Lee Linda Francis - Diablica w klubie kobiet
Rozdział 1 Klub Kobiet Willow Creek w Teksasie to nader ekskluzywne stowar...
9 downloads
10 Views
2MB Size
Lee Linda Francis - Diablica w klubie kobiet
Rozdział 1 Klub Kobiet Willow Creek w Teksasie to nader ekskluzywne stowarzyszenie, jeden z najstarszych, a zarazem najbardziej elitarnych Klubów Kobiet w Stanach Zjednoczonych. I dokładamy starań, żeby taki pozostał. Dlatego osoby z zewnątrz nie mają u nas szans. Wiem, brzmi to okropnie. Jeżeli jednak nie wyjaśnię wszystkiego do końca, nie przedstawię całej prawdy bez osłonek, kto pojmie, jak mogłam dopuścić do tego, że znalazłam się w tak „niefortunnym położeniu", co dało początek lawinie plotek na mój temat. Nie przeczę, istotnie w Klubie Kobiet Willow Creek czujemy się jak creme de la creme społeczeństwa. Bo czyż najzamoż-niejsi obywatele Teksasu przekazywaliby subwencje finansowe, ofiarowaliby tygodnie pobytu na swoich wielkich ranczach bądź wydawali uroczyste obiady w eleganckich rezydencjach byle komu? Nie sądzę! Jak zatem zbieramy tak sowite datki, które przekazujemy następnie potrzebującym? Właśnie od wyżej wspomnianych bogaczy. Nazywam się Fredericka Mercedes Hildebrand Ware i mimo staroświecko brzmiącego nazwiska mam dopiero dwadzieścia osiem lat. Przyjaciele mówią na mnie Fredę, co z angielska wymawia się Freddy. Mąż używa zdrobnienia Fred. 1
Lubię uważać nasz klub za Robin Hooda w spódnicy (oczywiście lepiej ubranego, bo jak mi Bóg miły, żadna z nas za skarby świata nie pokazałaby się w samych rajtuzach), który potrafi wyciągnąć pieniądze od bogatego małżonka, a pośrednio z jego prosperującego przedsiębiorstwa, leżąc wieczorem w łóżku i pieszcząc mu wypielęgnowanymi stopkami nogę. Należy przeprowadzić to mniej więcej tak: Nakreślić sytuację. — Kochanie, jeżeli firma Basco, Branden i Battle rzeczywiście zaoferuje na Zamkniętą Aukcję podczas Kiermaszu Świątecznego naszego klubu przelot prywatnym odrzutowcem, którym szczęśliwy zwycięzca uda się na tygodniowy wyjazd na narty do Aspen, z pewnością ich oferta przyniesie jedną z największych, jeśli nie największą donację kiermaszu. Zarysować rywalizację. — Słyszałeś, oczywiście, że Robert Melman ofiarował się udostępnić swój służbowy jacht na rejs na Karaiby? Nic dziwnego, że poczciwą Mindy Melman po ogłoszeniu tej nowiny na Walnym Zebraniu potem przez cały czas rozpierała duma. Sfinalizować transakcję. — Doskonale wiesz, kochanie, że taką darowiznę można odpisać od podatku. A chociaż w zeszłym miesiącu Basco uwikłał się w maleńki konflikt z Komisją Etyki Naczelnej Rady Adwokackiej, jestem pewna, że jeśli jego spółka wesprze tak prestiżowy fundusz charytatywny jak nasz, Basco z pewnością otrzyma wyróżnienie. Poza tym chyba pamiętasz, że przewodniczącym Komisji Etyki jest Jim Wyman, mąż Cecelii Wyman? Czasem potem następuje seks, przypieczętowując i tak już pewną darowiznę. Prawdę powiedziawszy, nie wszystkie nasze członkinie są mężatkami, a już na pewno nie wszystkie są bajecznie bogate. Żadnej jednak nie grozi przytułek dla ubogich, co najwyżej kilka niefortunnie zainwestowało, udawało, że ma więcej, niż miało w rzeczywistości lub wpadło w szpony okropnych nałogów, na które roztrwoniły majątek. Ale komu zależy na takich 2
członkiniach? Zatem im prędzej trafią do przytułku z powodu niewypłacalności, tym lepiej. Zawsze powtarzam: po co przedłużać męczarnie. Może ktoś uzna to za nazbyt drastyczne posunięcie, ale przyznajmy z ręką na sercu, że zwykłe miłosierdzie każe wypchnąć delikatnie za drzwi takie osoby, aby podejmując niefortunne próby wyjścia z twarzą, nie wydawały tego, czego i tak już nie mają. Jak już wspomniałam, Klub Kobiet Willow Creek stanowi niewątpliwie creme de la creme mieszkańców naszego miasta, można jednak wyłonić w nim różne warstwy. Warstwa pierwsza: na pierwszy plan wysuwają się zamożne kobiety o znamienitych nazwiskach. Warstwa druga: na drugim planie plasują się członkinie o znamienitych nazwiskach, lecz bez znamienitych majątków. Warstwa trzecia: na ostatku znajdują się panie z p-i-e--n-i-ę-d-z-m-i, ale bez nazwisk. Aby dostać się do naszego klubu na dowolny poziom, kandydatka musi się cieszyć nieposzlakowaną opinią, zyskać poparcie sześciu członkiń z dobrą pozycją, które znają ją co najmniej pięć lat — bądź aktywnych, bądź „emerytowanych", zwanych przez nas seniorkami — oraz przejść proces przesłuchań przed komisją członkowską. W nieco podobny sposób prezydent Stanów Zjednoczonych zabiega o aprobatę Kongresu dla zgłaszanych przez siebie kandydatów. Przypuszczalnie nurtuje was ciekawość, gdzie ja plasuję się w tym kastowym systemie. Tak się składa, że należę do nielicznych członkiń z własnym majątkiem i własnym dobrym nazwiskiem, dlatego wszyscy bez mrugnięcia okiem akceptują moją stałą p-r-a-c-ę. Owszem, pracę. Tak się bowiem składa, że prowadzę znakomitą galerię sztuki i zatrudniam w niej stały personel, który na szczęście zajmuje się prawie wszystkim. Do mnie należy jedynie zapewnianie dobrego gustu i środków finansowych (które płyną nieprzerwa 11
ną rzeką). Czuję się w obowiązku wspierać biednych, głodujących artystów (pod warunkiem że tworzą niezmiernie wytworne, nietandetne dzieła), a także dbać o odpisy podatkowe, które nad wyraz uszczęśliwiają mojego małżonka i jego księgową. Wstęp do jeszcze wyższych sfer zapewnia mi to, że moim mężem jest Gordon Ware, najmłodszy syn Miłburna Smythe'a Ware'a. Mogło się wam obić o uszy. Rodzina Ware'ów nosi dobre teksaskie nazwisko, aczkolwiek już nie ma ogromnego starego majątku, który zgromadził patriarcha rodu, kiedy na przełomie poprzedniego i obecnego stulecia w ogródku za jego domem trysnęło czarne złoto. Czasem wydaje mi się, że Gordon nigdy nie przebolał straty fortuny, gdyby więc wszyscy nie twierdzili jednogłośnie, że jestem najpiękniejszą kobietą w Willow Creek — co trochę mija się z prawdą, skoro to Anne Watson jest byłą Miss Teksasu... tyle że już stuknęła jej trzydziestka — bałabym się, czy mój mąż nie ożenił się ze mną dla p-i-e-n-i-ę-d-z-y. Chociaż majątek należy do mnie, zarządza nim Gordon, dlatego muszę ugłaskiwać go pieszczotami stóp, by przekonać, że „nasze pieniądze", jak teraz mawia, są wykorzystywane w należyty sposób. Inna sprawa, że żadna z moich znajomych nie wspomina o pieszczotach stóp. W klubie bowiem nie mówi się o seksie. Podejmuje się rozmowy na następujące tematy: 1. Dzieci, bo nie chcą o nich rozmawiać mężowie. 2. Mody w zakresie fryzur, ubrań i służby. 3. Osób, które właśnie tracą bądź straciły p-i-e-n-i-ą-d-z-e. Poruszamy też regularnie kilka innych tematów wymagających słowa wyjaśnienia: 3 l Anna _ typ anorektyczki, która zaklina się, że je absolutnie wszystko, a mimo to, kurza melodia, nie może przytyć. Radzę jej, żeby przestała sobie wkładać dwa palce do gardła, pragnąc zachować rozmiar XXS. 2. Bielszy odcień bieli — nie ma nic wspólnego z tytułem znanego przeboju muzycznego. W naszym żargonie BOB odnosi się do tych nieboraczek, które tak wybielają sobie zęby, że pobłyskują błękitem. Zazwyczaj takie panie widuje się z filiżanką kawy, pijają tylko czerwone wino i najczęściej pochodzą z Kalifornii. 3 pp — t0 skrót oznaczający „powiększenie piersi", a me, broń Boże, „petting penisa", bo członkinie naszego klubu nie gustują w seksie oralnym. Zanadto jest niechlujny. 4. Jolie — sztuczne usta. 5. BK — osoba bez klasy, zwana skrótowo „BeKą". W zdaniu brzmiałoby to mniej więcej tak: „To typowa BeKa świecąca bielszym odcieniem bieli, po niezbyt udanym PP i ustach Jolie wielkości dętek". Kolejny nasz ulubiony temat to typy mężczyzn. Dzielimy h na trzy kategorie: 1. Bogaci i przystojni — zwani również „żyłami złota", bo prawie każdy zamożny mieszkaniec Teksasu dorobił się majątku na ropie naftowej, ziemi albo hodowli bydła. 2. Biedni i przystojni — powszechnie określani mianem „nieodżałowanej straty", bo szkoda, że marnuje się taka uroda. 13
3. Biedni i brzydcy — szczerze mówiąc, nawet nie wiem, po co takim nazwa. Już słyszę, jak feministki z liberalnych stanów dostają szału, słysząc listę tematów klubowych rozmów, nie mówiąc o naszym modus operandi, żeby wydębić darowizny od mężów. Okazuje się, że właśnie takie feministki rozpętały publiczną kampanię, w wyniku której zmuszono krajowe zrzeszenie Klubów Kobiet do ustalenia demokratycznych zasad rekrutacji nowych członkiń. Teksas nie uległ, z różnym co prawda skutkiem, i nadal walczy przeciwko osłabianiu naszych elitarnych szańców, tak jak nasi przodkowie walczyli przeciwko Hiszpanom i Francuzom, a na ostatku wojskom Unii. W stanie Samotnej Gwiazdy wciąż łatwiej uzyskać wstęp do rezydencji gubernatora niż dostać się do Klubu Kobiet Willow Creek. Zapewniam was, że Kluby Kobiet Teksasu, łącznie z naszym, postępując wedle litery nowego prawa, zrezygnowały z obowiązującej od stu lat zasady weta i stosują „demokratyczne" kryteria rekrutacji. Być może naszym ciut wygórowanym kryteriom (patrz wyżej) mogą sprostać jedynie najznakomitsze mieszkanki naszego miasta. Przysięgam jednak, że przyjmujemy wszystkie, które je spełniają. Kierujemy się wysoce demokratycznymi zasadami. Czy to nasza wina, że potencjalna kandydatka nie zna od co najmniej pięciu lat sześciu członkiń klubu gotowych zaświadczyć o jej reputacji? Przepraszam, jeśli kogoś zirytował mój wywód, ale musiałam przedstawić garść szczegółów, żeby wam uzmysłowić, jak działa Klub Kobiet Willow Creek i jak znalazłam się w „niefortunnym położeniu". Najbardziej zdumiewa mnie, że owego feralnego dnia, w którym świat mi się zawalił, obudziłam się w fantastycznym humorze. Wstałam wcześnie, ale raptem zrobiło mi się niedobrze. Ja i mdłości? 4
Podekscytowana natychmiast pobiegłam do swojej luksusowej marmurowej łazienki, większej, śmiem twierdzić, od większości mieszkań w złej dzielnicy Willow Creek. Tam pochyliłam się nad muszlą klozetową, po czym raz i drugi wstrząsnęły mną nudności. Torsji wprawdzie nie dostałam, ale i tak poczułam skrzydła u ramion. Poranne mdłości! O moim błogosławionym stanie świadczył również dobitnie fakt, że wzdęło mnie jak nigdy — na pewno z powodu ciąży, a nie pięciu porcji tortu czekoladowego, które zjadłam poprzedniego dnia wieczorem, nękana poważną depresją wskutek braku petit Fredericka lub petite Fredericki. Inne dowody nie były mi potrzebne. Po sześciu długich latach prób, najpierw seksu spontanicznego, potem wspartego wykresami, a następnie wszelkimi dostępnymi terapiami zwalczania bezpłodności, zaszłam w ciążę. Wreszcie pieszczoty stóp osiągnęły bardziej szczytny cel niż darowizna na cel charytatywny. Dlatego nieco rozkojarzona uczestniczyłam tego dnia w zebraniu Komisji Nowych Projektów w siedzibie Klubu Kobiet Willow Creek. Zaproszono na nie tylko zarząd, bo zamierzałyśmy ustalić, które projekty wybrać na następny rok fiskalny. Chyba nie wytrzymałabym, gdyby wszystkie osiem członkiń komisji zaczęło wymieniać między sobą plotki zakamuflowane pod nazwą ważnych informacji. Chociaż zwykle nie mam nic przeciwko plotkom, przedłużają takie spotkania w nieskończoność, a tego dnia — tempo, tempo — spieszyło mi się. — Fredę, ile dostałyśmy podań o stypendia? Pytanie zadała Pilar Bass, przewodnicząca komisji. Znam ją od najdawniejszych czasów. Zaprzyjaźniłyśmy się w pierwszej klasie, kiedy to przysięgłyśmy sobie przyjaźń do grobowej deski. Tyle że szkolne obietnice często rozmijają się z rzeczywistością — przynajmniej tak nas zapewniła Pilar, już wtedy, w dojrzałym wieku sześciu lat, stąpająca twardo po ziemi. Okazało się, że miała rację. Nasze wierne grono rozpadło się 15
w drugiej klasie liceum. Teraz przy każdym spotkaniu udajemy, że wcale nie nocowałyśmy w piątkowe wieczory u siebie nawzajem, nie mroziłyśmy sobie dla kawału sportowych biustonoszy, nie dzieliłyśmy się tajemnicami i ubraniami ani nie nakłuwałyśmy sobie palców, aby zadzierzgnąć siostrzeństwo krwi na całe życie. W liceum Pilar zdobyła tytuł najlepszej dyskutantki. Mnie uznano za najpiękniejszą uczennicę szkoły. Pod koniec naszej nauki w Liceum Ogólnokształcącym Willow Creek ona została przewodniczącą Klubu Dyskusyjnego, a ja Królową Piękności. Po szkole popełniła ten błąd, że wyjechała na studia na północ, a następnie podjęła pracę w Nowym Jorku. Kiedy wróciła do Teksasu, okazało się, że pobyt w metropolii odarł ją ze swojskiej teksaskości. Wróciła w czarnych kanciastych ubraniach i w okularach. Wyrzuciła soczewki kontaktowe i zaczęła nosić szkła w grubych, szylkretowych oprawkach, wystawiając się, wedle norm urody w Teksasie, na pośmiewisko. No i ta fryzura. Czy naprawdę wszyscy w Nowym Jorku uważają, że przyklepane włosy są takie ładne? Ale do rzeczy. Dorosła Pilar stała się ambitną członkinią Klubu Kobiet. Podchodziła do każdej sprawy z żarliwością zacietrzewionej wojowniczki korporacyjnej, doprowadzając wszystkich do szewskiej pasji. Zapomniała, że można, a nawet warto kamuflować prawdziwe uczucia komplementami w stylu „chwała wam za to" albo „kochane jesteście". Zapomniała, że wyłuskiwanie właściwych znaczeń słów opromienionych uśmiechami to prawdziwa sztuka, której teksaskie dziewczęta uczą się tak samo, jak uczą się tańczyć walca przed debiutanckim balem. Zaczęła walić prawdę w oczy, nie bacząc na zasady bon tonu, których znajomość przekazuje się z pokolenia na pokolenie. Tylko proszę mnie źle nie zrozumieć. Nie znaczy to, że mieszkanki Teksasu nie mają swojego zdania lub go nie wyra5 żają. Owszem, mamy własne zdanie. Tyle że lukrujemy je uściskami, całusami, uśmiechami, toteż ostra reprymenda brzmi często jak komplement, a prawdziwy sens dociera do rozmówców ze sporym opóźnieniem, spadając na nich z siłą lewego sierpowego w szczękę. Kiedy Teksanka każe ci się wynosić w diabły, potrafi, zgodnie z obiegowym powiedzonkiem, ując to tak, żebyś nastawił się na miłą wycieczkę. — Fredę, słuchasz mnie? — spytała Pilar irytującym tonem, buńczucznie potrząsając prostymi, równo obciętymi kruczoczarnymi włosami opadającymi na ramiona. Nie wypadało przyznać, że jej nie słuchałam (zobacz wyżej, jakie zasady obowiązują w rozmowach). Poza tym naprawdę błądziłam myślami gdzie indziej. Wprawdzie miałam pewność, że jestem w ciąży, ale brakowało mi oficjalnego potwierdzenia. Kiedy tylko będę mogła urwać się z zebrania, ominę praktycznie obowiązkowy po wszystkich spotkaniach obiad w Brightlee, kawiarni Klubu Kobiet. Wszyscy sądzili, że zabawię tam do wieczora. Jeżeli wyjdę wcześniej, nie grożą mi z niczyjej strony wścibskie uwagi, telefony ani oczekiwania. Mogłabym skoczyć do domu i zrobić sobie test ciążowy, który kupiłam w aptece, jadąc na spotkanie. Nie chcąc zdradzać swoich tajemnic, zaczęłam gorączkowo szukać w myślach strzępów rozmowy, która mogła się toczyć nad moją głową. Pilar westchnęła. — Pytałam, ile dostałyśmy podań o stypendia. — A, tak. — Poprawiłam kremowy kaszmirowy sweter zarzucony elegancko na ramiona, wyjęłam notatnik z nadrukiem FREDĘ WARE i przejrzałam. — Dostałyśmy dwadzieścia podań, z czego tylko szesnaście zawierało szczegółowe oferty. Przyjrzałam im się wnikliwie i zawęziłam liczbę kandydatur do pięciu. Nastąpiła chwila złowieszczego milczenia. — Zawęziłaś? Zadała to pytanie tak wyniosłym tonem, że inne członkinie 17
Komisji Nowych Projektów wytężyły słuch, jednocześnie wciskając się głębiej w krzesła. Zebrałam się w sobie, popatrzyłam po twarzach koleżanek. Obok siedziała Lizabeth Mortimer, która lada dzień skończy trzydzieści dwa lata, chociaż zaklina się wszem i wobec, że ma dwadzieścia osiem. Na swoje nieszczęście chodziła do ostatniej klasy Liceum Ogólnokształcącego Willow Creek, kiedy ja chodziłam do pierwszej. Dlatego wiedziałam bez cienia wątpliwości, że nie może mieć dwudziestu iluś. Rzecz w tym, że prowadzała się z Ramseyem, przystojnym dwudziestosześciolatkiem, a która kobieta chce być starsza od swojego lubego. Chyba że ma czterdzieści lat i poderwie dwudziestosześciolatka, ale wtedy można jej już tylko pogratulować! Poza mną, Pilar i Lizabeth siedziała tam jeszcze Gwen Hansen. Ściśle rzecz biorąc, nazywa się Gwendolyn Moore--Bentley-Baker-Hansen. Miała za sobą trzy małżeństwa i tyleż rozwodów, dobiegała czterdziestki, czyli wieku seniorek, kiedy to członkinie klubu przesuwa się z czynnej działalności na rzecz nadzorczej. Wiedziałyśmy, że sypia na prawo i lewo z całą męską częścią Willow Creek, gdyby więc nie była już członkinią naszego znakomitego klubu, nigdy by się do niego nie dostała, odkąd postanowiła obrócić seks w dyscyplinę sportu. Wiadomo, że wyrwać kobietę z tego zaklętego kręgu jest naprawdę tres difflcile, podobnie jak uwolnić kogoś od wyroku Sądu Najwyższego, chyba że trafi do przytułku. Na nasze nieszczęście Gwen miała więcej pieniędzy nawet ode mnie, dlatego postanowiłyśmy wydać ją po raz czwarty za mąż w nadziei, że się ustatkuje. Pilar natomiast wcale mnie nie zbiła z tropu swoim złowieszczym spojrzeniem. Niby co mi mogła zrobić? Wyrzucić? Mnie, Fredę Ware? Mimo jej wybujałych ambicji panie z socjety wiedziały, że bez wątpienia pójdę w ślady matki i pewnego pięknego dnia zostanę przewodniczącą Klubu Kobiet. Posłałam jej uśmiech pełen świętej, anielskiej cierpliwości. 18
— Pilar, kochanie, gdybyś chciała wziąć te podania i sama je przejrzeć, nie mam nic przeciwko temu. Wyjęłam torbę konduktorkę Louisa Vuittona kupioną specjalnie do pracy w tej komisji, wyjęłam z niej plik formularzy i stos teczek ze szczegółowymi ofertami. Wyciągnęłam w stronę Pilar, ale ona tylko prychnęła. — Oj dobrze, w takim razie rozpatrzymy te pięć. Przysięgam, że nie okazałam jej wyższości. Po prostu z taktownym uśmiechem rozpoczęłam prezentację. — Żona Maurice'a Trudeaux zwraca się z prośbą, żebyśmy urządziły ogród rzeźb jej małżonka. Znudzone panie ciężko westchnęły, a Lizabeth i Gwen znow patrzyły tępo przed siebie. Nieważne, że Maurice Trudeaux, kształcony w Europie, należał do najlepszych rzeźbiarzy Teksasu, odstręczał je jako mężczyzna niski i niezbyt urodziwy. Nieważne, że Pieta Tru-deaux była dziełem wprost znakomitym, wypożyczonym przez Metropolitan Museum of Art. Dla członkiń komisji me miało to żadnego znaczenia. Dla mnie natomiast miało kolosalne, gdyż jako przewodnicząca komisji, a jednocześnie właścicielka Galerii Hildebrandów (nie mówiąc o dyplomie z historii sztuki Uniwersytetu Willow Creek) czułam się w obowiązku wydawać opinie o wszystkich sprawach z zakresu sztuki. — Jego twórczość to po prostu ideał. Prawdziwy dar Teksasu. Jego żona twierdzi, że mając sto tysięcy dolarów i dziesięciu do dwunastu ochotników, można by już otworzyć takie lapidarium. Pilar notowała pilnie w swoim spiralnym (pospolitym do znudzenia) kołonotatniku. — Następny na liście — ciągnęłam — jest obóz hipoterapii dla dzieci autystycznych. Dziesięć tysięcy dolarów. Chociaż przemawia do mnie pomysł niesienia pomocy dzieciom autystycznym, nie przypuszczam, że zdołamy zebrać w swoim gronie dwadzieścia wolontariuszek potrzebnych do prowadzenia takiego obozu. Musiałyby przecież czyścić stajnie. 6
Pomruk zgody utwierdził mnie w moim przeświadczeniu. — Projekt numer trzy to program zajęć pozaszkolnych dla dzieci z ubogich rodzin z South Willow Creek wymagający trzydziestu tysięcy i ośmiu wolontariuszek. Czwarty projekt zabiegał o program zadbania o kondycję fizyczną seniorów i wymagał sześćdziesięciu tysięcy oraz dziesięciu wolontariuszek. — I wreszcie wpłynęła do nas prośba o dwa fantastyczne, nowiutkie inkubatory neonatalne dla Szpitala Świętej Betanii oraz o pięć wolontariuszek. Jedno takie urządzenie kosztuje sto tysięcy dolarów. Projekt najlepiej odpowiada naszemu profilowi, a poza tym Margaret James nagabuje mnie codziennie, ponieważ to ona promuje ten pomysł. Gdyby nasz klub przystał na tę propozycję, Margaret wraz z mężem wesprą nasz fundusz. Na wspomnienie Margaret Lizabeth, wprawdzie nie pierwszej młodości, lecz nadrabiająca wdziękiem, stłumiła (aczkolwiek z trudem) śmiech, Pilar zacisnęła z obrzydzeniem usta, a nawet nasza puszczalska Gwen spojrzała z wyższością. Margaret miała bowiem jeszcze gorszą reputację niż Gwen, chociaż nie wiązało się to bynajmniej z sekscesami. Ponadto w odróżnieniu od Gwen Margaret mocno się gimnastykowała, żeby odzyskać swoją nadszarpniętą reputację po tym, jak jej mąż wszedł w konflikt z prawem. Na szczęście wszystko się wyjaśniło i naprawdę dostał tylko delikatnie po łapach. Niestety, zachował się wówczas jak BeKa, bo zatrudnił słynącego z prostactwa adwokata Howarda Grouta. Chociaż nie poznałam owego prawnika i miałam nadzieję nigdy go nie poznać, słyszałam, że to pies gończy najgorszego gatunku, nieokrzesany, chodzące bezguście, obwieszony złotymi łańcuchami nuworysz, który zgarnia szuflami beaucoup p-i-e-n-i-ę-d-z-y. Słowem, najgorszy szablonowy prostak. Na domiar złego, mój sąsiad. Mieszkałam w pięknym, luksusowym, chronionym osiedlu Pod Wierzbami, które zaczerpnęło nazwę od wierzb nad rucza 20 iem widniejących w herbie naszego miasta. Niecałe dwa lata wcześniej Howard ze swoją ekstrawagancką żoną kupił stary dom DuPontów po sąsiedzku. Na dobitkę zaraz kazali go zrównać z ziemią, a na jego miejscu postawili okropną imitację pałacu w cudzoziemskim stylu, której widok zniesmaczył całą okolicę - Przestańcie, moje drogie - wtrąciła Pilar, przerywając plotki które wybuchły w naszych szeregach. — Choć moim zdaniem wszystkie propozycje zasługują na uwagę żadna me wykracza poza nasze dotychczasowe pole działań. Pozwól, Fredę że jednak przejrzę wszystkie podania. Bo przyznam szczerze dodała z nieukrywanym zadowoleniem — ze chowam w zanadrzu pewien pomysł, którym mogłybyśmy 51 Uzibeth i Gwen wstrzymały oddechy. Milczałam, kiedy Pilar przyglądała mi się przez okulary w szylkretowych oprawkach, bo przecież nie wytrąci mnie z równowagi byle demo-kratka, w dodatku świeżego naboru. Uśmiechnęłam się tylko i wręczyłam jej plik dokumentów. — Ależ proszę bardzo, kochana. Przejrzyj wszystkie podania _ i spojrzałam na nią z politowaniem. - Zapewne masz dużo wolnego czasu, skoro chcesz do swoich obowiązków dodać moje. I nie wątpię, że kryjesz w zanadrzu fantastyczny P °Albo i nie. Było powszechnie wiadomo, że Pilar nie ma głowy do pomysłów. Wstałam, posłałam wszystkim całusy. — Pa, dziewczęta. Muszę lecieć. — A obiad? - spytała Lizabeth, kiedy się otrząsnęła z szoku — Wybacz, kochana, ale wypadło mi coś ważnego. Z tymi słowy uciekłam, a serce biło mi jak szalone w rytm stukotu tres chie czółenek Manola (bo szpilki świadczą o braku klasy i żadna z nas za nic w świecie nie włożyłaby ich na spotkanie komisji), kiedy biegłam przez parking do swojego 7
mercedesa klasy S. Wkrótce czeka mnie nowy rodzinny samochód, najnowszy model terenowego chevroleta suburban, żebym mogła wozić po mieście swoją latorośl, posadzić ją z tyłu i prowadzić serdeczne rozmowy, kiedy będę ją przerzucała z jednych zajęć na drugie. Przynajmniej w te dni, w które niania będzie miała wolne. Wczesna wiosna w Teksasie urzekała pięknem. Jeszcze nie zaczęły doskwierać upały ani deszcze, nad głowami otwierało się przejrzyste niebo. Włączyłam stacyjkę i ruszyłam do naszego osiedla Pod Wierzbami dosłownie uskrzydlona chodzącą mi po głowie wizją grzecznych, wyjątkowo dobrze ułożonych dzieci. W słońcu błyskał mój pierścionek z różowym brylantem o szlifie szmaragdowym, obok na siedzeniu w plastikowej torbie leżał test ciążowy. Nie zwalniając na skrzyżowaniu przy wyjeździe z naszej siedziby, pomachałam Blake'owi, policjantowi, który regularnie patrolował ten rewir, i posłałam mu promienny uśmiech, a on pokręcił tylko głową, bo nie zatrzymałam się przed znakiem „stop". Mknęłam krętymi, wąskimi, drzewiastymi ulicami naszego miasta, minęłam rynek, czyli Willow Creek Sąuare, z jego dziwnymi sklepikami, imponujący budynek sądu z piaskowca, z monumentalnymi kolumnami doryckimi, następnie miasteczko uniwersyteckie pełne studentów, których nie wolno mi było potrącić. Już po kilku minutach podjechałam do wartowni osiedla Pod Wierzbami. Cierpliwie czekałam, aż strażnik otworzy mi elektryczną bramkę. On jednak, o dziwo, patrzył tylko na mnie z rozdziawionymi ustami jak ryba wyciągnięta z wody. Opuściłam sterowaną elektronicznie szybę. — Mój drogi Juanie. — (Wobec służby zawsze jestem słodka jak cukierek). — Proszę cię, otwórz, bo trochę się spieszę. — Ale, ale... — Te jego „ale" uwięzły mu w gardle, mruknął coś tylko, co zabrzmiało jak ,J\4adre mia", po czym nacisnął guzik. 8
O nic nie pytałam ani mc mnie me tknęło, kiedy podjeżdżałam brukowaną alejką Blue Willow Lane do swojej roz ozystej rezydencji i do łazienki, żeby nasiusiac na płytkę testową. Wjechałam na podjazd wysadzany elegancko przystrzyżonym krzewami, ominęłam długą ceglaną dróżkę, którą do*r-Jbym na tył garażu. Skręciłam w prawo i objechałam don, •eby stanąć przed frontowym wejściem. Kiedy wyjechałam zza węgła (a moim oczom ukazał się miły sercu widok mo-ego pomalowanego na biało, murowanego, luksusowego domu w klasycznym stylu georgiańskim), baczyłam samochód w kolorze kawy z mlekiem, nieznanej marki, którego nie widziałam nigdy wcześniej. i^nintkim Mieszkająca z nami na stałe pokojówka jeździła ładniutkun forlm Lusem, który jej kupiliśmy. Ponadto w środy miała wolne. Ogrodnik używał półciężarówki. Gordon grał w środy w golfa w miejscowym country clubie Dlatego widok samochodu na podjeździe musiał mnie
^Sett zabiło mi żywiej, jak rzadko. Co gorsza ogarnęło mnie dziwne uczucie, jak gdyby wszystko dookoła zaczęło toc yć "w zwolnionym tempie. Mówcie sobie że dramaty-
Z7
ale ja naprawdę czułam, że wszystko wokół krect
się "ybko, a zarazem wolno. I wcale mi się to me podobało Ze spokojem wypracowanym przez lata zaparkowałam zderzak w zderzak zTym nieszczęsnym pojazdem. Kiedy wyjmowałam klucze do domu, nagle zobaczyłam oczyma wyobra m siebie otwierającą drzwi, wchodzącą do piętrowego ho t^dącą długim, kręconymi schodami do naszej wspólnej sypialń. Sam złe przeczucie. Ale po wejściu do domu trafiłam na podniesione głosy i histeryczną scenę W holu stały dwie kobiety, moja pokojówka Kika (w stroju wyjściowym, a nie w służbowym fartuszku, z torebką w stylu M P Sesiątych na ręce) i nieznajoma, której, podobnie jak samochodu na podjeździe, nigdy przedtem me widziałam. 23
Panie natychmiast odnotowały moją obecność. Na jedną zbawienną chwilę zapadło milczenie, po czym Kika zaczęła trajkotać po hiszpańsku. Pochwyciłam jedynie strzępy, ale wystarczyło, żeby zrozumieć, że moja pokojówka zapomniała prezentu urodzinowego dla wnuka, a wróciwszy po niego, zastała tę... tę... kobietę w garsonce z supermarketu i że powinnam dzwonić na policję, bo ta kobieta nie chce się stąd ruszyć. Nie macie pojęcia, jaką poczułam ulgę. Już chyba wiecie, co sobie pomyślałam — że Gordon romansuje na górze z inną kobietą, w naszym domu, w naszym łóżku, w moich najlepszych francuskich jedwabiach. Natomiast ta szara myszka nie mogła być niczyją kochanką, a co dopiero kochanką mojego męża. — Kiko, skarbie, uspokój się. Z wrodzoną gracją podeszłam do nieznajomej, wyciągnęłam rękę. — Fredericka Ware. Co panią tu sprowadza? Myszka wstała z mahoniowej ławy z adamaszkowym obiciem, gdzie się usadowiła, lecz bynajmniej nie wyciągnęła do mnie ręki. Nie miałam zielonego pojęcia, czego ona może chcieć, gdy tak patrzyła na mnie wyzywająco. Zwłaszcza że jednocześnie dygotała na całym ciele. — Janet Lambert — przedstawiła się. — Jestem w ciąży z pani mężem.
Rozdział 2 Zanim przejdę do dalszej opowieści, muszę wam podać garść szczegółów na temat mojego męża w chwili, kiedy zastałam pannę Myszkę w swoim holu. 1. Nienawidziłam go. Och, ależ ja jestem okropna! Wyprzedzam fakty. Nienawiść przyszła później. 2. Nazywał się Gordon Lidicott Ware i miał trzydzieści osiem lat. 3. Miał blond włosy, niebieskie oczy i ponad metr osiemdziesiąt wzrostu. 4. Był najmłodszym z pięciorga dzieci Ware'ów. Najpierw przyszły na świat cztery dziewczynki, a na ostatku urodził się Gordon, jak gdyby państwo Ware ponawiali comiesięczne próby, dopóki nie dostali wymarzonego syna. Wówczas spoczęli na laurach, bo pan Ware dowiódł, że ma to coś, czego potrzeba do spłodzenia męskiego potomka rodu. 5. Gordon był najprzystojniejszym członkiem rodziny Ware'ów, znacznie urodziwszym od swoich sióstr, nie 9
mówiąc o tym, że nie przypominał żadnej z nich. Z jego złotymi blond włosami nie mogły się równać znacznie mniej okazałe szatynki z jego klanu. Snuto nawet domysły na mieście, że może ojciec nie ma jednak tego czegoś, dlatego zaaranżował potajemnie sytuację, chcąc dostać jakże upragnionego syna, aby dowieść swojej męskości, bo zląkł się, że żona potrafi dać mu jedynie córki. 6. Jego rodzice nadal mieszkali w tym samym domu na północy miasta, w którym urodził się Gordon. Do tej chwili nie pojmowałam, z czego utrzymują się jego rodzice, bo papa Ware (emerytowany sędzia) nie pracował już, kiedy go poznałam. Mama przekroczyła wiek Nadzwyczajnych Wolontariuszek naszego klubu. Wyznawała żelazne zasady, że dama powinna nosić w niedzielę do kościoła kapelusz, że trzeba słać łóżko pod linijkę i zakrywać narzutami do ziemi oraz że w każdym porządnym domu powinna się znaleźć ozdobna patera na jajka. 7. Wszystkie siostry Gordona wyprowadziły się (bardzo, bardzo) daleko z wyjątkiem Edith, byłej członkini naszego klubu (zatwardziałej starej panny), która wciąż mieszkała z rodzicami. 8. Chociaż wychowywaliśmy się w tym samym mieście, poznałam go dopiero na ostatnim roku studiów na Uniwersytecie Willow Creek. Uczyłam się do egzaminów magisterskich w zawsze cichej bibliotece prawniczej. On był już adwokatem i właśnie skończył zajęcia z prawa karnego. Starszy o dziesięć lat ode mnie, miał w moich oczach wszystko, czego brakowało nieopierzo-nym młodzieńcom, z którymi się spotykałam. Kiedy usiadł i oświadczył, że kocha mnie do szaleństwa, nie wzięłam go bynajmniej za rozpaczliwego nieudacznika. Wręcz przeciwnie, uznałam za najbardziej romantycznego i uczciwego mężczyznę poznanego w życiu. Bo czyż zresztą jakikolwiek mężczyzna przy zdrowych zmysłach nie zakochałby się we mnie od pierwszego wejrzenia? 9. Zawsze gubił oczy za dziewczynami, uganiał się za spódniczkami jak nikt inny w mieście i nie szczędził komplementów pięknym kobietom. W związku z powyższym stał się najpopularniejszym mężczyzną na wszystkich imprezach towarzyskich Klubu Kobiet. 10. Wiedział, że mój ojciec — Teksańczyk z krwi i kości, który wierzył w ochronę swojej własności — zastrzeliłby go z dwururki, gdyby zgubił coś więcej niż tylko oczy. 11. Stanowił ogromny zawód dla mojej mamy, bo: a) miała nadzieję, że poślubię potentata naftowego, dziedzica fortuny handlu nieruchomościami lub w najgorszym wypadku mężczyznę z własnym majątkiem na tyle dużym, żeby nie musiał się napracować przy wydawaniu mojego, a także b) ponieważ moje rodzeństwo również wyprowadziło się (daleko, daleko), ubolewała, że Gordon nie postarał się jej uszczęśliwić wnukami, które mieszkałyby w Willow Creek. 12. Ponieważ Gordon był najmłodszym dzieckiem, a zarazem jedynym synem, w dodatku najprzystojniejszym z całego rodzeństwa, siostry go rozpieściły, matka rozpuściła, a ojciec rozpaskudził, dlatego miał się za pępek świata. Trzeba mu jednak oddać, że miał na tyle oleju w głowie, aby bać się mojego ojca i bardzo się bać mojej mamy. 10
13. Chciał zostać Najważniejszym Człowiekiem w Mieście, aczkolwiek przeszkadzała mu w tym drobnostka — mianowicie to, że majątek należał wyłącznie do mnie i wszyscy o tym wiedzieli. Nie ustawał jednak w wysiłkach. Muszę przyznać, że tylko on mógł ze mną konkurować w Willow Creek. W świetle wszystkiego, co wiedziałam na temat Gordona Ware'a i otaczającego nas świata, nie bardzo mnie niepokoiło spotkanie z kobietą w moim holu. Owszem, zdziwiło mnie jej oświadczenie, wcale jednak nie zmartwiło, bo stojąc w foyer, którego rotundowe, półokrągłe ściany przechodziły u góry w mozaikę sufitową zamówioną przed rokiem, nie uwierzyłam ani jednemu jej słowu. Gdyby miała bardziej okazałą, lepiej stylizowaną fryzurę, godne pozazdroszczenia ciuchy albo jakikolwiek szczegół, który świadczyłby o tym, że nie klepie biedy, może poczułabym dreszczyk emocji. Moją drażliwość (zwłaszcza że miałam przy sobie test ciążowy właśnie kupiony w aptece) mógłby wzmóc odmienny stan innej kobiety spowodowany rzekomo przez mojego męża. Wiedziałam jednak, że to nie może być prawda, bo swój lgnie do swego, dlatego obracamy się we własnym kręgu... oraz wśród ludzi, którzy ewentualnie mogą zagościć w naszych elitarnych szeregach. Ta kobieta zdecydowanie nie należała i (nigdy, przenigdy) nie mogłaby należeć do świata mojego i Gordona. Skąd miałam tę pewność? Strój bogatych ludzi można podzielić na trzy kategorie: 1. Eleganckie ubrania z drogich materiałów, zawsze rozpoznawalne dla wprawnego oka. Chociażby wełny St. Johna — wprawdzie konserwatywne, lecz na tyle stylowe, że uszczęśliwią każdą Teksankę (akceptowane w naszym klubie). 28 2. Ubrania w dobrym gatunku, tak stare i znoszone, że ktoś postronny mógłby je uznać za tandetę. Chociażby staromodne wełny Pendletona albo strój podstarzałych, zamożnych graczy w golfa — zielone kraciaste pantalony i jaskrawożółte koszulki (akceptowane w naszym klubie). 3. Drogie ubrania w ewidentnie złym guście. Chociażby moda Europejczyków albo Latynosów, którzy noszą pióra, błyskotki i żywe kolory (nieakceptowane w naszym klubie — weźmy za przykład mieszkankę wschodniego Teksasu, która robi zakupy w Sack o' Suds w nabijanym kryształkami dresie). Panna Myszka, w poliestrowej spódnicy i żakiecie, w błyszczących lakierkach ze skaju i nijakiej fryzurze nie pasowała do żadnej z powyższych kategorii. A zatem podpadała stanowczo pod kolejną: 4. Tandetne ciuchy, wołające o pomstę do nieba, bezguście zalatujące BeKą, a przy tym cuchnące „brakiem p-i-e--n-i-ę-d-z-y" (zdecydowanie nieakceptowane w naszym klubie). Pokrewne dusze na pierwszy rzut oka poznają różnicę. Znał ją również mój mąż, niewyobrażalny snob. Nawet nie potrafię trafnie określić, jak ta kobieta odcinała się od mojej wypolerowanej na glans posadzki z białego marmuru kararyjskiego. Stała niejako oprawiona w łuk prowadzący z holu wejściowego do salonu i wyglądała ni przypiął, ni przyłatał, istna BeKa. Żeby zebrać myśli, skupiłam wzrok na drzewach i roślinach widocznych przez wysokie od podłogi aż po sufit okna w mojej sali reprezentacyjnej o katedralnym sklepieniu. Wokół osiedla Pod Wierzbami ciągnęła się ściana bujnej zieleni niczym fosa oddzielająca nas od mas. Przynajmniej tak było, dopóki nie 11
wkradł się tu Howard Grout, używając swoich wyjątkowo brudnych pieniędzy w charakterze konia trojańskiego. Teraz jednak miałam większe zmartwienie na głowie niż Howard Grout, mianowicie pannę Myszkę. Kiedy tak stałam pod obstrzałem wzroku tej kobiety, wspomagała mnie krzepiąca pewność, że Gordon mnie kocha i że stworzył wspólne życie ze mną, a nie z tą nieznajomą. — Kiko — poprosiłam z typowym dla siebie opanowaniem pokojówkę — wezwij ochronę. Wiedziałam, że wezwie, bo nienawidziła Gordona tak samo, jak on nienawidził jej. Mój mąż odprawiłby ją już dawno, gdyby tylko mógł. Kika była mi jednak bardziej nianią niż pokojówką, bo zajmowała się mną od urodzenia, kiedy moja rodzona matka oddawała się bez reszty działalności charytatywnej w Klubie Kobiet. Kika przypominała srebro rodowe przekazywane z pokolenia na pokolenie, toteż wprowadziła się po moim ślubie razem ze mną do tego domu. Wiedziała o mnie i o moim życiu więcej niż mój mąż lub nawet matka. Z torebką dyndającą na nadgarstku ruszyła do telefonu. Nie uszła jednak daleko, bo w tej samej sekundzie wparował Gordon przez zachodni hol przyległy do kuchni, najwyraźniej prosto z garażu, w którym zaparkował po powrocie do domu. Pogwizdywał beztrosko pod nosem. Na mój widok zrzedła mu mina. — Fred! — warknął. Wesoła melodyjka się urwała, uśmiech zniknął z twarzy. — Co ty tu robisz? Zanim zdążyłam odpowiedzieć, dostrzegł gościa. Spotkałam się z określeniem, że ktoś „zbladł jak ściana", ale przyznam, że nie widziałam tego nigdy na własne oczy. Prawdę mówiąc, wyglądał bardziej, jakby zszarzał, ale efekt był ten sam. Tak działa wstrząs. Gordon doznał szoku na jej widok. Moja pewność sprzed chwili zaryła nosem w progu do holu wejściowego. — Janet! — krzyknął. 12 Katastrofa na całej linii! On ją znał. Z powodu wysokich sufitów i luksusowych marmurów jej imię odbiło się po wielekroć echem, aż przeszły mnie ciarki po krzyżu. — Co ty tu robisz? — zapytał, tym razem ją. Myszka wyprostowała się i spojrzała mu prosto w oczy. — Od tygodnia nie odbierasz ode mnie telefonów. Musimy porozmawiać. Mgiełka potu zrosiła mu czoło (aż przyszło mi do głowy, że pomyślał o moim ojcu i jego dwururce). Przejechał ręką po włosach, burząc fryzurę, która przypominała teraz świeżo zaorane pole pełne bruzd, tylko czekających na zasiew. — No właśnie, Gordonie — włączyłam się. — Musimy porozmawiać. Panna... Tu spojrzałam pytająco na nieznajomą. — Lambert — pospieszyła mi z pomocą Kika. Uśmiechnęłyśmy się uprzejmie do siebie. — Otóż panna Lambert twierdzi, że spodziewa się twojego dziecka. Wypaliłam mu to prosto w twarz. Aż trudno uwierzyć, ale moja informacja tylko spotęgowała jego wstrząs. Jeżeli rano wydawało mi się, że mam mdłości, to teraz z całą pewnością mnie zemdliło. Jak już wspominałam, mój mąż jest adwokatem. Nie wspomniałam natomiast, że nigdy właściwie nie pracował jako adwokat. Pięć dni w tygodniu grał w golfa i w tenisa oraz ćwiczył na siłowni, a kiedy nie bawił w country clubie, na naszym korcie tenisowym ani na basenie, uprawiał sporty ekstremalne w najdalszych zakątkach świata. Skakał z helikoptera na niedostępne szczyty górskie. Spuszczał się na linach z nagich skał. Zdobywał Himalaje. Uprawiał nurkowanie głębinowe. Próbował wszystkich ryzykownych dyscyplin. A przynajmniej tak mnie zapewniał, kiedy znikał na całe tygodnie i pozostawał poza zasięgiem. Wobec zaistniałej sytuacji jego zapewnienia stanęły pod znakiem zapytania. Mój mąż jakby zamienił się w słup soli. Janet Lambert podeszła bliżej. 31
— Gordy — zwróciła się do niego czułym tonem, który odebrałam jak bolesny cios w brzuch. — Noszę w łonie twoje dziecko. Nasze dziecko — sprostowała z melodramatyzmem przepracowanej, podrzędnej aktorki z naiwnego romansidła puszczanego w serii klasyki kina w kablówce. Zakręciło mi się w głowie. — Wierutne kłamstwo! — krzyknął w moją stronę, zanim przeniósł wzrok na pannę Lambert. — Niemożliwe, żebyś zaszła ze mną w ciążę. Dziesięć lat temu poddałem się zabiegowi wazektomii. Ciosy spadały jeden za drugim. Milczenie spowiło dom, jak gdyby ktoś wyłączył głos w kronice filmowej dokumentującej wybuch jądrowy. Po chwili jednak dźwięk wrócił. Nagle rozległy się głosy, oskarżenia, wrzaski, rozpoczęło się wytykanie palcami — wszystkich obecnych poza mną. Ponieważ ja nie histeryzuję. Kika natomiast się w niej specjalizuje. Panna Myszka, mimo wizerunku księgowej o ścisłym umyśle, znajdowała się na krawędzi histerii. Chwytała ustami powietrze, bo jej plan wyłudzenia pieniędzy runął niczym domek ze słomy zdmuchnięty przez dużego, okropnie złego wilka. Osłupiał również mój mąż, urodziwy niebieskooki blondasek, kiedy zorientował się, co powiedział. — Wazektomii? — powtórzyłam z wypiekami na policzkach, a w brzuchu aż mi się kotłowało, i to najwyraźniej nie od porannych mdłości. Chciało mi się wyć, lecz gdybym uległa pokusie, zniweczyłabym obraz lodowatej persony, który tak mozolnie sobie wypracowałam. W jednej chwili obróciłabym wniwecz całe lata poświęcone kształtowaniu i cyzelowaniu w sobie posągowej postaci zasługującej na szacunek. Nie mogłam do tego dopuścić! Nie przeżywam załamań, podobnie jak nie panikuję. — Fredę — zwrócił się do mnie Gordon, podbiegając. Jak już wspomniałam, nigdy się tak do mnie nie zwraca, chyba że w opresji. 32 — Co to znaczy, że poddałeś się wazektomii? Pytanie zadała Janet, chociaż mnie nurtowała taka sama ciekawość. Kika wyrzuciła z siebie potok słów po hiszpańsku z prędkością karabinu maszynowego — z całą pewnością niezbyt przychylną tyradę pod adresem naszego niespodziewanego gościa i mojego męża. Na pannie Myszce nie wywarło to większego wrażenia albo najzwyczajniej nie zrozumiała, że w jej stronę lecą oszczerstwa. Mój małżonek i tak nigdy nie słuchał Kiki. — Mówiłeś, że mnie kochasz! — zawołała Myszka. — Mówiłeś, że się rozwiedziesz i że założymy rodzinę. Obiecywałeś mi ta nowe życie! — dodała, wskazując gestem mój dom. Wróciło wrażenie oglądania zdarzeń w zwolnionym tempie. Przenosiłam wzrok z męża na obcą kobietę. Czy to możliwe, że ją tak mamił? I czy rzeczywiście chciał spełnić swoje obietnice? Niczego nie umiałam wyczytać z jego twarzy, chociaż widziałam, że obleciał go zimny strach. Nie chciałam się specjalnie czepiać, ale pieniądze należały do mnie, a mąż podpisał przed ślubem intercyzę. Wspominałam już, że Gordon Ware miał bardzo kosztowne gusty? Podejrzewałam, że panna Lambert nie śmierdzi groszem, a już z pewnością nie zdołałaby utrzymać mojego męża na poziomie, do jakiego przywykł. — Fredę — zwrócił się znów do mnie mąż. — Musisz mnie wysłuchać. Prawie nie znam tej kobiety. Nie mam pojęcia, co ona wygaduje. Myszka wykrzykiwała coś bez ładu i składu. Dopiero po chwili jej pohukiwania ułożyły się w jedno zrozumiałe słowo. — Kłamca! — Cała aż się trzęsła. — Znasz mnie na wylot, podobnie jak ja znam na wylot ciebie. Wiem też wszystko o twojej wytwornej, dzianej żoneczce. — Prześwidrowała mnie wzrokiem. — Wiem wszystko o twoim bajeranckim łożu, bo od trzech miesięcy co środę wyleguję się w nim przez całe popołudnie, kochając się z twoim mężem. 13
Niewątpliwie przydałaby jej się lekcja dobrych manier — a dokładniej wykład z etykiety, żeby nigdy, przenigdy nie omawiać życia intymnego z nikim poza lekarzem, adwokatem lub księdzem. — Panno Lambert, niech pani sama opuści mój dom, zanim każę panią aresztować za wtargnięcie. Janet zmrużyła oczy i z uśmiechem wyjęła klucz. Tak, tak, klucz. Do mojego domu. Mniej opanowana kobieta na moim miejscu z pewnością by wybuchła. — Raczej nikt mnie nie aresztuje, skoro mam klucz i pozwolenie na wstęp do domu. Proszę zapytać wartownika. Moje nazwisko widnieje na liście gości. Na wartowni leżała na stałe lista z wykazem wszystkich gości, którzy mogą przychodzić bez zapowiedzi. Każdy mieszkaniec osiedla Pod Wierzbami przedstawia własną listę. Przypomniało mi się zdumienie w oczach Juana (i zapewne strach, bo to ja podpisuję pod koniec roku czek z jego premią), kiedy w którąś środę przed obiadem podjechałam nieoczekiwanie pod bramę. To wspomnienie uzmysłowiło mi, że ta kobieta nie kłamie. Chociaż wystarczył jeden rzut oka na mojego męża, żeby się o tym przekonać. Może zabrzmi to zbyt dramatycznie, ale cały świat zakołysał mi się pod nogami. Kiedy tak stałam w holu, wolną ręką ściskając sznur pereł na szyi, poczułam, że wszystko się wali. Mój mąż ma romans z kobietą, która nijak nie może się ze mną równać. Co to znaczy? Nie miałam pojęcia i nie chciałam się nad tym zastanawiać. Wszystko można odłożyć do jutra. — Proszę wyjść — zażądałam cicho, lecz stanowczo, z nie-nadszarpniętą godnością. Na szczęście moje żądanie zmroziło wszystkich. Czyli lodowata persona we mnie bynajmniej nie stopniała. — Fredę — zawołał Gordon, podchodząc do mnie. — Powiedziałam: wyjść. 34
Janet przybrała buńczuczną minę, jak gdyby nie zamierzała usłuchać. Zajęła się nią jednak Kika. Rozpuściła język, tylko jej hiszpańszczyzna odbijała się rykoszetem po ścianach. Janet uskoczyła z drogi Kice, gdy ta zamachnęła się na nią torebką. Kiedy Gordon nie pokwapił się z pomocą, kochanka spojrzała na niego i westchnęła teatralnie. — Wiem, że mnie kochasz. I wiem, że to wszystko naprawimy. Z tymi słowy wyszła. Najwyraźniej panna Myszka miała większą skłonność do melodramatu, niż bym ją podejrzewała. — Fred — zwrócił się do mnie ponownie Gordon, odzyskując swadę. — Musimy porozmawiać. Sytuacja wygląda inaczej, niż ci się wydaje. Gdyby od urodzenia nie wpajano mi manier damy, ani chybi prychnęłabym mu w nos. Ja jednak pomaszerowałam w stronę kręconych schodów przy rotundowej ścianie. — Nie mamy o czym rozmawiać. Przynajmniej dopóki nie pozbieram myśli. — Fred... Urwał, bo teraz Kika przypuściła szturm. — Hola! Nastąpiła kanonada ciętej hiszpańszczyzny, aż Gordon uciekł na schody i znalazł się tuż za mną. — Estupido\ — krzyknęła jeszcze za nim. Co racja, to racja. Chociaż akurat wtedy to ja się poczułam jak idiotka, dlatego że dałam się w tak niepojęty sposób oszukać. Nie chodziło mi nawet o tę kobietę, co już mi dojadło. Bardziej dopiekł mi tym, że nie zająknął się o wazektomii. Na miłość boską, wazektomia, obracałam to słowo w myślach, jak gdybym przez powtarzanie mogła lepiej zgłębić jego sens. Od sześciu lat za wszelką cenę próbuję, z jego błogosławieństwem, zajść w ciążę, a przecież byłyby to daremne próby, gdyby prawdą okazało się to, co właśnie rzucił mi w twarz. 14
Środki na pobudzenie płodności, testy, seks z wykresami — wszystko na nic. Depresja oraz poczucie, że po raz pierwszy w życiu coś mi nie wychodzi, ogarniające mnie z każdą kolejną miesiączką okazało się kompletnie bez sensu, skoro mój mąż przeszedł wazektomię, zanim mnie poznał—jeśli rzeczywiście poddał się zabiegowi „dziesięć lat temu", jak mu się wyrwało. Wszedłszy na piętro, ruszyłam po perskim chodniku pokrywającym drewnianą posadzkę i pomaszerowałam do łazienki. Gordon za mną. — Fred, ja nie chciałem — wyznał. Pewno uznacie mnie za idiotkę, ale w tym momencie wezbrała we mnie nadzieja. Czyżby okłamał tamtą kobietę? Zaraz jednak nadzieja spełzła na niczym, bo chociaż nigdy nie podejrzewałam, że przebył zabieg chirurgiczny, żeby odciąć się od możliwości spłodzenia potomstwa, już od pewnego czasu czułam w głębi duszy, że coś jest nie tak. Nadal trzymałam w ręce plastikową torbę. Pragnąc zyskać pewność, weszłam do naszej sypialni, a stamtąd do swojej łazienki. W dwie minuty wszelki ślad po nadziei na ciążę prysnął. Kiedy wyrzuciłam płytkę z jedną niebieską kreską do śmieci, przejrzałam się w lustrze. Zobaczyłam pięknie rozświetlone pasemkami blond włosy za ramiona, niebieskozielone oczy, alabastrową cerę. Tata zawsze nazywał mnie najpiękniejszą dziewczyną na świecie i wmawiał, że mogę zawojować cały świat. Zamknęłam oczy i wzięłam się w garść, żeby zachować spokój. O spokój jednak nie było tak łatwo. Czułam coś jeszcze, czego w pierwszej chwili nie potrafiłam określić. Przypomniało mi się, co wpajano mi przez całe życie. Dama nigdy nie powinna: 1. pocić się, 2. podnosić głosu, 36 3. rzucać przedmiotami. A nade wszystko prawdziwa dama nie powinna: 4. wpadać w gniew. Dopiero wtedy zorientowałam się, że czuję właśnie gniew. Kiedy wyszłam z łazienki, otwierając na oścież podwójne drzwi gestem znakomitej aktorki z broadwayowskiej sztuki, Gordon aż podskoczył. _ Fred, wiedz, że okłamałem Janet. Nie pospieszyłam z odpowiedzią. Poszłam natomiast do jego garderoby i wyjęłam jego torbę podróżną. Zauważyłam, że jak na kogoś, kto niby tygodniami podróżuje po świecie, jest w zaskakująco dobrym stanie. A, byłabym zapomniała: 5. dama nigdy nie używa wulgaryzmów. Bez słowa otwierałam szarpnięciem kolejne szuflady i wyciągałam wszystko, co popadnie. Kolorową jedwabną bieliznę, markowe skarpetki, starannie poskładane koszule. Zaczęłam mu je wpychać jak szalona do torby. — Co ty, do diabła, wyprawiasz? — Pakuję twoje manatki. _ Fred. — Przybrał surowy ton, jak gdyby chciał mnie zastraszyć. — Przestań zachowywać się jak dziecko. Naprawdę zachowywałam się jak dziecko? Może wpadłam w niewybaczalną histerię. Ale jak dziecko? Nie sądzę. Ledwo się powstrzymywałam, żeby nie wygarnąć mu wszystkiego prosto w twarz. Uratowały mnie, doprawdy, jedynie lata nauk. Próbował mi odebrać stos koszul, ale mu je wyrwałam. _ Przestań reagować jak wariatka — powiedział. — Porozmawiajmy jak dorośli. 15
Włosy zjeżyły mi się na karku. Odwróciłam się do niego. — Przeszedłeś wazektomię czy nie? — Przecież powiedziałem, że nie. — W takim razie udowodnij. Chodźmy do lekarza, wykonasz test. Udowodnij, że nie okłamywałeś mnie od chwili naszego poznania. — Niczego nie muszę udowadniać. Poza tym wiesz, że przeszedłem niejeden test, bo nie mogłaś zajść w ciążę. Głębokie zmarszczki pobruździły mu czoło. Przestąpił z nogi na nogę. — To ty tak twierdzisz. Ale, o dziwo, nigdy nie pozwoliłeś mi sobie towarzyszyć ani nie pokazałeś mi wyników. Za każdym razem lekarz, nawiasem mówiąc, twój młodszy brat z korporacji studenckiej, dzwonił do mojego lekarza, po czym odczytywał mu wszystkie dane przez telefon. Odstawiłam torbę, chwyciłam słuchawkę. — Mam pomysł! Zadzwonię do twojego lekarza i powiem mu, o wykonanie jakiego zabiegu go podejrzewam. Zaczęłam wybierać numer, który znałam na pamięć. — Dobrze, już dobrze. Rzeczywiście przeszedłem wazektomię. Wielkie mi mecyje! Przecież mogę wszystko odwrócić. Zdusiłam w sobie nieprzystający damie gniew. Aż się zasapałam, usiłując pohamować niestosowną reakcję. Żuchwa mi drżała, gdy zacisnęłam zęby, wciągając nosem powietrze. — Fred, uspokój się. O spokoju nie było mowy. Zupełnie jakby skumulowało się we mnie sześć lat gniewu. Gdy więc wyrwał mi telefon i położył na miejsce, chwyciłam jego torbę i zaczęłam ją rozpakowywać, czym zaskoczyłam samą siebie. — Wynoś się, Gordon — wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Stanął, odwrócił się. Nie miał najszczęśliwszej miny. Zero luzu, ale też zero nerwów. — Co powiedziałaś? — spytał. — To, co słyszałeś. Wynoś się. Uniósł brew i zaniósł się śmiechem. 16
— Doskonale, odchodzę. Z miłą chęcią. Powinienem odejść wiele miesięcy temu. Aż się żachnęłam. Najchętniej bym go zabiła, czego o włos nie zrobiłam, bo złapałam mosiężny budzik z szafki nocnej i rzuciłam w niego z krzykiem. Ponieważ na dokładkę wyzwałam go wulgarnie, krople potu wystąpiły mi na czoło. Gordon zareagował natychmiast. Musiał uskoczyć, pragnąc usunąć się z drogi. Inna sprawa, że niewiele mu to pomogło, bo ja z nim jeszcze nie skończyłam. Chwyciłam porcelanowy talerzyk, zorientowawszy się jednak, że pochodzi z serwisu rodowego Hildebrandów, prędko go odstawiłam, by po chwili złapać inny kawałek porcelany, tym razem prezent od jego rodziny. I cisnęłam go o ścianę. Nie mogłam się już opanować. Wrzeszczałam wniebogłosy i rzucałam wszystkim, bez czego tylko mogłam się obyć. _ Wariatka! — krzyczał, uchylając się. Rzeczywiście, zachowywałam się jak targana gniewem wariatka. Boże, ależ mi to dobrze zrobiło! Jeszcze lepiej poczułam się, kiedy wreszcie wybiegł z sypialni, a następnie z domu. Czułam się, doprawdy, jakby mnie ktoś wsadził na sto koni. Co najważniejsze, czułam się wolna. Gordon nie zasługiwał na mnie. Wyciągnęłam z biblioteki albumy pełne zdjęć prasowych Gordona i moich, wycięte z kronik towarzyskich „Willow Creek Timesa". — Kika! — zawołałam. — Przynieś mi nożyczki.
Rozdział 3 Wycięcie zdjęć męża z albumów wydało mi się trudniejszym zadaniem, niż zapewne okaże się ostateczne wyrzucenie go z mojego życia. Po krótkiej wymianie poglądów z Kiką ustaliłyśmy, że nożyczki nie wystarczą. Dziesięć minut później siedziałam przy pięknym, antycznym biurku w stylu królowej Anny, przy którym codziennie pochylona w skupieniu załatwiałam korespondencję. Zdjęcia, na których Gordon stał w środku grupy stanowiły wyzwanie dla mojego specjalnie zakupionego noża uniwersalnego, ale nie brakowało mi determinacji. Doszłam już do trzeciego roku naszego małżeństwa, a konkretnie do trzeciego uroczystego balu charytatywnego naszego klubu tanecznego, kiedy gniew, który dotąd pchał mnie do działania, zaczął przygasać. Użaliłam się nad sobą bo gdy złość minęła, zaczęłam myśleć o tym, że mąż mnie nie chce. Przypomniałam sobie uśmieszek na jego twarzy, kiedy rzucił mi w twarz, że powinien odejść wiele miesięcy wcześniej. Jak on mógł nie chcieć mnie — moi, Fredę Ware, najpiękniejszej kobiety w mieście, obiektu westchnień i zazdrości jakże wielu? Co mu strzeliło do głowy? Nie miałam jednak okazji zagłębić się w ten temat, bo rozdzwonił się telefon. Zasypano mnie pytaniami, czy jesteśmy 40 wolni w te lub inne wieczory, żeby podjąć nasze stałe zobowiązania towarzyskie. Nad rosnącymi stosami wyciętych zdjęć prasowych Gordona nagle zemdliło mnie na myśl o tym, że będę musiała powiedzieć znajomym, że moje idealne małżeństwo okazało się dalekie od ideału. Wiedziałam, że w moim świecie reputacja człowieka kształtuje się zależnie od tego, jak go widzą, rzadziej na podstawie faktów. O moim fantastycznym życiu najbardziej przesądzała taka właśnie jego ocena, przynajmniej w oczach innych. Z chwilą, kiedy widoma słabość podniesie swój ohydny łeb, moje notowania spadną do zera. Pojęłam, że muszę nader ostrożnie żeglować po tych nieznanych sobie wodach, czyli prawdopodobnie najlepiej powinnam znów wkleić Gordona do albumów, przynajmniej na pewien czas. — Richard, złotko — powiedziałam jednemu z kolegów męża, kiedy zadzwonił — Gordon właśnie wyszedł. Wróci za godzinkę albo dwie, tyle że mamy już plany na wieczór. Szykuje się nie lada impreza, na pewno zabawimy do późna. Poproszę, żeby oddzwonił do ciebie jutro albo pojutrze, kiedy tylko znajdzie wolną chwilę. I tak wdałam się w niebezpieczną grę pozorów, udając, że mąż nadal mieszka w domu, chociaż już nie mieszkał. Tamtej środy wiele godzin czekałam w nadziei, że wróci. Kika została ze mną do wieczora. Trajkotała mi nad głową, kiedy siedziałam przy biurku, przynosiła szklankami mrożoną herbatę i nie odstępowała na krok. W końcu musiałam ją odprawić. — Kiko, nic mi nie będzie. Jedź już do swojego wnuka, przecież ma dziś urodziny. Zmierzyła mnie wzrokiem. Przez dziewięćdziesiąt dziewięć procent czasu udaje, że nie mówi po angielsku, mimo że codziennie rano czyta przy stole w kuchni „Willow Creek Timesa". Godziłyśmy się na to oszustwo, bo mogłyśmy się tym samym ignorować bez trudu, gdy którejś z nas nie dopisywał humor. 17
— Bueno, me voy — powiedziała. — Pero regresare mańana. Usta jej się nie zamykały, ale wzięła torebkę, wygładziła na sobie ubranie, poburczała pod nosem, że nie powinnam zostawać sama, kiedy mąż porzucił mnie w tak ohydny sposób. Doceniałam jej troskę, ale, szczerze mówiąc, wolałam zostać sama. Od urodzenia żyłam jak w bajce. Wierzyłam w nią i dlatego trwała. Nie dopuszczałam nawet takiej myśli, że Gordon się nie opamięta i nie wróci, żeby błagać mnie o przebaczenie. W końcu porzucił nie kogo innego, ale mnie! Nietrudno wyjaśnić, dlaczego pragnęłam jego powrotu. Jeszcze jedno słowo można wymawiać tylko i wyłącznie, jeśli się je przeliteruje. R-o-z-w-ó-d. Możecie na mnie nasłać słynną feministkę Glorię Steinem, ale kiedy gniew opadł, szczerze mówiąc, nie miałam zamiaru tak łatwo rezygnować z małżeństwa. Nawet jeśli mąż oszukał mnie i zdradził, na tyle czułam się staroświecką kobietą z dobrego domu, że wolałam poszukać sposobu ratowania małżeństwa, niż przyznać się przed sobą oraz światem do porażki. Za żadne skarby świata nie mogłam dopuścić, żeby ktokolwiek dowiedział się o mojej z Gordonem, choćby najkrótszej, separacji. Kiedy więc nazajutrz rano mąż jednak nie wrócił, postanowiłam zachować jego zdradę (niefortunną, choć możliwą do przełknięcia) w tajemnicy. Z pozoru wydawało się to łatwe. Au contraire. Ubrałam się w pośpiechu, chociaż na dworze panował jeszcze zmrok i zbiegłam na dół. Na szczęście pół do ósmej miała wrócić Kika. Nakreśliłam sobie w głowie plan, do którego potrzebna mi była czyjaś pomoc. Czekając na nią, poszłam do naszego garażu na trzy samochody. Dochodziło pół do szóstej rano, kiedy minęłam mercedesem portyk między domem a garażem, by następnie zjechać podjazdem. O tej porze wartownik jeszcze nie stał na warcie. Juan rozpoczynał służbę dopiero o siódmej. Przez kilka godzin 42
wartownia świeciła pustkami, działał jedynie domofon dochodzący do wszystkich domów na osiedlu. Przy wyjeździe wystarczyło zbliżyć się do bramy, żeby otworzyła się jakbym wypowiedziała czarodziejskie zaklęcie. Podjechałam pod bramkę, elektroniczny szlaban się podniósł. Willow Creek jest dość bogatą enklawą, a jego kręte ulice i zaułki wpasowano nader malowniczo w falujące wzgórza porośnięte wierzbami, cedrami, orzesznikami i dębami spowitymi oplątwą. Nasze miasto jest nie mniej wyrafinowane niż Dallas, ale zachowuje ujmujący urok Austin, jaki stolica stanu miała, zanim zjawili się tam tłumnie wszelkiej maści magicy od komputerów, którzy wypełnili szczelnie ulice, odkąd w latach dziewięćdziesiątych rozpętało się istne szaleństwo na punkcie elektroniki. Willow Creek Sąuare znajduje się w centrum, country club na północ, uniwersytet na wschód, osiedle Pod Wierzbami na zachód, a South Willow Creek, jak sama nazwa wskazuje, na południe za torami kolejowymi. Wszystko inne, począwszy od siedziby naszego klubu, przez salę filharmonii i gmach Sądu Miejskiego po Galerię Hildebrandów znajduje się w labiryncie zaułków, ulic i alei, które rozchodzą się na wszystkie strony od rynku. Wyskoczyłam z osiedla i pomknęłam jak strzała do najbliższego sklepu po gazetę. Mimo pokus całkowitej swobody, mój mąż zawsze trzymał się ustalonego rytuału. Codziennie rano po wstaniu uprawiał bieg dla zdrowia, a w drodze powrotnej wstępował do sklepu, gdzie kupował dwa egzemplarze miejscowej gazety. Jeden zostawiał Juanowi, żeby czekał, gdy ten się zjawi na służbę, a następnie siadał w naszej oranżerii i czytał przy kawie własny egzemplarz. Z dwiema gazetami wróciłam Pod Wierzby, rzuciłam jedną pod drzwi zamkniętej wartowni, przesunęłam elektroniczną kartę wejściową, po czym wróciłam w te pędy do ukochanego domu. Czekało mnie jeszcze mnóstwo roboty, zanim przyjdzie Kika i będę mogła wdrożyć swój plan. 18
W poniedziałki i czwartki Gordon grał w tenisa na naszym korcie zaraz pod basenem. Wysoki żywopłot zasłaniał widok, ale głuche dudnienie piłek tenisowych słychać było jeszcze dwa domy dalej. Moja sąsiadka Caryn Kramer, również członkini naszego klubu, wyraziła się kiedyś, że Gordon zjawia się na korcie punktualnie jak wschód słońca. Wspominałam, że grał co czwartek? Doczekawszy bardziej ludzkiej pory, zadzwoniłam do tenisowego partnera Gordona, przeprosiłam, że mąż złapał grypę, jeszcze nie wstał z łóżka, muszą więc przełożyć partię na kiedy indziej. Facet odebrał wyraźnie zaspany, pewno więc przewrócił się na drugi bok zadowolony, że złapie jeszcze godzinę snu. O siódmej dwadzieścia osiem Kika weszła kuchennymi drzwiami. Już na nią czekałam w białym tenisowym stroju (zarzuciwszy elegancko na ramiona biały sweter), a włosy ściągnęłam w koński ogon. Stanęła jak wryta. — Panienko Ware, co też pani wyprawia? Kika od małego zwracała się do mnie „panienko", kiedy była ze mnie niezadowolona. Gdy dorosłam, mówiła „panienko Ware" w chwilach zawodu, czyli na dobrą sprawę niemal przez cały czas. W odpowiedzi wcisnęłam jej do ręki pomarańczowy pluszowy dres. — Przebierz się. Idziemy grać w tenisa. Bez zdziwienia przyjęłam jej lawinę hiszpańszczyzny, lecz niezrażona zaprowadziłam ją do jej pokoju i nie ruszyłam się, dopóki nie wyszła z niego, utyskując. Wyglądała jak Jaś Latarenka, beczkowata dynia na Halloween, w półbutach pokojówki. Daleko jej było do ideału, ale musiałam się z tym pogodzić. Wzięłam stare rakiety, które znalazłam w składziku, następnie wyciągnęłam ją przez rozsuwane szklane drzwi oranżerii, po krętych schodach z płyt chodnikowych biegnących przez idealnie przystrzyżone ogrody ciągnące się wzdłuż basenu, 19
który aż lśnił, bo dwa razy w tygodniu czyścił go najbardziej urzekający basenowy, jakiego widziałam w życiu. (Inna sprawa, że za żadne skarby nie zrobiłabym użytku z jego uroku. Nigdy się z nim nawet nie przywitałam). Zeszłyśmy jedną kondygnację niżej, na korty. Włączyłam maszynę do rzucania piłek, której Gordon używał z gorliwością konwertyty. — Co pani robi? — spytała Kika, spoglądając na mnie złowrogo. — Czas najwyższy, żebyśmy trochę razem się rozerwały. Pomruczała pod nosem, po czym skomentowała: — E tam. Pani chce ukryć przed sąsiadami, że pan Gordon wyniósł się w diabły. Wspominałam już, że umysł ma ostry jak brzytwa? — Kiko, cóż za idiotyczny pomysł. Prychnęła. — Niech no mi pani da rakietę. I wyrwała mi jedną z ręki. Stanęła na linii autu w pozie obrońcy podczas meczu futbolu amerykańskiego. — Niech pani puszcza. Puściłam. Aż zaskomlała, kiedy pierwsza piłka uderzyła ją w ramię. Zaklęła po hiszpańsku, po czym zaczęła oganiać się przed żółtymi piłkami bombardującymi ją szybciej, niż zdążyła odebrać. Może i była bystra, ale niezbyt wysportowana. — Ciii — uciszyłam ją. — Odgłosy mają przypominać grę Gordona z Bernie Brownem. Przerwała, uniosła brew z miną „a nie mówiłam?". Na szczęście druga piłka trafiła ją w przeciwne ramię, dlatego znów zaczęła się uwijać. Po dwóch tuzinach piłek (z okiem, które nazajutrz rano na pewno będzie wyglądało jak podbite) wreszcie złapała. Po okolicy poniosły się całkiem zadowalające odgłosy uderzeń piłek tenisowych. 45
Kiedy maszyna przestała podawać, wzięłyśmy po zielonym koszyku i zaczęłyśmy zbierać piłki. Gdy załadowałyśmy ponownie maszynę, Kika się uśmiechnęła. — Twoja kolej, Bernie. Przekręciła włącznik i znalazłam się pod obstrzałem artyleryjskim piłek. Zaczęłam piszczeć tak samo jak przed chwilą Kika. — Ciii — syknęła na mnie. Spojrzałam na nią wilkiem, ale ledwo zdążyłam umknąć z linii strzału, piłki zaczęły wyskakiwać szybciej. Na szczęście, w odróżnieniu od swojej pokojówki, kiedyś grałam w tenisa. Dlatego teraz biegałam jak szalona i odbijałam piłki. Kika gwizdnęła. — Nieźle pani idzie. — Spodziewałaś się... że pójdzie mi... gorzej? — spytałam między uderzeniami. Niezadowolona z mojego, w jej przeświadczeniu, braku skromności westchnęła z rozpaczą. Wychowano ją w iście latynoskim przeświadczeniu, że płeć piękna powinna zachować dystans i zaniżać swoją wartość (aczkolwiek sama nie grzeszyła nadmiarem kobiecych cech przy swojej krępej, przysadzistej sylwetce i drobnym wąsiku). Kiedy skończyłam, próbowałyśmy poćwiczyć woleje przez siatkę. Przekraczało to jednak możliwości świeżo upieczonej tenisistki, dlatego zakończyłyśmy trening. Poszłam na górę, wzięłam prysznic, włożyłam rajstopy, eleganckie spodnie koloru kości słoniowej i kaszmirowy sweterek z krótkimi rękawami, do tego sznur pereł i pantofle na płaskich obcasach. Tak wystrojona zeszłam do holu. Zwykle po tenisie Gordon brał prysznic, jadł śniadanie i zaszywał się w gabinecie u nas w domu. Przynajmniej, chwała Bogu, nie musiałam się martwić o to, że figluje z sekretarką albo biurowym personelem. Mogłoby to przerastać moją wyobraźnię. Z golfem w weekend nie poszłoby mi zapewne tak gładko, ale wierzyłam, że do tego czasu Gordon wróci. Nawet gdyby 46
nie wrócił, przecież nierzadko wyskakiwał na niespodziewane wyprawy. Czyżby jednak zawsze była to zasłona dymna dla romansu? Omal nie zapłonął we mnie nowo odnaleziony gniew. Zacisnęłam palce, aż wbiłam sobie paznokcie w dłoń. Już dragi raz nie wpadnę w gniew, o nie! Z pomocą Kiki udało mi się wyprowadzić wszystkich w pole. Wierzono, że albo siedzi zajęty w domu, albo właśnie wyszedł. Ciągnęłam tę grę do piątkowego popołudnia. Kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi, wiedziałam, że to nic dobrego, bo doprawdy niewiele osób ma wolny wstęp na teren osiedla. Większość gości anonsuje telefonem Juan. Mógł to być zatem ktoś z sąsiadów, ale do tej pory nie zdarzyło się, żeby któryś z nich zadzwonił niezapowiedziany do drzwi. Musiał więc to być ktoś z naszej stałej listy zdeponowanej u wartownika, o której wspomniała panna Myszka. Poza nią figurowało na niej wąskie grono przyjaciół i rodzina. — Boże, błagam cię, tylko nie moi rodzice. Pan Bóg niby wysłuchał, ale i tak zadrwił sobie ze mnie. — Edith! — zawołałam z udawanym entuzjazmem na widok stojącej za drzwiami szwagierki. Edith Ware była starsza od brata i prawie dorównywała mu wzrostem. Nosiła się elegancko, konserwatywnie — spodnie z zaszewkami, sweterki bliźniaki, pantofle na niskich obcasach. Nic dziwnego, skoro była nadzwyczajną członkinią Klubu Kobiet, tyle że zarówno krój, jak i materiały dobierała bez stylu. Wiecznie chodziła w brązach, wybierała tylko praktyczne stroje, co czasem nawet ma swój sens, ale zupełnie nie zwracała uwagi na modę. Po prostu wyglądała nieciekawie. Mimo wszystko mogłaby uchodzić za niebrzydką, a może wręcz ładną kobietę, gdyby sobie ufarbowała włosy. Zaczęła wcześnie siwieć, a nie należała do tych szczęśliwych brunetek, którym delikatna siwizna dodaje uroku. Była ciemną blondynką, 20
której włosy odbarwiały się nierówno. W przyszłym miesiącu kończyła czterdzieści dwa lata, co do czego nie miałam wątpliwości, bo musiałam pamiętać o urodzinach wszystkich krewnych i przyjaciół. Gordon jedynie podpisywał karty okolicznościowe, które mu podsuwałam. Jednakże członkom swojej rodziny osobiście wręczał kupowane przeze mnie prezenty. Jego matka nie miała pojęcia, że syn rok w rok zapomina o jej urodzinach. — Jest Gordon? — spytała bez słowa powitania. — Też cię witam. Uśmiechnęłam się do szwagierki niby spokojnie, choć aż się we mnie gotowało. Edith zawsze potrafiła ukazać mnie w złym świetle. Nigdy nie pogodziła się z faktem, że odebrałam jej ukochanego braciszka. Żebym to ja wtedy wiedziała, jaką stanowi marną partię! — Przepraszam, Fredę, nieładnie to wyszło. Wszystko u was w porządku? — spytała. — Bo się martwiłam. Słyszałam, że podobno w środę wybiegłaś wcześniej z klubu. Aż dziw bierze, że plotki o romansie męża nie dotarły do mnie wcześniej, zważywszy na to, że żadne ważne wydarzenia nie przechodziły w Willow Creek niezauważenie. Widocznie Gordon miał się na baczności, a może wręcz się krył, dlatego podejrzewałam, że nikt nic nie wie. Przynajmniej na razie. Czyli kroczyłam po linie i musiałam wytrwać, jeśli nie chciałam się dostać na języki jako temat plotek numer jeden. — Miałam coś do załatwienia — wyjaśniłam. Edith rozejrzała się po holu. — Gdzie jest Gordon? Dzwoniłam, ale Kika za każdym razem udziela mi wymijających odpowiedzi. Wciąż powtarza, że właśnie wyszedł. Dzwoniłam do niego na komórkę, dzwoniłam wszędzie, gdzie się tylko dało, ale nigdzie nie trafiłam na żaden ślad. — Przyjrzała mi się uważniej. — Na pewno wszystko jest w porządku? — Czy ty aby nie za bardzo dziś dramatyzujesz, siostro Edith? 21
Nie znosiła, kiedy się tak do niej zwracałam. A określenie wcale nie wydawało się takie znów nietrafione, bo siostra Gordona pod względem życia seksualnego mogłaby równie dobrze być zakonnicą, tyle że nie grzeszyła miłosierdziem. — Oj, Edith — powiedziałam, ciut bardziej manierycznie. — Wiesz równie dobrze jak ja, że Gordon od dawna planował wyprawę. Kłamałam jak najęta, ale nie po raz pierwszy mój mąż wyjechał niespodziewanie z miasta. — Nic nie wiedziałam. _ Musiał ci powiedzieć. Zresztą dobrze wiesz, że często wyjeżdża, nie zająknąwszy się nikomu. Westchnęła na potwierdzenie prawdziwości moich słów. — A kiedy wraca? — Za jakieś... — Zakotłowało mi się w głowie. — Trzy albo cztery tygodnie. Jej westchnienie przeszło w jęk. — Czyli znów taka długa wyprawa? — Dlaczego tak się przejmujesz? Nigdy wcześniej nie wykazywała takiej troski. — Zalega z rachunkami, które zwykle płaci — powiedziała po chwili zastanowienia. Musiałam zrobić głupią minę. — Z własnych pieniędzy — dodała obronnym tonem. Po sześciu latach małżeństwa wreszcie zrozumiałam, dlaczego ojciec Gordona nie musi pracować. Gordon go utrzymywał. Nie twierdzę, że mężczyzna nie powinien łożyć na rodzinę. Ale niech odgryzę sobie język, jeżeli Gordon zarobił własną pracą bodaj złamanego centa. Praktycznie rzecz biorąc, to ja płaciłam te rachunki. Nie było to miejsce ani czas, żeby rozpracowywać kolejną tajemnicę mojego męża. Przez jakiś czas musiałam utrzymywać pozory normalnego stanu rzeczy. Zrozumiałam natomiast, że powinnam zadzwonić do banku i do czasu wyjaśnienia sytuacji pozbawić Gordona dostępu do moich wszystkich kont. Najpierw jednak chciałam się pozbyć jego siostry. 49
— Przy najbliższej sposobności powiem mu, że do nas wpadłaś. — Jeszcze nigdy Gordon nie zalegał z wypłatą. To do niego niepodobne. — Przyjrzała mi się badawczo. — Bardzo się ostatnio zmienił. Podchwyciłam tę uwagę. — W jakim sensie? — Na przykład stał się... taki beztroski. Częściej też chyba wpada w gniew. Czyżby spotykały go z twojej strony jakieś przykrości? Niejednokrotnie siostra Edith powtarzała bratu, że jeszcze pożałuje ożenku z rozpieszczoną córeczką tatusia, jak z lubością mnie nazywała. Ja nie kiwnęłam palcem, żeby ocieplić nasze stosunki. Jeśli na przykład biadoliła, że widziała kogoś w jarmarcznie różowym swetrze, odpowiadałam: — A może to byłam ja? Bo właśnie kupiłam sobie boski różowy sweterek z cudownym futerkowym kołnierzem. Składała wtedy usta w ciup, zresztą nie bez powodu, bo obie wiedziałyśmy, że żadna szanująca się członkini Klubu Kobiet nie pokazałaby się w tak tandetnym stroju. Ale nie potrafiłam się pohamować. — Edith, słonko, przecież wiesz, że Gordon kocha mnie tak samo jak ja jego. Co nie przynosiło wprawdzie odpowiedzi na jej pytanie, ale też nie kryło w sobie kłamstwa. Edith wyszła, a gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, pobiegłam do swojego gabinetu. Zerwałam słuchawkę z widełek, wstukałam numer Neda Reeda w Banku Willow Creek. Zamiast jednak od razu dostać połączenie, usłyszałam trzy słowa, których nigdy przedtem nie usłyszałam od jego sekretarki.
Rozdział 4 — Co to znaczy, że szef jest niedostępny? — spytałam z lodowatą uprzejmością. — Że nie może w tej chwili odebrać telefonu, pani Ware. Odparłam, że zaczekam. — Zaczeka pani? — Owszem. Proszę przekazać Nedowi, że nie odłożę słuchawki, dopóki z nim nie porozmawiam. A jeżeli nie podejdzie do telefonu, pofatyguję się do banku, żeby rozmówić się z nim osobiście. Kazała mi czekać. Po upływie wielu minut usłyszałam głos Neda na linii. — Jak się masz, Fredę? — Dziękuję, dobrze, Ned. Wymienialiśmy uprzejmości, jak gdyby zupełnie nic się nie stało. Kiedy wreszcie zeszliśmy na ziemię, spytał bardziej służbowo: — Czym mogę ci służyć? — Ned, chciałabym odciąć Gordonowi dostęp do moich rachunków. Oczywiście tylko na jakiś czas, w charakterze środka zapobiegawczego. Mam poczucie, że jest to konieczne, bo znów wyjechał na wyprawę do odległego zakątka świata, a ja żyję w strachu... choćby o kradzież tożsamości lub inne konsekwencje. 22
Nie wiedziałam, czy łyknie moją bajeczkę, miałam tylko nadzieję, że nie będzie w tym moim steku bzdur wietrzył kłopotów małżeńskich. Słyszałam, że bankier po drugiej stronie usiadł. Najwyraźniej szukał właściwych słów. — Fredę — odezwał się wreszcie tonem, który mi się nie spodobał. — Nie wiem, jak ci to powiedzieć. Ty już nie masz żadnych kont w naszym banku. Sądziłem, że wiesz. — Co ty wygadujesz? — Prawie miesiąc temu Gordon wyjął wszystkie wasze pieniądze. Przecież sama podpisałaś niezbędne dokumenty. — Nie podpisywałam żadnego zlecenia przelewu! Chociaż zakrył mikrofon ręką, nie do końca ściszył głos. — Abigail — rzucił na stronie. — Wyjmij akta państwa Ware. — Ned, co się dzieje? — O to musisz zapytać Gordona. Przekazałaś mu wszelkie pełnomocnictwa... Ku przerażeniu mojego ojca. Jeszcze bardziej przeraziła mnie seria reminiscencji, jak Gordon podchodzi do mnie pochylonej nad eleganckim biurkiem w stylu królowej Anny i podsuwa do podpisu stos dokumentów. Zwykle streszczał mi pokrótce ich treść, a ja podpisywałam bez czytania. Tak było szybciej. W ten sposób mogłam się spokojnie zająć działalnością dobroczynną. Serce podeszło mi do gardła. — Fredę, wiem tylko, że zamknęliśmy wam wszystkie rachunki. Nie wiem, co jeszcze mógłbym dodać. Rumieniec gorąca oblał mi twarz, bo dotarła do mnie prawdziwość słów Neda. Mój majątek wyparował. Odłożyłam słuchawkę. W lot pojęłam, że mąż mógł bez trudu okraść mnie do ostatniego centa, podczas gdy ja pozostawałam w błogiej nieświadomości. Jednocześnie zrozumiałam, że nie ma co ratować małżeństwa. Mogłabym przełknąć kłamstwo. Mogłabym przymknąć oczy na zdradę. Niedoczeka 52
nie jednak, żeby jakiś mężczyzna okradł mnie z pieniędzy i żeby mu to uszło na sucho. Serce biło mi jak oszalałe, kiedy dzwoniłam do naszego adwokata Jima Wootena. — Witam panią— powiedziała uniżonym tonem jego sekretarka. — Już łączę. Kiedy znów usłyszałam w słuchawce trzask, wcale nie podniósł jej pan mecenas. — Bardzo przepraszam — powiedziała ta kobieta nieswoim głosem. — Nie zorientowałam się, że właśnie wyszedł. Ręce mi się spociły. Niezrażona wydzwaniałam do niego raz po raz. — Przecież już mówiłam, pani Ware, że pan Wooten jest nieuchwytny. Dopiero kiedy zrozumiała, że nie daruję, zirytowała się. — Proszę chwilę zaczekać. Zobaczę, czy już wrócił. Minęła dłuższa chwila, zanim słuchawka trzasnęła ponownie i podniósł ją Jim Wooten. — Witaj, Fredę! Jak się masz? Przywitał mnie serdecznie, jak gdyby wcale nie unikał mnie przez dwie godziny. — Rozwodzę się z Gordonem, dlatego chciałabym cię prosić, żebyś zebrał odpowiednie dokumenty, aby wszystko potoczyło się prawnie... to znaczy sprawnie. Dosłownie słyszałam, jak skrzypnęło pod nim krzesło, kiedy jęknął i się na nim oparł. — Cholera, ubolewam, że sprawy zaszły tak daleko. Dreszcz przeszedł mi po krzyżu, bo zrozumiałam, że moja prośba bynajmniej go nie zaskoczyła, jakby już rozmawiał z moim mężem o stanie naszego małżeństwa. — Fredę, chciałbym ci pomóc, ale... Krzesło skrzypnęło ponownie. — Ale co, Jim? Lodowa persona trzymała się dzielnie. Jeszcze raz westchnął z przejęciem i powiedział: 23
— Wiesz, że znam Gordona jeszcze ze studiów na Uniwersytecie Teksasu, potem razem byliśmy na prawie. Bardzo mi przykro, Fredę, ale w tej sytuacji nie mogę cię reprezentować. Moja kancelaria prowadzi liczne sprawy Gordona. Chyba rozumiesz, że oznaczałoby to konflikt interesów. Wcale nie rozumiałam. Zresztą moje rozumienie nie miało tu nic do rzeczy. Uświadomiłam sobie natomiast, że prawie wszystkich adwokatów w mieście łączą jakieś interesy z Gordonem (prowadzone zapewne w moim imieniu) albo z kimś z jego rodziny. Pieprzu sprawie dodawało to, że Papa Ware był emerytowanym sędzią. Rozbolała mnie głowa. — Fredę, poszukaj sobie innego dobrego adwokata. — Zawahał się. — Naprawdę bardzo mi przykro. Ledwo odłożyłam słuchawkę, telefon zadzwonił ponownie, aż podskoczyłam. Chwyciłam słuchawkę. — Gordon? — Fredericko, mówi twoja matka. Mama nigdy nie wita się „Cześć, kochanie" albo „To ja". Nie zniża się do takich banalnych sformułowań. — Cześć, mamo. — Poznaję po twoim głosie, że coś się stało. — Nic się nie stało. — To dlaczego tak nerwowo pytałaś, czy dzwoni Gordon? — zapytała, ale nie czekała na odpowiedź. — Co on takiego zrobił? Zawsze mówiłam, że to nicpoń. O, niejeden raz. — Thurmond — zawołała do męża. — Twoja córka wpadła w tarapaty. I na pewno ma to związek z Gordonem. Blythe Hildebrand była drobną kobietką, metr pięćdziesiąt dwa wzrostu, i nawet nasiąknięta wodą nie mogła ważyć więcej niż czterdzieści pięć kilo, ale potrafiła przyprawić dwa razy większego od siebie mężczyznę o bojaźń bożą. Gordon unikał jej jak zarazy. — W tarapaty? — Dobiegł mnie z oddali głos ojca. Po chwili tata podniósł słuchawkę drugiego telefonu. — Co ten sukinsyn zrobił mojej kochanej córeczce? 24
Mama była drobna, tata natomiast potężny jak niedźwiedź. Tak zadudnił, że omal mi nie pękł bębenek w uchu. Teksańczycy występują w różnych postaciach. Największe sukcesy odnoszą ci, którzy sprawiają wrażenie szalonych analfabetów. Wystarczy wspomnieć George'a W. Busha czy H. Rossa Perota, którzy wypowiadają takie oto mądrości: „Jak włożysz kalosz do piekarnika, to nie spodziewaj się, że wyjmiesz suflet". Jeżeli jednak mają pieniądze i dobre nazwisko, im bardziej pomyleni, tym lepiej... z drobnym zastrzeżeniem, żeby pochodzili ze starych dobrych rodzin albo przynajmniej stworzyli dobre „stare" rodziny. Mój tata należał do najznamienitszych i wypowiadał podobne brednie w najbardziej doborowym towarzystwie — stąd wcześniejsza pogróżka z dwururką w roli głównej i niekłamany strach Gordona przed teściem. Aczkolwiek z żalem teraz stwierdzałam, że widocznie strach nie był wystarczający, żeby pomieszać mu szyki. — Zabiję tego sukinsyna, jeżeli z jego powodu spadnie ci włos z głowy. Chyba już wspominałam, że jestem córeczką tatusia. Między mamą a mną zawsze istniała swego rodzaju rywalizacja o względy taty, którą najczęściej ja wygrywałam. Zapewne dlatego oceniała z wyższością, że nie radzę sobie z własnym życiem. Uważała, zresztą słusznie, że wszystko miałam podane na talerzu. Mimo to uporczywie odmawiałam jej racji co do mojej nieudolności, chociaż właśnie dałam się tak haniebnie ograbić. Gdybym teraz zająknęła się przed nią bodaj słowem o swoim położeniu, nie przestałaby mi suszyć o to głowy. Bałam się ponadto, żeby tata nie spędził pozostałej części życia w więzieniu, nafaszerowawszy Gordona Ware'a śrutem. Postanowiłam więc zachować swoje problemy dla siebie. — Mamo, wierz mi, wszystko jest w porządku. W jak najlepszym porządku — dodałam dla wzmocnienia efektu. — Mam świetny humor. Niemal słyszałam, jak pracują tryby w jej mózgu. 55
— Na pewno? — spytał tata. — Wierz mi, tato, wszystko jest dobrze. Wystarczyłoby jedno moje słowo, a ojciec nie tylko zacząłby ścigać Gordona, lecz również wynająłby najlepszego prawnika w całym Teksasie, żeby mój marnotrawny mąż zapłacił za wszystko. Ta miła sercu perspektywa mogłaby nawet przeważyć wizję nękania przez mamę do końca życia za poniesioną przeze mnie porażkę, gdybym w gwałtownie rozrastającym się skarbcu tajemnic już nie chowała wielkiego sekretu, który poznałam niedawno, mianowicie, że szyby naftowe mojego taty wysychają, a cena bydła drastycznie ostatnio spadła. Inna sprawa, że żadne z rodziców by się do tego nie przyznało. Ja jednak wiedziałam, bo Gordon żywo się ich sprawami interesował i przekazywał mi szczegóły. Wtedy byłam mu wdzięczna, że inwestuje tu i ówdzie, żeby wspomagać nasz fundusz powierniczy. Kto by przypuszczał, że go drenuje, przekazując środki Bóg wie dokąd? Słowem, majątek rodziców się kurczył, tym bardziej więc nie chciałam się przyczynić do zmierzchu ich fortuny. — Skoro twierdzisz, że naprawdę wszystko jest w porządku — powiedziała mama. — Naprawdę. — W takim razie przyjdziesz do nas w niedzielę na obiad z Gordonem? Szczwana sztuka. — Oczywiście, że przyjdę, ale bez Gordona. Wybrał się na wyprawę, jak to on. Spodziewam się go najwcześniej za trzy, cztery tygodnie. Tej wersji postanowiłam się trzymać. Moja wytworna mama prychnęła, co mnie zastanowiło, bo ostatnio zauważyłam, że dobre maniery i dopuszczalne formy zachowania, które mi wpoiła i których zawsze sama przestrzegała, odpadają jedne po drugich — jak gdyby na tym etapie uznała, że życie jest za krótkie, aby marnować czas na gierki, jakie nauczyła mnie uprawiać. Pochwalałabym entuz 56
jastycznie jej decyzję, gdyby nie wytykała mi wszystkich w tej sferze uchybień. — Dobrze, że chociaż ty przyjdziesz — skomentowała. — Chciałam tylko sprawdzić. Kucharz przygotuje ulubioną potrawę ojca, pieczone żeberka z ziemniakami i szpinak ze śmietaną. — Skoro twierdzisz, że naprawdę wszystko dobrze — nie dawał za wygraną tata. — Wierz mi, tato, naprawdę. Wychodziłam ze skóry, żeby ich zapewnić, że nie kłamię. Kiedy się rozłączyliśmy, wyszukałam w książce telefonicznej adres Janet Lambert. Uznałam, że najroztropniej będzie usiąść z tą kobietą do rozmowy i poznać sytuację z pierwszej ręki. Ale nie znalazłam tej kobiety w książce. W końcu znalazłam ją przez biuro numerów, i to dopiero w trzecim mieście. W obawie, żeby nie rzuciła słuchawki, kiedy zadzwonię, podjechałam pod dom w biednej dzielnicy Twin Rivers w Teksasie. Na podjeździe nie stał żaden samochód, a w domu nie paliło się światło. Kiedy podeszłam do drzwi, z domu obok wychyliła się przez okno sąsiadka. — Janet wyjechała, złociutka — zawołała z wyraźnym teksaskim akcentem. — Wyjechała z tym swoim luksusowym kochasiem. — Z kochasiem? — spytałam, aż coś mnie chwyciło za gardło. — No tak, z Gordonem jakimśtam. Od razu przemknęły mi przez głowę dwa pytania: 1. Czy mój mąż wybaczył kochance ciążę, skoro musiał jej w tym najwyraźniej dopomóc inny mężczyzna? 2. Czy też, podobnie jak ja, pomyliła się co do swojego odmiennego stanu i w ogóle nie była w ciąży? 25
Chociaż moje rozwag „ie miaIy najmniejszego znaczenia vu
yw,ś?wyjechai z *kobi^ X s*r
czyli sobie mnóstwo rzeczy. Sąsiadka Myszki zmrużyła oczy i otaksowała mnie oskar zycielskim spojrzeniem. ar~ - Ale pani to mi nie wygląda na koleżankę Janet Widocznie zdradził mnie brak tandetnego poliestru Nie przejęłam sięjednak zdemaskowaniem. W tej chwili najdzie
tza:dz:jedna myśl -jak ukryć ten łak°^ «
k KąseK przed kręgiem znajomych się^łóZ'
fir Z0 ^ &
mi
^ WróC1Ć d° d0mu' -kaP-się w tozku i udawać, ze to wszystko jest zły sen.
Przez następne dni nie pozwalałam Juanowi nikogo wpuszczać ani nie odb.erałam telefonów. Kika mówiła wszystkim Te Gordon wyjechał na kilka tygodni do Nowej Gwinei Zcała
rnsssr tamłuprawiać wszeikie ^ ek~
A co ważniejsze uznałam ją za wystarczająco odległy i pozbawiony łączności telefonicznej zakątek świata. niedzielę pojechałam do rodziców na obiad podczas
w
^ ?W
trtrnaprawdę dać popis uraiejętności *k^-
W środę, tydz.en po tamtym niefortunnym incydencie za dzwoniła do mnie Pilar Bass. Nie podeszłam do tLfonu a e K ka zape fe mni6j ze byk bardzQ zd miałam wątpliwości, bo me zjawiłam się rano na zebrał Komisji Nowych Projektów, dając tej ambitnej kobTec e dobT me do zrozurmenia, że musi zakasać rękawy za nas obie Przez cały ten czas chodziłam, o zgrozo, w starej piżamie
:i
; 0diispałam jere na studiach'praw-
z mydłem, a nawet rozważałam, czyby nie skoczyć z okna Mozę zdecydowałabym się, gdybym mieszkała na wzniesieniu Tymczasem mój dom miał tylko j edno piętro, toteż skolzyłly 26
się co najwyżej złamaniem ręki, a nikt dotąd nie wymyślił, co zrobić, żeby gips pozostawał w zgodzie z modą. Od dnia spotkania z panną Myszką w holu wejściowym nie tylko opuściłam zebranie Komisji Nowych Projektów oraz comiesięczne Walne Zebranie, lecz również cotygodniowy dyżur wolontariuszki. Przesiedziałam wszystkie te dni w łóżku, wertując Żółte Strony w poszukiwaniu kancelarii adwokackiej, snując domysły, kto podejmie się stoczyć bój z moim mężem i ma szansę wygrać, skoro zarówno mąż, jak i jego ojciec przyjaźnili się chyba ze wszystkimi adwokatami i sędziami w Willow Creek, nie wspominając o koneksjach prawniczych w całym stanie. Przy literze G zmarszczyłam czoło. — Howard Grout, adwokat — przeczytałam szeptem. Odwróciłam się do bocznego okna, wyjrzałam przez bujne drzewa, żeby wśród liści wypatrzyć bodaj skrawek kiczowatego pałacu w sąsiedztwie. Wyskoczyłam z pościeli i podeszłam do okna, żeby mieć lepszy widok. Howard Grout. Mój sąsiad. Był adwokatem, nie znał nikogo z rodziny mojego męża, a mogłam się założyć, że należał do wąskiego grona mieszkańców Willow Creek, który się nie ulęknie przed nazwiskiem Ware. Najlepszy dowód, że wprowadził się na nasze osiedle mimo usilnych zabiegów sąsiadów z moim małżonkiem na czele, żeby go tu nie wpuścić. Może nawet pan mecenas chciałby mu teraz odpłacić pięknym za nadobne. Odtrąciłam myśl, że mógłby również chcieć się odegrać na mnie, bo nie miałam wątpliwości, że zdołam go oczarować. Oczywiście nie należało przesadzać z tym czarowaniem, bo ten człowiek miał opinię notorycznego kobieciarza. Tak czy owak, on jeden był w stanie mi pomóc wykonać zaplanowaną zemstę. Piekło nie zna furii, jak powiedział poeta.
Pokrzepiona nowym celem wkroczyłam do łazienki, gdzie wykąpałam się po raz pierwszy od niedzielnego obiadu. Wpa-rowała tam za mną Kika, zapewne wystraszona, że chcę się 59
utopić. Kiedy zobaczyła, że zrobiłam sobie kąpiel z pianą, pokiwała głową. — Nareszcie — rzuciła szorstko po hiszpańsku. — Kiko, skarbie, przygotuj mi ubranie. Każda ciesząca się nieposzlakowaną opinią członkini naszego klubu, podobnie zresztą jak każda szanująca się mieszkanka Teksasu, wychodząc z domu, musi bezapelacyjnie przestrzegać pewnych zasad, i to niezależnie od okoliczności. 1. Pod żadnym pozorem nie wolno wychodzić bez makijażu, nieważne, czy kobieta idzie na siłownię, po zakupy, czy na oficjalne przyjęcie. 2. Zawsze należy się ubierać z dyskretną elegancją. 3. Nie wolno wychodzić na ulicę w dresie, nawet najdroższym, z kaszmiru, chyba że idzie się do country klubu na tenis lub na golfa. 4. Nie wolno nosić spódnic z rozcięciem, chyba że na oficjalne przyjęcie w wieczorowym stroju, ale i wówczas można odsłonić jedynie niewielki skrawek nogi. 5. Za nic w świecie nie wolno odsłaniać mostka. 6. Spodnie biodrówki są dobre dla licealistek z rodzin niższego stanu. — Przygotuj mi kremowe spodnie z zaszewkami — poprosiłam ją zza gór bąbelków. — Do tego kremową jedwabną bluzkę i kaszmirowy sweter, kawa z mlekiem, do zarzucenia na ramiona. Aha, i beżowe czółenka Ferragama z przypinanymi kokardkami. — Po raz pierwszy od wielu dni poczułam swój dawny blask. — Wybieram się z wizytą i chcę wyglądać jak najlepiej.
Rozdział 5 Kika była wniebowzięta. Burczała pod nosem, wyrażając w ten sposób radość, że nareszcie wychodzę z domu. Słońce i świeże powietrze dobrze mi zrobią, w każdym razie tak twierdziła. Dokładałam starań, żeby uchronić swoją dwudziesto-ośmioletnią skórę przed ostrym teksaskim słońcem, ale teraz nie czas było o tym wspominać, zwłaszcza że ostatnio całą godzinę grałam na dworze w tenisa. Kiedy się wykąpałam, uczesałam i zrobiłam manicure, moja sypialnia lśniła, łóżko miałam pościelone, a ubrania przygotowane na wykwintnej kołdrze puchowej, która przyszła dwa tygodnie temu z Francji po trzech miesiącach oczekiwań. Kika ułożyła mi strój, o który prosiłam, tak jak miałam go włożyć. Kiedy patrzyłam na to zestawienie neutralnych gustownych kolorów, tknęła mnie myśl, że taki neutralny komplet nie wywrze zapewne wrażenia na człowieku, który wedle pogłosek chodzi bardziej obwieszony złotem niż Anna Nicole Smith w całej swojej krasie BeKi z PR Tylko pół sekundy zastanawiałam się nad możliwym rozwojem sytuacji. Natychmiast poszłam do garderoby i odłożyłam perły. Moja pokojówka spojrzała na mnie dziwnie, bo w dzień zawsze je noszę. Mina zrzedła jej jeszcze bardziej, kiedy wyjęłam niebieską szyfonową suknię, która mimo wysokiego, 28
przyzwoitego kołnierza nadzwyczaj podkreślała moją figurę, co absolutnie nie uchodzi o jedenastej rano. — Co pani wyprawia, panienko Ware? — spytała po hiszpańsku. — Idę załatwić sobie adwokata, słonko. — Jakiż to adwokat zechce panią oglądać w takim stroju? Uśmiechnęłam się do niej. — Taki, przez którego Gordon pożałuje, że nie grał w środy w golfa. Kika nie miała najszczęśliwszej miny, ale była kobietą, która potrafiła docenić zemstę, a także następny krok. Odłożyła przygotowany strój, a ja tymczasem skończyłam się ubierać w następny. Włożyłam do niego cieliste rajstopy z delikatnym połyskiem (niegrzeczna dziewczynka!), beżowe czółenka z odkrytą piętą, dostatecznie seksowne jak na pantofle z niespełna trzycentymetrowym obcasem, słomkowy kapelusz z szerokim rondem przewiązany pięknym, szyfonowym szalem w pastelowe błękitno-białe kwiaty spływającym na plecy. Poprosiłam Kikę o kosz jej świeżych wypieków, które zawsze miała na podorędziu. Łypnęła na mnie podejrzliwie (bo niby kto idzie z babeczkami do kancelarii adwokackiej?), ale spełniła moją prośbę bez komentarza. Długo jednak nie wytrzymała w milczeniu, bo napomknęłam, że nie wybieram się do przypadkowego adwokata, lecz do adwokata mieszkającego po sąsiedzku. Jęknęła, aż zaparło jej dech w piersiach, a potem znów mnie zasypała gradem słów po hiszpańsku. Powiedziała wiele rzeczy, których tutaj nie powtórzę. Mniej zdeterminowana kobieta uległaby pod naporem jej wzburzenia. Ja jednak puściłam jej uwagi mimo uszu. Zawiesiłam sobie kosz na ręce jak prawdziwa teksaska ślicznotka w drodze na niedzielny piknik, pokrzepiona przenikliwym błękitem nieba nad głową poszłam do garażu, wsiadłam do samochodu, zapięłam pas, sprawdziłam lusterka, po czym 62
mszyłam długim podjazdem. Skręciłam w lewo, znalazłam się przed następną rezydencją i podjechałam pod dom sąsiadów. Po raz pierwszy widziałam go z tak bliska. Na miłość boską trudno nawet wyrazić, jak skończonym wydał mi się bezguś-ciem: palmy sprowadzone Bóg wie skąd i ogromna pozłacana kopuła, która w blasku słońca musi chyba wysyłać fałszywe sygnały satelitom. Jeżeli mieszkacie w pobliżu środkowego Teksasu i wciąż trafiacie na złe prognozy meteorologów, możecie winić za to kiczowate domostwo Howarda Grouta. Wysiadłam z koszem i podeszłam do drzwi. O ile mi było wiadomo, Howard Grout prowadził kancelarię w domu. Większość adwokatów w mieście nie aprobowało takiego rozwiązania, ale panu Groutowi najwyraźniej to nie przeszkadzało. Mówiono, że wszystko lubi robić po swojemu, na co, prawdę powiedziawszy, mógł sobie pozwolić, bo ponoć tak się dorobił, że teraz brał nieliczne, wybrane sprawy, chociaż mnóstwo osób zabiegało o to, żeby wykupić bodaj godzinę jego cennego czasu. Bynajmniej mnie to nie stropiło. W końcu jestem Fredę Ware. Wychodząc z założenia, że zastanę państwa w domu, ułożyłam sobie mowę powitalną. Liczyłam na to, że gospodarz zelektryzowany moim przyjściem nie zauważy, że spóźniłam się dwa lata. Po mowie powitalnej jakoś wytrzymam krótką wizytę u adwokata i jego żony, choćby mieli najgorsze maniery. Oczaruję ich słynnym wdziękiem oraz dobrym wychowaniem, a potem napomknę: „A wie pan, panie Grout, tak się składa, że szukam adwokata. Mógłby mi pan kogoś polecić?". Oczywiście natychmiast przyjmie moje zlecenie, a ja uprzejmie podkreślę, jaki to dla mnie zaszczyt. Już ja umiem zachować się łaskawie. Uskrzydlona swoim planem zadzwoniłam do drzwi. Dopiero po dłuższej chwili usłyszałam: — Gdzie, do diabła, są wszyscy? W całym domu zadudnił głos z teksaskim, z gruntu nieokrzesanym akcentem. 29
Akcenty w Teksasie mają dużą rozpiętość, od praktycznie nierozpoznawalnego do nadzwyczaj melodyjnego. Między nimi mieści się wiele brzmień drastycznych dla uszu. Ten głos przypominał kwiczącego jak prosię Neda Beatty w Wybawieniu. Chyba wróciłabym znów do książki telefonicznej firm, gdyby drzwi nie otworzyły się właśnie z impetem. Tym razem to ja otworzyłam i zamknęłam usta, nie wydając głosu jak ryba. W drzwiach stał wyraźnie zdenerwowany mężczyzna. Miał zmierzwione kręcone rude włosy, na twarzy rumieńce zniecierpliwienia. Był w wytartych wranglerach częściowo wpuszczonych do środka w podniszczone buty kowbojskie, jak gdyby ktoś go właśnie odciągnął od ujeżdżania wierzgającego dzikiego rumaka w zagrodzie. Wiedziałam jednak, że nie ma zagrody ani nie hoduje koni, przynajmniej za domem. Zabraniał tego regulamin naszego osiedla. Nie to jednak uderzyło mnie najbardziej. Był niskim, krępym mężczyzną, z bujnie owłosionym, obnażonym (tak, tak obnażonym) torsem. Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio widziałam w dziennym świetle obnażony męski tors. Nagie torsy to domena najbardziej prostackich mężczyzn bez klasy, wyrostków na basenie Country Clubu Osiedla Pod Wierzbami albo... mojego basenowego. Gdybym nie wiedziała, że ten człowiek wygrał niewyobrażalnie dużo spraw z pozoru nie do wygrania, nie uwierzyłabym, że potrafi się zachować w sali sądowej, a co dopiero dawać tam prawnicze popisy. Wzburzenie znikło z twarzy mężczyzny. Zmierzył mnie wzrokiem, przejechał sobie ręką jak bochen po piersi, klepnął się w pokaźny brzuch. — To ci dopiero, Fredę Ware we własnej osobie. Moje zdjęcie ukazywało się na łamach miejscowej gazety znacznie częściej, niż życzyłaby sobie moja mama. Zawsze na najlepszych przyjęciach, zawsze z okazji jakiejś akcji dobroczynnej, zawsze nienagannie ubranej. Niejedna kobieta w naszym mieście próbowała iść w moje ślady. 64
Pominęłam milczeniem tę jego bezzasadną familiarność, bo użył zdrobnienia mojego imienia zarezerwowanego wyłącznie dla przyjaciół. Uśmiechnęłam się. — Dzień dobry, panie Grout. Przyszłam powitać pana i pańską żonę jako swoich sąsiadów. Wyciągnęłam w jego stronę kosz. Nie wziął. Zmrużył tylko oczy. — Nie spóźniła się pani aby o dwa lata, słonko? Czy wszyscy w moim świecie zwariowali i zaczęli uważać, że bezpośredniość jest taka atrakcyjna? Inna sprawa, że Howard Grout nie należał do mojego świata. Opuściłam kosz na biodro, ale zanim wymyśliłam, jak zareagować na tak grubiańskie przyjęcie, roześmiał się. Jego tubalny śmiech poniósł się echem po największym holu wejściowym, jaki widziałam w życiu. W tym przeogromnym holu aż kapało od rozmaitych skarbów w rodzaju tandetnych bibelotów i pozłacanych cacek. Wyciągnął rękę po kosz, wziął go ode mnie. — Nabrałem panią, co? Fajnie, że pani wpadła, Fredę. Zawsze powtarzam, że lepiej późno niż wcale. Zaklinował kosz między łokciem a pasem, aż dosłownie wbił brzuch w słynną babeczkę Kiki ze śmietaną i czarnymi jagodami. Zniesmaczona tym widokiem uznałam, że już chyba nie wezmę ani jednej do ust. — Zapraszam, słonko. Jakże ja nie miałam ochoty skorzystać z zaproszenia! Przypomniał mi się jednak mój cel (żeby Gordon cienkim głosem błagał mnie o przebaczenie) oraz że ten BeKa jest adwokatem, który pomoże mi zrealizować zemstę. — Dziękuję, panie Grout. — Mów mi Howard. — Dziękuję, panie Howardzie. Znów się roześmiał i wszedł do środka, ani nie przytrzymując mi drzwi, ani nie zapraszając gestem. Chociaż, prawdę powie 30
dziawszy, wolałam już ten jego brak manier, niż gdyby miał mnie dotknąć, bodaj uprzejmym gestem podtrzymującym łokieć, którym wprowadziłby mnie do środka. Nie wiedząc, co ze sobą począć, weszłam, a ponieważ nie widziałam nigdzie w pobliżu służby, sama zamknęłam drzwi. Zdjęłam kapelusz, poprawiłam sobie włosy przed ekstrawagancko dużym lustrem w przedpokoju, po czym uznałam, że będę po prostu szła za głosem gospodarza. Ruszyłam długim korytarzem zapełnionym po brzegi dziełami sztuki. Zdumiała mnie ich różnorodność. Gustowne akwarele oraz imponujące pod względem faktury oleje pędzla twórcy, który niedawno wypłynął, a obok dwa kiczowate portrety Elvisa, jak gdyby Howard Grout chciał powiedzieć: „Mam gust, znam się na sztuce, ale będę sobie wieszał, co mi się, do diabła, podoba". Gdyby do tego pochodził z dobrej rodziny, noszono by go na rękach. Jednakże bez rodowodu wychodził na zwyczajnego aroganta. Prawie na końcu korytarza zobaczyłam marmurowy posąg nagiego mężczyzny. Chociaż nie przepadam za aktami (bo z małymi wyjątkami nie można nimi udekorować domu), przyznaję, że ta okazała rzeźba nie tylko prowokowała, lecz również zapierała dech w piersiach. Gdyby nie była arcydziełem, uznałabym ją za pornografię. Przyjrzawszy się, dostrzegłam wyryte na cokole nazwisko SAWYER JACKSON. Słyszałam o tym artyście, zresztą nie znałam marszanda, który by nie słyszał. Wiedziałam, że większość galerii w Teksasie i nawet w Nowym Jorku usiłowała pozyskać tego twórcę, żeby coś do nich wstawił. Był jednak chimeryczny jak dym, trudno go było namówić na wystawę. Sama nigdy nie próbowałam, bo kto marzy o współpracy z kapryśnym artystą. Przyznam jednak, że nie widziałam przedtem żadnej jego pracy. Kiedy wreszcie znalazłam Howarda, miałam ochotę zapytać go o tego rzeźbiarza, ale stropiłam się, bo dogoniłam go dopiero w kuchni. Tak, tak, w kuchni. Chyba nie muszę nikomu 31
przypominać, że pod żadnym pozorem nie zaprasza się gości do kuchni, chyba że najbliższych przyjaciół, których zna się od zawsze. Od progu zobaczyłam, że Howard przetrząsa kosz frykasów Kiki. — Pycha — pochwalił. — Wyglądają mniamuśme. — Ugryzł kęs. — Gratuluję — powiedział z babeczką w buzi. — Niezła z ciebie kucharka. — To wypieki mojej pokojówki — sprostowałam, po czym rozejrzałam się. — Czy zastałam panią Grout? — Nikki? — A są inne panie Grout? Zamrugał, po czym roześmiał się typowym dla siebie ogłuszającym śmiechem. — Przedni dowcip! Nie, jest tylko jedna. Po prostu mnie zaskoczyłaś. Nigdy nie mówię na swoją Nikki „pani Grout". Swoją drogą, fajnie to brzmi, co nie? Kipiałam w środku gniewem na Gordona, że przez niego muszę się zadawać z takim człowiekiem. _ Ale wracając do twojego pytania. Nie, Nikki nie ma w domu. Wyszła na zakupy, bo uwielbia rozpuszczać moją kasę. Jesteśmy więc sami, słonko. Podobnie jak ty mamy tu gdzieś jedną czy drugą służącą. Ale nie wiem, gdzie się teraz podziały. Nie bardzo rozumiałam, do czego zmierza. Czy aby na pewno? W domu panowała głucha cisza. Nawet nie słychać było odgłosów włączonej pralki. Ani sprzątania, odkurzania czy sadzenia roślin. Żadnej, nawet cichej, krzątaniny. Zatem byłam sam na sam z tym półnagim lubieżnikiem. Czyżbym podejrzewała, że się na mnie rzuci? Nie. Czyżbym sądziła, że zacznie natarczywie smalić do mnie cholewki? Z całą pewnością nie. Z jego zaciekawionej miny wnosiłam, że bada moje mm zainteresowanie. Kiedy nawet jak najoględniej dam mu do zrozumienia, że nie jestem nim zainteresowana, moja odpowiedź nie nastroi go do mnie najlepiej. 67
— Bardzo mi przykro, że nie zastałam pani Grout. Chciałabym jąpoznać. Może wpadłaby do mnie w najbliższych dniach na herbatą. Gospodarz roześmiał się. — Na pewno z miłą chęcią przyjdzie. Wrzucił nadgryzioną babeczkę z powrotem do kosza i podszedł do mnie. Jęknęłam w duchu. Nagle zrozumiałam, że bez względu na to, jak bardzo żądna jestem zemsty, nie zdołam się zaprzyjaźnić z Howardem Groutem. Przeklinałam swoje połyskliwe rajstopy i obcisłą sukienkę podkreślającą moje wdzięki. Muszę za wszelką cenę odwrócić jego uwagę od mojej urody, może poza małej, uciśnionej kobietki zatrzyma pociąg jego fantazji, zanim ruszy ze stacji. — Wyznam szczerze — powiedziałam wprost — że przyszłam tu, bo potrzebuję fachowej pomocy. Osłupiał. — Być nie może? Mógłbym ci się na coś przydać? — Tak. — Złożyłam ręce. — Szukam adwokata. Wytrzeszczył na mnie oczy. — Przecież znasz wszystkich adwokatów w Willow Creek. Dlaczego, do licha, twój wybór padł na mnie? Opowiedziałam mu pokrótce, co się stało. Mimo najgłębszego przekonania o ochronie prywatności za wszelką cenę wyjawiłam mu całą prawdę z najboleśniejszymi szczegółami. Słowa dosłownie chlustały ze mnie, aż w którymś momencie Howard mi przerwał. — Pomogę ci. Naprawdę tak mi łatwo poszło? — Naprawdę? — Aha. Klnę się, że Gordon Ware pożałuje dnia, w którym cię skrzywdził. — Och, byłabym niezmiernie wdzięczna. — Jeszcze nie czas dziękować, słonko. Ale mam swoją cenę. — Chyba dałam wyraźnie do zrozumienia, że w tej chwili mam kłopoty z p-i-e... z pieniędzmi. 32
— Nie chodzi mi o pieniądze, pani Ware. Zły znak. Już taka zażyłość i znów przeszedł ze mną na pani? Zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów, aż zrozumiałam, że nie udało mi się zatrzymać pociągu jego fantazji. Na pewno będzie się domagał zapłaty w naturze. Seksu ze słynną Frede-ricką Mercedes Hildebrand Ware, żoną Gordona Ware'a. Udawaj sobie do woli święte oburzenie moją arogancją. Ja i tak wiem, o co ci chodzi. Na myśl o uprawianiu miłości z tym mężczyzną kwiczącym jak wieprz zachciało mi się wyć. I to nie w żaden wyrafinowany sposób, jeżeli w ogóle można mówić o wyrafinowanym wyciu. Przyznam szczerze, że odrobina seksu wcale by mi nie zaszkodziła. Po wspomnianym już mało wymyślnym pożyciu z mężem, a niebawem byłym mężem, bardzo ciągnęło mnie do tego, chociaż wiem, że to nie przystoi damie. (Zdradzę wam pewną tajemnicę: mimo całej mojej ogłady wychowałam się na wsi. Widziałam dziki zwierzęcy seks, nawet jeżeli udaję niewiniątko. Aczkolwiek nigdy nie miałam szczęścia takiego zaznać). Jednakże stojąc przed tym wpatrzonym we mnie mężczyzną, który był gotów: 1. reprezentować mnie, 2. odnaleźć mojego męża, 3. przykręcić mu śrubę tak, żeby zaczął skamleć, musiałam się zastanowić, czy jestem gotowa zapłacić taką cenę, o jaką przypuszczalnie zaraz poprosi. — Cóż to za cena, panie Grout? Wykrzywił usta w delikatnym grymasie, spojrzał na mnie wyzywająco tym swoim lubieżnym wzrokiem. — Wezmę pani sprawę — powiedział — jeżeli wprowadzi pani moją Nikki do waszego Klubu Kobiet.
Rozdział 6 Byłam już tres zmęczona niespodziankami. Wprowadzić Nikki Grout do Klubu Kobiet? Gdyby chodziło o każdą inną filię na południu Stanów, stanowiłoby to nie lada wyzwanie, ale Howard Grout wyraźnie dał do zrozumienia, że chodzi mu o Klub Kobiet Willow Creek. Zadanie graniczyło z cudem. Ta niespodzianka okazała się jednak niczym w porównaniu z tym, co poczułam kilka sekund później, kiedy Nikki we własnej osobie wparowała do kuchni. — Serdeńko, wróciłam! Zamiast swojego „serdeńka" — bo zakładałam, że chodzi o męża — zobaczyła jednak mnie i stanęła na swoich niebotycznych szpilach jak wryta. Gdybym akurat się poruszała, też bym się zamieniła w słup soli. W takim stroju z całą pewnością wstrzymałaby ruch na głównych ulicach większości miast Teksasu. Nikki Grout była drobną kobietką, podwyższyła się więc dziesięciocentymetrowymi szpilkami — a wiadomo, co członkinie Klubu Kobiet myślą o szpilkach (niedopuszczalne), nie mówiąc o szpilkach noszonych za dnia (ABSOLUTNIE niedopuszczalne). Spojrzałam na zegar, chociaż nie musiałam. Było pół do dwunastej rano. 70 Gdyby jednak szpilki nie wprawiły konserwatywnych mieszkanek Willow Creek w szok, przyczyniłyby się do tego neonoworóżowe obcisłe lamparcie legginsy i jaskraworóżowa bluzka, oblamowana przy dekolcie i rękawach różowymi strusimi piórami falującymi u ramion i nadgarstków niczym kłęby waty cukrowej. Wyglądała, jakby wyszła prosto z klubu striptizowego albo z wideoklipu zespołu Motley Crue. W każdym razie była ubrana wyzywająco, jakby chciała zawołać: „Biorę za godziny, bo życie mnie przygięło", a nie: „Wyciągajmy pieniądze od naszych bogatych mężów, żeby rozdawać potrzebującym". Nie ominęła mnie ironia tego wizerunku. Ale to nie był koniec niespodzianek. — Fredę! — zapiszczała z zachwytem Nikki. Przemknęła, zaskakująco prędko, zważywszy wysokość obcasów, przez kuchnię wykładaną terakotą i otuliła mnie obłokiem piór, które przylepiły się do mojej gustownej bladoróżowej szminki na ustach, przy czym omal nie zgniotła kapelusza, który trzymałam przed sobą. — Wiedziałam, że przyjdziesz! Kiedy wyjmowałam piórko z ust, kątem oka spojrzałam na Howarda. Wyraźnie był nie mniej wstrząśnięty ode mnie. — Znacie się? — spytał z niedowierzaniem. No właśnie. Okazało się, że znam Nikki, i to od pierwszej klasy. Pamiętacie małe grono koleżanek, które zebrała wokół siebie Pilar? Należała też do niego Nikki. — Fredę była moją pierwszą przyjaciółką—wyjaśniła teraz mężowi. Cofnęła się, patrzyła na mnie z promiennym uśmiechem. W tej burzy włosów na głowie (dopuszczalne), tyle że w nieładzie (niedopuszczalne), z biżuterią w uszach, na szyi i na palcach przypominała neon migający na głównej ulicy w Las Vegas. — Dlaczego mi nie powiedziałaś? — zawołał Howard, zapluwając się przy tym. 33
Roześmiała się z roziskrzonym wzrokiem zupełnie niestro-piona wybuchem męża. — Chciałam, żebyś miał niespodziankę, kiedy wreszcie przyjdzie się z nami przywitać, bo wiedziałam, że przyjdzie. Można by pomyśleć, że Howard będzie wniebowzięty. Tymczasem spiorunował mnie wzrokiem nad głową żony, jak gdybym postąpiła niewłaściwie. Howard Grout, sam bez klasy, miałby ochotę strofować mnie, Fredę Ware? Poczułam się nieco dziwnie, ale z pewnością nie było to miłe uczucie. — Ojej! — wykrzyknęła raptem Nikki, jakby dopiero teraz zauważyła strój męża lub raczej jego brak. — Gdzie podziałeś koszulę, skarbie? — Następnie przeniosła wzrok na mnie. — I co z herbatą? Napijmy się herbaty. Dwa posunięcia były właściwe: 1. Rozumiała, że strój męża ma zasadnicze znaczenie. 2. Zaproponowała mi jedyny napój dopuszczalny w niezobowiązującej sytuacji towarzyskiej, mianowicie herbatę, najlepiej słodką, mrożoną, chociaż mogłaby też podać gorącą. Niestety, ten efekt zniweczyły następujące fakty: 1. Miała męża, który stał bez koszuli, co gorsza, w kuchni, w towarzystwie dwóch kobiet. 2. Zaproponowała herbatę z przesadnym entuzjazmem. Członkini Klubu Kobiet nigdy nie powinna sprawiać wrażenia, jak gdyby się nadmiernie starała. — Wybaczcie, doprawdy, nie mogę... — Pani Ware — przerwał mi Howard Grout, bo gdy minął szok, znów, jak za sprawą magii, przedzierzgnął się w człowieka, który wygrywa sprawy nie do wygrania. — Na pewno napije się pani herbaty. 72 Zjeżyłam się jeszcze bardziej na ten dodatkowy dowód, że nie pasuję do tego grubiańskiego domu i zapragnęłam wyjść. Trzymał mnie tam jednak utrapiony problem adwokata. — Howie, przestań. — Chyba nie muszę wyjaśniać, kto wypowiedział te słowa, bo przecież nie ja. — Proszę cię, bądź miły. Spojrzał na mnie wilkiem. Odpłaciłam mu uśmiechem i dodałam: — No właśnie, Howie, bądź miły. Idiotyczne posunięcie, skoro potrzebowałam pomocy Chociaż nie bardziej idiotyczne niż jego przypuszczenie, że mogę wprowadzić jego jaskrawo opierzoną żonę do naszego Klubu Kobiet. Ale zostałam, przynajmniej na tyle długo, żeby przemyśleć swoje położenie. Kiedy Nikki krzątała się po kuchni, a buzia jej się przy tym nie zamykała, i szykowała mi herbatę, jak gdybym była udzielną księżną — co, przyznam, trochę mnie peszyło — zweryfikowałam w myślach „plan zapłaty", który chciał wdrożyć Howard Grout i nie rozumiałam, jak miałby się powieść. Mniej dzielna kobieta ode mnie wpadłaby w skrajną depresję na granicy obłędu. Uśmiechnęłam się. — O Boże, która to już godzina! Muszę pędzić. Nikki przerwała, fruwające wokół niej pióra oklapły, uśmiech na twarzy również, filiżanki herbaty trzymane w obu rękach jakby była Temidą dzierżącą szale sprawiedliwości, która zabłądziła do burdelu. — Ojej — powiedziała tylko. — Niezmiernie mi przykro, ale już jestem spóźniona na spotkanie. — Pani Ware — powtórzył Howard. — Naprawdę bardzo mi przykro, ale muszę już biec. — Czy to znaczy, że nie potrzebuje pani mojej pomocy? Wróciliśmy zatem do punktu wyjścia. Potrzebowałam, a Howard Grout uchodził za najlepszego z najlepszych. Ponadto nie 34
miał żadnych powiązań z moim mężem ani z jego rodziną. Zresztą nie mogłam szukać dobrego adwokata w takim powiedzmy San Antonio. Natychmiast wszczęłabym alarm. — Pomocy? Jakiej pomocy? — zapytała Nikki. Howard zmierzył mnie wzrokiem i powiedział: — Właśnie kiedy weszłaś, omawiałem z twoją koleżanką sprawy służbowe. Nie masz czym sobie zaprzątać ślicznej główki, pączuszku. Wspominałam o liście absolutnie niedozwolonych rzeczy? Tuż pod pozycją „Nie wolno publicznie okazywać uczuć" oraz „Tylko latawice golą nogi powyżej kolan" widnieje „Nie mów do nikogo »pączuszku« ani »serdeńko«". Niezależnie od majątku państwo Groutowie stanowiliby zakałę każdego Klubu Kobiet. Co począć? Korciło mnie, żeby złożyć broń: „Ależ skąd, nie potrzebuję pańskiej pomocy". Zaprzeczenie nie chciało mi przejść przez gardło. Potwierdzenie też jednak nie. — Wrócimy do tematu, panie Grout. — Włożyłam zamaszystym gestem kapelusz. — Bo teraz naprawdę muszę już pędzić. I wybiegłam z domu najszybciej, jak się dało, żeby nie wyglądało to na ucieczkę. Z westchnieniem ulgi, mnąc niedopuszczalne przekleństwo w ustach, opadłam na miękki skórzany fotel w samochodzie, a gdy mknęłam w dół krętego podjazdu Groutów, żądza zemsty na mężu rosła coraz bardziej podg rzewana świadomością, że to on postawił mnie w tak przykrym położeniu. Przyjaciółki na wieki. Niech szlag trafi Gordona Ware'a i jego załganie. Takie myśli krążyły mi po głowie, kiedy opuściwszy Pałac Groutów, jechałam wąskimi, krętymi alejkami naszego osiedla, a przede mną mieniły się okazałe rezydencje niczym klejnoty 74
osadzone wśród falujących wzgórz porośniętych bujnym zielonym drzewostanem. Istotnie, Nikki poznałam w Szkole Podstawowej Willow Creek, gdzie obie trafiłyśmy do pierwszej klasy pani Lait. We trzy stworzyłyśmy grono przyjaciółek, które przetrwało rok. Pilar, Nikki i moi. Pierwszego dnia przyjechałam na lekcję pani Lait pierwsza, bo tata podwiózł mnie do szkoły rano, jadąc do pracy na ranczo. Imał się na nim wszystkiego, począwszy od hodowli długorogiego bydła, przez utrzymywanie na naszym terenie kilku czynnych szybów naftowych, po doglądanie najnowszych inwestycji. Ten człowiek nikomu nie powierzał swoich zadań. Następnie wyznaczył swojego zaufanego pomocnika imieniem Rado, żeby woził jego córeczkę dziesięć kilometrów do szkoły w mieście i odbierał po ostatnim dzwonku. Ale pierwszego dnia sam odwiózł mnie w pięknym stylu. Popłakałabym się mimo przestróg mamy, że lepiej umrzeć, niż zachować się nie comme ił faut. Powstrzymałam się jednak, bo mój niedźwiedziowaty tatuś spojrzał mi głęboko w oczy i powiedział: — Jesteś moją córką, a moja córka nie płacze. Jak w tej sytuacji mogłam uronić bodaj jedną łzę? Zrobiłabym chyba wszystko dla tego jedynego mężczyzny, którego kochałam, bez trudu więc opanowałam łzy, mimo że zawiózł mnie do tak obcego i nienawistnego świata (już jakiś chłopiec zdążył wyśmiać moją sukienkę) i zamierzał mnie tam zostawić nie wiadomo na jak długo. Zrobiłam więc to, na co mnie było stać. Uśmiechnęłam się pięknie do taty, kiedy opuszczał teren szkoły, następnie odszukałam złośliwego chłopaka i dałam mu fangę w nos. Ów ryży, piegowaty chłopak obchodził mnie szerokim łukiem przez całe dwanaście lat mojej edukacji w szkole podstawowej. Zatem siedziałam pierwszego dnia w klasie, usiłowałam odsunąć skupioną na mnie uwagę (pozytywną, do której przywykłam), kiedy weszła Pilar. Przyprowadziła ją mama. Trzymając za rękę swoją ciemnowłosą córeczkę, podeszła do pani 35
Lait i coś jej powiedziała. Nie wiem, co tam szepnęła, wiem tylko, że od tamtej pory pani Lait zawsze się bała pani Bass. Matka przykazała Pilar zachowywać się grzecznie i przynosić do domu dobre stopnie. Przykazanie grzeczności dostałam również, ale chociaż pobierałam wcześniej prywatne lekcje na ranczu, nikt nie zawracał sobie głowy ocenami. Czyli przybyła mi jeszcze jedna dziedzina, w której mogłabym święcić triumfy. Od razu szkoła zyskała w moich oczach na atrakcyjności. Po wyjściu mamy zawzięta, uparta Pilar podeszła do mnie i oświadczyła, że jestem jej najlepszą przyjaciółką. Po czym usiadła obok. Nie miałam pewności, czy chcę się z nią przyjaźnić, ale uznałam, że ponieważ jej zawdzięczam oświecenie w sprawie dobrych stopni, na razie jeszcze nie odprawię jej z kwitkiem. Pilar wyciągnęła cały stos kredek, grubych i stępionych, które ułożyła w idealnym szeregu. Obok położyła tabliczkę do rysowania i linijkę. Nie miałam pojęcia, co chce z tym wszystkim zrobić, ale patrzyłam jak urzeczona. Jeszcze bardziej urzekła mnie, kiedy obrzuciła mnie wzrokiem i powiedziała: — Wyglądasz mi na bogatą. Kolejna nowa koncepcja. — Co to znaczy? — To znaczy, że ktoś ma furę pieniędzy. Absolutnie nic nie wiedziałam o pieniądzach. Pilar westchnęła ze zniecierpliwieniem, już wtedy przedwcześnie rozwinięta. — Masz dużo zabawek? — Tak. — A ubrań? — Mniej od mamy. — A ona ma dużo ubrań? — O tak. Całe szafy. — No to jesteś bogata. Tamtego dnia po powrocie ze szkoły mama zapytała, czego się nauczyłam. 36 — Że jestem bogata — odparłam z dumą. Dostałam klapsa i wysłano mnie do łóżka bez kolacji, upominając, żebym nigdy więcej tak nie mówiła. Ale mama nie zaprzeczyła. Najwyraźniej Pilar wiedziała, co mówi, dlatego chciałam się dowiedzieć więcej. W ostatniej chwili przed rozpoczęciem szkoły wpadła Nikki, sama bez mamy i taty, za to z burzą złotobrązowych włosów, jakby ich nie szczotkowała przez większość życia. W oczach Pilar i moich, dziewczynek z uprzywilejowanych, uporządkowanych światów, Nikki stanowiła egzotyczne stworzenie niestropione swoją szopą na głowie ani wymiętymi, niedopasowanymi ubraniami. Z pewnością siebie zaczepiła nas, kiedy wyszłyśmy na boisko. Reszta klasy też nam się przyglądała, ale nikt nie podszedł. (Podejrzewam, że do przerwy po klasie rozeszła się wieść o moim odwecie na tamtym małym złośliwcu i o jego rozkwaszonym nosie). — Jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami — Pilar uprzedziła Nikki, wskazując na siebie i na mnie. — A ty kim jesteś? Nikki zrobiła wielkie oczy, klasnęła w ręce. — Ja też chcę być waszą najlepszą przyjaciółką. Pilar zastanowiła się. — Jesteś mądra? — Nie wiem. — A bogata? — Nie wiem. — To co wiesz? — Nie wiem. Pilar nie była zadowolona, ale już wcześniej mi powiedziała, że musi nas być trzy, żebyśmy stworzyły kółko. — No dobra, przynajmniej nie jesteś taka ładna jak Fredę. Ani taka mądra jak ja. W porządku, możesz zostać naszą przyjaciółką. I tak powstało nasze grono. Nikki — marzycielka. Pilar — realistka. 77
I ja — księżniczka. Po tylu latach zobaczyłam, że Pilar już od pierwszej klasy, jeśli nie od urodzenia, dąży do nazbyt bezpośredniego liberalizmu. Z pewnością należała do osób, które uważają, że urodziły się w niewłaściwej rodzinie i w niewłaściwym stanie. Fakt faktem, że próbowała nawet wyjazdu na północ, ale wróciła, stanowiła zatem żywe świadectwo, że kto urodził się i wychował w Teksasie, pozostanie w nim na zawsze, choćby nabrał lewicowych upodobań, przyklepał sobie włosy i wsadził na nos okropne okulary. Jak mogła nie wrócić do domu? Co do Nikki, gdybym przyjęła cenę Howarda, żeby wprowadzić ją do klubu, przyczyniłabym się do spełnienia jej marzeń, bo raz na zawsze weszłaby do największej elity w mieście. Co do mojego bycia księżniczką, nigdy w życiu mniej się nią nie czułam, bo raptem znalazłam się na skraju ubóstwa. Z czym absolutnie nie mogłam się pogodzić, dlatego musiałam za wszelką cenę temu zaradzić. Wyjechałam z osiedla, mijając wartownię z cegły wapiennej, pomachałam Juanowi. Trzeba mi było czasu, żeby rozważyć wszystkie możliwości. Nie chciałam, żeby mnie ratowali mężczyźni. Rozpieszczali, adorowali, stawiali na piedestale? Owszem. Ale ratowali? Jamaisl Gdybym jednak miała utrzymać swój tron, musiałam skorzystać z pomocy Howarda Grouta. Doskwierała mi ta świadomość, zwłaszcza że cena, którą musiałam zapłacić, mogła zniszczyć mnie towarzysko do końca życia. Znalazłam się między młotem a kowadłem. Kiedy jechałam przez miasto, a po wschodniej stronie rynku minęłam park Willow Creek, gęsty zagajnik dębów i łubinu ścielącego się niczym kolorowy dywan, zrozumiałam, że jeśli ktokolwiek może wprowadzić Nikki Grout do miejscowego Klubu Kobiet, to moi. Byłam jednak geniuszem posunięć niemożliwych. Poza tym jeżeli Howard nie pomoże mi odzyskać pieniędzy, i tak runie moja reputacja w klubie. Zwracając się więc do Howarda Grouta, nie miałam nic do stracenia. I wszystko do zyskania. Klamka zapadła. Wyjęłam ze schowka telefon komórkowy i wstukałam informację. Zdziwiłam się, że Groutowie figurują w książce telefonicznej, ale odetchnęłam z ulgą, że nie muszę wracać i stawać z nimi twarzą w twarz. Przynajmniej jeszcze nie teraz. — Moje uszanowanie, pani Ware — odebrał Howard. Prezentacja numeru uchodziła w naszych kręgach za nie comme U faut. — Tak, to ja. — Przyjmuje pani moje warunki. Przygotowane przemówienie zamarło mi na ustach, czułam jedynie napięcie wibrujące w eterze. Nie mogłam dobyć z siebie głosu. Gdy jednak usłyszałam, że Howard zaklął i już miał odłożyć słuchawkę, wykrztusiłam: — Przyjmuję. Zawahał się. — To dobrze. — Znajdzie pan mojego męża? — Pani Ware, jeżeli wprowadzi pani moją Nikki do tego kretyńskiego klubu, osobiście dopilnuję, żeby ten łajdak musiał się zadowolić marnymi centami zarobionymi przy smażeniu hamburgerów w podrzędnej jadłodajni. Przeszył mnie zimny, płytki, kompletnie nieprzystający damie dreszcz rozkoszy. — W porządku. Czyli umowa stoi. — Przekażę Nikki dobre wieści, że dostanie się do klubu. — Może na razie niech pan powie, że zacznę od przedstawienia jej kilku członkiniom naszego klubu. Panie Grout, tego nie da się załatwić od ręki. Czeka ją żmudny proces. — Mnie tam bez różnicy. Może jednak wpadnie pani do nas i sama jej to powie. Od razu mogłaby pani powiedzieć Nikki, co ma robić. Zresztą my też mamy do pogadania. Muszę panią wypytać o wszystkie sprawki męża. — Znana mi jest tylko jedna. — Ale mnie chodzi o sprawy służbowe. 37
— A, rozumiem. Zapewne informacje bankowe i podobne. — Jak najszybciej. — Kiedy pan proponuje spotkanie? — spytałam. — Najlepiej jutro. — Po co ten pośpiech? — Jeżeli naprawdę ukradł pani pieniądze, nie mamy chwili do stracenia. Gdybym nie musiał sam dzisiaj kilku rzeczy sprawdzić, kazałbym pani przywlec ten śliczny tyłeczek jeszcze dzisiaj. Im dłużej z nim rozmawiałam, tym bardziej nabierałam przekonania, że całe miasto się nie myli. Był nieokrzesanym gburem. Cóż jednak miałam począć? Musiałam korzystać z jego usług. Dlatego nazajutrz grzecznie podjechałam na jego podjazd z aktami męża i planami dotyczącymi żony swojego nowego adwokata.
Rozdział 7 Nie mogę powiedzieć, żebym była źle zorganizowana, a wprowadzenie Nikki Grout do Klubu Kobiet Willow Creek wymagało nie lada organizacji. A także cudu. Musiałam zatem wszystko zaplanować, spotkać się, z kim trzeba, pojechać, dokąd trzeba. I nie zawadzi trochę się pomodlić. Nazajutrz rano miałam już opracowany gryplan. Przyjechawszy do sąsiadów, nabrałam otuchy na widok pokojówki w uniformie (dobry początek), która otworzyła mi drzwi. — Czy zastałam panią Grout? — Fredę! Usłyszałam głos Nikki, a chwilę potem stukot szpilek po kafelkach (i tyle zostało z dobrego początku). Pokojówka wpuściła mnie do środka. Nikki zarzuciła mi ręce na szyję i objęła mnie wraz z torbą Louisa Vuittona, która spełniała teraz podwójne zadanie. — Jakże się cieszę, że przyszłaś! — zawołała z entuzjazmem. Chociaż obecność pokojówki stanowiła dobry znak i można było przymknąć oko na wybuch entuzjazmu Nikki, jej ubiór wymagał mnóstwa pracy. Wystroiła się, jakby brała udział w konkursie na sobowtór Dolly Parton. Fryzurę miała zbyt dużą (i proszę nie kwestionować, że istnieje coś takiego jak za 38
duża fryzura), a na sobie obcisłe legginsy i elastyczny top, do tego tak wysokie, cienkie szpile, że w ogóle nie wiem, jak utrzymywały jej potężny biust, dzisiaj szokująco rażący z powodu nadmiernie obcisłej i wydekoltowanej góry. Ja wybrałam się z wizytą w białej satynowej bluzce z długimi rękawami, wpuszczonej do spódnicy do pół łydki, z jedwabiu w kremowe, jasnożółte i beżowe kwiaty. Na szyi i w uszach miałam perły, a na ramiona zarzuciłam od niechcenia baweł-niano-jedwabny kremowy sweterek. Wchodź, wchodź — zapraszała entuzjastycznie Nikki, łapiąc mnie za wolną rękę (aż pokojówka musiała złapać w locie mój zsuwający się sweter), i pociągnęła przez hol wejściowy. Błyskawicznie minęłyśmy przeszklone drzwi i we-szłyśmy do salonu urządzonego zdumiewającą paletą pastelowych kolorów i gustownymi meblami. Byłam tyleż zdziwiona, co zadowolona. Mogłam darować gospodarzom pozłacany hol wejściowy, jeżeli resztę domu urządzili z takim smakiem. Zaraz jednak czar prysnął, kiedy weszłyśmy do pomieszczenia, które musiało nosić nazwę Sali Safari. Ściany były zawieszone lamparcimi i innymi skórami, a także obrazami dzikich zwierząt. Podejrzewałam, że wynajęta przez Groutów projektantka wnętrz uparła się, żeby przynajmniej salon urządzić w dobiym guście, w narzuconym przez siebie stylu. Ciekawe, jakim cudem ich do tego przekonała. — To jest gabinet Howarda. — Ach tak... — A to jest nasz basen. Natychmiast wyczułam zapach chloru. Nikt nie planuje basenu tak blisko domu, żeby w środku było go czuć, chyba że w Los Angeles, gdzie baseny często tworzą kunsztowne kompozycje opadające kaskadami w nicość. Ale myśmy nie mieszkali w L.A. Co gorsza, basen nie był nawet w środku. Za kolejnymi dwuskrzydłowymi drzwiami znajdowało się ogromne atrium, 82
a w nim pokaźny basen okolony doryckimi kolumnami, greckimi posągami i całkiem niestosownymi palmami, które przebijały przez otwory w przeszklonym dachu. Najwyraźniej weszliśmy do rozrywkowej części domu. To nasza prywatna dżungla, a to grecko-rzymski harem w tropikalnych dekoracjach. Dobry dekorator może, i wręcz powinien, łączyć różne elementy wystroju, kolory i style. Ale ten miszmasz stanowił gwałt na zmysłach. W końcu dotarłyśmy najwyraźniej do celu, czyli do oranżerii w głębi domu. Przez przeszkloną ścianę rozciągał się widok na domek gościnny. Wprawdzie również przypominał miniaturowy pałac, ale przyznam nawet, że gustowny. I znów uspokoił mnie oraz ukoił widok normalności. W oranżerii dominowały jasne kolory, żółcie i zielenie, białe, prześwitujące materiały, niewyszukane, a przy tym klasyczne. Zastanawiałam się, czy przypadkiem nie rozegrał się tu bój dwojga projektantów, z których każdy zagrabił i zawojował, co tylko mógł. W oranżerii zastałyśmy Howarda, który czytał przy kawie miejscową gazetę. Nawet się nie pofatygował, żeby wstać na mój widok. — Mario — zawołała głośno Nikki. Pokojówka zjawiła się natychmiast. — Proszę podać herbatę mojej przyjaciółce. Ścierpłam. A Howard mnie obserwował. Och, co za niedopatrzenie. Nikki niczego nie zauważyła. Wskazała mi krzesło, sobie przystawiła drugie. — Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że mnie wprowadzisz do Klubu Kobiet! Wyobrażasz sobie? Zostanę członkinią! Właśnie nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. — Powiedz mi wszyściutko, co mam zrobić. — Jak już zapewne wspomniał ci mąż, na początek, bo cała procedura chwilę potrwa, chciałabym cię przedstawić kilku paniom z klubu. — Nie mogę się doczekać! 39
— To dobrze, bo nie mamy czasu do stracenia. Musimy się uwijać, ponieważ nabór nowych członkiń odbędzie się już pod koniec maja. Chyba najlepiej zaczniemy od przyjacielskiej herbaty w przyszłym tygodniu u mnie. Czasu wprawdzie zostało niewiele, ale sama obdzwonię wszystkie panie z zaproszeniem. — Zawsze marzyłam o babskim przyjęciu. — Nagle oczy jej się rozszerzyły, złapała mnie za ręce. — Och, Fredę, pozwól mi urządzić tę herbatę u siebie. — Tutaj? — Błagam cię. Zobaczysz, dołożę wszelkich starań. Wydam elegancką herbatę dla pań. Zaklinam się, że będzie wykwintna porcelana i srebra. Położyła rękę na sercu dla wzmocnienia efektu. — Wiesz, Nikki, mam pewne wątpliwości. Howard odstawił kubek kawy z trzaskiem. — Co to znaczy — wątpliwości? Urządźcie tę cholerną herbatę tutaj. Co to ja nie wiem, że pół miasta tylko marzy o tym, żeby zobaczyć nasz dom? — Prychnął. — Niech się przekonają, że mam forsy jak lodu. Co prawda, to prawda. Pół miasta marzyło o tym, żeby zobaczyć w środku Pałac Groutów, jak nazywałam dom'sąsiadów. I chociaż absolutnie nie comme U faut było mówić o majątku Howarda Grouta, ludzi bezsprzecznie interesowało, jak on naprawdę wygląda. Mimo że rozum podpowiadał co innego, dostrzegałam sensowność zmiany miejsca spotkania. Z pewnością da się nie wpuścić gości na basen ani do gabinetu. Żadna szanująca się członkini Klubu Kobiet nie spyta, czy mogłaby zwiedzić czyjś dom. Niepisana zasada etykiety głosi, że jeśli gospodyni ma ochotę kogoś oprowadzić, zaproponuje to gościowi sama. Dopilnuję więc, żeby nikomu nie zaproponowała. Pokojówka przyniosła mi filiżankę herbaty. — Czyli urządzimy spotkanie u mnie? — nalegała Nikki. — Dobrze. Zaplanuj je na najbliższy wtorek, pół do dwunastej. 84
— Rany Julek! Tak prędko? — Musimy poszukać ci sześciu wprowadzających osób. Ja oczywiście będę pierwsza. Czyli musimy znaleźć jeszcze pięć. — O raju! — szepnęła z przejęciem. — Sama widzisz. Upiłam łyk herbaty. Gorąca. Wolę mrożoną. — No dobra, może być we wtorek! Zobaczysz, jak będzie fajowo! Kobiety z Teksasu niewątpliwie cechuje entuzjazm i radość ducha. Jednakże członkinie Klubu Kobiet Willow Creek powściągliwie okazują żywiołowość. Nikki przesadzała, tak pod względem zachowania, jak stroju. — Co mam podać? — zapytała. Niewykluczone, że zamrugałam ze zdziwienia. — Przecież to herbata. Nikki się roześmiała. — Ale ze mnie idiotka! Tyle że sama herbata jest nudna. Może do tego szampana? Patrzyłam na nią chwilę. — Przecież mówię, że będzie pół do dwunastej. — Zrobiła stropioną minę. — Za wcześnie na szampana — dodałam. — Ty to masz łeb! Co też mi strzeliło do głowy? Trzeba podać poranne drinki! Czyli mimozy i krwawe Mary. — Wybij to sobie z głowy. Tylko herbata, słodzona, mrożona albo gorąca. Co najwyżej kawa. Do tego świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy. Mogą być tartinki. Z ogórkiem i odrobiną majonezu. I z obciętą skórką. Nikki zmarszczyła nos. — Czyli zrobić kanapki z ogórkiem i Miracle Whip? Jeżeli nadal prowadzicie listę niedozwolonych rzeczy, wpiszcie na nią kolejny zakaz: „Nigdy nie używaj takich produktów jak Miracle Whip". Majonez musi być prawdziwy, najlepiej domowej roboty. Z braku powyższego należy użyć markowego Hellmanna. Wyjaśniłam to najuprzejmiej, jak umiałam. 40
— Już ona wszystkiego dopilnuje — zapewnił mnie Howard. — Co jeszcze? — Przydałyby się ptifurki. Najlepsze można dostać w piekarni Maggie na rynku. Podaj je na najlepszej porcelanie i mrożoną herbatę w najlepszym kryształowym dzbanku. Koniecznie pamiętaj o płóciennych serwetkach. Pasują na dzień, bo na wieczór już nie bardzo. Zaraz po przyjeździe do domu obdzwonię koleżanki. Zaplanuj spotkanie na siedem, osiem pań, łącznie z tobą. — Już się robi — zawołała, a niebieskie oczy aż zalśniły jej z podniecenia. — Zaraz się zabieram. I rozstawię stoliki nad basenem. — Nie! — I znów straciłam opanowanie. — Nie przesadzaj z tym basenem. Wystarczy, że podasz w swoim pięknym salonie, a chyba za nim jeszcze masz przeuroczy mniejszy salonik. — Ale to takie oklepane. — Jeżeli oklepane, to znaczy, że sprawdzone. A sprawdzone jest najlepsze. — Jesteś pewna? — Owszem. Przedstawiłam jej garść dalszych szczegółów, lecz nadal nie doszłam do najtrudniejszej kwestii. Nie było jednak rady, musiałam ją poruszyć. — I jeszcze jedno, Nikki. Dobrze byłoby, gdybyś włożyła coś... mniej... — Szukałam nerwowo w głowie stosownego określenia. Jaskrawego? Dziwkarskiego? Nie comme U fautl — Mniej strojnego. — To znaczy? — Coś, co nadawałoby się na poranną herbatę pań z Klubu Kobiet. — Nie podoba ci się mój styl? — Co tu się może nie podobać? Chodzi o to, że członkinie naszego klubu nie... stroją się tak od samego rana. — Czyli co ma włożyć? — zapytał Howard wprost. 41
Wyczułam w jego tonie podejrzliwość. Już miałam na końcu języka, że jeśli nie podoba mu się strój obowiązujący na herbaty w Klubie Kobiet, to może powinien się dwa razy zastanowić, czy chce, żebym wprowadziła tam jego żonę. Ale ugryzłam się, oczywiście, w język. Nauczyłam się, że szczerość niesie nadmiar prawdy, której większość ludzi nie potrafi strawić. Poza tym pozostawał jeden szczegół. Potrzebowałam adwokata. _ Och, doprawdy cokolwiek. — Niezupełnie. — Coś kobiecego, zwiewnego. Kokardy i perły zawsze są mile widziane. Howard roześmiał się szyderczo. — No koniec świata, kokardy i perły! — Coś w stylu Jackie Kennedy. — Przecież ona, do cholery, nie żyje. _ Howie! — Nikki zmiażdżyła męża spojrzeniem, następnie zwróciła się do mnie: — Może być piękna suknia z kokardą i naszyjnik z pereł? — Brzmi zachęcająco. — Dobrze. — Upajała się moimi słowami. — Dobrze! — powtórzyła, tym razem z przekonaniem. Jakże ja nienawidziłam tego ślepego zaułka, w który za-brnęłam! Posłałam niemą klątwę na głowę męża, gdziekolwiek się teraz znajdował. Po chwili jednak podniosła mnie na duchu wizja Gordona w uniformie pracownika podrzędnej jadłodajni skręcającego się ze wstydu, kiedy jego szkolni koledzy i przyjaciele z korporacji studenckiej wpadają na hamburgera. Nawet jeżeli przechodziłam czyściec z Nikki i Howardem, niebawem mój małżonek będzie się smażył w piekle, które zgotuje mu Howard Grout. Wróciła pokojówka, elegancko dolała mi herbaty i moje zastrzeżenia nieco przybladły. Nawet przemknęła mi przez głowę myśl, że chyba łatwiej byłoby mi wprowadzić do klubu pokojówkę Nikki niż ją samą. Skoro jednak potrafiła przyjąć mnie dziś rano herbatą z odrobiną szyku, może uda jej się zorganizować małe, niezobowiązujące spotkanie, podczas którego moim koleżankom nie zjeży się włos na głowie. 87
— Przyniosła pani dokumenty, o które prosiłem? — zapytał Howard. Z ulgą zmieniłam temat, co mówi samo za siebie, bo naprawdę nie marzyłam o tym, żeby rozmawiać o mężu i finansach. Na wyraźne życzenie mojego taty Gordon raz w miesiącu przeglądał ze mną nasze rachunki. Przedstawiał mi szczegółowy wykaz aktywów. Przyniosłam te wszystkie wykazy, jak również prowadzone przez niego księgi rachunkowe Galerii Hildebrandów. Wręczyłam Howardowi plik dokumentów, po czym wyprostowałam się elegancko i wzięłam filiżankę ze spodkiem. — O jakich dokumentach mówicie? — zainteresowała się Nikki. — Nie zaprzątaj sobie ślicznej główki — powiedział. — Musimy omówić sprawy służbowe. Może więc zajmij się planowaniem przyjęcia? — Nie możesz mnie tak odprawić. — Przecież to sprawy służbowe, pączuszku. — Ach, kwestie prawne nieprzeznaczone dla moich uszu. — Westchnęła, wstała. — Czyli widzimy się na herbacie? — Tak, we wtorek. Podam ci przez telefon listę gości i wpadnę wcześniej, gdyby trzeba ci było w czymś pomóc. Nie wahaj się dzwonić, jakbyś miała jakieś pytania. Zerwała się i wybiegła z pokoju, pokrzykując na pokojówkę. Howard bite pół godziny przeglądał nad dwiema filiżankami kawy przyniesione dokumenty. — Kto wie o tym wszystkim? — zapytał. — Nikt. Przynajmniej taką miałam nadzieję. — Nikomu pani nie mówiła? — Nie. Poza Kiką, ale byłam pewna, że będzie milczała jak grób. — Świetnie. Wykorzystamy to, kiedy go znajdę. Jeżeli od razu nie zmięknie mu rura, zagrozimy, że wyciągniemy jego romans na światło dzienne. _ O nie! Tego nie może pan zrobić. — Niechże pani zrozumie, że nie mamy na niego żadnego innego haka. Przynajmniej na razie. Musimy udowodnić, że ukradł pani pieniądze. Bo formalnie rzecz biorąc, na razie tylko zginęły. — Tak czy owak, nie możemy niczego upubliczmać! — Niby, do diabła, dlaczego? — Panie Grout, liczę na pańską dyskrecję. Osiedle Pod Wierzbami nie może się dowiedzieć, że mąż... zadysponował moim majątkiem i uciekł z jakąś kobietą. — Przykro mi to pani uświadomić, słonko, ale on chyba właśnie na to liczy. Że będzie pani wolała zachować rzecz w tajemnicy, przez co wszystko ujdzie mu na sucho. Najpierw spróbujemy wedle pani życzenia. Ale jeżeli chce pani odzyskać pieniądze, powtarzam, niech pani nie liczy na czystą grę. Przyznam, że zakręciło mi się w głowie. — W porządku — powiedział. — Na początek wystarczy. Wstał, dając mi do zrozumienia, że powinnam już iść. W ostatniej jednak chwili obejrzał się na mnie i podniósł jedną z teczek. _ Podczas gdy ja będę rozpracowywał kolesia, proponuję, żeby pani postawiła na nogi tę swoją pieprzoną galerię sztuki. Niechby zaczęła przynosić zysk albo przynajmniej wyszła na zero. Wyprostowałam się w krześle. — Jak to? — Nie stać pani na takie wyrzucanie kasy w błoto. A nikt przy zdrowych zmysłach by jej teraz nie kupił. Zresztą każda sprzedaż na tym etapie komplikowałaby tylko sprawy. Może więc lepiej rozkręcić interes, żeby zarabiała. Musiałam zrobić równie zdumioną minę jak Nikki, kiedy zaczęłam omawiać odpowiednie napoje, które można podać, zapraszając gości rano na herbatę. — Niech pani zaprosi jakiegoś artystę, pani Ware. Urządzi wystawę. Zadba o dochód. Już nawet nie stać pani na odpisy podatkowe. HO
— Mam artystów. — Ale sprzedają się za bezcen. Fakt. — Niech pani znajdzie kogoś wartego grzechu. — Pomyślał chwilę, po czym ryknął: — Nikki! Jak się nazywa twórca tej rzeźby, na którą kazałaś mi wywalić fortunę? No wiesz, ten pedryl z gejowskim nazwiskiem. Nikki zajrzała do nas. — Sawyer Jackson? Przypomniała mi się rzeźba w holu. — O właśnie — podchwycił Howard. — Gdzie on ma pracownię? Nikki podała adres w złej dzielnicy. — Ale nie lubi gości, bardzo chroni swoją prywatność. Zresztą nie urządza wystaw. Chyba ostatnio głównie coś buduje. — Co takiego? — zainteresował się Howard. — Boja wiem? Podczas naszego ostatniego spotkania więcej mówił o budowie niż o sztuce. I proszę cię, Howardzie, nie nazywaj go pedrylem, bo to nieładnie. — Pączuszku, podaj Fredę jego adres i numer telefonu. — Spojrzał na mnie. — Jeżeli uda się pani przekonać niewy-stawiającego artystę, żeby urządził u pani wystawę, to wywoła nie lada poruszenie. Taka wystawa mogłaby zatamować wykrwawianie się Galerii Hildebrandów. Nikki ujęła się pod boki. — Ale, Howardzie... — Serce moje, już ty się o nic nie martw. Głowę daję, że Fredę Ware oczaruje twojego pedalskiego kolegę. — Uśmiechnął się do mnie krzywo. — Tylko niech go pani nie wystraszy ani nie zrazi docinkami. Też coś! Parsknął śmiechem. — Staję o zakład, że mało kto potrafi nakłonić drugą osobę do spełnienia swojej prośby tak jak pani. Nic dodać, nic ująć. Ten człowiek znał się na rzeczy. 43 Sawyer Jackson wprawdzie odmawiał wszystkim, ale Howard zdążył się zorientować, że ja stanowię osobną kategorię. Na pewno, kiedy zadzwonię, artysta zmieni swoje plany. Skoro ziarno zostało zasiane, a ja zobaczyłam pracę tego twórcy, miałam zamiar do niego zadzwonić. — Znajdź tylko numer, Nikki — poprosił, zanim przeszył mnie spojrzeniem. — Niech pani do niego zadzwoni, coś wymyśli i pójdzie z nim porozmawiać. Zorientujcie się, jaka wystawa przyniesie trochę kasy. Tymczasem ja się zajmę papierami. Kiedy wstałam, uśmiechnął się do mnie. _ Czyli ma pani dla odmiany coś do roboty. Spojrzałam mu w oczy, aż zniknął ten jego pogardliwy uśmieszek. Nie miałam jednak zamiaru zniżać się do jego poziomu. — Doceniam pańską pomoc, panie Grout — powiedziałam tylko. — Proszę mnie zawiadomić, kiedy dowie się pan czegoś nowego. Wyszłam z jego częściowo imponującej rezydencji, wsiadłam do samochodu, zacisnęłam swoje piękne palce na kierownicy i zastanowiłam się, w co też (do diabła, jak nie omieszkałby dodać Howard Grout) się wpakowałam.
Rozdział 8 Natychmiast po powrocie do domu zadzwoniłam do owego rzeźbiarza, żeby umówić się na obejrzenie jego prac. Kiedy zobaczyłam dzieło Jacksona w holu Groutów, nie wątpiłam, że będzie miał imponujące portfolio. Zawsze jednak byłam zdania, że nie tylko dobra sztuka tworzy wielkiego artystę. Chciałam go poznać, żeby sprawdzić, jak wygląda i jak się prezentuje. Nie musiał koniecznie być przystojny. Mogłabym też pracować z gejem, byle oczarował co zamożniejszych mieszkańców Willow Creek, żeby kupili beaucoup jego prac. Jeżeli mieliśmy zatamować wykrwawianie się, wedle określenia Howarda, Galerii Hildebrandów, wystawiający u mnie artysta nie mógł się zbytnio obnosić ze swoimi gejowskimi skłonnościami. Natomiast szczypta gejowskości działała na kobiety jak magnes. Zwłaszcza u tak notorycznie chimerycznego twórcy jak Sawyer Jackson. Zdjęłam sweter, który odebrałam od pokojówki, podeszłam do biurka i wybrałam podany mi przez Nikki numer. Odczekałam kilka dzwonków. Po dłuższej chwili zrozumiałam, że nikt nie odbierze, nawet sekretarka automatyczna. Wprawdzie nie jestem miłośniczką tych urządzeń, ale kto w tych czasach i w tym wieku nie ma pokojówki albo przynajmniej poczty głosowej? 92
Przekonana, że musiałam się pomylić, wybierając numer, ponowiłam próbę. Tym razem sekretarka automatyczna włączyła się po dwóch bodajże dzwonkach. Widocznie ktoś ją musiał włączyć w czasie, kiedy ponownie wybierałam numer. W każdym razie usłyszałam w słuchawce nagraną wiadomość. „Pracuję. Proszę zostawić wiadomość. Jeżeli będę mógł, oddzwonię". Jeśli ten człowiek jest tak oschły jak jego wiadomość, to na pewno nie sprzedam ani jednej jego pracy — przynajmniej podczas wystawy, na której się pokaże — nie pojmowałam również, jak Howard Grout mógł uważać, że ten artysta postawi znów Galerię Hildebrandów na nogi. Inna sprawa, że Howard nie miał zielonego pojęcia o dobrych manierach. Nie mogłam jednak zapomnieć doskonale oddanych zagłębień ciała w marmurowej rzeźbie dłuta Sawyera Jacksona. Rozległ się sygnał. „Mówi Fredericka Hildebrand Ware z Galerii Hildebrandów. Dzwonię, ponieważ rozważam zorganizowanie wystawy pańskich prac w swojej galerii. Chciałabym porozumieć się z panem w dogodnym dla pana terminie. Proszę o telefon". Ledwo zdążyłam podać swój numer, maszyna mnie rozłączyła. Miałam jednak większe zmartwienia. Bardziej palącym problemem była teraz dla mnie szybko zbliżająca się herbata i znalezienie grona członkiń klubu, które na nią przyjdą. Planując wprowadzenie Nikki do grona najbliższych koleżanek, zatelefonowałam najpierw do mamy. Może na początek nie zaproszę przyjaciółek, lecz kilka pań z nieco niższych sfer, które odegrają rolę króliczków doświadczalnych. Skoro mam dokonać cudu, muszę zbadać teren, sprawdzić, jak te kobiety zareagują na moje porwanie się z motyką na słońce. Z pewnością mamę niełatwo będzie przekonać, ale w końcu mnie urodziła, może więc choćby dlatego zechce mi pomóc. Ponadto nikt tak jak Blythe Hildebrand nie mógł pomóc mi pokryć patyną szacowności całe to ryzykowne przedsięwzięcie. 44
Wybrałam jej numer. — Mama? — To ty, Fredericko? — Czy ktoś jeszcze nazywa cię „mamą"? — Sarkazm nie tylko nie przystoi damie, ale po prostu jest nie na miejscu. Myrna właśnie mnie czesze i spryskiwała mi lekko lakierem włosy, kiedy podnosiłam słuchawkę, dlatego ledwo słyszałam. Po pierwsze, w określeniu „lekko spryskiwała" kryło się kłamstwo (bo o lekkości nie było mowy), a po wtóre, mama tak mawiała, kiedy fryzjerka lakierowała jej włosy Aqua Netem. Blythe Hildebrand należała do ostatnich mieszkanek Teksasu, które nadal co tydzień czeszą się u fryzjera. Rzeczony lakier utrzymywał jej fryzurę przez całe siedem dni. Poza tym musiała bardzo pilnować się we śnie. Podejrzewałam, że mama przez całe dorosłe życie nie przespała z tego powodu smacznie ani jednej nocy. Kiedy powiedziałam jej o herbacie u Nikki, natychmiast odparowała: — Kochanie, przecież ona nie należy do naszej sfery. Nie ma mowy, żebyśmy ją mogły przyjąć. Moja mama nie do końca wyznaje maksymę, że „wszyscy ludzie rodzą się równi". — Mamo, wierz mi, że Nikki zawsze miała wdzięk. — Klubu Kobiet nie interesuje wdzięk, Fredericko. Interesuje nas dobre pochodzenie, które daje korzyści całej grupie. Dobre rodziny, dobre koneksje, dobre darowizny, które pozwalają nam spełnić mnóstwo dobrych uczynków. Zupełnie jakbym słyszała siebie, a przecież nie to chciałam usłyszeć. — W takim razie zrób to dla mnie, mamo. Argument emocjonalny wyraźnie ją zaskoczył. — Przyjdź do niej na herbatę — poprosiłam. — Nie musisz pochwalać mojego kroku, ale byłoby mi miło, gdybyś wsparła rodzoną córkę. 94 — Wesprzeć córkę w jej fanaberii? — Westchnęła ciężko do telefonu. — Dlaczego ty mi to robisz? W sytuacjach krytycznych zachowuję zimną krew, dlatego nie zamierzałam jej wyjawiać prawdy. — Uważam, że klub potrzebuje świeżej krwi. O dziwo, mama się roześmiała. — Wątpię — powiedziała. — Ale zgoda, przyjdę. Mama nigdy nie nalegała na prawdę, jeżeli podejrzewała, że nie przypadnie jej do gustu, przynajmniej w sprawach dotyczących mnie. Często kierowała się znanym porzekadłem „Nie pytają, nie mów", żeby nie czuć się w obowiązku robić czegoś, do czego nie będzie miała przekonania. Motto lepiej zdawało egzamin u mamy niż w wojsku. — W najgorszym wypadku — dodała — będę miała pretekst, żeby zobaczyć ten ich szkaradny dom. Mama była snobką, co gorsza, nieprzejednaną. Można by sądzić (jak uważano powszechnie), że pochodzi ze starej dobrej, majętnej rodziny. Nic bardziej mylnego. To mój tata wniósł do rodziny tak zwany stary rodowy majątek. Innymi słowy, najgorsi snobi to snobi świeżego chowu. Mamy wersja dotycząca poznania ojca brzmi następująco: — Od pierwszej chwili twój ojciec zagiął na mnie parol. Poznaliśmy się w stołówce Uniwersytetu Willow Creek — pomija drobiazg, że wydawała tam jedzenie, a nie jadła — i po przywitaniu zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia. Zapytana o spotkanie z rodziną ojca, opowiada, jak wszyscy ją uwielbiali. Jego rodzice nie żyją, ale na jej nieszczęście, siostra mojego taty żyje i podaje zgoła inną wersję. Wedle wyjaśnień ciotki Cordelii rodzina Hildebrandów od początku znielubiła synową. Moi dziadkowie dali jej do zrozumienia na milion sposobów, że nie jest mile widziana, co, jak twierdzi ciotka, tyleż bawiło mojego tatę, co doprowadzało do szału mamę. Kiedy tata zdecydował się przedstawić mamę rodzicom, zaprosił ją do ich rezydencji w uliczce odchodzącej od placu 45
Hildebrandów, na wschód od szosy prowadzącej do Willow Creek. Był to rozłożysty dom w wiktoriańskim stylu z werandą biegnącą dookoła domu i zielonymi trawnikami porośniętymi gdzieniegdzie wierzbami. Tego dnia mama dołożyła starań, żeby ładnie wyglądać. Specjalnie na tę okazję kupiła sukienkę u JC Penneya: falującą, jaskrawą, w wielkie czerwone róże, z paskiem i rozkloszowaną, wirującą spódnicą. Do niej kupiła czerwone szpilki (w kolorze zarezerwowanym dla kobiet najniższego stanu), torebkę pod kolor, nowe rękawiczki i biały kapelusz ze sztuczną czerwoną różą przypiętą do wstążki. Całość nie tylko raziła kiczowatością, lecz również pozostawała w jawnej sprzeczności z prostymi strojami z dobrych materiałów ozdobionymi dyskretnymi perłami, gustownymi broszami i kameami z kości słoniowej noszonymi przez kobiety Hildebrandów. Kwiecista suknia mamy unosiła się wokół jej łydek w aurze wyzywającej niestosowności niczym zapach spalonej jajecznicy, który wisi w powietrzu jeszcze wiele godzin, chociaż patelnię dawno zestawiono z gazu. Ciotka nie powinna mi tego opowiadać, co zresztą sama przyznała. Mimo to pociągnęła wątek dalej. Pochwaliła mamę, że szybko się uczy, bo już nigdy potem nie włożyła tak jaskrawej, kwiecistej sukni. Z czasem znakiem firmowym mamy stały się skromne kostiumy, niskie obcasy i kosztowna, aczkolwiek utrzymana w dobrym tonie, biżuteria — słowem, uosabiała przedstawicielkę majętnego rodu z tradycjami. Ale to dygresja. Babcia Hildebrand, kobieta stanowcza, sprawowała rządy silnej ręki, z wyłączeniem mojego taty, jedynego Hildebranda, któremu niestraszny był jej żelazny charakter. Tego dnia babcia zaprosiła kolejną, jak jej się zdawało, podfruwajkę taty do saloniku od frontu. I przeżyła zaskoczenie życia. Ciotka Cordelia i wuj Robbie z żoną usiedli z nimi do herbaty Siedzieli w eleganckim, wysokim pokoju, wśród pięk 96
nych draperh, nadmiernie zagraconym meblami. Pokojówka w uniformie wniosła tacę, ale ku zaskoczeniu mamy Felicia Hildebrand sama nalała gościom herbaty. _ Powiedz nam, kochanie - zwróciła się do niej, wręczając jej roztrzęsioną ręką filigranową filiżankę - z której części Teksasu pochodzisz? — Z Dallas. — Z Highland Park? Płonne nadzieje! Highland Park stanowiło enklawę starych pieniędzy, a zarazem jedną z nielicznych uznawanych przez Felicię Hildebrand dzielnic. . . . . , ^,,QC - Nie, proszę pani. Pochodzę z małej mieściny pod Dallas zwanej Bursendlle. . Nie ujęła tą odpowiedzią babci. W saloniku powiało niestosownością. Mama zawsze była bystra, toteż na pewno bardzo się speszyła. Z pewnością spąsowiała na twarzy pod kolor roz na sukience od JC Penneya. - W takim razie z jakiej pochodzisz rodziny, kochanie/ Aż dziw, że moja mama nie wymyśliła na poczekaniu jakiegoś kłamstwa. Może zresztą wymyśliłaby, idąc do Hildebrandów, gdyby tata ujmując jej twarz w swoje silne ręce, nie przysiągł, że jej rodzice pokochają ją tak samo jak on. Do dzisiaj mama obstaje uparcie przy swoim, że tak właśnie ją kochali. . . ,.• Opowiedziała wtedy Hildebrandom o swojej rodzinie -Daisy Jane, Wilmoncie Pruittcie i ich ośmiorgu dzieciach. Daisy Jane i Wilmont Pruitt mieli ośmioro dzieci. Zakrawa to na ponury film z doby wielkiego kryzysu, ale to prawda. Z każdą chwilą atmosfera w saloniku gęstniała. W końcu podwieczorek dobiegł końca, a moja mama opuszczała zapewne dom przyszłych teściów z poczuciem, że me poszło jej najgorzej. Ale byłoby to za proste. t Tata nie chciał tego tak zostawić i musiał opowiedzieć własną wersję zdarzeń (przysięgam, że ożenił się z moją mamą tylko po to żeby doprowadzić do szału rodzoną matkę). Moja mama 46
usiłowała go powstrzymać, ale nikt jej nie poparł. Thurmond Hildebrand wdał się w szczegóły, a mama najchętniej zapadłaby się pod ziemię na wzmiankę, że pracowała na studiach jako kelnerka. Jego matka wysłuchała na pozór niezrażona. Wstała, podziękowała mojej mamie za wizytę. Wszyscy już się rozchodzili, ale ciocia chwilę się jeszcze ociągała, gdy więc moja mama była już prawie za drzwiami, ciocia usłyszała słowa Felicii Hildebrand: — Mylisz się, jeśli się łudzisz, że możesz tak wejść do naszego grona i zawrócić mojemu synowi w głowie, żeby cię przy sobie zatrzymał. W tym momencie opowieści ciocia Cordelia, zawsze świadoma, do kogo mówi te słowa, miała na tyle przytomności, żeby złapać mnie za ręce i dodać: — Chociaż pan Bóg z pewnością owego dnia nad nami czuwał, bo w przeciwnym razie nie przyszłaby na świat nasza najukochańsza Fredericka. Kiedy ciotka zapewniła mnie o miłości Hildebrandów — którą, nawiasem mówiąc, bardzo surowa babcia też zawsze pozwalała mi odczuć mimo stosunku do mojej mamy — dochodziła do najbardziej mrożącej krew w żyłach części opowieści. Opowiadała, jak Felicia Hildebrand wyszła do holu, gdzie czekał mój tata i oznajmiła mu, że na proszonym obiedzie, który wydawała w sobotę wieczór, posadzi go obok Roslyn Lindsay. Zgodnie z jej oczekiwaniami, czego nie omieszkała dodać, powinien pojechać po tę pannę z bardzo dobrej rodziny i przywieźć do nich. Powiedziała to kategorycznie, głosem nieznoszącym sprzeciwu. Wtedy mój tata ogłosił wielką nowinę. — Mamo, z całą pewnością nie pojadę po Roslyn na twój obiad ani nie będę siedział obok niej. — Thurmondzie, to nie podlega dyskusji. Babcia wpadła najwyraźniej w tak srogi gniew, że wszyscy, poza moim tatą cofnęli się o krok. — Pojedziesz po Roslyn i nie wracajmy, proszę, więcej do tematu. 47
— Oj, mamo, mamo, mamo — powiedział z uśmiechem świadczącym o tym, jak dobrze się bawi. — A zdawało mi się, że unikasz niestosownych sytuacji za wszelką cenę. — Cóż to ma niby znaczyć? — Mamuniu kochana. — Nie znosiła, gdy się tak do mej zwracał. — Co by powiedziały twoje zacne koleżanki z Klubu Kobiet, gdybym towarzyszył przy obiedzie jednej kobiecie, będąc mężem innej? Ciotka Cordelia klnie się, że babcia omal nie dostała zawału i nie padła na piękną drewnianą posadzkę. Ale Felicia Hildebrand nie upadłaby tak nisko. Nawet nie przytrzymała się krzesła. Jak przystało osobie dobrze urodzonej, wstała, obrzuciła moją mamę lodowatym spojrzeniem, a w końcu zwróciła się do taty. — Ani nie jesteś katolikiem, ani nie jesteś pozbawiony środków. Albo więc znajdziesz sposób, żeby rozwiązać to małżeństwo, którym okryłeś hańbą nie tylko siebie, lecz również dziedzictwo swojej rodziny, albo stracisz wstęp do tego domu. — Po raz ostatni spojrzała na moją mamę. — Wybór należy do ciebie. Ciotka zawsze kończyła tę historię melancholijnym pociągnięciem nosem, po czym dodawała, że tata wprawdzie dokonał wyboru, lecz w końcu jego matka — „wierz mi, anioł, me człowiek" — uległa. Przynajmniej pozornie. Babcia do śmierci nie utrzymywała najlepszych stosunków z moją mamą, chociaż córka Daisy Jane i Wilmonta Pruitta zaszła wysoko w hierarchii Klubu Kobiet. Blythe Pruitt Hildebrand przejęła dobre maniery i ogładę od mojej ciotki i babki, aż stała się wyrzutkiem we własnej rodzinie w Burserville. Stała się tak szacowna, że czasem zastanawiałam się, czy aby nie przepisała w głowie własnego życiorysu, dopóki sama nie uwierzyła w fikcję. W każdym razie miałam nadzieję, że mama wesprze mnie przy wprowadzaniu Nikki Grout do Klubu Kobiet Willow Creek i że nie stanie się moją najbardziej zagorzałą przeciwniczką.
Rozdział 9 W ciągu najbliższych dni wielokrotnie dzwoniłam do owego rzeźbiarza, lecz nie oddzwaniał. Któregoś ranka, spędzonego na pracy z Kiką w ogrodzie, po powrocie do domu zastałam na sekretarce automatycznej taką wiadomość: „Mówi Sawyer Jackson. Nie jestem zainteresowany wystawą, proszę więc przestać do mnie wydzwaniać". Nie mogłam uwierzyć, że ten tres arogancki artysta dał mi kosza. Przywykłam, że zarówno mężczyźni, jak i kobiety lgną do moich pieniędzy. Dziewczyna, która wyrosła w bogactwie, przyzwyczaja się do tego rodzaju zainteresowania. Jeśli dodać moją urodę i bezsporny wdzięk, stanowiłam istny magnes dla mężczyzn. Do tego dochodził mój fantastyczny charakter, rozpoznawane powszechnie dobre serce, dzięki któremu przyciągałam także kobiety. Nie miałam większych doświadczeń z gejami, ale doprawdy, któż by mnie nie kochał? Może tylko z wyjątkiem załganego, zdradzającego męża? Tylko z tego powodu nazajutrz rano obudziłam się i ubrałam w jasnobrzoskwiniową garsonkę, która podkreślała moją brzoskwiniową cerę, znalazłam podany przez Nikki adres i ruszyłam do garażu. — Dokąd się pani wybiera? — spytała Kika. 100 Przywdziałam wdzięk Scarlett 0'Hary i z niejakim przekąsem odparłam: — Żeby podbić serce artysty, moja droga. Już wiedziałam, że mieszka w złej dzielnicy, ale nie wiedziałam, że na samym jej obrzeżu. Kiedy minęłam tory kolejowe wyznaczające granicę South Willow Creek, omal nie wpadłam w grupę manifestantów, którzy wymachiwali transparentami z napisem: WIELKA KASA PRECZ. Przez chwilę nawet mi się zdawało, że wymachują nimi w moją stronę, zaraz jednak zrozumiałam, że protestują przeciwko pobliskiej budowie. Na jej terenie buldożery zdążyły się już uporać z kilkoma przecznicami, które na moje oko zasługiwały na zrównanie z ziemią Ominęłam tłum i zapuściłam się w wąskie uliczki wysadzane domami przypominającymi spłowiałe pisanki, które ogląda więcej osób niż Miss Teksasu podczas konkursu w bikini. South Willow Creek przypominało złe dzielnice wielu miast — pełne walących się budynków, obłażącej farby, nieskoszonych trawników, zabitych deskami okien. W końcu trafiłam pod właściwy adres i znalazłam się przed minihacjendą. Niewielką posiadłość okalał wysoki mur z bramą, która broniła doń wstępu. Na moje szczęście teraz stała otworem. Poczułam się jak w innym świecie. W środku dziedziniec pół na pół z terakoty w kształcie cegieł i świeżej zielonej trawy, na środku bulgocząca fontanna. Panował tam miły klimat dziewiętnastego wieku, który zupełnie nie pasował do wielkich rzeźb stojących tu i ówdzie dookoła. Im więcej prac tego artysty widziałam, tym bardziej mnie intrygował. Wysiadłam z samochodu, podeszłam do frontowego wejścia. Przy drzwiach nie było elektrycznego dzwonka, jedynie stary na sznurze. Pociągnęłam, dźwięk poniósł się echem po ścianach, odczekałam. Ponieważ nikt się nie zjawił, zadzwoniłam ponownie. Był początek marca, upał już stukał do wrót ziemi, wszędzie unosił się ostry zapach nagietków, kapryfolium i palonych w oddali ognisk. Środkowy Teksas słynie z drzew jadłoszynu, 48
który znakomicie nadaje się do palenia pod rusztem. Jeżeli ktoś was poczęstuje ogonem homara pieczonym na jadłoszynie, to siadajcie i szykujcie się, że zaraz zaśpiewacie „alleluja", bo jest boski! Chciałabym móc powiedzieć, że właśnie myśl o pieczeni na jadłoszynie pociągnęła mnie na tył domu, ale w rzeczywistości pchnął mnie tam upór. Przyznaję, że to moja niegodna cecha, którą staram się ukrywać. Obeszłam dom i znalazłam się na podwórku. Urzekło mnie to, co zobaczyłam: intensywny błękit nieba, zieleń trawy, rzędy idealnie zadbanych klombów, kamienne mury i rzeźby. Przypominało to lapidarium zarówno tradycyjnych, jak nowoczesnych prac. Mój zachwyt rósł. Za ogrodami stał kolejny budynek. Drzwi były otwarte, a ze środka nie dochodziły odgłosy pracy. Podeszłam na palcach po trawie (nie dlatego, żebym się chciała zabawić w panią detektyw Nancy Drew, lecz żeby nie zamoczyć w rosie mankietów jedwabnych spodni) i zajrzałam do środka. Dopiero po chwili mój wzrok przywykł do ciemności. I wtedy go zobaczyłam. Pierwsze wrażenie było nad wyraz dramatyczne. Rzeźbiarz stał przy drewnianym stole kreślarskim, ręce trzymał na szorstkiej powierzchni, głowę miał pochyloną, jakby się modlił, zrobił sobie przerwę z wyczerpania lub oddawał się medytacji. Nie widziałam w pobliżu śladów pracy, uznałam nawet, że tak go musiało zmęczyć nagranie burkliwej, niegrzecznej wiadomości na sekretarce automatycznej. — Dzień dobry! — zawołałam. — Pan Jackson? Wyprostował się i odwrócił do mnie. Chciałabym jedno wyjaśnić. Ów mężczyzna zdecydowanie podpadał pod kategorię „hańba", bo to haniebne, żeby marnowała się taka uroda. Stanowił idealny przykład swojego typu — wysoki, przystojny brunet o mrocznej urodzie, stanowczo niegejowskiej. Był trochę po trzydziestce, a określenia typu „mały", „chłoptaś" lub „pedał" w ogóle nie miały wobec niego zastosowania. Chociaż skąd ja właściwie miałam wie 49 dzieć, skoro w życiu nie poznałam geja, przynajmniej świadomie. Niezależnie od kategorii najzwyczajniej w świecie poczułam do niego pożądanie, chociaż nie chciałam się do tego przed sobą przyznać. Chyba jednak lepiej czuć pociąg do geja niż do heteroseksualisty, pomyślałam, skoro sama podlegałam pod kategorię „wciąż jeszcze mężatka". Po namyśle uznałam więc swoje pożądanie za jak najbardziej bezpieczne. Ciekawe. — Sawyer Jackson? — upewniłam się, bo nadal nie odpowiedział. Milczał jak zaklęty. Zmierzył mnie tylko wzrokiem od stóp do głów (nie zaszkodziłoby mu kilka lekcji dobrych manier), po czym oparł się rozłożystym barkiem o słup, jak gdyby brał udział w castingu na kolejnego mężczyznę Marlboro. Dżinsy opadały mu nisko na biodra, koszulę miał rozpiętą na pięknie rzeźbionym, nagim torsie (ileż to ja dostrzegłam w tak krótkim czasie), musiałam więc przypomnieć sobie, że mój artysta gustuje w mężczyznach. Mimo nieuprzejmej odpowiedzi nagranej na sekretarce automatycznej nie mogłam się doczekać chwili, w której wreszcie do niego dotrze, kim naprawdę jestem i zareaguje na mnie z całą mocą. Wiedziałam, że uchodzi za człowieka chimerycznego, ale któż mógł się oprzeć mnie, Fredę Ware? Omal się nie uśmiechnęłam, wyobrażając sobie, jak ten arogancki mężczyzna zawraca z obranego kursu, żeby mi sprawić przyjemność. — Kim pani, do diabła, jest? No dobrze, może jeszcze nie zawraca, ale szczerze wierzyłam, że podbiję serce, kogo tylko zechcę. Już miałam coś powiedzieć, lecz mi przerwał. — Proszę nie mówić. Zgaduję, że Fredericka Hildebrand Ware. Nie powiedział tego z oczekiwanym przeze mnie zachwytem. Bardziej z lekceważeniem. Wobec mnie, Fredericki Hildebrand Ware? 103
— Tak, to ja. Dzwoniłam... — Dziesięć razy. Nie odebrała pani mojej wiadomości? — Owszem, odebrałam. — I co powiedziałem? Nie lubiłam się wiercić, ale przestąpiłam z nogi na nogę. — Że nie jest pan zainteresowany. Odskoczył od słupa jak oparzony. Serce podskoczyło mi w piersi, ale zachowałam spokój. — Której części sformułowania, że nie jestem zainteresowany pani nie zrozumiała? Zanim tam przyjechałam, już wiedziałam, że uwielbiam jego twórczość. Miałam niemal pewność, że uratuję galerię, jeśli namówię go na wystawę u mnie. A kiedy teraz patrzyłam na to połączenie arogancji z boskim wyglądem, co zaintryguje moją klientelę, wiedziałam, że muszę go zdobyć. — Nie rozumiem — powiedziałam. — Jak może pan nie chcieć wystawy? — Po prostu nie chcę. Ani u pani, ani nigdzie indziej. Nie może pani tego pojąć? — Szczerze mówiąc, pojmuję tylko drugą część: „ani nigdzie indziej". Może mi pan wytłumaczy pierwszą. Ściągnął ciemne brwi. Szukałam gorączkowo odpowiednich słów, żeby go przekonać. Wystawa prac Sawyera Jacksona pokaże go światu, a mnie zapewni dużo pieniędzy, tak bardzo mi potrzebnych. ' — Chyba pan nie rozumie, jak mogę rozkręcić pańską karierę, panie Jackson. Zresztą, co za sens być takim chimerycznym artystą? Nie miał najweselszej miny, chociaż tym razem, kiedy miał otworzyć usta, to ja mu przerwałam. — Mogę przekształcić pana z autora rzeźby stojącej obok kiczowatego portretu Elvisa w holu Howarda Grouta w twórcę podziwianego w całych Stanach. Znów chciał coś powiedzieć, ale jeszcze nie skończyłam. — Urządzę panu wystawę, dzięki której zauważą pana 50 najbardziej wpływowi ludzie w branży. Zaproszę krytyków sztuki, fachowych dziennikarzy, a nawet senatorów, kongres-menów i przedsiębiorców. — Nagle przyszła mi do głowy pewna myśl. Zawahałam się, ale brnęłam dalej, bo chciałam pokazać się z postępowej, nowoczesnej strony. — Może pan zaprosić, kogo pan zechce. Sympatię, przyjaciela... chłopaka, wedle życzenia. Wprawdzie bohater wieczoru z mężczyzną u boku mógłby być nie do przełknięcia dla moich przyjaciół (gej to jedno, ale dwaj homoseksualiści na randce to coś zupełnie innego), ale może coś wymyślę za jego plecami. Na przykład powiem, że są braćmi, kuzynami albo, jeszcze lepiej, że przyszedł z agentem. Ja to mam genialne pomysły! Mój Boże, byle się nie trzymali za ręce. Kiedy stałam w progu tego niewielkiego budynku, tak mnie poniosło na myśl o wielkim sukcesie, w przypadku pozyskania tajemniczego Sawyera Jacksona, że dopiero po chwili go zauważyłam. Dosłownie w kilku krokach znalazł się przy wejściu. Trudno powiedzieć, że miał serdeczną minę, ale ja obdarzyłam go promiennym uśmiechem. — Zobaczy pan, panie Jackson, że to będzie rewelacja. I co pan na to? Umowa stoi? Zatrzasnął mi drzwi przed nosem. Patrzyłam na wysłużone drewniane deski, nie pojmując, co się stało. — Rozumiem, że chce pan to przemyśleć — zawołałam przez drzwi. Mimo że odpowiedź była stłumiona, usłyszałam ją bardzo wyraźnie. — Proszę stąd iść. Osłupiałam. Chociaż pofatygowałam się do jego domu (dodam, że w złej dzielnicy), przedstawiłam się i wyjaśniłam, co mogę dla niego zrobić, ja, Fredę Ware, nie wzbudziłam w nim zainteresowania. Co z nimi wszystkimi ostatnio było nie tak?
Rozdział 10 Niezależnie od moich oczekiwań co do petite soiree Nikki przyznam, że mnie zaskoczyła. Herbatka zaczęła się już niefortunnie, kiedy po przyjściu do Pałacu Groutów zobaczyłam Nikki ubraną zgodnie z moją sugestią. Musiałam zrobić wielce stropioną minę. — Przecież mówiłaś, że mam mieć kokardy i perły _ wypomniała mi. Powinnam była udzielić bardziej szczegółowych instrukcji i dodać takie określenia, jak: „dyskretne", „gustowne" albo najzwyczajniej „małe". Nikki miała na sobie: 1. białą sukienkę w wielkie czerwone kwiaty (nie tak znów różną od kwiecistej porażki mojej mamy sprzed kilkudziesięciu lat) i największą czerwoną kokardę, jaką widziałam w życiu (pominąwszy kokardę zawiązaną na nowym samochodzie zaparkowanym w Boże Narodzenie na podjeździe), udrapowaną na lewym biodrze w stylu lat osiemdziesiątych na wzór Lindy Evans z Dynastii, 2. kilka sznurów pereł wielkości kulek gradowych zawiązanych na szyi tak ciasno, jakby ją zaraz miały udusić, 106 3. sklejone tuszem, nierozczesane sztuczne rzęsy w stylu prowincjonalnej Tammy Faye Baker, 4. jaskrawe rumieńce klauna, na domiar złego błyszczące (co uchodzi tylko na wieczór), 5. gołe nogi (nawet nie podejmuję się wyjaśniać, jak gorszącym uchybieniem jest brak rajstop), 6. sandały z samych rzemyków (przyznaję, że na początku marca w środkowym Teksasie jest cieplej niż w wielu zakątkach kraju, ale sandały nadają się wyłącznie na koniec wiosny i na lato. Jedyny wyjątek stanowią satynowe wieczorowe sandały z zakrytymi palcami, zapinane z tyłu — broń Boże japonki — noszone do wieczorowych sukni), 7. na dobitkę białe. (Jak to możliwe, aby ktoś jeszcze w tym kraju nie wiedział, że biel nosi się tylko między Wielkanocą a wrześniowym Dniem Pracy. I nie ma od tej reguły żadnych, ale to żadnych odstępstw. Można by to uznać za prawo w Teksasie, z pewnością obowiązujące w Klubie Kobiet Willow Creek, niestety karane od pierwszej chwili odrzuceniem). — Ojej, wyglądasz... zupełnie jak nie ty. — Zdobyłam się na entuzjazm, którego nie czułam. Nikki rozpromieniła się i okręciła dookoła. — Wiesz, że z wielkim trudem wymyśliłam strój z kokardami i perłami, którym mogłabym oczarować wszystkich, ale mi się udało. Wyobrażasz sobie? Trudno kluczyć meandrami aluzji, gdy ktoś zadaje ci pytania wprost, nawet tak łatwe jak „Wyobrażasz sobie?". Można zwyczajnie pominąć je milczeniem jako pytania retoryczne. Marzyłam o tym, żeby powiedzieć bez ogródek, co naprawdę 51
myślę o jej stroju (Wyglądasz jak tort urodzinowy dla piętnastolatki z South Willow Creek). Jednakże lata nauk dobrych manier wzięły górę, przezwyciężyłam impuls (co napawałoby dumą moją mamę) i powiedziałam: — Nie, prawie sobie nie wyobrażam. — Wiem! — Pogłaskała kokardę. — Przeszłam daleką drogę, odkąd mama kazała mi nosić ciuchy po innych dzieciach i łachy z lumpeksów. Już miałam spytać ojej mamę, ale ugryzłam się w język, bo w gruncie rzeczy nie chciałam nic wiedzieć. Marlenę Bishop widziałam tylko kilka razy. Raz, w wieku dziesięciu lat, pojechałam do ich domu, nasz szofer zawiózł mnie polnymi drogami do osiedla lichych przyczep kempingowych w nędznej dzielnicy Willow Creek. Okolica wprawiła mnie w osłupienie. U nas bydło mieszkało lepiej niż Nikki. Pojechałam wielkim czarnym cadillakiem, którym Rado woził mamę do miasta, bo mnie do szkoły zwykle podrzucał półciężarówką. Już wtedy miałam głowę na karku, poprosiłam więc Rada, żeby wysadził mnie przecznicę dalej i poczekał w sklepiku 7-Eleven, a nie przed domem Nikki, jak mu kazała moja mama. Kiedy odmówił, klnąc się, że mama ani chybi wygarbowałaby mu skórę, gdyby mnie posłuchał, uśmiechnęłam się tylko swoim słynnym uśmiechem i wspomniałam (z miną niewiniątka) o półlitrowej butelce whisky, którą trzyma w schowku, a zapewne wolałby, żeby mój tata się o niej nie dowiedział. Wysadził mnie przy 7-Eleven. Co i tak na nic się zdało. Moja niezapowiedziana wizyta nie została przyjęta najlepiej. Marlenę Bishop nie potrzebowała kolejnego dzieciaka na głowie (najwyraźniej obce jej były zasady mojej mamy głoszące, że dziecko powinno usługiwać matce, a nie odwrotnie) i odprawiła mnie po rozchwierutanych drewnianych schodach. Nikki wybiegła za mną z przeprosinami, tłumacząc, że nie ma taty do pomocy, dlatego mama jest wiecznie przemęczona, 52 opryskliwa i... Ale ja szłam, nie przystając, przed siebie. Tak byłam speszona całym zajściem, że zapomniałam o Radzie, który czekał na mnie w cadillaku. Dotarłyśmy na parking, gdzie Rado stał oparty o samochód i siorbał przez rurkę napój chłodzący. Nikki wystarczył jeden rzut oka na samochód i szofera w służbowej czapce, odwróciła się na pięcie i w te pędy uciekła, zahaczając dosłownie piętami o poplamioną, wymiętą sukienkę. W szkole żadna z nas nie zająknęła się o tym słowem. Znikła jednak swoboda Nikki w towarzystwie moim i Pilar. Kiedy weszłyśmy dalej, z ulgą odnotowałam widok lokaja we fraku i białych rękawiczkach, a z prawdziwym zachwytem przyjęłam dwie pokojówki w czarnych uniformach z białymi fartuszkami, uczesane schludnie w kok. Nawet jeśli do Nikki można było mieć zastrzeżenia, dom prezentował się idealnie. Z salonu przeszłyśmy do wykafelkowanego na biało saloniku, w którym stał kredens Ludwik XIV zastawiony eleganckimi tartinkami z ogórkiem, pastelowymi ptifurkami (przymknęłam oko na niefortunne litery G wyrysowane lukrem na górze) i srebrnym ekspresem do kawy. Obok pysznił się serwis do kawy z najlepszej porcelany. Jednakże piece de resistance stanowiła przepiękna srebrna waza na poncz, a w niej wyborna teksaska słodka mrożona herbata z pływającymi na wierzchu gałązkami mięty. Do tego srebrna łyżka wazowa i szklanki z rżniętego kryształu (zamiast porcelanowych filiżanek) na spodkach. Znam się na srebrze, od razu poznałam, że Nikki Grout podaje herbatę w srebrnej wazie Grand Baroąue Wallace'a. Dobrze urodzone panny z Teksasu odbierały edukację już w bardzo wczesnym wieku. Uczyły się chodzić, mówić i siadać poprawnie, następnie przechodziły do lekcji tańca oraz etykiety. Poznawały tajniki papeterii i pościeli, a co najważniejsze srebra i porcelany. Młoda dama z naprawdę dobrego domu dziedzi 109
czyła srebra w spadku. A jeżeli nikt jeszcze nie umarł i srebra były używane przez poprzednie pokolenia, w oczekiwaniu na spuściznę rodową mogła kupować dany wzór do kompletu. Do najbardziej popularnych wzorów należał Francis I Reeda i Bartona, zdobiony bogatą ornamentyką z owoców i liści, przemawiający do pań o wysokich aspiracjach. Teksaskie panny uczyły się takich szczegółów, że absolutnie nie należy łączyć Francisa I z Chantilly Gorhama, uroczego wzoru, który w tym zestawieniu wypadłby zbyt skromnie. I każda szanująca się dama wiedziała, że nie należy mieszać Stasbourga Gorhama z Butter-cup z tej samej fabryki. Nawet nazwy nie przystawały do siebie. Było więcej wzorów, a ja znałam wszystkie, ale w tamtym momencie zależało mi tylko na tym, żeby Nikki podała herbatę w najlepszych srebrach. Ważne, że używała prawdziwych sreber, a nie platerów. Platery zepsułyby cały efekt. Obok wazy stał porcelanowy serwis. Nie musiałam patrzeć pod spód, aby poznać, że urocze białe filiżanki z porcelany kostnej w drobne kwiatuszki pochodzą od Tiffany'ego. Pięknie rżnięte kryształy. Do tego białe lniane serwetki. Od razu wzrosły moje nadzieje, że herbata się uda. — Nikki, ślicznie wszystko przygotowałaś. — Bo zastosowałam się do twoich rad. Żadnych mimoz ani szampana. Zrobiła zawiedzioną minę, ale właśnie zadzwonił dzwonek. — Już czas! — Nikki, bawiąc się nerwowo perłami, wyglądała jak aktorka, która stara się wczuć w rolę. — No dobrze. Obiecuję, że nie nawalę. Jestem gotowa. Tyle że żadna z członkiń Klubu Kobiet Willow Creek, łącznie ze mną, nie była gotowa na szturm Nikki Grout na soiree intime. Pierwsze pięć zaproszonych pań zjawiło się punktualnie. Każda miała na sobie strój w pastelowym kolorze, a na szyi sznur pereł. Każda przeżyła wstrząs na widok kreacji Nikki, ale podobnie jak ja z uprzejmości nie skomentowała. 110 Przyszły też nasze bliźniaczki, jak je pieszczotliwie nazywano, Deena i Deandra Ducette. — Ależ wy rozkosznie wyglądacie razem! — zachwycała się Nikki. — Tworzycie komplet! Trafniej byłoby powiedzieć, że dbały o dopasowanie (co można uznać za plus przy urządzeniu wnętrza, ale nie w przypadku dwóch dorosłych kobiet, które powinny przestać tworzyć komplet lub dopasowywać się do siebie po skończeniu pierwszej klasy szkoły podstawowej). Zaprosiłam nasze bliźniaczki, bo wiedziałam, że gdybym zaprosiła tylko jedną, i tak wszystko powiedziałaby drugiej, czemu więc nie miałabym wykorzystać obu w swojej próbie generalnej. Ponadto były najbardziej uroczymi (a zarazem najbardziej naiwnymi) członkiniami, bo uwielbiały wszystkich. Po nich zjawiła się Mara Burkę. Była rok młodsza ode mnie, piękna (w pospolity sposób), inteligentna (aczkolwiek dobrze to ukrywała) i nigdy nie dokładała starań, żeby się dopasować do innych. Spodziewałam się wiele wywnioskować z jej stosunku do Nikki. Za nią 01ivia Mortimer z Leticią Godwin. Obie były seniorkami, które przez większość roku podróżowały u boku emerytowanych mężów. Gdyby coś poszło bardzo nie tak, ich częsta nieobecność w mieście minimalizowałaby ewentualne szkody. Moja mama jeszcze nie przyjechała. Przez chwilę rozważałam, czy nie zaprosić Pilar, ale nie miałam pojęcia, co teraz myśli o Nikki. Zresztą, jak wiadomo, nie przepada za mną. Chyba nasz konflikt zaczął się od sporu o nowy projekt, ale pogłębił się... a może powinnam powiedzieć, że narastał od lat. Zaczął się w liceum, kiedy zapisałam się do cheerleaderek, a ona nie. Otoczona przyjaciółmi zyskałam jeszcze większą popularność, a ona zaczęła spędzać przerwy obiadowe w sali konferencyjnej. Nawet później, na balu debiutanckim, na którym nie powinnyśmy rywalizować, też udało mi się ją prześcignąć. Chociaż tylko dlatego, że właśnie zaczęła studia w liberalnym stanie na Północy i wróciw 53
szy na bal zimą, straciła wygląd teksaskiej debiutancki Jej ojciec wzdychał (bo to przecież on musiał ją zaprezentować) i powtarzał: — Dlaczego nie możesz wyglądać bardziej jak Fredę Hil-debrandówna? Summa summarum uznałam, że nie najlepiej byłoby prosić Pilar o cokolwiek, co mogłaby uznać za przysługę Podczas herbatki dokonywałam prezentacji, starając się podsycać rozmowy Nikki z innymi członkiniami. Najpierw ze strony Nikki dochodził tylko szelest taftowej kokardy, bo bała się odezwać. — Nie przejmuj się tak — powiedziałam jej szeptem — Odpręż się. Poradziłabym jej, żeby była sobą, ale nie wiedziałam cóż by to mogło znaczyć poza przesadną wesołością i jarmarcznym strojem. Mozę nawet lepiej wypadała stremowana. Panie i tak bardziej interesowały się domem niż kobietą, którą przyszły poznać, ale dobre wychowanie nie pozwalało im poprosić o oprowadzenie. Ja natomiast zapowiedziałam Nikki, ze pod żadnym pozorem nie wolno jej pokazywać całego domu, na co przystała, aczkolwiek nie bez dąsów. Nie ryzykowałabym wyprawy, która mogłaby nas doprowadzić na tropikalną grecką wyspę albo do afrykańskiej sali safari i do pracującego w niej zawodowo człowieka. W południe sytuacja bynajmniej nie uległa poprawie. Zwykle taka herbata trwa godzinę. Mimo upływu pół godziny rozmowy nadal się nie kleiły. Co gorsza, nie zjawiła się jeszcze moja mama. Obawiałam się, że świadomie lekceważąc nasze spotkanie, usiłuje puścić jakąś aluzję. — Fredę — szepnęła nerwowo Nikki. — Co za koszmar" Zrob cos, bo widzę, że panie już chcą wychodzić Co mogłam zrobić? Przez te pół godziny więcej się nagadałam i nausmiechałam niż przez całe życie. Nie miałam jednak zamiaru rezygnować, zwłaszcza że musiałam znaleźć jeszcze pięć wprowadzających. 112 — Dobrze, zorientuję się, co można zrobić. — Dzięki! Poproszę Marię, żeby przyniosła jeszcze herbaty i tartinek ogórkowych. — Świetny pomysł. Podeszłam do Winifred i zapytałam o róże, które zgłosiła do corocznego konkursu w Klubie Ogrodniczym. Odpowiedziała mi zdawkowo. Z 01ivią i Leticią próbowałam omówić nowy wzór porcelany, który podobno miała wypuścić firma Tiffany & Co., ale zbyły mnie burkliwie. Zaczęłam nawet prawić niezbyt szczere komplementy naszym bliźniaczkom za toalety. Żadna z koleżanek nie połknęła jednak haczyka i nie podjęła rozmowy. W końcu rozruszała je Nikki, która wróciła w asyście pokojówek drepczących za nią trop w trop niczym dworki. Zapytała Marę o dziecko. Wystarczyło proste pytanie: — Ma pani dzieci? I zaraz Mara zaczęła się rozwodzić na temat swojego syna, który właśnie dostał się do programu dla najzdolniejszych w przedszkolu Brookdale. Nasze bliźniaczki zamieniły się w słuch, bo liczyły na to, że ich dzieci też będą niebawem ubiegały się o wstęp do tego ekskluzywnego przedszkola. A kto wiedział, że dzieci 01ivii i Leticii również odbierały wykształcenie w tych samych zacnych murach? Jedno pytanie zadane matce na temat nad wiek rozwiniętej pociechy spowodowało, że panie zaczęły się zachowywać niczym odnalezione po latach przyjaciółki. I wtedy nastąpiła rzecz niesłychana. 01ivia poprosiła gospodynię, czy nie mogłaby jej oprowadzić po domu. Zapytała wprost. Jakby to była najnormalniejsza prośba pod słońcem. — Kapitalny pomysł! — podchwyciła Leticia, unosząc kryształową szklankę mrożonej herbaty. — Oprowadź nas. Zdziwienie przyprawiło mnie o zawrót głowy. Nikki tak je rozkręciła, że naprawdę poczuły się jak przyjaciółki. A wszystko przez to, że poruszyła temat dzieci. — Jeśli rzeczywiście chcecie — powiedziała Nikki. 54
- n,mi, chociaż „ S*™™..nnego,jatp„dążyć •andety, „a jakie się nataf """'^ pra*™'ó» «ę przejmować, co kote„ J z 2Wlte'™1" Groutów. Zjadłam Iartink7„ 'i u zobacz
4
do słuchawki. '
^ta^"B°™1-'1*!' zaimponować sościom
„»T
? ' Z"pewne po żeby
•
™ P°n<»™e zaczął dudnić
Parne zJmiewT^ Ptaki
Z
^ * ^"^^my. Po.encja.na H^^SS^^f" f ? ^ Ja też, o dziwo z każHvm i . ę towarzyski sukces.
"Ig, Nie n^am S^^* ^
.i™„* ^ 2t a„* If? rdżowy dywan pod kolor. L chwde „o , ^ ^ maszynie Tl ' ' J !™ "aryehm,a , J^J^W cukrów,, ałe m
tatowy zym„dol
5P
am Slę
p
Z
ieŻ!
" zawirowała w
akb
s s
55 Panie jęknęły z zachwytu i weszły do środka. Nagle znalazły się w obcym świecie pełnym fatałaszków kupionych w takich sklepach, jak Dzika Frajda, Pikantny Skarb lub nawet Jarmark Cudów, bo żadna członkini Klubu Kobiet Willow Creek nie miała nic podobnego w swojej szafie. Wszędzie pióra, ozdóbki, koraliki, wieszaki pełne boa, cętkowanych wzorów, cekinowych bluzek i wysadzanych błyszczącymi kamieniami spodni. Jakiś przymus wewnętrzny kazał Nikki zarzucić sobie czar-no-brązowe boa na szyję. Zzuła tradycyjne białe sandały i włożyła ranne pantofle w lamparcie cętki. Nawet ja się roześmiałam. I nawet ja przyłączyłam się do zabawy, kiedy panie zaczęły przymierzać do swoich skromnych strojów boa z piór i naszywane cekinami szale. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, kiedy różowe pióra spływające po szyi łaskotały moją twarz. Czułam się wprost rozkosznie. Chociaż dysponuję tres bogatym słownictwem, „rozkosznie" nie należy do moich słów. Jednak właśnie tak się czułam. Nawet nie pomyślałam o mamie ani o Gordonie. Zrzuciłam eleganckie pantofle i wyszukałam sobie parę dziesięciocenty-metrowych szpilek. Włożyłam ogromny, miękki kapelusz z połyskującą wstążką i ledwo się poznałam w wielkich lustrach między stojakami pełnymi błyszczących ubrań. Uznałam, że wprowadzenie Nikki do klubu to jedno z moich naj sensowniej szych posunięć w życiu. Sensowne, odważne, zuchwałe. I nad wyraz niestosowne, co uprzytomniłam sobie chwilę później, w obliczu dwóch wydarzeń. Pierwszą o dziwo zresztą mniej dotkliwą, katastrofę wywołała jedna z bliźniaczek, kiedy wyciągnęła mały skrawek materiału. — Na miłość boską, Nikki, co to takiego? Apaszka czy... Słowa uwięzły Deandrze w gardle, bo ten materiał nie wystarczyłby, żeby zasłonić cokolwiek, nie mówiąc o dziwnych trokach, z którymi wyglądał jak maska na twarz. Nikki roześmiała się i spojrzała na Deandrę z rozbawieniem. 115
— Jaka apaszka, co ty wygadujesz. To dół mojego bikini Można by sądzić, że wyjęła do pokazania nieskazitelny pięcdziesięciopięciokaratowy brylant, tyle wzbudziła ochów Wszystkie ją obstąpiłyśmy, bo każda chciała zobaczyć. — Ale jak ty... jak zasłaniasz... I znów słowa uwięzły Deandrze w gardle. Nikki nie była taka wstydliwa. — Jak zasłaniam tam włosy? Z osłupiałej miny Deandry widziałam, że nie miała na myśli włosów. Nikki jednak nie zauważyła. — Nic prostszego! Robisz sobie zabieg brazylijski Z pewnością panie przeżyłyby większy wstrząs, gdyby którakolwiek z nich, poza Nikki i moi, wiedziała, co to jest brazylijski zabieg. — Co to takiego? — zapytała Deandra, mylnie sądząc, że znalazła się na bezpieczniejszym gruncie. — Depilacja woskowa. Jezuniu, jak to boli. Smarują ci woskiem cukrowym intymne części ciała, zdzierają i po włosach. Zostaje ci gładka brzoskwinka. Tym razem panie przeżyły wstrząs, zażenowanie i przerażenie, ze wdały się w taką rozmowę. Błyskawicznie wyparował dobry nastrój. Przedtem jednak w sam środek naszego balu przebierańców wkroczyła monarszym krokiem moja mama Wszystkie zamarłyśmy, gdy zjawiła się Blythe Hildebrand — Zmiłuj się, Fredericko. Czuję od ciebie alkohol. Czyżbyś
Rozdział 11
Jeżeli upadniesz na twarz, nie ma lepszego wyjścia, jak podnieść się, poprawić włosy i odejść z wyżej niż przedtem podniesionym czołem. Pod żadnym pozorem nie wolno się użalać ani tym bardziej przepraszać. Za żadne skarby nie wolno się przyznawać do potknięcia. W ten sposób obnażamy tylko swoją słabość, a słabość jest znacznie gorsza od błędu. Poza tym, jeśli trzymamy głowę wysoko i sprytnie obejdziemy własny błąd, większość osób szybko nam go zapomni.
Całe życie kierowałam się tą maksymą. Dlatego, kiedy moja mama weszła do tej ekstrawaganckiej garderoby, z szykownymi blond włosami, w popielatym bliźniaku i dobranej pod kolor spódnicy, w której wyglądała jak dama ze stali, nie mrugnęłam nawet okiem, chociaż zesztywniałam na myśl, że podochoco-nych pań nie rozweseliła magnetyczna osobowość Nikki, lecz wzmocniona herbata. — Mamo, bój się Boga, ależ ty dziś dramatyzujesz. Kolejna rada: za wszelką cenę idź w zaparte. — Wybacz, ale nie piłyśmy — dodałam. Inne panie zaczęły się, rzecz jasna, nagle rozglądać dookoła, jak gdyby dopiero teraz zauważyły, że są w czyjejś garderobie, 56
poprzebierane w fatałaszki niedozwolone w nasze, sferze Nie zabrakło im jednak refleksu. — Miałybyśmy pić od rana, Blythe? - wyraziła zdziwienie Ohvia. — Absurd. — Skrajny absurd - dodała szybko i zbyt głośno Leticia zeby ją wesprzeć. Zarzuciłam sobie różowe boa na ramiona. — Nikki, bal maskaradowy jesienią to świetny pomysł Gratuluję, że na niego wpadłaś. Zawsze warto ruszyć głową, jeśli ktoś chce stanąć na twardym gruncie, a znalazł się na śliskim. Na szczęście przytomność umysłu nie zawiodła również pozostałych koleżanek. — No właśnie, bal maskowy! Żal serce ściska na widok dorosłych kobiet zbitych w stadko na wzor skruszonych pensjonarek. Moja mama miała ogromny autorytet i władzę w klubie, której jego członkinie nie śmiały zlekceważyć. Gdy tylko cień wątpliwości zawitał na idealnie podmalowa-nej twarzy mamy, panie natychmiast skorzystały z okazji Nikt chyba me widział, żeby pięć przyzwoitych kobiet tak szybko zrzucało fatałaszki i umykało z pokoju, nawet bez słowa „dziękuję" rzuconego przez ramię. Wkrótce zostałyśmy na placu boju same: mama, Nikki Grout i ja, patrzące na siebie nawzajem. Miejsce wątpliwości na twarzy mojej mamy zajęła podejrzliwość. Przypomniałam jej jak kiedyś podejrzewała tatę o pijaństwo, gdy tymczasem on wracał z obory, gdzie doglądał narodzin cielaka. — Dobrze wiesz, że nie do końca możesz polegać na swoim węchu. — Też coś — odcięła się mama i z miną oburzonej despotki wymaszerowała z pałacu. Mimo wszystko uniknęłyśmy kompletnej katastrofy. Pałałam jednak gniewem na Nikki. Popełniła już niewybaczalny grzech podając wzmocnioną alkoholem herbatę, ale która szanująca 118 się kobieta decyduje się na depilację brazylijską i, co gorsza, porusza ten temat w towarzystwie? Jeżeli zakaz „nie będziesz goliła się powyżej kolan" zajmuje wysokie miejsce na liście rzeczy niedozwolonych, to co powiedzieć o zakazie „nie będziesz depilowała części intymnych". Sprawa była tak bardzo gorsząca, że żadnej porządnej kobiecie nie przyszłoby nawet do głowy umieścić taki zakaz na liście. _ Wszystko na nic — podsumowałam zwięźle i ruszyłam w stronę schodów. — Fredę! Przepraszam! — Pobiegła za mną. — Z nerwów straciłam głowę. Nie powinnam dolewać nic do herbaty. Nawet się nie zatrzymałam. Nikki nie pojmowała, że herbata zawiniła tu tylko częściowo. — Chciałam, żeby mnie polubiły! Przystanęłam, odwróciłam się. _ Nikki, kiedy ty wreszcie zrozumiesz, że im bardziej się starasz, tym mniej osób będzie cię lubiło? Zawsze za bardzo się starałaś. Aż się wzdrygnęłam na tak dobitnie postawiony zarzut. Swoją obcesowość mogłam złożyć tylko na karb wzmocnionej herbaty. — Fredę, nie jestem tak jak ty chodzącym ideałem. A zależy mi na tym, żeby się dostać do waszego grona. Na szczęście ugryzłam się w swój niewyparzony język, chociaż wiedziałam, że nigdy się nie dostanie do mojego świata. Postanowiłam umyć od tego ręce. Kiedy zeszłam po schodach, na dole w holu stał z groźną miną (zapluwając się niemal) Howard Grout. — Gdzie się, do diabła, podziali goście? — ryknął. Wtem zobaczył żonę zalaną łzami. — Co pani, do diabła, zrobiła mojej Nikki? Jego opiekuńczość znów dziwnie na mnie podziałała. Poczułam zazdrość i pustkę. — Nic nie zrobiłam, panie Grout. Niech pan ją raczej zapyta, co ona zrobiła. 57
Z tymi słowy czmychnęłam za drzwi i do domu, żeby móc poświęcić się bez reszty poprawianiu włosów. — Quepasó? - spytała Kika, kiedy po kilku godzinach znalazła mnie w sypialni. — Mam kaca. Wyrzuciła z siebie piskliwie kilka komentarzy naraz ale
tZ^1116 tłUmaCZył ^ SZybk°
ZWyMe
" Zrozumi^m
— W środku dnia? — To samo sobie pomyślałam. Druga moja myśl dotyczyła braku pomysłu, co robić dalej Nie wiedziałam, jak bez pomocy Howarda odnajdę męża .utracone pieniądze, żeby przy okazji całe Willow Creek nie dowiedziało się o mojej sytuacji. Ale co tam. Najważniejsze ze koniec z wprowadzaniem Nikki do klubu Nawet przyszło mi na myśl, że mogłabym zgłosić sprawę na policję, ale od takich myśli jeszcze bardziej rozbolała mnie głowa. — Muszę się napić kawy. — Jak do tego doszło? Kiedy już wszystko opowiedziałam (przy psykaniu na poły do drzwi^'^ m' m POły °bUrZ°nej Kikl)' ZadZW°nił dzwonek — Nie ma mnie w domu - powiedziałam pokojówce Po powrocie przebrałam się w elegancki biały peniuar z kryzą przy szyi i piękną różową satynową kokardą (w dopuszczalnych rozmiarach). Skuliłam się w swojej ekskluzywnej gośda 1 * CZCkałam' 32 Klka odPra™ Oproszonego Niestety, przyszedł Howard, który nigdy nie przyjmował odmowy do wiadomości. Nawet Kika nie potrafiła mu sprostać a może zawiniła jego nieznajomość hiszpańskiego? Dlatego me połapał się, że pokojówka nakłania go do wyjścia 120 — Wiem, że pani tam jest — ryknął z holu do góry, a jego tubalny głos poniósł się echem po schodach. Gdyby jeszcze dodał „Stello!", byłaby to scena żywcem wyjęta z Tramwaju zwanego pożądaniem, tyle że, excusez-moi, wyprana z pożądania. Kika zasypała go gradem doprawdy niewybrednych hiszpańskich epitetów, na co Howard tylko się roześmiał. — Krewka z ciebie dziewuszka. Stanęłam u szczytu schodów, przytrzymując peniuar pod brodą, w samą porę, żeby zobaczyć, jak Kika się rumieni. Zauważywszy mnie, ruszył po schodach. Wciąż miał na sobie garnitur, tyle że rozluźnił krawat, a spod nogawek błyskały mu lśniące buty kowbojskie ze skóry aligatora. — Proszę się zatrzymać — powiedziałam. Podniósł do góry ręce, aczkolwiek wyraźnie niechętnie. — Jak pani chce. Oboje wiemy, że trzyma mnie pani w garści. W garści? Skrzywiłam się. — Panie Grout, już powiedziałam pańskiej żonie, że to wszystko na nic. — Wiem, bo mi powtórzyła. Dlatego przyszedłem. Proszę, żeby to pani przemyślała. Przecież ona nie chciała źle. — Wiem, że nie chciała, co nie zmienia tego, że... po prosto nie pasuje do naszego klubu. Najwyraźniej alkohol jeszcze ze mnie nie wyparował. Sądziłam, że znów przybierze groźną minę. Tym razem jednak mnie zaskoczył. — Może z zewnątrz tego nie widać — rzekł pojednawczo — ale w środku, pod tymi wszystkimi piórkami, moja Nikki ma szczerozłote serce. A przecież zależy wam tam, w Klubie Kobiet, żeby pomagać bliźnim, prawda? — Owszem, ale... — Do diabła, Fredę. Niechże się pani nie odwraca teraz od niej plecami. Proszę jej dać jeszcze jedną szansę. — Przyjrzał mi się w taki sposób, że od razu zrozumiałam, dlaczego ten 58
ogorzały, kędzierzawy, baryłkowaty Teksańczyk wygrał tyle niemożliwych do wygrania spraw. — W imię dawnej przyjaźni — dodał. Czyli potrącił sentymentalną strunę. Działała na moją mamę i najwyraźniej teraz zadziałała na mnie. Musiał to wyczuć bo uśmiechnął się i pociągnął temat. — Może popełniła jakieś błędy, ale na pewno się podciągnie A oboje wiemy, że tylko pani może jej w tym pomóc. Chciał połechtać moją próżność. Podszedł bliżej. — Proszę wprowadzić moją Nikki do klubu. Da wam swój czas, pieniądze i czego wam tam, kobitki, potrzeba. Był sprytniejszy, niżby się mogło z pozoru wydawać bo najwyraźniej rozumiał, że czas, pieniądze czy „czego wam tam, kobitki, potrzeba" to nie wszystko, bo dodał: — Poza tym wpadłem na trop tego pani gnidowatego męża. Chyba pani nie chce, żebym teraz przerwał poszukiwania? Szach i mat. — Będziemy musiały jeszcze popracować, żeby nie robiła takich rzeczy jak... wzmacnianie mrożonej herbaty. Zaniósł się śmiechem, lecz zaraz się opanował. — Zrobi, co tylko pani każe. — Będę musiała poprawić jej maniery. — Jasne. Słowem „poprawić" ujęłam rzecz nader oględnie. Będę musiała wykorzenić nawyki wyniesione z dzielnicy przyczep usunąć nuworyszowskie pułapki i zrobić z niej damę. — Trzeba pani wiedzieć — dodał — że doceniając jej starania, opłacam prywatnego detektywa z własnej kieszeni Az się wzdrygnęłam. Dotarło do mnie, jak nisko upadłam. Pod względem finansowym stoczyłam się na dno. Po chwili wahania dodał: — A gdyby pani potrzebowała gotówki, zanim wszystko odkręcimy, chętnie pożyczę kilka kawałków. Niech pani prosi bez krępacji. 122 Pieniądze. Bez żadnego literowania, bez zbędnych ceregieli, zwyczajna potrzeba gotówki. Nic gorszego nie mogło mnie spotkać. Żeby taki grubianin proponował mi pieniądze! Spojrzałam mu z uśmiechem prosto w oczy. — Panie Grout, doprawdy ujmujący z pana człowiek. Ale dam sobie radę. Lada chwila w mojej galerii odbędzie się duża wystawa, która z pewnością odniesie ogromny sukces. — Czyli już pani wszystko załatwiła z tym gogusiowatym artychą? Szczerze mówiąc, nie. — Odbyłam z nim rozmowę podczas wizyty w jego pracowni. — To akurat nie było kłamstwem. — Kiedy już wszystko załatwię, dopilnuję, żeby dziewczęta z galerii wysłały panu i Nikki szczegóły. — Marzyłam o tym, żeby już sobie poszedł. — Proszę jej powiedzieć, że zadzwonię, żeby omówić pewne drobiazgi. — Uważam, że pani powinna zaraz do niej przyjść. — Jak to? Mój sąsiad bardzo się zmienił. Przestąpił niepewnie z nogi na nogę, a potem zalał mnie potokiem słów, z którego wyłowiłam takie określenia jak „kłębek nerwów" i „przestała nawet jeść". Zaczęłam odnosić wrażenie, że wini mnie za jej głodówkę. — Panie Howard, nie mam pojęcia, o czym pan mówi! — O Nikki, do cholery! Moja żona wpadła w depresję, a ja nie mogę siedzieć z założonymi rękami. — Po chwili jednak spuścił z tonu. Nie poznawałam go. — Jeżeli pani przyjdzie do nas i z nią pogada, zapewni ją, że wszystko jakoś się ułoży, to na pewno poprawi się jej humor. — Ja? Ale dlaczego ja? Westchnął tak donośnie, że zatrzęsły się schody. — Bo jest pani jej przyjaciółką. Przyznacie, że sytuacja stała się nad wyraz niezręczna. Oczywiście, że nie byłam jej przyjaciółką, ale żadne moje subtelne wymówki, sprowadzające się do odmowy, nie docie 59
rały do tego gruboskórnego człowieka. Ja zaś miałam na pewien czas serdecznie dosyć szczerości. — No dobrze. Tylko trochę się ogarnę przed wyjściem Zapewne chciałby, żebym wybiegła z nim w te pędy ale musiał zrozumieć, że kobieta mojego pokroju nie może wyjść bez odpowiedniego rynsztunku. — Ile to pani zabierze? Uniosłam brew. — Co najmniej godzinę. — Do diaska, kobieto, przecież nie wybiera się pani na bal do gubernatora. Jak gdyby do takiego balu można się było przygotować w godzinę! Paradne! - Skoro to dla pana za długo, niech sobie pan poszuka kogo innego. — Jasny gwint! Proszę się tylko pośpieszyć. Zszedł po schodach, trzasnął drzwiami. Kika stała na posterunku z wielce zafrasowaną miną. — Pani się wybiera, prawda? — spytała. Czyli nie miałam wyjścia. Słyszałam ten ton od urodzenia aczkolwiek zwracałam na niego uwagę tylko wtedy, kiedy mi odpowiadało. Tym razem uznałam, że mi odpowiada, bo mój adwokat poluje na mojego zaginionego męża. — Oczywiście, że się wybieram. Zawsze byłam dobrą sąSl£łQKĆ|.
Chyba prychnęła, znikając w korytarzu do kuchni Włożyłam jasnoróżową bluzkę w delikatną jodełkę wpuszczoną w różowe gabardynowe spodnie, do tego seledynowy jedwabny kardigan zarzucony na ramiona. Na szyi trzy sznury pereł (które obowiązkowo nosi się w nieparzystych liczbach) a na nogach eleganckie pantofle Ferragamo. Była to moja wersja pogodnego stroju. Wyglądałam ślicznie Poprosiłam Kikę o jeszcze jeden kosz jej specjałów i ruszyłam. Widok, jaki zastałam w Pałacu Groutów mógł mi obrzydzić śniadanie na cały tydzień. 60 — Chwała Bogu, że pani przyszła — ucieszył się Howard. Jedną ręką wziął kosz, nie bacząc na starannie ułożone wypieki, a drugą ujął mnie pod rękę. — Nikki jest na górze. Postawił kosz na podłodze, pociągnął mnie po schodach do jej sypialni, prawie wepchnął do środka. Sam jednak nie wszedł. Niemożliwe, że upłynęło tylko cztery lub pięć godzin od naszej niefortunnej herbatki, bo pokój wyglądał jak po huraganie. Pościel na olbrzymim łóżku leżała rozgrzebana, Nikki skulona pośrodku, w dresie nabijanym błyskotkami, tonęła we łzach. Chyba powiedziałam dobitnie, że nie okazuję uczuć, a tym bardziej łez. Włosy miała rozczochrane, wyglądała jak obraz nędzy i rozpaczy. Okręciłabym się na pięcie i wybiegła, ale chociaż nie chciałam przyznać, przypominała mi mnie samą po ucieczce Gordona z panną Myszką. Podeszłam, a po chwili wahania usiadłam na skraju łóżka. — Nikki,- kochanie, napijesz się herbaty? Nie pytałam, o co jej właściwie chodzi, bo nie chciałam wiedzieć. Moja misja polegała jedynie na tym, żeby poprawić Nikki humor. — Jak ci się podoba mój nowy strój? — zapytałam. Zapytałam tak przekonująco, że podniosła na mnie wzrok. — Co? — zapytała, jak gdybym mówiła od rzeczy. Wskazałam na siebie. — Właśnie kupiłam nowy komplet. Jak ci się podoba? Znów zaczęła chlipać. — Nawet nie umiem się dobrze ubrać. Twoje koleżanki mają mnie za białego śmiecia. Nie chcą mnie w Klubie Kobiet. Prawda, święta prawda. — To nieprawda, skarbie. — Moja herbatka zakończyła się klęską. Wszystkie panie zlekceważyły mnie, wychodząc, a Ołivia i Leticia ziały dosłownie nienawiścią. 125
Co racja, to racja. Wybiegając za drzwi, OHvia dała do zrozumienia, że nie poprze kandydatury Nikki. Leticia jej zawtórowała. Cała ta prawda wyłożona bez ogródek wydała mi się nad wyraz niezręczna. Sama się jednak wprawiłam w osłupienie, kiedy wzięłam ją za rękę. — 01ivia i Leticia mają kurze móżdżki. Kiedy nabierzesz trochę ogłady, znajdziemy mnóstwo kobiet w klubie, które cię pokochają. I wtedy zdarzyło się coś jeszcze gorszego. Spojrzała na mnie oczami jelonka Bambi lśniącymi od łez. — Tak uważasz? Howie obiecał, że mnie wyszykujesz. Naprawdę sądzisz, że się uda? Zanim zdążyłam odpowiedzieć, zalała mnie dosłownie jak zepsuty kran. Nie trysnęły jednak łzy, lecz słowa, zupełnie jakbyśmy znalazły się z powrotem w szkole. — Och, Fredę, tak się cieszę, że jesteś. Wierz mi, że nie mam do kogo gęby otworzyć. Kocham Howarda, ale to facet, dlatego nie rozumie moich obaw, że świat, w którym żyję, nie istnieje naprawdę. Jakbym któregoś dnia miała obudzić się i zorientować, że to tylko sen. Nagle trafiłabym z powrotem do przyczepy w South Willow Creek, dosłownie bez centa przy duszy Przysięgam na Boga, że nie tylko kasę kocham u swojego Howiego. Wierz mi, że to najlepszy mężczyzna w całym Teksasie. Bardzo go kocham. — Popatrzyła na mnie speszona, po czym dodała: — I on też mnie kocha. Wyobrażasz sobie, że kocha mnie tak wspaniały facet jak Howard Grout? Cała ta rozmowa zakrawała dla mnie na manewr psychologiczny. Nie chciałam poznawać tajników duszy Nikki ani jej uczuć. Trudno ją było jednak powstrzymać, ja zaś nie jestem aż tak samolubna, aby nie zdawać sobie sprawy, że gdybym wstała, tak jak mnie korciło, i wyszła, to by ją dobiło. — Wiesz co — powiedziałam najuprzejmiej, jak umiałam. — Nie przeceniajmy wagi rozmów. Najlepiej weź kąpiel. Zobaczysz, że od razu poczujesz się lepiej. 126 — Fredę. — Złapała mnie za rękę. — Muszę się dostać do Klubu Kobiet, po prostu muszę. — Nikki... _ Dziwne uczucie mieć pieniądze i nie móc zaprzyjaźnić się z innymi ludźmi, którzy też mają. — Zerwała się, usiadła po turecku na łóżku, przejechała wierzchem dłoni po twarzy, wbiła wzrok tępo przed siebie. — W pierwszym tygodniu kwietnia wydajemy olbrzymie przyjęcia dla ważnych osobistości. Wiem, że przychodzą tylko ze względu na pieniądze Howarda, i dlatego zachowują się sztywno. Gdybym należała do Klubu Kobiet, z pewnością odnosiliby się do mnie serdeczniej. Nie chciałam więcej słuchać tych jej żałosnych skarg. Ale wtedy powiedziała coś jeszcze i cała energia uszła z niej z sykiem jak powietrze z przekłutego balonu. — Zupełnie jakbym trwała w zawieszeniu między dwoma światami, a nie należała do żadnego. Ludzie z South Willow Creek już mnie znielubili, bo się dorobiłam. Twierdzą, że zadzieram nosa. Westchnęła, a ja, nie zważając na dobre maniery, marzyłam o tym, żeby stamtąd uciec, bo wiedziałam, co zaraz nastąpi. _ A dobrze wychowani ludzie z wyższych sfer, tacy jak ty, nie zwracają na mnie uwagi, bo uważają mnie za białego śmiecia. Aż się wzdrygnęłam, słysząc te słowa wypowiedziane na głos. Nie dlatego, że mijały się z prawdą, lecz dlatego, że okrutnych prawd warto unikać, a przynajmniej należy je osładzać. Było też coś jeszcze. W ostatnim miesiącu naszego gimnazjum Pilar, Nikki i ja nadal się przyjaźniłyśmy. Weszłyś-my do Jimbo, ulubionej knajpki uczniów naszej szkoły. Chciałyśmy się zabawić po raz ostatni, święcie przekonane, że żaden szanujący się dziewięcioklasista nie chodzi na lody. W pewnym wieku po prostu nie wypada robić pewnych rzeczy. Wparadowałyśmy jak zwykle we trzy i ruszyłyśmy do naszego zawsze obleganego stolika. Jednakże zamiast naszej 61
kelnerki Betty zjawiła się Marlenę, mama Nikki, w fartuszku, papierowej furażerce na krótkich, kędzierzawych włosach i z notesem do zamówień. — Co wam podać, dziewczynki? Przeżyłam wstrząs odczuwalny niechybnie przez cały świat, a w każdym razie na pewno przez nasz stolik, który wtedy wydawał mi się całym światem. — Mamo, co ty tu robisz? — spytała Nikki prawie szeptem. — Od dzisiaj tu pracuję. Jimbo mnie zatrudnił. — Marlenę nachyliła się nad nami. — Płaci mi całe dwadzieścia pięć centów za godzinę więcej niż innym kelnerkom. I dumnie podniosła głowę. Nie dość, że Marlenę zachowywała się gorzej niż jej córka nastolatka, to pracowała u Jimba i, co gorsza, zachwycała się przed całym światem, że dostaje ćwierć dolara więcej na godzinę (a niewykluczone, że musiała odpracować ten korzystny kontrakt właścicielowi po godzinach). Nikki nie wytrzymała. — Nienawidzę cię — rzuciła matce, po czym wyszła z loży i wybiegła z lokalu. Pilar i ja popatrzyłyśmy po sobie. Cóż za niezręczna sytuacja! Skrzywiłyśmy się, zbite z tropu, a następnie złożyłyśmy zamówienie. Nie wybiegłyśmy za Nikki, bo obie wiedziałyśmy, że tu nie ma nic do dodania. Matka Marlenę zmieniała narzeczonych, tak jak moja mama zmieniała pokojówki (z wyjątkiem Kiki), a teraz musiała zatrudnić się u Jimba, żeby upokorzyć córkę w oczach wszystkich znajomych? Koszmar! Kiedy Marlenę wróciła z naszymi zamówieniami ciężko wzdychając, nie wiedziałam, co powiedzieć. Pilar nie miała tego problemu. — Chwileczkę — powiedziała z wyższością. — Gdzie są moje dodatki? Pilar, Miss Subtelności. Rozdźwięk zaczął się w dniu, w którym Nikki zobaczyła limuzynę mojego taty, ale patrząc wstecz, nieuchronny przełom przyniósł ów incydent u Jimba. Zaczęłam sobie zdawać sprawę, 62 ze nasze światy nie współgrają - i Nikki wychodziła z mego jako przegrana. . Siedząc po tylu latach obok Nikki, otrząsnęłam się ze wspomnień i zaskoczyłam samą siebie, kiedy zaoferowałam jej jedyną możliwą w tej sytuacji pomoc. " _ Przyjdź do mnie jutro o dwunastej w południe na lunch. Zrobimy z ciebie jedną z najelegantszych dam w Willow Creek _ Nie miałyśmy chwili do stracenia. — W wieczór swojego przyjęcia będziesz kwintesencją elegancji. Nikki Grout wprawi całe Willow Creek w osłupienie. Potem moje koleżanki będą się ustawiały w kolejce, żeby wprowadzić cię do klubu. — Mówisz poważnie? Chlipnęła i pociągnęła raz jeszcze nosem. — Jak najpoważniej. _ Uważasz, że dam radę? — Z całą pewnością. Przecież to ja podjęłam się roli nauczycielki. Nikki zarzuciła mi ręce na szyję. — Och, Fredę, jesteś najlepsza. — No wiesz... . Odsunęłam się od niej, już gorączkowo myśląc, jak ja zamienię tę pstrokatą kaczkę w pięknego łabędzia.
Rozdział 12 Od razu wiedziałam, że pożałuję dnia, w którym postanowiłam odegrać rolę Henry'ego Higginsa z Pigmaliona i spróbować zrobić damę z Nikki. Ale jak inaczej miałam ją wprowadzić do Klubu Kobiet? Jedną wydaną herbatą dowiodła, że kompletnie nie ma ogłady prawdziwej damy, przynajmniej z Teksasu. Co najwyżej z Botswany albo z Newark w stanie New Jersey. Nie wyobrażałam sobie, ze ktokolwiek zarekomenduje kandydaturę Nikki do naszego klubu. Na szczęście był w tej sytuacji jeden plus: formalnie rzecz biorąc, bez trudu znajdę pięć kobiet, które ją znają, zgodnie z wymogiem, pięć lat, bo od urodzenia mieszka w Willow Creek i z wieloma z nas chodziła do podstawówki. Inna sprawa, jak znaleźć pięć kobiet gotowych zaryzykować dla niej reputację. Żeby tego dokonać, będę musiała rozpocząć starania porównywalne z taktyką wojenną. Bo, proszę mi wierzyć, zanosiło się na wojnę. A chciałam się tego podjąć z trzech powodów: 1. Szczerze mówiąc, nie miałam większego wyboru. Który adwokat z odrobiną talentu oraz — excusez-moi — z jajami podniesie rękę na rodzinę Gordona, w dodatku przy 130 moim braku p-i-e-n-i-ę-d-z-y? (Wróciłam do literowania, co mnie przekonało, że wraca mi zdrowy rozsądek). A jeśli nawet inni utalentowani prawnicy zechcą się zająć moją sprawą, godząc się na honorarium wypłacone po wygranej, z pewnością drapieżni dziennikarze zbrukają moje dobre imię, publikując moje piękne zdjęcia codziennie na łamach prasy, żeby zwiększyć poczytność. Już wolałam popracować nad Nikki Grout i wprowadzić ją do Klubu Kobiet. 2. Miałam pewną tajemnicę. Umierałam z nudów. Fantastyczne ubrania, pieniędzy na kopy (fakt, że teraz nieistniejące), a także przyjęcia wieczór w wieczór straciły dla mnie powab. Na papierze brzmiały kusząco, ale w rzeczywistości oznaczały prawdziwą harówkę. Musiałam ubierać się, jak trzeba, nosić przepisową biżuterię (okazałą, lecz nie nazbyt ostentacyjną — z wyjątkiem brylantowych pierścionków zaręczynowych) i bacznie zważać na to, kto co robi, żeby potem nie przyjąć zaproszenia na przyjęcie wydawane przez kogoś, kto właśnie rozpaczliwie usiłuje zachować twarz. (Starałam się za wszelką cenę nie trafić na taką listę). Zadanie było wyczerpujące i wymagało nie lada odwagi. 3. Nigdy nie potrafiłam się oprzeć naprawdę dużym wyzwaniom. Moja mama mawiała, że zawsze muszę postawić na swoim. Odpierałam jej zarzut pytaniem — co złego w tym widzi? Przecież nie do mnie należy dbanie o cudze interesy. Oceniłam sytuację i sporządziłam trzyfazowy plan: 1. Nauczę Nikki zachowywać się jak dama. 2. Znajdę pięć kobiet gotowych ją wprowadzić. 63
3. Przygotuję ją do wielkiego przyjęcia, na którym zostanie wprowadzona do dobrego towarzystwa w naszym mieście. Kiedy poczułam dreszcz żalu, że zadanie mnie przerasta (nawiasem mówiąc, bardzo nie w moim stylu), zachowałam się nader przytomnie, mianowicie wybrałam się na zakupy. Któż by postąpił inaczej? Wiadomo, że zakupy poprawiają humor w sposób dopuszczalny przez większość kobiet z naszego klubu, a zarazem bardziej naturalny niż joga lub medytacja. Pojechałam więc prosto do najlepszych sklepów w rynku, tuż obok Hildebrand Avenue, na szalone zakupy i próbowałam skupić się na nowych fasonach na lato. Nie miałam jednak do tego serca, dlatego w niecałą godzinę wróciłam do osiedla Pod Wierzbami. W drodze powrotnej postanowiłam sprawdzić, czy Howard zdążył już wykorzystać trop. Mój mąż wyjechał z domu dwa tygodnie temu i dotąd nie wrócił. Gdybym była histeryczką łykałabym łzy, tak jak kowboj wychyla szklankami teąuilę. Ponieważ jestem innej konstrukcji psychicznej, zadzwoniłam do swojego adwokata, żeby zapytać o rozwój wypadków. Odebrał po pierwszym dzwonku. — Czym mogę służyć, serdeńko? — Czy zapowiadany trop dokądś pana zaprowadził? — spytałam radośnie. Zaklął pod nosem. — Wymknął mi się, gadzina, ale szuka go dla mnie cała rzesza dobrze płatnych ludzi. Na razie trop doprowadził mnie na Karaiby. Przepraszam, ale mam już inną rozmowę na linii. Oddzwonię, kiedy będę wiedział coś więcej. I przerwał rozmowę ze mną, Fredę... Resztę znacie. Nie zdążyłam jeszcze zamknąć telefonu, kiedy zadzwonił ponownie. — Słucham. — Fredericko, mówi twoja matka. 132 — Bonjour, maman. _ No wiesz, ta twoja francuszczyzna. Okazuje się, że gram mamie na nerwach, nawet kiedy nie próbuję. — Dzień dobry, mamo — poprawiłam się. — Już wytrzeźwiałaś? Ach, czyli nie dała się zwieść. — Oj mamo — jęknęłam. — Nie ojmamuj mi tu. Już ja potrafię wyczuć, co i jak. Mam nadzieję, że wreszcie się opamiętałaś i skończyłaś raz na zawsze z Nikki Grout. Dostałam wcześniej telefon, że krąży pogłoska we wpływowych kręgach (czytaj: moja mama i grono jej koleżanek), jakobyś w przyszłym roku miała kandydować na przewodniczącą klubu. Przeszył mnie prąd. Marzyłam o tym od dziecka. Spełniłabym tym samym oczekiwania mamy. Ponadto gdyby w przyszłym roku mnie wybrano, zostałabym najmłodszą przewodniczącą w dziejach klubu. — Fredericko, nie zmarnuj takiej szansy. Aż mnie sparaliżowało. Po chwili jednak odzyskałam pewność, że biorąc pod uwagę moją pozycję w klubie, nikt me podważy moich notowań. Nie wspomniałam o tym, podobnie jak nie uznałam, ze akurat teraz jest najlepsza pora, żeby zawiadamiać mamę o moich rozbudowanych planach względem Nikki. _ Ale dzwonię z czym innym — oznajmiła. Chwała Bogu. — Co się dzieje z Gordonem? — Nic, mamo. — Zacisnęłam rękę na kierownicy. — Już ci mówiłam, jest w podróży. — Owszem. Ale powiedziałaś chyba Susan Davies, ze jest w Nowym Meksyku albo w podobnym zakazanym miejscu? Czasem rozmowa z mamą przypominała grę w szachy. Trzeba było przewidzieć jej ruchy, w dodatku ogarnęło mnie 64
dziwne przeczucie, że nasza rozmowa zmierza w niezbyt korzystnym dla mnie kierunku. — W Nowej Gwinei. Chrząknęła triumfalnie. — Wiedziałam, że w czymś Nowym. Właśnie jadłam obiad z Marg Chadwick, która zaklina się, że widziała Gordona w Ritzu na Kajmanie Wielkim. Howard Grout i jego dobrze płatne psy gończe nie mogły się równać z moją mamą i jej siatką szpiegowską. — Na Kajmanie Wielkim? Oczywiście, że jest na Kajmanie Wielkim. — Jak zwykle nie dałam się zbić z pantałyku. — Chyba nie sądzisz, że nasz Gordon zagrzeje miejsce w jednym mieście przez cały miesiąc? — Nie waż się go nazywać moim, chyba że „moim największym utrapieniem". A nie mówiłaś przypadkiem, że wyjechał na trzy tygodnie? — Trzy do czterech. — Pora była przejąć inicjatywę. — Co z tobą, mamo? Dlaczego raptem tak sobie zaprzątasz głowę Gordonem? Chyba naprawdę jesteś przemęczona. Porządna członkini Klubu Kobiet w Teksasie mogła nawet zatrącać o strunę dramatyzmu, jeżeli usprawiedliwiał ją dobry rodowód, ale żadna szanująca się dama nie chciała uchodzić za przemęczoną. Wiedziałam, że to cios poniżej pasa, ale działałam w stanie wyższej konieczności. — Wiesz ty co... Blythe Hildebrand aż żachnęła się na moją zniewagę i rozłączyła się. Szybko znów zadzwoniłam do adwokata. — Fredę, złotko, wiem, że nie możesz mi się oprzeć, ale... — Howard, wpadłam na trop mojego męża. Poszukaj go w Ritzu na Kajmanie Wielkim. I zatrzasnęłam klapkę telefonu. Znakomicie mi zrobiło, że teraz ja mogłam się pierwsza rozłączyć. W drodze powrotnej do domu różne wizje zemsty tańczyły mi głowie. Nie wystarczy, że będzie podawał hamburgery w podrzędnej jadłodajni. Pal diabli dobre maniery! Ponieważ 65 przyłapałam Gordona na kłamstwie i zdradzie, a w dodatku przejął mój majątek, poproszę swoją znajomą o przysługę. Pewna zaprzyjaźniona dziennikarka miała wobec mnie dług wdzięczności, bo załatwiłam jej wywiad na wyłączność z Barbarą Bush, kiedy ostatnio bawiła w naszym mieście i podpisywała książki na Kiermaszu Świątecznym naszego klubu. Poproszę Beau Bracken, żeby napisała artykuł na pierwszą stronę „Willow Creek Timesa", a wtedy całe miasto się dowie, jaki z mojego męża jest załgany zdrajca i złodziejaszek. A gdy już zabezpieczę własną przyszłość, pozwolę sobie na odrobinę ekstrawagancji. Podniosła mnie na duchu wiadomość, że niebawem mój małżonek znajdzie się w opałach. Podjechałam pod dom i pod drzwiami wejściowymi zastałam nieznany samochód zaparkowany na moim wykwintnym podjeździe z czerwonej cegły. Ponieważ przed domem stał lexus, a Gordon najwyraźniej upodobał sobie kobiety z niższych sfer, nie musiałam się martwić, że składa mi wizytę jego kolejna flama. Weszłam do środka. — Fredę! Tu jestem! O dziwo ten wybuch radości pochodził od puszystej, ubranej na czarno, poważnej Pilar Bass. Skrzywiłam się. Nie tyle z powodu radości, ile dlatego że jej obecność przypomniała mi, który jest dzień tygodnia. Środa. Dzień spotkań Komisji Nowych Projektów. I znów na śmierć zapomniałam. — Kika mnie wpuściła. Mam nadzieję, że się nie gniewasz, ale musiałam się z tobą zobaczyć. Nic dziwnego. Nawet jeśli przestała mnie lubić, nietrudno się było domyślić, że przyszła się łasić, bo podważyła moją opinię na temat listy nowych projektów. Zdradził ją promienny uśmiech i ogólna wesołość. Pilar wiedziała nie gorzej ode mnie, że nikt w klubie nie zajdzie daleko bez zgody Fredę Ware. Doprowadzała ją do szału stara prawda, że pieniądze i uroda przewyższają rozum. 65
Z pewnością dlatego tak jej się podobało na północnym wschodzie. Podejrzewam, że w królestwie rozpychania się łokciami uroda liczy się tylko u modelek na wybiegach. Rozum ponad wszystko! Rozum i wszelkie pieniądze (stare czy nowe), bo w Nowym Jorku można wspiąć się na szczyty bez nazwiska kojarzonego ze starymi pieniędzmi ani bez manier. (Chociażby taki Donald Trump lub Joy Behar z programu telewizyjnego The View — nawet niebrzydka z tymi tonami wstrzykniętego botoksu, ale jej niewyparzony język! Moja mama byłaby zdruzgotana). Sprawy wyglądały zupełnie inaczej w Willow Creek w stanie Teksas. Kiedy moje pieniądze znikły, po raz pierwszy zastanowiłam się, czyby nie szukać szczęścia w Nowym Jorku. Chociażby anonimowości. Uznałam jednak, że nie będzie mi potrzebna, bo na pewno odzyskam majątek. Wystarczyłoby, żeby rozeszła się wiadomość, że zostałam bez grosza, a osoby pokroju Pilar przestałyby mi nadskakiwać. Nie wiedziałam, czy łatwo do tego przywyknę. — Ależ ty elegancko wyglądasz w czerni — powiedziałam z olśniewającym uśmiechem. Nie wiedziała, jak przyjąć moje słowa. Ściągnęła brwi. — Mów, co cię sprowadza do mojego zakątka lasu? — Chciałam ci tylko powiedzieć... — Uśmiech wrócił na jej twarz. — Że niesłusznie zakwestionowałam twoją decyzję. Poza tym kiedy przeczytałam twoje notatki, zrozumiałam, że mój pomysł wprost idealnie pasuje do twojej imponującej znajomości sztuk pięknych! Zachwyty i pochlebstwa od Pilar? Chyba za wszelką cenę postanowiła wkraść się znów w moje łaski. — Bo widzisz, swój pomysł nazwałam „Gwiazdy sztuki". Pozyskamy teksaskich artystów, żeby uczyli dzieci z biednych rodzin. Czyli gwiazdy świata sztuki zamienią dzieci w gwiazdy sztuki! — Po chwili jednak opanowała podniecenie. — Ale to ledwo zalążek pomysłu, bo nie zrobimy niczego bez ciebie. Mam więc nadzieję, że do nas wrócisz. Cała komisja dziś się 136 zjawiła, wszystkie panie, ale bez ciebie to nie to samo. Mam nadzieję, że się nie gniewasz. Zbyłam jej obawy machnięciem ręki, jak gdybym chciała rozproszyć te słowa, a mój pierścionek zaręczynowy z różowym brylantem zalśnił pięknie w słońcu, którego blask wlewał się przez okna. — Pilar, skarbie, w ogóle do tego nie wracałam. Obie wiedziałyśmy, że to nieprawda. Mimo wszystko uśmiech wyższości zamarł mi na ustach, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Spojrzałam na zegar. Za pięć dwunasta. Zapomniałam o Nikki. Kika zwykle nie biegła od razu otworzyć, ale wtedy pomknęła jak na skrzydłach i otworzyła drzwi w te pędy, jakby się spodziewała dawno zaginionej przyjaciółki. — Kika! Usłyszałam, jak Nikki wita głośno moją pokojówkę, a z jej szczebiotu wywnioskowałam, że po emocjach poprzedniego dnia nie zostało śladu. — Bardzo ci do twarzy z tą broszką — pochwaliła. — Dziękuję, pani Grout. Mnie się też podoba. Widziałam Kikę, ale nie wiedziałam, dlaczego zachowuje się jak pensjonarka. I nie rozumiałam, o co chodzi z tą broszką. Po bliższym przyjrzeniu rzeczywiście zauważyłam na czarno-białym uniformie mojej pokojówki przypięty dumnie pod szyją jaskrawy kwiatek z kamieni szlachetnych. — Kochana jesteś — dodała Nikki — że przyniosłaś mi ten drugi kosz ze specjałami. Przysięgam, że robisz najlepsze wypieki w całym Willow Creek. Kika obejrzała się na mnie, a ja podniosłam brew ze zdziwienia. Pokojówka miała na wpół buńczuczną, na wpół wystraszoną minę, ze strachu, czy nie zabiorę jej broszki albo nie zganię, że najwyraźniej zaniosła coś sąsiadce z własnej inicjatywy. Wybiegła, mamrocząc pod nosem, że należy wykonywać miłe gesty wobec osób w potrzebie. Jakbym ja nie była 66
w potrzebie. Jakby to nie moja reputacja została narażona. A Kika piekła tylko babeczki. Nikki już od progu zobaczyła mojego drugiego gościa. — O Boże — szepnęła. — To ty, Pilar? Stały teraz po przeciwnych stronach holu, Pilar w surowej czerni, Nikki w swojej typowej feerii barw. Miała na sobie kolorowe spodnie rurki, które wyglądały, jakby były na niej namalowane. Do tego jaskrawożółta bluzka z lycry z kokardą na biuście. Mnóstwo sznurów pereł na szyi. Różowe szpilki bez placów i paznokcie pomalowane pod kolor. Na jej ramieniu wisiała duża żółtozielona torba, która wielkością przypominała jeden z mniejszych prostokątnych stanów naszego kraju. Pilar przeżyła nie mniejszy szok niż Nikki, ale szybko się otrząsnęła. — Tak, to ja. A kim pani jest? Kto by pomyślał, że Pilar jest taką snobką? — No wiesz? Nie poznajesz? Przecież to ja, Nikki Bishop! Po mężu Grout. Pilar przyjęła tę wiadomość — nie mówiąc o nowym nazwisku — z nie mniejszym wstrząsem niż ja, kiedy dowiedziałam się o ślubie Nikki. Z ulgą zrozumiałam, że Nowy Jork nie odarł Pilar z całej teksaskości. — Co za niespodzianka — dodała Nikki i podbiegła po marmurowej posadzce, żeby porwać Pilar w objęcia tak jak mnie pierwszego dnia. Na szczęście tym razem nie miała na sobie boa z piór. Pilar patrzyła to na Nikki, to na mnie. Z twarzy znikła jej cała sztuczna wesołość, a jej miejsce zajęły domysły. — Nie wiedziałam, że nadal się przyjaźnicie. — Jak najbardziej! Nie muszę chyba dodawać, która z nas wyrwała się z tą odpowiedzią. Pilar uniosła jedną brew (z przykrością stwierdzam, że ich nie wydepilowała). 67 — Będzie bal! — ciągnęła Nikki. Aż przykucnęła dla dodania efektu. — Jak za dawnych czasów. Fredę nauczy mnie kilku drobiazgów, żebym się dostała do Klubu Kobiet! Cisza z drżeniem poszybowała aż pod mozaikowy sufit, gdy Pilar tylko skrzywiła nieumalowane usta w grymasie. — Żartujecie, prawda? — upewniła się. — Nie, to prawda! I ta odpowiedź nie padła z moich ust. Pilar wybałuszyła na mnie oczy. — Właśnie słyszałam, że szukasz wprowadzających dla nowej kandydatki. — Owszem — powiedziałam niezobowiązująco. Błękitne oczy Nikki rozszerzyły się do rozmiaru bławatków. — Och Pilar! Wróciłyby dawne czasy, gdybyś zgodziła się zostać jedną z moich wprowadzających. Powiedz, że się zgadzasz! Obiecaj mnie zarekomendować! Teraz i Pilar, i ja przeżyłyśmy wstrząs. Mój jednak trwał dłużej, bo zaraz potem Pilar pokiwała zdecydowanie głową. — Fredę, skoro ty pierwsza rekomendujesz Nikki, chętnie się przyłączę. Znasz Eloise Fleming, prawda? Z pewnością uda mi się ją namówić. Pilar i Eloise? Oj, coś za łatwo mi szło. Ciekawe, czy przypadkiem nie rozeszła się plotka, że rozważają moją kandydaturę na przewodniczącą na przyszły rok. To by tłumaczyło, dlaczego Pilar tak się nagle gimnastykowała, żeby wkraść się w moje łaski. Już Fredę Ware miała władzę, ale przewodnicząca Fredę Ware była nie do pokonania. Nic dziwnego, że Pilar stawała na głowie, żeby wspierając moją protegowaną, zmazać zniewagę rzuconą mi w twarz na zebraniu Komisji Nowych Projektów. Nie zmaże, ale nie powiedziałam tego na głos. Mnie nie tak łatwo po czymś takim udobruchać. Wiem, wiem, niedobra ze mnie dziewczynka. — To cudownie, złotko — powiedziałam. Wymieniłyśmy jeszcze garść przepisowych uprzejmości, aż 139
do wyjścia Pilar. Obiecałam zawiadomić ją telefonicznie o szczegółach. — Prawda, że poszło wspaniale? — zawołała Nikki, kiedy drzwi zamknęły się za Pilar. — Fantastycznie — potwierdziłam. — Wrócą dawne dobre czasy. Znów będziemy się przyjaźniły we trzy. Łzy napłynęły jej do oczu. — Owszem, cudownie. No to do dzieła. Byłam gotowa wdrożyć swój plan gruntownej odnowy Nikki. Sporządziłam listę wszystkich koniecznych nauk, które opierały się na moich przygotowaniach do konkursu Miss Debiutantek urządzonego tuż przy rynku. Zaczniemy od podstaw: 1. Etykieta 2. Głos 3. Sylwetka 4. Postawa I oczywiście rzecz najważniejsza, mianowicie: 5. Styl — chyba w przypadku Nikki, zważywszy na jej gust, najtrudniejszy. Za niewiele ponad dwa miesiące miała zapaść decyzja w sprawie nowych członkiń, zegar tykał. Nie zapominajmy, że zostały tylko trzy tygodnie do wielkiego przyjęcia u Groutów. Musiałam się zatem wcielić nie tylko w Henry'ego Higginsa, lecz również w cudotwórczynię. Gdybym jednak odniosła sukces, pewnie pozyskałabym jeszcze kilka pań wprowadzających. Skoro już mogłam liczyć na Pilar i Eloise, szukałam 68 jeszcze tylko trzech, aczkolwiek wiedziałam, że po wpadce ze wzmocnioną herbatą żadne błagania czy argumenty nie przekonają ani jednej z tych pań, żeby wsparła moją sprawę. Nie miałam odwrotu, musiałam zacząć od najtrudniejszej sprawy, mianowicie od stylu. — Nikki, na początek omówmy twoją garderobę. Uśmiechnęła się, jak gdyby wyprzedzała moje myśli. — Pamiętam twoje słowa. — Wskazała na siebie. — Sama widzisz. Kokardy i perły. Chyba te dwa słowa będą mnie prześladowały do końca życia. Nie piszcie mi na nagrobku BYŁA FANTASTYCZNA. Wyryjcie mi raczej: UWIELBIAŁA KOKARDY I PERŁY. — Przecież tak brzmiało twoje zalecenie. — Kochanie, nie obrażaj się, wyglądasz olśniewająco. — Skłamałam z entuzjazmem. — Może nazbyt olśniewająco. Włożyłaś tyle pereł, że koleżanki zzielenieją z zazdrości. Nikki się rozpromieniła. — Ale co nam po zazdrości — ciągnęłam — skoro usiłujemy pozyskać ich rekomendację do klubu. Dlatego zazdrość nie jest tu najlepszym orężem. — Jak to? — Chyba twoja kokarda za bardzo rzuca się w oczy. A perły wydają mi się zbyt ostentacyjne. Przecież chcesz, żeby panie cię polubiły, a nie zazdrościły ci. — Mnie? — spytała z niewinną miną panny uhonorowanej właśnie koroną Miss Bawełny. — Coś podobnego! W ogóle nie przyszłoby mi to do głowy! Koleżanki miałyby być o mnie zazdrosne? — A pamiętaj, że zazdrość niczemu nie służy. Co odrobinę mijało się z prawdą. Fakt, że nie da się przewidzieć, do czego zdolna jest zazdrosna kobieta. Jeżeli jednak panuje się nad sytuacją, zazdrość drugiej kobiety można wykorzystać do różnych celów. Zazdrosna kobieta natychmiast stawia się w gorszej pozycji od tej drugiej. Ponieważ na co dzień otaczała mnie chmara zazdros 141
nych kobiet, nie chciałam, żeby zazdrościły kiczowatej żonie Howarda Grouta. Były mi potrzebne, żeby ją wprowadzić do klubu. Inna sprawa, że, Bogiem a prawdą, żadna z moich znajomych nie zazdrościłaby Nikki kokardy ani pereł. — Chodźmy na górę do mojej garderoby. Pokażę ci, co powinnaś zacząć nosić — zaproponowałam. — Naprawdę? Będziesz tak dobra? — Oczywiście. Idąc po schodach, Nikki przystawała co krok, żeby podziwiać ten czy inny przedmiot. A to wazę, a to obraz, spuściznę Hildebrandów. Zaprowadziłam ją do sypialni. — O rany, ale to wnętrze jest... Sądziłam, że usłyszę „śliczne", „cudowne", „piękne" — cokolwiek z całego zbioru synonimów, którymi można by trafnie określić mój dom. — Beżowe — dokończyła. — Owszem. Bo co miałam powiedzieć? Zaprowadziłam ją do swojej garderoby, gdzie wykazała się jeszcze większą inwencją. — Ależ tu jest przaśnie. Nudno, beżowo, przaśnie. I ta kobieta mówiła o mnie! Podeszła do regałów i oszklonych szafek. Otworzyła jedną, pogłaskała stosy kaszmirowych swetrów (które w środkowym Teksasie nosi się tylko kilka miesięcy w roku, bo już na wiosnę trzeba je głęboko schować.) — Ależ one są mięciutkie! — zamruczała, pocierając jednym policzek. — Potem wepchnęła go (nie składając) na miejsce i zwróciła się do mnie: — Dobra, jestem gotowa. Obiecałam Howie'emu, że będę cię we wszystkim słuchała. No to mów, co mam nosić. — Przede wszystkim musisz pamiętać, że dama ubiera się subtelnie, skromnie i dyskretnie. Weźmy chociażby biżuterię. Stropiła się. 69 — Słyszałaś takie powiedzenie „brylanty dopiero po obiedzie"? — spytałam. Aż zmrużyła oczy, tak intensywnie sobie przypominała. Nie chciałam, żeby zmęczyła się za wcześnie. — To znaczy, że brylantów, z wyjątkiem brylantowego pierścionka zaręczynowego, nie wolno nosić za dnia, zwłaszcza przed szóstą wieczorem. Natychmiast zaczęła macać swoje ogromne kolczyki z brylantami. — Czyli nie mogę nosić brylantów? Zupełnie jakbym kazała jej chodzić nago. Chociaż taka rada chybaby ją nawet mniej przygnębiła. Parłam naprzód. — Pamiętaj, że dama nigdy nie nosi zegarka po szóstej wieczór, kiedy ludzie z... pewnych, że tak powiem, sfer nie powinni liczyć czasu. Natychmiast dotknęła zegarka. — Skoro nie mogę nosić brylantów przed szóstą, a zegarka po szóstej, to kiedy mam nosić ten? I podsunęła mi pod nos zegarek wysadzany brylantami. Usiłowałam przybrać przepraszającą minę. Wzruszyłam ramionami. — Raczej nigdy. — Zmiłuj się! Niemożliwe! Ja go uwielbiam. To moje ulubione cacko. — Bo jest śliczny — pochwaliłam z nadmierną ekstrawagancją. — Niestety, zegarek z brylantami pozostaje na ziemi niczyjej i w ogóle nie wypada go nosić. Nikki nie przestawała mrugać oczami. Szybko więc dorzuciłam: — Podobnie jak bransoletek na nogach. Spojrzała na swoje kostki. Zmarszczyła nos. Widziałam, że wyczuła, że coś jest nie tak, tylko nie wiedziała co. — Mam je nosić na rajstopy? Powstrzymałam odruch obrzydzenia. 143
— Na rajstopy absolutnie nie! Bransoletkę można nosić tylko na ręce. Znów zmrużyła oczy. Żeby powstrzymać dalsze ewentualne komentarze, zaproponowałam: — Przejdźmy do ubrań. Minę miała nietęgą, ale zaczerpnęła głęboko tchu, żeby dodać sobie animuszu. — Może przymierzyłabym coś z twoich ciuchów, żeby zobaczyć, jak na mnie wyglądają. — Jasne... chętnie. Przejrzałam kilka ubrań w poszukiwaniu odpowiedniego zestawu, żeby zademonstrować jej, co znaczy skromny wygląd. Znalazłam idealną beżową sukienkę koszulową z parcianym paskiem. Nigdy jej nie nosiłam, bo okazało się, że nie leży najlepiej w biuście. Mam fantastyczne piersi, ale niezbyt duże, dlatego ten krój nie podkreślał mojej sylwetki. Na Nikki natomiast będzie wyglądała bosko. — Voild — powiedziałam, wyciągając sukienkę. — W sam raz dla ciebie. Mina jej zrzedła. — Chcesz, żebym włożyła ten koszmarny łach?
Rozdział 13 — Tylko przymierz — prosiłam. — Ale ona jest beżowa. — Co ci nie odpowiada w beżu? — Może powiem na początek, że jest nudny? — Sarkazm nie przystoi damie. — Naprawdę to powiedziałam? Cytat z mądrości mojej mamy. — Nikki, beż nie może być nudny, a jedynie fantastyczny. Na odpowiedniej kobiecie, przy odpowiednim kroju i materiale. Nie wydawała się przekonana, dlatego brnęłam dalej. — Problem ze śmiałymi rozwiązaniami, dotyczącymi kroju czy koloru, polega na tym, że wtedy ubranie nosi kobietę, a nie odwrotnie. Po spotkaniu z Nikki Grout ludzie powinni pamiętać ciebie, a nie twój strój. Nie mogłam zdobyć się na powiedzenie, że dla niektórych kobiet ubranie staje się zbroją, czy są to szalone obcisłe legginsy, czy czarne kanciaste kostiumy ze spodniami i ohydne okulary. Twierdzę, że to olśniewający urok kobiety powinien mówić światu, kim ona jest, a nie jej ubranie. Chociaż jeżeli kobieta nie ma ani grama wdzięku, nie pozostaje jej chyba nic innego, jak kupować osobowość kartą kredytową. 70
— Przejdźmy do butów. — Zawsze miałam na podorędziu zapasową parę pantofli Ferragamo na nagłe okazje. — Jaki nosisz rozmiar? — Siedem i pół. — W sam raz. Wyjęłam pudełko, wręczyłam jej. Wzięła je z podejrzliwą miną, zajrzała do środka. Tak westchnęła, jakbym dźgnęła ją w serce jednym z jej butów na szpilkach. — Na płaskim. Dlaczego mnie to nie dziwi? — spytała Spojrzała na moje stopy. Moje kremowe pantofle Ferragamo z rypsowymi kokardkami wypadały raczej blado, a nie klasycznie przy jej szpilkach. Paradne! — Nie są wcale na płaskim, bo mają śliczny kilkucentymetrowy słupek. Nikki, musisz mi zaufać. — Podałam jej beżową sukienkę z paskiem. - Tej sukienki nigdy nie nosiłam Chociaż przymierz. Widziałam, że jest na skraju jawnego buntu. Ale westchnęła tylko, jakby pogodzona z sytuacją rozebrała się do biustonosza i fig w tak krótkim czasie, w jakim inne kobiety zdejmują palto Z trudem ukryłam zdumienie. Po pierwsze, sądziłam że weźmie sukienkę do domu i przymierzy później. Po wtóre' od czasów gimnastyki w gimnazjum nie widziałam rozbierającej się kobiety. Dziewczynki w tym wieku na ogół jednak nie miewają biustu Pameli Anderson ani bielizny sprzedawanej w sklepach, do których osoby poniżej osiemnastu lat nie mogą w ogóle zaglądać bez rodziców. Odwróciłam się. — Poczekam, aż się ubierzesz — powiedziałam i prędko wybiegłam. Chwilę potem zjawiła się Nikki (z nieszczęśliwą miną) w beżowej sukience i pantoflach — bez pończoch, do których przejdę później. Pastelowe kolory zdołały stonować jej wygląd, rzęsy a la Tammy Faye Baker, jaskrawy róż na policzkach, nawet piersi — Ślicznie wyglądasz — powiedziałam z pełnym przekonaniem. 71 Nadąsana zeszła ze mną, upchnąwszy swoje kolorowe ubrania do jaskrawozielonej torby na ramię. — Żebym tylko nie musiała ubierać się jak troll. — Jak troll? Co ty wygadujesz! Przecież ja chodzę w beżach i czy wyglądam jak troi? — Skoro pytasz... Przerwałam jej. Zważywszy na jej niechęć do dobrego gustu, chyba nie chciałam słyszeć jej komentarza. — Lunch jest gotowy. Poprowadziłam Nikki do oranżerii, gdzie miałyśmy przejść do podstawowych zasad etykiety. Stół był nakryty wykwintną porcelaną kostną, białą w drobne kwiatki, odpowiednią na niezobowiązujące spotkanie w ciągu dnia. — Ojej! — zawołała Nikki. Odwróciła talerz, żeby przeczytać napis od spodu. — Ten serwis musiał kosztować majątek! Wyjęłam jej z ręki, odstawiłam na miejsce. — Nie wypada tak oglądać porcelany w cudzym domu. I nigdy, przenigdy nie mów o cenie. Niczego! — A gdybym miała ochotę kupić coś podobnego sama? — Jak chcesz być oryginalna, skoro zamierzasz kogoś papugować? — Nie rozumiem. Sądziłam, że cała zabawa polega na tym, żebym była jak najmniej oryginalna. Przykro mi to przyznać, ale dopiero wtedy poraziła mnie, przykra skądinąd, myśl, że Nikki ma rację. Otrząsnęłam się jednak, przypominając sobie, że kluczem do sukcesu towarzyskiego jest melanż tych wszystkich beżów, kawy z mlekiem, idealnych fryzur z jakimś rysem charakteru, który pozwoli jej się wyróżnić. Ale nie wolno jej świecić jak neon. Musi czymś subtelnym zapaść ludziom w pamięć. Jak choćby moi. — Niebawem wszystko się wyklaruje. Przynajmniej miałam taką nadzieję. Usiadłyśmy, Kika podała sałatkę z kurczaka z migdałami, krojone wzdłuż bezpestkowe winogrona w połówce awokado 147
i sałatę ze świeżymi owocami, skropioną sosem domowej roboty. Do tego mrożona herbata, oczywiście niewzmocniona. Modliłam się w duchu, żeby mój nieformalny obiad z jedynie ułamkiem zasad i sreber wymaganych do odpowiedniego nakrycia stołu okazał się łatwy do opanowania przez Nikki. Jakże się myliłam! Pierwszy pisk rozkoszy wydała, kiedy Kika wniosła moją rodową paterę na jajka. Nie ulega wątpliwości, że odwróciłaby ją do góry dnem, niezależnie od moich wcześniejszych przestróg, gdyby we wgłębieniach nie spoczywał tuzin faszerowanych jajek. Kiedy skończyłyśmy jeść, przypuściłam zgodnie z planem szturm. — Przyglądałam ci się przy jedzeniu i mam dosłownie kilka (nie chciałam jej sprawiać przykrości) uwag. — Słucham. Bił od niej entuzjazm. Zaraz jednak zniknął. — Ponieważ jesteś praworęczna, lewą przez cały czas trzymaj na kolanach. Prawą trzymaj widelec albo łyżkę. — A jak kroić? — Dopiero do krojenia włącz lewą. O tak. — Pokazałam. — Przekładasz widelec do lewej ręki i prawą kroisz, dlatego nóż zawsze leży po prawej stronie. Kiedy pokroisz, odłóż nóż na talerz, uważając, żeby głośno nie szczęknął, ale nigdy, przenigdy nie odkładaj go na obrus, po czym przełóż widelec z powrotem do prawej, lewa ma wrócić na podołek i dopiero wtedy można wziąć kęs do ust. — Chryste Panie! — Nawiasem mówiąc, wykrzyknik „Chryste Panie" nie uchodzi w dobrym towarzystwie, a już na pewno nie przy stole. Zrobiła stropioną minę. — Nawiasem mówiąc? Ciągnęłam swój wywód. — Jedz z zamkniętymi ustami. Nigdy nie mów przy jedzeniu. Po każdym kęsie ocieraj usta, żeby osoby siedzącej naprzeciwko nie peszył widok okruchów na twoich ustach. 72 Postawiła oczy w słup, ale na szczęście komentarz zachowała dla siebie. Przeszłyśmy do omówienia rozmowy. Przedstawiłam jej listę tematów tabu: 1. Zdrowie 2. Polityka 3. Religia 4. Pytania osobiste 5. Prywatne opinie — No ładnie! Już sobie wyobrażam przyjęcie, na którym wszyscy mówią tylko o pogodzie i jedzeniu — zadrwiła. — A widzisz? Już łapiesz. — Ale... I chociaż nie wypada przerywać, nie mogłam się powstrzymać. — Kolejny punkt — maniery. Dzień nie jest z gumy, chyba naprawdę nie miałam ochoty uczyć jej wszystkiego od podstaw. Bylebym nie musiała walczyć z jaskrawo pomalowanymi ustami. Dobre maniery wymagają wyczucia. Z nadmiaru taktu nie przestrzegłam jej przed wieloma uchybieniami takimi jak: 1. Lampki bożonarodzeniowe na domu przez cały rok świadczą o braku klasy. 2. Plastikowe krasnale albo różowe flamingi w ogrodzie są jeszcze gorsze. 3. Nie wolno dodawać zdrobnień Sue lub Jo do takich porządnych imion jak Betty czy Carla. 149
4. Włosy pod pachami pozostawmy Francuzkom. (Nie jest to żaden temat do rozmowy, po prostu depiluje się pachy, i już. Bo co to za dama, która po podniesieniu ręki wygląda jak mężczyzna?). Ponieważ nie chciałam jej sprawiać przykrości, przeszłam do innych sakramentalnych zakazów, znanych również pod nazwą czterech przykazań, które moja mama i urocze panie, przygotowujące mnie do konkursu debiutantek, wbiły mi do głowy: 1. Nie dominuj w rozmowie. 2. Nie mów tak głośno, żeby cię było słychać w promieniu powyżej jednego metra. 3. Nie rób nic, co ktokolwiek mógłby zauważyć z odległości powyżej jednego metra. 4. Nigdy się nie przechwalaj swoimi osiągnięciami. — W rzeczywistości — ciągnęłam tytułem wyjaśnienia — jeżeli zrobisz coś godnego uwagi, na pewno zostanie dostrzeżone. Dlatego sama nie podbijaj sobie bębenka, jak to mówią. — Howard zawsze mówi mi coś przeciwnego. — Niemożliwe! — wycedziłam z zaskoczeniem. Mówi, że jeśli chcę coś osiągnąć, muszę łapać życie za jaja. Przebijać się, bo nikt tego nie zrobi za mnie. Mówić wszystkim, jaka jestem wspaniała. — I tu uśmiechnęła się czule. — Zawsze powtarza, że im bardziej naciskasz na klakson, tym więcej osób schodzi ci z drogi i pozwala ci się wysforować na czoło stada. Najwidoczniej pochodził z głuchej dziczy, gdzie chłopi miewają randki z owcami. 73 — O, na pewno Howard zna się na rzeczy — (powiedzmy) — ale jeżeli chcesz pozyskać jeszcze trzy wprowadzające osoby, to lepiej posłuchaj moich rad. — No dobrze, zresztą Howie kazał mi ciebie słuchać. Ugryzłam się w język, żeby nie zawołać „Chryste Panie, Bogu niech będą dzięki za Howie'ego!". — Zapamiętaj sobie jeszcze jedno: nigdy nie okazuj uczuć. — Jak to? — Na przykład nie wolno płakać przy ludziach. Prychnęła. Nasunęło mi to pomysł, że może powinnam zacząć spisywać, jakie jej zachowania wymagają korekty. Sama mnie jednak wyręczyła. — Nie wolno prychać—powiedziała, czym mnie zaskoczyła. Chyba się nawet uśmiechnęłam. — Otóż to. — Dobra, co jeszcze? Idąc za ciosem, dorzuciłam trzy zakazy: 1. Nie wolno przeglądać się w lusterku w miejscach publicznych. 2. Nie wolno w miejscach publicznych dotykać żadnych części swojego ciała (ani zresztą nigdzie, zdaniem mojej mamy). 3. Nie wolno niczego jeść, jeżeli nie siedzi się przy stole. — Czy guma do żucia to jedzenie? — spytała. — Mniejsza o nazwę. Dama nigdy nie żuje gumy. — Nigdy? Wytrzeszczyła na mnie oczy. — Nigdy. — Chryste... — Uśmiechnęła się przepraszająco. — Pozwól, że powtórzę. Mamy cztery przykazania i trzy zakazy. Coś w rodzaju etykiety czarnych artystów wytwórni Motown aspirujących do lepszego świata. 151
Teraz ja zamrugałam oczami. Zerwała się i odśpiewała refren szlagieru „I Heard It Through the Grapevine", wybijając rytm nogami i prztykając palcami. Wyobraziłam ją sobie na następnym Balu Charytatywnym Panien i Kawalerów. Niewiele brakowało, żebym rzuciła się głową na lniany obrus i odwołała wszystko. — Przepraszam — powiedziała ze śmiechem. — Już będę grzeczna. Ale zanim wrócimy do naszych nauk, muszę iść do klopika. Mrożona herbata zawsze mnie rusza. Jęknęłam. — Co znów nie tak? Chyba jednak łatwiej byłoby mi sporządzić listę. — Kiedy odchodzisz od stołu z jakiegokolwiek powodu, mówisz tylko „przepraszam". Nie tłumacz się, dokąd idziesz. Roześmiała się tylko. — Jasne, chyba nie wszyscy muszą od razu wiedzieć, że idę siku. Zniknęła, o czym, prawdę mówiąc, też marzyłam. I chociaż przykro mi to przyznać, po jej powrocie błyskawicznie przebiegłam resztę punktów. Ledwo napomknęłam coś o sylwetce i postawie, a kiedy doszłam do następnych punktów: 1. jak wchodzić do pokoju (spokojnie i godnie), 2. jak chodzić (jakby się niosło książkę na głowie, z dbałością o prosty kręgosłup, wciągnięty brzuch, ściągnięte pośladki i łopatki i z wysoko podniesioną głową), poczułam się, jakby antyczny zegar tykał mi w głowie. Szczerze mówiąc, Nikki Grout niczego nie umiała robić spokojnie i godnie, a chodziła wprost koszmarnie. Jej krok bardziej przypominał chód prostytutki niż damy. A już na pewno nie członkini Klubu Kobiet Willow Creek. 74 Przebiegłyśmy szybko kolejne punkty: 1. Jak wsiadać do samochodu i jak z niego wysiadać (najpierw usiąść ze złączonymi kolanami, dopiero potem włożyć nogi, a przy wysiadaniu najpierw wyjąć nogi złączone w kolanach, potem na nich stanąć). 2. Jak gestykulować (wystrzegać się wymachiwania rękami). 3. Jak schodzić po schodach (z ręką spoczywającą elegancko na poręczy, głową wysoko uniesioną). Ostatniego manewru Nikki omal nie przypłaciła życiem. Na szczęście w połowie kręconych schodów był podest. — Może poćwicz jednak w domu — zaproponowałam. — A jutro wyskoczymy do Saks Fifth Avenue w San Antonio po ubrania dla ciebie. Kupimy ci odpowiedni strój na wielkie przyjęcie. Patrzyła na mnie z niedowierzaniem. — Ale ja już coś sobie dobrałam. Mówię ci, boski ciuch. Złoty, mieniący się... Gwoli sprawiedliwości przyznaję, że po chwili urwała, skrzywiła się, pokiwała głową. — No dobra, pojedziemy na zakupy, ale najpierw mam niespodziankę. Z jaskrawozielonej skórzanej dużej torby wyjęła jakiś album. — Voild! — Co to takiego? — Księga pamiątkowa gimnazjum Willow Creek! — Podeszła do mnie, otworzyła na konkretnej stronie. — Patrz, tu mi się wpisałaś! I wepchnęła mi księgę w ręce. Mimo upływu lat poznałam swoje pismo. Proste, krągłe litery z zawijasami. Mój podpis niewiele się od tamtej pory zmienił, może co najwyżej trochę się uspokoił. 153
Ponieważ nic nie mówiłam, zaczęła czytać na głos, wyraźnie znała ten wpis na pamięć. — Nikki, nie trzeba. Ale jej nie dało się powstrzymać. — Mojej przyjaciółce Nikki, Fredę. Już wtedy nie miałam skłonności do patosu i przesady. Uśmiechnęła się z rozmarzeniem. — O raju, pamiętasz, jak w siódmej klasie żeśmy... — Spójrz, która jest godzina. — Zatrzasnęłam księgę, oddałam jej. — Jutro zaczynamy od zakupów. Dwa razy nie musiałam powtarzać. Nawet jeśli przeżyła zawód, że nie pozwoliłam jej oddać się wspomnieniom, to jak na skrzydłach wybiegła ze „szkoły". Tyle że wszystkie moje nauki nie na wiele się zdały, bo krzyknęła Kice „do widzenia" na cały dom i trzasnęła drzwiami, machając mi jeszcze ze śmiechem na pożegnanie, jak gdybym przez ćwierć dnia nie uczyła jej czegoś przeciwnego. Kiedy usłyszałam, że jej samochód odjeżdża, przypomniał mi się artykuł na pierwszej stronie „Willow Creek Timesa". Wycieńczona, poszłam na górę, żeby wziąć długą, gorącą kąpiel, ale przed wejściem do sypialni wstąpiłam do swojego gabinetu. Jak gdyby ciało nie słuchało rozumu. Podeszłam do regału i wyciągnęłam własny egzemplarz szkolnej księgi pamiątkowej. Oto ja, najbardziej lubiana uczennica. Najładniejsza dziewczyna w klasie. Kartkowałam księgę, aż trafiłam na zdjęcie Pilar, jeszcze zwykłej uczennicy. I Nikki z promiennym uśmiechem, całej w loczkach. Odszukałam dedykacje. Pilar nie wpisała się. A Nikki nabazgrała: „Zawsze będziesz mi siostrą od serca". Już wtedy miała skłonność do melodramatu. Nie miałam jednak ochoty popadać w sentymenty. Odłożyłam księgę na miejsce i ruszyłam do sypialni, przysięgając w duchu, że pozbawiona gustu BeKa Nikki Grout nie zadręczy mnie na śmierć.
Rozdział 14 Elegancja kosztuje. Wizerunek fantastycznej Fredę Ware to dzieło sztuki. Dlatego nazajutrz rano czułam się odrobinę winna. Nie powinnam była w takim tempie gonić Nikki przez te wszystkie fazy. Każda kobieta zdąży wchłonąć tylko określoną porcję nauk naraz. Kiedy przyjechałam do Pałacu Groutów, żeby zabrać Nikki na szalone zakupy, obiecałam sobie, że wykażę modelową cierpliwość. Tego dnia postanowiłam jedynie przekonać swoje pisklątko, żeby trzymało się z dala od modnych, kolorowych, ozdobnych ubrań. Czy to tak wiele? Pokojówka wprowadziła mnie przez labirynt gustu i bezguścia do oranżerii. Na widok Nikki i Howarda stanęłam jak wryta. Na moich oczach oddawali się czemuś absolutnie nie comme Ufaut. Usiłowałam się cofnąć, ale musiałam w tym zamęcie narobić hałasu, bo oboje odwrócili się do mnie. — Fredę! — zawołała Nikki. Howard tylko zachichotał, a książka spadła mu z głowy na podłogę. — Cholera, to trudniejsze, niżby się zdawało. — Mówiłam ci — powiedziała Nikki, spoglądając na mnie. — Ćwiczę, ale ciężko mi idzie. 75
Powinnam była wiedzieć, że ani Nikki, ani jej mąż nie speszą się przyłapani na tym, jak Howard z książką na głowie maszeruje po pokoju niczym przysadzista, ambitna debiutantka. Kiedy podnosił książkę z podłogi, zadzwoniła jego komórka. Spojrzał na ekran, chrząknął, po czym przełączył na pocztę głosową, jak gdyby miał teraz ważniejszą sprawę na głowie niż odbieranie telefonów. — Powiedz mi, jak to zrobić? Położył znów sobie książkę na głowie i ruszył przez pokój. — Za szybko idziesz — skomentowałam machinalnie. Zwolnił. — Za wolno. — Zdecyduj się. — Książka spadła, złapał ją zamaszystym gestem, znów ułożył na głowie. — Spróbujmy jeszcze raz. Tym razem ruszył spokojnym krokiem. Czyste szaleństwo, żebym uczyła Howarda Grouta chodzić jak dama. Możecie mi jednak wierzyć, że mimo swojej postury uczył się szybciej od żony. — Nie wymachuj tak rękami. Przytulił je do boków. — Za bardzo je przyciskasz. Idziesz za sztywno. Masz poruszać się płynnie, z gracją. Znów utknęliśmy w martwym punkcie. — Różne rzeczy można mi zarzucić, słonko, ale nie brak gracji. — Żeby dać świadectwo swoim słowom, ruszył przez pokój, jak gdyby zerwał się do lotu. — I jak teraz? — Lepiej. Prychnął. — Kłamiesz. Uwaga tyleż gruboskórna, co mądra. Przekrzywił głowę, książka wpadła mu w ręce, oddał ją mnie. — Twoja kolej, serdeńko. Ze zdziwieniem obejrzałam się za siebie, bo nie od razu chwyciłam, do kogo tak się zwraca. — Ja mam przejść? 76 — Aha. — Potrząsnął opasłym tomem najnowszego bestsellera. — Na pewno znakomicie radzisz sobie z książką, skoro masz tyle klasy. Nie mam pojęcia, dlaczego się zgodziłam. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Widocznie ten człowiek przy całej swojej grubiańskości miał jakieś je ne sais ąuoi. A może uznałam, że skoro tak dalece pozbawiony gustu człowiek szanuje moją ogładę, powinien zostać nagrodzony Nikki klasnęła w dłonie. — O właśnie, pokaż nam! Nawet pokojówka przyglądała się z zaciekawieniem. Prawdę mówiąc, nigdy nie potrafiłam oprzeć się widowni. Wiem, wiem, to grzech nad grzechami, przyciąganie uwagi do siebie nie należy do bon tonu. Przecież nie dalej jak wczoraj uczyłam tego Nikki. Tak, ale jeśli wejdziesz między wrony... Ruszyłam z książką na głowie przez pokój. Łopatki ściągnięte, ręce z wdziękiem po obu stronach, podbródek równolegle do podłogi. Gdzieś na strychu moich rodziców leżała nagroda (a nawet kilka) za najwyższe notowania w konkursach debiutan-tęk. Mogłam obchodzić wszystkie dziewczęta w kółko, bo zezwalał mi na to certyfikat. Właśnie zakręciłam (z całą pewnością najtrudniejszy manewr podczas chodzenia z książką), kiedy ktoś wparował do środka bez zapowiedzi. — Sawyer! — zawołała Nikki. W tej sytuacji książka jednak spadła. Artysta niejako wypełnił sobą całą przestrzeń do ostatniego centymetra sześciennego. Nie zauważył mnie stojącej w drugim końcu oranżerii. Był wyższy, niż go zapamiętałam i wyraźnie pełen radości w stylu Johna Wayne'a, który właśnie zjechał z rancza. Zdziwił mnie jego uśmiech, bo po wiadomości nagranej na sekretarkę automatyczną i po spotkaniu w jego pracowni nie przypuszczałabym, że umie się uśmiechać. — Fajnie, że jesteś — zawołała wesoło Nikki. Uśmiech zastygł mu w kąciku ust. 157
— Niemoc twórcza minęła. Znów maluję. Wystarczyła jedna wizyta wścibskiej paniusi... Nikki wytrzeszczyła oczy. — Sawyer! — zawołała, przerywając mu. — Mamy gościa! Artysta rozejrzał się po pokoju, zauważył Howarda i już zaczął coś mówić, kiedy zobaczył mnie i przekrzywił głowę. — Proszę, proszę, kogo my tu mamy. Oczy wszystkich zwróciły się na mnie, a ponieważ byłam tyleż mądra, co piękna, nikt mi nie musiał tłumaczyć, do kogo odnosi się epitet „wścibska paniusia". Nikt inny, tylko moi. Podejrzewam, że chciał dokończyć „wścibskiej paniusi z galerii". Widziałam, że Nikki jest speszona, Howard rozbawiony, artysta natomiast skrzywił się w uszczypliwym uśmieszku. — Jej Wysokość Fredericka Hildebrand Ware we własnej osobie. Posłał mi niezbyt serdeczny uśmiech, który bardziej przypominał prychnięcie, nielicujące z tym wysokim, aczkolwiek idiotycznie ubranym mężczyzną. Niechby cieszył się wielkim wzięciem w świecie sztuki, nawet jeśli wyglądał na przystojniaka w swojej pracowni, dzisiaj miał na sobie spodnie bojówki (dopuszczalne jedynie u podrostków z gorszych rodzin), bawełnianą koszulkę z demobilu (dopuszczalną jedynie u żołnierzy lalek ze sztucznymi muskularni i plastikową bronią) oraz sandały (niedopuszczalne u żadnego mężczyzny — prawdziwego czy nie). — Powinienem się domyślić, że to Nikki podała pani mój telefon — powiedział. — Cholera, trzeba mi było powiedzieć. Może potraktowałbym panią uprzejmiej. Wyobraźcie sobie! Najpierw ów człowiek zadrwił z mojego nazwiska, potem się roześmiał, tymczasem nazwisko Groutów otworzyłoby mi drzwi do jego gościnności. Podeszła Nikki i klepnęła go żartobliwie w ramię. — Nie przypuszczałam, że dzisiaj wpadniesz, Sawyer. Właśnie wybieram się z Fredę po zakupy! Ale nie dlatego, żebym 77 odczuwała brak ciuchów. Spójrz tylko! — Okręciła się w kółko. — Fredę uczy mnie, jak się przedzierzgnąć w członkinię Klubu Kobiet. I naprawdę zaczynam łapać. Musiałam dobrze się przyjrzeć, żeby zrozumieć, o co jej chodzi. — Widzisz ten beż! — powiedziała wprost. Ach, beż. Powinnam się była domyślić. Najwyraźniej z trudem łapała różnicę między sobą a mną. Miała na sobie wzorzyste, beżowe legginsy z tworzywa sztucznego. — Nie podoba ci się mój nowy bliźniak? Wyciągnęła ręce jak modelka, żeby goście mogli się napatrzeć na jej „bliźniak", który pod względem marki rzeczywiście mógłby wyjść z mojej szafy, ale przedtem Kika musiałaby go niechcący włożyć do suszarki bębnowej. Był z obcisłego kaszmiru (w ogóle nie znałam takiego patentu), a zatem musiał mieć w sobie domieszkę tworzywa sztucznego. Sweterek z długim rękawem był obszyty perłami, jak gdyby uznała, że skoro nie może błyszczeć, ozdobi go perłami, im więcej, tym lepiej. Poza tym mieliśmy już marzec, a o tej porze roku nie nosi się już w Teksasie kaszmirów. — Podoba mi się, kochanie, aż miło popatrzeć — wykrztusiłam. Nikki rozpromieniła się, po czym zawołała pokojówkę. — Mario, podaj nam, proszę, herbatę. — Spojrzała na mnie. — Mamy czas, prawda? Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo artysta krzyknął za pokojówką: — Mario, można prosić gorącą? Po chwili wszyscy siedzieliśmy przy małym stoliku. Nikki zaśmiewała się i zapomniała... Przepraszam, wyrażam się nieściśle. Jeszcze nie zapamiętała żadnej z zasad etykiety, których uczyłam ją poprzedniego dnia. Artysta usiadł, odsunął krzesło, założył nogę na nogę. Widywałam w takiej pozycji mężczyzn z Nowego Jorku lub z Ameryki Południowej. Bo w Teksasie mężczyźni z krwi i kości krzyżują wyciągnięte nogi w kostkach. 159
Podszedł Howard, co mnie zaintrygowało, bo na ogół prości Teksańczycy trzymają się z dala od mężczyzn o odmiennych preferencjach, chyba że któryś naprawdę szuka przyjaciela nazywanego Bubbą. — Mówisz, Sawyer — nawiązała rozmowę Nikki — że znowu malujesz... Zbył ją machnięciem ręki. Tres dziwnie ten gest wyglądał w wykonaniu mężczyzny jego postury. — Wpadłem, żeby ci powiedzieć, że kolejna właścicielka galerii zjawiła się u mnie z propozycją urządzenia mi wystawy prac. — Spojrzał na mnie. — A tu, proszę, spotykam ją u ciebie. — Na tę radzę ci się zgodzić — poradziła Nikki. — Już odmówił. — Co? — Howard łypnął na mnie. — A mnie chyba mówiłaś, że to pewne. Uśmiechnęłam się niewinnie jak panienka z chóru kościelnego. — Naprawdę tak mówiłam? Artysta spojrzał na mnie bez słowa. Nie wiedziałam, co myśli, ale wydawało mi się, że patrzy na mnie z obrzydzeniem. Inna sprawa, że nie mogłam mieć pewności, skoro nigdy przedtem nikt nie okazał mi obrzydzenia wprost. — Kto wie — odparł z uśmiechem. — Może wystawa u Fredericki Hildebrand Ware to niegłupi pomysł? — Czy mam rozumieć, że wyraża pan zgodę? — spytałam. Wzruszył ramionami. — A jeśli się zgodzę, przestanie mi się pani nagrywać na sekretarkę automatyczną? Howard spojrzał na mnie wymownie. Nikki zaczęła się wiercić. Może nawet westchnęłam, ale chociaż nie przyznałabym się nikomu na świecie, poczułam, że płoną mi policzki. Artysta nie czekał na odpowiedź (na szczęście uszczypliwe pytania retoryczne jej nie wymagają), tylko się roześmiał. — Zastanowię się. Kiedy chciałaby mi pani urządzić wystawę? 78 Najchętniej powiedziałabym, że na święty nigdy. Lepiej bym się poczuła. W głębi duszy jednak marzył mi się triumf polegający na złapaniu nieuchwytnego artysty, nawet jeśli był podły i wyraźnie wolał ludzi innego pokroju niż ja. — Za miesiąc — powiedziałam. Nikki klasnęła w ręce. — To wspaniale! Sawyer, musisz się zgodzić. A pod koniec lata, już po wszystkim, wydamy ogromne przyjęcie, żeby uczcić Iwoją pierwszą wielką wystawę i moje dostanie się do Klubu Kobiet! Mimo wszystkich uchybień Nikki muszę przyznać, że ma jedną niesłychaną zaletę, mianowicie zdrową wiarę we własne możliwości. Pewność siebie to nieodłączna cnota prawdziwej damy. Sawyer uśmiechnął się, wypił łyk gorącej herbaty z porcelanowej filiżanki. — Spójrz na zegarek — podpowiedziałam. — Zakupy czekają. Moje słowa podziałały jak magiczne zaklęcie. Dwadzieścia minut później jechałam z Nikki do Saksa w San Antonio, chociaż przedtem Howard wziął mnie za łokieć i pociągnął na stronę. — Mam dla ciebie wiadomość. Przystanęłam, starając się za wszelką cenę nie dać po sobie poznać, że wstrzymuję oddech. Boże, ześlij mi tym razem dobrą wiadomość. — Ten twój sukinkocki mąż rzeczywiście był, tak jak mówiłaś, na Kajmanie Wielkim. Moja mama powinna była zostać detektywem. — Doprawdy? Prześwidrował mnie oczkami rekina. — Aha. Tyle że zanim kogoś tam wysłałem, zniknął. Ustaliliśmy, że podróżuje z kobietą nazwiskiem Janet Lambert. 161
Chociaż mnie to nie zaskoczyło, poczułam się, jakbym dostała cios w brzuch. Mój gniew wzrósł. Nie poddam się. — Pociągnąłem za pewne sznurki... — Zabrzmiało to, jakby skorzystał z usług ochroniarza, który wykręca ludziom ręce lub gruchocze rzepki kolanowe. — Żeby wywęszyć, co dokładnie zrobił twój gnidowaty mężuś z pieniędzmi po wyjęciu ich z twojego banku w Willow Creek. Okazuje się, że przerzucił je do małego, nieznanego banku w Austin. Pewno nie chciał, żeby ktokolwiek zaglądał mu przez ramię, bo odkryłem, że zainwestował w plan przewidziany na szybkie wzbogacenie się idiotów. Z przykrością ci to mówię, złotko, ale ten sukinsyn przetracił kupę twojej kasy, jeszcze zanim stąd wyjechał. Serce podeszło mi do gardła. — Wszystko stracił? — zapytałam, cedząc słowa. — Nie. Gdybym miała skłonność do patosu, padłabym na kolana i oddała się dziękczynieniu. Ponieważ jednak pozostałam sobą, skinęłam tylko głową. — To świetnie. Zamrozimy jego konto w Austin. — Nie tak świetnie, bo już je stamtąd zabrał. Złożyłam wszystkie fakty razem, aż doznałam zawrotu głowy. — Przeniósł je na Kajman Wielki — wysunęłam domysł. — Bingo. Zlikwidował konto w Austin w dniu, w którym opuścił twój dom. Widocznie pojechał prosto do banku i wyjął wszystko na potwierdzony czek. — I pieniądze nadal leżą na Kajmanie Wielkim? — zapytałam słabym głosem. — Nie. Poza tym Kajmańczycy cholernie utrudniają węszenie w poszukiwaniu pieniędzy, bo mają takie podstępne wyspiarskie banki. Widocznie poznał po mnie, że próbuję się uspokoić, bo dodał: — Ale nie martw się. Złapię go. Już ja mam swoje sposoby. Nie zapytałam o sposoby, bo wolałam ich nie poznawać. Nie obchodziło mnie, czy uwzględniają łamanie kości, czy wiecznie 79 niemodne betonowe buty. Zależało mi tylko i wyłącznie na odzyskaniu pieniędzy. Czując się dosłownie jak zwierzę w klatce, wsiadłam do samochodu Nikki i ruszyłyśmy do San Antonio. Wolałabym pojechać własnym, bo lubię panować nad sytuacją. Niestety, nie miałam większego wyboru, bo Howard przekazując mi złą wiadomość, jednocześnie przekazał swojej żonie dobrą. Kiedy wstaliśmy od stołu, przyciągnął Nikki do siebie, pocałował w usta i oznajmił: — Mam niespodziankę dla mojej wyjątkowej dziewczynki. Trudno o bardziej prostackie zachowanie. Co gorsza, kiedy wyszliśmy na dwór, przed domem czekał nowiuteńki jaguar, czerwony jak wóz strażacki, z wielką czerwoną kokardą na klapie bagażnika (niewiele mniejszą od kokardy przy sukni Nikki na herbacie dla moich koleżanek). Już po moim przybyciu ktoś musiał podstawić nowy samochód. Patrzyłam na artystę i widziałam, że wymienia z Howardem konspiracyjne spojrzenia. Zrozumiałam, że musiał dostarczyć ten samochód Sawyer Jackson, żeby wielka niespodzianka wypaliła. — O rajuśku! — wykrzyknęła Nikki. — To dla mnie? Howard pokraśniał, a potem roześmiał się i cofnął o krok, kiedy żona padła mu w ramiona. — Kocham cię, kocham cię, kocham cię — powtarzała, całując go po twarzy. Zakonotowałam sobie w głowie, żeby omówić z Nikki zakaz okazywania publicznie uczuć. Popatrzyliśmy z artystą po sobie. Uśmiechnął się i pokiwał głową, jak gdyby pobłażał dziecku. Starałam się powściągnąć grymas. Chyba nie bardzo mi wyszło, bo aż syknął na mnie. Zdziwiona, pokręciłam głową i usunęłam się na bok. W tej sytuacji nie było mowy, żebyśmy wzięły mój samochód, którym dojechałybyśmy na miejsce z dozwoloną prędkością. Zostawiłyśmy więc na podjeździe mojego adwokata z dumnym uśmiechem na twarzy, a same pomknęłyśmy z otwar 163
tymi oknami autostradą 1-35, przy czym Nikki śpiewała do wtóru przebojów radiowych. Dotarłyśmy do Alamo w rekordowym czasie, na szczęście całe i zdrowe. Ale gdybym miała na sobie rajstopy z lycry, ktoś mógłby mnie po wyjściu z samochodu wziąć za prostytutkę. Włosy miałam rozwiane, a policzki zaróżowione, osmagane wiatrem. Spędziłam dłuższą chwilę w toalecie damskiej, żeby zadbać o twarz i fryzurę, po czym wróciłam do działu projektantów Saksa. Ach, zapomniałam wspomnieć o jednym szczególe. W tej eskapadzie towarzyszył nam Sawyer Jackson. Pytam was, jaki mężczyzna zgodzi się spędzić całe popołudnie na zakupach z dwiema kobietami, w tym jedną nieznaną? Przyznaję, że Nikki praktycznie ubłagała Sawyera, żeby nam towarzyszył, a ja wyraziłam zgodę, kiedy zapowiedział, że jeśli przyjmie propozycję wystawy u mnie, będzie miał okazję włożyć fioletowy satynowy garnitur kupiony w poprzednim tygodniu. Miałam nadzieję, że żartuje, ale nie mogłam ryzykować. Tak czy owak każdy dzień przybliżał mnie do katastrofy. Najpierw Gordon, potem Nikki, a już na pewno dobije mnie zażyłość z jedynym gejowskim artystą w Ameryce, który nie ma pojęcia o modzie, mniejsza o jego chimeryczność. Bo najważniejsze, żeby ten nieuchwytny, kapryśny artysta, pokazawszy się w końcu publicznie, nie sprawił rozczarowania. Stanowiliśmy więc zgoła niedobrane trio, kiedy pędziliśmy przez sklep. Mogę tylko powiedzieć, że widocznie za dużo czasu spędzałam ze swoją sąsiadką, bo kiedy zaczęłyśmy myszkować wśród stojaków z ubraniami, gdzieś się zapodziały moje celne, choć przy tym słodkie jak miód uwagi krytyczne. Każdy wynajdowany przez Nikki strój komentowałam z bezpośredniością, która wyrzuciłaby mnie poza nawias wyższych sfer Teksasu. Marynarka w lamparcie cętki i czarne spodnie od fraka nabijane sztucznymi brylantami: — Tandeta. 80 Turkusowa bluzka rura (naprawdę jeszcze się takie nosi?), która kończyła się dobre dziesięć centymetrów powyżej jaskraworóżowych spodni biodro wek: — Dziwkarskie. Sukienka mini jak dla lalki: — Daj mi klapsa, chłopczyku. Sawyer śmiał się w głos. Z każdą przymiarką Nikki coraz bardziej traciła humor. Po kilku takich komentarzach przyłapałam Sawyera na tym, że mi się przygląda, jak gdyby nie wiedział, co o mnie myśleć. Czy to moja wina, że Nikki absolutnie nie chwytała subtelności, dlatego postanowiłam walić prosto z mostu? Uznałam, że najroztropniej będzie zrobić dobrą minę do złej gry. I całe szczęście, bo w przeciwnym wypadku palnęłabym coś wielce niestosownego, kiedy Nikki zmieniła taktykę i zaczęła wyciągać ubrania dla mnie — kompletnie niegustowne stroje, które wywoływały jej achy i ochy, a których nie włożyłabym za nic w świecie. — Masz! — wykrzykiwała, rzucając mi z przejęciem znalezisko przez ramię. — Musisz to mieć! Biała jedwabna tunikowa bluzka z pięknym (przyznaję) wzorem w liliowo-seledynowe kwiatuszki przy szyi i u dołu, może nie taka znów straszna (chociaż nienadająca się do noszenia), gdyby nie była przezroczysta. Przezroczyste stroje są niedopuszczalne. _ Nie mogę czegoś takiego włożyć. Jest zanadto... — Śmiała? — Chociażby. — Przecież nie będziesz nosiła jej bez niczego, Fredę. Pogrzebała i znalazła białą koszulkę na ramiączkach. Zaraz potem dżinsy dzwony (kiepska sprawa), a później biodrówki (jeszcze gorzej). — Dziękuję ci za dobre intencje, ale to nie jest w moim stylu. — A powinno! — wykrzyknęła. — Pięknie byś w tym wyglądała. 165
Artysta znów mi się przyjrzał. — I w tym — dodał. Podał mi bransoletkę, kiczowatą obręcz obwieszoną brzęczącymi kryształkami i krzykliwymi paciorkami (ze sztucznej macicy perłowej). Natychmiast przypomniałam sobie, jak w gimnazjum kupiłam podobną. Wróciłam do domu, pochwaliłam się nią przy obiedzie. Nazajutrz znikła z mojego pokoju. Mama zapytana, odpowiedziała, że nie wie, o czym mówię. Później zobaczyłam ją na ręku jednej z naszych nowych pokojówek, kiedy miała wychodne. Zaczęłam ją wypytywać, ale Kika poprosiła, żebym nie urządzała scen. — Dostała ją od mamy panienki. Nie wiem, czy bardziej mnie zdumiało kłamstwo mojej mamy w żywe oczy, czy fakt, że moja ukochana bransoletka znikła wraz z pokojówką. Odsunęłam od siebie tamto wspomnienie. — Dziękuję — podziękowałam Nikki i artyście, przybrawszy surową minę. — Ale nie przyszliśmy po zakupy dla mnie, tylko dla was. Odwróciłam się i natychmiast zobaczyłam elegancką jasno-żółtą (nawet nie beżową!) jedwabną bluzkę i do tego jasnożółte spodnie z mankietami. — Nikki, w tym komplecie będzie ci bardzo do twarzy. — W tym? Nawet nie wyczułam drwiny w jej głosie, ale też nie skakała do góry z radości. — Tak, w tym. Przyznaję, może powiedziałam to zbyt oschle, może okazałam jej odrobinę zniechęcenia, że wciąż nic do niej nie dociera. — Fredę, wcale nie będzie na mnie dobrze leżało! W tej bluzce będę rozdęta jak prażona kukurydza właśnie wyciągnięta z frytury. — Bynajmniej — odcięłam się. — Będziesz dla odmiany wyglądała jak ludzie. 81 Umilkła. — Chcesz powiedzieć, że nie wyglądam jak ludzie? — A twoim zdaniem złota lama albo różowe pióra sącomwe ił fautl Sapnęła. Patrzyłam bez słowa. — Hola, hola, hola! — Sawyer uniósł ręce do góry. — Zaczniecie się drapać pazurami czy poprzestaniecie na utarczce słownej? Nikki i ja odwróciłyśmy się zgodnie niczym dwie zgrane BeKi i zaoponowałyśmy: — Ależ my się wcale nie kłócimy! Uniósł brew. Mój Boże, nie posunęłam się z edukacją Nikki ani o centymetr, tymczasem ona zamieniała mnie powoli w kobietę aspirującą do zamieszkania w osiedlu przyczep mieszkalnych. Jęknęła, lecz zaraz uśmiechnęła się przepraszająco. Ja jednak z kamienną twarzą ruszyłam do działu wełen St. Johna, zostawiając osłupiałego Sawyera i wzdychającą, rozczarowaną Nikki. Na szczęście Nikki znalazła tam na tyle duży wybór sweterków ze złotymi guzikami, żeby odzyskać względnie dobry humor. Albo po prostu zorientowała się, że odchodzę od zmysłów. Zniknęła w przymierzalni z nadmiernie rozpływającą się w zachwytach sprzedawczynią, a ja zostałam sam na sam z artystą. Zauważyłam, że znów mi się przygląda. — O co teraz chodzi? — spytałam bez ogródek. — Usiłuję panią rozgryźć. — Nie ma co rozgryzać, panie Jackson. Nie kryję żadnych tajemnic. — Pełna skromność jest wysoko punktowana na równi z żelazną regułą „żadnych rozcięć przed szóstą wieczór". — Jestem taka, jak pan widzi. Czyli z tego, co dotąd zobaczył, ordynarną złośnicą. Roześmiał się, jakby z niedowierzaniem. — Nie sądzę. 167
Poznałam po jego minie, że w jego ustach to nie komplement. — Proszę mi powiedzieć — drążył dalej — dlaczego pani pomaga Nikki? Co miałam odpowiedzieć? — Bo przyda się nam w Klubie Kobiet — wyjaśniłam. Podobnie tłumaczyłam swoje powody rodzonej matce. — Poza tym mój mąż i ja zawsze staramy się pomagać sąsiadom. Nawet mnie samą zadziwiła moja odpowiedź. — Pani i pani mąż? Kiedy czekaliśmy, aż pani poprawi fryzurę, zapytałem Nikki o pani męża. Twierdzi, że nawet go nie poznała. Podobno jest trudno uchwytny. Jakże nieopatrznie wdałam się w tę rozmowę. Wróciło mi poczucie zamknięcia w klatce. Osaczył mnie natłok pytań, na które nie znajdowałam odpowiedzi. Zachowywałam się bardziej prostacko niż czwarta żona na jachcie miliardera. Pieniądze znikły, bo zostały wydane na inną kobietę, która spała w mojej ekskluzywnej pościeli. Nagle uznałam, że artykuł na pierwszej stronie czy nawet strzaskane rzepki kolanowe to jeszcze zbyt łaskawy los dla mojego męża. Stałam na środku sklepu Saks Fifth Avenue i życzyłam Gordonowi Ware'owi, żeby zrujnowany umierał w męczarniach w jakimś kraju trzeciego świata. I od razu poczułam się fatalnie — nie tyle z powodu takich myśli, ile przerażenia, jak nisko upadłam, skoro przychodzą mi do głowy tak niedopuszczalnie prymitywne myśli. Chyba więc dlatego zaczęłam elokwentnie zachwalać swoje małżeństwo. — Jesteśmy fantastyczną parą. Po prostu mój mąż dużo czasu spędza w podróżach. Ale uwielbiam go, a on mnie. W tej całej sytuacji jeszcze kilka drobnych kłamstewek nie robiło różnicy. Artysta też najwyraźniej tak uważał, bo miał taką minę, jakby nie wierzył ani jednemu mojemu słowu. Wreszcie zjawiła się Nikki, okręcając się przed nami w najbardziej błyszczącym spośród swetrów St. Johna. — Nieźle — pochwalił chłodno artysta. 82 Potem już nie padło ani jedno słowo na temat mnie ani mojego małżeństwa. Wracaliśmy z zakupów obładowani. Moja protegowana wzbogaciła się o osiem nowych kompletów, a artysta o czarny garnitur Hugo Bossa na trzy guziki i granatową koszulę. Wszyscy troje przydźwigaliśmy „łupy", jak wciąż powtarzała Nikki, do samochodu. Po powrocie do Willow Creek uznałam ten dzień za swój sukces. Nikki będzie miała porządne ubrania na wszystkie ewentualne okazje w Klubie Kobiet, łącznie ze zbliżającym się u niej wielkim przyjęciem. Jednakże w kółko dźwięczały mi w głowie dwa słowa wypowiedziane przez mojego artystę, kiedy już zamykałam drzwi swojego samochodu. — Zgadzam się. — Na co? — Na wystawę u pani.
Rozdział 15 Wszystkie czynne członkinie naszego klubu musiały co roku przepracować sto godzin jako wolontariuszki, zwykle od września do maja, wykonując przydzielone im zadania bądź obowiązki, pominąwszy prace w komisji. Nazajutrz po naszych szalonych zakupach, kiedy w głowie wciąż mi rozbrzmiewało miłe sercu zapewnienie artysty (kolejny dowód, że żaden mężczyzna, czy to homoseksualista, czy nie, długo mi się nie oprze), pojechałam do siedziby klubu i do Brightlee, żeby nadrobić prace społeczne, które mnie ominęły. Zaraz po obiedzie miałam zacząć przygotowania do swojego wielkiego wystąpienia. Zamierzałam również się dowiedzieć, co Nikki wie 0 Sawyerze Jacksonie. Na popołudnie zaplanowałam dla niej wizytę u fryzjerki, samej Eugenie Franęoise z Salonu Franęoise. Najpierw jednak musiałam zaliczyć dyżur wolontariuszki. Po przyjeździe do Brightlee, gdy mijałam patrzącą na mnie wilkiem Margaret Penderwelt (dawną zasłużoną wolontariuszkę 1 obecną przewodniczącą wolontariatu w naszej kawiarni), wyraziłam nadzieję, że nie bardzo im mnie brakowało. Wykazała przytomność umysłu, żeby o nic mnie nie wypytywać. Kawiarnia Brightlee wzięła swą nazwę od Eunice Houston Brightlee, założycielki Klubu Kobiet w roku 1917. Prowadziłyśmy tam prześliczny lokal z werandami, parkietem, antykami, 170 w którym wszystkie panie z socjety lub do niej aspirujące pokazywały się na obiedzie albo na wczesnym podwieczorku. Włożyłam długi granatowy fartuch, białą bluzkę i zabrałam się do roboty. Nakryłam stoły, przygotowałam dzbanki z wodą. Na szczęście zatrudniałyśmy prawdziwy personel w kuchni i nasze tartinki były chyba najlepsze w mieście. Prace społeczne mogły okazać się fantastyczne bądź fatalne. Ponieważ w ciągu roku trzeba było przynajmniej jeden dzień w tygodniu spędzać w gronie tych samych wolontariuszek, należało koniecznie postarać się o pracę z kobietami, z którymi dobrze się czuło. Większość lubiłam, głównie dlatego, że na dobrą sprawę sama je wybrałam. Jedna jednak wkręciła się do mojej grupy, chociaż zupełnie mi nie odpowiadała. Nazywała się Winifred Opal. Tuż przed otwarciem drzwi o jedenastej trzydzieści podeszła do mnie, kiedy stałam przy piecyku do podgrzewania pieczywa, do którego wsuwałam całe szuflady bułeczek z masłem do obiadu i słodkich maślanych bułeczek z polewą pomarańczową, właśnie przyniesionych z wielkich pieców na zapleczu. — To woła o pomstę do nieba — odezwała się, sięgając po aluminiowe szczypce — żeby nie mieć zwykłej ludzkiej przyzwoitości i nie zawiadomić koleżanek, kiedy się nie zamierza przyjść na dyżur kelnerski. Czyżby Winifred Opal mnie podgryzała? Była wysoka, metr osiemdziesiąt wzrostu, choć nie gruba. Gęste siwe włosy zaplatała w długi warkocz i bardzo lubiła psy. Śmiała się tubalnie, a ubierała w sposób daleki od ideału członkini Klubu Kobiet. Należała do niego tylko dlatego, że pochodziła w prostej linii od Eunice Houston Brightlee. Oględnie mówiąc była dziwaczką, co w Teksasie nie należało do rzadkości, lecz w naszym klubie należało. Wiecznie usiłowała nagłośnić w mediach jakąś sprawę w obronie zwierząt. Nie wyobrażacie sobie, jaki kilka lat temu wywołała dym podczas jednej z kampanii przeciwko futrom. Winifred Opal pryskająca francuską (bardzo) żółtą i (bardzo) plamiącą musz 83
tardą stanowiła niezapomniany widok. Bojownicy z Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami z puszkami farby w sprayu mogliby się wiele od naszej Winnie nauczyć. Odkąd kupiła akcje sieci French's Foods, w naszym mieście nie uświadczysz nawet breloka na klucze z króliczą łapką. — Ten klub potrzebuje świeżej krwi — dodała tonem pełnym zniewagi. Zamilkłam, po czym spojrzałam na nią bez cienia emocji. Świeżej krwi? — Och, jak ty mądrze mówisz! Oczywiście, że potrzeba nam świeżej krwi. Jesteś genialna! To samo właśnie powiedziałam swojej mamie. Winifred spojrzała na mnie zszokowana. Niezależnie od swoich dziwactw mogła wprowadzić członkinię do klubu, w tym wypadku Nikki Grout. — Wiesz, Winnie, za mało czasu spędzamy razem. Zastygła w bezruchu, a długie srebrne szczypce z ociekającą maślaną bułeczką zawisły w powietrzu — Ty i ja? — Owszem, my. Jakoś nigdy do siebie nie wpadamy. Pora się lepiej poznać. Mogłabym do ciebie zadzwonić? Umówiłybyśmy się na dłuższą rozmowę. Skończyłyśmy wyjmować bułki. Przysięgam, że Winnie uśmiechała się przez cały dyżur. Ani razu nie krzyknęła na gościa, ustanawiając tym samym rekord wart zapisania w księdze pamiątkowej naszego klubu. Tego dnia w kawiarni panował duży ruch, dlatego wyjechałam z Brightlee dopiero o trzeciej. W domu znalazłam się w dziesięć minut, ale musiałam się spieszyć, jeżeli miałam się ogarnąć i zdążyć na wizytę z Nikki u fryzjera. Na miejscu nie traciłam czasu. — Powiedz mi, kochana, wszystko co wiesz o Sawyerze Jacksonie. Ledwo zdążyłam do Salonu Franęoise na spotkanie z Nikki. Ale zdążyłam i teraz popijałyśmy różową lemoniadę z krysz 84 talowych szklanek (podróbek) w oczekiwaniu na Eugenie, właścicielkę. Naprawdę nazywała się Euless Franks, ale ponieważ tak fantastycznie czesała, nie skomentowałam ani słowem zmiany imienia. W głębi duszy intrygowali mnie wszyscy, którzy mieli odwagę przejść takie kompletne przeobrażenie. — Jak to, co wiem? Nikki wyraźnie rozemocjonowana nowym wyglądem, przeglądała się w lustrze. Salon Franęoise tonął w koronkach i tiulach, przy czym z kolorów królował róż, a z materiałów atłas i aksamit. Wiedziałam, że się spodoba Nikki. I rzeczywiście nie mogła się już doczekać swojej stylizacji. Problem wyniknął, kiedy Eugenie przyszła z zaplecza z miską farby. Na jej widok szampański nastrój Nikki prysnął, jakby ktoś pozostawił ją na noc odkorkowaną. — Fredę, jesteś pewna? — spytała. — Najzupełniej. Kolor blond to jedno, ale spłowiały blond to coś zupełnie innego. — Przecież wcale nie wyjdzie blond — powiedziała, spoglądając na farbę. Eugenie odebrała Nikki lemoniadę. — Nie martw się, skarbie — pocieszyła ją. — Wiem, co robię. Nikki patrzyła na jej odbicie jak łania złapana w światła reflektorów. Zdjęta litością postanowiłam odwrócić jej uwagę od tego, co się dzieje. Zresztą byłam naprawdę ciekawa. — Opowiadałaś mi o tym artyście. — Co takiego? — O Sawyerze Jacksonie. — A tak. — Spotkałyśmy się wzrokiem w lustrze. — Podoba ci się? Pewna ręka Eugenie drgnęła. W każdym salonie piękności zapłata następuje zarówno w gotówce, jak i w plotkach, dlatego na wiadomości, że Fredę Ware interesuje się innym mężczyzną niż mąż, Eugenie mogłaby zbić niemałą fortunę. Uściśliłam. 173
— Jest tres utalentowany. Chociaż więc interesuje się mężczyznami... — Eugenie westchnęła i wróciła do pracy. — Wiem, że jego wystawa odniesie niebywały sukces. Ale prawie nic o nim nie wiem. — Ach, Sawyer jest przeuroczy — powiedziała Nikki, patrząc w lustro. — A jego twórczość boska. Malarstwo ma w małym palcu, nie znam drugiego tak utalentowanego artysty. Tyle że kaprysi, nie każdemu pozwala obejrzeć swoje prace. Wcale się nie zdziwiłam, że ci odmówił. — Nie zdążyłam ci powiedzieć, że się zgodził. — Niemożliwe! — A jednak. Pokręciła głową ze zdziwienia, aż Eugenie jęknęła. — To wspaniale — pochwaliła. — Co jeszcze o nim wiesz... bo zbieram informacje do reklamy? — Przeprowadził się z rodziną do Willow Creek, kiedy byłam w piątej klasie. On wtedy chodził do pierwszej licealnej. — Tak długo tu mieszka? — Jak to możliwe, że nie słyszałam o nim wcześniej. — Gdzie mieszkał? — Tam, gdzie teraz. Starszy ode mnie mieszkaniec South Willow Creek. Wszystko jasne. Nikki uśmiechnęła się serdecznie. — Już wtedy wiedzieliśmy, że różni się od nas wszystkich. Postawny, umięśniony, nie stronił od bitki. Trochę mnie tym stropiła. — Wcale to nie brzmi dziwnie jak na chłopaka z South Willow Creek. — Może, ale Sawyer poświęcił się sztuce. Chłopcy z naszej okolicy nie interesowali się sztuką, a w każdym razie nikt się nie przyznawał. Sawyer zawsze rysował, opowiadał o różnych artystach. Pamiętam, jak moja mama i inni zawsze mówili, jaki to z niego artysta. Poza tym miał starych rodziców, w wieku naszych dziadków. Byli chyba profesorami na naszym uniwer 85 ku, nie mniej zdolnymi od Sawyera. Po maturze wyjechał z miasta. Wrócił dopiero w zeszłym roku. Żebyś ty widziała, w jakim stanie zastał dom po powrocie. Dosłownie w ruinie. Ale go wyremontował. Zawsze ze wszystkim sobie radzi. — I w jakich kręgach się teraz obraca? — Nie mam pojęcia. — A wiesz coś o jego chłopcach? — Nie, Fredę. Musisz go sama zapytać. Nie mogę się narzucać. W każdym razie nie tak wprost. Wcale więc nie zaspokoiłam ciekawości, a wszelkie moje próby utknęły w miejscu, kiedy Eugenie wzięła Nikki na zaplecze, żeby spłukać farbę. Przerażenie mojej protegowanej rosło proporcjonalnie do czasu spędzonego na fryzjerskich zabiegach. Kiedy wróciła i przejrzała się w lustrze, omal nie padła zemdlona. — Chryste Panie! 1 nie było to jej zwykłe „Chryste Panie". — Zrobiła ze mnie szatynkę! — Nie żartuj, to nieprawda. — Nie kłamałam. Jej włosy po wyschnięciu będą w sam raz pasowały do naszego klubu. Ciemny blond, który tonował jej dziki wygląd. — Niech ci je teraz Eugenie obetnie. Potem już Nikki nie pisnęła słówka ani o Sawyerze, ani o nikim innym. Zapadała się coraz głębiej w fotel, kiedy Eugenie podcinała dolne warstwy piętrowo ostrzyżonych włosów. Kiedy doszła do sięgającej ramion fryzury na pazia, Eugenie włączyła suszarkę. To był kolejny powód, dla którego milczałam jak grób na temat Eugenie, dawniej Euless. Salon Franęoise był jedynym zakładem w Willow Creek, w którym używano suszarki. Wszędzie indziej używano do suszenia hełmów i mnóstwo lakieru. Przed otwarciem Salonu Franęoise musiałam jeździć aż do San Antonio, żeby mi wysuszono włosy ręcznie. Kiedy w końcu Nikki wstała z fotela obrotowego, wyglądała zgodnie z moimi oczekiwaniami. W dwie i pół godziny przeszła 175
gruntowną przemianę wizerunku z krzykliwego i kiczowatego w szykowny i wyrafinowany. — Nikki, wyglądasz fantastycznie! Popatrzyła na mnie, jak gdyby rozum mi odjęło, a ja wpadłam w rozpacz, bo nie wiedziałam, czy kiedykolwiek do niej dotrę. Wróciłyśmy do Pałacu Groutów. Droga powrotna upłynęła nam w grobowym milczeniu. Nikki musiała przeżyć nie lada wstrząs wobec takiej dawki skromności i wyrafinowania, toteż zabrakło jej rezonu. Kiedy podjechałyśmy, Howard już otworzył drzwi, jakby tylko czekał, żeby zobaczyć skutek. Zatrzasnął klapkę telefonu komórkowego, rzuciwszy przedtem: — Oddzwonię. Nikki skuliła się w sobie. — No pokaż Howardowi, jak fantastycznie wyglądasz! Dolna warga jej się trzęsła, ale wyszła jak dzielne kaczątko. Podeszłam do niej, a tymczasem Howard zdążył dokładnie obejrzeć nową żonę. Muszę przyznać, że nie skomentował, chociaż widziałam, jakie słowa cisną mu się na usta. Prześwidrował ją uważnie tymi swoimi zielonymi oczami, otaksował, pokiwał głową. — No tak, pączuszku, skoro trzeba, to widocznie trzeba. Mężczyźni doprawdy bywają tacy ograniczeni. Nikki wybuchnęła płaczem i wbiegła do domu, omal nie przewracając się na swoich ślicznych kilkucentymetrowych obcasach. — No cóż — powiedziałam po raz nie wiadomo który tego dnia. — Muszę wracać do domu. Howard wreszcie oderwał wzrok od pustych już teraz drzwi wejściowych. — Poczekaj, Fredę. Zdobyłem jeszcze jedną informację. Zebrałam się w sobie. — Twój mąż bawi teraz na Bahamach. — Zasępił się. — Ale wydaje twoje pieniądze szybciej, niż księżulo wypija w niedzielę wino mszalne pozostałe po nabożeństwie. 86 — Jak to? — Przede wszystkim zatrzymuje się w drogich hotelach. Puścił dwadzieścia pięć patyków za noc w apartamencie Bridge Suitę w Atlantis. Wydaje też wystawne przyjęcia, jak gdyby chciał zaimponować ludziom. Wiem, że wolisz, żebym nie zgłaszał tego na policję, ale... Widocznie zbladłam. — Fredę, do cholery, zginęły ci pieniądze, a mąż, który — z tego, co widzę — nie zarabia na życie, trwoni twój majątek. Zrobiło mi się jednocześnie gorąco i zimno. Owszem, byłam bogata, ale nawet mój majątek miał swoje granice. — Na którymś etapie musimy skorzystać z pomocy policji. Rozpuściłem wici przez zagraniczne agencje, z którymi niegdyś współpracowałem w nadziei, że go przyszpilą. — Przybrał jeszcze surowszą minę. — Tymczasem facet porusza się wynajętymi prywatnymi odrzutowcami i jachtami, przez co jeszcze trudniej go wytropić. Szczwany z niego lis. Bo jeszcze nie zdołałem odkryć, gdzie ten łotr ukrył twoje pieniądze. — W takim razie skąd wiesz, że je trwoni? _ Bo wszystko robi pod swoim nazwiskiem. Jak powiedziałem, po prostu wyłazi ze skóry, żeby zaimponować gościom, których sprasza na przyjęcia. Chyba próbuje sobie wyrobić nazwisko. — Ciekawe, po co? _ Tego właśnie zamierzam się dowiedzieć. Wracałam do domu roztrzęsiona. Gdy więc zobaczyłam samochód mojej szwagierki Edith zaparkowany za domem przy kuchennym wejściu, aż mnie zemdliło. Edith przyjeżdżała tylko wtedy, kiedy wynikły jakieś kłopoty, a dokładniej zapraszał ją wówczas Gordon. Ponieważ już wiedziałam, że mój mąż bawi (i oby jeszcze chwilę zabawił) na Bahamach, mogłam się jedynie domyślać, że wynikł jakiś problem. Tylne drzwi nie były zamknięte na zamek, ale Edith i tak 177
mogła wejść, bo Gordon dał jej klucz. Kiedy weszłam, w kuchni zastałam tylko Kikę. — Gdzie ona jest? — zapytałam szeptem. Kika nie lubiła Edith podobnie jak ja. Spojrzała na drzwi prowadzące w głąb domu, potem obejrzała się na mnie. — W gabinecie pana Gordona. Ponieważ nie przywykłam odkładać nieuchronnych spraw na później, ruszyłam do gabinetu. Weszłam w samą porę, żeby przyłapać ją na przetrząsaniu rzeczy mojego męża. — Edith, co za niespodzianka! Omal nie odcięła sobie dłoni, tak szybko zatrzasnęła szufladę z dokumentami, zanim wyrwała stamtąd rzeczoną kończynę. Zaskowytała, ale zaraz otrząsnęła się z bólu jak przystało kobiecie z klasą nieokazującej uczuć. Wstała, opanowana jak posąg. — Masz mi natychmiast powiedzieć, co się dzieje z moim bratem. Odrobina siostrzanej miłości może wiele zdziałać, kiedy doskwierają niezapłacone rachunki. Może zresztą byłam niesprawiedliwa. Miała szczerze zatroskaną minę. Ubranie w nieładzie, oczy podkrążone. — Zamartwiam się na śmierć — dodała dla wzmocnienia efektu. — Przecież mówiłam ci, że wyjechał na jedną z tych swoich wypraw. Nie pamiętasz? — Owszem, pamiętam, lecz ani przez chwilę ci nie wierzyłam. Gordon Ware jest człowiekiem odpowiedzialnym, a jego zniknięcie świadczy o absolutnym braku odpowiedzialności. Fakt. Ale co miałam powiedzieć? — Jeżeli zaraz mi nie powiesz, gdzie jest albo jak się z nim skontaktować, będę musiała zgłosić jego zaginięcie na policję. Za nic nie chciałam do tego dopuścić, chyba że chodziłoby o siły międzynarodowe, które nie miały wpływu na pozycję towarzyską w Willow Creek. — Kpisz sobie, Edith. 87 — Mówię poważnie. Co chwila przychodzi kolejny niezapłacony rachunek. Tyle w kwestii siostrzanej miłości. — Kolejny rachunek? To ile on ich płaci? — spytałam, zapewne nie najsłodszym tonem, a może nawet z przytykiem, którego nie powstydziłaby się Pilar. — Przecież już mówiłam — powiedziała, pałając świętym oburzeniem. — Gordon, mężczyzna odpowiedzialny, czuje się w obowiązku łożyć na rodzinę. I wtedy stało się. Widocznie zawinił czas spędzony z Nikki, bo stałam się niewybaczalnie obcesowa. — Zastanawiałaś się kiedyś, Edith, skąd twój wielkoduszny brat bierze pieniądze na płacenie rachunków? Nie mogłam uwierzyć, że to mówię, ale nie mogłam się powstrzymać. Słowa płynęły wartkim nurtem, jakbym się wychowała w stodole na południu Teksasu. _ Gordon jest świetnym prawnikiem — powiedziała. A także wziętym doradcą finansowym. — Gdzieś ty to słyszała? Spojrzała stropiona, ale nie poszła na łatwiznę. — Sam mi to powiedział. — Rozumiem. A wspominał, jakie sprawy prowadził? Albo komu doradza w sprawach finansowych? — Przyznam, że nie. — Otóż mnie. Zarządza moimi pieniędzmi. Które właśnie ostatnio znikły. — Jak to? — Tak to, kochana szwagierko. Mój majątek, moje pieniądze, z których was utrzymywał znikły... a on razem z nimi. Usiadła tak ciężko, aż sapnęła poduszka w fotelu. — Znikły? Nie wiedziałam, czy martwiła się teraz zniknięciem brata, czy pieniędzy, z których żyła. — Owszem, znikły. Nie miałam wyjścia, opowiedziałam całą tę ponurą historię, 179
tak samo jak Howardowi Groutowi. O tym, jak zastałam u siebie pannę Myszkę, po wazektomii, zaginionych pieniądzach, a następnie dorzuciłam wieści o jego niefortunnych inwestycjach, o Kajmanie Wielkim i Bahamach. Patrzyła na mnie z przerażeniem, to rozdziawiała usta, to zamykała, bełkocząc coś niezrozumiale. Po chwili się opanowała. — Nie wierzę, żeby wykręcił taki numer mamie i tacie. Halo, a mnie? Roześmiała się krótko, nerwowo. — Może zresztą nie powinnam się dziwić. Zawsze go rozpieszczali. Nie ma to jak drobny kryzys finansowy dla ujawnienia prawdziwych uczuć. — Wiecznie troszczył się tylko o siebie. — Powinien był się ożenić z Pilar. Ja to potrafię być uszczypliwa w najmniej stosownej chwili. Spojrzała na mnie z ukosa i wróciła do swojego pomysłu. — Musimy to zgłosić na policję. — Bardzo proszę. — W duchu czułam opór. — Niech całe Willow Creek się dowie, że Gordon to łgarz, zdrajca i szumowina, a reszta rodziny nie ma centa przy duszy. Zastanówmy się. W oczach ogółu zostaniemy biedakami. Może poradź się papy Ware'a, zanim pobiegniemy z tym na komisariat. Zgodnie z moimi przewidywaniami fortel zadziałał. Obie dobrze wiedziałyśmy, że członek socjety absolutnie nie potrzebuje skandalu... ani tym bardziej posądzenia o ubóstwo. Zyskałam więc na czasie, ale wiedziałam, że zegar tyka. Nie da się utrzymać tajemnicy w nieskończoność. Kiedy Edith w końcu wyszła, nie chciałam myśleć o niczym. Ani o Nikki, ani o jej fryzurze. Ani o mężu, ani o zaginionych pieniądzach. Ani o Edith, ani o jej gniewie skierowanym pod zły adres. Zabrałam się więc do planowania wielkiej wystawy z moim artystą. Prawdę mówiąc, snułam plany, odkąd postanowiłam go pozyskać. Chyba wpadłam dosłownie w obsesję na jego punk 88 cie. Chryste Panie, jak powiedziałaby Nikki, szkoda, że ten człowiek woli mężczyzn. Nie przeszkadzał mi jego homoseksualizm, nie mogłam natomiast pożądać (kolejnego) mężczyzny, który byłby w pewnej sferze dla mnie niedosiężny. Zresztą powiedzmy sobie szczerze, Gordon nigdy nie był dla mnie osiągalny. Świadczyła o tym wazektomia. Nie mogłam przestać myśleć o tym, że mój artysta zawsze mi się przygląda. Zupełnie jakby mnie taksował wzrokiem. Niewykluczone, że oceniał mnie okiem artysty jako ewentualną modelkę (któż by go winił), fantastyczną Fredę Ware. A może po prostu chciał mnie wykpić, ośmieszyć, zgłębić tajemnicę, dlaczego pomagam kobiecie, która, co nawet on widział, nadweręża moją cierpliwość. Co gorsza, nie mogłam się zorientować, dlaczego tak mi zależy, żeby go rozgryźć. Do wieczora zajmowałam się wystawą. Omówiłam ją z kierowniczką mojej galerii, podałam jej nazwiska osób, które trzeba zaprosić na wernisaż, listę znajomych, ważne kontakty, a także doraźnie zatrudnianych dla moich potrzeb dziennikarzy, bez których nie mogła się obyć żadna impreza. Chciałam urządzić najciekawszą imprezę, odkąd mężowie członkiń Klubu Kobiet Willow Creek wystawili Najlepszy burdelik w Teksasie, żeby zebrać pieniądze na klinikę chirurgii dziecięcej w naszym mieście. Nie oglądaliście dobrego musicalu, jeżeli nie widzieliście najznamienitszych obywateli naszego miasta przebranych za prostytutki. Wszystko szło jak po maśle, zwłaszcza że dokładałam starań, aby zachować pozory. Jednakże nazajutrz rano obudziłam się w panice. Ja miałabym ulegać panice? Coś niesłychanego! Sprawę jeszcze pogorszył telefon, który zadzwonił wcześniej, niż wypada, czyli pół do dziewiątej. Nikt taktowny nie dzwoni między dziewiątą wieczór a dziewiątą rano. Telefony późno wieczorem i wcześnie rano są dopusz 181
czalne tylko w takich wypadkach, jeśli ktoś został ranny, umarł albo dzwoniący jest gburem bez ogłady. Albo więc czekały mnie złe nowiny, albo dzwonił Howard bądź jego żona. Zastanawiałam się nawet, czy odebrać, ale zmobilizowała mnie nadzieja, że informacja może dotyczyć zaginionego męża. Podniosłam słuchawkę i usłyszałam głos Peggy, kierowniczki galerii, kobiety o nienagannych manierach, co mogło jedynie oznaczać, że wieści są nie najlepsze. — Słucham. — Przepraszam, że dzwonię tak wcześnie, ale mamy pewien kłopot.
Rozdział 16 — Peggy, co się stało? Zawahała się, jakby zbierała myśli (lub przezwyciężała niesmak), zanim przekaże mi okropną wiadomość. — Na koncie galerii mamy debet. Peggy, podobnie jak ja, nie lubiła mówić o pieniądzach. — Nagrałam się kilka razy panu Ware'owi na służbowy telefon, ale nie oddzwania, a czeki wracają. Pensji też nie mogłam wypłacić. Aż mnie coś ścisnęło w dołku. Przyznaję bez bicia, ze nie zastanawiałam się nigdy, jak odbywają się wypłaty ani w domu, ani w galerii. Tak długo zajmował się nimi Gordon (a przedtem mój ojciec), że bardzo rzadko poświęcałam im czas. Jedynym eleganckim rozwiązaniem wydawało mi się kupowanie u większości miejscowych sprzedawców na rachunek. Za każdym razem prosiłam, żeby dopisano mi dany zakup do rachunku i wychodziłam. Miałam rachunki nawet w większych sklepach w Austin, San Antonio i Dallas. Wyjmowanie przy wszystkich platynowej karty American Express trąciło wulgarnością. — Przepraszam, że zawracam pani głowę. Gdybym mogła złapać pana Ware'a, na pewno omówiłabym to z nim. Jeszcze trzy tygodnie temu nie zastanawiałabym się nad takim stwierdzeniem, że woli omawiać sprawy finansowe 89
z mężem, a nie ze mną. Teraz jednak, po trzech tygodniach nowego życia, czułam się po trosze upokorzona. Ale tylko po trosze, bo chyba bardziej byłam zdenerwowana. Skoro moje pieniądze nadal się nie znalazły, jak ja popłacę rachunki? Tknęła mnie nowa myśl. Pozwą mnie do sądu. Obiecałam, że oddzwonię i już chciałam się rozłączyć, kiedy przypomniała mi o sesji fotograficznej zaplanowanej na popołudnie. Kiedy umawiałam się z Sawy erem Jacksonem na sesję w celach reklamowych do wystawy, uznałam, że najlepiej wypadną zdjęcia robione u mnie w domu. Mój artysta stałby nad moim basenem albo siedział na pięknym kamiennym murku wokół moich tarasowych ogrodów. U siebie mogłabym zapanować nad sytuacją, o czym nie było mowy u niego. Zdjęcia w mojej galerii wypadłyby zbyt blado. Teraz kołatała mi w głowie tylko jedna myśl — jak ja zapłacę fotografowi? Sawyer nalegał, żebyśmy wzięli jego znajomego fotografa, na co wtedy przystałam bez zastrzeżeń. Ponieważ go jednak nie znałam, nie mogłam przewidzieć, w jakiej formie będzie się domagał zapłaty. Nie wyobrażałam sobie, żeby przy artyście robić raban o coś tak przyziemnego jak pieniądze. Odłożyłam słuchawkę i poszłam z drżeniem serca do gabinetu męża. Kika zawsze odbierała pocztę i zanosiła Gordonowi, który przeglądał ją i załatwiał wedle uznania. Pchnęłam drzwi i zobaczyłam na biurku stertę dokumentów. Przeglądałam ją bite pół godziny. Jakie straty? Skumulowany dług w wysokości siedemdziesięciu pięciu tysięcy dolarów od ostatnich wyciągów z konta na szczęście już spłacony. Piętrzył się też stos zaproszeń, na które nie odpowiedziałam. Spóźniłam się niewybaczalnie z odpowiedzią na co najmniej połowę z nich, w większości chodziło o najlepsze przyjęcia w mieście. 184
Ułożyłam kremowe zaproszenia chronologicznie, zastanawiając się, jak to wyjaśnić poszczególnym osobom. Niektóre były dla par i tym trzeba było odmówić. Inne były tylko dla kobiet, mogłam się więc na nich pokazać, jak gdyby nigdy nic. Na jeszcze inne musiałam odmówić, bo i tak bym się na te spotkania, niezależnie od sytuacji, nie wybrała. Nagle zastanowiłam się nad stosownymi strojami. Jeżeli przyjmę zaproszenia, będę musiała natychmiast wybrać się na zakupy. Aż mnie to zmroziło. Zakupy. Zakupy wymagają pieniędzy. Nie miałam centa na uregulowanie rachunków, a co dopiero na zakupy. Jęknęłam i wróciłam do przeglądania rachunków na siedemdziesiąt pięć tysięcy dolarów. Obejmowały nasze codzienne wydatki najedzenie i pralnię chemiczną, ale też na nową (i, muszę przyznać, wykwintną) kanapę, którą kupiłam do swojej garderoby tydzień przed tamtym niefortunnym zdarzeniem. Kosztowała dziesięć tysięcy dolarów. Nie do wiary! Inna sprawa, że mówiąc sprzedawcy, że muszę ją mieć, nawet nie zadałam sobie trudu, żeby zapytać o cenę. Przez chwilę rozważałam, czyby kanapy nie zwrócić. Tyle że sklep znajdował się w mieście, gdybym ją więc teraz odesłała, wieść szybko by się rozeszła — zwłaszcza że mówiłam właścicielowi sklepu, jak idealnie mi pasuje. Poza tym dwa lata szukałam czegoś odpowiedniego na to miejsce. Gdzie indziej musiałam szukać środków na załatanie doraźnych potrzeb, dopóki Howard nie znajdzie moich zagrabionych pieniędzy. Znów przyszło mi do głowy, żeby pojechać do taty. I znów odsunęłam od siebie ten pomysł. Rodzice w końcu będą musieli się dowiedzieć, ale teraz nie poradziłabym sobie z wymownym drwiącym spojrzeniem mamy. Nie chciałam też pozwolić tacie, żeby mi pomógł, w obawie, że z mojej winy zbankrutowałby. Miałam nawet pomysł, żeby poprosić o pożyczkę swojego adwokata. Odstręczała mnie jednak ta myśl, pozostało mi więc 90
tylko jedno wyjście, godne szanującej się kobiety z mojej sfery w obliczu kryzysu finansowego. Poszłam do garderoby i otworzyłam sejf, który trzymałam w głębi. Większość najcenniejszych klejnotów, otrzymanych w spadku od rodziny, trzymałam w banku... Wtem poraziła mnie przerażająca myśl, która kazała mi się osunąć na kanapę za dziesięć tysięcy dolarów. A jeżeli Gordon zabrał mi też najlepszą biżuterię? Zakręciło mi się w głowie, włożyłam ją między kolana, pamiętając, żeby głęboko oddychać. Ktoś inny ugiąłby się pod naporem nieszczęść, które dotknęły mnie ostatnio. U mnie spotęgowały one jedynie wściekłość na Gordona... ponownie złapałam oddech. Nowa lekcja: paniczny strach = kłopoty z oddechem, gniew = mnóstwo tlenu i znacznie lepsze samopoczucie niż przy panicznym strachu. Bo niby dlaczego miałabym powstrzymywać gniew? Dlaczego go tłumić, tak jak wkładano mi do głowy od urodzenia? Dlaczego miałabym obarczać siebie poczuciem winy, skoro zdradził mnie mąż, niegdyś darzony takim zaufaniem? Mnie, Fredę Ware! Wróciłam do sejfu i wybrałam najmniej ulubioną sztukę biżuterii. Najmniej ulubioną, bo wybrała ją Edith na prośbę Gordona. Trzy sznury pereł hodowlanych z brylantowym czte-rokaratowym wisiorem. Wybrałam również staroświecki wisior, prezent od Gordona na jedną z naszych rocznic, który od dawna chciałam oprawić na nowo. Szafiry i brylanty w krzykliwej złotej oprawie. Może nie zawsze poznam na pierwszy rzut oka cenę kanapy, ale na biżuterii znam się nieźle. Wystarczy na spłacenie długu, wypłaty w galerii, a może też fantastyczny seledynowy kostium Chanel, który wypatrzyłam w Saks Fifth Avenue. 186 Zwykle szykuję się dobre dwie godziny, ale tego ranka przygotowałam się w niecałe pięćdziesiąt minut, wyszłam z domu i ruszyłam do jubilera w San Antonio, z którego usług moja rodzina korzystała od dziesięcioleci. Mimo to ubrana byłam nienagannie. Mknąc autostradą 1-35, zadzwoniłam z komórki do swojego dawnego banku, gdzie się dowiedziałam, że rzeczywiście zamknięto mój sejf depozytowy. Innymi słowy, moje klejnoty rodzinne znikły. Omal się nie załamałam. Mimo to dojechałam w rekordowym czasie do San Antonio, gdzie natychmiast przyjął mnie Konrad Karavolas, spółka z o.o., jubiler najzamożniejszej elity w Stanie Samotnej Gwiazdy. Był to niski, łysiejący mężczyzna, który zawsze mnie obskakiwał, mimo że ja traktowałam go powściągliwie, acz uprzejmie. Tego dnia trochę spuściłam z tonu. Uśmiechnęłam się promienniej niż zwykle, pochwaliłam jego krawat i zwróciłam się do niego per „złotko". Niestety, moje wysiłki poszły na marne, bo ledwie pan Karavolas przyłożył lupę, orzekł: — Są sztuczne. Trudno powiedzieć, że osłupiałam. Raczej mnie zmroziło. Z góry znając odpowiedź, jeszcze wyciągnęłam machinalnie przed siebie pierścionek zaręczynowy z różowym brylantem, rzekomo wart majątek. — Sztuczny — rzekł przepraszającym tonem, co tylko pogłębiło mój paraliż. Jak na osobę unikającą uczuć, przez ostatnie trzy tygodnie przeżyłam całą ich gamę. Gniew, stres, paniczny strach. A teraz poczułam coś jeszcze innego. Nienawiść. Znienawidziłam Gordona Ware'a. Po powrocie do domu pozostało mi tylko jedno. Kika pomogła mi zdjąć ze ścian kilka obrazów. Jako właścicielka galerii od lat inwestowałam w malarstwo. Jedyny ratunek widziałam teraz w sprzedaży obrazów. Ponieważ sama je kupowałam, nie mogły być falsyfikatami. 91
Dosłownie w ciągu kilku minut spieniężyłam obrazy u mar-szanda, z którym stale współpracowała moja galeria. Wyszłam od niego z czekiem na sumę, która zaspokoi moje potrzeby na co najmniej kilka tygodni. Spojrzałam na zegarek. Zostało mi półtorej godziny do przyjścia mojego artysty i jego fotografa. Zapuściłam się do gorszej dzielnicy, aż znalazłam bank, w którym nie postałaby noga żadnego z moich znajomych. Mieścił się w centrum handlowym z lat sześćdziesiątych, z przeszklonym frontonem (za którym zapewne krył się wtedy tandetny Woolworth). Pod osłoną okularów a la Jackie Onassis i słomkowego kapelusza z szerokim rondem weszłam i powiedziałam, że chciałabym otworzyć konto. Nie miałam najmniejszego zamiaru deponować czeku w swoim dawnym banku w lepszej dzielnicy. Chociaż wiedziałam, że Ned Reed dochowa tajemnicy, bo za nic w świecie nie chciałby, aby rozeszła się pogłoska, że mój mąż wyjął pieniądze z jego banku bez mojej wiedzy, to i tak nie mogłam nagle zacząć wykonywać żadnych ruchów w banku, z którego korzystali mężowie moich koleżanek. Ponieważ zawsze zajmował się tym Gordon. Dyrektor banku First National tak chciał mnie obsłużyć, że omal się nie potknął, kiedy wprowadzał mnie do gabinetu wielkości garderoby. — Zapraszam, pani Ware, pani będzie łaskawa spocząć. Widziałam, że ten człowiek wije się tak nadziany na dwa widelce — mojej urody i rzekomego bogactwa. — Może napije się pani kawy albo czegoś zimnego? — Dziękuję. Wtedy zamilkł i tylko patrzył. Czekałam chwilę, sądząc, że może coś powie, ale zrozumiałam, że po prostu tonie w zachwycie. Owszem, uwielbienie poprawia mi nastrój, ale czekały mnie sprawy do załatwienia, miałam zaplanowane spotkania. Pomachałam mu ręką przed nosem. 92 — Pan wybaczy, trochę się spieszę. Aż spąsowiał na twarzy. — Przepraszam. Pani pozwoli, że przedstawię naszą ofertę... — Nie trzeba. Wystarczy, że otworzy mi pan konto osobiste. — Ma się rozumieć. — Przetrząsnął biurko w poszukiwaniu formularza. — Proszę mi powiedzieć, ile chciałaby pani u nas złożyć... i proszę pamiętać, że jeżeli suma przekroczy tysiąc dolarów, dostanie pani opiekacz do grzanek i darmowe czeki... Wręczyłam bankierowi czek. Spojrzał i zrobił minę, jak gdyby za chwilę miał dostać zawału. — Panie... — Spojrzałam na jego plakietkę. — Alston, naprawdę bardzo się spieszę. Niechże pan otworzy, co pan uważa za stosowne. Pół godziny zabrało otwarcie konta, wystawienie książeczki czekowej i odbiór opiekacza (czy jakikolwiek bank na terenie całych Stanów Zjednoczonych jeszcze rozdaje artykuły gospodarstwa domowego w charakterze nagród?), bo uznałam, że łatwiej będzie go wziąć, niż zrezygnować. Wróciłam do domu, spóźniona pół godziny na randkę lub raczej umówione spotkanie. Na podjeździe stał stary MG, który musiał należeć do mojego artysty. Od razu przypominał mi się Ryan 0'Neal (partner Farah Fawcett, BeKi z Teksasu) w klasycznym filmie Love Story. A może to był triumph spitfire? Och, mniejsza z tym. W każdym razie był mały, niebezpieczny i za nic w świecie bym do niego nie wsiadła. W holu jednak nikogo nie zastałam. Czyli zyskałam chwilę czasu. Pobiegłam na górę i weszłam do łazienki. Wizyta u jubilera, marszanda i bankiera z nędznej dzielnicy wymaga całkiem innej prezencji niż spotkanie z homoseksualnym artystą i wybranym przezeń fotografem. Rozebrałam się do stanika i rajstop. Najchętniej wzięłabym kąpiel, ale ponieważ byłam już mocno spóźniona, musiała mi wystarczyć odrobina talku. 189
Poprawiłam włosy, nałożyłam bardzo lekki, gustowny podkład, włożyłam białą bluzkę, jedwabną spódnicę w koniki w pastelowych kremowo-brązowo-pomarańczowych kolorach, a na szyję potrójny sznur pereł. Wyglądałam tak uroczo, że sama gotowa byłam zapomnieć, że wcześniej pół dnia załatwiałam sprawy finansowe. Znów niemal byłam gotowa z nabożeństwem literować słowo p-i-e-n-i-ą-d-z-e. Aczkolwiek miałam obawy, czy Gordon raz na zawsze nie odarł mnie z niewinności. Kiedy schodziłam ze schodów, ledwie muskając ręką poręcz, spodziewałam się zastać Sawyera Jacksona czekającego na dole. Hol jednak świecił pustkami. Zajrzałam do saloniku, do salonu, nawet do gabinetu. Nigdzie ani śladu gości. W końcu usłyszałam głosy i znalazłam mojego artystę przy kuchennym stole z Kiką. Rozmawiali po hiszpańsku jak dwoje starych przyjaciół. Zdumiałam się, bo przecież istnieje żelazna reguła, że nie wolno przyjmować gości w kuchni. Pieprzu temu fam pas dodawało to, że gościa zabawiała tam moja pokojówka. Czekała mnie jeszcze większa niespodzianka. Jak wiadomo, Kika nienawidzi wszystkich poza mną (chociaż wyraźnie zaczęła okazywać serdeczność Nikki). Teraz przechylając się przez kuchenny stół, opowiadała Sawyerowi Jacksonowi o swoim nowym ulubionym reality show puszczanym w jedynej stacji meksykańskiej, którą można odbierać w Willow Creek, Bailar Mejicano, w którym raz na tydzień niejaki Don Juan de Tango obtańcowuje tuzin kobiet, żeby dobrać sobie idealną partnerkę. Nieraz po wejściu do pokoju telewizyjnego zastawałam swoją pokojówkę tańczącą tango przed telewizorem. — Nie chciałabym wam przeszkadzać, ale czeka nas praca. Powiedziałam to wyniosłym tonem, który powinien ich speszyć. Tymczasem mój artysta obejrzał się na mnie i roześmiał (nie żartuję). Kika na mnie prychnęła. — Niechże panienka będzie miła — upomniała mnie. — Pan przyniósł panience prezent. 93 Zaciekawiła mnie. — Prezent? Dla mnie? Artysta ponownie się roześmiał i wyjął coś spod stojącego obok krzesła. Podał mi lśniącą szarą torbę z Saks Fifth Avenue. Idiotycznie podekscytowana wyjęłam z niej małe pudełko i błyskawicznie otworzyłam. Nawet nie powinnam się była zdziwić. — Bransoletka. — Widziałem, że ci się podoba. Głupio przyznać, ale miał rację. — Poza tym uznałem, że jestem ci winien przeprosiny za nasze wspólne zakupy — dodał. Doprawdy, jedna wielka „hańba". Prezent okraszony przeprosinami za obcesowość. Bardziej jednak dopatrzyłam się „hańby", kiedy przyjrzałam się lepiej jego strojowi. Miał na sobie białą dżinsową marynarkę, czarną błyszczącą koszulę, białe dżinsy. Taki strój nadaje się do South Beach albo do Europy, ale nie uchodzi w moim świecie. Pominąwszy zakaz „nie noś bieli przed Wielkanocą", biały garnitur dżinsowy jest — podobnie jak sandały — zakazany. I to dla wszystkich mężczyzn bez wyjątku! Westchnęłam. — Doceniam gest, ale nie mogę przyjąć. — Dlaczego? — zapytał. Kika spojrzała na mnie z pełnym zrozumienia rozczarowaniem. Razem ze mną pobierała lekcje dobrych manier u mojej mamy, dlatego wiedziała, że nie wypada przyjmować podarków od innych mężczyzn poza mężem. — Bo jestem mężczyzną? — zapytał. Kika musiała wyjść, bo nie mogła na to patrzeć. Jak gdybym to ja ustalała zasady! Zastanowiłam się. Środowisko homoseksualistów było dla mnie z gruntu nowe. Czy to naprawdę taki grzech przyjąć prezent od geja? Zresztą Gordon od niepamiętnych czasów nie 191
sprawił mi żadnej niespodzianki poza kochanką, dlatego marzyłam o prezencie. — Po namyśle uznałam, że jednak przyjmę. Jest śliczna, dziękuję — powiedziałam. — I wybacz moją ciekawość, ale chciałabym wiedzieć, dlaczego teraz chcesz mnie przeprosić. Bo nie przepraszałeś, kiedy zatrzasnąłeś mi drzwi przed nosem. Wzruszył ramionami i spojrzał na mnie z rozbawieniem. — Fakt, że przyjąłem cię niegrzecznie. Jak to wyjaśnić? Cóż, miewam swoje kaprysy. — Sięgnął po bransoletkę. — Pozwól, że ci ją założę. I może zwróciłabyś się do mnie dla odmiany po imieniu. — Nie rozumiem? — Nie wymówiłaś go na głos od tamtej wizyty u mnie w pracowni, a i wtedy tylko w trybie pytającym. Może go w ogóle nie pamiętasz? — Wiem, jak masz na imię. Znów się roześmiał. — Już ja was znam. Pewno w myślach nazywasz mnie „artystą". Zawstydziłam się, tym bardziej że w duchu nazywałam go nawet „moim artystą". Zamknęłam wieczko i przeprosiłam: — Włożę kiedy indziej, bo właśnie ktoś dzwoni do drzwi... — Chwała Bogu. — Podejrzewam, że to twój fotograf. Po chwili, istotnie, wszedł fotograf. — Cześć, Sawyer! — zawołał od progu. — Witaj, Reynaldo. Obaj mężczyźni przywitali się uściskiem i wycałowali w oba policzki. (W moim świecie stawia się to na równi z jedzeniem nożem i widelcem w obu rękach jednocześnie, bez odkładania żadnego. Wiem, że w Europie obowiązują inne zwyczaje, ale byliśmy w Ameryce). Zostałam przedstawiona. Reynaldo ujął moją dłoń i pocałował. (Halo, ludzie, pamiętacie, na jakim jesteśmy kontynencie?). 94 — Cóż za zjawisko! — wykrzyknął. Ech, pewnym mężczyznom uchodzi nawet przesadny europejski wdzięk. Na tym jednak zakończył się popis jego wdzięku, przynajmniej wobec mnie. Mój artysta — przepraszam, Sawyer — /, Reynaldem natychmiast zabrali się do pracy i w ogóle przestali zwracać na mnie uwagę. Najzwyczajniej w świecie mnie zignorowali. Wyszliśmy do ogrodu za domem. Zaczęli omawiać najlepsze ujęcia, kierunek słońca, kompozycję ostatecznego produktu, zaśmiewając się jak starzy przyjaciele. Przyszło mi na myśl, że może to jest właśnie stała sympatia Sawyera albo jego przelotny partner. Przyznaję, że poczułam się nieswojo. I to wcale nie dlatego, żeby tak mnie brzydziła myśl o parze mężczyzn razem. Po prostu speszyłam się, że mój artysta miałby obcować z kimkolwiek innym. Zazdrość z każdą minutą rosła. Kiedy wreszcie zaczęli robić zdjęcia, musiałam oglądać półnagiego Sawyera (to znaczy na ile zgodził się obnażyć) nad moim basenem. Miał dżinsy i rozpiętą koszulę chambray. Nie wiadomo, kogo z nas bardziej trawiło pożądanie, mnie czy Reynaldo. Sawyer wyglądał nad basenem tak kusząco, że nawet Kika oprzytomniała na tyle, żeby podejść do mnie, skąd miała lepszy widok. — Przystojny — skomentowała. — Prawie jak Don Juan de Tango. Miała rację, ale nie kwapiłam się z potwierdzeniem. — Na pewno tak uważa jego chłopak. — Chłopak? — Kika spojrzała na mnie wilkiem. — Panienka jest zazdrosna o Reynalda? Przybrałam wzorcowo oburzoną minę. — Z całą pewnością nie jestem. Doprawdy, cóż za przypuszczenie! Kika prychnęła. 193
— Niedobre z pani nasienie, panienko Ware. Zauważyłyśmy, że Sawyer nam się przygląda. Z błyskiem w oku pokonał kilka dzielących nas kroków, ale zamiast do mnie, podszedł do Kiki, wziął ją za rękę i okręcił w kółko. — Ojej, panie Sawyer! Zapiszczała jak dziewczyna na zabawie, zadurzona w najbardziej popularnym chłopcu z ósmej klasy. Wstyd mi było za nią. Zaraz jednak znalazła się u mojego boku, ale nie na długo, bo teraz nadeszła moja kolej. Mój artysta porwał mnie na taras i zawirował ze mną w tańcu podobnie jak z Kiką. — Panie Jackson! — Przynajmniej nie piszczałam tak jak Kika. — Co też pan wyprawia? Przyciągnął mnie, chociaż Kika obok wyklepała całą litanię Dios mios. Sawyer najwyraźniej się nie przejął. Obtańcowywał mnie nad basenem, jakbyśmy znajdowali się w sali balowej. Zamiatał mną parkiet, a przy tym śpiewał do wtóru melodii, przy której tańczyliśmy. Poczułam dziwne uniesienie. Po kilku kółkach przegiął mnie wpół, jak to robił Don Juan w programie, przechylając do tyłu, aż omiotłam włosami ziemię. Byłam zdruzgotana, bo gdy kobieta leży tak przechylona, czuje tylko... siłę. Nie wiem, jak to inaczej ująć. Musiał użyć całej muskulatury, żeby mnie przytrzymać. Gdyby nie miał upodobania do mężczyzn, niezmiernie ubolewałabym nad tym, że jestem mężatką. Na szczęście nie musiałam tym sobie zaprzątać głowy. Uznałam, że przyjaciel gej jest lepszy od męża, bo jest silny i przystojny, a nie muszę się przy tym obawiać, że sprawi mi zawód. Poczułam się jak w siódmym niebie, gdy owładnęła mną ta dająca bezpieczeństwo siła. Marzyłam o tym całe życie, pozostając w błogiej nieświadomości. Trzeba mi było przyjaciela, który nie będzie patrzył na mnie z pożądaniem ani przejawiał o mnie zazdrości. — Uważaj, bo zaraz wpadnę w uwielbienie — powiedziałam. 95 Z jeszcze większą siłą poderwał mnie do góry i przycisnął. Przeżywałam niewątpliwie początek wielkiej, cudownej plato-nicznej przyjaźni z mężczyzną, który nie zagraża mojej reputacji. Nie pamiętam, kiedy ostatnio się tak dobrze czułam. Szkoda, że wcześniej nie przyszło mi do głowy, żeby poszukać sobie takiego przyjaciela. Uśmiechnął się, jak gdyby czytał w moich myślach. A w każdym razie takie odniosłam wrażenie. — I wiedz, że nie jestem gejem — szepnął mi do ucha.
Rozdział 17 Przez całe życie kroczyłam prosto raz obraną drogą (wśród pięknych krajobrazów), nigdy z niej nie skręcając, nigdzie nie zbaczając. Na najbardziej znienawidzonych zajęciach na studiach (pewno was zdziwię — z psychologii) wyłożono nam, że dziewczyna uczy się radzić sobie ze światem zależnie od tego, jak traktował ją ojciec. Pod koniec gimnazjum moja szkoła sponsorowała bal finałowy dla ósmoklasistów. Wszystkie miałyśmy tremę, bo to był nasz pierwszy bal. Nawet Pilar, mimo całej swojej powagi, była podniecona. Z precyzją małych generałów opracowałyśmy we trzy taktykę na każdą sekundę nadchodzącego balu. Przećwiczyłyśmy nawet riposty na zaproszenie przez chłopców do tańca. Godzinami omawiałyśmy, jakie zrobić fryzury, jak przemycić odrobinę makijażu i w co się ubrać. Pilar i ja miałyśmy dostać nowe sukienki, a Nikki miała coś skombinować, ale wolałyśmy nie pytać skąd. Im bardziej zbliżał się bal, tym bardziej podniecenie Nikki malało, moje natomiast i Pilar proporcjonalnie rosło. Nikki nieraz przystawała przed sklepem Teens and Tots, marząc o sukni z różowej tafty na wystawie. Kosztowała zapewne więcej, niż jej mama zarabiała miesięcznie. — Bez olśniewającej sukni będę wyglądała jak kretynka! — wołała z właściwym sobie teatralnym patosem. Trudno było przeczyć, bo, szczerze mówiąc, miała rację. 196 Tydzień przed balem tata pożegnał mnie na dobranoc tymi samymi słowami co zawsze: — Tak bardzo cię kocham, moja ty księżniczko, że dam ci cały świat. Trudno się było nie dopatrzyć w jego słowach śmieszności i przesady, ale oboje przyzwyczailiśmy się do tego rytuału na dobranoc. Przy jego niesłychanej fantazji mógł sobie pozwolić na wszystko. Wtedy jednak nie odpowiedziałam tak, jak zwykle odpowiadałam: „Ja też cię kocham, tatusiu", lecz poprosiłam, żeby kupił Nikki sukienkę. Nie spodziewał się takiej reakcji. — Musiałbym się zastanowić, kochanie... — Przecież sukienka to coś znacznie mniejszego niż cały świat, tatusiu. Bacznie mi się przyjrzał, uśmiechnął, a zaraz potem roześmiał tak głośno, że do pokoju zajrzała mama. — Co wy tu knujecie? — Nic, kochanie — powiedział tata. — Wracaj do książki. Pocałował mnie w czoło. — Zobaczę, co się da zrobić. Wieczorem przed wielkim balem, kiedy Pilar z Nikki szykowały się u mnie w domu, znalazłyśmy na moim białym łożu z baldachimem trzy wielkie pudła ze sklepu Teens and Tots. Po jednym dla każdej z nas. Pilar po otwarciu pudła nie mogła oderwać od swojej oczu. W moim była upragniona suknia, o której powiedziałam mamie. Wyjęłam ją, ale bardziej ciekawiła mnie mina drugiej koleżanki po otwarciu pudła. Nikki, wstrzymując oddech, delikatnie pociągnęła wstążkę, jakby wystraszona własną nadzieją. Kiedy zdjęła wieczko, aż jęknęła. — O raju — wyszeptała, przyciskając twarz do bibułki. — Och, Fredę, jesteś wspaniała. Pilar natomiast patrzyła z nie najszczęśliwszą miną, a po chwili schowała swoją suknię do pudła. 96
— Wcale nie chcę sukni od ciebie. Zaświtało mi wtedy w głowie, że jako nienaganna Fredericka Hildebrand, córeczka tatusia, mogę mieć władzę, ale nie wszystkim to będzie w smak. Kiedy niehomoseksualny, jak się raptem okazało, Sawyer Jackson trzymając mnie w ramionach, przechylił do tyłu nad basenem, poczułam się jak na rozstajach dróg lub wręcz na peronie przed odjazdem. Wiedziałam, że jeśli zdecyduję się na tę drogę, zbaczając z obranego szlaku, żegnajcie wykwintne sztućce i lniane serwetki. Żegnaj, władzo! Ten mężczyzna, z całą swoją siłą, stał w całkowitym zaprzeczeniu mojego dotychczasowego życia. Aż się wzdrygnęłam na tę myśl. Tak mną zatrzęsło, że omal nie wpadłam do basenu. — Jak to, nie jesteś gejem? Na szczęście, zwarty i gotowy, szybko opanował sytuację i zdołał mnie utrzymać. — Jak to możliwe? — dopytywałam. — Musisz być gejem. Wiem, zachowałam się gorzej niż prostacko, ale po prostu nie mogłam się nadziwić. Flirtowałam z nim od kilku godzin. Nie byłoby w tym (na ogół biorąc) nic niestosownego, gdyby wolał mężczyzn — zabawa bez ryzyka, nawet jeśli stanowiła drobne uchybienie, nie stanowiła ciężkiego grzechu przeciwko dobrym manierom. Jeśli natomiast nie jest gejem... — Denerwujesz się, dlatego że nie jestem gejem? — W jego zielonych oczach dojrzałam figlarny błysk. — Ty aby na pewno pochodzisz z Teksasu? — Też coś! Oczywiście, że się denerwuję. Trzeba było przyznać się wcześniej. — Zanim zadeklarowałaś, że mnie uwielbiasz? Usta zadrgały mu w kącikach. — Powiedziałam, żebyś uważał, bo mogę wpaść w uwielbienie. Odsunęłam go, wygładziłam sukienkę i starałam się pozbierać myśli. Byłam zdruzgotana. Wpadłam w czarną rozpacz. 97 I pełna żaru jak Hades, trawiona całkiem nieprzystojnym pożądaniem. Żebym ja, Fredę Ware, tak pałała namiętnością! Równie dobrze można by wyciągnąć listę wszystkich niestosownych uczuć, których przez całe życie uczyłam się unikać i obserwować, jak mnie opanowują. Sawyer nie krył rozbawienia. — Jeżeli lepiej się z tym czujesz, nadal udawaj, że jestem gejem. Żebym to ja umiała! Za długo jednak byłam córką swojej matki, żeby teraz udawać. Zignorować ten fakt? Bez problemu. Odkąd jednak dowiedziałam się, że jest heteroseksualny, nie potrafiłam udawać, że dziwny pociąg, jaki do niego czuję w ogóle mnie nie martwi. Kiedy sądziłam, że woli mężczyzn, udało mi się złożyć to doznanie na karb desperacji, zważywszy na mój kilkutygodniowy brak kontaktów. Bo chociaż zachowywałam się przyzwoicie, miałam dopiero dwadzieścia osiem lat. I byłam normalną kobietą. Nie mogłam dłużej ignorować przystojnego, heteroseksualnego mężczyzny do wzięcia, który budził moje ciało do życia. Na szczęście zjawił się fotograf. — Tutaj już skończyliśmy — oznajmił. Uśmiechnęłam się z wymuszoną szczerością. — Bardzo panu dziękuję. Z całą pewnością zdjęcia wyjdą znakomicie. Cieszę się, że pan do mnie przyszedł. Fotograf jednak stał jak wmurowany. Po chwili spojrzał na artystę, potem na mnie. W końcu odezwał się Sawyer: — Poczekaj, ja ci zapłacę. Podszedł do swojej płóciennej torby, coś z niej wyjął. Książeczkę czekową. Czyli sam zamierzał zapłacić! Cała aż zesztywniałam, chyba ze wstydu. — Nie ma mowy — zaprotestowałam. — Poczekaj, skoczę do domu po czek. Pobiegłam przez taras nad basenem, stukając fantastycznymi czółenkami Delmana, które odmierzały takt na kamieniach 199
prowadzących do domu. Po chwili wróciłam z nową książeczką czekową. — Ile jestem panu winna, Reynaldo? — zapytałam. — Jedno ujęcie kosztuje u mnie pięćset dolarów. Pięćset dolarów za zwykłe zdjęcie? — To znaczy bez odbitek. Odbitki też są po pięćset dolarów sztuka. Kiedy zrobię stykówki, wpadnie pani do mojego atelier i wybierze, które się podobają. Po tysiąc dolarów? Niebieski długopis od Tiffany'ego drżał mi w ręce, kiedy wypisywałam czek. Mój artysta przyglądał mi się z zaciekawieniem, następnie zgarnął torbę, posłał mi dziki, zmysłowy uśmiech, który mnie jeszcze bardziej zelektryzował, po czym obaj mężczyźni wyszli przez salon, mijając pustą białą ścianę, na której jeszcze kilka godzin wcześniej wisiały obrazy. Przyjęcie Nikki zbliżało się wielkimi krokami, podobnie jak rekrutacja nowych członkiń, a ona, niech ją bogi kochają, za nic nie mogła opanować skromnego zachowania damy. Nic do niej nie docierało, zupełnie jakbym wbijała jej do głowy łacinę. Poza tym wydawało mi się, że z każdym dniem jej nowa fryzura, z którą wyszła z Salonu Franęoise, zyskiwała nieco na szaleństwie, chociaż na szczęście zachowała ten sam dostojny odcień ciemnego blondu. I do wszystkich stonowanych ubrań w pastelowych kolorach, kupionych wtedy razem w San Antonio, na każde kolejne spotkanie dokładała jakąś błyskotkę albo wisiorek... jak gdybym mogła nie zauważyć dyskotekowych kolczyków częściowo schowanych pod jej nową koafiurą. Ponieważ zegar tykał nieubłaganie, musiałam zacząć aranżować prywatne spotkania Nikki z ewentualnymi wprowadzającymi. Ponieważ nie śmiałam prosić o pomoc ani jednej 98 koleżanki z nieszczęsnej wzmocnionej herbaty, poszukałam nowych kobiet, które spojrzałyby na moją protegowaną łaskawszym okiem. Na pierwszy ogień zadzwoniłam do Winifred Opal. Kiedy otrząsnęła się z szoku, że do niej dzwonię, ustaliłyśmy porę spotkania. Umówiłyśmy się na poniedziałek o dziesiątej, zaraz potem kwadrans po jedenastej zamówiłam Misti Bladewell, następne spotkanie załatwiłam na pół do pierwszej z Candi | [uff. Wszystkim zapowiedziałam, że przyjdę z koleżanką, chociaż nie podawałam jej nazwiska, bo nie chciałam się spotkać z odmową, zanim Nikki nie oczaruje ich w bezpośrednim spotkaniu. Winifred wybrałam oczywiście ze względu na naszą rozmowę. Misti i Candi, bo już ich imiona wskazywały na to, że mogą znaleźć wspólny język z Nikki. Poza tym wszystkie trzy chodziły do naszej szkoły w tym samym czasie co Nikki i chociaż może nie przyjaźniły się z nią, niewątpliwie się znały, choćby tylko przelotnie. Formalnie rzecz biorąc, „znały" ją przez okres wymaganych pięciu lat. Kiedy przyjechałam rano do Pałacu Groutów, Nikki miała na sobie piękny sweterek St. Johna w wielbłądzim kolorze, ze złotymi guzikami i spodnie z dzianiny do kompletu. Do tego pantofle na słupku i torebkę również pod kolor. Podniosła mnie na duchu, bo wyglądała jak prawdziwa dama. Winifred mieszkała Pod Wierzbami, dwie półksiężycowe przecznice dalej w jednym z pierwszych domów zbudowanych w naszym osiedlu blisko osiemdziesiąt lat temu. Dęby porośnięte oplątwą, wyciągając gałęzie nad naszą ulicą, tworzyły zielony ażurowy łuk, przez który sączył się błękit nieba. Miała stary wiktoriański dom z werandą dookoła, szalowany białym drewnem, z mnóstwem piernikowych ozdób. Od frontu biały drewniany płot okalał ogród, a pod płotem rosło mnóstwo róż, bez ładu i składu, w całej gamie kolorów, białym, żółtym, różowym, czerwonym. Moje nadzieje wzrosły. 201
Kiedy podeszłyśmy do drzwi, Nikki dosłownie tańczyła z podniecenia. — Pamiętaj — przypomniałam. — Nogi w kostkach razem, ręce wdzięcznie na podołku, a wszystko będzie dobrze. — Zobaczysz, że świetnie wypadnę! Na dźwięk dzwonka do drzwi w całym domu rozszalały się ujadające psy. Zapanował straszliwy zgiełk, ale kiedy Winnie otworzyła zamaszystym gestem drzwi i zawołała: — Siad! — wszystkie umilkły. Nikki też omal nie usiadła z wrażenia tam, na werandzie. Gospodyni otworzyła nam drzwi siatkowe. — Fredę! Obrzuciła wzrokiem Nikki, ale nie umiałam odgadnąć jej myśli. — Winifred, pamiętasz Nikki Grout z naszej szkoły? Nikki, na pewno nie wiedziałaś, że Winifred jest jedną z najbardziej liczących się członkiń naszego klubu. Określenie było trochę na wyrost, ale miała powiązania z założycielkami, a nigdy nie zaszkodzi rzucić kilku komplementów. — Miło mi cię poznać, chciałam powiedzieć, widzieć_ powiedziała Nikki i prawie dygnęła. Przysięgam, widziałam na własne oczy. Winnie zaprosiła nas gestem do środka. Zdziwiłam się, że tyle jazgotu narobiły zaledwie dwa psy, miniaturowe pudelki, wystrojone w kubraczki. Pani domu sama dokonała formalnej prezentacji — to znaczy przedstawiła nas psom. Biała pudliczka wabiąca się Renata miała białą atłasową suknię, a czarny pudel Benjamin — czarny frak z muszką. Można było z dużą dozą prawdopodobieństwa uznać, że niewiele pań z klubu odwiedziło ją w domu, kiedy sama starała się o przyjęcie, bo chyba nawet pochodzenie w prostej linii od członkiń założycielek nie pozwoliłoby wprowadzającym przymknąć oczu na ubrane psy asystujące nam przy herbacie. 99 Podziękowałam za ciasteczka, którymi poczęstowała nas Winifred, przedtem podając je psom na wykwintnej porcelanie. Moja mama i Kika nie posiadałyby się z oburzenia, tyle że Blythe Hildebrand z pewnością usprawiedliwiłaby koleżankę /. klubu (co dotyczyło wszystkich poza jej córką), twierdząc, że Winnie to niezłe ziółko. Bo tak prawdziwe damy w Teksasie nazywały osoby ze swoich kręgów, które ocierały się o obłęd. Podczas rozmowy Nikki przeszła samą siebie, bo doprowadziła nawet Winifred do serdecznego śmiechu. Najważniejsze, że psy zakochały się w Nikki. Renata podeszła nawet i zwinęła się u niej na kolanach. Kiedy wychodziłyśmy, byłam pewna, że mogę liczyć na poparcie Winifred. Nikki już zeszła po schodach i czekała przy moim mercedesie, a ja jeszcze finalizowałam sprawę. — Zarekomendowałabyś Nikki do klubu? — spytałam. Na twarzy Winifred odmalowało się zdziwienie. — Ojej, no nie wiem. Przez dobre pięć sekund świdrowałam ją wzrokiem. — Niby dlaczego? Tak się dobrze dogadujecie, a sama mówiłaś, że trzeba nam świeżej krwi. — Owszem. Ale nie mówiłam, że to ma być krew Nikki Grout. Widziałaś te jej wzorzyste rajstopy? Nie zauważyłam i natychmiast przeszedł mnie dreszcz, nie tyle z powodu oskarżycielskiego tonu koleżanki, ile dlatego, że nigdy przenigdy nie wolno nosić wzorzystych rajstop. — Mają zwierzęcy wzór — dodała. Chociaż grzech był niewybaczalny, wykazałam refleks. — Winifred, jak możesz odmówić, skoro Renata po prostu zakochała się w Nikki? Przekrzywiła głowę. — To prawda — przyznała z pewnym namysłem. — No dobrze, jeszcze ani nie odmawiam, ani się nie zgadzam. Kogo na razie załatwiłaś? — Dostanie rekomendację ode mnie, Pilar Bass i Eloise Fleming. 203
— Pilar? Dziwne, że wprowadzacie kogoś razem, zwłaszcza Nikki Grout. — Dlaczego? — Bo obie wiemy, że Nikki Grout może przynieść wstyd wprowadzającej, a słyszałam, że szykują twoją kandydaturą na przewodniczącą. Obiło mi się też o uszy, że Pilar ma również zakusy na to stanowisko. — Pilar? Wiedziałam, że ma ambicje, ale aż na przewodniczącą1? Jeśli wierzyć plotkom (które nie wyszły ode mnie), wróciła do Teksasu, wyrzucona z pracy na północy, chociaż zatrudniono ją zaraz po studiach jako gwiazdę. Najwyraźniej przerosła ją rola nowojorskiej liberalnej kobiety sukcesu (mimo upodobania do przyhzanych fryzur i czarnych strojów), sama więc wykopała sobie grób, kiedy jej fanatyczne koleżanki z tego liberalnego stanu dowiedziały się, że głosowała potajemnie na George'a W. W dodatku dwa razy. A nawet trzy, licząc jego ubieganie się o fotel gubernatora. Niezależnie od powodów wyrzucenie tłumaczyło, dlaczego teraz całe życie Pilar kręci się wokół Klubu Kobiet i sukcesów na jego niwie. Nie powinny mnie dziwić jej zakusy na stanowisko przewodniczącej. Chyba za wszelką cenę chciała udowodnić ze naprawdę potrafi coś osiągnąć. Niespecjalnie się przejęłam' Gdyby przyszło mi się zmierzyć z Pilar Bass, jak sądzicie, która z nas by wygrała? — Niech się zastanowię — powiedziała Winifred. — Któraś z was zostanie przewodniczącą, a ja zawsze chciałam poprowadzić Komisję Obrony Praw Zwierząt. Uśmiechnęła się, co mnie przekonało, że nawet szalona Winifred dba o poprawność. Kiedy wsiadłam do samochodu, moja sąsiadka promieniała ja nie bardzo. — I co, wprowadzi mnie? — spytała Nikki, drżąc z podniecenia. — Zgodziła się? — Właściwie to nie. 100 Cały jej promienny optymizm uleciał przez okno. — Nie? — Niby jeszcze do końca nie odmówiła, ale też nie wyraziła /gody. Ma się zastanowić. — Nie rozumiem. Nie chciałam wspominać o ogólnym uprzedzeniu Winifred do Nikki, dlatego jak najoględniej przedstawiłam jej konkretny powód. — Nie spodobały jej się twoje rajstopy w zwierzęcy wzór. Nikki omal się nie złożyła wpół, żeby obejrzeć sobie nogi. — Przecież ich prawie nie widać. Zresztą, kto zwraca uwagę na rajstopy? Jak wyjaśnić niuanse poglądu, że strój wiele mówi o nas, 0 naszym pochodzeniu i życiowych wyborach? Nawet najlżejszy wzór w cętki świadczył dobitnie o tym, że Nikki nie dokonuje najlepszych wyborów i nie nadaje się do Klubu Kobiet. Powinnam była zawieźć Nikki do domu, żeby się przebrała. Ale zostało już tylko pięć minut do wizyty u Misti Bladewell, a nie wypadało spóźnić się więcej niż dziesięć minut. Miałyśmy więc tylko kwadrans. Poza tym widziałam kiedyś Misti z Candi w San Antonio na obiedzie i obie paradowały na szpilkach. Chyba więc w skrytości ducha były BeKami, które wyrywają się z miasta na eskapady w tandetnych strojach. Czyli tymi rajstopami Nikki może nawet je sobie zjednać. Z drugiej strony, po co ryzykować? Zawiozłam Nikki do jej pałacu, gdzie grzecznie zmieniła rajstopy na cieliste. Kiedy wyjeżdżałyśmy z naszego osiedla 1 mijałyśmy Juana, Nikki zapadła się w skórzanym fotelu w drodze na następną wizytę. Dom Misti był zbudowany z (pięknych) wapiennych cegieł, pokryty niezwykle drogim (choć przy tym koszmarnym) blaszanym dachem. W dodatku w zielonym kolorze. Kto przy zdrowych zmysłach niszczy efekt pięknego wapienia zielonym dachem? Ale niech sobie ma szkaradny dach, byleby zarekomendowała Nikki. 205
Wpuściła nas dziewczyna do dziecka, Szwedka, która mogła mieć co najwyżej osiemnaście lat, chociaż z powodu szopy na głowie i głębokiej bruzdy między brwiami wyglądała na sto osiemnaście. Wszystkie w klubie wiedziałyśmy, że Misti Bla-dewell ma pięciu synów, okropnych urwipołciów, większość poniżej siódmego roku życia. Misti w ogóle nie zwracała na nich uwagi, co mogło tylko znaczyć, że albo a) jest tępa, albo b) bierze coś, co jest niedopuszczalne w naszym klubie. Ja opowiadałam się za narkotykami, bo Misti, niezależnie od jej niefortunnego imienia, była kiedyś wziętym psychologiem dziecięcym, musiała więc mieć choć odrobinę oleju w głowie. Cokolwiek brała, jej niania wyglądała tak, jakby podwędziła jej działkę lub dwie. Kiedy weszła do holu, nie miała na nogach ani szpilek, ani dopuszczalnych czółenek. Trudno w ogóle byłoby określić jej styl. Na widok jej rozmarzonego uśmiechu Nikki zaraz się odprężyła, chociaż trudno jej było zachować tę swobodę przy akompaniamencie krzyków i awantur, których odgłosy dochodziły z głębi domu. (W kwestii dyscypliny Winifred mogłaby czegoś nauczyć Misti. Bo nigdy nie widziałam lepiej ułożonych psów). — Ach, te moje basałyki — powiedziała Misti wesoło, machając w kierunku hałasu, jakby mogła go uciszyć gestem. Nie do końca opanowany rozgardiasz jeszcze dodał Nikki animuszu. Nic tak nie podnosi na duchu (lub nie dodaje nam poczucia wyższości) jak czyjeś pryszcze i problemy. Niegłupia jest ta moja filozofia, żeby nigdy nikomu się nie zwierzać ani nie dawać odczuć, że coś idzie nie tak. Nikki stanowiła żywy dowód. W jednej chwili posępna mina i brak pewności ustąpiły miejsca uśmiechowi. Jej swoboda wcale jednak nie ułatwiła konwersacji. Wokół ryki. Chłopcy, bawiąc się w berka, przebiegali przez salon. Niania pędziła za nimi. Misti nie zwracała na ten zamęt uwagi, ale Nikki i ja nie potrafiłyśmy. Dziesięć minut po przyjściu nawet Misti nie zdołała wyłączyć rozdzierającego krzyku, który wstrząsnął domem. 101 Zaraz potem płacz, mnóstwo krwi, a następnie niania popędziła z Misti i z chłopcami na ostry dyżur. Nikki i ja wyszłyśmy same. — Mam nadzieję, że temu chłopcu nic nie będzie — powiedziała Nikki. — Wiem od niani, że personel na ostrym dyżurze zna ich wszystkich po imieniu, bo tak często tam bywają. Na pewno chłopak szybko się wyliże — zapewniłam ją. — Sądzisz, że Misti da mi rekomendację? Pytała niechętnie, ale widziałam, że nie może się opanować. — Trudno powiedzieć. Może nawet nie będzie pamiętała naszej wizyty. — Widziałam, że bujała w obłokach. I wtedy obie zauważyłyśmy krew. — Chryste Panie, spójrz tylko! — zawołała, pokazując wielbłądzi sweterek. —Nie mogę się nikomu pokazać w takim stanie! Nie przeszkadzały jej rajstopy w lamparcie cętki, a teraz przeraziła ją kropla krwi. Wyjęłam z torebki płócienną chusteczkę. Nikki zaczęła czyścić plamkę. — Prawie nie widać — pocieszyłam ją. — Na pewno? — Wierz mi. Ale z Nikki już uszła para. Kiedy po raz trzeci wsiadała do mojego samochodu, nos miała spuszczony na kwintę. — Nikki, uszy do góry. Jakbym otworzyła puszkę Pandory. Nikki odwróciła się do mnie. — Uszy do góry? Do jasnej ciasnej, Fredę! Jak mam mieć dobry humor, skoro wszystko się chrzani? Od początku wszystko idzie jak po grudzie! Zacisnęłam zęby i uśmiechnęłam się. — Nikki, nie chciałabym cię krytykować, ale osobie starającej się o członkostwo w naszym klubie najbardziej nie przy stoją wulgaryzmy. 207
— Przecież nie przeklinam! — Dla nas taki język równa się przeklinaniu. A żadna członkini nie zarekomenduje przeklinającej kobiety do naszego klubu. Ani noszącej rajstopy w lamparcie cętki. Ani kolczyki w kształcie dyskotekowych kul. Ani żony Howarda Grouta. Nie wymieniłam jednak tych kryteriów na głos, wyrzuciłam je natychmiast z głowy, bo nie chciałam przyjąć do wiadomości, że porywam się z motyką na słońce. Musi się udać, wierzyłam w siebie. Koniec kropka. — Już nie mogę! — Nikki naprawdę miała speszoną minę. — Źle się ubieram, źle się wysławiam, mimo tylu ćwiczeń. Omal się nie uśmiechnęłam na myśl o tym, że wreszcie chwyta. Wzrosły moje nadzieje, że zaraz po powrocie do domu zrzuci ten okropny strój i wreszcie podejdzie poważnie do starań o członkostwo w klubie, o czym rzekomo tak marzy. Chociaż muszę przyznać, że przynależność do grupy nigdy nie była mocną stroną Nikki. Na początku pierwszej klasy liceum nasza grupka naprawdę się zmieniła. Mama Nikki imała się wielu prac, a każda następna była gorsza od poprzedniej. Nikki chodziła w coraz paskudniej szych łachach, odwrotnie proporcjonalnie do nas, które ubierałyśmy się może nie tyle coraz drożej, ile coraz modniej. W czternastym roku życia wszystkie goniłyśmy za modą i miałyśmy na to pieniądze. Mimo że Pilar nie chodziła modnie ubrana, zależało jej na wyglądzie. Nikki natomiast nigdy nie nosiła się modnie ani porządnie, może z wyjątkiem jednej różowej sukni balowej, którą dostała ode mnie. Po prostu brakowało jej na to pieniędzy, chociaż nikt poza mną chyba o tym nie wiedział. Pewnego dnia przy obiedzie wszystko zaczęło się walić. Siedziałyśmy w szkolnej stołówce, gdzie dania barowe wyszły z mody, jeszcze gorsze notowania miały drugie śniadania 102 w papierowych torbach, dlatego uczniowie najbardziej na czasie kupowali batony i zimne napoje w kiosku. Nikki zawsze zjawiała się kilka minut spóźniona, a nasza grupa przywykła, żc jesteśmy tylko trzy. Zjawiała się z tacą z darmowym ciepłym posiłkiem. Ciekawe, Czy dlatego przełykała upokorzenie, bo wiedziała, że przez cały dzień nie dostanie nic innego do jedzenia. W każdym razie po przyjściu siadała naprzeciwko Pilar, obok mnie, ponieważ inne dziewczyny wiedziały, że nie wolno im tam siadać. Pamiętam, że był piątek. Jeszcze przed przyjściem Nikki Kcbecca Milbanks zdradziła nam w zaufaniu plotkę. — Nie uwierzycie, kto starał się u nas o posadę pokojówki! Żadna z nas nie zainteresowałaby się tak przyziemnym lematem, gdyby nie ton Bekki. — Kto? — dopytywałyśmy jedna przez drugą. — Mama Nikki! Przeżyłyśmy niewyobrażalny wstrząs. Żadna z naszych mam nie pracowała, a tym bardziej nie było mowy, żeby zniżyła się do posady pokojówki. Coś takiego nie mieściło się nam w głowie. — Co? Chciała zostać pokojówką? — spytała Pilar, aż jej Iwarz stężała. Dziewczyny nachyliły się do siebie, żeby lepiej słyszeć, zajęły miejsce Nikki. Piwne oczy Bekki rozbłysły w oczekiwaniu na skandal. — Przyszła do nas mama Nikki, żeby ubiegać się o posadę pokojówki! Uwierzycie? Totalna żenada! Dopiero wtedy zorientowałam się, że wstrząśnięta Nikki stoi za nami z tacą z darmowym obiadem. Dziewczęta wyprostowały się z malującym się im na twarzach typowym dla nastolatek melanżem skrupułów i satysfakcji. Ale Pilar, zamiast kazać wrócić koleżankom na swoje miejsca, wskazała koniec stołu i powiedziała Nikki: — Siadaj tam. Zmroziło nas. Nikki stała jak słup soli. Spojrzała na mnie. Jakbym ja mogła temu zaradzić. Inna sprawa, że mogłam. 209
Nie wiedziałam, co powiedzieć ani co o tym myśleć Całą uwagę skupiłam na dietetycznej coli, do której wcisnęłam limonkę. Przypomniała mi się różowa suknia, w której wystąpiła na balu. Czy mogę tak bez przerwy ratować Nikki1? I czy chcę? Sama nie wiem, co bym powiedziała, ale jak się zdarza w co drugiej takiej sytuacji, Nikki uciekła. Kiedy siedziałam w samochodzie przed domem Misti Blade-well, musiałam się zastanowić, dlaczego Nikki znów rzuciła się na głębokie wody grupy, pominąwszy chęć dorównania innym — Gotowa? — spytałam. — Gotowa. Ruszyłam. Candi Huff mieszkała niedaleko Misti w eleganckim domu w dobrej dzielnicy, zamieszkanej głównie przez rodziny prężnych młodych karierowiczów, w których obie osoby mają dochód. Była to śródziemnomorska piętrowa, stiukowa willa z dachem z terakoty i niemałym ogrodem. Na okrągłym podjeździe obstawionym roślinami w donicach stał zaparkowany chevrolet suburban. Otworzyła nam Candi. Wyglądała zupełnie jak lalka Madame Alexander (spełzła na niczym moja nadzieja, że wystąpi w elastycznych legginsach w lamparcie cętki). Miała kasztanowe włosy spływające na ramiona, podtrzymane brązową aksamitną opaską, a grzywka z lat osiemdziesiątych nadawała jej wygląd dwunastolatki. — Witaj, Fredę Ware — przywitała mnie. — Jakże cię miło widzieć. Z jej uśmiechu przebijały zarówno uprzejmość, jak gościnność, ale pod przykrywką tych dobrych manier zmierzyła wzrokiem moją sąsiadkę od stóp do głów, uniosła brew, po czym dodała: — I chyba się nie mylę, Nikki Grout, prawda? — Hmm. — Zapraszam. 103 Wprowadziła nas do salonu, gdzie czekała już na tacy mrożona herbata i patera ciasteczek. Podejrzewałam, że nie ma pokojówki, która by nas obsłużyła. Usta jej się nie zamykały. Paplała o ostatnim Balu Charytatywnym Panien i Kawalerów, o naszym ostatnim walnym zebraniu, o nowym dziecku Wandy Mason, w które to tematy Nikki nie mogła się absolutnie włączyć. Dobra gospodyni zawsze czuwa, żeby żaden gość nie pozostawał poza rozmową. Podwójne hmm. Skierowałam rozmowę na pogodę i inne miłe drobiazgi. Nikki, zawsze taka rezolutna i wygadana, nie mogła sklecić dwóch słów razem. Siedziała sztywno, miała uśmiech przylepiony do twarzy, nogi złożone w kostkach, dosłownie przyklejone do kanapy, a szklankę z herbatą ściskała tak mocno, że słyszałam brzęk kostek lodu o szkło. Po kilkunastu minutach kompletnego ignorowania Nikki Candi wreszcie zwróciła się wprost do swojego zaniedbanego gościa: — Domyślam się, że Fredę cię tu przyprowadziła, bo ubiegasz się o członkostwo w naszym klubie. Zdziwiona (a zarazem spłoszona) Nikki aż odskoczyła, ze szklanki chlusnęła herbata, ochlapując jej ubranie. I chociaż St. John ma gustowne wełny, to nie najlepiej wchłaniają płyny, więc herbata ciurkała, spływając z niej, zanim ktokolwiek zdążył temu zaradzić. Rozlała się na (śnieżnobiałą) kanapę Candi, zostawiając brązową plamę kojarzącą się bardziej z ran-czem niż z salonem. — Ja pierdolę! Candi zamarła i patrzyła z osłupieniem na Nikki, która aż sobie zasłoniła usta. — Rany, bardzo cię przepraszam! — wybąkała. Przeprosiny jednak nie wystarczyły. Zanim ktoś zdążyłby wymienić sześć flag, które na przestrzeni dziejów powiewały nad Teksasem, już znalazłam się wraz z Nikki na ganku, a drzwi za nami zatrzasnęły się z łoskotem. 211
Nikki wpadła w histerię. — Przepraszam, bardzo cię przepraszam! Tak mnie musztrowałaś, żebym nie przeklinała. Myślałam tylko o tym, żeby nie powiedzieć , ja pierdolę" i chyba dlatego mi się wymknęło. Dosłownie oklapła jak przekłuty balon. — Jedziemy — rzuciłam zwięźle. — O Boże, naprawdę mi przykro. Wróciłyśmy Pod Wierzby w milczeniu. Ledwo machnęłam Juanowi przy bramie. Kiedy podjechałam pod dom Nikki, nie zdążyłam jeszcze dobrze zaparkować, a ona już wyskoczyła i wbiegła do środka. Zastanawiałam się, czy nie pobiec za nią, ale co bym jej powiedziała? Nie przychodziło mi do głowy żadne zgrabne kłamstwo. Nie da się przełknąć takiego uchybienia jak ,ja pierdolę". Dałam spokój i wróciłam do Chez Ware, zastanawiając się, co dalej począć z tą farsą. Sytuacja przypominała pociąg, który ruszył samorzutnie ze stacji, i raz rozpędzony, nie ma jak zawrócić.
Rozdział 18 Aczkolwiek ryzykuję, że nikt mi nie uwierzy, przyznam, że po powrocie do Chez Ware czułam się, jakbym zaraz miała nabyć akcje obłędu a la Winifred Opal. Kto by przypuszczał, że mogłabym zostać Miss Melodramatu? W tym jednak szkopuł, że wszystko wokół się zmieniało, a ja coraz gorzej nad tym panowałam. Czy to możliwe, żeby całe moje życie legło w gruzach? Przedtem prawie nie znałam przeciwności losu, a już na pewno ich nie zaznałam. Czułam się, jak wrzucona na głęboką wodę do basenu w naszym country clubie. Wiedziałam, oczywiście, że Fredę Ware nigdy nie utonie. I jeżeli ktokolwiek miał przeżyć, ratując się eleganckimi ruchami Esther Williams, gwiazdy filmów pływackich, to właśnie moi. Musiałam jednak zdrowo namachać się rękami, co niezmiernie mnie wyczerpało. Co gorsza zadzwoniła moja mama. Zmęczenie nie pozwoliło mi przejść na francuski. — Witaj, mamo. — Co się stało? — Dlaczego za każdym razem uważasz, że coś się stało? — Przecież słyszę w twoim głosie. Chociaż nie wiem, po co pytam, bo już i tak wiem. 104
No ładnie. Wiedziałam, że wiadomość o zniknięciu mojego męża długo nie utrzyma się w tajemnicy. Nawet poczułam niejaką ulgę. W końcu się wydało. Nie muszę już pływać na tych wodach sama. Inna sprawa, że nie wiedziałam, jak prawda ujrzała światło dzienne, skoro dołożyłam wszelkich starań aby pozostała w ukryciu. — Dziś rano zadzwoniła do mnie Lucille Sanger z wiadomością, że mimo moich przestróg brniesz dalej i usiłujesz wprowadzić Nikki Bishop do klubu. Ach, zatem egzekucja, w obu tego słowa znaczeniach, została odroczona. — Ona się teraz nazywa Nikki Grout. — Mówisz jakbym nie wiedziała, że wyszła za tego okropnego Howarda Grouta. To woła o pomstę do nieba, żeby ludzie jego pokroju wprowadzali się Pod Wierzby. — Proszę cię, mamo... — Nie mów, że zamierzasz go bronić. Pamiętasz, jak razem z mężem walczyłaś, żeby go tam nie wpuścić? Fredericko co się z tobą dzieje? Powiedz mi, na miłość boską, że Lucille'się myli i ze nie pogrążasz się w tym obłędzie, żeby pomóc Nikki dostać się do klubu. Dobrze wiesz, że ona się nie wywodzi z dobrych sfer. — Mamo, przestań. Owszem, ku obopólnemu zdziwieniu potraktowałam ją obcesowo. W słuchawce zapadło grobowe milczenie, chociaż mimo dzielących nas dziesięciu kilometrów czułam napięcie jak gdyby stała tuż obok. — Przepraszam, ale uważam, że powinnaś wykazać więcej otwartości wobec Nikki. Zassała powietrze, co uznałam za bardzo zły znak. — Chcesz powiedzieć, że rzeczywiście wybierasz się we wtorek wieczór na przyjęcie do Groutów? — Skąd wiesz? — Wspomniała mi o tym Alberta Bentley. 214 — A ona się wybiera? — Tak — odparła mama z prychnięciem. — Skoro Alberta może, dlaczego ja miałabym nie iść? — Obie wiemy, że mąż Alberty jest politykiem i musi chodzić na różne, nawet pośledniejsze przyjęcia, żeby zdobywać fundusze. Fundusze. Nie pieniądze. — Owszem, wybieram się. — Bez owijania w bawełnę. — Już przyjęłam zaproszenie, mamo. Mama odłożyła słuchawkę. Całe moje życie upływało pod znakiem dbałości mojej matki o wizerunek eleganckiej damy z Klubu Kobiet. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, że do ukończenia przeze mnie trzynastu lat rodzinę mojego ojca gościliśmy co tydzień na niedzielnym obiedzie w rezydencji Hildebrandów w uliczce prowadzącej do rynku, a babcię ze strony mamy widziałam tylko raz. Miałam wtedy osiem lat, zeszłam jak księżniczka po schodach na ranczu (podobnym do South Fork w serialu Dallas), a na dole w holu zastałam dumną, choć biednie ubraną, parę. Kobieta stała z podniesioną głową, mężczyźnie natomiast na mój widok oczy zaszły łzami. — Domyślam się, że jesteś małą Fredericką? — zapytał. — Tak. A pan? Nie wiedziałam, kto to może być, bo ludzie proszący o pomoc zawsze przychodzili kuchennymi drzwiami, goście frontowymi, ale tych dwoje odstawało ubiorem od wszystkich widzianych przeze mnie gości. — Jestem twoim dziaduniem. — Dziaduniem? W domu Hildebrandów absolutnie nie używano takich zdrobnień. — Twoim dziadkiem — poprawiła go kobieta. Wiedziałam, że to nie może być prawda. — Nie jesteś moim dziadkiem. 105
Dziadek Hildebrand mieszkał w mieście i co niedziela przed obiadem siadałam z nim w gabinecie, gdzie opowiadał mi o wszystkich pokoleniach wspaniałych Hildebrandów przede mną. — Jestem tatą twojej mamy. Coś podobnego! To moja mama miała ojca? Może to śmiesznie brzmi, ale mama nie wyglądała mi na osobę, która ma rodzinę. Uważałam ją za osobę w pełni zdolną przyjść na świat bez pomocy rodziców — coś na wzór Ateny, która wyskoczyła z głowy Zeusa — od razu dorosłą, w pełnym rynsztunku eleganckich ubrań i sznurów pereł. A ten człowiek jeszcze mniej wyglądał na „ojca", bo nawet nie przypominał Zeusa. Przypominali go natomiast dziadek Hildebrand i mój tata. Kika zeszła po schodach zaraz za mną, już wtedy zażywna i z wyglądu leciwa, chociaż nie mogła mieć więcej lat niż ja teraz. — Senora Hildebrand no es ta dqui — powiedziała stanowczym głosem. — Jak to? — Oburzyłam się. Kika spojrzała na mnie złym wzrokiem (jedna z nielicznych rzeczy, która zmuszała mnie, przynajmniej wtedy, do milczenia), po czym powtórzyła, że mojej mamy nie ma. Starsza pani nie wykazała zdziwienia, ale mężczyźnie podającemu się za mojego „dziadunia" jeszcze bardziej zaszkliły się oczy. Widocznie był płaksą. Omal nie wypaliłam, jakie ma szczęście, że mama udaje, że jej nie ma, bo pogoniłaby go z tymi łzami. Już jednak wtedy wiedziałam, że nie powinno się nikomu wypominać wprost łez, chociaż ta uwaga z pewnością by mu pomogła, jeżeli zależało mu na dobrych stosunkach z moją mamą. Poszli sobie i nigdy więcej ich nie widziałam. Wiele lat później zrozumiałam, że naprawdę byli rodzicami mamy i że nie chciała ich widzieć. Kiedy wreszcie odkryłam prawdę, uznałam, że widocznie źle ją w dzieciństwie traktowali, 216 okazało się jednak, że to nieprawda. Dopiero ciotka Cordelia, znana z niedyskrecji siostra mojego taty, zdradziła mi, że moja mama wstydzi się rodziny. Wtedy po raz pierwszy poczułam wstyd za własną matkę. — Zauważ — dodała ciotka — że Blythe, chociaż twierdzi co innego, pochodzi ze złej dzielnicy, nic więc dziwnego, że próbuje to zachować w sekrecie, ale żeby wypierać się własnej rodziny... Nic więcej nie powiedziała, ale zrozumiałam z przejrzystością kryształów rodowych Hildebrandów, że mama zrobiła coś absolutnie najgorszego. Albo, jak mawiała nasza kucharka Gertie: — Na przegranej się nie wygra. Często zachodziłam w głowę, jak mama, która zdołała tak łatwo wykreślić rodziców ze swojego życia, mogła tak dalece ingerować w moje. Przez kilka ostatnich dni, jakie pozostały do wielkiego przyjęcia Groutów, pomagałam Nikki wszystko przećwiczyć, począwszy od prezentacji (którą psuła za każdym razem), a skończywszy na schodzeniu ze schodów (na ostatku zabroniłam jej schodzić w obawie, że skręci sobie kark na oczach umiarkowanie znamienitych obywateli naszego miasta). Na końcu przebiegłyśmy wszystko, czego próbowałam ją nauczyć. Z pomocą wykresów i podręczników etykiety przypomniałam jej nakrycie stołu, usadzenie gości, menu oraz tematy rozmów. Gdybym prowadziła szkołę, nie zaliczyłaby kursu i została na drugi rok w tej samej klasie. Niestety, zaproszenia już zostały wysłane i bankiet nacierał na nas jak byk na muletę. Z jednej strony marzyłam o nieoczekiwanej wyprawie do Dallas, z drugiej jednak starannie planowałam strój. Mój artysta, który dopiero niedawno objawił się jako niegej, przyjął zaproszenie na to przyjęcie. Niegrzeczna Fredericką, niegrzeczna. 106
Informację na temat Sawyera zdobyłam niewinnie, kiedy Nikki podała mi listę gości. Ustalałyśmy, kto gdzie będzie siedział i wiecie co? Artysta dostał miejsce tuż obok waszej uniżonej sługi. Absolutnie nie miałam zamiaru wdawać się we flirt. Bo przecież ja nie flirtuję, w każdym razie nie z mężczyznami o naturalnym upodobaniu do kobiet. Poza tym nadal pozostawałam formalnie mężatką. Wprawdzie mój mąż Bóg wie gdzie trwonił moje pieniądze niczym książę z Arabii Saudyjskiej, któremu nafta tryska w ogródku za domem. W dniu przyjęcia niebo wprost porażało błękitem. Było ciepło, ale nie gorąco, idealna pogoda na przyjęcie. Ubrałam się starannie, włożyłam przezroczystą bluzkę z białej organdyny ze stójką i z perłowymi guzikami na białą (skromną, nader stosowną) koszulkę na ramiączkach, a do tego czarną jedwabną spódnicę do kostek. Na nogach miałam czarne atłasowe czółenka z klamerkami nabijanymi kryształkami. Włosy upięłam w elegancki francuski kok. Kiedy po półgodzinie przyjechałam do Pałacu Groutów, zastałam histerię. Zazwyczaj niewzruszony Howard był teraz zdenerwowany, aż na policzki wystąpiły mu rumieńce. — Nie ma dwóch zdań, Nikki oszalała. — O czym ty mówisz? — Rozrzuca ubrania po całym pokoju, przymierzyła już wszystko w całym stanie Teksas... — Przecież kupiłyśmy jej strój na wieczór. — Sama jej to powiedz. Zaklina się, że nie zejdzie do gości, wyglądając jak koczkodan. Zbiła mnie z tropu rozbieżność między niepokonanym adwokatem a biednym mężem. Dlatego, ku własnemu zdziwieniu, zadałam nurtujące mnie pytanie: — Dlaczego tak ci zależy, żeby Nikki znalazła się w tym klubie, skoro nawet nie bardzo lubisz panie z towarzystwa i na dobrą sprawę gardzisz etykietą? Patrzył na mnie przez chwilę bez słowa, z żałosną miną. — Bo tak — burknął. 218 — Bo tak? — powtórzyłam, jakbym ułatwiała mu odpowiedź. Nachmurzył się. — Cholera, bo kiedy się pobraliśmy, obiecałem sobie, że dam jej wszystko, czego nie miała. Duży dom. Zatrzęsienie ciuchów. Piękną biżuterię. — I dałeś. — Wiem. — Przestąpił z nogi na nogę, spojrzał z rozmarzeniem na górę. — Ale nie mogłem dać jej przyjaciół. Takiej odpowiedzi się nie spodziewałam. — Uważasz, że przyjaciół też można kupić? — zapytałam z niedowierzaniem. Nie spodobało mu się moje pytanie, ale się nie wycofał. — Chciałbym, żeby wciągnęła się do waszego grona. Tyle że Nikki nigdy nie czuje się dość dobra, co doprowadza mnie do szału, bo to nieprawda. Jest aniołem w ludzkiej skórze. Lepszego w życiu nie poznałem. I, do cholery, wyszła za mnie, prawda? Kiwał głową i uśmiechał się do siebie, a po chwili zmienił front. Znikła cała jego wrażliwość, a jej miejsce zajęła determinacja. — Wiem, że jeśli tylko dostanie się do tej waszej kretyńskiej kliki snobistycznych paniuś, zakochają się w niej w okamgnieniu. Będą na wyprzódki zabiegały o jej przyjaźń. I może wreszcie zrozumie, że nie jest od nikogo gorsza. No więc jeśli mogę ją wprowadzić do towarzystwa jedynie poprzez układ z tobą, co za różnica. Ciarki mnie przeszły. Poczułam kilka rzeczy naraz: 1. Oburzenie, że moje grono koleżanek nazwał „kretyńską kliką snobistycznych paniuś". 2. Rozdrażnienie, że układ zawarty z tym człowiekiem, nazwany bez osłonek, zabrzmiał doprawdy ordynarnie. 3. Nieoczekiwane wzruszenie, że jest gotów do dużych wyrzeczeń, byle uszczęśliwić żonę. 107
Nie czułam się z tym wszystkim najlepiej, dlatego zawinęłam spódnicę i pobiegłam (stanowczo za szybko) po schodach do pokoju Nikki. Zastałam ją stojącą w morzu tafty, zwierzęcych wzorów, piór i Bóg wie czego. O „skromności" nawet nie mogło być mowy. — Nikki, co się stało? Odwróciła się do mnie, zobaczyłam, że makijaż rozmazał jej się na twarzy. — Znienawidzą mnie tak jak Candi i Misti, Ohvia i nie wiadomo kto jeszcze! Chyba właśnie w tej chwili zrozumiałam, że mi zależy. Ta myśl ledwo przebiła się przez mój codzienny dystans, bo wolałam pozostać na płaszczyźnie męczącego obowiązku. A jednak się przebiła. Nikki wydała mi się taka biedna, wystraszona i godna współczucia, zupełnie jak przed laty w szkolnej stołówce, kiedy nie wystąpiłam w jej obronie. Podeszłam, wzięłam ją za ręce. — Na pewno cię polubią. — To samo wmawiałaś mi wcześniej. — Owszem, ale to było zanim nauczyłaś się, co robić, żeby pasować do naszego grona. A teraz już wiesz. — Jak możesz tak mówić? Dałam plamę ze wszystkim, czego mnie próbowałaś nauczyć. — Przecież wszystko masz tutaj, w głowie — powiedziałam. Wzięłam pudełko chusteczek, które podsunęła pokojówka. Wyciągnęłam od razu trzy i wcisnęłam Nikki. — Dasz sobie radę. Przestań się zamartwiać o to, co kto pomyśli albo powie. Pomyśl, co próbujesz osiągnąć. Chcesz się dostać do Klubu Kobiet. Wejść do socjety. Spełnić kryteria. Osiągniesz, co tylko zechcesz, tylko nie zaniżaj swojej wartości. Popatrzyła na mnie badawczo. Znikła gdzieś trzpiotowata Nikki i jej promienne uśmiechy. — Tak się przez cały czas zachowywałam? Zaniżałam swoją wartość? Wiem, wiem, nie powinnam tak mówić bez ogródek. 108 — Powiedzmy, że za wysoko stawiałaś sobie poprzeczkę. Nikki, przestań myśleć. Wszystko, czego ci trzeba, kryje się w tobie. Włóż to, co wybrałyśmy. I pamiętaj, że strój jest tylko oprawą dla damy, a nie dziełem sztuki samym w sobie. — Nadal patrzyła na mnie niepewnie. — Nikki, dasz sobie radę, jeśli naprawdę chcesz. A jeśli mi nie wierzysz, jeśli uważasz, że lepiej ci pójdzie po twojemu, bardzo proszę, to twój wybór. Zostawiłam ją i zeszłam na dół do jej męża. Przyjęcie miało się rozpocząć o siódmej. O szóstej pięćdziesiąt osiem Howard zaczął chodzić nerwowo po salonie. O szóstej pięćdziesiąt dziewięć zawołał z dołu żonę. Zjawili się już pierwsi goście, a Nikki jeszcze nie zeszła. Howard sam ze sztucznym uśmiechem na twarzy witał gości. Nikogo nie walił po plecach, chociaż w normalnych okolicznościach z pewnością tak by się zachował. Przemknęło mi przez głowę, że pod nieobecność Nikki zachowywał się lepiej. Na przyjęcie zaproszono dwadzieścia osób, łącznie ze mną. Kwadrans po siódmej na miejscu byli już wszyscy poza artystą... i Nikki. Trzymałam się nieco z boku i rejestrowałam zaskoczenie malujące się na twarzach gości na mój widok. Nie przejmowałam się jednak. Nawet ja najchętniej zaczęłabym chodzić nerwowo w oczekiwaniu na przybycie najważniejszej osoby. Aczkolwiek nie wiedziałam, na kogo czekam bardziej, czy na artystę, czy na Nikki. Los oszczędził mi decyzji, kiedy Nikki zjawiła się u szczytu schodów i wszyscy odwrócili się w jej stronę. Cała moja szybko rosnąca skłonność do dramatyzmu odpłynęła na jej widok. — Boże święty — usłyszałam zdumiony komentarz, jeszcze zanim zaczęła schodzić. I chyba te słowa padły z moich ust.
Rozdział 19 — Wielkie nieba, to jest Nikki Grout? Pytanie padło z ust kogoś stojącego za mną, obok albo na tyle blisko, że usłyszałam komentarz, choć nie widziałam osoby. Wiedziałam tylko, że moja sąsiadka osiągnęła swój cel. Zaszokowała szacowne towarzystwo z Willow Creek, które nie wierzyło, że królowa kiczu może się tak godnie zaprezentować. Miała na sobie wybrany przeze mnie strój — bladoniebieski kostium z długimi rękawami, zebrany w bufiastych mankietach subtelnymi niebieskimi aksamitnymi kokardkami, kołnierz z tyłu wysoki, z przodu opadający, który wprawdzie niczego nie odsłaniał, ale sam krój tak działał na wyobraźnię, jak gdyby pokazała całe piersi a la Pamela Anderson. Krótki żakiet, rozkloszowany w pasie, odsłaniał wąską spódnicę w tym samym kolorze wykończoną u dołu skromną plisowaną kryzą. Na nogach miała cieliste rajstopy z delikatnym połyskiem, do tego stalowoszare czółenka bez pięty, na pięciocentymetrowych słupkach, zamiast dobranych pod kolor niebieskich szpilek, które kupiła, wołając: — Przecież muszą pasować kolorystycznie! Przy tak eleganckim kostiumie jej świeżo okiełznane ciemne blond włosy prezentowały się skromnie i zachwycająco, a makijaż nadawał wygląd porcelanowej lalki. Kiedy schodziła 222 Z kręconych schodów, rozpierała mnie duma, jak gdybym właśnie wyszykowała rodzoną córkę na bal debiutantek. Wstrzymałam oddech, dopóki nie zeszła. Przysięgam, że królowa Anglii nie wywołałaby większego wrażenia. Chyba złagodniałam, bo uznałam, że jeszcze lepszą minę /robił Howard. Na jego twarzy odmalowała się trwoga. Choć po bliższym przyjrzeniu się, uznałam, że to chyba tylko zwykły strach. Tak, nasz Howard, rekin wokandy, wyglądał jak akwariowy gupik, bo szalona Nikki grała niejako w jego drużynie. Natomiast elegancka Nikki pozostawała poza jego zasięgiem. Po jego minie poznałam, że nigdy przedtem nie liczył się z tym, że ta kobieta mogłaby chcieć uciec z jego świata, stąd lego nagły brak poczucia bezpieczeństwa. Zaraz jednak obawy ustąpiły i znów odezwał się w nim głośny, obmierzły Howard (irout, który rozpychał się łokciami, żeby podejść do żony. Dopiero kiedy stanęli obok siebie, zauważyłam, że Howard też musiał się wybrać na zakupy. Miał na sobie granatowy garnitur od Hickey-Freemana na dwa guziki, którego nie powstydziłby się żaden elegant z Teksasu. Do tego białą koszulę, granatowy krawat w srebrne ukośne pasy i czarne skórzane pantofle. W domu zapanował gwar, ustawiła się kolejka gości, żeby przywitać się z gospodarzami. W ich stronę ruszył senator Dick Bentley, w granatowym blezerze zamiast garnituru, jak gdyby spodziewał się letniego nieformalnego przyjęcia nad basenem. Bynajmniej się jednak nie speszył. Ujął żonę za łokieć i poprowadził w stronę gospodarzy. Alberta Bentley (seniorka naszego klubu, w batystowej sukience dobrej na wiele okazji, lecz z pewnością nie na eleganckie przyjęcie) nie podzielała entuzjazmu męża, widząc, dokąd ją prowadzi. Stałam na uboczu i przyglądałam się. Nie chodziło o to, że nie chciałam bardziej rzucać się w oczy niż do tej pory. Nie chodziło nawet o huczące mi w głowie przestrogi mamy, żebym się tam w ogóle nie pokazywała. Usunęłam się na bok, żeby Nikki pozostała w centrum zainteresowania sama. 109
Niestety, nie stałam dostatecznie daleko, bo podszedł do mnie mężczyzna, którego nigdy przedtem nie widziałam (i więcej, jeśli Bóg istnieje, nie zobaczę). O głowę niższy niż ja, zmierzył mnie wzrokiem. — Niech mnie kule biją, niech mnie kaczki zdepczą, co za ślicznotka! Wspominałam, że na obiad zaproszono gości z względnie wyższych sfer i całkiem poślednich? Tydzień wcześniej napomknęłam najdelikatniej, jak umiałam Nikki, że może powinna wydać dwa przyjęcia. Wieść dotarła do Howarda, który nawet nie chciał o tym słyszeć. — Moi przyjaciele zawsze mają wstęp do mojego domu, niezależnie od tego, kogo jeszcze zaproszę. Zasady godne pochwały, o ile żona nie stara się o przyjęcie do Klubu Kobiet. — Kim pani jest? — spytał ów mężczyzna. Był niski i ogorzały, jak gdyby całe życie przepracował pod bezlitosnym słońcem Teksasu. Miał na sobie westernowy garnitur, kowbojski krawat bolo i zatrzaski z macicy perłowej przy koszuli. Gapił się na moje piersi, jak gdyby domagał się, by mu je przedstawiono. Gdybym nie była Fredericką Mercedes Hildebrand Ware, na pewno odpowiedziałabym mu niegrzecznie. Powstrzymałam się jednak i zadarłszy podbródek, spytałam wyniośle: — O co był pan łaskaw spytać? Każdy dobrze wychowany człowiek usłyszałby pogardę w tych słowach. Jednakże mój obleśny typ nie miał ucha do niuansów. — Och, złotko, chętnie bym się wkradł w twoje łaski. I roześmiał się tubalnie. Przy nim Howard Grout wypadał doprawdy, jakby miał maniery księcia Karola. — Proszę wybaczyć — powiedziałam z oschłą rezerwą i ruszyłam przed siebie... na co, wierzcie mi, klepnął mnie w mój spowity jedwabiem derriere. 110 Na chwilę aż zastygłam w niedowierzaniu, cała zmrożona, po czym odwróciłam się powoli do niego i powiedziałam coś, co żadną miarą nie pasowało do Fredę Ware. — Niechże pan zabiera ten swój tyłek, bo zaraz doprawdy każę nafaszerować go panu kulami. Moja własna reakcja wstrząsnęła mną chyba nie mniej niż nim. Arogant już miał coś powiedzieć, chociaż nie sądzę, że szykował miły komentarz. I wtedy, jak na zawołanie, zjawił się mój artysta. — Trzymaj łapy z daleka od tej damy — warknął mój obrońca, brunet, metr osiemdziesiąt kilka wzrostu, jakby zszedł z reklamy Marlboro. Obleśny typ zabulgotał, ale się nie ugiął, dopóki nie spostrzegł, że Sawyer jest dwa razy wyższy od niego i że łatwo zdepcze go jak kaczkę. To było rycerskie posunięcie. Urzekło mnie, a zarazem rozzłościło. Jak już mówiłam, nikt mnie nie musi ratować. Na szczęście obleśny typ miał na tyle oleju w głowie, że szybko się zawinął i zostawił innych gości wokół Nikki i Howarda, a mnie z moim artystą. Nie rozmawiałam z Sawyerem, odkąd ujawnił swoje preferencje. Wyglądał jak zmysłowy przystojniak, który panuje nad sytuacją i balansuje na krawędzi bezpieczeństwa. Dreszcz przeszedł mi po krzyżu, zupełnie jak pensjonarkę, które to doznanie plasowało się bardzo wysoko w wykazie rzeczy niedopuszczalnych. Zaraz jednak przybrał łagodniejszą minę. — Wszystko w porządku? — zapytał. Nigdy nie zaznałam tak silnej, władczej opiekuńczości od nikogo poza ojcem, chociaż w jego wydaniu ta troska zdawała się mówić: „Nie waż się tykać mojej własności", a nie była rzeczywiście dbałością o mnie. Sawyer Jackson naprawdę się o mnie troszczył. Dostałam gęsiej skórki. 225
Prezentował się nadzwyczaj atrakcyjnie w nienagannym czarnym garniturze, białej koszuli, srebrnym krawacie. Ciemne włosy miał zaczesane do tyłu. Może i mieszkał w złej dzielnicy, ale umiał się ubrać stosownie do okazji. Ponieważ już wiedzia łam, ze nie jest gejem, musiałam przemyśleć wszystko od nowa. Przedtem widziałam w nim tylko przystojnego męż czyznę, teraz jego ciemne oczy, ciemne włosy i kanciaste rysy twarzy przyprawiały mnie o zawrót głowy. Zadarłam podbródek. — Zapewniam pana, panie Jackson, że dam sobie radę — Czyli wracamy do oficjalnych stosunków — Nigdy me było inaczej te b wowt::^"^ * «- <*» I wtedy zauważył pewien szczegół. — Bransoletka ładnie wygląda na pani ręce Nie mam pojęcia, dlaczego ją włożyłam. Wsunęłam ją na rękę w ostatniej chwili przed wyjściem z domu, chociaż me pasowała na oficjalne przyjęcie. Uznałam jednak ze trumaczy mnie przysłowie „kiedy wejdziesz między wr" Kika omal nie zemdlała, kiedy zobaczyła, że kieruję się do drzwi wystrojona w to cacko. Przymknęła oko tylko Lego ze sama była na wpół zakochana w tym człowieku W każdym razie gdybym wtedy nie włożyła bransoletki otrzymanej od niego w prezencie, zapewne wszystko potoczyło-
g WieC20m inaCZej b Wa tandetna ' °° kryształowo-złota ozdoba na moim nadgarstku dowodziła, że bardziej sie 7UTTu ° P Wmna Zwłaszcza
przed sobą ^ ^ ^ ™ ° Uśmiechnął się, jak gdyby czytał w moich myślach Ze 1 Zami6niła Pani NMi W ele g™ckiego łabędzia ale chyba i ona trochę panią zmieniła aWh^° Z mojej nienagannej fryzury wysmyknął się kosmyk włosów, który Sawyer założył mi za ucho. Poczułam falę gorąca pod 226 jego dotknięciem, a także na wspomnienie własnych słów do obcego mężczyzny, kiedy mnie klepnął w siedzenie. Określenie, że trochę mnie zmieniła było stanowczo ogromnym niedopowiedzeniem. Zatrzymał palce na moim uchu, po czym musnął niżej, gdzie tętnił mi (nierówno) puls na szyi. Najchętniej złapałabym go za rękę, zaciągnęła do sali safari i się na niego rzuciła. — No tak... Nie wiedziałam, co powiedzieć. Czułam jedynie zawrót głowy, dlatego odwróciłam się na pięcie i czmychnęłam. Wiem, że zachowałam się nieładnie, czego nie wziął zbytnio do siebie, bo usłyszałam za sobą jego rozbawiony śmiech. Ten człowiek mnie zaskoczył. Owszem, zmieniałam się i nie wiedziałam, co z tym fantem począć. Wszyscy byli zajęci rozmową, kiedy więc przypomniałam sobie, że mam siedzieć obok Sawyera Jacksona, dyskretnie zamieniłam wizytówki. Nie wytrzymałabym takiego sąsiedztwa przez cały wieczór. Inna sprawa, że jego obecność po drugiej stronie stołu nie okazała się w niczym lepsza. Po półgodzinie, kiedy posadzono wszystkich dwadzieścioro gości, a mój artysta zajął miejsce naprzeciwko, za każdym razem, kiedy podniosłam wzrok, patrzył na mnie z irytującą, rozradowaną nonszalancją. Nie zwracałam na niego uwagi. Salon był oświetlony fantastycznym żyrandolem i srebrnymi kandelabrami, ustawionymi pośrodku stołu w iście żołnierskim szyku. Ściany wyglądały jak pociągnięte złotem, posadzki jak z belgijskiej czekolady, przykryte perskim dywanem, który musiał kosztować więcej, niż przodkowie Nikki zarabiali przez całe życie. Kiedy miałam kłopoty z odwracaniem oczu od Sawyera, wbiłam wzrok w trzy widelce po lewej od mojego talerza, trzy noże, łyżkę i widelczyk do ostryg po prawej. U góry nad talerzem leżała jeszcze jedna łyżka i widelec. 111
Spojrzałam na wypisaną ręcznie kartę menu, chociaż i tak wiedziałam, co zostanie podane. Mimo to przeczytałam wszystkie dania z góry na dół. Pieczone ostrygi en croute Gorący consomme brunoise Homar de luxe Filet z polędwicy w sosie marchand de vin Młode ziemniaki w ziołach z amandine z zielonego groszku Pomidory koktajlowe na cykorii endywii z sosem winegret Sorbet szampański Wybór serów i owoców Suflet czekoladowy Kawa i herbata Do każdego dania podano odpowiednie wino lub szampana Imponujący zestaw. Po Nikki nie było widać zdenerwowania, co najwyżej odrobinę sztuczności, jaką miała Audrey Hepburn w My Fair Lady kiedy jeszcze nie przychodziło jej łatwo grać prawdziwej damy' Każdą sylabę wymawiała tak dobitnie, że lada chwila czekałam na ćwiczące dykcję „korale królowej Karoliny" w jej wydaniu Chociaż poza mną zauważył to chyba tylko mój artysta Podniosłam wzrok i niechcący pochwyciłam spojrzenie Sawyera. Oboje staraliśmy się ukryć uśmiech. Nie było w nas cienia złośliwości, raczej pobłażliwość typowa dla rodziców wobec dzieci. Pierwsze trzy dania przeszły gładko. Goście rozmawiali pławili się w uśmiechach, śmiali uprzejmie. Prym wiodła Alberta Bentley. — Jak tam, panie senatorze — odezwał się obleśny typ — Próbował pan już dań z rusztu Bennie'ego na State Street? Lepszych żeberek za cholerę nie jadł pan w życiu 228 — Lubię dobre żeberka — odparł uprzejmie polityk. — 1 potwierdzam, że u Bennie'ego są przepyszne. Co mi przypomina, jak odwiedziłem George'a W. na jego ranczu, oczywiście zanim został prezydentem, bo teraz całkowicie go to pochłonęło... chociaż właśnie dostałem od niego krótki list... Wyłączyłam się, aż za dobrze obeznana z kunsztem udzielania odpowiedzi zupełnie niezwiązanej z pytaniem, byle zaimponować rozmówcom. Howard Grout wzniósł się na wyżyny... bo praktycznie w ogóle się nie odezwał. Niestety, w końcu odzyskał głos. — Alberto, kochanie — zwrócił się do żony Dicka Bentleya. Ramiona jej zesztywniały. — Jak to miło spotkać kobietę, której nie przeszkadza odrobina opalenizny, dopisuje apetyt (właśnie niosła na widelcu młode ziemniaki do ust) i która unika farby do włosów. Przysięgam na stos Biblii, że tak właśnie powiedział. — Słyszałem też, że lubi pani zwierzęta. Lubienie zwierząt to sprawa względna. Omówiliśmy prostackie upodobania. Istnieją ludzie, którzy z miłości ubierają swoich czworonożnych ulubieńców. No i jest Alberta Bentley. Hoduje konie wyścigowe na ranczu niedaleko rancza moich rodziców i uwielbia opowiadać tonem wyższości, że wydaje miliony rocznie na swoje hobby. Zaryzykowałabym twierdzenie, że nie sprowadza swojego hobby do lubienia. — Zna pani Winifred Opal? — zapytał. Tym razem mój widelec zastygł w pół drogi do ust. Pani Bentley, wciąż oszołomiona komentarzem na temat opalenizny, apetytu i farby do włosów, nie mogła wydobyć z siebie słowa. Wkroczył zatem pan Bentley. — Oczywiście, że znamy Winnie. To wspaniała kobieta. — Ja jej nie poznałem — wyznał Howard. — Ale moja Nikki poznała. Była u niej na herbacie. Wydaje mi się, że chętnie bym ją poznał, bo chyba jest w moim typie. Nikt z nas nie wiedział, do czego zmierza, ale dostrzegłam, że Sawyer aż cierpnie. 112
— Nie jest taką typową primadonną, jakich widuje się od metra. Miała fantazję poubierać psy w odlotowe ciuchy, posadzić do stołu przy herbacie, mniejsza o to, że któryś puścił bąka — Howard! — aż krzyknęła Nikki. — Wcale nie puścił bąka — sprostowała, choć jej lodowa powłoka zaczęła topnieć pod przymusem. — Przecież sama mi opowiadałaś, słonko, że Renatka się zebździła. — Może i tak. W jej chichocie usłyszałam dawną Nikki. Nikt inny jednak nawet się nie uśmiechnął, bo chyba macie pojęcie, na którym miejscu listy rzeczy absolutnie niedopuszczalnych figuruje omawianie czynności fizjologicznych (nawet psów). Cofam, co powiedziałam. Można mówić takie rzeczy podczas wizyty u pana Obleśnego Typa, bo zaniósł się tak głośnym śmiechem, że udławił się kęsem befsztyka. Wieczór bynajmniej się potem nie rozkręcił, chociaż poza tym jednym faux pas Nikki wróciła do swojego wcielenia Audrey Hepburn. Ale i to jej nie pomogło. Skoro popełniła gafę, kości zostały rzucone. Wpadłam w rozpacz, że nigdy me znajdę kolejnych trzech kobiet, które zarekomendują Nikki do klubu. Wieczór trwał, a mnie na chwilę wywietrzał z głowy ten dylemat, bo rozejrzawszy się, nie zauważyłam mojego artysty. Tak się zdziwiłam, że zapytałam Howarda wprost. — Wyszedł, złotko. Wyszedł przy pierwszej nadarzającej się sposobności. On nie lubi się mizdrzyć do snobów. — Mówiąc to, przyjrzał mi się uważnie. — Czyżby ten homo nie wiadomo wpadł ci w oko? — Nikt mi nie wpadł w oko, panie Grout. A poza tym on nie jest gejem. — Gejem? — Żachnął się, aż spurpurowiał na twarzy. — Kto powiedział, że on jest gejem? — Pan! 113 — Nic podobnego nie powiedziałem. Tym razem ja się żachnęłam. — Oczywiście, że pan powiedział. Kiedy prosiłam Nikki, żeby podała mi jego nazwisko i numer telefonu. Wtedy tak się pan wyraził. — Nigdy w życiu! — Ten pedryl — przypomniałam mu. — Dokładnie nazwał go pan „pedrylem z gejowskim nazwiskiem". — Zgadza się! Bo sztuka to w ogóle pedrylskie zajęcie, ale to nie musi znaczyć, że ktoś jest homoseksualistą. Do diabła, kobieto, co pani się roi w tej główce? — Zaklął. — Do diabła, nic dziwnego, że tak wcześnie wyszedł. Na szczęście w tym momencie zjawiła się Nikki, chociaż już nie było tu co dodać. Widocznie przeze mnie wyszedł wcześniej, aczkolwiek nie miało to nic wspólnego z niczyimi upodobaniami seksualnymi. — Prawda, że przyjęcie się udało? — zapytała. Zupełnie jakby fruwała w powietrzu, bo nogami prawie nie dotykała ziemi. Miała gwiazdy w oczach i rozmarzony wzrok. — Polubili mnie. Howard objął ją, ale ona odpłynęła tanecznym krokiem. — Uwielbiają mnie. — Ruszyła na schody. — Przyjmą mnie do Klubu Kobiet jak nic. Że też nic nie rozumiała! Howard i ja odprowadziliśmy ją wzrokiem. Zastanawiałam się, co robić. Wszystko wymykało mi się spod kontroli. — Mam kłopot — powiedziałam. — Co znowu? — zainteresował się Howard. — Nic. Chyba żadna z kobiet, które tu dzisiaj były... nie nadaje się do zarekomendowania Nikki. — Nie nadaje się? Każda się nadaje, jeżeli tylko ma głos. — Ale... — Żadnych ale. W takim razie Nikki wprowadzi Alberta Bentley. — Na pewno byliśmy na tym samym przyjęciu? 231
Howard roześmiał się jak człowiek zdolny roztrzaskać komuś rzepki kolanowe... i odzyskać resztę moich pieniędzy. — Już ty się nie martw o Albertę — powiedział — Jak to? — Dałem jej mężowi dwadzieścia cztery godziny na to, żeby przekonał żonę, jak roztropnie będzie wesprzeć moją..' To znaczy, jeżeli zależy mu na tej darowiźnie na jego kampanię, którą przyszedł ze mnie wycisnąć. — Tu spojrzał na mnie' zmarszczył brwi i dodał: — Nie tylko ty w tym towarzystwie potrafisz się zachować subtelnie.
Rozdział 20 Nie posiadałam się ze zdziwienia. Przed upływem doby załatwiłam czwartą i piątą wprowadzającą, czyli musiałam pozyskać już tylko jedną osobę. Nie znałam jeszcze tej ostatniej duszyczki, chociaż cała reszta Klubu Kobiet Willow Creek znała. O czym dowiedziałam się nazajutrz rano podczas spotkania Komisji Nowych Projektów. Przyszła na nie Pilar, a także Gwen Hansen i Lizabeth Mortimer. Tego dnia zbierała się cała komisja, co znaczyło, że zjawiła się również Judy James (żona Jasona — zaklinałyśmy się, że poślubił ją z powodu imienia na J), Neesa Garvey (żona Matthew, właściciela salonu Cadillac i Porsche Garveya przy Travis Boulevard), Cynthia Rivers (żona Dickiego) oraz Annalise Saunders (żona Chrisa, matka sześciorga dzieci). Wszystkie były bogate, zblazowane i zajmowały wysokie pozycje na liście najbardziej wpływowych członkiń. Nie przepadałam za tą komisją, ale nowe projekty należały do naszych najważniejszych działań, bo odpowiadałyśmy za dobór creme de la creme nowych przedsięwzięć. Miejsce w komisji dawało władzę. Im większym prestiżem cieszyła się komisja, tym więcej władzy miała jednostka. Hardziej wpływowa od naszej była tylko Komisja Rekrutacyjna, 114
a tak się składa, że funkcję starszej doradczyni tej grupy pełniła moja mama. — Dasz wiarę? Alberta Bentley rekomenduje Nikki Grout! — Tymi słowy przywitała mnie puszczalska Gwen. — Nikki Grout! — powtórzyła, jakby za drugim razem zabrzmiało to sensowniej. Panie jedna przez drugą plotkowały o nieoczekiwanym (choć chyba tylko dla mnie) sukcesie towarzyskim Nikki Grout poprzedniego wieczoru. To się nazywa oszałamiający sukces! Z godziny na godzinę moje zdanie o możliwościach Howarda rosło. — Słyszałam, że ślicznie wyglądała. — Urzekająco. — I wyjątkowo gustownie. — Podobno ten jej dom jest niesamowity! Wszystkie mówiły tylko o Nikki, jak gdyby do miasta właśnie zjechała osoba z królewskiego rodu. Podejrzewałam ze Alberta nie szczędziła jej pochlebstw, żeby uzasadnić swoją rekomendację. — Skoro Alberta ją rekomenduje, na pewno jest wspaniała Dasz wiarę? — Oczywiście — potwierdziła Pilar z monarszym skinieniem głowy. — Od początku wiedziałam, że Nikki Grout świetnie się nadaje do klubu. Na długo przed Albertą zaoferowałam, ze wprowadzę ją do klubu, bo znam ją od wieków. Nawet dziś rano z nią rozmawiałam. — Naprawdę? Marzę o tym, żeby ją poznać! — zawołała entuzjastycznie Annalise, co mnie zdziwiło, bo Annalise Saun-ders zawsze stroniła od rozentuzjazmowanego tłumu. — I zobaczyć jej dom! — Na pewno da się załatwić — obiecała Pilar ze zdrową przymieszką zarozumiałości. Przeżyłam wstrząs, bo: 1. Jak to możliwe, że ja (Fredę Ware) nie poznałam pierwsza decyzji Alberty? 115 2. Jak to możliwe, że Pilar nagle stała się taką przyjaciółką Nikki? 3. Jak to możliwe, że przekupieniem polityka zaskarbia się rekomendację jego żony? No dobrze, sprzedajny polityk nie powinien mnie dziwić, a też, szczerze mówiąc, nie jest to niezgodne z prawem, żeby mąż poprosił żonę o rekomendację jakiejś kandydatki do Klubu Kobiet. Takie transakcje odbywają się bez przerwy. Stropiła mnie pogarda malująca się poprzedniego wieczoru na twarzy Alberty. — I poprosiła siostrę, żeby również wystawiła rekomendację Nikki! Przyłapałam Pilar na tym, że przygląda mi się z uśmieszkiem skrywanym za swoją bojową surowością, ale nie wiedziałam, co naprawdę myśli. Wiedziałam tylko, że sytuacja z każdą chwilą staje się coraz dziwniejsza. Nazajutrz rano, po obudzeniu, przeczytałam nagłówek: KOŃCZĘ Z TANDETNYMI ZWIERZĘCYMI WZORAMI! Wpatrywałam się w pierwszą stronę rubryki towarzyskiej „Willow Creek Timesa", a filiżanka w kwiaty bugenwilli, z bardzo mocną dla odmiany kawą, zawisła w powietrzu. — A nie mówiłam — powiedziała Kika za moimi plecami, stukając palcem w gazetowe zdjęcie Nikki, która wyglądała nad podziw jak... — Wygląda zupełnie jak panienka. I rzeczywiście! Bardzo mnie to, mówiąc oględnie, zirytowało. Na zdjęciu miała na sobie białą satynową bluzkę i spódnicę z lejącego się jedwabiu. Gdyby fotografia ukazywała nogi, 235
z pewnością zobaczyłabym szykowne pantofle na małym słupku Zarówno spódnica, jak buty były w „nudnym" beżowym kolorze. Zabawne, że po tak zaciekłej batalii, jaką stoczyła o kiczowate pióra i okropne tworzywa sztuczne, tym razem nie w ożyła mc połyskliwego. Z każdym skrawkiem materiału z każdym zachowaniem coraz bardziej stawała się prawdziwą damą nadającą się na członkinię Klubu Kobiet. Z pewnością sztuka sama w sobie. Można by pomyśleć, że będę dumna. Tymczasem mnie niestety przybyło kolejne zmartwienie. Jawna niesprawiedliwość! Tak jakbym miała nie dość zmartwień na głowie' Nazajutrz po artykule w gazecie o Nikki poznałam rozmiary sukcesu swojej protegowanej. Nikki Grout stała się sensacją wśród pań z Klubu Kobiet Willow Creek. Kiedy w ciągu następnych kilku dni starałam się nadrobić swoje prace społeczne, wypełnić takie zobowiązania jak dyżur w sklepie z tanimi artykułami i dalej stwarzać pozory, że wszystko w moim życiu idzie jak należy Nikki wybrała się na obiad do Country Clubu Willow Creek z Judy James i Annalise Saunders, na zakupy z Gwen Hansen i Lizabeth Mortimer, na herbatę w Brightlee z Albertą Bentley i jej siostrą. Z pomocą Pilar przejmowała moj świat z całym dobrodziejstwem perłowego inwentarza Chociaż me umknęło mojej uwagi to, że Pilar nie zdobyła ostatniej wprowadzającej. Zrozumiałam, że czas chwycić byka za rogi. Wykąpałam się, ubrałam i pół do dwunastej podjechałam do pałacu bez uprzedzenia. A tam znów czekała mnie niespodzianka. Nikki przyjmowała gości. Grono składało się wyłącznie z członkiń naszego klubu Organizatorką imprezy była najwyraźniej Pilar, chociaż Nikki (w kremowych spodniach, kremowym jedwabnym bliźniaku i w naszyjniku z pereł) sama zabawiała panie. Śmiały się, popijały mrożoną herbatę z pięknych kryształowych szklanek i jadły tartinki z porcelanowych talerzy jakby przyjaźniły się od dziecka. 116 — Witam — powiedziałam w progu. Mogło to zabrzmieć chłodno. Panie obejrzały się i zobaczyły mnie. Pilar błysnęła dziwnym uśmiechem, który zaraz jednak zniknął jej z twarzy. Nikki aż wytrzeszczyła oczy z podniecenia. — Fredę! — zawołała, zrywając się z kanapy. — Witajcie, dziewczęta — przywitałam je z uśmiechem, jak gdyby nigdy nic. — Fredę, tak się cieszę, że przyszłaś! Pilar mówiła, że jesteś zajęta. — Doprawdy? Ciekawe, czy naprawdę Pilar stara się pomóc Nikki dostać do klubu. Bo jeśli chowa w zanadrzu jakąś sztuczkę z gatunku przykrych, to warto się zastanowić, do czego Nikki Grout mogłaby jej się przydać? Nikki pociągnęła mnie na stronę. — Och, Fredę, nie uwierzysz! — zawołała scenicznym szeptem. — One mnie pokochały! Jestem gwiazdą! Gwiazdą? Wróciła na swoje miejsce na kanapę, usiadła między Annalise i Pilar, i w tej samej chwili do pokoju wszedł przez przeszklone drzwi Howard. Miał na sobie wymięte dżinsy i kowbojską koszulę, a w ręku telefon komórkowy, z którym się nie rozstawał. — Witam panie. Mówił jak zwykle tubalnie, dlatego zdziwiłam się, że w ogóle nie zwróciłam na to uwagi. I chyba nie zwróciłabym, gdyby speszona Nikki nie zaczęła się jąkać i strofować męża. — Proszę cię, Howard. Pijemy herbatę. Chyba nie miałam okazji wspomnieć kolejnej zasady — nigdy, przenigdy nie wolno przy nikim krytykować współmałżonka. Jest to szczyt złych manier, bo nikt nie chce być świadkiem takiej sceny, chociaż potem wszyscy chętnie o niej plotkują. Cokolwiek robi współmałżonek, należy się uśmiechać, uznać tylko za zawirowanie małżeńskie, a dopiero później omówić sprawę z partnerem na osobności. 237
Howard najpierw się stropił, a potem wyraźnie poczuł się dogłębnie urażony, chociaż podszedł do żony i pocałował ja w policzek: — Przepraszam cię, pączuszku. Nikki jęknęła, bo przypomniała sobie wymogi etykiety. — Howardzie, błagam, nie przy paniach. Aż odskoczył zdumiony jak szczeniak, który został skarcony gazetą w nos. Z przykrością stwierdzam, że poczułam wstyd za swojego gruboskórnego adwokata. — Idziemy, dziewczęta — ogłosiła Pilar, odstawiając szklankę na stolik do kawy. Wstały jak na komendę niczym zgrane osoby z towarzystwa a Nikki odprowadziła je do drzwi. Howard stanął obok mnie i oboje patrzyliśmy w ślad za nimi. — Do diabła, Fredę, coś ty zrobiła z moją żoną? Sama się zastanawiałam.
Rozdział 21 Przez cały następny tydzień Klub Kobiet był zamknięty z powodu świąt wielkanocnych. Czekał nas zatem tydzień bez zebrań komisji, bez prac społecznych. Działalność pod auspicjami klubu miała się w tym czasie ograniczyć do pikniku, dnia odnowy w spa za miastem, gdzie ambitne członkinie wyjeżdżały, żeby poznać najbardziej obiecujące kandydatki do klubu. I tam właśnie dawały popis władzy. Nigdy nie brałam udziału w takim dniu odnowy, nie dlatego że nie miałam zamiaru zajść daleko w klubie, ale dlatego że nie musiałam. I tak należałam do najważniejszych kręgów w nasżym klubie. Co zaś się tyczy ewentualnych korzyści z zaprezentowania Nikki w dniu odnowy, nie muszę chyba nikomu przypominać o incydencie z puszczaniem bąków przez psy, opowiedzianym przy stole. Po co ryzykować? Najkrótsza droga do zdobycia osób rekomendujących prowadziła przez małe, ciche przyjęcia. Może też przymus, który z pewnością zdał egzamin w przypadk u Alberty Bentley. Wróćmy jednak do rzeczy. Dla mnie Wielkanoc oznaczała tydzień bez obowiązków klubowych, nie mówiąc o tygodniu bez Kiki, bo moja pokojówka zawsze wyjeżdżała na święta do domu. Jako dobra katoliczka 117
obchodziła Wielkanoc. Ja zaś jako dobra wyznawczyni Kościoła episkopalnego musiałam tylko znaleźć odpowiedni czepek wielkanocny na niedzielę do kościoła. Kika rzadko brała wolne, bo jej rodzina gorzej znosiła jej despotyzm niż ja. Najwyraźniej bliscy Kiki nie opanowali sztuki ignorowania jej. W każdym razie zostałam sama. Nie wiem jak dla was, ale dla mnie wolny czas jest tres przykry, bo za dużo wtedy rozmyślam. Od piątku, czyli od dnia wyjazdu Kiki, do Niedzieli Wielkanocnej musiałam sobie zapełnić dziewięć dni. Nigdy w życiu nie miałam kłopotów z zabijaniem czasu. Przez chwilę nawet pomyślałam, czy się nie wybrać do spa, ale wzdrygnęłam się na myśl o popisywaniu się władzą! Zaszyłam się więc w kuchni, ale po dwóch godzinach omal nie doprowadziłam do pożaru, nie mówiąc o straszliwym bałaganie, który musiałam sama posprzątać. W sobotę pojechałam z kartami kredytowymi do San Antonio na zakupy. W południe wybrałam się sama na obiad. Pół do drugiej wyruszyłam na wystawę sztuki do La Villita. Już o czwartej ogarnęła mnie nuda i rozdrażnienie, a zostało mi jeszcze siedem dni i osiem godzin w samotności. Zdecydowałam się zatem na jedyne sensowne (czytaj: szalone) posunięcie w tej sytuacji. Uznałam, że to najlepsza pora, żeby zapoznać się z twórczością mojego artysty. Powtarzam wyraźnie — chodziło mi o twórczość. A może i nie... ale nie byłam wtedy skłonna tego przed sobą przyznać. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że najpierw zadzwoniłam. Tyle że Sawyer, jak to on, nie odbierał telefonu. Po trzeciej próbie uznałam, że nikomu nie stanie się krzywda, jeśli skoczę do niego i sprawdzę, czy pracuje w swoim atelier. W końcu przygotowywałam jego wystawę. Musiałam podjąć pewne decyzje. Niesamowite, jak człowiek potrafi usprawiedliwić najbardziej irracjonalne działania. Nie tylko nie wypadało przychodzić do nikogo bez zapowiedzi, ale pokazanie się niezapowiedzianą w domu mężczyzny świadczyło o absolutnym braku manier. 118 Mimo to wzięłam kąpiel, natarłam się talkiem, ubrałam w nadziei, że lada chwila przyjdzie mi do głowy lepszy pomysł. Po ósmej wieczór, kiedy słońce chyliło się ku zachodowi, a do wczesnowiosennej aury wdarł się chłód, wyjechałam z naszego osiedla Pod Wierzbami. Minęłam tory i wjechałam do South Willow Creek. Przysięgam, że koła mojego auta turkotały z przesłaniem „nie uchodzi, nie uchodzi, nie uchodzi". Tak byłam przejęta tą myślą, że omal nie potrąciłam jednej z protestujących osób. Zwolniłam, żeby się przyjrzeć zgromadzeniu. Zobaczyłam transparent z wielkim napisem NIERUCHOMOŚCI GEN-STAR — JEDYNA TAKA SZANSA. Ciekawe, kto przy zdrowych zmysłach świadomie kupiłby dom w tej dzielnicy. Przypomniałam sobie, że Nikki wspomniała mi, że Sawyer zaangażował się w budownictwo. Czyżby maczał palce w tym GenStarze? Natychmiast odrzuciłam taką myśl. Był artystą, niewątpliwie przymiera głodem, zważywszy na jego (do niedawna) chime-ryczność, nie mówiąc o adresie w złej dzielnicy. Kiedy przyjechałam do hacjendy Jacksona, minęłam otwartą bramę i moim oczom ukazał się wianuszek starych półciężaró-wek i terenówek zaparkowanych wokół fontanny. Albo u Sawyera odbywało się zebranie Teksaskiego Klubu Myśliwskiego, albo wydawał właśnie przyjęcie. Uznałam, że wydaje przyjęcie, bo zobaczyłam lampiony charakterystyczne dla osiedli przyczep wytyczające drogę do drzwi wejściowych. Zjawienie się bez uprzedzenia u mojego artysty z dobrego (kiepskiego) powodu służbowego to jedno, ale wdarcie się na jakiekolwiek spotkanie towarzyskie miało zgoła inny wydźwięk. Powinnam była wrzucić wsteczny bieg i wrócić grzecznie do domu, gdyby ktoś nie zapukał do mojego okna. Przyznaję, że podskoczyłam (w końcu byłam w South Willow Creek). Przy moim aucie stał osobliwie ubrany mężczyzna i trzymał pod ramię kobietę o jeszcze dziwniejszym wyglądzie. 241
— Chodź z nami — zawołali. — Wejdziemy razem. Jak byśmy byli przyjaciółmi od zawsze. Żebyście ich widzieli! Kobieta miała kolorowy wiejski strój, pobrzękiwała biżuterią. Nie widziałam jej stóp, ale podejrzewałabym ją o płócienne sandały wiązane na sznurek. (Zupełnie niestosowne wedle kryteriów naszego klubu, chociaż przyznaję, że czółenka Delmana do tego stroju świadczyłyby o klęsce projektanta). Miała długie włosy, po prostu burzę loków, pospinanych mnóstwem błyszczących spinek w kształcie motylków. Nigdy nie zaprzyjaźniłabym się z taką kobietą, ale przyznaję, że była piękna jak na osobę, która wedle mojej oceny ubiera się na pchlim targu. Mężczyzna nie prezentował się lepiej. Gęste czarne włosy, proste i lśniące jak przejrzyste niebo nocą, ściągnął na karku w kucyk. Był w białej koszuli z byronowskim stojącym kołnierzem, bufiastymi rękawami i miał wzorzystą kamizelkę. Z kieszeni spodni zwisała mu złota dewizka. Trafiłam wyraźnie nie tylko do innego świata, lecz również do innej epoki. Otworzyłam okno. — Co przyniosłaś? — zapytała kobieta. — Co przyniosłam? Para się roześmiała, otworzyła mi drzwi. Czy można mnie winić, że nie odjechałam, skoro wyciągnęli mnie dosłownie z samochodu, nalegając, żebym im towarzyszyła? — Nie przejmuj się — pocieszyli mnie. — Na ogół każdy przynosi aż nadto. Wystarczy dla wszystkich. — Zresztą Sawyer zawsze lubi się postawić — dodała kobieta. — Postawić? Nie miałam pojęcia, czego mają tak dużo na tym spotkaniu, w którym ja upatrywałam rozpustnej, dekadenckiej imprezy bohemy (zwykle wyobraźnia aż za bardzo dopisuje mi w tych sprawach). Czułam zarazem lęk i podniecenie. Tylko dlatego nie zesztywniałam, kiedy wzięli mnie z obu stron pod ręce. 242 Szliśmy ceglaną dróżką, z obu stron rozświetloną pomarańczową łuną lampionów. — Poznajmy się, ja jestem Burns, a to jest Ceta — przedstawił ich mężczyzna. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, roześmiali się, chociaż nie wiedziałam z czego i wciągnęli mnie do środka. Zastanawiałam się, jak wygląda wewnątrz ten dom, który miał rdzawe ściany z suszonej cegły i współczesne rzeźby w ogrodzie. Kiedy otworzyły się chropowate drzwi frontowe, wkroczyłam w świat tak dalece różny od mojego, jak gdybym znalazła się w obcym kraju. Pomieszczenia były wysokie, a nad dużym pokojem ciągnęła się wielka hala. Mimo że dom odbiegał od moich kanonów, dziwnie urzekał. Stanowił melanż starego z nowym, zarówno w środku, jak i na zewnątrz. Stare skórzane meble stały obok nowoczesnych, aluminiowych. Istnieją cztery metody urządzania wnętrza: 1. Gustownie, jak chociażby mój dom. 2. Błyskotliwie, jak chociażby Pałac Nikki (przynajmniej częściowo). 3. Smieciarsko, tak jak domy urządzone przez pomyleńców, którzy uważają staroć znaleziony na śmietniku za wielki cymes. 4. Bez zasad, co dotyczyło minihacjendy mojego artysty. Nic tu do siebie nie pasowało ani z niczym nie harmonizowało. Zdumiewająca zbieranina atakowała zmysły. Można tu było godzinami zatracić się w poszukiwania skarbów niczym w muzeum, bo każda rzecz domagała się uwagi. Przedmioty zebrane od Sasa do Lasa powinny tworzyć bałagan i drażnić zmysły. Nic z tych rzeczy. Sytuację ratowało wysokie na trzy metry malowidło, zajmujące południową ścianę dużego pokoju. 119
Był to portret, a właściwie autoportret mojego artysty na kremowym szorstkim podłożu, narysowany impresjonistyczną kreską, wykonany węglem i rdzawym podkładem. Prezentował się na nim jak dzikus, o czym zadecydowały przydługie ciemne włosy odrzucone do tyłu, barczyste ramiona, wąskie biodra, ciemne oczy patrzące wprost na mnie. Nie mogłam oderwać oczu, nawet kiedy poczułam, że artysta podszedł i stanął tuż za mną. To jest... coś — powiedziałam, nie odwracając sie — Coś? Oto ja, profesjonalistka, jąkałam się jak pensjonarka. Wzięłam się jednak w garść. Obraz był niesamowity. — Jest równie dobry jak inne twoje prace, które widziałam — wyjaśniłam. — Czyli rzeźba w holu Groutów? — Owszem, a poza tym wszystkie te dzieła stojące w ogrodzie, bo zakładam, że wyszły spod twojej ręki. Roześmiał się, tym razem serdecznie, po czym odwrócił mnie do siebie przodem. I wtedy poczułam się, jak gdyby ów nieokrzesany dzikus zszedł do mnie z płótna na ścianie. Biła od niego siła fizyczna. Jego przystojna, wręcz zniewalająca twarz nie miała w sobie nic z uległości. Był ubrany w czarny T-shirt, który uwydatniał muskulaturę rąk opalonych na kolor karmelu, a dżinsy opinały mu biodra tak, że zaczęłam się zastanawiać, jak mogłam go w ogóle posądzać o skłonności homoseksualne. Zmierzył mnie wzrokiem, jak gdyby decydował, czy chce mnie kupić. Cofnął się, żeby mi się lepiej przyjrzeć, a kącik ust podjechał mu do góry. Jednocześnie uniósł brew z rozbawieniem. Nie wykluczam, że umknął mi jakiś szczegół. Mogłam coś przegapić, ale faktem jest, że na zakupach u Saksa pokusiłam się o niewybaczalnie niestosowny nabytek (no dobrze, może nawet niejeden). Kiedy postanowiłam, że muszę zobaczyć sztukę mojego artysty w złej dzielnicy, a zabrakło Kiki, która by mnie zmitygowała, ubrałam się nad wyraz niestosownie. 244 — Dżinsy? Co miałam powiedzieć? Wzruszyłam ramionami. Miałam na sobie obcisłe dżinsy, rozszerzane u dołu, tunikę z białego przeźroczystego jedwabiu (haftowaną pod szyją lśniącymi metalicznymi koralikami), pod spodem koszulkę, do tego wysokie klinowe obcasy podfruwajek z naszego ogólniaka. Kiedy Nikki przeobrażała się we mnie, ja się gwałtownie zmieniałam w Nikki. Uśmiechnął się szeroko, aż mi zabiło serce. Pokiwał głową. — Powinnaś częściej chodzić w dżinsach. Wyglądasz seksownie jak diabli. Mogłabym wymienić mnóstwo komplementów, które połechtałyby moją próżność. Wyglądasz olśniewająco. Twój uśmiech rozjaśnia cały pokój. Jakie piękne perły. Ale „wyglądasz seksownie jak diabli" wytrąciło mnie z równowagi. Niby komplement nowy i miły sercu, a jednak poczułam się niezręcznie. — No cóż... Znów uniósł usta z jednej strony. — Chyba „no cóż" to twoja ulubiona odzywka, prawda? — No cóż... chciałam powiedzieć, no cóż... Mój Boże, czyżbym stawała się żałosna? Roześmiał się tylko, odgarnął włosy do tyłu, po czym zdobył się na akt łaski. — W takim razie powiedz, czym mogę służyć? Zaoferować seks tu i teraz. Żartuję. Nie pomyślałam tak, w każdym razie jeszcze nie wtedy. — Przyjechałam, żeby omówić z tobą wystawę. — Wystawę? Wyraźnie go nie przekonałam. — Tak właśnie. Może to nie jedyny powód, ale najpierw muszę obejrzeć twoje prace, żeby dokonać wyboru. Wsadził ręce do kieszeni i przyglądał mi się przez chwilę. — Jeżeli to nie jedyny powód, chciałbym poznać drugi. 120
W dobrym towarzystwie nie mamy zbyt wielu okazji żeby ćwiczyć odpieranie pytań wprost, bo ludzie z odpowiedniej stery takich me zadają. I chociaż ostatnio nabierałam w wielkim tempie wprawy, nadal nie szło mi najlepiej. Jak każdej osobie początkującej. Uśmiechnął się jeszcze perfidniej i powiedział irytującym tonem: J , J — Przyznaj, że przyjechałaś tu, bo nie możesz mi się oprzeć Az rozdziawiłam usta ze zdziwienia. Artysta roześmiał się ponownie i zamknął mi jednym męskim ruchem usta. — Nie przejmuj się, dochowam tajemnicy Omal nie wybuchłam. „Nie kpij" cisnęło mi się na usta. Albo lepiej: „Miałam zły dzień i nie chciałam siedzieć sama w domu". Wolałam jednak milczeć. Roześmiał się w głos, całkowity luzak w tym swoim szorstkim, przestronnym, nieskrępowanym żadnymi regułami świecie — Jestem zdruzgotany - odparł. - Ale nie mogłaś lepiej trałic. Mam idealne lekarstwo na zły dzień. Z ufnością mężczyzny przywykłego do stawiania na swoim wziął mnie za rękę i pociągnął do kuchni. Tak, nie przejęzyczyłam się. Ale w tym stroju, w dodatku jako nieproszony gość, nie mogłam stawiać warunków. Od progu poczułam zapach jedzenia. Przy wielkim drewnianym stole siedziało osiem osób, wśród rozmów i śmiechów popijało wino. Zrozumiałam, że zebrali się tu dla jedzenia Nie było mowy o rozpuście ani dekadencji (chwilowo niegrzeczna dziewczynka mogła sobie tylko pomarzyć). Najwyraźniej Sawyer wydał tradycyjne przyjęcie. Inna sprawa ze nie pod każdym względem tradycyjne, a już na pewno bardzo odbiegające od przyjęcia Nikki i Howarda sprzed tygodnia. Przedstawił mnie (oględnie mówiąc) swoim licznym znajomym jako Fredę. Po prostu Fredę. 246 Dwie osoby osłupiały na dźwięk mojego imienia i chyba chciały coś powiedzieć, ale Sawyer je uciszył. — Poznaj Marcusa — ciągnął prezentację. Marcus był wysokim, eleganckim mężczyzną w staroświeckim czarnym garniturze, białej koszuli i wąskim czarnym krawacie. Na krześle zawiesił melonik, oparł też o nie rzeźbioną laskę. — Podaje się za profesora — szepnął Sawyer konspiracyjnym szeptem — ale my podejrzewamy, że jest tylko aktorem ze szkoły Stanisławskiego wchodzącym w rolę albo po prostu korzysta ze złych porad w sprawie stroju. Grupa się roześmiała, sypnęły się docinki, niezbyt pochlebne komentarze na temat ubrania Marcusa. Następnie przedstawił Hilla, geniusza od komputerów, mającego kręćka na ich punkcie, niezwykle rozchwytywanego w Austin pod koniec lat dziewięćdziesiątych, kiedy rozpętało się szaleństwo informatyczne. — Hill był moim współlokatorem podczas studiów na Uniwersytecie Teksasu. A ostatnio wykazuje anielską cierpliwość dla naszej szalonej bandy. Rzeczywiście Hill odstawał od całej zgrai. Sawyer przedstawiał kolejnych gości. — To jest Burns. — Przed chwilą właśnie poznałam go przy wejściu. Poza nim jednego wcześniej przedstawił mi tylko z nazwiska. — Nieszczęsny artysta podobnie jak ja. A zarazem szczęściarz, bo jego lepszą połową jest piękna Ceta. Kobieta poznana przed hacjendą zarumieniła się. — Czaruś z ciebie — skarciła żartobliwie Sawyera. Dalej siedziała Zelda, jeszcze dalej mężczyzna, którego przedstawił: — Quirt Quiner. Nazywamy go Quirtem Kanciarzem — dodał Sawyer. — Wmawiamy mu, że to musi być ksywka i że naprawdę pracuje dla CIA, ale on się wypiera. Albo jest szpiegiem, albo jego rodzicom rozum odebrało, kiedy wybierali mu imię. 121
Rozległ się aplauz kilku BeK. Dalej siedziała dramatopisarka Mabel i wreszcie Santo, który naprawdę wyglądał jak święty, a przynajmniej jak cherubin, który me miewa bliższych kontaktów ze słońcem. Cieszył się uwielbieniem wszystkich. — Witaj — przywitał mnie serdecznie. Istne panopticum dziwolągów, do których żadną miarą nie pasowałam. — Miło, że tu jesteś, Fredę — dodał Santo. — Dziękuję, ale nie powinnam tak wpadać bez uprzedzenia. — Wreszcie doszła we mnie do głosu prawdziwa Fredę. — Wrócę kiedy indziej. Przy stole zerwał się chór protestów. Sawyer oparł się o kuchenny blat, założył ręce na piersi. Przybrał jeszcze bardziej rozbawioną minę. Chciałam mu nawet poradzić, żeby powiększył repertuar min, ale zaniechałam tego pomysłu z obawy, że na twarzy odmaluje mu się drugie uczucie, które u niego widziałam. Bałam się miny zamyślonego macho. Czyżby z domieszką pogardy? Już wolałam rozbawienie. — Zostań! — poprosił Burns. — Prosimy — dorzuciła Ceta. — Powiedz jej, żeby nie wychodziła — zażądał z uprzejmą stanowczością Santo. Mój artysta patrzył tylko na mnie z wymownym uśmiechem. O mc mnie nie poprosił, ale przysięgam, że widziałam w jego oczach wyzwanie, jakby ani przez chwilę nie wierzył, że wyjdę. A wiecie, jak reaguję na wyzwania. — Dziękuję — powiedziałam. — Miło, że mnie tu chcecie. Może pomóc w gotowaniu? Wszystkim aż dech zaparło. — W mojej kuchni nikt nie gotuje poza mną — oznajmił Sawyer. Spojrzałam na niego, jakbym chciała spytać, czy aby na pewno nie jest gejem. Tylko się roześmiał, a Santo znalazł mi krzesło. Marcus nalał mi kieliszek czerwonego wina, a dokład 248 niej słoik. Picie w słoikach nie leży w moim guście, a poza tym pijam przeważnie szampana albo białe wina. Ale Sawyer mi się przyglądał. — Dziękuję — powiedziałam, przyjmując słoik po dżemie pełen czerwonego wina stołowego. Sawyer mrugnął do mnie, po czym odwrócił się do kuchenki. Wszyscy poza mną coś przynieśli. Chrupiące bagietki w długich szarych papierowych torbach, ser, oliwki, wino. Morze wina. Na wielkim żelaznym piecu stał cały arsenał niedopasowanych garnków. Żadnych kompletów u pana Jacksona. Poczułam się jak bohaterka powieści, na przykład Hemingwaya, która je obiad w Paryżu w gronie szalonych emigrantów i bogatych amerykańskich turystek. Coraz bardziej oddalałam się od swojego świata. Kuchnia miała dość prymitywny wystrój, chociaż kuchenka marki Viking i lodówka Sub-Zero bynajmniej nie świadczyły o głodzie ani prawdziwym, ani finansowym. Ciekawe. Wokół toczyły się głośne, zażarte dyskusje (na tematy polityczne, religijne, również bardzo osobiste). Sawyer siekał, gotował, trzaskał garnkami z takim zapamiętaniem, z jakim zapewne tworzył. Nie przestawał przy tym zabawiać przyjaciół oraz odpierać ich życzliwych docinków i oskarżeń niedorzecznymi (z gruntu szalonymi) pogróżkami dotyczącymi ich zdrowia. Pogodziłam się z myślą, że tego wieczoru niewiele więcej załatwię, toteż usiadłam odprężona i popijałam powoli wino ze słoika. Nie wiem, ile czasu minęło, ale kiedy postawił na stole ceramiczne talerze i miski, goście rozchwytywali je bez żenady, wyciągali ręce, wstawali, żeby nałożyć sobie po kilka potraw, częstowali się wszystkim, w czym tylko tkwiła łyżka. Sawyer odsunął skrzypiące krzesło, wstał i czekał, aż skosztuję tarty z karmelizowanego sera koziego, którą przede mną postawił. Nie tylko zresztą on, bo cała grupa zastygła w oczekiwaniu. To się nazywa presja! 122
Wzięłam uprzejmie kęs do ust, po czym ledwo powstrzymałam niemieszczący się w granicach bon tonu jęk zachwytu, bo tarta była pyszna. Wybuchnął aplauz. — Brawo! Jej to smakuje! Stary, jesteś geniuszem! Sawyer uniósł się nieco i ukłonił z patosem, wywołując jeszcze większe uznanie. Kiedy znów usiadł i spojrzał na mnie przez stół (gdy jego przyjaciele zajęli się już rozmowami, jedzeniem i śmiechem), zrobiło mi się nad wyraz ciepło na sercu, które zatrzepotało ponownie. Następnie podał mozzarellę z bazylią i pomidorami, chyba z własnego ogrodu, w sosie winegret. Do tego bagietki i oliwki oraz wino. Po przystawce wjechała giez cielęca, która sama odchodziła od kości, w sosie, na który przepis powinien przekazać Komisji Kulinarnej naszego Klubu Kobiet. Santo rozprawiał o swojej poezji, lecz wcale się nie stropił, kiedy Quirt przerobił jeden wiersz z najnowszego tomu poety na ordynarną rymowankę. Przysięgłabym, że zrobił to bardziej po to, żeby dopiec mnie, a nie poecie, bo ten spojrzał w moją stronę i szeptem przeprosił. Na co zszokowałam wszystkich, nie wyłączając siebie, bo zachichotałam, czknęłam i wyrecytowałam własny prosty wierszyk. Wszystkiemu winne było wino! Gwar rósł, obyczaje się pogarszały. Towarzystwo rozmawiało o pracy, nadziejach, marzeniach, a Sawyer wykazywał zdumiewającą umiejętność wmawiania wszystkim, że mogą osiągnąć, co tylko zechcą. Rozmowa, aczkolwiek naszpikowana żalami,' wydała mi się fascynująca, niczym wykolejony pociąg, od którego trudno oderwać wzrok. Kto wie, jak długo by to trwało, gdyby Marcus nagle nie odwrócił się do mnie i nie powiedział:' — Teraz rozumiem, dlaczego jesteś muzą, dzięki której nasz przyjaciel znów maluje. Zamrugałam oczami. — Jesteś muzą Sawyera? — zapytał Santo, bardziej ożywiony niż przez cały wieczór. — Jakbyś od początku nie wiedział — usadził go Marcus. 123 — Nie wiedziałem! Bo kiedy Sawyer mówił o swojej muzie, nazywał ją... — Santo! Możecie sobie wyobrazić, kto mu przerwał. Wszystkim zrzedły miny. Trzeba było zobaczyć Sawyera Jacksona z kamienną twarzą podczas tego balansującego na granicy ryzyka incydentu. Wyglądał zupełnie jak na autoportrecie w dużym pokoju. Santo się zmieszał. — Przepraszam, ale naprawdę nie nazywał cię niestosownie. — Zrobił minę. — No w każdym razie nie za bardzo. Sawyer przewrócił oczami. — Dobra, jakoś z tego wybrnąłeś. Moje rozbawienie spadło na łeb, na szyję, chociaż wszyscy inni najwyraźniej kapitalnie się bawili. Quirt gwizdnął, zmierzył mnie od stóp do głów. — No tak, widzę. Rozumiem, dlaczego go inspirujesz. — Uniósł szklankę. — Za muzę Sawyera! Mimo wszystko toast przypadł mi do gustu. Nigdy przedtem nie byłam niczyją muzą, przynajmniej świadomie. Sawyer potrząsnął głową, roześmiał się. — Żebyś wiedział. Tak mnie wkurzyła, że musiałem gdzieś znaleźć upust. Malowanie stanowiło nie najgorszy wentyl. Znów śmiechy... ale mnie już nie było do śmiechu. Aż tak mnie to nie rozbawiło. Mabel wstała od stołu, nastawiła muzykę country. Kuchnia wychodziła na patio, na którym Ceta zaczęła tańczyć z kieliszkiem wina w ręce, aż zafurkotały jej sute spódnice. Włączył się Burns. Po chwili dołączyła reszta towarzystwa, a ja zostałam sama z gospodarzem. — Powinnam już iść — powiedziałam. Sawyer rzucił serwetkę na stół, wstał, wziął mnie za rękę, pociągnął. Zdarzają się tacy mężczyźni, którzy wkroczywszy w życie kobiety, potrafią kompletnie je zmienić, a w każdym razie tak 251
słyszałam. Kiedy stałam w jego kuchni, pierwszy raz zdarzyło się to mnie. Gdy więc zaprosił mnie do tańca, czy można się dziwić, że pozwoliłam mu się zaciągnąć na prowizoryczny parkiet i natychmiast ruszyłam do teksaskiego two-stepa? — Błagam, odpręż się — poprosił. Zaczęłam ruszać się w takt muzyki. Przyznaję, że lepiej wychodzi mi walc na trzy pas. Nawet mam odnośny certyfikat na dyplomie debiutantki. — Stać cię na więcej — zapewnił mnie. Widocznie zadziałało wyzwanie albo obawa, żeby nie mieć potem takiego samego kaca jak po wzmocnionej herbatce Nikki. Tak czy owak coś we mnie wstąpiło, rozluźniłam się, złapałam rytm. Już mi zaczęło wychodzić, kiedy muzyka się zmieniła. Na chwilę przystanęliśmy i odsunęliśmy się od siebie, kiedy rozległy się pierwsze dźwięki ballady Gartha Brooksa. Nie można się przy niej nie przytulać. Sawyer uśmiechnął się do mnie, jak to on, unosząc jeden kącik ust i wyciągnął do mnie rękę. Co miałam począć? W tej sytuacji nawet panie na balu debiutantek przyznałyby, że niegrzecznie byłoby odmówić. Może zresztą i nie, ale wpadłam w taneczny nastrój. Poprowadził mnie swobodnie, tylko jego buty dudniły po posadzce rytmicznie w takt muzyki. Przy każdym obrocie jego udo wciskało mi się między moje, co oczywiście nie uszło mojej uwagi. Wreszcie zdobyłam się na pytanie: — Gdzie się tak nauczyłeś gotować? — Rok po studiach mieszkałem w małej wiosce we Włoszech. Nie było tam restauracji fast food ani pizzy na telefon. — Przyciągnął mnie do siebie. Poczułam dosłownie jego uśmiech w swoich włosach. — Musiałem coś jeść. Uznałem, że tylko gotowanie utrzyma mnie przy życiu. Gdy tak świetnie się bawił w gronie przyjaciół, nie przypominał tamtego człowieka, który zatrzasnął mi drzwi przed nosem, kiedy poprosiłam go o wystawę w swojej galerii. Z całą pewnością tamten nieokrzesany mężczyzna Marlboro mógł 252 zachwiać moim poczuciem przyzwoitości. Ten natomiast, ze swoim niewymuszonym, krzywym uśmiechem i chłopięcym wdziękiem, był znacznie bardziej niebezpieczny, bo trudno mu się będzie oprzeć. Odepchnęłam od siebie tę myśl. — Co cię zwabiło do Włoch? — Sztuka. Po prostu. — Sztuka? — Tak. Przeprowadził mnie tanecznie przez tłum, przytrzymując z tyłu w pasie, aż uleciało mi z głowy, co wypada, a co nie. Kiedy dotarliśmy na ganek, chwycił wiatrówkę i wyprowadził bocznymi drzwiami, po trzech drewnianych stopniach, do ogrodu. Noc była jak malowana, na niebie księżyc w pełni, rześkie powietrze. Szliśmy przez ogród. Zakładałam, że idziemy do jego pracowni. — A więc jestem twoją muzą. I uśmiechnęłam się serdecznie. Nie skomentował, chociaż wzruszył ramionami z rozbawieniem. — Taka niepozorna osóbka jak ja miałaby cię nakłonić do wzięcia znów pędzla do ręki? — pociągnęłam temat i nawet ja wychwyciłam we własnych słowach aluzję w rodzaju: „Widzisz, jaka jestem niegrzeczna?". — Sądziłem, że takie damy z wyższych sfer przynajmniej udają skromność. Obeszliśmy jego dom, już widziałam pracownię. Zamiast się obrazić, wybuchnęłam śmiechem. — Wszystko przez to wino. I znów ten jego skrzywiony uśmiech. — Może — powiedział. — Co znaczy: może? — Może mnie nakłoniłaś. 253
Przechyliłam głowę, bo przyszło mi do głowy pytanie, a rozum nie podszepnął, żeby je ocenzurować. — A dlaczego w ogóle przestałeś? Chwilę szliśmy dalej. Czułam, że waży w myślach odpowiedź. — Trudno powiedzieć. Życie potoczyło się inaczej, niż się spodziewałem. Stanął i wtedy uleciały mi z głowy wszystkie muzy, powody, jak również oglądanie jego prac. Oparł się o ścianę przybudówki, a serce zaczęło walić mi jak oszalałe, kiedy zjechał spojrzeniem do linii dekoltu mojej niestosownej tuniki. Połączenie obłędu z winem sprawiło, że nagle zapragnęłam robić wszystko to, czego z całą pewnością nie powinnam. Uciekaj, nakazałam sobie w duchu. Zostaw tego mężczyznę. Jesteś mężatką, nawet jeżeli twoim mężem jest kłamca, zdrajca i łajdak, który ograbił cię z majątku. Mimo to nie odrywałam wzroku od jego ust. Nawet się nie zorientowałam, że zmarzłam, dopóki mi nie zarzucił wiatrówki na ramiona i nie postawił kołnierza, żeby mi było cieplej. A potem już mnie nie puścił. Przyzwoitość zawsze przychodziła mi bez trudu, wbudowana jak odruch bezwarunkowy w gabinecie neurologa, pod wpływem uderzenia gumowym młoteczkiem w kolano. Ale tamtego wieczoru puściły wszystkie hamulce. Poczułam, jak przesuwa mi kostkami rąk po szyi, mostku, niżej. Dzwonki alarmowe rozdzwoniły mi się w głowie. Możecie zarzucić mi prostactwo, ale nie umiałam przestać myśleć, co będzie, kiedy mnie pocałuje. Zmierzył mnie wzrokiem, wbijając we mnie ciemne oczy, muskając mi ręce. — To chyba nie najlepszy pomysł — stwierdził. Aż wciągnęłam powietrze, bo poczułam się uratowana, a jednocześnie zawiedziona. — Masz rację. 125 Oczywiście, że miał rację. Ale kiedy odsunął się ode mnie, stało się coś bardzo, ale to bardzo złego. Zacisnęłam palce na jego koszuli. Zastygł w bezruchu, znów otaksował mnie wzrokiem. — Diabła tam! — zawołał i pocałował mnie. Zamknęłam oczy i odetchnęłam głębiej, jak gdybym na to czekała od dnia, w którym domyśliłam się, że nie jest gejem. Przyciągnął mnie między uda i potem już dosłownie zatonęliśmy w pocałunkach, błądząc rękami wszędzie tam, gdzie z całą pewnością nie powinniśmy. Okazało się, że mimo wszystko jestem bardzo dobrze wychowana. W ostatniej sekundzie, zanim daliśmy się ponieść emocjom, puściłam palce i pchnęłam go oburącz. Kiedy trochę rozluźnił uścisk, wyślizgnęłam się z jego objęć. — Fantastyczne przyjęcie! Dziękuję, że mnie zaprosiłeś — powiedziałam, po czym ruszyłam szybko naprzód, nie oglądając się za siebie, jak gdybym uciekała. Dobiegłam do narożnika domu, kiedy mnie zawołał. — Fredę. Nie powinnam, ale się zawahałam. — Mam nadzieję, że ci się poprawił nastrój. Krzywe uśmiechy, chłopięcy wdzięk, a teraz uprzejmość. Zdobyłam się na skinienie głowy. — Cieszę się — dodał. — W takim razie dobranoc. Ruszył, ale nie za mną. Zniknął w swojej pracowni. Po drodze jeszcze wpadłam do jego domu. Ustanowiłam swoisty rekord szybkości pożegnań z gośćmi, i już mnie nie było. Dopiero za bramą hacjendy odzyskałam dech w piersiach. Zawsze w życiu stawiałam na przyzwoitość. Odrzuciłam najprawdopodobniej wspaniały seks z mężczyzną, który umie chyba zadbać, żeby kobieta przy nim zaśpiewała „alleluja". Wolałam jednak pozostać przy ogonach homarów pieczonych na jadłoszynie.
Rozdział 22 Wróciłam do domu przed północą. Kiedy mijałam kuchenne drzwi, zadzwonił telefon. Nie wiadomo dlaczego uznałam, że to Sawyer. Podnosząc słuchawkę przy małym biurku w kuchni, poczułam się jak nastolatka, do której dzwoni w nocy chłopak. — Słucham. — Cześć, Fred. — Osunęłam się na krzesło, a klucze upadły z brzękiem na drewniany blat. — Dziwisz się? — Gordon? — wyjąkałam. — Gdzie jesteś? Aż prychnąl do telefonu. — Wybacz, ale nie mogę ci powiedzieć. I roześmiał się opętańczo. Mój mąż? — Piłeś! — Tylko troszeczkę... albo bardzo dużo. — Znów się roześmiał. — Co tam słychać? — Chyba się domyślasz, że niezbyt dobrze. — Aha, wyobrażam sobie. I jak się czujesz jako biedaczka? Czy można powiedzieć, że dostałam znienacka lewym sierpowym w szczękę? — Obrzydliwe jak cholera, co? — dodał i znów zarechotał. Przy mnie nigdy nie używał wulgaryzmów i nigdy nie widziałam go pijanego. 126 — Gordon, powiedz, co się dzieje. — Co się dzieje? Nie masz kasy, i tyle. Chociaż ja cię znam, na pewno nie przyznałaś się nikomu poza tym skunksem Howardem Groutem. Wiem, że ten sukinkot depcze mi po piętach. Szlag by go trafił! — Język mu się plątał. — Ale dam ci jedną radę. Po prostu się poddaj. Przestań tak dbać o reputację, bo w końcu wszyscy się dowiedzą. A wtedy przestaniesz już być fantastyczną Fredę Ware. Krew zadudniła mi w skroniach, zalała mnie fala gorąca. — Co zrobiłeś z moimi pieniędzmi? Od razu otrzeźwiał. — Pogódź się z tym, Fredę, że twoje pieniądze się rozpłynęły. Adios. Hasta Las Vegas, kochanie. — Gordon! — dosłownie krzyknęłam w słuchawkę, a jednocześnie usłyszałam w tle wołanie z drugiej strony: — Gordon, z kim ty rozmawiasz? Wiedziałam, że to panna Myszka. Odwrócił się od telefonu. — Nikt ważny, skarbie. — Wrócił do mnie. — Muszę lecieć. Miło było pogadać — dokończył ze śmiechem i rozłączył się. Z początku byłam tak wstrząśnięta, że patrzyłam tylko w słuchawkę. Po chwili zadzwoniłam do centrali, choć nie wiedziałam, czy coś wskóram. Dotarłam do kogoś, kto mi poradził, żebym wykręciła 69, aby sprawdzić, czy można ustalić numer. Zadzwoniłam i dowiedziałam się tylko, że numer jest zastrzeżony. Potem już nie mogłam zmrużyć oka. Chodziłam z piętra na piętro, z kuchni do gabinetu. A jeżeli Gordon mówił prawdę i pieniądze znikły? Nie chciałam przeceniać ich roli, ale przecież byłam kobietą o urzekającej osobowości, olśniewającej urodzie... i majętną. Zaczęła mnie jednak trapić nieznośna myśl, że może moja osobowość i uroda stały się tak urzekające i olśniewające za sprawą moich pieniędzy. 257
Powiedzieć, że wygłosił mi tyradę nad tyradami byłoby niedomówieniem. Ledwo go jednak słyszałam, bo po pierwsze, od tak potężnego stresu kręciło mi się w głowie, a po wtóre, bałam się, żeby nie okazać słabości, która nie przystoi Fredę Ware, mianowicie nie zemdleć. Chociaż, proszę wybaczyć, każdy by chyba zemdlał, gdyby podpisał bezwiednie zgodę na własny rozwód. W końcu, mimo szoku, usłyszałam głos Howarda. — Jak kobieta w tych czasach, w twoim wieku, może podpisać dokument, nie wiedząc, do diabła, co podpisuje? Słowa wypowiedziane na głos zabrzmiały jeszcze bardziej idiotycznie niż wtedy, kiedy huczały mi tylko w głowie. Nie wiedziałam, jak mu to wyjaśnić. — Ufałam mu — wybąkałam wreszcie. Wiem, że żałośnie to zabrzmiało, zwłaszcza w obliczu najnowszych rewelacji na temat mojego małżeństwa. Howard mruknął coś i zaklął. — Na swoją obronę powiem, że na początku małżeństwa nie podpisywałam tak wszystkiego bez czytania. — Jakby to cokolwiek zmieniało. — Przez pierwsze lata wszystko czytałam, dopiero potem jakoś tak wyszło. — Bo to była prawda. — Z czasem czytałam coraz mniej, potem tylko mi mówił, czego dotyczą dokumenty, a wreszcie czytałam wyłącznie tytuł na teczce, spoglądałam na pierwszą stronę dokumentu... — Ponownie ścierpłam. — Następnie przeskakiwałam na ostatnią i podpisywałam. Zrozumiałam, że Gordon mógł mi podłożyć cokolwiek pod pierwszymi stronami, a ja się nie zorientowałam. — Jak wspomniałam... — dodałam drżącym głosem — ufałam mu. Jako względnie inteligentna kobieta, pojęłam bezmiar własnej głupoty. Nieważne, że wiele moich znajomych również podpisywało mnóstwo dokumentów podsuwanych im przez mężów, przyjmując zwięzłe tłumaczenie, czego dotyczą, i ledwo rzucając na nie okiem. Poczułam zawrót głowy na wspo 260 mnienie stosów dokumentów, podsuwanych mi latami przez Gordona. — Co jeszcze podpisałaś? — spytał Howard. Nie miałam pojęcia, ale bardzo się bałam, że wkrótce się dowiem. Nerwy mi puściły, dlatego zaproponowałam, że powinniśmy iść na policję. Jasne, na pewno powiecie, że czas najwyższy. Pamiętajcie, że wychowano mnie w kulcie ochrony prywatności za wszelką cenę. Drastyczne sytuacje wymagają jednak drastycznych posunięć. Niestety, Howard się nie zgodził. — Do cholery, kobieto, przed chwilą sama przyznałaś, że podpisałaś te papiery, no więc policja nie może nic zrobić, chyba że zgłosimy coś w rodzaju kradzieży albo oszustwa. Jak już powiedziałem, jeśli Gordon trwoni powierzone mu przez ciebie pieniądze, to zapewne głupota, ale jeszcze nie zbrodnia. A rozwód z tobą to też nie przestępstwo, zwłaszcza że również i te papiery podpisałaś. Ponieważ mnie nie przekonał, sam zawiózł mnie na komisariat, mknąc ulicami Willow Creek, jakby był ich właścicielem, nie zważając na znaki stop ani ograniczenia prędkości (najwyraźniej ukończył kurs prawa jazdy w szkole Fredę Ware). Komisariat policji znajdował się w centrum za budynkiem Sądu Okręgowego na wschód od rynku. W środku wrzało jak w ulu. Howard trzymał mnie mocno pod łokieć, a wokół siedzieli przestępcy przykuci kajdanami do krzeseł, dzwoniły telefony, krzyczeli ludzie. Trudno o lepszy przykład braku klasy, chociaż ja też najchętniej zaczęłabym wyć, kiedy Howard zaprowadził nas do swojego kolegi sierżanta, który wydał mi jedynie potwierdzenie przyjęcia zgłoszenia. — Dopóki nie przedstawi pani dowodów, że ten człowiek ukradł pani pieniądze, a nie zgubił, to nie przestępstwo — wyjaśnił. — Przecież on je zabrał. Podjął z konta bez mojej wiedzy — zawołałam. 128
— Pani wybaczy, pani Ware, ale sama pani przyznaje, że powierzyła mu pani prowadzenie rachunków i podpisała papiery rozwodowe. Nawet jeżeli podpisała je pani bez znajomości ich treści, to wciąż nie przestępstwo, bo pani obowiązkiem jest czytać, co podpisuje. Dziękuję za pouczenie. Muszę przyznać Howardowi, że po powrocie do samochodu nie pognębił mnie wymówką „a nie mówiłem", tylko odwiózł do domu. — Jestem pewien, że znajdę na niego haka — powiedział. — Sprawdzam wszystkie twoje wyciągi bankowe czek po czeku i rachunki telefoniczne linijka po linijce. Gordon nie jest aż taki cwany i popełnił gdzieś błąd. Tylko nie mogę ustawać w poszukiwaniach. Poza tym muszę wymyślić, jak go wykurzyć z kryjówki. Dopiero wtedy dokądś dojdziemy. Nazajutrz nie chcąc się poddać niegodnym emocjom (takim jak paniczny strach lub marzenie o Sawyerze Jacksonie), od rana zabrałam się do przeglądania wykazu członkiń Klubu Kobiet. Czy mi się podobały zmiany zachodzące w Nikki, czy nie, nasza umowa obowiązywała, a nadal brakowało jednej rekomendującej. Nie miałam pojęcia, skąd ją wziąć. Punkt dziewiąta zadzwonił telefon. — Fredę, mówi Lalee Dubois. Lalee (zdrobnienie od Laura Lee) piastowała w tej kadencji funkcję przewodniczącej klubu. Starsza o osiem lat, wprowadzała mnie, kiedy przechodziłam przez sito żeńskiej korporacji studenckiej Uniwersytetu Willow Creek. Miała pewność siebie dziedziczki funduszu powierniczego i wdzięk marcepanowego pałacu Kopciuszka. Byłaby mdląco przesłodzona, gdyby nie jej denerwujący zwyczaj mówienia prawdy w oczy. Co w głowie, to na języku. Spore uchybienie w moim świecie. Aż dziw, że w ogóle wybrano ją na przewodniczącą. Uwielbiałam ją. — Witaj, Lalee. 262 Po krótkiej wymianie uprzejmości zapytała: — Zdradź mi, proszę, kto organizuje grupę wsparcia dla Nikki Grout? Ty czy Pilar? Jak to? — Oczywiście, że ja. A dlaczego pytasz? — Tak myślałam, ale właśnie zadzwoniła Pilar, że przywiezie dziś Nikki na piknik, dlatego pomyślałam, że może mi się pomyliło. Pilar brała Nikki na piknik? Jak wspominałam, piknik był jednodniowym popisem władzy zakamuflowanym pod pretekstem dnia odnowy. Każda członkini mogła przywieźć jednego gościa, którego jej koleżanki miałyby okazję poznać. Każdy klub kobiet działa nieco inaczej, organizuje inne imprezy. Ale osoba wprowadzająca chce się przekonać, jak pozostałe panie postrzegają ewentualną kandydatkę. Impreza datuje się od czasów, w których obowiązywało prawo weta, dlatego kandydatka mogła zostać odrzucona jednym głosem, nikt więc nie chciał rekomendować niewypału. Można sobie zaszargać reputację, jeżeli próbuje się wprowadzić osobę powszechnie znienawidzoną. W naszym klubie urządzałyśmy piknik. Stać nas było na tak drogą imprezę, bo miałyśmy fundusze, a ponadto zapraszałyśmy bardzo niewiele osób. Skoro Pilar zaprosiła Nikki, maskotkę miesiąca, zapewne miała nadzieję, że przy okazji wzmocni swoją pozycję. Zaraz przypomniały mi się dziwne uśmieszki Pilar i zastanowiłam się, czy słyszała historię nieszczęsnej „Winnie i jej nadętego psa" i czy nie kieruje się jeszcze mniej szlachetnymi pobudkami. Moje obawy rosły. Chociaż marzyłam o tym pikniku mniej więcej tak samo jak o ostatnim terminie wyprzedaży za pół ceny u Neimana Marcusa (skoro nie złapałam czegoś w pierwszym terminie, to znaczy, że mnie w ogóle nie interesuje), zważywszy na moje narastające obawy, uznałam, że czas najwyższy tam się pokazać. 129
Zostało tylko dwadzieścia pięć minut do rozpoczęcia, prędko się ubrałam, ściągnęłam włosy gumką i ruszyłam w drogę. Spa znajdowało się na zachód, tuż za miastem, rozległy teren pełen falujących wzgórz i drewnianych zabudowań, stylizowanych, aczkolwiek nieporadnie, na wiejskie. Bardzo lubię wszelkie uzdrowiska, ale kiedy chcę zafundować sobie masaż albo oczyścić twarz, wybieram raczej salon Aksamitne Drzwi w mieście. Od razu po wejściu do spa poczułam się jak na walnym zjeździe w Brightlee, tyle że w pseudorustykalnym otoczeniu. Na pierwszy rzut oka oceniłam, że przyjechało trzydzieści pań, z czego dziesięć w charakterze zaproszonych gości. — Fredę! — przywitała mnie entuzjastycznie Lalee. Cmoknęłyśmy powietrze na wysokości swoich policzków. — Tak się cieszę, że przyjechałaś — powiedziała. — Ślicznie wyglądasz! — Nie pozostałam dłużna. Lalee była piękna, pracowita, idealnie nadawała się na przewodniczącą — mimo swojej zatwardziałej bezceremonial-ności, a może właśnie dzięki niej. Chociaż zbliżał się koniec jej kadencji, tu i ówdzie szeptano, że będziemy musiały jej ten zaszczyt wydzierać z rąk. Mnie się to wydawało śmieszne, bo wiedziałam, że w przyszłym roku ma zostać doradczynią absolwentek Uniwersytetu Willow Creek, poza tym jej córka wkraczała w wiek debiutantki. A powszechnie wiadomo, że przygotowanie debiutantki w Willow Creek niesłychanie pochłania czas. — Dopiero co weszła Pilar z Nikki — oznajmiła i rozejrzała się, po czym dodała: — Nasilają się plotki, że Pilar umacnia władzę. Na twoim miejscu uważałabym na nią. Fakt, że przewodniczącą wybiera Komisja Nominacyjna, a nie ogół członkiń na drodze powszechnych wyborów. Komisję wyłania poprzednia komisja i w ten sposób władza zostaje w jednym gronie dziesiątki lat. Jednakże raz na jakiś czas wchodzi kilka nowych osób, dzięki przyjaźniom lub sojuszom zasiada w komisji pod warunkiem, że rozumie niepisane prawa 264 sukcesji, a następnie podkopuje system, wprowadzając swoje przyjaciółki, i tym samym przerywa łańcuch władzy, zmienia kurs, wybija się dzięki koleżankom z awansu społecznego. Zastanawiałam się, czy takie właśnie zakusy ma Pilar. Chociaż całe życie przemieszkała w Willow Creek, jej rodzina nigdy nie należała do wpływowych kręgów. Gdyby została kandydatką na przewodniczącą, znaczyłoby, że „awans społeczny" przejmuje władzę. Nawet jeśli cały czas poświęcałam zaginionemu mężowi, zaginionemu majątkowi i przechodzącej gruntowne przeobrażenie nuworyszce, którą obiecałam wprowadzić do klubu, grubo myliłby się ten, kto by sądził, że pozwolę sprawom toczyć się własnym torem. Zwłaszcza nie mogła na to liczyć Pilar Bass. — Pilar, kochanie! — zawołałam. — Świetnie wyglądasz w tej niezobowiązującej czerni! — Co ty tu robisz? — spytała bez pardonu Pilar. — Nie było cię na liście. Czyli koniec z uprzejmościami oraz wcześniejszymi próbami okazywania fałszywej przyjaźni. — Nie chciałam przegapić tak dobrej zabawy, skarbie. Chyba mi nie uwierzyła, lecz wcale mi nie zależało. Tego dnia chciałam tylko uczestniczyć z uśmiechem w imprezie i pokazać wszystkim, z kim mają do czynienia, i tyle. Zwłaszcza Pilar. Podeszła Eloise, przyjaciółka Pilar, odrywając ją od rozmowy ze mną. — Wszystkie dziewczęta zachwycają się Nikki! — zawołała. Dopiero po chwili zauważyła mnie. — O, Fredę! Eloise wyglądała jak Nicole Kidman (sprzed czasów Toma Cruise'a, czyli przed swoją największą glorią). Miała na sobie białą bluzkę, spódnicę khaki, białe tenisówki i skarpetki. Niesforne rudoblond włosy kręciły jej się same, dlatego musiała je wiązać wstążką. Była ujmująca w obejściu, uprzejma, zawsze 130
wyrażała się pochlebnie o wszystkich i była zdecydowanie najmilszą osobą w naszym klubie. — Witaj, Eloise, jak się bawisz? — Cudownie! Po prostu cudownie! Znakomita zabawa. Wiesz, że po raz pierwszy kogoś wprowadzam? I po raz pierwszy w życiu jestem na naszym pikniku! — Skoro o tym mowa — podchwyciłam. — Chyba nie miałam jeszcze okazji podziękować ci za włączenie się do mojej grupy wprowadzającej Nikki. — Twojej grupy? Eloise spojrzała na Pilar, na której bladym czole wystąpiły zmarszczki. Pilar uśmiechnęła się w wymuszony sposób. Podeszła Nikki. Jeżeli na herbacie wydanej przez siebie dla ścisłego (całkowicie nieintencjonalnie) grona zaskoczyła gości, to teraz, na pikniku, naprawdę wszystkich zdumiała. Swoim klubowym wyglądem zakasała nawet mnie. — Witaj, Fredę. — Nie wiem, gdzie się podział jej codzienny temperament, bo przywitała mnie z godnością, jak gdyby co wieczór ćwiczyła przed lustrem. — Co słychać? — zapytała ze sztuczną serdecznością, od której na kilometr bije obłudą. Moja sąsiadka nauczyła się wyniosłej nonszalancji jak kaczka pływać. Wiedziałam, że sukces (zwłaszcza nieoczekiwany) może w zdradziecki sposób napompować człowieka poczuciem nadmiernej ważności. Nie przewidziałam jednak, że woda sodowa tak szybko uderzy jej do głowy, zwłaszcza że brakowało jej jeszcze jednej wprowadzającej... i że mieszkała w odrobinę kiczowatym pseudopałacu z człowiekiem, do którego osoby z towarzystwa zgłaszały się tylko wtedy, gdy miały nóż na gardle. Pyszałkowatość wydawała się przedwczesna. — Drogie panie! — ogłosiła Lalee. — Zaczynamy. Przeszłyśmy do restauracji, gdzie podano herbatę. Ziołową, gorącą, bez cukru. Ranek nie zapowiadał się zbyt frapująco. Lalee otworzyła zebranie krótkim przedstawieniem wszystkich gości. Po prezentacjach miałyśmy godzinę na poznanie 131 nowych pań, zanim przejdziemy do ciekawszej części, czyli zabiegów kosmetycznych. Tylko jednym uchem słuchałam pogaduszek, uśmiechałam się i kiwałam uprzejmie głową. Nie ma nic gorszego niż grupa pnących się do góry, przechwalających kobiet, które usiłują to ukryć. Inna sprawa, że rzecz wymaga wielkiego kunsztu, którego żadna z nich nie opanowała, chociaż przyznam, że słysząc tokowanie Nikki, można byłoby zapomnieć, że wychowała się w osiedlu przyczep i wyszła za mąż za białego śmiecia. Sukces, jak wiadomo, rodzi sukces, toteż Nikki zmieniała się na moich oczach, bo triumf na trwałe zagościł w jej głowie. Kiedy skończyły się popisy, kto ma władzę, przyszedł czas na kolejny punkt programu. Szybko jednak porzuciłam nadzieję na radość z pikniku. Absolutnie popieram odnowę w spa, ale żeby od razu ćwiczyć jogę? Skoro jednak znalazłam się tam, wyjazd przed czasem przyniósłby więcej szkód niż pożytku. Nie pomyślałam o tym, żeby wziąć strój gimnastyczny, musiałam więc prędko wybrać się do sklepu z pamiątkami i kupić bawełniane szorty i podkoszulek z napisem ZABAWA TRWA, BO JESTEM W SPA. Wiem, wiem, ale nie mogłam zawrócić w pół drogi. Zebrałyśmy się w dużym pomieszczeniu, gdzie przywitał nas chudzielec, który umiał mówić chyba tylko szeptem. — Pan Wrażliwiec — określiła go, przyznam, że dość pochlebnie, jedna z kobiet. Podzielił nas na dwie piętnastoosobowe grupy. Jedna usiadła na matach naprzeciwko drugiej. Pilar pociągnęła Nikki na matę naprzeciwko mnie. Kiedy siedziałyśmy rzędem, przedstawił nam podstawy jogi. Jakie z tej lekcji wyniosłam nauki: 1. Że nie jestem zbyt gibka. 2. Że pozycję psa najlepiej pozostawić psom. 267
3. Że naszego instruktora, który ściągnął resztki blond włosów w kucyk, powinno się zastrzelić za zły gust. — O Boże —jęknęłam do Lalee, która wyginała się obok. — Oddychaj, to się odprężysz — poradziła. Oddychałam, aczkolwiek nie bez trudu. W końcu musiałam się wyprostować. Dziewczęta siedzące naprzeciwko wcale nie radziły sobie dużo lepiej ode mnie, chociaż Press Wellesley (żona Weldona Wellesleya czwartego, tyczkowatego dziedzica Spółki Naftowej Wellesley, który nigdy nie umiał poderwać dziewczyny, aż któregoś lata na szczęście wrócił z wakacji z krąglutką Press) była skręcona jak precel. Lalee wyprostowała się i zobaczyła, na kogo patrzę. — Przysięgam, że ta kobieta pracowała jako striptizerka, a Weldon Trzeci — jak nazywano jej teścia — słono zapłacił za jej referencje. Była debiutantką w Dallas? Żówno prawda. Znałam i uwielbiałam takie wyskoki Lalee Dubois. Chociaż, prawdę powiedziawszy, wcale mnie nie zdziwiło, że Press nie nadaje się na kandydatkę do naszego klubu. Prostytucję miała wypisaną na twarzy, może jedynie za większe pieniądze, niż nawet ja kiedykolwiek miałam. I Boże spraw, żeby wszystkie nie znikły. — Lalee — zażartowałam. — Niegrzeczna z ciebie dziewczynka. Postawiła oczy w słup. — To jedna z tych kandydatek z awansu społecznego, które zwierają szyki z Pilar. Przysięgam, że zewsząd ciągną do nas BeKi. Jeśli nie zachowamy ostrożności, niedługo będziemy mogły się pożegnać z ekskluzywnością i upodobnimy się do Kółka Pierwszych Baptystek, które się reklamują: „Nie odtrącimy żadnej kobiety" — żachnęła się. Pod drugą ścianą zobaczyłam Pilar, która szeptała coś Nikki. Zauważyła moje spojrzenie, uśmiechnęła się krzywo i pomachała. Poczułam, że szykuje się niezła heca. 132 Kiedy się rozciągnęłyśmy (albo prawie), instruktor kazał nam usiąść na podłodze. — A teraz, drogie panie, będziemy medytować. — Jak długo? — spytała Press. — Godzinę. Godzinę? — Przepraszam bardzo — przerwałam z promiennym uśmiechem. — Słucham panią — powiedział cicho. Nie miał gejowskiej miękkości Santa, raczej delikatność heteroseksualisty, który zbyt dużo czasu poświęca zgłębianiu własnej wrażliwości. Nie bardzo lubię, kiedy kobiety chcą się przede mną wywnętrzać, a już szczególnie nie lubię w takiej sytuacji mężczyzn. — Kiedy pan mówi, że mamy godzinę medytować — zapytałam — co dokładnie ma pan na myśli? Pan Wrażliwiec wyraźnie się stropił. — To znaczy, że... będziemy godzinę medytować. — Czyli siedzieć i nic nie robić? Lalee zachichotała i poprosiła szeptem, żebym przestała. Jakby to były żarty! — Medytacja pozwala oczyścić umysł, pani Ware. Toruje drogę do pokoju i harmonii. Wyszłabym, gdybym nie przypomniała sobie, po co tam jestem. Poza tym wszystkie kobiety mi się przyglądały. — To cudownie — powiedziałam z lekko wymuszonym uśmiechem. — Bo bardzo mi zależy na pokoju i harmonii. Usiadłyśmy posłusznie na matach w pozycji lotosu, położyłyśmy ręce dłońmi do góry na kolanach i rozpoczęłyśmy. — Proszę zamknąć oczy Wspaniale. — A teraz proszę się odprężyć. Też coś. — Proszę uwolnić się od myślenia. Przyjdzie im to bez trudu. — Słucham? 269
Wszystkie uczestniczki otworzyły oczy i spojrzały na mnie. Ups, widocznie ta uwaga mi się wyrwała. Ale byłam nie w ciemię bita i obejrzałam się za siebie. Pan Pokój i Harmonia miał napięte kąciki ust. — Zacznijmy jeszcze raz. Proszę zamknąć oczy. Odprężyć się. Uwolnić się od myślenia. I tak dalej. Skupiłam się. Zaczęłam snuć poważne plany, jak zdobyć dla Nikki ostatnią wprowadzającą. Nie zamierzałam oddać tego punktu Pilar. W tym celu zaproszę całą Komisję Nominacyjną do domu na herbatę. Na sterczących do góry palcach zaczęłam liczyć, ile ich razem przyjdzie. Doszłam do czterech, kiedy ogarnęło mnie dziwne poczucie, że coś jest nie tak. Otworzyłam oczy i omal nie wyszłam z siebie na widok pana Wrażliwca, który ukucnął przede mną z miną wcale już nie tak wrażliwą. — Proszę się odprężyć... oczyścić umysł — wybąkał. Uniosłam brew, posłałam mu firmowe spojrzenie Fredę Ware, na co w jednej chwili czmychnął jak najdalej ode mnie. Na szczęście zabrało to co najmniej pięć minut, toteż doliczywszy wcześniejsze przeszkody, zostało nam tylko trzy kwadranse medytacji. Jedna lub dwie osoby ćwiczące były w tym naprawdę dobre albo udawały, a reszta szeptała tylko między sobą. Pan Wrażliwiec rzucił mi ostatnie surowe spojrzenie, jak gdybym to ja je podżegała, i wymaszerował z sali. Nadeszła pora obiadu, czas dalszej walki o władzę. Nie pozostawało nam zresztą nic innego, bo jedzenie było pożal się Boże. Na początek znów podano ziołową herbatę. Zaczynało mi brakować kofeiny i cukru, przez co najchętniej kogoś bym zamordowała. Rozejrzałam się za panem Pokojem i Harmonią. Obiad składał się z sałatki z tofu a la kurczak, której nie tknęła żadna z pań. Lalee nachyliła się do mnie. 133 — Mają nowe kierownictwo. Chyba w przyszłym roku urządzimy piknik w Aksamitnych Drzwiach. Powiedziałabym, że o rok za późno. Po obiedzie już miałam nadzieję na poprawę sytuacji, kiedy poszłyśmy do szatni i zapachniało mi prawdziwym uzdrowiskiem. Każda z nas wybrała inny zabieg. Manicure, pedicure, refleksologia. Ja wybrałam masaż. Wszystkie osoby czekające na masaż rozebrały się w zasłoniętych dla zachowania przyzwoitości kabinach i włożyły szlafroki. Kiedy wyszłam otulona od stóp do głów szlafrokiem frotte, skierowano mnie do Olgi. Mam tolerancję dla wszystkich ludzi, ale przysięgam, że ta kobieta była mężczyzną. Chciałam rzucić jakąś uwagę, kiedy spotkałam ją przed dziwną wykafelkowaną salą, ale zanim zdążyłam otworzyć usta, wytknęła mnie palcem, jakby zobaczyła diabła i warknęła: — Do naga! Rozejrzałam się, stropiona. — Słucham? — Do ciebie mówię! Do naga! Nie byłam naga i wcale nie zamierzałam. Miałam na sobie szlafrok jak przystało porządnej członkini klubu kobiet. Dlatego nie pojmowałam. — Rozbieraj się do naga! Dodam, że mówiła z silnym akcentem (nie wspominając o licznych wykrzyknikach), dlatego pomyślałam, że stawia żądania w swoim ojczystym języku, który trudno mi zrozumieć. Niemożliwe przecież, żeby kazała mi się rozebrać. Wcześniej miałam do czynienia z masażami, które wykonywano na tapicerowanym stole, w ciepłym pomieszczeniu wypełnionym świecami zapachowymi, przy czym ręczniki zakrywały każdy centymetr ciała i odsłaniało się tylko tę jego część, która właśnie podlegała zabiegowi. Nie było mowy o żadnym „do naga!". — Przepraszam, złotko, ale chyba nie rozumiem. 271
Chrząknęła, podeszła, zerwała ze mnie szlafrok, zanim zdążyłam zaprotestować, że oszalała. Dech mi zaparło. Byłam tak wstrząśnięta, że nawet się nie zasłoniłam, kiedy pogoniła mnie do kabiny prysznicowej w kształcie korytarza. — Co pani, na miłość boską, wyprawia? Skierowała na mnie węża, aż musiałam złapać się dwóch uchwytów w ścianie, żeby utrzymać się w pozycji stojącej. Ogromnie mnie to zawstydziło, a kiedy usłyszałam chór krzyków niosących się po korytarzach, zrozumiałam, że niejedną koleżankę raczą takim natryskiem, którego długo nie zapomni. Przez resztę dnia czułam odrętwienie w środku. Pamiętam tylko, że kiedy przerwano potop, otulono mnie znów szlafrokiem frotte i zaprowadzono na długo wyczekiwany ciepły, tapicerowany stół, tyle że masaż nie przypominał znanego mi doświadczenia. — Oczyszczenie! — krzyknęła moja oprawczyni. Czyżbym nie była czysta? Okazało się, że jej specjalnością jest masaż, który pobudza pracę różnych narządów, żeby je „oczyścić". Wspomnę tylko, że od tamtej pory ani razu nie zdecydowałam się na masaż i niewykluczone, że już nigdy się nie zdecyduję. Wracałyśmy do samochodów jak potłuczone. Chyba nawet nie powinnyśmy siadać za kółkiem. Nawet się nie przejęłam, kiedy Nikki posłała mi w powietrzu całusa, obiecując, że niebawem się zobaczymy, po czym odjechała z Pilar i Eloise. Nazajutrz ciało, które powinno czuć się odnowione i zharmonizowane, czuło straszliwe skutki terapeutycznego masażu Olgi. Ledwo zwlokłam się z łóżka, chociaż gdy zadzwonił Sawyer i zaprosił mnie na wystawę do Kerrville, wyskoczyłam (z jękiem bólu) natychmiast. Widocznie Olga wymasowała ze mnie resztki zdrowego rozsądku. 272 Kiedy podjechał pod dom, nie czekałam, aż podejdzie do drzwi. Jeszcze siedział w samochodzie, a ja już wybiegłam. Włosy miał rozwiane, okulary przeciwsłoneczne dodawały mu tajemniczości. — Sexy — pochwalił, spojrzawszy na mój kolejny niedopuszczalny w naszym klubie strój. — O, wypraszam sobie — odcięłam się, usiłując przybrać surową minę. Wsiadłam do samochodu, nie zważając na rumieńce, które wykwitły mi na policzkach. Wystawa rzeźb wykonanych z surowców naturalnych Teksasu okazała się nie lada wydarzeniem i oglądała ją cała socjeta. Dawno bym się wybrała, gdyby nie mój „niefortunny incydent" i jego skutki kładące się ostatnio cieniem na moim życiu. Sawyer jechał z pewnością siebie, w milczeniu pokonywał zakręty i zmieniał biegi z wprawą kierowcy rajdowego. Na miejscu obeszłam z nim całą wystawę, i chociaż dzwonki alarmowe dzwoniły mi w głowie, nie zwracałam na nie uwagi. — Opowiedz mi o sobie — poprosiłam, stojąc przed koniem wyrzeźbionym z drewna wyrzuconego przez morze. — Nie ma nic do opowiadania. — Każdy coś ma. Obrzucił mnie spojrzeniem od stóp do głów, uśmiechnął się krzywo. — Ja nie mam. — Słyszałam, że za młodu nieźle rozrabiałeś. — Kto ci to powiedział? — Nikki. — Nikki uwielbia rozpuszczać j ęzyk — powiedział z j eszcze większym grymasem. — Nawiasem mówiąc, jak tam jej starania o członkostwo w klubie? Przypomniał mi się ostatni wypad na farmę piękności. — Świetnie. Albo i nie. — Oby jej się udało. Zmierzyłam go wzrokiem. 134
— Odniosłam wrażenie, że łączy was bliska zażyłość. — Owszem. Zawsze była wspaniałą osobą. Mimo ciężkich warunków życia zawsze potrafiła wykrzesać uśmiech. Taką osobę trzeba doceniać. Kiedy wróciłem do miasta, ona pierwsza mnie odwiedziła. — Roześmiał się. — Blisko rok dom stał pusty. Po tygodniu od mojego powrotu zobaczyła, jaki tam panuje bałagan. Wybiegła, po czym wróciła w asyście dwóch służących i ogrodnika, a sama też miała na sobie stary roboczy strój. Powiedziałem jej, że sam doprowadzę dom do porządku, ale zignorowała mnie i zaczęła komenderować ekipą. — Roześmiał się na to wspomnienie. — Gdyby nie wkroczyła, chyba do tej pory byłoby tam pobojowisko. Sprzątanie nie należy do moich najmocniejszych stron. — Pokręcił głową. _Po tygodniu, kiedy zakończyła u mnie porządki, a wszyscy padaliśmy ze zmęczenia, powiedziałem, że nie wiem, jak jej dziękować. Zapewniła mnie, że od tego ma się przyjaciół. Sama widzisz — dokończył — łączy nas bliska przyjaźń. Cholernie się cieszę, że trafiła na Howarda. Nigdy nie widziałem lepiej dobranej pary. Przypomniał mi o tym, co łączy Howarda i Nikki — opiekuńczość, swoista komitywa. W każdym razie widziałam ją, zanim Nikki zaczęła się ubiegać o członkostwo w naszym klubie. Odtrąciłam emocje, które próbowały dojść do głosu. — Czyli to prawda? — dopytywałam, wracając do głównego wątku. — Co takiego? — Że byłeś niesforny? Wzruszył ramionami. — Zależy co nazywasz niesfornością. — Piłeś? — zapytałam. — Może. — Paliłeś? — Trochę. — Biłeś się? — Raz czy dwa. 274 Widocznie prychnęłam, bo roześmiał się, włożył ręce do kieszeni dżinsów i zaczął się bujać na piętach. — No może nieco częściej. Ale nie miałem wyjścia. — Dlaczego? — Ojciec nauczył mnie, że niehonorowo jest wszczynać bójkę, ale pozwolił mi się bronić. — Czyli często się broniłeś? — Musiałem. Wolałem sztukę od futbolu. Na szczęście nauczyłem się dobrze bronić. Tata nie zawsze to pochwalał. — Uśmiechnął się i pokiwał głową. — Cholera, tęsknię za nim. — Gdzie on jest? — Umarł dwa lata temu. Mama umarła niedługo po nim. — Tak mi przykro. — Mnie też. Sporo podróżowałem, mieszkałem tu i tam, ale zawsze sądziłem, że spędzę z nimi jeszcze dużo czasu. — To miałeś na myśli, mówiąc, że życie przybrało inny obrót, niż planowałeś? Zastanowił się chwilę. — Tak, coś w tym rodzaju. — Bardzo mi przykro. — Niepotrzebnie. Należę do szczęściarzy. Moi rodzice żyli długo i mieli dobre życie. Uwielbiali pracę na uniwersytecie, kochali mnie, kochali siebie i nie bali się tego okazywać. Zatem mój mroczny typ pochodzi ze szczęśliwej rodziny? — Skąd więc tyle niepokoju w twojej twórczości? Uniósł mu się kącik ust. — Kto powiedział, że jest we mnie jakiś niepokój? — Jak w takim razie nazwiesz te mroczne miny, wyzywającą twórczość, nie mówiąc o zatrzaskiwaniu gościom drzwi przed nosem? — Powiedzmy, że agresywnym szczęściem. Parsknęłam żywiołowym śmiechem, aż obejrzało się kilka osób... w tym kobieta, której nie zauważyłam wcześniej. Niedobrze. — Fredę? 135
Natychmiast się uśmiechnęłam. — Marcia! — zawołałam. Marcia Travers była wpływową członkinią naszego klubu, przewodniczącą ubiegłorocznego Kiermaszu Świątecznego! Posłała mi całusa, po czym przytrzymała mnie na wyciągnięcie ręki. — Fredę, wyglądasz po prostu... jak nie ty! Powiedziała to z wyraźnym zadowoleniem, bez złośliwego podtekstu w stylu „cieszę się, że poszerzasz swoje horyzonty", bo takiej reakcji mogłabym się spodziewać na moje dżinsy, nie mówiąc o dziesięciocentymetrowych szpilkach, które miałam kaprys włożyć. — Dziękuję! — powiedziałam ze sztucznym entuzjazmem, żeby zwalczyć strach. — Przy tych przedłużających się wyprawach Gordona z tęsknoty wpadłam w melancholię. — Przydałby mi się wykres operacji, żeby zarejestrować mnożące się w moim życiu tajemnice: cudzołożny mąż, zaginiony majątek, rozwód, o którym na razie wolałabym, żeby nikt nie wiedział! Jeżeli do Klubu Kobiet musiała dotrzeć wiadomość o moim rozwodzie, powinnam się rozwieść z mnóstwem pieniędzy. — Dlatego wyrwałam się z domu, żeby zobaczyć tę nieziemską wystawę. — Rzeczywiście, słyszałam, że Gordon jest w Nowej Gwinei. — Poklepała mnie po ręce i cmoknęła. — Biedactwo, nie wyobrażam sobie takiego koszmaru, żeby mój mąż wolał podróżować, zamiast spędzać czas ze mną w domu. Przez chwilę sądziłam, że się przesłyszałam. Pocmokała jeszcze trochę. — Chociaż przyznam, że Walter mógłby też czasem pozwolić mi od siebie odpocząć. Bo bez przerwy zabiega o moją uwagę, obsypuje mnie kwiatami, słodyczami, aż do znudzenia. Może i masz szczęście. Patrzyłam bez słowa na jej sztuczny, nieszczery uśmiech. Po chwili przeniosła uwagę na Sawyera. — A ten pan? — zapytała, unosząc brew. 276 Z całą pewnością mogłabym dzisiaj stanąć do konkursu w kategorii „mam zły dzień". Myśli kłębiły mi się w głowie. Ważyłam możliwości. I wtedy zachowałam się po prostu karygodnie. Spojrzałam na swojego artystę i zapytałam: — Przepraszam, czy mógłby pan łaskawie powtórzyć, jak pańska godność? Wiem, wiem, powinno się mnie zastrzelić, bo Sawyer jest boski, a pominąwszy jego powierzchowność mężczyzny z reklamy Marlboro, ma dobre serce. Ale chciałam zażegnać skandal, który gotowa była rozpętać Marcia. Poza tym, czy można mnie winić po tak obłudnym jej zachowaniu? Chyba jednak można, bo Sawyerowi aż zaczęła chodzić szczęka, tak zaciskał zęby z gniewu. Marcia natomiast nie dała niczego po sobie poznać. Zaskoczyła mnie za to słowami: — Tak się składa — powiedziała ze złośliwym błyskiem w oku — że ja wiem, kto to jest. Sawyer Jackson, chimeryczny artysta. Obrotny przedsiębiorca. Jack z koncernu technicznego JackHill. Kiedy się do niego odwróciłam, chyba dosłownie szczęka mi opadła. — Jack z koncernu JackHill? Jak przez mgłę pamiętałam opowieści sprzed prawie dziesięciu lat o dwóch studentach z Uniwersytetu Teksasu, którzy rozpoczęli produkcję gier wideo w akademiku. Jeden był studentem informatyki, drugi sztuk pięknych. Do spółki wymyślali gry, rysowali animacje, po czym opracowywali programy komputerowe, żeby ożywić swoje komiksy. Przypomniał mi się Hill, geniusz informatyczny z przyjęcia u Sawyera. Czyli Sawyer Jaskson i informatyk Hill tworzyli ów tandem. — Spółka JackHill, która się sprywatyzowała — zapytałam — a następnie została sprzedana firmie MicroSystems za bazylion dolarów? 136
Najpierw Sawyerowi zrzedła mina, kiedy udawałam, że nie znam jego nazwiska, a teraz zirytował się jeszcze bardziej obrotem, jaki przybrała nasza rozmowa. — Bazylion to gruba przesada — powiedział oschle. Nie do wiary! Mój głodujący artysta okazał się bazylione-rem, w dodatku wolał to zachować w tajemnicy! Przeżyłam wstrząs. Marcia natomiast wychodziła ze skóry, żeby go lepiej poznać. Ale Sawyer nie złapał się na jej lep. Uprzejmie, lecz stanowczo przeprosił i odszedł. Słyszałam plotki, że właściciele JackHill — którzy przypadkiem trafdi na listę Fortune 500 — unikają rozgłosu. Dlatego po sprzedaniu firmy wyjechali na kilka lat z kraju. Przypomniało mi się, że mieszkał tu i tam, a potem, że zbyt długo bawił za granicą. Widocznie tak chciał uciec od świateł reflektorów i właśnie wtedy przegapił ostatnie lata życia rodziców. Jeszcze pięć minut Marcia tokowała na temat firmy JackHill, zanim się pożegnała. Ale kiedy teren się oczyścił, nigdzie nie mogłam znaleźć Sawyera. Uznałam, że widocznie zostawił mnie, żebym radziła sobie sama i już chciałam prosić personel galerii, żeby mi wezwał taksówkę, kiedy zobaczyłam Sawyera siedzącego na artystycznej, prymitywnej ławie na zewnątrz. — Myślałam, że pojechałeś — rzuciłam kąśliwie. Spojrzał na mnie z rozdrażnieniem. — Co cię tak, do diabła, wkurzyło? To prawda, tym razem ja zachowałam się niegrzecznie. Winna mu byłam przeprosiny za udawanie, że go nie znam. Ale nie mogłam wydobyć z siebie słowa. — Nic — burknęłam w końcu. Szczerze mówiąc, sama nie wiedziałam, dlaczego zachowuję się tak bezsensownie. Fakt, Marcia zirytowała mnie swoimi kąśliwymi uwagami. Chyba jednak bardziej nie mogłam się pogodzić z myślą, że mój przymierający głodem artysta okazał się bazylionerem. Chociaż trudno byłoby mi wytłumaczyć, 137 dlaczego tak mnie to dotyka. Można by sądzić, że ta wiadomość mnie zelektryzuje. Bąknął pod nosem zapewne coś niemiłego, zaprowadził mnie do samochodu i odwiózł w ogłuszającym milczeniu do Willow Creek. Przez cały dzień niebo było zaciągnięte. Dlatego przed wyjazdem z Kerrville Sawyer zasunął w samochodzie stary płócienno-winylowy dach. Kiedy podjechaliśmy pod mój dom, zaczęło kropić. Otworzyłam drzwi, zanim zgasił silnik. — Fredę, szlag by trafił. Spójrz na mnie. Odwróciłam się w jego stronę. Był tak nachmurzony, jak niebo nad nami. Prysnął jego dobry humor. — Co się z tobą dzieje? — spytał. — Przecież mówiłam, że nic. — Przestań się zachowywać jak dziecko. Jak dziecko? Może tak się zachowywałam, ale jakie on miał prawo mi to wytykać? Wysiadłam i gdyby miał w aucie dostatecznie mocne drzwi, na pewno bym nimi trzasnęła. Pewno można by mi (nie bez racji) zarzucić, że zachowuję się jak wariatka. Co nie rozsupłało zaciśniętego węzła frustracji, jaką poczułam z powodu... jak by to powiedzieć... wszystkiego. I za nic w świecie nie potrafiłam znaleźć drogi powrotu do grzeczności. Podchodząc do frontowych drzwi, czułam wzbierający w nim gniew, który rozchodził się falami. Sądziłam, że lada chwila podbiegnie do mnie i zażąda wyjaśnień lub, jeszcze lepiej, przeprosi za nazwanie mnie dzieckiem. Ta myśl wyrwała mnie z melodramatycznego odrętwienia. Wyobraziłam sobie, jak Sawyer pędzi za mną. Skaczemy sobie w kłótni do oczu. A czym najczęściej kończą się wszystkie kłótnie? Przeprosinami na zgodę. Zapomniałam o firmie JackHill, bo bywam taka płytka. Umiałam poznać dramatyzm chwili. I chociaż zwykle w życiu (tylko się nie śmiejcie) unikam takich chwil, muszę przyznać, że teraz o takiej marzyłam. 279
Zwolniłam, wyjęłam z torby klucz. Długo ociągałam się z otwieraniem, chociaż na niebie już błysnęło. W końcu odwróciłam się... w samą porę, żeby zobaczyć, jak odjeżdża. Jeśli choć przez chwilę pomyśleliście, że zacznę go gonić, to się myliliście. Nie sięgam do rozpaczliwych środków podobnie jak nie tapiruję sobie włosów na deszcz. A w każdym razie tak sobie powiedziałam. Kiedy jego samochód odjechał, postanowiłam napić się herbaty. Ruszyłam do kuchni, ale minęłam ją i przeszłam do garażu. Chyba mi jednak rozum odebrało, bo nagle wsiadłam do swojego mercedesa i pomachałam Juanowi, omal nie rozbijając sterowanego elektronicznie szlabanu, kiedy wyprys-nęłam z naszego ekskluzywnego osiedla.
Rozdział 23 Jechałam tres szybko, zwykle tak nie robię, bo jazda na złamanie karku w wydaniu kobiet, zwłaszcza w deszczu, uchodzi za wulgarną. Czy zachowywałam się jak BeKa, czy nie, mknęłam przez miasto, usiłując dogonić Sawyera. Musiał mieć większe kłopoty z prowadzeniem ode mnie, bo dotarłam na południowe przedmieścia, a jego nigdzie ani widu. Powinnam była zrezygnować, bo pogoń za kimkolwiek, zwłaszcza za mężczyzną, plasuje się na wyżynach niedopuszczalnego zachowania, ale już wiele dni przedtem porzuciłam dobre maniery. Minęłam tory, drogi opustoszałe zapewne z powodu deszczu i dotarłam na hacjendę. Na dziedzińcu nie paliły się żadne światła, nawet stopu. Przestraszyłam się, że nie dotarł jeszcze do domu. Chyba że ma jaskinię pełną nietoperzy i zniknął w jej czeluściach. Z nadzieją na taką jaskinię minęłam bramę, zatrzymałam się pod markizą, wysiadłam i zadzwoniłam do drzwi wejściowych lak głośno, że mogłabym obudzić połowę Willow Creek. Ponieważ nikt nie otwierał, dzwoniłam natarczywie, aż moje wysiłki przyniosły rezultat. Drzwi otworzyły się na oścież i stanął w nich mój artysta z niezbyt zachęcającą miną. 138
Musiałam się powstrzymać, żeby się nie cofnąć. — Czyli masz jednak jaskinię nietoperzy — powiedziałam. Zacisnął usta i tylko patrzył z miną świadczącą o tym, że stracił do mnie cierpliwość. — Czego chcesz? — spytał. Zamrugałam oczami. — Ja... Zamilkłam. Pod wpływem jego kipiącego gniewu zapomniałam języka w gębie. Żeby mnie, Fredę Ware, zabrakło rezonu? Zdarzało mi się to coraz częściej i coraz mniej się podobało. — Jestem zajęty — powiedział i zatrzasnął mi drzwi przed nosem. Tak, po raz wtóry. To mnie otrzeźwiło. Miałam dość jego arogancji (o ironio, sama ostatnio zachowałam się arogancko w galerii, w samochodzie, na swoim podjeździe). Otworzyłam z impetem drzwi. — Nie możesz zatrzaskiwać mi drzwi przed nosem! Nawet się nie zatrzymał, tylko szedł naprzód, w głąb domu. Dotarłam za nim do tylnych drzwi. Deszcz na dworze bębnił coraz głośniej. Sawyer szedł dalej. Zatrzymałam się na progu i patrzyłam, jak zmierza do pracowni. Co miałam zrobić? Jestem piękna, ale muszę być zadbana. Kiedy się wystroję, wyglądam olśniewająco, ale z całym samokrytycyzmem przyznaję, że imponujący wygląd zawdzięczam strojom, obejściu i fryzurze. Moje włosy nie wyglądają dobrze, kiedy zmokną. Chociaż nie używam tyle lakieru, co moja mama, trochę się jednak spryskuję. A lakier do włosów nie lubi deszczu. Dlatego zatrzymałam się przy drzwiach kuchennych i nie postąpiłam ani kroku dalej. Jeżeli czekała mnie z Sawy erem Jacksonem wielka, niedopuszczalna dramatyczna scena, przynajmniej chciałam wyglądać jak najlepiej. Jeśli jednak za nim nie pójdę, nie odbędzie się żadna scena. 282 Przeżyłam rozterkę na miarę Scarlett 0'Hary, tupnęłam nogą, powiedziałam coś, że nie zamierzam się znów głodzić dla wzmocnienia efektu, wyciągnęłam z torebki szczotkę i przejechałam po włosach, żeby wyczesać jak najwięcej lakieru. Po czym wybiegłam. Lunęło na mnie jak z cebra. Chociaż pod koniec marca w środkowym Teksasie jest znacznie cieplej niż na Alasce czy w Omaha, deszcz był zaskakująco zimny. Kiedy wystarczająco mnie otrzeźwił, powinnam była zawrócić, wsiąść do mercedesa i wrócić do domu. Ale ta myśl przyszła mi do głowy znacznie później. W tej ulewie spłynęły ze mnie wszystkie zasady mamy. Machnęłam ręką na Klub Kobiet i dobre maniery. Szłam po mokrej trawie w idiotycznych szpilkach, tonąc w błocie kipiącym między źdźbłami zielonej trawy i czułam, jak bluzka lepi mi się do ciała. Przejęta własnym zlekceważeniem manier (a przy tym skupiona na zachowaniu równowagi na tych obcasach), nie zauważyłam, że mój artysta stoi przede mną, dopóki nie nadziałam się na jego kamienną pierś. — Ojej. — Co ty wyprawiasz? Przemokniesz do suchej nitki. Nawet w gniewie przejawiał opiekuńczość. — No cóż. — Zawsze tylko tyle masz do powiedzenia? — spytał. — Chciałam ci powiedzieć, że twoja wystawa odniesie niebywały sukces. Potwierdzam, odpowiedź była całkiem bezmyślna. Spojrzał na mnie dziwnie, jak gdyby nie był do końca pewien, kto przed nim stoi. I zaklął. Pozwolicie, że nie przytoczę tutaj tego słowa lub raczej słów. Dość powiedzieć, że wykraczały poza będące w powszechnym użyciu i stanowiły ciąg niedopuszczalnych wulgaryzmów nanizanych razem niczym sznur prawdziwych pereł. — Wracaj do swojego pieprzonego świata obłudy, księżniczko. 139
Miałam nie lepszy nastrój niż on, ale czy zasługiwałam na wulgaryzmy i obelgi? Non. Chciałam, żebyśmy rozmawiali jak dwoje kulturalnych, dorosłych ludzi. — Nie wydaje ci się, że przesadzasz? — spytałam — Ja? Mówił to jak lew, który ma kolec w łapie, dlatego ryczy z bólu i oburzenia. — Sawyer, nie ma powodu, żebyś reagował tak emocjonalnie. Aż wygiął się i jęknął. — Emocjonalnie? Boże uchowaj, żebym miał reagować emocjonalnie. I on twierdził, że agresywne szczęście napędza jego twórczość. Też coś! Teraz już oboje ociekaliśmy wodą. On wyglądał (co za niesprawiedliwość!) pociągająco, jak przemoknięty model prezentujący dżinsy Calvina Kleina, któremu widać pod mokrą koszulą muskuły, a ciemne włosy przeczesał tylko rękami. Poczułam się odrobinę głupio, gdy tak stałam przed nim jak zdechły szczur, a za nic nie dotknęłabym ręką włosów z obawy, żeby się nie przykleić. Spojrzał mi prosto w oczy. — Co ci odbiło? Najpierw udajesz, że mnie nie znasz, a potem gonisz za mną jak wariatka? Miał rację, ale co mogłam powiedzieć. — Jesteś... jesteś... bogaty! Zdumiało go to, mnie zresztą też. Patrzył na mnie przez ścianę deszczu. — Najpierw wściekałaś się na mnie, że nie jestem gejem, a teraz, że nie jestem biedny? Kiedy dotarły do mnie jego słowa, buchnęła adrenalina. Świadomość powodów mojego zachowania chlusnęła we mnie niczym wiadro deszczu na Alasce. — A tak! Bo to ja powinnam mieć pieniądze. Ja powinnam wyświadczać ci przysługę, a nie odwrotnie! Nikt mnie nie musi ratować. 140 Te słowa dosłownie zastygły między nami. Sawyer pokręcił głową. — To jakiś obłęd. Nikt tu nikogo nie ratuje. I nie chodzi o żadne przysługi. — Właśnie, że chodzi! Teraz rozumiem, dlaczego nie pokazujesz swoich prac! Bo nie musisz. Bo jesteś bogaty! Pokazujesz się tylko ze mną, bo... się nade mną litujesz albo cię bawię albo... sama już nie wiem! No dobrze, może adrenalina ustąpiła i pod koniec głos zaczął mi drżeć. Może oczy zapłonęły blaskiem. — Do diabła — zaklął, ale jakoś serdeczniej. — Ja z tobą oszaleję. Popychasz mnie do różnych wariactw. Próbowałam się uśmiechnąć. — Od czego jest muza, jeżeli nie inspiruje do nowych wyczynów? Ni to jęknął, ni to roześmiał się i dodał chrapliwie: — Tak, ale jesteś mężatką. A, o to chodzi. — Zapomniałam wspomnieć, że Gordon się ze mną rozwiódł? To się nazywa bezceremonialność, pominąwszy to, że zamierzałam utrzymać rzecz w tajemnicy. Na co Sawyer zaklął tylko: — Tam, do diabła! I chwycił mnie bez pardonu w ramiona. Wszystko rozegrało się nad wyraz romantycznie, nic, tylko ręce, dotyk i zgoła niedopuszczalne mrowienie. Zupełnie jak na filmie. Nie wiem, co by się stało później, gdybym miała porządne pantofle. Bo na tych chwiejnych szpilkach wystarczył jeden krok, żebym się przewróciła (i gdzie ta moja gracja?) w błoto. Poczułam, jaką siłę wkłada w to, żeby mnie utrzymać, ale nie zdołał. Oboje upadliśmy na ziemię, Sawyer na mnie, tyle że podparł się na łokciach. Popatrzyliśmy na siebie, po czym nasze usta zwarły się razem. 285
Tarzaliśmy się, tonąc w pocałunkach, lecz w końcu pomógł mi wstać i zaniósł do domu. Już na tym (albo każdym następnym) etapie powinno się włączyć poczucie, co wypada, a co nie. Nic z tego. Czekałam z utęsknieniem na najgorsze. Sawyer przeniósł mnie przez dom, a potem szerokimi schodami do wielkiego pomieszczenia na górze. Stało tam jego łóżko. Postawił mnie na ziemi, jeszcze nie na łóżku, bo byłam cała ubłocona i zaczął rozbierać. Uśmiechnął się na widok niezbyt grzecznego biustonosza i majtek. Daleko było mojej bieliźnie do kuszącej prowokacji, ale też wykraczała poza grzeczne beżowe koronki. — Ależ ty jesteś piękna — powiedział. — Krążył tuż nade mną, dosłownie czułam jego oddech w uchu. — Chociaż wiedziałem, że będziesz piękna. Przyznaję, jestem łasa na komplementy, dlatego napawałam się chwilą. Dopiero kiedy rozebrał mnie całą, zdjął bieliznę i odwrócił do siebie na wznak, trochę się stropiłam. Wziął mnie za rękę, ale jeszcze nie zaprowadził do łóżka. Zaprowadził pod prysznic. Czułam się niewiarygodnie speszona, co najwyraźniej mu nie przeszkadzało. Nie chcę w nikim budzić zazdrości, ale wierzcie mi, że ten mężczyzna umiał zachować się uwodzicielsko. Odkręcił kran, a kiedy zaproponowałam, że może lepsza będzie kąpiel w pianie, tylko się roześmiał. Już po chwili stałam pod prysznicem, spłukiwana ciepłą wodą. Wraz ze mną artysta. Mam nadzieję, że moja mama nigdy nie przeczyta tych słów. Staliśmy tam nie wiadomo jak długo, a kiedy wyszliśmy i wytarliśmy się, podał mi swoją koszulę. Przyznaję, że poczułam się w niej bardzo seksownie. Dosłownie w niej utonęłam. Aż mnie ciarki przeszły, kiedy zaczął mi ją zapinać od pasa w dół. A gdy podwinął rękawy do łokci, skomplemen-tował, że mam doskonałe ciało. — Ale sama to dobrze wiesz — dodał. 141 — Nie mów, że zaraz znów mnie zaczniesz obrzucać obelgami. — Nigdy. Zmierzył mnie wzrokiem, a ja tylko drżałam w oczekiwaniu, co nastąpi teraz. Mam na myśli łóżko i te sprawy. Mój artysta był jednak nieprzewidywalny. Wyciągnął szkicownik. Może niektórym ludziom taka sytuacja wyda się romantyczna, ale mnie, przytaczając powiedzonko w stylu Nikki, aż tam świerzbiało i domagało się podrapania. — Połóż się na łóżku. Zupełnie inaczej to sobie wyobrażałam. Kiedy zaczęłam się wahać, zawiedziona, że nie trafia mi się romans rodem z filmów, westchnął teatralnie, chwycił w ramiona (aż zapiszczałam) i rzucił na gruby materac. I na tym koniec. Sam nie wszedł do łóżka ani nie usiadł obok. Wciągnął dżinsy (znoszone, zapinane na metalowe guziki, górny rozpięty), usiadł na skórzanym fotelu kilka kroków od łóżka i zaczął mnie rysować. Poddałam się tej pozaseksualnej sytuacji, starałam się wyglądać pięknie, a jednocześnie korzystałam z okazji, żeby zadać mu kilka pytań. Odpowiadał zwięźle i z roztargnieniem, nie odrywając węgla od kartki. Kiedy spytałam o JackHill, powiedział, że pierwszą grę stworzyli fuksem i bardzo się zdziwili, że koledzy ze studiów nie mogą się od niej oderwać. Dlatego zaczęli tworzyć następne i tak się to potoczyło, dopóki nie wykupiła ich firma MicroSystems. Gdy zapytałam, dlaczego nadal mieszka w South Willow Creek, a nie w lepszej części miasta, przestał rysować, spojrzał na mnie, uśmiechnął się nieodparcie i powiedział: — Ta hacjenda to mój dom. O dziwo, ja też nie wyobrażałam go sobie nigdzie indziej. Próbowałam zapytać o co innego, ale mi przerwał. — Miałaś swoje pięć minut, a teraz pozwól mi popracować. Też coś! 287
Pozując bity kwadrans bez słów, znudziłam się i zasnęłam. Wiem, że spałam, bo pamiętam, że przyśnił mi się mój artysta, a kiedy się obudziłam, całował mnie i pieścił palcami zabrudzonymi węglem. Kiedy poczułam jego cudowne usta na swoim ciele, pomyślałam, co by mi szkodziło poddać się bez reszty dotykowi, smakowi i różnym odgłosom, absolutnie niedopuszczalnym wedle zasad obowiązujących w Klubie Kobiet Willow Creek. Po czym dałam się ponieść. Oboje daliśmy się ponieść, i to na dłużej. Już po wszystkim pocałował mnie, zsunął się z łóżka i ponownie zaczął mnie rysować. Teraz już patrzył na mnie inaczej. Pochłaniał mnie wzrokiem, jak gdyby widział coś więcej niż tylko ideał. Nie miałam pojęcia, jak będzie wyglądał ostateczny produkt. Wiedziałam jednak, że tego dzieła nie będzie można wystawić na widok publiczny.
Rozdział 24 Nie czułam doprawdy żadnych skrupułów, kiedy nazajutrz rano mknęłam do domu. Chociaż byłam świeżo po rozwodzie, nadal pozostałam damą, a wedle mojej najlepszej wiedzy, nocne wyczyny bynajmniej nie figurowały w żadnym znanym mi podręczniku dobrych manier. Pojechałam do Chez Ware, starając się o tym nie myśleć. Przyznam, że przyszło mi to nie bez trudu, kiedy wjechałam do garażu i zobaczyłam Kikę, która (najwyraźniej znudzona własną rodziną lub odwrotnie) wybiegła kuchennymi drzwiami. Po jej przerażonej minie poznałam, że coś jest nie tak. Chociaż omal nie umarła z szoku, kiedy zobaczyła mój strój — spodnie dresowe i za duży podkoszulek pożyczone od Sawyera. — Co pani wyprawia, panienko? Kto pani wyfasolował takie łachy? Biedaczka pomyliła „wyfasować" z „wyfasolować". Zapewne dlatego, że chciałam oderwać się od swoich myśli, skupiłam się na sosie fasolowym, sufletach z fasoli, taco z fasolą. Te potrawy wprawdzie na co dzień nie należały do mojego jadłospisu, ale wolałam myśleć o jedzeniu niż o odpowiedzi. Kika przyglądała mi się badawczo. — Panienka miała seks. 142
— Kika! Założyła ręce na piersi. — Panienka nie może mieć seksu. Musicie pamiętać, że dobre wychowanie zabraniało mi poruszać tematu s-e-k-s-u. O czym obie wiedziałyśmy. W niej jednak odezwał się wykrywacz seksu, z oskarżeniem wypisanym na twarzy. — Przestań! — powiedziałam. — To panienka ma przestać! Przestać odbywać seks. Wyszła, bombardując mnie swoją hiszpańszczyzną, która (jak zwykle) nie zawierała komplementów. Wiedziałam, że wie, iż poszłam do łóżka ze swoim artystą. Chociaż za nic na świecie bym się nie przyznała. — Kiko, proszę cię — powiedziałam, usiłując gestem ręki uciąć jej atak. Wywołałam tylko kolejną lawinę hiszpańskich pomstowań, z wplecionymi takimi słowami jak „Belzebub" i „jawnogrzesznica", po których zrobiła przede mną znak krzyża! Potraktowała mnie jak diablicę. — Nie twoja sprawa, gdzie byłam. Prychnęła z oburzenia. — Bueno. — Czułam jednak, że nie wróży to nic dobrego. — Jak panienka nie chce powiedzieć mnie, to niech powie tej pani w domu. Krew mi stężała w żyłach. — Mamy gościa? Ruszyłam prosto do garażu, mijając frontowy podjazd. — Si. Panienka Winnie, przynajmniej tak mi powiedziała — Winifred Opal? Kika wyraźnie się ucieszyła, że wreszcie zburzyła mój kamienny spokój. — Zgadza się. — Jest w domu? W moim domu? Niewykluczone, że moje pytania brzmiały ciut histerycznie, bo Kika nie posiadała się z radości. Wiedziałam, że Winnie 290 mieszkająca Pod Wierzbami mogła rzeczywiście zjawić się u mnie bez zapowiedzi. Pokiwała głową. — Teraz musi panienka zmienić przyśpiewkę — triumfowała moja pokojówka. — Śpiewkę! — Oj tam. Mój Boże, Kika na luzie. — Panienka się nie boi — dodała. — Kika zadba o panienkę. Nie miałam wątpliwości. Odkąd pamiętam, zawsze wyciągała mnie z tarapatów, chociaż musiałam później jej się za to odwdzięczać. Na przykład, kiedy miałam cztery i pół roku, zbiłam ulubiony chiński wazon mamy. Kika zdziałała cuda klejem Super Glue. Do dzisiaj mama się nie zorientowała, że ta cienka linia to wcale nie wić winorośli zdobiącej porcelanę. Kilka lat później, kiedy miałam siedem lat, wynikła gorsza sprawa, bo syn bawiącej u nas w gościach koleżanki mamy z klubu zaprosił mnie do zabawy w doktora. Nigdy wcześniej się w to nie bawiłam, a lubiłam nowe zabawy. Gdy więc nasze mamy piły na dole herbatę, ja pobrałam od niego pierwszą lekcję męskiej anatomii. Może i byłam naiwna, ale z pewnością nie głupia. Kiedy oznajmił, że chce zobaczyć teraz, „co ty tam masz", powiedziałam, że już mi się znudziła ta zabawa. Może by się wykłócał, gdyby Kika nie wpadła do pokoju i omal nie umarła z przerażenia (podejrzewam, że chyba też wcześniej nie widziała penisa). W pośpiechu ubrała „pacjenta" i sprowadziła na dół, tuż zanim do pokoju weszła mama w perłach i obłoczku perfum. Na mój widok stanęła jak wryta, uśmiech zamarł jej na twarzy. — Fredericko, coś ty robiła? Nikt mi nie musiał mówić, że zabawa w doktora nie spotkałaby się zapewne z mamy aprobatą. — Nic, proszę mamy. 143
Już w tym wieku przestrzegałam etykiety. — Gdzie jest ten chłopiec? — Jaki chłopiec? Rozejrzała się, zmarszczyła czoło, wzruszyła ramionami. — Jadę do Brightlee na lunch. Bądź grzeczna. Ale wtedy to wtedy, a teraz to teraz. — Kiedy Winifred przyszła? — spytałam pokojówkę. — Co jej powiedziałaś? Dlaczego ją, na miłość boską, wpuściłaś? Opowiedziała mi, jak Winifred wparowała do środka, gdy tylko otworzyły się drzwi, i oznajmiła, że musi się ze mną widzieć. Kika próbowała ją wyprosić, twierdząc, że jeszcze śpię, na co Winifred zawołała mnie z dołu schodów. Kika uciszyła ją i posadziła w salonie, żeby zyskać na czasie. Kiedy poszła na górę niby mnie zbudzić, zobaczyła mojego mercedesa wjeżdżającego do garażu niczym anioł zesłany z nieba. Wybiegła kuchennymi drzwiami, po schodach, i zagoniła mnie do środka, każąc udawać, że właśnie się obudziłam. Ponieważ powstrzymuję się przed okazywaniem uczuć, stłumiłam w sobie chęć, żeby rzucić się na nią i wyznać jej miłość aż po grób. Tylnymi schodami pobiegłam na górę do swojego pokoju, gdzie szybko się ogarnęłam. — Cześć, Fredę — przywitała mnie Winifred, kiedy weszłam do salonu. — Winifred, co za niespodzianka. — Zmieniłam zdanie. — W jakiej sprawie? — Chętnie zarekomenduję Nikki Grout na członkinię Klubu Kobiet Willow Creek. Powinnam była piać z radości, że najtrudniejsze zadanie mam za sobą. Zebrałam wymaganych sześć wprowadzających, uniknęłam katastrofy. Nikki się dostanie. Spełniłam swoją część umowy, ale nie miałam poczucia wykonanej misji. — To świetnie! — Trzeba umieć udawać entuzjazm. — Wiem, że Nikki bardzo się ucieszy. 144 — O, na pewno. Potrzebujemy w klubie świeżej krwi. Nikki garnie się do pracy społecznej. A teraz, kiedy zrezygnowała z noszenia zwierzęcych wzorów... Ach, te wymówki, które pozwalają nam usprawiedliwić zmianę decyzji bez przyznawania się do własnej słabości. Wystarczy nieoczekiwany sukces, żeby każda tak zwana dobra dusza podczepiała się pod zwycięzcę z ofertą poparcia. Po wyjściu Winifred wróciłam na górę i wzięłam długą kąpiel. Ubrałam się wedle zasad bon tonu w jedwabie i perły, po czym ruszyłam do Pałacu Groutów. Nie chciałam jednak zaskakiwać Nikki, dlatego najpierw zadzwoniłam. — Nie ma jej w domu, Fredę — poinformował mnie Howard. — Znów pobiegła do Pilar. Słyszałam w jego głosie niezadowolenie jak wtedy, kiedy zjawił się u mnie w mokasynach. — Jak wróci, powiedz jej, że dołączyła do nas Winifred Opal. Mamy zatem sześć wprowadzających. Westchnął. — To świetnie. — Po czym sapnął poirytowany. — Naprawdę świetnie. Po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że słowo „świetnie" może zależnie od intonacji przybrać tyle różnych znaczeń. — Wywiązałaś się z umowy. — Zawahał się. — Dziwne, ale chyba nie do końca wierzyłem, że dotrzymasz słowa. — Słucham? — Mniejsza z tym. Teraz ja muszę zakończyć sprawę z twoim mężem. Wytropiłem, skąd wtedy do ciebie dzwonił. Wiem, że jest w Meksyku. W każdym razie obiecuję ci, Fredę, że dostaniesz jego tyłek na talerzu. Odłożył słuchawkę, a ja patrzyłam w telefon. Czułam, że wszystko zmierza do upragnionego końca. Bylebym trzymała się na razie z dala od Sawyera Jacksona i złej dzielnicy. Kiedy dzwonił, Kika na moje życzenie informowała go, że mnie nie ma. Kiedy ja dzwoniłam do Nikki, też 293
była nieuchwytna, po czym poznałam, że coś tu nie gra. Ale nie miałam pojęcia co. Skupiłam się na ostatnich przygotowaniach do wielkiej wystawy. Wmawiałam sobie, że niepotrzebnie się zamartwiam, bo wszystko się jakoś ułoży. Jakże by inaczej? W końcu' chodziło o moje życie. Dzień wystawy zbliżał się wielkimi krokami. Wreszcie złamałam się i pojechałam do South Willow Creek. Z najwyższym zdumieniem zobaczyłam samochód Nikki na podwórku. Siedziałam i zaciskałam ręce na kierownicy, niepewna, co robić. Ja, Fredę Ware, mistrzyni pewności siebie w każdej sytuacji (poza łóżkową z moim artystą), teraz się zgubiłam. Nie zdążyłam jeszcze podjąć decyzji, kiedy Nikki wyszła. — Fredę! — zawołała z przesadną, a zarazem obłudną uprzejmością, która była praktycznie moim wymysłem. Jeszcze nie widziałam, żeby woda sodowa tak prędko uderzyła komuś do głowy. Podejrzewałam, że Pilar miała coś wspólnego z tą drastyczną przemianą naszej koleżanki. — Nie mogę się doczekać twojej wielkiej wystawy — zaszczebiotała. — Sawyer maluje jak szalony, nie chce, żeby mu przeszkadzać. Nie uwierzysz, ale właśnie odprawił mnie z kwitkiem! — Roześmiała się serdecznie. — Chętnie zostałabym na pogaduszki, ale umówiłam się z Pilar i z dziewczętami w Brightlee na lunch. Ciao! — Nikki — powiedziałam, przytrzymując ją. Obejrzała się. — Kochana, nie jestem pewna, co się dzieje, ale na twoim miejscu uważałabym na Pilar. Przypominało mi się dzieciństwo z Pilar, która zawsze chciała rządzić i aż zaciskała usta, kiedy coś dobrego zdarzyło się mnie, a nie jej. I ta jej złośliwość, gdy coś poszło nie po jej myśli. W drugiej klasie nasza przyjaźń się rozpadła. Przetrwałyśmy uświadomienie Nikki, że mam pieniądze. Przeżyłyśmy wstyd, jaki zrobiła Nikki jej matka, która najpierw pracowała w lo 145 dziarni, a potem jako służąca. Ale nasza komitywa nie wytrzymała próby chłopców, kiedy Pilar zakochała się w chłopaku, który kochał się we mnie. Nazywał się Steve Barker, chodził do ostatniej klasy, był gwiazdą drużyny futbolowej, a zarazem najbardziej popularnym chłopakiem w całej szkole. Na początku drugiej klasy Pilar pomagała mu w matematyce. Droczył się z nią jak z młodszą siostrą, mówił do niej „R", i tylko przy nim widziałam Pilar... rozanieloną. Wiem, trudno ją sobie taką dzisiaj wyobrazić. Kiedy Nikki zażartowała sobie, że Pilar się zadurzyła, ta gwałtownie zaprzeczyła, wyliczając całą litanię powodów, dla których to było niemożliwe (bo jest mięśniakiem, tępakiem i łaszą się do niego wszystkie dziewczyny). Nie zdradziłam jej, że Steve wydzwania do mnie prawie co wieczór, chociaż mu powiedziałam, że może liczyć tylko na przyjaźń. Nie tylko nie interesowali mnie prostaccy koledzy z naszej szkoły, lecz również kochała się w nim Pilar. Chłopak nie dawał jednak za wygraną. Kiedyś w szatni poprosił mnie, żebym wybrała się z nim na zimowy bal, ale zanim zdążyłam dać mu kosza, podeszła Pilar i pozbawiła mnie tej szansy. — Zaprosiłeś ją na bal! — wycedziła przez zaciśnięte usta. — Aha — odparł z uśmiechem. — Poproś ją, P, żeby się zgodziła. Pilar zamilkła cała napięta. Nasz futbolista nie zwracał na nią uwagi, tylko uśmiechał się do mnie. — Kochany jesteś — powiedziałam — ale nie mogę. — Nie możesz? — Znikł mu z twarzy uśmiech, chluba ortodonty. — Wszystkie dziewczyny w szkole urywają się, żeby ze mną pójść. Cholera — zwrócił się do Pilar. — Ty byś się natychmiast zgodziła. Chyba musiał dostać piłką w głowę o jeden raz za dużo. Pilar zgrzytnęła zębami. — On ma rację, Fredę, idź z nim. — Nie mogę... 295
— Oj, przestań — przerwała mi. — Musisz. — No to załatwione — oznajmił Steve. — Przyjadę po ciebie o siódmej. I odszedł. — Nigdzie nie idę — oświadczyłam. — Co? — Pilar naskoczyła na mnie. — Masz się za kogoś lepszego? Uważasz, że możesz szastać przed wszystkimi pieniędzmi i nazwiskiem, żeby zgarniać, co tylko chcesz? Tak mnie to rozgniewało, że poszłam. Ale w poniedziałek po balu, bukieciku, zdjęciach, kopnięciu go w krocze, kiedy zaczął się do mnie przystawiać na przednim siedzeniu cadillaca jego rodziców, pożałowałam swojej decyzji. W szkolnej szatni byłam gotowa się kajać. Nikki i Pilar już czekały. — I jak było? — zapiszczała Nikki. Pilar trzasnęła drzwiami metalowej szafki. — Właśnie, jak było? Powiedziałam im, że okropnie. Po trosze, bo to była prawda, a po trosze, bo chciałam uzmysłowić Pilar, że chłopak jest nieszczególny i że niepotrzebnie się zgodziłam. — Najważniejsze, że poznałam Katie Sąuires. — Główną cheerleaderkę uniwerka? — spytała Nikki z przejęciem. — Tak, ona jest genialna. Pilar prychnęła. — Żałosna jesteś, Fredę. Pewno cię w ogóle nie zauważyła. Masz się za chodzącą doskonałość, ale tak nie jest. Wszyscy się na ciebie nabierają. — Pilar. — Nikki ją zmitygowała. — Nie mów tak, zresztą to nieprawda. — Zamknij się, ty kurzy móżdżku. I przestań zgrywać taką laluchnę. Nikki i ja nie wierzyłyśmy własnym uszom. Patrzyłam bez słowa. Na tę scenę wkroczyła, o zgrozo, Katie Sąuires. — Cześć, Fredę. 146 — Cześć, Katie. Przedstawiłam ją koleżankom. Katie pławiła się w uprzejmościach. — Wiesz, przyszło mi do głowy — powiedziała — że powinnaś się zgłosić na młodszą cheerleaderkę. Co ty na to? Pilar (z całym klującym się w niej liberalizmem, ze swadą członkini klubu dyskusyjnego) wtrąciła, że dziewczęta wystrojone jak zadziorne prostytutki wdzięczące się do chłopaków przynoszą hańbę wszystkim naszym poprzedniczkom, które walczyły o równouprawnienie kobiet. Zważyłam na szali obie możliwości: 1. sprowadzić z manowców przyjaźń naszego małego grona naszpikowaną coraz większymi trudnościami albo 2. zacząć ubierać się prowokacyjnie i ściągać na siebie uwagę całej drużyny futbolowej oraz stadionu pełnego kibiców. Odpowiedź wydawała się oczywista. Zamknęłam szafkę, odmaszerowałam i wstąpiłam do drużyny cheerleaderek. Pod koniec drugiej klasy rzadko widywałyśmy się we trzy. Pilar realizowała swoje ambicje w klubie dyskusyjnym, Nikki zwąchała się z grupą dziewcząt, których szczytem marzeń był styl grunge. I kiedy teraz, po latach, spotkałam Nikki ubraną w stylu Fredę Ware na dziedzińcu hacjendy Sawyera, patrzyła na mnie, ale milczała. — Radzę ci uważać na Pilar. I jeszcze wiesz co? — dodałam. — Chyba trochę niedobrze traktujesz Howarda. Dacie wiarę? Żebym to ja musiała bronić sąsiada! Nie mówiąc o mówieniu bez ogródek. Nikki ściągnęła łopatki. — Pilar mnie przestrzegła, że będziesz wchodziła mi w paradę. 297
Dosłownie mnie zatkało. Westchnęła. — Nie wtrącaj się, Fredę. Wybacz, ale Pilar mnie lubi i zaprasza na różne imprezy. Czyżby miała rację? Czyżby zżerała mnie zazdrość o to, że Pilar i Nikki znów się zaprzyjaźniły? Jakim grząskim gruntem potrafi być kobieca przyjaźń. Wyszła, a ja powinnam była iść za nią. Ruszyłam jednak przez dziedziniec do frontowych drzwi. Ponieważ nikt mi nie otworzył, weszłam sama. Ale czy można mnie winić po tych złośliwych docinkach i zdradzieckim zachowaniu? W domu panowała cisza. Dotarłam do kuchennych drzwi i dalej przez podwórze do pracowni. Stanęłam dopiero, kiedy go zobaczyłam. Jak zwykle miał nieokrzesany wygląd, jak gdyby nie spał wiele dni, lecz pracował trawiony agresywnym szczęściem, o którym wcześniej mówił. Miał na sobie dżinsy i niebieską batystową koszulę wyłożoną na wierzch, rozpiętą, uwalaną farbą. Większe i mniejsze płótna stały oparte o ściany. Zapukałam we framugę drzwi. — Przecież mówiłem, żebyś się wynosiła! — Przepraszam, ale nabrałam brzydkiego zwyczaju nie-słuchania poleceń. Odwrócił się szybko, z pędzlem w ręce, aż wkoło rozprysła się farba. Oczy mu pociemniały. Przez chwilę sądziłam, że na mnie krzyknie. Ale uśmiechnął się, aż krew uderzyła mi jeszcze bardziej na i tak już gustownie zarumienione policzki. — Nadal chcesz, żebym sobie poszła? Kto by pomyślał, że stać mnie na potulność. — Do diabła, nie. Cisnął pędzel z plaskiem na paletę i podszedł. Zanim zdążyłam sobie przypomnieć, że nie po to przyszłam, już mnie mlii w ramionach. Omal mu nie uwierzyłam. — Boże, ależ ty potrafisz uradować oczy nieszczęśnika. Odkąd rozesłałaś zaproszenia na wystawę, nie mogę się opędzić od gości. Co się odwrócę, ktoś inny chce zobaczyć 147 moje prace. Nie za późno, żeby się wycofać? — spytał, chuchając mi w kark. — Za późno — mruknęłam. — Cholera. Ale roześmiał się i porwał mnie na ręce. Wcale nie zaniósł mnie do domu, do przestronnej sypialni na górze. Zabrakło mu cierpliwości. W ciągu kilku sekund rozrzucone ubrania utworzyły szlak na pochlapanej farbą betonowej posadzce, a myśmy wyczyniali na stole sztuki nienale-żące bynajmniej do sfery sztuk pięknych. Nie będę się wdawała w szczegóły, dość powiedzieć, że zapomniałam o Nikki, o wystawie, a nawet o utraconym majątku.
Rozdział 25 Wernisaż mojej wystawy „Galeria Hildebrandów przedstawia impresje Sawyera Jacksona" odbył się w piękny wieczór urzekający czystym, rozgwieżdżonym niebem. Cała śmietanka towarzyska miasta przyjęła zaproszenie, toteż galeria błyszczała mieniącą się biżuterią i obrazami mojego artysty odcinającymi się od bieli ścian. Miałam na sobie olśniewającą (proszę mi wierzyć) rozkoszowaną granatową spódnicę z lekko połyskującej tafty, do tego białą, portfelową bluzkę i cały arsenał wieczorowej (aczkolwiek sztucznej) biżuterii. Sawyer zjawił się dziesięć minut przed odsłonięciem prac. Wyglądał nieziemsko, kiedy torował sobie drogę przez tłum, nader uwodzicielsko, w czarnym garniturze na trzy guziki, niebieskiej koszuli, bez krawata. Podszedł wprost do mnie, patrząc mi w oczy trochę za żarliwie jak na miejsce publiczne, zwłaszcza że obok stali moi rodzice. Żeby zapobiec nieszczęściu (po co kusić los?), wyciągnęłam rękę i uścisnęłam jego dłoń jak prawdziwa kobieta interesu. Sawyer uniósł brew. Mama spojrzała na mnie dziwnie. Tata zmierzył artystę wzrokiem. — Pan Sawyer Jackson, jak rozumiem — powiedział. Kiedy dwaj panowie stali dosłownie o krok od siebie, dokonałam oficjalnej prezentacji. Obaj byli wysocy, dobrze 300 zbudowani, opiekuńczy. Powiem krótko — znienawidzili się od pierwszego wejrzenia. Odetchnęłam z ulgą, kiedy mama przeprosiła i wzięła ojca na bok, żeby porozmawiał z kongres-manem, który właśnie przybył. Uśmiech zaigrał Sawyerowi w kąciku ust. Absolutnie nie-stropiony spojrzeniem mojego ojca (ani moim uściskiem ręki), przejechał palcem po moim przezroczystym rękawie z organ-dyny. — Ślicznie wyglądasz — skomplementował mnie. Przeżywałam rozdarcie, bo komplement mnie ujął, a nie chciałam niczego okazywać publicznie. Usunęłam się więc na bok ze śmiechem, którego nikt postronny nie mógłby uznać za coś więcej niż przyjacielski. Na to Sawyer cicho parsknął śmiechem, aż mnie ciarki przeszły. — I te twoje włosy. — Wcześniej coś mi strzeliło do głowy, żeby je zakręcić. — Sexy jak diabli. — Dla ciebie wszystko jest sexy — ucięłam, starając się przybrać surowy ton. Ale on znów się roześmiał. — Już będę grzeczny — obiecał, po czym rozejrzał się po galerii. — Wczoraj odwiedziła mnie w pracowni twoja koleżanka. — Koleżanka? Która? Głową wskazał najdalszy kąt. Spojrzałam za jego wzrokiem, stropiłam się. — Pilar Bass? — O właśnie. Pilar stała w otoczeniu koleżanek z naszego klubu. Popijały szampana z wysokich bakaratowych kieliszków. Pokiwał głową. — Chciała obejrzeć moje prace. Zakradła się niepostrzeżenie, czekała na mnie w pracowni. Przedstawiła się jako przewodnicząca Komisji Nowych Projektów i zaprosiła mnie do udziału w następnym projekcie. 148
Osłupiałam. Pilar za moimi plecami usiłowała sfinalizować nasz nowy projekt? Najpierw Nikki, teraz nowy projekt Czy może chciała wpisać Sawyera na listę swoich podbojów? Serce zaczęło walić mi jak szalone, a narastające obawy przed Pilar zaciążyły wielkim kamieniem na piersi. Wcale mi się to wszystko nie podobało. Przerwała nam kierowniczka galerii. — Carlos powiesił ostatni obraz. - Była wyraźnie zdenerwowana, znikło jej codzienne opanowanie. - Istne szaleństwo Mam nadzieję, że to się źle nie skończy. — Peggy, nic ci nie jest? — zapytałam, ale już pobiegła na podium z pleksiglasu. — Proszę o uwagę! — zawołała. Tłum ucichł, a wtedy przywitała burmistrza Willow Creek Napięcie wzrosło, kiedy burmistrz Jameson stanął naprzeciwko zebranych i zaczął ze swadą mówić o mojej galerii, Sawyerze i przywiązaniu naszego miasta do sztuk pięknych. — Nie będę przedłużał wstępu, lecz przedstawię już państwu „Impresje Sawyera Jacksona" - dokończył i zerwał pierwszą zasłonę. n Tu i ówdzie rozległy się achy. Patrzyłam na Sawyera Twarz mu pociemniała jak burza gradowa. Nie wiedziałam, czemu przypisać jego silne wzburzenie. Zrozumiałam dopiero, kiedy się (nieopatrznie) odwróciłam Dając krok do tyłu, aż się potknęłam. Sawyer przytrzymał mnie, żebym nie straciła równowagi, bo tak wytrzeszczałam oczy na obraz, którego jeszcze nie widziałam, najwyraźniej ostatni powieszony przez Carlosa. Nic dziwnego, że Peggy była taka zdenerwowana. — Na miły Bóg, Fredericko — wybąkała moja mama — Powiedz, że to nie ty. Gdybym tylko mogła! Niestety, odebrało mi mowę, nie dałam więc rady sfabrykować żadnej bajeczki, zresztą cóż mogłabym wymyślić w obliczu tego małego, lecz wyraźnego akrylu przedstawiającego moi sans przyzwoitego stroju. 302 Napięcie Sawyera promieniowało na całą salę. — Ja pierdolę! I rzeczywiście, to właśnie robił, zanim mnie namalował w pozie uchwyconej na obrazie, który teraz wisiał wystawiony na widok publiczny. Patrzyłam na obraz z mroczną fascynacją nie mogąc oderwać oczu, ale myślałam tylko o jednym — przecież wiedziałam, że pożałuję tamtego gonienia Sawyera po deszczu. Najpierw deszcz, potem prysznic, nie mówiąc o braku gorącej lokówki lub opakowania lakieru, dlatego moje włosy wyglądały okropnie. Przylizane, zero puszystości, zaczesane palcami do tyłu, potargane. Właśnie, potargane. Na szczęście Sawyer namalował mnie w swojej koszuli, pomijam fakt, że rozchełstanej i spadającej z ramion. I wtedy uświadomiłam sobie, że oto mam przed oczami swój skandaliczny portret w chwili szaleństwa. Ja, Fredę Ware, szalona, półnaga BeKa, w tandetnej bransoletce z imitacji złota i kryształu. Chyba zobaczyłam gwiazdy, i to wcale nie najszczęśliwsze. Na sali rozległy się szepty. Zastanowiłam się, czy mogę siłą woli sprawić, żeby zniknął. Co za bzdura! Nawet ja nie miałam takiej mocy, zresztą posiadana przeze mnie moc gwałtownie się kurczyła. Aż musiałam sobie przypomnieć, że jestem Fredericką Mercedes Hildebrand Ware. Podniosłam wysoko czoło. Ściągnęłam łopatki. Przybrałam najbardziej godną pozę ze swojego repertuaru. Nikt nie może poznać, że straciłam panowanie nad sytuacją, co mogłoby być odrobinę difficile w obliczu tego obrazu. Moja mama zaczęła się wachlować. — Thurmondzie, chyba zaraz zemdleję. Mój tata stał jak słup soli, ale bałam się, że za chwilę wybuchnie. — Gdzie jest ten skurwysyn, który sprofanował moją małą dziewczynkę? — W pierwszej chwili sądziłam, że powiedział „sportretował", co znacznie bardziej by mi odpowiadało. Użyte 149
przez ojca słowo dotarło do mnie dopiero, gdy dodał: — Dajcie mi strzelbę. Zabiję tego skurwysyna! Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że nie widziałam ojca tak wzburzonego od czasu, kiedy jako ośmiolatka zaprosiłam naszego ogrodnika z rodziną na nóżki krabów z drinkami w Country Clubie Willow Creek. Nawet nie wiem, czy zdenerwował go ogrodnik, czy to, że w wieku ośmiu lat zapraszam ludzi na trunki. Stojąc w Galerii Hildebrandów wiedziałam, że gdyby mama me poprosiła, żeby odwiózł ją do domu, posunąłby się do morderstwa. Ich wyjście bynajmniej mnie nie zasmuciło. Szczerze mówiąc, przyjęłabym z radością zniknięcie wszystkich. Niestety, na sali został zagapiony tłum przedstawicieli wyższych sfer naszego miasta, którym próbowałam sprzedawać dzieła sztuki. Sawyer był nie mniej wzburzony od mojego ojca, chociaż jego gniew skierował się na Pilar. Kiedy się do niej odwróciłam, uśmiech wykwitł jej na twarzy. — Ojej, niegrzeczna ze mnie dziewczynka — powiedziała z zadowolonym uśmiechem, odrzucając buńczucznie włosy, w nienagannej imitacji Fredę Ware. Podeszła do nas, trzymając bez krztyny gracji mój kieliszek z bakaratowego kryształu i dodała: — Drogi panie Jackson, chyba nie ma mi pan za złe że pożyczyłam sobie ten obraz z pańskiej pracowni. Przecież takie arcydzieło nie powinno pozostać niezauważone. Sądziłam, że Sawyer zaraz ją złapie i złamie wpół, ale zachował się jak dżentelmen i się powstrzymał. Inna sprawa, ze me bardzo wtedy myślałam o reakcji Sawyera. Chociaż jestem blondynką, zrozumiałam, jak bardzo zawiodły mnie rachuby. W jednej chwili zrozumiałam, jak srodze się myliłam od dnia, w którym zgodziłam się na przyjaźń z Pilar w pierwszej klasie u pani Lait. Pilar zawsze chciała być królową pszczół. Nigdy jej się nie udało, ale nie zaniechała prób. Wychodziła ze skóry, żeby utrzymać się na szczycie. I nigdy nie grała fair. 304 Odtrąciłam tamto wspomnienie i usiłowałam skupić się na obecnej chwili. Tyle że o niej też nie chciałam myśleć. W skrajnych wypadkach popieram klapki na oczy, co zapewne tłumaczy, dlaczego w ogóle się w takiej sytuacji znalazłam, zarówno z tym obrazem, jak przedtem z utratą pieniędzy. Pilar, niestety, jeszcze nie skończyła. Podeszła do nas i dodała: — Wiedziałam, że coś u ciebie jest nie tak, Fredę. Tylko nie wiedziałam dokładnie co. Uznałam, że warto się dowiedzieć. Nie masz pojęcia, jak wypytywałam Nikki. O czym rozmawiacie? Dokąd chodzicie? I tak dalej. — Jęknęła jak na mękach. — Kiedy mi powiedziała, jakim niesamowitym artystą jest pan Jackson, natychmiast uznałam, że powinnam go pozyskać do mojego projektu gwiazd sztuki. Potem jednak zaczęła się rozwodzić, jak to fantastyczna Fredę Ware zakochała się w jego twórczości i że artysta nie pokazuje jej nikomu poza tobą, przez co jeszcze bardziej zapragnęłam go pozyskać. Niedoczekanie, żebyś tylko ty zbierała śmietankę za wylan-sowanie nowego twórcy. Kiedy jednak do niego szłam, nie mogłam przypuszczać, co tam zastanę! — Tu roześmiała się z rozkoszą. — I pomyśleć, że Nikki winnam za to wdzięczność. Nikki stała obok w przepisowych jedwabiach i perłach, a oczy miała okrągłe jak frontowe okna w podwójnej przyczepie, w której się wychowała. — Och, Fredę — wybąkała. — Właśnie! „Och, Fredę" jest tu całkiem na miejscu — podchwyciła Pilar, zwracając się do Nikki. — Nawiasem mówiąc, wspomniałam ci już, że wcale nie zamierzam cię rekomendować do klubu? Aha i Eloise też się wycofała. Ciekawe, czy mi wybaczysz — dodała z obłudą. Usłyszawszy te rewelacje, Nikki zbladła jak płótno. Czyli Pilar Bass ją wykorzystała. Te wszystkie obiadki, herbaty, wypady na zakupy, na piknik służyły tylko i wyłącznie wyciągnięciu informacji o mnie. Nikki zawsze była naiwna i wierzyła we wszystko, co jej mówiono, trudno mi ją więc było winić, że 150
nie zorientowała się wcześniej. Kiedy jednak Pilar zjawiła się w moim domu niczym światełko w tunelu, obiecując, że wystawi rekomendację Nikki, nie znajduję żadnego usprawiedliwienia, dlaczego w tym światełku nie dostrzegłam nadjeżdżającego pociągu. — Domyślam się — dodała Pilar — że w tej sytuacji nie będziesz ubiegała się o członkostwo w klubie. Zgodnie ze swoim zwyczajem, Nikki po prostu wybiegła. Howard, który się spóźnił, pobiegł za nią od drzwi. Pilar, dokonawszy zniszczenia, wyszła, a z nią kilka „moich koleżanek" z klubu. Większość gości jednak została. Sawyer nie bardzo miał wyjście i rozmawiał z pozostałymi gośćmi, ale widziałam, że najchętniej wszystkich by przepędził. Ja też stałam z ufnym uśmiechem, chociaż pod tą maską miałam spore kłopoty z oddychaniem. W końcu mój wernisaż niespodziewanie zakończył się olbrzymim sukcesem, bo sprzedaliśmy wszystkie płótna poza tym jednym przedstawiającym mnie. Może skandal nie przyczynił się do wzmocnienia mojej pozycji w klubie, ale z pewnością przysporzył mi dużych pieniędzy. Zwłaszcza że chodziło o chimerycznego bazylionera Sawyera Jacksona z Firmy Systemów Technicznych JackHill. Ostatni goście i pracownicy galerii wyszli dość późno. Odkąd odsłonięto mój portret, nie ruszyłam się dalej niż o krok z miejsca. Gdy tak stałam, wpatrzona w niefortunną akwarelę, Sawyer zaszedł mnie od tyłu. — Do diabła, tak mi przykro — mruknął. — Nie twoja wina. — Powinienem był się domyślić, kiedy zastałem ją u siebie w pracowni. — Gdyby nie ten obraz, wymyśliłaby coś innego. Wreszcie miała szansę pokazać całemu miastu i, co gorsza, klubowi prawdziwe oblicze nieskazitelnej Fredę Ware, która nie jest taka nieskazitelna. Z pewnością nie wybiorą mnie teraz na przewodniczącą. 306 — Cholera. Chciałam go obdarzyć swoim uroczym uśmiechem, ale zdobyłam się tylko na imitację. — Nie przejmuj się tak. Przede wszystkim chciałam ci podziękować za wystawę. Dobre maniery ponad wszystko. Spojrzał na mnie dziwnie. — Nic ci nie jest? — Mnie? Nic. Świetnie się czuję. Nie można by mnie potępić za kłamstwo. Pomilczał chwilę i tylko na mnie patrzył, a potem ujął moją twarz w ręce i zmusił, żebym spojrzała mu w oczy. — Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. — Jak to? Pytanie, wypowiedziane szeptem, samo mi się wymknęło. — Przeżyjesz tak samo jak my wszyscy. Cofnęłam się i krzyknęłam mu w twarz: — Ale ja nie chcę równać do wszystkich! — Już równasz, chociaż udajesz, że jest inaczej. Wszyscy trafiają na wyboje w drodze i ty też. Przyznaję, że nie byłam w najlepszym nastroju, ale miałam za sobą traumatyczne przeżycie, więc trzeba mi przyznać gigantyczny plus za to, że jakoś się trzymałam, z dużą dozą właściwego mi wdzięku. Nawet jednak moja cierpliwość ma swoje granice. — Dlaczego uważasz, że teraz będzie lepiej? — Fredę, bo przedtem twoje życie też nie toczyło się gładko, tylko udawałaś. Ja pierdolę — rzucił. — Życie jest za krótkie, żeby kierować się jakimiś kretynizmami, co wypada, a co nie. Pewnie miał rację, ale takie myślenie dalece odbiegało od znanego mi systemu wartości, wytrzeszczyłam więc tylko na niego oczy. Może dlatego zaskoczyły mnie jego następne słowa. — Pozwól sobie pomóc. Jak już mówiłam, nie potrzebowałam pomocy. Ani żadnego ratunku. 151
I zlekceważyłam pusty śmiech we własnej głowie - Fredę, zakochuję się w tobie. Chcę trwać przy tobie. Pozwól, ze pomogę ci przez to przejść Nie spodziewałam się kolejnych deklaracji jego dobroci A szczególnie nie spodziewałam się oszałamiającej myśli że może ja też się w nim zakochuję. Już seks wystarczająco skomplikował sprawy. A ewentualna miłość? Trzeba dodać, że absolutnie nie była mi teraz potrzebna kolejna komplikacja w życiu. Owszem, warto je było przewidzieć zanim doszło do naszego jedynego (no, prawie jedynego) epizodu. Umysł miałam jednak tak wyjałowiony (nic tak dobrze nie oczyszcza głowy jak wstrząs wywołany skandalem) że musiałam wprowadzić między nas dystans, żeby w moim życiu znow zapanował ład. Wtedy Sawyer - wysoki, zmysłowy, władczy brunet -
uTmSm0 ^ * Z ™m - Bardzo miło z twojej strony, ale... dziękuję za propozycję. Co miałam powiedzieć? Najwyraźniej trafiłam jak kulą w płot, co poznałam po jego minie. - Ja ci mówię, że się w tobie zakochuję, a ty mi dziękujesz za propozycję? Wówczas doszedł do głosu macho, który tak niestosownie mi się spodobał od początku. Widziałam, jak mu drży żuchwa. Nie bałam się, wręcz przeciwnie. Najchętniej zaciągnęłabym go z powrotem do swojego gabinetu i pozwoliła robić ze mną, co mu się żywnie podoba. Wiem, że nie powinnam dopuszczać do takich tres złych zachowań. Ważyłam myśli. Nie, nie dopuszczę. Przepraszam, ale już późno - powiedziałam. - Lepiej Mocno zacisnął usta, prześwidrował mnie spojrzeniem - Sawyer, proszę cię, idź już. Daj mi czas, żebym wszystko przemyślała, zastanowiła się. 152 — I nic więcej? — Niby co? Z zaciśniętymi ustami i pochmurną miną zebrał swoje manatki. — Już nie trzeba. Jak to? Wyszedł, dudniąc głośno po drewnianej posadzce. _ Dziękuję -— zawołałam za nim. W drzwiach przystanął, odwrócił się. Miał bardzo wzburzoną, a przy tym zmysłową minę. Z trudem się powstrzymywałam, żeby za nim nie pobiec, nie poprosić, żeby mnie zabrał do domu i zrobił mi to wszystko, w czym jest tak dobry. Ale się pohamowałam. — Bardzo mi przykro. — Uniosłam rękę w geście zwycięstwa. — Ale gratuluj? wspaniałej wystawy! Chyba zaklął P°d nosem. Uśmiechnęłam sie- promiennie, chociaż nie bez pewnego wysiłku. — Zadzwonią, jak sobie wszystko ułożę w głowie. Daj mi trochę czasu. Wtedy porozmawiamy, dobrze? _ Nie ma po co. Z nami koniec. Co? Odprowadzałam go wzrokiem. Serce aż mi się wywracało na drugą stronę- Wzięłam się w garść, przybierając swoją słynną pozę, wmawiając sobie, że tak będzie najlepiej, tym bardziej że nie może już być gorzej.
Rozdział 26 Jakże się myliłam! Kiedy nazajutrz rano obudziłam się i weszłam do kuchn, z dzwonił telefon. Kika stała z założonymi rękamT un osła b ew, przytupywała trzewikiem niczym metronom nastawTony na zbyt szybkl Rozmowa ^ tdefon
21
wydała nu się lepsza od nadciągającego steku siarczystych
stlwt ^ 2 ^ POkOJÓWk1' ~™ - Słucham? - Widziałaś pierwszą stronę „Willow Creek Timesa"? Pożałowałam, że w ogóle odebrałam - Mamo, czy ktoś cię kiedyś uczył, że wypada się przywi tac, zanim przejdziesz do meritum? P ^ rZeStań migaĆ 1 1116 Unika ' J Pyfania" Odziałaś gaz7tę? Nie widziałam. Ale wystarczył jeden rzut oka przez ramię Kiki, która z głupim uśmieszkiem zamachała mi przed
nZm afisz. Gdybym miała sześćdziesiąt pięć lat i schorowane ser J z pewnością ten nagłówek by mnie zabił. ' DIABLICA W KLUBIE KOBIET 310 I zgadnijcie, kogo obsadzono w roli diablicy? Moi. Nie powinnam się do tego przyznawać, ale nie mam nic przeciwko figurowaniu na pierwszych stronach, pod warunkiem, że sławią moje zalety. W tym artykule zabrakło o nich wzmianki. Z dnia na dzień znalazłam się na ustach całego miasta. Może w dobrym towarzystwie nie wypada mówić o seksie, ale z całą pewnością wypada o skandalu. Dziennik zamieścił również zdjęcie owego nieszczęsnego portretu „Fredericki Mercedes Hildebrand Ware, córki Thur-monda i Blythe Hildebrandów, wnuczki Charlesa E. i Felicii Hildebrandów" niczym ogłoszenie o moim balu debiutanckim. Na szczęście zdjęcia portretu nie umieszczono obok artykułu. U dołu kolumny widniał podpis: zdjęcia patrz s. 6. Możecie sobie wyobrazić, że skoro roznegliżowane portrety nie nadają się do powieszenia na ścianach domów szacownych mieszkańców naszego miasta, tym bardziej roznegliżowane zdjęcia przyzwoitych dam z towarzystwa nie powinny ukazywać się na pierwszej stronie miejscowej gazety. — Mamo, przepraszam, mam rozmowę na drugiej linii. Muszę kończyć. — Nie miałam żadnej rozmowy, ale ona o tym nie wiedziała. — Porozmawiamy później. Ucałuj tatę! Ale kiedy odłożyłam słuchawkę, już czyhała na mnie Kika. — Przestrzegałam panienkę, żeby trzymała się z dala od seksu! — Kiko, przecież to tylko dzieło sztuki — zadrwiłam. — Jakiej tam sztuki! Otworzyła gazetę na szóstej stronie i pomachała mi zdjęciem przed nosem. — Niezależnie od nazwy — powiedziałam — przecież nie chciałam, żeby ktokolwiek to oglądał. — No to jak do tego doszło? Moja pokojówka była jak pitbull, kiedy już coś chwyciła zębami, to nie puszczała. Wreszcie wydobyła ode mnie szczegóły na temat „udanego" wernisażu, który uczynił ze mnie diablicę po tym, jak Pilar trafiła sprytnie na mój portret. 153
— Nikki? — spytała z przejęciem. — Panienka Grout to panience zrobiła? Wzruszyłam ramionami i nalałam sobie gorącej herbaty, dolałam śmietanki, posłodziłam, pomieszałam, aż uspokoił mnie delikatny brzęk srebrnej łyżeczki o porcelanę. Przez kilka dni trzymałam się całkiem nieźle jak na świeżo upadłą kobietę. Fakt, że unikano mnie jak zarazy. Telefon milczał. Nikt mnie nie odwiedzał. I chociaż nie odpowiadała mi rola pariasa — w tej roli nie pomagała nawet olśniewająca uroda — przynajmniej nie musiałam oglądać nikogo na oczy. Kika nie miała łatwego życia. W odróżnieniu ode mnie musiała wychodzić z domu, robić zakupy, zanosić pranie do pralni chemicznej, uzupełniać środki czystości. W supermarkecie inne służące na jej widok uciekały do innych alejek. Listonosz zaczął wrzucać listy przez szparę w drzwiach, zamiast wstępować jak zwykle na kawę. Nawet dozorca ledwo jej się odkłaniał. Kikę i mnie zaczęto traktować jak wyrzutki Willow Creek. Nie zrażało to jednak Nikki. Trzy dni po ukazaniu się artykułu sąsiadka zjawiła się u mnie. Włosy miała nadal gustownie ufarbowane na ciemny blond, a na szyi perły, ale do tego obcisłe spodnie khaki, biały (również obcisły) podkoszulek i trampki w kwiatki. Odbyła daleką drogę od zwierzęcych wzorów i szpilek, ale podkoszulek i trampki również trudno było uznać za wizytowy strój. Zgodnie z zasadą naczyń połączonych, wracała pomału do dawnej tożsamości. Kika nie chciała jej wpuścić, co oznajmiła, zadzierając nosa. — Wiedz, że naprawdę bardzo mi przykro. Usłyszałam, jak Nikki kaja się w korytarzu. Stanęłam u szczytu schodów. — Wpuść ją. Zapytacie po co? Szczerze mówiąc, znudziło mi się siedzieć samej jak palec, a zarazem parias. Wizyta Nikki wydała mi się atrakcyjniejsza od kolejnego odcinka Don Juana de Tango z Kiką. Poza tym wmawiałam sobie, że nie wolno mi odwiedzić 154 Sawyera, a jednocześnie czułam się zlekceważona, bo nawet do mnie nie zadzwonił. Czyli wszystko spłynęło po nim jak woda po kaczce. Zeszłam po schodach. _ Fredę, bardzo mi przykro — przeprosiła Nikki. — Nie powinnam była mówić Pilar o tobie i o Sawyerze. — Kiko, podasz nam herbatę? Moje pytanie zaskoczyło je obie, ale Nikki nie miała zamiaru dawać mi czasu na zmianę decyzji. Minęła spiżarnię i podążyła za mną do oranżerii. Usiadłyśmy przy tym samym stole, przy którym nie dalej jak kilka tygodni wcześniej uczyłam Nikki dobrych manier. — Opowiadaj, co się dzieje na mieście. Aż otworzyła usta ze zdziwienia. _ Nie wierzę, że nie nakrzyczysz na mnie za to, co zrobiłam. Ja miałabym krzyczeć? Nikki wciąż się nie posiadała ze zdumienia. _ Fatalnie się czuję, że tak narozrabiałam. Cała ta historia z obrazem i ta moja łatwowierność! Uwierzyłam, że Pilar znów chce się ze mną zaprzyjaźnić, bo zapraszała koleżanki na obiady i na zakupy ze mną. Ta jej uwaga zmyliła moją czujność, chociaż powinnam poznać, że to udawanie. Aż mi wstyd, jaką się okazałam snobką. Nie wiem, jak ci to wynagrodzić. — Nie musisz, ale już nic na ten temat nie mów. Zrozumiałam jednak, że nie popuści, dlatego zaryzykowałam kontratak. — Widziałaś ostatnio Sawyera? Nie zamierzałam o to pytać, ale na szczęście zadałam pytanie z godną podziwu nonszalancją. — Sawyera? Nie — odparła. — Nagrałam mu się kilka razy, ale nie oddzwania. Wiem, że też musi być na mnie wściekły. A tyś go widziała? — Nie. — Coś okropnego. 313
Widziałam, że nie ustąpi, spróbowałam więc całkowitej zmiany tematu. — Powiedz lepiej, co u ciebie i u Howarda? Zadziałało! Potrząsnęła głową westchnęła. — Nie uwierzysz! Zachowałam się jak nadęta idiotka, a on mnie i tak kocha. Nie ma na świecie drugiej takiej szczęściary jak ja. A odkąd powiedziałam mu, że nie dostanę się do Klubu Kobiet, dosłownie nosi mnie na rękach. — Tak mi przykro — powiedziałam nie do końca nieszczerze. — Jak możesz tak w ogóle po moim występku myśleć? Przecież gdybym nie nawaliła na całej linii, mogłabym się do was dostać. — Osunęła się w krześle i zmarszczyła nos. — Mogę cię o coś spytać? Najchętniej bym się nie zgodziła. — W głębi duszy nie bardzo chciałaś, żebym dostała się do waszego klubu, prawda? Jak to możliwe, że ja, względnie inteligentna osoba, wciąż się pakowałam w tak niezręczne sytuacje? Jej pytanie leżało jak na tacy między porcelanowymi filiżankami i srebrnymi łyżeczkami przygotowanymi na kredensie na podwieczorek — Nikki... Nie miałam pojęcia, co powiedzieć, dlatego gotowa byłam ucałować Kikę, kiedy weszła z herbatą. — Zresztą, dobra, nie odpowiadaj. Wiem swoje. Przecież w każdej chwili mogłaś się wycofać z układu z Howardem, bo oczywiście wiem o waszym układzie, nie jestem ślepa. Mogłaś mu powiedzieć, że próbowałaś, ale nie wyszło, bo jego żona zawsze musi coś palnąć. Ale nie zerwałaś umowy. Zrobiłaś ze mnie damę, chociaż broniłam się rękami i nogami. Będę ci za to dozgonnie wdzięczna. Poczułam się tres niezręcznie. — Chciałabym ci podziękować, Fredę, i przeprosić, że byłam taką kretynką i dałam się nabrać Pilar. Ale nie przejmuj się, jakoś ci to wynagrodzę. 314 — Nikki, nic mi nie jesteś winna. Odsunęła filiżankę i wstała. — Oczywiście, że jestem. Nikt z miasta nie chce z tobą rozmawiać... — Pozwolę sobie przypomnieć, że wiedzieć coś teoretycznie to jedno, a usłyszeć od kogoś wypowiedziane na głos to coś zupełnie innego. — A ponieważ to ja cię wpakowałam w tarapaty, ja ci się pomogę wykaraskać. Jesteś na mnie skazana. Kiedy się to wszystko skończy i twoje życie wróci do normy, będziesz miała wybór, czy nadal się ze mną przyjaźnić, czy mnie odtrącić. Wyszła, a Kika zjawiła się w drzwiach tak nagle, jakby stała pod nimi cały czas. Popatrzyłyśmy na siebie. — Królowa melodramatu — orzekłyśmy chórem. Chociaż bardzo chciałam panować nad sytuacją, dawno wymknęła mi się spod kontroli. Nadeszła środa z nieuchronnością, która nakazuje teksaskiej piękności tapirować włosy i malować usta — musiałam dokonać wyboru: czy nadal unikać ludzi, czy przełknąć gorzką pigułkę i pójść na spotkanie Komisji Nowych Projektów. Poszłam z trzech powodów: 1. Na tych spotkaniach wiało nudą, a moje zjawienie się na pewno spowoduje fajerwerki, szkoda że z mojego powodu. 2. Miałam na swoim koncie największą liczbę opuszczonych godzin. Gdybym opuściła dalsze, ryzykowałam wyrzucenie z klubu, bo niemało osób chętnie wskoczyłoby na moje miejsce po moim niedawnym „niefortunnym incydencie". 3. Musiałam trzymać się swojej maksymy „udawaj, że nie popełniłaś błędu, a w końcu wszyscy w to uwierzą". 155
Starannie wybrałam błękitną jedwabną bluzkę zapinaną na guziki i perły. Do tego najlepsze czółenka Ferragama i tak wystrojona wkroczyłam do siedziby klubu. Zajrzałam do sali, w której odbywało się posiedzenie komisji, niezauważona przez nikogo. Żadnej członkini komisji nie brakowało. Chyba już wspomniałam, że poza Pilar wszystkie należały do najzamożniejszych w klubie. Siedziały wokół stołu konferencyjnego, oddane zażartej dyskusji. Zupełnie jakby posiedzenie już się rozpoczęło. Zamarłam jednak, nie przekroczywszy progu, bo zrozumiałam, że to nie jest jeszcze posiedzenie. Panie plotkowały na mój temat. Wiele wątków bynajmniej nie zdziwiłoby mnie, na przykład: 1. Jak ona mogła? 2. Gdzie był przez cały ten czas jej mąż? 3. Jej rodzice muszą być zdruzgotani. Niestety, nic z tych rzeczy. — Boże drogi, gdybym ja miała takie uda, za żadne skarby nie pokazywałabym ich światu. — A widziałaś te piersi? Mówię wam, nie mogą być prawdziwe. Na pewno zrobiła sobie implanty. — W dodatku spaprali jej robotę. Spaprali robotę? Przecież są prawdziwe! — A włosy? No pięknie, teraz włosy. — Przylizane, jakby właśnie spadła z łóżka i nie zadała sobie nawet trudu, żeby wziąć do ręki lokówkę. — I pomyśleć, że Fredę Ware dała się przyłapać w takim opłakanym stanie! Gruchnął śmiech. — A jeżeli zjawi się teraz na spotkaniu? Co jej powiemy? — Chyba nie sądzisz, że się pokaże po takim przedstawieniu? 316 — Podobno od tamtej pory nie wyszła z domu. — Jeżeli przyjdzie, oczywiście nic jej w oczy nie powiemy. Wolałabym umrzeć, niż ją skrzywdzić. Krótka chwila ostrego jak nóż milczenia, a potem znów drzazgi szyderczego śmiechu. Serce zabiło mi mocniej, ale nie podwinęłam ogona, żeby czmychnąć, lecz weszłam na salę. — Bonjour! Koleżanki odwróciły się, dosłownie porażone moim wejściem. Pilar najszybciej odzyskała mowę. — Zobaczcie, kto przyszedł. Uśmiechnęłam się i wkroczyłam z wysoko podniesioną głową. — Ależ jesteście kochane. Gwen Hansen i Lizabeth Mortimer spłonęły rumieńcem. Pilar nie. Judy, Nessa, Cynthia i Annalise patrzyły tylko bez słowa. Usiadłam przy stole, skrzyżowałam wyciągnięte nogi, wyjęłam notatnik. — Na czym stanęłyście? — spytałam. Panie zaczęły się wiercić nieswojo. Pilar chwyciła notatki, otworzyła. — Jeszcze nikt nie wysunął dobrego pomysłu na nowy projekt — stwierdziła. — Musimy więc chyba poważnie rozważyć mój pomysł gwiazd sztoki. Rozpoczęła prezentację swojej inicjatywy. Znudziło mnie to śmiertelnie, ale uśmiechałam się i notowałam skrzętnie jak pilna uczennica. Kiedy Pilar doszła do przechwałek, skąd naprawdę zaczerpnęła natchnienie do tego pomysłu, Cynthia nachyliła się do mnie i wypaliła: — Czy zalety Sawyera Jacksona dorównują jego niesamowitej przystojności? Posiedzenie natychmiast przybrało inny obrót. Pilar dosłownie szczęka opadła. _ No właśnie, powiedz wszystkim — poprosiła Lizabeth. — Sądząc ze zdjęcia w gazecie, jest nieziemski! 156
— Wysoki? Bo na zdjęciu sprawia takie wrażenie. — Błagam, tylko nie mów, że jest niski. — A muskularny? Na pewno jest fantastycznie umięśniony. — Byle nie za bardzo! Nawet anielska cierpliwość ma swoje granice. Pilar krzyknęła i potrząsnęła głową jak pies, który otrząsa się z wody. — Moje drogie! Ona mu pozowała nago! Pytania ustały. Wszystkie oczy zwróciły się na Pilar. — Formalnie rzecz biorąc, słonko — powiedziałam z lodowatą uprzejmością — nie byłam całkiem naga. Gwen wychyliła się naprzód, machając ręką jak dziewczynka. — No i co z tego? Nigdy nie byłaś w muzeum, Pilar? Na każdym kroku zobaczysz mnóstwo aktów. Nie spodziewałabym się obrończyni w osobie Gwen. Pilar wytrzeszczyła oczy. — Nie mówimy o... — zupełnie jakby słowa uwięzły jej w gardle, ale wreszcie wykrztusiła: — sztuce klasycznej! Mówimy o kobiecie, która siedzi tu między nami, jednej z nas, a która pozowała artyście. Widziałam jednak, że dziewczęta nadal trzymają moją stronę. — Półnaga — dodała Pilar. — A nie sądzę, że długo została w tej koszuli. W dodatku jest mężatką! Panie westchnęły. Nawet puszczalska Gwen skrzywiła się. — Otóż to. — W końcu ją poparły, wyraźnie zawiedzione, że będą musiały znów mnie lekceważyć i nie usłyszą ani jednego szczegółu o Sawyerze Jacksonie. Spojrzały na mnie. — Bardzo mi przykro. Mój uśmiech zasługiwałby doprawdy na Oscara. — Nie przejmuj się. Mnie wcale nie jest przykro. Gdyby to była prawda! Pilar odwróciła się do mnie i zaczęła coś mówić. Na szczęście zadzwonił mój telefon i mogłam jej przerwać. — Zapamiętaj, na czym stanęło, słonko. 157 Nadęła się. Zignorowałam ją. Chociaż po odebraniu telefonu nie musiałam długo udawać, że ją ignoruję. Usłyszałam w uchu potok słów. — Howard, nie rozumiem ani słowa. Wsłuchałam się, po chwili przeżyłam wstrząs. — Znalazłeś Gordona? I natychmiast pojęłam swój błąd. Ale jeśli nawet którakolwiek koleżanka chwyciła, o co tu chodzi, nie puściła pary z ust. Wszystkie zbyt usilnie wpatrywały się w Pilar, która zbladła jak kreda. _ Pilar, skarbie — zwróciła się do niej Lizabeth — nic ci nie jest? Nie czekałam na odpowiedź, bo miałam ważniejsze sprawy na głowie. — Ciao, moje drogie. Muszę pędzić! Opuściłam parking, zanadto zatopiona w myślach, żeby pomachać Blake'owi. Pod Wierzby dotarłam w rekordowym czasie, ledwo zdążyłam przywitać się w locie z Juanem, śmignęłam przez bramę. Podjechałam swoim oszałamiającym ceglanym podjazdem, wbiegłam frontowymi drzwiami i zastałam Howarda stojącego z moją pokojówką w dużym pokoju obok holu wejściowego. — Gdzie on jest? — zawołałam. — Kochanie, uspokój się. — Jestem spokojna! — Albo i nie. — Gdzie on jest? I wtedy usłyszałam jego głos. Serce omal mi nie stanęło w piersi. Kroczyłam w stronę gabinetu męża na sztywnych nogach, z wytrzeszczonymi oczami, przerażona niczym uczestniczka konkursu na topmodelkę Stanów Zjednoczonych. Kiedy otworzyłam drzwi, zobaczyłam Gordona stojącego za biurkiem. Palił cygaro i rozmawiał ze śmiechem przez telefon, jak gdyby nigdy nie wyjeżdżał.
Rozdział 27 Gordon Ware wrócił do domu i do mojego życia z hardością Russella Crowe'a w Gladiatorze — tyle że nie miał jego średniowiecznego wyglądu niedomytego bohatera sprzed czasów kanalizacji. W każdym razie nie przypominał mi skulonego skunksa, ale może tylko ja oczekiwałam takiego obrazka. Jeśli nawet się przejmował, że ukradł, a potem zgubił bądź roztrwonił moje pieniądze, nie dawał tego po sobie poznać. — Fred — przywitał mnie elegancko. — Cała ty! Nic się nie zmieniasz, bezmiernie nudna blondynka w beżach. Najpierw kradzież, teraz obelgi? W oczach błysnęła mi jaskrawa, przyziemna czerwień i poczułam przemożną chęć, żeby zrobić użytek z ostrego narzędzia nie tylko w celu usunięcia jego zdjęć z moich albumów wycinków. — Gdzie są pieniądze? Wzruszył ramionami. — Jakie pieniądze? — Moje! Te, które mi ukradłeś! — Coś podobnego! Mam dokumenty świadczące o całkiem innym obrocie spraw, a ponadto dokumenty poświadczające fakt zgubienia owych pieniędzy. Wyobrażasz sobie? Wszystko zgubiłem. Nic nie zostało. 320 Dosłownie wyśpiewał te słowa. Już chciałam się na niego rzucić, ale Howard mnie przytrzymał. — Czekaj, Fredę — powiedział. — Niepotrzebna ci do tego wszystkiego jeszcze burda. Gordon roześmiał się. _ Domyślam się, że niesławny pan Howard Grout. Boże, ależ mi pan zalazł za skórę, depcząc mi po piętach na Karaibach i w Meksyku. Chociaż mogłem się tego spodziewać po awanturach, jakie mi pan zafundował, kiedy usiłowałem nie wpuścić pana na osiedle Pod Wierzbami. Howard przybrał groźną minę, ale na razie nad sobą panował. _ Jeszcze z panem nie skończyłem — warknął. — I proszę pamiętać, że pańskie wysiłki spełzły na niczym. Gordon roześmiał się i obszedł biurko, gdy wtem zadzwonił dzwonek do drzwi. — O, dobrze, że już są — powiedział. — Kto taki? — spytałam. Minął mnie, wyszedł z gabinetu. Psyknął na Kikę, która stała jak wmurowana, ani drgnęła. Sam zatem otworzył drzwi wejściowe i weszła grupa zaniedbanych prostych ludzi o ziemistej cerze. Przemknęła mi przez głowę zdumiewająca myśl, że wynajął zbirów, żeby wdeptać bezmiernie nudną blondynkę w beżach w ziemię, a dokładniej w jeden z moich oryginalnych renesansowych dywanów Savon-nerie. Tyle że za owymi zbirami weszło dwóch komendantów okręgu. Sytuacja nie wyglądała najlepiej. _ Co do diabła? — zawołał nerwowo Howard. Z ust mi to wyjął. — Przeprowadzka — wyjaśnił Gordon. Przeprowadzka? — Nie dam ci nic stąd wynieść, Gordon. — Nic? Ależ, Fred, graj fair. Zresztą nic nie jest tu właściwym słowem, bo mnie chodzi o wszystko. — Wręczył Howardowi gruby plik papierów. — Chyba się jeszcze nie zorientowałaś, że to jest mój dom, a nie twój. 158
Uleciało gdzieś całe moje opanowanie. — Wierutne kłamstwo! Howard przerzucił szybko dokumenty, po czym spojrzał na Gordona. — Ty szujo, planowałeś to od wielu miesięcy. Mój były mąż wzruszył ramionami. — Co mam powiedzieć? Howard zwrócił się do mnie. — Tu jest umowa rozwodowa. Poświadcza, że dom przechodzi na niego. — Przecież podpisaliśmy intercyzę! — Niniejsza umowa anuluje wszelkie podpisane wcześniej dokumenty. A sądząc po dacie, też ją podpisałaś wiele miesięcy temu. Sądząc po moim nieszczęsnym nawyku składania podpisu bez czytania, mogłam bezwiednie sprzedać całe swoje życie... a sądząc po wychodzących teraz na jaw rewelacjach, właśnie to zrobiłam. To się nazywa nauczka, żeby czytać od deski do deski wszystkie dokumenty, które wasz pozornie oddany mąż podsuwa wam do podpisu. Ludzie zastanawiają się, jak to możliwe, że gwiazdy rocka tracą fortuny. Omal nie zemdlałam na myśl, że mogłabym się zaliczać do tej kategorii ludzi chodzących w skórach, z przekłutymi różnymi częściami ciała poza uszami i w tragicznych fryzurach. Znów mi te gwiazdy stanęły w oczach. Tragarze ruszyli po schodach. Tymczasem ja dosłownie ogłuchłam jak pień. Ledwo słyszałam dzwonienie w głowie. Widziałam Gordona, Howarda i zastępców komendanta toczących spór. Dolatywały mnie pojedyncze słowa takie jak „sędzia", „nakaz", „skopię ci ten twój nędzny tyłek". Skutek jednak pozostał ten sam. Usuwano mnie z mojego domu. Kika wychodziła z siebie. — Zapowiadałem ci, że cię stąd kiedyś wyrzucę — powiedział Gordon do mojej pokojówki. 159 Cisnęła w niego torebką. Złapał. — Tym razem pudło. W niecałą godzinę wszystkie ubrania moje i Kiki trafiły do pudeł, a następnie zostały załadowane do wozu przeprowadz-kowego, który przypominał ohydną pomarańczową szramę na moim pięknym ceglanym podjeździe. Kiedy tragarze wyszli, Gordon wręczył mi klucz. — Możesz się na nim powyżywać, kochanie. Najchętniej wyżyłabym się na jego głowie, gdyby sytuacja nie pogorszyła się jeszcze bardziej, bo właśnie wparowała Janet Lambert, wystrojona od stóp do głów w nowiutkie ciuchy od Chanel, a za nią tragarze z całym zestawem bagaży od Louisa Vuittona. Myszka stanęła, przybrała zawadiacką pozę, rozejrzała się i zapytała: — Wyniosła się już? Należą mi się wyrazy uznania za zachowanie godności i twarzy przy różnych przejściach — kiedy zginęły moje pieniądze, wystawiono skandaliczny obraz, kobiety lżyły moje uda. Ale kiedy panna Myszka wprowadziła się do mojego domu, nawet fantastyczna Fredę Ware nie zdzierżyła. Otępiała dotarłam do Pałacu Groutów, gdzie rozpakowano Kikę i moje walizki w domku gościnnym w ogrodzie. Usiadłam przy stole kuchennym Groutów, a Nikki i Kika gdakały mi nad głową. Kręcił się tam również Howard, aczkolwiek ze znacznie weselszą miną niż według mnie powinien. — Chwycił przynętę — powiedział ni stąd, ni zowąd, wyciągając całe naręcze produktów z lodówki. — Jak to? — zapytałyśmy chórem. Uśmiechnął się, rzucił sobie plaster kiełbasy bolońskiej na chleb, następnie plaster cheddara, przełamał kromkę na pół, bez żadnych dodatków, i ugryzł kęs, nie przekrawając kanapki 323
na pół, bez talerza, bez najmniejszych oznak kulturalnego zachowania. — O czym ty mówisz? — spytałam. Z pełnymi ustami wyjaśnił. — Kiedy dowiedzieliśmy się o papierach rozwodowych, mówiłem ci, że muszę go jakoś wywabić z buszu. Zadawałem sobie tylko pytanie jak. — Chodził, jadł, tłumaczył. Kiedy zauważył, że wpatruję się w kanapkę (a nie dostrzegał mojego obrzydzenia), wyciągnął ją w moją stronę. — Chcesz gryzą? Fuj. — Dziękuję, nie. — Jak sobie życzysz. — Znów zaczął chodzić, ugryzł następny kęs. — Na szczęście odpowiedź przyszła jak zwykle sama. Podsunął mi ją twój dom. Przypomniałem sobie, jak Gordon zażarcie walczył, żeby mnie nie wpuścić Pod Wierzby. W kółko powtarzał, że zniszczę okolicę, że to zbrodnia, żebym mieszkał po sąsiedzku obok jego wykwintnego domu. — Zachichotał. — Nie trzeba psychiatry, żeby zrozumieć, jak mu na tym domu zależy. — Uniósł brwi. — Dlatego postanowiłem rozpuścić plotkę... — Kika i ja aż jęknęłyśmy. — Oczywiście w Meksyku i na Karaibach — wyjaśnił. — Nie tutaj. — Przewrócił oczami, widząc naszą ulgę. — Rozpuściłem wici, że jako twój adwokat radzę ci sprzedać ten dom. — Przecież ja nie sprzedaję! — Oczywiście że nie. Ale miałem dobre przeczucie, że on za nic nie dopuści do sprzedaży. Żeby więc dopilnować sprawy, będzie musiał wrócić. — Uśmiechnął się. — Czyli, jak mówię, chwycił przynętę. Wszystko idzie zgodnie z planem. — Z planem? — Chyba nawet krzyknęłam. — Wyrzucił mnie z mojego domu, a ty mówisz, że to zgodne z planem? Nawet jeśli Howard przejął się moim wybuchem, nie dał niczego po sobie poznać. — Fredę, odzyskam twój dom. To będzie kaszka z mleczkiem. Żeby wyrzucić kobietę z jej własnego domu? Do diabła, 160 z rozkoszą wystąpię z taką sprawą w sądzie. Tymczasem mamy Gordona na miejscu i w dodatku zachowuje się jak dupek. Ale ja czuję pismo nosem. Bez wątpienia knuje coś znacznie większego niż rozwód i kradzież twoich pieniędzy. Dlatego chciałem go tu ściągnąć, żeby móc nim sterować. Jak gdyby mogło mnie to podnieść na duchu. Przez następne dni Kika nie odstępowała mnie na krok. Siedziałam w kuchni w domku gościnnym z łokciami na stole. Gdyby podano mi zupę, siorbałabym. — Kika, co my poczniemy? Spojrzała na mnie czule, pogłaskała po głowie jak w dzieciństwie. — Nie wiem jak chica, ale ja liczę na niczego sobie emeryturę. Na ten jej beznamiętny komentarz aż popłakałam się ze śmiechu. W tej sytuacji musiałam pogodzić się z prostackimi manierami przy stole. Przede wszystkim dużo (spalam w okropnych piżamach, które mi zostały ze stadiów) w przeciwnym razie musiałabym upijać się na umór, bo codziennie rano budziły mnie kolejne złe wiadomości. W czwartek „Willow Creek Times" ogłosił ich ślub pod nagłówkiem WARE I JEGO NOWA ŻONA. W piątek Gordon znów trafił do prasy, tym razem do rubryki towarzyskiej. W CZYM KLUBUJĄ SIĘ PAŃSTWO WARE, mało śmieszny żart na temat wizyty mojego byłego męża i jego nowej żony w Country Clubie Willow Creek. W sobotę zadzwoniła moja mama. Leżałam na wznak, zakryta po brodę, z komórką przy uchu. — Czytałaś gazetę? — zapytała. Zastanowiłam się. — Fredericko, odpowiedz mi tak lub nie. — Czy mogę wybrać odpowiedź „nie" za tysiąc? „Skaranie boskie z tą dziewczyną", powiedziała, a zaraz potem zalała mnie potokiem eufemizmów, żeby powtórzyć mi 325
to samo na inne sposoby. Jednak nie miałam humoru, żeby omawiać swoją sytuację z mamą. Dostatecznie trudno było mi czytać o tym, jak Gordon z tą kobietą przejmują moje życie, panoszą się w moim ukochanym domu, bawią w gronie moich byłych przyjaciół, a jeszcze trudniej pogodzić się z myślą, że wszyscy znajomi czytają te same żałosne relacje. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym się kiedykolwiek pokazać w Brightlee. — Powiedz — poprosiła mama — czy to prawda, że mieszkasz w domku gościnnym Howarda Grouta, a ten twój mąż nicpoń rozwiódł się z tobą i mieszka w twoim domu z jakąś... z jakąś... kobietą. — Prawda. Jedno słowo potwierdzenia wystarczyło, żeby mama zaczęła na mnie pomstować. Jako pierwsza z rodu Hildebrandów się rozwiodłam, a co gorsza, zachowuję się na wskroś niepoważnie. — Chyba rozumiesz, że to hańba. Ze wzburzenia aż usiadłam, koc zsunął mi się do pasa. — Mamo, jestem nadzwyczaj poważna... — Powiedzmy! — Wolałabyś, żebym pozostała żoną mężczyzny, który poddał się wazektomii, nawet mnie o tym nie poinformowawszy, ukradł mi pieniądze i uciekł z kobietą? Najoględniej mówiąc, zdębiała. — Mój Boże, Fredericko, dlaczego mi nie powiedziałaś? Nie chciałam wyciągać finansowych kłopotów rodziców, bo aż tak poważna nie byłam. — Mamo, muszę już kończyć. — Fredericko, natychmiast przyjeżdżaj. Musimy to omówić z ojcem. — Wybacz, ale teraz mam ręce pełne roboty, uginam się pod ciężarem spraw do załatwienia. Przełóżmy to na kiedy indziej. Odłożyłam słuchawkę, ale telefon zadzwonił ponownie. Opadłam na skłębioną pościel. Zmęczyło mnie to wzburzenie. Naciągnęłam miłą aksamitną poduszkę z pierza na głowę, 326 chociaż omal się nie rozpłakałam na wspomnienie podobnych własnych poduszek w swoim dawnym domu. Szybko się jednak otrząsnęłam i zmusiłam do zaśnięcia. Nie wiem, ile czasu minęło, ale w pewnym momencie Kika wkroczyła do sypialni, rozsunęła zasłony, znalazła odkurzacz i zaczęła sprzątać. Podkreślam, że nie zależało jej tak bardzo na sprzątaniu, lecz chciała mnie wyciągnąć z łóżka. — Panienka już się obudziła? — zawołała, przekrzykując warkot. — Nie. — Oh, disculpeme. Prychnęłam. Aż ją zatkało z oburzenia. Przejechała odkurzaczem po moim łóżku. — Czas wstawać. — Łatwo ci powiedzieć, bo masz plan emerytalny. Natychmiast postawiła odkurzacz, wyłączyła i ściągnęła ze mnie koc. — Miarka się przebrała. Chyba oglądała nie tylko meksykańskie reality show, bo ostatnio podłapała sporo wyrażeń idiomatycznych. — Idź sobie — poprosiłam, naciągając koc na głowę. Zaczęła głośno złorzeczyć, dając wyraz niezadowoleniu. — Poduszka na głowę, żeby zapomnieć, gdzie jest pies pochowany? — Pogrzebany. — Jedno licho. Aż jęknęłam w poduszkę. — Panienka nie grzebie psa, tylko staje do walki. Proszę wstawać! — dodała, zdzierając koc z łóżka. — Nie, dziękuję — powiedziałam z właściwą sobie uprzejmością. — Pani mama tu jest. Zaintrygowała mnie. — Przecież przed chwilą z nią rozmawiałam. 161
— Trzy godziny temu — powiedziała z niemałym sarkazmem. Czy wspominałam już, jak wysoce niestosowny jest sarkazm? j Odrzuciłam poduszkę, usiadłam i spojrzałam z miną niewiniątka na pokojówkę. — Powiedz, że mnie nie ma. — Za późno. — To powiedz, że rozmawiam przez telefon... albo biorę kąpiel. O, to dobra wymówka. Powiedz, że jestem w wannie. Nie wejdzie do mnie, wiedząc, że jestem nago. — Nie powiem. — Kika! — Panienka się pospieszy. Pani już tu idzie od bramy. Narzuciłam coś na siebie i wybiegłam z sypialni, kiedy moja mama zawinęła do domu niczym statek do portu. — Witaj. Uniosła brew, zmierzyła mnie wzrokiem. Nawet jeżeli poraził ją mój widok — włosy ściągnięte z tyłu, wymięte ubranie — nie zająknęła się słowem. Ale kto ma siłę dbać o wygląd, kiedy intymne szczegóły z jego życia trafiają na pierwsze strony gazet? Mimo wszelkich wysiłków wszyscy się dowiedzieli, że mąż zostawił mnie dla innej kobiety i wyrzucił mnie z mojego domu. W ciągu kilku dni ze skandalistki zamieniłam się w ofiarę, obiekt litości. Muszę dodać, że żadna z powyższych ról nie przynosi chwały w Klubie Kobiet. Na szczęście nikt dotąd nie wiedział, że znalazłam się również w patowej sytuacji finansowej. — Nie witasz mnie po francusku? — zapytała. Zdobyłam się na śmiech. — Postanowiłam zacząć się uczyć chińskiego. Blythe Hildebrand obrzuciła mnie bacznym spojrzeniem. Czekałam na kąśliwą uwagę, ale się nie doczekałam. Zawołała coś do kierowcy, po czym minęła mnie i weszła do małej kuchni. Podstarzały Rado wtaszczył dwie wielkie torby. 328 — Panno Fredę — przywitał mnie. Na pewno uchyliłby kowbojskiego kapelusza, gdyby miał wolną rękę. — Tak mi przykro, że wpakowała się pani w taką kabałę. Omal go nie wyściskałam. — Dziękuję, Rado. Mama wyjęła z toreb jedzenie i inne niezbędne według niej artykuły. To był najcieplejszy gest, na jaki umiała się zdobyć. Zrozumiałam stopień swojego rozbicia psychicznego, kiedy poczułam pieczenie w oczach i ściskanie w gardle z powodu tak drobnego gestu serdeczności. Na szczęście Blythe Hildebrand mnie nie dotknęła. Gdyby tylko się do mnie uśmiechnęła, byłoby po mnie. O czułościach jednak nie było mowy. Mama odwróciła się na pięcie i zaczęła wydawać dyspozycje w kwestii zakupów. Kiedy skończyła, sądziłam, że wyjdzie. — Kiko, podaj mi proszę, szklankę herbaty. W pierwszej chwili ani moja pokojówka, ani ja nie zareagowałyśmy. — Si, senora. — Fredericko, usiądź. Poczułam się znowu jak dziecko. Zaczęłam kręcić szklanką po stole. — Fredericko, przestań się bawić szklanką! — Przepraszam. — Przepraszam? I tylko tyle? Pytanie wyraźnie kryło podstęp. — Przepraszam, proszę mamy? Spojrzała zdumiona. — Przepraszam, bo przyjechałaś do mnie z tak daleka, a ja nie mam tartinek z ogórkiem? — Fredericko, dlaczego nie powiedziałaś mi o tym obrazie? — A, o to chodzi. — Miałam nadzieję, że ostatnie nieszczęścia ujawnione w gazecie pozwolą jej zapomnieć o tamtym wernisażu. — Wiedz, że bardzo mi przykro z tego powodu. — W życiu nie przeżyłam większego wstydu. 162
— Wiem i dlatego bardzo mi przykro. — Jak mogłaś się tak zniżyć? Chyba mama nie chciała wysłuchiwać, jak seksowny jest Sawyer Jackson, jak mnie złapał deszcz ani jak jedno doprowadziło do drugiego, a zakończyło się hańbą na oczach całego miasta. Wybrałam bardziej konserwatywną odpowiedź. — Bo nie pomyślałam. Patrzyła na mnie przez ułamek sekundy, po czym zmieniła pozycję na niewygodną. A moja mama zawsze unika niewygód. — Życie jest straszne, bo puszcza nam podkręcane piłki. Nie wyobrażałam sobie, że mama może sięgnąć do sportowych porównań, podobnie nie wyobrażałam sobie, żeby ktoś posłał mojej niezłomnej mamie podkręconą piłkę. Mimo wszystko nie chciałam podejmować tego wątku. — Mówiłam już, jak mi przykro z powodu obrazu? Sfrustrowana westchnęła, odstawiła na bok nasze szklanki i położyła łokcie na stole. Łokcie na stole! — Posłuchaj — powiedziała. — Życie nie zawsze jest łatwe. Weźmy choćby moje. Twoja babka znienawidziła mnie od pierwszego wejrzenia. — Ugryzłam się w język, żeby nie wybuchnąć: „Wiedziałaś o tym?" — Kiedy twój ojciec zaprosił mnie do swojego domu, Felicia Hildebrand postanowiła mnie wdeptać w ziemię. Zwalczała mnie na każdym kroku, ale się nie poddałam. Marzyło mi się, rzecz jasna, życie obiecywane przez twojego tatę i bez wątpienia popełniałam błędy na każdym kroku. Ale kocham Thurmonda Hildebranda, dlatego ostro walczyłam o miejsce dla siebie w jego świecie. Nie szło mi łatwo, ale się nie poddałam. — Spojrzała mi prosto w oczy. — Szkopuł w tym, że ty o nic nie musiałaś w życiu walczyć. Nie byłam w nastroju, żeby wysłuchiwać morałów na temat „Fredę Ware, rozpieszczonej księżniczki". Jednakże niespodziankom ze strony mamy nie było tego dnia końca. Ujęła oburącz moją twarz. 330 — Nadal jesteś dziewczyną która ma świat u stóp. Tylko trafiłaś na wybój w drodze. — Pomyśleć, że Sawyer powiedział mi praktycznie to samo. — Teraz ludzie usiłują ci podstawiać nogi, dlatego nie czas siedzieć z założonymi rękami i udawać, że wszystko się jakoś ułoży. Walcz o to, czego chcesz. Nieważne, że Gordon ukradł ci pieniądze i wprowadził latawicę do twojego domu. Pochodzisz z rodu Hildebrandów, a także Pruittów. Mamy twardy charakter i potrafimy upomnieć się o swoje. Wyjdź z ukrycia, Fredericko. Wróć do świata, pokaż Gordonowi i reszcie Willow Creek, co jesteś warta. — Wstała od stołu. — Ale proszę cię, najpierw zakręć sobie włosy, umaluj usta i pozbądź się tych pożałowania godnych ubrań. Moja mama opuściła port tak samo, jak doń wpłynęła. Usiadłam przy stole i poczułam, że znużenie ustępuje. Coś we mnie drgnęło. Nasunęły mi się dwie myśli: 1. Mogę liczyć na mamę, która nie pogrąży mnie swoją krytyką. 2. Ma rację w sprawie mojego wyglądu i siły przewyższającej twardość Gordona Ware'a. Nie dopuszczę, żeby taki ktoś i ta jego myszowata kobieta namieszali mi w życiu. Ponadto, kiedy wywietrzały mi z głowy resztki snu, zrozumiałam, że Howard ma rację. Coś wisiało w powietrzu. Gordon po powrocie do Willow Creek żył jak lord, a takie życie wymaga środków. Wstałam z łóżka, podeszłam do okna. Ani przez chwilę nie sądziłam, że Gordon po wyjeździe do Meksyku w ciągu ostatnich dwóch miesięcy trafił na żyłę złota. Raczej wątpiłam w to, że zgubił moje pieniądze, jak utrzymywał. Prędzej przetracił. Używał jak swoich. Musiałam jednak przetrwać okres tropienia winowajcy przez Howarda. 163
Nagle poraziła mnie piorunująca myśl. Czy Howard nie ustanie w wysiłkach, skoro nie zanosiło się na to, żeby Nikki miała się dostać do klubu? Przeszedł mnie dreszcz emocji, ale szybko się otrząsnęłam. Znajdę sposób, żeby ją wprowadzić. Zawarliśmy taką umowę. Poza tym musiałam coś zrobić dla poprawy własnej sytuacji. Trzeba zamotać trochę na własną rękę, namieszać Gordonowi w głowie, i modlić się, żeby ze zdenerwowania popełnił błąd. Kiedy zaczęłam dzięki rodzonej matce (kto by pomyślał?) stąpać twardo po ziemi, poczułam, że wraca mi dawna pewność siebie. — Kika! — zawołałam. Wyrosła, ma się rozumieć, jak spod ziemi. — Przygotuj mi kąpiel. Muszę załatwić kilka spraw, pojechać w kilka miejsc, zdenerwować kilka osób. Pokiwała z aprobatą głową. — Co panienka włoży? Uśmiechnęłam się szelmowsko. — O strój się nie martw. Pożyczę coś od Nikki. Bo w tej sytuacji naprawdę nie miałam nic do stracenia. Z podnieceniem towarzyszącym mi zwykle w dniu otwarcia Kiermaszu Świątecznego w Klubie Kobiet, ruszyłam do Country Clubu Willow Creek. Był kwiecień. Do końca maja, kiedy to oficjalnie rozpoczynano letni sezon, basen w klubie otwierano tylko w weekendy. W sobotę o czwartej po południu kobiety z dziećmi opuszczały basen, żeby przygotować się na wieczór. Mężczyźni po grze w golfa, a przed wypadem do Men's Grill na kilka partyjek kart, wstępowali na basen, żeby się odświeżyć. Sama też chętnie wskoczyłabym do wody. Nasz country club znajdował się na północ od rynku, wzniesiony sto lat temu. Trudniej było się do niego dostać niż do Klubu Kobiet, głównie dlatego, że wpisowe prze 332 kraczało równowartość średnich dochodów rocznych przeciętnego człowieka. Minęłam bramę z wapienia i kutego żelaza. Pośrodku stał główny budynek, a pod nim kępa wierzb i dębów. Na zachód znajdowały się korty tenisowe i pole golfowe, na wschód basen. Objechałam kolisty podjazd, po czym zaparkowałam na zarezerwowanym miejscu przy łukowatym wejściu na basen. Zamknęłam pilotem samochód, weszłam przez główną bramę prowadzącą do pawilonu na świeżym powietrzu, w którym znajdowały się szatnie i bar. Siedzący w recepcji opalony nastoletni ratownik omal nie spadł z krzesła na mój widok. Miałam na sobie najlepsze, najbardziej obcisłe legginsy Nikki, kostium kąpielowy z dużym dekoltem, do tego szpilki i włosy natapirowane jak kłąb waty cukrowej. Już ja pokażę Gordonowi bezmiernie nudną blondynkę w beżach. Złożyłam zamaszysty podpis (modląc się w duchu, żeby ratownik nie sprawdził, czy nadal jestem członkiem, bo nie miałam pojęcia, jak teraz wygląda mój status), a następnie przemaszerowałam pomostem do wybranego leżaka. Rozłożonego najbliżej golfistów. Basen był pusty, iskrzył błękitem, kusząc w ten gorący dzień. Nie weszłam jednak do wody. W grupie mężczyzn dostrzegłam roześmianego Gordona, którego koledzy witali jak starego przyjaciela. Starszy ode mnie, rzeczywiście pierwszy stał się członkiem miejscowej socjety. Jak wiemy do zajęcia poczesnego miejsca w śmietance towarzyskiej miasta brakowało mu tylko jednego — własnych pieniędzy. Teraz jakoby ich się dorobił, co zaskarbiło mu znacznie większą popularność niż kiedykolwiek. Panowie żartowali i popijali piwo z papierowych kubków. Nad basenem wszyscy pili z papierowych kubków — dzieci zimne napoje, mężczyźni piwo, kobiety białe wino z lodem w kubkach z plastikowymi wieczkami i słomkami, żeby wyglądało jak napój chłodzący. Mężczyźni prędko mnie zauważyli. 164
— Ja cię kręcę — zawołał Leo Fraser i gwizdnął z podziwem. — Żebyś wiedział — podchwycił Rob Bateman. Zawtórował im cały chór prymitywnego podziwu, całkiem niedopuszczalny, ale na takim mi właśnie zależało. — Cześć, chłopcy — przywitałam ich, machając upierścienioną ręką, aż brzęczące bransoletki osunęły mi się po ręce. Gordonowi szczęka opadła, omal nie dostał zawału, kiedy zdjęłam legginsy i odsłoniłam kostium kąpielowy. Kochana Nikki właśnie kupiła go sobie na lato i oddała mi spod serca dla dobra sprawy. Było to klasyczne skąpe bikini w kropki. Niezależnie od noszonych na co dzień jedwabi i bliźniaków, mimo oszczerstw koleżanek z Komisji Nowych Projektów, gdybym wystartowała w konkursie na Miss Teksasu, bez trudu wygrałabym konkurencję w kostiumach kąpielowych. Usiadłam na leżaku, przeciągnęłam się. Naśladowanie kobiety niższego stanu przysporzyło mi znacznie więcej frajdy, niż bym przypuszczała, chociaż wprawiało chyba bardziej w osłupienie Gordona niż męskie zaczepki. — Na miłość boską, Fred, zasłoń się. Spojrzałam na niego, neonoworóżowymi paznokciami zsunęłam nabijane kryształkami okulary słoneczne na czubek nosa i spytałam: — Ciekawe, dlaczego miałoby cię to obchodzić. Prychnął, a jego compadres ryknęli śmiechem. Położyłam się, zanosząc w duchu modły, żebym nie spaliła się zanadto, mając na uwadze swoją wrażliwość na słońce. Ale działałam jak nawiedzona, toteż byłam gotowa zapłacić cenę oparzenia słonecznego. Panowie nagabywali mnie, a ja udawałam, że tak zapamiętale się opalam. Odpowiadałam z wystudiowaną nonszalancją, której mężczyźni nie potrafią się oprzeć. Gordon z każdą chwilą złościł się coraz bardziej. 334 Na szczęście dość szybko mu się znudziło, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna, bo czułam, że słońce zaczyna mi przypiekać jedwabistą skórę. Podszedł do mnie z napięciem, które tylko ja wyczułam, nachylił się. — Zawsze byłaś rozpieszczoną pannicą, ale na szczęście przestałem być mężem fantastycznej Fredę Ware. Teraz to ja mam pieniądze, nie ty. Ja jestem ważny. Dlatego, po pierwsze, ubieraj się, a po drugie, poddaj się i wynoś się stąd. Taki dowcipny? Kto by pomyślał. Zaserwowałam mu blef. — Na pewno ty je masz? Chyba zapomniałam wspomnieć, że Howard Grout znalazł w naszych księgach rachunkowych nad wyraz interesujące informacje. Nie znalazł, ale Gordon nie musiał tego wiedzieć. Jeżeli przedtem zapluwał się na mój skąpy strój, to teraz, na taką wiadomość, omal nie wybuchnął. Wziął się jednak w garść. — Nic tam nie ma ciekawego. — Au contraire. Mnóstwo. Zwłaszcza informacja, że ukradłszy mi pieniądze, wcale ich nie zgubiłeś. Roześmiał się, aż koledzy się obejrzeli, bo parsknął tak zgryźliwie. Uśmiechnął się z przymusem, chociaż ten uśmiech nie był przeznaczony dla mnie. Popatrzył mi w oczy i rzekł: — Udowodnij. Zagruchałam, wstałam, zakryłam się, posłałam całusy panom. Na odchodnym jeszcze szepnęłam Gordonowi na ucho: — Właśnie zamierzam. Po raz drugi mogłam zagrać Gordonowi na nerwach z okazji kolejnej wiadomości i decyzji. Panna Myszka wstąpiła do klubu ogrodniczego, zatem uznałam, że to najlepsza pora, żeby zjawić się tam na walnym zebraniu. Nie byłam zbyt aktywną członkinią, ale, jak mówi przysłowie, skoro się powiedziało A, trzeba powiedzieć B. 165
Kobiety bez koneksji niejednokrotnie wykorzystują takie organizacje jak kluby ogrodnicze lub cechy rzemiosł, żeby wyrobić sobie znajomości w nadziei, że któregoś dnia ktoś zaprosi je do Klubu Kobiet. Zmroziła mnie perspektywa, że Myszka mogłaby kiedyś zająć moje miejsce w socjecie Willow Creek. Nie miałam zamiaru do tego dopuścić. Ubrałam się, tym razem w bardziej dystyngowaną bawełnę i wybrałam na comiesięczne spotkanie Klubu Ogrodniczego. Kiedy weszłam, wszystkie kobiety zamilkły. Już przywykłam, że na mój widok zapada cisza, jak makiem zasiał, ale kiedy kobiety rozstąpiły się niczym Morze Czerwone, znalazłam się twarzą w twarz z nową żoną mojego byłego męża. Przewodnicząca Klubu Ogrodniczego wystąpiła naprzód, jąkając się. — Fredę, jak miło cię widzieć. Sądzę, że znasz pannę Lambert. — Raczej panią Ware — wtrąciła jakaś kobieta głosem Grety Garbo, której zapewne naoglądała się na kanale klasyki fdmowej TCM. Odwróciłam się wyniośle i zajęłam miejsce. Panie wyczuły, że coś się szykuje i szybko weszły za mną. Nawet jeżeli trafiłam na aut, zapewniałam lepszą rozrywkę niż jakikolwiek program w telewizji. Przewodnicząca przywołała uczestniczki do porządku, przeczytała harmonogram spotkania i zakończyła propozycją: — Dzisiaj skupimy się na planowaniu dorocznej akcji charytatywnej. Mamy jakieś pomysły? Pomysły nie odbiegały od normy — kiermasze kwiatów i zamknięte aukcje. Nic szczególnie interesującego. Tak się zamyśliłam na temat nowej żony Gordona, która zamieszkawszy w moim domu, mogłaby następnie wedrzeć się do mojego świata, że w pierwszej chwili nie usłyszałam jej propozycji. — Masz na myśli dary z biżuterii? — spytała przewodnicząca. 166 Natychmiast się ocknęłam. Janet wstała, pomachała zebranym i wyjaśniła: — Tak. Gdybyśmy wszystkie ofiarowały po jednej sztuce biżuterii, można by ją potem sprzedać i uzbiera się spory fundusz. Łatwe i proste. Bułka z masłem — zakończyła i roześmiała się pełna nadziei. Wszystkie oczy zwróciły się na nią. — Uważam, że to kapitalny pomysł — pochwaliła ją przewodnicząca. — Fredę, co ty na to? Zdobyłam się na uśmiech. — Pomysł jest fantastyczny. Ale na twoim miejscu uważałabym na dar od naszej nowej koleżanki. Ostatnio się dowiedziałam, że biżuteria Ware'a to bezwartościowe błyskotki. Uwaga była nieco uszczypliwa, a zarazem bardzo infantylna, ale przyznam, że wypowiedziałam ją bez skrupułów. Starałam się ukryć satysfakcję, kiedy Myszka zaczerwieniła się jak burak, bo wokół zabrzmiał chór drwiących achów, ale nie mogłam się opanować, tak mnie uwierało wspomnienie sprzed kilku dni, gdy szarogęsiła się w moim holu, jakby była właścicielką domu. Podejrzewałam, że w ciągu godziny Gordon usłyszy o tym spotkaniu, czyli zakończyłam swoją misję. Wróciłam do domku gościnnego za Pałacem Groutów, gdzie Kika parzyła herbatę w małej kuchni. Usiadłam do stołu i z wdzięcznością przyjęłam szklankę. Usatysfakcjonowana dotychczasowymi posunięciami, uznałam, że muszę jednak odpocząć, zanim naprawdę zdenerwuję swojego byłego. Dwadzieścia minut po powrocie do domku gościnnego usłyszałam od progu stukot niewątpliwie eleganckich pantofli. — Fredę! — Tu jestem, Nikki. Wpadła do środka, stanęła w drzwiach. — Nie zgadniesz, kto przyszedł. 337
Miała przedziwną minę, ni to wstrząśniętą, ni to oburzoną, ni to zaciętą. — Kto? — spytałam. Zza jej pleców wyszła kobieta. — Witaj, Fredę. Zesztywniałam. — Pilar? Osoba, której zupełnie nie spodziewałam się u siebie na herbacie.
Rozdział 28 — Po co przyszłaś? Zwrot daleki od owej okrężnej formy zwracania się do ludzi, w poczuciu świętości, w której mnie wychowano. Nawet gdybym znów miała dwanaście lat i uczyła się w gimnazjum, nikt nie mógł chyba oczekiwać, że będę miła dla Pilar Bass. Gordon wprawdzie ukradł mi pieniądze, wyrzucił mnie z własnego domu i wprowadził na moje miejsce zdzirę, ale to Pilar wykreowała mnie na temat plotek numer jeden. Kika stanęła za moim krzesłem. Wiedziałam, że wystarczy jedno moje słowo, a rzuci się z torebką na tę przyzwoicie ubraną kobietę. — Fredę — powiedziała Nikki. — Masz absolutnie prawo ją wyrzucić. Sama zresztą próbowałam. — Mówiąc to, spo-chmurniała, jakby jej się przypomniało, że Pilar zdradziła nie tylko mnie. — Ale co było, to było, a ma ci coś ważnego do zakomunikowania. Nikki zawsze łatwo wybaczała, u mnie natomiast wybaczanie nie należało do największych zalet, chyba dlatego że nie rozdawano nagród za wyrozumiałość. — Coś podobnego! — zawołałam z dobrze wyćwiczonym wdziękiem. — Chcesz pogadać o tym, jak wykradłaś Sawyero-wi obraz z pracowni? 167
I nagle przypomniałam sobie, że mój artysta w ogóle się do mnie nie odezwał. Inna sprawa, że nie miałam teraz głowy do sztuki, artystów i tym podobnych spraw, odkąd zrozumiałam, dlaczego kobiecie może zależeć na brazylijskiej depilacji woskiem. Pilar nawet nie drgnęła. Stała niewzruszona, ciemne włosy ucięte równo do ramion, grzywka na czole, niebieskie oczy za szylkretowymi oprawkami niczym dwa lodowce za szkłem. Kiedy zakładała włosy za uszy, tylko po jej trzęsących się rękach poznałam, że też jest zdenerwowana. Ciekawe. — A może wolisz porozmawiać o tym, jak kazałaś powiesić mój portret w galerii na uroczysty wernisaż, żeby zobaczyło go całe miasto? — Nie po to tu przyszłam. — W takim razie po co? — W sprawie Gordona. Oczy mi się zwęziły. — Gordona? — Tak. Chciałam z tobą pogadać, jak mu się dobrać do tyłka. Stanowczo nie był to język damy, a już na pewno niepodobny do Pilar, dlatego zastrzygłam uchem. Chwilę się zawahałam, próbując dociec, w co ona teraz chce ze mną grać. — Jak to? — spytałam ostrożnie. — Przemyciłam ten obraz na wystawę, żeby dopiec Gordonowi. Już tylko mrugałam. — Co? Ściągnęła łopatki, zadarła podbródek i rozpoczęła swoją ponurą opowieść. — Pół roku temu Gordon wyznał mi miłość i oświadczył się. Tylko ty stałaś na przeszkodzie. Kika chlusnęła potokiem niepochlebnej hiszpańszczyzny. Nikki westchnęła. Zwarłam się spojrzeniem z Pilar. 340 — Ty też miałaś romans z moim mężem? Wiedziałam, że był najbardziej popularnym mężem wśród członkiń naszego klubu, ale żeby romansował również z Pilar, nie tylko z Janet Lambert? Przestąpiła z nogi na nogę. — Może — przyznała z zakłopotaniem. — No dobra, miałam. Ale przysięgam, że wyznał mi miłość. Słuchałam wstrząśnięta. — Nie rozumiem. Westchnęła głęboko i rozpoczęła opowieść jakby żywcem wziętą z pokręconego dramatu Eugene'a 0'Neiłla. — Zwrócił się do mnie, że gdybym umiała zniszczyć twoją pozycję w Willow Creek, wreszcie się oswobodzi i będzie mógł ożenić się ze mną. Uważał, że tylko ja nienawidzę cię na tyle głęboko, żeby tego dokonać. — Prychnęła. — Jakoby znudziło mu się grać drugie skrzypce, wiecznie podporządkowywać twojej władzy, uchodzić w oczach wszystkich za męża swojej żony. Zapragnął w końcu zostać królem. Spojrzałyśmy z Kiką po sobie i skrzywiłyśmy się. Pilar pokręciła głową. — Obiecywał, że uczyni ze mnie królową. Król i królowa? Widziałam, z jakim zażenowaniem wymawia te słowa. Nic dziwnego, skoro słuchało się ich z zażenowaniem. Brnęła dalej. — Nie miałam pojęcia, jak tego dokonać. Zawsze byłaś nie do ruszenia. Sfrustrowana nie przestawałam węszyć, choć wydawało się to niemożliwe. Ciągnęłam wszystkich za język, zabierałam Nikki na obiady i na zakupy, ale nikt nigdy nie powiedział na ciebie złego słowa. Długo sądziłam, że niczego przeciwko tobie nie znajdę. I wtedy Nikki powiedziała mi o artyście, a ja nie chciałam dopuścić, żebyś zgarnęła całą śmietankę za wy lansowanie kogoś nowego, dlatego pojechałam obejrzeć jego prace. — Zmarszczyła nos. — Dalszą historię znasz. 168
— Twoje ubolewania godne wtargnięcie do pracowni Sawyera, gdzie zobaczyłaś mój portret. — Tak. — Przymknęła oczy. — W pierwszej chwili osłupiałam. A potem wpadłam w tak dziki zachwyt, że straciłam głowę i wzięłam obraz. — Obejrzała się na mnie. — Dopiero kiedy Gordon wrócił żonaty z tą całą panną Lambert, zrozumiałam, że mnie wykorzystał. A ja, idiotka, dałam się nabrać. Ech, wiadomo, że nawet zakonnica, oczarowana urokiem Gordona, zrzuciłaby habit. Święte słowa! Chociaż nie przebaczyłam jej ani nie poczułam większej sympatii, to przynajmniej zrozumiałam wreszcie jej pobudki. Tyle że nadal nie wiedziałam, co powiedzieć. — Cieszę się, że to sobie wyjaśniłyśmy. Kiko, odprowadzisz moją koleżankę do drzwi? Mimo to Pilar ani drgnęła. Kika ruszyła w jej kierunku. Pilar uskoczyła. — Zaczekaj! Nie puszczę tego Gordonowi płazem. — Wiem, też mam zamiar odpłacić mu pięknym za nadobne. — W takim razie dodaj coś do swojego banku informacji Dlaczego Gordon Ware związał się i, co dziwniejsze, ożenił z dziewczyną takiego pokroju jak Janet Lambert? Kika stanęła w pół kroku. Nikki zrobiła stropioną minę. — Może nie dorównuję ci urodą... — Co racja, to racja chociaż przysięgam, że gdyby trochę zakręciła sobie włosy pociągnęła rzęsy maskarą i musnęła policzki różem nie wyglądałaby w połowie tak źle. — Ale jestem znacznie ładniejsza od Janet Lambert. Fakt, nawet bez makijażu. Otrząsnęłam się. — Do czego zmierzasz? — Pytam więc, dlaczego związał się z taką kobietą, pozbawioną całkowicie koneksji w jego świecie, na którym tak bardzo mu zależy. — Rozumiem, że ty znasz odpowiedź? 342 — Tylko się domyślam. Podejrzewam, że dziewczyna ma na niego haka, którym go do siebie przykuła. Myśli zaczęły mi się kłębić w głowie. Przypomniał mi się szok na wieść o romansie Gordona z osobą pokroju Janet Lambert. A potem, kiedy jej się wyparł, wyjechali razem z kraju i wzięli ślub. Wszystko się nie trzymało kupy. — Chodzi ci po głowie szantaż? — Jej musiał chodzić. Obejrzałyśmy się. W drzwiach stał Howard. Wszedł do kuchni. — Chyba Pilar wpadła na dobry trop. Właśnie się dowiedziałem, jak Gordon poznał Janet. Zatrudnił ją do prowadzenia księgowości. — Widzisz! — zawołała Pilar. — Wiedziałam, że coś jest na rzeczy. Musimy teraz się dowiedzieć co. — Musimy? My? — spytałam. — Chciałabym ci pomóc. Zjeżyłam się. — Już ja wiem, na czym polega twoja pomoc. Dziękuję, ale nie. Mam dosyć. Wstałam z krzesła i wyszłabym z kuchni, gdyby Pilar nie zastąpiła mi drogi. Uniosłam brew. — Zachowałam się niegodnie, przemycając twój portret na wystawę. Nie powinnam ci robić takiego świństwa skoro... spotykałam się z twoim mężem. Ale wierz mi, mogę ci teraz pomóc. — Już powiedziałam. Poradzimy sobie — ucięłam oschłym tonem. — Zaczekaj, Fredę — poprosił Howard. — Chcę wysłuchać, co ona ma do powiedzenia. Kika wzruszyła ramionami. — Diabła tam, posłuchajmy, co ona knuje. — Posłuchajmy — podchwyciła Nikki. Patrzyłam na Pilar, nienawidząc się w duchu za to, że naprawdę chcę jej wysłuchać. 169
— Dobrze. Co proponujesz? — Przydałby się mały rekonesans w domu tej kobiety w Twin Rivers. Znów zamrugałam oczami ze zdziwienia na wspomnienie rudery, którą odwiedziłam, kiedy Gordon mnie rzucił. — Chcesz się włamać do domu Janet Lambert? — niemal ryknął Howard. — Włamać? — Pilar żachnęła się. — Ale skąd! Odwiedzić. Kiedy nikogo nie będzie w domu, wejdziemy i rozejrzymy się. Przetrząśniemy akta, pudła, szafy. Ona musi mieć na niego coś kompromitującego. Jestem przekonana, że trzyma to w domu. — Mnie się widzi, że to niekiepski pomysł — oznajmiła Kika. — Mnie też — dodała Nikki, kiwając głową. Pilar spojrzała mi w oczy. — Jak inaczej proponujesz chwycić Gordona za jaja? — Nie zgadzam się — rzekł stanowczo Howard. _Nie wyrażam zgody, żeby moja żona, moja klientka ani reszta z was popełniała przestępstwo. — Zmierzył wzrokiem Nikki. — Nie ma mowy, żebyście się włamywały albo wdzierały, rozumiesz? Nikki spojrzała na mnie, potem na Pilar, chwilę się zastanowiła. — Tak, kochanie, rozumiem. — Znakomicie. — Otaksował kolejno każdą z nas spojrzeniem. — Ja się tym zajmę. Sprawdzę, czy tam coś jest. I nie ma od tego odwołania. Jeszcze raz spiorunował nas wzrokiem i wyszedł. Odczekałyśmy, aż jego cadillac oddali się z rykiem od domu. — On ma, oczywiście, rację — powiedziałam. — Jak najbardziej — zgodziła się Nikki. Pilar wzruszyła ramionami i spojrzała na nas, jakbyśmy były mięczakami. Spojrzałam na Kikę. Chwyciła w lot i spytała: — Która prowadzi? 344 I tak dwie członkinie Klubu Kobiet Willow Creek, jedna z dobrą reputacją, druga już nieco zaszarganą, wraz z gorzej urodzoną kandydatką, a także pokojówką, wszystkie ubrane na czarno, ruszyłyśmy z niezapowiedzianą wizytą do domu Myszki dwa miasteczka od naszego. Na przepastnym teksaskim niebie usianym gwiazdami pysznił się tak wielki księżyc, że może powinnyśmy odłożyć wypad na następny wieczór. Czas jednak naglił. Kiedy próbowałam zostawić Kikę w domu, wysunęła dolną wargę i oświadczyła: — Jadę, i tyli. — Poza tym obiecała wziąć swoją torebkę. — Nie wiada, na co się panienka natknie — dodała. Jej śmiercionośna torebka mogła się przydać. Dlatego ją zabrałam. Kika zawiozła nas bocznymi drogami swoim fordem focusem w nadziei, że tam, na miejscu, lepiej zlejemy się z przaśnym otoczeniem. Zaparkowała jedną przecznicę od naszego celu, przed rzędem wąskich, piętrowych, białych szalowanych domów stojących po obu stronach ulicy pełnej samochodów nie bardzo różniących się od naszego forda. — Kiko, skarbie, na pewno nie robiłaś tego przedtem? Tylko się uśmiechnęła. — Mówiłam panience, że się nadam. Idąc podwórkami, natknęłyśmy się na niezbyt przyjaznego psa, który nieprędko zapomni burę Kiki, aż wreszcie trafiłyśmy na podwórko za domem Janet Lambert. W środku nie paliły się żadne światła. Był to niewielki bungalow, szalowany żółtym drewnem, z obłażącą farbą. W ogrodzie pieniły się bujne chwasty. — A jeżeli sprzedała dom? — spytałam nagle. — Nie ma mowy. Jest kuta na cztery nogi — szepnęła Pilar. — Na pewno zabezpieczyła sobie odwrót. Przypuszczalnie miała rację. Zajrzałyśmy przez okna, omijając tę stronę domu, gdzie podczas poprzedniej wizyty spotkałam sąsiadkę. 170
— Nikogo nie ma — oznajmiła Nikki. Zaszłyśmy od tyłu, starając się zachowywać, jak gdyby nigdy nic. — I co teraz? — spytała Nikki. Pilar wyjęła pilnik do paznokci. — A ja sądziłam, że takie metody sprawdzają się tylko w filmach — powiedziała Nikki. Miała rację, bo Pilar musiała użyć karty kredytowej, ale i ta metoda zawiodła. — I co teraz? — spytała Kika. — Odsuńcie się — poprosiłam. — Co chcesz zrobić? — syknęła Nikki, mącąc cichy wieczór. Rozejrzałam się po podwórku, upewniłam, że nikt nie patrzy, a potem uchyliłam starą wycieraczkę. Wyjęłam spod-niej klucz.' Uznałam, że osoba o duszy księgowej, taka jak panna Lambert, powinna być przewidywalna. Kika pokiwała głową z uznaniem. — Dziękuję — powiedziałam uprzejmie. Poprowadziłam je do środka. Stanęłyśmy w kuchni, nasłuchując, ale w domu panowała cisza. Rzeczywiście nikogo nie było. Na blacie znalazłyśmy starą pocztę adresowaną do Janet Lambert. Nawet podania o kartę kredytową opiewały już na nazwisko Janet Lambert Ware. Zacisnęłam zęby, ale przynajmniej potwierdziło się moje założenie, że panna Myszka nadal jest właścicielką domu. Podzieliłyśmy teren i rozpoczęłyśmy poszukiwania. Dom zdumiał mnie tandetnym wystrojem. Kobieta, która u siebie miała plastikowe meble, teraz mieszkała w moim domu, w mojej pościeli, zasiadała do obiadu przy moim stole, brała kąpiel z moimi bąbelkami. Tutaj w kuchni królowało spękane linoleum, w sypialniach czerwona pofałdowana wykładzina, w salonie podpalane pomarańczowe chodniki. — Tylko nie zapalajcie światła — zarządziłam. Otworzyłyśmy torebki i każda z nas wyciągnęła po latarce Znalazłyśmy je w składzikach i w szufladach z narzędziami. 346 W bungalowie znajdowała się kuchnia, salon, łazienka, dwie sypialnie. Ja wzięłam na siebie kuchnię. Przetrząsnęłam szuflady, szafki, nawet pudło na chleb. I nie bez odrazy sprawdziłam kubeł na śmieci. Skończywszy kuchnię, poszłam do łazienki. Niestety, moje wysiłki spełzły na niczym. Zajrzałam w każdy kąt, w każdy zakamarek, aż dotarłam do salonu, gdzie wszystkie cztery zdałyśmy sprawozdanie. — Nic — podsumowała Pilar. — U mnie też nic — zawtórowała jej Nikki. — I ja nie miałam szczęścia — dodałam. — Nada — skwitowała Kika. Przełknęłam rozczarowanie. — Cholera — zaklęła Pilar z westchnieniem. — Dziewczyny, nie poddawajmy się tak łatwo — powiedziała Nikki. — Ona ma rację — stwierdziłam. — Przeszukajmy dom jeszcze raz. Na pewno coś przegapiłyśmy. Rozdzieliłyśmy się na drugi obchód. Próbowałam nawet podnosić rogi wykładziny w każdym pokoju, żeby zobaczyć, czy nie schowano czegoś pod spodem. Po dziesięciu minutach wróciłyśmy ponownie do dużego pokoju. — Nic. — U mnie tak samo. — Zero. Chwila zastanowienia. — Gdzie jest Kika? Zaczęłyśmy biegać po pokojach, aż znalazłyśmy ją w głównej garderobie. — Patrzcie! — zawołała. — Na co? — spytałam. Podniosła do góry pół tuzina torebek damskich z lat pięćdziesiątych, po trzy w każdej ręce. — To są muy bonitol — Torebki? 171
— Trudno dzisiaj o takie. W obliczu wcześniejszego rozczarowania teraz, na widok tych torebek, naszła mnie bardzo prostacka ochota dokonania dzieła zniszczenia. — Cholera! — krzyknęłam, waląc pięścią w ścianę dla emfazy. I w ten sposób trafiłyśmy na kasetkę za ohydną, fałszywą dębową boazerią. — Patrzcie! — zawołała Nikki. Zajrzałam do ciemnego schowka, oszołomiona perspektywą kompromitujących dowodów. W okamgnieniu zaczęłam wertować teczki. Po chwili jęknęłam. Pilar nachyliła się nade mną. — Co znalazłaś? Nie mogłam wykrztusić słowa. Pokazałam im zawartość teczek. Wystarczył jeden rzut oka, żeby moje wspólniczki osłupiały. — Chryste Panie — szepnęła Nikki. Kika mruczała coś po hiszpańsku. Pilar spojrzała na mnie, a po chwili uśmiechnęła się. — Chyba zgarnęłyśmy całą pulę. — Uciekajmy stąd w te pędy — zaproponowała Nikki. Zanim jednak zamknęłyśmy teczki i wepchnęłyśmy okropną boazerię na miejsce, usłyszałyśmy trzask drzwi samochodu. Nikki wyjrzała przez okno, pisnęła i wróciła biegiem. — To policja! — Dios mio. Kika się przeżegnała. — Chryste, co robimy? Ściskając teczkę, Pilar zastygła jak żona Lota. Ja jedna zachowałam przytomność umysłu. Wyrwałam Pilar teczkę, wrzuciłam do swojej przepastnej torby na ramię i wyprowadziłam koleżanki z pokoju. — Wychodzimy, tak jak przyszłyśmy, tylko szybko. Ale kiedy biegłyśmy do kuchennych drzwi, zobaczyłyśmy przez okno młodego funkcjonariusza policji, który obchodził dom. 172 — Jak rany koguta! — zaskomlała Kika. — Boże drogi, wpakują nas do więzienia — jęczała Pilar. Jedna z drugą bez mrugnięcia powiek decyduje się na włamanie i wtargnięcie, ale jak tylko sytuacja przybierze zły obrót, natychmiast się sypią. — Przestańcie! — zawołałam. — Wszystko będzie dobrze. Tylko musicie mnie słuchać.
Rozdział 29 — Policja! Otwierać! Zapaliłyśmy światło w kuchni, zanim młody funkcjonariusz okrążył dom, żeby wejść bocznym wejściem. Pilar straciła całą wojowniczość, zbladła bardziej niż zwykle, trzęsła się teraz jak hawajska tancerka hula na desce rozdzielczej tandetnego, nisko zawieszonego auta w South Willow Creek. — Pilar, kochanie, otwórz drzwi. — Zaczęła się jąkać język jej się plątał. — Pilar! Wtedy zachowała się jak ociemniała Helen Keller, zacisnęła powieki, wyciągnęła ręce i tak przemierzyła pokój, żeby spełnić moją prośbę. Panie władzo — odezwała się drżącym głosem. Młody policjant zdziwił się na jej widok. — Czym możemy panu służyć? — zapytałam, przerywając jego zdumienie. Nikki i ja siedziałyśmy z dwiema (plastikowymi, ale prawdziwa dama radzi sobie w każdej sytuacji) filiżankami herbaty, z serwetkami na kolanach. Kika stała z czajnikiem przy kuchni i uśmiechała się jak aktorka z reklamy wybielacza do zębów. — Co tu się dzieje? — zapytał, stając w progu. 350 — Pijemy herbatę, panie władzo — odpowiedziałam uprzejmym tonem, który pomógł mi wygrać niejedną nagrodę debiutantki. — Herbatę? — Owszem. Może pan się z nami napije? Kiko, podaj, proszę, filiżankę. Wszedł, sięgnął machinalnie, żeby zdjąć czapkę, dopiero po chwili spostrzegł, co robi. — Łaskawa pani, dostaliśmy telefon, że ktoś tu się włamał. Zorientowałam się, że jeśli chcemy wyjść cało z opresji, nie wystarczą dobre maniery. — Ależ panie władzo, czy my wyglądamy, jak byśmy coś wyłamały? — spytałam, obdarowując go swoim słynnym uśmiechem. Oślepiłam go ilością watów. Tak promiennie nie uśmiechałam się od czasu wizyty u jubilera, kiedy stwierdziłam, że moje kosztowności to bezwartościowe świecidełka. Błysnęłam mu w oczy fałszywym różowym brylantem. Może i miałam na sobie jedyny czarny strój, jaki posiadałam (zarezerwowany na pogrzeby), ale za fasadą sztucznej biżuterii pozostałam niewątpliwie damą. — Zapraszamy — nalegałam. — Wiem, jak ciężko pracują stróże prawa. Podkręciłam swoją wymowę, żeby brzmiała jeszcze bardziej wielkopańsko. Kika jęknęła i mruknęła, że znów udaję Scarlett. — Kiko, podaj temu przystojnemu kawalerowi herbatę. Policjant wyglądał, jakby kompletnie stracił rozeznanie. Po chwili wszedł jego partner z pistoletem w wyciągniętej ręce. — Co tu, do diabła... — Ojej — zaszczebiotałam. Kika postawiła oczy w słup. Pilar nie ruszyła się zza drzwi, jakby z Helen Keller zmieniła się w Boo Radleya z Zabić drozda. — Co tu się dzieje? — zapytał starszy funkcjonariusz. 173
— Nie wiem — przyznał młodszy. — Zapukałem, otworzyły mi te kobiety i zaprosiły na herbatę. — Uśmiechnął się przepraszająco. — Sąsiadka musiała się pomylić. — Och, nasza sąsiadka jest bardzo wścibska — wtrąciłam ze zniecierpliwieniem. — Wiecznie o coś wypytuje. Na pewno regularnie wydzwania do was ze skargami. — Istotnie — potwierdził ten bystrzejszy. Drugiego, mniej bystrego, było trudniej przekonać. — Chciałbym zobaczyć dowody tożsamości pań. Nie takiej reakcji się spodziewałam. Kika wraz z Nikki poszły w ślady Pilar i zrobiły ogłupiałe miny. Grając na zwłokę, zaczęłam przetrząsać torbę, a w myślach szukałam nerwowo planu. — Nikki, Pilar, pokażcie panu swoje prawa jazdy. — Obejrzałam się na funkcjonariusza. — Kika to moja pokojówka. Moje koleżanki wyjęły prawa jazdy. Obejrzał, następnie wyciągnął rękę w moją stronę. — A pani? Nie będę tu sterczał cały wieczór. Kolejny mężczyzna, któremu przydałaby się lekcja dobrych manier. Przełknęłam jednak zniewagę, bo uznałam, że nie mam wyjścia. Wręczyłam mu prawo jazdy, nie przestając nerwowo myśleć, chociaż podpowiedź nie nadchodziła. Mniej odważna kobieta już by się spociła. — Fredericką H. Ware z Willow Creek. — Uśmiechnął się jak zawołany Sherlock Holmes, który właśnie wpadł na trop pierwszego seryjnego mordercy. — Ten dom jest zarejestrowany na panią Janet Lambert. — Zgadza się! Myśl, myśl, myśl. Zmrużył oczy. — W takim razie, co pani tu robi? I wtedy odpowiedź nadeszła sama. — Przyjechałam, żeby odebrać pocztę, przewietrzyć i sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Z pewnością słyszał pan, że Janet nazywa się teraz Janet Lambert Ware. — Wskazałam 352 swoje prawo jazdy. — Jak pan już widział, nazywam się Fredericką Ware. Patrzył surowo, próbując zgłębić sens mojego wyjaśnienia. — Janet to moja szwagierka. Nikki pisnęła. — Szwagierka? — powtórzył funkcjonariusz. Wstałam, obeszłam ladę, zebrałam pocztę. — Widzi pan? — spytałam, pokazując mu plik listów. Przejrzał kilka. — Janet Lambert Ware. Wtedy podniosłam klucz wyjęty spod wycieraczki. — Z Janet łączy mnie wielka zażyłość, a odkąd mieszka po ślubie w Willow Creek, jak mógł pan wyczytać ostatnio w miejscowej gazecie, staram się jej pomagać. — Rozumiem. Po jego minie poznałam, że stracił orientację, w co wierzyć. — No to sam już nie wiem. — Co robimy? — spytał młodszy. — Zabieramy je? Pilar zaczęła się trząść jeszcze bardziej. — Chyba tak... I wtedy tylnymi drzwiami wszedł Howard. Po fioletach, koszulkach polo i gejowskich mokasynach nie było śladu. — Witam, panie władzo. Otaksował nas wszystkie wzrokiem. Nie miał najszczęśliwszej miny. — A pan kim jest? — zapytał starszy. — Grout. Howard Grout — przedstawił się. Chwila przerwy, po czym młodszy upewnił się: — Howard Grout? — Ten znany adwokat? — uściślił pytanie jego partner. Jak już wspominałam, mój adwokat słynie z wygranych spraw. Powszechnie wiedziano, że nie warto z nim zadzierać. — Zgadza się. We własnej osobie. Postanowiłem po drodze zajrzeć do pań... 174
— No właśnie — zawołałam. — Mieszkamy po sąsiedzku w Willow Creek. Poznał już pan jego żonę, Nikki. — Spojrzałam na Howarda. — Właśnie tłumaczyłam panu, że jestem szwagierką Janet. Niespodzianka to mało powiedziane. Howarda jednak ulepiono z twardej gliny, bo nie mrugnął nawet okiem Nie potwierdził jednak mojej wersji. Może i jest rekinem, ale widocznie niezałganym. — Panowie — odezwał się Howard. — Jeżeli jest jakiś problem, chętnie pojadę z panami na komisariat i wyjaśnimy, co tu zaszło. Na przykład, czy panowie mają nakaz przeszukania tej posesji? — Panie nas zaprosiły, panie Grout — wypalił młodszy funkcjonariusz — na herbatę! Drugi, podejrzliwy, patrzył po nas, by następnie przerzucić wzrok na Howarda. Widziałam, jak myśli kłębią mu się pod czaszką jak waży możliwości, zastanawia się, czy warto zadzierać z pitbullem palestry oraz trzema damami z socjety i pokojówką. — Chyba popełniliśmy tu dziś błąd. Wychodzimy. Na odchodnym nam jeszcze zasalutowali. — Zaraz ci wszystko wyjaśnię — powiedziała Nikki, kiedy zamknęły się drzwi. Howard jednak nie miał nastroju do wysłuchiwania wyjaśnień. Kiedy patrol odjechał radiowozem, poprowadził nas bez słowa podwórkami do forda. Jego cadillac stał zaparkowany w ciemnej uliczce, pyszniąc się jak paw o jedno miejsce dalej od naszego. — Jak nas znalazłeś? — spytałam. — Nie bez kozery dorobiłem się swojej renomy. Kiedy po przyjściu do domu nikogo nie zastałem, przyjechałem tutaj i odszukałem samochód. — Zmiażdżył spojrzeniem żonę. — Twierdziłaś, że rozumiesz. — Zgadza się, skarbulku. Ale zrozumieć a usłuchać to inna para kaloszy. 354 Howard jęknął, Kika się roześmiała, a Pilar marzyła o tym, żeby już się stamtąd wynieść. Ja byłam zadowolona, bo miałam teczki w torebce. Dwa dni później zjawiłam się w siedzibie Klubu Kobiet Willow Creek. Konary dębów wyciągały swoje omszałe ramiona, tworząc baldachim nad parkingiem zastawionym cadil-lacami, mercedesami, volvami, suburbanami i kilkoma poślednimi pojazdami nieznanych mi marek. Była dziesiąta dwadzieścia pięć, a zebranie Komisji Nowych Projektów zwołano na pół do dziesiątej. Słońce zaczęło już przypiekać. Ubrałam się starannie, trochę inaczej niż na co dzień do klubu. Nie myślcie jednak, że wystroiłam się w jakieś piórka. Miałam na sobie skrojoną na miarę lnianą marynarkę ze stójką, białe spodnie (obcisłe, nieco rozszerzane u dołu), lnianą torbę i czarne lakierki ze srebrnymi klamerkami a la Ben Franklin. Może wyglądałam dziwnie, ale uosabiałam wyrafinowaną elegancję. Po moim wejściu szmer rozmów ucichł. Chyba nie na widok mojego stroju. Największą niespodziankę sprawiłam koleżankom przyjściem z Pilar, Nikki i Kiką. Zdumiały się, bo: 1) mimo przeżytej żenady miałam śmiałość pokazywać się ludziom, 2) towarzyszyła mi Pilar i 3) zjawiła się niezrzeszona Nikki. Obecność Kiki ich nie stropiła, bo zapewne uznały, że została oddelegowana do kuchni. Lubię wielkie wejścia, ale czułam zakłopotanie na myśl o tym, co zamierzam zrobić. Również zastygłam jak wspomniany już Boo Radley, ale Nikki podeszła do mnie i powiedziała jedno: — Popieram cię w stu procentach. — Ja też — dodała Kika. Patos ich deklaracji podkreśliło jeszcze podejście Pilar. Widać było, że jest zdenerwowana, pełna skruchy, czuje się niezręcznie. 175
— Też cię popieram, jeśli wybaczysz mi mój postępek_ oznajmiła. Patos sięgnął zenitu, i choć nie był to czas na babskie sentymenty, muszę przyznać, że zrobiło mi się niesamowicie miło. Podziękowałam im uśmiechem, skinęłam głową i zarządziłam: — Dziewczęta, już czas. W asyście Nikki, Pilar i Kiki wkroczyłam na salę konferencyjną. — Co się dzieje? — zapytała Gwen. — Mamy krótką prezentację — wyjaśniła Pilar. — Prezentację? — spytała zdziwiona Annalise. — Nie mamy czasu. — Znajdzie się — zaoponowałam. Zmrużyła oczy. — Jesteś ostatnią osobą, której chcemy teraz słuchać. — Pilar? — zwróciłam się do koleżanki. Nasza przewodnicząca wyszła na środek, rozwinęła ekran. Nikki włączyła prezentację slajdów w programie PowerPoint, którą przygotował Howard, kiedy pokazałyśmy mu nasze znalezisko z domu Myszki. Kika przygasiła światła. Rozległy się szepty i pomruki. — Koleżanki, przedstawiam wam swojego byłego męża i jego poczynania. Kiedy na ekranie ukazał się pierwszy slajd, szepty przeszły w jeden wielki jęk. — Coś podobnego, przecież to Annalise! — Z Gordonem Ware'em! — Nago! Prezentacja z prędkością pożaru rozpaliła komisję. Annalise zapadła się w krześle. Puściłam kolejne zdjęcie na ekran. — Oto Gwen Hansen. — Z Gordonem Ware'em! — powtórzył chór, co zabrzmiało jak wyświechtany refren kiepskiej piosenki. 356 W pokoju zawrzało, kiedy ukazało się zdjęcie puszczalskiej Gwen, zaraz jednak zapadła śmiertelna cisza, bo panie w końcu zrozumiały, dokąd to wszystko zmierza. Dzięki Janet Lambert i jej archiwum dysponowałam zdjęciami wszystkich kobiet przyłapanych w jednoznacznie kompromitujących sytuacjach z moim mężem. Gordon Ware przespał się ze wszystkimi członkiniami Komisji Nowych Projektów. Prawie każdy ma jakąś tajemnicę, którą pragnie zataić przed innymi. Jedni chronią ją bardziej starannie, inni mniej. Wystarczy popatrzeć na mnie, moje zaginione pieniądze albo matkę z niezbyt chlubnym rodowodem. Okazało się, że każda członkini komisji miała coś na sumieniu, a dokładniej kompromitujące sceny z moim mężem. Gordon dobrze wiedział, że moje koleżanki wolałyby umrzeć, niż ujawnić, że jego popularność wśród nich nie ograniczała się do przesłodzonych komplementów. Z zapisków Janet wynikało, że wkrótce po objęciu pieczy nad księgowością mojego męża wdała się z nim w romans. Niebawem zaczęła podejrzewać, że Gordon spotyka się również z innymi kobietami. Zaczęła go śledzić, zrobiła rzeczone zdjęcia i sporządziła notatki. Skoro chciał uprawiać z nią seks, a jednocześnie ją zdradzać, postanowiła zadbać o dokumentację. Tyle do mnie dotarło w formie jakże licznych (i coraz bardziej kąśliwych) zapisków panny Myszki. Ale jak zauważył Howard, kiedy po powrocie do jego pałacu pokazałyśmy mu archiwum, chociaż seks z cudzym współmałżonkiem może zniszczyć człowiekowi w Willow Creek reputację, jeszcze nie jest przestępstwem. W każdym razie w dzisiejszych czasach. Nie wiedzieliśmy zatem, dlaczego Gordon uległ szantażowi Janet Lambert. Widocznie istniało coś więcej, jakiś brakujący element tej układanki. Wiedziałam, że siedzące przede mną kobiety podsuną brakującą informację. — Wszystkie wiemy, na jakim ostatnio znalazłam się zakręcie. — Panie zaczęły pochrząkiwać. — Wystarczy jeden rzut oka na te zdjęcia i można zaryzykować twierdzenie, że nie 176
mnie jedną zdradził Gordon Ware wraz z Janet Lambert Ruszmy wspólnie głowami i dotrzyjmy do sedna knowań tej pary gołąbków. J Plan był doskonały. Tyle że nie wszystko poszło po mojej myśli. F sieT k^fłfFrede Ware! ~ ZaW°łała AmallSe' Z1^c — Właśnie, jak śmiesz coś takiego robić? — Przecież... Zwróciły się przeciwko mnie. Mnie, Frede Ware! Pilar też nie posiadała się ze zdziwienia podmm Nikk' ZaCh°Wała Sp°kÓJ- ZaPaliła światł0> wstąpiła na — Nie wierzę własnym uszom - zawołała, biorąc się pod boki. - Sądziłam, że jesteście damami. Sądziłam, że wspieracie się nawzajem. I co? Potraficie się tylko puszyć, mleć językami i obwiniać Frede bez powodu. — Bez powodu? — wykrzyknęła Cynthia. — Frede Ware nie jest damą! — Jak możesz tak mówić? — spytała Nikki. — Która dama pozwoli sobie namalować i wystawić na widok publiczny taki portret? Nikki wytrzeszczyła oczy. — A która dama wdaje się w romans z cudzym mężem? W pokoju znów zawrzało. — Proszę pań! - Nikki znalazła młotek przewodniczącej . zaczęła mm walić w blat. - Proszę pań, przecież Gordon odszedł i rozwiódł się z Frede długo przed powstaniem tego portretu. Przepraszam cię, Frede - spojrzała na mnie. Czas zeby prawda wyszła na jaw. Dość już tych sekretów dla ratowania twarzy. Gordon ukradł ci pieniądze. Z sympatii do ciebie trzymałam język za zębami, ale dłużej nie wytrzymam. — Odwróciła się znów do kobiet. - I coś mi mówi że was, drogie panie, też okradł. Zapadła cisza, jak makiem zasiał. 177 — A nie mówiłam? — zwróciła się do mnie Nikki. — Annalise? Ile Gordon Ware od ciebie wyciągnął? — Oj tam. Oblała się rumieńcem. — Daj spokój, Annalise. Mów ile. — Sto tysięcy dolarów. — Tylko? — zapiszczała Neesa James. — Ode mnie wyłudził dwieście pięćdziesiąt! Sypnęły się liczby, padły niebagatelne kwoty. Gordon, ujmując kobiety wdziękiem, wyłudził od nich pieniądze, a one wstydziły się przyznać, że się dały nabrać. Niektóre chciały za wszelką cenę uniknąć skandalu, bo wiadomo, jak skandale są widziane w Klubie Kobiet. — Pytam was teraz, drogie panie — ciągnęła Nikki — co zamierzamy z tym fantem zrobić? Milczały. Odchylały się w krzesłach, ręce złożone, nogi razem. — Chcecie powiedzieć, że puścicie mu to płazem? — zapytała. Cisza nie ustępowała, chociaż koleżanki wiedziały, że niebawem do Brightlee zjadą nowe członkinie, i nie wiadomo, czego się po mnie spodziewać w świetle tak radykalnego wystąpienia owego dnia. Inna sprawa, że nie kwapiłam się pokazywać tych zdjęć nikomu innemu. W końcu jestem damą. Tyle że pozostałe członkinie komisji nie mogły mieć takiej pewności. Po chwili Annalise wstała. — Co powinnyśmy zrobić? — spytała. Nikki pokiwała głową i zwróciła się do mnie. — Frede, powiesz coś? Powiedziałam to i owo, a zanim wyjechałyśmy z Brightlee, uzbierałam pokaźną teczkę, którą przedstawiłam Howardowi. Przeczytawszy zawartość, aż gwizdnął. A potem spojrzał na mnie z uśmiechem. — Wiedziałem, że uwielbiam ten wasz Klub Kobiet.
Rozdział 30 Po sukcesie odniesionym w Komisji Nowych Projektów Nikki i ja usiadłyśmy w jadalni Groutów przy stole. Howard przejrzał strona po stronie moje wyciąg, bankowe z poprzedniego roku. Pilar zaoferowała pomoc, ale nie zgodziłam się zeby miała wgląd w moje finanse. - Musimy znaleźć wykazy z wyciągów bankowych Frede - wyjaśnił Howard - odpowiadające wpłatom członkiń Klubu Kobiet. Prześledziliśmy linijkę po linijce, czek po czeku, transakcję po transakcji. Ślęczeliśmy przy tej żmudnej pracy wiele godzin Z przykrością stwierdzam, że w obliczu firm windykacyjnych które zdołały wytropić mnie po numerze telefonu komórkowego, oraz braku postępów w poszukiwaniach korelacji w moich wyciągach bankowych, musiałam dołożyć nie lada starań żeby nie stracie panowania i pewności siebie. Rosło we mnie podejrzenie, ze moim optymizmem zachwiało coś więcej niż tylko zdrada męża i utrata pieniędzy. Idąc tropem myśli absolutnie nie w moim stylu (najlepszy dowód na moje podejrzenia), poczułam, że przechodzę przeobrażenie, do którego za nic w świecie nie chciałam się przed sobą przyznać. Może i spadły mi klapki z oczu, ale nadal miałam niezawodne różowe okulary. Ile razy powtarzałam 360 sobie, że moje życie po odzyskaniu ukradzionych pieniędzy odzyska dawny blask? Przestałam w to jednak wierzyć, a tym bardziej rozumieć, dlaczego tak uważam. Kika przez cały czas gotowała posiłki (przejąwszy kuchnię Groutów, którzy powierzyli jej przywództwo nad własnym personelem), karmiła nas, poiła kawą i siedziała z nami po nocach, nawet kiedy oczy same jej się zamykały. — Kiko, idź już spać — proponowałam. — Nie, zostanę! Właśnie zaczęłam czytać nowy wydruk, Nikki przysypiała, Howard wlewał w siebie kawę, jakby miał pancerny żołądek, kiedy zawołałam: — Znalazłam! Wszyscy spojrzeli na mnie. — BioBast! — Wreszcie coś mamy — powiedział Howard, wstając, żeby mi spojrzeć przez ramię. — Czułem, że musi tu być jakiś związek. Na zebraniu Komisji Nowych Projektów dowiedzieliśmy się, że Gordon, romansując z moimi koleżankami, przekonał je swoim urokiem do zainwestowania w „szansę, jaka się zdarza raz na życie", czyli BioBast. Wmówił im, że to tajna, elitarna inwestycja, dlatego muszą podpisać najpierw umowę o dochowaniu tajemnicy. A kiedy już wyłudził od nich pieniądze, stracił wszelkie zainteresowanie. Wprawdzie każda ugodzona do żywego członkini Klubu Kobiet Willow Creek marzy o zemście tak samo jak wszystkie inne kobiety, to żadna nie chciałaby zaszargać sobie reputacji, nawet za cenę odzyskania sporych pieniędzy. Dlatego kiedy spółka BioBast zaczęła wykazywać ogromne straty, żadna z pań nie kiwnęła nawet palcem. Pogodziły się z utratą pieniędzy i dotrzymały tajemnicy, byle zachować twarz. Rozumiałam, rzecz jasna, ich tok myślenia. — Pora przetrząsnąć ten tajemniczy BioBast — oznajmił Howard. 178
Kiedy nazajutrz wrócił późnym wieczorem, Nikki, Kika i ja siedziałyśmy w kuchni. Na jego twarzy malowało się zmęczenie, a jednocześnie zacięcie. — I co znalazłeś? — spytałam, usiłując panować nad sobą. — BioBast został założony w Meksyku, a siedzibę ma w Nuevo Laredo, tuż za granicą z Teksasem. Nic więcej nie znalazłem. Cholernie trudno wyciągnąć dokładne informacje finansowe od ludzi, którzy robią interesy za granicą. Poza tym ja w ogóle nie wierzę w istnienie BioBastu. — Nie wierzysz? — Nie wierzę. Ale muszę tego dowieść. Dlatego jadę do Meksyku powęszyć. Zadzwonił mój telefon komórkowy. Spojrzałam na wyświetlacz i zobaczyłam ten sam napis „Nieznany numer", który ostatnio już kilka razy mi się wyświetlił, a który należał do firmy windykacyjnej. Zgodnie z moim nowym zwyczajem zastosowałam nową taktykę i zignorowałam go. Po chwili zdarzyło się coś gorszego. Zadzwonił telefon Groutów. Nikki odebrała. — Słucham. Przekrzywiła głowę. — Pan szuka Fredericki Ware? Spojrzała na mnie przepraszająco i wyszeptała: — Windykator Bill. Usiłowałam ukryć dreszcz strachu, ale Nikki musiała go zauważyć. — Pomyłka — rzuciła do telefonu i odłożyła słuchawkę. W pokoju zaległo (pełne zażenowania) milczenie. Kika mruczała pod nosem. Howard zaklął, po czym ruszył do wyjścia, ale go zatrzymałam. — Znasz drogę do Meksyku? — Spojrzał ze zdziwieniem. — Jadę z tobą. Wiedziałam, że to szaleństwo, ale nie chciałam myśleć 0 zdradach, skandalach ani windykatorach nieczułych na moje wdzięki. Chciałam tylko myśleć o naprawie własnego życia. 1 chociaż nie traciłam optymizmu, coraz trudniej było mi 362 siedzieć z założonymi rękami i patrzeć, jak mój mąż paraduje po mieście niczym król, którym zawsze chciał zostać. Co gorsza musiałam wysłuchiwać o tej jego królowej Myszce. Dlatego zapragnęłam wyrwać się, choć na krótko, za granicę. — Jak chcesz — odparł Howard. — Wyjeżdżam jutro z samego rana. Nazajutrz ku własnemu zdziwieniu siedziałam ze swoim adwokatem (w nijakim brązowym samochodzie, którego nigdy przedtem nie widziałam) i pędziliśmy bladym świtem 1-35. Siedząc obok Howarda, roztrząsałam w milczeniu swoją sytuację i szacowałam w myślach jej minusy. 1. Zaszargana reputacja, 2. zaginione pieniądze, 3. mój artysta, który tak łatwo spisał mnie na straty. Do plusów zaliczyłam: 1. odzyskam reputację, jak tylko sytuacja się wyjaśni, 2. odnajdę pieniądze, 3. odwiedzę swojego artystę i zmuszę go do wysłuchania moich wyjaśnień. Wszystko się ułoży, bo nie wyobrażam sobie inaczej. Moje ckliwe rozważania na temat klapek na oczach i różowych okularów musiały wynikać z burzy hormonów, niskiego poziomu cukru albo... Nie mogłam wymyślić naprawdę wiarygodnego usprawiedliwienia, odetchnęłam więc z ulgą, kiedy przekroczyliśmy 179
granicę i stanęliśmy w długiej kolejce do przeprawy przez most Międzynarodowy. Zniosę wszystko, byle oderwać się od myśli, co poszło nie tak. Dobre pół godziny wlekliśmy się koło za kołem w korku. Wreszcie strażnik machnął i przepuścił nas do Meksyku. Ruszyliśmy zatłoczonymi, wąskimi uliczkami, minęliśmy El Centro, żółto-białą fasadę kościoła Dzieciątka Jezus z jego strzelistą wieżą wznoszącą się nad głównym placem. Howard miał swoje odręczne notatki, ale ich nie używał, czyli musiał być tam już przedtem. Zapuszczaliśmy się w coraz mniej cywilizowane okolice. Za bardzo jednak radowała mnie perspektywa odwetu, żebym miała się przejmować. Trochę mi jednak mina zrzedła, kiedy za zakrętem wyjechaliśmy na żwirową drogę i Howard zahamował. — Jesteśmy na miejscu. Tuż przed jedenastą zatrzymaliśmy się przed ponurym, budynkiem z pustaków, praktycznie bez okien, w bardzo lichej dzielnicy. Słońce już dotarło na południe, piekąc ziemię i żwir dookoła. Rzeczywiście wyglądał mi na siedzibę firmy, która mogła ponieść tak wielkie straty, jakie według Gordona poniósł BioBast. Chociaż ktoś tu musiał zarabiać, bo przed budynkiem stała zaparkowana nowiutka limuzyna Lincoln Town Car. Czy firma dobrze prosperowała, czy też nie, sprawiała wrażenie działającej. Na froncie pysznił się szyld BioBast, a parking z boku był zastawiony samochodami pracowników. Howard wpatrywał się w szyld, jakby nie wierzył własnym oczom. Jedną z największych zalet zadufanych w sobie mężczyzn jest ich bezbrzeżna wiara w siebie, wadą natomiast — nieumiejętność przyznawania się przed sobą do błędów. Dlatego starałam się nie patrzeć mojemu adwokatowi w twarz, skoro BioBast miał być wytworem fantazji Gordona. — Najwyraźniej BioBast jednak istnieje — powiedziałam całkiem niepotrzebnie. 180 A Howard nadal tylko patrzył. Nie wiedziałam, dlaczego istnienie BioBastu miałoby szkodzić mojej sprawie, ale po minie mojego adwokata poznałam, że tak jest. Humor bynajmniej mi się nie poprawił, a nawet pożałowałam, że nie zostałam w domu, narażając się na spotkanie z windykatorami. Howard nie dał jednak za wygraną. Podjechał do lincolna, zgasił silnik. — Idziesz ze mną? — spytał, otwierając drzwi. Rozejrzałam się po niemal opustoszałej, wyjątkowo nędznej okolicy. Czy idę? No proszę cię. Weszliśmy do budynku przez jednoskrzydłowe metalowe drzwi z obłażącą farbą, za którymi zobaczyłam oryginalną, staroświecką recepcję z żywą recepcjonistką. Kolejny dowód istnienia BioBastu. — Hola — przywitał się Howard po hiszpańsku. — Witam — odpowiedziała kobieta po angielsku z silnym akcentem. — Chciałbym dowiedzieć się czegoś na temat BioBastu — powiedział. Recepcjonistka wyjęła kolorową broszurę z przystojnymi, przedsiębiorczymi ludźmi w maskach chirurgicznych robiącymi nie wiadomo co. Moim zdaniem w tym budynku ani tym bardziej w jego pobliżu nie mogło się odbywać nic, co wymagałoby elementarnej higieny. Ale nie mnie sądzić. — Hm — mruknął, przerzucając broszurę. — Ciekawe. Mógłbym rozmawiać z dyrektorem? — Nie wiem, bo seńor Vega jest bardzo zajęty. Był pan umówiony? Drzwi się otworzyły i stanął w nich niski, leciwy Meksykanin. — Kim pan jest? — Seńor Vega? Mężczyzna przeniósł wzrok z recepcjonistki na mnie, potem na Howarda. 365
— SŁ — Jestem Howard Grout... — A ja jestem zajęty. Zaczął zamykać drzwi. — Pracuję dla rządu meksykańskiego, zajmuję się potencjalnym oszustwem, w które zamieszany jest BioBast. Mój adwokat brzmiał tak przekonująco, że zastanowiłam się przez chwilę, czy nie pracuje dla rządu meksykańskiego. Kto wie, może z elitą polityczną Meksyku również grał w pokera? — Jakiego oszustwa? Tu nie ma żadnego oszustwa. Słowo Pedra Vegi! — zakończył z dumą. Jakby na potwierdzenie jego słów, że nie ma mowy o żadnym oszustwie, a firma naprawdę działa, zadzwonił telefon, zza stosu dokumentów wyszedł jakiś pracownik, a w drzwiach wejściowych zjawił się goniec. Padło wiele hiszpańskich słów, zostawiono jakieś teczki, podpisano faktury dostaw, po czym Howard i pan dyrektor znów patrzyli na siebie nawzajem. Mężczyzna z teczką podszedł do zegara, wyciągnął z długiej szuflady kartę, w której nawet ja poznałam codzienną kartę pracy, odbił, odłożył i wyszedł z budynku. — Jestem zajęty — oznajmił senor Vega. — Mam dużo spraw do załatwienia. I zniknął za drzwiami. — Idziemy — zakomenderował Howard. — Tak po prostu? Wziął mnie za rękę i wyprowadził na palące słońce. — I po to przejechaliśmy taki szmat drogi? — zapytałam. Nawet się nie skrzywił. — Jeszcze nie koniec. Ruszyłam do samochodu, ale przystanęłam, bo zorientowałam się, że Howard nie idzie za mną. Skręcił na parking dla pracowników. Przy broniącym wstępu łańcuchu stała budka wartownicza w opłakanym stanie. W środku zobaczyłam kilka samochodów. Na widok nadciągającego Howarda wyszedł strażnik. 366 Naprawdę można się było nabrać, że doszło do spotkania dwóch przyjaciół. Przez dłuższą chwilę rozmawiali, śmiali się, kiwali głowami, wreszcie Howard klepnął rozmówcę w plecy i podszedł do mnie. — O co tu chodzi? — spytałam. — Zrobiłem mały wywiad. Fajny ten Fernando. — Przypomniały mi się słowa piosenki Abby i omal nie zaczęłam nucić, kiedy powiedział mi, że Fernando pilnuje tego obiektu od dwudziestu lat. — Bardzo się tym szczyci. Podobno ze swoimi dwoma nocnymi zastępcami, Juandym i Domingiem, dogląda tego budynku dwadzieścia cztery godziny na dobę. Po tym wyjaśnieniu zaprowadził mnie z powrotem do samochodu. Ruszyliśmy ulicami o zróżnicowanej nawierzchni (od bitej drogi przez żużlową po asfalt). Dobrze po południu zajechaliśmy pod Palacio Municipal, przypominający nieomal fort z łukowo sklepionymi kolumnami na obu kondygnacjach piętrowego budynku. Marzył mi się lunch i szklanka mrożonej herbaty, ale kiedy zwierzyłam się Howardowi, zbył mnie, że nie mamy czasu. Wyjął dwa dolary ze spiętego pliku banknotów i na podejrzanym straganie ulicznym kupił dwie mięsne empanady. Niezupełnie o to chodziło, dlatego podziękowałam, wymawiając się dietą. Howard wzruszył ramionami i szybko pochłonął oba pierogi. — Mniam, mniam — pochwalił po zjedzeniu. — Co my tu robimy? — zapytałam. — Próbujemy się dowiedzieć, kto jest właścicielem budynku BioBastu. Przebijaliśmy się bardzo długo przez tłumy ludzi kłębiące się w budynku ratusza, zanim dotarliśmy do jakiejś liczącej się persony. Ja czekałam, a Howard rozmawiał najpierw z jednym urzędnikiem, potem z drugim. Nie rozumiałam ani słowa, chociaż nietrudno było zobaczyć, jakim podstępem trafia do personelu. Sztuczka polegała na dyskretnym przepływie pie 181
niędzy z ręki do ręki. Po godzinie takiego smarowania i kolejnej godzinie wyczekiwania na ławce w poczekalni wprowadzono nas wreszcie do małego pokoju z dwoma drewnianymi krzesłami, stołem i grubym dokumentem. Howard przypiął się do niego jak student teologii, który z namaszczeniem studiuje stary egzemplarz Biblii Króla Jakuba. — Ciekawe — powiedział wreszcie. — Bardzo ciekawe. — Co takiego? — Budynek jest zapisany na nazwisko naszego przyjaciela Pedra Vegi z Vega Industries, a nie BioBast. — Wstał. — Chodź, idziemy. Kiedy Howard otworzył drzwi, urzędnik już czekał. Dalsze sumy pieniądze zmieniły właściciela, po czym urzędnik zniknął wraz z księgą. Słońce już chyliło się ku zachodowi, gdy wyszliśmy z ratusza. Wsiedliśmy do jakiegoś grata i ruszyliśmy znowu tą samą drogą, tyle że nie do przejścia granicznego, a do BioBastu. Przyjechaliśmy pół do piątej, ale Howard, zamiast podjechać od frontu, zaparkował zgrabnie po drugiej stronie ulicy, daleko od interesującego nas budynku. — Howardzie, co ty wyprawiasz? — Miejże trochę wiary w swojego adwokata — powiedział z radosnym uśmiechem. — Jeżeli mam rację, nie zabawimy tu długo. I rzeczywiście, za pięć piąta otworzyły się drzwi do BioBastu i wyszedł przez nie recepcjonista oraz Pedro Vega. Nikt więcej nie wyszedł, a Pedro zamknął drzwi na kłódkę. Zastanowiło mnie to. Howard zachichotał. — Czułem, że coś tu nie gra. Z pewnością coś było nie tak. Dyrektor zamknął frontowe drzwi na kłódkę, a na parkingu nadal stało dużo samochodów. Pedro krótko pomachał na pożegnanie Fernandowi, po czym zniknął z recepcjonistą w czarnej limuzynie i odjechał. — Widocznie jest tylne wyjście — powiedziałam, chociaż zanadto byłam rozemocjonowana tym, że może właśnie od 368 kryliśmy coś bardzo ważnego, żeby przejmować się ewentualnym nieprzestrzeganiem praw pracowników. Howard nie odpowiedział. Wciśnięci w fotele, odczekaliśmy pięć minut, jeszcze pięć, a potem nasz strażnik o imieniu inspirowanym Abbą opuścił budkę wartowniczą, zamknął, następnie zatrzasnął wielką bramę i zamknął na kłódkę. W środku został tuzin samochodów. — A nie mówiłem? — zawołał Howard. — Coś jest nie w porządku. Kiedy Fernando zniknął, a nikt go nie zastąpił, Howard wysiadł. Rozejrzał się ukradkiem, po czym podszedł spokojnie do łańcucha, wyjął coś z kieszeni, błyskawicznie otworzył zamek i wślizgnął się do środka. Umierałam ze strachu, kiedy mój adwokat obchodził wszystkie samochody, zaglądał do środka i pstrykał zdjęcia najmniejszym aparatem, jaki widziałam w życiu. Wierciłam się na siedzeniu, sprawdzając, czy ktoś nie wychodzi na ganek albo nie zerka przez okno. Kiedy się obejrzałam, Howard już się wspinał na stos skrzynek spiętrzonych pod obskurnym budynkiem. Zajrzał przez wysokie okno i zrobił jeszcze kilka zdjęć. Serce waliło mi jak oszalałe, ale to była kaszka z mleczkiem w porównaniu z tym, co nastąpiło potem. Rozległo się ujadanie psów. — O Boże! Howard musiał pomyśleć coś podobnego (choć zapewne inaczej to wyraził), bo zeskoczył ze skrzynek i wybiegł przez bramę. Nigdy nie widziałam, żeby taki korpulentny mężczyzna tak szybko przebierał nogami, ale podejrzewam, że doborowa para dobermanów goniących człowieka może mieć wpływ na osiąganą przez niego prędkość. Najbardziej zdumiała mnie mina na twarzy sąsiada. Przysięgłabym, że dobrze się bawi. Zyskałam takie przekonanie, kiedy minął bramę, zdoławszy umknąć psom, i zatrzasnął ją za sobą ze śmiechem. Tak, właśnie ze śmiechem. Wrócił do auta zdyszany, za to z uśmiechem na twarzy. 182
— To chyba Juandy i Domingo — powiedział. Nie podzielałam jego rozbawienia. — Ciebie to bawi, a przecież mogłeś zostać ranny. I co ja bym wtedy zrobiła? — Ale nie zostałem, serdeńko, i powiem ci, że warto było wyciągnąć nogi. Tak jak przypuszczałem, BioBast nie istnieje. — Napuszył się trochę. — To tylko fasada. I mam teraz dowód. — O czym ty mówisz? — W środku znajduje się jedynie ogromny pusty magazyn i kilka starych skrzyń opatrzonych napisem „Vega Industries". A te samochody na parkingu to złom. Nawet nie mają kierownic ani foteli. Stropiona pokręciłam głową. — Nie rozumiem. Przecież widzieliśmy kręcących się tu ludzi. Gońca, archiwistę. — Urządzają taką szopkę na wypadek, gdyby ktoś taki jak ty czy ja się tu zjawił. Przy obrotach rzędu milionów dolarów można sobie pozwolić na kilku statystów. Może jestem nierozgarnięta, ale nadal nie rozumiałam. — Przecież mówiłeś mi, że BioBast stanowi część większej spółki. Jak może nie istnieć? — Każdy głupi, kto ma kilkaset dolarów, umie wypełnić formularz i odebrać telefon, może zarejestrować spółkę. Ludzie bez przerwy to robią, zwłaszcza oszuści. Zakładają lewe przedsiębiorstwa, nakłaniają innych, żeby w nie inwestowali, wysyłają lipne raporty inwestorom, po czym odprowadzają pieniądze do banków w raju podatkowym, żeby je wyprać. Cholernie trudno jest wytropić takie oszustwa, a inwestorzy rzadko odzyskują cokolwiek. A dlatego rzadko odzyskują, że nie mogą wpaść na trop. Zmrużyłam oczy, jak gdyby to mi pomogło zrozumieć. — Czyli wpadliśmy na trop moich pieniędzy? — Na kolejny jego fragment. Po pierwsze, znaleźliśmy nieistniejący BioBast. Po drugie, zyskałem nowego przyjaciela 183 w osobie Fernanda. Skoro stróżuje tu od dwudziestu lat, czego pilnował, jeżeli nieistniejący BioBast to „nowa spółka", jak dowiadujemy się z ich broszury? Podejrzewam, że pilnował Vega Industries. Po trzecie, istnieje pan Vega. — To znaczy, że pan Vega doprowadzi nas do moich pieniędzy? — Jeśli mnie przeczucie nie myli, przynajmniej naprowadzi nas na ich ślad. Teraz muszę wywiedzieć się jak najwięcej na temat Pedro Vegi i Vega Industries. — Czyli to nie koniec poszukiwań? — Nie. Przynajmniej dla mnie. Ale po powrocie możesz mi się jeszcze przysłużyć. — Jak? — Spróbuj maksymalnie wkurzyć Gordona.
Rozdział 31 Istnieje przekonanie, że pozycja pionowa decyduje bodaj najbardziej o różnicy między człowiekiem a zwierzęciem. Kiedy ostatnio widziałam Gordona Ware'a, jeszcze nie opadł na cztery łapy, ale już stracił znamiona człowieczeństwa. Na szczęście odezwały się w nim ludzkie uczucia, mianowicie zaczęły go zżerać nerwy. Kiedy Howard, kilka pań z Klubu Kobiet Willow Creek i ja szykowaliśmy po cichu akcję, żeby pogrążyć Gordona, do mnie należało wyprowadzenie go z równowagi. Czy to grzech, że tak dobrze się przy tym bawiłam? Prawdę mówiąc, nie posiadałam się z radości (chociaż może cieszyła mnie jedynie ulga, że wreszcie coś ruszyło), tak czy owak nie mogłam się zdobyć na szlachetne uczucia. Nie miałam ku tej euforii żadnych racjonalnych powodów, poza tymi, że naprawiam błędy albo pomagam wszystkim kobietom. Ostatnio byłam tak niestosownie szczęśliwa, kiedy mój artysta robił mi rzeczy, które najlepiej przemilczeć. I od razu przypomniał mi się Sawyer. Bez namysłu wsiadłam do samochodu i ruszyłam do South Willow Creek. Minęłam stałą grupę protestujących na placu budowy. Przemknęłam obok kolorowych jak pisanki domów z obłażącą farbą. Ale po dotarciu do hacjendy zastałam bramę zamkniętą na cztery spusty. 372 Wysiadłam, zajrzałam przez okienka w wielkiej drewnianej bramie. W domu panowały egipskie ciemności, a trawnik na dziedzińcu był nieskoszony. Wszystko świadczyło niezbicie o tym, że Sawyer wyjechał. Wszyscy twórcy nastręczają nie lada problem. Wiecznie mają humory, skłonności do dramatyzowania, a kiedy któryś powie, że się w tobie zakochuje, i ty odpowiesz „dziękuję za propozycję", dopieka im to do żywego. Niechby umieli się opamiętać, wziąć za bary z życiem. Patrząc na tonącą w ciemnościach, opustoszałą hacjendę na obrzeżach South Willow Creek, powiedziałabym, że Sawyer widocznie bardzo się ode mnie różnił. I wtedy zauważyłam drewniane afisze oparte o ceglaną boczną ścianę, spiętrzone niczym obrazy, częściowo pokryte wielką niebieską plandeką. Zdołałam odczytać jedno słowo „GenStar". Po tym, czego dowiedziałam się od Nikki wcale mnie nie zdziwiło, że mój bazylioner przyłożył palec do tej budowy. Skoro jednak przyłożył, musi wrócić, a wtedy zyskam szansę, żeby wyjaśnić mu swoje postępowanie. Ale tylko wyjaśnić. Zależało mi tylko na tym, żeby złagodzić swoje poczucie winy. Czułam skruchę, bo zachowałam się wobec niego tak obcesowo. Ale przedtem miałam coś ważniejszego na głowie. We wtorek rano zadzwoniłam do Beau Brackena z „Willow Creek Timesa". Postanowiłam wyegzekwować dług wdzięczności. Chętnie się odwdzięczył. W środę ukazał się artykuł opatrzony nagłówkiem: FREDE Z KOLEŻANKAMI NA KOLACJI. Traktował o moim wypadzie z Pilar i Nikki na otwarcie nowej restauracji w mieście, a obok zamieszczono nasze wspólne zdjęcie. Wycięłam je i podrzuciłam w poczcie Gordonowi na wypadek, gdyby nie wpadła mu w ręce gazeta. W czwartek „Times" zamieścił artykuł: DAMY Z KLUBU KOBIET. 184
Autor pisał, że nasza organizacja trzyma się razem w każdych okolicznościach, świadcząc „dobre uczynki" (w tym nakłaniając ludzi do wykładania pieniędzy), a obok moje zdjęcie w Klubie Kobiet. W piątek wieczór, kiedy Country Club Willow Creek najbardziej tętnił życiem, zjawiłam się tam z Pilar i Nikki. Z reguły kobiety nie chodzą na kolację do Country Clubu same. Powinny się tam pokazywać w męskim towarzystwie, najlepiej męża. Mogłyśmy wziąć Howarda, ale kiedy zajrzałyśmy do gabinetu, żeby zawiadomić go o naszej wyprawie, rozmawiał przez telefon. Z tonu jego głosu można by sądzić, że szykuje komuś podróż w bagażniku na niezamieszkane mokradła New Jersey. Postanowiłam, że pojedziemy bez niego. Chociaż nie pochwalałam jego metod egzekwowania prawa, nie miałam powodu ich podważać. Przyjechałyśmy stosownie ubrane do klubu, naszego wejścia do głównej sali jadalnej nie powstydziłyby się gwiazdy filmowe kroczące po czerwonym dywanie. Wszystkie oczy zwróciły się na nas, tym razem nie dlatego, że nadal traktowano mnie jak pariasa, lecz dlatego, że Gordon właśnie jadł tam obiad ze swoją nową żoną. W Willow Creek dochodzi do niewielu rozwodów, przynajmniej w lepszych dzielnicach, dlatego wszyscy członkowie klubu wytężyli wzrok i zamienili się w słuch. Nie zamierzałam wcale wywoływać scen, tylko pokazać się Gordonowi, bo wiedziałam, że będzie tam na kolacji. Ruszyłam z koleżankami do naszego stolika. Po drodze rozdzielałyśmy na prawo i lewo uśmiechy, machałyśmy wszystkim, rozsyłałyśmy pocałunki, żeby dać się zauważyć. Na końcu minęłyśmy stolik Gordona. Pilar i Nikki się nie zatrzymały, ale ja tak. Niemal było słychać, że wszyscy na sali, zarówno goście, jak personel, wstrzymali oddech. — Gordon, kochanie, co za niespodzianka — powiedziałam. Wtedy nad basenem zachował się bezczelnie i drwiąco. Teraz wiedziałam, że już niedługo straci pewność siebie. 185 Rozejrzał się nerwowo po sali, zdobył na wymuszony uśmiech. Janet nie nauczyła się dobrych manier i pokazała swoje prostackie korzenie, bo tylko wytrzeszczała na mnie oczy. — Pamiętasz Pilar, prawda? — spytałam, wskazując stolik, przy którym usiadły koleżanki. Spojrzał. Pomachała mu. — Chyba słyszałeś, że Pilar i ja wyjaśniłyśmy już sobie nieporozumienia. Zadrgała mu szczęka pod tym przyklejonym uśmiechem. — I pewno słyszałeś o Nikki Grout, żonie Howarda? Nikki skinęła głową. Uśmiechnęłam się promiennie na użytek publiczności, następnie ściszyłam głos i nachyliłam się nad nim. — Pamiętasz, jak mi mówiłeś, że będę musiała udowodnić, że ukradłeś mi pieniądze, a potem wcale ich nie zgubiłeś? Zacisnął ręce na serwetce na kolanach. — Chciałam ci tylko powiedzieć, że jestem w trakcie. Z każdym krokiem odkrywam coraz to nowe informacje, a każda stanowi kolejny gwóźdź do twojej trumny. — Wyprostowałam się, po czym dodałam: — Moim zdaniem fantastycznie będziesz wyglądał w więziennym pasiaku. Przysięgam, że zbladł jak ściana. Ja zaś usiadłam z koleżankami. Zamówiłyśmy szampana, wzniosłyśmy toast, zjadłyśmy sutą kolację, na którą złożyły się płonące medaliony z polędwicy wołowej w sosie pieprzowo--koniakowym, ziemniaki au gratin, różyczki brokułów i lody Wiśnie Jubileuszowe. Kiedy po dwóch godzinach wróciłyśmy do pałacu, Howard już na nas czekał. — Trzymajcie się kapeluszy, drogie panie. Trafiliśmy na żyłę złota. Nie sądziłam, że Howard aż tak zna się na ludziach. Uznałam, że chodzi mu o znalezisko, dzięki któremu Gordon gorzko pożałuje. — Co znalazłeś? — spytałam. 375
— Dowiedziałem się, skąd Gordon czerpie kasę na tak ekscentryczne życie. — Skąd? — Odbyłem ciekawą rozmowę z twoim przyjacielem bankierem, który pozwolił, żeby z twojego konta wyparowały wszystkie pieniądze, i nawet mu nie zaświtało w głowie, że mógłby po prostu cię o tym powiadomić. Nie popełnił zbrodni, ale gdyby taka wiadomość rozeszła się w co zamożniejszych kręgach Willow Creek, z którymi tak chętnie robi interesy, nie wróżyłaby mu nic dobrego. — I jak zareagował? — Kiedy pomogłem naszemu miłosiernemu bankierowi zgłębić mądrość niesienia pomocy bliźnim, puścił farbę, że Bank Willow Creek udzielił Gordonowi osobistego kredytu na życie. Serce mi się ścisnęło. — Skoro musiał pożyczać, to znaczy, że pieniądze naprawdę znikły. Howard się tylko uśmiechnął. — Kochanie, nikt ci nie da kredytu, jeżeli nie masz zabezpieczenia. — Tak? A co on zastawił? Z podniecenia Howarda można by sądzić, że jest Boże Narodzenie. — GenStar. Zamilkłam. — Plac budowy w South Willow Creek? — Owszem. — Chyba żartujesz! Ta budowa nie należy do Sawyera? — Do Sawyera? Oszalałaś? Przecież on protestował. Zamrugałam oczami. Czy to możliwe, że Sawyer jednak nie wróci i nigdy nie będę miała okazji wyjaśnić mu swojego postępowania? Albo że zakochałam się w tandetnym fanatyku ekologii? — Co ciekawsze — ciągnął Howard — kiedy przyparłem go ździebko do muru — powiedział to tonem osiłka tej miary, 186 co zapaśnik Guido — dowiedziałem się, że GenStar stanowi filię spółki JR Holdings. Po jego minie poznałam, że to dobra wiadomość, chociaż nie wiedziałam dlaczego. — A wiesz, co jeszcze należy do JR Holdings? — dodał. — Nie. — Vega Industries. Dopiero po chwili mnie oświeciło. — Ten magazyn w Meksyku, w którym zarejestrowano BioBast! — Otóż to. — Ale co to znaczy? — spytałam. Mimo że używam dla kaprysu takich słów jak „pokaźny" i wdaję się w dysputy o przeciwstawnym kciuku, nie rozumiałam teraz, co próbuje mi powiedzieć mój adwokat. Uśmiechnął się. — Gordon wstąpił na krętą ścieżkę, którą miał nadzieję ukryć, tworząc zasłony dymne i gabinet luster, i za pieniądze twoje oraz innych pań, rzekomo zainwestowane w BioBast, kupił ziemię dla GenStar. — Roześmiał się. — Kto by przypuszczał, że szanujące się damy z Klubu Kobiet posiadają grunty w South Willow Creek? W głowie mi się zakręciło. Przez cały czas miałam swój majątek pod nosem, zwłaszcza kiedy mijałam przejazd kolejowy w drodze na hacjendę Sawyera. — A na mieście powiadają — ciągnął Howard — że twój były jutro wydaje huczne przyjęcie, żeby ogłosić plany co do swojej nieruchomości, na której chce zbić jeszcze większą fortunę. Chyba musimy się tam zjawić w ramach sąsiedzkiej przysługi. Mimo ostatniego pasma „niefortunnych zdarzeń" (układających się już w prawidłowość), zaszczyciłam kilka ważnych imprez. Przyjęcie Nikki wychodzącej z cienia. Wernisaż Sa 377
wyera Jacksona. Teraz, podobnie jak sto pięćdziesiąt osób z bliskiego, acz nie do końca, kręgu przyjaciół Gordona, szykowałam się na jego bal nad balami. Ponieważ znam wszystkich w Willow Creek, łącznie z organizatorami przyjęć i kelnerami do wynajęcia, docierały do mnie wszystkie szczegóły wielkiej fety byłego męża — od kawioru z bieługi w porcjach wielkości piłek golfowych po markę czerwonego wina, jakie zamierzał podać. Korciło mnie, żeby psując własną niespodziankę, zadzwonić i podszepnąć Gordonowi, że czerwone to pomyłka, zarówno dla jego gości, jak i dla moich wspaniałych perskich dywanów utrzymanych w beżowej kolorystyce. Ale się powstrzymałam. Przyjęcie zaplanowano na ósmą wieczór, żeby goście obejrzeli zachód słońca przez moje przeszklone ściany. Howard, Nikki, Pilar i ja byliśmy gotowi. Kika usiadła za kierownicą mercedesa. Moi rodzice jechali za nami. Na początku mojego wspaniałego podjazdu z czerwonych cegieł zastałyśmy karawanę pań z Klubu Kobiet. Musieliśmy jechać bardzo wolno, bo goście Gordona zastawili wąską drogę z obu stron. Stała tam kawalkada rolls--royce'ów, bentleyów, mercedesów, bmw, cadillaców i, o zgrozo, hummerów. Dalej furgonetki mediów i samochody dziennikarzy, a nawet poznałam kilka czarnych limuzyn senatorów i kongresmanów. Najwyraźniej Gordon uznał, że lada chwila ziści się jego marzenie o niezależności i sukcesie finansowym. Jakże się przeliczył! Moja niemała świta zajechała z fasonem, spłoszyła panów parkingowych, zaparkowała i wszyscy podeszliśmy do frontowego wejścia. Uciszyłam towarzystwo i cicho otworzyłam drzwi. Widziałam, że w mojej bawialni zebrała się cała menażeria gości. Najpierw zauważyłam swoją szwagierkę Edith, która pyszniła się jak paw. Nic tak jak powrót syna marnotrawnego z pieniędzmi nie wskrzesza miłości rodzinnej. Gdybym miała jakiekolwiek wątpliwości (a nie miałam), wyzbyłabym ich się na jej widok. 378 Poznałam niektórych polityków, a nawet reportera albo dwóch. Ale największy wstrząs przeżyłam na widok jeszcze jednej grupy — nieznajomych obwieszonych tandetnymi, ogromnymi brylantami, w imponujących strojach od Dolce & Gabbany. Całe rzędy skąpo odzianych, hojnie wyposażonych przez naturę kobiet o rzęsach kapiących tuszem, karminowych ustach, skórze tak lśniącej i napiętej, że wyglądały jak nadmuchane lalki z sex-shopu. Mężczyźni wcale nie prezentowali się lepiej w białych garniturach, butach ze skóry aligatorów, obwieszeni złotymi łańcuchami w stylu z roku bodajże 1977, kiedy zaczął się szał dyskotekowy. Zbieranina typów europejskich i latynoskich, która ma znacznie więcej pieniędzy niż dobrego smaku. Pośrodku stał Gordon Ware, uśmiechał się do fotografów, a obok siedziała panna Myszka. — Przedstawiam państwu — mówił z wyraźnym zadowoleniem — inwestycję budowlaną GenStar, Estancias Willow Creek, niezrównaną inwestycję w dziedzinie nieruchomości. Każdy mieszkaniec tego osiedla będzie się szczycił swoim adresem. Nie zdążył jednak przedstawić modelu architektonicznego, bo wkroczyłam ze swoją ekipą. Rzeczywiście wejście mieliśmy okazałe i wywołało nie lada poruszenie. — Co tu się, do diabła, dzieje? — spytał Gordon. Na mój widok Myszka aż podskoczyła. — Wynoś się z mojego domu! Doprawdy, czy wypada tak traktować gości? — Nie możesz tu być! Wezwać ochronę! Każę cię aresztować za wtargnięcie. — Chyba jednak moje nazwisko figuruje na liście lokatorów. Poza tym, spójrz, mam klucz! Oczy zwęziły jej się w szparki. — Gordon, wyrzuć ich stąd. — Frede — zwrócił się do mnie groźnym tonem, lecz z wymuszonym uśmiechem, bo wokół błyskały flesze. — Co ty tu robisz? 187
Co najlepsze, zauważyłam, że zaczął się pocić. Uśmiechnęłam się, wchodząc na podium. Chyba tylko dlatego nie powstrzymał mnie siłą, że za moimi plecami zobaczył mojego tatę i Howarda. Poza tym obok stała moja mama, a wiemy, jak Gordon się jej boi. — Panie i panowie — rozpoczęłam. — Istotnie Estancias Willow Creek nie będą miały sobie równych. Gordon chciał państwu opowiedzieć o niesłychanych apartamentach, które zaczął szykować w South Willow Creek. Już na samo wspomnienie tej dzielnicy zebrani poruszyli się nieswojo. Ciągnęłam jednak swoje. — O dziwo, okazało się, że kilka moich znajomych z Klubu Kobiet i ja jesteśmy największymi inwestorkami w tę nieruchomość. Goście patrzyli stropieni. Gordon wlepił we mnie wzrok. — Jak dotąd jesteśmy jedynymi inwestorkami, ale z największą przyjemnością przyłączymy się do prezentacji tej nowej inwestycji w wykonaniu mojego byłego męża, zwłaszcza że... tu werble... właśnie zapadła decyzja o uznaniu Estancias Willow Creek za nowy projekt Klubu Kobiet na przyszły rok. Annalise, Gwen i pozostałe koleżanki zaczęły wiwatować. Stropienie niewtajemniczonych tylko się nasiliło. Edith wyglądała, jak gdyby zaraz miała zemdleć. — Guzik prawda — syknął Gordon, ale kiedy ruszył na mnie, mój tata zastąpił mu drogę. — Zapewniam was, że będziecie z tej inwestycji dumni — ciągnęłam niewzruszona. — Na tym gruncie powstanie osiedle mieszkaniowe dla najbardziej potrzebujących. — Dla potrzebujących? Znów zdławione okrzyki zadudniły echem w moim domu o wysokich sufitach. Trzeba było powstrzymać nową panią Ware, bo nieelegancko jest tak reagować. Zdumieni goście wstawali kolejno i z silnym akcentem w głosie wołali jeden przez drugiego: — Przecież w Estancias miały powstać rezydencje! 380 — To miała być elitarna enklawa! — Złote bramy i herby na każdym domu! — Ware, co się dzieje? Gordon był wyraźnie bliski zawału, nie mógł wydobyć z siebie słowa. Ponieważ lubię służyć pomocą bliźnim, pospieszyłam z wyjaśnieniem. — Uprzedził was o tym? — spytałam z perfidnym uśmiechem. Wszyscy mieszkańcy łamali sobie głowy, co też zbudują w South Willow Creek. Władze nie wydały zgody na hurtownie ani zabudowę przemysłową. A kto przy zdrowych zmysłach budowałby dom w złej dzielnicy po niewłaściwej stronie torów, przynajmniej dom, który przyniesie zysk przedsiębiorcy? Odpowiedź na to pytanie stanowili goście zgromadzeni w mojej bawialni. Ludzie, którym zależało na prestiżowym adresie w Willow Creek, ale nie mieli pojęcia, co uchodzi bądź nie uchodzi w dobrym towarzystwie. — Chciał powiedzieć, że to będzie fantastyczny projekt, wart waszych pieniędzy. I bądźcie pewni, że oddaliście je w dobre ręce. Bo okazuje się, że jestem największym inwestorem w tym gronie. — Dygnęłam. — Dlatego mianowałam swojego ojca dyrektorem tego przedsięwzięcia, a mój adwokat, Howard Grout, łaskawie zgodził się przyjąć stanowisko prezesa zarządu. Kiedy mój tata zamachał do tłumu, Gordon podskoczył, chwycił mnie za rękę i wyciągnął z pokoju, zanim ktokolwiek się zorientował. Na szczęście nie uszliśmy daleko, kiedy tata z Howardem go obstąpili. — Nie zrobisz nic podobnego — wycedził przez zęby Gordon. — Oczywiście, że zrobię, kochanie — odparłam serdecznym tonem „do rany przyłóż". — Kupiłeś tę ziemię za pieniądze moje i moich koleżanek z Klubu Kobiet. — Nie udowodnisz mi tego! — Już udowodniliśmy. 188
Te słowa wypowiedział Howard, który wystąpił naprzód i wręczył Gordonowi plik papierów. Gordonowi wystarczył jeden rzut oka na pierwszą stronę. Sam był prawnikiem i chociaż nie pracował w zawodzie, miał tyle oleju w głowie, że pojął w lot. Ale na wszelki wypadek... — Howard wytropił moje pieniądze — wyjaśniłam — kiedy zorientowaliśmy się, gdzie należy szukać. Prześledził twoją mętną drogę od BioBastu przez Vega Industries do JR Holdings, a wreszcie do GenStar. Podszedł do niego mój ojciec. — Uwolnię cię na polu bawełny, gdzie puszczę cię przodem, a potem ruszę za tobą ze śrutówką. Raczej nikt po tobie nie będzie płakał. — Tato — powiedziałam serdecznie. — To chyba nie będzie konieczne. Gordon na pewno zwróci nam tę posiadłość bez większych ceregieli. — Jak cholera zwrócę. — Oj złotko. — Spojrzałam na Howarda. — W takim razie musimy zmienić metodę na bardziej bolesną. — Wzruszyłam niewinnie ramionami. — Wrócimy do gości i wytłumaczymy im, a także tym strasznym typom z mediów oraz władz, że możesz mieć drobny problem przy zarządzaniu budową z więzienia, bo tam właśnie trafisz, jeżeli zawiadomimy prokuratora stanu Teksas, że BioBast nie istnieje. — Zaczerpnęłam ostentacyjnie powietrza, wypuściłam. — Ale kto wie, może tym ludziom to w ogóle nie przeszkadza. Jak sądzisz? Spurpurowiał na twarzy, aż wyszły mu na wierzch żyły na szyi niczym czerwone wstęgi szos na mapie. — Fred — syknął i splunął. Nie zważając na niego, zwróciłam się do swojego adwokata. — Howardzie, jeżeli ludziom to jednak przeszkadza, jak wygląda kwalifikacja takiego czynu? Czy to jest oszustwo? Sprzeniewierzenie? Przypadek uzasadniający potrójne odszkodowanie, bo nasz mały Gordy z rozumkiem oseska wysyłał pocztą fałszywe wyciągi zacnym paniom z Klubu Kobiet?_ 382 Spojrzałam na swojego byłego. — Doprawdy, Gordonie, nie spodziewałabym się po tobie takiej amatorszczyzny. Kolana się pod nim ugięły. Na szczęście stało za nim krzesło. Chciałam wziąć odwet, ale nie byłam żądna krwi. — Co się dzieje? Trochę pobladłeś? Chociaż każdy by miał duszę na ramieniu wobec perspektywy dziesięciu albo dwudziestu lat z dżentelmenem, na którego mówią Gruby Gościu. Ukrył twarz w dłoniach. Naprawdę sądziłam, że zaraz się rozpłacze. Odwróciłam się do Howarda i mojego ojca. — Chyba goście się już niecierpliwią. Może byś tam poszedł i uspokoił ich, zanim Gordon się pozbiera? Zostaliśmy sami, Gordon jęknął. Po chwili znów na mnie spojrzał. Łzy wyschły jak kałuża na szosie w zachodnim Teksasie. Widziałam, że znów zaczynają mu pracować tryby mózgu, a minę przybrał pominą jak baranek, co przyszło mu nie bez trudu, skoro przed chwilą był w takim opłakanym stanie. — Przykro mi, Fred — powiedział ze wzrokiem pełnym nadziei, typowym dla kogoś, kto ma wprawę w udawaniu niewiniątka. — Przysięgam, że nie chciałem, żeby tak wyszło. — Już zapomniałeś o tych dokumentach, na których podstępnie zdobywałeś moje podpisy przez wiele miesięcy przed odejściem? Nie wykpisz się, że to przypadek. — Masz rację — odparł z ubolewaniem. — Rzeczywiście trochę przesadziłem. Bo GenStar miał stanowić moją przepustkę. Chyba rozumiesz mnie, Fred, prawda? — Jęknął. — Tak mi dobrze szło. I wtedy Janet zdobyła moje zdjęcia ze wszystkimi kobietami. — Zaklął. — A potem dowiedziała się o Bio-Baście. Co miałem począć? Chociaż było to pytanie retoryczne, spróbowałam na nie odpowiedzieć. — W ogóle się w coś takiego nie pakować? Skrzywił się. — Przysięgam, Fred, że chciałbym wszystko odwrócić. Wszyscy popełniamy błędy. 189
Niemal to samo powiedziałam swojej mamie. Ta myśl mnie zmroziła. — Pozwól, że ci to wynagrodzę — poprosił. — Skoro zdjęcia i tak ujrzały światło dzienne, a ty już też wiesz 0 BioBaście, odprawię Janet z kwitkiem. Tak jak sobie życzysz, przepiszę całą inwestycję na ciebie i Klub Kobiet. 1 rozkręcimy interes na całego. Razem, ręka w rękę, jak za dawnych dobrych lat. Przemawiał tak żarliwie, że przypomniałam sobie pierwsze dni naszej znajomości w bibliotece wydziału prawa Uniwersytetu Willow Creek. — Chciałbyś więc, żebym do ciebie wróciła? — Tak, bo nigdy nie przestałem cię kochać. — Poważnie mówisz? — spytałam. Zaczął się odprężać. — Fred, jesteśmy i zawsze byliśmy dla siebie stworzeni. Żadne z nas tak naprawdę nie chciało rozwodu. — Święte słowa. Wcale nie chcę żadnego rozwodu. — Posłałam mu swój słynny uśmiech i poczułam dziką, zgoła niestosowną, satysfakcję. — Ale wolę być rozwódką niż twoją żoną. Odwróciłam się na pięcie i poczułam ogrom niezbyt szlachetnej, lecz bezmiernej satysfakcji, że zostawiam Gordona zdruzgotanego porażką. Wróciłam do bawialni, na podium, skąd przemówiłam do zdezorientowanego tłumu. — Panie i panowie, mam nadzieję, że zechcą państwo dołączyć do mnie i innych członkiń Klubu Kobiet Willow Creek, żeby pomóc tym, którym los poskąpił szczęścia, i zainwestują w naszą budowę, bo taka okazja zdarza się raz w życiu. Ktoś wstał. — Czyli nie będzie pola golfowego? — Niestety, nie. — Ani apartamentowców? — zapytał inny mężczyzna. 190 — Przykro mi. — Ani luksusowych rezydencji po półtora tysiąca metrów kwadratowych? — W żadnym wypadku. Zebrani goście popatrzyli po sobie, a potem wybiegli, omal się nie zatratowując nawzajem, żeby jak najprędzej czmychnąć. Prawdę powiedziawszy, tandetni nowobogaccy, snobujący się na Europejczyków i Latynosów, mają za nic nienagannie ubranych dobroczyńców, a my z kolei nie uważamy ich za odpowiedni materiał do Klubu Kobiet. Po wyjściu ostatniego gościa moje przyjaciółki, rodzina i koleżanki z Klubu Kobiet uznaliśmy, że mamy nowy projekt. Dziewczęta wydały okrzyk radości, Howard zakręcił Nikki. Gordon siedział osłupiały, jak gdyby nie docierało do niego, że wszystko runęło. Janet Lambert dyszała z oburzenia, a potem nie mogła uwierzyć, kiedy wezwani przeze mnie panowie od przeprowadzek zaczęli wynosić jej bagaże. — Nie waż się! — wykrzykiwała. — To nasz dom. Mamy na niego kwity. — A właśnie, zapomniałam. Howardzie? Mój adwokat wystąpił naprzód i wyjął kolejny dokument, tym razem prawo własności na mój dom. — Pan tu podpisze, Ware — poprosił. — Za nic nie podpisze! — zawyła Myszka, po czym zwróciła się do mnie. — Przecież wszystko przepisałaś na niego! — To prawda, ale ze mnie niegrzeczna dziewczynka. Na szczęście nie dopuściłam się oszustwa, którego dopuścił się Gordon. O ile się nie mylę, to ty prowadziłaś mu rachunki i wszystko skrzętnie zaksięgowałaś. Ojej, ale z ciebie niegrzeczna dziewczynka. Złożyła usta w ciup, a z takim ryjkiem nikomu nie jest do twarzy. — Chyba że mam odstąpić od swojej dobrej woli. Jeśli nie chcesz, żebym złożyła do prokuratury doniesienie o oszustwie 385
z BioBastem, to niech Gordon bez ociągania podpisze tu wszystko, co trzeba. Gordon, przegrany do cna, grzecznie przyczłapał, wziął długopis i podpisał dokumenty. Myszka z błyskawicami w oczach patrzyła, jak jej kolekcja walizek Louisa Vuittona zostaje zniesiona po schodach. Kiedy tragarze skończyli, podałam im klucz. — To jest klucz do pierwszego wozu — powiedziałam i spojrzałam na Gordona. — Na pewno, jeśli ładnie poprosisz, to żona cię podwiezie.
Rozdział 32 Udało się. Dopięłam swego z nieocenioną pomocą przyjaciół, a co ważniejsze Howarda Grouta. Ale moje życie wróciło znów do ładu. Co więcej się liczyło? No właśnie. Tak jak podejrzewałam, siedząc przy stole w jadalni u Howarda, przeglądając linijka po linijce wyciągi bankowe, liczyło się coś jeszcze. Coś drgnęło tuż pod powierzchnią niczym przedmiot badań na uprzykrzonych zajęciach z psychologii. Odpowiedź jednak wciąż mi umykała. Na szczęście miałam mnóstwo zajęć, nie mogłam więc zaprzątać sobie głowy głupstwami. Oddałam się następującym czynnościom: a) dopinaniem na ostatni guzik nowego projektu klubu, b) sprzedażą w odnoszącej znowu sukcesy Galerii Hildebrandów oraz c) przeprowadzką wraz z Kiką do Chez Ware. Szkopuł w tym, że mój dom został dla mnie odarty ze swojej fantastyczności. Żadna z nas nie chciała już tam mieszkać, dlatego zaczęłyśmy rozważać inne możliwości. Kika przesie191
działa kilka dni przy kuchennym stole z tępym ogryzkiem ołówka bez gumki, spisując plusy i minusy całej sytuacji, aż w końcu powiedziała, że chce się zwolnić. — Jak to, odchodzisz? — Zdumiałam się. — Nie możesz odejść. — Panienka mnie nie potrzebuje. Jestem już za stara, żeby uganiać się za panienką. — Uśmiechnęła się. — Poza tym jadę do Meksyku, żeby spróbować swoich sił w Bailar Me-xicano. — Don Juan de Tango zawrócił ci w głowie! — No to niech mnie panienka pozwie do sądu. Roześmiałam się, uściskałam ją serdecznie, chociaż nie wyobrażałam sobie bez niej życia. Ale zanim spakowała cały swój dobytek i przygotowała się do wyjazdu, posadziła mnie i zafundowała jedną ze swoich hiszpańskich diatryb, tym razem skierowanych do mnie. Wprawdzie nie jej udzielać mi rad (co powiedziała z sarkastycznym prychnięciem), ale nie mogłaby wyjechać, nie przypominając mi, że świat nie kończy się na Willow Creek. Trajkocząc w ojczystym języku, wymówiła mi, ze całe życie spędziłam w Willow Creek, nawet studia ukończyłam w rodzinnym mieście. Co miałam odpowiedzieć? To prawda, ale komu miałoby to przeszkadzać? Wyraźnie nie interesowała jej moja odpowiedź, tylko ciągnęła swoje. — Panienko, bo pani chyba boi się wyjechać. Ja miałabym się czegokolwiek bać? — Niech panienka jedzie, zobaczy świat. Niech panienka jedzie gdzieś, gdzie życie nie toczy się tak łatwo i bezpiecznie. W pierwszej chwili odsunęłam od siebie jej radę. Ale w ciągu następnych kilku dni, podczas których Kika finalizowała swoje plany, nie mogłam jej zapomnieć. Ponieważ jednak nie zdołałam utrzymać rzeczywistości na wodzy, prawda wypłynęła na wierzch jak oliwa. Wciąż po388 wtarzałam, że nie potrzebuję pomocy i że nikt nie musi mnie ratować. Kogo chciałam oszukać? Chyba tylko siebie, bo od urodzenia mężczyźni albo rządzili moim życiem, albo mnie ratowali. Umilałam im oczywiście przy tym życie czarującym wdziękiem i olśniewającą urodą. Czyżby Kika miała rację? A może bałam się życia wykraczającego poza mój bezpieczny mały świat? Wyprawiłam Kikę w pogoń za Don Juanem, dając jej szczegółową instrukcję, jak zdobyć mężczyznę, a nazajutrz ze zdumieniem odkryłam, co sama mam zrobić. Kiedy spadły mi klapki z oczu, a różowe okulary rozdeptała bezwzględna Kika, zrozumiałam, że muszę zmienić wszystko. Zadzwoniłam do mamy, chociaż Blythe Hildebrand w ogóle nie rozumiała zmian, jakie chciałam zaprowadzić w swoim życiu. Tata również był za bardzo zajęty kierowaniem nową inwestycją dla Klubu Kobiet, żeby dostrzec różnicę. Nikki i Howard nie wierzyli w moje plany, ale wspierali mnie na wszelkie możliwe sposoby. Pozostawało mi zatem spłacić ostatni dług. — Mamo, musisz mi pomóc. — Słucham? Naprawdę zwracasz się do mnie o pomoc? — Tak, chcę cię prosić o przysługę. Kiedy jej powiedziałam, najpierw zaczęła chrząkać ze zdenerwowania. Potem westchnęła. — Dobrze, zajmę się tym. I jak to ona w ciągu jednej doby zorganizowała grupę wsparcia dla Nikki. Ja, moja mama i Pilar byłyśmy pewniakami. Dołączyła do nas Lalee Dubois z przyjaciółką i Annalise Saunders. Grono było imponujące, wpływowe, co wróżyło Nikki dobrą przyszłość w klubie. Dopiero kiedy wiedziałam, że mam komplet rekomendujących zgłoszony na czas, zadzwoniłam do Nikki. — Siedzisz? — Co jest? — Dostaniesz się do klubu. 192
Przysięgam, że pisk zachwytu doleciał mnie aż z jej domu — Na pewno? — spytała. Podałam jej szczegóły, zapowiedziałam, że oficjalne zaproszenie otrzyma pocztą. — Zostaniesz wprowadzona na majowym spotkaniu — Przecież to już za kilka dni! Będziesz mi tam kibicowała? — Za mc w świecie nie przegapiłabym takiego wydarzenia. Kiedy odłożyłam słuchawkę, ze stróżówki przy bramie zadzwonił Juan. — Panna Dubois do pani. Lalee przyjechała z nową przewodniczącą i panią sekretarz Komisji Nominacyjnej. Po wyjeździe Kiki musiałam sama parzyć herbatę. Ale z dnia na dzień nabierałam wprawy — Przychodzimy do ciebie - rozpoczęła Lalee, kiedy podałam w oranżerii herbatę z phfurkami - żeby poprosić cię o kandydowanie na następną przewodniczącą. Wyprostowałam się. — Po tym wszystkim, co się stało? — Faktem jest, że od urodzenia uczyłaś się do tej roi, A osiedle Estancias odniosło nie lada sukces — Oszałamiający sukces - podkreśliła Constance. — Od lat nie miałyśmy takiej reklamy. Aczkolwiek nie zabiegamy o mą przesadnie, odrobina reklamy nie zawadzi zeby pozyskiwać jeszcze większe dotacje. — Od polityków i korporacji — dodała pani sekretarz — Otoz to - ciągnęła Lalee. - Dlatego uważamy, że należy ci się nagroda. Widzicie? Ludzie zbyt długo nie potrafią mi się oprzeć Uśmiechnęłam się w duchu i natychmiast wiedziałam co odpowiem. — Bardzo mi miło, że mnie poprosiłyście i chociaż chciałabym się zgodzić... — Odmawiasz? — spytały chórem. — Tak, odmawiam. Przynajmniej na razie. Ale mogę wam polecić osobę, która świetnie pasuje na to stanowisko. 193 Wszystkie wiedziałyśmy, kogo mam na myśli. — Znakomicie sprawdzi się Pilar Bass. Majowe walne zebranie było zebraniem zamykającym sezon w Klubie Kobiet. Zawsze przyciągało tłumy, bo dawało ostatnią szansę aż do września, żeby się pokazać albo popisać. Miała się na nim odbyć prezentacja pretendentek, a także kandydatki na nową przewodniczącą. Po przyjeździe do Brightlee uśmiechnęłam się na widok Pilar siedzącej na podwyższeniu z nowymi działaczkami. Pomachała mi z ożywieniem. Przysięgam, że wyszła z niej trzpiotka. Nikki usiadła w pierwszym rzędzie z resztą pretendentek, a kiedy zobaczyła, że Pilar macha, odwróciła się i też pomachała do mnie. Co miałam robić, zignorować je? Od-machałam. Po prezentacji Pilar i nowej ekipy nie pozostało nic innego, jak przedstawić pretendentki. Lalee wyjęła listę nazwisk. — Mam zaszczyt przedstawić nasze tegoroczne pretendentki do Klubu Kobiet Willow Creek. Po wyczytaniu swojego nazwiska każda kobieta wstawała i uśmiechała się uprzejmie, acz często nie bez tremy. Kiedy przyszła kolej Nikki, wstała, rozejrzała się, pomachała do widowni niczym uczestniczka konkursu piękności. Dostała największy aplauz z całego grona kandydatek. Po zebraniu wróciłyśmy we trzy do pałacu Nikki. Howard już czekał. — Jak poszło? — Pokochały mnie! — zawołała entuzjastycznie Nikki. Złapał ją, zakręcił w powietrzu. — Wiedziałem, że tak będzie, laleczko. Postawił ją na ziemi, zaprowadził nas do kuchni. Po co miałabym mu wytykać wszystkie uchybienia względem manier? Zresztą, szczerze mówiąc, nie miało to żadnego znaczenia. Zwłaszcza że pod jednym względem zachował się zgodnie 391
z etykietą. Wyciągnął ze srebrnego kubełka butelkę schłodzonego szampana Dom Perignon. Zacząłem przygotowywać wam, drogie panie, wielki dzban rumu z limonką, ale uznałem, że takie damy powinny wznieść toast szampanem. Może jeszcze Howard Grout zostanie prawdziwym dżentelmenem? Wśród naszych wiwatów podważył korek, otworzył, a kiedy nalał, wzniósł toast za swoją żonę, po czym dodał: — Zostawiam was, dalej świętujcie same. Już był w progu, ale Nikki skoczyła za nim. — Kocham cię, Howie. Pocałowała go w usta w najbardziej kiczowatej scenie publicznego okazania emocji, jaką widziałam. Przeżyłam wstrząs. — Za Nikki — powiedziałam, kiedy do nas wróciła. _ I za Pilar. Wypiłyśmy, Nikki się roześmiała. — Podejrzewam, że Klub Kobiet Willow Creek nigdy już nie będzie taki sam! Czy można to nazwać niedopowiedzeniem?
Rozdział 33 Był piękny czerwcowy dzień, krystalicznie błękitne niebo, kiedy wreszcie sfinalizowałam swoje plany na przyszłość. I tegoż dnia Sawyer Jackson ponownie wkroczył w moje życie. Brałam udział w uroczystości otwarcia osiedla mieszkaniowego Estancias, na którym dawni protestujący zamienili się we wspierających. Zjechali dziennikarze, a także senatorowie i kongresmani. Miał to być największy pozarządowy, nisko-budżetowy projekt osiedla domków mieszkalnych w całym stanie. Panowała atmosfera festynu, muzyka, przemówienia, wreszcie wzięliśmy do rąk łopaty, żeby wykopać symboliczne podwaliny. Rozległy się uprzejme oklaski. Kiedy wygłoszono przemówienia i poświęcono plac budowy, tłum zaczął się rozchodzić. Podeszłam do czekających na mnie Howarda z Nikki i wtedy go zobaczyłam. Stał oparty tyłem o swojego grata, nogi skrzyżowane w kostkach, ręce założone na piersi, okulary słoneczne na nosie. Groźny mężczyzna, takim go zapamiętałam. Kiedy podeszłam, zdjął okulary, zahaczył je pod szyją, na czarnej podkoszulce. — Witaj, Frede. Najchętniej powiedziałabym, że nic nie poczułam. Zero, nuli. Jasne, że chciałam mieć szansę wyjaśnić, dlaczego po 194
traktowałam go gorzej niż niekulturalnie, ale nie chciałam wzniecać znów w sobie tych wszystkich uczuć, które we mnie budził. Na tym jednak polegała magia Sawyera Jacksona. Uosabiał wszystko, czego nie powinnam pragnąć, ale, o dziwo, pragnęłam. Kiedy tak prężył się niczym ów brunet z reklamy Marlboro, przeszły mnie całkiem niestosowne ciarki. Jakże łatwo byłoby pokonać biegiem ostatnie kroki po nierównym, przygotowanym pod budowę terenie i rzucić się na mojego artystę. Jednakże takie zachowanie nie licowało ze mną. — Co u ciebie? — zapytał. — Nigdy nie miałam się lepiej. Dodatkowo podnosi mnie na duchu to, że wszyscy twoi protestujący pochwalają nowy projekt. Nadal stał oparty o samochód. Widziałam, że waży w myślach moją odpowiedź. — Czyli słyszałaś o protestach? — Tak. Nikki mi powiedziała. Uśmiech rozjaśnił mu twarz. — Pola golfowe, rezydencje i luksusowe samochody zniszczyłyby tę okolicę. — Po chwili jednak uśmiech zniknął. — Dowiedziałem się od Nikki, co się stało... z twoimi pieniędzmi, z tą ziemią. — Ech ta Nikki, wiecznie rozpuszcza język. — Może jednak dobrze, że nie musiałam mu tłumaczyć tego sama. _ Co wcale nie usprawiedliwia — dodałam, odchrząknąwszy — mojej obcesowości. Uśmiech wrócił mu na twarz. — Czyli wracamy do oficjalnych stosunków. Przypomniało mi się przyjęcie u Nikki, kiedy pierwszy raz użył tego sformułowania. — Nigdy nie było inaczej. Oboje roześmieliśmy się. Podeszła Nikki. — Sawyer, mógłbyś podrzucić Frede do naszego domu? 394 — Nikki! Policzki miała zaróżowione, oczy płonęły jej podnieceniem. — Tak mi przykro... — Nawiasem mówiąc, wcale nie wyglądała, jakby jej było przykro. — Ale właśnie przypomniałam sobie, że jedziemy z Howardem do San Antonio. — Możesz mnie przedtem podrzucić. — Oj wybacz, ale musimy już jechać. I nie przewidujemy żadnych postojów. Wybiegła. Ponieważ wszyscy się rozjechali, nie miałam wyjścia. Mogłam poprosić któregoś z robotników o podwiezienie albo zdać się na Sawyera. — Trochę to grubymi nićmi szyte, nie uważasz? — spytałam. Sawyer podniósł rękę jak skaut, którym przecież nigdy nie był. — Przysięgam, że nie miałem z tym nic wspólnego. — O na pewno. Ale wsiadłam do jego samochodu. Mknęliśmy bez słowa przez miasto, ale kiedy podjechaliśmy pod mój dom, przyznaję, że sama zaprosiłam Sawyera do środka. Chociaż naprawdę nie zamierzałam do niczego dopuścić. — Napijesz się herbaty? — spytałam. Rozejrzał się. — Gdzie jest Kika? Powiedziałam mu o wyprawie mojej pokojówki w świat telewizji, o jej pogoni za Don Juanem de Tango. Wszedł za mną do kuchni i nawet jeśli widział w tym coś niestosownego, nie dał po sobie poznać. Z niemałą dumą postawiłam czajnik na gazie, a on zaczął opowiadać o swoich podróżach, muzeach, zatraceniu się w sztuce. Mogłam powiedzieć mu, co znaczy zatracić się, żeby zapomnieć, ale nie powiedziałam. Nie dlatego, że trudno wyplenić z siebie stare nawyki, lecz również dlatego, że sobie nie ufałam. Przy Sawyerze Jacksonie nie zawsze zwyciężał u mnie zdrowy rozsądek. 195
Zalałam herbatę wrzątkiem, odstawiłam, żeby naciągnęła, posłodziłam. Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam, jak Sawyer intensywnie myśli. — Szkoda, że mnie o niczym nie zawiadomiłaś — powiedział. Tylko tyle. Dramatyzm na miarę Cary Granta. Przeszedł mnie dreszcz, co przyjęłam za zły znak. Nie dawał za wygraną. — Gdybyś zająknęła się chociaż słowem, nie zachowałbym się jak idiota. — Kiedy podszedł bliżej, znów ten jego słynny uśmiech rozjaśnił mu twarz, a mój dreszcz się nasilił. — Pozwól, że ci to wynagrodzę. — Ależ, Sawyer, nie masz mi czego wynagradzać. Poklepałam go po ręce. Powstrzymałam się, żeby nie przytulić go do siebie. Widocznie dlatego on przytulił mnie. I co nieszczęsna dziewczyna ma począć? Kiedy porwał mnie na ręce, pozwoliłam się wynieść z kuchni i dalej po schodach. Zupełnie jakby mnie niósł filmowy Rhett Butler, najbardziej wart uwiecznienia moment w moim życiu. Wiele godzin później zostawiłam go smacznie śpiącego w mojej ekskluzywnej pościeli. Ubrałam się i zeszłam do holu, kiedy zadzwonił dzwonek. Wahałam się, czy otworzyć. — Frede! Wszystko załatwione! Moje gratulacje! Kobieta weszła do środka, podała mi dokumenty. Przejrzałam cały plik. — No, no — mruknęła. Podniosłam głowę i zorientowałam się, że patrzy na schody. — Kto to taki? — zapytała. U szczytu schodów stał Sawyer. Gdy tak stał — ciemne włosy zaczesane do tyłu palcami, nagi tors, dżinsy zsunięte nisko na biodra — zastanowiłam się, czy dobrze robię, realizując z takim mozołem swój plan. Zero niespodzianek. Kobieta, nie doczekawszy się odpowiedzi, dyplomatycznie przeprosiła, że musi już iść, zatem rozmowę o finalizacji sprzedaży przełożymy na później. Sawyer zszedł na dół. 396 — Sprzedałaś dom? — Owszem. Zmierzył mnie wzrokiem, pokiwał głową. — Chciałbym ci coś oświadczyć. — Oświadczyć? — Zamieszkaj u mnie, jak długo zechcesz. Zaczniemy od nowa, krok po kroku. Propozycja była nader kusząca, bo oferował wyśmienity seks, ujmujące uśmiechy, no i, na Boga, nawet gotował. Mimo fatalnej oceny sytuacji i głupich nawyków składania podpisu wyszłam z opresji obronną ręką, mogłam zatem wrócić niemal do dawnego życia w Willow Creek. Pragnęłam sobie jednak za wszelką cenę udowodnić, że jestem naprawdę silna, że się nie boję. Poza tym jak miałam jemu albo komukolwiek innemu wyjaśnić, że czuję coraz większe podniecenie na myśl o porzuceniu dotychczasowego świata, aby sobie dowieść, że wcale nie wszystko musi być łatwe i wygodne, że można wyjść w szeroki świat wykraczający poza własne podwórko i również tam odnieść sukces. Powiem tylko, że coś mnie ciągnęło, podobnie jak drugi koniec tęczy ciągnął Dorotkę z krainy Oz. Może znajdę zieloną czarownicę i dziwnie ubrane małpy, ale muszę podjąć ryzyko. — Chyba mogłabym się w tobie zakochać, jeżeli już się to nie stało — powiedziałam. — Ale czas zabronić innym ludziom roztaczać nade mną opiekę. — Frede... — Jeżeli z tobą zostanę, do tego się to będzie sprowadzało. Zycie cudowne i wspaniałe... ale za łatwe. Pora sprawdzić, z jakiej gliny naprawdę jestem ulepiona. A nie dowiem się tego w Willow Creek. Kilka dni później przyszedł się ze mną pożegnać, kiedy wyjeżdżałam. Zawiesiłam aktywne członkostwo w klubie, sprzedałam lub rozdałam resztę mebli z Chez Ware. Sawyer stał na podjeździe z moimi rodzicami, Pilar i Groutami. 196
Kiedy moja decyzja wreszcie dotarła do zaprzątniętego projektami i budową ojca, ogłosił, że bynajmniej nie cieszy go mój wyjazd. Mimo wcześniejszych pogróżek, że nie przyjdzie, zjawił się jednak, porwał mnie w ramiona i powiedział: — Zawsze wiedziałem, że zasługujesz na cały świat. Nie powinienem się dziwić, że wyrywasz się, żeby go zawojować. Moja mama nie podzielała jego zdania, ale przybrała stoicką zrezygnowaną minę. Nie przytuliła mnie, objęła tylko na wyciągnięcie ręki. — Wracaj prędko. Zanim się odsunęła, nie mogłam powstrzymać emocji. Sama ją uścisnęłam. — Kocham cię, mamo. W szybkim tempie nabierałam przekonania do prostoty. Kiedy podeszłam do Nikki, rzuciła się na mnie, wyściskała, kazała mi przysiąc, że pozostaniemy przyjaciółkami na zawsze. Nawet Pilar podbiegła i objęłyśmy się wszystkie trzy. Howard się tylko uśmiechał, a kiedy podeszłam do niego, powiedział: — Dziękuję ci za wszystko, co zrobiłaś dla Nikki. — I nawzajem. Ja tobie też dziękuję. Umowa zawarta z Howardem została do końca wykonana. Uściskałam więc już tylko swojego nie comme U faut sąsiada. Pozostał jeszcze Sawyer, któremu poranny wiatr targał ciemne włosy. Stał w czarnym podkoszulku, uwydatniającym jego szeroki tors, ale nie tak bardzo opiętym, jakby pracował w zakładzie fryzjerskim. Kto by pomyślał, że się speszę. A kiedy ujął w dłoń mój podbródek, po raz pierwszy w życiu okazałam publicznie emocje. Pocałowałam go na pożegnanie, lekceważąc komentarz mamy: „Prawdziwy koniec świata!". Odsunął się nieznacznie, uśmiechnął. — Tamtego wieczoru, kiedy wszystko runęło podczas wernisażu, poprosiłaś, żebym dał ci czas. Dziś jestem na tyle mądry, że ci go daję. Jedź i rób, co musisz, ale wiedz, że jeszcze z tobą nie skończyłem. I długo nie skończę. 197 Przeszedł mnie całkiem niestosowny dreszcz, na pewno niepochwalany przez takie feministki jak Gloria Steinem. Ledwo potrafiłam się oderwać od jego groźnej zmysłowości i wsiąść do samochodu. Ale wiedziałam, że muszę. Wszyscy stali rzędem, kiedy wreszcie zapaliłam. Nikki oparta 0 Howarda, tuż obok Pilar, moja mama z wysoko zadartym podbródkiem, tata zamyślony, natomiast Sawyer z pewnością siebie... tą swoją wieczną pewnością siebie. Scena jak z obrazka, pomachałam więc tylko wszystkim jak na defiladzie i zjechałam długim podjazdem z czerwonej cegły. W życiu nie przeżyłam nic równie trudnego jak to rozstanie. Wciąż nie mogę uwierzyć, że zostawiłam rodzinę, przyjaciółki 1 mojego artystę. Ale kto wie? Podobno nawet jeśli wyciągnie się dziewczynę z Teksasu, kiedyś musi do niego wrócić. Do tego czasu seksowni artyści zawsze mają wzięcie w każdej galerii. A wiedzcie, że w Nowym Jorku jest zatrzęsienie galerii sztoki. Bo właśnie mieszkam w Nowym Jorku. Dacie wiarę? Kika miała rację. Nic mnie to nie zaskoczyło. Musiałam wyrwać się z dotychczasowego kręgu wygody. Na pewno się tu sprawdzę. Przyklepię włosy, znajdę wspaniałą pracę, będę czytała słowo w słowo wszystko, co mi ktokolwiek podsunie do podpisu. A potem wypuszczę się na miasto, które nigdy nie śpi. Nowy Jork zakocha się we mnie. Jakżeby inaczej? Bo niezależnie od mojego akcentu, koneksji rodzinnych, wewnętrznych zmian, które sama dopiero zaczynam pojmować, wiem jedno — nadal jestem sobą, fantastyczną Frede Ware.