Sarah J. Maas DZIEDZICZKA OGNIA trzecia część serii "Szklany Tron"
2
Dotychczach na chomiku ukazały się: "Tron ze Sz...
23 downloads
17 Views
3MB Size
Sarah J. Maas DZIEDZICZKA OGNIA trzecia część serii "Szklany Tron"
2
Dotychczach na chomiku ukazały się: "Tron ze Szkła" "Korona Północy " tytuły oficjalne: "Szklany Tron" "Korona w Mroku"
oraz "Ostrze Zabójczyni" w skład książki wchodzą opowiadania:
"Zabójczyni i Władca Piratów" "Zabójczyni i Uzdrowicielka" "Zabójczyni i Pustynia" "Zabójczyni i Podziemie" "Zabójczyni i Imperium"
3
Tłumaczenie: KlaudiaRyan Korekta: Ma_cul, Nata262, staaleks Tłumaczenie zawiera przypisy dodane przez tłumaczkę i bety – mogą się w nich znajdować wulgaryzmy i treści o podtekście erotycznym – osoby, którym to nie odpowiada prosimy o ich NIECZYTANIE.
4
Część pierwsza: Dziedziczka Popiołu
5
Rozdział 1 Bogowie, gotowała się już w tym królestwie. Być może było tak, ponieważ Celaena Sardothien wylegiwała się od południa na krawędzi dachu, z ramieniem zarzuconym na oczy, powoli piekąc się w słońcu niczym bochenek marnego chleba wyrabianego przez najbiedniejszych obywateli miasta, których nie było stać na wybudowanie pieca. I, o bogowie, niedobrze jej było od tego chleba - teggya, jak go nazywano. Mdliło ją od chrupkiego pieczywa o smaku, którego nawet kilka łyków wody nie było w stanie zmyć. Jeśli jeszcze kiedykolwiek miałaby zjeść choć kawałek teggyi, to na pewno nie nastąpi to szybko. Głównie dlatego, że tylko na to mogła sobie pozwolić po dopłynięciu dwa tygodnie temu do Wendlyn i pojechaniu do stolicy, Varese, gdzie została oddelegowana przez Jego Cesarską Mość i Wielkiego Mistrza Ziemi, króla Adarlanu. Niedługo po tym, gdy przyjrzała się silnie ufortyfikowanemu, wapiennemu zamkowi z elitarną strażą oraz dumnie powiewającymi na gorącym i suchym wietrze sztandarami i zdecydowała nie zabijać swoich celów, skończyły jej się pieniądze, przez co zmuszona była do kradzieży teggyi i wina. Więc pozostało jej kraść teggyę... i wino. Kwaśne wino - pochodzące z winnic wybudowanych przy wzgórzach, w pobliżu stolicy - które po pierwszym spróbowaniu wypluła, jednak teraz picie go sprawiało jej przyjemność. Zwłaszcza od dnia, gdy zdecydowała, że o nic nie będzie szczególnie dbała. Sięgnęła po dzbanek stojący za nią, ten, który wniosła na dach tego poranka. Poklepała dach, pomacała przestrzeń za sobą i... zaklęła. Gdzie, do cholery, podziało się wino? Świat przechylił się i rozbłysł, gdy uniosła się na łokciach. Powyżej krążyły ptaki, trzymając się z dala od jastrzębi siedzących na szczycie pobliskiego kamienia i czekających na następny posiłek. Poniżej znajdował się kolorowy i głośny targ, pełen
6
ryczących osłów i reklamujących swoje towary kupców, głównie ubrań, które jednocześnie były obce i znajome, a także terkotu kół na wapiennych drogach. Ale gdzie, do cholery, był... Ach. Tam. Schowany za jedną z ciężkich, czerwonych cegieł, żeby się nie zagrzał. Dokładnie tam, gdzie go postawiła kilka godzin temu po wspięciu się na dach zabudowanego rynku, by obserwować teren wokół zamku znajdującego się dwie przecznice dalej. Albo robić cokolwiek, co brzmiało oficjalnie i użytecznie zanim zorientowała się, że woli wylegiwać się w cieniu. Cieniu, który już dawno spłonął w ogniu bezwzględnego wendlynowskiego słońca. Celaena wzięła łyk wina... a raczej próbowała to zrobić. Był pusty, co powinna uznać za błogosławieństwo, bo - o bogowie - jej głowa. Potrzebowała wody... i teggyi. A może coś na cholernie bolącą i pękniętą wargę oraz otartą kość policzkową - obrażenia te nabyła zeszłej nocy w jednej z miastowych tawern. Jęcząc, Celaena przekręciła się na brzuch i rozejrzała po ulicy czterdzieści stóp poniżej. Widziała strażników patrolujących drogę - i wyeksponowaną broń, tak samo jak u strażników na szczycie murów. Znała na pamięć ich trasy i to, jak otaczali trzy bramy prowadzące do zamku. Wydawało się, że Ashryverowie kwestię ich bezpieczeństwa biorą bardzo, bardzo poważnie. Minęło dziesięć dni odkąd przybyła do Varese i przyciągnęła tu swój tyłek z wybrzeża. Nie dlatego, że jakoś szczególnie chciała zabić swoje cele, lecz dlatego, że miasto było tak cholernie duże, że miała tu największą szansę na uniknięcie urzędników od spraw imigrantów, którym oszczędziła pracy w ich napiętym harmonogramie. Pospieszna podróż do stolicy stanowiła też świetną rozgrzewkę po tygodniach spędzonych na morzu, gdzie tak naprawdę nie miała ochoty na nic innego niż leżenie na wąskim łóżku w kajucie i pilnowanie swojej broni z wręcz nabożną gorliwością. Jesteś niczym więcej niż tchórzem, powiedziała jej Nehemia. Każdy skrawek dachu wciąż to powtarzał. Tchórz, tchórz, tchórz. Słowo to towarzyszyło jej od samego początku podróży. Złożyła przysięgę, że wyzwoli 7
Eyllwe. Między chwilami rozpaczy, wściekłości i żalu, między myślami o Chaolu, Kluczach Wyrda i wszystkim, co pozostawiła czy utraciła, Celaena, po dotarciu na brzeg, postanowiła realizować jeden plan. Jeden, nieważne jak szalony i mało prawdopodobny plan - wyzwoli zniewolone królestwo: znajdzie i pozbędzie się Kluczy Wyrda, które król Adarlanu wykorzystał do zbudowania swojego okropnego imperium. Z chęcią zniszczyłaby samą siebie, jeśli tylko dzięki temu wykonałaby to zadanie. Tylko ona, tylko on. Tak jak powinno być; żadnych straconych żyć, żadnej splamionej duszy, poza jej własną. Poświęcić potwora, by zniszczyć potwora. Skoro musiała tu być przez niewłaściwie dobre intencje Chaola, może przynajmniej odnaleźć niezbędne odpowiedzi. W Erilei żyła już tylko jedna osoba, która dzierżyła Klucze Wyrda w czasie ataku demonów, które stały się trzema narzędziami posiadającymi potężną moc, które ukryto na tysiące lat i niemal wymazano z pamięci. Maeve, królowa Fae. Maeve wiedziała wszystko - co nie jest dziwne, gdy jest się starszym niż brud. Tak więc, pierwszy krok w jej głupim, lekkomyślnym planie był prosty: musiała odnaleźć Maeve, dowiedzieć się jak zniszczyć Klucze Wyrda, a potem wrócić do Adarlanu. Przynajmniej tyle mogła zrobić. Dla Nehemii, dla... wielu innych osób. W niej tak naprawdę nic już nie zostało. Jedynie popiół, nicość i przysięga, zakorzeniona głęboko w jej ciele, złożona przyjaciółce, która ujrzała w niej to, kim naprawdę była. Gdy dopływali do największego miasta portowego w Wendlyn, była pod wrażeniem ostrożności, z jaką statek zbliżał się do brzegu - czekali aż zapadnie bezksiężycowa noc, a następnie przetransportowali Celaenę i inne kobiety wąskimi kanałami wśród raf. To było zrozumiałe: rafa stanowiła główną barierę powstrzymującą legiony Adarlanu od dopłynięcia na brzeg. Dlatego właśnie wysłano ją - królewską Obrończynię - z misją. 8
W czeluściach jej umysłu czaiło się inne zadanie: znalezienie sposobu na powstrzymanie króla przed zabiciem Chaola i rodziny Nehemii. Obiecał, że zrobi to, jeśli zawiedzie na misji, w trakcie której miała zamordować króla i jego syna podczas corocznego balu z okazji mijającego lata. Lecz odepchnęła wszystkie te myśli na bok, gdy dopłynęli do brzegu i wraz z innymi kobietami poprowadzono ją w miejsce, gdzie mieli przystąpić do rejestracji Wiele kobiet było w bardzo złym stanie fizycznym i psychicznym, a ich oczy lśniły wspomnieniami okropieństw, jakich doznały w Adarlanie. Więc nawet po zejściu z łodzi, na której zapanował lekki chaos, gdy przybili do brzegu, zatrzymała się na jednym z dachów w pobliżu budynku, do którego prowadzono kobiety - tam mieli przydzielić im domy i pracę. Potem wendlynowscy urzędnicy mogli przetransportować je do tych cichszych części miasta i zrobić z nimi, co tylko im się spodoba. Sprzedać. Skrzywdzić. Były uchodźcami: niechcianymi, bez żadnych praw. Bez głosu. Lecz nie zwlekała tylko z powodu paranoi. Nie... Nehemia upewniłaby się, że są bezpieczne. Zdając sobie z tego sprawę, Celaena ruszyła ulicą w kierunku stolicy kiedy tylko upewniła się, że nic im nie będzie. Nauka, jak zinfiltrować zamek, tylko zajmowała jej czas, gdy decydowała, w jaki sposób wprowadzić w życie pierwszą część planu. Gdy starała się nie myśleć o Nehemii. Wszystko przebiegło pomyślnie - dobrze i łatwo. Ukrywając się w zagajnikach i stodołach, przebyła trasę niczym cień. Wendlyn. Kraina mitów i potworów - legend i koszmarów, które stają się rzeczywistością. Królestwo samo w sobie tworzyły ciepłe, żwirowate piaski i gęste lasy, zieleńsze nawet niż wzgórza rozsiane po całej krainie i zmieniające się w strzeliste szczyty. Ziemie przy wybrzeżu i wokół stolicy były suche, a słońce piekło niemiłosiernie, jednak tutaj okres wegetacji trwał najdłużej. Wszystko to znacznie się różniło od rozmokłego, zimnego imperium, które zostawiła za sobą. Ziemia obfitości i możliwości, gdzie ludzie nie brali po prostu tego, czego chcieli, gdzie drzwi nie były zamknięte, a ci, którzy mijali cię na ulicach, posyłali 9
uśmiechy. Ale nie obchodziło jej, czy ktoś się do niej uśmiechał czy nie - odkryła, że z każdym mijającym dniem coraz trudniej było jej zmusić się do dbania o cokolwiek. Te strzępy determinacji, wściekłości i czegokolwiek, co jeszcze czuła po opuszczeniu Adarlanu opuściły ją, pochłonięte przez ogarniającą ją nicość. Minęły cztery dni, odkąd Celaena ujrzała ogromną stolicę zbudowaną u podnóża gór. Varese, miasto, w którym urodziła się jej mama; tętniące życiem serce królestwa. Choć Varese było czystsze niż Rifthold, a między wyższymi i niższymi klasami społecznymi istniała większa przepaść, to pozostawało taką samą stolicą, jak każde inne miasto - slumsy, zaułki, dziwki i hazardziści - niewiele czasu zajęło jej poznanie tego miejsca z gorszej strony. Na ulicy poniżej, trzech strażników zatrzymało się, by porozmawiać, a Celaena oparła brodę na dłoniach. Jak każdy strażnik w tym królestwie, ubrani byli w lekką zbroję mieszczącą mnóstwo broni. Plotka głosiła, że podobno wendlynowkich żołnierzy szkolą Fae, by stali się bezwzględni, sprytni i szybcy. A ona nie chciała sprawdzać, czy to prawda, a istniało ku temu wiele powodów. Z pewnością byli o wiele bardziej spostrzegawczy niż przeciętni strażnicy w Riftholdzie - nawet, jeśli jeszcze nie zauważyli, że wśród nich jest zabójczyni. Ale Celaena wiedziała, że jedynej osobie, której zagrażała, była ona sama. Nawet po wylegiwaniu się dzień w dzień na słońcu, nawet po umyciu się w pierwszej lepszej fontannie, jaką znalazła, wciąż czuła na swoim ciele i we włosach krew Archera Finna. Nawet ponad ciągłym hałasem nadal słyszała jego jęk, gdy patroszyła go w tych tunelach pod zamkiem. I nawet mimo ciepła i wina wciąż widziała Chaola i ledwo skrywane przerażenie na jego twarzy, gdy dowiedział się o jej dziedzictwie Fae oraz o potwornej mocy, która z łatwością mogła ją z niszczyć i o tym, jak pusta1 i ciemna jest w środku. Często zastanawiała się, czy znalazł już odpowiedź na to, co powiedziała mu w dokach. A jeśli odkrył prawdę... 1 Oczywiście nie pusta w sensie, że tępa xD |K
10
Celaena nigdy nie pozwoliła swoim myślom popędzić tak daleko. Nie miała teraz czasu na myślenie o Chaolu czy innych rzeczach, które pozostawiły jej duszę tak bezwładną i wykończoną. Celaena delikatnie szturchnęła się w rozciętą wargę i zmarszczyła brwi, patrząc na strażników, a to sprawiło, że usta bolały ją jeszcze bardziej. Zasłużyła sobie na ten cios, który sprowokowała wczorajszego wieczora w tawernie - kopnęła jakiegoś faceta bardzo mocno w klejnoty, a gdy odzyskał oddech, był wściekły - co i tak było dużym niedopowiedzeniem. Odsuwając dłoń od ust, obserwowała strażników przez kilka chwil. Oni, w przeciwieństwie do strażników i urzędników w Riftholdzie, nie brali łapówek, nie tyranizowali i nie grozili ludziom z rynku. Wszyscy urzędnicy i strażnicy, których do tej pory widziała, wydawali się... dobrzy. Tak jak Galan Ashryver, następca tronu Wendlyn, był dobry. Pogłębiając
coś
przypominającego
irytację,
Celaena
pokazała
język.
Strażnikom, rynkowi, jastrzębiowi na pobliskim kominie, zamkowi i księciu, który tam mieszkał. Żałowała, że wino skończyło się tak szybko. Minął tydzień, odkąd odkryła, jak zinfiltrować zamek – stało się to trzy dni po przybyciu do Varese. Tydzień, odkąd wszystkie jej plany się rozpadły. Owiała ją chłodna bryza, niosąc ze sobą zapach przypraw ze sklepów ciągnących się wzdłuż ulicy: gałka muszkatołowa, kminek, tymianek, werbena. Wciągnęła powietrze głęboko, pozwalając oczyścić tej mieszaninie jej pełną wina i nagrzaną od słońca głowę.
Rozległ się dźwięk dzwonów dochodzący z jednego z
górskich miasteczek i z centralnego placu w mieście. Wybiło południe. Nehemia pokochałaby to miejsce. Świat runął szybko, pochłonięty przez otchłań, która w niej była. Nehemia nigdy nie zobaczy Wendlyn. Nigdy nie przejdzie przez rynek pachnący przyprawami i nie usłyszy dzwonów. Niewidzialny, zabójczy ciężar przygniótł jej pierś. Gdy przybyła do Varese, plan wydawał się idealny. W czasie, gdy godzinami obserwowała ochronę zamku, zastanawiała się, jak znaleźć Maeve i dowiedzieć się o 11
kluczach. Wszystko szło gładko, bez zarzutu, aż w końcu... Aż w końcu tego przeklętego przez bogów dnia zauważyła, że o drugiej po południu strażnicy pozostawiają niestrzeżony fragment ściany południowej i odkryła, jak funkcjonuje mechanizm bramy. Ale wtedy przez tę bramę przejechał Galan Ashryver, idealnie widoczny z miejsca na dachu domu jakiegoś szlachcica, na którym siedziała. To nie na widok jego oliwkowej skóry i ciemnych włosów porzuciła plan morderstwa. To nie dlatego, że nawet z tak dużej odległości widziała jego turkusowe oczy... jej oczy, przez które zawsze, wychodząc na ulicę, zakładała kaptur. Nie. To przez tych ludzi wiwatujących na jego widok. Wiwatowali, uwielbiali swojego księcia. Adorowali go, zachwycali się jego dziarskim uśmiechem i lśniącą w słońcu lekką zbroją, gdy jechał w eskorcie żołnierzy w kierunku północnych wybrzeży, by wsiąść na jeden ze statków, które miały stanowić kolejną warstwę ochrony. Ochrony. Książę - jej cel - był cholernym żołnierzem, przeciwnikiem Adarlanu, a jego ludzie go za to kochali. Podążała przez miasto za księciem i jego ludźmi, przeskakując z dachu na dach, chociaż wystarczyłaby jedna strzała i byłby martwy. Ale podążała za nim aż do murów, a z każdym krokiem okrzyki stawały się coraz głośniejsze, w powietrze wyrzucano kwiaty dla idealnego księcia. Dotarła do bram miasta w chwili, gdy je dla niego otwierali. A kiedy Galan Ashryver popłynął w stronę zachodzącego słońca, by walczyć w chwale o dobro i wolność, ona stała na dachu, aż stał się maleńkim punktem w oddali. Wtedy poszła do najbliższej tawerny i wdała się w krwawą, najbardziej brutalną bójkę, jaką kiedykolwiek wywołała, aż w końcu wezwano strażników, a ona zniknęła chwilę przed tym jak wkroczyli do akcji. Potem, gdy krew z jej nosa zalewała przód koszulki, a ona pluła na chodnik, zdecydowała, że nie ma zamiaru zrobić nic. Jej plany nie miały sensu. Nehemia i Galan powinni prowadzić świat ku wolności, a Nehemia powinna żyć. Razem, księżniczka i książę, mogliby pokonać 12
króla Adarlanu. Ale Nehemia nie żyła, a przysięga Celaeny - głupia, żałosna przysięga - była warta tyle co błoto, gdy żyli tacy dziedzice jak Galan, którzy mogli zrobić znacznie więcej. Postąpiła głupio, składając ją. Nawet Galan... Galan też ledwie mógł zaszkodzić Adarlanowi, choć do dyspozycji miał całą armię. Ona była jedna - jedno marne życie. Jeśli Nehemii nie udało się powstrzymać króla... wtedy plan, by skontaktować się z Maeve... ten plan był kompletnie bezużyteczny. Na szczęście wciąż nie zobaczyła ani jednego Fae - ani, cholera, jednego - czy też faerie, nie mówiąc już o jakiejkolwiek magii. Robiła wszystko, co w jej mocy, by tego unikać. Nawet zanim zaczęła śledzić Galana, unikała jak ognia stoisk na rynku, gdzie oferowano ekstrakty lecznicze albo eliksiry, a zwłaszcza obszarów, gdzie artyści uliczni i handlarze ujawniali swoje dary, by zarabiać na życie. Dowiedziała się, w których tawernach lubiły przebywać osoby posiadające magię i omijała je szerokim łukiem, bo czasami czuła, jak w jej ciele coś się porusza, wije i wiedziała, że wystarczyła odrobina magii, by się obudziło. Minął tydzień, odkąd porzuciła plan i wszelkie próby zmuszenia się, by na czymś jej zależało. Podejrzewała, że potrzeba jeszcze wielu tygodni, by naprawdę zbrzydł jej teggya, albo wielu bójek, by coś poczuła, ewentualnie przepicia się winem przy całodziennym wylegiwaniu na dachu. Ale w gardle miała sucho, a w brzuchu jej burczało, więc Celaena powoli zsunęła się na krawędź dachu. Robiła to powoli nie dlatego, że mogła wpaść na czujnych strażników, lecz dlatego, że kręciło jej się w głowie. Nie ufała sobie na tyle, by zaryzykować upadek. Patrzyła na cienką bliznę ciągnącą się wzdłuż dłoni, gdy zsuwała się po rynnie. Była ona teraz jedynie żałosnym przypomnieniem obietnicy, którą złożyła miesiąc temu na na wpół zamarzniętym grobie Nehemii, a także wszystkiego, w czym zawiodła i wszystkich, których zawiodła. Tak jak pierścionek z ametystem, który co noc traciła, by odzyskać go tuż przed wschodem słońca. Mimo tego wszystkiego, co się wydarzyło, mimo udziału Chaola w śmierci 13
Nehemii, nawet po tym, jak zniszczyła to, co było między nimi, nadal nie mogła stracić pierścionka. Trzykrotnie przegrywała go w karty tylko po to, by go odzyskać nieważne, czego musiała się dopuścić. Sztylet wciśnięty między żebra był o wiele lepszy niż jakiekolwiek słowa. Celaena uznała, że to cud, iż dotarła do końca alei, gdzie cienie momentalnie ją oślepiły. Oparła dłoń o chłodny, kamienny mur, pozwalając oczom przyzwyczaić się do ciemności, potrząsając głową, by pozbyć się z niej kołatania. Problem - była jednym, wielkim, cholernym problemem. Zastanawiała się, kiedy się to zmieni. Intensywny smród ciała kobiety uderzył w nozdrza Celaeny zanim ją jeszcze zobaczyła. Wtedy spojrzały na nią szeroko otwarte oczy z pożółkłymi białkami, a spomiędzy obwisłych, popękanych ust wydobył się syk: - Brudasie! Nie waż się zbliżyć ponownie do moich drzwi.2 Celaena cofnęła się, mrugając, gdy stanęła przed nią ta włóczęga - a potem spojrzała na dom, który... stanowił po prostu dziurę w ścianie, zapchaną śmieciami i tym, co do niej należało. Kobieta była zgarbiona, miała przetłuszczone włosy i ruinę zamiast zębów. Celaena zamrugała jeszcze raz, a w zasięgu jej wzroku ukazała się twarz tej kobiety. Z wściekłą, nieco szaloną miną i, przede wszystkim, brudna. Celaena podniosła ręce cofając się o krok, potem drugi. - Przepraszam. Kobieta splunęła flegmą tuż przy zakurzonych butach Celaeny. Nie chcąc marnować energii na oburzenie czy wściekłość, Celaena odeszłaby, gdyby nie przyjrzała się sobie znudzonym spojrzeniem. Brudne ubrania - poplamione, zakurzone i podarte. Nie wspominając już o zapachu. Ta kobieta wzięła ją za... koleżankę włóczęgę, konkurującą z nią o miejscówkę. Cóż. Wspaniale. Niski upadek, nawet jak na nią. Może, któregoś dnia, będzie ją to bawiło, jeśli zechce to zapamiętać. Nie była w stanie sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz się śmiała. 2
Cóż za gościnność – pozazdrościć tylko <3 |K.
14
Przynajmniej mogła pocieszyć się tym, że zawsze mogło być gorzej. Lecz wtedy, w cieniu za nią, rozległ się męski chichot.
15
Rozdział 2 Człowiek - mężczyzna - na końcu alei był Fae. Po dziesięciu latach, po wszystkich tych egzekucjach i płonących stosach, w jej stronę szedł Fae. Prawdziwy, solidny Fae. Nie było przed nim ucieczki, gdy wyłonił się z cieni. Kobieta-włóczęga i wszyscy inni znajdujący się w zaułku zamilkli, a Celaena znowu usłyszała dzwony bijące w odległych górach. Wysoki, barczysty, wyglądał jakby jego ciało zbudowane było z samych mięśni - emanowała od niego moc. Zatrzymał się w plamie światła, w powietrzu wokół niego latały pyłki kurzu, jego srebrne włosy lśniły. Jak gdyby do wystraszenia każdego żyjącego gówna w okolicy, włączając w to kobietę-włóczęgę, nie starczyły spiczaste uszy i kły, po lewej stronie jego twarzy i dalej, w dół ciała, ciągnął się spiralny, czarny tatuaż, zakrywając opaloną skórę. Znaki mogły być jedynie ozdobą, ale pamiętała język Fae na tyle, by rozróżnić słowa, nawet tak artystycznie napisane. Zaczynając od skroni, tatuaż ciągnął się wzdłuż szczęki i po szyi, gdzie znikał pod bladą opończą i płaszczem. Miała przeczucie, że tam się nie kończył, a między fałdami materiału kryje się co najmniej tuzin różnorakich broni. Kiedy sięgnęła po sztylet ukryty pod jej własnym płaszczem, zdała sobie sprawę, że facet mógłby być przystojny, gdyby nie obietnica przemocy w jego sosnowo-zielonych oczach. Błędem byłoby nazwanie go młodym - tak samo błędem byłoby nazwanie go inaczej niż wojownikiem, nawet, gdyby przez plecy nie miał przewieszonego miecza, a u jego pasa nie zwisały noże. Poruszał się z zabójczym wdziękiem i zręcznością, przeczesując zaułek wzrokiem, jakby spacerował przez pole śmierci. Rękojeść sztyletu w jej dłoni była ciepła, a Celaena przyjęła postawę do walki, zaskoczona, iż czuje... strach. I to starczyło, by rozwiać mgłę, która tępiła jej zmysły przez ostatnie kilka tygodni. Wojownik Fae szedł aleją, sięgające kolan skórzane buty nie wydawały 16
dźwięku w zetknięciu z brukiem. Niektórzy z bezdomnych cofnęli się; jedni popędzili ku ulicy, drudzy do drzwi, gdziekolwiek, by uciec przed jego spojrzeniem. Jeszcze zanim ich spojrzenia się spotkały, Celaena wiedziała, po co tu jest i kto go przysłał. Sięgnęła do Oka Eleny, by przypomnieć sobie, że już go nie ma. Oddała je Chaolowi – była to jedyna rzecz, jaką mogła mu dać i która zapewniłaby mu ochronę podczas jej nieobecności. Zapewne wyrzucił je, gdy tylko poznał prawdę. By móc się chronić, będąc jej wrogiem. Może powie Dorianowi, a wtedy obaj będą bezpieczni. Nim posłuchała instynktu i rzuciła się ku rynnie, by wspiąć się na dach, porzuciła ten plan. Czy jednak jakieś bóstwo pamiętało o niej i zdecydowało się rzucić jej kość? Musiała się spotkać z Maeve. Cóż, teraz stał przed nią jeden z elitarnych wojowników Maeve. Zwarty. Gotowy. A wnioskując po emanującym z niego bezwzględnym temperamencie, nie do końca był z tego zadowolony. Aleja przypominała ciszą cmentarz, gdy Fae się jej przyglądał. Jego nozdrza poruszały się delikatnie, jak gdyby... Próbował wyłapać jej woń. Poczuła lekką satysfakcję na myśl, że cuchnie przerażająco, ale to nie o ten zapach mu chodziło. Nie, on szukał zapachu, który określał ją - zapach rodu, krwi i tego, kim jest. A gdyby wypowiedział jej imię przed tymi wszystkimi ludźmi... wiedziała, że Galan Ashryver prędko wróciłby do domu. Strażnicy mieliby się ciągle na baczności, a to na pewno nie było częścią jej planu. Drań wyglądał na kogoś, kto pokazuje, na co go stać. Więc zebrała się w sobie i ruszyła ku niemu, starając się przypomnieć, co zrobiłaby kilka miesięcy temu, zanim cały ten świat poszedł w diabły. - Dobrze cię widzieć, przyjacielu - mruknęła. - Zaiste, dobrze. Zignorowała zszokowane twarze otaczających ich ludzi, koncentrując się jedynie na nim. Stał w bezruchu, na który stać było jedynie nieśmiertelnych. 17
Uspokoiła bijące szaleńczo serce i przyspieszony oddech. Mógłby prawdopodobnie to usłyszeć, tak samo jak wyczuwał zapach, a w ten sposób poznałby szalejące w niej emocje. Nie będzie oszukiwania go brawurą, nawet za tysiąc lat. Tyle to on zapewne przeżył. I z pewnością go nie pokona. Była Celaeną Sardothien, ale on był Fae i, znając życie, jednym z lepszych. Zatrzymała się kilka kroków od niego. Bogowie, ale był wielki3. - Co za miła niespodzianka - powiedziała tak głośno, żeby wszyscy usłyszeli. Kiedy ostatni raz brzmiała tak uprzejmie? Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio w ogóle wypowiadała się pełnymi zdaniami. - Myślałam, że mieliśmy się spotkać przy murach miasta. Nie skłonił się, dzięki bogom. Jego brutalna twarz nawet nie drgnęła. Pozwól mu myśleć, co sobie chce. Była pewna, że nie wyglądała tak, jak mu powiedziano, że powinna - i śmiał się, kiedy tamta kobieta wzięła ją za bezdomną. - Chodźmy - powiedział, a jego głęboki, nieco znudzony głos zdawał odbijać się echem od ścian, gdy skierował się ku wyjściu z alei. Założyłaby się o duże pieniądze, że pod skórzanymi karwaszami4 miał ukryte ostrza. Mogła odpowiedzieć mu coś ohydnego, żeby tylko nieco go wyczuć, ale ludzie wciąż czekali. Gdy ich mijał, nie uraczył spojrzeniem żadnego z gapiów. Nie wiedziała, czy była pod wrażeniem, czy raczej czuła oburzenie. Podążyła za wojownikiem Fae w kierunku tętniącej życiem ulicy. Mijał kolejnych ludzi, którzy przerywali aktualnie wykonywane czynności i gapili się na niego. Nie czekał, by go dogoniła, gdy podszedł do dwóch zwykłych klaczy przywiązanych przy korycie na placu. Jeśli pamięć ją nie myliła, Fae mieli raczej porządniejsze konie. Najprawdopodobniej przybył w innej formie, a wierzchowce kupił na miejscu. Wszyscy Fae posiadali drugą, zwierzęcą formę. Celaena była aktualnie w swojej własnej, czyli ludzkiej. Ale jaka była jego? Mógłby być wilkiem, pomyślała, z 3 Ekhem... Moje skojarzenia są bardzo nie na miejscu xD |K 4 Inaczej "naramienniki" |K
18
tą opończą opadającą do połowy uda, stąpając tak bezgłośnie. Albo górskim kotem z tą swoją drapieżną gracją. Dosiadł większej klaczy, pozostawiając jej tę, która wyglądała na bardziej zainteresowaną szukaniem szybkiego posiłku niż podróżą. Więc było ich dwie. Zawędrowali wystarczająco daleko bez żadnych wyjaśnień. Przewiesiła torbę prze siodło, układając ręce tak, by zakryć blizny na nadgarstkach - przypomnienie tego, że kiedyś skuwały je kajdany. Tego, gdzie ona przebywała. To nie był jego interes. I z pewnością nie interes Maeve. Im mniej o niej wiedzieli, tym mniej mogli z tego obrócić przeciwko niej. - Poznałam już paru wojowników myślicieli, ale myślę, że ty jesteś największym myślicielem z nich wszystkich. - Odwrócił gwałtownie głowę w jej stronę, a ona wycedziła: - Och, dzień dobry. Myślę, że wiesz, kim jestem, więc nie będę się przedstawiać. Ale zanim wywieziesz mnie bogowie wiedzą gdzie, chciałabym dowiedzieć się, kim ty jesteś. Zacisnął usta. Rozejrzał się po placu, z którego obserwowali ich ludzie. I nagle wszyscy zajęli się sobą. Gdy się rozeszli, powiedział: - Dowiedziałaś się o mnie tyle, ile powinnaś. - Mówił we wspólnej mowie, akcent miał subtelny... piękny, gdyby była na tyle wspaniałomyślna, by to przyznać. Miękki, zmieniający natężenie pomruk. - W porządku. Ale jak mam się do ciebie zwracać? - Chwyciła siodło, ale na nie nie wsiadła. - Rowan. - Jego tatuaże wydawały pochłaniać słońce, tak ciemny był tusz. - Cóż, Rowan... - Och, ani trochę nie podobał mu się jej ton. Zmrużył lekko oczy w ostrzeżeniu, ale ciągnęła. - Ośmielę się zapytać: dokąd jedziemy? Musiała być pijana - wciąż pijana, albo wchodziła na nowy poziom apatii jeśli mówiła do niego w ten sposób, ale nie mogła się powstrzymać, nawet jeśli bogowie, Wyrd albo cholerny los miał ponownie poprowadzić ją tam, gdzie miała realizować swój oryginalny plan. 19
- Zabieram cię tam, gdzie zostałaś wezwana. Dopóki nie znajdzie Maeve i nie będzie miała możliwości zadania jej paru pytań, naprawdę nie obchodziło ją, jak dotrze do Doranelle - albo z kim będzie podróżowała. Zrób, co trzeba zrobić, powiedziała jej Elena. W znany jej już sposób, Elena określiła, co musi zrobić, gdy już znajdzie się w Wendlyn. Przynajmniej było to lepsze od jedzenia marnego chleba, picia wina i mylenia jej z bezdomnymi. Może w ciągu trzech tygodni będzie z powrotem na statku do Adarlanu, posiadając odpowiedzi, które rozwiążą wszystko. To powinno ją pokrzepić. Ale zamiast tego w milczeniu wsiadła na klacz, nie mając słów i chęci, by je wykorzystać. Jakby kilka minut interakcji doszczętnie ją wykończyło. Uznała, że to dobrze, że Rowan nie wyglądał na skorego do rozmów, gdy podążała za nim w kierunku bram miasta. Strażnicy ledwie im pomachali z murów, niektórzy nawet się cofnęli. Gdy tak jechali, Rowan nie zapytał, dlaczego tu była i co robiła przez ostatnie dziesięć lat, gdy świat zamienił się w piekło. Wciągnął tylko jasny kaptur na srebrne włosy i kontynuował jazdę, choć nadal łatwo było zobaczyć w nim inność, niczym u wojownika, i zachować to dla siebie. Jeśli naprawdę był tak stary, jak podejrzewała, nie była dla niego niczym więcej niż pyłkiem kurzu, fiaskiem życia w długo płonącym ogniu jego nieśmiertelności. Prawdopodobnie mógłby zabić ją bez wahania - a potem zająć się następnym zadaniem, zupełnie beztrosko kończąc jej istnienie. Nie denerwowało ją to tak, jak powinno.
20
Rozdział 3 Od miesiąca, każdej nocy, śnił mu się ten sam sen, aż w końcu Chaol miał go przed oczami nawet za dnia. Archer Finn jęczy, gdy Celaena wbija mu sztylet między żebra, w serce. Obejmuje przystojnego kurtyzana niczym kochanka, lecz gdy patrzy ponad ramieniem Archera, jej oczy są martwe. Puste. Sen się zmienia, a Chaol nie może nic powiedzieć ani zrobić, gdy złotobrązowe włosy wpadają w czerń, a twarz wykrzywiona w agonii nie należy do Archera, lecz do Doriana. Następca tronu szarpie się, a Celaena chwyta go mocniej, wykręcając sztylet ostatni raz, zanim popycha Doriana na szare kamienie tunelu. Krew płynie - za szybko. Lecz Chaol nadal nie jest w stanie się ruszyć, nie może pobiec do przyjaciela ani kobiety, którą kocha. Na ciele Doriana pojawia się coraz więcej ran i krwi - tak wiele krwi. Zna te rany. Choć nigdy nie widział ciała, przeczytał raporty na temat tego, co Celaena zrobiła w alejce z zabójcą Grave'em, jak odwdzięczyła mu się za zamordowanie Nehemii. Celaena opuszcza sztylet. Każda spływająca z niego kropla krwi rozbryzguje się na kamieniach u jej stóp. Odchyla głowę, oddychając głęboko. Wdycha śmierć, która łączy się z jej duszą, napawając się zemstą i ekstazą po zabiciu wroga. Jej prawdziwego wroga. Imperium Havilliardów. Sen ponownie się zmienia, a Chaol leży pod nią, gdy ona, wijąc się, odrzuca głowę do tyłu z tym samym wyrazem ekstazy na twarzy, cała zbryzgana krwią.5 Wróg. Ukochana. Królowa. ***
5 Cóż za perwersja, Kapitanie! Celibat naprawdę Ci nie służy... |K.
21
Wspomnienie snu rozproszyło Chaola, ale spojrzał na Doriana, który siedział obok niego przy stole w Wielkiej Sali - i czekał na odpowiedź na pytanie, które mu zadał. Chaol skrzywił się przepraszająco. Następca Tronu nie odwzajemnił tego półuśmiechu. Zamiast tego, powiedział cicho: - Myślałeś o niej. Chaol wziął kęs gulaszu jagnięcego, ale nie miał on żadnego smaku. Dorian był zbyt spostrzegawczy. A Chaol nie miał ochoty rozmawiać o Celaenie. Nie z Dorianem, nie z kimkolwiek. Prawda, którą znał, zagrażała nie tylko jej. - Myślałem o ojcu - skłamał. – pojadę z nim, gdy wróci za kilka tygodni do Anielle. - To była cena, jaką zapłacił za zapewnienie Celaenie bezpieczeństwa w Wendlyn; ojciec zapragnął jego powrotu nad Srebrne Jezioro, by ponownie przyjął swój tytuł lorda Anielle. A on był gotów się poświęcić; zrobiłby wszystko, byleby jej sekret pozostał bezpieczny. Nawet teraz, gdy wiedział kim... czym jest. Nawet po tym, co mu powiedziała o królu i Kluczach Wyrda. Jeśli taka miała być cena, to ją poniesie. Dorian spojrzał w kierunku stojącego na podwyższeniu stołu, gdzie król i ojciec Chaola spożywali posiłek. Następca tronu powinien jeść z nimi, ale postanowił usiąść z Chaolem. Dorian zrobił to po raz pierwszy od bardzo długiego czasu - po raz pierwszy też rozmawiali od chwili ich dyskusji, do której doszło po wysłaniu Celaeny do Wendlyn. Dorian zrozumiałby, gdyby znał prawdę. Ale nie mógł się dowiedzieć, kim jest Celaena, ani co tak naprawdę planuje król. Gdyby wszystko się wydało, katastrofa byłaby nieunikniona. Poza tym sam sekret Doriana stwarzał ogromne zagrożenie. - Słyszałem plotki o twoim wyjeździe - powiedział ostrożnie Dorian. - Nie wiedziałem, że to prawda. Chaol skinął głową, próbując wymyślić coś - cokolwiek - by odpowiedzieć 22
przyjacielowi. Nadal nie rozmawiali o ten drugiej sprawie, o drugiej prawdzie, która w tunelach wyszła na jaw: Dorian miał magię. Chaol natomiast nie chciał nic na ten temat wiedzieć. Gdyby król postanowił go przesłuchać... jeśli kiedykolwiek by do tego doszło, miał nadzieję, że by to wytrzymał. Wiedział, że król zna mroczniejsze sposoby na poznanie prawdy niż tortury. Dlatego nie pytał, nie powiedział w tej sprawie ani słowa. Tak samo Dorian. Napotkał spojrzenie przyjaciela. Nie było w nim życzliwości. Jednak książę powiedział: - Staram się, Chaol. Starał się, ponieważ Chaol nie skonsultował z nim planu wywiezienia Celaeny z Adarlanu, przez co stracił jego zaufanie, za co było mu wstyd, choć Dorian nigdy nie mógł się o tym dowiedzieć. - Wiem. - I mimo tego, co się wydarzyło, chcę mieć pewność, że nie jesteśmy wrogami. - Dorian wykrzywił lekko usta. Zawsze będziesz moim wrogiem. Celaena wykrzyczała te słowa do Chaola w noc, gdy zginęła Nehemia. Wykrzyczała to z tłumioną od dziesięciu lat nienawiścią, po dekadzie skrywania głęboko w sobie największego na świecie sekretu. Celaena była Aelin Ashryver Galathynius, dziedziczką tronu i prawowitą królową Terrasenu. To czyniło ją jego śmiertelnym wrogiem. To czyniło ją wrogiem Doriana. Chaol nadal nie wiedział, co z tym zrobić, albo co to dla nich znaczyło, jakie miało znaczenie, biorąc pod uwagę przyszłość, jaką sobie dla nich wyobrażał. Przyszłość, o której marzył, która bezpowrotnie zniknęła. Tamtej nocy w tunelach widział w jej oczach martwość, a także gniew, smutek i wyczerpanie. Widział, jak po śmierci Nehemii staje na krawędzi i wiedział, że to, co zrobiła Grave'owi, było zemstą. Nawet przez chwilę nie wątpił, że uczyniłaby to jeszcze raz. W jej oczach kryła się tak bezdenna przepaść, że sięgała w głąb niej. 23
Śmierć Nehemii ją zniszczyła. To, co on zrobił, to, jak się przyczynił do tej śmierci, także ją zniszczyło. Wiedział to. Modlił się tylko, by była w stanie ponownie się pozbierać.
Ponieważ załamana, nieprzewidywalna zabójczyni to jedno. Ale
królowa... - Wyglądasz, jakbyś zaraz miał zwymiotować - powiedział Dorian, opierając łokcie na stole. - Powiedz mi, co jest nie tak. Chaol patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem. Przez moment ciężar tego wszystkiego przygniatał go z taką siłą, że już otworzył usta. Lecz wtedy w korytarzu rozległ się szczęk mieczy uniesionych w geście pozdrowienia, a do Wielkiej Sali wkroczył Aedion Ashryver - niesławny Generał króla Adarlanu i jednocześnie kuzyn Aelin. W sali zapadła cisza, nawet przy stole, przy którym siedział król i ojciec Chaola. Nim Aedion przebył połowę drogi przez salę, Chaol już stał przy podium. Nie dlatego, że młody generał był zdrajcą. Raczej przez to, w jaki sposób Aedion szedł w kierunku stołu; włosy sięgające ramion błyszczały w świetle pochodni, a on szeroko się do nich wszystkich uśmiechał. Przystojny nie było odpowiednim określeniem, jeśli chodziło o wygląd Aediona. Bardziej pasowało przytłaczający. Bardzo wysoki i umięśniony - Aedion w każdym calu był wojownikiem, za jakiego się uważał. Nawet, jeśli miał na sobie strój oficjalny, Chaol z łatwością mógł stwierdzić, że wykonano go solidnie i pięknie przyozdobiono. Na ramiona zarzucone miał futro z białego wilka, przez plecy przewiesił tarczę - spod niej natomiast wystawała rękojeść miecza wyglądającego na wiekowy.6 Ale jego twarz. I oczy... O bogowie. Chaol oparł dłoń na rękojeści miecza, przybierając obojętny wyraz twarzy, nawet w chwili, gdy Wilk Północy stał wystarczająco blisko, by go zabić. To były oczy Celaeny. Oczy Ashryverów. Wspaniała, turkusowa tęczówka 6 Wiekowy nie w sensie, że dziadowy i zniszczony, totalnie bezużyteczny, tylko że taki... WIEKOWY – z tradycją, dziedziczony z pokolenia na pokolenie xD |K
24
okolona złotym pierścieniem w kolorze identycznym jak ich włosy. Ich włosy... nawet odcień miały taki sam. Mogliby być bliźniakami, gdyby nie to, że Aedion miał dwadzieścia cztery lata, a jego skórę pokrywała opalenizna, którą zawdzięczał słońcu w śnieżnych górach Terrasenu. Dlaczego król zachował go przy życiu? Dlaczego uczynił go jednym ze swoich najwspanialszych generałów? Aedion był księciem królewskiego rodu Ashryverów i dorastał w domu Galathyniusów - a mimo to służył królowi. Nadal się uśmiechał, zatrzymując się przed stołem na podwyższeniu i kłaniając tak płytko, że Chaol poczuł oszołomienie. - Wasza królewska mość - powiedział z tym cholernym błyskiem w oku. Chaol spojrzał w kierunku stołu, by sprawdzić czy król, czy ktokolwiek, dostrzegł podobieństwo, które mogło uśmiercić nie tylko Aediona lecz także Chaola, Doriana i każdego, na kim mu zależało. Jego ojciec posłał mu tylko krótki, zadowolony uśmiech. Lecz król zmarszczył brwi. - Oczekiwałem cię miesiąc temu. Aedion miał czelność wzruszyć ramionami. - Przepraszam, oddział został zatrzymany przez zamieć w Jelenich Rogach. Przybyłem, gdy tylko mogłem. Każda osoba w sali wstrzymywała oddech. Temperament i bezczelność Aediona były niemal legendarne - między innymi dlatego stacjonował na najbardziej wysuniętych na północ terenach. Chaol zawsze twierdził, że mądrym posunięciem jest trzymanie go z dala od Riftholdu, zwłaszcza, że wydawał się dwulicowym sukinsynem, a Zmora - legion Aediona - był znany ze swoich umiejętności i brutalności, ale teraz... dlaczego król wezwał go do stolicy? Król uniósł kielich i bawił się nim, mieszając wino. - Nie dostałem informacji, że twój legion tu dotarł. - Bo nie dotarł. Chaol przygotował się na nakaz egzekucji, modląc się, by to nie on musiał go 25
wykonać. Król rzekł: - Powiedziałem, że mają być z tobą, generale. - A już myślałem, że chciałeś cieszyć się mą obecnością. - Gdy król warknął, Aedion powiedział. - Będą tu w ciągu tygodnia lub coś około tego. Nie chciałem ominąć żadnej zabawy. - Ponownie wzruszył umięśnionymi ramionami. Przynajmniej nie przybyłem z pustymi rękami. - Strzelił palcami, po czym u jego boku pojawił się giermek z pełną torbą. - Dary z północy, które zawdzięczamy uprzejmości ostatniego odwiedzonego obozu rebeliantów. Będziesz zadowolony. Król przewrócił oczami i machnął ręką na giermka. - Odeślij je do moich komnat. Twoje podarunki, Aedionie, są obraźliwe dla uprzejmego towarzystwa. – Rozległ się niski chichot - pierwszy zaśmiał się Aedion, jego śladem podążyło kilka osób siedzących przy królewskim stole. Och, Aedion balansował niebezpiecznie blisko granicy. Celaena miała przynajmniej na tyle wyczucia, by w obecności króla się zamknąć. Biorąc pod uwagę to, jakie trofea król otrzymywał od Celaeny, w torbie, którą trzymał giermek, nie znajdzie on złota i klejnotów. Ale kolekcjonowanie przez Aediona głów i kończyn jego własnych ludzi, ludzi Celaeny... - Mam jutro spotkanie Rady. Chcę cię tam widzieć, generale - powiedział król. Aedion położył dłoń na piersi. - Twoja wola jest moją, Wasza Wysokość. Chaol ledwo opanował przerażenie na widok tego, co zalśniło na palcu Aediona. Czarny pierścień - identyczny jak te, w których posiadaniu byli król, Perrington i pozostali, których kontrolował. To wyjaśniało, dlaczego król zezwala na bezczelność generała; gdyby zaszła taka potrzeba, wola króla stałaby się wolą Aediona. Chaol zachował beznamiętny wyraz twarzy, gdy król skinął mu lakonicznie głową - został odesłany. Kapitan ukłonił się w milczeniu, nagle bardzo chętny, by powrócić do swojego stołu. Z dala od króla - człowieka, w którego zakrwawionych 26
rękach spoczywał ich los. Z dala od ojca, który widział zbyt wiele. Z dala od generała, który robił teraz obchód po sali, klepiąc mężczyzn po ramionach i mrugając do kobiet. Chaol stłumił szalejące w nim emocje zanim opadł z powrotem na swoje miejsce i zauważył, że Dorian marszczy brwi. - Prezenty, zaiste - mruknął książę. - Bogowie, on jest nieznośny. Chaol nie zaprzeczył. Mimo czarnego pierścienia od króla, Aedion zdawał się nadal posiadać własne zdanie - i był tak dziki, jak na polach bitwy. Porównując to, jak rozpustny był Aedion, Dorian żył jak mnich. Chaol nigdy nie spędził z generałem zbyt wiele czasu, nawet o to nie zabiegał, ale Dorian go już znał. Od... Poznali się w dzieciństwie. Gdy Dorian i jego ojciec pojechali do Terrasenu, kilka dni przed zamordowaniem królewskiej rodziny. Gdy Dorian spotkał Aelin... Celaenę. Dobrze, że jej tu nie ma i nie widzi, czym stał się Aedion. Nie tylko przez wzgląd na pierścień. Ale dlatego, że odwrócił się od własnych ludzi... Aedion osunął się na ławę naprzeciwko nich, uśmiechając się szeroko. Wyglądał jak drapieżnik oceniający zdobycz. - Ostatnim razem, gdy was widziałem, siedzieliście przy tym samym stole. Dobrze wiedzieć, że pewne rzeczy się nie zmieniają. Bogowie, ta twarz. Twarz Celaeny... druga strona medalu. Ta sama arogancja, ten sam niekontrolowany gniew. Ale gdy u Celaeny objawiały się sporadycznie, Aedion zdawał się nimi... emanować. Poza tym w jego twarzy było coś o wiele bardziej odpychającego, obrzydliwego. Dorian oparł przedramiona na stole i posłał mu leniwy uśmiech. - Witaj, Aedionie. Aedion zignorował go i sięgnął po pieczoną nogę jagnięcia. Pierścień na jego palcu zalśnił. - Podoba mi się ta nowa blizna, kapitanie - powiedział, wskazując brodą na szramę przecinającą policzek Chaola. Pamiątkę po Celaenie, po tym, jak zaatakowała go w dniu, gdy zamordowano Nehemię i próbowała go zabić - teraz stale 27
przypominała mu o tym, co utracił. Aedion kontynuował: - Wygląda na to, że jeszcze cię nie stłamsili. I w końcu dostałeś miecz dla dużego chłopca. Dorian powiedział: - Cieszę się, że sztorm nie pozbawił cię dobrego nastroju. - Bezczynne tygodnie spędzone na treningach i wylegiwaniu się w łóżku z kobietami? To cud, że pofatygowałem się opuścić góry. - Myślałem, że jesteś zdolny jedynie do robienia tego, co leży w twoim interesie. Zaśmiał się niskim głosem. - A oto czarujący duch Havilliardów. - Aedion bawił się jedzeniem, a Chaol już miał zapytać, jaki miał powód, by z nimi usiąść - poza dręczeniem ich, co robił zawsze, gdy król nie patrzył - ale wtedy zauważył, na co gapi się Dorian. Nie na samą posturę Aediona czy uzbrojenie, lecz na jego twarz, oczy... - Nie powinieneś być przypadkiem na jakimś przyjęciu czy coś? - zapytał Aediona Chaol. - Jestem zaskoczony, że tak zwlekasz, skoro w mieście czekają na ciebie takie atrakcje. - Czy w uprzejmy sposób próbujesz się wprosić na jutrzejsze przyjęcie, kapitanie? Zaskakujące. Zawsze pokazywałeś, że jesteś ponad to. - Zmrużył te turkusowe oczy, gdy posłał Dorianowi chytry uśmieszek. - Jednak ty... ostatnie przyjęcie, na którym razem byliśmy, skończyło się dla ciebie bardzo pomyślnie. Rudowłose bliźniaczki, dobrze pamiętam? - Będziesz rozczarowany, gdy powiem ci, że skończyłem z takim trybem życia - powiedział Dorian. Aedion znowu zaczął grzebać7 widelcem w jedzeniu. - Zatem więcej dla mnie. Chaol zacisnął pięści pod stołem. Celaena przez ostatnie lata nie była wzorem świętości, ale nigdy nie zabijała swoich rodaków. Za każdym razem odmawiała. A Aedion zawsze był przeklętym sukinsynem, ale teraz... Czy miał pojęcie, co nosi na 7 … palcem w du… w tyłku xD |K.
28
palcu? Czy zdawał sobie sprawę, że pomimo jego arogancji, przekory i bezczelności, król mógł naginać jego wolę kiedy tylko naszła go na to ochota? Nie mógł ostrzec Aediona, a przynajmniej nie w sposób, który nie uśmierciłby jego i wszystkich, na których mu zależy, skoro generał był wierny królowi. - Jak się mają sprawy w Terrasenie? - zapytał Chaol, ponieważ Dorian ponownie zapatrzył się w Aediona. - Co byś chciał ode mnie usłyszeć? Że nie brak żywności po brutalnej zimie? Że niewielu zabrały choroby? - mówiąc to, Aedion prychnął. - Przypuszczam, że polowanie na rebeliantów zawsze jest zabawne, jeśli tylko ma się na to ochotę. Mam tylko nadzieję, że Jego Wysokość wezwał Zmorę na południe, żebyśmy wreszcie mieli coś konkretnego do roboty. - Gdy Aedion sięgnął po wodę, Chaol dostrzegł rękojeść miecza. Nijaki, miejscami wgnieciony i podrapany, ze zniszczoną i startą na brzegach głowicą. Taki prosty, zwyczajny miecz dla jednego z najlepszych wojowników Erilei. - Miecz Orynthu8 - powiedział Aedion, przeciągając samogłoski. - Dar od Jego Wysokości za moje pierwsze zwycięstwo. Każdy znał ten miecz. Była to pamiątka rodziny królewskiej z Terrasenu, dziedziczony z pokolenia na pokolenie. A więc tak naprawdę należał do Celaeny. A wcześniej do jej ojca. Sposób, w jaki zdobył go Aedion, to, do czego teraz ten miecz służył i ile żyć zabrał, był dla Celaeny i jej rodziny jak policzek. - Jestem zaskoczony twoim sentymentalizmem - powiedział Dorian. - Symbole mają moc, książę - odparł Aedion, wbijając w niego spojrzenie. Spojrzenie Celaeny - nieustępliwe i emanujące wyzwaniem. - Byłbyś zaskoczony mocą, jaką wciąż dzierży północ - do czego jest zdolna, by powstrzymać ludzi przed realizowaniem ryzykownych planów. Może umiejętności i spryt Celaeny nieszczególnie się wyróżniały w jej rodzinie. Ale Aedion był Ashryverem, nie Galathyniusem - co oznaczało, że jego prababką była Mab, jedna z trzech królowych Fae, w minionych pokoleniach 8 Orynth to stolica Terrasenu |K.
29
mianowana na boginię i nazwana Deanną, Panią Łowów. Chaol przełknął głośno ślinę. Zapadła napięta niczym cięciwa łuku cisza. - Jakieś problemy między waszą dwójką? - zapytał Aedion, wgryzając się w mięso. – Pozwólcie, że zgadnę: kobieta. Może Królewska Obrończyni? Plotki mówią, że jest... interesująca. To z jej powodu zrezygnowałeś z mojego trybu życia, książątko? - Rozejrzał się dookoła. - Myślę, że chciałbym ją poznać. Chaol zwalczył chęć, by wyciągnąć miecz. - Wyjechała. - Szkoda. Może i mnie sprowadziłaby na dobrą drogę. - Uważaj na słowa - warknął Chaol. Mógłby się roześmiać, gdyby nie to, że tak bardzo pragnął uderzyć generała. Dorian bębnił tylko palcami po stole. - Okaż trochę szacunku. Aedion zachichotał, kończąc jeść mięso. - Jestem wiernym sługą Jego Wysokości, tak jak zawsze. - Po raz kolejny oczy Ashryverów skierowały się na Doriana. - Może któregoś dnia zostanę także twoją dziwką. - Jeśli do tego czasu wciąż będziesz żył - odparł słodko Dorian. Generał kontynuował posiłek, ale Chaol czuł, że wciąż skupia na nich uwagę. - Plotka głosi, że nie tak dawno zamordowano tu matronę klanu czarownic powiedział od niechcenia Aedion. - Zniknęła, choć w jej powozie pozostał niezły bałagan. Dorian powiedział ostro: - Co cię to interesuje? - Interesuje mnie, gdy istoty niegdyś dzierżące moc tracą życie. - Po plecach Chaola przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Wiedział nieco o wiedźmach. Celaena opowiedziała mu kilka historii - i zawsze modlił się, by były wyolbrzymione. Lecz na twarzy Doriana pojawiło się coś podobnego do strachu. Chaol pochylił się w stronę Aediona. 30
- To nie twoja sprawa. Generał ponownie go zignorował i mrugnął do księcia. Nozdrza Doriana zadrżały, a była to oznaka narastającej wściekłości. Poza tym zmieniło się powietrze w pomieszczeniu... przepełniała je energia. Magia. Chaol położył dłoń na ramieniu przyjaciela. - Spóźnimy się - skłamał, ale Dorian zrozumiał. Musiał wyciągnąć stąd księcia - z dala od Aediona - i spróbować zapobiec katastrofie, która szykowała się przez narastające między mężczyznami napięcie. - Wypoczywaj, Aedionie. - Dorian nie powiedział nic, ale jego szafirowe oczy były zimne jak lód. Aedion uśmiechnął się ironicznie. - Przyjęcie jest jutro, jeśli miałbyś ochotę przypomnieć sobie stare, dobre czasy, książę. - Och, generał doskonale wiedział, które przyciski nacisnąć i nie interesowało go, jakie będą tego następstwa. To czyniło go kimś śmiertelnie niebezpiecznym. Zwłaszcza, gdy w grę wchodził Dorian i jego magia. Chaol zmusił się, by powiedzieć kilku swoim ludziom dobranoc, by wyglądać zwyczajnie, obojętnie, gdy kierowali się ku wyjściu z jadalni. Aedion Ashryver przybył do Rifthold, nieco mijając się ze swoją dawno zaginioną kuzynką. Gdyby Aedion wiedział, że Aelin żyje, gdyby wiedział kim i czym się stała albo czego się dowiedziała o tajemnej mocy króla, stanąłby po jej stronie czy by ją zniszczył? Biorąc pod uwagę jego postępowanie i pierścień, który nosił... Chaol nie chciał, by generał znalazł się blisko niej. Zastanawiał się, jak wiele krwi przelałaby Celaena, gdyby wiedziała, co zrobił jej kuzyn. Chaol i Dorian przez większość drogi do wieży księcia szli w milczeniu. Gdy skręcili w pusty korytarz i mieli pewność, że nikt ich nie podsłucha, Dorian powiedział: 31
- Nie musiałeś się wtrącać. - Aedion to sukinsyn - warknął Chaol. Rozmowa mogła skończyć się w tym momencie i jakaś jego część tego chciała, ale zmusił się, by powiedzieć: - Bałem się, że wybuchniesz. Tak, jak się to stało w tamtych korytarzach. - Wypuścił powietrze z płuc. - Jesteś... stabilny? - Raz jest lepiej, raz gorzej. Wydaje mi się, że katalizatorem są złość i strach. Skręcili w korytarz kończący się na drewnianych drzwiach, za którymi znajdowała się wieża Doriana, ale Chaol zatrzymał się, chwytając księcia za ramię. - Nie chcę znać szczegółów - mruknął, by strażnicy pilnujący drzwi go nie usłyszeli - bo nie chcę, by to, co wiem, zostało użyte przeciwko tobie. Dorianie, wiem, że popełniłem parę błędów. Uwierz mi, zdaję sobie z tego sprawę. Ale od zawsze moim priorytetem było - i nadal jest - chronienie ciebie. Dorian wpatrywał się w niego przez dłuższą chwilę, przechylając głowę na bok. Chaol musiał wyglądać na nieszczęśliwego, bo gdy książę się odezwał, jego głos był niemal łagodny. - Dlaczego tak naprawdę wysłałeś ją do Wendlyn? Poczuł ostry jak brzytwa ból. Choć tak bardzo pragnął powiedzieć księciu o Celaenie, zwierzyć się z tego, co wie, by zapełnić tę pustkę w jego wnętrzu, nie mógł tego uczynić. Dlatego powiedział tylko: - Wysłałem ją tam, by zrobiła to, co trzeba zrobić. - Po tym zawrócił i odszedł. Dorian go nie zatrzymywał.
32
Rozdział 4 Manon otuliła się ciaśniej płaszczem i wtopiła w cienie, nasłuchując trzech mężczyzn, którzy wkradli się do jej domku. Cały dzień czuła narastający strach i wściekłość na wiatr, gdy po południu czyniła przygotowania. Siedziała na pokrytym strzechą dachu małego domku, gdy nad wysokimi trawami dostrzegła chybotliwe płomienie ich pochodni. Nikt z okolicznych mieszkańców nie próbował ich zatrzymywać - lecz także nikt nie chciał do nich dołączyć. Mówili, że we wsi, po północnej stronie Fenharrow, pojawiła się wiedźma Crochan. W ciągu całych tygodni, które wśród nich przeżyła, wiodąc marną egzystencję, czekała na tę noc. Działo się tak w każdej zamieszkiwanej przez nią wiosce. Wstrzymała oddech, stojąc nieruchomo niczym czujny jeleń, gdy jeden z mężczyzn - wysoki, brodaty rolnik z rękami wielkości talerzy - wszedł do jej sypialni. Nawet ukrywając się w szafie czuła jego oddech - cuchnął piwem i żądzą krwi. Och, mieszkańcy wsi wiedzieli dokładnie, co zrobią z wiedźmą, która sprzedawała mikstury i potrafiła przewidzieć płeć dziecka przed jego narodzinami. Zdziwiło ją, że tyle czasu zabrało im zebranie się na odwagę, by tu przyjść, zadręczyć i zniszczyć to, co im zawadzało. Rolnik zatrzymał się na środku pomieszczenia. - Wiemy, że tu jesteś - powiedział, podchodząc do łóżka, cal po calu przeszukując wzrokiem pokój. - Chcemy tylko porozmawiać. Widzisz, niektórzy mieszkańcy wioski się ciebie boją - obstawiam, że bardziej niż ty ich. Wiedziała, że nie ma co go słuchać, zwłaszcza, gdy za jego plecami błysnął sztylet, kiedy zaglądał pod łóżko. Zawsze to samo - i w małych miastach i na wsiach. Gdy mężczyzna się wyprostował, Manon wyślizgnęła się z szafy i ukryła w cieniu za drzwiami sypialni.
33
Stłumione brzęki i dudnienie powiedziały jej, co robili pozostali dwaj mężczyźni: nie tylko jej szukali, ale kradli też to, co im się spodobało. Nie mieli wiele do zabrania - gdy się tu wprowadziła, wnętrze było urządzone. Wszystkie swoje rzeczy trzymała w torbie ukrytej w szafie. Nic ze sobą nie zabieraj, nic za sobą nie zostawiaj. - Chcemy tylko porozmawiać, wiedźmo. - Mężczyzna odwrócił się tyłem do łóżka, w końcu dostrzegając szafę. Uśmiechnął się - grymas ten pełen był triumfu i oczekiwania. Delikatnie, samymi palcami, pchnęła drzwi, które zamknęły się bezgłośnie, a człowiek idący w stronę szafy nie zauważył tego. Masywną dłonią złapał uchwyt od drzwiczek. W drugiej, trzymanej przy boku, lśnił sztylet. - No chodź, mała Crochanko - powiedział śpiewnie. Cicho niczym śmierć, Manon stanęła za nim. Głupiec nawet się nie zorientował, a o jej obecności dowiedział się w chwili, gdy przysunęła usta do jego ucha i wyszeptała: - Pomyliłeś wiedźmy. Odwrócił się, plecami uderzając o drzwi szafy. Uniósł sztylet, trzymając go tuż przed falującą piersią. Manon uśmiechnęła się tylko, a jej srebrnobiałe włosy zalśniły w świetle księżyca. Spojrzał w stronę drzwi, a gdy zobaczył, że są zamknięte, zaczerpnął głęboko powietrza, by krzyknąć. Manon uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Z nacięć w jej dziąsłach, niczym ostrza, wysunęły się żelazne zęby. Mężczyzna szarpnął się, ponownie uderzając plecami o drzwi szafy, z oczami otwartymi tak szeroko, że wokół tęczówki zalśniła biel.
Sztylet upadł na podłogę.
I wtedy, tylko po to, żeby zlał się w spodnie, machnęła w powietrzu ręką. W miejscu paznokci zalśniły żelazne pazury. Farmer zaczął modlić się szeptem do swoich bogów, gdy Manon pozwoliła mu wycofać się w stronę okna. Niech myśli, że ma szansę na ucieczkę. Ruszyła za nim powoli, wciąż się uśmiechając. Nie zdążył krzyknąć, bo rozerwała mu gardło. 34
Gdy z nim skończyła, wyślizgnęła się przez drzwi sypialni. Pozostali dwaj intruzi wciąż zabierali rzeczy, nadal myśląc, że to wszystko należy do niej. Ten dom był opuszczony dopiero od niedawna - jego właściciele albo umarli albo byli na tyle mądrzy, by wynieść się z tego okropnego miejsca. Drugi mężczyzna również nie miał szansy na to, by krzyknąć, zanim wypatroszyła go dwoma szarpnięciami pazurów. Trzeci z nich szukał swoich towarzyszy. A gdy ujrzał, jak tam stoi, z jedną ręką wciąż zanurzoną we wnętrznościach przyjaciela, natomiast drugą przyciągającą martwego mężczyznę, by móc zębami rozerwać mu gardło, wybiegł z domu. Poczuła na języku znajomy, wodnisty smak człowieka zmieszany z przemocą i strachem. Splunęła na drewniane deski. Nie marnowała czasu na starcie spływającej po szyi krwi, gdy dawała uciekającemu czas na zwiększenie między nimi dystansu. Wbiegł w wysokie trawy, które całkowicie go zasłoniły. Policzyła do dziesięciu, bo zamarzyło jej się polowanie, poza tym odkąd wyciągnięto ją z łona matki, ryczącą i zakrwawioną, tak właśnie postępowała. Ponieważ była Manon Czarnodziobą, dziedziczką wiedźmiego klanu Czarnodziobych i przebywała tu od tygodni, podszywając się pod Crochankę w nadziei, że w ten sposób wykurzy z ukrycia te prawdziwe. Wciąż tam były, obłudne i nieznośne Crochanki, podszywające się pod uzdrowicielki i uczone kobiety. Pierwszego zabójstwa w swoim życiu dokonała właśnie na Crochance, która miała nie więcej niż szesnaście lat - dokładnie tyle samo, ile Manon w tamtej chwili. Ciemnowłosa dziewczyna nosiła krwistoczerwony płaszcz, który każda Crochanka otrzymywała po pierwszym krwawieniu - jedyny pożytek z niego był taki, że oznaczał ją jako ofiarę. Po tym, jak Manon pozostawiła zwłoki swojej ofiary w zasypanej śniegiem przełęczy, zabrała płaszcz jako trofeum i nadal - ponad sto lat później - nosiła go. Żadna z pozostałych Żelaznozębnych wiedźm nie mogła tego zrobić - ponieważ żadna inna Żelaznozębna nie ośmieliłaby się narazić na gniew trzech Matron, nosząc barwy ich wrogów. Lecz od dnia, w którym Manon weszła do Twierdzy 35
Czarnodziobych mając na sobie płaszcz, a w ręku trzymając wsadzone do skrzyni daru od jej babci - serce Crochanki, jej świętym obowiązkiem stało się polowanie na nie, póki nie wybije wszystkich - jedną po drugiej. Manon wyszła na pole, zlizując krew z paznokci. Sunęła między trawami niczym cień lub mgła. Znalazła rolnika, który zgubił się w gąszczu traw. Szlochał cicho ze strachu, a gdy się odwrócił, na widok krwi, żelaznych zębów i niegodziwego uśmiechu, zmoczył spodnie. Manon pozwoliła mu krzyczeć, co tylko chciał.
36
Rozdział 5 Celaena i Rowan jechali zakurzoną ścieżką, wijącą się między skałami, podążając w stronę południowych podnóży gór. Pamiętała mapę Wendlyn na tyle, by wiedzieć, że po przejechaniu przez nie skierują się ku Górom Cambrian oddzielającym świat śmiertelników od ziem nieśmiertelnych, należących do królowej Maeve. Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy dotarli do podnóża, wjeżdżając na pnącą się ku górze ścieżkę graniczącą z jednej strony z przerażającymi wąwozami. Po pierwszej przejechanej mili zastanawiała się, czy nie zapytać Rowana, gdzie planuje przenocować. Ale była zmęczona. Nie przez wydarzenia minionego dnia, wino czy jazdę. W kościach, krwi, oddechu i duszy czuła ogromne zmęczenie. Rozmowa z kimkolwiek byłaby zbyt skomplikowana. A Rowan był idealnym kompanem - od początku podróży nie odezwał się ani słowem. Zapadł zmierzch, gdy wjechali na ścieżkę ciągnącą się przez gęsty lat rozrastający się po całych górach; rosły tu drzewa każdego gatunku - od cyprysów po dęby - i każde z nich było wąskie, wysokie albo dumne; znajdowało się tu mnóstwo krzaków, a dookoła leżały omszałe głazy. Nawet w pogłębiającej się ciemności las wyglądał tak, jakby oddychał. Ciepłe powietrze nuciło, pozostawiając na jej języku metaliczny posmak. Daleko za nimi rozległ się grzmot. Powinno być pięknie. Zwłaszcza, gdy Rowan wreszcie zrobił postój. Z wielkości jego bagażu wnioskowała, że nie ma namiotu. Ani śpiworów. Ani koców. Może miało jej to pokazać, że wizyta u Maeve nie będzie przyjemna. Oboje milczeli, gdy przywiązywali konie do drzew, wystarczająco daleko od drogi, by nie było ich widać w razie, gdyby ktoś tędy przejeżdżał. Po rozpakowaniu ich sprzętu, Rowan zabrał swoją klacz i poprowadził ją w stronę strumienia, którego szum musiał usłyszeć tymi swoimi wydłużonymi uszami. Każdy krok w ciemności
37
stawiał pewnie, a Celaena szła, potykając się o kamienie i korzenie. Doskonały wzrok, nawet po zmroku - kolejna cecha Fae. Ona też mogłaby go mieć, gdyby... Nie, nie będzie o tym nawet myślała. Nie po tym, co się stało po drugiej stronie portalu. Zmieniła się wtedy - i było to na tyle okropne, że nie miała ochoty na powtórkę. Po napojeniu koni Rowan nie czekał na nią, tylko zawrócił do obozu. Wykorzystała tę chwilę prywatności, by załatwić wszelkie osobiste potrzeby, a potem upadła na kolana na trawiastym brzegu i napiła się wody ze strumienia. Bogowie, woda smakowała... nowo. Była starożytna, pełna mocy i pyszna.9 Piła, dopóki nie zrozumiała, że pustka w żołądku może być wywołana głodem, a potem wróciła do obozu, odnajdując go dzięki błyszczącym, srebrnym włosom Rowana. Bez słowa podał jej chleb i ser, a potem na powrót zajął się czesaniem koni. Wymruczała pod nosem podziękowania, ale nie zaoferowała pomocy; zamiast tego usiadła i oparła się o pień potężnego dębu. Gdy żołądek przestał ją tak bardzo boleć i zdała sobie sprawę, jak głośno je jabłko, które rzucił jej w trakcie karmienia koni, znalazła siłę, by powiedzieć: - Czy w Wendlyn czyha tak wiele niebezpieczeństw, że nie możemy rozpalić ogniska? Usiadł pod drzewem i rozprostował nogi, krzyżując je w kostkach. - Nie ze strony śmiertelników. Były to pierwsze słowa, jakie padły z jego ust, odkąd wyjechali z miasta. Mogła to być próba zastraszenia jej, ale ona wciąż robiła mentalny spis broni, jaką przy sobie miała. Nie wypytywała go o głębszy sens jego słów. Nie chciała wiedzieć, jakiego typu rzeczy mogą przypełznąć do ognia. Dookoła była tylko plątanina korzeni, mchu i kamieni. Słyszała głośny szelest liści i płynący w oddali potok, a także trzepot pierzastych skrzydeł. A na krawędzi pobliskiego głazu czyhały na nią trzy pary świecących oczu. Sztylet znalazł się w jej dłoni sekundę później. Lecz one tylko na nią patrzyły. 9 Nie mam pojęcia, jak woda może być starożytna . Gadajcie z Sarą. |K
38
Rowan zdawał się ich nie widzieć. Oparł głowę o pień dębu. Mały Lud zawsze ją rozpoznawał. Nawet, gdy na kontynent padł cień Adarlanu, wiedział, czym była. Małe dary pozostawione przy obozowisku - świeże ryby, jeżyny, wianki z kwiatów. Ignorowała je i trzymała się jak najdalej od Dębowego Lasu. Wróżki czuwały, nawet nie mrugając. Żałując, że zjadła tak szybko, Celaena odwzajemniła spojrzenie, gotowa w każdej chwili uskoczyć, by przyjąć pozycję obronną. Rowan nawet nie drgnął. Starożytne przysięgi, które faerie honorowały w Terrasenie, tutaj mogły być nieważne. Gdy o tym pomyślała, między drzewami rozbłysło więcej par oczu. Więcej niemych świadków jej przybycia. Ponieważ Celaena była Fae albo czymś podobnym do kundla. Jej prababcia była siostrą Maeve, a gdy umarła, została boginią. Śmieszne, naprawdę. Mab stała się śmiertelna, kiedy związała swoje życie z ludzkim księciem, który bardzo ją pokochał. Zastanawiała się, jak wiele te istoty wiedziały o wojnach, które zniszczyły jej ziemie, o Fae i wymordowanych wróżkach, o paleniu starożytnych lasów i rzezi na świętych jeleniach Terrasenu. Zastanawiała się, czy dowiedziały się o tym, co spotkało ich braci z Zachodu. Nie wiedziała, jak to się stało, że zaczęło jej zależeć. Ale wydawali się bardzo... ciekawi. Zaskakując nawet samą siebie, Celaena wyszeptała w noc: - Oni wciąż żyją. Wszystkie oczy zniknęły. Gdy spojrzała na Rowana, nie otworzył oczu. Ale miała wrażenie, że wojownik cały czas jest czujny.
39
Rozdział 6 Dorian, z rękami splecionymi za plecami, stał przed stołem, przy którym jego ojciec jadł śniadanie. Król pojawił się chwilę temu i nie powiedział mu, żeby usiadł. Kiedyś Dorian mógłby to jakoś skomentować. Ale odkąd miał magię, odkąd dał się wciągnąć w ten bajzel, którego narobiła Celaena, odkąd widział ten drugi świat w ukrytych tunelach... wszystko się zmieniło. Najlepsze co mógł od tego czasu robić to nie wychylać się - w ten sposób nie będzie zwracał na siebie uwagi ojca ani nikogo innego. Więc stał teraz przed stołem i czekał. Król Adarlanu skończył pieczonego kurczaka i popił go z kieliszka zrobionego z czerwonego szkła. - Jesteś strasznie milczący, książę. - Zdobywca Erilei sięgnął po półmisek z wędzoną rybą. - Czekałem, aż ty coś powiesz, ojcze. Król utkwił w nim spojrzenie ciemnych niczym noc oczu. - Niesamowite, naprawdę. Dorian zesztywniał. Tylko Celaena i Chaol znali prawdę o jego magii - a Chaol całkowicie się od niego odciął, przez co Dorian nie czuł potrzeby, by mu się zwierzać. Jednak w zamku było pełno szpiegów i lizusów, którym zależało jedynie na tym, by wykorzystać swoją wiedzę, byleby tylko poprawiła się ich pozycja na dworze. Wliczając w to wydanie następcy tronu. A wiadomo, czy ktoś go nie widział na korytarzach lub w bibliotece, albo nie odkrył ukrytych ksiąg w komnatach Celaeny? Jakiś czas temu zniósł je do grobowca, w którym bywał co noc – nie po to, by szukać odpowiedzi na nurtujące go pytania, lecz dla panującej tam niczym niezmąconej ciszy. Jego ojciec wrócił do jedzenia. Dorian w całym swoim życiu przychodził do prywatnych komnat króla tylko kilka razy. Mogłyby być oddzielnym domem z
40
biblioteką, jadalnią i salą obrad. Znajdowały się w szklanym skrzydle pałacu – nie tak jak to, w którym mieszkała jego matka. Rodzice nigdy nie dzielili łóżka, a Dorian nie chciał wiedzieć nic ponad to. Zobaczył, że ojciec go obserwuje; poranne słońce przebiło się przez matowe szkło, sprawiając że wszystkie blizny i znamiona na twarzy króla zdawały się być jeszcze bardziej makabryczne. - Umilisz dzisiejszy dzień Aedionowi Ashryverowi. Dorian z ledwością zachował opanowany wyraz twarzy. - Czy mogę zapytać dlaczego? - Skoro generał Ashryver nie sprowadził swoich ludzi, wychodzi na to, że będzie miał sporo wolnego czasu podczas oczekiwania na przybycie Zmory. Korzystne będzie dla was obu jeśli się lepiej poznacie... zwłaszcza, że do tej pory twój dobór przyjaciół był bardzo... pospolity. Furia zmieszana z lodowatym powiewem magii przebiegła przez jego ciało. - Z całym szacunkiem, ojcze, ale mam dwa spotkania, do których muszę się przygotować i... - Ta sprawa nie podlega dyskusji. - Jego ojciec wciąż jadł. - Generał Ashryver został już poinformowany i zjawi się przy twoich komnatach w południe. Dorian wiedział, że powinien milczeć, ale zanim zdążył pomyśleć, z jego ust padło pytanie: - Dlaczego tolerujesz Aediona? Dlaczego zachowałeś go przy życiu... dlaczego mianowałeś go na generała? - Odkąd mężczyzna pojawił się w zamku, te pytania wciąż kołatały się Dorianowi w głowie. Ojciec posłał mu porozumiewawczy, ledwie widoczny uśmiech. - Ponieważ gniew Aediona to użyteczne ostrze, poza tym potrafi trzymać swoich ludzi w ryzach. Nie zaryzykuje, że zostaną zniewoleni, nie, gdy tak wiele stracił. Ze strachu o to stłumił wiele buntów na północy, bo wiedział, że to jego ludzie - cywile - w pierwszej kolejności poniosą karę. W jego żyłach płynęła krew tego okrutnego człowieka. Dorian powiedział: 41
- Wciąż mnie zaskakuje, że trzymasz generała prawie jak w niewoli... jest niewiele więcej niż niewolnikiem. Kontrolowanie go poprzez strach wydaje się trochę niebezpieczne. Oczywiście zastanawiał się, czy ojciec powiedział Aedionowi o misji Celaeny w Wendlyn - na ziemiach królewskiego rodu Aediona, gdzie wciąż rządził jego kuzyn. Choć Aedion chwalił się swoimi zwycięstwami nad rebeliantami i zachowywał się tak, jakby to on władał połową imperium... Jak wiele pamiętał o swoich krewnych zza morza? Król powiedział: - Mam swoje sposoby na kontrolowanie Aediona. Jak na razie jego bezczelność mnie bawi. - Skinął brodą w stronę drzwi. - Jednak nie będę rozbawiony, jeśli nie stawisz się na spotkaniu z nim. I tak po prostu król rzucił go na pożarcie Wilkowi. *** Mimo ofert Doriana, że pokaże Aedionowi menażerię, psiarnię, stajnie - nawet cholerną bibliotekę - generał chciał zrobić tylko jedno: przejść się po ogrodach. Twierdził, że czuje się nerwowy i ospały od nadmiaru jedzenia, które spożył minionego wieczoru, lecz jego uśmiech mówił Dorianowi zupełnie co innego. Aedion nie zawracał sobie głowy rozmową z nim, zbyt zajęty nuceniem sprośnych melodii i przyglądaniu się mijającym ich damom. Ta warstewka ogłady zniknęła tylko raz, gdy skręcili w wąską ścieżkę ciągnącą się między wysokimi krzewami róży - zachwycającymi w lecie, zabójczymi zimą - a strażnicy znajdowali się za zakrętem, na chwilę tracąc ich z zasięgu wzroku. To wystarczyło, żeby Aedion, nadal nucąc sprośne piosenki, subtelnie podciął Doriana, który wpadł między kujące krzewy. Dzięki zwinnemu manewrowi Dorian zapobiegł wpadnięciu twarzą w krzaki, 42
ale ucierpiał jego płaszcz i ręka. Zamiast dawać generałowi satysfakcję, którą by poczuł, gdyby usłyszał syk bólu i zobaczył, jak Dorian ogląda rękę, książę wcisnął przemarznięte ręce do kieszeni w chwili, gdy zza rogu wyszli strażnicy. Rozmawiali tylko wtedy, gdy Aedion zatrzymał się przy fontannie i oparł pokryte bliznami dłonie na biodrach, patrząc na ogród, jakby był polem bitwy. Uśmiechnął się do pilnujących ich sześciu strażników, którzy trzymali się z tyłu, a jego oczy lśniły... Gdy Dorian pomyślał, że są dziwnie znajome, generał powiedział: - Książę potrzebuje eskorty w swoim własnym pałacu? Czuję się obrażony, że nie wysłano więcej strażników, by bronili cię przede mną. - Sądzisz, że dałbyś radę sześciu mężczyznom? Wilk zachichotał cicho i wzruszył ramionami, a od podniszczonej rękojeści miecza Orynthu odbiły się oślepiające promienie słońca. - Wydaje mi się, że nie powinienem odpowiadać na twoje pytanie w razie, gdyby twój ojciec uznał, że moja przydatność nie jest warta mojego charakteru. Niektórzy strażnicy zaczęli coś do siebie mruczeć, ale Dorian powiedział: - Zapewne nie. To było to - tylko tyle powiedział do niego Aedion do końca nieszczęsnego spaceru w zimnie. Dopóki nie posłał mu lekkiego uśmiechu i powiedział: - Lepiej niech ktoś to obejrzy. - Wtedy Dorian zdał sobie sprawę, że jego prawa ręka wciąż krwawi. Aedion odwrócił się w przeciwną stronę. - Dziękuję za spacer, książę - powiedział przez ramię i brzmiało to jak groźba bardziej niż cokolwiek innego. Aedion nie postępował w ten sposób bez powodu. Być może generał specjalnie przekonał ojca na ten spacer. Jedno, czego Dorian nie mógł zrozumieć, to w jakim celu. Może po prostu chciał się dowiedzieć, jakim człowiekiem stał się Dorian i jak dobrze potrafi grać w tę grę. Nie był w stanie powiedzieć, czy wojownik robi to, żeby ocenić potencjalnego wroga czy sojusznika - mimo całej swojej arogancji mężczyzna był zbyt przebiegły. Pewnie obserwowanie życia na dworze stanowiło dla niego 43
innego rodzaju walkę. Dorian pozwolił, żeby wybrani przez Chaola strażnicy odprowadzili go do ciepłego zamku, gdzie odprawił ich skinieniem głowy. Kapitan nie pojawił się dzisiaj i Dorian był za to wdzięczny - po rozmowie o jego magii, po tym jak Chaol odmówił rozmowy o Celaenie, Dorian nie wiedział o czym jeszcze mogli porozmawiać. Nawet przez moment nie wierzył, że Chaol z chęcią skaże na śmierć niewinnych ludzi, bez względu na to, czy są przyjaciółmi czy wrogami. A więc Kapitan musiał wiedzieć, że Celaena z jakiegoś powodu nie zamorduje rodziny królewskiej Ashryverów. Ale nie było sensu kłopotać się rozmową z przyjacielem, skoro też miał jakieś sekrety. Dorian rozmyślał nad słowami swojego przyjaciela, wchodząc do katakumb uzdrowicieli, w których unosił się zapach rozmarynu i mięty. Ich siedziba była labiryntem pomieszczeń z zasobami i komnat do przeprowadzania zabiegów, a wszystko to zbudowano z dala od górującego nad wszystkim szklanym zamkiem. W pałacu znajdowała się lecznica dla szlachty, która z pewnością by tu nie przyszła, ale w właśnie w tym miejscu pracowali najlepsi uzdrowiciele w Rifthold - i całym Adarlanie - uczący się i praktykujący swój fach od tysięcy lat. Blade kamienie zdawały się emanować esencją suszonych od wielu wieków ziół sprawiając, że powietrze było lekkie, a człowiek od razu czuł się lepiej. Dorian odnalazł małą pracownię, w której nad dużym, dębowym stołem zastawionym szklanymi słoiczkami, wagami, moździerzami i tłuczkami, a także fiolkami z płynami, ziołami i garnuszkami stała przygarbiona młoda kobieta. Sztuka leczenia była jedną z niewielu, których ojciec nie był w stanie całkowicie zakazać dziesięć lat temu, choć słyszał, że kiedyś uzdrowiciele byli znacznie silniejsi. W przeszłości używali przecież do leczenia magii. Teraz pozostało im jedynie to, co oferowała natura. Dorian wszedł do pokoju, a młoda kobieta podniosła wzrok znad książki, którą czytała, palec kładąc w miejscu, gdzie skończyła czytać. Nie była piękna, ale... ładna. Gładkie, eleganckie rysy twarzy, kasztanowe włosy splecione w warkocz i skóra o złotawym odcieniu, co sugerowało, że przynajmniej jeden członek jej rodziny 44
pochodził z Eyllwe. - W czym mogę... - Obejrzała się na niego, a potem szybko się skłoniła. Wasza Wysokość - powiedziała, a spod kołnierzyka wypełzł rumieniec. Dorian uniósł zakrwawioną dłoń. - Głogowe ciernie. - Przyznanie się, że ran nabawił się przez różane krzewy wydawało się strasznie żałosne. - Oczywiście. - Smukłą dłonią wskazała drewniane krzesło przy stole. - Proszę. Chyba, że Wasza Wysokość woli iść do sali uzdrowicieli? Na co dzień nie znosił rozmowy z jąkałami, ale ta młoda kobieta wciąż była tak zarumieniona, tak łagodnie przemawiała, że po prostu odpowiedział: - To wystarczy. - Po tym opadł na krzesło. Cisza strasznie mu ciążyła, gdy dziewczyna chodziła po pracowni, najpierw zmieniając fartuch na czysty, potem myjąc ręce, zabierając ze stołu bandaże i słoiczki, następnie nalewając do miski gorącej wody i wyciągając z szafki czyste szmaty, żeby w końcu - w końcu - przyciągnąć sobie krzesło i usiąść naprzeciwko niego. Nie rozmawiali, ale gdy ona czyściła mu dłoń, by móc ją obejrzeć, on wpatrywał się w jej orzechowe oczy, pewnie poruszające się dłonie i pozostałości rumieńca na policzkach i szyi. - Dłonie są... skomplikowane - wymamrotała w końcu, przyglądając się rozcięciom. - Chcę się tylko upewnić, że w ranach nic nie pozostało - dodała szybko Wasza Wysokość. - Myślę, że wygląda to gorzej, niż jest naprawdę. Dotykiem lekkim jak piórko rozprowadziła na ranach mętną maść, a on, jak głupiec, skrzywił się. - Przepraszam - wymamrotała. - Chcę zdezynfekować rozcięcia. Na wszelki wypadek. - Zdawała się tak płaszczyć, jakby rozkazał ją za to powiesić. Szukając odpowiednich słów, powiedział: - Miewałem się gorzej. 45
Zabrzmiało to głupio, ale ona zamarła na chwilę, z ręką wyciągniętą ku bandażom. - Wiem - odpowiedziała i spojrzała na niego. Cóż, cholera. Jej oczy były oszałamiające. Szybko spojrzała w dół, bandażując dłoń. - Przypisano mnie do służby w południowym skrzydle zamku - często pracuję w nocy. To wyjaśniało, dlaczego wydawała mu się tak znajoma. Tamtej nocy leczyła nie tylko jego, lecz także Celaenę, Strzałę, Chaola... właściwie to leczyła wszystkie ich obrażenia z minionych siedmiu miesięcy. - Przepraszam, nie pamiętam twojego imienia... - Sorscha - powiedziała, ale nie było w tym złości, choć powinna. Rozpieszczony książę i jego przyjaciele zbyt pochłonięci swoim życiem nie byli w stanie zapamiętać imienia osoby, która wielokrotnie składała ich do kupy. Gdy skończyła owijać rękę bandażem, powiedział: - Na wypadek, gdybyśmy zbyt często tego nie mówili, dziękuję. Te nakrapiane zielenią brązowe oczy napotkały jego spojrzenie. Uśmiechnęła się niepewnie. - To zaszczyt, książę. - Zaczęła zbierać rzeczy. Zakładając, że to znak, iż ma wyjść, wstał i rozprostował palce. - Wydaje się w porządku. - To drobne rany, ale proszę mieć na nie oko. - Sorcha wylała wodę z krwią do zlewu. - Następnym razem nie musi książę tu przychodzić. Wystarczy wiadomość, Wasza Wysokość. Z radością zajmiemy się tobą. - Dygnęła z gracją tancerki. - Byłaś odpowiedzialna za kamienne południowe skrzydło przez cały ten czas? - Pytanie ukryte w jego wypowiedzi było wystarczająco jasne: Widziałaś wszystko? Każdą niewytłumaczalną ranę? - Mamy karty naszych pacjentów - powiedziała cicho, by nikt przechodzący koło drzwi nie mógł jej usłyszeć - ale czasami zapominamy je uzupełniać. 46
Nie powiedziała nikomu, co zobaczyła, nie powiedziała o rzeczach, których nie da się wytłumaczyć. Dorian skłonił się jej w podziękowaniu i wyszedł z pomieszczenia. Zastanawiał się jak wiele osób poza nią widziało coś, czego nie powinny. Nie chciał wiedzieć. *** Palce Sorschy, na szczęście, przestały drżeć po wyjściu księcia z katakumb. Przez jakąś uporczywą łaskę Silby, boginię uzdrowicieli, zwiastunkę pokoju i niosącą lekką śmierć, udało jej się powstrzymać dłonie przed drżeniem, gdy bandażowała rany na rękach księcia. Sorcha oparła się o stół i wypuściła długi oddech. Skaleczenia nie potrzebowały tak dokładnego opatrzenia, ale była tak głupia i samolubna, że chciała, by następca tronu został tu, na tym krześle, tak długo jak się tylko da. Nie wiedział nawet kim ona jest. Została mianowana na uzdrowicielkę rok temu i wzywano ją do leczenia księcia, kapitana i ich przyjaciółki niezliczoną ilość razy. A książę nie wiedział, kim ona jest. Nie skłamała mu o niezapisywaniu wszystkiego. Ale pamiętała to wszystko. Zwłaszcza noc sprzed miesiąca, gdy cała trójka siedziała razem zakrwawiona i brudna z rannym psem - nikt jej nie wyjaśnił, kto jest sprawcą tego zamieszania. A ta dziewczyna, ich przyjaciółka... Królewska Obrończyni. Oto, kim była. Kochanka, zdaje się, obojga - kapitana i księcia - wcześniej albo później. Sorscha pomagała Amithcie opatrzyć młodą kobietę po pojedynku, w którym zdobyła tytuł. Któregoś razu poszła sprawdzić, co z dziewczyną, i zastała w łóżku obejmującego Obrończynię księcia. 47
Udawała, że to nie ma znaczenia, bo książę był znany z takich podbojów, ale... to nie ukoiło bólu w jej piersi. Ale wszystko się zmieniło, bo gdy zatruto dziewczynę gloriellą, to kapitan czuwał przy niej. Kapitan, który miotał się jak lew w klatce, kręcąc się z nerwów po pokoju, aż sama Sorcha zaczęła się denerwować. Nie zaskoczyło jej, gdy jakiś czas po tym przyszła do niej Philippa, prosząc o tonik antykoncepcyjny. Kobieta nie powiedziała, dla kogo to, ale Sorcha nie była idiotką. Gdy spotkała tydzień później kapitana, na którego twarzy widać było cztery poważne zadrapania, a w jego oczach malowała się martwa pustka, Sorcha zrozumiała. I zrozumiała po raz kolejny, gdy zastała całą trójkę razem, zakrwawioną i poranioną, że coś, co było między nimi wszystkimi, zostało zniszczone. Szczególnie widziała to po dziewczynie. Celaenie. Wychodząc z pokoju, usłyszała jej imię. Celaena Sardothien. Adarlańska Zabójczyni a teraz Królewska Obrończyni. Kolejny sekret, który Sorcha zachowała dla siebie. Była niewidoczna i przez większość czasu jej to odpowiadało. Sorscha zmarszczyła brwi, patrząc na zastawiony stół. Przed obiadem musiała wykonać pół tuzina toników i okładów; wszystkie z nich były skomplikowane i wszystko to nakazała jej zrobić Amithy, wykorzystująca wyższą pozycję kiedy tylko się dało. Poza tym musiała napisać cotygodniowy list do przyjaciela, który pragnął wiedzieć o szklanym zamku wszystko. Kiedy myślała o tym, co ją czeka, zaczynała boleć ją głowa. Gdyby to był ktoś inny niż książę, kazałaby mu pójść do innego uzdrowiciela. Sorscha wróciła do pracy. Nie wątpiła, że zapomniał, jak ma na imię w chwili, gdy stąd wyszedł. Dorian był dziedzicem najpotężniejszego imperium na świecie, a Sorscha była córką dwójki martwych imigrantów z wioski w Fenharrow, którą spalono doszczętnie, by nikt o niej nie pamiętał. Ale to nie powstrzymywało jej przed kochaniem go, co robiła nieustannie, skrywając uczucie, dochowując tajemnic, odkąd zobaczyła go po raz pierwszy sześć lat temu.
48
Rozdział 7 Po ostatniej nocy nie ukazało im się nic więcej. Rowan nie komentował tego, nie zaoferował też jej płaszcza ani nic innego, co chroniłoby ją przed zimnem. Spała skulona na boku, obracając się co kilka minut przez wbijający się w jej ciało kamyk albo korzeń, budziła się co chwilę przez piski albo inne dziwne dźwięki. Do czasu, gdy szare światło i mgła dryfowały między drzewami, Celaena czuła się jeszcze bardziej zmęczona niż dzień wcześniej. Po milczącym śniadaniu złożonym z chleba, sera i jabłek, niemal drzemała jadąc na grzbiecie swojej klaczy, gdy wznowili podróż zalesioną górską ścieżką. Minęli kilka osób - głównie ludzi wędrujących z wozami na rynek – wszyscy wpatrywali się w Rowana i schodzili im z drogi. Niektórzy nawet modlili się po cichu, prosząc o miłosierdzie. Wiele razy słyszała, że Fae żyją w zgodzie z ludźmi z Wendlyn, więc ich strach wywoływał zapewne sam Rowan. Tatuaż nie ułatwiał sprawy. Chciała go zapytać, co znaczą te słowa, ale to wiązałoby się z rozmową. A rozmowa budowała coś na wzór... relacji. Miała przyjaciół. I wystarczająca ich ilość już umarła. Dlatego cały dzień milczała, dalej jadąc przez las aż do Gór Kambryjskich. Las stawał się bujniejszy, a drzewa były wyższe z każdą przejechaną milą, natomiast mgła otulała jej twarz, szyję, pieściła plecy. Podczas kolejnej nieszczęsnej, zimnej nocy, rozbili obóz z dala od drogi i ponownie wyruszyli przed świtem. Mgła nieustannie przesączała się przez jej ubrania i wdzierała pod skórę, sunąc wzdłuż kości. Trzeciego wieczoru porzuciła wszelkie nadzieje na rozpalenie ogniska. Pogodziła się nawet z chłodem i głodem, którego nie mogła zaspokoić, nieważne ile chleba i sera zjadła. Ale te różnego rodzaju bóle były w pewnym sensie kojące. Nie pocieszające, ale... rozpraszające. Mile widziane. I zasłużone. Nie chciała wiedzieć, co to o niej świadczy. Nie mogła pozwolić sobie zajrzeć
49
tak głęboko w swoją duszę. Zbliżyła się do tego wystarczająco w dniu, gdy ujrzała księcia Galana. I to by było na tyle. Po południu zboczyli z drogi, jadąc teraz bardzo wąską ścieżką. Nie widziała żadnego miasta, ale chwilę wcześniej minęli granitowe głazy, na których wyrzeźbiono spirale i inne wzory. Pewnie były to oznaczenia - ostrzeżenie dla ludzi, by trzymali się z dala. Od Doranelle musiał ich dzielić jakiś tydzień drogi, ale Rowan jechał coraz wyżej, nie w kierunku przełęczy. Po drodze kilkakrotnie ujrzała dzikie kwiaty. Z tego miejsca nie miała dobrego widoku na otoczenie, więc nie miała pojęcia, gdzie, ani jak wysoko są. Dookoła ciągnął się tylko las, a oni wciąż się wspinali, nieustannie otuleni mgłą. Wyczuła dym, zanim jeszcze ujrzała światła. Nie była to jednak poświata z ognisk, lecz światła z budynku wznoszącego się ponad drzewami i wtulającego w zbocze góry. Mury były ciemne i stare, wykute z czegoś innego niż granit. Oczy miała czujne i nie uszedł jej uwadze wysoki pierścień skalny między drzewami, otaczający całą twierdzę. Nie, trudno było go nie dostrzec, gdy przejeżdżali między dwoma megalitami, pochylonymi ku sobie niczym rogi wielkiej bestii, które spowodowały, że po jej skórze przebiegła jakaś iskra. Bariera - magiczna bariera. Jej żołądek wywrócił się na drugą stronę. Skoro nie kręcili się tu żadni wrogowie, musieli mieć jakiś system alarmujący. Co oznaczało trzech patrolujących na każdej z trzech wież, sześciu na zewnętrznym murze, a także trzech przy drewnianej bramie – był to znak, że wiedzą o ich przybyciu. Mężczyźni i kobiety w błyszczących skórzanych zbrojach, uzbrojeni w miecze, sztylety, a także łuki, wszyscy ci ludzie ich obserwowali. - Myślę, że wolałabym zostać w lesie - powiedziała, a były to jej pierwsze słowa od kilku dni. Rowan nie podniósł nawet ręki na powitanie. Musieli go znać, skoro nie zatrzymał się choćby na chwilę. Gdy podjechali bliżej do starej fortecy - którą tworzyło trochę więcej niż kilka wież strażniczych połączonych przed dużym 50
budynkiem - wszystko porastał mech. To musiał być jakiś graniczny posterunek punkt w połowie drogi między śmiertelnym królestwem, a samym Doranelle. Możliwe, że w końcu znajdzie jakieś ciepłe miejsce do spania, nawet jeśli tylko na jedną noc. Przyjrzała się wartownikom na bramie, ścianom, a także wieżom znajdującym się kawałek dalej. Rowan mógł z nią nie rozmawiać przez większość drogi, jaką przebyli - okazywał jej tyle zainteresowania, co gównu leżącemu na drodze - lecz jeśli miała zostać z Fae... inni mogli zadawać pytania. Samo patrzenie na grupę faerie, po tym jak dziesięć lat temu widziała ich płonących na stosach, słysząc te wszystkie krzyki... Robiła wszystko, by zapomnieć o tamtych tygodniach i miesiącach - zapomnieć o każdej myśli i uczuciu, które jej wtedy towarzyszyły. Strażnicy zasalutowali Rowanowi, który nie zaszczycił ich nawet spojrzeniem, przejeżdżając między nimi. Chłonęła każdy detal, wypatrywała możliwych wyjść, każdej słabości, gdy jechali dużym dziedzińcem, gdzie dwoje ludzi - wyglądali raczej na śmiertelników - pomogło im zsiąść z koni. Było bardzo cicho. Jakby wszystko, nawet kamienie, wstrzymywało oddech. Jakby czekało. Uczucie to jeszcze się pogorszyło, gdy Rowan bez słowa poprowadził ją do głównego budynku, po kamiennych schodach, do pomieszczenia wyglądającego na małe biuro. Tyle, że to nie rzeźbione, dębowe meble ani wyblakłe, zielone zasłony czy też ciepło ognia sprawiło, że zamarła w bezruchu. To kobieta siedząca ze biurkiem doprowadziła do tego, że świat Celaeny kurczył się i poszerzał z każdym oddechem. Maeve, królowa Fae. Jej ciotka. I wtedy padły słowa, przed którymi wzbraniała się przez dziesięć lat. - Witaj, Aelin Galathynius.
51
Rozdział 8 Celaena zaczęła się cofać, wiedząc dokładnie, ile kroków potrzebuje, by wydostać się z pomieszczenia, ale wpadła na twarde, nieustępliwe ciało, za którym zatrzasnęły się drzwi. Ręce drżały jej tak bardzo, że nie marnowała czasu na sięganie po broń - swoją lub Rowana. Rozbroiłby ją w chwili, kiedy Maeve wydałaby rozkaz. Krew uderzyła jej do głowy. Zmusiła się, by wziąć oddech. I następny. Potem powiedziała cicho - za cicho: - Aelin Galathynius nie żyje. - Wypowiadanie swojego imienia na głos... tego przeklętego imienia, którego się bała, którego nienawidziła i o którym próbowała zapomnieć... Maeve uśmiechnęła się, odsłaniając małe, ostre kły. - Nie męczmy się z kłamstwami. To nie było kłamstwo. Ta dziewczyna, ta księżniczka umarła w rzece dziesięć lat temu. Celaena nie była już Aelin Galathynius, tak jak nie była żadną inną osobą. W pokoju było za gorąco – było w nim za mało miejsca, a Rowan stanowił naturalną barierę nie do przebicia. Nie miała czasu na pozbieranie się, na wymyślenie wymówek i półprawd, a powinna była mieć - miała czas na ułożenie planu podczas kilkudniowej milczącej podróży we mgle i zimnie. Teraz stała twarzą w twarz z Królową Fae, Maeve, jak chciała, by ją tytułowano. I w tej fortecy, z dala od cywilizacji, obserwowała ją ciemnymi, bezdennymi oczami piękność o kruczoczarnych włosach. Bogowie. O bogowie. Maeve przerażała swoją doskonałością, wiecznością i historyczną gracją. Stała nieruchomo tak, jak potrafią tylko nieśmiertelni. Mroczna siostra jasnowłosej Mab. Celaena oszukiwała samą siebie myśląc, że będzie łatwo. Wciąż opierała się o Rowana, jakby był murem. Nieprzeniknioną ścianą z kamieni, z których zbudowano całą twierdzę. Fae odsunął się od niej z tą drapieżną
52
łatwością i oparł o drzwi. Znaczyło to tyle, że nie wyjdzie stąd, dopóki Maeve na to nie pozwoli. Królowa Fae milczała, długie palce splotła na kolanach okrytych fioletową spódnicą, a na oparciu krzesła siedziała sowa. Nie nosiła korony 10, a Celaena doszła do wniosku, że przecież jej nie potrzebuje. Każda istota na ziemi - nawet ślepa czy martwa - wiedziała kim jest... czym jest. Maeve, główna bohaterka legend... i koszmarów. Napisano o niej tak wiele eposów, wierszy i piosenek, że niektórzy wierzyli, że jest tylko mitem. Ale właśnie tutaj sen - koszmar - stał się rzeczywistością. To może działać na twoją korzyść. Możesz uzyskać niezbędne odpowiedzi tutaj, teraz. I wyruszyć w drogę powrotną do Adarlanu w ciągu kilku dni. Tylko... oddychaj. Oddychanie, jak się okazało, było raczej trudne, gdy wpatrywała się w nią królowa znana z doprowadzania ludzi do szaleństwa ot tak, dla zabawy. Sowa siedząca na oparciu krzesła Maeve - Fae czy prawdziwe zwierzę? - także ją obserwowała. Jej szpony wbijały się w drewno. Było w tym coś absurdalnego - Maeve trzymała swoich poddanych w tym częściowo przegniłym budynku, a siedziała za biurkiem poplamionym Wyrd wie czym. Bogowie, sam fakt, że Maeve siedziała za biurkiem. Powinna przebywać w jakiejś eterycznej dolinie, otoczona migoczącymi ognikami oraz tancerkami i dziewczętami grającymi na lutniach i harfach, czytając z gwiazd jakby były poezją. Nie tutaj. Celaena skłoniła się nisko. Podejrzewała, że powinna paść na kolana, ale... już cuchnęła obrzydliwie, a twarz miała posiniaczoną po awanturach w Varese. Gdy wstała, Maeve uśmiechnęła się lekko. Przypominała pająka, który złapał muchę w sieć. - Przypuszczam, że po porządnej kąpieli będziesz wyglądała identycznie jak twoja matka. A więc bez wymiany uprzejmości. Maeve od razu przechodziła do sedna 10 Królowa, nie sowa xD |K.
53
sprawy. Mogła sobie z tym poradzić. Mogła zignorować ból i strach, żeby tylko dowiedzieć się tego, czego chciała. Więc Celaena uśmiechnęła się i odpowiedziała: - Gdybym wiedziała, z kim mam się spotkać, być może ubłagałabym swoją eskortę, by pozwoliła mi się odświeżyć. Nawet przez chwilę nie czuła się źle na myśl, że rzuca Rowana na pożarcie lwom. Spojrzenie obsydianowych oczu Maeve przesunęło się na Rowana, który wciąż stał oparty o drzwi. Mogłaby przysiąc, że w uśmiechu królowej Fae dostrzegła aprobatę. Jakby ta wycieczka krajoznawcza stanowiła część planu. Ale dlaczego? Dlaczego chciała, by była w złym stanie? - Obawiam się, że muszę na siebie wziąć winę za takie tempo - powiedziała Maeve. - Choć przypuszczam, że mógł znaleźć gdzieś jakiś zbiornik wodny, byś mogła się umyć. - Uniosła rękę, wskazując na wojownika. - Książę Rowan... Książę. Powstrzymała się przed odwróceniem do niego. - ... pochodzi z rodu mojej siostry, Mory. Jest moim dalekim bratankiem. Jesteście bardzo dalekimi krewnymi; choć łączy was starożytny rodowód. Kolejny ruch, by zbić ją z pantałyku. - Co ty nie powiesz? Zapewne nie była to najlepsza odpowiedź. Powinna raczej się przed nią płaszczyć, błagając o odpowiedzi. Miała przeczucie, że bardzo szybko przejdą do tej części spotkania. Ale... - Musisz się zastanawiać, dlaczego poprosiłam księcia Rowana, by cię tu sprowadził - powiedziała w zadumie Maeve. Robiła to dla Nehemii. Celaena ugryzła się w język na tyle mocno, by trzymać swoją przeklętą niewyparzoną gębę zamkniętą. Maeve oparła dłonie na biurku. - Czekałam bardzo długo, by cię poznać. A skoro nie opuszczałam tych ziem, nie mogłam cię zobaczyć. A przynajmniej nie własnymi oczami. - Długie paznokcie królowej błyszczały w świetle. 54
Przy ogniskach opowiadano legendy o tej drugiej skórze Maeve. Poza cieniami, pazurami i pożerającą dusze ciemnością nie było na świecie istoty, która cokolwiek by o tym powiedziała. - Wiesz, oni złamali moje prawa. Twoi rodzice nie postąpili według moich poleceń, uciekając. Te dwie linie krwi były zbyt niestabilne, by je mieszać, ale twoja matka obiecała, że gdy się narodzisz, pozwoli mi cię zobaczyć. - Maeve przekrzywiła głowę, w dziwny sposób przypominając siedzącą na oparciu krzesła sowę. - Wygląda na to, że przez osiem lat była zbyt zajęta, by wypełnić obietnicę. Jeśli jej mama złamała obietnicę... jeśli jej mama ukrywała ją przed Maeve, to musiała mieć ku temu cholernie dobry powód. Powód ten majaczył gdzieś na obrzeżach umysłu Celaeny. - Lecz teraz jesteś tutaj - powiedziała Maeve i wydawała się stać bliżej, mimo że nie wykonała żadnego ruchu. - Jesteś dorosła. Moje oczy dostarczyły mi zza morza dziwne i przerażające historie na twój temat. Patrząc na blizny i stal, zastanawiam się, czy są prawdziwe. Jak na przykład historia o tym, że zabójczyni z oczami Ashryverów została zauważona przez Pana Północy w wagonie podążającym do... - Wystarczy. - Celaena spojrzała na Rowana, który słuchał z uwagą, jakby po raz pierwszy dotarła do niego ta historia. Nie chciała, by wiedział o Endovier... nie chciała współczucia. - Znam swoją historię. - Rzuciła Rowanowi spojrzenie mówiące, by pilnował swoich spraw. On tylko odwrócił wzrok, znowu znudzony. Typowa arogancja nieśmiertelnych. Celaena spojrzała na Maeve, wkładając ręce do kieszeni. - Tak, jestem zabójczynią. Usłyszała za sobą prychnięcie, ale nie odrywała wzroku od Maeve. - A twoje inne talenty? - Nozdrza Maeve poruszyły się... węszyła. - Co się z nimi stało? - Tak jak wszyscy inni na moim kontynencie, ja również nie mogę z nich korzystać. Oczy Maeve błysnęły, a Celaena wiedziała... wiedziała, że Maeve wyczuła, iż 55
jest to prawda tylko w połowie. - Już nie jesteś na swoim kontynencie - wymruczała królowa. Uciekaj. Instynkt wręcz wrzeszczał w kółko to słowo. Miała przeczucie, że Oko Eleny byłoby tu bezużyteczne, ale żałowała, że go nie ma. Żałowała, że nie ma tu nieżyjącej królowej. Rowan wciąż stał przy drzwiach... ale jeśli poruszałaby się wystarczająco szybko, gdyby go przechytrzyła... Oślepił ją niekontrolowany przebłysk wspomnień, uwolnionych przez instynkt nakazujący jej uciekać. Jej mama rzadko wpuszczała do domu Fae, mimo swego dziedzictwa. Paru zaufanych żyło z nimi, lecz ci odwiedzający byli uważnie obserwowani, a Celaenę zamykano wtedy w prywatnych komnatach rodziny. Zawsze myślała, że to nadopiekuńczość, ale teraz... - Pokaż mi - wyszeptała Maeve z tym pajęczym uśmiechem. Uciekaj. Uciekaj. Wciąż czuła jak w demonicznym wymiarze wybucha w niej niebieski płomień, wciąż widziała wyraz twarzy Chaola, gdy straciła nad tym kontrolę. Jeden zły ruch, jeden niewłaściwy oddech, a mogłaby zabić jego i Strzałę. Sowa zatrzepotała skrzydłami, drewno zajęczało pod jej szponami, a mrok w oczach Maeve pogłębił się, poruszył. Poczuła jak przez powietrze przebiega impuls. Potem coś zastukało i przesunęło się po jej głowie, jakby Maeve próbowała otworzyć jej czaszkę i zajrzeć do środka. Naciskała, testowała, smakowała... Walcząc o równomierny oddech, Celaena przesunęła ręce ku sztyletom, gdy odpychała od siebie pazury wdzierające się w jej umysł. Maeve zaśmiała się, a nacisk na jej głowę zniknął. - Twoja matka ukrywała cię przede mną latami - powiedziała Maeve. - Ona i twój ojciec mieli niezwykły talent do rozpoznawania, kiedy moje oczy cię szukały. Taki rzadki dar - umiejętność przyzywania i kontrolowania ognia. Istnieje tak niewielu, którzy potrafią wezwać nie więcej niż iskrę; jeszcze mniej jest tych, którzy 56
są w stanie zapanować nad dzikością. A twoja matka usiłowała stłumić twój płomień... choć wiedziała, że pragnęłam jedynie, byś go kontrolowała. Oddech parzył jej gardło. Kolejne wspomnienie - lekcje, na których uczyła się nie jak wzywać płomień lecz jak go tłumić. Maeve kontynuowała: - Spójrz, co z tego mają. Krew w żyłach Celaeny zmieniła się w lód. Każdy chroniący ją instynkt uleciał z jej głowy. - A gdzie ty byłaś dziesięć lat temu? - Mówiła niskim głosem, z głębi swej zniszczonej duszy i brzmiało to jak ryk. Maeve przechyliła lekko głowę. - Nie jestem łaskawa dla tych, którzy mnie okłamują. Celaena niemal udławiła się swoim warknięciem. Terrasen nie dostał pomocy od Fae. Od Wendlyn. A wszystko to dlatego... dlatego... - Nie mam więcej czasu, by się tobą zajmować - powiedziała Maeve. - Więc pozwól, że przejdę do rzeczy: moje oczy powiedziały mi, że masz pytania. Pytania, których żaden śmiertelnik nie ma prawa zadać... chodzi o klucze. Legendy mówią, że Maeve posiada zdolność kontaktowania się ze światem duchów... czyżby Elena albo Nehemia jej o tym powiedziały? Celaena otworzyła usta, lecz królowa uniosła rękę. - Dostaniesz odpowiedzi. Możesz przybyć do Doranelle, by je uzyskać. - Dlaczego nie... Rowan warknięciem przerwał jej wypowiedź. - Ponieważ są odpowiedzi, które wymagają czasu - powiedziała Maeve, a potem dodała powoli, jakby delektując się każdym słowem - i odpowiedzi, na które jeszcze nie zasłużyłaś. - Powiedz mi, co mam zrobić, by na nie zasłużyć, a to zrobię. - Głupia. Cholernie głupia odpowiedź. - Niebezpiecznie jest mówić coś takiego, gdy nie usłyszało się ceny. 57
- Chcesz ujrzeć moją magię? Pokażę ci ją. Lecz nie tutaj... nie... - Nie będę miała nic z tego, że rzucisz mi tę magię u stóp niczym worek zboża. Chcę zobaczyć, co potrafisz nią uczynić, Aelin Galathynius... a wydaje mi się, że w tej chwili niezbyt wiele. - Żołądek Celaeny zacisnął się, gdy usłyszała to przeklęte imię. - Chcę zobaczyć, czym się staniesz w sprzyjających okolicznościach. - Ja nie... - Nie wpuszczam śmiertelników ani mieszańców do Doranelle. Mieszańcy, którzy mogą tam się dostać, muszą udowodnić, że są utalentowani i godni. Strażnica Mgieł, ta forteca... - machnęła ręką, jakby chciała objąć cały pokój - ...jest jednym z miejsc, gdzie można się wykazać. I jest też miejscem, gdzie ci, którzy nie przejdą pomyślnie testu, mogą spędzać czas. Pod rosnącym gniewem zatliła się odrobina obrzydzenia. Mieszańcy - Maeve powiedziała to z taką pogardą. - A jakich testów mogę się spodziewać, nim zostanę uznana za godną? Maeve wskazała na Rowana, którzy nie ruszył się spod drzwi. - Będziesz mogła do mnie przyjść, gdy książę Rowan uzna, że kontrolujesz swoje dary. Będzie cię trenował. I nie postawisz stopy na ziemiach Doranelle póki nie uzna, że zakończyłaś trening. Po całym tym gównie, które widziała w szklanym zamku - demonach, wiedźmach, królu - trenowanie z Rowanem, nawet magii, było rozczarowujące. Ale... ale to może zająć tygodnie. Miesiące. Lata. Poczuła znajomy obłok nicości gotowy zacząć ją ponownie dusić. Powstrzymała go na tyle, by móc powiedzieć: - To, co muszę wiedzieć nie może czekać... - Chcesz swoich odpowiedzi na temat kluczy, dziedziczko Terrasenu? Czekają na ciebie w Doranelle. Reszta zależy od ciebie. - Szczerze - palnęła Celaena. - Na moje pytania o kluczach odpowiesz szczerze. Maeve uśmiechnęła się, ale nie było w tym nic pięknego. 58
- Jednak nie zapomniałaś wszystkiego. - Gdy Celaena nie zareagowała, królowa dodała: - Na twoje pytania odnośnie kluczy odpowiem szczerze. Łatwiej byłoby odejść. Znaleźć inną starożytną istotę zdolną odpowiedzieć na jej pytania. Celaena wzięła kilka uspokajających oddechów. Ale Maeve była tutaj... była tu w czasach wojen z Valgiem. Trzymała Klucze Wyrda. Wiedziała, jak wyglądają, jak je wyczuć. Może nawet wiedziała, gdzie Brannon je ukrył - zwłaszcza ostatni, nienazwany klucz. A gdyby Celaena mogła znaleźć sposób, jak wykraść je królowi, jak je zniszczyć, by powstrzymać jego armie i wyzwolić Eyllwe, nawet jeśli zdobyłaby tylko jeden Klucz Wyrda... - Jaki trening... - Książę Rowan wyjaśni szczegóły. Teraz odprowadzi cię do twojej komnaty, byś odpoczęła. Celaena spojrzała prosto w śmiertelnie niebezpieczne oczy. - Przysięgasz, że powiesz mi to, czego muszę się dowiedzieć? - Nie łamię obietnic. I mam przeczucie, że pod tym względem nie jesteś taka jak twoja matka. Suka. Chciała nazwać ją suką. Lecz spojrzenie Maeve powędrowało do prawej dłoni Celaeny. Wiedziała o wszystkim. Nie wiedziała, czy to szpiedzy, moce albo domysły Maeve wiedziała wszystko o niej i o przysiędze, jaką złożyła Nehemii. - W jakim celu? - zapytała cicho Celaena, a gniew i strach sprawiały, że była niemal wyczerpana. - Chcesz, żebym trenowała tylko po to, bym zgłębiła tajniki swej mocy? Maeve pogłaskała bladymi palcami głowę sowy. - Życzę sobie, byś stała się tym, do czego się urodziłaś. Byś stała się królową. *** Stać się królową. 59
Te słowa dręczyły ją całą noc, odpędzając sen, nawet, gdy ogarnęło ją takie wyczerpanie, że była gotowa wypłakiwać oczy do Silby, by ją od tego ocaliła. Słowa te wciskały się w każdy skrawek jej ciała, co sprawiało, że posłanie zdawało się być bardzo niewygodne. Choć za to mogła podziękować także Rowanowi. Po wydanym przez Maeve rozkazie, Celaena nie traciła czasu na pożegnania, tylko wyszła z pomieszczenia za Rowanem, który oczyścił drogę tylko i wyłącznie dlatego, że zgodziła się na to królowa, po czym poprowadził ją wąskim korytarzem pachnącym pieczonym mięsem i czosnkiem. Burczało jej w brzuchu, ale była pewna, że zwróciłaby wszystko jeszcze zanim zdążyłaby dobrze przełknąć. Więc podążyła za Rowanem korytarzem, który skręcał w stronę schodów, a gdy po nich schodzili, przy każdym kroku czuła walkę żelaznej kontroli z narastającą wściekłością. Lewa. Nehemia. Prawa. Złożyłaś obietnicę i dotrzymasz ją, nieważne, co trzeba będzie zrobić. Lewa. Trening. Królowa. Prawa. Suka. Manipulująca, zimnokrwista, sadystyczna suka. Idący przed nią Rowan stąpał bezszelestnie po ciemnych kamieniach, którymi wyłożono podłogę na korytarzu. Nie zapalono jeszcze pochodni, więc prawie go nie widziała w zapadającym mroku. Ale wiedziała, że tam jest, choćby dlatego, że niemal czuła emanującą od niego złość. Dobrze. Przynajmniej nie była jedyną osobą nieszczególnie zachwyconą tym, jaki obrót przybrały sprawy. Trening. Trening. Całe życie trenowała - od chwili, gdy się urodziła. Rowan mógł ją szkolić dotąd, aż posinieje na twarzy i dopóki wszystko będzie prowadziło do tego, że uzyska odpowiedzi na temat Kluczy Wyrda, będzie współpracować. Ale nie oznaczało to, że gdy już się tak stanie, zrobi cokolwiek. Na pewno nie zasiądzie na tronie. Przecież nie miała ani tronu ani korony ani dworu. Poza tym nie chciała tego. I
60
mogła pokonać króla jako Celaena Sardothien, za resztę podziękuje. Zacisnęła dłonie w pięści. Gdy weszli na kolejną klatkę schodową, nie spotkali nikogo. Czy mieszkańcy twierdzy – Strażnicy Mgieł, jak nazywała ją Maeve - wiedzieli, kto siedzi w gabinecie na górze? Zapewne ich przerażała. Możliwe, że wszystkich ich mieszańców, jak zostali przez nią nazwani - zniewoliła dzięki jakiejś umowie. Obrzydliwe. Obrzydlistwem było trzymać ich tu tylko za to, kim się urodzili, co nie było zależne od nich. Celaena w końcu otworzyła usta. - Musisz być bardzo ważny dla Jej Nieśmiertelnej Mości, skoro zrobiła z ciebie niańkę. - Biorąc pod uwagę twoją przeszłość, ufa tylko swoim najlepszym poddanym jeśli chodzi o trzymanie cię w ryzach. Och, książę chciał się sprzeczać. Samokontrola, jaką zachowywał w czasie ich podróży teraz wisiała na włosku. Dobrze. - Udawanie leśnego wojownika nie wydaje się być pokazem talentu. - Walczyłem na polach bitewnych jeszcze zanim ty, twoi rodzice czy wielki wujek chodziliście po świecie. Zjeżyła się... dokładnie tak jak tego chciał. - A z kimże walczyłeś - z ptakami czy innymi zwierzętami? Cisza. A potem... - Świat jest znacznie większy i o wiele bardziej niebezpieczny niż jesteś sobie w stanie to wyobrazić, dziewczyno. Uważaj się za błogosławioną, że masz okazję przejść trening - będziesz mogła się wykazać. - Widziałam sporą część tego wielkiego i niebezpiecznego świata, księciuniu. Zaśmiał się miękko, lecz jednocześnie surowo. - Po prostu poczekaj, Aelin. Kolejny cios. A ona dała się podpuścić. - Nie nazywaj mnie tak. 61
- To twoje imię. Nie zamierzam zwracać się do ciebie inaczej. Stanęła mu na drodze, znajdując się zbyt blisko tych zbyt ostrych kłów. - Nikt z tutejszych nie może wiedzieć, kim jestem. Rozumiesz? Jego zielone oczy błysnęły w ciemności niczym u zwierzęcia. - Myślę, że ciotka dała mi trudniejsze zadanie, niż jej się zdawało. - Moja ciotka. Nie nasza ciotka. Wtedy też powiedziała jedną z najgłupszych rzeczy, jakie wyszły z jej ust przez całe życie, a wszystko to przez zalewającą ją nienawiść do niego. - Wydaje mi się, że dzięki tobie zrozumiałam nieco bardziej działania króla Adarlanu. Szybciej niż mogła to zarejestrować, uderzył ją. Przesunęła się na tyle, by uratować nos, ale nie oszczędziła ciosu ustom. Uderzyła głową w ścianę i poczuła smak krwi. Dobrze. Uderzył ponownie z tą nieśmiertelną szybkością... albo uderzyłby. Nagle zatrzymał pięść tuż przed jej twarzą, zanim złamał jej szczękę, po czym pochylił się i warknął jej w twarz. Oddychała chrapliwie, mówiąc zachęcająco: - Zrób to. Wyglądał, jakby bardziej niż rozmowa interesowało go rozerwanie jej gardła, ale opanował się. - Dlaczego miałbym dać ci to, czego chcesz? - Jesteś tak samo bezużyteczny jak reszta waszych pobratymców. Zaśmiał się cicho, podsycając jej wściekłość. - Jeśli jesteś tak zdesperowana, by jeść kamienie11, śmiało; pozwolę ci spróbować zadać kolejny cios. Wiedziała, że lepiej go nie słuchać. Ale w jej krwi krążyło coś, przez co nie była w stanie patrzeć trzeźwo, myśleć trzeźwo a tym bardziej oddychać normalnie. Więc posłała do wszystkich diabłów konsekwencje i wyprowadziła cios. 11 ŻRYJ GRUZ! - znacie to? :D |K.
62
Celaena trafiła w powietrze, a potem poczuła, jak Rowan wsuwa stopę między jej nogi i posyła ją ponownie na ścianę. Niemożliwe... załatwił ją jakby była trzęsącym się nowicjuszem. Stał kilka stóp dalej ze skrzyżowanymi ramionami. Splunęła na podłogę i zaklęła. Uśmiechnął się złośliwie. To wystarczyło, by zerwała się z miejsca i rzuciła na niego, nawet nie była pewna po co - żeby go udusić, okładać pięściami... cokolwiek. Wiedziała, ze zrobi unik w lewo, ale gdy ruszyła w prawo, poruszył się tak szybko, że mimo lat szkoleń wpadła na stojący za nim koksownik. W cichym korytarzu rozległ się brzęk, gdy wylądowała twarzą na podłodze. Zęby jej zadzwoniły. - Jak powiedziałem... - Stojący nad nią Rowan uśmiechnął się szyderczo. Musisz się wiele nauczyć. W każdej kwestii. Mimo obolałych i spuchniętych warg, powiedziała mu dokładnie, co może ze sobą zrobić. Ruszył dalej korytarzem. - Następnym razem, gdy powiesz coś takiego - odezwał się, nie oglądając się przez ramię - każę ci przez miesiąc rąbać drewno. Z pałającą nienawiścią i wstydem twarzą, Celaena wstała. Wepchnął ją do małego, chłodnego pokoju, który bardziej przypominał celę więzienną. Nim zdążyła zrobić parę kroków, powiedział: - Daj mi swoją broń. - Dlaczego? Nie ma mowy. - Już pędzi, by oddać mu sztylety. Szybkim ruchem chwycił stojące koło drzwi wiadro z wodą, wylewając jego zawartość na podłogę na korytarzu, po czym wyciągnął je przed siebie. - Oddaj broń. Treningi z nim będą absolutnie cudowne. - Powiedz mi dlaczego. - Nie muszę ci się tłumaczyć. 63
- Więc dojdzie do kolejnej bójki. Jego tatuaż wydawał się ciemniejszy przy tak słabym oświetleniu, gdy patrzył na nią spod zmarszczonych brwi, jakby chciał powiedzieć: To nazywasz bójką? Jednak zamiast tego warknął: - Zaczynając od świtu, będziesz pomagać w kuchni. Więc, jeśli nie masz w planie wymordować wszystkich w tej twierdzy, broń będzie ci zbędna. Nawet podczas treningów. Przechowam twoje sztylety, póki na nie nie zasłużysz. Cóż, to brzmiało znajomo. - Kuchnia? Wyszczerzy zęby w złowieszczym uśmiechu. - Każdy zaczyna właśnie tutaj. Włączając w to księżniczki. Wszyscy wysoko postawieni, którzy wcześniej nie musieli odwalać ciężkiej roboty, zwłaszcza ty. Lecz jej blizny były dowodem tego, jak ciężko pracowała. Nie, żeby mu o tym powiedziała. Nie wiedziała, co zrobi, jeśli dowie się o Endovier i ją wyśmieje - albo uzna za żałosną. - Więc moje szkolenie obejmuje kurs na służącą? - Poniekąd. - Była gotowa przysiąc, że widziała w jego oczach niewypowiedziane słowa: I zamierzam cieszyć się każdą cholerną sekundą twojego nieszczęścia. - Jak na starego łajdaka, z pewnością nie nauczyłeś się w ciągu swej długiej egzystencji dobrych manier. - Nieważne, że wyglądał jakby miał dwadzieścia parę lat. - Dlaczego miałbym marnować pochlebstwa na dziecko, które jest zakochane w sobie? - Wiesz, jesteśmy spokrewnieni. - Jesteśmy spokrewnieni tak, jak ja z chłopcem oprzątającym świnie. Poczuła, jak drżą jej nozdrza, gdy pchnął wiadro centralnie pod jej twarz. Niemal je odepchnęła, by nim go walnąć, ale doszła do wniosku, że nie chce mieć złamanego nosa i zaczęła wyciągać broń. 64
Rowan liczył każde ostrze lądujące w wiadrze, jakby doskonale wiedział, ile ich przy sobie miała. Potem, trzymając wiadro w dłoni, wyszedł bez pożegnania, zatrzaskując drzwi. Zdążył tylko powiedzieć: - Bądź gotowa o świcie. - Łajdak. Stary, cuchnący łajdak - mruknęła, rozglądając się po pokoju. Łóżko, wychodek, umywalka z lodowatą wodą. Rozważała kąpiel, ale zdecydowała użyć wody do opłukania twarzy i przemycia rany na ustach. Była głodna, ale szukanie jedzenia wiązało się ze spotkaniem się z ludźmi. Więc po opatrzeniu wargi z pomocą tego, co miała w tobołku, rzuciła się na łóżko w cuchnących ubraniach i leżała tak przez kilka godzin. W pokoju było jedno małe, niczym nieosłonięte okno. Celaena obróciła się na łóżku, by szukać ponad drzewami gwiazd. Prowokowanie Rowana, powiedzenie tych wszystkich rzeczy, próba walki z nim... Zasłużyła na ten cios. Więcej niż zasłużyła. Będąc szczerą z samą sobą, w ostatnich dniach zachowywała się ledwie po ludzku. Dotknęła palcem wargi i skrzywiła się. Wpatrywała się w nocne niebo, póki nie odnalazła jelenia, Pana Północy. Gwiazda świecąca nad jego głową - korona - wskazywała drogę do Terrasenu. Mówiono jej, że wielcy władcy Terrasenu zmieniali się w te lśniące gwiazdy, by ich ludzie nigdy nie byli samotni i zawsze mogli odnaleźć drogę do domu. Od dziesięciu lat nie postawiła na tamtych ziemiach stopy. W czasach, gdy Arobynn był jej mistrzem, nie pozwalał jej na to, a potem po prostu nie miała odwagi. Tamtego dnia, gdy klęczała nad grobem Nehemii, wyszeptała prawdę. Uciekała tak długo, że nie wiedziała już, jak to jest stanąć i walczyć. Wypuściła oddech i przetarła oczy. To, czego nie rozumiała Maeve, to, czego nigdy nie zrozumie, to jak bardzo ta mała księżniczka w Terrasenie przeklinała ich wszystkich dziesięć lat temu. Nawet gorzej niż robiła to sama Maeve. Przeklęła ich wszystkich, a potem pozwoliła, by 65
świat obrócił się w popioły i kurz. Celaena odwróciła się od gwiazd, otuliła ciało wytartym kocem, by uchronić się przed zimnem i zamknęła oczy, starając się myśleć o innym świecie. Świecie, w którym była nikim.
66
Rozdział 9 Manon Czarnodzioba stała nad urwiskiem; w dole płynęła rzeka. Zamknęła oczy, gdy w jej twarz uderzyło zimne i wilgotne powietrze. Niewiele dźwięków lubiła bardziej niż jęki umierających ludzi, ale szum wiatru był właśnie jednym z nich. Stanie na wietrze należało do rzeczy najbardziej zbliżonych do latania - z wyjątkiem rzadkich snów, w których mknęła wśród chmur, a jej żelazno-drewniana miotła nadal była sprawna i nie przypominała bezużytecznego kawałka drewna 12, którym była teraz, wciśnięta w kąt szafy w Twierdzy Czarnodziobych. Minęło dziesięć lat odkąd ostatni raz smakowała mgły i chmur, unosząc się na wietrze. Dzisiejszy dzień był idealny na latanie; wiatr wiał mocno. Dzisiaj wzniosłaby się ku górze. Za nią Matka Czarnodziobych wciąż rozmawiała z ogromnym człowiekiem z karawany, który nazywał siebie diukiem. Więcej niż zbiegiem okoliczności było to, że tuż po opuszczeniu przesiąkniętego krwią pola w Fenharrow otrzymała wezwanie od swojej babki. I więcej niż zbiegiem okoliczności było to, że znajdowała się czterdzieści mil od punktu spotkania tuż przy granicach Adarlanu. Manon była na służbie, gdy jej babka, Wielka Czarownica klanu Czarnodziobych, rozmawiała z diukiem nad rzeką Akant. Pozostała część sabatu zajęła pozycje wokół małego obozowiska - dwanaście wiedźm, każda mniej więcej w wieku Manon, wszystkie dorastające i trenujące razem. Podobnie jak Manon nie posiadały broni, ale wyglądało na to, że diuk wiedział wystarczająco, by zdać sobie sprawę, że klan Czarnodziobych nie potrzebuje broni, by stać się zabójczym. Nie potrzeba broni, gdy jest się jednością. A gdy jest się jedną z Trzynastki Manon, z którymi walczyło się i latało przez 12 Polecam ulicę Pokątną – tam na pewno znajdziesz dobrą miotłę ;) |K. Potem ewentualnie zobaczymy Manon biorącą udział w rozgrywkach w Quidditcha :D /Mc.
67
ostatnie sto lat... Często sama nazwa sabatu odstraszała wrogów. Trzynastka nie zyskała swej reputacji okazując łaskę... czy popełniając błędy. Manon przyjrzała się straży rozstawionej wokół obozowiska. Połowa obserwowała Czarnodziobe, druga połowa przyglądała się diukowi i jej babce. Zaszczytem było, że Wysoka Wiedźma do swojej ochrony wybrała Trzynastkę... nie wezwano żadnego innego sabatu. Nie potrzeba było innego, jeśli na miejscu była Trzynastka. Manon skupiła uwagę na najbliższym strażniku. Poczuła pot, słabą woń strachu i silny zapach wyczerpania. Wnioskując po wyglądzie i tym, jak pachnieli, musieli podróżować kilka tygodni. Mieli dwa wagony. Jeden z nich emanował wyraźnym zapachem mężczyzn – może byli w nim pozostali więźniowie. Jednak wyczuła jedną kobietę. Ona też nie pachniała za dobrze. Babka twierdziła, że Manon urodziła się bez duszy. Bez duszy i serca, lecz tym charakteryzował się klan Czarnodziobych. Była zepsuta do szpiku kości. Ale ludzie w tych wagonach i sam diuk pachnieli źle. Inaczej. Obco. Stojący najbliżej niej strażnik przestąpił z nogi na nogę. Posłała mu uśmiech. On w odpowiedzi zacisnął dłoń na rękojeści miecza. Ponieważ mogła, ponieważ coraz bardziej się nudziła, Manon napięła mięśnie szczęki, wysuwając żelazne kły. Strażnik cofnął się o krok, jego oddech przyspieszył, a zapach strachu nasilił się. Jakiś mężczyzna powiedział jej kiedyś, że z księżycowo-białymi włosami, alabastrową skórą i oczami w kolorze palonego złota jest piękna niczym królowa Fae. Ale to, z czego za późno zdał sobie sprawę to fakt, że jej uroda stanowiła naturalną broń. A dzięki temu wszystko było takie zabawne. Słysząc kroki w fałdach śniegu, Manon odwróciła się od dygoczącego strażnika i rzeki Akantus, by spojrzeć na zbliżającą się babkę. Odkąd dziesięć lat temu zniknęła magia, ich proces starzenia zmienił się. Manon miała dobrze ponad sto lat, ale dopiero dziesięć lat temu wyglądała jak szesnastolatka. Teraz dałaby sobie dwadzieścia pięć. Starzały się jak śmiertelnicy, z 68
czego zdały sobie sprawę z lekką paniką. Lecz jej babka... Bogato zdobiona, obszerna szata Matki Czarnodziobych płynęła nad ziemią niczym poruszana bryzą woda. Na twarzy kobiety pojawiły się pierwsze zmarszczki, hebanowe włosy znaczyły pierwsze nici srebra. Wysoka Czarownica klanu Czarnodziobych nie była zwyczajnie piękna... była pociągająca. Nawet teraz, gdy lata śmiertelników odciskały na jej białej skórze piętno, w Matronie kryło się coś porywającego. - Wyruszamy natychmiast - oznajmiła Matka Czarnodziobych, idąc wzdłuż rzeki w kierunku północy. Za nimi ludzie zwarli szeregi wokół obozowiska. Postępowali mądrze, wykazując się taką ostrożnością, gdy Trzynastka była... znudzona. Wystarczyło, by Manon skinęła głową, a Trzynastka ustawiła się w szyku. Dwanaście czarownic podążało w pewnej odległości od Manon i jej babki, niemal bezgłośnie krocząc po śniegu. Żadna z nich nie była w stanie znaleźć choćby jednej Crochanki w ciągu ostatnich miesięcy, mimo że przeszukiwały miasto po mieście. A Manon spodziewała się za to później kary. Chłosta, może kilka złamanych palców... niewiele, ale tak, żeby było widać. Taką właśnie metodę kary preferowała jej babka: nieważne jak, byleby upokarzająco. Jak na razie czarne, nakrapiane złotem oczy jej babki, uważane za dowód, iż pochodzi z najczystszej linii klanu Czarnodziobych, skierowane były na północ, w kierunku Dębowego Lasu i widocznych za nim gór Białego Kła. Nakrapiane złotem oczy były najcenniejszą cechą w ich klanie z powodu, którego Manon nawet nie znała - a gdy jej babka zobaczyła, że oczy Manon mają czystą barwę ciemnego złota, zabrała ją od stygnących zwłok własnej córki i ogłosiła swoją następczynią. Babka dalej szła przed siebie, a Manon postanowiła milczeć. A przynajmniej do chwili, gdy zachce, by wyrwano jej język. - Skierujemy się na północ - powiedziała jej babcia, gdy zaczęły schodzić z pagórka. - Chcę, byś wysłała trzy ze swojej Trzynastki na południe, wschód i zachód. Mają odnaleźć nasze krewne i poinformować je, że kierujemy się do Elfiej Przełęczy. 69
Mam na myśli wszystkie Czarnodziobe - żadna nie ma zostać w tyle. Obecnie nie stanowiło różnicy czy czarownica należała do sabatu czy do wartowniczek. Odkąd padło ich zachodnie królestwo, musiały walczyć o przetrwanie, dlatego każda Czarnodzioba, Żółtonoga i Błękitnokrwista musiała być gotowa do walki - gotowa, by w każdej chwili odzyskać swoje ziemie albo umrzeć za swoich ludzi. Manon osobiście nigdy nie postawiła stopy w Królestwie Wiedźm, nigdy nie widziała ruin ani połaci ziemi rozciągających się do zachodniego morza. Żadna z jej Trzynastki nie widziała tych ziem, jednak wszystkie wędrowne i wypędzone wiedźmy dziękowały klątwie ostatniej z Crochanek, którą rzuciła po tej legendarnej bitwie. Matrona mówiła dalej, nadal wpatrując się w góry: - A jeśli twoje strażniczki zobaczą członkinie innych klanów, je również mają odesłać do Przełęczy. Żadnej walki, żadnej prowokacji - mają po prostu przekazać wiadomość. - Ostre zęby jej babki błysnęły w popołudniowym słońcu. Jak większość najstarszych wiedźm - tych, które urodziły się w Królestwie Wiedźm i walczyły w sojuszu Żelaznozębnych, by zgładzić królowe Crochan - Matka Czarnodziobych obnosiła się ze swoimi żelaznymi zębami. Manon nigdy nie widziała, żeby babka je chowała. Powstrzymała się od pytań. Elfia Przełęcz - zabójczo niebezpieczny, niestabilny kawał ziemi pomiędzy górami Białego Kła i górami Ruhnn, a także jedna z nielicznych dróg przejazdowych ze wschodu na Zachodnie Pustkowia. Manon przebyła już drogę przez zasypany śniegiem labirynt jaskiń i wąwozów - stało się to raz, gdy razem z Trzynastką i dwoma innymi sabatami wędrowały do domu zaraz po zniknięciu magii, wszystkie niemal ślepe, głuche i nieme z agonii po tym, jak zostały uziemione. Połowa podróżujących czarownic nie przeżyła. Trzynastka przetrwała z ledwością, a Manon niemal straciła rękę w lodowej jaskini. Niemal straciła, ale udało się ją uratować dzięki szybkiemu myśleniu Asterin, jej Drugiej, oraz brutalnej sile Sorrel, jej Trzeciej. Elfia Przełęcz - Manon nie zapuściła się tam od tamtego czasu. Od miesięcy chodziły słuchy, że teraz zamieszkują to 70
miejsce siły znacznie mroczniejsze niż wiedźmy. - Żółtonoga Baba nie żyje. - Manon odwróciła gwałtownie głowę w stronę babki, która uśmiechała się lekko. - Zabito ją w Rifthold. Diuk przekazał mi tę wiadomość. Nikt nie wie kto lub dlaczego to zrobił. - Crochanka? - Możliwe - Matka Czarnodziobych uśmiechnęła się szeroko, odsłaniając żelazne zęby poznaczone plamkami rdzy. - Król Adarlanu zaprosił nas na zebranie do Elfiej Przełęczy. Twierdzi, że ma dla nas dar. Manon rozważyła, co wiedziała o bezwzględnym, zabójczym królu, zwariowanym na punkcie podboju świata. Jako liderka sabatu, a także dziedziczka, była odpowiedzialna za życie babki; dzięki wrodzonemu instynktowi zaczęła rozważać, jakie mogą czekać na nie pułapki i potencjalne zagrożenia. - To może być pułapka. Zbiorą nas w jednym miejscu, a potem zniszczą. Może współpracować z Crochankami. Albo z Błękitnokrwistymi. Zawsze chciały, by to jedna z nich była Wysoką Czarownicą klanu Żelaznozębnych. - Och, nie sądzę - mruknęła Matka Czarnodziobych, mrużąc oczy. - Król złożył nam propozycję. Złożył propozycję wszystkim klanom z sojuszu Żelaznozębnych. Manon czekała, choć była w stanie wypatroszyć kogokolwiek, byleby złagodzić niecierpliwość. - Król potrzebuje jeźdźców - kontynuowała Matka Czarnodziobych, wciąż wpatrując się w horyzont. - Jeźdźców dla jego wiwern - powietrznej kawalerii. Hoduje je w Elfiej Przełęczy od lat. Trwało to trochę - trochę za długo - ale Manon poczuła jak sieci przeznaczenia zaciskają się wokół nich. - A gdy już skończymy, gdy wypełnimy zadanie, powiedział, że pozwoli nam zatrzymać wiwerny. Będzie to zadośćuczynienie za to, że Pustkowia zamieszkują śmiertelne świnie. Poczuła, jak jej pierś przeszywa silny dreszcz, ostry niczym nóż. Podążając za spojrzeniem Matrony, Manon utkwiła wzrok w miejscu, gdzie na horyzoncie 71
majaczyły pokryte śniegiem góry. Ponownie wzbiją się w górę, ponad górskie przełęcze, by polować w sposób, w jaki się uczyły od urodzenia... Nie będą to zaczarowane miotły. Ale wiwerny wydają się być w porządku.
72
Rozdział 10 Po wyczerpującym dniu szkolenia rekrutów, unikania Doriana i trzymania się z dala od czujnych oczu króla, Chaol dotarł prawie do swojego pokoju, bardziej niż gotowy do snu, gdy dostrzegł, że dwóch jego ludzi opuściło stanowisko przy Wielkiej Sali. Dwóch pozostałych skrzywiło się, gdy do nich podszedł. Nie było nic nadzwyczajnego w tym, że strażnicy czasami nie pojawiali się na swojej zmianie. Jeśli ktoś chorował, jeśli miał jakieś ważne sprawy rodzinne, Chaol zawsze znajdował zastępstwo. Jednak dwóch zaginionych strażników i brak zastępstwa... - Lepiej niech ktoś zacznie gadać. - Uziemił ich spojrzeniem. Jeden z nich odchrząknął - nowy strażnik, który ukończył szkolenie trzy miesiące temu. Drugi również był stosunkowo nowy, dlatego też wpisał ich na nocną zmianę przy Wielkiej Sali i zostawił pod okiem rzekomo odpowiedzialnych dwóch innych strażników, którzy służyli tu od lat. Strażnik, który odchrząknął, poczerwieniał. - To... oni powiedzieli... Ach, kapitanie, oni powiedzieli, że tak naprawdę nikt nie zauważy jak sobie pójdą, szczególnie, że to jest Wielka Sala i że jest pusta i, ech... - Wykrztuś to - warknął Chaol. Zamorduje tych dezerterów. - Przyjęcie generała, sir - powiedział ten drugi. - Generał Ashryver przechodził tędy i zaprosił ich. Powiedział, że wszystko z kapitanem uzgodnił, więc z nim poszli. Mięśnie jego szczęki zacisnęły się. Oczywiście, że to była sprawka Aediona. - A wy dwaj - warknął Chaol - nie pomyśleliście, że dobrze by było kogoś o tym powiadomić? - Z całym szacunkiem, sir - powiedział ten drugi - my... my nie chcieliśmy, żeby pomyśleli, że jesteśmy donosicielami. A to jest tylko Wielka Sala... - Źle powiedziane - warknął Chaol. - Obaj macie podwójną służbę. Przez miesiąc. W ogrodach. - Gdzie wciąż było cholernie zimno. - Nie macie teraz czegoś
73
takiego jak czas wolny. A jeśli jeszcze raz dojdzie do czegoś takiego i nie złożycie komuś raportu, wylatujecie. Dotarło?13 Gdy wymamrotali coś na znak zrozumienia, ruszył w stronę głównej bramy. Jak cholera pójdzie spać. Musiał dorwać w Rifthold dwóch strażników... i czeka go mała pogawędka z generałem. *** Aedion wynajął całą tawernę. Przy drzwiach stało dwóch mężczyzn, którzy pilnowali, by nieproszeni goście tam nie wchodzili, ale wystarczyło jedno spojrzenie na Chaola, jedno spojrzenie na rękojeść miecza w kształcie orła 14, by zeszli mu z drogi. W środku tłoczyli się dostojnicy, kilka kurtyzan, dam dworu, a także mężczyzn... mnóstwo pijanych, hałaśliwych mężczyzn. Grali w karty, w kości, śpiewali sprośne piosenki grane przez kwintet siedzący przy kominku; piwo lało się litrami, dookoła stało mnóstwo butelek z winem... Aedion płaci za to ze swoich pieniędzy, czy może to król był sponsorem? Chaol dostrzegł dwóch strażników, a także sześciu innych; grali w karty, na kolanach siedziały im jakieś dziewczyny, uśmiechali się szeroko. Dopóki go nie zobaczyli.15 Wciąż się przed nim płaszczyli, gdy odsyłał ich do zamku, gdzie czekało ich z rana przesłuchanie. Nie mógł zdecydować czy zasłużyli na zwolnienie ze stanowisk, skoro Aedion ich okłamał, a nie lubił podejmować takich decyzji, gdy ledwie trzymał się na nogach. Więc odesłał ich na mroźną noc. A wtedy zaczął szukać generała. Nikt nie wiedział, gdzie on jest. Najpierw ktoś wysłał Chaola na górę, do jednej z sypialni. Tam znalazł dwie kobiety, które powiedziały, że Aedion się wymknął - pomiędzy nimi leżał inny mężczyzna. Chaol zażądał tylko informacji, gdzie jest generał. Kobiety powiedziały, że widziały go w piwnicy grającego w kości 13 Ach, och, uch. Im bardziej się wściekasz, tym jesteś seksowniejszy. Mrrrrau :3 |K. 14 A czy przypadkiem ten miecz nie został złamany w demonicznym wymiarze? Chyba że naprawili go w kuźni. Nie wnikam. |K. 15 Kojarzycie motyw z filmu "Szczęki"? Czytajcie to zdanie, słuchając tej melodii. Perfekcyjnie oddaje klimat xD |K.
74
z zamaskowaną szlachtą. Więc Chaol tam poszedł. I rzeczywiście, znalazł tam zamaskowaną szlachtę. Udawali zwyczajnych biesiadników, ale Chaol i tak ich rozpoznał, choć nie potrafiłby wymienić ich nazwisk. Twierdzili, że Aedion gra na skrzypcach w głównej sali. Więc kapitan wrócił na górę. Aedion z pewnością nie grał na skrzypcach. Czy bębnach, ewentualnie lutni. Okazało się, że nie ma go na jego własnym przyjęciu. Przystawiała się do niego kurtyzana, oferując swoje usługi, ale odeszła po tym jak na nią warknął, nie dając nawet srebrnej monety za informacje o generale. Widziała, jak godzinę wcześniej opuszczał tawernę - z jedną z jej rywalek w ramionach. Udał się z nią w bardziej ustronne miejsce, ale nie miała pojęcia, gdzie. Skoro Aediona tu nie było to... Chaol wrócił to zamku. Ale usłyszał jeszcze jedną informację. Zmora miała przybyć niedługo, jak mówili ludzie, a gdy legion zadomowi się w mieście, planują wprowadzić Rifthold na nowy poziom rozpusty. Najwyraźniej zostali zaproszeni wszyscy strażnicy Chaola. Była to ostatnia rzecz jakiej chciał lub potrzebował... cały legion wojowników siejących spustoszenie w Rifthold i rozpraszający jego ludzi. Jeśli tak się stanie, król może zacząć zbyt uważnie przyglądać się Chaolowi... lub wypytywać, gdzie czasami znika. W takim wypadku musiał zamienić z Aedionem więcej niż jedno słowo. Musiał znaleźć coś, co mógłby wykorzystać przeciwko Aedionowi, co zmusiłoby generała do złożenia przysięgi, że zapanuje nad Zmorą. Jutrzejszej nocy wybierze się na przyjęcie, które urządzi Ashryver. I zobaczy, jakich ciekawych rzeczy się dowie.
75
Rozdział 11 Przemarznięta i obolała od drżenia przez całą noc Celaena obudziła się, zanim do jej nędznego, małego pokoju wkradły się pierwsze promienie świtu, i znalazła leżącą pod drzwiami skrzyneczkę z kości słoniowej, a w niej maść pachnąca miętą i rozmarynem. Do tego dołączono notatkę napisaną zwięzłym pismem: Zasłużyłaś na to. Maeve życzy szybkiego powrotu do zdrowia. Parskając po przeczytaniu notatki od Rowana na myśl o tym, jak musiał stroszyć piórka zanim przyniósł jej prezent, Celaena rozsmarowała balsam na obrzękniętych wargach. Spojrzenie w brudne lustro nad komodą utwierdziło ją w przekonaniu, że miewała lepsze dni i uświadomiło jej, że nigdy więcej nie wypije wina ani nie zje teggyi. I że już nigdy więcej nie pozostanie brudna dłużej niż jeden dzień. Najwyraźniej Rowan miał takie samo zdanie, bo zostawił kilka dzbanów wody, mydło i czyste ubrania: białą bieliznę, luźną koszulę, jasnoszarą opończę i płaszcz podobny do tego, który miał na sobie poprzedniego dnia. Chodź materiał niczym się nie wyróżniał, był gruby i dobrej jakości. Celaena umyła się najdokładniej jak mogła, drżąc od wciskającego się do pomieszczenia zimnego, leśnego powietrza. Gdy tylko poczuła tęsknotę za wielką wanną w zamku, szybko się wytarła i wciągnęła na siebie ubranie, wdzięczna za nie. Wciąż szczękała zębami. Dla ścisłości - szczękała nimi całą noc. Mokre włosy jeszcze to pogarszały, nawet po tym, jak je związała. Wsunęła nogi w wysokie do kolan skórzane buty i obwiązała się w pasie grubą, czerwoną szarfą najmocniej, jak się dało, ale jednocześnie nie ograniczając swobody ruchów. Poza tym miała nadzieję, że w ten sposób jakoś podkreśli swoją figurę, ale... Celaena skrzywiła się do swojego odbicia w lustrze. Schudła - wystarczająco,
76
by jej twarz wyglądała tak pusto, jak się czuła. Nawet włosy straciły połysk i zrobiły się nudne. Maść zmniejszyła już obrzęk na ustach, ale siniak pozostał. Przynajmniej znowu była czysta. Nawet, jeśli przemarzła do kości. I... była strasznie wystrojona jak na służbę w kuchni. Wzdychając, ściągnęła płaszcz i rzuciła go na łóżko. Bogowie, jej ręce był tak lodowate, że pierścionek ślizgał się na palcu w tę i z powrotem. Wiedziała, że to błąd, ale i tak spojrzała na dłoń, na ciemny ametyst skąpany w świetle poranka. Co by z tym wszystkim zrobił Chaol? Przecież była tu przez niego. Nie tylko tutaj, w tym miejscu, ale też tutaj, wśród ogarniającego ją niekończącego się wyczerpania i bólu rozrywającego jej pierś. To nie on ponosił winę za śmierć Nehemii, gdyż księżniczka wszystko zaaranżowała, jednak, mimo wszystko, zataił przed nią informacje. Wybrał króla. Mimo, iż twierdził, że ją kocha, wciąż był lojalnym sługą tego potwora. Może postąpiła głupio dopuszczając go do siebie, marząc o świecie, w którym mogła ignorować fakt, że służy jako kapitan człowieka raz po raz niszczącego jej życie. Ból w jej piersi stał się tak silny, że miała problem z oddychaniem. Stała tak przez chwilę, spychając go we mgłę, która otuliła jej duszę, po czym powlokła się do drzwi. *** Jedną z korzyści wynikających ze służby w kuchni było to, że w pomieszczeniu było ciepło. Nawet gorąco. W wielkim piecu i na palenisku płonął ogień, odganiając poranną mgłę, wciąż wijącą się wśród drzew i napływającą ku oknom nad miedzianymi zlewami. W kuchni przebywały dwie osoby - zgarbiony starzec doglądający potraw gotujących się nad paleniskiem i chłopak, który siedział przy stole, siekając cebulę i pilnując czegoś, co pachniało jak chleb. Na Wyrda, umierała z głodu. A chleb pachniał bosko. A co było w garnkach? Mimo absurdalnie wczesnej pory, wesoła paplanina młodzieńca odbijała się od 77
kamiennych ścian, lecz chłopak zamilkł, a mężczyzna zaprzestał pracy, gdy Rowan zszedł po schodach i wkroczył do kuchni. Gdy wyszła z pokoju, książę Fae czekał już na korytarzu ze skrzyżowanymi ramionami, totalnie znudzony. Lecz jego jasne, zwierzęce oczy zmrużyły się nieco, jakby liczył na to, że da mu pretekst, by mógł ją ukarać. Jako nieśmiertelny miał z pewnością nieskończoną cierpliwość i kreatywność, jeśli chodzi o wymyślanie kar. Rowan zwrócił się do staruszka stojąc tak nieruchomo, iż Celaena zastanawiała się czy książę nauczył się tego, czy może taki się już urodził. - Twoja nowa pomocnica na poranną zmianę. Po śniadaniu zabieram ją na resztę dnia. - Najwidoczniej jego brak przywitania był czymś normalnym. Rowan spojrzał na nią unosząc brwi, a ona widziała w jego oczach słowa, których nie wypowiedział: Chciałaś pozostać anonimowa, więc śmiało, księżniczko. Przestaw się tak, jak chcesz. Przynajmniej jej słuchał zeszłej nocy. - Elentiya - wykrztusiła. - Mam na imię Elentiya. - Poczuła, jak skręca się jej żołądek. Dzięki bogom Rowan nie prychnął, słysząc to imię. Wypatroszyłaby go - a przynajmniej próbowałaby to zrobić - gdyby wyśmiał imię, które nadała jej Nehemia. Staruszek pokuśtykał w ich stronę, wycierając zniszczone dłonie w biały fartuch. Jego brązowe i zwyczajne ubrania były nieco zniszczone i zdawało się, że ma problemy z lewym kolanem, ale białe włosy związał, odsłaniając opaloną twarz. Skłonił się sztywno. - Dobrze, że znalazłeś dodatkową pomoc, książę. - Skierował spojrzenie brązowych oczu na Celaenę, przyglądając się jej. - Pracowałaś kiedykolwiek w kuchni? Mimo wszystkich rzeczy, których dokonała, mimo wszystkich miejsc, w których była i ludzi, których widziała, jej odpowiedź miała brzmieć „nie”. - Cóż, miejmy nadzieję, że szybko się uczysz i wcześnie wstajesz – skomentował jej odpowiedź. 78
- Zrobię wszystko, co w mojej mocy. - Widocznie to było wszystko, co chciał usłyszeć Rowan zanim wyszedł, stąpając cicho. Każdy jego ruch emanował gracją i władzą. Wystarczyło, że na niego spojrzała, by mieć pewność, że powstrzymał się poprzedniej nocy, gdy ją uderzył. Gdyby chciał, roztrzaskałby jej szczękę. - Jestem Emrys16 - przedstawił się starszy mężczyzna. Podbiegł do pieca, chwytając płaską, długą, drewnianą łopatę i wyciągnął chleb z pieca. Koniec zapoznania. Żadnych błahych gadek i bladych uśmiechów. Ale jego uszy... Mieszaniec. Białe włosy musiały być cechą odziedziczoną po Fae. - A to jest Luca - kontynuował mężczyzna, wskazując na chłopaka siedzącego przy stole. Mimo, że wiszące na stojaku garnki i patelnie częściowo zasłaniały jej widok, posłał Celaenie szeroki uśmiech; płowe loki okalały jego twarz. Musiał być od niej kilka lat młodszy, stąd brak męskiej budowy ciała. Ubrania miał niedopasowane, wnioskując z przykrótkich rękawów tuniki. - Obawiam się, że będziecie musieli dzielić między siebie wiele obowiązków. - Och, jest to absolutnie tragiczne - zaszczebiotał Luca, pociągając nosem, czując zapach cebuli - ale przyzwyczaisz się. No, może nie do budzenia się, zanim przyjdzie popołudniowa zmiana. - Emrys posłał chłopakowi spojrzenie, po czym Luca dodał już innym tonem: - Ale towarzystwo jest dobre. Skinęła mu tak cywilizowanie, jak się tylko dało, po czym ponownie zaczęła się rozglądać. Za Lucą znajdowały się drugie kamienne schody, pnące się w górę, a po obu ich stronach stały wysokie szafki zapchane zniszczonymi naczyniami i sztućcami. Górna połowa drzwi prowadzących na zewnątrz była szeroko otwarta, ściana drzew i mgły odcinała się na tle małej polanki. Ponad tym wszystkich górował utworzony z kamieni krąg pełniących rolę wiecznych strażników. Zauważyła, że Emrys przygląda się jej dłoniom i bliznom, których nie zakryła. - Już są zniszczone, więc nie musisz się obawiać, że będę rozpaczała nad 16 FAAAASTEEEER! - Oglądaliście "Przygody Merlina"? Jeśli tak, to wiecie, o co mi chodzi :D |K. Wyobrażasz sobie, co by było, gdyby tak wskoczył na Rowana? O mój Boże, armagedon :D /Mc. HAHAHAHAH, o tym nie pomyślałam :D |K.
79
połamanymi paznokciami. - Matko, trzymajcie mnie. Co się stało? - Lecz nawet, gdy to powiedział, widziała, że składa wszystkie elementy układanki do kupy - akcent Celaeny, spuchniętą wargę, cienie pod oczami. - Adarlan właśnie coś takiego robi z ludźmi. - Luca uderzał nożem w stół, ale Celaena nie odrywała spojrzenia od Emrysa. - Daj mi pracę jaką tylko znajdziesz. Jakąkolwiek Niech Rowan myśli, że jest rozpieszczona i samolubna. Była taka, ale chciała czuć ból w mięśniach, chciała zobaczyć na dłoniach pęcherze, by idąc spać nie przyszło jej do głowy, by myśleć albo czuć. Emrys mlasnął językiem. Widziała w jego oczach wystarczającą ilość współczucia, by chcieć odgryźć mu głowę. Po chwili powiedział: - Obierz cebulę. Luca, ty pilnuj chleba. Ja zajmę się zapiekanką. Celaena zajęła przy stole miejsce, które zwolnił Luca, mijając ogromne palenisko ze starego kamienia z wyrzeźbionymi na nim symbolami i dziwnymi twarzami. Nawet uchwytom przy ruszcie nadano kształty, a na gzymsie stało dziewięć żelaznych figurek. Bogowie i boginie. Celaena szybko odwróciła wzrok od dwóch kobiet stojących w centrum jedna ukoronowana gwiazdą, uzbrojona w łuk i kołczan; druga trzymająca w uniesionych rękach brązowy, wypolerowany dysk. Mogłaby przysiąc, że czuła na sobie ich spojrzenia. *** Śniadanie było istnym szaleństwem. Gdy tylko przez okna wpadło pierwsze złote światło świtu, w kuchni zapanował chaos, a ludzie biegali we wszystkie strony. Nie było żadnej służby, 80
jedynie zwyczajni ludzie zajmujący się tym, do czego ich przydzielono. Nie dlatego, że musieli - robili to dobrowolnie. Wielkie wiadra jajek, ziemniaków i warzyw znikały tak szybko, jak tylko stawiano je na stole i zostały wynoszone po schodach do jadalni. Wyciągnięto dzbany pełne wody, mleko i bogowie wiedzą czego jeszcze. Celaena została przedstawiona kilku osobom, ale nie zwracano na nią uwagi. I czyż nie było to wspaniałą odmianą po częstych spojrzeniach pełnych przerażenia i szeptach, które naznaczyły minione dziesięć lat jej życia? Miała przeczucie, że Rowan zachowa jej tożsamość w tajemnicy, nawet jeśli tylko dlatego, że zdawał się nienawidzić rozmów z innymi tak samo jak ona. W kuchni, krojąc warzywa i myjąc patelnie, była absolutnie, cudownie nikim. Krojenie grzybów, cebuli i ziemniaków tępym nożem było istnym koszmarem. Nikt, być może z wyjątkiem Emrysa, który widział wszystko, nie zauważył z jaką precyzją wszystko pokroiła. Ktoś po prostu chwycił to wszystko i wrzucił do gara, po czym kazano jej kroić coś innego. A potem... cisza. Każdy, poza jej dwoma kompanami, zniknął na schodach, a wraz z nimi ucichły śmiechy, narzekanie i brzęk sreber. Głodna Celaena spojrzała tęsknie w kierunku jedzenia stojącego na stole. Taką ujrzał ją Luca. - Śmiało - powiedział z uśmiechem, zanim skierował się do Emrysa, by pomóc mu wstawić żelazny kocioł do zlewu. Mimo panującego w kuchni szaleństwa Luce udało się porozmawiać ze wszystkimi osobami pracującymi w kuchni, a ponad brzęk garnków i wykrzykiwanych poleceń wybijał się jego śmiech. - Czeka cię długa przygoda z myciem garów, więc równie dobrze możesz zjeść teraz. Istotnie, w zlewie piętrzyła się wieża naczyń i garnków. Umycie samego kotła zajmie wieczność. Tak więc Celaena usiadła przy stole, nakładając sobie jajka i ziemniaki, do kubka nalała sobie herbaty, po czym zajęła się konsumowaniem. Pożeranie było najlepszym określeniem na to, co robiła. Święci bogowie, to było pyszne. W ciągu kilku chwil z jej talerza zniknęły dwa tosty obładowane jajkami, a po tym zabrała się za smażone ziemniaki, które były tak samo dobre jak jajka. Zostawiła herbatę i sięgnęła po szklankę najpyszniejszego mleka, jakie w życiu 81
piła. Nie żeby naprawdę piła mleko, skoro w Rifthold kosztowała samych egzotycznych soków, ale... Uniosła wzrok znad talerza i napotkała spojrzenia Emrysa i Luki stojących przy palenisku. - Na bogów - powiedział Emrys, siadając przy stole. - Kiedy ostatni raz jadłaś? Takie dobre jedzenie? Sporo czasu temu. Jeśli Rowan miał się niedługo pojawić, nie mogła słaniać się z głodu na nogach. Potrzebowała siły na trening. Magiczny trening. Z pewnością będzie przerażający, ale zrobi to, by dotrzymać swojej części umowy z Maeve i słowa danego Nehemii. Już nie tak głodna odłożyła widelec. - Przepraszam - powiedziała. - Och, jedz, co tylko chcesz - odpowiedział Emrys. - Dla kucharza nie ma nic bardziej satysfakcjonującego niż widok osoby, której smakuje przyrządzone przez niego jedzenie. - Powiedział to z takim humorem i życzliwością, że ją to zirytowało.17 Jak by zareagowali, gdyby dowiedzieli się, co zrobiła? Gdyby wiedzieli o krwi, którą przelała, o tym, jak torturowała Grave'a, jak go poćwiartowała, a potem zamordowała Archera? I gdyby wiedzieli, jak zawiodła swoją przyjaciółkę? I wiele innych osób. Zrobiło się ciszej, gdy usiedli przy stole. Nie zadawali jej pytań, co jej odpowiadało, bo nie miała ochoty na rozmowę. I tak nie zostanie tu długo. Emrys i Luca nie wciągali jej do rozmowy, gdy omawiali trening, który Luka miał przed sobą, plany na resztę dnia i co Emrys przygotuje na lunch. Mówili o zbliżających się wiosennych deszczach, które mogą zrujnować festiwal, tak samo jak w zeszłym roku. To były rak banalne sprawy - tak błahymi sprawami się martwili. A dogadywali się z taką łatwością, jakby byli rodziną. Nienaruszeni przez okropne imperium, przez lata brutalności, niewolnictwa i rozlewu krwi. Niemal widziała trzy dusze siedzące obok siebie przy stole: ich jasne i wyraziste, jej czarna, z tlącym się w głębi malutkim płomieniem. 17 Weź poluzuj gumkę w majtkach, bo chyba niedotlenienie mózgu masz i Ci wali na łeb. Miły jest, a Ty się irytujesz? Kretynka...|K.
82
Nie pozwól, by ten płomień zgasł. Były to ostatnie słowa, jakie wypowiedziała do niej Nehemia, gdy ją przyzwała w tunelach. Celaena rozgarniała jedzenie na talerzu. Nigdy nie znała osób, których życie nie byłoby przesłonięte cieniem rzucanym przez Adarlan. Ledwie pamiętała te krótkie lata, nim zniewolono kontynent, gdy Terrasen był wolny. Nie była sobie w stanie przypomnieć, jak to jest być wolną istotą. Pod jej stopami rozwarła się przepaść, tak głęboka, że mogła pochłonąć ją w całości. Miała już wstać i wziąć się za mycie garów, gdy Luca powiedział do niej: - Musisz być kimś bardzo ważnym, albo po prostu masz pecha, że to właśnie Rowan będzie cię szkolił przed wprowadzeniem do Doranelle. - Bardziej pasowałoby przeklęta, ale nie skomentowała tego. Emrys patrzył na nią z ostrożnością. - To właśnie po to trenujesz, tak? - Czy to nie właśnie po to wszyscy tu jesteście? - Słowa te zabrzmiały bardziej beznamiętnie, niż oczekiwała. Luca odpowiedział: - Owszem, ale zanim ja osiągnę odpowiednie kwalifikacje, miną lata. Lata. Lata? Maeve chyba nie zamierza trzymać jej tutaj tak długo. Spojrzała na Emrysa. - Jak długo trenujesz? Starszy mężczyzna prychnął. - Och, miałem coś około piętnastu lat, gdy tu przyjechałem i pracowałem dla nich przez... dziesięć lat, ale nie okazałem się godzien. Byłem zbyt zwyczajny. Wtedy zdecydowałem, że wolę mieć tutaj dom i tę kuchnię, niż żeby przez resztę życia pogardzano mną w Doranelle. Bolało mniej, bo mój partner myślał tak samo. Poznasz go niedługo. Zawsze pojawia się, żeby podkraść trochę jedzenia dla siebie i swoich ludzi. - Zachichotał, a twarz Luki rozjaśnił uśmiech. Partner... nie mąż. Fae mają partnerów: nierozerwalna więź, silniejsza niż 83
małżeństwo, trwająca nawet po śmierci. Celaena zapytała: - Więc wy wszyscy jesteście... mieszańcami? Luca zesztywniał, ale uśmiechał się, mówiąc: - Jedynie Fae czystej krwi tak nas nazywają. Wolimy raczej określenie pół-Fae. Ale owszem, większość z nas ma ludzkie matki, a nasi ojcowie nie zdają sobie sprawy z tego, że jesteśmy ich dziećmi. Ci utalentowani zwykle przenoszą się do Doranelle, i choć jesteśmy potomstwem jednych i drugich, to ludzie nie czują się przy nas dobrze, więc.. przenosimy się tutaj, do Strażnicy Mgieł. Bądź do innych posterunków granicznych. Niewielu dostaje przepustki do Doranelle, a pozostali przybywają tu po prostu po to, żeby żyć wśród własnego gatunku. - Spojrzenie Luki skupiło się na jej uszach. - Ty masz w sobie więcej z człowieka niż z Fae. - Bo nie jestem pół-Fae. - Nie chciała zdradzać o sobie nic więcej. - Potrafisz się zmieniać? - zapytał Luca. Emrys posłał mu ostrzegawcze spojrzenie. - A ty? - zapytała. - Och, nie. Nikt z nas nie potrafi. Gdyby był tu ktoś taki, prawdopodobnie wylądowałby w Doranelle razem z pozostałym „obdarzonym” potomstwem Maeve. które tak lubi kolekcjonować. Emrys warknął. - Ostrożnie, Luca. - Maeve nie zaprzecza, więc dlaczego miałbym tego nie mówić? To samo mówią Bas i inni. W każdym razie, jest tu parę osób posiadających drugą formę, jak na przykład Malakai - partner Emrysa. I są tutaj dlatego, że tego chcą. Nie była zaskoczona tym, że Maeve jest zainteresowana kolekcjonowaniem tych utalentowanych... i że odtrąca tych bez talentów. - A czy ktokolwiek z was ma... dary? - Masz na myśli magię? - powiedział Luca, wykrzywiając usta. - Och, nie... nikt z nas nie ma nawet odrobiny. Słyszałem, że na twoim kontynencie było więcej 84
obdarzonych niż u nas, a przynajmniej byli bardziej różnorodni. Powiedz, czy to prawda, że tam już nie ma magii? Skinęła głową. Luca gwizdnął przez zęby. Już otworzył usta, by pytać o więcej, ale nie miała szczególnie nastroju do rozmowy na ten temat, więc powiedziała: - Czy ktokolwiek w tej twierdzy ma magię? - Może powiedzą jej, czego może się spodziewać po Rowanie... i Maeve. Luca wzruszył ramionami. - Niektórzy. Są to małe, nudne zdolności, takie jak pomaganie roślinom przy rośnięciu, odnajdowanie wody albo ściąganie deszczu. Nie, żebyśmy tu tego potrzebowali. Czyli nie pomogą jej z Rowanem. Ani Maeve. Wspaniale. - Ale - trajkotał dalej Luca - nikt nie ma tu żadnych ekscytujących czy rzadkich umiejętności. Jak na przykład zmiennokształtność czy kontrolowanie ognia... poczuła ucisk w żołądku, słysząc te słowa - albo zdolności przewidywania przyszłości. Dwa lata temu była tu kobieta władająca czystą magią, ale pomieszkała tu tydzień, po czym Maeve wezwała ją do Doranelle i już więcej o niej nie słyszeliśmy. Szkoda... była bardzo ładna. Ale wszędzie jest tak, jak tutaj: jest kilka osób posiadających godne pożałowania ochłapy elementarnych mocy, które przydają się jedynie rolnikom. Emrys mlasnął językiem. - Powinieneś się modlić, żeby bogowie nie trzasnęli cię piorunem za gadanie takich rzeczy. - Luca jęknął, przewracając oczami, ale Emrys kontynuował swój wykład, wskazując na chłopaka ręką, w której trzymał kubek. - Te moce zostały nam dane dawno temu - potrzebowaliśmy ich, by przetrwać - i przekazywano je z pokolenia na pokolenie. Oczywiście są one nieco inne i słabsze po tak długim czasie. Celaena spojrzała na żelazne figurki stojące na kominku. Przypomniała sobie, że niektórzy wierzyli, iż bogowie obcowali z ludźmi, w ten sposób obdarowując ich mocą, ale... do tego potrzeba by więcej słów niż to konieczne. Przechyliła głowę na bok. 85
- Co wiecie o Rowanie? Ile ma lat? - Im więcej się dowie, tym lepiej. Emrys objął kubek dłońmi. - To jeden z niewielu Fae, jakich widujemy w Strażnicy Mgieł i jej okolicach... przyjeżdża tu, by spisać raport dla Maeve, ale zatrzymuje wszystko dla siebie. Nigdy nie zostaje na noc. Od czasu do czasu pojawiają się tu tacy jak on... jest sześciu Fae, którzy są blisko królowej i służą jej jako dowódcy wojsk, szpiedzy, przekonasz się sama. Nigdy z nami nie rozmawia i jedyne, co słyszymy, to pogłoski o tym, gdzie podróżują i co robią. Ale znam Rowana, odkąd tu jestem. Nie tak dokładnie, ale wiesz, o co mi chodzi. Czasami znika na kilka lat, służąc Jej Królewskiej Mości. I nie sądzę, by ktokolwiek wiedział ile ma lat. Gdy ja miałem piętnaście, najstarsi żyjący tu ludzie znali go od najmłodszych lat, więc... Powiedziałbym, że jest bardzo stary. - I kąśliwy jak żmija - wymamrotał Luca. Emrys łypnął na niego. - Lepiej pilnuj swojego języka. - Spojrzał w stronę drzwi, jakby miał się za nimi czaić Rowan. Gdy jego spojrzenie ponownie padło na Celaenę, widać w nim było ostrzeżenie. - Muszę przyznać, że prawdopodobnie czeka cię ciężkie zadanie. - Chciał powiedzieć, że Rowan jest zimnokrwistym mordercą i sadystą - dodał Luca. - Najbrutalniejszy, osobisty wojownik Maeve, tak powiadają. Cóż, nie było to dla niej zaskoczeniem. Ale pozostawało pięciu takich jak on... to była nieprzyjemna informacja. Powiedziała cicho: - Dam sobie z nim radę. - Nie wolno nam uczyć się starożytnego języka, dopóki nie wkroczymy do Doranelle - powiedział Luca - ale słyszałem, że jego tatuaże to lista osób, które zamordował. - Cicho - uciszał go Emrys. - Nie, żeby na takiego nie wyglądał - Luca skrzywił się, patrząc na Celaenę. Może powinnaś się zastanowić, czy Doranelle jest tego warte, nie sądzisz? Miała już dość rozmawiania. 86
- Dam sobie z nim radę - powtórzyła. Maeve nie zamierzała trzymać jej tu przez lata. Jeśli okaże się, że jednak ma to w planach, Celaena wyjedzie. I znajdzie inny sposób na zatrzymanie króla. Luca otworzył usta, ale Emrys ponownie go uciszył, a jego spojrzenie powędrowało na pokryte bliznami ręce Celaeny. - Niech sama wybierze drogę. Luca zaczął gadać o pogodzie, a Celaena podeszła do sterty brudnych naczyń. Gdy je myła, weszła w rytm, tak samo jak wtedy, gdy na statku czyściła broń. Dźwięki rozbrzmiewające w kuchni przycichły, a ona wciąż, raz za razem, zadręczała się jednym: nie była w stanie przypomnieć sobie, jak to jest być wolną.
87
Rozdział 12 Klan Czarnodziobych zebrał się w całości w Elfiej Przełęczy. W rezultacie dostały najmniejsze i najdalsze pokoje w labiryncie sal wykutych w Omedze, ostatniej z gór Ruhnn, najbardziej wysuniętej na północ. Po drugiej stronie przełęczy znajdował się Północny Kieł, ostatni ze szczytów Białego Kła, w którym przebywali ludzie króla - potężni brutale, którzy wciąż nie mieli pojęcia, co zrobić z kręcącymi się wszędzie wiedźmami. Były tu cały dzień i Manon nie widziała jeszcze wiwern, które obiecał im król. Słyszała je, mimo że zostały umieszczone po drugiej stronie Północnego Kła. Nieważne jak daleko zagłębiła się w kamienne mury Omegi, wciąż słychać było wrzaski i ryki wżerające się w kamień, powietrze pulsowało od łopotu ich skrzydeł, a podłogi skrzypiały pod ich pazurami. Minęło pięć tysięcy lat, odkąd wszystkie trzy klany zebrały się w jednym miejscu. Niegdyś było ich około dwudziestu tysięcy. Do dziś przetrwało trzy tysiące. Tylko tyle pozostało z potężnego królestwa, które kiedyś zamieszkiwały. Mimo to korytarze Omegi nie były bezpiecznym miejscem. Już była zmuszona rozdzielać Asterin i Żółtonogą sukę, która jeszcze się nie nauczyła, że Czarnodziobe strażniczki - szczególnie członkinie Trzynastki - nie przyjmowały za dobrze tego, że nazywało się je miękkimi. Twarze miały zbryzgane niebieską krwią, i choć Manon była więcej niż zadowolona, że Asterin - piękna, zuchwała Asterin - dokonała więcej szkód, musiała ukarać swoją Drugą. Trzy nieblokowane ciosy. Jeden w brzuch, by Asterin czuła własną bezsilność; drugi w żebra, by rozważała swoje działania przy każdym oddechu; trzeci w twarz, by złamany nos przypominał jej, że kara mogła być gorsza. Asterin przyjęła ciosy bez krzyku, skargi czy narzekania, tak jak zrobiłaby to każda z Trzynastki. Tego ranka jej Druga, ze spuchniętym i posiniaczonym nosem, posłała Manon
88
dziki uśmiech ponad stołem, przy którym spożywały na śniadanie owsiankę. Gdyby zrobiła to inna czarownica, Manon wyciągnęłaby ją stąd i sprawiłaby, że żałowałaby swojej bezczelności, ale Asterin... Mimo, iż Asterin była jej kuzynką, nie była jej przyjaciółką. Manon nie miała przyjaciół. Żadna czarownica, zwłaszcza z Trzynastki, nie miała przyjaciół. Lecz Asterin osłaniała jej tyły od wieku, a ten uśmiech był znakiem, że nie wbije Manon noża w plecy przy najbliższej okazji, gdy będą walczyć ramię w ramię. Nie, Asterin była po prostu na tyle szalona, że będzie się obnosiła z tym jak z odznaką honorową i będzie kochała swój krzywy nos do końca nie-taknieśmiertelnego życia. Dziedziczka Żółtonogich, wyniosła i wielka jak byk czarownica o imieniu Iskra, ledwie udzieliła swej strażniczce reprymendy, kazała jej siedzieć cicho, a potem wysłała ją do izby chorych w sercu góry. Idiotka. Wszystkie przywódczynie klanów dostały rozkazy, by trzymać swoje podwładne w ryzach - miały tłumić walki między klanami. Inaczej trzy Matrony opadną na nie niczym młot. Nieukarana, nieochrzaniona przez Iskrę wiedźma będzie postępowała tak samo, aż w końcu weźmie się za nią Wysoka Wiedźma Klanu Żółtonogich. Minionej nocy odprawiły w jednym z zagraconych korytarzy uroczystość upamiętniającą Żółtonogą Babę - zapaliły świece, które udało im się znaleźć (zamiast tradycyjnych czarnych), na głowę zarzuciły kaptury i wypowiedziały modlitwę do Bogini o Trzech Twarzach tak, jakby to był przepis. Manon nigdy nie spotkała Żółtonogiej Baby i nawet ją nie obchodziło, że umarła. Bardziej interesowało ją kto dokonał zabójstwa i dlaczego. Wszystkie chciały to wiedzieć i właśnie pytanie o to padało najczęściej między słowami wyrażającymi stratę i żałobę.
Asterin i Vesta jak zwykle szybko znudziły się rozmową, więc
obserwowały czarownice, a Manon słuchała z ukrycia. Nikt nic nie wiedział. Nawet jej dwa Cienie, skryte w zakamarkach korytarzy, nic nie usłyszały. To ta niewiedza spowodowała napięcie w ramionach Manon, gdy kierowała się 89
ku korytarzowi, przy którym Matrony i przywódczynie klanów miały swoje siedziby. Czarnodziobe i Żółtonogie zrobiły jej przejście. Nie podobało jej się, że nie znała informacji, które mogły być przydatne i mogły dać Trzynastce oraz wszystkim Czarnodziobym przewagę. Oczywiście Błękitnokrwistych nigdzie nie było widać. Żyjące niczym pustelniczki czarownice przybyły na miejsce jako pierwsze i zajęły pokoje znajdujące się najwyżej w Omedze, mówiąc, że potrzebują górskiej bryzy, by odprawiać swe codzienne rytuały. Religijne fanatyczki z nosami w chmurach, tak nazywała je Matka Czarnodziobych. Lecz to szalone oddanie Bogini o Trzech Twarzach i ich wizja Królestwa Wiedźm rządzonego przez Żelaznozębne zniszczyła przed pięcioma wiekami klany - i to Czarnodziobe wygrywały za nie walki. Manon traktowała swoje ciało jak broń: utrzymywała je w czystości i ostrzyła, by było gotowe w każdej chwili do bronienia i niszczenia. Lecz nawet jej trening nie był w stanie przygotować jej od utraty oddechu, gdy dotarła do atrium ciągnącego się po czarnym moście łączącym Omegę i Północny Kieł. Nienawidziła przestrzeni między skałami, gdy nie mogła dotknąć niczego stałego. Źle to pachniało. Pachniało jak ci dwaj więźniowie, których widziała z diukiem. Właściwie to wszystko tutaj cuchnęło w ten sposób. Woń była nienaturalna; nie należała do tego świata. Pięćdziesiąt wiedźm - najwyższych rangą liderek w klanach - zgromadziło się w gigantycznej wyrwie w boku góry. Manon natychmiast dostrzegła babcię stojącą przy moście wraz z wiedźmami, które zapewne były Matronami klanu Błękitnokrwistych i Żółtonogich. Nowa Matrona Żółtonogich była podobno przyrodnią siostrą Baby i nawet trochę ją przypominała: zgarbiona, w brązowych szatach, spod których wystawały żółte kostki, ze splecionymi, białymi włosami i pomarszczonym, emanującym brutalnością obliczem. Według panującej wśród nich zasady, wszystkie Żółtonogie eksponowały nieustannie swoje żelazne zęby i pazury, przez co nowa Wysoka Wiedźma błyszczała w nudnym świetle poranka. 90
Nic dziwnego, że Matrona Błękitnokrwistych była wysoka i smukła, a przypominała bardziej kapłankę niż wojowniczkę. Miała na sobie tradycyjne szaty w kolorze niebieskim, a nisko na czoło nałożyła koronę z żelaznych gwiazd. Gdy Manon podeszła bliżej, zauważyła, że gwiazdy te są kolczaste. To także ją nie zdziwiło. Legenda głosiła, że Bogini o Trzech Twarzach wszystkie wiedźmy obdarzyła żelaznymi zębami i paznokciami, by pozostały w tym świecie, gdy magia w nich stanie się tak potężna, że nie będą nad nią panować. Żelazna korona, podobno, była dowodem na to, ze magia w linii Błękitnokrwistych jest o wiele potężniejsza, dlatego ich przywódczyni potrzebuje więcej żelaza i bólu, by panować nad mocą. Nonsens. Zwłaszcza po tym, jak dziesięć lat temu zniknęła magia. Lecz Manon słyszała pogłoski o rytuałach Błękitnokrwistych odprawianych w lasach i jaskiniach. Rytuały te były pełne bólu, który stanowił podobno bramę do magii, otwierał ich zmysły. Wyrocznie, mistyczki, fanatyczki. Manon kroczyła wśród tłumnie zgromadzonych przywódczyń klanu Czarnodziobych, do których należała także ona, stojąc na czele Trzynastki. Wiedźmy unosiły w geście szacunku dwa palce, dotykając nimi brwi. Zignorowała je i stanęła w miejscu, które wskazała jej babka. Dla każdej z nich honorem było, gdy Wysoka Wiedźma zwracała na nie uwagę. Manon pochyliła głowę, przyciskając dwa palce do czoła. Posłuszeństwo, dyscyplina i brutalność - najulubieńsze słowa klanu Czarnodziobych. Wszystkie inne były zbędne. Stała z wysoko uniesioną brodą i rękami splecionymi za plecami, gdy dostrzegła, że przyglądają się jej dwie inne dziedziczki. Spadkobierczyni Błękitnokrwistych, Petrah, stała najbliżej Wysokich Wiedźm, jej grupa skupiała się w centrum tłumu. Manon zesztywniała, ale wytrzymała jej spojrzenie. Jej piegowata skóra była tak samo blada jak u Manon, a zaplecione włosy miały odcień złota taki sam jak u Asterin - głęboki, metaliczny, wyłapujący szare światło. 91
Była piękna, tak samo jak wiele innych, ale przypominała głaz. Ponad niebieskimi oczami, opadając niemal na brwi, pyszniła się korona z żelaznych gwiazd. Nie dało się stwierdzić, ile ma lat, lecz nie mogła być wiele starsza od Manon jeśli wyglądała tak, zanim zniknęła magia. Na jej twarzy nie było ani agresji, ani uśmiechu, nic. Uśmiechy wśród czarownic należały do rzadkości - chyba że polowały, albo walczyły. Natomiast dziedziczka Żółtonogich... Iskra szczerzyła się do Manon, rzucając nieme wyzwanie, do którego Manon była aż nazbyt chętna. Iskra nie zapomniała o wczorajszej sprzeczce ich strażniczek. Wnioskując z jej spojrzenia, potraktowała to raczej jako zaproszenie. Manon zdała sobie sprawę, że rozważa, jak wiele problemów mogłaby mieć za rozerwanie gardła dziedziczce Żółtonogich. Wtedy przynajmniej zakończyłyby się wszelkie sprzeczki pomiędzy ich strażniczkami. Byłby to także koniec jej życia, jeśli atak nie zostałby sprowokowany. Sprawiedliwość wśród czarownic była szybka. Bitwa o dominację mogła zakończyć się śmiercią, ale najpierw potrzebny był powód. Bez otwartej prowokacji ze strony Iskry Manon miała związane ręce. -
Teraz,
gdy
jesteśmy
tu
już
wszystkie
-
przemówiła
Matrona
Błękitnokrwistych – Cresseida, zwracając na siebie uwagę Manon - czyż nie chciałybyśmy zobaczyć, z jakiego powodu zostałyśmy wezwane? Matka Czarnodziobych machnęła ręką w stronę pomostu, jej czarne szaty zafalowały na wietrze. - Przejdźmy się w powietrzu, wiedźmy. *** Przejście przez czarny most było bardziej wstrząsające niż Manon chciała przyznać. Po pierwsze, zrobiono je z kamieni, które ruszały się pod jej stopami, a do tego cuchnęły, czego inne wiedźmy zdawały się nie zauważać. Po drugie wiał wiatr uderzający w nie tak, jakby chciał, żeby spadły. 92
Nie mogły nawet zobaczyć dna Przełęczy. Poniżej wiła się mgła - mgła, która nie zniknęła w dniu, gdy tu przybyły ani w czasie, gdy kierowały się w tę stronę. Przypuszczała, że jest to jakaś sztuczka króla. Przez to rozmyślanie miała coraz więcej pytań, i to takich, których nie chciała wypowiedzieć na głos, albo nieszczególnie dbała o to, by poznać na nie odpowiedź. W tym czasie dotarły do przepastnego atrium przy Północnym Kle. Uszy Manon były przemarznięte, a twarz zesztywniała. Niejednokrotnie latała na dużych wysokościach, pogoda była wtedy różna, ale nigdy nie trwało to tak długo. A już szczególnie bez ciepłego mięsa w żołądku, które ogrzewało ją od środka. Wytarła nos o rękaw czerwonego płaszcza.18 Widziała, jak inne liderki przyglądają się karmazynowemu materiałowi - z tęsknotą, pogardą i zazdrością. Iskra patrzyła najdłużej, szydziła z niej. Byłoby miło, naprawdę cholernie miło, móc któregoś dnia rozkwasić gębę dziedziczce Żółtonogich. Dotarły do wejścia do Północnego Kła. Tutaj kamienie były podrapane i popękane, a na nich widniały plamy z nie wiadomo czego. Wnioskując z zapachu, krew. Ludzka krew. Pięciu mężczyzn - wszyscy wyglądali jakby wykuto ich z tego samego kamienia - skinęło głowami trzem Matronom. Manon podążyła za swoją babką, jednym okiem spoglądając na ludzi, drugim na otoczenie. Pozostałe dwie spadkobierczynie uczyniły to samo. Przynajmniej w tej kwestii były zgodne. Jako spadkobierczynie miały jeden, najważniejszy obowiązek - chronić ich Wysokie Wiedźmy, nawet jeśli oznaczało to poświęcenie własnego życia. Manon spojrzała na Matronę Żółtonogich, która szła tak samo dumnie jak dwie pozostałe Starożytne, gdy kroczyły w cieniu góry. Mimo to Manon położyła rękę na ostrzu, Siekaczu Wiatrów, tylko na chwilę. Tutaj skrzeki i łopot skrzydeł były znacznie głośniejsze. - To w tym miejscu trenujemy je i hodujemy, dopóki nie będą gotowe, by opuścić Omegę - powiedział jeden z mężczyzn, wskazując na kolejne jaskinie. 18 Czy mama Cię nie uczyła, że nieładnie jest tak robić? A fuj! Wstydziłabyś się * grozi palcem * |K.
93
Wylęgarnie znajdują się w sercu góry, poziom wyżej niż kuźnie i zbrojownie - w ten sposób zapewniamy jajom ciepło. Legowiska znajdują się na następnym poziomie. Trzymamy je podzielone według płci i rodzaju. Dorosłe samce przetrzymujemy oddzielnie, dopóki nie zaczynamy ich trenować. Zabijają wszystko, co się znajdzie w ich klatkach. Dowiedzieliśmy się tego w bardzo brutalny sposób. - Mężczyzna zachichotał; wiedźmy nie. Mówił o różnych gatunkach - samce były najlepsze, lecz samice potrafiły być tak samo okrutne i dwukrotnie mądrzejsze. Mniejsze były dobre w ukrywaniu się i hodowano je tak, by stały się albo całkowicie czarne, co zapewniało im kryjówkę na nocnym niebie, bądź bladoniebieskie, które nadawały się idealnie na dzienne patrole. Mężczyzna stwierdził, że kolor i tak nie ma aż takiego znaczenia, bo to, na czym im najbardziej zależało, to żeby wróg padł trupem z przerażenia na ich widok. Zeszli niżej, po kamiennych stopniach, i jeśli smród krwi i odpadów nie przytłoczył ich zmysłów, to wrzaski i łopot skrzydeł obijających się o kamienie prawie zagłuszyły słowa mężczyzny. Manon nadal koncentrowała się na pilnowaniu babki, obserwowaniu otoczenia. Wiedziała, że Asterin, krocząca krok za nią, robi dokładnie to samo. Człowiek wprowadził je na platformę widokową w ogromnej jaskini. Dno groty znajdowało się co najmniej czterdzieści stóp niżej - jeden jej kraniec otwierał się na szeroki klif, drugi natomiast kończył żelazną kratą... nie, drzwiami. - To jeden z dołów szkoleniowych - wyjaśnił mężczyzna. - Łatwo jest wyselekcjonować urodzonych zabójców, lecz odkryliśmy, że tutaj bardziej pokazują swój zapał. Czeka na was... panie - powiedział, próbując ukryć grymas, gdy wypowiadał to słowo - wspaniała okazja, by przyglądać się im z tego oto miejsca, gdy będą walczyć. - A kiedy - powiedziała Matka Czarnodziobych, przyszpilając go spojrzeniem będziemy mogły wybrać sobie wierzchowce? Mężczyzna przełknął ślinę. - Wytrenowaliśmy grupę łagodniejszych, byście mogły nauczyć się podstaw. 94
Iskra warknęła. Manon parsknęła na tę obrazę, lecz przemówiła Matrona Błękitnokrwistych. - Nie nauczysz się jeździć, skacząc na wojennym koniu, prawda? Mężczyzna niemal padł na ziemię z ulgą. - Gdy już poczujecie się komfortowo z lataniem... - Urodziłyśmy się na grzbiecie wiatru - powiedziała jedna z przywódczyń klanu.
Rozległy się pomruki aprobaty. Manon milczała tak samo jak pozostałe
przywódczynie klanu Czarnodziobych. Posłuszeństwo. Dyscyplina. Brutalność. Nie zniżą się do przechwałek. Mężczyzna kręcił się niespokojnie, wpatrując w Cresseidę, jakby była jedyną niezagrażającą mu tutaj osobą, mimo kolczastej korony z gwiazd. Idiota. Manon myślała czasami, że Błękitnokrwiste są najgorsze z nich wszystkich. - Gdy tylko będziecie gotowe - powiedział - będziemy mogli zacząć proces selekcji. Wybierzecie sobie wierzchowce, a wtedy rozpoczniemy trening. Manon zaryzykowała spuszczenie wzroku z babki, by zerknąć w dół. Widziała wtopione w jedną ze ścian ogromne łańcuchy, a nad nimi wielką krwawą plamę, jakby rozpłaszczono tam jedną z tych istot. Pod plamą rozchodziła się na boki sieć pęknięć. Cokolwiek rzuciło ją na ścianę, musiało zrobić to mocno. - Po co te łańcuchy? - Manon dopiero po chwili zorientowała się, że to ona zadała pytanie. Babka posłała jej ostrzegawcze spojrzenie, lecz Manon skupiła się na mężczyźnie. Co było do przewidzenia, otworzył szeroko oczy, gdy dostrzegł jej piękno... i tak już mu zostało, gdy ujrzał czającą się pod tym śmierć. - Łańcuchy są dla przynęty - powiedział. - Używamy ich, by pokazać wiwernom, jak walczyć. Przekuwamy ich agresję w broń. Dostaliśmy rozkazy, by nie likwidować tych najsłabszych, więc wykorzystujemy je w taki oto sposób. Zupełnie jak walki psów. Ponownie spojrzała na plamę na ścianie. 95
Prawdopodobnie przynęta została rzucona na ścianę przez jedną z większych wiwern. A skoro jedna wiwerna mogła zrobić coś takiego z drugą, to co dopiero z ludźmi... Poczuła dreszcz oczekiwania, zwłaszcza, gdy mężczyzna powiedział: - Chcecie zobaczyć dojrzałe samce? Gdy Cresseida eleganckim gestem poprosiła go, by kontynuował, jej paznokcie błysnęły w ciemności. Człowiek gwizdnął cicho. Nikt się nie odzywał, gdy zabrzęczały łańcuchy, trzasnął bicz, po czym rozwarły się żelazne wrota. Potem, prowadzona przez uzbrojonych w bicze mężczyzn, pojawiła się wiwerna. Rozległo się zbiorowe sapnięcie - nawet Manon zaparło dech w piersi. - Titus to jedna z naszych najlepszych wiwern - powiedział mężczyzna, w jego głosie słychać było dumę. Manon nie mogła oderwać spojrzenia od przepięknej bestii: jej ciało pokrywały szare plamy; masywne tylne łapy uzbrojone miała w szpony tak długie, jak przedramię Manon; ogromne skrzydła zakończone pojedynczymi pazurami wykorzystywała do poruszania się, jakby była to dodatkowa para kończyn. Trójkątny łeb odwrócił w taki sposób, że ujrzała jego żółte, zakrzywione kły ociekające śliną. - Ogon zakończony jest jadowitymi kolcami - powiedział, gdy ujrzały warczącą wiwernę w całej okazałości. Dźwięki, które wydobywały się z jej gardła, odbijały się od ścian, i podłogi, a Manon czuła w nogach wibracje. Tylną łapę wiwerny skuto łańcuchem, z pewnością po to, by nie mogła latać. Ogon, tak samo długi jak jej ciało, zakończony dwoma zakrzywionymi kolcami, śmigał w tę i z powrotem, jak u kota. - Są w stanie przelecieć setki kilometrów jednego dnia i nadal są gotowe do walki, jeśli zajdzie taka potrzeba - kontynuował mężczyzna, a wiedźmy westchnęły zbiorowo. Taka szybkość i wytrzymałość... - Co jedzą? - zapytała Petrah, piegowatą twarz miała wciąż spokojną i poważną. Człowiek potarł kark. 96
- Jedzą wszystko. Byleby było świeże. - Tak jak my - powiedziała Iskra ze złowieszczym uśmiechem. Gdyby powiedział to każdy poza dziedziczką Żółtonogich, Manon uśmiechnęłaby się tak samo. Titus szarpnął się nagle, rzucając na stojącego najbliżej człowieka, ogon unosząc w górę niczym włócznię. Trzasnął bat, ale było już za późno. Trysnęła krew, rozległ się wrzask i chrzęst kości. Nogi i głowa mężczyzny spadły na podłogę. Tułów zniknął w ułamku sekundy. W powietrzu rozszedł się zapach krwi, a wiedźmy zaciągnęły się nim głęboko. Człowiek stojący obok dla pewności cofnął się o krok. Samiec patrzył teraz na nie, ogonem wciąż tłukąc o podłogę. Magia zniknęła, a mimo wszystko takie rzeczy były możliwe - tworzenie tak wspaniałych zwierząt. Magia zniknęła, a jednak Manon poczuła ją głęboko w kościach. Przybycie tu było jej przeznaczeniem. Musiała mieć Titusa. Ponieważ nie zniosłaby, gdyby jej kreatura nie była najlepsza, najmroczniejsza, tak jak ona. Gdy jej oczy napotkały spojrzenie Titusa, uśmiechnęła się do wiwerny. Mogłaby przysiąc, że ta zrobiła to samo.
97
Rozdział 13 Celaena nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo jest wyczerpana, dopóki wszystkie dźwięki - cichy śpiew Emrysa siedzącego przy stole, łomot przy ugniataniu ciasta, stukający o stół nóż i paplanina Luki o wszystkim i o niczym - nie ucichły. Wiedziała jednak, co zastanie, gdy wejdzie na górę po schodach. Dłonie miała pomarszczone, palce obolałe, w plecach i karku czuła sztywność, ale... tuż przy szczycie schodów, opierając się o ścianę, stał Rowan; ramiona miał skrzyżowane, a z jego spojrzenia wyzierała przemoc. - Chodźmy. Choć nie dał tego po sobie poznać, miała wrażenie, że jest na nią zły za to, że się nie dąsa, nie stoi w kącie i nie rozpacza nad stanem swoich paznokci. Gdy wychodziła, Luca przesunął palcem po szyi, życząc jej bezgłośnie szczęścia. Rowan poprowadził ją przez mały dziedziniec, a stojący tam strażnicy próbowali udawać, że nie obserwują ich uważnie, gdy kierowali się w stronę lasu. Jej ciało otuliła magiczna bariera, przez którą akurat przechodzili. Niemal zamarzała na zewnątrz, gdzie nie mogła liczyć na ciepło paleniska w kuchni, gdy kroczyli między pokrytymi mchem drzewami, ale ledwie to czuła. Rowan wspinał się po skalistym zboczu w kierunku wyższych partii lasu, nadal otulonych mgłą. Niemal się zatrzymała, by podziwiać rozciągające się poniżej równiny, które były soczyście zielone, świeże i bezpieczne, oddalone od Adarlanu. Rowan milczał, aż dotarli do czegoś, co przypominało ruiny świątyni. Z niegdyś stojącego tu budynku pozostała sterta kamiennych bloków i kolumn, a także rzeźby zniszczone przez wodę i wiatr. Po prawej stronie położone było Wendlyn, pełne równin, wzgórz i spokoju. Z prawej wyrastały Góry Kambryjskie, zasłaniające leżące po drugiej stronie krainy nieśmiertelnych. Daleko za Celaeną wznosiła się wtulona w zbocze twierdza. Rowan przeszedł między poniszczonymi kamieniami, a jego srebrne włosy
98
smagał ostry, wilgotny wiatr. Celaena zwiesiła luźno ramiona przy bokach, co było raczej wyuczonym odruchem. Jej trener był uzbrojony po zęby, a jego twarz przypominała maskę czystej brutalności. Starała się przywdziać na twarz uśmiech pełen sumienności i chęci do nauki. - Pokaż, jaki jesteś zły. Zlustrował ją spojrzeniem: wilgotną, przymarzającą do kręgosłupa koszulę, spodnie w takim samym stanie, ustawienie nóg... - Zetrzyj z twarzy ten lizusowski, fałszywy uśmiech. - Głos miał tak samo martwy, jak spojrzenie, ale dało się wyłapać w nim ostrą nutę. Wciąż uśmiechała się tak samo. - Nie wiem, o czym mówisz. Zbliżył się do niej, tym razem odsłaniając kły. - Oto twoja pierwsza lekcja, dziewczyno: daruj sobie takie bzdury. Nie mam zamiaru się z tobą użerać, a prawdopodobnie jestem jedyną osobą, która ma gdzieś jak zła, okrutna i straszna jesteś tam w głębi. - Nie sądzę, byś chciał się dowiedzieć jak zła, okrutna i straszna jestem w głębi. - Śmiało, bądź tak zła jak chcesz, księżniczko, bo ja byłem dziesięciokrotnie gorszy i to dziesięć razy dłużej niż ty żyjesz. Nie mogła odpuścić... on nie rozumiał, co tak naprawdę kryło się w jej wnętrzu, ryjąc pazurami od środka... ale przestała już próbować to wszystko kontrolować. Wyszczerzyła zęby. - Lepiej. Teraz się zmień. Nie siliła się na uprzejmość, gdy mówiła: - To nie jest coś, co potrafię kontrolować. - Gdybym chciał, żebyś się tłumaczyła, poprosiłbym o to. Zmień się. Nie wiedziała jak. Nie opanowała tego w dzieciństwie, a przez ostatnie dziesięć lat nie miała szans, by potrenować. 99
- Mam nadzieję, że wziąłeś coś do przekąszenia, bo spędzimy tu mnóstwo czasu, jeśli ta lekcja polega na tym, że mam się zmienić. - Naprawdę sprawisz, że polubię szkolenie ciebie. - Miała przeczucie, że mógłby zamienić słowa „szkolenie ciebie” na „pożeranie cię żywcem”. - Brałam już udział w kilkunastu wersjach sagi „trening mistrz-uczeń”, więc dlaczego nie darujemy sobie także tej bzdury? Jego uśmiech stał się subtelniejszy, bardziej niebezpieczny. - Zamknij swoją niewyparzoną buźkę i zmień się. Poczuła dreszcz - przypominał piorun uderzający w nicość. - Nie. I wtedy zaatakował. Cały ranek rozszyfrowywała jak atakuje, jak się porusza, z jaką prędkością i pod jakim kątem. Dzięki temu uniknęła pierwszego uderzenia, które musnęło jej powiewające na wietrze włosy. Dała nawet radę umknąć na czas w bok, tym samym nie przyjmując drugiego ciosu. Lecz był tak cholernie szybki, że nie miała szans na dostrzeżenie bądź zablokowanie kolejnego ataku. Nie w twarz, lecz w nogi - tak samo, jak to zrobił w nocy. Jeden ruch stopy, a ona runęła na ziemię, nie dając rady na czas się przekręcić, tym samym uderzając głową w wystający z ziemi, płaski kamień. Wszystko zawirowało, szare niebo pochyliło się nad nią, a ona usiłowała przypomnieć sobie jak się oddycha, gdy w jej czaszce wciąż dudniło po uderzeniu. Rowan rzucił się na nią z łatwością, jego potężne uda ścisnęły jej żebra, gdy usiadł na niej okrakiem. Nie mogąc złapać tchu, ledwie wytrzymując ból głowy, ze zmęczonymi od pracy mięśniami i bez sił przez niedojadanie w ostatnich tygodniach nie była w stanie się ruszyć i go zrzucić - nie mogła zrobić nic. Została przygnieciona, jej mięśnie osłabły... zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy w życiu została całkowicie pokonana. - Zmień się - syknął. 100
Zaśmiała mu się w twarz, a ten śmiech nawet w jej uszach brzmiał martwo. - Niezła próba. - Bogowie, głowa jej pulsowała, po prawej skroni spływała krew, a do tego on siedział na jej klatce piersiowej. Znów się roześmiała, ledwie łapiąc oddech pod jego ciężarem. - Myślisz, że zmusisz mnie do zmiany wkurzając mnie? Warknął, a jego twarz przesłoniły gwiazdy. Każde mrugnięcie wywoływało okropny ból. To będzie najgorszy czarny siniak w jej życiu. - To jest myśl: Jestem bogata jak cholera - powiedziała, nie myśląc o bólu głowy. - Co powiesz na to, że podszkolisz mnie przez tydzień lub dwa, a potem powiesz Maeve, że jestem gotowa, by wkroczyć na jej terytorium, za co za zapłacę ci tyle, ile zechcesz? Przysunął swoje kły tak blisko jej gardła, że wystarczyłby jeden ruch, by je rozerwać. - To jest myśl - warknął. - Nie wiem co, do cholery, robiłaś przez ostatnie dziesięć lat poza strojeniem się i nazywaniem siebie zabójczynią. Ale myślę, że przywykłaś do tego. I uważam, że nie potrafisz się kontrolować. Zero kontroli, zero dyscypliny - a przynajmniej nie tej, która się liczy, tej w głębi ciebie. Jesteś po prostu rozpieszczonym dzieckiem. I - powiedział, a w jego oczach widać było jedynie niesmak - jesteś tchórzem. Gdyby nie przygwoździł jej ramion, rozorałaby mu twarz. Szarpała się, wykorzystując każdą technikę, jakiej się kiedykolwiek nauczyła, ale nie była w stanie go zrzucić. Śmiech Rowana był cichy i nieprzyjemny. - Nie lubisz tego słowa? - Pochylił się jeszcze niżej, tatuaż na jego twarzy rozmywał się jej przed oczami. - Tchórz. Jesteś tchórzem, który uciekał przez dziesięć lat, gdy niewinni ludzie płonęli, byli masakrowani i... Przestała go słyszeć. Po prostu... przestała. Przypominało to znalezienie się pod wodą. Tak jak wtedy, gdy wpadła do 101
pokoju Nehemii i zobaczyła jak okaleczono jej piękne ciało. Tak jak wtedy, gdy zobaczyła Galana Ashryvera, kochanego i odważnego, jadącego w świetle zachodu słońca, żegnanego okrzykami jego ludzi. Leżała nieruchomo, wpatrując się w chmury. Czekając, aż skończy mówić to, czego nie słyszała, czekając na cios, którego i tak nie poczuje. - Wstawaj - powiedział nagle, a świat pojaśniał i zrobił się wyraźniejszy po tym, jak wstał. - Wstawaj. Wstawaj. Chaol powiedział to samo, gdy ból, strach i smutek popchnęły ją ku krawędzi. Krawędzi, którą przekroczyła w noc, gdy zginęła Nehemia, w noc, gdy wypatroszyła Archera, w dniu, gdy wyznała Chaolowi tę straszną prawdę... Chaol pomógł jej przekroczyć tę krawędź. Wciąż spadała. Jednak nie miała szansy na to, by się podnieść, ponieważ przepaść nie miała dna. Poczuła potężne, szorstkie ręce pod ramionami, świat się przechylił, a potem ujrzała wytatuowaną twarz kogoś, kto na nią warknął. Niech chwyci jej głowę i zmiażdży ją tymi wielkimi rękami. - Żałosna - parsknął, puszczając ją. - Beznadziejna i żałosna. Musiała spróbować, musiała to zrobić dla Nehemii... Lecz gdy sięgnęła w kierunku miejsca w jej piersi, gdzie mieszkał potwór, znalazła jedynie pajęczyny i popiół. *** W głowie wciąż jej dzwoniło, a skóra pod zasychającą na boku twarzy krwią strasznie ją swędziała. Nie marnowała czasu na ścieranie jej, a o pojawiającym się czarnym sińcu pod okiem nie myślała, gdy kroczyli wśród ruin świątyni, kierując się ku zalesionym podnóżom góry. Jednak nie wracali do Strażnicy Mgieł. Ledwo trzymała się na nogach, gdy Rowan wyciągnął sztylet i miecz, po czym zatrzymał się na skraju płaskowyżu usianego małymi wzgórzami. 102
Nie wzgórzami... kurhanami, starożytnymi grobowcami nieżyjących od lat władców i książąt. Były ich dziesiątki, a do każdego dostępu blokował kamienny próg i żelazne drzwi. Patrząc na to, mimo że głowa pękała jej z bólu, poczuła, jak włoski na karku stają jej dęba. Trawiaste kopce zdawały się... oddychać. Spać. Żelazne drzwi wyglądały tak, jakby zatrzymywały w środku ludzi, zamykając ich ze skarbami, które ukradli. Ludzi, którzy wkradli się do środka i utknęli tam na wieki, żywiąc się tym, co udało im się znaleźć w środku. Rowan skinął głową w stronę kurhanów. - Planowałem poczekać, aż uda ci się choć trochę opanować moce... planowałem przyprowadzić cię tu w nocy, gdy kurhany naprawdę są czymś, co trzeba zobaczyć, ale uznaj to za przysługę, ponieważ jest tam paru takich, którzy odważą się wyjść nawet w dzień. Przejdź między kurhanami - zmierz się z tymi istotami i wyjdź po drugiej stronie polany, Aelin, a wtedy będziemy mogli udać się do Doranelle kiedy tylko będziesz chciała. To
była
pułapka.
Wiedziała
to
doskonale.
On
został
obdarzony
nieśmiertelnością i mógł sobie pogrywać przez wieki. Jej niecierpliwość, jej śmiertelność i fakt, że z każdym uderzeniem serca znajdowała się coraz bliżej śmierci, było wykorzystywane przeciwko niej. Zmierzenie się z tymi istotami... Broń Rowana zabłysła, a znajdowała się tak blisko, że mogła ją chwycić. Mężczyzna wzruszył potężnymi ramionami, mówiąc: - Możesz tu wrócić, gdy już odzyskasz swoją stal, albo wejść tam teraz. Jej temperament ujawniał się na tyle długo, że odpowiedziała: - Moje ręce to wystarczająca broń. - Jedyną odpowiedzią był jego szyderczy uśmiech, gdy podszedł bliżej kurhanów. Szła blisko niego, klucząc między wzgórzami i wiedząc, że jeśli zostanie za bardzo w tyle, to on na złość po nią nie wróci. Słyszała miarowy oddech i jęki istot budzących się po drugiej stronie żelaznych drzwi. Były zwyczajne, przymocowane do kamiennych futryn zawiasami 103
tak starymi, że prawdopodobnie samo Wendlyn było młodsze. Jej kroki słychać było nawet, gdy szła po trawie. Tutaj ptaki i owady zachowywały się bardzo cicho. Wzgórza rozstąpiły się, odsłaniając krąg ziemi pokrytej suchą trawą otaczający najbardziej zniszczony kurhan. Wszystkie dookoła miały zaokrąglony kształt, natomiast ten wyglądał, jakby coś go przygniotło. Jego powierzchnię oplatały korzenie krzewów; trzy kamienie w progu były pokruszone, pobrudzone i stały krzywo. Żelaznych drzwi nie było w ogóle. W środku widziała tylko czerń. Wszechogarniającą, oddychającą ciemność. Serce zaczęło jej łomotać, gdy podchodzili coraz bliżej. - Tutaj cię zostawię - powiedział Rowan. Nie wszedł w krąg nagiej ziemi, czubki jego butów znajdowały się kilka cali od krawędzi. Uśmiechnął się dziko. Spotkamy się po drugiej stronie kurhanu. Spodziewał się, że zwieje jak zając. Bo tego chciała. Bogowie, to miejsce, ta pustka znajdująca się zaledwie sto metrów dalej sprawiała, że chciała biec i biec, aż znalazłaby miejsce, gdzie całą dobę świeciłoby słońce. Lecz gdy przejdzie próbę, będzie mogła jutro jechać do Doranelle. A te istoty czekające w kurhanie... nie mogły być gorsze od tego co już widziała, z czym walczyła i co znalazła w głębi siebie. Dlatego właśnie skinęła głową Rowanowi i weszła w krąg.
104
Rozdział 14 Każdy krok przybliżający ją do głównego kopca sprawiał, że krew wrzała w jej żyłach. Ciemność za kamiennym progiem poszerzała się, rozrastała. Było też chłodniej. Zimno i sucho. Nie mogła się zatrzymywać, nie, kiedy Rowan wciąż ją obserwował, nie wtedy, gdy musiała tak wiele zrobić. Nie miała odwagi patrzeć zbyt długo w stronę wejścia do katakumb, w stronę tego, co czaiło się w środku. Ostatni okruch dumy głupiej dumy śmiertelnika - powstrzymywał ją przed ucieczką. Bieg, przypomniała sobie, tylko przyciąga niektóre drapieżniki. Szła więc powoli, przywołując do siebie całą wiedzę nabytą na szkoleniu, choć istota przyczaiła się na progu, przypominając żarłoczną postać w łachmanach. Istota wciąż pozostawała wewnątrz, nawet gdy Celaena stała tak blisko, że ta mogła wciągnąć ją do kurhanu, jakby się... wahała. Miała już minąć wejście, gdy na jej uszy zaczęła napierać pulsująca masa powietrza. Może ucieczka była dobrym pomysłem. Jeśli jedyną skuteczną bronią przeciwko istotom była magia, to ręce na nic się jej nie przydadzą. Mimo to istota wciąż stała w cieniu.
Dziwne, martwe powietrze ponownie natarło na jej uszy, a
w jej głowie zaczął narastać jakiś piskliwy dźwięk. Przyspieszyła, trawa skrzypiała pod jej stopami, gdy rejestrowała każdy szczegół z otoczenia. Wierzchołki drzew kołysały się na wietrze na drugim końcu polany. Nie było tak daleko. Celaena skupiła wzrok na katakumbach, zaciskając coraz mocniej zęby, gdy pisk w jej głowie z każdą chwilą się nasilał. Nawet istota się skuliła. Nie wahała się z powodu Celaeny czy Rowana. Krąg wyschniętej trawy kończył się kilka kroków dalej... tylko kilka. Jeszcze kilka kroków i będzie mogła uciec od tego, co sprawiało, że istota drżała ze strachu. I wtedy go zobaczyła. Mężczyznę stojącego za kurhanem. Nie istotę. Dostrzegła bladość skóry, kruczoczarne włosy, niezgłębione piękno
105
i naszyjnik oplatający jego szyję. A za nim... Ciemność. Nacierającą na nią falę ciemności. Nie zapomnienie, lecz prawdziwą ciemność, jak gdyby zarzucono na nich koc. Ziemię porastała sucha trawa, ale nie widziała jej. Nie widziała nic. Ani przed sobą, ani po bokach, ani za sobą. Była tylko ona i coraz głębsza ciemność. Celaena przykucnęła, powstrzymując się od przeklinania, wpatrując się w mrok.
Czymkolwiek był, mimo kształtu, nie był człowiekiem. W jego
doskonałości i bezdennych oczach nie było nic ludzkiego. Poczuła wilgoć na ustach z jej nosa płynęła krew. Dudnienie w uszach zagłuszało jej myśli, nie miała żadnego planu, jakby jej ciało zostało osaczone przez to, co stało przed nią. Ciemność pozostała nieprzenikniona, nieskończona. Stop. Oddychaj. Lecz wtedy usłyszała za sobą oddech. Człowiek czy coś innego? Oddech był coraz głośniejszy, zbliżał się, a całą jej skórę otuliło zimno. Ucieczka... ucieczka stanowiła o wiele lepszy pomysł niż czekanie. Zrobiła kilka kroków w tył, co powinno przybliżyć ją do granicy kręgu, ale... Pustka. Dookoła widziała tylko bezdenną ciemność, a ta oddychająca rzecz była jeszcze bliżej, cuchnąc padliną i czymś, czego nie czuła bardzo dawno, czymś, czego nie mogła zapomnieć, nie, kiedy pokrywało tamten pokój niczym farba. Och, bogowie. Oddech owionął jej szyję, musnął ucho. Odwróciła się, biorąc coś, co równie dobrze mogło być jej ostatnim oddechem, i wtedy świat eksplodował bielą. Nie było chmur i martwej trawy. Nie było księcia Fae czekającego tuż obok. Pokój... Ten pokój... Służąca krzyczała. Jej wrzask przypominał gwiżdżący czajnik. Przy zamkniętych oknach wciąż były kałuże - okna te Celaena zamknęła wcześniej, gdy otworzyły się i trzaskały o ściany przez szalejącą burzę. Myślała, że łóżko jest mokre, bo na nie napadało. Wspięła się na nie, ponieważ 106
przez burzę słyszała straszne rzeczy, czuła, jakby coś było nie tak, jakby coś stało w rogu jej pokoju. To nie deszcz zmoczył łóżko w tej pięknej sypialni w pięknym domu. To nie deszcz oblepiał jej ciało, ręce, koszulę nocną. A ten zapach... nie tylko krwi, lecz także czegoś innego... - To nie jest prawdziwe - powiedziała głośno Celaena, cofając się z łóżka, na którym stała niczym duch. - To nie jest prawdziwe. Tam leżeli jej rodzice, rozciągnięci na łóżku, z gardłami rozciętymi od ucha do ucha. Był tam jej ojciec, barczysty, przystojny, lecz z poszarzałą już skórą. Była tam też jej matka, ze złotymi włosami zlepionymi krwią, a jej twarz... jej twarz... zmasakrowano ją. Rany były brutalne, otwarte i głębokie. Jej rodzice wyglądali tak... tak... Celaena zwymiotowała. Upadła na kolana, a jej pęcherz puścił w chwili, gdy zaczęła wymiotować po raz kolejny. - To nie jest prawdziwe, to nie jest prawdziwe - stęknęła, gdy poczuła, jak coś moczy jej spodnie. Nie mogła oddychać, nie mogła oddychać, nie mogła... Wtedy zerwała się na nogi, uciekając z tego pokoju, kierując się ku wyłożonym drewnianymi panelami ścianom, przenikając przez nie niczym zjawa, aż... Kolejna sypialnia. Kolejne ciało. Nehemia. Wypatroszona, okaleczona, sponiewierana i połamana. To, co czaiło się za nią, objęło ją w talii, przesunęło rękę na jej brzuch, dociskając ją do swojej piersi z delikatnością kochanka. Spanikowała, uderzyła łokciem w to coś, poczuła ciało. Istota syknęła, puściła ją. Tylko tego potrzebowała. Ruszyła biegiem, przenikając przez krew i ciało swojej przyjaciółki a potem... Mętne światło, zwiędła trawa i srebrnowłosy, dobrze zbudowany, uzbrojony wojownik, ku któremu biegła, nie dbając o wymioty na ubraniach, mokre spodnie ani dźwięk, który wydobywał się z jej gardła. Biegła, aż dotarła do niego, a potem upadła 107
na zieloną trawę, zaciskając na niej dłonie i wyrywając ją. Targały nią konwulsje, choć nie miała już czym wymiotować. Krzyczała, szlochała albo nie wydawała z siebie żadnego dźwięku. Wtedy poczuła przemianę i falę, która otworzyła coś w jej ciele, wypełniając je ogniem. Nie. Nie. Agonia doprowadzała ją do szaleństwa, jej wzrok na przemian wyostrzał się i stawał na powrót taki, jak u śmiertelników, zęby bolały ją od ciągłego wysuwania się i wsuwania kłów, była nieśmiertelna i śmiertelna, śmiertelna i nieśmiertelna, zmieniała się z prędkością trzepotania skrzydeł kolibra... Z każdą zmianą było coraz gorzej, a dziki ogień unosił się i opadał, znowu unosił, coraz wyżej... Wtedy naprawdę krzyknęła; poczuła, jak płonie jej gardło. A może to magia wreszcie się uwolniła. Magia... *** Celaena obudziła się na skraju lasu. Wciąż było widno, a wnioskując z brudu na jej koszuli, spodniach i butach, Rowan musiał ją tu przyciągnąć spod kurhanów. Jej ubrania były lepkie od wymiocin. Poza tym... zmoczyła się. Twarz jej płonęła, ale nie dopuszczała do siebie myśli o tym, dlaczego się zsikała, dlaczego wyrzygiwała swoje wnętrzności. I ta ostatnia myśl, ta o magii... - Brak dyscypliny, brak kontroli i zero odwagi - usłyszała warkliwy głos. W głowie jej pulsowało, a Rowan siedział na skale, muskularne ramiona opierając na kolanach. W lewej ręce trzymał sztylet, jakby bawił się tym cholerstwem, gdy ona leżała uwalona wydzielinami z własnego organizmu. - Nie udało ci się - powiedział stanowczo. - Dotarłaś na drugą stronę polany, ale powiedziałem, że masz się zmierzyć z istotą... a nie dostać magicznego napadu. 108
- Zabiję cię - rzuciła, jej głos był zachrypnięty. - Jak śmiesz... - To nie była istota, księżniczko. - Skierował wzrok gdzieś za nią. Mogła kłócić się o to, że używa wymówek, by nie zabrać jej do Doranelle, ale kiedy ich spojrzenia się spotkały, jego oczy zdawały się mówić: Tej rzeczy nie powinno tam być. A więc co to było, ty głupi bydlaku? odpowiedziała w ten sam sposób. Zacisnął zęby, zanim powiedział głośno: - Nie wiem. Od tygodni kręcą się tu zmiennoskórni, wędrując w okolicach gór, szukając ludzkich skór, ale to... to było coś innego. Jeszcze nigdy się z czymś takim nie spotkałem, ani na tych ziemiach, ani na żadnych innych. Dobrze, że cię odciągnąłem, bo nie sądzę, żebym w najbliższym czasie czegoś się o tym dowiedział. - Spojrzał na nią znacząco. - Zniknęło, gdy obszedłem krąg. Powiedz mi, co się stało. Widziałem tylko ciemność, a gdy się pojawiłaś, byłaś... inna. - Nie odważyła się spojrzeć na siebie ponownie. Skórę miała trupio bladą, jakby opalenizna, którą zawdzięczała wylegiwaniu na dachach w Varese wyparowała i to nie tylko ze strachu i przez wymioty. - Nie - powiedziała. - Możesz iść do diabła. - Od tego może zależeć życie innych. - Chcę wrócić do fortecy - sapnęła. Nie chciała słuchać o kreaturach, zmiennoskórnych ani innych takich. Każde słowo było dla niej wysiłkiem. - Teraz. - Skończysz, kiedy powiem, że skończyłaś. - Możesz mnie zabić, możesz mnie torturować, możesz zrzucić mnie z klifu, ale ja na dzisiaj skończyłam. W tej ciemności zobaczyłam rzeczy, których nikt nie powinien zobaczyć. Przeciągnęło mnie to przez wspomnienia... I to nie przez te dobre. Czy to ci wystarczy? Wydał z siebie dziwny dźwięk, ale wstał i ruszył przed siebie. Chwiejąc się i potykając, podążyła za nim na drżących nogach, aż dotarli do Strażnicy Mgieł, przez którą przechodziła tak, by nikt nie zobaczył jej zabrudzonych ubrań. Nie ukrywała tylko twarzy.
Skupiała wzrok na księciu, aż otworzył drewniane drzwi, a w nią 109
uderzyła ściana pary. - Tu są łaźnie dla kobiet. Twój pokój jest piętro wyżej. W kuchni masz być jutro o świcie. - Wtedy ją zostawił. Celaena weszła do pomieszczenia, nie dbając o to, czy ktoś tam jest, gdy zrzuciła z siebie ubrania i zanurzyła się w kamiennej wannie pełnej gorącej wody. Nie ruszała się stamtąd przez długi, długi czas.
110
Rozdział 15 Chaol nie był w ogóle zaskoczony, że jego ojciec spóźnił się na ich spotkanie dwadzieścia minut. Tak samo nie zaskoczyło go, że po wejściu do biura jego ojciec rozsiadł się wygodnie za jego biurkiem i nie raczył powiedzieć nic na usprawiedliwienie swojej opieszałości. Z wykalkulowanym chłodem i niesmakiem zlustrował pomieszczenie wzrokiem: żadnych okien, zniszczone dywany, otwarta skrzynia z bronią, której Chaol nie miał czasu wypolerować ani oddać do naprawy. Przynajmniej był zorganizowany: na biurku leżało tylko kilka równo ułożonych papierów, szklane pióra znajdowały się na stojakach; jego pełna zbroja, którą rzadko miał okazję nosić, lśniła dumnie w kącie gabinetu. W końcu jego ojciec powiedział: - Tylko tyle nasz znamienity król oferuje Kapitanowi własnej Straży? Chaol wzruszył ramionami, a jego ojciec przeniósł wzrok na duże, dębowe biurko. Biurko, które odziedziczył po swoim poprzedniku i które on i Celaena...19 Odciął się od wspomnień zanim wzburzyły jego krew i uśmiechnął się do ojca. - W szklanej części pałacu znajdowało się większe, ale chciałem być dostępny dla swoich ludzi. - To była prawda. Poza tym nie chciał dostać biura w pobliżu skrzydła administracji, gdzie mijałby się z dworzanami i radnymi. - Mądra decyzja. - Jego ojciec odchylił się w starym krześle. - Instynkt przywódcy. Chaol przeszył go długim spojrzeniem. - Wracam z tobą do Anielle... Jestem zaskoczony, że tracisz oddech na pochlebstwa. - Czyżby? Z tego, co widzę, nawet nie zacząłeś się przygotowywać do tego tak zwanego powrotu. Nie szukasz zastępstwa. - Mimo, iż nisko oceniasz moją pozycję, jest to coś, co traktuję poważnie. Po 19 ... zaliczyli podczas szalonego seks-maratonu xD |K … wykorzystywali do namiętnych gier w karty :D /Mc.
111
prostu jeszcze nikogo odpowiedniego nie znalazłem. - Nie powiedziałeś Jego Wysokości, że odchodzisz. - Usta jego ojca rozciągały się w beznamiętnym uśmiechu. - Gdy poprosiłem o pozwolenie na wyjazd w przyszłym tygodniu, król nie wspomniał nawet słowem o tym, że będziesz mi towarzyszył. Zamiast cię wyręczyć, chłopcze, trzymałem język za zębami. Chaol zachowywał obojętny wyraz twarzy. - Powtarzam: nie wyjadę, dopóki nie znajdę odpowiedniego zastępstwa. Właśnie dlatego poprosiłem cię o spotkanie. Potrzebuję czasu. - Była to prawda... a przynajmniej w połowie. Tak jak to postanowił kilka nocy temu, znowu wybrał się na przyjęcie zorganizowane przez Aediona - kolejna tawerna, jeszcze droższa, jeszcze bardziej zaludniona. I znowu nie znalazł tam generała. Nie wiadomo jak to się stało, ale wszyscy myśleli, że gdzieś się kręci, a kurtyzana, która wyszła z nim z karczmy pierwszej nocy powiedziała, że generał dał jej złotą monetę nawet nie korzystając z jej usług, po czym udał się po więcej butelek wina. Chaol stał na roku ulicy, w miejscu, w którym, według kurtyzany, rozeszli się z generałem, ale nic nie znalazł. I czyż to nie fascynujące, że tak naprawdę nikt dokładnie nie wiedział, kiedy przybędzie Zmora ani gdzie się ulokują... jedynie to, że są w drodze. Chaol był w ciągu dnia zbyt zajęty, by śledzić Aediona, a podczas królewskich spotkań i obiadów generał był niewidzialny. Jednak dzisiaj planował pojawić się na przyjęciu na tyle wcześnie, by zobaczyć Aediona i dowiedzieć się, gdzie później wychodzi. Im wcześniej znajdzie coś na Aediona, tym szybciej załatwi wszystkie te bzdury, odciągnie od siebie uwagę króla i będzie mógł zająć się swoją rezygnacją. Poprosił o to spotkanie z jednego powodu - w środku nocy obudził się z myślą o bardzo niebezpiecznym planie, który mógł go zabić, zanim cokolwiek zdziała. Przejrzał wszystkie książki Celaeny na temat magii i nie znalazł nic, co mogłoby pomóc Dorianowi... i Celaenie. Lecz Celaena powiedziała mu kiedyś, że gruba 112
rebeliantów dowodzona przez Archera i Nehemię była pewna dwóch rzeczy: pierwsza to miejsce pobytu Aelin Galathynius, a druga, że są już blisko odnalezienia sposobu na przełamanie mocy, którą władał król Adarlanu. Pierwsza była kłamstwem, ale oczywiście istniała szansa, że rebelianci wiedzą jak uwolnić magię... musiał się tego dowiedzieć. Śledził Aediona i przejrzał wszystkie notatki Celaeny o kryjówkach rebeliantów, więc miał już pomysł, jak ich znaleźć. Będzie musiał podejść do tego z wielką ostrożnością, a do tego potrzebował tyle czasu, ile uda mu się utargować. Beznamiętny uśmiech jego ojca zgasł i wtedy zobaczył tę prawdziwą stal, która rządziła Anielle przez dekady. - Plotka głosi, iż uważasz się za człowieka honoru. Choć zastanawia mnie, jakim człowiekiem naprawdę jesteś, skoro nie umiesz dotrzymywać obietnic. Zastanawiam się... - Jego ojciec pokazał to zastanowienie bezbłędnie, gdy zagryzł dolną wargę. - Zastanawiam się, jaki miałeś motyw, by wysłać swoją kobietę do Wendlyn. - Chaol mało nie zesztywniał słysząc te słowa. - Dla szlachetnego Kapitana Westfalla nie byłoby żadnych argumentów przeciw temu, by Obrończyni Jego Wysokości została wysłana za granicę, aby zlikwidować naszych wrogów. Jednak dla łamiącego przysięgi, zakłamanego... - Nie łamię danej ci obietnicy - powiedział zgodnie z prawdą Chaol. Zamierzam wrócić do Anielle... mogę przysiąc w każdej świątyni, przed każdym bogiem. Lecz tylko wtedy, gdy znajdę zastępstwo. - Obiecywałeś miesiąc - warknął jego ojciec. - Będę w domu przez resztę mojego cholernego życia. Czym są dla ciebie miesiąc lub dwa zwłoki? Nozdrza jego ojca poruszyły się. Dlaczego jego ojciec chciał, by tak szybko wrócił? Chaol chciał o to zapytać, by jego ojciec choć trochę musiał się wysilić z wyjaśnieniami, gdy na biurku wylądowała koperta. Minęły lata - wiele lat - lecz nadal pamiętał charakter pisma matki, wciąż pamiętał sposób, w jaki pisała jego imię. 113
- Co to jest? - Matka napisała do ciebie list. Przypuszczam, że chcę wyrazić swą radość na twój powrót do domu. Chaol nie dotknął koperty. - Nie przeczytasz tego? - Nie mam jej nic do powiedzenia i nie interesuje mnie, co do powiedzenia ma ona. - Chaol skłamał. Kolejna pułapka, kolejny sposób, by go złamać. Lecz miał tu tyle do zrobienia, tyle do nauki i odkrycia. Dopełni swej obietnicy już wkrótce. Ojciec zabrał list i wsunął go do kieszeni w tunice. - Będzie bardzo smutna, gdy to usłyszy. - Wiedział dokładnie, że jego ojciec, świadomy tego, iż Chaol kłamie, powtórzy matce jego słowa. Przez sekundę krew mu zaszumiała w uszach, tak jak zawsze, gdy był świadkiem tego, jak ojciec poniża jego matkę, upomina ją, ignoruje. Wziął uspokajający oddech. - Cztery miesiące, wtedy pojadę. Wyznacz dokładną datę i będzie po sprawie. - Dwa miesiące. - Trzy. Ojciec uśmiechnął się leniwie. - Mogę pójść do króla w tym momencie i poprosić o twoją dymisję - nie muszę czekać trzy miesiące. Chaol zacisnął zęby. - A więc podaj cenę. - Och, nie ma żadnej ceny. Lecz myślę, że podoba mi się myśl, iż jesteś mi winien przysługę. - Beznamiętny uśmiech powrócił. - Bardzo mi się ten pomysł podoba. Dwa miesiące, chłopcze.20 Wyszedł bez pożegnania. *** 20 A żeby ci smród nogi powykręcał! |K.
114
Sorscha została wezwana do komnat Następcy Tronu zaraz po tym, jak zaczęła przygotowywać tonik uspokajający dla przepracowanej kucharki. I choć starała się nie wyglądać zbyt żałośnie i chętnie, znalazła sposób, by bardzo, bardzo szybko oddać to zadanie jednemu z uczniów na niższym szczeblu, po czym popędziła do wieży księcia. Nigdy tam nie była, ale wiedziała, gdzie to jest - wszyscy uzdrowiciele to wiedzieli, tak na wszelki wypadek. Strażnicy przepuścili ją ze skinieniem głowy, a gdy wspięła się na ostatnie stopnie spiralnych schodów, drzwi były już otwarte. Bałagan. Jego pokój był zawalony książkami, papierami i bronią. A tam, na stole, gdzie znalazło się odrobinę wolnego miejsca, siedział Dorian, wyglądając raczej na zażenowanego - albo bałaganem, albo rozciętą wargą. Udało jej się skłonić, nawet gdy na jej szyję i policzki wypłynął zdradziecki rumieniec. - Wasza Wysokość mnie wzywał? Chrząknął. - Ja... Cóż, myślę, że widzisz, co wymaga naprawy. Kolejna rana na dłoni. Wyglądało to jak po walce, ale warga... stanie koło niego tak blisko będzie ogromnym wysiłkiem. A więc najpierw ręka. Na tym się skupi, będzie miała czas na przywyknięcie do jego bliskości. Odstawiła kosz z lekami i zaczęła przygotowywać maści oraz bandaże. Czuła od niego zapach mydła, co sugerowało, że dopiero się kąpał. Przerażało ją myślenie o tym, gdy stała tak blisko niego, ponieważ była zawodową uzdrowicielką i wyobrażanie sobie pacjentów nago było... - Nie zamierzasz zapytać, jak to się stało? - rzucił książę, spoglądając na nią. - To nie jest moja sprawa - a biorąc pod uwagę wygląd obrażeń, nie ma tu nic, czego musiałabym się dowiedzieć. - Zabrzmiało to chłodniej i mocniej, niż chciała. Ale taka była prawda. Sprawnie opatrywała jego rękę. Cisza jej nie przeszkadzała; czasami spędzała 115
dnie w katakumbach, nie rozmawiając z nikim. Była bardzo spokojnym dzieckiem jeszcze zanim umarli jej rodzice, a po masakrze na placu w jej mieście, stała się jeszcze cichsza. Dopiero po przybyciu do zamku znalazła przyjaciół... odkryła, że czasami lubi porozmawiać. Ale teraz, z nim... cóż, wygląda na to, że książę nie lubi ciszy, ponieważ ponownie na nią spojrzał i zapytał: - Skąd pochodzisz? Jakaż trudna była to odpowiedź, odkąd to, jak i dlaczego się tutaj znalazła wiązało się z działaniami jego ojca. - Fenharrow – odpowiedziała. Modliła się, by to był koniec. - Skąd dokładnie? Niemal się skuliła, ale przez ostatnie nauczyła się zwalczać takie odruchy, bo jako uzdrowicielka widziała wiele makabrycznych rzeczy i chwila wahania, błysk obrzydzenia lub strachu w oczach mogły źle działać na kontrolę pacjenta. - Mała wieś na południu. Większość ludzi nigdy o niej nie słyszała. - Fenharrow jest piękne - powiedział. - Cała ta przestrzeń, rozciągająca się w nieskończoność. Nie pamiętała wystarczająco, by przypomnieć sobie, czy kochała tę przestrzeń graniczącą od wschodu z morzem, a od zachodu z górami. - Czy zawsze chciałaś być uzdrowicielką? - Tak - odpowiedziała, ponieważ powierzono jej leczenie dziedzica imperium i mogła pokazać jedynie całkowitą pewność siebie. Uśmiechnął się krzywo. - Kłamczucha. Nie chciała tego, ale napotkała jego spojrzenie - te szafirowe oczy były tak jasne w popołudniowym świetle wpadającym przez małe okno. - To nie miał być sposób na obrazę, Wasza... - Jestem ciekawski. - Obejrzał zabandażowaną rękę. - Staram się odwracać własną uwagę. Skinęła głową, ponieważ nie miała nic do powiedzenia, a gdyby miała, to nie 116
wymyśliłaby nic mądrego. Wyciągnęła pojemnik z maścią dezynfekującą. - Na wargę, jeśli Wasza Wysokość nie ma nic przeciwko. Chce się upewnić, że rana nie jest zabrudzona, więc... - Sorscho. - Próbowała nie pokazać po sobie, co się z nią działo na myśl, że zapamiętał jej imię. I jak na nią wpływało brzmienie jej imienia w jego ustach. - Rób, co konieczne. Przygryzła wargę, co było jej głupim odruchem nerwowym i skinęła, gdy przechylała jego głowę, by lepiej widzieć usta. Miał taką ciepłą skórę. Dotknęła rany, a on syknął, jego oddech pieścił jej palce, ale nie zganił jej ani nie uderzył tak, jakby to zrobił inny dobrze sytuowany człowiek. Nałożyła maść najszybciej, jak mogła. Bogowie, miał takie miękkie usta. Nie wiedziała, że jest księciem, gdy zobaczyła go po raz pierwszy spacerującego po ogrodach z Kapitanem. Byli w zbliżonym do niej wieku, a ona nosiła wtedy robione ręcznie ubrania, ale on patrzył na nią przez chwilę i się uśmiechał. Ujrzał ją, choć od lat nikt inny jej nie dostrzegł, więc znajdowała wymówki, by chodzić na górne poziomy zamku. Lecz następnego dnia płakała po tym, jak go śledziła, i usłyszała dwie szepczące uczennice - mówiły o tym, jak przystojny jest książę... Dorian, następca tronu. Ukrywała to głupie zauroczenie. Ponieważ gdy w końcu, po kilku latach pomagania Amithy przy pacjentach spotkała go, nie patrzył na nią. Stała się niewidzialna, jak wielu innych uzdrowicieli - niewidzialna tak, jak tego chciała. - Sorscho? Jej przerażenie osiągnęło wyższy poziom, gdy zdała sobie sprawę, że patrzy na jego usta, palce zanurzając w pojemniku z maścią. - Przepraszam - powiedziała, zastanawiając się, czy nie rzucić się z wieży, by zakończyć to upokorzenie. - To był długi dzień. Nie kłamała. Zachowała się jak idiotka. Była wcześniej z mężczyzną... jednym ze strażników. Tylko raz i wystarczająco długo, by wiedzieć, że nieszczególnie interesuje ją bliskość z kimś innym. Lecz gdy stała tak blisko, a jego nogi dotykały 117
materiału jej sukni... - Dlaczego nikomu nie powiedziałaś? - zapytał cicho. - O mnie i o moich przyjaciołach. Cofnęła się o krok, ale wytrzymała jego spojrzenie, nawet jeśli instynkt i lata nauki kazały jej odwrócić wzrok. - Nigdy nie byłeś okrutny dla uzdrowicieli... dla nikogo. Lubię myśleć, że świat potrzebuje... - Powiedzenie tego byłoby przegięciem. Ponieważ ten świat był światem jej ojca. - Potrzebuje lepszych ludzi - dokończył za nią, wstając. - A ty myślisz, że mój ojciec mógłby użyć twojej wiedzy o naszych... przygodach i wykorzystać ją przeciwko nam. Więc wiedział, że w raporcie Amithy nie zawarła niczego niezwykłego. Amithy kazała Sorschy zrobić tak samo, jeśli wiedziała, co jest dla niej dobre. - Nie chcę sugerować, że Jego Królewska Mość mógłby... - Czy twoja wioska wciąż istnieje? Czy twoi rodzice wciąż żyją? Nawet po tylu latach nie mogła ukryć bólu w głosie, gdy mówiła. - Nie. Spłonęła. I nie: przywieźli mnie do Rifthold i zostali zamordowani podczas oczyszczania miasta z imigrantów. Ujrzała w jego oczach cień smutku i przerażenia. - Więc dlaczego tu przybyłaś... dlaczego tu pracujesz? Zebrała swoje rzeczy. - Bo nie miałam dokąd iść. - Na jego twarzy ujrzała agonię. - Wasza Wysokość, czy ja... Lecz patrzył na nią tak, jakby ją rozumiał... i widział, jaka jest. - Przepraszam. - To nie była decyzja ani twoja, ani żołnierzy, którzy dokonali egzekucji. Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, po czym jej podziękował. Uprzejmie ją odesłał. Żałowała, gdy opuszczała wieżę, że się w ogóle odezwała... ponieważ po tym może jej więcej nie wezwać za to, jak niezręcznie się zrobiło. Nie straci pozycji, 118
ponieważ nie był tak okrutny, lecz jeśli nie będzie chciał jej usług, może dojść do tego, że ktoś zacznie pytać. Dlatego też, gdy Sorscha leżała w nocy w ciasnym łóżku, postanowiła znaleźć sposób, by go przeprosić... albo wymyślić jakieś usprawiedliwienie wymówek, przez które książę nie chce jej widywać. Jutro. Załatwi to jutro. Nie spodziewała się posłańca, który pojawił się po śniadaniu, pytając o nazwę wioski, z której pochodzi. Gdy się zawahała, powiedział, że książę chciał wiedzieć. Chciał wiedzieć, by móc ją dodać do własnej mapy kontynentu.
119
Rozdział 16 Z całej przestrzeni w Omedze to kantyna była najbardziej niebezpiecznym pomieszczeniem. Trzy klany Żelaznozębnych podzielono na zmiany, dzięki którym przez większość czasu przebywały oddzielnie - szkoląc wiwerny, trenując z bronią i biorąc udział w sparingach. Manon uznała, że rozdzielenie ich było mądrym posunięciem, ponieważ panowało między nimi duże napięcie i będzie ono coraz większe, aż do wyboru wiwern.
Choć
Manon
miała
pewność,
że
jakąś
zdobędzie, może nawet Titusa, to nie powstrzymywało to jej chęci powybijania zębów każdej, która pragnie wierzchowca na własność. Między kolejnymi zmianami nakładało się na siebie tylko kilka minut, a liderki sabatów robiły wszystko, co w ich mocy, by na siebie nie wpadać. A przynajmniej Manon. Trzymała uczucia na krótkiej smyczy, ale jeszcze jedna zaczepka ze strony dziedziczki klanu Żółtonogich i może dość do rozlewu krwi. To samo można było powiedzieć o jej Trzynastce, z której dwie - zielonookie bliźniaczki Faline i Fallon, bardziej demony niż wiedźmy - wdały się już w bójki z jakimiś Żółtonogimi idiotkami. Nic w tym dziwnego. Ukarała je tak samo jak Asterin: zadała im po trzy ciosy przy widowni, upokarzając je. Lecz nadal dochodziło między członkiniami tych dwóch klanów do bójek, szczególnie, że ich kwatery znajdowały się blisko siebie. To właśnie dlatego kantyna była tak niebezpieczna. Dwa posiłki dziennie spożywały razem - i zawsze, gdy siedziały przy stołach, atmosfera była tak gęsta, że dało się ją kroić nożem. Manon stała z miską w kolejce po porcję pomyj - to była najlepsza nazwa na to, czym je karmiono w tutejszej stołówce - pilnowana przez Asterin. Przed nią stała ostatnia z Błękitnokrwistych. Jakoś zawsze były pierwsze - w kolejce po jedzenie, pierwsze zaczynały latać na wiwernach (Trzynastka jeszcze nie miała takiej możliwości) i jako pierwsze miały wybierać bestie. Głęboko w jej gardle zaczęło się rodzić warknięcie, ale Manon pchnęła tacę po blacie, obserwując, jak kucharz o
120
bladej twarzy nakłada Błękitnokrwistej porcję szarej brei. Nie przykładała wagi do dostrzeżenia detali w jego posturze, gdy ujrzała pulsującą na szyi żyłę. Wiedźmy nie musiały pić krwi, by przetrwać, tak jak ludzie nie potrzebowali do tego wina. Błękitnokrwiste były wrażliwe na punkcie tego, czyją krew piją - dziewic, młodych mężczyzn, ładnych dziewczyn - za to Czarnodziobe nie przykładały do tego zbytniej wagi. Chochla w dłoni mężczyzny zaczęła drżeć, stukając w kocioł. - Zasady to zasady - wycedził głos po jej lewej. Asterin warknęła ostrzegawczo, a Manon nie musiała się oglądać, by wiedzieć, że dziedziczka Żółtonogich, Iskra, przyczaiła się tuż obok. - Nie zjadamy służby - dodała ciemnowłosa czarownica, podsuwając tacę mężczyźnie, wpychając się w kolejkę. Manon wysunęła kły i żelazne pazury i wysunęła rękę, by pokazać dominację. - Ach. Zastanawiałam się, dlaczego nikt do tej pory nie zjadł ciebie – powiedziała Manon. Iskra przepchnęła się przed Manon. Wiedźma czuła na sobie spojrzenia, ale zachowała spokój, zezwalając na okazanie braku szacunku. Zachowania w kantynie nic nie znaczyły. - Słyszałam, że twoja Trzynastka wzlatuje dziś w powietrze - powiedziała dziedziczka Żółtonogich, gdy Manon otrzymała swoją porcję. - Dlaczego cię to interesuje? Iskra wzruszyła ramionami. - Chodzą słuchy, że niegdyś w lataniu nie mógł ci dorównać nikt spośród wszystkich trzech klanów. Byłoby szkoda, gdyby się okazało, że to tylko plotka. To była prawda - zasłużyła na swoje stanowisko liderki sabatu w takim samym stopniu jak je odziedziczyła. Iskra kontynuowała, przesuwając tacę po blacie, żeby następna osoba dorzuciła do pomyj trochę warzyw. - Podobno podczas szkolenia zostaną pominięte zmiany, dzięki czemu będziemy miały okazję ujrzeć, jak legendarna Trzynastka po dziesięciu latach 121
przerwy wzbija się w przestworza. Manon mlasnęła językiem, udając, że się nad czymś zastanawia. - Słyszałam plotki, że Żółtonogie potrzebują dużo pomocy w sali sparingowej. Ale, jak sądzę, każda armia potrzebuje zaopatrzeniowców. Asterin zaśmiała się cicho, na co brązowe oczy Iskry błysnęły. Dotarły do końca blatu, gdy Iskra stanęła twarzą do Manon. Trzymając w rękach tace, żadna nie miała możliwości, by sięgnąć po ostrza przytroczone do ich boków. W pomieszczeniu zapanowała cisza, nawet przy stole, przy którym siedziały trzy Matrony. Manon poczuła kłucie w dziąsłach, gdy wysunęły się jej żelazne kły. Odezwała się cicho, ale jej słowa dotarły do wszystkich obecnych: - Gdy tylko będziesz potrzebowała lekcji walki, Iskro, daj mi znać. Będę bardziej niż szczęśliwa mogąc nauczyć cię paru rzeczy o szermierce. Zanim czarownica odpowiedziała, Manon ruszyła w stronę swojego stołu. Asterin skłoniła się szyderczo Iskrze - gest powtórzyła też reszta Trzynastki - lecz ta patrzyła się ze wściekłością na Manon. Manon wsunęła się na miejsce przy stole i zobaczyła, że jej babcia uśmiecha się lekko. A gdy dwanaście strażniczek Manon zajęło swoje miejsce dookoła niej Trzynastka od teraz po czasy, gdy obejmie je Ciemność - również pozwoliła sobie na uśmiech. Dziś miały wzbić się w powietrze. *** Jak gdyby stromy klif nie wystarczył, by dwa klany Czarnodziobych zesztywniały, stojąc przy krawędzi, to w pobliżu kręciło się dwadzieścia sześć wiwern - żadna nie była posłuszna i nawet Manon się denerwowała. Ale nie pokazywała strachu, gdy podeszła do wiwerny stojącej na środku. Dwa rzędy po trzynaście bestii - wszystkie osiodłane i gotowe. Trzynastka stanęła w 122
pierwszym rzędzie. Drugi sabat w zbliżył się do wiwern stojących z tyłu. Sprzęt jeździecki Manon był ciężki i niezgrabny, zrobiony ze skóry i futra - na ramionach miała metalowe ochraniacze, a do nadgarstków przymocowano jej skórzane pasy. Było to więcej niż zazwyczaj nosiła, zwłaszcza, gdy miała na sobie czerwony płaszcz. Od dwóch dni uczyły się dosiadać wiwern, jednak do tej pory ktoś im pomagał. Wierzchowiec Manon - mała samica - leżała na brzuchu i była na tyle niska, że Manon mogła z łatwością przerzucić nogę na drugą stronę i usiąść w siodle, które przymocowano w miejscu, gdzie szyja spotykała się z masywnym tułowiem. Jeden z mężczyzn podszedł, by wyregulować strzemiona, jednak Manon uprzedziła go i zrobiła to sama. Śniadanie było wystarczająco paskudne. Znalezienie się tak blisko ludzkiej szyi stanowiłoby zbyt wielką pokusę. Wiwerna zesztywniała - Manon czuła jej ciepłe ciało pomiędzy zimnymi nogami. Zacisnęła ręce mocniej na wodzach. Jej strażniczki kolejno dosiadały bestii. Asterin, oczywiście, była już gotowa - jej kuzynka o splecionych złotych włosach. Kołnierz jej stroju furkotał na uderzającym w nie wietrze. Posłała Manon uśmiech, a jej ciemne, nakrapiane złotem oczy błyszczały. Nie było w nich strachu - jedynie ekscytacja. Bestie wiedziały, co robić - tak powiedzieli trenerzy. Instynktownie wiedziały, jak przystąpić do Przekroczenia. Tak nazywali lot między dwoma szczytami górskimi, a był to ostateczny test dla jeźdźca i wierzchowca. Jeśli wiwerna nie dawała rady, rozbryzgiwała się na skałach. Razem z jeźdźcem. Na platformach widokowych zauważyła jakiś ruch - pojawił się na nich sabat dziedziczki Żółtonogich. Wszystkie się uśmiechały, ale żadna szerzej niż Iskra. - Suka - mruknęła Asterin. Jak gdyby nie wystarczyło to, że obserwowała je Matka Czarnodziobych wraz z pozostałymi Wysokimi Wiedźmami. Manon uniosła głowę i spojrzała odważnie w stronę przepaści. - Tak jak ćwiczyliśmy - powiedział nadzorca, wchodząc na platformę, gdzie stały Matrony. - Mocne uderzenie w boki ruszy je z miejsca. Pozwólcie im rozpocząć 123
Przejście. Najlepiej jest wtedy trzymać się cholernie mocno i cieszyć jazdą. Usłyszała kilka nerwowych chichotów z tyłu, ale jej sabat milczał. Czekał. Tak, jakby miały zaraz zmierzyć się z armią. Manon zamrugała, mięśnie za jej złotymi oczami uruchomiły osłonę, która chroniła je przed wiatrem. Bez niej latałyby jak śmiertelnicy, a z ich oczu strumieniami lałyby się łzy. - Gotowi na twój rozkaz, pani - zawołał do niej mężczyzna. Manon patrzyła na przepaść, dostrzegając ledwie widoczny w górze most, nad którym otwierało się szare, zamglone niebo. Spojrzała na swoje strażniczki, ustawione po sześć po obu jej bokach. Potem utkwiła wzrok w przepaści. - Jesteśmy Trzynastką, od teraz, po czasy, gdy obejmie nas Ciemność - mówiła cicho, ale wiedziała, że wszyscy ją słyszą. - Przypomnijmy im, dlaczego. Manon kopnęła swojego wierzchowca, by ruszył. Zaczęła galopować, dookoła słyszała dudniące kroki. Były coraz bliżej krawędzi, o krok od powietrza, chmur, mostu i śniegu. Zaczęły spadać. Żołądek powędrował jej do gardła, gdy wiwerna zatoczyła łuk i zaczęła sunąć w dół ze szczelnie przyciśniętymi do ciała skrzydłami. Tak, jak je uczono, Manon pochyliła się nad cielskiem wierzchowca, niemal wtulając twarz w jego skórę; wiatr smagał jej twarz. Powietrze tętniło za nią, Trzynastka znajdowała się zaledwie metry od niej, spadając jedna za drugą w stronę skał i śniegu, pędząc wprost ku ziemi. Manon zacisnęła zęby. Kamienie, mgła. Jej włosy, które wyrwały się z warkocza, unosiły się w powietrzu niczym biały sztandar. Mgła rozstąpiła się i otoczyła ją ciemność - dno przełęczy było tak blisko i... Manon poczuła silne szarpnięcie. Chwyciła mocniej wodze, świadoma tego, że właśnie rozpostarły się skrzydła wiwerny. Świat się przechylił, a cielsko, którego dosiadała, poleciało w górę, pędząc wzdłuż zbocza Północnego Kła. Dookoła rozbrzmiewało triumfalne wycie, aż w końcu wszystkie wiwerny pędziły ku górze, szybciej niż kiedykolwiek leciała na miotle, w stronę mostu i nieba. 124
Tak szybko, że Manon ponownie znalazła się wysoko w powietrzu. Znalazły się w objęciach bezchmurnego, nieskończonego nieba. Dołączyły do niej Asterin, Sorrel i Vesta, potem reszta Trzynastki. Manon przywdziała minę zwycięzcy. Lecąca po prawej stronie Asterin promieniała, jej kły lśniły w słońcu. Rudowłosa Vesta potrząsała głową, patrząc na góry. Sorrel nie pokazywała uczuć tak jak Manon - ale jej oczy błyszczały. Trzynastka ponownie wzbiła się w powietrze. Pod nimi roztaczał się świat, daleko na zachód, który może kiedyś odzyskają. Ale teraz... Wiatr otulał ją i śpiewał, opowiadając jej o prądach, które wyczuwała raczej instynktownie. Instynkt ten uczynił ją najlepszą lotniczką ze wszystkich trzech klanów. - Co teraz? - zawołała Asterin. I choć nigdy nie widziała, żeby którakolwiek z jej Trzynastki płakała, mogłaby przysiąc, że widziała w oczach swojej kuzynki łzy. - Sprawdzimy je - odpowiedziała Manon, ukrywając głęboko w sobie dziki entuzjazm, kierując wiwernę w stronę kanionu. Okrzyki wydawane przez Trzynastkę były lepsze niż muzyka śmiertelników. *** Manon stała na baczność w małym pokoju babki, patrząc się na kamienną ścianę, czekając, aż zostanie poproszona o zabranie głosu. Matka Czarnodziobych siedziała na drewnianym biurku, tyłem do Manon, czytając jakieś dokument lub list. - Dobrze się dziś spisałaś, Manon - powiedziała w końcu jej babka. Manon dotknęła brwi dwoma palcami, choć jej babka wciąż przeglądała papiery. Manon nie potrzebowała zapewnień trenera, że to było najlepsze Przejście, jakie widział w życiu. Jedno spojrzenie na puste platformy upewniło ją, że Żółtonogie wyszły w chwili, gdy zobaczyły, że Manon nie rozbryznęła się na ziemi. 125
- Twoja Trzynastka i pozostałe klany Czarnodziobych dobrze sobie poradziły kontynuowała babka. - Praca, jaką wkładasz w trzymanie ich w ryzach jest godna pochwały. Manon poczuła, że puchnie z dumy, ale udało jej się powiedzieć: - To dla mnie zaszczyt służyć ci, Babciu. Jej babka napisała coś na papierze. - Chcę, żebyś wraz z Trzynastką była Liderką Skrzydlatych... Chcę, byś dowodziła wszystkimi klanami. - Wiedźma odwróciła się, by spojrzeć na Manon, z jej twarzy nie dało się nic wyczytać. - Za kilka miesięcy odbędą się igrzyska, podczas których zapadnie decyzja odnośnie tego, jaka będzie wasza ranga. Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz, ale spodziewam się, że zwyciężysz. Manon nie musiała pytać dlaczego. Jej babka patrzyła na czerwony płaszcz, uśmiechając się lekko. - Nie wiemy jeszcze, kto będzie naszym wrogiem, lecz gdy zakończymy wojnę i odzyskamy Pustkowia, to nie Błękitnokrwista czy Żółtonoga zasiądzie na tronie. Rozumiesz? Zostać Liderką Skrzydlatych, dowodzić armią Żelaznozębnych, panować nad tą armią, aż ostatecznie Matrony odwrócą się od siebie. Manon skinęła głową. Tak się stanie. - Podejrzewam, że pozostałe Matrony wydadzą swoim dziedziczkom podobne rozkazy. Upewnij się, że twoja Druga będzie cię pilnować. Asterin stała na zewnątrz, pilnując drzwi, ale Manon powiedziała: - Umiem o siebie zadbać. Babka syknęła. - Baba Żółtonoga miała siedemset lat. Burzyła mury stolicy Crochanek gołymi rękami. A jednak ktoś dostał się do jej wagonu i ją zamordował. Nawet jeśli dożyjesz tysiąca lat, będziesz miała szczęście, gdy staniesz się choć w połowie taka jak ona. Manon stała z wysoko uniesioną głową. - Bądź ostrożna. Nie będę zadowolona, jeśli zostanę zmuszona do znalezienia nowej następczyni. 126
Manon pochyliła głowę. - Jak sobie życzysz, Babciu.
127
Rozdział 17 Celaena obudziła się z jękiem, przemarznięta i z bólem głowy. Wiedziała, że spowodowany jest on uderzeniem o kamień. Syknęła, siadając, a każdy centymetr jej ciała eksplodował bólem. Czuła się tak, jakby okładano ją tysiącami żelaznych pięści, a potem pozostawiono ją, by zgniła na zimnie. To spowodowały niekontrolowane przemiany. Tylko bogowie wiedzieli, jak wiele zmian przeszła. Wnioskując z obolałych mięśni - dziesiątki. Wstając z łóżka i chwytając się wezgłowia przypomniała sobie, że mimo to nie straciła magii. Otuliła się ciaśniej jasną koszulą nocną i podeszła do toaletki, powłócząc nogami. Po wczorajszej kąpieli zdała sobie sprawę, że nie ma w co się przebrać, więc ukradła jedną z wielu koszul, a cuchnące ubrania pozostawiła przy drzwiach. Ledwie dotarła do pokoju, a potem padła na łóżko, otuliła się kocem i spała. Spała i spała. Nie chciała z nikim rozmawiać. I nikt się u niej nie pojawił. Celaena oparła ręce na komodzie i skrzywiła się do swojego odbicia w lustrze. Wyglądała jak kupa gówna i tak samo się czuła. Była jeszcze bardziej wychudzona i ponura niż wczoraj. Podniosła maść, którą dostała od Rowana, ale uznała, że powinien zobaczyć, co jej zrobił. Poza tym wyglądała już gorzej - dwa lata temu, po tym jak Arobynn zrobił z niej miazgę za nieposłuszeństwo. Obecne obrażenia były niczym w porównaniu z tym, jak wyglądała wtedy. Otworzyła drzwi i zobaczyła, że ktoś zostawił pod nimi ubrania - te same co wczoraj, tyle że czyste. Jej buty zostały wyczyszczone z błota i kurzu. Albo Rowan je tu przyniósł albo zrobił to ktoś inny, wcześniej widząc, w jakim są stanie. Bogowie zabrudziła się na jego oczach. Nie pozwoliła sobie myśleć o tym poniżeniu, gdy się ubierała. Potem poszła do kuchni, mijając kolejne pogrążone w półmroku korytarze. Zastała tam już Lukę, nawijającego w kółko o tym, jak strażnik pożyczył mu na trening sztylet.
128
Najwidoczniej nie doceniła tego, w jakim stanie jest jej twarz, bo Luca przerwał monolog w pół zdania i zaklął. Emrys obrócił się błyskawicznie, a gdy ją zobaczył, upuścił gliniane garnki. - Wielka Matko i wszystkie jej dzieci. Celaena podeszła do sterty leżącego na stole czosnku i sięgnęła po nóż. - Wygląda gorzej niż jest w rzeczywistości - skłamała. Głowa wciąż ją piekielnie bolała przez ranę na czole, a jej oko było mocno podbite. - Mam w pokoju trochę maści... - zaczął Luca, stojąc przy zlewie, ale posłała mu długie spojrzenie. Zaczęła kroć czosnek, a jej palce od razu zrobiły się od tego lepkie. Wciąż się na nią patrzyli, więc powiedziała stanowczo: - To nie wasza sprawa. Emrys postawił stłuczoną miskę na kominku i podszedł do niej, a w jego jasnych, mądrych oczach widać było złość. - To jest moja sprawa, jeśli przychodzisz do mojej kuchni. - Bywało gorzej - powiedziała. Luca wtrącił: - Co masz na myśli? - Spojrzał na jej pokryte bliznami ręce, podbite oko i pierścień blin na szyi, które pozostały jej dzięki uprzejmości Baby Żółtonogiej. Cicho zaprosiła do go wyciągnięcia wniosków: życie w Adarlanie z krwią Fae, życie w Adarlanie jako kobieta... Pobladł na twarzy. Po długiej chwili Emrys powiedział: - Odpuść, Luca. - Pochylił się, by podnieść fragmenty miski. Celaena zajęła się czosnkiem, Luca już się nie odzywał. Przygotowanie śniadania było tak samo chaotyczne jak wczoraj, ale dzisiaj dostrzegło ją więcej półFae. Albo ich ignorowała, albo się im przyglądała, zapamiętując twarze. Wielu z nich miał szpiczaste uszy, lecz większość wyglądała ludzko. Niektórzy nosili zwykłe ubrania - tuniki i proste suknie, wartownicy natomiast mieli na sobie skórzane zbroje i ciężkie, szare płaszcze, a także mnóstwo broni (większość ich oręża ciężko się 129
nosiło). Najczęściej spoglądali na nią właśnie wojownicy, kobiety i mężczyźni, a w ich oczach widziała mieszaninę ostrożności i ciekawości. Była zajęta czyszczeniem miedzianego garnka, gdy ktoś zagwizdał. - Od teraz to jest najwspanialsze podbite oko, jakie kiedykolwiek widziałem. Wysoki, starszy mężczyzna - mniej więcej w wieku Emrysa - wszedł do kuchni, niosąc pusty talerz. - Ty też ją zostaw w spokoju, Malakai - powiedział stojący przy palenisku Emrys. Jego mąż... partner. Starszy mężczyzna uśmiechnął się szeroko i postawił talerz na blacie koło Celaeny. - Rowan nie daje forów, co? - Włosy miał obcięte wystarczająco krótko, by odsłaniały szpiczaste uszy, ale twarz miał na wskroś ludzką. - I wygląda na to, że nie użyłaś maści przyspieszającej gojenie. - Wytrzymała jego spojrzenie, ale nie odpowiedziała. Uśmiech Malakai'a zniknął. - Mój partner pracuje już i tak za dużo. Nie obarczaj go dodatkowymi obowiązkami, zrozumiałaś? Emrys warknął jego imię, ale Celaena wzruszyła ramionami. - Nie chcę przeszkadzać żadnemu z was. Malakai wyłapał nieme ostrzeżenie w jej słowach - więc nie próbuj przeszkadzać mnie - i w odpowiedzi skinął jej głową. Bardziej usłyszała niż zobaczyła, jak podchodzi do Emrysa i całuje go, potem cichą wymianę zdań, srogie słowa i głuchy odgłos kroków, gdy wyszedł z kuchni. - Nawet partnerzy pół-Fae wysuwają nadopiekuńczość na zupełnie nowy poziom. - Emrys powiedział te słowa z wymuszoną lekkością. - To wszystko jest w naszej krwi - powiedział Luca, unosząc głowę. - To nasz obowiązek, honor i życiowa misja, by troszczyć się o rodziny. Zwłaszcza o partnerów. - A to sprawia, że jesteś cierniem w naszym boku - cmoknął Emrys. - Budzisz w nas zaborczą bestię. - Mężczyzna podszedł do zlewu i dał Celaenie czajnik do umycia. - Mój partner nie miał nic złego na myśli, dziewczyno. Ale jesteś obca... i pochodzisz z Adarlanu. I trenujesz z kimś... kogo nikt z nas tak naprawdę nie 130
rozumie. Celaena rzuciła czajnik do zlewu. - Nie obchodzi mnie to - odpowiedziała. I tak było. *** Tego dnia był okropny. Nie tylko dlatego, że Rowan zapytał ją, czy ma zamiar ponownie się zsikać i zwymiotować, ale także dlatego, że przez parę godzin - godzin - kazał jej siedzieć wśród ruin świątyni maltretowanych przez wiatr i mgłę. Chciał, żeby się zmieniła... to była jego jedyna komenda. Domagała się odpowiedzi na pytanie, dlaczego nie może jej nauczyć magii bez zmieniania, a on wciąż odpowiadał jej to samo: nie ma zmiany, nie ma magicznych lekcji. Ale po wczorajszym nic - nawet, gdyby chciał sztyletem nadać jej uszom podłużny kształt - nie zmusi jej do zmiany. Spróbowała raz, gdy poszedł do lasu, szukając prywatności. Szarpała i ciągnęła to, co leżało głęboko w jej wnętrzu, ale nie osiągnęła nic. Nawet błysku światła czy odrobiny bólu. Więc siedzieli na zboczu góry, a Celaena przemarzała do kości. Przynajmniej nie straciła kontroli, bez względu na to, jak ją obrażał - na głos czy też podczas ich niemych rozmów. Zapytała go, dlaczego nie ścigał tej kreatury, która pojawiła się przy kurhanach, na co on odpowiedział, że przyjrzał się temu czemuś, a reszta nie powinna budzić jej obaw. Późnym popołudniem zaczęły się nad nimi gromadzić chmury burzowe. Rowan zmusił ją do siedzenia tam podczas burzy, aż szczęk zębów odbijał się w jej czaszce, a w żyłach zamiast krwi płynął lód. Wtedy wrócili do fortecy. Znowu zaprowadził ją do łaźni, a w jego oczach majaczyła obietnica, że jutro będzie jeszcze gorzej. Gdy w końcu wróciła do pokoju, znalazła w nim suche ubrania, złożone i położone z taką starannością, iż zaczęła się zastanawiać, czy nie ma jakiejś niewidzialnej służącej. Nawet nie było mowy, by taka nieśmiertelna istota jak Rowan 131
zrobiłby coś dla człowieka. Rozmyślała, czy zostać w pokoju przez całą noc, zwłaszcza gdy deszcz smagał jej okno, a błyskawice oświetlały drzewa. Jednak burczało jej w brzuchu. Znowu miała zawroty głowy i wiedziała, że jadła jak idiotka. Najlepsze, co mogła zrobić z tym podbitym okiem to jeść - nawet, jeśli oznaczało to pójście do kuchni. Czekała, dopóki nie uznała, że wszyscy są już na górze. Skoro zostawało coś ze śniadania, to tak samo musiało być z kolacją. Bogowie, była totalnie wycieńczona. A głowa bolała ją jeszcze bardziej niż rano. Usłyszała głosy na długo przed tym, jak weszła do kuchni i już miała zawrócić, ale... poza Malakai'em podczas śniadania nikt się do niej nie odzywał. Z pewnością teraz też ją zignorują. Spodziewała się sporej grupki ludzi, ale i tak była nieźle zaskoczona, gdy zobaczyła, jak tłoczno jest w kuchni. Krzesła i pufy ustawiono blisko paleniska, przed którym siedzieli Emrys i Malakai, rozmawiając z zebranymi. Na każdej wolnej powierzchni stało jedzenie, jak gdyby to tutaj odbywała się kolacja. Obserwowała ich, ukrywając się na szczycie schodów. Jadalnia była przestronna, nawet jeśli chłodna, więc dlaczego zbierali się wokół paleniska w kuchni? Właściwie niezbyt ją to interesowało - a szczególnie w chwili, gdy zobaczyła jedzenie. Prześlizgnęła się przez tłum z łatwością, nakładając na talerz kurczaka, ziemniaki (bogowie, było jej już niedobrze od ziemniaków) i gorący chleb. Wszyscy ciągle rozmawiali: ci, którzy nie mieli miejsca przy palenisku, stali przy stołach, bądź pod ścianami, śmiejąc się i popijając z kubków piwo. Górna część kuchennych drzwi była otwarta, by wypuścić nieco zbędnego gorąca, a odgłos deszczu rozbrzmiewał w środku niczym bębny. Zobaczyła kątem oka jakiś ruch na zewnątrz, ale gdy się obejrzała, nic tam nie było. Celaena miała już wejść po schodach na górę, gdy Malakai klasnął w ręce i wszyscy ucichli. Celaena zatrzymała się w cieniu przy wyjściu. Uśmiechów było coraz więcej, gdy ludzie zajmowali miejsca. Na podłodze przy krześle Emrysa 132
siedział Luca, a w jego bok wtulała się ładna, młoda dziewczyna. Obejmował ją ramieniem - delikatnie, ale wystarczająco stanowczo, by przekazać innym, że jest jego. Celaena przewróciła oczami, nie całkiem zaskoczona. Mimo to zobaczyła spojrzenie, jakie Luca posyła dziewczynie, a psota w jego oczach spowodowała, że poczuła ukłucie zazdrości. Identycznie patrzyła na Chaola. Lecz ich związek nigdy nie był tak prosty i nawet, gdyby tego wszystkiego nie skończyła, nie stałby się taki. Pierścień na jej palcu nagle stał się bardzo ciężki. Błyskawica oświetliła połać trawy i las. Chwilę później pomieszczeniem wstrząsnął grzmot, wywołując krzyki i śmiechy. Emrys chrząknął i nagle na jego pomarszczonej twarzy skupiły się wszystkie spojrzenia. Ogień z paleniska oświetlał jego srebrne włosy i rozrzucał po pomieszczeniu cienie. - Dawno temu - zaczął Emrys, jego głos rozbrzmiewał w akompaniamencie deszczu, grzmotów i trzaskających płomieni - gdy na tronie Wendlyn nie zasiadał śmiertelny król, wśród nas żyły wróżki. Jedne były dobre i sprawiedliwe, inne zdolne do małych złośliwości, lecz niektóre ohydniejsze i mroczniejsze niż najczarniejsza noc. Celaena przełknęła ślinę. Były to słowa wypowiadane przy palenisku przez tysiące lat... zawsze w kuchniach takich jak te. Tradycja. - To te złe wróżki - kontynuował Emrys, jego słowa odbijały się w każdej szczelinie, każdym pęknięciu - zawsze widywaliście na starożytnych ścieżkach, w lasach czy podczas nocy takich jak ta, gdy słyszeliście jak wiatr szepcze wasze imię. - Nie, tylko nie to - jęknął Luca, ale nie było to szczere. Parę osób się śmiało nawet nieco nerwowo. Ktoś powiedział: - Nie będę spać przez tydzień. Celaena oparła się o kamienną ścianę, jedząc swój posiłek, gdy starszy mężczyzna ciągnął swoją opowieść. Włosy na karku stały jej dęba do samego końca i 133
widziała wyraźnie każdy przerażający moment w tej historii. Tak, jakby tam była. Gdy Emrys skończył opowieść, rozległ się grzmot i nawet Celaena się wzdrygnęła, niemal upuszczając pusty talerz. Rozległy się niepewne śmiechy, niektórzy zaczęli coś mówić, inni lekko szturchać się nawzajem. Celaena zmarszczyła brwi. Gdyby usłyszała tę historię - o przerażających kreaturach lubujących się w szyciu ze skór, chrupaniu kości i miotaniu błyskawicami - zanim przyjechała tu z Rowanem, nigdy by za nim nie podążyła. Nawet za milion lat. Rowan ani razu nie rozpalił ognia, gdy tu jechali - nie chciał zwracać na siebie uwagi. Czy ze względu na takie kreatury? Nie znał tej rzeczy, która pojawiła się przy kurhanach. A jeśli nie znał jej nieśmiertelny... Musiała wykonać parę ćwiczeń oddechowych, by uspokoić łomoczące serce. Wciąż jednak będzie szczęściarą, jeśli uśnie tej nocy. Choć wydawało się, że wszyscy czekają na kolejną opowieść, Celaena wstała. Gdy odwróciła się, by wyjść, jeszcze raz spojrzała na otwarte do połowy drzwi wyjściowe, tylko by się upewnić, że nic nie czai się na zewnątrz. Lecz nie zobaczyła w deszczu żadnego stwora. W cieniu czaił się duży, biały jastrząb. Siedział zupełnie nieruchomo. Oczy jastrzębia... było w nich coś dziwnego... Widziała go już wcześniej. Obserwował ją przez kilka dni, gdy byczyła się na tym dachu w Varese, obserwował jak piła, kradła, drzemała i biła się. Przynajmniej wiedziała już, jaka jest zwierzęca forma Rowana. Jedyne, czego nie wiedziała, to dlaczego zjawił się, by słuchać tych opowieści. - Elentiya. - Emrys wyciągnął do niej rękę. - Może zechciałabyś opowiedzieć nam jakąś historię ze swoich ziem? Uwielbiamy słuchać opowieści, jeśli uczynisz nam ten zaszczyt. Celaena patrzyła na starca, gdy wszyscy odwrócili się i spojrzeli na jej kryjówkę w cieniu. Nikt nie zaoferował się choćby słowem zachęty. Poza Lucą, który powiedział: - Opowiedz nam! 134
Ale nie miała prawa opowiadać tych historii tak, jakby były jej własnymi. Poza tym nie pamiętała ich do końca, zwłaszcza, że opowiadano jej je do snu. Spięła się na myśl o tym i walczyła z tym tak długo, aż mogła spokojnie odpowiedzieć: - Nie, dziękuję. - Po czym odeszła. Nikt za nią nie poszedł. I nie obchodziło jej, co Rowan sobie pomyśli. Szepty cichły z każdym krokiem, aż w końcu zamknęła za sobą drzwi do pokoju, wślizgnęła się do łóżka i westchnęła. Przestało padać, wiatr rozgonił chmury, a przez okno wpadało do środka światło gwiazd. Nie miała czego opowiadać. Wszystkie legendy o Terrasenie opuściły ją i pozostały jedynie fragmenty przypominające stertę gruzu. Podciągnęła koc wyżej i przesłoniła ręką oczy, odcinając się od wszystkowidzących gwiazd.
135
Rozdział 18 Na szczęście Dorian nie został zmuszony do ponownego zajmowania się Aedionem i widział go tylko na kolacjach i spotkaniach, podczas których generał udawał, że książę nie istnieje. Chaola widywał rzadko, co przyniosło mu ulgę, biorąc pod uwagę, jak niezręczne stały się ich rozmowy. Zaczął rano trenować ze strażnikami. Było to tak zabawne jak leżenie na łóżku nabitym rozgrzanymi gwoździami, ale przynajmniej miał co robić z tą niestabilną, rozbudzoną energią, która prześladowała go każdego dnia i każdej nocy. Nie wspominając o tym, że te wszystkie skaleczenia i otarcia dawały mu powód, by chodzić do katakumb uzdrowicieli. Wyglądało na to, że Sorscha miała zmianę w czasie jego treningów, a gdy się tam pojawiał, drzwi do jej pracowni były zawsze otwarte. Nie był w stanie przestać myśleć o tym, co powiedziała w jego pokoju, o tym, dlaczego ktoś, kto stracił wszystko, poświęca swoje życie, by pomagać rodzinie mężczyzny, który jej to odebrał. A gdy powiedziała "Ponieważ nie mam dokąd iść..." przez jedną chwilę to nie była Sorscha, lecz Celaena, załamana stratą, pełna żalu i złości, gdy przyszła do jego pokoju, bo nie miała dokąd iść. Nigdy nie wiedział jak to jest, odczuć taką stratę, lecz dobroć, jaką okazała mu Sorscha - którą od tamtej pory tak głupio jej rekompensował - uderzyła go niczym kamień w głowę. Dorian wszedł do pracowni, a ona spojrzała na niego ponad stołem i uśmiechnęła się, tak szeroko i pięknie i... cóż, czyż nie był to idealny powód, by tu przychodzić każdego dnia? Uniósł nadgarstek, już sztywny i pulsujący. - Źle upadłem - powiedział na powitanie. Obeszła stół, a on miał chwilę, by podziwiać jej smukłą figurę skrytą pod prostą suknią. Pomyślał, że porusza się niczym woda i często przyłapywał się na tym, że podziwia sposób, w jaki używa rąk. - Niezbyt wiele mogę na to poradzić - oznajmiła po obejrzeniu nadgarstka. -
136
Ale mam napar przeciwbólowy... uśmierzy ból, ale mogę umieścić rękę na temblaku, jeśli... - Bogowie, nie. Żadnego temblaka. Strażnicy nie daliby mi żyć. W jej oczach pojawił się błysk. Zawsze tak było, gdy czuła rozbawienie i starała się to ukryć. Skoro nie zgodził się na temblak, to nie miał powodu, by tu być i mimo, że za godzinę miał posiedzenie Rady, przed którym musiał się wykąpać... nie ruszał się z miejsca. - Nad czym pracujesz? Zrobiła powoli krok do tyłu. Zawsze tak robiła, by zachować dystans. - Cóż, muszę na dzisiaj przygotować parę toników i maści dla służby i strażników... by uzupełnić ich zapasy. - Wiedział, że nie powinien, ale podszedł do niej, by spojrzeć ponad jej ramieniem na pojemniki, fiolki i zlewki. Z jej gardła wydobył się cichutki dźwięk, a on ukrył uśmiech, pochylając się jeszcze bardziej. - Na co dzień jest to zadanie dla uczniów, ale dzisiaj są tak zajęci, że zaoferowałam im pomoc. - Zwykle mówiła tak, gdy była zdenerwowana. Co, jak Dorian zauważył z satysfakcją, działo się zawsze wtedy, gdy stał blisko niej. I nie było to złe zdenerwowanie... gdyby wyczuł, że jest jej niezręcznie z powodu jego bliskości, odsunąłby się. To przypominało bardziej... speszenie. A on lubił, gdy była speszona. - Ale - kontynuowała, starając się odsunąć. - Teraz przygotuję tonik dla Waszej Wysokości. Dał jej przestrzeń, której potrzebowała do pracy. Poruszała się przy stole z wdziękiem, mierząc ilość niezbędnych składników i krusząc suszone liście, była tak pewna siebie... Zdał sobie sprawę, że się na nią gapi, gdy powiedziała: - Wasza... przyjaciółka. Królewska Obrończyni. Co u niej? Jej misja do Wendlyn była ściśle tajna, ale mógł co nieco powiedzieć,. - Wykonuje zlecenie dla mojego ojca i będzie nieobecna przez kilka miesięcy. Mam nadzieję, że wszystko z nią w porządku, choć nie wątpię, że umie o siebie zadbać. 137
- A jej pies... wszystko z nim w porządku? - Ze Strzałą? Och, tak. Jej łapa pięknie się zagoiła. - Spała teraz w jego łóżku, oczywiście, i ciągle żebrała o smakołyki. Nie dawała mu spokoju, ale... miło było mieć choć część swojej przyjaciółki podczas jej nieobecności. - Dzięki tobie. Skinęła głową i zapadła cisza, gdy odmierzała i dodawała do toniku jakiś zielony płyn. Miał szczerą nadzieję, że nie będzie musiał tego pić. - Mówiono... - Sorscha wbijała spojrzenie swoich cudownych oczu w stół. Mówiono, że kilka miesięcy temu dało się słyszeć ryki jakiegoś zwierzęcia w zamkowych korytarzach... że to coś zabiło tych ludzi przed Yulemas. Nigdy nie słyszałam, żeby to złapali, ale wtedy... pies waszej przyjaciółki wyglądał tak, jakby został zaatakowany. Dorian zmusił się, by stać nieruchomo. Ona naprawdę składała to wszystko do kupy. I nikomu nie powiedziała. - Po prostu zapytaj, Sorscho. Zobaczył, jak przełyka ślinę i że jej dłonie drżą lekko... wystarczająco, by rozbudzić w nim chęć ich nakrycia. Ale nie mógł się ruszyć, a przynajmniej do chwili, gdy nie zapyta. - Co to było? - szepnęła. - Czy chcesz usłyszeć odpowiedź, przez którą nie będziesz mogła dziś spać albo już nigdy nie uśniesz spokojnie? - Spojrzała na niego, a on wiedział, że chce poznać prawdę. Więc wypuścił oddech i powiedział: - Były to dwa różne... stwory. Obrończyni mojego ojca zabiła tego pierwszego. Nic nie powiedziała kapitanowi i mnie, dopóki nie zmierzyliśmy się z tym drugim - Wciąż słyszał ryk tego stworzenia w tunelu, wciąż widział, jak rzuca się na Chaola, wciąż dręczyły go przez to koszmary. - Reszta to tajemnica. - Nie kłamał. Wciąż wielu rzeczy nie wiedział. I nie chciał wiedzieć. - Czy król ukarałby cię za to? - Zadała to niebezpieczne pytanie bardzo cicho. - Tak. – Na myśl o tym poczuł chłód w żyłach. Bo gdyby wiedział, gdyby jego ojciec odkrył, że Celaena w jakiś sposób otworzyła ten portal... Dorian nie potrafił 138
powstrzymać wypełniającego go od środka chłodu. Sorscha potarła o siebie dłońmi i spojrzała w ogień. Płomień był duży, ale... Kurwa. Musiał iść. Teraz. Sorscha powiedziała: - Zabiłby ją, prawda? To dlatego nic nie powiedziałeś. Dorian zaczął powoli się wycofywać, walcząc z panikującą, dziką rzeczą wewnątrz niego. Nie był w stanie powstrzymać coraz potężniejszego zimna, nawet nie wiedział, skąd ono pochodziło, ale wciąż widział tego potwora z tuneli, słyszał pełen bólu pisk Strzały, widział jak Chaol chce się poświęcić, by oni mogli uciec... Sorscha przesunęła palcami po swoim długim warkoczu. - I... pewnie zabiłby też kapitana. Jego magia wybuchła. *** Po tym jak Sorscha zmuszona była czekać dwadzieścia minut w ciasnym biurze, w końcu pojawiła się w nim Amithy, a jej ciasno związany kok powodował, że jej surowa twarz wyglądała jeszcze groźniej. - Sorscho - powiedziała, siadając za biurkiem i marszcząc brwi. - Co ja mam z tobą zrobić? Jaki przykład daje to uczniom? Sorscha siedziała ze spuszczoną głową. Wiedziała, że została tu przetrzymana przez pewien czas, by zaczęła przejmować się tym, co zrobiła: przypadkowo przewróciła stół roboczy, niszcząc nie tylko wiele dni i godzin pracy, lecz także mnóstwo kosztownych narzędzi i pojemników. - Rozlałam... rozlałam trochę oleju i zapomniałam go wytrzeć. Amithy mlasnęła językiem. - Czystość, Sorscho, jest jednym z naszych największych atutów. Jeśli nie jesteś w stanie zachować jej we własnej pracowni, to jak można zaufać ci w sprawie opieki nad pacjentami? Jego Wysokość był tam i widział twój pokaz braku 139
profesjonalizmu. Przeprosiłam go osobiście i zaproponowałam, że to ja od tej pory będę go przyjmowała, ale... - Jej oczy zwęziły się. - Powiedział, że pokryje wszelkie koszty... i że życzy sobie, byś to ty nadal była jego uzdrowicielką. Sorscha poczuła ciepło na twarzy. To stało się tak szybko. Uderzył w nią podmuch wiatru, lodu i czegoś jeszcze, a wrzask Sorschy został zagłuszony trzaśnięciem drzwi. Co prawdopodobnie uratowało ich życia, ale jedyne, o czym mogła myśleć, to zejść temu czemuś z drogi. Dlatego przykucnęła pod stołem, zakryła głowę rękami i modliła się. Mogłaby to uznać za przeciąg, mogłaby nawet poczuć się głupio przez swoje zachowanie, gdyby nie błysk w oczach księcia na chwilę przed tym, jak zerwał się zimny wiatr, wszystkie szkła na stole popękały, a podłoga pokryła się lodem... natomiast on stał w tym samym miejscu, nietknięty. To było niemożliwe. Książę... Usłyszała zdławiony, okropny dźwięk, a w następnej chwili Dorian padł na kolana, wsuwając się pod stół. - Sorscha. Sorscha. Gapiła się na niego, nie mogąc znaleźć słów. Amithy zabębniła długimi, kościstymi palcami o blat biurka. - Wybacz mi niedelikatność - powiedziała, ale Sorscha wiedziała, że kobieta ani trochę nie dba o maniery. - Ale chciałabym ci przypomnieć, że jakiekolwiek interakcje z naszymi pacjentami poza pracą są zabronione. Oczywiście nie mógł istnieć żaden inny powód, dla którego książę Dorian wolał usługi Sorschy niż Amithy. Sorscha wbijała spojrzenie w swoje zaciśnięte na kolanach dłonie, całe podrapane przez małe odłamki szkła. - Nie musisz się o to martwić, Amithy. - Dobrze. Nie chciałabym, żeby twoja pozycja była zagrożona. Jego Wysokość jest znany z podbojów. - Uśmiechnęła się lekko, jakby zadowolona z siebie. - Na jego 140
dworze mieszka wiele pięknych pań. - A ty nie jesteś jedną z nich. Sorscha skinęła głową i przełknęła zniewagę, tak jak zawsze zresztą. Właśnie w ten sposób przetrwała, pozostała niewidoczna przez te wszystkie lata. Właśnie to obiecała księciu kilka minut po eksplozji, gdy przestała drżeć i zobaczyła go. Nie magię, lecz panikę w jego oczach, strach i ból. Nie był wrogiem używającym zabronionych mocy lecz... młodym mężczyzną potrzebującym pomocy. Jej pomocy. Nie mogła się od niego odwrócić, nie mogła nikomu powiedzieć o tym, czego była świadkiem. Zrobiłaby to dla każdego. Chłodnym, spokojnym głosem, jakiego używała przy najciężej rannych pacjentach, powiedziała do księcia: - Nie zamierzam nikomu powiedzieć. Lecz teraz pomożesz mi przewrócić ten stół, a potem pomożesz mi to sprzątnąć. Po prostu się na nią gapił. Wstała, nie zwracając uwagi na cienkie jak włos skaleczenia na jej dłoniach, które już zaczynały piec. - Nie zamierzam nikomu powiedzieć - powtórzyła, chwytając jeden róg stołu. Bez słowa chwycił drugi i pomógł jej położyć stół na boku, przy czym pozostałe na blacie szkło i inne rzeczy zsunęły się na podłogę. Na szczęście wyglądało to jak wypadek, a Sorscha poszła w kąt pomieszczenia i chwyciła miotłę. - Gdy otworzę te drzwi - powiedziała do niego nadal cichym i spokojnym głosem i nie całkiem będąc sobą - będziemy udawać. Lecz później, po tym... - Dorian stał sztywno, jakby czekał na spadający cios. - Po tym - powtórzyła - jeśli się z tym pogodzisz, spróbujemy znaleźć sposób, by więcej do tego nie doszło. Może istnieje jakiś tonik, który to powstrzyma. Wciąż był blady jak ściana. - Przepraszam - szepnął i wiedziała, że mówi szczerze. Podeszła do drzwi i posłała mu ponury uśmiech. - Zacznę czegoś szukać dzisiaj w nocy. Jeśli cokolwiek znajdę, dam znać. I 141
może... nie teraz, lecz później... jeśli Wasza Wysokość będzie miał ochotę, może mi opowie jak to możliwe. Może być to w jakiś sposób pomocne. - Nie dając mu czasu na odpowiedź, otworzyła drzwi, stanęła w samym środku tego bałaganu i powiedziała głośniej, niż zwykle: - Naprawdę przepraszam, Wasza Wysokość... na podłodze coś było, a ja się poślizgnęłam i... To było łatwe. Pojawili się uzdrowiciele, by zobaczyć, skąd to zamieszanie, a jeden z nich udał się po Amithy. Książę wyszedł, a jej kazano zaczekać tutaj. Amithy oparła przedramiona na biurku. - Jego Wysokość był niezwykle hojny, Sorscho. Niech to będzie lekcja dla ciebie. Masz szczęście, że nie pokaleczyłaś się bardziej. - Złożę dziś ofiarę Silbie - skłamała Sorscha, a potem wyszła. *** Chaol wślizgnął się w ciemną alejkę przy budynku, wstrzymując oddech, gdy do Aediona stojącego dalej zbliżyła się zamaskowana postać. Oczekiwałby Aediona wszędzie, lecz nie tutaj, w slamsach. Aedion zrobił wielki pokaz, zgrywając wspaniałomyślnego, hojnego gospodarza: kupował wszystkim trunki, pozdrawiał gości, upewniając się, że wszyscy zobaczą, jak coś robi. I gdy tylko nikt nie patrzył, ruszył w stronę wyjścia, jak gdyby był zbyt leniwy, by iść do toalety na tyłach karczmy. Zdumiewająco pijany, arogancki, nieostrożny i wyniosły. Chaol niemal to kupił. Niemal. Aedion przeszedł przecznicę, po czym zarzucił kaptur na głowę i ruszył w noc, całkowicie trzeźwy. Podążał za Aedionem niczym cień, mijając kolejne bogate dzielnice, aż dotarli do slamsów, klucząc uliczkami. Mógł uchodzić za bogacza szukającego innego rodzaju kobiety. Aż w końcu zatrzymał się przed tym budynkiem, a na spotkanie wyszedł mu mężczyzna z dwoma ostrzami na plecach. 142
Chaol nie słyszał słów, ale widział napięcie w ich ciałach. Po chwili Aedion ruszył za przybyszem, lecz dopiero, gdy przyjrzał się uważnie każdej alei, dachom, cieniom. Chaol trzymał się w pewnej odległości od nich. Jeśli przyłapie Aediona na kupnie nielegalnych substancji, możliwe, że to go uspokoi... zminimalizuje ilość przyjęć i będzie trzymał Zmorę w ryzach. Chaol śledził ich, uważając na każdą mijaną osobę, każdego pijaka, sierotę i żebraka. Na zapomnianej uliczce w dokach, przy Avery, Aedion i jego towarzysz weszli do rozpadającego się budynku. To nie mógł być zwykły budynek, nie z całą tą obstawą przy wylotach uliczek, przy drzwiach, na dachu. Nie pochodzili z królewskiej straży, nie byli też żołnierzami. Nie było to miejsce, gdzie można by kupić opium czy nawet kobiety. Przypomniał sobie informacje, które Celaena zebrała o rebeliantach, gdy śledziła ich tak, jak on śledził Aediona, szczególnie, by nie nawalić. Celaena wspomniała, że szukali sposobu, by pokonać siły króla. Ważniejsze jednak było nie to, czy uda mu się odkryć, jak król stłumił magię, lecz jak ją uwolnić, zanim będzie musiał wrócić do Anielle. To mogłoby pomóc Dorianowi. W jakiś sposób. A Chaol zawsze pomagał mu, swojemu przyjacielowi, następcy tronu. Nie mógł powstrzymać dreszczu, jaki przez niego przebiegł, gdy dotknął Oka Eleny i zdał sobie sprawę, że opuszczony budynek i ci wszyscy strażnicy... że wszystko to strasznie cuchnęło rebeliantami. Być może nie doprowadził go tutaj zwykły zbieg okoliczności. Był tak skupiony na łomocie swojego serca, że nie miał szans się obrócić, gdy poczuł, jak sztylet wbija mu się w bok.
143
Rozdział 19 Chaol nie stanął do walki, choć wiedział, że prędzej otrzyma śmiertelny cios niż odpowiedzi. Rozpoznał strażników po tym, jak nosili broń i jak precyzyjnie się poruszali. Nigdy nie zapomni tych detali, zwłaszcza po spędzeniu całego dnia jako ich więzień... i po tym, z jaką łatwością Celaena przecinała ostrzami ich ciała, jakby byli niczym więcej niż kłosami pszenicy. Nigdy się nie dowiedzieli, że osobą odpowiedzialną za tę masakrę jest ich zaginiona królowa. Wartownicy zmusili go do klęknięcia na środku pustego pomieszczenia pachnącego starym sianem. Aedion i znajomo wyglądający starszy mężczyzna patrzyli na niego z góry. Był to ten sam człowiek, który błagał tamtej nocy Celaenę, by przestała. Nie było w nim nic niezwykłego; ubrania miał zwyczajne, ciało szczupłe ale nienoszące oznak starości. Obok stał młody mężczyzna. Chaol poznał go po nieznacznym, złośliwym uśmiechu: to ten strażnik drażnił go, gdy został skuty. Długie do ramion ciemne włosy okalały twarz, sprawiając, że wyglądał bardziej brutalnie niż przystojnie, zwłaszcza z przecinającą brew i policzek blizną. Odesłał wartowników skinieniem głowy. - Proszę, proszę - powiedział Aedion, krążąc wokół Chaola. Obnażył miecz, którego ostrze lśniło w półmroku. - Kapitan Straży, dziedzic Anielle i szpieg? Czyżby twoja kochanka udzieliła ci paru lekcji? - Gdy urządzasz przyjęcia i przekonujesz moich ludzi, by opuszczali posterunek, a sam nie pojawiasz się na tych przyjęciach, bo szwendasz się uliczkami miasta, moim obowiązkiem jest dowiedzieć się, dlaczego, Aedionie. Mężczyzna z blizną na twarzy wyciągnął bliźniacze miecze i zbliżył się, razem z Aedionem krążąc wokół Chaola. Dwa drapieżniki osaczające ofiarę. Zapewne będą walczyć nad jego zwłokami. - Jaka szkoda, że nie ma tu twojej Obrończyni, by i tym razem cię uratowała powiedział cicho ciemnowłosy mężczyzna.
144
- Jaka szkoda, że nie było cię na miejscu, by uratować Archera Finna zripostował Chaol. Rebeliantowi zadrżały nozdrza21, a w brązowych oczach pojawił się błysk wściekłości, ale nic nie powiedział, bo starszy mężczyzna uniósł rękę. - Czy to król cię przysłał? - Jestem tu przez niego - wskazał głową Aediona. - Ale was dwóch - i całej waszej grupy - także szukałem. Obaj jesteście w niebezpieczeństwie. Cokolwiek myślicie, że Aedion pragnie, cokolwiek wam oferuje, król trzyma go na krótkiej smyczy. - Może ta odrobina szczerości da mu to, czego potrzebuje - ich zaufanie i informacje. Aedion parsknął śmiechem. - Co? - Mężczyzna z blizną odwrócił się do niego unosząc brwi. Chaol spojrzał na pierścień na placu generała. Nie mylił się. Był identyczny jak ten, które nosili król, Perrington i inni. Aedion dostrzegł to spojrzenie i zatrzymał się. Przez chwilę patrzył się na niego, a na jego twarzy pojawił się błysk zdziwienia i rozbawienia. Potem mruknął: - Okazujesz się o wiele bardziej interesujący niż myślałem, kapitanie. - Wytłumacz, Aedionie - powiedział cichym, ale mocnym głosem, starszy mężczyzna. Aedion uśmiechnął się szeroko, ściągając pierścień z palca. - W dniu, gdy król podarował mi Miecz Orynthu, dał mi również pierścień. Dzięki mojemu dziedzictwu mam... wyostrzone zmysły. Pomyślałem, że pierścień pachnie obco...
i wiedziałem, że byłbym głupcem, gdybym go przyjął. Dlatego
wykonałem replikę. Prawdziwy wyrzuciłem do morza. Mimo to zawsze zastanawiałem się, co to było - powiedział zamyślony, podrzucając pierścień i łapiąc go. - Wygląda na to, że kapitan zna odpowiedź. I nie pochwala tego. 21 Pewnie mogłoby być jeszcze "zafalowały" ale jedyne, co wtedy widzę, to dwie łopoczące na wietrze flagi przyczepione do nosa. P.S.: Pozdrawiam Ma_cula ^_^ |K Odwal się :D /Mc.
145
Mężczyzna z bliźniaczymi mieczami przerwał obchód, a uśmiech, który posłał Chaolowi, nie był dziki. - Masz rację, Aedionie - zgodził się z generałem, nie odrywając wzroku od Chaola. - Jest bardziej interesujący niż się wydaje.22 Aedion schował pierścień, jakby był... jakby naprawdę był fałszywy. A Chaol zdał sobie sprawę, że ujawnił o wiele więcej, niż powinien. Aedion wznowił spacer wokół kapitana, a mężczyzna z blizną na twarzy kroczył zaraz za nim. - Magiczne więzy w czasach, gdy magii nie ma - zadumał się Aedion. - A ty i tak łaziłeś za mną, wierząc, że jestem pod wpływem zaklęcia króla. Myślałeś, że będziesz mógł mnie wykorzystać, by zdobyć przychylność rebeliantów? Fascynujące. Chaol milczał. Już i tak powiedział za dużo. Aedion kontynuował: - Ci dwaj twierdzą, że twoja przyjaciółka, zabójczyni, lubiła rebeliantów. Że bez namysłu przekazywała informacje Archerowi Finnowi, że pomogła wydostać się rebeliantom z miasta, choć dostała rozkaz, by się ich pozbyć. To ona powiedziała ci o pierścieniach, czy na własną rękę się tego dowiedziałeś? Co dokładnie dzieje się w szklanym zamku, gdy król nie patrzy? Chaol powstrzymał się przed ripostą. Gdy było pewne, że się nie odezwie, Aedion potrząsnął głową. - Wiesz, jak to się musi skończyć - powiedział generał, i nie było w tym nic szyderczego. Tylko czysta kalkulacja. To była prawdziwa twarz Wilka Północy. - Ja to widzę tak: sam podpisałeś wyrok na swoją śmierć w chwili, gdy zdecydowałeś się mnie śledzić, a teraz, gdy wiesz tak dużo... Masz dwie opcje, kapitanie: możemy torturami wydobyć z ciebie prawdę i potem cię zabić, albo możesz powiedzieć wszystko z własnej woli, a w zamian zabijemy cię szybko. Najmniej boleśnie, jak się da. Masz na to moje słowo. Przestali wokół niego krążyć. 22 Nie, to W OGÓLE nie brzmi dwuznacznie. Ani trochę. Nic a nic... |K.
146
Chaol w ciągu ostatnich miesięcy stanął twarzą w twarz ze śmiercią kilka razy. Zmierzył się z nią, widział ją i pogodził się z tym. Lecz taka śmierć, gdy Celaena, Dorian i jego matka nigdy nie dowiedzą się, co mu się przytrafiło... w jakiś sposób na myśl o tym czuł oburzenie. Był wściekły. Aedion podszedł do miejsca, w którym klęczał Chaol. Mógł znokautować tego z blizną, a potem mieć nadzieję, że uda mu się zmierzyć z Aedionem - albo spróbować uciec. Powinien walczyć, ponieważ tylko ze śmiercią w walce mógł się pogodzić. Aedion trzymał miecz w gotowości - miecz, który na mocy prawa i krwi należał do Celaeny. Chaol zakładał, że generał jest dwulicowym mordercą. Był zdrajcą. Jednak nie w stosunku do Terrasenu. Od dnia, w którym się tu pojawił - a właściwie od chwili, gdy dziesięć lat temu upadło jego królestwo - grał w bardzo niebezpieczną grę. I sprawił, że król myślał, że cały czas nosi jego pierścień - to istotnie była informacja, którą Aedion chciałby zachować w tajemnicy nawet, jeśli ceną było zamordowanie kogoś. Mimo to nadal istniała pewna informacja, którą Chaol prawdopodobnie mógł wykorzystać, by kupić sobie życie. Niezależnie od tego, jak rozbita była Celaena, gdy płynęła do Wendlyn, teraz nic jej nie groziło. Znajdowała się daleko od Adarlanu. Lecz Dorian, ze swoją magią i zagrożeniem, jakie stwarzała, bezpieczny nie był. Aedion wziął powoli głęboki oddech, przygotowując się do zabicia Chaola. Zapewnianie bezpieczeństwa Dorianowi było jedyną rzeczą, która mu pozostała i która naprawdę miała znaczenie. Jeśli ci rebelianci rzeczywiście wiedzą coś - cokolwiek - o magii, co mogłoby pomóc w uwolnieniu jej... gdyby mógł wykorzystać Aediona do zdobycia tej informacji... W tej chwili podjął największe ryzyko w swoim życiu. Aedion uniósł miecz. Cicho modląc się o przebaczenie, Chaol spojrzał na Aediona. - Aelin żyje.23 23 TAMDARADAAAM! Aedion, handluj z tym xD |K. HAHAHHAHA to ci się udało xD /Mc.
147
*** Aediona Ashryvera nazywano Wilkiem, generałem, księciem, zdrajcą i mordercą. I był tym wszystkim, a nawet czymś więcej. Kłamca, oszust i manipulant to te tytuły należały do jego ulubionych... tylko jego najbliżsi je znali. Adarlańska Dziwka, tak go nazywali ci, którzy nic o nim nie wiedzieli. I była to prawda - prawda w tak wielu sytuacjach, choć nigdy tak do końca się z tym nie godził. To pozwoliło mu zachować kontrolę na północy, ograniczyć rozlew krwi do minimum i kłamać. Połowa Zmory była rebeliantami, a druga połowa tę rebelię popierała. Większość ich "bitew" na północy była wyreżyserowana, a ilość ofiar zawsze zawyżali... ostatecznie, pod osłoną nocy, zwłoki wstawały i wracały do domów, do rodzin. Adarlańska Dziwka. Nie myślał o sobie w ten sposób. Aż do teraz. Kuzyn... to był tytuł, który uwielbiał. Kuzyn, krewny, obrońca. Te przydomki skrywał w głębi, szeptał je, gdy wiał północny wiatr, smagając Jelenie Rogi. Czasami ten wiatr brzmiał jak krzyki jego ludzi prowadzonych na szafot. A czasami przypominał głos Aelin... Aelin, którą kochał, która powinna być jego królową, której kiedyś złożył przysięgę krwi. Aedion stał na pustym pomoście w dokach w okolicy slamsów, patrząc się na rzekę Avery. Kapitan stał tuż obok, plując krwią do wody, która zebrała mu się w ustach dzięki Renowi Allsbrookowi, najnowszemu wspólnikowi Aediona, kolejnemu trupowi powstałemu z grobu. Ren, dziedzic i lord Allsbrook, w dzieciństwie trenował z Aedionem - był też niegdyś jego rywalem. Dziesięć lat temu Ren i jego dziadek, Murtagh, uciekli dzięki dywersji zorganizowanej przez rodziców Rena. Kosztowała ona ich życie i paskudną bliznę na twarzy mężczyzny. Aedion nie wiedział - sądził, że nie żyją i zaskoczyło go, gdy dowiedział się, że to oni są tą grupą rebeliantów ukrywającą się w Rifthold. Słyszał pogłoski, że Aelin żyje i zbiera armię i to dlatego zwlókł się z gór, by dotrzeć 148
tu i wybić jednego po drugim wszystkich tych kłamców. Wezwanie króla okazało się wygodnym pretekstem. Ren i Murtagh od razu powiedzieli mu, że plotki rozgłaszał były członek grupy. Nigdy nie słyszeli, żeby ktokolwiek kontaktował się z martwą królową. Lecz gdy spotkał Rena i Murtagha, zaczął się zastanawiać, kto jeszcze mógł przeżyć. Nigdy nie dopuszczał do siebie myśli, że Aelin... Aedion położył miecz na drewnianej poręczy, przesuwając pokrytymi bliznami palcami po zagłębieniach i rysach, która tworzyły historię legendarnych walk stoczonych przez od dawna nieżyjących królów. Ten miecz był ostatnim dowodem na to, jak wspaniałe królestwo istniało niegdyś na północy. Tak naprawdę miecz nie należał do niego. W tych pierwszych dniach spływających krwią, król Adarlanu wyrwał ostrze z ciała Rhoe Galathyniusa i zabrał je do Rifthold. I tam pozostał... miecz, który powinien należeć do Aelin. Dlatego Aedion walczył przez lata w obozach i na polach bitew, walczył, by udowodnić, jak przydatny będzie królowi i brał wszystko, co mu zrobiono. Gdy razem ze Zmorą wygrali pierwszą walkę, a król ogłosił go Wilkiem Północy, pozwalając mu wybrać nagrodę, poprosił o miecz. Król przypisał to żądanie osiemnastoletniemu romantyzmowi, a Aedion obnosił się dumnie ze zdobyczą, aż wszyscy uwierzyli, że jest zdrajcą, mordercą i bydlakiem, który kpił z miecza samym swoim dotykiem. Lecz odzyskanie miecza nie zmniejszyło strat, jakie poniósł. Choć miał tylko trzynaście lat i choć znajdował się czterdzieści mil od Orynthu, gdy zamordowano Aelin w jej wiejskiej posiadłości, powinien był do tego nie dopuścić. Po śmierci jego matki wysłano go do domu Aelin, by stał się jej mieczem i tarczą, by mógł służyć w dworze, którym miała w przyszłości rządzić dziecko władców. Dlatego właśnie powinien być przy niej, gdy w pałacu rozeszła się informacja, że Orlon Galathynius został zamordowany. Gdy nikt nic nie zrobił, Rhoe, Evalin i Aelin byli już martwi. Miecz ten był przypomnieniem... przypomnieniem tych wydarzeń, tego, do 149
kogo należy i czyj będzie jego ostatni oddech, po którym odejdzie do Innego Świata. Lecz teraz miecz, jego ciężar, który nosił na plecach był... mniejszy, ale bardziej znaczący, kruchszy. Nieskończenie cenny. Świat wymykał mu się spod stóp. Nie padło ani jedno słowo, odkąd Kapitan Straży powiedział te dwa słowa. Aelin żyje. Potem oznajmił, że będzie rozmawiał na ten temat jedynie z Aedionem. Tylko po to, by pokazać mu, że nie blefowali co do torturowania go, Ren wymierzał chłodne i precyzyjne ciosy24, co Aedion niechętnie podziwiał. Kapitan przyjmował je bez protestu. Gdy Ren przerwał, a Murtagh patrzył na tę scenę z dezaprobatą, Chaol powtórzył to samo. Gdy stało się jasne, że kapitan albo porozmawia z Aedionem na osobności albo da się zabić, generał odwołał Rena. Dziedzic Allsbrook się zjeżył, ale Aedion potrafił sobie radzić z takimi młodzikami. Nietrudno było ustawić ich w szeregu. Gdy Aedion posłał mu długie, nieustępliwe spojrzenie, Ren się wycofał. Tak oto wylądowali w tym miejscu, gdzie Chaol ścierał rąbkiem koszuli krew z twarzy. Parę minut wcześniej Aedion usłyszał najbardziej nieprawdopodobną historię. Historię Celaeny Sardothien, niesławnej zabójczyni, uczennicy Arobynna Hamela; historię jej upadku i roku pracy w Endovier; opowieść o tym, jak powstała i wygrała konkurs na Królewskiego Obrońcę. Historię Aelin, jego królowej, która pracowała w obozie zagłady, a potem służyła w królestwie swojego wroga. Aedion oparł dłonie na poręczy. To nie mogła być prawda. Nie po dziesięciu latach. Dziesięciu latach bez nadziei, bez żadnych znaków. - Ma twoje oczy - powiedział Chaol, poruszając szczęką. Jeśli ta zabójczyni - o bogowie, zabójczyni - naprawdę była Aelin, to była także królewską Obrończynią. To oznaczało także, że z kapitanem łączył ją... - Wysłałeś ją do Wendlyn - powiedział Aedion martwym głosem. Łzy przyjdą później. Teraz był pusty. Jakby ktoś go wypatroszył. Każde kłamstwo, każda plotka, każde przyjęcie które zorganizował, każda bitwa, prawdziwa bądź też nie, każde życie, które odebrał, by inni mogli żyć... Jak on jej to kiedykolwiek wyjaśni? 24 MOJEGO CHAOLA BIJESZ TY GNIDO? A żebyś się ze**ał w czystą pościel! |K. Wątpię, żeby on należał do takich, co śpią w czystych pościelach :D /Mc.
150
Adarlańska Dziwka. - Nie miałem pojęcia, kim jest. Po prostu uznałem, że ze względu na to, czym jest, tam będzie bezpieczniejsza. - Zdajesz sobie sprawę, że w ten sposób dałeś mi jeszcze większy powód, bym cię zabił? - Aedion zacisnął szczękę. - Czy masz pojęcie, jak wielkie ryzyko podjąłeś mówiąc mi to? Mogłem pracować dla króla... myślałeś, że jestem jego niewolnikiem, a jedynym dowodem na to, że ona żyje, jest historia, którą mi opowiedziałeś. Równie dobrze mogłeś ją własnoręcznie zabić. - Idiota... głupi, lekkomyślny kretyn. Lecz kapitan nadal miał przewagę... szlachetny Kapitan Królewskiej Straży balansujący na granicy zdrady.
Zastanawiał się nad wiernością kapitana, gdy Ren powiedział mu
o zaangażowaniu królewskiej Obrończyni w sprawę rebeliantów, ale... cholera. Aelin. Aelin była królewską Obrończynią, Aelin pomagała rebeliantom i zamordowała Archera Finna. Kolana mu drżały, ale zdusił szok, zdziwienie, przerażenie i ten niewielki płomień radości. - Wiem, że ryzykowałem - odpowiedział kapitan. - Ale ludzie, którzy nosili te pierścienie... coś się zmieniało w ich oczach, czasami pojawiała się w nich ciemność. Odkąd tu jesteś, nie zauważyłem tego u ciebie. I nigdy nie widziałem nikogo, kto urządza tyle przyjęć, ale jest na nich obecny tylko przez kilka minut. Nie uciekałbyś się do tak wielkich rzeczy, by ukrywać swoje spotkania z rebeliantami, gdybyś służył królowi, zwłaszcza, że Zmora nadal tu nie dotarła, a plotki mówiły, że pojawią się wkrótce. Nie trzymało się to kupy. - Kapitan spojrzał mu w oczy. Może jednak nie był aż takim głupcem. - Myślę, że chciałaby, żebyś wiedział. Kapitan zapatrzył się w płynącą rzekę. To miejsce cuchnęło. Aedion wielokrotnie cuchnął gorzej i czuł gorsze zapachy, ale slamsy w Renaril mogły spokojnie rywalizować z tymi tutaj. A stolica Terrasenu, Orynth, niegdyś wspaniała, pełna lśniących wież, teraz była stertą brudnych kamieni i zmierzała ku temu, by dorównać poziomowi ubóstwa i rozpaczy dzielnicom biedoty. Być może kiedyś, wkrótce... Aelin żyje. Aelin, morderczyni, a do tego pracuje dla tego samego człowieka co 151
on. - Czy książę wie? - Nigdy nie był w stanie porozmawiać z księciem, nie rozpamiętując dni przez upadkiem Terrasenu; nigdy nie potrafił ukryć nienawiści, która w nim tkwiła. - Nie. Nie ma nawet pojęcia, dlaczego wysłałem ją do Wendlyn. Ani że jest... że oboje jesteście... Fae. Aedion nigdy nie posiadał nawet ułamka mocy, która płynęła w jej żyłach, niszcząc biblioteki, wywołując niepokój, że ludzie zaczną mówić - było to niedługo przez tym, jak wszystko diabli wzięli - o wysłaniu jej gdzieś, gdzie będzie mogła nauczyć się to kontrolować. Podsłuchał kiedyś rozmowę, by wysłać ją do jakichś akademii albo opiekunów w dalekich krajach, ale nigdy do jej ciotki, Maeve, czekającej niczym pająk, by dowiedzieć się, co wyrośnie z jej siostrzenicy. A teraz wylądowała w Wendlyn, na wyciągnięcie ręki od ciotki. Maeve nigdy nie znała jego zdolności albo jej one nie interesowały. Nie, wszystko co miał, to fizyczne przymioty Fae: siłę, szybkość, wyostrzony słuch i wyczulony węch. To czyniło go groźnym przeciwnikiem na polu bitwy i uratowało mu życie więcej niż raz. Jeśli wierząc słowom kapitana odnośnie pierścieni, te cechy uratowały także jego duszę. - Czy ona wróci? - zapytał cicho. Było to pierwsze z bardzo wielu pytań, które miał do kapitana, gdy już udowodnił, że jest kimś więcej niż bezużytecznym sługą króla. W oczach Chaola było wystarczająco dużo bólu, by Aedion zrozumiał, że kapitan ją kocha. Znał to uczucie i wiedział, że jest zazdrosny, nawet dlatego, że Chaol tak wiele o niej wiedział. - Nie wiem - przyznał Chaol. Gdyby nie był jego wrogiem, Aedion mógłby podziwiać tego mężczyznę za poświęcenie, na jakie się zdobył. Ale Aelin musi wrócić. Ona wróci. Chyba że ten powrót miałby oznaczać ścięcie. Gdy był samotny, przez jego umysł przewinęło się mnóstwo dzikich myśli. Teraz mocniej chwycił się drewnianej poręczy, pragnąc zapytać o więcej. Jednak 152
kapitan posłał mu spojrzenie mówiące, że przejrzy każdą maskę, jaką przywdzieje na twarz Aedion. Przez ułamek sekundy generał zastanawiał się, czy nie przebić kapitana ostrzem, by potem wrzucić zwłoki do Avery, mimo informacji, jakie mógł zdobyć. Kapitan także spojrzał na ostrze, a Aedion zastanawiał się, czy mężczyzna pomyślał o tym samym... żałując tego, że mu zaufał. Chaol powinien tego żałować, powinien przeklinać się za taką głupotę. Aedion zapytał: - Dlaczego śledziłeś rebeliantów? - Ponieważ myślałem, że mogą posiadać cenne informacje. - To musiało być naprawdę ważne, skoro ryzykował, że może zostać uznany za zdrajcę, próbując dowiedzieć się tego, co mu jest potrzebne. Aedion myślał o torturowaniu kapitana... a nawet o zabiciu go. Wcześniej robił gorsze rzeczy. Lecz torturowanie i zabicie kochanka swojej królowej nie mogło się skończyć dobrze, zwłaszcza jeśli... gdy wróci. Poza tym kapitan był teraz jego najlepszym źródłem informacji. Chciał wiedzieć więcej o Aelin, o jej planach, o tym, jaka jest i jak może ją odnaleźć. Chciał wiedzieć wszystko. Cokolwiek. Zwłaszcza, że Chaol dołączył teraz do gry... i wiedział o królu. Więc Aedion powiedział: - Powiedz mi więcej o tych pierścieniach. Lecz kapitan potrząsnął głową. - Chcę zawrzeć z tobą umowę.
153
Rozdział 20 Podbite oko wciąż wyglądało makabrycznie, ale w ciągu następnego tygodnia, gdy pracowała w kuchni, próbowała - bezskutecznie - przemienić się na treningach z Rowanem i unikała wszystkich mieszkańców twierdzy, siniec zbladł. Wiosenne deszcze postanowiły padać codziennie, więc każdego wieczora w kuchniach było tłoczno, a Celaena jadała kolacje w cieniu schodów, przychodząc tam na chwilę przed tym, jak Strażnik Opowieści rozpoczynał kolejną historię. Strażnik Opowieści... był nim Emrys, a ten honorowy tytuł nadawali zarówno Fae jak i ludzie. Oznaczał on, że gdy Emrys zaczynał mówić, trzeba było usiąść i się zamknąć, a także to, że Fae był chodzącą biblioteką legend i mitów tego królestwa. Przez cały ten czas Celaena poznała większość z mieszkających tu osób, nawet jeśli oznaczało to tylko umiejętność dopasowania imienia do danej osoby. Instynktownie ich obserwowała, by poznać potencjalnych wrogów i zagrożenia. Wiedziała, że oni także ją obserwują, szczególnie, gdy myśleli, że nie zwraca na nich uwagi. A każdy strzęp żalu jaki czuła przez to, że nie umiała się do nich zbliżyć zagłuszał fakt, że nikt nie starał się zbliżyć do niej. Jedyną osobą, która próbowała to zrobić, był Luca. Podczas pracy wciąż zasypywał Celaenę pytaniami, wciąż nawijał o swoich treningach, o plotkach krążących po twierdzy, o pogodzie. Tylko raz zapytał o coś innego - był to dzień, gdy musiała włożyć ogromny wysiłek w to, by zwlec się z łóżka i tylko blizna na dłoni doprowadziła do tego, że postawiła stopy na lodowatej podłodze. Akurat myła naczynia po śniadaniu, patrząc niewidzącym wzrokiem w przestrzeń za oknem. Czuła w środku ciężar, a wtedy Luca włożył garnek do zlewu i cicho powiedział: - Po tym, jak tu przybyłem, przez długi czas nie potrafiłem rozmawiać o tym, co się ze mną działo wcześniej. Zdarzały się dni, gdy w ogóle nie mogłem mówić. I nie mogłem zwlec się z łóżka. Ale jeśli... gdy będziesz potrzebowała pogadać...
154
Uciszyła go jednym, długim spojrzeniem. Od tamtego czasu nie odezwał się do niej ani słowem. Na szczęście Emrys dawał jej przestrzeń. Dużo przestrzeni, zwłaszcza, gdy po śniadaniu do kuchni przychodził Malakai, chcąc się upewnić, że Celaena nie sprawia kłopotów. Zwykle unikała przyglądania się innym parom, które żyły w fortecy, ale tutaj, gdy nie miała dokąd pójść... nienawidziła ich bliskości, sposobu, w jaki oczy Malakaia błyszczały, gdy patrzył na Emrysa. Nienawidziła tego tak bardzo, że się tym krztusiła. Nigdy nie zapytała Rowana dlaczego przychodził słuchać opowieści Emrysa. Dopóki oboje interesowali się tylko sobą, ta druga osoba istniała jedynie podczas treningów. Trening był hojną nazwą na to, co robili, skoro nic do tej pory nie osiągnęła. Nie zmieniła się ani razu. Rowan warczał, uśmiechał się szyderczo i syczał na nią, ale nie była w stanie tego dokonać. Każdego dnia, gdy Rowan znikał na jakiś czas, próbowała, ale... nic się nie działo. Rowan groził, że zaciągnie ją z powrotem do kurhan, bo wyglądało na to, że tylko w ten sposób naciskał jakiś spust, po którym uzyskiwał jakikolwiek rezultat, ale odpuścił - ku jej zaskoczeniu - gdy powiedziała mu, że prędzej poderżnie sobie gardło niż tam wróci. Dlatego właśnie dalej klęli na siebie, siedzieli w milczeniu pośród ruin świątyni, czasami patrząc sobie w oczy i odbywając te ich nieme rozmowy. Gdy była w szczególnie parszywym nastroju, kazał jej rąbać drewno - polano po polanie, dopóki nie była w stanie unieść siekiery, a jej ręce pokrywały pęcherze. Powiedział, że jeśli ma zamiar wściekać się na cały cholerny świat i marnować jego czas przez to, że się nie przemienia, to przynajmniej na coś się przyda. Całe to czekanie... dla niej. Wszystko to dla przemiany, choć na samą myśl o niej czuła dreszcze. Minęło osiem dni od jej przybycia - plecy bolały ją od pochylania się nad zlewem, w którym szorowała garnki i patelnie - gdy zatrzymała się w połowie drogi do ruin. 155
- Mam prośbę. - Odzywała się do niego tylko wtedy, gdy to było konieczne... szczególnie, gdy go wyklinała. Teraz powiedziała: - Chciałabym zobaczyć jak się przemieniasz. Zamrugał tymi zielonymi, pustymi oczami. - Nie przysługuje ci przywilej do wydawania rozkazów. - Pokaż mi jak ty to robisz. - Jej wspomnienia Fae z Terrasenu były mgliste, jak gdyby ktoś porobił na nich plamy z oleju. Nie pamiętała, jak się zmieniali, gdzie znikały ich ubrania, jak szybko się to działo... Patrzył na nią, jakby mówił: Tylko ten jeden raz, a potem... Ujrzała rozbłysk miękkiego, kolorowego światła, zza którego po chwili wyłonił się jastrząb trzepoczący skrzydłami nad najbliższą gałęzią. Przysiadł na niej, kłapiąc dziobem.25 Spojrzała na miejsce, gdzie przed chwilą stał. Zero ubrań czy broni. Trwało to zaledwie kilka sekund. Nagle zaskrzeczał i wzbił się w powietrze, celując szponami w jej oczy. Już miała uciec za drzewo, gdy ujrzała kolejny błysk, a po sekundzie stał przed nią Rowan - w pełni ubrany i uzbrojony – warcząc 26 jej w twarz: - Twoja kolej. Nie da mu tej satysfakcji, by zobaczył jak drży. To było... niesamowite. Niesamowitym było zobaczyć przemianę. - Gdzie się podziały twoje ubrania? - Pomiędzy, gdzieś. Nieszczególnie mnie to obchodzi. - Jego oczy były tak martwe, nie widziała w nich ani odrobiny radości. Miała przeczucie, że ostatnimi dniami wyglądała tak samo. Wiedziała, że identyczne spojrzenie miała w chwili, gdy Chaol patrzył, jak zabija Archera Finna. Przez co Rowan stał się taki bezduszny? Obnażył zęby, ale nie zareagowała. Obserwowała w twierdzy wojowników pół-Fae, a oni warczeli i obnażali zęby niemal bez przerwy. Nie byli tymi 25 Pewnie Ci nawsadzał xD |K 26 Ja się zastanawiam dlaczego jego postać to jastrząb, a nie na przykład pies xD /Mc.
156
zwiewnymi, delikatnymi istotami z legend, które pamiętała z Terrasenu. Żadnego łapania się za dłonie i tańczenia wokół ozdobnego słupa podczas święta wiosny z kwiatami we włosach. Większość stanowili drapieżnicy. Niektóre z dominujących kobiet były tak samo agresywne, skłonne do warczenia podczas pojedynków na wyraz zirytowania, a nawet głodu. Podejrzewała, że mogłaby się do nich dopasować, gdyby tylko spróbowała. Wciąż
wytrzymując
spojrzenie
Rowana,
Celaena
uspokoiła
oddech.
Wyobraziła sobie sięgające w głąb niej palce. Place wyciągające na zewnątrz jej formę Fae. Wyobraziła sobie rozbłysk światła. Pchnęła swoją śmiertelną formę, ale... nic się nie stało. - Czasami zastanawiam się czy to kara dla ciebie - powiedziała przez zęby. Ale cóż takiego mogłeś uczynić, że wpieniłeś jej Nieśmiertelną Wysokość? - Nie używaj tego tonu, gdy o niej mówisz. - Och, mogę używać jakiegokolwiek tonu zechcę. A ty możesz szydzić ze mnie, wściekać się i kazać mi cały dzień rąbać drewno, bo jedynym sposobem, żeby mnie uciszyć to ucięcie mi języka, a nie możesz... Jego ręka wystrzeliła szybciej niż błyskawica; zamilkła nagle, wstrząśnięta, gdy chwycił jej język między palce. Ugryzła go, mocno, ale nie puścił. - Powtórz to - wymruczał słodko.27 Zakrztusiła się, gdy przez dłuższą chwilę nie puszczał jej języka; sięgnęła po sztylety, jednocześnie celując kolanem między jego nogi, ale przyparł ją do drzewa całym ciałem - mięśnie miał twarde jak stal. W porównaniu z nim była beznadziejna, a jej język... Puścił go; w końcu mogła złapać oddech. Zaczęła kląć na niego, nie szczędząc wyzwisk i splunęła mu na buty. Wtedy ją ugryzł. Krzyknęła, gdy jego kły przebiły skórę nad barkiem, co było istnym przejawem agresji - ugryzł tak mocno, że nie była w stanie drgnąć. Przyparł ją jeszcze mocniej do drzewa i zacisnął zęby jeszcze mocniej, aż krew spłynęła na jej 27 ACH, OCH, UCH, MOJA ULUBIONA SCENA W TEJ KSIĄŻCE <3 <3 <3 :D
157
bluzkę. Unieruchomił ją jak słabeusza. Ale taka właśnie się stała, prawda? Bezużyteczna, żałosna. Warknęła, bardziej jak zwierzę. Popchnęła go. Rowan cofnął się o krok, zębami rozrywając jej skórę, gdy uderzyła go w pierś. Nie czuła bólu, nie obchodziła ją krew ani błysk światła. Nie, jedyne czego chciała to rozerwać mu gardło - rozerwać je kłami, które obnażyła, gdy zakończyła przemianę i ryknęła.
158
Rozdział 21 Rowan uśmiechnął się szeroko.28 - Tutaj jesteś. - Krew – jej krew – plamiła jego zęby, usta i szyję. A te martwe oczy zalśniły, gdy splunął nią na ziemię. Zapewne smakowała dla niego jak śmieć. Słysząc wrzask, Celaena rzuciła się na niego. Rzuciła się i nagle zamarła, gdy zobaczyła otoczenie tak dokładnie; wciągnęła głęboko powietrze - smakowało i pachniało jak najlepsze wino. O bogowie, to miejsce, to królestwo pachniało cudownie, pachniało jak... Przemieniła się. Dyszała, choć płuca mówiły jej, że już nie jest zmęczona i nie potrzebuje w tej formie tak wielu oddechów. Poczuła łaskotanie na szyi - wszystkie rany zaczęły się powoli goić. W tej formie regenerowała się szybciej. Przez magię... Oddychaj. Oddychaj. Ale oto on, coraz potężniejszy... dziki płomień zaczął krążyć w jej żyłach, w dłoniach, a dookoła było tyle łatwopalnych rzeczy i wtedy... Wycofała się. Zebrała cały strach, jaki w sobie nosiła, tworząc z niego barykadę, broniąc się przed mocą, tłamsząc ją, tłumiąc. Rowan podszedł do niej powoli. - Uwolnij to. Nie walcz. Poczuła napierającą na nią energię, pachnącą śniegiem i sosnami. Moc Rowana, szydząca z niej. Była zupełnie odmienna od jej ognia... dar lodu i wiatru. Lodowaty uścisk na jej nadgarstku pchnął ją na drzewo. Magia dotknęła jej policzków. Magia... atakowała ją.
Dziki, niebieski płomień eksplodował potężną
falą, mknąć ku Rowanowi, otulając drzewa, świat, ją samą, dopóki... Dopóki nie zniknął wessany w nicość razem z powietrzem, którym oddychała. Celaena upadła na kolana. Chwyciła się za szyję, jakby mogła oderwać od niej 28 Wyobraźcie sobie, jak seksownie musi to wyglądać, jak z zębów spływa mu krew ^_^ Mrrr, lubię takich brutali :D |K.
159
zaciskające się na skórze lodowate pazury. W zasięgu jej wzroku pojawiły się buty Rowana.
Używając mocy, zdusił jej ogień. Tak wielka moc, tak wielka kontrola.
Maeve nie dała jej instruktora z podobnymi zdolnościami... przydzieliła jej kogoś z mocą zdolną stłumić jej płomień, osobę gotową to zrobić, gdyby stała się zagrożeniem. Powietrze wpadło do jej gardła ze świstem. Łapała je chciwymi haustami, ledwie odczuwając agonię, gdy wróciła do śmiertelnej postaci, a świat ponownie stał się spokojny i nudny. - Czy twój kochanek wie czym jesteś? - Pytanie zostało zadane zimnym głosem. Uniosła głowę, nie dbając o to, jak się dowiedział. - Wie wszystko. - To nie była do końca prawda. Jego oczy błysnęły... nie umiała nazwać emocji, jakie się w nich pojawiły. - Więcej cię nie ugryzę - powiedział, a ona zastanawiała się, co wyczuł w jej krwi. Warknęła, ale zabrzmiało to głucho. Słabo. - Nawet jeśli jest to jedyny sposób, by sprowokować mnie do przemiany? Ruszył pod górę... w stronę grani. - Nie gryzie się kobiet innych mężczyzn. Usłyszała, bardziej niż poczuła, jak coś w jej głosie umiera, gdy powiedziała: - My nie jesteśmy... razem. Już nie. Skończyłam to, zanim tu przypłynęłam. Obejrzał się przez ramię. - Dlaczego? - Głos miał obojętny, znudzony. Lecz wyczuwała w nim odrobinę ciekawości. Co ją obchodziło, czy się dowie? Zacisnęła dłoń opartą na kolanie w pięść, kostki jej zbielały. Za każdym razem, gdy patrzyła na pierścień, dotykała go, widziała jego błysk, w jej wnętrzu powstawała wielka dziura. Mogła ściągnąć to cholerstwo. Ale wiedziała, że tego nie zrobi, nawet jeśli tylko dlatego, iż miała wrażenie, że zasłużyła na tę odrobinę bólu. 160
- Ponieważ jest bezpieczniejszy, gdy odtrącam go tak jak ciebie. - Przynajmniej nauczyłaś się jednego. - Gdy przechyliła głowę, powiedział: Ludzie, których kochasz, są tylko bronią, którą można przeciw tobie wykorzystać. Nie chciała przypominać sobie jak Nehemia wykorzystała - wykorzystała samą siebie - przeciwko niej, by zmusić ją do działania, Chciała udawać, że nie zaczyna zapominać, jak wyglądała Nehemia. - Zmień się jeszcze raz - nakazał Rowan, wskazując na nią brodą. - Tym razem spróbuj... Zapominała, jak wyglądała Nehemia. Zapominała jakiego koloru miała oczy, kształtu ust, jak pachniała. Zapominała, jak się śmiała. Ryk w jej głowie ucichł, zastąpiony dobrze jej już znaną ciszą i nicością. Nie pozwól, by to światło zgasło. Lecz Celaena nie miała pojęcia, jak to powstrzymać. Jedyna osoba, której mogła to powiedzieć, która by to zrozumiała... została pogrzebana w paskudnym grobie, tak daleko od ciepłej ziemi, którą kochała. Rowan chwycił ją za ramiona. - Czy ty mnie słuchasz? Posłała mu znudzone spojrzenie, nawet, gdy zaczął wbijać palce w jej skórę. - Dlaczego znowu mnie nie ugryziesz? - Dlaczego cię nie wychłostam tak, jak na to zasługujesz?- Jego spojrzenie było tak martwe, gdy to mówił, że aż zamrugała. - Jeśli kiedykolwiek podniesiesz na mnie bat, żywcem obedrę cię ze skóry. Puścił ją i zaczął krążyć wokół niej niczym drapieżnik osaczający swoją ofiarę. - Jeśli nie przemienisz się ponownie, przez następny tydzień będziesz miała podwójną służbę w kuchni. - W porządku. - Praca w kuchni przynajmniej przyniesie jakieś łatwe do zauważenia skutki. W kuchni przynajmniej będzie dokładnie wiedziała, co robi. Ale ta... ta przysięga, którą złożyła, umowa, jaką zawarła z Maeve... Postąpiła jak idiotka. Rowan zatrzymał się. 161
- Jesteś do niczego. - Powiedz mi coś, czego nie wiem. Ciągnął dalej: - Prawdopodobnie bardziej przysłużyłabyś się światu, gdybyś zginęła dziesięć lat temu. Spojrzała mu tylko w oczy i powiedziała: - Odchodzę. *** Rowan jej nie zatrzymywał. gdy wróciła do fortecy i się spakowała. Trwało to nie więcej niż minutę, bo nie rozpakowała nawet torby, a broń oddała pierwszego dnia. Mogła oczywiście przewrócić fortecę do góry nogami, żeby znaleźć miejsce, gdzie Rowan schował jej ekwipunek albo ukraść co nieco pół-Fae, ale obie te czynności zajęłyby sporo czasu i odwróciłyby jej uwagę od tego, czego chciała. Wychodząc, nie odzywała się do nikogo. Znajdzie sposób na to, żeby dowiedzieć się czegoś o Kluczach Wyrda, pokonać króla Adarlanu i uwolnić Eyllwe. Jeśli wszystko będzie się działo tak, jak do tej pory, nie będzie miała powodu, by walczyć. Oznaczała drogę, którą tu przybyła, ale gdy dotarła do zalesionego zbocza góry, w większości odnajdowała drogę dzięki pozycji słońca. Uda jej się wrócić, po drodze znajdzie jedzenie i dowie się innych rzeczy. Na początek to wystarczy. Ostatecznie nie była aż tak bardzo spóźniona... choć możliwe, że teraz będzie musiała trochę bardziej się pospieszyć ze znalezieniem odpowiedzi i... - To właśnie w ten sposób postępujesz? Uciekasz, gdy robi się ciężko? - Rowan stał między dwoma drzewami bezpośrednio na jej drodze. Bez wątpienia przyleciał tutaj. Przeszła obok niego, trącając go ramieniem, a jej nogi płonęły z wysiłku. - Nie jesteś już zobowiązany do trenowania mnie, więc nie mam ci nic więcej 162
do powiedzenia. Wyświadcz nam obojgu przysługę i idź do diabła. Warknął. - Czy kiedykolwiek musiałaś w swoim życiu o coś walczyć? Parsknęła gorzkim śmiechem i przyspieszyła, skręcając na zachód, nie dbając o to, w jakim kierunku pójdzie, by od niego uciec. Ale on z łatwością dotrzymywał jej kroku, jego długie i umięśnione nogi pewnie kroczyły po omszonej ziemi. - Przyznajesz mi rację z każdym kolejnym krokiem, który robisz. - Nie obchodzi mnie to. - Nie wiem, czego chcesz od Maeve – jakich odpowiedzi szukasz, ale ty... - Nie wiesz, czego od niej chcę? - Przypominało to bardziej krzyk niż pytanie. Co powiesz na ratowanie świata przed królem Adarlanu? - Po co? Może świat nie jest wart ocalenia. - Wiedziała, że mówi dokładnie to, co ma na myśli. Potwierdzało to jego martwe spojrzenie. - Ponieważ złożyłam obietnicę. Przysięgłam przyjaciółce, że jej królestwo odzyska wolność. - Uniosła dłoń z blizną na wysokość jego oczu. - Złożyłam dożywotnią przysięgę. A ty i Maeve... i cała reszta tych cholernych drani - stajecie mi na drodze do dotrzymania słowa. - Zaczęła schodzić ze wzgórza. Poszedł za nią.29 - A to z twoim ludem? Co z twoim królestwem? - Jest im lepiej beze mnie, sam to powiedziałeś. Jego tatuaż zmarszczył się, gdy warknął: - Więc planujesz ocalić inny kraj, ale nie własny. Dlaczego twoja przyjaciółka sama nie uratuje swojego królestwa?30 - Bo ona nie żyje! - Ostatnie dwa słowa wykrzyczała tak głośno, że zabolało ją gardło. - Ona nie żyje, a ja zostałam sama ze swoim nic niewartym życiem! Patrzył na nią, stojąc nieruchomo. Kiedy odeszła, nie podążył za nią. *** 29 Aleś ty upierdliwy, Rowan :D |K. 30 Auć... |K
163
Każdy krok był coraz trudniejszy do zrobienia niż poprzedni, a w niej pozostało wystarczająco zmysłu samozachowawczego, by zacząć szukać miejsca, gdzie będzie mogła przenocować. Zrobiło się niemal ciemno, gdy znalazła odpowiednie miejsce: była to płytka jaskinie na zboczu. Szybko zebrała drewno na opał. Nie marnowała czasu na ironizowanie na ten temat. Gdyby w jakikolwiek sposób kontrolowała swoją magię... odepchnęła tę myśl, zanim porządnie ją rozwinęła. Nie wzniecała ognia od lat, więc musiała próbować kilkakrotnie, ale się udało. Akurat w chwili, gdy rozległ się głośny grzmot i lunęło tak, jakby ktoś rozdarł niebo. Była głodna i na szczęście na dnie torby znalazła kilka jabłek i kawałek teggyi, który zabrała z Varese - okazało się, że jest jadalny, choć trudny do pogryzienia. Zjadła tyle, ile była w stanie, po czym owinęła się szczelnie płaszczem i położyła pod ścianą jaskini. Instynkt jej nie zawiódł, gdy wyczuła pojawiające się dookoła małe, świecące oczka wyglądające spomiędzy krzewów jeżyn, zza głazów czy drzew. Nie pojawiały się od tego pierwszej nocy w lesie i nie zbliżały za bardzo. Ten sam instynkt, dzięki któremu je dostrzegła, osłabiony po kilku tygodniach, nie alarmował jej. Dlatego nie kazała im znikać i właściwie nie zwracała na nie uwagi. Ogień i padający deszcz sprawiły, że w jaskini było niemal przytulnie... w przeciwieństwie do jej lodowatego pokoju. Choć była wykończona to miała świeży umysł. Jak gdyby na powrót stała się sobą, z prowizoryczną bronią przy boku. Mądrze postąpiła odchodząc. Zrób, co trzeba zrobić, powiedziała jej Elena. Cóż, musiała odejść, zanim Rowan rozszarpałby ja na tak drobne kawałeczki, że już nigdy nie umiałaby się pozbierać. Jutro zacznie od nowa. Wcześniej dostrzegła coś, co przypominało drogę, którą mogłaby podążać w dół zbocza. W ten sposób powinna dotrzeć do równin, a stamtąd do wybrzeża. A w drodze miałaby czas na obmyślenie nowego planu. 164
Dobrze, że odeszła. Wyczerpanie dopadło ją tak nagle, że spała chwilę po tym, jak przysunęła się do ognia z jedną ręką zaciśniętą na włóczni. Pewnie spałaby do świtu, gdyby nie obudziła jej nagła cisza.
165
Rozdział 22 Ogień rozpalony przez Celaenę wciąż płonął, a deszcz nadal uderzał o skały. Ale las strasznie ucichł. Te małe oczka zniknęły. Podniosła się zwinnie z włócznią w jednej ręce i grubym kijem w drugiej, po czym zakradła do wąskiego wyjścia z jaskini. Na ogień i deszcze nic nie mogła poradzić. Ale każdy włosek na jej ciele zjeżył się, a od strony lasu napływał coraz intensywniejszy smród zgnilizny. Podobny do zapachu padliny. Różnił się od tego, co czuła w kurhanach. Był starszy, pierwotny i... znacznie głodniejszy.31 Zero ognia. Tak powiedział Rowan, gdy kierowali się do twierdzy. Poza tym zawsze trzymali się bocznych ścieżek... tych starych i zapomnianych unikali. Takich jak ta, która biegła blisko miejsca, w którym się znajdowała. Cisza pogłębiła się. Weszła między drzewa, stąpając po kamieniach i korzeniach, gdy jej wzrok przyzwyczajał się do ciemności. Wciąż posuwała się do przodu... oddalając od tej starej drogi. Dotarła wystarczająco daleko, by jej jaskinia stała się nie więcej niż małym punktem na wzgórzu, a wypływający z niej blask ognia oświetlał najbliższe drzewa. Cholerne światło. Ułożyła wygodniej włócznię w ręce i już miała iść dalej, gdy niebo przecięła błyskawica. Trzy wysokie i chude sylwetki przyczaiły się przy wejściu do jej jaskini. Choć stały jak ludzie, wiedziała - czuła to w głębi - że nimi nie są. Nie byli to też Fae. Starając się stąpać jak najciszej, zrobiła krok, potem kolejny. Tamci wciąż krążyli wokół wejścia do jaskini, wyżsi niż przeciętny człowiek, lecz niewyglądający ani jak kobiety ani jak mężczyźni. Podczas pierwszego treningu Rowan powiedział: Kręcą się tu Zmiennoskórni, szukając ludzkich skór. Był zbyt oszołomiona by zapytać o szczegóły i się tym 31 Głodny zapach... WTF? |K.
166
zainteresować. Ale teraz... teraz to niedbalstwo, ta opryskliwość, mogły kosztować ją życie. Odebranie jej ciała. Wendlyn. Kraina, gdzie koszmary przybierają fizyczną postać, gdzie legendy przemieniały ziemie. Mimo lat treningu każdy jej krok i oddech był za głośny. Zagrzmiało, a ona wykorzystała to, by zrobić kilka szybszych kroków. Zatrzymała się za kolejnym drzewem, oddychając jak najciszej i rozglądając się, by omieść wzrokiem wzgórze. Niebo przecięła kolejna błyskawica. Trzy istoty zniknęły. Lecz ten odpychający zapach napływał teraz z każdej strony. Ludzkie skóry. Spojrzała na drzewo, za którym się schowała. Pień był za śliski od mchu, by się na niego wspiąć, gałęzie znajdowały się za wysoko. Pozostałe drzewa nie wyglądały lepiej. Poza tym co dobrego było w wejściu na drzewo w czasie burzy? Zakradła się za kolejne drzewo, unikając wszelkich patyków i liści, przeklinając cicho swą powolność i... Do jasnej cholery i wszystkich piekieł. Ruszyła biegiem, omszała ziemia pod jej stopami była zdradliwa. Mogła ominąć drzewa i większe głazy, ale wzgórze było strome. Utrzymywała równowagę, nawet gdy ziemia przesuwała się pod jej stopami coraz szybciej i szybciej. Nie odważyła się skupiać uwagi na czymś innym poza drzewami i skałami, które mijała, zbiegając po stoku, rozpaczliwie pragnąc znaleźć się na równej ziemi. Może terytorium ich polowań gdzieś się kończy - może uda jej się uciekać przed nimi aż do świtu. Skręciła na wschód, zsunęła się po zboczu, chwytając się drzewa, niemal tracąc równowagę, gdy wpadła na coś nieustępliwego. Odwróciła się z włócznią w dłoni... tylko po to, by chwyciły ją dwie potężne dłonie. Nadgarstki niemal jej trzeszczały pod uściskiem palców, które napierały tak mocno, że nie była w stanie użyć broni, którą trzymała. Obróciła się, chcąc kopnąć 167
napastnika i ujrzała błysk kłów zanim... Nie, nie kłów. Zębów. Poza tym nie czuła już tego dziwnego zapachu. Widziała jedynie srebrne włosy lśniące od deszczu. Rowan przyciągnął ją do siebie i wcisnął w szczelinę, która zdawała się być wydrążonym pniem drzewa. Dyszała najciszej jak się dało, ale Rowan jej tego nie ułatwił, gdy ścisnął ją mocno za ramiona i przycisnął usta do jej ucha. Głośne kroki ucichły. - Zrobisz dokładnie to, co ci powiem. - Głos Rowana był bardziej miękki niż odgłos spadających kropel deszczu. - Albo umrzesz ten nocy. Rozumiesz? - Skinęła głową. Puścił ją tylko po to, by wyciągnąć miecz i groźnie wyglądający topór. - To, czy przetrwasz, zależy wyłącznie od ciebie. - Okropny zapach znów się nasilił. Musisz się zmienić. Teraz. Inaczej twoja śmiertelna powolność cię zabije. Zesztywniała, ale sięgnęła po to, szukając choćby odrobiny mocy. Nie było tam nic. Musiał istnieć jakiś spust, jakieś miejsce głęboko w niej, gdzie mogła to znaleźć... Rozległ się cichy, jękliwy dźwięk metalu przesuwanego po skale. Potem następny. I kolejny.
Ostrzyli swoją broń.
- Twoja magia... - Nie oddychają, więc nie mam po co odcinać dopływu powietrza. Lód ich spowolni, ale nie powstrzyma. Z pomocą wiatru i tak odpędzam od nich nasz zapach, ale to na dłuższą metę nie podziała. Zmień się, Aelin. Aelin. To nie był test, ani żadna sztuczka. Zmiennoskórni nie potrzebowali powietrza. Tatuaż Rowana zalśnił, gdy kolejny błysk na niebie oświetlił ich kryjówkę. - Za chwilę będziemy musieli biec. To, w jakiej formie będziesz, zadecyduje o naszym losie. Więc oddychaj i zmień się. Choć wszystkie jej instynkty były temu przeciwne, zamknęła oczy. Wzięła oddech. Potem kolejny. Napełniała płuca chłodnym, kojącym powietrzem, 168
zastanawiając się, czy to Rowan jej w tym pomaga. Pomagał. I był gotów stanąć twarzą w twarz z tak okropnym losem, żeby utrzymać ją przy życiu. Nie zostawił jej samej. Nie była w tym sama. Usłyszała stłumione przekleństwo, gdy Rowan przylgnął do niej całym ciałem, jakby chciał ją ochronić. Nie, nie ochronić. Zasłonić ją, ten rozbłysk światła. Ledwie poczuła ból... tylko dlatego, że już po chwili wszystkie zmysły Fae trafiły na swoje miejsce i musiała przycisnąć rękę do ust, by zwalczyć odruch wymiotny. Och, bogowie, ten zapach był gorszy niż smród jakiegokolwiek trupa, z jakim miała do czynienia. Dzięki szpiczastym uszom słyszała ich teraz, każdy krok, który systematycznie zbliżał całą trójkę ku ich kryjówce. Mówili niskimi, dziwnymi głosami... jednocześnie męskimi i kobiecymi, tak samo wygłodniałymi.32 - Teraz jest ich dwoje - syknął jeden. Nie chciała wiedzieć, co umożliwia im mówienie, skoro nie posiadali dróg oddechowych.33 - Do mężczyzny Fae dołączyła kobieta. Chcę go... pachnie sztormowym wiatrem i stalą. - Celaena wstrzymała oddech gdy poczuła głęboko w gardle ich smród. - Kobietę zabierzemy ze sobą... świt jest zbyt blisko. Potem się nią zajmiemy. Rowan odsunął się od niej i odezwał cicho, nie mając potrzeby stać blisko, skoro słyszała wszystko z dużych odległości. - Trzy mile na wschód jest rzeka płynąca u podnóża klifu. - Nie patrzył na nią, gdy wyciągnął dwa długie sztylety, a ona nie podziękowała, gdy podał jej broń. Chwyciła pewnie sztylet wykończony kością słoniową. - Gdy powiem, że masz biec, biegniesz jakby cię goniło piekło. Jeśli coś nas rozdzieli, biegnij prosto... usłyszysz rzekę. - Rozkaz za rozkazem... dowódca na polu bitwy, solidny i zabójczy. 34 Rozejrzał się uważnie dookoła. Smród był teraz przytłaczający, napierając na nich z każdej strony. - Jeśli cię złapią, nie będziesz w stanie ich zabić... nie bronią śmiertelników. Najlepsze, co możesz wtedy zrobić to walczyć, dopóki nie nadarzy się 32 Najpierw głodny zapach, teraz głodny głos. Normalnie nie mam pytań xD |K. 33 Bym ci powiedziała, czym mówią, ale to by było BARDZO niesmaczne... xD |K. 34 I seksowny jak cholera |K.
169
okazja, by uciec. Zrozumiałaś? Skinęła głową. Oddychanie znowu stało się trudne, a lekki deszcz zmienił się w ulewę. - Na mój znak - powiedział Rowan, węchem i słuchem wyczuwając to, czego nawet ona swoimi wyczulonymi zmysłami nie rejestrowała. - Przygotuj się... Stanęła mocno na nogach, tak jak Rowan. - Wychodźcie, wychodźcie - syknął jeden z nich... głos rozbrzmiał tak blisko, jakby te istoty skrywały się za drzewem razem z nimi. Nagle na wschodzie rozległ się szelest jakby biegła tamtędy dwójka ludzi, a Zmiennoskórni podążyli w tamtą stronę, goniąc dźwięk łamanych gałęzi i potwierdzając, że Rowan z pomocą wiatru wywiódł ich w złą stronę. - Teraz - syknął Fae i ruszył biegiem. Celaena pobiegła... albo próbowała. Nawet z wyostrzonym wzrokiem korzenie i kamienie okazały się przeszkodą. Rowan pędził ku coraz głośniej ryczącej rzeczy, obmywany strugami deszczu, ale o wiele wolniej, niż się spodziewała... zwalniał ze względu na nią. Ponieważ jej ciało Fae było inne, a ona nie mogła się dostosować i... Potknęła się, ale poczuła jak ktoś chwyta ją za łokieć i utrzymuje w pionie. - Szybciej - powiedział tylko, gdy złapała równowagę, po czym zaczął skakać z drzewa na drzewo niczym górski kot. Minęła cała minuta, zanim z pełną intensywnością poczuła gryzący zapach zmiennoskórnych. Lecz nie była w stanie oderwać wzroku od Rowana i jasności rozciągającej się zaraz przed nim... koniec lasu. Kawałek dalej będą mogli skoczyć i... Czwarty zmiennoskórny wyskoczył z zarośli, w których się czaił, prosto na Rowana, wyciągając przed siebie długie kończyny pokryte bliznami. Nie, nie bliznami... szwami. Szwy te łączyły kawałki skór. Krzyknęła, gdy zmiennoskórny zaatakował Rowana, lecz on nie potknął się nawet odrobinę, tylko schylił się, obrócił z nadludzką prędkością, po czym ciął
170
zaciekle mieczem i toporem.35 Ramię zmiennoskórnego spadło na ziemię w tej samej chwili, co głowa. Mogłaby podziwiać sposób, w jaki się poruszał, w jaki zabijał, ale Rowan nadal biegł, więc Celaena popędziła za nim, zerkając szybko na poćwiartowane ciało, które Rowan tam zostawił. Pomięte kawałki skóry leżały na mokrych liściach. Lecz nadal poruszały się i drgały, jakby czekając, aż ktoś je zszyje. Przyspieszyła, a Rowan nadal był daleko na przodzie. Zmiennoskórni byli coraz bliżej, rycząc z wściekłości. Zamilkli, aż nagle... - Myślisz, że rzeka cię ocali? - sapnął jeden z nich, parskając śmiechem, który wgryzł się w jej kości. - Myślisz, że jeśli się zmoczymy, to stracimy naszą formę? Gdy brakowało ludzi, nosiłem skóry ryb, kobieto. Nagle wyobraziła sobie chaos panujący w rzece... rwący nurt rzeki, tonięcie i zawroty głowy... i coś, co ciągnie ją w dół, coraz niżej, na dno. - Rowan - sapnęła, ale on już zniknął, jego masywne ciało szybowało łukiem, gdy skoczył potężnym susem z klifu. Nic nie było w stanie zatrzymać tego pościgu. Zmiennoskórni zamierzali skoczyć za nimi. A nie było nic, co mogłoby ich zabić, nie mogli użyć broni śmiertelników. Wewnątrz niej obudziło się coś jej dobrze znanego, zdecydowanego, nieustępliwego i strasznego. Rowan twierdził, że żadna broń śmiertelników nie jest w stanie zabić tych kreatur. A co z umiejętnościami nieśmiertelnych? Celaena przedarła się przez ostatnią linię drzew, wbiegając na wystającą półkę skalną, czując pod stopami nagi granit, gdy zebrała siłę w nogach, płucach oraz rękach
i skoczyła.
Gdy zaczęła spadać, obróciła się twarzą do klifu, by spojrzeć na zmiennoskórnych. Ujrzała trzy chude ciała skaczące w deszczową noc, wrzeszcząc triumfalnie, co oznaczało, że są pewni zwycięstwa. 35 Czy tylko ja pisnęłam w tym momencie jak idiotka, bo tak się podjarałam Rowanem w akcji? :D |K.
171
- Zmień się! - Było to jedyne ostrzeżenie, jakie dała Rowanowi. Rozbłysk światła upewnił ją, że posłuchał. Wtedy zebrała wszystko to, co w niej siedziało, wyrwała to rękami prosto z serca. Nadal spadając, Celaena wyciągnęła ręce w stronę zmiennoskórnych. - Niespodzianka - syknęła. Świat eksplodował dzikim niebieskim ogniem. *** Celaena siedziała na brzegu rzeki, drżąc z wycieńczenia, zimna i przerażenia. Była przerażona zmiennoskórnymi... i tym, co zrobiła. Dzięki temu, że się zmienił, Rowan stał kawałek dalej w suchych ubraniach, patrząc uważnie na płonący klif. Spaliła zmiennoskórnych. Nie mieli nawet czasu, by krzyknąć. Przyciągnęła kolana do piersi, objęła się ramionami. Las po drugiej stronie rzeki płonął, a ona nie miała odwagi na niego spojrzeć. To była broń, jej moc. Broń zupełnie inna niż ostrza, strzały czy jej ręce. Klątwa. Próbowała kilka razy, ale w końcu udało jej się odezwać: - Możesz to ugasić? - Sama być mogła, gdybyś spróbowała. - Gdy nie odpowiedziała, dodał: Prawie skończyłem. - Chwilę później płomienie najbliżej brzegu klifu zgasły. Jak długo musiał pracować nad ugaszeniem tego? - Nie potrzeba nam czegoś innego, co zwabiłyby twoje płomienie. Mogła odpowiedzieć coś na tę uszczypliwość, ale była zbyt zmęczona i przemarznięta. Deszcz nadal padał, a przez chwilę panowała cisza. - Dlaczego moja zmiana jest tak gwałtowna? - zapytała w końcu. - Bo cię przeraża - odpowiedział. - Zapanowanie nad tym jest pierwszym 172
krokiem do nauki kontrolowania mocy. Bez tej kontroli, przy takim wybuchu jak ten, mogłabyś się wypalić. - Co masz na myśli? Spojrzał na nią ze wzburzeniem. - Gdy używasz mocy, co czujesz? Zastanawiała się chwilę, zanim udzieliła odpowiedzi. - Studnia - powiedziała. - Magia jest jak studnia. - Czy czujesz jej dno? - To jest jakieś dno? - Modliła się, żeby było. - Każda magia ma swój koniec... punkt krytyczny. Dla tych ze słabszymi darami pojawia się bardzo szybko. Są w stanie zużyć większość swojej mocy na raz. Lecz ci potężniejsi mogą potrzebować godzin, by dotrzeć do dna, by wyczerpać zapas energii. - A tobie ile czasu to zajmuje? - Cały dzień. - Zatrzęsła się. - Przed walką robimy sobie przerwę, by po wkroczeniu na pole bitwy być w jak najlepszej formie. Możesz robić kilka rzeczy w tym samym czasie, ale jakaś część ciebie coraz bardziej się wyczerpuje, aż sięgasz dna. - A gdy już sięga się tego dna, to po prostu... objawia się jakąś gigantyczną falą? - Gdybym tego chciał. Mogę to uwalniać mniejszymi seriami i odpuszczać na jakiś czas. Ale może być trudno to powstrzymać. Zdarza się, że przez zbyt dużą ilość magii jej użytkownik nie jest w stanie odróżnić przyjaciela od wroga. Gdy wtedy po przejściu przez portal uwolniła moc, czuła właśnie taki brak kontroli... wiedziała, że byłaby w stanie w równym stopniu skrzywdzić i Chaola i tego demona, z którym walczył. - Jak długo potem się regenerujesz? - Dni. Nawet tydzień, w zależności jak zużyłem tę moc i czy wykorzystałem ją do ostatka. Niektórzy popełniają ten błąd i biorą więcej niż są w stanie znieść lub 173
wstrzymują magię za długo, a wtedy albo wariują albo płoną doszczętnie. Wiesz, twoje dreszcze to nie tylko wynik kąpieli. Twoje ciało mówi ci w ten sposób, byś tego nie powtarzała. - Ponieważ żelazo w naszej krwi wpływa na magię? - W ten sposób próbują walczyć z nami ci, którzy nie władają magią... wszystko mają z żelaza. - Musiał zobaczyć, że uniosła brwi, bo dodał: - Raz mnie schwytano. Podczas kampanii na wschodzie, w królestwie, które już nie istnieje. Skuli mnie całego żelaznymi kajdanami, żebym nie mógł ich udusić dzięki swojej mocy. Gwizdnęła cicho i przeciągle. - Byłeś torturowany? - Minęły dwa tygodnie zanim moi ludzie mnie uratowali. - Odpiął karwasz z prawego ramienia i odsłonił grubą, nierówną bliznę ciągnącą się przez całe przedramię aż do łokcia. - Otwierali mnie kawałek po kawałku, potem sięgali do kości i... - Potrafię sobie dość szczegółowo wyobrazić, co się tam wydarzyło i wiem dokładnie, jak się skończyło - powiedziała, a jej żołądek się zacisnął. Nie chodziło o ranę tylko o... Sama. Sam został przykuty do stołu, rozcinano go kawałek po kawałku, a potem łamano każdą kość. Zrobił to najbardziej sadystyczny człowiek, jakiego znała. - To byłaś ty - zapytał Rowan cicho, ale nie delikatnie - czy ktoś inny? - Spóźniłam się. Nie przeżył. - Gdy ponownie zapadła cisza, przeklinała się w myślach za to, że mu powiedziała. Ale potem odezwała się zachrypniętym głosem. Dziękuję za uratowanie mi życia. Wzruszył ramionami tak nieznacznie, że prawie tego nie zauważyła. Jak gdyby trudniej mu było znieść jej wdzięczność niż nienawiść i niechęć. - Jestem związany z królową nierozerwalną więzią krwi, więc nie miałem wyboru - musiałem się upewnić, że nie zginiesz. - Nieco tej ciężkości, którą odczuwała wcześniej, wróciło, by krążyć w jej żyłach. - Ale - dodał - nikogo bym nie 174
zostawił w łapach zmiennoskórnych. - Byłoby miło, gdybyś mnie wcześniej ostrzegł. - Mówiłem ci, że się tu kręcili... kilka tygodni temu. Poza tym, nawet, gdybym cię dzisiaj ostrzegł, nie posłuchałabyś mnie. Miał rację. Zadrżała ponownie, tym razem tak gwałtownie, że szarpnęła się do tyłu, czując ukłucie bólu. Jeśli myślała, że jest jej zimno w formie Fae, to nie miało to porównania z tym, jak zimno jej było teraz. - Co było bodźcem, gdy się zmieniłaś za pierwszym razem? - zapytał, jak gdyby ten moment był wytchnieniem od realnego świata, gdzie lodowaty wiatr i ryk rzeki mógł zagłuszyć ich słowa, by nie dotarły do uszu bogów. Potarła ramiona, pragnąc poczuć choć odrobinę ciepła. - To nie było nic szczególnego. - Jego milczenie wręcz żądało sprawiedliwej wymiany - informacja za informację. Westchnęła. - Powiedzmy, że konieczność i mocno zakorzeniony instynkt przetrwania. - Nie straciłaś kontroli podczas tej przemiany. Gdy w końcu użyłaś magii, nie spłonęły twoje ubrania; włosy także. A sztylety się nie stopiły. - Jak gdyby dopiero sobie przypomniał, że Celaena ma broń, zabrał ostrza. Miał rację. Magia nie przejęła nad nią kontroli w chwili przemiany i choć ogień z eksplozji rozszedł się na wszystkie strony, kontrolowała się wystarczająco, by jej nie dosięgnął. Nie ubył jej ani jeden włos. - Dlaczego tym razem było inaczej? - naciskał. - Bo nie chciałam, żebyś zginął, ratując mnie – odpowiedziała. - Czy zmieniłabyś się, żeby ocalić siebie? - Masz o mnie niemal identyczną opinię jak ja, więc znasz odpowiedź. Milczał wystarczająco długo, by zaczęła się zastanawiać, czy składa teraz do kupy fragmenty jej osobowości. - Nie odchodzisz – powiedział Rowan, krzyżując ramiona na piersi. - Nie odpuszczę ci podwójnej służby w kuchni, ale nie odejdziesz. - Dlaczego? 175
Zaczął rozpinać płaszcz. - Bo ja tak mówię. - Odpowiedziałaby mu na to, że jest to najgłupszy powód na świecie i że jest aroganckim dupkiem, gdyby nie rzucił jej na kolana swojej opończy – suchej i ciepłej. Na niej wylądowała kurtka. Gdy ruszył w drogę powrotną do fortecy, poszła za nim.
176
Rozdział 23 W ciągu minionego tygodnia niewiele się zmieniło dla Manon i Czarnodziobych. Wciąż latały i ćwiczyły kontrolę nad wiwernami, a dwa razy dziennie unikały bójek w stołówce. Spadkobierczyni Żółtonogich starała się sprowokować Manon kiedy tylko się dało, ale Manon poświęcała jej tyle uwagi, co robakowi na podeszwie buta. Wszystko zmieniło się dnia, gdy dziedziczki i ich klany miały wybrać swoje wierzchowce. Gdy w sali szkoleniowej zebrały się trzy klany plus trzy Matrony, w jednym miejscu, a dokładnie w Północnym Kle, znalazły się jednocześnie czterdzieści dwie czarownice. Wszystkie stały na platformie widokowej, w trakcie przygotowań. Wiwerny miały być wprowadzane pojedynczo, a dzięki wystawionym przynętom miały mieć możliwość zaprezentowania swoich walorów. Podobnie jak pozostałe czarownice, Manon każdego dnia kręciła się dzień w dzień przy klatkach. Wciąż chciała Titusa. Chcieć było złym słowem. Titus należał do niej. A jak przyjdzie co do czego, wypatroszy każdą czarownicę, która to zakwestionuje. Tego ranka ostrzyła paznokcie w oczekiwaniu na to. Cała Trzynastka ostrzyła. Dobór wierzchowca miał się odbyć w sposób cywilizowany. Matrony będą ciągnęły losy, jeśli do jednego wierzchowca zgłosi się więcej niż jedna czarownica. Manon dobrze wiedziała, że w przypadku Titusa właśnie tak będzie: widziała jak dziedziczki dwóch pozostałych klanów - Iskra i Petrah - patrzyły na niego z głodem w oczach. Gdyby to Manon decydowała o zasadach, stoczyłyby walkę na ringu. Zasugerowała to nawet swojej babce, ale ona uznała, że nie ma sensu kłócić się bardziej, niż to konieczne. Pozostała przy losowaniu. Nie odpowiadało to Manon, która stała przy krawędzi przepaści z Asterin u
177
boku. Jej zmysły wyostrzyły się, gdy w drugiej części pomieszczenia jęknęła krata. Do ściany przykuto już przynętę - była nią mała, pokaleczona wiwerna, o połowę mniejsza od pozostałych. Kuliła skrzydła. Z miejsca, gdzie stała, widziała, że kolce ma przytępione, by nie była w stanie się bronić. Bestia spuściła głowę, gdy brama zaczęła się otwierać, a bladzi mężczyźni wprowadzili do środka skutą łańcuchami wiwernę. Zerwali się do biegu, by zniknąć za ciężkimi drzwiami, gdy bestia machnęła ogonem. Manon wypuściła oddech. To nie był Titus, lecz jeden ze średnich samców. Do przodu wysunęły się trzy czarownice, lecz Matrona Błękitnokrwistych. Cresseida, uniosła rękę. - Pozwólcie nam najpierw zobaczyć go w akcji. Jeden z mężczyzn gwizdnął głośno. Wiwerna odwróciła się w stronę przynęty. W ruch poszły zęby, pazury i łuski - bestia była tak szybka, że przykuta przynęta nie miała szans. Została przyszpilona do ściany, a wierzchowiec chwycił w paszczę jej szyję. Jedna komenda, jeden gwizd i będzie po przynęcie. Mężczyzna gwizdnął nisko - wierzchowiec wycofał się. Po kolejnym gwizdnięciu przysiadł na tylnych łapach. Zgłosiły się kolejne dwie czarownice. Łącznie pięć. Cresseida wyciągnęła do nich patyki. Wiwernę wylosowała jedna z Błękitnokrwistych. Uśmiechając się do pozostałych drapieżnie, zeszła na dół, by zaprowadzić swojego wierzchowca do tunelu. Przynęta, krwawiąc z jednego boku, dźwignęła się do góry i skuliła pod ścianą, czekając na kolejny atak.36 Na salę wprowadzano wiwerny - jedną po drugiej; wszystkie atakowały szybko, bez wahania. Z tarasu widokowego co chwilę ubywała kolejna czarownica. Titus jeszcze się nie pojawił. Miała przeczucie, że Matrony prowadzą jakiegoś rodzaju test... by sprawdzić, jak dobrze ich następczynie kontrolują się w oczekiwaniu na swojego wierzchowca. Widocznie chciały się przekonać, która 36 No ej! To nie fair! Co te biedactwo małe Wam zawiniło?! Ja zamiast tego maleństwa widzę swojego Tofika przywiązanego do drzewa, czekającego na atak jakiegoś wielkiego paskudnego psiska. Brutale cholerne! |K.
178
wytrzyma najdłużej. Manon jednym okiem przyglądała się wiwernom, a drugim bacznie obserwowała dziedziczki37, które także patrzyły na nią za każdym razem, gdy na arenę wkraczała kolejna wiwerna. Jednak Petrah, dziedziczka Błękitnokrwistych, wybrała pierwszą naprawdę ogromną samicę. Była ona niemal tak wielka jak Titus, a przynętę zaatakowała z taką prędkością, że zanim trenerzy zdążyli ją zatrzymać, wyrwała z boku zwierzęcia kawał mięsa. Dzika, nieprzewidywalna, śmiertelnie niebezpieczna. Wspaniała. Nikt poza dziedziczką Błękitnokrwistych nie zadecydował się o nią spierać. Matka Petry skinęła jej jedynie głową, jak gdyby już wcześniej wiedziała o decyzji swej córki. Asterin wybrała zaciekłą, zgrabnie skradającą się wiwernę o przebiegłych oczach. Jej kuzynka zawsze była najlepszym zwiadowcą, a po rozmowie z Manon i pozostałymi wiedźmami zadecydowały, że gdy zostaną im przydzielone nowe obowiązki, Asterin pozostanie przy zwiadach. Więc gdy na arenę wprowadzono blado-błękitną samicę, Asterin zgłosiła się po nią, a jej oczy były pełne takiej brutalności skierowanej ku każdej, która spróbuje jej przeszkodzić w zdobyciu tej wiwerny, że niemal płonęły. Dlatego też ona została właścicielką tej samicy. Manon obserwowała wejście do tunelu, gdy poczuła zapach mirry i rozmarynu - obok niej stanęła dziedziczka Błękitnokrwistych. Asterin warknęła ostrzegawczo. - Czekasz na Titusa, czyż nie? - mruknęła Petrah, także patrząc na zamknięte drzwi do tunelu. - A nawet jeśli? - zapytała Manon. - Wolę, żebyś to ty go miała, nie Iskra. Pogodna twarz czarownicy była nieczytelna. - Tak jak ja. - Nie była pewna co dokładnie, ale ta rozmowa coś znaczyła. Widocznie ta cicha wymiana zdań miała także znaczenie dla pozostałych. Zwłaszcza dla Iskry, która stanęła po drugiej stronie Manon. 37 Jezu, wyobraziłam sobie Manon z takim rozbieżnym zezem xD Nie mogę, uff… /Mc Miałam to samo xD |K.
179
- Już spiskujecie? Dziedziczka Błękitnokrwistych uniosła podbródek. - Myślę, że Titus będzie bardziej odpowiedni dla Manon. Linia na piasku, pomyślała Manon. Co Matrona Błękitnokrwistych nagadała o niej Petrze? Jaki był jej sposób postępowania? Kąciki ust Iskry wygięły się w nieznacznym uśmiechu. - Zobaczymy co ma do powiedzenia Matka o Trzech Twarzach. Manon mogłaby coś odpowiedzieć, ale na arenę wpadł właśnie Titus. Już po raz drugi straciła oddech, widząc, jaki jest ogromny i nieokiełznany. Ludzie ledwie zdążyli skryć się za wrotami, zanim Titus szarpnął się, zatrzaskując za nimi kratę. Mówili, że tylko kilka razy udało im się zapanować nad nim podczas lotu. Jednak z pomocą dobrego jeźdźca uda się go złamać. Titus nie czekał na gwizd, tylko od razu dopadł do przynęty, uderzając ją kolczastym ogonem. Przykuta do ściany bestia schyliła się z zaskakującą prędkością, tak, jakby wyczuła, że Titus zaatakuje. Ogon wierzchowca trafił w kamień. Na bestię spadł grad kamieni, więc odruchowo się skuliła. Titus uderzył ponownie. I znowu. Wiwerna przykuta do ściany nie mogła zrobić nic. Mężczyzna gwizdnął, ale Titus nie słuchał. Poruszał się z gracją i nieokiełznaną dzikością. Przynęta
wrzasnęła,
a
Manon
mogłaby
przysiąc,
że
dziedziczka
Błękitnokrwistych drgnęła. Nigdy nie słyszała okrzyku bólu u tych bestii, ale kiedy Titus przysiadł w końcu posłusznie, zobaczyła, gdzie uderzył - naruszył ranę, którą mała wiwerna miała na boku. Jak gdyby Titus wiedział, gdzie uderzyć, by zadać największy ból. Wiedziała, że są inteligentne, ale do jakiego stopnia? Mężczyzna gwizdnął jeszcze raz - trzasnął bat. Titus nie reagował - okrążał przynętę, zastanawiając się, jak zaatakować. Tak jakby miał strategię. Nie, on chciał przetestować mniejszą bestię. Rozdrażnić ją. Manon poczuła, jak wzdłuż jej kręgosłupa przebiega dreszcz podniecenia. Latać na takiej bestii, pokonywać na niej swoich wrogów... - Skoro tak bardzo go pragniesz - wyszeptała Iskra, a Manon zdała sobie 180
sprawę, że ta nadal stoi obok niej, znacznie za blisko - to dlaczego po niego nie pójdziesz? I zanim Manon mogła wykonać jakikolwiek ruch - zanim ktokolwiek zorientował się, na co się zanosi - poczuła, jak żelazne pazury wbijają się w jej plecy. Asterin krzyknęła, ale Manon już spadała z czterdziestu metrów prosto na kamienną arenę. Obróciła się, wpadając na niewielki występ skalny. To spowolniło jej upadek i uratowało jej życie, ale nadal spadała, aż w końcu... Upadła, aż zatrzeszczały jej kości. Na górze rozbrzmiały szepty, ale Manon nie patrzyła w górę. Gdyby to zrobiła, zobaczyłaby Asterin atakującą Iskrę z obnażonymi kłami i pazurami. Zobaczyłaby, jak jej babka zabrania komukolwiek skakania za nią. Lecz Manon nie patrzyła na nich. Titus odwrócił się w jej stronę. Wiwerna stała jej na drodze do wrót, gdzie mężczyźni biegali w tę i z powrotem, jakby zastanawiając się, czy ryzykować życie, by ją uratować, czy może poczekać, aż padnie martwa. Ogon Titusa drgał, przesuwając się na przemian w lewo i w prawo; bestia patrzyła na nią swoimi ciemnymi oczami. Manon wyciągnęła broń. Było to świetnie wyważone ostrze. Musiała dostać się do wrót. Patrzyła na Titusa. Ten przysiadł na tylnych łapach, przygotowując się do ataku. Doskonale wiedział, gdzie jest brama i wiedział, co to oznacza dla niej. Dla jego ofiary. Nie jeźdźca czy jego pani. Była ofiarą. Wiedźmy zamilkły. Mężczyźni stojący przy bramie i na tarasie również. Manon machnęła mieczem. Titus zaatakował. Musiała rzucić się w bok, by umknąć przed jego paszczą, a w następnej sekundzie ruszyła sprintem w stronę bramy. Bolała ją kostka, zaczynała kuleć, ale przełknęła okrzyk bólu. Titus odwrócił się przerażająco szybko, a gdy prawie dotarła do bramy, uderzył ogonem. Manon miała dość rozumu, by zrobić unik w celu uniknięcia jadowitych 181
kolców, ale chwyciła się boku ogona, który wybił jej z ręki broń. Uderzyła w przeciwległą ścianę, twarzą trafiając na chropowatą skałę. Żebra bolały ją niesamowicie, gdy podniosła się do pozycji siedzącej, mierząc odległość między nią, mieczem, a Titusem. Lecz Titus wahał się, a jego oczy wędrowały od niej do czegoś, co było za nią... Poczuła jak otacza ją ciemność. Zapomniała o bestii przykutej do ściany. Stwór był za nią, tak blisko, że czuła jego pachnący padliną oddech. Spojrzenie Titusa było rozkazem - mniejsza wiwerna miała ustąpić. Miała oddać jej Manon. Czarownica odważyła się spojrzeć za siebie, na miecz leżący w cieniu, tak blisko łańcucha skutej przynęty. Mogłaby zaryzykować, gdyby nie było tam bestii, gdyby jej martwe spojrzenie nie było skierowane na nią, gdyby nie patrzyła na nią jak na... Nie jak na ofiarę. Titus warknął ostrzegawczo na bestię tak głośno, że poczuła to w każdej kości. Mimo to skuta wiwerna patrzyła na nią jakby z wściekłością i determinacją. Mogłaby to nazwać emocjami. Bestia była głodna, ale nie chciała zjeść jej. Zdała sobie z tego sprawę, gdy wiwerna spojrzała na Titusa i warknęła w odpowiedzi. Nie był to dźwięk zwierzęcia uległego. Wyzwanie... obietnica. Bestia chciała Titusa. Sojusznicy. Nawet jeśli tylko na chwilę. Manon znowu poczuła świat wokół siebie, poczuła coś, co niektórzy nazywali Losem, a jeszcze inni krosnem Bogini o Trzech Twarzach. Titus warknął na drugą wiwernę. Manon zerwała się na nogi i pobiegła. Każdy krok sprawiał, że widziała gwiazdy przed oczami, a ziemia zadrżała, gdy Titus ruszył za nią, pragnąc pozbyć się bestii, żeby móc ją zabić. Manon złapała miecz i odwróciła się, unosząc go, by uderzyć z całych sił w łańcuch, którym skuta była bestia. Nazywano go Łamaczem 38 Wiatrów. Teraz będą 38 Wersja nieoficjalna – w miejsce "Łamacz" wstaw "Nakurwiacz" xD |K. NAKURWIACZ WIATRÓW???? To się NIE MOŻE dziwnie nie kojarzyć xD HAHAHAH – stajesz w starciu z
182
mogli mówić Łamacz Żelaza. Łańcuchy puściły w chwili, gdy Titus rzucił się na nią. Titus nie przeczuwał, co się stanie i w jego oczach pojawiło się coś na podobieństwo szoku, gdy mniejsza bestia rzuciła się na niego i przewróciła wierzchowca. Titus był dwukrotnie większy i nie miał żadnych ran, a Manon nie czekała na wynik starcia, tylko ruszyła pędem do tunelu, gdzie mężczyźni szybko podnosili kraty. Ale potem usłyszała huk i zszokowane pomruki, więc spojrzała raz przez ramię, akurat w chwili, gdy mniejsza bestia zaatakował ponownie. Cios wiwerny pokrytej bliznami i z bezużytecznym ogonem wbił głowę Titusa w ziemię. Gdy Titus się podniósł, bestia zamachnęła się ogonem, by go zmylić i zaatakowała postrzępionymi pazurami. Titus zaryczał z bólu. Manon zamarła, stojąc zaledwie pięć stóp od bramy. Wiwerny krążyły wokół siebie, skrzydła uderzały o ziemię. To jakiś żart. Mniejsza bestia nie ustępowała, mimo iż kulała, mimo blizn i krwi. Titus rzucił się na jego gardło bez ostrzeżenia. Ogon bestii zderzył się z głową Titusa. Wiwerna zatoczyła się do tyłu, ale potem kłapnęła paszczą i machnęła ogonem. Jeśli choć jeden z kolców trafi w bestię, to będzie koniec. Przynęta uniknęła ciosu ogonem, blokując go własnym, ale nie zdążyła umknąć przez paszczą, która zacisnęła się na jego szyi. Koniec. To powinien być koniec. Mniejsza bestia szarpała się, ale nie mogła się wyrwać. Manon wiedziała, że powinna uciekać. Pozostali krzyczeli. Urodziła się pozbawiona współczucia, litości czy dobroci. Nie obchodziło ją, która wiwerna zginie tak długo, jak będzie bezpieczna. Ale nadal czuła ten prąd, ciągnący ją ku walce, nie w przeciwną stronę. Poza tym zawdzięczała tej wiwernie życie. Dlatego Manon zrobiła najgłupszą rzecz w swoim długim, szalonym życiu. Podbiegła do Titusa i wbiła Łamacza Wiatrów w jego ogon. Przecięła mięso i wiwerną? Weź Narkuwiacza Wiatrów, zgon w męczarniach gwarantowany! /Mc.
183
kość, a Titus ryknął, uwalniając swoją ofiarę. Kikut ogona trafił ją w żołądek, wypychając jej powietrze z płuc, zanim jeszcze upadła na ziemię. Gdy zaczęła się podnosić, zobaczyła decydujący atak. Titus ryczał z bólu, obnażając gardło - nie miał szans na obronę, gdy mniejsza bestia zacisnęła paszczę na jego masywnym karku. Titus szarpnął się, na darmo próbując uwolnić się z uścisku. Bestia zacisnęła szczęki mocno, jakby czekała na to miesiące lub lata. Szarpnęła tak mocno, że w pysku został jej kawał mięsa z szyi Titusa. Zapadła cisza, jak gdyby świat się zatrzymał, kiedy cielsko Titusa padło na arenę, a dookoła trysnęła czarna krew. Manon stała całkowicie nieruchomo. Bestia bardzo powoli podniosła łeb znad zwłok, z jego paszczy spływała krew Titusa. Ich spojrzenia spotkały się. Ludzie krzyczeli, żeby biegła, a brama nadal była otwarta, ale Manon patrzyła w te czarne oczy, z których jedno było paskudnie skaleczone, ale na szczęście bestia na nie widziała. Wiwerna zrobiła krok w jej stronę. Manon nadal się nie ruszała. To było niemożliwe. Niemożliwe. Titus był dwa razy większy, dwa razy cięższy i miał za sobą lata treningu. Ta bestia pokonała go - nie dlatego, że przeważała przeciwnika wielkością czy wagą, lecz dlatego, że bardziej tego pragnęła. Titus był brutalnym zabójcą, ale to ta stojąca przed nią wiwerna była... wojownikiem. Mężczyźni ruszyli w ich stronę z włóczniami, mieczami i batami, na co bestia warknęła. Manon podniosła rękę. Świat ponownie się zatrzymał. Wciąż patrząc na bestię powiedziała: - On jest mój. Uratował jej życie. Nie przez przypadek, ale z wyboru. On także czuł tę więź, która ich połączyła. - Co? - warknęła jej stojąca na tarasie babka. Manon ruszyła w stronę wiwerny i zatrzymała się pięć stóp od niej. 184
- On jest mój - powtórzyła, patrząc na blizny, na uszkodzoną łapę, na płonące w ciemnych oczach życie. Wiedźma i wiwerna patrzyły na siebie przez moment, który trwał ułamek sekundy, ale był odczuwalny jak wieczność. - Jesteś mój - powiedziała do bestii. Wiwerna zamrugała, z jej pyska i połamanych zębów wciąż kapała krew Titusa. Wyglądało na to, że decyzja, którą zwierzę podjęło, była taka sama. Być może stwór zrobił to już wcześniej, a walka z Titusem nie miała stanowić sposobu na przetrwanie, lecz udowodnieniem jej, ile jest wart. Jego pani. Należała do niego. *** Manon nazwała swoją wiwernę Abraxos, po starodawnym wężu, który trzymał świat w uścisku na rozkaz Bogini o Trzech Twarzach. I to była jedyna przyjemność, która wydarzyła się tego wieczoru. Kiedy powróciła do reszty, Abraxosa zabrano na czyszczenie oraz leczenie, a zwłoki Titusa zostały usunięte przez trzydziestu mężczyzn. Manon spoglądała na każdą czarownicę, która ośmieliła się odwzajemnić jej spojrzenie. Dziedziczka
Żółtonogich
była
przetrzymywana
przez
Asterin
przed
Matronami. Manon wpatrywała się przez dłuższy czas w Iskrę, po czym zwyczajnie rzekła: - Wygląda na to, że straciłam równowagę. Z uszu Iskry wydobywała się para, ale Manon wzruszyła tylko ramionami, wycierając brud i krew z twarzy, zanim z powrotem pokuśtykała do Omegi. Nie chciała dać Iskrze tej satysfakcji, że niemal ją zabiła. No i Manon nie była w stanie rozstrzygnąć tego we właściwej walce. Atak czy niezdarność, tej nocy Asterin została ukarana przez Matkę Czarnodziobych za pozwolenie dziedziczce spaść na arenę. Manon poprosiła o 185
możliwość nadzorowania chłosty, lecz babka ją zignorowała. Kazała to zrobić Żółtonogiej dziedziczce. Jako, że porażka Asterin wydarzyła się na oczach innych Matron i ich dziedziczek, to miała być jej kara. Stojąc w brudnym korytarzu, Manon obserwowała każde brutalne smagnięcie, ciosy zadane z całej siły, gdy Iskra wyżywała się za siniaka na szczęce powstałego z uprzejmości Asterin. Ale trzeba przyznać, że dziewczyna nie krzyknęła. Ani razu. Manon potrzebowała całej samokontroli, aby powstrzymać się od zabrania bata i użycia go do uduszenia Iskry. Potem nadeszła rozmowa z jej babką, chociaż ciężko to było nazwać rozmową – bardziej uderzeniem w twarz, a potem serią obelg, co sprawiało, że nawet dzień później brzęczało jej w uszach. Upokorzyła babkę i każdą Czarnodziobą w historii wybierając ten „mały kawał mięcha”, bez względu na zwycięstwo. Zdaniem jej babki, wiwerna fartem pokonała Titusa. Abraxos był najmniejszym z wierzchowców, a przez wzgląd na jego wielkość nigdy nie latał. Nigdy nie wypuścili go z groty. Nie wiedzieli nawet, czy da radę się wznieść po tym jak przez wiele lat wystawiano na atak jego skrzydła, na dodatek zdaniem trenerów, gdyby Abraxos wziął udział w Przejściu, to rozbiłby na dnie Przełęczy i siebie i Manon. Twierdzili, że żadna wiwerna nie zaakceptuje jego dominacji, nie jako Lidera Skrzydlatych. Manon zrujnowała wszystkie plany jej babki. Wszystkie te fakty były wykrzykiwane w jej kierunku bez końca. Wiedziała, że nawet gdyby chciała zmienić wierzchowca, to jej babka zmusiłaby ją do zatrzymania Abraxosa tylko po to, by upokorzyć ją za niepowodzenie. Nawet jeśli by ją to zabiło. Jednak jej babka nie była na arenie. Nie spojrzała w oczy Abraxosa i nie dostrzegła bijącego w nim serca wojownika. Nie zauważyła, że walczył bardziej przebiegle i okrutnie niż reszta. Więc Manon stała niewzruszona i przyjęła uderzenie w twarz, wykład i kolejne uderzenie, po którym czuła pulsowanie w lewym policzku. 186
Twarz dziedziczki wciąż bolała, gdy dotarła do zagrody, z której Abraxos uczynił swój nowy dom. Leżał zwinięty przy ścianie, cichy i spokojny, gdy tak wiele stworzeń wokół biegało, krzyczało lub warczało. Jej eskorta, nadzorca, zajrzał przez kraty. Asterin czaiła się w cieniu. Po chłoście, jaką otrzymała ostatniej nocy jej Druga, nieprędko zamierzała spuścić ją z oka. Manon nie przeprosiła za chłostę. Zasady były zasadami i jej kuzynka zawiodła. Asterin tak samo zasłużyła na chłostę, co Manon na siniaka na policzku. - Czemu leży taki skulony? – zapytała mężczyznę. - Podejrzewam, że nigdy nie miał zagrody tylko dla siebie. W każdym razie nie tak wielkiej. Manon obejrzała zagrody w grocie. - Gdzie wcześniej go trzymali? Mężczyzna wskazał na podłogę. - Z resztą przynęt w chlewie. Wiesz, jest najstarszą przynętą. Przetrwał arenę i chlew, ale to nie znaczy, że się dla ciebie nadaje. - Gdybym chciała poznać twoją opinię o pasowaniu, to bym o nią zapytała – powiedziała Manon, nie spuszczając wzroku z Abraxosa, gdy zbliżyła się do prętów. Jak długo zajmie mu nauka latania? Mężczyzna podrapał się po głowie. - Może to być kwestia tygodni lub miesięcy. Możliwe, że nigdy mu się to nie uda. - Trening naszych wierzchowców zaczynamy po południu. - Nie ma mowy. – Manon uniosła brwi. – Na początku potrzebuje indywidualnego treningu, a ty w międzyczasie możesz użyć innej wiwerny do… - Po pierwsze, człowieku – wtrąciła Manon – nie wydawaj mi poleceń. – Jej żelazne kły wysunęły się, a mężczyzna aż się wzdrygnął. – Po drugie, nie będę trenować z inną wiwerną. Będę trenować z nim. Mężczyzna był blady jak śmierć, gdy powiedział: - Wszystkie wierzchowce twoich wartowniczek zaatakują go. A pierwszy lot 187
przestraszy go tak bardzo, że będzie walczyć, więc jeśli nie chcesz, by twoje poddane i ich wierzchowce porozrywali się nawzajem na strzępy, sugeruję byś trenowała sama. – Drżąc, dodał: - Moja pani. Wiwerna obserwowała ich. Czekała. - Rozumieją nas? - Nie. Niektóre rozumieją wypowiedziane komendy i gwizdy, ale nie więcej niż psy. Manon nie wierzyła w to ani przez chwilę. To nie tak, że ją okłamał. Po prostu nie wiedział. A może Abraxos był inny. Wykorzysta każdy moment, aż do Igrzysk, by go wytrenować. A gdy ona i jej Trzynastka zostaną korowane na zwycięzców, zmusi każdą wiedźmę, która w nią wątpiła, łącznie z jej babką, by przeklęły się za swoją głupotę.
188
Rozdział 24 Gdy Chaol wrócił do zamku, zbyt łatwo poszło mu okłamanie jego ludzi na temat siniaków i skaleczeń na twarzy. Powiedział, że doszło do niefortunnego incydentu z jakimś pijanym włóczęgą w Rifthold. Jednak kłamstwa i wymówki były lepsze niż bycie trupem. Umowa między Chaolem a Aedionem i rebeliantami była prosta: informacje za informacje. Obiecał, że zdradzi im więcej o ich królowej i pierścieniach króla, jeśli w zamian powiedzą mu, co wiedzą na temat mocy władcy. Udało mu się przeżyć tamtej nocy i każdej kolejnej, gdy czekał, aż zmienią zdanie. Ale nie przyszli po niego, a dzisiejszej nocy, razem z Aedionem czekali jeszcze długo po tym, jak wybiła północ, żeby zakraść się do starych pokoi Celaeny. Był to pierwszy raz, gdy odważył się wejść do grobowca po tej nocy z Celaeną i Dorianem39, a kołatka w kształcie czaszki, Mort, nie odzywał się. Nawet, gdy Chaol miał na sobie Oko Eleny, kołatka zdawała się być martwa. Może Mort rozmawiał jedynie z tymi, którzy mieli w sobie krew Brannona Galathyniusa. Tak więc razem z Aedionem przeszukali każdy kąt grobowca, zakurzone sale, wszystko, byle mieć pewność, że w pobliżu nie czają się szpiedzy. Gdy już upewnili się, że nikt ich nie podsłuchuje, odezwał się Aedion: - Powiedz mi, co ja tu robię, kapitanie. Generał nie okazał podziwu czy zdziwienia, gdy Chaol wprowadził go do sali, gdzie spoczywali Elena z Gavinem, ale otworzył oczy szerzej na widok Damarisa. Nawet, jeśli wiedział, co to za miecz, nie zdradził tego. Mimo całej tej zuchwałości i arogancji, Chaol miał przeczucie, że jego rozmówca ma wiele sekretów - i jest cholernie dobry w ich ukrywaniu. Był to zarazem kolejny powód, dla którego zaproponował Aedionowi i jego kompanom układ, bo jeśli ktoś w jakiś sposób odkryje dar Doriana, książę będzie 39 Czy tylko ja mam skojarzenia czytając to zdanie? xD |K. Jezu, widzę „1“ i już wiadomo, co się święci xD NIE TYLKO TY /Mc.
189
potrzebował kryjówki i kogoś, kto zapewni mu bezpieczeństwo, gdy Chaol nie będzie w stanie tego zrobić. Kapitan powiedział: - Jesteś gotów udostępnić informacje, które zebrali twoi sojusznicy? Aedion posłał mu leniwy uśmiech. - Tak długo, jak ty będziesz dzielił się swoimi. Chaol modlił się - nieważne do kogo, ważne, żeby ten ktoś go wysłuchał - by nie okazało się, że popełnia błąd, wyjmując spod tuniki Oko Eleny. - Twoja królowa dała mi ten naszyjnik w dniu, gdy płynęła do Wendlyn. Należał do jej przodkini, która ją tu wezwała, by jej go wręczyć. - Aedion zmrużył oczy, patrząc na amulet i błyszczący w świetle księżyca niebieski kamień. - To, co chcę ci powiedzieć - kontynuował Chaol - zmieni wszystko. *** Dorian stał w cieniu schodów, słuchając. Słuchając i nie do końca godząc się z tym, że Chaol jest w grobowcu z Aedionem Ashryverem. To był pierwszy szok. W ciągu minionego tygodnia skradał się tu, by poszukać odpowiedzi po tym, jak stracił kontrolę przy Sorschy. Zwłaszcza, że musiała teraz kłamać i ryzykowała wszystko, by dochować tajemnicy - i pomóc mu nad tym zapanować. Przeraził się, gdy zobaczył, że sekretne drzwi są otwarte. Nie powinien był przychodzić, ale i tak to zrobił, sporządzając listę kłamstw, jakimi ewentualnie poczęstuje tego, kogo znajdzie na dole. Wtedy zakradł się wystarczająco blisko, by usłyszeć dwa męskie głosy i prawie uciekł... Prawie, bo wtedy zdał sobie sprawę, czyje to głosy. To było niemożliwe, ponieważ nawzajem się nienawidzili. Mimo to stali tu, w grobowcu Eleny. Sojusznicy. Tego było za wiele. Ale wtedy usłyszał to... usłyszał, co Chaol powiedział generałowi - tak cicho, że niemal niesłyszalnie. 190
- Twoja królowa dała mi ten naszyjnik w dniu, gdy płynęła do Wendlyn. To była pomyłka. To musiała być pomyłka, ponieważ... Poczuł ucisk w piersi, nie mógł złapać tchu. Zawsze będziesz moim wrogiem. Wykrzyczała to Chaolowi w twarz tej nocy, gdy zamordowano Nehemię. I powiedziała... powiedziała, że dziesięć lat temu straciła ludzi, ale... Ale. Dorian nie mógł się ruszyć, gdy Chaol rozpoczął kolejną historię, gdy wyznał kolejną prawdę. O ojcu Doriana. O mocy, którą król władał. Celaena to odkryła. Celaena próbowała znaleźć jej źródło i je zniszczyć. To jego ojciec stworzył tę rzecz, z którą walczyli w katakumbach pod biblioteką... tego potwora, który przypominał człowieka. Klucze Wyrda. Wrota Wyrda. Kamień Wyrda. Okłamali go ze wszystkim. Uznali, że nie można mu ufać. Celaena i Chaol... stanęli przeciwko niemu. Chaol wiedział, kim naprawdę jest Celaena. To dlatego wysłał ją do Wendlyn... to dlatego wypędził ją z zamku. Dorian wciąż stał nieruchomo na schodach, gdy Aedion wypadł z grobowca z mieczem w ręku, gotowy zaatakować każdego, na kogo wpadnie. Generał zaklął siarczyście, gdy go zobaczył, jego oczy błyszczały w świetle pochodni. Oczy Celaeny. Oczy Aelin Ashryver - Ashryver - Galathynius. Aedion był jej kuzynem. I wciąż był jej wierny – cały czas kłamał w sprawie swej lojalności królowi. Chaol wypadł na korytarz z uniesioną błagalnie dłonią. - Dorian. Przez moment był w stanie tylko patrzeć na swojego przyjaciela. Potem udało mu się wykrztusić: 191
- Dlaczego? Chaol wziął głęboki oddech. - Ponieważ im mniej ludzi wie, tym jest bezpieczniej... dla niej, dla wszystkich. Dla ciebie. Oni mają informacje, które mogą ci pomóc. - Myśleliście, że pobiegnę z tym do ojca? - Słowa te wypowiedział ledwie słyszalnym szeptem. Temperatura w korytarzu spadła. Chaol ruszył w jego kierunku, stając między nim a Aedionem z uniesionymi dłońmi. Chciał go uspokoić. - Nie mogę sobie pozwolić na przypuszczenia... na nadzieję. Nawet z tobą. - Jak długo? - Lód pokrywał jego zęby, język. - O twoim ojcu powiedziała mi tuż przed tym, jak wypłynęła. O tym, kim jest, dowiedziałem się zaraz po tym. - A teraz współpracujesz z nim. Oddech kapitana tworzył małe obłoczki w powietrzu. - Jeśli możemy znaleźć sposób na uwolnienie magii, to może ci to pomóc. Oni sądzą, że mają parę odpowiedzi na to, co się stało i jak to odwrócić. Ale jeśli Aedion i jego sojusznicy zostaną złapani, jeśli ona zostanie złapana... zginą. Twój ojciec wybije ich wszystkich, poczynając od niej. A my ich potrzebujemy, Dorianie. Dorian zwrócił się do Aediona. - Zamierzasz zabić mojego ojca? - A czy nie zasługuje na to? - zripostował generał. Dorian widział, jak Chaol się krzywi... nie na słowa generała, tylko przez zimno. - Czy powiedziałeś mu... o mnie? - Pytanie padło z ust Doriana. - Nie - Aedion odpowiedział za Chaola. - Choć jeśli nie nauczysz się tego kontrolować, to niedługo nie będzie takiej osoby, która nie miałaby pojęcia o twojej magii. - Aedion spojrzał tymi znajomymi oczami na Chaola. - Więc to stąd twoja desperacja, by wymienić się informacjami... robiłeś to dla jego dobra. - Chaol skinął w odpowiedzi głową. Aedion uśmiechnął się do Doriana, a schody pokrył szron. - A 192
więc twoja magia objawia się lodem i śniegiem, książątko? - zapytał.40 - Podejdź bliżej i sam się przekonaj - zripostował Dorian z lekkim uśmiechem. Być może uda mu się rzucić Aedionem przez cały korytarz tak jak wtedy tamtym potworem. - Dorian, Aedionowi można ufać - powiedział Chaol. - Jest dwulicowy, tak jak reszta. Nawet przez chwilę nie uwierzę, że nie pobiegnie nas sprzedać, jeśli tylko będzie miał z tego jakiś zysk. - Nie zrobi tego - warknął Chaol, nie pozwalając dojść Aedionowi do głosu. Usta kapitana były niebieskie z zimna. Dorian wiedział, że go zrani... wiedział to, ale miał to gdzieś. - Bo chcesz być kiedyś jego królem?41 Z twarzy Chaola odpłynęły wszystkie kolory, a Aedion parsknął śmiechem. - Moja królowa prędzej umrze, nie pozostawiając po sobie spadkobiercy, niż poślubi mężczyznę z Adarlanu. Chaol próbował ukryć ból, ale Dorian znał swojego przyjaciela na tyle dobrze, że to zauważył. Przez chwilę zastanawiał się, co o komentarzu Aediona pomyślałaby Celaena. Celaena, która kłamała... Celaena, która była Aelin, którą spotkał dziesięć lat temu, z którą bawił się w jej pięknym zamku. A tego dnia w Endovier… tego pierwszego dnia, gdy ją zobaczył, miał przeczucie, że jest w niej coś znajomego... O bogowie. Celaena tak naprawdę była Aelin Galathynius. Tańczył z nią, całował ją, spał u jej boku, u boku swego największego wroga. Wrócę po ciebie, powiedziała tego ostatniego dnia. Nawet wtedy wiedział, że za tymi słowami kryje się coś jeszcze. Ona wróci, ale nie jako Celaena. Pomoże mu to, czy go zabije? Aelin Galathynius wiedziała o jego magii... i chciała zniszczyć jego ojca, jego królestwo. Wszystko, co kiedykolwiek powiedziała lub zrobiła... Myślał, że to była farsa mająca zapewnić jej pozycję Obrończyni, ale co, jeśli zrobiła to, bo 40 KOCHAM CIĘ. Uwielbiam po prostu :D |K. 41 :O ZABIĆ GADA. Osz ty mendo. Jeszcze mu cierpień przysparzasz? A żeby ci od tej twojej magii jaja przymarzły do dupy! O___________________________________________________O /Mc.
193
jest dziedziczką Terrasenu? Czy to dlatego przyjaźniła się z Nehemią? Co jeśli po roku w Endovier... Aelin Galathynius spędziła rok w obozie pracy. Królowa z ich kontynentu była niewolnikiem i na zawsze pozostaną jej po tym blizny. Być może to dawało jej, Aedionowi, a także Chaolowi, który ją kochał, prawo do konspirowania i dopuszczenia się zdrady króla? - Dorianie, proszę - powiedział Chaol. - Robię to dla ciebie... Przysięgam. - Nie obchodzi mnie to - odpowiedział Dorian. Zaczął się wycofywać, patrząc na nich. - Zabiorę twoje tajemnice do grobu... ale nie chcę być ich częścią. Zabrał magię z powietrza i owinął nią szczelnie swoje serce. *** Aedion wydostał się zamku podziemnym przejściem. Powiedział Chaolowi, że robi to, by uniknąć podejrzeń, by zmylić każdego, kto mógłby ich śledzić w drodze do ich komnat. Jedno spojrzenie na kapitana upewniało go, że wie doskonale, dokąd Aedion się wybiera. Aedion rozmyślał nad tym, co powiedział mu kapitan... i choć przeraziłoby to każdego innego człowieka, choć powinno to przerażać Aediona... nie był zaskoczony. Podejrzewał, że król używał jakiejś mocy od chwili, gdy parę lat temu podarował mu ten pierścień, poza tym wynikało to z informacji, które zebrali jego szpiedzy. Matrona Żółtonogich była tu nie bez powodu. Aedion był gotów się założyć, że jakiekolwiek okropności król tworzy, to zobaczą je już niedługo... a czarownice mogą być tego częścią. Ludzie nie zbierali większej armii i nie szykowali więcej broni, nie mając żadnych planów w zanadrzu. I z pewnością nie rozdawali kontrolujących umysły pierścieni, nie chcąc osiągnąć władzy absolutnej. Ale on zmierzy się z tym, co nadchodzi tak, jak zawsze: precyzyjnie, nieustępliwie i ze śmiertelną skutecznością. Zauważył dwie postacie czekające w cieniu rozpadającego się budynku 194
stojącego w dokach. Mgła napływająca znad Avery czyniła ich bardziej rozmytymi cieniami niż prawdziwymi postaciami. - No i? - zapytał Ren, gdy Aedion oparł się o wilgotny mur. Ren trzymał w rękach swoje bliźniacze miecze. Dobra adarlańska stal, porysowana i wyszczerbiona wystarczająco, by pokazać, że jest dobrze wykorzystywana, a jednocześnie tak zadbana, iż Aedion miał pewność, że Ren wie, jak obchodzić się z bronią. Wyglądało to tak, jakby Ren dbał tylko o swoje miecze... włosy miał potargane, ubranie nie było w lepszym stanie. - Już ci mówiłem: możemy ufać kapitanowi. - Aedion spojrzał na Murtaugha. 42 - Witaj, staruszku. Nie widział twarzy mężczyzny pod kapturem, ale jego głos był zbyt delikatny, gdy mówił: - Mam nadzieję, że informacje są warte ryzyka, które podejmujesz. Aedion warknął. Nie mógł powiedzieć im prawdy o Aelin. Nie, dopóki ona nie wróci i nie stanie u jego boku, by móc im to powiedzieć osobiście. Ren zrobił krok w jego stronę. Poruszał się z pewnością kogoś, kto wie, jak walczyć. I wygrywać. Mimo to Aedion miał nad nim przewagę trzech cali i dwudziestu funtów mięśni. Jeśli Ren zaatakuje, wyląduje na dupie w mgnieniu oka.43 - Nie mam pojęcia, w co ty pogrywasz Aedionie - powiedział Ren - ale jeśli nie powiesz nam, gdzie ona jest, to jak możemy ci zaufać? I jak ma się do tego kapitan? Czy król ją ma? - Nie - powiedział Aedion. Nie kłamał, ale czuł się jak kłamca. Jako Celaena, sprzedała dla niego duszę. - Ja to widzę tak, Ren. Ty i twój dziadek nie macie zbyt wiele do zaoferowania mnie czy... Aelin. Nie macie wojowników, nie macie ziemi, a kapitan opowiedział mi o waszej współpracy z tym ścierwem, Archerem Finnem. Czy muszę ci przypominać, co się stało na waszej zmianie z Nehemią Ytger? Dlatego moja odpowiedź jest następująca: dowiecie się tylko tego, co niezbędne. 42 Co za zje... zwalone imię. Trudniejszych się, kuźwa, nie da? Mało sobie palców nie połamałam, jak je pisałam! |K. Jezu jak parsknęłam jak je zobaczyłam… Czytam, czytam i nagle jebut takie Murtkldhglakgh xD /Mc 43 OCH, podnieca mnie, jak facet rzuca takie stwierdzenia. MRRR :D |K.
195
Ren chciał coś powiedzieć, ale Murtaugh wyciągnął między nimi rękę. - Lepiej, żebyśmy nie wiedzieli... tak na wszelki wypadek. Ren się nie cofnął, a krew w żyłach Aediona zaczęła krążyć szybciej. - A więc co powiemy ludziom? - dopytywał Ren. - Że nie jest jakąś oszustką jak do tej pory myśleliśmy, ale żyje... lecz nie powiesz nam gdzie się obecnie znajduje? - Owszem - warknął Aedion, zastanawiając się, jak bardzo mógłby skopać Rena, nie krzywdząc przy tym Murtaugha. - Dokładnie to im powiesz, o ile w ogóle znajdziesz dworzan. Cisza. Murtaugh powiedział: - Wiemy, że Ravi i Sol nadal żyją i są w Surii. Aedion znał tę historię. Interesy były dla króla zbyt ważne, by zabijać obu rodziców. Dlatego ojciec wybrał ścięcie, a matka udała się do Surii, by utrzymywać miasto w dobrej kondycji handlowej. Od chwili, gdy zaczął dowodzić Zmorą, Aedion nie postawił stopy w nadmorskim mieście. Nie chciał wiedzieć, czy go wyklęli. Adarlańska Dziwka. - Będą walczyć – odezwał się Aedion - czy uznają, że za bardzo lubią swoje złoto? Murtaugh westchnął. - Słyszałem, że Ravi jest tym bardziej porywczym... jego będzie łatwiej przekonać. - Nie chcę tu nikogo, kogo trzeba będzie przekonywać, by do nas dołączył powiedział Aedion. - Chcesz ludzi, którzy nie będą bać się Aelin... albo ciebie - parsknął Murtaugh. - Chcesz wysoko postawionych ludzi, którzy nie zawahają się zadawać trudnych pytań. Lojalności się nie dostaje za darmo... trzeba na nią zasłużyć. - Ona nie musi, do jasnej cholery, robić nic, by dostać naszą lojalność. Murtaugh potrząsnął głową, obszerny kaptur się zakołysał. - Według niektórych z nas, owszem. Ale inni mogą nie dać się tak łatwo 196
przekonać. Miała dziesięć lat, by coś zrobić... mimo to królestwo jest zrujnowane. - Była dzieckiem. - Teraz jest dorosłą kobietą i była nią już kilka lat temu. Być może zechce nam to wyjaśnić. Lecz do tego czasu, Aedionie, musisz zrozumieć, że inni mogą nie podzielać twojego zapału. Mogą też potrzebować przekonywania... na temat tego, komu tak naprawdę jesteś lojalny i co tak naprawdę robiłeś przez ostatnie lata. Miał ochotę wybić Murtaughowi zęby, choćby dlatego, że miał rację. - Czy żyje jeszcze ktoś z Kręgu Orlona? Murtaugh wymienił cztery nazwiska. Ren dodał: - Słyszeliśmy, że ukrywają się od lat... zawsze są w ruchu, tak jak my. Może być trudno ich znaleźć. Czworo. Aedion poczuł, jak skręca mu się żołądek. - To już wszyscy? - Był w Terrasenie, ale nigdy nie zwracał uwagi na liczbę ciał, nie chciał wiedzieć, kto przetrwał rzeź i rozlew krwi, ani kto musiał poświęcić wszystko, by uratować dziecko, przyjaciela czy członka rodziny. Oczywiście gdzieś w głębi serca wiedział to, ale czasami żywił głupią nadzieję, że większość wciąż żyje i czeka, by powrócić. - Przykro mi, Aedionie - powiedział cicho Murtaugh. - Część gorzej sytuowanej szlachty uciekła, a nawet udało im się zachować swoje ziemie i jakoś prosperować. Aedion znał i nienawidził większości z nich... egoistyczne świnie. Murtaugh kontynuował: - Vernon Lochan przetrwał, ale tylko dlatego, że był pupilkiem króla i po egzekucji Cala zajął miejsce brata jako Lord Perranthu. Wiesz, co spotkało lady Marion. Nie mamy pojęcia, co się stało z Elide. - Elide... córka lorda Cala i lady Marion, a także dziedziczka ich spadku, około rok młodsza od Aelin. Miałaby teraz jakieś siedemnaście lat. - W ciągu pierwszych tygodni zniknęło wiele dzieci zakończył Murtaugh. Aedion nie chciał myśleć o tych malutkich grobach. 197
Musiał przez chwilę popatrzeć w dal. Nawet Ren milczał. W końcu Aedion powiedział: - Wyślij nasze czujki do Ravi'ego i Sola, ale wstrzymaj się z pozostałymi. Nie zajmujmy się niższą szlachtą. Wszystko róbmy pomału. Ku jego zaskoczeniu, Ren odparł: - Zgadzam się. - Ich spojrzenia spotkały się na moment i Aedion wiedział, że Ren czuje to samo co on... co stara się ukryć. Przetrwali, ale inni nie. I nikt nie wiedział, jakie to uczucie, kiedy trzeba to znosić, chyba że też stracili tak wiele. Ren uciekł kosztem rodziców... i stracił dom, tytuł, przyjaciół, królestwo. Ukrywał się i trenował, ale nigdy nie zapomniał, jak tu trafił. Teraz nie byli przyjaciółmi; wcześniej też nimi nie byli. Ojcowi Rena nieszczególnie podobało się, że to Aedion, a nie jego syn, został wybrany, by złożyć Aelin przysięgę krwi. Przysięgę czystego oddania... przysięgę wiążącą Aediona z jego królową do końca życia, czyniącą go jej obrońcą, jedyną osobą, której mogła ufać bezgranicznie. Wszystko, co miał, wszystko czym był, powinno należeć do niej. Jednak teraz najważniejsza była nie przysięga, lecz królestwo... strzał będący zemstą a jednocześnie pierwszy krok do odbudowania świata. Aedion chciał odejść, ale się odwrócił. Dwie zakapturzone postacie, jedna zgarbiona, druga wysoka i uzbrojona. Pierwsza część dworu. Dworu, który powstanie z pomocą Aelin i rozerwie kajdany nałożone przez Adarlan. Mógł udawać... jeszcze przez jakiś czas. - Gdy wróci... - powiedział cicho Aedion. - To, co zrobi królowi Adarlanu sprawi, że dziesięcioletnia niewola okaże się aktem łaski. Głęboko w sercu miał nadzieję, że mówi prawdę.
198
199
Rozdział 25 Tydzień minął bez kolejnych grożących Celaenie oskórowaniem prób, a choć nie zrobiła żadnego postępu z Rowanem, to uważała to za sukces. Jej trener dotrzymał słowa co do podwójnej służby w kuchni - jedynym tego plusem było to, że po pracy była tak wycieńczona, że padała do łóżka ledwo żywa, a rano nie pamiętała o czym śniła. Kolejną korzyścią było to, że podczas mycia garów po kolacji mogła słuchać opowieści Emrysa - Luca błagał go o historie nawet w wieczory, gdy nie padało. Mimo incydentu ze zmiennoskórnymi, Celaena nie była nawet o krok bliżej do opanowania przemiany. Dzień po tym, jak Rowan dał jej nad rzeką swój płaszcz, wrócili do starej, przepełnionej niechęcią relacji. Nienawiść była zbyt mocnym słowem - nie potrafiła nienawidzić kogoś, kto uratował jej życie - ale niechęć pasowała cholernie dobrze. Nieszczególnie obchodziło ją, po której stronie granicy dzielącej niechęć od nienawiści stał Rowan. Ale na pewno czekała ją jeszcze bardzo długa droga do uzyskania zgody na wstęp do Doranelle. Każdego dnia prowadził ją do ruin świątyni - wystarczająco daleko od twierdzy, żeby w razie utraty kontroli nikogo nie podpaliła. Wszystko - wszystko - skupiało się na jednej komendzie: zmień się. Lecz nękało ją wspomnienie tego, co czuła, gdy magia w jej ciele eksplodowała, gdy pochłonęła ją i cały świat. Było to niemal tak złe jak ciągłe, bezczynne siedzenie. Teraz, po dwóch beznadziejnie bezowocnych godzinach siedzenia, jęknęła i zaczęła krążyć wśród ruin. Tego dnia było wyjątkowo słonecznie, przez co blade kamienie zdawały się świecić. Prawdę mówiąc mogłaby przysiąc, że wciąż słyszała unoszące się dookoła modlitwy wiernych. Jej magia zdawała się odpowiadać - co było dziwne, bo w ludzkiej postaci jej magia nigdy nie dawała o sobie znać w ten sposób. Rozglądając się po ruinach, oparła dłonie na biodrach - musiała coś z nimi robić, bo inaczej zaczęłaby wyrywać sobie włosy z głowy.
200
- Tak w ogóle to co to za miejsce? - Jedynie popękane kamienne płyty wskazywały punkty, gdzie niegdyś stała świątynia. Dookoła leżało kilka kamiennych filarów - wyglądało to tak, jakby ktoś je porozrzucał od niechcenia. Parę zbitych w kupę kamieni wskazywało przebieg nieistniejącej już drogi. Rowan podążał za nią, osaczając ją niczym chmura burzowa, gdy przesuwała pacami po białych kamieniach. - Świątynia bogini słońca. Mala, Pani Światła, Nauki i Ognia. - Przyprowadzałeś mnie tu, bo myślałeś, że być może to pomoże mi opanować moc... przemianę? Nieznacznie skinął głową. Położyła dłoń na jednym z wielkich kamieni. Musiała przyznać, że niemal czuła echa mocy, która niegdyś zamieszkiwała to miejsce - przypominało to ciepłe muśnięcia na szyi i kręgosłupie, tak jakby jakaś część bogini tu pozostała. To by wyjaśniało, dlaczego dzisiaj, w słońcu, świątynia wydawała się być inna. Dlaczego jej moc była taka niespokojna. Mala, bogini słońca i Niosąca Światło, była siostrą i wieczną rywalką Deanny, Opiekunki Księżyca. - Mab została obdarzona boską nieśmiertelnością dzięki Maeve - mruknęła Celaena w zadumie, przesuwając palcami po nierównej krawędzi kamiennego bloku. - Ale to było ponad pięćset lat temu. Mala miała siostrę jeszcze na długo przed tym, jak Mab zajęła jej miejsce. - Deanna było pierwotnym imieniem drugiej siostry. Ale wy, ludzie, nadaliście jej kilka cech Mab. Polowanie, pościg. - Może Deanna i Mala nie zawsze były rywalkami. - Do czego zmierzasz? Wzruszyła ramionami i znowu zaczęła przesuwać ręką po kamieniach, wyczuwając je, wdychając ich zapach. - Czy kiedykolwiek spotkałeś Mab? Rowan milczał przez długą chwilę - nie miała wątpliwości, że zastanawia się, po co jej ta wiedza. 201
- Nie - powiedział w końcu. - Jestem stary, ale nie aż tak. W porządku... skoro nie chce podać jej konkretnej liczby... - Czy czujesz się staro? Zapatrzy się w dal. - Jak na standardy mojego gatunku wciąż jestem młody. To nie była odpowiedź. - Powiedziałeś, że kiedyś dowodziłeś kampanią w królestwie, które już nie istnieje. Kilkakrotnie byłeś na wojnie i, jak się zdaje, widziałeś trochę świata. To mogło zostawić jakiś ślad. Naznaczyć cię wiekiem wewnętrznie. - Czy ty czujesz się staro? - Jego spojrzenie było beznamiętne. Dziecko... dziewczynka, tak ją nazwał. Była dla niego dziewczynką. Nawet, gdy stanie się starą kobietą - o ile dożyje tych lat - w porównaniu z jego wiekiem wciąż będzie dzieckiem. Za swoją misję uważała, by dostrzegał ją jako kogoś zupełnie innego, jednak powiedziała: - Jestem bardzo zadowolona, że w dzisiejszych czasach będę żyła tylko raz. Na daną chwilę ani trochę ci nie zazdroszczę. - A wcześniej? Tym razem to ona zapatrzyła się w przestrzeń. - Marzyłam kiedyś, by mieć szansę zobaczyć to wszystko... i nienawidziłam faktu, że nie będę miała okazji. Czuła, że chce zadać jej pytanie, ale ruszyła dalej, patrząc na kamienie.44 Gdy oczyściła jeden z nich z kurzu, ukazał jej się rysunek jelenia ze świecącą między porożem gwiazdą. Taki sam jak te w Terrasenie. Słyszała, jak Emrys opowiadał historię o słonecznych jeleniach, niosących między rogami niegasnący płomień, który potem skradziono z jakiejś świątyni na tej ziemi... - Czy to tutaj trzymano jelenie... zanim zniszczono świątynię? 44 Miałam się powstrzymać, ale no NIE MOGĘ. Ja pierdykam, ona się "Dobranocnego Ogrodu" naoglądała czy co? Może je jeszcze umyj, a potem wysusz afafem? A potem ułóż na kupę, a Rowan niech powie "Jaki ładny stooooosiiik" xD |K. Klaudia przedawkowała Niekrytego /Mc. Oj ciiicho, wcale nie xD |K.
202
- Nie wiem. Tej świątyni nie zniszczono; została opuszczona, gdy Fae przenieśli się do Doranelle. Z upływem czasu i pod wpływem zmiennej pogody zaczęła popadać w ruinę. - W historiach, które opowiada Emrys, świątynia zostaje zniszczona, nie opuszczona. - Ponowię pytanie: do czego zmierzasz? Sama nie wiedziała, a przynajmniej jeszcze nie, więc tylko potrząsnęła głową i powiedziała: - Fae na moim kontynencie - w Terrasenie... oni nie byli tacy jak ty. A przynajmniej nie przypominam sobie, żeby tacy byli. Nie mieszkało ich tam wielu, ale... - przełknęła ślinę. - Król Adarlanu wybił ich wszystkich z taką łatwością. A teraz, gdy na ciebie patrzę, nie rozumiem, jakim cudem to zrobił. Mimo, iż król posiadał Klucze Wyrda to Fae byli silniejsi, szybsi. Powinno ich przetrwać więcej, nawet jeśli część z nich po zniknięciu magii została uwięziona w zwierzęcej formie. Obejrzała się na niego przez ramię, jedną ręką wciąż dotykając wyrytego w skale jelenia. Mięśnie na szczęce Rowana napięły się, zanim odpowiedział: - Nigdy nie byłem na twoim kontynencie, ale słyszałem, że mieszkający tam Fae byli łagodniejsi... mniej agresywni - naprawdę niewielu trenowało sztuki walki. W większości polegali na magii. A gdy ta zniknęła z waszych ziem, wielu z nich mogło nie wiedzieć, co zrobić, gdy przed nimi stanęli wyszkoleni żołnierze. - A Maeve i tak im nie pomogła. - Fae z twojego kontynentu dawno zerwali więzi z Maeve. - Znowu urwał. Ale w Doranelle znalazło się paru takich, którzy chcieli im pomóc. Wtedy moja królowa powiedziała, że zaoferuje schronienie każdemu, komu uda się tu dotrzeć. Nie chciała wiedzieć więcej... nie chciała wiedzieć, jak wielu tu dotarło i czy on był jednym z tych nielicznych, którzy chcieli wspierać swoich braci z zachodu. Dlatego odsunęła się od skały, na której wyryto jelenia, czując powiew zimna po zerwaniu kontaktu z piękną, ciepłą energią tętniącą w skale. Jakaś jej część mogłaby 203
przysiąc, że ta starożytna, dziwna moc była smutna z tego powodu. Następnego dnia Celaena skończyła swoją poranną zmianę w kuchni obolała i bardziej wykończona niż zazwyczaj, a to dlatego, że nie było Luki, co oznaczało więcej krojenia, mycia i noszenia jedzenia po schodach. Celaena minęła wartownika, w którym rozpoznała przyjaciela Luki, częstego słuchacza opowieści Emrysa... młody, trochę umięśniony, z normalnymi uszami. Bas, dowódca zwiadowców. Luca nawijał o nim bez końca. Celaena posłała mu lekki uśmiech i skinęła głową. Bas zamrugał kilka razy, niepewnie uśmiechnął się w odpowiedzi i ruszył przed siebie, zapewne idąc na wartę na murze. Zmarszczyła brwi. Do tej pory witała się z większością z nich w cywilizowany sposób, ale... Wciąż zastanawiała się nad jego reakcją, gdy dotarła do pokoju i zarzuciła na siebie płaszcz. - Spóźniłaś się - powiedział Rowan, stając w progu. - Trzeba było przygotować dodatkowe dania - odpowiedziała, ponownie zaplatając włosy. Odwróciła się w jego stronę - stał oparty o futrynę. - Czy mogę oczekiwać, że zrobię dziś coś pożytecznego? A może będzie jeszcze więcej siedzenia, warczenia i patrzenia spode łba? O, albo może będę przez kilka godzin rąbać drewno? On tylko wyszedł na korytarz, a ona podążyła za nim, wciąż zaplatając włosy. Minęli kolejnych dwóch wartowników. Tym razem spojrzała obojgu w oczy i uśmiechnęła się na powitanie. Reakcja była identyczna - zamrugali, wymienili między sobą spojrzenie, a potem odpowiedzieli uśmiechem. Czy ona naprawdę zrobiła się ostatnio taka nieprzyjemna, że jej uśmiech był czymś zaskakującym? Bogowie... kiedy ostatnio uśmiechała się do kogokolwiek lub czegokolwiek? Byli już spory kawałek drogi od twierdzy - kierowali się na południe, w góry gdy Rowan powiedział: - Oni wszyscy trzymają się na dystans ze względu na woń, jaką wydzielasz.45 45 Jednym słowem (właściwie to trzema): jebie od ciebie. |K.
204
- Przepraszam bardzo? - Nie chciała wiedzieć, jak się dowiedział, o czym myśli. Rowan mijał kolejne drzewa i nawet nie miał zadyszki. - Mieszka tu więcej mężczyzn niż kobiet... są dosyć odizolowani od świata. Czy nigdy się nie zastanawiałaś, dlaczego się do ciebie nie zbliżyli? - Trzymali się z daleka, ponieważ... pachnę? 46 - Nie sądziła, żeby obchodziło ją to do tego stopnia, by czuć zawstydzenie, ale jej twarz płonęła. - Twój zapach mówi, że nie życzysz sobie, by ktoś się do ciebie zbliżał. Mężczyźni wyczuwają to lepiej niż kobiety, dlatego obchodzą cię cholernie szerokim łukiem. Nie chcą, żeby ktoś im rozorał twarze paznokciami. Zapomniała, jak pierwotna jest natura Fae - całe to wyczuwanie zapachów, znajdowanie
partnerów,
pilnowanie
swojego
terytorium.
Tak
dziwnie
to
kontrastowało z cywilizowanym światem, który znajdował się za górami. - Dobrze - powiedziała w końcu, choć myśl, że tak łatwo jest odczytać jej emocje przez zapach, nie była pocieszająca. W takiej sytuacji kłamanie i udawanie na nic się nie zdawało. - Nie interesują mnie mężczyźni... partnerzy. Jego tatuaż wyglądał, jakby się poruszał w promieniach słonecznych, gdy spojrzał znacząco na jej pierścionek. - Co się stanie, jeśli zostaniesz królową? Odmówisz potencjalnego sojuszu poprzez małżeństwo? Miała wrażenie, jakby na jej szyi zacisnęła się niewidzialna ręka. Nie pozwalała sobie na myślenie o tym, ponieważ ciężar korony i zasiadania na tronie sprawiał, iż czuła się, jakby ktoś zamknął ją w trumnie. A taki ślub, czyjeś ciało na jej własnym, ktoś, kto nie byłby Chaolem... Odepchnęła od siebie to wszystko. Rowan podpuszczał ją, jak zawsze. A ona nadal nie miała w planach obejmować tronu po wuju. Jedyne, co zamierzała zrobić, to wypełnić przysięgę, jaką złożyła Nehemii. - Niezła próba - powiedziała. 46 Jak Ci nie wstyd, brudasie? MYĆ się trzeba. Poza tym zainwestuj w antyperspirant – polecam garniera. |K. Adidas jest zajebisty :D Chociaż damski pachnie jak zniewieściały męski…Jezu, o czym ja tu piszę… /Mc.
205
Jego kły zalśniły w słońcu, gdy się uśmiechnął.47 - Uczysz się. - Wiesz, ty też czasami dajesz mi się podpuścić. Posłał jej spojrzenie, które mówiło tyle, co: Pozwalam ci mnie podpuszczać, a ty nawet tego nie dostrzegasz. Nie jestem kretynem. Chciała zapytać dlaczego, ale zwracanie się serdecznie do niego - do kogokolwiek - było dziwne. - Gdzie my idziemy, do cholery? Nigdy nie szliśmy za zachód. Uśmieszek zniknął. - Chciałaś zrobić coś użytecznego. Będziesz miała okazję. *** Gdy dotarli do sosnowego lasu, dzwony z pobliskiego miasta wybiły trzecią spowolniło ich śmiertelne ciało Celaeny. Nie pytała, co tu robią. Powiedziałby jej, gdyby chciał. Spowalniając do leniwego marszu, Rowan oznaczał drzewa i kamienie, a ona cicho szła za nim, spragniona, głodna i trochę zamroczona. Otoczenie się zmieniło: pod jej stopami skrzypiały sosnowe igły, a nad jej głową skrzeczały mewy. Musieli być blisko morza. Celaena jęknęła, gdy poczuła na spoconej twarzy pocałunek chłodnej bryzy pachnącej solą, rybami i gorącymi skałami. Tak było, dopóki Rowan nie dotarł do strumienia - nagle poczuła smród... i usłyszała ciszę. Ziemia przy strumieniu była rozorana, gałęzie połamano i wdeptano w podłoże. Lecz uwaga Rowana skupiała się na samym strumieniu, a dokładnie na tym, co znajdowało się między skałami. Celaena zaklęła. Ciało. Kobieta, a raczej to, co z niej zostało i... Skorupa. 47 ACH, OCH, UCH. Twój uśmiech to najzwyczajniej w świecie zaproszenie do krainy rozkoszy. WEŹ MNIE ZE SOBĄĄĄĄĄ |K.
206
Jak gdyby wyssano z niej życie, wszystkie soki. Żadnych ran, żadnych uszkodzeń jedynie wysuszona skóra i zaschnięta krew, która wypłynęła wcześniej z nosa i uszu. Jej skóra była wyprana z koloru, pomarszczona i sucha, zapadniętą twarz miała wykrzywioną w wyrazie przerażenia... i smutku. A zapach... nie tylko zgnilizny, ale wokół tego... zapach... - Co tego dokonało? - zapytała, rozglądając się dookoła. Rowan uklęknął przy zwłokach, przyglądając się im. - Dlaczego po prostu nie wrzucono jej do morza? Pozostawienie jej w ten sposób jest idiotyczne. Poza tym są ślady... choć te akurat należą do tego, kto ją znalazł. - Malakai zdał mi raport tego ranka... poza tym i on i jego ludzie są wyszkoleni tak, że nie zostawiają śladów. Ale ten zapach... Muszę przyznać, że jest inny. - Rowan wszedł do wody. Chciała mu powiedzieć, żeby się zatrzymał, ale on oglądał zwłoki z każdej strony. Nagle spojrzał na nią. Z jego oczu emanowała furia. - Ty mi powiedz, zabójczyni. Chciałaś być przydatna. Zjeżyła się, słysząc jego ton, ale... tam leżała kobieta, zniszczona jak zabawka. Celaena nie chciała czuć tego zapachu, ale pociągnęła nosem. Szkoda, że musiała. Jak do tej pory czuła taki smród dwa razy... w komnacie dziesięć lat temu, a za drugim razem... - Twierdziłeś, że nie wiesz, czym była ta rzecz przy kurhanach - udało jej się powiedzieć. Usta kobiety były otwarte, jakby krzyczała, zęby miała brązowe i połamane, pokryte skrzepniętą krwią z nosa. Celaena dotknęła własnego i skrzywiła się. - Myślę, że to jest sprawca. Rowan oparł ręce na biodrach, wziął głębszy wdech, odwrócił się. Spojrzał na Celaenę, potem na ciało. - Wyszłaś z tej ciemności wyglądając tak, jakby ktoś wyssał z ciebie życie. Skórę miałaś odcień bledszą, twoje piegi zniknęły. - To zmusiło mnie do przejścia przez... wspomnienia. Te najgorsze. - Pełna przerażenia i smutku twarz kobiety zwrócona była ku niebu. - Czy kiedykolwiek słyszałeś o potworze żywiącym się w ten sposób? Gdy to ujrzałam, zobaczyłam 207
mężczyznę... pięknego mężczyznę, bladego i ciemnowłosego, z czarnymi oczami. Nie był człowiekiem. To znaczy, wyglądał jak człowiek, ale jego oczy... nie były ani trochę ludzkie. Jej rodzice zostali zamordowani. Widziała rany. Ale zapach unoszący się w pokoju był tak podobny... Potrząsnęła głową, by oczyścić myśli, by przegonić dreszcz usiłujący spełznąć wzdłuż jej kręgosłupa. - Nawet moja królowa nie zna wszystkich potworów wędrujących po tych ziemiach. Jeśli zmiennoskórni schodzą z gór, to może te pozostałe istoty też. - Mieszkańcy miasta mogą coś wiedzieć. Może widzieli to coś, albo słyszeli plotki. Rowan chyba pomyślał o tym samym, ponieważ potrząsnął głową z niesmakiem... i, ku jej zaskoczeniu, smutkiem. - Nie mamy czasu; zmarnowałaś światło dzienne na przywleczenie się tutaj w ludzkiej formie. - Poza tym nie mieli prowiantu. - Mamy godzinę, zanim ruszymy w drogę powrotną. Wykorzystajmy ją jak najlepiej. *** Ścieżka prowadziła donikąd. Biegła w stronę klifu, gdzie nie było żadnego zejścia na plażę poniżej, nie było też widać nikogo w pobliżu. Rowan stał na krawędzi klifu ze skrzyżowanymi ramionami, wpatrując się w jadeitowe morze. - To nie ma sensu - mówił bardziej do siebie niż do niej. - Czwarte ciało w ciągu ostatnich kilku tygodni... nikt nie zgłosił zaginięcia tych osób. - Przysiadł na piaszczystej ziemi i narysował prostą linię palcem pokrytym tatuażem. Naszkicował kształt linii brzegowej. - Zostali znalezieni tutaj. - Stawiał małe kropki, wszystkie blisko wody. - My jesteśmy tutaj - powiedział, dorysowują kolejne kropki. Usiadł na piętach, gdy Celaena przyjrzała się rysunkowi. - A tę istotę spotkaliśmy przy kurhanach... tutaj - dodał, stawiając „X” daleko od linii brzegowej. - Nie widziałem 208
żadnych oznak tego, że to coś pojawiło się ponownie przy kurhanach, a pozostałe istoty wróciły do swoich normalnych nawyków. - Pozostałe ciała wyglądały tak samo? - Wszystkie były tak samo wysuszone, z takim samym przerażeniem na twarzach... żadnych ran, jedynie zaschnięta krew pochodząca z uszu i nosa. - Widząc pobladłą twarz i zaciśnięte zęby wiedziała, że jego duma doznała uszczerbku, bo nie wiedział, czym jest ta rzecz. - Wszystkie porzucone w lesie, nie w morzu? - Skinął głową. - Lecz bardzo blisko wody? - Kolejne skinięcie. - Gdybym to był doświadczony, czujny zabójca, lepiej ukryłby ciało. Albo wrzuciłby je do morza. - Spojrzała na wodę, od której odbijały się promienie zachodzącego słońca. - A może to coś chciało, żeby ciała tak zostały. Może chciało, byśmy wiedzieli, co robi. Kiedyś... był taki czas, gdy pozostawiałam ciała na widoku, żeby znalazły je odpowiednie osoby, albo żeby przekazać komuś w ten sposób wiadomość. - Grave był ostatnią taką ofiarą. - Co łączyło ofiary? - Nie mam pojęcia - przyznał. - Nie znamy nawet ich nazwisk, nie wiemy, skąd pochodzą. - Wstał i otrzepał dłonie. - Musimy wracać do twierdzy. Złapała go za łokieć. - Poczekaj. Widziałeś wszystko, co jest ci potrzebne? - Kiwnął powoli głową. Dobrze. A ona... ona także widziała i czuła wystarczająco. Zapisała to w pamięci, zauważając wszystko, co się dało. - Musimy ją pochować. - Ziemia jest za twarda. Podeszła do drzew, zostawiając go za sobą. - Więc zrobimy to starożytnymi metodami - odpowiedziała. Prędzej ją piekło pochłonie, niż zostawi ciało tej kobiety, by rozkładało się w strumieniu. Żeby leżała tu przez wieczność, marznąc i moknąc. Wyciągnęła zbyt lekkie ciało ze strumienia, kładąc je na stosie brązowych sosnowych igieł. Rowan nie odezwał się ani słowem, gdy zbierała chrust i większe gałęzie, a potem uklękła, starając się nie patrzeć na pomarszczoną skórę czy 209
wyraz twarzy. Nie wyśmiał jej, gdy kilkakrotnie musiała spróbować rozpalić ręcznie ogień; nie czynił złośliwych komentarzy, gdy sosnowe igły w końcu zajęły się ogniem, a znad prymitywnego stosu zaczął unosić się dym. Zamiast tego, gdy odeszła od coraz wyższych płomieni, poczuła, jak otula ją chłodny i dziki wiatr. Musnął jej włosy, twarz. Powietrze karmiło płomień; wiatr przyspieszał palenie ciała. Wstręt, który poczuła nie miał nic wspólnego z jej obietnicą czy Nehemią. Sięgnęła w głąb siebie - tylko raz - by sprawdzić, czy byłaby w stanie nacisnąć ten spust, który wywoływał zmianę, by pomóc płonąć ogniowi bardziej równomiernie, dumnie. Lecz była pusta i wykończona, uwięziona w śmiertelnym ciele. Rowan nie skomentował tego ani słowem, a jego wiatr karmił płomienie wystarczająco, by przyspieszyć cały proces, aż nie zostało nic poza popiołem, który uniósł się nad ziemię, nad drzewa i poszybował w stronę otwartego morza.
210
Rozdział 26 Chaol nie widział generała ani księcia od tamtego wieczora w grobowcu. Z żadnym też nie rozmawiał. Z doniesień jego ludzi wynikało, że książę spędzał czas w katakumbach uzdrowicieli, zalecając się do jednej z pracujących tam młodych kobiet. Nienawidził siebie, ale jakaś jego część czuła ulgę, gdy to słyszał; przynajmniej Dorian z kimś rozmawiał. Dobrze się stało, że coś ich podzieliło. Dla Doriana, nawet jeśli jego przyjaciel nigdy mu nie wybaczy; dla Celaeny, nawet jeśli nigdy nie wróci; nawet, jeśli pragnął, żeby była tylko Celaeną, nie Aelin... dobrze się stało. Następne spotkanie z Aedionem zaplanował z tygodniowym wyprzedzeniem... miał wtedy uzyskać informacje, których nie otrzymał przez to, że przerwał im Dorian. Skoro książę podkradł się do nich z taką łatwością, grobowiec nie był dobrym miejscem na potajemne zebrania. Jednak znał jedno takie, gdzie mogli organizować spotkania, nie ryzykując wiele. Celaena zapisała mu je w testamencie, podała też adres. Apartament nad magazynem był nietknięty, choć ktoś znalazł czas, by przykryć piękne
meble.
Ściąganie
kolejnych
prześcieradeł
przypominało
stopniowe
odkrywanie tego, jaka była Celaena sprzed Endovier... i jak kosztowny miała gust. Powiedziała mu, że kupiła to mieszkanie, by móc powiedzieć, że coś jest jej. I żeby mieć coś poza Twierdzą Zabójców, w której dorastała. Wydała prawie wszystko, by kupić ten apartament... ale powiedziała, że było to konieczne, by zyskać choć trochę wolności. Mógł nie zdejmować tych prześcieradeł, pewnie nie powinien był tego robić, ale... był ciekawy. Mieszkanie składało się z dwóch pokoi z osobnymi łazienkami, kuchni i dużego salonu, w którym przed kominkiem stała duża sofa i dwa obite aksamitem
211
fotele. Drugą połowę zajmował duży dębowy stół, przy którym mogło usiąść osiem osób. Poustawiano na nim nakrycia z porcelany i srebra, które pokrył kurz. Był to jedyny dowód na to, że nie było tu nikogo odkąd ktoś - zapewne Arobynn Hamel zamknął apartament. Arobynn Hamel, Król Zabójców. Chaol zacisnął zęby, gdy wkładał ostatnie z białych prześcieradeł do szafy w przedpokoju. Ostatnimi dniami bardzo dużo myślał o dawnym mistrzu Celaeny. Arobynn był wystarczająco inteligentny, by złożyć wszystkie fakty do kupy, gdy znalazł nad brzegiem rzeki Florine ledwo żywą sierotę zaraz po tym, jak zaginęła księżniczka Terrasenu. A jeśli Arobynn wiedział i mimo to zrobił jej wszystkie te rzeczy... Oczami wyobraźni zobaczył bliznę na nadgarstku Celaeny. Zmusił ją, byt złamała sobie rękę. Musiał dopuścić się też innych brutalności, o których Celaena nic mu nie powiedziała. A najgorsza z nich, absolutnie najgorsza... Nigdy nie zapytał Celaeny, dlaczego jej priorytetem po uzyskaniu tytułu Obrończyni nie było dorwanie Arobynna i poćwiartowanie go na kawałki za to, co zrobił jej ukochanemu, Samowi Cortlandowi. To on wydał rozkaz torturowania i zamordowania chłopaka, a potem zastawił pułapkę na Celaenę, przez co trafiła do Endovier. Hamel z pewnością spodziewał się, że któregoś dnia Celaena wróci, skoro pozostawił apartament nietknięty. Musiał chcieć tego, by gniła w Endovier... dopóki nie postanowiłby jej uratować, by czołgała się u jego stóp, oddając się na wieczność w jego ręce. Miała do tego prawo, powiedział sobie Chaol. Miała prawo zadecydować kiedy i jak zamordować Arobynna. Prawo do tego miał także Aedion. Nawet ci dwaj lordowie z Terrasenu mieli więcej praw niż on. Lecz jeśli Chaol kiedykolwiek go zobaczy, nie sądzi, by był w stanie się powstrzymać. Drewniane
schody
prowadzące
do
apartamentu
zaskrzypiały.
Chaol
natychmiast wyciągnął miecz. Usłyszał dwa ciche gwizdnięcia, co go trochę uspokoiło. Odpowiedział. Trzymał miecz w ręku, dopóki w drzwiach nie pojawił się uzbrojony Aedion. 212
- Zastanawiałem się czy będziesz tu sam czy z bandą mężczyzn czekających w cieniu - powiedział generał na powitanie, chowając miecz. Chaol spojrzał na niego. - I wzajemnie. Aedion wszedł głębiej do mieszkania, a zawziętość na jego twarzy zmieniła się w ostrożność, zdziwienie i smutek. Wtedy Chaol zrozumiał, że Aedion, gdy wszedł do tego apartamentu, po raz pierwszy zobaczył jakąś część swojej zaginionej kuzynki. Wszystkie znajdujące się tu rzeczy należały do niej. Wybrała to wszystko sama - od figurek stojących na kominku, po zielone serwetki leżące na starym stole w kuchni, którego blat cały był porysowany i ponakłuwany - jak gdyby ktoś wbijał w niego noże kuchenne.48 Aedion zatrzymał się na środku pokoju, rozglądając się dookoła. Być może żeby się upewnić, że w ciemnych kątach nikt się na niego nie czai, ale... Chaol mruknął pod nosem, że musi skorzystać z toalety i dał Aedionowi chwilę prywatności, której ten potrzebował. *** Ten apartament należał do niej. Nieważne, czy pogodziła się ze swoim losem czy go znienawidziła - stół w salonie zdobiły barwy Terrasenu – zieleń i srebro. Stół i figurka jelenia stojąca na kominku były tylko maleńkimi znakami na to, że pamięta. Że ją to obchodzi. Cała reszta była wygodna i gustowna, jak gdyby miała się tu tylko wylegiwać nocami przy kominku. Dookoła walało się tak wiele książek - na półkach, stołach i kanapie, ułożone w wysoki stos przy oknie sięgającym od podłogi do sufitu. Inteligentna. Wykształcona. Dbająca o tradycję. Nawet, jeśli tylko drobiazgi świadczyły o tym ostatnim. Znajdowały się tu rzeczy z całego królestwa, jak gdyby wiele podróżowała. Salon był mapą jej podróży, mapą zupełnie innej osoby. Aelin 48 Po czym rozpoznać mieszkanie seryjnej zabójczyni? Zmaltretowany stół kuchenny... To w takim razie ja jestem mega seryjną zabójczynią, bo mam nie jeden, a dwa zmaltretowane stoły (+ biurko). Hihi, ale fajnie :D |K.
213
żyje. Żyje - zrobiła i widziała tak wiele rzeczy. Kuchnia była mała, przytulna i... o bogowie. Miała chłodziarkę. Kapitan wspominał, że jest znana jako zabójczyni, ale nie dodał, że jest bogata. Wszystkie te krwawe pieniądze... wszystkie te rzeczy, które dowodziły jedynie, co straciła. Które dowodziły, jak ją zawiódł. Stała się zabójczynią. Cholernie dobrą, wnioskując z wystroju mieszkania. Jej sypialnia była jeszcze bardziej ekstrawagancka. Większą część zajmowało wielkie łoże z kolumienkami i baldachimem oraz materacem wyglądającym jak chmura. Łazienkę z podłączonym systemem wodnokanalizacyjnym wyłożono marmurowymi kafelkami. Cóż, zawartość jej szafy była mu znajoma. Jego kuzynka zawsze kochała piękne ubrania. Aedion wyjął błękitną tunikę ze złotym haftem i guzikami błyszczącymi w świetle wpadającym do pomieszczenia. Strój dla kobiety. Zapach, który wciąż unosił się dookoła także był kobiecy... tak podobny do tego, który pamiętał z dzieciństwa, ale jednocześnie pełen sekretów i tajemniczych uśmiechów. Niemożliwym było nie wyczuć tego z jego zmysłami Fae. Aedion oparł się o ścianę w garderobie, wpatrując w suknię i biżuterię, teraz pokrytą kurzem. Nie pozwolił sobie rozmyślać o tym, co zrobił w przeszłości, jak wielu ludzi zniszczył, w ilu bitwach uczestniczył, pokryty nieswoją krwią. Jeśli spojrzeć w przeszłość, to stracił wszystko w dniu, gdy umarła Aelin. Zasługiwał na karę za to, jak bardzo zawiódł. Ale Aelin... Aedion przeczesał włosy palcami, zanim wrócił do salonu. Aelin wróci z Wendlyn, nieważne, czy kapitan w to wierzy. Aelin wróci, a gdy to zrobi... Przy każdym oddechu unoszący się dookoła zapach coraz ciaśniej otulał jego serce i duszę. Gdy wróci, nigdy więcej nie pozwoli jej odejść. ***
214
Aedion rozsiadł się w jednym z głębokich foteli przed kominkiem, gdy Chaol powiedział: - Cóż, myślę, że czekałem wystarczająco długo, by usłyszeć, co masz do powiedzenia na temat magii. Mam nadzieję, że mój czas będzie wart tego wszystkiego. - Niezależnie od tego, co wiem, magia nie powinna być głównym filarem planu defensywy... czy ataku. - Widziałem, jak twoja królowa z pomocą swojej mocy roztrzaskuje ziemię odpowiedział Chaol. - Powiedz mi, że to nie przechyli szali na polu walki, powiedz mi, że nie potrzebujesz tego ani ty, ani inni podobni do niej. - Ona nie będzie brała udziału w tych bitwach49 - warknął cicho Aedion. Chaol szczerze w to wątpił, ale chciałby, żeby tak było. Aedion pewnie musiałby przywiązać Celaenę do tronu, żeby trzymać ją z dala od walki w pierwszym szeregu. - Po prostu mi powiedz. Aedion westchnął i zapatrzył się w ogień, jakby śledził wzrokiem jakiś odległy punkt na horyzoncie. - Palenie i egzekucje zaczęły się jeszcze zanim zniknęła magia, więc w dniu, gdy to się stało, pomyślałem, że ptaki uciekają przed żołnierzami, albo szukają padliny. Z rozkazu króla zamknięto mnie w pokoju w jednej z zamkowych wieży. Na początku nie miałem odwagi wyjrzeć przez okno. Nie chciałem zobaczyć, co się dzieje w mieście, ale w końcu usłyszałem przeraźliwy hałas i nie wytrzymałem. I... Aedion potrząsnął głową. - Ptaki, całą chmarą, najpierw poleciały w jedną stronę, następnie w drugą. A potem zaczęły się krzyki. Słyszałem, że niektórzy umarli tak po prostu, jakby ktoś poprzecinał im tętnice. - Aedion rozłożył na stoliku przed nimi mapę, po czym wskazał palcem na Orynth. - Ptaki nadleciały dwoma falami - jedne skierowały się na północ i północny zachód. - Wskazał trasę. - Będąc w wieży wiedziałem, że większość z nich pochodzi z południa... te, które były najbliżej miasta 49 HAHAHAHAHAHAHA, SERIO? No teraz to dojebałeś jak łysy grzywką o kant kuli. Oby tak dalej. \K PFFFFFFFFFFFFFFFFHAHAHAHHAHAHHAHAHHAHA DOOOBRE SOBIE, już to widzę xD /Mc.
215
w większości się nie ruszyły. Ale potem ta druga fala przepędziła je na północ i wschód, jak gdyby coś, co znajdowało się właśnie na południu, przepędziło je stamtąd. Chaol wskazał na Perranth, drugie co do wielkości miasto w Terrasenie. - Stąd? - Bardziej na południe. - Aedion odsunął rękę Chaola. - Endovier albo i niżej. - Nie mogłeś dostrzec czegoś, co jest aż tak daleko. - Nie, ale ci z lordów, którzy walczyli, kazali mi zapamiętać ptaki z Dębowego Lasu i wszystkie okrzyki jakie wydają. A te ptaki, które tu przyleciały, żyją jedynie w waszym kraju. Liczyłem je, żeby odwrócić uwagę, dopóki... - Ponownie urwał, jak gdyby nie chciał tego powiedzieć. - Nie pamiętam, żebym słyszał ptaki z pozostałych trzech królestw. Chaol wyznaczył palcem linię, zaczynając w Rifthold i kierując się ku górom, w stronę Elfiej Przełęczy. - Jakby coś wystrzeliło stąd. - Dopiero po drugiej fali zniknęła magia. - Aedion uniósł brew. - Nie pamiętasz tego dnia? - Byłem tutaj; jeśli ktokolwiek poczuł ból, ukryto to. Magia w Adarlanie została zakazana dziesięciolecia temu. Ale gdzie to wszystko nas wiedzie, Aedionie? - Cóż, Murtaugh i Ren przeżyli coś podobnego. - Wtedy generał opowiedział kolejną historię: jak to Ren i Murtaugh widzieli, w jaki szał wpadły zwierzęta, gdy przez miejsce ich pobytu przeszły te dwie fale. Tyle, że oni byli w południowej części kontynentu - dopiero zdążyli dotrzeć do Zatoki Czaszki. Jakieś pół roku temu kłamstwa Archera Finna na temat rzekomego pojawienia się w mieście Aelin ściągnęły ich tutaj. Wtedy też zaczęli podejrzewać, że w grę wchodzi magia... obmyślali sposoby, jak przełamać moc króla, by pomóc swej królowej. Po porównaniu wniosków z pozostałymi rebeliantami przebywającymi w Rifthold, doszli do tego, że dziesięć lat temu wszyscy przeżyli podobne zjawisko. Chcąc uzyskać pełen obraz sytuacji, znaleźli kupca z Pustyni Peninsula, który chciał 216
mówić... człowiek z Xandrii, zaskakująco szczery, zwłaszcza, że jego zarobki pochodziły ze sprzedaży przemyconych towarów. Ukradłam asteriońską klacz Lordowi Xandrii. Oczywiście, że Celaena była na Pustyni Peninsula. I wpakowała się w kłopoty. Pomijając ból, jaki poczuł w piersi, Chaol uśmiechnął się na to wspomnienie, gdy Aedion opowiadał mu, czego Murtaugh50 dowiedział się od kupca. Magia na pustyni zniknęła po przejściu trzech fal, nie dwóch. Pierwsze uderzenie dotarło z północy. Kupiec przebywał właśnie w fortecy z Lordem Xandrii wznoszącej się wysoko nad miastem, gdy ujrzeli, jak coś wzburza czerwone piaski. Druga fala nadeszła z południowego zachodu, prąc na nich niczym burza piaskowa. Ostatni impuls uderzył z tego samego miejsca, które orientacyjnie wyznaczył Aedion. Chwilę później magia zniknęła, ludzie zaczęli krzyczeć, a Lord Xandrii po tygodniu otrzymał rozkaz, by wymordować wszystkich użytkowników magii przebywających w mieście. Wtedy krzyki się zmieniły. Aedion uśmiechnął się chytrze, gdy skończył mówić. - Murtaugh odkrył więcej. Spotykamy się za trzy dni. Wtedy będzie mógł wyjawić ci swoje teorie. Chaol zerwał się z krzesła. - To wszystko? To wszystko co wiesz... czym wodziłeś mnie za nos przez ostatnie kilka tygodni? - Ty wciąż masz mi coś więcej do powiedzenia, więc dlaczego ja miałbym powiedzieć wszystko? - Ja przekazałem ci bardzo ważną, mogącą zmienić losy świata informację – wycedził kapitan przez zęby. - A ty opowiedziałeś mi historyjkę. Oczy Aediona błysnęły niebezpiecznie. - Chcesz usłyszeć, co do powiedzenia mają Ren i Murtaugh. - Chaol nie czuł się na siłach, by czekać tak długo, żeby to usłyszeć, ale miał w planach dwa oficjalne 50 To jest poprawna forma tego imienia. Jeśli gdziekolwiek zostanie ono przekręcone, wybaczcie. Ale jest tak POSRANE, że nie umiem go bezbłędnie przepisać xD |K.
217
lunche i jedna kolacja, a on musiał pojawić się na wszystkich tych spotkaniach. I przedstawić królowi postanowienia dotyczące tychże spotkań. Po chwili Aedion powiedział: - Jak możesz znosić pracę dla niego? Jak możesz udawać, że nie wiesz, co ten potwór robi, co zrobił niewinnym ludziom i kobiecie, którą rzekomo kochasz? - Robię to, co muszę zrobić. - Nie sądził, by Aedion to zrozumiał. - Powiedz mi dlaczego Kapitan Straży, Lord Adarlanu, pomaga jego wrogowi. Tylko to chcę dziś od ciebie usłyszeć. Chaol chciał odparować, że zważając na to, jak wiele już mu zdradził, nie ma zamiaru powiedzieć nic więcej. Mimo to odezwał się: - Gdy dorastałem, wpajano mi, że sprowadziliśmy na kontynent pokój i rozwój. To, co do tej pory zobaczyłem sprawiło, że zdałem sobie sprawę, jak duża tego część jest kłamstwem. - Przecież wiedziałeś o obozach pracy. O masakrach. - Łatwo jest wmówić ci coś, gdy nie znasz tych ludzi osobiście. - Lecz Celaena z tymi wszystkimi bliznami i Nehemia, której poddanych wymordowano... - Łatwo jest uwierzyć, gdy twój król mówi ci, że ludzie pracujący w Endovier zasłużyli na to wszystko, bo są kryminalistami i rebeliantami, którzy mordowali niewinne adarlańskie rodziny. - A jak wielu twoich ludzi sprzeciwi się królowi, jeśli też odkryją prawdę? Jeśli przestaną zastanawiać się jak by to było, gdyby to ich rodziny brano w niewolę i mordowano? Jak wielu z nich stanie do walki, jeśli dowiedzą się, jaką mocą dysponuje ich książę... jeśli książę będzie walczył z nami? Chaol nie wiedział i nie był pewien, czy chce wiedzieć. A jeśli chodzi o Doriana... nie mógł o to zapytać swojego przyjaciela. Jego głównym celem było chronienie księcia. Nawet, jeśli ceną będzie ich przyjaźń, nie chciał, by Dorian się angażował. Nigdy. *** 218
Miniony tydzień był dla Doriana jednocześnie przerażający i cudowny. Przerażający, ponieważ jego sekret znały kolejne dwie osoby i dlatego, że z każdym dniem coraz trudniej było mu kontrolować magię. Cudowny, ponieważ każdego popołudnia odwiedzał zapomnianą pracownię w katakumbach, którą znalazła Sorscha - mieli pewność, że nikt ich nie przyłapie. Przynosiła tam książki, które bogowie wiedzą skąd wytrzasnęła, zioła, rośliny, sole i proszki i każdego dnia szukali, sprawdzali i rozmyślali. Nie było tam zbyt wielu książek o tłumieniu takich mocy... większość spłonęła. Ale ona patrzyła na magię jak na chorobę: jeśli znajdzie odpowiedni środek na zablokowanie jej, będzie w stanie sprawić, by tak pozostało. A jeśli nie, to stwierdziła, że zaczną faszerować go lekami, by był stabilny emocjonalnie. Nie podobał jej się ten pomysł, jemu zresztą też, choć dobrze było wiedzieć, że zawsze pozostaje jakieś wyjście. Godzina każdego dnia - tylko tyle byli w stanie wygospodarować. W ciągu tej godziny, mimo praw, które łamali, Dorian wreszcie czuł się sobą. Nie krążył i nie błądził w ciemnościach, znajdował się we właściwym miejscu. Był spokojny. Nieważne, co powiedział Sorschy, nie będzie go osądzała i nie zdradzi go. Kiedyś taką osobą był Chaol. Jednak teraz, gdy w grę wchodziła magia, widział w oczach przyjaciela strach i skrywane obrzydzenie. - Czy wiedziałeś - powiedziała Sorscha z drugiego końca stołu roboczego - że zanim magia zniknęła, trzeba było znaleźć specjalne metody na panowanie nad utalentowanymi więźniami? Dorian uniósł wzrok znad bezużytecznej książki zielarskiej Zanim magia zniknęła z pomocą jego ojca, który położył łapy na Kluczach Wyrda. Poczuł ucisk w żołądku. - Ponieważ używali magii, by uciekać z więzienia? Sorscha ponownie zajrzała do książki. - Dlatego w starych więzieniach robili drzwi z żelaza... jest obojętne na magię. 219
- Wiem - odpowiedział, a ona uniosła brew. Powoli zaczynała zachowywać się przy nim swobodnie... a on nauczył się lepiej odczytywać jej mimikę twarzy. - Kiedy moja magia dopiero zaczęła się pojawiać, spróbowałem użyć jej na żelaznych drzwiach i... nie poszło dobrze. - Hmmm - Sorscha przygryzła wargę. Było to zaskakująco rozpraszające. - Ale żelazo jest też we krwi, więc jak to działa? - Myślę, że bogowie w ten sposób chcieli powstrzymać nas przed staniem się zbyt potężnymi istotami: gdybyśmy utrzymywali dłuższy kontakt z magią, gdyby przepływała przez nas zbyt długo, moglibyśmy zemdleć. Albo gorzej. - Zastanawiam się, co by się stało, gdybyśmy zwiększyli dawkę żelaza w twojej diecie, może dodając do jedzenia dużo melasy. Podajemy ją anemikom, ale jeśli zażywałbyś mocno skoncentrowane dawki... smakowałoby okropnie i mogłoby być niebezpieczne, ale... - Ale być może, gdy będzie w mojej krwi, a nadejdzie kolejna fala magii... Skrzywił się. Może i wzdragał się na wspomnienie bólu, jaki odczuwał, gdy użył magii na tych drzwiach, ale... Nie był w stanie zmusić się, by jej odmówić. - Masz tu coś takiego? Żeby dodać do picia? Nie miała, ale mogła zdobyć. Dlatego też po piętnastu minutach Dorian odmówił cichą modlitwę do Silby i przełknął to, niemal się kuląc, tak słodki był napój. Nic się nie stało. Sorscha przeniosła spojrzenie na swój zegarek kieszonkowy. Liczyła. Czekała, by zobaczyć, czy będzie jakaś reakcja. Minęła minuta. A potem dziesięć. Dorian musiał się za chwilę zbierać, ona także, jednak po chwili Sorscha powiedziała cicho: - Spróbuj. Uwolnij magię. Żelazo powinno być już w twojej krwi. - Zamknął oczy, gdy dodała. - Reaguje, gdy jesteś zdenerwowany... zły, przerażony czy smutny. Pomyśl o czymś, co wywołuje w tobie właśnie te uczucia. Ryzykowała swoją pozycję, życie, wszystko. Robiła to dla niego, dla syna człowieka, który wydał armii rozkaz zniszczenia jej wioski, wymordowania jej 220
rodziny i innych niechcianych imigrantów. Nie zasługiwał na to. Wdech. Wydech. Zasługiwała na coś lepszego niż życie pełne kłopotów, w które on ją wciągnął... i wciągał dalej po każdym kolejnym wejściu do tego pomieszczenia. Wiedział, kiedy kobiety się nim interesują i już od pierwszej chwili, gdy ją ujrzał, wiedział, że uznała go za atrakcyjnego. Miał nadzieję, że jej zdanie o nim się nie pogorszyło, ale teraz... Pomyśl o tym, co cię denerwuje. Wszystko go denerwowało. Denerwowało go, że ryzykowała swoje życie, że nie miał wyboru i musiał ją wtajemniczyć. Nawet, jeśli posunąłby się dalej, nawet gdyby zaciągnął ją do swojego łóżka, czego tak bardzo pragnął, wciąż był... Następcą tronu. Zawsze będziesz moim wrogiem, powiedziała kiedyś Celaena. Nie mógł uciec przed dziedzictwem. Ani przed ojcem, który ściąłby Sorschę, spaliłby jej ciało i rzuciłby prochy na wiatr, gdyby dowiedział się, że mu pomagała. Jego ojciec, którego chcieli zniszczyć jego przyjaciele. Okłamywali i ignorowali go właśnie z tego powodu. Bo był zagrożeniem, dla nich, dla Sorschy i... Poczuł w gardle straszny ból, który sprawił, że nie mógł oddychać. Nadeszła kolejna fala, a jego twarz otuliło chłodne powietrze, ale zniknęło niczym mgła na słońcu. Ból zaczął maleć. Pochylił się do przodu, zaciskając powieki, a wtedy nudności wróciły. A potem cały ten proces się powtórzył. Aż nagle wszystko ucichło. Dorian otworzył oczy i zobaczył, że mądra, zrównoważona i wspaniała Sorscha stoi tam, przygryzając wargę. Zrobiła krok - w jego kierunku, nie do tyłu. - Czy to... Dorian zerwał się na nogi tak gwałtownie, że niemal przewrócił krzesło, a już w następnej chwili chwytał twarz Sorschy w ręce. - Tak - sapnął. I wtedy ją pocałował. Był to szybki pocałunek... jednak jej twarz zapłonęła. Otworzyła szeroko oczy, gdy się odsunął. On sam też patrzył na nią 221
szeroko otwartymi oczami, niech do diabli wezmą, wciąż pieszcząc jej policzek kciukiem. Wciąż chcąc więcej, bo nie zdążył się nią nasycić. Ale wtedy się odsunęła, wracając do swojej pracy. Jak gdyby... jak gdyby nic to dla niej nie znaczyło, jedynie zawstydziło. - Jutro? - mruknęła. Nie patrzyła na niego. Ledwie cokolwiek wykrztusił w odpowiedzi, po czym wyszedł stamtąd. Wyglądała na tak zaskoczoną, a gdyby nie wyszedł, prawdopodobnie pocałowałby ją znowu. Ale może ona nie chciała, by ją całował.
222
Rozdział 27 Stojąc na krawędzi platformy widokowej na zboczu Omegi, Manon obserwowała pierwszy sabat Żółtonogich podchodzący do Przejścia. Lot w dół, po którym bestia wynurza się z przepaści i leci w niebo... wyglądało to oszałamiająco, nawet jeśli to Żółtonogie dosiadały wiwern. Wiedźmą lecącą na czele była Iskra. Jej wierzchowiec, potężna bestia zwana Fendirem, był siłą samą w sobie. Może i mniejszy niż Titus, ale dwa razy gorszy. - Dopasowują się do siebie - powiedziała stojąca obok ni Asterin. Reszta Trzynastki znajdowała się na sali sparingowej, trenując pozostałe sabaty w walce wręcz. Faline i Fallon, zielonookie demoniczne bliźniaczki, czerpały przyjemność z torturowania najnowszych strażniczek. Niemal przy tym rozkwitały. Iskra i Fendir przelecieli nad najwyższym szczytem Południowego Kła po czym zniknęli w chmurach, a pozostała dwunastka podążyła za nimi w zwartym szyku. Zimny wiatr smagał policzki Manon, wołając ją. Kierowała się właśnie do jaskiń, by zobaczyć Abraxosa, ale najpierw chciała poobserwować Przejście Żółtonogich. Musiała się upewnić, że pozbędzie się ich na następne trzy godziny. Spojrzała na most prowadzący do ogromnego wejścia do Kła. Dolatywały stamtąd piski i ryki, rozchodząc się echem po górach. - Chcę, żebyś przez resztę dnia zajęła czymś Trzynastkę - powiedziała Manon. Jako Druga, Asterin była jedyną, która mogła kwestionować jej rozkazy, ale też w bardzo ograniczonej ilości sytuacji. - Będziesz z nim trenować? - Manon skinęła głową. - Twoja babcia powiedziała, że mnie wypatroszy, jeśli jeszcze raz spuszczę cię z oczu. - Wiatr szarpał jej złotymi włosami, zakrywając twarz i krzywy nos, ale widać było na niej nieufność. - Sama musisz podjąć decyzję - powiedziała Manon, nie zadając sobie trudu, by odsłonić żelazne kły. - Jesteś jej szpiegiem czy moją Drugą?
223
Żadnego śladu bólu czy poczucia zdrady. Tylko lekkie zmrużenie oczu. - Służę tobie. - Jest twoją Matroną. - Służę tobie. Przez ułamek sekundy Manon zastanawiała się, kiedy zdobyła taką lojalność. Były przyjaciółkami... choć nie w taki sposób, jak to było wśród ludzi. Każda Czarnodzioba była jej winna lojalność i posłuszeństwo, bo była dziedziczką. Ale to... Manon nigdy się nie tłumaczyła i nie zdradzała swoich planów nikomu poza babką. Ale nagle powiedziała do swojej Drugiej: - Nadal mam zamiar zostać Liderką Skrzydlatych. Asterin uśmiechnęła się, jej zęby miały w słońcu kolor rtęci. - Wiemy to. Manon uniosła podbródek. - Chcę, żeby Trzynastka włączyła do treningów walki wręcz akrobatykę. A gdy już każda będzie sobie radziła sama ze swoją wiwerną, chcę, żebyście ćwiczyły latanie, gdy Żółtonogie będą w górze. Chcę wiedzieć gdzie latają, jak latają i co planują. Asterin skinęła głową. - Cienie już obserwują Żółtonogie na korytarzach - powiedziała, w jej nakrapianych złotem czarnych oczach błysnął gniew i żądza krwi. Gdy Manon uniosła brew, Asterin powiedziała: - Chyba nie sądzisz, że odpuszczę Iskrze tak łatwo? Manon wciąż czuła wbijające się w jej plecy żelazne szpony spychające ją w przepaść. Kostki nadal miała obolałe po upadku, żebra nadal były posiniaczone po ciosie, jaki zadał jej ogonem Titus. - Trzymaj je krótko. Chyba, że chcesz mieć drugi raz złamany nos. Asterin uśmiechnęła się szeroko. - Nie ruszymy się bez twojego rozkazu, pani. 224
*** Manon nie chciała nadzorcy w zagrodzie. Czy też jego trzech parobków uzbrojonych we włócznie i baty. Nie chciała ich tu z trzech powodów. Po pierwsze, chciała zostać sama z Abraxosem, który przykucnął przy tylnej ścianie, oczekując i obserwując. Po drugie, ich ludzki zapach i ciepło pulsującej w ich ciele krwi rozpraszały ją. Zapach ich strachu też ją rozpraszał. Przez dobrą minutę rozważała, czy nie byłoby warto wypatroszyć jednego, żeby przekonać się, co zrobią pozostali. I tak paru mężczyzn już zdążyło zniknąć... podobno byli to ci, którzy przeszli przez most do Omegi. Manon nie zabiła jeszcze ani jednego, ale im dłużej przebywała w ich towarzystwie, tym bardziej miała ochotę się zabawić. Natomiast trzecim powodem było to, że Abraxos ich nienawidził, zwłaszcza z tymi włóczniami i batami. Wiwerna nie ruszała się z miejsca pod ścianą, nieważne, jak mocno trzaskali batami. Nienawidził ich... nie tylko się ich bał, ale nienawidził. Dźwięk, jaki wydawały sprawiał, że obnażał zęby. Byli w jego zagrodzie od dziesięciu minut, próbując zbliżyć się na tyle, by skuć go i osiodłać. Jeśli nie uda im się to w najbliższym czasie, będzie musiała odejść stąd, zanim wrócą Żółtonogie. - Nigdy nie zakładano mu siodła - powiedział do niej nadzorca. Prawdopodobnie. Słyszała niewypowiedziane słowa: Nie zamierzam ryzykować życia moich ludzi tylko po to, żeby mu to założyli. Po prostu uniosłaś się dumą. Bądź grzeczną dziewczynką i wybierz innego wierzchowca. Manon błysnęła żelaznymi zębami, unosząc lekko górną wargę w ostrzeżeniu. Nadzorca cofnął się o krok, opuszczając bat. Okaleczony ogon Abraxosa smagał ziemię, jego spojrzenie nadal było utkwione w trzech mężczyznach próbujących zmusić go do uległości. Jeden z nich 225
trzasnął batem tak blisko bestii, że ta aż się wzdrygnęła. Kolejny uderzył tuż przy jego boku - dwa razy. Wtedy Abraxos rzucił się na nich. Mężczyźni odskoczyli, w ostatniej chwili znajdując się poza zasięgiem jego zębów. Wystarczy. - Twoi ludzie mają strach w sercach51 - powiedziała, piorunując nadzorcę wzrokiem, po czym ruszyła przed siebie, stąpając po brudnej podłodze. Nadzorca chwycił ją za nadgarstek, ale wyrwała mu się, rozrywając jego dłoń żelaznymi pazurami. Zaklął, lecz Manon szła dalej, zlizując krew z paznokci. Omal nią nie splunęła. Wstrętna. Smakowała zgnilizną, jak krew zalegająca w żyłach kilkudniowego trupa. Spojrzała na krew zasychającą na jej dłoni. Była za ciemna jak na ludzką. Jeśli wiedźmy rzeczywiście zabijały tych mężczyzn, to dlaczego żadna tego nie zgłosiła? Zdusiła w sobie pytania. Pomyśli o tym innym razem. Może nafaszeruje czymś nadzorcę i zaciągnie go w jakiś zapomniany kąt, gdzie go wypatroszy, by sprawdzić, co się w nim rozkłada. Ale teraz... Mężczyźni zamilkli. Z każdym krokiem coraz bardziej zbliżała się do Abraxosa. Linia narysowana na brudnej podłodze oznaczała bezpieczną strefę zasięg łańcuchów. Manon zrobiła trzy kroki więcej, każdy za jedną z twarzy ich bogini: Panna. Matka. Wiedźma. Abraxos przykucnął, mięśnie na całym jego ciele spięły się, był gotowy do skoku. - Wiesz, kim jestem - powiedziała Manon, patrząc w te czarne oczy nie okazując strachu ani zwątpienia. - Jestem Manon Czarnodziobą, dziedziczką Czarnodziobych, a ty należysz do mnie. Rozumiesz? Jeden z mężczyzn prychnął, a Manon mogłaby odwrócić się i wyrwać mu język, ale Abraxos... Abraxos pochylił nieznacznie głowę. Tak jakby rozumiał. - Jesteś Abraxos - powiedziała do niego, na szyi poczuła chłód. - Nazwałam cię 51 I gówno w majtach. O ile noszą majtki... Czy w tamtych czasach noszono majtki? |K. Slipek od Calvina Kleina pewnie tam nie mają /Mc. Huhuhu, żarcik Ci się wyostrzył xD |K.
226
tak, ponieważ imię to należało do Wielkiej Bestii, węża, który owinął sobą świat i pożre go, gdy tylko Bogini o Trzech Twarzach wyda taki rozkaz. Jesteś Abraxos powtórzyła - i należysz do mnie. Zamrugał. Potem jeszcze raz. Zrobił krok w jej stronę. Usłyszała skrzypnięcie skóry, gdy ktoś mocniej zacisnął rękę na bacie. Lecz Manon stała nieruchomo, wyciągając jedną rękę w stronę wiwerny. - Abraxos. Potężny łeb zbliżył się do niej, ciemne ślepia wpatrywały się w nią. Wciąż wyciągała przed siebie splamioną krwią rękę. Dotknął pyskiem jej dłoni i sapnął. Jego szara skóra była ciepła i zaskakująco miękka... gruba, ale elastyczna... jak wyrobiony materiał. Z bliska różnica w ubarwieniu była uderzająca - widziała nie tylko szarość, ale też ciemną zieleń, brąz i czerń. Cały był pokryty grubymi bliznami, tak licznymi, że mogłyby być pręgami na ciele tygrysa. Żółte i połamane zęby Abraxosa lśniły w świetle pochodni. Niektórych mu brakowało, ale te, które zostały, były długie jak jej palce i dwa razy grubsze. Jego gorący oddech cuchnął albo przez jedzenie, albo przez gnijące kły. Każda z blizn, każdy wyszczerbiony ząb i połamane pazury, okaleczony ogon... to nie były rany ofiary. O nie. To były trofea ocalałego. Abraxos był wojownikiem, na którego drodze postawiono wiele wyzwań, ale on to przeżył. Wyciągnął z tego naukę. Triumfował. Manon nie obejrzała się nawet na stojących z tyłu mężczyzn, gdy powiedziała: - Wynoście się. - Wciąż patrzyła w ciemne oczy bestii. - Zostawcie siodło i wynoście się. Jeśli którykolwiek z was wejdzie tu jeszcze kiedyś z batem, sam nim ode mnie oberwie. - Ale... - Wynocha. Usłyszała pomruki i mlaskanie językami, ale w końcu wszyscy opuścili zagrodę i zamknęli za sobą bramę. Gdy zostali sami, Manon pogłaskała wiwernę po 227
ogromnym pysku. Jakkolwiek król hodował te bestie, Abraxos był inny. Mniejszy, ale mądrzejszy. A może pozostałe nie musiały w ogóle myśleć. Zadbane i wytrenowane robiły to, co im kazano. Lecz Abraxos uczył się, jak przetrwać i może to otworzyło jego umysł. Rozumiał jej słowa... i gesty. A gdyby potrafił to wykorzystać... mógłby nauczyć pozostałe wiwerny Trzynastki. Nie było to nic wielkiego, ale mogło zapewnić zwycięstwo... i sprawić, że wrogowie króla nie mieliby z nimi szans. - Zamierzam założyć ci to siodło - powiedziała, wciąż dotykając jego pyska. Zesztywniał, ale Manon wzmocniła uścisk, zmuszając go, by na nią spojrzał. Chcesz się wydostać z tej dziury? Więc pozwól mi cię osiodłać. Gdy skończymy, dasz mi obejrzeć twój ogon. Te potwory odcięły ci kolce, więc zamierzam je dla ciebie zrobić. Z żelaza. Jak moje - powiedziała, pokazując mu paznokcie. - I kły też dodała, obnażając zęby. - Będzie bolało, a ty bardzo będziesz chciał zabić tych, którzy ci to robią, ale pozwolisz im na to, bo jeśli będziesz się opierał, zostaniesz tu do końca swojego życia. Zrozumiałeś? Sapnął przeciągle w jej ręce. - A gdy to wszystko się skończy – powiedziała, uśmiechając się lekko do wiwerny – nauczymy się razem latać. I wtedy sprawimy, że to królestwo spłynie krwią. *** Abraxos zrobił wszystko to, o co poprosiła, choć warczał na treserów, którzy go sprawdzali, szturchali i dotykali, i niemal odgryzł ramię weterynarza, który musiał wyrwać jego przegniłe zęby, by zrobić miejsce dla żelaznych kłów. Wszystko to zajęło im pięć dni. Mało co nie wyrwał łańcuchów ze ściany, gdy wstawiali mu kolce na ogonie, ale Manon cały czas przy nim była, mówiąc do niego, jak to było, gdy razem z 228
Trzynastką latała kiedyś na miotłach i polowała na Crochanki. Opowiadała to wszystko, żeby go rozproszyć, ale też, żeby zapewnić ludzi, że jeśli zrobią jakiś błąd, jeśli go skrzywdzą, to jej zemsta będzie bardzo długa i krwawa. Ani jeden się nie pomylił. Przez pięć dni, gdy się nim zajmowali, strasznie tęskniła za lekcjami latania z Trzynastką. I z każdym mijającym dniem szanse na to, że Abraxos wzbije się w powietrze były coraz mniejsze. Manon stała z Asterin i Sorrel w sali treningowej, obserwując zakończenie lekcji sparingowej. Sorrel pracowała z najmłodszym sabatem Czarnodziobych wszystkie miały mniej niż siedemdziesiąt lat, tylko kilka miało jakiekolwiek doświadczenie. - Jak źle? - zapytała Manon, krzyżując ramiona. Sorrel, drobna i ciemnowłosa, zrobiła to samo. - Nie tak źle, jak się obawiałyśmy. Jednak wciąż mają problem ze zgraniem się, a ich liderka jest... - Sorrel zmarszczyła brwi, patrząc na nierzucającą się w oczy czarownicę, którą właśnie powaliła na ziemię jedna z członkiń jej sabatu. - Sugeruję, żeby jej sabat zdecydował co z nią zrobić, albo wybrać nową liderkę. Jeden słaby sabat w klanie i możemy przegrać Igrzyska. Liderka sabatu nadal leżała zdyszana na ziemi, a z jej nosa ciekła niebieska krew. Manon zacisnęła zęby. - Daj jej dwa dni... zobaczymy, czy sama weźmie się w garść. - Nie potrzebowali plotek o słabym sabacie. - Ale upewnij się, że Vesta zabierze ją dziś w nocy - dodała Manon, spoglądając na czerwonowłosą piękność uczącą młodsze czarownice łucznictwa. - Gdziekolwiek chodzi, żeby dręczyć mężczyzn w Południowym Kle. Sorrel uniosła niewinnie brwi, na co Manon przewróciła oczami. - Jesteś gorszą kłamczuchą niż Vesta. Myślisz, że nie zauważyłam tych tabunów mężczyzn szczerzących się do niej bez przerwy? Czy też śladów po 229
ugryzieniach? Po prostu pilnujcie, żeby zbyt wielu nie umarło. Mamy wystarczająco dużo zmartwień... nie potrzeba nam buntu śmiertelników. Asterin prychnęła, ale gdy Manon posłała jej spojrzenie z ukosa, czarownica spojrzała przed siebie, a na jej twarzy malowała się zbytnia niewinność. Oczywiście, jeśli Vesta kotłowała się w łóżku z jakimś facetem i upuszczała z niego krew, to Asterin również tam była. I mimo to żadna z nich nie zgłosiła nic o ich dziwnym smaku. - Jak sobie życzysz, Pani - powiedziała Sorrel, a na jej twarzy pojawiło się trochę koloru. Jeśli Manon była lodem, a Asterin ogniem, to Sorrel była skałą. Babka powiedziała przy jakiejś okazji, żeby na swoją Drugą mianowała Sorrel, jednak jako skała i lód często były do siebie zbyt podobne. A bez porywczości Asterin, bez Drugiej, gotowej drażnić swoją ofiarę lub rozszarpać gardło każdej, która miała czelność rzucić Manon wyzwanie i spróbować stanąć na ich czele, Manon nie dowodziłaby Trzynastką tak pomyślnie. Sorrel była wystarczająco stateczna, by w razie czego zapanować nad nimi obiema. Idealna Trójca. - Teraz jedynymi wiedźmami, które będą miały ubaw - powiedziała Asterin - są zielonookie demoniczne bliźniaczki. Istotnie, czarnowłose Faline i Fallon szczerzyły się z maniakalną radością, szkoląc trzy sabaty w zrzucaniu nożami, wykorzystując te słabsze jako tarcze. Manon potrząsnęła głową. Żeby tylko metoda była skuteczna; żeby tylko te Czarnodziobe wojowniczki wzięły się w garść. - A moje Cienie? - Manon skierowała pytanie do Asterin. - Jak się mają? Edda i Briar, kuzynki bliskie sobie niczym siostry, od niemowlęcia szkolone były w skrywaniu się wszędzie, gdzie tylko możliwe, żeby móc podsłuchiwać... i jak do tej pory nikt ich na korytarzach nie widział. Tak jak rozkazała Manon. - Dzisiaj w nocy zdadzą ci raport - odpowiedziała Asterin. Dalekie kuzynki Manon, Cienie, miały takie same, srebrzyste włosy. Albo miały, dopóki osiemdziesiąt lat temu nie odkryły, że taki kolor włosów służy im jako latarnia morska i przefarbowały się na czarno. Niewiele mówiły, nigdy się nie śmiały i nieraz nawet 230
Asterin nie była w stanie ich znaleźć... dopóki niemal nie właziły jej na głowę. To był jedyny rodzaj rozrywki, na jaki sobie pozwalały: podkradały się do niczego nieświadomych ludzi, choć nigdy nie zrobiły czegoś takiego Manon. Nikogo nie zaskoczyło, że wybrały sobie dwie wiwerny w kolorze onyksu. Manon spojrzała na swoją Drugą i Trzecią. - Chcę, żebyście obie pojawiły się w moim pokoju, gdy będą składać raport. - Postawię Lin i Vestę na warcie - powiedziała Asterin. Były zastępczymi wartowniczkami Manon - Vesta, gdyż rozbrajała uśmiechem, a Lin, ponieważ... gdy ktoś nazywał ją jej pełnym imieniem, Linnea - imię to nadała jej słaba matka, zanim babka wyrwała jej serce - to ta osoba kończyła z brakami w uzębieniu. W najgorszym wypadku bez twarzy. Manon miała właśnie odejść, gdy kątem oka dostrzegła, że Druga i Trzecia ją obserwują. Znała pytanie, którego nie miały odwagi zadać, dlatego powiedziała: - W ciągu tego tygodnia zacznę latać z Abraxosem, a wtedy będziemy trenować w komplecie. Kłamała, ale one jej uwierzyły.
231
Rozdział 28 Dni mijały i nie wszystkie z nich były okropne. Ni stąd ni zowąd Rowan postanowił zabrać Celaenę do siedziby uzdrowicieli znajdującej się pięćdziesiąt mil od fortecy, gdzie uczyli i pracowali najlepsi. Usytuowana pomiędzy światem śmiertelników a krainą Fae, była dostępna dla każdego, kto tam dotarł. Była to jedna z niewielu dobrych rzeczy, które Maeve uczyniła. Jako dziecko Celaena błagała mamę, żeby ją tu zabrała. Lecz odpowiedź zawsze była odmowna, łagodzona obietnicą, że któregoś dnia wybiorą się do Torre Cesme na południu kontynentu, gdzie wielu nauczycieli pobierało wcześniej nauki u Fae. Jej mama robiła wszystko, co mogła, by trzymać Celaenę z dala od szponów Maeve. Ironia sytuacji nie była tego warta. Tak więc Rowan zabrał ją tam. Mogła spędzić cały dzień - cały miesiąc spacerując po tych terenach pod okiem mądrego, życzliwego Naczelnego Uzdrowiciela. Lecz jej czas był bardzo ograniczony ze względu na długość drogi powrotnej i jej niezdolność do przemiany. Poza tym Rowan musiał wrócić przez zmrokiem. Szczerze mówiąc, choć była bardzo zadowolona, przechadzając się po terenach siedziby uzdrowicieli, to zastanawiała się, czy Rowan nie przyprowadził ją tu po to, żeby poczuła się źle z tym, jak żyła. Z tego powodu w drodze powrotnej milczała. Nie dawał jej nawet chwili wytchnienia: następnego dnia, zaraz po tym, jak nastanie świt, mieli wyruszyć w kolejną podróż, ale nie chciał jej powiedzieć, dokąd. Fantastycznie. ***
232
Emrys, który zdążył już przygotować chleb, wyglądał na bardzo rozbawionego patrząc, jak Celaena zapycha się jedzeniem i popija je dużą ilością herbaty, po czym pędzi na górę. Rowan czekał w jej pokoju, trzymając w ręku mały tobołek. Otworzył go. - Ubrania - powiedział, podając jej nową koszulę i bieliznę, którą zapakowała do swojego worka. Zarzucił go sobie na ramię - co, jak sądziła, oznaczało, że jest w dobrym nastroju, który zapewne mu zepsuje w drodze do... gdziekolwiek szli. Nie odezwał się ani słowem, dopóki nie wkroczyli między spowite mgłą drzewa, kierując się na zachód. Gdy mury fortecy zniknęły za ich plecami, w końcu się zatrzymał, zsuwając z głowy ciężki kaptur. Zrobiła to samo, a jej rozgrzane policzki zaczęło podszczypywać chłodne powietrze. - Przemień się i ruszajmy - powiedział. Odezwał się do niej drugi raz tego dnia. - A już myślałam, że zostaniemy przyjaciółmi. Uniósł brew i machnięciem ręki nakazał jej się przemienić. - Przed nami dwadzieścia mil drogi - powiedział na zachętę i posłał jej złośliwy uśmiech. - Będziemy biec. W obie strony. Jej kolana zadrżały, gdy o tym pomyślała. Oczywiście, że musiał z tego zrobić sesję tortur. Oczywiście. - A gdzie się wybieramy? Zacisnął zęby, jego tatuaż się napiął. - Znaleziono kolejne ciało... pół-Fae z sąsiedniej twierdzy. Porzucony na tym samym obszarze, w ten sam sposób. Chcę iść do pobliskiej wioski i popytać, ale... Wykrzywił usta, po czym potrząsnął głową, jakby prowadził ze sobą wewnętrzny monolog. - Potrzebuję twojej pomocy. Śmiertelnikom łatwiej będzie rozmawiać z tobą. - Czy to komplement? - W odpowiedzi Rowan przewrócił oczami. Być może wczorajsza podróż do siedziby uzdrowicieli nie miała być złośliwością. Może on... próbował zrobić dla niej coś miłego.52 52 Na seks nie licz. |K.
233
- Zmień się, albo zejdzie nam się dwa razy dłużej. - Nie potrafię. Wiesz, że to tak ni działa. - Nie chcesz się przekonać jak szybko możesz biec? - Nie mogę używać swojej drugiej formy w Adarlanie, więc jaki jest w tym sens? Co było początkiem ogromnej sprawy, nad którą nie zaczęła jeszcze myśleć. - Sens w tym jest taki, że teraz jesteś tutaj i jeszcze nie przetestowałaś swoich zdolności. - Prawda. Tak naprawdę nie wiedziała, do czego jest zdolna. - Sens w tym jest taki, że znaleziono kolejne ciało, a ja uważam, iż jest to nie do przyjęcia. Kolejne ciało... porzucone przez tę kreaturę. Przerażająca, męczeńska śmierć. To było nie do przyjęcia. Mocno szarpnął ją za warkocz. - Nadal jesteś przerażona. Jej nozdrza zadrgały. - Jedyną rzeczą, która mnie przeraża jest to, jak bardzo pragnę cię udusić. - Co więcej, chciała znaleźć tego potwora i zniszczyć go, za te wszystkie morderstwa i za to, przez co ona musiała przejść. Zabije to... powoli. Poczuła, jak od środka na jej skórę zaczyna napierać to okropne ciepło. Rowan mruknął: - Uwolnij to... gniew. Czy to dlatego powiedział jej o ciele? Bydlak... bydlak nią manipulował, skazał ją na podwójną służbę w kuchni. Jego twarzy była nieczytelna, gdy powiedział: - Spraw, by stał się bronią, Aelin. Jeśli nie jesteś w stanie odnaleźć spokoju, spróbuj uwolnić gniew, który popchnie cię do przemiany. Chwyć to i kontroluj... Przemiana nie jest twoim wrogiem. Arobynn zrobił wszystko, co tylko mógł, żeby znienawidziła swoje dziedzictwo, by się go bała. To, co jej zrobi, czym ona pozwoliła sobie się stać... - To nie skończy się dobrze - sapnęła. 234
Nie wycofywał się. - Pomyśl, czego pragniesz, Aelin, i weź to. Nie proś; nie marz. Po prostu to weź. - Jestem pewna, że przeciętny nauczyciel magii nie poleciłby tego większości uczniom. - Nie jesteś większością i uważam, że nawet to lubisz. Jeśli do przemiany popychają cię mroczne emocje, to właśnie je wykorzystamy. Może nadejdzie dzień, gdy gniew nie zadziała, albo będzie ci kulą u nogi, ale teraz... - Spojrzał na nią z namysłem. - Za każdym razem, gdy się przemieniałaś, właśnie to był bodziec... gniew w różnej postaci. Weź go w posiadanie. Miał rację... a ona nie chciała za wiele o tym myśleć, ani pozwolić sobie zatracić się we wściekłości. Zwłaszcza, że była zła od tak długiego czasu. Teraz... Celaena wzięła głęboki oddech. Potem kolejny. Pozwoliła, by wypełniła ją złość, stworzyła ostrze, które cięło przeszłość i pustkę bez wahania. Otarła się o znajomy mur... nie, to był welon, miękki i lśniący. Przez cały ten czas myślała, że musi sięgnąć po moc, ale to było coś więcej. Nie mogła sobie tego życzyć - musiała wydać rozkaz. Zmieni się, ponieważ w tej krainie znajduje się potwór, któremu trzeba wymierzyć sprawiedliwość. Warcząc cicho, przebiła się przez welon, a gdy doszło do przemiany, poczuła w całym ciele ból. Ujrzała zacięty, wyzywający uśmiech, a Rowan poruszył się tak szybko, że ledwie go widziała - pojawił się po jej drugiej stronie i znowu szarpnął za warkocz. Gdy się odwróciła, już go nie było... Krzyknęła, gdy uszczypnął ją w bok. - Przestań... Stał teraz naprzeciwko niej z dzikim zaproszeniem w oczach. Uważnie obserwowała to, jak się porusza, jak robi uniki, jak sprawdza jej reakcje. Dlatego skrzyżowała ramiona, udając furię, której po niej oczekiwał, i czekała. Czekała, aż nagle... Jego ręka wystrzeliła, jakby chciał ją popchnąć, szturchnąć czy uderzyć, a ona 235
obróciła się, blokując jego ramię nadgarstkiem, natomiast łokciem drugiej ręki trafiając w bok jego głowy. Znieruchomiał i zamrugał kilka razy. Uśmiechnęła się do niego szeroko. On natomiast wyszczerzył zęby w dzikim, przerażającym uśmiechu. - Och, dobrze ci radzę, uciekaj. Gdy się na nią rzucił, pomknęła między drzewa. 53 *** Podejrzewała, że Rowan przez pierwsze kilka minut pozwalał jej prowadzić, bo choć poruszała się szybciej, to ledwie kontrolowała swoje nowe ciało, gdy musiała omijać skały i powalone drzewa. Powiedział, że muszą się kierować na północny zachód, dlatego też w tamtą stronę się kierowała, lawirując między drzewami, czując, jak gniew zmienia się w coś zupełnie innego. Rowan biegnący raz obok niej a raz za nią wyglądał jak smuga srebra i bieli. Za każdym razem, gdy znajdował się za blisko, kierowała się w przeciwną stronę, testując zmysły, które mówiły jej, gdzie są drzewa, zanim jej jeszcze zobaczyła... czuła zapach mchu, dębów i żyjących w lesie istot, a chłodne smugi mgły tworzyły ścieżkę, wzdłuż której podążali. Ziemia na wzgórzu poddawała się jej nogom. Szybciej... chciała się przekonać, czy może biec szybciej, tak, jakby chciała prześcignąć wiatr. Rowan pojawił się z lewej strony, a ona pracowała zawzięcie rękami i nogami, delektując się swoim oddechem - lekkim i spokojnym, gotowym pozwolić jej na więcej. Więcej... to ciało chciało więcej. Ona chciała więcej. I wtedy zaczęła biec szybciej niż kiedykolwiek w życiu, drzewa dookoła tworzyły rozmytą plamę, a jej ciało niemal śpiewało, gdy wczuwała się w rytm. Jej silne płuca wchłaniały mgliste powietrze pełne zapachów i smaków; prowadził ją 53 Tak mi się morda cieszy, że aż mnie policzki rozbolały xD |K.
236
instynkt, podpowiadając, że może być jeszcze szybsza, gdy wspinała się po gliniastej ziemi. Bogowie. Och, bogowie. Ekstaza, którą czuła, gdy mieszała się z jej krwią, sprawiała, że niemal leciała. Otrzymała cud, którym było jej ciało. Rowan pojawi się nagle z prawej strony, ale ona uskoczyła, omijając drzewo z taką łatwością, że wydała radosny okrzyk, mknąc między wiszącymi gałęziami ze zwinnością kota. Rowan ponownie pojawił się w zasięgu jej wzroku, rzucając się na nią z wyszczerzonymi zębami, ale ona odwróciła się i skoczyła na skałę, pozwalając, by jej nowe ciało przejęło kontrolę nad umiejętnościami, jakie nabyła jako zabójczyni. Mogła umrzeć dla tej prędkości, dla tej pewności, jaką czuła głęboko w kościach. Jak mogła się tego bać przez tak długi czas? Nawet jej dusza zdawała się być lżejsza. Jak gdyby wcześniej była zamknięta i pochowana i dopiero teraz wydostała się na wolność. Nie była to radość, może już nigdy jej nie poczuje, ale pojawiła się maleńka cząstka tego, kim była, zanim tak doszczętnie zdewastował ją smutek. Rowan pędził u jej boku, ale nie próbował jej złapać. Nie, Rowan się... bawił. Rzucił na nią okiem, oddychając ciężko, ale równo. I może to tylko promienie słoneczne przebijające się przez baldachim gałęzi, ale mogłaby przysiąc, że jego oczy błyszczały tym samym dzikim zadowoleniem, które czuła ona. Mogłaby przysiąc, że się uśmiecha. *** To było najszybsze dwadzieścia mil w jej życiu. Owszem, ostatnie pięć przebiegli wolniej, a gdy Rowan nakazał się zatrzymać, oboje ledwie łapali oddech. I to właśnie wtedy, gdy spojrzeli na siebie, stojąc wśród drzew, zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy jej magia się nie wypaliła... że nie próbowała jej obezwładnić ani 237
wybuchnąć. Czuła, jak czeka głęboko w niej, zaalarmowana, ale spokojna. Uśpiona. Otarła pot z czoła, szyi i twarzy. Choć dyszała, wciąż była gotowa przebiec kolejne mile. Bogowie, gdyby była tak szybka tej nocy, gdy Nehemia... To nie uczyniłoby żadnej różnicy. Nehemia krok po kroku zaaranżowała własne morderstwo i znalazłaby inny sposób. A zrobiła to tylko dlatego, że Celaena odmówiła pomocy... odmówiła działania w dobrej sprawie. To cudowne ciało Fae nic by nie zmieniło. Zamrugała, zdając sobie sprawę, że gapi się na Rowana, z którego twarzy zniknęła już wcześniejsza satysfakcja - na powrót zmieniła się w ten znajomy chłód. Rzucił w nią czymś - koszulą, którą ze sobą miał. - Przebierz się. - Stanął do niej tyłem i zrzucił własną koszulkę. Jego plecy były opalone i tak samo pokryte bliznami jak reszta jego ciała. Ale nawet widok tych śladów nie sprawił, że nagle zechciała pokazać mu, jak zmasakrowane są jej plecy, dlatego też weszła między drzewa, a gdy miała pewność, że jej nie widzi, zdjęła koszulkę. Gdy wróciła do niego, rzucił jej manierkę z wodą. Smakowała... Czuła każdy minerał zawarty w tej wodzie. Do czasu, gdy dotarli do miasteczka pełnego domków z czerwonymi dachami, Celaena mogła już oddychać normalnie. Szybko przekonali się, że trudno będzie przekonać kogokolwiek do rozmowy, zwłaszcza, że byli dwójką Fae. Celaena zastanawiała się, czy nie wrócić do ludzkiej formy, ale uznała, że ze swoim akcentem i coraz gorszym nastrojem kobieta z Adarlanu zostałaby przyjęta gorzej niż Fae. Okna zamykały się w chwili, gdy je mijali, prawdopodobnie przez Rowana, który wyglądał jak siewca śmierci.54 Choć był zaskakująco spokojny, gdy podchodzili do kolejnych wieśniaków. Nie unosił głosu, nie warczał, nikomu nie groził. Nie uśmiechał się, ale że chodziło o Rowana, to mogła powiedzieć, że jest wręcz wesoły. Co nie znaczyło, że cokolwiek osiągnęli. Nie, nikt nie słyszał o zaginionych 54 Ja bym prędzej powiedziała, że wygląda jak ktoś, kogo ma się ochotę... ten tego, no. ^_^ |K.
238
pół-Fae ani o ciałach. Nie, nie widzieli żadnych nieznajomych ludzi. Nie, nie znikały zwierzęca, choć parę wiosek dalej grasował złodziej kurczaków. Nie, byli całkowicie bezpieczni i chronieni w Wendlyn i nie podobało im się, że Fae i pół-Fae wtrącają się w ich sprawy. Celaena zrezygnowała z flirtu ze stajennym, który bez przerwy gapił się na jej uszy i kły, jakby zaraz miała zjeść go żywcem. Ruszyła główną ulicą, głodna, zmęczona i zirytowana, że jednak będą potrzebowali śpiworów, ponieważ karczmarz oznajmił, że nie ma wolnych pokoi. Chmury burzowe czające się w oczach idącego obok niej Rowana powiedziały jej dokładnie, jak poszła jego rozmowa z kelnerką. - Byłabym skłonna uwierzyć, że to na wpół zdziczała bestia, gdyby ktokolwiek słyszał o tym, że ci ludzie zniknęli - powiedziała w zadumie. - Ale konsekwentne wybieranie ofiar, których zaginięcia nikt nie dostrzeże? To musi być jakaś myśląca istota, skoro wie, jak sobie dobierać ofiary. A pół-Fae miał być zapewne informacją... ale jaką? Żeby trzymać się z daleka? To dlaczego ciała znajdowały się w tym samym miejscu? - Pociągnęła za końcówkę warkocza, zatrzymując się przed sklepem z ubraniami. Na wystawie stała prosta, dobrze skrojona sukienka, choć nie tak elegancka jak te, które sprzedawano w Rifthold. Zauważyła szeroko otwarte oczy i bladą twarz sprzedawczyni, która nagle zasunęła zasłony. No cóż. Rowan prychnął, a Celaena odwróciła się do niego. - Zakładam, że przywykłeś do tego? - Duża część Fae, którzy zapuszczali się na tereny ludzi, wyrobiła nam reputację istot, które... biorą, co chcą. Sytuacja nie zmieniała się przez zbyt wiele lat, a choć teraz nasze prawa są bardziej rygorystyczne, to strach pozostaje. - Krytykował Maeve? - Kto egzekwuje prawa? Na jego twarzy pojawił się mroczny uśmiech. - Ja. Gdy nie biorę akurat udziału w jakiejś kampanii, ciotka nakazuje mi łapać 239
łotrów. - I ich zabijać? Nadal się uśmiechał. - Jeśli tego wymaga sytuacja. Najczęściej jednak zabieram ich z powrotem do Doranelle, gdzie Maeve decyduje, co z nimi zrobić. - Myślę, że wolałabym śmierć z twoich rąk niż Maeve. - Być może jest to pierwsza mądra rzecz, jaką powiedziałaś. - Pół-Fae mówią, że masz pięciu przyjaciół wśród wojowników. Polują z tobą? Jak często się z nimi widujesz? - Widuję ich, gdy sytuacja tego wymaga. Maeve wzywa ich na swoje usługi tak samo, jak mnie - mówił szorstkim głosem. - To zaszczyt służyć w jej bliskim kręgu. Celaena nie twierdziła, że jest inaczej, ale zastanawiała się, dlaczego uznał, że musi to dodać. Ulica dookoła opustoszała; ludzie porzucili nawet wózki z jedzeniem. Wzięła głęboki wdech, węsząc, i... czy to czekolada? - Wziąłeś jakieś pieniądze? Uniósł nieznacznie brwi. - Owszem. Ale oni nie przyjmą łapówek. - To dobrze. Więcej dla mnie. - Zwróciła uwagę na ładny szyld kołyszący się na wietrze. Cukiernia. - Jeśli nie jesteśmy w stanie ułaskawić ich swoim wdziękiem, równie dobrze możemy to zrobić zakupami. - Czy z jakiegoś powodu nie usłyszałaś, co właśnie... - Ale ona dotarła już do sklepu, który pachniał nieziemsko i był zaopatrzony w czekoladki, cukierki i - o bogowie - orzechowe trufle. Nawet jeśli ekspedientka zbladł na widok ich dwójki, Celaena posłała jej swój najlepszy uśmiech. Prędzej umrze, niż pozwoli im zamykać jej drzwi przed nosem albo myśleć, że jest tu, żeby kraść. Nehemia nigdy nie pozwoliła żeby ci idioci w Rifthold zamknęli przed nią jakikolwiek sklep, restaurację czy też dom. Miała przeczucie, że jej przyjaciółka byłaby dumna, gdyby zobaczyła jak tego 240
popołudnia chodzi od sklepu do sklepu z wysoko uniesioną głową i czaruje mieszkańców wioski. *** Gdy rozeszła się wieść, że dwoje nieznajomych Fae wydaje pieniądze na czekoladki, książki, świeży chleb i mięso, ulice na nowo wypełniły się ludźmi. Sprzedawcy oferowali im wszystko od jabłek po przyprawy i kieszonkowe zegarki, chętni do rozmowy tak długo, jak mieli okazję coś sprzedać. Gdy Celaena weszła do siedziby posłańców, by nadać list, udało jej się podpytać nowicjuszy, czy dadzą się wynająć komukolwiek. Odmówili, mimo to wynagrodziła ich sowicie. Rowan sumiennie taszczył wszystkie torby i pudełka, oprócz czekoladek, które Celaena zajadała, gdy przechadzali się od sklepu do sklepu. Gdy chciała go poczęstować, oznajmił, że nie je słodyczy. Nigdy. Nic zaskakującego. Wieśniacy dalej utrzymywali, że nic nie wiedzą, co, jak sądziła, było dobrym znakiem, ponieważ oznaczało, że nie kłamali, choć łapacz krabów znalazł w swojej sieci kilka małych i ostrych noży. Wrzucił je z powrotem do wody jako dar dla morskiego bóstwa. Potwór wysysał życie z tych ludzi, nie ranił ich. Więc wyglądało na to, że broń należała do wendlyńskich żołnierzy, którzy zgubili ekwipunek podczas sztormu. O zachodzie słońca karczmarz zaprosił ich do siebie, bo nagle zwolnił się pokój. Twierdził, że jest to najlepszy apartament w miasteczku, lecz Celaena zaczęła się zastanawiać, czy nie będą wzbudzać zbytniej sensacji, poza tym nie była szczególnie w nastroju, żeby widzieć, jak Rowan patroszy potencjalnego złodzieja. Dlatego grzecznie odmówiła, po czym ruszyli stronę lasu, aż w końcu drzewa przyćmiły promienie słoneczne. Nie najgorszy dzień, zdała sobie sprawę Celaena, układając się do snu pod baldachimem z gałęzi. Nie najgorszy.
241
*** Mama nazywała ją Płomiennym Sercem. Lecz dla ludu pewnego dnia stanie się królową. Dla nich była dziedziczką dwóch potężnych rodów i ogromnej mocy, która zapewni im bezpieczeństwo i sprawi, że królestwo będzie jeszcze silniejsze. Moc, która była darem... albo bronią. Przez ostatnie osiem lat debatowano na ten temat nieustannie. Gdy podrosła i okazało się, że wygląd odziedziczyła po matce, lecz temperament po ojcu, coraz częściej padały pytania pełne niepewności – najczęściej zadawali je władcy odległych królestw. A takiego dnia jak dzisiejszy była pewna, że wszyscy usłyszą o wypadku - nie wiedziała czy to dobrze czy źle. Miała spać i nawet już założyła swoją ulubioną koszulę nocną, a jej rodzice wyszli z pokoju kilka minut temu. Choć powiedzieli jej, że wszystko jest w porządku, to wiedziała, że są wyczerpani i sfrustrowani. Widziała, jak ludzie się zachowują i widziała, jak wujek kładł rękę na ramieniu jej taty i powiedział, żeby zaprowadził ją do łóżka. Ale ona nie mogła spać, zwłaszcza, że drzwi były uchylone i słyszała rodziców rozmawiających w sypialni. Myśleli, że mówią cicho, ale ona miała słuch nieśmiertelnych. - Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz, Evalin - powiedział jej ojciec. Niemal słyszała, jak się przekręca na gigantycznym łóżku, w którym się urodziła. - Co się stało to się nie odstanie. - Powiedz im, że to wszystko przesada, powiedz im, że bibliotekarze robią zamieszanie o nic - syknęła jej mama. - Rozpuść plotkę, że to ktoś inny podłożył ogień i zwalił winę na nią... - Mam to zrobić ze względu na Maeve? - Masz to zrobić dlatego, że będą na nią polować, Rhoe. Przez całe jej życie, Maeve i jej ludzie będą czyhać na jej moc... - A ty myślisz, że jeśli te gnoje nie dadzą jej zakazu wstępu do biblioteki, to tak 242
się nie stanie? Powiedz mi: dlaczego nasza córka tak bardzo kocha czytać? - To nie ma nic wspólnego z tą sprawę. - Powiedz mi. - Gdy jej mama nie odpowiedziała, tata warknął. - Ma osiem lat... i powiedziała mi, że jej najlepszymi przyjaciółmi są bohaterowie z książek. - Ma Aediona. - Ma Aediona, ponieważ jest jedynym dzieckiem w zamku, którego ona nie przeraża... dzieckiem, które nie trzyma się z dala, bo odpuściliśmy jej szkolenie. Ona potrzebuje szkolenia, Ev... szkolenia i przyjaciół. Jeśli nie będzie miała ani jednego ani drugiego, to w końcu stanie się tym, czego tak bardzo wszyscy się obawiają. Zapadła cisza... a potem usłyszała sapnięcie przy łóżku. - Nie jestem dzieckiem - syknął Aedion, siadając ze skrzyżowanymi ramionami na krześle przy jej łóżku. Wkradł się do środka, gdy tylko jej rodzice wyszli, aby móc z nią porozmawiać tak, jak zawsze to robił, gdy była zdenerwowana. - I nie rozumiem, co w tym złego, że jestem twoim jedynym przyjacielem. - Cicho bądź - syknęła. Choć Aedion nie mógł się zmieniać, to jego mieszana krew sprawiała, że miał niesamowity słuch, lepszy nawet niż ona. I choć był pięć lat starszy, to był jej jedynym przyjacielem. Kochała swój lud, owszem... kochała dorosłych, którzy ją rozpieszczali. Lecz dzieci, które mieszkały w zamku, trzymały się z dala od niej, mimo nalegań jej rodziców. Trochę jak psy, pomyślała kiedyś. Pozostali czuli, że jest inna. - Potrzebuje przyjaciół w jej wieku - kontynuował ojciec. - Może powinniśmy wysłać ją do szkoły. Cal i Marion zastanawiają się nad wysłaniem Elide w przyszłym roku... - Żadnych szkół. Zwłaszcza tej tak zwanej magicznej, która znajduje się tak blisko granicy. Nie wiemy, co planuje Adarlan. Aedion wypuścił oddech, opierając nogi na materacu. Opaloną twarz zwrócił w kierunku uchylonych drzwi, jego złote włosy lśniły lekko - widziała zmarszczkę między jego brwiami. Oboje źle znosili rozłąkę, a gdy jeden z chłopców wyśmiał za to Aediona, ten spędził miesiąc na wywożeniu końskiego łajna za stłuczenie go na 243
miazgę. Jej ojciec westchnął. - Ev, nie zabijaj mnie za to, ale... nie ułatwiasz sprawy. Ani nam, ani jej. - Jej mama milczała. Usłyszała szelest ubrań i pomruk, który brzmiał jak "wiem, wiem", zanim zaczęli mówić tak cicho, że nawet ona nie była w stanie dosłyszeć słów. Aedion warknął jeszcze raz, a jego oczy - identyczne jak jej - błyszczały w ciemności. - Nie rozumiem, o co to całe zamieszanie. Co z tego, że spaliłaś kilka książek? Ci bibliotekarze na to zasłużyli. Może jak będziemy starsi to spalimy to wszystko doszczętnie. Wiedziała, że dokładnie to miał na myśli. Spaliłby bibliotekę, miasto, a nawet cały świat, gdyby tylko o to poprosiła. To ta więź, naznaczona krwią i zapachem czegoś, czego nie umiała nazwać. Więzy tak silne, jak te, które przywiązywały ją do rodziców. A nawet silniejsze. Nie odpowiedziała mu nie dlatego, że nie wiedziała, co odpowiedzieć, lecz dlatego, że drzwi otworzyły się z jękiem i zanim Aedion mógł się ukryć, sypialnię zalało światło z korytarza. Jej mama stała z założonymi rękami. A tata zaśmiał się cicho; jego brązowe włosy lśniły w świetle padającym z korytarza, twarz miał skrytą w cieniu. - Typowe - powiedział, stając z boku, by Aedion miał jak wyjść. - Czy o świcie nie masz się przypadkiem pojawić na treningu z Quinnem? Dzisiaj rano spóźniłeś się pięć minut. Jeśli przytrafi ci się to drugi raz z rzędu, będziesz to odpracowywał przez tydzień. Znowu. W mgnieniu oka Aedion wstał i wyszedł z jej sypialni. Będąc sam na sam z rodzicami wolałaby udawać, że śpi, ale powiedziała: - Nie chcę iść do szkoły. Jej ojciec ruszył w stronę łóżka, w każdym calu będąc wojownikiem, jakim kiedyś chciał być Aedion. Książę-wojownik, jak nazywali go ludzie - który kiedyś miał się stać potężnym królem. Czasami miała wrażenie, że jej tata nie chce być królem, zwłaszcza w te dni, gdy zabierał ją w Jelenie Rogi i pozwalał jej wędrować przez 244
Dębowy Las w poszukiwaniu Pana Lasu. Wtedy wydawał się najszczęśliwszy, a gdy wracali do Orynthu, zawsze trochę smutniał. - Nie pójdziesz do szkoły – powiedział, oglądając sie się przesz szerokie ramię na jej matkę, która wciąż stała w progu z twarzą skrytą w cieniu. - Ale czy rozumiesz dlaczego bibliotekarze zachowali się dzisiaj w ten sposób? Oczywiście, że tak. Czuła się okropnie przez spalenie kilku książek. To był wypadek i wiedziała, że tata jej wierzy. Skinęła głową i powiedziała: - Przepraszam. - Nie masz za co przepraszać - odpowiedział, a w jego głosie zabrzmiała ostra nuta. - Chciałabym być taka jak inni. Jej mama milczała, stojąc nieruchomo, a tata wziął ją za rękę. - Wiem, kochanie. Lecz nawet, gdybyś nie miała daru, nadal byłabyś naszą córką... wciąż nosiłabyś nazwisko Galathynius, a któregoś dnia zostałabyś królową. - Nie chcę być królową. Westchnął. To była rozmowa, którą już przeprowadzali. Pogłaskał ją po głowie. - Wiem - powtórzył. - A teraz śpij - porozmawiamy o tym rano. Nie porozmawiają. Wiedziała, że tego nie zrobią, bo zdawała sobie sprawę, że nie ma ucieczki przed jej przeznaczeniem, nawet jeśli czasami modliła się do bogów, by jakoś tego uniknąć. Położyła się, pozwoliła im pocałować się na dobranoc i powiedziała dobranoc. Jej mama wciąż nic nie powiedziała, ale gdy tata wyszedł, Evalin stała nieruchomo, obserwując ją przez długą chwilę. Gdy zaczęła zasypiać, jej mama wyszła... mogłaby przysiąc, że dostrzegła na jej bladej twarzy łzy. ***
245
Celaena obudziła się gwałtownie, ledwie mogąc się ruszać czy oddychać. To musiał być zapach tego cholernego ciała - to on wywołał wspomnienie. Cholernie bolało, gdy widziała twarze rodziców, Aediona. Zamrugała, koncentrując się na oddechu, dopóki nie zamknęła za sobą tego pięknego pokoju, dopóki nie zniknął zapach północnego wiatru, śniegu i sosen i nie zobaczyła porannej mgły wgryzającej się w jej ubrania; w powietrzu unosił się ostry zapach soli morskiej. Uniosła rękę, by przyjrzeć się długiej bliźnie na nadgarstku. - Chcesz śniadanie? - zapytał Rowan, kucając przy gałęziach, które podpalał... po raz pierwszy widziała, żeby wzniecał ogień. Skinęła głową, a potem potarła oczy wierzchem dłoni. - To rozpal ogień - powiedział. - Chyba nie mówisz poważnie. - Nie raczył odpowiedzieć. Jęcząc, pełzała w śpiworze, dopóki nie znalazła się przy stosie gałęzi, gdzie usiadła po turecku. Uniosła rękę nad drewnem. - Gesty przeszkadzają. Twój umysł sam potrafi nakierować płomienie. - Może lubię dramatyzm. Posłał jej spojrzenie, które odczytała jako: Rozpal ogień. Teraz. Potarła oczy i skupiła się na gałęziach. - Spokojnie - powiedział Rowan, a ona zastanawiała się, czy w jego głosie słychać uznanie, gdy drewno zaczęło płonąć. - Nóż, pamiętaj. Kontrolujesz to. Nóż, szczypta magii. Była w stanie to opanować. Wzniecić mały płomień. O bogowie, znowu była taka ociężała. Ten głupi sen... wspomnienie, cokolwiek to było. Dzisiejszy dzień będzie męczący. Poczuła szarpnięcie, które ją otworzyło, po czym magia wydostała się na zewnątrz zanim zdążyła krzyknąć ostrzegawczo. Podpaliła wszystko dookoła. Kiedy płomienie i dym zniknęły z pomocą Rowana, ten tylko westchnął. - Przynajmniej nie spanikowałaś i nie zmieniłaś się ponownie w człowieka. Przypuszczała, że to był komplement. Uwalnianie magii przynosiło ulgę... 246
jakby zdjęto z niej ciężar. Ciśnienie pod skórą zmalało. Dlatego Celaena skinęła tylko głową. Wygląda na to, że przemiana była najmniejszym z jej problemów.
247
Rozdział 29 To był tylko pocałunek, powtarzała sobie Sorscha każdego dnia. Szybki, pozbawiający tchu pocałunek, który sprawił, że świat zawirował. Żelazo w melasie zadziałało, choć sprawiało ból Dorianowi, dlatego eksperymentowali z dawkami... i zaczęli szukać sposobu na zamaskowanie tego. Gdyby ktoś zauważył, że kilka razy dziennie spożywa jakieś leki, zaczęłyby się pytania. Dlatego też żelazo przyjęło formę środka antykoncepcyjnego. Z jego reputacją nikt nie będzie zadawał pytań. Sorscha wciąż przekonywała samą siebie, że pocałunek nie znaczył nic więcej poza dziękuję, gdy szła do wieży, w której mieszkał Dorian. Zapukała, a książę zaprosił ją do środka. Suczka zabójczyni rozwaliła się na łóżku, a Dorian leżał na kanapie. Gdy ją zobaczył, usiadł i uśmiechnął się w charakterystyczny dla niego sposób. - Znalazłam lepsze połączenie - mięta będzie smaczniejsza niż szałwia powiedziała, trzymając buteleczkę z czerwonawym płynem. Podszedł do niej, ale w jego chodzie było coś - coś przypominającego skradanie - co sprawiło, że się wyprostowała. Zwłaszcza, gdy odebrał jej szklane naczynie, postawił je na stoiku i posłał jej długie spojrzenie. - Co? - szepnęła, cofając się o krok. Złapał ją za rękę - nie tak mocno, żeby bolało, ale wystarczająco, by ją zatrzymać. - Znasz ryzyko, a mimo to mi pomagasz - powiedział. - Dlaczego? - To dobra rzecz. - Prawa mojego ojca mówią inaczej. Poczuła gorąco na twarzy. - Nie wiem, co chcesz przez to powiedzieć. Przyjemnie było czuć na policzkach jego dłonie, zwłaszcza gdy lekko
248
podrapały ją pokrywające je odciski. - Po prostu chcę ci podziękować - mruknął, pochylając się. - Za to, że nie uciekłaś po tym, co zobaczyłaś. - Ja... - Płonęła od środka, ale cofnęła się na tyle stanowczo, że ją puścił. Amithy miała rację, nawet jeśli była przy tym nieuprzejma. Dookoła jest wiele pięknych kobiet, a coś więcej niż flirt mogłoby się źle skończyć. On był następcą tronu, a ona nikim. Wskazała ręką na naczynie z roztworem. - Jeśli to nie będzie problemem, Wasza Wysokość - przygarbił się, słysząc tytuł - proszę wysłać wiadomość o tym, czy substancja działa. Nie odważyła się nic więcej dodać, nawet się nie pożegnała, bo nie chciała, żeby cokolwiek zatrzymało ją choć na chwilę w tym pokoju. Książę nie próbował jej zatrzymywać, gdy wyszła i zamknęła za sobą drzwi. Oparła się o kamienną ścianę, kładąc dłoń na galopującym sercu. Postąpiła mądrze, prawidłowo. Wytrzymała tak długo, więc wytrzyma jeszcze dłużej, jeśli tylko nadal będzie niezauważalna, niezawodna, cicha. Ale nie chciała być niezauważalna... nie przez niego, nigdy. Sprawiał, że chciała się śmiać, śpiewać i wstrząsnąć światem swoim głosem. Drzwi stanęły otworem, a on zatrzymał się w progu, patrząc na nią z powagą i ostrożnością. Może nie będzie przyszłości, nadziei ani nic innego, ale gdy patrzyła, jak tam stoi, w jednej chwili zapragnęła być samolubna, głupia i zwariowana. Może jutro wszystko szlag trafi, ale musiała się przekonać jak to jest, choć przez chwilę, należeć do kogoś, być chcianą i pielęgnowaną. Stał nieruchomo, tylko na nią patrząc - patrząc na nią tak jak ona na niego gdy chwyciła poły jego tuniki, przyciągnęła go do siebie i pocałowała gwałtownie. ***
249
Przez zbliżające się spotkanie Chaol ledwie mógł się skoncentrować. Minęło więcej czasu, niż się spodziewał, zanim Ren i Murtaugh byli gotowi się z nim spotkać - po raz pierwszy od tego zajścia w slamsach. Chaol musiał czekać na kolejną wolną noc, natomiast Aedion szukał bezpiecznego miejsca, a musieli się jeszcze zgrać w czasie z dwoma lordami z Terrasenu. On i generał opuścili zamek oddzielnie, a Chaol nienawidził samego siebie, że musi okłamywać swoich ludzi w sprawie tego, dokąd idzie - nienawidził tego, że życzyli mu dobrej zabawy, nienawidził tego, że mu ufali, podczas gdy on spotykał się z ich największymi wrogami. Chaol odepchnął te myśli na bok, gdy zbliżył się do alei niedaleko starego pensjonatu, gdzie mieli się spotkać. Pod ciężkim płaszczem z kapturem skrywało się więcej broni, niż do tej pory zawsze nosił. Każdy oddech, który brał, zdawał się być za płytki. Z drugiego końca alei dobiegły go dwa ciche gwizdnięcia, na które odpowiedział. Aedion skradał się przez alejkę przesłoniętą ciężką mgłą napływającą znad Avery, jego twarz przesłaniał kaptur. Nie miał przy sobie miecza Orynthu. Zamiast tego za jego pas zatknięty był cały asortyment ostrzy. Generał wyglądał jak człowiek zdolny wejść do piekła i wyjść z niego z uśmiechem.55 - Gdzie pozostali? - zapytał cicho Chaol. Jak na jego gust slamsy były tej nocy za ciche. Niewielu odważyłoby się do niego podejść, zważywszy na strój, ale skradanie się krętymi, ciemnymi alejami było wstrząsające. Taka bieda, rozpacz i desperacja. Mieszkający tu ludzie stanowili zagrożenie, gotowi byli zaryzykować wszystko, byle tylko dożyć kolejnego dnia. Aedion oparł się o rozpadający się ceglany mur. - Nie gorączkuj się tak.56 Niedługo przyjdą. - Wystarczająco długo czekałem na te informacje. - Po co ten pośpiech? - zapytał generał, przeciągając samogłoski. Rozglądał się 55 Może mnie tam zabrać ze sobą – narzekać nie będę :3 |K. 56 W oryginale jest coś o skręcaniu bielizny (ach te Amełykańskie powiedzonka), ale mniejsza. Chodzi o to, żeby zluzował majty, nie srał żarem itp. itd. :D|K.
250
uważnie po alei. - Za kilka tygodni opuszczam Rifthold i wracam do Anielle. - Aedion nie patrzył bezpośrednio na niego, ale Chaol czuł rzucane spod kaptura spojrzenie. - Wykręć się z tego... powiedz, że jesteś zajęty. - Złożyłem obietnicę - odpowiedział Chaol. - I tak już wyprosiłem więcej czasu, ale chcę... zrobić coś dla księcia, zanim wyjadę. Generał odwrócił się w jego stronę. - Słyszałem, że nie utrzymujesz kontaktu z ojcem, więc skąd ta nagła zmiana? Łatwiej byłoby skłamać, ale Chaol odpowiedział: - Mój ojciec jest potężnym człowiekiem - ma posłuch u wielu wpływowych osób zamieszkujących dwór, poza tym zasiada w radzie królewskiej. Aedion zaniósł się cichym śmiechem. - Kilkakrotnie brałem się z nim za łby podczas narad. Chaol zapłaciłby niezłą sumkę, żeby to zobaczyć, ale nie uśmiechał się, gdy mówił: - To był jedyny sposób, żeby móc wysłać ją do Wendlyn. - Szybko wyjaśnił, na czym polegał jego układ z ojcem, a gdy skończył, Aedion wypuścił wstrzymywany oddech. - Cholera - skomentował, kręcąc głową. - Nie sądziłem, że w Adarlanie istnieje jeszcze tego typu honor. Chaol uznał, że to komplement - i to nie byle jaki, skoro padł z ust Aediona. - A co z twoim ojcem? - zapytał generała, żeby tylko nie rozmawiać na tematy wywołujące ból w jego piersi. - Wiem, że twoja mama była spokrewniona z... z nią, ale skąd pochodzi twój ojciec? - Matka nigdy mi nie zdradziła, kim był ojciec, nawet na łożu śmierci odpowiedział stanowczo Aedion. - Nie wiem czy ze wstydu, czy dlatego, że nawet nie pamiętała, albo żeby mnie z jakiegoś powodu chronić. Gdy mnie tu zabrano, przestało mnie to obchodzić. Ale wolałbym nie mieć ojca niż żeby był taki jak twój. Chaol zachichotał i możliwe, że zadałby kolejne pytanie, gdyby nie usłyszał 251
chrapliwego oddechu i szurania butów o kamień dobiegających z drugiego końca alei. W mgnieniu oka Aedion wyciągnął dwa długie noże, a Chaol dobył miecza zwyczajnego ostrza, które zabrał ze zbrojowni - gdy zobaczyli wtaczającego się do alei mężczyznę. Jedną ręką obejmował się w pasie, drugą podpierał o ceglany mur. Aedion natychmiast ruszył w jego stronę, chowając sztylety za pas. Dopiero wtedy Chaol usłyszał, jak mówi: - Ren? - Wtedy również popędził w stronę młodego mężczyzny. W świetle księżyca krew na tunice Rena błyszczała. - Gdzie jest Murtaugh? – zapytał ostro Aedion, chwytając Rena pod ramionami. - Bezpieczny - sapnął Ren, twarz miał trupio bladą. Chaol spojrzał na drugi koniec alei. - Byliśmy... śledzeni. Więc spróbowaliśmy ich zgubić. - Bardziej usłyszał niż zobaczył, jak Ren się krzywi. - Poszli za mną. - Ilu? - zapytał łagodnie Aedion, choć kapitan wiedział, że generał gotuje się od środka. - Ośmiu - odpowiedział Ren i syknął z bólu. - Zabiłem dwóch, potem się uwolniłem. Idą za mną. Zostawił sześciu. Jeśli żaden nie był ranny, to musieli być blisko. Chaol przyjrzał się ścianie za Renem; rana na brzuchu nie mogła być głęboka, skoro nie zostawił żadnego krwawego śladu. Co nie zmieniało faktu, że musiało strasznie boleć - zapewne bardzo mocno, jeśli zraniono go w niewłaściwe miejsce. Aedion zesztywniał, gdy usłyszał coś, czego nie słyszał Chaol. Cicho i delikatnie przekazał Rena Chaolowi. - Kawałek dalej stoją trzy beczki - powiedział generał ze stoickim spokojem, stając przodem do wyjścia z alei. - Ukryjcie się za nimi i bądźcie cicho. To wystarczyło, żeby Chaol chwycił Rena i zaciągnął go za beczki, gdzie posadził go na ziemi. Ren stłumił jęk bólu, nadal zachowując czujność. Pomiędzy 252
dwoma beczkami była szpara, przez którą Chaol widział alejkę i sześciu mężczyzn, którzy w nią skręcili. Nie dostrzegał nic poza ciemnymi tunikami i płaszczami. Zatrzymali się równocześnie, gdy ujrzeli wciąż zakapturzonego Aediona stojącego im na drodze. Generał wyciągnął długie noże i wymruczał: - Żaden z was nie opuści tej uliczki żywy.57 *** Dotrzymał słowa. Chaol podziwiał umiejętności Aediona - szybkość, zwinność i całkowitą pewność, która sprawiała, że ta brutalna walka bardziej przypominała taniec. Wszystko skończyło się zanim na dobre się zaczęło. Sześciu napastników wyglądało na dobrze wyszkolonych, ale w starciu z mężczyzną, w którego żyłach płynęła krew Fae, okazali się beznadziejni. Nic dziwnego, że Aedion tak szybko zyskał wysoki stopień. Nigdy nie widział nikogo, kto walczyłby w ten sposób. Tylko... tylko Celaena była blisko. Nie był w stanie odpowiedzieć, kto z tej dwójki by wygrał, gdyby kiedykolwiek się ze sobą zmierzyli, ale razem... Serce Chaola na tę myśl skuł lód. Sześciu mężczyzn zginęło w kilka sekund... sześciu. Aedion nie uśmiechał się, gdy podszedł do nich, patrząc na Chaola. Rzucił na ziemię skrawek materiału. Nawet Ren, dysząc przez zaciśnięte zęby, zerknął na niego. Był to czarny, ciężki materiał, ozdobiony jednym, ledwie widocznym w świetle księżyca znakiem. Wiwerną. Królewską pieczęcią. - Nie znam tych ludzi - powiedział Chaol, bardziej do siebie niż w celu wyjaśnienia. - Nigdy nie widziałem takich mundurów. 57 Muszę mieć niepokolei we łbie, jeśli po przeczytaniu tego zaczęłam piszczeć jak rozochocona nastolatka napalona na Biebera. Serio. |K. Miałabyś niepokolei w głowie gdybyś po przeczytaniu tego fragmentu NIE zaczęła piszczeć jak rozochocona nastolatka napalona na Biebera :3 /Mc.
253
- Wnioskując z odgłosów - powiedział Aedion, w którego głosie wciąż pobrzmiewała wściekłość, gdy wskazywał głową w kierunku źródła dźwięków niesłyszalnych dla Chaola - jest ich tam więcej i dokładnie przeszukują slamsy, żeby dorwać Rena. Musimy się gdzieś ukryć. Ren był jeszcze na tyle świadomy, by powiedzieć: - Wiem gdzie.
254
Rozdział 30 Chaol wstrzymywał oddech przez całą drogę, jaką pokonywał z Aedionem i wspierającym się na ich ramionach półprzytomnym Renem; chwiali się i wyglądali dla reszty świata jak banda pijaków szukających w slamsach wrażeń. Ulice wciąż tętniły życiem mimo późnej godziny, a jedna z mijających ich kobiet chwyciła Aediona za tunikę, rzucając potok namiętnych słów. Generał delikatnie ją odsunął i powiedział: - Nie płacę za coś, co mogę mieć za darmo. Zabrzmiało to trochę jak kłamstwo, choć Chaol nigdy nie widział ani nie słyszał, żeby Aedion ostatnio dzielił z kimś łóżko. Może wieść o tym, że Aelin żyje zmieniła jego priorytety. Dotarli do palarni opium, o której jeszcze w alejce powiedział Ren, gdy za nimi zaczęło unosić się echo głosów żołnierzy, którzy przeszukiwali kolejne tawerny i pensjonaty. Chaol nie czekał, by zobaczyć, kim są, tylko pchnął drewniane drzwi. W jego nozdrza uderzył zapach niemytych ciał, śmieci i słodkiego dymu. Nawet Aedion zakaszlał i posłał nieprzytomnemu Renowi spojrzenie pełne dezaprobaty. Wtedy podeszła do nich starzejąca się kobieta, a jej długa tunika i płaszcz zawirowały wokół jej nóg, gdy poprowadziła ich korytarzem wyłożonym drewnianymi panelami; jej kroki zagłuszały miękkie, zniszczone, kolorowe dywany. Zaczęła opowiadać o cenach i nocnych promocjach, a gdy Chaol spojrzał jej w oczy, wiedział, że zna się z Renem - była zapewne kimś, kto własnymi rękami dorobił się interesu. Wprowadziła ich do osłoniętej alkowy pełnej jedwabnych poduszek cuchnących potem, a następnie spojrzała na Chaola z uniesionymi brwiami, na co on wręczył jej trzy sztuki złota. Ren jęknął, gdy położyli go na poduszkach, ale zanim kapitan zdążył coś powiedzieć, kobieta wróciła z zawiniątkiem w ręku. - Są w budynku obok - powiedziała, jej akcent był obcy ale piękny. -
255
Pospieszcie się. Przyniosła tunikę. Aedion pospiesznie rozebrał Rena, którego twarz była biała jak kreda, a usta sine. Generał zaklął, gdy zobaczył ranę przecinającą brzuch. - Milimetr dalej i wypłynęłyby mu flaki - powiedział Aedion. Wziął od kobiety pasek czystej tkaniny i obwiązał nią brzuch chłopaka. Ciało Rena pokryte było bliznami. Jeśli przeżyje, to ta na brzuchu raczej nie będzie najgorsza. Kobieta uklękła przed Chaolem i otworzyła pudełko trzymane w dłoniach. Jego oczom ukazały się trzy fajki. - Musisz udawać - szepnęła, oglądając się przez ramię na czarną zasłonę, z pewnością obliczając, ile czasu im pozostało. Chaol nie protestował, gdy użyła barwnika, żeby skóra wokół jego oczu była bardziej czerwona; po tym z pomocą pudru sprawiła, że wyglądał na bardzo bladego. Odpięła kilka guzików jego tuniki, a potem zmierzwiła mu włosy. - Połóż się, rozluźnij i trzymaj fajkę w dłoni. Zapal, jeśli musisz sobie ulżyć. Tylko tyle powiedziała, zanim zabrała się za Aediona, który już przebrał Rena. Już po chwili wszyscy trzej spoczywali na cuchnących poduszkach, a kobieta wychodziła z alkowy z zakrwawioną tuniką Rena w ręce. Oddech lorda był tak ciężki i nierówny, a Chaol musiał zwalczyć chęć zaciśnięcia pięści, gdy usłyszał, że frontowe drzwi otwierają się z hukiem. Właścicielka lokalu pospieszyła przywitać gości. Choć Chaol musiał bardzo się spiąć, żeby cokolwiek usłyszeć, Aedion zdawał się słyszeć doskonale. - A więc pięciu? - Kobieta powiedziała to na tyle głośno swoim śpiewnym głosem, by usłyszeli. - Szukamy uciekiniera - warknął ktoś w odpowiedzi. - Zejdź nam z drogi. - Z pewnością chcecie odpocząć - mamy prywatne pokoje dla grup, a wy wszyscy jesteście dużymi chłopcami. - Każde słowo było wymruczane miękkim głosem. - Za wniesienie broni należy się dodatkowa zapłata - widzicie, gdy narkotyk zacznie działać... - Kobieto, wystarczy - przerwał jej mężczyzna. Co chwilę rozległ się łopot, gdy 256
odsuwali kolejne kotary. Serce Chaola łomotało, ale nadal leżał rozluźniony, choć siłą powstrzymywał się przed sięgnięciem po miecz. - Pozwolę wam pracować - skomentowała rozważnie kobieta. Leżący pomiędzy nimi Ren był tak oszołomiony, że wyglądał, jakby naprawdę był pod wpływem narkotyku. Chaol miał tylko nadzieję, że on sam wygląda równie przekonująco, bo akurat odsunięto kotarę, która zasłaniała ich alkowę. - Czy to wino? - wybełkotał Aedion, patrząc na mężczyzn zmrużonymi oczami, twarz miał wymizerowaną, a na jego ustach błąkał się niewyraźny uśmiech. Był ledwie rozpoznawalny - Wiecie, czekamy już dwadzieścia minut. Chaol uśmiechnął się niewyraźnie do stojących w przejściu sześciu mężczyzn. Żadnego z nich nie znał. Kim, do cholery, byli? Dlaczego śledzili Rena? - Wina! - zażądał Aedion niczym rozpieszczony dzieciak. - Teraz. Mężczyźni zaklęli tylko i ruszyli dalej. Po pięciu minutach wyszli. *** Palarnia musiała być miejscem spotkania, bo godzinę później dołączył tam do nich Murtaugh. Kobieta zabrała ich do swojego prywatnego gabinetu, w którym położyli Rena na zniszczonej kanapie, a ona – z zaskakującą sprawnością zdezynfekowała i zaszyła ranę, po czym nałożyła opatrunek. Powiedziała, że przeżyje, tylko utrata krwi i doznane obrażenia przywiążą go na jakiś czas do łóżka. Murtaugh krążył w kółko, dopóki Ren nie zapadł w głęboki sen dzięki środkowi, który podała mu właścicielka palarni. Chaol i Aedion usiedli przy małym stoliku stojącym na środku pomieszczenia przeładowanego skrzyniami z opium. Kapitan nie chciał wiedzieć, co było w tym, co wypił Ren. Aedion obserwował zamknięte drzwi, przechylając głowę, jakby nasłuchiwał dźwięków dobiegających z zewnątrz, po czym zwrócił się do Murtaugha: - Dlaczego was śledzono i kim są ci mężczyźni? 257
Starszy mężczyzna wciąż chodził po pokoju. - Nie wiem. Ale wiedzieli, gdzie będziemy. Ren ma sieć informatorów w całym mieście, ale żaden by nas nie zdradził. Uwagę Aediona nadal przykuwały drzwi - jedną rękę trzymał na sztylecie. - Mieli na sobie mundury z królewską pieczęcią - nawet kapitan ich nie rozpoznał. Przerwij na moment to dreptanie. Milczenie Murtaugha było uciążliwe. Chaol zapytał cicho: - Gdzie go zabierzemy, kiedy już będzie można go przenieść? Murtaugh stanął w miejscu, jego oczy były pełne żalu. - Nie ma takiego miejsca. Nie mamy domu. Aedion spojrzał na niego ostro. - Gdzie, do cholery, mieszkaliście do tej pory? - Tu i tam, koczowaliśmy w opuszczonych budynkach. Gdy mieliśmy jakąś pracę, nocowaliśmy w pensjonatach, ale teraz... Nie mieli już dostępu do majątku Allsbrooków. Nie mogli mieć, skoro ukrywali się przez tak wiele lat. A bycie bezdomnym... Twarz Aediona była maską obojętności. - I nie macie w Rifthold miejsca, gdzie można by go ukryć i gdzie mógłby dojść do siebie. - To nie było pytanie, ale Murtaugh skinął potwierdzająco. Aedion spojrzał na leżącego na kanapie Rena. Przełknął ślinę i powiedział: - Opowiedz kapitanowi o twojej teorii na temat magii. *** Minęło wiele godzin, zanim Ren doszedł do siebie na tyle, by mogli go przenieść, a w tym czasie Murtaugh powiedział Chaolowi wszystko, co wiedział. Kapitan poznał całą historię, a chwilami starszy człowiek niemal szeptał - były to momenty, gdy mówił o przerażających rzeczach, przez które przeszli i w jaki sposób 258
Ren dorobił się każdej blizny. Chaol rozumiał teraz tajemniczość chłopaka. To sekrety utrzymywały ich przy życiu. Jak dowiedzieli się Murtaugh i Ren, fale, które przeszły przez kontynent w dniu, w którym zniknęła magia, tworzyły na mapie kontynentu trójkąt. Pierwsza linia biegła z Rifthold do Mroźnych Pustkowi. Druga z Mroźnych Pustkowi do Pustyni Peninsula. Ostatnia wracała do Rifthold. Wierzyli, że to pewnego rodzaju zaklęcie. Stojąc nad mapą, którą sam narysował, generał przesuwał co chwilę palcem po liniach, jak gdyby planował strategię bitwy. - Czar wysyłany z konkretnych punktów, które można porównać do latarni morskich. Chaol stukał palcami o stół. - Czy jest jakiś sposób na odwrócenie tego? Murtaugh westchnął. - Nasza praca została przerwana przez spięcia z Archerem, a nasi informatorzy opuścili miasto, bo bali się o swoje życia. Ale musi być jakiś sposób. - Więc gdzie zaczniemy szukać? zapytał Aedion. - Nie ma żadnych szans, że król zostawił za sobą jakiś ślad. Murtaugh skinął głową. - Potrzebujemy naocznych świadków, którzy potwierdzą nasze przypuszczenia, ale miejsca, w których myślimy, że uruchomiono zaklęcie, są okupowane przez siły króla. Czekaliśmy na okazję. Aedion posłał mu leniwy uśmiech. - Nic dziwnego, że wciąż powtarzałeś Renowi, żeby był dla mnie miły. Jak gdyby w odpowiedzi Ren jęknął, powoli się budząc. Czy młody lord kiedykolwiek przez ostatnie dziesięć lat czuł się bezpiecznie? To by wyjaśniało gniew - lekkomyślność i gniew, które zniszczyły każde młode serce w Terrasenie, włączając w to Celaenę. Chaol powiedział - W magazynie w slamsach jest ukryte mieszkanie. Jest bezpieczne i posiada 259
wszystkie wygody. Możecie tam zostać tak długo, jak zechcecie. Czuł na sobie spojrzenie Aediona. Murtaugh zmarszczył brwi. - Jakkolwiek hojna to propozycja, nie możemy zostać w twoim domu. - To nie jest mój dom - odpowiedział Chaol. - I uwierz mi, że właścicielka nie będzie miała nic przeciwko.
260
Rozdział 31 - Zjedz to - powiedziała Manon, wyciągając surowy barani udziec w stronę Abraxosa. Dzień był jasny, ale wiatr uderzający w ośnieżone szczyty Kłów wciąż niósł ze sobą chłód. Wyszli na niedługi spacer, żeby Abraxos mógł rozprostować nogi, wykorzystując tylne wyjście prowadzące na szlak poza góry. Prowadziła go na grubym łańcuchu - jakby to miało powstrzymać go przed zrobieniem czegokolwiek tunelem o dużym nachyleniu, aż wyszli na polanę na wzgórzu. - Zjedz to - powtórzyła, potrząsając mięsem przed pyskiem Abraxosa, który leżał na łące, parskając na trawę i kwiaty przebijające się przez topniejący śnieg. - To twoja nagroda - wycedziła przez zęby. - Zasłużyłeś na to. Abraxos powąchał kępkę purpurowych kwiatów, po czym spojrzał na nią. Żadnego mięsa, zdawał się mówić. - Jest dla ciebie dobre - perswadowała, gdy powrócił do obwąchiwania fiołków, czy co to tam było. Jeśli roślina nie była lekiem, trucizną ani czymś, co mogło utrzymać ją przy życiu, nie marnowała czasu na naukę nazwy czy szczegółów na jej temat. Rzuciła mięso w jego masywną paszczę i wsunęła ręce za poły czerwonego płaszcza. Parsknął na to, jego nowe żelazne zęby zabłyszczały w świetle słońca. Wyciągnął kolec wieńczący jego skrzydło i... Odepchnął nim od siebie mięso. Manon potarła oczy. - Nie jest wystarczająco świeże? Zaczął wąchać jakieś białe i żółte kwiaty. Koszmar. To był koszmar. - Nie możesz lubić kwiatów. Ponownie skierował na nią spojrzenie. Zamrugał raz. Oczywiście, że mogę, zdawał się mówić.58 Manon rozłożyła ręce. 58 HAHAHAHAH, O LUDZIEEE, KOCHAM GO :D |K.
261
- Przecież dzisiaj po raz pierwszy poczułeś zapach kwiatów. Co jest nie tak z mięsem? - Musiał jeść tony mięsa, żeby uzupełnić braki w mięśniach. Gdy powrócił do wąchania kwiatów - nieznośny, bezużyteczny robal podeszła do udźca i podniosła go z ziemi. - Jeśli ty go nie zjesz - warknęła, unosząc mięso do ust i wysuwając kły - ja to zrobię. Abraxos obserwował ją ciemnymi oczami, gdy wbiła zęby w zimne, surowe mięso. A potem pluła nim na wszystkie strony. - Co do Matki mrocznych cieni... - Powąchała mięso. Nie było zjełczałe, ale tak jak ci mężczyźni, źle smakowało. Baran dorastał w górach, więc może coś było w wodzie. Gdy tylko wróci, rozkaże Trzynastce trzymać się z dala od ludzi, póki nie dowie się, co, do cholery, sprawia, że tak pachną i smakują. Mimo to Abraxos musiał jeść, ponieważ musiał byś silny - to jej umożliwi zostanie Liderką Skrzydlatych, dzięki temu zobaczy wyraz twarzy Iskry, gdy rozerwie ją na strzępy w czasie Igrzysk. A jeśli to był jedyny sposób, by zmusić tego robala do jedzenia... - W porządku - powiedziała, odrzucając udziec na bok. - Chcesz świeżego mięsa? - Rozejrzała się dookoła, wpatrując w szare kamienie. - Więc zapolujemy. *** - Cuchniesz gównem i krwią - Jej babka nie odwróciła się od biurka, a Manon nawet nie drgnęła na tę zniewagę. Właściwie to była umazana i jednym i drugim. A wszystko to zawdzięczała Abraxosowi, uwielbiającemu kwiaty robalowi, który tylko się na nią gapił, gdy skakała po górskich kamieniach, polując na kozę. - Przewróciłam się - było to bardziej eleganckie określenie na to, co naprawdę się stało: prawie zamarzła na śmierć, czekając aż jakaś kozica polegnie podczas wspinaczki, aż wreszcie, gdy znalazła jedną, która wpadła w zasadzkę, sturlała się w łajno, a potem walczyła w nim ze zwierzęciem, które w pewnym momencie wypadło 262
jej z rąk i skręciło kark. Kozica niemal pociągnęła ją za sobą, ale zdążyła chwycić się wystającej skały. Abraxos wciąż leżał na brzuchu, wąchając polne kwiaty, gdy wróciła z martwą kozicą w ramionach, z zamarzającą krwią na płaszczu i tunice. Pożarł ją dwoma kęsami, a potem wrócił do wąchania kwiatków. Przynajmniej zjadł. Jednak zabranie go z powrotem do Północnego Kła było istną katorgą. Nie skrzywdził jej, nie uciekał, ale szarpał za łańcuchy i potrząsał łbem, gdy zbliżali się do tylnych drzwi prowadzących do jaskiń, skąd dobiegały dźwięki wydawane przez wiwerny i zajmujących się nimi mężczyzn. Jednak poszedł - choć warczał i rzucał się na treserów, którzy przybiegli, żeby go jej zabrać. Z jakiegoś powodu nie mogła przestać myśleć o jego niechęci - o sposobie, w jaki na nią patrzył... jakby miał do niej żal. Nie było go jej szkoda, bo nie było jej szkoda niczego, ale nie mogła przestać o tym myśleć. - Wzywałaś mnie - powiedziała Manon z wysoko uniesioną głową. - Nie chciałam, żebyś czekała. - Wciąż sprawiasz, że czekam, Manon. - Wiedźma odwróciła się, jej oczy pełne były śmierci i obietnicy wielkiego bólu. - Minęły tygodnie, a ty nadal nie latałaś ze swoją Trzynastką. Żółtonogie latały trzy dni z rzędu. Trzy dni, Manon. A ty wciąż rozpieszczasz swoją bestię. Manon nie okazywała żadnych uczuć. Przepraszanie i wymówki pogorszyłyby tylko sprawę. - Wydaj rozkaz, a ja go wypełnię. - Jutro wieczorem masz wzbić się w powietrze. Nawet nie wracaj, jeśli ci się to nie uda. *** - Nienawidzę cię - warczała Manon przez żelazne zęby, gdy razem z Abraxosem dotarła na szczyt góry. Zajęło im to pół dnia - a jeśli to nie zadziała, do 263
Omegi wrócą wieczorem. Żeby spakować swoje rzeczy. Abraxos skulił się na skraju przepaści niczym kot. - Bezużyteczny, leniwy robal. - Nawet na nią nie spojrzał. Idź na wschodnie wzgórze, powiedział jej nadzorca, gdy skończyli siodłać Abraxosa
i wyszli tylnym wyjściem z Północnego Kła tuż przed świtem.
Wykorzystywali ten szczyt do szkolenia wiwern - i początkujących nawigatorów. Wschodni stok był, jak zauważyła Manon po dotarciu na miejsce, gładkim nachyleniem ciągnącym się dwadzieścia stóp w dół.
Abraxos
mógł
zbiec
po
zboczu, próbując się wzbić w powietrze, a gdyby się nie udało... Cóż, to tylko dwadzieścia stóp i gładkie skały. Małe prawdopodobieństwo, że zginą. Nie, śmierć czekała po zachodniej stronie. Marszcząc brwi, patrzyła na Abraxosa, który lizał właśnie swoje żelazne pazury. Manon wychyliła się przez krawędź i wbrew sobie się skrzywiła. Zachodnia strona była przepaścią zakończoną ostrymi skałami. Zeskrobanie z niej pozostałości zajęłoby trochę czasu. Musieli to zrobić po wschodniej stronie. Sprawdziła warkocz i z powrotem nałożyła hełm. - Chodźmy. Abraxos podniósł masywny łeb, jakby chciał powiedzieć: Dopiero tu przyszliśmy. Wskazała na wschodnią krawędź. - Lecimy. Teraz. Prychnął, odwracając się do niej tyłem, ukazując lśniące, skórzane siodło. - Och, nie wydaje mi się - warknęła, okrążając go, by spojrzeć na jego pysk. Ponownie wskazała krawędź. - Będziemy latać, cholerny tchórzu. Ukrył głowę, wtulając ją w brzuch, owijając się ogonem. Udawał, że jej nie słyszy.59 Wiedziała, że to może kosztować ją życie, ale chwyciła go za nozdrza wystarczająco mocno, by otworzył oczy. - Twoje skrzydła są sprawne. Tak powiedzieli ludzie. Więc możesz latać i 59 Jezu Abraxos to jest normalnie perełka w tej książce xD /Mc. Trochę mi przypomina Szczerbatka :D |K.
264
będziesz latał, bo ja tak mówię. Ganiałam dla ciebie po górach za kozami, więc jeśli mnie upokorzysz, zrobię sobie z ciebie skórzany płaszcz. - Poruszyła połami poszarpanego i poplamionego czerwonego nakrycia. - Ten jest zniszczony, przez twoją kozicę. Szarpnął łbem, a ona go puściła - miała do wyboru to, albo lot w powietrze. Pochylił łeb i zamknął oczy. To był pewien rodzaj kary. Tylko nie miała pojęcia za co. Nawet bieg ze skokami nie przejdzie. Bo musiała znaleźć się w siodle, a potem w powietrzu, inaczej... Inaczej jej babka zniszczy Trzynastkę. Abraxos dalej wylegiwał się w słońcu, rozpieszczony i leniwy jak kot. - Serce wojownika, w rzeczy samej. Spojrzała na stok, na siodło, zwisające lejce. Szarpał się i kłapał paszczą za pierwszym razem, gdy wciskali mu uzdę do pyska, ale teraz już się przyzwyczaił - a przynajmniej do tego stopnia, że tylko raz próbował ściągnąć z siebie to wszystko. Słońce wciąż stało wysoko, ale wkrótce zacznie opadać, a potem wszystko diabli wezmą. - Wiedziałeś, że to nadejdzie. - To było jedyne ostrzeżenie, jakie mu dała, zanim doskoczyła do jego boku i, najszybciej jak się dało - nie zdążył nawet unieść łba - wskoczyła na siodło. Szarpnął się do góry, sztywny jak deska, gdy wsadziła nogi w strzemiona i chwyciła lejce. - Lecimy - teraz. - Wbiła pięty w jego boki. To albo go zaskoczyło albo zabolało, ponieważ szarpnął się... szarpnął i ryknął. Ściągnęła wodze z całej siły. - Wystarczy - warknęła, ciągnąć za lejce i prowadząc go do wschodniej krawędzi. - Wystarczy, Abraxos. Wciąż się szarpał, a ona zacisnęła uda z całej siły, żeby utrzymać się w siodle, zapierając się przy każdym jego ruchu. Kiedy szarpanie nie wyrzuciło jej z siodła, rozłożył skrzydła, jakby mógł ją nimi zrzucić. 265
- Nawet się nie waż - warknęła, ale on wciąż kręcił się dookoła i ryczał. Przestań. - Mózg obijał się o jej czaszkę, a ona tak mocno zaciskała zęby, że musiała ukryć kły, by nie pokaleczyć sobie skóry. Abraxos stanął dęba, dziki i nieokiełznany. Nie kierował się ku wschodniemu stokowi, lecz w drugą stronę - ku zachodniej przepaści. - Abraxos, stój. - Pędził na ślepo przed siebie. Był tak spanikowany, tak rozwścieczony, że jej słowa do niego nie docierały. Zachodni spadek majaczył po jej prawej, aż widok przesłoniło jej trzepoczące skrzydło. Kamienie pod pazurami Abraxosa trzeszczały i rozbryzgiwały się na bok, gdy wiwerna zbliżała się do krawędzi. - Abraxos... - Wtedy jego łapa ześlizgnęła się ze zbocza, a świat w oczach Manon przechylił się na bok, gdy stracili przyczepność i runęli w przepaść.
266
Rozdział 32 Manon nie miała czasu rozmyślać o zbliżającej się śmierci. Była zbyt zajęta utrzymywaniem się w siodle, gdy świat wirował, a wiatr wrzeszczał... a może to Abraxos wydawał z siebie ten przerażający dźwięk. Jej mięśnie drżały, ale zaciskała ręce na lejcach i była to jedyna rzecz, dzięki której nie myślała o śmierci, nawet gdy z każdym obrotem Abraxosa byli coraz bliżej rozpłaszczenia się na skałach. Drzewa poniżej zaczynały przybierać wyraźne kształty, podobnie jak ostre skały. Spadali coraz szybciej, a ściana klifu stawała się rozmytą szaro-białą plamą. Może jego ciało przyjmie cały impet uderzenia, a ona będzie mogła odejść. Może skały przebiją ich oboje. Może się obróci i to ona pierwsza uderzy w skały. Miała nadzieję, że stanie się to tak szybko, że nie poczuje jak umiera, przebijana ostrymi kamieniami. Wiatr chłostał ich, napierając od dołu na Abraxosa, który spadał teraz w pozycji poziomej, choć nadal się kręcił. - Rozłóż skrzydła! - przekrzykiwała wiatr i swoje łomoczące serce. Nie zrobił tego. - Rozłóż je i zacznij nimi ruszać! - ryknęła, gdy dostrzegła kaskady na potoku i zrozumiała, że nienawidzi zbliżających się objęć Ciemności i że nie ma nic, co powstrzyma ten upadek, że to kara za... Widziała szyszki na drzewach. - Otwórz je! - Był to ostatni okrzyk wojenny przeciwko Ciemności. Odpowiedział jej wrzask, gdy Abraxos rozłożył skrzydła i wzbił się w górę. Żołądek z gardła powędrował do jej tyłka, ale unosili się w powietrze, a Abraxos machał skrzydłami - ich łopot był najwspanialszym dźwiękiem, jaki słyszała w swoim długim, nędznym życiu. Gdy znaleźli się wyżej, podkulił łapy. Manon pochyliła się w siodle, tuląc do
267
jego ciepłej skóry, gdy skierowali się ku sąsiedniej górze. Jej szczyty wyglądały jak uniesione triumfalnie ręce, ale on zawrócił, hamując ostro. Manon trzymała się go z całych sił i nawet nie zdążyła wziąć oddechu, gdy
dotarli do najwyższego
ośnieżonego szczytu, a Abraxos - w radości lub gniewie - chwycił w szpony grudy lodu i śniegu i odrzucił je do tyłu; w świetle słońca wyglądały jak spadające gwiazdy. Światło było oślepiające, gdy wzlecieli w otwarte niebo, a wokół nich pozostały tylko chmury, masywne jak majaczące w dole góry, przypominające zamki i świątynie skąpane w bieli, fiolecie i błękicie. Usłyszała wrzask Abraxosa, gdy sunął nad chmurami, kąpiąc się w świetle... Nie rozumiała, czym było dla niego życie pod ziemią, gdy go skuwano, bito i unieruchamiano - aż do teraz. Do momentu, gdy usłyszała wrzask przepełniony ogromną radością. Dopóki nie zrobiła tego samego, odrzucając głowę do tyłu. Płynęli przez morze chmur, a Abraxos przecinał je pazurami. Lecieli coraz wyżej wzdłuż potężnej chmury. Coraz wyżej i wyżej, dopóki nie dotarli do jej końca, a Abraxos rozłożył skrzydła, oddając się niebu, sprawiając, że świat zatrzymał się na chwilę. Manon, ponieważ nikt nie patrzył, ponieważ miała to wszystko gdzieś, rozpostarła ramiona i delektowała się lotem, wiatrem śpiewającym w jej uszach i zwiędłym sercu.60 *** Szare niebo zalewało coraz więcej światła, gdy słońce za ich plecami wyślizgnęło się ponad horyzont. Otulona czerwonym płaszczem Manon siedziała na Abraxosie, widząc słabiej przez osłonę, którą nasunęła na oczy. Mimo to nadal dostrzegała Trzynastkę dosiadającą swoich wiwern, czekających na krawędzi zbocza. Ustawiły się w dwóch rzędach: Asterin znajdowała się zaraz za Manon, 60 No i się poryczałam. Idiotka ze mnie, prawda? |K. Jezu, ja mam dreszcze… zajebiste to było /Mc.
268
dowodząc pierwszą szóstką, Sorrel siedziała na swojej wiwernie tuż obok, pilnując drugiej szóstki. Wszystkie były rozbudzone i czujne - choć nieco zamroczone. Zniszczone skrzydła Abraxosa nie były jeszcze gotowe do Przejścia, jeszcze nie. Dlatego spotkały się przy tylnym wyjściu, skąd skierowały się ze swoimi wiwernami do kanionu - poruszały się sprawnie i cicho. Wylot z kanionu był na tyle szeroki, że nawet Abraxos poradziłby sobie z lotem. Szybkie manewry stanowiły dla niego trudność przez słabe mięśnie i wrażliwe punkty w jego skrzydłach - obszary, które doznały zbyt wielu obrażeń i mogły nigdy nie odzyskać pełnej sprawności. Nie wyjaśniała tego Trzynastce, bo to nie był ich cholerny interes. - Każdego ranka, od dzisiaj aż do Igrzysk - powiedziała Manon, wpatrując się w labirynt wąwozów i zakrętów wyrzeźbionych przez wiatr - będziemy się tu spotykać i trenować aż do śniadania. Potem, po południu, będziemy według planu ćwiczyć razem z pozostałymi sabatami. Nikomu ani słowa. - Musiała robić to tak wcześnie, żeby Abraxos latał, gdy reszta ćwiczyła Przejście. - Mamy się trzymać w zwartym szyku. Nie obchodzi mnie, co mówili ludzie o trzymaniu wierzchowców z dala od siebie. Niech wiwerny załatwią sprawę dominacji między sobą, niech się docierają, ale będą latać, tworząc zbroję. Nie będzie luk i z pewnością nie będzie miejsca na zabawę w oznaczanie terenu. Przelecimy ten kanion razem albo wcale. Spojrzała po kolei na każdą wiedźmę i ich wierzchowce. Abraxos, ku jej zdumieniu, zrobił to samo. Braki w rozmiarze 61 nadrabiał silną wolą, szybkością i zręcznością62. Wyczuwał prądy jeszcze zanim robiła to Manon. - Gdy skończymy, jeśli przetrwamy, spotkamy się po drugiej stronie i zrobimy to ponownie. Dopóki nie będzie idealnie. Wasze bestie muszą nauczyć się ufać sobie nawzajem i podążać za resztą. - Wiatr pocałował jej policzki. - Nie zostawajcie w tyle 61 Bez skojarzeń, bez skojarzeń, bez skojarzeń... Tururururuuuu |K. Oj daj spokój, nikogo nie oszukasz :D /Mc. 62 Ten poprzedni przypis to powinien być kurna tutaj xD Jezu nie mogę, uff… /Mc.
269
- powiedziała i razem z Abraxosem poszybowała w dół kanionu.
270
Rozdział 33 W ciągu następnego tygodnia nie znaleźli więcej ciał ani żadnych wskazówek związanych z potworem, który wyssał życie z tych ludzi, choć Celaena przyłapała się na tym, że w kółko rozmyśla nad szczegółami, zapalając i gasząc świece w świątyni Bogini Słońca. Skoro już potrafiła zmieniać się na zawołanie, Rowan postawił przed nią kolejne zadanie - miała wzniecać malutkie płomyki i gasić je, przy okazji nie niszcząc najbliższej okolicy. Za każdym razem nawalała, podpalając swój płaszcz, niszcząc ruiny i paląc drzewa. Jednak Rowan zdawał się mieć nieskończony zapas świec, przez co Celaena siedziała całymi dniami, wpatrując się w nie tak, że mało co jej oczy nie wypłynęły. Mogła pocić się godzinami, skupiając swój gniew i jedyne, co z tego miała, to smugi dymu. Jedynym plusem w całej tej sytuacji był wzmożony apetyt: Celaena jadła cokolwiek i kiedykolwiek mogła, a wszystko to dzięki magii, która zużywała zapasy jej energii. Deszcz powrócił, a razem z nim opowieści Emrysa. Celaena słuchała podczas wieczornego zmywania naczyń o wojowniczych kobietach, zaczarowanych zwierzętach i przebiegłych czarownikach, a wszystko to były legendy pochodzące z Wendlyn. Rowan wciąż pojawiał się w swojej jastrzębiej formie - czasami Celaena siadała przy tylnych drzwiach, a Rowan przysuwał się bliżej.63 Celaena stała przy zlewie, myjąc ostatni z miedzianych garnków i ponownie niemal umierając z głodu, gdy Emrys skończył mówić o inteligentnym wilku i feniksie. Potem zapadła cisza, po której padły prośby o opowiedzenie jednej ze znanych już starych historii. Celaena nie zwróciła uwagi na głowy, które zwróciły się w jej stronę, gdy się odezwała: - Znasz jakieś historie o Maeve? Wszyscy znieruchomieli. Zapadła totalna cisza. Emrys otworzył szerzej oczy, a potem uśmiechnął się i powiedział: 63 Posmyrać Cię po piórkach? :D |K.
271
- Wiele. Którą chciałabyś usłyszeć? - Najstarszą z tych, które znasz. Wszystkie. - Jeśli miała stanąć ponownie ze swoją ciotką twarzą w twarz, możliwe, że powinna zacząć dowiadywać się tyle, ile mogła. Emrys mógł znać historie, które nie dotarły do jej ziem. Jeśli historie o zmiennoskórnych były prawdziwe, jeśli nieśmiertelne jelenie naprawdę istniały... może mogła zebrać tu jakieś istotne informacje. Parę osób wymieniło nerwowe spojrzenia, ale ostatecznie Emrys powiedział: - A więc zacznę od początku. Celaena skinęła głową i usiadła w swoim ulubionym fotelu wspartym o drzwi, zaraz obok jastrzębia rzucającego jej ostre spojrzenie. Rowan kłapnął dziobem64, ale nie miała odwagi obejrzeć się przez ramię, by na niego spojrzeć. Zamiast tego sięgnęła po bochenek chleba. - Dawno temu, gdy na tronie Wendlyn nie zasiadał jeszcze śmiertelny król, wśród nas wciąż żyły faerie. Niektóre były dobre i sprawiedliwe, inne podatne na małe złośliwości, a pozostałe niebezpieczniejsze i mroczniejsze niż najciemniejsza noc. Wszystkimi rządziły Maeve i jej dwie siostry, Mora oraz Mab. Przebiegła Mora, która przybierała formę wspaniałego jastrzębia - z jej potężnego rodu pochodził Rowan. Sprawiedliwa Mab, której drugą formą był łabędź. Oraz Maeve, której dzikości nie potrafiła wyrazić jedna postać. - Emrys recytował historię, którą Celaena znała: Mora i Mab zakochały się w śmiertelnikach i oddały swą nieśmiertelność. Niektórzy mówili, że to Maeve za karę zmusiła je do oddania wiecznego życia. Inni natomiast, że uczyniły to, by uciec przed siostrą. A gdy Celaena zapytała, czy Maeve miała kiedykolwiek partnera, w pomieszczeniu ponownie zapadła cisza, natomiast Emrys odpowiedział, że nie... choć była z kimś blisko, bardzo dawno temu. Mówiono, że pewien wojownik skradł jej serce swoją inteligencją i czystym sercem. Jednak zginął w czasie jakiejś wojny, gubiąc pierścień, który zamierzał jej podarować. Od tego czasu Maeve dbała o 64 Za każdym razem, jak jest opisywany Rowan w postaci jastrzębia to ja płaczę ze śmiechu. O matko. Siedzi taki jastrząb i kłapie dziobem. HAHAHAHAHA XD |K. Dobrze, że jajek nie znosi /Mc.
272
swoich wojowników jak o nikogo innego. Kochali ją za to - uczynili ją potężna królową, z którą nikt nie odważył się równać. Celaena obstawiała, że Rowan aż puszy piórka z dumy, ale nie sprawdzała tego, tylko siedziała spokojnie. Emrys opowiadał historie o królowej Fae do późnej nocy, malując przed nimi obraz bezwzględnej, przebiegłej władczyni, która mogłaby podbić świat, gdyby tego chciała, lecz ograniczyła się do swojego leśnego królestwa Doranelle, budując kamienne miasto w sercu ogromnego dorzecza. Celaena zbierała kolejne informacje i je zapamiętywała, starając się nie myśleć o siedzącym trochę wyżej księciu, który z chęcią złożył przysięgę krwi nieśmiertelnemu potworowi mieszkającemu za górami. Chciała poprosić o kolejną historię, ale wtedy między drzewami ujrzała ruch. Zakrztusiła się kawałkiem ciasta porzeczkowego, które właśnie jadła, gdy z lasu wybiegł ogromny górski kot, kierując się po mokrej trawie w stronę drzwi. Deszcz zmoczył jego ciemne, złote futro, oczy błyszczały w świetle pochodni. Strażnicy go nie widzieli? Malakai wsłuchiwał się w historię opowiadaną przez jego partnera z ogromną uwagą. Otworzyła usta, żeby krzyknąć ostrzegawczo, ale nagle je zamknęła. Strażnicy wszystko widzieli. I nie strzelali. Bo to nie był górski kot, tylko... W rozbłysku światła, który mógłby być odległą błyskawicą, kot zamienił się w barczystego mężczyznę65 kierującego się w stronę drzwi. Rowan zerwał się do lotu, a potem zmienił się i płynnie wylądował na ziemi, wychodząc na deszcz. Dwaj mężczyźni przywitali się klepnięciem w plecy - szybko i skutecznie. Przez deszcz i głos Emrysa ledwie cokolwiek słyszała, dlatego cicho przeklinała swoje ludzkie uszy, gdy usiłowała podsłuchiwać. - Szukałem cię sześć tygodni - powiedział złotowłosy nieznajomy głosem ostrym ale pustym. Nie nachalnym, lecz zmęczonym i sfrustrowanym. - Vaughan powiedział, że jesteś na wschodniej granicy, a Lorcan że na wybrzeżu i sprawdzasz flotę. Natomiast bliźnięta doniosły mi, że królowa przyjechała z tobą tutaj, ale 65 Kici kici, MRRRAU MRRRAU :D |K.
273
wróciła sama, więc poszedłem za przeczuciem i... - Plótł bez sensu, a jego brak opanowania strasznie się kłócił ze stalowymi mięśniami i bronią, którą miał przy sobie. Wojownik, jak Rowan, choć jego zaskakująca twarz nie miała w sobie nic z powagi księcia. Rowan położył rękę na ramieniu mężczyzny. - Słyszałem, co się stało, Gavrielu. - Czy to jeden z tajemniczych przyjaciół Rowana? Żałowała, że Emrys nie może jej tego teraz potwierdzić. Rowan niewiele jej na ich temat zdradził, ale była pewna, że Rowan i Gavriel są czymś więcej niż znajomymi. Czasami zapominała, że jej trener ma jakieś życie poza tą twierdzą. Wcześniej jej to nie przeszkadzało i nie była pewna, dlaczego teraz zaczęło jej to ciążyć, ani dlaczego miało dla niej znacznie, by Rowan chociaż przyznał, że ona tu jest. Że istnieje. Gavriel potarł twarz, jego umięśnione plecy poruszyły się, gdy wziął głęboki oddech. - Wiem, że prawdopodobnie nie chcesz... - Po prostu mi powiedz, a to zrobię. Gavriel wypuścił oddech, a Rowan poprowadził go do innych drzwi. Obaj poruszali się z taką samą nieziemską gracją - jak gdyby deszcz się rozstępował na ich drodze. Rowan nawet nie spojrzał w jej kierunku, zanim zniknął. *** Rowan nie wrócił na resztę nocy i to ciekawość, a nie życzliwość, uświadomiła jej, że jego przyjaciel prawdopodobnie nie jadł kolacji. A przynajmniej nikt nie wynosił nic z kuchni, za to Rowan nie prosił o jedzenie. Więc dlaczego miałaby im nie zanieść tacy z gulaszem i chlebem? Balansując ciężką tacą na biodrze, zapukała do jego drzwi. Mruczenie ucichło i przez sekundę pomyślała, że być może mężczyzna jest tu z o wiele bardziej 274
intymnego powodu66. Wtedy ktoś rzucił: - Czego? - Na co ona otworzyła drzwi wystarczająco, by zajrzeć do środka. - Pomyślałam, że chcielibyście trochę gulaszu i... Cóż, nieznajomy był półnagi. I leżał na plecach na stole Rowana. Jednak Rowan był kompletnie ubrany, a do tego wściekły jak diabli. Tak, przerwała coś niewątpliwie prywatnego.67 Ułamek sekundy zajęło jej dostrzeżenie igieł, małego kociołka z ciemnym pigmentem, szmatkę ubrudzoną tuszem i krwią oraz tatuażu biegnącego od lewej piersi przez żebra do prawej kości biodrowej. - Wynoś się - powiedział stanowczo Rowan, opuszczając igłę. Gavriel uniósł głowę, ukazując emanujące bólem oczy - i znaki wyryte na wysokości jego serca i klatki piersiowej. Słowa w Starym Języku, podobnie jak w przypadku Rowana. Było ich tak wiele - w większości poprzecinane bliznami. - Chcecie gulaszu? - zapytała, wciąż patrząc się na tatuaż, krew i atrament, a także na łatwość, z jaką Rowan obchodził się z całym tym sprzętem - przypominało to sposób, w jaki trzymał broń. Czy swój tatuaż też zrobił sam? - Zostaw to - powiedział, a ona wiedziała - po prostu wiedziała - że później urwie jej głowę. - Przepraszam, że przeszkodziłam. - Nieważne, po co były te tatuaże, jakkolwiek dobrze się znali, nie miała prawa tu być. Ból w oczach nieznajomego powiedział jej wystarczająco. To samo widziała często we własnym spojrzeniu. Gavriel patrzył na przemian na nią i na Rowana, węsząc - poznając jej zapach. To ewidentnie był odpowiedni moment, by się stamtąd wynieść. - Przepraszam - powiedziała i zamknęła za sobą drzwi. Zrobiła dwa kroki przed siebie, zanim oparła się o ścianę i potarła twarz dłonią. Głupia. Głupio zrobiła, interesując się tym, co on robi po treningach, myśląc, że może zechcieć dzielić się z nią osobistymi informacjami, tylko dlatego, że poszedł 66 HAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHA, TRZYMAJCIE MNIE, HAHAHAHAHA. Uwielbiam Cię dziewczyno :D |K. 67 HAHAHAHAHAHAHAHAHHAHAHAHAHAHAHAHA, PADŁAM I NIE WSTANĘ (Tak, tylko na tyle mnie w tej chwili stać xD)|K.
275
wcześniej do pokoju. Choć musiała przyznać, że to bolało - bardziej niżby chciała. Miała właśnie powlec się do pokoju, gdy drzwi za nią otworzyły się szeroko, a na korytarz wypadł Rowan, niemal świecąc się ze wściekłości 68. A patrząc na jego siną ze złości twarz poczuła, że znowu zbliża się do tej krawędzi. Przywiązanie się do tego uczucia było łatwiejsze niż powrót do mroku, który chciał ją pociągnąć na dno. Zanim zaczął krzyczeć, zapytała: - Robisz to za pieniądze? Wyszczerzył zęby. - Po pierwsze, to nie twoja sprawa. A po drugie, nigdy nie upadłbym tak nisko. Spojrzenie, które jej posłał, mówiło dokładnie, co myśli o jej profesji. - Wiesz, lepiej by było, gdybyś zamiast tego mnie uderzył. - Zamiast czego? - Zamiast przypominania mi w kółko jak cholernie beznadziejna, okropna i tchórzliwa jestem. Z tym radzę sobie doskonale sama. Dlatego po prostu mnie uderz, bo jestem już wykończona tymi cholernymi obelgami. I wiesz co? Nawet mi nie powiedziałeś, że nie chcesz, by ci przeszkadzano. Gdybyś cokolwiek powiedział, nigdy bym nie przyszła. Przepraszam, że to zrobiłam. Ale po prostu zostawiłeś mnie tam na dole. Ostatnie słowa wypadły z jej ust gwałtownie, wywołując ból, który ściskał jej gardło. - Zostawiłeś mnie - powtórzyła. Może to przez przerażenie i otwierającą się przed nią otchłań wyszeptała: - Nie mam już nikogo. Nikogo. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo to jest prawdziwe, jak bardzo pragnęła, by takie nie było. Jego twarz stała się beznamiętna, nawet brutalna, gdy powiedział: - Nie ma nic, co mógłbym ci dać. Nic, co chciałbym ci dać. Nie jestem ci winien wyjaśnień, co robię poza treningami. Nie obchodzi mnie, przez co przeszłaś ani co zamierasz zrobić ze swoim życiem. Im szybciej przestaniesz jęczeć i użalać się 68 Taki fluorescencyjny Rowan xD /Mc.
276
nad sobą, tym szybciej się ciebie pozbędę. Jesteś dla mnie niczym i nic mnie nie obchodzisz.69 Słabe dzwonienie w jej uszach zmieniło się w ryk. A po tym przyszło całkowite odrętwienie, gdy nie czuła, nie widziała i nie słyszała. Nie wiedziała, dlaczego tak się stało, bo była zaślepiona nienawiścią do niego... Byłoby miło, pomyślała. Byłoby miło mieć jedną osobę całkowicie z nią szczerą, do której nie czułaby nienawiści. Byłoby bardzo, bardzo miło. Odeszła bez słowa. Z każdym krokiem w stronę pokoju migoczące w niej światło przygasało. Aż zniknęło.
69 ... BYDLĘ. JE*ANE, STARE, BEZWZGLĘDNE BYDLE. A żebyś zdechł w jakimś rynsztoku, k*rwo. |K.
277
Rozdział 34 Celaena nie pamiętała, jak kuliła się na łóżku nie zdejmując butów. Nie pamiętała snów, ani głodu czy pragnienia po przebudzeniu. I ledwie komukolwiek odpowiadała na przywitanie, gdy wlokła się do kuchni, by pomóc przy śniadaniu. Wszystko było matowe i wirowało, a w jej uszy wgryzały się szepty przeszłości. Mimo to się trzymała. Podobnie jak skała w strumieniu. Śniadanie się skończyło, a ciszę w kuchni przerywały posortowane głosy. Pomrukiwanie - Malakai. Śmiech - Emrys. - Spójrz - powiedział Emrys, podchodząc do stojącej przy zlewie Celaeny zapatrzonej w ścianę. - Spójrz co mi kupił Malakai. W zasięgu jej wzroku pojawiła się złota rękojeść - zrozumiała, że Emrys dostał nowy nóż. To chyba jakiś żart. Bogowie zrobili jej kawał. Albo szczerze jej nienawidzili. Na rękojeści wygrawerowano kwiaty lotosu, wykończono ją błękitnymi kamieniami. Emrys uśmiechał się, jego oczy błyszczały. Ale ten nóż, to błyszczące złoto... - Zdobyłem go u kupca z południowego kontynentu - powiedział siedzący przy stole Malakai, jego zadowolony głos mówił jej, jak bardzo jest szczęśliwy. - Przybył tu aż z Eyllwe. Odrętwienie zniknęło. Zniknęło tak gwałtownie, iż była zaskoczona, że nie usłyszeli rozlegającego się w jej wnętrzu trzaśnięcia. Tam wewnątrz krzyczała, zawodziła tak piskliwie jak gwizdek czajnika, głośno niczym huragan, niczym pokojówka, która weszła rano do pokoju rodziców Celaeny i zobaczyła dziecko leżące pomiędzy zwłokami. Wrzask był tak głośny, że ledwie słyszała, co mówi. - Nie obchodzi mnie to. - Słyszała tylko ten wrzask, dlatego podniosła głos,
278
oddychając szybko, za szybko. - Nie. Obchodzi. Mnie. To. Zapadła cisza. Z drugiego końca pokoju padły ostrożnie wypowiedziane słowa Luki. - Elentiya, nie bądź nieuprzejma. Elentiya. Elentiya. Duch, którego nie można złamać. Kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa. Nehemia okłamała ją w każdej możliwej sprawie. Skłamała na temat jej głupiego imienia, planów, na temat wszystkiego. A potem odeszła. Wszystko, co Celaenie po niej pozostało to wspomnienia takie jak to - broń niemal identyczna jak ten nóż, którą księżniczka nosiła z dumą. Nehemia odeszła i nie pozostało jej już nic. Drżała tak mocno, że myślała, że za chwilę się rozpadnie. Odwróciła się. - Mam was gdzieś - syknęła do Emrysa, Malakaia i Luki. – Mam gdzieś twój nóż. Mam gdzieś twoje historie i twoje małe królestwo. - Wbiła spojrzenie w Emrysa. Luka i Malakai w jednej chwili stanęli jej na drodze z obnażonymi zębami. To dobrze. Powinni czuć się zagrożeni. - Dlatego zostaw mnie w spokoju. Trzymaj swoje cholerne życie z dala ode mnie i zostaw mnie w spokoju. Krzyczała, ale nie mogła przestać, gdy jej uszy przewiercał ten okropny wrzask, nie mogła stłumić gniewu, nie wiedziała, co się zaraz z tym gniewem stanie. Wiedziała jedynie, że Nehemia skłamała, choć przysięgała, że będzie z Celaeną szczerza - złamała tę przysięgę, tak jak złamała serce Celaeny w dniu, gdy pozwoliła się zabić. Wtedy zobaczyła w oczach Emrysa łzy. Smutku, żalu czy złości - tego nie wiedziała. I nie obchodziło jej to. Luka i Malakai wciąż stali, osłaniając go i warcząc cicho. Rodzina - byli rodziną i trzymali się razem. Rozerwaliby ją na strzępy, gdyby skrzywdziła któregokolwiek z nich. Celaena parsknęła pozbawionym radości śmiechem, patrząc na nich. Emrys otworzył usta, jakby chciał powiedzieć coś, co jego zdaniem mogłoby pomóc. 279
Ale Celaena ponownie zaśmiała się tym martwym śmiechem i wyszła na zewnątrz. *** Po całonocnym tatuowaniu imion poległych na ciele Gavriela i słuchania opowieści wojownika o ludziach, których stracił, Rowan pożegnał go i skierował się do kuchni. Siedział tam tylko stary mężczyzna z dłońmi zaciśniętymi na kubku. Emrys uniósł głowę, a jego oczy były błyszczące... i pełne smutku. Dziewczyny nigdzie nie widział, a przez moment miał nadzieję, że odeszła, choćby dlatego, żeby nie musiał stawać z nią twarzą w twarz po tym, co wczoraj powiedział. Drzwi prowadzące na zewnątrz były otwarte - jak gdyby ktoś gwałtownie przez nie wypadł. Prawdopodobnie poszła tędy. Rowan zrobił krok w ich stronę, kiwając Emrysowi na powitanie głową, ale stary mężczyzna zlustrował go wzrokiem i cicho zapytał: - Co ty robisz? - Co? Emrys nie podnosił głosu, mówiąc: - Tej dziewczynie. Co takiego jej robisz, że przychodzi tutaj z taką pustką w oczach? - To nie twoja sprawa. Emrys zacisnął usta. - Co widzisz, gdy na nią patrzysz, książę? Nie wiedział. Ostatnimi czasy nic nie wiedział. - To także nie jest twoja sprawa. Emrys przesunął dłonią po bladej twarzy. - Widzę, jak się wymyka, kawałek po kawałku, bo mieszasz ją z błotem, gdy
280
ona tak desperacko potrzebuje, by ktoś pomógł jej się pozbierać.70 - Nie rozumiem, dlaczego miałbym... - Czy wiesz, że Evalin Ashryver była moją przyjaciółką? Spędziła w tej kuchni niemal rok - żyjąc z nami, walcząc o przekonanie królowej, że pół-Fae mają prawo do swojego miejsca w waszym świecie. Walczyła o nasze prawa do dnia, gdy opuściła to królestwo - i jeszcze wiele lat po tym, aż została zamordowana przez te potwory zza morza. Więc wiedziałem. Rozpoznałem jej córkę w chwili, gdy wprowadziłeś ją do tej kuchni. Wszyscy, którzy byli tu dwadzieścia pięć lat temu ją rozpoznali. Nieczęsto zdarzało się, by Rowana coś zaskoczyło, ale... Teraz patrzył bez słowa na starego mężczyznę. - Ona straciła nadzieję, książę. W jej sercu nie ma już nadziei. Pomóż jej. Jeśli nie dla jej dobra, to przynajmniej dla sprawy, którą reprezentuje - dla tego, co może dać nam wszystkim, także tobie. - A co to takiego? - Odważył się zapytać. Spojrzenie Emrysa było pełnie niezachwianej pewności, gdy odpowiedział: - Lepszy świat. *** Celaena szła i szła, dopóki nie znalazła się na brzegu otoczonego lasem jeziora skąpanego w jasnym popołudniowym słońcu. Odkryła, że jest to tak samo dobre miejsce jak każde inne, gdy usiadła na omszałym kamieniu, otulając się ciasno ramionami i zginając w pół. Nie istniało nic, co mogłoby ją naprawić. Poza tym była... była... Wyrwał jej się szloch, a wargi drżały tak mocno, że musiała je zagryźć, by nie wydostał się na zewnątrz. Ale dźwięk wypełniał jej gardło, płuca i usta, a gdy wzięła oddech, wyrwał się 70 Trudno jest tłumaczyć, nie widząc klawiatury, naprawdę. Ryczę jak głupia |K.
281
z uwięzi. Gdy już go usłyszała, wszystko wydostawało się na zewnątrz, aż cała była obolała. Ledwie czuła promienie słońca. Ledwie czuła wzdychający, ciepły wiatr muskający jej wilgotne policzki. Ale usłyszała delikatny, jakby wyśniony, miękki kobiecy głos: Dlaczego płaczesz, Płomienne Serce? Minęło dziesięć lat - dziesięć długich lat, odkąd ostatni raz słyszała głos mamy. Ale teraz rozbrzmiewał ponad jej szlochem, jakby mama klęczała tuż obok. Płomienne Serce - dlaczego płaczesz? - Ponieważ się zgubiłam – wyszeptała. - I nie znam drogi powrotnej. To było coś, czego nigdy nie potrafiła powiedzieć Nehemii - że przez dziesięć lat nie miała pojęcia, jak znaleźć drogę do domu, bo go nie miała. Jej skórę musnął zimny wiatr i lód, zanim dostrzegła siadającego obok Rowana - wyciągnął przed siebie nogi, a ręce oparł za plecami. Uniosła głowę, ale nie wytarła twarzy, gdy utkwiła wzrok w jeziorze. - Chcesz o tym porozmawiać? - zapytał. - Nie. - Przełknęła kilka razy ślinę, a potem wyciągnęła z kieszeni chusteczkę, żeby wytrzeć nos. Głębokimi oddechami próbowała oczyścić umysł. Siedzieli w milczeniu, a dookoła rozlegał się jedynie dźwięk pluskającej wody. Wtedy... - To dobrze. Bo musimy iść. Bydlę. Nazwała go tak, a potem zapytała: - Iść dokąd? Uśmiechnął się ponuro. - Myślę, że zacząłem cię rozumieć, Aelin Galathynius. *** - Co, do wszystkich płonących kręgów piekielnych, - warknęła Celaena, 282
wpatrując się wejście do jaskini w wielkiej górze – my tutaj robimy? Miała za sobą pięciomilowy spacer. Pod górę. Z pustym żołądkiem. Drzewa nachylały się nad szarymi kamieniami, płynąc w górę zbocza, żeby zniknąć wśród wysokich skał wyznaczających granicę między Wendlyn a Doranelle. Z jakiegoś nieznanego powodu ten wielki szczyt sprawił, że włoski na jej karku stanęły dęba. I nie miało to nic wspólnego z lodowatym wiatrem. Rowan skierował się w stronę wejścia do jaskini, za nim łopotał jego bladoszary płaszcz. - Pospiesz się Jeszcze ciaśniej otulając się płaszczem, podążyła za nim. To był zły znak. Właściwie to straszny znak, ponieważ cokolwiek znajdowało się w tej jaskini... Wkroczyła w ciemność, idąc za Rowanem, którego dostrzegała przez błysk jego włosów, pozwalając swoim oczom się przyzwyczaić. Podłoże było kamieniste. A dookoła walało się mnóstwo zardzewiałej broni, zbroi i... ubrań. Żadnych szkieletów. Bogowie, było tak zimno, że widziała swój oddech... - Powiedz mi, że mam zwidy. Rowan zatrzymał się na skraju ogromnego, zamarzniętego jeziora, ciągnącego się głęboko w ciemność. Na kocu, na samym środku, skuty łańcuchami zakotwiczonymi pod lodem, siedział Luca. Łańcuchy szczęknęły, gdy uniósł rękę na powitanie. - Myślałem, że nigdy się nie pokażecie. Zamarzam - zawołał i wcisnął ręce pod ramiona. Dźwięk jaki się wtedy rozległ, odbił się echem od ścian. Cienka warstwa lodu pokrywająca jezioro była tak przejrzysta, że widziała blade kamenie na dnie wyglądające jak pnie starych drzew, w których nie było już nawet odrobiny życia. Pomiędzy nimi okazjonalnie walały się miecze, sztylety i kopie. - Co to za miejsce? - Idź po niego - odpowiedział Rowan. - Czyś ty postradał zmysły? 283
Rowan posłał jej uśmiech, który sugerował, że rzeczywiście jest szalony. Podeszła bliżej tafli lodu, ale zatrzymał ją umięśnionym ramieniem. - W twojej drugiej formie. Luca przechylał głowę, jakby próbował usłyszeć, co mówią. - On nie wie czym jestem - wymamrotała. - Wiesz, mieszkasz w fortecy, gdzie żyją pół-Fae. Jemu to nie robi różnicy. Szczerze mówiąc, to był najmniejszy z jej problemów. - Jak śmiesz pakować mnie w coś takiego? - Sama się w to wpakowałaś obrażając jego... i Emrysa. Teraz możesz przynajmniej odpokutować. - Wypuścił oddech, stojąc twarzą w stronę jeziora, a lód przy brzegu rozpuścił się, potem znowu stwardniał. Święci bogowie. zamroził całe to jezioro? Był aż tak potężny? - Mam nadzieję, że przynieśliście coś do przekąszenia! - powiedział Luca. Umieram z głodu. Elentiya, pospiesz się. Rowan powiedział, że to jest część twojego treningu, ale... - I nawijał tak w kółko. - Co to ma do cholery wspólnego z treningiem? A może to po prostu kara za to, ze byłam niemiła? - W ludzkiej postaci potrafisz kontrolować swoją moc - trzymać ją w stanie uśpienia. Lecz w momencie, gdy się zmieniasz, w chwili, gdy koncentrujesz się na złości lub bólu, w chwili, gdy myślisz o tym, jak twoja moc cię przeraża, magia uaktywnia się, by cię chronić. Ona nie rozumie, że to ty jesteś źródłem tych uczuć, a nie jakieś zewnętrzne zagrożenie. Gdy nie czuje zagrożenia, gdy zapominasz o strachu, zyskujesz kontrolę. Albo jakąś jej część. - Ponownie wskazał na taflę lodu skuwającą jezioro dzielące ją od Luki. - Uwolnij go. Jeśli straci kontrolę, jeśli płomień wydostanie się na zewnątrz... cóż, ogień i lód z pewnością się ze sobą dogadają, czyż nie? - Co się stanie z Luką, jeśli zawiodę? - Będzie bardzo zmarznięty i bardzo mokry. I prawdopodobnie umrze. Wnioskując z uśmiechu majaczącego na jego twarzy, był sadystą do tego stopnia, że 284
pozwoliłby chłopakowi pójść na dno razem z nią. - Czy te łańcuchy były konieczne? Pójdzie na dno. - Głupia panika zaczęła wypełniać jej żyły. Gdy wyciągnęła rękę po klucze do kajdan, Rowan potrząsnął głową. - Kontrola jest twoim kluczem. I skupienie. Przejdź przez jezioro, a potem odkryj, jak go uwolnić, jednocześnie nie pociągając go ze sobą na dno. - Nie pouczaj mnie jak jakiś mistyczny bełkoczący mistrz! W życiu nie musiałam robić niczego głupszego... - Pospiesz się - powiedział Rowan z dzikim uśmiechem, a lód trzasnął. Jakby zaczynał się topić. Choć jakiś cichy głosik w jej głowie mówił, że Rowan nie pozwoli chłopakowi utonąć, nie ufała mu, nie po ostatniej nocy. Zrobiła kolejny krok w stronę lodu. - Jesteś bydlakiem. - Kiedy Luca znajdzie się bezpiecznie w domu, zacznie wynajdywać sposoby, by z życia Rowana uczynić istne piekło. 71 Przebiła się przez wewnętrzną powłokę, ledwie rejestrując ból przy przemianie. - Czekałem, by zobaczyć cię w formie Fae! - powiedział Luca. - Wszyscy się zakładaliśmy kiedy... I tak w kółko. Wykrzywiła się do Rowana, a jego tatuaże były o wiele bardziej wyraźne, gdy patrzyła na nie oczami Fae. - Dobrze mi z wiedzą, że ludzie tacy jak ty mają w piekle zarezerwowane specjalne miejsce. - Powiedz mi coś, czego nie wiem. Pokazała mu wulgarny gest, a potem weszła na taflę lodu. Stawiając kolejne kroki - na początek bardzo małe - widziała dno jeziora ciągnące się w mrok, pochłaniające utraconą broń. Luca wreszcie się zamknął. W chwili, gdy znad widocznej części dna wkroczyła na tę pochłoniętą przez ciemność, jej oddech stał się ciężki. 71 Zacznij się do niego przystawiać. Gorszego piekła nie byłabyś w stanie mu zgotować z jego aktualnym nastawieniem do Twojej osoby xD |K.
285
Przesunęła nogę dalej, a lód jęknął. Jęknął i zaczął pękać, tworząc pod jej stopami pajęczynę rys. Zamarła, gapiąc się jak głupia na coraz bardziej rozprzestrzeniające się pęknięcia, a potem... ruszyła dalej. Lód trzasnął pod jej stopami. Czy ten lód się ruszał? - Zatrzymaj to - syknęła do Rowana, ale nie odwracała się w jego stronę. Jej magia obudziła się gwałtownie, a ona zamarła. Nie. Ale oto ona, wypełniająca każdą komórkę jej ciała. Lód trzeszczał coraz głośniej, co oznaczało, że zbliża się coś bardzo zimnego i mokrego, dlatego zrobiła kolejny krok, choćby tylko dlatego, iż wyglądało na to, że w drodze powrotnej całkiem by się zarwał. Zaczynała się pocić - magia, jej ogień, zaczął ogrzewać ją od środka. - Elentiya? - odezwał się Luca, a ona wyciągnęła rękę w jego stronę - gestem nakazała mu zamknąć gębę. Potem zamknęła oczy i odetchnęła, wyobrażając sobie jak zimne powietrze wypełnia jej płuca, ochładzając jej moc. Magia... to była magia. W Adarlanie stanowiąca śmiertelną pułapkę. Zacisnęła ręce w pięści. Tutaj nie była śmiertelną pułapką. W tym kraju mogła nią władać, mogła przyjmować taką formę, jaką chciała. Lód przestał jęczeć, ale wokół jej stóp zmatowiał. Ponownie zaczęła sunąć przed siebie, poruszając się powoli i płynnie, nucąc pod nosem - była to symfonia, która ją uspokajała. Pozwoliła, by rytm ustabilizował ją, łagodząc narastającą panikę. Teraz magia lekko się żarzyła, pulsując z każdym jej oddechem. Jestem bezpieczna, powiedziała. Stosunkowo bezpieczna. Jeśli Rowan miał rację, a to była tylko reakcja mająca chronić ją przed wrogiem... Ogień był powodem, dla którego w wieku ośmiu lat dostała zakaz wstępu to Biblioteki Orynthu, bo przez przypadek spaliła cały regał starożytnych rękopisów. Wszystko to spowodowała irytacja na Mistrza Scholara pouczającego ją na temat stosownego zachowania. 286
Czuła piękną, a zarazem straszną ulgę, gdy kilka miesięcy później po przebudzeniu dowiedziała się, że magia zniknęła. Że może trzymać książkę - trzymać to, co lubi najbardziej - nie martwiąc się, że to spali, bo poczuje zmęczenie, zdenerwowanie albo ekscytację. Celaena Sardothien, chwalebnie śmiertelna Celaena, nigdy nie musiała się martwić o przypadkowe spalenie czegoś, albo o wywołanie pożaru przez koszmar. Albo spalenie całego Orynthu. Celaena była wszystkim tym, czym nie była Aelin. Przyjęła to życie, nawet jeśli razem z życiem Celaeny musiała tolerować śmierć, tortury i ból. - Elentiya? - Wpatrywała się w lód. Jej magia ponownie się nasiliła. Spalić całe miasto. Tego się obawiali posłaniec z Melisande i właśnie to wysyczał jej rodzicom i wujkowi. Powiedziano jej, że przyjechał, by omówić ewentualny sojusz, ale później zrozumiała, że przyjechał zdobyć informacje na jej temat. Na tronie w Melisande zasiadała młoda królowa, która chciała ocenić zagrożenie płynące ze strony dziedziczki Terrasenu. Chciała wiedzieć, czy Aelin Galathynius stanie się narzędziem wojny. Lód matowiał coraz bardziej, a trzaski przecinały powietrze raz za razem. Magia pulsowała coraz gwałtowniej, zaciskając szczęki na jej gardle przy każdym oddechu. - To ty masz teraz kontrolę - powiedział Rowan. - To ty jesteś panią. Była w połowie drogi. Zrobiła kolejny krok w stronę Luki, a lód pękał coraz bardziej. Łańcuchy grzechotały - przez jego niecierpliwość czy strach? Nigdy nie miała kontroli. Nawet gdy była Celaeną, kontrola stanowiła iluzję. Wodze trzymali jej kolejni mistrzowie. - Ty decydujesz o swoim losie - mówił stanowczo Rowan, jakby doskonale wiedział, co się czai w jej umyśle. Zaczęła nucić głośniej, muzyka jakimś cudem wypełzła z czeluści jej wspomnień. I jakimś cudem... jakimś cudem płomień przygasł. Celaena postawiła kolejny krok... i następny. Moc tliła się w jej żyłach, nigdy 287
nie odchodząc; bardziej prawdopodobne było, że kogoś zrani, gdy nie będzie jej kontrolować. Obejrzała się gniewnie na Rowana, który spacerował wzdłuż brzegu, sprawdzając niektóre z leżących dookoła ostrzy. Widziała cień triumfu w jego zwykle pustych oczach, ale odwrócił się i podszedł do niewielkiej szczeliny w ścianie jaskini, szukając czegoś w środku. Wciąż szła w stronę Luki, stawiając kroki nad coraz głębszą otchłanią. Opanowała swoje śmiertelne ciało jako zabójczyni. Opanowanie jej nieśmiertelnych mocy było po prostu kolejnym zadaniem. Luca patrzył na nią szeroko otwartymi oczami, gdy w końcu dotarła do niego. - Wiesz, nie masz tu nic do ukrycia. Wszyscy wiedzieliśmy, że potrafisz się zmieniać - powiedział. - A jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej, to zwierzęcą formą Stena jest świnia. Nie zmienia się, bo mu wstyd72. Roześmiałaby się – nawet poczuła, jak głęboko w jej wnętrzu budzi się dźwięk, o którym zapomniała na parę długich miesięcy, ale potem przypomniała sobie o łańcuchach. Magia ucichła, ale teraz... musiała stopić kajdany czy lód, który je trzymał? Jeśli zabierze się za łańcuchy, w bardo szybki sposób może pociągnąć ich na dno. A jeśli zacznie niszczyć łańcuchy... Cóż, mogła stracić kontrolę i pociągnąć ich na dno, ale mogła też podpalić chłopaka. W najlepszym wypadku poparzy go. W najgorszym - nie zostaną z niego nawet kości. Lepiej zaryzykować lodem. - Eeee - mruknął Luca. - Szybciej ci wybaczę to wszystko, co powiedziałaś, jeśli będziemy mogli coś teraz zjeść. Strasznie tu cuchnie. - Jego zmysły musiały być bardziej wyostrzone niż jej - ona czuła w powietrzu jedynie lekką woń rdzy, pleśni i zgnilizny. - Po prostu się nie ruszaj i przestań gadać - odpowiedziała ostrzej niż chciała. Ale zamknął się, a ona wyciągnęła ręce do miejsca, gdzie Rowan umocował 72 PFFFFFFFFFFHAHAHAHHAHAHAHHAHAHAHHAHA PADŁAM I NIE WSTANĘ XD Jezu nie mogę uff… Kocham go normalnie :D /Mc.
288
łańcuchy. Najostrożniej jak umiała, uklękła, rozkładając równomiernie ciężar ciała. Położyła jedną dłoń na lodzie, sprawdzając jak długi jest łańcuch poruszający się pod wodą. Poruszający... w wodzie muszą być prądy. Co oznaczało, że Rowan unieruchamiał lód... Poczuła chłód szczypiący ją w dłoń. Zanim zabrała się za łańcuch, spojrzała na skulonego na kocu Lukę. Jeśli lód pęknie, będzie musiała go złapać. Rowan postradał zmysły. Wzięła kilka głębokich oddechów, uspokajając magię. A potem przyłożyła rękę do lodu, uwolniła odrobinę mocy i pozwoliła jej działać. Spłynęła po jej ramieniu, potem po nadgarstku, zawirowała wokół, osiedliła się w jej dłoni, a lód... rozbłysł czerwienią. Luca zawył, gdy pomiędzy nimi pojawiła się szczelina. - Kontrola - krzyknął Rowan, wyrywając ze szczeliny miecz o złotej, lśniącej rękojeści. Celaena skupiła się na magii tak mocno, że zrobiło jej się duszno. W miejscu, gdy przyłożyła dłoń, pojawił się mały otwór - nie na tyle duży, by wyciągnąć łańcuch. Mogła to opanować. Mogła ponownie opanować siebie. Ta pewność zagnieździła się w niej, pchając, pozwalając, by ogień stopił lód, wciskając się w niego niczym robak, odpędzając zimno... Rozległ się brzęk metalu, syk, a potem... - Och, dzięki bogom - jęknął Luca, wyciągając łańcuch z otworu. Pochłonęła magię, zamykając ją szczelnie, znowu czując zimno. - Proszę, powiedz mi, że wzięliście jedzenie - powtórzył Luca. - To z tego powodu tu przyszedłeś? Rowan obiecał ci przekąski? - Jestem chłopcem w okresie dojrzewania. - Skrzywił się, patrząc na Rowana. A jemu się nie odmawia. W istocie, jemu nikt nie odmawiał, więc pewnie dlatego Rowan, uznał, że to jedyny schemat możliwy do zaakceptowania. 289
Celaena westchnęła przez nos i spojrzała na małą dziurę, którą zrobiła. Cud. Już miała wstać i pomóc Luce przejść na brzeg, gdy ponownie spojrzała na lód... nie, nie na lód. Na wodę poniżej. Gdzie spostrzegła wpatrujące się w nią wielkie, czerwone oko.73
73 Achh, zapalenie spojówki. Paskudna sprawa. Współczuję Ci, kim...czymkolwiek jesteś. |K. Albo się to coś po prostu nie wyspało… podejrzewam, że przebywanie pod lodem nie wpływa za dobrze na zegar biologiczny /Mc. ŁOOOO, a może to oko Saurona? :O |K.
290
Rozdział 35 Następne cztery słowa, które padły z ust Celaeny, były tak wulgarne, że Luca się zakrztusił. Celaena nawet nie drgnęła, gdy niepokojąco daleko od czerwonego oka pojawiła się biała, poszarpana linia. - Złaź z lodu, natychmiast - szepnęła do Luki, ponieważ ta linia była zębami. Dużymi, pozbawiającymi-ramienia-jednym-ugryzieniem zębami. I zbliżały się do powierzchni, w stronę dziury, którą zrobiła. To dlatego nigdzie nie było szkieletów, tylko sama broń, którą upuścili głupcy mający odwagę wejść do jaskini. - Święci bogowie - powiedział Luca, zerkając jej przez ramię. - Co to jest? - Zamknij się i idź - syknęła. Stojący na brzegu Rowan miał szeroko otwarte oczy, a na jego twarzy malowało się napięcie. Nie zdawał sobie sprawy, że jezioro nie jest puste. - Teraz, Luca - warknął Rowan wyjmując miecz, w drugiej dłoni trzymając ostrze, które podniósł z ziemi. To coś płynęło w ich stronę. Leniwie. Z zaciekawieniem. Gdy się zbliżyło, była w stanie zobaczyć, że jest tak samo blade jak dno jeziora. Nigdy nie widziała nic tak wielkiego, starego, a... a dzieliła ich tylko cienka tafla lodu. Gdy Luca zaczął drżeć, a jego opalenizna zbladła, Celaena wstała, czemu towarzyszył jęk lodu. - Nie patrz w dół - powiedziała, chwytając go za łokieć. Lód pod ich stopami zrobił się grubszy - tworzył ścieżkę prowadzącą na brzeg. - Idź - powiedziała do chłopaka, delikatnie go popychając. Zaczął posuwiście stawiać szybkie kroki. Puściła go przodem, by miał czas się oddalić, osłaniając jego tyły i wpatrując się w to, co było pod lodem. Połknęła krzyk, gdy ujrzała pod sobą wielki łeb. Nie smoka ani wiwerny, czy też węża albo ryby - to było coś pomiędzy. Nie miało oka, a wokół pustego oczodołu rozsiane były blizny. Co, do cholery, mu to zrobiło? Czy tam, na dnie góry, pływało
291
coś gorszego?
Oczywiście - oczywiście, że nie była uzbrojona, stojąc na środku
jeziora otoczonego bronią. - Szybciej - warknął Rowan. Luca był już w połowie drogi. Celaena podążyła jego śladami, nie ufając sobie wystarczająco, by zacząć biec. Gdy stawiała trzeci krok, ujrzała, jak ciało tego czegoś porusza się. Długi ogon uderzył w lód, a świat zadrżał. Poleciała do przodu, a nogi rozjechały jej się na boki, przez co uderzyła w podłoże rękami i kolanami. Celaena zdusiła magię, która starała się wydostać, by chronić, palić i niszczyć. Obróciła się i dała susa w bok, gdy wielka pokryta łuskami głowa zbliżyła się do lodu centralnie pod jej stopami. Tafla się zatrzęsła. Lód za nią zaczął pękać. Jak gdyby Rowan całkowicie się koncentrował na wzmocnieniu jej drogi na brzeg. - Broń - wyjęczała, nie mając odwagi odwrócić spojrzenia od tej istoty. - Pospieszcie się - warknął Rowan, a Celaena podniosła głowę akurat, gdy rzucił jej miecz, który znalazł - używając wiatru, przysunął go do niej. Luca rzucił koc i zaczął biec na oślep, a Celaena chwyciła broń, ruszając za nim. W jego rękojeść wtopiony był rubin wielkości kurzego jaja i mimo starości pochwy, ostrze lśniło jakby ktoś dopiero je wypolerował. Coś wypadło z pochwy i wylądowało na lodzie zwykły złoty pierścionek, Chwyciła go i wrzuciła do kieszeni, po czym zaczęła biec szybciej, aż... Lód zadrżał ponownie pod wpływem uderzenia potężnym ogonem. Celaena dała radę się podnieść, pozostając w pozycji z ugiętymi nogami, a jakaś jej część podziwiała jak piękny i dobrze wyważony jest miecz; jednak biegnący przodem Luca poślizgnął się i upadł. W ułamku sekundy dogoniła go, złapała tył jego tuniki i zaczęła ciągnąć go za sobą. Byli już prawie na brzegu i niemal jęknęła z ulgą, widząc pod sobą blade kamienne dno. Lód a nimi eksplodował, zalewając ich falą lodowatej wody. Nie zatrzymywała się, gdy usłyszała potężne prychnięcie. Nie przestawała ciągnąć za sobą Luki, pędząc w stronę Rowana, którego czoło lśniło od potu, gdy 292
ogromne szpony zrobiły cztery głębokie rysy w lodzie. Przeciągnęła chłopaka przez ostatnie dziesięć metrów, potem pięć, aż w końcu znaleźli się obok Rowana, który wypuścił drżący oddech. Celaena odwróciła się akurat, gdy to coś próbowało wczołgać się na lód. Czerwone oko było pełne głodu, wielkie zęby obiecywały ból i śmierć. Kiedy ucichło westchnienie Rowana, lód stopił się, a bestia wpadła do wody. Stojąc ponownie na solidnym gruncie, Celaena zdała sobie sprawę, że lód ich osłaniał, dlatego chwyciła Lucę, który wyglądał, jakby zaraz miał zwymiotować, i wyciągnęła go jaskini. Nic nie powstrzymywało bestii od wyjścia z wody, a miecz był tu bezużyteczny niczym wykałaczka. Kto wie, jak szybko to coś porusza się na lądzie? Luca modlił się nieustannie do różnych bogów, a Celaena ciągnęła go skalistymi ścieżkami skąpanymi w ostrym popołudniowym słońcu, potykając się niemal co chwilę, aż dotarli do lasu, cudem unikając drzew, pędząc coraz szybciej, aż... Rozległ się ryk, który wprawił skały w drżenie, posłał ptaki w niebo i poruszył liśćmi. Jednak był to ryk wściekłości i głodu, nie triumfu. Jak gdyby stworzenie dotarło do wyjścia jaskini i po tysiącleciach życia w wodnych głębinach nie było w stanie znieść światła. Nie chciała zastanawiać się nad tym, co by się stało, gdyby była noc. Co nadal mogło się zdarzyć, gdy zapadnie zmrok. Po chwili wyczuła podążającego za nimi Rowana. Jednak martwiła się tylko o swojego młodego podopiecznego, który sapał i klął całą drogę do fortecy. *** Gdy Strażnica Mgieł pojawiła się w zasięgu ich wzroku, powiedziała Luce, że ma trzymać język za zębami, a potem odesłała go. Gdy przestała słyszeć, jak przedziera się przez zarośla, odwróciła się do Rowana, który również był zdyszany. Zdążył już schować miecz. 293
Własną broń rzuciła na ziemię, a rubin na rękojeści zalśnił w promieniach słońca. - Zabiję cię - warknęła. A potem rzuciła się na niego.74 Mimo iż była w formie Fae, nie dorównywała mu siłą i szybkością, dlatego z łatwością zrobił unik. Uderzenie twarzą w drzewo było o wiele lepsze od trzaśnięcia w kamienną ścianę fortecy, choć wielkiej różnicy nie czuła. Zęby jej zadzwoniły, ale odwróciła się i dopadła do niego ponownie, na co on obnażył zęby. Nie zdołał jej zablokować, gdy złapała go za przód płaszcza i wymierzyła cios. Och, uderzenie go w twarz było tak cudowne, nawet jeśli poczuła jakby ktoś miażdżył jej knykcie. Warknął i rzucił nią o ziemię. Powietrze uciekło z jej płuc, a krew cieknąca z nosa spłynęła jej do gardła. Zanim zdążył na niej usiąść, objęła go nogami i wykorzystując całą siłę tego nieśmiertelnego ciała, pchnęła go i przyszpiliła do ziemi. Miał szeroko otwarte oczy, co mogło oznaczać jedynie wściekłość i zaskoczenie. Uderzyła go ponownie, jej knykcie niemal jęknęły w proteście. - Jeśli jeszcze kiedykolwiek wciągniesz w to kogoś - wydyszała, uderzając w ten
przeklęty
tatuaż.
-
Jeśli
kiedykolwiek
sprowadzisz
na
kogokolwiek
niebezpieczeństwo tak jak zrobiłeś to dzisiaj... - Krew z jej nosa spływała na jego twarz, mieszając się z jego własną. - Zabiję cię. - Uderzyła ponownie i ledwie dostrzegła, że leżał nieruchomo, pozwalając jej na to. - Rozerwę ci gardło. Obnażyła kły. - Rozumiesz? Odwrócił głowę i splunął krwią. Jej krew pulsowała tak dziko, że cała drżała. Odsunęła się lekko i to kosztowało ją stratę pozycji. Rowan poruszył się i nagle leżała pod nim. Poharatała mu twarz, ale zdawał się nie zwracać na to uwagi, gdy warknął: - Będę robił to, na co najdzie mnie ochota. - Trzymaj innych ludzi z dala od tego! - wrzasnęła tak głośno, że ptaki zamilkły. Szarpnęła się, chwytając go za nadgarstki. - Nikogo więcej w to nie 74 A-E-LIN! A-E-LIN! DAJEEESZ!
294
angażuj! - Powiedz mi dlaczego, Aelin. To przeklęte imię... Wbiła paznokcie w jego ręce. - Bo niedobrze mi od tego! Z trudem łapała powietrze, każdy oddech był drący; z przerażeniem zdała sobie sprawę, jak zdystansowana była odkąd Nehemia odeszła. - Powiedziałam jej, że nie pomogę, więc zaaranżowała własną śmierć. Ponieważ myślała... - Zaśmiała się dziko, przerażająco. - Myślała, że jej śmierć sprawi, że zacznę działać. Myślała, że jestem w stanie zrobić więcej niż ona - że jej śmierć jest tego warta. I skłamała - skłamała ze wszystkim. Okłamała mnie, bo była tchórzem i nienawidzę jej za to. Nienawidzę jej za to, że mnie zostawiła. Rowan wciąż przyszpilał ją do ziemi, jego krew skapywała na jej twarz. Powiedziała to. Powiedziała to, co dusiła w sobie przez tak wiele tygodni. Wściekłość uchodziła z niej równomiernym strumieniem, aż puściła jego nadgarstki. - Proszę - wydyszała, nie dbając o to, że go błaga - proszę, nikogo więcej w to nie wciągaj. Zrobię wszystko, co będę musiała. Ale to jest granica. Wszystko tylko nie to. Jego spojrzenie było nieczytelne, gdy w końcu puścił jej ramiona. Wpatrzyła się w korony drzew. Nie chciała przy nim znowu płakać. Odsunął się, dając jej wolną przestrzeń. - Jak umarła? Pozwoliła wilgoci na jej plecach przeniknąć przez jej ciało i je schłodzić. - Zmanipulowała wspólnika, który uznał, że musi ją zabić, żeby dalej realizować swój plan. Wynajął zabójcę, upewnił się, że nie będzie mnie w pobliżu i wtedy została zamordowana. Och, Nehemia. Zrobiła to, bo miała nadzieję, nie zdając sobie sprawy, jakie to marnotrawstwo. Mogła sprzymierzyć się z nieskazitelnym Galanem Ashryverem i uratować świat - znaleźć naprawdę przydatnego następcę tronu. - Co się stało z tymi mężczyznami? - Padło zimne pytanie. 295
- Zabójcę zamordowałam i zostawiłam poćwiartowanego w alejce. A człowiek, który go wynajął... - Krew na jej rękach, ubraniu, we włosach... przerażone spojrzenie Chaola. - Zadźgałam go i zostawiłam jego ciało w kanale. Były to dwie najgorsze rzeczy jakie w życiu uczyniła z czystej nienawiści, zemsty i wściekłości. Czekała na wykład, ale Rowan powiedział tylko: - To dobrze. Była tak zaskoczona, że spojrzała na niego - i zobaczyła, co mu zrobiła. Nie chodziło o posiniaczoną i zakrwawioną twarz czy rozerwany płaszcz i koszula, teraz też zabłocone. Tam, gdzie go złapała, w rękawach były wypalone dziury, a skóra była wściekle czerwona. Odciski rąk. Spaliła tatuaż na jego lewym ramieniu. Zerwała się gwałtownie na nogi, zastanawiając się czy powinna paść na kolana i błagać o wybaczenie. Musiało boleć jak cholera. Mimo to pozwolił na to - na bicie i poparzenia - a ona wyrzuciła wreszcie z siebie to, co dusiło ją przez wiele tygodni. - Ja... tak bardzo przepraszam - zaczęła, ale uniósł rękę. - Nie przepraszaj - powiedział - za to, że bronisz ludzi, na których ci zależy. Podejrzewała, że to były jedyne przeprosiny, na jakie mogła od niego liczyć. Skinęła głową, a on wziął to za odpowiedź. - Zatrzymuję miecz - powiedziała, podnosząc go z ziemi. Marne miała szanse na znalezienie lepszego ostrza gdziekolwiek na świecie. - Nie zasłużyłaś na niego. - Zamilkł, po czym dodał. - Ale uznaj to za przysługę. Podczas treningów ma zostawać w twoim pokoju. To oznaczało kompromis. Zastanawiała się, czy w ciągu ostatniego stulecia musiał iść na jakikolwiek. - Co jeśli to coś podąży naszymi śladami gdy zapadnie zmrok? - Nawet jeśli, to nie przejdzie przez osłony. - Gdy uniosła brwi, dodał: - Na kamienie otaczające fortecę nałożono zaklęcie, które trzyma wrogów z dala. Odbija się od niego nawet magia. 296
- Och. - Cóż, to wyjaśniało dlaczego nazywali to miejsce Strażnicą Mgieł. Gdy ruszyli, zapadła między nimi spokojna, jeśli nie przyjemna, cisza. - Wiesz - powiedziała chytrze - po raz drugi narobiłeś swoim zadaniem bałaganu w moim treningu. Jestem niemal pewna, że to sprawia, iż jesteś najgorszym trenerem, jakiego kiedykolwiek miałam. Spojrzał na nią z ukosa. - Jestem zaskoczony, że zwrócenie na to uwagi zajęło ci tak dużo czasu. Prychnęła, a gdy zbliżyli się do fortecy, zapłonęły pochodnie, jak gdyby witały ich w domu. *** - Nigdy nie widziałem tak uzewnętrznionych przeprosin - syknął Emrys, gdy Rowan i Celaena przywlekli się do kuchni. - Cali we krwi i brudzie. Istotnie, było na co popatrzeć - twarze obojga były opuchnięte, podrapane i pokryte krwią, włosy mieli w nieładzie, a Celaena lekko kulała. Dwa knykcie miała zdarte do krwi, a jej kolana przeszywał ból z powodu urazu, którego doznała, choć nie miała pojęcia kiedy. - Niczym bezdomne kocury szarpiące się ze sobą dzień i noc - powiedział Emrys, stawiając z hukiem na stół dwie miski gulaszu. - Jedzcie, oboje. A potem się umyjcie. Elentiya, zwalniam cię ze służby dziś i jutro. - Celaena otworzyła usta, by zaprotestować, ale staruszek podniósł rękę. - Nie chcę, żebyś mi tu krwawiła na wszystko. Byłabyś większym problemem niż jesteś tego warta. Krzywiąc się, usiadła na ławce obok Rowana i zaklęła wściekle czując ból w nodze, twarzy i ramionach. Przeklinała ten wrzód na dupie siedzący tuż obok. - Opatrzcie sobie twarze, jak to zjecie - warknął Emrys, Luca siedział skulony przy palenisku z szeroko otwartymi oczami, przeciągając palcem po szyi, jakby chciał Celaenę przed czymś ostrzec. Nawet Malakai siedzący na drugim końcu stołu z dwoma wartownikami obserwował ją z uniesionymi 297
brwiami. Rowan pochylił się nad gulaszem, grzebiąc w nim widelcem. Znowu spojrzała na Lukę, który gorączkowo klepał się po uszach. Nie zmieniła się. I... cóż, teraz wszyscy to widzieli mimo całego pokrywającego ją brudu. Malakai spojrzał jej w oczy, a ona prowokowała go prowokowała, by powiedział cokolwiek. On jednak wzruszył tylko ramionami i wrócił do posiłku. A więc to naprawdę nie była żadna niespodzianka. Przełknęła trochę gulaszu i musiała zdusić jęk. To przez jej wyostrzone zmysły Fae, czy naprawdę był aż tak pyszny? Emrys obserwował ją ze swojego miejsca przy palenisku, a Celaena i jemu posłała to wyzywające spojrzenie. Przebiła się przez zasłonę i z bólem wróciła do ludzkiej postaci. Ale stary mężczyzna podał im tylko bochenek chleba. - Nie robi mi różnicy jak wyglądają twoje uszy czy zęby. Ale - dodał, patrząc na Rowana. - Nie mogę zaprzeczyć, że cieszy mnie, iż tym razem zarobiłeś parę razy. Rowan poderwał głowę do góry, a Emrys wskazał na niego łyżką. - Nie sądzicie, że wystarczy tego wzajemnego tłuczenia się na miazgę? Malakai zesztywniał, ale Emrys ciągnął dalej. - Co dobrego z tego wynika poza tym, że moja pomocnica straszy wszystkich swoim wyglądem? Myślicie, że ktokolwiek z nas lubi słuchać jak wasza dwójka klnie i się wydziera każdego popołudnia? Język, którego używacie wystarczy, żeby skwaśniało całe mleko w Wendlyn.75 Rowan pochylił głowę i wymamrotał coś, wpatrując się w swój gulasz.76 Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu kąciki ust Celaeny powędrowały do góry. Wtedy Celaena podeszła do staruszka i uklękła przed nim. Przepraszała z całego serca. Emrysa, Lucę, Malakaia. Przepraszała, bo na to zasłużyli. Przyjęli przeprosiny, ale Emrys nadal wyglądał na niezdecydowanego. Wręcz zranionego. Wstyd, jaki czuła przez to, co mu powiedziała, będzie ją przez jakiś czas bardzo 75 Czy już Ci mówiłam, że Cię uwielbiam, staruszku? :D |K 76 Skarcony Rowan – a titi robaczku, dobrze Ci tak |K.
298
męczyć. Choć żołądek jej się skręcał, choć całą ją pokrywał pot... choć nie wymieniali imion, nie była za bardzo zaskoczona, gdy Emrys powiedział jej, że on i starsi Fae wiedzą, kim jest i że jej mama im pomagała. Ale zaskoczyło ją, gdy Rowan stanął obok niej przy zlewie i pomógł posprzątać po kolacji.77 Pracowali w ciszy. Wciąż istniały prawdy, których nie była gotowa wyznać, a na jej duszy wciąż pozostawały skazy, których jeszcze nie sprawdziła ani nie uzewnętrzniła. Ale może... może Rowan nie odejdzie, gdy znajdzie odwagę, by mu powiedzieć. Siedzący przy stole Luca uśmiechał się z zachwytem. Widząc ten uśmiech dowód na to, że dzisiejsze wydarzenia nie przeraziły go kompletnie - sprawił, że Celaena spojrzała na Emrysa i powiedziała: - Mieliśmy dzisiaj przygodę. Malakai odłożył łyżkę i wtrącił: - Niech zgadnę: ma to coś wspólnego z tym rykiem, który wprawił zwierzęta w zagrodach w totalne przerażenie. Choć Celaena się nie uśmiechała, jej oczy zmrużyły się figlarnie. - Co wiesz o potworze mieszkającym w jeziorze pod... - Spojrzała na Rowana, żeby skończył. - Łysą Górą. I nie, on nie może znać tej historii - powiedział Rowan. - Nikt nie zna. - Jestem Strażnikiem Opowieści - powiedział Emrys, wpatrując się w Rowana z gniewem godnym żelaznych figurek stojących na kominku. - A to oznacza, że historie, które kolekcjonuję, nie muszą pochodzić z ust ludzi czy Fae, a i tak je usłyszę. - Usiadł przy stole, składając dłonie przed sobą. - Dawno temu usłyszałem historię od głupca, który uznał, że może przekroczyć Góry Kambryjskie i wkroczyć na ziemie Maeve bez jej zaproszenia. Wracał już i przeżył tylko dzięki dzikim 77 ... Półnagi, z seksownym fartuszkiem obwiązanym w pasie... Achhhh |K. On się zachowuje jak mój brat kiedy coś przeskrobie – nagle by we wszystkim pomagał, a wzrok ma jak skarcony psiak xD /Mc.
299
wilkom Maeve, które przyniosły go do nas, gdy posłaliśmy po uzdrowicieli. Malakai mruknął: - To dlatego nie dawałeś mu spokoju. - Błysk w jego oczach sprawił, że Emrys uśmiechnął się lekko. - Miał straszną infekcję, więc przez jakiś czas myślałem, że może majaczy, ale powiedział mi, że znalazł jaskinię u stóp Łysej Góry. Nocował tam, bo padało i było zimno - planował wyruszyć dalej o świcie. Nieustannie miał wrażenie, jakby coś go obserwowało. Zasnął, a obudził się tylko dlatego, że woda plusnęła i pojawiły się na niej zmarszczki. Dzięki rozpalonemu ognisku zobaczył, że coś płynie w jego stronę. Coś większego niż drzewo czy cokolwiek, co kiedykolwiek w życiu widział. - Och, to było przerażające – wtrącił Luca. - Powiedziałeś, że byłeś z Basem na patrolu granicznym! - wrzasnął Emrys, po czym rzucił Rowanowi spojrzenie mówiące, żeby podczas następnego posiłku sprawdził, czy w jedzeniu nie ma trucizny. Mężczyzna odchrząknął, po czym wpatrując się w stół kontynuował: - Ten głupiec dowiedział się tamtej nocy jednego: potwór był niemal tak stary jak sama góra. Narodził się w innym świecie, ale wślizgnął się do naszego, gdy bogowie patrzyli w inną stronę. Potwór żerował na Fae i ludziach, dopóki nie zmierzył się z nim potężny wojownik Fae. A zanim stamtąd odszedł, wyciął stworowi jedno oko - na złość czy dla sportu - i przeklął bestię; dopóki góra stoi, ta musi żyć w tym jeziorze. Potwór z innego wymiaru. Dostał się tu podczas wojen z Valgiem, gdy demony otwierały i zamykały portale do innych światów kiedy tylko zechciały? Jak wiele stworów dostało się na te ziemię tylko przez te wojny o Klucze Wyrda? - Zamieszkuje labirynty podwodnych jaskiń. Nie ma imienia - bo zapomniało, jak było nazywane dawno temu, a ci, którzy spotkali potwora, nie wracali do domu. Celaena potarła ręce, krzywiąc się, gdy skóra na knykciach naciągnęła się podczas tego ruchu. Rowan wpatrywał się na Emrysa z lekko przechyloną głową. Spojrzał na nią, jakby chciał się upewnić, że słucha, po czym zapytał: 300
- Kim był wojownik, który wyciął potworowi oko? - Ani głupiec ani bestia nie pamiętają. Jednak to coś mówiło w języku Fae – starożytną formą Starej Mowy, niemal niezrozumiałą. Stwór pamięta złoty pierścień, ale nie jego właściciela. Celaena musiała wykorzystać całą siłę woli, by nie wyciągnąć z kieszeni pierścienia, który tam włożyła albo żeby nie pobiec po miecz zostawiony przez nią przy drzwiach, by zerknąć na rubin, który mógł wcale nie być rubinem. Ale to było niemożliwe... to zbyt wielki zbieg okoliczności. Poszłaby sprawdzić, gdyby Rowan78 nie sięgnął po szklankę wody. Ukrył to dobrze i nie sądziła, by ktokolwiek inny to zauważył, ale gdy materiał płaszcza otarł się o jego skórę, skrzywił się lekko. Przez oparzenia, jakie mu zafundowała. Na pewno pokryły się już pęcherzami - musiały niemiłosiernie boleć. Emrys przyszpilił księcia spojrzeniem. - Żadnych więcej przygód. Rowan zerknął na Lucę, który wyglądał, jakby zaraz miał wybuchnąć oburzeniem. - Zgoda. Emrys nie odpuszczał. - Koniec z szarpaninami. Rowan napotkał ponad stołem spojrzenie Celaeny. Z jego twarzy nic nie dało się wyczytać. - Spróbujemy. Nawet Emrys doszedł do wniosku, że to dopuszczalna odpowiedź. *** Mimo wyczerpania, które uderzyło w nią pełną mocą, Celaena nie mogła spać. 78 Tak, wiem, zniszczę Wam życie. Wiecie kto jeszcze nosi takie imię jak on? Aktor grajacy Jasia Fasolę. To teraz życzę powodzenia w wyobrażaniu sobie pana Rowana A. zamiast naszego przystojniaka :D |K. Sexi Jaś Fasola sprzątał po jedzeniu z Celaeną, z gołą klatą i w kuchennym fartuszku – mrau :3 /Mc.
301
Wciąż myślała o potworze, o mieczu i pierścieniu, które oglądała przez godzinę, a także o kontroli, jaką miała nad mocą, gdy szła po lodzie, mimo iż była chwiejna. W kółko też wypominała sobie to, co zrobiła Rowanowi - jak potwornie go poparzyła. Jego tolerancja na ból musi być ogromna, pomyślała, wiercąc się na łóżku i kuląc z zimna. Spojrzała na puszkę z maścią. Powinien iść z tymi oparzeniami do uzdrowiciela. Rzucała się i wierciła przez kolejne minuty, aż wreszcie naciągnęła buty na nogi, chwyciła puszkę z maścią i wyszła z pokoju. Zapewne znowu na nią naskoczy, ale nie mogła zasnąć, tak wielkie miała wyrzuty sumienia. Bogowie, czuła się winna. Zapukała cicho do jego drzwi, mając nadzieję, że nie ma go w środku. Niestety rozległo się warknięcie: - Czego? - Na co skrzywiła się i weszła do środka. Jego pokój był przyjemny i ciepły, choć trochę stary i zagracony, zwłaszcza jeśli chodziło o zniszczone dywany przykrywające większą część szarej kamiennej podłogi. Duże łóżko z baldachimem zajmowało najwięcej miejsca - łóżko zasłane i puste. Rowan siedział przy stole roboczym stojącym przed kominkiem, półnagi, wpatrując się w mapę z lokalizacjami przypominającymi miejsce odnalezienia ciał. W jego oczach błysnęła irytacja, ale zignorowała ją i spojrzała na jego ogromny tatuaż ciągnący się od twarzy, przez szyję, po ramionach, wijący się na lewej ręce i kończący przy samej dłoni. Tam w lesie nie przyglądała mu się dokładnie, ale teraz dostrzegła piękno wyraźnych linii - z wyjątkiem miejsca na nadgarstku, gdzie go poparzyła. Identyczny ślad widniał na drugiej ręce. - Czego chcesz? Wcześniej nie miała okazji przyjrzeć mu się tak dokładnie. Jego pierś - opalona wystarczająco, by móc wnioskować, że sporo czasu spędza bez koszuli - była umięśniona i pokryta grubymi bliznami. Pamiątkami po walkach, wojnach albo bogowie wiedzą czym. Było to ciało wojownika, który miał wieki, żeby je doskonalić. 302
Rzuciła mu maść. - Pomyślałam, że może ci się przydać. Złapał ją jedną ręką, ale nadal patrzył na nią. - Zasłużyłem na to. - Co nie znaczy, że nie mogę czuć się winna. Obracał puszkę między palcami. Dostrzegła bardzo długą i paskudną bliznę przecinającą jego prawą pierś - skąd się tam wzięła? - Czy to łapówka? - Oddaj to, jeśli zamierzasz być wrzodem na dupie. - Wyciągnęła rękę. Zacisnął palce na pojemniczku, po czym postawił go na stole. Powiedział: - Wiesz, mogłabyś się uleczyć. Mnie także. To nic wielkiego, ale posiadasz ten dar. - Wiedziała... poniekąd. Czasami magia leczyła ją bez udziału świadomości. - To... to niewielka część powinowactwa z rodem Mab. - Ogień był darem ze strony ojca. - Moja mama... - Słowa te przyprawiały ją o mdłości, ale z jakiegoś powodu nie mogła przestać mówić. - Mama powiedziała mi, że ta odrobina talentu była moim wybawieniem... i zmysłem samozachowawczym. - Skinął głową, a ona wyznała: - Chciałam nauczyć się, jak leczyć... dawno temu. Jednak nigdy mi na to nie pozwolono. Powiedzieli... cóż, dar nie byłby zbyt przydatny, bo miał za słabą moc, poza tym królowe nie mogą być uzdrowicielkami. - Powinna przestać gadać. Z jakiegoś powodu poczuła ucisk w żołądku, gdy powiedział: - Idź do łóżka. Skoro nie masz jutro dyżuru w kuchni, trening zaczynamy o świcie. - Cóż, zasłużyła sobie na to po tym, jak go poparzyła. Dlatego odwróciła się i może wyglądała tak żałośnie, jak się czuła, bo powiedział: - Zaczekaj. Zamknij drzwi. Tak zrobiła. Nie powiedział, żeby usiadła, dlatego oparła się o drzwi i czekała. Siedział tyłem do niej, więc widziała jak mięśnie na jego plecach napinają się i rozluźniają, gdy brał głęboki oddech. Potem kolejny. Aż w końcu... - Gdy moja partnerka zginęła, potrzebowałem bardzo dużo czasu, żeby się pozbierać. 303
Potrzebowała chwili, by pomyśleć, co powiedzieć. - Jak dawno? - Dwieście trzy lata i dwadzieścia siedem dni temu. - Wskazał na tatuaż na twarzy, szyi i ramionach. - To jest opowieść o tym, jak do tego doszło. Opowieść o wstydzie, który będę nosił ze sobą aż do ostatniego oddechu. Wojownik, który pewnego dnia miał mieć w oczach tylko pustkę... - Inni przychodzą do ciebie, byś tatuował na ich ciele ich własny gniew i wstyd. - Gavriel stracił trzech ludzi w zasadzce w południowych górach. Zostali zamordowani. On przeżył. Odkąd jest wojownikiem, tatuuję mu imiona tych, którzy zginęli pod jego dowództwem. Ale to, po czyjej stronie leży wina, ma z tym niewiele wspólnego. - Winisz siebie? Odwrócił się powoli... nie do końca, ale do tego stopnia, że mógł spojrzeć na nią z ukosa. - Tak. Kiedy byłem młody, cechowałem się... okrucieństwem w dążeniu do tego, by zdobywać zasługi dla siebie i mojego rodu. Kiedy tylko Maeve wysyłała mnie na misje, wyruszałem na nie. W drodze na jedną z nich poznałem kobietę, Fae. Miała na imię Lyria - powiedział niemal z czcią. - Sprzedawała kwiaty na rynku w Doranelle. Maeve jej nie zaakceptowała, ale... gdy spotykasz swoją bratnią duszę, nie można zrobić nic, by to zmienić. Była moja i nikt nie mógł mi jej odebrać. Związanie się z nią kosztowało mnie przysługę dla Maeve, a ja bardzo pragnąłem udowodnić swoją przydatność. Więc gdy Maeve zaproponowała mi szansę spłacenia długu, zgodziłem się. Lyria błagała, żebym nie jechał. Ale byłem tak arogancki, tak zaślepiony, że zostawiłem ją w naszym domku w górach i ruszyłem na wojnę. Zostawiłem ją samą - powiedział i ponownie spojrzał na Celaenę. Zostawiłeś mnie, powiedziała do niego. To wtedy stracił panowanie nad sobą wtedy rany, które nosił w sobie przez setki lat dały o sobie znać tak okrutnie, jak jej własna przeszłość. 304
- Zniknąłem na wiele miesięcy, zdobywając chwałę, o którą tak idiotycznie zabiegałem. A wtedy dostaliśmy informację, że wrogowie usiłują ukradkiem dostać się do Doranelle przez przełęcze. - Przeczesał włosy palcami i potarł twarz. Poleciałem do domu. Najszybciej jak się dało. Gdy dotarłem na miejsce, odkryłem, że... odkryłem, że była tam z dzieckiem. A oni i tak ją zamordowali, po czym spalili nasz dom. Gdy traci się partnera... - Potrząsnął głową. - Straciłem poczucie siebie, czasu, miejsca. Wybiłem ich wszystkich, mężczyzn, którzy ją skrzywdzili. Dużo czasu mi to zajęło. Była w ciąży... gdy wyjeżdżałem, była w ciąży. A ja byłem tak zaślepiony swoim głupim planem, że tego nie wyczułem. Zostawiłem moją ciężarną partnerkę samą. Głos jej się załamał, ale zdołała zapytać: - Co zrobiłeś po tym jak już ich wybiłeś? Na jego twarzy malowało się napięcie, a spojrzenie miał rozmyte. - Przez dziesięć lat nie robiłem nic. Zniknąłem. Oszalałem. Coś więcej niż oszalałem. Nic nie czułem. Po prostu... odszedłem. Wędrowałem po świecie, w obu formach, ledwie zauważając zmiany pór roku, jedząc tylko wtedy, gdy jastrząb się tego domagał, inaczej bym umarł. Pozwoliłbym sobie umrzeć... tylko że... nie mogłem zmusić się... - Urwał i odchrząknął. - Mogłem żyć w ten sposób przez wieczność, ale Maeve mnie wytropiła. Powiedziała, że wystarczająco dużo czasu spędziłem w żałobie i że od teraz mam jej służyć jako książę i dowódca garstki wojowników chroniących jej ziem. Był to pierwszy raz, gdy rozmawiałem z kimkolwiek od dnia, gdy znalazłem Lyrię. Pierwszy raz, gdy usłyszałem swoje imię... i je sobie przypomniałem. - Więc poszedłeś za nią? - Nie miałem nic. Nikogo. Wtedy miałem nadzieję, że służba u niej da mi śmierć, a wtedy będę mógł znowu zobaczyć Lyrię. Więc gdy wróciłem do Doranelle, spisałem historię wstydu na swoim ciele. Wtedy też złożyłem Maeve przysięgę krwi. Od tego czasu jej służę - Jak... jak udało ci się wrócić po takiej stracie? 305
- Nie udało. Przez długi czas nie mogłem. Wydaje mi się, że wciąż... nie wróciłem. Możliwe, że nigdy nie wrócę. Skinęła z mocno zaciśniętymi wargami, spoglądając w okno. - Ale może... - powiedział, tak cicho, że znowu na niego spojrzała. Nie uśmiechał się, ale w jego oczach widziała zaciekawienie. - Może razem udałoby nam się znaleźć drogę powrotną. Nie przeprosi za dzisiaj czy wczoraj... nie przeprosi ani za jedno, ani za drugie. A ona nie mogła go o to prosić, nie teraz, gdy zrozumiała, że przez ostatnie tygodnie, gdy na niego patrzyła, widziała tylko odbicie. Nic dziwnego, że go nienawidziła. - Myślę... - powiedziała ledwie słyszalnym szeptem. – że bardzo podoba mi się ten pomysł. Wyciągnął rękę. - A więc razem. Patrzyła na pokrytą odciskami dłoń, potem na okrytą tatuażem twarz emanującą ponurą nadzieją. Był kimś, kto mógł... kto zrozumie, jak to jest być emocjonalnym kaleką, kimś, kto wciąż - cal po calu - wydostaje się z otchłani. Może nigdy nie uda im się stamtąd wydostać, może już nigdy nie będą cali, ale... - Razem - powiedziała i chwyciła jego wyciągniętą dłoń. I wtedy, gdzieś głęboko w niej, pojawił się malutki promyczek światła.79
79 No i się, kurwa, popłakałam. Ryczę jak kretynka. To było piękne. |K
306
Część druga Dziedziczka Ognia
307
Rozdział 36 - Wszystko gotowe na dzisiejsze spotkanie z Kapitanem Westfallem? Aedion mógłby przysiąc, że Ren Allsbrook zjeżył się wypowiadając to nazwisko.
Siedząc na krawędzi dachu w apartamencie nad magazynem Aedion
uznał, że ton Rena nie był aż tak wyzywający, by dać mu za niego werbalnego klapsa, dlatego skinął głową i wrócił do czyszczenia paznokci jednym ze swoich noży. Ren wracał do zdrowia od kilku dni, po tym jak kapitan przygotował mu pokój w tym mieszkaniu. Staruszek odmówił zajęcia głównej sypialni, mówiąc, że woli kanapę, ale Aedion zastanawiał się, co dokładnie Murtaugh zobaczył, gdy przybyli do apartamentu. Jeśli podejrzewał, że właścicielką była... Celaena lub Aelin... nie zdradził tego. Aedion nie widział Rena od czasu pobytu w palarni opium i tak naprawdę nie wiedział, dlaczego przyszedł tu dziś wieczorem. Powiedział: - Udało ci się tutaj zbudować niezłą sieć szpiegowską. To strasznie odbiega od wzniosłych wież w zamku Allsbrooków. Ren zacisnął szczęki. - Daleko ci do białych wież Orynthu. Wszystkim nam do tego daleko. - Wiatr mierzwił bujne włosy Rena. - Dziękuję ci. Za... za to, że wtedy pomogłeś. - To nic takiego - odpowiedział Aedion chłodno, uśmiechając się leniwie. - Zabiłeś dla mnie, a potem mnie ukryłeś. To nie jest nic. Mam u ciebie dług. Aedion często przyjmował podziękowania od innych ludzi, od swoich ludzi, ale to... - Powinieneś był mi powiedzieć - odezwał się, jego uśmiech zniknął, gdy zapatrzył się w złote światła rozświetlające miasto - że ty i twój dziadek nie macie domu. - Albo pieniędzy. Nic dziwnego, że ubrania Rena były tak brudne. Wstyd, jaki
308
Aedion czuł tamtej nocy kompletnie go przytłoczył - i męczył aż do tej pory, nadszarpując jego nerwy. Próbował to wyładować na zamkowych strażnikach, ale sparringi z ludźmi, którzy chronili króla, tylko pogarszały sprawę. - Nie rozumiem, jaki to ma z tym wszystkim związek - powiedział ostro Ren. Aedion rozumiał, co to duma. U Rena bardzo głęboko się ona zakorzeniła, a przyznanie się do życia w takich warunkach było dla niego tak ciężkie, jak dla Aediona przyjęcie podziękowań od młodego lorda. - Jeśli się okaże, że można zniszczyć zaklęcie, zrobisz to, prawda? - Owszem. Bez względu na to, jakie bitwy trzeba będzie stoczyć. - Dziesięć lat temu nie czyniło to różnicy. - Twarz Rena wyglądała, jakby wykuto ją z lodu, a wtedy Aedion sobie przypomniał. Talent magiczny Rena był bardzo mały. Ale jego dwie starsze siostry... Dziewczyny znajdowały się w szkole w górach, gdy wszystko szlag trafił. W szkole magicznej. Jak gdyby czytając w jego myślach, Ren powiedział: - Gdy żołnierze zaciągnęli nas na ścięcie, zaczęli szydzić z moich rodziców. Ponieważ nawet mając magię, szkoła sióstr była bezbronna przeciwko dziesięciu tysiącom żołnierzy. - Przykro mi - powiedział Aedion. Tylko tyle mógł zaoferować dopóki nie wróci Aelin. Ren spojrzał na niego. - Powrót do Terrasenu będzie... ciężki. Dla mnie, dla mojego dziadka. - Zdawał się walczyć z potokiem słów, z mówieniem tego komukolwiek, a Aedion dał mu chwilę do namysłu. W końcu Ren kontynuował: - Nie wiem, czy jestem wystarczająco cywilizowany. Nie mam pojęcia, czy... czy mógłbym być lordem. Czy moi ludzie chcieliby mnie jako lorda. Mój dziadek nadaje się do tego bardziej, ale jest powiązany z naszą rodziną poprzez małżeństwo, poza tym powiedział, że nie chce rządzić. Ach. Aedion milczał... zastanawiał się. Jedno złe słowo, jedna zła reakcja i Ren może nic więcej nie powiedzieć. To nie powinno mieć znaczenia, ale miało. 309
Dlatego powiedział: - Ostatnie dziesięć lat mojego życia to pasmo wojen i śmierci. Równie dobrze tak samo może być przez kolejne parę lat. Lecz jeśli kiedykolwiek nadejdzie dzień, w którym odnajdziemy pokój... - Bogowie, to takie piękne słowo. - Będzie to dla nas trudna zmiana. Cokolwiek jest to warte, nie rozumiem, dlaczego twoi ludzie mieliby nie przyjąć lorda, który spędził lata usiłując obalić władzę Adarlanu... lorda, który dla pokoju spędził lata w biedzie. - Ja... robiłem różne rzeczy - powiedział Ren. - Złe rzeczy. Aedion podejrzewał to jeszcze zanim Ren podał mu adres do palarni opium. - Jak my wszyscy - odpowiedział Aedion. Tak jak Aelin. Chciał to powiedzieć, jednak z drugiej strony nie życzył sobie, by ktokolwiek - Ren, Murtaugh czy ktoś inny – cokolwiek o niej wiedział. To była jej historia i to ona miała ją opowiedzieć. Aedion wiedział, że ta rozmowa schodzi na coraz cięższe tematy, gdy Ren spiął się i powiedział bardzo cicho: - Co zamierzasz zrobić z Kapitanem Westfallem? - W tej chwili jest potrzebny mnie i naszej królowej. - Więc gdy tylko przestanie być użyteczny... - Zadecyduję o tym, gdy przyjdzie czas... zadecyduję, czy pozostawienie go przy życiu jest bezpieczne. Ren otworzył usta, dlatego Aedion dodał: - Tak ma być. Tak właśnie działam. - Nawet, jeśli pomógł uratować Rena i udostępnił im miejsce do spania. - Zastanawia mnie, co pomyśli królowa o tym, jak działasz. Aedion posłał mu spojrzenie, które sprawiało, że ludzie przed nim uciekali. Ale wiedział, że Ren nieszczególnie się go boi, nie po tym, co przeżył i widział. Nie po tym, co Aedion dla niego zrobił. - Jeśli jest inteligentna, pozwoli mi robić to, co jest konieczne. Użyje mnie jako broni, którą jestem. - A co, jeśli zechce być twoją przyjaciółką? Odmówisz jej tego? 310
- Niczego jej nie odmówię. - A jeśli poprosi cię, żebyś był królem? Aedion obnażył zęby. - Dość. - Chcesz być królem? Aedion wstał. - Jedyne czego chcę - warknął - to uwolnić ludzi i oddać tron królowej. - Aedionie, tron został spalony. Żaden tron na nią nie czeka. - Więc sam go zbuduję z kości naszych wrogów. Ren skrzywił się przy wstawaniu, jego obrażenia nadal były dokuczliwe i go spowalniały. Mógł się nie bać, ale nie był głupi. - Odpowiedz na pytanie. Chcesz być królem? - Jeśli mnie o to poprosi, nie odmówię. - Taka była prawda. - To nie jest odpowiedź. Wiedział, dlaczego Ren zadał to pytanie. Nawet Aedion zdawał sobie sprawę, że mógłby być królem - dzięki swojemu legionowi i powiązaniom z Ashryverami był na dobrej ku temu drodze. Potrafiący walczyć król sprawiłby, że wrogowie dwa razy pomyśleliby przed zrobieniem czegoś głupiego. Jeszcze przed upadkiem królestwa słyszał plotki... - Moim jedynym życzeniem jest - warknął Renowi w twarz - by ponownie ją zobaczyć. Tylko raz, jeśli bogowie mi na to pozwolą. A jeśli dadzą mi więcej niż to, będę dziękował przez całe swoje życie. Ale teraz pracuję tylko nad tym, by spotkać się z nią, by upewnić się, że jest prawdziwa... że przetrwała. Reszta to nie twoja sprawa. Czuł na sobie spojrzenie Rena, gdy znikał za drzwiami. *** Tawerna pełna była przejezdnych żołnierzy, a gorąco i smród ciał sprawiał, że 311
Chaol zapragnął, by Aedion zrobił to sam. Teraz nie można było ukryć, że on i Aedion piją ze sobą jak starzy kumple, skoro generał darł się do wszystkich, by słyszeli jego toasty. - Lepiej to ukrywać zaraz pod nosem ich wszystkich niż udawać, hę? - mruknął Aedion do Chaola, gdy uprzejmy żołnierz postawił przed nimi kolejną kolejkę, kłaniając się Aedionowi. - Za Wilka - powiedział opalony i okaleczony mężczyzna, zanim wrócił do swoich towarzyszy. Aedion zasalutował kuflem, odkrzykując coś w odpowiedzi, a w jego szerokim uśmiechu nie było nic fałszywego. Niedużo czasu zajęło mu odnalezienie żołnierzy, którzy według Murtaugha coś wiedzieli - żołnierzy, którzy stacjonowali w okolicach jednego z punktów, skąd mogło pochodzić zaklęcie. Kiedy Aedion szukał tych ludzi, Chaol zajmował się ważną dla niego sprawą - szukaniem następcy i przygotowywaniem bagaży na powrót do Anielle. Wybrał się dziś do Rifthold pod pretekstem znalezienia firmy przewozowej, mogącej zabrać pierwszą partię rzeczy, co tak naprawdę dawno już zrobił. Nie chciał myśleć o tym, co zrobi jego matka, gdy na miejscu pojawią się jego książki. Chaol nie starał się nawet wyglądać uprzejmie, gdy powiedział: - Bierz się do roboty. Aedion wstał, unosząc kufel. Nagle wszyscy spojrzeli na niego, a w pomieszczeniu zapanował spokój. - Żołnierze - powiedział głośno i delikatnie zarazem, z namaszczeniem i czcią. Obrócił się w miejscu z wciąż uniesionym w górę kuflem. - Za waszą krew, za wasze blizny, za każdą rysę na waszej tarczy i każdy uszczerbek w mieczu, za każdego przyjaciela i wroga, którzy zginęli przed wami... - Kufel powędrował wyżej, gdy Aedion pochylił głowę. Jego włosy zalśniły w świetle. - Za to, co z siebie daliście i jeszcze dacie. Za was. Przez chwilę, gdy w pomieszczeniu rozległy się okrzyki, Chaol zobaczył, co naprawdę czyni z Aediona zdrajcę - co czyni z niego guru dla tych ludzi, co 312
powoduje, że król toleruje jego bezczelność, z pierścieniem czy bez. Aedion nie zgrywał panicza, siedząc w zamku i popijając wino. Nie, kojarzył się ze stalą i wysiłkiem, a teraz siedział tu i pił piwo w brudnej tawernie. Nieważne, czy było to prawdziwe czy nie, ale ci ludzie wierzyli, że on się o nich troszczy, że ich słucha. Promienieli, gdy pamiętał ich imiona, a także imiona żon i sióstr i spali z przeświadczeniem, że uważa ich za swoich braci. Aedion upewnił się, że uwierzą, iż będzie za nich walczył i jest gotów za nich zginąć. Właśnie dlatego oni będą walczyć i zginą za niego. A Chaol się bał, ale nie o siebie. Bał się tego, co się stanie, gdy Aedion i Aelin ponownie się spotkają. Ponieważ widział w jej oczach ten sam płomień, który sprawiał, że ludzie patrzyli na nią i słuchali uważnie. Widział, jak wkraczała na posiedzenie rady, stawała twarzą w twarz z konsulem Mullisonem i uśmiechała się do króla, a każdy obecny na sali patrzył z zachwytem i przerażeniem na aurę, jaką roztaczała. Razem, oboje potwornie utalentowani, będą w stanie zebrać armię, pchnąć jej ludzi do działania... Bał się tego, co zrobią z jego królestwem. Ponieważ to wciąż było jego królestwo. Pracował dla Doriana, nie dla Aelin... nie dla Aediona. Dlatego nie wiedział, gdzie on się w tym wszystkim znajduje. *** - Zagrajmy! - zawołał Aedion, stając na ławce. Chaol siedział nieruchomo przez ostatnie kilka godzin, gdy Aedion wznosił kolejne toasty i wysłuchiwał historii połowy ludzi zebranych w tawernie. Gdy miał już tego dość, jego oczy Ashryverów rozbłysły, co Chaol znał doskonale, dlatego nienawidził ich wszystkich, bo jedli generałowi z ręki jak króliki, gdy ten ogłosił, że urządza konkurs. Padło kilka propozycji gier połączonych z piciem, ale Aedion podniósł kufel, a 313
wtedy zapadła cisza. - Ten, kto podróżował najdalej pije za darmo. Padły odpowiedzi takie jak Banjali, Orynth, Melisande, Anielle, Endovier, lecz wtedy... - Zamilczcie, wszyscy! - Starszy, siwowłosy żołnierz wstał ze swojego miejsca. - Pobiję was wszystkich. - Uniósł kufel, po czym wyciągnął z kieszeni zwitek papieru. Dokumenty zwalniające ze służby. - Właśnie skończyłem pięcioletni pobyt w Noll. Strzał w dziesiątkę. Aedion poklepał puste siedzenie przy stole. - Więc pijesz z nami, przyjacielu. - W tawernie znowu zrobiło się głośno. Noll. Był to punkt na mapie znajdujący się w najdalszym krańcu Pustyni Peninsula. Mężczyzna usiadł, a do tego czasu Aedion zdążył już zamówić piwo. - Noll, hę? - zapytał Aedion. - Komandor Jensen, dwudziesty czwarty legion, sir. - Ilu masz ludzi masz pod sobą, komandorze? - Dwa tysiące - wszystkich nas odesłano w zeszłym miesiącu. - Jensen wziął duży łyk piwa. - Pięć lat i pozbyli się nas ot tak. - Pstryknął palcami. - Rozumiem, że Jego Królewska Mość zrobił to bez ostrzeżenia? - Z całym szacunkiem, generale... nic nam, kurwa, nie powiedział. Usłyszałem jedynie, że wyjeżdżamy, ponieważ nadchodzą nowe siły, a my jesteśmy już niepotrzebni. Chaol milczał, słuchając, tak jak nakazał mu Aedion. - Po co? Odesłał was do innego legionu? - O niczym takim jeszcze nie słyszeliśmy. Nie wiemy nawet, kto zajmie nasze miejsce. Aedion uśmiechnął się szeroko. - Przynajmniej już nie jesteście w Noll. Jensen zapatrzył się w piwo, ale Chaol zdążył dostrzec cień w jego oczach. 314
- Jak tam było? Nieoficjalnie, oczywiście - powiedział Aedion. Uśmiech Jensena zniknął, a gdy spojrzał na nich, w jego oczach nie było światła. - Wulkany są aktywne, więc bez przerwy jest tam ciemno - wszystko zasnuwa popiół. I te opary, od których nieustannie cierpieliśmy na bóle głowy - czasami ludzie od nich wariowali. Zdarzały się też krwawienia z nosa. Jedzenie dostarczano nam raz w miesiącu, nieraz rzadziej, w zależności od tego, jak często kursowały statki. Miejscowi nie chcieli chodzić przez piaski, nieważne jak bardzo próbowaliśmy ich przekupić. - Dlaczego? Lenistwo? - Noll nie jest duże - to tylko wieża i zbudowane wokół niej miasteczko. Ale wulkany są święte, a dziesięć lat temu, może trochę dawniej, prawdopodobnie... to nie moi ludzie, bo nie było mnie tam, ale plotki mówią, że król zabrał ze sobą legion i okradł tamtejsze świątynie. - Jensen potrząsnął głową. - Miejscowi gardzili nami, nawet tymi, którzy tego nie zrobili. Po tym wydarzeniu zbudowano wieżę i również została przeklęta przez lokalnych. - Wieża? - mruknął Chaol, a Aedion spojrzał na niego, marszcząc brwi. Jensen wziął kolejny łyk piwa. - Nie pozwolono nam do niej wejść. - Mężczyźni, którzy wariowali - powiedział Aedion z lekkim uśmiechem. - Co dokładnie robili? Cienie wróciły, a Jensen rozejrzał się dookoła, nie żeby sprawdzić, czy nikt nie słucha, tylko jakby szukał sposobu na ucieczkę. Ale wtedy spojrzał na generała i powiedział: - Raporty mówią, generale, że ich zabiliśmy - strzałami w szyje. Szybko i czysto. Ale... Aedion pochylił się do przodu. - Poza ten stół nie wydostanie się nawet jedno słowo. Skinął niemrawo. 315
- Prawda jest taka, że zanim udało nam się przygotować strzały, ludzie, którzy oszaleli, przebijali sobie czaszki. Za każdym razem tak samo, jakby nie mogli wyciągnąć bólu ze środka. Celaena wspominała, że Kaltain i Roland cierpieli na bóle głowy. Jak gdyby magia króla miała na nich wpływ. Powiedziała mu też, że i ją dopadł potworny ból głowy, gdy odnalazła sekretne tunele pod zamkiem. Tunele, które prowadziły do... - Wieża... nigdy do niej nie wchodziliście? - Chaol zignorował ostrzegawcze spojrzenie Aediona. - Nie było drzwi. Zdawała się być bardziej dekoracją. Ale nienawidziłem jej... pozostali także. Paskudztwo z czarnego kamienia. Zupełnie jak wieża zegarowa w szklanym zamku. Zbudowana mniej więcej w tym samym czasie, jeśli nie kilka lat wcześniej. - Po co się przejmować? - powiedział przeciągle Aedion. - Jeśli mnie o to spytać, powiedziałbym, że to marnotrawstwo surowców. W spojrzeniu mężczyzny było jeszcze wiele cieni, pełnych historii, o które Chaol nie miał odwagi zapytać. Komandor opróżnił kufel i wstał. - Nie wiem, dlaczego się tym przejmowali... Noll czy Amaroth. Czasami przesyłaliśmy informacje między wieżami, więc wiedzieliśmy, że są podobne. Tak naprawdę nikt dokładnie nie wiedział, co my tam, do cholery, robimy. Nie było tam z kim walczyć. Amaroth. Kolejna placówka i prawdopodobnie punkt wyznaczony przez Murtaugha. Na północ od Noll. I w tej samej odległości od Rifthold. Trzy wieże z czarnego kamienia, razem tworzące trójkąt. To musiała być część zaklęcia. Chaol przesunął palcem po krawędzi kufla. Przysięgał, że będzie trzymał Doriana z dala od tego, że da mu spokój... Nie miał żadnej możliwości na sprawdzenie jakiejkolwiek teorii, poza tym nie chciał się zbliżać choćby na dziesięć stóp do tej wieży zegarowej. Możliwe jednak, że 316
da się sprawdzić tę teorię na małą skalę. Tylko żeby się upewnić, czy mieli rację na temat tego, co zrobił król. To oznaczało... Że potrzebował Doriana.
317
Rozdział 37 Minęły dwa tygodnie odkąd rozpoczęły się treningi Manon i jej Trzynastki. Dwa tygodnie wstawania o świcie, by pokonywać kolejne kaniony, by zgrać się w spójną całość. Dwa tygodnie zadrapań i zwichniętych kończyn oraz prowadzących niemal do śmierci upadków, walk wiwern i zwyczajnie głupich błędów. Jednak powoli zaczynały postępować instynktownie - nie tylko jako jednostka bojowa, lecz jako jednostki indywidualne. Manon nie podobała się myśl o jedzeniu przez wiwerny źle smakującego jedzenia podawanego im w jaskiniach, dlatego dwa razy dziennie polowali na kozice, porywając je ze zbocza góry. Niedługo potem wiedźmy również zaczęły się nimi żywić, rozpalając ogniska w górskich przesmykach, by przygotowywać sobie śniadania i kolacje. Manon nie chciała, by ktokolwiek - wierzchowce lub jeźdźcy - jadł to, co podawali im ludzie króla, coś o dziwnym smaku; nie chciała też, by którakolwiek wiedźma żywiła się tymi ludźmi. Skoro dziwnie pachnieli i smakowali, to coś musiało być nie tak. Nie wiedziała, czy to przez świeże mięso czy dodatkowe lekcje, ale Trzynastka zaczynała przewyższać umiejętnościami każdy sabat. Aż w końcu Manon zmuszona była rozkazać Trzynastce hamować się, gdy Żółtonogie obserwowały ich treningi. Abraxos wciąż stanowił problem. Nie zdobyła się jeszcze na to, by przystąpić do Przejścia, bo jego skrzydła, choć nieco mocniejsze, wciąż były niewystarczająco silne - nie chciała ryzykować upadku w wąskim przesmyku. Głowiła się nad tą sprawą co noc, gdy Trzynastka gromadziła się w jej pokoju, by porównać wnioski odnośnie latania, a ich żelazne pazury błyszczały w świetle, gdy uczyły się jak perfekcyjnie sterować wiwernami, jak skręcać, jak startować i jak pchnąć je do bardziej ryzykownych manewrów. Przez to wszystko wiedźmy były wyczerpane. Nawet Błękitnokrwiste straciły swój polot, a Manon wielokrotnie zmuszona była przerywać bójki. Swój wolny czas spędzała z Abraxosem - sprawdzała jego żelazne pazury i
318
zęby, zabierała go na dodatkowe przejażdżki, gdy pozostałe wiedźmy odpoczywały. Potrzebował jak największej ilości treningów, a ona lubiła ciszę i spokój nocy, srebrzyste szczyty gór i migoczącą powyżej rzekę gwiazd, nawet jeśli przez to każdego ranka coraz ciężej było jej wstawać. Po zdobyciu się na odwagę i przeżyciu awantury z babką, Manon wykłóciła dwa dni wolne dla Czarnodziobych, przekonując Matronę, że jeśli nie odpoczną, to w górskich korytarzach wkrótce rozpęta się wojna, przez co król straci jeźdźców. Przez dwa dni jadły i spały, dbając o potrzeby, które mogli zaspokoić jedynie mężczyźni. Dla Trzynastki było to czymś dobrym, zwłaszcza, gdy widziała Westę, Lin, Asterin i demoniczne bliźniaczki skradające się przez most. Dla Manon były to dwie bezsenne noce. Brak snu, jedzenia. I mężczyzn. Nie, ona zabierała Abraxosa w góry Ruhnn. Został już osiodłany, a Manon przymocowała Łamacza Wiatrów do pleców zanim go dosiadła. Z tyłu umieściła sakwy. Trzynastce zostawiła notatkę, by rano rozpoczęły trening z pozostałymi sabatami. Jeśli miały stać się armią, musiały się przygotować, zupełnie jak żołnierze. A trening z obciążeniem sprawi, że będą szybsze, gdy przyjdzie im latać bez niego. - Jesteś pewna, że nie przekonam cię, byś nie leciała? - powiedział nadzorca, gdy zatrzymała się przy tylnej bramie. - Znasz historie tak dobrze jak ja... nie obejdzie się bez poniesienia kosztów. - Jego skrzydła są słabe, a robiliśmy już wszystko, by je wzmocnić i żadna metoda się nie sprawdziła - odpowiedziała. - To może być jedyny materiał zdolny zabezpieczyć jego skrzydła i sprawić, by stawiały opór wiatrom. A ponieważ nie widziałam tu nigdzie rynku, jestem zmuszona udać się do samego źródła. Nadzorca zmarszczył brwi, patrząc na szare niebo. - Zły dzień na latanie - nadchodzi burza. - To jedyny dzień jaki mam. - Kiedy to powiedziała, pomyślała, że chciałaby móc zabrać Trzynastkę na trening w czasie burzy - by i do takich warunków się przyzwyczaiły. 319
- Bądź ostrożna i przemyśl każdą ofertę, którą ci złożą. - Gdybym chciała twojej rady, poprosiłabym o nią, śmiertelniku - powiedziała, ale miał rację. Mimo to Manon poprowadziła Abraxosa przez bramę, na miejsce startu. Dziś i jutro czekała ich długa podróż - w Góry Ruhnn i z powrotem. Musiała znaleźć pajęczy jedwab. I legendarne stygijskie pająki, wielkie jak konie i bardziej śmiercionośne niż trucizna. *** Burza rozpoczęła się, gdy Manon i Abraxos krążyli nad najbardziej wysuniętymi na zachód szczytami Ruhnn. Przez siekący ją w twarz lodowaty deszcz, który wdzierał się pod jej ubrania widziała mgłę unoszącą się tuż nad górami, zasłaniającą widok niczym popiół, tworząc szary labirynt. Przez coraz silniejsze wiatry i trzaskające dookoła nich pioruny Manon wylądowała z Abraxosem na jedynym wolnym skrawku ziemi, jaki dostrzegła. Musieli przeczekać burzę, by móc ponownie wzbić się w powietrze i odszukać pająki. A przynajmniej znaleźć wskazówki, gdzie mogą przebywać - głównie w postaci skostniałych trucheł, na co liczyła. Nie wyglądało na to, by burza miała się szybko skończyć, a ona i Abraxos wściekali się, wciśnięci w bok urwiska, które w ogóle ich nie osłaniało. Wolałaby śnieg od tego marznącego deszczu, który uderzał w nich wściekle, napędzany siłą wiatru, przez co nie mogła rozpalić ognia. Noc zapadła szybko, a Manon musiała bardzo się starać chować żelazne kły, żeby nie poprzebijać sobie warg, tak jej szczękały zęby. Kaptur był bezużyteczny, a wodna z niego wpadała jej w oczy; nawet Abraxos skulił się w ciasny kłębek, żeby chronić się przez żywiołem. Głupi, straszny pomysł. Wyciągnęła z torby kozią nogę i rzuciła ją Abraxosowi, który wyprostował się na tyle, by chwycić ją w pysk, po czym znowu 320
się skulił w ochronie przed burzą. Wyzywała się od głupków, pochłaniając własny posiłek złożony z chleba, jabłka i kawałka sera. Ten wysiłek nie szedł na marne. Mogła dzięki temu zapewnić zwycięstwo Trzynastce, stać się Liderką Skrzydlatych... jedna burzowa noc to nic. Przechodziła przez gorsze rzeczy, uwięziona w zasypanym śniegiem przesmyku w o wiele cieńszym ubraniu, bez jedzenia. Przeżyła burze, po których niektóre wiedźmy już się drugiego dnia nie budziły. Ale i tak wolałaby śnieg. Manon badała wzrokiem roztaczający się dookoła labirynt skał. Czuła oczy... obserwujące. Jednak nic podeszło bliżej, nie odważyło się. Dlatego po chwili skuliła się w kłębek, leżąc na boku, zupełnie jak Abraxos, głowę i pierś miała skierowaną w stronę skały, otulając się ramionami. Na szczęście w nocy przestało padać - albo przynajmniej wiatr zelżał, przez co deszcz nie uderzał w nich tak wściekle. Spało jej się lepiej, było jej cieplej, choć nadal zimno. To prawdopodobnie ta chwila suchości i ciepła uchroniła ją od śmierci spowodowanej drgawkami - zrozumiała to, gdy obudziła się w szarym świetle poranka. Gdy otworzyła oczy, była skryta w suchym i ciepłym cieniu. Wszystko to dzięki wielkiemu skrzydłu, które ją otulało i oddechowi Abraxosa, ogrzewającego ją niczym mały piec. Sapał głośno, co oznaczało, że wciąż głęboko spał. Żeby go obudzić, musiała strzepać kryształy lodu z jego wyciągniętego skrzydła.80 *** Burza ustała, a niebo było nieskazitelnie błękitne - widoku nie zasłaniało, dlatego gdy tylko okrążyli zachodnie zbocza Ruhnn, Manon znalazła to, czego szukała. Nie tylko kości, lecz także drzewa okryte szarymi sieciami niczym twarze 80 AWWWWWWWWW :3 <3 Od tego momentu Abraxos jest moją NAJUKOCHAŃSZĄ postacią w tej książce. Wygrywa nawet z Kapitanem. |K.
321
wdów czarnymi całunami. Nie był to pajęczy jedwab, przekonała się, gdy Abraxos obniżył lot, szybując nad drzewami. Były to zwykłe pajęczyny. Jeśli można było nazwać czymś zwyczajnym całe lasy pokryte pajęczymi sieciami. Abraxos warczał, gdy tylko dostrzegał albo słyszał coś w dole - cienie czy też szepty, których ona nie rejestrowała. Jednak zauważyła jak po gałęziach zaczynają pełznąć pająki różnego kształtu i wielkości, jak gdyby ktoś je tu wezwał. Połowę ranka zajęło im odnalezienie górskich jaskiń skrytych ponad szarymi koronami drzew, gdzie po ziemi walało się mnóstwo szkieletów. Krążyli wokół wejść, po czym Manon nakazała Abraxosowi wylądować na większej skale, z której dało się wejść do jaskini - skała ta kończyła się przepaścią o dnie w postaci wąwozu. Abraxos wylądował zwinnie niczym górski kot, jego ogon smagał powietrze, gdy wpatrywał się w wejście do jaskini. Manon wskazała na przepaść. - Wystarczy. Usiądź i przestań się ruszać. Wiesz, dlaczego tu jesteśmy. Dlatego nie zepsuj tego. Parsknął, ale usiadł, wysyłając w powietrze chmurę pyłu. Rozciągnął ogon wzdłuż krawędzi urwiska, oddzielając tym samym Manon od przepaści. Czarownica przyglądała mu się przez chwilę, zanim w jaskini nie rozległ się niepochodzący z tego świata kobiecy śmiech. - Od wieków nie widzieliśmy tych bestii. Manon zachowała beznamiętny wyraz twarzy. Było wystarczająco jasno, by mogła dostrzec skupisko starych oczu bezlitośnie wbijających w nią spojrzenie nieco z tyłu majaczyły trzy cienie. Głos odezwał się tym razem z mniejszej odległości, a towarzyszył temu dźwięk stykających się ze skałą odnóży. - Minęły też wieki odkąd handlowałyśmy z Żelaznozębnymi. Manon nie dotykała Łamacza Wiatrów, mówiąc: 322
- Świat się zmienia, siostro. - Siostro - zadumała się pajęczyca. - Przypuszczam, że jesteśmy siostrami, ty i ja. Dwie twarze z tej samej, mrocznej strony monety, tego samego mrocznego pochodzenia. Siostry dusz, jeśli nie ciał. Wtedy pojawiła się w mrocznym świetle, mgła ciągnęła się za nią niczym pielgrzymka dusz. Pajęczyca była szaro-czarna, a jej budowa sprawiła, że Manon poczuła suchość w ustach. Pomijając wielkość, była smukła, odnóża miała długie i proste, ciało sprawne i lśniące. Wspaniałe.81 Abraxos warknął cicho, ale Manon uniosła rękę, by go uciszyć. - Teraz widzę - powiedziała Manon - dlaczego moje Błękitnokrwiste siostry wciąż was czczą. - Czczą, teraz? - Pajęczyca stała w bezruchu, ale trzy pozostałe podeszły bliżej, milcząc i obserwując ich swoimi ciemnymi oczami. - Ledwie jesteśmy w stanie przypomnieć sobie, kiedy ostatnio kapłanki Błękitnokrwistych przyniosły nam ofiary. Tęsknimy za nimi. Manon uśmiechnęła się lekko. - Jestem w stanie wymienić kilka, które z chęcią bym wam przysłała. Rozległ się cichy, złowieszczy śmiech. - Czarnodzioba, bez wątpienia. - Osiem ogromnych oczu wbijało w nią swe spojrzenie. - Twoje włosy przypominają mi nasz jedwab. - Przypuszczam, że powinnam być zaszczycona. - Zdradź mi swoje imię, Czarnodzioba. - Moje imię nie ma znaczenia - odpowiedziała Manon. - Przyszłam zawrzeć umowę. - Czyżby Czarnodzioba wiedźma potrzebowała naszego jedwabiu? Obejrzała się za siebie i ujrzała czujne spojrzenie Abraxosa wbijające się w 81 Eeee, od kiedy pająki są wspaniałe? Nie wiem, może to ze mną jest coś nie tak i po prostu nie byłam tego w stanie dostrzec, gdy wyłaziła mi zza szafy taka gadzina, a ja zaczynałam drzeć ryja, jakby mnie kto napadł (choć myślę, że gdyby ktoś mnie napadł, to bym się nie darła, tylko zajebała delikwentowi w pysk). Z dwojga złego wolę zostać zaatakowana w ciemnej uliczce (przez człowieka rzecz jasna). Tam prędzej sobie poradzę.|K. Taaa kurwa, zajebiste xD W sam raz do przytulania /Mc.
323
pajęczycę - spiął się cały od czubka nosa po żelazne pazury. - Jego skrzydła potrzebują wzmocnienia. Słyszałam legendy i zastanawiałam się, czy wasz jedwab mógłby pomóc. - Handlowałyśmy naszym jedwabiem z kupcami, złodziejami i królami, a miał on służyć do szycia sukien, welonów, żagli. Lecz nigdy, by wzmocnić skrzydła. - Potrzebuję dziesięciu jardów - w tkaninie, jeśli posiadacie jedwab w takiej formie. Pajęczyca wpatrywała się w nią jeszcze intensywniej. - Ludzie oddawali życia za jeden jard. - Podaj cenę. - Dziesięć jardów... - Odwróciła się do trzech pająków czekających z tyłu potomstwo, służba albo strażnicy, tego Manon nie była w stanie jednoznacznie stwierdzić. - Dajcie mi próbkę. Chciałabym sprawdzić towar, zanim podam cenę. Dobrze. Na razie wszystko szło dobrze. Zapadła cisza, gdy trzy pająki zniknęły w jaskini, a Manon z całych sił starała się nie skopać łażących po jej butach maleńkich pajączków. Albo nie patrzeć w te wszystkie oczy, które przyglądały jej się z pobliskich jaskiń. - Powiedz mi, Czarnodzioba - powiedziała pajęczyca - skąd masz swojego wierzchowca? - To dar od króla Adarlanu. Jesteśmy na jego usługach, a gdy spełnimy wyznaczone nam zadanie, odda nam nasze ziemie - Pustkowia. Odzyskamy nasze królestwo. - Ach. Klątwa została zdjęta? - Jeszcze nie. Lecz gdy znajdziemy Crochankę, która umie ją cofnąć... - Będzie się cieszyć tym upuszczaniem krwi. - Tak uroczo paskudna klątwa. Zagrabiłyście ziemie tylko po to, by przebiegła Crochanka rzuciła klątwę. Widziałaś, jak obecnie wyglądają Pustkowia? - Nie - odpowiedziała Manon. - Jeszcze nie byłam w naszym domu. 324
Kilka lat temu przybył tu kupiec - powiedział mi, że na tronie obsadził się jakiś śmiertelny król. Lecz słyszałam plotki niesione przez wiatr, mówiące, że jego miejsce zajęła kobieta o płomiennorudych włosach karząca nazywać siebie Wielką Królową.82 Manon się zjeżyła. W istocie, Wielka Królowa Pustkowi. To ją jako pierwszą zabije Manon, gdy już wróci na swoje ziemie, gdy wreszcie zobaczy dom na własne oczy, pozna jego zapach i nieposkromione piękno. - Dziwne miejsce, te Pustkowia - kontynuowała pajęczyca. - Kupiec, który tu był, pochodził właśnie stamtąd i był zmiennokształtnym, dopóki nie stracił daru, tak jak wszyscy śmiertelnicy. Na szczęście utknął w ludzkim ciele, ale nie zdawał sobie sprawy, że oddając dwadzieścia lat życia, przekazał mi także część swoich talentów. Nie mogę ich, oczywiście, używać, ale zastanawiam się... zastanawiam się jak by to było. Zobaczyć świat twoimi pięknymi oczami. Dotknąć ludzkiego mężczyzny. Włoski na karku Manon stanęły dęba. - A oto i ona - powiedziała pajęczyca, gdy pozostałe trzy wróciły, niosąc pajęczy jedwab, w którym tańczyły kolorowe światła. Manon zabrakło tchu. - Czyż nie jest cudowny? Jedna z najlepszych partii, jakie utkałam. - Wspaniały - przyznała Manon. - Podaj cenę. Pajęczyca wpatrywała się w nią przez długą chwilę. - Czego mogłabym chcieć od długowiecznej czarownicy? Dwadzieścia lat twojej żywotności jest niczym dla ciebie, nawet jeśli magia postarza cię tak jak zwyczajną kobietę. A twoje sny... jakże mroczne i przerażające muszą być, Czarnodzioba. Nie sądzę, bym chciała je jeść... nie takie sny. - Pajęczyca zbliżyła się do niej. - Ale co z twoją twarzą? Co, jeśli odebrałabym ci piękno? - Nie sądzę, bym dała radę stąd odejść, gdybyś zabrała mi twarz. Pajęczyca zaśmiała się. - Och, nie miałam na myśli twojej twarzy - nie dosłownie. Lecz kolor twej 82 Cześć Ansel. Dawno się nie widziałyśmy, co nie? Dla osób, które nie czytały Ostrza Zabójczyni – Ansel pojawiła się w opowiadaniu "Zabójczyni i Pustynia". Radziłabym jednak zapoznać się ze wszystkimi opowiadaniami, bo postaci z nich pojawią się w kolejnych częściach, bądź będą często wspominane|K. No, ten przydomek jest zajebiście wyszukany, nie powiem :D Jeśli to ta suka to chyba ją pamiętam /Mc.
325
skóry, odcień twoich ciemnozłotych oczu. Sposób, w jaki twoje włosy łapią światło, niczym księżyc albo śnieg. Te rzeczy mogłabym wziąć. Tym pięknem zdobyłabym króla. Może gdy powróci magia, wykorzystam ją w moim ludzkim ciele. Może zdobędę króla swoimi wdziękami. Manon nieszczególnie przejmowała się swoją urodą, uważała ją raczej za broń. Ale nie miała zamiaru tego powiedzieć, albo zgodzić się bez negocjacji. - Najpierw chciałabym sprawdzić jedwab. - Odetnijcie kawałek - rozkazała pajęczyca, a pozostała trójka delikatnie odłożyła jardy jedwabiu, żeby jeden z nich mógł wyciąć równy kwadrat. Ludzie dawali się zabić za mniejsze skrawki - a te cięły tkaninę, jakby to była zwykła wełna. Manon starała się nie myśleć o rozmiarze odnóża, którym został jej podany materiał. Cofnęła się pod samą krawędź, przechodząc przez ogon Abraxosa, próbując złapać jak najlepsze światło. Poczuła mrok, a jedwab zalśnił. Pociągnęła za końce. Elastyczny, ale mocny niczym stal. Nieprawdopodobnie lekki. Ale... - Widzę skazę... Czy mam oczekiwać, że reszta będzie tak samo niedoskonała? Pajęczyca syknęła, a ziemia zadrżała, gdy podeszła bliżej. Abraxos zatrzymał ją ostrzegawczym warknięciem, co sprawiło, że trzymające się z tyłu trzy pająki natychmiast stanęły za nią - zatem ochrona. Manon uniosła jedwab w górę. - Spójrz - powiedziała, wskazując na kolorową żyłkę przebiegającą przez środek. - To nie niedoskonałość - parsknęła pajęczyca. Ogon Abraxosa zacisnął się wokół Manon, osłaniając ją przed pająkami, przyciągając ją bliżej do jego ciała. Manon uniosła tkaninę jeszcze wyżej. - Spójrz w lepszym świetle. Myślisz, że oddam swoje piękno za towar drugiej klasy? - Drugiej klasy! - oburzyła się pajęczyca. Ogon Abraxosa zacisnął się mocniej. - Nie... wydaje mi się, że jestem w błędzie. - Manon opuściła ręce, uśmiechając 326
się. - Wygląda na to, że nie jestem w nastroju do targowania się. Pająki, teraz stojąc na krawędzi urwiska, nie miały nawet czasu by drgnąć, gdy Abraxos rozwinął ogon niczym bat i uderzył w nie. Spadły do wąwozu, wrzeszcząc. Manon nie marnowała czasu, tylko zapakowała cały pajęczy jedwab do toreb. Wskoczyła na siodło i razem z Abraxosem wzbiła się w niebo, a miejsce było idealne do startu - tak jak to sobie zaplanowała. Idealna pułapka na te głupie, starożytne stwory.
327
Rozdział 38 Manon dała stopę pajęczego jedwabiu nadzorcy, który staranie przymocował go do skrzydeł Abraxosa. Materiału miała wystarczająco - to, co jej zostało, ukryła w skrzyni z podwójnym dnem. Nikomu nie powiedziała, gdzie była albo dlaczego skrzydła Abraxosa migoczą teraz w świetle. Asterin zamordowałaby ją za ryzyko, jakiego się podjęła, a babka zmasakrowałaby Asterin za to, że nie była tam razem z nią. Manon nie miała nastroju do szukania nowej Drugiej, a jednocześnie nowej członkini Trzynastki. Gdy Abraxos doszedł do siebie, Manon zabrała go na zbocze Północnego Kła, by spróbować Przejścia. Wcześniej jego skrzydła były za słabe, by udało jej się nim manewrować, ale dzięki jedwabnym wzmocnieniom miał znacznie większą szansę na powodzenie. Mimo to ryzyko pozostawało, dlatego też Asterin i Sorrel miały lecieć za nią. Jeśli coś pójdzie źle, jeśli Abraxos się nie utrzyma albo zawiedzie jedwab, będzie musiała zeskoczyć - zeskoczyć z niego. Pozwolić mu umrzeć, gdy wiwerna jej Drugiej albo Trzeciej chwyci ją pazurami. Manon nie podobał się ten plan, ale był to jedyny sposób, na który Asterin i Sorrel się zgodziły. Choć Manon była dziedziczką Czarnodziobych, to i tak zamknęłyby ją w klatce na wiwerny, gdyby chciała przystąpić do Przejścia bez odpowiedniego przygotowania. Mogła im wygarniać, że mają miękkie serca i bić je, gdy zaszła taka potrzeba, ale były inteligentne. Napięcie stawało się gorsze niż kiedykolwiek, a ona nie mogła dopuścić, by dziedziczka Żółtonogich wystraszyła Abraxosa podczas Przejścia. Manon skinęła głową, oznajmiając swojej Drugiej i Trzeciej, że jest gotowa, zanim przyprowadzono jej bestię. Niewiele osób się pojawiło, ale Iskra stała na platformie, uśmiechając się nieznacznie. Manon sprawdziła strzemiona, siodło i lejce, a Abraxos spinał się i parskał.
328
- Idziemy - powiedziała do niego, ciągnąc za lejce, by poprowadzić go bliżej krawędzi. Wciąż miał miejsce na rozpęd - z jego nowymi skrzydłami musiało pójść dobrze. Wcześniej ćwiczyli już startowanie ze stromych urwisk. Tym razem Abraxos nawet nie drgnął. - Teraz - warknęła, ciągnąc mocno za lejce. Abraxos spojrzał na nią i warknął. Delikatnie uderzyła go w pysk. - Teraz. Ugiął łapy i zwinął ciasno skrzydła. - Abraxos. Spojrzał na przepaść, potem na nią. Szeroko otwartymi oczami. Przerażony kompletnie przerażony. Bezużyteczna, głupia, tchórzliwa bestia. - Uspokój się - powiedziała, chcąc wsiąść na siodło. - Twoje skrzydła są teraz sprawne. Właśnie chciała podskoczyć, by na niego wsiąść, gdy ziemia zadrżała, a on się szarpnął. Stojące za nią Asterin i Sorrel mruczały uspokajająco do swoich wierzchowców, które cofały się, warcząc na Abraxosa i na siebie nawzajem. Usłyszała cichy śmiech dobiegający z platformy. Zacisnęła zęby. - Abraxos. Teraz. - Ponownie zbliżyła się do siodła. Szarpnął się, uderzając w ścianę i kuląc się. Jeden z mężczyzn wyciągnął bat, na co uniosła rękę. - Ani kroku - warknęła, wysuwając żelazne pazury. Baty jedynie sprawiały, że gorzej było nad nim zapanować. Odwróciła się do swojego wierzchowca. - Ty cholerny tchórzu - syknęła do bestii, wskazując na przepaść. - Ustaw się w szyku. - On cię nie rozumie - powiedziała cicho Asterin. - Owszem, on... - Manon zamilkła. Jeszcze nie podzieliła się z nimi tą teorią. Odwróciła się do wiwerny. - Jeśli nie pozwolisz mi wsiąść na siodło i nie skoczysz, wsadzę cię do najciemniejszej i najciaśniejszej dziury w tej cholernej górze. Obnażył kły. Ona także. 329
Walka na spojrzenia trwała minutę. Jedną upokarzającą, wnerwiającą minutę. - W porządku - parsknęła, odwracając się od bestii. Marnował tylko jej czas. Zamknijcie go w jakiejś dziurze - powiedziała do nadzorcy. - Nie wyjdzie stamtąd, dopóki nie będzie gotów do Przejścia. Nadzorca wpatrywał się w nią bez słowa, a Manon pstryknęła palcami na Asterin i Sorrel, tym samym nakazując im zsiąść z wiwern. To nigdy nie będzie miało końca - babka nie da jej spokoju, Żółtonogie wiedźmy nie dadzą jej spokoju, zwłaszcza Iskra, która właśnie schodziła na dół. - Dlaczego nie zostaniesz, Manon? - zawołała Iskra. - Mogłabym pokazać twojej wiwernie jak to się robi. - Nie zatrzymuj się - mruknęła Sorrel do Manon, ale ona nie potrzebowała przypomnienia. - Mówią, że to nie bestia sprawia problem, lecz jeździec - ciągnęła Iskra, wystarczająco głośno, by słyszeli wszyscy. Manon się nie odwróciła. Nie chciała patrzeć jak zabierają Abraxosa do jakiejś dziury, w której go zamkną. Głupia, bezużyteczna bestia. - Choć - powiedziała Iskra z namysłem - możliwe, że twój wierzchowiec potrzebuje nieco dyscypliny. - Chodźmy - namawiała Sorrel, napierając na bok Manon. Asterin osłaniała tyły. - Dawaj mi to - warknęła do kogoś Iskra. - On po prostu potrzebuje odpowiedniej zachęty. Usłyszały trzask bicza, po którym rozległ się ryk - pełen bólu i strachu. Manon znieruchomiała. Abraxos kulił się przy ścianie. Iskra stała przed nim, zakrwawiony bat zostawił szramę na jego pysku, ledwie mijając oko. Iskra wyszczerzyła w uśmiechu żelazne zęby, po czym uniosła bar i uderzyła ponownie.83 Abraxos zawył. 83 Osz ty je*ana k*rwo... |K. Z ust mi to wyjęłaś /Mc.
330
Asterin i Sorrel nie były wystarczająco szybkie, by powstrzymać Manon, gdy popędziła przed siebie i rzuciła się na Iskrę. Obnażając zęby i pazury, potoczyły się po brudnej podłodze, zadając ciosy, drapiąc i gryząc. Manon pomyślała, że powinna ryczeć, ryczeć tak głośno, żeby wszystko się zatrzęsło. Iskra kopnęła ją w brzuch, a Manon straciła oddech. Uderzyła w ziemię, spluwając błękitną krwią, w mgnieniu oka zrywając się na nogi. Dziedziczka Żółtonogich zamachnęła się ręką z obnażonymi pazurami. Cios ten mógłby przeciąć mięso i kości, jednak Manon zrobiła unik i pchnęła wiedźmę na ziemię. Iskra jęknęła ponad krzykami czarownic, gdy Manon uderzyła ją pięścią w twarz. Knykcie Manon eksplodowały bólem, ale jedyne co widziała to ten bat, ból w oczach Abraxosa, strach. Napierając na Manon, Iskra zamachnęła się. Manon odchyliła głowę, cios wylądował na jej szyi. Nie czuła pieczenia ani spływającej krwi. Po prostu zamachnęła się, mocniej wbijając kolano w pierś Iskry i uderzyła. I znowu. I jeszcze raz. Uniosła bolącą pięść po raz kolejny, ale wtedy ktoś chwycił ją za nadgarstek i pod pachy, po czym odciągnął ją. Manon się szarpała, krzycząc bez przerwy. - Manon! - ryknęła jej do ucha Sorrel, wbijając paznokcie głębiej w jej ramię – nie na tyle, by przebić skórę - żeby ją powstrzymać, by zdała sobie sprawę, że wszędzie kłębią się wiedźmy. Asterin stała przed nią z uniesionym mieczem, oddzielając ją od... Iskry, leżącej na ziemi z zakrwawioną i opuchniętą twarzą; jej Druga również obnażyła miecz i celowała nim w Asterin. - Wszystko z nim w porządku - powiedziała Sorrel, ściskając ją mocniej. - Z Abraxosem wszystko w porządku. Spójrz na niego. Spójrz na niego, zobacz, że wszystko jest w porządku. 331
Oddychając przez usta - nos miała zapchany krwią - Manon posłuchała, spojrzała na niego i ujrzała, że kuca, wpatrując się w nią szeroko otwartymi oczami. Krew w ranie już zakrzepła. Iskra nie ruszyła się nawet o milimetr z miejsca, gdzie Manon rzuciła nią o ziemię. A Asterin i Druga Iskry warczały, gotowe rozpocząć drugą bójkę, która mogła skończyć się tym, że rozniosłyby tę górę. Wystarczy. Manon wyrwała się z solidnego uścisku Sorrel. Wszyscy milczeli, gdy wycierała zakrwawiony nos i usta ręką. Iskra warczała na nią, krew ze złamanego nosa spływała na popękane wargi. - Tknij go jeszcze raz - powiedziała Manon. - A wyssę ci szpik z kości. *** Dziedziczka Żółtonogich została pobita ponownie, przez matkę - dodatkowo dostała dwa razy batem za to, że uderzyła Abraxosa. Wymierzenie kary zaproponowano Manon, ale odmówiła, twierdząc, że jest jej to obojętne. Lecz tak naprawdę jej ręka była zbyt zesztywniała i obolała, by dała radę zadać porządne ciosy batem. Weszła właśnie do jaskini Abraxosa z depczącą jej po piętach Asterin, gdy w przejściu pojawiła się dziedziczka Błękitnokrwistych z trzymającą się lekko z tyłu rudowłosą Drugą. Manon z podbitym okiem i nadal opuchniętą twarzą kiwnęła czarownicy na powitanie głową. Znajdowały się tu jeszcze dwie zagrody, ale rzadko wpadała w tym korytarzu na kogokolwiek - zwłaszcza na którąś z dwóch dziedziczek. Petrah zatrzymała się w przejściu i to wtedy Manon zauważyła, że Druga trzyma w rękach kozią nogę. - Słyszałam, że walka była warta zapamiętania - powiedziała Petrah, zachowując odpowiedni dystans od Manon i kolejnych drzwi prowadzących do 332
zagrody. Uśmiechnęła się lekko. - Iskra wygląda gorzej. Manon uniosła brwi, choć sprawiło jej to ból. Petrah wyciągnęła rękę do swojej Drugiej, a wiedźma podała jej mięso. - Słyszałam też, że Trzynastka i wasze wierzchowce jedzą jedynie to, co upolują. Moja Keelie złapała to dzisiaj rano. Chce podzielić się z Abraxosem. - Nie przyjmujemy jedzenia od rywalizujących klanów. - Jesteśmy rywalkami? - zapytała Petrah. - Myślałam, że król Adarlanu przekonał nas, byśmy ponownie walczyły pod jednym sztandarem. Manon wzięła głęboki oddech. - Czego chcesz? Za dziesięć minut mam trening. Druga Petry się zjeżyła, ale dziedziczka odpowiedziała z uśmiechem. - Powiedziałam ci - moja Keelie chce to dać twojej wiwernie. - Och? Powiedziała ci to? - zadrwiła Manon. Petrah przekrzywiła głowę. - Twoja wiwerna z tobą nie rozmawia? Abraxos obserwował ją z taką samą świadomością jak wiedźmy. - One nie mówią. Petrah wzruszyła ramionami, kładąc dłoń delikatnie na wysokości serca. - Naprawdę?84 Zostawiła kozią nogę, zanim wyszła z zagrody. Manon wyrzuciła mięso.
84 OKEEEEJ, to było dziwne. Jak myślicie, kolejna wyjątkowa wiwerna? Coś mi tu nie pasi i mam wrażenie, że przez to król będzie miał kłopoty. |K.
333
Rozdział 39 - Powiedz mi, jak nauczyłeś się robić tatuaże. - Nie. Pochylona nad drewnianym stołem w pokoju Rowana w noc po ich spotkaniu z istotą w jeziorze, Celaena spojrzała na niego znad igły, którą trzymała przy jego nadgarstku. - Jeśli nie zechcesz odpowiedzieć na moje pytania, równie dobrze mogę zrobić błąd i... - Opuściła igłę do robienia tatuaży, by poczuł ją na swoim opalonym, umięśnionym przedramieniu. Rowan, ku jej zaskoczeniu, parsknął, co równie dobrze mogło być śmiechem. Odkryła, iż to dobry znak, że poprosił ją o pomoc w poprawieniu tatuażu tam, gdzie sam nie sięgał; tatuaż wokół nadgarstka trzeba było na nowo zapełnić tuszem, ponieważ oparzenia go zniszczyły. - Uczyłeś się od kogoś? Mistrz, uczeń i cały ten pakiet? Posłał jej spojrzenie pełne niedowierzania. - Tak, mistrz, uczeń i cały ten pakiet. W obozie wojennym mieliśmy dowódcę, który tatuował sobie na ciele liczbę wrogów, których zabił - czasami spisywał całe historie bitew. Wszyscy młodzi żołnierze byli tym zafascynowani, a ja przekonałem go, by mnie nauczył. - Przypuszczam, że z pomocą swojego legendarnego uroku. Tym zasłużyła sobie przynajmniej na półuśmiech. - Wystarczy wypełnić miejsca, gdzie... - syknął, gdy wzięła igłę, mały młoteczek i nakłuła jego skórę. - Dobrze. Wystarczająco głęboko. 85 - Z powodu nieśmiertelnego, szybko leczącego się ciała, tusz, którego używał Rowan, był mieszany z solą i żelazem, by powstrzymać magię od niszczenia tatuażu. Dzisiaj rano obudziła się... czysta. Smutek i ból wciąż tam były, wiły się głęboko w niej, ale po raz pierwszy od dłuższego czasu widziała. 85 A czy to nie jest przypadkiem kwestia kobieca? o.O ... Hihihihi, żartowałam ^_^ |K. HAHAHHAHAHHA aż się obsmarkałam xD /Mc.
334
Po raz pierwszy od dłuższego czasu mogła oddychać. Koncentrując się na tym, by ręka jej nie drżała, zrobiła kolejne nakłucie, potem kolejne. - Opowiedz mi o swojej rodzinie. - Ty opowiedz mi o swojej, wtedy ja opowiem ci o mojej - powiedział przez zaciśnięte zęby, gdy kontynuowała odnawianie tatuażu. Poinstruował ją odpowiednio, zanim pozwolił jej zabrać się do roboty. - W porządku. Czy twoi rodzice żyją? - Głupie, niebezpieczne pytanie, zwłaszcza patrząc na to, co się stało z jego partnerką. On jednak nie patrzył na nią ze złością, gdy potrząsał głową. - Byli bardzo starzy, gdy mnie poczęli. - Wiedziała, że nie chodziło mu o starość w ludzkim znaczeniu tego słowa. - Byłem ich jedynym dzieckiem przez tysiąc lat, gdy tworzyli parę. Odeszli do Zaświatów zanim wkroczyłem w swoją drugą dekadę. Zanim udało jej się wymyślić inny, ciekawszy sposób na opisanie śmierci, Rowan powiedział: - Nie masz rodzeństwa. Skupiła się na swojej pracy, dopuszczając do siebie odrobinę wspomnień. - Moja mama, przez jej dziedzictwo Fae, miała problemy z ciążą. Podczas porodu przestała oddychać. Mówili, że to silna wola ojca zatrzymała ją na tym świecie. Nie wiem nawet, czy była zdolna zajść po tym ponownie w ciążę. Więc nie, żadnego rodzeństwa. Ale... - Bogowie, powinna była zamknąć gębę. - Ale miałam kuzyna. Był pięć lat starszy, lecz walczyliśmy i kochaliśmy się jak rodzeństwo. Aedion. Nie wypowiadała tego imienia na głos od dziesięciu lat. Ale słyszała je i widziała w papierach. Musiała odłożyć igłę oraz młoteczek, żeby powyginać palce. - Nie wiem, co się stało, ale zaczęli nazywać go... utalentowanym generałem królewskiej armii. Zawiodła Aediona tak niewybaczalnie, że nie była w stanie winić go czy nienawidzić za to, czym się stał. Unikała poznawania szczegółów o tym co, 335
dokładnie, robił przez te wszystkie lata na północy. W dzieciństwie był tak zażarcie lojalny wobec Terrasenu. Nie chciała wiedzieć, dlaczego musiał to zrobić, co się stało, że to się zmieniło. To szczęście, przeznaczenie albo coś innego sprawiło, że gdy ona mieszkała w zamku, on się tam nigdy nie pojawił. Bo nie tylko by ją rozpoznał, ale też dowiedziałby się, co zrobiła ze swoim życiem... jego nienawiść sprawiłaby, że Rowan wyglądałby przyjemnie. Mina Fae była pełna zastanowienia, gdy powiedziała: - Myślę, że stanięcie twarzą w twarz z moim kuzynem byłoby najgorsze gorsze nawet niż zmierzenie się z królem. Nie mogła powiedzieć ani zrobić nic, by odpokutować to, czym się stała, gdy ich królestwo upadło, a ludzie zostali wymordowani lub zniewoleni. - Pracuj dalej - powiedział Rowan, wskazując brodą na narzędzia. Posłuchała, a on znów syknął, gdy go ukłuła. - Myślisz, że - powiedział po chwili - twój kuzyn zabiłby cię, czy by ci pomógł? Armia taka jak jego mogłaby zmienić losy każdej wojny. Poczuła chłód, słysząc to słowo - wojna. - Nie wiem, co by o mnie pomyślał, ani komu byłby lojalny. I raczej nie chcę się dowiedzieć. Nigdy. Choć oczy mieli identyczne, ich rody były na tyle odległe, że słyszała jak służba i dworzanie plotkowali o przydatności unii Galathyniusów z Ashryverami. Teraz, po dziesięciu latach, wydawało się to śmieszne. - A ty masz kuzynów? - zapytała. - Zbyt wielu. Ród Mory zawsze był najliczniejszy, a upierdliwe i wścibskie kuzynostwo sprawiło, że wizyty w Doranelle stały się... uciążliwe. - Uśmiechnęła się lekko na tę myśl. - Prawdopodobnie byś się z nimi dogadała - powiedział Szczególnie, jeśli chodzi o wtykanie nosa w nieswoje sprawy. Przerwała pracę i ścisnęła jego rękę tak mocno, by sprawić ból nawet nieśmiertelnemu. - To ty tu wypytujesz, książę. Jeszcze nigdy w życiu nie zadano mi tak wielu 336
pytań. Nie do końca była to prawda, ale też nie przesadzała. Nikt nigdy nie zadawał jej tych pytań. A ona nigdy nikomu nie odpowiadała. Obnażył zęby, ale wiedziała, że nie robi tego na poważnie i spojrzał znacząco na swój nadgarstek. - Pospiesz się, księżniczko. Chciałbym położyć się jeszcze przed świtem. Wolną ręką chciała wykonać szczególnie wulgarny gest, ale on chwycił jej dłoń, wciąż odsłaniając zęby. - To nie jest szczególnie królewskie. - A więc dobrze, że nie jestem królową, prawda? Nie puścił jej ręki. - Przysięgałaś wyzwolić królestwo przyjaciółki i uratować świat - ale nigdy nie wspominałaś o własnych ziemiach. Co cię tak przeraża w przyjęciu swojego dziedzictwa? Król? Zmierzenie się z tym, co pozostało z twojego dworu? Ich twarze były tak blisko siebie, że widziała brązowe plamki w jego zielonych oczach. - Daj mi jeden dobry powód, dla którego nie chcesz zasiąść na tronie. Jeden dobry powód, a przestanę naciskać. Widząc gorliwość w jego oczach, wsłuchując się w jego oddech powiedziała: - Ponieważ jeśli wyzwolę Eyllwe i zniszczę króla jako Celaena, później będę mogła odejść. A korona... moja korona to po prostu kolejne kajdany. To było samolubne i straszne, ale taka była prawda. Nehemia, dawno temu, powiedziała, jak bardzo tego pragnie... jej największym i najbardziej samolubnym życzeniem było móc stać się zwyczajną, móc rzucić z barków ciężar korony. Czy jej przyjaciółka wiedziała, jak bardzo dotyczyło to Celaeny? Czekała na wykład, widziała jak to emanuje z oczu Rowana. Jednak zamiast tego cicho zapytał: - Co miałaś na myśli mówiąc kolejne kajdany? Rozluźnił uścisk, by odsłonić dwa cienkie pasma blizn wokół jej nadgarstka. 337
Zacisnął usta, a ona szarpnęła ręką wystarczająco mocno, by puścił. - Nic - odpowiedziała. - Arobynn, mój mistrz, lubił je czasami wykorzystywać do treningów. - Arobynn skuwał ją, by uczyła się wydostawać z kajdan. Jednak te w Endovier łączyły ją z ludźmi takimi jak ona. Dopóki Chaol nie zdjął ich, by mogła stamtąd wyjść. Nie chciała by Rowan o tym wiedział - o którejkolwiek z tych rzeczy. Złość i nienawiść mogła znieść, ale współczucie... Poza tym nie mogła mówić o Chaolu, nie mogła wyjaśnić, jak bardzo odbudował jej serce, by potem je rozbić na kawałki... nie mogła tego zrobić, nie wyjaśniając wcześniej sytuacji z Endovier. Musiałaby wtedy powiedzieć jak któregoś dnia, nie wiedziała jeszcze kiedy, wróci do Endovier i uwolni wszystkich. Każdego niewolnika, nawet jeśli będzie musiała to robić sama. Wróciła do pracy, a Rowan wciąż zaciskał usta, jakby wyczuł tę półprawdę. - Dlaczego zostałaś z Arobynnem? - Wiedziałam, że pragnę dwóch rzeczy: Po pierwsze - chciałam zniknąć z tego świata i okryć się przed moimi wrogami, ale... ach. - Trudno było patrzeć mu w oczy. - Głównie chciałam ukryć się przed sobą samą. Przekonałam się, że powinnam zniknąć, ponieważ tą drugą rzeczą, której pragnęłam, było posiadanie możliwości... zranienia ludzi tak, jak ja zostałam zraniona. Aż w końcu okazało się, że jestem w tym bardzo, bardzo dobra. Gdyby mnie wyrzucił, umarłabym albo związała się z rebeliantami. Gdybym z nimi dorastała, prawdopodobnie król odnalazłby mnie i zamordował. Albo wyrosłabym w takiej nienawiści, że zabijałabym adarlańskich żołnierzy od najmłodszych lat. - Uniósł brwi, a ona mlasnęła językiem. - Myślałeś, że rzucę ci do stóp całą swoją historię w chwili, gdy cię spotkam? Jestem pewna, że masz o wiele więcej do powiedzenia niż ja, więc przestań patrzeć na mnie z takim zaskoczeniem. Może powinniśmy po prostu wrócić do tłuczenia się na miazgę. Jego oczy emanowały niemal drapieżnymi zapędami. - Oj, nie ma takiej opcji, księżniczko. Możesz powiedzieć mi co chcesz, kiedy chcesz, ale nie ma już odwrotu. 338
Znowu podniosła narzędzia. - Jestem po prostu pewna, że twoi pozostali przyjaciele uwielbiają mieć cię przy sobie. Uśmiechnął się dziko i chwycił ją za brodę - nie za mocno, żeby nie sprawić jej bólu, ale tak, by na niego spojrzała. - Pierwsza rzecz: - szepnął - nie jesteśmy przyjaciółmi. Wciąż cię szkolę, a to oznacza, że masz słuchać moich rozkazów. - Musiał zobaczyć ból w jej oczach, ponieważ pochylił się bardziej, mocniej zaciskając palce na jej brodzie. - Druga - kim jesteśmy albo co to jest? Wciąż to odkrywam. Więc jeśli ja daję ci przestrzeń, której potrzebujesz, żeby się pozbierać, to równie dobrze ty możesz dać mi to samo. Przyglądała mu się przez chwilę, ich oddechy się mieszały. - Jasne.
339
Rozdział 40 - Zdradź mi swoje największe marzenie - wymruczał Dorian we włosy Sorschy, splatając razem palce ich dłoni i podziwiając gładkość jej opalonej skóry. Miała piękne ręce. Uśmiechnęła się, wtulona w jego pierś. - Nie mam największego marzenia. - Kłamczucha. - Pocałował ją we włosy. - Jesteś najgorszą kłamczuchą na świecie. Odwróciła się w stronę okna w jego sypialni, a poranne światło sprawiło, że jej ciemne włosy zalśniły. Minęły dwa tygodnie od tego wieczora, gdy go pocałowała, dwa tygodnie, odkąd zaczęła się tu zakradać, gdy cały zamek zasypiał. Dzielili łóżko, ale nie w sposób, którego on pragnął. Nienawidził tego skradania się i ukrywania. Straciłaby stanowisko, gdyby sprawa wyszła na jaw. Z nim, kiedy był tym, kim był... ten związek uczyniłby z jej życia piekło. Sama jego matka mogłaby się jej w jakiś sposób pozbyć. - Powiedz mi - powtórzył, pochylając się, by skraść jej pocałunek. - Powiedz mi, a ja sprawię, że to się stanie. Zawsze był hojny dla swoich kochanek. Zwykle dawał im prezenty, by nie rozpaczały, gdy tracił nimi zainteresowanie, ale tym razem naprawdę chciał ją zasypywać prezentami. Próbował dawać jej biżuterię i ubrania, ale ona ich nie przyjmowała. Dlatego też zaczął wręczać jej trudne do zdobycia zioła, książki i specjalistyczne sprzęty do pracowni. W tym przypadku również próbowała odmawiać, ale on szybko ją przekonywał - głównie zacałowując protesty. - A gdybym poprosiła cię o księżyc na łańcuszku? - Wtedy zacząłbym modlić się do Deanny. Uśmiechnęła się, natomiast uśmiech Doriana zniknął. Deanna, Pani Łowów.
340
Zwykle starał się nie myśleć o Celaenie, Aelin... kimkolwiek była. Starał się nie myśleć o Chaolu i jego kłamstwach, czy o Aedionie i jego zdradzie. Nie chciał mieć z nimi nic wspólnego, nie teraz, gdy była z nim Sorscha. Kiedyś był głupcem, przysięgając,
że
rozerwie
dla
Celaeny
świat.
Chłopiec
zakochany
w
nieposkromionym ogniu - albo wierzący, że to miłość. - Dorian? - Sorscha odsunęła się, by spojrzeć na jego twarz. Patrzyła na niego tak, jak Celaena na Chaola, gdy kiedyś im się przyglądał. Pocałował ją znowu, długo i delikatnie, a jej ciało wtopiło się w jego. Napawał się jej jedwabiście delikatną skórą, przesuwając palcami po jej ramieniu. Oderwała się od niego. - Muszę iść. Spóźnię się. Jęknął. Rzeczywiście była już prawie pora śniadaniowa - a jeśli nie wyjdzie teraz, ktoś ją może zauważyć. Wyślizgnęła się z jego uścisku, założyła suknię, a on pomógł zawiązać troczki na jej plecach. Wciąż w ukryciu... czy tak miało wyglądać jego życie? Nie chodziło tylko o kobietę, którą kochał, ale też o magię, o to, co naprawdę myśli... Sorscha pocałowała go i stanęła przy drzwiach, kładąc rękę na klamce. - Moim największym marzeniem jest - powiedziała z lekkim uśmiechem dożyć ranka, gdy nie będę musiała wychodzić z tego pokoju o świcie. Zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, wyszła. Ale nie wiedział, co mógłby powiedzieć albo zrobić, żeby spełnić jej marzenie. Ponieważ Sorscha miała swoje zobowiązania, a on swoje. Gdyby odszedł, by z nią być, gdyby odwrócił się od ojca, albo gdyby ktoś odkrył jego magię, wtedy dziedzicem stałby się jego brat. A na myśl o tym, że Hollin mógłby kiedyś zasiąść na tronie... Co by uczynił temu światu, zwłaszcza z mocami ojca... Nie, Dorian nie miał tego luksusu i nie mógł wybrać, nie miał innego wyjścia. Był związany z koroną i tak pozostanie do dnia, w którym umrze. Rozległo się pukanie do drzwi, a Dorian uśmiechnął się, zastanawiając się, czy to Sorscha wróciła. Uśmiech zniknął, gdy otworzył drzwi. 341
- Musimy porozmawiać - powiedział Chaol. Dorian nie widział go od tygodni, a... jego przyjaciel wyglądał na starszego. Wyczerpanego. - Nie marnujesz czasu na pochlebstwa? - powiedział Dorian, rozsiadając się na kanapie. - I tak mnie wysłuchasz. - Chaol zamknął drzwi i oparł się o nie. - Nie rozśmieszaj mnie. - Przykro mi, Dorian - powiedział cicho Chaol. - Bardziej niż ci się zdaje. - Przykro ci, bo straciłeś mnie i... ją? Byłoby ci przykro, gdybyś nie został przyłapany? Chaol zacisnął zęby. Możliwe, że Dorian był niesprawiedliwy, ale nie obchodziło go to. - Przepraszam za wszystko - powiedział Chaol. - Ale... Pracuję nad tym, żeby to naprawić. - A co z Celaeną? Współpraca z Aedionem ma pomóc mnie czy jej? - Obojgu. - Wciąż ją kochasz? - Nie wiedział, dlaczego go to interesuje, dlaczego było to dla niego ważne. Chaol zamknął na chwilę oczy. - Część mnie zawsze będzie ją kochać. Ale musiałem ją stąd wywieźć. Ponieważ to było zbyt niebezpieczne, a ona była... to, kim zaczęła się stawać... - Nie stała się niczym innym niż tym, czym była od zawsze. Po prostu poznałeś prawdę. A gdy już zobaczyłeś tę jej drugą połowę... - powiedział cicho Dorian. Dopiero dzięki Sorschy zrozumiał co to znaczy. - Nie możesz wybierać, którą jej część będziesz kochać. - Współczuł Chaolowi. Serce go bolało z powodu przyjaciela, przez to, czego dowiedział się w ostatnich miesiącach. - Tak samo jak nie możesz wybierać, którą część mnie jesteś w stanie zaakceptować. - Ja nie... - Tak, robisz to. Ale co się stało to się nie odstanie, Chaol. I nie ma już powrotu, nieważne jak bardzo byś się starał coś zmienić. Czy ci się to podoba czy 342
nie, w dużym stopniu przyczyniłeś się do tego, że znaleźliśmy się w tym właśnie miejscu. Posłałeś ją tą ścieżką, by odkryła kim albo czym jest, by zrobiła to, co uzna za słuszne. - Myślisz, że chciałem, by cokolwiek z tego się wydarzyło? - Chaol rozłożył ramiona. - Gdybym mógł, sprawiłbym, żeby było po staremu. Gdybym mógł to zrobić, ona nie byłaby królową, a ty nie miałbyś magii. - Oczywiście... oczywiście, że dla ciebie magia wciąż jest problemem. I oczywistym jest, że nie życzysz sobie, by była tym, kim jest. Ponieważ ty tak naprawdę nie boisz się tych rzeczy, prawda? Nie... chodzi o to, co one reprezentują. Zmianę. Ale pozwól, że ci coś powiem - sapnął Dorian, magia przebiegła przez jego ciało, wywołując ukłucie bólu. - Zmiany już nastąpiły. A stało się to przez ciebie. Mam magię - nie mogę tego cofnąć, nie mogę się jej pozbyć. A co do Celaeny... Stłumił moc, która usiłowała wydostać się na zewnątrz, gdy wyobraził sobie - tak naprawdę po raz pierwszy - jak by to było być nią. - A co do Celaeny - powtórzył. Nie masz prawa życzyć sobie, by nie była tym, kim jest. Jedyną rzeczą, do której masz prawo, to zdecydować, czy chcesz być jej wrogiem czy przyjacielem. Nie znał całej jej historii, nie wiedział co jest prawdą, a co kłamstwem albo jak to było żyć w niewoli w Endovier razem z jej rodakami, czy służyć człowiekowi, który wymordował jej rodzinę. Ale widział ją... widział przebłyski tej prawdziwej jej, którą była bez względu na tytuł czy imię. I wiedział, gdzieś w głębi, że dla niej jego magia to nie przeszkoda, że zrozumiałaby ten ciężar i strach. Odchodząc nie życzyła mu, by stał się kimś innym. Wrócę po ciebie. Spojrzał na swojego przyjaciela, choć wiedział, że ten cierpi i jest zagubiony, po czym powiedział: - Ja już podjąłem w jej sprawie decyzję. A gdy nadejdzie czas, nieważne czy będziesz tu czy w Anielle, mam nadzieję, że twój wybór będzie identyczny jak mój.
343
*** Aedion nienawidził, że musi to przyznać, ale gdy czekali na Murtaugha w apartamencie nad magazynem, samokontrola kapitana była imponująca. Ren, który nie potrafił chwilę wysiedzieć spokojnie z tyłkiem w fotelu, mimo wciąż gojących się ran, chodził po salonie. Natomiast Chaol siedział przy kominku, niewiele mówiąc, ale wciąż słuchając i zachowując czujność. Tego wieczoru wydawał się inny. Rozważniejszy, ale twardszy. Jak to dobrze, że podczas spotkań uważnie obserwował każdy ruch, każdy oddech i mrugnięcie kapitana. Teraz zauważał różnice. Czyżby miał jakieś nowe wieści, albo coś ruszyło z miejsca? Murtaugh miał wrócić dzisiejszej nocy po kilkutygodniowym pobycie w okolicach Zatoki Czaszki. Odrzucił ofertę Rena, który chciał jechać z nim, rozkazując mu odpoczywać, przez co - Ren próbował to ukrywać - młody lord był ciągle niespokojny, niestabilny i agresywny. Aediona dziwiło, że nie rozniósł jeszcze całego apartamentu. W obozie wojennym zabrałby chłopaka na ring i wytłukł to z niego. Albo wysłałby go na jakąś misję.
Ewentualnie kazałby mu przez kilka
godzin rąbać drewno. - A więc mamy czekać całą noc - powiedział w końcu Ren, zatrzymując się przy stole i patrząc na nich obu. Kapitan skinął jedynie głową, za to Aedion skrzyżował ramiona i posłał lordowi leniwy uśmiech. - A masz coś lepszego do roboty, Ren? Czyżbyśmy dostali zaproszenie na kolejną wizytę w palarni opium? - Wiedział, że to cios poniżej pasa, lecz nie było to nic, czego kapitan o Renie by nie wiedział. A gdyby Ren wykazywał jakiekolwiek oznaki uzależnienia, Aedion za nic w świecie nie dopuściłby go do Aelin. Ren potrząsnął głową i powiedział: - Ostatnio ciągle czekamy. Czekamy, aż Aelin da nam jakiś znak, czekamy na nic. Założę się, że dziadek nie zdobył żadnych informacji. W ogóle jestem 344
zaskoczony, że tak długo żyjemy - zwłaszcza, że tamci ludzie mnie wytropili. Zapatrzył się w ogień, który sprawił, że jego blizny wydawały się głębsze. - Mam kogoś, kto... - Ren urwał, spoglądając na Chaola. - Oni mogą się dowiedzieć czegoś więcej o królu. - Ani trochę nie ufam twoim źródłom - zwłaszcza po tym, jak tamci ludzie cię znaleźli - odpowiedział Chaol. To jeden z informatorów Rena - złapany i torturowany - zdradził jego miejsce pobytu. I mimo, że informacje te zostały zdobyte przemocą, Aedionowi się to nie podobało. Powiedział to wprost, na co Ren się spiął, ale wtedy usłyszeli trzy gwizdnięcia. Kapitan odpowiedział gwizdnięciem, a Ren popędził do drzwi i otworzył je po drugiej stronie stał jego dziadek. Mimo, że chłopak stał tyłem, Aedion widział, jak ulga rozluźnia napięte mięśnie jego ramion, jak ogarnia go świadomość, że koniec z czekaniem. Murtaugh miał już swoje lata - a gdy zdjął kaptur, ukazała im się blada i ponura twarz. - W barku stoi brandy - powiedział Chaol, a Aedion wręcz podziwiał bystre spojrzenie kapitana - nawet jeśli nigdy miał mu tego nie powiedzieć. Staruszek kiwnął głową w podziękowaniu, nie zdejmując nawet płaszcza przed nalaniem trunku do szklanki. - Dziadku... - powiedział niepewnie Ren, stojąc przy drzwiach. Murtaugh stanął twarzą do Aediona. - Powiedz mi szczerze, chłopcze: znasz generała Narroka? Aedion zerwał się na nogi jednym płynnym ruchem. Ren zrobił kilka kroków w ich stronę, ale Murtaugh stał pewnie, gdy Aedion podszedł powoli do barku i z nonszalancją nalał sobie brandy. - Nazwij mnie jeszcze raz chłopcem - powiedział generał niebezpiecznie cicho, przyszpilając staruszka spojrzeniem - a znowu będziesz się kulił nocami w ściekach. Staruszek rozłożył ręce. - Gdy będziesz w moim wieku, Aedionie... - Nie marnuj oddechu - przerwał mu Aedion, wracając na miejsce. - Narrok 345
stacjonował na południu – ostatnia informacja, jaką usłyszałem mówiła o tym, że zabrał flotę na Martwe Wyspy. - Terytorium piratów. - Ale to było parę miesięcy temu. Trzymaliśmy się od siebie z daleka. O Martwych Wyspach dowiedziałem się, ponieważ statki jednego z Władców Piratów wypłynęły na północ szukając kłopotów, choć nam powiedzieli, że chcieli uniknąć floty Narroka. Piraci byli przerażeni. Władca Piratów Rolfe86 zabrał połowę z nich na południe; część na wschód; pozostali zrobili fatalny błąd i popłynęli w stronę północnego wybrzeża Terrasenu. Murtaugh przysiadł przy barku. - Kapitanie? - Obawiam się, że wiem jeszcze mniej niż Aedion - odpowiedział Chaol. Murtaugh potarł oczy, a Ren przysunął do stołu krzesło dla dziadka. Staruszek osunął się na nie ze stęknięciem. To cud, że ten worek kości wciąż oddychał. Aedion zdusił w sobie żal. Dorastał, żeby być ponad to - wiedział, że nie powinien zachowywać się jak arogancki, porywczy kutas. Rhoe spaliłby się ze wstydu za to, że odzywał się w ten sposób do starszego człowieka. Ale Rhoe nie żył - wszyscy wojownicy, których kochał i czcił nie żyli od dziesięciu lat, przez co świat wiele stracił. Aedion wiele stracił. Murtaugh westchnął. - Wróciłem tak szybko jak mogłem. A w zeszłym tygodniu odpoczywałem może kilka godzin. Kapitan Rolfe ponownie stał się Władcą Piratów w Zatoce Czaszki, ale nic poza tym. Jego ludzie nie zapuszczają się w kierunku wschodniej części Martwych Wysp. Mimo wstydu Aedion zazgrzytał zębami, kiedy Murtaugh nie przeszedł od razu do sedna sprawy. - Dlaczego? - zapytał. W blasku ognia bruzdy na twarzy Murtaugha wydawały się głębsze. 86 Kolejna postać z "Ostrza Zabójczyni". |K.
346
- Ponieważ ludzie, którzy udali się tam wcześniej, nie wrócili. A w czasie wietrznych nocy - Rolfe przysięgał, że to prawda – dało się słyszeć... krzyki dobiegające z wysp; ludzkie, ale nie całkiem. Załoga, która ukrywała się tam podczas okupacji przez Narroka twierdzi, że wszystko ucichło, jak gdyby Narrok zabrał to ze sobą. A Rolfe... - Murtaugh potarł nasadę nosa. - Powiedział mi, że w nocy, gdy płynęli w tamtą stronę, zobaczyli jak coś stoi na skale, na wschodnim brzegu. Wyglądało jak blady człowiek, ale... nie do końca. Rolfe może i jest w sobie zakochany, ale nie kłamie. Powiedział, że ktokolwiek… cokolwiek to było, wydawało się niewłaściwe. Jak gdyby wokół powstała próżnia, mimo że do tej pory słychać było krzyki. To po prostu ich obserwowało, gdy przepływali obok. Następnego dnia, gdy wrócili w tamto miejsce, to coś zniknęło. - Zawsze istniały legendy o dziwnych stworzeniach żyjących na morzu powiedział kapitan. - Rolfe i jego ludzie przysięgali, że to nie była istota podobna do tych z legend. Twierdzili, że została stworzona. - Jak się dowiedzieli? - zapytał Aedion, spoglądając na kapitana, którego twarz była trupio blada. - Nosiło czarną obrożę - jak zwierzę. Zrobiło krok w ich stronę, jak gdyby chciało skoczyć do wody i ich zabić, ale wtedy coś szarpnęło tą istotą, jakby niewidzialna ręka pociągnęła za ukrytą smycz. Ren zmarszczył pokryte bliznami czoło. - Władca Piratów twierdzi, że Martwe Wyspy są zamieszkiwane przez potwory? - Uważa, a ja w to wierzę, że to coś zostało tam stworzone. A Narrok zabrał kilka takich ze sobą. To Chaol zapytał: - Gdzie Narrok popłynął? - Do Wendlyn - odpowiedział Murtaugh. Serce Aediona, niech go cholera 347
weźmie, przestało bić. - Narrok zabrał flotę do Wendlyn - ma poprowadzić atak z zaskoczenia. - To niemożliwe - powiedział kapitan, zrywając się na nogi. - Dlaczego? Dlaczego teraz? - Ponieważ ktoś - powiedział staruszek głosem ostrzejszym niż Aedion kiedykolwiek u niego słyszał - przekonał króla, żeby wysłał tam swoją Obrończynię, by wybiła królewską rodzinę. Kiedy znalazłby lepszy czas na przetestowanie tych rzekomych potworów, jeśli nie wtedy, gdy kraj pogrąży się w chaosie? Chaol chwycił oparcie krzesła. - Ona nie zamierza ich zabić - nigdy by tego nie zrobiła. To... to był podstęp powiedział. Aedion uznał, że tylko tyle by powiedział Allsbrookom, że tylko tyle muszą teraz wiedzieć. Zignorował nieufne spojrzenie Rena skierowane w jego stronę, który na pewno chciał sprawdzić, jak Aedion zareaguje na wieść, że jego krewni Ashryverowie są na czyimś celowniku. Ale dla niego oni wszyscy nie żyli od dziesięciu lat, od chwili, gdy odmówili wysłania do Terrasenu pomocy. Niech bogowie im pomogą, jeśli kiedykolwiek postawi stopę na ich ziemiach. Zastanawiał się, co o nich myśli Aelin - czy rozważa sojusz z Wendlyn, zwłaszcza, że Adarlan rozpoczął atak mający poszerzyć granicę imperium. Może zadowoliłaby się spaleniem ich tak, jak płonęli jej ludzie. On nie miałby nic przeciwko temu. - Nie ma teraz znaczenia, czy zostaną zamordowani czy nie - powiedział Murtaugh. - Gdy te istoty się tam zjawią, myślę, że świat wkrótce się dowie, z czym musi zmierzyć się nasza królowa. - Czy możemy wysłać ostrzeżenie? - zapytał Ren. - Czy Rolfe może dostarczyć do Wendlyn informacje? - Rolfe nie chce się mieszać. Oferowałem mu ziemie i złoto, które otrzymałby od naszej królowej, gdy tylko wróci... nic nie było w stanie go przekonać. Odzyskał swoje terytorium i nie zaryzykuje kolejnej utraty swoich ludzi. 348
- Więc musi być ktoś, kto przemyci dla nas wiadomość - kontynuował Ren. Aedion zastanawiał się, czy oświecić Rena, że Wendlyn nie zadało sobie trudu, by pomóc Terrasenowi, ale uznał, że nie ma ochoty na wdawanie się w etyczne dyskusje. - Kilka już wysłałem - powiedział Murtaugh - ale nie pokładam w nich zbyt wiele wiary. A jeśli dotrą, to i tak może być już za późno. - Więc co zrobimy? - zapytał Ren. Murtaugh napił się brandy. - Będziemy szukać sposobu, by pomóc stąd. Nawet przez moment nie wierzyłem, że najnowsze niespodzianki Jego Królewskiej Mości znajdują się tylko na Martwych Wyspach. To było najbardziej interesujące. Aedion wziął niewielki łyk brandy, ale ostatecznie ją odstawił. Alkohol mógł mu utrudnić planowanie. Dlatego słuchał tego, co mówią inni, wpadając w trans, w rytm, który towarzyszył mu podczas planowania wszystkich jego bitew i kampanii. *** Chaol obserwował kręcącego się po apartamencie Aediona; Murtaugh i Ren siedzieli po lewej stronie i snuli własne plany. Aedion zapytał: - Zechciałbyś mi powiedzieć, dlaczego wyglądasz jakbyś miał zaraz zwymiotować? - Wiesz to samo, co ja, więc łatwo się domyślić - odpowiedział Chaol, siedząc na fotelu z zaciśniętą szczęką. Rozmowa z Dorianem sprawiła, że nie miał ochoty wracać do zamku, nawet jeśli potrzebował księcia do sprawdzenia własnych teorii o tym zaklęciu. Miał rację co do Celaeny... co do tego, że Chaol nie umie się pogodzić z jej ciemnością, umiejętnościami i prawdziwą tożsamością, ale... to nie zmieniło tego, jak się czuł. 349
- Nadal nie bardzo rozumiem twoją rolę w tym wszystkim, kapitanie powiedział Aedion. - Nie walczysz dla Aelin ani dla Terrasenu. Więc po co? Dla wyższego dobra? Dla księcia? Po której stronie stoisz? Jesteś zdrajcą... rebeliantem? - Nie. - Chaol poczuł chłód na myśl o tym. - Nie jestem po żadnej stronie. Po prostu chcę pomóc przyjacielowi zanim wyjadę do Anielle. Aedion wykrzywił usta i prychnął. - Może to jest właśnie twój problem. Może niewybieranie strony sprawia, że dużo cię to kosztuje. Może powinieneś powiedzieć ojcu, że nie zamierzasz dotrzymać obietnicy. - Nie odwrócę się od mojego królestwa czy księcia - warknął Chaol. - Nie będę walczył w twojej armii i mordował moich ludzi. I nie złamię obietnicy, którą dałem ojcu. - Na dobrą sprawę honor może być jedyną rzeczą, jaka mu po tym wszystkim zostanie. - A co jeśli twój książę stanie po naszej stronie? - Wtedy będę walczył u jego boku, jeśli tylko będę w stanie, nawet gdybym miał to robić z Anielle. - A więc będziesz walczył u jego boku, ale nie za to, co słuszne. Nie masz wolnej woli, własnych pragnień? - Moje pragnienia to nie twój interes. - A te pragnienia... - Niezależnie od tego, na co zdecyduje się Dorian, nigdy nie pozwoli mordować niewinnych. Parsknął. - Żadnej żądzy krwi? Chaol nie da mu tej satysfakcji i nie straci kontroli. Odchrząknął i powiedział: - Myślę, że twoja królowa potępiłaby cię za przelanie choćby kropli niewinnej krwi. Splunęłaby ci w twarz. W tym królestwie żyją dobrzy ludzie, którzy zasługują na uwzględnienie ich w działaniach, które podejmiecie. Spojrzenie Aediona pomknęło do blizny na policzku Chaola. - Tak jak ciebie potępiła za śmierć jej przyjaciółki? - Aedion uśmiechnął się powoli i złośliwie, po czym, zanim Chaol zdał sobie z tego sprawę, pochylił się nad 350
nim z rękami zaciśniętymi na oparciach fotela. Chaol zastanawiał się, czy Aedion go uderzy lub zabije, zwłaszcza że wyglądał na tak wściekłego, jakiego jeszcze nigdy go nie widział. Odsłaniając zęby, Aedion powiedział: - Gdy wokół ciebie zaczną padać trupem twoi ludzie, gdy na twoich oczach zostanie skrzywdzona twoja kobieta, gdy będziesz patrzył na tłumy głodujących, osieroconych dzieci umierających na ulicach twojego miasta, wtedy powiedz mi o oszczędzaniu niewinnych ludzi. Do tego czasu pozostaje faktem, kapitanie, że nie wybrałeś żadnej strony, ponieważ wciąż jesteś chłopcem i wciąż się boisz. Nie tego, że zginą niewinni ludzie, ale tego, że obudzisz się ze snu, w którym żyjesz. Twój książę podjął decyzje, moja królowa podjęła decyzje. A ty wciąż stoisz w miejscu. W końcu poniesiesz tego koszty. Chaol wyszedł z apartamentu bez słowa. Niewiele tej nocy spał - patrzył jedynie na miecz rzucony na biurko. Gdy wzeszło słońce, poszedł do króla i powiedział mu o swoich planach dotyczących powrotu do Anielle.
351
Rozdział 41 Kolejne dwa tygodnie minęły szybko dzięki monotonii, z którą Celaena dobrze się poczuła. Nie było żadnych nieoczekiwanych zwrotów czy pułapek, śmierci, zdrad albo żywych koszmarów. W godzinach porannych i wieczornych pełniła rolę pomywaczki. Od późnego ranka do kolacji trenowała z Rowanem, powoli, boleśnie poznając swoją magię, której źródło, ku jej przerażeniu, zdawało się nie mieć dna. Małe rzeczy - zapalanie świec, gaszenie małych ognisk, tworzenie między palcami ognistych sieci - były najtrudniejsze. Ale Rowan naciskał, zaciągając ją do kolejnych ruin, jedynych miejsc, gdzie nikomu nie zagrażała swoją utratą kontroli. Teraz przynajmniej zabierał ze sobą jedzenie, bo była wciąż głodna i wytrzymywała ledwie godzinę nim sięgała po cokolwiek. Magia pochłaniała energię, a ona jadła dwa albo i trzy razy więcej niż do tej pory. Czasami rozmawiali. Cóż, ona zmuszała jego do mówienia, ponieważ po tym, jak powiedziała mu o Aedionie i swoim samolubnym marzeniu o wolności, uznała, że mówienie jest... dobre. Nawet jeśli nie była w stanie powiedzieć mu o pewnych rzeczach, lubiła słuchać opowieści Rowana. Przekonała go, by opowiedział jej o swoich kampaniach i przygodach, a każda była bardziej brutalna i wstrząsająca niż poprzednia. Na południe i wschód od Wendlyn rozciągał się wielki świat mieszczący mnóstwo królestw i imperiów, o których słyszała, ale niewiele o nich wiedziała. Rowan był prawdziwym wojownikiem, który wkraczał z jednego pola walki na drugie, ciągnąc ludzi do piekła, płynąc przez wzburzone morza ku dalekim, obcym ziemiom. Choć zazdrościła mu długiego życia - i możliwości patrzenia na zmieniający się świat - wciąż czuła nutę gniewu i żalu podczas każdej z opowieści, czuła stratę jego partnerki, obecną podczas wszystkich podróży, nieważne jak długie i dalekie były. Niewiele mówił o przyjaciołach towarzyszących mu podczas tych misji. Nie
352
zazdrościła mu wojen, w których walczył, walk stoczonych na dalekich ziemiach czy krwawych lat spędzonych na oblężeniach miast z piasku i kamienia. Oczywiście nie powiedziała mu tego. Słuchała, podczas gdy on ją trenował. Im więcej się dowiadywała, tym bardziej nienawidziła Maeve - naprawdę, z głębi serca, zaczęła nienawidzić swoją ciotkę. Wściekłość sprawiała, że każdego wieczora wyciągała z Emrysa opowieści o niej. Rowan nigdy jej nie upominał, w żaden sposób nie ostrzegał, gdy o to prosiła. Była nieco zaskoczona, gdy któregoś dnia Emrys oznajmił, że Beltane odbędzie się za dwa dni, a oni muszą rozpocząć przygotowania do uczty i tańców. Nadchodził ten dzień, ale nadal nie była gotowa, by wkroczyć do Doranelle, mimo iż opanowała przemianę. Na jej kontynencie wiosna była teraz w pełnym rozkwicie. Zostaną wzniesione obrzędowe słupy udekorowane głogiem - tylko na to pozwolił król. Nie będzie niewielkich darów pozostawionych na rozdrożach dla Małego Ludu. Władca pozwolił jedynie na nagie kamienie symbolizujące głównych bogów. Żadnej wskazówki na choćby odrobinę magii. Zapłoną ogniska, a kilka odważnych dusz przeskoczy przez nie na szczęście, by odpędzić zło lub by zbiory były pomyślne - cokolwiek mieli nadzieję osiągnąć. Jako dziecko przebiegła raz przez pole rozciągające się przed bramami Orynthu, gdzie zapłonęło tysiące ognisk, jak gdyby pod murami rozbiła obóz wroga armia. Mama powiedziała, że to jest jej noc - noc, gdy dziewczyna dzierżąca płomień nie musi niczego się bać, nie musi niczego ukrywać. Aelin Płomienne Serce, szeptali ludzie, gdy mknęła przed siebie, a płomienie buchały z niej wstęgami; Aedion i kilku wyżej postawionych rangą strażników z dworu podążało za nią, by ją chronić. Aelin o Płomiennym Sercu. Po kilku dniach pomagania Emrysowi w przygotowywaniu jedzenia (i podjadaniu go, gdy kucharz nie patrzył) miała nadzieję, że w Beltane odpocznie, ale Rowan zaciągnął ją na polanę na szczycie wzgórza. Celaena wgryzła się w jabłko, 353
które wyciągnęła z kieszeni i uniosła brwi, patrząc na Rowana stojącego przed wielkim stosem drewna - po jego bokach ułożono jeszcze dwa mniejsze. Wokół nich kilku pół-Fae zbierało jeszcze drewno i podpałkę, inni zajmowali miejsca przy stołach, by skosztować jedzenia, które przygotował Emrys. Dziesiątki innych przybyło z okolic w skromnych strojach, by pomóc, a przy okazji podokuczać sobie nawzajem. Między treningami a pomaganiem Emrysowi Celaena miała niewiele czasu, by się im poprzyglądać - choć jakaś jej część była zadowolona, gdy dostrzegała kilka spojrzeń jakie mężczyźni rzucali w jej kierunku. Nie umknęło jej też to, jak szybko odwracali wzrok, gdy dostrzegali u jej boku Rowana. Choć niektóre kobiety patrzyły na niego ze sporym zainteresowaniem. Miała ochotę wydrapać im oczy. Przeżuwając jabłko zlustrowała go wzrokiem - ubrany był jak zwykle w jasnoszarą tunikę z szerokim pasem, z kapturem odrzuconym na plecy. Jego skórę rozświetlały promienie słońca. Bogowie, nie interesował jej w ten sposób i była pewna, że on też nie ma ochoty zaciągnąć jej do łóżka. Może to przez to, jak dużo czasu spędzała w swojej formie Fae
czuła, jakby broniła swojego terytorium. Jakby broniła go w złym
humorze, czując się mniej ważną. Zeszłej nocy warknęła na kobietę która nie przestawała się na niego gapić i nawet zrobiła krok w jego stronę, jakby chciała się przywitać. Celaena potrząsnęła głową, żeby oczyścić umysł i uciszyć instynkt, przez który nieustannie widziała wszędzie ogień. - Zakładam, że przyprowadziłeś mnie tu, żebym mogła poćwiczyć? - Rzuciła ogryzek przez pole i roztarła sobie ramię. Zeszłej nocy gorączkowała przez to, że Rowan kazał jej ćwiczyć całe popołudnie. Gdy się obudziła tego ranka, była wyczerpana. - Rozpal je i utrzymaj ogień przez całą noc. - Wszystkie trzy. - To nie było pytanie. - Te po bokach są przeznaczone dla skoczków. Środkowe ma płonąć 354
najmocniej. Żałowała, że zjadła to jabłko. - To bardzo łatwo może stać się niebezpieczne. Podniósł rękę, a wokół nich zawirował wiatr. - Będę tutaj - powiedział zwyczajnie, a jego oczy rozbłysły arogancją, która towarzyszyła mu przez setki lat jego życia. - A co jeśli nawet wtedy zamienię kogoś w ludzką pochodnię? - W takim razie dobrze, że uzdrowiciele również przyszli świętować. Posłała mu zaczepne spojrzenie i zaczęła rozgrzewać ramiona. - Kiedy mam zacząć? Żołądek jej się zacisnął, gdy powiedział: - Teraz. *** Ogień płonął, ale kontrolowała go, nawet gdy słońce zaszło, a polana zapełniła się świętującymi. Muzycy zajęli miejsca na skraju lasu, a świat wypełniły dźwięki wiolonczel, skrzypiec, fletów i bębnów - muzyka była tak piękna i sięgająca tak dalekiej przeszłości, że płomienie poruszały się w jej rytm, mieniąc się kolorami rubinu, cytrynu, tygrysiego oka czy najciemniejszych szafirów. Jej magia nie objawiała się tylko niebieskim ogniem; powoli się zmieniała, stawała coraz potężniejsza, a wszystkie te zmiany zaszły w ciągu kilku ostatnich tygodni. Nikt tak naprawdę jej nie dostrzegał, stojącej na obrzeżach płonących ognisk, choć kilka osób dziwiło się, że płomień nie pożera drewna. Pot spływał po całym jej ciele - głównie przez przerażenie, jakie czuła na widok tych, którzy przeskakiwali przez niższe ogniska. Rowan stał obok niej, mrucząc jakby była zdenerwowanym koniem. Chciała mu powiedzieć, żeby sobie poszedł, może do którejś z tych kobiet o oczach łani, wzrokiem proszących go do tańca. Ale koncentrowała się na płomieniach i kontrolowaniu ich, mimo że krew 355
zaczynała w niej wrzeć. Poczuła ucisk w dolnej części pleców. Bogowie, była przemoczona - każdy skrawek jej ciała ociekał potem. - Spokojnie - powiedział Rowan, gdy płomienie zapłonęły trochę mocniej. - Wiem - wycedziła przez zaciśnięte zęby. Muzyka była tak zachęcająca, taniec wokół ogniska tak radosny, a zapach jedzenia taki cudowny... a ona stała tutaj, z dala od tego wszystkiego, płonąc. Zaburczało jej w brzuchu. - Kiedy mogę przestać? Przeniosła ciężar ciała na drugą nogę, a płomień najwyższego ogniska zawirował, pochylając się ku jej ciału. Nikt nie zauważył. - Kiedy ci pozwolę - odpowiedział. Wiedziała, że wykorzystuje ludzi dookoła nich, jej strach o ich bezpieczeństwo, by kontrolowała swoją moc, ale... - Pocę się jak cholera, umieram z głodu - chcę odpocząć. - Do tego stopnia, że zaczynasz marudzić? - Chłodna bryza musnęła jej szyję, a ona zamknęła oczy i jęknęła. Czuła, że ją obserwuje. Po chwili powiedział: - Jeszcze trochę. Niemal usiadła, czując ulgę, ale ostatecznie otworzyła oczy i się skupiła. Była w stanie wytrzymać jeszcze chwilę, a potem będzie mogła jeść, jeść i jeść. Może zatańczy. Nie tańczyła od tak dawna. Może spróbuje tutaj, w cieniach. Sprawdzi, czy jej ciało potrafi jeszcze znaleźć w tym radość, nawet jeśli była tak rozpalona i obolała, że mogła założyć się o dobre pieniądze, że w chwili, gdy przestanie, uśnie na stojąco. Ale muzyka była zachwycająca, tancerze wirowali wokół niczym cienie. Tutaj nie było strażników pilnujących uroczystości ani mieszkańców szukających ludzi, którzy zrobią coś, co otrze się o zdradę i pójdą o tym donieść, by zarobić - było zupełnie inaczej niż w Adarlanie. Grała muzyka, ludzie tańczyli, a ogień - jej ogień płonął. Zaczęła wystukiwać nogą rytm, a jej głowa kiwała się w takt muzyki, skupiając spojrzenie na trzech bezdymnych ogniskach i sylwetkach krążących wokół nich. Chciała tańczyć. Nie dla przyjemności, lecz dlatego, że czuła, jak ogień i muzyka płyną przez jej ciało. Muzyka była gobelinem utkanym ze światła, ciemności, 356
kolorów, a pojedyncze nici oplatały jej serce i wystrzeliwały w świat, łącząc ze sobą wszystko. Wtedy zrozumiała. Klucze Wyrda... one były sposobem na połączenie tego wszystkiego, na utkanie całości z esencji poszczególnych fragmentów. Magia mogła uczynić to samo, a dzięki swojej woli i wyobraźni mogła tworzyć kształty. - Spokojnie - powiedział Rowan, po czym dodał z nutą zaskoczenia. - Muzyka. Tego dnia na zamarzniętym jeziorze nuciłaś. - Poczuła kolejną falę chłodu na szyi, ale jej ciało pulsowało już w rytm bębnów. - Niech muzyka cię uspokoi. Bogowie, być wolną tak jak teraz... Płomienie zawirowały w rytm muzyki. - Spokojnie. Ledwie go słyszała ponad dźwiękami wypełniającymi jej ciało, sprawiając, że czuła się połączona z ziemią, jak gdyby uchwyciła się wszystkiego tymi nićmi. Przez ułamek sekundy marzyła o zdolności zmieniania kształtów, by mogła zrzucić skórę i zmienić się w coś - na przykład muzykę albo wiatr - a potem wędrować po całym świecie. Oczy ją szczypały, widziała niewyraźnie od ciągłego wpatrywania się w ogień, a mięśnie jej pleców bolały. - Ustabilizuj płomienie. - Nie wiedziała, o czym on mówił - płomienie były spokojne, piękne. Co by się stało, gdyby przez nie przeszła? Pulsowanie w jej głowie zdawało się mówić zrób to, zrób to, zrób to. - Wystarczy. - Rowan chwycił ją za ramię, ale syknął i puścił. - Wystarczy. Powoli - za wolno - odwróciła wzrok w jego stronę. Oczy miał szeroko otwarte, płomienie sprawiały, że rozświetlał je blask. Ogień - jej ogień. Odwróciła się do płomieni, łącząc się z nimi. Muzyka i tańce nie miały końca, pogodne, wesołe. - Spójrz na mnie - powiedział Rowan, ale jej nie dotknął. - Spójrz na mnie. Ledwie go słyszała, jak gdyby znajdowała się pod wodą. Czuła jak pulsowanie w jej ciele zamienia się w ból. Jakby w jej umysł wbito ostrze noża. Nie mogła na niego spojrzeć - nie miała odwagi odwrócić spojrzenia od ognia. 357
- Niech ogień zapłonie samodzielnie - nakazał Rowan. Mogłaby przysiąc, że usłyszała w jego głosie coś na kształt strachu. Ledwie jej się to udało, ale odwróciła głowę i spojrzała na niego. Jego nozdrza się rozszerzyły. - Aelin, przestań natychmiast. Próbowała coś powiedzieć, ale jej gardło było przesuszone, płonęło. Nie mogła się ruszać. - Odpuść. - Próbowała mu powiedzieć, że nie potrafi, ale to bolało. Miała wrażenie, jakby była kowadłem, w które bez przerwy uderza młot. - Jeśli nie odpuścisz, wypalisz się całkowicie. A więc to był koniec jej magii? Kilka godzin utrzymywania ognia? Gdyby to była prawda, poczułaby niesamowitą ulgę. - Jesteś o krok od usmażenia się od wewnątrz - warknął Rowan. Zamrugała, a oczy zabolały ją tak, jakby miała pod powiekami piasek. Agonia ogarniała całe jej ciało - z bólu upadła na trawę. Rozbłysło światło – nie dlatego, że Rowan albo ona się przemienili – to ogień zapłonął mocniej. Ludzie krzyknęli, muzyka przestała grać. Trawa syczała pod jej ciałem, tląc się. Jęknęła, szukając wewnątrz siebie pęt, by stłumić płomienie. Znalazła jedynie labirynt poplątanych więzów i... - Przepraszam - syknął Rowan, przeklinając, aż nagle zabrakło powietrza. Próbowała jęknąć, poruszyć się, ale brakowało jej powietrza. Zabrakło powietrza, które podsyciłoby płomień. Nadeszła ciemność. Zapomnienie. Potem zaczęła łapczywie łapać oddech, trawa przestała się palić, a ogniska płonęły samodzielnie. Rowan pochylał się nad nią. - Oddychaj. Oddychaj. Choć odciął więzy łączące ją z ogniem, wciąż płonęła. Ale nie na zewnątrz, gdzie nawet trawa przestała się tlić. Płonęła od wewnątrz. Każdy oddech wypełniał ogniem jej płuca, żyły. Nie była w stanie mówić ani się ruszać. 358
Pchnęła samą siebie na jakąś granicę - nie słyszała ostrzeżeń - a teraz płonęła żywcem pod skórą. Zadrżała w suchym, pełnym paniki szlochu. Bolało - nieskończenie i wiecznie - nie było ucieczki od płomieni. Śmierć byłaby błogosławieństwem, zimnym, czarnym niebem. Nie widziała, że Rowan ją zostawił, dopóki nie przybiegł z powrotem z dwoma kobietami. Jedna z nich powiedziała: - Możesz ją nieść? Nie ma tu nikogo, kto kontroluje wodę, a musimy ją w niej zanurzyć. Teraz. Nie słyszała, co ta druga powiedziała, bo jej uszy wypełniał łomot rozchodzący się pod jej skórą. Usłyszała pomruk i syknięcie, aż znalazła się w ramionach Rowana, który popędził z nią przez las. Każdy krok sprawiał jej ból. Choć jego ręce były lodowate, choć napierający na nich wiatr był lodowaty, ona wciąż dryfowała na morzu ognia. Piekło - tak właśnie czuli się bogowie podziemi. Właśnie to ją czekało, gdy weźmie ostatni oddech. Przerażenie, jakie poczuła na myśl o tym sprawiło, że skupiła się na tym, co czuła - zapach sosen i śniegu, zapach Rowana. Wdychała go, zatrzymywała w sobie, jakby był kołem ratunkowym rzuconym na wzburzonym morzu. Nie wiedziała, jak długo to trwało, ale wszystko zaczęło słabnąć. Wtedy zrobiło się ciemniej niż w lesie, a dookoła rozchodziło się echo ich kroków, gdy ruszyli po schodach. Potem usłyszała: - Proszę włożyć ją do wody. Została zanurzona w kamiennej wannie, a w jej twarzy buchnęła para. Ktoś zaklął. - Proszę to zamrozić, książę - powiedział drugi głos. - Teraz. Przez chwilę czuła błogie zimno, po którym temperatura wzrosła i... - Proszę ją wyciągnąć! - Silne ręce chwyciły ją, a ona miała wrażenie, jakby dźwięk przebijał się przez niewidzialną barierę. 359
Zaczęła się gotować w tej wannie. Niemal się ugotowała. Teraz zanurzono ją w kolejnej, na jej powierzchni pojawił się lód... który po chwili stopniał. Stopniał i... - Oddychaj - powiedział jej Rowan do ucha, klęcząc za nią. - Odpuść, pozwól, żeby to się z ciebie wydostało. Dookoła unosiła się para, ale wzięła oddech. Pociła się, a całe jej ciało pulsowało, jakby ktoś walił w bębny. Nie chciała umierać w ten sposób. Wzięła kolejny oddech. Podobnie do przypływów i odpływów, woda zamarzała, potem się topiła, zamarzała i znowu się topiła, choć za każdym razem coraz wolniej. Z czasem zaczęła wchłaniać więcej chłodu, który przynosił jej ciału ukojenie. Lód i ogień. Mróz i żar. Zamknięte w wannie, przychodzące i odchodzące. Oddychając niemal czuła wolę Rowana atakującą jej magię - wolę, która nakazywała jej płomieniom się wypalić. Ciało ją bolało, ale teraz ten ból był znośny. Policzki wciąż jej płonęły, ale woda była zimna, potem letnia, aż w końcu zrobiła się ciepła i... taka pozostała. Ciepła, ale nie gorąca. - Musimy ściągnąć z niej te ubrania - powiedziała jedna z kobiet. Celaena straciła poczucie czasu, gdy dwie pary drobnych rąk uniosły delikatnie jej głowę i ściągnęły z niej przemoczone ubrania. Bez nich niemal nic nie ważyła. Nie obchodziło ją, że Rowan ją zobaczy - nie sądziła, by cokolwiek w ciele kobiety było dla niego tajemnicą. Więc leżała tam z zamkniętymi oczami, odchylając głowę do tyłu. Po chwili Rowan powiedział: - Odpowiedz po prostu tak albo nie. Tylko tyle musisz zrobić. - Udało jej się nieznacznie skinąć głową, choć skrzywiła się, gdy poczuła ból w szyi i ramionach. Czy jest taka możliwość, że znowu zaczniesz płonąć? Oddychała tak równo jak tylko mogła; ciepło uderzało w jej policzki, nogi, kręgosłup, ale z każdą chwilą coraz słabiej. - Nie - wyszeptała, z jej ust buchnęło gorąco. 360
- Jesteś obolała?87 - Nie było to sympatyczne pytanie, lecz słowa wypowiedziane przez dowódcę sprawdzające stan swojego wojska, który chce obrać najlepszą strategię. - Tak - syknęła, a spomiędzy jej warg wydostał się obłok pary. Kobieta powiedziała: - Przygotujemy preparat leczniczy. Proszę ją ochładzać. - Na kamiennej podłodze rozległy się miękkie kroki, aż w końcu ktoś zamknął delikatnie drzwi do łaźni. Wtedy usłyszała plusk wody nalewanej do wiadra i... Celaena westchnęła - albo próbowała to zrobić, gdy Rowan położył jej na czole kawałek materiału nasączony lodowatą wodą. Kolejny plusk, kolejna ściereczka chłodząca jej szyję. - Wypalenie - powiedział cicho Rowan. - Powinnaś była mi powiedzieć, że kończy ci się moc. Mówienie było za trudne, ale tworzyła oczy i zobaczyła, że klęczy za nią, obok niego stoi wiadro z wodą, a on trzyma w rękach ścierki. Zamoczył je ponownie i zaczął ocierać jej czoło; towarzyszące temu uczucie było tak wspaniałe, że miała ochotę jęknąć. Woda w wannie robiła się coraz chłodniejsza, ale nadal była ciepła za ciepła. - Gdybyś utrzymała magię jeszcze dłużej, wypalenie by cię zniszczyło. Musisz nauczyć się rozpoznawać znaki i wycofywać, zanim będzie za późno. - To był rozkaz, nie rada. - To rozerwie cię od środka. Przy tym to, co zdarzyło się tobie... - Potrząsnął głową. - Przy tym twój wypadek wygląda na niegroźny. Nie tkniesz swojej magii, póki wystarczająco nie wypoczniesz. Zrozumiano? Uniosła głowę, prosząc o przemycie jej zimną wodą, ale wyciskał ściereczkę, dopóki nie skinęła głową na znak, że zastosuje się do jego polecenia. Wtedy znowu otarł jej twarz, po czym wrzucił ścierkę do wiadra i wstał. - Pójdę sprawdzić co z preparatem. Niedługo wrócę. - Wyszedł, gdy skinęła głową. Gdyby go nie znała, pomyślałaby, że był rozdrażniony. A nawet zmartwiony. 87 Ekhem... Nie, skądże, to NIE JEST dziwne pytanie. Ani trochę. |K.
361
Nie była wystarczająco duża, by ktoś w Terrasenie nauczył ją czegokolwiek o tej niebezpieczniej stronie jej mocy – nie wytłumaczono jej tego, zwłaszcza, że tak ograniczono jej lekcje. Nie czuła się jakby dotarła do źródła. To zdarzyło się tak szybko.
Może to było wszystko jeśli chodzi o jej magię. Może nie była tak
potężna, jak wszyscy sądzili. Czułaby ulgę, gdyby okazało się to prawdą. Uniosła nogi, jęcząc, gdy poczuła ból w mięśniach i pochyliła się na tyle, by móc objąć kolana rękami. Na krawędzi wanny płonęło kilka świec. Wpatrzyła się w płomienie. Nienawidziła płomieni. Choć uznała, że te tutaj są potrzebne. Oparła czoło o pokryte bliznami kolana - jej skóra niemal parzyła. Zamknęła oczy, składając myśli do kupy. Drzwi otworzyły się. Rowan. Nie otwierała oczu, delektując się chłodem wody, uspokajającym się pulsem. Wydał z siebie dziwny dźwięk, gdy był w połowie pomieszczenia - zamarł w bezruchu. Zachłysnął się tak głośno, że obejrzała się przez ramię. Ale on nie patrzył na nią. Ani na wodę. Patrzył na jej nagie plecy. Gdy siedziała tak skulona, doskonale widział jej zrujnowane ciało, każdą bliznę po bacie. - Kto ci to zrobił? Łatwo byłoby skłamać, ale była tak zmęczona… poza tym uratował ją. Dlatego powiedziała: - Wiele osób. Spędziłam trochę czasu w kopalniach soli w Endovier. Stał tak nieruchomo, że zastanawiała się, czy w ogóle oddycha. - Jak długo? - zapytał po chwili. Broniła się przed litością innych, ale jego twarz była tak beznamiętna... nie, nie beznamiętna. Jego twarz emanowała zabójczą wściekłością. - Rok. Byłam tam rok przed... to długa historia. - Była zbyt wyczerpana, gardło za bardzo ją bolało, żeby opowiadać o tym wszystkim. Wtedy dostrzegła, że jego ramiona są zabandażowane, a spod koszuli wystaje opatrunek zakrywający jego 362
szeroką pierś. Znowu go poparzyła. Mimo to trzymał ją... biegł z nią aż tutaj i ani razu jej nie puścił. - Byłaś niewolnikiem.88 Powoli skinęła głową. Otworzył usta, po czym zamknął je bez słowa i przełknął ślinę, a jego wściekłość zaczęła znikać. Jak gdyby przypomniał sobie, z kim rozmawia i że na taką karę zasłużyła. Odwrócił się na pięcie i zamknął a sobą drzwi. Żałowała, że ich nie zatrzasnął żałowała, że nie przerobił ich na drzazgi. Niestety, zamknął je bardzo cicho i nie wrócił.
88 Nie ma takiej opcji, żebym napisała "niewolnicą"... Po jasną cholerę ja czytałam tego zrypanego Greya?! |K.
363
Rozdział 42 Jej plecy. Rowan mknął ponad drzewami, kontrolując wiatry, które pchały go coraz szybciej, ich ryk ledwie docierał do jego świadomości. Leciał przed siebie, kierując się instynktem, nie zainteresowaniem, a jego spojrzenie wciąż powracało do wspomnienia zrujnowanego ciała połyskującego w świetle świec. Bogowie wiedzieli, że widział gorsze obrażenia. Zdarzało mu się urządzać w ten sposób wrogów i przyjaciół. W porównaniu z tym, co w życiu widział, jej plecy były niczym. Mimo to na ich widok jego serce przestało bić – a przez ułamek sekundy w jego głowie zapanowała przytłaczająca cisza. Czuł jak jego magia i instynkt wojownika tworzą zabójczą kombinację, która, im dłużej patrzył na jej plecy, tym bardziej błagała o rozerwanie gołymi rękami na strzępy tych, którzy jej to zrobili. Potem wyszedł. Ledwie zdążył zamknąć za sobą drzwi, gdy zmienił się i pofrunął w noc. Maeve skłamała. A przynajmniej przemilczała prawdę. Ale wiedziała. Wiedziała, przez co przeszła ta dziewczyna – wiedziała, że była niewolnikiem. Tego dnia – tego dnia, gdy przybyli do twierdzy groził, że ją wychłoszcze, na bogów. A ona się na niego rzuciła. Był tak dumnym głupcem, iż myślał, że zrobiła to, bo wciąż jest dzieckiem. Powinien był wiedzieć lepiej... powinien był wiedzieć, że gdy reaguje w ten sposób, to blizny są bardzo głębokie. Poza tym powiedział jeszcze inne rzeczy... Dotarł już niemal na skraj Gór Kambryjskich. Ledwie dojrzała, a oni skrzywdzili ją w ten sposób. Dlaczego nic mu nie powiedziała? Dlaczego Maeve mu nie powiedziała? Jastrząb krzyknął przeciągle, a dźwięk ten odbił się echem od ciemnoszarych górskich skał. Odpowiedziało mu chóralne wycie dzikich wilków Maeve – strażników granicznych. Nawet, jeśli dotrze do Doranelle, nawet jeśli spotka królową i zażąda
364
odpowiedzi... ona może ich mu nie udzielić. A wykorzystując przysięgę krwi może zakazać mu powrotu do Strażnicy Mgieł. Chwycił wiatry swoją magią, zachłystując się ich siłą. Aelin... Aelin mu nie ufała – nie chciała, żeby wiedział. I niemal się wypaliła, do diabła, a on zostawił ją całkowicie bezbronną. Poczuł prymitywny gniew, który zapłonął terytorialnym władczym pragnieniem. Nie pragnął jej... pragnął ją chronić, co było kwestią honoru i zaszczytem dla mężczyzny. Nie przyjął informacji tak jak powinien. Skoro nie chciała opowiedzieć mu o tym, że była w niewoli, to prawdopodobnie miała o nim bardzo złe zdanie – zapewne tak samo złe jak o jego wyjściu. Źle się czuł z tą myślą. Dlatego zawrócił na północ i magią skłonił wiatry, by poniosły go jak najszybciej do fortecy. Już niedługo otrzyma odpowiedzi od swojej królowej. *** Uzdrowicielki podały jej preparat leczniczy, a gdy Celaena zapewniła je, że nie zapali się ponownie, pozostała w wannie, dopóki nie zaczęła szczękać zębami. Powrót do pokoju zajął jej trzy razy więcej czasu niż zwykle; była tak przemarznięta i wykończona, że nie przebrała się przed rzuceniem się na łóżko. Nie chciała myśleć o tym, jak Rowan wyszedł z łaźni, ale nie była w stanie odpędzić od siebie tej myśli, obolała i zesztywniała przez magię. Zapadła w niespokojny sen, a było jej tak zimno, że nie wiedziała czy powoduje to temperatura czy incydent z magią. W pewnym momencie obudziły ją śmiechy i śpiew powracających z przyjęcia biesiadników. Po chwili nawet ci pijani odnaleźli drogę do łóżek – swoich lub cudzych. Prawie udało jej się ponownie usnąć, szczękając zębami, gdy okno jęknęło i otworzyło się pod naporem wiatru. Była zbyt przemarznięta i wykończona, by wstać. Rozległ się łopot skrzydeł, 365
po którym nastąpił rozbłysk światła, a zanim udało jej się przekręcić, wziął ją na ręce owiniętą w koce. Gdyby miała siłę, mogłaby protestować. Ale on przeniósł ją przez dwie klatki schodowe i korytarz, aż... Przywitał ją ogień rozpalony w kominku, ciepłe koce i miękki materac. A do tego gruba kołdra, którą została owinięta z zaskakującą delikatnością. Ogień przygasł, a materac ugiął się nieco. W półmroku rozległ się szorstki głos: - Od tej chwili zostajesz ze mną, tutaj. - Leżał najdalej jak się dało bez spadania z materaca. - Łóżko jest na dzisiaj. Jutro dostaniesz własne posłanie. Będziesz po sobie sprzątać albo z powrotem wylądujesz w tamtym pokoju. Ułożyła głowę wygodnie na poduszce. - Bardzo dobrze. - Płomienie przygasły, ale pokój nadal zalewało światło. Po raz pierwszy od miesięcy leżała w ciepłym łóżku. Mimo to powiedziała: - Nie chcę twojej litości. - To nie jest litość. Maeve postanowiła nie mówić mi o tym, co cię spotkało. Powinnaś wiedzieć, że ja... ja nie zdawałem sobie sprawy, że ty... Wyciągnęła rękę przed siebie i chwyciła jego dłoń. Wiedziała, że gdyby chciała, mogłaby zadać mu ciosy, po których by się nie pozbierał. - Wiedziałam. Na początku bałam się, że mnie wyśmiejesz, gdy się dowiesz, a ja cię za to zabiję. Potem nie chciałam twojej litości. A najbardziej nie chciałam, byś uznał, że się usprawiedliwiam. - Niczym dobry żołnierz – powiedział. Musiała odwrócić wzrok, by nie zobaczył ile to dla niej znaczy. Wziął głęboki oddech, przy którym jego pierś się uniosła. - Powiedz mi, jak doszło do zesłania... i jak się stamtąd wydostałaś. Była kompletnie wyczerpana, ale zebrała ostatki sił i opowiedziała mu o latach spędzonych w Rifthold, o kradzieży asteriońskich koni i wyścigu na pustyni, o tańczeniu do rana z kurtyzanami, złodziejami i innymi pięknymi, złymi istotami żyjącymi na tym świecie. 366
A potem opowiedziała o utracie Sama, o pierwszej chłoście w Endovier, o tym, jak splunęła krwią w twarz głównego nadzorcy, o tym, co przeszła i widziała przez cały ten rok. Jej serce było coraz cięższe, aż dotarła do wieczora, gdy w jej życiu pojawił się Kapitan Królewskiej Straży, a syn tyrana zaproponował jej wolność. Powiedziała mu wszystko co mogła o konkursie i o tym, jak go wygrała, dopóki jej słowa nie zamieniły się w bełkot, a powieki zaczęły jej opadać. Jeszcze będzie czas, by opowiedzieć mu o tym, co wydarzyło się później – o Kluczach Wyrda, Elenie, Nehemii i o tym, co ją zniszczyło i dlaczego stała się taka bezużyteczna. Ziewnęła, a Rowan potarł oczy, wciąż trzymając jej dłoń. Nie puścił. Gdy obudziła się przed świtem, wypoczęta i bezpieczna, wciąż trzymał ją z rękę, przykładając ją do piersi. Coś przepłynęło przez nią, wpadając do środka przez wciąż otwarte rany. Nie bolało... to ją leczyło. Odbudowywało.
367
Rozdział 43 Rowan nie wypuścił jej tego dnia z łóżka. Przyniósł tony jedzenia, pilnując jej, dopóki nie zjadła gulaszu wołowego, połowy bochenka chleba, miski świeżych owoców i nie popiła tego herbatą imbirową. Nawet nie musiał jej specjalnie zachęcać: umierała z głodu. A gdyby nie znała go tak dobrze, uznałaby, że jest rozdrażniony. Emrys i Luca odwiedzili ją, by sprawdzić, czy jest cała i zdrowa, ale gdy zobaczyli kamienny wyraz twarzy Rowana i usłyszeli ciche warknięcie, wyszli prędko, mówiąc, że w lepszych rękach nie mogła się znaleźć i obiecując, że wrócą, gdy poczuje się lepiej. - Wiesz - powiedziała Celaena, opierając się o poduszki i pijąc czwarty kubek herbaty tego dnia. - Szczerze wątpię, by ktoś miał mnie zamiar zaatakować, zwłaszcza, że minęło już trochę czasu. Rowan, który znowu ślęczał nad mapą z lokalizacją trupów, nie uniósł nawet wzroku. - To nie jest temat do negocjacji. Mogłaby się roześmiać, gdyby nie poczuła w ciele tego oślepiającego bólu. Spięła się, zaciskając mocno ręce na kubku i skupiając się na oddechu. Właśnie dlatego pozwalała mu robić takie zamieszanie. Przez cały ten magiczny incydent zeszłej nocy bolało ją całe ciało. Bez przerwy coś ją kuło albo się w niej skręcało, bolała ją głowa, na krawędziach pola widzenia pojawiały się rozmyte plamy... Nawet poruszanie gałkami ocznymi sprawiało jej ból. - Więc chcesz mi powiedzieć, że gdy ktoś zbliża się na krawędź wypalenia, przechodzi przez to samo, a kiedy jest to kobieta, to dodatkowo faceci dookoła niej zaczynają wariować? Odłożył pióro i odwrócił się w jej stronę. - Tego nie można nazwać wariowaniem. Ty przynajmniej możesz się bronić
368
fizycznie, gdy nie jesteś w stanie używać magii. Dla innego Fae, nawet jeśli potrafi posługiwać się bronią, niemożność korzystania z mocy powoduje, że czują się zagrożeni, zwłaszcza, gdy są wycieńczeni i wszystko ich boli. To sprawia, że pozostali - zwłaszcza mężczyźni - tracą panowanie. Są tacy, którzy zabijali nawet nie czując zagrożenia, prawdziwego czy urojonego. - Jakiego zagrożenia? Na ziemiach Maeve panuje pokój. - Chciała odstawić kubek, ale on już był przy niej; poruszając się szybko, odebrał od niej naczynie, nim dotknęło blatu. Wziął je z zadziwiającą delikatnością, zobaczył, że wypiła wszystko po czym nalał do pełna. - Jakiegokolwiek - od mężczyzn, kobiet, potworów... Tego nie można pojąć rozumem. Nawet jeśli nie jest to część naszej kultury, wciąż pozostaje instynkt, by chronić bezbronnych, niezależnie czy to kobiety, mężczyźni, ludzie młodzi czy starzy. - Sięgnął po kawałek chleba i rosół wołowy. - Zjedz to. - Naprawdę boli mnie, że muszę to powiedzieć, ale jeszcze jeden kęs i zwrócę wszystko. - Och, on z pewnością był rozdrażniony, i choć poczuła ciepło w sercu, stawało się to dość irytujące. Drań zanurzył tylko chleb w rosole i podsunął go jej pod nos. - Musisz uzupełnić zapasy energii. Prawdopodobnie byłaś tak blisko wypalenia, bo przed użyciem magii za mało zjadłaś. W porządku; pachniało zbyt dobrze, żeby się temu oprzeć. Wzięła rosół i chleb. Gdy jadła, on przeprowadził inspekcję pokoju: w kominku wciąż płonął ogień (było cholernie gorąco i to od samego rana, bo miała dreszcze), uchylił tylko jedno okno (aby mógł doprowadzić do pomieszczenia chłodne powietrze, gdyby dostała ataku duszności), drzwi były zamknięte (na klucz), a na nią czekał kolejny kubek herbaty (tym razem stał na stole, przy którym pracował). Kiedy skończył wszystko sprawdzać i upewnił się, że w cieniu nie czeka żadne zagrożenie, z taką samą dokładnością zlustrował ją wzrokiem: skóra (lepka i błyszcząca od napadów gorąca), wargi (blade i popękane), oczy (przyćmione bólem i coraz bardziej pełne irytacji). Na ten widok Rowan zmarszczył brwi. 369
Po tym, jak oddała mu pustą miskę, potarła palcami czoło między brwiami. - Więc, gdy kończy się magia - powiedziała - to... po prostu się... zatrzymujesz czy wypalasz? Rowan odchylił się do tyłu na krześle. - Cóż, istnieje carranam. - Stara Mowa brzmiała w jego ustach pięknie... i gdyby marzyła jej się śmierć, błagałaby go, żeby mówił do niej tylko w tym języku, by mogła rozkoszować się cudownymi dźwiękami. - Trudno to wyjaśnić kontynuował. - Widziałem to w użyciu jedynie na polach walki. Gdy kończy ci się magia, twój carranam może dzielić się z tobą swoją mocą tak długo, jak jesteście kompatybilni, a wasze więzy krwi są aktywne. Przechyliła głową na bok. - Gdybyśmy byli carranam, a ja dałabym ci swoją moc, wciąż mógłbyś władać jedynie wiatrem i lodem... a nie moim ogniem? - Uroczyście kiwnął głową. - Skąd wiadomo, że jest się z kimś kompatybilnym? - Nie da się tego potwierdzić dopóki się nie spróbuje. A więź ta jest tak rzadka, że naprawdę niewielu Fae spotkało osoby kompatybilne albo na tyle sobie ufające, by spróbować. Zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że mogą wziąć za dużo... a jeśli są niedoświadczeni, są w stanie pomieszać ci w głowie. Może to też spowodować doszczętne wypalenie. Interesujące. - Czy można ukraść komuś magię? - Mniej poważni Fae próbowali tego kiedyś - by wygrywać bitwy i zwiększać swoją moc - ale nigdy nie działało. A gdyby zadziałało, oznaczałoby to, że ich ofiara okazała się kompatybilna. Maeve zakazała przymusowych więzi zanim jeszcze się urodziłem, ale... zdarzyło się parę razy, że musiałem zabić Fae, który więził swojego carranam. Zazwyczaj więźniowie byli tak złamani, że nie istniała szansa na ich odratowanie. Śmierć była najlepszym, co mogłem im zaoferować. Jego twarz ani głos się nie zmieniły, ale powiedziała cicho: - Zrobienie tego musiało być trudniejsze niż jakakolwiek wojna czy oblężenie, 370
w którym brałeś udział. Na jego surowej twarzy zamajaczył cień. - Nieśmiertelność nie jest takim darem za jaki uważają go śmiertelnicy. Przez nią mogą pojawić się potwory, przez które i tobie zrobiłoby się niedobrze. Wyobraź sobie sadystów, których spotkałaś na swojej drodze... a potem pomyśl, że mają tysiące lat na doskonalenie rzemiosła i podsycanie wypaczonych pragnień. Celaena zadrżała. - Ta rozmowa robi się zbyt obrzydliwa, by przeprowadzać ją zaraz po jedzeniu - powiedziała, opierając na poduszki. - Powiedz mi, który członek twojej małej kadry jest najprzystojniejszy i czy przypadłby mi do gustu. Rowana zatkało. - Na myśl o tobie i którymkolwiek z moich towarzyszy mrozi mi krew w żyłach. - Są tacy okropni? Twój koci przyjaciel wyglądał całkiem przyzwoicie. Rowan uniósł wysoko brwi. - Nie sądzę, by mój koci przyjaciel wiedział, co z tobą zrobić - on albo którykolwiek z pozostałych.89 Najprawdopodobniej skończyłoby się rozlewem krwi. Wciąż
szeroko
się
uśmiechała,
gdy
skrzyżował
ramiona.
-
Raczej
nie
zainteresowałabyś ich za bardzo, zwłaszcza, że szybko się zestarzejesz i zniedołężniejesz, a tym samym nie byłabyś warta ich starań. Przewróciła oczami. - Nudziarz. Zapadła cisza, a on znowu ją sprawdził (przytomna, ale wycieńczona i humorzasta) i nie zaskoczyło ją, gdy przyjrzał się jej nagim nadgarstkom - jednym z niewielu kawałków skóry, które wystawały spod koców, którymi ją owinął. Nie mówili o tym zeszłej nocy, ale wiedziała, że będzie do tego dążył. Nie oceniał jej, gdy mówił: - Uzdolniony uzdrowiciel prawdopodobnie mógłby pozbyć się blizn - z 89 ... Nie. Skomentuję. Tego. Za cholerę. |K.
371
pewnością tych na nadgarstkach i większości na plecach. Zacisnęła zęby, ale po chwili wypuściła oddech. Choć wiedziała, że zrozumiałby bez długich wyjaśnień, powiedziała: -
Na
najniższych
poziomach
kopalni
znajdowały
się
cele,
które
wykorzystywano do karania niewolników. Było tam tak ciemno, że budziłeś się z myślą, iż oślepłeś. Czasami mnie tam zamykali - raz trwało to trzy tygodnie. A jedyna rzecz, która pozwoliła mi przez to przejść, to przypominanie sobie wciąż i wciąż, kim jestem – Nazywam się Celaena Sardothien. Widać było na jego twarzy, że jest spięty, ale mówiła dalej. - Gdy mnie wypuszczali, w tej ciemności pozostawało tyle moich myśli, że jedyne co pamiętałam, to że mam na imię Celaena. Celaena Sardothien, arogancka, odważna i uzdolniona, Celaena, która nie zna strachu ani rozpaczy, Celaena, która jest bronią niosącą śmierć. - Przeczesała drżącą ręką włosy. - Rzadko pozwalam sobie myśleć o tej części pobytu w Endovier – przyznała. - Po opuszczeniu kopalni zdarzały mi się noce, gdy budziłam się z myślą, że znowu wylądowałam w tych celach, a wtedy zapalałam każdą świeczkę jaką miałam w pokoju po to, żeby mieć pewność, że to nieprawda. W kopalniach oni nie tylko cię zabijają – oni cię niszczą. W Endovier jest tysiące więźniów, a duża ich część to Terraseńczycy. Bez względu na to, co zrobię z moim dziedzictwem, zamierzam znaleźć sposób na uwolnienie ich. Uwolnię ich. A potem wyzwolę więźniów w Calaculli. Te blizny służą mi jako przypomnienie. Po raz pierwszy to komuś wyznała. Jeśli rozprawienie się z królem Adarlanu nie położy kresu niewolnictwu, zrobi to. Jeśli będzie trzeba, zniszczy je kamień po kamieniu. Rowan zapytał: - Co się wydarzyło dziesięć lat temu, Aelin? - Nie mam zamiaru o tym rozmawiać. - Gdybyś przyjęła koronę, o wiele łatwiej byłoby ci wyzwolić niewolników niż... 372
- Nie mogę o tym rozmawiać. - Dlaczego? W jej pamięci była przepaść - przepaść, z której mogła się już nie wydostać, jeśli do niej wpadnie. Nie chodziło o śmierć jej rodziców. Była w stanie, choć niedokładnie, opowiedzieć innym o ich śmierci. Ten ból wciąż ją zdumiewał, wciąż prześladował. Ale to nie pobudka między ich zwłokami zniszczyła Aelin Galathynius i to, kim mogła się stać. W czeluściach umysłu słyszała inny kobiecy głos, piękny i szalony, kobiety, która... Znów dotknęła czoła. - Tam wciąż jest... wściekłość - powiedziała ochryple. - Rozpacz, nienawiść i wściekłość, które wciąż we mnie żyją. One nie znają rozsądku ani łagodności. To potwór żyjący pod moją skórą. Przez minione dziesięć lat - każdego dnia i o każdej porze - walczyłam, by ten potwór pozostał w zamknięciu. A w chwili, gdy opowiadam o tamtych dwóch dniach oraz o tym co się działo przed i po, on wyrywa się na powierzchnię, a wtedy nie byłoby pewne, co zrobię. Tylko dlatego byłam zdolna stanąć przed królem Adarlanu, zaprzyjaźnić się z jego synem i kapitanem jego straży, zamieszkać w tym pałacu. Bo nie dałam się wściekłości, wspomnieniom, po prostu ich do siebie nie dopuściłam. A teraz szukam narzędzi, które są zdolne zniszczyć wroga i właśnie dlatego nie mogę wypuścić potwora, ponieważ gdybym to zrobiła, użyłabym ich, by go zniszczyć, a muszę je umieścić we właściwym miejscu. Jeśli go uwolnię, równie dobrze mogę tak po prostu – na przekór - zniszczyć świat. Dlatego właśnie muszę być Celaeną, nie Aelin - ponieważ bycie Aelin oznacza zmierzenie się z tym wszystkim i uwolnienie potwora. Rozumiesz?90 - Cokolwiek dla ciebie znaczą moje słowa, nie sądzę, byś zniszczyła świat. Ton jego głosu był nieustępliwy. - Myślę też, że lubisz cierpieć. Kolekcjonujesz blizny ponieważ chcesz udowodnić, że płacisz za grzechy, które popełniłaś. A wiem to, ponieważ robiłem to samo przez cholerne dwieście lat. Powiedz mi, czy uważasz, że trafisz do cudownych Zaświatów czy też oczekujesz płonącego piekła? Masz 90 Eeee... nope. Ani trochę. |K.
373
nadzieję na piekło... bo jak mogłabyś stanąć z nimi twarzą w twarz? Wolisz cierpieć, być potępioną na wieczność i... - Wystarczy - wyszeptała. Musiała brzmieć tak słabo i żałośnie, jak się czuła, bo odwrócił się w stronę stołu. Zamknęła oczu, ale serce waliło jej niemiłosiernie. Nie wiedziała, jak dużo czasu minęło. Poczuła, jak materac ugina się z jękiem, a przy jej boku pojawia się ciepłe ciało. Nie trzymał jej, po prostu leżał obok. Nie otwierała oczu, ale wdychała jego zapach, zapach sosen i śniegu, dzięki czemu jej ból zmalał nieco. - Skoro zamierzasz pójść do piekła - czuła jak głos dudni w jego piersi - to przynajmniej będziemy tam razem. - Już zaczynam współczuć mrocznemu bogowi. - Przeczesał palcami jej włosy, a ona niemal zamruczała. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo łaknęła czyjegoś dotyku - czyjegokolwiek, przyjaciela lub kochanka. - Czy po dojściu do siebie mam oczekiwać, że będziesz na mnie krzyczał? Zaśmiał się cicho, ale dalej przeczesywał jej włosy. - Nawet nie wiesz jak bardzo. Uśmiechnęła się w poduszkę, a jego ręka znieruchomiała na chwilę... po czym znowu zaczęła sunąć po jej włosach. Po dłuższej chwili mruknął: - Nie mam wątpliwości, że któregoś dnia wyzwolisz niewolników. Nieważne, jakiego imienia będziesz używać. Oczy płonęły jej pod powiekami, ale poddała się jego dotykowi, posuwając się nawet do tego, że położyła dłoń na jego szerokiej piersi, delektując się równomiernym biciem serca. - Dziękuję, że się mną zająłeś - powiedziała. Mruknął - przyjmując podziękowanie albo wyrażając dezaprobatę, nie wiedziała dokładnie. Sen wyciągnął do niej ręce, a ona podążyła za nim w zapomnienie.
374
*** Rowan zatrzymał ją w łóżku na kilka dni i nawet kiedy mu powiedziała, że czuje się dobrze, musiała spędzić pod kocami dodatkowe pół dnia. Uznała, że miło jest mieć kogoś, nawet apodyktycznego, warczącego wojownika Fae, kogo obchodzi to czy w ogóle żyje. Nadszedł dzień jej urodzin - dziewiętnaście lat wydawało się nudne - a jedynym prezentem jaki dostała było to, że Rowan zostawił ją samą na kilka godzin. Wrócił z informacją o kolejnym pół-Fae znalezionym w pobliżu wybrzeża. Poprosiła, by pozwolił jej iść z nim, ale wyszedł, mówiąc spokojnie (wolała już, kiedy warczał) że sprawdzi to sam. Ten sam schemat: pozbawienie sił życiowych, krwawienie z nosa, pozostawienie samej skóry i kości i porzucenie w pobliżu wody. Wrócił też do tamtego miasteczka, w którym byli razem - gdzie teraz cieszyli się na jego widok, a wszystko to dzięki pieniądzom, jakie tam zostawili. Wrócił z czekoladkami dla Celaeny, uznając, że poczuł się urażony, gdy powiedziała, że pozostawienie jej było prezentem od niego. Próbowała go przytulić, ale nie spodobało mu się to i nawet wyznał jej jak bardzo. Mimo to, kiedy szła do łazienki, podkradła się do niego i złożyła na jego policzku soczystego buziaka. Odepchnął ją i wytarł twarz z warknięciem, choć podejrzewała, że pozwolił jej przebić się przez swoją tarczę.91 *** Błędem było myślenie, że wyjście na zewnątrz okaże się wspaniałe. Celaena stała na omszałej polanie z Rowanem, uginając lekko nogi w kolanach, a ręce zaciskając luźno w pięści. Rowan nic jej nie powiedział, ale bez słowa przyjęła pozycję obronną, widząc lekki błysk w jego oczach. Patrzył tak tylko wtedy, gdy miał zamiar uczynić z jej życia piekło. A ponieważ 91 AWWWWW, TO BYŁO TAKIE SŁOOODKIE <3 |K.
375
nie poszli do ruin świątyni, przypuszczała, że mimo wydarzeń podczas Beltane uznał, iż do pewnego stopnia zapanowała nad swoją mocą. Co było jednoznaczne z tym, że przejdą na kolejny poziom władania magią. - Twoja magia jest bezkształtna - powiedział w końcu, stojąc tak nieruchomo, że aż mu zazdrościła. - A ponieważ nie ma kształtu, ledwie ją kontrolujesz. Kula ognia, fala czy zwykły płomień są przydatne jako broń, owszem. Ale jeśli zmierzysz się z doświadczonym przeciwnikiem - jeśli chcesz być zdolna do korzystania z magii - musisz umieć nią walczyć. - Jęknęła. - Ale - dodał ostro - masz jedną zaletę, której inni władający magią nie mają: potrafisz używać broni. - Najpierw czekoladki na urodziny, a teraz komplement? Zmrużył oczy i nagle zaczęli jedną z tych swoich mentalnych rozmów. Im więcej gadasz tym gorzej za chwilę skończysz. Uśmiechnęła się lekko. Wybacz, mistrzu. Jestem na twoje rozkazy. Smarkula. Wskazał na nią brodą. - Twój ogień może przyjąć każdą formę, jaką sobie wyobrazisz - jedynym ograniczeniem jest twoja wyobraźnia. A biorąc pod uwagę to, jak zostałaś wychowana, powinnaś skupić się na ofensywie... - Chcesz, żebym stworzyła ognisty miecz? - Strzały, sztylety - ty kierujesz magią. Wyobraź to sobie, a potem wykorzystaj tak samo, jak normalną broń. Przełknęła ślinę. Uśmiechnął się ironicznie. Boisz się zabaw z ogniem, księżniczko? Nie będzie ci do śmiechu jak stracisz brwi. Przekonaj się. - Gdy trenowałaś jako zabójczyni, czego uczułaś się w pierwszej kolejności? - Jak się bronić. 376
Zrozumiała,
dlaczego
wyglądał
przez
ostatnie
kilka
minut
na
tak
rozbawionego, gdy powiedział: - Dobrze. *** Nic dziwnego, że była nieszczęśliwa przez rzucane w nią lodowe sztylety. Rowan rzucał w nią sztylet za sztyletem i za każdym cholernym razem, gdy próbowała (nieskutecznie) stworzyć tarczę, nic się nie działo. A jeśli w końcu jej się udawało to pojawiała się za późno, albo w niewłaściwym miejscu. Rowan nie prosił o ścianę ognia. Nie, chciał małej tarczy. I nie miało znaczenia, ile razy drasnął ją w ręce, ramiona czy twarz, nie miało znaczenia, że na policzkach zasychała jej krew. Jedna tarcza - tyle wystarczyło, żeby przestał. Pocąc się i dysząc, Celaena zaczęła się zastanawiać, czy następnym razem nie dać się przebić tym sztyletem, żeby zakończyć męki, ale wtedy Rowan warknął: - Spróbuj mocniej. - Próbuję - odwarknęła, robiąc unik, gdy wycelował w jej głowę dwa lodowe sztylety. - Zachowujesz się jakbyś była na skraju wypalenia. - Może jestem. - Jeśli choć przez chwilę uwierzysz, że po godzinie ćwiczeń jesteś na skraju wypalenia... - Podczas Beltane stało się to szybko. - To nie był koniec twoich mocy. - Kolejny lodowy sztylet przeleciał tuż obok jej głowy. - Wpadłaś w magiczny trans i dałaś jej robić, co tylko chciała... pozwoliłaś nad sobą zapanować. Gdybyś robiła to z głową, byłabyś w stanie utrzymywać te ogniska przez tygodnie... miesiące. - Nie. - Tylko na taką odpowiedź było ją stać. Jego nozdrza rozszerzyły się nieco. 377
- Wiedziałem. Chciałaś, żeby twoja magia okazała się słaba - odpuściłaś, gdy uznałaś, że to wszystko, na co cię stać. Bez ostrzeżenia zasypał ją gradem lodowych sztyletów. Uniosła lewe ramię, jak gdyby podnosiła tarczę, wyobrażając sobie że jej rękę otaczają płomienie blokujące sztylety, tępiąc je, ale... Zaklęła tak głośno, że ptaki przestały ćwierkać. Chwyciła się za ramię, gdy krew zaczęła wsiąkać w tunikę. - Przestań mnie bić! Załapałam o co chodzi! Ale w jej stronę poszybował kolejny sztylet. I kolejny. Schylając się i robiąc uniki, unosząc zakrwawione ramię, zaciskała zęby i klęła na niego. Kolejny sztylet pomknął ku niej z zabójczą skutecznością - nie była w stanie poruszyć się tak szybko, żeby przed nim umknąć - pozostało jej po nim rozcięcie na policzku. Syknęła. Miał rację - zawsze miał rację, a ona tego nienawidziła. Niemal tak samo jak nienawidziła swojej mocy, która robiła, co chciała. Miała się jej słuchać - nie odwrotnie. Nie była więźniem swojej magii. Nie była już niczyim więźniem. A jeśli Rowan pośle jeszcze jeden sztylet prosto w jej twarz... Zrobił to. Nim lodowy sztylet trafił w jej przedramię, wyparował z sykiem. Celaena spojrzała przed siebie na migoczącą ognistą plamę unoszącą się przed jej ramieniem. Kształtem przypominała... tarczę. Rowan uśmiechnął się powoli. - Skończyliśmy na dzisiaj. Zjedz coś. Okrągła tarcza nie parzyła jej, choć płomienie skręcały się i syczały. Tak jak rozkazała. To... działało. Spojrzała na Rowana. - Nie. Jeszcze raz.
378
*** Po tygodniu tworzenia tarcz każdego rozmiaru i temperatury, Celaena potrafiła tworzyć ich kilka jednocześnie, chroniąc, ledwie o tym myśląc, całą przestrzeń wokół siebie przed zewnętrznymi atakami. A gdy obudziła się któregoś dnia tuż przed świtem, nie wiedziała, dlaczego to zrobiła, ale wymknęła się z pokoju, który dzieliła z Rowanem i skierowała się do kamieni strażniczych. Zadrżała - bardziej przez moc skał otulającą jej skórę, gdy między nimi przeszła, niż przez poranny chłód. Żaden ze strażników nie kazał jej się zatrzymać, gdy szła wzdłuż murów, mijając kolejne skały, aż znalazła trochę wolnej przestrzeni i zaczęła ćwiczyć.
379
Rozdział 44 Trzynastka latała jako jedność; Trzynastka uczyła pozostałe sabaty Czarnodziobych jako jedność. Próba po próbie, przez deszcz, słońce i wiatr, aż wszystkie się opaliły, a na ich policzkach pojawiły się piegi. I choć Abraxos nadal nie przystąpił do Przejścia, pajęczy jedwab sprawił, że latał o wiele lepiej. Wszystko szło pięknie. Abraxos wygrał walkę o dominację z wierzchowcem Lin, a wtedy żadna wiwerna - z jej klanu czy też pozostałych - nie miała odwagi się z nim zmierzyć. Igrzyska zbliżały się coraz szybciej, i choć Iskra nie sprawiała kłopotów od chwili, gdy Manon niemal ją zabiła, pilnowały się: w łazienkach, w każdym ciemnym zaułku, dwukrotnie sprawdzając każdy pasek i klamrę, zanim dosiadały wiwern. Tak, wszystko szło pięknie, dopóki Manon nie została wezwana do pokoju babki. - Dlaczego - powiedziała babka na powitanie, chodząc po pokoju z wysuniętymi kłami - to od przeklętej Cresseidy dowiaduję się, że twoja cherlawa, beznadziejna wiwerna nie przystąpiła do Przejścia? Dlaczego w połowie spotkania, gdy planuję Igrzyska tak, byś to ty je wygrała, pozostałe Matrony mówią mi, że nie możesz wziąć w nich udziału, ponieważ twoja wiwerna nie przystąpiła do Przejścia, a bez tego nie zostanie dopuszczona do lotów? Ty i ta bestia przynosicie wstyd syknęła jej babka, zaciskając zęby. - Jedyne czego od ciebie oczekuję, to wygranie Igrzysk, byśmy mogły zająć swoje prawowite miejsca jako królowe, nie Wysokie Wiedźmy. Królowe Pustkowi, Manon. A ty robisz wszystko, żeby to zepsuć. - Manon wbijała spojrzenie w podłogę. Babka dźgnęła ją paznokciem w pierś, przebijając materiał płaszcza i skórę tuż nad sercem. - Czy twoje serce mięknie? - Nie. - Nie - zadrwiła babka. - Nie, nie może zmięknąć, bo nie masz serca, Manon. Urodziłyśmy się bez nich i jest to powód do naszej radości. - Wskazała na kamienną
380
podłogę. - Dlaczego dowiedziałam się dzisiaj, że Iskra złapała przeklętą, szpiegującą nas Crochankę? Dlaczego jestem ostatnią, która dowiaduje się, że została zamknięta w naszych lochach, a one przesłuchują ją od dwóch dni? Manon zamrugała, ale niczym więcej nie dała po sobie poznać zaskoczenia. Jeśli Crochanki je szpiegowały... Kolejny cios w twarz, znaczący drugi policzek. - Jutro przystąpisz do Przejścia, Manon. Jutro i nie obchodzi mnie, czy rozbijesz się na skałach. Jeśli przeżyjesz, to lepiej módl się do Ciemności, żebyś wygrała te Igrzyska. Bo jeśli nie... - Babka przeciągnęła paznokciem po szyi Manon. Z płytkiego nacięcia popłynęła krew. To była obietnica. *** Tym razem Przejście przyszli obejrzeć wszyscy. Abraxos został osiodłany, w całej jaskini panowało skupienie. Towarzyszyły jej Asterin i Sorrel - stały przy wierzchowcach, nie dosiadały ich. Babka wyczuła, co planują zrobić, żeby w razie czego ją uratować, i zakazała tego. Powiedziała, że to cena, jaką musi ponieść Manon za własną głupotę i dumę. Wiedźmy ustawiły się w linii na platformie, a Wysokie Wiedźmy obserwowały wszystko z górującego nad nimi balkonu. Dźwięki były niemal ogłuszające. Manon spojrzała na Asterin i Sorrel, dostrzegając, że mimo zaciętości na twarzach są spięte. - Stójcie przy ścianach, żeby nie wystraszył waszych wiwern - powiedziała im. Skinęły głowami ponuro. Odkąd skrzydła Abraxosa zostały wzmocnione pajęczym jedwabiem nie naciskała na niego, żeby wszystko ładnie się zagoiło. Ale Przejście, z całym tym spadkiem i silnymi wiatrami... Jego skrzydła zostaną rozszarpane w ciągu kilku sekund, jeśli pajęczy jedwab nie wytrzyma. - Czekamy, Manon - krzyknęła stojąca na balkonie babka. Machnęła ręką w 381
kierunku wylotu z jaskini. - Ale oczywiście, jak najbardziej, nie spiesz się. Rozległy się śmiechy - Żółtonogich, Czarnodziobych... wszystkich. Tylko Petrah się nie śmiała. Ani żadna z Trzynastki, która ustawiła się najbliżej krawędzi platformy. Manon odwróciła się do Abraxosa i spojrzała w jego oczy. - Chodźmy. - Pociągnęła za wodze. Ale on nie chciał iść - nie ze strachu czy przerażenia. Powoli uniósł łeb, kierując wzrok tam, gdzie stała jej babka, i warknął ostrzegawczo. Groził jej. Manon wiedziała, że powinna go upomnieć za brak szacunku, ale fakt, że rozumiał, co się tutaj dzieje... to powinno być niemożliwe. - Noc mija - zawołała jej babka, ignorując bestię, która patrzyła na nią z wściekłością w oczach. Sorrel i Asterin wymieniły spojrzenia i mogłaby przysiąc, że jej Druga przesunęła rękę w kierunku rękojeści miecza. Nie żeby skrzywdzić Abraxosa, tylko... Każda z Trzynastki trzymała rękę na broni. By móc walczyć, w razie, gdyby babka rozkazała zabić Manon i Abraxosa. Słyszały wyzwanie rozbrzmiewające w warknięciu Abraxosa - zrozumiały, że bestia wyznaczyła granicę. Urodziły się bez serc, mówiła jej babka. Wszystkim im to mówiono. Posłuszeństwo, dyscyplina, brutalność. To były rzeczy, które miały pielęgnować. Oczy Asterin błyszczały - oszałamiająco lśniły - gdy Manon skinęła głową. To było to samo uczucie, które dopadło ją, gdy Iskra uderzyła Abraxosa - ta rzecz, której nie umiała opisać, ale ją oślepiała. Manon chwyciła Abraxosa za pysk, zmuszając go, by odwrócił wzrok od jej babki. - Tylko raz - wyszeptała. - Wszystko, co musisz zrobić, to raz skoczyć, Abraxos, a wtedy uciszysz ich na zawsze. Wtedy z dołu dobiegło ich podwójne dudnienie. Wywołały je skute bestie, które zaprzęgano do napędzania potężnych maszyn. Brzmiało to jak bicie serca. Albo łopot skrzydeł. 382
Dźwięk robił się coraz głośniejszy, jak gdyby te wiwerny na dole wiedziały, co się dzieje. Robiło się coraz głośniej i głośniej, aż dudnienie wypełniło całą jaskinię – wtedy Asterin sięgnęła po tarczę i dołączyła do bestii. Aż w końcu cała Trzynastka wybijała ten sam rytm. - Słyszysz? To dla ciebie. Przez moment, gdy wokół nich rozbrzmiewał ten łopot, jakby sama góra poruszała niewidzialnymi skrzydłami, Manon pomyślała, że śmierć nie będzie taka zła - jeśli będzie tam z nim, jeśli nie będzie sama. - Jesteś częścią Trzynastki - powiedziała do niego. - Od teraz, póki Ciemność nas nie pochłonie. Należysz do mnie, a ja należę do ciebie. Pokażmy im dlaczego. Prychnął w jej dłonie, jak gdyby chciał powiedzieć, że wie to wszystko, a ona marnuje czas. Uśmiechnęła się lekko, nawet gdy Abraxos posłał w stronę jej babki kolejne ostrzegawcze spojrzenie. Wiwerna pochyliła się, by Manon mogła wspiąć się na siodło. Dystans dzielący ich od wylotu zdawał się być o wiele krótszy, gdy miała go pokonać w siodle, a nie na piechotę, ale nie pozwoliła sobie wątpić w niego, gdy naniosła osłony na oczy i ukryła kły. Pajęczy jedwab wytrzyma - nie widziała innej możliwości. - Leć, Abraxos - powiedziała mu, wbijając pięty w jego boki. Niczym spadająca gwiazda, ruszył galopem, a Manon poruszała się z nim, synchronizując ruchy; każdemu krokowi towarzyszył łopot wiwernich skrzydeł, tych, które zamknięto głęboko na dnie góry. Abraxos rozwinął skrzydła, uderzając nimi, raz, drugi, nabierając prędkości, nieustraszony, bezlitosny, gotowy. Łomot dalej nie ustawał - wiwerny wybijały rytm, a Trzynastka i pozostałe sabaty Czarnodziobych tylko go wzmacniały, tupiąc albo klaszcząc. Dziedziczka Błękitnokrwistych również nie przestała, uderzając mieczem o sztylet; wszystkie Błękitnokrwiste dołączyły do dopingu, podążając za swoją liderką. Cała góra wypełniła się tym dźwiękiem. 383
Abraxos coraz szybciej zbliżał się do przepaści, a Manon trzymała się go mocno. Abraxos zwinął skrzydła, wykorzystując nabraną prędkość, by skoczyć nad krawędzią i pociągnąć ze sobą w przepaść Manon. Szybko niczym błyskawica przecinająca niebo, pomknął w stronę dna Przełęczy. Manon uniosła się w siodle, nie zwalniając uchwytu, a jej warkocz wyrwał się spod płaszcza, szarpany boleśnie przez wiatr; oczy jej łzawiły mimo osłon. Spadał coraz niżej, skrzydła miał przyciśnięte ciasno do ciała, ogon trzymał wyprostowany. Coraz bliżej piekła, wieczności, świata, w którym - mogłaby przysiąc - przez moment poczuła ucisk w piersi. Nie zamykała oczu, gdy rozświetlane blaskiem księżyca skały zaczęły się zbliżać ku nim. Nie musiała. Skrzydła Abraxosa rozwinęły się nagle niczym żagle potężnego statku. Walczył nimi ze śmiercią usiłującą pociągnąć ich w dół. To właśnie te skrzydła, pokryte połyskującym pajęczym jedwabiem, potężne i silne, posłały ich gwałtownie ponad Omegę, w stronę rozgwieżdżonego nieba.
384
Rozdział 45 Trzeba przyznać, że strażnicy nawet nie drgnęli, gdy Rowan przemienił się koło nich na szczycie murów obronnych. Mieli wystarczająco bystre oczy, by dostrzec, jak się ku nim zbliża. Lekka woń strachu, jaką od nich czuł, była do przewidzenia, nawet, jeśli niepokoiło go to bardziej niż kiedyś. Podskoczyli lekko, gdy się odezwał. - Jak długo tam jest? - Godzinę, książę - powiedział jeden z nich, obserwując migające płomienie. - Który poranek z rzędu? - Czwarty, książę - odpowiedział ten sam strażnik. Przez pierwsze trzy dni, gdy wyślizgiwała się przed świtem z łóżka był pewien, że pomaga w kuchni. Ale kiedy trenowali wczoraj ona... pokazała umiejętności, których nie powinna jeszcze posiadać. Ale musiał pochwalić ją za zaradność. Dziewczyna stała przed barierą, walcząc ze sobą. Ognisty sztylet wystrzelił z jej ręki, wycelowany w niewidzialną osłonę rozciągniętą między dwoma kamieniami; za nim poleciał kolejny, jak gdyby celowała w głowę przeciwnika. Uderzyły w magiczną ścianę z rozbłyskiem i odbiły się, odepchnięte przez zaklęcie ochronne otaczające fortecę. A gdy dotarły do niej, wzniosła tarczę - zwinnie, pewnie. Niczym wojownik na polu walki. - Nigdy nie widziałem nikogo... walczącego w ten sposób – powiedział wartownik. Kryło się w tym pytanie, ale Rowan nie kłopotał się odpowiedzią. To nie była ich sprawa, poza tym nie był do końca pewny, czy jego królowa cieszyłaby się z faktu, iż pół-Fae uczą się wykorzystywać w ten sposób swoje moce. Choć planował już powiedzieć to Lorcanowi, swojemu dowódcy i jedynemu mężczyźnie, który przewyższał go w Doranelle rangą, by sprawdzić, czy mogą wykorzystać to podczas szkoleń.
385
Dziewczyna poruszała się podczas rzucania sztyletami, jakby właśnie walczyła wręcz: pchnięcie, kopnięcie zaakcentowane płomieniem. Jej ogień cudownie mienił się barwami złota, czerwieni i pomarańczy. A jej technika... nie korzystania z magii, ale to, jak się poruszała... Jej mistrz był potworem, co do tego nie miał wątpliwości. Ale wytrenował ją dokładnie. Pochylała się, odwracała, wykręcała, nieustępliwie, szybko i... Zaklęła soczyście, gdy bariera odbiła w nią rubinowy płomień. Udało jej się unieść tarczę, ale i tak upadła na tyłek. Jednak żaden z wartowników się nie roześmiał. Rowan nie wiedział czy to przez wzgląd na jego obecność czy na nią. Otrzymał odpowiedź chwilę później, gdy oczekiwał wrzasków i odejścia. Ale księżniczka powoli wstała, i nie otrzepując spodni z brudu, wróciła do treningu. *** Tydzień później znaleziono kolejne ciało, raczej nędznie upiększające wiosenny poranek. Celaena i Rowan wybrali się na miejsce zbrodni. Zeszły tydzień spędzili walcząc, ucząc się obrony i manipulowania jej magią, a treningi te sporadycznie przerywały wizyty wyżej postawionych Fae, którzy podczas podróży postanowili odpocząć - po ich wyjeździe Celaenie coraz mniej spieszno było zawitać w Doranelle. Na szczęście goście zostawali na jedną noc, ledwie zakłócając ich lekcje. Pracowali jedynie z ogniem, ignorując odrobinę wody, którą odziedziczyła. Wielokrotnie próbowała zapanować nad nią, kiedy piła, kąpała się, gdy padał deszcz, ale bez skutku. Więc pozostawał ogień. I choć wiedziała, że Rowan przyglądał się jej porannym treningom, ale nigdy się nie wtrącał, to mogłaby przysiąc, że czasami ich magia... drażniła się ze sobą: jej ogień kpił z jego lodu, a jego wiatr tańczył wśród jej płomieni. Każdy poranek przynosił ze sobą coś nowego, trudniejszego, bardziej skomplikowanego i bolesnego. 386
Bogowie, był genialny. Przebiegły, niesamowity i genialny. Nawet, gdy wyciskał z niej siódme poty. Każdego. Cholernego. Dnia. Nie złośliwie, tak jak to robił wcześniej, tylko by coś jej udowodnić wrogowie nie dadzą jej chwili wytchnienia. Gdyby potrzebowała przerwy, gdyby jej moc straciła na sile, zginęłaby. Dlatego wrzucał ją w błoto, do wody albo na trawę podmuchami wiatru i odłamkami lodu. Dlatego wstawała, wystrzeliwując ogniste strzały i sztylety, dlatego tarcza stała się jej najsilniejszym sojusznikiem. Raz za razem, głodna, wyczerpana, przemoczona od deszczu albo mgły i potu. Dotąd, aż osłaniała się instynktownie; dotąd, aż była w stanie jednocześnie formować strzały i sztylety; dotąd, aż powalała go na tyłek. Mimo to zawsze było coś jeszcze do nauczenia się; żyła, oddychała i śniła o ogniu. Choć czasami jej sny wypełniał brązowooki mężczyzna żyjący w królestwie za morzem. Czasami budziła się i sięgała w stronę ciepłego, męskiego ciała tylko po to, by zdać sobie sprawę, że to nie kapitan... że już nigdy nie będzie leżała u boku Chaola, nie po tym, co się stało. Gdy to sobie przypominała, oddychanie sprawiało jej ból. W dzieleniu łóżka z Rowanem nie było nic romantycznego - spali po jego przeciwnych stronach. Na pewno nie było nic romantycznego w tym, że gdy dotarli do miejsca odnalezienia zwłok, ściągnęła koszulę, żeby ochłonąć. Skórę Celaeny zakrytą jedynie bielizną - muskało morskie powietrze i chłodny wiatr. Nawet Rowan rozpiął ciężki płaszcz, gdy powoli zbliżali się do wyznaczonych współrzędnych. - Cóż, tym razem go czuję - powiedziała Celaena pomiędzy oddechami. Dotarli na miejsce w mniej niż trzy godziny, wnioskując po położeniu słońca. Była to najszybsza i najdłuższa z dotychczasowych podróży, a wszystko to dzięki ciału Fae, w którym trenowała. - To ciało gnije tu dłużej niż to sprzed trzech dni. Zdusiła chęć zripostowania. Znaleziono jeszcze jedno ciało pół-Fae, a on nie pozwolił jej go zobaczyć - zamiast tego nakazał jej trenować cały dzień, a on udał się 387
na miejsce zbrodni. Lecz tego ranka wystarczyło jedno spojrzenie na ogień tlący się w jej oczach, by ustąpił. Celaena stąpała ostrożnie po sosnowym poszyciu, szukając jakichkolwiek śladów walki albo obecności napastnika. Ziemia była poorana, a mimo płynącego w pobliżu strumienia, nad czymś, co wystawało zza niewielkiego głazu i wyglądało jak sterta odzieży, latały muchy. Rowan zaklął siarczyście, unosząc przedramię, by zakryć usta i nos, po czym zaczął oglądać porzucone zwłoki oraz wysuszoną twarz pół-Fae zastygniętą w wyrazie przerażenia. Celaena pewnie zrobiłaby to samo gdyby... gdyby... Wyczuła też drugi zapach. Nie tak silny jak za pierwszym razem, ale zalegał w tym miejscu. Odepchnęła od siebie wspomnienie, które usiłowało wypłynąć na powierzchnię, poruszone zapachem - wspomnienie dnia przy kurhanach. - Chciało zwrócić na siebie naszą uwagę i osiągnęło to - powiedziała. Wybiera pół-Fae, żeby wysłać nam wiadomość lub dlatego, że... smakują dobrze. Ale... - Wyobraziła sobie mapę, którą Rowan trzymał w pokoju, pokazującą obszary, w których znaleziono zwłoki i skrzywiła się. - Co jeśli sprawców jest więcej? Rowan spojrzał na nią przez ramię z wysoko uniesionymi brwiami. Nie powiedziała nic więcej, dopóki ostrożnie nie podeszła do niego, starając się nie zatrzeć śladów. Poczuła, jak żołądek jej się skręca, a żółć podpływa do gardła, ale powstrzymała napływ przerażenia lodową ścianą, której nawet ogień nie był zdolny stopić. - Jesteś cholernie stary - powiedziała. - Musiałeś brać pod uwagę, że jest ich więcej, zważywszy na to, jak wielki obszar obejmują te zbrodnie. Co, jeśli ten potwór z kurhanów nie jest odpowiedzialny za to wszystko? Zmrużył oczy, ale skinął głową twierdząco. Celaena przyglądała się wydrążonej twarzy i podartym ubraniom. Podarte ubrania, małe nacięcia dłoniach - jakby wbijał w nie paznokcie. Pozostali byli ledwo tknięci, ale ten... - Rowan. - Odgoniła muchy machnięciem ręki. - Rowan, powiedz mi, że 388
widzisz to, co ja. Kolejne siarczyste przekleństwo. Przykucnął, końcówką sztyletu odsuwając podarty kołnierzyk. - Ten mężczyzna... - Walczył. Walczył z tym czymś. Inni nie stawiali oporu, wnioskując z raportów. Smród trupa był tak silny, że byłby zdolny powalić ją na kolana. Mimo to przykucnęła przy przedramieniu zwłok. Wyciągnęła dłoń w stronę sztyletu Rowana, wciąż nie mając własnej broni. Zawahał się, gdy spojrzała na niego. Tylko na to popołudnie, zdawał się warczeć, podając jej sztylet. Przyciągnęła ostrze do siebie. Wiem, wiem. Jeszcze nie zasłużyłam na swoją broń. Przestań stroszyć piórka. Odwróciła się w stronę zwłok, ucinając ich niemą rozmowę, a w odpowiedzi dostając warknięcie. Chwytanie się za łby z Rowanem było najmniejszym z jej problemów, nawet, jeśli stawało się to jednym z jej ulubionych zajęć. W robieniu tego wszystkiego jest coś bardzo znajomego, pomyślała, ostrożnie i najdelikatniej jak umiała przeciągając czubkiem sztyletu pod połamanymi i brudnymi paznokciami mężczyzny, po czym rozsmarowując to, co wyciągnęła, na wnętrzu dłoni. Brud i czarna... czarna... - Co to jest, do cholery? - zapytał Rowan, klęcząc obok niej i wąchając jej wyciągniętą dłoń. Szarpnął się do tyłu i warknął. - To nie jest brud. Nie, to nie był brud. To było czarniejsze niż noc, cuchnące tak samo paskudnie, jak za pierwszym razem, gdy to wąchała, w katakumbach pod biblioteką – tak pachniała obsydianowa, oleista kałuża krwi. Nieco inny od tego drugiego, okropnego zapachu, który unosił się w powietrzu wokół tego miejsca, ale podobny. Bardzo podobny do... - To niemożliwe - powiedziała, zrywając się na nogi. - To... to... to... - Zaczęła 389
chodzić w kółko, żeby tylko nie zacząć drżeć. - Mylę się. Muszę się mylić. Tak wiele cel znajdowało się w tych zapomnianych lochach pod biblioteką, pod zbudowaną z Kamienia Wyrda wieżą zegarową. Potwór, którego tam spotkała, miał ludzkie serce. Został porzucony przez wzgląd na jakąś wadę, a przynajmniej tak przypuszczała. Co jeśli... co jeśli te perfekcyjne zostały przetransportowane gdzieś indziej? Co jeśli teraz były... gotowe? - Powiedz mi - warknął Rowan, a słowa były ledwie zrozumiałe - zdawał się walczyć sam ze sobą, by nie przekroczyć tej krawędzi, za którą czaił się instynkt odpowiadający na zagrożenie czające się gdzieś w tych lasach. Uniosła dłoń, by potrzeć oczy, ale zorientowała się, co na niej jest i już chciała wytrzeć ją w koszulę, ale wtedy przypomniała sobie, że ją zdjęła i jedyne, co pozostało z górnej części jej ubrań to miękki pas okrywający jej piersi. Przemarzła kompletnie. Pobiegła do pobliskiego strumienia i zmyła czarną krew, nienawidząc nawet tego, że znajdzie się w wodzie i popłynie gdzieś w świat, po czym szybko i cicho opowiedziała Rowanowi o potworze w bibliotece, Kluczach Wyrda i informacjach, które Maeve posiadała, a były zdolne zniszczyć tę moc. Moc, którą posiadał król i wykorzystywał ją do tworzenia takich rzeczy... oraz kontrolowania ludzi, w których żyłach płynęła krew. Otulił ją ciepły powiew, ogrzewając jej kości i krew, przywracając równowagę. - Ja to się tu dostało? - zapytał Rowan, a na jego twarzy widać było jedynie lodowaty spokój. - Nie wiem. Mam nadzieję, że się mylę. Ale ten zapach... Tak długo jak żyję, nie zapomnę go. Tak jakby zgnił od środka, niszcząc swoją prawdziwą postać. - Ale zachowało pewne zdolności. To, co tutaj grasuje, również musi je posiadać, jeśli porzuca ciała w ten sposób. Próbowała przełknąć ślinę - dwukrotnie - ale w ustach miała sucho. - Pół-Fae... są idealnymi ofiarami, zwłaszcza, że tak wielu z nich włada magią, a nikt w Wendlyn czy Doranelle nie dba o to czy żyją. Ale te ciała... jeśli chciał ich 390
porwać, to dlaczego ich pozabijał? - Może byli niekompatybilni - powiedział Rowan. - A jeśli byli niekompatybilni, to co lepszego można z nimi zrobić niż ich wysuszyć? - Ale jaki jest cel w porzucaniu ciał tam, gdzie możemy je znaleźć? Próba zastraszenia? Rowan zacisnął zęby i zaczął badać cały obszar, sprawdzają ziemię, drzewa, skały. - Spal ciało, Aelin. - Zdjął osłonę i pas, za którymi wcześniej ukryty był sztylet, który nadal trzymała w ręku, po czym rzucił jej te rzeczy. Złapała je wolną ręką, - Idziemy zapolować. *** Nic nie znaleźli, nawe,t gdy Rowan zmienił się w jastrzębia i krążył w górze. Gdy pociemniało, wspięli się na najwyższe i najbardziej zarośnięte drzewo w okolicy. Oparli się o wielki pień, kuląc się blisko siebie, bo nie pozwolił jej wzniecić nawet malutkiego płomienia. Kiedy zaczęła narzekać na niewygodę, Rowan zwrócił uwagę na to, że tej nocy nie będzie księżyca, a po lesie krążą gorsze rzeczy niż zmiennoskórni. To ją uciszyło, dopóki nie poprosił, aby opowiedziała więcej o tym potworze z biblioteki, omawiając każdy szczegół, słabość i mocne strony. Gdy skończyła, wyciągnął jeden z długich noży - była to niewielka część niesamowitego asortymentu, który ze sobą nosił - i zaczął go czyścić. Dzięki wyostrzonym zmysłom, nawet w świetle gwiazd widziała błysk stali, jego dłonie i napinające się mięśnie ramion, gdy pocierał ostrze. Sam w sobie był piękną bronią 92, ykutą przez wieki bezwzględnego szkolenia i wojny. - Czy uważasz, że się mylę? - zapytała, gdy odłożył nóż i sięgnął po te ukryte pod ubraniem. Żadne ostrze nie było brudne, ale nie zwróciła mu na to uwagi. - Mam 92Myślę, że gdybyś mu to powiedziała, to zabiłby Cię za słowo "piękna". |K.
391
na myśli tego potwora. Rowan ściągnął koszulę, by wyciągnąć broń, którą pod nią skrywał, odsłaniając szerokie, umięśnione i pokryte bliznami plecy. W porządku - jakaś jej bardzo kobieca część doceniała to. I nie miała na myśli jego półnagości. On widział ją całą. Podejrzewała, że nic w jego ciele nie byłoby dla niej zaskakujące 93, dzięki Chaolowi. Ale... nie, nie mogła myśleć o Chaolu. Nie, kiedy miała tak lekką głowę i czuła się dobrze. - Mamy do czynienia z przebiegłym, zabójczym drapieżnikiem, niezależnie od tego, skąd pochodzi i czy jest więcej niż jeden - powiedział, czyszcząc mały sztylet, który miał przymocowany na piersi. Przyjrzała się tatuażowi biegnącym przez jego twarz, szyję, bark i ramię. Tak brutalne oznaczenie. Blizna na policzku Chaola zniknęła czy pozostanie tam, by przypominać o tym, co mu zrobiła? - Jeśli się mylisz, uznałbym to za błogosławieństwo. Oparła się o pień. Już drugi raz pomyślała o Chaolu. Musiała być bardzo zmęczona, bo ta druga opcja oznaczałaby, że po prostu chce się poczuć nieszczęśliwa. Nie chciała wiedzieć, co Chaol robił przez ostatnie miesiące lub co teraz o niej myślał. Jeśli sprzedał królowi informacje o niej94... może to właśnie dlatego król wysłał tu jedną z tych istot, by ją zabiła. A Dorian... bogowie, była tak zagubiona we własnym nieszczęściu, że niemal nie myślała o tym, czy poradził sobie ze swoją magią i czy nadal jest ona tajemnicą. Modliła się, by był bezpieczny. Ubolewała nad własnymi myślami do momentu, aż Rowan skończył czyścić broń, a potem wyciągnął manierkę z wodą, by umyć ręce, szyję i pierś. Przyglądała mu się z ukosa, patrząc jak woda lśni na jego skórze w świetle gwiazd. Całe szczęście, że Rowan się nią nie interesował, ponieważ wiedziała, że jest na tyle głupia i lekkomyślna, by rozważać czy pójście naprzód w sensie fizycznym może 93 Ekhem... jesteś pewna? Hihihihihi ^_^ |K. 94OSZ TY... Nie ważne, że Chaol do tej pory zachowuje się jak pizda, ale NIE MASZ PRAWA tak o nim myśleć, głupia krowo. Nawet gdyby go żywcem palili to by słówkiem nie pisnął o Tobie. Wrrrr |K.
392
rozwiązać problem z Chaolem.95 W jej piersi była potężna dziura. Dziura, która z każdym dniem stawała się coraz większa, nie mniejsza, i nic nie mogło jej naprawić, nawet zaciągnięcie Rowana do łóżka. Bywały dni, gdy pierścień z ametystem był jej najcenniejszym skarbem - lecz i takie, gdy miała jedynie ochotę zniszczyć go w płomieniach. Może postąpiła głupio kochając mężczyznę, który służył królowi, ale potrzebowała Chaola po utracie Sama i po tym, co przeszła w kopalni. Jednak ostatnio... nie wiedziała, czego potrzebowała. Czego chciała. Gdyby była w stanie to przyznać, to nie wiedziała nawet, kim jest. Zdawała sobie tylko sprawę z tego, że cokolwiek albo ktokolwiek wyjdzie z tej otchłani rozpaczy i smutku, nie będzie tą samą osobą, która do niej wpadła. I może tak będzie lepiej. Rowan ubrał się i oparł o pień, jego ciepłe i solidne ciało ogrzewało ją. Siedzieli w ciemnościach, aż po pewnym czasie się odezwała: - Powiedziałeś mi kiedyś, że gdy znajdziesz swojego partnera, nie jesteś w stanie znieść myśli o zranieniu go fizycznie. Że gdy już się zwiążesz, prędzej zranisz siebie. - Tak. Dlaczego? - Próbowałam go zabić. Rozorałam mu twarz, a potem próbowała wbić sztylet w jego serce96, ponieważ myślałam, że jest odpowiedzialny za śmierć Nehemii. Zrobiłabym to, gdyby ktoś mnie nie powstrzymał. Gdyby Chaol... gdyby naprawdę był moim partnerem, nie mogłabym tego zrobić, prawda? Milczał przez długą chwilę. - Przez dziesięć lat nie miałaś styczności ze swoją formą Fae, więc możliwe, że twoje instynkty nie były aktywne. Czasami partnerzy sypiają ze sobą, zanim pojawi się prawdziwa więź. - To bardzo bezużyteczna nadzieja. - Chcesz poznać prawdę?97 95Problem z Chaolem jest następujący – dzieli ich od siebie morze, przez co nie może go wychędożyć. XD |K. 96Zapomniałaś dodać, że zasadziłaś mu kopa w klejnoty... |K. 97Prawdę? Ale w jakim sensie ,, prawdę”? Czy on ma jej coś pokazać, czy to było po prostu pytanie? Bo w pierwszej
393
Wtuliła głowę w ramiona i zamknęła oczy. - Nie tym razem.
chwili skojarzyło mi się to, nie wiedząc czemu, z zaproszeniem do łóżka…:P|s.
394
Rozdział 46 Osłaniając oczy przed słońcem, Celaena obserwowała klify i rozciągającą się poniżej plażę. Było upalnie, bezwietrznie, ale Rowan nie zdjął ciężkiego jasnoszarego
płaszcza,
szerokiego
pasa
i
karwaszów
umocowanych
na
przedramionach. Raczył jednak dać jej część swojej broni - tak na wszelki wypadek. Na miejsce, gdzie znaleźli ostatnie ciało, wrócili o świcie, by odtworzyć swoje kroki - to wtedy Celaena znalazła trop. Cóż, zauważyła niewielką kroplę czarnej krwi na skale, a potem Rowan podążył za unoszącym się w powietrze zapachu - tak dotarli do klifów. Spojrzała na plażę, na wydrążone przez naturę wejścia do jaskiń ciągnących się na całej długości klifu. Ale nic tu nie było - a trop, co zawdzięczali morzu i wiatrowi, urwał się. Przebywali tu ponad pół godziny, szukając jakikolwiek innych śladów, ale nic nie znaleźli. Nic poza... Tam. Wyżłobienia w krawędzi urwiska, jak gdyby zsuwało się stamtąd wiele par stóp. Rowan chwycił ją za ramię, gdy pochyliła się, by ujrzeć ukryte schody. Spojrzała na niego, ale jej nie puścił. - Staram się nie obrażać - powiedziała. - Spójrz. Schody ledwie było widać - pozostała z nich tylko stroma ścieżka usiana bryłami skał i porośnięta gdzieniegdzie krzewami. Woda przy brzegu była tak czysta i przezroczysta, że dało się dostrzec, iż nie można przedrzeć się przez strzegącą lądu rafę, chyba że przepłynie się tamtędy wąskimi łodziami. Okręty i statki handlowe nie miały szans na dobicie do brzegu - był to zapewne główny powód, dla którego ten obszar nigdy nie został zagospodarowany pod port. Jednakże było to idealne miejsce, by dostać się do kraju niepostrzeżenie i pozostać w ukryciu. Zaczęła szkicować w piaszczystej ziemi, wyznaczając długą linię, po czym stawiając kropkę za kropką. - Ciała były porzucane w strumieniach i rzekach - powiedziała.
395
- Morze było zawsze w pobliżu - powiedział Rowan, klękając obok niej. Mogli porzucić ciała właśnie tam. Ale... - Ale wtedy ciała prawdopodobnie wróciłyby na brzeg, a wtedy ludzie zeszliby na plażę. Spójrz tutaj - powiedziała, wskazując odcinek klifu, który narysowała, a dokładnie miejsce, w którym akurat siedzieli. - Wzdłuż tej części wybrzeża jest mnóstwo jaskiń. Wskazała na fale rozbijające się o rafę i przestrzeń między nią a klifem. - To łatwy punkt dostępu z... - Zaklęła. Nie mogła tego powiedzieć. Dookoła nie widziała żadnych statków, ale to nie znaczyło, że jedna lub więcej nie mogło przypłynąć tu z Adarlanu, podpływając bliżej nocą, by pozostawić swój brutalny i niebezpieczny ładunek w mniejszych łodziach. Rowan wstał. - Idziemy stąd. Teraz. - Nie sądzisz, że już by zaatakowali, gdyby nas zauważyli? Rowan wskazał na słońce. Jeśli miał zamiar powiedzieć, że pakowanie się w taką sytuację jest niebezpieczne dla królowej to równie dobrze mógł... - Jeśli mamy iść na przeszpiegi, to zrobimy to pod osłoną nocy. Dlatego teraz wrócimy do strumienia i znajdziemy coś do jedzenia. A potem, księżniczko – powiedział z dzikim uśmiechem – zabawimy się trochę. *** Bogowie musieli się nad nimi zlitować, ponieważ zaraz po zachodzie słońca zaczęło padać i rozpętała się wściekła burza, która zagłuszyła wszelkie dźwięki towarzyszące ich powrotowi i przeszukiwaniu jaskiń. Ale to w tym miejscu przychylność bogów się kończyła, ponieważ to, co zobaczyli, leżąc na brzuchach na wąskim klifie, było gorsze niż wszystko, czego się spodziewali. To były nie tylko potwory stworzone przez króla. Na ląd przedostało się mnóstwo żołnierzy. 396
Z jaskini zasłoniętej skałami wyszło kilku mężczyzn. Nie zauważyliby ich, gdyby nie świetny węch Rowana. Powiedział, że nie wie, jak słowami opisać ich zapach. Ale Celaena wiedziała. W ustach jej zaschło, a żołądek skręcił się w ciasny węzeł, gdy skryci w ciemności mężczyźni wchodzili i wychodzili z jaskini; ich oszczędne ruchy sugerowały, że są świetnie wyszkoleni. Nie byli dzikimi, wściekłymi potworami jak ten, którego widziała w bibliotece ani zimnymi i idealnymi stworzeniami jak to, co widziała przy kurhanach - to byli żywi żołnierze. Wszyscy świadomi, zdyscyplinowani i bezwzględni. - Łapacz krabów - mruknęła Celaena do Rowana. - We wsi. Powiedział... powiedział, że w sieciach znalazł broń. Musieli podpłynąć statkami jak najbliżej, a potem wpław przedostać się na brzeg. Musimy podejść bliżej, by więcej zobaczyć. Uniosła brwi, patrząc na Rowana, który posłał jej uśmiech łowcy. - Wiedziałam, że któregoś dnia się przydasz. Rowan prychnął i zmienił się - miała nadzieję, że błysk został zamaskowany przez burzę. Zatrzepotał skrzydłami, unosząc się nad krawędzią klifu, po czym zanurkował w stronę wody niczym drapieżnik szukający posiłku. Zatoczył w powietrzu koło, aż usiadł na skale wysuniętej najbliżej wody. Patrzyła jak powoli zbliża się ku jaskini, jak zwierzę szukające schronienia przed deszczem. Wtedy, trzymając się blisko sklepienia jaskini, wleciał do środka. Wstrzymywała oddech przez cały ten czas, gdy był w środku. Liczyła odstępy między błyskami i grzmotami, a palce świerzbiły ją, by chwycić rękojeść miecza. W końcu jednak Rowan wyleciał szybko z jaskini. Skierował się w jej stronę, po czym poleciał w stronę lasu. Dawał jej znak, by poszła za nim. Ostrożnie odczołgała się od krawędzi, brodząc w błocie i kamieniach, dopóki nie znalazła się wystarczająco daleko, by popędzić w stronę drzew. Podążała za Rowanem, las gęstniał, a deszcz zagłuszał jej kroki. Znalazła go stojącego ze skrzyżowanymi ramionami pod potężną sosną. - W jaskiniach jest około dwustu żołnierzy i trzy potwory. Patrolują całe 397
wybrzeże. Poczuła ucisk w gardle. Zmusiła się do zachowania ciszy, gdy mówił dalej. - Dowodzi nimi ktoś, kto nazywa się Generał Narrok. Żołnierze wyglądają na świetnie wyszkolonych, ale trzymają się z dala od tych trzech istot. - Rowan wytarł nos, a w świetle błyskawicy zobaczyła na jego ręce krew. - Miałaś rację. Te potwory wyglądają jak ludzie, ale nimi nie są. Cokolwiek znajduje się pod ich skórą... obrzydliwe to niewłaściwe słowo. To było tak jak gdyby moja magia, krew... jakbym był przez nich pochłaniany. - Spojrzał na krew na swoich palcach. - Wszyscy zdają się czekać. Trzy te istoty. Jedna z nich prawie ją zabiła. - Czekają na co? Zwierzęce oczy Rowana błyszczały, gdy patrzył na nią. - Dlaczego ty mi nie powiesz? - Król nigdy nic nie mówił na ten temat. On... On... - Czy w Adarlanie coś poszło nie tak? Czy Chaol powiedział królowi, kim i czym jest, a król wysłał tu tych ludzi, żeby... Nie, musiały minąć tygodnie, miesiące, zanim udało im się przemycić tu te istoty. - Wyślij wiadomość do wendlynowskiej armii... ostrzeż ich natychmiast. Nawet gdybym dotarł do Varese jutro, minąłby tydzień, zanim by tu dotarli. Poza tym większość z nich została odesłana na północ. - Mimo to musimy ostrzec ich, że są w niebezpieczeństwie. - Pomyśl. Na wschodnim brzegu jest nieskończona ilość jaskiń i innych miejsc, gdzie można się ukryć. Mimo to wybrali to miejsce, ten konkretny punkt. Wyobraziła sobie mapę okolicy. - Droga w góry poprowadzi ich obok strażnicy. - Poczuła chłód w żyłach i nawet jej magia nie była w stanie jej ogrzać. - Nie... nie obok. Do strażnicy. Chcą zaatakować pół-Fae. W odpowiedzi otrzymała tylko nieznaczne skinienie głową. - Myślę, że ciała, które znaleźliśmy, były eksperymentami. Miały na celu nauczyć ich mocnych i słabych stron pół-Fae, nauczyć ich rozpoznawania, którzy 398
są... kompatybilni z tymi istotami. Wnioskując z tego, ilu ich jest, zostali tu wysłani, żeby porwać pół-Fae albo pozbyć się potencjalnego zagrożenia. Bo jeśli nie uda się ich zniewolić, to wtedy pół-Fae mogą zdecydować się walczyć dla Wendlyn. Mogą stać się najsilniejszymi żołnierzami w wendlynowskiej armii - a wtedy Adarlan miałby więcej kłopotów. Uniosła głowę i powiedziała. - W takim razie teraz... natychmiast zejdziemy na tę plażę i użyjemy na nich naszej magii. Gdy będą spać. - Odwróciła się, nawet, jeśli część jej duszy zaczęła skręcać się na myśl o tym. Rowan chwycił ją za łokieć. - Gdybym wiedział, że można to zrobić, podusiłbym ich wszystkich. Ale nie możemy tego zrobić... nie bez narażania naszych żyć. - Uwierz mi, mogę i zrobię to. - Tam byli adarlańscy żołnierze – masakrowali, plądrowali i uczynili więcej zła niż mogła znieść. Mogła to zrobić. I zrobi to. - Nie. Nie jesteś w stanie skrzywdzić ich fizycznie, Aelin. Nie teraz. Znają te znaki Wyrda na tyle, by móc chronić cały ten gnijący obóz przed naszą magią. Bariera... coś jak głazy wokół naszej fortecy, ale inna. Są obwieszeni żelazem – mają je w zbrojach, broni. Dobrze znają przeciwnika. Możemy być dobrzy, ale nie jesteśmy w stanie pokonać ich we dwójkę i wyjść z tych jaskiń. Celaena zaczęła chodzić w tę i z powrotem, wplątując palce w mokre włosy i wtedy zdała sobie sprawę, że jeszcze nie skończył. - Powiedz to - rozkazała. - Narrok przebywa w najdalszej części jaskiń, w prywatnej komnacie. Jest jak oni, jak te istoty. Wysyła te trzy potwory, by łapały mu pół-Fae, a potem przynosiły ich tam, do jaskini... a on na nich eksperymentuje. Wtedy zrozumiała, dlaczego Rowan zaciągnął ją w głąb lasu, z dala od plaży. Nie dla bezpieczeństwa, lecz dlatego... bo tam, w tym momencie, był pół-Fae. - Próbowałem odciąć jej dopływ powietrza... żeby jej to ułatwić - powiedział. 399
Ale napakowali w nią żelaza... ona nie przetrwa tej nocy, nawet, jeśli tam teraz pójdziemy. Została z niej ledwie skorupa, prawie nie oddycha. Dla niej nie ma już powrotu, nie po tym, co jej zrobili. Żywili się każdą częścią jej życia, więżąc ją w jej myślach, każąc jej przeżywać w kółko wszystkie te okropności, jakie napotkała na swojej drodze. Poczuła, jak nawet ogień w jej żyłach zamarza. - To naprawdę się mną żywiło tamtego dnia - wyszeptała. - Gdyby nie udało mi się uciec, zrobiłoby ze mną to samo. - z ust Rowana wydobyło się ciche warknięcie. Celaena poczuła mdłości - odchyliła głowę, żeby deszcz obmył jej twarz, po czym wzięła głęboki oddech i spojrzała na Rowana. - Nie możemy zabić ich naszą magią, kiedy ich obóz jest w ten sposób chroniony. Siły Wendlyn są za daleko, a Narrok zaatakuje pół-Fae tymi trzema potworami plus dwustoma żołnierzami. - Myślała na głos, ale Rowan i tak skinął twierdząco głową. - Jak wielu wartowników w Strażnicy Mgieł widziało prawdziwą bitwę? - Trzydziestu albo i mniej. A niektórzy, jak Malakai, są za starzy, ale i tak będą walczyć... i zginą. Rowan ruszył głębiej w las. Podążyła za nim, bo wiedziała, że jeśli tylko zrobi krok w stronę plaży, ruszy na ratunek tej kobiecie. Wnioskując z tego, jak napięte były ramiona Rowana, była pewna, że myślał o tym samym. Deszcz przestał padać, a Celaena zsunęła kaptur z głowy, pozwalając, by zamglone powietrze ochłodziło jej piekącą twarz. Ta okolica pełna była pasterzy, rolników i rybaków. Oprócz pół-Fae nie było tu nikogo innego zdolnego do walki z tymi stworzeniami. Nie mieli żadnej przewagi, poza tym, że znali to terytorium lepiej niż wróg. Oczywiście mogliby wysłać wiadomość do Wendlyn i może, może pomoc przybyłaby w przyszłym tygodniu. Rowan uniósł pięść, a ona zatrzymała się, gdy przebiegł wzrokiem po drzewach przed i za nimi. W idealnej ciszy wyciągnął spod jednego z karwaszów ostre. Sekundę później poczuła zapach - smród tego, co kryło się pod śmiertelną 400
skórą. - Tylko jeden. - Mówił tak cicho, że ledwie go słyszała, mimo zmysłów Fae. - To żadne pocieszenie - powiedziała równie cicho, wyciągając sztylet. Rowan wskazał punkt między drzewami. - Idzie prosto na nas. Ty pójdziesz dwadzieścia metrów w prawo, ja w ledwo. Gdy będzie między nami, czekaj na mój sygnał, wtedy zaatakuj. Żadnej magii... nie możemy zwracać na siebie uwagi, bo tamci mogą być w pobliżu. Zrób to cicho i szybko. - Rowan, to coś... - Cicho i szybko. - Jego zielone oczy błysnęły, ale wytrzymała to spojrzenie. To żywiło się mną i prawie mnie zabiło, przekazała mu spojrzeniem. Teraz może spotkać nas to samo. Byłaś nieprzygotowana, zdawał się mówić. I nie było mnie wtedy z tobą. To szaleństwo. Walczyłam z jednym źle stworzonym i też prawie mnie zabił. Przerażona, księżniczko? Przerażona i rozsądna. Ale miał rację. To był ich las, poza tym byli wojownikami. Tym razem będzie inaczej. Dlatego skinęła głową, jak żołnierz przyjmujący rozkaz, i bez słowa ruszyła między drzewa. Stąpała lekko, licząc odległość, nasłuchując wszelkich dźwięków, oddychając równomiernie. Skryła się za pokrytym mchem drzewem i wyciągnęła drugie ostrze. Zapach nasilił się, przyprawiając ją o ból głowy. Gdy chmury przerzedziły się, światło gwiazd oświetliło rozlewającą się nisko nad ziemią mgłę. Nic. Zaczęła się zastanawiać, czy Rowan nie pomylił się przypadkiem, gdy potwór pojawił się między dwoma drzewami... bliżej niż się spodziewała. Dużo, dużo bliżej. Najpierw go wyczuła: smuga ciemności, cisza okrywająca go niczym drugi płaszcz. Nawet mgła zdawała się od niego odsuwać. Pod kapturem widziała jedynie bladą skórę i zmysłowe usta. Nie miał broni. 401
Ale to jego paznokcie przykuły jej wzrok. Długie, ostre pazury, które pamiętała zbyt dobrze... to uczucie, gdy wbijały się w jej ciało w bibliotece. Jednak w przeciwieństwie do tamtych, te były niepołamane, zadbane, zbyt gładkie, by były naturalne98. Skóra na palcach była śnieżnobiała i nieskazitelne, zbyt gładka, by była prawdziwa99. W istocie, mogłaby przysiąc, że widzi ciemne, błyszczące żyły kpiące z krwi, które niegdyś w nich płynęła. Celaena nie miała odwagi nawet mrugnąć, gdy to coś zwróciło głowę w jej stronę. Rowan nadal nie dawał jej znaku. Czy nie zdawał sobie sprawy, jak blisko to się znajduje? Poczuła na ustach krew płynącą z jednego z jej nozdrzy. Zesztywniała, zastanawiając się, jak szybko to coś potrafi się ruszać i jak głęboko musiałaby ciąć nożami. Miecz byłby ostatecznością, kiedy zrobiłoby się naprawdę gorąco. Nawet, jeśli z nożami będzie musiała podejść bliżej. Potwór zaczął rozglądać się między drzewami, a Celaena przywarła plecami do tego, za którym się ukrywała. Istota żyjąca pod biblioteką przebiła się przez żelazne drzwi, jakby to była zasłona. I wiedziała, jak używać Znaków Wyrda... Obejrzała się w chwili, gdy zrobił krok w jej stronę, poruszając się z zabójczą elegancją obiecującą długi, bolesny koniec. On nie był szalony; wciąż potrafił myśleć, kalkulować. Najwidoczniej te istoty były tak dobre w tym, co robią, iż król uznał, że trzy wystarczą. Jak wiele takich samych kryło się na jej kontynencie? W lesie zapadła taka cisza, że usłyszała dźwięk węszenia. Szukał jej zapachu. Jej magia przebudziła się, ale ją stłumiła. Nie chciała, aby dotykała tej rzeczy, z lub bez polecenia Rowana. Potwór ponownie pociągnął nosem i zrobił kolejny krok w jej stronę. Tak jak tego dnia przy kurhanach, powietrze zaczęło pulsować, napierać na jej uszy. Poczuła, że krew płynie też z drugiego nozdrza. Kurwa. Wtedy dopadła ją myśl, po której wszystko zamarło. A co, jeśli najpierw dopadnie Rowana? 98Pewnie mu zrobili akryle. Trochę wiocha z niezrobionymi paznokciami płynąć zabijać w innym kraju, no nie? |K. 99Botoks czyni cuda. |K.
402
Odważyła się jeszcze raz wyjrzeć zza drzewa. Potwór zniknął.
403
Rozdział 47 Celaena zaklęła cicho, rozglądając się dookoła. Gdzie się podział ten potwór, do cholery? Deszcz znowu zaczął padać, ale odór wciąż unosił się dookoła. Wyciągnęła długi sztylet w stronę miejsca, gdzie stał Rowan - by dać mu sygnał, by odpowiedział jej, czy żyje, czy oddycha. Musiał; nie było innego wyjścia. Ostrze było tak czyste, że widziała w nim swoją twarz, drzewa, niebo i... I potwora, który stał teraz za nią. Celaena obróciła się, przesuwając w stronę odsłoniętego boku, jednym nożem celując w żebra, drugim w gardło. Ruch ten miała wyćwiczony; był dla niej prosty jak oddychanie. Lecz wtedy napotkała spojrzenie ciemnych bezdennych oczu, przez które zamarła. Zamarło jej ciało, myśli, dusza. Magia się rozproszyła. Ledwie usłyszała dźwięk ostrzy upadających na wilgotną ziemię. Ledwie czuła obmywający jej twarz deszcz. Ciemność wokół nich pogłębiała się, zapraszała, otulała. Była wygodna. Potwór zdjął kaptur. Twarz była młoda i męska - nieziemsko perfekcyjna. Na szyję założoną miał obrożę z ciemnego kamienia - Kamienia Wyrda - który lśnił w deszczu. Był materialnym wcieleniem boga śmierci. Nie było nic ludzkiego w wyrazie twarzy ani głosie, który do niej przemówił: - Ty. Nie mogła odwrócić wzroku. W ciemności rozległy się krzyki – krzyki, które odpychała od siebie przez tak wiele lat. Ale teraz powróciły. Uśmiechnął się szerzej, odsłaniając zbyt białe zęby, po czym sięgnął ręką do jej gardła. Miał delikatne, lodowate palce, a kciukiem muskał jej szyję, unosząc jej twarz do góry, by lepiej widzieć jej oczy.
404
- Twoja agonia smakuje jak wino - wymruczał, docierając do jej wnętrza. Na jej twarz, ramiona i brzuch zaczął napierać wiatr, wykrzykując jej imię. Ale w jego oczach był wieczny spokój, obietnica słodkiej ciemności, od której nie umiała odwrócić wzroku. Poddanie się byłoby ogromną ulgą. Musiała tylko oddać się ciemności, tak jak o to prosił. Weź ją, chciała powiedzieć. Weź wszystko. Ametystową zasłonę przebił błysk srebra i stali, po którym pojawiła się kolejna kreatura - potwór stworzony z kłów, wściekłości i wiatru... pojawił się tam i zaczął ją odciągać. Zaparła się, ale to był lód... to był... Rowan. Odciągał ją, wykrzykując jej imię, ale nie była w stanie do niego wrócić, nie mogła przestać szarpać się w stronę tego stworzenia. Zęby przebiły miejsce między jej szyją a barkiem, a ona krzyknęła, trzymając się tego bólu jakby był liną wyciągającą ją z morza odrętwienia, coraz wyżej, dopóki... Rowan przygarnął ją do siebie jedną ręką, w drugiej trzymając miecz; jej krew spływała mu po brodzie, gdy odsuwał się od stworzenia czającego się przy drzewie. Ból... to dlatego ciało, które znaleźli rano, było pokaleczone. Pół-Fae usiłował użyć bólu, by wyrwać się tej rzeczy, by przypomnieć ciału co jest prawdziwe a co nie. Stwór prychnął z rozbawienia. O bogowie. To ją zniewoliło. Tak szybko, tak łatwo. Nie miałaby szans, a Rowan nie atakował, ponieważ... Ponieważ w ciemności, z ograniczoną ilością broni i wrogiem, który nie potrzebował ostrzy, by ich zabić, nawet Rowan nie miał szans. Prawdziwy wojownik wiedział, kiedy wycofać się z walki. Rowan szepnął: - Musimy biec. Potwór zaśmiał się jeszcze raz, podchodząc bliżej. Rowan odciągnął ja jeszcze dalej. - Możecie próbować - powiedziało głosem, który nie pochodził z jej świata. To było wszystko, czego potrzebowała Celaena. Wtedy uwolniła magię. Ściana ognia pojawiła się w chwili, gdy ruszyła sprintem z Rowanem; wlała w tę tarczę całą 405
swoją wolę, przerażenie i wstyd, nie bacząc na konsekwencje. Potwór syknął, ale nie wiedziała czy przez to, że raziło go światło czy przez frustrację. Nie obchodziło ją to. Kupiła im w ten sposób trochę czasu, całą minutę, którą wbiegali pod górę między drzewami. Z tyłu dobiegło ich trzaśnięcie, a cuchnąca ciemność wystrzeliła do przodu niczym sieć. Rowan znał lasy, wiedział, jak maskować ich trop. Dzięki temu mieli więcej czasu, a od potwora dzieliła ich większa odległość. On jednak podążał za nimi, nawet gdy Rowan z pomocą mocy rozdmuchiwał ich zapach we wszystkie strony. Biegli mila za milą, aż oddech palił jej płuca i nawet Rowan zdawał się męczyć. Nie kierowali się ku twierdzy... nie, nie chcieli prowadzić tego czegoś w tamtą stronę. Podążali w stronę Gór Kambryjskich, gdzie powietrze było coraz chłodniejsze, wzgórza bardziej strome. Mimo to potwór dalej za nimi podążał. - On nie przestanie - sapnęła Celaena, gdy wspinała się po wzgórzu niemal na czworakach. Powstrzymywała się przed padnięciem na kolana i zwymiotowaniem. On jest jak pies, który złapał trop. - Tym tropem był jej zapach. Daleko w dole to coś parło ku nim. Rowan obnażył zęby, deszcz obmywał jego twarz. - W takim razie będę biegł, dopóki nie padnie martwy. Błyskawica oświetliła ścieżkę na szczycie wzgórza, którą otaczały drzewa, z których jelenie zdarły korę. - Rowan - wydyszała. - Rowan, mam pomysł. *** Celaena zastanawiała się, czy nadal pragnie śmierci. A może po prostu bóg śmierci lubił się z nią drażnić aż za bardzo. Pokonała kolejną drogę pod górę, do miejsca, gdzie rosły drzewa, z których 406
jelenia zdarły korę. Wtedy rozpaliła ogień i podpaliła pochodnię, której płomień oświetlał te drzewa. Modliła się, by Rowan dalej odciągał potwora z dala od niej tak, jak mu powiedziała - prowadząc go za zapachem jej tuniki. Rozległ się zgrzyt, gdy przeciągnęła ostrzem noża po wilgotnym kamieniu, siadając na szczycie wielkiej skały. Mimo ciągłego drżenia, nuciła melodię symfonii, którą słuchała w teatrze w Rifthold co roku, do czasu, aż dostała się do niewoli. Oddychała powoli, koncentrując się na liczeniu minut, zastanawiając się, jak długo będzie tu siedzieć zanim znajdzie inny sposób. Zgrzyt. Jej nozdrza wypełnił zapach zgnilizny, a już spokojny las jakby zamarł jeszcze bardziej. Zgrzyt. Nie jej ostrza, lecz innego, tak jakby ktoś jej odpowiadał. Odetchnęła z ulgą i przeciągnęła sztyletem po kamieniu jeszcze raz, zanim wstała, usztywniając nogi w kolanach. Nie pozwoliła sobie na wzdrygnięcie, gdy ujrzała pięć istot stojących wśród drzew, wysokich, szczupłych, trzymających cały ten swój nieodłączny zestaw narzędzi. Biegnij, krzyczało jej ciało, ale stała nieruchomo. Uniosła brodę i uśmiechnęła się w ciemność. - Cieszę się, że przyjęliście zaproszenie. - Zero dźwięków, zero ruchów. - Wasi czterej przyjaciele postanowili przyjść do mojego ogniska bez zaproszenia, co nie skończyło się dla nich dobrze. Ale jestem pewna, że już to wiecie. Kolejny przeciągnął mieczami po kamieniu, blask płomieni zatańczył na poszarpanych ostrzach. - Suka Fae. Zajmiemy się tobą odpowiednio. Zarysowała ręką łuk, choć jej żołądek skręcał się od odoru padliny, machając pochodnią, jakby zachęcała gości do przyłączenia się do niej. - Och, miałam taką nadzieję - powiedziała. Zanim zdążyli ją otoczyć, ruszyła biegiem w las. 407
*** Celaena wiedziała, że są blisko nie dlatego, że słyszała ich kroki albo trzask batów, ale przez smród, który roztaczał się wokół nich i chwytał jej zmysły w swe szpony. Ściskając w dłoni pochodnię, drugą ręką utrzymywała równowagę, zbiegając stromą drogą, omijając skały i krzewy. Mila dzieliła ją od miejsca, gdzie Rowan miał przyprowadzić potwora. Kostki i kolana protestowały, gdy skakała i biegła, a zmiennoskórni podążali za nią niczym wilki za jeleniem. Sprawą kluczową było niepanikowanie - panika ogłupiała. Panika niosła ze sobą śmierć. Usłyszała skrzeczenie - nawoływanie jastrzębia100. Rowan był dokładnie tam, gdzie ustalili; potwór króla był jakąś minutę w tyle i przedzierał się przez zarośla. Tuż przy potoku, gdzie zostawiła rozpalone ognisko. Dokładnie tam, gdzie droga okrążała skałę. Starożytna ścieżka prowadziła w zupełnie inną stronę, niż ona podążała. Zawiał wiatr, prąc ku drodze. Schowała się za drzewem, zakrywając usta ręką, by stłumić urywany oddech, gdy wiatr spychał jej zapach w inną stronę. Sekundę później okryło ją silne ciało, zasłaniając i chroniąc. Potem tuż obok rozległ się tupot pięciu par stóp, gdy zmiennoskórni podążyli za zapachem w stronę istoty, która biegła wprost na nich. Wtuliła twarz w szyję Rowana. Jego ramiona były solidne niczym ściany, wbijająca się w jej ciała broń taka pocieszająca. W końcu pociągnął ją za rękaw i lekko popchnął, by zaczęła się wspinać. Kilkoma zręcznymi ruchami podciągnęła się na wysoką gałąź. Chwilę później, opierając się o pień, usiadł za nią Rowan. Przyciągnął ją do siebie, przywierając 100Zapytałam się dziewczyn, jaki dżwięk wydaje jastrząb. Otrzymałam taką odpowiedź: - What does the hawk say? |Natka - RINDINDINGERINDERING |Ma_cul Powiedzcie mi, z kim ja pracuję?! xD
408
piersią do jej pleców i obejmując ją ramionami, by ukryć jej zapach przed szalejącymi w pobliżu potworami. Minęła minuta, zanim je usłyszeli - wrzaski, krzyki i ryczenie dwóch różnych gatunków potworów, które wiedziały, że stoją twarzą w twarz ze śmiercią i że nie ma ona litości. Przez dobre pół godziny stworzenia walczyły w deszczu i ciemności, aż w końcu usłyszeli zwycięskie wrzaski, po których nieziemski głos ucichł. Celaena i Rowan wtulili się w siebie, nie mając odwagi zamknąć oczu choć na chwilę.
409
Rozdział 48 Nie było zamieszania ani histerii, gdy powiedzieli ludziom w twierdzy, czego się dowiedzieli. Malakai natychmiast wysłał posłańców z wiadomością do króla Wendlyn, prosząc o pomoc; do innych pół-Fae, by ci, którzy nie mogą walczyć, wyjechali; do siedziby uzdrowicieli, by pomogli ewakuować się każdemu pacjentowi, który nie jest przykuty do łóżka. Posłańcy wrócili od króla z wiadomością, że przyśle tylu ludzi, ilu będzie w stanie oddelegować. Celaena doszła do wniosku, że z ulgą miesza się też przerażenie. Jeśli pojawi się Galan, jeśli przybędzie któryś z krewniaków mamy... Nie będę się tym przejmować, powiedziała sobie. Teraz miała ważniejsze sprawy na głowie. Dlatego modliła się o ich szybkie przybycie, przygotowując się razem z resztą mieszkańców fortecy. W chwili, gdy opuszczą kryjówkę, zmierzą się z ogromnym zagrożeniem, zaczynając od dwustu żołnierzy, kończąc na Narroku i jego potworach. Rowan przejął kontrolę nad twierdzą bez żadnych problemów - właściwie to wszyscy byli mu wdzięczni. Nawet Malakai podziękował księciu, gdy ten zaczął organizować zmiany, obmyślać plan ich przetrwania. Mieli kilka dni do przybycia pomocy, gdy będą mogli rozpocząć atak, ale jeśli wróg przybędzie szybciej, Rowan chciał spowolnić i unieszkodliwić tak wielu, jak się da. Pół-Fae nie byli armią i nie mieli w pełni zaopatrzonej w odpowiednie zasoby twierdzy, dlatego Rowan oświadczył, że wykorzystają to, co posiadają: spryt, determinację i znajomość terenu. Wnioskując z rozbrzmiewających tamtej nocy głosów, zmiennoskórzy pozbyli się jednego potwora, co znaczyło, że nie są niepokonane... ale bez ciała nie mogli stwierdzić, jak to coś zostało zabite. Rowan i Celaena dowodzili małą grupą, która przygotowywała fortecę na atak. Jeśli siły Narroka obiorą ścieżkę jelenią aleją, wejdą na zaminowane terytorium: doliny pełne jadowitych stworzeń, ukryte doły najeżone kolcami, sidła na każdym
410
kroku. Może ich to nie zabije, ale spowolni wystarczająco, by kupić więcej czasu na to, by przybyły posiłki. A jeśli walka zakończy się oblężeniem, pod fortecą biegł sekretny tunel, tak stary i zniszczony, że większość mieszkańców nie wiedziała nawet o jego istnieniu, dopóki nie wspomniał o nim Malakai. To było lepsze niż nic. Kilka dni później Rowan zebrał małą grupę dowódców wokół stołu w jadalni. - Ekipa Basa poinformowała, że kreatury wyglądają na gotowe do wymarszu w ciągu kilku dni - powiedział, wskazując na mapę. - Czy pułapki na tych dwóch kilometrach są skończone? - Dowódcy potwierdzili - Dobrze. Chcę, żeby jutro wasi ludzie przygotowali kolejny odcinek drogi. Stojąc u boku Rowana, Celaena patrzyła, jak przeprowadza ich przez spotkanie, skupiając ich uwagę na każdym szczególe planu... nie wspominając o tym, że pamiętał imiona wszystkich dowódców, ich ludzi i za co byli odpowiedzialni. Był spokojny i opanowany - emanował energią - mimo piekła, jakie miało się tu niebawem rozpętać. Patrząc na pół-Fae, na to, jak Rowan przykuwał ich uwagę, widziała, że trzymają się jego spokoju, chłodnej determinacji i sprytu w obmyślaniu strategii... i wieluset lat doświadczenia. Zazdrościła mu tego. A pod tym wszystkim, z rosnącym ciężarem w piersi, którego nie potrafiła opanować, żałowała, że gdy opuści ten kontynent... to odejdzie sama. - Prześpij się trochę. Nie przydasz się kompletnie wykończona. Zamrugała. Gapiła się na niego. Spotkanie się skończyło, a dowódcy wychodzili już, wracając do swoich zajęć. - Przepraszam. - Potarła oczy. Wstali przed świtem, przygotowując ostatnie pułapki, sprawdzając, czy wszystkie są sprawne. Praca z nim była taka łatwa. Nie obwiniała siebie, nie musiała się przed sobą tłumaczyć. Wiedziała, że nikt nie zastąpi jej Nehemii, poza tym nie chciała tego, ale Rowan sprawiał, że czuła się... lepiej. Jak gdyby w końcu mogła oddychać. Jednak teraz... Nadal ją obserwował, marszcząc brwi. - Po prostu to powiedz. 411
Spojrzała na leżącą przed nimi na stole mapę. - Jesteśmy w stanie zająć się żołnierzami, ale te potwory i Narrok... gdyby byli tu z nami wojownicy Fae – tacy, jak twój towarzysz, który pojawił się tu, żebyś zrobił mu tatuaż - nie sądziła, by nazywanie go kocim przyjacielem Rowana pomogło w tej sytuacji - a nawet cała piątka z twojej kadry, wtedy szala mogłaby się przechylić. Prześledziła palcem łańcuch górski oddzielający ich od nieśmiertelnych ziem. - Ale nie wysłałeś do nich wiadomości. Dlaczego? - Wiesz, dlaczego. - Maeve wezwałaby cię do Doranelle na złość pół-Fae? Zacisnął szczękę. - Myślę, że z kilku powodów. - I to jest osoba, której zdecydowałeś się służyć. - Wiedziałem, co robię, gdy piłem jej krew, by przypieczętować przysięgę. - Więc miejmy nadzieję, że wsparcie od Wendlyn przybędzie szybko. Zacisnęła wargi i odwróciła się w stronę drzwi. Złapał ją za nadgarstek. - Nie rób tego. - Mięśnie jego szczęki zadrgały. - Nie patrz tak na mnie. - Czyli jak? - Z... obrzydzeniem. - Ja nie... - Spojrzał na nią ostro. Westchnęła. - To... to wszystko Rowan... Machnęła ręką w stronę mapy, w kierunku drzwi, za którymi zniknęli pół-Fae i skąd dobiegały dźwięki przygotowań. - Cokolwiek moje słowa są warte, wszystko to dowodzi jedynie, że ona na ciebie nie zasługuje. Myślę, że zdajesz sobie z tego sprawę. Odwrócił wzrok. - To nie twoje zmartwienie. - Wiem. Ale uznałam, że powinieneś to usłyszeć. Nie odpowiedział, nie spojrzał jej nawet w oczy, dlatego odeszła. Obejrzała się raz przez ramię, by zobaczyć, że wciąż stoi pochylony nad stołem 412
z napiętymi mięśniami pleców i rękami zaciśniętymi na blacie. Wiedziała, że tak naprawdę nie patrzył na mapę. Ale wyznanie, że chciałaby, by wrócił z nią do Adarlanu, do Terrasenu, było bez sensu. Nie mógł złamać przysięgi, jaką złożył Maeve, a ona nie miała nic, by go do tego zachęcić nawet, gdyby mógł odejść. Nie była królową. Nie miała planów na to, by się nią stać, a nawet, gdyby miała królestwo, które mogłaby mu oddać, jeśli byłby wolny... Wyznanie mu tego było bez sensu. Dlatego zostawiła go. Co nie sprawiło, że przestała chcieć zabrać go ze sobą. *** Następnego popołudnia, po tym, jak umyła twarz i zmieniła opatrunek na poparzonym przedramieniu, Celaena skierowała się na dół, by pomóc w przygotowaniach do kolacji. Wtedy bardziej wyczuła niż usłyszała tętniącą w twierdzi ciszę, głębszą i cięższą niż nerwy, jakie każdy przez ostatnie kilka dni czuł. Było za wcześnie na przyjazd ciotki. Miała do pokazania jedynie kilka sztuczek i tarcze. Schodziła po schodach, biorąc dwa na raz, aż dotarła do kuchni. Jeśli Maeve dowiedziała się o ataku i kazała Rowanowi wyjechać... Oddychaj, myśl - to były kluczowe elementy do przetrwania tego. Gdy wchodziła do kuchni - zwolniła i uniosła podbródek, choć wątpiła, aby ciotka chciała spotkać się w kuchni - uderzyło w nią ciepło i zapach drożdży. Chyba, że chciała wyprowadzić ją z równowagi. Ale... Ale w kuchni nie było Maeve. Zastała tam Rowana, który stał akurat tyłem i rozmawiał cicho z Emrysem, Malakaiem i Lucą. Celaena zamarła w bezruchu, gdy zobaczyła zbyt bladą twarz Emrysa i jego rękę zaciśniętą na ramieniu Malakaia. Gdy Rowan odwrócił się do niej z zaciśniętymi ustami i szeroko otwartymi oczami pełnymi... szoku, przerażenia i rozpaczy, świat również zamarł. 413
Ręce Rowana zwisały luźno po bokach, palce nerwowo się zaciskały i rozluźniały. Przez moment rozważała, czy nie wbiec na górę po schodach, cokolwiek miał do powiedzenia. Rowan zrobił krok w jej stronę - jeden krok - i to wystarczyło, żeby zaczęła potrząsać głową i wyciągając przed siebie ręce, jakby chciała go odepchnąć - Proszę - powiedziała, a głos jej się załamał. - Proszę. Rowan wciąż się zbliżał, niosąc ze sobą pewną zagładę. Wiedziała, że nie ma przed tym ucieczki, że nie może paść na kolana i błagać, by temu zapobiec. Zatrzymał się w zasięgu ręki, ale nie dotknął jej, rysy jego twarzy stwardniały... ale nie z okrucieństwa. Zdała sobie sprawę, iż to dlatego, że Rowan zdawał sobie sprawę, że jedno z nich musi się jakoś trzymać. Musiał być spokojny... potrzebował tego, by zachować czysty umysł. - Doszło do... w obozach pracy w Calaculli wybuchło powstanie - powiedział. Serce zaczęło łomotać jej w piersi. - Mówią, że po tym jak księżniczka Nehemia została zamordowana, jakaś dziewczyna zabiła swojego nadzorcę i wywołała powstanie. Niewolnicy zdobyli obóz. - Wziął pytki oddech. - Król Adarlanu wysłał dwa legiony, by zrobiły porządek z niewolnikami. Zabili ich wszystkich. - Niewolnicy pokonali wojsko? - Wypuściła oddech. W Calaculli było tysiące niewolników - wszyscy razem tworzyliby potężnego przeciwnika, nawet dla wojsk Adarlanu. Rowan chwycił ją za rękę z przerażającą łagodnością. - Nie. Żołnierze zabili wszystkich niewolników w Calaculli. W jej umyśle rozległ się trzask, a świat zalała fala lamentu. - W Calaculli są tysiące niewolników. Determinacja zniknęła z twarzy Rowana, gdy skinął głową. A gdy otworzył i zamknął usta, zdała sobie sprawę, że to nie koniec. Jedyne, co mogła wykrztusić to: - Endovier? - Złudna nadzieja. 414
Powoli, bardzo powoli, Rowan potrząsnął głową. - Gdy król dowiedział się o powstaniu w Eyllwe, wysłał też dwa legiony na północ. Nie oszczędzono nikogo. Nie widziała twarzy Rowana, gdy chwycił jej ręce, jakby mógł powstrzymać ją przez upadkiem w przepaść. Nie, jedyne, co widziała, to niewolników, których zostawiła, szare góry i ogromne groby, które wykopywali każdego dnia, twarze jej ludzi, z którymi pracowała ramię w ramię... jej ludzi, których zostawiła; których porzuciła i pozwoliła im cierpieć; którzy modlili się o zbawienie, trzymając nadziei, że ktoś, ktokolwiek, pamięta o nich. Porzuciła ich... a teraz było za późno. Ludzie Nehemii, ludzie z innych królestw i... i jej ludzie. Ludzie Terrasenu. Ludzie, których jej tata, mama i cały dwór kochali tak bardzo. W Endovier byli rebelianci... rebelianci, którzy walczyli o wolność jej królestwa, gdy ona... gdy ona była... W Endovier były dzieci. W Calaculli też. Nie obroniła ich. Ściany i sufit kuchni zaczęły się na nią walić, powietrze było za rzadkie, za gorące. Twarz Rowana rozmyła jej się przed oczami, gdy zaczęła dyszeć i sapać coraz szybciej. Wyszeptał jej imię tak cicho, że tylko ona mogła je usłyszeć. A gdy już je usłyszała, imię, które kiedyś było obietnicą dla świata, imię, które splugawiła, imię, na które nie zasługiwała... Wyrwała się mu i wyszła z kuchni, kierując się w stronę bariery. Szła wzdłuż niej, aż znalazła miejsce poza zasięgiem wzroku ludzi z twierdzy. Świat był pełen krzyków i płaczu tak głośnego, że tonęła w nim.101 Nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku, gdy uwolniła magię, atakując barierę, 101Jest to przypis do całego momentu opisującego uczucia Celaeny i jej rozpacz. Czytając ten fragment, przypomniały mi się utwory, których słuchając, zawsze, nieważne, kiedy i gdzie, czuję rozpacz, furię i pochłaniającą mnie otchłań: https://www.youtube.com/watch?v=7ccTnDeJB2Y https://www.youtube.com/watch?v=0qv0-BFMXqc https://www.youtube.com/watch?v=3gxNW2Ulpwk |staaleks
415
wywołując wybuch, który wstrząsnął drzewami i sprawił, że ziemia zadrżała. Żywiła barierę swoją magią, nakłaniają głazy, by ją wykorzystały. Te, jakby wyczuwając jej intencje, pożarły całą moc, chłonąc coraz więcej, wciąż czując niedosyt. Dlatego płonęła, płonęła, płonęła.
416
Rozdział 49 Chaol od tygodni nie miał kontaktu z żadnym ze swoich przyjaciół sojuszników, kimkolwiek byli. Dlatego, po raz ostatni, wdrożył się w stały rytm swoich obowiązków. Choć było to trudniejsze niż kiedykolwiek, czuwał podczas królewskich obiadów, choć pisanie raportów wymagało wykorzystania ostatków jego woli, robił to. Nie dostał żadnych informacji od Aediona ani Rena, nadal też nie poprosił Doriana o użycie magii, by sprawdzić ich teorie związane z zaklęciem. Zaczął się zastanawiać, czy jego rola w rebelii Aelin się skończyła. Zebrał wystarczająco informacji, przekroczył wystarczająco granic. Może nadszedł czas, by dowiedzieć się, co może zrobić z Anielle. Byłby bliżej Morath i może mógłby dowiedzieć się, co król tam ukrywa. Władca zaakceptował jego plan ponownego przyjęcia tytułu lorda Anielle prawie bez sprzeciwu. Wkrótce miał przedstawić propozycję na zastępcę. Chaol obejmował straż podczas obiadu, na którym pojawili się także Aedion i Dorian. Drzwi otwarto, by wpuścić do środka świeży powiew wiosny, a jego ludzie stali w równych odstępach, trzymając broń w pogotowiu. Wszystko szło normalnie, gładko, dopóki król nie wstał - jego pierścień zdawał się pochłaniać wpadające przez wysokie okna światło. Podniósł kielich, a w pomieszczeniu zapadła cisza. Nie w taki sposób, jak wtedy, gdy przemawiał Aedion. Chaol nie potrafił przestać myśleć o tym, co powiedział mu generał o wybraniu strony albo o tym, co Dorian powiedział o tym, że nie był w stanie zaakceptować księcia i Celaeny przez to, czym naprawdę byli. Myślał o tym bez przerwy. Ale nic nie mogło przygotować Chaola, ani nikogo w tym pomieszczeniu na to, co usłyszeli, gdy król uśmiechnął się ze swojego podium i przemówił: - Dzisiejszego ranka otrzymaliśmy wspaniałe wieści z Eyllwe i północy.
417
Rebelia niewolników w Calaculli została stłumiona. Nie wiedzieli nic na ten temat, a Chaol pragnął jedynie zakryć uszy, gdy król kontynuował: - Będziemy musieli pracować, by kopalnie znów zaczęły funkcjonować, ale skaza rebeliantów została wybielona. Chaol cieszył się, że stał oparty o filar. To Dorian się odezwał. Jego twarz była trupio blada. - O czym ty mówisz? Ojciec uśmiechnął się do niego. - Wybacz mi. Wygląda na to, że rebelianci w Calaculli upadli na głowy wszczynając powstanie po niefortunnej śmierci księżniczki Nehemii. Nie mogliśmy dopuścić, by to się rozwijało. To albo jakiekolwiek inne powstanie. A ponieważ nie mieliśmy odpowiednich środków, by kolejno przesłuchać niewolników i znaleźć zdrajcę... Chaol rozumiał, jak wiele kosztowało Doriana, by nie potrząsnąć głową w przerażeniu, gdy przekalkulował to sobie i zrozumiał, jak wielu ludzi zostało zamordowanych. - Generale Ashryver - powiedział król. Aedion siedział nieruchomo. - Ty i twoja Zmora powinniście być zadowoleni, że po czystce w Endovier wiele rebelii na waszym terytorium... ucichło. Wygląda na to, że nie chcą podzielić losu swoich przyjaciół z kopalni. Chaol nie wiedział, jak Aedion to zrobił, ale uśmiechnął się i skłonił głowę. - Dziękuję, Wasza Wysokość. *** Dorian wpadł do pracowni Sorschy. Podskoczyła na krześle, kładąc rękę na piersi. - Słyszałaś? - zapytał, zamykając za sobą drzwi. 418
Jej oczy były wystarczająco zaczerwienione, by odpowiedzieć mu na to pytanie. Ujął jej twarz w dłonie, czołem dotknął jej czoła, potrzebując jej siły. Nie wiedział, jak powstrzymał się przez szlochem, zwymiotowaniem albo zabiciem ojca przy wszystkich. Ale patrząc na nią, czując jej zapach - rozmarynu z nutką mięty – wiedział, co go powstrzymało. - Chcę, żebyś opuściła zamek - powiedział. - Dam Ci pieniądze, ale chcę, żebyś wyjechała stąd najszybciej jak się da, nie wzbudzając podejrzeń. Wyrwała się z jego uścisku. - Oszalałeś? Nie, jeszcze nigdy nie myślał tak trzeźwo. - Jeśli zostaniesz, jeśli nas przyłapią... Dam ci tyle pieniędzy ile będziesz potrzebowała... - Żadne pieniądze nie przekonają mnie do wyjazdu. - Przywiążę cię do konia, jeśli będę musiał. Wydostanę cię... - I kto się wtedy tobą zajmie? Kto będzie przygotowywał ci preparaty? Nie rozmawiasz już nawet z kapitanem. Jak mogę teraz wyjechać? Złapał ją za ramiona. Musiała zrozumieć... musiał sprawić, by zrozumiała. Jej lojalność była jedną z rzeczy, które w niej kochał, ale teraz... teraz mogło to jedynie sprowadzić na nią śmierć. - Ot tak zamordował tysiące ludzi. Wyobraź sobie, co zrobi, jeśli dowie się, że mi pomagałaś. Istnieją gorsze rzeczy niż śmierć, Sorscho. Proszę... proszę, po prostu wyjedź. Chwyciła go mocno za ręce. - Wyjedź ze mną. - Nie mogę. Wszystko się pogorszy, jeśli wyjadę, jeśli to mój brat zostanie dziedzicem. Poza tym sądzę... Znam ludzi, którzy mogą usiłować go powstrzymać. A jeśli tu będę, może znajdę sposób, by jakoś im pomóc. Och, Chaol. Teraz rozumiał doskonale, dlaczego wysłał Celaenę do Wendlyn 419
rozumiał jego powrót do Anielle... Chaol sprzedał siebie, by zapewnić Celaenie bezpieczeństwo. - Jeśli ty zostajesz, to ja też - odpowiedziała Sorscha. - Tylko twój wyjazd może zmienić moje zdanie. - Proszę - powiedział, bo nie miał siły krzyczeć, nie po śmierci tylu ludzi. Proszę... Ona pogłaskała go tylko po policzku. - Razem. Zmierzymy się z tym razem. Było to samolubne i straszne, ale zrezygnował z próby przekonania jej. *** Chaol szedł do grobowca, szukając prywatności - by płakać, krzyczeć. Ale nie był sam. Na krętych schodach z przedramionami opartymi na kolanach siedział Aedion. Nie odwrócił się, gdy Chaol postawił na stopniu świecę i usiadł obok. - Jak sądzisz - szepnął Aedion, wpatrując się w ciemność. - Co sobie myślą o nas ludzie na innych kontynentach, za morzem? Myślisz, że jest im nas żal czy nienawidzą nas za to, co sobie robimy? Może tam też jest źle. Albo gorzej. Lecz by zrobić to, co konieczne, by przejść przez to... Muszę wierzyć, że tam jest lepiej. Że gdzieś jest lepiej niż tu. Chaol nie miał na to odpowiedzi. - Ja... - Zęby Aediona błysnęły w ciemności. - Byłem zmuszany do robienia wielu, naprawdę wielu rzeczy. Złych, okropnych rzeczy. Jednak jeszcze nigdy nie czułem się tak brudny jak dzisiaj, gdy dziękowałem temu człowiekowi za zamordowanie moich ludzi. Nie było słów, które mogłyby go pocieszyć, nie było nic, co mógł mu obiecać. Dlatego Chaol zostawił Aediona wpatrującego się w ciemność.
420
*** Tej nocy nie było ani jednego wolnego miejsca w Teatrze Królewskim. Każda loża i pojedyncze miejsce zajęte były przez szlachtę, kupców, każdego, kogo stać było na bilet. Biżuteria i jedwabie lśniły w świetle szklanych żyrandoli, eksponując bogactwo imperium. Wiadomość o masakrze na niewolnikach spadła na miasto tego popołudnia, rozchodząc się falą pomruków, pozostawiając za sobą ciszę. Dolne kondygnacje zalewała cisza, jakby słuchacze przyszli tu dziś, by muzyka zmyła z nich tę informację. Jedynie w lożach aż wrzało od plotek. Mówiono o tym, jak wpłynie to na dochody ludzi siedzących wśród jedwabi, na obitych purpurowym pluszem fotelach, debatowano na temat tego, skąd będą pochodzić nowi niewolnicy, którzy zapełnią pustkę w kopalni i o tym jak powinni traktować swoich własnych niewolników. Po tym, jak zabrzmiał dzwon, a żyrandole przygasły, ludzie jeszcze długo nie mogli się uspokoić. Wciąż rozmawiali, gdy uniosła się czerwona kurtyna, za którą rozstawiła się orkiestra. Cudem było, że bili brawo dyrygentowi, który wszedł na scenę. To wtedy dostrzegli, że wszyscy członkowie orkiestry ubrani byli na czarno. To wtedy wszyscy zamilkli. A gdy dyrygent uniósł ręce, to nie dźwięki symfonii rozległy się w sali. To była Pieśń Eyllwe. Potem Pieść Fenharrow. I Melisande. I Terrasenu. Każdy naród stracił kogoś w tej masakrze w obozach pracy. Na koniec, nie dla triumfu, lecz by opłakać to, kim się stali, zagrali Pieśń Adarlanu. Gdy zabrzmiała ostatnia nuta, dyrygent odwrócił się do tłumu, muzycy wstali razem z nim. Jak jeden spojrzeli na loże, w miejsce, gdzie lśniły klejnoty skąpane w krwi kontynentu. Potem, bez słowa, bez ukłonu, zeszli ze sceny. 421
Następnego dnia, na mocy królewskiego dekretu, teatr zamknięto. Już nikt nie ujrzał muzyków i dyrygenta.
422
Rozdział 50 Policzki Celaeny muskał chłodny wiatr. Las milczał, jakby ptaki i owady zachowywały ciszę przez wzgląd na jej atak na niewidzialną ścianę. Bariera chłonęła każdą iskrę magii jaką w nią posłała, a teraz zdawała się wręcz mruczeć od napływu mocy. Owionął ją zapach sosen i śniegu, a gdy się odwróciła, zobaczyła Rowana opierającego się o pobliskie drzewo. Był tam od pewnego czasu, dając jej przestrzeń do wyładowania się. Ale nie była zmęczona. I jeszcze nie skończyła. W jej umyśle wciąż tkwił dziki ogień, wijący się, nieskończony. Przytłumiła go, pozwalając to samo zrobić gniewowi, smutkowi. Rowan powiedział: - Właśnie otrzymaliśmy wiadomość z Wendlyn. Wsparcie nie przybędzie. - Nie przybyło dziesięć lat temu - powiedziała, jej głos był schrypnięty, jakby nie odzywała się przez wiele godzin. W jej żyłach płynął teraz lodowaty spokój. Dlaczego miałoby przybyć teraz? Jego oczy błysnęły. - Aelin. - Gdy wbiła spojrzenie w okryty coraz głębszą ciemnością las, powiedział nagle: - Nie musisz zostawać - możemy tej nocy ruszyć do Doranelle, a ty możesz zdobyć niezbędne informacje. Masz moje błogosławieństwo. - Nie obrażaj mnie, mówiąc mi o odejściu. Walczę. Nehemia by została. Moi rodzice by zostali. - Lecz oni mieli ten luksus, że nie byli ostatnimi z rodu. Zacisnęła zęby. - Masz doświadczenie - ty jesteś tu potrzebny. Jesteś jedyną osobą, która może dać pół-Fae szansę na przetrwanie; ufają ci i cię szanują. Więc zostaję. Ponieważ jesteś tu potrzebny i dlatego, że pójdę za tobą choćby na śmierć. - A jeśli potwory
423
pochłoną jej ciało i duszę, nie zmartwi ją to. Zasłużyła sobie na taki los. Milczał przez bardzo długą chwilę. Ale zmarszczył lekko brwi. - Choćby na śmierć? Skinęła głową. Nie musiał wspominać o masakrach, nie musiał jej pocieszać. Wiedział - rozumiał ją bez słów - jak to jest. Magia płynęła z rykiem w jej krwi, chcąc się wydostać, pragnąc więcej. Ale to mogło zaczekać - musiało zaczekać na odpowiedni moment. Dopóki nie będzie miała w zasięgu wzroku Narroka i jego potworów. Zdała sobie sprawę, że Rowan widział każdą z tych myśli, a nawet więcej, gdy sięgnął pod tunikę i wyciągnął sztylet. Jej sztylet. Wyciągnął go do niej, długie ostrze lśniło, jakby potajemnie czyścił je i dbał o nie przez cały ten czas. A gdy chwyciła rękojeść - sztylet okazał się lżejszy niż pamiętała - Rowan spojrzał jej w oczy, docierając do jej głębi, i powiedział: - Płomienne Serce. *** Wsparcie z Wendlyn nie przybyło - nie na złość, lecz dlatego, że legion adarlańskich ludzi zaatakował północną granicę. Trzy tysiące ludzi rozpoczęło atak. Wendlyn wysłało wszystkich żołnierzy na północne wybrzeże i tam mieli pozostać. Pół-Fae musieli zmierzyć się z Narrokiem i jego siłami samotnie. Rowan spokojnie zachęcał niewalczących do opuszczenia twierdzy. Ale nikt nie odszedł. Odmówił nawet Emrys, a Malakai powiedział jedynie, że gdzie idzie jego partner, tam i on. Przez wiele godzin zmieniali swój plan, uwzględniając brak wsparcia. Ostatecznie nie zmienili wiele. Celaena pomagała jak mogła, rzucając sugestie, pozwalając Rowanowi rozkazywać i dopracowywać plan tym swoim mistrzowskim umysłem. Starała się nie myśleć o Endovier i Calaculli, ale ta wiadomość wciąż się w niej gotowała, wisiała nad nią podczas długich godzin spędzonych na dyskusjach. 424
Planowali, dopóki Emrys nie zaczął stukać łyżką w dzbanek, przeganiając ich, ponieważ świt był już blisko. Gdy chwilę później znaleźli się w swoim pokoju, Celaena rozebrała się i wsunęła pod kołdrę. Rowan jednak nie spieszył się, tylko zdjął koszulę i podszedł do umywalki. - Dobrze się dzisiaj spisałaś, pomagając mi przy planie. Patrzyła, jak mył twarz, potem szyję. - Brzmisz na zaskoczonego. Wytarł twarz ręcznikiem, po czym oparł się o kredens, opierając ręce o jego brzegi. Drewno jęknęło, ale wyraz jego twarzy się nie zmienił. Nazwał ją Płomiennym Sercem. Czy wiedział, co to dla niej znaczyło? Chciała zapytać, wciąż miała do niego tak wiele pytań, lecz teraz, po tych wszystkich nowościach, potrzebowała snu. - Wysłałem wiadomość - powiedział Rowan, odsuwając się od kredensu i podchodząc do łóżka. Przy zagłówku położyła miecz z gór, a rubin zalśnił w przyćmionym świetle, gdy przesunął palcem po złotej rękojeści. - Do mojej... kadry, jak lubisz ich nazywać. Oparła się na łokciach. - Kiedy? - Kilka dni temu. Nie wiem gdzie są ani czy przybędą na czas. Maeve może nie pozwolić im przybyć... a niektórzy z nich mogą nawet nie poprosić. Są... nieprzewidywalni. A może się stać tak, że dostanę rozkaz, by wrócić do Doranelle i... - Naprawdę poprosiłeś o pomoc? Zmrużył oczy. Właśnie powiedziałem, że to zrobiłem. Wstała, a on cofnął się o krok. Co zmieniło twoje zdanie? Czasami warto jest zaryzykować. Nie cofnął się, gdy do niego podeszła i powiedziała z całym żarem jaki 425
pozostał w jej zniszczonym sercu: - Zaprzysięgam cię, Rowanie Whitethorn. Nie obchodzi mnie co powiesz i jak bardzo będziesz się sprzeciwiał. Zaprzysięgam cię jako swego przyjaciela. Odwrócił się w stronę umywalki, ale ujrzała niewypowiedziane słowa, które chciał przed nią ukryć, wypisane na jego twarzy. To nie ma znaczenia. Nawet jeśli przetrwamy, gdy wyruszymy do Doranelle, opuścisz królestwo Maeve sama. *** Emrys dołączył do nich - a razem z nim wszyscy pół-Fae ze Strażnicy Mgieł, którzy nie zostali posłani z wiadomościami - gdy następnego ranka ruszyli do siedziby uzdrowicieli, by pomóc ewakuować pacjentów. Każdy, kto nie mógł walczyć, pozostał, by pomóc chorym i rannym, a Emrys powiedział, że zostanie do samego końca. Dlatego zostawili go z małą grupą strażników w razie, gdyby coś poszło bardzo, bardzo źle. Gdy Celaena wchodziła między drzewa z Rowanem, nie żegnała się. Wielu innych powiedziało coś na odchodne - to brzmiało dla niej jak proszenie się o śmierć i była niemal pewna, że stoi po stronie nieodpowiednich bogów. Tej nocy obudził ją dotyk dużej, pokrytej odciskami dłoni, która potrząsała jej ramieniem. Wygląda na to, że śmierć już na nich czekała.
426
Rozdział 51 - Zbierz swoją broń i pospiesz się - powiedział Rowan do Celaeny, która natychmiast zerwała się na nogi, sięgając po sztylet leżący koło łóżka. On szedł już przez pokój, ubierając się i zbierając szybko broń. Nie zadawała pytań - sam jej powie to, co najważniejsze. Wciągnęła spodnie i założyła buty. - Myślę, że zostaliśmy zdradzeni - powiedział, a jej palce znieruchomiały nad klamrą pasa, gdy odwróciła się w stronę okna. Cisza. W lesie panowała kompletna cisza. A na horyzoncie rozciągała się plama czerni. - Nadejdą dzisiaj - szepnęła. - Zrobiłem mały obchód. - Wsadził nóż za cholewę buta. - Wygląda to tak, jakby ktoś powiedział im, gdzie się znajduje każda pułapka, każdy alarm. Dotrą tu w ciągu godziny. - Czy bariera wciąż działa? - Skończyła zaplatanie włosów i mocowanie miecza na plecach. - Tak... jest nienaruszona. Zaalarmowałem wszystkich, a Malakai i pozostali przygotowują obronę na murach. - Mała jej część uśmiechnęła się na myśl, czym było dla Malakaia spotkanie z półnagim Rowanem wydającym rozkazy. Zapytała: - Kto nas zdradził? - Nie wiem, ale kiedy się dowiem, rozwalę temu komuś łeb o ścianę. Jednak teraz mamy większy problem, którym trzeba się martwić. Ciemność na horyzoncie rozprzestrzeniała się, pochłaniając gwiazdy, drzewa, światło. - Co to takiego? Rowan zacisnął usta w cienką linię. - Większe problemy.
427
*** Głazy strażnicze były ostatnią linią obrony fortecy. Jeśli Narrok planował oblężenie Strażnicy Mgieł, nie byli w stanie przetrzymywać go przez wieki - choć mieli nadzieję, że bariera spowolni potwory i osłabi je nieco. Na murach, podwórzu i szczytach wież stali pół-Fae. Łucznicy zdejmą tylu ludzi, ilu im się uda zanim padnie bariera, a potem wykorzystają przejście przez dębowe drzwi twierdzy na zasadzkę na dziedzińcu. Jednak wciąż pozostawały potwory i Narrok, wraz z ciemnością która się za nimi ciągnęła. Ptaki i zwierzęta przemykały obok twierdzy, uciekając - słychać było łopot skrzydeł, tętent łap i skrobanie pazurów o kamienie. Prowadził je Mały Lud, zauważany jedynie przez błysk malutkich oczu w ciemności. Czymkolwiek był mrok sprowadzany tu przez Narroka i potwory... gdy już raz się w niego weszło, nie było odwrotu. Stała z Rowanem poza bramami dziedzińca; porośnięta trawą połać ziemi dzieląca barierę i fortecę zdawała się zbyt wąska. Zwierzęta i Mały Lud przestały się już pojawiać i nawet wiatr zdawał się umrzeć. - W chwili gdy bariera padnie, chcę, żebyś wpakowała im strzały w oczy powiedział Rowan, trzymając łuk w dłoniach. - Nie daj im szansy, by oczarowali ciebie... albo kogokolwiek innego. Żołnierzy zostaw reszcie. Nie słyszeli ani nie widzieli tych dwustu żołnierzy, ale skinęła głową, trzymając własny łuk. - Co z magią? - Używaj jej oszczędnie, ale jeśli uważasz, że dasz radę ich w ten sposób zniszczyć, nie wahaj się. I nie szalej. Załatw ich w każdy możliwy sposób. - Tak chłodna kalkulacja. Rasowy wojownik. Niemal czuła emanującą z niego agresję. Zza bariery napływał coraz mocniejszy odór, a niektórzy wartownicy stojący za nimi na dziedzińcu zaczęli pomrukiwać. Zapach z innego świata, zapach tego, co 428
czaiło się pod skórą śmiertelnika. Parę zwierząt wybiegło spomiędzy drzew z płynącą z pysków pianą, gdy ciemność za nimi zgęstniała. - Rowan - powiedziała, czując ich ale nie widząc. - Są tutaj. Na skraju lasu, ledwie pięć jardów od głazów strażniczych, pojawiły się potwory. Celaena spojrzała na nie. Trzy. Trzy, nie da. - Ale zmiennoskórni... - Nie mogła dokończyć zdania, bo mężczyźni zaczęli przyglądać się fortecy. Byli odziani w najgłębszą czerń, ich tuniki były rozpięte przy szyi, odsłaniając obroże z Kamienia Wyrda. Zmiennoskórni nie zabili tego - nie, ponieważ ten sam perfekcyjny mężczyzna patrzył się na nią. Uśmiechał do niej. Jakby już czuł jej smak. Spomiędzy krzaków wystrzelił królik, pędząc ku barierze. Podobnie do łapy potężnej bestii, ciemność wystrzeliła do przodu, chwytając uciekające zwierzę. Królik upadł, jego sierść zmatowiała, kości się uwypukliły, gdy wyssano z niego życie. Wartownicy na murach zaczęli rzucać pod nosami przekleństwa. Udało jej się uciec ze szponów tylko jednego z tych stworzeń. Lecz we trójkę stawały się czymś innym, czymś nieskończenie potężnym. - Nie możemy dopuścić do upadku bariery - powiedział do niej Rowan. - Ta czerń zabije wszystko czego dotknie. - Gdy mówił, ciemność rozciągała się wokół fortecy. Zamykając ich w pułapce. Bariera mruczała, dźwięk ten wprawiał grunt w drżenie. Zmieniła się w Fae, krzywiąc się przy fali bólu. Potrzebowała lepszego słuchu, siły, zdolności do regeneracji. Trzy potwory wciąż stały na skraju lasu, ciemność się rozprzestrzeniała. Dwustu żołnierzy nadal nie było widać. Jak jeden, cała trójka odwróciła się w stronę cieni za nimi, odchodząc na bok z pochylonymi głowami. Wtedy spomiędzy drzew wyszedł Narrok. W przeciwieństwie do nich, Narrok nie był piękny. Był potężny, cały pokryty bliznami i uzbrojony po zęby. Jednak przez jego skórę też prześwitywały czarne żyły, 429
a szyję obejmowała obsydianowa obroża. Nawet z tej odległości widziała bezdenną pustkę w jego oczach. Sączyła się niczym strużka krwi w rzece. Czekała aż coś powie, przełamując ciszę i oferując wybór między ulegnięciem królewskiej władzy a śmiercią; czekała, aż powie coś, co podkopie ich morale. Ale Narrok spojrzał ponad Strażnicą Mgieł, kiwając powoli, wręcz z zachwytem, głową, po czym dobył żelaznego miecza i wskazał nim na kamienie strażnicze. Celaena ani Rowan nie mogli zrobić nic gdy skręcony z ciemności bat wystrzelił i uderzył w niewidzialną barierę. Powietrze zadrżało, kamienie jęknęły. Rowan ruszył już w stronę dębowych drzwi, wykrzykując rozkazy do łuczników, by przygotowali się i użyli całej magii jaką mieli, by chronić się przed ciemnością. Celaena stała w miejscu. Kolejne uderzenie, pod którym bariera się ugięła. - Aelin - rzucił Rowan, na co obejrzała się przez ramię. - Wejdź za bramę. Ale ona przerzuciła łuk przez ramię, a gdy uniosła rękę, pokrywał ją płomień. - Tej nocy w lesie to coś bało się ognia. - Żeby go użyć, musiałabyś wyjść przed barierę, inaczej moc odbije się od niej. - Wiem - powiedziała cicho. - Ostatnim razem wystarczyło jedno spojrzenie i dałaś się zauroczyć. Ciemność zaatakowała ponownie. - Teraz nie będzie tak jak ostatnim razem - powiedziała, spoglądając na Narroka i trzy potwory. Teraz musiała się odpłacić. Jej krew zawrzała, ale powiedziała: - Nie wiem co innego można zrobić. Ponieważ gdy ciemność ich dosięgnie, wtedy ostrza i strzały będą bezużyteczne. Nie będą w stanie namierzyć celu. Z tyłu rozległ się krzyk, potem kolejne, po których nastąpiło zderzenie stali ze stalą. Ktoś wrzasnął: - Tunel! Dostali się do tunelu! Przez moment Celaena stała bez ruchu, mrugając. Tunel. Zostali zdradzeni. A 430
teraz wiedzieli też, gdzie podziali się żołnierze: skradali się tunelami, a dostali się tam prawdopodobnie dlatego, że bariera była zbyt skupiona na zagrożeniu z tej strony i nie mogła chronić ich przed tym, co czaiło się pod nimi. Krzyki i walka były coraz bardziej słyszalne. Rowan rozstawił słabszych wojowników w środku, by byli bezpieczni - teraz stali przy wyjściu z tunelu. Powyrzynają ich. - Rowan... Następne uderzenie w barierę, potem kolejne. Zaczęła kierować się ku głazom, na co Rowan warknął: - Jeszcze jeden krok... Szła dalej. W fortecy rozległy się krzyki - ból, śmierć, przerażenie. Z każdym krokiem rwała się w tamtą stronę, ale kierowała się ku głazom, ku bramie z megalitów. Rowan chwycił ją za łokieć. - To był rozkaz. Szarpnęła. - Jesteś potrzebny w środku. Barierę zostaw mnie. - Nie wiesz czy to zadziała... - Zadziała - warknęła. - Ja jestem tą zbędną, Rowan. - Jesteś dziedziczką tronu... - W tej chwili jestem kobietą posiadającą moc zdolną ocalić życia. Pozwól mi to zrobić. Pomóż pozostałym. Rowan spojrzał na głazy strażnicze, potem na fortecę i wartowników starających się pomóc tym niżej. Rozważał, kalkulował. Ostatecznie powiedział: - Nie daj im się zbliżyć. Skup się na ciemności i odpychaj ją od bariery, to wszystko. Kontroluj się, Aelin. Ale ona nie chciała się kontrolować... nie, kiedy wróg był tak blisko. Nie, gdy ciążyły na niej życia niewolników z Calaculli i Endovier, krzyczących tak głośno jak żołnierze w fortecy. Zawiodła ich wszystkich. Spóźniła się. Tego było za wiele. 431
Mimo to skinęła głową, jak dobry żołnierz za jakiego Rowan ją uważał, i powiedziała: - Zrozumiałam. - Zaatakują cię w chwili, gdy postawisz stopę za barierą - powiedział, puszczając ją. Magia zaczęła wrzeć w jej żyłach. - Przygotuj tarczę. - Wiem - powiedziała tylko i zbliżyła się do bariery, do czającej się za nią ciemności. Pochylone głazy rozbłysły, gdy prawą ręką wyciągnęła miecz, a jej lewą pokrył płomień. Zmasakrowani ludzie Nehemii. Jej zmasakrowani ludzie. Jej ludzie. Celaena stanęła pod kamienną bramą, magia muskała jej skórę. Kilka kroków dzieliło ją od przekroczenia bariery. Czuła, że Rowan się ociąga, czeka, by sprawdzić, czy przetrwa pierwszy atak. Ale przetrwa - spali te rzeczy, zamieni je w popiół. Tyle mogła zrobić dla tych zamordowanych w Endovier i Calaculli - tyle mogła zrobić po tak długim czasie. Potwór zniszczy potwory. Płomienie na jej dłoni zapłonęły mocniej, gdy przekroczyła barierę i weszła w otchłań ciemności.
432
Rozdział 52 Ciemność zaatakowała Celaenę w chwili, gdy przeszła przez niewidzialną barierę. Ściana ognia naparła na ciemność, a gdy się zetknęły, mrok się cofnął. Tylko po to, by znowu uderzyć, szybko niczym żmija. Odpowiadała ciosem za cios, zmuszając ogień do rozprzestrzeniania się, by ścianą złota i czerwieni bronił rozciągającej się za nią bariery. Ignorowała smród potworów, pustkę w uszach i pulsowanie w głowie, o wiele silniejsze niż to, co czuła przed przekroczeniem bariery, zwłaszcza, że walczyła z całą trójką. Ale nie dała im się zbliżyć choćby o milimetr, nawet, gdy z jej nos popłynęła krew. Ciemność pełzła ku niej, jednocześnie atakując ścianę, starając się przebić przez ogień. Odpychała ją odruchowo, pozwalając mocy robić co chciała, pod warunkiem, że wciąż broniła... wciąż osłaniała barierę. Zrobiła kolejny krok w stronę potworów. Nigdzie nie widziała Narroka, ale trzy potwory czekały na nią. Odmiennie niż wtedy w lesie, były uzbrojone w długie, smukłe miecze, które trzymały z tą nieziemską gracją. I wtedy zaatakowały. Dobrze. Nie patrzyła im w oczy, mimo że z nosa płynęła jej krew, a uszy miała zatkane. Wezwała tarczę, by objęła jej lewe ramię, po czym machnęła starożytnym mieczem. Nie wiedziała, czy Rowan widział jak łamie kolejno jego zakazy. Potwory szły ku niej; ich ruchy były szybkie i oszczędne, jakby wiekami trenowali szermierkę, jakby byli jednym umysłem, jednym ciałem. Gdy broniła się przed jednym, atakował drugi; gdy miotała ogniem i cięła stalą drugiego, trzeci starał się ją złapać. Nie mogła pozwolić im jej dotknąć, nie mogła spojrzeć im w oczy. Tarcza osłaniająca barierę grzała ją w plecy, ciemność, którą władały potwory atakowała ją, ale nie słabła. Nie okłamała Rowana w sprawie ściany ochronnej.
433
Jeden z nich zamachnął się na nią mieczem - nie żeby zabić. By ją rozbroić. W jakiś sposób, podświadomie, płomienie objęły ostrze, gdy wysunęła je do przodu. Kiedy spotkało się z czarnym żelazem potwora, rozbłysły niebieskie iskry, tak jasne, że odważyła się spojrzeć temu czemuś w twarz. Zobaczyła... zaskoczenie. Przerażenie. Złość. Rękojeść miecz była ciepła - pocieszająca - a czerwony kamień błyszczał, jakby emanował własnym płomieniem. Trzy potwory zatrzymały się jednocześnie, ich zmysłowe usta rozchyliły się, odsłaniając nienaturalnie białe zęby, gdy warknęły. Ten stojący w środku, ten, który już jej zasmakował, syknął na miecz: - Goldryn. Ciemność zamarła, a ona wykorzystała tę chwilę nieuwagi, by załatać tarczę wijącą się za nią, dając jej ukojenie. Uniosła miecz i zrobiła kolejny krok. - Ale nie jesteś Athrilem, ukochanym mrocznej królowej - powiedział jeden z nich. Drugi dodał: - I nie jesteś Brannonem z Dzikiego Ognia. - Jak wy... - Słowa zamarły jej w gardle, gdy dopadło ją wspomnienie sprzed miesięcy... sprzed wieków. Wspomnienie ze świata, który był pomiędzy, gdzie przemawiała istota żyjąca w Kainie. Mówiąca do niej i... Eleny. Eleny, córki Brannona. Sprowadzono cię z powrotem, powiedziało. W niedokończonej grze znowu pojawili się wszyscy zawodnicy.102 Gra ta zaczęła się u zarania dziejów, gdy demony wykuły Klucze Wyrda i użyły ich, by wejść do tego świata, a Maeve z ich pomocą się ich pozbyła. Jednak niektóre demony uwięzły w Erilei i wieki później wywołały kolejną wojnę, w której mierzyła się z nimi Elena. Co z pozostałymi, których odesłano do ich światów? Co jeśli król Adarlanu, dzięki kluczom, nauczył się gdzie ich odnaleźć? Jak... ich 102Nie jestem pewna co do oficjalnego tłumaczenia tego zdania, ale myślę, że moje jest całkiem zbliżone. |K.
434
związać? O bogowie. - Jesteście Valgami103 - szepnęła. Trzy istoty w ludzkich ciałach uśmiechnęły się. - Jesteśmy książętami naszego wymiaru. - A jaki to wymiar? - Wzmocniła tarczę rozciągającą się za jej plecami. Książę Valgów stojący pośrodku zdawał się sięgać ku niej bez poruszania się. Zaatakowała go płomieniem, dlatego się cofnął. - Wymiar wiecznej ciemności, lodu i wiatru - powiedział. - Czekaliśmy bardzo, bardzo długo, by ponownie zasmakować twego słońca. Król Adarlanu był albo potężniejszy, niż sobie wyobrażała albo głupszy niż jakikolwiek inny żyjący człowiek, jeśli myślał, że jest w stanie kontrolować te demony. Krew spłynęła z jej nosa na tunikę. Ich lider wymruczał: - Gdy już raz mnie wpuścisz, nie będzie więcej krwi ani bólu. Posłała w nich kolejny ognisty pocisk. - Brannon i inni już raz posłali was w zapomnienie - powiedziała, choć płuca jej płonęły. - Możemy to zrobić ponownie. Rozległ się niski śmiech. - Nie zostaliśmy pokonani. Tylko rozproszeni. Dopóki nie pojawił się śmiertelnik na tyle głupi, by zaprosić nas i dać nam te wspaniałe ciała. Czy ludzie, do których należały te ciała, byli jeszcze w środku? Gdyby odcięła im głowy - te obroże z Kamienia Wyrda - potwory zniknęłyby czy zmaterializowały w innej formie? Było o wiele gorzej, niż się spodziewała. - Tak - powiedział lider, robiąc krok w jej stronę i węsząc. - Powinnaś się nas bać. I przyjąć nas. - Przyjmij to - warknęła i rzuciła w niego ukrytym w karwaszu sztyletem. 103Ba dum tsss |K.
435
Był tak zwinny, że ostrze musnęło jego policzek zamiast wbić się między jego oczy. Popłynęła czarna krew; uniósł bladą rękę, by ją zetrzeć. - Będę się cieszył pożerając się od środka - powiedział, a ciemność zaatakowała ponownie. *** W twierdzy wciąż trwała walka, co było dobrym znakiem, bo oznaczało, że jeszcze nie wszyscy zginęli. A Celaena wciąż wznosiła Goldryna przeciwko trzem książętom Valgów - choć było jej ciężej, a tarcza za nią zaczynała z nią walczyć. Nie miała czasu zagłębiać się w swoją moc ani zastanawiać się nad tym, z jaką siłą ją uwalniać. Ciemność, jaką nieśli ze sobą Valgowie, nadal nacierała na ścianę, dlatego Celaena wznosiła tarczę za tarczą, ogień płynął razem z jej krwią, oddechem, myślami. Dała magii wolną rękę, prosząc tylko, by chroniła barierę. Usłuchała, pochłaniając jej rezerwy. Rowan nie wrócił, by jej pomóc. Ale powiedziała sobie, że wróci i jej pomoże, ponieważ nie mogła przyznać się do słabości, do tego, że potrzebuje jego wsparcia i... Poczuła skurcz w dole pleców; mogła jedynie utrzymać legendarne ostrze, gdy lider Valgów zamachnął się mieczem na jej szyję. Nie. Mięśnie wzdłuż jej kręgosłupa napięły się gwałtownie, aż musiała zdusić krzyk, odbijając cios. To nie mogło być wypalenie, nie tak wcześnie, nie po tak wielu treningach... W tarczy za nią pojawiła się dziura, a ciemność zaatakowała barierę, przez co ta zafalowała i wrzasnęła. Rzuciła się myślami w tamtą stronę, łatając tarczę, jej krew zaczęła wrzeć. Książęta znowu się zbliżyli. Warknęła, śląc w nich rozgrzaną do białości ścianę 436
ognia, odpychając ich jak najdalej, po czym wzięła głęboki oddech Ale wtedy zaczęła kaszleć, a zamiast powietrza wróciła krew. Jeśli wbiegnie przez bramę, jak długo wytrzyma tarcza zanim upadnie pod naporem książąt i ich ciemności? Jak długo ci w środku przetrwają? Nie odważyła się spojrzeć w tył, by sprawdzić, kto wygrywa: to nie brzmiało dobrze. Nie było okrzyków zwycięstwa, jedynie te pełne bólu i strachu. Kolana jej zadrżały, ale przełknęła zalegającą w gardle krew i wzięła kolejny oddech. Nie zdawała sobie sprawy, że to się w ten sposób skończy. Ale może właśnie na to sobie zasłużyła po tym jak porzuciła własne królestwo. Jeden z Valgów przebił się ręką przez ścianę ognia, ciemność chroniła go przed poparzeniem. Już miała go zaatakować, gdy kątem oka ujrzała ruch na skraju lasu. Na wzgórzu, jak gdyby pędzili tu z gór bez chwili przerwy, pojawili się potężny mężczyzna, wielki ptak i trzy największe drapieżniki jakie kiedykolwiek widziała. Cała piątka. Odpowiedzieli na desperackie wołanie przyjaciela o pomoc. Sunęli między drzewami i po kamieniach: dwa wilki, jeden biały, drugi śnieżnobiały - potężne samce; ptak szybujący nisko nad nimi; znajomy górski kot na czele. Kierowali się ku ciemności oddzielającej ich od twierdzy. Czarny wilk zatrzymał się ze wślizgiem, jak gdyby wyczuł, do czego jest zdolna. Krzyki w fortecy były coraz głośniejsze. Jeśli nowi przybysze dadzą radę zniszczyć żołnierzy, to ci, którzy przeżyli, będą mogli opuścić twierdzę tunelem, zanim ciemność pochłonie wszystko. Pot zalewał Celaenie oczy, ból zakorzenił się w niej tak głęboko, że zaczęła się zastanawiać, czy pozostanie tam na zawsze. Jednak nie okłamała Rowana w sprawie ratowania żyć. Nie traciła czasu na zwątpienia i rozważania, gdy posłała resztki mocy ku przyjaciołom Rowana, tworząc im drogę przez ciemność, przecinając ją na pół. 437
Droga ku bramie, której broniła. Na szczęście nie wahali się, tylko pomknęli przed siebie, prowadzeni przez wilki; ptak - rybołów - był tuż za nimi. Wlała moc w to przejście, zaciskając zęby z bólu, gdy czwórka Fae minęła ją, nie patrząc na nią. Jedynie złoty kot zwolnił po przejściu przez bramę, gdy poczuła ucisk w piersi i zaczęła kaszleć, plując krwią. - Jest w środku - wykrztusiła. - Pomóż mu. Wielki kot wahał się, patrząc na nią, na ognistą ścianę i Valgów spychających ją w płomienie. - Idź - sapnęła. Droga w ciemności zniknęła, a ona cofnęła się o krok, gdy ciemność uderzyła w nią, w tarczę. Krew ryczała w jej uszach tak głośno, że ledwie usłyszała, jak górski kot popędził ku fortecy. Przyjaciele Rowana odpowiedzieli. Dobrze. To dobrze, że nie będzie sam, że ma kogoś na tym świecie. Odkaszlnęła ponownie, plując krwią... prosto na buty księcia Valgów. Ledwie się ruszyła nim rzucił ją w jej własne płomienie; uderzyła w magiczną ścianę twardą jak skała. Jedyna droga do fortecy prowadziła przez głazy strażnicze. Zamachnęła się Goldrynem, ale cios okazał się za słaby. Przeciwko Valgom, przeciwko tej strasznej sile króla Adarlanu, przeciwko armii jaką miał do dyspozycji... to wszystko było bezużyteczne. Tak bezużyteczne jak przysięga, którą złożyła na grobie Nehemii. Tak bezużyteczne jak dziedzictwo zniszczonego tronu i imienia. Magia rozgrzewała jej krew do białości. Ciemność... byłaby ulgą w porównaniu z żarem płynącym w jej żyłach. Książę Valgów zbliżył się, a jakaś jej część zaczęła krzyczeć - krzyczeć, by wstawała, by walczyła, by się złościła i sprzeciwiała takiemu strasznemu końcowi. Ale poruszanie kończynami, nawet oddychanie, było ogromnym wysiłkiem. Była taka zmęczona. *** 438
W fortecy rozpętało się piekło; dookoła rozbrzmiewały krzyki, trwała walka, ale Rowan wciąż wymachiwał mieczami, utrzymując pozycję przy tunelu, z którego wylewali się żołnierze. Dowódca zwiadowców, Bas, wpuścił ich - tak powiedział Rowanowi Luca. Inny pół-Fae, który konspirował z Basem, pragnął mocy, jaką potwory oferowały - pragnął miejsca na świecie. Wnioskując ze zniszczenia w krwawiących oczach chłopca Rowan wiedział, że Bas zakończył życie. Miał tylko nadzieję, że Luca nie podąży jego śladem. Żołnierze wciąż nadchodzili; byli świetnie wyszkolonymi ludźmi, którzy nie bali się pół-Fae ani odrobiny magii, którą władali. Byli uzbrojeni w żelazo i nie patrzyli, kogo zabijają - młodego czy starego, mężczyznę czy kobietę. Rowan nie był zmęczony, ledwie się zdyszał. Walczył dłużej i w gorszych warunkach. Ale inny słabli, zwłaszcza że żołnierze wciąż wpadali do fortecy. Rowan wyrwał miecz z wnętrzności upadającego żołnierza, jeden z jego sztyletów właśnie wbijał się w szyję następnego, gdy rozległ się zgrzyt bramy. Niektórzy pół-Fae zamarli w bezruchu, ale Rowan niemal zadrżał z ulgi, gdy ujrzał na schodach dwa wilki, które zacisnęły paszcze na szyjach dwóch adarlańskich żołnierzy. Zatrzepotały potężne skrzydła, po czym u jego boku pojawił się ciemnooki mężczyzna, wymachując mieczem starszym niż najstarsi mieszkańcy Strażnicy Mgieł. Vaughan skinął mu tylko głową, nim zajął pozycję - nigdy nie marnował słów. W tyle wilki siały spustoszenie, nie tracąc czasu na zmienianie się w Fae powalali żołnierza za żołnierzem, zostawiając ich na pastwę śmierci. To wystarczyło Rowanowi, by popędził do schodów, mijając rannych i zakrwawionych pół-Fae. Ciemność nie nadchodziła, co oznaczało, że wciąż żyła, że wciąż się trzymała, ale... Górski kot wpadł z impetem na schody, przemieniając się. Rowanowi wystarczyło jedno spojrzenie w płowe oczy Gavriela, nim powiedział: 439
- Gdzie ona jest? Gavriel wyciągnął rękę. Jakby chciał go zatrzymać. - Jest w złym stanie, Rowan. Myślę... Rowan pobiegł, odpychając starszego przyjaciela, trącając ramieniem drugiego mężczyznę, który się pojawił... Lorcan. Nawet Lorcan odpowiedział na jego wezwanie. Później będzie czas na okazywanie wdzięczności, poza tym ciemnowłosy pół-Fae nie powiedział nic, gdy Rowan ruszył ku bramom. To, co za nimi zobaczył, niemal powaliło go na kolana. Ściana ognia była w strzępach, jednak wciąż chroniła bariery. Ale trzy potwory... Aelin stała naprzeciwko nich, zgarbiona i zdyszana, miecz wisiał bezwładnie w jej dłoni. Natarli na nią, ale wtedy pchnęła w nich niebieskim płomieniem. Odepchnęli go rękami. Zaatakowała kolejną ścianą ognia, po czym się zachwiała. Ognista tarcza drżała, pulsując jak światło wokół jej ciała. Wypalała się. Dlaczego się nie wycofywała? Kolejny krok w jej stronę, po którym te istoty powiedziały coś, co sprawiło, że uniosła głowę. Rowan wiedział, że nie zdoła do niej dotrzeć, że nie zdąży nawet krzyknąć ostrzegawczo, bo Aelin już spojrzała w twarz stojącego przed nią potwora. Okłamała go. Chciała ocalić życia. Ale poszła tam, nie planując ratować siebie. Wziął głęboki oddech - by biec, by krzyczeć, by przyzwać moce, ale wtedy ściana mięśni szarpnęła go do tyłu, powalając na trawę. Choć Rowan szarpał się i wykręcał w uścisku Gavriela, nie był w stanie zrobić nic, by pokonać czterysta lat treningów i koci instynkt, które powstrzymywały go teraz przed pobiegnięciem ku bramom i ciemności zdolnej niszczyć światy. Potwór chwycił twarz Aelin w dłonie, a jej miecz upadł na ziemię, zapomniany. Rowan zaczął wrzeszczeć, gdy wziął ją w ramiona. Gdy przestała walczyć. Gdy jej płomienie zgasły i pochłonęła ją ciemność.
440
Rozdział 53 Krew była wszędzie. Tak jak poprzednio, Celaena stała pomiędzy dwoma zakrwawionymi łóżkami, a cuchnący oddech pieścił jej ucho, szyję, kręgosłup. Czuła, że książęta Valgów ją otaczają niczym drapieżcy, pochłaniając jej nieszczęście i ból kawałek po kawałku, delektując się ich smakiem. Nie było drogi ucieczki, poza tym nie mogła się poruszyć, gdy na przemian spoglądała na łóżka. Ciało Nehemii, zniekształcone i okaleczone. Bo się spóźniła i była tchórzem. Jej rodzice z poderżniętymi gardłami, szarzy, martwi. Pozbawieni życia na skutek ataku, który powinni byli wyczuć. Ataku, który ona powinna była wyczuć. Może i wyczuła i to dlatego zakradła się do ich pokoju w nocy. Co nie zmieniało faktu, że się spóźniła. Dwa łóżka. Dwie rany, dwa pęknięcia, przez które ciemność sączyła się jeszcze zanim dostała się w szpony Valgów. Poczuła przesuwający się po szyi pazur; podskoczyła, odsuwając się chwiejnie w stronę zwłok rodziców. W tej chwili otuliła ją ciemność, wyciągając z niej resztkę płomieni, żywiąc się jej lekkomyślną wściekłością, która zmusiła ją do wyjścia poza barierę. Tutaj, w ciemności, panowała całkowita - nieskończona - cisza. Czuła Valgów krążących wokół niej, głodnych, pełnych pragnienia i chłodnej złośliwości. Spodziewała się, że wyssą z niej życie od razu, lecz cała trójka kryła się w ciemności, ocierając się o nią niczym koty, póki nie zabłysło lekkie światło, a ona ponownie stanęła między dwoma łóżkami. Nie była w stanie odwrócić wzroku, nie potrafiła zrobić nic, czuła jedynie nudności i narastającą panikę. A teraz... teraz... Choć jej ciało wciąż leżało rozciągnięte na łóżku, głos Nehemii wyszeptał: Tchórz.
441
Celaena zwymiotowała. Za nią rozległ się ochrypły śmiech. Cofała się coraz bardziej, oddalając się od łóżka, na którym leżała Nehemia. Wtedy stanęła w morzu czerwieni... czerwieni, bieli, szarości i... Teraz stała niczym upiór w łóżku rodziców, gdzie spała dziesięć lat temu, a potem obudziła się między ich zwłokami, wyrwana ze snu krzykiem służącej. To właśnie ten krzyk słyszała teraz, głośny, niekończący się i... Tchórz. Celaena wpadła na zagłówek, tak prawdziwy, tak gładki i chłodny, jak go zapamiętała. Nie miała dokąd iść. To było wspomnienie... to nie było prawdziwe. Zacisnęła dłonie na drewnie, tłumiąc narastający w gardle krzyk. Tchórz. W pokoju po raz kolejny zabrzmiał głos Nehemii. Celaena zacisnęła powieki i powiedziała do ściany: - Wiem. Wiem. Nie walczyła, gdy zimne, ostre pazury przesunęły się po jej policzkach, czole, ramionach. Jedne z nich przeciął jej warkocz, gdy została obrócona w drugą stronę. Nie walczyła, gdy ciemność pochłonęła ją całą i pociągnęła wgłąb siebie. *** Ciemność nie miała początku ani końca. Była jedynie otchłań towarzysząca jej od dziesięciu lat – teraz spadała w nią bezwładnie. Dookoła panowała cisza; miała niejasne przeczucie, że zbliża się do dna, które mogło nie istnieć albo mogło oznaczać jej koniec. Może Valgowie pożarli ją, zmieniając w skorupę. Może jej dusza uwięzła tu na wieki, w tej gęstej ciemności. Może tak wyglądało piekło.
442
*** Ciemność falowała, mieniąc się dźwiękami i kolorami. Przeżywała każdą minioną chwilę, każde wspomnienie, jedno gorsze od drugiego. Mina Chaola, gdy zobaczył, czym naprawdę jest; okaleczone ciało Nehemii; jej ostatnia rozmowa z przyjaciółką, gdy powiedziała tę okropną rzecz. Gdy wokół ciebie będą leżeć trupy twoich ludzi, nie przychodź do mnie z płaczem. Stało się to prawdą - tysiące niewolników z Eyllwe zostało zamordowanych za odwagę. Spadała w wir wspomnień, przyznając swojej przyjaciółce rację. Nie była warta choćby oddechu, miejsca na świecie. Nie zasługiwała na swoje dziedzictwo. To było piekło - dokładnie tak wyglądało, gdy zobaczyła krwawą łaźnię, jaką stworzyła tamtego pamiętnego dnia w Endovier. Krzyki umierających - mężczyzn, których mordowała - rozdzierały ją na kawałki niczym niewidzialne ręce. Właśnie na to zasługiwała. *** Oszalała podczas tego pierwszego dnia w Endovier. Oszalała, gdy ją rozebrano i zawleczono do dwóch zakrwawionych słupków, gdzie została przywiązana. Ziemne powietrze chłostało jej nagie piersi, lecz było to niczym w porównaniu z przerażeniem i bólem, gdy trzasnął bat i... Szarpnęła za liny. Ledwie miała czas na wstrzymanie oddechu, gdy bat opadł ponownie z dźwiękiem rozrywającym świat niczym błyskawica, przecinając jej skórę. - Tchórz - powiedziała stojąca za nią Nehemia, gdy trzasnął bat. - Tchórz. - Ból był oślepiający. - Spójrz na mnie. - Nie mogła podnieść głowy. Nie mogła się 443
odwrócić. - Spójrz na mnie. Liny były napięte., ale udało jej się obejrzeć przez ramię . Nehemia była cała, piękna i nietknięta, w jej oczach błyszczała ogromna nienawiść. Wtedy pojawił się Sam, wysoki i przystojny. Jego śmierć była tak podobna do śmierci Nehemii, a jednocześnie o wiele gorsza, bo odwlekana godzinami. Jego też nie ocaliła. Gdy zobaczyła w jego ręku bat z żelaznym końcem, gdy zajął miejsce Nehemii i rozwinął narzędzie tortur, Celaena zaśmiała się cicho. Przywitała ból z otwartymi ramionami, gdy wziął głęboki oddech, przy którym koszula napięła się na piersi, po czym opuścił bat. Żelazna końcówka... o bogowie, to rozerwało jej plecy, ścinając ją z nóg. - Jeszcze raz - powiedziała mu ledwie słyszalnym głosem Celaena. - Jeszcze raz. Posłuchał. Powietrze przecinał jedynie dźwięk bata uderzającego o zakrwawione ciało; Nehemia i Sam zadawali ciosy na zmianę, a za nimi ciągnęła się kolejka ludzi, których zawiodła, którzy czekali, by odpłacić jej się za to, że zawiodła. Tak wiele osób. Tak wiele odebranych i nieobronionych żyć. Jeszcze raz. Jeszcze raz. Jeszcze raz. *** Nie przeszła przez barierę oczekując, że pokona Valgów. Przeszła przez barierę z tego samego powodu, z którego pękła tamtego dnia w Endovier. Ale książęta jeszcze jej nie zabili. Czuła, jak dobrze im było, gdy błagała o kolejne zadane batem ciosy. To ich 444
wzmacniało. Jej ciało było dla nich niczym – nagrodę stanowiła kryjąca się w nim agonia. Mogli to przeciągać wiecznie, mogli zrobić z niej swojego zwierzaczka. Nie było nikogo, kto mógłby ją ocalić, nikogo, kto przeżyłby wejście w tę ciemność. Przewijali jej wspomnienia jedno po drugim. Karmiła ich, dawała im to, co chcieli, a nawet więcej. Cofali się coraz bardziej, zanurzając się w ciemności. Nie przejmowała się tym. Nie patrzyła w ich oczy z nadzieją, że ponownie ujrzy wschód słońca. *** Nie wiedziała jak długo spadała. Lecz wtedy usłyszała głośny ryk - zamarznięta rzeka. Szepty i mgliste światło nasilały się, wychodząc im na spotkanie. Nie, one nie wychodziły na spotkanie - to było dno. I koniec otchłani. Może, nareszcie, i jej koniec. Nie wiedziała, co oznaczał syk Valgów - gniew czy przyjemność - gdy wpadli z impetem do zamarzniętej rzeki na dnie jej duszy.
445
Rozdział 54 Jego przybycie zapowiedzieli trębacze. Trębacze i cisza, w jakiej lud Orynthu kroczył krętymi uliczkami w stronę białego pałacu czuwającego nad nimi wszystkimi. Był to pierwszy słoneczny dzień w tym tygodniu - śnieg na brukowanych uliczkach topniał szybko, choć wiatr niósł ze sobą odrobinę zimy, co wystarczyło, by król Adarlanu i cała jego świta owinięci byli futrami. Złote i szkarłatne flagi powiewały na wietrze, łopocząc, natomiast tyczki, na których je zamocowano, lśniły podobnie jak zbroje mężczyzn trzymających sztandary. Przyglądała się temu wszystkiemu z jednego z balkonów poza salą tronową, a stojący obok niej Aedion komentował konie, zbroje, broń... i samego króla Adarlanu, który jechał na czele na wielkim, czarnym rumaku. U jego boku truchtał kucyk, na którego grzbiecie siedział chłopiec. - Jego mazgajowaty syn104 - powiedział jej Aedion. W całym zamku panowała cisza. Wszyscy krążyli wokół, lecz cicho, w napięciu. W czasie śniadania jej ojciec niemal tracił nad sobą panowanie, jej mama wciąż chodziła roztrzepana, a cały dwór nosił przy sobie więcej broni niż zwykle. Jedynie jej wujek był taki sam - jedynie Orlon uśmiechnął się do niej dzisiaj i powiedział, że wygląda ślicznie w niebieskiej sukience i złotej koronie, spod której spływały na plecy złote loki. Nikt nie powiedział jej nic na temat tej wizyty, ale wiedziała, że to ważne, ponieważ nawet Aedion miał na sobie nowe ubrania, koronę i nowy sztylet, którym bawił się teraz, podrzucając go. - Aedion, Aelin - syknął ktoś - Lady Marion, przyjaciółka matki i jej pomocnica. - Na podium, ale to już. - Zza pięknej damy wyjrzała dziewczynka z czarną czupryną i oczami w kolorze onyksu - Elide, jej córka. Była za cicha i krucha jak na jej gust. A Lady Marion, jej niania, rozpieszczała córkę w nieskończoność.
104HAHAHAHAHAHA, Aedion <3 Przepraszam, wiem, że cała sytuacja, w jakiej znajduje się teraz Celaena jest dość nieodpowiednia na takie śmianie się, ale ten chłopak mnie rozwala xD |K.
446
- Szczurze jaja - zaklął Aedion105, na co Marion poczerwieniała ze złości, ale nie zwróciła mu uwagi. Było to wystarczającym dowodem na to, że dzisiejszy dzień jest inny... nawet niebezpieczny. Poczuła ucisk w żołądku. Mimo to podążyła za Lady Marion z depczącym jej po piętach Aedionem, po czym usiadła na małym tronie ustawionym tuż obok jej ojca. Aedion zajął miejsce u jej boku z wyprostowanymi plecami i wysoko uniesioną głową, służąc jej jako obrońca i wojownik. Cały Orynth zamilkł, gdy król Adarlanu wkroczył do ich górskiego domu. *** Nienawidziła króla Adarlanu. Nie uśmiechał się - ani wtedy, gdy wszedł do sali tronowej, by powitać jej wuja i rodziców, ani wtedy, gdy przestawił swojego starszego syna, następcę tronu, Doriana Havilliarda, ani wtedy, gdy skierowali się do wielkiej sali na największą ucztę, w jakiej kiedykolwiek uczestniczyła. Przez cały ten czas spojrzał na nią dwukrotnie: za pierwszym razem podczas powitania, kiedy to patrzył na nią tak długo i intensywnie, iż jej ojciec zapytał go, co tak interesującego widzi w jego córce - cały dwór czekał w napięciu na rozwój wydarzeń. Nie uległa pod jego ciemnym spojrzeniem. Nienawidziła jego pokrytej bliznami, brutalnej twarzy i jego futra. Nienawidziła tego, jak ignorował swojego ciemnowłosego syna, który stał obok niczym mała laleczka, a jego ruchy były tak eleganckie i pełne wdzięku, natomiast blade dłonie swoją zwinnością przypominały małe ptaki. Za drugim razem spojrzał na nią przy stole, gdzie siedziała kilka miejsc od niego, z Lady Marion po jednej stronie - tej bliższej króla - i Aedionem po drugiej. Lady Marion miała przyczepione do nóg sztylety - wiedziała to, ponieważ co jakiś czas o nie zawadzała. Lord Cal, mąż Marion, siedział obok żony, a broń przy jego boku lśniła. 105No, no, no... No i weźcie się nie śmiejcie... |K.
447
Elide, wraz z pozostałymi dziećmi, została odesłana. Tylko ona i Aedion - oraz książę Dorian - pozostali tutaj. Aedion siedział dumnie i ledwie powściągnął swój temperament, widząc jak król Adarlanu spogląda na nią drugi raz, tak jakby mógł zajrzeć w głąb niej. Pogrążony był w rozmowie z jej wujkiem, rodzicami oraz całą szlachtą siedzącą wokół rodziny królewskiej. Zawsze wiedziała, że jej dwór nie będzie ryzykował, nie, kiedy chodziło o nią i jej rodziców albo wujka. Nawet teraz widziała spojrzenie najbliższego przyjaciela jej ojca przemykające od okien do drzwi, jakby prowadził niemą konwersację z tymi, którzy ich otaczali. Reszta sali zapełniona była świtą króla Adarlanu i dalszymi kręgami dworu Orlona, łącznie z ważniejszymi kupcami miasta, którzy chcieli nawiązać kontakt z Adarlanem. Albo coś w tym stylu. Ona jednak przyglądała się siedzącemu naprzeciwko księciu, którego ojciec i jego dwór ignorowali całkowicie, sadzając go tutaj, niemal na samym końcu. Jadł tak pięknie, pomyślała, obserwując, jak kroi pieczonego kurczaka. Nawet drobina nie leżała w niewłaściwym miejscu, nawet kawałeczek nie spadł na stół. Jej maniery były przyzwoite, natomiast Aediona beznadziejne - na jego talerzu leżało pełne kości, wokół porozrzucane były okruchy, niektóre lądowały nawet na jej sukni. Kopnęła go za to, lecz on koncentrował się na tej drugiej części stołu. A więc i ona i Dorian byli ignorowani. Ponownie spojrzała na chłopca, który miał pewnie tyle samo lat co ona. Skórę miał bladą, czarne włosy starannie przycięte; uniósł szafirowe oczy znad talerza, napotykając jej spojrzenie. - Jesz niczym przykładna dama106 - powiedziała mu. Zacisnął usta, a jego policzki pokrył rumieniec. Siedzący naprzeciwko niej Quinn, Kapitan Straży jej wujka, zakrztusił się wodą. Książę spojrzał na swojego ojca - wciąż rozmawiającego z jej wujem - zanim odpowiedział. Nie z dumą, lecz strachem. - Jem jak książę - powiedział cicho Dorian. 106Gdybym tam była, już bym leżała na podłodze i pokładała się ze śmiechu xD |K.
448
- Nie musisz ciąć chleba widelcem i nożem - powiedziała. Czuła lekkie pulsowanie w głowie, było jej też coraz goręcej, ale zignorowała to. W sali było ciepło, bo z jakiegoś powodu pozamykano wszystkie okna. - Tutaj, na północy - zwróciła się do księcia, który wciąż kroił wszystko dokładnie - nie musisz być taki oficjalny. Nie jesteśmy bufonami. Hen, jeden z ludzi Quinna, zakaszlał znacząco. Niemal słyszała jego słowa: A mówi to mała dama ze świeżo kręconymi lokami i w nowej sukience, która groziła nam oskórowaniem107, jeśli ją ubrudzimy. Posłała mu równie znaczące spojrzenie, po czym ponownie skierowała wzrok na księcia. On znowu zapatrzył się w swój talerz, jakby pragnął być ignorowany przez resztę wieczoru. I wyglądał wystarczająco samotnie, by powiedziała: - Jeśli byś chciał to moglibyśmy zostać przyjaciółmi. - Żadna z siedzących dookoła nich osób nie powiedziała nic ani nie zakaszlała. Dorian uniósł głowę. - Mam przyjaciela. Pewnego dnia zostanie Lordem Anielle i najwspanialszym wojownikiem na tych ziemiach. Wątpiła, by te słowa przypadły do gustu Aedionowi, lecz jej kuzyn nadal patrzył w drugą stronę. Żałowała, że nie siedziała cicho. Nawet ten bezużyteczny, zagraniczny książę miał przyjaciół. Pulsowanie w głowie nasiliło się, dlatego sięgnęła po szklankę z wodą. Woda to zawsze była woda, bo chłodziła ją od wewnątrz. Gdy sięgała po szklankę, ból nasilił się, na co się skrzywiła. - Księżniczko? - zapytał Quinn, który pierwszy to zauważył. Zamrugała, widząc przed oczami czarne plany. Ale ból zniknął. Nie, nie zniknął, ustał na chwilę. Ustał, a potem... Ta czerń uderzyła ją centralnie między oczy, wywołując ból i napierając, usiłując dostać się do środka. Potarła brwi. W gardle poczuła ucisk, dlatego znowu 107Z tego, co widać, mordercze zapędy miała od dziecka xD |K.
449
sięgnęła po wodę, myśląc o spokoju i chłodzie, dokładnie tak, jak doradzali jej opiekunowie. Mimo to magia zaczęła pełznąć głęboko w niej - nasilała się. Z każdą chwilą było coraz gorzej. - Księżniczko - powiedział ponownie Quinn. Zerwała się na nogi, która uginały się pod nią. Ciemność była coraz głębsza, ból coraz większy; zatoczyła się. Z oddali, jakby spod wody, dotarło do niej nawoływanie Lady Marion, która wyciągała do niej rękę. Ale ona pragnęła chłodnego dotyku mamy. Jej mama odwróciła się na krześle, zaniepokojona, w jej złotych kolczykach zatańczyło światło. Wyciągnęła rękę w jej stronę. - Co się stało, Płomienne Serce? - Nie czuję się dobrze - powiedziała, ledwie wydobywając z siebie słowa. Chwyciła się okrytego jedwabiem ramienia mamy, usiłując nie upaść. - Co jest nie tak? - zapytała mama, kładąc rękę na jej głowie. Ujrzała w jej oczach błysk niepokoju. Spojrzała na jej tatę, który spoglądał na nich z krzesła ustawionego obok króla Adarlanu. - Jest rozpalona - powiedział cicho. Lady Marion znalazła się nagle tuż obok, a jej mama zerknęła na nią i powiedziała: - Wezwij uzdrowiciela do jej pokoju. - Marion zniknęła, w mgnieniu oka pędząc do drzwi. Nie potrzebowała uzdrowiciela; chwyciła mamę za ramię, by jej to powiedzieć. Jednak z jej ust nie wydobyły się żadne słowa, gdy zapłonęła jej magia. Mama syknęła z bólu i cofnęła się - z miejsca, gdzie Aelin ją dotknęła, unosił się dym. - Aelin. Poczuła, jak ból w jej głowie eksploduje, a wtedy... Coś nieznanego zaczęło wić się, wdzierać do jej umysłu. Ciemny robal wdzierający się do środka. Jej magia broniła się, atakowała, starała się wypchnąć to, spalić, ocalić ich oboje, ale... - Aelin. - Wyciągnijcie to - wychrypiała, wbijając palce w skronie, odsuwając się od stołu. 450
Dwóch obcych lordów chwyciło Doriana i wyciągnęło go z sali. Jej magia wierzgała niczym ogier, gdy robal pełznął coraz głębiej. - Wyciągnijcie to. - Aelin. - Jej ojciec zerwał się na nogi, rękę trzymając na mieczu. Połowa zebranych wstała razem z nim, ale wyciągnęła rękę - by trzymali się z daleka, by ich ostrzec. Wystrzelił niebieski płomień. Dwie osoby stojące magii na drodze zdążyły w ostatniej chwili zrobić unik, ale wszyscy zerwali się na nogi, gdy opustoszałe miejsca zajęły się płomieniem. Robal owinął się wokół jej umysłu i nie chciał puścić. Chwyciła się za głowę, jej magia wrzeszczała tak głośno, jakby chciała zniszczyć cały świat. Wtedy zapłonęła, niebieski płomień ogarnął całe jej ciało; zaszlochała, gdy czarny robal nadal walczył z jej umysłem, a broniące go ściany zaczęły ustępować. Ponad jej głosem, ponad wrzaskami ludzi zebranych w sali, usłyszała głos ojca - rozkazywał jej mamie, która klęczała obok z wyciągniętą ku niej ręką. - Zrób to, Evalin! Słup ognia był coraz gorętszy, wystarczająco przerażający, by ludzie zaczęli wybiegać z pomieszczenia. Napotkała spojrzenie jej mamy, pełne błagania i bólu. Woda - uderzyła w nią ściana wody, powalając ją na ziemię, zalewając jej usta, oczy, dusząc ją. Topiła ją. Dopóki nie zniknęło powietrze podsycający jej płomień, dopóki nie pozostała tylko woda gasząca żar. Król Adarlanu spojrzał na nią po raz trzeci – i uśmiechnął się. *** Valgowie cieszyli się tym wspomnieniem, pełnym strachu i bólu. A gdy 451
zatrzymali się, by go zasmakować, Celaena nareszcie zrozumiała. Tamtego wieczoru zaatakował ją król Adarlanu. Jej rodzice nie mogli wiedzieć, że osobą odpowiedzialną za tego czarnego robala, który zniknął, gdy tylko zemdlała, był siedzący obok nich mężczyzna. Pojawił się kolejny... czwarty książę, żyjący w ciele Narroka, który powiedział: - Żołnierze niemal przejęli tunel. Bądźcie gotowi, by niedługo ruszyć. - Czuła jak się nad nią unosi, obserwuje. - Znaleźliście nagrodę, która zainteresuje naszego pana. Nie zniszczcie jej. Pożywcie się tylko trochę. Usiłowała czuć przerażenie - chciała poczuć cokolwiek na myśl, gdzie ją zabiorą i co jej zrobią. Ale nie czuła nic, gdy tamci wyrazili zrozumienie pomrukami i ponownie zanurkowali w jej wspomnienia. *** Jej mama uważała, że za atak odpowiedzialna była Maeve, a miało być to przypomnienie o jakimś długu, by czuli się zagrożeni. W czasie, gdy leżała w wannie pełnej lodowatej wody, którą przyniesiono do jej sypialni, wykorzystała uszy Fae, by podsłuchać rozmowę rodziców i dworu. To musiała być Maeve. Nikt inny nie mógł zrobić czegoś takiego ani nie mógł wiedzieć, że ta demonstracja mocy - przez królem Adarlanu, który nienawidził magii - może być szkodliwa. Nie chciała z nikim rozmawiać, nawet gdy doszła do siebie i znowu musiała wyjść, by mówić i zachowywać się jak księżniczka. Uznając, że trochę normalności może pomóc, jej mama następnego popołudnia przygotowała ją, by wypiła herbatę z księciem Dorianem, dyskretnie chronionym, i Aedionem, który siedział między nimi. A gdy nieskazitelne maniery Doriana stały się nieco mniej nieskazitelne, przez co przewrócił imbryk i rozlał herbatę na jej suknię, zrobiła niemałe przedstawienie, grożąc, że Aedion go pobije. Ale nie obchodził ją ani książę ani herbata ani sukienka. Ledwie dowlokła się 452
do pokoju, a w nocy śniła o czerni zalewającej jej umysł, przez co obudziła się z krzykiem i płomieniem w ustach.108 O świcie rodzice zabrali ją z zamku, prowadzeni przez dwór. Uzdrowiciel uznał, że zagraniczni goście mogą wywoływać za duży stres. Zasugerowała, by Lady Marion ją zabrała, ale rodzice nalegali, by jechać z nią. Wujek poparł ich decyzję. Wydawało się, że król Adarlanu nie miał ochoty przebywać w zamku, gdzie szalała jej magia. Aedion pozostał w Orynthcie, a jej rodzice obiecali, że przyślą po niego, gdy tylko Aelin dojdzie do siebie. Wiedziała, że to dla jego bezpieczeństwa. Lady Marion pojechała z nimi, zostawiając męża i córkę w pałacu - by chronić również ich. Przed potworem, którym była. Przed potworem, którego trzeba było pilnować i obserwować. Jej rodzice przez pierwsze dwie noce w domu kłócili się, a Lady Marion dotrzymywała jej towarzystwa, czytając, czesząc jej włosy, opowiadając historie o jej domu w Perranth. Marion była praczką w zamku. Lecz gdy pojawiła się Evalin, zostały przyjaciółkami - głównie dlatego, że księżniczka ubrudziła ulubioną koszulę swojego męża atramentem i chciała pozbyć się plamy, zanim on by się dowiedział. Evalin bardzo szybko uczyniła Marion jedną ze swoich dwórek, a wtedy na dwór wrócił Lord Lochan. Przystojny Cal Lochan, który jakimś cudem stał się jednym z najbrudniejszych mężczyzn w zamku i stale potrzebował pomocy Marion w usuwaniu różnych plam z ubrań. Nikt się nie spodziewał, że nieślubna służąca zostanie jego żoną - i nie tylko żoną, lecz panią Perranthu, drugiego największego terytorium w Terrasenie. Dwa lata później urodziła Elide, dziedziczkę Perranthu. Kochała historie Marion, i to właśnie te historie tuliły ją do snu i uspokajały, gdy zima wciąż trzymała świat w swych szponach. Cały dom trzeszczał pod naporem wiatru, gdy jej mama weszła do sypialni 108Hahahaha, a nie mówiłam, że jest smokiem? |K.
453
zdecydowanie mniej szykownej niż w pałacu, ale wciąż pięknej. Mieszkali tu jedynie latem, ponieważ dom był zbyt nieszczelny na zimę, a droga zbyt niebezpieczna. Fakt, że tu przyjechali... - Wciąż nie śpisz? - zapytała mama. Lady Marion wstała. Powiedziała do niej kilka słodkich słów, po czym wyszła, uśmiechając się do nich obu. Jej mama skuliła się na materacu i przyciągnęła ją do siebie. - Przepraszam - wyszeptała w jej włosy. Za to, że w koszmarach tonęła... w głębinach lodowatej wody. - Przepraszam, Płomienne Serce. Wtuliła twarz w pierś mamy, rozkoszując się jej ciepłem. - Wciąż boisz się usnąć? Skinęła głową, przytulając się mocniej. - W takim razie mam dla ciebie prezent. - Gdy się nie poruszyła, jej mama powiedziała: - Nie chcesz go zobaczyć? Potrząsnęła głową. Nie chciała prezentu. - Ale to ochroni cię przed złem... to sprawi, że zawsze będziesz bezpieczna. Uniosła głowę, by zobaczyć uśmiechniętą mamę wyciągającą zza koszuli nocnej ciężki, okrągły medalion wiszący na złotym łańcuszku i wyciągającą go w jej stronę. Spojrzała na amulet, a potem na mamę, szeroko otwierając oczy. Amulet Orynthu. Najważniejszy element dziedzictwa ich rodu. Dysk był wielkości jej dłoni, a na jego przodzie wyrzeźbiony był jeleń z ogromnym porożem porożem podarowanym mu przez Pana Lasu. Wśród poroża płonęła złota korona, nieśmiertelna gwiazda, wciąż ich obserwująca i wskazująca drogę do Terrasenu. Znała każdy skrawek amuletu, gdyż dotykała go setki razy, zapamiętując kształt symboli wyrytych po jego drugiej stronie w języku, którego nikt nie pamiętał. - Tata dał ci go, gdy byłaś w Wendlyn. Żeby cię chronił. - Jej mama wciąż się uśmiechała. - A wcześniej wujek dał go jemu. To prezent dawany ludziom z naszej rodziny - tym, którzy potrzebują jego pomocy. Była zbyt oszołomiona, by sprzeciwić się mamie, gdy ta przełożyła jej 454
łańcuszek przez głowę i puściła amulet. Leżał ponad jej pępkiem, ciepły i ciężki. - Nigdy go nie zdejmuj. Nigdy go nie zgub. - Mama pocałowała ją w czoło. Noś go i wiedz, że jesteś kochana, Płomienne Serce... że jesteś bezpieczna, i że to siła tego - mówiła, kładąc rękę na jej piersi - ma znaczenie. Gdziekolwiek pójdziesz, Aelin - wyszeptała - nie ważne, jak daleko, to zawsze zaprowadzi cię do domu. *** Zgubiła Amulet Orynthu. Zgubiła go tej samej nocy. Nie mogła tego znieść. Próbowała błagać Valgów, by zabrali jej to cierpienie i doszczętnie opróżnili ją z życia, ale tutaj nie miała głosu. Godziny po tym, jak otrzymała od mamy Amulet Orynthu, rozpętała się burza. Była to mroczna burza, a gdy się zaczęła, znowu poczuła na obrzeżach umysłu tę przerażającą istotę. Jej rodzice, a także wszyscy inni, zdawali się być nieświadomi, choć w powietrzu unosił się dziwny zapach. Przycisnęła amulet do piersi, budząc się wśród ciemności i grzmotów - ściskała go i modliła się do każdego boga, którego znała. Ale amulet nie dał jej siły ani odwagi, dlatego wślizgnęła się do pokoju rodziców, zalanego ciemnością jak jej własny, z wyjątkiem otwartego, trzaskającego o ściany okna. Deszcz zalał wszystko, ale... ale musieli być bardzo wyczerpani zajmowaniem się nią i lękiem, który starali się ukryć. Zamknęła okno za nich, a potem ostrożnie wczołgała się na wilgotne łóżko tak, by ich nie obudzić. Nie przytulili jej, nie zapytali, co się dzieje, a łóżko było tak zimne... zimniejsze niż jej własne, cuchnące miedzią i żelazem, co się jej nie podobało. To ten zapach utkwił w jej nozdrzach, gdy obudził ją krzyk pokojówki. Lady Marion wpadła do środka z szeroko otwartymi oczami. Nie patrzyła na martwych przyjaciół, lecz od razu podeszła do łóżka i pochyliła się nad zwłokami Evalin. Była drobna i delikatna, ale jakoś znalazła siłę, by odciągnąć ją od rodziców i 455
trzymać mocno w ramionach, gdy wybiegła z pokoju. Część służby panikowała, część ruszyła po pomoc oddaloną od kilku dni - część uciekła. Lady Marion została. Marion została i przygotowała kąpiel, pomagając zdjąć jej przesiąkniętą krwią koszulę nocną. Nie rozmawiały, nawet nie próbowały. Lady Marion wykąpała ją, a gdy była już czysta i sucha, zaniosła ją do zimnej kuchni. Posadziła ją na długim stole, owijając kocem, po czym zaczęła rozpalać ogień. Nic nie mówiła tego dnia. Nie pozostało w niej żadne słowo, żaden dźwięk. Jeden z tych, którzy pozostali, wpadł do domu, wykrzykując, że król Orlon również nie żyje. Że został zamordowany w łóżku tak samo jak... Lady Marion wypadła z kuchni z obnażonymi zębami zanim zdążył skończyć. Nie słuchała, jak delikatna Marion uderzyła go, rozkazując jechać po pomoc prawdziwą pomoc a nie bezużyteczne wieści. Zamordowany. Jej rodzina... była martwa. Nie było odwrotu od śmierci, a jej rodzice... Co służba zrobiła z ich... z ich... Zaczęła drżeć tak mocno, że kod opadł z jej ramion. Nie mogła przestać szczękać zębami. Cudem było, że nie spadła ze stołu. To nie mogła być prawda. To był kolejny koszmar, z którego obudzi się, gdy tata zacznie głaskać ją po głowie, a mama uśmiechnie się do niej, obudzi się w Orynthcie i... Ponownie poczuła ciepły koc na ramionach, gdy Lady Marion wzięła ją na kolana i zaczęła ją tulić. - Wiem. Nie wyjadę... Zostanę z tobą, dopóki nie przybędzie pomoc. Będą tu jutro. Lord Lochan, kapitan Quinn, twój Aedion... będą tu jutro. Może nawet o świcie. - Ale Lady Marion również drżała. - Wiem wiem - powtarzała, płacząc cicho. - Wiem. Płomień zgasł, a wraz z nim ucichł płacz Marion. Wtulały się w siebie, nie ruszając się z krzesła. Czekały na świt, na tych, którzy mogli pomóc. 456
Na zewnątrz rozległ się tętent kopy - słaby, ale dookoła było tak cicho, że słyszały samotnego jeźdźca. Lady Marion spojrzała na kuchenne okna, w milczeniu nasłuchując, jak koń krąży dookoła, dopóki... Znalazły się pod stołem w mgnieniu oka, a Marion pchnęła ją na lodowatą podłogę, okrywając ją własnym delikatnym ciałem. Koń ruszył ku skrytemu w ciemności głównemu wejściu. Pojechał do głównego wejścia, ponieważ... ponieważ światło w kuchni sugerowało, że ktoś jest właśnie tam. Wejście od przodu było lepszym rozwiązaniem, jeśli chciało się zakraść do środka, by... dokończyć to, co zaczęto zeszłej nocy. - Aelin - wyszeptała Marion, a jej silne ręce odnalazły jej twarz, zmuszając, by spojrzała na białą jak śnieg twarz i sine usta. - Aelin, słuchaj mnie. - Choć Marion oddychała szybko, mówiła wyraźnie. - Pobiegniesz w stronę rzeki. Pamiętasz, gdzie jest most? Wąski most linowy łączący krawędzie wąwozu, na którego dnie płynęła rzeka Florine. Skinęła głową. - Dobra dziewczynka. Dotrzyj do mostu, przejdź przez niego. Pamiętasz opuszczoną farmę na końcu drogi? Ukryj się tam... i nie wychodź, nie pokazuj się nikomu... jedynie tym, których rozpoznasz. Nie wychodź nawet, jeśli będą mówić, że są przyjaciółmi. Czekaj na dwór... oni cię odnajdą. Znowu zaczęła drżeć. Ale Marion chwyciła ją za ramiona. - Kupię ci tyle czasu ile zdołam, Aelin. Nie ważne, co usłyszysz, nie ważne, co zobaczysz, nie oglądaj się za siebie i nie zatrzymuj, dopóki nie dotrzesz na miejsce. Potrząsnęła głową, a po jej policzkach popłynęły łzy. Skrzypnęły frontowe drzwi... szybko i ledwie słyszalnie. Lady Marion wyciągnęła sztylet ukryty w jej bucie. Błyszczał w przyćmionym świetle. - Gdy powiem, że masz biec, biegnij, Aelin. Rozumiesz? Nie chciała tego, ale skinęła głową. Lady Marion pocałowała ją w czoło. 457
- Powiedz mojej Elide... - Jej głos się załamał. - Powiedz mojej Elide, że bardzo ją kocham. W korytarzu rozległy się miękkie kroki. Lady Marion wyciągnęła ją spod stołu i cicho otworzyła drzwi, wystarczająco, by mogła się przez nie przecisnąć. - Biegnij teraz - powiedziała Lady Marion i wypchnęła ją w noc. Drzwi zamknęły się za nią, pozostało tylko lodowate powietrze i drzewa prowadzące do mostu. Ruszyła ku nim biegiem. Nogi miała ciężkie, na bosych stopach pojawiały się kolejne skaleczenia. Ale dotarła do drzew... wtedy właśnie w domu rozległ się trzask. Trzymała się pod żebrami, kolana jej drżały. Przez otwarte okno widziała Lady Marion stojącą naprzeciwko zakapturzonego, wysokiego mężczyzny - wyciągnęła sztylety, ale jej dłonie drżały. - Nie znajdziecie jej. Mężczyzna powiedział coś, po czym Lady Marion cofnęła się w stronę drzwi nie, żeby uciekać, tylko żeby ja zablokować. Była taka mała, jej niania. Taka drobna w porównaniu z tym mężczyzną. - To jest dziecko - wrzasnęła Marion. Nigdy nie słyszała u niej takiego krzyku – pełnego wściekłości, zniesmaczenia i desperacji. Marion uniosła sztylety dokładnie tak, jak nauczył ją mąż. Powinna pomóc, a nie chować się wśród drzew. Uczyła się jak trzymać nóż i mały miecz. Powinna pomóc. Mężczyzna zaatakował Marion, ale umknęła mu... a potem rzuciła się na niego, tnąc sztyletami, drapiąc, gryząc. Wtedy coś pękło... coś pękło tak mocno, iż wiedziała, że nie ma już powrotu, ani dla niej ani dla Lady Marion... mężczyzna chwycił ją i rzucił nią o stół. Trzasnęła kość, a jego ostrze opadło na nią... na jej głowę. Trysnęła czerwień. Wiedziała wystarczająco o śmierci, by zrozumieć, że taki cios w głowę oznacza koniec. Wiedziała, że Lady Marion, która tak bardzo kochała swojego męża i córkę, nie żyje. Wiedziała, że to... wiedziała, że to się nazywa poświęcenie. 458
Biegła. Biegła między drzewami, gałęzie szarpały jej ubrania, włosy, drapiąc i gryząc. Mężczyzna nie zachowywał się chicho, wypadając z kuchni, pędząc po konie i galopując za nią. Tętent kopy był tak donośny, że przez las niosło się echo... ten koń musiał być potworem. Potknęła się o korzeń i upadła na ziemię. Słyszała ryk topniejącej rzeki. Tak blisko, ale... poczuła ogromny ból w kostce. Utknęła... utknęła w błocie i korzeniach. Szarpnęła za trzymający ją korzeń, drewno wbijało się pod jej paznokcie, ale kiedy nic się nie stało, zaczęła ryć w błotnistej ziemi. Palce jej płonęły. Usłyszała jęk miecza wyciąganego z pochwy, a ziemia zadrżała pod końskimi kopytami. Był coraz bliżej, coraz bliżej. Poświęcenie... To było poświęcenie, które pójdzie na marne. Właśnie tego nienawidziła najbardziej... zmarnowanego poświęcenia Lady Marion. Wbiła palce w ziemię, pociągnęła za korzenie, a wtedy... W ciemności pojawiły się malutkie oczka, drobne palce szarpnęły za korzenie, unosząc je. Uwolniła stopę i ponownie stała, nie będąc w stanie podziękować Małemu Ludowi, który już z niknął, nie będąc w stanie robić nic poza ucieczką, mimo utykania. Mężczyzna był blisko, bardzo blisko, ale ona znała drogę. Przechodziła tędy tyle razy, że ciemność nie była żadną przeszkodą. Musiała tylko dotrzeć do mostu. Jego koń nie przejdzie, a ona była wystarczająco szybka, by go wyprzedzić. Możliwe, że Mały Lud pomoże jej raz jeszcze. Musiała tylko dotrzeć do mostu. Drzewa się rozstąpiły - ryk rzeki uderzył w nią o wiele mocniej. Była bardzo blisko. Bardziej poczuła i usłyszała niż zobaczyła, jak jego koń przebił się przez drzewa zaraz za nią, a mężczyzna uniósł miecz, by uciąć jej głowę. Widziała dwa słupki, ledwie widoczne w świetle księżyca. Most. Dotarła do niego, a teraz pozostały jej jardy, ledwie kilka stóp, teraz... Gorący oddech jego konia owiewał jej szyję, gdy rzuciła się na most, skacząc 459
po na deski. Skacząc prosto w powietrze. Nie wymierzyła źle... nie, to nie były deski... Przeciął liny. To była jej jedyna myśl, gdy runęła w dół tak szybko, że nie miała czasu wrzasnąć, bo uderzyła w taflę lodowatej wody, która z całą swą siłą pociągnęła ją na dno *** Ten moment. To właśnie wtedy Lady Marion poświęciła się z desperacką nadzieją dla królestwa, wybrała to zamiast męża i córki, którzy czekali na jej powrót, lecz nigdy się go nie doczekali. To właśnie wtedy zniknęło wszystko czym była i miała się stać Aelin Galathynius. Celaena leżała na ziemi - na dnie świata, na dnie piekła. To właśnie z tym wspomnieniem nie mogła się zmierzyć - nie zmierzyła się. Bo nawet wtedy znała ogrom tego poświęcenia. Po tym, kiedy wpadła do wody, wydarzyło się jeszcze więcej. Ale te wspomnienia były zamglone, pełne lodu, czarnej wody i dziwnego światła, po którym istniał tylko Arobynn pochylający się nad nią na brzegu rzeki gdzieś daleko od domu. Potem pobudka w nieznanym łóżku, zagubiony w rzece Amulet Orynthu. Jakąkolwiek moc posiadał, jakakolwiek drzemała w nim magia, została użyta tamtej nocy. Potem nastąpił proces przekucia jej strachu, poczucia winy i desperacji w coś nowego. Potem nienawiść - nienawiść, która ją odbudowała, gniew, który ją napędzał, dusząc wspomnienia i zakopując je głęboko w sercu, skąd nigdy ich nie wypuściła. Zaprzepaściła poświęcenie Lady Marion i stała się potworem, niemal 460
takim samym jak ten, który zabił Marion i jej rodzinę. To dlatego nie mogła, nie potrafiła wrócić do domu. Nigdy nie patrzyła na ofiary pierwszych tygodni rzeźni, na ofiary następnych lat. Ale wiedziała, że Lord Lochan został ścięty. Quinn i jego ludzie także. A także wiele ich dzieci... tak wiele światła, które miała chronić. Lecz zawiodła. Celaena przywarła do ziemi. To właśnie tego nie potrafiła powiedzieć Chaolowi, Dorianowi czy Elenie: gdy Nehemia zorganizowała własną śmierć, która miała zmusić ją do działania, to poświęcenie... to bezwartościowe poświęcenie... Nie mogła się podnieść. Nie było już nic, nie miała dokąd iść, nie miała jak uciec przed prawdą. Nie wiedziała, jak długo leżała na dnie tego miejsca, ale Valgowie pojawili się znowu, ledwie widoczni w zasięgu jej wzroku, skradający się od wspomnienia do wspomnienia, delektujący się nimi... niczym koneserzy. Nawet nie patrzyli w jej stronę, bo wygrali. A ona była z tego dumna. Niech robią, co chcą, niech Narrok zabierze ją do Adarlanu i rzuci ją królowi do stóp. Usłyszała chrzęst ziemi pod butami, a wtedy ktoś wyciągnął w jej stronę małą, gładką dłoń. Ale to nie Chaol, Sam czy Nehemia... to nie oni obserwowali ją, wbijając w nią spojrzenie tych smutnych, turkusowych oczu. Z policzkiem przyciśniętym do ziemi leżała księżniczka, którą kiedyś była Aelin Galathynius - a teraz wyciągała w jej stronę rękę. - Wstawaj - powiedziała cicho. Celaena potrząsnęła głową. Aelin chciała się do niej przysunąć, pokonać tę przepaść. - Wstawaj. - To była obietnica - obietnica lepszego życia, lepszego świata. Książęta zatrzymali się. Zmarnowała życie, zmarnowała poświęcenie Marion. Ci niewolnicy zostali wymordowani, bo zawiodła - bo nie dotarła tam na czas. - Wstawaj - powiedział ktoś, stając za młodą księżniczką. Sam. Sam, stojący w 461
zasięgu jej wzroku, z lekkim uśmiechem na ustach. - Wstawaj - rozległ się kolejny głos - kobiecy. Nehemia. - Wstawaj. - Kolejne dwa głosy - jej rodzice, z szarymi twarzami, ale ze światłem w oczach. Jej wujek stał tuż obok, korona Terrasenu lśniła na jego siwych włosach. - Wstawaj - powiedział delikatnie. Jeden po drugim, niczym cienie wyłaniające się z mgły, pojawiali się jej bliscy. Ludzie, których kochała całym przepełnionym dzikim ogniem sercem. Wtedy zobaczyła Lady Marion, stojącą u boku męża z uśmiechem na ustach. - Wstawaj - wyszeptała, jej głos pełen był tej nadziei dla świata i córki, która nigdy już jej nie zobaczy. Ciemność zadrżała. Aelin wciąż leżała naprzeciwko niej, wciąż wyciągała w jej stronę rękę. Valgowie odwrócili się. Gdy demony się poruszyły, jej mama zrobiła krok do przodu, tak podoba do niej samej. - Jesteś rozczarowaniem - syknęła. Jej ojciec skrzyżował muskularne ramiona. - Jesteś wszystkim, co nienawidziłem w świecie. Jej wujek, wciąż noszący koronę na głowie, która już dawno zamieniła się w popiół: - Lepiej, żebyś umarła, niż przynosiła wstyd nam oraz naszej pamięci, zdradzając naszych ludzi. Ich głosy zlały się w jeden. - Zdrajczyni. Morderczyni. Oszustka, Złodziejka. Tchórz. - Wciąż i wciąż, atakując ją niczym moc króla Adarlanu. Król nie zrobił tego tylko po to, by ją skrzywdzić. Zrobił to, żeby rozdzielić jej rodzinę i przepędzić ich z zamku – w ten sposób odsuwał winę od Adarlanu, by wyglądało to jak atak z zewnątrz. Winiła siebie za ściągnięcie ich do domu, gdzie zostali zamordowani. Ale król 462
zaplanował to wszystko, każdą minutę. Poza jednym - nie wiedział, że przeżyła. Może to dlatego, że amulet ją ocalił. - Chodź z nami - szeptała jej rodzina. - Chodź z nami w tę niekończącą się ciemność. Wyciągali do niej ręce, ich twarze zmieniały się, zakrywał je cień. Jednak... mimo tych twarzy, tak wypaczonych nienawiścią... wciąż ich kochała - nawet jeśli ją nienawidzili, nawet gdy sprawiali jej ból; kochała ich tak, że wreszcie zniknęli, aż pozostała tylko leżąca tuż obok Aelin. Spojrzała na jej twarz - twarz, która kiedyś należała do niej - i na wciąż wyciągniętą rękę, tak drobną i nieskazitelną. Ciemność wokół Valgów zamigotała. Czuła pod sobą solidny grunt. Mech i trawę. Nie piekło... ziemię. Ziemię, gdzie znajdowało się jej własne królestwo, zielone i górzyste, nieugięte jak jego ludzie. Jej ludzie. Jej ludzie, czekający od dziesięciu lat. Ale ani chwili dłużej. Zobaczy ośnieżone Jelenie Rogi, dziką plątaninę Dębowego Lasu i... Orynth, miasto światła i nauki, niegdyś będące potężnym filarem... i jej domem. Którym stanie się ponownie. Wypełni świat swoim światłem - darem, który otrzymała. Będzie blaskiem w ciemności, tak jasnym, że wszyscy, którzy zostali ranni lub straceni odnajdą drogę, będzie latarnią dla tych, którzy wciąż błądzą w otchłani. To nie potwór zniszczy potwora... lecz światło, światło przepędzi ciemność. Nie bała się. Naprawi świat - odbuduje go dla nich, dla tych, których kochała swoim cudownym, płonącym sercem; zbuduje świat tak wspaniały, że gdy kiedyś stanie przed nimi w Zaświatach, nie będzie czuła wstydu. Zbuduje go dla ludzi, którzy przetrwali, i których nie porzuciła. Stworzy dla nich królestwo, jakie nigdy nie istniało, nawet jeśli odda za to życie. Była ich królową i mogła im dać wiele. Aelin Galathynius uśmiechnęła się do niej, wciąż wyciągając rękę. 463
- Wstawaj - powiedziała księżniczka. Celaena wyciągnęła dłoń i chwyciła palce Aelin. I wstała.
464
Rozdział 55 Bariera upadła. Lecz ciemność nie przekroczyła granicy wyznaczonej przez kamienie strażnicze, a Rowan, przytrzymywany na trawie przed fortecą przez Gavriela i Lorcana, wiedział dlaczego. Potwory i Narrok dorwały coś znacznie smaczniejszego niż pół-Fae. Uciecha z żywienia się nią była czymś, co miało przynieść im ulgę na długą, długą chwilę. Wszystko inne było mniej ważne – jak gdyby zapomnieli atakować, zajęci pożywnym posiłkiem. Walka za nimi wciąż trwała, tak samo jak dwadzieścia minut temu. Wiatr i lód były bezużyteczne przeciwko ciemności, mimo to Rowan zaatakował ją nimi w chwili, gdy bariera upadła. Wciąż i wciąż, ale nic nie mogło przebić się przez tę wszechogarniającą ciemność, by mógł sprawdzić, co zostało z księżniczki. Nawet, gdy z ciemności zaczął przemawiać do niego delikatny, ciepły kobiecy głos – głos, z którym walczył przez lata, teraz powrócił i torował sobie ku niemu drogę. - Rowan – mruknął Gavriel, zacieśniając uchwyt na jego ramieniu. Zaczął padać deszcz. - Jesteśmy potrzebni w środku. - Nie – warknął. Wiedział, że Aelin żyje, ponieważ przez
te wszystkie
tygodnie, gdy wdychali swoje zapachy, powstała między nimi więź. Żyła, ale mogła być w bardzo ciężkim stanie, na granicy wycieńczenia. Właśnie dlatego Gavriel i Lorcan go trzymali. Gdyby tego nie robili, pobiegłby w tę ciemność, skąd nawoływała go Lyria. Lecz dla Aelin musiał spróbować się uwolnić. - Rowan, pozostali... - Nie. Lorcan zaklął, przekrzykując deszcz. - Ona nie żyje, głupcze, albo jest bardzo tego bliska. Wciąż możesz uratować
465
pozostałych. Zaczęli podciągać go na nogi, odciągać od niej. - Jeśli mnie nie puścisz, urwę ci łeb – warknął na Lorcana, dowódcę, który zaoferował mu towarzystwo i wojowników, gdy nie miał już nic. Gavriel rzucił spojrzenie Lorcanowi, wdając się z nim w niemą konwersację. Rowan spiął się, przygotowując na odepchnięcie ich. Mogli pozbawić go przytomności, zanim dotrze w ciemność, skąd dobiegało teraz błagalne nawoływanie Lyrii. To nie było prawdziwe. To nie było prawdziwe. Ale Aelin była prawdziwa, a z każdą chwilą, gdy go tu trzymali, traciła coraz więcej życia. Jedyne, czego potrzebował, to żeby Gavriel opuścił magiczną tarczę... którą bronił się przed mocą Rowana od chwili, gdy przyszpilił go do ziemi. Musiał dostać się do tej ciemności, musiał ją znaleźć. - Puszczaj - warknął ponownie. Dudnienie wstrząsnęło ziemią, przez co wszyscy trzej zamarli. Pod nimi budziła się jakaś potężna moc - z głębin powstawał potężny stwór. Zwrócili się w stronę ciemności. A Rowan mógłby przysiąc, że wśród czerni ujrzał błysk złota, który po chwili zniknął. - To niemożliwe - szepnął Gavriel. - Wypaliła się. Rowan nawet nie mrugnął. Jej wypalenia zawsze były narzucone przez jakąś wewnętrzną barierę utkaną z lęku i pragnienia normalności, co powstrzymywało ją od ukazania prawdziwego potencjału jej mocy. Potwory żywiły się desperacją, bólem i przerażeniem. Ale co jeśli... co jeśli ofiara oddała te lęki? Co jeśli ofiara przeszła przez nie... pogodziła się z nimi? Jakby w odpowiedzi przez ścianę ciemności przebił się ogromny płomień. Ogień się rozprzestrzeniał, wypełniając deszczową noc, połyskując niczym czerwony opal. Lorcan zaklął, a Gavriel wzniósł dodatkową tarczę. Rowan nie marnował na to magii. Na walczyli z nim, gdy wyrwał się z ich uścisku, zrywając się na nogi. Płomień nie przypalił nawet włoska na jego głowie. Opływał go z każdej strony, wspaniały, 466
nieśmiertelny i niezłomny. Tam, za kamieniami, między dwoma potworami, stała Aelin z błyszczącym na czole nieznanym znakiem. Jej włosy były krótsze i tak jasne jak jej ogień. A oczy... choć zaczerwienione, to złoto w nich wyglądało jak żywy płomień. Dwa potwory rzuciły się na nią, ciemność owijała się wokół nich. Rowan zdążył zrobić jeden krok, zanim wyciągnęła ręce, chwytając w nie ich twarze - zaciskając dłonie na ich otwartych ustach, wypuściła powietrze z płuc. Z ich oczu, uszu i palców wystrzelił ogień, jak gdyby karmiła ich nim. Nie mieli szans krzyknąć, gdy obróciła ich w popiół. Opuściła ręce. Jej magia była tak gwałtowna, że krople deszczu wyparowywały, zanim dotknęły jej skóry. Broń rozgrzewała się w tej temperaturze do białości. Gdy ruszył w jej stronę, zapomniał o Gavrielu i Lorcanie - złote, czerwone i niebieskie płomienie należały do niej, do dziedziczki ognia. Dostrzegając go wreszcie, uśmiechnęła się lekko. Jak królowa. Ale w tym uśmiechu widział zmęczenie, a jej magia zaczęła migotać. Za nią czaił się Narrok z ostatnim potworem - tym, z którym zmierzyli się w lasach zbierając wokół siebie moc, jakby szykowali się do ataku. Odwróciła się w ich stronę, chwiejąc lekko, jej skóra była trupio blada. Żywili się na niej, poza tym była zmęczona zniszczeniem ich braci. Bardzo prawdziwe, bardzo ostateczne wypalenie dopiero się zbliżało. Ściana ciemności zaatakowała z całą mocą, chcąc ją zmiażdżyć, ale stała pewnie, lśniąc niczym złoto. Tylko tyle musiał zobaczyć Rowan, zanim zrozumiał, co powinien zrobić. Wiatr i lód były bezużyteczne, ale istniały inne sposoby. Rowan wyciągnął sztylet i rozciął dłoń, przechodząc przez kamienną bramę. *** Ciemność była coraz potężniejsza, i wiedziała, że to zaboli, wiedziała, że to 467
może zabić ją i Rowana, kiedy tylko uderzy. Ale nie uciekała. Rowan dotarł do niej, dysząc i krwawiąc. Nie obrażała go, nakazując mu uciekać, gdy wyciągnął krwawiącą dłoń, oferując jej własną magię, bo sama była na wyczerpaniu. Wiedziała, że to zadziała. Przeczuwała to od pewnego czasu. Byli carranam. Przyszedł do niej. Patrzyła mu w oczy, wyciągając własny sztylet i nacinając dłoń wzdłuż blizny, jaka pozostała jej po przysiędze, którą złożyła na grobie Nehemii. I choć wiedziała, że potrafi wyczytywać słowa z jej twarzy, powiedziała: - Choćby na śmierć? Skinął głową, a ona chwyciła jego dłoń, łącząc krew z krwią, duszę z duszą, gdy drugim ramieniem objął ją mocno. Złączone dłonie trzymali między sobą, a wtedy wyszeptał jej do ucha: - Ja również cię zaprzysięgam, Aelin Galathynius.109 Spadła na nich fala nieprzeniknionej ciemności, usiłując ich pochłonąć. Jednak to nie był koniec - to nie był jej koniec. Przetrwała stratę, ból i tortury; przetrwała zniewolenie, nienawiść i rozpacz; przetrwa także to. Ponieważ jej historia nie mówiła o ciemności. Nie bała się fali czerni, bo wspierał ją wojownik, bo prawdziwy przyjaciel dzielił się z nią swoją odwagą przyjaciel, który sprawiał swoją obecnością, że życie nie było takie straszne. Magia Rowana uderzyła w nią, tak stara, nieznana i potężna, że ugięły się pod nią nogi. Trzymał ją z tą bezlitosną siłą, a ona wykorzystała jego dziką moc, gdy opuścił bariery, pozwalając swojej magii przepływać przez nią. Czarna fala nie była nawet w połowie drogi, gdy rozbiła ją złotym światłem, pozbawiając Narroka i ostatniego księcia tarczy. Nie dała im chwili na zregenerowanie sił. Czerpiąc moc z niekończącego się źródła Rowana, stworzyła ogień i światło, żar i ciepło, blask tysiąca wschodów i zachodów. Skoro Valgowie pragnęli światła Erilei, to ona im je da. Narrok i książę krzyczeli. Valgowie nie chcieli wracać; nie chcieli się 109Jeśli 30.01.2015 w wiadomościach była mowa o powodzi w okolicach Warszawy, wiedzcie, że to moja wina. Ile ja się napłaczę przez tę książkę... To jest takie piękne <3 |K.
468
skończyć, zwłaszcza, że tak długo czekali, by wpuszczono ich do jej świata. Mimo to wepchnęła im do gardła światło, wypalając czarną krew. Wtuliła się w Rowana, zaciskając zęby, słysząc wydawane przez nich dźwięki. Nagle zapadła cisza, a ona spojrzała na Narroka, stojącego tak nieruchomo, obserwującego, czekającego. Uderzyła w nią cząstka ciemności, oferując jej krótką wizję. Nie wspomnienie, lecz wydarzenie z przyszłości. Dźwięki, zapach i widoki tak realne, że jedynie uścisk Rowana zatrzymał ją w tym świecie. Nagle to zniknęło, a światło wciąż jaśniało, otaczając ich wszystkich. Blask był nie do zniesienia, gdy zaatakowała nim dwóch Valgów, którzy klęczeli teraz na kolanach, a ona niszczyła mrok wokół nich. Mogłaby przysiąc, że ciemność z oczach Narroka zniknęła. Mogłaby przysiąc, że zrobiły się brązowe jak u śmiertelnika, i że przez chwilę zamigotała w nich wdzięczność. Tylko przez chwilę; potem obróciła demona i Narroka w pył. Ostatni Valg przeczołgał się kawałek, zanim zniknął w płomieniach z niemym krzykiem na ustach. Gdy ogień i światło zniknęły, po Narroku i Valgach pozostały na wilgotnej trawie cztery obroże z Kamienia Wyrda.
469
Rozdział 56 Kilka dni po niewybaczalnej, okropnej masakrze niewolników, Sorscha kończyła pisać list do swojego przyjaciela, co przerwało jej pukanie do drzwi pracowni. Podskoczyła, rysując linię prze środek kartki. Dorian wsunął głowę przez szparę w drzwiach, uśmiechając się szeroko, jednak uśmiech ten znikł, gdy zobaczył list. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - powiedział, wślizgując się do środka i zamykając drzwi. Gdy się odwrócił, zgniotła kartkę i rzuciła ją do kubła na śmieci. - Ani trochę - odpowiedziała, przykurczając palce, gdy jedną rękę położył jej na karku, a drugą objął w talii. - Ktoś może wejść - zaprotestowała, wijąc się w jego uścisku. Puścił ją, ale jego oczy błyszczały w sposób, który mówił jej, że gdy będą tej nocy sami, nie da się tak łatwo przekonać. Uśmiechnęła się. - Zrób to jeszcze raz – szepnął. Sorscha uśmiechnęła się jeszcze raz, po czym roześmiała się. A on wyglądał na tak zaskoczonego, że zapytała: - Co?110 - To najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem - powiedział. Musiała odwrócić wzrok, musiała zrobić coś z rękami. Pracowali razem w ciszy, co im się spodobało, odkąd Dorian znał swoje miejsce w pracowni. Lubił pomagać jej przygotowywać toniki dla innych pacjentów. Ktoś chrząknął, stając w progu, a oni usiedli prosto; serce podeszło Sorschy do gardła. Nie dostrzegła nawet, że drzwi się otwierają - i że teraz stoi w nich Kapitan Straży. Kapitan wszedł do środka, a Dorian zesztywniał. - Kapitanie - powiedziała - potrzebujesz mojej pomocy? 110Jajco, 1:0. Hehehe xD |K.
470
Dorian nie powiedział nic, na jego twarzy pojawiła się ponura mina - jego piękne oczy pełne były czegoś strasznie przytłaczającego. Objął ją ramieniem w talii, kładąc dłoń na jej plecach. Kapitan zamknął cicho drzwi i zdawał się nasłuchiwać dźwięków z zewnątrz, zanim się odezwał. Wyglądał nawet poważniej niż jej książę - jego szerokie ramiona zdawały się uginać pod niewidzialnym ciężarem. Mimo to złoto-brązowe oczy patrzyły trzeźwo, gdy zwrócił się do Doriana: - Miałeś rację.111 *** Chaol uznał za cud to, iż Dorian się zgodził. Smutek, jaki zobaczył na jego twarzy tego ranka powiedział mu, że może zapytać. I że Dorian być może się zgodzi. Książę kazał Chaolowi wyjaśnić wszystko jemu i kobiecie, która zasługiwała na to, by wiedzieć, na jakie ryzyko się naraża. Chaol cicho i szybko opowiedział o wszystkim: o magii, Kluczach Wyrda, trzech wieżach... o wszystkim. Trzeba przyznać, że Sorscha się nie załamała i nie wątpiła w jego słowa. Zastanawiał się czy miałaby wątpliwości, czy byłaby zła, gdyby Dorian jej nie powiedział. Niczego nie ujawniała, dzięki wyuczonej, jak przystało na dobrą uzdrowicielkę, samokontroli. Ale książę obserwował Sorschę, jakby potrafił przejrzeć jej nieczytelną maskę i zobaczyć, co kryje się pod nią. Książę musiał gdzieś iść. Pocałował Sorschę, zanim wyszedł, mówiąc jej na ucho coś, co sprawiło, że się uśmiechnęła. Chaol nie sądził, że Dorian będzie taki... szczęśliwy ze swoją uzdrowicielką. Sorschą. Wstyd mu było, że dopiero teraz poznał jej imię. Wnioskując z tego, jak Dorian patrzył na nią, a ona na niego... Cieszył się, że jego przyjaciel ją znalazł. Gdy Dorian wyszedł, Sorscha wciąż się uśmiechała, mimo tego, czego się 111OŁ JE, AHA, AHA AHA AHA! Kapitan wraca do gry \O/ |K.
471
dowiedziała. To czyniło ją naprawdę olśniewającą - sprawiało, że cała jaśniała. - Uważam - powiedział Chaol, a Sorscha odwróciła się do niego z wysoko uniesionymi brwiami, gotowa wrócić do pracy. - Uważam, - powiedział jeszcze raz, uśmiechając się lekko - że temu królestwu przydałaby się królowa uzdrowicielka. Nie uśmiechnęła się do niego, tak jak miał na to nadzieję. Zamiast tego posmutniała i wróciła do pracy. Chaol wyszedł bez słowa, przygotowując się do eksperymentu z Dorianem - jedyną osobą w zamku, być może i na świecie, która mogła mu pomóc. Pomóc im wszystkim. Celaena powiedziała, że Dorian ma czystą moc, moc zdolną przybrać każdą formę. Była to jedyna rzecz wystarczająco podobna do mocy Kluczy Wyrda, nie ważne czy dobra czy zła. A kryształy, co Chaol wyczytał w magicznych książkach Celaeny, były dobrymi przewodnikami magii. Nietrudno było kupić kilka w sklepie długości jego palca i białe jak śnieg. Wszystko było prawie gotowe, kiedy Dorian pojawił się w jednym z ukrytych tuneli i usiadł na ziemi. Świece rozstawione wokół nich płonęły, a Chaol wyjaśnił swój plan, tworząc ostatnią linię z czerwonego piasku - kupiec twierdził, że pochodzi z Czerwonej Pustyni - pomiędzy trzema kryształami. Rozkładając je w równej od siebie odległości, utworzył kształt, który Murtaugh narysował na mapie kontynentu. W centrum trójkąta stała miska z wodą. Dorian przyszpilił go spojrzeniem. - Nie miej mi za złe, jeśli je zniszczę. - Mam zapasowe. - Kupił ich kilkanaście. Dorian spojrzał na pierwszy kryształ. - Chcesz, żebym po prostu... skupił na nim swoją moc? - A potem utworzył magiczną więź między kolejnymi kryształami, wyobrażając sobie, że w ten sposób zamrozisz wodę w misce. To wszystko. - To nie jest nawet zaklęcie. - Po prostu wyświadcz mi tę przysługę - powiedział Chaol. - Nie prosiłbym, 472
gdyby to nie był jedyny sposób. - Zanurzył palec w wodzie, wzburzając jej powierzchnię. Coś w jego wnętrzu mówiło mu, że do tego zaklęcia nie potrzeba nic poza magią i siłą woli. Od kamieni odbiło się westchnienie księcia, rozchodząc się echem dookoła. Dorian spojrzał na pierwszy kryształ, który przedstawiał Rifthold. Przez kilka minut nie działo się nic. Ale wtedy Dorian zaczął się pocić, przełykając ciężko ślinę. - Czy ty... - Wszystko w porządku - wydyszał Dorian, a wtedy pierwszy kryształ rozbłysł. Światło było coraz mocniejsze, a Dorian pocił się i chrząkał, jakby sprawiało mu to ból. Chaol chciał już mu powiedzieć, żeby przestał, ale wtedy w stronę drugiego kryształu wystrzeliła wiązka energii - tak szybko, że wzburzyła linię usypaną z piasku. Kryształ zaświecił się, a wtedy energia dostała się do kolejnego kryształu, tego leżącego na południu. Moc zdmuchnęła kolejną linię z piasku. Woda dalej nie zmieniła konsystencji. Zaświecił się trzeci kryształ, a wtedy ostatnia wiązka energii zamknęła trójkąt. Wszystkie kryształy migotały przez chwilę. A wtedy... powoli, cicho trzaskając, woda zamarzła. Chaol odsunął się, przerażony... przerażony i pełen podziwu dla kontroli, jaką Dorian miał nad mocą. Twarz Doriana była poszarzała i lśniła od potu. - Tak to zrobił, prawda? Chaol skinął głową. - Dziesięć lat temu, z pomocą trzech wież. Wszystkie zbudowano wiele lat wcześniej, dlatego mogli dokonać tego, gdy jego wojska były gotowe i nikt nie był w stanie kontratakować. Zaklęcie twojego ojca musi być bardziej skomplikowane, by całkowicie zablokować magię, ale podstawy są podobne do tego, co stało się tutaj. - Chcę zobaczyć, gdzie one są... wieże. - Chaol potrząsnął głową, ale Dorian powiedział: - I tak powiedziałeś mi już wszystko inne. Pokaż mi tę cholerną mapę. Machnięciem ręki przewrócił jeden kryształ, uwalniając moc. Lód stopniał, a 473
woda zachlupotała, rozlewając się wokół miski. Tak po prostu. Chaol zamrugał. Gdyby mogli powalić jedną wieżę... To było takie ryzyko. Musieli mieć pewność, zanim przystąpiliby do działania. Chaol wyciągnął mapę, którą Murtaugh narysował, mapę, której nie śmiał nigdzie zostawiać. - Tutaj, tutaj i tutaj - powiedział, wskazując na Rifthold, Amaroth i Noll. - W tych miejscach wiemy, że zbudowano wieże. Wieże strażnicze, ale wszystkie takie same: czarny kamień, gargulce... - Chcesz mi powiedzieć, że wieża w ogrodzie jest jedną z nich? Chaol skinął głową, nie zwracając uwagi na pełen niedowierzania śmiech. - Tak przypuszczamy. Książę pochylił się nad mapą, opierając rękę na podłodze. Przesunął palcem od Rifthold do Amaroth, potem z Rifthold do Noll. - Północna linia biegnie przez Elfią Przełęcz; południowa przecina Morath. Powiedziałeś Aedionowi, że mój ojciec wysłał Rolanda i Kaltain do Morath, a razem z nimi każdego szlachcica z magicznym rodowodem. Czy są szanse na to, że to tylko zbieg okoliczności? - A Elfia Przełęcz... - Chaol musiał przełknąć ślinę. - Celaena mówiła, że słyszała o skrzydłach w Przełęczy. Natomiast Nehemia mówiła, że jej zwiadowcy nie wracali stamtąd, że coś się tam czai. - Dwa miejsca, gdzie może przygotowywać swoją armię. Możliwe, że te miejsca umożliwiają mu korzystanie z mocy. - Trzy. - Chaol wskazał na Martwe Wyspy. - Otrzymaliśmy raport, że przebywa tam coś dziwnego... i że wysłano to do Wendlyn. - Ale ojciec wysłał Celaenę. - Książę zaklął. - Nie ma sposobu na ostrzeżenie ich? - Już próbowaliśmy. Dorian otarł pot z czoła. 474
- Więc pracujesz z nimi... jesteś po ich stronie. - Nie. Nie wiem. Po prostu dzielimy się informacjami. Ale te informacje pomagają nam. Tobie. Spojrzenie Doriana stwardniało, a Chaol skrzywił się, czując podmuch zimnego wiatru. - Więc co zamierzacie zrobić? - zapytał Dorian. - Po prostu... zniszczyć wieżę zegarową? Zniszczenie wieży byłoby aktem wojennym... działaniem stanowiącym zagrożenie dla wielu ludzi. Po tym nie byłoby powrotu. Nie chciał mówić o tym Aedionowi albo Renowi, bo obawiał się tego, co zrobią. Bez zastanowienia spaliliby ją, być może przy okazji zabijając wszystkich w zamku. - Nie wiem. Nie wiem, co robić. Miałeś rację. Żałował, że nie może powiedzieć Dorianowi nic więcej, ale teraz nawet krótka rozmowa stanowiła wysiłek. Był blisko zakończenia wybierania nowego Kapitana Straży, coraz więcej skrzyń jechało do Anielle i ledwie mógł patrzeć na swoich ludzi. A co do Doriana... Między nimi powstała wielka przepaść. - Teraz nie czas na to - powiedział cicho Dorian, jakby był w stanie czytać mu w myślach. Chaol przełknął ślinę. - Chcę ci podziękować. Wiem, jak wiele ryzykujesz... - Wszyscy coś ryzykujemy. - Tak mało zostało w nim tego przyjaciela, z którym dorastał. Książę spojrzał na zegarek kieszonkowy. - Muszę iść. - Dorian ruszył do drzwi, a na jego twarzy nie było strachu ani zwątpienia, gdy odwrócił się i powiedział: - Byłeś dziś ze mną szczery, więc zrewanżuję ci się tym samym: nawet jeśli oznaczałoby to, że znów bylibyśmy przyjaciółmi, nie sądzę, bym chciał cofnąć czas... żebym znowu stał się starym sobą. A to... - Wskazał brodą kryształy i miskę z wodą. - Myślę, że to też jest dobra zmiana. Nie bój się tego. Dorian wyszedł, a Chaol otworzył usta, ale nie padły z nich żadnego słowa. 475
Był zbyt oszołomiony. Gdy Dorian mówił, to nie książę na niego patrzył. Lecz król.
476
Rozdział 57 Celaena spała dwa dni. Ledwie pamiętała, co się wydarzyło po tym, jak zniszczyła Narroka i książęta Valgów, choć miała niejasne przeczucie, że ludzie Rowana i pozostali nie utracili kontroli nad fortecą. Zginęło tylko około piętnastu pół-Fae, ponieważ żołnierze nie chcieli ich zabijać, lecz porwać dla Valgów i zabrać do Adarlanu. Gdy schwytali żołnierzy, którzy przeżyli i zamknęli ich w lochach, kilka godzin później znaleźli ich martwych. Mieli ze sobą truciznę - wygląda na to, że nie przypadło im do gustu bycie przesłuchiwanym. Celaena powlokła się po tym do pokoju, przez chwilę marszcząc brwi przez włosy, które teraz, dzięki ostrym paznokciom Valga, sięgały jej do obojczyków. Potem padła na łóżko i zasnęła twardo. Do czasu, gdy się obudziła, wszystko zostało sprzątnięte, żołnierze zostali pochowani, a Rowan ukrył cztery obroże z Kamienia Wyrda gdzieś w lasach. Wyrzuciłby je do morza, ale wiedziała, że został, by jej pilnować... i dlatego, że nie ufał swoim przyjaciołom. Chciał, aby jak najszybciej wrócili do Maeve. Kadra Rowana opuściła twierdzę, gdy się obudziła, zwlekając z pomocą i leczeniem, ale tylko Gavriel pofatygował się, by ją poznać. Razem z Rowanem udała się na spacer (musiała go zmusić, by ją wypuścił z łóżka), gdy na ich drodze pojawił się złotowłosy mężczyzna stojący przy kamiennych wrotach. Rowan zesztywniał. Zapytał ją wprost, co się stało, gdy przybyli jego przyjaciele... czy którykolwiek z nich choć starał się pomóc. Próbowała uniknąć odpowiedzi, ale był nieugięty, więc w końcu przyznała, że tylko Gavriel wykazał jakąkolwiek chęć pomocy. Nie winiła jego ludzi. Nie znali jej, nic nie byli jej winni, a Rowan znajdował się w środku, narażony na niebezpieczeństwo. Nie wiedziała, dlaczego to było dla niego tak ważne, a on powiedział, że to nie jej interes. Lecz Gavriel czekał na nich za wrotami. A ponieważ Rowan zachowywał
477
kamienny wyraz twarzy, uśmiechnęła się też za niego, gdy zbliżali się do wojownika. - Myślałem, że już was nie ma - powiedział Rowan. Oczy Gavriela zamigotały. - Bliźniacy i Vaughan wyruszyli godzinę temu, a Lorcan o świcie. Kazał cię pożegnać. Rowan skinął głową w sposób, który mówił, iż doskonale wiedział, że Lorcan nic takiego nie powiedział. - Czego chcesz? Nie była pewna, czy ich definicja przyjaciela jest taka sama. Gavriel zlustrował ją wzrokiem od góry do dołu i z powrotem, po czym przeniósł wzrok na Rowana i powiedział: - Bądźcie ostrożni, gdy spotkacie się z Maeve. My do tego czasu zdamy już nasze raporty. Wyraz twarzy Rowana nie zmienił się. - Szerokiej drogi - powiedział i ruszył przed siebie. Celaena zwlekała, przyglądając się wojownikowi Fae, w którego złotych oczach widziała błysk smutku. Podobnie jak Rowan, on też był związany z Maeve... a mimo to ich ostrzegł. Wykorzystując przysięgę krwi Maeve mogła rozkazać mu ujawnić wszystkie szczegóły, łącznie z tą chwilą. A potem go ukarać. Lecz dla przyjaciela... - Dziękuję - powiedziała do złotowłosego wojownika. Zamrugał, a Rowan zamarł. Ramiona ją bolały, a zabandażowana dłoń wciąż była bardzo wrażliwa na dotyk, ale wyciągnęła ją do niego. - Za ostrzeżenie. I za zwlekanie z odejściem. Gavriel popatrzył przez chwilę na jej rękę, po czym uścisnął ją z zaskakującą delikatnością. - Ile masz lat? - zapytał. - Dziewiętnaście - odpowiedziała, a on wypuścił powietrze, co mogło być wyrazem smutku lub ulgi, albo obu, po czym powiedział, że sprawia to, iż jej magia jest jeszcze bardziej imponująca. 478
Zastanawiała się czy powiedzieć mu, że byłby pod mniejszym wrażeniem, gdyby wiedział, jaki wymyśliła dla niego pseudonim, ale zamiast tego puściła mu oczko.112 Rowan marszczył brwi, gdy go dogoniła, ale nic nie powiedział. Gdy ruszyli dalej, Gavriel mruknął: - Powodzenia, Rowanie. *** Rowan zabrał ją nad leśne jezioro, którego wcześniej nie widziała; zbiornik wodny zasilany był przejrzystą wodą z wodospadu, którego kaskady zdawały się tańczyć w świetle słonecznym. Usiadł na płaskim, nagrzanym przez słońce kamieniu, po czym zdjął buty, podwinął nogawki spodni i zanurzył nogi w wodzie. Siadając, krzywiła się z bólu przy każdym ruchu. Rowan patrzył na nią gniewnym wzrokiem, ale posłała mu spojrzenie, które powstrzymało go przed odesłaniem jej do łóżka. Gdy zanurzyła nogi w wodzie, a wokół nich rozbrzmiewała muzyka lasu, Rowan powiedział: - Nie ma odwrotu od tego, co się stało z Narrokiem. Gdy świat usłyszy, że Aelin Galathynius walczyła przeciwko Adarlanowi, dowiedzą się, że żyjesz. On dowie się, że żyjesz, gdzie jesteś i że nie masz zamiaru się ukrywać. Będzie cię ścigał do końca życia. - Pogodziłam się z tym w chwili, gdy przeszłam przez barierę - odpowiedziała cicho. Kopnęła wodę, która rozbryznęła się dookoła. Syknęła, bo ruch ten wywołał w jej sponiewieranym przez magię ciele ból. Rowan podał jej manierkę, którą przyniósł ze sobą, ale jej nie tknął. Pociągnęła łyk, zanim zrozumiała, że w środku znajduje się tonik przeciwbólowy, którym była 112Osz ty flirciaro :D |K.
479
pojona odkąd się obudziła. Powodzenia, Rowanie, powiedział Gavriel swojemu przyjacielowi. Nadchodził dzień - o wiele za szybko - gdy sama również będzie musiała go pożegnać. Jak będą brzmiały jej słowa? Będzie zdolna pozostawić go jedynie z błogosławieństwem na szczęście? Żałowała, że nie posiada nic, co mogłaby mu dać - jakiś rodzaj ochrony przed królową trzymającą go na smyczy. Oko Eleny zostawiła Chaolowi. Amulet Orynthu... dałaby mu go, gdyby go nie zgubiła. Scheda czy nie, łatwiej byłoby się jej z nim rozstać, gdyby wiedziała, że będzie go chronił. Amulet ozdobiony świętym jeleniem po jednej stronie... i Znakami Wyrda po drugiej. Celaena przestała oddychać. Przestała widzieć siedzącego obok księcia, przestała cokolwiek słyszeć. Terrasen był największym dworem na świecie. Nigdy go nie atakowano, nigdy go nie zdobywano, dlatego rozwijało się i stało tak potężne, że każde królestwo wiedziało, że prowokowanie go to czysta głupota. Terrasenem rządził ród władców posiadających całą wiedzę Erilei. Byli niczym magnes przyciągający ku sobie najświetniejszych i najodważniejszych ludzi. Wiedziała, gdzie się znajdował... trzeci i ostatni Klucz Wyrda. Wisiał na jej szyi tej nocy, gdy wpadła do rzeki. I na szyi każdego przywódcy, poczynając od Brannona, który zatrzymał się w świątyni Bogini Słońca, by wziąć medalion od Najwyższych Wyznawców Mali... a potem zniszczył to miejsce, by nikt nie mógł go śledzić. Medalion o modrym kolorze, ze świętym jeleniem ukoronowanym płonącą koroną - jeleń Mali Niosącej Światło. Opuszczając Wendlyn, Brannon ukradł te jelenie i przetransportował je do Dębowego Lasu. Natomiast trzeci Klucz Wyrda umieścił w amulecie i nigdy nikomu nie powiedział, co z nim zrobił. Klucze Wyrda nie były z natury dobre lub złe. To, czemu będą służyć, zależało od intencji ich posiadacza. Wisząc na szyi królowi królowych Terrasenu, jeden z nich 480
nieświadomie służył dobru i chronił swoich właścicieli przez tysiąclecia. Chronił także ją, tej nocy, gdy wpadła do rzeki. To blask Znaków Wyrda widziała w mroźnych głębinach, jak gdyby wzywała ja na pomoc. Ale zgubiła Amulet Orynthu. Wpadł do rzeki i... nie. Nie. Nie mógł zaginąć, ponieważ wtedy nie przetrwałaby dryfowania ku brzegowi, nie przetrwałaby bez pomocy, leżąc tam przez wiele godzin. Zamarzłaby. Co oznaczało, że miała go przy sobie, gdy... gdy... Arobynn Hamel zabrał go jej i trzymał w ukryciu przez te wszystkie lata, zachowując go, jako nagrodę, której mocy nigdy nawet nie poznał. Musiała go odzyskać. Musiała go od niego zabrać i upewnić się, że nikt się nie dowie, co znajduje się w środku. A gdy już go odzyska... Nie pozwoliła sobie pędzić tak daleko w przyszłość. Musiała czym prędzej ruszyć do Maeve, zdobyć informacje, których potrzebowała i wracać do domu. Nie do Terrasenu, lecz do Rifthold. Musiała zmierzyć się z człowiekiem, który zrobił z niej broń, który zniszczył część jej życia i który mógł okazać się dla niej największym zagrożeniem. Rowan powiedział: - Co się dzieje? - Trzeci Klucz Wyrda. - Zaklęła. Nie mogła powiedzieć nikomu, ponieważ jeśli ktokolwiek się dowie... od razu ruszy do Rifthold. Prosto do Siedziby Zabójców. - Aelin. - W jego oczach widziała, strach, ból czy też oba na raz? - Powiedz mi, czego się dowiedziałaś. - Nie, dopóki jesteś z nią związany. - Jestem z nią związany na zawsze. - Wiem. - Był niewolnikiem Maeve... gorzej niż niewolnikiem. Musiał wypełniać każdy jej rozkaz, bez względu na to, jak paskudny. Pochylił się, zanurzając dłoń w wodzie. - Masz rację. Nie chcę, byś mi mówiła. Cokolwiek. - Nienawidzę tego - szepnęła. - Nienawidzę jej. 481
Odwrócił wzrok ku Goldrynowi leżącemu za nimi na kale. Opowiedziała mu jego historię tego ranka, gdy już pochłonęła ilość jedzenia, którą mogłoby się pożywić trzej wojowników Fae. Nie wydawał się szczególnie zaskoczony, a gdy pokazała mu pierścień, który znalazła w pochwie, powiedział tylko: - Mam nadzieję, że ci się przyda. W istocie. Cisza, która teraz między nimi zapadła, była nie do zniesienia. Odchrząknęła. Być może nie będzie jej dane powiedzieć mu prawdy o trzecim Kluczu Wyrda, ale mogła mu dać inną prawdę. Prawdę. Prawdę o niej, niezmienioną i kompletną. Po tym wszystkim, co przeszli, z tym, co wciąż chciała zrobić... Zebrała się w sobie. - Nigdy nie opowiedziałam nikomu tej historii. Nikt na tym świecie jej nie zna. Ale jest o mnie - powiedziała, czując pieczenie w oczach - i naszedł czas, by ktoś ją poznał. Rowan odchylił się do tyłu, opierając dłonie o skałę za plecami. - Dawno, dawno temu - powiedziała mu, światu, samej sobie - w kraju, z którego pozostały jedynie popioły, żyła młoda księżniczka, która kochała swoje królestwo... bardzo. I wtedy opowiedziała mu o księżniczce, której serce płonęło dzikim ogniem, o potężnym królestwie na północy, o jego upadku i poświęceniu Lady Marion. Była to długa historia, a gdy ją opowiadała, czasami milkła i płakała - Rowan za każdym razem pochylał się i ocierał jej łzy. Gdy skończyła, Rowan podał jej więcej toniku. Uśmiechnęła się do niego, a ona popatrzył na nią przez chwilę, po czym również się uśmiechnął, choć był to uśmiech zupełnie inny od tych, którymi do tej pory ją obdarzał. Milczeli przez jakiś czas, a ona nie wiedziała, dlaczego to zrobiła, lecz wyciągnęła rękę przed siebie, skupiając wzrok na tafli wody. Powoli, chwiejnie, na jej rękę opadła kropla wody wielkości niedużej kulki. 482
- Nic dziwnego, że twój zmysł samozachowawczy jest tak żałosny, skoro to jest jedyne, co możesz zdziałać z wodą. - Mówiąc to, Rowan musnął lekko jej podbródek, a ona wiedziała, że on rozumie, jak wiele znaczy dla niej to, iż umie wezwać nawet tak malutką kroplę wody. Poczuła się tak, jakby mama uśmiechała się do niej z zaświatów. Uśmiechnęła się do Rowana przez łzy i posłała tę samą kroplę wody w jego twarz. Rowan wrzuci ją do jeziora. Chwilę później, śmiejąc się, sam do niego wskoczył. *** Po tygodniowej regeneracji ona i ranni pół-Fae wyzdrowieli na tyle, by wziąć udział w uroczystości wyprawionej przez Emrysa i Lucę. Zanim razem z Rowanem dołączyła do zebranych w kuchni osób, Celaena zerknęła w lustro... i stanęła jak wryta. Krótsze włosy były najmniejszą w niej zmianą. Teraz jej skóra muśnięta była opalenizną, oczy błyszczały i patrzyły trzeźwo, a choć odzyskała wagę, którą straciła zimą, jej twarz była szczuplejsza. Kobieta... uśmiechała się do niej kobieta, piękna z każdą blizną i niedoskonałością, ze znakami jej przetrwania, piękna, dlatego że uśmiech był prawdziwy i rozpalał radość w jej długo drzemiącym sercu. Tańczyła tej nocy. Rano wiedziała, że nadszedł czas. Gdy ona i Rowan skończyli się żegnać ze wszystkimi, zatrzymali się na skraju lasu, by ostatni raz spojrzeć na kamienną fortecę. Emrys i Luca czekali na nich na granicy drzew, ich twarze w porannym świetle były blade. Staruszek napełnił już ich torby jedzeniem, mimo to, gdy patrzyli na siebie, wcisnął w ręce Celaeny bochenek gorącego chleba. Powiedziała: - Może to trochę potrwać, ale jeśli... gdy odzyskam moje królestwo, pół-Fae 483
zawsze znajdą tam dom. A wy dwoje - i Malakai - macie tam już zarezerwowane miejsce, jeśli tego chcecie. Jako moi przyjaciele. Oczy Emrysa lśniły, gdy kiwał głową, chwytając Lucę za rękę. Młody mężczyzna, który postanowił zachować długą, paskudną bliznę, przecinającą jego twarz, patrzył na nią szeroko otwartymi oczami. Część jej serca zacisnęła się boleśnie, gdy dostrzegła cień zalegający w jego oczach. - Twoja mama byłaby dumna - powiedział Emrys. Celaena położyła rękę na wysokości serca i ukłoniła się w podziękowaniu. Rowan odchrząknął, a Celaena posłała im ostatni uśmiech, zanim podążyła za księciem... do Doranelle, do Maeve.
484
Rozdział 58 - Bądź gotów do wyjazdu do Surii za dwa dni - rozkazał Aedion Renowi, gdy we trójkę zebrali się o północy w apartamencie, o którym Ren i Murtaugh nadal nie wiedzieli, do kogo należy. - Wyjedź południową bramą - o tej porze będzie najsłabiej strzeżona. Minęły tygodnie od ostatniego spotkania i trzy dni, odkąd Murtaugh otrzymał z Surii list od Sola, który zapraszał do siebie dawno zaginionego przyjaciela. Przesłanie było wystarczająco proste, by mieli świadomość, iż młody lord odpowiedział, bo zainteresowała go "szansa”, o jakiej Murtaugh wspomniał w swojej wiadomości. Od tego czasu Aedion sprawdzał każdą drogę na północ, kalkulując ruchy i położenie każdego legionu, które można napotkać na drodze. Dwa dni; może wtedy ten dwór zacznie samoistnie się odbudowywać. - Dlaczego mam wrażenie, że uciekamy? - Ren przerwał spacerowanie. Młody Lord Allsbrook doszedł już do siebie, choć teraz przekształcił część salonu na miejsce do ćwiczeń, gdzie mógł wracać do formy. Aedion zastanawiał się, jak zareagowałaby ich królowa, gdyby się o tym dowiedziała. - Ty uciekasz - powiedział Aedion, przeciągając samogłoski, wgryzając się w jedno z jabłek, które kupił w sklepie dla Rena i staruszka. - Im dłużej tu zostajesz kontynuował - tym większe niebezpieczeństwo zdemaskowania i zrujnowania naszych planów. Jesteś zbyt rozpoznawalny, a bardziej mi się przydasz w Terrasenie. Nie ma mowy o negocjacjach, więc nawet nie zaczynaj. - A co z tobą? - zapytał Ren kapitana, który siedział w swoim ulubionym fotelu. Chaol zmarszczył brwi i powiedział cicho: - Za kilka dni wyjeżdżam do Anielle. - By wypełnić swoją część umowy, przy której zawieraniu sprzedał swoją wolność, by wywieźć Aelin do Wendlyn. Gdyby Aedion pozwolił sobie za dużo o tym myśleć, wiedziałby, że czułby się z tym źle -
485
mógłby nawet próbować przekonać kapitana do pozostania. Nie chodziło o to, że Aedion go lubił czy nawet szanował. W rzeczywistości chciał, aby Chaol nigdy nie znalazł go na tych schodach, w żałobie po jego ludziach zamordowanych w obozach pracy. Jednak stało się i nie było już powrotu. Ren przestał łazić w tę i z powrotem, by spojrzeć na kapitana: - Jako nasz szpieg? - Potrzebujecie kogoś wewnątrz, nie ważne, czy będę w Rifthold czy w Anielle. - Mam ludzi wewnątrz - powiedział Ren. Aedion machnął ręką. - Mam gdzieś twoich ludzi wewnątrz, Ren. Po prostu bądź gotowy do wyjazdu i przestań zachowywać się jak wrzód na dupie z tymi twoimi niekończącymi się pytaniami. - Przykuje Rena do konia, jeśli będzie musiał. Właśnie miał się odwrócić do wyjścia, gdy usłyszeli, jak ktoś wbiega po schodach. Wszyscy trzej wyciągnęli miecze, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie, a w progu stanął Murtaugh, sapiąc i chwytając się framugi. Jego spojrzenie było dzikie, usta otwierały się i zamykały113. Wyglądało na to, że nikt go nie ścigał, że za nim, na schodach, nie czyhało niebezpieczeństwo. Mimo to Aedion nie schował miecza i ustawił się w lepszej pozycji. Ren rzucił się w stronę Murtaugha, wsuwając rękę pod jego ramiona, ale staruszek wbił pięty w podłogę. - Ona żyje - powiedział do Rena, do Aediona, do siebie. - Ona... ona naprawdę żyje. Serce Aediona przestało bić. Zatrzymało się, potem znowu zabiło i znowu się zatrzymało. Powoli schował miecz, uspokajając szalejące myśli, po czym powiedział: - Wykrztuś to, staruszku. Murtaugh zamrugał, po czym parsknął zdławionym śmiechem. - Jest w Wendlyn, żyje. 113Jak taka ryba :D |K.
486
Kapitan zaczął chodzić po pokoju. Aedion zrobiłby to samo, gdyby nogi nie odmówiły mu posłuszeństwa. Murtaugh, który słyszał o niej... Kapitan powiedział: - Opowiedz mi wszystko. Murtaugh potrząsnął głową. - Miasto wrze od nowości. Ludzie wychodzą na ulice. - Do rzeczy - warknął Aedion. - Legion generała Narroka rzeczywiście został wysłany do Wendlyn powiedział Murtaugh. - I nikt nie wie jak, albo dlaczego, ale Aelin... Aelin tam była, w Górach Kambryjskich, i należała do grupy, którą napotkali w lesie. Mówią, że cały ten czas ukrywała się w Doranelle. Żyje, powiedział sobie Aedion... żyje i nie zginęła w walce, nawet, jeśli informacje staruszka o jej pobycie były nieprawidłowe. Murtaugh się uśmiechał. - Zabili Narroka i jego ludzi, a ona uratowała mnóstwo osób... magią. Mówią, że włada ogniem - mocą, której nikt nie widział od czasów samego Brannona. Aedion poczuł bolesny ucisk w piersi. Kapitan patrzył się tylko na staruszka. To była wiadomość dla świata. Aelin jest wojowniczką umiejącą walczyć ostrzem i magią. I skończyła się ukrywać. - Jadę na północ jeszcze dzisiaj. To nie może czekać tak, jak planowaliśmy powiedział Murtaugh, odwracając się w stronę drzwi. - Zanim król spróbuje uniemożliwić rozejście się wiadomości, muszę dotrzeć do Terrasenu. - Zeszli za nim po schodach do magazynu. Nawet ze środka słuch Fae Aediona umożliwiał mu wyłapanie zamieszania panującego na licach. Od chwili, gdy wejdzie do pałacu, będzie musiał rozważać każdy krok, każdy oddech. Od teraz zbyt wiele osób będzie mu się przyglądać. Aelin. Jego królowa. Aedion uśmiechnął się powoli. Król nigdy by nie podejrzewał, nawet za tysiąc 487
lat, kogo tak naprawdę wysłał do Wendlyn... że to jego własna Obrończyni zniszczyła Narroka. Mało kto wiedział o głęboko zakorzenionej nieufności Galathyniusów do Maeve - dlatego właśnie Doranelle było bardzo wiarygodną kryjówką dla dorastającej młodej królowej. - Gdy tylko wyjadę z miasta - powiedział Murtaugh, podchodząc do konia, którego ukrył w magazynie - wyślę ludzi z informacjami, gdzie tylko się da: do Fenharrow i Melisande. Ren, ty zostajesz tutaj. Ja zajmę się Surią. Aedion złapał mężczyznę za ramię. - Poślij słowo do mojej Zmory... każ im zaszyć się do czasu mojego powrotu, ale niech za wszelką cenę utrzymają część rebelii. - Nie puszczał, dopóki Murtaugh nie skinął głową. - Dziadku - powiedział Ren, pomagając wsiąść dziadkowi na konia. - Pozwól mi jechać zamiast ciebie. - Zostajesz tutaj - rozkazał Aedion, na co Ren się zjeżył. Murtaugh poparł go mruknięciem. - Zbierz wszelkie możliwe informacje i dołącz do mnie, gdy będę gotowy. Aedion nie dał Renowi czasu na sprzeciwianie się, tylko otworzył drzwi magazynu. Do środka wlało się rześkie powietrze, niosąc ze sobą odgłosy zamieszania panującego w mieście. Aelin... Aelin tego dokonała, wywołała tę wrzawę. Ogier szarpał się i parskał, a Murtaugh pogalopowałby przed siebie, gdyby kapitan nie chwycił za wodze. - Eyllwe - sapnął Chaol. - Wyślij wiadomość do Eyllwe. Powiedz im, żeby się trzymali... powiedz im, żeby się przygotowali. - Może to światło, może zimno, ale Aedion mógłby przysiąc, że kapitan miał łzy w oczach, gdy mówił: - Powiedz im, że nadszedł czas, by walczyć.114 *** 114 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 |K.
488
Murtaugh Allsbrook i jego jeźdźcy rozesłali wiadomości lotem błyskawicy. Na każdej drodze, nad każdą rzeką, na północ, południe i wschód, przez śnieg i mgłę, ich konie wzbijały w powietrze kurz w każdym królestwie. Z każdym kolejnym miastem, z każdą kolejną tawerną i sekretnym spotkaniem, w świat ruszało coraz więcej jeźdźców. Więcej i więcej, aż nie było drogi, którą by nie jechali, dopóki nie było nawet jednej osoby, która nie wiedziałaby, że Aelin Galathynius żyje - i chce walczyć przeciwko Adarlanowi. Przez Białe Kły i Góry Ruhnn, do Zachodnich Pustkowi i rudowłosej królowej rządzącej rozpadającym się zamkiem. Przez Pustynię Peninsula, do fortecy przy oazie, gdzie mieściła się siedziba Cichych Zabójców. Tętent kopyt rozbrzmiewał na całym kontynencie, odbijając się od brukowanych uliczek, aż do Banjali, do pałacu nad rzeką, gdzie mieszkali król i królowa Eyllwe, wciąż noszący żałobę. Trzymajcie się, mówili światu. Trzymajcie się. *** Ojciec Doriana wpadł w szał, jakiego jeszcze u niego nie widział. Tego ranka stracono dwóch ministrów - stracili życia tylko dlatego, że próbowali uspokoić króla. Dzień po tym, jak dotarła do niego informacja o tym, co Aelin zrobiła w Wendlyn, jego ojciec wciąż był wściekły, wciąż żądał odpowiedzi. Dorian uznałby to za zabawne - to takie typowe, że Celaena dokonuje efektownych zwrotów akcji - gdyby nie był kompletnie przerażony. Wyznaczyła granice. Co gorsze, pokonała jednego z najpotężniejszych generałów króla. Nikt, kto się tego podjął, nie przeżył. Nigdy. Gdzieś w Wendlyn jego przyjaciółka zmieniała świat. Zaczęła wypełniać obietnicę, którą mu złożyła. Nie zapomniała ani o nim, ani o innych, którzy tu byli. Może gdy odkryją, jak zniszczyć tę wieżę i uwolnić magię ze szponów jego 489
ojca, ona dowie się, że też nie została zapomniana. Że on o niej nie zapomniał. Dlatego Dorian pozwolił ojcu się wściekać. Zasiadał przy stole podczas spotkań, ukrywając odrazę i przerażenie, gdy jego ojciec posłał na ścięcie trzeciego radnego. Dla Sorschy, dla obietnicy, że ją ochroni, dlatego, że może pewnego dnia nie będzie musiał ukrywać, kim jest, nałożył na twarz standardową maskę, rzucając banalne sugestie na temat tego, co można zrobić z Aelin, i udawał. Po raz ostatni. Gdy Celaena wróci, gdy wróci tak, jak przysięgała... Razem zaczną zmieniać świat.
490
Rozdział 59 Tydzień zajęło Celaenie i Rowanowi dotarcie do Doranelle. Podróżowali przez niebezpieczne góry, gdzie wilki Maeve obserwowały ich dzień i noc, potem doliną przez bujne lasy i pola, gdzie powietrze było ciężkie od zapachu ziół i magii. Temperatura była coraz wyższa, im dalej na południe się zapuszczali, ale wciąż towarzyszyła im chłodna bryza, dzięki której nie odczuwali tego tak bardzo. Po jakimś czasie w oddali zaczęli dostrzegać kamienne wioski, ale Rowan omijał je, ukrywając się, dopóki nie wyrosło przed nimi skaliste wzgórze i nie ujrzeli Doranelle. Zaparło jej dech w piersiach. Nawet Orynth nie umywał się do tego, co zobaczyła. Nie bez powodu nazywano to miejsce Miastem Rzek. Wszystkie budynki powstały z bladych kamieni na wielkiej wyspie otoczonej rzekami, ich wody spływały z gór, mieszając się ze sobą. Na północnym końcu wyspy zasilały wodospad tak potężny, że woda wpadała do poniższego zbiornika z siłą, przy której mgła unosiła się nad pobliskimi zabudowaniami cały dzień. Przy brzegach nie widziała przycumowanych łodzi, ale obie strony rzeki spinały dwa kamienne mosty oba silnie strzeżone. Fae kroczyły nimi, a ich wózki załadowane były wszystkim, od warzyw po siano i wino. Gdzieś musiały znajdować gospodarstwa rolne i miasteczka dostarczające to wszystko. Choć mogła się założyć, że Maeve miała bardzo dobrze zaopatrzoną twierdzę. - Przypuszczam, że zazwyczaj wlatujesz do środka i nie korzystasz z mostów powiedziała do Rowana, który patrzył na miasto spod zmarszczonych brwi, zupełnie nie wyglądając jak wojownik wracający do domu. Skinął głową, błądząc myślami gdzieś daleko. Tego dnia by strasznie milczący - nie przez niegrzeczność, lecz dlatego, że wyciszał się i oddalał, jak gdyby odbudowywał ścianę, jaka kiedyś między nimi stała. Tego ranka obudziła się w ich obozowisku na wzgórzu i
491
zobaczyła, jak przygląda się wschodowi słońca, patrząc na świat, jakby z nim rozmawiał. Nie miała odwagi zapytać czy modlił się do Mali Niosącej Światło, ani o co mógłby prosić Boginię Słońca. Ale wokół obozowiska rozciągało się dziwnie znajome ciepło i mogłaby przysiąc, że jej własna magia prężyła się z zadowolenia. Nie pozwoliła sobie o tym za dużo myśleć. Ponieważ w ciągu ostatnich kilku dni też zagubiła się w myślach, zbyt zajęta zbieraniem sił i zachowywaniem trzeźwości umysłu. Nie była w stanie wiele mówić, nawet teraz, bo koncentrowała się na teraźniejszości i wysiłku, jakiego miała się podjąć. - Cóż - powiedziała, biorąc głęboki oddech i klepiąc rękojeść Goldryna. Chodźmy spotkać się z naszą kochaną ciotką. Nie chcę, by na nas czekała. *** Do mostu dotarli o zmierzchu, z czego Celaena była zadowolona: mniej Fae było świadkami ich przybycia, nawet, jeśli kręte, eleganckie uliczki zalewał teraz tłum muzyków, tancerzy i sprzedawców ciepłego jedzenia i napoi. W Adarlanie mnóstwo było takich osób, lecz tutaj nie rządziło nimi imperium, nie było ciemności, zimna i rozpaczy. Maeve nie wysłała dziesięć lat temu wsparcia - a gdy Fae tańczyli i pili, ludzie Celaeny byli mordowani i paleni. Wiedziała, że to nie ich wina, ale gdy szła przez miasto, ku północnej jego części, tej koło wodospadu, nie była w stanie zmusić się do uśmiechu. Przypomniało jej się, że sama przez dziesięć lat tańczyła, piła i dogadzała sobie, gdy jej ludzie cierpieli. Nie miała prawa złościć się na Fae ani nikogo innego, poza królową, która rządziła tym miastem. Żaden ze strażników nie zatrzymał ich, choć dostrzegła cienie podążające za nimi po dachach i alejkach, oraz latające nad nimi drapieżne ptaki. Rowan nie zwracał na nich uwagi, choć jego zęby lśniły w złotym świetle latarni. Najwyraźniej eskorta nie uszczęśliwiała księcia. Jak wielu z nich znał osobiście? 492
Z iloma walczył w czasie wojen albo podróżował po nieznanych ziemiach? Nigdzie nie widzieli jego przyjaciół, a on nie rzucił żadnego komentarza na ich temat. I choć wciąż patrzył przed siebie, wiedziała, że jest świadom każdego obserwującego ich wartownika, każdego wypuszczanego w pobliżu oddechu. Nie dała sobie szansy na strach i wątpliwości. Idąc, bawiła się schowanym w kieszeni pierścieniem, obracając go między palcami, przypominając sobie plan, który musiała zrealizować przed opuszczeniem miasta. Była królową tak samo jak Maeve. Była władczynią silnych ludzi i potężnego królestwa. Była dziedziczką popiołu i ognia, i nie będzie się nikomu kłaniać.115 *** Eskortowano ich przez lśniący pałac z jasnego kamienia i obwieszony niebieskimi, cienkimi zasłonami, przez podłogi, na których mozaiki przestawiały dziewczęta tańczące pod nocnym niebem. Tak dotarli do budynku, przez który przepływała rzeka, dzieląc się na strumyczki, które gdzieniegdzie tworzyły baseny usiane nocnymi liliami. Wokół masywnych kolumn piął się jaśmin, a z sufitu zwisały szklane żyrandole. Wystarczająca część pałacu była niezabudowana, co sugerowało, że tutejsza pogoda obchodziła się z Doranelle bardzo łagodnie. Z odległych pomieszczeń dolatywała do nich muzyka, ale była bardzo cicha w porównaniu z barwnymi dźwiękami rozbrzmiewającymi w mieście, poza marmurowymi ścianami pałacu. Wartownicy byli wszędzie. Czaili się po kątach, ale dzięki swojej formie Fae czuła ich - stal i ostry zapach mydła, którego musieli używać w koszarach. Niewiele się to różniło od szklanego zamku. Jednak twierdza Maeve została zbudowana z kamienia - dużej ilości kamienia, bladego, wypolerowanego, lśniącego. Wiedziała, że Rowan ma tutaj swoje prywatne kwatery i że rodzina Whitethorne'ów posiada w Doranelle wiele rezydencji, ale nie spotkała jego krewnych. Powiedział jej, że w jego rodzinie są inni książęta i że rządzi nimi brat jego ojca. Na szczęście dla 115Ci, którzy przez wzgląd na zachowanie Celaeny porzucili czytanie po pierwszej części teraz niech sobie w brodę plują. Aelin <3 |K.
493
Rowana, jego wuj miał trzech synów, co uwalniało go od odpowiedzialności, choć starali się wykorzystać jego pozycję na dworze Maeve dla swoich korzyści. Przypuszczała, że było to identyczne jak intrygi w rodzinach adarlańskich. Po długim, milczącym przemarszu, Rowan poprowadził ją na werandę nad rzeką. Był spięty, co sugerowało, że słyszał i czuł rzeczy, których jej zmysły nie rejestrowały, ale nie ostrzegł jej. Wodospad za pałacem ryczał, choć nie na tyle głośno, by zagłuszyć rozmowę. Po drugiej stronie werandy, na kamiennym tronie, siedziała Maeve. Po bokach leżeli wilczy bliźniacy, jeden biały, drugi czarny, obserwując ich nadejście przebiegłymi złotymi oczami. Nie było nikogo innego... gdy kroczyli po podłodze wyłożonej kafelkami, nie czuła obecności pozostałych przyjaciół Rowana czających się w pobliżu. Żałowała, że Rowan nie pozwolił się jej odświeżyć w swoim apartamencie, ale... przypuszczała, że to nie będzie miało podczas tego spotkania znaczenia. Rowan szedł równo z nią, gdy zbliżali się do niewysokiego podium z rzeźbionymi balustradami, a kiedy się zatrzymali, opadł na kolana i pochylił głowę. - Pani - mruknął. Ciotka nie spojrzała na Rowana ani nie pozwoliła mu wstać. Pozostawiła klęczącego siostrzeńca i przeniosła spojrzenie fioletowych, gwieździstych oczu na Celaenę, po czym posłała jej ten pajęczy uśmiech. - Wygląda na to, że wykonałaś swoje zadanie, Aelin Galathynius. Kolejny test... to, jaką reakcję wywoła użycie jej prawdziwego imienia. Odwzajemniła uśmiech Maeve. - W istocie. Rowan wciąż pochylał głowę, wbijając spojrzenie w podłogę. Maeve mogła kazać mu klęczeć tak przez tysiąc lat, jeśli tylko miałaby na to ochotę. Wilki leżące po bokach tronu nie poruszyły się choćby o centymetr. Maeve raczyła zerknąć na Rowana, a potem na Celaenę, znowu się uśmiechając. 494
- Muszę przyznać, iż jestem zaskoczona, że uzyskałaś jego aprobatę tak szybko. Więc - powiedziała, rozsiadając się na tronie - pokaż, co potrafisz. Pokaż mi, czego się przez te miesiące nauczyłaś. Celaena zacisnęła palce na pierścionku schowanym w kieszeni, nie pochylając głowy nawet o milimetr. - Wolałabym, żebyś najpierw podzieliła się ze mną wiedzą, jaką posiadasz. Mlasnęła językiem. - Nie ufasz memu słowu? - Chyba nie wierzyłaś, że dam ci wszystko, co chcesz, zanim ty nie wypełnisz swojej części umowy. Rowan spiął ramiona, ale nadal pochylał głowę. Maeve zmrużyła lekko oczy. - Klucze Wyrda. - Jak można je zniszczyć, gdzie są i co jeszcze o nich wiesz. - Nie można ich zniszczyć. Można je tylko ponownie umieścić w bramie. Celaena poczuła, jak jej żołądek się zaciska. Już to wszystko wiedziała, ale potrzebowała potwierdzenia od drugiej osoby. - Jak można je umieścić w bramie? - Nie sądzisz, że już dawno by to zrobiono, gdyby ktokolwiek wiedział? - Powiedziałaś, że wiesz o nich. Usta królowej rozciągnęły się we wrednym uśmiechu. - Wiem o nich. Wiem, że można je wykorzystywać do tworzenia, do niszczenia, do otwierania portali. Ale nie wiem, jak ponownie umieścić je w bramie. Nigdy się tego nie dowiedziałam, poza tym Brannon zabrał je i już nigdy więcej ich nie zobaczyłam. - Jak wyglądają. Jak można je wyczuć? Maeve wyciągnęła dłoń i patrzyła na nią, jakby leżały na niej klucze. - Czarne i lśniące, niczym kamienne srebro. Ale to nie są kamienie... nie przypominają niczego na tym świecie, w żadnym świecie. To tak, jakby trzymało się 495
żywą cząstkę boga, jakby brało się oddech w każdym wymiarze jednocześnie. Niosą szaleństwo i radość, przerażenie, desperację i wieczność. Myśl o Maeve posiadającej wszystkie trzy klucze, nawet na krótką chwilę, była na tyle przerażająca, że Celaena nie pozwoliła sobie zagłębiać się w to. Powiedziała tylko: - I co jeszcze możesz mi o nich powiedzieć? - Obawiam się, że tylko tyle pamiętam. - Maeve ponownie rozsiadła się wygodnie na tronie. Nie... nie, musiało być coś jeszcze. Nie mogła spędzić wszystkich tych miesięcy, wypełniając głupią umowę, nie mogła zostać oszukana w tak głupi sposób. Lecz jeśli Maeve nic więcej o nich nie wiedziała, wciąż istniały informacje, które mogła od niej wyciągnąć, by nie odejść z pustymi rękami. - Książęta Valgów... co możesz mi o nich powiedzieć? Przez kilka chwil Maeve milczała, jakby zastanawiała się nad odpowiedzią na coś, czego tak naprawdę nie obiecywała. Celaena nie była pewna czy chce wiedzieć, dlaczego Maeve postanowiła jej wyświadczyć przysługę, mówiąc: - Ach... tak. Moi ludzie poinformowali mnie o ich obecności. - Maeve zamilkła ponownie, bez wątpienia wyciągając informacje z zakurzonego zakątka pamięci. Istnieje wiele ras Valgów... potworów, które nie objawiały się nawet w twych najmroczniejszych koszmarach. Rządzą nimi książęta, którzy powstali z cienia, rozpaczy i nienawiści; nie mają ciała, dlatego zamieszkują te, do których są w stanie się dostać. Istnieje niewiele książąt... ale byłam kiedyś świadkiem tego, jak legion wojowników Fae został pokonany przez sześciu z nich w ciągu kilku godzin. Poczuła przebiegający przez plecy dreszcz i nawet sierść na karkach wilków się zjeżyła. - Ale ja zabiłam ich swoim ogniem i światłem... - Jak myślisz, w jaki sposób Brannon zdobył taką sławę i królestwo? Był porzuconym synem, nikim. Lecz Mala kochała go ogromnie, dlatego jego płomienie były momentami jedyną siłą zdolną trzymać Valgów na dystans, dopóki nie 496
nauczyliśmy się wzywać siły zdolne ich pokonać. Otworzyła usta, by zapytać o następną rzecz, ale się zawahała. Maeve nie należała do takich, którzy odpowiadają na niezwiązane ze sobą pytania. Dlatego powoli powiedziała: - Brannon nie był szlachetnie urodzony? Maeve przekrzywiła głowę. - Czy nikt nie powiedział ci, co znaczy znak na twoim czole? - Powiedziano mi, że to święty znak. W oczach Maeve tańczyło rozbawienie. - Święty tylko przez wzgląd na założyciela twojego królestwa. Przed tym nie znaczył nic. Brannon narodził się z bękarcim znakiem... znakiem, które posiadało każde porzucone, niechciane dziecko, oznaczającym je jako bezimienne. Każdy dziedzic Brannona, mimo szlacheckiego pochodzenia, rodził się z nim... z bezimiennym znakiem. A ten zapłonął w dniu, gdy walczyła z Kainem. Płonął na oczach króla Adarlanu. Po jej plecach przebiegł dreszcz. - Dlaczego rozbłysł, gdy walczyłam z Kainem i gdy mierzyłam się z książętami Valgów? - Wiedziała, iż Maeve posiada obszerny zasób informacji na temat mrocznej istoty żyjącej w Kainie. Może nie był to książę Valg, ale coś na tyle małego, by dało się to umieścić w pierścieniu z Kamienia Wyrda, który nosił zamiast obroży. To rozpoznało Elenę... i powiedziało do nich obu: Sprowadzono cię z powrotem... wszystkich was sprowadzono. W niedokończonej grze znowu pojawili się wszyscy zawodnicy. - Może twoja krew rozpoznała obecność Valga, albo próbowała ci coś powiedzieć. Możliwe, że nie znaczyło to nic. Wątpiła w to. Zwłaszcza, że czuła smród Valgów tego ranka w sypialni rodziców, po tym, jak zostali zamordowani. Albo zabójca został opętany, albo wiedzieli, jak wykorzystać ich moc, by sprawić, aby jej rodzice pozostali nieprzytomni, gdy ich mordowano. Wszystkie te informacje poukłada w logiczną 497
całość później, gdy już będzie z dala od Maeve. Jeśli ta pozwoli jej odejść. - Czy ogień i światło to jedyna broń zdolna zabić Valgów? - Trudno ich zabić, ale nie są niezwyciężeni - wyznała Maeve. - Sposób, w jaki król ich spętał umożliwia pokonanie ich poprzez odcięcie głowy. Jeśli wrócisz do Adarlanu, podejrzewam, że będzie to jedyny sposób. Ponieważ w Adarlanie magia wciąż pozostawała we władzy króla. Jeśli ponownie zmierzy się z jednym z Valgów, będzie musiała zabić go ostrzami i sprytem. - Jeśli król rzeczywiście zwołuje armię Valgów, co można zrobić, by ich powstrzymać? - Wygląda na to, że król Adarlanu robi to, czego mnie się nie chciało zrobić, gdy przez chwilę miałam klucze w posiadaniu. Bez kompletu kluczy jego moc jest ograniczona. Może otwierać portal między dwoma światami, ale na krótką chwilę - w tym czasie przygotowane ciało opanować może jeden książę Valg. Lecz z trzema kluczami mógłby otwierać portale wedle uznania... wzywałby armie Valgów, mógłby podarować ciała wszystkim książętom i... - Maeve wyglądała bardziej na zaintrygowaną niż przerażoną - mając w posiadaniu wszystkie trzy klucze, nie musiałby szukać dla Valgów ciał osób mających w krwi magię. Wśród Valgów istnieje wiele mniejszych istnień, które rwą się do tego świata. - W tym przypadku musiałby mieć mnóstwo obroży. - Posiadając komplet kluczy nie potrzebowałby ich. Miałby kontrolę całkowitą. I nie potrzebowałby żywych gospodarzy... tylko ciała. Serce Celaeny przyspieszyło, a Rowan spiął się, mimo iż dalej klęczał na podłodze. - Mógłby stworzyć armię umarłych kontrolowanych przez Valgów. - Armię, która nie musi jeść, spać ani oddychać... armię, która rozprzestrzeniłaby się na twoim - i nie tylko twoim - kontynencie niczym plaga. Nie wspominając o innych światach. Ale do tego potrzebował kluczy. Poczuła ucisk w piersi, a choć stali na 498
otwartej przestrzeni, pałac, rzeka, gwiazdy - wszystko to zdawało się na nie napierać. Żadna stworzona przez nią armia nie mogłaby ich powstrzymać, a bez magii... zostali skazani. Ona została skazana. Była... Poczuła otulające ją uspokajające ciepło, jakby ktoś wziął ją w objęcia. Kobiece, radosne, nieskończenie potężne. Ta kara jeszcze nie nadeszła, zdawało się szeptać do jej ucha. Wciąż jest czas. Nie ulegał obawom. Maeve obserwowała ją z kocim zainteresowanie, a Celaena zastanawiała się, co mroczna królowa widziała... czy ona też czuła tę historyczną, delikatną obecność. Ponownie było jej ciepło, panika minęła, a uczucie osaczenia zniknęło, mimo to mogłaby przysiąc, że czuła tę obecność w pobliżu. Wciąż jest czas... król nie ma trzeciego klucza. Brannon... posiadł wszystkie trzy, a jednak postanowił je ukryć, nie umieścić w bramie. W tym momencie pojawiło się najważniejsze pytanie: dlaczego? - Co do miejsc ukrycia kluczy - powiedziała Maeve - Nie wiem, gdzie są. Zostały zabrane za morze, i od dni sprzed dziesięciu lat nie słyszałam o nich ani razu. Wygląda na to, że król ma przynajmniej jeden, może dwa. Jednak trzeci... Zlustrowała ją wzrokiem, ale Celaena nie drgnęła. - Wiesz co nieco o tym, gdzie jest, prawda? Otworzyła usta, ale ręce Maeve zacisnęły się na podłokietnikach tronu... wystarczająco, by zwrócić uwagę Celaeny na kamień. Tak wiele kamienia... w tym pałacu, a także w mieście. A to słowo, którego Maeve wcześniej użyła, "zabrane"... - Prawda? - naciskała Maeve. Kamień... ani kawałka drewna, poza roślinami, meblami... - Nie, nie wiem. Maeve przekrzywiła głowę. - Rowanie, wstań i powiedz mi prawdę. Zacisnął ręce, ale wstał, patrząc na królową i przełykając ślinę. Dwukrotnie. - Znalazła zagadkę i wie, że król ma co najmniej jeden klucz, ale nie ma 499
pojęcia, gdzie go trzyma. Dowiedziała się także, co Brannon zrobił z trzecim kluczem... i gdzie on jest. Nie powiedziała mi nic na ten temat. - W jego oczach błysnęło przerażenie, a jego pięści drżały, jak gdyby jakaś niewidzialna siła zmuszała go, by to powiedział. Wilki obserwowały ich w bezruchu. Maeve cmoknęła z dezaprobatą. - Masz tajemnice, Aelin? Przed własną ciotką? - Za nic w świecie nie powiem ci, gdzie jest trzeci klucz. - Och, wiem to - wymruczała Maeve. Pstryknęła palcami, a wilki wstały, zmieniając się w błysku światła; na ich miejscu pojawili się dwaj najpiękniejsi mężczyźni, jakich kiedykolwiek widziała. Potężni wojownicy, śmiertelnie zwinni w swych ruchach; jeden jasny, drugi mroczny, lecz obaj nieziemscy... doskonali. Celaena sięgnęła po Goldryna, ale bliźniacy podeszli do Rowana, który nie zrobił nic, nawet nie walczył, gdy chwycili go za ręce, powalając go na kolana. Wtedy z cienia za tronem wyłoniła się pozostała dwójka. Gavriel z pustym wzrokiem i Lorcan z twarzą jakby wyciosaną z kamienia. A w ich rękach... Na widok batów z żelaznymi zakończeniami Celaena zapomniała jak się oddycha. Lorcan nie wahał się, zrywając z Rowana płaszcz, tunikę i koszulę. - Dopóki mi nie powie - powiedziała Maeve, jakby właśnie prosiła o herbatę. Lorcan rozwinął bat, jego żelazna końcówka stuknęła od podłogę. Wziął zamach. Na jego twarzy nie było litości, żadnego przebłysku uczucia do przyjaciela. - Proszę - wyszeptała Celaena. Rozległ się trzask, a świat rozpadł się, gdy Rowan wygiął plecy, czując na nich uderzenie bata. Zacisnął zęby, sycząc, ale nie krzyknął. - Proszę - powiedziała Celaena. Gavriel uderzył tak szybko, że Rowan zdążył tylko wziąć wdech. Na pięknej twarzy Gavriela nie było widać wyrzutów sumienia, nie pozostał nawet ślad po mężczyźnie, któremu dziękowała tygodnie temu. Znajdująca się w drugiej części werandy Maeve powiedziała: - Od ciebie zależy, moja droga, jak długo to będzie trwało.116 116Ty k*rwo... To, co teraz czuję... Jeszcze NIGDY nie czułam takiej nienawiści. NIGDY k*rwa. |K.
500
Celaena nie odważyła się odwrócić wzroku od Rowana, który przyjmował chłostą, jakby robił to już wcześniej, jakby wiedział, ile bólu się spodziewać. Oczy jego przyjaciół również były martwe, jakby sami kiedyś byli tak karani. Maeve krzywdziła już Rowana. Jak wiele blizn miał przez nią? - Zatrzymaj to – warknęła Celaena. - Za nic w świecie, Aelin? Ale co z księciem Rowanem? Kolejne uderzenie - na podłogę trysnęła krew. A ten dźwięk... dźwięk bata... dźwięk prześladujący ją w koszmarach, dźwięk, który mroził jej krew w żyłach. - Powiedz mi, gdzie jest trzeci Klucz Wyrda, Aelin. Trzask. Rowan szarpnął się w żelaznym uścisku bliźniaków. Czy to dlatego modlił się tego ranka do Mali? Bo wiedział, czego się spodziewać po Maeve? Otworzyła usta, ale Rowan uniósł głowę, obnażając zęby, pokazując jej twarz wykrzywioną bólem i wściekłością. Wiedziała, że potrafi wyczytać słowa z jego oczu, mimo to powiedział: - Nie. To było słowo, które przerwało blokadę, jaką nakładała na siebie ostatnimi dniami, które zniszczyło kopułę, w której więziła swoją magię, zbierając ją, kumulując. Z jej ciała buchnęło ciepło, nagrzewając kamienie tak, że krew Rowana wyparowała z sykiem. Jego kompani zaklęli, a wokół nich pojawiły się niemal niewidoczne tarcze. Wiedziała, że złoto w jej oczach zmieniło się w płomień, bo gdy spojrzała na Maeve, twarz królowej zrobiła się trupio blada. I wtedy Celaena sprawiła, że świat stanął w ogniu.
501
Rozdział 60 Maeve nie płonęła, Rowan i jego przyjaciele także. Celaena zniszczyła ich tarcze bez wysiłku. Woda dookoła nich parowała, a z pałacu wystrzeliły płomienie, zalewając całe miasto, lecz nie krzywdząc nikogo. Całą wyspę spowijał dziki ogień.117 Maeve już nie siedziała, lecz schodziła powoli z podestu. Celaena posłała w jej stronę więcej ciepła, rozgrzewając skórę ciotki, wychodząc jej na spotkanie. Rowan wisiał bezwładnie w uścisku swoich przyjaciół z szeroko otwartymi oczami, jego krew bulgotała na kamieniach. - Chciałaś demonstracji - powiedziała cicho Celaena. Po jej plecach spływał pot, ale trzymała magię wszystkim, co miała. - Jedna myśl, a twoje miasto spłonie. - Jest z kamienia - warknęła Maeve. Celaena uśmiechnęła się. - Ludzie nie. Nozdrza Maeve zadrgały delikatnie. - Zamordowałabyś niewinnych, Aelin? Być może. Robiłaś to przez lata, prawda? Uśmiech Celaeny nie słabnął. - Spróbuj. Spróbuj mnie sprowokować, ciociu, a przekonasz się, co z tego będzie. To tego chciałaś, tak? Nie, żebym opanowała magię, lecz żebyś ty się mogła dowiedzieć, jak potężna jestem. Nie, jak wiele krwi twojej siostry płynie w moich żyłach... nie, od początku wiedziałaś, że niewiele magii Mab odziedziczyłam. Chciałaś wiedzieć, jak wiele dostałam od Brannona. Płomienie wznosiły się coraz wyżej, a krzyki - przerażenia, nie bólu - stawały się coraz głośniejsze. Ogień nie skrzywdzi nikogo, dopóki ona tego nie zechce. Czuła, jak magia innych walczy z jej własną, przebijając się przez nią, ale ogień na werandzie płonął bardzo mocno. 117https://www.youtube.com/watch?v=HGH-4jQZRcc |staaleks 502
- Nigdy nie dałaś kluczy Brannonowi. I nie podróżowałaś z Brannonem i Athrilem, by zabrać klucze Valgom - kontynuowała Celaena, jej głowę zdobiła płonąca korona. - Ukradłaś je dla własnych korzyści. Chciałaś je zatrzymać. A gdy Brannon i Athril zdali sobie z tego sprawę, walczyli z tobą. A Athril... - Celaena dobyła Goldryna, którego rękojeść zabłysła czerwienią. - Twój ukochany Athril, najdroższy przyjaciel Brannona... gdy walczył z tobą, zabiłaś go. Ty, nie Valg. Przez wstyd i żal byłaś na tyle osłabiona, że Brannonowi udało się odebrać ci klucze. To nie wrogie siły złupiły świątynię Bogini Słońca. Zrobił to Brannon. Spalił wszelkie ślady swojej obecności, wszelkie wskazówki, które mogły cię do niego doprowadzić. Byś za nim nie podążyła. Zostawił tylko miecz Athrila, by uhonorować swego przyjaciela - w jaskini, gdzie Athril pozbawił oka tę biedną kreaturę żyjącą w jeziorze - i nigdy ci o tym nie powiedział. Gdy Brannon opuścił te ziemie, nie miałaś odwagi za nim podążyć, nie, gdy miał klucze, a jego magia - moja magia - była tak potężna. To dlatego Brannon ukrył Klucz Wyrda w rzeczy dziedziczonej przez jego ród - by dać im dodatkowe źródło mocy. Nie przeciwko zwyczajnym wrogom, lecz w przypadku, gdyby Maeve kiedykolwiek się tam pojawiła. Może dlatego nie umieścił kluczy w bramie, że chciał, by było możliwe wezwanie ich mocy, gdyby Maeve zdecydowała się kiedykolwiek zostać panią wszystkich ziem. - To dlatego porzuciłaś swoje ziemie i zostawiłaś je, by niszczały. To dlatego zbudowałaś kamienne miasto otoczone wodą: by następcy Brannona nie mogli wrócić i spalić cię żywcem. To dlatego chciałaś mnie zobaczyć, dlatego zawarłaś umowę z moją matką. Chciałaś wiedzieć, jakie zagrożenie mogę stwarzać. Chciałaś wiedzieć, co powstało z mieszanki krwi Brannona i Mab. - Celaena rozłożyła szeroko ramiona, w jednej z jej rąk płonął Goldryn. - Oto moja moc, Maeve. Oto, co skrywam w głębokiej ciemności, co czai się pod moją skórą. Celaena wypuściła oddech i ugasiła pożar w mieście. Moc nie była siłą czy umiejętnością. To była kwestia kontroli... moc tkwiła w kontrolowaniu siebie. Od zawsze wiedziała, jak potężny i zabójczy jest jej ogień, a kilka miesięcy temu zabiłaby i poświęciła wszystkich i wszystko, by dotrzymać 503
obietnicy. Ale to nie była siła... to była złość i smutek załamanej, rozpadającej się osoby. Teraz rozumiała, co miała na myśli jej mama kładąc rękę na jej sercu tej nocy, gdy dała jej amulet. Gdy w Doranelle zgasły wszystkie światła, pogrążając świat w ciemności, Celaena ruszyła w stronę Rowana. Jedno spojrzenie i błysk zębów wystarczyły, aby bliźniacy go puścili. Wciąż trzymając zakrwawione baty, Gavriel i Lorcan nie wykonali żadnego ruchu, gdy Rowan oparł się o nią, szepcząc jej imię. Światła zapłonęły. Maeve stała w tym samym miejscu, jej suknia pokryta była sadzą, a twarz lśniła od potu. - Rowan, chodź tutaj. - Rowan zesztywniał, stękając z bólu, ale ruszył chwiejnie ku podium, z jego ran na plecach płynęła krew. Celaena poczuła żółć w gardle, ale nie odrywała wzroku od królowej. Maeve ledwie rzuciła w jej stronę spojrzenie, gdy wysyczała: - Dawaj mi ten miecz i wynoś się. - Wyciągnęła rękę w stronę Goldryna. Celaena potrząsnęła głową. - Nie sądzę. Brannon zostawił go w tej jaskini by znalazł go ktokolwiek byle nie ty. Dlatego należy do mnie, przez krew, ogień i ciemność. - Wsunęła miecz do pochwy. - Nie jest przyjemne, gdy ktoś nie daje ci tego, co chcesz, prawda? Rowan stał bez ruchu, jego twarz, mimo ran, wyglądała jak maska, ale jego oczy... czy to smutek w nich widziała? Jego przyjaciele obserwowali w milczeniu, gotowi do ataku, gdy tylko Maeve wyda rozkaz. Niech spróbują. Maeve zacisnęła usta. - Zapłacisz za to. Lecz Celaena podeszła do Maeve, wzięła ją za rękę i powiedziała: - Nie wydaje mi się. Otworzyła umysł dla królowej. Cóż, część umysłu - ukazała jej wizję, jaką obdarzył ją Narrok, zanim go spaliła. On wiedział. W jakiś sposób widział ten potencjał, jak gdyby odkrył to, gdy książęta Valgów brnęli przez jej wspomnienia. To nie była przyszłość wykuta w 504
kamieniu, ale nie pozwoliła ciotce się tego dowiedzieć. Dała jej to wspomnienie, jakby było prawdą, jakby to był plan. *** W kamiennych korytarzach królewskiego pałacu w Orynthcie rozlegały się ogłuszające głosy tłumu. Skandowali jej imię, niemal płacząc. Aelin. Gdy szła po schodach, dookoła wciąż rozbrzmiewało jej imię. Goldryn wisiał na jej plecach, jego rubin tlił się w blasku słońca świecącego nad nią. Jej tunika była piękna, choć prosta, a stalowe rękawice - uzbrojone w ukryte sztylety - były bogato zdobione, mimo to zabójcze. Dotarła na samą górę, mijając wysokich, muskularnych wojowników, którzy kryli się w cieniu tuż za otwartą bramą. Nie tylko wojownicy... jej wojownicy. Jej dwór. Był tam Aedion, a także kilku innych, których twarze okrywał cień, choć ich zęby lśniły w szerokich uśmiechach. Dwór, który zmienia świat. Skandowanie było coraz głośniejsze, a amulet obijał się między jej piersiami z każdym krokiem. Patrzyła przed siebie, a na jej ustach majaczył uśmiech, gdy wkroczyła na taras; wtedy krzyki stały się jeszcze głośniejsze i szalone, tak potężne jak tłum zebrany przed pałacem, na ulicach, gdzie tysiące poddanych skandowało jej imię. Na dziedzińcu młode kapłanki Mali tańczyły w rytm aplauzu wnoszonego na jej cześć. Z tą mocą - z kluczami, które zdobyła – to, co dla nich stworzyła, armia, którą zebrała, by wypędzić wrogów i cienie... to wszystko było niczym cud. Była czymś więcej niż człowiekiem, więcej niż królową. Aelin. Umiłowana. Nieśmiertelna. Błogosławiona. Aelin. Aelin z Dzikiego Ognia. Aelin Płomienne Serce. Aelin Niosąca Światło. 505
Aelin. Uniosła ramiona, odrzucając głowę do tyłu, pozwalając promieniom słońca otulić jej twarz, gdy ich krzyki wstrząsały Białym Pałacem. Znak na jej czole - święty znak rodu Brannona - rozbłysnął błękitem. Uśmiechnęła się do swojego dworu, swoich ludzi, swojego świata, tak gotowych na przyjęcie. *** Celaena odsunęła się od Maeve. Królowa była blada. Maeve kupiła to kłamstwo. Nie spostrzegła, że wizja ta została podarowana Celaenie nie, by z niej szydzić, lecz żeby ją ostrzec - ostrzec ją przed tym, czym może się stać, jeśli rzeczywiście znajdzie klucze i je zatrzyma. Był to dar od mężczyzny, którym niegdyś był Narrok. - Proponuję - powiedziała Celaena do królowej Fae - żebyś zastanowiła się bardzo, bardzo poważnie, zanim zaczniesz mi grozić, albo zanim powiesz, że ponownie skrzywdzisz Rowana. - Rowan należy do mnie - syknęła Maeve. - Mogę z nim robić to, na co mnie najdzie ochota. Celaena spojrzała na księcia, który stał tam dzielnie z oczami zamglonymi bólem. Nie przez rany na plecach, ale przez to, że oddalali się od siebie tym bardziej, im bliżej Doranelle się znajdowali. Celaena powoli, ostrożnie, wyciągnęła z kieszeni pierścionek. *** To nie pierścionek od Chaola miała przy sobie przez te ostatnie kilka dni. Była to prosta, złota obrączka, którą znalazła w pochwie Goldryna118. Nosiła go 118Nie, to w ogóle nie brzmi dziwnie... |K.
506
w kieszeni przez te wszystkie tygodnie, gdy Emrys opowiadał jej kolejne historie o Maeve, a ona powoli składała do kupy prawdę o swojej ciotce, a wszystko to dla tej chwili, dla tego zadania. Maeve milczała jak grób, gdy Celaena uniosła trzymany między dwoma palcami pierścionek. - Myślę, że szukałaś go przez długi czas - powiedziała Celaena. - To nie należy do ciebie. - Nieprawdaż? Mimo to znalazłam go. W pochwie, razem z Goldrynem. Brannon ukrył go tam po tym jak znalazł pierścionek przy zwłokach Athrila - była to pamiątka rodzinna, którą Athril kiedyś by ci dał. Po tysiącach lat nie znalazłaś go, więc... Myślę, że nie przez przypadek należy do mnie. - Celaena zamknęła pierścionek w pięści. - Ale kto by pomyślał, że jesteś tak sentymentalna? Maeve zacisnęła usta. - Oddaj mi to. Celaena parsknęła śmiechem. - Nic ode mnie nie dostaniesz. - Jej uśmiech zniknął. Z twarzy Rowana, który stał koło tronu Maeve, nie dało się nic wyczytać, gdy odwrócił się w stronę wodospadu. Wszystko to... wszystko to dla niego. Dla Rowana, który doskonale wiedział, jaki miecz podnosi tego dnia w górskiej jaskini; który rzucił go jej przez lód, jako przedmiot wymiany na przyszłość... jedyna ochrona, jaką mógł jej dać przed Maeve, jeśli tylko była wystarczająco bystra, by to zrozumieć. Zdała sobie sprawę, co zrobił - że cały czas wiedział - gdy wspomniała mu o pierścionku, a on powiedział, iż ma nadzieję, że mądrze go wykorzysta. Jeszcze nie zrozumiał, że nie obchodziło ją negocjowanie władzy, bezpieczeństwa czy sojuszu. Dlatego Celaena powiedziała: - Ale chciałabym dokonać wymiany. - Maeve zmarszczyła brwi, na co Celaena skinęła brodą na trzymany w ręku przedmiot. - Twój ukochany pierścionek... za zwolnienie Rowana z przysięgi krwi. 507
Rowan zesztywniał. Jego przyjaciele równocześnie zwrócili głowy w jej stronę. - Przysięga krwi jest wieczna - powiedziała dobitnie Maeve. Celaena nie sądziła, aby jego przyjaciele w tym momencie oddychali. - Nie obchodzi mnie to. Uwolnij go. - Ponownie wyciągnęła pierścień. - Twój wybór. Uwolnij go albo zniszczę pierścionek tu i teraz. Takie ryzyko; tak wiele tygodni intryg, planowania i skrytej nadziei. Nawet teraz Rowan się nie odwrócił. Maeve wciąż patrzyła na pierścionek. A Celaena wiedziała, dlaczego... to dlatego odważyła się spróbować. Po długiej ciszy suknia Maeve zaszeleściła, gdy ta wyprostowała się z bladą twarzą, na której wyraźnie widać było napięcie. - Niech będzie. I tak przez ostatnie dekady znudziło mi się jego towarzystwo. Rowan odwrócił się... powoli, jak gdyby nie wierzył w to, co słyszy. To spojrzenie Celaeny, nie Maeve, napotkał. Jego oczy lśniły. - Na mocy mojej krwi, która w tobie płynie - powiedziała Maeve. - Nie przez dyshonor ani akt zdrady, niniejszym zwalniam cię, Rowanie Whitethorn, z przysięgi krwi. Rowan patrzył na nią bez końca, a Celaena ledwie słyszała resztę, słowa, które Maeve wypowiadała w Starej Mowie. Rowan wyciągnął sztylet i rozlał własną krew na podłodze - cokolwiek to miało znaczyć. Nigdy wcześniej nie słyszała o złamaniu przysięgi krwi, mimo to zaryzykowała. Być może nie było na tym świecie historii, gdzie przysięgę krwi została złamana honorowo. Jego przyjaciele patrzyli na to wszystko szeroko otwartymi oczami, w milczeniu. Maeve powiedziała: - Jesteś wolny, książę Rowanie Whitethorn. Tylko tego potrzebowała Celaena, zanim rzuciła pierścień w stronę Maeve. Wtedy Rowan ruszył w jej stronę, chwycił jej twarz w dłonie i przytknął czoło do jej 508
czoła. - Aelin - mruknął, i nie była to nagana czy podziękowanie, lecz... modlitwa. Aelin - wyszeptał raz jeszcze, uśmiechając się szeroko, zanim pocałował ją w czoło i padł przed nią na kolana. A gdy chwycił jej nadgarstek, szarpnęła się do tyłu. - Jesteś wolny. Teraz jesteś wolny. Stojąca z tyłu Maeve obserwowała ich z wysoko uniesionymi brwiami. Lecz Celaena nie mogła tego zaakceptować... nie mogła się na to zgodzić. Przysięga krwi była równoznaczna z całkowitą uległością. Oddawałby jej wtedy wszystko - życie, majątek, wolną wolę. Na twarz Rowana malował się spokój... równowaga, pewność. Zaufaj mi. Nie chcę, byś był moim niewolnikiem. Nie będę taką królową. Nie masz dworu... jesteś bezbronna, nie masz ziem, sojuszników. Dzisiaj może pozwolić ci stąd odejść, ale jutro może za tobą ruszyć. Wie, jak potężny jestem... jak potężni jesteśmy razem. To sprawi, że się zawaha. Proszę, nie rób tego... dam ci wszystko, o co poprosisz, ale nie to. Zaprzysięgam cię, Aelin. I pójdę za tobą choćby na śmierć. Kontynuowałaby niemą kłótnię z nim, ale to dziwne, kobiece ciepło, które czuła tego ranka w obozie, otuliło ją, jak gdyby zapewniając ją, że to nic, iż chce tego tak bardzo, że to boli, jakby mówiąc, że może zaufać Rowanowi, a co więcej - że bardziej niż komukolwiek może zaufać sobie. Więc gdy Rowan ponownie chwycił jej nadgarstek, nie walczyła z nim. - Razem, Płomienne Serce - powiedział, podwijając rękaw jej tuniki. Znajdziemy sposób razem. - Spojrzał na jej odsłonięty nadgarstek. - Dwór, który zmieni świat - obiecał. Wtedy kiwnęła głową – kiwnęła głową i uśmiechnęła się, gdy wyciągnął sztylet z buta i podał jej go. - Powiedz to, Aelin. Nie pozwalając dłoniom drżeć przed Maeve i oszołomionymi przyjaciółmi 509
Rowana, chwyciła sztylet i przyłożyła go do odsłoniętego nadgarstka. - Czy obiecujesz służyć w mym dworze, Rowanie Whitethorn, od teraz aż do dnia, w którym umrzesz? - Nie znała odpowiednich słów w Starej Mowie, ale w przysiędze krwi nie chodziło o ładne słówka. - Obiecuję. Do ostatniego oddechu, a nawet w Zaświatach. Choćby na śmierć. Przerwałaby wtedy, zapytałaby go ponownie, czy naprawdę chce to zrobić, ale Maeve wciąż tam stała niczym cień. Oto, dlaczego zrobił to tutaj, teraz.... żeby Celaena nie mogła protestować, żeby nie próbowała odwieść go od tego pomysłu. To było tak podobne do Rowana, do tego uparciucha, że mogła jedynie uśmiechnąć się szeroko. Przecięła skórę na nadgarstku, popłynęła krew. Wyciągnęła rękę w jego stronę. Z zaskakującą delikatnością chwycił jej nadgarstek obiema dłońmi i dotknął ustami jej skóry. Przez ułamek sekundy jej ciało przeszywało coś na kształt błyskawicy, po czym to zaczęło ich wiązać - łączyło ich niczym nić, mocniej z każdą kroplą krwi, którą traciła. Trzy łyki - jego kły wbijały się w jej skórę - wtedy uniósł głowę, jego usta pokrywała jej krew, oczy mu błyszczały, pełne życia i stali. Nie było słów, które mogłyby opisać to, co zaszło między nimi w tym momencie. Maeve oszczędziła im przypominania sobie, jak się mówi, sycząc: - Teraz, gdy już mnie obraziliście, wynoście się. Wszyscy. - Jego przyjaciele zniknęli w mgnieniu oka, ginąc w cieniach, zabierając ze sobą baty. Celaena pomogła Rowanowi wstać, pozwalając mu uleczyć ranę na jej nadgarstku, zasklepić rany na jego plecach. Stając ramię w ramię, spojrzeli po raz ostatni na królową Fae. Lecz ich oczom ukazała się jedynie biała płomykówka 119 wzlatująca w księżycową noc. ***
119Taka sowa |K.
510
Pędem opuścili Doranelle, nie zatrzymując się, dopóki nie znaleźli się w spokojnej karczmie, w jakiejś małej, zapomnianej mieścinie. Rowan nie odważył się nawet wejść do swoich kwater, by zabrać swoje rzeczy, poza tym twierdził, że nie ma czego stamtąd zabierać. Jego przyjaciele nie ruszyli za nimi, nie przyszli się pożegnać, gdy przekroczyli most i wkroczyli na ziemie poza miastem. Po godzinach biegu Celaena padła na łóżko i spała jak zabita. A o świcie poprosiła Rowana, by wyciągnął z plecaka igły i atrament. Gdy przygotowywał niezbędne rzeczy, wykąpała się, szorując skórę grubą solą, dopóki jej skóra nie lśniła. Rowan nie powiedział ani słowa, gdy weszła do sypialni, ledwie poświęcił jej przelotne spojrzenie, gdy zsunęła koszulę nocną do pasa i położyła się na brzuchu na stole, który Rowan rozkazał tu wnieść. Igły i atrament były już gotowe, rękawy miał podwinięte do łokci, a włosy związał na karku, dzięki czemu eleganckie, brutalne linie tatuażu były bardziej widoczne. - Weź głęboki oddech - powiedział. Posłuchała go, podpierając brodę na rękach, bawiąc się ogniem, przeplatając własne płomienie przez tlący się w kominku żar. - Najadłaś się i wypiłaś wystarczająco? Skinęła głową. Zanim poszła się umyć, pochłonęła wielkie śniadanie. - Daj mi znać, gdy będziesz potrzebowała wstać - powiedział. Nie pytał drugi raz czy jest tego pewna i nie ostrzegał ją przed bólem, jaki na nią czekał. Zamiast tego, niczym artysta oceniający płótno, przesunął ręką po jej pokrytych bliznami plecach. Dotykał silnymi, pokrytymi odciskami palcami każdej blizny, sprawdzając je, a ona za każdym razem czuła lekkie ukłucia na skórze. Wtedy rozpoczął rysowanie znaków, tworzenie przewodnika, który miał zająć mu godziny. Podczas śniadania pokazał jej kilka szkiców, by któryś wybrała. Były tak idealne, jak gdyby sięgnął do jej duszy, by je znaleźć. W ogóle ją to nie zaskoczyło. Pozwolił jej skorzystać z łazienki, gdy skończył z zarysem, a po chwili ponownie leżała na stole z brodą podpartą na rękach. - Teraz się nie ruszaj. Zaczynam. 511
Chrząknęła na zgodę i utkwiła wzrok w ogniu, płomieniach, a on pochylił się nad nią. Usłyszała jak delikatnie bierze wdech i właśnie wtedy poczuła pierwsze ukłucie... o bogowie, sól i żelazo, ale to bolało. Zacisnęła zęby, przyjmując to. Rowan powiedział jej, że do tego rodzaju tatuaży używa się soli. By pamiętać o stracie. Dobrze... dobrze. Powtarzała sobie to słowo w myślach, gdy ból, niczym pajęcza sieć, pokrywał jej plecy. Dobrze. A gdy Rowan zaczął tworzyć kolejny znak, otworzyła usta i rozpoczęła modlitwę. Były to modlitwy, które powinna wypowiedzieć dziesięć lat temu: stabilny potok słów w Starej Mowie, opowieść kierowana do bogów, mówiąca o śmierci jej rodziców, wujka, Marion... cztery życia odebrane jej w dwa dni. Z każdym ukłuciem igły błagała nieśmiertelnych, których twarzy nie widziała, aby zabrali dusze jej ukochanych do raju i zapewnili im bezpieczeństwo. Opowiedziała im o ich wartości... opowiedziała im o dobrych uczynkach, cudownych słowach i odważnych czynach, których w życiu dokonali. Przerywając tylko, by brać oddech, wypowiadała modlitwy, które była im winna, jako córka, przyjaciółka i dziedziczka. Przez godziny, gdy Rowan pracował, jego ruchy dopasowały się do rytmu wypowiadanych przez nią słów, gdy modliła się i śpiewała. On się nie odzywał, a młoteczek i igła wybijały rytm, który zespalał ich pracę. Nie zawstydzał jej, oferując wodę, gdy zachrypła, a gardło miała zdarte tak, że musiała szeptać. W Terrasenie śpiewałaby od wschodu do zachodu słońca, klęcząc na żwirze bez jedzenia, wody czy odpoczynku. Tutaj mogła śpiewać, dopóki Rowan nie skończy, ofiarując swą agonię bogom. Gdy było po wszystkim, plecy miała poobcierane, każdy ich skrawek pulsował, a żeby wstać ze stołu, potrzebowała kilku podejść. Rowan podążył za nią na pobliską polanę, klęczał z nią w trawie, gdy uniosła twarz w stronę księżyca i zaśpiewała ostatnią piosenkę, świętą piosenkę jej rodu, lament Fae, który należał im się od dziesięciu lat. Rowan nie wypowiedział ani słowa, gdy śpiewała zachrypniętym głosem. 512
Pozostał z nią do świtu, tak stały jak znaki na jej plecach. Trzy linie tekstu wiły się między trzema najdłuższymi bliznami, opowiadając historię jej miłości i straty: jedna linijka dla rodziców i wuja; jedna dla Lady Marion; jedna dla jej dworu i ludzi. Wzdłuż mniejszych, krótszych blizn, znalazły się historie Nehemii i Sama. Jej najbliższych, którzy nie żyli. Ani chwili dłużej nie będą zamknięci w jej sercu. Ani chwili dłużej nie będzie się wstydzić.
513
Rozdział 61 Nadeszły Igrzyska. Wszystkie klany Żelaznozębnych zostały oddelegowane, by odpocząć, ale żadna wiedźma nie skorzystała z tego przywileju, czyniąc ostatnie przygotowania, dopracowując plany i strategie. Od kilku dni w górach gromadzili się urzędnicy i radni Adarlanu, by obserwować Igrzyska ze szczytu Północnego Kła. Po wszystkim wrócą do króla Adarlanu, by powiedzieć mu, jak się mają wiedźmy i ich wierzchowce - oraz która została zwyciężczynią. Tygodnie wcześniej, po tym, jak Abraxos pomyślnie zakończył Przejście, Manon wróciła do Omegi witana uśmiechami i brawami. Jej babki nigdzie nie było, ale tego akurat się spodziewała. Manon niczego nie osiągnęła - po prostu zrobiła to, czego od niej oczekiwano. Nie widziała ani nie słyszała nic o Crochance więzionej w czeluściach Omegi i wydawało się, że nie była jedyna. Korciło ją, by zapytać babkę, ale Matrona jej nie wzywała, a Manon nie miała ochoty oberwać po raz kolejny. Ostatnimi dniami jej temperament był wystawiany na próbę, ponieważ klany trzymały się blisko siebie, pilnując własnych korytarzy i prawie się do siebie nie odzywając. Jakąkolwiek jedność okazały tej nocy, gdy Abraxos przystąpił do Przejścia, do tej pory wszystko się rozpadło na rzecz nadchodzących Igrzysk, zastąpione rywalizacją i konfliktami sprzed lat. Igrzyska miały odbyć się w, wokół i pomiędzy dwoma szczytami, a także w najbliższym kanionie widocznym z Północnego Kła. Każdy z trzech klanów będzie miał własne gniazdo w najwyższych punktach gór - dosłowne gniazda, zbudowane z gałązek. A w każdym z tych gniazd znajdować się będzie szklane jajo. Jajka miały być źródłem ich zwycięstwa lub porażki. Każdy klan miał przechwycić jajka przeciwniczek, lecz także strzec swojego. Zwycięży ten klan, który
514
zdobędzie wrogie jajka poprzez wykradnięcie ich z gniazd - strażniczki nie mogły ich dotykać ani odbierać tym, które je zabiorą. Rozbicie jaja oznaczało natychmiastową dyskwalifikację drużyny, która je zdobyła. Manon założyła lśniącą zbroję ze skórzanymi wstawkami. Metal osłaniał jej ramiona, nadgarstki i uda - miejsca, gdzie mogła zostać trafiona strzałą albo draśnięta przez wiwernę czy wrogie ostrze. I ona i Abraxos byli przyzwyczajeni do dodatkowego obciążenia oraz ograniczonej możliwości ruchu, a wszystko to dzięki treningom, do których nakłaniała Czarnodziobe przez ostatnie tygodnie. Choć zasady dosadnie mówiły, że nie mają zadawać ran i zabijać, pozwolono im zabrać dwie sztuki broni, więc Manon zdecydowała się na Łamacza Wiatrów i najlepszy sztylet. Cienie, Asterin, Lin i demoniczne bliźniaczki wybrały łuki. Były już w stanie zadawać śmiertelne strzały podczas lotu na wiwernach - niejednokrotnie przemierzały kaniony na grzbietach swych wierzchowców, strzelając do ustawionych po drodze tarcz, za każdym razem trafiając w sam środek. Asterin wkroczyła tego poranka do głównej sali dumnie, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak niebezpieczna jest. Każdy klan nosił na czole opaski z plecionej skóry - czarne, niebieskie, żółte a ich wiwerny zostały oznaczone takimi samymi kolorami na bokach, szyjach i ogonach. Gdy wszystkie sabaty wzleciały w powietrze, zebrały się w grupach, prezentując swe siły małym śmiertelnikom stojącym na górskim tarasie. Trzynastka ustawiła się na czele sabatów Czarnodziobych w idealnym szeregu. - Głupcy, nie wiedzą, co uwolnili - mruknęła Asterin, a słowa te dotarły do Manon z podmuchem wiatru. - Głupcy, śmiertelni idioci - syknęła na zgodę swojej Drugiej. Leciały w formacji - Manon na czele, Asterin i Vesta za nią; dalej rozstawiły się wiedźmy w trzech trójrzędach: Imogen z zielonookimi bliźniaczkami, Ghislane z Kayą i Theą, dwa Cienie i Lin, a na samym końcu Sorrel pilnująca tyłów. Taran, stabilny i idealny, zdolny przebić się przez linię wroga. Jeśli Manon się nie uda, zrobią to Asterin i Vesta ze swoimi mieczami. Jeśli to 515
również nie poskutkuje, następna szóstka wiedźm gwarantowała im przejście. Większość nie dawała rady mierząc się z Cieniami i Lin, których bystre oczy skanowały otoczenie. Albo z Sorrel, która strzegła ich tyłów. Zdejmą przeciwniczki jedną po drugiej, używając rąk, nóg i łokci, gdzie normalnie używało się mieczy. Jednak celem było zabranie jaj, nie zabijanie się, o czym musiała przypominać sobie i Trzynastce. Niejednokrotnie. Igrzyska rozpoczęły się w chwili, gdy gdzieś w głębi Omegi rozbrzmiał głośny gong. Niebo eksplodowało skrzydłami, szponami i krzykami. W pierwszej kolejności ruszyły po jajo Błękitnokrwistych, ponieważ wiedziała, że Żółtonogie rzucą się najpierw do gniazda Czarnodziobych, co stało się od razu, gdy rozbrzmiał gong. Manon dała znak swoim wiedźmom, na co jedna trzecia jej sił zawróciła, pilnując gniazda, tworząc solidną ścianę zębów i skrzydeł, z którą miały się zmierzyć Żółtonogie. Błękitnokrwiste, które prawdopodobnie zrezygnowały z planowania na rzecz rytuałów i modlitw, posłały swoje siły w stronę gniazda Czarnodziobych, jakby chcąc sprawdzić, czy dodatkowe skrzydła przebiją się przez tę żelazna ścianę. Kolejny błąd. W
ciągu
dziesięciu
minut
Manon
i
Trzynastka
otoczyły
gniazdo
Błękitnokrwistych - i strażniczkę strzegącą ich skarbu. Rozległy się okrzyki i ryknięcia... nie Trzynastki, gdzie wiedźmy przywdziały na twarze kamienne maski, lecz pozostałych Czarnodziobych; straż tylna, która osłaniała je, krążąc dookoła, teraz dołączyła do Manon i jej grupy, by zmiażdżyć Błękitnokrwiste i Żółtonogie pomiędzy ich dwoma oddziałami. Czarownice i ich wiwerny wzlatywały w górę i nurkowały w powietrzu na przemian, lecz było to tak samo na pokaz jak dla wygranej, a Manon nie ustąpiła choćby o cal, gdy nacierały od frontu i od tyłu, zmuszając wiwerny do stawania dęba, sprawiając, że zaczynały panikować. To... to było to, do czego została stworzona. Nawet te bitwy, które stoczyła na miotle nie były tak szybkie, wspaniałe i zabójcze. A gdy już zmierzą się z wrogiem, gdy dodadzą do tego broń... 516
Manon uśmiechała się szeroko, umieszczając jajo Błękitnokrwistych w gnieździe Czarnodziobych. Chwilę później Manon i Abraxos ponownie rzucili się w wir walki, a Trzynastka zleciała się w jedno miejsce, by się przegrupować. Asterin, jedyna, która wciąż była w pobliżu, uśmiechała się jak wariatka... a gdy jej kuzynka i wiwerna zatoczyły koło wokół Północnego Kła i zgromadzonych tam obserwatorów, złotowłosa czarownica zerwała się z siodła i przebiegła po skrzydle. Żółtonoga wiedźma lecąca poniżej nie widziała Asterin, dopóki ta nie przyłożyła jej sztyletu do gardła. Nawet Manon jęknęła z zachwytu, gdy Żółtonoga uniosła ręce w geście kapitulacji. Asterin puściła ją, unosząc ręce, pozwalając, by wierna chwyciła ją pazurami. Po rzucie i twardym lądowaniu Asterin znowu siedziała w siodle, nurkując, by zrównać się z Manon lecącą na Abraxosie. Podleciał w stronę niebieskiej wiwerny Asterin, trącając ją swoim skrzydłem120 - żartobliwie, niemal zalotnie, przez co samica wydała ryk zachwytu. Manon uniosła brwi, patrząc na swoją Drugą - Widzę, że nie próżnowałaś - krzyknęła. Asterin uśmiechnęła się szeroko. - Nie rwałam się na stanowisko Drugiej po to, żeby siedzieć na tyłku. Wtedy Asterin ruszyła znowu, lecz wciąż nie trzymając się szyku, oddalając się wśród łopotu skrzydeł. Abraxos ryknął, a wtedy Trzynastka utworzyła formację wokół Manon; na ich tyłach ustawiły się pozostałe cztery sabaty. Żeby to zakończyć, musiały po prostu zdobyć jajo Żółtonogich i umieścić je w gnieździe Czarnodziobych. Poszybowały, unikając walki, a gdy dotarły do straży Żółtonogich, Trzynastka ruszyła naprzód... i cofnęła się, posyłając przed siebie niczym strzały pozostałe cztery sabaty, które natarły na Żółtonogie, rozbijając barierę, co Trzynastka wykorzystała i przebiła się do środka. 120Patrzcie go, jaki Casanova :D |K.
517
Gniazdo Żółtonogich, znajdujące się najbliżej Północnego Kła, chronione było przez cztery, nie trzy sabaty, które trzymały się blisko siebie. Wznosiły się nad gniazdem - nie, jako jednostki, lecz jako zwarta grupa - a Manon uśmiechnęła się do siebie. Ruszyły na nie, a Żółtonogie czekały, czekały... Manon gwizdnęła. Ona i Sorrel rozdzieliły się - jedna ruszyła w górę, druga w dół - a jej sabat podzielił się na trzy grupy, tak jak ćwiczyły. Niczym kończyny jednego potwora, uderzyły w obronę Żółtonogich - w miejsca, gdzie mieszały się wszystkie sabaty, gdzie w powietrzu unosiły się nieznajome wiwerny, które nigdy wcześniej nie latały blisko siebie. Zamieszanie stało się większe, gdy Czarnodziobe rozdzieliły je i naparły. Wykrzykiwano rozkazy i imiona, ale zapanował totalny chaos. Były blisko gniazda, gdy nagle znikąd pojawiły się sabaty Błękitnokrwistych, prowadzone przez Petrah, która dosiadała swojej wiwerny, Keelie. Niemal wskoczyła do gniazda, które pozostawało niestrzeżone, gdyż Czarnodziobe i Żółtonogie walczyły dookoła. Czekała na okazję niczym lis przyczajony w norze. Pochyliła się, a Manon ruszyła za nią, klnąc siarczyście. Kątem oka dostrzegła błysk żółci, czemu towarzyszył wrzask wściekłości; Manon i Abraxos cofnęli się gwałtownie, gdy Iskra przeleciała koło gniazda... i uderzyła centralnie w Petrah. Dwie dziedziczki i ich wiwerny zwarły się pazurami i zaczęły szarpać, miotać się w powietrzu, drapiąc i gryząc. Dookoła rozlegało się coraz więcej krzyków. Manon sapnęła, zapierając się w siodle, gdy Abraxos szykował się do lotu w stronę gniazda. Miała już nakazać mu ruszyć po zwycięstwo, lecz wtedy Petrah krzyknęła. Nie ze złości, lecz bólu. Bolesny, rozrywający duszę krzyk, taki, jakiego Manon jeszcze nigdy nie słyszała. Rozległ się, gdy wiwerna Iskry zacisnęła szczęki na szyi Keelie. Iskra wrzasnęła triumfalnie, a jej samiec szarpał Keelie - Petrah była przypięta do siodła. Teraz. Teraz był czas, by zabrać jajo. Szturchnęła Abraxosa. 518
- Leć - syknęła, pochylając się, przygotowując do lotu. Abraxos nie poruszył się, lecz unosił w powietrzu, obserwując bezskuteczną walkę Keelie, która ledwie trzepotała skrzydłami, gdy Petrah krzyczała. Błagając... błagając Iskrę, by przestała. - Teraz, Abraxos! - Kopnęła go, wbijając ostrogi w jego boki. Odmówił lotu. Wtedy Iskra wydała rozkaz swojej wiwernie... a bestia puściła Keelie. *** Wtedy rozległ się drugi krzyk, dobiegał z górskiego tarasu. Wydała go Matrona Błękitnokrwistych, krzycząc za córką, która spadała. Błękitnokrwiste odwróciły się, ale były za daleko, a ich wiwerny były za wolne, by to zatrzymać. Ale Abraxos nie był. A Manon nie wiedziała, czy wydała rozkaz czy tylko o tym pomyślała, ale ten krzyk, krzyk matki, jakiego nigdy wcześniej nie słyszała, sprawił, że się ruszyła. Abraxos zanurkował, mknął niczym gwiazda z lśniącymi skrzydłami. Lecieli coraz niżej, ku martwej wiwernie i wciąż żyjącej wiedźmie. Jednak, gdy znaleźli się bliżej, Manon, której twarz chłostał wiatr, zdała sobie sprawę, że Keelie wciąż żyje. Keelie wciąż oddychała i cholernie zawzięcie walczyła, aby wyrównać lot. Nie, żeby przetrwać. Keelie wiedziała, że zginie. Walczyła dla wiedźmy siedzącej na jej grzbiecie. Petrah zemdlała, padając na siodło, przez spadek albo utratę powietrza. Wisiała bezwładnie, nawet, gdy Keelie walczyła z ostatnimi oddechami, by złagodzić spadanie. Skrzydła wiwerny ugięły się, a bestia ryknęła z bólu. Abraxos runął w dół, rozpościerając skrzydła, przyspieszając, bo kanion zbliżał się za szybko. Do czasu, gdy przyspieszył maksymalnie i znaleźli się wystarczająco blisko, by mogła dotknąć zakrwawionej skóry bestii, Manon zrozumiała. Nie mógł pomóc Keelie - była za ciężka, a on za mały. Mimo to nadal mogli ocalić Petrah. On także widział skok Asterin. Musiała wydostać nieprzytomną 519
wiedźmę z siodła. Abraxos ryknął na Keelie, a Manon mogłaby przysiąc, że mówił w jakimś nieznanym języku, wydając rozkazy, ponieważ Keelie podjęła ostatnią próbę dla swojej pani i rozłożyła równo skrzydła. W ten sposób utworzyła lądowisko. Moja Keelie, powiedziała Petrah. Uśmiechała się, wypowiadając te słowa. Manon powiedziała sobie, że zrobiła to dla dobra sojuszu. Na pokaz. Ale jedyne, co widziała, to bezwarunkową miłość w oczach umierającej wiwerny. Wtedy odpięła pas, stanęła w siodle i zeskoczyła.
520
Rozdział 62 Manon wylądowała na Keelie, a bestia wrzasnęła, ale trzymała się, gdy Manon usiadła w siodle, z którego zwisała Petrah. Ręce miała zesztywniałe, a rękawiczki sprawiały, że jej ruchy były jeszcze bardziej nieporadne, gdy przecinała kolejne skórzane pasy. Abraxos ryknął ostrzegawczo. Dno kanionu było coraz bliżej. Ciemność wyciągała ku niej ręce. Wtedy Manon uwolniła Petrah, dziedziczka leżała bezwładnie w jej ramionach, jej włosy chłostały twarz Manon niczym tysiące małych noży. Owinęła wokół nich skórzany pas. Raz. Drugi. Zawiązała go, obejmując Błękitnokrwistą ramieniem. Keelie wciąż się trzymała. Kanion zamykał się wokół nich, okrywając ich ciała ciemnością. Manon ryknęła, podnosząc nieprzytomną wiedźmę, wyciągając jej nogi ze strzemion. Skały były coraz bliżej, ale wtedy słońce przesłonił cień i pojawił się Abraxos, lecąc ku niej, szybki, mały, zwinny. Był jedyną wiwerną, jaką widziała, aby tak szybko mknęła przez ten kanion. - Dziękuję - powiedziała do Keelie, rzucając się z Petrah w powietrze. Spadały przez moment, bezładnie i szybko, ale wtedy Abraxos chwycił je, wyrównując lot nad skałami, wzbijając się w bezpieczne powietrze. Keelie uderzyła o dno kanionu, a towarzyszył temu dźwięk, który słychać było w całych górach. Już nie wstała.121 *** Czarnodziobe wygrały Igrzyska, a Manon została okrzyknięta Liderką Skrzydlatych przez wszystkich tych falbaniastych, spoconych ludzi z Adarlanu. 121No i znowu nie widzę klawiatury. Keelie ;( |K.
521
Nazywali ją bohaterką i prawdziwą wojowniczą, plotąc jeszcze inne bzdury. Ale Manon widziała twarz babki, gdy położyła Petrah na górskiej platformie. Widziała zniesmaczenie. Zignorowała Matronę Błękitnokrwistych, która padła na kolana, by jej dziękować. Nie patrzyła nawet na Petrah, gdy ją zabierali. Następnego dnia rozeszła się plotka, że Petrah nie wstała z łóżka. Mówiono, że jakaś część jej duszy umarła razem z Keelie. Matrona Żółtonogich powiedziała, a Iskra to potwierdziła, że cały ten wypadek spowodowany został przez nieposłuszne wiwerny. Ale Manon słyszała komendę Iskry, gdy kazała wiwernie zabić. Mogłaby wywołać Iskrę, wyzwać ją na pojedynek, ale Petrah również słyszała tę komendę. To jej należała się zemsta. Powinnaś była pozwolić wiedźmie umrzeć, krzyczała jej babka tej nocy, gdy tłukła ją nieustannie za brak posłuszeństwa. Brak brutalności. Brak dyscypliny. Manon nie przeprosiła. Wciąż słyszała dźwięk ciała Keelie zderzającego się z ziemią. A jakaś jej część, może ta słaba i nieposłuszna, nie żałowała, że ofiara zwierzęcia nie poszła na marne. Dla wszystkich innych Manon przetrwała wszystkie te pochwały i ukłony każdego sabatu, bez względu czy z jej klanu czy nie. Liderka Skrzydlatych. Powtarzała to sobie cicho, gdy razem z Asterin i połową Trzynastki depczącą im po piętach kierowały się do stołówki, w której miały świętować. Druga część jej sabatu już tam była, czyhając na jakiekolwiek zagrożenie czy pułapkę. Teraz, gdy była Liderką Skrzydlatych, gdy upokorzyła Iskrę, reszta będzie jeszcze bardziej zawzięta... by pozbyć się jej i zająć jej pozycję. Tłum był wesoły, a żelazne zęby lśniły dookoła, gdy piwo - prawdziwe, świeże piwo, przywiezione przez tych ludzi z Adarlanu - lało się kuflami. Jeden z nich wciśnięto Manon do ręki, a Asterin wyrwała go jej, biorąc łyk i czekając chwilę, zanim oddała go z powrotem. 522
- Nie chcą cię otruć - powiedziała Druga, mrugając, gdy skierowały się do centralnej części pomieszczenia, gdzie czekały trzy Matrony. Ludzie nadzorujący Igrzyska wyprawili małą ceremonię, ale to zorganizowano dla wiedźm... dla Manon. Ukryła uśmiech, gdy tłum rozstąpił się, by ja przepuścić. Trzy Wysokie Wiedźmy siedziały w prowizorycznych tronach, co oznaczało bardziej ozdobione krzesła. Matrona Błękitnokrwistych uśmiechnęła się, gdy Manon zasalutowała. Matrona Żółtonogich dla odmiany nie zrobiła nic. A jej babka, siedząca na środku, uśmiechnęła się lekko. Przebiegle. - Witaj, Liderko Skrzydlatych - powiedziała jej babka, a czarownice - poza Trzynastką, która milczała - wzniosły okrzyk. Nie musiały tego robić, bo były nieśmiertelne, nieskończenie, cudownie zabójcze. - Jaki dar możemy ci dać, jaką koroną możemy cię obdarzyć, by wynagrodzić to, co dla nas zrobiłaś? - Jej babka zamyśliła się. - Masz wspaniałe ostrze, niesamowity sabat... - Trzynastka w odpowiedzi uśmiechnęła się nieznacznie. - Czy możemy dać ci coś, czego jeszcze nie masz? Manon pochyliła głowę. - Nie ma nic, czego bym chciała, poza zaszczytem, jakiego już dostąpiłam. Jej babka zaśmiała się. - Co powiesz na nowy płaszcz? Manon wyprostowała się. Nie mogła odmówić, ale... to był jej płaszcz, zawsze należał do niej. - Ten, który masz, jest raczej brudny - kontynuowała babka, machając ręką na kogoś w tłumie. - Dlatego mamy tu dar dla ciebie, Liderko Skrzydlatych: zamiennik. Rozległy się pomruki i przekleństwa, po których tłum zamarł - w głodzie, oczekiwaniu - gdy przywleczono na środek sali skutą, brązowowłosą kobietę, trzymaną przez trzy Żółtonogie wiedźmy, które powaliły ją na kolana. Jeśli zmasakrowana twarz, połamane palce, rany szarpane i oparzenia nie 523
powiedziały jej, kto to jest, to powiedział jej to krwistoczerwony płaszcz. Patrzyła na nią Crochanka o oczach w kolorze świeżo zaoranej ziemi. Jak to się stało, że mimo okropności wyczynionych z jej ciałem, wiedźma nadal patrzyła niezmąconym wzrokiem i nie błagała, Manon nie wiedziała. - Dar - powiedziała jej babka, wskazując żelaznym pazurem na Crochankę godzien mojej wnuczki. Zakończ jej życie i odbierz jej płaszcz. Manon rozpoznała wyzwanie. Mimo to wyciągnęła sztylet, a Asterin podeszła bliżej, patrząc na Crochankę. Przez moment Manon przyglądała się wiedźmie, swojemu największemu wrogowi. Crochanki przeklęły je, uczyniły z nich wiecznych zesłańców. Zasługiwały na śmierć, każda z nich. Ale z jakiegoś powodu w jej głowie nie rozbrzmiewał jej głos, lecz głos jej babki. - Bez pośpiechu, Manon - zagruchała jej babcia. Dławiąc się, poruszając popękanymi i zakrwawionymi ustami, Crochanka spojrzała na Manon i zachichotała. - Manon Czarnodzioba - wyszeptała, choć chciała to chyba wycedzić, ale nie udało jej się przez połamane zęby i posiniaczone gardło. - Znam cię. - Zabij sukę! - krzyknęła jakaś wiedźma stojąca z tyłu. Manon spojrzała w twarz swojego wroga i uniosła brwi. - Wiesz jak cię nazywamy? - Na jej ustach pojawiło się więcej krwi, gdy Crochanka uśmiechnęła się, zamykając oczy, jakby się tym rozkoszując. - Nazywamy cię Białym Demonem. Jesteś na naszej liście... na liście wszystkich potworów, które mamy zabić, gdy tylko je zobaczymy. A ty... - Otworzyła oczy, uśmiechając się wściekle, wyzywająco. - Jesteś na pierwszym miejscu. Za wszystko, co uczyniłaś. - To zaszczyt - powiedziała Manon, uśmiechając się tak, by odsłonić zęby. - Utnij jej język! - krzyknęła któraś. - Wykończ ją - syknęła Asterin. Manon wyciągnęła sztylet, celując nim w serce wiedźmy. 524
Ta zaśmiała się, ale śmiech ten zamienił się w gwałtowny kaszel; wiedźma zaczęła pluć niebieską krwią, aż łzy popłynęły jej z oczu, a Manon dostrzegła głębokie, zakażone rany na piersi. Gdy uniosła głowę - kąciki jej ust ubrudzone były krwią - uśmiechnęła się ponownie. - Patrz, na co chcesz. Patrz, co mi zrobiły twoje siostry. Jak bardzo musi je boleć, że nie mogą mnie wykończyć. Manon spojrzała na nią, na jej zmasakrowane ciało. - Czy wiesz, co to jest, Manon Czarnodzioba? - powiedziała Crochanka. - Bo ja wiem. Słyszałam, jak mówiły o tym, co zrobiłaś podczas Igrzysk. Manon nie była pewna, dlaczego pozwala wiedźmie mówić, ale nawet gdyby chciała, nie mogła się ruszyć. - To - powiedziała wiedźma tak, żeby wszyscy słyszeli - jest przypomnienie. Moja śmierć... to, że mnie zamordujesz, jest przypomnieniem. Nie dla nich szepnęła, przyszpilając Manon spojrzeniem brązowych oczy. - Lecz dla ciebie. Przypomnieniem, do czego cię stworzono. Stworzyły cię taką. Chcesz poznać największy sekret Crochanek? - kontynuowała. - Nasz największy sekret, którego strzeżemy, oddając za niego życie? To nie lokalizacja naszej kryjówki ani to, jak złamać klątwę. Od zawsze wiedziałyście jak ją złamać... od pięciuset lat wiecie, że zbawienie leży w waszych rękach. Nie, nasz sekret to to, iż jest nam was żal. Nikt się teraz nie odzywał. Lecz Crochanka nie odwróciła spojrzenia od Manon, a Manon nie opuściła sztyletu. - Żal nam was, każdej po kolei. Przez to, co robicie swoim dzieciom. One nie rodzą się złe. Ale zmuszacie je, by zabijały, krzywdziły i nienawidziły, dopóki nic w nich nie pozostaje... z nich. To dlatego tu dziś jesteś, Manon. Ponieważ zdradziłaś tego potwora, którego nazywasz swoją babką. Zdradziłaś ją, bo okazałaś miłosierdzie i uratowałaś życie swojej rywalki. - Sapnęła, walcząc o oddech, łzy spływały po jej policzkach, gdy obnażyła zęby. - Zrobiły z was potwory. Zrobiły, Manon. I jest nam 525
was żal. - Wystarczy - powiedziała stojąca z tyłu Matrona. Lecz wszyscy w pomieszczeniu milczeli, a Manon uniosła głowę, by spojrzeć w oczy swojej babki. Manon ujrzała w nich obietnicę przemocy i bólu, które nadejdą, jeśli jej nie posłucha. Poza tym lśniła w nich jedynie satysfakcja. Jak gdyby Crochanka mówiła prawdę, ale tylko Matrona Czarnodziobych wiedziała, iż jej słowa nią są. Oczy Crochanki emanowały odwagą, której Manon nie rozumiała. - Zrób to - wyszeptała Crochanka. Manon zastanawiała się, czy którakolwiek z wiedźm zrozumiała, że to nie wyzwanie, lecz prośba. Manon poprawiła chwyt na sztylecie. Nie patrzyła na Crochankę ani na swoją babkę czy kogokolwiek innego, gdy odchyliła głowę wiedźmy, chwytając ją za włosy. I wtedy poderżnęła jej gardło. *** Manon siedziała na wzgórzu w Górach Ruhnn, przewieszając nogi przez krawędź przepaści, a Abraxos leżał skulony obok, wąchając kwiatki na wiosennej łące. Nie miała wyboru - musiała wziąć płaszcz Crochanki, pozostawiając stary przy ciele, które wiedźmy rozerwały na strzępy. Zrobiły z was potwory. Manon spojrzała na swoją wiwernę, która poruszała ogonem jak kot. Nikt nie zobaczył, jak opuściła przyjęcie. Nawet Asterin upiła się krwią Crochanki i straciła z oczu Manon, która przemykała przez tłum. Choć powiedziała Sorrel, że idzie zobaczyć Abraxosa. Jej Trzecia pozwoliła na to bez oporów. Lecieli, dopóki księżyc nie wzniósł się wysoko na niebo, a ona przestała słyszeć wrzaski i rechot wiedźm w Omedze. Razem siedzieli na szczycie Ruhnn, 526
a ona wpatrywała się w niekończącą się przestrzeń między szczytami prowadzącą do zachodniego morza. Gdzieś tam, za horyzontem, był dom, którego nigdy nie znała. Crochanki były oszustkami. Wiedźma prawdopodobnie cieszyła się, siejąc zamęt - czyniąc coś na kształt ostatecznego buntu. Jest nam was żal. Manon potarła oczy i oparła łokcie na kolanach, wpatrując się w przepaść. Zignorowałaby to, nie zastanawiałaby się teraz nad jej słowami, gdyby nie widziała spojrzenia Keelie, gdy ta spadała, walcząc ostatkiem sił, by uratować Petrah. Albo gdyby Abraxos nie okrywał jej skrzydłem tamtej nocy, gdy padał lodowaty deszcz. Wiwerny miały zabijać, okaleczać i siać przerażenie w sercach przeciwnika. Mimo to... Mimo to. Manon spojrzała na horyzont usiany gwiazdami, unosząc twarz, by musnął ją ciepły powiew wiosny, wdzięczna za solidnego towarzysza leżącego za nią. Dziwne było czuć wdzięczność za to, że on istnieje. Wtedy pojawiło się jeszcze więcej dziwnych uczuć, które zalewały ją, sprawiały, że wciąż i wciąż odtwarzała w myślach tę scenę ze stołówki. Nigdy nie czuła żalu... tego prawdziwego. Ale teraz żałowała, że nie znała imienia Crochanki. Żałowała, iż nie wie, czyj płaszcz nosi... skąd pochodziła jego właścicielka, jak żyła. W jakiś sposób, mimo iż jej nieśmiertelne życie zakończyło się dziesięć lat temu... w jakiś sposób ten żal sprawił, że dopiero teraz poczuła się bardzo, bardzo śmiertelna.
527
Rozdział 63 Aedion gwizdnął cicho, oferując Chaolowi butelkę z winem. Stali na dachu w mieszkaniu Celaeny. Chaol nie miał ochoty na picie, dlatego potrząsnął głową. - Żałuję, że mnie tam nie było i nie mogłem tego zobaczyć. - Posłał Chaolowi dziki uśmiech. - Jestem zaskoczony, że mnie za to nie besztasz. - Jakiekolwiek istoty król wysłał tam z Narrokiem, nie sądzę, by to byli niewinni ludzie - powiedział Chaol. - Albo w ogóle ludzie. Zrobiła to... wygłosiła tym czynem oświadczenie i nawet kilka dni później Aedion wciąż świętował. Cicho, oczywiście. Chaol przyszedł tu dzisiaj, planując powiedzieć Aedionowi i Renowi, czego się dowiedział o zaklęciu, którego użył król i jak mogą je zniszczyć. Ale jeszcze tego nie zrobił. Wciąż zastanawiał się, co Aedion zrobi z tą wiedzą. Zwłaszcza, że Chaol wyjeżdżał za trzy dni do Anielle. - Gdy wróci do domu, musisz się zaszyć w Anielle - powiedział Aedion, bawiąc się butelką. - Kiedy już wyjdzie na jaw, kim tak naprawdę jest. A tak się stanie, Chaol to wiedział. Przygotowywał już nawet ucieczkę Doriana i Sorschy z zamku. Choć nie zrobili nic złego, byli jej przyjaciółmi. Gdyby król wiedział, że Celaena to Aelin, wiedza ta byłaby tak zabójcza jak to, że Dorian ma magię. Gdy wróci do domu, wszystko się zmieni. Tak, Aelin wróci do domu. Ale nie do Chaola. Wróci do Terrasenu, do Aediona i Rena, do dworu, który ponownie gromadził się dla niej. Wróci do domu spustoszonego przez wojnę i rozlew krwi, ściągnięta tam odpowiedzialnością. Jakaś jego część wciąż nie mogła pojąć tego, co zrobiła Narrokowi, nie mogła pojąć tego wojennego okrzyku, który wysłała przez morze. Nie był w stanie zaakceptować tej jej części, krwiożerczej i nieustępliwej. Kiedy patrzył wstecz, trudno mu z tym było nawet, gdy miał do czynienia z Celaeną, ale Aelin... Wiedział, od chwili, gdy odkrył,
528
kim jest, że choć Celaena zawsze go wybierze, to Aelin nie. Ale to nie Celaena Sardothien wróci na ten kontynent. Wiedział, że minie trochę czasu... zanim to przestanie boleć, zanim ruszy do przodu. Ale ból nie będzie trwał wiecznie.122 - Czy jest coś... - Aedion zacisnął szczęki, jakby zastanawiając się, czy powiedzieć resztę. - Czy jest coś, co chciałbyś, bym jej powiedział albo przekazał? W każdej chwili, o każdej porze, Aedion mógł ruszyć do Terrasenu, do swojej królowej. Oko Eleny grzało jego pierś i Chaol niemal po nie sięgnął. Ale nie mógł zmusić się, by przekazać jej tę wiadomość, by uwolnić ją całkowicie... jeszcze nie. Tak jak nie potrafił się zmusić, by powiedzieć Aedionowi o wieży zegarowej. - Powiedz jej - mówił cicho Chaol - że nie miałem z tobą nic do czynienia. Powiedz jej, że prawie ze mną nie rozmawiałeś. I z Dorianem. Powiedz, że jestem w Anielle i mam się dobrze. Że jesteśmy bezpieczni. Aedion milczał wystarczająco długo, by Chaol wstał i skierował się do wyjścia. Ale wtedy generał powiedział: - Co byś dał... żeby zobaczyć ją ponownie? Chaol nie mógł się odwrócić, gdy powiedział: - Teraz to nie ma znaczenia123. *** Sorscha oparła głowę pomiędzy ramieniem a piersią Doriana, wdychając jego zapach. Spał głęboko. Prawie... prawie przekroczyli tej nocy granicę, ale znowu się zawahała, znowu pozwoliła wziąć górę wątpliwościom, gdy zapytał, czy jest gotowa; i choć chciała powiedzieć tak, powiedziała nie. Nie spała, żołądek miała ściśnięty, myśli pędziły w jej głowie. Było tak wiele 122W tym momencie musiałam przerwać tłumaczenie. Na dobre dwadzieścia minut. Nie rozumiem, jak to jest, że książki są w stanie doprowadzić mnie do takiego stanu... Ale to boli ;( |K. 123 |K.
529
rzeczy, które chciała z nim zrobić, zobaczyć. Ale czuła jak świat się zmienia... jak wiatr się zmienia. Aelin Galathynius żyje. I nawet gdyby Sorscha oddała się Dorianowi, nadchodzące tygodnie będą dla niego tak męczące, iż nie chciała, aby musiał się jeszcze martwić o nią. Jeśli kapitan i książę zdecydowaliby się wykorzystać swoją wiedzę, gdyby uwolniono magię... zapanowałby chaos. Ludzie mogliby wariować przy jej powrocie tak jak wtedy, gdy magia zniknęła. Nie chciała myśleć o tym, co zrobiłby król. Jednak bez względu na to, co miało wydarzyć się jutro, za tydzień albo w przyszłym roku, była wdzięczna. Wdzięczna bogom, losowi, samej sobie za to, że była wystarczająco odważna, by pocałować go tamtego wieczoru. Była wdzięczna za te chwile, które mogła z nim spędzić. Wciąż myślała o tym, co powiedział jej kapitan wtedy w pracowni... o byciu królową. Ale jeśli Dorian miał to przetrwać, potrzebował prawdziwej królowej. Pewnego dnia może nadejść moment, gdy będzie musiała stanąć przed wyborem i pozwolić mu odejść - dla większego dobra. Wciąż była cicha i mała. Skoro ledwie była w stanie zmierzyć się z Amithy, jak mogłaby kiedykolwiek walczyć za kraj? Nie, nie mogła być królową, bo to była granica jej odwagi i tego, co mogła z siebie dać. Ale teraz... teraz mogła jeszcze przez chwilę pobyć egoistką. *** Chaol przez dwa dni dopracowywał plan ucieczki dla Doriana i Sorschy, a Aedion mu pomagał. Nie oponowali, gdy im to tłumaczył... a w oczach księcia pojawił się cień ulgi. Mogli wyjechać jutro, wtedy, gdy Chaol ruszy do Anielle. Byłaby to dla nich idealna wymówka: chcieli towarzyszyć przyjacielowi przez 530
dzień czy dwa zanim się z nim ostatecznie pożegnają. Wiedział, że Dorian będzie próbował wrócić do Rifthold, że będzie musiał walczyć z nim w tej sprawie, ale obaj zgadzali się co do tego, że muszą wywieźć Sorschę. Niektóre z rzeczy Aediona znalazły się już w apartamencie, gdzie Ren kontynuował przygotowywanie ekwipunku dla nich wszystkich. Na wszelki wypadek. Chaol przedstawił królowi propozycję na jego zastępcę, a odpowiedź miała przyjść jutro rano. Po tych wszystkich latach, po planach, nadziejach i pracy, wyjeżdżał. Nie był w stanie zostawić miecza swojemu następcy tak, jak powinien był zrobić. Musiał tylko przetrwać jutrzejszy dzień. Ale nic nie mogło przygotować Chaola na wezwanie do sali obrad na spotkanie z królem. Kiedy tam dotarł, na miejscu zastał Aediona strzeżonego przez piętnastu strażników, których Chaol nie znał - wszyscy mieli te tuniki z królewską wiwerną wyszytą czarną nicią. Król Adarlanu uśmiechał się szeroko. *** Dorian w ciągu kilku minut dowiedział się, że Aedion i Chaol zostali wezwani do prywatnej sali obrad ojca. Gdy tylko to usłyszał, pobiegł... nie do Chaola, lecz Sorschy. Niemal upadł z ulgi, gdy znalazł ją w jej pracowni. Ale ledwie trzymał się na nogach, gdy przeszedł przez pomieszczenie i chwycił ją za rękę. - Wyjeżdżamy. Teraz. Wynosisz się z tego zamku teraz, Sorscha. Odsunęła się. - Co się stało? Powiedz mi, co... - Wyjeżdżamy w tej chwili – sapnął. - Och, nie wydaje mi się - mruknął ktoś, stając w progu. Odwrócił się, by zobaczyć Amithy - starą uzdrowicielkę - stojącą w progu ze 531
skrzyżowanymi rękami i lekkim uśmiechem na ustach. Dorian nie mógł zrobić nic, gdy za nią pojawiło się sześciu strażników, a ona powiedziała: - Król chce się z wami widzieć w swoich komnatach. Niezwłocznie.124
124No i ch*j bombki strzelił. |K. Co za suka. Na stos z nią. Pokiereszowałabym jej twarz sztyletem.|staaleks
532
Rozdział 64 Wysoko w szklanym zamku, w sali obrad, Aedion zdążył już znaleźć wszelkie drogi ucieczki, a teraz zastanawiał się, jakich mebli mógł użyć jako broni. Zabrali mu broń, gdy przyszli po niego do jego komnat, ale go nie skuli. Poważny błąd. Kapitan również nie był skuty; co więcej, idioci nie rozbroili go. Kapitan robił wszystko, by wyglądać na wielce zaskoczonego, gdy król przyglądał się im ze szklanego tronu. - Cóż za ciekawa noc. Cóż za interesującą informację przynieśli mi moi informatorzy - powiedział król, patrząc kolejno na Aediona, Chaola, Doriana i jego kobietę. - Mój najbardziej utalentowany generał widziany był, jak skrada się nocami przez Rifthold - po wydaniu dużych ilości mego złota na przyjęcia, w których nawet nie uczestniczył. I w jakiś sposób, mimo wielu lat wrogości, zbliżył się z moim Kapitanem Straży. Podczas gdy mój syn... - Aedion nie zazdrościł Dorianowi uśmiechu, jaki mu posłał ojciec - najwidoczniej zabawiał się z motłochem. Znowu. Dorian warknął i powiedział: - Uważaj na słowa, ojcze. - Och? - Król uniósł brwi. - Ktoś bardzo zaufany przekazał mi, iż planowałeś uciec z tą uzdrowicielką. Dlaczego miałbyś robić coś takiego? Książę przełknął ślinę, ale trzymał głowę wysoko. - Ponieważ nie mogę znieść myśli, że miałaby spędzić kolejną minutę w tej zasranej dziurze, którą nazywasz dworem. Aedion nie mógł na to nic poradzić, ale podziwiał go - za to, że się nie ugiął. Dopóki król nie machnął ręką. Mądry... odważny człowiek. Ale to mogło nie wystarczyć, by wydostali się z tego zamku. - Dobrze - powiedział król. - Ja też nie mogę. Machnął ręką, a zanim Aedion zdążył ich ostrzec, strażnicy rozdzielili księcia
533
i dziewczynę. Czterech z nich odciągnęło Doriana, a dwóch powaliło Sorschę kopnięciem w tył kolan na podłogę. Krzyknęła, ale gdy uderzyła nogami o marmur, zamilkła - w całej sali zapanowała cisza - gdy trzeci strażnik przyłożył miecz do jej smukłej szyi. - Nie waż się - warknął Dorian. Aedion spojrzał na Chaola, który zamarł w bezruchu. To nie byli jego strażnicy. Ich stroje były takie same jak tych mężczyzn, którzy ścigali Rena. Mieli te same martwe oczy, pełne tej samej podłości, która sprawiła, że wtedy w alei nie żałował, gdy ich wszystkich zabijał Zabił sześciu z minimalnymi szkodami... jak wielu mógł powalić teraz? Spojrzał w oczy kapitanowi, a ten uciekł szybko wzrokiem do strażnika, który trzymał miecz Aediona. To powinien być jego pierwszy ruch - odebranie miecza, by mogli walczyć. Ponieważ będą walczyć. Wywalczą sobie drogę ku wyjściu albo śmierci. Król powiedział do Doriana: - Na twoim miejscu uważałbym na słowa, książę. *** Chaol nie mógł zacząć walczyć, nie, gdy na szyi Sorschy spoczywało ostrze miecza. To był jego pierwszy cel: uratować dziewczynę. Potem Aediona. Doriana król nie mógł zabić - nie tutaj, nie w tej sposób. Ale Aedion i Sorscha musieli się stąd wydostać. A to się nie stanie, dopóki król nie odwoła strażników. Dorian przemówił: - Wypuść ją, a powiem ci wszystko. - Zrobił krok w stronę ojca, podnosząc ręce. - Ona nie ma z tym nic wspólnego... cokolwiek to jest. Cokolwiek myślisz, że miało miejsce. - Ale ty masz? - Król wciąż się uśmiechał. Na małym stole obok niego leżała obręcz z tego znajomego, czarnego kamienia. Z tej odległości Chaol nie widział, co 534
to jest, ale sprawiało, że miał mdłości. - Powiedz mi, synu: dlaczego generał Ashryver i kapitan Westfall spotykali się przez te miesiące? - Nie wiem. Król mlasnął językiem, a strażnik uniósł miecz. Chaol ruszył w stronę Sorschy, która straciła oddech. - Nie... przestań! - Dorian wyciągnął rękę. - Więc odpowiedz na pytanie. - Odpowiadam! Ty bydlaku, odpowiadam! Nie wiem, dlaczego się spotykali! Strażnik wciąż unosił miecz, gotowy go opuścić zanim Chaol zdąży choćby drgnąć. - Czy wiesz, że w moim zamku od kilku miesięcy mieszka szpieg, książę? Ktoś przekazuje informacje moim wrogom i spiskuje ze znanym przywódcą rebelii. Kurwa. Kurwa. Musiał mieć na myśli Rena... król wiedział, kim Ren jest, dlatego wysłał tych ludzi, by go zabili. - Powiedz mi tylko, kto, Dorianie, a będziesz mógł zrobić ze swoją przyjaciółką cokolwiek zechcesz. A więc król nie wiedział... czy to Aedion, czy oni obaj spotykali się w Renem. Nie wiedział, jak dużą część jego planów odkryli, że wiedzą o tym, jak kontroluje magię. Aedion jakimś sposobem wciąż milczał, wciąż gotowy do walki. Aedion, który przeżył tyle lat bez nadziei, składając do kupy swoje królestwo najlepiej, jak umiał... który nigdy nie widział królowej, którą tak mocno kocha. Zasługiwał na to, by ją spotkać, a ona zasługiwała, by służył w jej dworze. Chaol wziął wdech, przygotowując się na to, że jego słowa go pogrążą. Ale to Aedion przemówił. - Chcesz szpiega? Chcesz zdrajcy? - powiedział przeciągle generał, rzucając czarny pierścień na podłogę. - Oto jestem. Chcesz wiedzieć, dlaczego spotykałem się z kapitanem? Ponieważ ten głupek odkrył, że współpracuję w jednym z rebeliantów. Szantażował mnie tymi informacjami od kilku miesięcy i przekazywał je ojcu, by 535
Lord Anielle mógł ci je zaoferować w zamian za przysługę, gdyby takowej potrzebował. I wiesz co? - Aedion uśmiechnął się szeroko do nich wszystkich, ukazując wcielenie Wilka Północy. Jeśli króla zaskoczył rzucony na podłogę pierścień, nie pokazał tego. - Wszystkie twoje potwory mogą spłonąć w piekle. Ponieważ moja królowa powraca... i zmiażdży cię o ściany twojego przeklętego zamku. Już nie mogę się doczekać, by pomóc jej zarżnąć was jak świnie, którymi jesteście. - Splunął pod nogi króla, prosto na replikę pierścienia, który przestał toczyć się po podłodze. To było perfekcyjne - ta wściekłość, arogancja i triumf. Ale gdy patrzył kolejno na nich wszystkich, serce Chaola rozpadło się. Przez ten błysk w turkusowych oczach; tam nie było wściekłości ani triumfu. Jedynie wiadomość dla królowej, której Aedion nigdy nie zobaczy. I nie było słów, by wyrazić ten przekaz - tę miłość, nadzieję i dumę. Smutek, gdyż nie wiedział, jaką kobietą się stała. Aedion uznał, iż uratowanie życia Chaola będzie darem dla niej. Chaol skinął lekko głową, ponieważ zrozumiał, że nie może pomóc, nie w tym miejscu... nie, dopóki nie zniknie miecz uniesiony nad szyją Sorschy. Wtedy będzie mógł walczyć i wydostać ich stąd żywych. Aedion nie walczył, gdy strażnicy skuli mu ręce i nogi. - Zawsze zastanawiał mnie ten pierścień - powiedział król. - Czy to odległość czy wyjątkowo silna wola sprawiały, że nie reagowałeś na jego sugestie? Mimo wszystko cieszy mnie, iż przyznałeś się do zdrady, Aedionie. - Mówił powoli, napawając się radością. - Cieszę się, że zrobiłeś to na oczach tylu świadków. Dzięki temu twoja egzekucja będzie znacznie łatwiejsza. Choć wydaje mi się... - Król uśmiechnął się i spojrzał na czarny pierścień. - Myślę, że poczekam. Miesiąc albo dwa. W razie czego, żeby ci najważniejsi goście zdążyli się tu pojawić po przebyciu długiej, długiej drogi. Na wypadek, gdyby ktoś wbił jej do głowy, że może cię uratować. Aedion warknął. Chaol zdusił własną reakcję. Być może król nic na nich nie miał... może był to tylko podstęp, który miał zmusić Aediona do przyznania się do 536
czegoś, ponieważ król wiedział, że generał odda życie, by ratować niewinnych. Król chciał delektować się pułapką, którą zastawił na Aelin, nawet, jeśli miało go to kosztować utratę dobrego generała. Ponieważ gdy dowie się, że schwytano Aediona, gdy pozna datę egzekucji... popędzi do Rifthold. - Gdy już po ciebie przyjdzie - Aedion obiecał królowi - będą zeskrobywać to, co z ciebie zostanie, ze ścian. Król uśmiechnął się tylko. Wtedy spojrzał na Doriana i Sorschę, która zdawała się ledwie oddychać. Uzdrowicielka wciąż klęczała na podłodze i nie podniosła głowy, gdy król oparł masywne przedramiona na kolanach i powiedział: - A co ty masz na swoją obronę, dziewczyno? Zadrżała, potrząsając głową. - Wystarczy - warknął Dorian, na jego czole lśnił pot. Książę skrzywił się z bólu, gdy magia zaczęła przebijać się przez żelazo w jego organizmie. - Aedion się przyznał; teraz ją wypuść. - Dlaczego miałbym uwolnić prawdziwego zdrajcę? *** Sorscha nie mogła przestać drżeć, gdy król przemówił. Po tych wszystkich latach wtapiania się w tłum, po treningu, najpierw u rebeliantów w Fenharrow, potem u ludzi, którzy wysłali jej rodzinę do Rifthold... wszystko to przepadło. - Cóż za interesujące listy wysyłałaś do swojego przyjaciela. Których mógłbym nigdy nie przeczytać - powiedział król - gdybyś nie wyrzuciła jednego do kosza, gdzie znalazła go twoja przełożona. Spójrz... wy, rebelianci, macie swoich szpiegów, a ja mam swoich. A w chwili, gdy postanowiłaś wykorzystać mojego syna... - Czuła, że król uśmiecha się do niej. - Jak wiele jego ruchów przekazałaś swoim przyjaciołom rebeliantom? Jakie moje sekrety odkryłaś przez te wszystkie lata? - Zostaw ją w spokoju - warknął książę. To wystarczyło, aby zaczęła płakać. 537
Wciąż myślał, że jest niewinna. I może, może uda mu się wyjść z tego cało, jeśli będzie wystarczająco zaskoczony, gdy usłyszy prawdę, jeśli król zobaczy obrzydzenie i zaskoczenie swojego syna. Dlatego Sorscha uniosła głowę, mimo iż jej usta drżały, mimo iż oczy ją szczypały, i spojrzała na króla Adarlanu. - Zniszczyłeś wszystko, co miałam i zasługujesz na wszystko, co nadchodzi powiedziała. Wtedy spojrzała na Doriana, który stał z szeroko otwartymi oczami i pobladłą twarzą. - Nie miałam cię kochać. Ale pokochałam. Kocham. Jest tak wiele rzeczy, które chciałabym... które chciałabym móc zobaczyć z tobą, zrobić z tobą. Książę patrzył na nią bez słowa, a potem ruszył w stronę podium i padł na kolana. - Podaj cenę - powiedział do króla. - Podaj cenę, ale pozwól jej odejść. Wypędź ją. Wygnaj. Cokolwiek... powiedz to, a spełnię twoje życzenie. Zaczęła potrząsać głową, próbując znaleźć słowa, by powiedzieć mu, że go nie zdradziła... nie swojego księcia. Króla owszem. Donosiła o jego działaniach od lat, ostrożnie przekazując informacje w listach wysyłanych do "przyjaciela". Ale nigdy Doriana. Król przyglądał się synowi przez długą chwilę. Potem spojrzał na kapitana i Aediona - tak cichego i potężnego - emanującego nadzieją na ich przyszłość. Wtedy ponownie spojrzał na syna, klęczącego przed jego tronem, klęczącego dla niej, i powiedział: - Nie. *** - Nie. Chaolowi zdawało się, że nie usłyszał tego słowa, słowa, które przecięło powietrze chwilę przed tym, jak strażnik opuścił miecz. 538
Jeden cios potężnego miecza. To wystarczyło, by odciąć głowę Sorschy. Wrzask, który wydobył się z gardła Doriana był najgorszym dźwiękiem, jaki Chaol kiedykolwiek słyszał. Gorszym nawet niż mokry, ciężki huk głowy uderzającej o czerwony marmur. Aedion zaczął wrzeszczeć - ryczeć i przeklinać króla, szarpiąc się w kajdanach, ale strażnicy odciągnęli go, a Chaol był zbyt oszołomiony, by robić coś poza patrzeniem, jak reszta ciała Sorschy pada na podłogę. A wtedy Dorian, wciąż krzycząc, zaczął gramolić się niezdarnie przez krew do niej - do jej głowy, jak gdyby mógł ją złożyć. Jak gdyby mógł ją poskładać.
539
Rozdział 65 Chaol nie był w stanie drgnąć od chwili, gdy strażnik uciął Sorschy głowę, do momentu, gdy Dorian, wciąż klęcząc w jej krwi, przestał krzyczeć. - To właśnie czeka zdrajców - powiedział król, przerywając ciszę. Wtedy Chaol spojrzał na króla, potem na zdruzgotanego przyjaciela, i wyciągnął miecz. Król przewrócił oczami. - Odłóż miecz, kapitanie. Nie obchodzą mnie twoje szlachetne wybryki. Jutro wracasz do domu, do ojca. Nie opuszczaj tego zamku w niesławie. Chaol nie schował miecza. - Nie jadę do Anielle - warknął. - I nie służę ci ani chwili dłużej. W tym pomieszczeniu jest jeden król - zawsze był. I nie siedzi na tronie. Dorian zesztywniał. Lecz Chaol nie przerywał. - Na północy jest królowa, która już raz cię pokonała. I pokona znowu. A potem jeszcze raz. Ponieważ to, co ona reprezentuje i co reprezentuje twój syn, jest tym, czego najbardziej się boisz: nadzieja. Nie możesz jej odebrać, bez względu na to, jak wielu ludzi zabierzesz z domów i zniewolisz. I nie możesz jej zniszczyć, nie ważne, jak wielu zamordujesz. Król wzruszył ramionami. - Być może. Ale mogę zacząć od ciebie. - Pstryknął palcami. - Jego też zabijcie. Chaol odwrócił się w stronę strażników i przykucnął, gotowy, by wywalczyć drogę ucieczki dla siebie i Doriana. Wtedy ktoś strzelił z kuszy, a on zdał sobie sprawę, że w pomieszczeniu są inni - skryci w gęstych cieniach. Miał tylko czas, by się odwrócić - i zobaczyć pędzący ku niemu z ogromną precyzją bełt.
540
Wtedy zobaczył, jak Dorian otwiera szerzej oczy, a całe pomieszczenie pokrywa lód. *** Bełt zamarzł i upadł na podłogę, rozpadając się na tysiące kawałków. Chaol spojrzał na Doriana z przerażeniem, gdy zobaczył, jak oczy przyjaciela błyskają głębokim, dzikim błękitem, a on odwraca się i warczy na króla: - Nie waż się go tknąć. Lód rozprysnął się po całym pokoju, unieruchamiając nogi wstrząśniętych strażników, zamrażając krew Sorschy, a Dorian wstał. Uniósł obie ręce - między jego palcami migotało światło - a włosy mierzwił zimny wiatr. - Wiedziałem, że to masz, chłopcze - zaczął król, wstając, ale Dorian wyciągnął rękę i posłał króla na tron porywem mroźnego wiatru, który wdarł się do środka przez okna. Towarzyszący temu dźwięk był tak ogłuszający, że zdominował wszystkie inne. Wszystkie, z wyjątkiem głosu Doriana, który odwrócił się do Chaola z rękami i ubraniami przesiąkniętymi krwią Sorschy. - Uciekaj. A gdy wrócisz... - Król zaczął się podnosić, ale kolejna fala magii Doriana powaliła go ponownie. Po policzkach księcia spływały łzy. - Gdy wrócisz powiedział - spal to miejsce, aż zostanie z niego sam popiół. Zza tronu runęła na nich ściana nieprzeniknionej czerni. - Idź - rozkazał Dorian, blokując falę, sprawiając, że cały pałac zadrżał. Ludzie zaczęli krzyczeć, a Chaolowi zadrżały kolana. Przez moment zastanawiał się, czy stanąć do walki z przyjacielem. Ale wiedział, że jest to kolejna pułapka. Jedną zastawiono na Aediona i Aelin, jedną na Sorschę. A ta... ta miała pozbawić Doriana mocy. Dorian także to wiedział. Wiedział to, a jednak dał się w nią wciągnąć, żeby Chaol mógł uciec... by mógł odnaleźć Aelin i powiedzieć jej, co się tu dzisiaj 541
wydarzyło. Ktoś musiał się wydostać. Ktoś musiał przetrwać. Spojrzał na przyjaciela, może po raz ostatni, i powiedział to, co wiedział od zawsze, od chwili, gdy się spotkali, gdy zrozumiał, że jego przyjaciel jest jego bratnią duszą. - Kocham cię. Dorian skinął tylko głową, jego oczy wciąż płonęły, i wyciągnął ręce w stronę ojca. Brat. Przyjaciel. Król. Gdy kolejna fala magii króla zalała pokój, Chaol przepchnął się między unieruchomionymi strażnikami i pobiegł. *** Aedion wiedział, że wszystko szlag trafił w chwili, gdy zamek zadrżał. Ale był już w drodze do lochów, skuty od stóp do głów. To był tak łatwy wybór. Gdy kapitan chciał się poświęcić, myślał jedynie o Aelin, o tym, co by się z nią stało, gdyby jej przyjaciel zginął. Nawet, jeśli miał jej nigdy nie zobaczyć, wciąż było to lepsze od stanięcia z nią twarzą w twarz i wyznanie, że kapitan nie żyje. Wnioskując z dźwięków, wydawało się, że książę rozproszył króla, by kapitan mógł uciec - poza tym nie było mowy, żeby książę nie wyciągnął konsekwencji ze śmierci jego kobiety. Dlatego Aedion Ashryver pozwolił prowadzić się w ciemności. Nie modlił się za siebie czy kapitana. Bogowie nie pomagali mu przez te dziesięć lat i teraz też go nie ocalili. Nie miał nic przeciwko śmierci. Jednak nadal żałował, że nie dostał szansy, by ją zobaczyć - tylko raz. ***
542
Dorian upadł na marmurową podłogę, gdzie kałuża krwi Sorschy już się roztopiła. Nawet, gdy ojciec posłał w niego falę oślepiającej, palącej czarnej mocy, która wypełniła jego usta i żyły, jedyne, co wciąż widział, to ta chwila... gdy miecz przeciął ciało, ścięgna i kości. Wciąż widział jej szeroko otwarte oczy, połyskujące w świetle włosy, które też obcięto. Powinien był ją ratować. To stało się tak nagle. Ale gdy w stronę Chaola leciał bełt... jego śmierci by nie przetrwał. Chaol wyznaczył granicę... a Dorian stał po jego stronie. Chaol nazwał go swoim królem. Dlatego ukazanie mocy ojcu nie przerażało go. Nie, gdy ratował przyjaciela, śmierć go nie przerażała. Podmuch mocy ustąpił, a Dorian leżał na podłodze, dysząc. Nic mu nie zostało. Chaol się wydostał. To mu wystarczało. Wyciągnął rękę w kierunku ciała Sorschy. Jego ręka płonęła - może była złamana, a może to moc ojca wciąż to piętnowała - ale sięgnął po nią. Do chwili, gdy ojciec stanął nad nim, udało mu się przesunąć rękę o kilka centymetrów. - Zrób to - wychrypiał Dorian. Krztusił się... krwią i bogowie wiedzą czym jeszcze. - Och, nie wydaje mi się - powiedział król, wbijając kolano w jego pierś. - To nie śmierć na ciebie czeka, mój utalentowany synu. W rękach jego ojca błysnęło coś ciemnego. Dorian walczył z całych sił ze strażnikami, którzy teraz przyszpilili jego ręce do podłogi, starał się wydobyć z siebie choć odrobinę magii, gdy ojciec przyłożył obrożę z Kamienia Wyrda do jego szyi. Obroża, jak te, które nosiły istoty z Martwych Wysp, o których Chaol mu opowiadał. Nie... nie. Krzyczał... krzyczał, ponieważ widział tę kreaturę w katakumbach i słyszał, co 543
zrobiono Rolandowi i Kaltain. Widział, co mógł uczynić pierścień. A to była obroża, bez dziurki od klucza. - Trzymajcie go mocno - warknął jego ojciec, wbijając kolano głębiej w jego pierś. Oddech uciekł mu z piersi, a jego żebra płonęły z bólu. Ale Dorian nie mógł zrobić nic, by temu zapobiec. Wyrwał rękę jednemu ze strażników - uwolnił ją i wyciągnął w bok, krzycząc. Zdążył dotknąć bezwładnej ręki Sorschy, gdy chłodny kamień zacisnął się na jego gardle, a towarzyszył temu trzask i syk, po którym opanowała go rozrywająca ciemność. *** Chaol biegł. Nie miał czasu, by zabrać ze sobą cokolwiek poza tym, co miał na sobie, gdy pędził w stronę komnat Doriana. Strzała czekała, jakby była gotowa przez całą noc, a on przerzucił ją przez ramię i zabrał ją do pokoju Celaeny, z którego dostał się do ukrytych korytarzy. Mimo, iż zbiegał coraz niżej, pies był bardzo posłuszny. Zamkiem wstrząsnęły trzy wybuchy, wzbijając w powietrze kurz osiadły na kamieniach. Wciąż biegł, wiedząc, że każdy ten wybuch oznaczał, iż Dorian wciąż żyje, dlatego bał się chwili, gdy zapadnie cisza. Nadzieja... to nadzieja była tym, co ze sobą zabrał. Nadzieja na lepszy świat, dla której Aedion, Sorscha i Dorian się poświęcili. Zatrzymał się tylko raz, wciąż przerzucając Strzałę przez ramię. Z cichą modlitwą o przebaczenie wszedł do grobowca i zabrał Damaris, wciskając święte ostrze na pas i wrzucając kilka garści złota do kieszeni płaszcza. I choć kołatka w kształcie czaszki się nie poruszyła, powiedział Mortowi, gdzie będzie. - Na wypadek, gdyby wróciła... Na wypadek, gdyby się nie dowiedziała. Mort nie poruszył się, ale Chaol czuł, że słuchał go, gdy chwycił torbę Doriana 544
i magiczne książki Celaeny, po czym ruszył tunelem, który miał go doprowadzić do ścieków. Kilka minut później podnosił żelazną kratę. Na zewnątrz było cicho i ciemno. Gdy ponownie przerzucił sobie Strzałę przez ramię, by przeskoczyć przez mur i dostać się do płynącego za nim strumienia, w zamku zapanowała cisza. Owszem, słyszał krzyki, ale wśród nich czaiła się cisza. Nie chciał wiedzieć, czy Dorian żył czy zginął. Nie był w stanie zdecydować, co było gorsze. *** Gdy Chaol dotarł do ukrytego apartamentu, Ren chodził w tę i powrotem. - Gdzie... Zdał sobie sprawę, że cały jest we krwi. Krwi Sorschy, która trysnęła z jej szyi. Chaol nie wiedział, jak znalazł słowa, ale opowiedział Renowi, co się stało. - Więc zostaliśmy tylko my? - zapytał cicho Ren. Chaol skinął głową. Strzała węszyła, kręcąc się po mieszkaniu, a po dokonanej inspekcji uznała, że nie warto zjadać Rena – nawet, gdy ten protestował przed trzymaniem tu psa, bo przyciągałby zbyt wiele uwagi. Zostawała; to nie podlegało negocjacjom. Mięśnie szczęki Rena zadrgały. - Więc znajdziemy sposób, by uwolnić Aediona. Tak szybko, jak to możliwe. Ty i ja. Z pomocą twojej znajomości zamku i moich kontaktów... znajdziemy sposób. - Wtedy wyszeptał: - Powiedziałeś, że ta kobieta była... uzdrowicielką? Gdy Chaol skinął głową, Ren wyglądał, jakby miał zwymiotować, ale zapytał: - Czy miała na imię Sorscha? - To ty byłeś przyjacielem, do którego wysyłała listy - szepnął Chaol. - Ciągle naciskałem na nią, by przekazywała mi informacje, ciągle... - Ren ukrył twarz w dłoniach i wziął drżący oddech. Gdy uniósł wzrok, jego spojrzenie było czyste. Ren powoli wyciągnął rękę. - Ty i ja. Znajdziemy sposób, by ich 545
uratować. Aediona i twojego księcia. Chaol nie wahał się, chwytając wyciągniętą rękę Rena.
546
Rozdział 66 - Morath - powiedziała Manon, zastanawiając się, czy dobrze słyszy. - Na bitwę? Jej babka odwróciła się od biurka, jej oczy błyszczały: - By służyć diukowi, tak jak rozkazał król. Chce, by Liderka Skrzydlatych pojawiła się w Morath z połową swoich sił, gotowa lecieć w każdej chwili. Pozostałe mają zostać tutaj pod dowództwem Iskry i czekać na rozkazy z północy. - A ty... gdzie ty będziesz? Babka syknęła, wstając. - Tak wiele pytań, teraz, gdy jesteś Liderką Skrzydlatych. Manon pochyliła głowę. Nie rozmawiały o Crochance. Manon zrozumiała przekaz: następnym razem to jedna z Trzynastki przed tobą uklęknie. Dlatego nie uniosła głowy, mówiąc: - Pytam tylko dlatego, że nie chcę się z tobą rozstawać, babciu. - Kłamczucha. I to żałosna. - Jej babka odwróciła się w stronę biurka. - Zostaję tutaj, ale dołączę do ciebie w Morath latem. Mamy tu pracę do wykonania. Manon uniosła głowę, jej nowy czerwony płaszcz wirował wokół niej, i zapytała: - A kiedy ruszamy do Morath? Jej babka uśmiechnęła się, żelazne zęby błysnęły. - Jutro. *** Nawet pod osłoną nocy, ciepły wiatr niósł ze sobą zapach świeżej trawy i topniejących rzek, co zakłócał jedynie łopot skrzydeł, gdy Manon prowadziła wiedźmy na południe, wzdłuż Kłów.
547
Trzymały się w cieniu gór, przegrupowując się i kryjąc przed obcymi spojrzeniami, by nikt nie widział, jak wiele ich jest. Manon westchnęła przez nos, a wiatr porwał ten dźwięk ze sobą, szarpiąc jej nowym czerwonym płaszczem. Asterin i Sorrel leciały po jej bokach, tak samo milczące jak reszta wiedźm lecących od kilku godzin wzdłuż gór. Miną Dębowy Las, z którego najbliżej było do gór Morath, o wschodzie słońca, a wtedy skryją się za chmurami, gdzie odbędą resztę podróży. Niewidoczne i tak ciche, jak to możliwe - król życzył sobie, by właśnie w ten sposób przybyły do fortecy diuka. Całą noc leciały wzdłuż Kłów, szybko i zwinnie niczym cienie, a ziemia drżała na ich powitanie. Sorrel z beznamiętnym wyrazem twarzy obserwowała chmury wokół nich, ale Asterin uśmiechała się lekko. Nie był to dziki uśmiech, jeden z tych, który zapowiadał śmierć, lecz spokojny uśmiech. Uśmiech zadowolenia z latania wśród chmur, wysoko w górze. To należało do Czarnodziobych. Do Manon. Asterin uchwyciła jej spojrzenie i uśmiechnęła się szerzej, jak gdyby nie były armią wiedźm lecącą do Morath. Jej kuzynka zwróciła twarz ku wiatrowi, wzdychając, radując się. Manon nie pozwoliła sobie zasmakować tego wiatru, czerpać z tego radości. Miała pracę do wykonania; wszystkie miały. Pomimo tego, co powiedziała Crochanka, Manon nie urodziła się z sercem ani duszą. Nie potrzebowała ich. Gdy skończy się wojna króla, gdy jej wrogowie będą się wokół niej wykrwawiać... ruszą, by odzyskać zniszczone królestwo. I w końcu wróci do domu.
548
Rozdział 67 Wschodzące słońce zabarwiło rzekę Avery na złoto, gdy zakapturzony mężczyzna szedł przez zniszczone doki w slamsach. Rybacy mieli przerwę, biesiadnicy polegli, a Rifthold wciąż spało... nieświadome tego, co wydarzyło się minionej nocy. Mężczyzna wyciągnął ukochany miecz, orzeł na jego rękojeści zalśnił w pierwszych promieniach świtu. Przez długi moment przyglądał się mieczowi, myśląc o tym jak go kiedyś wykuto. Jednak u jego boki wisiał nowy miecz... starożytne królewskie ostrze, z czasów, gdy dobrzy ludzie służyli szlachetnym władcom, a świat rozwijał się w ich rękach. Zobaczy, jak ten świat się odradza, nawet, jeśli będzie musiał oddać za to życie. Nawet, jeśli nie miał teraz imienia, pozycji ani żadnego tytułu poza Łamaczem Obietnic, Zdrajcą, Kłamcą. Nikt nie zauważył, gdy rzucił miecz do rzeki, a jego rękojeść rozbłysła niczym złoty płomień, zanim pochłonęła go ciemna woda, by nikt go nigdy więcej nie zobaczył.
549
Rozdział 68 Okazało się, że ta "uległa" część przysięgi krwi stała się czymś, co Rowan lubił wykorzystywać jako tarczę. Podczas ich dwutygodniowej podróży do najbliższego portu w Wendlyn, krążył wokół Celaeny jeszcze bardziej... wierząc najwyraźniej, że teraz, gdy należy do jej dworu, ma pełne prawo decydować o jej bezpieczeństwie, jej ruchach, jej planach. Gdy dotarli do doków na końcu brukowanej ulicy, zaczęła się zastanawiać, czy przywiązanie go do siebie na zawsze nie było błędem. Przez ostatnie trzy dni bez przerwy kłócili się, jaki będzie jej następny ruch... kłócili się o statek, który opłaciła, by zabrał ją do Adarlanu. - Ten plan jest absurdalny - powiedział Rowan po raz tysięczny, zatrzymując się w cieniu tawerny w dokach. Morskie powietrze było lekkie i ciepłe. - Powrót w pojedynkę to samobójstwo. - Po pierwsze, wracam jako Celaena, nie Aelin... - Jako Celaena, która nie ukończyła królewskiej misji, i którą będą teraz chcieli zabić. - Król i Królowa Eyllwe powinni już dostać ostrzeżenie. - Wysłała je wtedy, gdy prowadzili śledztwo w sprawie zamordowanych ludzi. Choć wysłanie listów do ich imperium było niemal niemożliwe, Wendlyn miało sposoby, by się tam dostać. A co do Chaola... cóż, to był kolejny powód, dla którego była tu, w tych dokach, gotowa wsiąść na statek. Obudziła się tego ranka i zdjęła pierścionek z ametystem. Poczuła się wtedy tak, jakby z jej serca zniknął ostatni cień. Lecz wciąż pozostawały między nimi niedopowiedziane słowa, poza tym musiała upewnić się, że jest bezpieczny... i że taki pozostanie. - Więc zamierzasz odebrać klucz swojemu staremu mistrzowi, znaleźć kapitana, a potem co? Istotnie, całkowita uległość.
550
- Wtedy ruszę na północ. - A ja mam siedzieć na dupie przez bogowie wiedzą ile miesięcy? Przewróciła oczami. - Nie wyglądasz niepozornie, Rowan. Jeśli to nie tatuaże przyciągną uwagę, zrobią to włosy, uszy, zęby... - Wiesz, że mam drugą formę. - I, tak jak powiedziałam, magia tam nie działa. Utknąłbyś w tej formie, Chociaż słyszałam, że szczury w Rifthold są wyjątkowo smaczne, jeśli miałbyś ochotę jeść je przez kilka miesięcy. Spojrzał na nią, potem na statek... choć wiedziała, że w nocy wyślizgnął się z ich pokoju i poszedł go sprawdzić. - Jesteśmy silniejsi razem niż oddzielnie. - Gdybym wiedziała, że będziesz takim wrzodem na dupie, nigdy nie zgodziłabym się na tę przysięgę. - Aelin. - Przynajmniej nie nazywał jej "Wasza Wysokość" albo "Moja Pani". Nie ważne, jako ty czy jako Celaena, oni będą próbowali cię znaleźć i zabić. Prawdopodobnie już cię tropią. Moglibyśmy ruszyć do Varese i zbliżyć do krewnych twojej matki, Ashryverów. Mogą mieć plan. - Moje szanse na wywiezienie Klucza Wyrda z Rifthold będą większe, gdy pojawię się tam jako Celaena. - Proszę - powiedział. Ale ona tylko uniosła głowę. - Płynę, Rowan. Zbiorę resztę mojego dworu - naszego dworu - a wtedy stworzymy największą armię, jaką ten świat widział. Wykorzystam wszystkie przysługi, każdy nieściągnięty dług Celaeny, rodziców, moich rodaków. A wtedy... Spojrzała w stronę morza, w stronę domu. - A wtedy wzniosę się do gwiazd. - Objęła go za szyję... składała mu obietnicę. - Wkrótce. Wkrótce po ciebie poślę. Gdy tylko nadejdzie czas. Do tego czasu zrób coś pożytecznego. - Potrząsnął głową, ale zamknął ją w niedźwiedzim uścisku. 551
Odsunął się na tyle, by na nią spojrzeć. - Być może pomogę odbudować Strażnicę Mgieł. Skinęła głową. - Nigdy mi nie zdradziłeś - powiedziała - o co prosiłeś Malę tego dnia, gdy dotarliśmy do Doranelle. Przez moment wyglądał tak, jakby miał jej nie powiedzieć. Ale wtedy cicho wyznał: - Modliłem się o dwie rzeczy. Poprosiłem ją, by upewniła się, że przetrwasz spotkanie z Maeve... by cię poprowadziła i dała niezbędną siłę. To dziwne, pocieszające ciepło, obecność dająca jej pewność... promienie słońca całujące jej policzki, jak gdyby na potwierdzenie. Przez jej plecy przebiegł dreszcz. - A ta druga? - Egoistyczne marzenie i głupia nadzieja. - Resztę wyczytała z jego oczu. Które się spełniło. - To dość niebezpieczne, by książę lodu i wiatru modlił się do Niosącej Światło - udało jej się powiedzieć. Rowan wzruszył ramionami, a na jego twarzy zamajaczył tajemniczy uśmiech, gdy starł łzę spływającą po jej policzku. - Z jakiegoś powodu Mala mnie lubi i zgadza się, że razem tworzymy niebezpieczny duet. Ale ona nie chciała wiedzieć... nie chciała myśleć o Bogini Słońca i jej planie, gdy rzuciła się na Rowana, wdychając jego zapach, zapamiętując go. Pierwszy członek jej dworu... dworu, który zmieni świat. Który go odbuduje. Razem. Weszła na pokład, gdy zapadła noc, zapędzona do kuchni razem z innymi pasażerami, by nie poznali trasy, jaką omijali rafę. Wypłynęli, a po jakimś czasie pozwolili im wyjść na pokład. Gdy stanęła przy burcie, otaczał ich już ciemny, otwarty ocean. Biały jastrząb leciał razem z nimi i zanurkował w powietrzu, by 552
musnąć skrzydłem jej policzek na pożegnanie, po czym zawrócił, skrzecząc głośno. W świetle gwiazd przesunęła palcem po bliźnie na dłoni, bliźnie upamiętniającej przysięgę, którą złożyła Nehemii. Odbierze Klucz Wyrda Arobynnowi i odnajdzie pozostałe, a wtedy znajdzie sposób, by umieścić je w Bramie. Uwolni magię, zniszczy króla i ocali swoich ludzi. Bez względu na małe szanse, bez względu na to, jak długo to będzie trwało i gdzie będzie musiała dotrzeć. Uniosła twarz w stronę gwiazd. Była Aelin Ashryver Galathynius, dziedziczką dwóch potężnych rodów, obrończynią niegdyś wspaniałych ludzi i królową Terrasenu. Nazywała się Aelin Galathynius - i nie będzie się bała.
553
To już ostatnie rozdziały „Dziedziczki Ognia”. Tomu, który wniósł bardzo wiele emocji, uczuć, który odsłonił dawno skrywane taje”mnice. Sądzę, że kluczowego tomu – będą bowiem jeszcze 3 nowe (w tym jeden wychodzi we wrześniu tego roku). Chciałabym podziękować Klaudii, że podjęła się tłumaczenia cyklu, że go nie porzuciła. Że poświęciła swój wolny czas, aby sprawić przyjemność nie tylko sobie, ale także obcym ludziom - nieodpłatnie, niczego nie żądając w zamian, poza jednym – wdzięcznością. Dużo z Was pamiętało o tym, wiele jednak zapomniało. Nie wiem, co bym robiła, gdybym pewnego letniego wieczoru, przypadkiem nie natknęła się na stronę DD_TranslateTeam, gdzie pojawiały się informacje o nowo wrzucanych tłumaczeniach Dziedziczki. Tak więc sądzę, że nawet, jeśli trudno było niektórym z Was – niektórym z nas! – okazać wdzięczność, stosując się do prośby naszej drogiej tłumaczki, i opisać swoje uczucia dotyczące danych rozdziałów – to teraz proszę, powiedzcie, czym była dla Was ,, Dziedziczka…”, mówcie o swoich emocjach. Okażcie wdzięczność, bo tak wiele może zdziałać. Dla mnie ów tom był pomocą i światełkiem w ciemnościach codzienności i rutyny. Niewiele jest książek, których fabuła się nie nudzi niezależnie ile razy jest czytana, gdyż posiada tak wiele dobrze rozbudowanych uczuć, bohaterów i wątków. Dziedziczka jednak jest jedną z nich. ~ staaleks
554
Chciałabym Wam bardzo, bardzo podziękować: za pozostawione pod rozdziałami miłe słowa, za wsparcie, za wspaniałe i często zabawne rozmowy w chomikowych rozmowach, za to, że kiedy nie mogłam tłumaczyć, przyjmowaliście to spokojnie i nie piekliliście się, że musicie poczekać tydzień dłużej, za to, że tak samo mocno jak ja kochacie i wielbicie Kapitana Westfalla (DOKŁADNIE, jeśli nie kochacie i nie wielbicie Kapitana Westfalla to oznacza, że Wam nie dziękuję) i ZA WSZYSTKO inne, czego nie pamiętam, albo nie umiem nazwać. Jesteście najlepsi i nie chciałabym innych czytelników. <3 Życzę Wam wspaniałej lektury.
Do zobaczenia przy części
czwartej (oraz przy „Dworze Cierni i Róż”) :) Wasza cudowna, niezastąpiona, SKROMNA i wredna KlaudiaRyan.
P.S.: Co do tego, co napisałam w nawiasie... oczywiście ŻARTOWAŁAM. Wam też dziękuję, bo z niektórymi fantastycznie się „kłóciło” na chomikowych rozmowach o to, który men jest fajniejszy :D
Zapraszam do zapoznania się z pozostałymi tłumaczeniami znajdującymi się na naszym chomiku :) (oraz do lajkowania nas na facebooku) http://www.facebook.com/DD_TranslateTeam
555
W maju 2015 roku na naszym chomiku zaczną ukazywać się rozdziały drugiej serii S. J. Maas pt.: „Dwór Cierni i Róż”. Poniżej macie możliwość zobaczyć okładkę oraz przeczytać opis i rozdział pierwszy.
Przy okazji zapraszam też do zapoznania się z moim autorskim opowiadaniem „Wyrocznia”, którego pierwsze rozdziały znajdują się na naszym chomiku (folder „Wyrocznia”) Na następnej stronie możecie zerknąć na Prolog :) (Po którym wstawiłam wszystko, co związane z Dworem)
556
Prolog W ostatniej sekundzie zamknęła się w przylegającej do gabinetu prywatnej łazience swojego ojca. Według planu miał teraz być na spotkaniu, a ona mogła w tym czasie przeszukać jego gabinet i znaleźć kod do sejfu, w którym trzymał dokumenty Zakonu. Już miała odpowiednią teczkę w ręku, gdy usłyszała głosy na korytarzu. Na szczęście udało jej się odłożyć papiery na właściwe miejsce. Był tylko jeden problem – nie zdążyła ich przejrzeć. - Jakiż to zaszczyt mnie spotkał, że przychodzisz osobiście Michaelu? Nie spodziewałem się ciebie. – Głos jej ojca, Thomasa Wallera, jak zawsze pełen był chłodnej uprzejmości. - Zaczęło mnie po prostu niecierpliwić wieczne czekanie na twój telefon – przerwał na chwilę jego gość, a gdy rozległ się lekki trzask zamykanych drzwi, kontynuował: - Muszę wiedzieć, jak stoimy z pieniędzmi. Osiągnęliśmy pewien postęp, a przynajmniej tak twierdzą ludzie zajmujący się badaniami, ale nie mam stuprocentowej pewności. Co nie zmienia faktu, że potrzeba nam funduszy. Waller zaśmiał się szyderczo. - No oczywiście – jeśli nie wiesz, o co chodzi, chodzi o pieniądze. Jakżeby inaczej. Zanim jednak przystąpimy do tej części rozmowy, może zechciałbyś usiąść? Mogę ci także zaproponować kawy, ewentualnie czegoś mocniejszego. - Nie widziała jego twarzy, ale dałaby sobie rękę uciąć, że uśmiechał się z kpiną. Skrzypnięcie skóry na fotelu sugerowało, że jej ojciec zajął miejsce za biurkiem. Gdy usłyszała szelest płaszcza, uznała, że gość również usiadł. Sama kucała za zamkniętymi drzwiami, starając się oddychać jak najpłycej i nie wykonywać żadnych ruchów. Znajdowała się w zamkniętym pomieszczeniu, a gdyby usłyszeli jakiś podejrzany dźwięk z łazienki, znalazłaby się w pułapce. Z pewnością umiałaby się z tego wymigać – nieraz znajdowała wyjście z bardziej ekstremalnych sytuacji – ale chciała uciec niezauważona, by mieć możliwość na powrót w innym terminie. Nie miała zielonego pojęcia, kim był cały ten Michael, dla którego jej ojciec odwołał spotkanie. Jednak gdy usłyszała o pieniądzach potrzebnych na badania, nabrała podejrzeń, że to człowiek z Zakonu. Gdy usłyszała kolejne słowa, zyskała stuprocentową pewność. - Wracając do tematu – potrzebujemy pieniędzy. Zakon ma swoje własne źródła, jednak twoje dofinansowanie ma ogromne znaczenie. Bez tego nic na dłuższą metę nie wskóramy. - Tego zdążyłem się domyślić – skomentował Thomas. - Dostaniecie pieniądze. Gdy na czymś mi zależy, nie żałuję oszczędności. A skoro już omówiliśmy kwestię tych nieszczęsnych marnych groszy, czy zechciałbyś mi powiedzieć, jak się ma moja czarująca, mała ptaszyna?
557
Wybudziła się? Zmarszczyła brwi. Jego czarująca, mała ptaszyna? Nie wiedziała dlaczego, ale na te słowa przez jej plecy przebiegł dreszcz. Sposób, w jaki to wypowiedział spowodował, że poczuła mdłości. - Twoja cór... - Nie nazywaj jej tak – przerwał mu gwałtownie Thomas. - Może i ją spłodziłem, ale nie jest to moje dziecko. To potwór. Zesztywniała. Jego córka?! Przecież... - Katie... cóż. Nie wiemy, co z nią zrobić... Otworzyła szeroko oczy. Już miała jęknąć, gdy przypomniała sobie, gdzie jest i przygryzła język, dociskając dłoń do ust. Zaczęła nerwowo oddychać. Katie? Ta Katie? Jej siostra? Przecież... Przecież on ją zabił. To nie może być prawda, pomyślała i korzystając z całej siły woli, jaką miała, zaczęła ponownie podsłuchiwać. - … mimo iż jest w śpiączce. Tak, jak mówiłem, od tamtego nieszczęsnego wypadku rok temu nie da się jej wybudzić. Co nie zmienia faktu, że prowadzimy na niej badania. Jednak jak już wiesz, Thomasie, od ośmiu lat staramy się dowiedzieć, dlaczego nie potrafimy jej nigdzie przypasować. Nie zalicza się do żadnej kategorii. W Ośrodku trzymamy czterdziestu magów. Każdy z nich umie coś innego, ma też umiejętności rozwinięte na różnych poziomach – wiesz, że to zależy od tego, w jakim wieku ich przechwyciliśmy. W Ośrodku nie są w stanie rozwijać swych mocy. Jednak ona... Cóż. Wciąż jest podłączona do aparatury. Co jakiś czas w jej organizmie dochodzi do skoków mocy. Nie wiemy, jaka jest granica, ale obawiamy się, że taka ilość magii w jej organizmie może spowodować śmierć. Staramy się ją wybudzić na wszelkie sposoby – leki, impulsy elektryczne.... Znowu straciła kontakt z rzeczywistością. Katie. Jej siostra. Jej mała siostrzyczka żyje... I oni ją mają. Oni ją krzywdzą. Zrobili z niej królika doświadczalnego i krzywdzą ją tylko po to, by ją obudzić i móc w jeszcze gorszy sposób torturować. Otarła łzy, które nagle spłynęły po jej policzkach, po czym zacisnęła ręce w pięści. Nie było czasu na płacz. Teraz musiała dowiedzieć się jak najwięcej. - … Po prostu to zróbcie. Dam wam pieniądze, a wy ją wybudźcie. - Zapadła chwila ciszy, przerywana szelestem kartek i skrzypieniem skórzanego fotela Wallera. - Wybacz mi, przyjacielu, ale muszę już iść. Za pięć minut zaczyna się spotkanie, które specjalnie dla ciebie przełożyłem. Pieniądze wyślę ci na to samo konto, co zawsze. A teraz żegnam. Mogła przypuszczać, że podali sobie dłonie. Chwilę później człowiek z Zakonu opuścił 558
gabinet jej ojca. Odczekała jeszcze chwilę, a gdy usłyszała ponowne trzaśnięcie drzwi, wyszła z ukrycia. Wtedy też, po raz pierwszy od ośmiu lat, stanęła ze swoim ojcem twarzą w twarz.
559
560
Gdy dziewiętnastoletnia łowczyni Feyre zabija w lesie wilka, zjawia się bestia, żądając zapłaty. Wciągnięta do zdradzieckiej, magicznej krainy, którą zna tylko z legend, Feyre odkrywa, że jej prześladowca nie jest zwierzęciem, lecz Tamlinem - jednym z nieśmiertelnych faerie, które rządziły niegdyś ich światem. Gdy zamieszkuje w jego majątku, jej uczucia względem mężczyzny z lodowatej wrogości przekształcają się w ognistą pasję niszczącą każde kłamstwo i ostrzeżenie, jakie kiedykolwiek usłyszała o pięknym, niebezpiecznym świecie Fae. Jednakże nad światem faerie rozrasta się starożytny, nikczemny cień, a Feyre musi znaleźć sposób, by go powstrzymać... lub pozwolić zniszczyć Tamlina i jego świat.
561
1 Las stał się labiryntem ze śniegu i lodu. Obserwowałam otaczające mnie zarośla od godziny, a mój punkt widokowy na gałęzi stał się bezużyteczny. Silny wiatr podrywał w powietrze chmury śniegu, zacierając wszelkie ślady, a razem z nimi niwelując niemal do zera szanse na upolowanie zwierzyny. Głód wypędził mnie z domu dalej niż zwykle, ale zima była ciężkim okresem. Zwierzęta zabrał się stąd, przenosząc w części lasu, do których nie mogłam iść, zmuszając mnie do wybijania maruderów jeden po drugim, modląc się, by starczyło ich do wiosny. Nie starczyło. Przetarłam oczy zdrętwiałymi palcami, zrzucając z rzęs płatki śniegu. Nigdzie nie widziałam obdartych z kory drzew, co mogłoby sygnalizować, że kręcą się tu jelenie... jeszcze się tu nie zapuściły. Pozostawały w jednym miejscu, dopóki nie kończyła się kora, a potem kierowały się na północ, która była terytorium wilków i być może do Prythian, gdzie mieszali faerie - gdzie nie miał odwagi zapuścić się żaden śmiertelnik, chyba że życzył sobie śmierci. Na tę myśl mój kręgosłup przebiegł dreszcz, więc odsunęłam ją od siebie, skupiając się na otoczeniu i na tym, co muszę zrobić. To było wszystko, co mogłam zrobić, co robiłam od lat: skupianie się na przetrwaniu tygodni, dni, godzin. Miałam w ogóle szczęście, że przez ten śnieg coś widziałam - zwłaszcza ze swojego miejsca na drzewie. Mój wzrok sięgał mniej więcej piętnaście metrów w dal. Tłumiąc jęk, gdy moje kończyny zaprotestowały na jakikolwiek ruch, zrzuciłam łuk na ziemię, po czym zeskoczyłam z gałęzi. Śnieg zaskrzypiał po moimi butami, a ja zazgrzytałam zębami. Słaba widoczność, zbędny hałas - byłam na jak najlepszej drodze do nieudanego polowania. Pozostało mi tylko kilka godzin nim zapadnie zmierzch. Gdybym zwlekała, 562
musiałabym wracać do domu w ciemnościach, a w moich myślach wciąż kołatały się ostrzeżenia myśliwych z miasta: w okolicach grasowały liczne stada potężnych wilków.
Nie wspominając o plotkach na temat dziwnych istot - wysokich,
niesamowitych
i zabójczych.
Wszystko tylko nie faerie - to była główna modlitwa myśliwych kierowana ostatnio do zapomnianych bogów. Ja potajemnie modliłam się razem z nimi. Przez ostatnie osiem lat uniknęliśmy ataków na nasze miasteczko oddalone od Prythian dwa dni, choć handlarze czasami dzielili się swoimi historiami z odległych miast, z których pozostały drzazgi, kości i popiół. Opowieści, które niegdyś omawiała tylko starszyzna miasta, teraz stały się tematem rozmów wszystkich mieszkańców. Wiele ryzykowałam zapuszczając się tak daleko w las, lecz wczoraj zjedliśmy ostatni bochenek chleba, a suszone mięso skończyło się dwa dni temu. Mimo to nadal wolałam spędzić kolejny dzień z pustym żołądkiem niż stać się przekąską dla wilka. Albo faerie. Nie żeby było mnie tak dużo. Zimą zawsze robiłam się koścista i byłam w stanie liczyć żebra. Poruszając się najciszej, jak umiałam, położyłam rękę na pustym i bolącym brzuchu. Już widziałam miny swoich starszych sióstr, gdy zobaczą, że znowu wróciłam z pustymi rękami. Po kilku minutach starannych poszukiwań, przykucnęłam za zasypanym śniegiem krzewem jeżyn. Przez ciernie miałam prawie przyzwoity widok na mały potok i polanę. Kilka dziur w lodzie sugerowało, że był wykorzystywany. Miejmy nadzieję, że coś się pojawi. Miejmy nadzieję. Westchnęłam, wbijając koniec łuku w ziemię, by móc się oprzeć. Bez jedzenia nie wytrwamy następnego tygodnia. Poza tym zbyt wiele rodzin zaczęło błagać mnie o jałmużnę od bogatszych mieszkańców. Byłam świadkiem, jak ofiarni są. Przykucnęłam wygodniej i uspokoiłam oddech, starając się wsłuchać w dźwięki lasu. Wciąż spadający śnieg tańczył w powietrzu, tworząc białe kopce tak kontrastujące na tle brązu i szarości świata. Nie myśląc o skostniałych kończynach, 563
uciszyłam tę swoją część, którą przerażały zasypane śniegiem drzewa. Natomiast ta druga część delektowała się wspomnieniem, jak świeża trawa odznacza się na tle ciemnej, uprawianej ziemi czy ametystowa broszka na tle fałd jedwabiu; kiedyś śniłam, oddychałam i myślałam kolorami, światłem i kształtami. Czasami nawet zatracałam się w myśli, że pewnego dnia moje siostry wyjdą za mąż, a w domu zostaniemy tylko ja i tata - jedzenia będzie wystarczająco i nawet zaoszczędzimy trochę pieniędzy, bym mogła kupić farbh i że znajdę czas na to, by coś nimi stworzyć na płótnie lub ścianach domku. Jednak nie liczyłam, że stanie się to w najbliższym czasie - możliwe, że nigdy do tego nie dojdzie. Dlatego pozostałam z samymi myślami, podziwiając błysk światła odbijającego się od śniegu. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio coś takiego robiłam - kiedy ostatnim razem dostrzegłam w ogóle coś pięknego albo interesującego. Skradzione godziny w walącej się stodole spędzone z Isaakiem Hale'em się nie liczyły; to były chwile pełne głodu, pustki, a nawet okrucieństwa, ale nigdy nie było w nich nic pięknego. Wycie wiatru było już tylko chórem delikatnych westchnień. Śnieg spadał leniwie, płatki były grubsze, otulały każdą możliwą powierzchnię. Piękno śniegu było hipnotyzujące. Wkrótce miałam wrócić na błotniste, zamarznięte wiejskie drogi, do ciasnego i ciepłego domu. Pewna część mnie wzdrygnęła się na myśl o tym. Krzewy na polanie zaszeleściły. Napięcie cięciwy łuku było odruchem instynktownym. Wyjrzałam przez ciernie i straciłam oddech. Mniej niż trzydzieści stóp dalej stała mała łania, niezbyt wychudzona, lecz wystarczająco zdesperowana, by zrywać korę z drzewa. Mogłabym nią karmić rodzinę przez tydzień albo i dłużej. Poczułam, jak do ust nabiega mi ślina. Cichsza niż wiatr, namierzyłam cel. Nadal odrywała paski kory, żując powoli, zupełnie nieświadoma, że parę metrów dale czeka śmierć. 564
Mogłabym wysuszyć połowę mięsa, a resztę przygotować do jedzenia na teraz - gulasze, pasztety... Skórę mogłabym sprzedać albo zrobić z niej coś do ubrania. Potrzebowałam nowych butów, jednak Elain nie miała płaszcza, a Nesta chciała mieć coś, czego nie ma nikt inny. Moje palce zadrżały. Tyle jedzenia... wybawienie. Wzięłam spokojny oddech i skorygowałam cel. Lecz wtedy ujrzałam za pobliskim krzewem parę złotych oczu. Las zamilkł. Wiatr umarł. A śnieg przestał padać. My, śmiertelnicy, nie czciliśmy już bogów, ale gdybym znała ich zapomniane imiona, zaczęłabym się modlić. Do wszystkich. Ukryty w zaroślach wilk ruszył, wpatrzony w niczego nieświadomą łanię. Był ogromny - jak kucyk - i choć ostrzegano mnie przed nimi, moje usta zrobiły się białe. Lecz gorsza od jego rozmiarów była jego umiejętność maskowania: nawet, gdy wychylił się z zarośli, był ledwie widoczny, niedostrzegalny dla łani. Żadne potężne zwierzę
nie może być tak ciche. Ale jeśli to nie było zwykłe zwierzę, jeśli
pochodziło z Prythian, albo jeśli to był faerie, to pożarcie było najmniejszym z moich problemów. Jeśli to był faerie, powinnam biec ile sił w nogach. Ale może... może to będzie łaska dla świata, dla mojej wioski, dla mnie samej, zabicie go, skoro pozostawałam niezauważona. Posłanie strzały prosto w jego oko nie byłoby niczym skomplikowanym. Pomijając jego wzrost, wyglądał jak wilk, poruszał się jak wilk. Zwierzę, zapewniłam siebie. To tylko zwierzę. Nie dopuszczałam do siebie alternatywy - nie, kiedy potrzebowałam jasnego umysłu i stabilnego oddechu. Miałam przy sobie nóż myśliwski i trzy strzały. Dwie były zwyczajne - proste i skuteczne - a dla wilka takiej wielkości trafienie jedną z nich przypominałoby ukąszenie pszczoły. Lecz tę trzecią, dłuższą i cięższą, kupiłam u domokrążcy przejeżdżającego przez nasze miasteczko latem, gdy mieliśmy odłożone trochę 565
miedziaków na bardziej luksusowe wydatki. Strzała zrobiona z drewna jarzębiny, z żelaznym grotem. Z pieśni śpiewanych na dobranoc wszyscy od najmłodszych lat wiedzieli, że faerie nienawidzą żelaza. Lecz to jarzębina sprawiała, że dająca im nieśmiertelność magia słabła na tyle, by człowiek miał czas zadać śmiertelny cios. Przynajmniej tak wynikało z legend i plotek. Jedyny dowód na skuteczność jarzębiny to jej rzadkie występowanie. Widziałam rysunki tych drzew, lecz nigdy nie ujrzałam ich na własne oczy - wiele lat temu spalił je Wielki Fae. Pozostało tylko kilka okazów, z których większość była mała, schorowana i ukryta przez szlachtę w ich otoczonych wysokim murem gajach. Tygodnie po zakupie zastanawiałam się, czy nie przepłaciłam i czy strzała jest na pewno z jarzębiny. Przez trzy lata tkwiła nieużywana w moim kołczanie. Teraz ją wyciągnęłam, wykonując minimalne ruchy, by nie doprowadzić do tego, że wilk zwróci na mnie uwagę. Strzała była wystarczająco długa i ciężka, by go zranić - a może i zabić, jeśli dobrze wyceluję. Ucisk w klatce piersiowej wywoływał ból. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że moje życie sprowadza się do jednego pytania: Czy wilk był sam? Chwyciłam łuk i rozejrzałam się dookoła. Byłam dobrą łuczniczką, ale jeszcze nigdy moim celem nie był wilk. Myślałam, że to czyni ze mnie szczęściarę - a nawet więcej. Ale teraz... Nie wiedziałam, gdzie strzelać ani jak szybko się poruszały. Nie mogłam, sobie pozwolić na chybienie. Nie, gdy miałam tylko jedną strzałę z drewna jarzębiny. A jeśli rzeczywiście pod tym futrem bije serce faerie, to krzyż mu na drogę. Zwłaszcza po tym, co zrobił nam ich gatunek. Nie chciałabym ryzykować, że ta bestia wpadnie później do naszego miasteczka i zacznie mordować, okaleczać i torturować. Niech zginie tu i teraz. Będę dumna, jeśli ją wykończę Wilk zakradał się coraz bliżej, a pod jedną z jego łap - które były większe niż moje dłonie - trzasnęła gałąź. Łania zesztywniała. Spojrzała w bok, nasłuchując uważnie. Nie mogła wyczuć ani zobaczyć wilka skradającego się od tyłu, zwłaszcza, 566
gdy szedł pod wiatr. Jego pochylony łeb i masywne srebrne ciało idealnie wtapiały się w śnieg i cienie. Przysiadł na zadzie. Łania wciąż patrzyła w złym kierunku. Mój wzrok wędrował od wilka, do łani i z powrotem. Przynajmniej był sam - w tym mi się poszczęściło. Lecz jeśli wilk spłoszy łanię, zostanę tylko z głodnym, potężnym wilkiem - prawdopodobnie faerie - szukającego innego posiłku. A jeśli ją zabije, niszcząc cenną skórę i tłuszcz... Jeśli źle oceniłam, moje życie nie będzie jedyną rzeczą, którą stracę. Tyle że w tym momencie zostało z niego jedynie ryzyko, jakie podejmowałam przez ostatnie osiem lat, zapuszczając się do lasu i polując, a jak do tej pory przez większość czasu podejmowałam dobre decyzje, Przez większość czasu. Wilk wyskoczył z zarośli, tworząc w powietrzu smugę szarości, czerni i bieli; jego żółte kły zalśniły. Gdy się wyprostował, był jeszcze potężniejszy, bardziej umięśniony, zdawał się szybszy i brutalniejszy. Łania nie miała szans. Strzeliłam, zanim zniszczył ją doszczętnie. Trafiłam w jego bok i mogłabym przysiąc, że ziemia zadrżała. Warknął z bólu, puszczając szyję łani, gdy śnieg splamiła jego rubinowa krew. Odwrócił się w moją stronę z szeroko otwartymi ślepiami i zjeżoną sierścią. Jego warknięcie odbiło się echem w moim pustym żołądku, gdy zerwałam się na nogi,wyciągając z kołczanu kolejną strzałę. Śnieg wokół mnie zawirował. Ale wilk tylko na mnie patrzył, jego kły ociekały krwią, a strzała wystawała z jego boku. Śnieg znowu zaczął padać. Patrzył na mnie z pewnego rodzaju świadomością i zaskoczeniem, co sprawiło, że strzeliłam ponownie. Tylko dlatego, że miałam pewność... że miałam pewność, iż u takiego zwierzęcia jest to niewłaściwe ta inteligencja. Nie próbował uniknąć strzały, która utkwiła w jego żółtym oku. Upadł na ziemię. Tuż przed moimi oczami zawirowały kolory i czerń, przesłaniając mi wzrok, mieszając się ze śniegiem. 567
Jego łapy drgały, gdy wydawał niski skowyt, który został poniesiony przez wiatr. Niemożliwe... on powinien już być martwy, a nie wciąż umierać. Strzała przebiła jego oko, niemal wychodząc z drugiej strony. Wilk czy faerie, to nie miało znaczenia. Nie, gdy ta strzała z jarzębiny tkwiła w jego boku. Wkrótce umrze. Mimo to ręce mi drżały, gdy otrzepywałam się ze śniegu, podchodząc bliżej, wciąż zachowując dystans. Z jego ran tryskała krew, plamiąc śnieg szkarłatem. Rył łapą w ziemi, jego oddech zaczął spowalniać. Bardzo go bolało, czy jego pisk miał odwrócić uwagę od śmierci? Nie byłam pewna, czy chcę wiedzieć. Śnieg wirował wokół nas. Patrzyłam na niego, dopóki nie przestał oddychać. Wilk - na pewno to był wilk, mimo tego jak był wielki. Ucisk w mojej piersi zelżał; wypuściłam oddech, który utworzył w powietrzu obłoczek pary. Przynajmniej strzała z jarzębiny zabiła, niezależnie od tego kogo lub co. Szybkie spojrzenie na łanię upewniło mnie, że dam radę ponieść tylko jedno zwierzę - i nawet wtedy będzie ciężko. Jednak szkoda było zostawiać wilka. Choć straciłam na to kilka cennych minut, podczas których mógł się tu przypałętać jakiś drapieżnik kuszony zapachem świeżej krwi - obdarłam go ze skóry i oczyściłam strzały najlepiej, jak umiałam. Przynajmniej ogrzałam sobie ręce. Wewnętrzną stroną skóry otuliłam łanię i dopiero wtedy zarzuciłam ją sobie na ramiona. Od domu dzieliło mnie kilka kilometrów, a nie potrzebowałam śladów krwi, które mogły ściągnąć do miasteczka jakieś niebezpieczne zwierzęta. Chrząknęłam pod ciężarem zwierzęcia, które zarzuciłam sobie na ramiona, chwytając za jego nogi. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na truchło wilka. Jego nieokaleczone oko patrzyło w niebo, z którego padał śnieg i przez chwilę chciałam poczuć wyrzuty sumienia za to, że zginął z mojej ręki. Jednak to był las, a do tego trwała zima.
568