włosy brązowe w miejsce czarnych, kanty
w miejsce krągłości, cera ogorzała zamiast alabastrowej, nijakość
zamiast piękna. Było to porównanie bardzo pochlebne – dla niej.
– Doskonale – oznajmiła, jakby czytając w moich myślach. – Ale
tobie będzie potrzebny nowy strój. Wyglądasz jak uschnięte drzewo.
No, chodźmy już. Ojciec czeka.
Kwintus Pollion istotnie już czekał. Jego zniecierpliwienie
momentalnie jednak ustąpiło, gdy Lepida posłała mu obezwładniający
uśmiech, przy którym zawsze w jej brodzie tworzył się uroczy
dołeczek, i po dziewczęcemu zakręciła się wokół własnej osi.
– O tak, wyglądasz bardzo ładnie. Nie zapomnij uśmiechać się do
Emiliusza Grakchusa, wywodzi się z niezwykle ważnego rodu i szuka
ładnych dziewcząt.
Chciałam wyprowadzić go z błędu, że kto jak kto, ale Emiliusz
Grakchus na pewno nie szuka ładnych dziewcząt, jednakże on nie
zwracał na mnie uwagi. A szkoda. Niewolnicy bywają nierzadko
lepiej poinformowani niż ich panowie.
Ogół Rzymian musiał wstać skoro świt, żeby zapewnić sobie dobre
miejsca na widowni amfiteatru. Kwintus Pollion miał miejsca
zarezerwowane, dzięki czemu mogliśmy wyruszyć odpowiednio
późno i spotkać się w drodze z przedstawicielami najznaczniejszych
rodów. Lepida wdzięczyła się do Emiliusza Grakchusa, do grupki
oficerów stojących na rogu ulicy, praktycznie do każdego, czyja toga
miała purpurowy szlak i kto nosił dobre nazwisko. W tym czasie jej
ojciec z powagą wymieniał plotki z tym akurat patrycjuszem, który
zaszczycił go zdawkowym uśmiechem.
– …słyszałem, że cesarz Domicjan planuje w przyszłym roku
kampanię w Germanii! Najwyraźniej chce pójść w ślady swego brata.
Nie może być wątpliwości, że cesarz Tytus utarł nosa barbarzyńcom,
teraz zaś będziemy mieli okazję się przekonać, czy cesarz Domicjan
poradzi sobie z nimi lepiej…
– Kwintusie Pollionie – doleciał mnie patrycjuszowski akcent –
doprawdy, już samo jego pachnidło…
– Mimo wszystko sprawdza się w swojej roli. Cóż znaczą jakieś
wonności, skoro robi, co do niego należy?
Kwintus Pollion nie przestawał się uśmiechać i giąć w ukłonach.
Oddałby trzy dekady życia w zamian za zaszczyt noszenia nazwiska
rodu takiego jak Juliusze czy Sulpicjusze. Moja pani także, skoro już
o tym mowa.
Zabijałam nudę, zaglądając do ulicznych kramów, których było
wokół pełno. Przekupnie oferowali pamiątki po poległych
gladiatorach, zakonserwowaną w piasku krew tego czy innego
wojownika oraz niewielkie drewniane medaliony z wymalowanym na
awersie wizerunkiem słynnego Bellerofonta. Te ostatnie nie szły
najlepiej, ponieważ nawet utalentowany artysta nie był w stanie
przydać Bellerofontowi urody. Znacznie większym powodzeniem
u kupujących cieszyły się medaliony z portretem przystojnego Traka
z trójzębem. Kątem oka dostrzegłam nawet grupkę dziewcząt
zachwycających się takim medalionem.
– Jaki cudny!… – piała jedna.
– Co noc śpię z podobnym pod poduszką!… – przechwalała się
druga.
Uśmiechnęłam się pod nosem. My, Żydówki, też lubimy
walecznych mężczyzn, ale wolimy żywych. Takich, co to rankiem
odejmują głowę legioniście, a wieczorem zasiadają cali i zdrowi przy
stole. Tylko Rzymianki mogły się zachwycać byle jak namalowanymi
portretami ludzi, których nie znały i którzy najpewniej będą gryźli
ziemię przed upływem roku. Z drugiej strony, może tacy właśnie
mężczyźni najlepiej się nadawali na obiekt dziewczęcych westchnień.
Nie groziła im starość ani utrata młodzieńczej urody, a gdy się którejś
znudzili, łatwo ich było zastąpić kimś nowym.
Im bliżej amfiteatru, tym gęściejszy stawał się tłum. Nierzadko przy
okazji załatwiania sprawunków dla mojej pani zdarzało mi się
przemykać w cieniu jego ogromnej kamiennej bryły, lecz znalazłszy
się po raz pierwszy w środku, aż rozdziawiłam usta ze zdumienia. Ileż
tam było obłożonych marmurem łuków, ileż posągów spoglądających
butnie ze swych cokołów, ileż siedzeń dla spragnionych rozrywki
widzów! Ponoć wewnątrz mogło się pomieścić aż pięćdziesiąt tysięcy
osób! Była to budowla godna bogów, którą zaczął wznosić jeszcze
cesarz Wespazjan, a ukończył jego syn, cesarz Tytus. Tego dnia
otwarła swe podwoje dla uczczenia młodszego brata Tytusa,
Domicjana, od niedawna też noszącego cesarską purpurę.
Nie mogłam wyjść z podziwu, że tyle marmuru poświęcono na
jedną wielką komorę grobową, jaką stanowiło Koloseum. Osobiście
nie pożałowałabym tego cennego surowca na odeon, gdyż od
oglądania umierających ludzi zdecydowanie wolałam słuchanie
muzyki. Zaczęłam sobie nawet wyobrażać występ przed tak ogromną
publicznością – przed prawdziwą publicznością w miejsce żab, które
wysłuchiwały mnie w ogrodzie podczas szorowania podłóg…
– Nie leń się, tylko machaj wachlarzem – napomniała mnie Lepida,
która usadowiwszy się na miękkich poduszkach, niczym cesarzowa
skinęła zgromadzonym tłumom wiwatującym niezbyt gromko na
cześć Kwintusa Polliona. Nadzorca igrzysk miał prawo zasiadać na
widowni razem z córką, mimo że normalnie kobiety i mężczyźni
siedzieli oddzielnie. – Żwawiej. Zapowiada się upalny dzień. Że też
nie jest chłodniej! Mamy przecież jesień…
Posłusznie zaczęłam wachlować szybciej. Walki miały potrwać cały
dzień, co oznaczało, że czeka mnie mnóstwo machania pierzastym
wachlarzem. Cóż, nie uniknę bólu ramion.
Wtem rozbrzmiały metalicznie trąbki. Nawet ja poczułam
poruszenie na tę przejmującą fanfarę. Nowy cesarz wkroczył do loży
cesarskiej, unosząc rękę w geście pozdrowienia dla tłumu, a ja
stanęłam na palcach, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Domicjan, trzeci
z kolei cesarz z dynastii Flawiuszów, był wysoki, miał rumianą twarz
i przykuwał wzrok purpurowym płaszczem i złotym wieńcem na
głowie.
– Ojcze – Lepida pociągnęła Kwintusa Polliona za łokieć – czy
cesarz naprawdę skrywa mroczne sekrety? Wczoraj w łaźni
usłyszałam, że…
Nawet ja wiedziałam, że wszyscy cesarze skrywają mroczne
sekrety. Tyberiusz ze swymi młodymi niewolnikami; Kaligula
sypiający z własnymi siostrami; Tytus z wianuszkiem kochanic – co
by Rzymianom przyszło z cesarza, o którym nie można powiedzieć nic
pikantnego?
Za to cesarzowa Domicja była wzorem cnót. Smukła, posągowa
i śliczna stanęła właśnie u boku swego cesarskiego małżonka, by
także pomachać wiwatującym dziko ludziom, którzy jak dotąd słyszeli
o niej same dobre rzeczy. Ciekawość wzbudziła najwyżej jej zielona
jedwabna stola przyozdobiona szmaragdami. Sądząc ze szmeru
podniecenia wśród żeńskiej części widowni, można się było
spodziewać, że w tym sezonie najmodniejsza będzie zieleń.
– Ojcze… – odezwała się znów Lepida – chyba wiesz, że w zieleni
mi do twarzy. A taki szmaragdowy naszyjnik jak cesarzowej…
Za Domicjanem pojawili się pozostali członkowie jego rodziny.
Znalazła się wśród nich cesarska bratanica Julia, młodsza córka
Tytusa, która ponoć starała się o przyjęcie do grona westalek,
jednakże została odrzucona, ale od reszty wiało nudą. Byłam bardzo
rozczarowana. Już pierwsze zetknięcie z rodziną cesarską
uświadomiło mi, że niczym się ona nie różni od pierwszego lepszego
rodu rozleniwionych patrycjuszy.
Cesarz Domicjan postąpił jeszcze krok do przodu i nie opuszczając
podniesionej ręki, gromko wykrzyczał formułkę otwierającą igrzyska.
Jakiekolwiek mroczne sekrety skrywał, z pewnością miał donośny
głos.
Zdziwieni moją ignorancją inni niewolnicy już wcześniej oświecili
mnie w sprawie igrzysk. Orientowałam się więc, że poranny spektakl
rozpoczyna zawsze walka pomiędzy dzikimi bestiami – tego dnia
miały ze sobą walczyć słoń i nosorożec. Ten drugi wykłuł rogiem oko
temu pierwszemu. Doprawdy równie dobrze mogłabym dożyć swoich
dni, nigdy nie słysząc ryku ranionego słonia.
– Wspaniale! – zawołał Kwintus Pollion, ciskając na arenę garść
monet.
Lepida przebierała w daktylach z miodem. Ja koncentrowałam się
z całych sił na wachlowaniu. Szu, szu, szu!
W następnej kolejności walczył byk z niedźwiedziem, a potem
jeszcze lew z lampartem. Okruchy rzucone na zaostrzenie apetytu, ale
jakie okruchy! Wprawdzie niedźwiedź zachowywał się nieco ospale
i trzeba było aż trzech ludzi z ostrymi prętami, żeby rozorać mu boki
do krwi i zmusić go do ataku na byka, ale już dwa dzikie koty
zaryczały i rzuciły się na siebie, ledwie spuszczono je z łańcuchów.
Widzowie wrzeszczeli, rozmawiali gorączkowo, wzdychali
i poprawiali się na swoich miejscach. Po pojedynkach bestii przyszła
kolej na pokaz przepychu – złaknioną wrażeń publiczność oszołomił
spektakl, w którym po arenie defilowały gepardy w srebrnej uprzęży,
białe byki z dokazującymi na ich grzbietach małymi chłopcami
o złocistej skórze i przystrojone klejnotami i frędzlami ociężałe słonie
prowadzone przez Nubijczyków grających na fletach.
– Ojcze, sprawisz mi nubijskiego niewolnika? – marudziła dalej
Lepida. – A jeszcze lepiej dwóch. Bliźniaczą parę, która by nosiła za
mną pakunki, kiedy idę na miasto…
Później przyszła pora na komików. Na arenę wypuszczono najpierw
tuzin rozbieganych zajęcy, a za nimi oswojonego tygrysa, który
dopadał je kolejno niczym pasiasta strzała i zaciśnięte w szczękach,
lecz w dalszym ciągu żywe, przynosił do stóp swego pana. Choć mnie
ten pokaz nawet się podobał, zewsząd zaczęło dobiegać buczenie
niezadowolonych widzów. Ludzie przychodzili tu nie po to, by się
śmiać, lecz by oglądać krew.
– Cesarz – mówił jednostajnym głosem Kwintus Pollion –
szczególnie upodobał sobie boginię Minerwę. Wzniósł nawet dla niej
świątynię w swoim pałacu. Może trzeba by złożyć parę imponujących
publicznych ofiar…
Oswojony tygrys i jego pan zeszli z areny, a ich miejsce zajęła setka
jeleni i sto długoszyich strusi, które zostały odstrzelone jeden po
drugim w pełnym galopie przez łuczników rozmieszczonych na
podwyższeniach wokół areny. Lepida, zauważywszy w loży obok
jakąś znajomą, zaczęła się z nią wylewnie witać, dzięki czemu
przegapiła większość rzezi.
Przyszła kolej na dalsze walki dzikich bestii, po których przeciwko
lwom, bawołom i bykom wystąpili włócznicy. Zdezorientowane
bawoły padały, mucząc głośno, byki w rozszalałym pędzie nadziewały
się na włócznie, które rozorywały im ciała, ale lwy pokazywały zęby
aż po dziąsła, podkradały się i polowały, tak że zanim same zostały
wytropione i wypatroszone, wysłały na tamten świat niejednego
włócznika. Cóż za wspaniała zabawa. Szu, szu, szu.
– O, gladiatorzy! – Lepida odtrąciła talerz z daktylami i usiadła
prosto. – Ładne osobniki, ojcze.
– Cesarz zasługuje na wszystko, co najlepsze. – Kwintus Pollion ujął
ją pod brodę. – Podobnie jak moja córuchna, która przepada za
igrzyskami! Domicjan życzył sobie, aby dziś na arenie odbyła się
prawdziwa bitwa, nie zwykłe pojedynki. Zatem rankiem będziemy
świadkami wyjątkowego widowiska, które poprzedzi przewidziane na
południe egzekucje.
Odziani w purpurowe płaszcze gladiatorzy wysypali się z bram,
wolno zataczając kręgi na arenie do wtóru entuzjastycznych ryków
tłumu. Jedni kroczyli dumnie, inni maszerowali, nie rozglądając się
na boki. Uzbrojony w trójząb Trak przesyłał widzom całusy, za co
w nagrodę posypały się w jego stronę kwiaty rzucane przez szalejące
za nim kobiety. Razem było ich pięćdziesięciu, wszystkich czekała
walka na śmierć i życie. Zwycięska połowa opuści arenę przez Bramę
Życia – z tarczą. Przegrani wrócą przez Bramę Śmierci – na tarczy lub
wręcz ciągnięci żelaznymi hakami.
– Ave, Caesar! – ryknęli jak jeden mąż wszyscy gladiatorzy. –
Morituri te salutant!
Szczęk broni. Zgrzyt zbroi. Chrzęst piasku pod stopami, kiedy
zaczęli formować pary. Kilka udawanych potyczek z użyciem tępej
drewnianej broni, po czym w końcu cesarz dał znak.
Starły się ostrza. Widzowie pochylili się do przodu, naparli na
marmurowe barierki, zaczęli wykrzykiwać zachęty kierowane do
swych faworytów i przekleństwa pod adresem niezdar.
Wymachiwanie rąk, zakłady, wrzaski.
Nie patrz, powtarzałam sobie. Szu, szu, szu, szeleścił wachlarz.
Tylko nie patrz…
– Tejo – zapytała Lepida słodkim głosikiem – co sądzisz o tamtym
Germaninie?
Zerknęłam.
– Pechowiec. – Mężczyzna akurat umierał przebity trójzębem
przeciwnika, wyjąc wniebogłosy. Siedzący w loży obok senator
z niesmakiem cisnął na arenę garść monet.
Walczący w dole przypominali wzburzone morze. Skotłowany
piasek tu i ówdzie poczerwieniał od krwi.
– Tamten Gal błaga o życie – zauważył Kwintus Pollion, łypiąc
okiem i nie odrywając ust od pucharu. – Co za niedojda, upuścił
tarczę. Iugula!
Iugula, czyli „dobij go”. Było jeszcze mitte, czyli „oszczędź”, ale tego
drugiego nie słyszało się często podczas igrzysk. Publiczność skłaniała
się ku łasce jedynie na widok czyjejś wyjątkowej dzielności, o czym
miałam się dopiero przekonać. Ludzie przychodzili tu, by oglądać
odwagę innych, a także ich krew i śmierć. Nie chcieli patrzeć na
tchórzy. Nie chcieli widzieć miłosierdzia.
Bardzo szybko było po wszystkim. Zwycięzcy stanęli pod lożą
cesarską, skąd Domicjan sypał monety tym, którzy się spisali.
Przegrani leżeli w większości skuleni i milczący w piachu, tylko
nieliczni wili się wciąż w śmiertelnych drgawkach i wyjąc, upychali
wnętrzności do własnych brzuchów. Chichoczące dziewczęta
i roześmiani trybuni robili zakłady, jak długo będą umierać. Obsługa
przymierzała się do ściągnięcia poległych z areny, poprawiając
w rękach żelazne haki.
Szu, szu, szu. Ramiona bolały mnie coraz bardziej.
– Może jakiś owoc, panie? – U boku Kwintusa Polliona wyrósł
niewolnik z tacą winogron i fig.
Lepida gestem zażyczyła sobie wina. Patrycjusze, gawędząc,
rozsiadali się w swoich lożach. Plebejusze zajmujący miejsca nad
nami wachlowali się, czym mogli, i rozglądali za przekupniami,
którzy uwijali się pośród tłumu, sprzedając chleb i cienkusza. W loży
cesarskiej Domicjan spoczywał w pozycji półleżącej,...