Jordan Nicole
Legendarni kochankowie 01
Księżniczka z bajki
Mężczyźni ze słynącego ze skandali rodu Wilde'ów łamią konwenanse
i damskie serca. Lecz sz...
10 downloads
12 Views
1MB Size
Jordan Nicole Legendarni kochankowie 01 Księżniczka z bajki
Mężczyźni ze słynącego ze skandali rodu Wilde'ów łamią konwenanse i damskie serca. Lecz szukają prawdziwej miłości - jak legendarni kochankowie… Markiz Ashton Wilde nie myśli o ożenku, lecz jego siostra ma co do niego zgoła inne plany. Wyprawia wspaniały bal i zaprasza swą przyjaciółkę Maurę, by przedstawić ją bratu. Maura przybywa do pałacu nie po to, by znaleźć męża. Ma nadzieję spotkać tu człowieka, który zrujnował reputację jej ojca, i wyrównać z nim rachunki. Lecz jej plan nie przewidywał, że będzie musiała wyruszyć w niebezpieczną podróż… w towarzystwie czarującego i zuchwałego markiza Wilde’a…
Prolog Kent, Anglia, sierpień 1804 Zanurzony po pas w wodzie, Ashton Wilde przyglądał się z zadowoleniem, jak czwórka młodszego rodzeństwa i kuzynów bawi się beztrosko w jeziorze w Beauvoir, starej siedzibie markizów Beaufort. W powietrzu unosiły się krzyki, piski, wybuchy śmiechu, a niewinna przepychanka w wodzie zamieniła się w regularną bitwę. Lato miało się ku końcowi, ale Ash czuł się taki beztroski po raz pierwszy od wielu miesięcy. Starannie przygotował wyprawę - jazdę konną, łowienie ryb, pływanie wraz z piknikiem na świeżym powietrzu - częściowo, dlatego że dzień był zbyt piękny, żeby spędzić go w czterech ścianach, ale głównie dlatego, żeby stworzyć wrażenie normalności dla rodziny, zwłaszcza dla dwóch, dużo młodszych od trzech chłopców, dziewczynek. Ash uśmiechnął się mimowolnie na ten widok: jedenastoletnia Skye wpychała pod wodę głowę siedemnastoletniego Jacka, który wspaniałomyślnie jej na to pozwalał. Dwunastoletnia Katharine włączyła się do walki, ochlapując osiemnastoletniego Quinna garściami wody. Quinn parskał rozpaczliwie i błagał o litość, żeby następnie przystąpić do ataku; rozbawiona, roześmiana Katharine wywinęła się jak piskorz z potrzasku. Jej śmiech niósł się nad całym jeziorem.
Zasługiwali na trochę radości i zabawy, myślał zadowolony Ash. Podczas ubiegłej godziny dwóch różnych służących zjawiało się, żeby ich wezwać do domu na podwieczorek, ale Ash nie chciał dopuścić, żeby ktoś zepsuł to cudne popołudnie. Choć na krótką chwilę postanowił przywrócić beztroskę dzieciństwa, którą im odebrała śmierć rodziców w katastrofie okrętowej ostatniej zimy. Ash, prawie o rok starszy od Quinna, dźwigał brzemię odpowiedzialności jako najstarszy, osierocony członek rodziny Wilde'ów, który w dodatku przedwcześnie odziedziczył tytuł markiza Beaufort i rodzinną fortunę. Teraz było mu dużo lżej na sercu niż kiedykolwiek od czasu tragedii. Żałobę, którą wciąż w sobie nosili, przegnała na krótko zimna woda i gorące słońce. Ash wiedział, że Quinn, zostawszy hrabią Traherne o wiele za wcześnie, odczuwa podobną gorycz wobec okrucieństwa losu. Posiadłości Beaufortów i Traherne'ów leżały tuż obok siebie w Kent, więc pomimo tego, że Skye i Quinn należeli do innej gałęzi rodu Wilde'ów, kuzyni wychowywali się razem jak rodzeństwo. Ta bliskość ułatwiła także sprawowanie nadzoru nad obydwoma domostwami prawnemu opiekunowi dzieci, staremu kawalerowi, ich wujowi, lordowi Corneliusowi Wilde'owi. Bolesna strata rodziców sprawiła, że Quinn stał się cynikiem w młodym wieku, ale nawet on zgodził się z planem Asha, żeby dać dziewczynkom i Jackowi parę chwil tak potrzebnej im zabawy. Rodzinny status Jacka stanowił rzecz dość wyjątkową - kuzyn Asha i Katharine w pierwszej linii, był zarazem ich adoptowanym bratem. - Uważaj, Ash! Quinn chce cię zaatakować! Ostrzeżenie Skye wyrwało Asha z zamyślenia; jednocześnie poczuł silne szarpnięcie za nogę - to był Quinn, który właśnie wynurzył się z wody. Ash wpadł z pluskiem do jeziora, wypijając przy tym porządny łyk wody. Kiedy wypłynął na powierzchnię, Ouinn posłał mu kpiący, triumfalny uśmiech, co tylko sprowokowało Asha do natychmiastowego odwetu.
Obaj chłopcy siłowali się przez chwilę w płytkiej wodzie, machając rękami, żeby znaleźć oparcie na mokrym, śliskim torsie przeciwnika. Zamiast kostiumów kąpielowych mieli na sobie tylko bryczesy, a dziewczynki sukienki bez rękawów i rajtuzy. W końcu Quinn uwolnił się i rzucił w stronę głębszej części jeziora, pozostali Wilde'owie ruszyli w pościg, wrzeszcząc radośnie: „Łapać go! Łapać go!". Po mniej więcej dwudziestu minutach nieustającej zabawy cala piątka wygramoliła się na trawiasty brzeg, zwalając na koce; leżeli zmordowani, sapiąc ciężko, pod niebieskim, bezchmurnym niebem. Leżąc tak w otoczeniu rodzeństwa i kuzynów, czując ciepło słońca na mokrej skórze, Ash czuł się niemal szczęśliwy. Potrzeba zapewnienia bezpieczeństwa rodzinie stała się dla niego potrzebą silną i palącą niczym ogień w piersi. Prędzej by umarł, niż dopuścił, żeby stała im się jeszcze jakaś krzywda - ale jednak chciał czegoś więcej niż tego, żeby rodzina po prostu jakoś przeżyła. Chciał, żeby rozkwitali, a to oznaczało zapewnienie im więcej takich dni, jak dzisiejszy, żeby przyćmić ból. Jednak przyjemne rozleniwienie zaraz minęło, kiedy odezwała się Katharine: - Dużo myślałam, Ash - oznajmiła marzycielskim głosem. -Musisz się ożenić i sprowadzić do domu mamę dla nas. Ash, zaskoczony, otworzył szeroko oczy; jakoś udało mu się zakrztusić, chociaż siedział daleko od jeziora. - Ożenić się? - powtórzył, kiedy atak kaszlu minął. - Co ci znowu przyszło do głowy, hultajko? - Gdybyś się ożenił, mielibyśmy matkę, która by nas wychowała i nie musielibyśmy za dwa tygodnie wyjeżdżać do szkoły z internatem. Skye nadstawiła uszu. - To byłoby wspaniale, Ash. Nie chcę, żeby mnie wysłano do szkoły. Teraz zrozumiał, dlaczego Kate pragnie nowej matki: miała nadzieję uniknąć rozłąki z innymi członkami rodziny - tak bardzo ze sobą zżytej. Jako dzieci uprzywilejowane z racji urodzenia, Wilde'owie
otrzymywali, jak dotąd, najlepsze wykształcenie pod kierunkiem świetnych pedagogów i guwernantek, ale to miało się wkrótce skończyć. Ash niedługo wracał do Cambridge, ostatni semestr spędził w domu, starając się pomóc młodszym Wilde'om pozbierać się po nieszczęściu, jakie ich dotknęło. Quinn, którego ostry jak brzytwa umysł wymagał wyzwań poważniejszych, niż mógł mu postawić zwykły nauczyciel, miał towarzyszyć Ashowi jesienią, a zadziorny Jack dołączyć do nich rok później. Natomiast dziewczynki zamierzano umieścić w elitarnej akademii dla młodych dam - wbrew ich gorącym sprzeciwom. - Szkoła to nie koniec świata - próbował je uspokoić Ash. - To będzie koniec naszego świata - upierała się Kate. - Musisz nas uratować, znajdując nam mamę, Ash. Krzywiąc się na jej nieustępliwość, Ash podniósł się na łokciu. - Mam ledwie dziewiętnaście lat. Jestem za młody, żeby się żenić. - Cóż, wujek Cornelius jest na to za stary, zostajesz ty - odparowała siostrzyczka. - Wuj ma tylko pięćdziesiąt jeden lat - odparł Ash, choć wiedział, że w jej oczach pół wieku to straszliwie dużo. - Ale on już nie chce nas wychowywać - poskarżyła się Kate. - To nie tak. On po prostu uważa, że zasługujecie na coś lepszego, niż przebywać pod opieką samotnego mola książkowego. Ash nie wątpił, że wujem nie kieruje egoizm, ale z pewnością pragnął wrócić do swoich studiów naukowych, które w ciągu ostatnich ośmiu miesięcy zarzucił, żeby zająć się rozhukanym rodzeństwem swoich zmarłych krewnych. Skye westchnęła ciężko. - Wujek Cornelius powiada, że kiedy będziemy starsi, podziękujemy mu za rozszerzenie naszych horyzontów, ale ja wcale nie chcę szerokich horyzontów. Nie mogę znieść myśli, że opuszczę dom na tak długo. - Ani ja - poparła ją Kate, siadając. Ash zerknął błagalnie na Quinna. W odpowiedzi kuzyn pociągnął Kate za rudobrązowy warkocz.
- Wujek boi się, że stajemy się bandą dzikusów, kochana Katie, a dzikość nie przystoi młodej damie z twoją pozycją. Ty i Skye zdziczałyście, przebywając z nami, chłopcami, przez całe lato. Kate pokręciła głową, najwyraźniej nie chcą uznać jego rozumowania. - Jeśli wujek sądzi, że szkoła z internatem poprawi moje zachowanie mruknęła - to się bardzo myli. A potem, jak pies do kości, wróciła do poprzedniego tematu. - Dlaczego, Ash, nie możesz po prostu znaleźć kogoś, żeby się ożenić i zakochać? To nie powinno być dla ciebie zbyt trudne. My, Wilde'owie, zawsze mamy szczęście w miłości, wszyscy tak mówią. Mama i papa byli w sobie zakochani do szaleństwa, tak samo, jak ciocia Angélique i wujek Lionel. - Ja nigdy nie wyjdę za mąż - oświadczyła Skye, nie zwracając się do nikogo w szczególności - chyba że spotkam prawdziwą miłość. Ten wyraz poparcia dodał Kate skrzydeł. - Mama zawsze mówiła, że gdzieś w świecie czeka na mnie ktoś wyjątkowy - w istocie, nas wszystkich czeka idealny związek. Jack przewrócił oczami. - Przeczytałaś za dużo romantycznych bajek, szkrabie. Kate zrobiła nadąsaną minę. - Być może, ale wuj Cornelius twierdzi, że wszelka lektura wzmacnia umysł, nawet bajki. A przynajmniej - dodała tonem wyjaśnienia, zerkając na mity greckie, które ze sobą przyniosła - bajki zwykle dobrze się kończą, w przeciwieństwie do historii tych gwałtownych Greków i Rzymian w literaturze... Ash podniósł rękę, żeby przerwać dysputę, wiedząc, że jeśli nie będzie stanowczy, uparta siostra nie odstąpi od swoich romantycznych pomysłów, czy też prób rozwiązania problemów na swój sposób. - Poprzysiągłem opiekować się wami wszystkimi, Kate, ale małżeństwo nie wchodzi teraz w grę. - Jeśli nie teraz, to kiedy? - Kiedyś.
Kate, wyraźnie rozczarowana, opadła z powrotem na koc, wpatrując się w niebo nad głową. - Chciałabym, żeby to nastąpiło wkrótce. Znalazłbyś nam mamę natychmiast, jakby tylko chciało ci się rozejrzeć dokoła, Ash. Wiemy, że wszystkie damy mdleją na twój widok. - Coś w tym jest - zauważył Quinn z kpiną w głosie. Quinn uśmiechał się, bawiąc jego zmieszaniem, z czego Ash doskonale zdawał sobie sprawę. Przygwoździł kuzyna przeszywającym spojrzeniem. - Jeśli sądzisz, że sprowadzenie do domu matki dla dziewcząt to taki doskonały pomysł, to dlaczego sam nie znajdziesz sobie żony? Mógłbyś się tak samo łatwo ożenić. - Nie, nie mógłbym. Jeszcze się dostatecznie nie wyszalałem. - Dlaczego miałbyś szaleć? - zapytała Skye. Jack parsknął śmiechem. - Nieważne, kotku. - Chwytasz się słomki, Katie - powiedział Ash łagodniejszym tonem. - Kocham cię nad życie, ale nie założę sobie kajdanek tylko po to, żeby cię uchronić przed szkołą z internatem. Ponadto uważał, że dziewczynki skorzystają na zmianie środowiska, gdzie nie będą tak odosobnione i trzymane pod kloszem, jak tutaj, w Beauvoir i Tallis Court, pobliskiej siedzibie rodziny Traherne. - Poznacie nowe przyjaciółki - dodał Ash pocieszającym tonem. -I, oczywiście, będziecie wracać do domu na wakacje i wszystkie święta. Znowu będziemy wszyscy razem, zanim się spostrzeżecie. A ja będę was często odwiedzał w szkole... - Lepiej dotrzymaj słowa, bo inaczej nigdy ci nie wybaczę - powiedziała groźnie Kate, po czym odwróciła wzrok. - Ale i tak nigdy już nie będzie taa-ak samo... Głos jej się załamał przy ostatnim dźwięku - objaw słabości, czego, jak Ash wiedział, Kate nie znosiła. Parsknąwszy z niezadowolenia, Katharine podniosła się i odeszła kawałek, odwracając się do reszty plecami, usiłując opanować szloch.
Ash, czując, że ją zawiódł, wstał także i podszedł do niej. Dotknął delikatnie jej ramienia, a dziewczynka odwróciła się nagle i objęła go mocno ramionami w pasie. - Tak okroo-opnie będę za tobą tęęęsknić, Ash... - Ja też będę za tobą tęsknić, kochana - zapewnił Ash, odwzajemniając uścisk z równą siłą. Zaszlochała, nie zdoławszy się opanować; Ash zerknął do tyłu. Obaj chłopcy patrzyli na nich z ponurymi minami, a Skye usiłowała powstrzymać łzy. Chcąc, żeby zapomnieli o smutkach, Ash zarzucił sobie Kate na ramię i zaniósł nad jezioro, do którego, wbrew jej namiętnym protestom, ją wrzucił. Ku jego ogromnej uldze, wychynęła z wody, plując i parskając, uśmiechnięta od ucha do ucha. - Wiem doskonale, że chcesz odwrócić moją uwagę! - wrzasnęła, odsuwając mokre włosy z oczu. - Ale ja się nigdy nie poddam! - Nie! - odkrzyknął Ash, chichocząc. - Nie spodziewałbym się po tobie czegoś innego! Wtedy właśnie zauważył w oddali zbliżającą się ku nim wysoką, szczupłą postać wuja Corneliusa. Najprawdopodobniej, kiedy żadnemu ze służących nie udało się zagnać ich do domu, obdarzony anielską cierpliwością starszy dżentelmen postanowił osobiście ratować dziewczynki, nawet jeśli wcale nie chciały ratunku. Kiedy lord Cornelius w końcu dotarł do miejsca ich pikniku, wydawał się zrozpaczony i przygaszony. Nie chodziło o to, że żadnej dyscypliny nie potrafił utrzymać; po prostu nie robił tego zbyt skutecznie. Ash przynajmniej większość czasu trzymał młodsze towarzystwo, na wodzy. Cornelius zatrzymał się ze skrzyżowanymi ramionami, tupiąc nogą i wodząc powoli wzrokiem po każdym po kolei, aż w końcu jego surowy wzrok spoczął na Ashu. - Ostrzegałem cię przed siłą promieni słonecznych o tej porze, panie Ashton. - Wskazał na mocno zaróżowioną buzię Skye.
Uświadomiwszy sobie, że cera kuzynki płonie, Ash przełknął hardą odpowiedź. - Już idziemy, wuju - powiedział, rzucając Skye żałosne spojrzenie i kiwając głową na innych. Wszyscy zaczęli zbierać swoje rzeczy i ładować je na konie. A potem razem ruszyli niespiesznym krokiem w stronę dworu. Kate, tuląc do siebie mity greckie, dotrzymywała kroku wujowi. Za nimi podążali Quinn i Jack, prowadząc konie, Ash i Skye zamykali pochód. Kiedy lśniące jezioro zostało za nimi, Ash rozejrzał się, chcąc zapisać tę chwilę w pamięci. Kończyło się ich złote, letnie popołudnie, a wkrótce każde z nich miało ruszyć własną drogą; on także, jak młodsza siostra, bardzo chciał odsunąć rozstanie. Przypuszczał, że Skye tak samo odczuwa poetycki czar tej chwili, bo wsunęła małą rączkę w jego rękę. - Nie chcę nowej mamy, Ash - powiedziała cicho. - Nikt nie zdoła zastąpić naszych matek, kochana. - Nie po raz pierwszy próbował ją pocieszyć. Ale wyglądało na to, że jej nie docenił. - Nie, chodziło mi o to, że nie musisz nam szukać mamy i żenić się dla naszego dobra. Powinieneś się ożenić tylko z miłości, Ash. Ku jego zdumieniu broda już jej nie drżała z wysiłku, żeby powstrzymać łzy. Patrzyła na niego spokojnie, z ufnym uśmiechem. Wyraźnie chciała dodać mu otuchy; Ash uśmiechnął się i uścisnął jej rękę. - Dziękuję, kochana. Chwilę trwało, zanim przełknął gorzką grudę w gardle i otoczył ręką jej delikatne ramiona. - Wszystko będzie dobrze, Skye - szepnął... i po raz pierwszy od wielu, wielu miesięcy sam był w stanie uwierzyć we własną, pustą obietnicę.
1 Londyn, maj 1816 Zaintrygował go błysk bursztynowego jedwabiu, chociaż nie aż tak, jak piękna kobieta, która go nosiła. Opierając się niedbale o kolumnę w swojej pełnej gości sali balowej, Ashton Wilde, ósmy markiz Beaufort, zmrużył oczy w zamyśleniu. Jasnowłosa piękność podążyła na taras za jednym z zaproszonych arystokratów. Maura Collyer, serdeczna przyjaciółka jego siostry. Co ona, do diabła, wyprawia? Kiedy Ash zastanawiał się nad tym, ciekawość walczyła w nim z dziwnym rozczarowaniem. Wydawało się, że panna Collyer ma schadzkę z wicehrabią Deering. Przy jej całej urodzie, nigdy by jej nie wziął za kobietę wątpliwych obyczajów. Na tyle, na ile wiedział, większości mężczyzn nawet nie lubiła i mając dwadzieścia cztery lata od dawna przekroczyła właściwy wiek dla zamążpójścia. A jednak wyszła z lordem Deering w środku wspaniałego balu na zalany światłem księżyca taras, a to zdecydowanie sprawiało wrażenie umówionego spotkania dwojga kochanków. Ash, zapomniawszy o nudzie, przedarł się przez lśniący klejnotami tłum. Po pannie Collyer spodziewał się czegoś lepszego...
Skrzywił usta w drwiącym uśmiechu. Szczyt ironii, żeby członek słynącego z namiętności klanu Wilde'ów potępiał kobietę za uchybianie regułom przyzwoitości przez schadzkę z kochankiem. Skandaliczne przygody Wilde'ów od dawna stanowiły temat plotek; ich nazwisko stanowiło synonim otwartego lekceważenia reguł rządzących beau mondem, a Ash wyróżniał się pod tym względem na tle rodziny. A jednak nie mógł się pozbyć nieprzyjemnego uczucia na myśl o tym, że najbliższa przyjaciółka Katharine mogła wziąć sobie za kochanka Deeringa. Drzwi na taras otwarto szeroko, żeby złagodzić duchotę wywołaną płonącymi świecami oraz zapachem naperfumowanych ciał. Zbliżywszy się do progu, Ash przystanął, żeby oczy przyzwyczaiły się do mroku; zauważył parę przy kamiennej balustradzie. Nie obejmowali się, ale stali dość blisko siebie, a raczej dama stała przed dżentelmenem. Stała tak, że Ash widział jej profil, zwrócił więc uwagę, że zaciskała mocno szczęki i splatała mocno dłonie. Uznał, że to nie romantyczna schadzka, ale raczej konfrontacja. Słyszał jej niski, proszący głos, choć większość słów tonęła w gwarze i muzyce dobiegających z sali. Ash posunął się o krok naprzód akurat wtedy, kiedy muzyka na chwilę ścichła, dzięki czemu usłyszał pełen pasji głos panny Collyer. - Powiadam panu, że Emperor do niej nie należał! Nie miała prawa go panu sprzedać. - Mam prawny dowód sprzedaży, który stanowi inaczej - odparł Deering leniwym, przeciągłym głosem, który najwyraźniej podziałał pannie na nerwy. Wciągnęła głęboko powietrze, jakby panowanie nad sobą przychodziło jej z trudem. - Zatem niech pan pozwoli mi go odkupić... Proszę. - Nie stać panią na moją cenę, panno Collyer. - Jakoś zbiorę pieniądze. Sprzedam stajnie, jeśli zajdzie potrzeba.
Deering zaśmiał się lekceważąco; Ash odczuł irytację. Znał Ruperta Firtha, wicehrabiego Deering, całkiem nieźle. W podobnym wieku - trochę po trzydziestce - studiowali w Cambridge w tym samym czasie. Podobnie jak Ash, Deering miał ciemne kręcone włosy, arystokratyczny tytuł i znaczną fortunę. Ale na tym podobieństwa się kończyły. Na pierwszy rzut oka widać było, że wicehrabia jest o głowę niższy, a jego korpulentne ciało zaczyna wiotczeć od nadmiaru dobrego porto. Ash nigdy za nim nie przepadał, głównie w związku z okazywanym przez niego wszem i wobec poczuciem wyższości. Ta niechęć wzrastała, w miarę jak trwała rozmowa. - Mógłbym dać się przekonać... za pewną cenę - oznajmił Deering z drwiącym uśmiechem, sprawiając, że Ash poczuł gwałtowną ochotę, żeby się wtrącić. - Jaką cenę? - zapytała panna Collyer podejrzliwie. W odpowiedzi arystokrata wyciągnął rękę i przesunął leniwie palcem po jej nagiej szyi aż do nisko wyciętego dekoltu sukni. Dama zazgrzytała zębami, a Ash ucieszył się, że nie przyjmuje awansów wicehrabiego. Zaskoczyła go jednak własna reakcja: miał gwałtowną ochotę zacisnąć dłonie na szyi rozpustnika. Deering roześmiał się niskim, uwodzicielskim głosem, wprawiając Asha we wściekłość. - Widzę, że rozumiesz, o czym mówię, panno Collyer. Jeśli naprawdę chcesz odzyskać swoją własność, spełnisz moje życzenie. Stwierdziłem, że pragnę cię niemal tak samo, jak pożądałem twojego wspaniałego ogiera. Maura skrzywiła się i cofnęła o krok, na jej twarzy malowało się obrzydzenie. - Muszę odrzucić pańską propozycję, lordzie Deering. - Powinna sobie pani zdawać sprawę, że żebracy nie mają wyboru. - Jeszcze nie jestem żebraczką. Wicehrabia podszedł bliżej, ale Maura ani drgnęła. Kiedy jego palce objęły jej pierś i ścisnęły, Ash odruchowo zrobił krok do przodu.
Ale Maura Collyer najwidoczniej nie potrzebowała obrońcy -mocno wbiła obcas w stopę wicehrabiego. Nawet przy miękkich wieczorowych pantofelkach cios musiał być odczuwalny. Wskazywał na to bolesny jęk, jaki wydał z siebie Deering. - Twój upór przypomina mi twojego przeklętego ojca! - warknął Deering. - Nie zdołałem go przekonać, żeby sprzedał konia, ale w końcu znalazłem sposób, żeby wygrać. Twoja macocha okazała się dużo przystępniejsza. Panna Collyer zamarła na moment, z rozpaczą na twarzy. Dopiero wtedy Ash przypomniał sobie historię niesnasek między jej rodziną a wicehrabią. Dwa lata wcześniej Deering oskarżył ojca panny Collyer o oszustwo w kartach, ale Noah Collyer umarł, zanim sprawę wyjaśniono. Kiedy Deering ponownie wyciągnął rękę do jej biustu, panna wróciła gwałtownie do przytomności. Zakląwszy głośno, podniosła kolano do satynowych bryczesów wicehrabiego, uderzając w szczególnie wrażliwe miejsce. Deering jęknął i zgiął się wpół, obejmując dłońmi owo miejsce. Wtedy Maura, żeby dopełnić miary, nadepnęła mu na drugą stopę. Ash nie wiedział, co w nim przeważa - rozbawienie, podziw czy gniew. Rozbawienie, ponieważ od lat chciał Deeringa potraktować właśnie w ten sposób. Podziw, ponieważ bardzo niewiele kobiet spoza jego własnej rodziny miało odwagę, żeby wdać się w fizyczną utarczkę ze znacząco większym mężczyzną. I gniew, ponieważ szlachetna młoda dama padła ofiarą wulgarnej zaczepki w jego własnym domu. I to akurat ta młoda dama, przyjaciółka Katharine, która, również ze względu na siostrę, znajdowała się pod jego opieką. Deering też wpadł w złość, w istocie był wściekły - Ty... pożałujesz tego... przeklęta czarownico! - wysapał, nadal zgięty wpół.
- Jedyne, czego żałuję - odparowała panna Collyer - to tego, że uważałam pana za osobę na tyle godną, żeby przedstawić moją prośbę! Byłam gotowa odkupić swojego konia, a nie samej się sprzedać! Dyszała równie ciężko jak jej obolały przeciwnik, ale z gniewu, a nie bólu. Nawet z tej odległości Ash widział iskry w jej oczach. Kiedy zwinęła dłonie w pięści, jakby chciała uderzyć wykrzywioną złością twarz Deeringa, Ash uznał, że pora się wtrącić. - Czas, żebyś się pożegnał, Deering - oznajmił, idąc w ich stronę przez taras. Panna Collyer drgnęła na dźwięk jego głosu, a Deering wyprostował się z trudem. - Nie twoja sprawa! Beaufort! - warknął - To wybitnie moja sprawa. Napastujesz jednego z moich gości. - Ja ją napastuję? - parsknął Deering. - To ten diabeł w spódnicy na mnie napadł! Ash stłumił uśmiech. - Nie chwaliłbym się tym głośno na twoim miejscu, Rupert. Wzbudzisz tylko pogardę i staniesz się celem karykaturzystów. Czy potrzebujesz pomocy, żeby wezwać karetę? - Do diabła, nie... Sam wezwę cholerny powóz. - A zatem zrób to. Nie jesteś tu już mile widziany. Wicehrabia rzucił Ashowi spojrzenie pełne jadowitej niechęci. - Nie tak się traktuje człowieka o mojej pozycji, Beaufort. Nie powinieneś kazać mi się wynosić, biorąc stronę tej czarownicy. - Oszczędź mi protestów. Masz dokładnie to, na co zasłużyłeś. Sam bym cię obił, gdyby ona tego nie zrobiła. Mina Deeringa stała się jeszcze bardziej ponura. Jednak poczęstowawszy pannę Collyer jeszcze jednym wściekłym spojrzeniem, pokuśtykał w stronę sali balowej. Sam na tarasie z damą, Ash odwrócił się - i zachwycił tym, co zobaczył. Maura stała z wciąż zaciśniętymi pięściami, z policzkami zaczerwienionymi z gniewu, piersią unoszącą się gwałtownie w rytm przyspieszonego oddechu. W blasku świec dobywającym się przez okna sali wyglądała dumnie i pięknie, a jej włosy barwy miodu były
tylko odrobinę jaśniejsze od wyszywanej złotem, bursztynowej jedwabnej sukni zdobiącej jej wysoką, szczupłą postać. Nie przywykł do widoku panny Collyer w tale eleganckim stroju. Miała na sobie świetnie uszytą suknię z krótkimi bufiastymi rękawami i niskim dekoltem, który ledwie okrywał jej dojrzałe piersi. Zwykle nosiła proste muślinowe albo wełniane sukienki, albo - od czasu nagłej śmierci ojca na atak serca dwa lata wcześniej - czarne, żałobne suknie z bombazyny. Długie, białe rękawiczki z koźlej skórki chroniły jej ramiona przed nocnym chłodem, ale wciąż drżała, zapewne nie tyle z zimna, co ze złości po przykrym incydencie. Widząc, jak silne są jej emocje, Ash wyobraził ją sobie w łóżku, drżącą w porywie namiętności. Zdając sobie sprawę z prymitywnego pożądania, jakie go ogarnęło, Ash stłumił nieprzystojne myśli, zauważając jednocześnie, że rękaw sukni Maury zsunął się lekko w dół, odsłaniając białe ramię. Podszedł do niej i poprawił rękaw, starając się, żeby ten gest wypadł obojętnie i opiekuńczo. Zarumieniała się bardziej, jakby nagle dotarło do jej świadomości, że musiał być świadkiem całego zdarzenia, wraz z nieprzyzwoitymi zaczepkami wicehrabiego. Kiedy Ash skończył poprawiać jej rękaw, odwróciła się szybko w stronę drzwi od sali balowej. Ale zatrzymał ją, lekko dotykając jej ramienia w rękawiczce. - Powinnaś tu zostać przez chwilę. Nie możesz wrócić na salę w takim stanie - taka wzburzona i zrozpaczona. - Nie jestem zrozpaczona. Jestem wściekła! - Nie sprzeczaj się o słowa. To prawie to samo. Zioniesz ogniem. Wystraszysz mi wszystkich gości. Skrzywiła się niechętnie, ale widocznie zgodziła się z nim, bo po krótkim wahaniu stanęła przy balustradzie, ściskając palcami w rękawiczkach szary kamień. - Co tu właściwie robisz, lordzie Beaufort? Jesteś przecież gospodarzem balu swojej siostry.
Ash stanął obok niej i odpowiedział na pytanie zgodnie z prawdą. - Wzbudziłaś moją ciekawość, idąc tutaj za Deeringiem. Pomyślałem, że to może schadzka z kochankiem. - Z lordem Deering? - zawołała z obrzydzeniem. - Prędzej wzięłabym węża za kochanka... Nie to, żebym miała ochotę szukać jakiegokolwiek kochanka - dodała pospiesznie. - A nawet jeśli, to i tak nie twoja sprawa. Ash zostawił tę zastanawiającą uwagę bez komentarza. - Uświadomiłem sobie twoją niechęć do niego, kiedy usłyszałem waszą rozmowę. - Czy nigdy ci nie mówiono, że nieładnie jest podsłuchiwać? mruknęła. Uśmiechnął się. - Wielu ludzi próbowało nauczyć mnie dobrych manier, ale obawiam się, że z marnym skutkiem. W tym wypadku jednak to nie grubiaństwo skłoniło mnie do podsłuchiwania. - Nie? - Nie. Uwielbiam tajemnice, a właśnie cierpiałem na atak niemal śmiertelnej nudy. Kiedy się wymknęłaś na taras, ucieszyłem się, że wreszcie dzieje się coś interesującego. A potem zostałem na tarasie, ponieważ uznałem, że możesz potrzebować mojej pomocy. Spojrzała na niego z irytacją. - Nie potrzebuję twojej pomocy. Sama potrafię się obronić. - To prawda - stwierdził Ash z rozbawieniem. Jej orzechowe oczy wciąż ciskały pioruny. - Jeśli można by zabijać wzrokiem, Deering znajdowałby się już sześć stóp pod ziemią. A tak, udało ci się go na chwilę pozbawić męskości. - Żałuję, że nie trwale - mruknęła przez zaciśnięte zęby. Jej wzburzenie było widoczne; wydawało się, że koniecznie chce podrzeć rękawiczki na szorstkim kamieniu. Nagle głosy z sali balowej zaczęły dobiegać głośniej poprzez drzwi otwarte za ich plecami. Nie życząc sobie publiczności, Ash sięgnął ręką i oderwał palce panny Collyer od balustrady.
- Chodź ze mną - powiedział stanowczym tonem, biorąc ją za rękę. Pociągnął ją za sobą, zwracając się w stronę schodów. - Dokąd mnie prowadzisz? - zapytała, próbując się opierać. - Tylko do ogrodów, żebyś ochłonęła. Potrzebujesz czasu, żeby dojść do siebie. Pozwoliła się więc prowadzić, chociaż niezbyt chętnie. Schodząc wraz z nią po szerokich, marmurowych schodach, Ash usiłował dojść, dlaczego jest taki opiekuńczy w stosunku do Maury, a co jeszcze bardziej niezrozumiałe, dlaczego czuje się taki wobec niej zaborczy. To, że parę chwil wcześniej oświadczyła, że nie chce żadnego kochanka, sprawiło mu dziwną satysfakcję. Nigdy nie słyszał, żeby panna Collyer bawiła się w jakieś romanse, ale mogła przecież robić to dyskretnie. Przypuszczał, że jego opiekuńczość brała się stąd, że Maura była bliską przyjaciółką jego siostry, Katharine oraz kuzynki Skye. Trzy panny zżyły się ze sobą bardzo, kiedy przed laty wysłano je do elitarnej akademii z internatem. Podobnie jak Katharine, Maura wyróżniała się bardziej męskimi zainteresowaniami niż większość rówieśniczek. Hodowla koni wyścigowych z pewnością nie była zajęciem dla damy. Straciwszy niespodziewanie ojca, Maura usunęła się na wieś, poświęcając rozbudowie stajni, żeby zarabiać na swoje utrzymanie. Ash zawsze podziwiał jej siłę charakteru i temperament. Jednak nie starał się do niej zbliżyć, uważając, że jest poza jego zasięgiem. Ale niewątpliwie ją zauważał. W gruncie rzeczy, odkąd skończyła szesnaście lat. Jaki pełnokrwisty samiec nie zwróciłby na nią uwagi? Musiałby umrzeć, żeby nie pociągała go taka piękność jak Maura. Ale dżentelmen - nawet o nazwisku Wilde - nie uwodzi niewinnych pensjonarek, w szczególności koleżanek własnej siostry. Maura nie była już, oczywiście, dziewczynką. Ash był w pełni świadomy dojrzałości jej gibkiego ciała, kiedy zeszli do ogrodów poniżej tarasu. Skończyła już także żałobę po ojcu, a zatem mógłby ją uwodzić bez wyrzutów sumienia, gdyby tego zapragnął...
Ta myśl go zaintrygowała, ale odsunął ją na razie, prowadząc Maurę ścieżką oświetloną od czasu do czasu chińskimi latarniami. - Może chciałabyś usiąść - zaproponował, prowadząc ją do kamiennej ławki pod krzakiem bzu. Nie zwróciła uwagi na jego słowa, tylko wysunęła dłoń z jego uścisku i zaczęła chodzić w tę i z powrotem po wyłożonej kamiennymi płytkami alejce. Ash uśmiechnął się z rozbawieniem, siadając zamiast niej na ławce. Nie chcąc się narzucać, wyciągnął przed siebie nogi, krzyżując je w kostkach. Chociaż przyglądanie się jej sprawiało mu przyjemność, uznał, że grzeczniej będzie próbować jakoś uspokoić jej wzburzenie. Po chwili więc przerwał milczenie. - Pozwól, że cię przeproszę, panno Collyer. - Za co? - zapytała, wciąż zamyślona. - Przykro mi, że musiałaś znosić lubieżność Deeringa. - Nie odpowiadasz za jego niegodne zachowanie. - Nie, ale to mój dom i jestem odpowiedzialny za poczynania moich gości. - Być może, ale Deering w żaden sposób nie jest dżentelmenem. Co za czelność - mruknęła pod nosem - żeby myśleć, że będę miała ochotę mu się sprzedać. - Świetnie sobie z nim poradziłaś. Jestem pełen podziwu. Gdzie nauczyłaś się tej sztuczki z obezwładnianiem mężczyzny? - Od mojego zarządcy, Gandy'ego. W światku wyścigów konnych zdarzają się nieciekawe typy i Gandy chciał mnie przygotować, na wypadek gdybym miała jakiegoś spotkać. - Sądziłem, że Katharine i Skye to jedyne dobrze urodzone panny, które są biegłe w sztuce samoobrony. Tego chwytu sam Kate nauczyłem. Nie uzyskawszy odpowiedzi, Ash ciągnął swobodnym tonem: - Powinienem ci podziękować. Dzięki tobie wieczór stał się interesujący i uchroniłem się przed straszliwą nudą.
Ta uwaga wydawała się zwrócić jej uwagę, w każdym razie przystanęła, żeby na niego spojrzeć. - Po co w ogóle wydałeś bal, skoro ich tak nie lubisz? - Wiesz, dlaczego. Ponieważ Katharine mnie o to prosiła. - A ty nigdy nie potrafisz jej odmówić? - Och, odmawiam regularnie, ale w tym wypadku wypełniłem obowiązek starszego brata. Twierdziła, ku mojemu zdumieniu, że postanowiła w końcu znaleźć sobie męża. - Mnie także to zaskoczyło - przyznała Maura, podejmując spacer na nowo. W istocie niespodziewane życzenie Katharine przed dwoma tygodniami, żeby wydał bal, ponieważ pragnie się rozejrzeć za ewentualnym kandydatem na męża, wprawiło go w najwyższe zdumienie. Ale w tej chwili nie obchodziły go plany matrymonialne siostry. Chciał się tylko dowiedzieć, co doprowadziło do starcia między jej najlepszą przyjaciółką a jednym z jego arystokratycznych gości. A zwłaszcza, dlaczego Deeringowi przyszło do głowy, że wdzięki Maury Collyer są na sprzedaż... - A może powiesz mi, dlaczego doszło do twojej kłótni z Deeringiem? - Ponieważ nie odpowiedziała natychmiast, dodał: - Co go skłoniło, żeby wystąpić wobec ciebie z taką propozycją? - Sądzi, że ulegnę naciskowi - odparła cicho - ponieważ nielegalnie wszedł w posiadanie czegoś bardzo dla mnie cennego. - Twojego ogiera, Śmiałego Emperora, jak się domyślam? - Tak. Zaiste cenny, zadumał się Ash. Miał okazję oglądać znakomitego konia na wyścigach. Potomek Byerley Turka ~ jednego z trzech oficjalnych ogierów rozpłodowych znakomitej rasy - a bardziej bezpośrednio championa Noble'a, niezwykle wytrzymały Emperor podczas swojej świetnej kariery pędził jak burza, pozostawiając daleko w tyle konkurentów w wielu prestiżowych wyścigach. W wieku dziesięciu lat koń nie występował już na torze, ale przebywał na farmie Maury w pobliżu Newmarket i jak dotąd spłodził z tuzin zwycięzców wyścigów.
W istocie stadnina Collyer zyskiwała renomę jednej z najlepszych hodowli w Anglii, głównie dzięki doskonałej rasie ogiera, a także doświadczeniu i wiedzy starzejącego się nadzorcy stadniny, George'a Gandy'ego. - Nie wiedziałem, że Emperor zmienił właściciela - zauważył Ash. - Moja macocha sprzedała go Deeringowi trzy tygodnie temu, mimo że prawnie należy do mnie. - W głosie Maury brzmiała głęboka gorycz. - Emperor zawsze do mnie należał. Ojciec podarował mi go w tę noc, kiedy się urodził, a ja pomagałam się nim zajmować od źrebaka. - A zatem w jaki sposób twoja macocha zdołała go sprzedać? Wyrzuciła z siebie potok słów, opowiadając całą historię, może, dlatego że była zbyt wściekła, żeby się ugryźć w język. - Lord Deering też ma stajnie wyścigowe i od dawna łaknął podnieść ich prestiż dzięki świetnemu ogierowi. Udało mu się pozyskać przychylność Priscilli obietnicą pomocy przy debiutach towarzyskich córek. To się zgadzało z tym, co Ash wiedział o sytuacji rodzinnej Maury. Jako dziecko straciła matkę, która zmarła na złośliwą gorączkę, a ojciec ożenił się około dziesięciu lat temu z owdowiałą damą, która miała już dwie własne córki; dziewczęta dorosły do zamążpójścia, ale ich widoki na skromne nawet partie rysowały się mgliście, a to ze względu na niesławę, jaką okryło się ich nazwisko. Podobno stosunki Maury z macochą nie układały się najlepiej, co miało ponoć wynikać z matczynej zazdrości. Priscilla Collyer nigdy nie znosiła dobrze faktu, że uroda Maury zaćmiewa jej raczej przeciętne siostry przyrodnie. - Sądziłem, że ojciec zaopatrzył godziwie panią Collyer, a tobie zostawił stadninę. - Owszem - przyznała Maura. - Po śmierci ojca nasz dom w Londynie przeszedł na Priscillę, ale testament zapewniał mi majątek wiejski i stadninę ze wszystkimi końmi. Jednak akt własności, kiedy Emperor się urodził, wystawiono na imię mojego ojca
i Priscilla fakt ten wykorzystała. Odwiedzając wiejską posiadłość przed paroma tygodniami, wyjęła akt z teczki i sprzedała Emperora za sporą sumę wicehrabiemu Deering. Nie wiedziałam nawet, co się stało, póki Deering nie przyjechał z szeryfem, żeby zabrać Emperora. Tamtego popołudnia nie było mnie w domu, więc Gandy musiał wydać konia. - I nie masz dowodu własności? - Nie, żadnego. I niewiele mogę zrobić. Mogłabym próbować wytoczyć sprawę w sądzie, ale pewnie bym przegrała. A do czasu, kiedy sprawa by się rozstrzygnęła, Emperor mógłby odnieść poważną szkodę. - Maura zacisnęła dłonie w pięści, zdradzając swój niepokój. Deering sprowadził go do Londynu i trzyma w zatłoczonej stajni, gdzie nie ma miejsca do biegania. A według znajomych Gandy'ego Deering nie raz podniósł na niego bicz. Nie mogę znieść myśli, że jest bity i źle traktowany. - Tak więc uznałaś, że lepiej spróbować go odkupić, niż rozpoczynać walkę w sądzie, której mogłabyś nie wygrać? Maura skinęła głową. - W tej chwili nie dysponuję tak dużą sumą, ponieważ cały spadek włożyłam w rozbudowę stadniny, ale wartość zwierząt jest znaczna i zamierzam sprzedać dwa inne ogiery i wszystkie klacze rozpłodowe, jeśli trzeba będzie. W gruncie rzeczy dlatego przyjechałam natychmiast do Londynu - żeby osobiście ułożyć się z De-eringiem. Ale nie chciał mnie przyjąć, ilekroć przychodziłam do jego domu. Wtedy Katharine wymyśliła plan, żeby mi pomóc. - Jaki plan? - Kiedy dowiedziała się, co zaszło, obiecała dopilnować, żeby Deering był na dzisiejszym balu, dając mi okazję do rozmowy. Ash lekko się zmarszczył. - Kiedy to było? - Dwa tygodnie temu. A więc w tym czasie, kiedy Katharine poprosiła go, żeby wydał wielki bal. Zdumiewający zbieg okoliczności. Ash wyczuwał w tym subtelne matactwa siostry. Katharine często spiskowała, żeby nagiąć
los do swojej woli. Nie zdziwiłby się, gdyby Katharine zależało na balu, dlatego że chciała pomóc serdecznej przyjaciółce. - Ale całe to planowanie na nic się nie zdało - szepnęła Maura. - Ponieważ Deering odmówił twojej propozycji? - zapytał Ash. - Tak. Słyszałeś jego wstrętną odpowiedź. Przysięgłam sobie, że będę nad sobą panować podczas tego spotkania, ale nie udało mi się. Zagryzła dolną wargę. - Sądzę, że nie należało go uderzyć w ten sposób, nawet mimo jego nieprzyzwoitej propozycji. - Pewnie nie - stwierdził Ash cierpko, uśmiechając się mimowolnie na wspomnienie wicehrabiego, który dostał to, na co zasłużył. Kiedy jednak Maura zatrzymała się, rzucając mu gniewne spojrzenie, stłumił uśmiech. - Nie krytykuję twojej odwagi, moja miła. Miałem na myśli to, że Deering nie może ścierpieć, żeby ktoś miał nad nim przewagę. Raniąc jego dumę, zrobiłaś sobie z niego wroga. „Diabeł w spódnicy", „czarownica", „jędza"... jak jeszcze cię nazwał? Sapnęła z irytacją. - Też mam parę określeń na tego podstępnego drania. Ale chyba zaprzepaściłam szansę na to, żeby go namówić na odstąpienie Emperora. - Maura podniosła rękę do skroni, jakby nagle uświadomiła sobie konsekwencje swoich czynów. Ku zaskoczeniu Asha podeszła do ławki i opadła obok niego. Skuliła ramiona, wpatrując się w ziemię niewidzącym wzrokiem. - To nie jest niepodobne do Deeringa, żeby mścić się na niewinnym zwierzęciu - poskarżyła się żałośnie. - A ja nigdy sobie nie wybaczę, jeśli gniew na mnie przeniesie na Emperora. Ashowi nie spodobała się nuta rozpaczy w jej głosie ani postawa osoby, która poniosła klęskę. Wolał Maurę zionącą ogniem niż poddającą się rozpaczy i rozczarowaniu. Kiedy zadrżała i potarła ramiona, Ash uznał, że wreszcie dotarło do niej w pełni, gdzie się znajduje i co się dookoła dzieje - teraz, kiedy jej gniew nieco zelżał. Wiosenny chłód i wilgoć w powietrzu czuło się w ogrodach wyraźniej niż na tarasie; na odsłoniętych częściach jej ciała pojawiła się gęsia skórka.
Ash objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. Ten gest, w jego intencji niewinny, nie był jednak zupełnie stosowny i Maura znieruchomiała przestraszona. - Nie sprzeciwiaj się, panno Collyer - powiedział lekkim tonem. Potrzebujesz ciepła, a ja mogę ci je dać. Tak samo bym się zachował wobec siostry i kuzynki. Maura nie protestowała; pozwoliła, żeby ją obejmował. - Mógłbym ci pożyczyć mój kubrak - dodał Ash tytułem dalszego wyjaśnienia - ale twojej reputacji tylko by zaszkodziło, gdyby na sali balowej zobaczono, że nosisz coś mojego. - Zdumiewasz mnie, mój panie - odparła żywo, jakby odzyskując dawny humor. - Sądziłam, że przyzwoitość nic cię nie obchodzi. - Zwykle nie obchodzi, ale, ostatecznie, jesteś moim gościem. Milczeli chwilę, dzieląc ciepło swoich ciał. Ash przedstawił swoje motywy jako niewinne, ale nie potrafił sam siebie oszukać; nie żywił wobec Maury żadnych braterskich uczuć. Na pewno nie wtedy, kiedy czuł jej cudownie miękkie ciało tulące się do jego boku. Odchrząknął. - Może mógłbym ci pomóc, jeśli chodzi o Deeringa - powiedział, w dużym stopniu po to, żeby skupić uwagę na czymś innym. Maura podniosła głowę zaskoczona, przyglądając mu się uważnie. - Dziękuję, lordzie Beaufort, ale zwykle sama rozwiązuję swoje problemy. Poza tym Katharine zrobiła już dla mnie dostatecznie dużo. Choć podziwiał jej rezolutność w rozmowie z wicehrabią, to jednak nie sądził, żeby sama dała sobie z nim radę. - Co zamierzasz zrobić? - Coś wymyślę. Nie mam zamiaru zostawiać Emperora w jego rękach zbyt długo. Ale moje ciało to zbyt wysoka cena... - przerwała, krzywiąc się i znowu odwróciła wzrok. - A ja tylko gadam i gadam o swoich własnych sprawach, z którymi nie masz nic wspólnego. Wybacz, proszę. Ash czuł, że jest zmieszana tym, że tyle mu powiedziała. Wątpił, żeby miała w zwyczaju dzielić się wylewnie swoimi troskami.
Poza tym, miała rację, jej sprawy w żaden sposób go nie dotyczyły. A jednak rycerskość, jeden z rysów jego charakteru, nie pozwalała mu zostawić jej samej wobec takiego rozpustnika, jak Deering. - Nie powinnaś tak lekko odrzucać mojej oferty - stwierdził. -Jako par, mam możliwości, jakich tobie brakuje. Musiał poruszyć czułą strunę, bo Maura znowu zesztywniała. - Jakże dobrze o tym wiem - sapnęła gniewnie. - Bogatemu, potężnemu arystokracie nawet morderstwo ujdzie na sucho. Robi mi się niedobrze na myśl, że muszę błagać o coś człowieka, który zabił mojego ojca. To oskarżenie, rzucone pełnym pasji głosem, wstrząsnęło Ashem, ale odpowiedział w sposób spokojny, wyważony: - To poważny zarzut, moja słodka wiedźmo. Skąd wiesz, że miał udział w śmierci twojego ojca? Wzruszyła niecierpliwie ramionami. - Och, wiem, że nie zabił papy bezpośrednio. Tylko wpędził przedwcześnie do grobu fałszywymi oskarżeniami. Serce papy nie wytrzymało, nie zdążył oczyścić się z zarzutów. Doktorzy uważają, że skandal był główną przyczyną nieszczęścia. - Chyba nigdy nie słyszałem całej tej historii - powiedział Ash zachęcająco. - To proste. Deering zawsze chciał mieć Emperora dla siebie, a papa nie zgadzał się go sprzedać. Więc żeby zdobyć naszego ogiera dwa lata temu jego lordowska mość próbował wygrać go za pomocą hazardu. Zwabił ojca do kasyna a potem oskarżył, że gra znaczonymi kartami. Oczywiście, było to bezczelne kłamstwo, ale kto uwierzy człowiekowi z gminu, któremu zarzuca coś takiego dostojny arystokrata? Po drżeniu jej ciała Ash zorientował się, że znowu ogarnia ją gniew. - A dzisiaj, kiedy usłyszałam, jak Deering chełpi się swoją wygraną. .. - szepnęła Maura. - Tak, jakby mi wbił nóż w piersi. Jakże gardzę tym wstrętnym człowiekiem! Wiele mnie kosztowało, żeby rozmawiać z nim w sposób cywilizowany - jęknęła głucho. - Nie
wiem jednak, czy jestem wściekła bardziej na niego, czy na siebie, dlatego że nie jestem w stanie go pokonać. Nie sprawiała wrażenia bezradnej, ale teraz Ash lepiej rozumiał jej gniew. Maura oskarżała Deeringa o śmierć ojca, a to, że w nieuczciwy sposób odebrał jej konia, zwiększyło jej ból i gniew. Trzęsła się teraz z wściekłości. Ash postanowił skierować jej myśli na inne tory, żeby się uspokoiła. Cóż, jego ulubiona metoda poprawiania damom nastroju wprawiłaby ją w jeszcze większe zmieszanie, ale nie znał lepszego sposobu, żeby wyrwać Maurę z przygnębienia i obudzić na nowo jej żywy temperament. Uznał jednak, że uczciwie będzie ją ostrzec. - Musisz wciągnąć głęboko powietrze, kochana. Zastosowała się do zalecenia, biorąc głęboki oddech a potem wypuszczając powoli powietrze. - Jeszcze raz. - Odczekał, aż wykonała dwa kolejne oddechy. -Czy już się uspokoiłaś? - Nie, dlaczego? - Bo ciekaw jestem, czy zareagujesz tak samo, kiedy cię pocałuję. Maura drgnęła i podniosła głowę. - Nie możesz mnie pocałować, Beaufort. Ash uniósł brew. Takiemu wyzwaniu żaden Wilde nie był w stanie się oprzeć. - Oczywiście, że mogę... I zrobię to. Twój niepokój należy koniecznie uśmierzyć. Patrzyła na niego z niemym niedowierzaniem. Kiedy mocniej objął ją ramieniem, sapnęła gwałtownie, uświadamiając sobie, że mówił poważnie. Jej uroda kusiła nieodparcie w złotym świetle latarenki, jej wargi zapraszały, jak myślał Ash, pochylając się nad nią. To było okropne z jego strony, niebywale prowokujące i ryzykował, że zostanie tak samo potraktowany jak poprzednik. Ale działał instynktownie, pod wpływem impulsu, schylając głowę, żeby dotknąć jej pełnych ust...
2 Widocznie na tyle zaskoczył Maurę, że w jego ramionach całkiem znieruchomiała. Usta miała tak słodkie, jak sobie wyobrażał, myślał Ash, delektując się ich miękkością. Pragnąc dowiedzieć się więcej, rozwarł jej wargi i wsunął język do środka, żeby spleść go z jej językiem. Nie ruszała się, więc wykorzystał jej chwilowy paraliż, żeby pogłębić pocałunek, przesuwając dłoń na kark dziewczyny i trzymając głowę tak, żeby móc pełniej spijać z jej ust rozkosz. Maura rozchyliła wargi nieśmiało, ciekawie, jakby próbowała jego smaku. Asha oblało gorąco. Zsunął wolną rękę wzdłuż jej gardła, do wzniesienia piersi. Maura wciągnęła z drżeniem powietrze. Nie odsunęła się jednak, tylko wtuliła w niego i oplotła ręką jego szyję. Jej uległość jeszcze bardziej podnieciła Asha. Cierpiąc fizycznie, czuł prymitywną, męską potrzebę, żeby wziąć to, czego chce -a jednocześnie, żeby wzmóc pożądanie partnerki. Nie przerywając pocałunku, wsunął palce pod krawędź dekoltu, nurkując pod koszulę i gorset, gładząc jedwabistą skórę. Jej drżenie sprawiło mu satysfakcję. Delikatnie pieszcząc stwardniały sutek, Ash uwolnił z ubrania jedną bujną pierś i pochylił się, żeby jej spróbować. Kiedy musnął językiem różowy pączek, jęknęła cicho niewątpliwa oznaka rozkoszy, która uprzytomniła Ashowi, gdzie się znajdują...
Niech to diabli. Tak go poniosło, że niemal rozebrał Maurę Colly-er tutaj, w ogrodzie, o parę kroków od trzech setek balowych gości. Oddychając ciężko, Ash odsunął się najwyższym wysiłkiem woli. W napiętej ciszy, jaka nastąpiła, Maura zamrugała oszołomiona, z rozmarzonym wyrazem twarzy. - Daleko zaszliśmy, moja słodka wiedźmo - szepnął głosem bardziej chrapliwym, niż by sobie życzył. Widocznie pod wpływem tej uwagi czar prysł, bo Maura drgnęła silnie. To było ostrzeżenie dla Asha, który przygotował się na jej kolejny, instynktowny ruch. Kiedy Maura odciągnęła pięść do tyłu, chwycił jej rękę w nadgarstku, zapobiegając bolesnemu uderzeniu w szczękę. - Mogłem się domyślić, że dostanę w twarz. - Ash uśmiechnął się żałośnie. - Może na to zasłużyłem. - Zasłużyłeś z całą pewnością. - Również oddychając z trudem, zerwała się z ławki i odskoczyła na bezpieczną odległość; wydawała się zarazem zbita z tropu jak i zawiedziona, nieporadnie zasłaniając pierś. - Powiedziałam, że masz mnie nie całować, lordzie Beaufort -poskarżyła się. - Nie, powiedziałaś, że nie mogę cię pocałować, a to nie jest to samo. Mówić Wilde'owi, że nie może czegoś zrobić, to jak odpędzać byka czerwoną płachtą. - Skąd ja to znam - parsknęła Maura z irytacją. - Katharine jest taka sama. Ale nie prowokowałam cię, żebyś wykazał się męskością, wierz mi. - Może po prostu nie zdołałem się powstrzymać - powiedział z większą szczerością, niż nakazywał rozsądek. Podniosła palce do ust i pokiwała głową w zadziwieniu. - Ani przez chwilę nie uwierzę, że nie panowałeś nad sobą. - A powinnaś. Nie mogłem się powstrzymać, żeby cię pocałować, panno Collyer. Wyglądasz pięknie, kiedy się wściekasz. Ale chciałem także odwrócić bieg twoich myśli i sprawić, żebyś zapomniała o Deeringu. - W to jeszcze mogę uwierzyć.
- Moja taktyka podziałała, czyż nie? Pytanie ją zastanowiło. - Prawdę mówiąc, tak. - Przez twarz Maury przemknął uśmiech. Potem potrząsnęła głową w desperacji. - Jesteś odrażający, lordzie Beaufort. - Tak mi mówiono. - Zawsze wiedziałam, że jesteś nieznośnym hulaką, ale żebyś był tak lubieżny jak Deering... - Dobry Boże, mam nadzieję, że nie. - Ash zadrżał z udawanym przerażeniem. Miał na koncie wiele skandalicznych związków, ale daleko mu było do takiego libertyna jak Deering. Maura znowu potrząsnęła głową, jakby usiłowała doprowadzić swoje zmysły do ładu. - Przypuszczam, że powinnam ci podziękować. Miałeś rację -należało pobyć chwilę w ogrodach, żeby się uspokoić. Ale teraz jestem spokojna. Nie musisz się już o mnie troskać - dodała, odwracając się w stronę domu. - Dokąd idziesz? - zapytał ku własnemu zaskoczeniu. - Chcę znaleźć Katharine i pożegnać się z nią. - Noc jeszcze młoda. - Ash był rozczarowany. - Bal dopiero co się zaczął. Maura zatrzymała się, żeby spojrzeć na niego przez ramię. - Przyszłam tylko po to, żeby porozmawiać z moim nemezis i namówić go do sprzedaży konia. Ale próba zakończyła się fiaskiem, więc nie mam tu już nic do roboty. Nie lubię balów prawie tak samo jak ty. Mogła go tak zostawić, ale ponieważ Ash nadal siedział, zawahała się. - Nie wracasz na bal? - Za chwilę. Ten pocałunek wywarł niefortunny wpływ na moją anatomię. Ja też muszę ochłonąć. Maura odruchowo zerknęła w dół i spłonęła stosownym rumieńcem na widok wypukłości w jego satynowych bryczesach. Najwyraźniej zrozumiała, o czym mówił.
Otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale widocznie uznała, że lepiej nie wciągać go do słownej potyczki na temat męskiego podniecenia. Odwróciła się ponownie i ruszyła pospiesznie ścieżką w stronę schodów na taras. Z częściowo rozbawionym, częściowo bolesnym uśmiechem, Ash chwycił mocno ławkę za plecami. Odchyliwszy głowę do tyłu, patrzył zdumiony w ciemne niebo, zastanawiając się nad niezwykle silnym wpływem, jaki wywarła na niego Maura Collyer. Ogromnie pociągała go ta pełna temperamentu piękność. W gruncie rzeczy od lat nie doznał takiego pożądania. Zapewne nie powinien jej całować, bo teraz wiedział, jak smakuje. Cóż, chciał urozmaicić sobie wieczór i jego życzenie spełniło się aż nadto. Najbardziej zaintrygowało go, dlaczego Maura pozwoliła, żeby tak śmiało ją objął i całował, nawet na tak krótką chwilę. Sądził, że jej reakcja powinna mu pochlebiać, kiedy dotykał jej słodkich piersi. Deering próbował tego samego i został ukarany ciosem w krocze. Ash skrzywił się z kpiącym rozbawieniem na myśl, że dobrze się stało, że wtedy, kiedy mu się zebrało na pieszczoty, Maura siedziała na ławce. Prawie równie intrygujące, jak uległość Maury, okazało się jej wyznanie, że Katharine jest jej sprzymierzeńcem w walce z wicehrabią Deering. Ash chciał się dowiedzieć, jaką dokładnie rolę jego siostra odegrała w tej sprawie. Na tyle, na ile znał Kate, poświęciła się machinacjom całą duszą. Jedno było pewne, zastanawiał się, wstając i poprawiając ubranie, żeby móc się pokazać swoim gościom. Odbędzie poważną rozmowę z siostrzyczką intrygantką, jak tylko skończy się ten męczący bal. Bojąc się, że jej rumieniec zwróci uwagę, Maura ominęła zatłoczoną salę balową z jej wspaniałymi gośćmi i poszła wprost do holu, gdzie zażądała, żeby sprowadzono powóz lady Katherine i żeby lokaj zawiadomił przyjaciółkę, że odjeżdża.
Potem czekała niecierpliwie przy wejściu, rozważając trudną kwestię, dlaczego dopuściła do tego, żeby tak kompletnie stracić głowę przy lordzie Beaufort. Chociaż ostrzegł ją o swoich zdrożnych zamiarach, siedziała jak zaczarowana, nie mogąc uwierzyć w ów zmysłowy atak, zaprotestować czy też próbować się uwolnić. Nieświadomie podniosła palce do wciąż czułych warg, przeżywając na nowo niezwykły pocałunek markiza. Oszołomiona, pomyślała, że smakował jak grzech. Kuszący, słodki grzech. Tak podziałał na jej zmysły, że po prostu rozpłynęła się w jego ramionach. Nic dziwnego, że kobiety szeptały z podziwem o jego alkowianych umiejętnościach. Aż do tej chwili nigdy nie rozumiała słowa pożądanie. Sprawił, że kręciło jej się w głowie, piersi nabrzmiały, czuła dziwny ból między udami. A potem zmysłowa pieszczota na piersi zaszokowała ją niespodziewaną rozkoszą... Dzięki Bogu, że wróciła do przytomności, zanim całkiem się poddała jego miłosnym zabiegom! Maura skrzywiła się na wspomnienie swojej głupoty. Nie powinno jej jednak dziwić, że pewny swojego uroku starszy brat Katharine potrafił uwodzić młode damy. Markiz Beaufort należał do ulubieńców socjety, cieszył się podziwem i mężczyzn, i kobiet, a matki panien na wydaniu polowały na niego pomimo skandalicznego zachowania i reputacji uroczego rozpustnika. Słowo „przystojny" nie wystarczało, żeby go opisać... wyraziste rysy twarzy, czarne, niesforne włosy, oczy o żywej barwie szmaragdów. Cała piątka kuzynów Wilde słynęła z urzekającego uroku, ale jako arystokratyczny hulaka Ash dzierżył palmę pierwszeństwa. Jednak Maura wciąż się zastanawiała, dlaczego markiz Beaufort w ogóle ją pocałował tego wieczoru. Twierdził, że z czysto altruistycznych pobudek, że chciał tylko pomóc jej rozładować gniew, ale przed tą nocą raczej jej nie zauważał. Wywarł na nią zniewalający wpływ. Najpierw nie posiadając się ze złości, rzucała gromy na swojego nemezis, w następnej chwili straciła mowę z pożądania.
Pocałowano ją dwa razy w życiu - parę lat wcześniej podczas jej debiutanckiego sezonu - i żadna z tych okazji nie zapadła jej szczególnie w pamięci. Z pewnością nie były tak podniecające, jak dzisiejszy epizod. Ponadto, nie mogła pojąć, dlaczego tak pragnęła dotyku Beauforta, podczas gdy do Deeringa czuła tylko obrzydzenie. I dlaczego pozwoliła markizowi wyciągnąć z siebie całą tę żałosną historię? Normalnie nie przyszłoby jej do głowy, żeby dzielić się intymnymi szczegółami z arystokratą, którego znała bardziej z plotek niż rzadkich opowiadań jego kuzynek. Dostatecznie okropne było to, że podpatrzył jej kłótnię z Deeringiem. Maura nie mogła sobie wybaczyć, że lord Beaufort był w jej oczach taki pociągający. Powinna się raczej martwić, jak wyrwać ukochanego ogiera ze szponów złego wicehrabiego, zamiast rozpamiętywać zmysłowy pocałunek niczym oszołomiona pensjonarka. Chciała, żeby Katharine wreszcie się zjawiła... Jak tylko ta myśl przebiegła jej przez głowę, przyjaciółka pojawiła się w holu, wyraźnie rozglądając się za nią. W szmaragdowozielonej, pasującej do jej lśniących oczu i kasztanowych włosów, balowej sukni lady Katharine Wilde była skończoną pięknością. Odetchnąwszy z ulgą, Maura wysunęła się naprzód. - Jak poszło twoje spotkanie z Deeringiem? - zapytała Katharine bez wstępów; Maura skrzywiła się. - Prawdę mówiąc, to była katastrofa... - Szybko opisała niegodną propozycję wicehrabiego i swoją ripostę. Kate oburzyła się, ale usiłowała zatrzymać Maurę na balu. - Nie możesz tak wcześnie odejść! - nalegała. - Nie mam po co zostawać - Maura powtórzyła ten sam argument, którego użyła przy starszym bracie Kate. - Ale wiesz, że jestem ci niezmiernie wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobiłaś, najdroższa Katharine. Jutro zwrócę ci tę śliczną suknię. Katharine pożyczyła jej suknię z bursztynowego jedwabiu, ponieważ Maura nie miała stosownego stroju na wielki bal i za mało
pieniędzy, żeby wydawać na modne fatałaszki. Katharine wysłała także powóz po Maurę do domu jej macochy, jako że Maura miała w Londynie tylko lekki powozik bez woźnicy. Maura serdecznie kochała Katharine, jak siostrę, ale i niezbyt dobrze się czuła, przyjmując jej hojność. Bez wątpienia to duma sprawiała, że chciała być niezależna i stać na własnych nogach. Na wzmiankę o sukni balowej Kate wzruszyła obojętnie ramionami, a potem nagle zmieniła temat. - A co z Ashem? - Co z nim? - zapytała ostrożnie Maura. - Widziałam, jak wyszedł za tobą na taras. I zostaliście tam razem całe wieki. Co się między wami zdarzyło? - Nic się nie zdarzyło - skłamała Maura. - To skąd ten rumieniec? Daj spokój, Maura. Za dobrze cię znam. Westchnęła, wiedząc, że przyjaciółka się nie podda, dopóki jej ciekawość nie zostanie zaspokojona. - Twój brat mnie pocałował, jeśli już musisz wiedzieć - wyznała szeptem. Zamiast się zdziwić, Katharine uśmiechnęła się z satysfakcją. - I jak ci się to podobało? - Jakie to ma znaczenie? - zirytowała się Maura. - Chcę wiedzieć. Jej policzki spłonęły jeszcze żywszym rumieńcem. - Bardzo mi się ten pocałunek podobał - przyznała w końcu, chociaż pod groźbą śmierci nie dodałaby, że między nimi doszło do czegoś więcej niż jedynie pocałunku. - Ach tak. - Katharine klasnęła w dłonie zachwycona. - To nawet lepiej niż się spodziewałam. Maura zmrużyła podejrzliwie oczy. - Katharine Wilde, o czym ty, na Boga, mówisz? Powiedz, proszę, że nie zaprosiłaś mnie tu po to, żeby zwrócić na mnie uwagę swojego brata. Nie było tak, prawda? - Cóż, może trochę. - Ależ to niepoważne...
- Nie zgadzam się z tobą, droga Mauro. Myślę, że ty i Ash możecie być sobie przeznaczeni. - Zanim Maura zdążyła się sprzeciwić, Katharine dodała pospiesznie: - W każdym razie, Ash jest człowiekiem, który może ci pomóc odzyskać konia. - Och, nie. Sama dam sobie radę. - Nie wątpię. Ale nie powinno tak być. Wiesz, że Skye i ja jesteśmy twoją rodziną. Od wielu lat. Maura musiała przyznać, że to prawda. Wysłana przez macochę do szkoły z internatem w wieku lat dwunastu, przybyła do Akademii Ingram dla Młodych Dam na krótko przed Katharine i jej kuzynką, lady Skye Wilde, która była o rok młodsza. Rodzice dziewcząt Wilde zginęli wcześniej - w tragicznej katastrofie okrętowej - i Maura od razu się z obydwiema zaprzyjaźniła. W tym momencie swojego młodego życia czuła się straszliwie osamotniona i kiedy usłyszała, jak pewnej nocy Skye płacze cicho w swoim pokoju - w rozpaczy po stracie bliskich i tęsknoty za resztą rodziny, starszym bratem Quinnem i kuzynami Jackiem i Ash-tonem Maura oświadczyła, nie zwlekając, że ona będzie rodziną Skye i Katharine. Trójka dziewcząt zawarła wtedy pakt, a więź między nimi wzmocniła się w ciągu kolejnych dziesięciu lat dzielonych udręk i radości szkolnego życia i wakacji, a także później, kiedy jako młode damy próbowały rozwijać skrzydła na łonie socjety, a wreszcie stały się kobietami o różnych pragnieniach i aspiracjach. - Obiecaj mi - powiedziała Katharine, kiedy Maura milczała -że przynajmniej porozmawiasz z nim na ten temat, kiedy ci jutro złoży wizytę. - Skąd wiesz, że mnie odwiedzi? - Bo zamierzam go do tego skłonić. Maura podniosła oczy na pozłacany sufit. - Katharine, wiesz, że kocham cię jak siostrę... - Więc zaufaj mi, Mauro. Wiesz, że twoje dobro leży mi na sercu. Muzyka zabrzmiała głośniej i Katharine obejrzała się przez ramię. Muszę wrócić na bal. Czekają mnie poważne rozmowy.
Cmoknęła szybko Maurę w policzek, odwróciła się na pięcie i odeszła; Maura pokręciła głową z niepokojem, ale i wzruszeniem. Do tej pory powinna się przyzwyczaić do intryg Katharine; wiedziała, że mają zawsze czyjeś dobro na celu. Kuzynowie Wilde, znani z namiętnej natury i ognistego temperamentu, zawsze starali się żyć zgodnie z własną reputacją, którą się szczycili. Ich przygody i śmiałe wyczyny budziły potajemną zawiść socjety. Ich śmiałość wzięła się zapewne stąd, że wychowywał ich głównie wuj, lord Cornelius Wilde, uczony stary kawaler, który czuł się dużo lepiej z nosem w greckich księgach, niż usiłując wziąć w karby nieposłuszną gromadkę dzieciaków. Podobno o pełnych życia, niestroniących od przyjemności rodzicach dzieci w swoim czasie krążyło jeszcze więcej skandalicznych opowieści. Starsi Wilde'owie prowadzili wspaniałe, wygodne życie brytyjskiej arystokracji, zanim ich statek nie zatonął w Kanale, podczas powrotnego rejsu z Francji, w chwili, gdy między państwami zapanował akurat pokój. Tragedia zbliżyła dwie gałęzie rodziny Wilde'ów - markizów Beaufort i hrabiów Traherne. Pięcioro sierot zamieszkało razem pod nominalną opieką wuja Corneliusa. Kiedy dorośli, kuzyni często ocierali się o skandal, nawet dwie panny. Jednak pozycja i majątek w jakimś stopniu chroniły lady Katharine i lady Skye, i w związku z tym pozwalano im na więcej niż innym niezamężnym dziewczętom. Z pewnością na więcej niż zwykłej pannie Maurze Collyer, której ojciec, wywodzący się z gminu, umarł, splamiwszy rzekomo nazwisko. Maura mimowolnie zazdrościła Wilde'om wolności. Ona sama musiała znosić macochę, która niewolniczo przestrzegała kodeksu obowiązującego beau monde. Kiedy wreszcie zapowiedziano pożyczony powóz, Maura z radością opuściła bal, choć nie spieszyło jej się wcale do domu, gdzie chwilowo mieszkała. W Londynie zatrzymywała się u macochy, w domu na Clarges Street, w tym samym, o który z taką miłością dbała przed laty jej własna matka.
Miała nadzieję, że dzisiaj nie spotka Priscilli. Między nimi nigdy nie panowało porozumienie, począwszy od chwili, kiedy się poznały. Maura sądziła, że Priscilla wyszła za Noaha Collyera głównie dla jego majątku, Priscilla zaś ubolewała nad jej brakiem manier i męskimi upodobaniami. Szkoła z internatem miała ją oduczyć złego zachowania, jak również zmniejszyć jej rywalizację z młodszymi siostrami przyrodnimi o względy ojca. Po śmierci Noaha Priscilla odsunęła się od Maury na tyle, na ile to było możliwe; kłóciły się jedynie o pieniądze. Pris utrzymywała, że z powodu skandalu ta część majątku, jaka przypadła jej jako wdowie nie wystarczała, żeby wprowadzić córki w towarzystwo i że powinna otrzymywać więcej pieniędzy z farmy i hodowli koni w charakterze rekompensaty za powstałe trudności. - Sezon w Londynie jest niezmiernie drogi - żaliła się bezustannie Priscilla. - Ale skandal, który plami nasze nazwisko, sprawia, że jest nieporównanie trudniej znaleźć odpowiednich mężów dla twoich sióstr. To właściwe, żebyś nam pomogła, Mauro. Priscilli obecnie zależało przede wszystkim, żeby wydać za mąż dwie córki, Hannah i Lucy. Ich debiut odsunął się w czasie w związku z żałobą, ale, co gorsza, dyshonor związany ze śmiercią Noaha Collyera poważnie osłabiał ich szanse na dobre partie. Maura uważała, że ma obowiązek pomóc siostrom. To były miłe dziewczęta i kochała obie, nawet jeśli nie łączył ich związek krwi ani zainteresowania. Ale londyński sezon nie powinien kosztować aż tyle co jej ukochany ogier. Mocno się poróżniła z Priscillą z powodu jej zdrady przed trzema tygodniami. Pris oznajmiła, że sprzedała Emperora nie tylko dla pieniędzy, ale także żeby podtrzymać bardzo jej potrzebną życzliwość lorda Deering. Biorąc pod uwagę, że to on oskarżył Noaha Collyera o oszustwo, Priscilla była przekonana, że wicehrabia mógłby złagodzić skandal, gdyby zechciał, a nawet całkiem zetrzeć plamę z nazwiska rodziny. A przy swoich arystokratycznych koneksjach i władzy mógłby skutecznie wspomóc matrymonialne plany Priscilli wobec córek.
Priscilla szczerze troszczyła się o dobro dzieci i zrobiłaby bardzo wiele, żeby obie panny dobrze wydać za mąż, włącznie z zaskarbieniem sobie łaski Deeringa bezprawną sprzedażą sławnego ogiera ze stadniny Collyerów. Maura nie mogła macosze wybaczyć zdrady. Przez nią straciła coś, co kochała najbardziej na świecie. Emperor był dla niej jak dziecko, a zarazem przyjaciel i ulubiony koń. Po tym, jak Priscilla odsunęła się od niej, Maura uważała konia i zarządcę stadniny za swoją najbliższą rodzinę, podobnie jak najdroższe przyjaciółki Katharine i Skye, które jej nie opuściły w tych okropnych dniach żałoby i skandalu. Gdyby nie one, musiałaby samotnie stawiać czoło światu przez ostatnie dwa lata. Była im za to, oczywiście, ogromnie wdzięczna, ale jeśli Kate miała wobec niej jakieś podstępne plany matrymonialne... Cóż, Maura, wsiadając do czekającego powozu, pomyślała, że nie ma czasu na podobne rozrywki. To mogło wymagać ogromnej siły woli, ale zamierzała zapomnieć o niezwykłym pocałunku lorda Beaufort. Nie chciała dopuścić, żeby czarujący markiz, czy jego pełna dobrych intencji siostra, odciągnęli ją od misji uratowania cennego ogiera.
3 Ku swojemu zdumieniu Ash nie musiał długo siostry szukać. Katharine znalazła go wkrótce potem, jak wrócił na salę balową. - Nie mogę uwierzyć, że pozwoliłeś Maurze odejść - powiedziała bez żadnych wstępów. - Powinieneś ją zatrzymać. Ash wygiął brew. Kate winiła go za nagły wyjazd przyjaciółki? - A czemuż to miałbym ją zatrzymywać? - Ponieważ ktoś musi ją obronić przed tym draniem, lordem Deering, rzecz jasna. A przynajmniej mogłeś poprosić Maurę, żeby zatańczyła z tobą parę razy, tak żeby wszyscy widzieli, że jest pod opieką naszej rodziny. Odpowiedź uniemożliwił mu jeden z wielbicieli Katharine, który podszedł, żeby poprosić ją do następnego tańca. Katharine już miała oddalić się z dżentelmenem, kiedy Ash powstrzymał ją, chwytając za ramię; nachylił się, szepcząc jej do ucha: - Musimy poważnie porozmawiać, kokietko, kiedy bal się skończy. Spojrzała na niego śmiało. - W istocie musimy, najdroższy bracie. Prawdę mówiąc, zamierzam zwołać dziś jeszcze spotkanie rodzinne. Błysk zdecydowania w jej zielonych oczach wzbudził podejrzenia Asha nawet w większym stopniu niż zapowiedź nagłego zebrania rodzinnego. - Dlaczego?
- Ponieważ mamy do omówienia sprawę wielkiej wagi, coś, co może dotyczyć nas wszystkich. Powinniśmy spotkać się w bibliotece. Podejrzewam, że wuj Cornelius już się tam ukrywa, nie widziałam go, odkąd skończyło się powitanie gości. Chciała odejść, ale Ash zacisnął rękę. - Wymyśliłaś pretekst, żeby wydać ten bal, nieprawdaż, kochana? - Tylko trochę - odparła Katharine, nie zdradzając cienia wyrzutów sumienia. To go rozgniewało. Choć uważał bale za najnudniejszą z rozrywek, nie szczędził wydatków na ten wieczór dla Katharine. Dla rodziny zrobiłby wszystko. Ale nie znosił, kiedy go oszukiwano, nawet jeśli to robiła jego ukochana, w gorącej wodzie kąpana siostra. - Czy w ogóle miałaś zamiar szukać męża, jak mnie przekonywałaś? zapytał Ash. Katharine uśmiechnęła się słodko. - Cóż, tak, pewnego dnia na pewno. Ale nie właśnie teraz. Istotniejsze jest dla mnie ratowanie Maury. Jest zbyt dumna, żeby prosić o pomoc, a wydanie balu to było najlepsze, co mogłam zrobić w krótkim czasie. Przeklął pod nosem; w jego głosie brzmiała irytacja, ale także wyraźne rozbawienie. Jednak, co dziwne, twarz Katharine spoważniała. - Musisz jej pomóc, Ash. Podniósł rękę. - O, nie, kochana. Nie wciągniesz mnie w swoje intrygi. Spełniłem swój obowiązek, wydając ten nieszczęsny bal. - Ale ja cię potrzebuję. Maura cię potrzebuje. Nie możesz odmówić, póki mnie nie wysłuchasz. Proszę... Akurat wtedy muzyka rozbrzmiała na nowo i Katharine odwróciła się do swojego partnera, wołając przez ramię: - Wyjaśnię wszystko później w bibliotece, Ash, przyrzekam. - Zrobisz to, kochana siostrzyczko - mruknął Ash, podczas gdy kłopotliwa młodsza siostra oddaliła się od niego na względnie bezpieczną przestrzeń tanecznego parkietu.
Ash był jednak ciekaw, co wymyśliła Katharine. Kiedy bal się skończył i ostatnie powozy odjechały z turkotem sprzed jego rezydencji przy Grosvenor Square, a służba zaczęła sprzątać resztki późnej kolacji oraz gasić świece w kryształowych kandelabrach pod sufitem, Ash odprowadził tajemniczą i rozbawioną Katharine do biblioteki. Była trzecia nad ranem i nie zdziwili się, znajdując wuja Corneliusa w jego ulubionym miejscu, leżącego w skórzanym fotelu obok kominka, uśpionego głęboko i chrapiącego głośno, z okularami ledwo trzymającymi się na nosie. Starszy dżentelmen nienawidził przyjęć i balów, szczególnie tych ostatnich i zawsze się wymykał, kiedy tylko mógł to zrobić, nie zachowując się po grubiańsku. Pozostali członkowie rodziny Wilde'ow czekali, okazując różny stopień zainteresowania. Skye, o intensywnie błękitnych oczach i bladozłotych włosach, wyglądała świeżo i radośnie jak róża, jakby nie zdzierała sobie całą noc balowych pantofelków. Jej starszy brat, Quinn, hrabia Traherne, także miał niebieskie oczy i jasne włosy, ale o ciemniejszym odcieniu złota. Jego wygląd znudzonego, zblazowanego arystokraty był bardzo zwodniczy, ponieważ odznaczał się nie tylko najbardziej spośród pięciorga kuzynów awanturniczym usposobieniem, ale także niezwykle bystrym umysłem i ciętym dowcipem; używając tej broni, potrafił w mgnieniu oka rozbić na miazgę każdego przeciwnika. Quinn siedział teraz wygodnie w fotelu, lekko rozbawiony, ale gotów znieść zebranie rodzinne choćby z ciekawości. Lord Jack Wilde, kruczowłosy kuzyn Asha pierwszego stopnia i jego adoptowany brat - który nie miał jeszcze trzydziestu lat - leżał niedbale rozłożony na kanapie, z zamkniętymi oczami. Nie otwierając ich, Jack odezwał się, kiedy weszli: - Zechciej nas oświecić, Kate. Co jest takiego pilnego, że nie może poczekać do rana? Zakłócasz mój sen. Roześmiała się lekko. - Wybacz, że nie daję ci odpocząć, ale sytuacja jest poważna.
Jack poruszył się, żeby usiąść i przerzucił długie nogi przez krawędź kanapy. - Doskonale, ale błagam, niech to nie trwa długo. Jutro wcześnie rano staję do wyścigów karykli... w istocie za mniej niż pięć godzin. Zerkając na uśpionego lorda Corneliusa, Katharine podeszła do dużego stołu, przy który odbyli tyle rodzinnych narad od czasu tragicznej śmierci rodziców. Ash usiadł w jednym końcu, Quinn naprzeciwko, Kate i Skye między nimi. Jack przyłączył się do nich, ale nie wziął krzesła, tylko oparł się biodrem o stół, zwracając się twarzą do Katharine. Wilde'owie regularnie zjeżdżali do Londynu na sezon, ale poza tym rzadko bywali razem w rodzinnym gronie. Katharine wciąż zamieszkiwała z Ashem i wujem Corneliusem albo w domu przy Gosvenor Square w Londynie, albo w imponującej siedzibie rodu Beaufort w Kent. Jack miał własny dom w mieście, w pobliżu, ponieważ jako kawaler chciał mieć własne locum, w którym mógł bywać, kiedy chciał. Quinn i Skye zamieszkiwali w domu przy Berkeley Square, albo w pałacowej rezydencji w Kent. Obie siedziby znajdowały się około czterdziestu mil na wschód od Londynu, blisko siebie. Ta bliskość umożliwiła powstanie silnej więzi między kuzynami, jaka zdarzała się rzadko w wypadku odległego pokrewieństwa - i to zanim oba domy otoczył opieką wuj Cornelius. - No więc, co się dzieje? - zapytał Ash, przerywając milczenie. Katharine ścisnęła dłonie; nagle wydawała się stracić pewność siebie. - Zastanawiacie się pewnie, dlaczego was zwołałam... Quinn zachichotał. - No, dalej, skarbie. Próbujesz naszą cierpliwość. - Doskonale. Sądzę, że powinnam przypomnieć o rodzinnej tradycji. Wiecie, że my, Wilde'owie, żenimy się tylko z miłości... - Jakie to ma znaczenie, dlaczego się żenimy? - przerwał Jack. Katharine zmarszczyła brwi. - Powiem wam, jeśli mi na to pozwolicie.
Zgadując, w jakim kierunku zmierza rozmowa, Ash skrzywił się ukradkiem. W ciągu ubiegłych dziesięciu lat romantyczne pomysły Katharine budziły rozbawienie, ale i zniecierpliwienie rodziny, zwłaszcza jego, Asha, ponieważ często bywał celem jej matrymonialnych machinacji. Nauczył się jednak omijać jej sidła, więc teraz postanowił zachować obojętność. - Zgodnie z rodzinną legendą - ciągnęła, odchrząknąwszy -my, Wilde'owie, nie oddajemy serca z łatwością, ale kiedy trafimy na idealnego partnera, zakochujemy się namiętnie i na całe życie. Wielu z naszych przodków było sławnymi kochankami, włączając w to naszych własnych rodziców. Ale żadne z nas nie znalazło jeszcze prawdziwej miłości. Ash widział, jak wodzi wzrokiem po siedzących przy stole, jakby spodziewała się sprzeciwu, ale nikt nie zaprzeczył. Jak dotąd, żaden z przedstawicieli współczesnego pokolenia Wilde'ów nie został rażony strzałą Kupidyna, pomimo licznych zalet i wielu okazji. - A dlaczego się nie zakochaliśmy? - zapytała retorycznie Katharine. Ponieważ nie natrafiliśmy na idealnych partnerów. Otóż, myślę, że znam sposób, jak ten problem rozwiązać. - Nie byłem świadom, że mamy problem - stwierdził Ash. - Oczywiście, że mamy. Życie mija, Ash, a my zapewne tracimy szansę na szczęście. - Mów dalej - powiedział obojętnym tonem. - Musimy tylko przyjrzeć się legendarnym kochankom w historii wyjaśniła Katharine. - Literatura obfituje w klasyczne, ponadczasowe opowieści o miłości, które mogą pomóc nam znaleźć własnych partnerów. Krótko mówiąc, proponuję, żebyśmy poszli w ślady najsławniejszych światowych kochanków. Po tej sugestii nastąpiła cisza; na Katharine patrzyło kilka par wyrażających kompletne niezrozumienie oczu, kilka par brwi uniosło się do góry. - Przeprowadziłam bardzo staranne badania - ciągnęła uporczywie Katharine - i spędziłam niezliczone godziny, wypytując wuja
Corneliusa o różne możliwości zaspokojenia naszych potrzeb. Jego wiedza okazała się bezcenna. - O jakich klasycznych opowieściach mówisz? - zapytała Skye. - Och, wiesz - odparła skwapliwie Katharine - grecka mitologia, znani autorzy, tacy jak Szekspir, nawet baśnie. W gruncie rzeczy, opierając się na moich badaniach, mogę tu i teraz określić kilka idealnych partii dla każdego z nas. W odpowiedzi, na twarzach obecnych odbiły się uczucia od rozbawienia po gniew. Ash poczuł, jak wargi układają mu się w kpiącym uśmiechu. Nie ma jak Kate, żeby ich wciąż zaskakiwać jakimiś pomysłami nie z tej ziemi. - Ze wszystkich niemądrych fantazji ta zasługuje na pierwsze miejsce - skomentował Jack. Katharine utkwiła karcące spojrzenie w adopcyjnym bracie niedowiarku. - Wiedziałam, że będzie mi trudno przekonać was co do mojej teorii, zwłaszcza za pierwszym razem. - Co prawda, to prawda... - powiedział przeciągle. Podniosła rękę. - Proszę tylko, żebyście mnie wysłuchali. Wzdychając przesadnie, Jack zsunął się ze stołu i opadł na puste krzesło, składając ramiona na szerokiej piersi. Quinn odchylił się do tyłu, patrząc na Katharine spod wpół przymkniętych powiek; jego mina zdradzała sceptycyzm. Tylko Skye miała wyraźną ochotę wysłuchać romantycznych rojeń Katharine. - Sądzę, że twoja teoria brzmi bardzo intrygująco, Kate. Chciałabym usłyszeć więcej. - Dziękuję - odparła, posyłając Skye spojrzenie pełne wdzięczności. Na czym stanęłam? - Powiedziałaś, że wyszukałaś możliwe partie dla nas. - Tak, na podstawie legend. - Przeniosła wzrok na Asha. - Myślę, że twoją partnerką jest Maura Collyer. Przez chwilę milczał zaskoczony, po czym parsknął śmiechem.
- Przypuszczam, że zamierzasz mi wyjaśnić, dlaczego wybrałaś właśnie ją. Katharine pokiwała energicznie głową. - Pamiętasz bajkę Perraulta o Kopciuszku? Cóż, Kopciuszek miał złą macochę i dwie siostry przyrodnie, tak samo jak Maura. Prawdę mówiąc, kiedy wuj Cornelius wspomniał Perraulta, od razu o niej pomyślałam. W szkole czasami wypytywałam Maurę o jej rodzinę. Ale nigdy nie myślałam, że tak świetnie będzie do ciebie pasować. - Domyślam się, że ty występujesz w roli jej baśniowej matki chrzestnej? - zapytał Ash z ironią, a Katharine potwierdziła domysł, kiwając głową. - To przynajmniej wyjaśnia, dlaczego domagałaś się tego balu pod fałszywym pretekstem. To był twój sposób na to, żebym ja i panna Collyer się spotkali. Kate miała na tyle taktu, żeby przybrać nieco skruszony wyraz twarzy. - Tak, ale wiedziałam doskonale, że lepiej cię nie uprzedzać o moim planie. Złościłbyś się i wysłał mnie do wszystkich diabłów. - To właśnie zamierzam zrobić teraz. Nie możesz poważnie oczekiwać, żebym odegrał rolę księcia wobec tego Kopciuszka. - Chcę tylko, żebyś zachował otwarty umysł... Nie odpowiadał, Katharine przybrała błagalny ton głosu. - Naprawdę, Ash, ona może być twoją idealną partnerką. Wiesz, że nie jest podobna do innych młodych panien, które bawią cię głupim szczebiotaniem. Ma rozum, urodę i ducha i jeździ konno jak centaur dodała Kate, wychwalając przyjaciółkę. - Jest taka nowoczesna, prowadzi stadninę i na tyle zależy jej na niezależności, że nigdy nie interesowałaby się tobą dla tytułu i majątku. Faktycznie inna niż pozostałe młode damy, pomyślał Ash, przypominając sobie jej niekonwencjonalne zachowania wcześniej tego wieczoru. - Co więcej, jest sierotą, tak jak my. - Czy to ma wzbudzić moje współczucie? - Tak, oczywiście. My, Wilde'owie, wiemy, jak to boli stracić najbliższych.
W odruchu samoobrony Ash spróbował innej taktyki. - Skoro jesteś taka przekonana o genialności swojej teorii, Kate, to dlaczego pierwsza się do niej nie zastosujesz? - Dlatego, że twoja opowieść narzuciła się jako pierwsza. Po prostu bije w oczy. Poza tym jesteś najstarszy. Wywiązałeś się z obowiązków głowy rodziny aż nadto, Ash. Latami się nami opiekowałeś i nadeszła pora, żebyś zatroszczył się o własne dobro. - Robię to. - Ale nie dość dobrze. Nigdy nie dałeś miłości szansy, ale teraz musisz to zmienić. - I to mówi stara panna. Mimo że była bogatą córką markiza, Katharine w swoim wieku znajdowała się praktycznie "na półce", jako że odrzuciła niezliczone oferty matrymonialne; twierdziła, że nigdy nie spotkała mężczyzny, który byłby dla niej idealnym partnerem, a nie zamierzała się zadowolić niczym innym, jak tylko prawdziwą miłością. - Tak - odparowała. - Ale to nie dlatego, że nie próbowałam. Po prostu nigdy nie trafiłam na odpowiedniego kandydata. I ty także nie. Wiem, że nigdy nie będziesz szukał żony pośród stadka bezbarwnych debiutantek tego sezonu. A Maury z pewnością nie można podejrzewać o to, że jest nijaka. Ash zerknął na pozostałych. Quinn odprężył się, zdawszy sobie sprawę, że nie jest natychmiastowym celem szalonych intryg Katharine; uśmiechał się z rozbawieniem. Jack również wydawał się spokojniejszy i z kpiącą miną obserwował starszego brata, na którego akurat zawzięła się Kate. Skye odezwała się znowu, dając Ashowi chwilę wytchnienia. - Mówiłaś, że masz jakąś opowieść dla każdego z nas. Jaka jest twoja? Katharine skrzywiła się, po czym uśmiechnęła lekceważąco. - Spodziewam się, że muszę się zadowolić komedią Szekspira Poskromienie złośnicy. Znacie mój temperament. A moje imię pisze się nawet tak jak Katharine ze sztuki.
Jack pochylił się i pociągnął za lok elegancko upiętych ciemno-rudych włosów. - A ja czego mam oczekiwać? - Och, mam dla ciebie idealną kandydatkę, mon frère, Jacques. Ale to ci się raczej nie spodoba - ostrzegła Katharine. - Spodziewam się, że nie. Znam cię za dobrze. Ale powiedz, tak, czy inaczej. - Cóż, a więc to jest Romeo i Julia. - Jeszcze czego - odparł Jack stanowczo. - Nie odegram roli tragicznego kochanka, który umiera. Katharine zachichotała. - Naturalnie, że nie umrzesz. Cóż to byłby za idealny romans? Ale wierz mi, Jack, zmienisz zdanie, kiedy spotkasz swoją Julię. Jest piękna. - Kto to jest? - No, tego ci nie powiem. Skoro jesteś taki uparty jak muł i nie chcesz patrzeć szerzej. - A co ze mną? - zapytała ciekawie Skye. - Och, jeszcze nie znalazłam opowieści dla ciebie - powiedziała Kate, patrząc na kuzynkę. - Ale pracuję nad tym. Quinn, myślę, że tobie przypadnie Pigmalion i Galatea. Wiesz, mit grecki z Metamorfoz Owidiusza, w którym rzeźbiarz zakochuje się w swoim dziele z kości słoniowej, a bogowie z litości ożywiają go. Quinn schylił głowę, patrząc na nią zmrużonymi oczami. - Znam ten mit, ale zbzikowałaś zupełnie, jeśli sądzisz, że zakocham się w rzeźbie. Ash parsknął śmiechem, a Jack dołożył swoje: - Tak, jasne, że nasza droga Katharine cierpi na gorączkę mózgową. Mam nadzieję, że to nie jest zaraźliwe. - Nie mogę uwierzyć - odgryzła się Katharine - że ludzie z mojej krwi i ciała są takimi tchórzami. - W ogóle nie zachowujecie się jak Wilde'owie. Wiecie, że wolimy brać swój los we własne ręce, zamiast pozwalać, żeby rządził nami przypadek. Sami kształtujemy swoje przeznaczenie. Chcę pomóc, ale nic więcej nie jestem w stanie
zrobić. Żeby moja teoria się sprawdziła, każdy z was musi zadbać 0 to, żeby spotkać osobę sobie przypisaną i sprawić, żeby opowieść się urzeczywistniła. Wszyscy milczeli i Katharine westchnęła z rozpaczą. - Co macie do stracenia? Jeśli chcecie, potraktujcie mój szalony pomysł jako zabawę. Albo wyzwanie. Ash, zawsze lubiłeś wyzwania. Proszę tylko, żeby każde z was odbyło znaczące spotkanie z możliwym kandydatem. Potem zdecydujecie, czy dana legenda wam odpowiada. Ash nie zamierzał wspominać, że tego wieczoru odbył już znaczące spotkanie z Maurą... takie, które zakończyło się namiętnym pocałunkiem i obudziło w nim fizyczną żądzę z bolesnym skutkiem dla jego ciała. Nieświadomie zagrał, jak Kate chciała mu zagrać i nie chciał tego ciągnąć, choćby ze zwykłej przekory. Zanim jednak zdążył wyrazić sprzeciw, uwagę Katharine zwrócił Quinn, który podniósł się i pocałował ją delikatnie w skroń. - Jeśli skończyliśmy... pozwolę, żeby Ash stal się pierwszym obiektem eksperymentu. Podobnie jak Jack, jutro wcześnie wstaję. Jack także się podniósł; poklepał Kate po ramieniu wujowskim gestem, chcąc ją sprowokować. - Jeśli chcesz mojej zgody, słodka złośnico, musisz dla mnie wymyślić lepszą historyjkę. - Spojrzał na Asha. - Daj nam znać, co odkryjesz, bracie. Obaj mężczyźni wycofali się z biblioteki, Quinn energicznym krokiem, Jack nieco wolniej, potrząsając z niedowierzaniem głową. Skye uśmiechnęła się do Kate przepraszająco. - A ja jestem bardzo ciekawa, czy twoja teoria sprawdzi się w praktyce. - Jak zwykle, Skye była jedyną osobą w rodzinie gotową wysłuchać Kate z uwagą. W drugim końcu pomieszczenia lord Cornelius zachrapał nagle 1 poruszył w fotelu, a potem ułożył się ponownie. - Wuj Cornelius musi się położyć - zauważyła cicho Skye. Skye miała najczulsze serce ze wszystkich kuzynów Wilde, choć nie mniej była skora do psoty. Wstała i podeszła do kominka, budząc delikatnie uśpionego dżentelmena.
Cornelius usiadł, mrugając i szukając na ślepo okularów. Powyżej sześćdziesiątki, ze srebrzącymi się, rzednącymi włosami, miał figurę i rysy twarzy arystokraty oraz roztargnione spojrzenie intelektualisty; w istocie był znakomitym uczonym. Cornelius, jako jedyny Wilde w swoim pokoleniu, nigdy nie zaznał namiętnej miłości - w przeciwieństwie do swoich kuzynów, braci i jedynej siostry - lady Clary, matki Jacka. Ironia losu sprawiła, że Cornelius, nigdy nie będąc żonatym, wychował ich pięcioro osieroconych dzieci. Na widok Katharine odezwał się nieśmiało: - Wybacz, że przespałem twój bal, moja droga, ale wiem, że ty i Ashton nad wszystkim panowaliście. - Wybaczam ci, wuju - zapewniła słodkim głosem. - Zwłaszcza, że to ty dostarczyłeś mi inspiracji, w jaki sposób znaleźć naszych idealnych partnerów. Właśnie opowiedziałam Ashowi o baśni dla niego. - Cóż... tak, bardzo dobrze... - powiedział Cornelius niechętnie, rozglądając się za najbliższymi drzwiami. Mógł dostarczyć Katharine pożywki dla jej planów matrymonialnych, ale najwidoczniej nie chciał brać udziału we wprowadzaniu ich w życie. - Dobranoc, moi drodzy - wymamrotał, wstając i gorliwie eskortując Skye do drzwi. Ash uświadomił sobie, że jemu nie uda się tak łatwo wymknąć. Katharine wpatrywała się w niego przez cały czas, a jak tylko zostali sami, wróciła do swoich argumentów. - Zawsze mówiłeś, Ash, że sami musimy wykuwać swój los. Cóż, powinieneś popracować nad własnym przeznaczeniem. Może nim być Maura Collyer, jeśli tylko coś w tym kierunku zrobisz. Ash nie wahał się z odpowiedzią. - Nie mogę uwierzyć, że ona jest skłonna zastosować się do twoich szalonych planów. - Ona jeszcze o niczym nie wie - oznajmiła Katharine. - Przypuszczam, że będę musiała ją przekonywać. Maury nie interesuje miłość, romanse, bale i inne takie przyziemne sprawy. Nadal opłakuje stratę ojca, a teraz walczy o swojego ogiera.
- I to jest główny powód, żeby zapomnieć o twoim absurdalnym planie. Ku jego zdumieniu Katharine podniosła ręce do góry i opadła na krzesło z ciężkim westchnieniem. - Dobrze, zapomnij o moim pomyśle. Ale nawet jeśli nie myślisz starać się o jej względy, najmniej, co możesz zrobić, to użyć swojej władzy i wpływów, żeby pomóc jej wyrwać jej własność z łap wicehrabiego Deering. Znalazła się w raczej rozpaczliwej sytuacji. Ten apel spowodował, że Ash poczuł, że stoi na solidniejszym gruncie. - Nie powiedziałem, że jej nie pomogę. W istocie zaproponowałem jej tego wieczoru pomoc, a ona odmówiła. - Mówiłam ci, że jest dumna - zauważyła Katharine, krzywiąc się. Nie odpowiada jej rola damy w tarapatach. Maura przywykła przychodzić innym z pomocą, a nie odwrotnie. Zawsze przeciwstawiała się dziewczynom, które próbowały znęcać się nad młodszymi. Ale lord Deering jest dla niej zbyt potężny. Musisz ją skłonić, żeby przyjęła twoją pomoc. Milczał, więc Katharine sięgnęła po asa w rękawie. - Jeśli zrobisz to dla mnie, jeśli zgodzisz się pomóc Maurze, przyrzekam, że zrobię wszystko, żeby znaleźć swojego partnera. Spojrzał na nią sceptycznie. - Mówię poważnie - powiedziała z mocą Katharine. - Chcę udowodnić wam wszystkim, że moja teoria działa. - Zamierzam dopilnować, żebyś pamiętała o tej obietnicy. Chcę się wreszcie ciebie pozbyć. Na ten docinek roześmiała się cicho. - A więc pomożesz Maurze? - zapytała z ożywieniem. - Tak, pod jednym warunkiem. Że nigdy już od ciebie nie usłyszę o Kopciuszku, książętach, złych macochach. - Zgoda - uśmiechnęła się promiennie z widoczną ulgą, zarzucając bratu ramiona na szyję. - Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć, najdroższy Ashtonie.
Milczał nadąsany, ale wiedział, że jej żywy umysł obmyśla już kolejne plany. - Nie mamy czasu do stracenia, Ash. Musisz ją jutro odwiedzić z samego rana, przed ósmą, jeśli chcesz ją złapać, zanim wyjedzie z domu. Zwykle udaje się na przejażdżkę wcześnie, jeśli ma okazję... - Dlaczego nie zostawisz taktyki mnie? - Jak sobie życzysz. Jestem po prostu wdzięczna, że chcesz jej pomóc. I kto wie? Może znajdziesz w mojej teorii trochę racji. To mogłaby być życiowa szansa... Podniósł rękę, żeby ją powstrzymać, a Katharine uśmiechnęła się wyrozumiale. - Dobrze, nie będę naciskać. Ale wolno mi mieć nadzieję, prawda? Po tej rzuconej lekkim tonem uwadze wyszła z biblioteki i Ash został sam, zastanawiając się nad tym, na co się właśnie zgodził. Musiał oddać siostrze sprawiedliwość. Pomysł, żeby kuzynostwo Wilde naśladowało klasycznych literackich kochanków był jej najnowszym wynalazkiem. Ale jeden z argumentów Katharine zdecydowanie zwrócił jego uwagę: Do nas należy kształtowanie własnego losu. Moc panowania nad własnym losem ogromnie Ashowi odpowiadała. Po straszliwym ciosie, jaki spotkał jego najbliższych, bardzo pragnął tworzyć przyszłość swoją i swojego klanu. Na zawsze miał zapamiętać chwilę, kiedy poznał okropną nowinę pobladłą twarz wuja Corneliusa, czytającego oficjalny list z zawiadomieniem... to, jak sam go przeczytał. Szok i rozpacz, kiedy dotarło do niego to, co się stało. Dnie i tygodnie później, kiedy bezsilnie wyrzekał na okrucieństwo życia. Ash nie tylko rozpaczał, bał się także panicznie, uświadomiwszy sobie, że oto odziedziczył tytuł markiza i będzie musiał zająć miejsce ojca. Oczywiście, na początku przesadzał. Zbyt surowo traktował chłopców i był zanadto opiekuńczy wobec dziewczynek. Ale jako najstarszy z kuzynów, Ash im przewodził, odpowiadając za ich do-
brobyt i szczęście. Za dużo znieśli smutków i Ash poprzysiągł, że im go na przyszłość oszczędzi. Kuzyni, cała piątka, różnili się charakterami i zainteresowaniami. Jego młodszy brat, Jack, nieślubne dziecko europejskiego księcia, wydawał się rozmiłowanym w przyjemnościach hultajem, ale była w nim jakaś mroczna strona - jako dziecko, po śmierci lady Clary podczas rewolucji, żył sam na ulicach Paryża. Z racji zagranicznego pochodzenia Jack często czuł się obcy, mimo że rodzice Asha i Katharine legalnie go adoptowali. Słodka, śliczna Skye - najmłodsza i prawdopodobnie najbardziej uczuciowa w rodzinie, stanowiąca jej serce - zawsze potrafiła postawić na swoim, owijając pozostałych wokół tego palca, wokół którego chciała. Przy zwodniczo niewinnym wyglądzie, wrodzona ciekawość często przysparzała jej kłopotów. To i skłonność do psot sprawiło, że wujowi Corneliusowi przybył niejeden siwy włos. Quinn odziedziczył błyskotliwy intelekt po wuju Corneliusie, ale ukrywał go pod upodobaniem do niebezpiecznych przygód. Zapalczywa Katharine była duchem rodziny Wilde'ów. Uważała, że to jej przypada rola kierowania towarzyskim życiem kuzynów, a do tego była w głębi duszy niezachwianą romantyczką... a to doprowadziło Asha do obecnej sytuacji. Szukanie idealnej partnerki i idealnej miłości jako sposób na kształtowanie swojego losu nie bardzo przypadło mu do gustu. Bez wątpienia jego niechęć do tworzenia stałych związków wynikała z tego, że we wczesnej młodości stracił tyle bliskich, ukochanych osób. Jego świat legł wtedy w gruzach i nie był pewien, czy chciałby narażać się ponownie na taki ból. Nie miał też pewności, czy chciałby wywracać swoje życie do góry nogami, żeniąc się. Miał rodzinę i nie czuł potrzeby, żeby ją powiększać. Ich piątka bardzo się do siebie zbliżyła, kiedy zginęli ich najbliżsi. Tragedia sprawiła, że jedno za drugie było gotowe oddać życie. Kuzyni Wilde przeciwko całemu światu... A jednocześnie nie chcieli się sprzeniewierzyć tradycji rodzinnej, zapominając o słynnej joi de
vivre Wilde'ow. Żyli pełnią życia, zdając sobie sprawę, że ich dni na ziemi mogą być policzone. A jednak słowa siostry nie dawały mu spokoju. Zastanawiał się, czy Maura Collyer może być rzeczywiście jego idealną partnerką. Jej namiętna natura wywarła na nim niezaprzeczalne wrażenie. I nie wątpił, że tę samą pasję przejawiałaby w miłości. Pragnął Maury w łóżku, tego był pewien. A nie mógł jej tam doprowadzić bez ślubu; nie należał to takich, co uwodzą niewinne panny. Tak czy inaczej, nie pozostawało mu nic innego, jak tylko włączyć się w jej walkę. Maura zasługiwała na jego pomoc, wziąwszy pod uwagę jej długą przyjaźń z Katharine i Skye. Poza tym współczuł Maurze i podziwiał jej odwagę stawiania czoła silniejszemu przeciwnikowi. Z pewnością byłby w stanie zwiększyć jej szanse na wygraną z potężnym arystokratą, takim jak Deering. Jednakże jedna rzecz, to pomóc Maurze, a całkiem co innego wplątać się w sytuację, która doprowadziłaby go prosto do ołtarza. Pozwolić się zakuć w małżeńskie okowy nie ma wiele wspólnego z kształtowaniem własnego losu, myślał z ironią. Uśmiech na jego twarz zgasł, kiedy podjął decyzję. Wstał i podszedł do kominka, gdzie spędził chwilę, zgarniając węgle tak, żeby żarzyły się jeszcze długo. Jeśli chciał pospać i wstać na tyle wcześnie, żeby rano spotkać się z Maurą, zanim ta wyjedzie z domu, musiał położyć się, nie zwlekając. Ale nie pozwoli się wciągnąć w absurdalną intrygę siostry i nie będzie odgrywać roli księcia przy Kopciuszku, to sobie poprzysiągł. Pomoże Maurze Collyer odzyskać ukochanego ogiera i na tym koniec.
4 Maura obudziła się następnego dnia o świcie, tak jak zwykle; czuła się półprzytomna i piekły ją oczy. Spędziła niemal bezsenną noc, przewracając się w łóżku i rozmyślając nad sposobami odzyskania Emperora. Po katastrofie poprzedniego wieczoru w rozmowie z lordem Deering wiedziała, że musi zmienić taktykę. Co gorsza, kiedy udało jej się zdrzemnąć, śnił jej się znacznie bardziej pociągający arystokrata i nic nie mogła na to poradzić. Nawet teraz złapała się na tym, że myśli o słodkich pocałunkach lorda Beaufort, wspomina jego cudowny smak, jego głęboko niestosowne, zmysłowe pieszczoty... Maura z jękiem stłumiła drażniące myśli i wtuliła twarz w poduszkę, bardzo zła na siebie. Uznając, że równie dobrze może się podnieść, wygramoliła się z łóżka i umyła się; potem zaczęła wkładać strój do konnej jazdy. Szybka jazda konna przed śniadaniem powinna rozjaśnić jej w głowie. Przy odrobinie szczęścia spotka lorda Deering. Dostała wiadomość z pewnego źródła, że Deering czasami jeździ na Emperorze rankami w parku, chociaż dwie poprzednie próby spotkania go tam się nie powiodły. Usiłowała zapiąć koszulę na plecach, kiedy do jej sypialni wpadły dwie uśmiechnięte siostry przyrodnie, z pewnością złaknione nowinek z balu. Hannah i Lucy miały na sobie falbaniaste różowe szlafroczki, w których ich nieco pulchne figury nie wyglądały zbyt korzystnie.
Obie dziewczynki, jak sądziła Maura, musiały odziedziczyć proste brązowe włosy, brązowe oczy i okrągłe buzie po ojcu, jako że ich matka była czarnowłosą, niebieskooką pięknością. W istocie to właśnie zniewalająca uroda Priscilli skłoniła ojca Maury do małżeństwa. Dziewczynkom brakowało także wyrafinowania matki i jej umiejętności towarzyskich. Młodsza, siedemnastoletnia Lucy była pełną życia gadułą, a bardziej nieśmiała, dziewiętnastoletnia Hannah odznaczała się uczynną naturą; okazała to teraz, kiedy zobaczyła, jak Maura zmaga się z guzikami. - Och, pozwól, że ci pomogę - zaoferowała grzecznie, podczas gdy Lucy zasypała Maurę gradem pytań. - Mauro, czy bal był wspaniały? Ilu gości zaproszono? Ile razy tańczyłaś? Czy tańczyłaś walca? Jak była ubrana lady Katharine? Czy jej suknia była równie piękna jak twoja, bursztynowa? - Lucy przerwała paplaninę, żeby zaczerpnąć tchu. - Przysięgam, że suknia, którą wczoraj włożyłaś, była najpiękniejsza, jaką w życiu widziałam. Maura westchnęła w duchu. Nie miała ochoty dyskutować o modnych sukniach czy braku partnerów do tańca. Ale siostry przyrodnie zachowywały się jak szczeniaki domagające się pieszczot i nie miała serca ich przegonić. Usadowiły się na jej łóżku i Maura starała się jak najlepiej opowiedzieć im o szczegółach balu, które mogły je interesować. Kiedy zawiązała buty i włożyła żakiet, zeszły z nią na dół, do porannej jadalni, gdzie czekał na nie skromny posiłek przygotowany przez kucharkę, która pracowała w domu Collyerów, odkąd Maura była dzieckiem i która dokładnie wiedziała, jak pobudzić jej apetyt, kiedy była tak przejęta końmi, że zapominała o jedzeniu. Przynajmniej nie musiała się obawiać, że natknie się teraz na macochę. Priscilla rzadko wstawała przed dziesiątą, zwłaszcza jeśli późno się położyła poprzedniego wieczoru, a najwyraźniej tak było. Pris na szczęście nie było jeszcze, kiedy Maura wróciła z balu i dzięki temu obyło się bez gorzkiej wymiany zdań na temat kosztów sezonu i bezprawnej sprzedaży koni.
Kiedy Maura skończyła opowiadać o balu, Lucy westchnęła rozmarzona. - Tak bym chciała tam być - wyznała. - Mama złościła się, że ciebie zaproszono, a nas nie, nawet jeśli lady Katharine jest twoją serdeczną przyjaciółka, a my jej nie znamy. I mama zzieleniała z zazdrości, kiedy zobaczyła twoją bajkową suknię. Maura powstrzymała się od wyjaśniania, że udała się na bal w interesach, a nie dla przyjemności i że bajkowa suknia nawet do niej nie należała. - Nie mogę powiedzieć tego o sobie - odezwała się Hannah. -Spotkanie twarzą w twarz z tyloma możnymi ludźmi przeraziłoby mnie. - Ty się wszystkiego boisz! - stwierdziła Lucy bez ogródek. - Nieprawda! - broniła się starsza dziewczyna. - Maura pomogła mi przezwyciężyć mój strach przed końmi. - Owszem, tak, ale nie powinnaś się tym chwalić. Upodobanie do koni nie jest czymś, na co mama przychylnie się zapatruje. - Lucy przyjrzała się ciemnozielonemu strojowi do konnej jazdy, jaki miała na sobie Maura. - Mauro, wiesz, że mama nie będzie zadowolona, że wybierasz się dziś rano na przejażdżkę konną? Znając doskonale pogląd macochy na tę sprawę, Maura milczała. Priscilla od dawna obawiała się, że jej okropne, niegodne damy obyczaje źle wpłyną na jej córki. Jakby słyszała jej zwykłe wyrzekania: - Żadną miarą nie mogę zrozumieć, dlaczego upierasz się, żeby tarzać się w brudzie i nawozie razem ze stajennymi, Mauro. Skończyłaś najlepsze szkoły w kraju, wiesz zatem doskonale, co przystoi damie. Jako że Priscilla w istocie mogła uchodzić za uosobienie wdzięku i elegancji, szczerze ubolewała nad zajęciem, jakie Maura sobie wybrała. Żadna godna dama nie pomyślałaby o prowadzeniu stadniny! Żeby oddać jej sprawiedliwość, Pris od dwóch lat żyła w cieniu skandalu i bała się nie tylko, że reputacja jej córek ucierpi na skutek bliskiego związku z Maurą, ale także, że ich szanse na dobre
małżeństwo zostaną zaprzepaszczone. Z całą pewnością Priscilla wolała, żeby jej szokująco niekonwencjonalna pasierbica pozostawała ukryta na wsi. Kiedy Noah Collyer żył, rodzina zamieszkała początkowo w dworku na wsi, w Suffołk, ale po jego niespodziewanej śmierci Priscilla zabrała pospiesznie córki do Londynu, z ulgą opuszczając stajnie i Maurę. Za to Hannah i Lucy wyznały, że żałują, że Maura nie jest już tak blisko nich. Wydawały się zachwycone jej przyjazdem do Londynu, zapewne również dlatego, że potrafiła stawić czoło ich wymagającej matce. Powiedzieć, że dziewczęta bały się Priscilli było poważnym niedomówieniem, między innymi, dlatego że ciągle wytykała im zachowanie niegodne damy. Przestań się garbić! należało do ulubionych powiedzonek Priscilli. Maura z kolei nie żałowała zbytnio wykluczenia z rodziny, jeśli dzięki temu mogła uniknąć ciągłych upomnień Priscilli. Prawda, że pierwszy, samotny rok po śmierci ojca okazał się szczególnie bolesny, ale z upływem czasu żal złagodniał. Jeśli nadal zdarzało jej się odczuwać samotność... cóż, była zbyt zajęta, żeby się nad tym rozwodzić. A teraz musiała się zmagać z dużo poważniejszymi problemami. Miała nadzieję zakończyć sprawę z Deeringiem możliwie szybko i wrócić do domu, żeby pomóc Gandy'emu przy wiosennych źrebakach, ale ku jej przerażeniu wydawało się, że musi zostać w mieście dużo dłużej... Z rozmyślań wyrwał ją głos lokaja, który oznajmił, że markiz Beaufort przyszedł po pannę Collyer. Maura, zaskoczona, skrzywiła się, podczas gdy Hannah otworzyła szeroko oczy. - Czy to prawda, Mauro? Markiz po ciebie przyjechał? Podniecona Lucy klasnęła w dłonie. - Och, cudownie! Lucy była wyraźnie zachwycona perspektywą podejmowania tak dostojnego gościa, ale Hannah zmarszczyła brwi zmartwiona.
- Mama będzie nieszczęśliwa, jeśli jej nie będzie, żeby go ugościć, Mauro. Jeśli możesz zatrzymać jego lordowską mość, obudzimy mamę, żeby zdążyła się ubrać. Akurat w tej chwili Beaufort wszedł do jadalni. Wyraźnie nie czekał na zaproszenie, ale przynajmniej starczyło mu manier, żeby skłonić się jej uprzejmie. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, Maura poczuła, jak jej serce zabiło szybciej pod wpływem jego żywych zielonych oczu. Cóż, sama obecność Beauforta wytrącała ją z równowagi. Potem przesunęła wzrok na jego usta i zadrżała, wspominając sen o jego zmysłowych pocałunkach. Odchrząknęła szybko. - Milordzie, co cię tutaj sprowadza o tak wczesnej porze? Uniósł brew. - Zapomniałaś o naszym spotkaniu dziś rano? - Spotkaniu? - Na przejażdżkę konną. Nie umawiali się w ten sposób, ale nie dał jej czasu na dyskusję, przenosząc uwagę na jej siostry przyrodnie. Dziewczęta miały wciąż na sobie szlafroki i i musiały to sobie nagle uświadomić; Lucy zachichotała a Hannah zaczerwieniła się mocno. Beaufort nie wydawał się zauważać ich dezabilu. Prawdopodobnie, dlatego że przywykł do oglądania kobiet w różnych fazach rozbierania się. - Czy przedstawisz mnie tym ślicznym młodym damom, panno Collyer? - To moje siostry przyrodnie, Lucy i Hannah. Ukłonił się z czarującym uśmiechem. - Miło mi was poznać, moje panie. Dziewczęta były pod silnym wrażeniem jego manier i elegancji. Miał na sobie burgundowy kubrak do konnej jazdy, brązowe bryczesy i czarne lśniące buty - strój, który podkreślał doskonałości jego figury szerokie ramiona i długie nogi.
Hannah wpatrywała się w niego w milczeniu jak zaczarowana, a Lucy ponownie zachichotała. To raczej kłopotliwe, pomyślała Maura, podejmować w jadalni szlachetnego pochodzenia hulakę jego kalibru. Nawet wiedząc o tym, była jednak na tyle głupia, żeby znaleźć się pod jego wpływem. Nie wiedziała nawet, dlaczego tu się znalazł. Z drugiej strony... „Myślę, że ty i Ash możecie być sobie przeznaczeni". Przypomniawszy sobie słowa Katharine z poprzedniego wieczoru, Maura zacisnęła usta. Podejrzenie, że przyjaciółka wbiła sobie do głowy, żeby ich skojarzyć w parę, przeraziło ją. Jakby nie miała teraz dość zmartwień na głowie. W pierwszym odruchu chciała się pozbyć markiza jak najszybciej, ale on najwyraźniej miał inne zamiary. - Nie spiesz się, proszę, panno Collyer. To przywilej damy kazać dżentelmenowi czekać. Jednakże mogłabyś poczęstować mnie śniadaniem. Bal skończył się tak późno, że nie wstałem dość wcześnie, żeby się pożywić przed naszym spacerem. Maura uniosła brwi, zdumiała ją śmiałość markiza, który bezceremonialnie wpraszał się, żeby jeść przy ich stole, ale kiedy zastanawiała się nad odpowiedzią, wtrąciła się Lucy: - Tak, zechciej się do nas przyłączyć milordzie - powiedziała błagalnym tonem. - Mama będzie oczarowana, mogąc cię poznać. Maura nie zwlekała dłużej. Nie miała ochoty, żeby Beaufort towarzyszył jej podczas jazdy, ale bardzo chciała pozbyć się go z domu, zanim zjawi się macocha i zmusi go, żeby wysłuchiwał jej tyrad. Maura podniosła się żwawo, odkładając serwetkę. - Jego lordowska mość pozna panią Collyer innym razem, Lucy. Musimy iść, panie. Nie chcesz chyba trzymać swojego konia przed domem. Zmusił ją, żeby mu pozwoliła sobie towarzyszyć i uśmiech w jego oczach zdradzał, że o tym wie. Kiedy podniosła się, czekając na niego niecierpliwie, Beaufort wstał także, złapał jabłko z miski na stole i ruszył za nią.
Ugryzła się w język, podchodząc do lokaja przy drzwiach wyjściowych po rękawiczki i kapelusz, nie chcąc się kłócić wobec służby Priscilli. Potem szybko wyprowadziła markiza na zewnątrz i w dół po schodach na ulicę, gdzie służący trzymał jej konia. Kiedy jednak Beaufort zapytał rozbawionym tonem: - Skąd ten pośpiech, panno Collyer? - Maura wyjaśniła cichym głosem: - Nawet jeśli jesteś nieproszonym gościem, nie zasługujesz, żeby rzucić cię na pożarcie mojej macosze. Zadręczyłaby cię pochlebstwami na śmierć. - Doceniam twój wysiłek, żeby mnie oszczędzić - odezwał się także szeptem Beaufort - choć rani mnie, że jestem uważany za niechcianego gościa. Nie odpowiadając, Maura pozwoliła stajennemu, żeby pomógł jej wdrapać się na damskie siodło, podczas gdy Beaufort dosiadał własnego konia, doskonałego gniadego wałacha. Ruszyła ulicą, a Beaufort zrównał się z nią. - Ależ jesteś niechciany, lordzie Beaufort - ciągnęła, kiedy odjechali na tyle daleko, że służba nie mogła ich słyszeć. - Pozwalam ci sobie towarzyszyć tylko, dlatego że dzięki temu nie muszę brać stajennego Priscilli. Wolałabym raczej, żeby nie wiedziała, co robię, a jej służący zwykle o wszystkim jej donoszą. Wygiął usta w cierpkim uśmiechu. - To jeszcze bardziej raniące: zostać relegowanym do roli służącego. Nie skomentowała tej uwagi, więc mówił dalej: - Z pewnością możesz sama wychodzić z domu, panno Collyer. Nie podejrzewałbym cię, że obawiasz się o swoją reputację. - O swoją się nie obawiam - odparła Maura szczerze. - Ale muszę mieć na uwadze reputację moich sióstr przyrodnich. Poza tym moja macocha nie lubi, kiedy odrywam stajennego od pracy, ale jeszcze bardziej złości ją, kiedy sama jeżdżę po Londynie. A ponieważ mieszkam teraz w jej domu, staram się dostosować do jej życzeń. Zamilkła, skręcając w ruchliwą ulicę.
- Dokąd jedziemy? - zapytał Beaufort po chwili wymijania powozów, wozów i przechodniów. - Nie wiesz? - odparła Maura z przekąsem. - To ty wymyśliłeś to nasze umówione spotkanie. - Chciałem tobie zostawić wybór. - Jakże wspaniałomyślnie z twojej strony. - W istocie. Uśmiechnął się z triumfem, co obudziło czujność Maury. Lord Beaufort był czarujący jak sam diabeł, ale Maura nie mogła sobie pozwolić, żeby wpaść teraz w szpony wytrawnego bawidamka. A jednak nie mogła oderwać od niego wzroku, śledząc ukradkiem jego wysoką, silną postać, kiedy dosiadał wprawnie wielkiego wierzchowca. Spędzała wakacje w posiadłości Wilde'ów, z Katharine i Skye, wiedziała więc, że jest doskonałym jeźdźcem i jego umiejętności w tej dziedzinie robiły na niej wrażenie. Ale Beaufort bardzo ją onieśmielał, z pewnością z powodu tamtych pocałunków... a także z powodu siostry. Przypomniała sobie słowa Katharine, która chciała ich połączyć i zmartwiła się jeszcze bardziej. Nie zwykła jednak cofać się przed trudnymi sytuacjami, więc postanowiła być szczera. - Nie wyjaśniłeś jeszcze, lordzie Beaufort, dlaczego wprosiłeś się na tę przejażdżkę ze mną. Jesteś tutaj, żeby uspokoić Katharine, czyż nie? Powiedziała mi zeszłej nocy, że przekona cię, żebyś mi pomógł, ale ja zapewniłam, że nie potrzebuję pomocy. - Nie musiała mnie przekonywać. Zamierzałem interweniować, zanim mnie o to poprosiła. - Nie chcę, żeby cię wciągała w moje sprawy - oznajmiła sfrustrowana. - Czy zawsze o tej porze jesteś taką sekutnicą? - zapytał, patrząc na nią uważnie. To proste pytanie ją otrzeźwiło. Bez względu na swoje wady nie zasługiwał, żeby go traktować niegrzecznie. Maura westchnęła. - Nie zawsze. Nie spałam dobrze zeszłej nocy.
- To zrozumiałe. Pozwól, że zgadnę. Większość nocy spędziłaś, gryząc się i obmyślając nowe sposoby, żeby odzyskać swojego ogiera. Zastanawiała się nad tym, owszem, ale nie wpadła na żaden sposób, żeby wyrwać Emperora z łap wicehrabiego. - Na szczęście jestem tutaj, żeby przedyskutować te plany -powiedział Beaufort miłym głosem. - Nie musisz zadawać sobie takiego trudu. - Myślałem, że tak właśnie odpowiesz. Zdaniem Kate jesteś zbyt dumna, żeby prosić o pomoc. Maura rzuciła mu pełne irytacji spojrzenie. - A ja uważałam ją za przyjaciółkę. - Och, jest nią. Po prostu martwi się o ciebie i ma rację. - Być może, ale nie masz powodu, żeby się mną przejmować. Popatrzył na nią długo, z namysłem. - Dlaczego tak się sprzeciwiasz mojej pomocy? To znaczy, jeśli jest inny powód niż twoja duma. Maura zdobyła się jedynie na to, żeby wzruszyć ramionami. - To kłopotliwe dla mnie, żeby mężczyzna, praktycznie dla mnie obcy, miał taki wgląd w moje prywatne sprawy. - Dlaczego, czy martwisz się o moją dobrą opinię? Ku własnemu zaskoczeniu uśmiechnęła się przelotnie. - Z pewnością jesteś w stanie zrozumieć, dlaczego ubiegła noc była dla mnie takim pamiętnym, trudnym przeżyciem. - Ponieważ nie lubisz znajdować się na pozycji słabszego. - Cóż, tak. Wyobrażam sobie, że ty też nie. - Prawda. Gdyby Deering był dla mnie równie niegrzeczny jak dla ciebie, rano spotkalibyśmy się z pistoletami. Maura wierzyła mu bez zastrzeżeń. Chociaż pojedynków zabroniono, powszechnie wiedziano, że Wiłde'owie często używają pistoletów, rozstrzygając spory i stąd niejedna krwawa waśń, która ożywiała ich historię rodzinną. - Nie zamierzam go zastrzelić - szepnęła. - Nawet jeśli bardzo bym chciała.
- A jednak zawodzi cię jasność myślenia, panno Collyer - naciskał Beaufort. - Jeśli zgodzisz się, żebyśmy połączyli siły, twoja pozycja będzie mocniejsza. Deering zastanowi się dwa razy, wiedząc, że ma do czynienia ze mną. Utkwiła w nim wzrok wyczekująco. - Czy twój udział sprawi, że odda mi konia? - Sam pewnie nie. Ale pomogę ci opracować jakąś strategię, nie taką chaotyczną, jak twoje niejasne plany odkupienia konia. Maura milczała, a Beaufort naciskał dalej. - Domyślam się, że chcesz zaczepić Deeringa dziś rano. - Jeśli go znajdę. - Czy to rozsądne - tak szybko po wczorajszej scysji? - Być może nie - przyznała. - Czy masz z nim umówione spotkanie? - Nie. - A zatem planujesz zasadzkę. Nie boisz się, że powtórzy propozycję, żebyś została jego kochanką? - Hyde Park to miejsce publiczne. Wątpię, żeby wystąpił z podobną propozycją w obecności świadków. A nie dopuszczę do tego, żeby zostać z nim sam na sam. - Ale co spodziewasz się osiągnąć? Zdawszy sobie sprawę, że Beaufort nie przestanie jej wypytywać, póki nie zaspokoi jego ciekawości, Maura poddała się. - Jakby to nie miało być denerwujące, być może będę go musiała przeprosić za wczorajszy atak. Zauważyła, że wargi Beauforta zadrżały. - Nie wiedziałem, że masz ochotę zjeść żabę na śniadanie. Ona także uśmiechnęła się mimowolnie. - Nie mam, ale przełknę dumę dla dobra mojego konia. Chcę jeszcze raz prosić Deeringa, żeby go sprzedał. Jeśli się nie uda, poproszę, żeby odesłał go na moją farmę albo przynajmniej do którejś z własnych posiadłości na wsi. To rozsądne żądanie. Emperor źle reaguje na ruch w Londynie, a Deering jest znany jako marny jeździec. Świetnego konia wyścigowego traktuje jak pierw-
szą lepszą chabetę, jeżdżąc na nim w zatłoczonym parku. Jak byle dureń. - Tak, ale nie doceniasz Deeringa, jeśli sądzisz, że to kompletny głupiec. Jest tylko zanadto próżny. Z pewnością chce podnieść swój prestiż, pokazując swój nowy nabytek socjecie. Maura zazgrzytała zębami, a jej głos zniżył się do chrapliwego szeptu. - Podejrzewam, że chce się także pochwalić tym, że mnie pokonał. Uwielbia wcierać sól w moje rany - dodała z goryczą. Beaufort myślał chwilę, zanim zadał kolejne pytanie. - Skąd wiesz, jakie Deering ma jeździeckie przyzwyczajenia? - Mówiłam ci już: mój zarządca, Gandy, ma pewne powiązania. - Ach, masz szpiega w jego stajniach. Maura zaczerwieniła się, kiedy jej podstępne metody wyszły na jaw, ale uważała, że ogień należy zwalczać ogniem. - Coś w tym rodzaju. Emperora trzymają w stajniach za domem Deeringa, a niektórzy stajenni kiedyś pracowali z Gandym, więc chętnie o wszystkim go informują. - Dziwię się, że Gandy'ego tutaj nie ma, żeby ci pomóc uporać się z tym problemem. - Przyjechał ze mną do Londynu, ale nie mógł zostać długo, bo teraz jest okres, kiedy klacze się oźrebiają. - Kolejny powód, żeby przyjąć moją pomoc. Maura stłumiła westchnienie. Upór Beauforta bardzo przypominał siostrę; przeciwstawiać się mu to byłoby tak, jak walczyć z potężną burzą. To, co powiedział po chwili, tylko ją w tym przekonaniu umocniło. - Nie zważając na twoją urażoną dumę, panno Collyer, zamierzam udzielić ci niechcianej rady. Pozwalasz, żeby gniew i żal zaćmiewały twój zdrowy osąd. Potrzebujesz kogoś z chłodną głową, żeby ci pomógł opracować nowy plan. To brzmiało niezwykle logicznie i rozsądnie, niech go diabli. - Jeśli masz połowę inteligencji, jaką ci przypisuję - dodał jeszcze pozwolisz, żebym ci pomógł.
Maura zamilkła; nie mogła się nie zgodzić, że miał rację. Byłaby niemądra, gdyby przynajmniej nie wzięła jego propozycji pod uwagę. - Co miałeś na myśli? - zapytała ostrożnie. - Najlepiej będzie, jeśli znajdziesz jakiś haczyk na Deeringa, coś, co zmusi go do sprzedaży. Nie odpowiedziała, Beaufort także się nie odzywał, dając jej zapewne czas na przemyślenie jego uwag. Wkrótce potem dotarli do bramy Hyde Parku. Maura wypatrywała usilnie Deeringa, ale nie było po nim ani śladu. Razem z Beaufortem pocwałowali wzdłuż Rotten Row, szerokiej drogi wzdłuż jeziora Serpentine, otoczonego drzewami o wiosennie zielonym, cudnym listowiu. Po jakimś czasie Maura zaczęła się niecierpliwić. Gdzie Deering? Czy w ogóle się pojawi? Czy będzie jechał na Emperorze? Akurat zwolniła, kiedy nagle wciągnęła gwałtownie powietrze, dostrzegając w oddali ukochanego konia. Wszędzie by rozpoznała jego mocne, umięśnione ciało, ale Emperor był jedyny w swoim rodzaju pod innymi względami: elegancka głowa, łagodne oczy, lśniąca czarna sierść bez śladu bieli z wyjątkiem białej gwiazdy na czole, a przede wszystkim żywe, psotne usposobienie. Jej koń miał własną, wyraźną osobowość. Dosiadał go w istocie lord Deering, jak Maura stwierdziła, kiedy znaleźli się bliżej. Ruszyła szybciej, mimo że wicehrabia zatrzymał się przy jakimś landzie, rozmawiając z jego pasażerem. Serce jej zamarło na widok długiego bicza, jaki Deering miał przy sobie i jego ostrych ostróg. Ogier najwyraźniej rozpoznał Maurę, ponieważ nagle szarpnął głowę do góry i wydawszy przenikliwe rżenie, pokłusował w jej stronę. Deering ściągnął wtedy wodze, tak że wędzidło wbiło się we wrażliwy pysk konia i dźgnął ostrogami jego boki. Nic dziwnego, że koń położył uszy po sobie, rozsierdzony okrutnym traktowaniem. Arystokrata podniósł bicz. Maura poczuła zimno, kiedy rzemień uderzył konia ze świstem po zadzie raz po raz. Krzyknąwszy cicho, Maura spięła własnego wierzchowca do biegu, ale po dwóch
dalszych uderzeniach Emperor zaczął walczyć, wyginając grzbiet i wierzgając potężnie, aż wicehrabia wyleciał w powietrze. Uwolniony od prześladowcy, ogier pobiegł w stronę Maury, szukając jej opieki. Zatrzymała się, dysząc z przejęcia, podczas gdy koń stanął przed nią, drżąc na całym ciele. Tłumiąc wściekłość, żeby móc przemówić łagodnie do ogiera, Maura schyliła się, złapała wodze i zaczęła głaskać gładką szyję zwierzęcia, uspokajając je dotykiem i głosem. Deering zdążył podnieść się z ziemi i szedł do nich. Zgubił kapelusz, ale wciąż trzymał bicz i był siny ze złości. Rozwścieczyło go, że ogier zrobił z niego głupca i niezdarę wobec innych jeźdźców i towarzyszącego Maurze markiza Beaufort. Doszedłszy do nich, Deering podniósł bicz i koń cofnął się, przestraszony. Przerażona Maura krzyknęła rozkazująco: - Nie waż się go jeszcze raz uderzyć! Deering zwrócił swoją wściekłość przeciwko niej. - Mam prawo karać własnego konia! Podniósł bicz i zamierzył się do kolejnego uderzenia, ale Maura sięgnęła desperackim ruchem i wyrwała mu go z ręki. Deering nie pohamował się jednak, tylko odciągnął pięść, zamierzając się na bezbronny pysk zwierzęcia. Maura krzyknęła znowu i zdzieliła arystokratę biczem przez ramiona, aż ten skulił się z bólu i strachu. Mogłaby to powtórzyć, ale nagle poczuła, że ktoś zdejmuje ją z siodła. Beaufort posadził ją przed sobą na koniu, żeby nie mogła dalej bić wicehrabiego. Oddychając z trudem, patrzyła na Deeringa wściekłym wzrokiem; wicehrabia odwrócił się do niej, odpowiadając jej równie złym spojrzeniem. - Ty diablico! - warknął. - Jak śmiałaś mnie uderzyć! - Dałam ci tylko posmakować twojego własnego lekarstwa! -odparowała. - Jak ci się podobało być bitym i maltretowanym, wasza lordowska mość?
Ruszył groźnie w jej stronę, ale ostry głos Beauforta osadził go w miejscu. - Dosyć tego, Deering! Deering usłyszał ostrzeżenie. Rozejrzał się wokół, uświadamiając sobie, że obserwują ich zaszokowani spacerowicze. Wszelki ruch w parku zamarł, wszyscy czekali w napięciu, co będzie dalej. Wtedy właśnie podjechał do nich znajomy Deeringa w landzie. - Powiadam, Deering - odezwał się starszy dżentelmen z dezaprobatą - nie było potrzeby, żeby tak brutalnie uderzyć konia. Zwłaszcza tak wspaniałe zwierzę. Na tę przyganę twarz wicehrabiego przybrała inny odcień czerwieni, oznakę raczej zmieszania niż wściekłości. Maura całym sercem zgadzała się z reprymendą. Chciała stanąć na ziemi i pocieszyć wciąż przestraszonego konia, ale Beaufort opasywał ją mocnym ramieniem, przygważdżając do siebie. Musiał znać starszego dżentelmena, bo odezwał się swobodnie: - Lordzie Pelham, może mógłbyś nas wybawić z tej kłopotliwej sytuacji, pożyczając na krótko swojego sługę. Maura odwróciła głowę, zerkając na chłopaka, siedzącego z tyłu powozu; miał piękną, ozdobną liberię. Kiedy Pelham uniósł pytająco brwi, Beaufort wyjaśnił: - Jeśli się zgodzisz, chłopak odprowadzi ogiera z powrotem do stajni, a ty zabrałbyś Deeringa powozem. - Tak, oczywiście - odparł Pelham. - Doskonały pomysł. Maura o mało się nie sprzeciwiła temu godnemu Salomona rozwiązaniu, ale Beaufort ścisnął ją jeszcze mocniej, trzymając nieruchomo, podczas gdy sam zwrócił się do wicehrabiego: - Jak tylko wrócę do domu, wyślę stajennego, żeby sprawdził, jak się miewa ogier, żeby się upewnić, że nie doznał jakiejś szkody. - To nie będzie potrzebne - stwierdził szorstko Deering. - A jednak chciałbym uspokoić pannę Collyer, podobnie jak siebie samego. Nuta ostrzeżenia w głosie Beauforta pojawiła się ponownie i Deering musiał ją usłyszeć, bo sztywno skinął głową na znak zgody.
Tak też zrobiono. Maura patrzyła z ulgą, jak służący lorda Pel-hama podchodzi powoli do ogiera i uspokaja go, gładząc delikatnie, po czym zakłada wodze i prowadzi do bramy parku. Żadne z dwóch głównych oponentów nie było jednak usatysfakcjonowane. Deering, z czego Maura zdawała sobie sprawę, został ponownie upokorzony w obecności świadków, a ona musiała patrzeć bezradnie, jak zabierano jej drogiego konia. Siedziała z zaciśniętymi pięściami; rozpacz i poczucie winy mieszały się w niej z wściekłością. Ten ostatni wybuch gniewu na Deeringa był poważnym błędem. Chciała uratować konia, a nie narazić na większe cierpienie. Niewinny zwierzak chciał się tylko z nią przywitać i został za to brutalnie ukarany. Na wspomnienie razów, jakie wymierzył mu Deering, Maura poczuła piekące łzy pod powiekami. Beaufort musiał wyczuć jej rozpacz, bo dotknął jej brody i obrócił jej twarz ku sobie. - Dlaczego płaczesz? - Nie płaczę! - szepnęła. - Mam siostrę i kuzynkę, pamiętasz chyba? Kiedy kobieta tak gwałtownie protestuje, zazwyczaj jest dokładnie odwrotnie. Otarła łzy i przełknęła z trudem ślinę. - Jesteś nieznośny, lordzie Beaufort. - Katharine i Skye już mi to mówiły. Ale to nie wyjaśnia twoich łez. Spodziewałem się po tobie czegoś lepszego. Drwina sprawiła, że Maura zesztywniała. - Jestem przygnębiona, bo chciałam załatwić tę sprawę z Deeringiem dyplomatycznie. - A zamiast tego pogorszyłaś tylko sytuację, bijąc go i obrażając w obecności innych parów. - Tak - wymamrotała, zwieszając głowę. - Powinnam bronić Emperora skuteczniej. - Zrobisz to. - Beaufort mówił łagodniejszym, szczerze pocieszającym głosem; jego oczy także wyrażały współczucie, jak się
przekonała, podnosząc znowu głowę. Przez chwilę zagubiła się w ich szmaragdowych głębinach... Uświadomiwszy sobie nagle, że siedzi mu na kolanach, objęta jego ramieniem, Maura poruszyła się niespokojnie. - Teraz możesz mnie puścić, milordzie. - Zamierzam, kiedy się uspokoisz. - Jestem spokojna. Spojrzał na nią powątpiewająco, wahając się spełnić jej życzenie. - Postaw mnie na ziemi, mówię ci - powiedziała Maura ostrzejszym tonem. - Robisz widowisko. Beaufort wygiął usta w kpiącym uśmiechu. - Mnie oskarżasz o robienie widowiska po tym małym przedstawieniu, które sama dałaś? Mogłabyś być Wilde'em honoris causa. -Wyraźnie nie doceniła komplementu i jego uśmiech zgasł. - Staram się uchronić cię przed zrobieniem czegoś, czego mogłabyś żałować, moja zapalczywa panno. Lepiej, żebyś użyła własnego rozumu. Musisz zachować chłodny spokój, kiedy spotykasz się z Deeringiem. - Nie mogę zapanować nad uczuciami, kiedy go widzę. - O to dokładnie mi chodzi. Nie chciała wysłuchiwać logicznych argumentów Beauforta, ale nie mogła ich zignorować. - Czy naprawdę wyślesz swojego człowieka, żeby obejrzał Emperora? - Tak powiedziałem, czyż nie? Dotrzymuję słowa. Była to jakaś pociecha. Napotkawszy jego spokojne spojrzenie, Maura poddała się w końcu. Publiczna szarpanina z markizem Beaufort zaszkodziłaby tylko sprawie odzyskania konia, a także jej siostrom przyrodnim. I bez tego miała wiele do naprawienia. Priscilla oszaleje ze złości na wieść o porannym starciu z Deeringiem. Maura kiwnęła głową i Beaufort posadził ją na jej własnym wierzchowcu, ale przejął wodze, zanim zdążyła się zorientować, co robi. - Dokąd mnie zabierasz? - zaprotestowała, kiedy skierował się do wyjścia z parku.
- Tam, gdzie będziesz mogła uwolnić się chociaż częściowo od gniewu. - To denerwujący nawyk, lordzie Beaufort. - Doprawdy? - Oddaj mi wodze - zażądała. - Jeszcze nie. Nie wierzę, że nie zrobisz czegoś głupiego. - Co to jest, porwanie? - powiedziała gniewnym i zrozpaczonym głosem. - Chcesz mnie przetrzymywać wbrew mojej woli? - Jeśli będę musiał. - Spojrzał na nią śmiejącymi się oczami. -Zamierzam chronić cię przed tobą samą, słodka hultajko. A teraz bądź cicho i zachowuj się grzecznie na tyle długo, żebyśmy bez przeszkód wyjechali z parku. Jego głos brzmiał władczo - możny arystokrata spodziewający się bezwarunkowego posłuchu; ostatecznie był markizem. I nie dawał jej wyboru, musiała mu towarzyszyć. Maura uznała, że jego spokój to jakaś drobna pociecha. Jego siostra chciałaby go ożenić, ale Beaufort, na szczęście, nie wydawał się w najmniejszym stopniu zainteresowany romansem. Z westchnieniem rezygnacji, które z trudem wydobyło się z jej ściśniętego gardła, pozwoliła się prowadzić, starając się nie zwracać uwagi na ciekawskie spojrzenia przechodniów.
5 Ash wiódł milczącą, zamyśloną pannę Collyer poza granice miasta, na południowy zachód, w stronę Richmond. Kiedy dotarli na wieś, zwrócił jej wodze, uznając, że jej wojowniczy nastrój się zmienił. Ash także milczał, zastanawiając się nad mieszaniną własnych uczuć. Patrząc, jak Maura broni swojego konia, czuł taki sam gniew, jak ona, a ponadto dziwną potrzebę zapewnienia jej opieki. A teraz, kiedy fizyczna groźba minęła, mógł tylko pokręcić głową z rozbawieniem i podziwem. Była rzeczywiście wyjątkowa. Wątpił, żeby nawet jego zadziorna, uparta siostra zaatakowała arystokratę w parku - jego własnym biczem - pomimo brutalnej zaczepki. Jeśli wcześniej nie był całkiem przekonany do pomocy Maurze, to jej ostatnie poczynania przełamały jego wątpliwości. Nieustraszona, zawzięta i wojownicza potrzebowała uspokajającego wpływu, zanim jej pełne pasji usposobienie nie wpędzi jej w jeszcze gorsze kłopoty. Ash uśmiechał się lekko, zerkając na jadącą obok niego piękną diablicę. I pomyśleć, że to właśnie on miał czuwać nad kimś, żeby mu oszczędzić kłopotów. Jego ironiczny uśmiech zbladł, kiedy przypomniał sobie rodzinną konferencję Wilde'ów zeszłej nocy, na której to Katharine utrzymywała, że znalazła dla niego idealną partnerkę. Ash ze zdumieniem
uświadomił sobie, że nie było to takie całkiem głupie: istotnie mogliby do siebie z Maurą Collyer pasować. Namiętna, zawzięta, o ciętym języku, zdolna do przemocy -właśnie taki typ kobiety najbardziej go pociągał. Taki, który albo fascynował, albo przerażał mężczyzn. A on był zafascynowany. Ash tłumaczył sobie, że to nie znaczyło, że chciałby z niej uczynić swoją pannę młodą. Nie był aż tak oczarowany, żeby prosić o jej rękę, znając ją tak słabo. Ale, choć bardzo nie chciał tego przyznać, jego siostra mogła mieć rację. Powinien przynajmniej zbadać kwestię, czy Maura Collyer może być jego idealną partnerką. Widząc, jak tęsknie patrzy na mijane pola, Ash zapanował nad rozbieganymi myślami. - Pojedziemy na przełaj? - zapytał. Kiwnęła skwapliwie głową, a wtedy zjechali z głównej drogi na polną dróżkę. Dojechali do trawiastej łąki i Maura poprowadziła konia przez rów i puściła się galopem. Ash ponaglił swojego gniadosza, żeby jej dotrzymać kroku. W końcu zwolnili, jadąc w spacerowym tempie, żeby konie ochłonęły. Maura nie miała jednak ochoty zawracać - piękną, zieloną łąkę, po której jechali, porastały wiosenne kwiaty, a ciepłe słońce ją uspokajało. Po jakimś czasie zatrzymali się przy strumieniu, żeby konie mogły się napić. Z pewnością wkroczyli na ziemię jakiegoś gospodarza, bo mijali od czasu do czasu stodoły, chałupy i łąki, gdzie wypasało się bydło, ale od cywilizowanego świata odgradzała ich kępa skąpanych w słońcu drzew. Ku zdziwieniu Asha Maura zeskoczyła z konia bez jego pomocy i zdjęła rękawiczki. A potem, zdjąwszy z głowy ozdobione piórami czako, uklękła na brzegu i ochlapała twarz wodą, być może, żeby zmyć ostatnie ślady łez. Nie podniosła się, tylko opadła na trawę, otaczając kolana rękami i wpatrując się w bulgoczący strumień. Ash także zeskoczył, puścił wolno konia, żeby się pasł i usiadł obok Maury. Zauważył, że jej twarz jest wciąż wilgotna, a miodowe kosmyki
włosów, które wymsknęły się z jej koka, przylepiły się do jej czoła i policzków. W milczeniu wręczył jej chusteczkę; wzięła ją bez słowa. - Dlaczego jesteś taki miły? - zapytała w końcu cichym głosem. Powinieneś robić mi wyrzuty, że nie posłuchałam twojej rady. - Spodziewam się, że sama robisz to w dwójnasób. - Tak - odparła z żalem. - Straciłam jakiekolwiek szanse, żeby odkupić konia, a co gorsza, naraziłam go na niebezpieczeństwo. Deering może wywrzeć zemstę na Emperorze. - Wątpię, żeby zranił tak cenne zwierzę - zapewnił Ash pocieszająco, chociaż wcale nie był co do tego przekonany. - Ale niewątpliwie pogmatwałaś sprawę. Maura z ciężkim westchnieniem położyła się na trawie i zakryła oczy ramieniem. - Nie mam usprawiedliwienia na to, że dałam się ponieść uczuciom, zwłaszcza jeśli to miałoby się obrócić przeciwko mojemu koniowi. To, dlatego że moje najlepsze intencje zawsze zawodzą, kiedy mam do czynienia z tym wstrętnym człowiekiem. - Zrozumiałe, dlaczego go nienawidzisz, jeśli uważasz, że zamordował twojego ojca. - Przypuszczam, że nie tylko jego można winić za śmierć mojego ojca - powiedziała z wahaniem. - To była częściowo także moja wina. Ash zmarszczył brwi. - Skąd ta myśl? - Gdybym tak bardzo nie kochała Emperora, mój ojciec nie odmawiałby tak stanowczo jego sprzedaży. A gdyby był skłonny to zrobić, Deering nigdy nie oskarżyłby go o oszustwo. Nie przestaje mnie to dręczyć, że mój ojciec umarł w atmosferze skandalu. Doktorzy mówili, że rozpacz i upokorzenie nadwerężyły jego i tak słabe serce... przerwała, jakby walcząc z łzami, pod ramieniem, którym się zasłaniała, widział, jak drży jej dolna warga. - Papie serce pękło ze wstydu, a ja mogłam temu zapobiec. Ash współczuł jej głęboko. To były dla niej niezwykle bolesne wspomnienia, nie tylko ze względu na żal po zmarłym, ale także poczucie winy - jakby było nieusprawiedliwione.
- Nie możesz się obwiniać za to, że Deering próbował szantażu powiedział łagodnie. - Nie, ale może papa by nie umarł, gdyby nie ta wstrętna plama na honorze. Nawet w takiej sytuacji był zdecydowany zatrzymać Emperora dla mnie. Gdyby uległ, Deering wycofałby swoje kłamliwe oskarżenie. A teraz mój ojciec odszedł i nie można oczyścić jego imienia. Ash rozumiał jej ból po stracie ojca, ponieważ sam tego doświadczył. Nie mógł przeboleć śmierci swoich ukochanych, szalonych, wspaniałych rodziców. Ale Maura niepotrzebnie czuła się winna; nie zabiła swojego ojca, dlatego że była ogromnie przywiązana do swojego konia. W pierwszym odruchu chciał ją pocieszyć, ale wiedział, że od niego tego nie przyjmie. Wobec tego powtórzył jedynie swoją propozycję. - Mam nadzieję, że teraz pozwolisz mi pomóc sobie w walce z Deeringiem. Znowu westchnęła ciężko. - Myślę, że jest za późno, żeby to sprawiło jakąś różnicę. - Nigdy bym się nie spodziewał, że możesz przyjąć taką defetystyczną postawę. Próbował ją sprowokować, ale Maura nie odpowiedziała. Ash nie wiedział, czy jej milczenie wynika z rozpaczy, czy też wrócił jej poprzedni upór. O wiele bardziej wolałby upór. Chwycił ją za nadgarstek i odsunął jej rękę z twarzy. Miała zamknięte oczy, złote słoneczne światło nadawało ciepły odcień jej skórze i jej uroda uderzyła Asha na nowo. Ponownie ściągnęła włosy w ciasny węzeł, ale jej twarz okalały wilgotne kosmyki. Delikatnie odsunął jeden kosmyk z jej skroni. Przy pierwszym dotyku otworzyła szeroko oczy. Patrzyła na niego, kiedy musnął opuszkami palców jej wargi. Potem znieruchomiała, wpatrując się w jego usta, jakby zapomniała oddychać. Przełknęła ślinę, jej głos opadł o oktawę do chrapliwego szeptu:
- Wiem, co zamierzasz, lordzie Beaufort. Chcesz mnie uwieść i zmusić do przyjęcia twojej pomocy. Ash mógłby szczerze zaprzeczyć oskarżeniu. Jego motywy nie były tak wyrachowane. Ale ponieważ logika nie pomagała, może przydałoby się trochę zmysłowego szantażu. Ufał swojemu talentowi przekonywania, kiedy roztaczał swój czar, nawet wobec tak opornych przedstawicielek przeciwnej płci jak Maura Collyer. Do działania popychała go także ciekawość. Chciał wiedzieć, czy ogień, jaki poczuł między nimi zeszłej nocy nie był tylko zmysłowym złudzeniem wynikłym z niezwykłych okoliczności. No i pozostawało intrygujące pytanie, czy Maura może być jego idealną partnerką. Ale przede wszystkim, nie był w stanie zignorować tego, że po prostu jej pragnął. - Nie posuwałem się w myślach aż do uwodzenia - szepnął. -Skoro jednak o tym wspomniałaś... - Objął jej głowę rękami i pochylił się. Jej oczy zapłonęły, w orzechowych głębinach błysnęły złote iskierki. Kiedy jeszcze bardziej zniżył głowę, żeby ją pocałować, usłyszał, jak Maura ostro wciąga powietrze. Ale nie opierała się, kiedy wziął jej usta w posiadanie. Zawahała się tylko na ułamek sekundy, zanim rozsunęła wargi pod ciężarem jego ust - ale nie opierała się. Ash poczuł znajomy ogień, ten sam dreszcz pożądania, jak podczas ich pierwszego pocałunku. Ten pocałunek uderzał do głowy, oszałamiał, budził potrzebę zagarnięcia Maury na własność. Nie wyobraził sobie zmysłowego pociągu, jaki w nim budziła; stłumił go tylko. A teraz okazało się, że pragnie jej jeszcze bardziej, zwłaszcza kiedy oddała mu pocałunek, zdradzając brak wprawy debiutantki. Zmusił się do powolnego tempa, smakując jej miękkie wargi, jej kobiece ciepło. Ash osunął się na trawę obok Maury i przyciągnął ją do siebie. Pocałunek trwał w czasie, który zdawał się rozciągać w czarodziejski, rozkoszny sposób.
Ash, oszołomiony, przesunął rękę na je] szyję, a potem nize], gładząc ją delikatnie. Czuł, jak serce jej łomoce - nawet przez strój do konnej jazdy i pancerz gorsetu. Dzieliło ich tyle warstw materiału, myślał z rosnącą irytacją, a jednak z poprzedniej nocy pamiętał ciepłe wzniesienia jej piersi, ich słodki smak... Chcąc stłumić rodzący się ból niespełnienia, wsunął kolano między jej uda. Ich ciała pasowały do siebie doskonale, tak jak przypuszczał. Maura mogła poczuć to samo, bo wydała z siebie nieartykułowany szept - bardzo pociągający dźwięk - i wsunęła palce w jego włosy. Pożądanie Asha tylko się wzmogło. Jego pocałunek stał się teraz bardziej zaborczy; położył dłoń na jej brzuchu i przesunął ją w dół po spódnicy. Rozgrzana i niespokojna, wyginała się ku niemu, jęcząc cicho, tuląc się do niego mocno i odwzajemniając pocałunki. Ash wyobrażał sobie, że mógłby ją posiąść tu, na trawie, niemal czuł, jak zanurza się w jej ciepłym ciele... Gładził wolno jej uda w celowej prowokacji. Ale to nie wystarczyło. Pragnął więcej, dużo więcej. Nie odrywając ust od jej ust, podniósł jej spódnicę, obnażając ciało. Maura zadrżała, a potem odsunęła się nagle, w szoku wciągając gwałtownie powietrze. Usiadła i zakryła spódnicą gołe nogi, cofając się na bezpieczną odległość. - Czy nie możesz wytrzymać dwóch minut, nie próbując posiąść mnie fizycznie? - zapytała chrapliwym głosem. Ash potrzebował chwili, żeby zebrać myśli i uświadomić sobie, że przeholował. Naprawdę chciał ją posiąść. Uniósł się na łokciach i uśmiechnął, ale był to raczej grymas niż wyraz rozbawienia. - Wydaje się, że w twoim wypadku nie mogę - odparł sucho. Jego głos także się zmienił pod wpływem pożądania. Cieszył się jednak, że tym razem to Maura sprawiła, że czar prysnął, bo jemu mogłoby zabraknąć siły woli.
Jej siła woli nie wydawała się dużo mocniejsza, uznał, patrząc na jej zarumienioną twarz. Odwróciła wzrok, ale widział, że jest tak samo poruszona jak on. Pożądanie graniczyło z bólem. Po raz kolejny Ash zdziwił się wpływem, jaki na niego wywierała. Nie raz już urzekła go kobieta o twarzy równie ślicznej jak Maura i kuszącym ciałem. Ale Maura, pomimo swojej niewinności i braku doświadczenia, sprawiała, że płonął. - Nie pozwolę się uwieść, lordzie Beaufort - szepnęła, jakby chcąc przekonać nie tylko jego, ale i siebie. - Nie jest tak łatwo mną manipulować. - Nie usiłowałem tobą manipulować, kochana - zapewnił szczerze Ash. Spojrzała na niego powątpiewająco. - Nie? A zatem sądzę, że próbowałeś postawić na swoim. Ośmieliłam się odrzucić twoją propozycję pomocy, a ty nie znosisz odmowy. Albo o to chodziło, albo po prostu bawiłeś się mną. Uniósł brew zdumiony. - Dlaczego tak myślisz? - Bo jesteś znanym hulaką, któremu zależy tylko na własnej przyjemności. Oskarżenie było bezpodstawne i Ash odrzucił je natychmiast. - Zapewniam cię, że twoja przyjemność jest dla mnie dużo ważniejsza... jak mógłbym ci z łatwością udowodnić. To zamknęło jej usta. Jej rumieniec nabrał intensywności; podniosła się z trudem i ostentacyjnie odwróciła do niego plecami. Ash spojrzał w niebo, zastanawiając się nad ironią losu. Kobiety zawsze chętnie przyjmowały jego względy, niemal mdlejąc na myśl, że zostaną jego kochankami. Dlaczego więc interesował się tą jedyną, która go nie chciała? Jego zaborczość wobec Maury była czymś wyjątkowym. Nie miał do niej żadnego prawa - jeszcze nie, w każdym razie. Ale bardzo szybko stał się rzecznikiem jej sprawy. Przypomniawszy sobie o tym, co w tej chwili było dla nich ważne, Ash wrócił do poprzedniej rozmowy.
- Mauro, jestem teraz zamieszany w twój spór z Deeringiem, czy tego chcesz, czy nie. W gruncie rzeczy postanowiłem dać Deeringowi nauczkę, nie tylko z twojego powodu, ale dla zasady. Milczała, podchodząc do konia. Chwyciła wodze i obejrzała się na Asha. - Więc co mi radzisz? - zapytała dosyć niespodziewanie. - To znaczy, biorąc pod uwagę dzisiejszą katastrofę, jak mam go pokonać? - Jeszcze nie wiem - odparł szczerze Ash. - Potrzebuję trochę czasu, żeby to przemyśleć. Odetchnęła głęboko. - Dobrze zatem. Wygrałeś. Spojrzał na nią zaskoczony. - Wygrałem co? - zapytał ostrożnie. - Możesz mi pomóc pokonać Deeringa. Ta niespodziewana kapitulacja bardzo Asha zdziwiła. - Co sprawiło, że tak nagle zmieniłaś zdanie? Maura wzruszyła ramionami. - Zrozumiałam, że masz rację. Nie ma co płakać z powodu czegoś, czego się nie da zmienić. Muszę żyć dalej. W istocie, powinnam ci, mój panie, podziękować za pomoc. Obiecuję, że cię wysłucham, jeśli wymyślisz jakiś plan. Ale teraz muszę wrócić do domu. Macocha będzie wściekła z powodu tego przedstawienia w parku. Pomożesz mi wsiąść na konia? Stała cierpliwie, czekając, aż Ash wstanie i otrzepie z kurzu bryczesy. Kiedy podszedł, oddała mu chusteczkę, którą od niego pożyczyła. Wydawała się spokojna, ale w Ashu jej dziwne zachowanie budziło nieufność - zbyt łatwo ustąpiła. Na jego podejrzliwe spojrzenie Maura odpowiedziała bladym uśmiechem. Nieufność nie ustępowała, kiedy posadził ją na koniu i sam dosiadł swojego. Ale mimo to, Ash uznał, że nieobliczalność Maury stanowi w dużym stopniu o jej uroku i właśnie dlatego mogłaby okazać się dla niego dobrą partnerką. Przy niej nigdy nie czułby nudy. Będąc z nim, potrafiła także postawić na swoim, co nie udawało się większości kobiet. Pod tym względem przypominała wszystkie
kobiety z klanu Wilde'ów - silna, niezależna, bystra. Nie byłaby zapewne zbyt łatwa w pożyciu, ale dla odpowiedniego mężczyzny stanowiłaby fascynujące wyzwanie. Dla mężczyzny takiego jak Ash. Może Katharine nie była aż tak szalona, namawiając go, żeby uwierzył w tę bajkę. Według rodzinnej legendy każdy Wilde miał przeznaczonego sobie, idealnego partnera i Ash uznał, że warto się przekonać, czy Maura Collyer może być jego drugą połową.
6 Maura w rzeczywistości udawała swobodę, kiedy Beaufort eskortował ją do Londynu. W ciele wciąż czuła mrowienie od jego skandalicznego dotyku, myśli jej się mąciły. Zerkając na markiza ukradkiem, nie mogła się uwolnić od bólu w piersiach i między udami... Maura jęknęła wewnętrznie z powodu własnej słabości. Po raz kolejny padła ofiarą zdradzieckich zmysłów i nie była w stanie zdobyć się na opór. Do tej chwili powinna nauczyć się jednego: przy Beauforcie nie potrafiła oprzeć się pokusie. Miała do siebie żal, że pozwoliła, żeby Beaufort odciągał jej myśli od misji uratowania konia - nawet na krótko. Ale teraz przynajmniej nie da sobie przeszkodzić. Nie miała wyboru, jak tylko podjąć drastyczne kroki. Wiedziała, że Deering nigdy jej nie wybaczy publicznego upokorzenia, i to dwa razy pod rząd. Nie miała wątpliwości co do tego, że musi działać sama. Lord Beaufort nie mógł zaproponować natychmiastowego rozwiązania, sam tak powiedział, a jej nie stać było na czekanie, aż on obmyśli jakąś strategię. Nie w sytuacji, kiedy bała się o dobro swojego konia, może nawet o jego życie. Nie mogła przestać martwić się o Emperora, myśleć o tym, jak źle może być traktowany. Nie zostawi - nie może zostawić go dłużej w rękach tego drania.
Nie mogła zdradzić swoich zamiarów Beaufortowi, bo z pewnością próbowałby ją powstrzymać. Dlatego wcześniej udawała, że przyjmuje jego pomoc. Musiała wysilić swoje aktorskie zdolności, ale widziała, że nie bardzo chciał jej uwierzyć. Musiała go o tym przekonać. Tak więc, w drodze powrotnej do Londynu, Maura odzywała się niewiele i oszczędnie używała słów, odpowiadając na jego uwagi. Kiedy dotarli do rezydencji Collyerów na Clarges Street, Beaufort zaczął schodzić z konia, ale Maura go powstrzymała. - Nie kłopocz się, proszę, sama dam sobie radę przy zsiadaniu. Oswobodziła stopy i zeskoczyła lekko na ziemię akurat wtedy, kiedy z domu wyszedł lokaj, żeby zająć się jej wierzchowcem. - Dobrego dnia, milordzie - powiedziała uprzejmie, zwracając się do Beauforta. - Dziękuję za miłą przejażdżkę. Maura była zadowolona, że teraz przynajmniej uda jej się go pozbyć, ale nie cieszyła się na myśl o kolejnym spotkaniu. - Odwiedzę cię jutro rano, panno Collyer, jeśli pozwolisz. Możemy omówić nowy plan, jadąc konno. - Tak - szepnęła. - Tak zrobimy. Przyglądał jej się długą chwilę, jakby nie mógł uwierzyć, że jest taka zgodna. W końcu uchylił kapelusza i skierował gniadosza w głąb ulicy. Maura odetchnęła z ulgą, kiedy markiz odjechał. Dla własnego bezpieczeństwa wolałaby go więcej nie oglądać. Przekazała konia służącemu, żeby go odprowadził do stajni Collyerów, gdzie trzymano także wszystkie powozy. Ponadto zażądała, żeby o pierwszej po południu podstawiono jej mały powozik. - I dopilnuj, żeby zaprzężono do niego kasztanka, Fripona. W stajni będą wiedzieli, o którego konia chodzi. - Doskonale, panno Collyer - odparł lokaj. - Ponadto pani Collyer kazała mi przekazać, że chce z panią mówić, jak tylko pani wróci. - Dziękuję, Thomas. Maura wbiegała po schodach, myśląc gorączkowo. Musiała zadać sobie dużo trudu, żeby wprowadzić w życie swój plan, a jednak
po raz pierwszy od paru dni czuła się niemal spokojna, ponieważ dokładnie wiedziała, co robić. Najpierw jednak musiała zmierzyć się z macochą, która z pewnością miała ochotę skoczyć jej do gardła. Priscilla, jak można się było spodziewać, siedziała sama w swoim ulubionym salonie, eleganckim pokoju w odcieniach różu i beżu, które podkreślały jej cerę barwy kości słoniowej, kruczoczarne włosy i niebieskie oczy. Pris podniosła głowę znad robótki, kiedy Maura weszła i jej piękna twarz wykrzywiła się z niezadowolenia. - Jak mogłaś, Mauro? - zapytała bez wstępów. - Już źle się stało, że twój ojciec opuścił nas, kalając nasze nazwisko skandalem. A ty musiałaś to jeszcze pogorszyć, upokarzając para królestwa przed całym Londynem. Maura zacisnęła wargi, słysząc oszczercze oskarżenie wobec ojca. Ta kwestia stanowiła najpoważniejszą kość niezgody między nimi; Maura wierzyła bez zastrzeżeń w niewinność ojca, macocha wydawała się w nią wątpić. Nigdy nie sprzeciwiała się insynuacjom Deeringa w sposób tak stanowczy jak Maura. Tak, jakby obwiniała męża, że zostawił ją, żeby sama uporała się ze skandalem. A teraz, co gorsza, brała stronę oskarżyciela. - Twoje okropne zachowanie okrywa nas wszystkich wstydem -wyrzekała Pris. -1, czy doprawdy nie rozumiesz, że czyniąc wroga z lorda Deering, szkodzisz swoim siostrom? Ale przypuszczam, że Lucy i Hannah nic cię nie obchodzą. - Oczywiście, że mnie obchodzą - oznajmiła sztywno Maura. - Cóż, jeśli nie znajdą stosownych partii, to będzie z pewnością twoja wina. Maura ugryzła się w język, żeby nie powiedzieć czegoś, czego mogłaby później żałować. Priscilla nie miała takich obaw. - Mieszkasz pod moim dachem. Z tego tytułu jesteś mi winna przynajmniej tę uprzejmość, żeby zachowywać się przyzwoicie, póki tu mieszkasz. - Masz rację, Priscillo - zgodziła się Maura, z trudem powstrzymując się od uwagi, że ten dom zwykł być jej domem, zanim Priscilla
zastawiła sidła na Noaha Collyera. - Ale nie musisz się bać, że cię zawstydzę w najbliższym czasie. Dziś po południu wracam do Suffolk. - Opuszczasz Londyn? - zdziwiła się Priscilla. - Tak, nie chciałabym dłużej sprawiać ci kłopotu. - Maura nie zdołała stłumić ironii. - Przyjechałam do Londynu tylko po to, żeby odzyskać konia, a to się okazało niemożliwe. Priscilla spuściła wzrok, wydawała się niemal skruszona. Zdawała sobie doskonale sprawę, że skrzywdziła Maurę, sprzedając Deeringowi Emperora za górę złota. - Przykro mi, że straciłaś swojego ulubieńca, moja droga -odezwała się łagodniejszym tonem. - Ale nie miałam wyboru, jeśli chciałam zapewnić córkom debiut w sezonie i stworzyć im szansę na dobre zamążpójście. Był to rodzaj przeprosin; Priscilla mówiła to po raz kolejny, ale Maura nie przyjmowała tej wymówki do wiadomości. - Jak ci już wspominałam, gdybyś wtedy poczekała trzy miesiące, mogłabym sprzedać wiosenne źrebaki i dać ci pieniądze na ten cel. - Ale ja nie mogłam czekać - sprzeciwiła się Priscilla. -1 tak już wiele czasu zostało zmarnowane, bo trzeba było czekać, aż okres żałoby się skończy. Nie będzie łatwo znaleźć mężów dla Hannah i Lucy teraz, kiedy są jeszcze młode, a kiedy osiągną wiek staropanieński, nic już się nie da zrobić. I z pewnością chyba nawet ty rozumiesz, że patronat lorda Deering jest niezbędny, żeby towarzystwo je zaakceptowało. Bez jego wsparcia, ich perspektywy małżeńskie rozwieją się jak dym. - Nie, wcale tego nie rozumiem. Nie chcąc się wdawać po raz kolejny w bezsensowną, nie prowadzącą do niczego dysputę, Maura odwróciła się na pięcie i wyszła z salonu bez słowa więcej. Pełna burzliwych uczuć poszła prosto do sypialni, żeby się spakować. Wiedziała, że sprzedaż ukochanego konia pogłębiła jej dawne, dziecinne pretensje o to, że Priscilla odebrała jej ojca i wysłała ją z domu. Maura nie mogła się pozbyć bolesnych wspomnień. Jednak pół godziny później, kiedy jej siostry przyrodnie wpadły do pokoju, musiała odsunąć smutki i starać się je pocieszyć,
ponieważ wiadomość o jej rychłym wyjeździe bardzo je przygnębiła. - Czy nie możesz zostać? Proszę! - błagała Hannah. - Jak bez ciebie damy sobie radę? - Chciałabym zostać ze względu na was - zapewniła zupełnie szczerze Maura, po czym odrobinę mniej zgodnie z prawdą dodała: - Gandy mnie potrzebuje, jest mnóstwo źrebaków, które się niedawno urodziły i wiele młodych, którymi trzeba się zająć. I nie mam już po co zostawać w Londynie. Straciłam Emperora. - To takie niesprawiedliwe, że mama sprzedała Emperora - powiedziała ze smutkiem Hannah. - Tak - poparła ją młodsza siostra. - Tak chciałybyśmy ci pomóc go odzyskać. - Wiesz, że dla ciebie zrobiłybyśmy wszystko - dodała Hannah. Zawsze byłaś dla nas taka dobra. Maura wzruszyła się. Dziewczęta były w tej samej akademii dla młodych panien co ona, tylko w rok po tym, jak ona odeszła. Ale odwiedzała je regularnie i często przysyłała paczki, żeby uczynić ich życie znośniejszym. Zachęcała je także do zawierania przyjaźni. Nie chciała, żeby doznały takiej samotności jak ona, zanim poznała Katharine i Skye, z którymi mogła dzielić smutki, nadzieje i marzenia. - A co z lordem Beaufort? - zapytała niespodziewanie Lucy. Maura podniosła głowę znad walizy, którą pakowała. - Co z nim? - Wydaje się do ciebie zalecać. Poczuła, że się rumieni. - Mylisz się, Lucy. Przyjechał dziś rano tylko, dlatego że Katharine sądziła, że będzie mógł mi pomóc w tej sprawie z wicehrabią Deering. Boję się jednak, że zaprzepaściłam wszelkie szanse, tracąc w parku panowanie nad sobą. A teraz, moje drogie, jeśli nie macie nic przeciwko temu, muszę się spakować i napisać parę listów pożegnalnych, zanim wyjadę... Hannah i Lucy wyściskały ją gorąco na pożegnanie i wyszły z pokoju ze smutnymi minami.
Maura pakowała się dalej w samotności, ale stwierdziła, że myśli wciąż o lordzie Beaufort i swojej niewybaczalnej słabości wobec niego. Uznała, że to bardzo dobrze, że teraz akurat wyjeżdża z Londynu. Gdyby została, z pewnością uległaby jego zmysłowemu urokowi. Musiała przyznać, że nigdy nie spotkała tak pociągającego mężczyzny. Jego czar, roześmiane oczy, uśmiech, który trafiał wprost do serca, śmiałość, dowcip - to wszystko składało się na to, żeby uczynić ją bezbronną. A to byłby szczyt głupoty. Miała dość rozumu, żeby nie dać się oszołomić czyjąś urodą i urokiem. Jej ojca uwiodła ładna buzia - Priscilla - i Maura powzięła mocne postanowienie, żeby nie wpaść w tę samą pułapkę. To, że drugie małżeństwo zdawało się dawać Noahowi Collyerowi zadowolenie, nie było żadnym usprawiedliwieniem. Starając się przegonić z myśli zarówno macochę, jak i markiza, Maura spędziła przedpołudnie na starannych przygotowaniach, a potem weszła do kuchni, żeby wziąć jedzenie i napełnić dwie sakwy podróżne. Ostatnim punktem przygotowań był list pożegnalny do Katharine. Chciała wyrazić podziękowania i zwrócić wspaniałą suknię balową, którą pożyczyła. Jednakże, jak postanowiła, list i suknia zostaną doręczone dopiero jutro. Wolała nie stawać z Katharine twarzą w twarz; musiałaby kłamać, a jej serdeczna przyjaciółka zawsze bezbłędnie wyczuwała, kiedy Maura usiłuje mijać się z prawdą. A to była tajemnica, którą nie mogła się z nikim podzielić. I mogła polegać tylko na sobie, bo to, co zamierzała zrobić, mogło kosztować stryczek. Maura cieszyła się, że Gandy jest w Suffolk, więc będzie mógł zaprzeczyć, że wiedział cokolwiek o jej planie. Gandy pomógł jej opracować plan awaryjny ratowania Emperora - w najdrobniejszych szczegółach, ale nie chciała, żeby był w to zamieszany w najmniejszym stopniu. W końcu Maura włożyła ciemną suknię podróżną i ciepły wełniany płaszcz. Z wybiciem pierwszej zeszła na dół z walizą i torbami podróżnymi.
Hannah i Lucy czekały przy drzwiach, żeby ją jeszcze uścisnąć i wycałować, ale, na szczęście, ich matka się nie pokazała. Maura obiecała solennie, że napisze do dziewcząt i wyszła. Jednokonny powozik czekał, jak prosiła, zaprzężony we Fripona, niezbyt ładnego, mocno zbudowanego kasztanowego wałacha, który przypadkiem był ulubionym towarzyszem zabaw Emperora. Maura sprowadziła Fripa dwa tygodnie wcześniej do Londynu, właśnie na wypadek gdyby jej sprawa stała się beznadziejna. Powitała czule konia i położyła walizę i sakwy na podłodze powozu, zamiast dać je Thomasowi; wolała, żeby lokaj nie odkrył, jakie dziwne przedmioty zgromadziła w bagażniku. Maura zauważyła z satysfakcją, że z tyłu powozu umocowano także skórzany kufer. Zwolniła Thomasa i chłopaka ze stajni i już miała usiąść na ławeczce w powozie, kiedy rozległo się w pobliżu skrzypienie kół. Ku jej przerażeniu Katharine zajechała przed dom swoim faeto-nem z parą koni i młodym stangretem. Maura przywołała uśmiech na twarz, chociaż w duchu przeklinała swój pech. Jeszcze dwie minuty i już by jej nie było. Chociaż zależało jej na tym, żeby widziano, jak odjeżdża do domu, do Suffolk, to jednak Katharine niełatwo dawała się zwieść. Wzdychając w duchu, czekała, aż przyjaciółka zręcznie zatrzyma faeton. Powierzając młodzieńcowi opiekę na dwójką szarych koni, zeskoczyła na ziemię i ruszyła w stronę powoziku Maury. - Słyszałam o tym, co zaszło w parku, Mauro - powiedziała tonem wyjaśnienia. - I martwiłam się o ciebie. Chcesz, żeby mój brat ci pomógł, prawda? Sama nie dasz sobie rady z wicehrabią. - Wiem - odparła Maura głosem bez wyrazu. - Więc co teraz zamierzasz? - Coś wymyślę. Teraz jednak jadę do domu. Uniesione brwi Katharine wyrażały zdumienie i sceptycyzm. - Nie możesz mówić poważnie. Nie ustąpisz chyba temu draniowi. - Nie poddaję się. Wycofuję się tylko, żeby przystąpić do walki kiedy indziej.
Katharine zmrużyła zielone oczy. - Jakoś ci nie wierzę. Maura usiłowała zachować obojętny wyraz twarzy, ale najwyraźniej bez powodzenia. - Mauro Collyer - powiedziała Katharine tonem ostrzeżenia. -Coś knujesz, czyż nie tak? - Skąd ten pomysł? - Znam cię zbyt dobrze. - Katharine omiotła przenikliwym spojrzeniem strój podróżny Maury. - A to co? Wymykasz się z miasta bez pożegnania? - Pożegnałam się w liście, a także dopilnowałam, żeby jutro zwrócono ci suknię. - Nie dbam o tę głupią suknię! Obchodzi mnie to, co się dzieje z tobą. - Maura milczała, a Katharine zmarszczyła brwi. - Nigdy nie sądziłam, że możesz mieć przede mną tajemnice - dodała, chcąc zawstydzić Maurę i zmusić ją do wyznań. - Nikomu nie powiem, nawet Ashowi. Znasz moją lojalność. - Oczywiście. Katharine westchnęła z rozpaczą. - Mogłabym chociaż dzielić z tobą podniecenie przygodą. Maura uśmiechnęła się mimo woli. Nie ma to jak Katharine, żeby z koszmarnej sytuacji zrobić przygodę. - Doceniam twoją troskę - oznajmiła stanowczo - ale musisz mi pozwolić uporać się z tym problemem po swojemu. Co dziwne, Katharine nie naciskała dalej. - Och, doskonale. Radź sobie z Deeringiem, jak ci się podoba. Ale nie możesz teraz wyjechać z miasta. Zniszczysz wszystkie moje plany. Teraz Maura spojrzała podejrzliwie. - Jakie plany? - Nie chciałam ci jeszcze tego mówić, ale nie zostawiasz mi wyboru. Czy pamiętasz, że mój wuj Cornelius jest uczonym, który bada literaturę klasyczną? Cóż, rozwinęłam teorię opartą na jego wiedzy...
W następnej chwili zaczęła przedstawiać teorię związaną ze sławnymi kochankami w literaturze. Maura, chcąc jak najszybciej odjechać, słuchała jednym uchem; nie obchodziło jej, jak bardzo jej sytuacja rodzinna przypomina tę z francuskiej bajki o Kopciuszku Charlesa Perraulta, napisanej przed przeszło stu laty... przynajmniej do chwili, kiedy usłyszała słowa Katharine: - Widzisz, Ashton może być twoim księciem. Maura zamrugała. - Słucham? Wiesz, że lubię sama rozwiązywać swoje problemy. Nie muszę liczyć na księcia, żeby mnie uratował. - Oczywiście, że nie musisz. Ale nie o to mi chodzi. Miałam na myśli to, że Ash mógłby być twoim wymarzonym kochankiem. Maura patrzyła na nią z niedowierzaniem. - Czy ty zupełnie oszalałaś? Katharine uśmiechnęła się. - Nie, jestem przy zdrowych zmysłach. Możesz się złościć, Mauro, ale moja teoria może mieć swoją wartość. - Bardzo mocno w to wątpię! - Potrząsnęła głową, krzywiąc się. - Czy to coś warte, czy nie, okropne, że próbujesz mnie wepchnąć bratu. Nie chcę mieć nic wspólnego z twoim swataniem. Odwróciła się, wdrapała na swój wózek i chwyciła lejce. Katharine, rzecz jasna, nie przyjęła odmowy; położyła rękę na ramieniu przyjaciółki, chcąc ją zatrzymać. - Nie udawaj, że Ash ci się nie podoba, Mauro. Sama mi mówiłaś, że podobało ci się, jak się z nim całowałaś. - To nie znaczy, że chciałabym za niego wyjść. - Pomyślawszy chwilę, spojrzała na Katharine podejrzliwie. - Czy twój brat zna twoją obłąkańczą teorię? - Tak, powiedziałam mu o tym zeszłego wieczoru. - Czy to dlatego odwiedził mnie dziś rano? - I pocałował na łące, dodała w duchu. - Ponieważ chciał mnie poznać jako ewentualną pannę młodą? - Nie sądzę - przyznała Katharine z wahaniem. - Ash był równie niechętny mojej teorii jak ty.
- Nie wątpię, że tak było - stwierdziła z przekonaniem Maura. - Jaki mężczyzna chciałby się ożenić tylko po to, żeby się spełniła jakaś bajka? Musiałby być durniem, a jakikolwiek by twój brat był, rozumu mu nie brakuje. Nigdy nie brałby mnie pod uwagę jako przyszłej żony. Twarz Katharine spoważniała. - Ale Mauro, a gdyby Ash naprawdę chciał się ożenić? Musi kiedyś to zrobić, żeby zachować tytuł w rodzinie. Dlaczego nie z tobą? - A dlaczego ze mną? - odparowała. - Nie, Katharine, to doprawdy śmieszny pomysł. - Nie chciałabyś kiedyś wyjść za mąż? Maura zastanowiła się. W istocie chciała wyjść za mąż. Zawsze pragnęła rodziny... męża, dzieci, miłości. Ale nazwisko Collyerów zostało splamione, więc zapewne jej szansa zamążpójścia przepadła. Żaden szanujący się dżentelmen nie ożeniłby się z kobietą, której zmarłego ojca oskarżono o oszustwo. Niezależnie od skandalu, jej niekonwencjonalne zajęcie odstraszyłoby każdego zwykłego zalotnika, nie wspominając już o zaawansowanym wieku i niechęci wobec krępujących konwenansów wyższych sfer. Tak więc, z ogromnym żalem, Maura zupełnie zarzuciła myśl o małżeństwie. - Może miałabym ochotę pewnego dnia wyjść za mąż - oznajmiła - ale jeśli nawet, to tylko z miłości. Twój brat z pewnością nigdy by się we mnie nie zakochał. - To nie jest niemożliwe. - Owszem, jest. Maura mogłaby się zgodzić, że ze swoją olśniewającą urodą dzielny markiz Beaufort pasowałby do roli pięknego, bogatego kop-ciuszkowego księcia. Ale jej zdaniem Wilde'owie poszukiwali tylko przyjemności a zwłaszcza hulaka Ashton - i miłości nie traktowali poważnie. Nie wyobrażała sobie okoliczności, które mogłyby ją skłonić do poślubienia Asha, pomimo pociągającej perspektywy znalezienia legendarnego kochanka. Ponieważ Maura nie dawała się przekonać, Katharine nadąsała się, krzywiąc usta.
- Wobec tego, ile dla siebie znaczymy, moja niewdzięczna przyjaciółko, mogłabyś przynajmniej wziąć pod uwagę moje słowa. Maura podniosła wzrok na dach powoziku, modląc się o cierpliwość. Katharine była zdolna do wywierania przymusu, żeby postawić na swoim, ale teraz nie mogła do tego dopuścić. Miała do zgryzienia o wiele twardszy orzech. - Najdroższa Kate, wybacz, proszę, ale nie mam czasu, żeby rozważać teraz z tobą swoje małżeńskie aspiracje. Muszę ruszać w drogę, jeśli mam dotrzeć do domu przed północą. - Och, doskonale, ale bardzo mnie rozczarowałaś, Mauro. Katharine odsunęła się, pozwalając powozowi przejechać. Maura, nie zwlekając, cmoknęła na Fripa i strzeliła lejcami przy jego zadzie, pobudzając go do szybkiego biegu. Katharine nie wywoła w niej poczucia winy, dlatego że sama ma pstro w głowie i chce wypróbować swoje niedorzeczne romantyczne fantazje na starszym bracie. Maura mknęła drogą, czując na sobie spojrzenie zielonych oczu Katharine, póki nie odjechała daleko. Ucieszyła się, że udało jej się uciec; jeszcze raz pokręciła głową z niedowierzaniem. Uniknięcie machinacji Katharine to kolejny doskonały powód, żeby opuścić Londyn. Ale główny powód nie miał nic wspólnego ze swatami, a wszystko z ratowaniem Emperora. A teraz, jak się upomniała w duchu, musiała skupić siły i myśleć tylko o tym, żeby osiągnąć cel. Miała zamiar uciec się do planu awaryjnego tylko wtedy, gdyby w żaden sposób nie udało jej się skłonić wicehrabiego do sprzedaży. Ale wszystko sprzysięgło się przeciwko niej, a teraz w dodatku spaliła za sobą mosty. A ponieważ Deering był bogatym, potężnym, przebiegłym przeciwnikiem, raczej nie mogła się spodziewać, że z nim wygra w otwartej walce. I wobec tego zostało jej tylko jedno wyjście. Musi wykraść swojego ogiera.
7 Czekanie było najtrudniejsze. Maura wiedziała, że nie może wprowadzić swojego planu w życie - to znaczy, wykraść Emperora ze stajni wicehrabiego, dopóki nie zapadnie ciemna noc, kiedy jego stajenni i woźnice pójdą spać. Tak więc udała się do publicznych stajni położonych najbliżej wspaniałej rezydencji Deeringa w Mayfair, gdzie zostawiła Fripona i powóz. Zapłaciła także słono za możliwość skorzystania z małego pokoiku nad stajnią i zatrzymała się tam w oczekiwaniu na noc. Przez kolejnych czternaście godzin zmagała się z niecierpliwością i nerwami. Kiedy wreszcie mrok spowił Londyn, zmusiła się, żeby pospać przez parę godzin - wiedziała, że czeka ją długa noc. Wmusiła w siebie także coś do jedzenia. Chociaż spakowała zapasy na kilkudniową podróż, chciała dodać sobie sił przed ciężką próbą. Zbliżała się druga nad ranem, kiedy przebrała się z sukni w strój, jaki przyniosła w walizie - skórzane bryczesy, solidne półbuty, bezkształtną ciemną koszulę i barchanowy kubrak zwykłego robotnika. Potem starannie upięła swoje jasne włosy i nakryła je miękkim kapeluszem o szerokim rondzie w nadziei, że można ją będzie wziąć za wędrownego handlarza; taką rolę wybrała, uznawszy, że pozwoli jej najskuteczniej ukryć płeć i pochodzenie. Zeszła po schodach - w stajniach panowała niemal niczym niezmącona cisza. Paru zaspanych chłopaków, których zadaniem było
obsługiwać powozy i zaprzęgi nocnych pasażerów, nie zwracało na nią uwagi. Zadowolona, że wtapia się w obsługę stajni, Maura osiodłała Fripona i obładowała go częścią rzeczy, które zgromadziła w bagażniku powozu. W tej chwili nie potrzebowała wałacha, ale chciała, żeby był gotów ruszyć w każdej chwili. Fripon po francusku oznacza urwisa; zasłużył na to imię w okresie źrebięcym, ale z wiekiem stał się spokojnym, statecznym koniem, na którym można było polegać, takim, który potrafił ciągnąc powóz czy nieść jeźdźca niestrudzenie w długiej podróży. - Liczę na to, że pomożesz mi dzisiaj uratować swojego przyjaciela, mój kochany - szepnęła mu do ucha. Fripon prychnął w odpowiedzi i pokiwał łbem, jakby rozumiał jej słowa. Zostawiła go uwiązanego przy powozie w stajni, zabrała plecak z dziwną kolekcją przedmiotów, w tym uzdą, i ruszyła na piechotę przez ciemne ulice Mayfair. Półksiężyc chował się często za chmury, ledwie oświetlając drogę, ale chociaż w plecaku niosła hubkę i krzesiwo oraz świeczkę, nie chciała ryzykować zapalania światła. Lekka mgła także pomogła jej się skryć przed rzadkimi powozami, mijającymi ją z turkotem. Około pięciu minut później dotarła do stajni Seymour Place, gdzie trzymano Emperora. Długi szereg prywatnych stajni ciągnął się za pięknymi domami i można się było do nich dostać drogą dla powozów. Maura trzymała się najciemniejszych miejsc, posuwając się powolutku drogą. Dom Deeringa oddzielały od jego stajni rozlegle ogrody, więc Maura nie bała się, że zaalarmuje służbę domową, ale woźnice i stajenni byli zakwaterowani nad stajnią i mogli jeszcze czuwać. Deering mógł także kazać komuś pilnować nowego nabytku, chociaż Gandy podczas starannego zwiadu w zeszłym tygodniu nie wykrył takich środków ostrożności. Kilka długich minut Maura stała zaczajona pod stajniami, ale nic nie zakłócało ciszy, więc uznała, że można bezpiecznie wdrożyć
punkt drugi planu. Z drżeniem serca otworzyła powoli boczne drzwi i wśliznęła się do środka. Przystanęła, przyzwyczajając oczy do ciemności. Na szczęście nie natknęła się na strażników, ani w ogóle na nikogo, kto chciałby jej przeszkodzić. Jedyne słabe światło, sączyło się przez okna na górze, więc niewiele widziała, ale słyszała spokojne odgłosy, jakie wydawały śpiące konie i to, jak w boksie na końcu porusza się jej ukochany koń. Emperor chodził niespokojnie w swojej przegrodzie. - Niech cię diabli, lordzie Deering - zaklęła Maura pod nosem, wiedząc, że koń, pełen energii, musiał krążyć wkoło, drzeć nogami ziemię i kopać, buntując się przeciwko uwięzieniu. Żeby nie zdziczeć, ogier potrzebował znacznie więcej swobody i ruchu niż klacze i wałachy, a przy takim nagromadzeniu niewyżytej energii, mógł łatwo skrzywdzić siebie, albo kogoś innego. Pocieszyła się myślą, że już niedługo będzie musiał znosić złe traktowanie. Dzisiejszej nocy, jeśli szczęście będzie jej sprzyjać i nie zabraknie jej odwagi, Emperor na zawsze uwolni się od nienawistnego wicehrabiego. Doszła do jego boksu i uświadomiła sobie, że poczuł jej zapach, bo parsknął niecierpliwie. - Cicho, kochany - szepnęła Maura, namacawszy zasuwę. -Zaraz cię stąd zabiorę, przyrzekam. Wsunęła się za drzwi i objęła szyję konia ramionami, z sercem przepełnionym miłością. Emperor zarżał radośnie. Maura odsunęła się i zabrała do pracy po ciemku. Wyszukała, kierując się jedynie dotykiem, i wyjęła z plecaka cztery złożone płachty materiału. - Nie ruszaj się, kochany. Musisz mnie słuchać i pozwolić owinąć sobie kopyta. Ku jej zachwytowi Emperor stał spokojnie, kiedy owijała mu kopyta szmatami, żeby stłumić stuk żelaznych podków na bruku. Pozwolił także bez protestu założyć sobie uzdę i czekał, aż zarzuci sobie plecak na ramię. Kiedy otworzyła drzwi boksu, szarpnął wędzidło, chcąc jak najszybciej opuścić więzienie.
- Spokojnie, koniku - powiedziała, kładąc mu uspokajająco dłoń na szyi. - Musisz mi zaufać, Emp. Pod wpływem jej dotyku wydawał się uspokajać. Maura wciągnęła głęboko powietrze, zbierając się na odwagę, a potem w milczeniu poprowadziła konia między boksami i na dwór bocznymi drzwiami. Kiedy wyszli ze stajni, odmówiła w duchu modlitwę dziękczynną, ale ledwie mogła oddychać, póki nie doszli do końca alejki i nie skręcili za róg, gdzie ze stajni nie można ich było już zobaczyć. Maura zauważyła z ulgą, że ulice nadal są prawie puste, ale kiedy minęli jeszcze dwie przecznice, nie mogła się pozbyć dziwnego wrażenia, że ktoś ich obserwuje. Obejrzawszy się za siebie, uznała, że nie są ścigani. Dotarli do postoju powozów - miejskich dorożek i Maura skręciła w stronę oddalonego od ulicy niewielkiego parczku. Nie śmiała zabrać ogiera wprost do stajni, gdzie czekał Fripon, żeby nie narażać wspólnika Gandy'ego, który dopomógł w realizacji desperackiego planu. Bez odpowiedniego przebrania koń takiej klasy jak Emperor za bardzo rzucałby się w oczy, a ona chciała się zabezpieczyć jak najlepiej. Tak więc przywiązała konia do palika pod dębem i znowu zaczęła szperać w swojej czarodziejskiej torbie. Wydobyła puszkę z czarną pastą do butów, słoiczek białej farby i skórzaną sakwę z błotem, po czym zabrała się do maskowania najbardziej charakterystycznych cech ogiera i jego rasy, chociaż ostateczne przekształcenie go w szkapę handlarza musiało poczekać do powrotu do publicznej stajni. Zaczęła od wcierania pasty w białą gwiazdę na jego czole. Przez chwilę Emperor stał spokojnie, łypiąc wokół bystrymi oczami, ale wkrótce zaczął się niecierpliwić. Szeptała uspokajająco, ale najwyraźniej mu się nie podobało, że maluje mu białe skarpety na nogach. - Proszę, zaufaj mi Emp - błagała po cichu Maura. - To dla twojego dobra. Prawie skończyła mazać jego szyję i zad błotem, żeby zamaskować lśnienie jego sierści, kiedy ogier nagle przestał się wiercić. Podniósł gwałtownie łeb do góry, nerwowo wciągając powietrze.
Kiedy kolejny powóz przejechał ulicą, Maura uznała, że nie ma powodu do niepokoju, póki nie usłyszała cichego stuku kopyt za plecami. Zamarła, powstrzymując krzyk, kiedy kpiący męski głos przerwał ciszę. - Czy zechcesz mi wyjaśnić, kochana, co takiego knujesz? Emperor wyczuł strach Maury i zakręcił się niespokojnie w miejscu, o mało nie przewracając na ziemię swojej pani. Odzyskawszy równowagę, Maura przyjrzała się jeźdźcowi, który nad nią górował. Był tylko nieco wyraźniejszy niż cień w mroku nocy, ale bez trudu rozpoznała markiza Beaufort. Zbliżył się do niej niepostrzeżenie; miękka ziemia stłumiła odgłos kopyt. Rozdarta między ulgą a przerażeniem, Maura podniosła dłoń do piersi, w której serce biło jak oszalałe. - Wystraszyłeś mnie niemal na śmierć - oskarżyła go gniewnie. - Wątpię - odparł lakonicznie, spoglądając na nią z wysokości siodła. - Powtarzam, co ty tutaj, u diabła, robisz? - A jak myślisz? Ratuję swojego konia, oczywiście. Ciebie mogłabym o to samo zapytać, milordzie - dodała. - Co tu robisz? Jest środek nocy. - W istocie. Podejrzewałem, że możesz zrobić coś głupiego -mruknął. - Ale nie aż tak głupiego. Powinnaś mieć na tyle rozumu, żeby nie włóczyć się samotnie w nocy ulicami Londynu. To zbyt niebezpieczne dla kobiety. Maura, słysząc gniewny ton w jego głosie, zrozumiała, że martwi się o jej bezpieczeństwo. - Po pierwsze, to Mayfair, a nie doki portowe. A po drugie, mam na sobie męski strój i broń. - Nie mów... Gandy nauczył cię strzelać i posługiwać się nożem. Ale to i tak ogromnie ryzykowne. - Nie boję się, lordzie Beaufort, nawet jeśli ty mnie przeraziłeś, udając ducha. Odetchnął głęboko, jakby usiłował zachować cierpliwość.
- Nie podaję w wątpliwość twojej odwagi, hultajko, tylko zdrowy rozsądek. Nawet jeśli dzisiaj nic ci się nie stanie, możesz trafić do więzienia albo spotka cię coś jeszcze gorszego. Koniokradów zazwyczaj się wiesza. Maura przyglądała mu się nieufnie. - Chcesz próbować mnie powstrzymać? - Czy mam chociaż cień szansy, żeby to zrobić? Pomimo kłującej ironii, odpowiedź świadczyła o tym, że uznał fakt dokonany. Uczucie ulgi złagodziło palący niepokój. - Chyba że zdradzisz mnie przed Deeringiem. - Powinienem - oznajmił groźnie Beaufort, ale mniej przekonująco niż przedtem. - Albo lepiej, zarzucić cię na siodło i zawieźć do domu. To nie były puste przechwałki; Maura pamiętała, jak łatwo poradził sobie z nią w parku. Nie wierzyła jednak, żeby tym razem się do tego posunął. - Spróbuj tylko - powiedziała swobodnie. - Jestem uzbrojona, nie zapomniałeś? - Pistolet niewiele ci pomoże, jeśli odkryją twoją kradzież. - Dlatego właśnie staram się, żeby tego nie odkryto. Zerknął w bok na konia. - Obserwowałem cię przez ostatnich pięć minut, zastanawiając się, co ty wyprawiasz. Rozumiem teraz, że usiłujesz zamaskować swojego wspaniałego ogiera, żeby nie dało się go rozpoznać. - Tak. Wytarła rękę z błota o grzywę Emperora i schowała skórzaną sakwę z powrotem do plecaka. Potem schyliła się, zdejmując szmaty z jego kopyt, żeby nie budzić podejrzeń, kiedy wróci do stajni publicznej. - Muszę ci wyrazić uznanie - powiedział Beaufort niechętnie. -To sprytne z twojej strony, że pomyślałaś o białych plamach. Maura pomyślała, że sam okazał się sprytny, skoro odgadł jej zamiary. - Skąd wiedziałeś, co chcę zrobić?
- Dziś rano byłaś zbyt spokojna. Domyśliłem się, że coś się za tym kryje, zwłaszcza kiedy Katharine powiedziała, że zachowujesz się dziwnie. Twierdzi, że to niepodobne do ciebie tak po prostu się poddać. - Więc mnie śledziłeś? - Nie, zaczaiłem się przy stajniach Deeringa i czekałem. Trwało to dosyć długo. - Musiałam mieć pewność, że stajenni śpią. Kolejny powóz przetoczył się drogą z łoskotem, co przywołało Maurę do rzeczywistości. - Nie mogę tu stać, lordzie Beaufort, i dyskutować z tobą. Muszę ruszać w drogę. - Nie myśl sobie, moja droga, że to koniec dyskusji. Ku swojemu żalowi, zdawała sobie z tego sprawę. Westchnęła, zarzuciła worek na plecy i chwyciwszy Emperora za grzywę, wskoczyła na jego goły grzbiet. Z irytacją stwierdziła, że Beaufort jej nie odstępuje, kiedy skierowała konia na drogę. - Dokąd go zabierasz? - Wolę tego nie wyjawiać. - Ale zamierzasz go ukraść? Maura rzuciła markizowi chłodne spojrzenie. - Nie nazwałabym tego kradzieżą. Emperor należy do mnie i ja tylko odbieram to, co jest moją własnością. - Prawo widzi to inaczej. - Wiem - odparła Maura z goryczą. - Więc muszę je nagiąć. Nie mogę walczyć z Deeringiem uczciwymi sposobami. - Mogłabyś, gdybyś mi pozwoliła sobie pomóc. Jest lepszy sposób na uratowanie twojego konia. - Och, a jakiż to sposób, wasza lordowska mość? Twój plan polegał na tym, żeby wymyślić jakiś plan. A mój ma szanse powodzenia. W słabym świetle księżyca Maura nie mogła zobaczyć, jak Beaufort zaciska szczęki, ale mogła to sobie z łatwością wyobrazić. Po chwili zaczął z innej beczki.
- Niewątpliwie obmyśliłaś swój plan bardzo starannie, ale ktoś musiał ci pomagać. Gandy z pewnością jest twoim wspólnikiem, ale muszą być jeszcze inni. - Nawet jeśli tak jest, nigdy się do tego nie przyznam. Nie chcę, żeby kogoś innego oskarżono z powodu moich czynów. - Chcesz powiedzieć, że masz nadzieję, że twoi przyjaciele nie zawisną razem z tobą. - Tak jest. Dlatego nie wtajemniczyłam Katharine w moje plany, żeby mogła odżegnać się od współwiny. Właśnie wtedy dotarli do oświetlonej latarniami stajni. Zanim skręcili na dziedziniec, Maura szepnęła: - Mów, proszę, cicho. Nie chcę zwracać niepotrzebnej uwagi. Podjechała wprost do miejsca, gdzie czekał Frip. Oba konie poweselały, jak się wydawało, na swój widok, ale Maura nie mogła zwlekać, dając im czas na zabawę. Zsunęła się z grzbietu ogiera, przywiązała go do powozu, otworzyła bagażnik i zaczęła wypakowywać ekwipunek handlarza. Założywszy uprząż na pierś i grzbiet konia, przymocowała po jego bokach dwa miękkie słomiane kosze. Beaufort przyglądał się, jak zaczyna je napełniać. - Co to jest, do czorta? - zapytał, nie podnosząc głosu. - Jego kostium - odparła również szeptem. - Potrzebuje pełniejszego przebrania niż tylko pasta do butów i farba. Na Fripa załadowała zwinięty w rulon koc i sakwy podróżne z ubraniem i zapasem żywności. W koszach Emperora miały się znaleźć przedmioty, którymi zazwyczaj handlowano po wsiach. Zdziwiła się, kiedy Beaufort zsiadł z konia, żeby jej pomóc. Razem ładowali towary... parę garnków i patelni, zestaw noży i nożyc, osełkę do ostrzenia metalu, buteleczki z eliksirami, farbę do włosów, różne drobiazgi, miedziane kubki, trochę taniej biżuterii... Jak można się było spodziewać, wspaniały ogier sprzeciwiał się takiemu traktowaniu. Na początku Emperor tylko obrócił łeb, przyglądając się dziwacznemu urządzeniu na swoim grzbiecie i parskając jakby z urazą. Kiedy zaczął tańczyć nerwowo, Maura czule pogładziła jego uszy i wrażliwe miejsce między nimi.
Koń się uspokoił, a Maura przytuliła czoło do jego czoła, mówiąc cicho: - Wybacz, kochany. Rozumiem, jakie to dla ciebie upokarzające, że jesteś traktowany jak byle juczny muł, ale musisz to znieść dla mnie. Na szczęście był teraz na tyle spokojny, że można było pozamykać pokrywy na koszach. - Dokąd zamierzasz go zaprowadzić? - zapytał Beaufort, kiedy skończyła zawiązywać ostatnie rzemienie. Spojrzała na niego podejrzliwie. - Nie jestem pewna, czy mogę ci ufać, nawet jeśli jesteś bratem Katharine. W świetle latarni zauważyła, że na jego twarzy pojawia się zniecierpliwienie. - Czy w ogóle masz jakieś miejsce na widoku? - Tak. Była pewna, że Deering będzie ją ścigać niestrudzenie, więc zastanawiała się długo i głęboko, gdzie znaleźć schronienie dla Emperora. W samym Londynie było wiele stajni, ale nie mogła mieć nadziei, że tak znakomitego konia wyścigowego uda się ukryć na długo wśród zwykłych koni pociągowych. Musiała zatem znaleźć jakieś miejsce poza Londynem. Sądziła jednak, że nie byłoby rozsądnie zdradzać je Beaufortowi. Kiedy jej milczenie się przeciągało, zaklął cicho. - Niech mnie diabli, jeśli chcę cię widzieć na szubienicy. - Nie zamierzam dać się powiesić - zapewniła stanowczo. -Jeśli mnie złapią, nie będzie komu chronić Emperora przed lordem Deering. A teraz, milordzie, muszę ruszać w drogę. Pozwolił jej zamknąć bagażnik powozu, a potem chwycił ją za ramię. - Nie. To zbyt niebezpieczne, żebyś podróżowała sama. - To mnie nie powstrzyma. - Mauro... - nadal mówił cicho, ale z większym naciskiem. -Musisz się poważnie zastanowić nad tym, co robisz. Jeśli teraz
uciekniesz, możesz nie mieć odwrotu. Ta decyzja może zmienić twoje życie na zawsze. Głęboka troska w jego głosie wywołała w niej dziwne uczucie. Maura, patrząc mu w oczy, pomyślała, że ma rację. Znalazła się na rozdrożu. A jednak musiała to zrobić. - Nie rozumiesz - odparła niespodziewanie drżącym z emocji głosem. - Nie zdołałam uratować ojca przed tym przeklętym człowiekiem, ale, na Boga, uratuję konia. Ku swojemu przerażeniu poczuła nagle łzy w gardle. To nie w jej stylu być taką płaczliwą damulką, powiedziała sobie. Napięcie ostatnich dni i godzin musiało nadszarpnąć jej nerwy. Ale już raz płakała przed Beaufortem tego dnia i więcej tego nie zrobi. Przełknąwszy ból, Maura zdecydowanie uwolniła ramię z jego uścisku i odsunęła się. To, co ujrzał w jej twarzy, musiało go przekonać o jej determinacji, ponieważ podniósł ręce do góry, poddając się i westchnął głęboko. - Dobrze zatem. Jeśli nie chcesz odstąpić od swojego niemądrego planu, nie mam wyjścia, jak tylko ci towarzyszyć. Maura zaczęła się odwracać, ale zastygła w bezruchu. - To nie wchodzi w rachubę. - Przynajmniej mogę ci zapewnić ochronę - ciągnął, jakby się w ogóle nie odezwała. - Będąc z tobą, może zdołam cię uratować przed więzieniem. Dzięki mojej pozycji jestem w stanie uniknąć pewnych rzeczy. - Powiedziałam ci już, nie mogę nikogo w to wplątywać. Muszę to zrobić sama. Mógłbyś zostać współoskarżony o moje przestępstwo, a ja nie chcę mieć tego na sumieniu. Beaufort podszedł o krok bliżej. - Pozwól, że ujmę to inaczej - wycedził powoli, jakby coś wyjaśniał nierozgarniętemu dziecku. - Nie ma mowy, żebym cię puścił samą. Jadę z tobą, hultajko. Popatrzyła na niego przeciągle, z rozpaczą. - Rozumiesz, że pakujesz się tam, gdzie cię nie chcą?
- Bez wątpienia. Ale obiecałem Katharine, że się tobą zajmę. Jak myślisz, co zrobi, kiedy wrócę z niczym? Sama za tobą ruszy. - Cóż, będziesz musiał ją zatrzymać. W odpowiedzi ujął twarz Maury w obie dłonie. Ten delikatny gest, podobnie jak jego cichy, poważny głos, ją zaskoczył i sprawił, że stała nieruchomo. - Odpowiedz mi uczciwie na jedno pytanie. Czy naprawdę chcesz przez ten koszmar przechodzić sama? Uciekać przed rodziną, przyjaciółmi? Zdumiało ją i pytanie i odpowiedź, która natychmiast przyszła jej do głowy: nie, nie chciała być sama, uciekać w ciemności, porzucać wszystko, co znała, uciekinierka na nie wiadomo, jak długo - może do końca życia. Przełknęła ślinę. Nie miała wyboru: musiała uciekać, ale nie chciała być sama. - Nie - szepnęła. - Nie chcę być sama. - A zatem postanowione - stwierdził szorstko i odwrócił się, żeby zająć się własnym koniem. Nic nie zostało postanowione, jak uważała Maura, ale brakowało jej siły woli, żeby się kłócić. Tak czy inaczej, protesty nie zdałyby się na nic. Markiz Beaufort przywykł do stawiania na swoim i był Wilde'em w każdym calu, a to znaczyło, że jego zdaniem cały świat musiał stosować się do jego życzeń.
8 Dopuścić, żeby Beaufort jej towarzyszył to okropny pomysł, jak uznała Maura, ale nie miała pojęcia, jak mogłaby go powstrzymać. W milczeniu napoili konie, a potem po cichu opuścili stajnię. Beaufort odezwał się do niej dopiero na drodze. - A teraz powiedz mi, dokąd jedziemy. - Do Szkocji - odparła. - Na Wyżyny, mówiąc ściśle. Beaufort spojrzał na nią zaskoczony. - To ładny kawał drogi. - Wiem, ale Gandy ma tam przyjaciół, którzy ukryją Emperora i zajmą się nim. - Beaufort nie odpowiedział, więc Maura wyjaśniała dalej. - Deering zapewne będzie nas szukał przede wszystkim na głównych drogach, więc dotrzemy do Szkocji okrężną drogą. Myślałam, żeby skierować się dzisiaj na zachód, w stronę Reeding, a potem skręcić na północ, na Oxford. I przynajmniej przez pierwszych parę dni miałam zamiar jechać nocą, a ukrywać się w dzień. - Czy dzisiaj chcesz dotrzeć w jakieś konkretne miejsce? - Tak, gospodarstwo, gdzie powinniśmy być przed świtem. Ale potem nie mam zaplanowanych miejsc postoju. - A zatem będziesz musiała improwizować - stwierdził Beaufort z rezygnacją. - Tak, ale nie liczyłam na twoją eskortę. Jak wyjaśnię twoją obecność? - Maura objęła wzrokiem jego elegancki strój. Jego doskonale skrojony kubrak i kamizelkę, białą krawatkę bez najdrobniejszej
plamki, skórzane bryczesy, lśniące heskie buty, wysoki kapelusz z filcowanej skóry bobra, niewątpliwą oznakę bogactwa i pozycji społecznej. - Jeśli jestem wędrownym handlarzem, to co robię w towarzystwie takiego modnisia z wyższych sfer? Beaufort zastanowił się chwilę, zanim przedstawił imponujący zestaw pomysłów. - Możemy podać szereg wymówek. Mogę być ekscentrykiem, który jedzie z tobą dla zabawy. Albo powiedzieć, że kiedy dostałaś wiadomość o śmierci twojego nieszczęsnego rodzica, zlitowałem się nad tobą i postanowiłem odwieźć do domu. Albo wygrałem zakład i twoje towary należą do mnie, a ty odwozisz je do mojej posiadłości na wsi. Albo możesz być moim służącym - Przyjrzał się jej strojowi. -Przypominasz chłopaka w tym przebraniu. Co zrobiłaś z piersiami? Maura poczuła, jak czerwieni się w ciemności. - Przewiązałam je, jeśli musisz wiedzieć. - To musi być niewygodne. - Nie bardziej niż noszenie gorsetu - przyznała, chociaż wcale tak nie było. Płócienny pas, którym obwiązała piersi, już odparzał jej skórę w wielu miejscach. - Wątpię, żeby któreś z tych wyjaśnień wystarczyło powiedziała, wracając do mniej krępującego tematu. - Wydajemy się pochodzić z zupełnie innych klas i ściągniemy na siebie niepotrzebną uwagę. - Jeśli nalegasz, kupię jakieś zwykłe ubranie w pierwszej wsi, do której zajedziemy, ale nie zgadzam się zamienić mojego czystej rasy konia na jakąś szkapę. Uśmiechnęła się. - Nie, sądzę, że takie poświęcenie byłoby zbyt wielkie dla waszej lordowskiej mości. Póki jednak nie znajdziesz czegoś odpowiedniego do ubrania, nie mogą nas widzieć razem. W gruncie rzeczy -dodała po chwili zastanowienia - nie ma powodu, żebyś zmieniał swój wygląd. Nie będziesz ze mną dłużej niż parę dni. Pomożesz mi dotrzeć do Oxfordu, a potem wrócisz do domu. - O, nie - odparł Beaufort wesoło. - Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. - Zerknął na nią z ukosa. - Podziwiam twój zdrowy roz-
sądek, ale jeśli chciałaś obrać karierę koniokrada, trzeba było wspomnieć o tym wcześniej. Znam sporo ludzi, którzy by ci pomogli, w tym paru przestępców. Czy już coś przedtem ukradłaś? - Nic poważnego. - To znaczy? - Kiedyś założyłam się, że ukradnę i ukradłam kapcie nauczycielki. Katharine mnie wyzwała i musiałam bronić swojego honoru. - A zatem masz wprawę jako złodziejka - stwierdził rozbawiony. - A ja myślałem, że z ciebie niewiniątko w porównaniu z moją postrzeloną siostrą. - Nigdy nie byłam taka postrzelona jak twoja siostra - zapewniła Maura. - Szkoda, że nie widziałeś, co wyprawiała w szkole. - Nie mów, proszę - powiedział suchym tonem. - Zostałem jej opiekunem, jak tylko osiągnąłem pełnoletniość; nasz wuj Cornelius wymówił się od odpowiedzialności, więc ja miałem się nią zajmować. - Niezbyt dobrze się sprawiłeś. - Maura wciąż się uśmiechała. - Skye niemal jej dorównywała, ale z tego, co słyszałam, one po prostu poszły w twoje ślady. Obie cię uwielbiają i uważają, że ty nic złego nie jesteś w stanie zrobić, ale dałeś im okropny przykład jako najbardziej skandalizujący członek rodziny Wilde'ow. - Zdaje się, że i ty miałaś w tym jakiś udział, moja słodka diablico. Z tego, co wiem, tworzyłyście nierozdzielną trójcę. - Owszem - przyznała. Pokiwał głową, skonsternowany, a potem parsknął śmiechem. - Sprawisz mi mnóstwo kłopotu, nieprawdaż? - Mówiłam ci, żebyś ze mną nie jechał - przypomniała Maura. Beaufort wzruszył ramionami. - Staram się traktować tę podróż jak przygodę. Maura nie mogła stłumić śmiechu. Jakie to podobne do Wilde'ow -patrzeć na rozpaczliwą ucieczkę jak na przygodę. Ale i tak poczuła się lepiej. Teraz, kiedy mogła odetchnąć swobodniej, strach, który męczył ją przez ubiegłe dwa tygodnie, złagodniał, w dużym stopniu, jak przyznała niechętnie, dzięki obecności Beauforta.
Jechali przez parę godzin. Maura czuła się coraz bardziej zmęczona i przemarznięta - wilgotne powietrze przenikało ją aż do kości. Po upływie kolejnej pół godziny zaczęła rozglądać się za charakterystycznymi znakami z mapy, jaką sporządził dla niej Gandy. Uznawszy, że dotarli do właściwego rozdroża, skierowała Fripona na polną drogę. - Przyjaciel Gandy'ego ma niewielkie gospodarstwo gdzieś w pobliżu - wyjaśniła Beaufortowi. - Na nieszczęście jego chata spłonęła ostatnio, więc na razie przeniósł rodzinę i zwierzęta do sąsiedniego gospodarstwa brata. Ale stodoła wciąż stoi. Parę minut później po tym, jak skręciła w kolejną drogę, natrafili na poczerniałe ruiny kamiennej chaty. Po drugiej stronie podwórza stała stodoła kryta strzechą. - To powinno wystarczyć do jutra wieczór, kiedy zrobi się na tyle ciemno, żebyśmy mogli wyruszyć dalej. Widzisz, mamy łąkę i strumień dla koni. Możemy bezpiecznie spać w stodole. Beaufort skinął głową, ale zerknął na budynek bez entuzjazmu. - Wspaniale. Nie zwracając uwagi na jego ironiczny ton, Maura zsunęła się z konia, obolała i sztywna po tylu godzinach jazdy okrakiem i ruszyła w stronę stodoły. Zapaliła latarnię wiszącą w środku nad drzwiami, która dawała dość światła, żeby się nie potknąć, kiedy wprowadzali konie do środka. Stodoła była zagracona końską uprzężą i sprzętem gospodarczym, tak że nie bardzo było się gdzie ruszać, kiedy rozsiodłali konie i zdjęli kosze z towarem. Wyprowadzili konie na pastwisko i Emperor natychmiast pogalopował przed siebie. Równie szybko znalazł się z powrotem przy Maurze, parskając i brykając, póki nie zapewniła, że nie zamierza go już nigdy opuścić. Zrozumiał czy nie, uspokoił się na tyle, żeby położyć się na ziemi i zacząć tarzać, najwyraźniej zachwycony świeżo odzyskaną wolnością. Maura, przełykając łzy, poszła z markizem do stodoły, Beaufort z jeszcze mniejszym entuzjazmem popatrzył na stryszek pod dachem.
- Weź się w garść, milordzie - powiedziała wesoło Maura. -Spędziłam wiele nocy w stodołach, czekając na narodziny źrebiąt i zapewniam cię, że słoma to bardzo wygodny materac. A na kolację mamy ucztę, jeśli możesz nazwać ucztą chleb i ser. Może zrobisz coś pożytecznego i przyniesiesz wodę ze studni? To jest, jeśli w ogóle jesteś w stanie podołać tej plebejskiej czynności. Zachichotał, ale wyszedł zrobić to, o co prosiła. Kiedy wrócił wkrótce potem z wiadrem wody, usiedli na dwóch beczkach i zjedli posiłek w stosunkowej ciszy. Spokój w stodole uśpił jej zmysły i kiedy zjedli, Maura uświadomiła sobie, że jest wyczerpana. Zdała sobie także sprawę z jeszcze jednego problemu: braku prywatności. Zamierzała rozwinąć pas płótna, krępujący jej piersi, ale teraz się na to nie zdecydowała. Po krótkiej wyprawie w krzaki, stwierdziła, że Beaufort zabrał lampę na stryszek. Maura poszła za nim po stromych, drewnianych schodach - markiz w kącie machał widłami, usypując posłanie ze świeżej słomy. Kiedy rozłożyła pelerynę na słomie i wyjęła koc, którym zamierzała się przykryć, markiz wskazał na zaimprowizowane leże: - Najpierw ty, moja droga. Maura uświadomiła sobie, że w jego intencji mieli dzielić łoże. Uniosła brwi. - Odniosłeś mylne wrażenie. Niedobrze, że podróżuję z tobą sama. Ale nie zamierzam z tobą spać. Mam pewne poczucie przyzwoitości. - Zdumiewasz mnie, mała czarownico - powiedział, zabierając się do rozwiązywania krawatki. - Kradniesz cennego konia wyścigowego, a wzdragasz się przed dzieleniem wiązki słomy, mimo że oboje jesteśmy całkowicie ubrani. Poza tym, tu jest wściekle zimno, więc musisz mnie ogrzewać. To najmniej, co możesz zrobić, po tym, jak naraziłaś mnie na te wszystkie trudy. Zmrużyła oczy. - Nie zmuszałam cię do tego, pamiętasz? - Nie, ale skoro tu jestem, to moglibyśmy zwinąć się w kłębek i dzielić ciepłem swego ciała. - Rozwiązał krawatkę i wsadził ją do
kapelusza. - Jeśli dzięki temu poczujesz się lepiej, myśl o mnie, jak o starszym bracie. Absolutnie niemożliwe, pomyślała Maura, potrząsając głową w desperacji. Czuła się bezpiecznie z Beaufortem - do pewnego stopnia; z pewnością nie dopuściłby, żeby spotkało ją coś złego. A jednocześnie taki był dla niej niebezpieczny. Sprawiał, że odczuwała zbyt wiele, w jej ciele budziły się erotyczne doznania, a w sercu dziwne, nieznane pragnienia. Ale, jak podejrzewała, nie zamierzał zostawiać jej wyboru. - Nie bądź taka świętoszkowata, moja droga - odezwał się nieco szorstkim tonem. - Nie masz się czego bać. Jestem zbyt zmęczony, żeby się silić na zaloty. Maura wahała się długą chwilę, zanim zdjęła swój własny, obszerny kapelusz. Poczekał, aż się ułoży na pelerynie, a potem zdmuchnął lampę. Usiadł obok Maury i przez następną minutę mocował się z własnymi butami. W końcu nakrył ich oboje kocem, przyciągając ją do siebie tak, że leżała plecami do niego i objął ją lekko w pasie. Maura leżała nieruchomo w ciemności, zastanawiając się, czy może mu ufać. Zaraz potem jego cichy, równy oddech przekonał ją, że Beaufort zasnął. Ona jednak nie zmrużyła oka, patrząc, jak słabe światło świtu sączy się przez okiennice, zbyt świadoma męskiego, twardego ciała, w które się wtulała. Ash ocknął się przepełniony pożądaniem. Sądząc po świetle dziennym, wpadającym na stryszek, musiało być wczesne przedpołudnie. Był boleśnie świadomy Maury śpiącej w jego ramionach, ale leżał dalej, napawając się jej ciepłem. To było niewątpliwie całkowicie nowe dla niego doświadczenie - spędził niewinną noc w łóżku z piękną kobietą, ubrany od stóp do głów. Wyczuwał smukłe ciało Maury pod warstwami stroju handlarza. W którymś momencie w ciągu ostatniej godziny zapadła w niespokojny sen, ale nawet we śnie nie przestała go oczarowywać.
Miał dziwne uczucie, że tak właśnie powinno być - powinien trzymać ją w ramionach. Muskając ustami jej bladozłote włosy, Ash wdychał jej zapach, dziwiąc się, jak szybko rosło jego zauroczenie. Maura Collyer stanowiła urzekający zbiór przeciwieństw - z jednej strony dzielna wojowniczka, tryskająca energią, odważna i zdecydowana na wszystko, z drugiej - łagodna, delikatna, bardzo kobieca. Na nowo ogarnął go podziw za tę jej brawurową akcję ratowania ogiera. Na swój własny sposób była taką samą buntowniczką jak każdy z Wilde'ów. Ale nic nie szło zgodnie z tym, co planował. Chcąc zbadać teorię siostry, zastanawiał się nad flirtem z Maurą, żeby sprawdzić, dokąd to doprowadzi, a także, rzecz jasna, pomóc jej w walce z Deeringiem. Skończyło się na tym, że pomagał jej w kradzieży, spał na niewygodnej słomie w zimnej stodole, mając w perspektywie gorączkową ucieczkę do Szkocji. Nie to miał na myśli, mówiąc, że chce wziąć los we własne ręce. Zamiast kształtować przeznaczenie, szybko tracił nad nim kontrolę. Co do Maury, wpakował się jeszcze gorzej. Leżała w jego ramionach, tam, gdzie chciał ją widzieć, ale nie mógł nic z tym zrobić. Był teraz jej opiekunem, więc nie mógł się z nią kochać. Nie miał jednak więcej wątpliwości, że będzie chciał ją zdobyć, myślał Ash, odsuwając się ostrożnie od jej słodkiego ciała. Coś w niej budziło w nim pierwotne pragnienie, żeby ją posiąść na własność. To, czy była jego idealną partnerką, wydawało się mniej pewne. Łatwo mógł sobie wyobrazić, że zostają kochankami. Ale budzić się przy niej co rano? Dzielić małżeńskie łoże, dom, dzieci? Wspólną przyszłość? Ale zanim mógłby się zająć tą intrygującą kwestią, musiał rozwiązać jej problem z Deeringiem. Nie pozwoli, żeby Maura została wyjęta spod prawa, nawet jeśli chwilowo działał zgodnie z jej szalonym planem. Teraz ufa mu, że wpadnie na coś lepszego. I, rzeczywiście, pewien plan zaczął się formować w jego umyśle, ale potrzebował czasu na dopracowanie szczegółów.
A na razie, uznał Ash, może wykorzystać ich wymuszoną bliskość, żeby rozwijać flirt. Takiej okazji nie miałby, gdyby siedzieli bezpiecznie w Londynie. Maura w tym momencie poruszyła się niespokojnie i przeturlała się w jego stronę, jakby szukając jego ciepła. Oparła głowę na jego ramieniu Ash przyglądał się jej śpiącej twarzy w porannym świetle, podziwiając delikatne rysy, cerę o barwie kości słoniowej, słodkie, pełne usta... Spała jednak niespokojnie, a jej twarz nie wyglądała na wypoczętą. Wiedział, kiedy się obudziła. Drgnęła silnie, jakby nagle przypomniała sobie, gdzie jest; ich oczy się spotkały. Był tak blisko, że mógłby policzyć złote ogniki w jej orzechowych oczach. Odwróciła wzrok, przesunęła się na pelerynie i skrzywiła. - Co się stało, kochana? - Nic. Jest mi po prostu niewygodnie tak spać. - Parę godzin temu chwaliłaś zalety spania na słomie. - Nie chodzi o słomę, tylko o szpilki we włosach i ciasny... -urwała, nie kończąc. Ciasny bandaż na piersi - podejrzewał, że to chciała powiedzieć. Kiedy zerknął na jej biust pod kocem i płaszczem handlarza, jej blade policzki pokraśniały. - Należało wyjąć szpilki, zanim próbowałam zasnąć - szepnęła, żeby odwrócić jego uwagę. Usiadła i sięgnęła do szpilek, on zrobił to samo. - Pozwól, że pomogę. Maura siedziała nieruchomo, kiedy przesuwał palcami w jej włosach. Podawał jej szpilki jedną po drugiej, żeby mogła je chować do kieszeni płaszcza. Kiedy skończył, wygładził jej włosy, ciesząc się ich blaskiem i ciężarem. - A teraz - powiedział, zaciskając palce na kołnierzu jej płaszcza może zajmiemy się bandażem.
9 Maurze zaparło dech w piersiach na dźwięk jego chrapliwego głosu, ale pozwoliła, żeby zdjął jej płaszcz. Jednak kiedy podniósł skraj jej koszuli, chwyciła go za nadgarstki. - Dam sobie radę - powiedziała stanowczo. - Bez wątpienia, ale po co ta nieśmiałość? Widziałem już twoje piersi, nie pamiętasz? W istocie nawet ich próbowałem. Maura zaczerwieniła się na to skandaliczne wspomnienie. - Jesteś absolutnie bezwstydny. - Zmarszczyła gniewnie brwi. Uśmiechnął się, patrząc jej w oczy. - Nie zaprzeczam. My Wilde'owie jesteśmy bezwstydni. Znowu uległa jego czarom. Puściła jego ręce, a on odwiązał pas płótna krępujący jej piersi, mruknąwszy przy tym współczująco. Bandaż odparzył jej skórę, zostawiając czerwone ślady w wielu miejscach. Powiódł delikatnie palcami po zranionych miejscach. - Masz piękne piersi... Za piękne, żeby znosić takie okrutne traktowanie. Wcisnęła plecy w ich zaimprowizowane łoże, serce waliło jej gwałtownie. - Lordzie Beaufort - zaprotestowała. - Przyrzekłeś, że mnie nie uwiedziesz. - Nie przyrzekłem. Powiedziałem tylko zeszłej nocy, że jestem zbyt zmęczony, żeby cię uwodzić. Dziś rano to zupełnie co innego. Patrzyła bezradnie, jak ciepłymi dłońmi zakrywa jej biust.
- Pozwól mi ukoić twój ból, moja słodka - powiedział, pochylając się, żeby ucałować jej piersi. Maurze całkiem zabrakło tchu. Kiedy dotknął jej piersi językiem, wydała z siebie jęk i zamknęła oczy z rozkoszy. Zmysłowy atak trwał, przenosząc się z jednej piersi na drugą. Odchyliła głowę, przepełniało ją pożądanie. A on nagle się odsunął. Ucałował ostatni raz jej poranioną skórę i podniósł się z westchnieniem. - Żałuję, że nie mogę zrobić nic więcej, jak tylko czcić twoje cudowne ciało. Podniosła powieki i ujrzała gorące pożądanie w jego zielonych oczach. - Dlaczego przestałeś? - zapytała drżącym głosem. Podciągnął ją do siedzącej pozycji i pomógł włożyć z powrotem ubranie. - Bo sumienie nie pozwala mi posunąć się dalej. Ściągnęła brwi w wyrazie zdumienia. - Myślałam, że nie dbasz o przyzwoitość. - Zwykle nie dbam. Ale uwieść dziewicę pod moją opieką nie przyniosłoby mi zaszczytu, czyż nie? Maura przełknęła bolesne rozczarowanie. - Nie, oczywiście, że nie, ale zdumiewa mnie, że zdajesz sobie z tego sprawę. Uśmiechnął się. - Powinnaś uważać się za szczęściarę, kochana. To do mnie niepodobne, żeby zachowywać się tak szlachetnie. Usłyszała łagodną drwinę w jego głosie, ale nie uwierzyła mu. Jego szlachetność wynikała z czegoś więcej niż błękitna krew, tego była pewna. To, że pocałował ją lekko we włosy i zmienił temat, tylko umocniło ją w tym przekonaniu. - Co powiesz na to, żebyśmy wyruszyli w drogę teraz, nie czekając, aż się ściemni? Wiem, że chciałaś ukrywać się za dnia i podróżować tylko nocą, ale najlepiej byłoby znaleźć się możliwie daleko
od Deeringa. A chociaż ta stodoła jest dość przyjemna, spędzenie tutaj całego popołudnia niezbyt mnie pociąga, niezależnie od tego, w jak miłym towarzystwie. Otrząsając się z oszołomienia, Maura zmarszczyła brwi zamyślona. - Przypuszczam, że tak będzie najrozsądniej. Podróżując polnymi drogami, może unikniemy pościgu, nawet jeśli Deering jakimś cudem zdołał wpaść na mój trop w Londynie. Mam przy sobie mapę okolicy przyjaciel Gandy'ego naszkicował ją dla mnie. - Ten twój Gandy to niezwykle zapobiegliwy człowiek - zauważył Beaufort. Maurze zrobiło się ciepło na sercu na wzmiankę o starszym mężczyźnie, który od śmierci ojca stał się dla niej bardziej kimś w rodzaju wuja niż zarządcy. - Tak jest rzeczywiście. Nie wiem, co bym bez niego zrobiła przez te dwa lata, odkąd odszedł mój ojciec. Beaufort podniósł się i zaczął zwijać koc. - Wiadro z wodą jest prawie pełne. Wyjdę na zewnątrz, żebyś mogła się spokojnie umyć. Odsuwając włosy z czoła, Maura kiwnęła głową z wdzięcznością. - Dziękuję. - Czy mam ci pomóc przy bandażowaniu? - zapytał uprzejmie. W jego głosie brzmiała kpina, prowokował ją znowu. Uśmiechnęła się mimo woli. - Nie tym razem, milordzie - odparła. - Choć twoja uczynność mnie wzrusza. Cieszyła się, że Beaufort postąpił jak człowiek honoru, powściągając swoje żądzę, z drugiej strony czuła dziwny zawód. Co za głupie, uczucie, skarciła się w duchu Maura, zbierając swoje rzeczy i schodząc za nim ze stryszku. Kiedy pożywiali się pospiesznie chlebem i serem, pokazała Beaufortowi swoją ręcznie narysowaną mapę i wspólnie zastanowili się nad najlepszą marszrutą. Potem osiodłali konie, załadowali
towary na grzbiet Emperora, a Maura zostawiła dla gospodarzy pięć szylingów, po czym starannie zamknęła drzwi stodoły. Ruszyli w drogę - na północny zachód, w stronę Oxfordu, trzymając się polnych dróg, tak jak ustalili. Humor jej się poprawił po przejechaniu pierwszej mili, po części, dlatego że wyszło słońce. W jasnym świetle pięknego wiosennego dnia łatwiej było uwierzyć, że jej plan ma szanse powodzenia. Ale zdawała sobie sprawę, że jej optymizm to także zasługa jej towarzysza. Wciąż miała świadomość, jak silnie działają na siebie nawzajem fizycznie, ale, co dziwne, nie było między nimi poczucia niezręczności, prawie tak, jakby byli ze sobą od lat. W końcu jednak Maura przerwała wygodne milczenie, mówiąc o tym, co nie dawało jej spokoju od poprzedniego dnia. - Katharine wyznała, że usiłuje cię wyswatać. - Tak to wygląda - odparł Beaufort nieporuszony, wbrew temu, czego się spodziewała Maura. - Dziwi mnie, że jesteś taki spokojny. W ustach Katharine to brzmiało tak, jakby kobiety prześladowały cię od lat, próbując zmusić do ożenku. Nie możesz być zachwycony, że stanęła w ich szeregach. - Twierdzi, że kieruje się moim dobrem. Maura przyglądała mu się ze zdumieniem. - Cóż, oszalała, jeśli sądzi, że odegramy role kochanków z bajki, żeby dowieść słuszności jej niedorzecznej teorii. Beaufort potrząsnął głową. - Doszedłem do wniosku, że jej teoria nie jest aż tak naciągana, jak mi się wydawało an początku. - Co masz na myśli? - Musisz wiedzieć, że w rodzinie Wilde'ów pojawiło się wielu niezwykłych kochanków, zarówno wśród naszych odległych przodków, jak i współcześnie. Romans moich rodziców był zupełnie bajkowy, podobnie jak rodziców Skye i Quinna. Kate wierzy, że zgodnie z tradycją znajdę wielką miłość i ożenię się z kobietą będącą moją drugą połową. To tradycja rodzinna.
Maura otworzyła szeroko oczy. - Chcesz powiedzieć, że wierzysz w to, że niektórzy ludzie są sobie przeznaczeni przez los? - Nie mogę tego odrzucić. To zaskakujące wyznanie pozbawiło ją na chwilę mowy. Logiczne, że Beaufort był dumny ze swojej rodziny. Wilde'owie słynęli z namiętnej natury i zdolności do wywoływania skandali. Ale ona była inna, jak powiedziała sobie w duchu. - Cóż, może w twojej rodzinie naśladowanie kochanków z legendy jest czymś naturalnym, ale w mojej nie. Jaki ze mnie Kopciuszek? Nie jestem ani trochę podobna do dziewczyny z bajki Perraulta. Moja macocha nigdy nie kazała mi siedzieć w popiele, ani nie posyłała mnie na zimne poddasze, a moje siostry przyrodnie to kochane, urocze istoty. A co ważniejsze, nie potrzebuję ani nie chcę żadnego księcia do pomocy. - Wiem o tym doskonale - mruknął Beaufort najwyraźniej rozbawiony. - Gdybym wziął cię przypadkiem za bezradną damę w potrzebie, w ciągu ostatnich dwóch dni rozwiałabyś skutecznie moje złudzenia. Wyczuwając kpinę, Maura udała, że nie słyszy. - Nie chcę być nieszczęsną pasierbicą, która nie potrafi sobie radzić sama i musi odwołać się do magii, żeby zdobyć męża. -Zerknęła na niego z ukosa. - Nie zamierzam wyjść za mąż, wasza lordowska mość. Nie musisz się obawiać, że zarzucę na ciebie sieci. - Nigdy nie przyszło mi to do głowy - stwierdził sucho. - Ale wzbudziłaś moją ciekawość. Przypuszczam, że skandal związany z twoim ojcem jest główną przyczyną, dla której dotąd nie wyszłaś za mąż? I że nieprzyjemna przygoda z Deeringiem wzmocniła twoją niechęć do mężczyzn, a przynajmniej arystokratów. - To prawda, że Deering źle mnie usposobił do mężczyzn tego pokroju. - To jestem w stanie zrozumieć. Deering to rozpustnik pierwszej klasy.
- A co z twoją pożądliwością? Myślisz tylko o tym, żeby się kochać. Posłał jej szelmowski, nieodparcie czarujący uśmiech. - Och, to nie tak. Często myślę o innych rzeczach. Teraz na przykład zastanawiam się, co zjemy na następny posiłek i gdzie zanocujemy najbliższej nocy. Przyznaję jednak, że kochanie się z tobą to bardzo pociągająca perspektywa. Maura parsknęła lekceważąco. - Niech to będzie jasne, lordzie Beaufort: nie mam zamiaru zostać twoją kochanką, baśniową czy inną. - Dlaczego nie? Szczere pytanie ją zaskoczyło. W gruncie rzeczy chciała wiedzieć, jakby to było kochać się z Beaufortem. Nie pragnęła pozostać cnotliwą, samotną starą panną przez resztę życia, nieszczęśnicą, która tłumi swoje kobiece pragnienia i tęsknoty, potrzebę czułości. Ale nie mogła myśleć tylko o sobie. - Choćby dlatego, że nie chcę wywołać kolejnego rodzinnego skandalu - odparła szczerze Maura. - Dlaczego się boisz jeszcze odrobiny skandalu? Czy to nie tak, jak, powiedzmy, zamykać drzwi stodoły po tym, jak skradziono konia? Niemal się uśmiechnęła na to, wyraźnie się do niej odnoszące, porównanie. - Nie, hultajko - zastanawiał się głośno Beaufort. - Nie robisz na mnie wrażenia kogoś, kto zbytnio się przejmuje zasadami przyzwoitości, czy też tym, co o nim myśli socjeta. - Nie dbam o to przesadnie - przyznała cicho Maura. - Po stracie ojca takie ograniczenia straciły na ważności. W porównaniu ze sprawami dotyczącymi życia i śmierci, niektóre rzeczy wydają się takie... trywialne. Ale muszę myśleć o moich siostrach przyrodnich. Nie chcę zrujnować ich szans na dobre zamążpójście. - Jeśli kradzież doprowadzi cię do więzienia, to im z pewnością tego nie ułatwi. Gdybyś naprawdę się o nie troszczyła, natychmiast wróciłabyś do Londynu. Maura wiedziała, że ma rację co do więzienia. - Zależy mi na ich szczęściu, więc chcę się trzymać z daleka. Macocha wyprze się mnie tak czy inaczej, kiedy się dowie, co zrobiłam.
- W takim razie to, że zostalibyśmy kochankami, nie miałoby większego znaczenia. - Liczą się dla mnie twoje motywy - odparowała Maura. - Jak już mówiłam, sądzę, że bawisz się moim kosztem. Nie zamierzam zostać zabawką znudzonego arystokraty, który szuka jedynie rozrywki. - Jesteś z pewnością lekarstwem na nudę - przyznał Beaufort. -Ale nie myślę tylko o sobie. Szkoda, żeby cały ten ogień i namiętność, jakie są w tobie, poszły na marne. - A co z twoim zamiarem godnego zachowania? Powiedziałeś zeszłej nocy, że uwieść mnie byłoby czymś niestosownym. - I tak jest. Ale gdybyś to ty dokonała wyboru, wyglądałoby to zupełnie inaczej. Ściągnęła brwi. - Zaspokój moją ciekawość. Pozwoliłbyś, żeby twoja siostra wzięła sobie kochanka? Wyraz jego twarzy wystarczył za odpowiedź. - Tak myślałam - stwierdziła sucho. - Jak wspomniałaś zeszłej nocy, nie jesteś moją siostrą. - Starasz się mnie chronić, jakbym nią była. - Zmieniła temat na bezpieczniejszy. - Wiesz, że nie musisz odbywać ze mną tej podróży, lordzie Beaufort. - Myślałem, że to już ustaliliśmy. Nie pozwolę ci samej uciekać do Szkocji. - Przywykłam do samotności. - Szkoda. To ci z pewnością nie odpowiada. Uwaga była trafna i Maura nie znalazła na nią odpowiedzi. Miała wrażenie, że jest sama od bardzo dawna - najpierw, dlatego że ojciec swoją uwagę i miłość skupił na drugiej rodzinie, a ostatnio w Londynie - kiedy przekonała się, że jej przyjaciółki, Katharine i Skye żyją każda swoim życiem. Czasami ta samotność ciążyła jej niezmiernie... Maura otrząsnęła się z zamyślenia. Jeśli chciała się uchronić przed szelmowskim urokiem Beauforta, musiała trzymać emocje na wodzy. Nie mogła zwracać uwagi na to, jak bardzo jego obecność łagodzi jej samotność.
Albo na to, jak bardzo ją pociągał. Albo na to, jak cudownie było zeszłej nocy leżeć w jego ramionach ciepło i bezpiecznie. - Myślę, że konie potrzebują odpoczynku i wody - oznajmiła nagle Maura. Spojrzenie Beauforta powiedziało jej, że dyskusja na tym się nie skończyła, ale skręciła ze ścieżki i wjechała na łąkę w poszukiwaniu strumienia. Zsiadłszy z koni, puścili wierzchowce, żeby się napiły i popasły na łące, a sami usiedli i zjedli resztki zapasów na obiad. Kłopoty zaczęły się, kiedy szykowali się z powrotem w drogę. Maura na łące zdjęła swój miękki kapelusz, a kiedy chciała znowu zakryć głowę, parę kosmyków jasnych włosów uwolniło się ze szpilek i rozsypało swobodnie. - Pozwól - zaoferował Beaufort. Stała posłusznie, kiedy przypinał jej sploty, ale kiedy wsuwał jej włosy pod kapelusz, palcami musnął jej policzek. To dotknięcie wywołało w niej znajome, niespokojne, zmysłowe odczucie, które pojawiało się zawsze, kiedy Beaufort znajdował się w pobliżu. Ich spojrzenia się spotkały i Maura dostrzegła gorące iskierki pożądania w jego zielonych oczach. Pochylił się powoli, jakby chciał ją pocałować i Maura przeniosła wzrok na jego usta. Zrozumiała swój błąd, kiedy przypomniała sobie mimo woli, jak te zmysłowe usta poczynały sobie z jej piersiami tego ranka... Wspomnienie, podobnie jak jego pieszczotliwy głos, wywołały napięcie w jej ciele. - Słodka Maura - odezwał się tym samym chrapliwym głosem jak na stryszku w stodole. Maura przełknęła z trudem ślinę, zastanawiając się, czy zdoła oprzeć się pokusie, podczas gdy jej pożądanie jest tak silne. Sam Beaufort sprawił jednak, że czar prysnął, opuścił rękę i odwrócił się, żeby zająć się końmi. Po drodze mijali małe gospodarstwo i gospodyni zatrzymała ich, biorąc Maurę za prawdziwego handlarza. Pulchna matrona wyraziła
życzenie, żeby obejrzeć towary i Maura nie miała wyboru. Skończyło się na tym, że sprzedała gospodyni pachnącą różami saszetkę i nożyce, ale to Beaufort obrócił nieporozumienie na ich korzyść. Maura patrzyła z podziwem, jak namawia kobietę, żeby poczęstowała ich piwem, a na późniejszy posiłek zaopatrzyła w jagnięcy pasztet, tartę jabłkową, bochen chleba i kawał sera. Kolejny przykład na to, jak działa jego czar, pomyślała, kręcąc głową z rozbawieniem. Popołudnie stawało się cieplejsze, a humor Maury znowu się pogorszył. Po chłodnej nocy słońce w dzień paliło niemiłosiernie, więc ucieszyła się, kiedy znowu się zatrzymali, żeby napoić konie. Beaufortowi gorąco też musiało doskwierać, jak zauważyła, bo zdjął kubrak, kamizelkę i krawatkę. Został w rozpiętej pod szyją koszuli i obcisłych skórzanych bryczesach i Maura nie mogła nie podziwiać jego męskiej urody. Lekki zarost upodabniał go bardziej do rozbójnika niż arystokraty, odbywającego przejażdżkę dla przyjemności. On również zwrócił uwagę na jej wygląd. - Wydaje się, że znowu odczuwasz niewygodę, hultajko. - Przeżyję, ale Emperor zaczął się pocić i jego sierść znowu lśni. Potrzymasz wodze, żebym mogła natrzeć go błotem? Beaufort spełnił prośbę, ustawiając konia na błotnistym brzegu strumienia. Kiedy podniosła garść mokrej ziemi i zaczęła ją ugniatać palcami na maź, zwrócił się wprost do konia. - Mam nadzieję, mój stary, że doceniasz poświęcenie, na które zdobywa się dla twojego dobra twoja pani. Emperor nie wydawał się tego doceniać i kiedy poczuł błoto na skórze, potrząsnął głową i odsunął się od Maury. - Wybacz, Emp - odezwała się łagodnym głosem - ale niepokojąco przypominasz świetnego konia wyścigowego. Ogier uspokoił się natychmiast na dźwięk jej głosu i stał potulnie, kiedy nacierała go błotem. Beaufort przyglądał jej się w milczeniu. - Masz magiczny wpływ na konie.
- Myślę, że się z tym urodziłam. Kocham konie. - Spojrzała na niego prowokująco. - Prawdę mówiąc, lubię konie bardziej niż większość ludzi. A na pewno bardziej niż większość przedstawicieli twojej klasy, milordzie. - Jesteś niewątpliwie niepospolitą młodą damą. Maura uśmiechnęła się i zmarszczyła nos. - Debiutowałam pięć sezonów temu i nie jestem taka młoda, i żadna ze mnie dama. Poza tym prowadzę hodowlę koni, a to nie jest dobrze widziane w towarzystwie. Zastanawiałeś się wcześniej, dlaczego nie wyszłam za mąż - to w dużym stopniu stanowi wyjaśnienie. Nie jestem tego rodzaju kobietą, z którą dżentelmen chciałby się ożenić. - Twoje zajęcie nie ma nic wspólnego z tym, czy jesteś, czy nie jesteś damą. Na mnie działasz odświeżająco - kobieta wyprzedzająca swój czas. W istocie to, że jesteś wyjątkowa, daje ci więcej wolności i mogłabyś wziąć sobie kochanka. Minęła chwila, zanim Maura w pełni zrozumiała jego słowa. Niemal się roześmiała na to uporczywe powracanie do tematu. - Jak wyraźnie muszę to wyjaśniać, milordzie? Nie jestem zainteresowana tym, żebyś został moim kochankiem. - Szkoda. Nie wiesz, jaka przyjemność cię omija. Parsknęła śmiechem. - Twoja próżność nie zna granic, czyż nie? Uniósł brew. - Oskarżasz mnie o próżność? Maura nie odpowiedziała, ale uśmiech nie znikał z jej twarzy, kiedy kończyła nacierać Emperora, a potem odwróciła się, żeby umyć ręce w strumieniu. Uświadamiając sobie, jak jest jej w tej chwili lekko na sercu, pokręciła głową w zadziwieniu. Zdumiewało ją nie tylko to, z jaką swobodą rozmawiała z Beaufortem o najintymniejszych sprawach, ale także to, że rozpacz i poczucie bezradności, jakie towarzyszyły jej od tygodni, nagle zaczęły ją opuszczać. Maura przypomniała sobie, jak niebezpiecznie jest tak się przy nim zapominać, ale jakoś nie była w stanie się tym przejąć.
10 Dobry nastrój Maury utrzymał się jeszcze przez parę godzin - póki nie zaczęło się wydawać, że szczęście się odwraca. Jak dotąd napotkali niewielu ludzi po drodze, ale popełnili błąd, jadąc przez pole. Kiedy wynurzyli się na tyłach wiejskiej chałupy, natychmiast opadło ich stado warczących psów. Na widok psów z obnażonymi zębami, skowyczących przy kopytach koni, Maurze zaschło w gardle. Potem zza zagrody dla kurcząt wyskoczył mocno zbudowany mężczyzna, który wycelował do nich z muszkietu i serce jej skoczyło do gardła. Beaufort natychmiast zasłonił ją swoim koniem, ale ostrożność okazała się zbędna. Gospodarz opuścił muszkiet i odwołał psy, po czym uchylił kapelusza, przepraszając zupełnie szczerze. - Proszę wybaczyć. Ostatnio lisy się rozbisurmaniły, więc puściłem psy wolno. Maura uspokoiła się i nie po raz pierwszy poczuła wdzięczność, że ma koło siebie Beauforta. Wciąż dumała nad tą dziwną zmianą, kiedy wjechali do małej wsi Fawley. Kiedy mijali skromną gospodę, Beaufort zaproponował, żeby spędzili w niej noc, ale Maura pokręciła głową, woląc przejechać jeszcze parę mil przed zapadnięciem zmroku. - Mamy dość jedzenia na następny dzień i nie możemy się ociągać, jeśli jutro chcemy dotrzeć do Oxfordu.
- Byłoby nieporównanie przyjemniej spać dzisiaj w prawdziwym łóżku - zauważył. - Prawda, ale nie chcę ryzykować, że ktoś rozpozna Emperora. Musimy tylko znaleźć łąkę ze strumieniem i paroma drzewami. Na stosie liści śpi się całkiem wygodnie. - Zachwycająca perspektywa - stwierdził Beaufort głosem suchym jak pieprz. - Noc pod gwiazdami cię nie zabije - odparła Maura z uśmiechem. Beaufort zerknął na niebo na zachodzie. - Nie liczyłbym dzisiaj na oglądanie gwiazd. Te chmurzyska wyglądają, jakby zbierało się na burzę. Jego słowa okazały się prorocze, bo parę chwil później wiatr się nasilił. Gwałtowne podmuchy płoszyły konie. Emperor potrząsał nerwowo głową i nawet Maurze trudno było go uspokoić. - Powinniśmy wrócić do gospody i przeczekać burzę - zaproponował Beaufort. - Może w następnej wsi znajdziemy schronienie. - Maura miała nadzieję odjechać jak najdalej, zanim będą zmuszeni się zatrzymać. Deszcz zerwał się parę minut później, najpierw w postaci drobnej mżawki, która wydawała się do zniesienia, ale potem rozszalała się ulewa, smagając ich lodowatymi biczami. Woda przesiąkła przez jej pelerynę, a Beaufort przemókł do suchej nitki i Maura zdała sobie sprawę, jak była niemądra, upierając się, żeby stawili czoło burzy. Trzęsła się z zimna, a Beaufort musiał być w jeszcze gorszym stanie, jako że nie miał ani peleryny ani płaszcza. Co gorsza, przemknął koło nich dyliżans pocztowy, spychając ich na skraj drogi. Niewiele brakowało, żeby Maura wraz z koniem ześliznęła się do wypełnionego wodą rowu. A potem zdarzyło się nieszczęście. Frip potknął się w koleinie i upadł na kolana, o mało nie zrzucając Maury z siodła, a idący za nimi Emperor stanął dęba i wyrwał wodze z jej ręki. Ogier skoczył do rowu i wdrapał się z trudem na przeciwległy brzeg.
Z duszą na ramieniu Maura skierowała za nim Fripa, ślizgając się na mokrej ziemi. Ledwie widziała przez ścianę deszczu, ale przynajmniej Emperor się zatrzymał. Szepcząc modlitwę, zeskoczyła z siodła i podbiegła do ogiera. Zauważyła, że utyka na lewą przednią nogę i przyjrzawszy się uważnie, stwierdziła, że zgubił podkowę, uszkadzając przy tym kawałek kopyta i, być może, raniąc się w podbicie stopy. Ponagliła ogiera, żeby przeszedł kawałek - kulał w widoczny sposób. Ogarnął ją strach i poczucie winy, kiedy Beaufort zeskoczył z konia obok niej. - To rozstrzyga sprawę - oznajmił. - Wracamy do gospody. To szaleństwo trwało zbyt długo. - Tak - zgodziła się Maura potulnie. - Trzeba będzie znaleźć kowala, żeby założył mu nową podkowę. Beaufort prowadził ich wierzchowce, a Maura pomogła Emperorowi przebyć rów. Wciąż kulał, ale nie tak mocno, żeby bała się, że okuleje na dobre, w drodze powrotnej do gospody. Bała się jednak, że zostanie rozpoznany. - Deszcz zmywa jego przebranie - zawołała do Beauforta. - W tej ulewie nikt nie zwróci uwagi, jak on wygląda. Ale ciebie mogą zapamiętać w stroju handlarza. Jak tam będziemy, opatul się peleryną i załóż kaptur i daj mnie rozmawiać ze stajennymi i gospodarzem. Dowlekli się do gospody i wprowadzili konie do stajni; Beaufort zapewnił zwierzęciu opiekę, włącznie z nową podkową dla Emperora i maścią na jego zranioną nogę. Kiedy, ścigani przez wichurę i deszcz, weszli do gospody, właściciel oznajmił z żalem, że został mu tylko jeden wolny pokój. - Ja z żoną weźmiemy ten ostatni pokój - oświadczył Beaufort. Chcemy także gorącego posiłku i kąpieli. Gospodarz ukłonił się głęboko, najwyraźniej uznając autorytet gościa. Maura wiedziała, że W sposobie bycia Beauforta jest coś, co wskazuje na arystokratyczne pochodzenie i budzi szacunek.
Podobnie jak jego wygląd, mimo zarostu na twarzy i ociekającego wodą ubrania. Ona natomiast raczej nie wyglądała na żonę arystokraty. Kiedy zawahała się, czy iść za gospodarzem w stronę schodów, Beaufort uniósł ją w ramionach. Zaskoczona, schowała twarz na jego piersi, ale zaprotestowała szeptem: - Nie jestem twoją żoną. - Chwilowo jesteś, jeśli chcesz zadbać o swoją reputację. - Jeśli chcę zadbać o swoją reputację, nie powinnam dzielić z tobą pokoju. - Nie bądź niemądra, kochana. To nie bardziej skandaliczne, niż wspólne spanie na stryszku w stodole, czy na kupie liści w lesie. A do tego trzęsiesz się tak, że zęby ci szczękają. Z tym ostatnim nie mogła się nie zgodzić; kolejny dreszcz przebiegł jej ciało. Na górze gospodarz wprowadził ich do małej sypialni wychodzącej na dziedziniec ze stajniami. W kominku przygotowano wszystko do rozpalenia ognia - gospodarz rozpalił go, zanim wycofał się w z ukłonem, obietnicą przysłania wanny z gorącą wodą i dobrej kolacji. Kiedy znaleźli się sami, Beaufort postawił Maurę na podłodze. Sięgnął po jej pelerynę i Maura znieruchomiała. - Potrafię rozebrać się sama, dziękuję. - Nie obawiaj się, że chcę cię zgwałcić, hultajko - powiedział, nie puszczając peleryny. - Nie jestem w nastroju, nie mówiąc już o tym, że sam jestem zziębnięty i głodny, a do tego wyglądasz jak utopiony szczur. Żadna z tych rzeczy nie sprzyja namiętności. Błysk rozbawienia w jego oczach uspokoił ją na tyle, że pozwoliła zdjąć z siebie pelerynę; patrzyła, jak wiesza ją na kołku w ścianie. Zaskoczył ją, zmierzając do drzwi. - Zostawię cię, żebyś mogła się w spokoju rozebrać i wykąpać oznajmił. - Kiedy zdejmiesz mokre ubranie, zawiń się w koc i usiądź przy ogniu. Dopilnuję, żeby wannę i wodę przyniesiono natychmiast i poszukam dla nas jakiegoś suchego przyodziewku.
Patrząc na jego mokre ubranie, Maura znowu odczuła ukłucie winy. - To ty powinieneś zostać. Sam przemokłeś do suchej nitki. - Cytując twoje własne słowa, przeżyję. W szynku na dole pali się ogień na kominku, więc się ogrzeję. I odwiedzę wychodek na dworze, a tobie zostawię nocnik. Nie powinnaś się pokazywać publicznie, pamiętasz? Zawahała się, zanim przyjęła jego wielkoduszną propozycję. - Nie wydaje się w porządku zmuszać cię do kolejnych poświęceń dla mnie. Beaufort uśmiechnął się szeroko. - Ten jeden raz zamierzam odegrać rolę twojego księcia, mój Kopciuszku. A teraz głowa do góry. Sytuacja nie jest taka ponura, jak wygląda. Widocznie dostrzegł rozpacz na jej twarzy, uświadomiła sobie Maura, sądząc po łagodnym wyrazie jego oczu. - Lordzie Beaufort? - wyszeptała, przejęta wdzięcznością, kiedy znowu odwrócił się do drzwi. - Tak? - Dziękuję - powiedziała po prostu. Na jego ustach, zanim wyszedł, pojawił się ów czarujący uśmiech, któremu nie sposób się było oprzeć. Zostawszy sama, Maura zdjęła mokre ubranie, owinęła się kocem i usiadła przed trzaskającym wesoło ogniem na kominku. To, że tak spokojnie czekała na kąpiel, było miarą jej zaufania do Beauforta. Zdumiewające, pomyślała, kręcąc głową. Jeszcze dziwniejsze, że pozwoliła mu występować w roli księcia, chociaż tak rzadko zdawała się na kogoś innego. Bez wątpienia ich rosnąca zażyłość osłabiła znacząco jej czujność. A teraz stał przed nią nowy dylemat. Zamknięcie z Beaufortem w jednej sypialni na całą noc będzie ciężką próbą dla jej silnej woli. Przez chwilę wróciła myślami do stryszku na siano... do wspomnienia jego oszałamiających pieszczot, słodkich pocałunków na nagiej skórze.
Wiedziała, że musi walczyć z wpływem, jaki wywierał na nią jego urok. Ale choć powiedział, że wybór, czy zostanie jego kochanką należy wyłącznie do niej, nie była pewna, czy zdoła dłużej zapanować nad pożądaniem. Ash miał swoje powody, żeby zostawić Maurę samą. Po pierwsze musiał uciekać przed pokusą. Nie mógł przebywać z nią w jednym pokoju, kiedy się kąpała. Podniecał się samą myślą o zobaczeniu jej nagiego, cudownego ciała. Kłamał, kiedy zapewniał Maurę o tym, że nie wygląda pociągająco. Wydawała się nie mieć pojęcia o własnej, niezwykłej urodzie; budziła w nim pożądanie nawet mokra i ubłocona. Jednocześnie wyraz smutku i bezradności na jej twarzy wzmógł tylko jego opiekuńcze instynkty. Niczego bardziej nie pragnął, jak sprawić, żeby jej kłopoty zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i spędzić resztę dnia i nocy, ogrzewając jej przemarznięte ciało i pokazując, jak bardzo jej pragnie. Nie był czarodziejem, ale mógł pomóc Maurze rozwiązać jej problemy, jeśli tylko mu na to pozwoli. Nie zamierzał zdradzić jej jeszcze jednego powodu, dla którego zostawił ją samą. Jej wdzięczność ulotniłaby się natychmiast, gdyby choćby wyczuła coś, co wskazywałoby na zdradę, jaką planował. Zszedłszy na dół, odszukał gospodarza i poprosił o suche ubrania dla siebie i „żony", a także papier, pióro i atrament. A potem obiecał szczodrze wynagrodzić posłańca, który uda się do Londynu z dwoma listami. Gospodarz zgodził się bez wahania, a Ash wykorzystał jego własny pokój, żeby się szybko przebrać w suche rzeczy, a potem usiąść przy ogniu i napisać list do Katharine - zapewniając, że zaopiekował się jej przyjaciółką i że nic im nie grozi, ale także przekazując szczegółowe instrukcje dla swojego woźnicy i dwóch stajennych. Trzy razy więcej czasu zajęło mu skomponowanie listu do Bow Street. Detektywi z Bow Street stanowili prywatny oddział policji i Ash zamierzał wykorzystać tę elitarną jednostkę dla własnych ce-
lów. W gruncie rzeczy nie zdziwiłby się, gdyby Deering zdążył już zaangażować detektywów, żeby szukali Maury i ogiera. Ash wiedział, że będzie na niego wściekła, ale musiał przerwać tę szaloną ucieczkę najszybciej, jak się dało. Inaczej najpewniej zrujnowałaby sobie życie. Co więcej, brał teraz los w swoje ręce. I w końcu, jak Ash przyznawał sam przed sobą, ten plan da mu większą możliwość nacisku na Maurę, jeśli miał wprowadzić w życie -za jej zgodą - jeszcze ambitniejszy plan, nad którym przemyśliwał. Jego uczucia wobec niej - dosyć w tej chwili skomplikowane -muszą poczekać, kiedy będzie miał czas im się przyjrzeć. Tak samo, jak pomoc w odzyskaniu prawa własności do jej ukochanego konia. Na razie Ash pragnął uratować Maurę przed nią samą.
11 Burza wciąż szalała, kiedy Beaufort wrócił i nastrój Maury znowu się pogorszył, mimo że umyła się i wysuszyła. Po kąpieli usiadła przed trzaskającym wesoło ogniem na kominku, czesząc świeżo umyte włosy. Miała na sobie skromną suknię pożyczoną od gospodyni, ale dla ciepła owinęła się dodatkowo kocem. Beaufort, jak zauważyła, także miał skromny strój, składający się z białej, płóciennej koszuli, zwykłych bryczesów i skórzanych pantofli. - Jadłaś już? - zapytał. - Nie. Przed chwilą przynieśli kolację, ale czekałam na ciebie. Wskazała na stolik pod oknem, na którym stała nakryta taca z daniami. - Chodź - powiedział. Przy stoliku stało tylko jedno krzesło, ponieważ Maura swoje przeniosła pod kominek. Podniosła się i Beaufort postawił je na poprzednim miejscu. Kiedy przyglądał się daniom, Maura podeszła do okna, wyglądając niespokojnie na zewnątrz. - To denerwujące, że muszę się ukrywać - szepnęła. - Sama to na siebie sprowadziłaś - stwierdził Beaufort bez specjalnego współczucia. - To prawda. - Chodź i usiądź. Poczujesz się lepiej, jak zjesz porządny posiłek.
Trzymał dla niej krzesło i najwyraźniej nie miał zamiaru usiąść, zanim ona tego nie zrobi. Maura, westchnąwszy, przyłączyła się do niego i pozwoliła nałożyć sobie na talerz gulasz z królika i pudding chlebowy. Ale chociaż jedzenie było smaczne, brakowało jej apetytu. - Masz rację - zauważyła, dziobiąc gulasz widelcem. - Burza może tak szybko nie ustać. A Emp, nawet z nową podkową, może nie być w stanie podróżować. - Tak. Może trzeba będzie tu zostać jutro albo i dłużej. Beaufort wydawał jej się przesadnie zadowolony. - Triumfujesz, bo w końcu udało ci się dopiąć swego. Gdybym nie wiedziała, że jest inaczej, pomyślałabym, że w jakiś sposób wywołałeś tę burzę. - Nie mam żadnych mocy czarodziejskich, bo inaczej wykorzystałbym je w lepszym celu. Z pewnością namówiłbym cię, żebyśmy poszukali schronienia, zanim rozpętała się ulewa. Kiedy otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, Beaufort zaskoczył ją, zabierając jej widelec i wkładając jej odrobinę puddingu do ust. - No, bądź grzeczną dziewczynką i przeżuj to. I przestań marudzić z powodu czegoś, czego nie możesz zmienić. Maura otrząsnęła się, wiedząc, że on znowu ma rację. Odebrała swój widelec, podejrzewając, że nakarmi ją siłą, jeśli sama nie będzie jadła. Po skończonym posiłku rzeczywiście poczuła się lepiej, nie tyle z powodu pełnego żołądka, ile, dlatego że Beaufort zdołał poprawić jej humor. Uświadomiła sobie, wdzięczna i rozbawiona wbrew woli, że nie pozwoli jej wpaść w rozpacz. Zjawiło się dwóch służących, żeby zabrać talerze i Beaufort zażądał gorącej wody na swoją kąpiel. - Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu - zwrócił się do Maury, kiedy wyszli - że się umyję i ogolę. - Podrapał się po brodzie z niesmakiem. - Oczywiście, że nie - szepnęła, chociaż zastanawiała się, jak sobie z tym poradzi, mając go tak blisko.
Małą sypialnię zastawiono meblami - był tam stół, dwa krzesła, łóżko, szafka nocna, umywalka, a teraz jeszcze okrągła, drewniana wanna przy kominku. Myśl o nim, nagim, w tej wannie, wytrącała ją z równowagi. Kiedy służący przynosili wiadra z gorącą wodą, Beaufort podszedł do umywalki i zaczął namydlać twarz. Maura wycofała się do okna, ale złapała się tym, że obserwuje go z fascynacją, jak usuwa brzytwą zarost. - Czy to boli? - zapytała ciekawie. - Nie, chyba że się skaleczę. Kiedy skończył, spłukał mydło z twarzy i ściągnął koszulę przez głowę. Maura nie była przygotowana na falę gorąca, jaka ją oblała na widok jego umięśnionego torsu. Beaufort zaczął zdejmować bryczesy, ale kiedy zauważył, że mu się przygląda, jego ręce znieruchomiały przy pasie. - Powinienem cię uprzedzić, że będę się rozbierać. Możesz, oczywiście, patrzeć, jak się kąpię, jeśli masz ochotę. Maura odwróciła się szybko z płonącymi policzkami. Za jej plecami Beaufort ściągnął do reszty pożyczone ubranie. Usłyszała, jak wchodzi do wanny i nie mogła się powstrzymać, żeby się nie obejrzeć przez ramię. Stał do niej tyłem, ale złociste światło ognia wydobywało z mroku urodę jego nagiego ciała. Był niezwykle męski - z szerokimi ramionami, wąskimi biodrami, napiętymi pośladkami i umięśnionymi udami i łydkami. Ze ściśniętym żołądkiem Maura odwróciła wzrok, usiłując nie zwracać uwagi na to, jak ten widok działa na jej zmysły. Zanurzył się w wodzie z pluskiem, namydlając się przy pomocy szmatki. Parę minut później wyszedł z wanny i stanął na podłodze. Nieświadomie znów zwróciła na niego wzrok, kiedy sięgnął po lniany ręcznik, żeby się wytrzeć. Sapnęła z wrażenia, widząc jego nagie ciało z profilu. Nigdy nie widziała nagiego mężczyzny poza rzeźbami i obrazami. Jej zafascynowane spojrzenie przesunęło się wzdłuż ciemnej linii włosów na
brzuchu w dół. Uświadomiła sobie, że jest pobudzony; zaschło jej w gardle. Nie wydawał się w najmniejszym stopniu zmieszany tymi oględzinami, ale uśmiechnął się drwiąco, kiedy przemówił. - Przyznaję, że wywierasz na mnie pewien wpływ. Na nią także wywierał niewątpliwy wpływ. Jego obecność pobudzała jej zmysły, nawet gdy nie stał tuż obok. Nie była w stanie się odezwać. - Dlaczego jesteś taka zdumiona tym, jak wyglądam? - zapytał, podchodząc do ognia i wycierając włosy ręcznikiem. - Nie jesteś taki... jak się spodziewałam. - Czego się spodziewałaś? Był zbudowany jak grecki bóg, uznała Maura, ale pod jednym względem przypominał raczej ogiera. - Myślałam, że twój męski... członek będzie podobny do tego z rzeźby, a nie ogiera. - Uznam to za komplement - powiedział z nutką rozbawienia w głosie. - Nie zamierzałam ci pochlebiać - sprzeciwiła się. - Ja tylko porównywałam fakty. Masz włosy tam... gdzie ogier ich nie ma. Roześmiał się cicho. - Widzę, jak czas spędzony w stajniach wypaczył twoją znajomość męskiej anatomii. Maura ściągnęła brwi. - Moja naiwność wydaje ci się zabawna? - Nie, kochana, wydaje mi się czarująca. Jako dobrze wychowana młoda dama powinnaś mieć ograniczone doświadczenie w tej sferze. Zrozumiała, że kpi sobie z niej, jakkolwiek delikatnie. - Nie jestem kompletną ignorantką - wyznała. - Wiem, jak konie łączą się w pary. I, prawdę mówiąc, to nie wygląda przyjemnie. - Jak to? - Ogier wchodzi na klacz od tyłu i jest przy tym mnóstwo pisków i pomruków. Choć to może być przyjemne dla niego, wątpię, żeby klacz znajdowała zadowolenie w tej procedurze.
- Procedurze? - Oczy mu się śmiały, kiedy się do niej odwrócił. Owinął biodra wilgotnym ręcznikiem, ale rzeźba mięśni na jego piersi, ramionach i nogach wciąż rozpraszała jej uwagę. - Miłość fizyczna między ludźmi nie jest żadną procedurą - powiedział. -I my, ludzie, na ogół zwracamy się wtedy twarzami do siebie. - Zdaję sobie z tego sprawę - szepnęła. Mogła wiedzieć niewiele o stosunkach fizycznych między ludźmi, ale odbyła dość szeptanych dyskusji z przyjaciółkami, żeby mieć ogólne pojęcie, jak to się odbywa. - Zapewniam cię, że pozycja frontalna może być niezwykle przyjemna - powiedział Beaufort - chociaż inne pozycje dodają pikanterii. Maura spojrzała na niego w milczeniu; przepełniała ją mieszanina uczuć - zakłopotanie, ciekawość, tęsknota. Sądziła, że nawet rozmawianie o pozycjach w sytuacji intymnej jest wysoce niestosowne i naganne, ale zawsze ją ten temat intrygował, niezależnie od tego, co wiedziała o koniach. - Moja propozycja jest nadal otwarta - powiedział odrobinę poważniejszym tonem. Mówił o propozycji zostania jej kochankiem. Maura wolno pokręciła głową, choć z niewątpliwym żalem. - Nie stać mnie na luksus wzbogacania swojej skromnej wiedzy na temat miłości fizycznej. Jeśli nie wyjdę za mąż, pozostanę dziewicą. - Są inne sposoby uprawiania miłości, przy których nie straciłabyś dziewictwa. Zawahała się. - Czy tak? - Tak. Mogę dać ci przyjemność, nie pozbawiając niewinności. Milczała, ton jego głosu obniżył się jeszcze. - Pokazać ci to, kochana? Poczuła dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa. Beaufort musiał to zauważyć, bo wyciągnął do niej rękę. - Przemarzłaś, stojąc tam, przy oknie. Chodź i pozwól, żebym cię ogrzał.
Ośmieliłaby się to zrobić? - zastanawiała się Maura. Istotnie czuła chłód, pomimo koca. O parę kroków od niej płonął ogień, a obok stał mężczyzna, który taki sam ogień mógł wzniecić w niej samej. Wiedziała, co się może zdarzyć, jeśli do niego podejdzie. Wiedziała, co się zdarzy. Nie podejmując świadomej decyzji, Maura stwierdziła, że podchodzi bliżej. Stanęła przy kominku, patrząc na Beauforta, na jego zmysłowe usta, męską twarz, lśniące, skupione oczy. Dostrzegła ciepło w jego spojrzeniu... obietnicę czegoś podniecającego. Miała wrażenie, że zagląda wprost do jej serca. Może zaglądał rzeczywiście, pomyślała, kiedy odezwał się szeptem: - Czy chcesz mnie, kochana? Jeśli chciała być uczciwa, musiała odpowiedzieć, że tak. Budził w niej coś dzikiego, namiętnego. Z pewnością pożądanie, które czuła, było szaleństwem, ale teraz chciała poddać się jego czarowi. Nawet praktyczna, rozsądna część jej osobowości nie protestowała. Miał rację; mogła ulec pożądaniu stosunkowo bezkarnie. Po tym, jak podróżowali przez Anglię, spędzając noce pod jednym dachem, to, że zostałaby kochanką Beauforta nie mogło bardziej zaszkodzić jej reputacji. Maura zamknęła oczy; wiedziała, że decyzja została już podjęta. Wydawało się najbardziej naturalną rzeczą na świecie wsunąć się w jego ramiona i pozwolić, żeby ciepło jego ciała przegnało resztki chłodu. Wtuliła twarz w jego nagie ramię, czując jego ciepły, świeży zapach i dotyk jedwabiu na policzku. Trwali tak przez chwilę. Potem schylił głowę i położył usta z boku jej szyi, tam gdzie żywo pulsowała krew. - Czy chcesz mnie, Mauro? - zapytał bardziej stanowczo, choć nadal pozostawiał jej swobodę decyzji. Wciągnęła głęboko powietrze i podniosła ku niemu twarz. - Tak - szepnęła. Wahał się jeszcze przez ułamek sekundy, szukając na jej twarzy oznak niepewności. Widocznie jej wyraz go uspokoił, bo schylił głowę i wziął jej usta w posiadanie z gwałtownością, która ją zaskoczyła.
Tuląc ją mocno do siebie, całował ją gorącymi, otwartymi ustami, dając jej odczuć swoje pożądanie, nakłaniając do odpowiedzi. Równie gwałtownie przerwał pocałunek, chwycił ją za ramiona i cofnął się, jakby zmuszając się do większego umiarkowania. - Zadasz śmiertelny cios mojej sile woli - powiedział, ściszając głos do chrapliwego szeptu. Maura pomyślała w oszołomieniu, że ona sama całkowicie już straciła siłę woli. Słyszała przyspieszony rytm swojego serca, kiedy uśmiechnął się do niej lekko. - Musimy zwolnić tempo - powiedział, jak przypuszczała, bardziej do siebie niż do niej. Podszedł do łóżka i wziął poduszkę. Wrócił do niej, zsunął koc z jej ramion i rzucił go na podłogę przed kominkiem, z poduszką w jednym końcu. Potem ją rozebrał, zdejmując jej pończochy i suknię. Kiedy stanęła przed nim naga, rozwiązał przepasujący go ręcznik i dał mu się zsunąć na ziemię. Maurze zabrakło tchu na widok jego pięknego, nagiego ciała. Syk i trzask płomieni na kominku wydawał się huczeć w skupionej ciszy, kiedy pożerali się nawzajem oczami. Zadrżała z zimna i na jego twarzy pojawił się przelotnie żal. - Zaniedbuję swoje obowiązki - szepnął cicho. - Obiecałem, że cię ogrzeję. Wziął ją za rękę, pociągnął na koc i sam ułożył się obok. Ich głowy spoczęły na poduszce; leżała plecami do kominka. Beaufort przyciągnął ją mocno. Kiedy przesunął ręką wzdłuż jej pleców, Maura zauważyła, że jego skóra jest gorąca i gładka. Zatrzepotała powiekami i zamknęła oczy, kiedy zaczął pieścić jej ciało... biodro, udo, pierś... Jego ciepła dłoń pozbawiała ją oddechu. Obrysowywał wzniesienia jej piersi, budząc rozkoszne doznania. Pocałował ją znowu na swój czarodziejski sposób; tak, jakby piła ogień. Dużo czasu poświęcił jej ustom; długie, zmysłowe pocałunki na nowo wywołały falę gorąca. Jednocześnie zaczął gładzić jej brzuch.
Czując ból pożądania narastający między udami, Maura wydała bezradny jęk rozkoszy. Jej skóra wydawała się topić pod jego dotykiem jeszcze przedtem, zanim zsunął dłoń niżej. Kiedy Maura sapnęła zaszokowana, odsunął usta. - Leż nieruchomo - polecił pewnym, gardłowym głosem. - Pozwól, żebym dał ci rozkosz, Mauro. Posłuchała, choć niespokojnie. Jego palce odprawiały magię; Maura, oszołomiona, jęczała z rozkoszy. A potem z rozczarowania, kiedy pieszczoty nagle ustały. Przerażona, że skończył, otworzyła oczy, tęskniąc za jego pocałunkiem, ale on tylko zmieniał pozycję. Z czułością na twarzy, podniósł się na kolanach i usadowił między jej udami, kładąc ręce przy jej ramionach. Z ustami wciąż wilgotnymi od pocałunków, opuścił głowę na jej piersi. Pieścił je długo, a potem wycałował ślady po bandażu, zsuwając się wciąż niżej, przechodząc na brzuch. Maura poruszyła się pod wpływem magii jego gorących warg. - Nie ruszaj się - rozkazał chrapliwym szeptem. Jak mogła trwać nieruchomo? Rozgrzana, drżąca, czuła, jak porusza się każdy mięsień jej ciała. Wydawał się dotykać każdego cala jej skóry, wywołując płomyczki pożądania. I to zanim przeniósł ciężar na pięty i rozsunął jej uda... Przeniósł dłonie pod jej pośladki. Maura uświadomiła sobie, co zamierza i znieruchomiała, ściskając dłońmi jego włosy. - Beaufort? Spojrzał na nią z czułym uśmiechem. - Mów do mnie Ash. Myślę, że formalności mamy już za sobą, czyż nie? - Dobrze... Ash. Co zamierzasz zrobić? - Czcić perłę twojej kobiecości ustami i językiem. Nie napinaj się polecił szeptem. - Obiecuję, że ci się spodoba. Nie czekał na pozwolenie. - Och... mój Boże...
Podrzuciła biodra, jęcząc, a on tylko zacisnął dłonie na jej pośladkach. - Nie walcz z tym, kochana... Trzymał ją nieruchomo, wprawnie dotykając jej ciała językiem i wargami. Maura wiła się, drżąc z pożądania, z siły którego nie zdawała sobie dotąd sprawy. Zaciskała pięści w jego włosach, jej jęk przechodził w cichy szloch, kiedy z jego ust ogień spływał w jej ciało. - Tak jest dobrze, poddaj się temu... - ponaglił. Nie mogła zrobić nic innego. Ogień w jej ciele palił się coraz mocniej, aż cały jej świat stanął w płomieniach. W końcu słodka tortura stała się nie do zniesienia. Zadrżała gwałtownie, ogniste iskry rozbiegły się po całym jej ciele. W ciszy, która potem nastąpiła, ucałował delikatnie jej brzuch, ułożył się obok niej, trzymając ją w ramionach, póki nie minęły ostatnie spazmy. Z twarzą wtuloną w jego ramię, Maura leżała oszołomiona, osłabiona, dysząc ciężko, słuchając wciąż gwałtownego bicia swego serca. Nie było jej już ani trochę zimno. W gruncie rzeczy przepełniało ją rozkoszne ciepło. Beaufort... Ash... dał jej niezwykłą przyjemność, taką, o której przedtem tylko marzyła. Był cudownym kochankiem, tak jak twierdził. Stanowił ucieleśnienie jej najśmielszych fantazji. - Czy zawsze tak jest? - szepnęła chrapliwie. - Jak? Podniosła wzrok. - Tak... intensywnie. Zielone oczy patrzyły ciepło, z namysłem. - Nie. Taka intensywność jest raczej rzadka. Maura zawahała się. Powoli dochodziła do siebie, otrząsając się z oszołomienia, ale przecież wiedziała, że akt miłosny pozostał niespełniony. Zdawała sobie sprawę, że Ash nie odczuł tej niesamowitej rozkoszy, którą jej dał. Kiedy poruszyła się, przysuwając ku niemu, skrzywił się, jakby z bólu.
- Nie rób tego... - ostrzegł. - Czego? - Nie podniecaj mnie jeszcze bardziej. - Dlaczego? Otworzyła szeroko oczy, spoglądając niepewnie i położyła dłoń z rozwartymi palcami na jego nagiej piersi. - A jeśli... chciałabym to zrobić? Tak, jak ty to zrobiłeś? Odetchnął powoli, ale nie odrzucił z miejsca jej propozycji. Ani nie powstrzymał, kiedy przesunęła ostrożnie dłoń wzdłuż jego piersi ku lędźwiom, ani kiedy objęła palcami jego gorącą, pulsującą męskość. Zacisnął szczęki, nie odrywając od niej oczu. Trwał nieruchomo, kiedy zaczęła go pieścić rytmicznymi ruchami, tak jak przedtem on to robił. Dotykanie go sprawiało jej radość, jak uświadomiła sobie Maura, patrząc na jego przystojną twarz. Całe jego ciało drżało, a skóra była tak gorąca, że mogła parzyć. Widocznie jednak nie był zadowolony z jej wysiłków, bo wkrótce odsunął jej palce. - Czy robiłam to niewłaściwie? - zapytała cicho. Zaśmiał się, w jego głosie brzmiał i ból i rozbawienie. - Nie, nie, kochana. Po prostu nie mogę dłużej znieść twojej męki. Daj mi chwilę - dodał bardziej chrapliwym głosem. Paroma ruchami doprowadził się do wytrysku. Zamknął oczy, jego ciało zadrżało a potem znieruchomiało. Maura odczuła lekkie rozczarowanie; to ona chciała dać mu rozkosz. Ale może wolał sam zachować kontrolę nad tym, co się między nimi działo i obawiał się oddać jej zbyt wiele władzy. Intrygująca kwestia, pomyślała Maura, kiedy odsunął się od niej, żeby wstać. Leżała, niepewna, co dalej, kiedy poszedł do wanny, aby zmyć ślady ich namiętności. Widząc jego wspaniałe ciało - brązowawe w świetle płomieni, znowu poczuła, że brak jej tchu, ale zachowywała się spokojnie, kiedy wrócił na koc.
Kiedy położył się obok i wziął ją w ramiona, zastygła onieśmielona, ale potem rozluźniła się siłą woli. Po tym, co między nimi zaszło, nieśmiałość była nie na miejscu. Chyba też tak uważał, bo jego następne słowa brzmiały: - Na kocu jest teraz wygodnie, ale w nocy proponuję, żebyśmy dzielili łóżko. Maura wyjrzała z żalem przez okno - deszcz wciąż padał. - Sądzę, że masz rację. Ash nie palił się jednak do tego, żeby spać z nią w jednym łóżku, mimo że takie chciał sprawiać wrażenie. Spróbowawszy jej słodyczy, nie był pewien, czy zdoła znieść torturę przez całą noc - a już z pewnością nie nago. - Zabrałaś koszulę nocną? - zapytał. - Nie. W sakwach nie było miejsce, a w dodatku byłoby dziwne, gdyby handlarz woził ze sobą koszulę nocną. Dlaczego? - Bo musisz włożyć na siebie jakieś ubranie, kiedy się położymy. Nie ośmielę się spędzić nocy z tobą w łóżku, jeśli nie będzie żadnych barier między nami. Na jej pytające spojrzenie, wyjaśnił: - We śnie mogę ulec pożądaniu. Nie ufam sobie, że nie spróbuję cię posiąść. Uśmiechnęła się ciepło. - Ja też nie jestem pewna, czy mogę ci ufać. Jej filuterny, prowokacyjny uśmiech na nowo wzbudził w Ashu pożądanie. Panując nad sobą ze wszystkich sił, pozwolił, żeby głowa opadła mu z powrotem na poduszkę. Leżał, napawając się jej dotykiem, przypominając sobie reakcję własnego ciała, kiedy pierwszy raz ją rozebrał. Przed Maurą kochał się z wieloma ślicznymi kobietami, ale żadna nie podnieciła go tak jak ona ani nie budziła w nim takich opiekuńczych uczuć. Podobnie jak Maura, nie spodziewał się takiej siły doznań. Zdumiewała go moc pożądania, jakie odczuwał. A to tylko pogłębiało jego rozterkę.
Danie jej rozkoszy sprawiło mu satysfakcję, podobnie jak to, że był jej pierwszym kochankiem. Ale chciał więcej. Nawet teraz musiał walczyć z dzikim popędem, żeby nie przyciągnąć jej do siebie i nie uczynić w pełni swoją. Fizyczny ból stał się mniej dotkliwy, ale nie mógł poczuć się nasycony, zanim nie zanurzy się w jej ciele. Jednakże, żeby wszystko odbyło się jak należy, zgodnie z wymogami honoru będzie musiał się z nią ożenić. Ash, naturalnie, wzdragał się przed tak drastycznym posunięciem po tak krótkim okresie znajomości, nawet jeśli Maura niezaprzeczalnie weszła mu w krew i serce. Wątpił, w każdym razie, żeby przyjęła od niego propozycję małżeństwa. A to znaczyło, że będzie musiał uciec się do przymusu, żeby wprowadzić w życie swój plan. Tak więc, cieszył się z burzy, a nawet chwilowej niedyspozycji ogiera, ponieważ potrzebował przekonującej wymówki, żeby zatrzymać Maurę w gospodzie, dopóki jego list do Bow Street nie przyniesie spodziewanych skutków. I w tym czasie, jak wiedział, będzie musiał powściągnąć pożądanie i powstrzymać się od objęcia w posiadanie jej słodkiego, cudownego ciała.
12 Oczarowanie Maury trwało, kiedy spała w ramionach Asha. Jednak rano wrócił niepokój. Wciąż padał chłodny deszcz, sprawiając, że podróż byłaby nieprzyjemna, jeśli już nie niebezpieczna. Po śniadaniu złożonym z sadzonych jajek i zimnej wołowiny Ash udał się do stajni, skąd przyniósł nowinę, że Emperorowi założono nową podkowę, ale koń wciąż, pomimo maści, utyka na lewą nogę. Ash wydobył także skądciś gazetę sprzed dwóch dni i powieść, jaką zostawił kiedyś podróżny. Jednak Maura wciąż stała przy oknie, narzekając na pogodę i obserwując, co się dzieje na dziedzińcu. Było jasne, że Ashowi nie jest tak samo jak jej pilno wyruszyć w drogę. - Przestań chodzić tam i z powrotem, Mauro - upomniał ją po raz drugi tego rana. - Wyżłobisz rowek w deskach podłogi. - Martwię się, że zbiry Deeringa mnie tropią. Z pewnością wysłał ich moim śladem. - Jego zbiry szukają samotnej panny Collyer, a nie żony arystokraty. Dzisiaj, przynajmniej, bardziej wyglądali na męża i żonę, jako że Ash przyniósł Maurze suknię podróżną, którą miała w sakwie, a sam włożył swoje suche, doskonale skrojone ubranie. Maura przestała spacerować, ale zajęła stanowisko przy oknie, więc Ash wrócił do swojego ulubionego tematu.
- Wiesz, kochana, że wciąż nie jest za późno, żeby odwołać tę niedobrą przygodę. - Nie dopuszczę, żeby mój koń znowu wpadł w szpony Deeringa. - Ani ja. W istocie znalazłem możliwe rozwiązanie tego problemu. Mogę umieścić Emperora w stajni w moim wiejskim majątku. Ani Deering, ani jego zbiry go tam nie dopadną. A my moglibyśmy wrócić do Londynu, podczas gdy nikt nie dowiedziałby się, że dopuściłaś się kradzieży. Maura zmarszczyła czoło, rozważając hojną ofertę, ale w końcu pokręciła głową. - Nigdy nie miałabym pewności, że Emperor jest bezpieczny w Beauvoir, tak blisko Deeringa. Szkocja daje dużo lepszą kryjówkę. Poza tym, jak już mówiłam, nie chcę cię wciągać w swoje sprawy. - Nie wciągnęłaś mnie. Sam, z własnej woli, się w to wpakowałem. Zanim odpowiedziała, usłyszała odgłos końskich kopyt na podwórcu. Wyjrzała przez okno i przejął ją nagły chłód. - Co się dzieje? - zapytał Ash, kiedy Maura odskoczyła od okna, żeby jej nie zauważono. - Dwaj jeźdźcy... - Oddychała z trudem. - To mogą być ludzie Deeringa. Ash stanął obok. - To nie są ludzie Deeringa, tylko moi. - Twoi? - Maura, zdumiona, podeszła bliżej do okna. Dwóch przemoczonych jeźdźców zsiadło ze swoich równie przemoczonych koni; przywiązawszy je do słupka, skierowali się do wejścia do gospody. - To detektywi z Bow Street - wyjaśnił spokojnie Ash. Odwróciła się, żeby spojrzeć na niego z niedowierzaniem. - W-wiedziałeś, że przyjadą? - Tak. Wezwałem ich z Londynu wczoraj, wkrótce po tym, jak tu przyjechaliśmy. Szok i strach były tak silne, że Maura z trudem łapała oddech. - Ty. Wezwałeś. Ich. Wezwałeś detektywów. - Tak, ale nie musisz się martwić, kochana. Włóż to, proszę.
Zsunął złoty sygnet ze środkowego palca i włożył jej na palec. - To nada pozory prawdy naszemu przebraniu. Ponieważ sygnet był dla niej o wiele za duży, Maura odruchowo zwinęła palce, żeby nie spadł, chociaż podniosła zaszokowany wzrok na Asha. - Jak mogłeś mnie w ten sposób zdradzić? - Przyrzekam, że później to wyjaśnię, kochana. Na razie po prostu trzymaj język za zębami i pozwól, że ja będę rozmawiać z detektywami. Jak mogła trzymać język za zębami, kiedy chciało jej się płakać i krzyczeć na niego? Ale jaki miała wybór? Nie trwało długo, zanim do drzwi rozległo się stanowcze pukanie. Maura stała, jak zastygła, Ash zawołał, żeby weszli. Najwyraźniej rozpoznał jednego z dwóch żylastych mężczyzn, którzy weszli do pokoju. - Ach, panie Linch, witam. W dobrym czasie przebyliście drogę. - Wyruszyliśmy natychmiast po otrzymaniu pańskiego listu, wasza lordowska mość - odparł Linch. - Napisał pan, że sprawa jest pilna. - Tak jest, w istocie. Zamknijcie drzwi, proszę. - Ash objął ramieniem sztywne ramiona Maury. - Moja droga, to jest pan Horace Linch z Bow Street. Linch, to moja narzeczona, panna Collyer. Maura skrzywiła się na to kłamstwo, ale milczała; natomiast Ash przystąpił od razu do rzeczy. - Jak napisałem w liście, ogier do niedawna, zanim go sprzedano wicehrabiemu Deering, należał do panny Collyer. Dwie noce temu zabrałem Emperora z londyńskiej stajni Deeringa w charakterze spłaty długu karcianego. Na to drugie kłamstwo Maura otworzyła szeroko oczy i podniosła wzrok na Asha. A zatem to był jego plan: zapewnienie jej bezkarności oznajmieniem, że to on wykradł bezcennego ogiera ze stajni Deeringa i utrzymywanie, że jego spór z Deeringiem to sprawa cywilna między dwoma parami. Domyśliła się, że tak jest w istocie, kiedy Ash ciągnął:
- Widzi pan, panie Linch, chcę tę sprawę z Deeringiem załatwić prywatnie, zapewniając ogierowi bezpieczeństwo. Jak pan może sobie wyobrazić, narzeczona martwi się ogromnie o swojego ukochanego konia - uśmiechnął się czule do Maury. - Wynająłem detektywów z Bow Street dla ochrony Emperora, moja kochana, więc możesz się teraz uspokoić. Milczała zdumiona, a Ash znowu zwrócił się do agentów. - Posłałem po powóz i służbę. Kiedy się tu zjawią dzisiaj po południu, macie odprowadzić ogiera i dwóch stajennych do mojej posiadłości w Kent i chronić ich, ponieważ Deering może robić historię z tego, w jaki sposób odebrałem swoją własność. Jesteście dobrze uzbrojeni, jak prosiłem? - Tak, milordzie - odparli chórem detektywi. - Dobrze. Nie spodziewam się poważnych kłopotów, ale chcę, żebyście byli przygotowani. Naturalnie, zostaniecie hojnie wynagrodzeni za wasze wysiłki. - Dziękujemy, milordzie - powiedział Linch, wyraźnie zadowolony z ustaleń finansowych. - Ufam, że mogę polegać na waszej dyskrecji? Nie chcę, żeby Deering wiedział, dokąd zabrałem ogiera, póki sam mu tego nie powiem. - Oczywiście. - Doskonale. Możecie zatem czekać na moją służbę na dole, panie Linch. Nasz dobry gospodarz zaopatrzy was w suche ubranie i gorący posiłek na mój koszt. Jak tylko wyruszycie bezpiecznie do Kent, panna Collyer i ja planujemy wrócić do Londynu moją karocą. Ash zamknął drzwi za detektywami, a Maura pokręciła głową w zadziwieniu. Nawet kiedy podszedł do niej, nie mogła wydobyć z siebie słowa. Stał, patrząc na nią niepewnie, jakby spodziewał się, że może wybuchnąć lada chwila. - Nie mogę uwierzyć w twoją czelność - wyszeptała w końcu. -Okłamałeś ich co do kradzieży konia, a potem przekupiłeś, żeby nie puścili pary z ust.
Napięcie na jego twarzy złagodniało na dźwięk spokojnego głosu Maury. - Zgadza się. Ale moja opowiastka okazała się przekonująca. Zauważyłaś, jak zareagowali na moje wyznanie winy... całkowicie obojętnie. - Och, rozumiem twój tok myślenia. Nie będą chętni, żeby wmieszać się w spór między dwoma możnymi, zepsutymi arystokratami. - Właśnie tak. Maura posłała Ashowi spojrzenie pełne wyrzutu. - Dlaczego nie uprzedziłeś mnie, co planujesz? - Wiedziałem, że pewnie próbowałabyś stąd uciec. A nie miałem ochoty ciągnąć tej nieszczęsnej podróży do dzikich terenów Szkocji, zwłaszcza w tak niesprzyjających warunkach. - Nadal mogę zabrać Emperora i pojechać do Szkocji - ostrzegła, choć oboje wiedzieli, że to pusta groźba. - Daleko nie zajedziesz, teraz, kiedy detektywi z Bow Street wiedzą, gdzie cię szukać. - Nie musisz się chełpić, podstępny draniu - mruknęła. Ash pozwolił sobie na lekki uśmiech. - Dlaczego draniu? Sądzę raczej, że powinnaś mi podziękować. - Dlaczego miałabym ci podziękować za to, że tak kompletnie mnie oszukałeś? - odparowała Maura. - Nie miałem wyjścia. Nie poczekałabyś, aż wymyślę jakieś wyjście i nie chciałaś słuchać głosu rozsądku, choć wiele razy usiłowałem cię przekonać, żebyś zawróciła z drogi. Musiałem zatem uciec się do podstępu. - Ty... Ty... - urwała z braku odpowiednich słów. Odczuwała ogromną ulgę i wdzięczność, że wpadł na taki dobry pomysł. Złościł ją tylko sposób, w jaki wprowadzał go w życie. - Zdrajco? - podpowiedział usłużnie, podchodząc do stołu i opierając się o niego biodrem, jakby gotów na dłuższą rozmowę. Nawet nie udawał wyrzutów sumienia, pomyślała Maura, na nowo rozgniewana.
- Zdrajca wystarczy. Jesteś całkowicie pozbawiony wstydu. Myślałam, że intryg Katharine nie powstydziłby się Machiavelli, ale ty jesteś dużo gorszy. - Spodziewam się. Jestem sześć lat od niej starszy i jestem mężczyzną. Katharine krępują ograniczenia związane z jej płcią. Widząc zadowolenie Asha, Maura skrzyżowała ręce na piersi obronnym gestem. - Ładny z ciebie książę - zwykły zdrajca. Nie powinnam ci nigdy zaufać. - Ależ tak, kochana, powinnaś. Właśnie wyciągnąłem cię z tarapatów, ratując nie tylko twojego cennego rumaka, ale także ciebie przed więzieniem albo wątpliwą karierą uciekinierki. - Głos mu złagodniał. Nie miałem zamiaru pozwolić, żeby cię napiętnowano jako przestępczynię i skazano na ukrywanie się przed sprawiedliwością do końca życia, Mauro. Jego szczera troska udobruchała ją w dużym stopniu, ale nie chciała sprawiać wrażenia, że się łatwo poddaje. Ash był już dostatecznie denerwujący z tą swoją pewnością siebie. - Ale właśnie dałeś stróżom prawa dowody, na podstawie których można ciebie oskarżyć o przestępstwo. Sam możesz zostać napiętnowany. - Do tego nie dojdzie. Jeśli moje wyjaśnienie z długiem karcianym zostanie odrzucone, mogę powiedzieć, że ukradłem Emperora dla żartu. My, Wilde'owie, dopuszczamy się takich skandali cały czas. W najgorszym razie, socjeta znowu zacznie mleć ozorami i potrząsać głowami z oburzeniem, a jeszcze jedna plama na mojej reputacji nie sprawi różnicy. Maura pokręciła głową. Z pewnością pozycja Asha uchroni go przed więzieniem, jako że arystokrata mógł zawsze wywinąć się od kary za morderstwo, chyba że skazałby go sąd parów. - Jesteś ogromnie pewny siebie, czyż nie? - Wierzę, że to najlepsza droga, a ty masz dość rozumu, żeby to zrozumieć. Zawahała się.
- Czy możesz mi zagwarantować, że Emperor będzie zupełnie bezpieczny w Beauvoir? Ash skinął zdecydowanie głową. - Przysięgam, Mauro. Deering nie ośmieli się wstąpić nieproszony na moje ziemie. Po tym, co jej biedny koń przeszedł przez ostatnie dwa tygodnie, myślała z największą niechęcią o tym, że miałaby się z nim rozstać. Wiedziała jednak, że na stajennych Asha można liczyć i że doprowadzą Emperora bezpiecznie do Kent, zwłaszcza z eskortą dwóch uzbrojonych detektywów z Bow Street. - Niech zatem będzie... dziękuję. Ash jednak nie wydawał się jeszcze powiedzieć ostatniego słowa. - Wciąż mamy poważny problem. Deering nigdy nie uwierzy, że nie przyłożyłaś ręki do kradzieży, a to cię naraża na jego zemstę. Chyba że ja będę stał u twego boku. To ją zdumiało. - Co masz na myśli? - Mój plan jest prosty. Wracasz natychmiast do Londynu jako moja narzeczona. Pod moją opieką. Maurze dziwnie zadrżało serce na dźwięk słowa „narzeczona". - Nie proponujesz mi chyba małżeństwa? - zapytała nieufnie. Uśmiechnął się krzywo. - Nie, kochana. Żadne z nas nie jest gotowe na taki drastyczny krok. Proponuję tylko, żebyśmy udawali narzeczonych. - Nawet to wydaje się dość drastyczne. Nie widzę potrzeby, żebyśmy to robili. - Potrzeba jest niewątpliwa. Po pierwsze narzeczeństwo pozwoli uspokoić plotki, w razie gdyby się wydało, że przez ostatnie dwa dni przebywałaś w moim bliskim towarzystwie. Ale istotniejsze, że wówczas mógłbym zapewnić ci bezpieczeństwo. Deering musiałby mieć do czynienia ze mną, a zapewniam cię, że w takiej sytuacji zastanowi się dwa razy. - Być może, ale nie musisz się posuwać aż do czegoś takiego.
- Ale chcę, kochana. Dam sobie radę z Deeringiem dużo lepiej od ciebie, już choćby z racji pozycji i majątku. Wiesz, że mam rację. Denerwujące, ale prawdziwe, jak musiała niechętnie przyznać Maura. Status narzeczonej markiza Beaufort w istocie zapewniłby jej bezpieczeństwo. Spojrzała na sygnet na palcu. Kłopot w tym, że owo narzeczeństwo wystawiłoby ją na niebezpieczeństwo innego rodzaju. Mianowicie, Asha. Kiedy milczała, Ash odsunął się od stołu i ruszył wolno w jej stronę. - Zdaję sobie sprawę, że trudno ci przełknąć twoją upartą dumę, hultajko, ale tkwię już w twoich sprawach po uszy. I powinnaś się do tej pory przekonać, że się nie poddaję. Równie dobrze możesz wyrazić swoją wdzięczną zgodę. To także prawda, przyznała Maura, kiedy objął ją ramionami w pasie i przyciągnął do siebie. Był gotów wziąć na siebie jej bitwy, nie zważając na sprzeciw. - Twój sławetny urok mnie nie zwiedzie, Ash - oznajmiła, po raz ostatni usiłując postawić na swoim. - Nie? - Spojrzał na nią z czarującym uśmiechem. Uśmiechem, który przejął ją słodką, zdradziecką tęsknotą. - Czy poddamy to próbie? Mamy, jak sądzę, jakieś dwie - trzy godziny, zanim przyjedzie moja karoca. Do tego czasu spróbuję cię przekonać.
13 Zanim zdołała odpowiedzieć, Ash pochylił głowę, całując ją niespiesznie, przypominając namiętność, jakiej się poddali zeszłego wieczoru. Maura zdawała sobie sprawę, że jego nieodparty urok służy jako narzędzie perswazji do przekonania jej do swojego planu, Ash osiągnął całkowite zwycięstwo. Pod wpływem jego gorących ust Maura poczuła, jak opuszcza ją siła woli. Musi być silniejsza od tego, myślała półprzytomnie, nawet kiedy zaczęła drżeć z podniecenia. Z najwyższym wysiłkiem oparła dłonie na jego piersi i zmusiła go, żeby przerwał czarodziejski pocałunek. - Musimy to jeszcze omówić - powiedziała zduszonym głosem. - Nie mogę myśleć, kiedy tak się zachowujesz. - Doskonale, ale jeśli mamy odbyć długą rozmowę, powinniśmy zadbać o wygodę. Ujął ją za łokieć i zaprowadził do łóżka; usiedli obok siebie, wsparci plecami o poduszki. Objął ją ramionami. - Lubię cię trzymać - oznajmił, kiedy usiłowała się sprzeciwić. -Co byś chciała omówić? - Po pierwsze, twoje przekonanie, że musisz mnie chronić przed Deeringiem. Z pewnością będę dość bezpieczna w moim gospodarstwie. - Nie podejmę takiego ryzyka. I nie wrócisz tak od razu na wieś. Dzisiaj pojedziesz ze mną do Londynu.
To znowu wydało jej się dziwne. - Dlaczego w ogóle muszę jechać do Londynu? Zwłaszcza kiedy powinnam pomagać Gandy'emu przy wiosennych źrebakach. - Z dwóch powodów - powiedział Ash. - Po pierwsze, żeby rozwiać podejrzenia, że jesteś koniokradem, pokazując się publicznie. Jeśli powstaną plotki łączące cię ze zniknięciem Emperora, będziesz mogła je wyśmiać. To miało sens, ale zwalczanie plotek nie stanowiło dla Maury priorytetu. - A drugi powód? - Będziesz musiała stawić czoło Deeringowi, jeśli chcesz przywrócić ojcu dobre imię. Znieruchomiała. - Nie rozumiem. - Obwiniasz Deeringa o śmierć ojca, czyż nie tak? Oskarżył Noaha Collyera o oszustwo i celowo zniszczył jego reputację. - Tak. - Cóż, sądziłbym, że chciałabyś dowieść niewinności ojca. Maura poczuła ból w sercu. Jej najgorętszym pragnieniem - takim, jakiego nigdy nie pozwoliła sobie świadomie sformułować -było oczyścić imię ojca i przywrócić szacunek nazwisku. - Zrobiłabym wszystko, żeby udowodnić jego niewinność - powiedziała drżącym głosem. - Niczego bardziej nie pragnę. Ale nie wierzę, żeby to było możliwe. - Jest, z moją pomocą. Maura patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, czując zamęt w głowie. - Ty mówisz poważnie. - Całkowicie. To twoja szansa, żeby zmienić rodzinną historię, Mauro. Maura nie posiadała się ze szczęścia, wiedząc, że jej ogier będzie bezpieczny, ale nie śmiała spodziewać się niczego innego. - Nigdy nie myślałam, że mogłoby do tego dojść - szepnęła, głównie do siebie.
- To nie są fantazje. Zamierzam zmusić Deeringa, żeby zapłacił za to, co zrobił twojemu ojcu. - Ale jak? - Wszystko po kolei, kochana. Kiedy uświadomię Deeringowi jasno, że koń znajduje się w moim majątku i że jesteśmy zaręczeni, postanowimy, co dalej. W każdym razie, jako twój narzeczony, będę miał pretekst, żeby zmierzyć się z Deeringiem w twoim imieniu. Nie złość się - dodał Ash, widząc, jak Maura marszczy brwi. -Nasze narzeczeństwo jest tylko chwilowe. Możesz je odwołać, jak tylko go pokonamy. Maura zagryzła niepewnie dolną wargę, ale jednak... Jeśli istniała choćby najmniejsza szansa zmycia czarnej plamy, jaka ciążyła na pamięci ojca, musiała ją wykorzystać. Maura milczała, więc Ash próbował dalej: - Jeśli nie wrócisz ze mną do Londynu, pozwolisz Deeringowi wygrać. Nie chcesz chyba, żeby zwyciężył? - Nie, oczywiście, że nie. - A zatem potrzebujesz mojej pomocy. Maura wiedziała, że tak jest rzeczywiście. I, w gruncie rzeczy, świadomość, że nie jest sama w walce z Deeringiem, sprawiła jej ogromną ulgę. - Dziękuję - szepnęła z wdzięcznością, patrząc w jego zielone oczy. Twarz mu złagodniała. - Jak na razie nie ma powodu mi dziękować. Wystarczy, że zgodzisz się na fikcyjne narzeczeństwo. - A więc się zgadzam. - Ściągnęła sygnet z palca. - Ale to lepiej ci oddam. Jest taki luźny, że boję się, że go zgubię. Wziął pierścień i wsunął na własny palec, a potem ujął ją za brodę, podnosząc jej twarz ku sobie. - A teraz mnie pocałuj, żeby przypieczętować nasz układ. Maura usłuchała bez sprzeciwu - i natychmiast poczuła, jak zmysły biorą górę nad rozumem. Kiedy usta Asha przesunęły się na bok jej szyi, muskając jej skórę lekkimi pocałunkami, odchyliła głowę do tyłu i wsunęła mu palce we włosy.
Kiedy jednak położył ją na poduszkach, zdobyła się na słaby protest. - Ash... zgodziłam się już na twój plan. Nie musisz mnie dalej przekonywać. - Wiem. - Więc co robisz? - Całuję cię. Jak lepiej spędzimy czas do przyjazdu mojej karocy? Zgadzając się z nim w całej pełni, zamknęła oczy, podczas gdy Ash całował ją czule w szyję. - To może ostatnia okazja, na jakiś czas, kiedy możemy się pieścić w ten sposób. W Londynie to nie będzie takie łatwe - powiedział po chwili. Maura pomyślała z żalem, że zapewne Ash ma rację. Pragnęła spędzać z nim więcej czasu. Może aż zanadto. Przypomniawszy sobie mocne postanowienie panowania nad sobą, Maura zdobyła się na to, żeby się wyplątać z ramion Asha i usiąść. - To bardzo nierozsądne leżeć tu i całować się z tobą. Ash podniósł się niechętnie. - Daj spokój, kochana. Potrzebujesz trochę przyjemności w życiu. Tak niewiele jej ostatnio zaznałaś. Odsuwając niesforny kosmyk z czoła, spojrzała na niego, unosząc brew. - Ach, więc ty myślisz tylko o mnie? - Głównie tak. Chociaż myślę też o złagodzeniu własnego bólu. W jego oczach błysnęło rozbawienie i Maura roześmiała się cicho. Po napięciu i zamieszaniu ubiegłych tygodni przyjemnie było dzielić z nim takie weselsze chwile. - Myślę, że to okrutne odrzucać mnie teraz - poskarżył się żałośnie Ash, jawnie strojąc sobie żarty. - Jako twój narzeczony powinienem cieszyć się specjalnymi przywilejami. - A jakimiż to? - Gdybym mógł, spędziłbym resztę dnia, poznając twoje cudowne ciało. Maura pokręciła głową.
- Szelma z ciebie. - Co to za szelmostwo, chcieć się z tobą kochać? W Szkocji bylibyśmy już sobie poślubieni, ponieważ oznajmiliśmy wobec świadków, że jesteśmy mężem i żoną. - Ale nie jesteśmy w Szkocji i nie jesteśmy małżeństwem. Nawet nie jesteśmy naprawdę zaręczeni. A teraz, kiedy się nad tym zastanawiam, wydaje mi się, że utrzymać taką fikcję będzie trudno. Nikt spośród twoich elitarnych znajomych nie uwierzy, że chcesz się ze mną ożenić. - Czemu nie? - zapytał Ash. - Jestem hodowczynią koni. I dlatego nie mogę zostać twoją markizą. I na pewno nie pasuję do obrazu bajkowej księżniczki. - Z pewnością się mylisz. Maura nie mogła się z tym zgodzić. - Nie, lordzie Beaufort. Byłeś długo znakomitą partią na rynku matrymonialnym i klęską aspiracji każdej swatki. Z pewnością so-cjeta będzie zaszokowana, dowiedziawszy się, że wybrałeś właśnie mnie na swoją przyszłą markizę. - To nie będzie bardziej szokujące, niż to, co robiłem przedtem. Prawdę mówiąc, nikt by się nie zdziwił, gdybym z tobą uciekł. Moi rodzice uciekli do Szkocji wiele lat temu, chociaż przedtem doszło do porwania. - Ash zachichotał. - Panna młoda, moja matka, nie miała nic przeciwko, ale jej ojciec nie aprobował tego związku, więc pan młody musiał podjąć stanowcze kroki. Oczy Maury zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. - Wiedziałam o ucieczce, ale nie miałam pojęcia, że doszło do porwania. - Taka jest prawda. Ale moi rodzice wypadają blado na tle niektórych moich wujów i cioć. Matka Jacka - ciotka Clara - wywołała poważny skandal w swoim czasie, zakochując się w obcym księciu, rodząc mu nieślubne dziecko i mieszkając samodzielnie za granicą. A rodzice Quinna i Skye stali się bohaterami kolejnego skandalu. Angélique była francuską arystokratką, mającą poślubić bogatego hrabiego, a wuj Lionel ukradł jej serce i sam się z nią ożenił. No
i kiedyś jeden z Wilde'ów musiał uciekać do Ameryki, zabiwszy rywala w pojedynku. Waśń, jaka wtedy powstała między rodzinami trwa dotąd - uśmiechnął się lekko. - Widzisz, mówiłem ci, że obecne pokolenie Wilde'ów musi sprostać rodzinnej tradycji. Nasze życie miłosne jest urozmaicone i interesujące, najogólniej rzecz ujmując. - Tak się wydaje - stwierdziła Maura suchym tonem. Ash mówił dalej, jakby się nie wtrąciła. - Zaufaj mi, że udawane narzeczeństwo będzie interesującym przyczynkiem do historii mojej rodziny. Maura zawahała się, chcąc dać mu ostatnią szansę, żeby zmienił zdanie. - Beaufort... - Prosiłem, żebyś mówiła do mnie Ash. - Ash... nie musisz dla mnie walczyć z Deeringiem. Wciąż możesz wycofać swoją propozycję. Spojrzał na nią uważnie. - Nie da rady, kochana. Nie opuszczę cię teraz, po tym, ile trudu sobie zadałem, żeby cię uratować przed tobą samą. Poza tym rozpaczliwie potrzebuję nowych wyzwań. Moje życie zaczynało stawać się zbyt nudne. - Dobrze zatem... jeśli jesteś pewien. Ale przy najbliższej sposobności zakończymy tę maskaradę. Nie dopuszczę, żeby mówiono, że podstępem zmusiłam cię do małżeństwa. - Znowu ta duma - powiedział Ash z kpiącym uśmiechem. - Może to duma - odparła Maura poważnie - ale nie chcę zachowywać się jak hipokrytka. Zawsze mnie złościło, że macocha wymusiła na ojcu małżeństwo, żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo i pieniądze. Nie chcę przypominać Priscilli, która wyszła za mąż dla materialnego zysku. I, tak czy inaczej, nie mam ochoty poślubiać ciebie. Wykrzywił usta. . - Wiem. Nie musisz mi przypominać, że jesteś taka niezależna. Maura nadęła usta w zamyśleniu. - Niezależność nie jest jedyną rzeczą, jakiej pragnę - powiedziała Maura otwarcie. - Tylko prawdziwa miłość może mnie skłonić
do wyjścia za mąż. A sądząc z tego, co powiedziałeś, ty chcesz tego samego. Oczekujesz wielkiej namiętności w małżeństwie, a wątpię, żebym ja nią była, podobnie jak twoją idealną partnerką. Milczał zamyślony, a ona przyglądała się badawczo jego twarzy. Wydawało jej się, że on także ma pewne wątpliwości. Maura uświadamiała sobie jednak, że jej grozi większe niebezpieczeństwo. Ostatecznie, co taki hulaka, jak Ashton Wilde mógł wiedzieć o prawdziwej miłości, pomimo rodzinnego dziedzictwa? Nie ośmieliłaby się ulec jego czarowi bez reszty, bo wiedziała, że złamałby jej serce. W końcu odchrząknął. - Może nie jest nam dane zakochać się w sobie, ale na razie... zadowolę się namiętnością. Pragnę cię, słodka Mauro. - Podniósł rękę, żeby pogładzić jej policzek. - Ty też mnie pragniesz, przyznaj. Oczywiście, że go pragnęła. Jego dotyk, nawet lekki, poruszał ją głęboko. I było to coś więcej niż zwykłe fizyczne pożądanie. Maura wciągnęła powoli powietrze, modląc się o silną wolę. Potem jego ręką odsunęła się raptownie, budząc w niej gorzkie rozczarowanie i - ulgę. - Może całowanie ciebie jest nierozsądne - szepnął Ash. - Budzi zbyt wielką pokusę, Poprzestanę więc na tym, że cię przytulę. Przyciągnął ją do siebie mocno, podobnie jak Maura walcząc ze sobą o zachowanie silnej woli. Kiedy położyła mu głowę na ramieniu, Ash zastanawiał się, co zrobić z coraz większą czułością, jaką w nim wywoływała. Wiedział, że musi postępować ostrożnie. Jeśli nie myślał poważnie o poślubieniu Maury, mógł ją straszliwie zranić, ponieważ była dużo bardziej wrażliwa i bezbronna, niż chciała to okazywać. W innym wypadku, on sam narażałby się na niebezpieczeństwo, gdyby ją pokochał i nie zdobył jej miłości. Marszcząc brwi, pocałował delikatnie skroń Maury. Jak ta jasnowłosa diablica dokonała tego, co nie udało się dotąd żadnej kobiecie: zmusiła go do rozważania małżeństwa, a co jeszcze gorsze, spraw związanych z miłością.
Dotychczas traktował te kwestie ze zdrowym dystansem. Chociaż kochał gorąco swoją rodzinę, wobec obcych trzymał uczucia na wodzy. Och, bez wątpienia był równie namiętny i skory do przygód jak jego krewni, może nawet bardziej. Ale, jak na razie, wszystkie jego romanse były płytkimi, mało znaczącymi przygodami i w najmniejszym stopniu nie dotykały jego serca. W gruncie rzeczy zastanawiał się czasami, czy w ogóle jest zdolny do romantycznej miłości, jak reszta jego klanu. Ale to była niezmiernie pociągająca fantazja - zaspokoić pierwotną potrzebę znalezienia idealnej partnerki. Znaleźć tę jedną, szczególną, równą sobie kobietę. Która byłaby jego i tylko jego. Która by go dopełniała, tworząc połowę szczęśliwej całości. Jednakże dla własnego bezpieczeństwa nigdy nie uznawał doktryny Wilde'ów, że lepiej kochać i stracić, niż nigdy nie kochać. Po tragicznej śmierci rodziców nie chciał ryzykować przeżywania podobnego bólu, nawet za cenę nieznalezienia wielkiej, trwającej całe życie miłości. Byłby jednak smętnym durniem, gdyby pozwolił, żeby szansa na taką miłość przeciekła mu między palcami - ze strachu przed nieodwzajemnionym uczuciem. Prawda była taka, że niezależnie od tego, czy ich narzeczeństwo miało się zakończyć małżeństwem i miłością do grobowej deski, w tej chwili Ash bardzo pragnął stać się dla Maury bohaterem i księciem. A spełnienie jej życzenia, żeby oczyścić ojca z zarzutów było najlepszym sposobem, żeby to osiągnąć.
14 Powóz Beauforta i stajenni zjawili się stosunkowo szybko, więc wczesnym popołudniem Maura stała na dziedzińcu, żegnając się z ogierem. Niepokoiła się o Emperora, choć wiedziała, że zajmą się nim najbardziej zaufani i doświadczeni stajenni Beauforta, a dwaj uzbrojeni detektywi z Bow Street zapewnią mu ochronę w drodze do nowego domu w Kent. - No i przynajmniej będziesz należycie wyczyszczony, mój przystojniaku - szepnęła Maura, podczas gdy koń wsunął nos w jej dłoń, szukając przysmaków. Poczęstowała Emperora grubą marchewką, którą wzięła z kuchni w gospodzie, gładząc jego pysk i uszy i czekając, aż Ash skończy wydawać instrukcje swoim ludziom. Po chwili podszedł do niej. - Ruszajmy lepiej w drogę. I tak późno dotrzemy do Londynu. - Mam nadzieję, że postępujemy właściwie - powiedziała Maura, w której znowu odżyły wątpliwości. - Z pewnością. Kiedy podniósł rękę, żeby pogłaskać ją po policzku, Emperor wsunął się między nich i trącił go łbem w ramię. Maura skarciła łagodnie konia za brak manier i przeprosiła Asha. - On wie, co robi. Po prostu stara się mnie chronić.
- Możesz mu powiedzieć, że będę się tobą dobrze opiekował -powiedział Ash, po czym pomógł jej wsiąść do powozu. Podróżowali cały dzień, a kiedy zapadła noc, objął ją mocno ramionami, tłumiąc wszelkie protesty. - To kolejna zaleta narzeczeństwa: możemy sobie pozwolić na większą swobodę, kiedy jesteśmy razem. A teraz, śpij. Spała jak kamień, póki nie szepnął jej do ucha: - Obudź się, księżniczko. Jesteśmy na miejscu. Maura przeciągnęła się, uświadamiając sobie jednocześnie, że wtulała się w niego całym ciałem. - Która godzina? - zapytała, wyplątując się z jego objęć i siadając. - Właśnie minęła dziesiąta. Przygładziła włosy, upychając zbłąkane kosmyki z powrotem w ciasnym koku; poprawiła płaszcz i wyjrzała w ciemność za oknem. Powóz zatrzymał się przed domem Priscilli. W kilku pokojach na dole paliło się światło, natomiast na górze wszystko wygaszono, a więc jej siostry przyrodnie zapewne spały, w przeciwieństwie do Priscilli. Z pomocą Asha Maura wysiadła z powozu. Kiedy odprowadzał ją po schodach do frontowych drzwi, wciągnęła głęboko powietrze, przygotowując się do starcia. Jak tylko weszła do domu, Priscilla wpadła do holu. Maura wiedziała, że Ash wszedł za nią, ale Priscilla widocznie go nie zauważyła, bo natychmiast zaczęła wyrzucać z siebie potoki gniewnych słów. - Mauro, jak mogłaś? Błagałam cię, żebyś miała na względzie dobro swoich sióstr, a ty otwarcie zlekceważyłaś wszystkie moje prośby! - O jakich prośbach mówisz, Priscillo? - zdołała zapytać Maura spokojnym tonem. Ash zamknął za sobą drzwi, ale macocha była zbyt poruszona, żeby zwrócić uwagę, że mają słuchacza. - Doskonale wiesz, jakie! Błagałam cię, żebyś nie robiła sobie wroga z Deeringa, a ty ukradłaś mu sprzed nosa jego własność!
Starając się zachować spokój, Maura zmusiła się do ponurego uśmiechu. - Wiesz, że Emperor należy do mnie, nie do Deeringa. - Nie po sprzedaży przed trzema tygodniami. I teraz nie tylko obraziłaś głęboko jego lordowską mość, ale do tego zwróciłaś jego gniew na mnie! Hipokryzja Priscilli rozsierdziła Maurę - to przecież ona sama doprowadziła do tej sytuacji, sprzedając Emperora. Ale wyglądało na to, że to ona uważa się za ofiarę, o czym świadczyły jej kolejne słowa: - Deering obwinia mnie, że cię nie upilnowałam, jakbym kiedykolwiek była w stanie to robić, ty okropna dziewczyno! A teraz chce nas wszystkich ukarać za twoje występki! Jej gniew i gorycz nie były udawane, podobnie jak rozpacz. Maura widziała, że Priscilla jest bliska łez. To ją zdumiało. Z tego, co wiedziała, macocha rzadko płakała. Ostatnio wtedy, kiedy zmarł jej mąż - ojciec Maury. - Co masz na myśli, z tą karą? - zapytała Maura sceptycznie. - Zagroził, że zrujnuje Lucy i Hannah i to wszystko przez ciebie! - To ostatnie oskarżenie wypowiedziała drżącym głosem, niemal szlochając. Maura przeraziła się. Teraz przynajmniej zrozumiała, co kryło się za tymi łzami, bo Priscilla szczerze kochała swoje córki . - Co zamierza Deering? - szepnęła. - A cóż cię to obchodzi? Jesteś najbardziej samolubną istotą na ziemi. - Odetchnąwszy głęboko dla równowagi, wyprostowała się na całą wysokość. - Będę wdzięczna, jeśli natychmiast opuścisz mój dom, Mauro. Nie mogę sobie pozwolić, żeby mieć lorda Deering za wroga. Maura znieruchomiała. - Pozwól sobie przypomnieć, że ten dom był dłużej moim domem niż twoim. - To nie ma znaczenia. Muszę chronić swoje córki. Maura otworzyła usta, żeby się sprzeciwić, ale zamknęła je, ponieważ doskonale rozumiała niepokój Priscilli.
Zanim zdobyła się na jakąś odpowiedź, Ash wysunął się naprzód, odzywając po raz pierwszy. - Powinnaś, pani, poświęcić także nieco uwagi bezpieczeństwu swojej pasierbicy. Priscilla drgnęła na widok wysokiego arystokraty. - L...lord Beaufort - wyjąkała. - Ja.... Proszę wybaczyć, nie zauważyłam, że pan tu jest. - Najwidoczniej. - Posłał jej chłodny uśmiech, stając u boku Maury. -1 jasne jest, że nie zdaje sobie pani sprawy, że zwraca się do mojej przyszłej żony. - Pańskiej żony! - Tak, w istocie. Panna Collyer uczyniła mnie najszczęśliwszym z ludzi, zgadzając się mnie poślubić. Zjawiliśmy się oboje, żeby przekazać tę dobrą nowinę, ale widzę, że pani nie jest nastrojona, żeby nam dobrze życzyć. Priscilla patrzyła na niego zaokrąglonymi ze zdumienia oczami, nie zamykając ust, póki Ash nie przerwał milczenia. - Jeśli będzie pani chciała porozmawiać z Maurą, kiedy poczuje pani wyrzuty sumienia, to panna Collyer zatrzyma się w moim domu przy Grosvenor Square, gdzie zamieszka z moją siostrą i wujem. Wściekłość Priscilli przeszła w zmieszanie. - Milordzie... Nie chce pan chyba powiedzieć, że zamierza pojąć ją za żonę? Zachowała się jak pospolity złodziej... Ash wydawał się rozbawiony. - Myli się pani pod obydwoma względami, pani Collyer. Po pierwsze, Maura jest wyjątkowo niepospolita... - Posłał Maurze czułe spojrzenie. - Po drugie, to ja zabrałem konia. Emperor należy teraz do mnie i jest w moim posiadaniu. Poprzestawszy na tym stwierdzeniu, ujął Maurę za łokieć. - Chodź, moja droga. Macocha wie, gdzie cię szukać, w razie gdyby chciała cię przeprosić. Odwrócił się i zaprowadził Maurę do czekającego powozu, gdzie dziewczyna osunęła się na skórzane oparcie, zmartwiona i przestraszona.
- Należało się spodziewać czegoś takiego po Deeringu - szepnęła, kiedy kareta zaczęła się znowu toczyć. - To podobne do tego drania, żeby wyżywać gniew na dwóch niewinnych dziewczynach. - Przyrzekam, że nie stanie im się krzywda - pocieszył ją Ash. - On nie należy do takich, którzy rzucają puste groźby. - Ani ja. Rozprawimy się z nim, tak że pożałuje, że śmiał nękać twoją rodzinę. Jego pewność siebie podniosła ją odrobinę na duchu. Przypomniała sobie potem, dokąd zmierzają. - Powinnam znaleźć sobie jakieś lokum gdzie indziej... może w hotelu. - Nie ma potrzeby. Po co masz mieszkać w hotelu, skoro mój dom stoi przed tobą otworem. - Kiedy Maura zmarszczyła brwi, Ash dodał: - Nie ma w tym niczego niewłaściwego, że zamieszkasz u mnie, ponieważ to nie jest dom kawalera. Przyjaźnisz się blisko z moją siostrą, a mój wuj Cornelius to uosobienie przyzwoitości - przynajmniej w porównaniu z resztą rodziny. A jeśli chcesz, napiszę do ciotki, lady Isabelli Wilde i poproszę, żeby przyjechała do Londynu i została twoją przyzwoitką. Lady Izabella jest obecnie wdową. - Nie mogę sprawiać ci takiego kłopotu... - zaczęła Maura. - Nie bądź niemądra. Dzięki temu nasze narzeczeństwo stanie się bardziej wiarygodne. - Być może. Ale już skorzystałam ponad miarę z twojej hojności. Ash po prostu uśmiechnął się po swojemu. - Widzę, że twoja bródka znowu uniosła się dumnie. Ale to naprawdę zbędne. Wiesz, że Katharine jest dla ciebie gotowa na wszystko, tak samo, jak reszta rodziny. Wszyscy jesteśmy gotowi stawić czoło Deeringowi. Jego słowa dodały Maurze otuchy, ponieważ wiedziała, że choć nie ma prawa czuć się taka opuszczona, to teraz w Londynie nie ma już miejsca, które mogła nazywać swoim domem. - Dziękuję - szepnęła.
Szybko się poddała i Ash spojrzał na nią z powątpiewaniem, tak jakby spodziewał się dalszego oporu. Maura wiedziała jednak, że Ash ma rację. Jako niezamężna dama, niemal stara panna, tylko skorzysta na związkach z jego rodziną. A jeśli chwilowo zamieszka z Ashem i Katharine, łatwiej będzie udawać narzeczonych. Widocznie Ash uznał jej kapitulację za szczerą, bo objął ją ramionami i przyciągnął do siebie. Maurę ogarnęło cudowne poczucie bezpieczeństwa. Zachwycało ją to, dlatego być może uważała za stosowne sprzeciwić się głośno: - Nie musisz mnie tak rozpieszczać, Ash. Nie jestem taką znowu słabowitą panienką. - Nie, nie jesteś - zachichotał. - W istocie jesteś jedną z najsilniejszych kobiet, jakie znam, włączając w to moją własną rodzinę. Po tym wszystkim, co przeszłaś, wciąż walczysz i zioniesz ogniem. To prawda, że przeciwności losu ją wzmacniały, jak Maura przyznała w duchu, ale i tak cieszyła się ogromnie, że ma Asha po swojej stronie i że nie jest sama. Katharine, w oczywisty sposób, też była po jej stronie. Kiedy dotarli na Grosvenor Square, Katharine już zdążyła się położyć, ale teraz zbiegła szybko na dół w szlafroku. Zarzuciła Maurze ramiona na szyję, besztając ją jednocześnie. - Nie mogę uwierzyć, że sama wyruszyłaś na tą wyprawę do Szkocji, ty kochany głuptasie! Wiesz, że pomogłabym ci odzyskać konia. Tak mnie przestraszyłaś, że udusiłabym cię z miłą chęcią. Maura uśmiechnęła się mimowolnie, kiedy Katharine zwróciła się do Asha: - A ty, drogi braciszku... jak śmiesz przysyłać mi ten tajemniczy liścik, z którego nic nie wynika i kazać mi przysłać powóz i służących... Ale co wy oboje knuliście? Umierałam z ciekawości! Ash nie miał ochoty odpowiadać w obecności służby - lokaje stali nieopodal, żeby zabrać ich wierzchnie ubrania - więc Katharine wyprowadziła jego i Maurę z ogromnego holu do małego saloniku, gdzie mogli swobodnie rozmawiać. Tam zdali jej pokrótce
sprawozdanie z tego, co się zdarzyło, włączając w to kradzież konia, podróż, burzę, która zmusiła ich do odwrotu. Kiedy brat powiedział jej o ich chwilowym narzeczeństwie, twarz Katharine rozjaśniła się. Uściskała go uszczęśliwiona. - Och, twoja baśń jest prawdziwa, tak jak miałam nadzieję! - Nie tak szybko - wtrąciła pospiesznie Maura. - Zaręczyny nie są prawdziwe. - Co masz na myśli? Jak mogą nie być prawdziwe? Maura zostawiła Ashowi wyjaśnienia, dlaczego ma zostać u nich, dopóki nie obmyślą planu działania w walce z Deeringiem. Przeciął dyskusję, mówiąc: - Jutro rano wszystko ci opowiemy, ale na razie padam z głodu. Spojrzał na Maurę. - Czy też jesteś głodna? Ku jego zaskoczeniu, była. - Tak. - To może idź na górę, żeby się odświeżyć, a za kwadrans spotkamy się w kuchni. Pobuszuję w spiżarni i wydobędę coś do jedzenia. Nie ma potrzeby budzić służby. - Zaprowadzę cię do twoich pokoi - powiedziała Katharine. Maura spodziewała się krzyżowego ognia pytań, ale Katharine nie męczyła jej, zaprowadziwszy jedynie do luksusowej sypialni w gościnnym skrzydle ogromnego domu, żeby mogła się umyć i odświeżyć. Kate wyszła na krótko i wróciła z nocną koszulą i szlafrokiem dla Maury, po czym oznajmiła, że wraca do łóżka. - Chcę, żebyście z Ashem mieli jak najwięcej czasu dla siebie. Jest jasne, że został twoim księciem, rycerzem w lśniącej zbroi, czy jak go masz ochotę nazwać. Ale konkury to delikatna sprawa, zwłaszcza w wypadku mojego brata, więc nie chcę niczego zepsuć, kręcąc się w pobliżu. Maura przewróciła oczami na tę próbę bezwstydnego swatania i kiedy zagroziła rzuceniem poduszki w przyjaciółkę, Kate uciekła ze śmiechem.
Jej humor nieco przygasł, zanim zeszła na dół; doskwierało jej zmęczenie i smutek. W kuchni, jak się okazało, trwały gorączkowe przygotowania do kolacji. Naczelna kucharka nie pozwoliła widać Ashowi zadbać o siebie samemu i wyciągnąwszy z łóżek paru zaspanych służących, zajęła się przygotowywaniem posiłku. Dowiedziawszy się, że jego lordowska mość jest w swoim gabinecie, poszła tam i zastała Asha, który na nią czekał. Ogień na kominku płonął wesoło, a na stoliku stało tyle dań - w tym połowa pieczonego kurczaka, że starczyłoby na prawdziwą ucztę. Ash zwolnił dwóch lokajów i nałożył górę jedzenia na talerz Maury, a na swój jeszcze więcej. Podprowadził Maurę do miękkiej, skórzanej kanapy i usiadł obok niej z westchnieniem zadowolenia. - A niech to, ale się stęskniłem za wygodami domu, po tym, jak zmusiłaś mnie do stacjonowania w stodołach i lasach w drodze stąd do Oxfordu. Nie, nie chcę znowu słuchać twoich wymówek -przerwał jej, kiedy chciała się bronić. - Powstrzymaj swój język, kochana, i zjedz kolację, jak dobry, mały złodziej. Nalegał, żeby się najadła, zanim pozwolił jej powiedzieć słowo, a sam zabawiał ją różnymi uwagami i żartami. Maura uznała, że drażni się z nią, żeby jej poprawić humor i rzeczywiście, jak to wkrótce odczuła, cel ten osiągnął. Kiedy Ash oznajmił w końcu, że zamierza wysłać wiadomość o ich zaręczynach do jutrzejszych popołudniówek, Maura zmarszczyła nos. - Nadal wątpię, żeby ktokolwiek uwierzył, że właśnie mnie wybrałeś. - Przeciwnie, nikogo nie zaskoczy, że to ciebie pragnę. Przy twojej urodzie i wojowniczym duchu nie mogłem ci nie ulec. Jak mogła się oprzeć jego roześmianym oczom i rozbrajającemu uśmiechowi? - No, i znowu próbujesz mnie oczarować absurdalnymi pochlebstwami. - Nie ma w nich nic absurdalnego. Do tej chwili powinnaś się przekonać, że ogromnie cię szanuję.
Roześmiała się. - Co za przymilność. - Przysięgam, bardzo cię podziwiam, czarownico. Większość dam nie byłaby gotowa walczyć do ostatniego tchu o konia, nawet kochanego. - Sądziłam, że mój plan od początku ci się nie podobał. - Nie podobała mi się metoda. Uważałem, że jest lepszy sposób, żeby osiągnąć to samo. - To znaczy: twój sposób. - Oczywiście. Pokręciła głową z podziwem. - Osiągnąłeś dokładnie to, co chciałeś, Ash. Czy jest ktoś, kogo nie potrafisz nagiąć do swojej woli? - Przyznaję, że z tobą poszło trudniej niż z większością. - Ale i tak poddałam się w ciągu paru dni. Posługujesz się swoim urokiem jak bronią. Popatrzył na nią z uwagą. - Nie jesteśmy tacy niepodobni, kochana. Ja mam swój sposób postępowania z ludźmi, ty z końmi. Widziałem, jak wykorzystujesz swój szczególny urok wobec swoich czworonożnych towarzyszy. Staniesz się naprawdę niebezpieczna, jeśli zastosujesz tę magię na mężczyznach, ale nie chciałbym, żeby w twojej ślicznej główce lęgły się takie pomysły. Odpowiedziała zupełnie poważnie. - Akurat w tej chwili moja śliczna główka chciałaby wiedzieć, co zamierzasz w stosunku do Deeringa. Ash pokręcił głową. - Będzie mnóstwo czasu na omówienie szczegółów po tym, jak się porządnie wyśpimy. Twarz Maury spochmurniała i Ash cmoknął z niesmakiem. - Odrobinę wiary, moja droga. Wszystko będzie dobrze. Musisz mi tylko zaufać. - Po tym, jak za moimi plecami wezwałeś Bow Street, żeby mnie zmusić do zrobienia czegoś, przed czym się wzbraniałam, mam ci
zaufać? Takie podstępy właśnie sprawiają, że czasami wolę konie od ludzi. Koniom można zaufać w dużo większym stopniu. Ash znowu parsknął śmiechem. Mimo ostrej odpowiedzi Maura ufała mu - choć nie chciała tego przyznać. Siedziała w cieple, w poczuciu bezpieczeństwa, przed kominkiem w towarzystwie Asha i było jej z tym dobrze, nawet jeśli stroił sobie z niej żarty. Jego pełne rozbawienia oczy zniewalały i budziły pokusę... Uświadomiła sobie niebezpieczeństwo i nie było jej przykro, kiedy Ash oznajmił, że pora iść spać, bo już prawie północ. Ziewnęła nawet, kiedy odstawiał puste talerze. Odprowadził Maurę na górę i pochylił głowę, żeby pocałować ją czule na dobranoc. Pożądanie i tęsknota natychmiast odżyły i pożałowała, że Ash nie może z nią zostać i kochać się z nią tej nocy, nawet jeśli wiedziała, jaka niemądra jest ta tęsknota. Ale on był widocznie bardziej zdyscyplinowany od niej. Podniósł głowę po chwili, mówiąc: - Śpij, księżniczko, bo rano czeka nas nowa przygoda. Kiedy się odwrócił, Maura weszła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi, uśmiechając się lekko. Bo chociaż miała spać sama tej nocy, wcale nie czuła się sama.
15 Następnego dnia rano Maura ledwie zdążyła wstać z łóżka, gdy Katharine weszła do jej pokoju, niosąc tacę ze śniadaniem. - Dobrze, że już nie śpisz - powiedziała energicznie, stawiając tacę na toaletce. - Pewnie jesteś wykończona tą całą wyprawą, Mauro. Mam nadzieję, że się wyspałaś, bo mamy dziś mnóstwo roboty. Zabieraj się do śniadania, a ja przez ten czas opowiem ci o wszystkim, co się wydarzyło dziś rano, dobrze? Kiedy Maura posłusznie zasiadła do jedzenia, Katharine zrelacjonowała jej wszystko po kolei. - Po pierwsze, Ash wysłał lokaja do londyńskiej rezydencji naszej ciotki Isabelli. Okazało się, że właśnie wraca z Kornwalii i spodziewają się jej przyjazdu dziś wieczorem. Ma domy w Kornwalii, Londynie i na jakiejś śródziemnomorskiej wysepce przy wybrzeżu Hiszpanii, dzięki swoim trzem mężom. - Trzem mężom? - zdziwiła się Maura. - Owszem. Jest wdową od pięciu lat, kiedy zmarł mój wuj Henry Wilde. To półkrwi Hiszpanka - jej ojciec był hiszpański hrabią i znanym dyplomatą. Na pewno pokochasz Bellę. Jest taka urocza i pełna życia. Świetnie pasuje do naszej rodziny, choć weszła do niej tylko przez małżeństwo. Na pewno chętnie zamieszka z nami jako przyzwoitka, żeby twoja wizyta spełniała wymogi dobrego tonu. Kate jednym ciągiem wymieniała kolejne nowiny, odliczając je na palcach.
- Po drugie, Ash napisał zawiadomienie o waszych zaręczynach do gazet. Po trzecie, wysłałam wiadomość do Suffolk, żeby przysłali ci więcej sukien, a w międzyczasie możesz nosić moje. I po czwarte, zwołałam rodzinne spotkanie na dziesiątą rano, żebyśmy się zastanowili, jak uczęstować tego szantażystę Deeringa tym, na co sobie zasłużył. Skye bardzo chętnie nam pomoże, poprosimy też o radę Jacka, Quinna i wuja Corneliusa. - Widzę, że nie traciłaś czasu - mruknęła Maura, na poły rozbawiona, na poły zakłopotana, że cała rodzina angażuje się w jej osobiste sprawy. - Wiesz Kate, czuję się nieswojo z tym, że wy wszyscy tak się dla mnie fatygujecie... - Daj spokój. Ash uprzedził mnie, że nie będziesz chciała przyjąć pomocy, ale przecież każdemu od czasu do czasu należy się odrobina wsparcia. Wiesz zresztą, że sama nie wygrasz z Deeringiem. I wcale nie musisz tego robić, bo wszyscy chętnie ci pomożemy. Nawet nie próbuj się mi sprzeciwiać. Ja mam to szczęście, że zawsze, w każdej sytuacji mogę liczyć na pomoc rodziny. Ty do tej pory nie miałaś nikogo, ale to się właśnie zmieniło. Tak oto Maura spędziła pierwszy dzień pobytu w rezydencji Beaufortów na naradach rodzinnych. Kiedy skończyła śniadanie i włożyła suknię, poszły razem do biblioteki, gdzie rodzina Wilde'ów zazwyczaj spotykała się na poważne rozmowy. - Zwykle takie spotkania prowadzi Ash - opowiadała jej Katharine. Jest najstarszy, więc to on trzyma ster. Po śmierci rodziców wziął na siebie prawie całą odpowiedzialność za rodzinę. Zwykle go słuchamy i powierzamy mu przywództwo. Ash czekał już w bibliotece. Kiedy wstał na powitanie Maury, ciepły błysk w jego oczach przypomniał jej o namiętnym pocałunku, jakim obdarzył ją poprzedniej nocy. Wuj powitał ją bardziej oficjalnie, ale niemniej serdecznie. Znał ją dobrze z czasów wcześniejszych odwiedzin w Beuuvoir. Lord Cornélius Wilde był uczonym, ogólnie poważanym za studia nad klasykami. Siwe włosy i gęste brwi rzeczywiście nadawały mu
wygląd naukowca, ale szczupła, wysoka i wyrafinowana sylwetka zdradzały wrodzoną arystokratyczną elegancję. Maura doskonale wiedziała, że lord Cornelius, choć niezwykle inteligentny, nie przepada za towarzyskimi spotkaniami. Nie zdziwiła się więc, gdy uprzejmie przeprosił, że nie weźmie udziału w dyskusji, przeniósł się na wygodny fotel przed kominkiem, założył okulary i zagłębił się w jakimś oprawnym w skórę tomie. Ledwie Ash zaprosił Maurę i Katharine by usiadły przy dużym stole pod oknem z widokiem na ogród, gdy do biblioteki wszedł jego przystojny cioteczny brat, lord Jack Wilde. Długie, kruczoczarne włosy i niedogolony podbródek nadawały mu zawadiacki wygląd, a żartobliwe, niefrasobliwe zachowanie nieraz doprowadzało Kate do rozpaczy. Lord Jack klepnął Asha po ramieniu, i bezceremonialnie wyraził zdziwienie z powodu jego zaręczyn. - To był ciężki szok, braciszku, że dałeś się usidlić. Nie przypuszczałem, że ci się to przytrafi, pomimo oczywistej pokusy, jaką stanowi tak urocza dama... - Z tymi słowy odwrócił się do Maury i pocałował ją w policzek. - Witamy w klanie Wilde'ów skandali-stów, panno Collyer. Z radością powitam panią jako siostrę, ale mam nadzieję, że wie pani, w co się pakuje, wiążąc się z takim libertynem jak mój brat. Maura zarumieniła się na to pochlebstwo, ale przy tym spojrzała pytająco na Asha. - Powiedziałeś mu, że zaręczyliśmy się tylko na krótko, prawda? - Owszem, wie o tym - odparł sucho Ash, spoglądając na Skye i jej starszego brata Quinna, którzy właśnie weszli do biblioteki. Skye serdecznie objęła Maurę, a hrabia Traherne pochylił się nad jej dłonią. Oboje byli blondynami, podobnie jak Maura, ale Skye miała nieco jaśniejsze włosy od brata. Byli też niebieskoocy, w odróżnieniu od Asha i Kate, których oczy miały przenikliwy, zielony odcień, oraz lorda Jacka o ciemnobrązowych tęczówkach. Lord Traherne emanował podobną arystokratyczną elegancją i przenikliwą inteligencją
co jego wuj, lecz z kąśliwym poczuciem humoru i upodobaniem do przygód, które były kompletnie obce starszemu panu. Kiedy wszyscy usiedli przy stole, Ash opowiedział im, czym zajmował się razem z Maurą przez ostatnich kilka dni, szczegółowo opisując uprowadzenie ogiera z Londynu, a potem wyjaśniając, dlaczego postanowili wrócić i zdementować podłe pomówienia Deeringa na temat jej zmarłego ojca. Maura cieszyła się, że nawet nie wspomniał o ich fizycznym zbliżeniu, ale pytań o zaręczyny nie udało się uniknąć. Na szczęście, kiedy Jack zaczął jej dokuczać, że została Kopciuszkiem u boku jego brata, Skye przyszła jej z pomocą. - Przestań dręczyć Maurę, Jack - wtrąciła słodko - bo zmienię twoje życie w piekło. Spojrzał na nią z udawanym przerażeniem, a potem odparł, z rozbawieniem cedząc słowa: - Będzie musiała znosić jeszcze gorsze docinki, jeśli chce z nami przebywać. Ale nie ukrywam, że traktowałbym ją łagodniej, gdyby obiecała, że sprzeda mi jednego ze źrebaków po tym jej słynnym ogierze. Maura nie mogła się nie uśmiechnąć na tak wyraźną sugestię, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, lord Traherne dodał: - O ile pamiętam, fatalnie gra pani w krykieta, panno Collyer, ale za to zdołała pani poprawić umiejętności jeździeckie Skye, co mnie nie udawało się od wielu lat. Rzeczywiście, Maura nauczyła się od Katharine i Skye grać w krykieta, bardzo męski sport. Dziewczęta uprawiały go od dziecka z braćmi, którym brakowało graczy do drużyny. Ona z kolei pomogła obu przyjaciółkom poprawić dosiad. Skye ze śmiechem odparła jego zarzuty, co przerodziło się w sprzeczkę na temat jego umiejętności nauczycielskich i jej talentów jeździeckich, ale mimo tych docinków wyraźnie było widać łączące ich serdeczne uczucie. Jakby na potwierdzenie, Katharine pochyliła się ku niej i szepnęła jej do ucha:
- Nieraz się sprzeczamy i dokuczamy sobie bez litości, ale jeśli któreś z nas znajdzie się w kłopotach, będziemy walczyć po jego stronie na śmierć i życie. Takie są zalety posiadania kochającej rodziny, nawet jeśli jej członkowie bez przerwy cię prowokują i wtykają nos w twoje sprawy. To rzeczywiście zalety, pomyślała Maura z zazdrością. Zawsze marzyła o kochającej się, serdecznej rodzinie, choć Priscilla od samego początku to uniemożliwiła, upierając się przy wysłaniu Maury do szkoły z internatem, z dala od ukochanego ojca i przyjaciółek. Serdeczność Wilde'ów obudziła w niej dawne tęsknoty, które na szczęście poszły w zapomnienie, gdy lord Jack skierował rozmowę na baśnie i mitycznych kochanków, dodając na koniec: - Jaka szkoda, że wuj nabija Kate głowę takimi radykalnymi, literackimi konceptami. Na te słowa lord Cornelius spojrzał znad książki z potulnym wyrazem twarzy: - Zapewniam cię, że wcale jej nie zachęcałem. Sama wysnuła tę hipotezę o kochankach po lekturze legend. Ja tylko dołożyłem naukowe argumenty. - Może odłóżmy na bok jej teorie, bo na razie mamy ważniejsze sprawy - odezwał się Ash. - Zastanówmy się, jak pomścić ojca panny Collyer. - Domyślam się, że masz już jakiś pomysł? - zapytał lord Jack. - Właśnie. Wymyśliłeś coś? - zawtórowała mu Maura. - Owszem - odparł Ash. - Trzeba zmusić Deeringa, by cofnął swoje oskarżenia i przyznał się, że skłamał, zarzucając twojemu ojcu grę znaczonymi kartami. - Czy to jest w ogóle możliwe? Ash skinął głową. - Uważam, że tak, ale musimy wszystko dobrze przemyśleć i zaplanować. Przede wszystkim trzeba go powiadomić, że ogier jest obecnie w moim posiadaniu, bo to go najbardziej zirytuje. Zamierzam też dać mu do zrozumienia, że jesteś obecnie pod moją opieką. Nie łudzę się, że zignoruje tę kradzież. Jest na to zbyt dumny, więc
może nawet próbować się mścić za tę oczywistą obrazę jego godności. - Osobiste ostrzeżenie będzie skuteczniejsze - poradził Traherne. - Zgoda - przytaknął Ash. - Chcę się do niego wybrać, gdy tylko skończymy rozmowę. Dobrze byłoby też rozgłosić moje zaręczyny z panną Collyer, żeby jego porażka była jak najbardziej publiczna. Dziś po południu ukaże się ogłoszenie w gazetach, ale nie wątpię, że stać nas na więcej. Przez chwilę cała rodzina przyglądała mu się z namysłem. Potem Skye kiwnęła głową. - Napiszemy razem z Kate liściki do naszych znajomych i postaramy się, żeby na mieście zrobiło się głośno o waszych zaręczynach. Jack z Quinnem mogą się dziś wybrać na miasto, żeby potwierdzić te pogłoski. - Dobrze byłoby, gdybyście pokazali się publicznie razem z Mau-rą. Mamy na dzisiejszy wieczór sporo zaproszeń. Możemy też wybrać się do teatru przy Drury Lane na to samo przedstawienie co Deering. Z jego loży widać naszą, a wasze pojawienie się razem będzie dla niego kolejnym powodem do irytacji - dodała Katharine. - Dobry pomysł. Niech się dusi ze złości, do czasu, gdy wymyślimy jak przywrócić dobre imię Noaha Collyera. - Prawdę mówiąc - odezwała się cicho Maura - w tej chwili bardziej martwię się o moje siostry przyrodnie niż o zemstę za ojca. Im przede wszystkim należy się ochrona. Obawiam się, że Deering zechce je użyć jako pionków w rozgrywce ze mną. Według mojej macochy groził, że je zrujnuje, i nie wątpię, że ma takie możliwości. Wystarczy jego jedno słowo, by zniszczyć jakiekolwiek ich szanse na małżeństwo. Katharine i Skye od razu ją uspokoiły. - Weźmiemy twoje siostry pod opiekę i zapoznamy je z odpowiednimi kawalerami z naszego towarzystwa - obiecała Skye w chwili, gdy na progu biblioteki stanął lokaj, starając się zwrócić na siebie uwagę Asha.
- Przepraszam, milordzie. Dwie młode damy przybyły z wizytą do panny Collyer. Mówią, że to poważna sprawa. Nazywają się Hannah i Lucy Collyer. - Uderz w stół - mruknął lord Jack. - Może już mają kłopoty - odparła Maura, zaniepokojona niespodziewanymi odwiedzinami, choć wiedziała, że dziewczęta często popadają w przesadę. Nie miała ochoty przerywać rodzinnej narady, ale zaniepokoiła się, że Deering już zdążył im czymś zaszkodzić. Posłała Ashowi przepraszające spojrzenie. - Przepraszam, ale powinnam z nimi porozmawiać o tej „poważnej sprawie". - Idź do nich. Prawie już kończymy. - Czy mógłbyś powiedzieć Deeringowi, że moje siostry też są pod twoją opieką? - poprosiła go wprost. - Oczywiście. Chyba w to nie wątpiłaś? - Dziękuję - szepnęła, ogarniając pełnym skruchy spojrzeniem całą jego rodzinę. Wszyscy panowie wstali, gdy pospiesznie wychodziła z biblioteki. Lokaj poprowadził ją do małego salonu, w którym zastała Hannah i Lucy, tak zdenerwowane, że nawet nie usiadły, tylko chodziły. Obie podbiegły, objęły ją mocno i zaczęły mówić na wyprzódki. Z początku niewiele rozumiała z ich nieskładnych wypowiedzi, ale w końcu dotarło do niej, że gorąco ją przepraszają za to, że matka była dla niej tak okrutna i wyrzuciła ją z domu. Próbując uwolnić się z ich uścisków, Maura próbowała je uspokoić. - W ogóle się tym nie przejęłam, naprawdę. Wszystko u was w porządku? Lord Deering nic wam nie zrobił, prawda? Młodsza z dziewcząt, Lucy, uroniła łzę. - Nie, skądże. Przynajmniej jak na razie. Wszystko jest w porządku, Mauro. Chciałyśmy ci po prostu powiedzieć, że jesteśmy oburzone tym, że mama wyrzuciła cię z twojego własnego domu! - Tak, to było okropne! - dodała Hannah, równie poruszona jak siostra. - Tym bardziej, że to my najbardziej ucierpimy z powodu twojego wygnania. Nie chcemy tracić naszej siostry, Mauro.
Dostrzegając ironię losu, która kazała jej pocieszać siostry, choć to ją przecież wygnano z rodzinnego domu, Maura uśmiechnęła się do nich serdecznie. - Nigdy mnie nie utracicie, siostrzyczki. Ale wasza matka nie będzie zadowolona, że mnie odwiedzacie. Hannah zmarszczyła brwi. - Wręcz przeciwnie. Mama pozwoliła nam do ciebie przyjechać. Nawet nas do tego zachęcała i dała nam powóz. Maura musiała mieć sceptyczną minę, bo Lucy pospieszyła z wyjaśnieniami. - Mama powiedziała, że żałuje tego, że wczoraj cię wyrzuciła. - Naprawdę? - spytała zaskoczona Maura. - Tak, z powodu twoich zaręczyn z lordem Beaufort, rozumiesz? Poczuła, jak wargi wykrzywiają jej się w ironicznym grymasie. - Owszem, teraz rozumiem. Priscilla wyraźnie uznała, że markiz ma większą siłę przebicia od wicehrabiego, i że popełniła piramidalne głupstwo, robiąc sobie wroga z przyszłego męża swojej przyrodniej córki. Teraz pewnie będzie się starała przypodobać Ashowi, tak jak kiedyś Noahowi Collyerowi. Hannah weszła w słowo siostrze. - Stwierdziła, że za bardzo się pospieszyła i mówi, że możesz wrócić do domu. Ale my z Lucy uważamy, że nie powinnaś się zgadzać tak od razu. Niech się trochę lepiej postara... Pod warunkiem, że nie masz nic przeciwko temu, Mauro. - Hannah rozejrzała się po eleganckim salonie z jedwabnymi tapetami, aksamitnymi zasłonami i kosztownymi, tapicerowanymi meblami z różanego drzewa. - Ten dom jest taki wspaniały, że nie ucierpisz z tego powodu, prawda? Pewnie będziesz tu o wiele szczęśliwsza. Tylko nie zapomnij o nas. - Dobrze wiesz, że nigdy bym o was nie zapomniała - odparła Maura. - Na razie będę się trzymać od was z daleka; tak będzie najlepiej dla was. Wasza matka miała rację. Jeśli się zbliżymy, gniew Deeringa może spaść na wasze niewinne główki. - Niech tam! - wykrzyknęła lojalnie Lucy.
Hannah nie była tego jednak taka pewna. - To rzeczywiście poważna sprawa. Mama boi się, że on zniszczy nasze szanse, żeby znaleźć męża. Po tym całym skandalu, jedno słówko wicehrabiego Deering wystarczy, żeby odsunąć od nas wszystkich kandydatów. Ale to nie powinno się liczyć. Zresztą, i tak jakoś nie widzę tych tłumów zalotników pod naszymi drzwiami. - Owszem, to się liczy - sprzeciwiła się Maura. - Ale obiecuję wam, że groźby Deeringa nigdy się nie spełnią. Moje przyjaciółki chcą was wziąć pod opiekę. Jeśli cała rodzina Wilde'ów stanie po waszej stronie, Deering nie zdoła was zrujnować. Szczerze mówiąc, Skye i Katharine zaproponowały, że wprowadzą was w towarzystwo i postarają się was zapoznać z odpowiednimi dżentelmenami. - Och, to byłoby niesamowite! - wykrzyknęła Lucy. Jej siostra przytaknęła. - Mamie bardzo by to ulżyło. Mnie też, pomyślała Maura, wdzięczna swoim przyjaciółkom za pomoc. Choć z drugiej strony, byłoby to dla niej kolejne zobowiązanie zaciągnięte wobec Asha i jego rodziny - nie tylko za ochronę dziewczynek, ale za zapobieżenie morderstwu. Bo gdyby Deering odważył się skrzywdzić Hannah albo Lucy, udusiłaby go gołymi rękoma albo zastrzeliła z pistoletu, a potem naprawdę wtrącono by ją do więzienia i powieszono - tym razem za zamordowanie szlachcica, a nie za taki drobiazg jak kradzież konia. Kiedy Maura uspokajała swoje siostry, Ash naradzał się z Qui-nnem w bibliotece. Reszta rodziny już się rozeszła. Skye i Kate zasiadły w salonie i zajęły się korespondencją, Jack pojechał do domu, a wuj Cornelius przebierał się przed spotkaniem z jakimś uczonym kolegą. Quinn został, żeby wraz z Ashem zastanowić się nad sposobami pokonania wicehrabiego. - Miałbyś nad nim największą przewagę - powiedział - gdybyś udowodnił, że jest nie tylko kłamcą, ale i oszustem. Czy podczas tej rozgrywki z Collyerem karty były naprawdę znaczone? A jeśli tak, kto to zrobił? Jeśli to Deering, może spróbować tej sztuczki jeszcze
raz, jeśli stawka będzie wystarczająco wysoka. Gdybyś zagrał z nim w karty, mógłbyś go jakoś zdemaskować. - Doskonały pomysł - odparł Ash, kiwając głową z namysłem. -Cieszę się, że od czasu do czasu wykorzystujesz ten swój genialny umysł do przyziemnych spraw. Quinn uśmiechnął się w odpowiedzi. - Daj mi znać, jeśli będziesz potrzebował pomocy. Z radością skorzystam z okazji. - Może kiedyś w przyszłości. Tym razem chciałbym, żeby panna Collyer miała jak największy udział w tej sprawie. Ma z nim poważne rachunki do załatwienia i powinna mieć satysfakcję z doprowadzenia go do klęski. - To zrozumiałe - mruknął Quinn. - Natomiast dalej nie rozumiem, dlaczego tak łatwo dałeś się złapać na tę naciąganą teoryjkę Kate. Jeszcze kilka dni temu chciałeś być kowalem własnego losu . - Dalej tego chcę - sprzeciwił się Ash. - Jesteś pewny, że naprawdę ją kochasz? Ash zawahał się. - Jeszcze nie wiem. W rozbawionych, błękitnych oczach kuzyna lśniła ironia i łatwy do przewidzenia cynizm. Z całej rodziny Quinn był najmniej skłonny uwierzyć w niepopartą żadnymi dowodami tezę, że ludzie mogą być sobie przeznaczeni. Ash uznał, że ze względu na ich serdeczną przyjaźń, kuzynowi należą się bliższe wyjaśnienia. - Pewnie niedługo się dowiem. Choć trudno w to uwierzyć, cała ta sprawa zaczęła się ledwie trzy dni temu. Nasze zaręczyny będą dobrą próbą. - Umilkł na chwilę, a potem dodał: - Muszę przyznać, że rzeczywiście coś do niej czuję. Tylko błagam cię, nie mów nic Kate, bo cię zabiję. Quinn odpowiedział bolesnym uśmiechem. - Za nic w świecie. Niech się za bardzo nie wczuwa w rolę swatki. Wstał i przyjacielsko ścisnął Asha za ramię. - Błagam cię, nie zapominaj, że moja wolność zależy tylko odo ciebie. Kate
zadręczy nas wszystkich, jeśli zakochasz się po uszy w swojej wybrance z legendy. Słowa kuzyna sprawiły, że Ash zadumał się nad swym skomplikowanym uczuciem do Maury. To prawda, że beztroskie kawalerskie życie zaczęło tracić dla niego urok. Nie zamierzał skończyć jak wuj Cornelius, samotny i niekochany, jeśli nie liczyć uczuć rodzinnych. Poza tym, musiał przyznać sam przed sobą, że żadna kobieta do tej pory nie pociągała go tak jak ta lisica o włosach barwy miodu, która w zeszłym tygodniu wtargnęła w jego życie z takim impetem. Podziwiał ją coraz bardziej. Była odważna, inteligentna, sprytna, namiętna i piekielnie zmysłowa, a przy tym wszystkim przyjazna i bezpośrednia. Idealnie pasowała od jego lojalnej, kochającej i błyskotliwej rodziny. Ale to nie oznaczało, że było gotów na tak poważny krok jak ślub z Maurą, a nawet na to, by zaryzykować i oddać jej serce. Z drugiej strony, z każdą chwilą pragnął jej coraz bardziej, a świadomość, że mieszkają pod tym samym dachem, stanowiła coraz większe wyzwanie dla jego honoru, i co więcej, dla jego ciężko doświadczonej siły woli. Deeringa nie było w domu, więc Ash ruszył dalej, do klubu White'a, gdzie wicehrabia czasem zaglądał na lunch. Znalazł go tam, usadowionego na wygodnej kanapie i pogrążonego w lekturze „Kroniki wyścigów konnych". - Oto człowiek, którego właśnie szukałem - odezwał się Ash beztrosko, usiadł na krześle i opowiedział mu o losach ogiera. Trzeba przyznać, że Deering całkiem dobrze ukrył gniew, i poczęstował markiza jedynie lodowatym spojrzeniem. - Ciekaw byłem, jak ta diablica przechytrzyła moich stajennych mruknął. - Powinienem się domyślić, że miała wspólnika. - Skądże znowu, kradzież to wyłącznie moja sprawka - zełgał Ash. Wyprowadziłem konia bez żadnego problemu. Powinieneś bardziej dbać o bezpieczeństwo twojego majątku, przyjacielu.
Docinek odniósł pożądany skutek, bo Deering wyraźnie spochmurniał. - Radzę, żebyś zapomniał o całej sprawie - zaproponował Ash. Lepiej będzie dla ciebie, jeśli rozpowiem, że zabrałem ogiera za karciane długi, a nie, że pokonała cię młoda dziewczyna, która tylko chciała odebrać swoją własność. Nie wspominając o tym, że ta diablica, jak ją nazywasz, obiecała zostać moją żoną - dodał z miłym uśmiechem. Z olbrzymią satysfakcją obserwował, jak na twarzy wicehrabiego pojawia się zimna furia. Mimo wszystko, Deering przez długą chwilę siedział w lodowatym milczeniu. W końcu warknął: - Popełniasz błąd, biorąc jej stronę w tej sprawie, Beaufort. Lepiej nie rób sobie ze mnie wroga. - Mógłbym to samo poradzić tobie - odparł beztrosko Ash. -Pozwól, że będę mówił wprost. Wszystkie twoje działania przeciwko mojej przyszłej żonie będę traktował, jak wymierzone przeciwko mnie samemu. Dotyczy to również jej przyrodnich sióstr. Jasne? Deering tak mocno zacisnął palce na gazecie, że rozdarł ją w dwóch miejscach. Poprzestając na tym ogólnym ostrzeżeniu, Ash wstał, skłonił się lekko, odwrócił i wyszedł. Nie było to wypowiedzenie otwartej wojny, ale w razie potrzeby postanowił uciec się nawet do taktyki spalonej ziemi. Zamierzał zmusić Deeringa do odwołania wszystkich kłamstw, by przywrócić dobrą reputację zmarłego ojca Maury.
16 Choć Maura nie miała żadnych oczekiwań, przeprowadzając się do posiadłości Asha, wkrótce przekonała się, co oznacza gościna u Wilde'ów, którzy wkładali całe serce we wszystko, co robili. Cała rodzina od samego początku zwarła szeregi wokół niej, jakby już do niej należała. Wszyscy jej członkowie pojawili się na dwóch wybranych wieczorkach, podczas których zebrana licznie śmietanka towarzyska naocznie przekonała się, że markiz Beaufort rzeczywiście się zaręczył i okazuje głębokie oddanie swojej uroczej narzeczonej, za którą wciąż ciągnie się cień skandalu. Naturalnie, wśród zebranych krążyły płotki o rozgrywce panny Collyer z lordem Deering, ale prawie nikt nie podejrzewał, że to ona stała za uprowadzeniem ogiera ze stajni wicehrabiego. Lady Isabella Wilde również przyłączyła się do kampanii na rzecz Maury. Późnym wieczorem, kiedy cała rodzina wróciła do domu i zebrała się w salonie, by omówić następne posunięcia, uderzająco piękna, kruczowłosa wdowa przybyła jak powiew świeżej, nadmorskiej bryzy. Katharine miała rację, twierdząc, że Bella dosłownie promieniuje żywotnością. Lord Cornelius znowu zasnął w kącie salonu, ale jego siostra, wysłuchawszy krótkiej relacji o tym, co spotkało Maurę i o planach działania, obudziła go i kazała wziąć udział w rozmowie. Postanowili, że pojawią się na kilku następnych wieczorkach towarzyskich, żeby widziano ich na mieście. Isabelli udało się na-
wet namówić Corneliusa, żeby się ruszył z domu pod pretekstem, że ciągłe siedzenie z nosem w książkach zaszkodzi mu na zdrowie. W związku z tym, w następnym tygodniu cały klan urabiał socjetę dla sprawy Maury, która z podziwem i fascynacją obserwowała, jak Wilde'owie oczarowują londyńską arystokrację. Nic dziwnego, że byli tak częstymi bohaterami skandalów miłosnych, skoro bez trudu udało im się zauroczyć całą śmietankę towarzyską. Jej przyrodnie siostry również ogromnie na tym skorzystały. Kiedy Skye spytała, co przeszkadza dziewczętom w znalezieniu mężów, Maura odpowiedziała szczerze: - Zważywszy na zachwianą reputację naszej rodziny, znalezienie odpowiednich kandydatów będzie trudne bez zachęty w postaci sporego posagu albo niesłychanej urody. Ale Hannah ma głos jak anioł, a Lucy doskonale gra na fortepianie. - W takim razie zorganizujemy wieczorek muzyczny, żeby zaprezentować ich talenty i pokazać je w jak najlepszym świetle -stwierdziła Skye. - Zaprosimy wraz z Kate kilku potencjalnych zalotników; braciom też każemy przyprowadzić wszystkich ich niezajętych przyjaciół. A ponieważ dziewczęta muszą zabłysnąć, moja krawcowa uszyje im nowe suknie. Kiedy Maura zaczęła protestować, Skye grzecznie ucięła jej sprzeciwy. - Zaufaj mi, Mauro. Nasza protekcja dla Hannah i Lucy najlepiej obroni je przed Deeringiem. Nie poprzestając na tym, Skye zorganizowała wyprawę na Bond Street po nowe dodatki do sukien, a Ash ją sfinansował. Maura źle się czuła, przyjmując tak kosztowne prezenty, ale jej sprzeciwy uciszono w jednej chwili. - Bzdura, rozliczysz się później - stwierdziła Skye, biorąc ją pod ramię. - Powinnaś już się zorientować, że nasza rodzina trzyma się razem. Od zawsze występujemy wspólnie przeciwko światu, a ty na dobre stałaś się członkiem naszego klanu. Maura nie była przekonana, czy zasłużyła na tak wielkie wyróżnienie, aż do pierwszego wieczoru po przyjeździe Isabelli, kiedy
cała rodzina zebrała się na kolacji przy Grosvenor Square przed wyjściem na galowy wieczór. Najpierw spotkali się w salonie. Potem, przy kolacji, Maurę posadzono po prawej stronie Asha. Trochę się denerwowała przed tym oficjalnym posiłkiem, ale wkrótce poczuła się jak ryba w wodzie. Udało jej się nawet zdobyć sympatię Jacka, kiedy obiecała, że sprzeda mu roczniaka po Emperorze prywatnie, omijając aukcję u Tattersala, gdzie odbywał się handel najlepszym materiałem hodowlanym w całej Anglii. Jack teatralnym gestem położył dłoń na sercu, ostrzegając Asha: - Zakochałem się w twojej narzeczonej po uszy. Jeśli się z nią nie ożenisz, ja to zrobię. Maura zaśmiała się z tego absurdu. Ale dzięki jego entuzjazmowi wiedziała już, jak ma się rozliczyć z Ashem. - Zwrócę ci wszystkie koszty, jakie poniosłeś przez ten tydzień -mruknęła do niego, kiedy uwaga całej rodziny skupiła się na jakiejś opowieści Isabell. - Pomyślałam, że dam ci jedno ze źrebiąt Empe-rora. Jeśli chcesz, możesz wybrać sobie dowolnego konia z mojej stajni. Tegoroczny przychówek będzie naprawdę wart uwagi. - Nie musisz dawać mi takich kosztownych prezentów, ale przyjmę go, żeby uspokoić twoją nadmiernie przerośniętą dumę -odpowiedział łagodnie, ale jego uniesione brwi wyraźnie mówiły, że to był docinek. Rzeczywiście, to duma kazała jej podkreślić, że życzy sobie równego traktowania, bo nie jest Kopciuszkiem bez grosza, który potrzebuje książęcego wsparcia. W końcu rozmowa przy stole zeszła na konie i Isabella wspomniała, że jeden z jej znajomych ze śródziemnomorskiej wyspy Cyreny, niejaki hrabia Hawkhurst, posiada wspaniałą stadninę, której nawet Maura mogłaby mu pozazdrościć. - Hawk od czasu do czasu odwiedza Anglię w poszukiwaniu materiału hodowlanego. Jeśli chcesz, skontaktuję go z tobą. Moglibyście współpracować. Maura chętnie się na to zgodziła.
- Mój masztalerz bardzo chętnie z nim porozmawia. Zawsze staramy się poprawić rasę naszych koni. Pod koniec kolacji miała okazję poznać niezwykły zwyczaj tej rodziny. Damy nie wyszły do salonu na herbatę, zostawiając panów nad porto, ale zostały razem z nimi i wszyscy zaczęli dzielić się ciepłymi opowieściami o swoich rodzicach, żeby zachować o nich żywą pamięć. Wkrótce zaczęła się śmiać serdecznie z ich opowieści. Na koniec wznieśli toast na cześć każdego rodzica po kolei. Widać było, że jest to ich prywatny rytuał. Zaskoczyło ją to kompletnie. Napłynęły dawne wspomnienia o jej własnej rodzinie, o ojcu i matce i o ostatnich dniach, zanim gorączka złożyła ją do grobu. Potem, jeszcze bardziej nieoczekiwanie, Wilde'owie wznieśli szklanice na cześć Noaha Collyera. Maurze ścisnęło się gardło z emocji. Ich współczucie głęboko ją wzruszyło, i oszołomiona zrozumiała, że naprawdę przyjęli ją do rodziny. Kiedy w oczach Asha wyczytała czułość i współczucie, ogarnęło ją poczucie przynależności, jakiego nie zaznała od dzieciństwa. Udało jej się podziękować uśmiechem, potem przełknąć łzy i przyłączyć się do ogólnej radości. Jej marzenie o końcu samotności spełniło się z nawiązką, a uczucie przynależności wcale się nie rozwiało. Nie sposób było czuć się osamotnioną wśród tej wspaniałej rodziny. Niesłychany cud sprawił, że związała się z tymi ludźmi i cieszyła się tym mimo świadomości, że to wszystko jest chwilowe i potrwa tylko do zerwania zaręczyn z Ashem. Niestety, już następnego dnia trzeba było wrócić do rzeczywistości. Maura wstała późno, bo bal trwał do późnej nocy. Po śniadaniu Ash zaprosił ją do swojego gabinetu na rozmowę w cztery oczy. Wyraźnie nie zapomniał, co było głównym powodem ich zaręczyn. - Nasza ofensywa przeciw Deeringowi nie może ustać, więc zacząłem obmyślać plan - zaczął z miejsca. - Opowiedz mi ze
szczegółami, dlaczego uważacie, że oskarżenia przeciwko twojemu ojcu były fałszywe. Mówiłaś, że Deering zwabił go do jakiejś szulerni. Wiesz, gdzie to było? I w co grali? Maura z trudem wracała myślą do tych strasznych czasów, ale wzięła się w karby, żeby beznamiętnie odpowiedzieć na pytania Asha. - Zdaje mi się, że to był klub Suttera, choć nie znam jego adresu. Wiem na pewno, że grali w oko, bo bardzo często grywałam w to z tatą w dzieciństwie. - Wiesz, czy talia była naprawdę znaczona, czy Deering fałszywie oskarżył o to ojca? Maura ściągnęła brwi, próbując sobie przypomnieć szczegóły. - Przynajmniej kilka kart było znaczonych. Na pewno był wśród nich as kier. Tata mówił, że w rogu było małe zadrapanie. Ten as jakimś cudem upadł na podłogę obok jego krzesła. Podejrzewał, że Deering go tam ukradkiem rzucił. Czemu pytasz? - Bo jeśli Deering oszukał raz, to prawdopodobnie zrobi to znowu. Zamierzam dać mu okazję, zapraszając go na przyjacielską rozgrywkę. Ten pomysł zaniepokoił Maurę. - Wiesz, że może oskarżyć cię o oszustwo? Ash uśmiechnął się chytrze. - Mam na to szczerą nadzieję, bo będę na to gotowy. Jeśli przyłapię go na gorącym uczynku i ujawnię jego metody, będziemy dużo bliżsi udowodnienia niewinności twojego ojca. Wcale nie była pewna, czy ten plan się powiedzie. - Dlaczego Deering miałby z tobą zagrać? - W nadziei, że odzyska twojego ogiera. - A nie zacznie czegoś podejrzewać, jeśli nagle zaproponujesz mu szansę na spełnienie jego marzeń? - Wymyśliłem całkiem sensowne uzasadnienie - odpowiedział. -Powiem, że chcę odzyskać umowę sprzedaży Emperora, żeby ci ją dać w prezencie ślubnym. Powinien w to uwierzyć. Maura zmarszczyła brwi jeszcze bardziej, zastanawiając się nad różnymi możliwościami.
- A jeśli nie będzie oszukiwał w grze? - Wtedy będę musiał użyć niegodnej taktyki, jaką on sam zastosował przeciwko twojemu ojcu. Wciągnę go w taką samą pułapkę w obecności świadków, a potem zgodzę się wycofać oskarżenie, jeśli on uniewinni twojego ojca. W razie potrzeby, chętnie zejdę do jego poziomu i wymuszę podstępem przyznanie się do winy. Ale uważam, że on ucieknie się do tych samych metod co wtedy. - To znaczy, będzie próbował oszukać cię tak samo jak mojego ojca? - Tak jest - potwierdził Ash. - Podejrzewam, że albo sam oznaczył karty, albo ktoś inny w klubie zrobił to za niego, żeby Deering mógł zaprzeczyć ewentualnym oskarżeniom. Albo zastosował jakąś sztuczkę z lustrami. Poproszę Jacka, żeby mi doradził, jakich sztuczek mogę się spodziewać, Jack spędza dużo czasu na grze w karty. Może nawet bywał u Suttera. Poza tym, w odróżnieniu od twojego ojca, będę się dobrze pilnował. Maura powoli skinęła głową, z ostrożną aprobatą. - Powinnam się domyśleć, że weźmiesz pod uwagę wszystkie okoliczności. A co będzie, jeśli Deering nie podejmie wyzwania? - Zaufaj mi, na pewno podejmie. Wmanewruję go w tę grę, jeśli będzie taka potrzeba. Doprowadzę go do szału, bo ludzie w złości tracą opanowanie. - Z przyjemnością ci w tym pomogę - mruknęła. - Nic z tego, moja lisiczko - odparł pospiesznie. - Nie możemy dawać mu nowych powodów, by się na tobie mścił. Chcę, żeby jego gniew obrócił się przeciwko mnie. Opiekuńczość Asha w dalszym ciągu doprowadzała ją do rozpaczy, a teraz dodatkowo zaniepokoiła ją jego nonszalancja. - Nie podoba mi się, że wystawiasz się na jego ataki. To może być niebezpieczne. - Wątpię. Deering zwykle się wycofuje w obliczu poważnej opozycji. Ale z powodu dawnej wrogości między wami, ty powinnaś sprawiać wrażenie niegroźnej, a nawet uroczej. Uniosła brwi.
- Uroczej? Chyba widzisz, że bycie uroczą to nie mój styl. Zresztą nawet gdybym taka była, na pewno nie próbowałabym oczarowywać tego okropnego typa. Ash uśmiechnął się, wyraźnie nieprzekonany. - Bez wysiłku zauroczyłaś całą moją rodzinę kochanie. Jack wczoraj oświadczył publicznie, że cię kocha. Z Deeringiem pójdzie ci jeszcze łatwiej. - Tylko, że Jacka naprawdę lubię, a Deeringa po prostu się brzydzę, z całego serca. - Więc przez chwilę udawaj, że jest inaczej, tylko do czasu, gdy dokonasz zemsty. To świetny powód. Kiedy się zawahała, dodał: - Gdyby Deering był koniem, po dwóch minutach jadłby ci z ręki. Pomyśl o nim jak o zbuntowanym koniu, którego musisz przekabacić. - On nie jest koniem - mruknęła. - Nawet nazwanie go końskim zadem byłoby komplementem. Ash ujął jej dłoń i skłonił Maurę, by na niego spojrzała: - Nie pozwól, by chęć zemsty stanęła na drodze do zwycięstwa, kochanie. Masz go tylko przekonać, że chcesz zgody i zapomnienia o dawnych urazach. - Ale dlaczego? - Bo chcemy go zwabić, by zagrał ze mną w karty. - Pewnie masz rację - mruknęła niechętnie. - Dobrze, spróbuję. - Świetnie. Spróbuj też pogodzić się ze swoją macochą - dodał, jakby dopiero co wpadł na tę myśl. - Jak to? - spytała ostrożnie. - Chciałbym, żeby zwróciła się przeciwko Deeringowi. Jeśli zaświadczy, że ukradła ci akt własności i w związku z tym on nabył tego konia nielegalnie, zdobędziemy nad nim sporą przewagę. Maura z początku chciała wyśmiać ten pomysł, pewna, że Priscilla za nic nie wystąpi przeciwko wicehrabiemu. - Sam zrobiłbyś to z większym powodzeniem. Doskonale wiesz, że nasze stosunki są, łagodnie mówiąc, napięte. - Czy nienawidzisz jej tak samo jak Deeringa?
- Skądże znowu. Maura umilkła, zastanawiając się nad długą znajomością ze swoją macochą. W dzieciństwie była urażona, że Priscilla odebrała jej ojca. Kiedy dorosła, musiała przyznać, że szlachcianki bez pieniędzy dość często musiały wychodzić za mąż z pobudek finansowych. Zrozumiała też, że choć ojciec głęboko rozpaczał po stracie żony, był bez niej bardzo samotny. Ta samotność uczyniła go podatnym na wdzięki takich właśnie zalotnic, ale Priscilla jakimś sposobem pomogła mu wypełnić wewnętrzną pustkę. - Szczerze mówiąc, zanim zdradziła mnie, sprzedając Emperora powiedziała Maura cicho - panowało między nami zawieszenie broni. Tylko, że nie mogę zapomnieć jej zachowania po śmierci ojca. Udawała, że wierzy w jego niewinność, ale cały czas mi się wydawało, że ma do niego pretensję za to, że umarł, pozostawiając jej odium tego skandalu. Ash odpowiedział beznamiętnie: - Mimo wszystko, może nam się przydać, Mauro. A w tym przypadku cel uświęca środki. - Jeśli nagle stanę się być wobec niej miła, zacznie podejrzewać podstęp. - Mimo wszystko, spróbuj przeciągnąć ją na naszą stronę. Sobotni wieczór muzyczny wydawany przez Skye dla jej córek będzie po temu najlepszą okazją, bo wtedy sama się przekona, jak wiele mogą skorzystać na naszym poparciu. Maura złożyła dłonie na podołku i skinęła głową. Nie była pewna, czy kiedykolwiek będzie potrafiła traktować Priscillę jak prawdziwą stronniczkę, ale postanowiła przynajmniej spróbować ze względu na ojca. W godzinę później, gdy przebierała się na kolejne popołudniowe wyjście, do jej sypialni zajrzała Katharine. Wysłuchała opowieści o planach Asha i z całego serca zgodziła się z jego strategią. Ale szczerze mówiąc, bardziej ją interesowało, czy zaczął się zalecać do Maury.
- Czy już zaczynasz rozumieć, że Ash jest twoim idealnym partnerem? - naciskała. Maura musiała się uśmiechnąć. - Przykro mi, że cię rozczaruję, ale jeszcze nie. - No cóż, na wszelki wypadek... przyniosłam ci coś, choć ostrzegam, możesz przeżyć szok. - Podała Maurze jedwabny, czerwony woreczek z kilkoma niewielkimi gąbkami i flakonikiem bursztynowego płynu. Ciotka Bella powiada, że gąbka nasączona octem lub brandy zapobiega zajściu w ciążę. To było rzeczywiście szokujące. Maura szeroko otworzyła oczy. - Dostałaś to od lady Isabelli? - Tak. Obie ze Skye zawsze byłyśmy trochę lepiej poinformowane od dziewczynek w naszym wieku, ze względu na braci, ale z drugiej strony nie miałyśmy matki, która opowiedziałaby nam o bardziej intymnych sprawach. Ty zresztą też nie. Dużo wiesz o hodowli koni i innych zwierząt, Mauro, ale nie o fizycznym zbliżeniu między ludźmi. Maura ugryzła się w język, nie chcąc się przyznawać nawet przed najbliższą przyjaciółką, że w zeszłym tygodniu jej brat całkiem sporo nauczył ją o fizycznym zbliżeniu między ludźmi. - Ciocia Bella była zadziwiająco bezpośrednia - wyjaśniła Kate - bo bardzo jej zależy, żebyśmy zachowały kontrolę nad naszym życiem. Kazała mi obiecać, że nie zajdę w ciążę, chyba że sama tego zechcę, żeby nie powtórzyła się historia matki Jacka. Ciotka Clara urodziła nieślubne dziecko, ale my ze Skye nie zamierzamy pójść jej śladem. Szczerze mówiąc, obie mamy nadzieję, że wyjdziemy za mąż, i chciałybyśmy zostać dziewicami aż do nocy poślubnej. Ale jeśli tobie nie zależy na małżeństwie, to nie ma powodu, żebyś żyła w czystości... choć mam szczerą nadzieję, że wybierzesz głębszy, bardziej ugruntowany związek z Ashem zamiast przelotnych namiętności. Maura najchętniej zmieniłaby temat, ale wiedziała, że nie ma szans. - Dlaczego tak bardzo chcesz, żeby twoja teoria o baśniowych związkach tak się sprawdziła, Katharine?
- Bo bardzo mi zależy na tobie i na Ashu, i chciałabym, żebyście byli razem szczęśliwi. To nie jest żaden głupi kaprys, Mauro, ani nie ambicja zostania swatką. Naciskam na was, bo życie jest krótkie i trzeba żyć chwilą. Nasza rodzina wie o tym najlepiej, bo zostaliśmy wszyscy sierotami w młodym wieku. - Umilkła na to smutne wspomnienie, ale po chwili się otrząsnęła. - Jedno jest pewne. Może i gonimy za przyjemnościami, ale dobrze wiemy, że przyjemności są pustą mrzonką, gdy człowiek nie ma miłości. - Ale nie można kogoś zmusić do zakochania - sprzeciwiła się Maura. - Twój brat mnie nie kocha, Kate. Udaje tylko, bo go do tego namawiasz. Kate uśmiechnęła się z niedowierzaniem. - Wyobrażasz sobie Asha, który ulega czyimkolwiek namowom? Nawet moim? - Kiedy Maura nie odpowiedziała, jej przyjaciółka dodała z przekonaniem: - Proszę cię tylko, żebyś dała szansę miłości. Jeśli go pokochasz, i to z wzajemnością, będziesz obłędnie szczęśliwa. Fakt, prawdziwa miłość do Asha byłaby czystą ekstazą, pomyślała Maura. Nawet szczera przyjaźń łącząca ją z Kate i Skye nie pomogła wypełnić pustki w jej sercu. Ale czy Ash mógłby ją pokochać? To prawda, wprowadził ją do rodziny i otoczył opiekuńczym kokonem miłości, ale to była miłość rodzinna - głęboki związek pomiędzy braćmi i siostrami. Nie romantyczne, namiętne uniesienia miłości. Choć udawał, że jest w niej zakochany, kiedy widziano ich razem publicznie, ale było to udawane oddanie, które miało przekonać socjetę, że naprawdę się zaręczyli. Maura westchnęła z żalem. Nie wierzyła w bajki ani w przeznaczonych sobie kochanków, a jednak..; dlaczego tak bardzo pragnęła, by udawana miłość Asha stała się rzeczywistością?
17 Pytania na temat uczuć Asha zostały bez odpowiedzi, natomiast jeszcze tego samego wieczoru nadarzyła się okazja do rozmowy z lordem Deering. Wprawdzie nie w teatrze przy Drury Lane, jak planowali, ale na wieczorku tanecznym u lorda i lady Pelham, którzy byli bardzo wysoko notowani w londyńskich kręgach politycznych. Większość obecnej arystokracji miała maski i domina, ale Deering gardził przebierankami, więc łatwo go było rozpoznać. Kiedy Maura wypatrzyła go po drugiej stronie sali, w pobliżu wazy z ponczem, odeszła od Asha i podeszła do służącego, by napełnił jej szklankę. Wracając, zbliżyła się do Deeringa i posłała mu ostrożny uśmiech. - Miło cię znowu widzieć, milordzie. Jego mina, jak zwykle znudzona, spochmurniała, gdy rozpoznał Maurę pod maską. Nie przestawała się uśmiechać, zdecydowana zachować spokój i przynajmniej być sympatyczna, jeśli nie urocza. - Cieszę się, że zdarzyła się okazja by zamienić z panem kilka słów. Chciałabym przeprosić za moje niegrzeczne zachowanie przy okazji naszego niedawnego spotkania, milordzie - powiedziała, mając na myśli spięcie w Hyde Parku, kiedy zdzieliła go jego własną szpicrutą. W odpowiedzi na jego podejrzliwe spojrzenie, dodała słodko, jakby wcale nie targał nią gniew za to, że Deering uderzył niewinnego konia:
- Wtedy byłam bardzo zdenerwowana stratą mojego ogiera, ale teraz, gdy wszystko się ułożyło, chętnie zapomnę o naszych wcześniejszych niesnaskach. Deering mruknął coś z wyraźną irytacją i odwrócił się od niej. Ale Maury nie tak łatwo było się pozbyć. - Kuzynka lorda Beaufort, lady Skye Wilde, wydaje jutro koncert w domu swojego brata, lorda Traherne. Wystąpią tam moje przyrodnie siostry i miło by nam było, gdyby zaszczycił pan nas swoją obecnością. Deering rzucił jej przez ramię kwaśne spojrzenie. - Dlaczego, do jasnej cholery, miałbym was zaszczycić? - Bo to byłby dowód, że nie ma między nami wrogości. Poza tym, okazałby pan poparcie moim przyrodnim siostrom. Wiem, że pani Collyer byłaby zachwycona takim dowodem życzliwości. - Raczej nie - odparł sztywno. Maura nie traciła opanowania. - Widzę, że wciąż jesteś na mnie zły, milordzie. Mam zamiar zwrócić panu całość kwoty, którą moja macocha otrzymała od pana jako wynagrodzenie za sprzedaż Emperora. Chcę, żeby to zostało uczciwie załatwione. Jego urażone spojrzenie wyrażało nieufność i niechęć, jakby nie wiedział, dlaczego Maura przekazuje mu przysłowiową gałązkę oliwną. - Bardzo proszę, niech pan przyjdzie - zapraszała serdecznie. -Koncert zaczyna się o ósmej, a potem będzie bufetowe przyjęcie. Z uroczym uśmiechem, od którego rozbolała ją szczęka, złożyła dyg i oddaliła się od rozwścieczonego arystokraty. Potem ruszyła na poszukiwanie Asha, który akurat tańczył menueta z gospodynią. Potem ją samą zaproszono na następną turę tańców. Kiedy znowu była wolna, dostrzegła, że Ash właśnie rozmawia z wicehrabią, ale dopiero po godzinie udało jej się porozmawiać z nim na osobności i wymienić się nowinami. - Zrobiłam to, o co prosiłeś - powiedziała. - Byłam dla niego miła i grzeczna, choć o mało nie wyskoczyłam ze skóry.
Ash z zadowoleniem skinął głową. - Twoje poświęcenie się opłaciło, bo utorowało mi drogę do sukcesu. Kiedy powiedziałem Deeringowi, że chciałbym spróbować wygrać od niego akt własności konia, żeby ci go dać w prezencie, natychmiast skorzystał z szansy i umówiliśmy się na karty za dwa dni. Zostawiłem mu wybór miejsca, i oczywiście wybrał klub Suttera. Jack grał już tam kiedyś i mówi, że to całkiem przyzwoite miejsce, więc wątpię, by właściciel lub pracownicy przyłożyli rękę do oznaczenia kart, którymi grał z twoim ojcem. Maura spochmurniała, zaniepokojona jego pierwszymi słowami. - Przecież to pojutrze. - Czy to jakiś problem? - Nie, skądże. Tylko... wszystko dzieje się szybciej, niż się spodziewałam. - Im szybciej zdemaskujemy jego oszustwa, tym prędzej zrehabilitujemy twojego ojca. Z jednej strony była zachwycona, że ojciec odzyska dobre imię, ale z drugiej uświadomiła sobie, jak mało czasu jej zostało. Jeśli ich plan się powiedzie, to za kilka dni wszystko się skończy, włącznie z zaręczynami z Ashem, i będzie musiała szybko podjąć decyzję o rozstaniu. Nie powiedziała nic Ashowi, bo sama nie do końca rozumiała sprzeczne emocje, które nią targały. Pożądanie walczyło z rozsądkiem. Ale później, kiedy wrócili do domu i nadarzyła się okazja do rozmowy, w jednej chwili podjęła decyzję. - Przyjdziesz dziś do mego pokoju? - spytała cicho. Zajrzał w jej twarz pytająco. - Dlaczego? - Bo chcę się z tobą kochać. W jego oczach błysnął płomień, ale nie od razu przyjął zaproszenie. Nie spodziewała się tego. - Powiedziałeś, że decyzja należy do mnie - dodała, by rozwiać jego wątpliwości. - Więc ją podjęłam. Ale nie chcę, żeby widziano mnie samą na korytarzu, a poza tym twój apartament jest za blisko
pokojów twoich sióstr i czułabym się w nim nieswojo. Więc musisz przyjść do mnie. Kiedy dalej nie odpowiadał, spojrzała na niego niepewnie. - Czy w dalszym ciągu chcesz pokazać mi, czym jest namiętność? Jego napięta twarz odprężyła się w uśmiechu. - Tak, jeśli tego chcesz. - Owszem. Chcę wykorzystać czas, który nam pozostał. - Bardzo dobrze. Przyjdę do ciebie wieczorem. W godzinę po tym, jak wszyscy rozejdą się do siebie. Ta chłodna odpowiedź zdziwiła Maurę. Pomimo swoich słów, wydawał jej się niechętny, jakby nie miał aż takiej gorącej ochoty na zbliżenie jak ona. Pragnęła tej nocy ze zdwojoną siłą, wiedząc, jak niewiele czasu im zostało. Nie mogła jednak zapytać go o powód tej rezerwy, bo podeszła lady Isabella, prosząc, by Ash nalał jej sherry. Maura zaczęła się zastanawiać, czy Ash zaczyna odczuwać wcześniejsze skrupuły. Na samym początku twierdził, że honor nie pozwoliłby mu jej uwieść, i że odebranie jej cnoty byłoby niegodne dżentelmena. A może po prostu nie wierzył w jej intencje i pragnienie, by zostali kochankami. Jeśli tak, trzeba go będzie po prostu przekonać, stwierdziła, ogarnięta sprzecznymi uczuciami - zdenerwowaniem i niecierpliwością, które budziła w niej nadchodząca noc. Ash nie potrafił jej wytłumaczyć, dlaczego się waha, bo sam tego nie rozumiał. Chciał się z nią kochać, bez żadnych wątpliwości. Ale powody jej decyzji wcale mu się nie podobały. Maura nie zamierzała związać się z nim na dłużej i nie chciała, by ich zaręczyny zakończyły się ślubem. Właściwie, widać było wyraźnie, że planuje umknąć, gdy tylko przestanie jej być potrzebny. Kiedy w godzinę później wpuściła go do swojej sypialni, jej uśmieszek potwierdził te wszystkie przypuszczenia. Była napięta i zirytowana. Zauważył to od razu, gdy cicho zamknęła drzwi i odsunęła się od niego. Nie takiego przyjęcia się spodziewał.
Przyglądał jej się, stojąc przy drzwiach. Miała na sobie prostą, batystową nocną koszulę. Przez delikatną tkaninę widać było kształty jej ciała. W pokoju, oświetlonym tylko naftową lampą i ogniem na kominku, panował półmrok. Złociste płomienie nadawały jej matowej cerze eteryczny poblask i wyzłacały jasne włosy, spływające na plecy. Przyglądając się jego brokatowemu szlafrokowi, Maura splotła dłonie, jakby chcąc sobie dodać odwagi. - To był błąd - mruknął. - Widzę, że masz wątpliwości. - Skądże znowu? - To dlaczego patrzysz, jakbyś się bała, że cię zgwałcę? - Nie boję się. Tylko widziałam, że niechętnie przyjmujesz moje zaproszenie, więc wiem, że będę musiała przejąć inicjatywę i cię uwieść. Ale nie mam w tym doświadczenia i boję się, że wszystko popsuję. Kiedy oddychając nerwowo, wyrzuciła z siebie to wytłumaczenie, wezbrała w nim czułość i rozbawienie. Mimo wszystko jednak, taka odpowiedź wcale go nie zadowoliła. - Jeśli jesteś tak zdenerwowana, to nie rozumiem, dlaczego nagle postanowiłaś, że chcesz się ze mną kochać. - Mówiłam ci już. Zostało nam tylko kilka dni do rozstania, więc chcę je w pełni wykorzystać. Wzmianka o rozstaniu wcale mu się nie spodobała, ale nie mógł odmówić Maurze rozsądku. Szkoda, że ta noc nic między nimi nie zmieni i nie wpłynie na ich wspólną przyszłość. To, że zostaną kochankami nie oznacza, że muszą wziąć ślub. Nawet całkowite zbliżenie nie przypieczętuje ich losów na zawsze. - Chcę z tobą być, Ash - dodała, przerywając milczenie. - Nawet, jeśli to nie potrwa długo. Proszę, zostań ze mną na noc. - Nie, jeśli nie jesteś pewna swojej decyzji. - Jestem. Mam dwadzieścia cztery lata i na pewno nie wyjdę za mąż. Nie chcę być dziewiczą starą panną, która nie wie, co to jest miłość. To wyznanie też go nie zadowoliło, choć ucieszył się, że w końcu odważyła się dać mu chociaż swoje ciało. Wprawdzie nie zapewniała
go o swojej nieśmiertelnej miłości, ale i tak nie potrafił odmówić jej prośbie. Bliskość Maury była taka naturalna i przyjazna. Wreszcie będzie mógł zaspokoić to dręczące pożądanie i pragnienie, by mieć ją na własność. Ale trzeba było uwzględnić jeszcze inne sprawy. - Czy wiesz, że jeśli zajdziesz w ciążę, będziemy musieli wziąć ślub? - Nie zajdę. Wiem, jak temu zapobiec. Podeszła do szafki nocnej i wyjęła z szuflady niewielki woreczek. Doskonale widział, co w nim jest, bo dwie z jego kochanek zabezpieczały się w taki sam sposób. - Gąbki? Skąd je wzięłaś? Zarumieniła się z zażenowania. - Nieważne. Miała rację. Nieważne, gdzie się nauczyła tych cypryjskich sztuczek. Zresztą, nawet bez gąbki zawsze mógł się wycofać, by nie zostawiać w jej ciele nasienia. Jeśli starczy mu siły woli... Jego przeciągające się milczenie sprawiło, że spochmurniała. - Nie spodziewałam, się, że mi odmówisz, Ash. Nie chcesz się ze mną kochać? - Oczywiście, że chcę. Musiałbym nie żyć, żeby nie chcieć. - Więc czemu czekasz? - spytała niecierpliwie. - Takiego flirciarza nie powinnam błagać i prosić. Ogarnęła go taka czułość, że mało co się nie roześmiał. - Fakt, nie powinnaś. Bardzo dobrze, możesz mnie zatem zacząć uwodzić. Wyraźnie zbił ją tym z tropu. - Co mam zrobić? - Na początek mnie pocałuj. Posłusznie podeszła i spojrzała na niego. Ciepłe, miękkie usta były proszące i chętnie, ale kiedy ściągnął z niej koszulkę i odrzucił ją na bok, wyczuł w jej ciele napięcie. Ash zaczął rozmowę, żeby zmniejszyć jej zdenerwowanie. Jednocześnie rozbierał się, zaczynając od szlafroka.
- Przyznam się, że zaskoczyła mnie twoja wiedza na temat antykoncepcji. Nie chcesz mieć dzieci? Podziałało, bo jej twarz natychmiast złagodniała. - Owszem, chcę, ale ślubne. Pomagałam przy porodach źrebaków i na własne oczy widziałam ten cud. To najbardziej zdumiewająca rzecz na świecie. - Wierzę ci na słowo. - Nigdy nie byłeś przy źrebieniu? W jej głosie brzmiało ciepło, jakby rozmowy o końskich porodach były zupełnie normalne dla szlachetnie urodzonych młodych dam. - Raczej nie. - Straciłeś niesamowite przeżycie. Kiedy źrebak próbuje stanąć na długich, patykowatych nóżkach, żeby postąpić pierwszy krok w stronę matki... nie ma nic piękniejszego na świecie. Ash uśmiechnął się do siebie, myśląc o przyszłości. Jeśli Maura będzie choć w połowie tak dobra dla dzieci, jak jest dla koni, okaże się cudowną matką. Bardzo spodobała mu się myśl o tym, że mogłaby być matką jego dzieci. Umilkł na chwilę, by ucieszyć oczy jej widokiem. Była piękna, obdarzona pełnymi piersiami, szczupłą talią, łagodnie zaokrąglonymi biodrami, aksamitnymi udami, długimi, kształtnymi łydkami i drobnymi stopami. Wyobraził sobie to cudowne ciało noszące w sobie jego syna lub córkę i zrobiło mu się ciepło na sercu. Przyszło mu do głowy, że ciąża by ją z nim związała, ale wiedział, że Maura musi przyjść do niego z własnego wyboru. Postanowił wpłynąć na jej decyzję, sprawiając by zapragnęła go tak bardzo, jak on pragnął jej. Przysiadł na łóżku i zdjął pantofle a potem spodnie. Potem zaprosił ją gestem. - Chodź tutaj, kochanie. Kiedy usłuchała, rozchylił nagie uda i przyciągnął ją mocno do siebie. Gorąco jego ciała sprawiło, że westchnęła głęboko... a potem jeszcze raz, gdy lekko popieścił jej sutek, który stwardniał, napierając na jego palce.
Widać było, że po tej pierwszej pieszczocie jej nerwowość nieco osłabła, ale nie zniknęła całkiem. Żeby ją jeszcze bardziej rozproszyć, dotknął wargami jej kuszących piersi i possał, zsuwając dłoń ku blond kędziorom między jej udami. Kiedy wyczuł wilgotne fałdki, bezgłośny jęk powiedział mu, że Maura zaraz zapomni o całym skrępowaniu, z jakim zaproponowała mu to zbliżenie. Kiedy dotarł do źródła jej kobiecości, zadygotała. Przywarła do jego ramion i gardłowo, prosząco wyszeptała jego imię. - Spokojnie, kochanie - mruknął uspokajająco i dalej pieścił wrażliwe ciało. Już po krótkiej chwili odchyliła głowę do tyłu. Czując, jak drży, delikatnie wsunął palec w jedwabiste, ciepłe wnętrze. Jęknęła z rozkoszy. Dołożył drugi palec i wszedł głębiej. Znowu jęknęła, zaciskając uda na pieszczącej ją dłoni. Znowu possał stwardniały sutek, nie przerywając pobudzania jej rytmicznie poruszającymi się palcami, które napierały się i cofały, aż nacisnęła biodrami na jego dłoń, instynktownie szukając ujścia dla gorączkowej namiętności, którą w niej obudził. Czuł, jak jej zaróżowiona skóra promieniuje gorącem, słyszał, jak dyszy, wznosząc się na szczyt. W jedno uderzenie serca później szarpnęła się gwałtownie w rozkosznych konwulsjach, a potem bezwładnie oparła się o niego. Zadowolony z siebie, objął ją i przytulił, aż ustało drżenie jej ciała. Kiedy trochę doszła do siebie i oparła się o niego, spojrzał w jej oczy, w których lśniły złociste iskierki. - Chcesz jeszcze? - Tak - szepnęła. - Te gąbki... - Pozwól, że ja to zrobię. Wziął ją w ramiona, ułożył na łóżku, a potem nasączył jedną z gąbek płynem z flakonu. Potem wsunął gąbkę głęboko w wilgotne ciało, rozsuwając je dłonią. Była wilgotna i miękka jak aksamit, gotowa na jego przyjęcie. Poczuł, jak jego męskość odpowiada na to zaproszenie z bezwzględną gotowością. Wiedział, że będzie musiał się zdobyć na wielkie opanowanie, by zaspokoić Maurę i dać jej przyjemność.
- Musimy to zrobić powoli - szepnął. - Będę delikatny, bo to twój pierwszy raz. W odpowiedzi, spojrzała na niego ufnie. Przywołując całą swoją siłę woli, zaczął brać ją w posiadanie. Jego pieszczoty były powolne i zniewalające. Kusił, obiecywał i pobudzał. Najpierw ujął w dłonie jej piersi, badając palcami ich kształt i miękkość. Potem pieścił wnętrze jej ud, kołyszących się w zachęcającym rytmie. W powietrzu iskrzyło pożądanie; w oczach Maury lśnił ciepły płomień ognia na kominku. Ale kiedy Ash wsunął się między jej uda, zawahał się na moment. Płonął z pożądania i pragnienia, ale leżące pod nim ciało Maury napełniało go niezmierną czułością. Spoglądając w dół na jej piękną twarz, uległ uczuciom o wiele potężniejszym niż te, których zaznał kiedykolwiek w życiu. Jego ciało i umysł ogarnęło zauroczenie. Maurę poniosła fala podobnych emocji. Pragnęła Asha boleśnie, ale on się nie spieszył, ciągłe ją uwodził, oczarowywał i czekał, aż pożądanie odbierze jej siły. Przeszył ją dreszcz, a w żyłach zapłonął słodki żar. Spojrzenie jego oczu paliło ją żywym płomieniem, aż gorąco rozlało się po całym ciele. Opadł na nią z niezwykłą delikatnością, rozsuwając jej uda swoimi. Czułość w jego oczach była równie rozbrajająca jak dzikość. Kiedy wszedł w nią do połowy, westchnęła urywanie. Zamarł na długo, muskając delikatnymi pocałunkami jej zarumienioną twarz i powieki, czekając, aż przywyknie do wnikającej w nią, obcej twardości, która wypełniała ją bez reszty. Kiedy jej napięcie zelżało, zaczął wsuwać się dalej, po trochu, powoli, aż w końcu cały znalazł się w dziewiczym wnętrzu. - Boli? - spytał. - Nie - skłamała bez tchu. Mimo bólu, jej ciało miękło, ogrzewało go i pulsowało, czując jego twardość. Po długiej chwili zaczął się delikatnie poruszać, przywołując wszystkie swoje umiejętności, by obudzić zmysłową reakcję. Kiedy
wszedł jeszcze głębiej, Maura rozsunęła uda na jego przyjęcie i nieśmiało uniosła biodra, poruszając nimi w jego rytmie. Po chwili obudziło się w niej palące napięcie, wznoszące się spiralą w całym ciele, jarzące się coraz bardziej i coraz gorętsze. Ciało Asha odpowiedziało podobnym ogniem. Namiętnym, gardłowym głosem wypowiedział jej imię. Z trudem panował nad swoim pożądaniem, tak samo jak ona. Kiedy cofnął się i pchnął znowu, jęknęła, błagając go bez słów, pragnąc bezgranicznie. Pchnął mocniej i nagle świat eksplodował. Wszystkie jej zmysły wybuchły. Jęknęła i przywarła do niego, dygocąc na całym ciele. Zagarnął w posiadanie jej wargi, pocałował, zamykając w swoich ustach jej namiętne jęki i poddał się swojej własnej eksplozji namiętności, tkwiąc w niej głęboko. Maura czuła, jak drży, i z zachwytem witała go w sobie. Kiedy w końcu znieruchomiał, leżała pod nim oszołomiona i rozdygotana. Minęła wieczność, zanim doszła do siebie na tyle, by poczuć, że wciąż w niej jest. Jej ciało dalej pulsowało z niewiarygodnej rozkoszy. Żałując, że nie mogą zostać tak na zawsze, wtuliła twarz w jego gładką, muskularną pierś, czując, jak ich ciepłe, gładkie ciała ocierają się o siebie, słuchając, jak bije jego serce. Ta czułość napełniła ją bolesną tęsknotą. Najbardziej zauroczyła ją właśnie jego czułość i troska, a nie sama namiętność, która pchnęła ją w ognisty wir spełnienia. Kiedy spojrzał na nią z góry, w jego oczach dalej płonął ogień. Ogarnęła ją niesłychana radość, że to, co się wydarzyło między nimi, zrobiło na nim takie wrażenie. Jego pragnienie obudziło w niej siłę i kobiecość. Bez słowa odsunął pasmo włosów z jej czoła i pocałował ją znowu z niewysłowioną delikatnością, jakby zachwycał się jej smakiem. Ich oddechy połączyły się ze sobą, sprawiając, że serce Maury stopniało z czułości. Fala ciepła przepłynęła przez nią i ogrzała wewnętrzną pustkę.
Mało brakowało, a zaprotestowałaby głośno, kiedy ją puścił i zsunął się na bok, ale na szczęście zaraz ją do siebie przytulił i leżeli razem spleceni rękami i nogami, jakby byli kochankami od niepamiętnych czasów. - Zostanę jeszcze kilka godzin. Skinęła głową, rozczarowana, że nie spędzą razem całej nocy. Wiedziała, że Ash musi wrócić do siebie, by nie widziano ich razem. Z całego serca marzyła, żeby było inaczej. Miłość dała jej poczucie pełni, zaspokojenia i własnej wartości - co było głupie i niebezpieczne. Natychmiast udzieliła sobie reprymendy. Nie wątpiła już, że Ash jej pragnie. Ale namiętność to nie miłość, i jeśli takie spotkania zaczną się powtarzać, ryzyko, że Ash złamie jej serce, wzrośnie stukrotnie. Wciągał ją coraz głębiej w uwodzicielską sieć, sprawił, że zaczynała marzyć, śnić na jawie i tęsknić za rzeczami, o których nie powinna nawet myśleć. Z ciężkim westchnieniem zamknęła oczy i wtuliła twarz w jego ciepłą pierś. Cieszyła się, że te udawane zaręczyny wkrótce się skończą. Choć bardzo nie chciała powrotu do swego samotnego życia, samotność i osamotnienie były dużo lepsze od bólu i cierpienia z powodu nieodwzajemnionej miłości.
18 Ku zachwytowi i wdzięczności Maury, wieczór muzyczny poświęcony prezentacji talentów jej przyrodnich sióstr okazał się absolutnym sukcesem. Skye zmieniła wielką salę balową w posiadłości Traherne przy Berkeley Square w salę koncertową, w której oprócz amatorów wystąpili profesjonalni muzycy. Program uzupełniły wiersze recytowane przez znaną aktorkę. Skye nie poskąpiła też wysiłków ani pieniędzy, by wypełnić salę gośćmi, którzy mogli wpłynąć na kariery towarzyskie obu dziewcząt. Wśród gości znalazło się mnóstwo młodych kawalerów, którzy mogli być odpowiednimi kandydatami na mężów. Maura wiedziała, że Skye odgrywa rolę baśniowej matki chrzestnej dla dziewczynek, opiekując się nimi, tak jak wcześniej Katharine zajęła się nią samą. Znowu z serdecznym uczuciem pomyślała o rodzinie Asha, która wspierała ją, jakby była jedną z nich. Dziewczęta rzeczywiście błyszczały. Modne, nowe suknie dodały im pewności siebie, pomagając opanować nerwy i nieśmiałość, więc ich występy ujmowały szczerością i świeżością. Kiedy Hannah zaczęła śpiewać słodkim, czystym głosem, a Lucy umiejętnie zaakompaniowała jej na fortepianie, Maurę wypełniła taka sama miłość i duma jak Priscillę. Obie dziewczynki były tak ożywione, że wydawały się całkiem ładne. Po koncercie otoczył je wianuszek młodych dżentelmenów, proszących, by ich przedstawiono. Skye wcześniej nauczyła Hannah
i Lucy jak należy konwersować z mężczyznami, i jak zachowywać się swobodnie w ich towarzystwie, ale na popularność dziewcząt najbardziej wpłynęły uparcie powtarzane w towarzystwie, choć niestety fałszywe pogłoski, że obie posiadają spore posagi. Maura nigdy przedtem nie widziała, by były tak szczęśliwe. Sama nie zniosłaby, gdyby ktoś tak ostentacyjnie prezentował jej zalety na towarzyskim rynku panien na wydaniu. Jednak i ją wkrótce otoczyła grupka pochlebców, jako przyszłą markizę lorda Beaufort. Przez cały koncert Ash jej towarzyszył. Rozdzielili się dopiero w przerwie, żeby pozałatwiać różne sprawy. Maura miała za zadanie oczarować swoją macochę, zaś Ash - wszystkie damy w towarzystwie, a szczególnie najbardziej wpływowe wdowy, żeby udzieliły swojej aprobaty Hannah i Lucy. Maura nie mogła się powstrzymać przed obserwowaniem Asha w tłumie gości i podziwianiem charyzmy, jaką emanował. Po miłosnej nocy była na niego szczególnie uwrażliwiona... na jego dotyk, głos i śmiech. Kiedy spotykali się wzrokiem przez szerokość sali, wciąż iskrzyło między nimi wspomnienie namiętności. Gorąco ogarnęło Maurę, gdy przypomniała sobie, jak się w niej poruszał, jak wypełniał ją całą. Szczerze mówiąc, po nocy spędzonej w jego ramionach, przez cały dzień chodziła oszołomiona. Na chwilę przed wyjściem na koncert odprowadził ją na bok, objął i ukradł pocałunek, który wzburzył jej krew w żyłach. To było wręcz absurdalne, z jaką łatwością jego pocałunki ją obezwładniały, budząc prymitywne, nieskrywane pożądanie. Właśnie o tym myślała, kiedy Ash posłał jej leniwy, intymny uśmiech, który przeszył jej serce bólem. Odwracając wzrok, zmusiła się, by zaprzestać drobiazgowej analizy tego wpływu i zamiast tego zdyscyplinować zbuntowane myśli i skupić się na czekającym ją zadaniu. Obiecała przecież dołożyć starań, by przeciągnąć Priscillę na ich stronę. Zgodnie z przewidywaniami, wicehrabia Deering nie pojawił się na koncercie, ale Priscilla była oczywiście obecna. Przywitała się z nimi bardzo uprzejmie. Wyraźnie pożałowała pospiesznego zerwa-
nia kontaktów z przyszłą markizą Beaufort i postanowiła odzyskać jej względy, bo patronat tak ważnej osoby byłby korzystniejszy dla jej córek niż poparcie zwykłego wicehrabiego. Maura właśnie zamierzała jej poszukać, kiedy Priscilla sama do niej podeszła. - Chciałam ci podziękować, Mauro - powiedziała zdumiewająco opanowanym tonem. - Nie tylko zorganizowałaś tę wspaniałą uroczystość dla moich córek, które dzięki temu znalazły się w najlepszym towarzystwie, ale jeszcze namówiłaś lorda Beaufort, by zapewnił im posagi. Maura z trudem ukryła zaskoczenie. Myślała, że pogłoski o posagach sióstr są sprytnie rozsiewanymi plotkami. - Nie mnie należy dziękować za jego szczodrość, Priscillo. - Skądże znowu. Jestem pewna, że nigdy by mi tego nie zaproponował, gdyby nie ty. Obiecał dołożyć każdej po pięć tysięcy funtów do tego, co zostawił im twój ojciec. Te kwoty w dużej mierze wyjaśniały zapał dżentelmenów, którzy wciąż tłoczyli się wokół Hannah i Lucy. Była ogromnie wdzięczna Ashowi za jego dobroć, choć z drugiej strony zaczęła się zastanawiać, jak mu odpłacić za szczodrość. Trochę była zła, że znowu zadziałał za jej plecami, by uniknąć jej obiekcji. Niewątpliwie postanowił przekupić Priscillę, by wsparła ich przeciwko Deeringowi, ale mimo wszystko powinni ustalić to we dwoje. Postanowiła, że później z nim o tym porozmawia. Teraz należało zająć się macochą. - Spodziewam się, że ci ulżyło - stwierdziła Maura. - Taki majątek to solidna podstawa do zamążpójścia, a także ochrona przeciwko zakusom Deeringa. - Mam szczerą nadzieję, że tak będzie. - Pris zawahała się, a potem dodała nieoczekiwanie. - Należą ci się ode mnie przeprosiny, Mauro. Nie powinnam odbierać ci twojego ukochanego konia. Ale wtedy wydawało mi się, że nie mam wyboru. Maura rzuciła jej sceptyczne spojrzenie. - Oczywiście, że miałaś wybór.
Na twarzy Priscilli nagle odmalowało się napięcie. - Może i tak, ale mi się wydawało, że robię coś dobrego dla moich córek. A teraz ten obrzydliwy człowiek... - przerwała i zagryzła wargę. - Jaki obrzydliwy człowiek? Priscilla rozejrzała się po zatłoczonej sali i ściszyła głos. - Nieważne. To nie jest odpowiednie miejsce na takie rozmowy. - Racja - zgodziła się Maura - ale możemy przejść do innego pokoju i porozmawiać na osobności. I tak muszę się z tobą porozumieć w pilnej sprawie. Pris bardzo niechętnie skinęła głową, więc Maura zaprowadziła ją do zacisznego salonu. - Czy to Deeringa nazywasz obrzydliwym człowiekiem? - spytała wprost. Gdy zakłopotana macocha się nie odezwała, Maura spróbowała zacząć od innej strony. - Jeśli naprawdę chcesz mnie przeprosić, wiem, jak mogłabyś naprawić to, co się stało. - Jak? - spytała ostrożnie Pris. - Jeśli Deering będzie się upierał, że Emperor należy do niego, mogłabyś potwierdzić moją wersję wydarzeń, że sprzedałaś konia bez mojej wiedzy i zgody. - Nie wiem, czy będę mogła, Mauro. To wszystko jest... bardziej skomplikowane, niż ci się wydaje. - Więc może mi to wyjaśnisz? Maura ze zdziwieniem patrzyła, jak Pris załamuje dłonie odziane w rękawiczki, bo elegancka wdowa nigdy czegoś takiego nie robiła. Co dziwniejsze, Priscilla odwróciła wzrok. - Wstydzę się przyznać do tego, co zrobiłam. - Mówisz zagadkami - przycisnęła ją Maura, próbując opanować niecierpliwość. - Musisz zrozumieć, że byłam pod presją. Myślałam, że łączy nas z wicehrabią Deering... pewne porozumienie. - Jakiego rodzaju?
- Widzisz... w zamian za tego konia zaproponował, że zajmie się debiutem moich córek w towarzystwie. Wiedziałam, że jego patronat w dużym stopniu zatrze skandal ciążący na nich z powodu waszego ojca... - Już mi o tym mówiłaś, Priscillo. - Właśnie... więc... - Pris wzięła głęboki oddech i znowu spojrzała jej w oczy. - Nie powiedziałam ci tylko, co zaszło w zeszłym tygodniu, po tym jak ukradłaś... jak odebrałaś swojego konia. Deering postawił mi ultimatum. Że wesprze moje córki pod warunkiem, że... że pójdę z nim do łóżka. Maura spojrzała na nią oszołomiona. - Przespałaś się z Deeringiem, żeby uzyskać od niego przysługę? - Niechętnie. - Wargi jej zadrżały. - Ten przeklęty człowiek mnie do tego zmusił. Maura nie miała pojęcia, co na to odpowiedzieć. Nic dziwnego, że Deering zapragnął tak atrakcyjnej kobiety jak Priscilla, żeby dodać ją do swojej kolekcji. Ale dlaczego ona zdecydowała się zapłacić tak wygórowaną cenę? Musiała być zdesperowana. Widząc, że Maura milczy, Priscilla posłała jej błagalne spojrzenie. - Wiem, zachowałam się jak kompletna idiotka. Myślałam, że dobiliśmy targu, a on zamiast tego cofnął swoją obietnicę i zaczął mnie szantażować. Powiedział, że jeśli nie przystanę na jego nowe warunki, rozpowie wszędzie, że oddałam mu się jak pierwsza lepsza dziwka. Maura z niedowierzaniem pokręciła głową. Zawsze podejrzewała, że Priscilla nie waha się płacić swoimi względami, by osiągnąć cel, ale tym razem jej uwodzicielskie gierki mocno jej zaszkodziły, gdy trafiła na kogoś o wiele bardziej bezwzględnego i pozbawionego honoru. - Mauro, musisz zrozumieć... ja tylko myślałam o córkach. Po śmierci twojego ojca ich szanse na małżeństwo spadły do zera. Nie było nikogo, kto by nas bronił albo stanął po naszej stronie. Zostałyśmy zupełnie same, bez nikogo, kto zechciałby wprowadzić nas do towarzystwa i zapłacić za sezon balowy w Londynie, który jest przecież bardzo kosztowny. Ta ostatnia uwaga zabrzmiała fałszywie.
- Przecież tata zostawił ci dom w Londynie i spory dochód, który wystarczyłby na wszelkie wygody, gdybyś choć trochę pilnowała wydatków. - Wiesz, że tego nie potrafię. Sprzedałam konia, żeby zapłacić za ich debiut. Kiedy Emperor zniknął, Deering obwinił o to mnie, a ja przestraszyłam się, że zniszczy nas do reszty, Mauro, więc przystałam na jego żądanie. - Priscilla pochyliła głowę i ukryła twarz w dłoniach. Tak się wstydzę.... Potem czułam się taka... brudna. Rozpłakała się. Maura uświadomiła sobie, że ten rozpaczliwy płacz wcale nie jest udawany. Niespodziewanie ogarnęło ją głębokie współczucie dla kobiety, która przez ponad dziesięć lat była jej przeciwniczką. Priscilla też stała się ofiarą Deeringa. I w dodatku miała chyba prawdziwe wyrzuty sumienia. Maura odsunęła się i opadła na najbliższe krzesło. Nie przypuszczała, że Deering może zacząć w niej budzić jeszcze większą odrazę niż przedtem, ale ta ostatnia rewelacja była po prostu odrażająca. Najpierw okrył niesławą niewinnego człowieka i doprowadził do jego śmierci, a potem zmusił wdowę po nim do kradzieży i do oddania mu się jak dziwka. Maura zacisnęła dłonie w pięści, ogarnięta mrocznymi emocjami, które obudziły dawną rozpacz. Wspomnienie ojca, który umierał w niesławie, doprowadzało ją do szału i budziło poczucie winy, że nie potrafiła go ocalić. - Bardzo dobrze cię rozumiem, Priscillo - szepnęła ze współczuciem. Odchrząknęła, nakazała sobie większe opanowanie i zaczęła jeszcze raz. - Szantaż to ulubiona metoda Deeringa. Ojca też zniszczył w ten sposób. Powiedział, że cofnie oskarżenia o oszustwo, jeśli ojciec sprzeda mu Emperora. - Wiem - zaszlochała Priscilla. Ta odpowiedź sprawiła, że Maurze ścisnęło się serce. - Czy Deering powiedział ci wprost, że ojciec był niewinny? Priscilla podniosła głowę. Miała czerwone, spuchnięte oczy. - Nie dosłownie, ale to zasugerował.
- Czasem zachowujesz się, jakbyś wierzyła w jego kłamstwa. Jakby tata naprawdę był winny. Szlochając, przełknęła ślinę. - Oczywiście, że kłamał. Noah był całkowicie niewinny. Maura ogarnęła ją niewzruszonym spojrzeniem. Dobrze było usłyszeć coś takiego po tylu latach. Jednak wciąż z trudem mogła uwierzyć, że Pris zmieniła się tak całkowicie. - Jak mam uwierzyć, że zmieniłaś zdanie, Priscillo? Przecież wyszłaś za mojego ojca dla pieniędzy. - Nie przeczę - padła cicha odpowiedź. - Byłam biedna, i rzeczywiście wyszłam za Noaha dla fortuny. Ale z czasem go pokochałam, Mauro. Był dobry, szczodry i nie zasłużył na taki koniec. -Rozdygotana, wzięła głęboki oddech. - Skrzywdziłam go i ciebie też, Mauro. Od samego początku byłam zazdrosna o łączącą was więź... o przewagę, jaką miałaś nad moimi córkami. Byłaś taka piękna i elegancka, i w dodatku miałaś odziedziczyć jego majątek. Traktowałam cię z niewybaczalnym chłodem, wiem. I naprawdę żałuję, że sprzymierzyłam się z Deeringiem przeciw tobie, Mauro. Gdybyś mogła mi wybaczyć... postarałabym się zacząć wszystko od nowa. Maura nie była pewna, czy stać ją na całkowite przebaczenie, ale w sumie zależało jej na poprawie relacji z Priscillą. - Dobrze, spróbujemy. - Naprawdę chcę ci zadośćuczynić, Mauro. Po krótkim wahaniu odpowiedziała: - Jeśli tak, to pomóż mi oczyścić imię mojego ojca. Priscilla otarła łzy. Na jej twarzy odmalowało się niedowierzanie. - Nie wiem, czy to będzie możliwe. Zrobiłaś sobie z Deeringa śmiertelnego wroga. Spojrzenie Maury stwardniało. - Wręcz przeciwnie, to on zrobił sobie śmiertelnego wroga ze mnie. Dwa lata temu, kiedy zniszczył mojego ojca. - Mimo wszystko, to przewrotny człowiek, z którym trzeba się liczyć... a ja dalej się boję, że może skrzywdzić moje córki.. - Zadygotała. - Nie znoszę, kiedy jest w ich pobliżu.
- Moim zdaniem, nie musisz się już o nie martwić. Lord Beaufort i jego rodzina zadbają, żeby były przed nim bezpieczne, i żeby miały zapewnioną przyszłość. Rozdygotana Priscilla westchnęła: - Co mam zrobić? - Gdybyś zechciała publicznie ujawnić jego ohydne knowania, moglibyśmy postawić go przed sądem. Przeraziło ją to. - Kto mi uwierzy? Jego słowo ma większe znaczenie niż moje. Będę musiała ujawnić moją hańbę. To mnie zrujnuje, Mauro. Ja nie mam arystokratycznej rodziny, która by mnie osłoniła. Musi być jakiś inny sposób. Maura zgodziła się z tym, choć niechętnie. Świadectwo Priscilli przeciw arystokracie kalibru Deeringa nie miałoby większego znaczenia. Trzeba znaleźć inny sposób, by go doprowadzić do upadku. To znaczy, że demaskatorski plan Asha musi się udać. W tym momencie zabrzmiało stukanie do otwartych drzwi salonu. Wszedł Ash. Priscillę przestraszyło to jeszcze bardziej, bo uświadomiła sobie, że nie uda jej się ukryć swojej wstydliwej historii. Rzuciła Maurze błagalne spojrzenie, niezgrabnie dygnęła przed markizem i wybiegła z salonu. - I jak? - spytał. Maura pokręciła głową i wstała. - Jest gorzej, niż się obawialiśmy. Deering okazał się pierwszorzędnym łajdakiem. - Zaciskając pięści, pospiesznie opowiedziała o szantażowaniu jej macochy. - Tu już nie chodzi tylko o przywrócenie czci mojemu ojcu -zakończyła gorączkowo. - Trzeba unieszkodliwić Deeringa, żeby nie mógł skrzywdzić nikogo więcej. W oczach Asha lśniło współczucie. Wycedził gniewnie, przez zaciśnięte zęby: - O to się nie obawiaj, kochanie. Jutro będzie musiał skończyć z wykorzystywaniem bezbronnych ludzi. Pocałował ją przelotnie i wziął pod ramię.
- Chodź, trzeba wrócić do salonu. Podano kolację. W jego ustach wszystko brzmi tak prosto, pomyślała Maura, wychodząc za nim z pokoju. Ale uwierzyła mu, że wygrają. Bufet uginał się pod kuszącymi smakołykami. Goście już posilali się pasztecikami z homarów i delikatnymi bezami. Maura i Ash napełnili talerze i usiedli przy wolnym stole. Kiedy Ash podszedł do służącego, by napełnił im kieliszki, do stołu zbliżyły się jej przyrodnie siostry, żeby zamienić z nią kilka słów. - Jest wspaniale, Mauro! - wykrzyknęła Lucy, z błyszczącymi oczyma. - Nie wiemy, jak ci dziękować. - Tak - wtrąciła z szacunkiem Hannah. - To tobie zawdzięczamy tę odmianę losu, kochana Mauro. Aż pięciu kawalerów zapowiedziało się do nas z wizytą na jutro. - A kilku z nich dosłownie walczyło o przywilej zjedzenia z nami kolacji - dodała Lucy. - Naturalnie, pod okiem mamy. Patrz, macha do nas. Pospieszmy się, Hannah. Maura powiodła wzrokiem za jej spojrzeniem. Rzeczywiście, Priscilla pokiwała do nich dłonią. Ale zanim Hannah usłuchała matki, pochyliła się i szepnęła do Maury: - Bez przerwy się szczypię, żeby sprawdzić, czy to nie sen. Podziękowałyśmy już gorąco lady Skye i lady Katharine. Proszę cię, przekaż nasze podziękowania lordowi Beaufort, dobrze, Mauro? Już rozumiem, dlaczego zdobył twoje serce i rękę. Obie pocałowały ją w policzek, a potem pobiegły do matki i swoich kawalerów. Za to Maura stała jak skamieniała, a echo niewinnej uwagi Hannach dźwięczało jej w uszach. To nie mogła być prawda. Poszukała wzrokiem wysokiej, mocnej postaci Asha. Szum w jej uszach przybrał na sile, gdy zrozumiała, co się stało. Ash naprawdę zdobył jej serce. Wbrew jej woli, wbrew zdrowemu rozumowi, zakochała się w tym mężczyźnie.
Wstrząśnięta, pokręciła głową. Ukradł jej serce bez wysiłku, omotał ją siecią swego uroku, pokonał jej wszystkie opory w ciągu tego tygodnia, gdy była szczególnie bezbronna. Jej największym marzeniem było odnaleźć miłość i rodzinę, i przestać być samotną. Ash pokazał jej, jak żyje się w kochającej, głęboko związanej ze sobą rodzinie. Nie sposób było ich wszystkich nie kochać, a szczególnie jego. Nie miała pojęcia, co począć z tym wstrząsającym odkryciem. Ash przecież jej nie kochał. Po prostu bawił się w miłość, eksperymentował z teorią, że oboje są kochankami z baśni. Ich zaręczyny były udawane, zawarli je przecież tylko po to, by pokonać wspólnego wroga. Maura jeszcze raz pokręciła głową, ale kiedy Ash wrócił z winem i usiadł obok, zrozumiała, że na nic zda się zaprzeczanie. Było już za późno, by ochronić serce. Nieopatrzenie zakochała się w księciu, zupełnie jak Kopciuszek z ponadczasowej baśni.
19 Jakimś cudem udało jej się przez cały wieczór i następny dzień ukrywać przed Ashem nowo odkryte uczucie miłości do niego. Stawka była za wysoka, by rozpraszać się, myśląc o niepewnej, wspólnej przyszłości - choć obiecała sobie, że gdy tylko dokona zemsty za ojca, odważnie zajmie się kaprysami swojego niemądrego serca. Wieczorem następnego dnia pojechała do klubu Suttera, pod eskortą lorda Jacka. Koniecznie chciała być przy rozgrywce, więc Ash zgodził się na jej udział. Stwierdził, że należy jej się satysfakcja ujrzenia na własne oczy, jak demaskuje jej wroga. Dla przyzwoitości musiała jednak pójść incognito, w płaszczu z kapturem i masce, jak arystokratyczne damy, które często w ten sposób ukrywały swoją tożsamość. Natychmiast po wejściu zorientowała się, że klub jest całkiem dostatni, umeblowany bogato, ale ze smakiem. W kilku dużych salach zgromadzili się elegancko ubrani gracze i krupierzy obu płci. Dobrze wyszkoleni kelnerzy podawali drinki i przekąski. W jednej z sal była ruletka, w innych trwały karciane rozgrywki, prowadzone przez zawodowych graczy. Ash już tam był - przyszedł dużo wcześniej, żeby wszystko zorganizować. Maurze mocniej zabiło serce, gdy ujrzała go przy zielonym stoliku, naprzeciw wicehrabiego Deering. Zrozumiała, że gra już się zaczęła.
Kiedy postąpiła krok w ich stronę, Jack stanowczo ujął ją pod rękę i podprowadził pod przeciwną ścianę. - Miałaś obserwować wszystko z daleka, pamiętasz? - przypomniał jej. - Nie chcemy, żeby Deering dowiedział się, że przyłożyłaś rękę do jego klęski. Gdybym pozwolił, żebyś się ujawniła, Ash urwałby mi głowę. Niechętnie skinęła głową i usiadła na podsuniętym przez niego krześle, żeby śledzić przebieg gry z daleka. Jack wsunął jej w dłoń kieliszek madery, ale miała tak ściśnięty ze strachu żołądek, że nie była w stanie pić. Nawet z tej odległości widziała wyższość i arogancję, malujące się na bezczelnej twarzy Deeringa. Wyraźnie spodziewał się, że wygra. Za kilka godzin okaże się, czy jego pewność siebie była uzasadniona. Ash doskonale rozumiał, dlaczego Maura chciała być obecna przy rozgrywce. Czułby to samo, gdyby to chodziło o jego rodziców albo jakiegokolwiek innego członka jego rodziny. Wiedział też, że musi wygrać. W tej grze ryzykował nie tylko utratę cennego ogiera Maury, ale i przywrócenie reputacji jej ukochanego ojca. To było naprawdę ciężkie brzemię. Gra w oczko wymaga umiejętności i szczęścia. Gracze dostają po dwie karty a potem próbują dobrać następne, by uzyskać sumę punktów jak najbliższą dwudziestu jeden, ale przekroczenie tej sumy oznacza przegraną. Figury liczą się po dziesięć punktów, pozostałe karty mają wartość wskazaną na nich. Wyjątek stanowią asy, które liczy się jako jeden lub jedenaście punktów. Karty rozdaje ten, kto wygrał poprzednią kolejkę, i zaczyna od siebie. Ash przyszedł wcześniej, żeby porozmawiać z właścicielem klubu George'em Sutterem i upewnić się, że do gry nie przyłączy się nikt z zewnątrz. Jack ręczył za uczciwość Suttera, ale Ash chciał, żeby wiarygodni świadkowie obejrzeli dwie nowe talie kart i potwierdzili, że nie są znaczone. Miał nadzieję, że w ciągu wieczora przyłapie Deeringa na znaczeniu figur, spodziewając się, że wice-
hrabia powtórzy sztuczkę, którą zastosował przed dwoma laty, grając z Noahem Collyerem. Być może spróbuje też oskarżyć samego Asha o oszustwo, tak jak Collyera. Ash wiedział, że musi być czujny, jeśli chce zdemaskować Deeringa jako łajdaka pozbawionego skrupułów, który bogaci się kosztem bezbronnych ofiar. Ze względu na Maurę, był gotowy na wszystko, byle tylko zdyskredytować wicehrabiego. Gra zaczęła się niewinnie. Z początku karty były czyste. Ale w miarę upływu czasu, w dolnych lewych rogach niektórych figur pojawiły się ledwie zauważalne zadrapania. Ash podejrzewał, że Deering znaczy je sygnetem. To była kropla, która przepełniła czarę. Ash nie miał skrupułów przed zastosowaniem podobnej sztuczki, nie po to, żeby wygrać, ale żeby zbić Deeringa z tropu. Kiedy następnym razem rozdawał, zaznaczył kilka zwykłych kart w ten sam sposób. Deering przekroczył dopuszczalną liczbę punktów, co go wyraźnie zdziwiło. Kiedy podejrzliwie spojrzał na Asha, ten spytał niewinnie: - Czy coś się stało? - Nie, skądże - odpowiedział jego przeciwnik, krzywiąc się z lekka, bo zrozumiał, że padł ofiarą podstępu. Ash posłał mu leniwy, pełen wyższości uśmiech, żeby rozwiać jego ewentualne wątpliwości. Deering wyraźnie spochmurniał. W kwadrans później Ash wyciągnął asa kier - tę samą kartę, której Deering użył, by oskarżyć Collyera - i ukrył ją w rękawie, przed wyłożeniem kart. Potem rzucił ją niepostrzeżenie pod stół, tak by wylądowała pod stopami jego przeciwnika. W tym czasie kibicowało im już kilkunastu graczy, włącznie z jednym dealerem. Ash miał więc wielu bezstronnych świadków, kiedy w chwilę później udał, że dostrzegł kartę pod lakierkiem Deeringa. Zajrzał pod stół i zamarł, jakby nie był w stanie uwierzyć własnym oczom. Marszcząc brwi, wskazał na kartę, by zwrócić uwagę wszystkich obecnych.
- Chyba zaplątała ci się tu jakaś karta, Deering - powiedział, pochylając się, by ją podnieść. Położył ją na suknie i odwrócił, zaciskając zęby. - Co za sprzyjający zbieg okoliczności, że to akurat as - wycedził powoli. Deering wpatrywał się w kartę, jakby zobaczył ducha. - Jakim cudem mogła upaść tuż pod twoje nogi? - naciskał Ash. - Nie mam pojęcia, skąd się wzięła na podłodze - oświadczył wicehrabia z urazą. - Naprawdę? Zaprzeczasz, że ją tam upuściłeś, żeby jej użyć, kiedy będziesz w potrzebie? Deering przeszył go lodowatym spojrzeniem. - Oczywiście, że zaprzeczam. Ash uniósł brew ze sceptyczną miną. - Wybacz, ale ci nie wierzę. Masz zwyczaj wykorzystywać kierowego asa do swoich własnych celów. Przypominam sobie, że kiedyś już użyłeś tej samej karty do oskarżenia Noaha Collyera o oszustwo. Spojrzenie wicehrabiego stało się jeszcze zimniejsze. - Co ty sugerujesz, Beaufort? - Ze oszukiwałeś od samego początku naszej dzisiejszej rozgrywki. Wśród widzów rozległy się zdziwione westchnienia. - Jak śmiesz! - warknął wicehrabia, wybuchając gniewem. - Jak śmiem? - odparował Ash zimno. - Mógłbym ciebie spytać o to samo, Deering. Obserwuję cię uważnie od samego początku. Przez cały czas znaczyłeś wybrane karty. Odwrócił asa, by pokazać jego czerwony rewers z widocznym zadrapaniem w dolnym lewym rogu. - Właściciel zaręczy, że przed rozpoczęciem gry obie talie były czyste, więc znak musiał się po jawić w trakcie gry. Na innych figurach są takie same znaki. Deering z początku nie odpowiadał, ale widać było, że kipi z gniewu, bo poczerwieniał na twarzy. - Równie dobrze ty mogłeś je poznaczyć - rzucił w końcu. - Jestem zresztą przekonany, że tak było, bo to ty dostrzegłeś oznaczenia.
Słusznie, przyznał w duchu Ash, i natychmiast z powrotem przerzucił winę na przeciwnika. - Ale to nie tłumaczy, skąd się wziął ten as pod twoimi stopami. Naprawdę myślałeś, że uda ci się oszukać mnie w taki sam sposób jak Collyera? Z twarzą wykrzywioną gniewem Deering zaklął tak, że było go słychać w całej sali. Zapadła cisza, jak zasłona, która stłumiła wszelką wesołość i dobry nastrój gości. Napięcie stało się wręcz dotykalne. Ash uśmiechnął się niewesoło. - Może się mylę. Ale zgodzę się wycofać oskarżenie, jeśli przyznasz, że ty się myliłeś dwa lata temu, oskarżając Collyera o oszustwo. - Collyera? Czemu sobie nim zawracasz głowę, do cholery? - Naraziłeś wtedy reputację uczciwego człowieka na szwank. Teraz możesz go oczyścić, wyjaśniając, co się wtedy naprawdę zdarzyło. Choć dla niego będzie to rehabilitacja po śmierci, jego rodzina z ulgą powita wycofanie pomówień. - A co z moją reputacją? Szargasz moje dobre imię, sir! Deering był niemal bliski apopleksji, ale widać było, że oskarżenie o oszustwo nie wystarczy, by w innym świetle przedstawił rozgrywkę z ojcem Maury. Zdegustowany niepowodzeniem, Ash naciskał dalej: - Podobieństwo między tymi dwiema rozgrywkami jest zbyt duże, by było dziełem przypadku. Atak przyniósł pożądany skutek, bo Deering praktycznie wypluł odpowiedź: - Nie pozostawiasz mi innego wyboru. Muszę bronić honoru. Żądam satysfakcji, Beaufort! Ash skinął głową, zadowolony, że zmusił go do rzucenia wyzwania, bo to dawało mu przewagę nad wicehrabią. - Z przyjemnością - odpowiedział. Kącikiem oka Ash spostrzegł, że Maura wstała i chciała ruszyć w stronę stołu, ale Jack ją powstrzymał. Odwrócił wzrok i rozejrzał się wokół.
- Proszę zostawić nas samych - odezwał się tak ostro, że kibice natychmiast się cofnęli. - Pistolety czy szpady? - spytał Deeringa. - Pistolety - warknął tamten. - Wybierz sobie sekundantów i niech zaczną uzgadniać szczegóły. - Wolę ustalić wszystko jeszcze dziś - odparł Ash. - Naturalnie, sekundanci będą obserwować pojedynek, żeby dopilnować, by odbył się honorowo, ale nie widzę powodów, aby go odkładać. Spotkajmy się jutro o brzasku, na przykład wpół do siódmej... chyba, że nie lubisz wstawać tak wcześnie. Najlepszym miejscem jest pole pod wzgórzem Granger Hill. Widział, że Deering rozważa w duchu odpowiedź. Pojedynki były nielegalne, więc im mniej osób się o nim dowie, tym lepiej. Kodeks dżentelmeński wymagał, by każdy z przeciwników wybrał sekundanta jako swego emisariusza, który ustali miejsce i czas. Normalnie pojedynek odbywał się co najmniej jeden dzień po wyzwaniu, żeby dać stronom czas na opanowanie emocji, w nadziei, że zdrowy rozsądek każe wycofać rzucone w gniewie oskarżenia. Ale Ash chciał wywrzeć na Deeringa jak największą presję, bo tylko strach przed pojedynkiem mógł doprowadzić go do wyznania, w jaki sposób rozprawił się z Collyerem. Ash nie zdziwił się, widząc, że Deering nagle stracił rezon, jakby pożałował, że tak pospiesznie rzucił mu wyzwanie. Doskonale wiedział, że Ash miał opinię świetnego strzelca. On sam też dobrze strzelał, więc szanse były w miarę wyrównane. Poza tym, nie mógł się już wycofać, nie tracąc twarzy. Wyglądało na to, że doszedł do tego samego wniosku, bo zacisnął zęby i krótko skinął głową. - Moim sekundantem będzie Pelham. Wybór tak szanowanego dżentelmena był zaskakujący, ale Ash nie miał powodów, by go kwestionować. - Ja poproszę mojego kuzyna, Traherne'a. - Dobrze, w takim razie do zobaczenia jutro rano.
Deering wstał, odwrócił się na pięcie i wyszedł, odpychając z drogi nieopatrznych gapiów. W chwilę później u boku Asha pojawiła się Maura, a tuż za nią Jack. Wciąż była w masce, ale ton jej głosu zdradzał ogromny niepokój, kiedy zaczęła go strofować. - Wielkie nieba, przecież nie miałeś wyzywać go na pojedynek, Ash! - To on mnie wyzwał - sprostował. W jej głosie zabrzmiał ton niesmaku. - Nie chwytaj mnie za słówka. Doskonale wiem, że go w to wmanewrowałeś. Uświadamiając sobie, że Maura go rozgryzła, Ash niemal się uśmiechnął. - Nie miałem innego wyjścia. Tylko w ten sposób mogę go zmusić do wyznania prawdy. Gdyby udało się go przyłapać na gorącym uczynku i udowodnić bezwzględnie, że to on oznaczył dziś karty, jego oszustwo wyszłoby na jaw. Ale niestety udało mi się jedynie zakwestionować jego uczciwość. - Przecież nie możesz się pojedynkować. Musisz się wycofać. - Niby dlaczego? Maura otworzyła na moment śliczne usta ze zdziwienia i niedowierzania. - Przecież on może cię zastrzelić. Nawet zabić! Nie myślałam, że może dojść do czegoś takiego. Zemsta nie jest warta ryzykowania twoim życiem. - Dla mnie jest, kochanie. Ale do pojedynku pewnie nie dojdzie. Deering jest w sercu tchórzem. Podejrzewam, że wycofa się, zanim staniemy naprzeciw siebie. - A jeśli nie? Przecież możesz zginąć. - Tak samo jak Deering. Maura zmierzyła go wzrokiem, w którym niedowierzanie mieszało się z niesmakiem. - Jeśli go zabijesz, będziesz musiał uciekać z kraju. Zastanowiłeś się nad tym?
- Przykro mi, że pokładasz w moich umiejętnościach tak mało wiary. Będę celował, żeby go tylko zranić. - To mnie wcale nie uspokaja! - odpowiedziała gniewnie. Wstając, dotknął palcem jej wargi, żeby ją uciszyć. - Uspokój się, kochanie. Deering nie mógł się teraz wycofać, przed tyloma widzami, ale do rana może zmienić zdanie. Ale jeśli zechce odwołać pojedynek, będzie musiał spełnić moje warunki i publicznie wycofać oskarżenie przeciwko twojemu ojcu. Nie dopuszczając jej do głosu, spojrzał na brata. - Jack, odwieziesz ją do domu? Ja muszę zajrzeć do Quinna i poprosić, żeby mi sekundował. Gdy Jack skinął głową, Ash odwrócił się i odszedł. Czuł na sobie wzrok Maury i doskonale wiedział, że jeszcze nie skończyła mu robić wyrzutów.
20 Maura z trudem mogła uwierzyć w to, jaki obrót przyjęła wojna z Deeringiem. Próba ujawnienia jego podłych oszustw przy karcianym stole - to jedno. Ale wyzwanie na pojedynek, które mogło zakończyć się śmiercią Asha, to zupełnie inna sprawa. Ale jego brat wcale jej nie pomógł, bo całym sercem popierał pomysł walki na pistolety o świcie. - Chciałabym, żebyś z nim porozmawiał i przywołał go do rozsądku poprosiła, gdy Jack odwoził ją do domu. - Niepotrzebnie się martwisz - odpowiedział beztrosko. - Ash da sobie radę. - Można było się domyślić, że staniesz po jego stronie - mruknęła. Każdy uparty, beztroski Wilde musi być entuzjastą pojedynków. - Spodziewałaś się czegoś innego? Wszyscy wiedzą, że staramy się być godni naszego nazwiska1. Zadowolony uśmiech Jacka jeszcze bardziej ją zirytował, choć wiedziała, że ci namiętni, ogniści ludzie byli dumni ze swej rodowej spuścizny. - To nie jest temat do żartów - odparła z irytacją. Jack wcale się nie przejął jej rozdrażnieniem. - To prawda, ale Ash nigdy jeszcze się nie wycofał z powodu tak niewielkiego ryzyka. Poza tym przyrzekł, że pokona Deeringa i nie
1Wilde (ang.) - dziki.
cofnie słowa. - Popatrzył na nią z namysłem. - Musisz przyznać, że zachowuje się jak prawdziwy książę, walcząc o przywrócenie honoru twojego ojca. Niektórzy powiedzieliby nawet, że jak bohater. Ta mało subtelna aluzja do postaci z legend, którą Ash miał jakoby uosabiać, wcale nie uspokoiła Maury, podobnie jak beztroska Jacka w obliczu ryzyka. Rozstali się przy Grosvenor Square, nie dochodząc do porozumienia. Katharine spędzała wieczór poza domem, w towarzystwie lady Isabelli, a lord Cornelius udał się już na spoczynek, więc Maura poszła prosto do sypialni i spacerując po niej, zastanawiała się, co robić. Była zdenerwowana i martwiła się o Asha. Nie przeżyłaby, gdyby coś mu się stało. Gdyby już wcześniej nie uświadomiła sobie, że go kocha, na pewno zrozumiałaby to teraz, gdy tak bardzo się o niego niepokoiła. Postanowiła wymyślić jakiś sposób, by się wycofał. Owszem, chciała, by imię jej ojca zostało oczyszczone, ale bezpieczeństwo Asha liczyło się dla niej o wiele bardziej. Pół godziny później zdjęła wieczorową suknię i przebrała się do snu, ale była zbyt niespokojna. Postanowiła ostatni raz porozmawiać z Ashem. Nałożyła szlafrok na nocną koszulę, wzięła świecę i ruszyła cichymi korytarzami do jego sypialni. Już nie dbała o to, czy zobaczy ją służba. Jeśli Ash zginie, jej reputacja i tak nie będzie funta kłaków warta. Weszła i rozejrzała się po męskiej sypialni, urządzonej w tonacji burgunda i złota. Noc była tak ciepła, że nie trzeba było palić w kominku, ale i tak dygotała na całym ciele, sadowiąc się w wol-terowskim fotelu, by poczekać na Asha. Po dłuższym czasie usłyszała kroki w korytarzu. Ash otworzył drzwi i zatrzymał się w progu na jej widok. Po krótkim zastanowieniu wszedł i cicho zamknął za sobą drzwi. - Podejrzewam, że zaryzykowałaś skandal z jakiegoś ważnego powodu - odezwał się spokojnie. - Dobrze wiesz, dlaczego tu jestem - odpowiedziała. - Chcę cię przekonać, żebyś ochłonął i zrezygnował z tego pojedynku.
W milczeniu zaczął zdejmować surdut i kamizelkę. Zirytowana do ostatnich granic, że ją lekceważy, Maura wstała i podeszła do niego. Ujęła jego twarz w dłonie i dotknęła wargami jego ust. - Proszę cię, Ash, daj temu spokój... - Przykro mi, kochanie. To zaszło za daleko, żeby się wycofać. Dam spokój dopiero, gdy Deering potwierdzi niewinność twojego ojca. Nie wcześniej. Maura westchnęła nerwowo. - W takim razie będę musiała przekonać Deeringa, żeby się wycofał. Widząc sceptyczne spojrzenie Asha, wyjaśniła: - Może się wycofa, jeśli dam mu to, czego pragnie... mojego ogiera. Twoje życie jest dla mnie ważniejsze niż koń, nawet jeśli chodzi o Emperora. Jego twarz złagodniała. Zabrał się do rozwiązywania krawata. - Jestem zaszczycony, kochanie. Nie wiedziałem, że aż tak ci na mnie zależy. - Oczywiście, że mi zależy. I to bardzo, dodała w duchu. - Dzięki, ale nie musisz się aż tak poświęcać. - Na moment przestał się rozbierać i spojrzał jej w oczy. - Zaufaj mi, Mauro. Mój plan się powiedzie, zobaczysz. W jego słowach nie było samochwalstwa ani fanfaronady; był po prostu przekonany, że wszystko idzie dobrze. Tylko że ta jego pewność siebie znowu ją zirytowała. - Tobie ufam - powiedziała desperacko. - Ale Deeringowi nie. - Jestem tego samego zdania. Między innymi właśnie dlatego muszę się z nim jutro spotkać. W ten sposób zmuszę go do otwartej walki. Podejrzewam, że jest w stanie zniżyć się do chwytów poniżej pasa, żeby mnie pokonać. - Ash ściągnął koszulę. - Szczerze mówiąc, uspokoiłem się, kiedy wybrał lorda Pelhama jako swojego sekundanta. Jeśli Deering się nie wycofa, co w dalszym ciągu jest całkiem możliwe, to Pelham będzie uczciwym świadkiem. Szczerze mówiąc, przez ostatnią godzinę szukałem Quinna, żeby go poprosić o sekundowanie. Jego zadaniem jest upewnić się, że Pelham będzie jutro na miejscu.
- To mnie wcale nie uspokaja. - Nie denerwuj się, kochanie. - Jak mam się nie denerwować, kiedy jutro pójdziesz na śmierć? - Zapewniam cię, że do tego nie dojdzie. Ash rozbierał się dalej - zdjął wieczorowe pantofle i pończochy, spodnie i kalesony. Wkrótce był całkiem nagi. W miękkim świetle lampy nie sposób było nie dostrzec jego lędźwi. Był pobudzony; jego naprężony członek pulsował między żylastymi udami. W niej także wezbrało pożądanie, jeszcze zanim Ash ujął jej dłoń i powiedział czule: - Chodź do mnie, Mauro. - Ash.. - mruknęła, wciąż próbując go przekonać. - Cicho, malutka. Kiedy poprowadził ją w stronę łóżka, zrozumiała, że nie ma szans. Nie zamierzał się z nią kłócić, tylko kochać, żeby wreszcie przestała gadać. Wiedział, że w jego ramionach stopnieje jak wosk. Szybko ściągnął z niej szlafrok i koszulkę a potem pociągnął ją ku sobie, żeby położyła się obok niego i rozpoczął zmysłową ofensywę, żeby przełamać jej ostatnie linie obrony. Przez chwilę pieścił jej nagie piersi dłonią. Potem dotknął naprężonych sutków wargami. Maura zadygotała, czując gorący, wilgotny dotyk. Napięła się cała, czując na wewnętrznej stronie ud dotyk jego dłoni, szukającej jej kobiecości. Pieścił ją tak długo, aż zaczęła jęczeć z pożądania, aż jej rozdygotane, pulsujące wnętrze zapłonęło żywym ogniem. W końcu uległ jej błaganiom i wszedł w nią delikatnie, gniotąc jej miękkie ciało twardymi udami, a potem wysunął się powolnym, zmysłowym ruchem, tylko po to, by zaraz do niej powrócić. Poruszając się we władczym rytmie, zamknął jej wargi w gorącym pocałunku, który całkowicie oddał ją w jego moc. Gdy przywarła do niego, zapach jego ciała przeniknął wszystkiej jej zmysły, a jego smak zawrócił jej w głowie. Czuła, jak się w niej poruszał i jak urzeczona ulegała jego pieszczotom, tej szczególnej magii, którą tylko on potrafił ją oczarować. Dawał jej poczucie pełni, jakby byli kochankami od zawsze i nic już nie miało ich rozdzielić.
Ich szepty, pomruki i jęki wkrótce zmieniły się w okrzyki namiętności, gdy razem wdarli się na jej szczyt. Potem leżeli zmęczeni, drżący i rozgorączkowani. W końcu Ash uniósł się na łokciu. Zajrzał jej głęboko w oczy i dotknął policzka. - Nie martw się o mnie, kochana. Chcę to dla ciebie zrobić. Jego dotyk był taki czuły, ciepły i pocieszający, że serce jej się ścisnęło. W jego oczach było tyle ciepła... Przyznając się do porażki, wtuliła twarz w jego ramię. W dalszym ciągu nie mogła się uspokoić. Nie przeżyję, jeśli go utracę, pomyślała. Przecież tak bardzo go kocham. Ash obudził się na długo przed świtem, radując się ciepłem gładkiego jak jedwab ciała Maury w swoich ramionach. Oddychała cicho, głęboko uśpiona, a on wcale nie miał ochoty jej budzić. Gdyby wstała, natychmiast zaczęłaby go znowu prosić, by zrezygnował. Był zdecydowany doprowadzić do tego pojedynku. Dzięki niemu mógł dać Maurze coś, czego pragnęła najbardziej na świecie, więc nie zamierzał rezygnować. Chciał - musiał - pokonać jej wroga. Jeśli trzeba było w tym celu zaryzykować życiem, to trudno. Chętnie by za nią zginął, broniłby jej do śmierci, tak jak każdego członka swojej rodziny. Traktował ją jak najbliższą sobie osobę. Więc co do niej czuł? A co ważniejsze - co ona do niego czuła? Troszczyła się o jego bezpieczeństwo, to było oczywiste. Głęboko się wzruszył, widząc, że była gotowa poświęcić dla niego swego ukochanego ogiera. Problem w tym, że on chciał od niej czegoś więcej. Dużo więcej. Leżąc u jej boku w blasku przedświtu, zrozumiał, że tej nocy przekroczył ostatnią granicę. Zagarnął Maurę na własność, nie dbając o konsekwencje. To było prawdziwe uczucie, przynajmniej z jego strony. Dla niego ich związek był nieodwołalny. Niechętnie się z nią rozstawał. Lubił budzić się jej przy jej boku, wspominając słodycz jej namiętności i nieprawdopodobną rozkosz, jaką go darzyła.
Jednak, wierny zasadzie, że najpierw obowiązek a przyjemność potem, bez słowa uwolnił się z jej ciepłych objęć i cicho podniósł się z łóżka. Przez moment pochylił się nad nią, wpatrując się w jej piękną twarz w półmroku poranka, czując jak ogarnia go potężne, znajome, zaborcze uczucie. Pohamował się, by nie pogładzić jej po policzku, pozbierał swoją porozrzucaną odzież i zaniósł ją do garderoby. Zapalił lampę. Spojrzał na zegarek. Było kilka minut po piątej. Została mu ponad godzina do pojedynku z Deeringiem. Ubrał się i ogolił. Potem, zgłodniały, zszedł do kuchni, by wziąć ze spiżarni coś do jedzenia. Zaskoczył senną służącą, która rozpalała w kominku. Zjadł solidny posiłek, złożony z wołowiny na zimno z chlebem, i pozostałe pół godziny spędził w gabinecie, porządkując swoje sprawy i spisując polecenia dla rodziny, na wszelki wypadek. Kiedy nadszedł czas, poszedł do wyjścia, czekając na powóz, który zamówił na szóstą. Quinn miał czekać na niego w Granger Hill, więc Ash nie musiał nigdzie zajeżdżać po drodze. Zdziwił się, że powóz nie czeka na podjeździe. Lokaj też nie wiedział, dlaczego to tak długo trwa. Po pięciu minutach zaczął się niecierpliwić, tym bardziej że Maura mogła się w każdej chwili obudzić i zejść na dół przed jego odjazdem. Postanowił, że mądrzej będzie samemu pójść do stajni, przeszedł na tyły domu i wyszedł na dwór. Było już na tyle jasno, że nie musiał zapalać latarni, by oświetlić sobie drogę do stajni. Dziwne. W powozowi panowała zupełna ciemność. Choć wrota były otwarte, ze środka nie dobiegały żadne odgłosy. Co jeszcze dziwniejsze, para kasztanów już stała zaprzężona do powozu, ale nigdzie nie było widać stangreta, stajennych ani pomocników. - Tom? - zawołał, ale odpowiedziała mu cisza. Jego służba była doskonale wyszkolona i rzadko opuszczała się w obowiązkach, więc ich nieobecność była nie tylko dziwna, ale też niepokojąca. Zawołał stangreta nieco głośniej. Tym razem odpowiedział mu stłumiony jęk. To jeszcze bardziej wzmogło jego czujność. Zrobił krok, dokładnie w chwili gdy z boku skoczył ku niemu jakiś ciemny kształt.
21 Nagły atak zaskoczył Asha i opóźnił jego reakcję. Przeciwnik przewrócił go na bruk. Siła upadku zaparła mu dech w piersiach. Przetoczył się na bok i wstał, dzięki czemu zdążył odparować potężne uderzenie pałki nocnego stróża. Napastnik musiał na niego czekać w ukryciu. Ash ponownie uchylił się przed pałką. Kiedy odzyskał równowagę, rzucił się do ataku, by zaskoczyć przeciwnika. Szczęśliwie udało mu się powalić go pięścią na ziemię, ale w korytarzu pojawił się drugi, a potem trzeci bandyta. Było ich co najmniej trzech - wszyscy uzbrojeni w pałki i kastety. Potężni, krzepcy mężczyźni, zdecydowani, by stłuc go na kwaśne jabłko. Albo i gorzej. Podnosząc pięści, odskoczył z zasięgu pałek, ale w tej samej chwili dwóch osiłków rzuciło się na niego. Przez chwilę, która dla niego ciągnęła się w nieskończoność, powstrzymywał ich atak, obserwując kątem oka trzeciego, jeszcze wyższego, który właśnie podnosił się na nogi. Niepewny, czy da radę pokonać ich wszystkich, zdwoił wysiłki, czując grad uderzeń na ramionach i żebrach. Zdawał sobie sprawę, że nie ma szans. Zaniepokojone konie zaczęły kwiczeć i tupać, gotowe do ucieczki. Powóz zakołysał się, pomimo zaciągniętego hamulca. W chwilę później krew zmroził mu przenikliwy krzyk Maury. Nie chciał, by się mieszała do walki, ale ona, nie patrząc na nic, od razu rzuciła się z pięściami na jednego z napastników.
Gdy ten odwrócił się do niej, Ash poczuł przypływ furii, jakiego nie doświadczył nigdy w życiu. Jednym ciosem pięści rozłożył drugiego z przeciwników. Maura nie traciła czasu. Błyskawicznie chwyciła pałkę, która upadła na ziemię i z całej siły zdzieliła nią pierwszego. Jęknął i padł jak ścięty toporem dąb. Ash mógł się spokojnie zająć ostatnim z bandziorów. Gdy się z nim rozprawił, zobaczył, że pokonani napastnicy leżą na ziemi, a Maura stoi nad nimi, mierząc w ich głowy z gotowego do strzału pistoletu. - Nawet nie próbujcie wstawać - ostrzegła ich ze śmiertelną powagą. Ash słyszał strach drżący w jej głosie, ale oczy miała jasne i nieubłagane. Była gniewna i zdenerwowana. Ash obserwował ją z dumą i szczerą wdzięcznością. Walka skończyła się równie szybko, jak się zaczęła, ale doskonale wiedział, że nie przeżyłby jej bez pomocy Maury. Teraz dopiero zaczął się o nią niepokoić. - Nic ci się nie stało? - spytał. Spojrzeli na siebie, ciężko dysząc. - Nie - odparła niespokojnie. - A tobie? - Przesunęła spojrzeniem po jego twarzy, niewątpliwie zauważając zadrapania od upadku na bruk i siniak na lewym policzku po uderzeniu potężną pięścią. Delikatnie dotknęła jego twarzy. - Nic mi nie jest - uspokoił ją. - Ale niepokoję się o stajennych. Trzeba ich poszukać. W odpowiedzi skinęła głową. Potem, w dalszym ciągu trzymając jeńców na muszce, cofnęła się i uspokoiła przestraszone konie. Ash ledwie ukrył uśmiech. Powinien się domyśleć, że najpierw zatroszczy się o zwierzęta, a dopiero potem o siebie. Odezwała się do nich kojąco, pogłaskała je i poklepała. Potem spojrzała na Asha, a w jej oczach znowu zapłonął gniew. - Chcieli cię zabić. - Ciekawe, prawda? - odpowiedział cicho. Trącił butem nieprzytomnego napastnika. Maura spojrzała w dół i gwałtownie wciągnęła powietrze. - Ma na sobie liberię Deeringa! To jego służba!
Rzeczywiście, liberia wyglądała znajomo. - To nie ulega wątpliwości. Potrzymaj ich jeszcze trochę na muszce, dobrze? - Z przyjemnością. - Nie ruszać się, jeśli wam życie miłe - zagroził tym, którzy zaczęli odzyskiwać przytomność i poszedł rozejrzeć się po wozowni. Z tyłu za powozem leżał jeden ze stajennych i jęczał, trzymając się za głowę. Trzech innych związano, zakneblowano i zawleczono do siodłami. Był wśród nich stangret Thomas. Ash uwolnił skonfundowanych służących, przyłożył stajennemu kompres na głowę i wrócił do Maury. Pachołcy Deeringa leżeli bez ruchu, ale widać było, że trzęsą się ze strachu przed karą, która niechybnie ich czekała. - Zwiążmy ich i zobaczmy, co mają do powiedzenia. Służący szybko spełnili jego polecenie, nie wykazując szczególnej troski o wygodę swoich niedawnych przeciwników. Maura mogła wreszcie rozładować pistolet i włożyć go do kieszeni płaszcza, a Ash uzyskał potwierdzenie swoich podejrzeń: napastnicy byli w służbie wicehrabiego Deering. Przyszli pieszo, z zamiarem obezwładnienia służących markiza, przejęcia jego powozu, i unieszkodliwienia jego samego tale, by był niezdolny do pojedynku. - Widzisz? - Ash odezwał się cicho do Maury. - Nie zamierzali mnie zabić. Chcieli po prostu, żebym się nie stawił na pojedynek. - W tej jednej sprawie całkowicie zgadzam się z Deeringiem -mruknęła w odpowiedzi. - Że też sama na to nie wpadłam. Ignorując ten docinek, Ash posłał jednego ze stajennych po pomoc do domu, a potem wydał spokojnie swoim stangretom nowe rozkazy. Thomas wspiął się na kozioł, a Ash zaprosił Maurę do powozu. - Dokąd jedziemy? - spytała z wyraźną niechęcią. - Na pojedynek, naturalnie. Groźnie błysnęła oczami. - Nie pozwolę ci strzelać się z Deeringiem!
- Obiecuję ci, że teraz już na pewno nie będzie strzelaniny. Mamy nad nim olbrzymią przewagę. To ją zaskoczyło. - Co chcesz przez to powiedzieć? - Deering dla zemsty pogwałcił dżentelmeński kodeks honorowy i mamy na to niepodważalne dowody - zeznania jego służących. Teraz już nie będzie mógł ukryć swoich knowań. Widząc, że jej nie przekonał, dodał pojednawczo: - Dzięki, że przyszłaś mi z pomocą. Domyślam się, że poszłaś do stajni, żeby mi przeszkodzić w wyjeździe. - Tak jest - przytaknęła. - Zobaczyłam cię z okna sypialni, więc narzuciłam płaszcz i wzięłam pistolet, na wypadek gdybym nie zdążyła i musiała za tobą jechać. - Bardzo się cieszę, że się zjawiłaś w samą porę, bo nie jestem pewny, czy bez ciebie dałbym radę ich wszystkich pokonać. - Ash pozwolił sobie na uśmiech. - Można powiedzieć, że dobrana z nas para. Maury nie zwiodły jego pojednawcze słowa. - Jak możesz sobie robić z tego żarty? Mogłeś zginąć! - Szczerze mówiąc, wcale nie żartuję. Zachowałaś się niezwykle odważnie, ale twoja walka z tym bydlakiem kosztowała mnie z dziesięć lat życia. - Jak myślisz, jak ja się czułam, widząc ich napaść na ciebie? -zdenerwowała się w odpowiedzi. - Nie mam pojęcia. Jak się z tym czułaś, kochanie? - Miałam ochotę sama cię stłuc. Miałam rację, że się o ciebie martwiłam, i miałam rację, że ci nie ufałam. Wymknąłeś się nawet bez pożegnania. Mówiłam ci przecież, że nie chcę, żebyś dla mnie ryzykował życiem! Wyglądała w tym momencie tak cudownie i gniewnie, że Ash poczuł zachwyt, że to z jego powodu tak się złości. Nawet ból nie zepsuł jego dobrego humoru. Dokuczała mu nadwyrężona szczęka i żebra, a pięści bolały od uderzeń, nie wspominając o głowie,
ale on był niemal szczęśliwy, bo Maurze tak bardzo na nim zależało. Była taka sama jak on - przedkładała cudze bezpieczeństwo nad własne. Jej odwaga i wytrwałość zawsze budziły w nim podziw, podobnie jak determinacja w walce o swoje przekonania. Była namiętna, uparta, miała ostry język, potrafiła użyć siły... i budziła w nim bezgraniczną czułość. Pasowała do niego pod każdym względem, a on znał tylko jeden sposób, by wyrazić przepełniające go uczucia. Wziął ją w ramiona i ułagodził jej gniew pocałunkiem. W ramionach Asha Maura nieco się uspokoiła. Walka z bandytami śmiertelnie ją przeraziła. Odczuła ogromną ulgę, gdy nic poważnego mu się nie stało, i wreszcie zaświtała jej nadzieja, że nie będzie musiał się pojedynkować. Musiała też przyznać, że po mistrzowsku poradził sobie z napastnikami. Prawdopodobnie nie potrzebował jej pomocy, pomimo tego, co sam twierdził. Kiedy przestali się całować, westchnęła i oparła mu głowę na ramieniu, na znak, że się poddaje. Ash zaczął ją delikatnie gładzić po włosach, których nie zdążyła upiąć i zastanawiała się na głos nad przyczynami napaści. - Deering jest w sercu tchórzem, więc nie ma co się dziwić, że próbował wmanewrować mnie w rezygnację z pojedynku. Gdyby mu się udało, oznaczałoby to, że przyznaję się do oszukiwania w naszej karcianej rozgrywce. Dopiero teraz zrozumiałem, dlaczego wybrał Pelhama jako swego sekundanta. Byłem tym zaskoczony, a on po prostu chciał, by osoba o nieposzlakowanej reputacji była świadkiem, że nie dotrzymałem pola dzisiaj rano. Ale teraz obecność Pelhama będzie działała na naszą korzyść. - Jak to? - Maura uniosła głowę i spojrzała na niego. Uśmiechnął się lekko. - Nie wiem, czy powinienem ci o tym mówić, kochanie. Nie spodoba ci się mój plan. - Mimo wszystko, powiedz.
- Kiedy przyjedziemy, będę się zachowywał, jakbym stawał do pojedynku. - Gdy zaczęła się sprzeciwiać, przyłożył palec do jej ust. Proszę cię, zaufaj mi jeszcze raz, Mauro. Zajrzała mu w oczy, szukając w nich wykrętów lub poczucia wyższości, ale znalazła tylko czułość i nieugięte zdecydowanie. - Dobrze - zgodziła się, niechętnie rezygnując ze swoich obiekcji. W kwadrans później powóz zwolnił i skręcił na zielone, zamglone pole. Wszyscy pozostali już tam byli. Oprócz wicehrabiego Deering, Maura dostrzegła hrabiego Traherne, który stał obok eleganckiego dżentelmena, w którym rozpoznała lorda Pelhama. Poznała go w zeszłym tygodniu, podczas incydentu w parku, gdy Deering brutalnie wysmagał szpicrutą jej ogiera. Ich powóz zatrzymał się obok pozostałych. Pomagając Maurze wysiąść, Ash zwrócił jej uwagę na niewielką grupkę widzów, zgromadzoną na zboczu pobliskiego wzgórza. - Mamy widownię - powiedział sucho. - Na pewno pozakładali się o wynik. Maura zadygotała na myśl o takim upodobaniu do makabry, ale odpowiedziała z przekąsem: - Czego innego można się spodziewać, gdy pojedynki stały się tak powszechne? Wczoraj otwarcie poinformowałeś cały klub o swoich zamiarach. Pewnie Londyn już huczy od plotek o tym, że będziecie się strzelać w sprawie honorowej. Nie zaprzeczając tym oskarżeniom, Ash poprowadził ją na skraj pola, gdzie czekał Deering. Wicehrabia miał ponurą minę, bo jego nadzieje na odwołanie pojedynku spełzły na niczym. Na widok Maury spochmurniał jeszcze bardziej. - Co ona tu robi, do cholery, Beaufort? Jej obecność jest nie do przyjęcia. - Owszem, obecność panny Collyer to nietypowa sprawa - odparł Ash z wyzywającym uśmiechem. - Chciałem zrobić jej przyjemność, by zobaczyła, jak padasz od mojej kuli. Chyba że postanowiłeś odwołać swoje nieuzasadnione oskarżenia przeciwko jej zmarłemu ojcu?
Maura wstrzymała oddech, ale Deering odrzekł nieprzyjemnym tonem: - Nie zamierzam nic odwoływać. Ogarnęło ją rozczarowanie, ale Ash chyba oczekiwał takiej odpowiedzi. - Jak sobie życzysz. Skinął głową do swego kuzyna i lorda Pelhama. - Za pozwoleniem, panowie, poczekajmy kilka minut, bo spodziewam się przyjazdu pewnych osób. Deering natychmiast ściągnął brwi. - Co ty knujesz, Beaufort? Dlaczego chcesz opóźnić pojedynek? - Tak ci się spieszy do śmierci, Deering? - odparował Ash jedwabistym głosem. Nie dostawszy odpowiedzi, zwrócił się do sekundantów: - W międzyczasie chciałbym obejrzeć broń. Maura patrzyła, jak Pelham podaje mu pudełko z satynowego drewna, zawierające elegancką parę pojedynkowych pistoletów o długich lufach. Traherne skinął głową. Wiedziała, że na pewno dostrzegł sińce na twarzy kuzyna, ale odezwał się spokojnie, jakby nigdy nic: - Już sprawdzałem wyważenie i celownik, Ash, ale na pewno będziesz chciał sam to zrobić. Ash zajął się pistoletami, a potem spytał o szczegółowe zasady pojedynku, takie jak odległość między przeciwnikami i kolejność oddawania strzałów. Maura znowu się zdenerwowała, podobnie jak Deering, na którego twarzy odmalowało się napięcie. To ją trochę pocieszyło. Gdy ostatecznie ustalono zasady, wszyscy umilkli. Po kilku minutach Deering zaczął się wyraźnie denerwować. Maura z trudem znosiła narastające napięcie. Nawet gapie na wzgórzu zaczęli się niepokoić z powodu nieoczekiwanej przerwy. Wreszcie rozległ się turkot kół. Maura spojrzała na furgon, który toczył się po trawie w ich stronę. Naliczyła sześciu pasażerów -trzech lokajów Asha i trzech związanych bandytów w liberiach.
Deering zbladł na widok swoich unieszkodliwionych sługusów, ku niekłamanej satysfakcji Maury i wyraźnemu rozbawieniu Asha. - Widzę, że dociera do ciebie, jak drastycznie zmieniły się okoliczności - stwierdził Ash, gdy furgon zatrzymał się obok powozów. - Nie mam pojęcia o czym mówisz - warknął Deering, próbując się wyplątać z matni, która otaczała go zewsząd. - Och, daj spokój. Przestań wreszcie udawać niewiniątko. Twoi służący przyznali się do wszystkiego. - Mianowicie do czego? - zaciekawił się Traherne. - Może sam na to odpowiesz, Deering? - spytał Ash, nie odrywając wzroku od wicehrabiego. - Nie mam nic do powiedzenia. To zostało ukartowane. Wymusiłeś na nich te kłamstwa. - Proszę, przestań odgrywać ofiarę - przerwał mu Ash. Wyraźnie stracił cierpliwość, bo krótko opowiedział o wszystkim, co wydarzyło się rankiem w jego stajniach, oraz o swoich przypuszczeniach, dlaczego Deering ukartował tę napaść. Traherne, początkowo zaskoczony, zaczął się śmiać, podczas gdy Pelham nie krył niesmaku. - Czy to prawda? - spytał wicehrabiego. - Próbowałeś zmusić Beauforta do rezygnacji z pojedynku? Deering rzucił okiem na stojący z tyłu powozik, jakby szukając drogi ucieczki. Widząc, że przyłapano go na gorącym uczynku, koniecznie chciał zniknąć z towarzystwa. Ash naciskał go dalej. - Jak widać, nie udało ci się mnie rozbroić. Ale pod pewnymi warunkami jestem skłonny zapomnieć o tej napaści i przemilczeć całą sprawę. - Jakimi? - spytał ostrożnie Deering. - Po pierwsze, przyznasz się do winy przed panną Cołlyer - natychmiast i bez żadnych wykrętów i wyznasz, jaką rolę odegrałeś w sprawie jej ojca i dlaczego to zrobiłeś. To ty oszukiwałeś w karty dwa lata temu, a nie Noah Collyer, bo koniecznie chciałeś mieć jego wspaniałego ogiera. Czy to prawda? Gdy Deering się zawahał, Ash go przynaglił:
- Wszyscy czekamy, Rupert... Pamiętaj, mów głośno. Chcę, żeby lord Pelham sam usłyszał twoje wyznanie, żebyś nie mógł się potem wykręcić. Nie mając innego wyjścia, wicehrabia wykrztusił: - Oszukałem w karty Collyera, żeby wygrać jego ogiera. Maura zacisnęła pięści i podeszła do niego. - Ty podstępny tchórzu - powiedziała drżącym głosem. - Cały czas wiedziałeś, że mój ojciec jest niewinny! Twoje obrzydliwe oskarżenia doprowadziły do jego śmierci. - Tak - odpowiedział przez zaciśnięte zęby. - Widzisz, to nie było wcale takie trudne, prawda? - zadrwił Ash. Deering rzucił mu wściekłe spojrzenie. - Zadowolony? - Nie do końca. Chcę to mieć dla pewności na piśmie, w dwóch egzemplarzach z twoim podpisem - jeden dla mnie a drugi dla lorda Pelhama - powiedział Ash, a potem zwrócił się do lorda: - Jednak proszę, byś na razie traktował tę sprawę jako poufną, milordzie. Pelham spochmurniał. - Chcesz, żeby ominęła go kara za te niegodne uczynki? - Tego nie powiedziałem. Nie jestem aż tak szlachetny. Poza tym zwrócił się do Deeringa - publicznie przeprosisz pannę Collyer dzisiaj, na piśmie, wycofując zarzuty przeciw jej ojcu o oszustwo i całkowicie go uniewinniając. Proszę je opublikować w dzisiejszych popołudniowych gazetach. - Dobrze - odparł ponuro Deering. - Ostatni warunek: do końca tego tygodnia, wybierzesz się w długą podróż na kontynent i przez następnych dziesięć lat nie pokażesz się w Anglii. Kiedy do Deeringa dotarł sens jego słów, eksplodował z wściekłości. - Nie spodziewasz się chyba, że wyniosę się z domu! Ash uśmiechnął się na ten pokaz emocji. - Decyzja należy wyłącznie do ciebie, ale jeśli zostaniesz, wszyscy dowiedzą się o twojej podłości. Podejrzewam, że i tak będziesz
musiał się wynieść z Anglii i nawet najbliżsi przyjaciele się ciebie wyrzekną. - Niech cię szlag trafi, Beaufort! - Złość się, ile wlezie. Powinieneś się cieszyć, że nie chcę cię oddać w ręce prawa. Twoi podwładni wkrótce trafią do więzienia, z oskarżeniami o napaść na szlachcica. Traherne dodał z cieniem rozbawienia: - Radzę ci skorzystać z jego rady i wyjechać za granicę na długie wakacje, Deering. Kiedy wicehrabia warknął jak osaczone zwierzę, Ash obnażył zęby w uśmiechu. - Opanuj się, Rupert. Daję ci szansę uniknięcia całkowitej niesławy. Ale jeśli choć raz spróbujesz czegoś podobnego.... Jeśli w jakikolwiek sposób ośmielisz się wystąpić przeciwko pannie Collyer, obiecuję ci, że cię dopadnę i zabiję. Jasne? Mówił to nieomal uprzejmie, ale w jego oczach kryła się śmierć. Pelham wyglądał na wstrząśniętego tą bezpośrednią przemową, ale Deering chyba w końcu zrozumiał, że Ash mówi serio. Dotarło do niego, że nie ma wyboru, i że właśnie dostał solidne lanie. - Absolutnie jasne - warknął, kipiąc z wściekłości. Potem rzucił Maurze nienawistne spojrzenie, z trudem hamując furię. Wyczuła, jak bardzo pragnie zemścić się na niej za porażkę i najchętniej schowałaby się w mysią dziurę. - To wszystko twoja wina - rzucił z goryczą. Ash postąpił krok w jej stronę, ale powstrzymała go uniesioną dłonią. - Sam ściągnąłeś na siebie wygnanie, lordzie Deering - odparła odważnie. - Tylko ty jesteś temu winien. Zachwiał się, poszedł do czekającego powozu i opadł na siedzenie. Gdy odjechał, Ash podziękował lordowi Pelhamowi za obecność i dyskrecję. Arystokrata również odjechał, nie przestając kręcić głową z widocznym niesmakiem. Traherne zareagował znacznie pogodniej. Zadowolony, poklepał Asha po ramieniu.
- Dobra robota, braciszku. Panno Collyer, gratulacje z powodu oczyszczenia honoru pani ojca. Trzeba to uczcić. Proponuję, żebyśmy po powrocie do domu zwołali całą rodzinę i wypili za wasz sukces. Ash odpowiedział za nią. - Niestety, świętowanie trochę poczeka, bo muszę najpierw złożyć oskarżenie przeciwko tym sympatycznym młodym ludziom. -Wskazał głową związanych opryszków. - W furgonie nie ma już miejsc, więc jeśli podwieziesz mnie do Old Bailey, Quinn, to panna Collyer będzie mogła pojechać do domu moim powozem. W ten sposób oszczędzimy jej kontaktu z kryminalistami, jakich pełno w okolicach sądu. - Z przyjemnością - zgodził się Traherne. - Dzięki. Możemy zamienić parę słów na osobności? - Oczywiście. - Kuzyn Asha spojrzał na tłumek gapiów na wzgórzu. Pójdę do nich i powiem, że pojedynek został odwołany. Pewnie będzie im przykro, że stracili taką rozrywkę. Traherne ruszył ku widzom, zostawiając ich samych. Maura stała bez słowa, niezdolna ruszyć z miejsca, bo w końcu dotarło do niej, co się naprawdę stało. Wyznania Deeringa ją oszołomiły. Niemal oniemiała z euforii. - Nie mogę w to uwierzyć - szepnęła. Głos jej się załamał. Kiedy pochyliła głowę i zasłoniła twarz rękami, Ash ujął ją za nadgarstki i skłonił, by na niego spojrzała. Ledwie widziała go przez łzy, ale mimo to dostrzegła troskę na jego twarzy. - Czemu płaczesz, do jasnej cholery? Myślałem, że będziesz szczęśliwa. - Jestem szczęśliwa. Szaleję z radości. Po tylu latach... Nie wierzyłam, że kiedyś nadejdzie ten dzień. Szkoda tylko, że tata go nie dożył. Uśmiechnęła się drżąco, ze smutkiem i żalem. Dopiero wtedy zrozumiał. Pomimo widzów, wciąż tkwiących na wzgórzu, podszedł, objął ją i przyciągnął do siebie. Jego silne ciało otoczyło ją opiekuńczo. Ale, jak to on, nie wytrzymał i zaczął jej dokuczać.
- Nie spodziewałem się, że zmienisz się w fontannę, lisiczko. Każda inna, tylko nie ty. Zaśmiała się prosto w jego surdut. W jego głosie zabrzmiała czułość i rozbawienie. - A nie mówiłem? Dobrze, że mi zaufałaś, prawda? - Owszem, mówiłeś. Nie zrezygnował z walki, choć go o to sama prosiła. Miała świadomość, że zaciągnęła wobec niego dług na całe życie. - Taka jestem ci wdzięczna, Ash - szepnęła. - Nie wiem, jak mam ci dziękować. Pocałował ją w skroń. - Nie musisz mi dziękować, kochanie. Wystarczy mi satysfakcja, że Deering zapłacił za swoje uczynki. To jej przypomniało, dlaczego znaleźli się w tej sytuacji. Natychmiast oprzytomniała i powróciła do rzeczywistości. Postanowiła przecież, że gdy tylko ojciec zostanie oczyszczony z zarzutów, ona uporządkuje swoją niepewną sytuację z Ashem. Właśnie nadszedł na to czas. Powinna zwolnić go z tych udawanych zaręczyn. Oświadczył jej się tylko po to, by pokonać Deeringa. Teraz, gdy to się udało, nie było powodów, by dalej zachowywać pozory. - Chodź, Thomas zawiezie cię do domu - powiedział Ash, przerywając jej rozmyślania. Puścił ją i podprowadził do powozu. -Quinn ma rację. Dziś wieczorem musimy to uczcić. Maura wcale nie była pewna, czy ma co świętować w sytuacji, gdy będzie musiała zwrócić Ashowi wolność. Nagle poczuła łzy w gardle, wcale nie z powodu ojca. Powinna szaleć ze szczęścia i cieszyć się zwycięstwem. A ona, idąc z Ashem do powozu, myślała tylko o tym, jak jej przykro, że te zaręczyny nie były prawdziwe, i że jej marzenia nigdy nie staną się rzeczywistością.
22 Przez całą drogę do domu Maura zastanawiała się, kiedy i w jaki sposób powinna zwolnić Asha z danego jej słowa. On nie mógł sam tego zrobić jako dżentelmen, więc to ona musiała zerwać, a przynajmniej dać mu okazję, by mógł zerwać zaręczyny w honorowy sposób. Ale czy powinna poruszyć ten temat od razu, gdy tylko Ash wróci do domu? Żołądek ścisnął jej się ze zdenerwowania, gdy rozważała, co Ash może jej odpowiedzieć. Być może zechce kontynuować tę grę jeszcze przez jakiś czas, żeby ją chronić, do chwili, gdy Deering wyjedzie z kraju. Albo, ponieważ odebrał jej cnotę, oświadczy jej się, wiedziony szlachetnymi pobudkami. Wiedziała, że ona sama również musi zachować się szlachetnie. Nie chciała zmuszać Asha do małżeństwa, i przykuwać go do siebie na resztę życia. Obawiała się, że Ash natychmiast skorzysta z szansy na odzyskanie wolności. Nie kochał jej przecież. Bez trudu zdobył jej serce - zajęło mu to niewiele ponad tydzień - ale jej nie udało się go tak zauroczyć. Musiała przyznać sama przed sobą, że w kąciku jej głupiego serca kryła się nadzieja, że może z czasem, jeśli szczęście będzie jej sprzyjało, Ash zmieni zdanie i zacznie w niej dostrzegać coś więcej niż intrygujący eksperyment lub miłą rozrywkę albo ulubioną kochankę. Jednak rozsądek podpowiadał jej, że to tylko mrzonki. Idiotyczne, bezsensowne marzenia.
Tacy mężczyźni jak Ash się nie zakochują. Wprawdzie ciągle nazywał ją swoim kochaniem, ale to był nawyk - tak samo czule zwracał się do swojej siostry i kuzynki Skye, i na pewno do niezliczonych innych kobiet, omotując je swoim zawadiackim urokiem. Takie słówka nic nie mówiły o męskich uczuciach. Powinna usłuchać rozsądku i zapomnieć o głupich nadziejach, skarciła się w myśli. Nie wolno wierzyć w szczęśliwe, baśniowe zakończenia, jeśli nie chce się gorzkiego rozczarowania. Choć tak stanowczo nakazywała sobie, że ma być realistką, żołądek zaciskał jej się z rozpaczy na myśl o rozstaniu z Ashem. Nie miała przecież żadnego powodu, żeby z nim zostać. Po powrocie do domu zapytała o Katharine i dowiedziała się, że je śniadanie z pozostałymi Wilde'ami: Skye, lordem Corneliusem, lady Isabellą i co najbardziej zaskakujące - z Jackiem. Na jej widok wszyscy wstali od stołu. Katharine pierwsza spytała z niepokojem: - Jakie przynosisz wieści, Mauro? Wszyscy niecierpliwie czekamy na wynik pojedynku. - Pojedynek został odwołany - odpowiedziała, ku uldze całego towarzystwa. Starsi głośno odetchnęli, a Skye mruknęła: - Dzięki Bogu. Katharine także westchnęła, ale potem dodała pogodnie: - Przyznam, że niezbyt się niepokoiłam o Asha. To nie pierwszy pojedynek w naszej rodzinie, więc pewnie bym przedwcześnie posiwiała, gdybym się nadmiernie przejmowała, gdy moi postrzeleni bracia lub kuzyni - tu posłała znaczące spojrzenie Jackowi - robią coś niebezpiecznego albo pochopnego. - Ja się w ogóle nie przejmowałem - odparł Jack z prowokującym uśmieszkiem. - Jak już wspominałem pannie Collyer wczoraj wieczorem, Ash potrafi się o siebie zatroszczyć. - Oczywiście, że się o niego martwiłeś, braciszku - dokuczyła mu Kate. - A niby to dlaczego przyłączyłeś się do nas o tak wczesnej porze, na długo przed godziną, o której zwykle wstajesz z łóżka? - Może, dlatego że twój kucharz robi doskonałe śniadania?
Ich żartobliwa sprzeczka przywołała cień uśmiechu na wargi Maury, ale Skye zaraz im przerwała: - Cicho bądźcie oboje! Niech Maura opowie nam, co się stało. Służba doniosła nam o zasadzce tego podleca Deeringa, ale nic więcej nie wiemy. Dlaczego odwołano pojedynek? Maura opowiedziała wszystko szczegółowo, relacjonując, jak Ash sprytnie wydobył z Deeringa przyznanie się do winy i narzucił warunki, na jakich zgodził się nie ujawniać jego hańby w towarzystwie. Kiedy skończyła, Katharine i Skye uścisnęły ją serdecznie, po czym Jack także zażądał uścisków. Rozbawiona, spełniła jego życzenie, choć z pewnymi oporami, a potem podziękowała im wszystkim serdecznie za pomoc w usunięciu skazy na pamięci jej ojca. Spytała też o stajennego ze złamaną ręką i dowiedziała się, że zajął się nim lekarz, obandażował i posłał do łóżka, i że złamanie powinno się zgoić bez kłopotów. Maura doskonale wiedziała, że po awanturze w powozowni Katharine przejęła zarządzanie domem i zadbała o poszkodowanych. Teraz dla odmiany zaczęła się troszczyć o Maurę. - Siadaj i zjedz z nami, kochana. Założę się, że jesteś bez śniadania i umierasz z głodu. Maura w ogóle nie miała apetytu, choć od kolacji nie zjadła ani kęsa. - Dziękuję, ale wolałabym iść na górę do pokoju i trochę się doprowadzić do porządku. Musiała się umyć, przebrać i uczesać niesforne włosy, ale przede wszystkim wiedziała, że w obecnym, fatalnym nastroju, nie byłaby miłym towarzystwem przy posiłku. - W takim razie przyślę ci na górę tacę ze śniadaniem - powiedziała Katharine, biorąc ją pod ramię siostrzanym gestem. Wyszła razem z nią na korytarz, i korzystając z tego, że były na osobności, podjęła swój ulubiony temat. - Teraz, kiedy twój ojciec odzyskał reputację, wyjdziesz za Asha, prawda, Mauro? Niezadowolona z rozmowy na temat swoich niepewnych planów matrymonialnych, Maura odpowiedziała bolesnym uśmiechem i zdawkową uwagą:
- Jeszcze nic nie wiadomo - mruknęła, pocałowała przyjaciółkę w policzek, przeprosiła ją i ruszyła na górę. Jej myśli wciąż obracały się wokół tego pytania niby język, który stale bada bolący ząb. Z jednej strony bardzo chciała odwlec spotkanie z Ashem, ale z drugiej może lepiej było przejść przez to jak najszybciej, dowiedzieć się, co będzie i nie cierpieć już tej strasznej niepewności. Podczas rozmowy beznamiętnie zwolni go ze wszelkich zobowiązań wobec siebie i powie, że planuje powrót do domu, do Suffolk, a potem oceni jego reakcję. Jeśli nie będzie się sprzeciwiał, nie wolno jej wybuchnąć płaczem ani się załamać. Nie może pozwolić, by takie żałosne emocje wzięły górę nad jej zdecydowaniem. Nie może też obudzić w Ashu poczucia winy. Musi być silna i zachować się jak człowiek honoru. Zmusi się, by się uśmiechnąć i przyjąć każdą jego decyzję w sprawie ich wspólnej przyszłości. Mimo wszystko, zastanawiała się, co będzie, jeśli Ash zdecyduje, że to koniec, i jak uda jej się wytrzymać tę nieznośną samotność i cierpienie. Nie musiała długo czekać, bo Ash wrócił jeszcze przed południem. Usadowiła się we frontowej bawialni, wypatrując powozu lorda Traherne, i gdy tylko usłyszała, że Ash wchodzi do holu, wyszła, by go powitać. Czuła, jak lodowaty strach legł jej na piersi, ale po jednym spojrzeniu na jego skaleczenia i siniaki na twarzy i kostkach dłoni, zapomniała kompletnie o swoich planach. - Pozwól, żebym się zajęła tymi skaleczeniami - powiedziała zdecydowanie. Ash był wyraźnie zaskoczony. - Wiem, że jesteś kobietą o wielu talentach, kochanie, ale nie przypuszczałam, że znasz się też na medycynie. - Opatrzyłam w życiu wystarczająco dużo pokaleczonych koni. W jego oczach błysnęła iskierka rozbawienia.
- Czy porównanie z koniem mam traktować jako komplement? Maura zignorowała dwuznaczny podtekst. - Gdzie trzymacie lekarstwa? - Gospodyni ma w swoim biurze balsamy i bandaże. Maura poprosiła lokaja, żeby przyniósł z kuchni miednicę z ciepłą wodą. Potem poszła z Ashem do gospodyni i wzięła od niej potrzebne materiały opatrunkowe. Kiedy odesłali lokaja, posadziła Asha na drewnianym krześle i zajęła się jego ranami. Najpierw umyła je wodą z mydłem, potem obłożyła balsamem z bazylii. Znosił to wszystko bez protestu. Skrzywił się, dopiero gdy dotknęła wilgotnym ręcznikiem głębokiego rozcięcia nad brwią. - Przepraszam, że zabolało - powiedziała. - Nie szkodzi. Szczerze mówiąc, klatka piersiowa bardziej mnie boli. - Po uderzeniach pałką? Pokaż. Po krótkim wahaniu, rozchylił surdut i kamizelkę, a potem ostrożnie podciągnął koszulę. Na widok żeber pokrytych brązowymi i fioletowymi sińcami, zagryzła dolną wargę ze współczuciem. - Przeżyję - powiedział, przyglądając się jej uważnie. - W młodości nieraz zdarzyło mi się gorzej oberwać w bójkach z Jackiem i Quinnem. - To dlatego tak dobrze się osłaniałeś przed tymi łajdakami? Bo nauczyłeś się tego, walcząc w dzieciństwie na pięści? - Owszem, a potem chodziłem na sparringi do Dżentelmena Jacksona. Maura wiedziała, że chodzi mu o klub bokserski prowadzony przez byłego czempiona Anglii. Obmacała go delikatnie. - Chyba nic nie jest złamane. Mogę zrobić ciepły okład i zawinąć ci pierś albo po prostu posmarować balsamem, który zmniejszy ból i krwiaki. - Wystarczy balsam. Nie jestem kaleką.
Zrobiła, jak sobie życzył, starannie rozprowadzając żółty, aromatyczny krem po siniakach i wcierając go w skórę. - Dzięki, kochanie - powiedział, opuszczając koszulę. - Rzeczywiście mi lepiej. Ponieważ nic ponadto nie mogła już dla niego zrobić, umyła i wytarła ręce, odłożyła bandaże na najbliższą półkę, a potem spróbowała zebrać się na odwagę. Zdała sobie sprawę, że robi to wszystko, by odwlec rozmowę, odchrząknęła i powiedziała cicho: - Ash, zastanawiałam się nad jedną rzeczą. - Tak? - Chyba już czas, żebym wróciła do domu do Suffolk. Kiedy nie odpowiedział, niespokojnie spojrzała na niego przez ramię. Uniósł brew, jakby czekał na dalsze wyjaśnienia. - Widzisz... Gandy ma pełne ręce roboty przy źrebieniu i potrzebuje mojej pomocy. Poza tym, powinnam odprowadzić Empe-rora do domu. - Naturalnie - odpowiedział beznamiętnym tonem. - Nie chcę się wydać niewdzięczna - dodała pospiesznie - wyjeżdżając, gdy tylko moje problemy zostały rozwiązane, ale nie ma powodu, żebym tu dłużej siedziała. - Wzięła głęboki oddech i dokończyła: - Nie ma też powodu, żebyśmy kontynuowali naszą grę. Ash wpatrywał się w nią nieruchomo. - Nie ma powodu? - powtórzył powoli. - To znaczy, że chcesz zerwać zaręczyny? Moje chęci nie mają z tym nic wspólnego, pomyślała z rozpaczą. - Tak. - Powiedziała to wreszcie. Dała mu wymówkę, żeby mógł się wycofać, jeśli chce. - Nie ociągałaś się z tym - odparł w końcu. - Skąd ten pośpiech? - Wcale się nie spieszę - skłamała. - Po prostu teraz, gdy rozprawiłeś się z Deeringiem, nie potrzebuję już wykorzystywać twojego nazwiska jako tarczy obronnej. Zmierzył ją dziwnie przenikliwym spojrzeniem, ale nie potrafiła odczytać wyrazu jego twarzy.
- Zacznijmy od tego, że wcale nie chciałeś się ze mną żenić -przypomniała. - Zaproponowałeś tylko czasowe zaręczyny, żeby mnie ochronić. - To prawda. Ta zdawkowa odpowiedź zadała jej przeszywający ból. Miała wrażenie, że się dusi. Kolejna kwestia Asha wcale nie była bardziej pocieszająca. - Jeśli poczęłaś dziecko... wiesz, że to wszystko zmieni. Będziesz wtedy musiała za mnie wyjść. Skinęła głową, bo ból gardła nie pozwalał jej mówić. Ash wprawdzie potwierdził, że zgodzi się z nią ożenić, jeśli poczęli razem dziecko, ale ani słowem nie wspomniał o miłości, ani nawet o przyjaźni. Był śmiertelnie poważny, wyzuty z wszelkich emocji. Bardzo chciała, żeby powiedział coś - cokolwiek - żeby ją zatrzymać, ale jego ciężkie milczenie się przeciągało. - Dobrze - oznajmił w końcu. - Kiedy chcesz wyjechać? Oto odpowiedź, powiedziała sobie w duchu, czując, że ból nasila się jeszcze bardziej. Gdyby mnie kochał, nie puściłby mnie od siebie tak łatwo. Na oślep odwróciła się do półki i zaczęła porządkować opatrunki, układając je starannie. Wszystko w niej płakało, ale nie zamierzała mu tego okazywać. - Dzisiaj. Po południu - szepnęła przez zaciśnięte z rozpaczy gardło. - Możesz zostać dłużej, jeśli chcesz. - Wiem. - Kurczowo zaciskając zęby, by stłumić łkanie, przywołała uśmiech na usta i znowu spojrzała na niego. Ash wstał z krzesła, z chmurną miną. Był niemal ponury, kiedy powiedział szorstko: - Pojedziesz do domu moim podróżnym powozem. - Nie kłopocz się - wydusiła. - Mam w Londynie dwukółkę, którą przyjechałam. - Nie pozwolę ci podróżować samej tak daleko, dopóki się nie upewnię, że Deeringa nie ma już w Anglii, i że nie będzie się na tobie mścił.
W odpowiedzi skinęła głową bez słowa i ruszyła ku drzwiom. Kiedy go mijała, postąpił krok w jej stronę. - Mauro.. Ale kiedy wyciągnął rękę, skrzywiła się i wymknęła mu się. Gdyby teraz jej dotknął, byłaby zgubiona. Brnęła przez korytarz, stawiając nogę za nogą, ale oczy miała tak zamglone, że nic nie widziała. Trzeba natychmiast jechać do domu, powtarzała w myślach. Być może tak pospieszna ucieczka od Asha jest tchórzostwem, ale jeśli tu zostanie dłużej, to po tygodniu albo dwóch będzie jej jeszcze trudniej odejść, bo zakocha się w nim jeszcze bardziej. I tak już zakochała się po same uszy. Nie uprzedzi Katharine o swoim wyjeździe, bo Kate zacznie z nią dyskutować i przekonywać, żeby się zastanowiła, Maura się wtedy załamie, rozpłacze i zwierzy jej się z nieodwzajemnionej miłości. Owszem, mogłaby zostać w Londynie jeszcze jakiś czas, gromadząc o Ashu i jego rodzinie wspomnienia, które pocieszałyby ją przez długie lata niekończącej się samotności. Ale nie mogłaby mieszkać z nim pod jednym dachem. Umarłaby, widując się z nim codziennie, ale nie mogąc z nim być. Zresztą, nigdy nie miała prawa do czegoś takiego. Nie może też być dłużej jego kochanką. Gdyby zdecydowała się na kolejne schadzki, musiałaby skradać się po domu, unikać służby, oszukiwać jego rodzinę i swoich przyjaciół. Lepiej było odsunąć od siebie tę pokusę. Dotarła do sypialni, i powstrzymując łzy, wyciągnęła spod łóżka walizkę, a potem zaczęła przeglądać półki i szuflady, wybierając rzeczy niezbędne na podróż do domu, i na chybił trafił wrzucając je do środka. Dawno temu nauczyła się nie pożądać rzeczy, które były poza jej zasięgiem. Teraz trzeba było się tylko pogodzić z losem, i nie dbać o to, że jej serce pęka. W dwie godziny później, gdy Ash tkwił w swoim gabinecie, wyciągnięty nieelegancko na sofie, do środka wpadła Katharine.
- Nie mogę uwierzyć, że puściłeś Maurę do domu! - wykrzyknęła. Otworzył jedno oko i rzucił jej mordercze spojrzenie. - A co miałem robić? Zamknąć ją w piwnicy, żeby nie uciekła? - Tak! Jeśli to był jedyny sposób, żeby ją zatrzymać. - Idź stąd, i daj mi spokój - wymamrotał. Wypił już solidną porcję brandy. Kiedy znowu podniósł szklankę do ust, Kate wreszcie się zorientowała. - Co ty wyprawiasz? Taki mocny alkohol w środku dnia? Czy to, dlatego że Maura cię zostawiła?! - Twój zmysł obserwacji jest godny podziwu. Kate zignorowała sarkastyczną uwagę i ściągnęła brwi. - Nic nie rozumiem. Myślałam, że wszystko między wami układa się jak najlepiej. Pokonałeś jej znienawidzonego wroga i przywróciłeś honor jej ojcu. Powinna z chęcią przyjąć twoje zaloty. - Zmrużyła oczy. - Co takiego zrobiłeś, że uciekła, Ash? - Nie mam pojęcia. - Zerwałeś zaręczyny? - Nie. Ona je zerwała. Katharine zrobiła zdziwioną minę. - Dlaczego? Powiedziała ci to? - Powiedziała tylko, że nie ma sensu ciągnąć tej gry, i że musi wracać do domu, do Suffolk, zająć się źrebakami. - A ty ją puściłeś? Co na to odpowiedziałeś? Ash nie odpowiedział od razu. Nie miał zamiaru powtarzać siostrze swego ostrzeżenia - że jeśli będzie dziecko, to Maura będzie musiała za niego wyjść. Przyznał się tylko do swojej następnej decyzji. - Kazałem, żeby pojechała moim powozem, a nie dwukółką, ze względu na bezpieczeństwo. Katharine wzniosła wzrok ku sufitowi. - Mężczyźni! - mruknęła z niesmakiem. Potem dodała spokój? niej: Widzę, że cię przeceniłam, Ash. Czy w tobie nie ma ani cienia romantyczności? Potrafisz uwieść każdą kobietę, która przyciągnie twój wzrok, ale prawdziwe zaloty zamotałeś beznadziejnie. Założę
się o własne życie, że Maura po prostu chciała, żebyś jej się naprawdę oświadczył. Ona cię kocha. Jestem tego pewna. Patrząc na siostrę zmrużonymi oczyma, Ash powoli podciągnął się do pozycji siedzącej. - Powiedziała ci to? - Owszem, ale nie słowami. Maura niechętnie dzieli się swoimi uczuciami, nawet ze mną. Ale ja to czuję w kościach. - Twoje kości nie rozumieją się na jej uczuciach. - A ty się rozumiesz? - Kate oparła ręce na biodrach. - A skoro już jesteśmy przy uczuciach, co ty do niej czujesz, Ash? Kochasz ją? Odpowiedź na to pytanie przestała mu już sprawiać trudność. Kochał Maurę głęboko. Strach, który przeżył dziś rano, gdy znalazła się w poważnym niebezpieczeństwie, wbił mu tę prawdę mocno do głowy. - Tak, kocham. Jego siostra odetchnęła z ulgą. - To dlaczego, do ciężkiej cholery, pozwoliłeś jej wyjechać? To twoja idealna partnerka. Chyba to już do ciebie dotarło. Owszem, doszedł do tego samego wniosku już rano, kiedy Maura walczyła przy jego boku, broniąc go gołymi rękami i nie dbając o własne bezpieczeństwo. Albo może poprzedniej nocy, kiedy trzymał ją w ramionach, i był w niej, a ich ciała poruszały się w idealnej harmonii. Nikt na całym świecie nie pasował do niego lepiej niż Maura. Żadna inna kobieta nie nadawała się na jego idealną partnerkę. Ash spojrzał w dół na resztki złocistej brandy w szklance, i zadumał się nad swoją niesłychaną przemianą. Jeszcze do niedawna nie wierzył, że kiedykolwiek zazna prawdziwej miłości, że sobie na nią pozwoli. Nie zamierzał ryzykować takiego bólu. Po stracie rodziców trzymał się na dystans od kobiet, nie dopuszczając żadnej wystarczająco blisko, by wzbudziła jego uczucia. Nie spodziewał się, że wierny rodzinnej tradycji, znajdzie prawdziwą miłość. Tym razem nie mógł się już zachować jak obojętny, niezaangażowany, obcy człowiek. Nie z Maurą.
Miłość do niej była najwłaściwszą rzeczą pod słońcem. Desperacko potrzebował jej wzajemności. Bezmyślnie dopił brandy. Gorąco rozlewające się w gardle przeniosło się do zbolałego żołądka. Nagle uświadomił sobie, że obok tego bólu płonie w nim lęk, który obudził się w chwili, gdy Maura zerwała zaręczyny i oświadczyła, że wraca do domu. Dosłownie zamarł wtedy ze strachu. Jego umysł, serce i ciało po prostu się wówczas wyłączyły. Zaczął się wtedy chwytać słomki, jak tonący. Oświadczenie o dziecku było rozpaczliwą próbą związania jej ze sobą. Trudno sobie wyobrazić mniej romantyczną uwagę. Nic dziwnego, że potraktowała to jako dowód jego obojętności. Z drugiej strony... pomimo zapewnień Kate, trudno było mu uwierzyć, że Maura go kocha. Owszem, była mu zobowiązana. Przez ostatni tydzień naprawdę się starał z całych sił, żeby zaskarbić sobie jej wdzięczność, ale obawiał się, że na tym kończyły się jej uczucia. Podniósł wzrok. Kate obserwowała go czujnie, czekając na odpowiedź. - Niezależnie od tego, co ja czuję - powiedział w końcu - wątpię, czy Maura uważa mnie za kogoś odpowiedniego dla siebie. Jest mi zobowiązana, i na tym koniec. To nie miłość. Nie chcę, żeby za mnie wyszła z fałszywego poczucia obowiązku. Potrzebuję czegoś więcej. - Dlaczego jej tego nie powiedziałeś? Właściwie, dlaczego jej tego nie powiesz? Na co czekasz? No właśnie, na co? - pomyślał. Czy to strach każe mu tu tkwić i topić ponure myśli w kosztownym trunku? - Musisz za nią jechać, Ash - podpowiedziała Katharine, przerywając jego milczenie. - Pojadę. Tylko nie od razu. - Ile zamierzasz czekać? - Dzień albo dwa. Nie dłużej niż tydzień. Oddychając z ulgą, uśmiechnęła się zgodnie. - Doskonale. - Podeszła, schyliła się i pocałowała go w policzek. Jeśli mogę ci jakoś pomóc...
- I tak zrobiłaś już więcej, niż trzeba - odparł sucho. - Wiem - odpowiedziała z zadowolonym z siebie uśmieszkiem. Dzięki mnie dotarło do ciebie w końcu, że Maura jest twoją baśniową ukochaną. Tylko ty możesz sprawić, żeby cię pokochała. Ash nie dyskutował z siostrą. Właściwie, ledwie zauważył, gdy wyszła. Wiedział tylko jedno. Nie może zmusić Maury do miłości. Musi na tę miłość zasłużyć. Być może przez ten tydzień udało mu się zdobyć jej szacunek, ale zdobycie serca będzie znacznie poważniejszym wyzwaniem... Zmrużył oczy, zastanawiając się nad tym dylematem. Maura musi przyjść do niego z własnej, nieprzymuszonej woli, ale to nie znaczy, że nie wolno mu wywierać wpływu na jej uczucia. Należała przecież do niego - po prostu musi jej to uświadomić. Trzeba dać jej jednak trochę czasu, by przyzwyczaiła się do tak poważnej zmiany w życiu - a przede wszystkim, by zapomniała nieco o rozpaczy z powodu ojca. Ash chciał zacząć wszystko od nowa. Musiał też przekonać się, czy jej przeciwnik zniknął na dobre z jej życia. Deering mógł każdą kobietę trwale zniechęcić do mężczyzn... Ash otrząsnął się ze smętnych przemyśleń i podjął decyzję. Tych kilka dni będzie się ciągnąć w nieskończoność, ale tak trzeba zrobić. Da Maurze dość czasu, żeby uporządkowała swoje uczucia do niego. Ale, jeśli go jeszcze nie pokochała, to będzie się o to starał tak długo, aż dopnie swego. Jego usta wygięły się w pełnym determinacji uśmiechu. Maura była jego prawdziwą miłością. Nie miał co do tego wątpliwości. Kiedy kochali się po raz ostatni, poczuł, że wiąże go z nią niezwykłe uczucie. To samo zdarzyło się rano, kiedy przybiegła mu na pomoc. Wystarczy sprawić, żeby i ona to poczuła. Jeśli trzeba, siłą woli zapanuje nad swoim przeznaczeniem. W końcu doprowadzi do tego, by Maura go pokochała.
23 Stadnina Collyerów, znajdująca się pomiędzy trawiastą równiną w pobliżu Newmarket i wioską Cavendish miała tę zaletę, że pomimo bliskości miasta, gdzie odbywały się doroczne targi rasowych koni, chlubiła się wspaniałymi, bogatymi pastwiskami, idealnymi do hodowli. Urocze strumyki i wysadzane topolami drogi przecinały zielony wiejski krajobraz, gdzie białe domki z pruskiego muru sąsiadowały z wielkimi posiadłościami magnatów. Gdzieniegdzie widać było wieżyczki i kopuły stadnin i stajni. Stadnina Collyerów zawsze emanowała cichym pięknem, pomyślała Maura. Zwykle cieszył ją spokój uroczej okolicy, ale tym razem, szóstego długiego dnia od powrotu z Londynu, w ogóle nie zauważała pięknego otoczenia. Razem z Gandym wstali na długo przed świtem, pomagając niesfornej klaczy przy trudnym porodzie. Właśnie wyszli z boksu i zaglądali do niego przez drzwi. Dwadzieścia minut temu, drobny kary źrebak, którego nazwali Noble Prince, po ojcu czempionie, wstał, chwiejąc się na długich, cienkich nogach, i zaczął ssać. Pomimo ulgi oraz tego, że cud narodzin zawsze ją zachwycał, a przyglądanie się młodziutkim, cennym źrebakom zawsze poprawiało jej humor, Maura poczuła, że jest wykończona. W sumie była z tego zadowolona. Od razu po przyjeździe do domu rzuciła się do pracy, w nadziei, że znużenie zagłuszy rozpacz po utracie Asha.
Gandy martwił się o nią coraz bardziej. Wysoki, kościsty masztalerz o włosach przyprószonych siwizną nie wyglądał na sześćdziesiąt lat. Po śmierci jej ojca zajął jego miejsce i otoczył ją opieką. Myślała o nim jak o ukochanym wuju, pomimo różnic pochodzenia i sytuacji finansowej. Jego pomarszczona, czerstwa twarz spochmurniała, gdy przeniósł uwagę z osłabionej klaczy na Maurę. - Powinnaś się jeszcze przespać panienko. Sam zajmę się tym maluchem i jego mamuśką. Maura wyjrzała przez okno porodowej stajni. Sądząc po pozycji słońca, było wczesne popołudnie. - Jest środek dnia, Gandy. Nie zasnę, póki się nie ściemni. Skrzywił się. - Zdrzemnij się trochę i potem wróć. I zjedz coś. Przepuściłaś śniadanie i obiad. - Ty też. - Moim gnatom dużo paszy nie potrzeba. Proszę cię, panienko. - Dobrze, już dobrze. Lekko odepchnęła się od drzwi boksu, na którym opierała się ramionami. Ale zanim odwróciła się by odejść, Gandy dodał: - To nie moja sprawa, ale chyba powinnaś wrócić do Londynu. Nie jesteś tu szczęśliwa. Każdy to widzi. To prawda, była koszmarnie nieszczęśliwa. Trzy dni nieprzerwanego deszczu dodatkowo pogorszyły jej nastrój. Ale zmusiła się do uśmiechu. - Nic mi nie będzie. - Posłuchaj mnie, jak nie ze względu na siebie, to na mnie. Twój ojciec urwałby mi łeb, że o ciebie nie dbam. Pewnie patrzy teraz z nieba i mnie przeklina. - Tata nigdy nie klął, Gandy. - Może nie przy tobie, ale jak było trzeba potrafił puścić niezłą wiązankę. Ta uwaga sprawiła, że w końcu się uśmiechnęła. Z pogodną miną ruszyła korytarzem do pompy.
Wesołość opuściła ją już w chwili, gdy szorowała ręce i ramiona i zdejmowała gruby fartuch, okrywający suknię. Przynajmniej ta okropna pogoda się poprawiła, pomyślała, ruszając w stronę dworu. Po południu zrobiło się ciepło i wyszło słońce. Przyjemna odmiana po ostatnich ulewach. Na dziedzińcu stajni stal jakiś powóz. Podeszła, i posmutniała, rozpoznając z bliska elegancką, podróżną kaleszę Priscilli. Ciekawe, co sprowadza tu jej macochę. Weszła do środka, mając świadomość, że nie wygląda odpowiednio, by przyjąć gościa, szczególnie tak wymagającego jak Priscilla, więc ruszyła do sypialni, by się przebrać. Zdziwiła się, bo Priscilla czekała na nią przy tylnych schodach i powitała ją niezwykle serdecznie. - Tutaj jesteś, moja droga! - wykrzyknęła z serdecznym uśmiechem. Powinnam się domyśleć, że jesteś w stajni. Źrebak zdrowy? - Tak, ale to był trudny poród. Co cię tu sprowadza, Priscillo? -spytała czujnie Maura. - Chciałam ci osobiście przekazać dobrą wiadomość. Lord Deering wyjechał z kraju! A przedtem publicznie przeprosił ojca w gazetach! Maura westchnęła głęboko. Katharine przesłała jej egzemplarz gazety z przeprosinami Deeringa, ale o jego wyjeździe nie było nic słychać i Maura zaczęła się obawiać, że nie dojdzie do skutku. - To robota Beauforta, prawda? A on zrobił to dla ciebie. Nie wiem, jak ci dziękować, kochana Mauro. - Nie musisz mi dziękować, Priscillo. Zrobiłam to ze względu na ojca. - Tak, ale przyznaję, że szaleję z radości. - Pris zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu. - Publiczne poniżenie Deeringa przyniosło mi olbrzymią satysfakcję. - Mnie też - Maura zgodziła się z nią z całego serca. - A moje córki rozkwitają dzięki temu, że rodzina Wilde'ów tak się nimi serdecznie zajęła. Wiem, że zrobili to tylko ze względu na ciebie. - Pris zawahała się, poważniejąc. Ujęła dłonie Maury. - Muszę
cię gorąco przeprosić za to, jak traktowałam cię przez te wszystkie lata. Tak, jak ci mówiłam w zeszłym tygodniu, chciałabym zakopać topór wojenny i zacząć od nowa, jeśli to możliwe. Maura poczuła, że jej zwykły dystans kruszy się po tej otwartej wypowiedzi. - Też mam na to nadzieję, Priscillo - odpowiedziała szczerze. - To może zacznijmy od tego, że przy herbacie opowiem ci, co wydarzyło się w Londynie podczas twojej nieobecności? - Ujęła Maurę pod ramię i poprowadziła do salonu. - Nigdy nie udało nam się porozmawiać naprawdę serdecznie, jak matka z córką, ale chciałabym spróbować. Niebotycznie zdziwiona Maura uświadomiła sobie, że ma ochotę podjąć próbę. Zajrzały do kuchni, by poprosić gospodynię o herbatę a potem usadowiły się w różowym salonie i spojrzały na siebie z wahaniem. Rozmowa zaczęła się z ociąganiem, nawet sztywno, ale Priscilla bardzo się starała, żeby nie poprzestawać na zawieszeniu broni, tylko nawiązać prawdziwie życzliwe stosunki. Po chwili Maura się odprężyła, a nawet zaczęła uśmiechać. Po raz pierwszy znalazła się pod urokiem pięknej wdowy. Dopiero teraz zrozumiała, dlaczego jej ojciec tak łatwo mu uległ. Ale kiedy rozmowa zeszła na jej zaręczyny z lordem Beaufort, nie wdając się w szczegóły, powiedziała tylko, że wesela nie będzie. - Jak to, nie będzie? - W głosie Priscilli zabrzmiała desperacja i dziwnie piskliwa nuta. - Co się stało, Mauro? Czy obraziłaś czymś jego lordowską mość? Nigdy nie potrafiłaś się przyzwoicie zachować w towarzystwie kandydatów na mężów, zawsze brak ci było taktu i słodyczy... To ma być miód, nie ocet. Nic dziwnego, że Beaufort się zniechęcił, gdy zaznał twego ostrego języka i obcesowych manier. Maura wygięła wargi w ironicznym uśmiechu. - Tym razem jesteś w błędzie, Priscillo. Prawdę mówiąc, nasze zaręczyny od początku były udawane. Chodziło o to, żeby Beaufort mógł w moim imieniu wyzwać Deeringa na pojedynek. Macocha otworzyła usta ze zdziwienia.
- Udawane? W takim razie musisz je zmienić w prawdziwe, Mauro. Musisz wyjść za markiza! - Obawiam się, że nic z tego, Priscillo. - Ale to dla ciebie taka idealna okazja - skarciła ją macocha. -Dla twojej rodziny też. Jak możesz zrezygnować ze związku z człowiekiem o takiej pozycji i majątku? Chyba chciałabyś, żeby twoje siostry miały takie wspaniałe powiązania rodzinne! Priscilla nagle ugryzła się w język i sama przerwała swoją tyradę. Przez chwilę wyglądała, jakby zjadła cytrynę, ale potem, ku zdumieniu Maury, uśmiechnęła się smętnie. - Proszę cię, wybacz mi, kochana. Nie powinnam cię strofować. Naprawdę, Mauro, nie chciałam, żeby to zabrzmiało, jakbym troszczyła się tylko o moje córki albo jakby w tobie było coś niewłaściwego. Naprawdę pragnę twojego szczęścia. Sprawialiście oboje wrażenie zakochanych po uszy. Rzeczywiście nie ma żadnych nadziei na małżeństwo? - Przykro mi, ale nie. - Na tę myśl serce Maury ścisnął przenikliwy ból, ale udało jej się go ukryć. Priscilla westchnęła. - W takim razie trudno, nie będę ci robić więcej wyrzutów. Moje usta są zapieczętowane, przysięgam. Może opowiesz mi o źrebakach, które się urodziły w tym roku? Ile z nich jest po Emperorze? Ponieważ do tej pory Priscilli w ogóle nie interesowała stadnina, Maura zrozumiała, że jej macocha zdobywa się na ogromny wysiłek, by się z nią pojednać. Zaprosiła ją, by przenocowała, ale Priscilla stwierdziła, że musi jechać prosto do Londynu, by towarzyszyć Hannah i Lucy na ważnym spotkaniu następnego dnia rano. Ale koniecznie chciała przyjechać osobiście i podziękować Maurze za pokonanie lorda Deering. Rozstały się w wyjątkowej przyjaźni i nawet się uściskały - pierwszy raz od wielu lat. Maura pomachała macosze na pożegnanie, ale w ciszy, która zapanowała po odjeździe powozu, znowu musiała wziąć się za bary ze swoimi problemami. Serce ciążyło jej w piersi jak bryła ołowiu.
Zamiast wracać do domu, przeszła przez dziedziniec stajenny i ruszyła na wybieg ogierów, żeby zajrzeć do Emperora. Po powrocie do Suffolk bardzo często do niego zaglądała. Na widok ogiera brykającego po łące jak młody źrebak, ogarnęła ją fala czułości. Pastwisko, ogrodzone wysokim płotem i cisowymi żywopłotami, było po przeciwnej stronie farmy niż wybiegi klaczy hodowlanych, ale jemu to nie przeszkadzało, bo miał do towarzystwa Fripa. Stary kasztanowaty wałach pasł się spokojnie, a Emperor wesoło galopował po trawie. Maura wiedziała, że koń jest szczęśliwy z powrotu do domu. Niedawne kłopoty jeszcze bardziej wzmocniły więź, łączącą ich od lat. Kiedy weszła na wybieg przez solidną bramę, Emperor zatrzymał się nagle i rozejrzał, jakby wyczuł jej obecność. Na jej widok zarżał przenikliwie i pocwałował w jej stronę, zwalniając dopiero w ostatniej chwili. Przez chwilę obiegał ją w podskokach, bijąc kopytami, z wysoko podniesionym ogonem, prezentując swoją królewską postawę i szlachetną krew. Na lśniącej, karej sierści perliły się w słońcu kropelki potu, podkreślając siłę, kryjącą się w potężnych mięśniach. W końcu zatrzymał się przed nią, łagodny jak baranek i dopominając się uwagi, podsunął jej głowę do drapania. Maura zaczęła go głaskać za uszami i po potylicy. - Cieszę się, że przynajmniej jedno z nas jest szczęśliwe, Emp -mruknęła. - Nic dziwnego, że tak się cieszysz, masz dużo więcej szczęścia w miłości ode mnie. Wróciłeś do swojego haremu, a ja znowu jestem sama. Wiedziała, że mówienie do konia to objaw głębokiej samotności. Ale nawet jej ukochany Emp nie potrafił uleczyć złamanego serca. Smutek przeszywał ją jak otwarta rana. Sama sprowadziła na siebie to nieszczęście. Pozwoliła sobie zakochać się w Ashu, nieskończenie pogłębiając ból i poczucie straty. Jaka szkoda, że nie usłuchała swoich własnych mądrych rad i nie zamknęła przed nim serca... Tylko, że to było niemożliwe. Nie dało się go nie kochać, równie dobrze mogłaby przestać oddychać.
Dodatkowym rozczarowaniem było nadejście miesiączki. Pragnęła dziecka Asha, które mogłaby kochać, choć ciąża bez ślubu wywołałaby potworny skandal. - Poeci się mylili - powiedziała ze smutkiem do ogiera. - Wcale nie jest lepiej kochać i utracić miłość. Utrata miłości jest zbyt straszna. Koń potrząsnął głową, wywołując jej blady uśmiech. - Jak to, nie zgadzasz się? Priscilla też nie. Myśli, że powinnam narzucać się Ashowi, ze względu na jego pieniądze i tytuł. - Maura zawahała się, a potem odważyła się wypowiedzieć myśl, która z każdym dniem stawała się coraz bardziej wyraźna. - Może popełniłam błąd, wracając do domu, Emp. Gdybym została w Londynie, mogłabym przynajmniej z nim być. To straszne, że ta perspektywa tak ją pociągała. Zdumiało ją, że na serio rozważa pójście za radą macochy. Postawiłoby ją to w szeregu żałosnych łowczyń mężów, które uganiają się za bogatymi arystokratami. Ten pomysł budził w niej niesmak. Jak mogła upaść tak nisko? Czy naprawdę była gotowa zachowywać się jak Priscilla, manipulować ludźmi i spiskować, by w końcu złapać majętnego męża? Tylko że ja nie uganiałabym się za Ashem dla poczucia bezpieczeństwa ani bogactw materialnych, pomyślała. Tylko z czystej miłości. Nie było sensu udawać - rozpaczliwie pragnęła z nim być, nawet jeśli on jej nie kochał... choć marzyło jej się o wiele więcej. Pragnęła dzielić z nim dom, życie, mieć z nim dzieci, chciała, by oddał jej serce. Chciała tej całej, cudownej, wymarzonej bajki. Jeśli naprawdę chcesz czegoś takiego, podpowiadał uparty, wewnętrzny głos, to musisz o to powalczyć. Nigdy nie byłaś tchórzem... do tej pory. Nie dowiedziesz, że jesteś jego godna, jeśli będziesz tkwić na wsi jak ostatnia ofiara, kryć się przed światem i trzymać się tak daleko od niego. - Co o tym myślisz, piękny? - spytała ogiera. - Czy mam wracać do Londynu i uganiać się za Ashem? Katharine by mi pomogła. Mogłabym spytać ją o radę, jak mam zdobyć jego serce.
Emperor naturalnie nic nie odpowiedział. Zamiast tego, gwałtownie odskoczył i obrócił się jak fryga, potem błysnął podkowami i pognał przed siebie. Patrząc na jego igraszki, Maura dalej rozważała swój problem. Może i zachowa się niegodnie, ale ta przemożna tęsknota przybiera na sile z każdą kolejną godziną. Musi wrócić do Londynu i powiedzieć Ashowi, że zmieniła zdanie. Do diabła z honorem i zwalnianiem go z danego słowa. A jeśli nie będzie chciał się z nią ożenić, to zgodzi się na tyle, ile będzie skłonny jej dać. Była gotowa się poniżyć i w razie potrzeby błagać go, by przyjął ją z powrotem. - Ten twój ogier to rzeczywiście wspaniałe zwierzę - powiedział Ash głosem pełnym podziwu. - Teraz rozumiem, dlaczego Deering tak go pożądał Na dźwięk tego ukochanego głosu, serce Maury podskoczyło z radości, a potem znowu opadło, bo przypomniała sobie, że nie ma powodów, by cieszyć się z obecności Asha. Odwróciła się powoli. Stał przy bramie, nieprawdopodobnie przystojny w granatowym surducie i bufiastych bryczesach. Podniosła dłoń do piersi, by uspokoić niesforne serce. Powinna się wstydzić, bo pewnie podsłuchał jej żałosne plany podboju - ale nie dbała o to, tylko po prostu cieszyła się, że go widzi. Chciała nasycić się jego widokiem, a potem spostrzegła, że on wpatruje się w nią z równym napięciem. - Ash... co ty tu robisz? - spytała w końcu bez tchu. - Mógłbym powiedzieć, że przyjechałem po obiecanego mi roczniaka, ale bym skłamał. - Więc po co? - Coś ci przywiozłem. Kiedy wszedł za bramę, spostrzegła, że ma ze sobą złoty, brokatowy mieszek, mniej więcej wielkości dłoni. Podszedł i dał jej go. - Otwórz. Maura rozluźniła sznurki i zajrzała. W środku była pogięta podkowa, która już zaczęła pokrywać się rdzą. Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Przywiozłeś mi starą podkowę? Po co? Zawahał się, nagle dziwnie niespokojny. - Musisz wiedzieć, że to nie jest pierwsza lepsza podkowa. To ta, którą Emperor zgubił dwa tygodnie temu podczas burzy. Wróciłem do Fawley i przez cały dzień szukałem tego draństwa po krzakach. - Nie rozumiem - odpowiedziała, niebotycznie zdumiona. W zielonych oczach Asha lśniła ironia, rozbawienie i do tego coś nieodgadnionego i bardzo niepokojącego. - Chciałem zachować się zgodnie z bajką o Kopciuszku, ale pomyślałem, że będziesz wolała podkowę dla konia niż szklany pantofelek dla siebie. Kiedy znaczenie jego słów w końcu do niej dotarło, wzięła głęboki oddech. Z trudem mogła mówić. - Postanowiłeś... odegrać rolę księcia z bajki? - Tak jest, i zamierzam ci się porządnie oświadczyć. Patrzyła na niego, nie wierząc własnym uszom, bo to było za dobre, żeby mogło być prawdziwe. - Chyba sobie ze mnie żartujesz. Tym razem jego czuły śmiech i spojrzenie pełne uczucia powiedziały jej prawdę. - Do tej pory powinnaś już wiedzieć, że nigdy nie żartuję w sprawach matrymonialnych. Szok Maury ustąpił miejsca nagłej nadziei, ale w jej ledwie słyszalnym głosie wciąż brzmiał sceptycyzm. - Naprawdę chcesz., się ze mną ożenić? - Właśnie przed chwilą to powiedziałem, prawda? - Wcale nie. Powiedziałeś tylko, że zamierzasz się oświadczyć. A to ogromna różnica. - Dobrze, lisico... Bardzo chcę się z tobą ożenić. Nie mogę znieść myśli, że mógłbym spędzić resztę moich dni bez ciebie. Kocham cię, Mauro - dodał po prostu, spoglądając w jej oczy. - Kochasz mnie? - szepnęła. Zdumienie jej nie opuszczało. Jego oczy lśniły jak gwiazdy, kiedy objął ją i przytulił do siebie.
- Oczywiście, że tak. Z jakiego innego powodu włóczyłbym się z tobą po całej Anglii, kryjąc się po stodołach, moknąc na deszczu i znosząc koszmarne niewygody? Spojrzała na niego. - Mówiłeś wtedy, że chodzi o moje bezpieczeństwo. - Owszem, częściowo. Głównie jednak chodziło o to, że już wtedy zacząłem się w tobie zakochiwać. Niestety, zbyt późno zorientowałem się w moich uczuciach, bo nigdy przedtem nie byłem zakochany. - Ty mnie kochasz - powtórzyła zadziwiona. Ash uśmiechnął się z jej zaskoczenia. - Naprawdę, kochana Mauro, i to jak wariat. Nic nie mogłem na to poradzić. Najpierw zauroczyła mnie twoja odwaga i determinacja, kiedy wykradłaś konia Deeringowi spod nosa. Tego ranka, kiedy rzuciłaś się na jego zbirów i przyłożyłaś jednemu z nich jego własną pałką w mojej obronie, wiedziałem już na pewno, że cię kocham. Czy jakaś inna dobrze wychowana młoda dama wystawiłaby się na takie niebezpieczeństwo, by ratować moją skórę? Maura ze zdumieniem pokręciła głową. - Widzę, że mi nie wierzysz - powiedział z westchnieniem żalu. - Ale obiecuję, że przekonam cię o mojej miłości. Wiem, że ty mnie nie kochasz, ale... - O niczym nie masz pojęcia, Ash - odpowiedziała natychmiast. Oczywiście, że cię kocham. Jak mogłoby być inaczej, po tym wszystkim co dla mnie zrobiłeś? I dla mojego ojca? Ash skrzywił się. - Nie chcę twojej cholernej wdzięczności. - Ale ją masz, i to na wieki. Z tym, że wdzięczność to tylko cząstka mojej miłości. Jest niezliczona ilość innych powodów, a jednym z ważniejszych jest ta twoja okropna opiekuńczość. - Objęła go mocno za szyję. - Ale chciałabym, żeby to było jasne. Nie zależy mi na majątku ani na pieniądzach. Nie jestem łowczynią materialnych dóbr, jak moja macocha. Kocham ciebie, a nie twój tytuł, dobra, ani nawet twoją niesamowitą urodę.
W jego leniwym uśmiechu była czysta magia, odzwierciedlająca jej wielką radość. Serce Maury nagle przepełniło się szczęściem. Ash wycisnął na jej wargach szybki pocałunek, a potem cofnął się nagle. - Jeśli cały czas to do mnie czułaś, dlaczego zerwałaś zaręczyny? - Żeby ci zwrócić wolność. Chciałam być szlachetna i nie wra-biać cię w małżeństwo. - Podziwiam twoją bezinteresowność, ale bardzo chcę zostać w nie wrobiony, moja ukochana. Jesteś dla mnie idealną partnerką, i nigdy nie pozwolę ci odejść. Zmarszczyła brwi. - Mogłeś coś powiedzieć, kiedy zrywałam zaręczyny. A ty pozwoliłeś mi myśleć, że ci na mnie w ogóle nie zależy. - Zaskoczyłaś mnie. Szczerze mówiąc, ja też chciałem być szlachetny, i pozwolić ci samej zdecydować o twojej przyszłości. Nie chciałem ci narzucać swojej woli. - Chyba pierwszy i jedyny raz - odpowiedziała z przebłyskiem humoru. - Szkoda, że nie powiedziałeś mi, co czujesz, nie męczyłabym się wtedy tak strasznie przez tyle dni. - Powinienem - przytaknął. - Kate stwierdziła, że w ogóle nie jestem romantyczny. Głównie dlatego pojechałem szukać tej cholernej podkowy. Pomyślałem sobie, że może jej symbolika do ciebie przemówi. - Owszem, przemówiła - odpowiedziała Maura miękko. - Tylko, że jeśli rzeczywiście przyjechałeś się oświadczyć, to strasznie się ociągasz, mój drogi książę. Na co jeszcze czekasz? Uśmiechnął się znowu. - Bardzo dobre pytanie. Jego wzruszona twarz spoważniała. - Zatem, moja ukochana panno Collyer... Po raz drugi w ciągu ostatnich dwóch tygodni pytam, czy zrobisz mi ten niesłychany zaszczyt i oddasz mi swoją rękę? - Z radością, Ash. Z całego serca. - Doskonała odpowiedź - odparł z tą samą powagą i czułością. Powinniśmy teraz przypieczętować nasz układ pocałunkiem.
Maura chętnie przyjęła jego propozycję, muskając jego wargi swoimi. Ale to, co zaczęło się jako czułe potwierdzenie ich powtórnych zaręczyn, szybko rozkwitło w o wiele gorętszą pieszczotę. W jednej chwili zapłonęła między nimi namiętność. Maura poczuła, jak budzi się w niej dzikie, przeszywające pragnienie. Kiedy cała oddała się pocałunkowi, Ash przyciągnął ją jeszcze mocniej, zagarniając jej usta pospiesznie i niepodzielnie. Jego zmysłowe wargi potrafiły każdą kobietę doprowadzić do szaleństwa, a Maura nie była wyjątkiem. Gdy jęknęła z rozkoszy, zamruczał jak dzika bestia, przesunął dłońmi poniżej jej talii i zaczął pieścić pośladki, przyciskając do siebie jej biodra tak, by przez odzież poczuła jego twardość. Zdaje się, że oboje nie mogli się doczekać, by zaspokoić ten niepohamowany głód. Ten szorstki, niemal rozpaczliwy dotyk jeszcze bardziej wzmagał jej pragnienie. Tak bardzo za nim tęskniła. Za jego opiekuńczością, urokiem, kąśliwym dowcipem, bezpośredniością, szczerością, czułością, wdziękiem i namiętną miłością. Ten uścisk mógłby zaprowadzić ich bardzo daleko, gdyby z tyłu nie zabrzmiał tętent. Zaskoczona Maura wysunęła się z objęć Asha i spojrzała na Emperora, który właśnie zatrzymał się przed nimi. Ku jej zdumieniu, ogier zaczął rzucać głową, chrapać i grzebać kopytem, jakby rzucał Ashowi wyzwanie. Ash doskonale to zrozumiał. - Spokojnie, stary - powiedział natychmiast. - Będę dbał o twoją panią, obiecuję. - Nie jest niebezpieczny - zapewniła go Maura. - Może dla ciebie nie. Ale dla mnie... Chyba powinniśmy się całować gdzie indziej, poza jego terytorium. Jest wyraźnie zazdrosny. Obejmując ją władczo, wyprowadził ją za bramę. - Przepraszam - mruknęła. - Nigdy przedtem się tak nie zachowywał. O dziwo, Ash tylko się zaśmiał.
- Doskonale rozumiem jego uczucia. Wprawdzie jestem zły, że nam przerwał, ale przecież jestem mu winien ogromną wdzięczność. Nie spotkałbym ciebie, gdyby nie on. Pod osłoną żywopłotu, znowu objął ją czule. - Może i dobrze, że nam przeszkodził. Mało brakowało, a zgwałciłbym się tam, na trawie. Maura spojrzała na niego z uśmiechem. - Zdaje się, że gwałt sugeruje przymus, a ja byłabym bardziej niż chętna. - Pochlebiasz mi, kochanie. Ale teraz, gdy jesteśmy oficjalnie zaręczeni, muszę poczekać aż do nocy poślubnej, i dopiero wtedy oddamy się rozpuście. Lepiej nie ryzykować kolejnego skandalu. Maura spojrzała na niego z nieskrywanym rozbawieniem. - I kto to mówi? Własnym uszom nie wierzę. Znany zbereźnik Wilde chce uniknąć skandalu? Dziw nad dziwy! - Ktoś ci już kiedyś mówił, że jesteś pyskata? - Może raz czy dwa słyszałam takie niczym nieuzasadnione oskarżenia. Ash wybuchnął śmiechem, a ona przypomniała sobie, co powiedział wcześniej, przed namiętnym pocałunkiem, który przerwał im Emperor. - Naprawdę uważasz, że jestem dla ciebie idealną partnerką? - Zdecydowanie. Jesteś na swój sposób tak samo zbuntowana, ognista i namiętna, jak wszystkie kobiety w moim rodzie. Bez dwóch zdań, nadajesz się by przystać do Wilde'ów. Rozbawił ją tym. Co nie zmieniało faktu, że przyjęcie do jego czarującej, cudownie kochającej się rodziny wiele dla niej znaczyło. - Szczerze mówiąc - wyjaśnił - wtedy, w nocy przed samym pojedynkiem, próbowałem przekazać ci, co czuję. Że jesteś moja i tylko moja. Uniosła brwi. - Naprawdę? - Tak jest. Nie powiedziałem tego słowami, bo wiem, jaka jesteś dumna.
- Byłam gotowa schować dumę do kieszeni, Ash. Szczerze mówiąc, niespełna dziesięć minut temu doszłam do wniosku, że czas wracać do Londynu. Postanowiłam nawet, że będę cię błagać, żebyś mnie przyjął z powrotem. - Byłbym zachwycony, mogąc to zobaczyć. - Teraz już za późno - odparła twardo. - Już przyjęłam twoje oświadczyny, więc musisz się zadowolić zwykłym wyznaniem miłości. - Jakoś to przeżyję, szczególnie, jeśli będzie odpowiednio gorące. Czy mógłbym usłyszeć je jeszcze raz, Mauro? - Kocham cię całym sercem, Ash. Czy ty mnie naprawdę kochasz? powtórzyła, chcąc się upewnić. - Jak szalony, lisico. Moje zachowanie zdradzało mnie od samego początku naszych wspólnych przygód. Byłem gotów udać się na wygnanie z twojego powodu. Ale o wiele bardziej wolałbym zostać w Anglii, ożenić się z tobą i mieć dużo dzieci. - Ja też tak wolę, Ash. - Na myśl o dzieciach, Maurze zrobiło się ciepło na sercu. - Uratowałeś mnie od losu kryminalistki. Wiem, że znoszenie tych prymitywnych warunków było dla ciebie wielkim poświęceniem. - Zrobiłbym to znowu, gdybym musiał. Daj mi znać, gdybyś chciała pomocy przy innych występkach albo miała jeszcze parę ogierów, które chcesz ukraść. Mamy na przestępczą działalność cały wtorek i środę, między zapowiedziami. Oczy jej pojaśniały. - Między zapowiedziami? To kiedy będzie ślub? - Za miesiąc, chyba że chcesz wcześniej. Możemy wykupić specjalną licencję, jeśli chcesz. - Zdecydowanie wolę wcześniej. - Jej śmiech trochę przygasł, bo chciała nadać nieco powagi tej ważnej chwili. - Chcę za ciebie wyjść najszybciej, jak tylko można, Ash. Chcę być ci żoną i kochanką, i iść przez życie u twego boku. - Pragnąłem się z tobą kochać od chwili, kiedy cię pierwszy raz pocałowałem - odparł lekko, ale potem i on spoważniał, obejmując ją mocniej.
- Kocham cię, najdroższa Mauro. Pragnę cię i potrzebuję. Nie ma dla mnie większej przyjemności, niż trzymać cię w ramionach i kochać, aż po kres naszego życia. Maura, która w końcu uwierzyła w jego zapewnienia, uśmiechnęła się w oczekiwaniu na kolejny oszałamiający pocałunek. Kochała go szaleńczo i nieodwołalnie, a teraz czuła głęboko w sercu, że on kocha ją równie bezgranicznie.
Epilog Londyn, maj 1816 Ash jak zwykle oparł się leniwie o kolumnę sali balowej w posiadłości Traherne'ów. Wyglądał jak żywy portret zblazowanego dżentelmena, choć nigdy nie był dalszy od nudy niż teraz, gdy obserwował swoją poślubioną przed dziewięcioma godzinami żonę. Właśnie trwało wesele. Wzięli ślub tego popołudnia, za specjalnym pozwoleniem, a potem Skye i Quinn wydali dla nich przebogate przyjęcie weselne w swojej wspaniałej londyńskiej rezydencji. Sądząc po radosnej atmosferze i roześmianych twarzach gości, wszystko udało się wyśmienicie. Ash spędził cały wieczór u boku Maury, przyjmując liczne gratulacje od przyjaciół oraz znajomych, i dopiero teraz oddalił się nieco, by podumać nad tym, jak los się do niego uśmiechnął. Maura zajęła się rozmową ze swoimi przyrodnimi siostrami. Nie przypuszczał, że będzie kiedykolwiek w życiu kogoś potrzebował, ale był w grubym błędzie. Maura była mu niezbędna do życia. Wiedział bez żadnych wątpliwości, że jest jego bratnią duszą, jego miłością i sensem jego życia. W tym momencie dostrzegł go przechodzący obok wuj Cornelius. Pomimo niechęci do spotkań towarzyskich, wuj tym razem postanowił zmieszać się z tłumem arystokratycznych gości. Co jeszcze
dziwniejsze, nie udał się na spoczynek o swej zwykłej porze, bo chciał powitać w rodzinie pierwszą od kilku dziesiątków lat pannę młodą. - Przyznaję - stwierdził z namysłem - że z początku powątpiewałem w twierdzenia Katharine na temat legendarnych kochanków, ale okazały się zaskakująco mądre. Dobrze zrobiłeś, żeniąc się z Maurą, mój chłopcze. Naprawdę wyjątkowo dobrze. - Też tak uważam, wujku - przytaknął. - Twoi rodzice byliby dziś bardzo szczęśliwi i dumni. Ash poczuł przelotny ból na wzmiankę o rodzicach, choć upływ lat dawno już przytępił jego żal. Cornélius miał rację. Stephen i Melicent Wilde gorąco poparliby jego wybór, podobnie jak Lionel i Angélique Wilde, rodzice Quinna i Skye. Gdy wuj Cornélius powędrował dalej, Ash wrócił do obserwowania swej młodej żony. Maura promieniowała energią i szczęściem. Była taka kobieca - dynamiczna, niezwykła, intrygująca. Przyglądanie się jej nigdy go nie znuży. Jej siostry przyrodnie także były ożywione i wyglądały prawie atrakcyjnie. Kiedy dołączyła do nich matka, radość Maury przygasła tylko odrobinę, co oznaczało, że stosunki między nimi rzeczywiście się poprawiły. W chwilę później Maura zaczęła się rozglądać, jakby go szukała. Kiedy się spotkali spojrzeniem, jej piękny uśmiech napełnił go głęboką, przeszywającą radością. Zapragnął nade wszystko, żeby zawsze mogła się tak uśmiechać, żeby była bezpieczna i szczęśliwa. Gdy rozmowa się przedłużała, Asha ogarniała coraz większa niecierpliwość, że te kobiety nie dopuszczają go do żony. W końcu odeszła od nich i znowu znalazła się przy nim. - Co tak długo? - spytał, porzucając leniwą pozę. - Hannah i Lucy jeszcze raz chciały nam podziękować. Obie mają bardzo atrakcyjnych kawalerów i zdaje się, że zaimponowałam obu młodym ludziom jako właścicielka słynnego wyścigowego konia. Na szczęście, obaj darzą szczerym uczuciem same dziewczęta, a nie ich koneksje i pokaźne posagi, które im sprezentowałeś. -W orzechowych oczach Maury tańczyło rozbawienie. - Priscilla
ma nadzieję, że obaj wkrótce się oświadczą, i uważa, że w jakimś stopniu zawdzięcza to mnie. Czy to nie ironiczne, że zostałam swatką? - roześmiała się z niedowierzaniem. - Owszem - odparł sucho. Nie miał ochoty dłużej roztrząsać miłostek jej przyrodnich sióstr. Zamiast tego pociągnął ją za rządek dekoracyjnych palm w donicach. - Co ty wyprawiasz, Ash? - spytała z ciekawością. - Chowam się z tobą przed ciekawskimi oczyma, żeby skraść pocałunek. Szczerze mówiąc, najchętniej poszedłbym już z tego balu do domu. Odpowiedziała uśmiechem ciepłym jak letni wiaterek. - Nie mogę się doczekać pocałunku, ale byłoby niegrzecznie, gdybyśmy tak wcześnie wyszli z balu, który Skye z Quinnem wydali na naszą cześć. - Już prawie północ - stwierdził. - Wszyscy z rodziny domyślą się, że chcę mieć cię dziś całą dla siebie. A opinię gości mam gdzieś. - Rzeczywiście będziesz mnie miał tylko dla siebie, bo Kate zamierza zostać tu na noc, żeby zostawić nas samych w noc poślubną. Ale powinniśmy tu jeszcze chwilę zostać. - Prosisz o zbyt wiele - mruknął. - Wiem, ale powściągnij swoje żądze jeszcze przez kilka godzin. W odpowiedzi zsunął dłoń na tył jej eleganckiej sukni i przyciągnął jej biodra do siebie. Otworzyła szeroko oczy z udawanym przerażeniem. - Ash, zachowuj się! Na litość boską, nie możemy się publicznie obściskiwać. - Mam się zachowywać? - Uniósł ironicznie brew. - Widzę, że już próbujesz zmienić mnie w pantoflarza i nauczyć dobrych manier. Dostrzegł rozbawienie w jej oczach. - Nie masz szans na zostanie pantoflarzem - odparowała. - Jedyne, co mogę zrobić, to nie pozwolić, żebyś do reszty wszedł mi na głowę. - Szczerze mówiąc, świetnie ci idzie, kochanie. - Widząc, że dalej patrzy na niego karcąco, westchnął teatralnie. - Dobrze już,
dobrze. Ale przynajmniej pozwól się pocałować, żebym mógł jakoś dotrwać do wyjścia. Kiedy pochylił głowę, odpowiedziała mu tak gorąco, jak się spodziewał. Jej piękne usta złagodniały i rozchyliły się pod naciskiem jego warg. Wystarczył pocałunek, by przeskoczyła pomiędzy nimi iskra namiętności. Ash poczuł, jak w dolnej części jego ciała wzbiera żar... Całowali się w najlepsze, kiedy Skye wypatrzyła ich za palmami. - Dlaczego mnie nie dziwi, że od razu postanowiłeś uczynić zadość rodzinnej tradycji, Ash? Pewnie by zignorował to żartobliwe pytanie, gdyby Maura nie odsunęła się od niego z poczuciem winy. Rozczarowany, rzucił swej najmłodszej kuzynce wojownicze spojrzenie. - Nie widzisz, że jesteśmy zajęci? Skye uśmiechnęła się słodko. - Chciałam tylko powiedzieć Maurze, jak bardzo się cieszę, że weszła do naszej rodziny. Zrobiłabym to wcześniej, ale przez cały wieczór nie udało mi się zostać z nią sam na sam. - Podeszła bliżej i ujęła dłonie Maury w swoje. - Bardzo się cieszę, że teraz będziesz nie tylko moją ukochaną przyjaciółką, ale i siostrą, Mauro. I że jesteś szczęśliwa. Nikt na to nie zasłużył bardziej od ciebie. - Dziękuję. - Maura uśmiechnęła się serdecznie. - Wiem, że wasz związek będzie długi i szczęśliwy - powiedziała - bo my, Wilde'owie, zakochujemy się na całe życie. Naturalnie, zaczęliśmy już rozpaczać, że Ash się nigdy nie ożeni i nie pójdzie w ślady rodziców, ale wasz związek daje nadzieję całemu naszemu pokoleniu. Katharine zjawiła się akurat na czas, by usłyszeć ostatnią uwagę Skye. - Widzisz, Ash? - stwierdziła prowokacyjnie. - Moja teoria o legendarnych kochankach wcale nie jest przesadzona. Należy mi się potwierdzenie na piśmie. Musisz przyznać mi rację, że Maura była ci przeznaczona.
- To prawda - przyznał pogodnie. Siostra odpowiedziała uśmiechem pełnym satysfakcji. - A nie mówiłam? - Samozadowolenie do ciebie nie pasuje, złośnico. Kate wybuchnęła śmiechem. - Uważam, że zasłużyłam na trochę samochwalstwa. Z początku broniłeś się zębami i pazurami, ale teraz sam jesteś dowodem, że każde z nas może spotkać swego wybranka z legendy. Ash objął ją przyjacielsko ramieniem. - Mam nadzieję, że twój zjawi się już niedługo, kochana siostrzyczko. - Też mam na to szczerą nadzieję. - Nie zrozumiałaś, o co mi chodzi, Kate - odpowiedział, obejmując ją serdecznie. - Chciałbym, żebyś szybko go znalazła, bo teraz, po ślubie, chciałbym mieć cały dom tylko dla nas. Spojrzała z udawaną urazą. - Chcesz powiedzieć, że moja osoba jest niemile widziana? - Nie. Chcę tylko, żebyś ze zdwojoną energią ruszyła na łowy. - Zapewniam cię, że dokładam wszelkich starań. Ale niestety, jak na razie mi się nie udało. Ash wcale nie był tym zdziwiony, bo mało który mężczyzna poradziłby sobie z takim niespokojnym duchem jak Kate. - Kate - przerwała im Skye. - Zdaje się, że dla mnie nie wymyśliłaś żadnej baśni, prawda? - Przykro mi, ale jeszcze nie. Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że z mężczyznami pójdzie mi łatwiej. Kate popatrzyła na salę balową. Ash wiedział, że rozgląda się za Jackiem i Quinnem, którzy nie tylko zjawili się na balu i zostali do późna, lecz także - z lojalności dla rodziny - grzecznie konwersowali z bogatymi wdowami tańczyli ze wszystkimi dziewczętami, które podpierały ściany. - Znalazłam pewien grecki mit, który pasuje do Quinna - powiedziała Kate z namysłem. - Który? - spytała Maura.
- Pasuje mi do niego opowieść o Pigmalionie. Ale teraz przyszła kolej na Jacka, bo zostało mu mało czasu. W odpowiedzi na zdziwione spojrzenie Maury, wyjaśniła: - Znalazłam odpowiednią Julię dla naszego Romea, ale ich związek napotyka poważne przeszkody - a mianowicie dawny spór, który podzielił nasze rody. Co gorsza, młoda dama jest zaręczona z księciem. Nic dziwnego, że jej rodzice zdecydowanie sprzeciwiliby się zalotom Jacka, choć jego błękitna krew może przechylić szalę na jego stronę. - Błękitna krew? - powtórzyła Maura. - Och tak, przypominam sobie, jak Ash opowiadał, że ojciec Jacka był jakimś europejskim księciem. - Owszem. Jack jest nieślubnym dzieckiem, ale gdyby chciał, mógłby zgłosić pretensje do tronu. Tylko że nie chce. Tak czy owak, musi działać szybko, bo straci okazję. Skye, ty jesteś z nim najbardziej związana. Musisz go przekonać, żeby choć raz spotkał się ze swoją Julią. - Zrobię wszystko, co w mojej mocy - odparła Skye z przekonaniem. Ale przed tobą jeszcze trudniejsze wyzwanie, bo ciocia Bella poprosiła cię niedawno, żebyś znalazła kogoś dla jej przyjaciela, lorda Hawkhursta. Przypominasz sobie, Mauro? To ten hrabia, który hoduje konie na Cyrenie. Hawkhurst jest wdowcem. Stracił żonę i dzieci tu, w Anglii, wiele lat temu. Ciocia Bella uważa, że tylko żony brakuje mu do szczęścia. Spojrzenie zielonych oczu Kate spoważniało. - Hawkhurst jest oczywiście na mojej liście. Może nawet zajmę się wujem Corneliusem. Maura zrobiła sceptyczną minę. - Myślałam, że lord Cornelius jest typowym samotnym naukowcem, który rzadko wysuwa nos ze swojej biblioteki. - To prawda. Nie zachowuje się jak typowy Wilde, z upodobaniem do skandali i miłostek, ale i on ma za sobą romantyczną przeszłość. Podobnie jak matka Jacka, nie związał się z nikim z powodu
zawiedzionej miłości. Ale jest taki kochany, że chciałabym, by jego historia też znalazła szczęśliwe zakończenie. Kate spojrzała z namysłem na Maurę. - Teraz, gdy moja teoria sprawdziła się w twoim przypadku, uważam, że powinnaś mi pomagać. Maura zawahała się i posłała proszące spojrzenie Ashowi, który przybył jej na ratunek, odwracając docinkami uwagę swojej siostry i kuzynki. - Kate, żądam, żebyś zawiesiła swoje machinacje przynajmniej na ten wieczór. Może wróciłybyście w końcu do sali balowej i zostawiły mnie samego z moją nową żoną? Jego bezpośrednia uwaga wytrąciła Kate z jej rozważań. - Ależ oczywiście. - Ze smętnym uśmiechem pocałowała Maurę w policzek i odsunęła się, robiąc miejsce Skye. Potem wzięły się pod ramię i zniknęły za palmami. Maura z rozbawieniem pokręciła głową. - Nie mogę uwierzyć, że poprosiła mnie o pomoc. Rola swatki jest dla mnie równie obca jak Kopciuszka... choć akurat w tej chwili naprawdę czuję się jak księżniczka z bajki. Ta suknia jest królewska. - Spojrzała na swoją kremową, wyszywaną złotem kreację z krótkimi rękawkami i dodała: - Pomimo postępującej przemiany w księżniczkę, chyba nigdy się nie przyzwyczaję, że ludzie będą się do mnie teraz zwracać lady Beaufort. Nagle zaskoczyła Asha, ujmując go za ręce. - Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek zostanę twoją markizą, Ash, ale okazało się, że to był szczyt moich marzeń. - Czule spojrzała mu w oczy, i uniosła jego dłonie ku swej twarzy. Miłość. Tyle jej było w spojrzeniu Maury. Znieruchomiał, porażony tą magią. Jej słowa oczarowały go jeszcze bardziej. - Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie, Ash - powiedziała z powagą. - Chyba bym umarła. Przy tobie czuję się naprawdę kochana, szczęśliwa i bezpieczna. - I właśnie tak powinnaś się czuć - odpowiedział po prostu. -Bo cię kocham i chcę, żebyś była szczęśliwa i bezpieczna.
Na to wyznanie na jej ustach pojawił się cień uśmiechu. - Kiedy będziemy mogli wreszcie pojechać do domu, mężu drogi? - Już chcesz jechać? Zdawało mi się, że nie chciałaś być niegrzeczna. - Zmieniłam zdanie. Nie marnujmy czasu, zachowujmy się jak na Wilde'ów przystało. Poczekajmy tylko, aż zegar wybije północ, zgodnie z naszą baśnią, ale potem... Ash skinął głową na zgodę i znowu dotknął wargami cudownych ust swojej żony.